Sloane Roxy - The Seduction #1

77 Pages • 20,753 Words • PDF • 1.2 MB
Uploaded at 2021-09-24 13:28

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


ROXY SLOANE

THE SEDUCTION #1

Tłumaczenie nieoficjalne : sylwiaz97

Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

Spis treści Jeden ............................................. str. 4 Dwa ............................................... str. 7 Trzy ............................................... str. 12 Cztery ............................................ str. 16 Pięć ................................................ str. 20 Sześć .............................................. str. 24 Siedem ........................................... str. 29 Osiem ............................................. str. 34 Dziewięć ........................................ str. 41 Dziesięć ......................................... str. 46 Jedenaście ...................................... str. 48 Dwanaście ..................................... str. 53 Trzynaście ..................................... str. 56 Czternaście ..................................... str. 62 Piętnaście ....................................... str. 64 Szesnaście ...................................... str. 71 Siedemnaście ................................. str. 75

JEDEN Wszystkie kobiety wyglądają tak samo będąc na kolanach, z ustami owiniętymi wokół mojego kutasa. Lubisz myśleć, że jesteś inna, w jakiś sposób wyjątkowa. Spędzasz tyle czasu na układaniu włosów i robieniu makijażu, wybierając sukienkę w której, twoja irytująca przyjaciółka przysięga, że wyglądasz jak milion dolców. Ale chcesz znać prawdę? Chuj mnie to obchodzi. Po setce zaliczeń, wszystkie wyglądacie dla mnie tak samo. Blondynki, rude, brunetki – tutaj z góry widok jest ten sam. Korona twojej głowy podskakująca, krągłe kule twojego nagiego tyłka. Jedyna rzecz, która się różni, to jak mnie ssiesz. W tym momencie kobieta w dole nie jest profesjonalistką, tyle wam powiem. Założę się, że nie była na kolanach przez lata. Nic dziwnego, że jej mąż mnie zatrudnił, mając do czynienia z takim gównem. Ale jest chętna, mlaskając na mnie, bawiąc się moimi jajami, wydając małe jęki, kiedy zmaga się by wziąć mojego masywnego kutasa głębiej do ust. Nie może złapać rytmu by uratować życie, więc oszczędzam jej kłopotu: owijając sobie jej włosy wokół pięści przyciągam ją bliżej, pieprząc jej usta, głęboko i mocno aż uderzam w tył jej gardła, a ona skomli jak wariatka, połykając mnie, zdesperowana by dostać więcej. O tak kurwa, właśnie tak mała. Czuję ściśnięcie w jajach, ten dreszcz u podstawy mojego kutasa. Jestem blisko, ale pieprzyć to, nie zapłacono mi za wytrysk na jej gołych cyckach. Z warknięciem, odrywam ją od siebie i rzucam twarzą w dół na kanapę. Sapie zaskoczona, ale nie czekam ani minuty zanim łapię jej biodra i wbijam się w nią od tyłu, aż po jebaną rękojeść. Krzyczy, wyginając do mnie plecy, nabijając się desperacko na mojego penisa. Znowu popycham ją w dół, więżąc ją w miejscu, kiedy tłoczę do środka i na zewnątrz jej mokrej cipki, znowu i znowu. – Boże! - płacze, dysząc pode mną. - O mój Boże! Vaughn! To jest takie dobre! Jej głos teraz mnie irytuje, odciągając mnie od ciepłego, mokrego zacisku jej cipki, więc przyciągam jej ciało w górę opierając o moje, kneblując ją jedną ręką podczas gdy ściskam i szczypię jej piersi. One też są cholernie w porządku, duże i dojrzałe, podskakujące za każdym razem gdy się w nią wbijam, nadziewając ją na kutasa, wchodząc tak cholernie głęboko, że mogę poczuć jej ścianki za każdym pchnięciem. Jej cipka zaczyna drżeć. Jest blisko. Uderzam, znowu i znowu, aż świat robi się ciemny i nie ma nic oprócz ślizgania moje kutasa i tarcia jej ociekającego kanału. Dochodzi z krzykiem, zaciskając się wokół mnie i w końcu odpuszczam. Opada na plecy, te cudowne cycki podskakują w rytmie. Ryczę, wbijam się jeden ostatni raz i

wyjmuję go, dochodząc w gorącym wytrysku na niej całej. Kurwa. Pompuję pięścią, rozlewając moje mleczne nasienie po jej klatce piersiowej, włosach, jej twarzy aż w końcu penis mięknie i kończę. Dyszy, jej twarz zarumieniona, wpatrując się we mnie z uwielbieniem. – To było niesamowite, - dyszy. Miałem lepsze, ale ona nie musi tego wiedzieć... – To tylko dzięki tobie. - Mówię jej z jednym z moich wyćwiczonych uśmiechów – z rodzaju takiego, który zrzuciłby jej majtki, gdyby już nie była naga i ociekająca moim wytryskiem. - Ty byłaś niesamowita. Zapinam swoje dżinsy i w dwóch długich krokach podchodzę do konsoli, podnosząc cyfrówkę, która tam czeka. Zanim może oczyścić klatkę piersiową ze mnie, pstrykam zdjęcie. – Co robisz? - marszczy brwi, niepewna. – Tylko coś do mojej prywatnej kolekcji, - puszczam jej oko. - Uśmiechnij się i powiedz „cipka”. Przygryza swoją wargę, ale potem robi pozę, wydymając wargi, obiema dłońmi wypychając piersi w górę. – Obiecaj, że nikomu ich nie pokażesz, - mówi, rozkładając kolana i posyłając aparatowi jak myśli, zmysłowe spojrzenie. – Obiecuję, - kłamię, cykając cały tuzin zdjęć więcej. Gołych piersi, wygolonej cipki, nawet pieprzyków na jej prawym biodrze, w razie gdyby próbowała zarzekać się, że to Photoshop. - One dotrzymają mi tylko towarzystwa, zawsze gdy o tobie pomyślę. – Czemu nie zapozujesz ze mną? - znowu liże swoją wargę, ale nie jestem zainteresowany wejściem w jej cipkę drugi raz. Moja robota tu jest skończona. – Wychodzę, - mówię jej, odwracając się. – Ale... - Jej oczy wypełniają się łzami, gdy zdaje sobie sprawę że jest goła i pokryta spermą w apartamencie jakiegoś nieznajomego. Myślałam...myślałam? – Co? Że cię kocham? - pytam. Ja pierdolę, te kobiety są tak pieprzenie naiwne. Wiedziałem od początku, że nigdy nie będę mógł cię mieć, - tłumaczę, próbując wyglądać na skruszonego. - Jesteś mężatką. To nigdy nie mogłoby być prawdziwe. Teraz powinienem iść, - dodaję, chwytając swoją kurtkę i kieruję się do drzwi. - Nie utrudniaj mi tego bardziej. Takie samo gówno mówię wszystkim kobietom, że chciałbym niczego więcej jak z przypadkowego pieprzenia przejść w coś znaczącego – ale one są tymi przez

które musimy być rozdzieleni. Ale tak naprawdę, seks zawsze jest kłamstwem. Nauczyłem się tego w ciężki sposób dawno temu i to jest moja zapłata za to, że kiedykolwiek się o coś troszczyłem. Troszczenie się nie jest warte bólu. Więc zmieniłem się. Stałem się tym, kim jestem dziś. Pierdoloną maszyną. – Zawsze będę cię pamiętała, - jej głos podąża za mną, załamując się z żalem. Ukrywam uśmieszek. Jutro nie będę pamiętał jej imienia. To mogła być najlepsza pieprzona noc jej życia, ale dla mnie to po prostu kolejny klient. Uwodzenie kobiet jest moją pracą. I jestem w niej cholernie dobry.

DWA KEELY – Jestem dobra w tym co robię. – Spróbuj brzmieć odrobinkę bardziej przekonująco. Biorę głęboki wdech i mówię to z determinacją. – Jestem dobra w tym co robię. – Dobra dziewczynka. Moja przyjaciółka Justine wciska guzik windy. Klnie na pozytywne oświadczenia. Upija łyk kawy z wielkiego kubka, który właśnie jej kupiłam i ziewa. Jestem praktykantką adwokacką, a nie jej asystentką ale to ona załatwiła mi tą robotę, więc próbuję się jej odpłacić wieloma latte. Upewniam się też, że nie przychodzi do pracy wyglądając jakby właśnie wyszła z łóżka po cało weekendowym maratonie seksu. – Źle zapięłaś bluzkę, - mówię jej, kiedy tłum biznesmenów wciska się z nami do windy. - I zapomniałaś uczesać włosy. – Ups. - Śmieje się. Wystawia kawę, żebym potrzymała i ponownie zapina bluzkę. Wszyscy faceci wokół nas gapią się, ale ona tylko puszcza oko. – Sorki chłopaki, jestem zużyta, - mówi, kiedy dojeżdżamy na nasze piętro. – Justine! - syczę, gdy mijamy recepcję do Hudgens, Cartwright&Abrams, jednej z najlepszych firm prawniczych w LA. - Nie możesz mówić takich rzeczy, nie jeśli chcesz być brana tu na poważnie. – Proszę. - Przewraca oczami. - Wnoszę tony spraw, a moje faktury sięgają do sufitu. Oni bardzo mnie szanują. Wzdycham. Mogę tylko marzyć o posiadaniu reputacji takiej, jaką ma Justine, jako ucinająca głowy prawniczka i nie dająca się nikomu suka. Jako praktykantka jestem na samym dole łańcucha pokarmowego. Moim celem jest pójście do szkoły prawniczej i pewnego dnia stanie się prawdziwą prawniczką, ale do tego potrzeba kosmicznego wyniku testów LSAT i ponad stu tysięcy dolarów na kredyt studencki, na który mnie nie stać. Na dzień dzisiejszy utknęłam asystując prawdziwym prawnikom przy ich sprawach: odwalając całą robotę, kiedy oni zgarnają chwałę. Przez większość czasu nie jest tak źle: dużo się tu uczę. Ale są i tacy prawnicy, którzy traktują mnie jak swoją osobistą niewolnicę.

– Flaws! Wrzask sprawia, że się wzdrygam. Carter Abrams IV, syn tutejszego najstarszego partnera biznesowego i dupek pod każdym względem. Mówiłam mu setki razy, że moje nazwisko to Fawes, ale on po prostu lubi robić z mojego życia istne piekło. – Pamiętaj, że musisz się mu postawić, jeśli chcesz być brana na serio, przypomina mi Justine. - Dalej pozwalaj mu traktować cię jak gówno, a nigdy nie zasłużysz sobie na jego szacunek. Teraz mogłabym bez niczyjej pomocy wygrać każdą sprawę z książek, a Carter dalej by mnie nienawidził, ale posyłam Justine ten sam uśmiech. – Dzięki skarbie, - wzdycham. - Lepiej się za to wezmę. – Flaws! Otwieram drzwi do jego biura, właśnie kiedy Carter szykuje się do kolejnego wrzasku. – Przecież jestem. - Próbuję brzmieć jak Justine: pewna siebie i w dowodzeniu. Carter tylko prycha. – Stary Ashcroft jest w Pokoju Konferencyjnym B. Ma więcej pytań. Przystaję, zmieszana. – Spisujemy tylko prosty testament. Zastanawiam się w czym problem. – Gówno mnie obchodzi jaki jest jego problem, - mówi Carter. - Idź i zajmij się tym. Ten stary pryk ciągle się tu pokazuje, a to sprawia że chcę sobie wysadzić pierdolony mózg. – Ale kazałeś mi zgromadzić akta sprawy dla odwołania się Montgomery'ego. Zaczynam odpowiadać, że jestem zawalona robotą, bo tak jest – nie tylko tą od Cartera, ale też trzech innych współpracowników. – No i? Nie jestem twoją pierdoloną matką! Wielozadaniowość! - wrzeszczy na mnie Carter. - A teraz nie daj mu dłużej czekać. Jest ważnym klientem. Nie dość ważny, żebyś podniósł swoją grubą dupę i dla odmiany popracował, cicho odpowiadam. Ale Carter znowu wrócił do klikania w swoim komputerze. Kiedy odwracam się żeby odejść, słyszę pierwsze jęki dochodzące z jego głośników, co znaczy że znowu ogląda porno. – Zamknij drzwi! - krzyczy. Zamykam je za sobą z dreszczem. Raz weszłam do niego bez pukania i zobaczyłam jedną z asystentek na jej kolanach. Carter traktuje biuro jak swój osobisty pokój zabaw – i ponieważ jego tatuś jest

szefem, to też mu się upieka. Ale kiedy kieruję się w dół korytarza, do sali konferencyjnej, znów podnoszę się na duchu. Nasz klient Charles Ashcroft jest świetnym facetem. W swoim czasie zbił fortunę na papierniach i ekspedycji. Teraz jest grubo po siedemdziesiątce i potrzebuje pełno etatowej pielęgniarki która popycha jego wózek i napełnia tlenem zbiornik za nim, gdziekolwiek idzie, ale on uwielbia gawędzić i opowiadać zabawne historyjki o swojej młodości. – Tu jest moja najulubieńsza przyszła prawniczka, - wita mnie Ashcroft, kiedy wchodzę do pokoju. – Przepraszam za spóźnienie, - mówię mu. - Mogę zaproponować panu herbatę, kawę lub coś do jedzenia? – Psh. - Ashcroft macha na moją ofertę, jego niebieskie oczy są jasne i pełne życia, nawet mimo zmarszczek na jego starym czole. - Nie powinnaś nic nikomu przynosić i odnosić. – Brzmisz jak moja przyjaciółka Justine, - śmieję się, ciągnąc krzesło. – Ona ma rację wiesz. - Ashcroft kiwa. - Ten umysł jest za dobry na zmarnowanie się na tych głupców. – Przekaże partnerom, że mówisz cześć. - Uśmiecham się. - Gotowy by zacząć? – Poczekaj chwilkę. Zanim przejdziemy do interesów, mam coś dla ciebie. Ashcroft sięga do kieszeni marynarki. – Dla mnie? - marszczę brwi. - Nie musiał pan. – Proszę. - Wyciąga małe, prostokątne pudełeczko na biżuterię i mi je podaje. Otwieram je, nadal zdezorientowana. Jasna cholera. To bransoletka. Antycznie wyglądający kawałek wyłożony iskrzącymi się kamykami, które nie mogą być...? – Czy to są diamenty? - pytam, oszołomiona. Ashcroft chichocze. – Nie byłaby dobra, gdyby nimi nie były. Symbol moich podziękowań za całe twoje asystowanie przy mojej sprawie. – Nie mogę tego przyjąć. - Pełna żalu zatrzaskuję pudełko i umieszczam je na stole. - Ale dziękuję, to bardzo miłe z pana strony. – Dlaczego nie? - Ashcroft wygląda na zaskoczonego. – Nie mogę, - znów nalegam, niespokojna. - Jest pan klientem. I dżentelmenem. Ale źle bym się z tym czuła. – Cartwright w każde święta wysyłam whiskey, - kłóci się. - Mogę dawać ci prezenty, jeśli tego cholera chcę. Jaka w tym różnica?

– Po prostu. - Wiem, że jest bogaty i cudaczny, ale to jest zbyt dziwne. Zastanawiam się czy zmierza do szaleństwa. - Przepraszam, - mówię szybko, ale czułabym się nie komfortowo biorąc to. Wygląda jak pamiątka rodzinna. – Ale powinnaś ją mieć. - Oczy Ashcrofta zachodzą łzami. - Musisz ją przyjąć! Sięga, próbując wepchnąć pudełko z powrotem w moje ręce. Opieram się, ale jest natarczywy. - Proszę, - błaga, wtedy nagle zaczyna kasłać, spazmy wstrząsają jego ciałem. – O Boże, wszystko dobrze? - Skaczę na nogi i chwytam szklankę wody. - Tutaj, wypij to. Ashcroft popija wodę i powoli jego duszący kaszel zanika. – Czy mogę ci coś dać? - podnoszę się, zmartwiona. - Gdzie jest June? rozglądam się za pielęgniarką, która zazwyczaj jest w pobliżu. – Posłałem ją po sprawunki. - Ashcroft potrząsa głową, ożywiając się. - Nie ma lekarstwa na starość, moja droga, - mówi, jego głos nadal ochrypły. Znów pije wodę i rozgląda się po pokoju, ze zmieszanym spojrzeniem. - O czym to rozmawialiśmy? – Twojej woli, - mówię mu, ostrożnie odsuwając bransoletkę z widoku. Dam ją później June; może na szczęście Ashcroft, zapomni o dziwnym prezencie. – Ah tak. - Ashcroft mruga. - Oczywiście. Siadam ponownie, ale tak na wszelki wypadek nie spuszczam z niego wzroku. – To jest całkiem proste, - mówię, odwracając się do jego akta, nad którym pracowałam cały miesiąc. - Przeszliśmy przez twoje atuty i spisaliśmy listę datków charytatywnych. - Przerywam, nadal zastanawiając się nad jedną rzeczą. - Jesteś pewny, że nie chcesz zawrzeć tu żadnych swoich dzieci? Według tego dokumentu, nie dostaną nic. Pan Ashcroft pokazuje grymas niezadowolenia. – Zepsute, samolubne dranie, każde z nich. Żyją wydając moje pieniądze i co za to mam? Nigdy nawet nie pokazali się na święta, dopóki nie dostałem trzeciego zawału i wyglądało to jakbym miał nie przeżyć. Wtedy nie mogli przylecieć dostatecznie szybko. Sępy. – Okej, - uspokajam go, obawiając się że dostanie kolejnego ataku kaszlu. Sfinalizuję testament. – Założę się, że traktujesz swoich rodziców lepiej niż moja banda rozczarowań traktuje mnie. - Pan Ashcroft posyła mi spojrzenie. Zatrzymuję się. – Moi rodzice zmarli, - mówię mu, czując ukłucie.

Pan Ashcroft wygląda na zszokowanego. – – – – –



– – –

Tak mi przykro, nie miałem pojęcia. Kiedy to się stało? Wypadek samochodowy, pięć lat temu, - odpowiadam. I masz jakąś rodzinę? - pyta. Nie. Tylko siebie. Okropne. Okropne. - Ashcroft znowu kaszle, wyglądając na nawet bardziej zaniepokojonego. Nadal wpatruje się we mnie ze smutnym wzrokiem, więc zmuszam się do uśmiechu. Jest dobrze, - nalegam, nie chcąc by czuł się jeszcze bardziej niekomfortowo. Nie mogłeś wiedzieć. Teraz, wygląda na to że wszystko tu załatwiliśmy. Poproszę by pan Abrams Jr. przejrzał papiery i możesz je podpisać. Ten kretyn? - Ashcroft fuka. - Nie , kochanie, wolałbym trzymać się ciebie. Wiesz, że nie jestem prawdziwym prawnikiem, - mówię mu, śmiejąc się. - Ja tylko pomagam przygotować dokumenty. Masz więcej mądrości w tej swojej ślicznej główce, niż połowa tej kupy dupków złączona razem, - mówi mi pan Ashcroft. Uśmiecham się.

– Cóż, dopóki magicznie nie wyskoczę z paroma setkami tysięcy dolarów na szkołę prawniczą, obawiam się że oni są tymi którzy łączą kropki. Moi rodzice nie byli bogatymi ludźmi i nie mieli polisy na życie. Zostawili mi małą kwotę z domu, ale kiedy ich długi i hipoteka zostały spłacone, ledwo pokrywała ona moje czesne na studia i zostawiając wydatki. Teraz jestem na swoim, jedynie z umierającą roślinką za towarzystwo, skrobiąc na czynsz za maleńkie mieszkanie i biorąc tu dodatkowe godziny, kiedy tylko mogę. Pan Ashcroft posyła mi przeszywające spojrzenie. – Nigdy nie mów nigdy, moja droga. Nie wiemy co przyniesie przyszłość. Uśmiecham się i kiwam głową, ale w środku tłumię westchnienie. Problem w tym, że dokładnie wiem co przyniesie moja przyszłość: kolejne pięć lat noszenia ciuchów Cartera do pralni – no chyba, że wcześniej mnie zwolni.

TRZY KEELY Żegnam się z panem Ashcroftem i zostawiam dokumenty asystentce Cartera. – A, Carter chce więcej swojego soczku, - mówi mi Erin, z uśmieszkiem wyższości. - Witamina i kapusta. To miejsce jest za rogiem. – Ale ja miałam właśnie wziąć przerwę na lunch. Erin tylko unosi na mnie swoje perfekcyjne brwi. – Przykro mi, - grucha, - Ja tylko przekazuję jego wiadomość. To wydaje się naprawdę ważne, - dodaje. - Ale mogę przekazać mu, że powiedziałaś „nie”. – Nie, - przełykam, wyobrażając sobie reakcję Cartera. - Pójdę. - Biorę od niej zamówienie i wychodzę. Super. Teraz muszę zmarnować moją cenną przerwę na spełnianie zachcianki – tylko dlatego, że Erin utrzymuje go usatysfakcjonowanego, jedyna rzecz której ja nigdy nie zrobię. Mam nadzieję, że od swoich cennych soczków dostanie rozwolnienia. Czuję się nieźle przybita, kiedy idę trzy przecznice do fantazyjnego sklepu z sokami, myśląc o wszystkich kłodach, które będę musiała przeskoczyć, zanim moje marzenia staną się rzeczywistością i Carter i jego szalone wymogi będą mogły pocałować mnie w dupę. Ale prawdą jest, że mimo iż powiedziałam Justine i Ashcroftowi o rachunkach szkoły prawniczej, to jest to tylko połowa prawdy. Pewnie, będę potrzebowała pieniędzy by zapłacić za stopień naukowy, ale największym problemem jaki teraz mam jest pierwszorzędne dostanie się do tej szkoły prawniczej. Bo jestem do niczego w testach. Zawsze byłam beznadziejna. Coś w siedzeniu z liczbami, dwoma ołówkami sprawia że mój mózg się wyłącza. Nie ważne jak ciężko się uczę, jak dobrze znam materiały, to szanse są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, na rozwiązanie quizu bez niewielkiego ataku paniki i zapomnienia wszystkiego, czego się kiedykolwiek nauczyłam. Na studiach jakoś sobie radziłam biorąc kursy, które były oceniane na esejach i pracach grupowych , ale kiedy przychodziło do pisania LSAT? Poległam. Poległam mocno – za wszystkimi trzema razami, których się podejmowałam. Próbuję zebrać odwagę na czwarty raz, ale część mnie zastanawia się jaki w tym cel? Nigdy mi się nie uda. A nawet jeśli? Musiałabym przejść przez szkołę prawniczą i przez egzamin końcowy po niej. Równie dobrze mogę się poddać i zaakceptować to, że już zawsze będę biegała na posyłki. Dochodzę do sklepu i wchodzę do środka, ale staję jak wryta kiedy widzę jak

długa jest kolejka. – Chyba sobie jaja robicie! - szepczę pod nosem. Osoba, która właśnie weszła za mną, chichocze. – Pomyślałabyś, że w tych soczkach mieszają kokę. Chichoczę, odwracając się by się zgodzić. Wtedy łączę się z parą głębokich, niebieskich oczu i od razu zapominam co miałam powiedzieć. To mężczyzna. Niesamowicie atrakcyjny mężczyzna, seksowny-jak-cholera, w idealnie dopasowanym, zaprojektowanym garniturze. Ma kwadratową szczękę, ciemnoblond włosy i filuterny uśmieszek który nagle sprawia, że zapominam własnego imienia. – Teraz, dobry burger dla którego stanę w kolejce, - kontynuuje niezobowiązująco. - Do diabła, poczekam nawet na żeberka jeśli zapach będzie wystarczająco dobry. Ale gorzki zielony soczek, który zatyka twoje rurki? Nie dziękuję. – Więc, co tu robisz? - w końcu znajduję swój głos. Posyła mi olśniewający uśmiech. – Nazwij to krokiem do bycia lepszym facetem. Możesz mieć za dużo dobrych rzeczy. – Nie rozumiem dlaczego ludzie to mówią, - wzdycham. - Przydałoby mi się więcej lepszych rzeczy nie mniej. – Masz rację. - Mężczyzna pochyla się, jego ramię ociera się o moje z eksplozją wrażeń, kiedy zbliża się bardziej, bym tylko ja usłyszała. - Kiedy coś jest tak dobre, niech chcesz by kiedykolwiek się skończyło. Odsuwam się szybko, kręci mi się w głowie. Czy my nadal rozmawiamy o soku? Jego wzrok przesuwa się w dół mojego ciała i czuję jak się napinam pod jego spojrzeniem. Nie defensywnie, tak jak kiedy Carter daje mi ohydne spojrzenie, ale z gorącą ciekawością płonącą w moich żyłach. Lubię sposób w jaki na mnie patrzy. Zanim mogę wymyślić co odpowiedzieć, jestem pierwsza w kolejce. Podaję zamówienie Cartera i zaczynają pakować małe, zielone butelki do torby. – To będzie sto dwadzieścia dolarów, - mówi ekspedient z radosnym uśmiechem. Przeglądam swój portfel i uświadamiam sobie z sercem w żołądku, że nie

pomyślałam, by wziąć ze sobą kartę kredytową Cartera – i mój czek właśnie się wyczyścił co oznacza tylko piętnaście dolców na moim koncie do jutra. Zatrzymuję się, mając zamiar wyjaśnić, kiedy nagle czarna karta kredytowa przesuwa się po blacie. – Ona jest ze mną, - oznajmia im seksowny nieznajomy. – Nie, nie mogłabym, - protestuję. – Nalegam. Wezmę do tego OJ1. - Gryzmoląc podpisuje rachunek z karty kredytowej. - Jestem lepszym człowiekiem, pamiętasz? – Ale to jest za dużo. – Za późno, stało się. Ekspedient przekazuje mi torbę i nie mam wyboru, jak tylko ją wziąć. – Cóż dziękuję ci, - mówię mu wdzięczna. - Naprawdę mnie uratowałeś. Mój szef zabiłby mnie, gdyby tego nie dostał. – Przyjemność po mojej stronie. - Przytrzymuje dla mnie otwarte drzwi, kiedy wychodzimy. Łapię zapach jego wody po goleniu, kiedy go mijam, bogaty, męski z nutką czegoś pikantnego. Jestem tak roztargniona, że nie zauważam stopnia na krawężniku. Wpadam na niego i potykam się na ulicę. Sposób, by zrobić dobre wrażenie, Fawes. Silne ramię owija się wokół mnie, pociągając w górę, do tyłu. – Ostrożnie, - mamrocze, miażdżąc mnie przy swojej twardej klatce piersiowej. Nie chciałbym, żebyś upadła. Dziwna myśl zalewa mój umysł: jedynie gdzie chcę upaść to na jego łóżko. Przyciskam dłonie do jego piersi. To błąd. Czuję wyrzeźbione mięśnie jego klaty i znowu muszę złapać oddech, ale on już mnie uwalnia stawiając mnie delikatnie na ulicy. Sposób w jaki na mnie patrzy...nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio mężczyzna patrzył na mnie z taką intensywnością. Jakby mnie widział, naprawdę mnie widział – nie tylko Keely, dziewczynę na posyłki, ale kobietę. – Bądź ostrożna. - Mężczyzna znowu mruga. - Albo następnym razem wylądujesz na rękach i kolanach. - Pochyla się by szepnąć, tylko mi. Dokładnie tam gdzie należysz. Jego słowa wstrząsają mną, przekłuwając mgiełkę żądzy. – Co powiedziałeś? - sapię. – Słyszałaś. - Przekrzywia głowę, posyłając mi leniwy uśmiech. - Dbaj o siebie, 1 OJ – Orange Juice – sok pomarańczowy.

Keely. Kręci mi się w głowie, kiedy obserwuję jak odchodzi. Przez lata czułam się jakbym była zamknięta w więzieniu odrętwienia, odkąd zginęli moi rodzice. Nic się nie przebijało, nic na mnie nie działało. Ale z jednym krótkim spotkaniem, ten mężczyzna przebił się przez moją obronę. Chwieję się od jego dotyku, jego słów. Ale on już znika w dole ulicy, zanim mogę się nadziwić. Skąd zna moje imię?

CZTERY VAUGHN Rzucam zdjęcia z zeszłej nocy na biurko w kierunku Phila Markhama: mojego klienta i kompletnego durnia. Ma mięsień piwny, cofniętą linię włosów i nerwowy śmiech, który doprowadza mnie już kurwa do szału. Nic dziwnego, że jego żona zrobiła się mokra, w minucie w której położyła na mnie oczy. Ten gość nie znalazłby drogi do jej cipki nawet z pierdolonym GPS-em. – Masz. - Kiwam na zdjęcia jego żony z rozłożonymi nogami, zlizującą moją spermę ze swoich cycków. Pewnie, nie jest to arcydzieło, ale przekaz jest jasny. Szczęka opada mu w szoku. – Czy to jest... - jąka się. - Czy ty...? – Wypieprzyłem ją, tak jak chciałeś. - Ziewam. Połowa moich klientów jest po prostu zadowolona, że robota została wykonana, ale wtedy trafiają się goście tacy jak Phil, którzy chcieli żeby ona zdradziła – aż do momentu gdy to robi. Przegląda zdjęcia, wytrzeszczając oczy. – Ona nigdy dla mnie nie klęka. – Uważaj się za szczęściarza. - Pamiętam jej ślinienie. - Za cholerę nie umie ssać. Jeży się. – To o mojej żonie mówisz. – Twojej niedługo-byłej żonie, - Poprawiam go, - która zostanie wydymana na rozwodzie, dzięki tym zdjęciom. Czy to nie ty byłeś tym, który chciał zostawić ją z niczym? – Cóż tak, ale... - Phil zezuje na ostatnie zdjęcie tak jakby chciał się jeszcze kłócić, ale ja już skończyłem. – Mój końcowy rachunek jest w aktach. Uważaj na zamykające się drzwi, kiedy będziesz wychodził. Phil wrzeszczy coś jeszcze o moich cenach, ale zmywa się całkiem szybko, kiedy przypominam mu o pieniądzach które zgarnie na tej inwalidzkiej intercyzie. Kiedy drzwi się zamykają, wzdycham z ulgą.

W końcu. Trochę pierdolonego spokoju. Biorę garść Advilu i połykam to Jackiem ze swojej dolnej szuflady. Po tym jak skończyłem wczorajszą robotę, odnalazłem się w śródmiejskim klubie z parą egzotycznych tancerek i butelką tequili. No, te dziewczyny mogłyby pokazać panu Markhamowi kilka rzeczy w robieniu laski. Miały doświadczenie, to na pewno, ale cholera, jeśli nie pokazały kilku sztuczek. Pamiętam Desiree liżącą piersi Loli i czuję, że znowu robię się twardy. A wtedy drzwi stają otworem i mój najnowszy klient wchodzi do środka. – Myślałem, że zapłaciłem ci za wykonanie roboty! - warczy z płonącymi oczami. - Więc dlaczego do chuja siedzisz sobie tutaj, zamiast pieprzyć tę sukę? Powoli wstaję. Gość jest zadowolonym z siebie gnojem: krzykliwy garnitur w prążki i królewskiej wielkości Rolex. Gówno z tajemniczością: brak pełnego imienia, brak adresu, tylko numer telefonu na kartę. Gdyby nie ogromny czek, którym przyszedł mi machać przed nosem, nie tykał bym jego sprawy. I już żałuję swojego wyboru. – Nie wpadasz kurwa do mojego biura. Umów się na cholerną wizytę. Maggie! Krzyczę do mojej asystentki, w pokoju obok. Wystawia głowę zza drzwi. – On nie słuchał. - Wzrusza ramionami i znika. – Płacę gigantyczną kasę za twoje „usługi”. - Robi cudzysłów, jak dupek, którym jest. - Więc powiedz mi kiedy zobaczę jakieś rezultaty. Nie odpowiadam. Po prostu mierzę go lodowatym spojrzeniem, tak blisko wpierdolenia mu. Mam dla niego pięćdziesiąt funtów mięśni i założę się o swój ostatni dolar, że śliczny, bogaty chłoptaś nigdy w życiu nie zadał ciosu. Zdaje sobie sprawę, że właśnie wpadł w gówno po kolana. – Masz rację, przepraszam. - Wycofuje się, jego twarz czerwona. - Po prostu dla nas to czas pełen stresu. Na szali jest wiele. Potrzebuję, żeby się nią zajęto. I zdjęć też. – Dostaniesz swoje brudne zdjęcia. - Prycham. – Nie potrzebuję ich widzieć, - mówi lekceważąco. Huh. Cóż pokazują się tu różni ludzie, nie tylko małżonkowie potrzebujący klauzuli typu rozdziel to i spieprzaj. Zdesperowani ojcowie chcący odsunąć swoje księżniczki od złotych szumowin; córki pragnące pozbyć się swoich podłych macoch; kobiety chcące dać swoim dziewczynom pieprzenie na jakie zasługują. Uwiodę każdego – za odpowiednią cenę.

– Nawiązałem dziś kontakt z dziewczyną, - mówię mu. - Nie będzie ona problemem. – Jesteś całkiem pewny siebie, - kpi, kierując się do drzwi. - Co sprawia, że myślisz że ci się podda? – Wszystkie kobiety są takie same, - mówię mu. - Ta nie jest wyjątkiem. Nawet najgorętsza kobieta i tak jest dla mnie robotą. Spotykam je; one padają na kolana; ja robię zdjęcia. Żadnych uczuć, żadnych komplikacji. Wyrzuciłem ten rodzaj emocji do śmieci lata temu. Musiałem. Facet wychodzi, a ja wyciągam zdjęcia, które zrobiłem rano dziewczynie w drodze do jej pracy; włosy upięte z tyłu, w kucyk dobrej-dziewczynki, schludna bluzka i ołówkowa spódnica, czysto biznesowa. Keely Fawes. Po zdesperowanych kurach domowych, które ostatnio pieprzyłem, ta tutaj będzie odświeżającą odmianą. Ładna, ułożona, z bujnymi biodrami i świetnym tyłkiem – nawet jeśli stara się to ukryć w tych wymuskanych bibliotekarskich wdziankach. Ta, z nią będzie zabawnie. Ma też te usta. Żadnego gówna z graniem głupiej laluni. Do diabła, mogłem prawie poczuć jak przemoczone miała majtki, kiedy przytrzymałem ją od upadku. Szklany wzrok, zarumienione policzki – ta dziewczyna miała żądzę wypisaną na całej twarzy, tylko od patrzenia na mnie. Jeśli nie jest dziewicą, to jest cholernie bliska tego. Pewnie oddała je swojemu chłopakowi ze studiów, cipce który spojrzał głęboko w jej oczy, powiedział że ją kocha i doszedł po pięciu sekundach. Pewnie nigdy w życiu nie miała prawdziwego mężczyzny; nigdy nie czuła kutasa wpychającego się tak głęboko, że widzi Boga. – To twoja następna ofiara? - Maggie wchodzi do środka, mając na sobie potargane spodenki i cienki top. Mówiłem jej, by wyglądała mądrze dla klientów, ale ona tylko mówi żebym się pierdolił. – Wyświadczę jej przysługę. - Wstaję z krzesła i sprawdzam czas. - To mój znak. Przygotuj rachunek dla klienta; możesz wysłać go w ciągu godziny. – Sześćdziesiąt minut? Jesteś cholernie pewny siebie. - Maggie prycha. - Może ona na to nie poleci. – Wszystkie na to lecą. - Patrzę na zdjęcie Keely, które leży na górze stosu. Marszczy brwi na swój komputer, długopis zatknięty ma za uchem. Wygląda jakby była na krawędzi, bez śladu humoru z tego popołudnia. – Nie wszystkie, - Maggie prycha. Unoszę brew. – Pamiętasz Stacey? Maggie robi minę. Jedynym powodem dla którego przetrwała bycie moją

asystentką jest to, że lubi cipki prawie tak bardzo jak ja. Nawet dzieliła się kilkoma dziewczynami – aż uświadomiła sobie że kiedy raz posmakują mojego kutasa, jej zabawki nawet nie będą się temu równać. Może i dawaliśmy sobie w kość, ale jesteśmy ze sobą szczerzy. – Któregoś dnia, dziewczyna da ci kosza, - mówi. - A ja będę tutaj sikając ze śmiechu. – Marz dalej. - Klepię ją w tyłek, kiedy idę do drzwi. - To nigdy się nie stanie!

PIĘĆ KEELY – I właśnie wtedy powiedziałam mu, że może sobie biec z powrotem do żoneczki. Keely? Halo, ziemia do Keely? - głos Justine przebija się przez moje myśli. – Co? - mrugam, moje policzki zarumienione. Jesteśmy w jej biurze omawiając jakieś wiadomości, które dla niej wyszukałam o jakiejś sprawie, – co tak naprawdę jest wymówką dla niej, by mogła ponarzekać na swoje ostatnie romansowe dramaty. – Nic. Wszystko dobrze? - marszczy na mnie brwi. - Wyglądasz na trochę czerwoną. – Nie. Jest dobrze! - usiłuję się pozbierać. Odkąd wpadłam na tego seksownego faceta w sklepie, wyłączałam się, marząc o jego diabelskich, niebieskich oczach i tych silnych, muskularnych ramionach owiniętych wokół mnie... Nie mogę się powstrzymać. Chociaż powinnam być obrzydzona sposobem w jaki do mnie przemówił, to wspomnienie jego skandalicznego komentarza wysyła dreszcz w dół mojego kręgosłupa – i przez inne, bardziej prywatne miejsca. Minęło tak dużo czasu odkąd czułam cokolwiek, że to dziwna ulga wiedzieć, że on może mi tak zajść za skórę. I sposób w jaki na mnie patrzył... jakby wilk obserwował sarenkę. Tą, którą miał zamiar pożreć całą. Chciałam być tą ucztą. Ale i tak, nie mogłam nic poradzić na uczucie niepokoju, mrocznej krawędzi tajemniczości. Kim on był? I skąd mógł znać moje imię? Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, tego byłam pewna. Nigdy nie zapominasz mężczyzny jak on. – Dziś poważnie jesteś na księżycu, - dochodzi mnie znowu głos Justine. – Jestem po prostu zmęczona, - kłamię, spoglądając znów na papiery na jej biurku. - Pracowałam do późna przez cały tydzień przygotowując akta Montgomery'ego dla Cartera. – Ten dupek. - Justine podwija wargę. - Powinnaś... – Wie, wiem, powinnam się mu bardziej stawiać, - przerywam jej. Potem kątem oka łapię godzinę na zegarze, nad jej biurkiem. - Cholera, muszę iść. Odbywa się spotkanie z nowym klientem, na którym Carter chce, żebym była. – Chcesz iść wieczorem na drinka? - pyta, kiedy wychodzę przez drzwi. Wieczór sportowy w McLarens. Gorący sportowcy tak daleko jak okiem sięgniesz! – Może!

Biegnę w dół korytarza do biura Cartera. Justine zawsze próbuje wyciągnąć mnie ze sobą na miasto. Mówi że w dwójkę łatwiej wyrwać facetów: oni też zawsze chodzą z kumplami. Ale sceneria baru nigdy nie leżała w moim guście, zwłaszcza w LA. Tutaj faceci zawsze gadają do ciebie z jednym okiem skierowanym na drzwi, jakby czekali na wejście kogoś gorętszego. Lubię myśleć, że jestem całkiem ładna ze swoimi długimi, falowanymi, brązowymi włosami i dużymi, niebieskimi oczami, ale w porównaniu do cycatych, blond gwiazd i modelek przechadzających się po ulicach LA, nie jestem żadną konkurencji. Koleś ze sklepu pewnie umawia się z takimi dziewczynami: dziewiętnastoletnimi modelkami w kostiumach kąpielowych, które nie mogą skleić razem jednego zdania, ale które mają nogi długie do uszu. – Znowu się spotykamy. Gwałtownie staję, gapiąc się w szoku. Przez chwilę, zastanawiam się czy może straciłam kompletnie rozum i wyczarowałam go sobie z wyobraźni. Ale nie, seksowny facet ze sklepu z soczkami siedzi w pustym biurze Cartera, obserwując mnie z uśmiechem. – Chcesz wejść? - pyta, wyglądając na rozbawionego. – Uh, pewnie, - bełkoczę, szybko wchodząc do pokoju. Moje serce galopuje ponownie będąc blisko niego. Jest wszystkim o czym myślałam przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny i teraz nie mogę się oprzeć, by skraść spojrzenie na niego i znów go wchłonąć. Boże, wygląda dobrze. Ma na sobie kolejny garnitur, czystą, białą koszulę rozpiętą przy szyi, kontrastującą z głębokim złotem jego opalenizny. Na szczęce ma brązowy zarost a jego blond włosy są potargane – kontrastując z jego nieskazitelnym strojem. Mężczyzna sprzeczności: gładki i szorstki naraz. I mężczyzna, który lubi kontrolę – i nie będzie z tym delikatny. – Nie przedstawiłem się, - mówi nieznajomy seksownie przeciągając, jego głos niski. - Jestem Vaughn. – Keely. - Czuję jak palą mnie policzki. Niezobowiązująco wstaje z krzesła i przechodzi przez pokój w dwóch długich krokach z wyciągniętą ręką. Nie mam innego wyboru jak ją przyjąć. Jego palce blisko moich, ciepłe i szorstkie w dotyku. Czuję prąd, kiedy nasze ręce się spotykają i spoglądam w górę, by znaleźć jego niebieskie oczy intensywnie wpatrzone w moje. Głęboko niebieskie, jak szafiry, a może jak letni ocean – o Boże, myślę jak licealistka tylko na niego patrząc. – Rumienisz się, - mamrocze.

– Śpieszyłam się, by tu dojść, - kłamię. Zaczynam odsuwać rękę, ale on trzyma ciasno. Jego kciuk pociera delikatnie moją dłoń, szokująco intymny gest, który rozpala w moim ciele fale żądzy. – Wyglądasz seksownie, cała taka zarumieniona, - mówi mi, te niebieskie oczy płonące grzesznie. - Jakby ktoś właśnie dobrze cię wypieprzył. Sapię, wyrywając rękę. Jak on mówi takie rzeczy? Tylko słysząc tak bezwstydne słowa, czuję jak moje sutki twardnieją i jestem mokra między udami. Kto tak mówi? I dlaczego mi się to podoba? – Co sprawia, że myślisz że możesz tak do mnie mówić? - odwracam się. Zastanawiam się gdzie jest Carter, - mówię, rozglądając się wokół. Nie ma po nim śladu – ani po jego asystentce. Co może oznaczać tylko jedno. - Będziesz musiał umówić się na nowe spotkanie, - mówię przez ramię. Doszłam do drzwi chcąc stworzyć między nami bezpieczny dystans. – Dlaczego ty nie możesz przejąć spotkania? - zatrzymuje mnie głos Vaughna. – Nie jestem prawnikiem. – Nie chcesz być ze mną sama. - Obserwuje mnie, ani na sekundę nie odrywając ode mnie wzroku. Wiję się pod jego spojrzeniem. – Nie jestem wykwalifikowana. Nawet nie wiem w jakiej jesteś tu sprawie... – To prosta inkorporacja,- Vaughn zbywa moje protesty. - Chyba, że chcesz żebym powiedział twojemu szefowi jak to kazałaś mi wyjść. – Tego nie powiedziałam. – Ale miałaś to na myśli. - Vaughn podchodzi bliżej, patrząc na mnie z błyskiem wyzwania w swoich oczach. - Co ty na to, Keely? A może obawiasz się, że spędzenie ze mną pięciu minut, sprawi że zrzucisz majteczki i rozłożysz dla mnie te śliczne nogi? Jego słowa uderzają mnie kolejną falą pożądania, ale tym razem, zmuszam się, by zachowywać się niewzruszenie. – Dobra. - Wzruszam ramieniem, jakby moje serce nie pędziło mając go stojącego tak blisko. - Przejmę spotkanie. - Mogę sobie z nim poradzić i utrzymać swoje gówno razem. Podchodzę do jednego z krzeseł i wyciągam swój notatnik. Vaughn zatrzymuje się na chwilę, obserwując mnie, a potem siada naprzeciwko. Sposób w jaki się na mnie patrzy mówi, że interesy są ostatnią rzeczą o jakiej myśli i zastanawiam się czy nie zrobiłam ogromnego błędu, pozwalając mu zostać.

Ten mężczyzna jest niebezpieczny. Odchrząkuję i wysyłam modlitwę, bym przetrwała to spotkanie bez czerwienienia się. – Zaczynajmy.

SZEŚĆ VAUGHN Cholera, jest urocza, siedząc tam starając się najlepiej jak umie wyglądać jakby nie była podniecona – i polegając. Sromotnie. Jej spódniczka tuli soczyste krągłości jej tyłeczka i zastanawiam się jakie nosi majteczki. Założę się że białe, koronkowe. Skromne. Niewinne. Wyobrażam sobie jak zrywam je z jej kremowych ud i zanurzam w niej głęboko swojego kutasa. Wygląda na dobrą i porządną, ale to dobre dziewczynki mają najbardziej perwersyjną stronę. Ta, będzie krzyczała z całych sił do czasu, gdy skończę lać jej tyłeczek. – W czym problem? - pyta Keely. Patrzy stanowczo w dół na swój notatnik, czysto biznesowa, ale mogę usłyszeć drżenie w jej głosie. - Jest kilka dróg na inkorporację, które moglibyśmy obrać, ale one zależą od twoich konkretnych potrzeb. – Moich potrzeb? - Odchylam się w swoim siedzeniu, ciesząc się sposobem w jaki unosi się i opada jej klatka piersiowa pod tą jedwabną bluzka. Jest zapięta wysoko pod jej gardłem, ale całe to zakrywanie nie może ukryć tych bujnych krągłości. - Cóż, w tej chwili potrzebuję poczuć jak mokra jest twoja cipka. Policzki Keely oblały się czerwienią. – Musisz przestać mówić takie rzeczy. - Rzuca na mnie okiem. - Ty tylko starasz się mnie zszokować. To nie działa. – Nie, - śmieję się. - Jeśli chciałbym cię zszokować, powiedziałbym ci że wyobrażam sobie ciebie przywiązaną do mojego łóżka, z kutasem schowanym głęboko w twoich ustach i moim językiem liżącym twoją cipkę. Oddycha urywanie. Cholera, to dopiero zabawa. Obserwuję ją, rozbawiony. Inne kobiety do tej pory zrobiłyby już pokaz wypadając stąd oburzone. Ale ta dziewczyna? Jej szczęka jest zaciśnięta, jakby zmuszała się by pozostać spokojną. No to zobaczymy. – Czym się zajmujesz? - pyta, zdeterminowana by dokończyć swoją robotę. – Hmmm. - Rozmyślam nad odpowiedzią. - Chyba możesz powiedzieć, że jestem w przemyśle rozrywkowym. Unosi wzrok.

– Mogłam się domyślić, - mamrocze. – Co masz na myśli? Czerwieni się. – Tylko to, że jesteś tak arogancki. Myślisz, że wszystko jest jednym, wielkim show. Whoa. Zadziorna. To mi się podoba. – Nie moja scena. Ale, zawsze zastanawiałem się nad graniem w porno. Jej oczy rozszerzyły się. – Poważnie? Ukrywam uśmiech. Tylko się z nią pieprzę. Porno jest daleko poniżej mojej stawki płatności. Ci faceci są tylko kawałkiem mięsa, pierdoląc każdego dociśniętego przed kamerę. To nic takiego co robię ja: żadnej sztuki, żadnego wyzwania. Żadnego pościgu. Ale Keely patrzy na mnie tym jeleń-w-śwetle-reflektorów spojrzeniem, więc kłamię. – Jasne. - Szczerzę się, drażniąc. - Wszyscy maja dar, a moim jest sprawianie, że kobieta dochodzi w sześćdziesiąt sekund góra. Zamiast znów wyglądać na oniemiałą, relaksuje się. Jej usta wykrzywiają się w rozbawieniu. – Nienawidzę tego dla ciebie niszczyć, ale nikt nie dochodzi tak szybko. – Ach tak? Jak dla mnie to wygląda inaczej. Keely posyła mi wiedzące spojrzenie. – Kobiety to udają, wiesz. Warczę z frustracji. – Nie możesz udawać zaciskania się cipki wokół mojego kutasa jak pierdolone trzęsienie ziemi, - mówię jej. - A może nigdy nie doszłaś tak mocno, że zemdlałaś? Przewróciła oczami.

– To się nie zdarza. Prycham. – Wezmę to za „nie”. Keely wygląda na wytrąconą z równowagi. – Nawet nie powinniśmy o tym rozmawiać. To nie właściwe. – Ty to zaczęłaś, - odpowiadam. Marszczy brwi. – Nie zaczęłam. Pochylam się bliżej, zniżając głos. – Ty to zaczęłaś w minucie , kiedy tak na mnie spojrzałaś. – Jak? - domaga się. – Jakbyś wyobrażała sobie mnie zakopanego po jaja w twojej pysznej cipce. Przytrzymuję jej wzrok, obserwując jak jej oczy rozszerzają się w szoku i pożądaniu. Lubi kiedy gadam świńskie rzeczy, huh? Mała Pani Niewinna jednak ma perwersyjną stronę. Hmmm, znowu ją szacuję, zastanawiając się czy spodobałoby jej się związanie. Z chustką na oczach wypieprzona do nieprzytomności, z ciałem rozłożonym na moim łóżku. A może chciałaby spróbować trójkąta. Mógłbym przyprowadzić Lole i nauczyć Keely jak ssać cipkę kiedy wbijałbym się w nią od tyłu... Czuję, że robię się twardy, więc powstrzymuję tę szczególną fantazję. Poza tym, przypominam sobie, nie ma znaczenia jak ona to lubi. Nawet nie obchodzi mnie czy dojdzie. Po prostu muszę ją wypieprzyć – i zdobyć dowód. – Czy możemy proszę, rozmawiać o interesach? - Keely wygląda jakby miała wystrzelić do drzwi. – Cokolwiek zechcesz. – Dobrze. - Kiwa głową, mając zamiar wrócić do swoich notatek, kiedy ktoś puka do drzwi. – Keely? - dziewczyna z recepcji rozgląda się wokół. - Jest telefon do Cartera. To June i wygląda na to, że to pilne. Możesz z nią porozmawiać? Keely spogląda w górę.

– Tak, przełącz ją. – Wybacz, - przeprasza, kiedy dziewczyna wychodzi. - Inny klient, muszę dowiedzieć się o co chodzi. – Nie krępuj się. Podchodzi do biurka i kiedy chwilę później w telefonie zapala się światełko, podnosi słuchawkę. – June? Pan Abrams jest w tej chwili nieobecny. Co się dzieje? - przerywa, a potem wygląda na zaalarmowaną. - Szpital? Czy wszystko z nim w porządku? - Keely kiwa głową. - Oczywiście, prześlę testament. Mają na niego notariusza. Pan Ashcroft będzie mógł go od razu podpisać. Pan Ashcroft. Imię wysyła ciarki jak lód przez moje ciało. Nie może być. Mroczne wspomnienia zalewają mój umysł, ale rozkazuję sobie pozostać spokojnym, odchylając się w swoim siedzeniu dopóki się nie rozłącza. To przypadek, musi być. – Klient? - pytam kiedy odkłada słuchawkę. Utrzymuję niezobowiązujący ton, jakby każdy mięsień w moim ciele nie krzyczał z napięcia. Wzdycha. – Tak, spisuję jego wolę, w sama porę. Już miał trzy zawały. Jego pielęgniarka nie brzmiała na przekonaną. – Huh. - Zastanawiam się czy jest sposób by pokopać głębiej, nie wyglądając podejrzanie. - Cóż, życzę mu powodzenia. Posyła mi roztargniony uśmiech. – Słuchaj, nie przeszkadza ci przełożenie spotkania? Muszę od razu wysłać te akta. – Oczywiście. - Cieszę się, że mogę odejść by się pozbierać. Usłyszenie tego imienia wyprowadziło mnie z równowagi i muszę pozbierać się do kupy. Keely rusza do drzwi i obserwując to ciało w ruchu, przypominam sobie co mnie tu dziś przywiodło. Jebać duchy z mojej przeszłości, mam tu misję. Podchodzę, by zablokować jej drogę górując nad nią. Wyciągam rękę i zatykam lok włosów za jej ucho, czując jej drżenie pod moim dotykiem. Tak, ta będzie łatwa. – Co powiesz na kolację, dziś, u mnie?

Keely opada szczęka. Kurwa, jej wargi są soczyste. – Miałam na myśli, przełożenie spotkania. Z panem Abramsem, - mówi mrugając. – Ale twój szef nie będzie wyglądał w połowie tak dobrze nago na podłodze w moim salonie, - odpowiadam. - Najpierw tam będę cię pieprzył. - Trzęsie się przy mnie, jej ciało tak dojrzałe i gotowe, że mógłbym wyruchać ją właśnie tutaj. - Nie będę czekał by iść do sypialni, - obiecuję jej. - Ja po prostu podwinę tą spódniczkę do góry, wokół twojej talii i będę cię pieprzył, mocno i brudno tak jak lubisz. Czekam by jęknęła, by opadła na mnie jak każda inna zdyszana, mokra kobieta. Ale zamiast tego, ona się ode mnie odrywa, oddychając szybko. – Nie chcę czegoś takiego, - nalega Keely, odwracając się do drzwi. - Nie wiem co myślisz, że robisz, ale to nie zadziała. - Patrzy na mnie wkurwiona. - Nie jestem takim typem dziewczyny. A teraz, jeśli wybaczysz, mam poważnych klientów, którymi muszę się zająć. Tymi, którzy nie czekają na procesy o seksualne molestowanie.2 Patrzę, zdębiały jak odchodzi.3 Co do chuja? Nie mogę w to uwierzyć. Dała mi kosza. Nikt nie daje mi kosza. Zwłaszcza najbardziej rumieniąca się bibliotekarka, która dyszy jak suka w rui od momentu, w którym położyła na mnie oczy. Mrużę oczy. To zaczęło się jak standardowa robota, ale po tym czego się dziś nauczyłem, nie ma mowy by ta dziewczyna zjebała moje idealne wyniki. Dowiem się dokładnie co dzieje się z Ashcroftem i dokończę robotę. Dwa ptaszki jeden kogut. Pani Kelly Fawes będzie na kolanach, błagając o mojego kutasa do czas gdy z nią skończę. Gra rozpoczęta.

2 O.O ….. tak jest! Dajesz mała woohooo!! 3 Hahaha szkoda, że tego nie widzę.

SIEDEM KEELY „Nigdy nie doszłaś tak mocno, że zemdlałaś?” Nie mogę wyrzucić z głowy grzesznych słów Vaughna. Cały dzień, słyszę jego brudną gadkę, z tyłu swojego umysłu, która sprawia że brzuch mi drży, a uda się zaciskają. On musi się ze mną drażnić, postanawiam. Mówiąc wszystko, by się wywyższyć. Ale kiedy rzuciłam okiem na Google tego popołudnia, widzę że on wcale nie żartuje. Niektóre kobiety naprawdę mają tak intensywne orgazmy, że odpływają. Łapię oddech. Kiedy nadarzy się, że w ogóle dochodzę, doświadczam tylko delikatnej fali przyjemności, ciepłej i słodkiej, ale znikającej w mgnieniu oka. Nawet nie mogę sobie wyobrazić jakby to było, czuć tak ogromną falę, że moje ciało dosłownie nie mogłoby jej znieść. Jasna cholera. – Na co patrzysz? - pyta Justine, przechodząc zamaszyście obok mojego boksu z kilkoma sałatkami na lunch. – Na nic! - krzyczę, trzaskając klapą laptopa. Na szczęście, nic nie zauważa. – Malutki Texan znowu do mnie wydzwania, - wzdycha, opadając na siedzenie by poplotkować. - Jakbym znowu miała się z nim przespać. – Myślałam, że rozmiar nie ma znaczenia. Prycha. – Ta, to tylko coś co ci mówią. To znaczy, pewnie, facet może nadrobić to tym, że wystarczająco dobrze sprawdza się w innych obszarach. - Mruga. - Ale Texan był dupą na wszystkich frontach. Milknę, czując się zawstydzona. Moje doświadczenie z facetami jest nieźle ograniczone. Miałam jednego stałego chłopaka na studiach, z którym straciłam dziewictwo, ale poza kilkoma pierwszymi złymi randkami, nie widywałam się z nikim na poważnie, odkąd skończyłam szkołę. – Mogę cię o coś zapytać? - ściszam głos, rozglądając się na wypadek, gdyby ktoś podsłuchiwał. Ale teraz jest przerwa na lunch i stanowisko praktykantów jest praktycznie puste. – Uuu, poznałaś kogoś? - domaga się Justine, przeżuwając w pełnej buzi sałatę. Jest gorący? Ma dużego? – Nie, - protestuję. - To znaczy, nikogo nie spotkałam. Nie do końca. Ja tylko się zastanawiałam... Kiedy ty... no wiesz. Jak to jest?

– Kiedy ja co? - pyta Justine. Oblewam się rumieńcem. – Kiedy ty ... - ściszam głos nawet bardziej, szepcząc. - Dochodzisz. Fajne to uczucie? Justine wzrusza ramieniem. – Zależy od rodzaju. – Istnieją różne rodzaje? – No jasne. - Posyła mi dziwne spojrzenie. - No wiesz, jest taki rodzaj orgazmu jaki dostaję od wibratora, tu chodzi bardziej o nacisk, wiesz intensywność, ale jakby skupiona wokół mojej cipki. Są też orgazmy, których dostaję kiedy facet liże mnie na dole. Te są wolniejsze, ale szalenie dobre. Jakby fale przechodziły przez całe moje ciało. No i w końcu orgazmy najlepszego rodzaju. – Uh huh? - jestem zażenowana, pytając ją, ale chcę więcej szczegółów. – Mmm. - Justine wyszczerza się. - Penetracyjne orgazmy. Kiedy jego kutas penetruje mnie tak jak trzeba i pojawia się te tarcie, rozumiesz? Wsuwa się i wysuwa, dopóki nie mogę już tego dłużej znieść i całe moje ciało po prostu się rozpada. A kiedy dotyka jeszcze mojej cipki? - gwiżdże. - Huh. Może powinnam zadzwonić po jednego z moich chłopców. To wprawiło mnie w dobry nastrój. - Spogląda na zegarek. - Cholera, muszę iść do sądu. Do zobaczyska! Zostawia mnie osłupiałą w moim boksie. Najwyraźniej, nie jestem lepsza od dziewicy. Dwudziestotrzyletnia i nawet nie wiem jak to jest mieć prawdziwy orgazm. Ale założę się, że Vaughn mógłby cię nauczyć. Wyobrażam sobie jego wygłodniały wzrok i przechodzi mnie dreszcz. Wyraził się jasno, że mnie chce. Ale ja ledwo znam tego gościa. Poznałabyś go całkiem nieźle, gdybyś przyjęła jego zaproszenie. Nie. Upycham myśl o nim na tył głowy i zamiast tego skupiam się na pracy. Jestem poważną kobietą. Mam cele i ambicje. Nie powinnam marnować swojego czasu, śliniąc się na jakiegoś sprośnie-mówiącego nieznajomego – nie ważne jak bardzo moje ciało chce – nie, potrzebuje – jego dotyku. Ale nie mogę nic poradzić na to, że zastanawiam się czy sprostałby swoim obietnicom. Czy pokazałby mi przyjemność, jakiej nigdy nie czułam. Co by się stało gdybym po prostu powiedziała tak?

***

Po pracy zatrzymuję się przy szpitalu by odwiedzić pana Ashcrofta. Znajduje się on w swoim własnym pokoju, na piętrze VIP-ów, rzężąc przez rurki, które podłączyli mu do nosa i gardła. Jest tak słaby, że ledwo może mówić, ale przywołuje mnie bliżej do łóżka. – Chciałam tylko sprawdzić jak pan sobie radzi. - Patrzę na jego bladą twarz i wszystkie te maszyny – nie wygląda on dobrze. - Czy dobrze poszło z papierkową robotą? – Podpisana i zapieczętowana, - mówi słabo Ashcroft. – Czy potrzebuje pan czegokolwiek? - nienawidzę widzieć go w takim stanie. Szpital, przewody i tuby, to wszystko przywraca zbyt wiele bolesnych wspomnień moich rodziców, po wypadku. Doktorzy zrobili wszystko co mogli, ale to nie wystarczyło. – Nie, dziękuję ci, słoneczko. - Ściska moją rękę. - Moje dzieci są gdzieś w pobliżu. Przylecieli tak szybko jak tylko się dowiedzieli. Czekając aż umrę. Znowu kaszle, ohydny dźwięk. – Po prostu niech się pan zrelaksuje. - Mówię mu, ale on ściska moją rękę bardziej, przyciągając bliżej. – Muszę ci coś powiedzieć, - mówi, między kaszlem. Jego głos jest nikły. Pochylam się bliżej. – Powinienem był ci powiedzieć... Musisz wiedzieć... – Kim ty do cholery jesteś? - przerywa nam gniewny głos. Mężczyzna kroczy do pokoju. Jest po dwudziestce, może, z ciemnymi włosami i w drogim garniturze. – Jestem Keely Fawes, z firmy prawniczej pana Ashcrofta, - odpowiadam. - A pan to? – Brent Ashcroft. Jego syn. - Brent nie wyciąga ręki na przywitanie, więc odwracam się z powrotem do Ashcrofta. - O co chodzi? - pytam delikatnie. Co musiał mi pan powiedzieć? Ale on tylko na mnie mruga, jego oczy załzawione i zdezorientowane. – Nie pamiętam. – Jest zmęczony. Powinien odpoczywać. - Mężczyzna brzmi na bardziej wkurzonego niż zatroskanego. - Ten obszar jest dostępny tylko dla rodziny. – Właśnie wychodziłam. Niech pan zadzwoni jeśli będzie pan czegokolwiek potrzebował, - mówię mu. – Damy sobie radę, - wtrąca się Brent. - Dzięki. - Wyciąga swój telefon i wysyła wiadomość, najwyraźniej mnie ignorując, więc posyłam panu Ashcroftowi kolejny uśmiech i wychodzę. Na zewnątrz, znajduję jego pielęgniarkę June, biorącą kawę z automatu. Jej farbowane rude włosy kręcą się w upale, a jej niebieskie ubranie robocze lepi się do

jej ciała. – On nie radzi sobie za dobrze, prawda? - pytam z przeczuciem. – Nie, kochanie. - Przerywa. - Czy w ogóle z tobą rozmawiał? – Troszeczkę. Był trochę zdezorientowany, - wyjaśniam. - Powiedział, że musi mi coś powiedzieć, ale wtedy... Przeszkodzono nam. Czy wiesz o co chodziło? Nie powinien się martwić o sprawy prawne. Możemy już od teraz zająć się jego partnerami biznesowymi. Jane posyła mi dziwne spojrzenie. Szybko rozgląda się wokół i przysuwa bliżej. – Nie o to chodzi. Martwi się o swoje dzieci. – Mówisz o tym, że dowiedzą się że ich wydziedziczył? - pytam cicho. Potrząsa głową, jej oczy są szeroko otwarte z powodu czegoś co wygląda jak strach. – Nie. Nie to. – Więc co? – Powinnaś wrócić jutro, - mówi. - Obiecaj mi. – Brent mówi, że może tu być tylko rodzina. - Zaczynam czuć się dziwnie przez to wszystko. Nie powinnam była w ogóle przychodzić; to niezbyt profesjonalne by tak angażować się z klientem, ale Ashcroft zawsze był dla mnie słodki – nawet jeśli trochę dziwny. – Zadzwoń do mnie, wprowadzę cię, - nalega. - On musi z tobą porozmawiać. Kiwam głową. – Oh, prawie zapomniałam, - mówię, sięgając do mojej torebki. - Ashcroft zostawił to w biurze. - Wyjmuję pudełko na biżuterię z diamentową bransoletką. Oczy June rozszerzają się, – Ale to jest dla ciebie, - mówi. – A ja powiedziałam mu, że nie mogę tego przyjąć. - Wciskam ją w jej ręce. – June! - Głos Brenta przecina powietrze. June okręca się, chowając bransoletkę za plecami. - Myślałem, że prosiłem o kawę. – Tak proszę pana, - mamrocze June. - Właśnie do pana szłam. Jego wzrok przechodzi za jej plecy, na mnie. – Czy mamy jakiś problem? Cisza.

– Nie proszę pana. - Mówi szybko Jane, potem odwraca się i szybko odchodzi. Wciskam guzik windy. Brent podchodzi bliżej. – Potrzebujesz czegoś? - pytam grzecznie. Ogląda mnie, jego oczy skanują mnie od góry do dołu w taki sposób, że mam ciarki. – Mój ojciec dużo o tobie mówi, - mówi powoli. – Jest bardzo dobrym człowiekiem, - odpowiadam. Gwoli ścisłości jest on prawdziwym dżentelmenem. Wymierającym gatunkiem. Jednym na milion. – Huh. - Brent nie mówi nic więcej. Po prostu patrzy się na mnie przerażająco, więc kiedy winda w końcu nadjeżdża, czuję ulgę że mogę wejść do środka. – Muszę iść. - Próbuję być nadal miła. – Racja. - Brent posyła mi snobistyczny uśmieszek. - Jestem pewien, że masz mnóstwo innych klientów którzy potrzebują... osobistego dotyku. Przechodzi mnie dreszcz. Myślałam, że Ashcroft przesadzał na temat swoich dzieci, ale widząc z bliska Brenta, teraz nie jestem już tego taka pewna. Ten koleś jest w każdy sposób przerażający.

OSIEM VAUGHN Po tym jak Keely daje mi kosza, spędzam resztę dnia w spokoju, zajebiście mocno próbując wymyślić co do kurwy nędzy poszło nie tak. Wiem, że ona nie ma chłopaka. A nawet jeśliby miała to nigdy wcześniej nie robiło laskom różnicy – te z mężczyznami czekającymi na nie w domu rozkładały nogi tak szybko jak wszystkie inne. Nie mogę wyrzucić jej z głowy. Każdy tekst jakim w nią rzuciłem, ona zaraz odpierała własnym. Jest szybka, drażliwa – ale też zrównoważona. Jedynie jej rumieniec zdradził jej pragnienie. No i pojawia się jeszcze pytanie o Ashcrofta. Mówię sobie, że to przypadek, jest mnóstwo gości z tym samym nazwiskiem, ale coś mnie dręczy mówiąc mi, że jest w tym coś więcej niż wiem. Wiedziałem, że moje sekrety mnie dopadną. Nie myślałem tylko, że w taki sposób. I kurewsko nienawidzę być w ciemności, mniej więcej tak samo jak nienawidzę biegania za cipkami, które się nie poddają i nie pieprzą. Tego wieczoru dostaję wiadomość od nieznanego numeru. Twój cel opuszcza szpital Cedars Sinai. Nie spóźnij się. Nie ma imienia, ale od razu wiem, że mowa tu o Keely. Kim do cholery jest koleś, który mnie zatrudnił? Dlaczego ktokolwiek chciałby się z nią tak pieprzyć? Ona nie jest rodzajem dziewczyny, która stwarza sobie wrogów. Co takiego mogła zrobić? Zatrzymuję się na parkingu przy szpitalu, akurat, kiedy ona wyjeżdża z garażu w swojej nudnej jak dupa Civice. Wślizguję się w kolejkę do wyjazdu za nią. Łatwo jest trzymać się blisko skoro korki w LA to samochód przytulający się do samochodu, więc kiedy skręca i parkuje na poboczu, jestem tuż za nią. Gdzie się wybierasz, śliczna? Patrzę jak przechodzi przez ulicę w kierunku szeroko otwartych drzwi do Muzeum Sztuki w LA. Poważnie? Jest piątkowa noc, a ta dziewczyna chce powłóczyć się oglądając zawijasy i kupy kamieni? Jeśli byłby to ktokolwiek inny, już bym się stąd zwijał i poszedł bym do baru poszukać jakiejś łatwej dupci, ale pamiętam ten rumieniec na jej policzkach kiedy mówiłem o lizaniu jej cipki i to odurzenie w jej oczach. Będzie tak zaczerwieniona, kiedy będę ją pieprzył mocno przypartą do zlewu w łazience, patrząc jak dochodzi w lustrze, wpychając się w jej ociekające wejście. Ja pierdole. Wchodzę za nią. Chodzi po głównym korytarzu, oglądając eksponaty, potem siada na ławeczce przed jednym z obrazów. Jest abstrakcyjny, ma ogromną paletę

kolorów, ale przez sposób w jaki Keely na niego patrzy, pomyślelibyście że patrzyła na Boga. Chcę, żeby to na mnie tak spojrzała – z moim kutasem wepchniętym głęboko w jej usta. – Hej. - Wślizguję się na ławkę obok niej, rozkoszując się sposobem w jaki sapie, prawie wyskakując z siedzenia. – Co ty tu robisz? – A jak myślisz? - pochylam się bliżej niej. - Wisisz mi obiad. Odwraca się z powrotem do obrazu przed nami, jej oczy zawieszone na czerwonym przecięciu biegnącym przez środek. – Powiedziałam nie. – Dlaczego? - kontruję, jeżdżąc opuszkiem palca po boku jej szyi. Drży pod moim dotykiem, jej oddechy stają się płytsze. - Przecież wiem, że mnie chcesz. Więc po co ciągle mnie odpychasz? – Jesteś klientem. - Odrywa oczy od sztuki, by spojrzeć na mnie odsuwając się ode mnie na ławce. - To byłoby niewłaściwe. – Musisz się wiele nauczyć Keely. - Przybliżam się o cal. - Rzeczy, o których myślimy że są złe? One są tymi, które są kurwa najlepsze. – Proszę cię. Jesteś taki pewny, że ciebie chcę. - Potrząsa głową, znowu patrząc na obraz, na plakietkę obok niego – wszędzie byle nie na mnie. - Nie mogę. Nie mogę. Właśnie wtedy już wiem, że ją mam. Nie „nie zrobię tego”. Nie „to się nie stanie”. Leci na mnie, chce mojego kutasa dokładnie tak bardzo jak reszta nich i jak ja chcę jej. Jedyna rzecz jaka stoi między mną i tą słodką cipką to ten gówniany głos rozsądku, który mnie odrzuca w jej głowie. Więc muszę go po prostu uciszyć. Zamroczyć ją żądzą i niebezpieczeństwem, tak by nie miała czasu go słuchać. Rozglądam się wokół. Pomieszczenie jest prawie puste, tylko kilkoro ludzi ogląda eksponaty na drugim końcu korytarza, a bliżej starsza para. – Uprawiałaś już kiedyś seks? - pytam konwersacyjnie. – Co? - jej oczy iskrzą w szoku. – Słyszałaś mnie. - Siadam na ławce z nogami po obu jej stronach obserwując jak jej ciało się napina. - Po prostu zastanawiam się dlaczego zachowujesz się jak wystraszona uczennica, za każdym razem kiedy mówię o pieprzeniu ciebie. Hej, nie ma się czego wstydzić, - dodaję. - Uwielbiam uczyć dziewice. Jej policzki płoną, jakby z gniewu.

– Nie jestem dziewicą, - mamrocze. - Widziałam już męskiego penisa, dziękuję bardzo. Śmieję się leniwie. – To nie są zajęcia z anatomii. Możesz powiedzieć kutas. Nie ta zwiotczała rzecz, którą twój licealny chłopak w ciebie włożył na dziesięć sekund na tylnym siedzeniu Cammaro swojego tatusia. Nie malutki fiut, którym twój były cię przewiercił tak, że za cholerę nie mogłaś nic poczuć. Mówię o kutasie prawdziwego mężczyzny. Twardym. Dużym. Pierdolonym zwierzęciu. Pochylam się bliżej, widząc jak łapie oddech. Jej źrenice rozszerzają się z żądzy. – Chcesz tego, prawda? - szepczę. - Wiedzieć jakie to uczucie. Kiedy boli by wziąć aż do końca, ale nie możesz się po prostu powstrzymać bo to jest tak cholernie dobre. Gapi się na mnie. Zwilża usta. Ja pierdole, mógłbym użyć ich w tym momencie na moim kutasie. – Składasz całkiem puste obietnice, - mówi Keely ostrym głosem. - Założę się że dużo gadasz a mało robisz. Śmieję się. – Sprawię, że dojdziesz tak mocno, że stracisz szare komórki. Będziesz na kolanach, błagając o szansę by mnie possać. – Nie wierzę ci. - Napotyka moje oczy z bezczelnym wzrokiem. Cholera, ta dziewczyna ma większe jaja niż sądziłem. – Wypróbuj mnie. - Wstaję z ławeczki. – Co? – Łazienka. Teraz. Kpi. – Przestań się droczyć. – Podważyłaś moją męskość. Teraz przynajmniej pozwól udowodnić sobie, że jesteś w błędzie. Widzę czystą walkę na jej twarzy: wojnę między ciekawością i gównianymi manierami grzecznej dziewczynki. To ta sama walka, jaką widzę w każdej kobiecie, tylko dlatego że społeczeństwo zdecydowało że poddanie się czystej przyjemności jest jakimś rodzajem zbrodni. Kurwa, mógłbym zamordować kolesi którzy wymyślili

to gówno, pewnie to jakieś sfrustrowane cipki, które nie mogły zaliczyć i chciały by reszta z nas cierpiała razem z nimi. Keely miota się w tę i z powrotem, jej niezdecydowanie widoczne na jej twarzy. W końcu patrzy mi prosto w oczy. – Chodźmy. Widzę wyzwanie w jej wzroku. Myśli, że wygrała mówiąc że blefuję, ale zobaczymy kto wyjdzie na prowadzenie. – Jestem wariatką, - mamrocze do siebie, wstając. – Odczekaj trzydzieści sekund, - instruuję ją. - Nie chciałbym żeby ktoś źle o tobie pomyślał. - Mrugam, zostawiając ją rumieniącą się, kiedy idę do pojedynczej toalety na tyłach korytarza. Kilka sekund później, słyszę pukanie do drzwi. Keely rozgląda się wokół potem szybko wchodzi do środka, zamykając za sobą drzwi. – Nie mogę uwierzyć, że to robię, - mówi z płonącymi policzkami. - Ale tylko spojrzę, nie będę się z tobą zabawiać. To jest czysto biznesowy związek. – Jasna sprawa. - Sięgam do sprzączki paska, potem rozpinam spodnie. Pod spodem jestem nago, więc kiedy spuszczam je na uda słyszę sapnięcie wymykające się z tych soczystych ust. Panie, poznajcie swoją najdzikszą fantazję. 4 Niektórzy mówią, że rozmiar nie ma znaczenia. Te jebane cipki gówno wiedzą. Bo jedynie rzut okiem na to co ukrywam, sprawia że Keely drży z podniecenia. – Zadowolona? - pytam z uśmieszkiem. Wpatruje się w niego, szeroko otwartymi oczami, jej oddech przyśpiesza. Cholera. Zaczynam czuć, że twardnieję, więc pocieram się kilka razy, puchnąc nawet bardziej w swojej dłoni. Keely podchodzi kilka kroków bliżej. – Nigdy nie widziałam... - przełyka. - Jak ty się w ogóle... – Mieszczę? - dokańczam, nadal leniwie się dotykając. - Uwierz mi skarbie, kiedy już cię rozgrzeję, będziesz gotowa. – Mogę...? - z wahaniem wyciąga rękę, jej oczy płoną już z ciekawości i pożądania. – Bądź moim gościem. 4 Chyba cię pogięło...Poznaj panie-zadufany-w-sobie mój środkowy palec :D

Jej palce delikatnie zamykają się wokół mnie. Zasysa powietrze. – Ledwo mogę cię objąć, - mamrocze. – To nazywa się grubość, - mówię jej, obserwując w jaki sposób czerwienią się jej policzki. Pociera mnie, delikatnie a ja powstrzymuję jęk. - Mocniej skarbie, nie połamię się. Bierze oddech i ściska mocniej. Ani razu nie odwraca wzroku od mojego fiuta, kiedy powoli pompuje pięścią w górę i w dół. – Tak, - chrząkam. - Właśnie tak. Keely śmiało podnosi drugą rękę i pociera nią mój czubek, kiedy pompuje od podstawy. Mój kutas już się obudził, prężąc się pod jej dotykiem, żyły twardnieją wzdłuż mojego trzonu. Jej delikatne pięści pracują w górę i w dół, ślizgając się po mojej długości, mokre od przedwczesnego wytrysku. Opieram się o ścianę. – Kurwa, ale dobrze. Spogląda w górę z diabelskim uśmieszkiem. – Tak? Jedna z jej rąk zagłębia się między moje nogi, łapiąc moje jaja w miękkim ściśnięciu, a następnie sięga dalej pocierając mnie między nimi a tyłkiem. – Kurwa! - krzyczę w zaskoczeniu, czując jak mój kutas drga w uwadze. - Zrób to jeszcze raz. Zamiast tego Keely odsuwa rękę. Patrzę na nią z frustracją. Nadal obciąga mi jedną ręką w torturującym rytmie, który doprowadza mnie kurwa do szaleństwa. Z grzesznym uśmieszkiem, zjeżdża swoją wolną ręką w dół spódnicy i wkłada ją w majteczki. Co jest kurwa? Sapie, dotykając siebie, kiedy mnie pompuje. Nie mogę uwierzyć, że wygląda tak kurewsko niewinnie. Wypuszczam jęk, oszalały z żądzy, a wtedy Keely wyciąga swoją dłoń, mokrą od soczków i przesuwa nią po moim kutasie w mokrym uchwycie. Kurwa. Wtedy tracę kontrolę przez nacisk jej ręki i przez jej ciepłe, kapiące soczki. Cholera, chcę jej spróbować, więc odciągam jej nadgarstek i wkładam jej palce do swoich ust, ssąc mocno. Piszczy. Jej oczy lśnią od pragnienia, oddycha szybko razem ze mną. Pompuje mocno, okrążając moją główkę kciukiem, bawiąc się grzbietem mojego fiuta.

Cholera, jest dobra. Warczę, pchając w jej dłoń, desperacko szukając uwolnienia. Czego bym nie oddał by być teraz w niej, pieprząc jej cipkę, jej tyłek, jej usta. Nagle klamka od drzwi porusza się. – Oh, przepraszam, - dochodzi głos z zewnątrz. Keely zastyga w szoku. – Nie przerywaj, - warczę, zwracając jej twarz z powrotem do siebie. - Mocniej. Nerwowo skacze oczami do drzwi, ale słucha się zamykając wokół mnie pięść, pompując szybko. Czuje jak to nadchodzi, kurwa tak, pieprzone tsunami. Kolejne puknięcie. – Przepraszam, czy długo jeszcze? – Po prostu zaczekaj pieprzoną minutę! - Ryczę. Mógłbym dojść właśnie teraz, popchnąć ją na kolana i wepchnąć kutasa w jej usta, tryskając spermą w dół jej gardła, ale coś mnie powstrzymuje. Chcę, żeby i ona to poczuła. Muszę sprawić, że ta dziewczyna dojdzie. Popychając ją plecami na ścianę, szarpię jej spódnicę do góry, odsuwam majtki na bok wpychając dwa palce głęboko w jej mokrą cipkę. Krzyczy z przyjemności, kiedy przyciskam kciuk mocno do jej łechtaczki, a ona rozpada się, zaciskając się wokół mnie gdy mój świat eksploduje i dochodzę, dochodzę i dochodzę, wlewając swoją spermę w jej gorliwe dłonie. Łapię oddech. Ona potyka się do tyłu. – Powiedziałam... powiedziałam, że nie będę się z tobą zabawiać, - sapie. – Plany się zmieniły. – Ale... - jej idealne usta otwierają się w kolejnej cholernej skardze, więc wypełniam je swoimi palcami, nadal kapiącymi od jej soczków. – Doszłaś. Czy to problem? Mruga, powoli znów otwierając buzie. Czekam na marudzenie ale zamiast tego, jej usta układają się w zachwycony uśmieszek. – Nigdy nie doszłam z facetem. To znaczy z kimś innym. Szarpię swoje dżinsy do góry i opłukuję ręce. – Jeśli nadal stoisz i jesteś w stanie poskładać razem dwa słowa, to to nie był orgazm. Marszczy drzwi.

– Więc co to było? – Próbka.

DZIEWIĘĆ KEELY Jesteś nienormalna. Nawet go nie znasz, a bzykasz się z nim w łazience? W chwili gdy mój orgazm mija i zdaję sobie sprawę z tego co zrobiłam, uciekam z łazienki w muzeum i nie oglądam się za siebie. Szmata. Upokorzenie uderza we mnie, kiedy biegnę na ślepo w dół chodnika, tak gorączkowo, że chcę umrzeć. Jak mogłam tak kompletnie stracić rozum? W jednej chwili siedzę w galerii starając się najlepiej jak mogę, zostać niewzruszoną na jego drażniący się wzrok, a w następnej... Jesteś przyparta do ściany, prawie na krawędzi tylko od czucia jego, tak twardego i wielkiego w twoich rękach. O Boże! Tylko wypowiadanie tych słów w mojej głowie sprawia, że chcę się schować ze wstydu. Co ja sobie myślałam pozwalając mężczyźnie mówić do mnie w taki sposób – dotykać mnie w taki sposób? Obcemu. Klientowi! Wracam do domu w przyprawiającej o mdłości panice. Co jeśli powie mojemu szefowi o tym, co zrobiliśmy? Na bank mnie wywali. Nawet nie wiem jak to się stało. Starałam się utrzymać sprawy na poziomie profesjonalnym, ale oto był sobie on, próbując mnie sprowokować, mówiąc więcej tych szokujących, seksownych rzeczy, których powinnam nienawidzić, ale które na serio sprawiały że uda zaciskały mi się z pragnienia. Więc stwierdziłam, że blefuje. Myślałam, że to był jedyny sposób by sobie odpuścił. Powinnam była wiedzieć, że facet jak on, tak seksowny i niebezpieczny, miałby dowody by poprzeć swoją rację. I, o chłopie, miał dowód. Tylko wspomnienie jego palców we mnie, sprawia że przestaję oddychać. I jego fiut musi mierzyć spokojnie jakieś osiem, dziewięć cali – tak duży jak dildo, które moja koleżanka Helen kupiła przyjaciółce na wieczór panieński w zeszłym roku. To było jak coś, czego nigdy w życiu nie widziałam: gruby i twardy, jego potężny czubek naprężony, żyły uwypuklające się w dół jego długości. Wtedy wszystkie chichotałyśmy i żartowałyśmy sobie, że taki facet nie istniał. Ale on istnieje. Nic nie mogłam poradzić na to, że jedynie jego widok sprawiał, że moje ciało drżało z żądzy. Tak jakby kontrolę przejął jakiś kobiecy instynkt, blokujący wszystkie racjonalne myśli. Musiałam go dotknąć, wiedzieć jak to jest. I kiedy moje palce były już owinięte wokół niego, nie mogłam przestać. Oglądanie żądzy na jego twarzy, kiedy go dotykałam. On jest taki pewien wszystkiego, że musiałam pokazać mu co potrafiłam. Zepchnąć go na krawędź i

obserwować jak traci kontrolę. Boże, kochałam to. Tę moc. Nigdy w życiu nie zrobiłam niczego tak lekkomyślnego i seksownego i nawet teraz, wspomnienie sprawia że wydaje się jakby przydarzyło się to komuś innemu. Oszustce. Osobie, która opuściła swoje ciało. Jakieś innej dziewczynie, która opętała moje ciało i zmusiła do robienia sprośnych rzeczy o których tylko czytałam w książkach, które ukrywam w nocy w swoim Kindle. A kiedy Vaughn mnie dotknął...? Sposób w jaki zajmował się moim ciałem, rzeczy jakie zrobił swoimi palcami... To był najbardziej rozwalający, najintensywniejszy orgazm w moim życiu. Pada mi na mózg. Jest piątek, więc dzięki Bogu nie muszę widzieć się ze wszystkimi w pracy przez następne dwa dni. Zostaję w domu, skrzętnie wykonując wszystkie prace domowe jakich unikałam, jako kare za moje zachowanie. Czyszczę piekarnik i skrobię podłogę w łazience, piorę milion razy i gotuję odżywcze posiłki na miesiąc do zamrożenia, bym nie nakręcała się na śmieciowe żarcie na wynos. I w czasie tego, wyrzucając każdą myśl o Vaghnie i tym co stało się w łazience muzeum. To było szaleństwo. To był okropny błąd. To się już nigdy, przenigdy nie wydarzy. Do czasu, gdy przychodzi poniedziałek, węzeł w moim brzuchu zmienił się w gigantyczną czarną dziurę, połykającą mnie we wstydzie i winie. Jadę do pracy czując jakbym szła na własną egzekucję: dłonie pocą mi się kiedy wchodzę do widny i wciskam guzik. To jest to. Czas wyjść na scenę. – Zaczekaj! - Justine wpada ślizgiem do windy w ostatniej sekundzie. Łapie oddech, podczas gdy drzwi się zasuwają. - Ładnie wyglądasz. – Naprawdę? - patrzę w dół. Zeszłej nocy nie mogłam zmrużyć oka, rzucając się i kręcąc w panice, więc dziś rano poświęciłam extra więcej czasu by zrobić włosy i dobrać ubranie. Nawet się umalowałam – stojąc przed lustrem najdłużej jak mogłam, by uniknąć nieuniknionego. - Dzięki. Jeśli zostanę zwolniona i wywalona z biura, przynajmniej będę ładnie wyglądać wychodząc z windy z pudełkiem pełnym rzeczy z biura. Drzwi rozsuwają się. Justine wychodzi. Ja nie mogę się ruszyć. – Idziesz? - marszczy brwi. Przełykam i powoli kroczę za nią, moje serce wali mi w piersi. Dziewczyna w recepcji posyła nam mdłe skinienie głową. Kilkoro prawników mija nas w korytarzu z przyjaznym uśmiechem. Oglądam się wokół żeby się upewnić, ale wszystko wydaje się normalne. Żadnych spojrzeń. Żadnych szeptów. Żadnego wskazywania palcami. Może Vaughn na mnie nie nagadał. Może jestem bezpieczna...

– Fawes! Wrzask Cartera odbija się echem w biurze. Moja krew zamienia się w lód. To jest to. Koniec mojej kariery. Wypada z biura i moje serce staje. Zrobi to właśnie tutaj, przy wszystkich. O Boże. Przygotowuję się, drżąc. – Gdzie są akta Montgomery'ego? - domaga się Carter. – Przepra.... - zaczynam dukać swoje przeprosiny, zanim uświadamiam sobie co właśnie powiedział. - Czekaj, co? – Pierdolone akta! - wrzeszczy Carter. - Właśnie gadałem z tą rodziną przez telefon i nie mogłem powiedzieć jednej cholernej rzeczy. – Akta były na twoim biurku, - bełkoczę, a moje myśli pędzą. – Oczywiście, że były na moim biurku! - ryczy Carter. - Myślisz, że o tym nie wiem? Pytanie jest, gdzie do kurwy nędzy są one teraz. Wtedy przypominam sobie, że miałam je ze sobą kiedy pokazał się Vaughn. Musiałam wziąć je przez pomyłkę, kiedy byłam rozproszona. – Znajdę je w tej chwili. – Lepiej to zrób, - grozi Carter. - Albo wywalę cię na dupę szybciej niż powiesz... – Panie Abrams. - Jego asystentka, Erin, ciągnie go za rękaw, wyglądając na przerażoną. – Co jest kurwa? - domaga się Carter. – Ma pan klienta, - szepcze Erin, z szeroko otwartymi oczami.- Tutaj. Carter okręca się wokół. – Oh. Ja... - Cichnie i odchrząkuje. - Nie wiedziałem, że pan tam był. – Najwyraźniej. Carter zasłania mi widok, ale wszędzie poznałabym ten seksowny głos. Vaughn. Nieruchomieję, krew napływa do moich policzków – i do innych bardziej prywatnych miejsc. Carter odchodzi na bok, nadal przepraszając, ale Vaughn ignoruje go, napotykając mój wzrok z rozbawionym uśmieszkiem. – Panno Fawes, - mówi z prychnięciem. - Tak dobrze znów panią widzieć. – Poznaliście się? - Carter patrzy wte i wewte między nami. Panikuję, czekając aż Vaughn ujawni prawdę, ale zamiast tego, odpowiada

gładko. – Był pan nieosiągalny w piątek, więc panna Fawes była tak miła by przejąć spotkanie. Puszcza oko. Mrugam w szoku. Czy to znaczy, że nic nie powie? Ulga obmywa mnie, ale część mnie nadal zostaje ostrożna. Niespokojna. Czego on jeszcze ode mnie chce? – Przepraszam, - kpi. - Ona jest tylko asystentką. – Praktykantką, - poprawia go Vaughn. - I była bardziej niż pomocna. Przeprowadziła mnie przez proces z bardzo satysfakcjonującym końcem. Byłem w bardzo zdolnych rękach. W co on gra? Moje policzki płoną czerwienią i jestem pewna, że ludzie mogą powiedzieć co on ma na myśli. Nie mogę tego dłużej znieść. Dzięki Bogu Carter jest tak zadufany w sobie, że prawdopodobnie nie zauważył. – Muszę iść po akta Montogomery'ego, - mamroczę szybko, odwracając się na pięcie i pędzę w dół korytarza. Skręciłam za róg, kierując się do mojego bezpiecznego boksu, kiedy czuję rękę chwytającą moje ramię i nagle jest wciągana do małej alkowy. Sapię, znajdując siebie przyciśniętą do muskularnego ciała Vaughna, po raz trzeci w ciągu tygodnia. – Co ty robisz? - skomlę, kiedy jego dłoń sunie w górę mojego uda. - Przestań! – Ostatnio nie słyszałem żadnych skarg. - Vaughn pochyla się bliżej, jego oddech jest gorący na moim gardle. Czuję dreszcz pożądania, ale zwalczam to i odpycham go. – To był błąd, - mówię mu. - To nie może się powtórzyć. – Założę się o sto dolców, że tak się stanie. - Vaughn sięga w górę i odpina mój guzik, jego palec muska moją skórę. Wstrząsa mną dreszcz. Powinnam się odsunąć, zapiąć bluzkę – ale coś mnie powstrzymuje. - Chodź dziś ze mną na kolację, - mówi. - Przysięgam, że będziesz zbyt zajęta dochodzeniem w moich ustach, by martwić się o przegranie zakładu. Mój brzuch zaciska się. Dobry Boże, jest taki seksowny kiedy tak gada. Nagle znów widzę to co stało się w łazience: jego palce we mnie, jego ciało ocierające się o moje.

– Nie. - Uwalniam się, znowu go odpychając. - Nie zjem z tobą kolacji. – No to pominiemy kolację. - Vaughn posyła mi grzeszny uśmieszek. Wolałabym zjeść ciebie. - Powoli oblizuje swoje usta. O Panie. Moje nogi słabną. Jeśli może wysłać mnie do nieba tylko dwoma palcami, wyobraź sobie co może zrobić językiem... Ogarnij się, Keely! – Nie, - powtarzam, wkładając w tę jedną sylabę każdą uncję samokontroli. Parzę mu prosto w oczy, żeby wiedział jak poważna jestem. - Nie zjem z tobą kolacji, ani nie zrobię niczego innego. To co stało się między nami było błędem w osądzie. Zachowałam się totalnie nieprofesjonalnie i więcej się to nie powtórzy. Nigdy. Vaughn wygląda na oszołomionego. – Dajesz mi kosza? - mówi powoli, jakby nie mógł w to uwierzyć. - Po-kurwanownie? – Żegnam. - Wychodzę z jego uścisku zanim zmienię zdanie. - Bilet na bezpłatne parkowanie dają przy głównym biurku. I wtedy z godnością jaka mi jeszcze pozostała, wychodzę.

DZIESIĘĆ VAUGHN Klient dzwoni w czasie, gdy walę sobie konia oglądając porno w moim biurze. – Za co ja ci kurwa płacę? - wrzeszczy przez pocztę głosową. - Minął już tydzień i nadal nie dobiłeś targu! Kończy mi się czas! Co ty nie powiesz. Mój twardziel wiotczeje na dźwięk jego głosu. Pierdolić to. Pornos i tak nie działał. Nawet filmy z najwyższej półki nie działają na mnie w ostatnich dniach – nie kiedy wspomnienie mokrej, gorącej cipki Keely jest nadal świeże w mojej głowie. Jej ręka ciasno owinięta wokół mojego kutasa. Jej ciało drżące pod moim dotykiem. – Do jasnej cholery! - ryczę, zrzucając wszystko ze swojego biurka w złości. Nigdy wcześniej się tak nie wkurwiłem. Maggie wsuwa głowę między drzwi. – Uważałabym to za zabawne, gdybyś w tym momencie nie był taką małą suką, mówi mi, oglądając bałagan. – Co ja do kurwy nędzy mam zrobić? - domagam się, zapinając rozporek. Powiedziała nie. Dwa razy! Nawet po tym jak sprawiłem że doszła w łazience muzeum. Nawet po tym jak w ręce trzymała mojego kutasa. Właśnie ta część wkurwia mnie najbardziej. Keely widziała mam dla niej w sklepie – a i tak ode mnie odeszła. Co do cholery robię źle?

dokładnie co

– Już lubię tę dziewczynę, - mówi Maggie. - Brzmi jakby już cię rozgryzła. – Czy nie płacę ci za bycie pomocną? - marudzę. - No więc pomóż. Maggie śmieje się, podchodząc by pomóc mi posprzątać. – Próbowałeś małego romansu? Tylko się w nią wpatruję. – Romans jest dla cipek, które nie mogą zaliczyć.

– Cóż, w tym momencie na jedną patrzę. 5- Maggie kpi ze mnie. - Jezu nie wyglądaj na tak zdesperowanego. Kup dziewczynie jakieś kwiaty. Zalecaj się do niej trochę. – Zalecaj? - prycham. – Tak, zalecaj, - Maggie wzdycha. - Spraw by poczuła, że nie chcesz jej tylko przeruchać i zniknąć. Tak jakby była wyjątkowa. Unikalna. Chyba potrafisz udawać, prawda? Telefon w recepcji zaczyna dzwonić i Maggie znika, zostawiając mnie myślącego o tym co właśnie powiedziała. Wyjątkowa... Prawda jest taka, że nawet bym tego nie udawał. Keely jest unikalna – jest jedyną kobietą, która dała mi kosza od, no cóż, nawet nie pamiętam od kiedy. Nie odkąd moje jaja zaczęły zwisać i moja opiekunka z gimnazjum nie pokazała mi na sobie jak 'wytropić cipkę'. I ten sposób w jaki na mnie patrzyła kiedy jej ręce były na moim kutasie. Nigdy nikt nie rzucił mi takiego wyzwania. Tak odważne jak były jej słowa, kiedy przyszło co do czego, nigdy nie oczekiwałem że będzie tak grała w gierki. Kto wiedział, że Panna Bibliotekarka będzie tak pikantna? Więc dobra, decyduję biorąc swój telefon. Mogę poromansować. Mogę być jak pieprzony Romeo jeśli to znaczy, że znów posmakuję jej wyśmienitej cipki – i tym razem, nie będę zlizywał jej soczków z palców. Nie, zakopię się językiem w jej cipce, pracując aż będzie błagała o litość. Znajduję numer najbliższej florystki i dzwonię. – Tak, chciałbym złożyć zamówienie...

5 Uuuuuu ale mu dokopała hahahah :D

JEDENAŚCIE KEELY – Kim jest ten Rockefeller? - Justine podchodzi do mojego biurka z prychnięciem. - To chyba czwarta przesyłka w tym tygodniu. – Piąta, - odpowiadam z westchnięciem. Mój boks jest zapełniony różami, czekoladkami i nawet pięciostopowym, wypchanym misiem. - Przysłał też cukierki. Godiva. Chcesz trochę? – Uh, do diabła tak! Justine atakuje złote pudełko, wgryzając się w truffla z jękiem. – Dlaczego wyglądasz na tak zniesmaczoną? - przerywa, spostrzegając moją minę. - Gdybym ja miała faceta, obsypującego mnie ekstrawaganckimi prezentami, byłabym zachwycona. Brzydki jest? - dodaje, wyglądając współczująco. - Mały? Jak, Maleńkiego Texana? - porusza swoim małym palcem. – Nie, zdecydowanie nie. - W głowie miga mi obraz masywnego członka Vaughna i rumienię się. - Ale on jest klientem, nie mogę się z nim umawiać. Takie są zasady. – Pieprzyć zasady.6 - Justine częstuje się kolejną czekoladką. - Pamiętasz tego zajebiście fajnego prawnika na sprawie Bulway'a z zeszłego roku? Przeleciałam go w schowku między zeznaniami. Gapię się. – Ale on był z przeciwnej strony. – A ja byłam przeciwna wyjściu jego zajebistego tyłka bez spróbowania tych pyszności. - Justine chichocze. - Jeśli ten koleś tak bardzo stara się zyskać twoją uwagę to czego się boisz? Czego się boję? To pytanie zadaję sobie po raz setny, kiedy idę ukryć się między półkami w prawnej bibliotece na górze. Mówienie, że jest klientem to tylko wymówka. Justine nie jest jedyną, która łamie zasady – tutaj wszyscy spoufalają się z klientami. I nie jest tak, że umawiam się z kimkolwiek innym. Nie, nie mam więcej wymówek, których mogę się trzymać. Vaughn jest mądry, drażliwy i seksowny jak cholera. Za każdym razem, gdy się spotykamy, jest to jak przeciąganie liny – bitwa by zobaczyć kto wyjdzie na szczyt. Nigdy nie pomyślałabym, że lubię rzeczy takiego rodzaju, ale to takie gorące że nie mogę 6 Święta racja, dajesz siostro! Yeaah! :D

wyobrazić sobie pożądania czegoś innego. A i tak już podarował mi najbardziej wstrząsające, brudne seksualne doświadczenie mojego życia. Chodzę spać mokra i obolała, pamiętając uczucie jego grubej twardości w mojej dłoni, wyobrażając sobie że moje podróżujące palce są jego własnymi – szukając uwolnienia, które nie jest nawet blisko tak wstrząsające jak te które dał mi on. W tym problem, sekret którego nie mogę powiedzieć Justine: przeraża mnie to jak szybko moje ciało na niego reaguje. Jak mój zdrowy rozsądek wylatuje przez okno w chwili, której on się pojawia. Nigdy nie czułam czegoś takiego i Boże wiedza że tak bardzo go pragnę w jakiś sposób mnie przeraża. Jest w nim mrok jakiego nigdy nie znałam, zagadka którą chcę rozwiązać bo nie mogę nic na to poradzić. Ten mężczyzna ma sekrety i aż mnie ciągnie by je wszystkie odkryć. Nigdy się tak nie czułam. I będąc kompletnie szczerą, boję się. Boję się zrobić ten krok poza krawędź i po prostu odpuścić. Jakby to było poddać się kompletnie? Pozwolić mu spełnić te wszystkie brudne obietnice, pokazać mi przyjemność jaką wiem, że jest w stanie dać.

*** – Ukrywasz się przede mną. Zamykam oczy na dźwięk jego głosu, tak seksowny i ochrypły. Powinnam była wiedzieć, że przyjdzie mnie szukać. Że nie podda się, nawet na minutę. – Inni faceci pojęliby aluzję. - Otwieram oczy i widzę, że opiera się o półkę z kodeksami prawnymi, obserwując mnie z rozbawieniem. W moim głosie jest nutka zirytowania, dzięki Bogu; w sekundzie której przemówił poczułam jak zaciskają mi się uda, ale przynajmniej nadal brzmię jakby mnie to wszystko nie ruszało. – Nie jestem jak inni faceci. - Vaughn podchodzi bliżej. - Ale ty już to wiesz. Dostałaś moje kwiaty? Kiwam głową. – I cukierki. I biżuterię. Co zrobiłeś, wyczyściłeś Hallmark? Vaughn wyszczerza się. – Szukałem, ale nie mogłem znaleźć kartki z napisem 'Gratuluję roboty z obciąganiem'. Mój puls przyspiesza. Jesteśmy sami między półkami i Boże, ten wyraz w jego

spojrzeniu sprawia, że żołądek skręca mi się w węzeł w oczekiwaniu. – Czego chcesz? - szepczę już znając odpowiedź. – Nie chodzi o to czego chcę, - mówi konwersacyjnie, zaczynając podwijać rękawy swojej koszuli. Kończy z jedną ręką i zaczyna z drugą, jego skóra złota i usiana włosami pod czystą bawełną. - Chodzi o to co mam zamiar zrobić. Pożrę cię właśnie tu, właśnie teraz. Moje nogi słabną. Chcę się sprzeciwić, powiedzieć coś szybko, ale wszystko co mogę zrobić to oparcie się o półkę. – Będę na tobie ucztował, kochanie. - Vaughn pochyla się, jego oddech na moim policzku, jego oczy błyszczące, mroczne i pełne nikczemnych obietnic. - Będę lizał tę twoją śliczną cipkę, aż będziesz chciała krzyczeć. Będziesz błagała o mojego kutasa do czasu gdy z tobą skończę. Ale nawet nie piśniesz, prawda? Bo ktoś usłyszy. A nie chcemy, żeby ktoś wiedział. O mój Boże. Nigdy wcześniej nie słyszałam, by jakiś koleś tak mówił – nigdy nie czułam się tak podniecona. Zanim mogę poskładać myśli do kupy, Vaughn opada na kolana przede mną. Dziś noszę szpilki, więcej jego twarz jest centralnie przed moim kroczem. Wyciąga rękę i z rozmysłem podciąga mi spódnicę w górę ud. Wyżej, wyżej, aż jest ona zwinięta wokół mojej talii i jestem dla niego całkowicie odkryta, jedwab między moimi udami już jest przemoczony. – Pończochy. - Vaughn przeciąga palcem po opasce, ściągając je w dół. Drżę od jego dotyku. Spogląda w górę na mnie z uśmieszkiem. - Masz je mieć, kiedy będę cię pieprzył. Potem bez kolejnego słowa, pochyla się i chwyta przód moich majteczek w zęby, szarpiąc je w dół i pozwalając im upaść u moich stóp. Wtedy bierze moje kostki w każdą z dłoni uwalniając stopę z majtek i rozdzielając je tak, że jestem dla niego szeroko otwarta. – Trzymaj się, - mówi. - Usztywnij kolana, żebyś nie upadła. Nabieram powietrza, sięgając do góry by złapać się krawędzi półki. Powinnam coś powiedzieć, zrobić coś. Nie mogę uwierzyć, że to robię: naga od pasa w dół w tylnej alejce prawnej biblioteki. Każdy szukający tu książki mógłby zobaczyć. Każdy mógłby mnie zobaczyć w takim stanie, jego klęczącego między moimi udami, jego dłonie sunące w górę wnętrza moich ud. Sprośnie. Zakazanie. Totalnie gorąco. W naszej grze blefu, Vaughn w tym momencie całkowicie wygrywa. I nie obchodzi mnie to.

Zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu. – Nie, patrz, - rozkazuje. Otwieram szeroko oczy. - Chcę, żebyś patrzyła jak liże twoją cipkę, - mówi, jego oczy nadal zawieszone na moich. Wsuwa jedną rękę między moje nogi i przesuwa lekko po mojej mokrej miękkości. Sapię, a całe moje ciało trzęsie się od jego dotyku. - Chcę, żebyś patrzyła jak pieprzę cię swoim językiem. Dławię jęk. Przepływa przeze mnie przyjemność. Moje ciało już drży, kiedy Vaughn droczy się ze mną, pocierając delikatnie wokół mojego wejścia, po mojej łechtaczce i znowu niżej. – Powiedz to, - rozkazuje. – Co? - dyszę. Znów kręci kciukiem po mojej łechtaczce, ale to nie wystarcza, już jestem obolała i zdesperowana po więcej. – Powiedz mi co chcesz, żebym zrobił. Nie mogę. Powiedzenie tego, byłoby przyznaniem się do porażki , machaniem białą flagą przed wybiciem się do całkiem nowego wszechświata. Ale gdy się waham nacisk lżeje, a ja dławię płacz. Vaughn czeka, obserwując mnie tym bezstronnym, potężnym wzrokiem. Całe moje ciało teraz pulsuje z niecierpliwości, zataczając się w kierunku jego dłoni. Jeśli to powiem, on wygra. Spoglądam na niego, będącego tylko cale ode mnie i czuję kolejny przypływ oczekiwania. Dobra. Niech wygra. – Dotknij mnie, - sapię. - Liż mnie. Proszę, potrzebuje twoich ust. – Dobra dziewczynka. Vaughn pochyla głowę i liże mnie, gorąco i mokro po mojej łechtaczce. Krzyczę, zatykając jedną dłonią usta by stłumić dźwięk kiedy jego język okrąża i zagłębia się znowu i znowu, dręczący słodki nacisk. Jest wygłodniały, pożerając mnie, ssąc delikatne ciało, potem liżąc niżej, okrążając moje wejście i wkładając język głęboko we mnie. Jasna cholera. Obmywa mnie rozkosz. Moje nogi uginają się pode mną, opadam na niego, ale on tylko zakłada moje nogi wokół swojej szyi, podnosząc mnie jakbym nic nie ważyła i pcha mnie tyłęm na półki. Jego język zanurza się głębiej we mnie i o Boże już czuję falę, wspinającą się wyżej, rozpalającą moje żyły. Nagle, dreszcz przebiega w dół mojego ciała, który nie ma nic wspólnego z Vaughnem: szok niepokoju, jakby ktoś nas obserwował. Rozglądam się wokół, moje serce wali, ale jesteśmy sami między półkami. Nie mogę nikogo zobaczyć i... Oh!

Vaughn okręca mnie, liżąc znów moją łechtaczkę i kurwa teraz wpycha głęboko dwa palce tam, gdzie był jego język, rozszerzając mnie, zakrzywiając je, pieprząc mnie w nieustającym rytmie, kiedy jego język okrąża łechtaczkę. Zapominam o wszystkim, nie mogę tego znieść, doznanie obmywa mnie, to za dużo. Rzucam się w jego ramionach, ale jego uścisk jest nie do złamania. Okrąża mocniej, szybciej, wpychając trzeci palec w moje bolące wejście, kiedy bierze w usta moją cipkę i ssie, mocno. Rozpadam się z krzykiem, dochodząc, dochodząc dochodząc w jego usta, jego grzeszny język, aż jestem wykończona i dyszę w jego ramionach.

DWANAŚCIE VAUGHN Stawiam ją na nogach i prostuję się. – To już dwa, - mówię jej konwersacyjnie, szarpiąc jej spódnicę w dół. Keely mruga na mnie tymi wielkimi oczami, wyglądając jakby jej świat został właśnie wywrócony do góry nogami. Jest seksowna jak cholera, taka potargana i zaczerwieniona. Nie mogę się oprzeć, popycham ją do tyłu, całując mocno by mogła poczuć samą siebie, moje usta są śliskie od jej soków. Cholera, mógłbym pożerać ją cały dzień. Słodka i ciasna i kapiąco mokra dla mnie. Nie mogę się doczekać, kiedy ta cipka będzie zaciskać się na moim kutasie, ciasno jak cholerne imadło. – Dosyć pierdolenia się, - mówię jej, trzymając w górze jej podbródek. Zmuszam ją by spojrzała na mnie, żeby widziała że nie będę już przyjmował jej gówna dobrej dziewczynki. - Zabawiłaś się grając trudno dostępną, ale wiesz tak samo dobrze jak ja, że to wyleciało przez okno w chwili, której rozchyliłaś dla mnie nogi, właśnie tu na środku swojego biura. Keely tężeje, jakby właśnie sobie przypomniała gdzie kurwa byliśmy, ale nadal trzymam jej brodę, zmuszając by została na miejscu. – Zabieram cię na kolację, a następnie będę cię pieprzył aż stracisz rozum, rozkazuję jej, jakieś pięć sekund od pochylenia jej i wbijania się w nią właśnie tutaj. Byłem twardy od chwili gdy wszedłem palcami w jej wilgotną, obolałą cipkę, ale nadal tkwimy w tej pierdolonej bibliotece. Może i mogła być cicho teraz, ale to co mam w zanadrzu, sprawi że będzie krzyczała wystarczająco głośno, by sprowadzić pieprzoną straż pożarną. I kurwa, chcę słyszeć ten krzyk. – Zamierzam cię związać, wytrzepać ten twój słodki tyłeczek i wypieprzyć twoją cipkę, aż nie będziesz w stanie chodzić przez kilka dni. Zrozumiałaś? Keely przełyka. Wygląda jakby znów miała zamiar się ze mną kłócić, więc łapię jej pierś przez bluzkę i szarpię jej sutek. Zagryza dolną wargę w zaskoczeniu, ale jej policzki płoną od pożądania.

– Kolacja. Dziś. U mnie. Wyślę ci adres. Znów głaszczę jej pierś, tym razem łagodniej. Keely wydaje malutki jęk. – Wezmę to za tak. Podnoszę z podłogi jej majteczki i zawieszam je na swoim palcu. – Te sobie zatrzymam. Chcę ciebie mokrej i gotowej w chwili, w której przekroczysz mój próg. Chowam je w kieszeni marynarki z mrugnięciem. Keely nie wygląda jeszcze jakby była w stanie iść, więc kradnę jeszcze jeden pocałunek i zostawiam ją tam opartą o biblioteczkę z rozmarzonym uśmiechem na jej twarzy. To nic nowego. Widziałem to już tysiące razy, ale i tak jak odchodzę czuję dziwny przypływ dumy. Keely nie jest jak każda inna laska przed nią. Z nią nie chodzi o wykonanie roboty czy udowodnienie czegoś. Chodzi o nią – sposób w jaki się nie poddaje, sposób w jaki mnie wyzywa. Muszę ją wziąć, całkowicie posiąść. Teraz jest moja. Nie ma odwrotu. Przechodzę między biurami, gwiżdżąc do siebie kiedy planuję sposoby na jakie będą pieprzył te śliczne, małe ciało – zaczynając od jej ust. Ta, te różowe usta sunące w górę i w dół mojego fiuta, są tym czego potrzebuję. – Pan Vaughn. Odwracam się. To ten dupek, jej szef Carter Abrams wychodzący z bocznego pokoju. – Tylko Vaughn, - mówię krótko. Posyła mi zadufany uśmieszek. – Oczywiście. Co cię tu dziś sprowadza? – To już zostało załatwione. - Nie mam czasu na jego pierdolenie – on jest tylko wypchanym garniakiem, a ja pewne jak cholera nie lubię sposobu w jaki mówi do Keely. – Przez panią Fawes. - Uśmiech Abramsa powiększa się. - Ona jest bardzo... uczynna. Jego głos staje się sugestywny. Co do diabła? Mrużę oczy. Czy on ją pieprzył? Czy ten dupek jest powodem dla którego Keely mnie odpychała?7 Zalewa mnie zazdrość na myśl o jego zwiotczałych łapach na tym wspaniałym ciele. Ale teraz odpędzam ją. Ona nie dotknęłaby tego idioty, a nawet jeśli by to 7 Serio stary? Serio?! Takie masz o niej mniemanie? Faceci...-.-

zrobiła, pewne jak cholera nie zrobiła tego po tym jak pokazałem jej co potrafi zrobić prawdziwy mężczyzna. – Daj mi znać jeśli będziesz chciał umówić się z nią na kolejne spotkanie, kontynuuje Carter, nadal cholernie zarozumiały. - Mogę zorganizować jakieś prywatne sesje. – To nie będzie konieczne. - Wpatruję się w niego. Pieprzy ją czy nie, gość do czegoś zmierza. W tym momencie praktycznie sprzedaje mi ją jak prostytutkę. – Zrobię wszystko by pomóc moim klientom, - Carter znowu uśmiecha się szyderczo, ale ja już skończyłem. – Będę w kontakcie. - Wciskam przycisk windy. Rozmowa skończona. Kiedy drzwi się zasuwają, widzę jak Carter obserwuje mnie z tym dziwnym wyrazem twarzy. Cokolwiek. Ten koleś jest świrem i dupkiem, ale ja mam to czego potrzebuję. Dziś wszystko się okaże. Keely dostanie lekcję posłuszeństwa, której nigdy nie zapomni – całe dziewięć masywnych cali. I niech mnie szlak trafi jeśli ta dziewczyna nie będzie na kolanach płacząc by mnie dostać do czasu, aż w końcu dam jej to czego potrzebuje. Teraz ta cipka należy do mnie i zamierzam upajać się każdą tego pieprzoną minutą.

TRZYNAŚCIE KEELY Nie wiem jak dałam radę przetrwać do końca dnia, ale w końcu, szósta wieczorem postanawia nadejść i jadę do domu, z nadal wirującymi myślami. Vaughn. Wypełnia on moją głowę, przytłaczając moje zmysły. Nawet pozostawiona sama sobie, mogę go poczuć. Jego dotyk rozpalający moją skórę. Piętno jego palców wbijających się w moje uda. Jego usta... Muszę zaczerpnąć powietrza, przypominając sobie przyjemność której doświadczyłam od jego języka. Nie mogę sobie wyobrazić co zostało dla mnie w sklepie na później, jak cokolwiek mogłoby być gorętsze, być jakkolwiek lepsze od nieba które już mi pokazał, ale Vaughn obiecał, że to był tylko początek. Dziś... Przechodzi mnie dreszcz, moje sutki twardnieją pod ubraniami jedynie na wspomnienie jego spojrzenia. Obietnica. Ultimatum. Poddałam się, pozwoliłam mu przejąć kontrolę – i przejął ją. Nic o nim nie wiem, ale nie mogę dłużej udawać, nie chcę już uciekać. Nie obchodzą mnie konsekwencje. Ten mężczyzna jest siłą natury i skończyłam stawać mu na drodze. Nie obchodzi mnie to, kogo to ze mnie robi, wiem tylko że nigdy wcześniej nie czułam takiego pożądania. Chcę czuć się żywa. Chcę czuć. Wchodzę do swojego mieszkania, już teraz czując skręcanie z oczekiwania w brzuchu. Mam godzinę by się przygotować, więc biorę prysznic, uważnie myjąc każdy cal ciała. – Chcę ciebie mokrej i gotowej. Słowa Vaughna odbijają się echem w mojej głowie. Cóż, to nie będzie problemem. Cały dzień spędziłam w wilgotnym, obolałym otumanieniu, czując szept zimnego powietrza między udami, gdzie kiedyś były moje majteczki. Nigdy nie myślałam, że chodzenie nago sprawiłoby, że poczuje się taka seksowna, tak wyzywająca. Jakbym ukrywała sekret, o którym tylko on wiedział. Wycierając się, idę do garderoby. Wiem, że cokolwiek ubiorę będzie zmięte na podłodze w sypialni Vaughna, ale i tak chcę dobrze dla niego wyglądać. Namyślam się przez wieczność, zanim wybieram prostą, czarną, jedwabną sukienkę. Przylega do mnie jak rękawiczka, z cieniutkimi ramiączkami i głębokim V, sznurowanym na plecach. Zazwyczaj zakładam bieliznę i śpię w niej, ale dziś odstawiam ją wkładając materiał na gołe ciało. Osadza się z szeptem, szokująco zmysłowo na mojej skórze. Moje ciało było

już wrażliwe, a teraz sutki opuchnięte są od oczekiwania, obolałe w poszukiwaniu jego dotyku. Zakładam parę czarnych sandałków i upinam włosy, nakładając na usta czerwoną szminkę. Nie nakładałam jej odkąd kupiłam ją pod wypływem impulsu lata temu, ale teraz sposób w jaki wygląda: odważne cięcie czerwieni na mojej bladej skórze. I już. Patrzę się na swoje odbicie, czując przypływ nerwów. Wyglądam dorośle. Kobieco. Nie mogę uwierzyć, że to robię. Ale kiedy biorę głęboki oddech, czuję dreszczyk podróżujący w moich żyłach. Tylko dziś będę lubieżna, bezmyślna. Tylko dziś, odkryję jak to jest pozwolić komuś przejąć kontrolę i żyć na krawędzi. Biorę torebkę, kurtkę i wychodzę.

*** Vaughn mieszka w Hollywood Hills. Jadę wąską, krętą drogą z sercem w gardle. Tydzień temu w życiu nie zgodziłabym się na to, nigdy nie założyłabym tej sukienki i nie wsiadłabym do mojego samochodu. Ale teraz? Nie mogłabym zawrócić nawet jeślibym próbowała. Dojeżdżam do jego zakrętu, wysoko w kanionie i zjeżdżam z głównej drogi, w dół krótkiego podjazdu. Wow. Dom jest nowoczesny, ścieżka z białej kostki precyzyjnie rozłożona na krawędzi wzgórza, wychodząca na całe miasto. Na miejscu parkingowym znajduje się się srebrny sportowy samochód więc staję za nim, wyłączając silnik. Myślałam, że będę zdenerwowana kiedy tu dotrę. Ale zamiast tego wypełnia mnie gorące oczekiwanie. To może być najbardziej szalona rzecz na jaką się zgodziłam – i nie mogę się doczekać by zacząć. Wysiadam i ostrożnie idę ścieżką do frontowych drzwi. Otwierają się zanim nawet mam szansę sięgnąć dzwonka. – Witaj, Keely. Moje serce staje. Vaughn stoi w drzwiach uśmiechając się uśmeichemzatrzymującym-serce. Ma na sobie ciemne jeansy, które ściskają jego tyłek i czystą białą koszulę, rozpiętą przy gardle tak, by ukazać jego opaloną skórę i ścieżkę ciemnych włosów. Wygląda niesamowicie. – Wejdź. - kusi mnie i biorę nerwowy krok do przodu, wchodząc do domu.

Gra muzyka, jakaś zmysłowa, jazzowa piosenka, a kiedy rozglądam się wokół czuję się jeszcze bardziej spoza swojej ligi. Dom jest otwartą przestrzenią z opływowym, modnym umeblowaniem i tętniącą życiem, abstrakcyjną sztuką. Cała tylna ściana zrobiona jest ze szkła z widokami na Los Angeles rozświetlone, neonami pod nami, że aż szczęka opada,. – To miejsce jest niesamowite, naprawdę ukryte, - mówię. - Długo tu mieszkasz? Kocham kaniony... – Przestań mówić. Vaughn przerywa mi krótko. Podchodzi do mnie, leniwie jak pantera i kładzie zaborczy palce na moich ustach. – Powiem ci jak przebiegnie dzisiejszy wieczór, - mówi z tlącym się wzrokiem. Uważaj, bo powiem to tylko raz. - Jego głos jest niski i wyważony, ale w jego tonie jest nutka stali, która sprawia że żołądek mi opada. - Nie chcę gadać o korkach, ani pogodzie, ani o żadnym takim nudnym gównie. Twoje usta są zbyt użyteczne by zmarnować je na tak banalne rzeczy. W sumie, w ogóle nie wymagam byś mówiła. No chyba, że błagasz, - dodaje z niebezpiecznym uśmieszkiem. - Tak, Vaughn. Więcej, Vaughn. Mocniej, Vaughn. Dobry Boże. Oblewa mnie gorąco. Jest taki dominujący. – Istotnie, jeśli powiesz coś nie proszona, mogę wymyślić jakiś rodzaj kary. Vaughn uśmiecha się jeszcze raz, lśniąco i zabójczo. - Skiń głową jeśli rozumiesz. Kiwam z trzęsącymi się kolanami. To nie jest nic podobnego do naszego spotkania w łazience ani nawet w bibliotece. Zastanawiam się jaki rodzaj kary ma na myśli i czy by mi się spodobał; prawie chcę go przetestować, ale jeśli ostatnie dni czegoś mnie nauczyły, to tego że wiem, że on nigdy nie blefuje. – Tak, Vaughn, - szepczę, nakręcona już w takim stopniu że ledwo stoję. – Dobra dziewczynka. - Ręka Vaughna ześlizguje się z moich ust na obojczyk i w dół, by pieścić moją pierś. Zasysam oddech gdy jego kciuk ociera się o mój sutek. - Żadnej bielizny? - unosi brew. - Jak bardzo niegrzecznie z pani strony, panno Fawes. Znów go szturcha, wykręcając twardy guziczek. Zalewa mnie przyjemność. Ale wtedy, tak samo szybko, Vaughn zabiera rękę. Dławię szloch niepokoju. – Jeszcze nie. - Vaughn wygląda na rozbawionego. - Nie zasłużyłaś na to.

Mrugam, zdezorientowana. Myślałam, że chciał mnie dotknąć, właśnie to obiecywał przez cały czas. – Powiedziałaś mi „nie” Keely. - Twarz Vaughna ciemnieje. - Zmusiłaś mnie bym za tobą latał. Teraz, musisz nauczyć się kto jest przy kontroli. Ja decyduję o twojej przyjemności. Teraz ja mam władzę. Vaughn podchodzi do mnie bliżej. Ciepło promieniuje od jego ciała, mięśnie ma ciasno napięte, jak drapieżnik. – Nie musisz już grać trudnej do zdobycia. - Patrzy na mnie z twarzą wypełnioną determinacją. - Dziś, poddasz mi się kompletnie. Cokolwiek powiem, ty to robisz. Czegokolwiek chcę, ty dajesz. Żadnych pytań. Żadnych protestów. Rozumiesz? Nic nie mówię. Wpatruje się we mnie. – Czy. Mnie. Rozumiesz? Kiwam głową. – Tak, Vaughn. - Mój żołądek jest w supłach, ale to elektryzujące uczucie... Chcę się mu poddać. Chcę się podporządkować. Chcę wiedzieć jak to jest być pod jego władzą, kompletnie. – Dobrze. A teraz na kolana. Moje serce staje. – Słyszałaś mnie. - Vaughn patrzy na mnie, jego oczy ciemne i bezkompromisowe. - Na kolana. I lepiej, żeby to był ostatni raz kiedy się powtarzam. Przechodzi mnie dreszcz. Nigdy nie myślałam, że może mi się to podobać, nigdy nie myślałam że chciałabym żeby ktoś tak do mnie mówił. Ale Boże, jest seksowny kiedy tak mną rządzi. Powoli opadam na kolana przed nim. – Połóż ręce za plecami, - Vaughn kontynuuje, górując nade mną z mrocznym błyskiem w oczach. Robię jak każe. – Teraz otwórz usta.

Otwieram usta by zachłannie nabrać powietrza. – Czyż nie robisz ładnego widoku? - Vaughn uśmiecha się, jakby nigdy nic odpinając spodnie. - Wyobrażałem sobie ciebie w ten sposób odkąd się poznaliśmy. Z wyjątkiem tego, że w moich fantazjach błagasz o possanie mojego kutasa. Co możemy na to poradzić? Serce mi wali, na tyle głośno, że on też musi je słyszeć. Nigdy w życiu nie czułam się tak bezradna, klęcząc tu z szeroko otwartymi ustami, dysząc. I nigdy nie czułam się tak podniecona. – Pamiętasz to, prawda? - Vaughn rozpina spodnie i uwalnia swojego fiuta. Jezu, jest wielki. Vaughn śmieje się nisko. – Spójrz na siebie, już dyszącą. Chcesz tego bardzo. Nigdy wcześniej nie miałaś takiego kutasa. Ma rację. Nie mogę odwrócić od niego wzroku. Patrząc z dołu, wygląda na nawet większego niż wcześniej: dziewięć cali twardych mięśni, żyły biegnące w dół całej jego długości. Chcę go posmakować. Nieprzytomnie oblizuję usta. Vaughn zasysa oddech. – Cholera, skarbie. - Pociera siebie, twardniejąc jeszcze bardziej w ręce. Naprawdę byłaś wygłodniała. Kiedy ostatnio miałaś w buzi kutasa? Zastanawiam się, niepewna. Czy to jest pułapka? Vaughn posyła mi krótki, uspokajający uśmiech. – Możesz odpowiedzieć. Łapię oddech. – Kiedy byłam z chłopakiem na studiach, - przyznaję się. Zazwyczaj nie lubię robić chłopakom laski. To jest zawsze obrzydliwe i pełne bałaganu, zapach, smak tego. Ale Vaughn jest inny. Boże, jedynie jego widok sprawia, że jestem mokra i obolała. - Ale on nie był... – Nie był czym? - Vaughn nadal się pociera, prawie nieobecnie. Jego fiut podskakuje mu w dłoni, prostując się. Ogromny i gotowy. – Nie był w ogóle taki jak ty, - szepczę. – Nikt nie jest. - Vaughn przysuwa się bliżej. - Chcesz mnie posmakować, mówi niskim głosem. Jego oczy zawieszone na moich i nie mogę odwrócić

wzroku. Kiwam głową, a oddech utyka mi w gardle. – Chcesz, żeby pieprzył twoje mokre, puste usta, - mówi miękko. Jęczę. – Chcesz mnie ssać, aż nie będziesz mogła wziąć więcej. Chcesz lizać moje jaja, i krztusić się gdy moja sperma będzie ściekać ci po brodzie. – Tak. - Drżę, zdziwiona tym jak jego słowa mnie opętały. Pożądanie konsumuje mnie, drżącą i sapiącą. Jestem pusta i potrzebuję by mnie wypełnił, teraz. – Głośniej. - Vaughn rozkazuje, górując nade mną. – Tak! - Krzyczę. - Proszę! – Proszę co? - drwi ze mnie. – Proszę! - Płaczę, zdesperowana. Nie obchodzi mnie to, że błagam, nie obchodzi mnie nic oprócz fali pragnienia konsumującej mnie, bolącej potrzeby która orze pazurami. - Pozwól mi cię possać! Potrzebuję cię Vaughn, proszę! Na jego twarzy płonie zwycięstwo. – Bardzo dobrze, - rozwleka, - Możesz possać mojego kutasa.

CZTERNAŚCIE VAUGHN Bierze głęboki oddech, jakby się przygotowywała, ale ja nie czekam. Przemierzam dystans między nami, łapiąc tył jej głowy i wpycham kutasa głęboko w jej usta. W ten sposób, skarbie. Dokładnie tak jak błagałaś. Keely jęczy, zamykając usta wokół mnie. Ledwo może zmieścić moją główkę w ustach, taki jestem duży, ale okrąża mnie językiem, gorliwa by spróbować. Cholera, jeśli teraz jej zaprzeczę. Ruszam biodrami w tył i znów do przodu, tym razem głębiej, aż do tyłu jej gardła. Bierze mnie całego. Zagłębiam ręce w jej włosach, uwalniając je z upiętego stanu i używam ich by pociągnąć jej twarz w dół, kontrolując tempo, pieprząc te idealne usta znowu i znowu aż jęczy w mojego kutasa, całe jej ciało unosi się i opada z każdym pchnięciem, jej ręce nadal za plecami. Patrzę jak czerwona szminka rozmazuje się w górę i w dół mojego twardziela, mój mózg wygasa gdy napięcie w moich jajach rośnie i świat zwęża się tylko do jej ust i języka i tych odgłosów przyjemności jakie wydaje w tyle gardła. Kurwa, jest dobra. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że to można czuć tak dobrze. Keely podnosi głowę, przerywając rytm i teraz liże długość mojego fiuta, okrążając językiem, zamykając usta ciasno by pobawić się czubkiem główki. Schodzi niżej, liżąc moje jaja i wtedy kurwa bierze jeden z worków między usta i wkłada całą cholerną rzecz do buzi. Jęczę, kiedy doznanie rozbija się we mnie jak fala. Jasna cholera, ta dziewczyna jest cudem. – Kurwa, skarbie. Tak. Ssij mnie. Keely odpowiada jękiem, jej język sięga dalej liżąc aż się trzęsę i jestem blisko krawędzi. Ale i tak, ona tylko się ze mną drażni, liżąc mnie jak pieprzone lody, jej język tańczy na mojej główce, kurwa za lekko. – Wystarczy! - warczę, łapiąc znowu jej włosy i zmuszając by znów wzięła mnie całego. - Przestań się pieprzyć. Bierz całego! Keely jęczy, ruszając głową by wziąć mnie głębiej aż do gardła. Kurwa. Nacisk jest niesamowity. Teraz jestem blisko, krew wali mi w uszach i wędruje do mojego fiuta. Pcham głęboko w jej gardło, zagubiony w wilgotności, w gorącym sunięciu jej ust. Znowu i znowu, bierze mnie, ssąc całego za każdym razem coraz głębiej, aż cała masywna, dygocząca długość mnie jest zakopana między tymi soczystymi,

czerwonymi ustami i mogę poczuć jej gardło ocierające się o moją główkę z każdym pchnięciem. – Ja pierdole, - jęczę torturowany. Pompuję mocniej, wznosząc się, tak kurwa blisko krawędzi. Keely podnosi na mnie swoje oczy, dzikie i jasne od pożądania. Jej twarz jest zarumieniona, kwili zachęcającymi jękami z każdym kiwnięciem jej głowy, ucztując na mnie, pragnąc więcej. Kurwa, ona też jest blisko. Mogę zobaczyć to w jej oczach, pilność, ekstazę. Chce tego, chce wszystkiego co mam, błagając mnie swoimi oczami i coś w jej gorączkowej potrzebie spycha mnie za pierdoloną krawędź i dochodzę z wściekłym krzykiem. – Kurwa! - ryczę, spuszczając się w jej gardło w gorącym strumieniu kiedy przyjemność obmywa mnie jak pieprzona fala odpływowa i tracę kurwa głowę.

PIĘTNAŚCIE KEELY Połykam wszystko wygłodniała, ujeżdżając każdy dreszcz, kiedy jego orgazm się kończy. Jestem na kolanach, ale nigdy nie czułam się tak potężna – nigdy nie zatraciłam się tak w dawaniu przyjemności, cały świat zanikał aż nie było niczego oprócz moich ust, jego cudownego kutasa i bólu w moim ciele, dobry Boże, tak ostrego i nie usatysfakcjonowanego. Odchylam się, miotając się z każdą kończyną wypełnioną doznaniami. Nie wiem jak; nawet jeszcze nie położył na mnie ręki, ale skręcam się i dyszę. Czuję się jakby mogła dojść od tylko jednego dotyku. Vaughn patrzy w dół na mnie. – Bardzo dobrze, - mamrocze, sięgając by wytrzeć kroplę spermy z moich ust. Wkłada kciuk do ust i ssie. - Jesteś pełna niespodzianek, prawda? Czuję płomień dumy. – Jesteś blisko? - Jego oczy wędrują po mnie. – Tak, - szepczę. Drżę, tak mokra między udami, że każda część mnie boli żeby być blisko niego. – Dobrze. Powinnaś wiedzieć jak to jest chcieć kogoś tak bardzo. - Vaughn podciąga swoje jeansy, podchodząc do baru w rogu pokoju. - To agonia, nieprawdaż? Potrzebować czegoś, co tylko ja mogę ci dać. Zdesperowana by czuć jak wsuwam się w tą soczystą cipkę. Pomyśl o tym Keely. Pomyśl o moim kutasie wjeżdżającym w ciebie głęboko, całym mnie, do samego pieprzonego końca. Jego słowa przechodzą po mnie z dreszczem i wyobrażam sobie jak dobrze byłoby to czuć. Vaughn nie spieszy się. Nalewa sobie whiskey podczas gdy ja czekam. Ostre końcówki szpilek wbijają się boleśnie w tył moich gołych ud, ale teraz nie zmieniłabym pozycji za milion dolarów. Jestem pusta. Obolała. Potrzebuję go tak bardzo, że czuję jakbym miała umrzeć. – Wstań, - w końcu rozkazuje mi Vaughn. Gramolę się na stopy z ulgą. Moje nogi są niestabilne. Zataczam się, próbując stanąć prosto, ale moje serce przyspiesza w oczekiwaniu, kiedy Vaughn wolno do mnie wraca.

– Teraz zdejmij sukienkę. Pozwól mi spojrzeć na te piękne ciało, które przede mną ukrywałaś. Jesteśmy na środku jego salonu, światła są jasne, a okna otwarte na oczy każdego. Zsuwam jedno ramiączko, potem drugie. Sukienka zsuwa się z mojego ciała z dreszczem jedwabiu, zbierając się u moich stóp na podłodze. Jestem kompletnie naga w szpilkach. Vaughn wpatruje się we mnie, jego wzrok pali moją skórę. Moje piersi. Mój brzuch. W dół do schludnego trójkąta między moimi drżącymi udami. Czuję iskrę władzy. Prostuję się, odchylam biodro, ukazując mu siebie. Zawsze czułam się niezręcznie w swojej skórze, ale dziś, opada na mnie nagła pewność siebie. To pożądanie na jego twarzy. Głód w jego oczach. Dla mnie. Zaczynam się okręcać, robiąc małe kółko by mógł zobaczyć. Boże, nie mogę się doczekać żeby mnie dotknął. Na pewno, musi się to wydarzyć niedługo. Już mogę poczuć jego ręce, wyobrażając sobie ich szorstki dotyk... Nagle jego głos mnie zatrzymuje. – Przestań. Nieruchomieję. Twarz Vaughna jest mroczna. – Nie masz pończoch, - mówi. Moje serce przyspiesza. - Mówiłem ci, kontynuuje, jego głos jedwabny, ale grożący. - Chciałem pieprzyć cię w tych pończochach. – Przepraszam, - mówię, krew napływa do mojej twarzy. - Zapomniałam. – Nie obchodzi mnie powód. - Oczy Vaughna migoczą. - Nie posłuchałaś mnie. To oznacza, że musisz zostać ukarana. Brzuch zaciska mi się z nerwów. – Ale, proszę... – Cisza! - ryczy Vaughn. Mój protest umiera na moich ustach. – Na stół, - rozkazuje mi Vaughn, wskazując stolik do kawy. Stoi on przed sofą, niska rama z pleksiglasu. - Ręce i kolana. Teraz. Spieszę by zrobić jak każe, a serce wali mi z oczekiwania. O Boże, co on mi teraz zrobi? Plastik jest zimny i twardy pod moją nagą skórą, ale ustawiam się na nim na czworaka jak rozkazał, moje włosy opadają naprzód wokół mojej twarzy.

Moje piersi trzęsą się, wisząc wolne pode mną. Mój goły tyłek jest wypięty w powietrze, które jest zimne na mojej skórze, mokre gorąco obnażone między moimi udami. Jestem otwarta, naga, wystawiona jemu, kompletnie bezsilna. To żenując, brudne. I Boże, czuję całkiem nowy rodzaj dreszczu. – No spójrz na siebie... - Kpi głos Vaughna, rozbawiony. Powoli obchodzi stolik dookoła, studiując mnie pod każdym kątem. - Czyż nie czynisz przyjemnego widoku? Skręca mnie w brzuchu by poczuć jego wzrok na sobie. Skupiam się na oddychaniu, przychodzącym w niskich, płytkich sapnięciach. Każdy zmysł w moim ciele jest żywy. Każda część mnie krzyczy o uwolnienie. – Gdybyś nie była tak niegrzeczną dziewczynką, teraz bym cię dotykał. - Głos Vaughna głaszcze mnie, gładki. - Pocierałbym te soczyste piersi, wolno tak jak chcesz. O Boże. Kwilę. – Uszczypnąłbym te twarde, małe sutki, - kontynuuje, jego głos taki spokojny, nieustępliwy, wypełniający mój umysł. - Do diabła, może nawet wziąłbym je do ust. Podobałoby ci się to Keely? Chcesz, żebym ssał twoje sutki? – Tak, - mówię. Moje piersi są opuchnięte, a moje sutki marszczą się na samą myśl. - Boże, proszę. – Tak właśnie myślałem. - Vaughn nadal chodzi, okrążając mnie. Jego kroki ustają, za mną. – Cholera, - mamrocze. - Jesteś tak mokra, że aż kapie. Chcesz mojego kutasa tak bardzo, prawda? Teraz już nawet nie mogę mówić, więc tylko jęczę w zgodzie. – Patrzenie na ciebie w ten sposób, sprawia że robię się twardy, - głos Vaughna kontynuuje za mną, nie na widoku. - Teraz mogłem cię pieprzyć, wbijać się w tą obolałą cipkę. Wypełniłbym cię tak głęboko, że byś krzyczała. Mocno i szybko skarbie, pieprząc cię jak zwierzę. Chcesz tego Keely? Chcesz? – Vaughn! - To wszystko co mogę zrobić by zostać na rękach i kolanach, jestem tak słaba z żądzy. - Proszę, potrzebuję cię. – To czego potrzebujesz, to nauczenie się jakiegoś cholernego szacunku. Nagle na moim prawym pośladku ląduje piekący klaps. Krzyczę w zaskoczeniu. Vaughn znowu mnie uderza, dźwięk odbija się a ja podskakuję do przodu od siły uderzenia i sapię z bólu. – Musisz się nauczyć, że to ja mam władzę. - Ręka Vaughna gładzi miejsce,

które właśnie uderzył i przyjemność zastępuje ból w jednej sekundzie. Musisz nauczyć się, że jedyną rzeczą która się tu liczy jest to, czego ja kurwa chcę. Znowu mnie klepie, mocno i ostro. Przeszywa mnie ból i sapię w szoku, ale prawie od razu, Vaughn głaszcze delikatnie i słodko. Ból miesza się z przyjemnością, krew pędzi w moim ciele. O Boże. To jest takie dobre.8 – Zasady są bardzo proste. - Vaughn dostarcza klapsa na mój drugi pośladek. Robisz dokładnie tak, jak mówię, a zostaniesz wynagrodzona. - Znowu mnie uderza, tym razem mocniej i krzyczę z bólu. Ale wtedy jego ręka sunie niżej, jego palce zagłębiają się dalej między moje fałdki by prześliznąć się po moich mokrych, bolących wargach. Drżę, kwiląc wypychając biodra w tył do jego ręki. Ale wtedy, ona znika zastąpiona przez serie ostrych, piekących klapsów, które lądują na moich pośladkach i czułych udach bez ustanku. – Nie posłuchaj się mnie, a zostaniesz ukarana. - Vaughn mówi szorstko, akcentując każde uderzenie. - A sprawię ci ból, skarbie. Nie myśl sobie, że nie. Pięć, sześć, siedem uderzeń. Nie przestaje. O Boże, on nie przestaje. Osiem, dziewięć. Teraz już płaczę, zagryzając wnętrze policzka, a moje ciało szarpie się do przodu z siłą każdego uderzenia. Ale w jakiś sposób, chcę tego. Dziesięć, jedenaście. Liczę w mojej głowie, teraz oszołomiona i sapiąc po więcej. 9 Pieczenie, te wyśmienite palenie, Vaughn robi to idealnie, dostarczając mojemu ciału wyważoną dawkę szoku, która sprawia że kręci mi się w głowie a kolana słabną. Przyjemność i ból łączą się, słodki, ostry pęd jak nic innego na świecie. Dwanaście. Vaughn dostarcza ostatni klaps z warknięciem. Mogę usłyszeć jak poszarpanie za mną oddycha. – Dobra dziewczynka, - mamrocze. Mogę tylko zakwilić w odpowiedzi, w głowie mi się kręci, a wtedy on pociera mnie, jego palce są szeptem na mojej skórze, tym razem obie ręce, gładzące delikatnie obolałą, spuchniętą skórę wokół moich ud, wyżej po moich nagich plecach i ramionach. To słodka ulga, fala przyjemności. Dyszę, wyginając się pod jego dotykiem. Pragnąc poczuć go między udami. Boże, potrzebuję go tam tak bardzo. – Będziesz obolała przez dni, - mamrocze Vaughn, jego ręce ześlizgują się by 8 Yyyy czy ona jest normalna? O.O 9 Yup, zdecydowanie nienormalna...

ująć i ścisnąć moje pośladki. - Chcę, byś pamiętała co się dzieje, kiedy jesteś nieposłuszna. Grzeszna myśl wypełnia mój umysł. Powinnam nie słuchać go częściej. Ale wtedy ręce Vaughna rozszerzają mnie, rozsuwając moje pośladki i nie ma czasu na myślenie. Przygotowuję się by w końcu wziąć go w siebie, ale zamiast tego czuję jak jego palce suną po mojej przerwie, pocierając delikatnie odbyt. Napinam się, dysząc z zaskoczenia. – Co my tu mamy? - Vaughn brzmi na rozbawionego. Znowu robi małe kółeczka wokół mnie i sapię, odsuwając się od jego dotyku. On nie może. Nie powinien. – Słodka dziewicza dziurka. - Vaughn łapię mnie mocno za biodra jedną ręką, zatrzymując mnie w miejscu. Próbuję uciec od jego dotyku, czerwieniąc się z wściekłości, ale on nie puszcza. Jego palce znów się po mnie przesuwają, delikatnie próbując wejść w tyłek. – Nigdy nikt cię tu nie dotykał? - pyta, brzmiąc na ciekawego. – Nie, - mówię z palącymi policzkami. Nie mogę uwierzyć, że to robi, ale moje ciało już się trzęsie, a czucie jego tam jest nowe i obce. Brudne. Złe. Delikatnie porusza palcem, wkładając go odrobinę do środka. O boże. Słyszę jak jęczę na nacisk i czuję błysk upokorzenia. – Taka ciasna, - Vaughn tchnął z aprobacją. - Będziemy musieli dobrze cię rozgrzać zanim będziesz mogła mnie wziąć. Co? Napinam się z szoku, kręcąc się w jego ramionach. Nie mogę. Jest taki duży. Nie ma mowy... – Spokojnie. - Vaughn śmieje się, trzymając mnie mocno. - Jeszcze nie wypieprzę twojego tyłeczka. Zacznę z tobą naprawdę powoli. Pokaże dokładnie jak dobre to może być. Nadal jestem spięta w panice, ale on rozszerza szeroko moje pośladki, odsłaniając mnie. Wtedy czuję coś obcego: gorącego i mokrego, dotykającego delikatnego pierścienia ciała. Jego język.

Jasna cholera. Sapię, opadając do przodu na łokcie kiedy Vaughn liże mnie, okręcając językiem wokół, wkładając czubek do środka. Nie. O Boże. To jest takie złe, ale nie mogę poradzić nic na jęk rozkoszy. Delikatny nacisk, wilgotność właśnie tam. Nigdy nie czułam niczego takiego. Nigdy nie myślałam, że tak bardzo to pokocham. I wtedy Vaughn kładzie rękę między moje nogi i pociera moją łechtaczkę. – O Boże, - sapię, trzęsąc się. To za dużo, rozkosz rozchodząca się po całym moim ciele. Nie mogę jej znieść, czuję jakbym miała eksplodować. Jego język wwierca się we mnie, tak mokro, tak kurewsko niewłaściwie. Teraz szlocham, łapiąc powietrze, na rękach i kolanach i na jego kompletnej łasce. – Vaughn, - jęczę, pławiąc się w jego dotyku, wpadając w ciemność, trzymając się jakbym miała umrzeć. - O mój Boże! Czuję jak się za mną śmieje. Pociera mnie mocniej i o Boże, to jest takie dobre. Krzyczę nadziewając się na jego dłoń. Jego język wchodzi głębiej, i teraz rozpadam się, nie mogę nic na to poradzić, całe moje ciało trzęsie się od doznań. To jest zbyt gorące, zbyt mroczne, zbyt kurwa zabronione. To złe z mojej strony czuć się w ten sposób, by kwilić i błagać i wypychać tyłek na spotkanie jego ust, ale nic na to nie poradzę. Jestem pochłonięta, tracąc głowę z rozkoszy. Vaughn przestaje mnie lizać i krzyczę na brak jego języka, ale wtedy ostry klaps pada na mój pośladek i siła sprawia, że aż się miotam. – Lubisz to mocno, - sapie urywanie. - Kurwa, Keely jesteś pieprzonym cudem. Powiedz mi w jaki sposób tego chcesz! – Tak jak teraz! - płaczę, nadziewając się na rękę. Jestem daleko poza dbaniem jak to wygląda, poza myślami, wszystko co się liczy na świecie to nieustępliwe pocieranie jego palców, tak idealnie na mojej łechtaczce i pieczenie rozkoszy na mojej skórze. - W ten sposób. – Kurwa! Vaughn znów mnie uderza, palący klaps. Znowu. – Tak! - krzyczę, ruszając się szybciej. Wspinam się, wznoszę się, o Boże, jestem na krawędzi, nie mogę już dłużej tego znieść. - Więcej! Więcej! Vaughn wydaje dziki ryk, wpychając głęboko dwa palce w moją bolącą cipkę, a jego druga ręka ląduje mocno na moim tyłku, uderzając nieustannie. Tracę zmysły. Zakrzywia palce, pieprząc mnie głębiej ręką, znowu dając klapsa, znowu i znowu, aż rozkosz i ból to za dużo i rozpadam się krzycząc jego imię, kiedy dochodzę, ekstaza zalewa każdą komórkę mojego ciała i pozbawia mnie wszystkich myśli, wszystkich sił, wszystkich słów.

Jestem skończona. Złamana. Jego.

SZESNAŚCIE VAUGHN Pierdolone piekło. Wciągam urywany oddech, czując jak jej cipka zaciska się wokół moich palców. Jest pochylona, kwiląc i naga na stoliku do kawy, gdy jej orgazm przetacza się przez jej wyśmienite ciało, fala po fali. Cofam się o krok i i patrzę jak zwija się, jej tyłek czerwony i pomarszczony z odciskiem mojej dłoni. Naznaczona. Tak jak powinna być. Jestem twardy jak pieprzony kamień, stojąc w jeansach, ale chcę zasmakować każdą chwilę jej poddania. Ja pierdole, ta dziewczyna to niebo. Wiedziałem, że będzie słodka, ale to? To przekracza wszystko. Krzyczenie mojego imienia, błaganie bym ją uderzał. Ujeżdżała moje palce jak pierdolone rodeo, pragnąc uwolnienia. Wszystkie jej zahamowania zniknęły, aż nie było niczego oprócz żądzy i potrzeby wypisanej na całej ślicznej twarzy. Jest stworzona do poddania się. A to jest tylko początek. Nawet jeszcze z nią nie zacząłem. Te usta znowu będą o mnie błagać; ta ciasna dziurka będzie otwarta szeroko dla mojego kutasa. A jej cipka... Tak, ta kapiąca, soczysta cipka teraz należy do mnie. Zamierzam pieprzyć ją na każdy sposób, wbijać się w nią aż będzie błagać bym przestał, aż będzie posiniaczona i obolała i nie będzie mogła nic poradzić na to, że wybuchnie kiedy tak powiem. Nikt mnie nie odrzuca, do cholery. Keely przekręca się i podnosi na łokciach. Jej włosy są potargane, policzki różowe. Ale sposób w jaki na mnie patrzy... Do diabła, czuję to wszędzie. – Hej, - szepcze, wyglądając na zawstydzoną. – Hej i tobie. - Wchłaniam ją, te zadarte piersi tak pomarszczone i napięte. Krzywizna jej ciała, unoszenie się i opadanie jej klatki piersiowej. Teraz jest tak kurewsko piękna, że mógłbym oglądać ją przez dni. Gdyby mój kutas w tym momencie nie domagał się satysfakcji. – To było... - Keely urywa. Jej oczy rozszerzają się i mogę zobaczyć jak rzeczywistość zaczyna wracać, malutki głos w jej głowie przypominający jej że właśnie doszła z moim językiem w jej tyłku. Czas uciszyć ten głos na zawsze.

Wyciągam rękę i szarpię ją na nogi. – To była twoja rozgrzewka, - warczę, łapiąc jej dłoń i przykrywając nią mojego twardego, stojącego kutasa. - To jest główna nagroda. Jesteś na mnie gotowa? Gorliwie kiwa głową. – Tak, - sapie. - Vaughn, proszę. Cholera, kocham słyszeć jak mnie błaga. – Idź do sypialni. - Wskazuję w dół korytarza. - Połóż się na łóżku, rozłóż nogi i czekaj na mnie. I bez dotykania, - rozkazuję jej, wsuwając rękę między jej nogi. Daję jej szybkie, zaborcze tarcie, sprawiając że jęczy. - To teraz moja własność, - warczę, widząc jak jej oczy przewracają się do tyłu z rozkoszy. - Ta cipka należy do mnie. Nie dojdziesz dopóki ja nie zaznam swojej przyjemności. – Tak, Vaughn. - Posyła mi zdyszany uśmiech, zataczając się. - Cokolwiek zechcesz. Po prostu powiedz mi co mam robić. – Oh, zrobię to. - Okrążam jej cipkę i szczypię mocno. Piszczy z rozkoszy. - Do tej pory obchodziłem się z tobą delikatnie, - ostrzegam ją. - Ale uwierz mi, teraz jestem głodny. Wygłodniały twojej słodkiej cipki. Będę pieprzył cię tak dobrze, że ta ciasna cipka nigdy nie będzie taka sama. Keely wygląda jak na haju, dysząc i ociekając żądzą. O tak, jest gotowa. – Idź. - Rozkazuję jej. Odwraca się i wypełnia mój rozkaz i nie mogę się powstrzymać by nie klepnąć jeszcze raz tego idealnego tyłeczka. Keely jęczy. Nogi rozchylone, ręce nad głową, - przypominam jej. Pędzi w dół korytarza jakby jej stopy były w ogniu. Gotowa. Chętna. Moja. Idę nalać sobie kolejnego drinka. Mógłbym mówić sobie, że robię to po ty by zmusić ją do czekania, ale prawda jest taka, że potrzebuję chwili by odzyskać kontrolę. Czuję się jak pierdolony nastolatek, tak kurewsko napalony, że wystrzelę swój ładunek w chwili, w której się w nią wsunę. To niedopuszczalne. Chcę wjeżdżać w tę cipkę całą noc. Pozbieraj się do kupy, Vaughn. Przechylam whiskey i biorę kilka oddechów. Pewnie już jęczy by mnie mieć, z tymi słodkimi rozchylonymi i drżącymi udami. Zdesperowana by się dotknąć. Ale nie zrobi tego. Teraz wie lepiej żeby mnie nie testować, nie po tym laniu jakie dostarczyłem jej wcześniej.

Poczeka, aż będę gotowy ją pieprzyć. Wyłączam muzykę, grającą w głośnikach, które rozmieściłem w całym domu – nawet pod prysznicem. Hmm. Mam pomysł. Myślę, że kiedy skończę tam też będę musiał ją pieprzyć; przyciśniętą do szkła z mydłem spływającym po jej ciele. Mamy całą noc. Znowu nalewam sobie drinka i odwracam się, by iść do sypialni. Wtedy głośno w pokoju dzwoni telefon. Sprawdzam wyświetlacz. Numer nieznany. Siedemnaście nieodebranych połączeń. Kurwa. Odbieram. – Lepiej, żeby to był jakiś pieprzony nagły wypadek, - warczę zanim osoba po drugiej stronie może coś powiedzieć. - Bo jestem dziesięć sekund od zaliczenia i nie chcesz teraz ze mną zadzierać. – Tak długo, jak mowa jest o pani Fawes, nie będziemy mieć żadnego problemu. To klient, ten cholerny dupek. Czuję krótki przebłysk winy, że on jest powodem dla którego Keely leży rozłożona na moim łóżku, ale odpycham to. To już nie jest to samo. Dawno temu przestała być dla mnie tylko robotą. – Tak, to Keely, - odpowiadam, podchodząc do okna. Spoglądam na światła miasta poniżej. - Mówiłem ci. Nikt mnie nie odrzuca. Teraz już błaga, tak jak mówiłem że będzie. – Dobrze, - mówi krótko. - Pamiętaj, że chcę dowodu. Zdjęcia albo film. Jeśli możesz to jakąś zużytą bieliznę. Kim do kurwy nędzy jest ten koleś? Myślę o Keely czekającej na mnie w pokoju obok, która mnie pragnie, która mi ufa. Moja. Nie czułem się w ten sposób od lat. Nigdy nie myślałem, że znów tak będzie. Klient mlaska językiem niecierpliwie, sprowadzając mnie z powrotem. – Chcesz żeby sobie stał i gadał z tobą, czy chcesz żebym wykonał robotę? pytam. – Porozmawiamy jutro, - mówi i rozłącza się. No w końcu. Idę w dół korytarza i otwieram drzwi do sypialni z łoskotem. – Jesteś gotowa bym cię pieprzył? - pytam, ale słowa umierają mi w gardle. Nie ma jej. Rozglądam się wokół, do łazienki ale nie ma śladu po niej. Drzwi na patio są otwarte, a zimne powietrze z zewnątrz wpływa do środka.

Wtedy słyszę uruchomienie silnika. Wybiegam z sypialni i spieszę do frontowych drzwi. Otwieram je akurat by zobaczyć reflektory. Keely wyjeżdża z mojego podjazdu z piskiem. – Keely! - krzyczę. Ale jej już nie ma.

SIEDEMNAŚCIE KEELY Jadę do domu, łzy spływają mi po policzkach, zalewając oczy tak bardzo, że ledwo widzę drogę przed sobą, moje serce boli tak bardzo że czuję się jakby moja klatka piersiowa została rozłupana na dwie części. Jak mogłam być tak głupia? –

Mówiłem ci. Nikt mnie nie odrzuca. Teraz już błaga, tak jak mówiłem że będzie.

Skrawek rozmowy jaki podsłuchałam odbija się echem w mojej głowie. Jego głos tak szarmancki i okrutny. Z kim rozmawiał? Jak on mógł mówić o mnie w taki sposób? Nigdy nie zrobiłam rzeczy nawet bliskiej temu. Byłam tak blisko dania mu wszystkiego. Pozwalając mu zrobić te wszystkie rzeczy z moim ciałem. To było tak uwalniające, poddanie się doznaniom na które od tak długiego czasu byłam martwa. Nigdy nie składał mi żadnych obietnic, ale myślałam że nasze połączenie było prawdziwe; że wybuch między nami coś znaczył. Nie mogłam się bardziej mylić. Czy dla niego to była jakaś popieprzona gra? Byłaś tylko tanią dziwką. Brudną szmatą, której mógł użyć. W końcu parkuję w garażu i siedzę tam, szlochając bezradnie w ciemności. Ból w mojej piersi jest nie do zniesienia. Czuję się tak upokorzona. Po tym jak usłyszałam co powiedział do telefonu, nie miałam nawet czasu by złapać moje ciuchy czy torebkę. Nie mam na sobie niczego poza koszulką Vaughna, którą znalazłam przewieszoną przez oparcie krzesła, kiedy wybiegłam przez tylne drzwi. Materiał pachnie nim, prześladując mnie wspomnieniami. O Boże, pragnęłam go tak bardzo. Zrobiłabym wszystko czego by chciał; kompletnie oddana chwili i tej dominującej iskrze w jego ciemnych oczach. To była szczęśliwa ucieczka mówię sobie nieszczęśliwie. W końcu, moje szlochy ustają i wysiadam z samochodu. Mój telefon dzwoni. Dzięki bogu zostawiłam go w samochodzie – Vaughn, wiem jeszcze zanim sprawdzam wyświetlacz. Odrzucam połączeniem, ale sekundy później telefon znów zaczyna dzwonić. Nie mogę z nim rozmawiać, więc po prostu wyłączam dźwięk, poszukując moich kluczy, gdy wchodzę po schodach do swojego mieszkania. Ale kiedy dochodzę do ganku, ktoś na mnie czeka. –

June? - pytam, rozpoznając pielęgniarkę Ashcrofta. - Co ty tu robisz? - mam nadzieję, że nie zauważy że mam na sobie tylko męską koszulkę.

Wychodzi na widok i mogę zobaczyć, że ona też płakała. –

Wszystko w porządku? - pytam, moje własne problemy zepchnięte na dalszy plan. - Wejdź, proszę. Wyjmuję klucze i otwieram dla niej drzwi, ale ona potrząsa głową.

Nie mogę zostać. Jeśli oni dowiedzą się, że z tobą rozmawiałam... - Rozgląda się wokół nerwowo. - Jadę dziś do mojej siostry. Mieszka w Atlancie. Tam powinnam być bezpieczna. – Bezpieczna przed kim? - kręci mi się w głowie. - O czym ty mówisz? Kto miałby się dowiedzieć? – Zanim pójdę muszę ci coś powiedzieć, - szepcze, zniżając głos. - Kazał mi obiecać, że ci powiem. – Ashcroft? - staram się nadążać. –

June kiwa głową. Mija nas samochód, a ona podskakuje przestraszona, przybliżając się do mnie. – – –

– –

On nie żyje, - mówi mi z rozszerzonymi oczami. - Zmarł dziś. Mówią, że to był kolejny zawał. O Boże, tak mi przykro, - mówię. - Ale, nie rozumiem. Dlaczego tu jesteś? Potrzebujesz porozmawiać z biurem – Nie! - krzyczy. - Nie możesz im ufać. Nie ufaj nikomu. - Ściska mnie za ramiona, jej twarz pełna strachu. - Teraz przyjdą po ciebie. Za nic się nie zatrzymają. Dlaczego? June, przerażasz mnie. - Próbuję się odsunąć, ale trzyma zbyt mocno. - Nikt po mnie nie przyjdzie. Jestem tylko praktykantką. Jestem nikim. Już nie. - June przełyka. - Mianował cię swoją spadkobierczynią. W swojej ostatniej woli, Ashcroft pozostawił ci wszystko. Pięćset milionów dolarów. Co? Szczęka opada mi w szoku.

– –

Nie rozumiem. Widziałam papiery. To musi być jakiś błąd. Spisał nową wersję, tą której nigdy nie widziałaś. Jego dzieci nie spoczną dopóki cię nie zniszczą, - mówi przerażona. - Już mają plan. Nie wiem jaki, ale nie możesz nikomu ufać! - June odrywa się ode mnie. - I tak powiedziałam już za dużo. Po prostu bądź ostrożna!

Ucieka, pędząc po schodach i znikając w nocy. Kiedy światła jej samochodu znikają w ciemnej nocy, staram się trzymać, ale po nocy dzikiej rozkoszy i palącego rozczarowania, wszystko zmywa się w okropny bałagan. Wchodzę do domu, wykończona i ześlizguję się na podłogę z plecami opartymi o drzwi.

Vaughn. Ashcroft. Pieniądze. Wszystko wiruje mi w głowie, dopóki nie jestem w stanie widzieć wyraźnie. Pięćset milionów dolarów i jestem jedyną spadkobierczynią? June musiała się mylić. Musiała. To niemożliwe. I wtedy mój telefon znów zaczyna dzwonić, przekłuwając mroczną ciszę. Przygotowuję się i odbieram. –

Halo?

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
Sloane Roxy - The Seduction #1

Related documents

77 Pages • 20,753 Words • PDF • 1.2 MB

76 Pages • 20,789 Words • PDF • 926.2 KB

60 Pages • 18,492 Words • PDF • 773.1 KB

68 Pages • 22,521 Words • PDF • 344.9 KB

110 Pages • 14,157 Words • PDF • 743.3 KB

45 Pages • 11,911 Words • PDF • 284.9 KB

455 Pages • 84,049 Words • PDF • 2.1 MB

172 Pages • 81,297 Words • PDF • 839.1 KB

329 Pages • 102,529 Words • PDF • 2.2 MB

271 Pages • 46,994 Words • PDF • 2 MB

319 Pages • PDF • 22.7 MB