Laurenston Shelly - 01 -The Unleashing

407 Pages • 99,575 Words • PDF • 3.8 MB
Uploaded at 2021-09-24 16:34

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


~1~

SHELLY LAURENSTON

THE UNLEASHING Call of Crows # 1

Tłumaczenie : panda68

Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

~2~

Rozdział 1 Nie wiedziała, co ją obudziło. Błyskawica i grzmot za oknem sypialni? Raczej rzadka rzecz na początku lata w Los Angeles, ale może. Albo może fakt, że leżała w obcym łóżku? Albo może fakt, że leżała naga w obcym łóżku? Albo może pisk drzwi od sypialni, które zostały lekko otwarte. Po ponad dekadzie służby w siłach Marynarki Stanów Zjednoczonych, Kera nie spała tak głęboko jak zwykle to robiła, kiedy była dzieckiem. Odbyła swoje misje na Bliski Wschód i była przygotowana na wszystko, i co stało się nieodłączną częścią jej DNA. Ale musiała uważać nie tylko na wroga. Czasami, niestety, była zmuszona bronić się przed innymi Marines. Mężczyznami, którzy wiedzieli lepiej. Ale głupio zostawiła to wszystko więcej niż osiemnaście miesięcy temu. Teraz pracowała w kawiarni. Robiła przepłaconą kawę i sprzedawała przepłacane wypieki ludziom, którzy nie sądzili, by mogli przeżyć swój dzień bez swojej dawki kofeiny. Więc gdzie do diabła była? Na tę chwilę, Kera nie wiedziała. Nie mogła sobie przypomnieć niczego poza wyrzuceniem śmieci z kawiarni, ponieważ żaden z tych ambitnych aktorów, modeli czy piosenkarzy, z którymi pracowała, nie ruszyliby swoich leniwych tyłków i nie zrobili tego sami. Więc robiła to Kera. A potem… a potem… Ktoś się pochylił. Bardzo blisko. To był mężczyzna. Nie lubiła mężczyzn, których nie znała, żeby byli tak blisko niej. To sprowadzało niemiłe wspomnienia. To sprawiało, że jej mięśnie kurczyły się, a włosy na karku unosiły się w proteście. Kera mogła poczekać i zobaczyć, czy po prostu odejdzie, ale czekanie i zobaczenie nigdy nie było jej mocną stroną. Nie dotknął jej, ale jeszcze trochę się pochylił. Jakby próbował zobaczyć jej twarz. - To musi być ta nowa dziewczyna – mruknął. - Snorri! – powiedział ktoś z korytarza. – Rusz się! Nie mamy czasu!

~3~

Nie mają czasu na co? I kto do diabła nazwał swoje dziecko Snorri? Czy to była jakaś inwazja domowa? I w jakim domu była Kera? Spróbowała przypomnieć sobie… coś. Ale jej umysł był dziwnie zamglony. Jakby pokrywała go gaza, zapobiegając jej wyraźnemu widzeniu. To było do niej niepodobne. Była znana z doskonałej pamięci i zdolności do szybkiego analizowania i odpowiedniego dostosowania się. Boże, jak ona tęskniła za Marines. To nie było łatwe życie. Tak naprawdę, to bardzo ciężkie. Ciężkie, ale satysfakcjonujące. Umierasz. Nie, nie. Kera nie umierała. Jesteś na ostatnim oddechu. Więc musisz dokonać wyboru. O Boże. To ona mówiła do Kery. Ta zawoalowana kobieta stojąca pod wielkim drzewem. Była wysoka i okryta od głowy do stóp przejrzystym welonem, który mimo to zdołał wszystko ukryć. Było również coś w tej kobiecie. Coś, co promieniowało siłą i inteligencją… i mocą. Boże, kim była ta kobieta? Jak miała na imię? Jaki był jej… Na imię mi Skuld. Proponuję ci szansę drugiego życia. Weźmiesz ją? Dołączysz do nas? A odpowiedzią Kery było… Pod jednym warunkiem. Pod jednym warunkiem? Jakim warunkiem? Na jaki warunek nalegała Kera? Nie mogła sobie przypomnieć. Dlaczego nie pamiętała? Mężczyzna obejrzał się do tyłu na wpół otwarte drzwi, ale ktokolwiek z nim rozmawiał zniknął. - Wymagająca krowa – powiedział, utrzymując ściszony głos. – Zawsze mną rządzi. Robię, co chcę. Obrócił się tyłem do Kery i wtedy oboje to usłyszeli. Niskie warknięcie dochodzące z boku Kery, duże ciało uniosło się z łóżka i wyciągnęło nad nią z wściekłym warczeniem na znajdującego się tak blisko mężczyznę. Kera nie mogła powiedzieć, że fizycznie rozpoznaje zwierzę posyłające mężczyźnie ostrzegawcze warknięcie w imieniu Kery. Ale mimo to znała ją. Dlaczego by nie? Były ~4~

razem od dnia, kiedy Kera uratowała to stworzenie. Ale wtedy wyglądała inaczej. Biedny sponiewierany pitbull, któremu brakowało połowy pyska i większości zębów. Dwudziestopięciokilogramowa samica wykorzystywana do rozrodu, a potem zostawiona, żeby zgniła, przywiązana do silnika ciężarówki w magazynie w pobliżu miejsca zamieszkania Kery. Ale teraz to nie był ten sam pies, który pilnował Kery, a mimo to… był. To była Brodie. Cenny pies Kery, którego ona… którego ona… - Pod jednym warunkiem – powiedziała do zawoalowanej kobiety. – Wezmę ze sobą mojego psa. Bezdenne oczy zmrużyły się pod jej woalem. - Co? - Przyjmę twoją propozycję… ale tylko wtedy, gdy będę mogła zabrać mojego psa. Nie ma psa, nie ma umowy. - Mówisz poważnie? Jesteś gotowa oddać swoją szansę na drugie życie z powodu psa? - Nie pójdę bez Brodie. Założywszy ramiona na piersi, kobieta trzymała coś, co wyglądało jak konewka… co wydawało się być, delikatnie mówiąc, dziwne. - Wiesz – odezwała się kobieta do Kery – że stoisz przede mną z nożem wystającym z twojej piersi? Prawda? Wyślę cię z powrotem w tej chwili, o tak, i się skończy. Nie ma drugiego życia. Żadnego ucztowania w Walhalli. Żadnego Ragnarok. Rozumiesz to, prawda? - Nie bardzo. Nie wiem, co Walhalla czy Ragnarok1 ma z tym wspólnego. To co ja wiem, to że nigdzie nie pójdę bez Brodie. Nie zostawię jej. Ona idzie ze mną, albo nie idę. To proste. - Oddasz wszystko, co ci proponuję, za psa? - Była ze mną, kiedy nie było nikogo innego. Nie zostawię jej. Kobieta odchyliła się odrobinę. 1

Walhalla – w mitologii nordyckiej miejsce przebywania poległych w chwale wojowników, kraina wiecznego szczęścia Ragnarok - w wyobrażeniach mitologicznych ma on być wielką walką pomiędzy bogami a olbrzymami, zmierzch bogów

~5~

- Fascynujące. Absolutnie fascynujące. Ale zawoalowana kobiet musiała zgodzić się na warunek Kery, ponieważ Brodie tu była – prawdziwa, całkiem nowa Brodie, ale była – z obnażonymi kłami, napiętym ciałem, gotowa rzucić się w każdej chwili, gdy jej pysk zbliżył się do mężczyzny, a obrzydliwa psia ślina spłynęła po jego policzku. Przerażony odsunął się, cofając się od łóżka i ocierając z drżeniem twarz. Kera skoczyła na kolana, gdy Brodie cały czas obserwowała mężczyznę, i Kera nie mogła uwierzyć jak się czuła. Była silna. Potężna. Wredna. Bardzo, bardzo wredna. Ponieważ kim, do cholery, był ten facet w jej pokoju, węsząc wokół niej? Czy to było w porządku? Nie było. Wiedziała, że nie. Nie wiedziała, skąd to wie, ale wiedziała, że nie powinno go tu być. I ten, kto z nim był, też nie powinien tu być. Kera spojrzał na swoje dłonie, palce miała zwinięte w pięści. Wzięła głęboki wdech i wypuściła. Już dłużej nie była tylko człowiekiem, prawda? Zawoalowana kobieta dała jej coś więcej niż tylko drugą szansę na życie. Obiecała jej moc. Dla niektórych to oznaczało pieniądze, samochody, drogie buty. Ale dla Kery to znaczyło jak w tej chwili czuło się jej ciało. Jakby mogło poradzić sobie ze wszystkim. Absolutnie ze wszystkim. Spojrzała na mężczyznę i nawet w ciemnym pokoju zobaczyła jak zbladł. Natychmiast wiedziała, że się jej boi. I Kerze się to spodobało. Bardzo spodobało.

Frieda szła korytarzem Domu Ptaków, rozkazując swojemu Klanowi szybciej się ruszać. Nie mieli zbyt dużo czasu. Wchodzimy i wychodzimy, tak to miało być. Wchodzimy i wychodzimy. Zdawała sobie sprawę, że Snorri wciąż był w tym pokoju. Nie podobało jej się to. Snorri był głupcem i miał skłonność do nie robienia tego, co każe mu się robić. Oczywiście, w ogóle dobrze nie przyjmował rozkazów od kobiet. Był Wikingiem ze starej szkoły, jak Klan lubił to nazywać. Frieda nazywała to Starą Szkołą Głupców.

~6~

Obróciła się i zawróciła z powrotem do sypialni, gdzie go zostawiła, ale zatrzymała się, gdy na wpół otwarte drzwi zatrzasnęły się, żeby sekundy później Snorri wybiegł, roztrzaskując je. Kilka chwil później wypadła za nim średniej wielkości kobieta o brązowej skórze. Była naga, gęste brązowe włosy sięgały poniżej jej silnych ramion i jeszcze silniejszych nóg. Tatuaż na jej bicepsie mówił US Marine, a drugi na lewym ramieniu Donnie. Freida nie rozumiała. Dom miał być pusty. Wykorzystali skradziony, potężny stary pierścień, który należał do Skuld, żeby wywabić wszystkich mieszkańców na zewnątrz. Nie tylko jeden czy dwa zespoły uderzeniowe, ale wszystkie Wrony, więc cały dom był pusty. Więc kim do diabła była ta Wrona? Dlaczego tu była? Wrona rozejrzała się i zobaczyła resztę Klanu Friedy. Stanęła twarzą do Friedy i wtedy Frieda to zobaczyła. Właśnie, co uleczoną ranę na środku piersi kobiety. Dostała śmiertelne dźgnięcie nożem. Frieda poznawała dźgnięcie, kiedy je widziała. Śmiertelnie ugodzona, a potem sprowadzona z powrotem do życia przez boginię Skuld, żeby walczyć, jako jedna z jej Wron. To była ta nowa dziewczyna. Prawdopodobnie umarła zaledwie kilka godzin temu, albo nawet kilka minut temu. To dlatego ta kobieta została zostawiona przez inne Wrony. Było za wcześnie, żeby wziąć ją do bitwy. Dobrze, w takim razie powinna być dość łatwa do… Anders podkradł się do kobiety od tyłu z pokoju po przeciwnej stronie korytarza i opuścił swój młot na jej głowę. Cały czas wpatrując się w Friedę, kobieta ukucnęła, więc młot Andersa zderzył się ze ścianą. Gdzie utknął. Gdy próbował go podważyć, by uwolnić, Wrona wstała i złapała Andersa za włosy, szarpiąc jego głowę w dół i jednocześnie unosząc kolano. Jednym ruchem roztrzaskała jego nos i kości policzkowe, a potem pociągnęła go w jedną i drugą stronę, by w końcu walnąć jego twarzą o ścianę. Frieda przewróciła oczami. Wtedy to Wrona chwyciła młot Andersa i jednym pociągnięciem uwolniła. Nikt nie odbierał młotów jej Klanowi. Byli przerażeni. Każdy jeden był robiony specjalnie dla każdego wojownika na wzór młota Thora, nazywanego Mjölnir.

~7~

- Idioci! – wrzasnęła Frieda. – Powstrzymajcie tę sukę! Jej Klan wylał się z innych sypialni i ruszył na nową dziewczynę. Wrona podźwignęła młot… a potem zaczęła machać. Zdegustowana, Frieda ruszyła, żeby sama zająć się kobietą, ale ze sypialni wypadł prawie pięćdziesięciokilogramowy pitbull i wyszczerzył na nią kły. Ta noc stawała się coraz lepsza.

Kerze naprawdę spodobał się ten młot. Oczywiście, nie znała ludzi, którzy nadal używali młotów oprócz tych, którzy przebudowywali domy. Przynajmniej nie takich z szesnastego czy siedemnastego wieku. Ale broń była bronią, jeśli o nią chodziło. Poza tym, młot przypomniał jej granie w softball w gimnazjum i liceum. Wtedy była całkiem dobrym graczem… i teraz nadal była dobrym graczem, roztrącając tych naprawdę dużych facetów i kobiety. Wszyscy mężczyźni mieli nagie torsy z dużymi piętnami wypalonymi bezpośrednio na ich piersiach. Okrąg z jakimś symbolem pośrodku. Może literą. Naprawdę nie wiedziała. Wyglądało jak kopnięte P. Kobiety miały koszulki bez rękawów, ale również one miały ten sam znak nad swoimi piersiami i części szyi. Więc może jakiś kult? Kera nie wiedziała. Wszystko, co w tej chwili było ważne to, że została zaatakowana i miała młot. Reszta była kwestią instynktu. Zamachnęła się ponownie młotem i rąbnęła kimś o ścianę. Obróciła się i machnęła jeszcze raz, posyłając kogoś innego przez drzwi. Boże, czuła się taka silna. Całe jej ciało wydawało się wibrować od nowoodkrytej siły. To było fantastyczne! Kera zamachnęła się znowu młotem, ale uderzyła w inny młot, trzymany przez starszego mężczyznę. Miał długie, białe włosy i dużą brodę. Jak motocyklista… albo jak sobie wyobrażała, że wygląda Grizzly Adams 2 mający sześćdziesiątkę. Ale mimo, że jego twarz sugerowała, że miał sześćdziesiątkę, jego ciało… wow.

Grizzly Adams to John "Grizzly" Adams znany, jako traper z Kalifornii i trener niedźwiedzi grizzly i innych dzikich zwierząt; na podstawie jego życia nakręcono serial 2

~8~

Zahaczył ich młoty za obuchy i pociągnął. Prawdopodobnie miał nadzieję, że to wyrwie młot z ręki Kery, ale utrzymała się i pozwoliła mężczyźnie się zakołysać. Najpierw na jedną stronę, potem na drugą. Mając już dość, zaparła się mocniej i pociągnęła do tyłu. Spodobało jej się jak oczy mężczyzny się rozszerzyły, kiedy został szarpnięty kilka kroków do przodu. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do tego, żeby ktokolwiek był w stanie tak go pociągnąć. Kera ponownie szarpnęła młotem, pociągając mężczyznę korytarzem. Kiedy to robiła, jej pies, Brodie, strzegł jej pleców. Warcząc i rzucając się na każdego, kto za bardzo zbliżył się do Kery. Do dnia dzisiejszego, Kera nie umiała powiedzieć, co skłoniło ją, by pomogła temu brzydkiemu, małemu psu. Brodie nie była przyjazna. A Kera właśnie wróciła do Los Angeles po wyjściu z Marines. Czuła się rozdrażniona, spięta i… zła. Zdobycie pracy było czymś trudniejszym niż myślała. Jej starzy przyjaciele z liceum nie wiedzieli jak z nią rozmawiać. Traktowali ją jak dziwadło, outsidera. Przynajmniej tak to odbierała w tamtym czasie. I chyba właśnie to przyciągnęło Kerę do tego psa. Bóg wie, że w tamtym momencie Brodie wyglądała jak dziwadło, jak outsider. W końcu okazało się, że ten brzydki, wredny pies był gotowy zrobić wszystko, zaryzykować wszystko, żeby chronić Kerę. I Brodie odpłacono za jej lojalność? No cóż, teraz była rosłym, muskularnym, pięćdziesięciokilogramowym, pięknym pitbullem ze wszystkimi zębami i nie uszkodzonym pyskiem. Ale Brodie wciąż była gotowa zrobić wszystko, zaryzykować wszystko, żeby chronić Kerę. Wciąż walcząc o kontrolę nad ich młotami, Kera i starszy członek kultu doszli do końca korytarza i dotarli do okrągłej powierzchni, balkonu, jeśli dobrze zgadywała, od którego odchodziło więcej korytarzy, z jeszcze większą ilością sypialni. Były tam również dwa rzędy schodów prowadzących w dół, przynajmniej dwa piętra do parteru, co z łatwością mogłaby zobaczyć patrząc przez poręcz. W samym środku tego wszystkiego był ogromny kryształowy żyrandol, który prawdopodobnie kosztował więcej niż dom rodziców Kery. Kera była w jakiejś rezydencji – i wciąż nie bardzo wiedziała jak się tu dostała. I w tym momencie szoku, straszy mężczyzna wykonał swój ruch. Podniósł swój młot i, w wyniku tego, podniósł Kerę.

~9~

Nagle stała na poręczy, jej nagie stopy zacisnęły się na wypolerowanym drewnie, a jej uchwyt na młocie był jedyną rzeczą, która trzymała ją przed spadnięciem dwa piętra w dół. Nie będąc w stanie odhaczyć obuchów ich młotów, mężczyzna zaczął pchać młoty na Kerę, co zmusiło ją do cofnięcia się. Spojrzała za siebie, by zobaczyć bezlitosną marmurową podłogę. Nie chciała spaść, ale już szedł na nią kolejny członek kultu, by odrzucić ich młoty albo po prostu uderzyć w nią. Wkurzona, Kera zacisnęła stopy na gładkim drewnie najlepiej jak umiała, zgięła kolana i jednym silnym pociągnięciem szarpnęła starszym facetem i jego młotem. Krzyczał, gdy lecieli, a Kera owinęła nogi wokół jego nagiego torsu i obróciła ich oboje w powietrzu, więc kiedy spadli…

Frieda spojrzała przez poręcz i zobaczyła biednego Pietera roztrzaskanego na marmurowej podłodze, wokół jego głowy utworzyła się kałuża krwi. Nowa dziewczyna leżała na nim, chwilowo oszołomiona. - Ruszać się! – rozkazała. – Natychmiast! Musieli się wynosić i musieli to zrobić teraz. Obróciła się, wskazując swoim ludziom, żeby zeszli jednym rzędem schodów. Gdy ruszyła za nimi, ten cholerny pies znowu się na nią rzucił. Freida machnęła młotem i pies poleciał na ścianę przez cały korytarz. Wydał ten dźwięk, jakie psy robią, gdy zostaną skrzywdzone, ale zanim Freida doszła do szczytu najbliższego rzędu schodów, to cholerstwo już wstało na nogi. - Cholera – zaklęła Frieda zanim zbiegła schodami za swoimi ludźmi. – Wychodzić tyłem – rozkazała. – Ruszać się! Frieda doszła do ostatniego rzędu schodów, gdy usłyszała pomruk i, nie będąc zaskoczoną, zobaczyła jak dziewczyna wstaje na nogi, w rękach nadal trzymając młot. Z nogami podpartymi po obu bokach Pietera, zamachnęła się na Lorensa, który próbował wyciągnąć Pietera. Frieda zbiegła z ostatnich schodów i wydała wojowniczy okrzyk, ruszając na nową Wronę z uniesionym młotem.

~ 10 ~

Kobieta uchyliła się, gdy Frieda zrobiła zamach i nie trafiła w głowę Wrony. Zamachnęła się ponownie i kobieta złapała młot Friedy swoim własnym, w taki sam sposób, w jaki Pieter zahaczył o ukradziony chwilę wcześniej młot. Świetnie. Szybko się uczyła. Nie tego teraz potrzebowali. Frieda szarpnęła kobietą, odciągając ją od ciała Pietera. Trzech jej ludzi wykorzystało ten moment, żeby zabrać Pietera. Wciąż żył, ale mocno krwawił i nie wiadomo było, czy nie ma wewnętrznych obrażeń. Potrzebowali uzdrowiciela i potrzebowali go szybko. Frieda znowu szarpnęła i przyciągnęła mniejszą kobietę do siebie. Z ich szczepioną bronią, Frieda pochyliła się i warknęła. Mniejsza kobieta odpowiedziała główką w jej brodę. Frieda usłyszała trzask, a sekundę później poczuła ból, gdy jej szczęka została zwichnięta. Nie pierwszy raz to się stało i dlatego wiedziała, że to było właśnie to. Teraz naprawdę wkurzona, Frieda ruszyła naprzód, wbijając kobietę w ścianę, przygważdżając tam tę sukę Wronę. Ledwie mogąc przełykać, Frieda poczuł jak ślina ścieka spomiędzy jej zaciśniętych zębów, jej usta nie były w stanie się otworzyć, dopóki tego nie naprawi. Nagły potok śliny mógł obrzydzić nagą kobietę, ale jej nie zatrzymał. Wydawało się, że nic jej nie zatrzyma. Pchnęła Friedę, mięśnie na jej ramionach wybrzuszyły się mocno. Frieda odtoczyła się do tyłu. Rzadko spotykała kogoś tak silnego jak ona, a w jej Klanie nie było nikogo takiego. Jak ich bóg, rodzili się silni. Prawdziwi wojownicy potężnego Thora. Ale ta Wrona… ona była inna. Oczywiście inne Wrony również były silne. Ale nie tak silne. Nigdy tak silne. Kobieta nadal pchała Freidę, w tył i w tył, gdy to monstrum-pies podbiegł do boku swojej pani. Potem, z warknięciem – od kobiety, nie psa – ta mała suka okręciła się i zabrała Friedę ze sobą. A sekundy później puściła Friedę…

~ 10 ~

Kera wyrzuciła kobietę przez szklane francuskie drzwi i na zewnątrz na patio. Poszła za nią, ignorując rozbite szkło, po którym stąpała. Sięgnęła i wyrwała młot z rąk kobiety. Dźwignęła oba i uniosła je. Jej zamysłem było roztrzaskanie głowy kobiety między dwoma młotami; obrócić tę głowę w krew, miazgę i kawałki czaszki. Ale zanim dokończyła podwójne machnięcie, Kera zatrzymała się. Dobry Boże… co z nią, do diabła, było nie tak? Nie była żądna krwi. Nie próbowała zabijać ludzi. Cholernie dobrze rozumiała różnicę między samoobroną, a krzywdzeniem ludzi dla samego tylko krzywdzenia ich. Ale była wściekła. Była wkurzona. Kera opuściła młoty, akurat kiedy błysnęła błyskawica. I wtedy ich zobaczyła. Otoczyli ją. Niektórzy poskromili oznakowanych przyjaciół kobiety; długie, cienkie ostrza były przyciśnięte do ważnych arterii. Gardeł, wewnętrznej strony uda, w pobliżu pachy. Więzili przyjaciół kobiety, jednocześnie przyglądając się w milczeniu Kerze. Wiedząc, że skończyła, Kera odrzuciła młoty na bok. Kobieta natychmiast przetoczyła się na bok, sięgając po swój młot, ale mała Azjatka nadepnęła na jej dłoń czarnym butem. Kobieta krzyknęła i złapała za swoje palce. Azjatka obeszła ją, a potem kopnęła w brzuch, w bok i w końcu w twarz. Azjatka pochyliła się, opierając ręce na zgiętych kolanach. - Nie wiem, dlaczego tu jesteś, Freida. Ale jeśli jeszcze raz znajdziemy cię tu bez zaproszenia, zerwę ci twarz z twojej czaszki. Złapała Friedę za jej krótkie blond włosy i podciągnęła na nogi. - A teraz wynoś się. Freida, chwyciwszy się jedną ręką za żebra, pochyliła się, żeby wziąć swój młot. Kera nie sądziła, żeby tym razem chciała zaatakować, tylko zabrać, ale Azjatka nagle zamachnęła się pięścią w twarz Friedy, zrywając skórę z jej policzka i szczęki.

~ 11 ~

Frieda krzyknęła z bólu i ignorując swoją broń, przytknęła rękę do krwawiącej twarzy. - Teraz to należy do niej – powiedziała Azjatka, wskazując na Kerę. – Wynoś się. Obolała i zakrwawiona, Freida uciekła, a jej ludzie podążyli za nią, przedzierając się przez drzewa za domem. Jak tylko zniknęli, Azjatka obróciła się do Kery. Zmierzyła ją, a potem jej usta wygięły się i wskazała. - Co to jest? Kera spojrzała po sobie. - Co? - To? Kera zdała sobie sprawę, że wskazała na psa. - To jest Brodie Hawaii. - Czy to nie jest… no… jak nazywają te psy? – zapytała… tak ogólnie. - Pitbull – ktoś odpowiedział. - Tak! Czy to jest pitbull? Nie możemy mieć tu pitbulla. Nasze ubezpieczenie nie obejmuje żadnych pitbulli ani tych psów z lat siedemdziesiątych, które były używane do zabijania ludzi. - Dobermany. - Tak. Tych. Jednak możesz mieć pudla. Słyszałam, że są super mądre! Kera, wyczerpana już tą krótką zaledwie trzydziestosekundową głupią rozmową, potrząsnęła głową. - Nie obchodzi mnie wasze ubezpieczenie. Brodie zostaje. - Rozumiem. Ale nie łapiesz, że ja tu rządzę. - A ty nie łapiesz, że mnie to nie obchodzi. A skoro tu rządzisz, to musisz lepiej się starać w ochronie swojej własności.

~ 12 ~

Azjatka zrobiła krok w stronę Kery, ale wyższa murzynka szybko wcisnęła się przed nią. - Nie, Chloe. - Skręcę ją niczym precel. Murzynka obejrzała się na Kerę zanim odpowiedziała. - Nie, nie zrobisz tego. Z wielu powodów. Więc wszyscy po prostu się odprężmy i przemyślmy to. - Tu nie ma, o czym myśleć – odparła Kera. – Brodie zostaje albo obie odchodzimy. Nie ma innej opcji. A teraz, wracam do mojego pokoju… z Brodie. Więc wybaczcie mi. Kiedy nikt nic nie powiedział, Kera zawróciła do domu, z Brodie przy swoim boku.

Erin Amsel wpatrywała się w nową dziewczynę, która odpłynęła po pierwszych sześciu schodach prowadzących do sypialni. Chrapała niczym pijany marynarz. Tak samo pies. To nie było ładne, ale dzieciak dużo przeszedł. Więc Erin da jej trochę luzu. Poza tym, spodobała jej się ta nowa dziewczyna. Niewielu ludzi odszczekiwało się Chloe – będąc nagą – i to było zabawne. - Nie będę kopała tej nowej laski – oświadczyła Chloe Wong i wszyscy na nią popatrzyli. Nic nie było bardziej niezręczne, gdy Chloe próbowała brzmieć jak coś innego niż była: napuszoną wszystko-wiem, która zabijała w imieniu boga. Erin zaczęła coś mówić, ale Tessa Kelly, która była liderem grupy Erin, odkąd Erin po raz pierwszy obudziła się w Domu Ptaków cztery lata temu, przerwała jej z cichym, Nie waż się. Erin zamknęła usta i Tessa powiedziała. - Nie bądź dla niej zbyt twarda, Clo. Obudziła się w domu pełnym Olbrzymów Zabójców. Nikt nie powinien mieć z tym do czynienia swojego pierwszego dnia. - Dlaczego Zabójcy byli w naszym domu? – zapytała Alessandra Esporza, natychmiast wyglądając na znudzoną jak tylko słowa opuściły jej usta. Nic tak

~ 13 ~

naprawdę na długo nie bawiło Alessandry… oprócz zakupów. Kobieta wywodziła się z dużych pieniędzy i po prostu uwielbiała zakupy. - Nie wiem. To dobre pyta… gdzie idziesz, Alessandro? Zadałaś mi pytanie. - Och, słucham. Po prostu idę po szampana. Erin potrząsnęła głową. - Ona nie słucha. Chloe spojrzała na dziewczynę. - Zajmiemy się tym jutro. – Przekroczyła chrapiącą nową dziewczynę. – Zanieście ją do sypialni. Chcę obserwatorów na drzewach zanim wstanie słońce. - Wątpię, żeby Zabójcy wrócili – zauważyła Tessa. - Nie ryzykujmy. Podobnie jak ich bóg, nie są zbyt bystrzy. - Leigh. Annalisa. – Tessa wskazała na nową dziewczynę. – Weźcie ją na górę. - Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała Erin. - Chcesz, żebyśmy pozwoliły jej spać na schodach? Te schody to twardy marmur. - Nie. – Erin przysunęła się bliżej do swojej liderki. – Wiesz, co się stanie, jeśli weźmiesz za nią odpowiedzialność. Będzie częścią naszej grupy. - No i? Erin wskazała na tatuaż dziewczyny. Tessa spojrzała i odczytała, Donnie. - Nie ten tatuaż. Ten drugi. Jest byłą Marines. Wiesz, co to znaczy. - Że będzie bólem w tyłku? Erin uśmiechnęła się. - Dokładnie.

~ 14 ~

Rozdział 2 On nawet się nie zawahał. Po prostu ją zaatakował, tym dużym nożem kuchennym w ręce. Ale ona zawsze była szybka i byłaby w stanie go powstrzymać zanim mógłby wbić broń w jej serce. Ale nie mogła go powstrzymać. Był zbyt silny. Wszystkie umiejętności, jakie zdobyła. Całe szkolenie, jakie oferował rząd Stanów Zjednoczonych, był nic nieznaczącym gównem w tej ciemnej alejce za kawiarnią, w której pracowała. Walczyła, ale nie była wystarczająco silna. Usłyszała głęboki głos krzyczący, Nie!, ale było już za późno. Ostrze wbiło się w jej pierś, przez skórę, ciało i kości. I prosto w jej…

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i Kera usiadła, desperacko próbując pozbyć się snu ze swoich oczu, a panika świadomości, że umiera, wciąż szalała w jej żyłach. Kiedy jej wzrok już nie był zamglony, patrzyła jak Azjatka, którą poznała zeszłej nocy, stanęła przy łóżku Kery, otworzyła okno nad wezgłowiem, wychyliła się i wrzasnęła. - Jesteś dupkiem! Kera przyłożyła ręce do głowy i zapytała. - Co się stało? Trzy inne kobiety, ubrane luźno w szorty i koszulki albo stroje kąpielowe, wbiegły do pokoju – innego pokoju, uświadomiła sobie, niż ten, w którym obudziła się ostatniej nocy – i desperacko próbowały wyciągnąć Azjatkę z okna. Ale ta się nie dawała. - Dupek! Dupek! Dupek!

~ 15 ~

- Chloe! – krzyknął kobiecy głos z zewnątrz. – Wracaj do środka! Poradzę sobie z tym. - Dupek! - Próbowałem ci pomóc! – odkrzyknął męski głos. - Pomóc nam? Oskarżając nas, że jesteśmy złodziejkami? Tak chciałeś być pomocny? - Może gdybyś przestała być emocjonalną pizdą… - Pizdą! – wybuchła mała Azjatka. Kera wyczołgała się z łóżka, żeby uniknąć wymachujących ramion i napierających ciał. Rozejrzała się szybko i znalazła dużą koszulkę do okrycia swojej nagości. Wciągnęła ją i wtedy zdała sobie sprawę, że Brodie zniknęła. - Brodie? – zawołała. – Brodie? Kera opuściła pokój – i wołając – wyszła na korytarz. Zatrzymała się zaraz przy swoim pokoju i przyjrzała się dziurze w ścianie, którą, jak sobie uświadomiła, sama zrobiła. Spojrzała w stronę tamtego pokoju. Nie było już do niego drzwi i Kera wiedziała, że była temu winna. Decydując się w tym momencie skupić na swoim psie i niczym więcej, Kera szybko ruszyła korytarzem aż doszła do tej okrągłej przestrzeni z dwoma rzędami marmurowych schodów. - Och, obudziłaś się – powiedział z ziewnięciem jakiś głos zza niej. Kera spojrzała przez ramię na kobietę stojącą w otwartych drzwiach, przeczesującą swoje ciemnorude włosy. Miała na sobie maleńkie szorty i jeszcze mniejszy biały podkoszulek, które bardzo dokładnie pokazywały wszystkie siniaki na jej bladym ciele. Ziewnęła jeszcze raz i powiedziała. - Myślałam, że będziesz dłużej spała… - Dupek! Obie obejrzały się w stronę nowego pokoju Kery, a potem na siebie. - No cóż… skoro już się obudziłaś i nie wygląda na to, żebyś… ~ 16 ~

- Dupek! Dupek! Dupek! – skandowała Azjatka, gdy wymaszerowała z pokoju Kery wraz z innymi kobietami za nią. Ale dupek musiał coś powiedzieć, ponieważ okręciła się i wbiegła z powrotem do pokoju i krzyki zaczęły się od początku. - To Chloe – powiedział rudzielec. – Rządzi tutaj. Kera zmarszczyła brwi. - Rządzi czym? - Nami. - Uważam to za niepokojące. I smutne. – Kera wsunęła ręce w swoje włosy. – Więc, to nie jest… - Daj mi od razu odpowiedzieć na twoje pytania – wtrąciła się. – Nie, to nie jest sen. Tak, umarłaś. Tak, zostałaś przywrócona do życia przez nordycką boginię. Tak, jesteś jedną z nas. Nie, nie jesteś czystym złem. Odpowiedziałam na wszystko? - Tak naprawdę zamierzałam powiedzieć, że to nie jest zbyt dobrze zorganizowana grupa… ale okej. Rudzielec skrzywił się. - Zorganizowana? Jesteśmy Wronami. Kera wzruszyła ramionami. - Nie wiem, co to znaczy. - Dowiesz się. - Co mi się przydarzyło? Dlaczego tu jestem? - Kochana… umarłaś. - Co… ja… co? Kera przycisnęła rękę do piersi. Nawet przez koszulkę, mogła poczuć, gdzie wszedł nóż. Wynosiła śmieci z kawiarni do kontenera na tyłach, kiedy ich zobaczyła. Dziewczyna ledwie miała szesnaście lat, jeśli tyle. A on bił ją w alejce. Kera nie potrafiła tego zignorować. Powinna była po prostu wezwać policję, ale po dziesięciu

~ 17 ~

latach zajmowania się takimi sytuacjami, szczerze mówiąc nie przyszło jej to do głowy. Więc wypuściła śmieci z ręki i podeszła tam. W Marines, zawsze była znana z łatwego sposobu radzenia sobie z takimi sytuacjami. Wiedziała jak rozmawiać z ludźmi. Jak ich traktować. Nie zaczynała po prostu krzyczeć i wrzeszczeć. I podeszła do tej sytuacji w ten sam sposób. - Hej – powiedziała, raz. Facet obrócił się do niej i błyskawicznie jedną ręką złapał ją za szyję. Kera próbowała z nim walczyć, walić w niego pięściami, kopać, cokolwiek. Ale była zbyt słaba. Zbyt słaba, żeby go powstrzymać. A on, bez słowa, zatopił długi rzeźnicki nóż w jej piersi. Tak po prostu. Bez ostrzeżenia. Bez dyskusji. Bez groźby. Po prostu się obrócił i… zabił ją. Dziewczyna uciekła, krzycząc i płacząc. A on podążył za nią. Kera upadła na ziemię, zszokowana, niezdolna oddychać. Potem jakieś ramiona otoczyły Kerę i spojrzała w twarz innego mężczyzny. Znała tego mężczyznę. Każdego dnia przychodził do kawiarni. Kera była jedyną, która chciała go obsługiwać. Jedyną, która miała czas, żeby z nim pogadać. Nikt inny nie chciał. I ten mężczyzna teraz patrzył na nią szerokimi oczami i powiedział. - Skuld, proszę. Wzywam cię. Potem, następną rzeczą, o jakiej Kera wiedziała… to kłóciła się o swojego psa z kobietą noszącą welon i trzymającą konewkę. Czekaj… co? Azjatka przemknęła obok Kery, zbiegła po schodach, a pozostałe kobiety podążyły za nią. - Ale zanim zaczniemy dyskutować o tej całej nudnej umarłaś i teraz jesteś Wroną sprawie – powiedział rudzielec z szerokim uśmiechem – zabawmy się. – Wskazała na schody. – Możemy?

Erin poprowadziła nową dziewczynę schodami w dół, przyglądając się jak to wszystko przyjęła. Dołączenie do tego życia zdecydowanie mogło być przytłaczające. W przeciwieństwie do innych nordyckich klanów, reprezentujących innych bogów, Wrony nie były urodzone w tym życiu. Nie były wychowywane w Stary Sposób czy w ~ 18 ~

Nowy Sposób. Nie czciły tak znanych bogów jak Odyn, Thor czy Freyja. Żadna z nich nie miała nazwiska takiego jak Magnusson czy Bergström. Większość Wron przychodziła do tego życia wiedząc tyle o Wikingach, ile zobaczyła w filmach. Ci Wikingowie nosili hełmy z rogami i tylko plądrowali ziemie Brytyjczyków. A mimo to, te najbardziej nie-nordyckie kobiety były częścią jednego z najbardziej przerażających Klanów Wikingów. Wron. Przerażających, ponieważ nie ratowały, nie przeszkadzały Ragnarokowi, czynnie nie dbały o nic, o co dbały inne Klany. Zamiast tego, Wrony były znane ze swojej wściekłości, ze swojej nienawiści i ze swojej lojalności do siebie nawzajem. To było dalekie od łatwego życia i wejście w nie prosto po swojej śmierci było zdecydowanie traumatyczne. Dla każdego. Jednak, ta nowa dziewczyna była słodka. Nie za wysoka, ale również nie za niska. Mocne ramiona, długie nogi, grube muskularne uda. Ciemne, prawie czarne włosy, które sięgały za te mocne ramiona. Brązowa skóra. Wyglądała, jakby pochodziła z regionu azjatyckiego Pacyfiku. Może Tajka albo Filipinka. Może zmieszana z czymś innym jak na przykład Afro Amerykanin. Typowy Kundel Wrony jak inne Klany lubiły je nazywać. - A kim jest Donnie? – zapytała Erin. Dziewczyna zatrzymała się i obróciła do Erin, ramiona skrzyżowała na piersi, rozstawiła nogi, brązowe oczy piorunowały ją wzrokiem. Były tylko o krok lub dwa od siebie, ale to było tak, jakby w ciągu kilku sekund kobieta urosła jakieś dwadzieścia centymetrów. Umiejętność, którą musiała zdobyć podczas służby w Marines. Umiejętność zastraszania. - Skąd wiesz o Donniem? – zapytała… albo przesłuchiwała. - Ponieważ byłam jedną z osób, które zaciągnęły cię ostatniej nocy do łóżka, kiedy odpłynęłaś na schodach… a jego imię masz wytatuowane na plecach. Przesunęła językiem po zębach. - Rozumiem. - Więc… kim on jest? - Byłym mężem. Wtedy byłam o wiele młodsza i głupsza. ~ 19 ~

- A kto nie był? – Erin obeszła ją i odchyliła kołnierzyk koszulki, żeby mogła bliżej przyjrzeć się tatuażowi. – Dość łatwo możesz to zatuszować. - W tym roku to nie mieści się w moim budżecie. Nie chcę iść do jakiegoś salonu tatuażu z tyłu alejki. Nie chcę dołączyć do mojej głupoty wirusowego zaplenia wątroby. - Mogę się tym zająć dla ciebie. Jeśli chcesz. - Masz na myśli jakiś więzienny tatuaż? – Odsunęła się. – Nie, dzięki. – Zatrzymała się, zerknęła na Erin. – Czekaj, jesteś tatuażystką? - Taa. I to bardzo dobrą. - Och. Przepraszam. Erin poklepała jej ramię. - To tylko sugestia, ale może warto by było powstrzymywać się z osądami, dopóki nie poznasz nas wszystkich lepiej. Szkło we francuskich, podwójnych drzwiach, które zniszczyła nowa dziewczyna, zostało już uprzątnięte i prawdopodobnie również zadzwoniono, żeby je wymienić. Ale teraz była tam wielka dziura, więc wyszły przez nią na zewnątrz i zatrzymały się, żeby nowa dziewczyna mogła przyjrzeć się wszystkiemu. - Nie-wiary-godne. - Ładnie, prawda? - Czy to wszystko… - Należy do Wron? Tak. - Nie sądziłam, żeby ktoś w LA miał taką posiadłość. Macie tam nawet las. - Mamy. Ale kupiliśmy tę posiadłość w 1932, kiedy zjawiły się tu pierwsze Wrony. Myślę, że zapłacili, może, ze dwadzieścia pięć tysięcy za całość. Usta dziewczyny otworzyły się w szoku. - Żartujesz sobie? Nieważne jak stoicka czy dzielna mogła być osoba, jedynym sposobem, żeby wydobyć reakcję na widok Południowej Kalifornii, było zaszokować ich mówieniem o nieruchomości w LA.

~ 20 ~

- Ale przyniosłem ci baklawę! Erin i kobieta spojrzały na siebie, a potem podeszły do terenu basenu pod oknem sypialni dziewczyny. Tam właśnie znalazły Chloe i Josefa Alexandersena. I tak, miał pudełko z baklawą. Dziewczyna potrząsnęła głową i westchnęła, odwracając wzrok na podwórze. - Chryste, mój pies może być wszędzie. Erin wskazała. - Albo on może… - Ona. - Może być tam. Dziewczyna spojrzała w prawo, jej usta wygięły się z obrzydzeniem. - Poważnie? – Zauważyła psa jak tylko podeszła do basenu i zapatrzyła się jak leży rozciągnięty na plecach na leżance pod rozłożonym parasolem. Po obu stronach psa leżały dwie Wrony, obie na telefonach, gawędząc z kimś i jednocześnie drapiąc wystawiony brzuch psa. - Wygodnie? –zapytała dziewczyna swojego psa. I, jeśli Erin nie wiedziałaby lepiej, mogłaby przysiąc, że pies uśmiechnął się do niej. Jedna z Wron zakończyła rozmowę i uśmiechnęła się. - To twoja suczka? - Tak. - Mój Boże, ona jest taka słodka. Po prostu uwielbiam ją! Chloe nigdy nie pozwalała mieć nam tu psa. Ubezpieczenie, mówi. Ale raczej jej nie wierzę. Myślę, że ona po prostu nie lubi psów. Druga Wrona zakończył swoją rozmowę i rzuciła telefon na mały stolik. - Chloe mało co lubi. - Jak później pójdziemy pobiegać, to możemy zabrać twojego psa? Dziewczyna przez chwilę przyglądała się drugim kobietom zanim zapytała.

~ 21 ~

- A jakie jest wasze doświadczenie z wyprowadzaniem psów? Erin natychmiast spojrzała na swoje siostry Wrony. - Nasze… doświadczenie? – zapytała jedna. – Um… miałam psa, kiedy byłam dzieckiem? Wyprowadzałam go. To był jeden z moich obowiązków. - Czy twój pies jest groźny? – zapytała druga. – Nie wygląda na groźną. - Ma wysoko rozwinięty popęd polowania. Koty, szopy, dla niej wszystkie małe zwierzęta wyglądają jak coś do upolowania i zabicia. Ale nie o to chodzi. - Tak sądziłam – mruknęła Erin, pocierając nos. - Posiadanie psa – wyjaśniała dziewczyna, zakładając ramiona za plecy i chodząc przed Wronami – to wielka odpowiedzialność. - Oczywiście… - Ale Brodie nie jest po prostu psem. To pitbull. Więc, kiedy ją wyprowadzasz, tak po prostu nie reprezentujesz psa… reprezentujesz wszystkie pitbulle i właścicieli pitbulli, i dlatego trzeba być bardziej odpowiedzialnym z pitbullem, rottweilerem, dobermanem czy każdym innym silnym psem. - Ponieważ reprezentujemy wszystkie pitbulle? - Tak. - Brodie? – zapytała jedna siostra. - Brodie Hawaii. Ponieważ pewnego dnia obie zamieszkamy na Hawajach. Rozległ się śmiech. - Taa, powodzenia z tym. Wszyscy chcą być w hawajskich Wronach… ponieważ są cholera z Hawajów. Musisz stanąć w kolejce. - Hej, Erin – wtrąciła się jedna siostra – dlaczego tu są Kruki? - Wyczuwam na horyzoncie kolejny ograniczający rozkaz – westchnęła ta druga. - Kim są Kruki? – zapytała nowa dziewczyna. – To są ci, którzy zaatakowali mnie zeszłej nocy? - Nie. To byli Olbrzymi Zabójcy.

~ 22 ~

Skrzywiła się na tę nazwę. - Olbrzymi Zabójcy? Naprawdę? - To Klan Thora i jeśli jest jedna rzecz w tym dupku… to, że zabija mnóstwo olbrzymów. - To wszystko jest w Eddach – zauważyła siostra między łykami soku pomarańczowego. - Eddach? - Zasadniczo główna księga o mitologii Wikingów… i jedna z najbardziej poplątanych. W każdym razie, w Eddach, wydaje się, że jedną z wielu rzeczy, jakie robi Thor to zabijanie gigantów. Mężczyzn gigantów. Kobiet gigantów. Dzieci. Jeśli są gigantami, Thor ich zabija. - Mówisz o Thorze z młotem? – Nowa dziewczyna zmarszczyła brwi. – Hm. Zatem uważasz, że te młoty powinny być cięższe. - Trzeba nas cztery – powiedziała do niej Erin – żeby zaciągnąć te pieprzne młoty do domu. - Więc chyba jesteście słabe? Erin popatrzyła prosto na nią. - Nie. Nie jesteśmy słabe. - Och. – Zamrugała. – Nie sądzę, żebym rozumiała. - Większość z nas zyskuje swoją specjalną umiejętność, kiedy zostajemy sprowadzone z powrotem przez Skuld – wyjaśniła Erin. – Najwyraźniej twoją jest siła. Ogromna siła. Oczy dziewczyny zachmurzyły się i odwróciła wzrok. - Niech zgadnę – zasugerowała Erin – walczyłaś z tym kimś, kto w końcu cię zabił i podczas gdy to się działo, wciąż myślałaś, Gdybym tylko była silniejsza. Gdybym tylko miała moc złamać mu kark. – Po sposobie, w jaki dziewczyna na nią patrzyła, Erin wiedziała, że ma rację. – I jeśli naprawdę byłaś zła, kiedy tak myślałaś, naprawdę, poważnie, rozerwać-cały-świat wściekła, i poszłaś taka do Skuld… to wszystko zmieniło.

~ 23 ~

- Erin ma rację – nagle wtrąciła się inna siostra. – Kiedy mój samochód wyleciał z mostu, po tym jak zostałam uderzona przez pijanego kierowcę, pamiętam jak myślałam, Żałuję, że nie mogę stąd odlecieć. Naprawdę szybko. I teraz potrafię latać, naprawdę szybko i naprawdę daleko – chełpiła się. - Potrafisz latać? To imponujące. - Na przykład, w zeszłym tygodniu, poleciałam na dzień do Paryża… i przyleciałam z powrotem nocą. Żadna z pozostałych Wron nie potrafi tak szybko latać. Ty też możesz nie potrafić tak szybko latać. Nowa dziewczyna wpatrywała się chwilę we Wrony zanim zapytała. - Potrafię latać? - Wszystkie potrafimy latać, a czasami jeszcze fajniej, mamy pazury. – Uniosła rękę. – Możemy je wezwać, kiedykolwiek je potrzebujemy. - Pokażesz jej swoje pazury? – zapytała w końcu Erin. - Właśnie zrobiłam paznokcie. Nie chcę zniszczyć sobie koloru. W każdym razie, jak myślisz skąd pochodzi nazwa Wrony? - To nie jedyny powód, że zostałyśmy nazwane Wronami – przypomniała im Erin. - A od czego innego mamy tę nazwę? Ale zanim Erin mogła wyjaśnić, położyła rękę na ramieniu nowej dziewczyny i pchnęła ją o krok – dwie sekundy później pudełko z baklawą przeleciało obok jej głowy. Dziewczyna skinęła kłową. - Dziękuję. - Nie ma za co.

- Nie rozumiem, co się naprawdę stało – przyznała się w końcu Kera rudzielcowi. - Dostaliśmy za darmo kalifornijski styl rozrywki. Zazwyczaj musisz oglądać telewizję, żeby obejrzeć tego typu rzeczy. - Dlaczego oni nienawidzą się nawzajem? ~ 24 ~

- Ponieważ kiedyś się kochali i uprawiali seks. Teraz nie znoszą się nawzajem z siłą palącego się ognia tysiąca słońc. – Rudzielec się uśmiechnął. – Coś ci powiem, jedna rzecz w LA ma się dobrze, poza filmami i operacjami plastycznymi… rozwody. Kera wpatrzyła się w kobietę. - Kim jesteś? - Erin Amsel. Oryginalnie ze Staten Island. Ale zostałam zabita tutaj, więc… tu jestem. - Mogłaś przedstawić się tylko swoim imieniem, ale… okej. Jestem Kera. Kera Watson. – Dotknęła swojego karku. Był obolały. – Dlaczego tak pali mnie kark? - Ponieważ jesteś teraz naznaczona znakiem Skuld. Jej runą. – Rudzielec się obrócił i podniósł włosy znad karku. – To się nazywa runa Naudhiz. To przypominało trzynastocentymetrowy, czarny jak smoła, lekko przekrzywiony krzyż. To było brzydkie, ale Kera nie wiedziała, że zostało oznaczona. W ogóle nie czuła się z tym komfortowo, ale było trochę za późno, żeby zacząć narzekać, prawda? - Po jakimś czasie – powiedziała, obracając się z powrotem – nawet już tego nie zauważysz. To będzie częścią ciebie, jak twoje tatuaże. Kera nie wiedziała jak było to prawdziwe, ale nie zamierzała się sprzeczać. Zamiast tego, obserwowała jak para wciąż się kłóci. - Żaden z innych Klanów nie ufa Wronom, oto jak jest! – krzyczał mężczyzna. – Próbuję ci pomóc! - Ile… jest takich grup? – zapytała Kera. - Klanów. Nazywamy to klanami. I jest dziewięć oficjalnych Klanów. - Oficjalnych Klanów? - Klany podzielone są według bogów. Mamy automatyczny wstęp do Walhalli po śmierci i oczekuje się od nas walki podczas Ragnarok. Chociaż zanim jeszcze Wrony stały się jednym z Dziewięciu, już miałyśmy automatyczny wstęp do Walhalli. Skuld nam to obiecała, a ona nigdy nie złamała swoich obietnic. - Wydaje się być… miła. Rudzielec się uśmiechnął.

~ 25 ~

- Nie aż tak miła. I nie często obiecuje bzdury. Zapamiętaj to, a twoje uczucia nie zostaną zranione. Podszedł do nich bardzo przystojny mężczyzna, z rękami w przednich kieszeniach dżinsów, z odrobinę zwieszonymi ramionami, jakby nie czuł się komfortowo ze swoim wysokim wzrostem. - Hej, Erin. - Hej, Rolf. – Wskazała na Kerę. – Rolf, to jest nowa dziewczyna. - Hej, nowa dziewczyno. - Mam imię. Przystojny Rolf skinął na to zanim skupił się z powrotem na Erin. - Cóż, słyszałem, że miałyście gości. - Pieprzonych Zabójców. – Oczy rudzielca się zwęziły. – Co wiesz, Rolfie Landviku? - Plotkę, że Frieda wywabiła Wrony z domu pierścieniem Skuld, ponieważ wierzyła, że Wrony ukradły Zabójcom jakiś nóż czy coś takiego. Zachowywali się naprawdę dramatycznie. Słyszałem, że poszli z tym nawet do Niemej. Erin przewróciła oczami, ale Kera nie miała pojęcia dlaczego. To wyglądało na raczej duży problem dla wszystkich zainteresowanych. - Dlaczego wszyscy myślą, że wzięłyśmy to ich głupie cholerstwo? – zapytała Erin. – Mamy dość własnego głupiego cholerstwa. - Ponieważ jesteście Wronami, a waszym imiennikiem jest kradzież. - Tak samo jak Kruków. - Ale my wyglądamy bardziej majestatycznie, kiedy to robimy. A wy wszystkie po prostu wyglądacie jak złodziejki. – Spojrzał na Kerę, potem zapytał Amsel. – Macie wyposażenie dla nowej dziewczyny? - I znowu… ja mam imię. Trzy, tak naprawdę. Imię, drugie imię i nazwisko. - Potrzebujemy dla niej nowych ostrzy. Ostatni zestaw dałyśmy Ginny. Tak sądzę.

~ 26 ~

- Jeśli chcesz, mogę zabrać nową dziewczynę, żeby zobaczyła się z Rundstömem. Może wyposażyć ją w cokolwiek będzie potrzebowała. Amsel pochyliła się, oczy miała zwężone. - Dlaczego? - Po prostu próbuję być pomocny. To znaczy, Kruki… Wronom. Przecież jesteśmy jak bracia i siostry. Amsel spojrzała na dwóch przywódców. Wciąż krzyczeli, podczas gdy mała grupka trzymała ich fizycznie rozdzielonych. - Taa – powiedziała Amsel z nutką sarkazmu. – Wszyscy jesteśmy bardzo blisko. Sama zabiorę ją na widzenie do Rundstöma. - Okej. Jest u siebie. - Dlaczego naciskasz? – zapytała Amsel. - Nie naciskam. Tylko sugeruję. - Chodźmy. – Kera, znudzona oglądaniem kłótni byłych małżonków - była tam, robiła to, nie potrzebowała zespołu stresu pourazowego, który przychodził wraz z obserwowaniem jakiejś innej pary robiącej tę sama rzecz - przytaknęła i oświadczyła. – Najpierw muszę wziąć prysznic. Wrócę za siedem minut. - Nie musisz się spieszyć – powiedziała do niej Amsel, gdy Kera odchodziła. - To nie pospiech, to wydajność. - Wydajność. – Rolf uśmiechnął się, obserwując jak Kera Watson wchodzi do domu. – Dobrze się tu wpasuje. - Twój sarkazm został należycie zauważony. - Daj spokój. Te byłe wojskowe są najlepsze. - Tak. Sztywne i nieustępliwe. - Jeśli to tak bardzo cię martwi, pozwól komuś innemu się nią zająć. Erin skrzywiła się na to lekko. - Nie. Zostałam przydzielona, jako jej mentorka. Myślę, że jestem poddawana testowi. ~ 27 ~

- Po co? - Myślę, że Tessa i Chloe mają, co do mnie większe plany. – Grymas Rolfa się pogłębił. - Po co? - Jezu. Dzięki, Rolf. - Bez obrazy. To znaczy… no cóż… to ty. Erin przekrzywiła głowę na bok i uniosła brwi. - Mam na myśli – rozpaczliwie brnął Rolf – sądzę, że ja po prostu… to po prostu… – Wzruszył ramionami. – Naprawdę nie sądzę, żebyś tu wytrzymała. Nigdy nie uważałem, że tu pasujesz. - Do Wron? - Dobry Boże, nie. Jesteś całkowicie Wroną. Jesteś wizerunkiem stylu życia Wron. Nie, mam na myśli, że nigdy nie wydawałaś się pasować do środowiska LA, że tak powiem. - Ponieważ nie używam takich słów jak środowisko? I fraz takich jak, że tak powiem? - Czasami, tak. Erin tak naprawdę mogła skończyć wszędzie. Urodziła się i wychowała na Staten Island w Nowym Jorku. Ale dużo podróżowała odkąd skończyła osiemnaście lat. Widziała dużo świata. I mogła zginąć wszędzie, przez co mogła skończyć w każdych Wronach mających siedzibę w innych krajach, czy w innych stanach. Jednak bogowie byli życzliwi. Upewnili się, że zostanie zabita tutaj. W Południowej Kalifornii. I nie mogła być szczęśliwsza. Dlaczego? Nie musiała pytać dlaczego. Nie wtedy, gdy patrzyła jak Chloe znowu zaczyna krzyczeć w kółko Dupek! na Josefa. Robiła to z frustracji, ponieważ nie mogła zacisnąć rąk wokół gardła swojego byłego. Nie z jego braćmi Krukami, gwarantującymi, że nie będzie więcej aresztowań. A tak wielu aresztowano. ~ 28 ~

- Jesteś szalona! – wrzasnął Josef ponad krzykami Chloe. – Czy ty wiesz, jaka jesteś szalona? Rolf westchnął i obrócił się od krzyczących z powrotem do Erin. - Czy naprawdę ta nowa dziewczyna poradziła sobie z Zabójcami używając ich własnych młotów? - Tak, naprawdę. - Imponujące. I naprawdę była naga? Erin prychnęła. - Tak, Rolf. Naprawdę była naga. - To takie podniecające. - Czy to jest prawdziwy powód, dla którego stoisz tu i rozmawiasz ze mną? - W kojącym blasku twojej pełnej wigoru osobowości? Erin przesunęła ręka po ramieniu Rolfa. - Proszę, nie zmuszaj mnie, żebym cię podpaliła. Szybko strząsnął jej dłoń i cofnął się kilka kroków. - Po prostu pomyślałem, że mogę pomóc ci z Rundstömem, kiedy pójdziesz do niego zdobyć dla niej broń. - Dlaczego to cię obchodzi? - Wszyscy wiedzą, że nigdy nie jest dobrym pomysłem zaskoczenie tego szczególnego Brata Kruka. - Taa… i co? - Więc zgłaszam się do towarzyszenia wam do jego siedziby. - Do jego co? - Domu, kobieto. - Powiedziałam, że pójdziemy. - Widzisz? Nie było trudno to powiedzieć, prawda? ~ 29 ~

- Nie trudno – powiedziała do niego Erin, wchodząc do domu, żeby się przebrać. – Tylko irytująco.

- Możemy porozmawiać na osobności? – Josef nagle zapytał Chloe. Dla niej to bardziej zabrzmiało jak żądanie, więc odpowiedziała. - Nie, dopóki nie wydrapię oczu z twojej głowy. - Jezu Chryste, Chloe! - W porządku, w porządku. Dobrze. Porozmawiamy na osobności. Chloe skierowała się z powrotem do domu, ale wskoczyła przed nią Tessa. - Chloe, zaczekaj. - To sprawy Klanu – powiedział zastępczyni Chloe. – Zejdź z drogi. - To tak, jakbyś chciał, żebym cię skrzywdziła, a potem psioczyła, kiedy to zrobię – narzekała Chloe. Spojrzała na Tessę. – Wszystko w porządku, Tee. Nic nam nie będzie. - Obiecujesz? - Obiecuję. Tessa zeszła z drogi i Chloe weszła do domu i do swojego biura. Zostawiła otwarte drzwi czekając aż wejdzie Josef, a potem zatrzasnęła drzwi. - Dobra, czego chcesz? - Zeszłej nocy byli tu Zabójcy Olbrzymi, ponieważ myślą, że coś im ukradłyście. - Wiesz co? – zapytała Chloe, obchodząc biurko. – To jest pieprzone kłamstwo. - Lepiej, żeby było. - Co to ma znaczyć? - Zabrali wam coś ważnego, ale nie jestem pewny co. Ale stoi za tym mnóstwo mocy Thora, więc nie jest szczęśliwy. - Nie mamy niczego, co należałoby do nich. Mamy dość własnego gówna, z którym musimy się uporać.

~ 30 ~

- Jesteś pewna? Chloe zacisnęła zęby. - Tak, jestem pewna. - Nie warcz na mnie, Chloe. To było tylko pytanie. - Dlaczego to cię obchodzi? - Nie obchodzi, ale Rundstöm jest tym przerażony. Chloe drgnęła lekko. Ze wszystkich Kruków, których obchodziłoby, co stanie się z Wronami, Ludvig Rundstöm był ostatnią osobą, o jakiej by pomyślała. Kiedykolwiek. - Co on ma z tym wspólnego? - Nie wiem. Ale Zabójcy mogą sprawiać kłopoty. - Po tym, co ta nowa dziewczyna im zrobiła zeszłej nocy, mogą chcieć trzymać się od nas z dala. - Słuchaj, po prostu daję ci ostrzeżenie. Innym Klanom zginęło mnóstwo rzeczy. Ważnych rzeczy. A oni patrzą na was. - Oczywiście, że patrzą! Po co mieliby patrzeć na kogoś innego? To musimy być my. To muszą być te brudne, podłe, wieloetniczne Wrony. - Tu nie chodzi o rasę, Chloe. Oni po prostu nie lubią ciebie. Jako człowieka. I zmierz się z tym. Pławisz się w ich niechęci. Kochasz to. Taak. Trochę tak. - Jeśli chcesz mojej sugestii… - Nie chcę. - … zwołam spotkanie Klanów. Załatwmy to gówno otwarcie. - Wiesz co, mamy realne życie. Rzeczy do robienia. Ale czego nie mam, to czasu na zajmowanie się idiotami. Pieprzyć ich i pieprzyć ich zaginione gówno. Jej były mąż wpatrywał się w nią, a potem powiedział. - Może uda mi się porozmawiać z Tessą. Zawsze jest bardziej rozsądna. ~ 31 ~

Oczy Chloe zwęziły się i chwyciła pierwszą rzecz, jaką mogła sięgnąć ze swojego biurka, i rzuciła statuetką z brązu w głowę byłego męża. Uchylił się i statuetka wbiła się w drewno jej drzwi. Tessa natychmiast wparowała do pokoju – Chloe wiedziała, że jej zastępczyni podsłuchuje pod drzwiami, czekając aż sprawy się pogorszą – i złapała Josefa za jego przepłaconą, designerską koszulkę. - Okej – powiedziała szybko Tessa – bardzo dziękujemy za wizytę, Josef. Miłego dnia. Wypchnęła blond idiotę na korytarz i szybko zatrzasnęła drzwi. Tessa uniosła ręce. - Nie! Chloe ściskała teraz jeden z bojowych ostrzy, który zostawiła na biurku zeszłej nocy. - Pozwól mi go zabić – błagała Chloe. – Proszę. - Odyn straciłby rozum. Pamiętasz ostatni raz, kiedy to Wrona zabiła przywódcę Kruków? To nie skończyło się dobrze. - To było jakieś tysiąc lat temu. - To nie ma znaczenia! Nie. Skończyło się. Dobrze. Prychnąwszy, Chloe rzuciła swoją broń na biurko. - Więc… chcesz, żebym zwołała spotkanie? – zapytała Tessa. - Nie waż się zwoływać spotkania. Nie ulegniemy tym skurwielom. Skoro stracili swoje rzeczy, to nie nasz problem. - Ale będzie, jeśli będą myśleli, że my to zrobiłyśmy. Chloe usiadła na fotelu i trzasnęła dłońmi o biurko. - To niech z tym przyjdą – powiedziała, upewniając się, że jej ton był głęboki i ponury. – Prosto do naszych drzwi. Tessa wyrzuciła ręce.

~ 32 ~

- Chloe! Oni już z tym przyszli do naszych drzwi! To dlatego musiałam wezwać Armanda, instalatora, żeby to naprawił. Znowu! Chloe wzruszyła ramionami. - Och, mam to gdzieś.

~ 33 ~

Rozdział 3 Amsel wyłączyła silnik i stwierdziła z uśmiechem. - I tak zostałam zamordowana! Dwoma strzałami w tył głowy, gdy byłam na kolanach. Rany, ale byłam wściekła. Kera zamknęła oczy i odetchnęła. Usłyszenie jak ktoś radośnie opowiada o tym jak został zamordowany było bardzo dziwne. - Jak mnie tam dotkniesz – mówiła dalej Erin – możesz wyczuć blizny, gdzie kule eksplodowały w mojej czaszce. Nie będąc w stanie dalej przeciągać tej rozmowy, Kera z pchnięciem otworzyła drzwi od pasażera. Erin zaprosiła dwie inne Wrony, żeby z nimi pojechały. Maeve Godhavi i Annalisę Dinapoli. Były częścią tej samej grupy uderzeniowej, co Erin. Grupy, do której Kera miała dołączyć jak tylko jej skrzydła się rozwiną. To było coś, co brzmiało o wiele bardziej przerażająco, niż prawdopodobnie było. Przejechały tylko jakieś dwadzieścia pięć kilometrów zanim Erin wjechała na długi podjazd, który prowadził do dużego domu w stylu Tudorów. Podeszły do dużych podwójnych drzwi i zapukały. Drzwi się otworzyły i Kera spojrzała na wysokiego mężczyznę z ciemnymi włosami i jeszcze ciemniejszymi oczami. Spiorunował Erin wzrokiem. - Czego chcesz? - Być szczęśliwie zamężną żoną i matką. - No, poważnie. Czego chcesz, Amsel? - A jak myślisz, czego chcemy? Gdzie jest Rundstöm?

~ 34 ~

- Z tyłu. – Mężczyzna zatrzasnął im przed twarzami drzwi. - Gdziekolwiek idziesz – zażartowała Annalisa – przynosisz radość i dobry humor. - Ja? – Erin ruszyła wokół zewnętrznej części budynku, a Kera i pozostałe podążyły za nią. – Wszyscy mnie kochają. Jestem wirującym derwiszem dobrego nastroju i uczuć. Na to Kera prychnęła, która więcej niż raz spotkała w swoim życiu ludzi pokroju Erin Amsel. Erin zatrzymała się i obróciła do Kery. - Jakiś problem, nowa? - Tylko z tym, że nie używasz mojego imienia. - Wśród Wron musisz sobie zasłużyć na ten respekt. - Już zasłużyłam sobie na respekt… dwiema misjami w Afganistanie w Marines Stanów Zjednoczonych. A co z tobą? Co zrobiłaś? - Jezu, Mario i Józefie. Nienawidzę wojskowych typów. - Co to miało znaczyć? - A jak to zabrzmiało, że miało znaczyć? - Masz mi coś do powiedzenia? – zapytała Kera, podchodząc bliżej do Amsel. – Jestem tu. Równie dobrze możesz to powiedzieć. To był ten moment, gdy obie wpatrywały się w siebie zimno, i gdzie Kera naprawdę myślała, że ruszą na siebie. I nie w dziewczęcą bójkę. Ale prawdziwą walkę. Z krwią i bólem i poważnym ryzykiem śmierci. Od zrobienia tego, dzieliły ich sekundy, może nanosekundy. Potem Maeve pochyliła się i oświadczyła. - Moje gruczoły spuchły. Kera i Amsel zamrugały na siebie zanim spojrzały na śliczną Indiankę ze zmartwioną miną na twarzy.

~ 35 ~

- Co proszę? – zapytała Kera. Maeve przycisnęła palce do gardła. - Moje gruczoły. Spuchły. Myślę, że jestem chora. Powinnam wrócić do domu. - Nie jesteś chora – jęknęła Annalisa. – Dlaczego zawsze myślisz, że jesteś chora? - Czuję jak przepływa przeze mnie wirus. Muszę zadzwonić do mojego lekarza. Potrzebuję dawki amoxicillinum. Albo flucloxacillinu. Albo ticarcillinu . Coś z cillinum przyczepionym z tyłu. - Jeśli masz wirusa, antybiotyk nie pomoże – oznajmiła Kera. - Teraz jesteś lekarzem? – warknęła Maeve. – Wiesz, na co umieram? - Umierasz? Dwie sekundy temu miałaś spuchnięte gruczoły. - Dzisiaj spuchnięte gruczoły. Jutro zaatakowane rakiem. Martwa w czwartek. Kera spojrzała na Amsel. - Wow. - Taa – powiedziała zanim obróciła się i odeszła. Kera ruszyła za nią, podczas gdy Maeve i Annalisa sprzeczały się o stan zdrowia Maeve. Obeszły dom z boku, zatrzymując się na chwilę, kiedy przechodziły obok krzaków. Jak u Wron, Kruki miały olimpijskich rozmiarów, ziemny basen. Basen, z którego korzystała mała grupka bardzo dobrze zbudowanych mężczyzn. - Ale odjazd – mruknęła Kera. - Nigdy nie mówiłyśmy, że Kruki są ładni. To było łagodne określenie. Mężczyźni byli więcej niż ładni. Byli duzi. Zbudowani. I wspaniali. - Czy oni wszyscy są Wikingami? – zapytała Kera, niezdolna oderwać wzroku. - Taa. Mogą prześledzić swoich przodków aż do przeszłości długich łodzi.

~ 36 ~

Erin prowadziła dziewczyny przez terytorium Kruków, dopóki nie zauważyła małego drewnianego domu daleko na obrzeżach. Ale kiedy zbliżała się do niego, wyczuwała jak coś przemyka za nią. Z uśmiechem, zaparła się stopami i obróciła w pasie. Uderzyła obiema pięściami… i zostały fachowo zablokowane. Było coś w tym jak Wrony walczyły przeciwko Krukom. To było coś w rodzaju walki z większym bliźniakiem. W naturze ptaki aż tak się nie różniły, a Odyn stworzył Kruki tylko z jednego powodu – żeby były zdolne stanąć jeden na jednego lub przeciwko Wronom. Setki lat później, rzeczy nie zmieniły się zbyt wiele między nimi. - Czego chcesz, Amsel? – warknął Stieg Engstrom na Erin. - Tylko zobaczyć twoją uśmiechniętą twarz. - Ja się nie uśmiecham. - I to nie czyni cię smutnym? - Nie. Engstrom naprawdę się nie uśmiechał. Nigdy. Był jak duży, zły dąb. Wysoki. Szeroki. Nerwowy. Nie zawsze był zły, ale nigdy też nie był tym, kogo można by nazwać szczęśliwym. Albo zabawnym. Ani niczym, co Erin mogłaby nazwać Rozrywkowym Spektrum. Co sprawiało, że torturowanie go dawało jej dużo zabawy. - Przyszłyśmy zobaczyć się z Rundstömem, żeby pohandlować. – Wskazała na Kerę, gdy ta zbliżyła się do nich. – Mamy nową dziewczynę. Engstrom zerknął na Watson, zmierzył ją jeszcze raz, a potem skinął głową. - Och. Tak. Zostań tu. Przyprowadzę go. Watson patrzyła jak Engstrom odchodzi. - Czy jest jakiś powód, dla którego nie możemy same wejść do domu? - Do Rundstöma? Nie chcesz podkradać się do Rundstöma. ~ 37 ~

- To tak naprawdę nie będzie podkradanie, prawda? Jest rano. Niezbyt wcześnie. Najwyraźniej prowadzi interesy. - Rundstöm jest trochę… - Szalony – wtrąciła Annalisa. – Nikt nie zadziera z Rundstömem. Ponieważ jest szalony. I pochodzi z długiej linii szaleńców. - Tak, ale… - Kiedy ludzie mówią, że on zedrze ci skórę… mówią to dosłownie. Ponieważ on pochodzi z długiej linii zdzierających skórę Wikingów i to właśnie robią. - Jak on prowadzi swój interes, skoro wy wszyscy się go boicie? - Jego rzeczy są świetne – oświadczyła rzeczowo Erin.

Olbrzym, który poszedł po przerażającego Rundstöma, wyszedł z domu, a za nim podążał kolejny olbrzym, który musiał trochę się pochylić, żeby przejść przez swoje własne drzwi. Był ciemną wersją Olbrzyma Numer Jeden. Czarne włosy prawie dotykały jego ramion, ciemnobrązowa broda okrywała dolną połowę jego twarzy. Miał na sobie ciemnozielone dżinsy, czarną znoszoną koszulkę i ciężkie robocze, czarne buty. - A teraz – cicho zaczęła wyjaśniać Erin – jedyną rzeczą, o jakiej trzeba pamiętać z Rundstömem to żadnych gwałtownych ruchów. Żadnych głośnych odgłosów. Nie róbcie nic, co mogłoby go wkurzyć. Po prostu się uśmiechajcie, ale nie wyszczerzajcie przy tym zębów, i dajcie mi mówić. On mnie toleruje. Ale szczerze mówiąc, Kera ledwie słuchała jej instrukcji. Jej serce biło zbyt szybko. A z jej zwykle suchych oczu zaczęły płynąć łzy – wada, która zwykle przeszkadzała jej byłemu mężowi. Jej brak łez ponad wszystko inne. Jednak, jaki miała wybór? Kiedy patrzyła na mężczyznę, który uratował jej życie? Więc, ignorując ostrzeżenia Erin, Kera ruszyła do Giganta Numer Dwa i rzuciła się w jego ramiona. Vig Rundstöm owinął swoje ramiona wokół idealnego, idealnego ciała Kery Watson i uściskał ją mocno.

~ 38 ~

Mocniej niż prawdopodobnie powinien. Jednak nie mógł się powstrzymać. Żyła. Była żywa i zdrowa i w jego ramionach. Również go przytulając, szepcząc w kółko, Dziękuję!, przy jego uchu. Kera w końcu odsunęła się trochę, jej ręce sięgnęły, żeby chwycić jego twarz. Uśmiechnęła się, a on zobaczył łzy w jej oczach. - Ja… – zaczęła. - Więc wy dwoje się znacie? – zapytała Erin Amsel, Wrony podeszły do nich bliżej, żeby lepiej się przyjrzeć. Kera zamrugała i natychmiast odpowiedziała. - Był moim klientem. - Klientem? - Taak. – Obejrzała się na Amsel i inne Wrony. – Ulubionym klientem. Przychodził do kawiarni, w której pracowałam. Zawsze nazywałam go cztery niedźwiedzie pazury3 i czarna kawa. - Naprawdę? Vig poczuł jak ciało Kery się napięło. - Tak – odwarknęła. – Naprawdę? - I wszystkich swoich ulubionych klientów witasz z nogami zawiniętymi wokół ich pasa? Kera odwinęła z Viga nogi – z czego raczej nie był zadowolony – opadła na ziemię i obróciła się do Amsel. - Nie – odparła Kera. – Czasami padam na kolana i robię im obciąganie w alejce. - Czy tego również nauczyłaś się w Marines? – zapytała Amsel.

Niedźwiedzie pazury to ciastko podobne do łapy niedźwiedzia z migdałami, jako pazurami; trochę podobne do naszego grzebienia z ciasta francuskiego 3

~ 39 ~

Bezpośrednie trafienie, które jak wiedział Vig zmieni się w coś brzydkiego. Już sięgnął po Kerę, a Stieg po Amsel. Ale Maeve pobiła ich wszystkich, wchodząc między dwie kobiety i unosząc swój telefon. - Wpisałam moje symptomy… rak. Mam raka. - Ty – powiedziała Amsel – nie masz raka. I – dodała – jeśli wciąż będziesz gadała o tym raku, w końcu go dostaniesz! - Życzysz mi raka? - Nie. Ale teraz, kiedy o tym wspomniałaś… Z odgłosem obrzydzenia, Kera złapała rękę Viga i zaprowadziła go z powrotem do domu, zamykając za nimi drzwi. Oparła się o drzwi i wypuściła pełne ulgi westchnienie. - Nie wiem, co jest ze mną nie tak – oznajmiła Kera – ale wszystko, co chcę, to pobić tego rudzielca. Bić ją i bić i bić aż przestanie na mnie skrzeczeć. Vig przytaknął. - To nic zaskakującego. Starasz się przyzwyczaić do nowej i ulepszonej ciebie. Twojemu ciału dostosowanie się zajmie trochę czasu. Kera wydawała się o to nie dbać. - Vig – powiedział, w końcu się przedstawiając. – Vig Rundstöm. I wszystko, co zrobiłem to poproszenie bogini o przysługę. Ale wierz mi, gdybyś nie była tego warta, Skuld kompletnie by mnie zignorowała. Jesteś tu, Kero, ponieważ Skuld uważała, że na to zasłużyłaś. - Mów, co chcesz. Uratowałeś mi życie. - Nie mógłbym. Było na to za późno. – Kiedy Kera potrząsnęła głową, wyjaśnił. – Kero, ty jeszcze nie umarłaś. Byłaś na ostatnim oddechu. Twoja dusza została przeniesiona z tego świata do następnego, kiedy Skuld to zrobiła. Więc nie ja uratowałem ci życie. Dałem ci tylko szansę na drugie. Na całkiem nowe życie, jako Córka Skuld. Jako Wrona. Patrzyła na niego, aż nagle szeroki uśmiech pojawił się na jej pięknej twarzy.

~ 40 ~

- Co? – zapytał. - Nie przypominam sobie, bym słyszała, że mówisz coś innego oprócz – obniżyła głos o kilka oktaw – cztery niedźwiedzie pazury i czarną kawę proszę. Och i, U mnie dobrze, a u ciebie? – Roześmiała się. – Nie wiedziałam, że potrafisz mówić coś innego. - Mówię, kiedy mam coś do powiedzenia. Skinęła głową. - Twój CO w takim razie musiał cię kochać. Vig zmarszczył brwi. - Mój CO? - Twoi przełożeni, dowódcy? W wojsku? Czym byłeś? Boże, proszę tylko nie mów mi, że byłeś w lotnictwie – drażniła się. - Nie byłem w wojsku. Ani w lotnictwie. Ani niczym podobnym. Nie jestem nawet Amerykaninem. Jestem Szwedem. Zamrugała. - Naprawdę? - Jestem tu odkąd skończyłem dziewięć lat i od zawsze byłem Krukiem. Szwedzkim Krukiem. - A to znaczy… co? Dokładnie. Posłał jej lekki uśmiech. - Nikt ci nic nie powiedział, prawda? - Było mnóstwo krzyków. Mój Boże, było tak dużo krzyków. - Kruki, Wrony, inne Klany… jesteśmy ludzkimi reprezentantami bogów Wikingów na tej płaszczyźnie egzystencji. Jesteśmy młotami bogów. Niektórzy mówią pięścią bogów, ale… to zawsze każe mi myśleć o tym filmie Kaligula, a wtedy czuję się nieswojo. Więc wolę młot. Jesteśmy młotami bogów. - Jesteśmy?

~ 41 ~

Vig przytaknął. - O tak, Kero. Jesteśmy. - Okej. – Kera wypuściła długi wydech. – Spróbuję się tym nie przerazić. – Nawet jeśli Vig wyczuł, że ona już zaczęła się bać. Mógł to zobaczyć w jej oczach. Postanowił ją rozproszyć. - Więc… co kazało ci myśleć, że byłem w wojsku? Odwrócił wzrok zanim skłamała. - Nic. - Kera… jesteś bardzo kiepskim kłamcą. - No cóż… włosy… broda… czasami nosiłeś zieloną kurtkę z kieszeniami, która trochę wyglądała na wojskową. - Czy nie jestem trochę niechlujny, żeby być w wojsku? - Prawda… dopóki ty… no wiesz… załamałeś się trochę. - Załamałem? - No wiesz. – Nagle potarła swój nos. – Miałeś małe… załamanie. Vig cofnął się o krok. - Myślałaś, że jestem szalony? - Nie – odparła szybko, podchodząc bliżej. – Myślałam, że to mały stres pourazowy po możliwym zranieniu mózgu. - Zranieniu mózgu? - To przytrafiło się kilku moim kolegom. - To dlatego czasami nie przyjmowałaś ode mnie pieniędzy? Skrzywiła się. - Myślałam również, że jesteś bezdomny.

~ 42 ~

Vig usłyszał odgłos dochodzący od tylnych drzwi i obrócił się, żeby zobaczyć jak Siggy próbuje wymknąć się na zewnątrz. - Co robisz? – zapytał swojego kolegę. - Próbuję wyjść zanim mnie zauważysz. - Trochę na to za późno. - Taa… wiem. – A potem Siggy wybuchł śmiechem i wybiegł, zatrzaskując za sobą drzwi. Zacisnąwszy zęby, Vig obrócił się z powrotem do Kery. - Więc przez cały ten czas myślałaś… – Wybuch śmiechu z przody domu przeciął zdanie Viga. Wypuścił oddech. – Zapomnij. - Vig… - Nie. Nie przyszłaś tu bez powodu. Chciałabyś zobaczyć broń, jaką dla ciebie zrobiłem? – zapytał Kerę. - Dla mnie? - Właśnie je skończyłem. Wiedziałem, że będziesz ich potrzebowała.

- Więc, co jeszcze? Kera oderwała wzrok od niesamowitej broni uwieszonej na ścianach warsztatu Viga Rundstöma. Drewnianej chaty zbudowanej niezbyt daleko od jego małego domku. - Hm? - Co jeszcze? - Co, co jeszcze? - Co jeszcze kazało ci sądzić, że jestem bezdomnym weteranem? - Twoje odległe spojrzenie również nie pomagało. - To moje bitewne spojrzenie. ~ 43 ~

- Ale używałeś je w kawiarni... tam nie było żadnej bitwy. - Używałem go na innych obsługujących, żebyś tylko ty mogła mnie obsłużyć. – Wzruszył ramionami. – To działało. Tylko nie zdawałem sobie sprawy jak dobrze. - Nie zauważyłeś, że wciąż dawałam ci ulotki o Projekcie Ranny Wojownik? - Byłaś weteranką, więc myślałem, że chciałaś, żebym wpłacił pieniądze. - Tak myślałeś? - Tak. Ponieważ to szczytny cel i chciałem ci zaimponować. Kera odgarnęła włosy z twarzy. - Jak? Kiedy nigdy mi nie powiedziałeś, że wpłacałeś pieniądze na Rannych Wojowników? - Pomyślałem, że w końcu ci powiem. - Doskonały plan. Vig otworzył usta, żeby mówić dalej, ale skończył wydając z siebie tylko zdegustowany dźwięk, potrząsnął głową i podszedł do dużej, drewnianej szafy. Kera przygryzła wargę i zastanowiła się, dlaczego tak źle to oceniła. Viga, oczywiście. Kompletnie pomyliła się, co do niego. Przez dziesięć ostatnich miesięcy, kiedy przychodził do kawiarni, myślała, że był złamanym mężczyzną. Kolejny weteran porzucony i zapomniany przez rząd i społeczeństwo, za które walczył. Okazało się, że był zupełnie kimś innym. A wiedząc to… to wszystko zmieniło jej stosunek do niego. To jak go postrzegała. Innymi słowy… nagle oceniła mężczyznę jak kawał wołowiny. Pierwszorzędnej wołowiny. Vig wyciągnął coś z szafy, wypełnionej jeszcze większą ilością broni, każda z nich była oznaczona kawałkiem papieru, na którym była jej nazwa. Podszedł do dużego stołu i położył na nim skórzaną pochwę.

~ 44 ~

Wskazał na to i Kera odwiązała skórzany pasek owinięty wokół pochwy i rozwinęła. Były tam dwa czarne uchwyty i chwyciła jeden, wyciągając broń. Uniosła ją. To był sztylet na bardzo długiej rączce z cienkim, dwudziestopięciocentymetrowym ostrzem. W metalu były wypalone dziwne symbole. - Noś pochwę na kostce – wyjaśnił Vig. – Wyciągniesz broń podczas bitwy. - Śliczny – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Chociaż wolałabym 45-tkę. Jestem prawdziwą fanka Glocka. Idealnie pasują do mojej reki. Mam zadziwiająco długie palce. Przypadkiem nie jesteś również rusznikarzem, prawda? - Klany nie używają pistoletów. - Jakie to z ich strony nie-amerykańskie. Ale ja jestem Amerykanką. - Może lepiej będzie powiedzieć… nie pozwalamy na używanie pistoletów. - Kto wyszedł z tym głupim pomysłem? - Bogowie. Są ze starej szkoły. Wolą ostrą broń i młoty. – Vig wskazał na przedmioty wiszące na ścianach. – W tym się specjalizuję. Handluję ze wszystkimi Klanami. Nawet z tymi nieoficjalnymi. - A które to oficjalne Klany, a które nieoficjalne? Głowa Viga przekrzywiła się na bok. - Co twoje siostry nauczyły cię o tym życiu? - W dwadzieścia cztery godziny? Rozwody są wszędzie takie same. Nie jestem czystym złem. Pitbulli nie obejmuje ich ubezpieczenie. I myślę, że są niewiarygodnie niezorganizowane, ale to tylko taka moja obserwacja. Nikt nic nie powiedział. - Kto jest twoim mentorem? - Moim mentorem? Z przykrością, ale myślę, że rudzielec. – Kera uniosła ostrze. – Naprawdę muszę tego używać w walce? - Nie podoba ci się? - Jest cudowny. I powinien wisieć na ścianie… dla dekoracji.

~ 45 ~

- Jest śmiercionośny. – Chwycił drugie ostrze, przytknął czubek do własnego gardła. – Atakuj od tyłu, tnij tutaj i tu. Albo – dotknął ostrzem do miejsc pod ramieniem i przy udzie – tu i tu. Ale jeśli chcesz, żeby z jakiegoś powodu ktoś cierpiał, tniesz tutaj – powiedział, przeciągając ostrzem po podbrzuszu. - O czym… o czym ty mówisz? – zapytała Kera. – Dlaczego mi pokazujesz jak mam kogoś wypatroszyć? - A jak myślisz? Zimny pot wystąpił na ciele Kery i nagle poczuła zawroty głowy, jakby wtedy, gdy miała dostać migrenę. Kera zamknęła oczy, bardzo starając się zapanować nad paniką, która nagle się w niej rozszalała. No cóż, tak naprawdę, panika zaczęła szaleć jak tylko Vig zaczął mówić o byciu młotem bogów, ale teraz panika była pełnowymiarowa i groziła zniszczeniem jej. - Co ty do mnie mówisz, Vig? – zażądała w końcu Kera. – Że dostałam drugie życie, żeby być jakimś mordercą dla bogów Wikingów? - Nie mordercą. Usankcjonowanym przez boga zabójcą. To jest różnica. - Gdzie tu jest różnica? - Kero… - Słuchaj, jestem Marine. Wchodzę, zaprowadzam porządek, robię szkody, jeśli to konieczne. - To będzie konieczne. - A co to w ogóle znaczy? Podszedł bliżej. Może zbyt blisko. - Musisz zrozumieć… nie wzywają Wron, żeby zaprowadzały porządek. Do tego mają inne Klany. Mają Kruki. Wzywają Wrony tylko do jednej rzeczy, Kero. Do zabicia wszystkich w pokoju. - Przepraszam… co? - Po to są Wrony – zaintonował poważnie – i one są zwiastunami śmierci. ~ 46 ~

Erin siedziała na drzewie na zewnątrz warsztatu Rundstöma. Pod jej wiszącymi nogami leżał Engstrom, którego kopała w głowę podbiciem gołej stopy. Robiła to od dłuższej chwili, ale jak dotąd nic nie powiedział. To wyraźnie go denerwowało, i dlatego to robiła. Ale była zafascynowana tym jak długo mogła to robić zanim na nią warknie. Rolf Landvik, siedział na gałęzi nad nią, lekko szturchając ją w ramię. Przestań, mówił do niej bezgłośnie. Nie, odparła bezgłośnie. A potem dodała, Zmuś mnie. A on po prostu odwrócił się od niej, wkurzony, kiedy Engstrom sięgnął, złapał jej gołą nogę i strącił ją. Erin uchwyciła się gałęzi rękami i potraktowała ją jak jedną z poprzeczek, na której trenowała gimnastykę, kiedy miała jakieś osiem lat. Wyrzuciła się nad gałąź, podciągnęła nogi opierając się na niej i przekręciła ręce. Obróciła się przodem do Engstroma i opuściła nogi tak, że mogła uderzyć nimi w jego masywny tors. Nawet jeśli cofnął się o krok, odczuła to, jakby uderzyła w ceglaną ścianę. Ale Erin była w stanie podrzucić się ponownie i klapnąć tyłkiem na gałęzi, by mogła wyszczerzyć się do dużego Wikinga. Bardziej ku jego irytacji. Jego oczy zwęziły się i zrobił krok w jej stronę, prawdopodobnie żeby ściągnąć ją na ziemię – albo chociaż spróbować – gdy drzwi warsztatu otworzyły się z trzaskiem i wybiegła Kera, a Rundstöm tuż za nią. - Kera, poczekaj! Nowa dziewczyna dotarła do drzew, gdzie się zgięła i zwymiotowała to, co miała w brzuchu. Erin zeskoczyła z drzewa i podeszła do Rundstöma. - Co zrobiłeś? – warknęła, zmartwiona, że przeraził ją na śmierć swoimi groźnymi sposobami Wikingów. - Powiedziałem jej prawdę – odparł. – Powiedziałem jej, czego od niej się spodziewają. Czego się oczekuje od was wszystkich. - Po co to zrobiłeś? – spytała ostro Annalisa. ~ 47 ~

- W końcu musiała się dowiedzieć. - Jeszcze nie. - Nie jesteśmy wami – cierpliwie wyjaśniła Erin. – Nie urodziłyśmy się w tym gównie. Zostałyśmy sprowadzone tu po śmierci. A niektórych ludzi trzeba łagodnie w to wprowadzić. On potrzebuje tej łagodności. Ona wciąż myśli, że jest Marine. - Jestem Marine! – warknęła Watson pomimo wymiotów. - To było w twoim pierwszym życiu, kochana. Teraz jesteś Wroną. Pogódź się z tym. - Ona chciała pistolety – powiedział Rundstöm do Erin. - Oczywiście, że chciała broni. Ja też chciałam broni, kiedy się tu znalazłam. Maeve chciała wyrzutnię rakietową. Maeve kiwnęła na to. - Nie czuję się zbyt dobrze wśród ludzi… z tymi ich wszystkimi chorobami. - Ale w końcu nauczyłyśmy się, że jesteśmy zakontraktowanymi zabójczyniami dla bogów, którzy wolą, żebyśmy używały ostrej broni niż tej bardziej zaawansowanej technologicznie. Nie łatwo to zaakceptować, zwłaszcza dla takiego świętoszka. Ale zrozumie to… w końcu. - Świętoszka? – zapytała Watson, biorąc chusteczkę, którą podała jej Maeve wyciągniętą ręką, żeby nie musiały się dotknąć… ponieważ obecna choroba Kery mogła być wszystkim, nie tylko paniką. - Jak umarłaś? – zapytała Annalisa. Watson otarła usta, jej oczy przesunęły się po każdym gapiącym się na nią zanim w końcu wyznała. - Jakiś facet za kawiarnią bił swoją dziewczynę, której chyba był alfonsem. Nie miała nawet szesnastu lat, a on próbował zabrać jej pieniądze. Próbowałam powiedzieć mu, żeby przestał… a ona dźgnął mnie w pierś rzeźnickim nożem zanim miałam szansę na obronę. Annalisa kiwnęła głową.

~ 48 ~

- Taa. Świętoszka. - A ty nic byś nie zrobiła? – zapytała Watson. - Nie. Oczywiście, zanim stałam się Wroną, byłam kompletną socjopatką. To znaczy, zostałam zdiagnozowana przez biegłego psychologa, jako socjopatka. Watson odchyliła się trochę, opierając się o drzewo. - Okej, ale wszyscy wiemy, że nie ma żadnego lekarstwa na socjopatię, prawda? - Jest, kiedy bóg daje ci – Annalisa zrobiła cudzysłów palcami – uczucia. Czego, do dnia dzisiejszego, nie wybaczyłam Skuld. - Przez pierwszy tydzień swojego pobytu tutaj – powiedziała Maeve z małym uśmieszkiem – wszystko, co robiła, to płakała i płakała i płakała. - Dokładnie. – Z zaciśniętymi ustami Annalisa potrząsnęła głową. – Nie. Nigdy jej tego nie wybaczę. - Słuchaj – powiedziała miękko Watson – nie mogę chodzić i zabijać ludzi. Erin obróciła się do niej. - Zachowujesz się, jakbyśmy wkradały się do domu jakiś niewinnych duszyczek i zabijały je za bzdury i chichotanie. Nie to robimy. Kiedy Wrony przychodzą do twoich drzwi… to dlatego, że naprawdę spieprzyłeś. To dlatego, że zdobyłeś prawo do podcięcia gardła przez sukę ze skrzydłami. - Czy to ma pomóc mi poczuć się lepiej? – zapytała Watson. – Ponieważ tak nie jest. Erin zaczęła się kłócić, ale Watson przerwała jej machnięciem ręki. - Zapomnij. Dałam Skuld obietnicę, a ja dotrzymuję moich zobowiązań, jako Amerykanka i Marines… - Oj – mruknęła Erin. - … ale mogę robić inne rzeczy. Szczerze mówiąc, wiem, co będę robiła. Będę robiła to, co robiłam w Marines. Zorganizuję to gówno. Uch-och. ~ 49 ~

- To nie działa w ten sposób, skarbie – wyjaśniła Maeve. – To nigdy nie działa w ten sposób. Dostajesz robotę, wykonujesz robotę. - Moje skrzydła jeszcze nie wyszły. Może nigdy nie wyjdą. – Watson spojrzała twardo na Erin. – Nigdy. Ale dopóki nie wyjdą… mogę zmienić tę grupę kobiet w coś, z czego będziecie dumne. I to właśnie zamierzam zrobić. Erin patrzyła jak nowa dziewczyna odchodzi. Absolutnie się łudziła, ale to nie było zaskakujące. Mnóstwo dziewczyn miało małe oderwania od rzeczywistości zanim zrozumiały prawdziwy sens bycia Wroną. Jednak problemem było to, że ta dziewczyna nie była taka jak inne dziewczyny. Nie będzie siedziała w swoim pokoju, nie będzie użalała się nad sobą przez kilka następnych tygodni. O nie. Ta była babą z misją. I osobistym koszmarem Erin. - Musisz coś zrobić – szepnęła Annalisa do Erin. - Taa. Wiem. - Proszę. – Rundstöm włożył w ręce Erin ostrza, które zrobił dla Watson. – Przepraszam za to. - Taa, nie pomogłeś nam. - Kruki się nie powstrzymują. My po prostu wrzucamy cię na głęboką wodę. Erin ruszyła z powrotem do samochodu z Maeve i Annalisą. - Co zamierzasz zrobić? – zapytała Maeve. - Nienawidzę tego przyznawać, ale Kruk ma rację. Tą jedną… nie możemy łagodnie wprowadzić w to gówno. - Jestem pewna, że Chloe może w tym pomóc. Ona także nienawidzi łatwizny. - Prawda. Ale najpierw to, co najważniejsze. Jeśli nie chcemy stać się dobrze naoliwioną maszynką wojskową, a nie wiem jak wy… ale ja nie chcę, musimy wydobyć jej skrzydła. - Jak? – zapytała Annalisa. – Moim skrzydłom zajęło to sześć miesięcy. - Mnie to zabrało rok – wtrąciła Maeve.

~ 50 ~

- A to dlatego, że byłaś zajęta codziennym bieganiem na wizyty do szpitala i lekarzy. - Miałam alergie! Erin uniosła rękę przed twarzą Maeve, żeby ją uciszyć. - Nie chcę tego słyszeć. Erin zwolniła, gdy zbliżyła się do samochodu. Watson stała obok niego, jej nerwowa energia sprawiała, że chodził wkoło niczym uwięziony kot. To nie był dobry znak. - Zostawcie mnie nową dziewczynę – oświadczyła Erin. – Zajmę się tym.

~ 51 ~

Rozdział 4 Wróciły do tego, co kobiety nazywały Domem Ptaków, inną drogą, skręcając z Pacific Coast Highway na nieoznakowaną, ukrytą ulicę. Z początku, Kera myślała, że to jakaś dziwna ubita droga, ale potem uświadomiła sobie, że to jest przesadnie długi podjazd. Po jakimś kilometrze ubita ziemia zmieniła się w wybrukowaną. Podjechały do dużej, żelaznej bramy, która otworzyła się powoli po tym jak zwróciło się na nie kilka kamer. Pojechały dalej, zbliżając się do domu, dopóki Kera nie powiedziała. - Zatrzymaj samochód. Amsel zatrzymała się. - Co? Kera nie była pewna, czy widziała to, co myślała, że zobaczyła, więc otworzyła drzwi samochodu i wysiadła z SUV-a. Zawróciła kilka kroków, dopóki nie doszła do dużego znaku, który minęły. Wpatrywała się w niego, dopóki nie dołączyły do niej pozostałe Wrony. - Co się stało? – zapytała Amsel. - Wielki Krok? - Twoja ścieżka do zdrowego życia – oznajmiła Amsel. - To brzmi jak nazwa jakiejś kliniki odwykowej. - To jest nazwa kliniki odwykowej. Kera drgnęła i obróciła się do pozostałych kobiet. - Mieszkam w klinice odwykowej? - Nie tylko tej od narkotyków – wyjaśniła Maeve. – Zajmujemy się uzależnieniem od alkoholu, zaburzeniami odżywiania i uzależnieniem od seksu.

~ 52 ~

- Wszystkie jesteście uzależnione? Maeve zmarszczyła brwi. - Nie, oczywiście, że nie. Skąd wzięłaś ten pomysł? - Skąd wzięłam ten pomysł? Mieszkamy w klinice odwykowej! Unosząc ręce, Maeve cofnęła się. - Wow, jak dla mnie reagujesz zbyt emocjonalnie. - Uspokójcie się. – Amsel westchnęła. – Pomyśl, nowa dziewczyno. Jak umieścić razem w jednym miejscu grupę kobiet, ze wszystkich dziedzin życia, bez przyciągania uwagi? Umieszczając je w klinice, oto jak. - I to nie jest jedyna nasza klinika. W Stanach mamy ich sześć, w tym na Beverly Hills i kolejną na Half Moon Bay bliżej Wybrzeża. - I właśnie otworzyłyśmy klinikę w Szwajcarii i, w zeszłym roku, na Arubie. - Ale dlaczego? – zapytała Kera. - Żeby zajmować się ludźmi z uzależnieniami. - Bardzo bogatymi ludźmi – dodała Maeve. - Myślałam, że to tylko przykrywka. - Przykrywka, którą świat zna dzięki naszemu leczeniu. - Pracują dla nas jedni z najlepszych psychiatrów, psychologów i specjalistów od uzależnień – wyjaśniła Annalisa, gdy wracały z powrotem do samochodu. – Nie pomagamy im tylko tutaj w tej lokalizacji. - Jednak każdy uzależniony chce wrócić tutaj. – Maeve się roześmiała. – A ile jest gróźb, kiedy mówimy nie. - Dlaczego? - Ponieważ to jest jedyna, do której nie mogą się dostać. Chcesz zirytować jakiegoś supergwiazdora piosenkarza naćpanego tabletkami przeciwbólowymi? Powiedz mu, że nie może czegoś mieć.

~ 53 ~

- A dopóki nie mają skrzydeł i nie zaprzysięgli się bogowi Wikingów, nie mogą się tu dostać. Kera wróciła do SUV-a. - To wydaje się być złe. - Dlaczego? – zapytała Amsel, zapinając pas bezpieczeństwa. – Mamy jeden z najlepszych wskaźników wyzdrowień w Stanach. Tyle tylko, że nie zdrowieją tutaj, w Malibu. A do tego, niezwykle niski wskaźnik nawrotów. - A co z uzależnionymi, których nie stać na przyjście tutaj? - Co z nimi? – zapytała Maeve z tylnego siedzenia. - Posłuchaj. – Amsel zapaliła SUV-a. – Nie możemy zaopiekować się całym światem. - Przynajmniej nie za darmo. - Cholerna racja. Nie jest tanio żyć, jako jedna od bogini Wikingów. - Poza tym – wtrąciła się Annalisa – Wielki Krok przekazuje mnóstwo pieniędzy na inne instytucje charytatywne. - Z odpisów w koszty? - Instytucje charytatywne zbierają pieniądze, prawda? - Jaki jest twój prawdziwy problem? – spytała ostro Amsel. - Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że mam pieprzony problem z narkotykami. - Oczywiście, że nie pomyślą. - Nie? Amsel popatrzyła na nią. - Jesteś zbyt biedna, żeby być tu pacjentem. - Prawdopodobnie nie byłoby cię stać na to miejsce – powiedziała Maeve, jednocześnie skupiona na swoim telefonie.

~ 54 ~

Amsel ponownie ruszyła podjazdem. - Po prostu powiedz ludziom - jeśli ktoś zapyta, chociaż wątpię, że to zrobią, ponieważ nie jesteś zbyt przyjacielska - że pracujesz tutaj, jako sanitariuszka. Jesteś byłą Marine… uwierzą ci. - A co, jeśli będę chciała wrócić do kawiarni? – zapytała Kera. - Dlaczego, do diabła, miałabyś wrócić do kawiarni? - Ponieważ potrzebuję pracy… - W takim razie zdobądź sobie jakąś. Coś, co naprawdę chcesz robić. - Wrony zapłacą za twoją edukację czy dodatkowe szkolenia. Albo, jeśli potrzebujesz biura albo cokolwiek innego, ustawią cię. Kera obejrzała się na Annalisę. - Zrobią to? - Skarbie, to jest twoje drugie życie, co znaczy, że nie wrócisz do swojego gównianego pierwszego, gdzie zostałaś zabita. Więc, zrób wszystko, co najlepsze dla tego nowego życia. - Co robiłaś przedtem? - Mówiłam ci. Byłam socjopatką. Więc wszystko, co szybko dawało mi pieniądze i niszczyło wolę ludzi do życia… to było moje zajęcie. Byłam w tym naprawdę dobra. - A teraz? - Psycholog sądowy. Kera wiedziała, że się gapi, ale… naprawdę? - Wiem – powiedziała Annalisa z uśmiechem. – Ale jeśli ktoś prawdziwie rozumie jak działa socjopatyczny umysł… to ja. Przez cały czas pracuję z policją LA. – Zamilkła na chwilę, wyglądając przez okno. Potem pochyliła się i szepnęła. – Czasami, kiedy trochę tęsknię za moim starym życiem, mieszam w głowach socjopatów. Czasami nie potrafię się powstrzymać. Potrafią być takimi dupkami. A potem znowu… to jakby była trochę auto-nienawiść.

~ 55 ~

Kera przytaknęła. - Oczywiście. - Jeśli nie wiesz, co chcesz robić – zasugerowała Maeve – zawsze możesz pracować w jednej z naszych pozostałych klinik. To nie jest ciężka praca. Po prostu uzależnieni mówią o swoich – zrobiła palcami cudzysłów – osobistych prawdach i dostają histerii, kiedy skończy im się Mountain Dew. - Mountain Dew? - Wydają się lubić ten napój. - Ale lubią również dietetyczną Colę i chipsy Doritos. – Annalisa wyjrzała przez okno. – Jednak nigdy nie dostałam Doritos. Amsel zatrzymała samochód przed frontem domu i westchnęła. - O rany. Znowu uderzyli. Chloe się wkurzy. - Kto? - Ten śmieszny komitet sąsiedzki. Kera podążyła za linią wzroku Amsel i zobaczyła grubą kopertę przypiętą do drzwi. - Co to jest? – zapytała. - Więcej narzekań. - Wszystko, co robią, to narzekają – dodała Annalisa. – W ciągu ubiegłego roku to wymknęło się spod kontroli. - Myślę, że mam gorączkę – wtrąciła Maeve, znowu macając opuszkami palców swoje gruczoły pod brodą. Amsel przewróciła oczami, potrząsnęła głową i wysiadła z SUV-a. Po tym jak zerwała kopertę z drzwi, wszystkie stanęły i przejrzały załączone materiały. - Dzikie zwierzęta? – zapytała Kera. – Macie tu dzikie zwierzęta? - Nie. ~ 56 ~

Kera przekrzywiła głowę i rzuciła Amsel długie spojrzenie. - Jesteś pewna? - Tak, jestem pewna. - A wrony się nie liczą – oświadczyła szybko Annalisa. – Ptak wrona. Nie my Wrony. Przylatują do nas. Nie łapiemy ich, ani nie sprowadzamy tutaj. - Ale miasto je nienawidzi – powiedziała Erin. – Srają na wszystko. Na samochody ludzi, na ich domy… na ich głowy. To wszystko jest celem dla ich gangu. - Ale nie robią tego nam. Są bardzo lojalne. - One po prostu tu przesiadują? - Taa. Przylatują dla towarzystwa, zostają dla nigdy niekończącej się rozrywki. Kera na to zachichotała, dopóki frontowe drzwi nie otworzyły się gwałtownie. Stanęła w nich Chloe, patrząc na nie. - Co to jest? – zapytała. - To nic… Chloe wyrwała papiery z ręki Amsel i szybko je przejrzała. - Och, cudownie. Wrócili. - Może powinnaś pozwolić Tessie albo któremuś ze Starszych Kruków zająć się… - Nie, nie. Nie potrzebuję żadnego łasicowatego prawnika Kruków, żeby się tym zajął, kiedy mogę zrobić to sama. - Nie masz terminu oddania książki? – zapytała Amsel, chwytając papiery i próbując wyciągnąć je z ręki Chloe. - Książka może poczekać! – warknęła Chloe, szarpnęła papiery i odeszła. - Mówi tak – zauważyła Annalisa – dopóki nie zadzwoni jej wydawca, żądając informacji na temat książki, a wtedy staje się całkowitym szaleńcem i wciąga nas wszystkie w swoją diabelną spiralę.

~ 57 ~

- Słyszałam to! – zawołała Chloe zanim zatrzasnęła drzwi gdzieś wewnątrz ogromnego domu. - Więc to nic nowego? – spytała Kera. - Nie – odparła Annalisa. – Bogacze mieszkający wokół chcą, żebyśmy stąd zniknęły. Nienawidzą nas. Maeve zsunęła swoje buty, zostawiając je przy frontowych drzwiach. - Twierdzą, że samą naszą obecnością obniżamy wartość ich domów. – Skierowała się do kuchni. – Myślę, że bardziej martwi ich zbyt wielu brązowych ludzi mieszkających w pobliżu ich domów za grube miliony dolarów. - To niesprawiedliwe – zawołała za nią Amsel, a potem powiedziała do Kery. – Mnie też nienawidzą. - Może są niezadowoleni, ponieważ myślą, że w ich sąsiedztwie mieszka banda uzależnionych od narkotyków. - Bogatych uzależnionych ćpunów. I nie jest tak, że mamy tu byle hołotę. - Czy słyszysz to, co mówisz? Amsel się roześmiała. - Tak. Oczywiście. Odeszła i Kera uświadomiła sobie, że Annalisa dawno już zniknęła, zostawiając po prostu Kerę stojącą samą… nic nierobiącą. I żeby być szczerym, to nic do robienia najbardziej ją martwiło. Więc Kera postanowiła to zmienić.

Katja “Kat” Rundstöm szczotkowała swojego konia i robiła, co mogła, żeby uniknąć jego skrzydeł. Uwielbiała Alfgeira i wychowywała go od czasu, gdy był na tyle duży, żeby odstawić go od boku matki na jego zbyt długich nogach. Ale potrafił być diabłem. I nie było niczego, co kochałby bardziej jak rozłożyć swoje skrzydła na nic niepodejrzewającego człowieka i przewrócić jego lub ją na ziemię. Potem odrzucał głowę i rżał. To nie było miłe. ~ 58 ~

- Hej, Kat! Koleżanka Walkiria podbiegła do Kat i Alfgeira. - Skrzydła – ostrzegła Kat i jej siostra z Klanu odskoczyła na czas, żeby uniknąć uderzenia. - Co za drań. Kat uśmiechnęła się. - Co jest? - Znasz tę dziewczynę, za którą chodził twój brat? Kat na chwilę zamknęła oczy. Jej brat był najsłodszym facetem, jakiego znała, ale miał jedną z najgorszych reputacji wśród Klanów. W przeciwieństwie do niektórych z nich, Ludvig Rundstöm zawsze był w stanie oddzielić swoje walczące ja od swojego codziennego ja. Te dwa światy po prostu nie krzyżowały się ze sobą. Nigdy. Więc mężczyzna, jakiego widzieli, niszczącego wszystko na swojej drodze na polu walki, nie był tym samym mężczyzną, który był bardzo zadurzony w pewnej małej dziewczynie z kawiarni. - Nie chodził za nią. - Myślałam, że on nienawidzi kawy. A tu proszę, każdego dnia chodził do kawiarni. - Toleruje kawę, a ona dawała mu niedźwiedzie pazury. - Wiesz dlaczego dawała mu niedźwiedzie pazury? Kat obróciła się, krzywiąc się trochę. - Nie. Dlaczego? - Ponieważ myślała, że jest schizofrenicznym bezdomnym weteranem i była dla niego po prostu naprawdę miła, ponieważ wygląda na to, że ona jest dobrym człowiekiem. I byłą Marine, więc, no wiesz, była lojalna dla swojego kolegi, jak sadzę. Kat skrzywiła się. - Jesteś pewna?

~ 59 ~

- Rolf właśnie mi powiedział. Pomiędzy śmiechem. - Lepiej pójdę sprawdzić, co z nim. – Podała koleżance Walkirii szczotkę. – Możesz dokończyć za mnie? - Czy uderzy mnie swoimi skrzydłami? - Jeśli nie będziesz poruszała się zbyt szybko. – Kat pocałowała konia w szyję zanim szepnęła mu do ucha. – Bądź miły. Kat wyszła ze stajni, kierując się prosto do małego domku swojego brata, jaki miał na posiadłości Kruków, kiedy usłyszała jak siostra z jej Klanu krzyknęła i obróciła się na czas, żeby zobaczyć jak przyjaciółka ląduje tyłkiem w kałuży błota. Przynajmniej miała nadzieję, że to było błoto. Kat spojrzała groźnie na konia. - Co z tobą jest nie tak? Alfgeir potrząsnął swoim dużym łbem, jego piękna czarna grzywa zafalowała i stuknąwszy przednim lewym kopytem o ziemię zarżał histerycznie. Wyraźnie się śmiał… Decydując się skupić na swoim zadziwiająco wrażliwym bracie, Kat szybko się okręciła i poszła prosto do domu brata. To był uroczy mały domek, który Starsi Kruków kazali wybudować specjalnie dla Viga, ponieważ był, jednym słowem, przerażający. Przerażał młodsze Kruki i niepokoił starsze. Ale potrzebowali go. Był jednym z ich najlepszych wojowników. No cóż, on i Stieg Engstrom. Ale Stieg był takim wytrawnym zrzędą o wszystko, że trochę mniej przerażał resztę Kruków. Vig, tak jak ich ojciec, nie był zbyt rozmowny. Był cichym myślicielem, który był zbudowany jak mała, groźnie wyglądająca góra. Ale był tak cholernie słodki. Uwielbiała swojego dużego brata. Od zawsze. A z upływem lat, stali się dla siebie wszystkim, kogo mieli. Chociaż Kat ledwie to pamiętała, zostali zabrani od ich rodziców, kiedy ona miała tylko pięć lat, a Vig osiem. To nie było niezwykłe. Większość Kruków i Walkirii było zabieranych od ich rodziców w młodym wieku, żeby mogli być wyszkoleni w Stary Sposób. Ale to, czym dzieci Rundstömów różniły się od innych to, że nie zostały po prostu zabrane ze sztokholmskich Kruków i Walkirii na szkolenie, ale zostały przetransportowane statkiem ze Szwecji do Ameryki. Czy jeszcze ~ 60 ~

zobaczyli swoich rodziców? Oczywiście. Kilka razy do roku, ale to nadal było traumatyczne przeżycie. Więc Kat miała Viga. Chronił ją, dbał, żeby trzymać ją w ramionach, kiedy się bała, nigdy nikomu nie pozwalał się jej czepiać. A jej pierwszy chłopak, kiedy miała szesnaście lat… Wciąż utykał od tego, co Vig mu zrobił, kiedy się dowiedział. Jako jej brat, Vig zajmował się dla Kat wszystkim, więc nigdy tak naprawdę nie czuła się samotna. Ale nie mogła tego samego powiedzieć o nim. Pewnie, zawsze była tu dla niego, ale była również jego małą siostrzyczką. W swojej głowie, to on miał ją chronić, a nie odwrotnie. W tych wczesnych latach, mocno się starał, żeby nie wyglądać na zbyt samotnego, zbyt smutnego, zbyt nie na miejscu. Nawet teraz, jeśli byś się przysłuchał, wciąż mogłeś usłyszeć akcent w jego angielskim. Nie miał telewizora – uważał, że tylko ogłupia i niszczy ludzkie umysły. Nie grał w gry video, tylko w szachy. Lubił gry w karty, ale tylko dlatego, że jego twarz była nieczytelna. To czyniło z niego świetnego gracza w pokera. Dużo czytał, ale przeważnie mroczne książki. Im mroczniejsze tym lepsze. Oczywiście, chodził przez te lata na randki, ale żadna dziewczyna, jak myślała Kat, nie była wystarczająco dobra dla jej dużego brata. Dużo z tych dziewczyn było Gotkami, którym podobał się niebezpieczny wygląd Viga, nawet jeśli tego nie rozumiały. Nie rozumiały go i, z tego, co Kat wiedziała, żadna z nich nawet tak naprawdę się nie starała. A potem Kat zaczęła słyszeć plotki, że Vig zadurzył się w dziewczynie w jakiejś kawiarni w LA. Kawiarni, która była Vigowi nie po drodze, ale wciąż chodził tam każdego dnia z rana na niedźwiedzie pazury i kawę. Tylko po to, żeby ją zobaczyć. I, znając brata, by zebrać odwagę i umówić się z nią. Większość dziewczyn, tych dziwnych, te Gotki, same go zapraszały, więc Vig nigdy nie musiał się zbytnio starać. Ale ta dziewczyna najwyraźniej była inna od pozostałych. Przynajmniej Kat miała taką nadzieję. Jej brat zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Najlepsze. Potem, dwa dni temu, usłyszała, że dziewczyna nie tylko została zamordowana, co było dziwne i dość tragiczne… ale że została sprowadzona z powrotem, jako Wrona. Wrona.

~ 61 ~

To się nie stało przez przypadek. I Kat wiedziała bez pytania, że Vig musiał dołożyć do tego rękę. Ruch, który nie przyczyni mu przyjaciół wśród Kruków i innych Klanów – nikt tak naprawdę nie lubił Wron – ale mógł również wpaść w kłopoty z Odynem. Jeśli Vig czegoś potrzebował, szedł do Odyna. Zawsze. Ale Kat wiedziała, dlaczego Vig zwrócił się do Skuld. Bo nawet, jeśli pochodzenie dziewczyny mogłoby zostać wyśledzone aż do brzegów Norwegii, to Odyn nie miałby z niej pożytku. Więc jej brat musiał wymyślić inny plan, kiedy dziewczyna brała swój ostatni oddech. Skuld była jego jedyną szansą i chwycił się jej. Kat otworzyła nigdy niezamknięte drzwi do domu brata i weszła do salonu. Tam znalazła Stiega Engstroma i Siggy Kaspersena siedzących na kanapie brata, grających w grę video na olbrzymim telewizorze. - Skąd, do diabła, żeście to wzięli? – spytała ostro wskazując na telewizor. - Kupiliśmy mu. - Mój brat nie chce telewizora ani gier video. On czyta… w dziewięciu różnych językach. - Taa – odparł Stieg. – To tak naprawdę nas nie przekonuje. - Nie przekonuje… – Kat urwała. Nie mogła pakować się w to z tymi idiotami. Vig mógł nie mieć nic przeciwko, żeby jego bracia Kruki spotykali się u niego w domu, ponieważ jak większość mężczyzn, potrafił tolerować to, że inni mężczyźni go wykorzystywali. Ale Kat była kobietą i, co ważniejsze, Walkirią. Nie miała do tego cierpliwości. - Wynocha – rozkazała. - Okej, okej – powiedział Siggy. – Pozwól nam tylko dokończyć grę. Kopiemy tyłek jakiemuś dziesięciolatkowi na Tajwanie. To całkiem zabawne. Zdegustowana, Kat pochyliła się nad kanapą i potarła o siebie ręce. - Więc który z was chce, jako pierwszy tracić do Walhalli? Jestem pewna, że Odyn będzie bardziej niż szczęśliwy mieć was obu teraz niż później. Obaj idioci zerwali się z kanapy i wybiegli przez drzwi.

~ 62 ~

Kat wyłączyła telewizor i ruszyła do sypialni brata. Leżał twarzą do dołu na królewskich rozmiarów łóżku, z poduszką na jego głowie. To była jego słaba próba zamknięcia się na wszystko. Taa. Niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniały. Kat wdrapała się na łóżko i usiadła na plecach brata. - Nie chcę o tym rozmawiać – powiedział do niej. Okej, był naprawdę zmartwiony. Mogła to stwierdzić z tego, że odezwał się do niej po szwecku. Rozmawiali w tym języku tylko wtedy, gdy ich rodzice przyjeżdżali z wizytą, albo kiedy chcieli obgadać ludzi tak, żeby o tym nie wiedzieli. To było niegrzeczne, ale Kat to uwielbiała. Uwielbiała to, że jej brat był Krukiem i że ona była Walkirią. Uwielbiała to, że w prostej linii pochodzili od bogów. Uwielbiała swoje życie. I chociaż nadal tęskniła za swoją ojczyzną i dorastaniem bez rodziców, nie tęskniła za zimami w Szwecji. Nic nie cieszyło jej bardziej jak noszenie skąpych szortów i wyciętych koszulek w środku lutego w LA. Najlepsza. Rzecz. Zawsze. - No, duży bracie. Wiesz, że musisz mi wszystko powiedzieć, żebym mogła… - Naśmiewać się ze mnie? - Tak, ale również, żebyś poczuł się lepiej. Nie lubię, kiedy mój duży brat jest zmartwiony. - Ona myśli, że jestem psychiczny. - Ta dziewczyna, którą nachodziłeś? - Nie nachodziłem jej. Po prostu lubiłem jej niedźwiedzie pazury. Kat skrzywiła się. Głośno wypowiedziane słowa brzmiały jakoś dziwnie. - Ale pamiętała cię? - Przytuliła mnie, kiedy mnie zobaczyła i powiedziała dziękuję. - Przytuliła! – Poklepała jego plecy okryte koszulką. – To dobrze!

~ 63 ~

- Uściskiem, który mówił dziękuję za uratowanie mi życia. Nie uściskiem Chcę twoich skrzydlatych dzieci. - Achhh, skarbie. Po pierwsze, oboje wiemy, że Odyn nie pozwoli ci mieć skrzydlatych dzieci z nikim, kogo przodkowie nie plądrowali i nie gwałcili, tak jak mieli to robić. A po drugie… uścisk to uścisk. To jest punkt wyjścia. Zawsze jesteś takim cholernym pesymistą! - Ta kobieta myśli, że mam uraz mózgu związany z schizofrenią. Nawet nie jestem pewny, czy to jest właściwy termin, ale w zasadzie myśli, że to mam. - Jeśli pozwolisz mi i Walkiriom obciąć te włosy i zająć się twoją brodą… - Nie. - Przecież wiesz, że dziewczyny będą delikatne. - Walkirie nie znają znaczenia tego słowa, a ja lubię moją brodę. I moje włosy. - To dobrze, ale ponieważ to nie jest osiemnasty wiek, musisz się spodziewać, że ludzie czasami będą myśleli, że jesteś szalony. - Co to znaczy? - Pamiętasz jak ta babka od obsady miesiącami próbowała zatrudnić cię do tego wysokobudżetowego filmu o Wikingach? Goniła za tobą po całym mieście, próbując zmusić cię do podpisania, oferując ci sześciocyfrowy kontrakt i twoją prywatną przyczepę za odegranie faceta, który nie robił nic więcej jak tylko stał za prowadzącym aktorem udającym Wikinga? Zamierzała nawet zmusić producentów, żeby pomogli ci dostać się do związku aktorów. Po prostu dlatego, że wyglądałeś dokładnie jak Wiking, jakiego potrzebowała do ich filmu. - Ponieważ jestem Wikingiem. - Tak, ale… - Tak jak ty. - Wiem. - Oraz mama i tata.

~ 64 ~

Kat policzyła do pięciu. Przy niektórych innych Krukach musiała liczyć do dziesięciu, ale przy bracie, była w stanie uspokoić się przy pięciu. - Pięć. To, co mam na myśli to, że jeśli zamierzasz wędrować po Południowej Kalifornii, wyglądając jak uciekinier z fabryki Wikingów, to bądź przygotowany, że pewne rzeczy zostaną ci przypisane. Vig warknął i mocniej wcisnął twarz w materac. - Posłuchaj, zamiast być z tego powodu przygnębionym, musisz zobaczyć pozytywne strony. - Jakie pozytywne strony? - Teraz ona wie, że nie jesteś chory umysłowo, co znaczy, że potrzebujesz małej naprawy. Kobiety kochają naprawiać. Pamiętasz tego faceta, z którym chodziłam przez trzy lata? Tego, w którego rzuciłeś toporem? - Nienawidziłem go. - Przerabiał stare domy. To dlatego ciągnęłam to tak długo. Myślałam sobie, Potrafię zmienić tego faceta. Nie potrafiłam, ponieważ był dupkiem… - To dlatego rzuciłem toporem w jego głowę. - … ale wciąż próbowałam. - Ale ze mną wszystko jest w porządku. Lubię siebie. - Oczywiście, że tak. - Wiem, co oznacza ten ton, kiedy mama używa go na tacie, i wiem, co oznacza, kiedy używasz go na mnie. - Mama i ja nie wiemy, co masz na myśli. Ale… - Nie, Katja. Nie mam zamiaru iść do niej, jakbym był jakimś żałosnym mężczyzną szukającym kobiety do robienia mu prania i żeby uczyła go jak nie straszyć ludzi. Zwłaszcza, że lubię straszyć ludzi. - Okej. Dość uczciwe. A co powiesz na to, żebyś jej pomógł? Poduszka przesunęła się trochę i jedno czarne oko zerknęło na nią. ~ 65 ~

- Co masz na myśli? - Słuchaj, wszyscy wiemy, jak działają Wrony. Wrzucą tę dziewczynę do dołka i pozwolą jej utonąć albo popłynąć na własną rękę. Ty i ja… od urodzenia wychowywano nas na Kruka i Walkirię. Ją nie. Powiedziałeś, że jest byłą wojskową, a wojsko Stanów Zjednoczonych wyjaśnia całe to gówno swoim ludziom. To nie jest, Zrozum to i powodzenia, ponieważ to jest Sposób Wikingów. Ale tak działają Wrony. Wrony, które dobrze sobą radzą zostając w ich Klanie i prosperując. A te, które nie… słyszałam, że wysyłają je gdzieś do Arizony, żeby obcować z magicznymi kamieniami czy czymś takim. To nie działa dobrze na nikogo, kto jest dawnym wojskowym. - Byłym. - Co? - Ona była w Marines. A słyszałem jak mówiła, że nigdy nie zostajesz dawnym Marine. Jesteś byłym Marine. Ponieważ jak już zostaniesz Marine, to zawsze jesteś Marine. Kat westchnęła. - I nie sądzisz, że dziewczyna, która mówi to ludziom podczas nalewania kawy, nie będzie potrzebowała pomocy z tymi Wronami? Poważnie? - Nie wiem. Sprawy są bardzo napięte z Wronami, od kiedy sfinalizowano rozwód Josefa z Chloe. Chociaż prawdopodobnie to ma wiele wspólnego z nakazami ochrony, jakie mają przeciwko sobie. - Daj spokój, braciszku. Nigdy nie pozwalałeś, żeby takie drobiazgi jak zasady, przepisy i prawo konstytucyjne USA powstrzymały cię od dostania tego, czego chcesz. Więc dlaczego pozwalasz Wronom, które nas nienawidzą, a Krukom nienawidzącym ich, powstrzymać cię w tej chwili? Odsunął poduszkę i oparł policzek na pięści. - Wydaje się być trochę zagubiona. - Oczywiście, że jest zagubiona. – Kat poklepała jego plecy. – Kogo Wrony wyznaczyły na jej opiekunkę? Vig skrzywił się lekko.

~ 66 ~

- Przyszła tu z Erin, Annalisą i Maeve. - Biedna dziewczyna. Teraz musisz jej pomóc. - Nie są takie złe. – Kat patrzyła na brata aż skinął głową. – No dobra. Dobra. Rozumiem. Kat zeskoczyła z pleców brata, złapała jego przedramię i pociągnęła go na jego duże stopy. - Musisz pomóc tej dziewczynie. - A co, jeśli nie zechce mojej pomocy? - Dałeś jej nowe życie, a kiedy ponownie cię zobaczyła, przytuliła cię. Wierz mi, to nie jest dziewczyna, która zapomina o długu. Po pierwsze, będzie kręciła się koło ciebie, zastanawiając się jak spłacić ten dług, a wtedy przymilisz się na swój sposób. - Nie chcę się przymilać. - Nie ma nic wstydliwego w przymilaniu się. - Naprawdę? Ponieważ czuję, że powinno to być trochę wstydliwe.

~ 67 ~

Rozdział 5 Kera przebrała się czyste dżinsowe szorty, które znalazła w szafie w swojej sypialni i czystą koszulkę. Postanowiła nie zakładać tenisówek, ponieważ, kiedy tylko mogła, zwykle chodziła boso. Wyszła na korytarz, gwizdnęła i po kilku sekundach, po schodach, prosto do boku Kery przybiegła Brodie. Ukucnąwszy, Kera podrapała Brodie za uszami i po szyi, pozwalając pitbullowi polizać swoją twarz. To było obrzydliwe, ale Brodie uwielbiała lizać twarze. - Chodźmy poodkrywać – powiedziała do psa. I razem wyruszyły. Dom był… oszałamiający. Z początku, patrząc na wyszukaną drewno- i metaloplastykę i wielkość tego miejsca, Kera po prostu założyła, że wszystko będzie tu podobnie wyszukane. Myliła się. Meble były duże, komfortowe i stylowe. Przez około trzy miesiące po tym jak wyszła z wojska, Kera pracowała, jako dostawca mebli w szykownym sklepie meblowym w Beverly Hills i nauczyła się, co to jest jakość. I chociaż nic tutaj nie było ostentacyjne, to było niezwykle drogie. Mimo to, było tu odczucie komfortu, które Kera lubiła. Zatrzymała się i na chybił trafił otworzyła podwójne drzwi. Cofnęła się i zapatrzyła na rzędy kosmetyków do makijażu, balsamów, toników i produktów do włosów poustawianych od podłogi do sufitu. Wszystkie z tą samą markową nazwą. June Beauty. - Potrzebujesz czegoś, skarbie? – zapytała zza niej Annalisa. - Po prostu patrzę. - Bierz, co potrzebujesz. To wszystko jest dla dziewczyn. - June Beauty jest trochę poza moim poziomem cenowym. - Jest droga. Ćwierć uncji kremu pod oczy to tyle samo, co uncja złota. - Co za idiota płaci takie pieniądze za krem pod oczy?

~ 68 ~

- Bogaty idiota. A Junie kocha ich za tę skazę. - Junie? Masz na myśli Mitzi June właścicielkę June Beauty i byłą supermodelkę? - Tę samą. Jest siostrą Wroną, lojalną względem Skuld aż do nadejścia Ragnarok. Do tego ma wredne tylne kopnięcie. W każdym razie – mówiła dalej Annalisa – wszystko w tej szafie możesz sobie wziąć. Czy Erin pokazała ci już wszystko? - Żartujesz, prawda? - Chodź. Oprowadzę cię. Przedstawię cię innym. I Paulę. - Kim jest Paula? - Suką od pieniędzy Wron. Ona jest bardzo ważna i musisz ją poznać. – Annalisa zarzuciła ramię wokół Kery. – A więc – kontynuowała, gdy ruszyły – opowiedz mi o swojej matce. - Dlaczego? - To dużo mi mówi o osobie – oznajmiła była socjopatka i psycholog sądowy. - Och. No cóż… nie. Annalisa uśmiechnęła się. - Interesujące.

- To jest nasz salon gier – oświadczyła Annalisa, gdy zaprowadziła Kerę do pokoju wypełnionego kobietami. Były tu trzy wielkie, płaskie telewizory. Na jednej leciała hiszpańskojęzyczna opera mydlana, na pozostałych dwóch gry video. Kobiety wylegujące się na kanapach i fotelach były w środku różnych zadań. Niektóre czytały coś, co wyglądało na skrypty, inne miały robione lub robiły manikiur i pedikiur, a przynajmniej osiem mordowało inne w grach video. - Hej, wszyscy! – zawołała Annalisa, jej ramię było zarzucone wokół barków Kery. – To jest nowa dziewczyna. Ona jest w mojej grupie, jest byłą Marine, która mówi, że opuściła wojsko, ponieważ chciała dać szansę sektorowi prywatnemu, chociaż naprawdę myślę, że to była utrata miłości mężczyzny. – Zamilkła, rozejrzała się, a potem dodała. – Albo bardzo muskularnej kobiety.

~ 69 ~

- Kera – westchnęła. – Na imię mam Kera. Nowa dziewczyna brzmi, jakbym była ostatnią dziewicą w burdelu. Kobiety, wszystkie niczym jedna, zatrzymały się w tym, co robiły i obejrzały się, żeby spojrzeć na Kerę. Wpatrywały się w nią przez chwilę, mrugając oczami, z twarzami bez wyrazu. W pewnym sensie, naprawdę przypominały wrony obserwujące Kerę ze słupów oświetleniowych w jej starej dzielnicy. Po tym jak przyglądały się Kerze przez kilka sekund, wróciły do tego, co robiły i, jak jedna, powiedziały. - Cześć, nowa dziewczyno. Kera chciała zapytać, czy to było zaplanowane, ale Annalisa wyprowadziła ją z pokoju na korytarz. Gdy mijały kilka innych Wron, ubranych w krótkie koszulki odsłaniające ich brzuchy, najciaśniejsze spodnie dresowe, jakie Kera kiedykolwiek widziała i buty do biegania, Annalisa zatrzymała się, żeby je przedstawić. Ale poza przelotnym cześć, szły dalej i nie okazywały zainteresowania w poznaniu Kery. Jednak, kiedy przeszły, dwie kobiety zatrzymały się i okręciły. - O, mój Boże! Spójrz na tego słodkiego pieska! – zapiszczała jedna z nich. Jej głos był tak wysoki, że Kera aż się skrzywiła. – O, mój Boże! – powiedziała jeszcze raz, tym razem wchodząc w jeszcze wyższy ton i podbiegła do Brodie. Uklękła i zaczęła pieścić psa Kery. – Jesteś taka słodka! Jesteś najsłodsza! Jakie masz imię? – powiedziała głosem, jaki używasz do dziecka. – Jak masz na imię? Musisz mieć śliczne imię! Założę się, że to najsłodsze imię! Druga Wrona spojrzała na Kerę i w końcu zapytała. - No cóż… jak ma na imię? – Kera poczuła jak oko drgnęło jej na ton kobiety. Był jednocześnie nieznośnie wyniosły i irytujący. - Brodie Hawaii. - Wiedziałam! – zapiszczała ta klęcząca obok Brodie. – Wiedziałam, że masz słodkie imię! Jesteś po prostu najsłodsza na świecie! Pozwoliwszy Brodie polizać się po twarzy, kobieta zapytała. - Czy ona może pójść z nami pobiegać? - Nie.

~ 70 ~

To było tak, jakby na to jedno jej słowo cały świat się zatrzymał. Trzy kobiety skupiły się na Kerze, ich usta otworzyły się zszokowane. Potem Kera zdała sobie sprawę, że Brodie też się w nią wpatruje. Tak, jakby pies nie mógł uwierzyć, że powiedziała im nie. Dobry Boże, co się stało? Czując presję, Kera szybko wyjaśniła. - Ona nie ma smyczy ani obroży, a ja nie czuję się komfortowo pozwalając jej… - Och, nie ma problemu. – Kobieta wstała, uśmiechając się. – Zdobędziemy dla niej wszystko, co potrzebuje. - Ja… - Chciałabyś, Brodie Hawaii? – zapytała psa. Psa. – Chciałabyś iść z nami i dostać śliczną, nową obrożę i smycz i pyszności? Chcesz trochę pyszności? - Wolałabym, żebym to ja wybierała jej… - Proszę? – błagała kobieta. – Proszę? Obiecujemy, że dobrze się nią zajmiemy. Nie pozwolimy, żeby coś jej się stało. I jest takie wspaniałe miejsce, gdzie sprzedają najlepsze rzeczy dla psów. - Ona nie potrzebuje… - Dziękuję! – zawołała radośnie kobieta, chwytając Kerę w niedźwiedzi uścisk. – Chodź, Brodie! Będziemy się dobrze bawić! Odeszła, a pies Kery podążył za nią. Bez pytania. Nawet nie oglądając się na Kerę z Tak będzie dobrze, mamusiu? Po prostu pobiegła za kobietą z wysokim głosem. Może to było to. Głos kobiety był tak drażniący i wysoki, że psy były zmuszone za nim podążać. Druga kobieta patrzyła przez chwilę na Kerę i zapytała. - Planujesz zająć się aktorstwem? Kera potrząsnęła głową, niezbyt pewna, dlaczego kobieta o to pyta. - Nie. - Taa. Nie odrzucałabym tego. Masz wspaniały, egzotyczny wygląd, który prawdopodobnie może dać ci pracę w klipach rapera. A te uda, kochana. – ~ 71 ~

Wyszczerzyła zęby w grymasie, przez który Kera poczuła się trochę obrażona. – Tak chyba będzie najlepiej – dokończyła szeptem. A potem pospieszyła za przyjaciółką, która ukradła Kerze psa. Kera obróciła się i wpatrzyła się w Annalisę, dopóki ta nie powiedziała. - Może teraz zaprowadzę cię do Pauli, żebyś mogła ruszyć sprawę pieniędzy. Ten proces może być czasochłonny. - Te dwie kobiety zabrały mojego psa… i obraziły moje uda. - To są kierowniczki obsady. Oto dlaczego. Kera zrobiła krok w tył. - A co to, do cholery, ma z tym wspólnego? - To dlatego zapytały, czy chcesz grać. Przychodzi tu wielu początkujących i to właśnie chcą robić w swoim drugim życiu. Stać się aktorami. A niektórzy z nich myślą, że mogą mieć wygląd do nowego filmu akcji kręconego w śródmieściu LA, ale tak naprawdę nie mają. - Nie chcę być aktorką. Annalisa wzruszyła ramionami. - Zatem, w czym problem? - Nie chcę, żeby ktokolwiek obrażał moje uda, jednocześnie kradnąc mojego psa. - Informują cię o tym teraz, żebyś nie musiała usłyszeć tego od jakiegoś innego kierownika obsady, który nie będzie miał dość czasu, żeby być tak miłym. - One nie były miłe. - Oczywiście, że były bardzo miłe. Nie powiedziały słowa o twoim kwadratowym ciele. - Moim kwadratowym… co? - Nie martw się tym. To nic wielkiego. - Ale one ukradły mojego psa! - Oddadzą go z powrotem. Zawsze jesteś tak nieufna?

~ 72 ~

- Tak. - Interesujące.

- Na imię mi Paula – powiedziała do Kery starsza kobieta, gdy usiadła za dużym, mahoniowym biurkiem. Miała długie siwe włosy, które związała na plecach w warkocz i mały tatuaż pod okiem, który sugerował, że spędziła trochę czasu w więzieniu. – Zajmuję się codziennymi sprawami Wron. Kera usiadła po drugiej stronie biurka. Biuro było duże, ale zapchane aż po sufit pudłami wypełnionymi – jak przypuszczała Kera – papierami. To było jak zostanie uwięzionym w domu osoby-chomika. - A więc – zaczęła Paula – jak się wpasowałaś? - No cóż… - Świetnie. A teraz, odzyskaliśmy twój plecak z kawiarni. Nie pytaj jak – mówiła dalej Paula, rzucając na biurko czarny plecak. – Wciąż tam jest twoje ID, karty kredytowe i inne rzeczy. Również trochę kasy. - Przejrzałaś mój plecak? - Tak. By zobaczyć, co potrzebujesz, a wyraźnie potrzebujesz dużo. – Otworzyła teczkę i wyciągnęła papiery. – Tu są informacje o twoim koncie bankowym w Malibu Central. Znajduje się osiem kilometrów stąd, tuż przy centrum handlowym. Jest po części własnością Wron, a po części finansowany przez system bankowy. Idą tam wszystkie amerykańskie pieniądze Wron, więc nie musimy martwić się ich utratą w razie jakichkolwiek problemów banku federalnego. Do tego, jesteśmy połączone z bankami szwajcarskimi Wron, więc jesteśmy również kryci międzynarodowo. Masz swój własny rachunek. Tu jest karta debetowa i kredytowa. W tych papierach są twoje hasła i numery PIN. Proszę nie noś tego przy sobie, tak jak robią to niektóre nasze siostry. Są przerażone, kiedy je tracą i wszystko musimy zmieniać. To jest jak ból w tyłku - więc nie rób tego. A ponieważ wydajesz się być typem paranoiczki… - Nie jestem para… - … powiem ci wprost, że Wrony nie będą zaglądać ci, co masz na koncie ani wtrącać się w twoje sprawy, dopóki sama nie będziesz chciała.

~ 73 ~

Kera spojrzała na położne przed nią papiery, spojrzała ponownie na kobietę, a potem natychmiast znowu spojrzała na papiery. - Sądzę, że tu jest błąd – powiedziała Kera, wskazując na papiery. - Błąd? – zapytała kobieta, jej uwaga skupiła się na ekranie komputera. – Ja nie popełniam błędów. Nie tam, gdzie chodzi o pieniądze. To dlatego pracowałam dla rosyjskiej mafii przez więcej niż dwanaście lat. A teraz, dostałaś już swoją broń, prawda? Od Ludviga Rundstöma? Jeśli z jakiegoś powodu nie chcesz z nim pracować, są inni kowale, z którymi współpracujemy. Ale muszę przyznać, że on jest jednym z najlepszych. Ale jeśli dostałaś już od niego swoją broń, powiedz mi, żebym mogła mu zapłacić. Zapomina o wystawianiu faktur, a potem sześć miesięcy później mamy tu bandę Walkirii, prowadzoną przez tę jego siostrę, krzyczące, że próbujemy go oszukać. To jest ból w tyłku. Nie chcę się z tym mierzyć. - Tak. Dał mi moją broń. - Świetnie. W takim razie przekażę mu dzisiaj te pieniądze. - Ale czekaj… Paula w końcu spojrzała na nią. - Co? - Ja nie… – Kera potrząsnęła głową, wskazując na papiery. – Tu jest napisane, że na rachunku mam siedemdziesiąt pięć tysięcy. To nie może być moje konto. - Oczywiście, że to jest twoje konto. Czyje to miałoby być konto? - Kogoś, kto naprawdę ma siedemdziesiąt pięć tysięcy na swoje nazwisko. Nie ja. - Cóż, teraz masz. - Nie rozumiem. - Wyposażamy każdą Wronę w jej własną kasę. – Paula obróciła się na fotelu, a potem spojrzała prosto na Kerę. – Każda Wrona zjawia się tutaj w inny sposób. To znaczy, wszystkie umarłyśmy, żeby tu się dostać, ale niektórym dajemy nowe życie i tożsamość. Na przykład, mamy dziewczynę, która pracowała z CIA. Kiedy umarła, nie chciała wracać do CIA, więc jej ciała nigdy nie odnaleziono, że tak powiem, i Padma Shakofski… - Padma Shakofski? ~ 74 ~

- Jest pół Indianką, pół Polką. Dużo o tym usłyszysz, kiedy poznasz Wrony. Jest po części tym, po części tamtym. Jako ktoś o mieszanym pochodzeniu, Kera musiała zapytać. - Dlaczego to jest coś, co musi być wskazane? - Po prostu się do tego przyzwyczaj. W każdym razie, jej ciało nie zostało nigdy odnalezione i narodziła się Padma Shakofski. A ponieważ zostawiła wszystko za sobą, musiałyśmy dać jej wszystko, co potrzebowała, żeby zacząć od początku. Teraz ty, oczywiście, jesteś nikim… - Przepraszam, ale… - … i twoje ciało zostało zabrane przez Skuld zanim ktokolwiek je znalazł, na przykład gliniarze. Albo śmieciarz. Więc zatrzymasz swoje nazwisko i powiązania z poprzedniego życia. Ale nadal nic nie masz, więc musimy dać ci na początek dość silną podstawę. - Cóż… czy muszę płacić za czynsz albo coś takiego? - Dlaczego miałabyś płacić czynsz w Domu Ptaków? - Okej, ale… czy będę pracowała dla kliniki odwykowej czy… - To zależy od ciebie. Umm, twoim liderem grupy jest Tessa, prawda? Ona pracuje dla Wielkiego Kroku. Zarządza całym personelem medycznym w tej lokalizacji. Uwielbia swoją pracę i zarabia na czysto dobrze w okolicy sześciu cyfr. Jeśli chcesz, możesz pójść do jednej z klinik i zobaczyć, czy to jest to, co chcesz robić. Albo możesz wrócić do szkoły. Zapłacimy za to. - Zapłacicie za to? W takim razie, co mam robić z tymi wszystkimi pieniędzmi? - Kup sobie szafę. Zainwestuj w obligacje. Kup robota. Jedna z dziewczyn kupiła sobie robota. - Ro-robota? - Pewnie. To jest jakaś opcja. – Kiedy Kera tylko wpatrywała się w nią, Wrona zapytała. – Wątpię, żebyś planowała spędzić resztę swojego życia w kawiarni, prawda? Więc, co zamierzasz robić? - Zapisać się z powrotem do Marines.

~ 75 ~

- No cóż, nie możesz tego już zrobić. - Nie mogę? – Ponieważ Kera gotowa była wrócić biegiem do Marines, jakby gonił ją sam diabeł. - Ponieważ jest prawdopodobne, że możesz zostać ponownie wysłana do Afgan-cośtam… - Afganistanu. - Taa. Racja. Pojedziesz do Afganistanu, a będziesz musiała przylatywać tu z powrotem każdej nocy, by wykonać zadanie, a potem znowu tam wrócić i przylecieć tu jeszcze raz. Nawet jeśli złapiesz dobry wiatr w ogon, to wciąż będzie dużo podróżowania. - Oczywiście, że będzie – powiedziała beznamiętnie Kera. - Ale musi być coś, co zawsze w tajemnicy chciałaś robić. Może aktorstwo? – Nagle zmierzyła Kerę, a jej oczy skupiły się na jej nogach. – Twoje nogi są do tego trochę za krótkie, więc może w podkładzie głosowym. - Okej, dość – powiedziała Kera wstając, nie chcąc znowu odbywać tej szczególnej rozmowy. – Dziękuję. Zebrała wszystkie swoje papiery, plecak i ruszyła do drzwi. Tam się zatrzymała i obróciła do Pauli. Kobieta już skupiła się na swoim komputerze, a Kera została natychmiast zapomniana. - Um… przepraszam? - Co? – zapytała Paula. Tym razem nawet nie spojrzała na Kerę. - Macie materiały biurowe? Paula spojrzała na nią. - Możemy dać ci biuro. Chcesz biuro? - Nie. Ja nie… – Kera potrząsnęła głową. – Po prostu potrzebuję materiały. Długopisy. Zeszyty. Tego rodzaju rzeczy. - Pewnie. Druga szafa na lewo na tym korytarzu. - Świetnie. Dzięki.

~ 76 ~

- Tylko daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie. Kera znowu się zatrzymała. - Zmienię zdanie w czym? - Jeśli będziesz potrzebowała biura. Kera podrapała się po głowie i w końcu zapytała. - Co? Paula ponownie rozparła się w fotelu. - Posłuchaj, dzieciaku, musisz coś zrobić ze swoim życiem. Nie możesz siedzieć przez cały dzień i nic nie robić. - Właśnie widziałam pokój pełen absolutnie nic nie robiących kobiet. - One wszystkie są aktorkami i modelkami. Czekają na telefony i oferty pracy. Ale z twoimi udami… - Tak! Wiem! - Więc musisz znaleźć sobie coś do roboty. Może kiedy byłaś dzieckiem chciałaś być lekarzem albo prawnikiem. Więc bądź lekarzem albo prawnikiem. Nic nas to nie obchodzi. Zapłacimy za to. Wszystko, co musisz robić, to pomóc siostrze Wronie, kiedy tego potrzebuje i bądź tutaj na swoje nocne zadania. - A kiedy będę spała? - Wrony potrzebują dwie do czterech godzin snu. Najwyżej. A to, co mówię to, że świat stoi przed tobą otworem. Więc wyjdź już ze swojej pierdolonej skorupy. - Dopiero, co tu przyszłam! Paula przewróciła oczami i wróciła do komputera. - Jakby to była wymówka. Wkurzona, Kera wyszła z biura, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez kilka minut stała na środku korytarza, jej umysł wirował w kółko, niepokój podkradł się do niej niczym złośliwy kot.

~ 77 ~

Nagle Kerę naszła myśl, że nie ma kontroli. Ani nad życiem. Ani nad swoją sytuacją. Nad niczym. I wtedy świadomość doprowadziła do uświadomienia, że zaraz będzie miała jeden ze swoich ataków paniki. Niechętna, żeby tak się stało, Kera zrobiła to, co robiła naturalnie. Co robiła przez dziesięć lat, kiedy była w Marines. Czym groziła Amsel. Musiała się zorganizować.

~ 78 ~

Rozdział 6 Erin radośnie wylegiwała się nad basenem, jej ciało posmarowane było balsamem o największym filtrze, jaki mogła znaleźć na rynku, a dwa olbrzymie parasole chroniły ją przed ostrymi promieniami słońca LA. Na przyszły tydzień ustawiła harmonogram w swoim salonie, żeby mogła pracować z nową dziewczyną, a ponieważ nowa dziewczyna… coś tam robiła, postanowiła się odprężyć. Erin uwielbiała się relaksować. I była w tym naprawdę dobra. Jeszcze lepiej, nie była jedyną, która się relaksowała. Trzy dziewczyny z jej grupy również odprężały się nad basenem. Leigh była malarką i to naprawdę dobrą. Niedługo w Santa Monica miała mieć wystawę, co znaczyło, że robiła, co mogła, by to odwlec, odkąd właściciel galerii nazwał ją nerwuską. Po tym Leigh w trzy tygodnie namalowała najbardziej niesamowite obrazy zamiast wykorzystać dwa lata, jakie pierwotnie miała. Maeve, przekonana, że umiera, mierzyła swoją temperaturę w dziesięciominutowych odstępach i notowała najmniejsze zmiany w swoim laptopie. Laikowi mogło się wydawać, że Maeve nic nie robi, ale tak naprawdę robiła. Ponieważ Maeve posiadała i prowadziła blog medyczny, który śledził śmiertelne choroby na całym świecie, a jej strona była ogromna. Absolutnie olbrzymia. Dzięki swojej stronie również zarabiała fortunę, chociaż Erin tak naprawdę nie wiedziała jak to działało. Ale Maeve była bogata i wykorzystała te pieniądze, żeby zbudować medyczną fortecę jakieś szesnaście kilometrów za Malibu. Tam gromadziła wszystkie rodzaje lekarstw i najnowszy medyczny sprzęt w pokoju-schronie pod domem. Plotka głosiła, że miała najnowszy rezonans magnetyczny. Z pieniędzy, które zarobiła na swoim blogu. Cała sprawa była dziwna, ale na dziwny sposób Maeve, naprawdę była szczęśliwa. Niezrównoważona i klinicznie zdiagnozowana hipochondryczka, przekonana, że w ciągu następnych dwudziestu lat zombie przejmą władzę nad światem… ale szczęśliwa. Alessandra Esporza pochodziła z bogatej rodziny i wciąż miała dostęp do ich pieniędzy, mimo swojej śmierci sześć lat temu. Ale jak większość Wron, ona również nie osiadła na laurach i nic nie robiła. Trzy lata temu, z pomocą kilku Wron, kupiła hiszpańskojęzyczną stację telewizyjną i zaczęła produkować meksykańskie opery ~ 79 ~

mydlane. Stały się tak popularne w Stanach, Meksyku i Centralnej Ameryce, że Alessandra pojawiła się na okładce magazynu Fortune, jako nowa twarz telewizji. Była jedną z tych potężnych agentów w branży, o której większość Hollywood nic nie wiedziała. Oczywiście, w tej chwili była na telefonie ze swoim chłopakiem, który mieszkał w Niemczech. Byli w jednym z tych ich kłótliwych momentów, co znaczyło, że Alessandra krzyczała na niego po hiszpańsku, a on odkrzykiwał do niej po niemiecku. Ale… znowu… Alessandra wydawała się być szczęśliwa, więc kim była Erin, żeby to kwestionować? Poza tym, Erin w tej chwili musiała radzić sobie z większymi problemami. Na przykład nową dziewczyną. Byłe wojskowe typy potrafiły być bólem w tyłku. Byli przyzwyczajeni, żeby wszystko wyjaśniać im w szczegółach. Zazwyczaj na piśmie. Mówiono im jak należy wszystko robić, w tym składać ubrania, sprzątać swoje kwatery, nawet jakie nosić włosy. Wrony nic z tego nie robiły. Miały rodzaj munduru, kiedy szły na polowanie, ale nawet wtedy to był wolny osobisty styl. Jedna z Wron miała narysowane na swoich dżinsach logo Hello Kitty. Inna, zamiast wyciętej na plecach koszulki, żeby jej skrzydła nie były ściśnięte, nosiła pełny T-shirt z wyciętymi otworami na plecach, żeby jej skrzydła mogły wyjść. A przynajmniej trzy Wrony na swoje polowania nosiły designerskie buty na piętnastocentymetrowych obcasach. Tak więc Wrony nosiły to, w czym czuły się komfortowo. Była tylko jedna twarda i stała zasada wśród Wron: Nigdy nie zdradzisz siostry Wrony. Nigdy. Erin nie wątpiła w lojalność nowej dziewczyny, ale wątpiła, że była dziewczyńską dziewczyną. Wydawała się być jedną z tych lasek, które czuły się bardziej komfortowo wśród mężczyzn. Na dłuższą metę to może być dla niej problem. Może Erin będzie musiała znaleźć jej lojalną przyjaciółkę. Może Jacindę. Nazywali ją dla skrócenia Jace i była… uch… nieśmiała. Można było nazwać ją nieśmiałą. Świetna w walce, ale trochę inna. Nawet teraz, mogła wylegiwać się nad basenem z resztą grupy, ale zamiast tego była w szopie na narzędzia po drugiej stronie podwórka. Kiedy się tu zjawiła, to martwiło inne Wrony, ale po uświadomieniu sobie, jaką korzyścią była w walce, odpuściły zalęknione reakcje Jace do podstawowych rozmów. Szczerze mówiąc, jeśli nowa dziewczyna wykaże się podczas walki, powinno być okej. Nawet jeśli przez większość czasu zadawała się z Krukami.

~ 80 ~

Erin poruszyła szyją i wróciła do rysowania przyszłego tatuażu dla jednego ze swoich najlepszych klientów. Właśnie skończyła, gdy zobaczyła Kerę wychodzącą tylnymi suwanymi drzwiami na podwórze. Coś, co normalnie nie zaniepokoiłoby Erin… gdyby nie trzymany przez nią notatnik. Dlaczego nowa dziewczyna trzymała notatnik? Dobry Boże, dlaczego miała notatnik? Nagle Leigh przedarła się przez kilka leżanek, stojących między nimi, zanim dotarła do Erin. - Dlaczego ta kobieta ma notatnik? – zapytała ostro Leigh. - Boję się zapytać. - Czy ona… czy ona coś porządkuje? - Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Kera zauważyła Erin i Leigh, i natychmiast ruszyła do niech. - Tu jesteś – powiedziała Kera. - Tak. Jestem tutaj. Relaksuję się – odparła Erin, mając nadzieję, że zrozumie. - Uh-hm. Mam do ciebie kilka pytań. - Okej. - Jaki macie tutaj program szkolenia? - Program szkolenia? - Tak. Wcześnie rano? Czy później po południu? Czy też macie kilka kursów przez cały dzień? - Tak naprawdę nie mamy rozkładu szkoleń. - Ale wychodzicie wieczorem, prawda? To wtedy robicie to usankcjonowane przez bogów zabijanie? Dłonie Leigh zacisnęły się w pięści i zamknęła oczy, podczas gdy Erin próbowała wymyśleć najlepszy sposób jak poradzić sobie z tą sytuacją. - Wszystkie mamy tak różne rozkłady zajęć, że po prostu trenujemy na własną rękę.

~ 81 ~

- Naprawdę? – Kera na chwilę zamilkła, zapisując coś w notatniku przypiętym do podkładki. W jej przerażającym notatniku. – Żeby to działało, nie wydaje się być to najbardziej efektywny sposób. - Tyle tylko, że to działało przez więcej niż tysiąc trzysta lat. - Ale może być lepiej, prawda? – I zanim Erin mogła odpowiedzieć na to głupie pytanie, Kera odpowiedziała. – Właśnie! I myślę, że mam kilka dobrych pomysłów. Leigh, niezdolna już dłużej ukrywać swojej paniki, podskoczyła, wyrwała notatnik z ręki Kery, odchyliła ramię do tyłu, a potem cisnęła tę pieprzoną rzecz prosto do basenu. - Proszę! – prawie krzyczała. – Skończyłyśmy! - Nie jestem pewna, dlaczego to zrobiłaś – odparła spokojnie Kera. – Ale na szczęście większość informacji mam w głowie, więc tak naprawdę tego nie potrzebuję. Po prostu lubię zapisywać pewne sprawy, więc kiedy wpisuję je do bardzo pomocnego podręcznika, mam mniej pracy do zrobienia. - O, mój Boże! – Leigh warknęła do Erin. – Zrób coś! Ona to twój problem, Amsel, zrób coś! Patrzyły jak Leigh wpada do dobrze zaopatrzonego barku po drugiej stronie basenu. - Wow, ma humorek. - Ponieważ stajesz się problemem – powiedziała Erin do Watson. - Problem dzisiaj, rozwiązanie jutro. - Rozwiązanie czego? Nie potrzebujemy rozwiązania. - Możesz myśleć, że nie potrzebujesz rozwiązania, ale bazując na tym, co dzisiaj widziałam, to miejsce rozpaczliwie potrzebuje rozwiązania. I nie martw się, zanim skończę, wszystko będzie mruczało jak w dobrze naoliwionej maszynie. - Nie musisz zająć się swoim psem czy czymś podobnym? - Poszła biegać czy coś takiego z parą innych Wron. Och, to mi coś przypomniało. – Z tylnej kieszeni szortów wyciągnęła mniejszy notatnik i zaczęła coś zapisywać. – Muszę kupić jej jedzenie i ustalić harmonogram w kuchni, żeby inne dziewczyny nie przekarmiły jej, gdy tam będą. Erin usiadła i położyła dłoń na biodrze Kery.

~ 82 ~

- Posłuchaj, wiem, że musisz czuć, jakbyś miała nad czymś kontrolę, ale to nie jest tak. Nie możesz kontrolować Wron. To niejako cały sens nas. Nie chcemy być przez nikogo kontrolowane. - Oczywiście. Rozumiem to – odparła Kera, odwracając wzrok. – A czy – zapytała nagle – próbowałyście medytować? To naprawdę dobry sposób na skoncentrowanie się. Dowiedziałam się o tym w Marines i, uwierz w to albo nie, robię to codziennie. To jest dobre dla ciebie. – Skinęła głową, zapisała coś w swoim małym notatniku. – Taa. Zrobię harmonogram wspólnych sesji medytacyjnych, tak samo jak treningów. Myślę, że to pomoże. Bardzo. Jak sądzisz? - Nie. - Taa. To pomoże. - Nawet nie starasz się mnie słuchać. - Kiedy mówisz z sensem, słucham. Ale wciąż robiąc rzeczy w niewłaściwy sposób, tylko dlatego, że zawsze tak robisz, nie ma dla mnie sensu. Nie wtedy, gdy jest lepszy sposób na robienie tych rzeczy. - Ale nic o nas nie wiesz. Nic nie wiesz o Klanach. O tym, co robimy. Jak funkcjonujemy. - Zamierzasz mi to wszystko powiedzieć? – Kiedy Erin od razu nie odpowiedziała, Watson kiwnęła głową. – Tak myślałam. Jestem tu zdana sama na siebie, co jest świetne, bo zawsze robię rzeczy po swojemu. I jest jedna rzecz, którą Marines Stanów Zjednoczonych mnie nauczyła… organizacja jest kluczem. - Nie jesteśmy w Marines. - Nie. Ale jesteś w grupie bojowej, a Marines są jednymi z najlepszych grup bojowych na całym świecie. Czego nie możesz się od nas nauczyć? - Od nich. - Co? Erin wzięła głęboki wdech, próbując kontrolować swoje rosnące rozdrażnienie. - Ty i Marines już nie jesteście wy. Ty i Wrony jesteś my. Marines to oni. A im szybciej się tego nauczysz, tym będziesz szczęśliwsza. - Jestem szczęśliwa, kiedy sprawy są zorganizowane. ~ 83 ~

Erin wyrzuciła ręce. - O, mój Boże! Nie mogę z tobą dyskutować. - Hej, hej – rozległ się niski głos i Erin wydała z siebie smutny, zduszony okrzyk, który miał dał znać pojawiającym się zewsząd Wronom, że wszystko jest w porządku. Watson wpatrywała się w Erin. - Co z tobą jest nie tak? - On podkradł się do nas. - Podszedł cicho. Podszedł do nas cicho. – Kera uśmiechnęła się na widok stojącej za nią masywnej postaci Viga Rundstöma. – Skąd się tu wziąłeś? - Zależy, kogo zapytasz, ale dla twojej wiadomości… przyszedłem tu. I kiedy Kera zachichotała na tę śmieszną odpowiedź, Erin uświadomiła sobie, że może dostała odpowiedź na swoje obecne problemy. Na wielu poziomach. Ale najpierw… jej najważniejszy problem. - Co ty tu robisz, Kruku? – warknęła Erin. - Bądź miła – nakazała Kera. Zważywszy na to, że nie była tu jeszcze czterdziestu ośmiu godzin, z pewnością była na tyle pewna siebie, że rozkazywała ludziom. - Chcesz, żeby Wrona była miła? W takim razie niech on się wynosi z naszego terytorium. - On nic nie zrobił. Erin wstała powoli i pochyliła się do Kery. - Powiedziałam, wyrzuć go z naszego terytorium. Kera wsunęła notatnik z powrotem do kieszeni i podeszła na Erin. - Zmuś mnie. - Mogę po prostu odejść – powiedział szybko Vig. – Tak. Po prostu sobie pójdę. - Czekaj, Vig – powiedziała do niego Kera, jednocześnie wciąż przewiercając Erin wzrokiem. – Pójdę z tobą.

~ 84 ~

Kera chwyciła jego ramię i poprowadziła go. Vig obejrzał się na Erin, z mocnym grymasem na twarzy, gdy jego powolny umysł Wikinga obrócił się, próbując domyślić się, co do diabła ona robi. Jak tylko odeszli, Erin odetchnęła. - Co to, do diabła, było? – zapytała Alessandra. - Ona musi odejść. - Czy nie jesteś jej mentorką? Czy nie powinnaś jej pomóc? - Ona miała notatnik! Nie ma pomocy dla ludzi, którzy chodzą z notatnikami bez absolutnie żadnego wyraźnego powodu! Alessandra wróciła do swojego tabletu, na którym pracowała, gdy niczym burza pojawiła się Leigh, z piwem w swoim ręku. - Musisz coś zrobić. - Wiem. Wiem. – Erin wróciła na swoją leżankę. – Wierz mi. Wiem. - Ona nie tylko jest zagrożeniem – mówiła dalej Leigh, teraz spanikowana – ale jest cała chętna i pełna nadziei, gotowa zmienić wszystko swoją skumulowaną energią i pozytywną etyką pracy. To nam niepotrzebne, Amsel! - Skończyłaś? - Poza paniką… tak. - Nie panikuj. Ona po prostu potrzebuje pracy. I udziału w walce. - Nie możemy wziąć jej do walki bez skrzydeł. Nawet jeśli nie wie jak ich używać, zasada mówi, że musi mieć swoje skrzydła. Erin wzruszyła ramionami i znowu rozciągnęła się na leżance. - Uwierz mi. Wydobędę z niej skrzydła.

Nazywała się Simone Andrews i była kretynką. Tessa nie miała pojęcia, co zrobili tej kobiecie, ale uwzięła się na Wrony odkąd przyprowadziła się do pobliskiego domu w Malibu. Musiała wydać setki tysięcy dolarów na prawników wysyłających powtarzające się, upierdliwe prawne dokumenty ~ 85 ~

tylko po to, żeby z nimi zadzierać. A wszystko po to, ponieważ legalnie ta kobieta nie mogła się ich pozbyć. Nie zrobiły niczego złego. Prawniczki siostry Wrony upewniły się, że każde t miało kreskę, a każde pieprzone i miało kropkę, gdy chodziło o prowadzenie ich firmy i utrzymanie ich domu bezpiecznym przed rządem. Zwłaszcza przed urzędem podatkowym, który przerażał je bardziej niż reszta urzędów federalnych mogła marzyć. Ponieważ urząd podatkowy mógł spieprzyć ich świat. W przeciwieństwie do innych Klanów, Wrony nie miały swoich ludzi poustawianych na wyższych szczeblach partii rządzących, bez względu na to, w jakim stanie mieszkały. A to z powodu rodzaju kobiet, które były wybierane przez Skuld do Wron, więc Wrony były zdane same na siebie. Jak zawsze. Ale Tessa musiała być ostrożna. Porywczość Chloe była większa niż zwykle. Nie miała wystarczająco dużo odpoczynku. Albo może ten jej eks po prostu sprawiał, że jej życie było bardziej żałosne niż zwykle. Cokolwiek to było, Tessa nie mogła ryzykować i pozwolić Chloe zmienić Simone Andrews w coś, czym będzie musiała bezpośrednio się zająć. Ponieważ za każdym razem jak Chloe zajmowała się czymś bezpośrednio, ktoś zazwyczaj kończył śmiercią. Gdy chodziło o demona z piekła wykorzystującego jedną ze spinek do włosów Skuld, by osuszyć dusze niewinnych – to było w porządku. Ale kiedy to była pieprzona sąsiadka, będąca suką – to nie było w porządku. Więc Tessa sama poradzi sobie z tą sytuacją. Bo do tego się urodziła. Do radzenia sobie z sytuacjami. To dlatego była pielęgniarką. To prawdopodobnie dlatego Skuld wybrała ją, żeby była Wroną. To prawdopodobnie dlatego jej grupa uderzeniowa powstała z najbardziej trudnych sióstr Wron w Kalifornii. Ponieważ Tessa radziła sobie z gównem. To był jej dar. To było jej przekleństwo. Na szczęście, Tessa nie musiała robić tych rzeczy sama. Miała przyjaciół. Bardzo dobrych przyjaciół. - Chcę, żebyś miała oko na tę kobietę. Obserwuj ją. Bacznie. – Zerknęła na wronę siedzącą na jej ramieniu, głowa ptaka kręciła się, jakby szukał niebezpieczeństwa. – Muszę wiedzieć, czy jest tylko małostkową suką, która lubi zadzierać z ludźmi… czy jest w tym coś więcej. Okej?

~ 86 ~

Ptak otarł swoim łbem o policzek Tessy, a potem pofrunął na drzewo. Jak tylko usadowił się na gałęzi, zakrakał na wezwanie i Tessa wiedziała, że jego siostry i bracia przylecą na pomoc. - Uważaj – ostrzegła Tessa. – Nie zdziwiłabym się, gdyby ta suka strzelała do ciebie. Wydaje się być jedną z tych szalonych, bogatych kobiet z mnóstwem broni.

~ 87 ~

Rozdział 7 Vig wziął kawy, a Kera złapała kanapki. To była ulubiona kawiarnia Viga. Właścicielem był twardy były izraelski żołnierz, który nic nie wiedział o nordyckich bogach i nie bał się bitewnego spojrzenia Viga. Vig przypadkowo wstąpił do kawiarni Kery, kiedy czekał aż jego brat Kruk odzyska swój samochód z parkingu, gdzie go odholowano. Vig wiedział, że ten proces zajmie trochę czasu, ponieważ jego brat uważał, że jego sześciocyfrowy mercedes został odholowany nielegalnie i nie miał zamiaru zapłacić ani centa, żeby go odzyskać. A to oznaczało kłótnię. Vig nie był w nastroju, żeby oglądać kłótnię, więc poszedł do kawiarni, którą wcześniej mijał i podszedł do lady. Śliczna blondynka za ladą spojrzała na niego i zbladła, jej oczy rozszerzyły się na jego widok. Naprawdę obawiał się, że zsiusia się w swoje niezwykle ciasne dżinsy, kiedy wyszedł jej kierownik i kazał jej posprzątać stoły, i że sam zajmie się tym klientem. Tym kierownikiem była Kera. Była ładna, uprzejma i seksowna jak diabli. Jeszcze lepiej, bystra i pewna siebie. A Vig uwielbiał bystre i pewne siebie. - Przepraszam za to – powiedziała Kera zanim wgryzła się w swoją kanapkę. Kera wybrała stolik na tarasie, z widokiem na Pacyfik, tuż przy szybie ochronnej. Vig przesunął duży parasol, żeby osłonić ich od słońca i rozsiadł się do jedzenia. - To nie twoja wina – powiedział do niej. – Naprawdę nie wiem, co z nią jest nie tak. Amsel zazwyczaj o nikogo nie dba. Zwłaszcza o mnie. - Myślę, że po prostu wykorzystała cię, żeby się mnie pozbyć. I wpadłam w to. Ale ona mnie zirytowała. - Dlaczego chciała się ciebie pozbyć? Kera przełknęła jedzenie. - Ponieważ mam pomysły na to jak wprowadzić organizację w ich życie. Można by pomyśleć, że próbuję zatruć je gazem musztardowym za sposób, w jaki się zachowują.

~ 88 ~

- Wrony i Kruki… my się nie organizujemy. To znaczy… jest organizacja, ale bardzo luźna. Bardzo… niezagrażająca naszemu osobistemu stylowi. Kera się roześmiała. - Nigdy nie uważałam organizowanie za zagrożenie, ale okej. – Otworzyła paczkę chipsów, wysypała na talerz i zaproponowała Vigowi z machnięciem ręki. - A więc – zaczęła – jak to działa? - To nic trudnego. Pomyślałem, że pójdziemy na kolację i, jeśli to zadziała, zaczniemy od tego. Kera patrzyła na niego znad kanapki, jej oczy były rozszerzone. - Miałam na myśli – odezwała się, gdy przełknęła – jak działają sprawy Wron, Kruków i innych Klanów. - Ach. To. Um… no cóż, każdy Klan jest inny. Inni bogowie, inne zasady. Inne żądania. - Na przykład jakie? - No cóż, moja siostra jest jedną z Walkirii. Nazywane są Wybierające Poległych. Wybierają wojowników, którzy umarli w walce i zabierają ich albo do Odyna albo do Frei na ostateczną bitwę Ragnarok. Są również same w sobie brutalnymi wojowniczkami, ale rzadko walczą na tej płaszczyźnie egzystencji. Potem są Isa. Skadi jest ich rządzącą boginią i przeżywają swoje życia w górach, wśród natury i zwierząt, do których ty i ja nigdy się nie zbliżymy. Znajdziesz mnóstwo Isa w stanowych parkach narodowych … i podczas olimpiady zimowej. Dobre narciarki… jak Skadi. I, oczywiście, poznałaś Zabójców Olbrzymów. - Są uroczy. Vig zachichotał. - Tak. Tak dokładnie ich opisuję. W zasadzie robią to, co tylko chce od nich Thor, a my nie próbujemy pytać, co to jest. - Bądź ze mną szczery, Vig… jesteśmy dla tych bogów tylko mordercami? - Nie. To archanioły. Staraj się nigdy nie wchodzić z nimi w żadne spory. Nigdy nie kończą się dobrze, a oni potrafią być naprawdę podli.

~ 89 ~

Kera odłożyła swoją kanapkę. - Archanioły? - Zwolennicy greckich bogów nie są lepsi. Zwłaszcza ludzie Aresa. Kera oparła łokcie o stół, jej ręce zakryły usta, jej spojrzenie skupiło się na widoku oceanu. - Nic ci nie jest? – zapytał Vig. - Właśnie uświadomiłam sobie, że moja matka mogła mieć rację – powiedziała zza palców. - Rację w czym? - Że pójdę do piekła. - Nie. Pójdziesz do Walhalli. Jej oczy przesunęły się z powrotem, żeby skupić się na jego twarzy. - Walhalla? - Wszyscy idziemy do Walhalli, kiedy umieramy, chyba że zdradziłaś swój Klan. - Nawet Wrony? - Nawet Wrony. Odyn nie może być tak wybredny, kiedy chodzi o Ragnarok. Potrzebuje wszystkich wojowników, jakich może zdobyć. A tak dobre wojowniczki jak Wrony… nie może ich zignorować, nieważne jak bardzo tego chce. Kera z powrotem opuściła ręce na stół. - Przypuszczałam, że coś w tym jest. – Wzięła kolejny kęs kanapki. – Domyślam się, że Kruki zjawiły się dużo wcześniej niż Wrony, co? - Nie. My przyszliśmy po Wronach. - Naprawdę? Przytaknął. - Mały Klan Wron zaczął napadać na wioskę w Norwegii. Mój przodek był jednym z tych wojowników, którzy wezwali Odyna na pomoc. Odyn, już wkurzony na Skuld za przysyłanie niewolników o tak wysokim statusie, dał wojownikom skrzydła, żeby mogli ~ 90 ~

pobić Wrony i obronić wioskę. Kiedy walka się skończyła, wojownicy zatrzymali swoje skrzydła i dalej walczyli dla Odyna. Wtedy narodziły się Kruki. - Norwegia? Myślałam, że jesteś ze Szwecji. - Moja rodzinna linia zaczęła się w Norwegii, a potem przenieśliśmy się do Szwecji, żeby pomóc szkolić nowe Kruki. Do tego czasu Wrony rozprzestrzeniły się z Norwegii na Szwecję, Danię i Finlandię. Oczywiście, wtedy Wrony były inne. - Inne? - Bardziej złe. Wyglądało to tak, jakby chciały uśmiercić wszystkich mężczyzn Wikingów. A jeśli kobiety i dzieci weszły im w drogę… miały to gdzieś. Jednak po kilku stuleciach, wszyscy się uspokoiliśmy. Ale Wrony nadal trzymają się swojej zasady. - Jakiej zasady? - Jeszcze ci tego nie powiedziały? – Uśmiechnął się. – Niech gniew będzie twoim przewodnikiem. - Gniew? Niech gniew będzie twoim przewodnikiem? To jest zdrowe. - To jest zasada pierwszych Wron i ona wciąż obowiązuje. Jestem pewny, że powiedzą ci o tym więcej. - Taa, jestem pewna – powiedziała, jej głos był gęsty do sarkazmu. – Już dowiedziałam się, że moje ciało jej źle ukształtowane, żebym kiedykolwiek mogła być aktorką i że wszyscy wydają się bardziej lubić mojego psa niż mnie. - Dlaczego tak mówisz? - Ona już się zaprzyjaźniła, a wszystko, co zrobiły ze mną, to wyrzucenie mojego notatnika. - Co robiłaś z notatnikiem? - Tylko tyle usłyszałeś z tego, co powiedziałam? - Nie całkiem. Cieszę się, że zabrałaś Brodie ze sobą. - Ja też. Ale powiedziałam… uch… - Skuld?

~ 91 ~

- Racja. Skuld. Powiedziałam jej, że nie pójdę, dopóki Brodie nie pójdzie ze mną. Nie zostawiłabym Dużej B samej. Ten pies uratował mi życie. - Jak? Kera uśmiechnęła się lekko. - Potrzebując mnie. Kiedy ją znalazłam była bardzo chora. Przez pierwsze tygodnie musiałam ją karmić. A potem wyzdrowiała i potrzebowała ćwiczeń i wyjść na dwór i być wokół innych psów, co oznaczało innych ludzi. Zmusiła mnie do życia. Kiedy ją znalazłam, prawie się poddałam. Było mi wygodnie chodzić do pracy, potem wracać do domu i nie robić nic więcej jak oglądać telewizję i czekać na moją następną zmianę w jakiejkolwiek pracy, jaką miałam w tym momencie. Ale to nie działało dobrze dla Brodie. - Czy aż tak było ci źle? To znaczy, kiedy opuściłaś Marines. Kera wytarła usta serwetką i na chwilę znowu zapatrzyła się na ocean. - Nie było tak, że przeszłam przez to, co inni przeszli – powiedziała w końcu, patrząc na Viga, kiedy mówiła. – Po prostu… straciłam kilku przyjaciół, co było naprawdę ciężkie. Ale to jest ryzyko, które bierzesz, wiesz? Ryzyko, które wszyscy podejmujemy. Ale ja miałam szczęście. Wróciłam z nienaruszonymi moimi wszystkimi członkami i kiedy jeszcze tam byłam, byłam z facetami, którzy mnie szanowali i pilnowali. To było jak posiadanie zgrai dużych braci kryjących twoje plecy. Więc, powrót tu i zostanie obywatelem… To było trudne. Na przykład, wychodziłam z facetem, a on nie rozumiał, dlaczego nalegam, żeby nie siedzieć tyłem do drzwi. - Dlaczego miałabyś siedzieć plecami do drzwi? - Dokładnie! Ale najwyraźniej to sugeruje, że nie ufam facetowi w pilnowaniu moich tyłów, co nie jest prawdą. Nie był jednym z moich kolegów z Marines, wytrenowanym tak jak ja, który wiedział, żeby mieć oko na drzwi, podczas gdy prowadziliśmy głęboką dyskusję na jakiś temat. A te kilka przyjaciółek, które miałam zanim się zaciągnęłam, kiedy później je słuchałam, one wydawały się być takie … - Nieciekawe? Skrzywiła się. - Tak jakby. I nie cierpiałam czuć się w ten sposób, nie cierpiałam czuć się jak straszna osoba, ale tak czułam. To znaczy, one nie wiedziały. Nie były tam. Nie widziały tego, co ja widziałam. Nie były tam, gdzie ja byłam. Ale zanim to sobie ~ 92 ~

uświadomiłam, byłam zdana kompletnie na samą siebie. Nie chciały mieć ze mną już nic wspólnego, tak jak ja nie chciałam z nimi. Więc byłam tylko ja i moja praca i nic więcej. A potem znalazłam Brodie… i to ona pilnowała moich tyłów. Byłyśmy partnerkami, no wiesz? - Taa. Właśnie widzę. Tak czuję się w stosunku do moich braci Kruków… nawet do tych, którzy cholernie mnie irytują. - Widzisz? – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Wiedziałam, że zrozumiesz. Potrafiłam wyczuć, kiedy wchodziłeś do kawiarni. - Wtedy, kiedy myślałaś, że mam uraz mózgu? - Nie miałam na myśli tego, jako obrazę. Faceci doznają pomieszania mózgów przez fugas, no wiesz, improwizowany ładunek wybuchowy, a to zdarza się częściej niż ktokolwiek chce przyznać. Twój kierowca ciężarówki może na jedną najechać, a jeśli budzisz się ze wszystkimi nienaruszonymi ramionami i nogami, wciąż możesz dostać pomieszania mózgu. Nagle wszystko wydaje się być zagrożeniem. Nawet gdy wracasz do domu do swojej rodziny. To wielka presja nałożona na faceta z jakiegoś rancza z Oklahomy, który po prostu chciał pomóc swojemu krajowi. A niektórzy faceci… załamują się. - Ale nie ty. - Nigdy nie zaznałam pomieszania mózgu. Ale brakuje mi koleżeństwa Marines. Tęsknię za świadomością, że są faceci, którzy pilnują moich tyłów. - Ale masz to teraz. - Tak – zgodziła się, uśmiechając się do niego słodko. – Wiem, że ty pilnujesz moich tyłów. - Nie miałem na myśli siebie. Wrony. Je zawsze masz za plecami. - Może. Pewnie! – Znowu się skrzywiła. – Tak sądzę. Serce Viga opadło. - Ty też je nie lubisz. - Nie znam ich. Ale z tego, co dotąd widziałam, spędzają mnóstwo czasu przy basenie, chodzą na przesłuchania do filmów i telewizji, i oglądają śmieszne reality

~ 93 ~

show. A to jest tylko to, co zobaczyłam w ciągu ostatnich kilku godzin. A w chwili, gdy wspomniałam o zorganizowaniu się, wszystkie rzuciły się na mnie. - Wrony przeżywają swoje drugie życie, Kero. Większość z nich robi to, co zawsze chciały robić. - Być leniwymi i folgującymi sobie? - Nie. Prawdopodobnie jeszcze ich nie poznałaś, ale Wrony są agentkami, prawniczkami, dyrektorkami banków. Przynajmniej trzy z nich są profesorkami w Instytucie Technologii, a są również aktorki, modelki i muzycy. I każda z nich przyrzekła sobie nie zmarnować ani sekundy szansy. - O to właśnie chodzi. Ja nie czuję, jakbym zmarnowała moje pierwsze życie, ale nie mam pojęcia, co mam robić teraz. Myślałam, żeby wrócić do mojej starej pracy do kawiarni, ale zareagowały tak, jakbym powiedziała, że wracam do bycia prostytutką. Tak wszyscy byli przerażeni. - Daj temu czas. Nic nie dzieje się z dnia na dzień. Kera skończyła swoją kanapkę i przez kilka minut wyglądała przez okno zanim nagle zapytała. - Przyjaźnisz się z tymi od młotów? Vig niemal zakrztusił się na frytce, którą właśnie jadł. - Dobry Boże, nie. Zabójcy Olbrzymi nie przyjaźnią się z Wronami czy Krukami. Dlaczego pytasz? - Ponieważ powiedziałeś, że ich młoty zostały stworzone przez ciebie. - I? - Dlaczego sprzedajesz broń swoim wrogom? - Jesteśmy Wikingami. I tak, Vig zakładał, że to wszystko wyjaśni Kerze, dopóki nie zapytała. - Raczej nie bardzo wiem, co to tak naprawdę znaczy. - Wikingowie nie są tylko brutalnymi najeźdźcami, są również handlarzami. Handlujemy między sobą. Handlujemy z innymi kulturami, jeśli mają coś, czego chcemy. I tak jest do dzisiaj. No cóż… handel nadal jest częścią naszego społeczeństwa. ~ 94 ~

- Czy wzrost feminizmu przeciął tę całą sprawę gwałtów i grabieży? – zapytała Kera, uśmiechając się. - Z pewnością pomógł. – Roześmiał się. – I tak, te młoty, które zabrałaś Zabójcom… są stworzone przeze mnie i zgarnąłem za nie fortunę. - Uwielbiam twoją pracę. - Dziękuję. - Czy to rodzinne? - Tak. A ty masz rodzinną tradycję? - Taa. Niepoczytalność. Przynajmniej po stronie mojej matki. – Zanim Vig mógł zdobyć więcej informacji po tym oświadczeniu, Kera zapytała. – Czy kiedykolwiek się martwisz, że zostaniesz zabity przez swoją własną broń? - Nie martwię się o zostanie zabitym. Śmierć jest częścią życia. Możemy umrzeć w każdej chwili, ale umrzeć w bitwie, w służbie Odynowi… nie tracę czasu na martwienie się o to. Ponieważ to będzie zaszczyt. - Wow. Jesteś jak najbardziej Wikingiem. Vig uśmiechnął się. - Taa, jestem. Miał taki miły uśmiech pod tą brodą i włosami. Nie, żeby przeszkadzała jej broda czy gęste, czarne włosy. Szczerze mówiąc, im dłużej rozmawiała z Vigiem, tym więcej podobało jej się w tym mężczyźnie. Kto wiedział, że tak się pomyli, co do osoby. Kera zawsze szczyciła się, że jest w stanie zajrzeć głęboko w ludzi bez uciekania się do mnóstwa tych zwykłych bzdur, jakie ludzie odgrywali przed sobą. Ale myliła się, co do Viga. Nie był załamany. Nie był zniszczony przez okrutne społeczeństwo. Był po prostu introwertykiem z awersją do strzyżenia się. I lubił ją. Lubił ją, lubił ją. W sposób, w jaki facet lubi dziewczynę. Boże. Co się z nią działo?

~ 95 ~

- Co? – zapytał Vig, patrząc na nią. – Dlaczego się tak uśmiechasz? - Ponieważ jestem żałosna. - Nie, nie jesteś. Znajdziesz swój sposób na Wrony. Nigdy bym o to nie prosił dla ciebie, Kero, gdybym nie uważał, że sobie poradzisz. Gdybym nie sądził, że to ci się przysłuży. Twoim przeznaczeniem było zostać Wroną. - Nie jestem pewna, czy powinnam być obrażona tym stwierdzeniem czy nie. - Nie. Wrony są niesamowite. - To czarne małe ptaki z cienkimi nóżkami. To nie są orły czy jastrzębie. No wiesz, ptaki drapieżne. - Wrony są lepsze. Są mądre. Niegodziwie mądre, jak mówi moja siostra. To są jedyne ptaki, które wiedzą jak używać narzędzi. Które potrafią rozumować i rozwiązywać problemy. Wiesz, co orły potrafią robić? Wyglądać majestatycznie i nurkować jak kamienie na szczury. - Jak na Kruka masz wysokie mniemanie o Wronach. - Każdy kruk jest wroną, ale nie każda wrona jest krukiem. – Kiedy Kera tylko się patrzyła, dodał. – Kruki pochodzą z rodziny wron. Krukowatych. - Więc każdy Marine jest częścią armii Stanów Zjednoczonych, ale nie każdy facet w wojsku siłą rzeczy jest Marine? - Dokładnie. - Podoba mi się to. - Ty mi się podobasz – powiedział nagle, spoglądając na nią tymi swoimi przenikliwymi ciemnymi oczami. – Bardzo. Chcę się z tobą spotykać. Przynajmniej na początek. Potem chciałbym uprawiać z tobą seks, ale chcę zacząć od randek. Kiedy będziesz miała czas. Wiem, że właśnie startujesz w tym życiu i nie chcę cię przytłaczać. Kiedy Kera tylko gapiła się na niego, dodał. - Wprawiłem cię w zakłopotanie. - Szczerze mówiąc… nie. Nie wprawiłeś. – Była po prostu zszokowana. Czuła się, jakby minęły wieki odkąd uderzał do niej facet i jej pierwszą reakcją nie była chęć uderzenia go pięścią w twarz.

~ 96 ~

- Jednak wciąż myślisz, że jestem szalony, co? - Tak, ale szaleniec, który już nie sprawia, że martwię się o bezpieczeństwo twoje czy ogółu społeczeństwa. Vig zachichotał cicho. - Okej. - Wierz mi. Uważam to za dobry rodzaj szaleństwa. - Więc, skoro myślisz, że jestem dobrym rodzajem szaleńca, możemy się spotykać? Kiedy będziesz gotowa, oczywiście? - Teraz, kiedy wiem, że nie zostanę wykorzystana przez bezdomnego weterana, który naprawdę potrzebuje pomocy… uważam, że tak. Możemy się spotykać - Doskonale – powiedział kiwając głową. – Zdecydowanie doskonale. Kera zaczęła się uśmiechać na oczywistą – ale niegroźną – wylewność Viga, ale skończyła odskakując od szyby ochronnej, kiedy usłyszała jak coś o nią uderzyło, a jej ręka natychmiast chwyciła nóż leżący obok talerza. Do szyby przyciskała się kobieta. Blondynka, mocno opalona i wspaniała, kobieta była mokra i ubrana w strój do nurkowania. Zerkała na Viga przez szybę i uśmiechała się. - Ludvig – powiedziała, podniosła głos na tyle, żeby być słyszaną przez fale poniżej. – Tak blisko mojego drogiego oceanu. Przyszedłeś się ze mną zobaczyć? - Nie, Rada. Jem lunch z przyjaciółką. Kobieta spojrzała na Kerę i jej usta się wykrzywiły. - Kolejna Wrona. Niczym szczury w spiżarni… wciąż wyłażą. - Bądź miła, Rada – ostrzegł ją delikatnie Vig. - A ta jak ma na imię? Kera spiorunowała kobietę i zakpiła. - Nowa dziewczyna. - Pasuje. – Spojrzała ponownie na Viga. – Powiedz jej jak to wszystko działa, Vig. Nie chciałabym, żeby się dowiedziała jak to jest być przynętą dla ryb. ~ 97 ~

Kera nie wiedziała dlaczego, ale ta groźba kazała jej rzucić się na szkło, a restauracyjny nóż do masła stał się bronią. Ale piękna surferka zniknęła. Przerażona, Kera opadła z powrotem na krzesło, rzucając nóż na stół. - Co, do cholery, jest ze mną nie tak? – zapytała Kera. - To znaczy coś innego niż Rada, która jest suką? – zapytał od niechcenia Vig biorąc ostatni kęs kanapki. - Nie obchodzi mnie, jaką ona jest suką. Próbowałam ją zaatakować. – Kera przycisnęła rękę do dekoltu. Czuła jak pod palcami wali jej serce. – Nie robię tego, Vig. Jestem spokojna i racjonalna. Byłam znana z tego w wojsku. Vig wzruszył ramionami. - Sama się o to prosiła. - Co ty do mnie mówisz? Zachowuję się jak szaleniec. - Nie. Nieprawda. Działasz instynktownie. Rada nie jest twoją przyjaciółką. Jest przywódczynią Szponów Ran, kolejnym z dziewięciu oficjalnych Klanów. - Kim do cholery oni są? - Ran jest boginią morza i sztormów, a jej dziewięć córek wciągały mężczyzn, którzy wypadli za burtę, na dno oceanu ku czci swojej matki. Ale, po jakimś czasie, jak to bywa u dzieci, jej córki się znudziły i rozeszły się do swoich spraw. Więc Ran stworzyła swój własny ludzki Klan. Wszyscy są surferami i rybakami. Mężczyźni i kobiety. I Rada prowadzi Klan na Wybrzeżu Pacyfiku. To jeszcze jedna przywódczyni na Wschodnim Wybrzeżu. - O ile Klanów muszę się martwić? - Dziewięć. Oficjalnie. - A nieoficjalnie? - To zależy. Po prostu ufaj swojemu instynktowi. I będzie w porządku. Vig spojrzał na swój pusty talerz. - Wciąż jesteś głodny, prawda? – zapytała Kera, jej serce zaczęło spowalniać, jej niechciany gniew zaczął się zmniejszać.

~ 98 ~

- Umieram z głodu. Wezmę kolejną kanapkę. Chcesz jedną? - Myślę, że jedna wielka kanapka z dodatkową porcją pieczonej wołowiny jest wszystkim, co naprawdę potrzebowałam. Vig wzruszył ramionami i wstał. - Okej. Kera patrzyła ja wraca do restauracji i wtedy to ją uderzyło. Restauracja była na klifie z widokiem na ocean, a taras był tuż nad krawędzią. Więc Rada nie mogła na niczym stać. Tylko jej ręce były przyciśnięte do szkła. Jak ta kobieta się tu dostała i utrzymała – Kera nie miała pieprzonego pojęcia. Ale z drugiej strony, może nie chciała wiedzieć. W tych dniach było wiele takich rzeczy, o których jak przypuszczała nie chciała wiedzieć.

~ 99 ~

Rozdział 8 Vig odprowadził Kerę z powrotem do Domu Ptaków. Kiedy zbliżyli się do domu, zatrzymała się i spojrzała na dach. - Tam jest dużo ptaków. Spojrzał do góry i zobaczył wrony i kruki siedzące, jakby dla ochrony, na głównym domu Wron. Kruki miały tam kilku swoich, ale najwyraźniej nie bawili się tak dobrze jak Klan Wron. - Oni również kryją twoje tyły. Kera obróciła się do Viga. - Co jeśli nigdy z nimi się nie dogadam? Co jeśli Wrony nigdy mnie nie zaakceptują? - Zawsze możesz przenieść się do jednego z pozostałych oddziałów Wron. Są na terenie całych Stanów. – Vig zrobił krok bliżej. – Ale wtedy będę trochę nieszczęśliwy. No wiesz… jeśli odejdziesz. Bo wtedy, kto wie jak złe stanie się moje odległe spojrzenie. Mogę zacząć terroryzować pracowników fast foodów, stacji benzynowych… szalonych gliniarzy z palcami swędzącymi na spuście. Kera się roześmiała, jej uśmiech był pogodny. - Jesteś śmieszny. - Po prostu daj temu szansę. To wszystko, o co proszę. Zanim podejmiesz decyzję. - Dla ciebie, dam temu szansę. - Dziękuję. Nastąpiła chwila ciszy, gdy oboje wpatrywali się w siebie aż otworzyły się drzwi i wyszły dwie Wrony z Brodie. - O, hej! Wróciłaś – powiedziały do Kery. Spojrzała na kobiety, uśmiechnęła się i z powrotem obróciła do Viga, a wtedy jej oczy stały się okrągłe. Okręciła się i wpatrzyła w swojego psa. ~ 100 ~

- Co ona nosi? Jedna z Wron uśmiechnęła się. - O, mój Boże! Czy to nie jest fantastyczne? Obroża – która była różowa – jest wysadzana kryształkami Swarovskiego. Jest cudowna, prawda? I była trochę droga, ale nie martw się. Ja płacę. Ale dorzucili smycz… - Jest chowana. - … i spódniczkę baletnicy! Za darmo! - Ubrałyście mojego psa w spódniczkę? - To sprawiło, że wygląda o wiele mniej przerażająco. Pitbulle mają dość niemiłą reputację i pomyślałyśmy, że kiedy sprawimy, by była śliczna, zadziała na jej korzyść. Kera wyciągnęła rękę. - Oddajcie mi mojego psa. - Ale… - Oddajcie mi mojego psa. Wrona w milczeniu podała jej chowaną smycz. Kera przytrzymała ją przed kobietami. - Chowane smycze to gówno. Jeśli zabierasz mojego psa na bieganie, używasz właściwej smyczy albo nie zabierasz mojego psa. Czy wyraziłam się jasno? - Ale ona pasuje do jej obroży. - Czy – warknęła głośno, a wrony na dachu zaskrzeczały w odpowiedzi – wyraziłam się jasno? Z rozszerzonymi oczami, obie kobiety przytaknęły. - I żadnych spódniczek. - Ona wygląda uroczo… - Nigdy! Nigdy żadnych spódniczek! - Ale ona również pasuje do jej obroży i ma na sobie kryształki Swarovskiego.

~ 101 ~

- Nie obchodzi mnie to, nawet gdyby była zrobiona z mitrylu. Nie ubierzesz mojego psa w pieprzoną spódniczkę! Vig pochylił się i zapytał. - Mitrylu? - Cicho – ostrzegła go zanim znowu skupiła się na dwóch Wronach. – Czy wyraziłam się jasno? - Bardzo – odwarknęła jedna. – Ale nie byłaś przy tym miła. - Ubrałaś mojego pitbulla w spódniczkę. Masz szczęście, że jedyną rzeczą, jaką zrobiłam, to bycie niemiłą dla ciebie. Kobiety odeszły i kiedy Kera obróciła się do Viga, szybko przypomniał jej. - Obiecałaś, że dasz temu szansę. Jej usta były otwarte, jak do mówienia, ale teraz je zamknęła. Jej nos się zmarszczył. Chciała się z nim kłócić. - Obiecałaś – powiedział jeszcze raz. – A jako Marine… oczywiście, honorujesz swoje zobowiązanie. Teraz spiorunowała go wzrokiem. - Świetnie – odparła. – To było odrobinę podstępne. Wzruszył ramionami. - Wikingowie. Kera sięgnęła i zerwała spódniczkę z wąskich bioder Brodie; wepchnęła to w ręce Viga. - Zabierz to. Spal. - Pozwoliłabyś jej to zatrzymać, gdyby była z mitrylu. - Gdyby to był mitryl – odparła Kera – przerobiłabym to na koszulkę i nosiła dla ochrony przed orkami i trolami, próbującym zaatakować mnie dzidami. Ale to nie jest mitryl. Śmiejąc się, Vig obserwował jak otwiera frontowe drzwi. Wtedy zapytał.

~ 102 ~

- A co z kryształkami Swarovskiego? Kera spojrzała na niego groźnie, otworzyła usta, zamknęła je, otworzyła jeszcze raz, a potem w końcu zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Wciąż się śmiejąc, Vig poszedł do domu.

Erin szła do łóżka, kiedy zatrzymała się przed swoim pokojem. Spojrzała przez korytarz w stronę pokoju Kery. Erin podeszła do jej drzwi i otworzyła. Najpierw zobaczyła psa. Spał na łóżku, rozciągnięty na dużym materacu od jednego końca do drugiego. I do tego chrapał. Potem Erin skupiła się na Kerze. Siedziała na brzegu łóżka, wściekle pisząc coś w nowym notatniku, przytwierdzonym do kolejnej podkładki. Skąd ona, do diabła, bierze te wszystkie podkładki? - Kera? - Hm? - Wszystko w porządku? - Tak. Właśnie opracowuję kilka możliwych harmonogramów. Robię kilka list. – Spojrzała na Erin. – Macie cotygodniowe grupowe spotkania? - Nie, chyba że musimy. - Naprawdę? Och. – Kera znowu zaczęła wściekle pisać w swoim notatniku. - Okej, w takim razie… dobranoc – powiedziała Erin, wycofując się z pokoju. - Dobranoc. Po wycofaniu się z pokoju i cichym zamknięciu drzwi, Erin wypuściła oddech. - Leigh ma rację – mruknęła do siebie, idąc do swojego pokoju. – Muszę z nią coś zrobić i to zrobić szybko albo ją zabiją.

***

~ 103 ~

Vig wpatrywał się w duży dom na wzgórzu, ramiona miał skrzyżowane na piersi, a potem wolno zwrócił spojrzenie ma swojego przywódcę Kruków. - Straciłeś rozum? – zapytał Siggy. – Po co tu przyszliśmy? - Ormi chciał się ze mną spotkać. - Więc? - To brzmiało na coś ważnego. - Albo to może być pułapka. - Nie sądzę. Poza tym – Josef wskazał na Viga – przyprowadziłem jego. Vig nie zrozumiał tego. - Co ja mam z tym wspólnego? Josef zaczął odpowiadać, ale Vig poczuł jak powietrze wokół niego odrobinę się zmieniło. Obrócił się i zamachnął pięścią, uderzając jednego z Obrońców, który podleciał za nim, prosto w twarz i posyłając go płasko na plecy. Jak zawsze, żaden z Kruków nie usłyszał, kiedy Obrońcy pojawili się za nimi. Podobnie jak sowy, Obrońcy mieli skrzydła, które pozwalały im latać – i polować – niemal w ciszy. Vig był jednym z kilku Kruków zdolnych wyczuć lekką zmianę powietrza, kiedy się zbliżali, ale tylko dlatego, że ta umiejętność była przekazywana w jego rodzinie. Konieczna umiejętność, ponieważ Obrońcy zostali stworzeni przez boga Tyra w bezpośredniej odpowiedzi na działania Kruków i Wron. A ponieważ nawet bogowie mieli poczucie humoru, Tyr stworzył swoich Obrońców na wzór puchacza wielkiego… naturalnego wroga Wron i Kruków. Kiedyś, Obrońcy nie robili nic więcej jak polowali i zabijali Wrony i Kruki. To było ich jedyne zadanie. Ale czasy się zmieniały i cel Obrońców przeniósł się na upewnianie się, że żaden z Klanów, oficjalny czy nie, nie stanie się zbyt potężny. W rezultacie, pomagali chronić równowagę świata. Jeśli Wrony albo Kruki nie zagrażały tej równowadze, zazwyczaj ich zostawiali. Ale Wrony i Kruki niczego nie zapominały. Nawet rzeczy, które wydarzyły się więcej jak tysiąc lat temu. Po dzień dzisiejszy, Wrony były znane z napadania na Obrońców, kiedy uważały, że byli zbyt blisko. To mogło zdarzyć się o każdym czasie i gdziekolwiek. Więcej niż jedne zamieszki piłkarskie w Europie zaczynały się nie z powodu jakiś nadgorliwych fanów, ale dlatego, że jakieś Wrony zauważyły Obrońców i zareagowały stosownie do tego. ~ 104 ~

Nie pomagało, że europejskie Wrony i Kruki naprawdę uwielbiały futbol. Vig spojrzał na leżącego Obrońcę, którego twarz krwawiła. Zastanawiał się, co zrobić, i po wzruszeniu ramieniem postanowił, że chyba powinien po prostu go zabić. Ale kiedy pochylił się, żeby szybko go wykończyć – nie był zwolennikiem torturowania ludzi zanim ich nie wykończył, bo to zawsze wydawało mu się być w złym guście – Josef złapał ramię Viga i szarpnął do tyłu. - Nie przyszliśmy tu kogokolwiek zabijać. - On zaczął – oznajmił Vig. - Podleciał do ciebie od tyłu. - On zaczął. Josef westchnął, a to było coś, co często robił, gdy rozmawiał z Vigiem, i dlatego Vig nie rozumiał, dlaczego Josef chciał, żeby tu przyszedł.

Danski Ski Eriksen poprowadził Kruki do wielkiej biblioteki swojego przywódcy. Obrońcy, w przeciwieństwie do Kruków, byli myślicielami. I każdy przywódca miał wyszukaną bibliotekę wypełnioną po brzegi wiedzą. Nie tylko mieli te biblioteki, ale każdy Obrońca stawiał sobie za punkt honoru znać i zrozumieć każdą trzymaną tam książkę. Wiedza była najważniejszą rzeczą, gdy chodziło o zachowanie równowagi w świecie. Bez wiedzy była tylko anarchia i rozkład, i Klany prowadzone poza kontrolą. Egzystencja, której Obrońcy nie mogli tolerować. Ormi był przywódcą Ski od chwili, kiedy ten po raz pierwszy przyjechał na trening. Przez ten czas miał ich sześć. Znaleziony przez samego Tyra i zabrany od jego rodziny, kiedy miał sześć lat, Ski nigdy się nie oglądał. W przeciwieństwie do Kruków i większości innych Klanów, żaden Obrońca nie przekazywał swojego dziedzictwa na syna. Więc Tyr wybierał, z kogo tylko chciał. Każdy był tego godzien. W rzeczywistości, więcej niż jeden Wiking opuszczający rodzinę miał dzieci w różnych Klanach, co często było kłopotliwe na obiedzie z okazji Święta Dziękczynienia. Klany mogły być skłócone ze sobą tak jak były dla tych, których uważali za swoich wrogów. Co powstrzymywało ich od otwartego zabijania się, ponieważ każdy Klan musiał targować się o przedmioty, których nie mogli dostać od nikogo innego, i przez fakt, że

~ 105 ~

niektórzy z nich byli spokrewnieni. Poza tym, czasami Klany naprawdę potrzebowały siebie nawzajem. A obecny problem, który Ormi właśnie zauważył, zaczynał przekształcać się w coś, co wymagało pomocy i wiedzy więcej niż jednego Klanu. Chociaż, dlaczego Ormi ze wszystkich Klanów zaangażował Kruki, Ski nie wiedział. Kruki były głupimi, głośnymi tępakami, które nie były warte czasu Obrońców. Oni najpierw zabijali, a pytali później… może. Gdy mieli ochotę. A już przyprowadzenie przez Josefa Alexandersena swojego głównego zabójcy na spotkanie z Ormim, było największą obrazą, gdy chodziło o Ski. Obejrzał się na Viga Rundstöma zanim weszli do biblioteki. Osobiście, nie pozwoliłby mężczyźnie kalać świętych korytarzy tego najświętszego miejsca, ale to nie była jego decyzja. To Ormi rządził Obrońcami Południowej Kalifornii. On podejmował wszystkie decyzje, a Ski nigdy ich nie kwestionował. - Już są – powiedział Ski tytułem wprowadzenia. Ormi uśmiechnął się do niego. Pracowali razem już wystarczająco długo, żeby Ormi dokładnie wiedział, co Ski myśli o Krukach. Ormi odchylił się na fotelu, zielone oczy patrzyły na Kruki. - Widzę, że przyprowadziłeś swojego pitbulla – zauważył, spoglądając na Rundstöma. Nierozgarnięty Kruk wskazał na siebie. - Czekaj… co? Ja? Już oburzony – że w ogóle tu przyszli – Ski obszedł fotel Ormiego i stanął za nim. Nie pozwoli, żeby jego przywódcy coś się stało. Nie dopóki oddycha. Ormi westchnął. - Dzięki bogom, że masz talent w kowalstwie, chłopcze. Inaczej nie wiem, jak byś przeżył. - Wezwałeś nas tutaj, żebyś mógł nas obrażać? – zapytał Alexandersen. - Nigdzie ich nie wzywałem. Wezwałem ciebie, Przywódcę Kruków.

~ 106 ~

- Ormi, po prostu przejdź do rzeczy. Nie mam czasu na te bzdury Starego Świata. – Mrugnął do Siggy Kaspersena i dodał. – Mam randkę. - Kiedy twoja była dowie się o tej striptizerce… – Kaspersen westchnął. Stieg Engstrom się roześmiał. - Będziesz martwy tam, gdzie stoisz. - Czy już skończyliście, idioci? – warknął Ormi. Kruki powoli spojrzały na Ormiego, ich głowy się przekrzywiły, gdy mu się przyglądali. Ski to się nie spodobało, więc wygiął palce z trzaskiem i natychmiast cztery Kruki wpatrzyły się w niego. - Ładne okulary, kujonie – zakpił Engstrom. - No, koleś, nie czepiaj się go – powiedział Kaspersen zupełnie szczerze. – Może być ślepy. – A potem Kaspersen uniósł ramię i zaczął machać ręką w stronę Ski. Sekundę zajęło mu uświadomienie sobie, że próbuje zorientować się, czy Ski jest ślepy. Ale… ale Ski ich tu przyprowadził. Więc było oczywiste, że ich widzi! Rolf Landvik trzepnął rękę Kaspersena zanim spojrzał na swój telefon, a Ormi zaczął od nowa. - To, co mam do powiedzenia, Przywódco Kruków, jest bardzo ważne. - W takim razie mów. - Nastąpił znaczny wzrost ludzkich ofiar. I znowu, Kruki zapatrzyły się w Ormiego tym swoim pustym ptasim wzrokiem zanim Engstrom zapytał. - Więc? Przerażony, Ormi warknął. - Co to znaczy więc? - To znaczy – odparł Rolf pisząc kciukami na telefonie – że są trudne czasy, że zawsze jest wzrost w żarliwym religijnym ferworze. Niektórzy dołączają do

~ 107 ~

istniejących religii, a inni dołączają do sekt, które praktykują w składaniu ludzkich ofiar. To znowu nie jest taki szok. - Tyle tylko, że nic z tego nie wydaje się mieć wspólnego ze światem, który obecnie znamy – cierpliwie wyjaśnił Ormi. – Bo wygląda na to, że wszystkie te ofiary są próbą wskrzeszenia jednej rzeczy. Pisanie powoli się zatrzymało i mało rozgarnięte Kruki skupiły się na Ormim. - Wskrzeszenia czego? - Nie jesteśmy pewni. Ale niech zapytam… – Ormi oparł łokcie na biurku i pochylił się trochę, żeby spojrzeć po kolei na każdego Kruka w pokoju. – Czy któryś z was miewa koszmary?

~ 108 ~

Rozdział 9 Erin spała tylko dwie godziny, ale było dobrze, ponieważ dzisiaj miała dużo rzeczy do zrobienia. Po super szybkim prysznicu, zerknęła na zegarek. Potem zgarnęła swoją komórkę i wykonała telefon. A kiedy skończyła, poszła korytarzem do pokoju Kery. Zapukała i otworzyła drzwi nie czekając na odpowiedź. W przeciwieństwie do większości Wron, które nienawidziły, kiedy Erin tak robiła, Kera tylko spojrzała znad zawiązywanych tenisówek i powiedziała. - Cześć. Wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale wczoraj wpadłam na kilka świetnych pomysłów dotyczących regularnego treningu bojowego, które wpisują się w pracowity styl życia każdej z nas. Jezu, Mario i Józefie. Ta kobieta nie tylko nie dawała się łatwo przestraszyć, ale była zdeterminowana znaleźć sposób, żeby przekształcić Wrony w jej własny mały oddział Marines. Erin pomyślała o telefonie, który właśnie wykonała. To naprawdę musiało zadziałać, albo inne Wrony pobiją dziewczynę na śmierć. - Skrzydła już wyszły? – zapytała Erin, ignorując oświadczenie Kery. - Nie. Dlaczego? Erin skrzywiła się lekko, ale potrząsnęła głową. - Bez powodu. Nie ma się, o co martwić. Jak oczekiwała, Kera wstała i wpatrzyła się w Erin. - Co to znaczy, nie ma się, o co martwić? - To, co powiedziałam. - Skoro nie ma się, czym martwić, to po co mówić, że nie ma się, o co martwić? Ludzie mówią to tylko wtedy, kiedy jest, o co się martwić. Pułapka się zatrzasnęła, a Erin tylko zmarszczyła brwi, potrząsnęła głową, wymusiła uśmiech, który połączył się z grymasem, i mruknęła.

~ 109 ~

- Jestem pewna, że będzie dobrze. Nie martw się o to. - Nie martwić się o co? - Po prostu odpręż się! – nalegała Erin. – Jestem pewna, że twoje skrzydła pojawią się… w końcu. - A jeśli nie? Znowu się skrzywiła. - To może być mały problem z zakażeniem? - Zakażeniem? - Taa. Ale będziemy w stanie to stwierdzić, gdy do tego dojdzie. - Jak? - Ten obszar zrobi się naprawdę czerwony. Pojawiają się grudkowate plamy. Wrażliwość. Może będzie się sączyć trochę ropy… - Ropy? - Ale nie martw się tym! – powiedziała szybko Erin. – Jestem pewna, że będzie dobrze. Po prostu miej na to oko. Zanim Kera mogła zapytać ją o cokolwiek jeszcze, Erin wymaszerowała z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Zanim zeszła na parter, usłyszała pisk opon przed domem. Spojrzała znowu na zegarek, będąc pod wrażeniem czasu, w jaki przyjechał. Musi naprawdę ją lubić. Kilka sekund później, frontowe drzwi otworzyły się z trzaskiem i do domu wpadł Vig Rundstöm. - Dzięki Bogu, że jesteś – powiedziała Erin. – Jest w swoim pokoju. Myślę, że to atak paniki, ale… - Który pokój? Erin wskazała na schody. - Drugie piętro, potem korytarzem. Ostatni pokój na prawo. Ruszył biegiem po schodach i Erin krzyknęła za nim. ~ 110 ~

- Po prostu wejdź. Nie otwiera drzwi! Zadowolona, że ruszył jeszcze szybciej, Erin skierowała się do kuchni, gdzie mała grupka Wron jadła śniadanie, w tym jej grupa uderzeniowa. - Po co to, do cholery, było? – zapytała Tessa. Erin wzruszyła ramionami i sięgnęła do pudełka po jednego z oblanych czekoladą pączków. - Po prostu zajęłam się czymś. Annalisa uśmiechnęła się. - Jezu Chryste, co teraz zrobiłaś? - No cóż – zaczęła Erin, ale jej słowa zostały przerwane przez krótki okrzyk, po którym roztrzaskała się szyba. Wszystkie skupiły się na dużym oknie przy stole, które wychodziło na podwórze. Odpoczywał tam pies Kery, ale kiedy zaczęło spadać szkło, pies ruszył z zadziwiającą prędkością, uciekając na chwilę przed tym jak Vig wylądował twardo na trawie, z ramionami opiekuńczo zawiniętymi wokół półnagiej Kery - z wyrośniętymi i rozwiniętymi skrzydłami. Tessa wypuściła westchnienie, a potem ona i pozostałe Wrony spojrzały na Erin. Prawie skończywszy tego pączka, Erin wzruszyła ramionami. - Potrzebowała, żeby wyszły jej skrzydła. Wydostałam je. - On się naprawdę nie rusza – zauważyła Maeve. - Cholera. – Tessa odepchnęła się od swojej porannej kawy - coś, czego nigdy nie robiła - i wyszła z kuchni, a za nią reszta Wron. A Erin, po wylizaniu polewy czekoladowej z placów, poszła za nimi.

Kera nie wiedziała, co się stało. W jednej chwili stała przed lustrem w sypialni, koszulkę rzuciła na łóżko, próbując sprawdzić swoje nagie plecy za grudkami i ropą i czymkolwiek innym, przed czym ta ruda idiotka ją ostrzegała, a w następnej… No cóż, on po prostu wpadł. I oboje byli zszokowani. Kera wpatrywała się w Viga, a Vig wpatrywał się w cycki Kery. To było tak, jakby został zahipnotyzowany.

~ 111 ~

Ta cała sytuacja tak ją zaskoczyła, że Kera sapnęła i spróbowała zakryć piersi ramionami. W tym samym momencie, poczuła piekący ból w plecach, trysnęła krew i nagle – poleciała. Do tyłu. I przez okno sypialni. Nie mając pojęcia jak sprawić, żeby skrzydła działały, Kera po prostu spadała jak kamień, jej ramiona machały dziko, nogi kopały. Wtem wokół niej owinęły się duże ramiona i została przyciągnięta do piersi Viga. Obrócił ich w powietrzu tak, że znalazła się na spodzie… i bam! Mocno uderzyli o ziemię. Wszystko to wydawało się trwać godziny, więc Kera zapamiętała każdy szczegół. Ale tak nie było. Całe to zamieszanie trwało dwadzieścia sekund, jeśli tyle. Kera podparła się łokciami o masywny tors Viga i podniosła się na tyle, żeby mogła spojrzeć w jego twarz. - Vig? Zajęło to kilka sekund, ale się odezwał. - Nic mi ni jest. - Nie brzmisz tak. - Po prostu muszę… odzyskać… oddech. – Otworzył oczy i posłał jej nikły uśmiech. – W porządku. Jest dobrze. - Nie możesz mi wciąż ratować życia – powiedziała do niego. – To prowadzi do niezrównoważonej relacji. - Nie uratowałem ci życia. – Zaczerpnął powietrza, w końcu zdolny oddychać trochę łatwiej. – Przeżyłabyś ten upadek. Ale mogłabyś być sparaliżowana od szyi w dół, a czego jestem pewny byś nie chciała. - Dobrze powiedziane. - Przynajmniej wyszły ci twoje skrzydła – odparł. - Moje… – Kera spojrzała przez jedno ramię, potem przez drugie. I tak, były tam. Były duże i długie, rozciągały się z jej pleców. Pióra wydawały się być mieszaniną czarnego, niebieskiego i fioletowego, poranne słońce połyskiwało na niepokojącej ilości wilgoci. Krew, może? - Wow – westchnęła Kera. – Po prostu… wow.

~ 112 ~

- Dobrze na tobie wyglądają. - Dzięki. - Nic wam nie jest? Kera w końcu odwróciła wzrok od cudu swoich skrzydeł i skupiła się na Tessie i innych Wronach, które otoczyły ją i Viga. - Tak myślę – odparła Kera. – Ale Vig krwawi. - Ty też – zauważyła Annalisa. - Co? - Na plecach. Wygląda na to, że pocięło cię szkło z okna. - Mogę się tym zająć w środku – powiedziała Tessa, pochylając się, by lepiej się przyjrzeć. Kera potrząsnęła głową. - Nie wiem, co się stało. - Ja wiem – warknął Vig, a jego spojrzenie nagle skupiło się na Erin Amsel. - O czym ty mówisz? – spytała Kera. - Oszukała mnie. Powiedziała mi, że masz swego rodzaju załamanie pourazowe, żebym tylko tu przyjechał. I kiedy posłała mnie do twojego pokoju, powiedziała, że nie mam pukać. Tylko od razu wejść. Amsel wzruszyła ramionami. - Musiałam jakoś wydobyć twoje skrzydła. To wydawał się być najprostszy sposób. Kera poczuła jak rośnie w niej gniew. Gniew, jakiego nie czuła od lat, przynajmniej nie od czasu, kiedy wstąpiła do Marines, i nie mogła już ani chwili dłużej mieszkać ze swoją matką. Jednak różnica była taka, że zawsze kontrolowała ten wczesny gniew, ponieważ jej matka była niestabilna. Reagowanie gniewem na cokolwiek, co jej matka zrobiła, często prowadziło do jeszcze gorszych reakcji. Więc Kera zawsze tłumiła swój gniew. Ale teraz, tutaj, z tymi kobietami… już nie czuła potrzeby robienia tego.

~ 113 ~

- Kera? – Słyszała Viga, ale nie mogła mu odpowiedzieć. Jej uwaga była skupiona na Amsel i tylko Amsel. - Co z tobą, do cholery, jest nie tak? – warknęła groźnie Kera, odpychając się od Viga i wstając na nogi. - Słuchaj, nie rób z tego wielkiej sprawy – powiedziała Amsel, jej postawa świadczyła o irytacji. Jakby Kera po prostu odgrywała królową dramatu. – Ponieważ tak naprawdę nie jest. - Mam nie robić z tego wielkiej sprawy? Mogłaś sprawić, że jedno z nas albo oboje byśmy zginęli. - Kruki bardzo trudno zabić, a to nie był taki duży upadek. Przeżylibyście. Poza tym, zadziałało, prawda? - Jesteś idiotką. - Ja? Ty jesteś tą, która jest tu pięć minut i myśli, że może wszystko przejąć! - O czym ty mówisz? - Mówię o twoich harmonogramach. Próbach zorganizowania nas w porządne małe podobne jak w Marines zespoły. O noszeniu tych głupich notatników. - Jaki masz problem z moimi notatnikami? – wrzasnęła Kera. - Wiem, że tęsknisz za nudną, zorganizowaną egzystencją będącą w wojsku. Ale te dni się skończyły. Po prostu, do cholery, pogódź się z tym! Wtedy to Kera niejako… zaskoczyła. Weszła na leżące ciało Viga, złapała jedno z najbliższych krzeseł i rzuciła prosto w stronę Amsel, przewracając rudzielca na ziemię. - Co powiesz na to, suko? – zawołała groźnie Kera. – Teraz jestem jedną z was? Krwawiąc z twarzy i z kilku rozcięć na lewym ramieniu, Amsel podniosła się do siedzącej pozycji. Przytknęła wierzch dłoni do nosa i skrzywiła się. - Zdecydowanie jesteś. A potem, ta szalona suka kopnęła Kerę prosto w krocze i wszystko, co Kera mogła zrobić to upaść z bólu na kolana.

~ 114 ~

Z psem Kery szczekającym nieustannie i krążącym wokół bijącej się pary, ale nie interweniującym, Vig wstał. Miał zamiar wkroczyć, skoro nikt inny nie chciał, ale Tessa złapała go za ramię zanim mógł się ruszyć. Sposób Wikingów dotyczył również Wron. Po prostu nie interweniowałeś w tego typu rzeczach. Logiczne, wiedział to. Owszem. Ale mimo to… Chwyciwszy Kerę za włosy, Erin odchyliła do tyłu pięść i uderzyła ją w twarz, dwa razy. Kera odpowiedziała uderzając Erin w brzuch. Erin chrząknęła, z potknięciem cofając się przed Kerą, ramionami oplatając brzuch. Kera wstała i otarła krew z nosa zanim zaatakowała Erin, uderzając w nią i przewracając obie na ziemię. Używając nogi, Erin przerzuciła Kerę. Erin poszła za nią, używając kolana do przyciśnięcia ramienia Kery do ziemi. Potem Erin pochyliła się i splunęła prosto w twarz Kery. I wtedy Kera się zatraciła. Wykorzystując całe swoje ciało i swoją nowo nabytą siłę, Kera przekręciła się z rykiem i znalazła się nad Erin. Chwyciła Erin za włosy, ciągnąć ją za nie, gdy Kera wstawała. Najpierw Kera walnęła kolanem prosto w twarz Erin, więcej niż raz. Potem rzuciła ją na ziemię i kopnęła. Kiedy Erin leżała twarzą do ziemi, próbując się odczołgać, Kera podniosła ją za jej koszulkę i odrzuciła jakieś trzy metry dalej. Poruszając szyją, Kera zaczęła iść w stronę Erin, patrząc jak mniejszy rudzielec, pokryty krwią i siniakami, podnosi się i wstaje. Erin uniosła lewą rękę i zacisnęła palce aż trzasnęły kostki. Wtedy Tessa go pchnęła. - Lepiej wejdź w to. A potem Tessa i pozostałe Wrony uciekły. Daleko. Vig wiedział dlaczego. Prawie każda Wrona miała dodatkowy dar. Niektóre bardziej niebezpieczne niż inne. Jak dar Erin. A Vig miał tylko sekundy na ruch. ~ 115 ~

Kera widziała jak Amsel zaciska dłoń, jakby chciała powalić Kerę prosto na ziemię. Wymachując ramionami poza swoje ciało w jawnym wyzwaniu, Kera krzyknęła. - No chodź, suko! Dawaj! Wtedy to spłynęło z ręki rudzielca niczym bat. Jasny czerwono-pomarańczowy płomień. Nie tylko to poruszało się jak bat, ale tak właśnie traktowała to Amsel. Odciągnęła ramię do tyłu, a płomień podążył za nią; a potem z okrzykiem, wyrzuciła ramię do przodu i płomień smagnął w Kerę. Patrzyła jak przecina powietrze, czubek był wymierzony, by ciąć przez jej nagą pierś. Kera się poruszyła, ale nie była dość szybka. Ale Vig był. Skoczył przed Kerę z okrągłym metalowym stolikiem i uniósł go. Groźny płomień ciął przez metal, zostawiając Viga z dwoma przeciętymi kawałkami. - Cholera – mruknął, kiedy zobaczył, co moc Amsel potrafi zrobić. Amsel ponownie odchyliła ramię i Vig pchnął Kerę za siebie, używając swojego biednego, bezbronnego ciała, żeby ją ochronić. - Dość! – wrzasnął głos Chloe, przerywając całe to gówno. Przeszła przez podwórko, jej ciemne oczy krzyczały wściekłością. Najpierw skupiła się na Amsel. - Wiem – powiedziała, jej głos był niski – że nie uwolniłaś tego płomienia na siostrę Wronę. - Chloe… - Wiem – krzyknęła teraz Chloe – że nigdy byś nie zrobiła czegoś tak podłego jednej ze swoich! Amsel zamknęła dłoń i płomień zniknął tak szybko jak się pojawił, jej głowa opadła i nagle zaczęła przyglądać się swoim stopom. - A ty – warknęła na Kerę. – Atakujesz siostrę Wronę ponad faceta? - Nie, to dlatego… - Ponad faceta! Kera zamilkła. Miała przeczucie, że Chloe nie chce słuchać. Niczego. Dla niej, nie było wymówek. Żadnego uzasadnionego powodu, dlaczego jedna Wrona musiała albo

~ 116 ~

chciała zaatakować drugą. Niestety, Kera wciąż tego nie czuła. Nie rozumiała tego. Nie wiedziała, o co chodzi tym kobietom ani dlaczego powinna czuć potrzebę chronienia którejkolwiek z nich. A po tym, była pewna, że nigdy nie zrozumie tego uczucia. Chloe podeszła do leżanek i chwyciła ręcznik zwisający z jednego z nich. Rzuciła go Kerze. - Zakryj cycki. Obie suki do środka i zadbajcie o swoje rany. Teraz!

Tessa i dwie inne Wrony, które specjalizowały się w leczeniu, pomogły wyciągnąć szkło z pleców Kery, ustawić szyję Viga i nastawić złamany nos Erin na miejsce. Cięcia zostały oczyszczone i nałożono maść, żeby pomóc w leczeniu. Torebki z lodem przyłożono do fioletowych sińców, każdej podano aspirynę na dodatkowe bóle i dolegliwości. To było wszystko, co było konieczne dla Wron i Kruków. Gdyby bójka, której właśnie była świadkiem, miała miejsce z normalnymi ludźmi, ci na kilka dni znaleźliby się w szpitalu. Do tego, rany musiałyby być zszyte i prawdopodobnie podanoby coś mocniejszego niż aspirynę. Podczas gdy dwie Wrony siedziały na stołach do badań w Pokoju Uzdrowień, jak to nazywały, a Vig powoli wkładał na siebie koszulkę, Tessa odprawiła dwie asystentki. Świeżo uwolnione skrzydła Kery zwisały smutno z jej pleców, i wciąż trzymała ręcznik przy swoich nagich piersiach. Erin przyciskała torebkę z lodem do swojego nastawionego nosa. - A więc – zaczęła Tessa – co mamy z wami dwiema zrobić? Nie możecie chodzić i walczyć ze sobą. – Kiedy żadna się nie odezwała, Tessa nacisnęła. – No? - Przenieś mnie do innej grupy – powiedziała Kera. - Do jakiej pieprzonej grupy chcesz iść? – odpaliła Erin. – Ty i twój cholerny notatnik. - Jeszcze raz wspomnisz o moim notatniku… - Przestańcie! – warknęła Tessa. – Mówię poważnie. Co z wami jest nie tak? - To ona zaczęła – burknęła Kera. ~ 117 ~

- Próbowałam pomóc! - Więc już nigdy więcej nikomu nie pomagaj. Następnym razem możesz mnie zabić! - Och, jesteś zarozumiała! Tessa klasnęła dłońmi. - Dość! Cholera jasna! – Odetchnęła i próbowała wymyślić, co zrobić dalej. Kiedy nic błyskotliwego nie przyszło do jej umysłu liderki grupy, Tessa zdecydowała rozdzielić je na jakiś czas. - Kera, po prostu… idziesz zrobić sobie przerwę. Daleko stąd. Kera zsunęła się ze stołu, kierując do drzwi. Ale kiedy Erin pokazała najmniejszą oznakę drwiny – jedna strona jej górnej wargi się uniosła – Kera natychmiast odpowiedziała pokazując jej palec. Nowa Wrona miała już rękę na klamce, kiedy Erin nagle oznajmiła. - Zabiłaś swojego psa. Wszyscy w pokoju zamarli, Kera okręciła się i spojrzała przez pokój na swojego pitbulla, który siedział cicho w kącie, kiedy jej właścicielka była opatrywana. Vig natychmiast się wyprostował, jego oczy były rozszerzone i wpatrzone w oczy Tessy. - O czym ty mówisz? – zażądała Kera. - Kera, idź – naciskała Tessa. - Brodie jest tutaj. I ma się dobrze. - Taa – odparła Erin. – Dwadzieścia kilogramów cięższa i silniejsza. Ze wszystkimi zębami. - No i? - Kiedy powiedziałaś, że nie dołączysz do Wron bez swojego psa, to zostawiało Skuld tylko jedną opcję. Żebyś zabrała psa ze sobą, najpierw musiała ją zabić, a potem znowu ożywić. A ona wybiera tylko ze zmarłych. Więc tak – szydziła Erin – zabiłaś swojego psa. Morderczyni psów. Kera rzuciła się na Erin, ręcznik opadł na podłogę, gdy zawinęła ręce wokół gardła Erin. ~ 118 ~

Erin walczyła uderzając Kerę w szczękę torebką z lodem. Tessa złapała Erin, podczas gdy Vig chwycił Kerę. Oboje cofnęli się, gdy dwie kobiety wyrzucały pięści i próbowały ugryźć się nawzajem. W tej chwili to nawet nie była właściwa walka. To po prostu była bijatyka pomiędzy kobietami, jednej toples. I tylko brakowało alkoholu i mężczyzn. - Zabierz ją! – rozkazała Tessa Vigowi, kiedy zdołał oderwać Kerę od Erin. – Po prostu zabierz ją stąd! Wyszedł przez drzwi, a martwa i teraz żywa Brodie natychmiast podążyła za nimi. Jak tylko Kera opuściła pokój, Erin natychmiast przestała się szarpać. Tessa puściła ją i obeszła, by stanąć przed Wroną, która była częścią jej grupy od dnia, kiedy przybyła. - Czy ta mała informacja była konieczna? – zapytała Tessa. - Zależy od twojej definicji konieczności? - Co z tobą jest nie tak, Erin? - Nie wiem. Po prostu mnie wkurzyła, kiedy wszystko, co chciałam zrobić, to tylko jej pomóc. - Przez ciebie wyleciała przez okno. - Ale przeżyła! - Nie o to… – Tessa zamilkła i potrząsnęła głową. Nie było sensu kłócić się z Erin, kiedy taka była. Wydawało się, jakby kobieta wyszła odwrotnie z macicy swojej irlandzkiej katolickiej matki. Plotka głosiła, że podczas chrztu, mała Erin ani razu nie zapłakała, ale uderzyła uczestniczącego księdza w twarz. Dwa razy. - Jeszcze gorsze niż jej wypadnięcie z okna… jest to, że zawstydziłaś ją przed facetem, którego naprawdę lubi. - Znowu, chciałam pomóc. - Jak to miało być pomocne? Erin wzruszyła ramionami. - Ma ładne cycki. A teraz on też wie, że ma ładne cycki. I prawdziwe. Nie fałszywe. ~ 119 ~

Najgorsze z tego wszystkiego było to… że Tessa wiedziała, iż Erin jest śmiertelnie poważna.

Vig zdołał utrzymać Kerę, dopóki nie znaleźli się w połowie korytarza. Wtedy odsunęła się, ramiona jej opadły i obróciła się do niego. Vig odchylił się lekko, obawiając się, że zwróci ten swój niebezpieczny gniew na niego, ale zamiast tego zapytała. - Czy to prawda? - Kera… - Czy to, co ona powiedziała, to prawda? Vig nigdy nie nauczył się kłamać, więc nie przejął się. - Prawdopodobnie. Jedną rzecz musisz pamiętać, kiedy chodzi o bogów… zawsze jest cena. Zawsze jest ofiara. Kera przełknęła, cofnęła się, patrząc cały czas na Viga. Potem ukucnęła i Brodie wpadła w jej ramiona. Wtedy to Vig zdał sobie sprawę, że Kera płacze, gdy tuliła psa. Naprawdę nie miał pojęcia, co zrobić. Nie był przyzwyczajony do płaczu. Na korytarzu pojawiła się Yardley King, Wrona od ostatnich trzech lat, wciąż mokra po basenie, z ręcznikiem na ramieniu, a maleńkie bikini ledwie okrywało jej ciało. Zatrzymała się, kiedy do nich doszła, jej wzrok przesunął się z Kery i Brodie na Viga. - Co się dzieje? – zapytała w końcu. - Zabiłam mojego psa – zaszlochała Kera. Z okrągłymi oczami Yardley spojrzała na Viga, który powiedział bezgłośnie, Erin jej powiedziała. Yardley natychmiast ukucnęła obok Kery, kładąc jedno ramię wokół jej barków. - Och, kochanie, nie płacz. Nie wiedziałaś. A Brodie jest tutaj bardzo szczęśliwa. Teraz jest naszą maskotką. - Nie wiedziałam. ~ 120 ~

- Oczywiście, że nie wiedziałaś! Nikt ani przez sekundę nie myślał, że wiedziałaś. To dlatego nikt nic nie mówił – mruknęła, a duże niebieskie oczy się przewróciły. Kera spojrzała na Yardley i z powrotem na Brodie, a potem jej głowa okręciła się znowu. - Ty jesteś… ty jesteś Yardley King. - Jestem. Jesteś moją fanką? - A czy wszyscy nie są twoimi fanami? – Kera otarła oczy wierzchem dłoni. – Słyszałam dzisiaj rano w radiu, że twój ostatni film jest numerem jeden na liście hitów. - Wiem. – Uśmiech Yardley był oślepiający. – Jest fantastyczny! Zarobię mnóstwo pieniędzy. – Pochyliła się i szepnęła. – Mam kawałek końcówki. – Zachichotała. – Kocham mojego agenta. Jest najlepsza! I jest Wroną. Ma na imię Betty. Pokochasz ją. Oko Kery lekko drgnęło. - W filmie jesteś bardziej cicha. - Wiem. Zawsze gram psychopatyczne morderczynie, co jest bardzo zabawne, ponieważ z natury jestem pełna życia i radosna. I na zawołanie staję się emocjonalna. Ale kochana – powiedziała, z ręką na ramieniu Kery – czy jest jakiś powód, dla którego nie masz koszulki? - Tak, ale nie chcesz tego wiedzieć. A teraz mam problem, ponieważ moje skrzydła nie chcą się schować. Po prostu sobie wiszą. - Och, łatwo to naprawić. Pomogła Kerze wstać, obracając ją od Viga. - Niegrzeczny Kruk – drażniła się Yardley. – Próbuje podglądać. Położyła ręce na ramionach Kery. - Okej, najpierw ściągnij ramiona do przodu… – Yardley delikatnie poprowadziła ramionami Kery. – A teraz ściągnij je do tyłu z małym pstryknięciem. Kera zwarła łopatki razem, jakby na korytarz wszedł jakiś trzygwiazdkowy generał. Jej skrzydła schowały się do ciała i Kera stęknęła z bólu. - Wiem, wiem – Yardley pospieszyła powiedzieć. – To boli. I będzie bolało pierwszych kilka razy zanim się do nich przyzwyczaisz. Ale zanim się poznasz – dodała ~ 121 ~

z uśmiechem, obracając Kerę do siebie – to będzie jak oddychanie. Po prostu kolejna część ciebie. Yardley zsunęła ręcznik, pokazując pod spodem koszulkę. Podała ją Kerze. - Jest trochę mokra, ale nada się. Gwiazda filmowa obróciła się do Viga. - Może zabierzesz ją stąd na jakiś czas? Daj jej trochę odetchnąć. Vig przytaknął. - Okej. – Zawinąwszy ramię wokół talii Kery, podniósł ją i zaczął nieść korytarzem, a Brodie pobiegła za nimi. - Nie miałam na myśli niesienia jej, jakbyś właśnie splądrował jej wioskę, Rundstöm. Zatrzymał się i spojrzał na Kerę. - Wygodnie ci? - Zaskakująco… ale tak. - Jest jej wygodnie – powiedział do Yardley zanim znowu ruszył. - Nie powinnaś mu pozwolić, żeby się do tego przyzwyczaił – krzyknęła ze śmiechem Yardley. – Wciąż tak będzie robił!

Erin patrzyła prosto przed siebie, nie chcąc patrzeć w twarz Tessy. Wiedziała, jaką zobaczy minę. Skrzyżowanie rozczarowania i obrzydzenia. Erin nienawidziła tego wyrazu na twarzy swojej liderki. Przeważnie dlatego, że nie cierpiała jej rozczarowywać. Chociaż Erin nie miała pojęcia dlaczego. Zazwyczaj nie dbała o to, co ktoś do niej czuje. Szczerze mówiąc, szczyciła się tym, że miała to gdzieś. A fizyczna bójka między nią i Kerą nie było czymś niezwykłym. Wrony czasami się w nie wdawały. Zazwyczaj nie z nowymi dziewczynami, ale to wciąż się zdarzało. - Rozumiem, dlaczego zrobiłaś to, co zrobiłaś w sprawie skrzydeł. Ale nie rozumiem, dlaczego powiedziałaś jej o psie. To było po prostu podłe, Erin. ~ 122 ~

- Wkurzyła mnie. - Kim jesteś? Trzynastoletnim chłopcem? I myślałam, że nikt cię nie wkurza. - Ona tak. - Odpuść. Jesteś jej mentorką i… - Nie jestem jej mentorką. Już nie. - Co? Myślisz, że tym małym dramatem wywiniesz się z tego zobowiązania? - Tak. Prawdę powiedziawszy, tak myślałam. - No cóż, to nie myśl. Wy dwie jesteście mentorką i jej podopieczną, i to się nie zmieni. - Tessa… - Nie. Nie chcę tego słuchać. Ona jest twoją odpowiedzialnością. Pogódź się z tym. - Co ja mam z nią robić? Teraz mnie nienawidzi. - Pomóż jej. To właśnie robią mentorzy. - Pomóc jej, w czym? Ona myśli, że nie potrzebuje pomocy. Że ma wszystkie odpowiedzi. Pamiętasz? Do pokoju weszła Yardley, trzy dziewczyny z jej grupy za nią. - To ty napadłaś na tę nową dziewczynę? – zażądała odpowiedzi Yardley. – Powiedziałaś jej o psie? Idiotka! - Zmywam się stąd – oświadczyła Erin, zeskakując ze stołu i natychmiast pożałowała tego skoku. Zabolała ją całą twarz. Ostry, gwałtowny ból przebiegł od jej nosa przez całą jej głowę. Ta dziewczyna miała cios niczym pociąg towarowy. - Wszyscy o tym mówią – mówiła dalej Yardley, podczas gdy Erin robiła, co mogła, żeby stanąć stabilnie zanim spróbuje iść. – Cały dom się trzęsie. - Nie obchodzi mnie to. - Co zamierzasz zrobić? - Zajmę się tym. Tylko mnie zostawcie. - Jak chcesz się tym zająć? Ona odeszła. ~ 123 ~

- Co to znaczy odeszła? Gdzie poszła? - Rundstöm ją wyniósł. Dosłownie. To było słodkie w taki Wiking-próbujeuratować-swoją-kobietę-przed-szaloną-rudą sposób. Oczy Erin się zwęziły i zaczęła iść w stronę Yardley, ale Tessa złapała ją za pasek dżinsów i pociągnęła do tylu. - Ale – kontynuowała Yardley, nieświadoma jak zawsze – myślę, że ona potrzebowała wynieść się stąd na chwilę. Poza tym, on najwyraźniej ją lubi. I myślę, że ona lubi jego. - Oczywiście, że ona go lubi – oznajmiła Erin zirytowana. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że to również było częścią twojego wielkiego planu? – zapytała Tessa. - Tak. Miał zobaczyć jej cycki, które są całkiem przyzwoite jak na prawdziwe. Teraz spędzi z nim trochę czasu, tak że będzie mógł ją pocieszyć – powiedziała pokazując w powietrzu cudzysłów. - Masz na myśli pieprzyć ją? – zapytała Yardley tym swoim cholernie irytującym radosnym głosem. - Jeśli tego będą chcieli. - Taa – odezwała się Tessa, potrząsając głową. – Tak się jednak nie stanie. - Dlaczego nie? - Kopnęłaś ją w piczkę. A wierz mi, ostatnią rzeczą, jakiej będzie dzisiaj chciała ta dziewczyna, to jakiś pompujący ją Wiking. Kiedy wszystkie wpatrzyły się w nią z wyrazem obrzydzenia, Erin przypomniała im. - Zawsze jest jeszcze anal. Wtedy to wszystkie odeszły od niej, zostawiając ją samą w pokoju. Nie, żeby Erin je winiła.

~ 124 ~

Rozdział 10 Katja wpatrywała się w pitbulla siedzącego na ganku jej brata. Pies, chociaż tylko siedział i nie warczał, wydawał się być w trybie obronnym. Nie pozwoli Kat przejść. Ale dlaczego był taki opiekuńczy? Czy Vig został ranny? Nie będąc w nastroju do rozróby, Kat powiedziała do psa. - Jestem siostrą Viga. Pies przez chwilę chłodno jej się przyglądał zanim wstał i zrobił krok w tył. Zszokowana, ale nie chcąc zbyt dużo o tym myśleć, weszła do dom brata, by natychmiast się zatrzymać, kiedy zobaczyła jakąś kobietę wyciągniętą na jego kanapie, z torebką lodu przyciśniętą do krocza. Dlaczego przyciskała torebkę z lodem do krocza? W co dokładnie wpakował się jej brat? - Cześć? – odezwała się Kat, kiedy kobieta nawet na nią nie spojrzała. Kolejna torebka z lodem przyciśnięta do jej twarzy, została odsunięta i kobieta podniosła głowę, żeby spojrzeć na Kat jednym okiem, tym które nie było opuchnięte. - Och. Cześć. – Położyła znowu lód i opuściła głowę na poduszkę. - Ludvig jest w domu? - Kto? - Facet, który jest właścicielem tego miejsca. - Och. Masz na myśli Viga. Poszedł do sklepu po produkty na obiad i kupić mi Tylenol. Nie, żeby Tylenol pomógł. Ale może śmierć. Kat uśmiechnęła się lekko. - Jak mocny jest ten ból? – zapytała, zamykając za sobą drzwi. - Mocny. - Na skali od jednego do dziesięciu. ~ 125 ~

- Czterdzieści pięć. - To faktycznie jest mocny. - Mówiłam ci. Kat podeszła do kobiety i uniosła torebkę. Delikatnie pomacała wokół jej nosa i między oczami. Wszystko wydawało się być na miejscu. - Jak to się stało? – spytała Kat, badając ją. - Wdałam się w niedorzeczną i głupią bójkę. Wiedziałam lepiej. - Czasami ludzie za mocno nas naciskają. - Wciąż wiedziałam lepiej. - A tak przy okazji jestem Katja – powiedziała Kat, ostrożnie umieszczając torebkę z lodem na twarzy kobiety. - Jestem Kera. Kera Watson. Więc to jest Kera Watson. Kera Watson Viga. Nie tego dokładnie Kat się spodziewała, ale też nie spodziewała się niczego specyficznego. Jej brat zawsze miał eklektyczny gust. Jednak Kat wiedziała, że Odynowi się to nie spodoba. Kruki i Walkirie Rundstöm umawiały się od stuleci, ale jeśli Vig zwiąże się na stałe z tą kobietą i będą mieli dzieci Rundstöm’ów, będą pierwszymi, które nie będą ani Krukami ani Walkiriami. A jeśli będą dziewczynkami, będą mogły być tylko Wronami i… umrą. Więc to nie była przyjemna myśl. - Mogę ci coś dać na te twoje bolączki. - Nie wiem, kim jesteś. - Jestem Katja. - Tak. Powiedziałaś już swoje imię. Ale to nie znaczy, że wiem, kim jesteś. I nie pozwolę jakimś obcym dawać mi coś, co pomoże na moje bóle. A co, jeśli dasz mi amfę? Albo jakąś mieszkankę amfy z heroiną? A potem przejdę od byłej Marine do uzależnionej narkomanki z policyjną kartoteką żyjącej pod mostem. Kat wpatrywała się w Kerę przez kilka chwil zanim zapytała.

~ 126 ~

- Czy Vig już coś ci dał? - Nie – powiedziała nieustępliwie. – Ale powiedział, że mam się tu rozgościć, a kiedy zaczęłam krzyczeć z bólu, przetrząsnęłam mu łazienkę aż znalazłam jakieś tabletki przeciwbólowe, które były całkiem smaczne, gdy wzięłam je z kilkoma kieliszkami tequili. - I kiedy to zrobiłaś? - Dziesięć godzin temu! – oświadczyła trochę zbyt głośno. Kat przypuszczała, że te dziesięć godzin to prawdopodobnie było dziesięć minut, co oznaczało jedno…

Stieg szedł do domu Viga, kiedy zobaczył siostrę Viga wlokącą przez drzwi tę dziewczynę, którą Vig lubił, podczas gdy duży pitbull szczekał i biegał wkoło tej pary. Stieg spojrzał przez ramię i gwizdnął. Rolf i Siggy dołączyli do niego i razem w trójkę patrzyli jak Kat Rundstöm walczy, by wyprowadzić szarpiącą się Wronę z domu jej brata. - Hm – mruknął Siggy. – Nie sądziłem, że Kat będzie miała taki problem z bratem spotykającym się z Wroną. - On się jeszcze z nią nie umawia. W tym momencie, nadal nazywam to stalkingiem. - Może przez cały czas myliliśmy się, co do Kat. Cała jej miłość do natury i zwierząt i ratowania koni… może ona naprawdę jest kochającą-czystość-rasy-aryjskiej Nazistką. – Siggy wyszedł do przodu. – Kat, jesteś Nazistką? - Co? Och, zapomnij! – Trzymała nową dziewczynę w talii i przytrzymała ją nad krzakami, gdzie nowa dziewczyna zaczęła wymiotować. Przesadnie. Dysząc, Kat zaczęła ciągnąć dziewczynę z powrotem do domu Viga. - Żadnych więcej tabletek i tequili! – rozkazała. - To było obrzydliwe – poskarżył się Rolf, gdy ruszyli w stronę domu. – Nienawidzę oglądać jak śliczne laski wymiotują. To całkowicie zabija ich śliczność.

~ 127 ~

- Więc nigdy nie planujesz być z kimś, kto może mieć normalne, ludzkie funkcje organizmu? – zapytał Stieg. - Taki mam plan. Albo przynajmniej znajdę taką, na tyle taktowną, która ukryje przede mną wszystkie swoje kobiece funkcje. Tak robi dobra dziewczyna.

Kera nie wiedziała jak długo spała, ale czuła się o wiele lepiej, kiedy się obudziła. Wciąż leżała na kanapie Viga, ale teraz była uwięziona między dwoma naprawdę wielkimi mężczyznami. Chociaż zaczynała się zastanawiać, czy Kruki miały jakikolwiek inny rozmiar niż naprawdę wielki. - Lepiej się czujesz? – zapytał Stieg. - Taa. Tak sądzę. - Dobrze. Vig jęczałby, gdybyś umarła na tej kanapie. – Pilotem w ręku zmienił program w telewizorze. - Koleś, oglądałem to – poskarżył się Siggy z drugiej strony Kery. - Nie będę oglądał tego show jak ludzie sprzedają rzeczy w lombardach. Jak to można nazwać show? - To jest pełne nagich emocji i prawdziwego życia. - To jest o sprzedawaniu ich gówna do lombardów. Żyłem kiedyś tym życiem. Więc nie, dziękuję. Kera przekręciła się na drugi bok, odwracając się od oparcia kanapy. - Ładny telewizor. - Dzięki. Vig aż tak bardzo go nie docenia. Spojrzała na Stiega. - Nie chciał telewizora? - Nie. - W takim razie dlaczego mu go kupiliście?

~ 128 ~

- Ponieważ to my chcieliśmy telewizor. Wszystko, co on robi, to siedzi, czyta albo struga. A kto w dzisiejszych czasach struga, do cholery? - Chce nauczyć się pracy w drewnie – odpowiedział Siggy. - W takim razie niech się nauczy oglądając telewizję. Jest tylko kilka rzeczy, których mężczyzna potrzebuje. Telewizja, gry wideo i piwo. - Czy to naprawdę wszystko, co potrzebuje mężczyzna? - Tak. Tak, to wszystko. - Obudziłaś się? – zapytała kobieta, przechylając się przez oparcie kanapy, żeby mogła zobaczyć twarz Kery. - Och. – Kera zamrugała na wpatrującą się w nią kobietę. – Myślałam, że cię wyśniłam. - Taa. Słyszałam to już wcześniej. - To jest Kat. Jest Walkirią i siostrą Viga – powiedział Stieg zanim dalej zaczął zmieniać kanały, ku rosnącej irytacji Siggiego. – A ponieważ jest Walkirią, to zawsze wydaje się, jakbyś śniła, kiedy ją zobaczysz. - Jesteś siostrą Viga? - Taa. – Obeszła kanapę i ukucnęła przed Kerą, przyglądając się jej oczom. Kera wpatrywała się w nią przez chwilę zanim oznajmiła. - Doskonale wyglądasz. - Taa. Dziękuję! - Nie nazwałbym jej doskonałą… ałaaaa! – Stieg potarł bok swojej głowy. – Zwłaszcza kiedy bije jak facet! - Widzisz to w ten sposób, ponieważ obie strony jej twarzy są symetryczne. – Siggy sięgnął ponad dwiema kobietami, żeby zabrać pilota, ale Stieg uderzył go po ręce. – Ale to tak naprawdę nie sprawia, że jej twarz jest idealna. Ani trochę. - Komentarze takie jak te gwarantują, że kiedy umrzecie, zawlokę wasze żałosne zwłoki z powrotem do Walhalli ciągnąc za moim koniem. – Wstała, kładąc ręce na biodrach. – Okej, co do uwagi o byciu Wroną. Nie mieszaj, w żaden sposób, w żadnej postaci czy formie, tabletek i alkoholu. Zmiany w twoim metabolizmie i DNA ~ 129 ~

wywołały w twoim ciele cud uzdrowienia i pierwszą rzeczą, jaką twoje ciało spróbuje zrobić, kiedy pomieszasz tabletki i alkohol, to wydalenie czegoś takiego z twojego organizmu, żeby mógł wrócić do procesu uzdrawiania cię. - Ale moje krocze tak bardzo bolało. Obaj, Stieg i Siggy, spojrzeli na Kerę, ich oczy były okrągłe, ale Katja szybko wyjaśniła. - Wdała się w bójkę. - To Amsel mnie kopnęła. Stieg prychnął. - Taa. Miałem z nią kilka rundek. Jest paskudnym, małym wojownikiem. Szczęśliwie dla mnie… więc jestem. - Aspiryna albo tylenol świetne by zadziałały po walce albo ulicznej bójce z takim paskudnym rudzielcem. Pomogłyby, dopóki twoje ciało samo by się nie uleczyło. Czymkolwiek poważniejszym, jak skaleczenia albo otwarte rany, przypuszczam, że zajęliby się uzdrowiciele z twojego Klanu. Albo zawsze możesz wezwać Holdy4. Ich klan ma najlepsze uzdrowicielki. Ale są wredne. - Wiedźmy. - Mówisz tak, ponieważ to są stare kobiety, które uzdrawiają innych? – zapytała Kera Stiega. - Nie. Ponieważ są wiedźmami. Nawet same nazywają się wiedźmami. Nawet te młode. To dziwne. - Lubią wywoływać ból – dodał Siggy. – Zwłaszcza Wronom. - Dlaczego Wronom? – zapytała Kera, stawiając stopy na podłodze i wstając. – Co one robią? Dlaczego wszyscy je nienawidzą? Dwa Kruki i jedna Walkiria wpatrzyli się w Kerę. - Co? – zapytała w końcu. - Dlaczego wciąż mówisz je i one? – zapytała Katja. – Powinnaś mówić my i nas? Holdy – demony, przewodniczki dusz zmarłych; raz są wrogo nastawione do ludzi i zabierają im życie, innym razem pomagają i wręcz je dają 4

~ 130 ~

- Bo właśnie zostałam kopnięta w pizdę przez jedną z nich. Nie sądzę, żeby zaliczały mnie do części swojej bandy. - Stieg zwykł walczyć z każdym, kiedy tu dotarł. – Siggy sięgnął przez Kerę, ponownie próbując zdobyć pilota i znowu zostając odtrąconym przez pięść Stiega. – Jest totalnym dupkiem. - A wy wszyscy jesteście bogatymi frajerami. Katja poklepała Stiega po ramieniu. - Był trochę brutalny, kiedy tu dotarł. - Z powodu tego, gdzie się wychowywałem. W brutalnej części miasta. - Jak się tu dostałeś? – zapytała Kera. - Z początku byłem w domach dziecka w Dolinie, ale potem stawałem się coraz większy… i większy… A potem urosłem na prawie dwa metry, kiedy miałem tylko trzynaście lat, więc nikt już nie chciał mnie wziąć. - Ponieważ byłeś wysoki? - Ponieważ miałem dwa metry i sto kilo wagi. A to wszystko były mięśnie i złe nastawienie. - Och. - Taa. Więc poszedłem do rodzinnego domu dziecka, a potem pojawiło się kilka Starszych Kruków, kiedy miałem jakieś szesnaście. Siggy uśmiechnął się. - Powiedział im, żeby się odpieprzyli. - Taa. Tak zrobiłem. Potem pojawił się Odyn. Jemu też powiedziałem, żeby się odpieprzył. Katja się roześmiała. - Odyn był taki wściekły. - Mam to gdzieś. Zostawili mnie samego aż do szesnastu lat, a potem nagle pojawiają się i zachowują, jakbym miał być za to wdzięczny. - Co zmieniło twoje zdanie? ~ 131 ~

- Kupili mi samochód. To był naprawdę ładny samochód. Kera poklepała jego kolano. - Oczywiście. - Co to za ton? - Mężczyźni są tacy łatwi. Za obietnicę ładnego samochodu czy ślicznej dziewczyny z żyłką dziwki… z radością oddalibyście swoje dusze bogu. - Oddałaś swoją duszę bogu. - Miałam nóż w piersi i umierałam w alejce. To nie zostawia dużego wyboru. Poza tym, martwiłam się o… – Kera zamilkła i rozejrzała się po pokoju. – Gdzie mój pies? - Wpadły trzy Wrony i ją zabrały. Usta Kery opadły. - I pozwoliłaś im? - Powiedziały, że idą biegać i chciały zabrać ją ze sobą. Nie pytały o ciebie. – Stieg spojrzał na Kerę. – Myślę, że bardziej lubią psa niż ciebie. - Taa – Kera musiała się zgodzić. – Ja też tak myślę.

Vig nie zamierzał tak długo robić zakupów, ale miał problem z decyzją, co ugotować dla Kery. Czy lubiła sosy? Czy lubiła więcej warzyw, czy też bardziej mięso i ziemniaki? Czy ma kupić dobre wino, czy zadowolić się porządnym piwem? A teraz, kiedy wszedł do swojego domu, uświadomił sobie, ile te wszystkie wahania go kosztowały. Prywatność. Wystarczająco trudno było znaleźć prywatność, kiedy było się jednym z Kruków. Bracia przychodzili, kiedy tylko chcieli. Ale to był jeden z powodów, dla których Vig kochał swój dom. Tak naprawdę nie chciał mieć mieszkania czy domu gdzieś indziej. Przy jego biznesie, to pomagało przy łatwym odszukaniu go przez inne Klany. Do tego siostra pomagała mu prowadzić działalność online dla tych spoza Klanów, dla typów walczących dla rozrywki. A Walkirie miały swoje terytorium w pobliżu Kruków. Więc wszystko się układało… ale nie teraz. Teraz się nie układało. ~ 132 ~

Metalowy stół, który Vig zrobił kilka lat temu, został wyciągnięty z jego szopy i wokół niego stało kilka przypadkowych krzeseł. Stieg i Siggy siedzieli po przeciwnych bokach stołu. Rolf siedział na jednym końcu, Kera na drugim. Ktoś dobrał się do szweckiego zapasu piwa Viga i jego pszenicznych krakersów. Co po prostu było dziwną kombinacją. - O, jak dobrze. Wróciłeś – stwierdził Siggy. – Mam nadzieję, że przyniosłeś mnóstwo jedzenia. Umieramy z głodu. Vig stanął przy stole, piorunując wzrokiem braci Kruki. - Nie przyniosłem aż tyle jedzenia, żeby starczyło dla wszystkich, ponieważ nie wszyscy zostaliście zaproszeni. - To jest trochę wredne. Vig kopnął stół i ten uderzył w pierś Siggiego. - Sukins… - Zamknij się, Siggy – rozkazała Kat, szybko obchodząc stół i łapiąc Viga za ramię. – Chodź ze mną – rozkazała mu. Kat pociągnęła go na ganek i do domu. - Pozwól im zostać – powiedziała. - Nie chcę. To jest moja szansa na… - Nie. - Co nie? - Nie, to nie jest twoja szansa, żeby przygwoździć twoją małą Wronę do ściany w orgiastycznym seksie Wikingów. - Ale… - Nie. Vig odłożył torby na kuchenny stół. - Dlaczego nie? - Ona dużo przeszła. Wszystko, co w tej chwili potrzebuje, to przyjaciel.

~ 133 ~

- A nie możemy być przyjaciółmi i… - Nie. Poza tym, Vig, dopiero niedawno przestała robić okład z lodu na swoje krocze. Daj dziewczynie trochę czasu. - No dobrze. Ale dlaczego mam pozwplić zostać tym idiotom? - Szczerze? Ponieważ jesteś zbyt emocjonalny. Zwłaszcza, kiedy jesteś skupiony na celu. Chłopaki odciągną ją od… ciebie. - Teraz to po prostu ranisz moje uczucia. Kat przytuliła Viga. - Wiem. I nie planowałam tego. Po prostu pozwól chłopakom być facetami, a ty będziesz wyglądał na spokojnego, cichego i inteligentnego. Spodoba jej się to. Umiejętność Siggiego do balansowania rzeczami na jego nosie i historyjki Stiega o jego latach złodzieja samochodów nie przywabią tej kobiety. Ona ma zmysł. Nie pobłądzi. – Potarła ręką po szczęce Viga. – Poza tym, każda kobieta, z którą spędzisz więcej niż pięć minut, będzie musiała dogadać się z Krukami. - A jak jej idzie w tej kwestii? - Jak dotąd, świetnie. A dziesięć lat w wojsku, ucząc się jak poradzić sobie z bandą napalonych, szowinistycznych amerykańskich mężczyzn, prawdopodobnie pomogło. Bardzo.

Obiad był prosty, ale wyśmienity. Właśnie tak jak Kera lubiła. Nic zbyt skomplikowanego z mnóstwem ciężkiego sosu ani za dużo przypraw. Zamiast tego Vig zrobił kurczaka, lekko przyprawionego, z zielonym groszkiem i ziemniakami, oraz zieloną sałatą z sosem vinaigrette. Doskonały i dokładnie to, czego potrzebowała po gównianym dniu. I Boże, jakim gównianym dniu. A Vig i jego bracia Kruki – Kat miała randkę, więc wyszła, kiedy Vig gotował – próbowali pomóc. Rozumieli jak trudne musiało być to, że nie urodziła się w tym życiu, tylko nagle została w niego wciągnięta. A oni spodziewali się, że po prostu w to wejdzie. Że po prostu zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi i się z tym pogodzi. To był wstyd, że jej siostry nie mogły tego załapać. Zwłaszcza, że wszystkie przeszły przez to samo. ~ 134 ~

Kiedy we czwórkę tak rozmawiali, a słońce zaczęło zachodzić, wzmogła się aktywność. Kera podniosła wzrok, gdy nad swoją głową usłyszała odgłos skrzydeł. - Więc pracujecie tylko w nocy? - W nocy lecimy tylko na bitwę – odparł Vig. – Odyn może ukryć nasze skrzydła, a co za tym idzie nas, tylko w nocy. - Czy to dotyczy również innych Klanów? - Tylko Obrońców. Oni również mają skrzydła. Ale konie Walkirii i same Walkirie podróżują, kiedy tylko chcą. - Ponieważ nikt nie wie, gdzie w świecie może wybuchnąć walka – dodał Rolf. – Walkirie muszą być gotowe, żeby pójść tam, gdzie Odyn je potrzebuje, żeby mogły zebrać dla niego dusze wojowników. - Jak myślicie, kiedy pójdę do walki? – zapytała Kera, sięgając po jedną z butelek wody włożonych do wiadra z lodem pod stołem. - Może jutro. Kera była tak zaskoczona odpowiedzią, że uderzyła się tyłem głowy o kant stołu, gdy próbowała się wyprostować. - Ała! - Nic ci nie jest? - Co to znaczy jutro? - Pokazały się twoje skrzydła. A to znaczy, że jesteś gotowa. - A co, jeśli uważam, że nie jestem gotowa? Stieg wpatrzył się w Kerę i zapytał. - W którym momencie Wrony pokazały ci, że obchodzi je to, co myślisz? - Dzięki, Stieg. - Po prostu jestem szczery. Ponieważ Wrony nie będą się przejmowały. Wrzucą się prosto w ogień i albo będzie płynąć, albo utoniesz. Jeszcze kawy?

~ 135 ~

Kera potrząsnęła głową. - Poradzisz sobie – powiedział do niej Vig. – Wszystko, czego potrzebujesz by przeżyć w walce, już masz w sobie. Tylko miej wiarę. Od strony drzew otaczających dom doszło ich szczekanie Brodie i nagle ona sama wybiegła. Jej język był wywieszony i Kera mogła się założyć, że była wyczerpana, ale szczęśliwa. Kiedy pogłaskała miękkie futro swojego psa i przyjęła wszystkie jej pocałunki na twarz, gdzieś z terytorium Kruków zakrzyknął kobiecy głos, Dzięki! Kera wzruszyła ramionami i odkrzyknęła. - Proszę bardzo! – Chociaż nie miała pojęcia, do kogo, do diabła, mówi. - Masz deser? – zapytał Viga Siggy. - Taa. - A masz deser dla psa? – Kiedy Vig tylko patrzył na niego, Siggy dodał. – Chyba nie chcesz, żeby czuła się pominięta, co?

Kiedy naczynia zostały umyte, a Vig wykopał swoich braci Kruków zanim mogli zasiąść do zagrania w gry wideo, wrócił do domu i wyszukał jedną z pierwszych książek dla dorosłych, jaką pamiętał, że przeczytał. Kiedy wyszedł z powrotem z domu, znalazł Kerę siedzącą na ganku. Oparła głowę o jeden z drewnianych filarów z przodu domu, podczas gdy wyczerpana Brodie leżała na jednym boku, potem na grzbiecie, żeby Kera mogła drapać jej pierś i brzuch. Vig usiadł na schodach i podał Kerze książkę. - Co to? - Książka, żeby pomóc. - Edda Poetycka: Mitologia Nordycka – przeczytała głośno Kera. – Napisana przez Snorri Sturlusona. – Potem zachichotała. - Nie śmiałbym się za bardzo z imienia. Kilku facetów w Klanie ma na imię Snorri. I są z tego bardzo dumni.

~ 136 ~

- Okej. - W każdym razie, pomyślałem, że to pomoże ci lepiej zrozumieć nasz panteon. - Dzięki, Vig. - Proszę bardzo. Spojrzała przez coś, co Vig uważał za swoje podwórko, i westchnęła. Długo i głęboko. - Chyba powinnam wrócić, co? - Nie. Zostaniesz na noc. Kera zerknęła na niego, jej usta wygięły się w kącikach do góry. - Och? Zostaję? Na twojej kanapie? - Nie. W moim łóżku. - Co za zarozumiałość! – roześmiała się. - Ja będę na kanapie. - Nie ma mowy. Nie mogę wyrzucić cię z twojego łóżka. - Nie wyrzucasz. I tak zazwyczaj zasypiam na kanapie. Zostaniesz na noc i od jutra zaczniesz nowy początek. - Jesteś pewny? Brodie zwykle śpi ze mną, a to oznacza psią sierść w twoim łóżku. - To dlatego ktoś zmieni tę pościel. To nie jest zbyt trudne. - Dzięki za wszystko, Vig – powiedziała Kera. – Za zajęcie się mną i wszystko inne. Wyciągnięcie mnie z tej bójki dziś rano. Wypadnięcie ze mną przez okno. Za dzisiejszy obiad. Naprawdę jestem ci wdzięczna. - Za nic nie musisz być mi wdzięczna, Kero. Cieszyłem się twoim towarzystwem. - Nawet jeśli to oznaczało zostanie uderzonym przez bat śmiertelnego płomienia pewnej szalonej rudej? - Zachowujesz się tak, jakbym pierwszy raz stawał naprzeciw Erin Amsel. Ale nie. Wątpię, że to będzie ostatni raz. - No cóż, nadal to doceniam. ~ 137 ~

- Dla ciebie wszystko, Kero. Już powinnaś to wiedzieć. Kera przytaknęła i wstała, z Brodie tuż przy jej boku. - Idę do łóżka. - Śpij dobrze. - Ty też. Vig słyszał jak Kera idzie w stronę siatkowych drzwi. Zatrzeszczały, kiedy je otworzyła, a potem kiedy się zatrzasnęły. Pomyślał, że zniknęła w środku, gdy nagle jej ręce przycisnęły się do jego ramion i Vig spojrzał w górę, żeby zobaczyć jak stoi nad nim. - Wszystko w… Nie miał okazji dokończyć, ponieważ go pocałowała. Ciepłe usta przycisnęły się do jego, a jej ręce zsunęły się z jego ramion, by otoczyć jego szczękę, palce gładziły jego zarośniętą twarz. Vig już wyciągnął ręce, żeby po nią sięgnąć, ale zmusił się do ich opuszczenia. Zmusił je, żeby zacisnęły się w pięści, żeby w ciągu dwóch sekund nie miał jej okraczającej jego fiuta. - Chcesz mojej rady? – powiedziała mu siostra zanim wróciła do swojego domu na terytorium Walikrii. – Daj jej ustalić tempo. Przynajmniej na początku. Nie naciskaj tej dziewczyny. Zaufaj mi. Tak zrobił, a teraz Kera go całowała. Ich języki się dotknęły, pogładziły. Smakowała jak ciasto brzoskwiniowe, które kupił na deser. Potem się odsunęła. Uśmiechnęła się do niego. - Do zobaczenia rano. - Uh-hm – było wszystkim, co zdołał wydusić, a potem zniknęła i siatkowe drzwi zamknęły się za nią cicho.

~ 138 ~

Rozdział 11 Erin zatrzymała się przed parkingowym i wręczyła mu kluczyki. Skierowała się do ogromnego wyróżnionego nagrodami budynku i do recepcji. Kobieta, która z łatwością mogłaby być supermodelką, uśmiechnęła się do niej na powitanie. - Witam. W czym mogę pomóc? - Erin Amsel do Betty Lieberman. - Oczywiście. Chwileczkę. Recepcjonistka zadzwoniła i po kilku sekundach, które jak wiedziała Erin mogą oznaczać kłopoty, rozłączyła się. - Pani Lieberman prosi o podjechanie windą i przejście obok biurka jej asystentki prosto do jej biura. Erin potrząsnęła głową. - Poważnie? Recepcjonistka tylko się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami. Westchnąwszy, Erin ruszyła do dużej szklanej windy i pojechała na górne piętro. Wysiadła i pomaszerowała długim korytarzem, nawet nie patrząc na asystentkę Betty, kiedy przechodziła. - Och! Przepraszam! Proszę pani. Panno… uch… Amsel? Panno Amsel, proszę! Gdyby pani mogła… Erin weszła do biura Betty i miała tylko sekundę, żeby zobaczyć jak jej była mentorka się uśmiecha – a może to był złośliwy uśmiech – zanim wbiegła za nią asystentka. - Panno Amsel, proszę… - Niech to szlag, Brianna! Mówiłam nie przeszkadzać!

~ 139 ~

- Tak mi przykro, Betty – pospieszyła z wyjaśnieniem Brianna, ale skończyła uchylając się przed w połowie pustą butelką wody, którą Betty rzuciła przez pokój. - Wynoś się! Wynoś się cholera z mojego biura! I żadnego więcej przeszkadzania! - Tak, ma’am. Tak. – Brianna wypadła z biura, zamykając za sobą drzwi i Betty z powrotem usiadła w swoim skórzanym fotelu. Z językiem wysuniętym spomiędzy zębów i kołysząc się w przód i w tył, Betty uśmiechnęła się do Erin bardziej jak niegrzeczne dziecko, a nie jak pięćdziesięcioletnia kobieta z dwoma dorosłymi synami i trzecim, znacznie młodszym mężem. - Hej, ślicznotko – powitała ją Betty. – Co tu robisz? - Czy to było naprawdę konieczne? – zapytała Erin. – Wpędzisz tę biedną dziewczynę w chorobę psychiczną. - To jest Betty Gauntlet C.C. - C.C.? - Cecha charakterystyczna. Jeśli przeżyjesz Betty Gauntlet, dojdziesz do wielkich rzeczy w tym interesie. Pamiętasz moją ostatnią dziewczynę? - Tę, która musiała iść do jednego z naszych ośrodków, ponieważ uzależniła się od leków uspokajających? Tych, które zaczęła brać po tym jak podjęła u ciebie pracę? - Tak. Ona. Teraz jest wiceprezesem marketingu w Benoff Studios. I wiesz dlaczego dostała tę pracę? Przeze mnie i nauce, jaką jej dałam. Ponieważ taka jestem fantastyczna. – Zerwała się z fotela, jej energia była nieograniczona jak zawsze. – A teraz chodź tutaj i mocno mnie uściskaj! - Betty… - Uścisk! - Jezu, Mario i Józefie – poskarżyła się Erin, ale mimo to obeszła wielkie biurko prosto w otwarte ramiona Betty. - Chodź tu moja mała irlandzko-katolicka Żydówko. - Nie nazywaj mnie tak. Betty przytuliła mocno Erin, a potem pocałowała ją w czoło zanim ją odsunęła.

~ 140 ~

- A teraz, co się dzieje? Czego potrzebujesz ode mnie? - Potrzebuję rady. - Och, ponieważ nazwałaś tę nową dziewczynę morderczynią psa? - Gdzie już to słyszałaś? To Yardley ci powiedziała? - Yardley nie musi mi opowiadać takich bzdur, kochanie. – Pokazała Erin, żeby usiadła w fotelu po drugiej stronie biurka. – Ta mała informacja już krąży po wszystkich pozostałych Klanach, nawet u emerytowanych Wron. - Cholera. – Erin opadła na fotel. – To wymknęło się trochę spod mojej kontroli. - To nigdy nie jest dobre, gdy zdarza się tobie. - Wiem, wiem. A Tessa nie chce zwolnić mnie z bycia jej mentorką, ale tym razem chyba posunęłam się za daleko. - Rany, tak myślisz? Jeśli dobrze sobie przypominam, nigdy nie byłam dla ciebie taka podła. - O, mój Boże, Betty! Jesteś taką kłamczuchą. - Oczywiście, że jestem kłamczuchą – przyznała Betty ze śmiechem. – Jestem agentką w Hollywood. Wszystko, co robię to cholernie kłamię! - Co mam zrobić? Teraz Watson już mi nie zaufa. I nie mogę powiedzieć, żebym ją winiła. - No cóż, jest jedna rzecz, którą możesz zrobić. Nazywam to asem w rękawie, kiedy jestem naprawdę, ale to naprawdę zdesperowana. - Co to jest? Betty przywołała Erin bliżej i obie pochyliły się nad biurkiem. - Słyszysz mnie? – szepnęła Betty. - Tak. - Okej. Oto, co robię, kiedy już absolutnie nie mam wyboru. Ja – Betty spojrzała w lewo, potem w prawo, by w końcu dokończyć – przepraszam. Erin cofnęła się.

~ 141 ~

- To jest twój wielki sekret? - Niesamowite jest to, co Przepraszam potrafi zrobić w naprawdę złej sytuacji. Prawdę powiedziawszy uratowałam film za milion osiemset tysięcy dolarów mówiąc tylko Przepraszam. Powiedz do cholery tej dziewczynie, że ci przykro i skończ z tym. - Nie chcę mówić Przepraszam. - Ponieważ uważasz, że nie zrobiłaś nic złego, czy po prostu jesteś uparta i niedorzeczna jak zawsze byłaś? - Mogę dostać trzecią opcję? - Erin. Kochanie. - Uch. - Wiesz, że cię kocham. Ze wszystkich Wron, których byłam mentorką przez minione lata, ty z pewnością jesteś jedną z ulubienic. Wiesz dlaczego? - Z powodu mojego uroku i cwaniactwa? - Ponieważ mnie lubisz. - Och, daj spokój, Betty! To nieuczciwe! - Tak jak ja. Zadzierasz z ludźmi, tylko po to, żeby zadzierać z ludźmi. Lubisz czynić ich życia niewygodnymi. Jesteś bardzo mądra dla własnego dobra. I jesteś szalenie zdolna. - Wiesz, że w tym momencie, tak naprawdę komplementujesz samą siebie, prawda?

Tessa sprawdziła nowe szklane francuskie drzwi, które zamontowano, i skinęła głową. - Doskonale. Dziękuję, Armand. - Kocham was dziewczyny – powiedział do niej monter z serdecznym śmiechem, a jego uśmiech był szeroki, gdy podawał Tessie rachunek do podpisania. – Nigdy nie miałem jednego miejsca, które potrzebuje tak wielu napraw okien i drzwi. Posłałem oba moje dzieciaki do college’u dzięki Wielkiemu Krokowi!

~ 142 ~

Podpisując i parafując, gdzie jej pokazano, Tessa nie mogła zrobić nic innego jak roześmiać się wraz z Armandem, chociaż wiedziała, że mówi poważnie. Wrony były bezsprzecznie brutalne dla swoich okien i drzwi. Głównie ze względu na przyjęcia, kiedy to siostry kończyły wylatując przez okna i szklane drzwi, które jak myślały były otwarte, a w rzeczywistości dobrze umyte. - Dzięki, Armand. - I ja dziękuję tobie! Monter i jego ekipa wyszli, a Tessa przyjrzała się ich pracy. Wtedy to jej oko zostało przyciągnięte przez obiektyw aparatu na jednym z drzew, który odbił się w porannym słońcu. - Tee? Tessa spojrzała przez ramię i zobaczyła idącą w jej stronę Annalisę. - Hej. - Więc… gdzie jesteśmy? Przyglądając się uważniej intruzowi, Tessa zapytała. - Gdzie jesteśmy z czym? - Z tą nową dziewczyną i Amsel? Chloe chce, żebym przejęła rolę mentorki. - Dogadają się. - Jesteśmy pewni? - Uwielbiam twoje królewskie określenia my. - Może powinniśmy… - Dogadają się, Annaliso. Czasami musisz mieć wiarę. - Okej. – Podeszła bliżej i zapytała. – Co robisz? - Obserwuję paparazzi na naszym drzewie. - Znowu? - Prawdopodobnie ma nadzieję przyłapać Yardley na opalaniu albo czymś podobnym. ~ 143 ~

- To tylko sugestia, ale może powinniśmy przemyśleć posiadanie w pełni zaopatrzonego barku na tylnym podwórku. W końcu mamy być kliniką i tak dalej. - Ech. Annalisa pochyliła się, żeby mogła popatrzeć. - Wiesz, z tymi idiotami i tą suką z sąsiedztwa… zaczynam mieć dość tego, że nasze miejsce jest śledzone. - Chyba powinnam się nim zająć – oznajmiła Tessa. - Dlaczego? – zapytała Annalisa, wskazując na drzewa. – Na to mamy strażników. Wtedy to, pierwsza wrona zanurkowała w stronę drzewa i na mężczyznę na nim, a za nią podążyła następna. Potem wrony i kruki, które siedziały na drzewach otaczające ich dom, wzbiły się powietrze i, niczym jedno, zanurkowały na osobę próbującą zrobić zdjęcia. Tessa i Annalisa roześmiały się, ale potem usłyszały krzyki mężczyzny i patrzyły jak spada na ziemię. Ciężko. Twarzą w dół. - Dzwoń po karetkę – powiedziała Tessa, wciąż się śmiejąc. Wyszła z domu i ruszyła w stronę mężczyzny, który się nie ruszał. Oczywiście, to nie powstrzymało ptaków od ciągłe atakowania jego bezwładnej postaci. Jako dyplomowana pielęgniarka, Tessa zrobi absolutnie wszystko, co należało zrobić, żeby utrzymać mężczyznę przy życiu. Ale nie czuła żalu do tego sukinsyna. Z tego, co widziała, paparazzi byli niczym pasożyty. Nie byli fotoreporterami czy reporterami. Byli po prostu gnidami. Ale to wciąż była istota ludzka, która potrzebowała opieki. Poza tym, mógł mieć partnera, który zauważyłby, gdyby zniknął, a ostatnią rzeczą, jakiej chciałaby Chloe byłoby pełne policyjne śledztwo w Wielkim Kroku i, szczególnie, w Domu Ptaków. Zanim Tessa do niego doszła, nad nim stał już mały tłumek sióstr Wron, które wpatrywały się w niego, ale nie próbowały pomóc. - Nie żyje? – zapytała jedna siostra. – Powinien być martwy. Tessa sprawdziła jego puls. - Nie, żyje. Zabierzcie jego telefon, aparat i portfel. ~ 144 ~

Jedna z Wron to zrobiła, ale kiedy otworzyła portfel, zamarła. - Uch… Tessa? - Taa? - To prywatny detektyw. Tessa podniosła wzrok. - Co? - To prywatny detektyw. – Trzymając licencję dwoma palcami przybliżyła ją tak, żeby Tessa mogła zobaczyć. - Czy mógł na boku zajmować się fotografowaniem gwiazd? – spytała inna siostra. - Och, Boże – sapnęła jedna Wrona. – Chyba nie sądzisz, że przysłał go Alexandersen, prawda? Nie. Tessa nie sądziła, żeby Josef przysłał kogokolwiek, żeby szpiegował jego byłą żonę. Nie wtedy, gdy mógł to robić sam. Zazwyczaj lubili torturować się nawzajem twarzą w twarz, kiedy byli zmuszeni włączać w to swoich prawników. Tessa wstała i odebrała od Sophie licencję. Przyjrzała się jej, a jej gniew zaczął kipieć. - Dowiedzcie się, kim jest ten pierdolec i dla kogo pracuje – rozkazała swoim siostrom Wronom, oddając licencję i rzucając portfel na nieprzytomnego mężczyznę. - Maeve. Maeve przepchnęła się między siostrami do Tessy. - Zobacz, czy będziesz mogła dowiedzieć się czegoś od naszych przyjaciół, okej? Maeve przytaknęła i odeszła od grupy, gwiżdżąc. Wrony i kruki natychmiast podążyły za nią. - Co teraz zrobisz? – zapytała kolejna Wrona. - Wpuszczę sanitariuszy i powiem Chloe. Po tym, wszystkie siostry odeszły od Tessy, a żadna z nich ani trochę jej nie zazdrościła.

~ 145 ~

- Boże, Erin, po prostu przeproś i skończ z tym – Betty praktycznie błagała. Erin znała ten ton. - A potem co? - Bądź jej mentorką. Jak ja byłam dla ciebie. - Nie jestem pewna, czy się do tego nadaję. - Kochana, oczywiście, że się do tego nadajesz. Dlaczego myślisz inaczej? - Kopnęłam ją w krocze i próbowałam uderzyć w nią moim gniewnym płomieniem. Betty prychnęła i Erin przewróciłam oczami. - To nie jest śmieszne. - Trochę jest. - Ale nawet, jeśli to sobie odpuścimy, wciąż nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą na mentorkę. - Kochana, musisz mieć więcej wiary w siebie. - Mam mnóstwo wiary w siebie. - Masz wiarę, kiedy chodzi o twoją walkę i twoje umiejętności do ciągłego oszpecania czyichś ciał obrazkami ich zmarłych psich pupilów. - Ludzie uwielbiają swoich pupilów. - Ale jeśli idzie o twoje radzenie sobie z ludźmi poza pieprzeniem w ich głowach, jesteś kompletnym nieudacznikiem. - Dziękuję. - Po prostu jestem szczera. Żeby być dobrym mentorem, musisz się nauczyć jak być miłą dla ludzi, nawet jeśli wkurzają cię jak cholera. Może ta sztywna Marine z notatnikiem ci w tym pomoże. - Już usłyszałaś o notatnikach? - Kochana, wszyscy już słyszeli o notatnikach. Nawet inne Klany. I są bardzo rozbawione. Więc idź, znajdź ją i przeproś. ~ 146 ~

- Zmusi mnie do czołgania się. - Prawdopodobnie. - Nie chcę się czołgać. - Najpierw po prostu spróbuj przeprosić. Erin westchnęła i na chwilę spojrzała przez wielkie, od podłogi do sufitu i od ściany do ściany, okno za głową Betty, które ukazywało panoramę LA. Kobieta miała wspaniały widok ze swojego biura. - A jeśli to nie zadziała? - Przyprowadź ją do mnie. Może to czas, żeby pokazać jej kilka rzeczy. Jako rezydująca Jasnowidząca Wron, Betty była jedyną osobą, która mogła pokazać Watson to, co musiała zobaczyć, żeby zrozumieć świat, do którego właśnie dołączyła. Ale większość dziewczyn tego nie potrzebowała, a dla niektórych to, co zobaczyły mogło być… traumatyczne. Więc to zawsze była ostateczność. Betty oparła dłonie o biurko i powiedziała w Jestem poważna tonie, który używała na swoich klientów. - I wierz mi, kochana. Sposób, w jaki odbierze twoje przeprosiny… powie ci wszystko, co musisz o niej wiedzieć. Jako o Wronie i jako kobiecie. A tego właśnie Erin się obawiała…

Ku zaskoczeniu Tessy, Chloe jeszcze nie wstała. Jako przywódczyni Wron i naturalny skowronek, zazwyczaj wstawała i pracowała dużo wcześniej niż reszta Wron. Ale tego ranka, wciąż była w łóżku. Tessa, która musiała iść do kliniki Beverly Hills, żeby sprawdzić personel i ich klientów, postanowiła nie czekać aż Chloe sama wstanie. Więc skierowała się do jej sypialni na pierwszym piętrze. Największej sypialni w domu. Chloe nie musiała mieszkać w Domu Ptaków, ale zrobiła to po swoim rozwodzie. Tessa mieszkała jakieś piętnaście kilometrów dalej na ranczu swojego męża. Jej Mike hodował piękne pokazowe konie i wychowywał ich dwójkę dzieci. Nigdy nie pytał, co Tessa robi w nocy, kiedy wracała do Domu Ptaków po długiej zmianie w ~ 147 ~

klinikach, ale zawsze wydawał się rozumieć, że nie wychodzi na imprezki i go nie zdradza. I, co dziwniejsze, kiedy przychodziła do domu posiniaczona i zakrwawiona, po prostu wręczał jej torebkę z lodem, kilka aspiryn i dotrzymywał jej towarzystwa na kanapie, dopóki nie była gotowa pójść do łóżka. To było tak, jakby mężczyzna wiedział na jakimś głębokim, wewnętrznym poziomie, kim jest i co robi. Wiedział, akceptował, ale nigdy o tym nie rozmawiał. Nigdy. Oczywiście, miał w sobie trochę norweskiej krwi, więc może ta wiedza była wrodzona. Po prostu udawał, że nie wie… nieważne. Tessa otworzyła drzwi Chloe, ale zamarła jak tylko weszła do pokoju. Przywódczyni Klanu leżała na łóżku, spocona i zaplątana w prześcieradło. Jej twarz wyglądała na spiętą, oczy miała zamknięte. Z początku, Tessa przypuszczała, że Chloe miała erotyczny sen i zamierzała po cichu wyjść z pokoju i zapukać. Ale kiedy Chloe przekręciła się i jedną ręką złapała poduszkę, a drugą zaczęła w nią uderzać, Tessa zrozumiała, że walczy z kimś w swoim śnie. Z kimś, kogo naprawdę nienawidziła. Chloe przestała walić w poduszkę i teraz złapała ją obiema rękami, jakby chciała wydusić z niej życie. - Chloe! – odezwała się głośno Tessa. – Chloe! Chloe natychmiast się przebudziła i skoczyła na łóżko, jej oczy były okrągłe z paniki, jej oddech ciężki i dyszący. - Clo, wszystko w porządku? Chloe rozejrzała się po pokoju. - Gdzie on jest? Gdzie on jest? - Nikogo tu nie ma. Jesteś sama. Nic ci nie jest. Chloe otarła czoło i opadła z powrotem na materac. - Jasna cholera, co za sen. - To chyba raczej był koszmar. - Był. - Nic ci nie będzie? ~ 148 ~

- Taa, taa. To tylko… - Co? - Czuję się tak, jakby trwał całą noc. Tessa wzruszyła ramionami. - Czy nie takie są wszystkie sny? Nawet jeśli odczuwamy je, jakby trwały pięć minut? - Taa. Tak sądzę. - Chcesz, żebym wróciła później? - Nie, nie. W porządku. – Chloe przycisnęła ręce do łóżka i odepchnęła się. Przez chwilę wpatrywała się w Tessę. – Co się stało? - Mamy mały problem. Chloe prychnęła. - Wrony nigdy nie mają małych problemów. Taa. To była szczera prawda.

~ 149 ~

Rozdział 12 Kera obudziła się i poczuła się… świetnie. Czuła się silna i zdrowa, i wydawało się, że po wczorajszej bójce nie został żaden ból. Biła się już wcześniej. Zazwyczaj złapana w krzyżowy ogień w pobliżu bazy pomiędzy Marines, a mieszkańcami, albo pomiędzy Marines i Navy. I zazwyczaj dzień po, musiała cała zebrać się w sobie, żeby wstać z łóżka. Całe jej ciało zazwyczaj było często obolałe, a te części niej, w które została uderzona albo kopnięta, były posiniaczone i bardzo potrzebowały lodu i recepty na środki przeciwbólowe. Ale dzisiaj… dzisiaj czuła się jak nowonarodzona. Wstała i skorzystała z lustra ustawionego na komodzie Viga, żeby spojrzeć na siebie. Wciąż miała siniaki, ale już znikały. Skaleczenia, jakie miała po wypadnięciu przez okno, również w większości się uleczyły, zostawiając tylko kilka blizn, ale jak przeczuwała znikną całkowicie za dzień lub dwa. Szczęśliwa, że nie będzie musiała cierpieć fizycznie po swojej źle podjętej decyzji z wczoraj, Kera wyszła z sypialni i przeszła na paluszkach obok śpiącego Viga. Wciąż leżał na kanapie, ale nie był sam. Do niego przytulona była Brodie. Kera zatrzymała się i zagapiła na swojego zdradzieckiego psa. Brodie zerknęła na Kerę, duża szczęka ziewnęła, język się wywiesił. - Wygodnie? – szepnęła Kera. Pies odpowiedział jeszcze mocniej wtulając się w Viga. – Dziwka. Kera wymknęła się przez bardzo głośne siatkowe drzwi, ostrożnie zamykając je za sobą, żeby nie trzasnęły, i usiadła na ganku. Rozejrzała się po pięknym terenie, ciesząc się widokiem wschodzącego słońca rozświetlającego drzewa. Słyszała odgłos pobliskiego Oceanu Spokojnego i nawet dźwięki krążących nad nią kruków nie odwróciły jej uwagi. Szczerze mówiąc, niejako lubiła ich głębokie gardłowe krakanie. Kera zamknęła oczy, rozsiadła się wygodnie i zaczęła głęboko oddychać. Trochę to było zabawne, że nauczyła się medytować w Marines. Większość ludzi tak naprawdę nie kojarzyła wojska z Buddą, ale medytacja naprawdę pomagała na niepokoje. I któregoś dnia, zwłaszcza kiedy ostrzał był ostry, Kera doznała

~ 150 ~

prawdziwego lęku. Próbowała tego dwa razy dziennie, za każdym razem po dwadzieścia minut, ale to nie zawsze było możliwe. Więc załatwiała to, jako pierwszą rzecz z samego rana zanim zaczynała swój dzień pracy. Ale tym razem, chociaż bardzo skupiała się na swoim oddechu, wszystko, o czym Kera mogła myśleć, to pocałunek z wczorajszego wieczora. Nie wiedziała, co ją opętało, żeby go pocałować, ale była zadowolona, że to zrobiła. To był jeden z najsłodszych pocałunków, jaki kiedykolwiek doświadczyła. Słodki i namiętny, co było niezwykłe. Kera odkryła, że zazwyczaj był jednym albo drugim, rzadko oboma. Ale z Vigiem, był jednym i drugim. Cudownie jednym i drugim. Po pięciu minutach myślenia o tym pocałunku i uświadomieniu sobie, że stała się mokra, gdy zdała sobie sprawę jak daleko to mogło zajść, gdyby nie była obolała, Kera zrezygnowała ze swojego porannego rytuału i otworzyła oczy. - Muszę wrócić – powiedziała w przestrzeń. Kera nigdy przed niczym się nie cofała - z wyjątkiem swojej szalonej matki - i nie zamierzała zaczynać tego teraz. Weszła do domu, wróciła do sypialni, zdjęła koszulkę Viga, którą założyła do spania i ubrała się w swoje ciuchy. W salonie poklepała Viga po ramieniu, żeby go obudzić. - Muszę iść – szepnęła, nie chcąc rozdrażniać go tak wcześnie rano. - Zobaczymy się później? – zapytał. - Jeśli chcesz. - Chcę. Kera uśmiechnęła się. - W takim razie dobrze. Wyprostowała się i spojrzała na psa. - Chodź, Brodie. Idziemy. Brodie rozciągnęła całe swoje ciało… zanim z powrotem ułożyła się obok Viga. - Poważnie? – zapytała ostro Kera. - Jest jej wygodnie. Zostaw ją. ~ 151 ~

- Nie zostawię jej. Po prostu musi zwlec swój leniwy tyłek. – Kera wyciągnęła rękę i poklepała tyłek Brodie aż, z westchnieniem, pies powoli zsunął się z Viga. Nie, żeby Kera ją winiła. Było mu wygodnie, nawet na tej zbyt małej kanapie. - Mogę cię odwieźć – zaproponował Vig. - Wolę się przejść. – Już miała odejść, ale zatrzymała się i pochyliła, żeby pocałować czoło Viga. – Dzięki. Uśmiechnął się, nawet jeśli ponownie zasypiał. - W każdej chwili. Kera wyszła na ganek, poczekała aż Brodie się załatwi, a potem delikatnie zamknęła siatkowe drzwi. Przypięła Brodie smycz i ruszyły w drogę. Zazwyczaj Kera musiała krótko trzymać smycz Brodie, żeby nie wysforowała się za bardzo do przodu. Brodie była pędziwiatrem jak Kera lubiła to nazywać. Pędziła do przodu jak silny pitbull, którym była. Ale tym razem, Brodie szła przy boku Kery, dotrzymując tempa krokom Kery. Przecięły terytorium Kruków i doszły do centrum handlowego. Mijały turystów, surferów i miejscowych. Kera miała zamiar iść prosto aż dojdzie do drogi gruntowej prowadzącej do Domu Ptaków, ale Brodie nagle skręciła za restaurację rybną. Pies ruszył w stronę skupiska drzew i Kera założyła, że to jest po prostu kolejna droga do domu, o której Brodie dowiedziała się podczas swoich spacerów. Ale kiedy Kera wyszła zza narożnika miejscowej kawiarni, ona i Brodie weszły prosto na Erin Amsel. Dwie kobiety zamarły i zapatrzyły się w siebie, duży kubek z kawą zawisł przy ustach Amsel. Kera przygotowała się na to, że kobieta rzuci tą kawą prosto w jej twarz. Nie zdziwiłaby się, gdyby to zrobiła. Powoli, obserwując ją uważnie, Amsel opuściła kubek. Po pełnej minucie milczącego wpatrywania się, Amsel nagle zrobiła coś, czego Kera nigdy by się nie spodziewała. - Przepraszam. ~ 152 ~

Kera zamrugała. - Co? - Przepraszam. Za wczoraj. – Spojrzała na Brodie. – I przepraszam za to, co powiedziałam o Brodie. Przepraszam za wszystko… i mam nadzieję, że możemy zacząć od początku. Oczy Kery zwęziły się, gdy przyglądała się uważnie kobiecie. Naprawdę uważnie. Potem, po głębokim, oczyszczającym wydechu, powiedziała… - Taa. Okej. Erin nie była pewna, czy dobrze usłyszała Watson. Czy to był podstęp? Czy nie planowała dźgnąć Erin w plecy, kiedy się odwróci? - Okej? - Taa. Ja też przepraszam. Za wszystko. Więc możemy zacząć od początku. – Watson przeniosła smycz Brodie z prawej ręki do lewej i wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. Erin gapiła się na nią przez chwilę zanim w końcu chwyciła i potrząsnęła. I ot tak… było po wszystkim. Bez błagania. Bez samobiczowania. Bez nalegań o nadrabianie czegokolwiek. No ale, może Erin powinna to wiedzieć. Kera Watson była, a ona była szybka, żeby powiedzieć każdemu, kto słuchał, byłą Marine. Prawdopodobnie przez cały czas wpadała w coś takiego z ludźmi, ale z całym tym gównem, jakie działo się wokół nich w ogarniętych wojną krajach, prawdopodobnie nie było tam miejsca na trzymanie urazy. Nie wtedy, gdy potrzebowałeś kogoś do pilnowania twojego tyłka. Więc odpuszczała. A teraz, zrobiła to Erin. - Potrzebujesz podwózki do domu? – zapytała Erin. – Zaparkowałam tuż obok. - Pewnie. Podeszły do mercedesa i Kera pokiwała głową. - Ładny samochód. - Jest twój, jeśli będziesz go potrzebowała. - Nie musisz pożyczać mi swojego samochodu.

~ 153 ~

- To nie jest mój samochód. To samochód Wron. – Uśmiechnęła się. – Wskakuj. Pokażę ci. Podjechały do domu, a potem obok niego, jadąc daleko na lewo gruntową drogą, która jak przypuszczała Kera była szlakiem turystycznym. W końcu, dotarły do dużego garażu. - Tu trzymamy wszystkie samochody Wron – wyjaśniła Erin, gdy zaparkowała auto i wyłączyła silnik. – Możesz używać każdego samochodu, kiedy tylko zechcesz. Kluczyki trzymamy w kuchni. Jeśli chcesz swój własny samochód, jak niektóre z nas, to jest osobny garaż, z którego możesz skorzystać, jakiś kilometr w tamtą stronę. – Amsel machnęła ramieniem w ogólnym kierunku na drugi garaż. Kera wysiadła z samochodu i, z Brodie przy nodze, gapiła się z otwartymi ustami na zawartość garażu, a jej oczy były okrągłe. Nie mogła uwierzyć, że wszystkie te samochody należą do Wron. Wyraźnie te kobiety miały fizia na punkcie samochodów. Stało tu kilka standardowych aut jak Fordy czy Chevrolety. Czterodrzwiowe, które przypominały jej policyjne wozy. Te były powypadkowe. Ktoś zdecydowanie użył tych pojazdów do celów przemocy. Było także kilka Jeepów i Range Roverów w różnych kolorach. Do tego sporo Mercedesów, Lexusów i BMW. Niektóre to były sedany, inne SUV-y. Miały także kilka Bentleyów, Ferrari i kabriolet Aston Martin, który wywołał u niej dreszcz. - Mogę jeździć którymkolwiek z nich? – zapytała. - Tak, również Aston Martinem, ponieważ widzę, że aż ślinisz się na jego widok. - To jest Aston Martin, więc oczywiste, że ślinię się na jego widok. Erin zachichotała. - Mamy również parę Lamborghini, więc powodzenia w położeniu na nich swoich rąk. Kiedy potrafisz latać w nocy, naprawdę trudno jest nie potrzebować poważnej prędkości w swoim pojeździe podczas dnia, więc Wrony zawsze o nie walczą. - Mogę się założyć.

~ 154 ~

- Z tyłu mamy też motocykle. Dwa Harleye Davidson - starsze Wrony je uwielbiają - i sześć sportowych ścigaczy. Jeśli jesteś zainteresowana. Ale, ale – zwróciła się do Kery. – Zabrałaś już swoje rzeczy ze starego mieszkania? - O, mój Boże. Zupełnie o tym zapomniałam. Nie, nie zabrałam. Większości mogę się pozbyć. Meble i tak dalej, ale nie mogę ich tak po prostu zostawić, żeby Pani Vallejandro się nimi zajęła. Jest zarządcą budynku. - Może pojedziemy tam teraz i zabierzemy, co chcesz, żebyś mogła uczynić to miejsce swoim domem. - Okej. - Możemy również zjeść szybki lunch albo coś podobnego. Możesz zadać mi każde pytanie, jakie masz. O wszystkim. - Vig już mnie wprowadził. Erin uśmiechnęła się. - Założę się, że tak. - Hej – powitała je Annalisa, idąc z Leigh w ich stronę. - Myślałam, że z rana masz sprawę w sądzie – powiedziała Erin. - Została odwołana i zamierzałam się tu pokręcić, ale… - Znalazłyśmy prywatnego detektywa szpiegującego nas z drzew – dokończyła Leigh. Erin zamknęła oczy. - Cholera. - Taa. Chloe też nie jest zadowolona. - Żyje? - Ledwie. Ptaki zaatakowały jego tyłek i zrzuciły go z drzewa. Spadł na twarz. Paula próbuje wytropić, dla kogo pracuje. Pomyślałyśmy, że do tego czasu wyniesiemy się stamtąd, bo Chloe miota się wkoło, wkurzona na cały świat. - Myślicie, że próbował dowiedzieć się, czym jesteście? – zapytała Kera. - Nie wiem, czego chciał. Ale jeśli ktokolwiek może się tego dowiedzieć to Paula. ~ 155 ~

- Dlaczego? - Wciąż ma powiązania z rosyjską mafią w Chicago. - Taa – odezwała się Annalisa. – Znalazła się tutaj, ponieważ zabili ją Kolumbijczycy podczas jej wakacji w LA. Kera tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego wciąż zadaje pytania, kiedy odpowiedzi coraz bardziej ją przerażały. - A wy, co zamierzacie robić? – zapytała Leigh. - Zabieram Kerę na lunch, a potem pojedziemy po jej rzeczy do jej starego mieszkania. - Achhh. Ostateczne pożegnanie jej pierwszego życia. To zawsze jest znaczące. - Przestań próbować mnie odczytywać – powiedziała Kera do Annalisy. – To jest irytujące. - Chcecie pojechać? Uporamy się z tym szybciej mając więcej rąk. - Tak. Pewnie. – Annalisa pogrzebała w przedniej kieszeni swoich białych dżinsów. – Mam kluczyki do SUV-a. - Doskonale. - Najpierw sprawdźmy, czy tył jest czysty zanim pojedziemy. – Annalisa podeszła do niezwykle dużego, czarnego SUV-a. Pilotem odblokowała drzwi i kiedy otworzyła te tylne, Kera zmarszczyła brwi na widok siedzącej tam kobiety. Czytającej książkę. - Hej, Jace – powiedziała Annalisa. – Co robisz? W odpowiedzi, kobieta uniosła książkę, którą czytała. Tołstoj. Dobry Boże. - Och. Okej. No cóż, to jest Kera Watson. Nowa dziewczyna. Kera, to jest Jacinda Berisha. Nazywamy ją Jace. Jest w naszej grupie uderzeniowej, więc będziecie ze sobą pracować. - W porządku – odparła Kera, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego żadna z tych kobiet nie zapytała, dlaczego kobieta siedzi z tyłu SUV-a, kiedy niedaleko był dom z tyloma pokojami, z których mogła skorzystać.

~ 156 ~

- Jace, zabieramy Kerę do jej starego mieszkania, żeby zabrać jej rzeczy. Okej? Jace kiwnęła i Annalisa zamknęła tylne drzwi. - Więc, jesteście gotowe? - Czekaj. – Kera popatrzyła na trzy kobiety. – Nie zamierzamy pogadać o tym, że mamy kobietę na tylnym siedzeniu SUV-a, która nigdzie się nie wybierała… w tym upale? - A co tu jest do gadania? – zapytała Erin. - Fakt, że jest w środku? - Jace jest samotniczką, więc znajdziesz ją w wielu dziwnych miejscach w całym domu. Leigh przytaknęła. - Kredensy, szafy, pod kanapą… - I nie uważacie, że to dziwne? Erin wzruszyła ramionami. - W porównaniu do czego? Miała rację. Ale mimo to… - Skoro lubi być sama, dlaczego nie znajdzie sobie własnego miejsca? - Ponieważ wynajęcie czegoś będzie wymagało od niej rozmowy z ludźmi. Ona nie lubi rozmaić. Myślę, że powiedziała do mnie jakieś trzy zdania, a jest tutaj przeszło dwa lata. - O… kej. - Nie martw się. Nic jej nie jest. Jedźmy. Decydując się nie roztrząsać tej dziwaczności, Kera skierowała się do przednich drzwi od pasażera. - Potrzebuję również nowego telefonu. - A co stało się ze starym? - Facet, który mnie zabił, zniszczył go. ~ 157 ~

Wrony roześmiały się i Leigh powiedziała. - O rany. Masz poczucie humoru. Tyle tylko, że Kera nie żartowała. - Brodie! – zawołał ktoś i Kera obróciła się, żeby zobaczyć trzy kobiety ubrane w niezwykle obcisłe stroje do biegania. - Hej, Brodie – jedna z nich powitała psa, kucając, żeby ją pogłaskać. – Chcesz iść z nami pobiegać? Chciałabyś, ślicznotko? Brodie odpowiedziała liżąc twarz nowej osoby. - Biorę to za tak. – Kobieta wstała i wzięła smycz z ręki Kery. - Uch… przepraszam? - Nie martw się. Dobrze się nią zajmiemy. - Nawet nie wiem, kim jesteście. - Jestem twoją siostrą Wroną. To wszystko, co musisz wiedzieć. Kera patrzyła jak trzy kobiety odbiegają z jej psem. - Okej? – ponagliła Erin. – Gotowa do odjazdu? - Nieznajoma właśnie odbiegła z moim psem. - Ona nie jest nieznajomą. Ona jest twoją przyjazną agentką ubezpieczeniową z sąsiedztwa. Kera zamarła. - Czy stąd ją znam? - Tak. Jest na wszystkich reklamach telewizyjnych dotyczących ubezpieczeń samochodów i domów. Nosi tę przepaskę na oku i na ramieniu ma ptaka. I niesamowicie wielkie piersi. - Przedstawia logo lady piratki, którego używa ta firma – wyjaśniła Annalisa, otwierając drzwi SUV-a, żeby wszystkie mogły wsiąść, zanim podała kluczyki Erin. – Ponieważ tego chcesz, kiedy chodzi o twoje ubezpieczenie. Piratów.

~ 158 ~

- Gorąca lady piratka – wtrąciła Erin. – Ponieważ lady piratka musi być gorąca, jeśli zamierza sprzedać ci ubezpieczenie.

~ 159 ~

Rozdział 13 Była prawie druga zanim przyjechały do mieszkania Kery. Zatrzymały się przy sklepie z elektroniką, żeby kupić Kerze nowy telefon, a potem zjadły lunch. Kera zdobyła numer komórki Viga i wysłała mu swój nowy… w razie gdyby chciał do niej zadzwonić. Albo cokolwiek. No wiesz… bez nacisków. Jak dotąd, przysłał jedną wiadomość. Gdzie jesteś? Kera mu odpisała, a potem poszły do jej mieszkania, żeby przebrać jej rzeczy, i do tej pory nie dostała następnej wiadomości. To było dziwne, ale próbowała o tym nie myśleć. Vig nigdy nie był gadułą, z tego, co mogła powiedzieć. Więc nie oczekiwała od niego, że nagle się zmieni, po tym jak się pocałowali. Prawda? Nie mogła tego oczekiwać? Boże, co się z nią działo? Erin zaparkowała samochód, a Leigh skończyła. - I tak właśnie umarłam! Kera przytaknęła, jej usta się zacisnęły. - Fascynujące. Leigh i Annalisa wysiadły z samochodu i Kera spojrzała na Erin. - Przyzwyczaj się do tego – powiedział do niej rudzielec. – Za każdym razem jak poznasz nową Wronę, obojętnie ze Stanów, Japonii, Egiptu, czy skądkolwiek, opowiedzą ci jak umarły. - Dlaczego?

~ 160 ~

- Tak właśnie robimy. Również inne Klany będą cię pytały jak umarłaś, więc równie dobrze możesz przyzwyczaić się do opowiadania swojej historii. - Ponieważ bardzo zabawnie jest przeżywać czyjąś śmierć. - Nie przeżywasz tego. Nie możesz. – Erin się uśmiechnęła. – Bo umarłaś. Erin odpięła swój pas. - Po prostu opowiadasz historię dziewczyny, którą kiedyś znałaś. Wyskoczyła z SUV-a i Kera odpięła swój pas. - Chcesz iść z nami? – zapytała Jace, która jako jedyna została w pojeździe. – Czy zostajesz tu i gotujesz się w tym gorącu? Nastąpiła pauza, a potem Jace zapytała. - A czy będę musiała mówić? Erin zawsze próbuje zmusić mnie do mówienia. - Mów, jeśli chcesz mówić. Tylko nie chcę wiedzieć jak umarłaś. - Okej. – Zabrzmiała jak na dość pełną życia. Kera wysiadła z pojazdu, zamykając za sobą drzwi. Spotkała się z Jace, gdy ta wysunęła się z tylnego siedzenia. Była wysoką dziewczyną, kształtną, z kręconymi brązowymi włosami, które sięgały do połowy jej pleców, i z ciemnoniebieskimi oczami. - To dziwne – powiedziała Kera, gdy wspinały się po schodach na drugie piętro. – Myślę, że będzie mi brakowało tego miejsca. Nie wiem dlaczego. Przez pierwsze dwa tygodnie jak tu zamieszkałam, na ulicy były trzy strzelaniny. Pewnej nocy próbował włamać się do mnie jakiś pijany facet, ponieważ myślał, że wciąż mieszka tu jego dziewczyna. I mam pewność, że w sąsiedztwie jest ring do walk psów, ponieważ znalazłam Brodie kilka przecznic dalej przywiązaną do starego silnika. Ale administrator budynku i jego żona są naprawdę mili i opiekowali się mną i Brodie. - To miło. - Taa. Zawsze uważałam, że nieważne jak niebezpieczne jest sąsiedztwo, zawsze znajdą się jacyś dobrzy ludzie. Tylko musisz być mądry i ufać swoim instynktom. Kera zatrzymała się na pierwszym piętrze, przykładając rękę do piersi. Czuła jak mocno bije jej serce. ~ 161 ~

- Świetnie. Mój lęk znowu szaleje. - Twój lęk? - Tak. Czasami dostaję napadów paniki. Myślę, że martwię się o dzisiejszą noc. Nawet nie wiem jak się lata. Wiecie jak się lata? - No cóż… - Oczywiście, że wiecie jak się lata. Jestem jedyną idiotką, która nie wie jak się lata. - To nie czyni z ciebie idio… - Nie wiem jak latać i umrę kilka dni po tym jak zostałam przywrócona do życia. To jest żenujące. To jak zostanie wykopanym z jakiejś konkurencji w reality show. Nie chcesz być pierwszym, który zostanie wykopany. Nie chcesz tego. - Myślę, że panikujesz. - Masz rację. – Kera na chwilę zamknęła oczy, wzięła wdech i wypuściła. – Masz absolutną rację. Muszę się uspokoić. Muszę się uspokoić. Kiedy Kera poczuła, że bardziej się kontroluje, ponownie ruszyła do swojego mieszkania i znalazła tam pozostałych czekających na nią. - Czy możemy już się za to zabrać? – zapytała Leigh. – Nie potrafię wyrazić, jaka jestem znudzona. Annalisa się uśmiechnęła. - A ja chcę wreszcie wejść do twojego mieszkania i zobaczyć, co mi powie. - Osobiście – oznajmiła Erin – rozumiem to przesiąknięte gangami sąsiedztwo, jakie wybrałaś na swój dom. Planujesz posprzątać to miejsce niczym w filmie Z podniesionym czołem? - Poszłam tam, gdzie mnie było stać. - To takie smutne. Kera nie miała swoich kluczy, ale trzymała dodatkowe pod podartym dywanem na korytarzu. - Oczywiście, masz na myśli, że smutne jest to, że jako weteran i ktoś, kto walczył za mój kraj, nie mogę pozwolić sobie na przyzwoite mieszkanie, prawda?

~ 162 ~

Erin wzruszyła ramionami. - Okej. Pewnie. Kera westchnęła i otworzyła drzwi. Wtedy ze swojego mieszkania na końcu korytarza wypadła pani Vallejandro. Kiedy spieszyła w stronę Kery, jej oczy wypełnione były łzami. - Kera? Och, Kera? - Pani Vallejandro? Co się stało? Starsza kobieta zarzuciła ramiona wokół Kery, przytulając ją. - Policja tu była. Myśleli, że zostałaś porwana! - Co? - Znaleźli krew na zewnątrz kawiarni, gdzie pracowałaś, a inni pracownicy słyszeli krzyki. Ale kiedy wybiegli na zewnątrz, ty już zniknęłaś. Kera skrzywiła się. Kompletnie zapomniała o… pozostałych. - Wszyscy tak się martwili! Kera wątpiła w to. Pani Vallejandro i jej mąż prawdopodobnie martwili się o nią, ale te chcę-zaistnieć dupki w kawiarni? Nie. Kera wątpiła, że martwili się o kogokolwiek innego oprócz siebie. I, oczywiście, o ich kariery. - Tak mi przykro, że się o mnie martwiliście. Ale nic mi nie jest. Wszystko jest w porządku. Ja tylko… zostałam ranna. I zadbałam o moje, um, rany. Ale widzicie? Teraz wszystko jest dobrze. Obiecuję. - Muszę zadzwonić na policję. Muszę powiedzieć im, że wróciłaś. Kera pokiwała na sugestię pani Vallejandro, ale ktoś dźgnął ją w plecy. - Nie! – zawołała Kera, przechodząc od kiwania głową do potrząsania nią. – To nie jest konieczne – powiedziała, o wiele spokojniej. – Mogę z nimi porozmawiać sama. Zostawili namiary? Rozsądne oczy pani Vallejandro zmierzyły kobiety będące z Kerą i było jasne, że nie za bardzo spodobało jej się to, co zobaczyła. - Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku, Kero?

~ 163 ~

- Oczywiście, Pani V. Te panie są moimi… współpracownicami. – Machnięciem ręki wskazała na pozostałe Wrony. – Są tutaj, żeby pomóc mi zabrać kilka moich rzeczy. Domyślam się, że to było moje tygodniowe wypowiedzenie. Wyprowadzam się. - Tygodniowy najem? – zakpiła Leigh. – Mieszkałaś w całkiem wysokiej klasy społeczności, Watson. Nie chcąc, żeby Pani V. poczuła się obrażona – ona i jej mąż robili, co tylko mogli, żeby utrzymać to miejsce przyzwoitym, co było wszystkim, co Kera naprawdę potrzebowała – Kera sięgnęła do tyłu i pchnęła Leigh. Ale wciąż przyzwyczajała się do swojej nowej i ulepszonej siły, więc kobieta poleciała przez częściowo otwarte drzwi. Erin, Annalisa i Jace tylko się przyglądały; nawet nie próbowały pomóc. Najlepsze jednak było to, jak Pani V. się uśmiechnęła. - W każdym razie, proszę się nie martwić o oddanie mi mojego depozytu czy czegokolwiek innego. Jestem pewna, że, kiedy stąd odejdę, w moim mieszkaniu znajdą się jakieś rzeczy do naprawy. - Przykro mi, że odchodzisz, Kero. Byłaś jednym z moich najlepszych najemców. - Dzięki, Pani V. – Kera przytuliła starszą panią zanim weszła do swojego starego mieszkania. Tak naprawdę nie mogła powiedzieć, że będzie jej brakowało mieszkania tutaj. Chociaż państwo Vallejandro starali się zachować to miejsce czystym i bez szkodników - ludzi czy szczurów - mimo to zawsze były problemy. Problemy z elektryką. Złą hydrauliką. Ze słabymi podłogami. Problem po problemie. Nie z powodu Vallejandro’ów, ale z powodu pana slumsów, który to wszystko posiadał. Erin weszła na środek dość sporego mieszkania Kery i skinęła głową. - Tu nie jest tak strasznie jak myślałam, że będzie. - Um… dzięki? - Moje mieszkanie w Jersey City nie było wiele lepsze. Moja matka błagała mnie, żebym wróciła do domu. – Erin prychnęła. – Tak, jakbym ją słuchała. Leigh wyczesywała odpryski farby ze swoich włosów. Kera posłała ją na ścianę, zostawiając w niej odcisk wielkości Leigh. Ku zaskoczeniu Kery, Leigh nie narzekała o to pchnięcie. Jednak narzekała na taniość farby, którą miała teraz we włosach.

~ 164 ~

- O, mój Boże! Ta farba jest taka tania. Zabierzcie to ze mnie! Zabierzcie to ze mnie! Annalisa podeszła do Leigh, żeby pomóc, a Kera ruszyła do szafy, gdzie przechowywała rozłożone pudła do przeprowadzki. Chwyciła kilka, otworzyła je, otrzepała z kurzu i położyła na stole. - Chyba raczej nie będę potrzebowała talerzy i szklanek, co? - Wszystko, co potrzebujesz, to ubrania i zdjęcia, jeśli masz. – Erin rozejrzała się wkoło. – Spodziewałam się, że to miejsce będzie mniejsze. - Płaciłam trochę więcej, ale dostałam ładnej wielkości mieszkanko i jestem blisko z zarządcą budynku, co zawsze jest dobre, chyba że jesteś w coś wplątany. Kera stała przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Potem, po prostu zdecydowała, że zrobi to, co zawsze robiła najlepiej. Zorganizować się. - Erin, może ty z Annalisą zdejmiecie wszystkie moje obrazki ze ścian i włożycie do pudła. Leigh, możesz wziąć to pudło i zabrać wszystko z apteczki? Ja pójdę do sypialni i wezmę moje ubrania. Kiedy każdy otrzymał zadanie, Kera złożyła kolejne puste pudło i poszła do sypialni. Postawiła pudło na łóżku i wyciągnęła swój stary, zniszczony worek. Otworzyła zamek i rozłożyła na materacu. Z rękami na biodrach, Kera szybko obmyśliła najbardziej sprawny sposób spakowania się i, z planem w głowie, obróciła się do szafy. Wtedy go zobaczyła. Stał tam. Ale jak mogła go przegapić, Kera nie wiedziała. Był wysoki z blond włosami do ramion. Z zielonymi oczami. I był bardzo silny. Pod koszulką z długim rękawem i dżinsami miał mięśnie na mięśniach. Nic nie powiedział, gdy wpatrywał się w Kerę tymi zielonymi oczami, aż w końcu przytknął palec do ust. Jakby chciał jej milczenia. Kera przytaknęła na zgodę… a potem wrzasnęła. - Erinnnnn! Erin rzuciła pudełko, które trzymała w ręce i pobiegła do sypialni. Właśnie dotarła do drzwi, kiedy jakaś pięść rąbnęła ją prosto w brzuch, posyłając ją do tyłu na Annalisę, która była tuż za nią.

~ 165 ~

Obie upały na podłogę i Erin spojrzała prosto w twarz Notto Ovesona. Jednego z Milczących. Z Klanu boga Vidara. Uśmiechając się, Oveson potrząsnął głową. Nie odezwie się do Erin, ponieważ ona i inne Wrony nie były uważane za wystarczająco godne, by usłyszeć jego głos. Ale piękno bycia w Klanie Wikingów polegało na tym, że słowa nie były naprawdę konieczne. Erin skoczyła na nogi i ruszyła na Ovesona. Zamachnął się na nią, ale ona skręciła w bok, zmuszając go, żeby obrócił górną połowę ciała, by mieć Erin na widoku. Ruch ten pozwolił Annalisie podkraść się do niego i rąbnąć pięścią prosto w kutasa Ovesona. Zgiął się z bólu i Erin trzasnęła go pięścią w kark. Opadł na kolana i Erin spojrzała na czas, żeby zobaczyć jak Leigh rzuca jej nożyczki z łazienki. Erin uniosła nożyczki nad szyją Ovesona, ale wtedy gdy już miała je wbić, Oveson ryknął, a moc tego dźwięku posłała przez mieszkanie trzy kobiety w trzech różnych kierunkach. Taaa. Erin zawsze o tym zapominała. Milczący mogli nie mówić do tych, których uważali za niegodnych, ale to nie oznaczało, że nie mogli ryczeć.

Mężczyzna chwycił Kerę za gardło i podniósł z podłogi. Kera spróbowała kopnąć go w pierś, ale trzymał ją tak daleko, że mogła tylko trącić go palcami stóp. Złapała jego nadgarstek rękami i spróbowała go przekręcić. Ale on tylko mocniej ścisnął jej gardło. - Kim jesteś, dziewczyno? – zapytał kobiecy głos, który brzmiał, jakby przez lata wypalił zbyt wiele papierosów. Kera nie mogła odwrócić głowy, żeby spojrzeć, ale ten ktoś obszedł ich i stanął naprzeciw niej. Ktoś, ponieważ Kera nie mogła zobaczyć kto, dzięki szaremu kapturowi, który zakrywał twarz, a długa szara szata okrywała ciało. - Jakie jest twoje miejsce w świecie? – mówił dalej kobiecy głos. – Gdzie jesteś w Równowadze? – Pazurzasta ręka sięgnęła do Kery. – Pokaż mi, co masz, dziewczyno. Kera patrzyła z przerażeniem jak ta ręka po nią sięga. Ale zanim te pazury mogły dotknąć jej skóry, w drzwiach rozległo się warknięcie. Kera przeniosła oczy i zobaczyła stojącą niedaleko Jace. Całe jej ciało drżało, gdy patrzyła na ich trójkę.

~ 166 ~

Z początku, Kera myślała, że dzieciak trzęsie się ze strachu, i żałowała, że nie może się odezwać, żeby powiedzieć dziewczynie, by uciekała. Ale potem Jace uniosła oczy i Kera uświadomiła sobie, że jej oczy nabiegły krwią, a żyły na jej ramionach i szyi były nabrzmiałe i pulsujące. Kera już to widziała. U kolegów z Marines ze steroidalną wściekłością tuż przed tym jak zatracali się w barze i zaczynali bić do nieprzytomności jakiś facetów z Navy, którzy ich wkurzyli. Tak właśnie wyglądała twarz Jace. Jakby miała wybuchnąć. A potem to zrobiła. Krzyknęła i rzuciła się przez pokój, prosto w mężczyznę trzymającego Kerę. Wszyscy upadli na podłogę, Jace na mężczyznę, jej ramiona machały dziko, gdy jej pazury raz za razem cięły jego twarz i gardło, gdy jednocześnie krzyczała. I krzyczała. Spanikowana, Kera wycofała się do łóżka i do broni schowanej pod poduszką. Wyciągnęła ją i sprawdziła, a wtedy zobaczyła jak kobieta w kapturze nagle utworzyła w sypialni Kery pustą przestrzeń i zniknęła. Kera zamrugała, a potem skupiła uwagę na mężczyźnie na podłodze. Jace wciąż go przyciskała, jej szalony atak powstrzymywał go od zrobienia czegokolwiek oprócz zakrycia twarzy i gardła. Ale kiedy Jace uniosła jedną rękę nad jego piersią, jej pazury urosły jeszcze dłuższe, jej krzyk rozbrzmiewał po pokoju, mężczyzna w końcu się poruszył, spychając mniejszą kobietę. Wstał i wtedy Kera uniosła swojego legalnie zarejestrowanego Glocka 9mm. Już miała pociągnąć za spust, kiedy powstrzymał ją głos Viga. - Kera. Nie. Z początku, Kera myślała, że ma jego głos w swojej głowie, ale Vig stał w drzwiach. Wszedł do środka, a Siggy i Stieg za nim. Stieg trzymał kolejnego mężczyznę, którego nie rozpoznała. Przykrywał ręką usta mężczyzny i popychał go przed sobą. Dysząc, jej palec drżał na spuście, a Kera nie spuszczała oczu z Viga. - Nie używamy broni – przypomniał jej. – Zwłaszcza na znajome Klany. Jego głos był taki spokojny. On był taki spokojny. Kera pozwoliła, żeby ten spokój ją omył. I, z wielkim wysiłkiem, opuściła broń i zsunęła palec ze spustu. ~ 167 ~

Vig skinął do niej, posłał miękki uśmiech, a potem poruszył się niczym błyskawica. Tak szybko, że był niewyraźną plamą. Plamą, która przemknęła przez pokój, podniosła mężczyznę, który zaatakowała Kerę, i rzuciła nim o ścianę. Mężczyzna otworzył usta, ale Vig chwycił go za szczękę i szarpnął, natychmiast przemieszczając ją z reszty twarzy. Potem Vig jeszcze trzy razy walnął nim o ścianę zanim rzucił go na podłogę. Wtedy Siggy i Stieg zaczęli kopać i deptać mężczyznę. Vig w końcu dołączył do nich. Przerażona Kera patrzyła na to, dopóki nie zobaczyła jak Vig unosi stopę nad zmasakrowaną twarzą mężczyzny. Wiedziała, że kiedy opuści stopę, zabije go. Nie mogła być za to odpowiedzialna. - Vig, nie! Vig i Kruki zamarły i obejrzały się, oczy Viga spokojnie mrugały na nią, gdy czekał. - Proszę nie. Oni… oni tylko pytali, kim jestem. Próbowali dowiedzieć się, kim jestem. To wszystko. Nie… po prostu nie… okej? Vig spojrzał na Stiega, a potem Siggiego. Obaj mężczyźni i Vig odsunęli się od krwawiącego mężczyzny na podłodze. - Puśćcie go. Proszę. Vig skinął na Stiega i podniósł mężczyznę, którego przytrzymał w ramionach, i odepchnął go. Mężczyzna podszedł do swojego kompana i objął go ramieniem. Z ostatnim spojrzeniem na Viga, natychmiast zniknęli. Kera, wciąż dysząc, opuściła głowę. Nie potrafiła wyrazić jak bardzo nie chciała zobaczyć tego mężczyzny zadeptanego na śmierć w swoim mieszkaniu. Nawet jeśli opuszczała je na zawsze. Po prostu nie chciała tego wspomnienia w swojej głowie. Podniosła wzrok i cofnęła się odrobinę, kiedy znalazła Viga tuż obok siebie. Zmarszczył brwi, ale zanim musiała sobie z tym poradzić, nagle przypomniała sobie o Jace i innych dziewczynach. - Jace! – zawołała, gramoląc się z łóżka. – Jace?

~ 168 ~

Pobiegła do drugiego pokoju i znalazła Jace na kolanach, szlochającą, podczas gdy Erin praktycznie otulała ją od tyłu. Mówiła do niej, ale Kera nie mogła usłyszeć, co mówiła. Leigh złapała ramię Kery. - Nie martw się. – Odciągnęła Kerę. – Erin wie jak ją zagadać. - Zagadać ją od czego? Co to było? - Dar Jace od Skuld. Czysta wściekłość. Jest naszym szaleńcem. - Nie cierpię z nią walczyć – narzekał Siggy, gdy oparł się o ścianę i wyciągnął kawałek suszonej wołowiny z tylnej kieszeni dżinsów. To było taka dziwna i przypadkowa rzecz. - Odrywa ciało od twoich kości. To jest bardzo nieprzyjemne. - Nic ci nie jest? – Leigh zapytała Kery. - Nie. W porządku. Annalisa stanęła przed Kerą i przyjrzała się jej szyi. - Mocno cię ścisnął. Muszę ci pokazać jak złamać facetowi ramię, kiedy to robi. Mam świetną technikę. Zazwyczaj sprawia, że kość wyskakuje i tak dalej – dodała z odpychającym uśmiechem. Do pleców Kery przycisnęła się ręka i automatycznie się cofnęła, po to tylko, żeby zobaczyć jak Vig zabiera rękę. Wpatrywał się w nią przez chwilę zanim Stieg nie stanął obok niego. Najpierw spojrzał na Viga, potem na Kerę. Kiedy żadne się nie odezwało, wtrącił. - No cóż, pomyśleliśmy, że możesz potrzebować pomocy przy wynoszeniu mebli albo czegoś podobnego. To dlatego tu przyszliśmy. - Wyrzućcie to wszystko – oznajmiła Leigh, wskazując na przechodzone meble Kery. - Hej.

~ 169 ~

- Nie będziesz ich potrzebowała w Domu Ptaków – stwierdziła. – Kiedy będziesz gotowa przenieść się do swojego własnego miejsca, będziesz potrzebowała nowych mebli. Prawdziwych mebli. - A to nie są prawdziwe meble? - To jest po prostu… smutne. Bardzo smutny świat, w którym kiedyś żyłaś. - A teraz jest tak bardzo zabawny – powiedziała Kera gładząc szyję tam, gdzie chwycił ją mężczyzna. - Bardziej zabawny niż to! – Leigh pstryknęła palcami. – Wystaw je przed dom z napisem ZA DARMO. Ponieważ nie zarobisz na tym. Na niczym. Nigdy. Zirytowana, Kera wróciła do swojego pokoju, żeby spakować ubrania i wynieść się stąd.

~ 170 ~

Rozdział 14 Stieg przyglądał się jak jego bracia Kruki wynoszą małą kanapę na frontowy ganek na zewnątrz starego mieszkania Kery. - Przestaniesz się dręczyć? – spytał w końcu Stieg. – Dojdzie do siebie. - Ona nie chce, żebym ją dotykał. - Dojdzie do siebie. Nie miała wyboru. Miała szczęście, że akurat tu przyszliśmy. Wyobraź sobie, co by było, gdyby Jace miałaby więcej czasu na rozerwanie tego faceta? A ta psycholka ruda… kto wie, co by zrobiła. Jestem zaskoczony, że Kera powstrzymała cię przed zabiciem go. Ta ruda by cię nie powstrzymała. - Znasz imię tej rudej. - Postanowiłem go nie używać, ponieważ mnie wkurza. - Wszystko cię wkurza. - Tak. – Stieg przyczepił napis mówiący kanapa ZA DARMO do kanapy. – Mam nadzieję, że przez cały czas nie jest kochająca i życzliwa. - Kto? Erin? - Dobry Boże, nie. Kera. Nie wytrzymałaby pięciu dni, gdyby była kochająca i życzliwa. Wikingowie nie zadają się z kochającymi i życzliwymi. - Myślę, że teraz mnie nienawidzi – westchnął Vig. - Boże. – Stieg ruszył z powrotem do budynku mieszkalnego. – Ale z ciebie król dramatu. Stieg wspiął się po schodach, mijając Leigh i Annalisę. - Zabieracie ją dzisiaj wieczorem na jej pierwsze polowanie, prawda? - Tak. Dlaczego? Stieg prychnął. - Powodzenia w tym. ~ 171 ~

- Co to ma znaczyć? - Nie bardzo widzę żądzę krwi, jaką widziałem, kiedy Maeve szła na swoje pierwsze polowanie. Pamiętacie jak włożyła głowę tego faceta w imadło? Trzasnęła niczym winogrono. – Wzruszył ramionami i ruszył dalej po schodach. – Tylko mówię.

Erin skończyła swoją rozmowę z Tessą. Wprowadziła ją w sytuację, opowiadając jak Milczący przyszedł do mieszkania Kery i co się stało. Te informacje zostaną przekazane Chloe, żeby mogła się tym zająć. Erin musiała przyznać… że nie zazdrościła Milczącym. Mogli być dupkami, ale poradzenie sobie z wkurzoną Chloe? To nigdy nie było dobre. Nigdy. A ostatnio Chloe była bardziej wyczerpana niż zwykle. Może zbyt dobrze nie szła jej ostatnia książka albo spadła sprzedaż. Cokolwiek to było, wyczerpana, zestresowana Chloe była wkurzoną, niebezpieczną Chloe. Erin przyglądała się jak Kera wynosi swój spakowany worek, z wypisanym na nim jej imieniem i nazwiskiem. Erin nigdy wcześniej nie widziała, żeby ktoś tak szybko spakował swoje życie. A zwłaszcza nie kobieta. Ale po tym dramacie, kiedy rozprawiono się z Milczącym, Kera rozdała wszystkim zadania i wysłała ich do roboty, co też zrobili. Naprawdę miała organizacyjną smykałkę. - Zrobiłaś coś naprawdę właściwego. - Tak? – zapytała Kera, sprawdzając mieszkanie, by upewnić się, że niczego nie zapomniała. - Tak. Zawołałaś nas, kiedy zobaczyłaś kłopoty. To właśnie zrobiłaś. - A to byli Milczący… - Taa. Prawdziwe wrzody na tyłku, ta banda. Wiesz, co zauważyłam u większości ludzkich Klanów? Nienawidzą nas. Z początku myślałam, że to jest uzależnione od rasy. Ale to nie to. Oni po prostu uważają, że jesteśmy złym pomysłem. Niebezpiecznym pomysłem. Za to, że jesteśmy zwiastunami śmierci. – Erin zdjęła gumkę, którą miała założoną na nadgarstku i zebrała z szyi swoje włosy, zabezpieczając je gumką. – Wiem na pewno, że Kruki i Obrońcy zostali stworzeni z naszego powodu.

~ 172 ~

Erin pomyślała przez chwilę, opuściła ramiona. - Czekaj. Kruki tak naprawdę zostały stworzone specjalnie po to, żeby się nami zająć, ale kiedy niejako się zjednoczyliśmy, wtedy Tyr stworzył Obrońców, żeby walczyli zarówno z Wronami jak i Krukami. I cała ta sprawa jest popieprzona. - Dlaczego? - Kiedy po raz pierwszy pojawili się Obrońcy, używano ich do polowań na Wrony. Polowali na nas i zabijali nas i nasze dzieci. Niemal nas zgładzili. Ale bóg Vidar nie lubi, kiedy sprawy pozbawione są równowagi. Bo kiedy wszechświat straci równowagę, przyjdzie Ragnarok. I bez nas tak się stanie. Więc zebrał razem mężczyzn, których nazwał Milczącymi, żeby to rozwiązać. Oczywiście, oni są tak zadufanymi w sobie dupkami, że myślą, iż nie mogą zrobić nic złego. - Wiesz co, przyjęli trudny sposób na zadanie mi kilku prostych pytań. Gdyby po prostu zapytali… prawdopodobnie bym odpowiedziała. Tak. Prawdopodobnie by tak zrobiła. - A kim była ta kobieta? – zapytała Kera. - To był ich Jasnowidz. Obrońcy to sami mężczyźni. Ale ich Jasnowidzem zawsze jest kobieta. - Jestem pewna, że to ma coś wspólnego z naszą menstruacją. Erin zmarszczyła brwi. - Co takiego? - Nigdy tego nie zauważyłaś? Mężczyźni się tego boją. To ich denerwuje i przeraża. Ponieważ rozumieją, co to reprezentuje. Moc za tym. Annalisa i Leigh weszły ponownie do mieszkania, ich spojrzenia przesuwały się pomiędzy Erin i Kerę, dopóki Erin w końcu nie zapytała. - Co? - Nic. – Leigh potrząsnęła głową. – Nic. Jesteście gotowe do wyjścia? – Wymusiła uśmiech. Kera chrząknęła i złapała worek. - Gdzie jest Jace? ~ 173 ~

- Leży nieprzytomna z tyłu SUV-a. Kiedy osiąga pełny amok, taki jak ten, chwilę zabiera jej dojście do normalności. Kera zaśmiała się, a one nie wiedząc o co chodzi, przyglądały się jak Kera wychodzi z mieszkania. Jak tylko usłyszały, że zeszła przynajmniej jeden podest schodów niżej, Leigh nagle obróciła się do Erin i zapytała. - Co my z nią zrobimy? - O czym mówisz? - Co jeśli ona nie ma instynktu zabójcy? Co jeśli nie będzie potrafiła zabić? Erin odetchnęła. - Co ten wielki idiota ci powiedział? - Kto? - Engstrom. Co ci powiedział? - Dlaczego myślisz, że on powie… - Tracę cierpliwość, suki. - Był trochę zaniepokojony jej reakcją na Rundstöma po tym jak Kruki dopadły Milczącego – wyjaśniła Annalisa w ten swój psychologiczny sposób. – To wszystko. I nie myli się. Ona nie tylko powstrzymała go od wdeptania tego idioty w ziemię, ale teraz, za każdym razem kiedy Rundstöm zbliża się do niej, wpada w panikę. - Wiecie, jakie mielibyśmy kłopoty, gdyby pozwoliła Rundstömowi wdeptać Ovesona i Volla w ziemię? - Ale ona tego nie wiedziała – sprzeczała się Leigh. – Zrobiła to z powodu… moralności. Erin na chwilę zamknęła oczy. Bardzo chciała się roześmiać. Ale nie. To była poważna Wronia sprawa. Nie mogła się roześmiać. Zrobi to później, kiedy opowie tę historię innym. - No cóż, to prawda, że Kera ma swego rodzaju tragiczną… moralną chorobę – na to Annalisa prychnęła – ale musimy jej pomóc. Nie każdy wchodzi w to życie gotowy robić to, co robimy. Ale nauczymy ją. ~ 174 ~

Annalisa odchrząknęła. - Ona ma rację, Leigh. Musimy z nią popracować. I obiecuję – dodała, kładąc rękę na ramieniu Leigh. – Wyleczymy ją. Obiecuję. - Dobrze. – Leigh złapała jedno z ostatnich pudeł. – Ponieważ to gówno można rozwiązać tylko na nasz sposób. Erin poczekała aż Leigh wyszła, a potem spojrzała na Annalisę, unosząc brwi. - Wierz mi. Zdiagnozowałam każdą sukę w naszej grupie. Nie mamy prawdziwej socjopatki odkąd trzy lata temu Penny Matlin odeszła na emeryturę. Leigh po prostu kwestionuje moralność. - Ale z wielką dbałością o detale. - Daj mi spokój. – Annalisa podniosła kolejny worek i wyszła przez drzwi. – Nie będzie ani jednej Wrony w naszym Klanie, która nie będzie uważała, że meble nowej dziewczyny są brzydkie.

Kera przesunęła rzeczy, żeby wszystko, co zabrała ze sobą, z łatwością zmieściło się z tyłu SUV-a. Słyszała chrapiącą Jace z siedzenia obok, a miała do niej tak wiele pytań. Ale oczywiście poczeka aż się obudzi. Z nadzieją, że znowu nie zacznie płakać. Kiedy Kera miała już wszystko załadowane tak, że ostatnie pudła można było lekko wsunąć, obróciła się i sapnęła z szoku. - Nie rób tak – rozkazała Vigowi. - Po prostu tu stałem. - Niektórzy nazywają to ukradkowym stalkingiem albo jakoś tak. - Teraz mnie nienawidzisz, prawda? Zszokowana, Kera spojrzała w jego twarz. - Co? - Nienawidzisz mnie. Za to, co prawie zrobiłem Vollowi. - Vollowi? - Milczącemu, który trzymał cię za gardło? ~ 175 ~

Nie. Vig tego nie rozumiał. Nie, żeby go za to winiła. Nikt nie rozumiał jak pracował jej umysł, w tym sama Kera. Więc jak mogła oczekiwać, że zrozumie to biedny, logiczny Vig? - Nie nienawidzę cię, Vig. - Ale przeraziłem cię. - Vig, dziesięć lat byłam w Marines i przez trzy lata byłam żoną marynarza z SEAL. Naprawdę myślisz, że to był pierwszy raz, kiedy facet skopał dla mnie jakiegoś obłapiającego mnie dupka? - W takim razie, o co chodzi? Kera nie wiedziała skąd zacząć, ani czy w ogóle chciała zacząć. Jej historia nie była taką, którą chciałaby komukolwiek powiedzieć. Najmniej Vigowi, którego bardzo lubiła. A co jeśli wystraszy go na śmierć jak tylko pozna prawdę o niej? Jak tylko zobaczy jak popieprzona naprawdę była? Na szczęście, zanim miała szansę odpowiedzieć, Leigh wepchnęła kolejne pudło do SUV-a. - Myślę, że prawie skończyliśmy. - Taa. – Kera poklepała ramię Viga i obeszła go. – Pójdę zrobić jeszcze jedną rundkę i potem możemy stąd jechać.

- Teraz mnie nienawidzisz, prawda? – powiedział Siggy, wysuwając głowę z przedniego siedzenia auta Viga. - Zamknij się. - Zaczynasz robić się zdesperowany. Laski tego nienawidzą. - Bardziej nienawidzimy jak nazywa się nas laskami – oznajmiła Leigh. - Więc myślisz, że powinien być przy niej szwedzką ofermą? - Nie wiem. Trudno ją rozgryźć. Powinieneś zapytać Annalisę. Myślę, że zrobiła jej profil. - Profil kogo? – zapytała Annalisa, niosąc pudło do SUV-a Wron.

~ 176 ~

- Nowej dziewczyny. - Miała problemy ze swoją matką. Kochała ojca, ale nadal ma do niego żal, że nie ochronił jej przed matką. Naprawdę chciałabym dowiedzieć się o stosunkach z jej matką, ale ona jeszcze o tym nie mówi. Jak tylko zdobędę więcej informacji, przyślę ci bardziej szczegółową analizę. Przerażony, Vig potrząsnął głową. - Nie. Absolutnie nie. Sam rozgryzę Kerę. - Proszę bardzo. Kera i Erin wyszły z byłego budynku Kery, w rękach trzymały ostatnie torby i pudła. Kera ruszyła na tył SUV-a i natychmiast westchnęła. - Kto to tu włożył? Źle, źle, źle. – Odstawiła swój pakunek i zaczęła organizować te pudła, które przyniosły Annalisa i Leigh. Jak tylko skończyła, włożyła swój własny pakunek i cofnęła się. Erin, patrząc na nią, wrzuciła ostatnie pudło. - To tu nie idzie. - Mogę wepchnąć ci je w tyłek. - Możesz spróbować. - Moje panie – wtrąciła się Annalisa – nie mamy na to czasu. Musimy zawieźć nową dziewczynę z powrotem do domu. – Uniosła swój telefon. – Zdecydowanie mamy dzisiaj robotę. Właśnie dostałam wiadomość od Tessy. Nagle stało się niesamowicie cicho, kiedy wszyscy wpatrzyli się w Kerę. - Czuję, że spodziewacie się ode mnie reakcji – powiedziała w końcu Kera, gdy cisza się przeciągała – ale nie wiem, jaka powinna być. - Jesteś na to gotowa? – zapytała Erin. - Jakbym miała jakiś wybór. Kera wzięła rękę Viga i odciągnęła się trochę z dala od innych. - Potrafię to zrobić, prawda? – szepnęła do niego. ~ 177 ~

- Wiem, że potrafisz. Tylko zaufaj swoim instynktom. Przytaknęła. - Zaufać moim instynktom. Okej. - Jeśli chcesz, zatrzymaj się u mnie, kiedy skończycie. Drzwi zawsze są otwarte, nawet jeśli mnie nie ma. – Dotknął palcami jej brody i podniósł aż musiała spojrzeć mu w oczy. – Absolutnie w ciebie wierzę. - Dlaczego? Vig uśmiechnął się. - Teraz jesteś Wroną, Kero. Naprawdę musisz się nauczyć jak być pewną siebie. - Chodźmy! – zawołała Erin z SUV-a. – Musimy przejechać przez gówniany korek stąd do Malibu. Kera uniosła się na palce i pocałowała szybko Viga, zanim uciekła. Do SUV-a i zniknęła na ulicy. Vig podszedł do swojego samochodu. Wtedy Stieg zapytał sucho. - Potrzebujesz jeszcze minuty, żeby porumienić się zalotnie i pomarzyć o swoim idealnym białym ślubie? Vig obchodząc przód swojego pojazdu, złapał Stiega za włosy i trzasnął jego twarzą o maskę. Mała grupka wytatuowanych mężczyzn po drugiej stronie ulicy, na których Kera kazała mu mieć oko, ponieważ byli znani, jako członkowie sąsiedniego gangu, przestali pracować nad swoją Honda Accord i wpatrzyli się w trzy Kruki. Kiedy Vig spojrzał na nich, natychmiast się wyprostowali, śmiało na nich spoglądając, jednocześnie odsłaniając całą broń, jaką mieli przypiętą do swoich ciał. Jednak Vig nie był zbytnio zmartwiony. Na pewno nie chcieli strzelaniny na środku swojej ulicy. Po prostu instynktownie chcieli, żeby Kruki opuściły ich terytorium. Małe wyzwanie. Bardzo małe wyzwanie. Kiedy Vig otworzył drzwi, Siggy przechylił się przez przednie siedzenie. - Mamy robotę – powiedział, unosząc telefon.

~ 178 ~

Vig skinął głową i zapalił silnik. Spojrzał na Stiega, który próbował zatamować krwawienie ze swojego złamanego nosa. - Jesteś dupkiem – poinformował go brat Kruk. Vig wzruszył ramionami – bo już to wiedział – i włączył się do ruchu.

~ 179 ~

Rozdział 15 Brandt Lindgren obserwował jak Holdy pracują przy Singvaldzie Vollu, jednym z mężczyzn, których posłał, żeby rozpracowały nową Wronę. Nawet jeśli Wrona nie byłaby sama, to dwie albo trzy Wrony nie dorównywały nawet jednemu z potężnych Milczących. Ale nigdy nie przyszłoby mu na myśli, że mogą tam być Kruki. Kruki nie miały honoru. Wyrzutów sumienia. Duszy. Jeśli znowu połączą się z Wronami… to może być prawdziwy problem. - Będzie żył? – zapytał Brandt wiedźmy opatrującej jego towarzysza. - Będzie. Ale jego uzdrowienie trochę potrwa. – Potrząsnęła głową. – Wdeptali go w ziemię. - Zrób, co możesz. - Oczywiście. Brandt wyszedł z mieszkania Volla. Jego kierowca otworzył drzwi i Brandt wśliznął się na tylne siedzenie. Jazda do jego rezydencji była krótka, ponieważ wszyscy Milczący mieszkali w odległości dziesięciu kilometrów od siebie. Jego asystentka spotkała się z nim w drzwiach, odbierając teczkę i podając gazetę. Bez słowa, Brandt ruszył korytarzem w stronę swojego biura. Kiedy szedł, Embla kroczyła obok niego. - To nie poszło dobrze – powiedział do niej. - Wiem. Oveson rozproszył Wrony, ale Kruki… nie spodziewaliśmy się ich. - Jestem pewny. Brandt wszedł do biura, rzucił gazetę na biurko, obrócił się i zamarł. Naprzeciw niego na skórzanym fotelu z wysokim oparciem, siedziała rozwalona Wrona, jej obute stopy były oparte o jego biurko. Chloe Wong. Okropna suka. ~ 180 ~

Uśmiechnęła się do niego, ale Brandt nie był głupi. Embla weszła do pokoju i jej spojrzenie zatrzymało się na drugiej kobiecie. Usiadła na krześle pod ścianą, jej kaptur ukrywał jej twarz i prawdopodobnie strach, który tam widniał. - Cześć, Brandt – zamruczała Chloe. – Jak twarz Volla?

Bojowy strój Wron był raczej… mało interesujący. Czarne dżinsy, czarny podkoszulek, buty ze stalowymi noskami. Chociaż niektóre bardziej efektowne Wrony wolały mieć designerskie wersje tych butów z ośmio- lub piętnastocentymetrowymi obcasami. Jednak, gdzie znalazły wersje tych butów ze stalowymi noskami u Louboutina, Kera nie miała pojęcia. Ale były śliczne. Kera przywiązała wokół kostki skórzaną pochwę, w której miała dwa sztylety, które zrobił dla niej Vig. Potem wstała i poruszyła ramionami. Tak zawsze robiła, kiedy miała wziąć się za robotę. Nawet przy robieniu podatków. Tylko że tym razem, wystrzeliły jej skrzydła, odrzucając ją do tyłu z łóżka na ścianę. - Ja pierdolę! Usłyszała prychnięcie i spojrzała groźnie na Brodie. - Śmiejesz się ze mnie? Zdrajczyni nagle uznała swoje pazury za bardziej interesujące i zaczęła je lizać. Kera podeszła do drzwi sypialni i otworzyła je. Spróbowała przejść przez nie, ale jej skrzydła, wciąż w pełni rozłożone, nie chciały jej przepuścić. Próbowała wydostać się na kilka sposób, ale nic nie działało. Zaczerpnęła więc oddech i wypuściła, zamknęła oczy i ściągnęła do tyłu łopatki. Jej skrzydła schowały się i Kera mogła wyjść na korytarz. - Brodie Hawaii! – zawołała jedna z Wron i Brodie przemknęła obok Kery, znikając na schodach. - Ja też cię kocham! – krzyknęła sarkastycznie Kera za swoim psem. A gdzie tu lojalność? Grupa Kery czekała na nią na końcu korytarza przy pokoju Amsel.

~ 181 ~

Były jej Grupą Uderzeniową jak Wrony nazywały pojedyncze bojowe oddziały. Grupa Uderzeniowa Kery składała się z Erin, Jace, Annalisy, Leigh, Alessandry Esporza, którą Kera spotkała zaledwie godzinę temu, przekonana-że-choruje-na-coś Maeve i Tessy, ich liderką grupy. - Jesteście gotowe? – zapytała Tessa. Wszystkie oprócz Kery przytaknęły. - Okej. Świetnie. Idziemy. Kera patrzyła jak kobiety zaczynają odchodzić. - Zaczekajcie chwilę – powiedziała Kera. – Nie miałyśmy odprawy? Tessa zerknęła na nią. - Jakiej odprawy? - O naszym zadaniu? O tym, czego się od nas oczekuje? O naszym planie ataku? To wszystko musi być wyjaśnione. - Okej. – Tessa rozejrzała się po kobietach. – Oczekuję, że wszystkie tam wejdziecie i będzie zabijać, zabijać, zabijać. Teraz wszyscy są gotowi? Idziemy! - Czekaj! – Kera wciągnęła oddech. – Nie wiem jak latać. Oczy Tessy rozszerzyły się trochę zanim przeniosła swój wzrok na Erin. - Nie nauczyłaś jej latać? - Nie. Ale kupiłyśmy jej nowy telefon. Jest okropnie czerwony. Tessa złączyła dłonie, przytknęła do nosa i zamknęła oczy. Po krótkiej chwili ciszy powiedziała. - W porządku. Chodź ze mną. Kera podążyła za Tessą do kolejnego korytarza i na sam jego koniec. Tessa otworzyła drzwi i ruszyły w górę schodów. Kera szła za nią aż znalazła się na dachu Domu Ptaków. Tessa stanęła obok Kery, delikatnie kładąc rękę na jej ramieniu. - Okej. Na początek… wypuść dla mnie swoje skrzydła. ~ 182 ~

Kera to zrobiła, krzywiąc się na odrobinę bólu. - Dobrze. Doskonale. – Ręka Tessy przesunęła się na jej plecy tuż poniżej karku. – A teraz, lekcja numer jeden… I wtedy Tessa pchnęła Kerę. Mocno. Wypychając ją poza dach. Kera krzyknęła, młócąc ramionami i nogami, gdy widziała zbliżającą się do niej nieubłaganie ziemię. Ale potem czyjeś ręce złapały za jej ramiona i została szarpnięta. Dysząc, zawisła między Leigh i Jace. - Przynajmniej machaj skrzydłami – narzekała Erin, bez wysiłku unosząc się za nimi. – Tak, żeby dziewczyny nie musiały tak ciężko pracować. Nie myślisz o nikim innym tylko o sobie? - Nienawidzę was wszystkie! - Jeśli to cię irytuje, możemy cię puścić. - Ani się ważcie! - W takim razie może powiesz nam, że nas nienawidzisz po tym jak wylądujemy. – Erin je okrążyła. – Co, w mojej opinii, jest podstawową wojskową logiką.

Chloe wpatrywała się w Brandta Lindgrena. Był przystojnym starszym mężczyzną. W swoich siedemdziesiątych latach. I, jako przywódca Milczących, prawdziwym rozjemcą. Z tego byli znani. Wielu z ich najlepszych ludzi pracowało w ONZ, a sam Lindgren w ciągu minionych dekad był w tajemnicy zaangażowany w setki negocjacji pomiędzy wszystkimi światowymi przywódcami. Od prezydentów do królów, od tyranów po dyktatorów. Oczywiście, ci ważni ludzie nie wiedzieli, że Brandt Lindgren był przywódcą Milczących. Nie musieli tego wiedzieć. Mimo to, Milczący, po wiekach, wciąż nienawidzili Wron, Kruków i Obrońców. Uważali Kruki za niebezpiecznych zbirów. Obrońców mieli za inteligentnych zabijaków. A Wrony za bezużyteczne dziwki. Chloe dziwiło, że ci mężczyźni, gotowi układać się z najbardziej brutalnymi, podłymi tyranami na świecie, nie raczyli rozmawiać z Wronami, ponieważ jej Klan był uważany za niegodny. ~ 183 ~

A mimo to… to był jeden jedyny raz, jaki Chloe mogła sobie przypomnieć, że Milczący – bez ostrzeżenia – poszli prosto do jednej z Wron, do Kery, i to dlatego Chloe tu była. Nie miała problemu z udawaniem, że ci ludzie nie istnieją, ale posunęli się za daleko. O wiele za daleko. - To było trochę bezczelne ze strony twoich ludzi, Brandt – powiedziała Chloe do starszego mężczyzny. – Takie pokazanie się, żeby przesłuchać nową dziewczynę. A to sprawia, że zastanawiam się, dlaczego ona tak bardzo cię obchodzi. - Musisz wyjść, Wrono – odezwała się starsza kobieta. – Nie jesteś tu mile widziana. Chloe wskazała na Jasnowidzącą Milczących, Emblę. - Nie myśl sobie, że ponieważ jesteś kobietą, to nie oderwę ciała od twoich kości. – Chloe pochyliła się trochę i szepnęła. – Ponieważ obie wiemy, że bym to zrobiła. Przeniosła wzrok na Brandta. - Musisz zacząć ze mną rozmawiać, staruszku. – Podniosła dłonie. – Jest już ciemno. A moje siostry Wrony mają swobodę poruszania się. I oboje wiemy, jakie szkody potrafią zrobić, kiedy są nerwowe. Brandt przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Chloe, ale nic nie powiedział. - Odejdź – rozkazała Embla. – Odejdź zanim… Ostrze Chloe przeleciało przez pokój i przybiło brzeg kaptura staruchy do ściany za nią. - I nie – odparła Chloe – nie spudłowałam. – Uśmiechnęła się. – Nigdy nie chybiam. - Coś nadchodzi – powiedział w końcu Brandt. - Och? - Coś, z czym nie poradzi sobie… żadne z nas. Żadne z nas na tej ludzkiej płaszczyźnie. - Co? - Nie wiem.

~ 184 ~

- Brandt… - Nie wiem. Miałem nadzieję, że jeśli Embla będzie mogła spojrzeć w jej duszę, może będziemy w stanie się dowiedzieć. - Mogłeś zapytać. Powinieneś był zapytać. – Chloe odchyliła się na oparcie. – Dlaczego uważasz, że Kera Watson cokolwiek wie? Że jest częścią czegoś? Ona jest nową dziewczyną. Jej skrzydła właśnie się pojawiły. - Nie wiemy. Ale musimy się dowiedzieć. Chloe poruszyła się na fotelu. - Gadasz bzdury. - Jeśli ona jest problemem, musimy to wiedzieć. Równowaga musi być zachowana. - W takim razie zachowajcie ją. Nie próbujemy tego pieprzyć. Żadna z nas nie próbuje zacząć Ragnaroku. W ciągu dwóch miesięcy wyjdzie moja książka i rozkładówka w Vanity Fair. Ostatnią rzeczą, jaką chcę to zakończyć ten świat. - W takim razie ty i twoja skrzydlata brać niech lepiej dowie się, co powoli, ale pewnie, narusza nasz świat. - Dlaczego wy tego nie zrobicie? - To nie nasze zadanie. Mordowanie. Zabijanie. Zniszczenie. Wy to robicie. Chloe wstała i podeszła do Embly, wyrywając swoje ostrze ze ściany za kobietą. Wsunęła je z powrotem do pochwy przypiętej do kostki. - Wiesz co, Brandt… normalnie czułabym się tym wszystkim obrażona. Tyle tylko, że to jest absolutna prawda! – Chloe podeszła do boku Brandta. Położyła ręce na oparciach fotela i pochyliła się aż dzieliły ich tylko centymetry. – My jesteśmy śmiercią, Brandt. My jesteśmy zniszczeniem. I cieszymy się każdą pieprzoną sekundą tego. Miej to na uwadze, kiedy następnym razem ty i twoi Milczący zdecydujecie się zapolować na moje dziewczęta. Chloe wyprostowała się, pocałowała czubek swojego palca i przycisnęła do policzka Brandta. Potem Chloe wypuściła swój pazur i cięła nim przez twarz Brandta. Nie wydał żadnego dźwięku. Obeszła wkoło biurko Brandta.

~ 185 ~

- Och, a tak przy okazji. Jedynym powodem, dla którego Voll wciąż oddycha… to dzięki tej niszczycielskiej, mordującej Wronie, która tak cię martwi. Wyszła z biura machając ręką. - Dobranoc wam! Chloe przeszła korytarzem i wyszła tylnymi drzwiami w kuchni na pokaźne podwórko. Tam czekało na nią większość Milczących. Chloe uśmiechnęła się. - Witam, panowie. Wiedziała, co chcieli zrobić. Chcieli połączyć swoje siły, otworzyć dziurę w tym świecie, która poprowadzi do następnego, i posłać w nią krzyczącą Chloe. Ale nie zrobią tego. Gwizd przyciągnął ich uwagę i Milczący spojrzeli w górę… by zobaczyć pobliskie drzewa wypełnione siostrami Wronami Chloe. Czekające. Chloe pokazała Milczącym na odchodne środkowy palec. - Panowie. Potem wypuściła swoje skrzydła i wzbiła się w powietrze ze swoimi siostrami Wronami za sobą.

~ 186 ~

Rozdział 16 Leigh i Jace wylądowały i puściły nową dziewczynę, która praktycznie próbowała zamachnąć się na każdego, ale w nikogo nie trafiła, a potem oddaliła się i zwymiotowała w kępie drzew. Erin już dwa razy była zmuszona przyglądać się jak kobieta wymiotuje. Czy to był medyczny problem? Czy Kera powinna zobaczyć się z lekarzem? Kiedy Kera wszystko zwymiotowała, Tessa podała jej bandanę wyjętą z tylnej kieszeni, żeby wytarła sobie usta. - Nic ci nie jest? - Odpieprz się. - Uspokój się. Pozwalając Leigh i Jace cię unosić, było najłatwiejszym sposobem na opuszczenie cię. Kera zbliżyła się do Tessy. - Czy w tym samym celu nie mogły unieść mnie z ziemi zamiast zrzucać mnie z budynku i mieć nadzieję, że mnie złapią? - Prawdopodobnie tak. Ale tak było śmieszniej. – Potrząsnęła małym pojemnikiem. – Miętusa? Kera wyrwała pojemnik, wzięła dwa miętusy i odrzuciła Tessie z powrotem. Erin nie wiedziała, dlaczego Kera była taka wkurzona. Nie chodziło o to, że leciałyby z nią pod rękę całą drogę do Doliny, czy coś podobnego. W rzeczywistości, wciąż były w Malibu w Kanionie Solstice w Górach Santa Monica. Były w powietrzu ledwie dziesięć minut. Więc dlaczego była taka wkurzona, Erin nie wiedziała. Tessa machnęła ręką, żeby wszystkie się zbliżyły. - To powinna być łatwa robota. Idziemy po naszyjnik trzymany przez trzynaście kobiet. Bułka z masłem. - Skąd się o tym dowiedziałaś? – zapytała Kera. ~ 187 ~

- To Chloe dała nam tę robotę. - Skąd ona się dowiedziała? - Skuld jej powiedziała. - Czy ona jej się objawia? Jak płonący krzak Mojżeszowi? Tessa zamrugała. - Mój ojciec był zatwardziałym ateistą, więc twój bełkot nie ma dla sensu. - Nie widziałaś filmu Dziesięć Przykazań? - Z Charltonem Hestonem? Uwielbiam ten film! - Taa, no cóż, ta rzecz z płonącym krzakiem tam była. - Czy to naprawdę ma znaczenie… dla kogokolwiek… oprócz ciebie? – zapytała w końcu Erin, kiedy wróciły przebłyski jej katolickiej edukacji, żeby znowu ją nawiedzić. - Chcę wiedzieć skąd pochodzą twoje informacje – odpowiedziała Kera. – Nie chciałabyś tego wiedzieć? - Nie obchodzi mnie to. Po prostu robię swoją robotę. - Wiecie co, Kera ma rację – wtrąciła się Annalisa. - Naprawdę? - Poprzedniej nocy, kiedy wszystkie opuściłyśmy dom opierając się na informacji, jaką dostałyśmy od Chloe, nasz dom najechali Zabójcy. - To, co się stało nie zmienia faktu, że informacja była prawdziwa. - Zamknij się – powiedział spokojnie Tessa. – Wszystkie się zamknijcie. Mamy robotę i musimy po prostu ją wykonać. Zrozumiano? A teraz chodźmy. Podążyły za zapachem kadzidełek i olejku paczuli. Kiedy się zbliżyły, zobaczyły przez drzewa postacie. To był sabat. Wszystkie kobiety. Trzynaście. Wiele z nich nagie. Na nieszczęście. Grupa przykucnęła za głazami i Maeve potrząsnęła głową. - Mają ognisko… to sezon pożarów. To jest takie lekkomyślne!

~ 188 ~

- Naprawdę? – zapytała Erin. – To jest twój duży problem? - Tak sprawy wymykają się spod kontroli! – odparowała Maeve. - Możecie przestać? – spytała Tessa. Wyciągnęła swoją broń. – Okej. Na mój znak… zabić wszystkie. Zabrać naszyjnik. Trzy, dwa… - Czekaj! – Kera spojrzała na Tessę. – Zabić je? To grupka hipisowskich wiedźm. - A ta w długiej szacie nosi naszyjnik. - Więc zabierzemy go jej i odejdziemy. Dlaczego musimy kogokolwiek zabijać? - Mówiłam ci! – oskarżyła Leigh. – Mówiłam ci, że się zadławi, kiedy przyjdzie czas. - Nie dławię się. Uważam, że jestem rozsądna. Z tego, co wiemy, zdobyły ten naszyjnik w lombardzie albo antykwariacie. - Powód, dla którego tu jesteśmy – odezwała się Erin – jest taki, że one używają tego naszyjnika. A nie, że po prostu ktoś go nosi. - Taa. Używają go. By tańczyć w kółku pod księżycem i wzywać jakiś pogańskich bogów. To nie bardzo jest zachowanie mające zakończyć świat. Leigh zaczęła się sprzeczać w tej kwestii, ale Tessa uniosła rękę. - Uspokójcie się, wysłuchajcie jej. - Ja tylko mówię, że nie sądzę, żeby za bardzo walczyły. Nie sądzę, żeby konieczne było pójście tam i zmasakrowanie trzynastu kobiet, by odzyskać pieprzony naszyjnik. - Okej. Zatem, co sugerujesz, że mamy zrobić? Watson przyglądała się przez chwilę kobietom, a potem powiedziała. - Są naćpane. - Więc? Spojrzała z powrotem na Tessę i powtórzyła. - Są naćpane. Wykorzystajmy to na naszą korzyść. - Jak? Kera spojrzała po całej grupie, a jej wzrok w końcu spoczął na Alessandrze. ~ 189 ~

- Ty. Ty możesz odzyskać naszyjnik. Mogę się założyć, ze po prostu ci go dadzą. - Dlaczego tak uważasz? - Jesteś piękną Meksykanką z długimi, kręconymi blond włosami. Masz na twarzy wypisaną nieziemskość. - Och, skarbie, dziękuję – uradowała się Alessandra, a reszta przewróciła oczami. – Zazwyczaj farbuję na jaśniejszy brąz, ale mój stylista Gino kilka tygodni temu zasugerował blond i jestem bardzo zadowolona, że poszłam na to! - Skończyłaś? – zapytała Tessa. Wskazała na wirujące kobiety śpiewające starą piosenkę Loreeny McKennitt. – Zatem idź i zobacz, czy odzyskasz od nich naszyjnik. - Już idę. - Pofrunięcie tam pewnie zadziałałoby lepiej – zasugerowała Kera. Alessandra roześmiała się i przytaknęła, rozwinęła swoje skrzydła i wzniosła się w powietrze. - Jeśli tylko pokażą jakikolwiek znak wszczęcia walki – ostrzegła Tessa – wchodzimy i zabijamy je, co do jednej. - I znowu… to wydaje się być nadmierne – mruknęła Kera – ale w porządku.

Kruki nie miały ulubionej broni tak jak Wrony i Olbrzymi Zabójcy. Ponieważ od dzieciństwa byli szkoleni, by umieć posługiwać się każdym ostrym lub tępym narzędziem, z którym mogą wejść w kontakt. Byli również szkoleni jak kogoś rozbroić. W jaki sposób mogli odebrać komuś broń i zabić nią. Jeśli nie mogli rozbroić swojej ofiary, byli także uczeni jak zmieniać przedmioty w broń. Krzesła, szkło, telewizory. Wszystko mogło być użyte do zabicia. A Vig Rundstöm był w tym wszystkim mistrzem. Co ważniejsze, niejako się tym cieszył. Cieszył się walką. Cieszył się przyjęciem prawdziwego wyzwania. Jeśli z jakiegoś powodu musiał podjąć walkę, dla światowego pokoju albo czegoś innego, robił to. A ponieważ światowy pokój nie był już na horyzoncie walki, pozwalał sobie na cieszenie się swoją obecną pracą. Vig złapał przedramię, które próbowało wbić w niego miecz, wykręcił to przedramię aż kość się złamała, a krew trysnęła z otwartej rany, jaką stworzył. ~ 190 ~

Używając tego ramienia, Vig podniósł swoją ofiarę do góry i rzucił nim o podłogę. Wbił stopę w gardło swojego wroga i pociągnął ramię, które wciąż trzymał. Ręka i część przedramienia oderwała się, ale odrzucił to na bok i złapał to, co zostało. Pociągnął mocno aż wyrwał resztę ze stawu. Jego ofiara oczywiście krzyczała, ale Vig nauczył się dawno temu, żeby ignorować to, co słyszy. Jaki był sens? To go i tak nie powstrzyma. Przez to prawdopodobnie wydawało się, że był bez serca, ale ci ludzie nie zasługiwali na jego współczucie. Ani odrobiny za to, co zrobili. Vig nie miał czasu, ani cierpliwości dla takich ludzi. Wystarczająco złe było to, że ukradli pierścień Odyna. Ale w próbie aktywowania pierścienia, porwali z ulicy młodych chłopców, żeby ich poświęcić. Już przywiązali jednego zanim Kruki przyjechały, gotowi wyrwać serce dzieciaka. To było coś, co ogromnie dręczyło Viga. I to dlatego sprawił, że jego ofiara tak cierpiała. Nic nie wkurzało go tak jak krzywdzenie niewinnych. A kiedy mówił o niewinnych, nie miał na myśli tylko dziewic i dzieci. Miał na myśli każdego, kto nie był częścią jego życia. Dla Viga, niewinnymi mogły być nazbyt wykorzystywane uliczne dziwki. Ponieważ bycie dziwką nie oznaczało, że zasługiwały na okrutną śmierć i dręczenie ich dusz przez wieczność. Nie dla Viga. Ale porywanie dzieci… nic nie stało niżej na jego liście. Absolutnie nic. Żeby pokazać swój wysoki poziom nienawiści, walił swoją stopą raz za razem, dopóki twarz jego ofiary nie była niczym więcej jak krwawą miazgą na zapadniętej czaszce. Oddychając ciężko, Vig obrócił się i zobaczył obserwujących go kolegów. - Co? - Skończyliśmy pięć minut temu – poinformował go Stieg. – Czekaliśmy na ciebie. - Co zrobimy z dzieciakami? – zapytał Siggy. - Zabierzemy je do ich domów. - To nie są małe dzieci i widzieli nas. Widzieli nasze twarze. Vig podszedł do swojego kolegi aż stanęli nos w nos. ~ 191 ~

- Do czego zmierzasz? – zapytał, patrząc prosto w oczy Siggiego. - Do niczego. Po prostu stwierdzam fakt… no wiesz… zanim zabierzemy tych chłopców do domu! Taa. W tej chwili zaprowadźmy ich do domów! Siggy szybko go obszedł i zaczął wypuszczać chłopców z klatek, w których byli trzymani. Po tym jak Stieg przewrócił oczami, co było czymś, co zawsze uważał, że koniecznie musi zrobić, ruszył pomóc Siggiemu. Jednak Rolf wciąż wpatrywał się w ołtarz. Vig podszedł do niego. - Co to jest? - Runy. - To jest ołtarz Klanu? - Nie. Myślę, że ci idioci sami go zrobili. Vig przyjrzał się przyjacielowi. Wiedział, kiedy Rolf analizuje. Tak właśnie robił. W bitwie i w interesach. Analizował. Rolf potrafił również odczytywać runy. Nie tylko je odczytywać, jak potrafiła każda dobrze wyszkolona pogańska wiedźma, ale spojrzeć w głębie i zobaczyć prawdziwe znaczenie. Ale w tej chwili, wydawał się mieć z tym problem. - Coś tu nie gra – w końcu przyznał Rolf. – Ale jeszcze nie wiem co. - Potrzebujesz tego, do czegoś? - Nie. - Dobra. – Vig podszedł bliżej i przyjrzał się pokrytemu krwią i osoczem ołtarzowi. Ukucnął i podniósł jedną stronę. Był zrobiony z solidnego kamienia i było ciężkie jak diabli, ale miał to gdzieś. Nagle Stieg znalazł się po drugiej stronie i podniósł. Razem odsłonili kamienne ściany ukrytej jaskini, gdzie znaleźli już wykonane ofiary poświęceń. Z kiwnięciem do przyjaciół, Vig liczył. - Ett, två, tre.

~ 192 ~

Na trzy obaj odrzucili płytę ołtarza na ścianę. Siła ich rzutu i niewzruszone kamienne ściany połamały tę diabelską rzecz na kilkanaście kawałków. Potem zebrali te kawałki i pokruszyli je swoimi własnymi pięściami. Kiedy skończyli, wyprowadzili chłopców z jaskini. Vig wziął jednego na swoje plecy, a potem jeszcze chwycił dwóch następnych pod każde swoje ramię. - Zobaczymy się w domu – powiedział do pozostałych. Rolf wciąż wydawał się być roztargniony, ale Vig wiedział, że przyjaciel to rozgryzie. To właśnie robił Rolf i robił to dobrze.

Kera patrzyła jak Alessandra opuszcza się powoli w sam środek sabatu. Była niebezpiecznie blisko ognia, ale trzymała skrzydła uniesione, a jej długie włosy rozsypały się na jej ramionach. Wtedy to Kera zauważyła, że Alessandra nie miała na sobie dżinsów jak reszta nich. Miała na sobie długą spódnicę z rozcięciami aż po uda po obu bokach. Ten wygląd jednak pasował lepiej niż dżinsy. - Siostry! – zawołała Alessandra, ramiona miała szeroko rozłożone. – Przyszłam do was od bogów! Kera usłyszała prychnięcie Erin i chichot Jace. - O, mój Boże – Annalisa poskarżyła się Kerze. – To jest podobne do występu pewnej kobiety, jaki wykonała kilka lat temu. Nazwała to Moja Gniewna Wagina. Kera przygryzła od wewnątrz policzek i dalej patrzyła. - Złamałyście święte przymierze! – oskarżyła Alessandra i wszystkie wiedźmy opadły wokół niej na kolana. – Ukradłyście to, co należy do bogów! Teraz musicie to zwrócić albo będziecie cierpieć z powodu ich gniewu! - To jak feministyczny Władca Pierścieni – szepnęła Erin. - Dajcie mi święty naszyjnik – rozkazała Alessandra i wyciągnęła rękę. Wiedźma ubrana w szatę zdjęła naszyjnik i podała go Alessandrze, trzymając swoje oczy opuszczone. - Tak mi przy… ~ 193 ~

- Nigdy o tym nie mówcie! – ostrzegła je Alessandra. – Albo zaczną się wasze koszmary. Z uniesionymi ramionami, Alessandra wykrzyknęła. - Bogowie odezwijcie się do mnie! - Spali sobie włosy – mruknęła Leigh. – A potem będzie się o to wściekała. - Co ona robi? – warknęła Tessa. Maeve wzruszyła ramionami. - Szykuje się do Nagrody Tony? Tessa pochyliła się i gwizdnęła dwa razy. To wydawało się wyrwać Alessandrę z jej momentu zwycięstwa. Spojrzała na trzynaście wiedźm. - Okej. Muszę iść. Narka. – Wzbiła się w powietrze. Wiedźmy obserwowały ją z otwartymi ustami, niektóre płakały i zawodziły. Ponieważ to była normalna reakcja. Kera podążyła za Tessą i innymi Wronami, kiedy zaczęły oddalać się od wiedźm. Zatrzymały się, kiedy Alessandra wylądowała. Z szerokim uśmiechem, Wrona zrobiła wypracowany ukłon, jakby spodziewała się, że wręczą jej tuzin róż za jej występ. Zamiast róż, Tessa sięgnęła i wyrwała naszyjnik z ręki Alessandry. - Co z tobą? - Miałam odrobinę zabawy. Zawsze jesteś taka spięta. - Chcę iść do domu. Mam męża. Dzieci. Nie chcę spędzić tu całej nocy z wami, zdziry. - Czy w ten sposób, ona mówi bez obrazy? – zapytała Kera. Erin potrząsnęła głową. - Nie. Nie powie tego. Leigh i Maeve złapały za ramiona Kery. ~ 194 ~

- Czekajcie… Ale nie czekały, obie wzbiły się w powietrze, unosząc ją ze sobą. I tak, to było równie nieprzyjemne za drugim razem jak za pierwszym. Ale przynajmniej tym razem nie zwymiotowała, kiedy było po wszystkim. Erin przyglądał się jak Leigh i Maeve zabierają Kerę. Potem spojrzała na wiedźmy. - Pójdziesz po nie? – zapytała Annalisa. - Nie. - Martwisz się, że się pomyliła? - Martwię się, że ma lekcję do nauczenia. - Może. Ale będziemy tu dla niej, jeśli tak się stanie. - Jeśli nam pozwoli. Annalisa uśmiechnęła się. - Daj jej czas. Zrozumie to.

Vig pierwszych dwóch chłopców podrzucił bez problemów. Jednego do San Fernando Valley. Drugiego do Pasadeny. Ostatniego zabrał do domu dzieciaka w Arkadii. Opadli na olbrzymim podwórzu i Vig opuścił chłopca na ziemię. Ale w przeciwieństwie do poprzednich dwóch, ten natychmiast nie pobiegł do środka, szukając rodziców. Wtedy Vig usłyszał krzyki. Dwoje ludzi krzyczało na siebie nawzajem. Brzmieli na pijanych. I z miny chłopca wynikało, że to nie było coś nowego. - Cześć, Bobby. Vig zamknął oczy na głos, który doszedł zza niego. - Odyn… o nie. Ale, co nie było zaskakujące, bóg zignorował go i ukucnął przed chłopcem.

~ 195 ~

Odyn był w szytym na miarę garniturze i takich samych włoskich butach ze skóry. Zbędna konieczność, kiedy ktoś miał prawie dwa i pół metra w swojej bezpiecznej ludzkiej postaci. Jego długie siwe włosy były zebrane w warkocz, a przepaska na oku, która zakrywała poświęcenie, jakie zrobił wieku temu na rzecz wiedzy, była stalowoniebieska, by pasowała do jego drogiego garnituru. - Bobby – zaczął Odyn – nie chcesz tam wracać, prawda? Przy całych ich kłótniach i narzekaniu. - Odynie… - Chcesz być silny i wielki, prawda? Chcesz być taki jak on. – Ruchem głowy wskazał na Viga. - Mogę dostać skrzydła tak jak on? – zapytał chłopiec. - Ty już masz te skrzydła. Już są w tobie. Twój tata też je ma, ale jest głupi i słaby i niegodzien tego honoru. - Odynie. Przestań. - Ale ty jesteś godzien. I zabiorę cię stąd. Do takiego miejsca, gdzie będziesz bezpieczny. Gdzie nikt już nigdy cię nie skrzywdzi. Chłopiec zerknął na Viga, wrócił do Odyna i skinął głową. - Pójdziesz ze mną? Chłopiec znowu przytaknął. - Odynie, nie możesz ot tak wziąć chłopca. - Dlaczego nie? Dokonał wyboru. - On ma tylko osiem lat! - Nawet się jeszcze nie zorientowali, że zaginął. – Odyn podniósł chłopca. – A on jest mój. Bóg obrócił się do Viga, jedno niebieskie oko popatrzyło na niego. - Wszyscy musimy zapłacić cenę za honor i chwałę. Ale ten chłopiec dokonał właściwej decyzji. I obaj to wiemy. – Spojrzał na chłopca, uśmiechając się. – Chodź, dziecko. Zabierzmy cię do twojego nowego domu.

~ 196 ~

- Ja mogę go zabrać – zaproponował Vig, mając nadzieję, że może namówi jednego ze Starszych, by przygarnął chłopca. Ale Odyn tylko się uśmiechnął. - On tu nie zostanie. Mam dla niego inne plany. - O… Ale bóg już zniknął. Vig wypuścił oddech i spojrzał na dom. Para w środku wciąż krzyczała na siebie. Oskarżenia, pijackie groźby. I całkowicie nieświadomi faktu, że stracili swojego syna na zawsze.

~ 197 ~

Rozdział 17 - Po prostu nie cierpię, kiedy to robi – powiedział Vig do Stiega. Ze wszystkich Kruków, był najbliżej ze Stiegiem, ale nigdy nie dyskutowali o tym fakcie. Vig wiedział, że to tylko wprawiłoby Stiega w zakłopotanie. Wolał widzieć siebie, jako indywidualnego mężczyznę. Ale Wikingowie nigdy nie byli indywidualni. Nie mogli sobie na to pozwolić. Potrzebowali siebie nawzajem, żeby obsadzić swoje łodzie, najeżdżać, bronić swoich ziem. Potrzebowali siebie nawzajem, żeby przeżyć. Ale życie Stiega przed Krukami było ciężkie i nigdy całkowicie nie był w stanie otrząsnąć się z odczucia samoobrony. Że on i tylko on może sam uchronić się przed okropnościami świata. - Wierz mi, dzieciakowi będzie lepiej. - Wiem, wiem. Tylko, że czasami Odyn mnie wkurza. Stieg zachichotał. - Taa. To potrafi. – Skinął w stronę głównego budynku Kruków. – Głodny? - Nie. Idę do domu. - Masz nadzieję, że zadzwoni twoja dziewczyna? - Szczerze mówiąc… tak. Vig ruszył do swojego domu. Było trochę po drugiej w nocy, ale nie był właściwie zmęczony. Jednak mógł coś zjeść. Ale też, zawsze mógł jeść. Kiedy Vig wyszedł z drzew, zobaczył Kerę siedzącą na jego ganku. Wciąż miała na sobie ubranie bojowe, jej głowa była opuszczona. - Hej, hej – powitał ją Vig, kiedy się zbliżył. Kera podniosła głowę i posłała mu słaby uśmiech. - Hej.

~ 198 ~

Vig się zatrzymał. - Co się stało? - Nic. - Jak poszło polowanie? - Osobiście, myślę, że nie poszło źle. Powstrzymałam je od zmasakrowania trzynastu hipisowskich wiedźm. - To dobrze. - Taa… tyle tylko, że nie sądzę, żeby pozostałe Wrony czuły to samo w kwestii mojej interwencji ratującej życie. - Dlaczego? - Wszystkie zaczęły posyłać mi to spojrzenie. – Kera spojrzała na niego, jej usta wygięły się w strasznie wymuszonym uśmiechu. Vig skrzywił się. - To niedobrze. - Wiem! A potem, kiedy tak na mnie patrzyły, zaczęły mówić, Och, cóż… to dobrze. Uch… taa. Pewnie. Dobrze. A potem odeszły. Ponieważ sama robię to ludziom, którzy po królewsku spieprzyli, to jednak nie chcę być tą, która im powie … Wiem, czego szukam. - Przykro mi. - A mnie nie – przyznała Kera. – Dobrze zrobiłam – powiedziała nieustępliwie. – Tak myślę. – Wzruszyła ramionami. – Może. - Nie jesteś pewna? - Nie bardzo. – Wsunęła ręce we włosy, drapiąc się po skórze. – Ach! To jest takie frustrujące! Nie jestem przyzwyczajona do odczuwania niepewności, kiedy chodzi o wojskowe decyzje. - Nie martwiłbym się, Kero. Jeśli twoja decyzja była błędna, będziesz wiedziała, kiedy wróci z powrotem, by cię nawiedzać. - Dziękuję?

~ 199 ~

- Przepraszam. Czy to było zbyt bezpośrednie? Moja siostra mówi, że jestem zbyt bezpośredni. - Nie, nie. Lubię bezpośredniość. Nawet jeśli to oznacza, że sprawy wybuchają w moją twarz. Vig postanowił zmienić temat. - Jak poszło latanie? - Zrzuciły mnie z budynku, dwie zdołały mnie złapać i niosły mnie przez całą drogę tam i powrotem z miejsca spotkania wiedźm. - Nie nauczyły cię latać? - Nie sądzę, żeby się tym przejmowały, ponieważ nie są pewne, czy potrafię dotrzymać słowa. Po prostu nie widzę sensu w zabijaniu ludzi, którzy w rzeczywistości nie zrobili nic złego. One miały tylko jakiś naszyjnik. I jeszcze go nie użyły. Vig usiadł na ganku obok Kery, ich nogi zwisały z krawędzi, ramiona przycisnęły się do siebie. - Nie każda sytuacja wymaga całkowitego morderczego ataku, Kero. - Zabiłeś dzisiaj kogoś? - Tak. - Och. - Ale również uratowaliśmy kilka dzieciaków. Dobrze to czuć. - Może lepiej by było, gdybym była Krukiem. - Prawdopodobnie. Ale jesteś dziewczyną. A dziewczyny są nieprzewidywalne. To wywołało śmiech Kery. - Ponieważ mamy kilka godzin do wschodu słońca – zasugerował Vig – może pokażę ci jak latać? - Nie musisz tego robić? - Po prostu boisz się latać? - Nie. ~ 200 ~

- Wymiotowałaś, kiedy Wrony cię uniosły? - Nie, nie. – Odgarnęła nieistniejący włos ze swojej twarzy. – Zwymiotowałam, kiedy wylądowałyśmy. - No cóż, to robi dużą różnicę. - Przeleciało mi to przez myśl. – Kera zeskoczyła z ganku i stanęła naprzeciw Viga. – W porządku. Zróbmy to. Zróbmy to i skończmy z tym. - To jest latanie, Kero. Nie zostajesz złożona na ołtarzu, jako ludzka ofiara. Wpatrzyła się w niego. - Jesteś pewny? - Oczywiście. - I nie pozwolisz mi spaść, by doświadczyć przerażającej i bolesnej śmierci? - Nigdy. - Zatem w porządku. – Skinęła głową. – Zróbmy to. - Ale zanim zaczniemy, jest jedna rzecz, którą musisz mieć na uwadze podczas tego procesu. - Jaka? - Że wszyscy, w pewnym momencie swojego życia, chcą latać. I wkrótce ty też będziesz to robiła. - Co znaczy… co? Dokładnie. - Że jesteś lepsza niż wszyscy inni. Roześmiała się. - No cóż, kiedy tak stawiasz sprawę…

Ramiona Viga zacisnęły się wokół talii Kery i jego skrzydła wysunęły się z jego pleców. Spojrzał jej w twarz, jego oczy zwarły się z jej i… wznieśli się.

~ 201 ~

Kierowali się prosto do góry, obok drzew i w pobliżu linii elektrycznych, dopóki nie zatrzymał się, by zawisnąć jakieś tysiąc kilometrów nad ziemią. No cóż… prawdopodobnie nie byli aż tak wysoko, ale z pewnością tak to odczuwała. - Kera? - Hm? - Nie oddychasz. - Nie? - Nie. - Och. – Wypuściła oddech. - Teraz… zaczerpnij oddech. - Czy nie możemy po prostu tego zrobić? - Nie, dopóki nie zaczniesz oddychać. Normalnie. A nie, jakbyś szła na ścięcie. Kera potrzebowała kilka sekund, żeby przypomnieć sobie jak normalnie oddychać. - Dobrze – powiedział w końcu Vig. – Bardzo dobrze. Kera poczuła jak jedno z ramiona Viga rozluźniło się na jej talii i złapała się jego bicepsa obiema rękami, wbijając palce w jego mięśnie. - Trzymam cię – obiecał. - Jesteś pewien? - Oczywiście, że tak. Vig przycisnął palce pośrodku jej pleców, wypychając jej pierś do przodu i do swojej. Podobało jej to uczucie nawet przez jej cienką podkoszulkę. Ale to, co jej się nie spodobało to krótki ból, który przyszedł, kiedy z jej pleców wyskoczyły skrzydła. - Wiem – uspokoił ją Vig, kiedy zagryzła lekko zęby. – To wciąż boli. Tak będzie jeszcze przez dzień lub dwa. Ale nie martw się. To się skończy. Kera zdecydowała się mu uwierzyć i skupić się na odczuciu powietrza poruszającego się przez i wokół jej skrzydeł. ~ 202 ~

Spróbowała poruszyć skrzydłami unosząc barki, ale Vig potrząsnął głową. - Nie. Nie musisz tak robić. Twoje skrzydła poruszają się niezależnie od twoich barków. - W takim razie jak mam je zmusić, żeby… hm… machały? - Jak chodzisz? – zapytał, jego głos był niski i spokojny, jego ciało ciepłe. Taa, tak było o wiele lepiej niż odbieranie tej lekcji od jednej z Wron. - Nie wiem – odparła. – Po prostu… idę. - To właśnie musisz zrobić, że swoimi skrzydłami. Teraz są częścią ciebie. Więc latanie, zmuszenie skrzydeł do ruchu, jest tak samo proste jak wyciągnięcie krzesła czy chodzenie. - I jak mam to zrobić? - Pomyśl o tym, czego chcesz. To jest coś nowego dla twoich mięśni, jak nauka chodzenia po raz pierwszy od wypadku. Musisz myśleć o tym, co chcesz, żeby zrobiło twoje ciało, a potem twoje mięśnie przełożą to w akcję. Im bardziej używasz swoich mięśni, żeby kontrolowały twoje skrzydła, tym łatwiej to przyjdzie. W końcu, wszystko, co będziesz potrzebowała zrobić, to pomyśleć, że chcesz lecieć i… polecisz. - To naprawdę będzie takie łatwe? - W końcu tak. Musisz tylko być cierpliwa. - Nie jestem cierpliwa. Nie mogę siedzieć i myśleć przez dziesięć godzin, mając nadzieję, że moje skrzydła zaczną się ruszać, kiedy tak naprawdę ich potrzebuję do poruszania się i właściwego funkcjonowania. - Okej. - Z czego się śmiejesz? - Cóż… twoje skrzydła się ruszają. Zaskoczona, Kera obejrzała się do tyłu i zobaczyła, że jej skrzydła się poruszają. - Jesteś pewny, że to nie jest po prostu wiatr? - Gdyby tak było, twoje skrzydła byłyby wysoko nad twoją głową. To ty je kontrolujesz.

~ 203 ~

Kera wbiła palce w ciało Viga. - To świetnie. Ale nie puszczaj mnie. - Nie puszczę – powiedział ze śmiechem. – Obiecuję. Po prostu ciesz się tym. Zamknij oczy i spróbuj zrozumieć, co robią twoje mięśnie. Znowu Kera skończyła wykorzystując swoje medytacyjne umiejętności. Ze wszystkich rzeczy, jakich nauczyła się w Korpusie, fascynujące dla Kery było to, że jedną z rzeczy, z jakich korzystała najczęściej w ostatnich kilku dniach, była pieprzona medytacja. Przeszła przez wszystkie swoje zwykłe etapy, żeby wprowadzić się w stan medytacji i kiedy to zrobiła… poczuła to. Poczuła mięśnie poruszające skrzydłami. Pióra najbliżej jej pleców ocierały się o jej kręgosłup. Wiatr… Boże, wiatr poruszał się pomiędzy każdym pojedynczym piórem. Kera wciągnęła skrzydła z powrotem do swojego ciała, a potem pomyślała o wyciągnięciu skrzydeł. Z początku nic się nie wydarzyło. Spróbowała mocniej i nadal nic. Szybko uświadomiła sobie, że za bardzo się stara. Musiała się odprężyć. Musiała oddychać. Więc tak zrobiła, rozluźniła swój mocny uścisk na bicepsie Viga i oparła przedramiona na jego barkach. Wtedy poczuła jak skrzydła z łatwością wysuwają się z jej pleców i z o wiele mniejszym bólem, a jednocześnie usłyszała szept Viga, Cudownie. Nie wiedziała, czy mówił o sposobie, w jaki wydawała się załapać to wszystko w stosunkowo szybkim czasie, czy po prostu wyglądała tak ze skrzydłami rozwiniętymi na jej plecach. Nie wiedziała. Nie dbała o to. Wiedziała tylko, że jej się to podoba. Potem Kera ściągnęła trochę skrzydła i pozwoliła im… zatrzepotać? Taak. Pozwoliła im zatrzepotać na wietrze, podczas gdy Vig ją trzymał. I to było takie naturalne. Tak bardzo będące częścią niej. - Kera – odezwał się Vig, jego głos był taki miękki. – Otwórz oczy. Kera zrobiła to, powoli. Uśmiechnęła się do Viga. - Spójrz na siebie – rozkazał delikatnie.

~ 204 ~

To także zrobiła… i zdała sobie sprawę, że Vig już jej nie trzyma. Wciąż opierała ręce na jego barkach, ale to była jedyna rzecz, która ją utrzymywała. Ta świadomość nieomal posłała ją prosto w dół na ziemię, jej skrzydła gwałtownie schowały się z powrotem w jej ciało. Śmiejąc się, Vig złapał ją w talii. - W porządku. - Nie jest w porządku! Puściłeś mnie! - Ponieważ już mnie nie potrzebowałaś. – Pocałował ją. Nic intensywnego, po prostu całus. Ale znowu jej się to spodobało. – A teraz, zacznij do nowa. Już raz to zrobiłaś, możesz zrobić to ponownie. Wiem, że potrafisz. Więc Kera to zrobiła. Vig przyglądał się jak Kera znowu wypuszcza swoje skrzydła i zaczyna proces zmuszenia ich do samodzielnego poruszania się. Tym razem zabrało jej to nawet mniej czasu. Kiedy wiedział, że skrzydła utrzymają ją w górze, rozluźnił swój uchwyt. Zawisła tak, sama. To było piękne. - Jak się czujesz? - Ja… – Na chwilkę zamknęła oczy, a potem przyznała. – Cholernie niesamowicie. Vig uśmiechnął się. - Mówiłem ci. Teraz się odsunę. Jej oczy natychmiast się otworzyły. - Naprawdę? - Wierz mi. Załapałaś to. - Załapałam. – Kiwnęła głową. – Załapałam. Skrzydła Viga pociągnęły go do tyłu, z dala od Kery, jego ramiona powoli, całkowicie odsunęły się od niej. Z początku zaczęła lekko opadać. Ale zamknęła oczy, odprężyła ciało – i prawdopodobnie swój umysł – i jej skrzydła przejęły kontrolę, unosząc ją wyżej. ~ 205 ~

Vig pozwolił Kerze wisieć tak przez minutę. Pozwolił przyzwyczaić się jej do samego ruchu. Ale wierzył w nią i jej zaangażowanie, że wszystko już będzie dobrze. - Okej – powiedział – teraz zacznij latać. - Myślałam, że już latam. - Teraz się unosisz. A unoszenie się jest bardzo ważne. Ale teraz musisz zacząć latać. - Okej. - Najpierw unieś się wyżej. Potem, obniż przód swojego ciała i unieść do góry nogi, ramiona na boki. Stale poruszaj skrzydłami i zobaczysz, że będą machały w przód i w tył, wykorzystując powietrze do wypchnięcia cię do przodu. W naukowym terminie… - Nie interesuję się nauką, więc nawet nie kończ tego zdania. - Okej. Chcesz, żebym ci najpierw pokazał? - Nie. Kera zamknęła oczy, wciągnęła wdech, wypuściła go. Zrobiła tak kilka razy, a potem wystrzeliła do góry. Vig podążył za nią, obserwując ją uważnie, gotowy złapać ją, gdyby zaczęła spadać na ziemię. Ale tak się nie stało. Zamiast tego, dokładnie wykonała jego instrukcje i nagle… Kera latała. Jej ciało przecięło powietrze i przyspieszyła. Vig ruszył, żeby dotrzymać jej tempa, obserwując jak lata. Nagle obróciła się w powietrzu i jak strzała ruszyła z powrotem do niego. Jej skrzydło otarło się o jego twarz, gdy przeleciała obok niego. Obrócił się i, znowu, poleciał za nią. Ale Vig szybko uświadomił sobie, że już nie musi. Kera sama się poruszała i czuła się absolutnie komfortowo. Zatrzymał się, zawisając tuż nad domem Kruków. Kilku jego braci, którzy wracali z polowania, zatrzymało się przy nim. - Co robisz? – zapytał jeden z nich. - Czekam. - Na co?

~ 206 ~

W odpowiedzi, poruszając się niczym pocisk, przeleciała obok nich Kera. Co lepsze, śmiała się. - Zostaliśmy zaatakowani przez Wrony! – krzyknął kolejny z braci. - Nie zaatakowały nas Wrony – odparł szybko Vig. - To co ona robi? - Lata. - Dlaczego robi to tutaj? Nad naszym terytorium? - Ponieważ jej pomagam. Następny brat się roześmiał. - Pomaga jej. No ładnie, Rundstöm. Vig skrzyżował ramiona na piersi i wpatrywał się w swoich braci aż Kruki się cofnęły. - Tylko żartowałem. Tylko żartowałem! Taa. Vig uwielbiał to, co Kera nazywała jego pustym spojrzeniem. Uwielbiał to! Kera uderzyła w jego plecy, jej ciało znalazło się między jego skrzydłami, nogi oplotły go w pasie, ramiona luźno owinęły się wokół jego szyi, broda oparła na jego ramieniu. - Cześć! – powitała pozostałe Kruki, brzmiąc na bardziej szczęśliwą niż kiedykolwiek ją słyszał. – Jestem Kera. - Nowa dziewczyna – odpowiedzieli jego bracia. - Więc, jak umarłaś? – zapytał jeden z nich. Vig warknął i jego bracia się cofnęli. - W porządku, Vig – powiedziała Kera. – Zostałam ostrzeżona, że będą mi zadawać to pytanie. Nóż w serce. – Poklepała pierś Viga. – Aż po rękojeść. To nie było zbyt przyjemne. - Mogę się założyć. Ale teraz jesteś tutaj. Wisisz na naszym chłopcu Vigu. Kera przycisnęła swoją twarz do Viga. ~ 207 ~

- Przepraszam. Jesteście razem? Jego brat przewrócił oczami. - Nie. Lubię facetów, którzy są trochę bardziej kobiecy. - Okej – odezwał się Vig. – Wystarczy. Skończyliśmy z uprzedmiotowianiem mnie. Nie moja wina, że jestem tak cholernie przystojny. Kera roześmiała się i puściła Viga, opadając do tyłu, a potem wystartowała. Vig popatrzył za nią zanim spojrzał z powrotem na swoich braci. Wszyscy gapili się na niego. - Co? – zapytał w końcu. – Na co się patrzycie? - Czy właśnie zażartowałeś? – zapytał jeden z nich. - Taa. Jestem zabawny. - Nie bardzo. Ja jestem zabawny. A ty raczej nie jesteś znany z żartów. Jesteś znany za bycie… no wiesz… szwedzkim. - Moi ludzie mają cudowne poczucie humoru. - Jeśli nie zamierzasz brać tego na poważnie – powiedział jego brat, potrząsając głową, gdy inni skierowali się już do domu – po prostu zakończmy tę rozmowę.

Kera czuła się ożywiona. Pełna życia. Wolna. To było najbardziej niesamowite doświadczenie jej życia. Ale jej mięśnie były już zmęczone i była gotowa zejść na dół. Ale wynikł jeszcze jeden problem… tak naprawdę nie wiedziała jak. - Vig? – zawołała, krążąc nad domem. - Myślisz, że jestem zabawny? Kera obróciła się, znajdując Viga siedzącego na gałęzi jednego z drzew. - Jak utrzymujesz swoją wagę na tej gałęzi? Wzruszył ramionami.

~ 208 ~

- Po prostu to robię. Więc, jestem zabawny? Czy nie? - Rozśmieszasz mnie. W dobry sposób. Nie w ten Śmieję się w twoją stronę. - Moi bracia uważają, że nie jestem zabawny. - Prawdopodobnie dlatego, że warczysz na nich, kiedy cię wkurzą. - Ale ciebie rozśmieszam? - Jak dotąd. - Wystarczy mi. - Jestem zmęczona – oznajmiła Kera. - Okej. - Nie wiem jak wylądować. - Pomogę ci. - Nie. Sama muszę nauczyć się to robić. - Okej. W takim razie wybierz miejsce, gdzie chcesz wylądować, unieść skrzydła w górę i potraktuj powietrze jak hamulec w samochodzie. Na początku będzie trochę trudno, ale… - Wiem, wiem. Kera spojrzała w dół, wybrała miejsce i skierowała się na dół. Ale kiedy zbliżyła się do ziemi, nie mogła wyhamować swojego ciała. - Uch-och – sapnęła, wyrzucając ramiona, by ochronić twarz zanim się rozbije. Ale Kera nagle zatrzymała się w powietrzu. Opuściła ramiona. Zawisła centymetry nad ziemią. A kiedy spojrzała przez ramię, zobaczyła wiszącego nad sobą Viga, z ręką zaciśniętą na jej podkoszulku. - Mam cię! – powiedział, uśmiechając się, wyraźnie z siebie zadowolony… a sekundę później podkoszulka Kera rozdarła się i uderzyła o ziemię. - O cholera – mruknął Vig, opadając, żeby uklęknąć obok Kery. – Cholera. Kera? Nic ci nie jest?

~ 209 ~

Vig ostrożnie przewrócił ją na plecy i westchnął z ulgą, kiedy uświadomił sobie, że nie odpowiada, ponieważ mocno się śmieje. Starł ziemię z jej twarzy i śmiał się razem z nią, a potem powtórzył. - Nic ci nie jest? - Nic. Absolutnie nic. – Sięgnęła po jego rękę i Vig chwycił ją, podciągając ją do pozycji siedzącej. - Bardzo przepraszam. - Zapomnij. Vig pomógł jej wstać. - Chodźmy do środka. Wciąż trzymając jej rękę, Vig zaprowadził ją do swojego niezamkniętego domu i posadził na kanapie. Poszedł do łazienki i zmoczył myjkę ciepłą wodą. Wróciwszy do salonu, usiadł na niskim stoliku przed Kerą i delikatnie wytarł jej twarz z brudu. - Kilka drobnych zadrapań – powiedział jej. – Nic, na co byś potrzebowała transfuzji krwi. – Usunął ostatni ślad brudu z jej twarzy. – Proszę. Skończone. Vig odsunął rękę i wtedy zdał sobie sprawę, że Kera wpatruje się w niego. - O co chodzi? - Sprawiłeś, że latanie było dla mnie zabawą. - To jest zabawa. - Ale byłam przerażona, a teraz nie mogę się doczekać, kiedy znowu to zrobię. - Nie mam wątpliwości, że sama nauczyłabyś się jak to robić bez mojej… Kera go pocałowała. Właściwie zmiażdżyła swoje usta o jego i całowała go, jej dłonie chwyciły się jego bicepsów. Równie nagle, Kera odsunęła się, jej oczy były okrągłe, palcami potarła swoje usta. - To było straszne i niezręczne, prawda? – Potrząsnęła głową, z zażenowania jej policzki rozpaliły się czerwienią. – Tak mi przykro, Vig. Nie wiem, co… ~ 210 ~

Vig chwycił twarz Kery w swoje dłonie i przyciągnął ją bliżej. Zaczerpnął powietrza, uświadamiając sobie jak długo na to czekał, i teraz on ją pocałował. Smakowała słodko i, w dziwny sposób, dokładnie tak jak na to czekał. Jak batonik, który zawsze chciałeś spróbować, ale nigdy nie miałeś okazji posmakować. Aż do teraz. A Vig czekał na Kerę przez długi czas. Niewiarygodnie długi. Coś, do czego nie był przyzwyczajony. Jeśli Vig czegoś chciał, kupował to, robił to albo wymieniał. Jednak to była Kera. Zmusił się, żeby się od niej odsunąć. Oboje dyszeli. Vig spojrzał głęboko w jej brązowe oczy. Chciał upewnić się, że całkowicie zrozumieją się nawzajem, ponieważ nie chciał później żałować. - Kera, posłuchaj mnie. Chciałbym ci powiedzieć, że jeśli to zrobimy, zamierzam być cierpliwy i ciepły i słodko uroczy. Ale nie mogę. Bo nie wiem jak. I pragnę cię zbyt długo, żeby udawać, że mogę zacząć teraz. Więc, jeśli to nie jest to, czego chcesz, powiedz mi. Powiedz mi i odejdź. I wiedz, że nic między nami się nie zmieni. Ale proszę powiedz mi teraz, zanim pójdziemy o krok dalej. Mina Kery stała się… zagniewana? Vig nie był pewny. - Co? – odparła ostro. – O czym ty mówisz? - Próbuję ci powiedzieć… - Och, zamknij się! – warknęła, wpędzając Viga w milczenie. – Przez osiemnaście miesięcy ledwie powiedziałeś do mnie słowo, a teraz postanowiłeś być cholernie gadatliwy. – Odepchnęła jego ręce ze swojej twarzy i wstała, obeszła wkoło kanapę aż stanęła za nią, piorunując go wzrokiem. - Kera, ja… - Zamknij. Się. – Wycelowała w niego palec. – Nie chcę słuchać twoich bzdur. – Oczywiście, że nie chciała. Co pozwoliło mu myśleć, że… - Rozbieraj się – rozkazała przez zaciśnięte zęby – i spotkamy się w pieprzonej sypialni. – Kiedy Vig nadal siedział, gapiąc się na nią, Kera zerwała z siebie resztę swojego rozdartego już podkoszulka i rzuciła nim w jego twarz. – Teraz! – krzyknęła niczym wkurzony sierżant od musztry. Vig patrzył jak znika w korytarzu, jej tupiące stopy wstrząsały jego małym domem. Vig na chwilę zamknął oczy. ~ 211 ~

- Dziękuję ci, o potężny Odynie. – Vig uśmiechnął, gdy ulga zalała całe jego ciało. – Dziękuję za wszystko. A potem Vig wstał i ruszył za swoją kobietą.

~ 212 ~

Rozdział 18 Zanim Vig wszedł do pokoju, Kera rozpaczliwie próbowała pozbyć się butów. Sznurowadła się zaplątały i teraz nie mogła ściągnąć tych pieprzonych buciorów. - Buty utknęły – warknęła. Bez słowa, Vig podszedł do niej, sięgnął i złapał jej stopę… a potem podniósł. Kera opadła na łóżko i patrzyła jak Vig sięga do stolika i wysuwa szufladę. Wyciągnął scyzoryk i szybko otworzył go kciukiem. Przeciął sznurowadła w bucie i zerwał pierwszy z jej stopy. Chwycił drugi but i, chociaż ten nie był zaplątany, zrobił to samo. Wrzucił ostrze do szuflady, znowu sięgnął do środka i wyjął pudełko prezerwatyw, rzucając je na stolik. Dzięki Bogu, że przynajmniej jedno z nich było racjonalne, bo Kera absolutnie nie. Nie potrafiła być racjonalna. Pragnęła tego tak bardzo, że nie mogła być inna jak żądająca i niezmiernie jędzowata. Ale potrafiła latać. I pragnął jej Wiking! Kera odsunęła się od Viga i stanęła na łóżku. - Rozbieraj się – rozkazała, sięgając do tyłu i rozpinając stanik, a potem odrzucając go na bok. Zakrwawiona biała podkoszulka Viga wylądowała obok i oboje w tym samym czasie zabrali się za rozpinanie swoich dżinsów, patrząc na siebie, kiedy je ściągali. Kera sięgnęła do majtek, ale Vig złapał je pierwszy, swoim spojrzeniem uwięził jej wzrok i zerwał je jednym pociągnięciem. To Kerze wystarczyło. Rzuciła się na niego, zawijając ramiona wokół jego szyi, a nogi wokół bioder. W przeciwieństwie do Wron, Vig nie wydawał się mieć żadnego problemu z nadmiernie rozbudowanymi udami Kery, co sprawiło, że to wszystko było jeszcze lepsze. Używając obu rąk, odgarnęła grube brązowe włosy z jego twarzy i pocałowała go. Jego usta otworzyły się i jego język spotkał się z jej, a iskra od tego dotyku wstrząsnęła całym jej ciałem. Jej sutki stwardniały, jej cipka stała się wilgotna i Kera wsunęła palce we włosy Viga.

~ 213 ~

Nigdy wcześniej w swoim życiu niczego tak nie pragnęła. Nawet pragnienie uwolnienia się od matki nie przybrało takiego poziomu nagłej potrzeby. Kiedy ich pocałunek trwał i trwał, Kera ledwie zauważyła, że Vig pochylił się w stronę stolika. Dlaczego? Nie wiedziała i nie dbała o to. W tej chwili nie wiedziała i nie dbała o nic. Za bardzo pragnęła. Za bardzo potrzebowała. Usłyszała jak coś się rozdarło, nastąpiła krótka przerwa, a potem Vig obrócił ich i Kera została przyciśnięta do komody, a rączki szuflad wciskały się w jej plecy. I znowu, miała to gdzieś. Jego usta nadal były stopione z jej, ich języki wciąż desperacko splątane, gdy Vig opuścił lekko Kerę. A wtedy, jednym silnym pchnięciem, znalazł się w niej. Cały. Aż po rękojeść. Głowa Kery opadła do tyłu i sapnęła na odczucie jego dużego fiuta w sobie. I to bardzo dużego fiuta. Kera oparła ręce na ramionach Viga, wbiła swoje krótkie paznokcie w jego skórę, zacisnęła nogi wokół jego pasa. Teraz chciała od niego tylko jednej rzeczy i, na szczęście, nie musiała długo czekać. Zaledwie sekundy. Vig odsunął do tyłu biodra, odczekał jedno uderzenie serca, a potem pchnął do przodu. - Zrób to – rozkazała mu, kiedy znowu się zatrzymał. Zsunęła ręce z jego ramion i rozpłaszczyła je na powierzchni komody, do której była przyciśnięta, chwyciła się krawędzi i otworzyła na Viga. – Zrób to – warknęła na niego. – Teraz. Jego uśmiech wyrażał ulgę i był trochę przerażający. Wiedział, że ją ma. Że ma ją całą, a tego właśnie pragnął. I ona to wiedziała. I nie dbała o to. Mógł ją mieć… mógł ją wziąć. Jego ręce przesunęły się w dół, by chwycić jej tyłek i zrobił, co chciała. Pieprzył ją. Twardo. Jego fiut wbijał się w nią, komoda, której się trzymała, uderzała o ścianę z każdym brutalnym pchnięciem, palce jej stóp zawinęły się, piersi podskakiwały. Nawet jeśli mocno ją trzymał, a jego ręce z każdym wbiciem mocniej ściskały jej pośladki, Kera nigdy nie czuła się tak wolna, z wyjątkiem czasu, kiedy latała. Bo to było jak latanie.

~ 214 ~

Uświadomiwszy to sobie, całe ciało Kery zacisnęło się, a jej ciężkie dyszenie zmieniło się w sapnięcia, kiedy orgazm z jej macicy rozprzestrzenił się po każdym nerwie w jej ciele. Jej głowa opadła do tyłu, jej uchwyt na komodzie się wzmocnił i Kera poczuła jak coś wysuwa się z jej palców i wbija w drewno. Pazury. Teraz miała pazury, a one głęboko drapały biedną komodę Viga. Kera miała to gdzieś. Jak mogła martwic się o cokolwiek? Rosnący orgazm nagle się zatrzymał i Kerę ogarnął moment czystej paniki zanim eksplodował w niej niczym bomba. Krzyknęła, jej pazury podrapały drewno, nogi ścisnęły Viga w sposób, który mógłby zabić większość mężczyzn. A potem orgazm… narastał. I dalej narastał. Jej ciało wstrząsnęło się od jego siły, a wszystkie myśli i zmartwienia zostały wyparte z umysłu Kery. Kiedy w końcu wróciła do rzeczywistości, Vig wpatrywał się w nią. Szybko zdała sobie sprawę, że nie skończył. Nie doszedł. Wciąż był w niej twardy. Ręce Viga wśliznęły się za jej plecy i odsunął ją od komody. Rzucił ją na łóżko, dłonie położył płasko na łóżku, po obu stronach jej głowy. - Złap się za kostki – rozkazał jej i Kera natychmiast posłuchała, zabierając nogi z jego pasa i unosząc, żeby mogła dosięgnąć kostek. – Trzymaj je tak – warknął na nią. Zrozumiała. Dostała to, co potrzebowała, a teraz była jego kolej. To wydawało się być dla niej bardzo sprawiedliwe. Wisząc nad Kerą, z fiutem zatopionym głęboko w jej ciasnej, mokrej i niesamowicie gorącej cipce, Vig wiedział, że musi poczekać. Poczekać aż się uspokoi. Poczekać aż odzyska kontrolę. Nie potrafił. Obserwowanie jak doszła było jednym z najwspanialszych momentów jego życia. To było piękne. I to doprowadziło go do szaleństwa. Wszystko, co mógł teraz zrobić, to wywarkiwać do niej rozkazy i wziąć ją. Wziąć to, co wiedział, że mu się należy. Jego przodkowie żądali, żeby wziął to, co mu oferowała. Bez pytania. Bez zastanawiania. ~ 215 ~

Więc Vig to zrobił. Zaczął pieprzyć Kerę. Pieprzyć ją mocno, długimi, silnymi pchnięciami, które nie były ani delikatne ani czułe. Pieprzył ją i Kera ani razu nie powiedziała, żeby przestał. Zamiast tego, jej dłonie mocniej ścisnęły kostki i uniosła nogi wyżej tak, że teraz jego fiut uderzał w coś głęboko w niej. Kiedy w końcu doszedł, jego kutas zatwierdził na własność to, co Vig wiedział, że nigdy tak naprawdę nie będzie jego, ponieważ to zawsze będzie należało do Kery, ale patrzył jak Kera znowu dochodzi, razem z nim. Jej plecy wygięły się, ścięgna na jej szyi napięły, jej serce waliło. To było wszystko, co Vig potrzebował zobaczyć, wiedzieć, zrozumieć. Mogła nigdy prawdziwie do niego nie należeć, ale on zawsze będzie należał do niej. Zawsze. Dopóki nie przyjdzie Ragnarok. Ryknął, a jego ciało drżało, gdy dochodził i dochodził i dochodził. Spocony i wyczerpany, opadł na Kerę, niezdolny znaleźć nawet odrobiny siły potrzebnej do stoczenia się z niej. Na szczęście, wydawało się, że jej to nie przeszkadza, jej ramiona wyciągnęły się i dłońmi gładziła uspokajająco jego ramiona. Jakby chciała uspokoić zniecierpliwionego ogiera. Może tak było. Po kilku minutach w końcu stoczył się z niej. Leżeli obok siebie na łóżku, ich dyszenie powoli zmieniło się w normalny oddech. - Nie do końca pozbyłeś się swoich dżinsów i butów – zauważyła. Vig spojrzał w dół i zobaczył dżinsy splątane na kostkach. - Nie. To trwałoby zbyt długo. - O tak. - Głodna? – zapytał. - O, mój Boże… umieram z głodu. Vig usiadł. ~ 216 ~

- Jajka i bekon będą w sam raz? - Obojętnie. - Dobrze. Zjemy – powiedział wstając. – Potem będziemy się pieprzyć. Zgoda? Kera uśmiechnęła się. - To najlepsza propozycja, jaką od lat dostałam. - Skuld dała ci drugie życie – przypomniał jej. - Mimo to jajka i bekon przed pieprzeniem – wzruszyła ramionami – nadal są lepsze.

~ 217 ~

Rozdział 19 Po dwóch godzinach solidnego snu, Erin obudziła się i skierowała do kuchni. Aktorki mające wczesno poranne przesłuchania już wyszły. Tak samo prawniczki, lekarki i pracownice banków. Pozostałe Wrony ćwiczyły jogę na tylnym podwórku, albo pojechały na zajęcia do siłowni w mieście, albo poszły na przesłuchania. Było kilka sióstr, które lubiły igrać z losem i zamierzały pójść popływać do oceanu albo trochę posurfować. To było igranie z losem, ponieważ Szpony Ran kontrolowały ocean, a Szpony nienawidziły Wron. Ale cokolwiek je bawiło było dobre dla jej sióstr. Wszystko, co Erin chciała, to delektować się swoim sokiem pomarańczowym i odprężać się. I dokładnie to robiła, kiedy do kuchni wtoczyła się Chloe, opadając na krzesło naprzeciw Erin i kładąc głowę na stole. - Wszystko w porządku? – zapytała Erin. – Wyglądasz jak gówno. - Dzięki. To bardzo miłe. - Znowu nakrzyczałaś przez telefon na swojego byłego? - Nie. – Chloe przeczesała włosy rękami. – Zła nocka. Zbyt wiele snów, które trwają już od tygodni. – Sięgnęła i wzięła z ręki Erin szklankę z sokiem. - Hej. Chloe wypiła sok do reszty i wyciągnęła szklankę, potrząsając nią, żeby pokazać, że chce więcej. - Potrzebuję własnego mieszkania – poskarżyła się Erin. - Nikt cię nie zatrzymuje. – Chloe wypiła kolejną szklankę soku i powiedziała. – Słyszałam, że ta nowa dziewczyna odpuściła tym wiedźmom dzisiaj w nocy. - Owszem. - I pozwoliłyście na to? ~ 218 ~

- Tak. - Wiesz… - Zanim jeszcze coś powiesz… miała dobry powód. Bardzo logicznie brzmiący, dlaczego nie musimy nikogo zabijać. - A co, jeśli się pomyliła? - Dowiemy się . - Dlaczego nie wróciłyście i nie zajęłyście się tym same? - Dlaczego tak się martwisz? - Leigh powiedziała… - Jeśli zaczniesz słuchać Leigh, zwłaszcza o Kerze, to kończymy tę rozmowę. - A co, jeśli ma rację? Co jeśli nowa dziewczyna nie będzie potrafiła zabić? - Wiesz, od kogo Leigh usłyszała ten smakowity kąsek? Od Stiega Engstroma. Najbardziej bezużytecznego ze wszystkich Kruków. - A potem odeszła, prawda? Ta nowa dziewczyna nie została po tym z wami? - Tak. I co? - Dokąd poszła? - Prawdopodobnie do Rundstöma. Chloe zmarszczyła brwi. - Dlaczego? - Lubi go. - Dlaczego? - Nie będę prowadziła z tobą tej rozmowy. - Chyba nie chodzi tu o wyczucie smaku. Czy Erin powinna wypomnieć swojej przywódczyni niezwykle niezdrową relację z jej byłym? Nie. Raczej nie.

~ 219 ~

- O co się martwisz, Chloe? Ponieważ przypuszczam, że jest powód, dla którego ze mną rozmawiasz. - Ja tylko… – Chloe potarła czoło. – Masz sny, Erin? - Nie. Chloe powoli spojrzała na nią, opuszczając ręce na stół. - Nigdy nie śnisz? - Nie. - Każdy ma sny. - Ja nie. - Czy jest tak, odkąd masz drugie życie? - Nie. Jest tak od czasu jak byłam dzieckiem. - To dziwne. I odpychające. - Tak mi mówiono. Zwykle przez mojego dziecięcego psychologa ze szkoły, pana Jeffriesa, którego torturowałam, ponieważ się nudziłam i był głupi. - No cóż, ja mam bardzo intensywne sny. W ogóle nie śpię. - To smutne, ale nie jestem pewna, co to ma wspólnego z nową dziewczyną. - Myślę, że to jej wina. - Jak to może być jej wina? – zapytała Erin. – Powiedziałaś, że masz te sny od tygodni. - Tak powiedziałam? - Dwie sekundy temu? - Och. – Chloe wyjrzała przez duże panoramiczne okno przy stole. – Nadal myślę, że to jej wina. Erin nie miała ochoty się sprzeczać, więc przyglądała się jak następne trzy siostry Wrony wchodzą do kuchni i siadają przy stole. Wyglądały na równie wyczerpane, co Chloe.

~ 220 ~

- Wiesz co, bo jeśli to jest wina tej nowej dziewczyny – mówiła dalej Chloe – mogę posłać ją do innego Klanu Wron. Może w Japonii albo gdzieś. A potem to im może zsyłać koszmary. Erin potrzasnęła głową. - Chloe, to jest głupie. Ich przywódczyni przytaknęła. - Rzecz w tym, Erin… że ja to wiem. A mimo to jestem zbyt zmęczona, żeby mnie to obchodziło.

- Muszę cię nauczyć jak walczyć podczas lądowania atakując skrzydłami – powiedział Vig do Kery, biorąc swój pusty talerz i zanosząc do zlewu. – Jeśli zrobisz to właściwie… będziesz mogła zająć odpowiednią pozycję, z bronią w ręku, gotowa do walki. Czasami to przeraża ludzi na śmierć. - Będę się martwiła o wejście do walki, kiedy nauczę się lądowania na czymś innym niż mojej twarzy. Vig wziął talerz Kery i również umieścił w zlewie. - Nie pozwól, żeby to cię zdołowało, Kero. Nie umiem ci powiedzieć, ile razy ja wleciałem w budynki, drzewa, samochody zanim nauczyłem się odpowiednio lądować. I coś ci powiem, Starsi Kruków naprawdę nienawidzą, kiedy rozbijasz się na ich maserati. Które właśnie kupili dzień wcześniej. - Jak Kruki nauczyły cię latać? – zapytała. Siedziała na jego wyspie kuchennej… naga. Piła szklankę mleka i przyglądała mu się. I miał nadzieję, że przyglądała mu się dlatego, że również był nagi. - Zrzucili mnie z ośmiopiętrowego budynku. Muszę powiedzieć, że lądowanie było nieprzyjemne. Usta Kery otworzyły się. - Mój Boże, ile miałeś lat? Wzruszył ramionami. - Trzynaście… czternaście… Nie. Trzynaście. Z pewnością miałem trzynaście. ~ 221 ~

- Czy to nie jest dręczenie dziecka? - To dlatego, że jesteśmy Krukami. - Nie sądzę, żeby to była wystarczająco dobra wymówka. - Ale tak właśnie jest. Mojego ojca nauczyli latać zrzucając go z Opery Królewskiej w Sztokholmie. - Wiesz co, te twoje historie tylko mnie przerażają. A muszę ci powiedzieć, Vig… że nie łatwo mnie przerazić. Stacjonowałam z pewnym Marine, który przez lato pracował w kostnicy w Detroit. On zawsze miał jakąś historię do opowiedzenia. Ale twoje przerażają mnie bardziej. - Nigdy nie mówiłem, że bycie Krukiem jest łatwe. – Pochylił się nad wyspą po drugiej stronie, opierając brodę na uniesionej pięści. – To po prostu jest tego warte. Przynajmniej dla mnie. - Jak nauczyli cię walczyć? - Rygorystyczny trening od dnia, kiedy tu przyszedłem. Tak, to było brutalne i tak, warto było. Ale tak było w mojej rodzinie odkąd urodził się pierwszy Kruk. Moi przodkowie wciąż opowiadają o tym jak przeżyli swój trening, jako dziecko. Głowa Kery podskoczyła. - Rozmawiasz ze swoimi przodkami? Uuups. Stał się zbyt gadatliwy. Musi być ostrożniejszy. Były takie sprawy, o których Vig i tylko Vig mógł wiedzieć. Okej, i czasami jego siostra, ale trudno było coś ukryć przed Walkirią. - Czasami. – Dopił swoją szklankę mleka i zadał pytanie, które zawsze chciał zadać. – Dlaczego dołączyłaś do Marines? - Żeby uciec przed moją matką. – Powiedziała to szybko, bez zająknięcia. Nie musiała nawet o tym myśleć. – Wybór był między tym, a wyjściem za mąż za mojego szkolnego chłopaka, ale on nie chciał się przenieść. Jako Marine, posyłali mnie we wszystkie miejsca na świecie. Stacjonowałam w bazach w Japonii, Nowym Jorku, Wirginii, potem miałam dwie tury w Afganistanie. Nie widywałam się z nią, dopiero tuż przed jej śmiercią. - A co z twoim ojcem?

~ 222 ~

- Były Marine. Naprawdę miły facet. Zbyt miły. Nie wiedział jak radzić sobie z moją matką, więc nic nie robił. Stała się moim problemem. - Co z nią było nie tak? - Mnóstwo rzeczy. Miała zdiagnozowane dwubiegunowe paranoiczne zaburzenie osobowości tak dla smaczku. Smutne było to, że ona naprawdę mnie kochała, ale to tylko pogłębiało jej szaleństwo. I nie lubiła swoich lekarstw, ponieważ sprawiały, że czuła się nieswojo. - Przykro mi. Kera wzruszyła ramionami. - To nie twoja wina. Tak naprawdę to niczyja wina. Nawet jej. – Przyglądała się swojej pustej szklance zanim oznajmiła. – Potrzebuję pracy. - W tej chwili? Prychnęła. - Wkrótce. Ale nie wiem, co chciałabym robić. - Wszystko, co chcesz. - Okradać banki? - Rzeczywiście Wrony miały kiedyś złodziejkę banków. Ale przyszła do nich po tym jak zginęła w strzelaninie. - Co się z nią stało? - Jesteś w jej Grupie Uderzeniowej – powiedział Vig z uśmiechem. – To Leigh. Usta Kery opadły z szoku. - Ona? - Jeszcze ci nie powiedziała? To zazwyczaj pierwsza rzecz, jaką mówi ludziom. - W tej chwili jestem po prostu nową dziewczyną. - Nie martw się. Zdobędziesz sobie szacunek. Kera nie wiedziała na ile to było prawdziwe, ale na teraz nie chciała narzekać. Nie teraz, kiedy Vig wpatrywał się w nią, z lekkim uśmiechem na swojej przystojnej twarzy. ~ 223 ~

- Wciąż jesteś głodna? - Nieee. - W takim razie zabieraj swój smakowity tyłek do sypialni. - Okej! – Kera okręciła się na stołku i ruszyła prosto do sypialni. Właśnie doszła do korytarza, kiedy kichnęła, a z jej pleców natychmiast wystrzeliły skrzydła, więc siła tego sprawiła, że się potknęła. Wpadła na Viga, który stał za nią. - Ani słowa – ostrzegła go. - Nic nie mówiłem. - Ale zamierzałeś. - Może. Kera znowu ruszyła, ale głupi dom Viga miał głupi wąski korytarz, przez który jej głupie skrzydła nie mogły się przecisnąć. - Potrzebujesz pomocy? – zapytał Vig. - Nie. - Musisz nauczyć się kontrolować swoje skrzydła, kiedy kichasz. - Tak, wiem. - Nie możesz kichnąć na środku domu towarowego Macy i pozwolić pokazać, jakim jesteś dziwadłem. - Powiedziałam, że wiem! – warknęła, ignorując śmiech Viga. Kera ściągnęła łopatki, jej skrzydła wróciły do ukrytego miejsca i nieskrępowana ruszyła korytarzem. Kiedy Kera doszła do sypialni, obróciła się, ale zrobiła kilka szybkich kroków do tyłu, gdy zobaczyła Viga tuż za sobą. - Tak naprawdę nie masz pojęcia o przestrzeni, prawda? Chwycił Kerę w talii i rzucił ją na łóżko. - Nigdy więcej. Nie.

~ 224 ~

Rozdział 20 Vig obudził się wczesnym popołudniem, w cieple i komforcie, jego ramiona były wokół… psa. Jego oczy natychmiast się otworzyły i Vig spojrzał na Brodie, która rozłożyła się między nim i Kerą. - Kera? - Hmm? - Kera. Kera powoli się obróciła, zamrugała, a potem roześmiała. - Musimy o tym porozmawiać – powiedział Vig, zabierając swoje ramiona z psa. - O czym tu dyskutować? Brodie to przytulanka. - I nie przeszkadza mi to. Przeszkadza mi znalezienie jej między nami. Zwłaszcza, kiedy oboje jesteśmy nadzy. To jest po prostu… dziwne. - Nie dla niej. – Kera się uśmiechnęła. - Brodie! – zawołała jedna z Wron z zewnątrz domu. Pitbull, całe jej pięćdziesiąt kilo lub coś koło tego, skoczył, jej ogon uderzał Viga prosto w twarz, a potem zerwała się z łóżka. - Jak ona weszła i wyszła? – zapytał Vig. Wtedy usłyszeli brzęk szkła i Kera odparła. - Najwyraźniej przez okno. Vig potarł oczy i twarz wierzchem dłoni i roześmiał się. Musiał. To było takie niedorzeczne. - Nie martw się – powiedziała Kera, przysuwając się bliżej, żeby mogła przytulić się do niego, co uwielbiał. – Naprawię to.

~ 225 ~

- Nie martw się tym. – Vig zawinął wokół niej swoje ramiona, przyciągając ją jeszcze bliżej. Pocałował ją, pewny, że nigdy się tym nie znudzi. – Mam to gdzieś. - Vig! – zawołała Katja i Vig westchnął. - Nigdy nie miałem tu takiego ruchu. A dzisiaj… mam. Kat weszła do jego sypialni. Uśmiechnęła się do Kery, jakby siedzieli w salonie i pili herbatkę. - Wciąż zamierzasz mi dzisiaj pomóc? – Kat zapytała Viga. - Pomóc ci? Tupnęła stopą. - Vig! - Racja. Z końmi. - Tak. Z końmi. Obiecałeś. - Konie? – zapytała Kera. - Moja siostra pracuje w grupie ratującej konie. Adoptuje je, a one stają się towarzyszami i kolegami ze stajni uskrzydlonych koni Walkirii, wykorzystywanych do jazdy po bitwach, żeby wybierać wśród zabitych. - Jesteśmy pannami śmierci – oznajmiła radośnie Kat. Szczerze mówiąc, nie mogła być bardziej szczęśliwa wypowiadając to stwierdzenie. Ignorując to – ponieważ Kera wydawała się robić coraz więcej i więcej w minionych dniach – powiedziała. - Uważam, że to wspaniale, iż ratujesz konie. - Kera uratowała swojego psa, Brodie – wyjaśnił Vig. - Pitbulla, prawda? Kocham tego pitbulla. Polizała moją nogę, kiedy przebiegała obok… po tym jak wypadła przez twoje frontowe okno, Vig. - Wszyscy kochają Brodie – odparła Kera. – Wszyscy kochają mojego psa. - Powinnaś pójść z nami, Kero – zaproponowała Kat. - Nie chcę… ~ 226 ~

- Nie będziesz przeszkadzać. A skoro chcę w najbliższym czasie wyciągnąć leniwy tyłek Viga z łóżka, niejako potrzebuję, żebyś dołączyła do naszej małej wyprawy. Ponieważ mogę powiedzieć, że… w tej chwili jest mu naprawdę wygodnie. Kera spojrzała na Viga i on przytaknął. - Ma rację. W tej chwili naprawdę jest mi wygodnie. - Oni również ratują psy – powiedziała Kat do Kery, jej głos był śpiewny. – I właśnie dostali nowy miot szczeniąt. Kera gwałtownie usiadła. - Ruszaj się, Wikingu. Mamy szczeniaki do obejrzenia. – Odrzuciła kołdrę i wstała. - Kat – odezwał się Vig – wynoś się. - Dlaczego? Ona nie jest nieśmiała. - Ma rację – zgodziła się Kera. – Spędziłam lata będąc naga wśród innych kobiet. To nic wielkiego. Vig zignorował Kerę i powiedział do siostry. - Wynoś. Się. - Co za sztywniak. Braciszku, zapomniałeś, że jesteśmy Szwedami? Tylko Amerykanie są tacy sztywni. – Kiedy Vig dalej piorunował ją wzrokiem, Kat wymaszerowała przez drzwi sypialni. – Dobra. Tylko się pospiesz. - Kera? - Hm? – spytała, podnosząc dżinsy z podłogi i przyglądając im się uważnie. - Mam coś dla ciebie. - Czystą parę dżinsów i majtki? - Nie. Ale możesz pożyczyć szorty i koszulkę. - Pasuje. – Upuściła dżinsy na podłogę i obróciła do niego. – Więc, co dla mnie masz? Vig usiadł i sięgnął do stolika. Wyjął zapakowane pudełko i podał jej. Kera zamrugała. ~ 227 ~

- Prezent? - Tak. - Nie musisz mi nic dawać, Vig. - Wiem. – Nadal wyciągał pudełko w jej stronę. – Weź. To dla ciebie. Kera lekko zmarszczyła brwi, ale wzięła pudełko i zerwała gładki, biały papier pakowy. Po chwili podniosła pokrywkę. Sięgnęła do środka i wyjęła cienki srebrny łańcuszek, przyglądając się wisiorkowi na końcu. - To jest śliczne. Ale co to jest? Vig uśmiechnął się. - To stary nordycki wzór młota Thora, Mjölnir. Runy na młocie są dla ochrony. Mars Kery pogłębił się. - Młot Thora… – Jej grymas zniknął, a uśmiech, który go zastąpił, był promienny. – Młot Thora? Ale z ciebie kutas. Oboje się roześmiali i Vig podszedł do niej, zabierając od niej naszyjnik i zakładając wokół jej szyi. - Tylko upewnij się, że masz go na sobie za każdym razem, kiedy będziesz miała do czynienia z innymi Klanami. Jako małe przypomnienie dla nich o tym, kim jesteś. I że nie ma, co z tobą zadzierać. Jak tylko Vig zapiął łańcuszek, zawinął ramiona wokół Kery i pocałował ją w szyję. - Ludvigu Rundstöm! – zawołała jego siostra z drugiego pokoju. - Myślę, że lepiej będzie jak weźmiemy prysznic – powiedziała do niego Kera, odsuwając się. - Moja siostra nie będzie długo czekała. Ile czasu potrzebujesz? - Cztery minuty na prysznic. Dwie minuty na wysuszenie i uczesanie włosów. Minutę na ubranie się, jeśli ubrania będą na mnie czekały. Czy to jest do przyjęcia? - Uch… – Vig skinął głową. – Taa. Idealnie. - Doskonale. Widzimy się za siedem minut.

~ 228 ~

- Wow – powiedział Vig, słysząc jak włącza się prysznic. – Ona naprawdę jest Marine.

Kera rzuciła się ku mieszańcowi pitbulla z buldogiem, który wyglądał równie śmiesznie jak był uroczy. Zdeterminowana nie brać żadnego psa – już wystarczająco trudno było wymusić zgodę Chloe na zatrzymanie Brodie – Kera wciąż chodziła po schronisku ze szczeniakiem w ramionach. Kiedy zasnął, usiadła na ławce obok mężczyzny, który wpatrywał się w dal. - Kiedy wyszedłeś? – zapytała. Mężczyzna zamrugał i spojrzał na nią. - Słucham, ma’am? Kera się uśmiechnęła. - Kiedy wyszedłeś? Zmarszczył brwi. - Skąd wiesz? - Masz wytatuowane na ramieniu imiona swoich zaginionych braci. Zerknął na ramię. - Tak, ale… - Poznaję wojskowe ksywki jak tylko je zobaczę. On miał na imię Dustin. Wyszedł z armii trzy miesiące temu. I Kera wyraźnie widziała oznaki zespołu stresu pourazowego. Ale chodził na terapię, co było dobre. Miał lojalną rodzinę i przyjaciół, co było jeszcze lepsze. Mimo to, mogła powiedzieć, że czuł się samotny. Mogła również powiedzieć, że prawie wszystko postrzegał, jako potencjalne zagrożenie. - Jesteś tu z powodu psa czy kota? – Pomyślała przez chwilę. – Czy konia? - Moja siostra zasugerowała psa. Zawsze mieliśmy jednego, kiedy dorastaliśmy. – Wskazał na ciepły tobołek w ramionach Kery. – Szczenięta są słodkie. ~ 229 ~

- Są rozkoszne. I prawdopodobnie za kilka dni zostaną rozdane. Ale, szczerze mówiąc… sądzę, że potrzebujesz starszego psa. Takiego dwu, trzylatka. - Dlaczego? - Ponieważ potrzebujesz psa, który będzie dla ciebie wsparciem. To właśnie mój pies, Brodie, robi dla mnie. Nikt nie podejdzie do mnie bez mojej wiedzy. – Kera uwolniła jedno ramię i wyciągnęła komórkę. Pokazała Dustinowi kilka ostatnich zdjęć Brodie. - Jest piękna. Przyprowadziłaś ją tutaj? - Nie. Znalazłam ją na ulicy. Miała ciężkie życie. Ona potrzebowała mnie, a ja potrzebowałam jej. I z tego, co tu widzę, są tu trzy psy, które jak sądzę mogą być tym, czego szukasz. - Naprawdę? - Tak. Chcesz, żebym ci pokazała? - Proszę. Jest ich tak wiele, że nie potrafię powiedzieć, który będzie najlepszy. Wzięcie szczeniaka po prostu wydawało się być najłatwiejszym wyborem. - Szczeniaki są cudowne, ale potrzebują dużo pracy. W tej chwili, potrzebujesz wyszkolonego psa. – Kera wstała, szczeniak w jej ramionach przytulił się mocniej. – Chodźmy, Dustin. Poderwijmy ci kogoś.

Vig zabezpieczył drzwi przy przyczepie do koni zanim podszedł do swojej siostry. - Wszystko gotowe? – zapytała, kończąc wypełniać jakieś papiery i wręczając je jednemu z pracowników służb ratunkowych. - Taa. Muszę tylko znaleźć Kerę. - Jest tam i rozmawia z jakimś facetem. Vig, któremu nie bardzo się to spodobało, obrócił się i zobaczył, że jego siostra ma rację. Kera rozmawiała z jakimś facetem. Kto to był? Czy facet uderzał do niej? Mężczyzna stał plecami do niego, tak samo jak stojący obok niego pies na smyczy. Kiedy Vig podszedł bliżej, usłyszał jak Kera mówi o szkoleniu psów i jaka będzie najlepsza karma dla psów. ~ 230 ~

Vig był jakieś trzy metry od nich, kiedy pies nagle spojrzał na niego przez ramię i zaczął na niego warczeć, całe jej ciało obróciło się w jego stronę, sierść była uniesiona, zęby wyszczerzone. Stanęła przed swoim nowym właścicielem, jakby mówiła, Trzymaj się od niego z dala. On jest mój! Vig natychmiast się zatrzymał. Nie dlatego, że przestraszył się psa, ale dlatego, że wyczuł, iż dzieje się tu coś jeszcze oprócz kiełkującego romansu. - Wszystko w porządku, maleńka. Widzę go – powiedział młody mężczyzna, czule poklepując swoją nową partnerkę. Dopiero teraz Vig zauważył, że mężczyzna rozmawiający z Kerą, to po prostu dzieciak i żołnierz. Żołnierz, który w tej chwili prawdopodobnie bardziej potrzebował psa niż cokolwiek innego. A Kera po prostu pomogła jednemu ze swoich, tak jak lubiła to robić. - Prawie skończyłam – zawołała Kera do Viga. - Nie spiesz się. - Masz do mnie jakieś pytania? – zapytała Kera młodego mężczyznę. - Nie. Nie sądzę. - Okej. Daj mi swój telefon – poleciła, a dzieciak podał go jej bez pytania. Kera zaczęła stukać w ekran. – To jest mój numer. Jeśli będziesz miał jakieś pytania albo po prostu będziesz chciał pogadać, zadzwoń do mnie. Niektóre dni będą trudniejsze, niektóre łatwiejsze. Ale jakikolwiek będzie ten dzień, jeśli będziesz potrzebował rozmowy, zadzwoń do mnie. Albo dodam jeszcze jeden numer, na gorącą linię. To prywatna organizacja i pomagają weteranom. Są naprawdę dobrzy. Okej? - Tak. Wpatrzyła się w niego. - Obiecujesz? Uśmiech dzieciaka była nikły, ale… pełen ulgi. - Obiecuję. - I pamiętaj, ten pies to twój najlepszy przyjaciel. Dobrze się nią zaopiekujesz, a ona dobrze zaopiekuje się tobą. - Bardzo ci dziękuję, Kero.

~ 231 ~

Potrząsnęli swoimi dłońmi zanim Kera podeszła do Viga. - Kera? - Hmm? - Wciąż trzymasz tego szczeniaka. - Tak. Wiem. Nie adoptuję go ani nic takiego. - Uch-hm. - Po prostu biorę go pod opiekę. - Bierzesz pod opiekę? - Tak. I Chloe nie będzie mogła narzekać, ponieważ go nie adoptuje. - To jest żałosne. - Wiem, ale to jest najlepsze, co mogę w tej chwili zrobić. – Uniosła szczeniaka. – No popatrz na jego pyszczek! Vig potrząsnął głową, jednocześnie widząc jak dzieciak rozmawia z pracownikami służb ratunkowych. Kiedy z nimi rozmawiał, wciąż głaskał swojego nowego partnera. - Co to jest za pies? - Mieszaniec dobermana z owczarkiem niemieckim. Ślicznotka, co? - Wspaniała. Gotowa do wyjścia? - Taa. Wsiedli do samochodu Viga i skierowali się na terytorium Kruków. Kiedy jechał ulicą, Vig zapytał. - Kera? - Tak? - Pamiętasz jak dzisiaj wcześniej mówiłaś, że potrzebujesz pracy? - Taa. - Myślę, że ją znalazłaś. - Masz na myśli pracę dla organizacji ratującej zwierzęta? ~ 232 ~

- Nie pracę, dla którejś z nich. Mieć swoją własną. - Schronisko dla psów? Sądzę… - Nie. Pomoc weteranom. - Nie rozumiem. - Kera, mówię o tym, co właśnie zrobiłaś. Pomogłaś weteranowi zdobyć partnera, psa, żeby pomóc jemu albo jej w okresie przejściowym. Tak jak Brodie pomogła tobie. Kera odwróciła wzrok, potrząsnęła głową, a potem spojrzała z powrotem na Viga. - Czekaj… co?

~ 233 ~

Rozdział 21 - Nic nie wiem o takich organizacjach – powiedziała Kera, próbując przekonać siebie do tego, co Vig czuł, że będzie dla niej naturalnym wyborem. - Po pierwsze – oznajmił Siggy, kiedy on, Rolf i Stieg wprosili się na randkową kolację Kery i Viga na podwórku – potrzebujesz pieniędzy. Wszyscy wpatrywali się w niego przez chwilę zanim Kera przytaknęła i odparła. - Tak. Potrzebuję. Dumny, że zrobił tak pomocny komentarz, wrócił do swojego chleba i sera. - Teraz tylko muszę wymyśleć jak zdobyć te pieniądze. - Najpierw możesz popracować dla takiej organizacji, żeby po prostu zobaczyć jak to działa – zasugerował Rolf. Vig – jego krzesło było odsunięte od stołu, żeby mógł wyciągnąć swoje długie nogi, by nie uderzać długi nóg pozostałych facetów – odchylił się i powiedział. - Moja siostra może ci w tym pomóc. Jest bardzo blisko związana z tą organizacją, w której dzisiaj byliśmy. - Wiem. Tylko dzięki niej udało mi się wziąć pod opiekę tego szczeniaka bez konieczności wypełniania ich niewiarygodnie długich i bolesnych formularzy. To przez dobre słowo od twojej siostry pozwolili mi go wziąć. - Jeśli ktokolwiek może pomóc, to właśnie ona. Powietrze wokół nich nagle zawirowało i szczeniak podniósł swoją małą głowę z piersi Siggiego i szczeknął. Po chwili na podwórku Viga wylądowały Wrony. To była mała grupka. Tylko Erin, Jace, Leigh i Maeve. - Co wy tu robicie? – zapytała Kera. – Mamy jakieś zadanie? - Nie. Chloe po prostu jest wściekła, że na tak długo zniknęłaś. – Erin podeszła do stołu. – A najwyraźniej powiedzenie jej, Hej, to nie problem. Ona jest z Krukami, nie polepszyło spraw. ~ 234 ~

- Dlaczego nie? To ona ma gównianego byłego męża. Erin okrężnym ruchem palca wskazała na Viga i jego braci. - Myślę, że po prostu ma problem z tą małą grupą. Vig zmarszczył brwi. - Co zrobiliśmy? Erin chwyciła puste krzesło i odsunęła od stołu. - Co jecie? Ponieważ jesteśmy trochę głodne, a to wygląda na dość dobre. - Nie stać cię na własne jedzenie? – spytał Stieg. - Jak możesz być Krukiem i choć trochę się nie podzielić? - Po prostu nie lubię dzielić się z tobą. - To kłamstwo – mruknął Rolf. - O co chodzi, misiu-pysiu? – drażniła się Erin. – Zły dzień? - Jedzcie – zaoferował Vig i tak zrobiły. Wrony odsunęły krzesła i zabrały się za to, co zostało z jedzenia z podobnym jak u Wikingów zapałem, co Vig docenił. Jedyną, która tego nie zrobiła, była Jace, która powoli przysunęła się do boku Siggiego. Kiedy się przy nim znalazła, wyciągnęła rękę i jednym palcem pogładziła główkę szczeniaka. Ale Siggy był równie niedobry jak Stieg, kiedy chodziło o dzielnie się, więc odsunął szczeniaka i powiedział. - Zdobądź sobie własnego szczeniaka. Vig obserwował jak plecy Kery się wyprostowały, a oczy zwęziły na Siggiego. Ale zanim zdążyła się nim zająć, a Vig był pewny, że to będzie zrobione na sposób sierżanta od musztry, Jace nagle zaczęła krzyczeć i uderzać pięściami o głowę i ramiona Siggiego. Kera była jedyną, która wyglądała na zaskoczoną, a Siggy niemal upuścił zwierzę w pospiechu, żeby podać je Jace. Ale jak tylko mała bestia znalazła się w jej ramionach, wróciła z powrotem do swojego cichego ja, trzymając szczeniaka blisko swojej piersi i ruszając w stronę jednego z drzew. Usiadła u podstawy, całą swoją uwagę skupiając na szczeniaku, którego trzymała.

~ 235 ~

Erin, z miską makaronu przed sobą i kieliszkiem wina, który Rolf postawił na stole, zapytała. - O czym rozmawiacie? - Kera chce stworzyć organizację pomocy, która łączyłaby psy z byłymi wojskowymi cierpiącymi na zespół stresu pourazowego, albo tym, którzy po prostu potrzebują przyjaznego towarzysza. – Kiedy wszyscy zagapili się na proste wyjaśnienie Stiega, wypowiedziane w ogóle bez żadnej urazy, wzruszył ramionami i przyznał. – Myślę, że to jest godne podziwu. - Myślę, że mogłabym zapisać się do takiej organizacji – odparła Kera. – Zdobyć trochę doświadczenia i kontaktów. Erin, wciągając zapach makaronu, jakby to był jej pierwszy posiłek od miesięcy, zapytała pomiędzy kęsami. - Dlaczego? Oczy Kery zwęziły się i warknęła. - Dlaczego? Bo może wojskowy, który żyje i umiera za naszą wolność, potrzebuje trochę więcej niż serdecznego poklepania po plecach i wypchnięcia za drzwi z przyjaznym, Dzięki, koleś. Może nasze wojsko rzeczywiście zasługuje… Erin nagle upuściła widelec, wyciągnęła oba ramiona w stronę Kery, a potem udała, jakby coś pociągnęła. Kera zagapiła się na swoją siostrę Wronę. - Co to, do diabła, było? - To ja ściągająca cię z podium. Nie pytałam, dlaczego chcesz to robić. Pytałam, po co tracić czas na dołączenie do organizacji pomocy? Nie chcesz tak naprawdę stworzyć pomocy, która przyjmie wszystkie psy. Chcesz umieszczać psy z konkretnymi ludźmi. Weteranami wojennymi. Więc po co marnować czas z jakąś zwyczajną organizacją? - Nadal muszę wytrenować psy, pracować z facetami, którym przekażę te psy, a to znaczy, że potrzebuję miejsca na psiarnię, przestrzeń do treningów, pieniędzy na karmienie psów i kupowanie zaopatrzenia. - Taa – mruknęła Erin. - Może to nie jest jasne, ale nie mam takich pieniędzy. ~ 236 ~

- Zdobędziemy dla ciebie pieniądze. - Ale nie rabując bank? Erin zerknęła na Siggiego i Stiega. - Powiedzieliście jej? - To nie my. – Siggy wskazał na Viga. – To on. - Nie – zwróciła się do Kery. – Nie miałam na myśli rabowania banków. Mamy prawniczki, doradców finansowych, pracownice banków, wszystkie do twojej dyspozycji. - Gdzie? - W domu. - Myślałam, że one wszystkie są aktorkami i modelkami. - Nie. To są tylko te, które przez cały dzień siedzą na tyłkach i czekają na telefon. Reszta idzie do swoich dziennych zajęć. Pomogą ci. - Wszystkie pomożemy – nagle odezwała się Jace… dość głośno… jej nos przyciśnięty był do noska szczeniaka, jej spojrzenie wpatrzone w jego oczy. Nastąpiła długa chwila ciszy, gdy wszyscy przy stole zapatrzyli się w Jace, zastanawiając się, czy była świadoma tego, że wypowiedziała te słowa na głos. Kiedy nie zrobiła nic więcej oprócz potarcia swoim nosem o nos szczeniaka, Erin odwróciła się do Kery i powiedziała. - Możemy jutro to wszystko obgadać. - Dlaczego nie możemy pogadać o tym teraz? - Ponieważ mamy gości. – Erin spojrzała na Viga. Jej mina była nieczytelna, ale jej słowa… – Nadchodzą, Vig. Jak tylko słowa Erin opuściły jej usta, z nieba opadli mężczyźni, otaczając ich małe przyjęcie. Kera przyglądała się jak Kruki poruszyły się z szybkością, która pozbawiła ją tchu. W jednej sekundzie siedzieli, naprawdę zrelaksowani. A w następnej… na nogach i za swoimi intruzami.

~ 237 ~

Kera mogła stwierdzić, po ich biało-brązowych skrzydłach, że nie kolegowali się z Krukami. - Obrońcy – cicho oznajmiła Erin. Wrony się nie poruszyły, ale Kera nie kupiła ich beztroskiej pogardy. Stieg zarzucił ramię wokół szyi jednego z mężczyzn. - Ormi. Co ty tu robisz? – Stieg pochylił się mocniej i powiedział miękko. – I dlaczego nie powinniśmy pozwolić Vigowi, żeby poodcinał ciało od twoich kości? - Ponieważ musicie coś zobaczyć. - Nic nie musimy oglądać. Pogadaj z Josefem. - Nie. Ty. – Wskazał na Rolfa. – I on. – I nagle pokazał na Kerę. – I ona. Vig nic nie powiedział. Ale w sekundzie szarpnął głowę Obrońcy do tyłu i przytknął ostrze do jego gardła. Dosłownie w sekundę. - Vig – odezwała się Kera, zachowując swój głos spokojnym. – Nie bądź takim facetem. – Wyszła za mąż za takiego faceta i nie miała zamiaru znowu iść tą ścieżką. Vig zaimponował jej i natychmiast puścił Obrońcę. - Do czego mnie potrzebujecie? – zapytała Kera. - Chcemy twojej opinii. - Nie, nie potrzebujecie. Ale pójdę. - Jesteś pewna? – zapytała Erin. - Jestem ciekawa. Erin uśmiechnęła się. - Ja też. Pójdziemy razem. Stieg złapał jednego Obrońcę i popchnął go w stronę stołu. - Ten zostaje. – Pchnął mężczyznę na krzesło. – Wrony i Kruki wrócą cali i zdrowi, albo się z nim zabawię. Świetnie. Teraz byli zakładnicy.

~ 238 ~

Kera poszła do domu Viga i założyła swoje bojowe ubranie, pożyczając jeden z podkoszulków Viga. Nie dlatego, że spodziewała się walki, ale musiała mieć swoje skrzydła wolne. Kiedy się ubrała, wyszła do czekającej na nią Erin. - Jesteście tego pewne? – zapytała Leigh. - Jeśli nie wrócimy przed wschodem słońca – powiedziała do nich Erin, wskazując na zakładnika-Obrońcę – zabijcie go. Leigh usiadła na stole, z nogami zwisającymi z krawędzi. - Taa. Okej. - Jak beztroscy wszyscy jesteśmy z pomysłem zabicia człowieka – zauważyła Kera. - Czy możemy już iść, Panno Za-dużo-sądzisz? – spytała Erin, pchając Kerę w stronę Viga, jego braci Kruków i Obrońców.

Kiedy ich mała grupa wylądowała na Wyspie Catalina, Vig ustrzegł Kerę przed rozbiciem się o skalną ścianę. Najwyraźniej jeszcze nie załapała jak się ląduje. Obrońcy – najmniej zabawna grupa mężczyzn, jakich Rolf kiedykolwiek znał – poprowadzili ich do małej jaskini schowanej daleko od najbardziej zaludnionych terenów wyspy. Weszli do środka i potem długim, ciemnym korytarzem aż doszli do jaskini. Przyczepione do ścian pochodnie paliły się i Rolf wypuścił powietrze, kiedy się rozejrzał. Na środku pomieszczenia stał kamienny ołtarz. Był pokryty ogromną ilością krwi. Także świeżej. A na podłodze, wymalowano na złoto runy. To dlatego nalegali, żeby przyszedł tu Rolf. Był znany wśród Klanów ze swojej wiedzy o runach i mądrościach run. Większość z nich była swego rodzaju informacją, jaką można było uzyskać z każdej metafizycznej księgi o runach nordyckich. Ale była w nim mała część, która rozumiała runy na głębszym poziomie niż jakakolwiek księga. Ponieważ runy przemawiały do niego. Szeptały. Mówiły mu rzeczy, których nie powiedzą nikomu innemu. Ale tym razem, runy nie mówiły. Nie szeptały. One krzyczały.

~ 239 ~

Rolf zamknął oczy i starał się zablokować ten krzyk. Ale on tylko stał się głośniejszy. Zamknął ponownie oczy i zakrył uszy rękami, a ktoś wypchnął go z jaskini. Tu został powitany przez cudowną ciszę. Runy już nie krzyczały do niego. Kiedy Rolf otworzył oczy, zobaczył stojącą przed nim Erin. - Wszystko z tobą w porządku? - Tak. Dzięki. - Co zobaczyłeś, Kruku? – zażądał odpowiedzi Ormi Bentsen, przywódca Obrońców z LA. - Odwal się, Ormi – powiedział Erin do starszego mężczyzny. – Albo oderwę ci skrzydła. - Nie mamy czasu, żeby traktować go jak wrażliwego kwiatka. - Dajcie mi minutę. Jak tylko Ormi wrócił do jaskini, usta Erin się wygięły. - Boże, ten facet mnie irytuje. - Wszyscy cię irytują. - To prawda. Rolf odchylił głowę do tyłu, wypuścił powietrze. - Tak źle? - Tak głośno. - Zgaduję, że cokolwiek obudzili, jest potężne. - O to właśnie chodzi. Myślę, że nic nie obudzili. Sądzę, że wyciągnęli coś. Wyciągnęli z innego świata w ten. - Próbowali otworzyć portal. - I wpuścić jakiegoś okropnego boga.

~ 240 ~

Kera obeszła ołtarz. Było tak dużo krwi. Obróciła się do Viga, który robił runom zdjęcia swoim telefonem. - Nie zrobiliście tego, prawda? Vig spojrzał. - Zrobiliśmy co? - Wrony, Kruki… oni nie robią… – Wskazała na ołtarz. - Pytasz, czy składamy ofiary z ludzi? - Jakiekolwiek ofiary. - To zostało zakazane we wszystkich Klanach w 1908 roku. - Miałam nadzieję na coś trochę bardziej świeżego. - Daj nam trochę luzu. Przynajmniej tu dotarliśmy. Kera wciąż przyglądała się runom i ołtarzowi aż coś błyszczącego przyciągnęło jej oko. - Vig? - Nie, nie zabijamy zwierząt. - Vig. - Co? Skinęła na niego i przykucnął obok niej. Po tym jak przez chwilę wpatrywali się w siebie, Vig poszedł na drugą stronę ołtarza. Razem podnieśli ciężki kamień do góry. - Jasna cholera – mruknął Siggy. Wyciągnął ramię, ale Ormi złapał jego rękę. - Nie, Kruku. Zostaw to. Vig i Kera przesunęli płytę ołtarza na bok i opuścili. Podeszli z powrotem i zaczęli przyglądać się złotej biżuterii z diamentami i artefaktom, które leżały pod ołtarzem. - To musi być warte… fortunę. - To jest ofiara. ~ 241 ~

- Razem z tą ludzką? – Kera popatrzyła na pozostałych. – Czy to nie wydaje się jeszcze komuś zbyt przesadne? To znaczy… naprawdę przesadne? Vig chwycił jej rękę. - Chodźmy stąd. - Zostawimy tak to wszystko? – zapytał Siggy. Vig westchnął. - To jest splamione, dupku. Przeklęte. Zostaw to. - No dobra. Kera przyglądała się jak Siggy wychodzi z jaskini. - Nie jest najbystrzejszym… - Jest moim przyjacielem – powiedział szybko Vig. – Świetny w walce i robi wspaniałą robotę z naszymi podatkami. Kera zgapiła się. - On jest księgowym? - Liczby i walka wręcz… w tym Siggy jest najlepszy. Wszystko inne… Siggy jest naszym przyjacielem. Kera roześmiała się. - Wystarczająco uczciwe.

Ski patrzył jak Jace Berisha karmi z ręki tego śmiesznie wyglądającego szczeniaka. Do nikogo się nie odzywała, nawet do swoich sióstr Wron. Wydawała się nikogo nie zauważać. Ale wydawała się być naprawdę szczęśliwa z tym szczeniakiem. - Na co się patrzysz? – zapytała Leigh Matsushita z prawej strony Ski. - Po prostu czekam. Pokornie wypełniając rolę zakładnika. - Ona jest śliczna – stwierdziła Maeve z jego drugiej strony i Ski obrócił głowę, żeby na nią spojrzeć. – Ale trochę poza twoją ligą, nie uważasz, Obrońco?

~ 242 ~

- I uwierz, nie chcesz wprawić ją we wściekłość – dodała Leigh. – Naprawdę byś sobie z tym nie poradził. - Poważnie? – Ski obrócił głowę prawie o 360 stopni, żeby spojrzeć na Leigh i obie kobiety krzyknęły, odsuwając się od niego. - Nienawidzę, kiedy tak robicie! – warknęła Leigh. - Taa. – Ski uśmiechnął się i trzasnął karkiem. – Wiemy. Ormi wrócił z Krukami i Wronami, a lądowanie nowej dziewczyny było trochę bardziej niż niepewne, kiedy omal nie rozbiła się na drzewie. Ale w ostatniej chwili skręciła i Amsel złapała ją zanim uderzyła w dom. - Co się stało? – Leigh zapytała Erin jak tylko ona i nowa dziewczyna znalazły się bezpiecznie na ziemi. - Musimy pogadać z Chloe – oznajmiła Erin. - Tak źle? - To nie było dobre. - My porozmawiamy z Josefem. – Rolf wyciągnął krzesło i usiadł. – Czy ktoś ma aspirynę? - Chloe i Alexandersen pracujący razem? – zapytała Maeve do ogółu. – Poważnie? - Maeve ma rację – powiedział Vig. - Poczekajmy aż będziemy mieli wszystko, co potrzebujemy – oznajmił Rolf, z wdzięcznością przyjmując małą butelkę aspiryny, która Maeve włożyła w jego rękę. Leigh podała mu butelkę wody. – Kiedy będziemy mieli wszystko, pójdziemy do Chloe i Joe. Jeśli pójdziemy do nich teraz, zaraz zaczną się kłócić i nic nie osiągniemy. Okej? Wrony i Kruki się zgodziły, potem obrócili się do Ormiego. Ten przytaknął. - W porządku. - Co z innymi Klanami? – zapytała nowa dziewczyna. – Powinniśmy ich w to włączyć? - Nie – odpowiedzieli wszyscy razem, sprawiając, że nowa dziewczyna się cofnęła. - Tylko pytałam.

~ 243 ~

- Włączenie wszystkich Klanów może być pewnym wyzwaniem – stwierdził Vig. - To jest dość zdumiewające niedomówienie – zauważył Ormi. Spojrzał w górę. – Wkrótce wstanie słońce. Chodźmy, Ski.

Vig przyglądał się jak Obrońcy odlatują. A, kiedy minęli drzewa, Vig zobaczył jak dwudziestu innych Obrońców podąża za nimi. Nie wydali żadnego dźwięku, ale Vig nie był zaskoczony, że byli w pobliżu. - Hej. – Kera pociągnęła go za rękę i Vig uśmiechnął się do niej. - Wracam do domu – powiedziała do niego. – Przespać się. Zmienić ubranie. - Zadzwonię do ciebie później. Kera uniosła się na palce i pocałowała go. - Później. - Później. Vig patrzył jak Kera i pozostałe Wrony znikają, a potem odwrócił się do Rolfa, który obejmował głowę rękami. - Nic ci nie będzie? – zapytał przyjaciela i brata Kruka. - To tylko ból głowy. - Od dekad nie miałeś bólu głowy odczytując runy. - Jak źle to wygląda? – zapytał Stieg. Rolf podniósł głowę. - Nie jest dobrze. - To chce wejść – odezwał się cichy głos i wtedy Vig uświadomił sobie, że Jacinda nie odleciała z innymi. Stieg, z okrągłymi oczami, powiedział bezgłośnie, Myślałem, że poszła. Ja też! - To chce wejść i nie zatrzyma się, dopóki się tu nie dostanie.

~ 244 ~

Vig podszedł do Jace. Wciąż siedziała pod drzewem, trzymając przygarniętego przez Kerę szczeniaka. Vig miał przeczucie, że Kera nie zwróci tego szczeniaka… nigdy. Ale pomoże się nim zająć. Vig przykucnął przed Jace, uśmiechając się do niej. - Co próbuje się dostać, Jace? - Starożytna moc. Bardzo stary bóg, który jest bardzo wkurzony. I jeśli nie będziemy razem współpracować i nie powstrzymamy tego… spustoszy wszystko. Cisza, która zapadła po obwieszczeniu Jace, była brutalna, a wtedy ona nagle podskoczyła, zaskakując ich. - Okej. Dobranoc, panowie! – Pomachała i odeszła ze swoim nowym psem. - Ona nigdy nie mówi – odparł Rolf – ale kiedy to robi, jest absolutnie przerażająca. - A czego się spodziewaliście? – spytał Stieg ziewając, kierując się do głównego domu. – W końcu jest Wroną.

~ 245 ~

Rozdział 22 Erin wiedziała jak tylko weszła do kuchni Domu Ptaków następnego ranka, że zanosi się na kłopoty, jak zwykła mawiać jej babcia. Właśnie spędziła ostatnie pół godziny na wprowadzaniu Tessy w to, co wydarzyło się w nocy z Krukami i Obrońcami. Tee natychmiast zobowiązała się do zajęcia się Chloe poprzez ciągłe rozpraszanie jej. - Wierz mi – powiedziała. – Nasza sąsiadka zajmuje teraz całkowitą uwagę Chloe, pozywając Wielki Krok i szczególnie Chloe. - Naprawdę? - Wręczyła jej pozew na siłowni. Głowa Chloe prawie eksplodowała z jej ciała. A teraz chce przeciwdziałać temu i chce, żebym zajęła się tym prywatnym detektywem. - On wciąż jest w szpitalu, prawda? - Tak. Będzie tam przez jakiś czas. W wyniku upadku roztrzaskał sobie twarz i teraz jest w wywołanej medycznie śpiączce. Więc musisz poradzić sobie z tym i z Wronami. Jednak mam jedno pytanie. - Jakie? - Dlaczego Ormi Bentsen chciał, żeby Kera poszła z nimi i zobaczyła jaskinię? - Szczerze? Myślę, że po prostu chciał zobaczyć jej reakcję. Zobaczyć, czy rozpali się na czerwono albo coś podobnego, udowadniając, że jest czystym złem przysłanym, żeby zacząć Ragnarok. - Cóż… taka była? - Jaka była? - Rozpaliła się na czerwono? Wtedy to Erin odeszła. Po prostu nie miała cierpliwości do śmiesznych pytań.

~ 246 ~

Ale nie wyglądało na to, żeby w kuchni sprawy miały się lepiej. Jedna Wrona, Sherri, płakała, sześć – w tym Annalisa – próbowały ją uspokoić, a Yardley rozkazała wszystkim Uspokójcie się! Rozwiążemy to! Uspokójcie się! Erin odwróciła się, chcąc uciec z kuchni tak daleko jak się da, ponieważ nie miała zamiaru włączać się w ten dramat. Ale Yardley zdążyła złapać Erin i mocno przytrzymała. - Och, dzięki Bogu! Potrzebujemy twojej pomocy. - Zapomnij. Erin nie zdążyła się jeszcze ruszyć, gdy Yardley przyciągnęła ją bliżej. - Musisz pomóc. - Nie, nie muszę. Muszę płacić podatki i znowu umrzeć. To są moje jedyne życiowe wymagania. - Erin. Proszę. Suwane szklane drzwi otworzyły się i weszła uśmiechnięta Jace z tym głupkowato wyglądającym psem, którego przywłaszczyła sobie poprzedniej nocy. - Doberek! – przywitała się, szokując wszystkich w pomieszczeniu. Może Kera miała sposób na znalezienie odpowiedniego psa, by pasował do osoby po traumie, ponieważ Jace ledwie w sumie wypowiedziała trzy zdania w czasie, od kiedy była Wroną. Nikt nawet nie wiedział jak umarła, ponieważ o tym nie mówiła… ani o niczym innym. Erin dopiero niedawno dowiedziała się, że Jace kiedyś była mężatką. I Erin miała przeczucie, że to było małżeństwo, które doprowadziło Jace do tego, jaka była. Ale ponieważ o tym nie mówiła, Erin nie miała możliwości sprawdzenia, czy jej przypuszczenia są prawdziwe. Podtrzymując szczeniaka jednym ramieniem, Jace wyciągnęła z szafki miskę i napełniła ją wodą. Potem postawiła zarówno psa jak i miskę na blacie, żeby mógł się napić. - Czy ktoś wie, gdzie jest Brodie? – zapytał Jace. – Chcę ją przedstawić Lwu. - Lwu? - Skrót od Lew Nikołajewicz Tołstoj. Prawdziwe imię Tołstoja.

~ 247 ~

- Oczywiście – odparła Erin. Ponieważ kto by nie nazwałby śmiesznie wyglądającego psa imieniem przygnębiającego rosyjskiego autora? Jace popatrzyła na swoje siostry Wrony. - Co… co się stało? Yardley skrzywiła się. - Sherri zgubiła Brodie. - Nie zgubiłam jej! – krzyknęła szlochająca Sherri. – Ona uciekła. - Puściłaś jej smycz? – spytała Erin. - Nie. – Uniosła skórzaną obrożę, jaką Kera kupiła jej w zamian za tę śmieszną z kryształkami, za którą szalały pozostałe Wrony. Teraz jedyną różnicą było to, że praktyczna obroża Kery była rozdarta na pół. - Cholera, zgubiłaś psa tej kobiety? – zapytała ostro Erin. – Oszaleje z niepokoju. - Nie zgubiłam! - Masz pojęcie jak ona jest przywiązana do tego pitbulla? - Musisz ją czymś zająć, kiedy będziemy szukały Brodie – poleciła Yardley Erin. - Po prostu powiedz jej, że zgubiłaś psa. - Już nigdy nie zaufa nam w sprawie psa. - Może dlatego, że nie powinna. - To niesprawiedliwe! – kłóciła się Sherri. - Erin, po prostu zrób to. Nagle usłyszały jak Kera woła Brodie gdzieś wewnątrz domu. Yardley sapnęła. - O, Boże. Ona tu idzie! - Nie dam się w to wciągnąć, King – oznajmiła Erin, potrząsając głową. – Zapomnij. - Musisz pomóc. Jesteś Wroną. - Co czyni mnie bystrą i zdystansowaną. ~ 248 ~

Yardley tupnęła swoją małą gwiazdorską stopą. - Erin. - Brodie – zawołała znowu Kera na sekundy wcześniej zanim weszła do kuchni. – Chodź tu, skarbie. Yardley szarpnięciem głowy wskazała na wahadłowe drzwi prowadzące do jadalni i jedna z Wron chwyciła wciąż szlochającą Sherri i wypchnęła ją do drugiego pokoju. Yardley przykleiła promienny uśmiech akurat w momencie, gdy Kera weszła. - Hej, dziewczyny. - Hej, Kera! – odpowiedziały wszystkie, trochę zbyt radośnie. Erin nic nie powiedziała. Również się nie uśmiechnęła. Kera w nanosekundzie przejrzy te bzdury. Była Marine zatrzymała się, jej oczy się zwęziły. - Co się dzieje? Yardley przysunęła się do boku Kery i powiedziała. - Kera, słyszałam, że planujesz założyć organizację charytatywną. - Och. Taa, planuję. Szczerze mówiąc, właśnie w tej chwili o tym myślę. To znaczy… Vig to zasugerował i to może być dobry pomysł, ale… - Cóż, oczywiście, że to dobry pomysł. Do diabła, to wspaniały pomysł! - Naprawdę? - Absolutnie! I wiesz co? Mam zamiar ofiarować trochę pieniędzy twojej wspaniałej, nowej organizacji. - Och, to nie jest konieczne. - Szczerze mówiąc, mam doskonały pomysł! Może pójdziesz ze mną dzisiaj do studia i zbierzesz trochę pieniędzy? - O nie. – Kera potrząsnęła głową. – Nie jestem jeszcze na to gotowa. W ogóle. To znaczy, w tej chwili, to tylko pomysł. Jestem pewna, że są prawne sprawy, które muszę zrobić i Urząd Podatkowy… - Kera, nie możesz pozwolić, żeby to cię powstrzymało. Musisz pomagać swoim towarzyszom żołnierzom! Oni potrzebują tych psów teraz! Nie później. ~ 249 ~

- Tak, ale… - I wiesz, kto może ci pomóc? Erin ruszyła w stronę drzwi, żeby jak najszybciej wyjść, ale Yardley przyciągnęła ją z powrotem za włosy. - Ałaaa! Yardley zarzuciła ramię wokół gardła Erin w geście niby duszenia, opierając brodę o ramię Erin, jakby były starymi kumpelkami. - Ta dziewczyna. Erin może ci pomóc. - Pomóc mi, w czym? - Pomóc ci przyjść dzisiaj do studia i zebrać trochę pieniędzy na twoją nową działalność. Żołnierze cię potrzebują, Kero. - Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Nie jestem praktycznie przygotowana. - Musisz przyjść dzisiaj. - Muszę? - Idę do tego studia tylko dzisiaj. Robię tam reklamówkę. Przez następne tygodnie, będę w Nowej Szkocji na sesji zdjęciowej. - Co robisz podczas bycia Wroną? – zapytała nagle Kera. – To znaczy, jak wykonujesz swoją pracę, kiedy jesteś na tych sesjach? - Pracuję z miejscowymi Wronami. Nowa Szkocja ma swoje własne Wrony. - Och. Okej. - A więc przyjdziesz! - Właściwie mam na myśli, Och, okej… Nowa Szkocja ma swoje własne Wrony. Naprawdę nie sądzę, żebym była gotowa do… - Oczywiście, że jesteś gotowa! Czyż ona nie jest gotowa, Erin? - Nie jestem… Yardley przerwała słowa Erin przyduszając przedramieniem jej gardło. - Widzisz? Nawet Erin uważa, że jesteś. ~ 250 ~

- Naprawdę? Ponieważ to zabrzmiało, jakby nie sądziła… - Świetnie! Wszystkie pójdziemy! Mój samochód czeka na zewnątrz. Chodźmy! Kera spojrzała po sobie. Była w dżinsowych szortach, koszulce z Led Zeppelin i wiśniowych trampkach. - Uch… nie sądzę, żebym była ubrana… - Wyglądasz świetnie! Chodź! Nie chcę się spóźnić. Z jednym ramieniem wciąż owiniętym wokół gardła Erin i z drugą ręką trzymającą mocno za biceps Kery, Yardley na wpół wywlokła obie kobiety z kuchni, przez korytarz i do frontowych drzwi, gdzie na zewnątrz czekał samochód.

Kera naprawdę nie wiedziała, co się dzieje, ale spróbowała dzisiaj czegoś nowego. Spróbowała po prostu, żeby rzeczy po prostu działy się same. By po prostu zaufać Wronom. Nawet wtedy, gdy zachowywały się naprawdę dziwnie. Jak teraz. Bo naprawdę teraz zachowywały się bardzo dziwnie. Yardley rozluźniła swój uchwyt na Kerze, a Erin wybrała tę chwilę, żeby spróbować odejść, ale Yardley znowu ją chwyciła i puściła Kerę. Wszystko po to, żeby mogła otworzyć drzwi. Złapała klamkę, pociągnęła drzwi i spróbowała wypchnąć przez nie Erin. Ale stojąca przed drzwiami piękna kobieta, z ręką uniesioną, jakby chciała zapukać, pisnęła dramatycznie i potoczyła się do tyłu na niedorzecznie wysokich obcasach, prawie upadając na swój idealny tyłek. Yardley przycisnęła rękę do piersi i zaczerpnęła powietrza. - Jezu, Brianna! Co ty tu robisz? - Ja… ja przyszłam tu zobaczyć się z… Chloe. Dla Betty. - Och. Oczywiście. Zawiadomię ją. – Yardley odchyliła się do tyłu, żeby mogła wyjrzeć za drzwi, jednocześnie wrzeszcząc. – Chloeeeeeeeeeeee! - Dlaczego krzyczysz? – zapytała Chloe z zaledwie kilkunastu centymetrów dalej, patrząc to na Yardley to na Briannę.

~ 251 ~

- Nie skradaj się tak do mnie! - Nie podkradłam się. – Chloe przyjrzała się Yardley. – Co jest z tobą? - Nic. Absolutnie nic. - Zachowujesz się, jakby coś się stało. Co ukrywasz? - Nic! Yardley odepchnęła Kerę na bok, złapała Briannę i wciągnęła ją do domu, wpychając na Chloe. - Proszę! Brianna przyszła się z tobą zobaczyć. - Tak, wiem. – Chloe znowu przyjrzała się Yardley. – Bardzo dziwnie się zachowujesz – mruknęła zanim poprowadziła Briannę do swojego biura. - Och – odezwała się Kera. – Potrzebuję mojego plecaka. - Co? - Mojego plecaka. – Oczy Yardley zwęziły się na Kerę, jakby myślała, że kłamie. – Mam tam portfel… gumy… awaryjne tampony. - Masz teraz okres? - Nie. Stąd nazwa tampony awaryjne. No wiesz… na niespodzianki. Chociaż czuję się trochę niekomfortowo w tej dyskusji. Yardley na chwilę zamknęła oczy. - Oczywiście – odparła, brzmiąc o wiele spokojniej. – Oczywiście. Przyniosę twój plecak. - Nie musisz… - Przyniosę twój plecak – warknęła zza zaciśniętych zębów. - Okej. – Kera wskazała na Erin. – I myślę, że ją dusisz. - Co? – Yardley spojrzała na Erin i sapnęła. – Och! Przepraszam, kochana! Yardley puściła Erin i rudzielec spiorunował wzrokiem gwiazdę, przyciskając rękę do gardła. - Potrzebuję portfela – wypluła. ~ 252 ~

- To również przyniosę. Idźcie do samochodu. Obie. Zaraz wrócę. – Yardley nagle wciągnęła je obie w uścisk. – Kocham was, dziewczyny! Taa. To zdecydowanie było jeszcze dziwniejsze niż zwykle.

Jace głaskała Lwa i myślała o zdobyciu dla niego jakiegoś urządzenia tropiącego, żeby mogła go znaleźć, gdyby kiedykolwiek się zgubił, kiedy do kuchni z powrotem wbiegła Yardley. Dysząc, oparła dłonie o oparcie krzesła i spojrzała na Wrony wciąż siedzące w kuchni. Wskazała na Annalisę. - Zrób mi przysługę, przynieś portfel Erin i plecak tej nowej dziewczyny. W ich pokojach. Annalisa szybko się oddaliła i Yardley spojrzała na Wrony, przypominając sobie. - Jace! Jace obróciła się, zaskoczona, że Yardley ją woła. - Ty – powiedziała Yardley, wskazując na Jace. – Ty znajdziesz tego psa. - Ja? - Tak. Inne pomogą. Po prostu ją znajdźcie. Okej? - Ja… ja nie mogę… - Proszę. – Yardley podeszła bliżej i powiedziała cicho. – Wiem, że ci się uda. Wiem, że przyprowadzisz ją z powrotem zanim Kera wróci do domu. Po prostu znajdź Brodie. - Okej. Okej. - Świetnie. – Yardley złapała portfel i plecak, które Annalisa rzuciła w jej stronę. – I masz mój numer, prawda? Zadzwoń do mnie. Albo napisz. Obojętnie co. Tylko daj mi znać, co się dzieje. Pobiegła do drzwi. - Kocham was!

~ 253 ~

Pozostałe Wrony wpatrzyły się w Jace, co tylko sprawiło, że poczuła się niekomfortowo i przestraszona. Co gorsze… inne Wrony miały tę samą minę.

Kera otworzyła małą lodówkę w limuzynie, sprawdzając barek. Więc o to chodziło w byciu bogatym. Wypełniony barek i puszka miodowych migdałów. Wrzuciwszy kilka migdałów do ust, Kera zerknęła na Erin. - Powinnam pytać, co się dzieje? - Nie. - Okej. Migdała? Yardley wsiadła do limuzyny, rzucając Erin portfel i podając Kerze jej plecak. Zapukała w okienko oddzielające je od kierowcy i ruszyli. - Więc schronisko dla psów, które pomoże również weteranom – powiedziała Yardley. - No cóż, prawdopodobnie skorzystam z psów z miejscowych schronisk i dopasuję je do weteranów szukających towarzysza-zwierzęcia. - To brzmi naprawdę wspaniale. - Po prostu chcę pomóc tym ludziom, wiesz? Oni byli tam dla mnie; teraz ja chcę być dla nich tutaj. Uśmiech Yardley był taki szeroki i promienny, że Kera natychmiast zrozumiała, dlaczego robiła dziesięć kilometrów dla jednego zdjęcia. - Cudownie widzieć, że znalazłaś coś, czym się pasjonujesz. I dlatego zamierzam pomóc ci to zacząć. - Wciąż nie jestem pewna, czy to dla mnie właściwy czas na… - Bla-bla-bla – wtrąciła się gwiazda. – Muszę pamiętać moją dzisiejszą kwestię potrzebną do sprzedania samochodu w Japonii, więc nie mogę mieć w głowie twojej obsesyjnej negatywności. - Nie sądzę, żebym była obsesyj… ~ 254 ~

- Czy możesz po prostu mi zaufać? Jestem twoją siostrą Wroną i zawsze możesz mi ufać. - O ile to się nie wiąże z piciem – oświadczyła Erin. - Wciąż masz o to do mnie pretensje? – spytała ostro Yardley. - Wszystkie mamy. - Coś, o czym powinnaś mi powiedzieć? – odezwała się Kera. – No wiesz, jako moja mentorka? - Wszystko, co powiem, to nigdy nie ufaj tej kobiecie, kiedy wplątany jest alkohol. - To takie niesprawiedliwe. - Obudziłaś się w jakimś pokoju hotelowym w Beverly Hills – mówiła dalej Erin – z majtkami wokół szyi supermodela i bez pamięci o poprzedniej nocy z wyjątkiem tatuażu tuż nad twoim tyłkiem mówiącym to jest wyjście, nie wejście z wykrzyknikiem. - Hm. – Kera podrapała czubek nosa. – Mężczyzny czy kobiety? Erin potrząsnęła głową. - Dowiesz się tego na końcu, a biorąc pod uwagę wszystko inne, co wydarzyło się tej nocy… to będzie bez znaczenia.

Kiedy wszystkie patrzyły się tak na nią, Jace dzieliły sekundy od wybiegnięcia przez drzwi i na wolność. Ale wtedy Lew szczeknął cicho i zsiusiał się na blat. - O, mój boże! – Jace zgarnęła Lwa z blatu i szybko wystawiła go na zewnątrz. Odbiegł, wciąż siusiając, zatrzymał się dziesięć kroków od Jace, przestał siusiać i padł. W sekundzie zasnął. Był taki rozkoszny; już nie mogła wyobrazić sobie życia bez tego małego stworka. I wiedziała jak dokładnie czuła się Kera w stosunku do Brodie. Jace podniosła śpiącego szczeniaka i weszła z powrotem do domu. Annalisa już spryskała blat lizolem i wytarła wszystkie ślady pozostawione tu przez siusiającego Lwa. Sherii przeniosła się z powrotem do kuchni, żeby mogła szlochać przy kuchennym stole, a pozostałe przyniosły jej wodę i głaskały ramiona, próbując ją uspokoić.

~ 255 ~

Siostrzane więzy Wron. A Jace była częścią tego. Potrzebowały jej, więc zrobi to, co miała zrobić, żeby pomóc. Nawet jeśli sam pomysł sprawił, że chciała zsiusiać się z paniki na blat jak Lew. Jace oblizała wargi i zmusiła się, żeby powiedzieć. - Powinniśmy przeszukać okolicę za Brodie. - Okej. - Powinnyśmy pójść wszystkie. – Wskazała na Wrony w pomieszczeniu. – Możemy się rozdzielić. Objąć więcej terenu. Wszystkie upewnijcie się, że macie swoje komórki, żebyśmy mogły… uch… być w kontakcie. Okej? Annalisa skinęła głową. - Brzmi jak dobry plan. Ale zatrzymajmy to tylko w obecnej grupie. Jeśli dowiedzą się o tym Chloe albo inne Wrony, to dotrze do Kery i wtedy ona rozpęta burzę. - Jeśli znajdziemy psa zanim wróci do domu – stwierdziła Jace – nie będziemy musiały się o to martwić. Okej? Wszystkie przytaknęły i Annalisa machnęła na inne Wrony. - Chodźmy. Kiedy ruszyły się, żeby zabrać swoje torebki albo zmienić ubranie, Jace podeszła do czkającej Sherri. - Zostaniesz tu w razie, gdyby Brodie wróciła. - Okej. Jace ostrożnie położyła śpiącego Lwa na stole przed Sherri. - I pilnuj dla mnie mojego Lwa. Sherri podniosła zapłakaną twarz. - Zaufasz mi ze swoim szczeniakiem? - Oczywiście, że tak. – Jace zawinęła rękę wokół gardła Sherri, podniosła ją z krzesła i walnęła nią o ścianę. – Ponieważ obie wiemy, co ci zrobię, jeśli coś stanie się mojemu psu. – Pochyliła się, upewniając się, że Sherri zobaczy w tej chwili oczy Jace. Wtedy, kiedy były jasnoczerwone od gniewu.

~ 256 ~

Wrony uważały, że Jace nie ma kontroli na wściekłością, którą podarowała jej Skuld. Ale myliły się. Czasami miała nad tym całkowitą kontrolę i korzystała z tego, kiedy uważała za konieczne. Jak teraz. - Prawda, Sherri? Sherri przytaknęła. - Tak, tak. Obie rozumiemy. - Dobrze. – Jace puściła swoją siostrę Wronę i uśmiechnęła się. – I dzięki. Sherri wymusiła mały rozpaczliwy uśmiech, ręką pocierając swoją szyję i pisnęła. - Nie ma za co.

Chloe przekazała dokumenty prawne. - Wszystko, co potrzebuję – powiedziała do asystentki Betty – to żebyś zapukała do drzwi mojej sąsiadki i podała jej to. Myślisz, że możesz to zrobić, Brianno? - Uch… tak… pewnie. Oczywiście. Nie ma problemu. To powinno być dość łatwe. Uch-hm. Dobry Boże. Co Betty zrobiła tej biednej kobiecie? Przez minione lata było kilka nowych Wron, które tu przyszły i myślały, że praca dla Betty Lieberman będzie najlepszą rzeczą w ich karierze drugiego życia. Większość nie wytrzymała tygodnia. Jedna trafiła do więzienia podczas weekendu. Nie dlatego, że wsadziła ją tam Betty, ale dlatego, że jeden z ochroniarzy odciągnął ją od Betty i wywlókł z budynku, gdzie jak szalona zaczęła bić gliniarza. Więc, taak, Betty była najgorszą szefową w całej ludzkości. Ale była również najlepszą agentką w znanym świecie. Kiedy Betty zgodziła się wziąć Chloe, jako klientkę, żeby mogła sprzedać prawa autorskie swoich książek do realizacji filmu, wtedy Chloe zdała sobie sprawę, że w końcu to zrobiła, przynajmniej w karierze zawodowej. Nieważne co, Betty zawsze brała pod opiekę swoich klientów. Ale pracować dla tej kobiety… zwłaszcza, jako asystentka? To był kolejny poziom piekła, z którym większość ludzi nie potrafiła sobie poradzić. Chociaż ci, którzy przez to przeszli, dochodzili do wielkich rzeczy. ~ 257 ~

Mimo to, Chloe nie sądziła, żeby Brianna była jedną z nich. Była trzęsącą się kupką. Wciąż piękna, ale w wieku dwudziestu sześciu lat zaczynała wyglądać bardziej na trzydzieści cztery, co nigdy nie było dobre dla kobiety w Hollywood. Na szczęście dla Chloe, ona była pisarką. I tak długo jak świat literacki był zainteresowany… była poczytna! - O tej godzinie może jej nie być w domu. Ma nieregularny harmonogram. Ale Betty mówi, że możesz poczekać, dopóki się nie pojawi. - Okej. - Naprawdę to doceniam, Brianno. - Pewnie… oczywiście! Nie ma sprawy. Cokolwiek chcesz. Okej. – Wstała na drżące nogi. – Wchodzę w to! Krzywiąc się, Chloe również wstała i odprowadziła kobietę z powrotem do frontowych drzwi. Kiedy się do nich zbliżyły, obok nich przebiegła mała grupka Wron i wypadła przez drzwi. - Wszystko w porządku? – zapytała Brianna. Co Chloe mogła powiedzieć, kiedy wszyscy zachowywali się tak dziwnie? - Wątpię.

~ 258 ~

Rozdział 23 Brianna tego nienawidziła. Nie chciała tego robić. Nie chciała pomagać głupim przyjaciołom Betty z jej starego domu i dostarczać ich głupich papierów. Do tego czasu powinna już być wiceprezesem. Powinna prowadzić studio. A nie podawać kawki Betty Tej Suce! Lieberman czy uchylać się przed butelkami wody rzucanymi w jej głowę. Prawie każda asystentka, którą Betty miała przez te lata, już pracowały w przemyśle albo w jakimkolwiek przemyśle, w jakim zdecydowały się pracować. Oczywiście, było też kilka, które kompletnie porzuciły swoje kariery. Jedna była asystentka teraz pracowała na farmie świń gdzieś na Środkowym Zachodzie i nawet nie chciała pójść na żaden film. Mówiono, że kolejna kobieta spakowała swój plecak i przemierzała australijskie ostępy, a jej rodzina dostawała sporadyczne pocztówki ze spiskowymi teoriami odnoszącymi się do nordyckich bogów i końca świata. Ale to nie przydarzy się Briannie. Zamierzała rządzić tym miastem i Betty będzie tą, która jej to umożliwi. Nawet jeśli to oznaczało, że Brianna będzie musiała wejść nocą do jej domu i zadźgać ją przez poduszkę dwudziestopięciocentymetrowym nożem, to nich tak będzie. Brianna zapukała do drzwi i zaczekała. Wiecie co, naprawdę nie mogła narzekać. Jeśli była jedna rzecz, jaką Betty robiła dobrze dla swoich pracowników, to dobrze im płaciła. Jako jej asystentka, Brianna zarabiała więcej niż dwieście tysięcy rocznie. A to nie zawierało bonusów, jakie otrzymywała przez cały rok za to czy tamto. Brianna zapukała jeszcze raz i odczekała kolejną minutę albo dwie. Ale nadal nie było żadnej odpowiedzi. Zdeterminowana znaleźć kogokolwiek, komu mogłaby wręczyć ten głupi plik prawniczych bzdur, Brianna ruszyła wokół rezydencji. Zanim tu przyszła powinna włożyć swoje buty do biegania. Buty, które obecnie miała na sobie, nie były dostosowane do chodzenia i wiedziała to, ale nie pomyślała, że to będzie takie skomplikowane przedsięwzięcie.

~ 259 ~

- Skończony Harvard i do tego zostałam zredukowana – mruknęła, ostrożnie idąc przez piękny trawnik, który otaczał rezydencję. Brianna w końcu doszła do tylnych drzwi. Zapukała, ale wciąż nikt nie otwierał. To wydawało się być dziwne. Miejsce takie jak to zawsze miało personel. Zazwyczaj dość spory. Oczywiście, Betty również nie miała dużo personelu w swoim ogromnym domu. Krążyło mnóstwo plotek dlaczego nie. Niektórzy mówili, że to dlatego, iż wciąż wyglądało na to, że prowadzi dziwne noce życie. To, które na samym początku umieściło ją w Wielkim Kroku. Ale Brianna uważała za dziwne to, że Betty ma tak wiele przyjaciółek. Była suką i szczyciła się tym, że jest suką. Mimo to, te kobiety z Wielkiego Kroku – które wydawały się mieć bardzo niezdrowe przywiązanie do ich centrum rehabilitacyjnego – uwielbiały Betty. Więc Brianna nabrała przekonania, że Betty jest lesbijką. Z jakiego innego powodu kobiety wszystkich ras, poziomów ekonomicznych, mogły się przyjaźnić, jeśli nie dla pieprzenia? Wciąż żadnej odpowiedzi! Co się dzieje? Zdeterminowana, Brianna chwyciła za klamkę. Nie było zamknięte. Wsunęła się do środka, zostawiając za sobą otwarte drzwi w razie, gdyby musiała szybko uciekać. Wiedziała, że technicznie to było włamanie, ale nie miała wyboru. Gliniarze będą musieli zrozumieć. Na miłość boską, pracowała dla Betty Lieberman! Brianna szła dalej przez dom. Było tak jak się spodziewała. To był dom bogatej osoby, ale z mnóstwem złotych rzeczy. Kobieta będąca właścicielką tego domu, musiała być fanką złota. Złota i bieli. Oślepiającej bieli. To było niemal przytłaczające. I jak ktoś zachowywał te białe meble takie jasne i czyste nie mając pełnoetatowego personelu? Brianna weszła głębiej w dom, ale nie wiedziała dlaczego. Nie wiedziała, dlaczego wciąż idzie. Dlaczego wciąż szuka. Dlaczego wciąż… Brianna spojrzała za siebie, ale nic tam nie było. Niczego za nią nie było.

~ 260 ~

Skradała się dalej korytarzem aż doszła do sali balowej. Przycisnęła plecy do drzwi i wychyliła się, wyginając szyję i próbując zajrzeć do ogromnego pokoju. W środku było ciemno, okna były zasłonięte długimi, grubymi, ciemnymi zasłonami. Brianna zamknęła oczy. Była głupia. Musiała iść. Musiała uciekać. Będzie musiała po prostu powiedzieć Betty, że zawiodła i poradzić sobie z konsekwencjami. Nie powinny być aż tak złe. Jej lekarz powiedział jej, że ma nowe przeciwlękowe lekarstwo i że jej zapisze. Jej umysł podjął decyzję, Brianna obróciła się i zrobiła krok… - Opuszczasz nas? – zapytała jakaś kobieta ze środka sali balowej. Brianna przestała się ruszać. Przestała oddychać. - Brianna, prawda? Brianna wciągnęła zaskoczony wdech. Jej imię. Ta kobieta znała jej imię! - Nie bój się. Powiedziała nam, że przyjdziesz. Czekaliśmy na ciebie. Brianna wciąż myślała o podjęciu ucieczki, ale w tej chwili na końcu ciemnego korytarza zobaczyła dwóch mężczyzn. Mieli na sobie długie szaty z kapturami, które zakrywały ich twarze. Wiedziała, że nie przejdzie obok nich. - Brianna? Z trzęsącymi się rękami, Brianna weszła do sali balowej. Grupa stała w półkolu. Wszyscy czekali. Na nią. - Umm… cześć. Ja… umm… zostałam przysłana, żeby dać ci te papiery. Kobieta ruszyła do Brianny i wzięła papiery z jej ręki. Otworzyła elegancką kopertę i zajrzała do środka… uśmiechając się. - Wspaniale zadziałało – powiedziała kobieta do tych za sobą. – Zrobili to, co chcieliśmy, żeby zrobili. - Podjęłaś się prawnej walki z Wielkim Krokiem, żeby mnie tu ściągnąć? Kobieta zamrugała, a potem się roześmiała. Wszyscy się roześmiali. - Nie, oczywiście, że nie. To niedorzeczne. Po prostu ich dręczymy. Rozpraszamy ich od oczywistego.

~ 261 ~

- Och. - Od tego, co się stanie z tobą, ponieważ zostałaś przysłana do nas przez boga. - O…kej. Kobieta wsunęła ramię wokół talii Brianny. - Nie rozumiesz, dziecko. Zostałaś wybrana do bardzo specjalnego zadania. - Czy to jest jakiś dziwny rodzaj… kultu seksualnego? - Nie martw się, skarbie. Nie będziesz musiała z nikim się tu pieprzyć. Zamiast tego – powiedziała, prowadząc Briannę do grupki – zamierzamy zaoferować ci świat.

Przyjechały na parking studia i mały orszak ludzi powitał ich limuzynę. Yardley został podany kubek gorącej, perfekcyjnie zrobionej kawy, a reżyser podszedł, by przywitać ją uściskami i udawanymi pocałunkami. Cała ta sytuacja wywołała u Kery grymas, z czego nie zdawała sobie sprawy, dopóki Erin nie dźgnęła jej w żebra. - Ała! - Zachowujesz się tak, jakby sekundy dzieliły cię od ataku na plażę w Normandii. Weź się w karby. - Och. Tak. Przepraszam. – Spróbowała odprężyć swoją twarz, ale to tylko wywołało śmiech Erin. - Devon – powiedziała Yardley do reżysera – to są moje przyjaciółki z kliniki odwykowej. Zastanawiałam się, czy możesz dać im kilka przepustek na ten dzień. Zbierają pieniądze na bardzo ważną organizację charytatywną, która jest ważna dla mnie, i chcę im pomóc. - Pewnie. Oczywiście. – Pstryknął palcami na jakiegoś biednego podwładnego i posłał gdzieś dzieciaka. – Będziemy mieli te przepustki za kilka minut. - Świetnie. Dzięki, kochany. - Klinika odwykowa? – zapytała Kera, kiedy reżyser się odwrócił i zaczął wszystkim rzucać rozkazy. - Och, po prostu mów im, że tam pracujesz. Bez obrazy, moja droga, ale nikt przez sekundę nie uwierzy, że stać cię na pobyt w Wielkim Kroku. ~ 262 ~

- Mówiłam ci – wtrąciła Erin. - Tak. Jestem doskonale świadoma tego jak biednie wyglądam. - Nie biednie. Z odpowiednim makijażem, strojem i seks taśmą, ty również możesz być częścią tej bogatej rodziny telewizyjnych reality. Ale unosi się wokół ciebie aura czystego życia, która sprawia, że wydajesz się być bardzo… - Biedna? - Ludzka. Jakbyś troszczyła się bardziej o innych ludzi niż o siebie, co jest absolutnie nieinteresujące dla świata mediów. - A ciebie nie obchodzą inni ludzie? Yardley się uśmiechnęła. - Nie jestem do tego przyzwyczajona. Ale śmierć ma otrzeźwiający efekt. – Pocałowała Kerę w policzek. – A teraz idź, moja śliczna, i zacznij od podstaw swoją organizację. A ty jej pomożesz, mentorko. - Taa, taa, taa. Yardley odeszła, a wokół niej stłoczyła się grupka ludzi. - Tak wielu ludzi wokół mnie sprawiłoby, że bym oszalała – szepnęła Kera. - Ona to kocha. Wszyscy to kochają. – Erin uśmiechnęła się. – Ale ja również zacznę ciąć ludzi, jeśli ktoś, kogo nie znam za bardzo się do mnie zbliży. Podbiegł do nich chłopak z dwoma przepustkami, które miały założyć na szyje. - Proszę bardzo. - Dziękuję – odpowiedziały razem Kera i Erin. Chłopak wpatrywał się w nie, jakby podarowały mu milion dolarów. - Nie ma za co – odparł, jakby nigdy wcześniej mu nie dziękowano. – Naprawdę, nie ma za co. - No cóż… to było przygnębiające – mruknęła Kera, kiedy założyła przepustkę, zauważając, że dzieciak, który już odszedł, wciąż ogląda się na nią i Erin, jakby świeciły.

~ 263 ~

- Witaj w Hollywood. Pewnego dnia ten chłopak albo rozpadnie się ze stresu albo zostanie kierownikiem studia, i wtedy będzie traktował ludzi gorzej niż on był traktowany. Nie ma niczego pośrodku w tym tłumie. - I ja od tych ludzi mam zdobyć pieniądze na organizację pomocy dla weteranów? Erin uśmiechnęła się. - Będziesz zaskoczona jak łatwo dostać pieniądze od bezdusznych ludzi. - Łatwo dostać pieniądze od ludzi, których nazywasz bezdusznymi? - Bezduszni ludzie, którzy chcą, żeby świat myślał, że tacy nie są. To jak strzelanie do narcyzów na beczce.

Jace spędziła kilka godzin próbując wytropić Brodie, ale bez absolutnie żadnego sukcesu. Pies zniknął. Stała wysoko na grani przeszukując jedną z pobliskich plaż. Naprawdę miała nadzieję, że Brodie tam nie poszła. Gdyby Szpony Ran wiedziały, że to pies Kery… Nie. Nie mogła tak myśleć. Szpony Ran były dupkami, ale nie mściliby się na psie, tylko dlatego, że była zwierzakiem Wrony. Były granice, których Klany nie przekraczały. Nikt nie podskakiwał Harleyom Olbrzymich Zabójców, koniom Walkirii, czy kozom Hold. Więc, Jace sensownie wierzyła, że nikt nie skrzywdzi zwierzaka Wrony. - Hej, Jace. Jace obróciła się na głos i odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że to jest Stieg Engstrom. - Och. To ty. - A myślałaś, że kto będzie? - Nikt. – Znowu zapatrzyła się w plażę. - Nie zejdziesz na dół, prawda? Szpony… - Wiem, wiem. - Kawy? – zapytał, wyciągając kubek z pobliskiego Starbucksa. ~ 264 ~

- Uderzasz do mnie? - Nie. Jesteś śliczna, ale mam skłonność do wkurzania ludzi, a z twoim problemem ze wściekłością, jestem całkiem pewny, że po prostu mnie zabijesz. Jednak podoba mi się, że tyle nie gadasz. Doceniam to w przyjacielu. Jace nagle obróciła się do Stiega. - Gdybyś był psem, gdzie byś poszedł? - Już zgubiłaś swojego szczeniaka? - Po prostu odpowiedz na pytanie. - Gdzie bym poszedł, gdybym był psem? – Wzruszył masywnymi ramionami. – Sądzę, że do domu. - Do domu. – Jace uderzyła rękami o boki swojej twarzy. – Oczywiście! Dom! Poszłabym do domu! – Uściskała szybko Stiega i pobiegła do swojego samochodu, krzycząc przez ramię. – Dziękuję.

Annalisa gwizdnęła i wrona sfrunęła w dół, siadając na jej ramieniu. - Widziałaś psa ten nowej dziewczyny? – zapytała. Ptak rozciągnął swoje skrzydła i cały się wstrząsnął. To znaczyło nie. - A inne? Ptak podniósł głowę i kilka razy zakrakał głośno. Wrony w drzewach odpowiedziały, kracząc z powrotem. Kiedy skończyły, ptak na ramieniu Annalisy znowu rozciągnął skrzydła i wstrząsnął się cały. Kolejne nie. - Okej. No cóż, gdybyście ją zobaczyły… Jej komórka zawibrowała i Annalisa wyciągnęła ją z kieszeni dżinsów. Wiadomość była od Jace, mówiąca, że wszyscy spotykają się w Domu Ptaków. Annalisa otarła się głową o wronę. - Dziękuję, kochana. Ptak zakrakał i odleciał, wracając na drzewa. Annalisa patrzyła, dopóki ptak nie wylądował bezpiecznie na gałęzi, a potem obróciła się i ruszyła do domu. Ale ~ 265 ~

zatrzymała się i spojrzała na rezydencję nemezis Chloe. Asystentka Betty, Brittany czy Tiffany czy jakie tam miała urocze imię, wychodziła frontowymi drzwiami, potykając się trochę na swoich niedorzecznych obcasach. Zatrzymała się, złapała równowagę, wygładziła swoją niezwykle krótką spódnicę od garsonki i ruszyła w stronę czekającego na nią samochodu. Annalisa szybko wysłała wiadomość do Chloe i równie szybko dostała odpowiedź zwrotną. Robi mi przysługę. Nie ma się czym martwić. Ale to nie tłumaczy, dlaczego dziewczyna dopiero teraz wychodzi, zauważyła Annalisa w drugiej wiadomości. Ta suka prawdopodobnie właśnie dotarła do domu. Kazałam Briannie zaczekać, dopóki nie przyjedzie. Zadowolona z odpowiedzi, Annalisa pobiegła, żeby spotkać się z Jace i innymi w Domu Ptaków.

Vig siedział na ganku, używając noża do rzeźbienia w kawałku drewna. Jeszcze nie był pewny, co zrobi, ale naprawdę cieszył się prostotą tego, co robił. Uważał rzeźbienie za uspokajające. - Hej – zawołał Stieg, kiedy on i Siggy zbliżyli się do domu Viga. - Hej, hej. - Wrony zgubiły psa twojej dziewczyny. Vig patrzył jak dwaj mężczyźni wchodzą na jego schody, a Stieg na chwilę zatrzymuje się, żeby postawić kubek ze Starbucks. - Co? - Taa. Chodzą po całym mieście próbując ją wytropić. A do mnie odezwała się Jace. Nie jednym słowem. Ale pełnymi zdaniami. To było trochę dziwne. - Gdzie do diabła jest Kera? - Wyszła z tą rudą. Zagram sobie w grę wideo. - Ta ruda ma imię – warknął Vig, ale jeśli Stieg go słyszał, to nie odpowiedział. ~ 266 ~

- Zamierzasz zadzwonić do Kery? – zapytał Siggy. - I powiedzieć jej, że Wrony zgubiły jej psa? Próbuję je połączyć, nie rozdzielić. - Dla seksu? Vig zagapił się na swojego brata Kruka. - Co? - Powiedziałeś, że próbujesz połączyć Kerę i Wrony. Dla seksu? - Nie. Nie dla seksu. - Dlaczego nie? To może być interesujące. Vig wrócił do strugania. - Odejdź. - Okej. Ale wiesz, że mam rację.

Kera nie musiała powiedzieć ani słowa. Po prostu trzymała notatnik, który upchnęła w plecaku – bardziej ku wstępnej irytacji Erin – i, kiedy Erin dała jej sygnał, udawała, że coś pisze. Erin zrobiła całą czarną robotę i Kera szybko uświadomiła sobie, że Erin potrafiła zdobyć, co chce, prostym otwarciem ust i gadaniem. Najwyraźniej, skoro ludzie nie byli Wronami, byli obiektem krytyki Erin Amsel. Nie przekazywali gotówki, a czeki piętrzyły się dość ładnie, chociaż Kera nie miała pojęcia ile przekazywali , ponieważ o kwotach nigdy głośno nie wspominano. Zamiast tego, Erin obserwowała jak jej obiekty wypisywały czeki i jak tylko suma była wypełniana, krzywiła się albo marszczyła nos… a wtedy nagle długopis się zatrzymywał i kwota się zmieniała. To było fascynujące! Kera mocno wierzyła, że wszędzie są oszuści. W wojsku, w wielkim biznesie, na szkolnych wyprzedażach. Ale po raz pierwszy, zobaczyła korzyść z ich obecności wokół siebie, ponieważ Erin naprawdę była dobra w tym, co robiła.

~ 267 ~

Erin w końcu wykonała telefon do jednej z Wron, która pracowała, jako kierownik w banku. Powiedziała jej, że ma założyć konto biznesowe dla organizacji charytatywnej. Nie wiem. Coś z psami i Marines. Nie. Nie porno. – Erin zerknęła na nią. – Dobrze? Nie porno. Kera wpatrywała się w kobietę przez kilka długich sekund zanim odpowiedziała. - Nie. Nie porno. - Taa. Nie porno –powiedziała Erin ze śmiechem do Wrony. Potem, kiedy już zajęto się kontem, ruszyły dalej aż skończyły na tyłach sceny dźwiękowej, gdzie Yardley kręciła swoją reklamówkę. - To potrwa dłużej – poskarżyła się Yardley, sącząc świeżo zrobionego shake’a jagodowo-bananowego. - Jak trudno jest zrobić reklamówkę, kiedy stoisz przed luksusowym samochodem mając na sobie tę głupią designerską sukienkę? - Możesz pomyśleć, że nie tak trudno. – Spojrzała na reżysera. – Ale najwyraźniej… oświetlenie musi być w sam raz. – Nagle wpatrzyła się w Erin. – Ale jeszcze nie skończyłyście, prawda? - No cóż… - Czy tak? - Rzeczywiście, skończyłyśmy. Ale mam mały prezent dla Kery. - Dla mnie? - Tak. Spotykasz się z Vigem Rundstömem, prawda? Kera wzruszyła ramionami. - Taa. Yardley zachichotała. - Uwielbiam to, że jesteś taka szczera. Ale Kera nigdy nie będzie z kimś, kogo z dumą nie mogłaby nazwać swoim. Poza tym, może dać znać tym sukom, że Vig jest zajęty. Przynajmniej na tę chwilę.

~ 268 ~

- Cóż, to będzie również prezent dla niego – powiedziała Erin. Wskazała na Yardley. – Możemy wziąć twój samochód? Musimy pojechać do Zachodniego LA. - Co jest w Zachodnim LA? - Zobaczysz. Yardley? - Tak. Oczywiście. Z przykrością muszę powiedzieć, że będę tu jeszcze kilka godzin. Erin i Yardley uściskały się, a potem Yardley uścisnęła Kerę. Kiedy zaczęły odchodzić, Yardley uniosła jeden palec, żeby je zatrzymać, a potem zawołała przez ramię. - Clem? Reżyser praktycznie podbiegł do niej. - Tak? Czego potrzebujesz? - Dołożyłeś się do organizacji mojej przyjaciółki? Reżyser zmierzył Kerę i nie wydawał się być pod wrażeniem. - Wiesz co, kochana, szczerze mówiąc mój księgowy zajmuje się moimi finansowymi sprawami, w tym datkami. - Ona jest weteranką, Clem. Walczyła za nasz kraj… czy co tam. Była nawet w jednym z tych pustynnych krajów. Istanbule czy jak mu tam. - Afganistanie – poprawiła łagodnie Kera. - Dokładnie! Myślisz, że była tam, żeby zdobyć jednego z tych psów afgańskich? Nie! Była tam, żeby walczyć o nasz kraj, Clem. O nasz kraj! Kera zmarszczyła brwi i zerknęła na Erin, która po cichu się śmiała. - Nie możesz zignorować weteranki – mówiła dalej Yardley, jej jasnoniebieskie oczy były skupione na reżyserze. – Nie wtedy, gdy chcesz, żebym została do późna i przez internet nie narzekała światu, że nie pomogłeś weterance wojennej. Biedny Clem wypuścił powietrze i powiedział miękko. - Pójdę po moją książeczkę czekową.

~ 269 ~

- Zrób to, mój słodki. - Nie musiałaś tego robić – powiedziała do niej Kera, ale Yardley machnęła na to swoją wypielęgnowaną dłonią. - Nie przejmuj się tym. To najmniej, co ten łysy drań może zrobić. - Przykro mi, że musisz zostać do późna. - Taa. …. Ale im później przeciągniemy zdjęcia, tym więcej kary będzie płacił. - Kary? - Tak. – Wzruszyła ramionami. – Dostanę ekstra jakieś dziesięć tysięcy za każde pół godziny, jakie przekroczy ponad harmonogram. Więc… tak naprawdę to dla mnie żaden kłopot. Kera nie zdawała sobie sprawy, że jej usta się otworzyły, dopóki Erin nie zamknęła ich delikatnie. Wrócił Clem. Już wyciągał rękę z czekiem do Kery, gdy Yardley wyrwała go z jego ręki i przyglądała mu się przez kilka sekund. - Tyle wystarczy – powiedziała zanim podała czek Erin. - Czy teraz mogę już wrócić do pracy? – zapytał Clem Yardley. - Oczywiście. Ponieważ – mówiła już do jego pleców, bo odszedł – tik-tak, tik-tak, czas leci! Potem się roześmiała i to było trochę diabelskie.

~ 270 ~

Rozdział 24 Kera patrzyła na mały sklep w Zachodnim LA. - Salon tatuażu? - Mój salon tatuażu. Chodź. Kera ruszyła za Erin do środka. Jak tylko weszły, inni tatuażyści pozdrowili Erin uśmiechami i uściskami. Jakby rzeczywiście cieszyli się, że ją widzą. Klienci patrzyli na nią, jakby zobaczyli co najmniej gwiazdę miary Yardley. - Myślałem, że masz wolne w tym tygodniu – powiedział jeden z chłopaków. - Mam – odparła Erin, podchodząc do wolnego stanowiska. – Jestem tylko wytworem twojej wyobraźni. Kera przyglądała się jak Erin przygotowuje swój warsztat pracy. Poruszała się szybko i efektywnie, zatrzymując się tylko na tyle, żeby poprosić gorącą recepcjonistkęgotkę pokrytą licznymi tatuażami, by rzuciła jej jedną z T-shirtów z nazwą salonu, Tatuaże u Amsel, na przedzie. Wzięła nożyczki i szybko wycięła wkoło szyi zanim podała go Kerze. - Włóż to. - Po co? - Zadajesz zbyt wiele pytań. - Erin. - Jak myślisz, po co, skoro stoisz na środku salonu tatuażu, gdzie nie robi się nic innego jak tatuaże? A teraz załóż to. Kera poszła do łazienki i zmieniła swoją koszulkę z Led Zeppelin i sportowy stanik, rzucając to na sklepowy wieszak. Potem skorzystała z ubikacji i umyła ręce zanim wróciła do stanowiska Erin. A Erin już na nią czekała. Wskazała Kerze, żeby usiadła na fotelu, który przypominał jej ten u fryzjera.

~ 271 ~

Założywszy gumowe rękawiczki, Erin zaczęła czyścić i golić malutkie włoski lekko porastające stary tatuaż z imieniem byłego męża Kery. Wtedy to Kera zapytała. - Nie zamierzasz mnie spytać, jaki chcę tatuaż? - Nie. - Ponieważ wiesz lepiej? - Taak. - Wiesz, mogę mieć jakieś pomysły, co do tego, co chcę mieć? - Pomysły? Czy to będą te same pomysły, które skłoniły cię do wytatuowania na ramieniu głupiego imienia twojego byłego? - W tamtym czasie nie był moim byłym. - Byłaś trzeźwa? - Byłam… przyjemnie nabuzowana. - Dokładnie. Więc mogę zacząć i zrobić swoją robotę? - Dobra, ale lepiej, żeby mi się to spodobało. - Powinnaś się czuć wyróżniona – powiedziała Erin, przysuwając bliżej swojej lewej ręki stolik z pistoletem i tuszami. – Ludzie cztery miesiące czekają na spotkanie ze mną. - Sześć – rzuciła recepcjonistka, podchodząc do nich, żeby postawić butelki z zimną wodą dla Erin i Kery. - Co? - Wczoraj w Rolling Stone ukazał się ten artykuł o twojej pracy. I przez cały dzisiejszy dzień zostaliśmy zasypani telefonami i mailami, więc może nawet przeciągnąć się do siedmiu-ośmiu miesięcy. – Uśmiechnęła się do nich. – Czy to nie wspaniale? - Fantastycznie. A teraz odejdź. Recepcjonistka zachichotała i wróciła do biurka. - Naprawdę jesteś właścicielką tego miejsca? – zapytała Kera.

~ 272 ~

- Tak. - I ci wszyscy ludzie pracują dla ciebie? - Tak. Kera spojrzała na nią. - To mnie fascynuje. - Dlaczego? - Nie wiem. Może z twojego powodu. Pozostali artyści roześmiali się, a Erin chwyciła swój pistolet i przygryzła język zębami. - Trzymaj tak dalej, a znajdziesz tandetną pijaną świnię wytatuowaną na swoich plecach. Rozbrzmiał dźwięk pistoletu i Kera przygotowała się na pierwsze użądlenie igieł wypełnionych tuszem, przyciśniętych do jej skóry. To było, jednym słowem, nieprzyjemne. Do tego zawsze zapominała o najgorszej części posiadania tatuażu. Nie o fakcie posiadania samego tatuażu, ale o bólu ciała, ponieważ igła działała ponownie na tym samym obszarze. Ale również się martwiła. Nie mogła nic na to poradzić. Erin sama podjęła decyzję o jej tatuażu. Nie skorzystała z szablonu i nie dała Kerze żadnej wskazówki, co zrobi. Kera po prostu musiała zaczekać i zobaczyć. Naprawdę miała nadzieję, że to nie będzie coś równie głupiego jak imię jej byłego. - A tak między nami, jak doszło do twojego rozwodu? – zapytała Erin. - Po prostu przestaliśmy się dogadywać. - Kochałaś go? - W tamtym czasie, tak. Jednak teraz jest szczęśliwszy. Ma żonę, dwie małe córeczki, a ostatnim razem, kiedy go widziałam, naprawdę dobrze mu się powodziło. - A ty jesteś szczęśliwsza? Kera musiała się nad tym zastanowić, ale pomiędzy czuciem się coraz bardziej komfortowo wśród Wron i jej czasem z Vigiem…

~ 273 ~

- Taa. Tak, jestem. - Dobrze. Lubisz koty, prawda? – zapytała nagle Erin. – Takie małe, urocze, puszyste kociaki? - Nie jestem kociarą. - Naprawdę? Hmm. - Okej, po prostu próbujesz mnie w tej chwili wystraszyć, tak? - Tak – powiedziała Erin ze śmiechem. – Ale sprawiasz, że to jest tak cholernie łatwe.

Po rozmowie z administratorką ze starego mieszkania Kery, panią Vallejandro, Wrony dowiedziały się, że Brodie nie przyszła do poprzedniego miejsca zamieszkania Kery, ale że członkowie miejscowego gangu prowadzą w sąsiedztwie walki psów. Wiedziała również, że kiwają gliniarzy przenosząc walki z jednego do drugiego miejscowych, opuszczonych magazynów. Magazyn najbliższy mieszkania Kery okazał się być niewypałem, ale Jace miała przeczucie, że Brodie kręci się gdzieś w pobliżu, więc nadal szukały i szukały… i szukały aż praktycznie dotarły do opuszczonego magazynu prawie dwa kilometry od dawnego mieszkania Kery. Jace wiedziała, że to jest właściwe miejsce słysząc szczekanie. Ale to, co ją niepokoiło, to nie szczekanie psów. Tylko krzyki. Jace pobiegła pustym parkingiem obok budynku, kierując się do tylnych drzwi. Jak tylko dotknęła klamki, od środka coś ciężkiego uderzyło o metalowe drzwi. Wrony cofnęły się. - To nie brzmi dobrze – mruknęła Annalisa. - Nie. Jace ponownie sięgnęła do klamki i nacisnęła ją. Drzwi były zablokowane od wewnątrz, więc Jace i Annalisa pchnęły drzwi razem. Pokiereszowane ciało członka

~ 274 ~

gangu odtoczyło się na bok i plasnęło o podłogę. Po tatuażach pokrywających prawie każdy skrawek widocznej skóry, wiedziała, że należał do gangu. Pchnęła drzwi na całą szerokość, ale zanim zdążyła przekroczyć ciało mężczyzny, Annalisa szarpnęła ją do tyłu, gdy w spanikowanej dziczy przez drzwi wybiegła grupka psów. Wrony zapiszczały, ustawiając się w coś, co nazywały ochroną stada, dopóki przerażone psy nie zniknęły w ulicy. - Powinniśmy je wytropić? – zapytała siostra. - A możemy się dzisiaj skupić na jednym psie, proszę? – Annalisa odsunęła się od sióstr i zajrzała przez otwarte drzwi, ale cofnęła się, kiedy usłyszała ludzki krzyk. – Nie wiem, co się dzieje, ale to nie brzmi dobrze. Ale Jace, bez względu na konsekwencje, była zdeterminowana znaleźć Brodie. Więc weszła do dużego budynku, przekraczając ciało członka gangu, a jej siostry Wrony podążyły za nią. Po jednej stronie były ustawione klatki, ale ich drzwi były wyrwane z zawiasów, uwalniając zamknięte w środku zwierzęta. Wydawało się, że jest za wcześnie na walki, ale w magazynie było kilku mężczyzn, prawdopodobnie po to, żeby nakarmić psy. A teraz, większość z tych mężczyzn była martwa. Większość, ale nie wszyscy. Ci, którzy przeżyli, ukryli się w tyle magazynu w biurze. I to stamtąd dochodziły krzyki i odgłosy strzelania. Jace ruszyła po przodu aż doszła do prowizorycznego dołu na środku pomieszczenia. W dziurze leżały ciała mniejszych psów, użytych prawdopodobnie jako psia przynęta. Szybko odwróciła wzrok, zawsze niezdolna patrzeć na wszelkiego rodzaju okrucieństwo w stosunku do zwierząt. To po prostu łamało jej serce. Rozległo się więcej krzyków i strzałów, i Jace patrzyła jak dwóch mężczyzn ucieka z biura. - Uciekajcie! – wrzasnęli do Wron, kiedy zbliżali się do nich. – Uciekajcie! Jace obejrzała się na Wrony i Annalisa zatrzasnęła drzwi, zmuszając obu mężczyzn do gwałtownego zatrzymania się.

~ 275 ~

Mężczyźni gapili się na Wrony, kiedy Jace podeszła i stanęła przed swoimi siostrami. - Ty głupia suko! – warknął jeden z mężczyzn. – Dlaczego to zrobiłaś? - Odsuń się! – zawołał drugi. – To nadchodzi! To zabije nas wszystkich! Wrony pozostały na swoich miejscach, piorunując mężczyzn zimnym wzrokiem. - Co do cholery! Co jest z tobą? Annalisa wskazała na dół, gdzie były martwe psy. - Wy to zrobiliście? - Czym jesteście? Jednymi z tych szalonych ludzi ratujących zwierzęta? Czy ta rzecz jest wasza? – warknął ostro, wskazując na tył magazynu. Jace potrząsnęła głową i powiedziała miękko. - Zasługujecie na to, co dostaniecie. Jeden z mężczyzn uderzył Jace pięścią w twarz, żeby ją przesunąć, ale Jace już wcześniej uderzano. O wiele mocniej niż to. Na długo przedtem zanim została Wroną. Jednak, teraz różnica była taka, że obecnie wiedziała jak oddać. W obie ręce złapała pięść, która ją uderzyła, i skręciła mocno, łamiąc kość w nadgarstku. Mężczyzna krzyknął z bólu, a Jace uderzyła go w pierś, posyłając go w powietrzu kilka metrów do tyłu. Drugi mężczyzna uniósł broń, ale Annalisa uderzyła go stopą w kolano, roztrzaskując je. Wyrwała pistolet z jego ręki i rzuciła przez pomieszczenie. Pierwszy mężczyzna nagle zaczął krzyczeć, jego ciało zostało wciągnięte za stos drewnianych pudeł. Błagał o pomoc, ale Wrony nie zamierzały tego robić. Mężczyzna u ich stóp zaczął kuśtykać w stronę drzwi. Wrony cofnęły się, pozwalając mu przejść, przyglądając mu się w milczeniu. Nagle wokół nich rozszedł się niski, dudniący warkot i Jace obejrzała się, widząc podchodzącą do nich powoli Brodie. Pies obserwował je, kiedy szedł, jakby chciał zobaczyć, co zrobią.

~ 276 ~

Ale Wrony nie zrobią niczego oprócz tego, że ją wesprą. To właśnie robiły Wrony… dla swoich sióstr. Ponieważ to właśnie zrobiła tu Skuld. Uczyniła Brodie jedną z nich. Nad futrzastym grzbietem Brodie rozłożone był skrzydła, a jej pysk był pokryty grubą, dopasowaną płytą stali, która rozciągała się dalej i wokół większości jej zębów, dając zwierzęciu metalowe kły. Specjalny dar od Skuld, tak jak wściekłość Jace, siła Kery czy płomień Erin. Jace przypomniała sobie zdjęcia ze starego mieszkania Kery, kiedy ją przeprowadzały. Zdjęcia Brodie. Ten biedny pies miał nie tylko wyrwane przez tych drani większość zębów, ale jej pysk był tak mocno uszkodzony, że było widać jej dziąsła nawet wtedy, gdy jej usta były zamknięte. Jace pamiętała jak myślała o tym, jaka Kera jest fantastyczna; zrobiła to, co większość ludzi nie byłaby w stanie zrobić. Nie tylko zbliżyła się i uratowała Brodie, ale zatrzymała ją pomimo tego jak wyglądała. Zaakceptowała ją taką, jaka była, co było czymś wspaniałym w mieście, gdzie styl i urok były super-ważne. Ale Kera nie dbała o to. Chodziło jej o to, żeby pomóc temu psu. A kiedy Skuld sprowadziła Brodie, żeby była z Kerą, upewniła się, że pies nie tylko będzie przy boku Kery, ale że będzie zdolna walczyć u boku Kery. Jako siostra Wrona. Kiedy żadna z Wron jej nie zatrzymała, Brodie pochyliła łeb i powąchała mężczyznę na podłodze. Spanikowany, wyciągnął rękę i zaczął błagać. - Proszę. Pomóżcie mi. Jace spojrzała na swoje siostry i, jak jedna, wszystkie skinęły głowami. Jace spojrzała z powrotem na mężczyznę i powiedziała z ostatecznością. - Nie.

Podczas gdy Erin pracowała przez ostatnie trzy godziny, koledzy artyści podchodzili i obserwowali ją podczas swoich przerw. Nic nie mówili, a Kera próbowała nie brać tego za zły znak. - Masz jakieś tatuaże? – zapytała Kera. - Nie. - Żadnych to jest wyjście, a nie wejście tatuaży? ~ 277 ~

- Nigdy nie mówiłam, że to byłam ja. - Mimo to. Artystka tatuaży bez tatuażu? - Jestem w połowie Żydówką. - I? Ty, podobnie do mnie, zostałaś wychowana w wierze katolickiej. - Tak naprawdę zostałam wychowana, żeby jawnie wyrażać swoje opinie. Jak wytykała moja matka, kiedy miałam może dziewięć lat, chciałam być pochowana na żydowskim cmentarzu. - Chciałaś pochować swoje ciało na żydowskim cmentarzu, podczas gdy twoja dusza walczyła w Asgardzie? To wydaje się być trochę pogmatwane. - Może. Okej. – Erin odepchnęła swój fotel do tyłu, rozciągnęła szyję i ramiona. – Zobacz. - Naprawdę? Erin uśmiechnęła się. - Trochę się boisz, prawda? - Bardziej niż trochę. - Myślałam, że jesteś twarda – powiedziała, jej głos opadł o kilka oktaw. – Marynarzu! - Och, zamknij się. – Kera wstała… i natychmiast się zatrzymała, żeby rozciągnąć swoją szyję i ramiona. Nie zrobiły żadnej przerwy podczas tej sesji i teraz to odczuła. W końcu, Kera podeszła do dużego stojącego lustra obok sklepiku z koszulkami, które były na sprzedaż. I, po głębokim wdechu, Kera obróciła się i spojrzała na to, co Erin zrobiła z jej plecami.

Korzystając ze swojej stalowej szczęki, Brodie chwyciła mężczyznę za tyłek i zaciągnęła swoją krzyczącą, błagającą ofiarę za stos pudeł. Jace obróciła się do swoich sióstr i powiedziała. - Mam ochotę na lody. - Mrożony jogurt jest zdrowszy – zauważyła Annalisa. ~ 278 ~

Jace skrzywiła się. - To nie są lody. Chcę lody. - Okej, ale to pójdzie prosto w twoje biodra. I to nie jest dla ciebie dobre. Usta Jace opadły na tę obrazę i w tej chwili krzyki całkowicie umilkły. Pokryta krwią, ale wróciwszy z powrotem do swojego normalnego pitbullowego ja, ze skrzydłami schowanymi pod futrem i mocnymi mięśniami, Brodie podbiegła do nich i usiadła. Jace zapatrzyła się w psa i zapytała. - Lody? Dysząc, usta Brodie odciągnęły się w psim uśmiechu. - Czy jogurt? Brodie ziewnęła i odwróciła wzrok. Jace wzruszyła ramionami. - Zatem lody. - Nie możemy zabrać jej do domu w tym stanie – stwierdziła Annalisa. – Nowa dziewczyna ma zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Jestem prawie pewna, że zauważy krew i posokę.

Erin wyregulowała pistolet do tatuażu i dorzuciła kilka rzeczy, tylko po to, żeby umocnić aurę nonszalancji, której nawet w najmniejszym stopniu nie czuła. Nie miała wątpliwości, co do swoich zdolności, jako artystki. Była dobra. Wiedziała to i wiedział to świat tatuaży. I chociaż śmiało trwała w swojej decyzji nie konsultowania się z Kerą nawet w najmniejszym detalu tego trwałego oznakowania, jakie nakładała na ciało kobiety, zaczęła się zastanawiać, czy to był najlepszy pomysł. Ponieważ Kera nic nie mówiła. W ogóle. To było absolutnie niepokojące. Ale Erin, jak tylko zobaczyła ten tandetny napis wytatuowany na ciele Kery, od pierwszej sekundy wiedziała, co dokładnie chciałaby zrobić. To było dla niej tak jasne ~ 279 ~

jak nic innego. Oczywiście, to nie znaczyło, że Kerze się to spodoba. Kiedy Erin udawała, że pewnie odstawia butelki z tuszem, wyczuwała, że teraz Kera stoi za nią. Podniosła wzrok i faktycznie zobaczyła stojącą tam Kerę, patrzącą na nią groźnie. Przynajmniej to wyglądało na gniewne spojrzenie. - Nie zamierzasz zwymiotować na mnie, prawda? – zapytała Erin. – Ponieważ za każdym razem, kiedy się przestraszysz, zaczynasz wymiotować. Oczy Kery jeszcze bardzie się zwęziły. - Nie wkurzaj mnie, kiedy próbuję bluzgnąć. - Nazywasz to bluzgnięciem? Ponieważ to wygląda tak, jakbyś chciała mnie zadźgać. - Gdybym to zrobiła, to tylko z powodu twojej postawy, a nie z powodu tatuażu, który mi zrobiłaś. Ponieważ kocham ten cholerny tatuaż. - Naprawdę? - Tak. Bardzo. Erin wypuściła oddech, który nie zdawała sobie, że wstrzymuje. - Pomyślałam, że może spodoba ci się filipiński wzór, nawet jeśli wydajesz się nienawidzić swojej matki. - Nie nienawidzę jej. Po prostu jej nie lubię. - Musiałam zrobić go większego, żeby przykryć ten stary kawałek. - Taa. Nie przeszkadza mi to. – Kera odchrząknęła. – Doceniam również to, że wykorzystałaś w nim motyw Wron. - Zauważyłaś to? - Tak. I podoba mi się. - Dziękuję. - Musisz nakryć to opatrunkiem, prawda? – zapytała Kera, wskazując na jej nową pracę. - Tak. Ale do jutra się uleczy.

~ 280 ~

- Tak? - Czy naprawdę wciąż muszę ci wyjaśniać twoje nowe życie? - I znowu tym tonem? Nie zdawałam sobie sprawy, że szybsze leczenie się po tatuażu jest częścią tego wszystkiego. - Na szczęście jest. - No cóż, nie mogę się doczekać, kiedy to pokażę. Erin uśmiechnęła się. - Naprawdę cieszę się, że ci się podoba. - Taa. Ja też! Kiedy się śmiały, brzdęknął telefon Erin i zerknęła na otrzymaną wiadomość. - Wszystko w porządku? - Kolejne nocne zadanie. - Wydajesz się być zaskoczona. - Ostatnio zdecydowanie nastąpił wzrost naszych zadań. To trochę dziwne. To znaczy, czasami mamy taki wzrost w okolicach wiosennej równonocy, ale to stało się nagminne. Ponieważ, co należy pamiętać, nie jesteśmy jedyną grupą idącą na robotę. Również inne Grupy uderzeniowe pracują więcej niż zwykle. Telefon Erin znowu brzdęknął. To była jednosłowna wiadomość od Annalisy, Okej. - Co się dzieje? – zapytała Kera. - Dlaczego myślisz, że coś się dzieje? - Ponieważ właśnie odetchnęłaś głęboko i przewróciłaś oczami aż na tył głowy. - Ach. To. – Wzruszyła ramionami, nie chcąc powiedzieć Kerze, że jej siostra Wrona zgubiła jej psa. – To nic. Kera z powrotem usiadła, żeby Erin mogła nałożyć opatrunek. - Będziesz gotowa na dzisiejszą noc? – spytała Erin. - Pewnie.

~ 281 ~

- Dobrze. - Ile ci jestem za to winna? Nie mam przy sobie żadnej gotówki, ale… - Kera, kasuję tylko od ludzi, którym formalnie mówię, jaki będzie ich tatuaż. Ty tego nie miałaś, więc jest za darmo. - Jak miło z twojej strony. - Wiem. Fajnie, nie?

- Idą! – zawołała Annalisa, wbiegając do kuchni. Jace wciąż wycierała Brodie, dopóki nie usłyszała na korytarzu kroków Kery. Nie poszły na lody ani jogurt, ponieważ nie przewidziały korków na I-10 czy protestu na 101. Skończyły uwięzione w korku na wieki. I chociaż jeszcze raz napisały do Erin, prosząc o więcej czasu, ta trudna kobieta stanowczo odmówiła. Więc kiedy dotarły do domu, wszystko, co mogły zrobić, to spłukać z węża biedną Brodie – i, rany, nienawidziła takiej kąpieli – i szybko ją wytrzeć zanim samochód Erin zajedzie przed front domu. Jace rzuciła ręcznik do Annalisy, która wrzuciła go do szafy, zatrzaskując drzwi akurat w chwili, gdy weszła Kera. - Brodie Hawaii! – krzyknęła radośnie, opadając na kolana, kiedy Brodie przebiegła do niej przez pomieszczenie. Kera przytuliła psa, jakby od lat jej nie widziała, śmiejąc się, gdy Brodie lizała jej twarz i szyję. Erin weszła kilka sekund później i natychmiast powąchała powietrze, zwężając oczy na Jace. - Dzisiaj w nocy mamy robotę – przypomniała Erin Kerze. – Lepiej idź się ubierz. - Okej. – Kera pocałowała psa w jej wielki pitbullowy łeb, podrapała ją za uszami i wstała. – Nie karmcie jej. Nakarmię ją jak się ubiorę – powiedziała do zgromadzonych. Annalisa przytaknęła. - Nie ma sprawy.

~ 282 ~

Kera jeszcze raz uśmiechnęła się do psa zanim wyszła z kuchni. Kiedy zniknęła, Erin spojrzała na nie. - Co się stało? – zapytała, jej głos był zrezygnowany. Jace otworzyła usta, ale nic z nich nie wyszło, więc Erin zwróciła się do Annalisy. - Był incydent. Ale poradziłyśmy sobie z tym. Nic, o co trzeba się martwić. - Uch-hm. Dlaczego musiałyście wykąpać psa? - Z powodu krwi. Była nią pokryta. - Dlaczego była we krwi? - No cóż – zaczęła Annalisa – tylko przypuszczamy, ale wydaje się, że Brodie postanowiła zemścić się na facecie lub facetach, którzy w przeszłości ją wykorzystywali. Przed Kerą. - Faceci, którzy… Masz na myśli w dawnym sąsiedztwie Kery? - Tak. - Wróciła aż do dawnego sąsiedztwa Kery? Jak jej się to udało nie będąc widzianą czy złapaną przez Służbę Weterynaryjną? Annalisa spojrzała na Jace, ale wszystko, co potrafiła zrobić to wzruszyć ramionami. Równie dobrze można jej powiedzieć. Annalisa pochyliła się trochę i powiedziała do psa. - Pokaż jej, Brodie. - Rozmawiasz z psem? – zapytała Erin. – Dlaczego rozmawiasz z… aaaaaaaaa! – wrzasnęła Erin, potykając się kilka kroków do tyłu, kiedy u Brodie pojawiły się skrzydła, a stal zatrzasnęła się wokół jej pyska. – Co to jest do cholery? - Mów ciszej – szepnęła Annalisa. - Mówić ciszej? Brodie wstała i przeszła się z jednej strony kuchni do drugiej, z uniesionymi skrzydłami, z wysoko postawioną głową. W jej kroku był mały ślad parady. - Co jest z tym psem? – spytała ostro Erin. – Zachowuje się jak striptizerka z nowymi cyckami. ~ 283 ~

- Jest dumna – odparła Annalisa. - Jest jedną z nas – dodała Jace. - Ona jest psem. Brodie zatrzymała się przed Erin i warknęła. Erin wystawiła palec. - Nie waż się mi grozić… i jesteś psem. - Zamierzasz powiedzieć o tym Kerze, Erin? – zapytała Jace. Erin prychnęła lekko. - Co wy? Naćpane jesteście?

~ 284 ~

Rozdział 25 Tessa stała przed nimi, na rękach miała ochronne skórzane rękawiczki bez palców, podobne do tych noszonych przez bokserów. Niecierpliwie rozciągała szyję i ramiona, kiedy stały na tylnym podwórku, jednocześnie przekazując im szybkie informacji o ich zadaniu. - Nie powinno być zbyt trudno. Jakiś dowcipniś z Doliny położył łapy na jednym z przedmiotów Skuld. Prawdopodobnie gdzieś na niego natrafił. - Co ma? – zapytała Leigh, owijając ręce taśmą, również jak bokserzy. - Nie jestem całkowicie pewna. Ale cokolwiek to jest, dało mu wielką moc. Szukamy pierścienia albo naszyjnika. Jeden z tych dużych, starych, złotych naszyjników prawdopodobnie będzie tym ulubionym przez jakąś pospolitą kanalię. Erin, chcę, żebyś była blisko Kery. A ty, Kero, słuchaj Erin. Nie sądzę, żeby to były jakieś początkujące wiedźmy, które mogliśmy zagadać Alessandrą. Musisz być gotowa, by wejść do akcji. - Okej. Tessa rozwinęła swoje skrzydła i potrząsnęła nimi. Kera jeszcze nie wiedziała jak potrząsać swoimi skrzydłami, więc tylko rozciągnęła ścięgna. Zanim odleciały, z Domu Ptaków wyszła kolejna Grupa Uderzeniowa. Ich liderka, Rachel, pomachała do Tessy. - Co się dzieje? – zapytała Tessa. - Chloe chce, żebyśmy was wsparły. - Poważnie? Wysoka, grubokoścista blondynka, która według uwielbiającej plotki Leigh wygrała trzy ostatnie mistrzostwa świata w kulturystyce, wzruszyła masywnymi ramionami i strzeliła swoją grubą szyją. - Taa – szepnęła Erin do Kery. – Cała jej grupa stworzona jest z kulturystek z Venice Beach. Kiedy się nudzą, czasami, podnoszą Buicka.

~ 285 ~

- W porządku – powiedziała Tessa, klasnąwszy w dłonie. – No to chodźmy, moje panie. Kera rozwinęła swoje skrzydła – tym razem nie było bólu pleców oprócz tego od leczącego się tatuażu – i podążyła za resztą Wron. Erin była tuż przy jej boku, potem wyszła przed nią, prowadząc ją z dala od Domu Ptaków i wysoko w niebo nad nimi. Inne Wrony śmiały się i wołały do siebie. Drażniąc się i żartując, kiedy pruły przez powietrze. Kera zastanawiała się jak brzmiały te wszystkie dźwięki dla ludzi poniżej. Jak banda skrzeczących ptaków? Czy grupa rozgadanych kobiet lecących nad głowami? Poruszanie się drogą powietrzną oznaczało potarcie do Doliny o dziesięć razy szybciej niż zajęłoby to samochodem. Chociaż raz, koszmar nocnego korka na autostradzie 101 był czymś, o co nie musiały się martwić. To była swoboda, zobaczyć wszystkie te samochody w LA poniżej… pod smogiem. Nie być uwięzionym wewnątrz pojazdu, który jest uwięziony razem z innymi pojazdami na drodze. Jedyną rzeczą, na jaką Kera musiała uważać to inne ptaki i… sporadycznie samoloty. Były nawet powyżej policyjnych i reporterskich helikopterów. Na dole była pogoń za pędzącym samochodem i mogła zobaczyć jak reporterzy i policja próbują ustawić się pod najlepszym kątem, ale z całkowicie różnych powodów. Ale Kera była ponad to wszystko. Dosłownie. Tylko ona, ptaki i Wrony. Wrony zaczęły nurkować w dół i Kera podążyła za nimi. Ale nie wylądowały natychmiast na ziemi. Zamiast tego usiadły na gałęziach drzew otaczających przeciętnie wyglądający dom przy ruchliwej ulicy. Nawet te, które wyglądały tak, jakby miały więcej mięśni niż mózgów, osiadły z łatwością na gałęziach, ich waga wydawała się w ogóle nie wpływać na cienkie gałęzie. Kera podążyła za Erin i usiadła na gałęzi tuż poniżej jej, ale bliżej do pnia. Nie czuła się aż tak komfortowo, żeby posadzić ciało na końcu gałęzi. Spojrzała na Erin, a rudzielec wskazał palcem w dół na ziemię. Wzrok Kery poszedł za wskazówką Erin i milcząco obserwowała. Z początku, myślała, że Wrony po prostu obserwują jak dwoje ludzi się pieści. A to było coś, czego nie była ciekawa. Ale kiedy mężczyzna się odsunął, kobieta zatoczyła się, a Kera szybko zdała sobie sprawę, że była pijana albo naćpana. I naga.

~ 286 ~

Mężczyzna cofał kobietę aż mógł rozciągnąć ją na środku jakiegoś obszaru przygotowanego na trawie. Z tej odległości, mogła zobaczyć symbole, które przypominały jej… runy! Podobne do tych, które widziała w jaskini razem z Vigiem i Obrońcami. Kera spojrzała na Erin, która kiwnięciem głowy wskazała na parę poniżej. Kera nie wiedziała, co rudzielec próbował jej powiedzieć, dopóki dwukrotnie nie powtórzyła tego samego ruchu. Wtedy zrozumiała, że Erin mówiła jej, by w to weszła. Nie. Po prostu… nie. Kera nie zamierzała dać się na to nabrać. W ten stary zabawmy się z nowicjuszem ruch, który od czasu do czasu robił prawie każdy wojskowy oddział. Była na tyle mądra, że kiedy była w Marines, nigdy nie wdawała się w te bzdury; i teraz nie zamierzała dać się na to nabrać … Erin przyglądała się jak Kera spada głową w dół ze swojej gałęzi. Zrobiła bardzo ładne salto w powietrzu zanim wylądowała wzdłuż ciała ofiary. Spojrzawszy na Leigh, która uderzyła stopami w plecy Kery, Erin potrząsnęła głową. - To było podłe. - Taa – zgodziła się Leigh, uśmiechając się. – Wiem.

- Czy teraz pójdziemy do klubu? – zapytała naga kobieta pod Kerą. Kera podniosła głowę, a mężczyzna stojący nad nią opuścił swój ofiarny nóż. Ta rzecz była przerażająca, pokryta zaschniętą krwią, z głową węża jako częścią rączki. Czy to właśnie Skuld chciała odzyskać? Kera wątpiła w to. Ponieważ Kera nie wiedziała, kiedy reszta Wron zamierzała wkroczyć, żeby jej pomóc – alby czy w ogóle będą chciały wkroczyć, żeby jej pomóc – Kera podniosła się na kolana. - Tak! – krzyknął mężczyzna. – Przysłała nam swoje demony! Kera nie wiedziała, co ma na myśli, dopóki nie uświadomiła sobie, że nadal ma wyciągnięte skrzydła. To prawdopodobnie jej skrzydła popsuły jej spadanie. - Przepraszam – przeprosiła Kera, chociaż nie wiedziała dlaczego. – Nie demon. Tylko po coś, co masz. Coś, co do ciebie nie należy.

~ 287 ~

Mężczyzna odsunął się od niej i wtedy to zobaczyła. Grubą, złotą bransoletę na jego nadgarstku, która jak Kera instynktownie wiedziała należy do Skuld. Kera wstała i sięgnęła po nią, ale mężczyzna złapał ją za rękę. Miał dużo siły i odepchnął jej dłoń. Kera chwyciła jego nadgarstek drugą ręką, skręciła i złamała. Mężczyzna wrzasnął, kiedy kość rozerwała jego przedramię. Kera zabrała ręce i zerwała bransoletę z jego ręki. Jak tylko miała ją w ręce, odsunęła się od mężczyzny. Ale nie zdążyła zrobić więcej jak krok czy dwa, kiedy jego złamane ramię przekręciło się w jedną stronę, później w drugą, a złamana kość złączyła się razem, żeby skóra nad nią mogła się zamknąć. Utworzył pięść, poruszył wkoło nadgarstkiem i uśmiechnął się do Kery. Wyciągnął teraz już uleczone ramię i wyrwał z powrotem bransoletkę. - Zabić ją – rozkazał, a Kera szybko uskoczyła w bok, gdy ostrze cięło dosłownie milimetry od jej twarzy. Złapała ramię trzymające tę broń i pociągnęła uzbrojonego mężczyznę do przodu, jednocześnie cofając łokieć do tyłu. Roztrzaskała większość jego twarzy, przerzuciła górą i prosto w przywódcę. Wtedy z cieni wynurzyło się więcej mężczyzn, a jeszcze więcej wylało się z domu. Kera spróbowała wycofać się w daleki róg podwórka, ale coś przytrzymało ją za nogę. Spojrzała w dół i zobaczyła, że naga kobieta patrzy na nią groźnie swoimi czarnymi oczami z czerwoną obwódką i ustami pełnymi czarnych kłów. - Wrona – powiedziała istota, spoglądając na Kerę. – Zabić to! - Cholera – sapnęła Kera, ale wtedy wokół niej wylądowały pozostałe Wrony, chroniąc ją. Erin nadepnęła na pazury istoty, dopóki ta nie uwolniła Kery, a potem szarpnęła Kerę za siebie. - Stań za mną! – rozkazała Erin, podnosząc nogę i wyciągając dwa ostrza. Erin zamachnęła się i ugodziła mężczyzn, którzy się do niej zbliżyli, w tym samym czasie inne Wrony zrobiły to samo. Kera czuła się kompletnie bezużyteczna stojąc tak i obserwując. Dopóki nie zauważyła mężczyzny z bransoletką kierującego się do płotu. Pozostałe Wrony, zajęte mężczyznami przywódcy, nie widziały go. Ale Kera tak. Więc ruszyła, przeskakując

~ 288 ~

przez i wokół dwóch walczących zespołów, dopóki nie dotarła do mężczyzny z bransoletką Skuld. Złapała go za ramię i okręciła do siebie. W jednej ręce trzymał nóż i próbował wbić go w jej pierś. Będąc już raz zadźganą na śmierć zaledwie kilka dni temu, nie zamierzała przechodzić przez to jeszcze raz. Kera chwyciła mocno jego rękę i trzymany w niej nóż, obróciła się ciałem, zabezpieczając jego przedramię pod swoim, a potem pociągnęła. Mężczyzna krzyknął, gdy wyrwała mu ramię ze stawu. A potem dalej ciągnęła aż prawie wyrwała mu całe ramię. Wyszarpnęła nóż i odwróciła się do mężczyzny, wpychając go na wysoki drewniany płot za nim. Kera uniosła ostrze i odchyliła ramię, żeby wbić je głęboko w jego serce. Żeby. Ale nie zrobiła tego. Nie potrafiła. Zamiast tego zamarła, nie będąc w stanie wykonać śmiertelnego ruchu. Niezdolna zmusić się do zrobienia ostatecznego kroku. Minęła chwila, gdy mężczyzna zdał sobie sprawę, że nie może tego zrobić. Że nie potrafi go zabić. Uśmiechnął się i zdrową ręką chwycił Kerę za gardło i rzucił ją z powrotem do głównej bitwy. Na nieszczęście, Kera wylądowała w pobliżu tej uzębionej istoty, która ruszyła na nią, atakując ją na czworaka. Dysząc, Kera wycofała się rakiem do tyłu. Ale to chwyciło Kerę za nogę i zaczęło przyciągać. Wtedy na plecach istoty wylądowała obuta w stal stopa, przygważdżając to do ziemi. Potem wyciągnęły się duże dłonie i okręciły głowę w jedną stronę. Potem w drugą. I z powrotem w tamtą stronę aż urwały. Rachel podniosła przeklinającą, krzyczącą głowę i uniosła wysoko, żeby wszyscy zobaczyli. Pozostali mężczyźni uciekli z podwórza, znikając w ciemnościach nocy, a Kera usłyszała syreny. Nadjeżdżali gliniarze. Krzywiąc się do niej, Rachel warknęła. - Erin… spal to wszystko. Rachel odrzuciła głowę i wskazała na Kerę. - A potem przyprowadź ją. Wrony zebrały się, Annalisa zatrzymała się na tyle, żeby pomóc Kerze wstać i zaprowadzić do bezpiecznego miejsca między drzewami.

~ 289 ~

Erin użyła swoich skrzydeł, żeby wzniosły jej ciało do góry, a potem uwolniła płomienie ze swoich dłoni, rozpylając je po podwórku i domu aż wszystko zaczęło się palić. Erin dołączyła do Kery w drzewach, podczas gdy inne Wrony wzleciały w powietrze, kierując się z powrotem do Malibu. - Ten ogień… – zaczęła Kera. - Zmieni wszystko w proch. Gliniarze nie będą mieli żadnych dowodów. - Ale reszta domów. Całe sąsiedztwo. - Powinny być w porządku jak tylko przyjedzie straż pożarna. – Erin szarpnęła Kerę za ramię i obie wzbiły się w powietrze. – Chociaż muszę przyznać, że nienawidzę tego robić podczas sezonu pożarów. Zapalony papieros wyrzucony przez okno samochodu z łatwością może zniszczyć trzy tysiące akrów ziemi, więc kto wie, co taki gniewny ogień może zrobić. Kiedy Kera zagapiła się na nią, Erin wzruszyła ramionami. - Ale jestem pewna, że będzie dobrze. Poza tym – mówiła dalej Erin – w tej chwili, musisz się martwić o większą, bardziej muskularną rzecz.

Jace chciała móc coś powiedzieć, zrobić coś, co pomogłoby Kerze. Ale co można było zrobić? Zwłaszcza kiedy grubokoścista Rachel była w takim nastroju. I rany, była wkurzona. Teraz jej mięśnie były naturalne, dane jej przez Skuld. Ale przedtem, zażywała sterydy. I chociaż od czasu śmierci była czysta, jej steroidowy gniew był, na nieszczęście, wciąż w niej, kiedy wystarczająco się wkurzyła. I niestety, w tej chwili… była naprawdę wściekła. - Nie potrafiła go zabić – warknęła Rachel do Chloe. – Widziałam ją. Mogła wykończyć tego drania i zabrać bransoletkę, a zamiast tego po prostu wpatrywała się w niego. Teraz on zniknął i wciąż ma bransoletkę. – Wycelowała pieprzonym palcem w Kerę. – Jej wina! A ciebie – oskarżyła, patrząc na Tessę – nawet to nie obchodzi. - Oczywiście, że obchodzi. Ale sądzę, że mamy większe problemy, o które powinniśmy się martwić. Na przykład taki, że nieważne, co Kera mu zrobiła, potrafił… sam się uleczyć.

~ 290 ~

Głowa Chloe się szarpnęła. - Co on miał? - Jakąś bransoletkę Skuld. I wcale nie była taka potężna. - Do tego – wtrąciła się Maeve – zmienił swoją dziewczynę w demona, tak faktycznie nawet jej nie poświęcając. Co wydaje się być dziwne, ponieważ zazwyczaj musisz zrobić jedno, żeby stało się to drugie. - O ile od początku nie była demonem. - Leigh – rozkazała Chloe – przyjrzyj się temu. To z pewnością nie jest normalne. - Okej. - O, mój Boże – wtrąciła się Rachel. – Naprawdę zignorujemy słabe ogniwo w naszym bardzo silnym łańcuchu? - Skończyłaś? – Chloe wreszcie spytała liderki grupy. Śmieszne w Chloe było to, że potrafiła wściekać się o dziesięć centów, ale kiedy miała do czynienia z krzykami i histerią, stawała się niezwykle… spokojna. Tak spokojna, że to doprowadzało resztę Wron do szału. Ale ten spokój był teraz potrzebny. Biedna Kera. Jace współczuła jej, że musiała przez to przechodzić. Niezdolność do zabicia była dużym problemem u Wron, ponieważ to właśnie robiły. Nie były oddziałem ratującym, jakim zwykle były Kruki. Bogowie nie wzywali je, gdy chcieli uratować panienkę w niebezpieczeństwie. Albo gdy potrzebowali powstrzymać koniec świata. Były Grupą uderzeniową. Wchodziły, niszczyły, wychodziły. To właśnie robiły. A Kera nie była w stanie zabić. To mogło uczynić ją problemem dla grupy. - Nie – odwarknęła Rachel do Chloe. – Nie skończyłam. Ona nawet nie… - Skończyłaś – powiedziała twardo Chloe do liderki grupy. – Definitywnie skończyłaś. - Ale… - Cisza! - Nie rozumiesz? – mówiła dalej Rachel. – Ona mogła zabić swoje współtowarzyszki. Jest problemem, Clo.

~ 291 ~

- Myślisz, że tego nie wiem? – zapytała cicho Kera. – Naprawdę myślisz, że nie byłam boleśnie świadoma, co moje wahanie mogło spowodować? Mając skrzyżowane swoje duże ramiona na swojej dużej piersi, Rachel pochyliła się tak, że ich twarze były bardzo blisko i powiedziała udawanym głosikiem małej dziewczynki. - Och, jesteś boleśnie świadoma tego, co twoje bezcenne wahanie mogło znaczyć? Naprawdę, kochana? Jace nie wiedziała, czy to był ten denerwujący głos. Kpiący ton tego denerwującego głosu. Czy dlatego, że Rachel była tak blisko. Ale cokolwiek to było, Kera walnęła swoją głową prosto w Rachel. Rachel potoczyła się do tyłu, jej ręce dotknęły jej twarzy. - Ta suka złamała mi nos! – krzyknęła, a Kera wymaszerowała z pokoju. Wszystkie usłyszały jak gdzieś w domu trzasnęły drzwi i Chloe obróciła się do Rachel. - Naprawdę na to zasłużyłaś, wiesz. - Absolutnie nie! - Tak – powiedziały wszystkie Wrony w pokoju – zasłużyłaś. - Idę za nią – oświadczyła Rachel. Obracając się do drzwi. Tessa złapała Rachel za ramię. - Zostaw ją. - Ktoś musi z nią porozmawiać. A ponieważ wy suki nie chcecie, to pozostaję ja. – Wyszarpnęła ramię z uścisku Tessy i znowu ruszyła do drzwi. Wtedy to pies Kery wskoczył między Rachel, a wyjście. - Nawet pies uważa, że to zły pomysł – mruknęła Leigh. - Jedna z was niech zabierze mi z drogi tego cholernego kundla zanim go kopnę. I wtedy Brodie zrobiła to, co robiła przez cały dzień – rozwinęła swoje skrzydła. Rachel wpatrzyła się w psa, jej oczy były okrągłe. - To jest… coś nowego. Prawda? – zapytała, wskazując na Brodie. - Taa – powiedziały ponownie razem wszystkie Wrony – to jest nowe. ~ 292 ~

Vig nie miał dzisiaj w nocy pracy, więc siedział na kanapie czytając książkę, kiedy usłyszał jak ktoś ląduje przed jego domem. Poczekał na tego kogoś, ktokolwiek to był, żeby wszedł do środka, ale nie zrobił tego. Po chwili, zamknął książkę i otworzył drzwi. Na ganku siedziała Kera. Miała na sobie strój bojowy, jej ramiona były opadnięte. Wyszedł, delikatnie zamykając za sobą siatkowe drzwi. Zszedł po schodach ganku i stanął przed nią. - Nie mogłam tego zrobić – powiedziała Kera, jej głos był cichy. - Czego nie mogłaś zrobić? - Nie mogłam zabić. Miałam faceta. Ale nie mogłam tego zrobić. - Dlaczego nie? - Kiedy byłam w Afganistanie, wiedziałam, o co walczyłam. Wiedziałam, z czym walczyłam. – Wzruszyła ramionami. – On miał bransoletkę. Miałam zabić go za bransoletkę? Vig usiadł obok niej. - Miałaś go zabić, ponieważ nie chciał oddać ci bransoletki. Nie powinien jej mieć. Dawała mu nieuzasadnioną moc, która zakłóciła równowagę świata. Kera podrapała brew. - Taa. Wiem. Do tego – przyznała cicho – on zmienił swoją dziewczynę w demona czy coś podobnego. Miała czarne kły. To nie było ładne. Vig skrzywił się. - To nie był powód, że musiał umrzeć? - Nie, był. - Więc co tak naprawdę cię powstrzymało, Kero? Powiedz mi. - Szaleństwo dziedziczone we krwi. A co jeśli wszystko, co potrzebuję, to jedno małe… pchnięcie, żeby posłać mnie poza krawędź? By zmienić mnie w nią. Biegać wkoło i opowiadać swojej sześcioletniej córce, że kostium baletnicy, jaki nosi w swojej klasie baletowej, sprawia, że wygląda jak dziwka. ~ 293 ~

- Nie jesteś swoją matką, Kero. - Nie? A czy wszyscy nie jesteśmy przedłużeniem naszych rodziców? Ty jesteś z twojego ojca Kruka, a Katja z jej matki Walkirii. Więc ja jestem z ojca Marine i mojej szalonej matki. - Jesteśmy częścią naszych rodziców, Kero. I myślisz, że pozwolę jakiemuś bogu zabrać moje dzieci do innego kraju? Ponieważ właśnie to zrobił mój ojciec. Wciąż go kocham, ale nigdy nie zapominam. - To nie ma znaczenia. Nieważne, czy jestem moją matką czy tylko boję się, że się nią stanę, mój problem jest ten sam. Mój strach czyni mnie problemem. Wrony będą tak zajęte chronieniem mnie, że mogą dać się za to zabić. Nie mogę być za to odpowiedzialna. - Nie możesz teraz o tym decydować. Musisz się przespać. - Nie jestem zmęczona. Poza tym, martwię się, że znowu nawiedzi mnie ten powtarzający się sen. - Jaki sen? - Kiedy byłam w wojsku, zwykle miałam sen o tym, że jestem pod ostrzałem w bazie i wszyscy moi chłopcy umierają wokół mnie, wołają o pomoc, a ja nie mogę odciągnąć zabezpieczenia w mojej broni. Tak właśnie dzisiaj się czułam. - Nikt nie umarł. - Jeszcze nie. - Okej, Kero, jesteś zbyt dramatyczna. Dla siebie, mam na myśli. – Wstał i wyciągnął do niej rękę. – Jesteś zmęczona. Musisz się przespać. Zostań na noc. Tutaj. Kera skrzywiła się. - Vig, nie jestem pewna, czy mogę… - Tylko spać, Kero. Obiecuję. Tęskniłem za tobą poprzedniej nocy. Kiedy się wahała, sięgnął i chwycił jej rękę swoją. - Prześpijmy się i pozwól mi trzymać cię, kiedy będziemy spali. Może będę potrafił ochronić cię przed złym snem.

~ 294 ~

Kera odwróciła wzrok, ale Vig czekał. Będzie czekał na Kerę całą wieczność, jeśli będzie musiał. Jednak, na szczęście, to nie było konieczne. Zsunęła się z ganku i ruszyła w ramiona Viga. Objął ją mocno, pocałował czubek jej głowy. - Chodź. – Zaprowadził ją do domu, ale zamiast zabrać ją do sypialni, zabrał ją na kanapę. Przytulili się do siebie, zmuszeni wielkością kanapy być tak blisko siebie jak to było możliwe, żeby żadne z nich nie spadło na podłogę. Zasnęła na jego piersi, jej ręce opierały się o jego bicepsy, jej nogi były między jego nogami. Vig trzymał ją całą noc i zastanawiał się jak może to dla niej rozwiązać.

~ 295 ~

Rozdział 26 Kera obudziła się. Wciąż leżała na piersi Viga, ale nie byli już sami. Spojrzała i zobaczyła Erin, Leigh i Annalisę stojące przy kanapie i patrzące na nią. - Lepiej idź – powiedział Vig, jego oczy były zamknięte. – Mogą tak stać cały dzień i gapić się. Po chwili to zaczyna cię przerażać. Kera zsunęła się z Viga i wstała. Wygięła plecy i pocałowała Viga w usta. - Pogadamy później. - Dobrze. Kera poszła za Erin i innymi. Stanęła na ganku, kiedy dziewczyny zeszły po schodach. - Co się stało teraz? – zapytała Kera. Erin obróciła się do niej, jej mina była ponura. - Teraz? Złożymy cię w ofierze bogom. Przerażona, Kera wpatrywała się w Erin, dopóki ta nie wybuchła śmiechem. Leigh i Annalisa potrząsnęły głową i odeszły. - Żartuję, idiotko. Jesteś jedną z nas. Na dobre i złe. - Dlaczego nadal chcecie, żebym była jedną z was? - Po prostu jesteś. Jak z rodziną, nie mamy wyboru. Ale widziałam jak walczyłaś ostatniej nocy. Masz zdolności. - Ale nie potrafiłam… - Musisz wiedzieć, o co walczysz. Prawda? - Dlaczego to powiedziałaś? - Skuld bierze tylko mądre kobiety. A mądre kobiety zadają pytania, na które spodziewają się odpowiedzi. Ty musisz wiedzieć, o co walczysz. A ja zabiorę cię do

~ 296 ~

kogoś, kto może ci to pokazać. Wchodzisz w to? Czy chcesz tam wrócić i przytulić się do swojego wielkiego Wikinga? - Czy byłoby źle, gdybym powiedziała, że chcę obu rzeczy? - Szczerze mówiąc… to, że chcesz obu rzeczy, sprawia, że czuję się lepiej. Kera zeszła po schodach i skierowały się do miejsca, gdzie Erin zostawiła samochód. - Ty i Vig sypiacie ze sobą w ubraniach? - Nie byłam w nastroju na seks. - Faceci są zawsze w nastroju na seks. - Więc do czego zmierzasz? - Że skoro był gotowy tulić cię przez całą noc i nie zrobić ruchu, żeby przynajmniej dostać obciągania… to musi być miłość. Kera zatrzymała się, ponieważ słowa Erin ją zaskoczyły. - Ruszaj się, Watson. Musimy przebić się przez korek.

Po tym jak zaparkowały SUV-a, cztery kobiety weszły do najpiękniejszego biurowca, jaki Kera kiedykolwiek widziała. Mnóstwo szkła, stali i naturalnego światła z otwartych świetlików, oraz wielkie kręcone schody. - To miejsce jest niesamowite – powiedziała Kera, nie będąc w stanie przestać się rozglądać. I, kiedy jej oczy przyjrzały się jednej z wielkich klatek schodowych, sapnęła. – Hej, czy to nie… - Tak. To on – odparła Erin. – I zanim zaczniesz pytać, czy to ona albo czy to on, albo czy to zespół, który kocham?, odpowiedź zawsze będzie na tak. Betty nie zajmuje się beztalenciami. - Ta Betty… uch… - Lieberman. Topowa hollywoodzka agentka i najbardziej przerażająca suka świata mediów. Jest nienawidzona i boją się jej jak nikogo innego. Erin podeszła do niewiarygodnie pięknej kobiety pracującej przy frontowym biurku. ~ 297 ~

- Hej. Erin Amsel do Betty Lieberman. - Dam znać jej asystentce, że tu jesteś. - Dlaczego przyszliśmy spotkać się z Betty Lieberman? – zapytała Kera. - Ona jest Jasnowidzącą – szepnęła Annalisa. - A w jakim ona jest Klanie? - Z nazwiskiem Lieberman? – zakpiła Erin. – Jak myślisz? Jest jedną z nas. - Och. I ma tutaj biuro? Annalisa spojrzała na Kerę. - To jest budynek Betty. Firma Betty. Wszyscy ci ludzie podlegają Betty. - Wow – westchnęła Kera, jej wzrok znowu powędrował po fantastycznej architekturze. – Czy to Wrony dały jej to wszystko? - Niedokładnie. – Erin przeczesała ręką swoje włosy. – Już w swoim pierwszym życiu była dość znaną agentką. Pracowała dla jednej z największych agencji. Chyba CAA. Nigdy nie pamiętam. Potem została zabita, zaczęła swoje drugie życie, kilka Wron finansowo wsparło otwarcie jej własnej agencji. Zostali w pełni spłaceni, kilkanaście razy ponad to. - Jak została zabita? - Zabił ją mąż dla pieniędzy z ubezpieczenia i ponieważ jest niezłą suką, jeśli nie potrafisz utrzymać jej w ryzach. - Żadnej kobiety nie powinno trzymać się w ryzach. - Nie znasz Betty – powiedziała Erin ze śmiechem. - Przekazałaś już jej dobre wiadomości, Erin? – zapytała nagle Annalisa. - Nie, zapomniałam. - Jakie dobre wieści? - Dostałyśmy wiadomość od Pauli zanim rano wyszłyśmy. Chciała, żebyśmy ci przekazały, że musisz podpisać jakieś dokumenty prawne i że zrobiła już badania dotyczące podatków w organizacjach charytatywnych. Co jest naprawdę dobre, ponieważ, najwyraźniej, zebrałaś trochę ponad dwie setki od tych ludzi ze studia. ~ 298 ~

- Dwieście dolców? Och… przypuszczam, że to dobrze. Na start. - Dwieście tysięcy, kochana. Kera zagapiła się na Erin. - Zebrałyśmy… ponad dwieście tysięcy dolarów? Poważnie? - Mówiłam ci. Narcyzm jest na topie. - Och – westchnęła Leigh. – Znowu będzie wymiotować. - Nie zamierzam znowu wymiotować. Jestem tylko trochę… zszokowana. - A to nie obejmuje tego, co dostałaś od Wron. - Wow. Po prostu… wow. - Tylko nie zwymiotuj. - Zamknij się, Leigh. Brianna, trzymając tablet w rękach, ruszyła w stronę ich małej grupki. - Panno Amsel? - Och. Taa. Cześć, Brianna. - Cześć. Witam. Jak się masz? Kera widziała jak zielone oczy rudzielca się zwężają. Wyglądało to tak, jakby skupiły się na potencjalnej ofierze. - Dobrze, Brianna. A ty? - Świetnie, świetnie. Wspaniale! Czuję się cudownie! Um… taak... nienawidzę tego robić, ale zastanawiałam się, czy możemy przełożyć twoje spotkanie z panią Lieberman? Jest dzisiaj bardzo zajęta. Nie potrafię ci powiedzieć, ile ma spotkań… - Musimy zobaczyć się z nią teraz. - No cóż, widzisz… – A potem w wielkim pośpiechu to wylało się z niej. – Pani Lieberman jest, jak powiedziałam, dzisiaj naprawdę zajęta i dała mi surowe polecenia, żeby jej nie przeszkadzać. Dla czegokolwiek. I… um… dostałam wiadomość od pani Kelly o spotkaniu i wiem, że pani Lieberman powiedziała, że chce te wiadomości od pani Kelly i pani Wong, ale potem powiedziała, że nie chce żadnego przerywania. ~ 299 ~

Ponieważ ma bardzo zajęty dzień i będzie po prostu łatwiej, jeśli przełożę wasze… – Posłała promienny, szeroki uśmiech, na który aż boleśnie było patrzeć tak był wymuszony. - Skarbie – westchnęła Erin – czy możemy nie przechodzić przez to za każdym razem jak tu przychodzę? Wiemy jak to się skończy. - Nie ma problemu – stwierdziła Kera – możesz nas przepisać, Brianna. - Nie – powiedziała Erin. – Musimy się zobaczyć z Betty dzisiaj. - Myślę, że jesteś nierozsądna – odezwała się Kera do Erin. - A ja myślę, że jesteś bólem w moim tyłku. Dlaczego nie możesz po prostu zrobić tego, co ci mówię? - Kiedy jesteś rozsądna, to robię. - Wiesz co… – zaczęła Erin, gdy nagle zza narożnika wyszła Yardley King z małą grupką Wron za sobą. Rozwarła szeroko swoje ramiona, przerywając resztę zdania Erin. - Dziewczyny! – zawołała i Erin skrzywiła się na wysokie tony, w jakie supergwiazda zdołała uderzyć, kiedy gładko wsunęła się między dwie kobiety. – Tak się cieszę, że was widzę! - Widziałyśmy się zaledwie wczoraj – przypomniała jej Kera. Yardley przytuliła Kerę, uśmiechając się, kiedy się odsunęła. - Słyszałam, że miałaś ciężką noc, moja piękna. Wszystko w porządku? - Nic mi nie jest. Położyła ramię na barkach Kery, przyciągając ją bliżej. - Więc co tutaj robicie? - Przyszłyśmy zobaczyć się z Betty, ale dziarskie cycki – odparła Erin, wskazując na biedną Briannę – blokuje mnie i to mi się nie podoba. - Nie martw się, Brianno. Załatwię to z Betty. – Obróciła Kerę i pociągnęła ją w stronę dużych szklanych wind, a reszta Wron poszła za nią. Wszystkie weszły do windy, podczas gdy biedna Brianna próbowała je zatrzymać. Ale Yardley tylko się uśmiechnęła, kiedy drzwi się zamknęły.

~ 300 ~

- Teraz pobiegnie schodami, próbując nas złapać. - W tych butach? – zdziwiła się Kera. - Kochana, byłabyś zaskoczona, co ja potrafię zrobić w butach wyższych niż te. To umiejętność. Striptizerki mogą ci pokazać jak to robić! – dodała niesamowicie radosnym tonem. - Tak – odparła Kera – tego właśnie potrzebuję. Nosić buty, w których striptizerki pokażą mi jak właściwie chodzić. - Co za sarkazm. Kera zerknęła na Wrony będące z Yardley. - Masz ze sobą świtę? - Te panie to moja ochrona. Chronią mnie przed paparazzi. Bardzo niezbędne w moim biznesie. Do tego, są moimi najlepszymi przyjaciółkami w całym szerokim świecie! – zawołała radośnie, a Wrony dołączyły się. I również zachichotały. Drzwi otworzyły się na górnym piętrze i razem cała grupa Wron ruszyła korytarzem. Kiedy się zbliżyły, Kera usłyszała krzyki zza częściowo otwartych grubych, podwójnych drzwi. - Coś ci powiem – warknął ochrypły głos – i lepiej mnie posłuchaj. Spróbuj oszukać mnie na tym cholernym kontrakcie, a będą znajdować kawałki ciebie aż do pierdolonego Seattle. Rozumiesz mnie? Ukrzyżuję cie, ty pieprzona dziwko. A kiedy skończę, nawet twoje dzieci będą musiały wejść do tego cholernego programu ochrony świadków. Rozumiesz? To dobrze! W tym momencie, Kera odsunęła się od Yardley i próbowała zawrócić na pierwsze piętro, ale Yardley złapała jej ramię w żelazny uścisk i pociągnęła ją bliżej do drzwi. - Nie bądź mięczakiem, moja śliczna. - Czekajcie! – zawołała z tyłu za nimi Brianna. – Proszę poczekajcie! Obiegła je i stanęła między grupą, a drzwiami swojej szefowej. Wyrzuciła rękę, żeby je zatrzymać, ciężko dysząc, udowadniając, że Yardley miała rację. Biegła pięć pięter do góry.

~ 301 ~

- Dajcie mi… dajcie mi najpierw z nią porozmawiać – błagała między głębokimi oddechami. Erin wskazała Briannie, że ma iść. Wypuściwszy wydech, asystentka ruszyła dochodząc do drzwi i wymuszonym, napiętym, ledwie słyszalnym cichym głosem powiedziała. - Um, Betty… jest tu ktoś… Z zawrotną szybkością kobieta uchyliła się, kiedy obok niej przeleciała na wpół wypełniona butelka wody. - Powiedziałam nie przeszkadzać! A ty, co robisz, ty mała cipo? Przeszkadzasz! O nie. Kera nie miała powodu, żeby spotkać się z tą kobietą. Żadnego powodu na całym świecie. Miała gdzieś, co mówiły inne kobiety. Zdecydowana w swoim postanowieniu, obróciła się, żeby odejść, ale Yardley zawinęła ramię wokół gardła Kery i przyciągnęła do swojej piersi, żeby ją tu przytrzymać. - Betty, kochana. To ja – zawołała. – Yardley. - Yardley? Myślałam, że wyszłaś. Nie mogąc podnieść głowy, Kera słyszała stukanie dużych butów na twardej, drewnianej podłodze, gdy Betty Lieberman przyszła o wiele za blisko jak na komfort Kery. Stukanie zatrzymało się, nastąpiła pauza, a potem pisk. - Dziewczyny! – zawołała radośnie Betty. – Co wy tu robicie? - Masz trochę czasu, Betty? – zapytała Erin. – Mamy kogoś, kto musi się z tobą spotkać. - Dla was? Oczywiście! – Potem ten słodki głos stał się groźny i warknęła. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że to Erin? Dlaczego jeszcze nie zwolniłam cię, ty idiotko, jest poza moim rozumieniem, Brianno! - Po prostu zostawię tu dziewczyny – powiedziała Yardley, w końcu rozluźniając dławiący uścisk na Kerze i wpychając ją do biura. – Zobaczymy się później, dziewczęta. Kocham was! Kera potarła swoją szyję i patrzyła jak niska, mocno zbudowana kobieta w czarnej, jedwabnej biznesowej spódnicy i bladoróżowej bluzce macha do Yardley, dopóki ta nie

~ 302 ~

weszła do windy. Potem okręciła się do Brianny, która właśnie próbowała zwrócić butelkę wody, rzuconą w jej stronę. - Której części jak zadzwoni Tessa czy Chloe zawsze je połącz nie rozumiesz? – zapytała ostro Betty, wypychając Briannę za drzwi. Różnica wielkości sprawiła, że to było trochę zabawne. Brianna była niczym Amazonka. Wysoka, szczupła i piękna. Wyglądała tak, że powinna być na jakimś wybiegu, a nie rozpaczliwie starać się znaleźć sposób na uspokojenie swojej szalonej szefowej. Nawet jej designerskie okulary były na niej urocze. - Ale powiedziałaś również … - Zapomnij! – odparła Betty, odrzucając jej dłoń, którą Brianna wyciągnęła do niej, tak że tył jej głowy uderzył o twarde, drewniane drzwi. – Nawet się nie waż. Betty wyrwała Briannie butelkę i weszła do biura, jej twarz znowu była spokojna. - Chcecie coś do picia? Kawy? Herbaty? Wody? – Wyciągnęła rękę z butelką. – Czy może jesteście głodne? Mamy babeczki, bajgle, cokolwiek chcecie. Tylko powiedzcie. - Nie, dziękujemy – odparła Erin, łapiąc Kerę za kark, kiedy znowu próbowała wyjść z biura. Kera strąciła rękę Erin z karku, a rudzielec ją popchnął. - To jest ta nowa dziewczyna? – zapytała Betty, zamykając drzwi biura. Powstrzymała się zanim zamknęła je w pełni i warknęła. – Nie przeszkadzać, Brianna! - Ale co, jeśli… - Nie przeszkadzać! Nigdy! Betty zatrzasnęła drzwi i obróciła się do nich. - Co się z tobą dzieje? – spytała Erin Betty. - Kiedy Brianna tu przyszła – Betty zaczęła wyjaśniać Kerze, biorąc ją za ramię i prowadząc do kanapy po drugiej stronie dużego biura – była piękną, pewną siebie, dobrze zapowiadającym się na przyszłość kierownikiem studia. Ale po trzech latach ze mną i sporym, prawie sześciocyfrowym dochodem, zniszczyłam jej chęć do życia. – Betty uśmiechnęła się miękko. – Jestem naprawdę dobra w tej robocie. Z zadowolonym westchnieniem, Betty pchnęła Kerę na skórzaną kanapę.

~ 303 ~

- Dlaczego to robisz? – zapytała Kera. - Ponieważ mi pozwala. Erin może ci powiedzieć, brzydzę się słabością. Nawet przed tym jak zostałam Wroną. – Jej głowa przechyliła się na bok. – Jesteś słaba, Kero? - Nie wiem – odpowiedziała szczerze Kera. - Nie jest – powiedziała Erin. – Ona może tego nie wiedzieć, ale ja tak. - Dlaczego ją do mnie przyprowadziłaś? - Wiesz dlaczego, Betty. Ona musi wiedzieć, Jasnowidząca. - Czy tego właśnie chcesz, nowa dziewczyno? Wiedzieć? - Nie chcę wiedzieć. Nie potrzebuję wiedzieć. - Nie martw się. To nie boli. - Nie muszę poznać mojej przyszłości czy czegokolwiek innego. Po prostu niech się dzieje. - Ja nie widzę przyszłości. Widzę przeszłość i teraźniejszość. - Jeśli pokażesz mi moją przeszłość z Marines, to jeszcze bardziej będę za tym tęskniła. Betty usiadła na otomanie przed Kerą. - Chciałabym, żeby to było takie łatwe. - Co masz na myśli? - Mogę ci pokazać pewne rzeczy… ale tylko bogowie wybierają, co mogę pokazać. Nie kontroluję tego. Kera skrzywiła się na to. - Nie chcę zobaczyć mojej matki. Nie możesz pokazać mi mojej matki. Annalisa, siedząca teraz w jednym z foteli, pochyliła się do przodu. - To interesujące. Podyskutujmy o tym trochę bardziej. - Przysięgam na Boga – warknęła Kera – nie zmuszaj mnie, żebym tam podeszła. - Przepraszam – odparła Annalisa, unosząc ręce. – Przyzwyczajenie. ~ 304 ~

- Erin ma rację – zauważyła Betty z uśmiechem. – Nie jesteś słaba. – Wyciągnęła ramiona. – A więc zobaczmy, co bogowie mają ci do pokazania. Daj mi swoje dłonie, kochanie. - Wolałabym nie. Betty ruchem głowy odrzuciła z twarzy swoje krótkie czarne głowy i uśmiechnęła się. - Pierwsze, czego musisz się nauczyć… to zawsze możesz zaufać koleżance Wronie. – Mrugnęła do niej. – No dalej. Chwyć moje ręce. Kera spojrzała na dłonie kobiety. Na lewym serdecznym palcu miała obrączkę wysadzaną diamentami, a na prawej ręce trzy inne pierścionki z diamentami, rubinami i szmaragdami. Nie wiedząc zbyt wiele o biżuterii, Kera jednak przypuszczała, że w tej chwili kobieta na swoich rękach miała jakieś pół miliona dolarów. Jak to było być tak bogatym? Kera nie sądziła, żeby kiedykolwiek się tego dowiedziała. Nie była osobą noszącą pierścionki. - No dalej – naciskała Betty. – Obiecuję nie ugryźć. Kera wypuściła oddech. - Pieprzyć to – oznajmiła zanim włożyła swoje ręce w Betty. Starsza kobieta roześmiała się miękko. - A teraz, wiesz jak medytować? - Tak. Wiem. - Doskonale. W takim razie zamknij oczy i zacznij głęboko oddychać. Ja zajmę się wszystkim innym. Kera zrobiła, co jej kazano, i przynajmniej medytacja pozwoliła jej się choć trochę uspokoić. Wciągnęła wdech. Wypuściła. A potem odpłynęła…

~ 305 ~

Rozdział 27 Ta, która na tej ziemi nie miała innego imienia jak niewolnica, stała nad swoim ciałem i zastanawiała się, co stanie się dalej. Może nie powinna tak walczyć. Ale po sześciu księżycach tych ludzi, znudziła się… wszystkim. Więc walczyła. Tak samo jak pozostałe pięć. Kobiety bez imienia, które również nazywano Niewolnicami. One także walczyły, ale mimo to umarły. Dwie zapłakały nad swoimi ciałami, a pozostałe trzy odeszły, niezdolne spojrzeć na to, co pozostało. Jak dobre było jej życie zanim przybyli Normanowie z ich długimi łodziami i ich stalą. W kilka sekund roznieśli jej wioskę. Przynajmniej takie było jej odczucie. Nawet gdy mężczyźni z wioski chwycili za broń, a wojownicy robili, co tylko mogli, Normanowie po prostu ich zdziesiątkowali… a potem zwrócili swoją uwagę na kobiety i dzieci. Zamknęła oczy. Nie powinna znowu o tym myśleć. Nie mogła. Życie było wystarczająco ciężkie bez przypominania sobie o tym. No cóż… jej życie było wystarczająco ciężkie. A teraz to życie już nie istniało. Ale gdzie byli jej przodkowie? Dlaczego nie ma ich tutaj, żeby doprowadzić ją do miejsca chwały przy ich boku? Czy też bycie niewolnikiem zniszczyło to dla niej? Popatrzyła na pozostałą piątkę. Cierpiały razem z nią, ale nie były z jej wioski. Nie wiedziała skąd pochodziły, ale mogła odgadnąć jak się tu dostały. Tak samo jak ona. Zarzucona na ramię normandzkiego mężczyzny jak każda inna ruchomość. Niezdolna już dłużej patrzeć na swoje ciało, spojrzała na pole, gdzie rozgrywała się bitwa. Tyle śmierci, ale ci ludzie żyli dla śmierci. Wszyscy ci mężczyźni chcieli umrzeć z honorem w walce, żeby mogli spotkać swoich drogocennych bogów i świętować przy ich stołach. Czy jej krótkie życie byłoby inne, gdyby urodziła się, jako mężczyzna? Prawdopodobnie. Ale gdyby urodziła się w tej samej wiosce to by znaczyło, że tylko szybciej by umarła. Między umarłymi mogła zobaczyć poruszające się te, które przez stare kobiety w wiosce były nazywane, Walkiriami. Będą wybierały, którzy z umarłych pójdą z nimi na

~ 306 ~

dwór ich szczególnych bogów. Były bardzo wysokie, z długimi jasnymi włosami i w mocno błyszczących zbrojach. Ich hełmy miały skrzydła, ale to ich konie potrafiły latać. Czekały na Walkirie na końcu pola bitwy, skubiąc trawę i trącając się nawzajem, a ich skrzydła od czasu do czasu machały. Na pole walki od strony pobliskich drzew weszła zawoalowana kobieta. Była wysoka tak jak Walkirie, ale nic więcej nie można było o niej powiedzieć oprócz jej oczu. Były takie ciemne i zimne. Bardzo zimne. Jedna z Walkirii zostawiła zmarłego i podeszła do boku kobiety, jednak mimo odległości między nimi, można było usłyszeć wszystko, co mówiły między sobą. - Dlaczego tu jesteś Skuld? – zapytała Walkiria. – Nie jeździsz dzisiaj z nami. - Wiem. Człowiek, który wywołał tę bitwę – zakpiła – wciąż ma moją własność. Chcę ją z powrotem. Jedyny powód tego, że wygrał tę bitwę i pozostałe w ciągu ostatnich trzech miesięcy, to taki, że ma coś, co jest moje. Jego przewaga nie jest sprawiedliwa. - Cokolwiek straciłaś jest twoim problemem. Nie możesz kontaktować się bezpośrednio z żywymi w tego rodzaju sprawach. Przecież wiesz. Ojciec będzie miał… - Twój ojciec to nie mój problem. - On jest ojcem nas wszystkich. – Walkiria chwyciła ramię Skuld i zatrzymała jej rozpęd. – Wiem, że lubisz równowagę, ale to nie zawsze jest możliwe. Moc zawsze jest gotowa do zatwierdzenia. Ktoś odbierze mu to, co jest twoje, i go pokona. - A potem sam stanie się potworem? Nie podoba mi się… - Dopóki Odyn nie zmieni zasad, które ustanowił, a obie wiemy, że nigdy tego nie zrobi, nic nie możesz zrobić. Bez bardzo długi czas Skuld nic nie mówiła, jej zimne, czarne oczy poruszały się po polu śmierci, jakby szukała jakiejś odpowiedzi, która nigdy nie nadejdzie. Kiedy zastanawiała się, co wydarzy się dalej pomiędzy Walkirią a Skuld, na jej martwym ciele wylądowała wrona. Przerażona, ta, którą kiedyś nazywano Niewolnicą, opadła na kolana i próbowała odgonić ptaka. Ale jej ręka przeszła przez ptaka. Już nie żyła. Nie była niczym więcej jak powietrzem. Bezwartościowym powietrzem. Wrona jednak ją widziała. I nie tylko jej ciało, ale również duszę. Patrzyła prosto na nią. W jej wiosce uważano wrony za zwiastuny śmierci i rozpaczy. Może tak było, ale ~ 307 ~

ta była tu, żeby ucztować na ciałach zmarłych. Szukać okazji jak każde inne stworzenie na tym świecie. Nie mogła na to pozwolić. Wrona zakrakała na nią, mówiąc jej, żeby odeszła. Mówiąc jej, żeby zostawiła swoje ciało na jej głód. Sfrustrowana krzyknęła, do głosu doszły jej gniew i obrzydzenie na swoją bezradność. Ile jeszcze upokorzeń będzie musiała znieść? Jej krzyk rozbrzmiał echem i wrona cofnęła się odrobinę. Co bardziej interesujące, wrodzy mężczyźni spojrzeli znad rabowania zwłok, rozglądali się wkoło, próbując dowiedzieć się, skąd przyszedł ten krzyk. Wtedy to Skuld podeszła do niej. Przyglądała jej się przez chwile, czarne oczy mrugały na nią. Niemal tak samo jak mrugała i przyglądała się jej wrona. - Jak masz na imię? – zapytała Skuld. - Nie mam już imienia, ponieważ jestem Niewolnicą. Skuld przykucnęła obok niej, odgarniając bladymi rękami czarne włosy ze swojej twarzy. W przeciwieństwie do jej własnych rąk niewolnicy, które były brązowe tak jak jej ludzi. Tak jak cała reszta niej była brązowa, sprawiając, że ucieczka i ukrycie się było niemożliwe w tym zimnym, białym kraju. Chociaż zawsze marzyła o ucieczce. Zawsze marzyła w nocy, kiedy miała na tyle szczęścia, że była sama. - Chciałabyś zemsty, Ty Bez Imienia? - Zemsty? Za co? Ci, którzy mi to zrobili, sprzedali mnie. Potem znowu zostałam sprzedana. A potem zagubiłam się w grze losu. Dla prawdziwej zemsty, musiałabym zabić wszystkich. Absolutnie wszystkich. - Może faktycznie zemsta była złą propozycją. A co z siłą? Szansą przeżycia życia, na jakie zasłużyłaś. - Możesz odesłać mnie z powrotem do moich ludzi? Możesz zwrócić to, co miałam? - Nie. Ale mogę ci dać nowe życie. I mogę dać ci siłę. Moc do walki. Moc rządzenia swoim własnym losem. Jeśli jestem wystarczająco odważna.

~ 308 ~

- Skuld – wtrąciła się ostro Walkiria – w imię Odyna, co ty robisz? - Odzyskuję to, co moje. Twój ojciec ma ciebie. Ran ma swoje… - Córki. Walczymy dla naszego ojca. Córki Ran walczą dla ich matki. - Ty już znudziłaś się swoimi zadaniami. Wkrótce, Odyn i Ran będą zmuszeni wybierać pośród ludzi. Widzę to. Wiesz, że mam rację. Jestem jedyną, której nie możesz okłamać. – Skuld pogładziła jej włosy. – Więc ta będzie moja. - Ona nie jest z naszych ludzi. Nie ma naszej krwi biegnącej w jej żyłach. - Wiem. I to właśnie mi się w niej podoba. Daj mi swoją lojalność, dziecko – powiedziała do niej Skuld – a ja dam ci drugie życie na tej płaszczyźnie. Takie, w którym będzie kontrolowała swoje przeznaczenie. - Co będę musiała zrobić? - Odebrać to, co jest moje. – Skuld spojrzała na wojowników rabujących zmarłych. – Zacznij tutaj. – Wskazała na wysokiego mężczyznę, obserwującego swoich wojowników jak kradną, tną i wykańczają. – Zacznij od niego. - Czy będę nieśmiertelna? - Skuld! Skuld westchnęła na Walkirię zanim odpowiedziała. - Nie. Nie będziesz nieśmiertelna. Tego nie mogę ci dać. Ale… mogę dać ci drugą szansę na życie. Na posiadanie dzieci. Na zestarzenie się. I siłę. Mogę dać ci siłę. - Tyle siły, żeby pokonać wszystkich tych mężczyzn? Będą próbowali mnie powstrzymać. - Tym razem nie dam ci samotnego życia. Mam dwie siostry. Irytują mnie, ale są moje. Kiedy potrzebuję pomocy, zawsze są ze mną. Ty również będziesz miała siostry. I siłę. I umiejętności. - Czyś ty oszalała? – zawołała wzburzona Walkiria. – Mój ojciec… - Nie rządzi mną. Nikt nie rządzi Nornami5. My zachowujemy równowagę i zdecydowałam, że to zachowa równowagę. – Skuld skupiła się na Tej, Która Nie Miała Norny – w mitologii nordyckiej trzy boginie przeznaczenia, przędące nić ludzkiego życia. Jedną z nich była Skuld, bogini odpowiedzialna za przyszłość 5

~ 309 ~

Imienia. – Przysięgnij mi swoją lojalność, dziecko. Przysięgnij. Czy to będzie kolejna forma niewolnictwa? Może. Ale to będzie lepsze niż to, czym stało się jej życie przed jej śmiercią. Mogła znowu umrzeć, ale już raz umarła. Więc czym był jeszcze jeden raz? - Przysięgam. Uniósłszy swój welon, Skuld pochyliła się i pocałowała ją w czoło. Zanim się odsunęła, welon już wrócił na miejsce i Ta Bez Imienia nie miała pojęcia jak Skuld naprawdę wygląda. Skuld wstała i przeszła do innych dziewcząt. Do innych niewolnic, które razem z nią przeżywały swoje piekło. Rozmawiała z nimi przez chwilę, a potem one również przysięgły jej swoją lojalność. Na końcu, była ich piątka. Żadna z nich z tego samego miejsca. Żadna z nich niezaprzyjaźniona czy związana przez krew. Ale teraz siostry pod sztandarem Skuld. Poczuła się dziwnie, jej eteryczna postać nagle zadrżała, potem się poruszyła. Zamrugała i wtedy uświadomiła sobie, że znowu jest w swoim ciele. Podniosła głowę i wrona zeskoczyła z niej. Wyciągnęła się z błota, brudu i krwi, i spojrzała na swoje ręce. Zgięła palce, poruszyła ramionami. Przepłynęło przez nią życie. Czuła się silna. Nie z samego faktu, że znowu żyje, ale jakby przez ostatnie kilka miesięcy spożywała pełne posiłki. Jakby nie była bita, maltretowana, wykorzystywana. Jakby nie była gwałcona. Ten ból zniknął, zastąpiony przez siłę. Ale pragnienie zemsty nadal w niej ryczało i, po raz pierwszy od czasu jak jej wioska została zniszczona, uniosła wysoko głowę. - Spójrz na to – powiedział męski głos. – Myślałem, że mówiłeś, że ta jest martwa. - Bo była. Wierz mi… Sprawdziłem. - Myliłeś się. – Złapał ją za rękę. – Dołączmy ją do pozostałych i sprzedajmy ją… Wyrwała rękę i mężczyzna warknął na nią. - Suka – burknął zanim uderzył ją dłonią w twarz. Ale tym razem nie padła na kolana. Nie jęczała, nie kryła się i nie płakała, ponieważ ból był nie do zniesienia. Zamiast tego wyprostowała się i… uderzyła go na odlew. Potknął się, zszokowany, że kobieta – jakakolwiek kobieta, a tym bardziej niewolnica – mogłaby go skrzywdzić.

~ 310 ~

- Ty mała… Jedna z tych, które umarły, a teraz wróciła, złapała mężczyznę od tyłu. Zacisnęła zęby, kiedy go trzymała, jej wyraz twarzy był jedną ponurą determinacją, a w jej oczach była pełna nadziei radość. Rozumiejąc to, co było konieczne, Ta bez Imienia wyszarpnęła miecz z pochwy przy boku mężczyzny. Ale był długi. Przebiłby jego i tą, która go trzymała. Więc zza paska mężczyzny wyciągnęła krótsze ostrze. Sztylet, który ukradł temu, który kiedyś rządził tymi ziemiami, a teraz leżał martwy w błocie i krwi nie tak daleko od miejsca, gdzie stali. Tak. To będzie dobre. Więc nie marnując czasu zatopiła to krótsze ostrze w jego boku, a potem powoli przeciągnęła je przez jego brzuch. Mężczyzna krzyczał tak jak ona krzyczała przed swoją śmiercią, ale nie czuła litości. Nie czuła litości już dla nikogo. W jej stronę biegł kolejny mężczyzna, z uniesionym mieczem, gotowy do ścięcia jej tam, gdzie stała. Wyszarpnąwszy ostrze z brzucha pierwszego mężczyzny, zwróciła się do swojego nowego atakującego. Zamachnął się mieczem, próbując rozpłatać ją od ramienia do talii, ale łatwo było umknąć przed tą bronią. Szybko zdała sobie sprawę, że nigdy nie była zdolna poruszać się tak szybko. Początkowo mężczyzna wyglądał na zaskoczonego. Potem zagniewanego. Nie podobało im się, że ci, których uważano za niewolników, nie umierali szybko i bez większego wysiłku. Ponownie zamachnął się mieczem. I znowu go uniknęła. Tym razem ruszył, żeby wbić ostrze w jej brzuch, ale umknęła w bok, złapała jego ramię i zgięła. Ramię trzasnęło niczym sucha gałąź, część kości wyszła przez skórę, krew roztrysnęła się na jej twarzy i twarzy jej towarzyszki. Żadnej z nich to nie przeszkadzało. Krew była dla nich teraz niczym deszcz. Odświeżająca w swojej czystości. Zaczęło nadchodzić więcej gniewnych mężczyzn, więc przecięła gardło mężczyzny ze złamanym ramieniem i stanęła naprzeciw tych, którzy ją zabili. Ale już nie była sama. Trzy inne kobiety, które umarły, a teraz ożyły, wskoczyły do walki. Zaatakowały

~ 311 ~

z brutalną siłą i absolutną wściekłością. Krzycząc i warcząc, zabiły mężczyzn i rozerwały na części, używając broni swoich wrogów czy swoich własnych rąk. Wtedy to zauważyła, że mają małą widownię. Pojawiło się więcej wron, żeby patrzeć, przypatrywać się kobietom, kiedy wykonywały swoje krwawe dzieło. Jeden z ptaków – tych ptaków, które kiedyś uważała za zapowiedź śmierci, a teraz widziała w nich skrzydlatych przyjaciół – chwycił swoją pazurzastą łapą kawałek krwawych szczątków i zjadł go. Uniosła swoje własne zakrwawione ręce i przyglądała się z przerażającą fascynacją jak jej palce stały się długie i podobne do ostrzy. Pazury. Teraz miała pazury. Upuściła broń, którą trzymała. Wciąż mogła ją użyć, gdyby potrzebowała, ale ta broń bardziej jej odpowiadała. Od tyłu podbiegł do niej mężczyzna i obróciła się do niego, wbijając swoje pazurzaste ręce w jego brzuch. Kiedy osadziła się w nim, a jego zszokowana twarz zapatrzyła się w nią, poruszyła wewnątrz niego palcami, tnąc jego organy, zadowolona ze świadomości, że zadaje mu śmierć tak bolesną jak to możliwe. Była uczona przez starszych swoich ludzi, że niedobrze było cieszyć się śmiercią drugiego. Że powinno zabijać się tylko z konieczności. Piękne i wzniosłe przekonania. Ale kto mógł pozwolić sobie na piękne i wzniosłe przekonania wśród takich ludzi? Więc zamiast tego, pozbyła się swoich wzniosłych ideałów i objęła swoją wściekłość. Objęła ją jak robi to kochanek. Albo w sposób, w jaki matka obejmuje swoje dziecko. Wyrwała ręce z mężczyzny i jego wnętrzności wypadły na ziemię, chwilę przed tym jak sam upadł. - To są demony! – krzyknął ktoś. – Zabić je! - Dość się zabawiłyśmy, siostry! – zawołała, zszokowana, że wydawały się ją rozumieć. Mówiły w tak różnych językach, że żadna z nich zbyt dobrze nie rozumiała drugiej. Ich panowie pokazywali im siłą, czego chcieli czy potrzebowali; chociaż zaczynała rozumieć język panów, więc po prostu wiedziała, kiedy nadchodzi cios. Kiedy spodziewać się bólu. To była walka… aż do teraz. Teraz z łatwością mówiła i rozumiała język tych ziem.

~ 312 ~

- Mamy zadanie do wykonania dla naszej nowej bogini – zawołała do swoich sióstr. – Wzywa nas. Wykonajmy jej rozkazy! Kobiety puściły swoje ofiary i wykończyły je. Potem, niczym dobrze wytrenowana grupa bojowa, zaatakowały nową grupkę mężczyzn idących na nie. Przedzierając się przez nich. Niektóre z jej sióstr użyły ukradzionej broni. Inne wykorzystały swoje pazury, które wszystkie teraz miały. To było radosne! To odczucie zniszczenia swojego wroga! Po takim bólu, po takich cierpieniach… tych mężczyzn nie musiały się już obawiać. Na siebie wzięła, jako że była pierwszą z tych, którym dano ten dar drugiego życia, zaatakowanie wodza, który trzymał przedmiot bogini. Staranowała jego ciało swoim, przewracając go na ziemię. Ktoś próbował ją odciągnąć, ale mężczyzna został odepchnięty przez jedną z jej sióstr. Kobietę, która teraz była związana z nią w sposób, w jaki była rodzona siostra. Tyle tylko, że ta więź była silniejsza. Nigdy nie walczyły o zabawki czy swoich rodziców, czy kiedy były starsze o mężczyzn. Ich więź została wykuta w krwi, nienawiści i z zemsty. I nic nigdy nie zerwie tej połączonej stalą więzi. Wódz, którego przygwoździła do ziemi, sięgnął i zawinął ręce wokół jej szyi, próbując wydusić z niej życie. Chwyciła jego ręce swoimi i oderwała jego palce, łamiąc przynajmniej trzy przy każdej dłoni. Wódz krzyknął, a ona odtrąciła jego ręce. Rozerwała pazurami jego koszulę, instynktownie wyczuwając, gdzie znajdzie zdobycz bogini. Jego pierś była naga oprócz skóry, włosów i blizn. Ale jedna blizna zainteresowała ją najbardziej. To było uniesione ciało, widoczne na jego piersi. Uśmiechnąwszy się, zanurzyła swoje pazury głęboko w jego ciało, a jego krzyki cierpienia rozbrzmiały po polu śmierci. - Boli, mała dziewczynko? – zapytała go jego własnym językiem. – Pamiętasz, kiedy mnie o to pytałeś? – Czuła jak jej uśmiech staje się jeszcze szerszy. – No? – naciskała. – Boli? Boli… mała dziewczynko? Jej pazury otarły się o coś niezrobionego z ciała i kości. Chwyciła to i wyrwała z jego piersi. Teraz trzymała w swojej ręce pokryty krwią i tkankami złoty naszyjnik. Pulsował mocą, dając jej chwilowe poczucie niezwyciężenia. Nie miała wątpliwości, że z tym naszyjnikiem, mogłaby rządzić… wszystkim.

~ 313 ~

Zostawiła teraz martwego wodza i podeszła przez pole do kobiety zwanej Skuld. Opadła na jedno kolano i wyciągnęła w stronę bogini naszyjnik, który wzięła. - Dlaczego go nie zatrzymasz? – zapytała Skuld. – Masz rację… z tym, mogłabyś rządzić wszystkim na tej śmiertelnej płaszczyźnie. - Straciłam wszystko. Rodzinę. Dom. I w końcu, życie. Ale teraz dałaś mi to, czego potrzebowałam. Po co miałabym wszystkim rządzić, kiedy mogę rządzić moim własnym przeznaczeniem? Wyczuła, że pod welonem Skuld pojawił się uśmiech, ale nigdy tak naprawdę się tego nie dowie. - Idź – powiedziała bogini. – Ty i twoje siostry macie do pokonania wielu mężczyzn. Z kiwnięciem, ta, która kiedyś była niewolnicą, wstała i skierowała się do miejsca, gdzie walczyły jej siostry. - Pamiętaj – zawołała za nią bogini – musisz wypełnić względem mnie swoją obietnicę. Więc nie zgiń na tym polu bitwy. Nie, jeśli nie musisz. Będą dla ciebie inne zadania. Inne bitwy do wygrania. Nie rozumiała, o czym mówi bogini, dopóki nie dołączyła do innych. Jedna z nich wskazała zakrwawionym nożem. - Nadchodzi więcej mężczyzn. To nie było po prostu więcej mężczyzn. To była kolejna armia. A na ich czele szedł ojciec wodza, którego właśnie zabiła. - Zabijemy ich wszystkich? – zapytała jedna z sióstr. - Czy uciekamy? – spytała druga. - Nie będę uciekała – zadeklarowała ta najbliżej niej. – Nigdy więcej nie będę już uciekała. Dźwięk kopyt uderzających o ziemię zbliżał się, a masa wron ucztujących na zmarłych nagle poderwała się w powietrze. Ta, która kiedyś była niewolnicą, podniosła wzrok, żeby obserwować ich lot… i uśmiechnęła się.

~ 314 ~

- Skuld – zawołała groźnie jedna z Walkirii. – Coś ty zrobiła? Skuld nałożyła zakrwawiony naszyjnik na swoją szyję. Teraz będzie nosiła go z dumą. - Nie wiem, o czym mówisz. - Jaką moc dałaś tym niewolnicom? Odyn będzie… - Odyn – wtrąciła Skuld – nie jest moim panem. Ani ty. - Ale… - I nie dałam tym kobietom niczego, czego nie dałam już kilku innym w minionych wiekach… drugą szansę na życie. - O czym ty mówisz? Spójrz na nie! Wszystkie spojrzały, przyglądając się jak pięć kobiet, które niedawno były martwe, zabijały jednego mężczyznę po drugim i to na wiele różnych sposobów. I razem. Współpracowały ze sobą wspaniale. - Dałaś im pazury – oskarżyła jedna z Walkirii. - I zdolności bojowe, których wcześniej nie miały – zauważyła kolejna. - I siłę! Są tak silne jak my! Skuld potrząsnęła głową. - Nie dałam im żadnej z tych rzeczy. - O czym ty mówisz? Mamy oczy. Widzimy. - Nie dałam im żadnej z tych rzeczy – powtórzyła. – Przywróciłam je do życia tylko z jednym błogosławieństwem. - Jakim? - Żeby gniew był ich przewodnikiem. To ich gniew dał im tak wiele. Tyle mocy, siły i… pazury. - I jak długo ten błogosławiony gniew będzie trwał? - Jeszcze tylko kilka sekund. Nie chciałam stworzyć nowych potworów. Ja tylko chciałam, żeby dały mi to, czego pragnęłam. I zrobiły to. Teraz będą miały ~ 315 ~

błogosławieństwo, które będzie trwało całe ich życie… ale reszta będzie zależała od nich. - Nadchodzi Herik i jego ludzie. Kiedy zobaczy, co twoje pupilki zrobiły jego synowi, on i jego ludzie zabiją je wszystkie. Znowu dasz im życie? - Tylko jedna szansa na życie. To wszystko, co im obiecałam. To, co zrobią z dodatkowym życiem to ich własny wybór. - Co się stanie? – zapytała jedna z Walkirii. – Co się z nimi stanie? Skuld nie wiedziała. Więc patrzyła i czekała. Wciąż stojąc, kobiety wiły się w oczywistym bólu, kiedy mężczyźni podjechali bliżej. Ich ciała trzęsły się, ich mięśnie wyginały się. Odczuwały tak wielkie cierpienie, że przynajmniej dwie z nich posikały się tam, gdzie stały. Walkirie krzyknęły zszokowane, gdy z pleców pięciu kobiet wystrzeliły skrzydła. Duże, czarne skrzydła. Jak skrzydła pobliskich wron krążących nad zmarłymi, czekających na ponowne ucztowanie. Jak tylko pojawiły się skrzydła, wydawało się, że kobiety nie odczuwają już więcej bólu. Stanęły wyprostowane i gotowe do bitwy. Skuld zaczęła się śmiać, długo i głośno, budząc innych bogów, którzy drzemali. Skuld, mądra bogini, skora do przepowiadania śmierci i rozpaczy, nigdy się nie śmiała. Więc słysząc ten dźwięk odniosło się wrażenie, że sprowadził tylko nowy strach do tego przerażającego świata. - Na Odyna – westchnęła Walkiria. – Skuld, coś ty zrobiła? - Myślę, że trochę zmieniłam zasady gry. Wciąż się śmiejąc, Skuld skierowała się do domu, do Świata Drzew. Tego wieczoru miała do opowiedzenia swoim siostrom bardzo zabawną historię, gdy po kolei będą podlewały korzenie drzew.

Kiedy ból zniknął, Ta Bez Imienia spojrzała na swoje skrzydła. Teraz były częścią niej. Nie na chwilę, ale na zawsze. Musiała tylko pomyśleć o tym, czego chce, by jej mięśnie drgnęły i skrzydła zrobiły to, co potrzebowała.

~ 316 ~

- Zgaduję, że nie będziemy uciekały – zażartowała jedna z sióstr. - Nigdy już nie zmuszą nas do ucieczki – powiedziała, uśmiechając się. Zamachała skrzydłami i mężczyźni jadący do niej, szarpnęli za lejce swoich koni, zawracając je. - Demony! – krzyknęli mężczyźni. – One są demonami! Uciekajmy! - Mój syn! – wrzasnął ich przywódca. – Znajdźcie mojego syna! – Ale jego ludzie, w swoim strachu, zignorowali swojego przywódcę i uciekli. Uciekali przed byłymi niewolnicami. - Co teraz? – zapytała jedna z sióstr. - Znajdziemy miejsce do odpoczynku i coś do jedzenia. Umieram z głodu – uświadomiła sobie nagle. A teraz będzie jadła cokolwiek zechce. Żadnych więcej okruchów z czyjegoś stołu, wywalczonych z psami. - Będziemy tak chodziły z tymi skrzydłami? One są ogromne. Wieśnicy będą próbowali nas zabić. Zdając sobie sprawę, że siostra ma rację, ta, która kiedyś była niewolnicą ściągnęła mięśnie i zamyśliła się, głęboko. Uświadomiła sobie, że o wiele trudniej jest stworzyć to, co chciała dla swojego ciała. Ta umiejętność szybko ją opuściła. Ale przy wystarczająco mocnym wysiłku, skrzydła schowały się w niej, znikając całkowicie pod ciałem. Potem, z kolejnym skurczem, skrzydła wysunęły się ponownie. Pozostałe siostry roześmiały się. - To jest genialne! - A teraz możemy iść i coś zjeść? – zapytała. – Całe to zabijanie sprawiło, że jestem bardzo głodna. Ale najpierw… - Najpierw… co? - Ale najpierw – wyciągnęła ramię i wskazała na ojca martwego wodza – on. Razem wzniosły się w powietrze i spadły na mężczyznę. Wciąż siedział na swoim koniu i trzymał miecz, machając nim dziko na nie. Ta, która kiedyś była niewolnicą, zanurkowała na niego pierwsza, owijając nogi wokół jego pasa i przytrzymując go, jednocześnie dźgając go swoim sztyletem. Jeszcze dwie siostry spadły na niego i chwyciły, również go dźgając. Wciąż wbijały w niego ostrza, krzycząc razem z ~ 317 ~

mężczyzną, delektując się jego krwią, bólem i cierpieniem, tak jak on delektował się ich ujarzmieniem. W końcu, kiedy mężczyzna przestał już krzyczeć i opadł bezwładnie na siodło, trzymany tylko przez nie, jedna z pozostałych sióstr unosząca się w pobliżu zawołała. - Wracają jego ludzie! A więc teraz już odejdą. Zwolniły swoje chwyty na ciele i ich skrzydła uniosły je, zostawiając pole śmierci za nimi. I kiedy tak leciały, szybko zorientowały się, że wrony z pola walki podążają za nimi. - Dlaczego lecą za nami? – zapytała jedna z sióstr ponad zimnym północnym wiatrem. A ona odpowiedziała. - Ponieważ teraz jesteśmy jednymi z nich. Ponieważ teraz jesteśmy wronami. Albowiem my też jesteśmy zwiastunami śmierci. Tej nocy spały jak dzieci. Nie bojąc się już niczego. Nawet samej śmierci.

Erin patrzyła jak Kera nagle otwiera oczy i rozgląda się po pokoju. - Nic ci nie jest? – zapytała Kerę. - Muszę iść – powiedziała Kera, wstając. - Ale… - Muszę iść. Przepraszam. Muszę iść. – A potem ruszyła. Przez biuro i za drzwi. - Jezu Chryste, załamała się – stwierdziła Leigh. Ale Betty się nie zgodziła. - Nie. Nie załamała się. - Ale uciekła – zauważyła Erin. - Nie. Nie uciekła. – I Betty się uśmiechnęła. – Już nigdy nie będzie uciekać.

~ 318 ~

Rozdział 28 Vig miał zamiar zrobić sobie śniadanie, kiedy jego frontowe drzwi otworzyły się i weszła Kera. Stanęła tam, wpatrując się w niego przez dłuższą chwilę. Była wciąż w swoim bitewnym stroju z poprzedniej nocy, więc nie wróciła do Domu Ptaków. Naprawdę miał nadzieję, że ona i Erin nie wdały się w kolejną bójkę. - Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała w końcu. - Wszystko, co chcesz. Weszła głębiej do środka. - Muszę to zrobić. Muszę być Wroną. - Już jesteś Wroną. - Nie, dopóki nie potrafię wykonać mojej roboty. - Czego potrzebujesz, Kero? - Muszę nauczyć się zabijać. Wrony po prostu mnie w to wrzuciły, ale to ty nauczyłeś mnie latać. – Odchrząknęła. – Pomyślałam, że może mógłbyś nauczyć mnie zabijać. - Jesteś pewna, że tego chcesz? - Teraz tak. - Okej. – Podszedł do niej, wyciągnął dłoń. – Daj mi wszystko, co masz w kieszeniach. Kera podała mu swoją komórkę i kilka dwudziestek. Vig rzucił to na boczny stolik przy kanapie. Chwycił rękę Kery. - Chodź. – Wyciągnął ją zza drzwi i na ganek. - Gdzie? - Zobaczysz. ~ 319 ~

Vig spojrzał na niebo. - Pospieszmy się. – Poprowadził ją przez drzewa aż doszli do domu jego siostry. Katja właśnie wyszła na zewnątrz, ze skrzydlatym hełmem na głowie, w zbyt krótkiej jak na jego gust srebrnej spódnicy Walkirii i w srebrny podkoszulku. Zatrzymała się, kiedy zobaczyła Viga i Kerę, zamrugała zaskoczona. - Co wy tu robicie? - Potrzebuję twojej pomocy, siostrzyczko. Najpierw Kat patrzyła na niego zmieszana; potem jej oczy się rozszerzyły i potrząsnęła nieustępliwie głową. - Nie, Vig. Nie. - Kat… - Nie. Zabranie ciebie to jedna rzecz. Ale ona? Nie ma mowy. - Proszę. Proszę cię jak siostrę, która kocha swojego brata… - O, Boże. - Zrób to dla mnie. - Ale jeśli… - Wiem. Znam ryzyko. Po prostu proszę. - Ty znasz ryzyko, ale ona? - Proszę – powiedział jeszcze raz. – Nie robię tego bez powodu. Przecież wiesz. Wciąż potrząsając głową, Kat zamknęła drzwi swojego domu i skierowała się w stronę stajni. Vig podążył za nią, ciągnąć za sobą milczącą Kerę. - Zostań tu – rozkazała jego siostra. Nikomu innemu oprócz innych Walkirii nie pozwalano wchodzić do stajni. Ich konie były przewrażliwione i podłe. Niestety, więcej niż jeden Kruk stracił ważną część swojego ciała na rzecz wkurzonego skrzydlatego ogiera czy klaczy. Kilka minut później, Kat wyszła na zewnątrz ze swoim wierzchowcem. Pięknym biało-czarnym ogierem. Jak tylko wyszedł ze stajni, zwierzę potrząsnęło swoją grzywą czarnych włosów i podskoczyło lekko, gotowe do wzbicia się w powietrze. Podczas gdy ~ 320 ~

Odyn ochraniał Kruki przed wścibskimi oczami świata tylko nocą, Walkirie mogły jeździć gdziekolwiek uznały za konieczne i zawsze były chronione. To miało sens; nie było ograniczeń czasowych, kiedy wojownik mógł stracić swoje życie. Wojownik, którego Odyn chciał do swojej wciąż rosnącej armii. Z dobrym odbiciem, Kat wskoczyła na grzbiet swojego nieosiodłanego ogiera. Jedyną rzeczą, na jaką konie pozwalały, były lejce. Kat usadowiła się wygodnie i koń potrząsnął swoimi skrzydłami. - Vig, powiedz Kerze. Założył ramię wokół talii Kery i przyciągnął ją mocno do siebie. - Trzymaj się mnie – powiedział do niej. – Nie puszczaj, dopóki ci nie powiem. - Co robimy? – zapytała w końcu Kera. - Chwyć się ogona Alfgeira, Vig. Ale uważaj na jego kopyta. Wiesz, jaki jest. Vig tak zrobił, ale przesunął się trochę, żeby uniknąć kopnięcia. - Vig? – naciskała Kera. - Ufasz mi? - Nie w tej chwili. Uśmiechnął się. - Jesteś taka mądra. Naprawdę to w tobie uwielbiam. Kera miała tylko sekundy, żeby zwęzić oczy na brak spójnej odpowiedzi Viga, zanim koń Kat nagle ruszył i już lecieli. To nie było tak jak wtedy, gdy Kera rozwijała skrzydła i leciała. Chciała, żeby tak było. Ale zamiast tego było… szybciej, mocniej, bardziej brutalnie. Wszystko przyspieszyło, kiedy wzbili się w powietrze i wystrzelili do przodu. Wszystko, co Kera widziała to koń, Kat, Vig i jasne, kolorowe światła. Wszystko to ją przytłoczyło i zaczęła czuć mdłości w dole żołądka. Zacisnęła mocno usta, przestraszona, że zacznie w powietrzu wymiotować. Doświadczenie, przez które nigdy nie chciała przejść. Czuła się rozdarta, jakby coś sięgnęło głęboko w nią i wyrwało część niej. Zaczęła panikować. Zaczęła czuć się tak, jakby traciła zmysły. Wszystko jak dla niej poruszało się za szybko. Zbyt szybko.

~ 321 ~

A potem, ot tak, przestało. Zszokowana ujrzała piękne otaczające ją ziemie, patrzyła na wschód słońca nad dużymi ośnieżonymi górami i słuchała jak ptaki wyśpiewują swoje wczesno poranne piosenki. Co dziwniejsze, kiedy Kera odchyliła głowę do tyłu, zobaczyła nad sobą ogromną podstawę drzewa. Musiała mieć tysiąc kilometrów szerokości i wysokości. - Czy to drzewo? – Kera zapytała Viga. - Uh-hm. Drzewo Świata. Nazywane również Yggdrasil. - W takim razie w porządku. Kera oparła się o Viga, zadowolona, że obok siebie czuje jego ciężar i siłę. Katja obejrzała się na nich ze swego konia. - Wszyscy mają się dobrze? Vig przytaknął, puścił ogon konia i szybko się odsunął, zanim sekundę później kopyto wystrzelił do tyłu w miejsce, gdzie przed chwilą stali. - Nic nam nie jest. - To dobrze. Muszę jechać. W Zimbabwe jest drobna potyczka i muszę tam być. Nie zapomnij, Vig. Zabiorę was stąd przed jutrzejszym wschodem słońca. Nie przegap mnie. Rozumiesz? Więc się streszczaj. - Nie zapomnę. Kera zadrżała odrobinę, kiedy Vig w końcu ją puścił. - Zimno – powiedziała. Kat kiwnęła głową. - Taa. Wspomina o tym wielu przybyszów z ojczyzny. Oczywiście zimno za bardzo ci nie przeszkadza, kiedy jesteś martwy. – Uśmiechnęła się i pomachała. – Do zobaczenia później! Dobrej zabawy! - Vig? – zapytała Kera, rozglądając się. – Gdzie dokładnie jesteśmy? - Jesteśmy w Asgard. - Asgard?

~ 322 ~

Przytaknął. - Tak. W domu azowskich bogów. Odyna, Thora, Freji. Gdy spojrzysz tam… możesz dostrzec wieże Walhalli. A w tę stronę jest dom Freji. - Dlaczego przyprowadziłeś mnie do Asgardu? - Chciałaś, żebym nauczył cię zabijać. - Myślałam, że po prostu zbierzesz kilku Kruków i pogonisz mnie przez ich tyralierę czy coś. - Moi bracia Kruki nauczyli mnie jak walczyć. Ale nie tak nauczyłem się zabijać. Moja matka wiedziała, że potrzebuję czegoś więcej niż zimnej logiki, żeby nauczyć mnie zabijać. Więc… jednego dnia… przyprowadziła mnie tutaj. - Przyprowadziła cię do Asgardu? Dlaczego? Wskazał na góry. - Kiedy każdego dnia w Asgardzie wstaje słońce… zaczyna się bitwa. Trening, kiedy nadejdzie Ragnarok. Wszyscy wybrani przez Odyna wojownicy idą na pole bitwy i… zabijają. Kera cofnęła się o krok. - Ty… przyprowadziłeś mnie tutaj, żebym… Krzyk za Vigem przerwał pytanie Kery i zza niego zaatakował ich mężczyzna z toporem. Vig zszedł na bok i wyrzucił do przodu ramię, uderzając mężczyznę w brzuch i posyłając go koziołkującego do tyłu. Mężczyzna wylądował na ziemi i Vig wyrwał topór z jego rąk, a potem opuścił broń na brzuch mężczyzny, niemal rozcinając go na pół. Potem znowu go uniósł, jeszcze raz opuścił i odciął głowę mężczyzny. Krew trysnęła przez twarz Kery i sapnęła w szoku na to odczucie. - Oni już nie żyją, Kero – wyjaśnił Vig. – Zabijesz ich dzisiaj… powrócą jutro. Budzą się wraz ze słońcem i wciąż na okrągło robią to samo. - Okej. - Ale musisz zapamiętać najważniejszą rzecz w tym, co właśnie powiedziałem.

~ 323 ~

- Jaką? - Oni już nie żyją, Kero. Nie możesz ich na dobre zabić. Ale – powiedział, zbliżając się do niej – jeśli tu umrzesz… zostaniesz tu. Dopóki nie nadejdzie Ragnarok. - Czekaj… co? - Oni nie mają nic do stracenia, Kero. Ale ty tak. – Obrócił się, z toporem w ręce, i odszedł w stronę ognia walki. - Vig? Gdzie do cholery idziesz? - Och, kolejna rzecz, jaką musisz wiedzieć – rzucił od niechcenia przez ramię – to, że oni wszyscy wiedzą, czym jesteś. I przyjdą po ciebie. Wtedy to mała grupa mężczyzn, ubrana w futra i wyrywkowe fragmenty zbroi, nagle wskazała na nią. - Wrona! – krzyknął jeden z nich i wszyscy rzucili się w jej stronę. Kera cofnęła się i uniosła prawą nogę, żeby wyciągnąć ostrza z pochwy przywiązanej do swojej kostki. Ale, próbując wyszarpnąć broń, skończyła podskakując na jednej nodze, potknęła się o coś i wyłożyła płasko na plecach. Mężczyźni zatrzymali się i popatrzyli na nią. Ale kiedy jeden z nich się uśmiechnął… wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Zwłaszcza kiedy zaczęli ją otaczać, a ten uśmiechający się upuścił swoją tarczę i ruszył do niej. Teraz już zdesperowana, Kera wyszarpnęła ostrza z pochwy, ale zanim mogła je użyć, topór przemknął nad jej głową i uderzył w ramię uśmiechającego się mężczyzny. Krzycząc padł do tyłu. Potem znalazły się wokół niej, chroniąc ją, ich skrzydła błyszczały czernią i fioletem w zimnym porannym świetle. Jedna z nich spojrzała na nią i Kera natychmiast poznała kobietę. Ona była pierwszą Wroną. Tą, od której to wszystko się zaczęło. Przez chwilę przyglądała się Kerze zanim zza pleców innej Wrony wyciągnęła topór o długiej rączce i rzuciła go w kolejnego. Ta Wrona przemaszerowała przez mały tłum i do już nieuśmiechającego się mężczyzny. Spoglądając na niego groźnie, warknęła z ciężkim szkockim akcentem. - Myślałam, że to wiesz, Odd-marr. Wrony nigdy nie walczą same. ~ 324 ~

Potem uniosła topór nad głowę i opuszczała go w dół raz za razem, dopóki nie został porąbany na kawałki. Małe kawałki. Śmiejąc się, kilka Wron chwyciło te jego małe kawałki i wyrzuciło w powietrze. Kera wstała na nogi i przyglądała się jak Wrony rozrzucają kawałki uśmiechającego się mężczyzny w różne miejsca tej ziemi. - Dwa dni zajmie mu znalezienie całego siebie – zażartowała jedna z Wron i grupa się roześmiała. Pierwsza Wrona stanęła przed Kerą. - Nie jesteś martwa. Kera wiedziała, że kobieta nie mówi po angielsku, ale w jakiś sposób Kera doskonale ją rozumiała. - Nie. - To dlaczego tu jesteś? - Ponieważ wydaje mi się, że znam samych dupków. - Jakiś określonych dupków? – zapytała szkocka Wrona. Kera wskazała na Viga, który walczył z kilkoma Wikingami na środku pola bitwy. - Kruk? Kto przyszedł tu z Krukiem? – zapytała Pierwsza Wrona. - Jego siostra jest Walkirią. Przyprowadziła nas tutaj. - Znam go. To potomek Wodza Rundstöma. – Szkocka Wrona próbowała zetrzeć krew ze swojego policzka, ale tylko bardziej ją rozmazała. Po całym tym rąbaniu, była nią cała pokryta. – Jest dobrym kapitałem. Dobrym wojownikiem. Ale większość Kruków jest. - Kimkolwiek jest… nie rozmawiam z nim w tej chwili. Wrona zaśmiały się z niej. - Nie bądź dzieckiem – powiedziała Wrona z rosyjskim akcentem. – Sprowadził cię tu z jakiegoś powodu. - A potem mnie zostawił. Mógł, do cholery, chociaż mnie ostrzec! Przyszłam do niego po pomoc, a on zostawił mnie w piekle! ~ 325 ~

- To nie jest piekło, dziewczynko. To jest Asgard. A Kruk chce, żebyś walczyła. Zabijała. To właśnie robimy. Po to jesteśmy zwiastunami śmierci. Nigdy o tym nie zapominaj. - Nie wiem, czy potrafię – przyznała Kera. – Nie wiem, czy potrafię zabić. Rosjanka syknęła na Kerę. - Nie wytrzymałabyś pięciu minut w mojej czerwonej Armii. Kiedy walczyłam z Nazistami, latałam samolotem. Strzelałam do nich z nieba i zostawiałam ich ciała rozkładające się na ziemi. Nie czułam skrupułów. Dlaczego bym miała. A kiedy umarłam - ten pierwszy raz - nie poszłam do ziemi. Stałam się Wroną. Przez następne pięćdziesiąt lat walczyłam. Zabijałam. Wszystkie to robiłyśmy. Jesteśmy w tym dobre. Ty jesteś w tym dobra. Nie powinnaś się bać. - Ale boi się – powiedziała Pierwsza Wrona. – Boi się, że jak już zacznie, nie będzie w stanie przestać. Że będzie zabijać, nawet wtedy, kiedy nie będzie musiała. - Och, skarbie – odezwała się kolejna Wrona, kładąc ramię na barki Kery. Miała krótkiego boba, fryzurę, po której Kera zgadywała, że żyła w latach 1920. – To nie powinno cię martwić. Coś ci powiem, nie jestem aniołem. W moim pierwszym życiu robiłam rzeczy, z których nie byłam dumna. Przemycałam rum z Florydy prosto do Nowego Jorku. A sprawy po drodze mogły się bardzo źle skończyć. Robiłam to, co musiałam robić. A potem zostałam zabita. I Skuld złożyła mi tę propozycję. Ale myślisz, że biegam w koło i zabijam wszystkich w moim Drugim Życiu? Oczywiście, że nie! Tak to prawda, zarobiłam trochę dodatkowych pieniędzy na boku, no wiesz… na nielegalnej produkcji alkoholu, ale to się skończyło, kiedy odwołali prohibicję. A moja lojalność do Skuld i Wron? Będzie trwała aż do mojego ostatniego oddechu. Rób swoje. To wszystko, co musisz robić. Reszta czasu należy do ciebie. A wtedy? Po prostu dobrze się bawiliśmy. Przyjęcia. Mężczyźni. Fiu fiu! Aż się spociłam na samą myśl o tamtych czasach. Kera się roześmiała, całkowicie zauroczona ta kobietą. - Ach. Spójrzcie na ten piękny uśmiech. – Poklepała policzek Kery czubkami palców. – Założę się, że ten twój duży Kruk przyprowadził cię tutaj, ponieważ kogokolwiek tu zabijesz wróci z powrotem następnego dnia, więc nie będzie czuł się winny. - A więc, to jest dla ciebie idealne miejsce, żebyś robiła wszystko, co musisz zrobić. Żeby poczuć się komfortowo będąc sobą. Prawdziwą sobą. Wroną. Ta bitwa będzie ~ 326 ~

szalała przez godziny. A potem, jeśli przeżyjesz ten dzień, będziesz się cieszyła ogromną ucztą, jaką mają w Walhalli. Część z tego, to te dziwne szwedzkie bzdury, ale za to umrze pieczona świnia. - Proszę – mruknęła szkocka Wrona, wyrywając ostrza z rąk Kery. – One są na łatwą ludzką ofiarę. Dzisiaj zabijasz Wikingów. Przeważnie. Weź to. – Przycisnęła topór o długiej rączce do piersi Kery, podczas gdy inna Wrona wsunęła ostrza, które Vig zrobił dla Kery, do pochwy przy jej kostce. – Działaj najbrutalniej jak potrafisz. Ciesz się dniem. Trzonek był śliski od krwi, ale Kery to nie odrzuciło, nawet jeśli myślała, że powinno. Pierwsza Wrona chwyciła Kerę za jej biceps i odciągnęła od pozostałych. - Tam – powiedziała, wskazując swoim pazurem. – Twoja pierwsza ofiara. Kera wciągnęła ostry wdech. - To ten, który… - Ten, który zabrał mnie od moich ludzi. Każdego dnia go zabijam. Każdego dnia każę mu płacić za to, co mi zrobił. Ale dzisiaj… to twój dzień, żeby poczuł ból. – Przytknęła rękę do dekoltu Kery. – Poczuj tu wściekłość. Pozwól tej wściekłości cię prowadzić. Dla Wrony… wściekłość nigdy cię nie zawiedzie. Z tym przesłaniem, Kera podeszła do Wikinga, który kiedyś zabrał Pierwszą Wronę z jej domu.

- I co myślicie? – zapytała Aggie swoich sióstr, kiedy przyglądały się jak dziewczyna idzie w stronę jednego z najpodlejszych Wikingów w Walhalli. - Zginie bolesną śmiercią – zawyrokowała Raisa. – Ale to da jej cenną lekcję. Aggie prychnęła na Rosjankę. - Jaką lekcję? - Że nie wszyscy powinni być Wronami. Tylko najsilniejsi. Tylko najpotężniejsi. - Nie doceniasz jej wściekłości – oznajmiła Pierwsza Wrona. Wciąż nie miała imienia. Odmówiła jego przyjęcia. – Ma wielką siłę. ~ 327 ~

- Jak mogę nie docenić czegoś, czego nie ma? – zapytała Raisa. – I jaką siłę? Jest słaba jak ranny kociak. Nigdy nie przeżyłaby… - … w mojej czerwonej Armii – dokończyły za nią pozostałe Wrony w ten śpiewny sposób, jaki Raisa nienawidziła. Spiorunowała wszystkie wzrokiem zanim ponownie skupiła się na młodej Wronie. Jej ofiara stała do niej tyłem i mogłaby zabić go od tyłu. Ale zamiast tego postukała go po ramieniu. - Co ona robi? – spytała Raisa, jej głos był jednocześnie zmieszany jak i zdegustowany. Aggie potrząsnęła głową. - Daje mu ostrzeżenie. - Po co, do diabła? – dziwiła się Minnie. Westchnąwszy, Aggie odpowiedziała. - Jest honorowa. Reszta Wron jęknęła. - Honor? – warknęła Raisa. – Jesteśmy Wronami. My nie mamy honoru. My zabijamy. To właśnie robimy. - Myślę, że ta dziewczyna jest inna. - Będzie umierała każdego dnia, dopóki nie nadejdzie Ragnarok. - Ma czas na naukę – odparła Aggie, właśnie wtedy, gdy biedna dziewczyna dostała uderzenie, jej ciało potoczyło się kilka kroków zanim upadła, a jej głowa uderzyła o czyjś porzucony wojenny młot. – Albo nie. - Ten Kruk był okrutny przyprowadzając ją tutaj – powiedziała Dao-Ming, jej ciemnobrązowe oczy opuściły się, nie chcąc oglądać rzezi towarzyszki Wrony. - Nie martw się – stwierdziła Aggie. – Jej śmierć wciąż będzie ją do nas sprowadzała i wtedy będziemy mogły ją uczyć. Zanim nadejdzie Ragnarok. Wiking sięgnął i chwycił biedną dziewczynę za gardło, podnosząc ją z błota, w którym wylądowała. Krew sączyła się z rany na boku jej głowy, tam gdzie uderzyła o młot. ~ 328 ~

Kiedy została podciągnięta na nogi, dziewczyna uniosła młot ze sobą, jej ręka mocno go ściskała. Kiedy już stała, użyła swojej wolnej ręki, żeby złapać jego ramię i skręcała je aż puścił jej gardło. Potem od dołu zamachnęła się młotem, celując Wikinga w brzuch i… wyrzucając go w górę i z pola bitwy. Wrony patrzyły jak Wiking znika za pobliską granią, a potem powoli spojrzały na dziewczynę. Dysząc, uniosła ramię i wyrzuciła łokieć do tyłu, prosto w twarz wojownika, który podkradał się za nią. Złamała mu nos i, jak się wydawało, część jego twarzy. Uniosła młot i obróciła się, zakołysała nim tak, że wbił się w głowę wojownika, jednym uderzeniem roztrzaskując czaszkę. Wtedy to sprawy stały się… brutalne. Ta ukryta wściekłość, o której mówiła Pierwsza Wrona, wydawała się wybuchnąć z dziewczyny, i wdarła się w grupę Wikingów, rozwalając ich klatki piersiowe jednym ciosem. A potem, kiedy leżeli na ziemi, próbując złapać oddech, opuszczała młot na ich głowy, roztrzaskując ich czaszki. Robiła to raz za razem, dopóki nie zjawili się kolejni wojownicy i również nie dostali od niej młotem. Nagle wyjęła smukłe ostrza z pochwy przywiązanej do jej kostki. Szybko przedarła się przez mężczyzn, tnąc i przecinając główne arterie. To było jak oglądanie fantazyjnego tańca, ruchów, w jaki dziewczyna się poruszała, przechodząc od jednego wojownika do drugiego i… zabijając ich. Raisa kiwnęła głową. - Da. Dobrze by sobie poradziła w mojej Armii – przyznała w końcu. – Potrzebowała tylko pchnięcia. - Pozwolimy jej mieć całą zabawę dla siebie? – zapytała Aggie, spoglądając na grupę. Nie wszystkie z nich były Wronami. Były również inne grupy sióstr, które walczyły na pobliskich polach bitwy w całym Asgardzie. Oraz takie, które nie czuły pragnienia walki i obserwowały różne walki z bezpiecznego miejsca między drzewami. Ale ta grupa… ta grupa została przyciągnięta tu przez nową Wronę. Tylko, że z początku sobie tego nie uświadamiały. – Więc chodźmy! Wskoczmy w to! Ich skrzydła rozwinęły się i wzbiły się w powietrze, lecąc nad pole bitwy zanim opadły w sam jej środek i zabrały się do roboty.

~ 329 ~

Vig zablokował topór swoją tarczą, obrócił się, a potem wbił skradziony miecz w mężczyznę za sobą. Ponownie się obrócił i odciął ramię temu, który szarżował na niego. Okręcił się i ściął głowę tego samego mężczyzny. Zatrzymał się na chwilę, żeby złapać oddech i wtedy usłyszał jak ktoś znowu za nim staje. Podniósł miecz, ale został zablokowany przez tarczę i głęboki głos powiedział w staronorweskim. - Twoja technika nadal jest niedbała. Vig odprężył się i uśmiechnął do swojego przodka. - Ale jest lepiej, Holfi. Nawet ty musisz to przyznać. - Ledwie. I niczego nie muszę przyznawać, chłopcze. Nie patrząc, Holfi uniósł tarczę, by zablokować topór wymierzony w jego głowę, a potem obrócił się tylko w pasie, by przebić mężczyznę za sobą. Potem znowu skupił swoją uwagę na Vigu. - Dlaczego tu jesteś? – zapytał Holfi. – Możesz zostać zabity przed swoim czasem. - Przyprowadziłem przyjaciółkę. Potrzebuje treningu. Holfi zmarszczył brwi. - Walkirię? Czy twoja siostra nie powinna… - Nie. Nie Walkirię. – Vig wiedział, że tego nie uniknie, więc przyznał. – Wronę. Jego przodek cofnął się o krok. - Ty i Wrona? - Zanim się zdenerwujesz… - Rundstömowie do mnie! – krzyknął Holfi i Kruki z rodziny Rundstöm opadły z nieba, żeby otoczyć Viga. Prawie wszyscy jego przodkowie Kruki pochodzili od wczesnych czasów społeczeństwa Wikingów. - Dlaczego ten chłopak tu jest? – zapytał jeden z nich. - Jest tutaj z Wroną.

~ 330 ~

- Wroną? Tylko na tyle cię stać, chłopcze? – spytał groźnie jeden z jego olbrzymich przodków. Miał przynajmniej dwieście dziesięć centymetrów wzrostu, jakieś sto osiemdziesiąt kilo czystych mięśni i… nie był zbyt przyjazny. Dźgnął Viga obuchem młota, którego wcześniej ukradł jakiemuś biednemu Olbrzymiemu Zabójcy w bitwie. - Dlaczego lepiej się nie postarałeś? - Lubię ją. - Ja lubię niedźwiedzie – powiedział pra-wuj. – Ale to nie znaczy, że mam któregoś pieprzyć. - Szczerze mówiąc, to nie jest to samo. - A co z miła Walkirią? – zapytał prapra-kuzyn. – Odyn zawsze wybiera najlepsze mięso dla swoich Walkirii. Wybierz jedną z nich. - Nie będziemy dłużej prowadzić tej dyskusji – oznajmił Vig, ale kiedy spróbował przejść przez swoich przodków, pchnęli go do tyłu. - Jak myślisz, do kogo mówisz? – odezwał się groźnie Holfi. – Jesteśmy twoimi Starszymi. Będziesz słuchał tego, co mówimy. I nie weźmiesz jakiejś byłej niewolnicy na twoją… Nagle Kera wepchnęła się w ich grupę, prawdopodobnie nieświadoma, że starożytne Kruki nie są takie jak te dzisiejsze Kruki. Nie mając miecza, wyrwała młot Zabójcy z uścisku jego przodka, zaskakując tym dużego mężczyznę; a potem wybiegła z ich grupy. Jak jeden, wszyscy się obrócili i patrzyli jak biegnie do prawdziwego giganta. Było tylko kilku z tych, którzy opuścili Jotunheim, ziemię gigantów, żeby cieszyć się czasem walki w Asgardzie. Kera uniosła młot i opuściła na stopę giganta. Ten krzyknął i podniósł stopę, żeby chwycić ją w dłonie. Wtedy walnęła młotem w kostkę jego drugiej nogi. Powietrze wypełnił dźwięk łamiącej się kości i gigant padł, zabierając ze sobą inną grupę wojowników, która za nim walczyła. Używając skrzydeł, Kera wzleciała nad giganta aż znalazła się blisko jego głowy. Opadła na jego czoło i podbiegła do jego prawego oka. Chwyciwszy młot w jedną rękę,

~ 331 ~

wysunęła pazury w drugiej i wbiła je prosto w gałkę oczną giganta. Kiedy wrzasnął i zakrył oko rękami, Kera podbiegła do drugiego oka i zrobiła to samo. Ponownie wzniosła się w powietrze i spadła na jego twarz. Zatrzymała się na chwilę, żeby rozbić młotem jego nos, wzleciała jeszcze raz i zbliżyła się do jego gardła, a potem opuściła młot kilka razy, dopóki go nie zgniotła. Teraz nie mógł oddychać. Dysząc, podleciała do boku Viga i rzuciła młot do jego przodka. - Dzięki – powiedziała. Kera spojrzała za nich i dodała. – Wrócę. – Potem poleciała do bitwy, w której zaangażowane były inne Wrony. W milczeniu, Vig i jego przodkowie Kruki przyglądali się jak gigant walczy o oddech. Po kilku minutach, już nie walczył. I nie, Vig nigdy nie powie Kerze, że gigant nie powróci, ponieważ w rzeczywistości nie był martwy. Aż do teraz. To tylko by ją zdenerwowało. Kiedy ramię giganta opadło bezwładnie obok niego, ziemia zatrzęsła się pod tym, a Kruki obróciły się do Viga. - No cóż – zaczął Holfi, klepiąc jego ramię. – Dobrze było znowu cię zobaczyć, chłopcze. Powodzenia. Wszyscy odlecieli i Vig pozwolił sobie na małą chwilę uśmieszku.

~ 332 ~

Rozdział 29 Kera wylądowała na plecach wojownika, którego stroju nie rozpoznała. Jedna z Wron powiedziała jej, że Odyn wzywa wszystkich wojowników. Oferował im wszystkim miejsce przy swoim stole, jeśli byli tego warci, ponieważ kiedy nadejdzie Ragnarok, Odyn chciał mieć po swojej stronie najlepszych wojowników. Najwyraźniej był wybredny, kiedy chodziło o tych, których wybierał do swoich ludzkich Klanów. - Nikt nigdy tego nie powie – zwierzyła się Kerze kilka minut temu śliczna japońska Wrona z Minnesoty, kiedy wyrąbywały sobie drogę przez pole pełne wojowników z wojen napoleońskich – ale wydaje się, że Odyn może być trochę rasistą. Kera wbiła miecz w ramię swojego przeciwnika, a ten krzyknął. Ale potem jego krzyk zmienił się w ryk i potrząśnięciem zrzucił ją ze swoich pleców i obrócił się do niej twarzą. Wtedy to uświadomiła sobie, że nie tylko jego krzyk się zmienił. - Niedźwiedź? – zapytała… w eter. – Poważnie? Taa. Zmienił się w niedźwiedzia. Trzymetrowego, naprawdę wkurzonego niedźwiedzia grizzly z jej nagle śmiesznie małym ostrzem wystającym z jego niezwykle grubego ramienia. Kera spróbowała się odsunąć, wycofać tyłem, ale niedźwiedź zrobił jeden krok i już był nad nią. Odchylił ramię do tyłu, jego wielkie pazury – niczym pięć dużych noży wycelowanych w jej głowę – lśniło w słabnącym słońcu. Kiedy ta łapa zaczęła się opuszczać, Kera podniosła ramię i wrzasnęła. - Czekaj! – Niedźwiedź się zatrzymał, zapatrzył w nią, a jego ramię wciąż było uniesione. – Może pogadamy o tym? Niedźwiedź warknął. - Albo nie – pisnęła. Niedźwiedź ponownie odchylił ramię, ale w tym momencie na jego plecy z nieba opadł Vig. Wyszarpnął sztylet Kery z karku niedźwiedzia i rzucił do niej zanim chwycił niedźwiedzia za jego pysk i rozwarł jego szczęki. Potem dalej rozwierał, a niedźwiedź próbował zrzucić Viga. ~ 333 ~

Kera ścisnęła sztylet i podbiegła do niedźwiedzia, ślizgając się po kolanach po błocie, krwi i ziemi aż znalazła się między nogami zwierzęcia. Dźgnęła go po wewnętrznej stronie uda, zmuszona wbić go mocno przez futro, skórę i mięśnie, by zatopić broń głęboko w arterii. Wyszarpnęła ostrze i zrobiła to samo na drugim udzie. Kiedy z obu ran zaczęła swobodnie płynąć krew, wyczołgała się akurat na czas, żeby zobaczyć jak Vig rozrywa potężne szczęki, a trzymająca je razem kość roztrzaskuje się. Vig podźwignął górną szczękę wyżej aż ją urwał. Potem zeskoczył, pozwalając niedźwiedziowi paść martwym w błocie. - Nienawidzę zmiennych – mruknął Vig. – Są podstępni. Wszyscy są podstępni. Nigdy o tym nie zapominaj. - Dzięki – powiedziała Kera, gdy wstała. A potem uderzyła Viga pięścią w twarz. Mocno. Vig potoczył się na bok, jego ręka uniosła się, by dotknąć szczęki. - Co do diabła… - Nigdy więcej nie zostawiaj mnie samej z uwielbiającymi gwałt Wikingami. - Ale… - Po prostu mnie zostawiłeś! Nigdy więcej! Vig uniósł ręce, poruszając szczęką. - Dobrze. Ale był w tym cel, żeby… - Nie obchodzi mnie to. - Nigdy nie pozwoliłbym, żeby cokolwiek ci się… - Nie obchodzi mnie to! Vig odsunął głowę od jej krzyków i obiecał. - Dobra. Nigdy więcej. W oddali, Kera usłyszała głęboki, tubalny dźwięk rozchodzący się po dolinie. - Co to jest? - Róg wzywający ocalałych wojowników na ucztę do komnat. ~ 334 ~

- To dobrze. Umieram z głodu. – Zaczęła iść za strumieniem wojowników podążających w stronę jednego z błyszczących w oddali zamków, kiedy Vig złapał ją za tył koszulki i przyciągnął do swojego boku. - Powinniśmy najpierw się umyć. Zanim wejdźmy. Albo skorzystamy z publicznej umywalni… - Nie musisz nic więcej mówić – przerwała mu Kera, odsuwając się od niego i idąc w stronę strumienia. – Publiczna umywalnia. Naprawdę nie ma potrzeby, żeby kończyć resztę tego zdania. Kera umyła ręce, ramiona i twarz w miejscu, gdzie płynęła czysta woda… z dala od ciał, które w pobliżu się wykrwawiały. Milcząc, Vig zrobił to samo i, kiedy skończyli, ruszyli do zamku. To nie był krótki spacer i zanim dotarli do Komnat Walhalli, większość z ocalałych wojowników już siedziało i jadło. Ale jak tylko weszła Kera, wszyscy przestali i… wpatrzyli się w nią. Natychmiast zaczęła się cofać, chcąc odejść, ale Vig położył rękę na jej kręgosłupie i pchnął do przodu. - Nie pokazuj im słabości – mruknął jej do ucha, gdy pchał ją do przodu tą ciepłą ręką na jej plecach. – Nigdy nie pokazuj im słabości. Pokaż im, że nigdy się nie cofasz. Że nigdy nie przestajesz walczyć. Że zabierzesz ich wszystkich ze sobą, jeśli będziesz musiała. Korzystając ze swojego wyszkolenia w Marine, Kera ściągnęła łopatki, wypięła pierś i usztywniła kręgosłup, gdy szła obok tych wszystkich mężczyzn i kobiet. Ale kiedy była w połowie, zastanawiając się jak wytrzyma całą tą drogę przez ogromną salę z tymi wszystkich oczami na sobie, usłyszała krakanie na krokwi. Uniosła oczy i zobaczyła obserwujące ją z góry wrony i kruki. Wrony zaczęły na nią krakać, dopingując ją. Kruki dołączyły do nich, ich niskie krakanie zdawało się tańczyć między bardziej piskliwymi odgłosami wron. Śpiewały do niej. Zanim Kera przeszła salę w pobliże stołów, gdzie siedziały jej siostry i bracia Kruki Viga, ich rogi, kubki z piwem i pięści waliły o drewniane powierzchnie, witając zarówno ją jak i Viga, żeby do nich dołączyli. Ręka Viga przesunęła się na jej kark, jego kciuk otarł się o miejsce tuż za jej uchem, co sprawiło, że prawie ugięły się pod nią kolana. Potem, równie szybko, ręka zniknęła i ruszył do stołu z jego braćmi.

~ 335 ~

Kera została zawołana do stołu, gdzie siedziała Pierwsza Wrona. Obok niej siedziała Wrona Hinduska z pięknymi długimi, czarnymi włosami i najciemniejszymi oczami, jakie Kera kiedykolwiek widziała. - Cześć, moja piękna – powiedziała Wrona Hinduska, biorąc Kerę w ciepły uścisk. – Dużo nasłuchałyśmy się dzisiaj o tobie. Cieszę się, że dołączyłaś tu do nas. Ruchem głowy usunęła Wronę z miejsca obok siebie, żeby mogła usiąść tam Kera. - Jestem Aditi. - Ja mogłam być pierwszą wroną – oznajmiła Pierwsza Wrona, sięgając po talerz z żeberkami posuwany po stole – ale Aditi jest naszą matką. Tą, która dała nam… jakie jest to słowo, którego zawsze używasz? - Empatia. - O tak. Empatia. Do tych oprócz nas samych. Aditi odgarnęła włosy Kery z jej twarzy i przyjrzała się bliżej jej oczom. Prawie po minucie, Aditi uśmiechnęła się i pochyliła, żeby pocałować czoło Kery. - Będzie ci dobrze między nami, słodka Kero – powiedziała Aditi. – Musisz tylko w końcu odkryć, gdzie należysz? - Muszę. - Wiem, że uświadomienie sobie tego zajmie trochę czasu. Ale bez względu na twoich ludzi, bogów, których czcisz, królów, przed którymi uklękniesz, czy armii, o której wciąż mówisz, nawet jeśli już nie jesteś jej częścią – Kera z początku myślała, że Aditi ją rozumie, ale te piękne brązowe oczy pomknęły ponad stołem, by na chwilę skupić się na rosyjskiej Wronie, którą Kera poznała wcześniej – twoja lojalność będzie zwrócona do twoich sióstr. Ponieważ wiesz, w swojej duszy, że w zamian ich lojalność będzie zwrócona ku tobie. Aditi wrzuciła duże kawałki wieprzowiny na talerz Kery, a Pierwsza Wrona dołożyła kilka dużych żeberek. - Jedz – zachęciła Aditi. – Jeśli nie zjesz, po tylu dzisiejszych walkach, padniesz jak kamień. A to nie będzie ładne. Tak głodna jak była, Kera nie potrzebowała zbyt wiele zachęty. Zabrała się i była zaskoczona, że jedzenie nie było takie złe. W rzeczywistości było całkiem dobre. I

~ 336 ~

poczuła ulgę. Nie podobała jej się myśl o utracie tu życia i konieczności jedzenia gównianych posiłków przez resztę wieczności. Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego w ogóle będzie musiała jeść, skoro byłaby martwa, ale głód powstrzymał ją od zbytniego analizowania. Zaproponowano jej wino, piwo i miód pitny, ale na szczęście była również woda i wolała to. Zawsze wolała pozostać trzeźwa jak świnia w pokoju pełnym pijanych mężczyzn. Kiedy apetyt Kery został w końcu zaspokojony, po kilku talerzach mięsa i chleba, usłyszała piskliwe, O, mój Boże! Czy to ona?, z drugiego końca stołu. Potem dwie kobiety podbiegły do niej i przytuliły ją. - Witam! – zawołała radośnie jedna. - Cześć, kochana! – powiedziała druga. - Cześć. - Nie znasz nas. Ale my byłyśmy pierwszymi Wronami z Los Angeles. Dawno temu w 1934 roku. - Jak miewają się nasze dziewczynki z LA? – zapytała ta druga. - Stają się coraz silniejsze. - Dobrze to słyszeć – powiedziała ta pierwsza. – Możesz nie wiedzieć, ale zawsze byłyśmy znane z posiadania najpiękniejszych Wron. - I najbardziej utalentowanych. - I założymy się, że ty też taka jesteś! – pisnęła pierwsza. – Więc, kiedy będziesz gotowa poznać resztę naszego gangu, daj nam znać, kochana. Zazwyczaj siedzimy na drugim końcu stołu. - Możesz również znaleźć naszą grupkę w komnacie Freji. Ma naprawdę dobre żeberka. Kera spojrzała na koniec stołu, zmarszczyła brwi, a potem zwęziła oczy. - Czy to… czy to Bette Davis? Obie kobiety się uśmiechnęły. - Nigdy nie powiemy.

~ 337 ~

- O, mój Boże – sapnęła Kera. – Czy to Dorothy Dandridge? Mój dziadek ją uwielbiał. – Kera potrząsnęła głową. – One obie były Wronami? - Mówiłam ci. Najlepszy stół… najbardziej interesujący ludzie. Musisz do nas dołączyć. - Ona nie chce waszych kapitalistycznych gwiazd – wtrąciła się Rosjanka. – Ona widziała wojnę. Należy do groźnych wojowniczek, a nie ślicznych ludzi stworzonych, żeby uśpić masy żałosną głupotą. - O, mój Boże! – zapiszczała Kera. – Czy to Katharine Hepburn.

Kiedy Vig uświadomił sobie, że jeden z jego prapraprapra-wujów zamierza ponownie opowiedzieć historię spotkania Ivara Bez Kości, wymknął się w poszukiwaniu Kery. Podszedł do stołu wypełnionego Wronami, ale nie mógł wśród nich dostrzec Kery. Jednak jedna z Wron uśmiechnęła się i wskazała na małe drzwi z boku. Vig kiwnął w podziękowaniu głową i ruszył w tamtą stronę. Znalazł Kerę bawiącą się z psami. Miała przed sobą dziewięćdziesięciokilogramową bestię, z krwią wciąż pokrywającą jej pysk, leżącą na grzbiecie, tak żeby mogła drapać brzuch psa, jakby był bezbronnym szczeniakiem. - Dobrze się bawisz? – zapytał Vig, zachowując spokojny głos, żeby nie przestraszyć jej wśród tych psów. Nie zostały ot tak wybrane przez Odyna. To były potężne psy bojowe, hodowane specjalnie do walki i zabijania podczas wojny. - O, taak – odparła wesoło Kera. – Mam się świetnie! – Klękając, położyła obie dłonie na piersi psa i zaczęła drapać go od brody aż po brzuch. – Rozmawiałam… – zamilkła, spoglądając do tyłu na komnatę – z pewną aktorką przez dobre trzydzieści minut. - Masz na myśli Kat… - Szzzz. Ona nie lubi jak się robi z tego wielkie halo – szepnęła Kera. - Tyle że – odszepnął Vig – tutaj to nie jest wielkie halo. - Dla mnie jest. Coś wielkiego! – Roześmiała się i poklepała psa po piersi zanim wstała. – Dziękuję, Vig. To było niezwykłe. Spotkałam Pierwszą Wronę. Spotkałam Aditi. - Lubię ją. ~ 338 ~

- I jest cała pieprzona grupa Nachthexen! Vig zachichotał. - Kogo? - Nocne Wiedźmy! Nachthexen, tak zostały nazwane przez Niemców podczas Drugiej Wojny Światowej. Były pilotkami w Armii Czerwonej i były zabójcze. Wciąż wydają się być fankami Stalina, co z pewnością jest odpychające, ale poza tym… - Chcesz tam wrócić? Jeszcze nie spotkałaś Eleanor Roosevelt. Chociaż dzisiaj jej nie widziałem, więc może jest w komnacie Freji. Z lepszymi żeberkami. - Eleanor Roo…? Ona też była Wroną? - Tak. Skuld lubi mądre kobiety, a ona z pewnością jest mądra. Dobra w rozsądku i logice. Więc wy dwie macie wiele wspólnego. - Nie. – Kera potrząsnęła głową, niewzruszona. – Nie chcę tego popsuć. Chcę to zachować, jako cudowne wspomnienie. Zaczynasz dowiadywać się zbyt wiele o ludziach, albo poznajesz swoich największych bohaterów i nagle odkrywasz, jakimi w rzeczywistości są dupkami. – Strzepnęła ziemię z kolan. – Ale zdaje się, że kiedy umrę, będę miała czas, dopóki nie nadejdzie Ragnarok, dowiedzieć się wszystkiego o dobrych i złych stronach niesamowitej Eleanor Roosevelt! – Złapała ramię Viga i jej głos uniósł się o dwanaście oktaw, kiedy zawołała. – Ale będzie super! Vig roześmiał się, pamiętając, jaki on był podekscytowany, kiedy spotkał Wikingów, o których słyszał przez całe swoje życie, gdy dorastał. Kilku zdołał nawet pokonać w walce, co wywołało u niego małe wyrzuty sumienia na równi z poczuciem wyższości, jakiej wcześniej nie czuł. To dlatego przyprowadził tu Kerę. Dlatego ryzykował jej życiem i swoim własnym na polu bitwy Odyna. Ponieważ jeśli uda jej się przeżyć tutaj, to ludzki świat będzie o wiele mniejszym wyzwaniem. - Wciąż jesteś na mnie zła, czy chcesz pójść ze mną na spacer? - Jestem wściekła, ale moje siostry Wrony wprawiły mnie w zaskakująco dobry humor. - Nie boisz się, że dowiesz się, jakim naprawdę jestem kutasem? - Och, kochany, ja już wiem. I jak dotąd… zbytnio się tym się przejmuję.

~ 339 ~

Podczas gdy Kera czekała na zewnątrz, Vig zakradł się z powrotem do komnaty i zabrał kilka czystych śpiworów i trochę dodatkowego jedzenia. Potem wyprowadził ich z dala od komnat Odyna i w głąb okolicznych terenów Asgardu. Najpierw zabrał ją na pole zatłoczone od skrzydlatych koni każdej maści i rozmiarów. Ich potomstwo będzie wydane Walkiriom na całym świecie. Jeden z ogierów podszedł prosto do Kery i pozwolił się pogłaskać. Kiedy Vig za bardzo się zbliżył, koń spróbował odgryźć mu dłoń. To było zabawne, ale tylko dlatego, że Vig był niesamowicie szybki i nie stracił swojej ręki. Po tym, jedna z klaczy poprowadziła ich w dół stromą ścieżką, dopóki nie doszli do bardzo małego, intymnego jeziora. Woda była ogrzana przez podwodny wulkan, jak powiedział Vig, a okolica była zarośnięta bujną roślinnością, bez śniegu. Kera była za to wdzięczna. Nie była w nastroju, żeby spać na lodzie, jeśli mogła temu zaradzić. Vig rozwinął śpiwory i opadł na ziemię z zadowolonym westchnieniem. Ściągnął buty i skarpetki, i znowu westchnął, gdy poruszył palcami. Kera usiadła obok niego. - Tu jest naprawdę pięknie. - Tak. Przypomina mi dom. Kera zerknęła na niego. - Czy kiedykolwiek myślałeś o powrocie do Szwecji? - Czasami. Zwłaszcza podczas Mistrzostw Świata. - Mistrzostw Świata? Tej piłki, prawda? Zachichotał. - Tak. Tej piłki. - Słyszałam ten ton. Nie myśl, że nie słyszałam tego tonu. - Najbardziej popularna gra na całym świecie, a Amerykanów stać tylko na ach. - Ponieważ mamy futbol amerykański. A z tych dwóch, uważam, że twoi Wikingowie ze Starego Świata są zbudowani bardziej do niego niż piłki nożnej.

~ 340 ~

- Nie spodobałby im się cały to wyściełany strój. - Widziałeś któregoś z naszych zawodników? Gdyby nie mieli tego wyściełania, zostaliby oskarżeni o morderstwo. Niektórzy przynajmniej – dodała – ale z zupełnie innego powodu. Kera zdjęła własne buty i skarpetki, i odwiązała pochwę od kostki. Wyciągnęła nogi i, podobnie jak Vig, poruszyła palcami. - Moje mięśnie są przyjemnie obolałe – mruknęła. - Jutro będzie gorzej. Kera spojrzała na niego. Zagapiła. - Co? – zapytał. - Nic. – Kera odwróciła wzrok i zauważyła. – Nie ma zbyt wielu Nazistów. Vig wydawał się być zmieszany tym stwierdzeniem, więc zapytał. - Proszę? - Myślałam, że wśród wojowników będzie tu wielu… no wiesz… Nazistów. - Och. Rozumiem. No cóż… Odyn ich nie lubi. - Ponieważ jest taki otwarty i liberalny? - Nie. Ponieważ nic nie irytuje bogów bardziej niż ludzie, którzy myślą, że są bogami. Nie znajdziesz tu Napoleona, Stalina czy Idi Amin. Pozwól ich własnym bogom się z tym uporać; nasi bogowie muszą mierzyć się z większymi problemami. Kera wyciągnęła za siebie ramiona, kładąc płasko dłonie i odchylając się do tyłu. - A więc – odezwała się w końcu po kilku minutach ciszy – nachodziłeś mnie odkąd zobaczyłeś mnie ten pierwszy raz w kawiarni, czy to zaczęło się niedawno? - Nie nachodziłem cię. - Och, naprawdę? - Kilka godzin mordowania i ktoś stał się zbyt pewny siebie, myśląc, że faceci tylko biegają i ją prześladują. - Nie faceci. Tylko ty. I jeśli mnie nie śledziłeś, skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? ~ 341 ~

Szczęka Viga drgnęła. - Hm? - Nie chrząkaj mi tu, Ludvigu. Tego dnia, kiedy Milczący przyszedł do mojego mieszkania, powiedziałam ci, że zamierzam pójść do mojego starego domu, ale nie podałam ci adresu, a mimo to się zjawiłeś. Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - No wiesz, Kero… - Jedno kłamstwo, a zmiażdżę cię. Vig zaczął pocierać swój nos i wiedziała, że jest zażenowany, ale miała to gdzieś. Powinien być trochę zażenowany. - Okej. Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, poprosiłem jednego z moich braci Kruków, żeby dowiedział się o tobie tyle, ile zdoła. Prowadzi firmę ochroniarską i ma dostęp do tego rodzaju informacji. Dał mi dossier… - Dossier? – Kera usiadła prosto. – Dostałeś na mnie dossier? Zaczynasz brzmieć jak mój były z Navy SEAL. - To brzmi źle, wiem – przyznał. – Ale – szybko ciągnął dalej – nie użyłem tego do niczego dziwnego. Ten dzień z Milczącym, był pierwszym razem, kiedy poszedłem do twojego mieszkania i tylko po to, żeby pomóc ci się przeprowadzić. Przysięgam. - Na ile dziewczyn zdobyłeś dossier? - Na żadną. Oprócz ciebie. - Dlaczego nie zapytałeś mnie… jak normalna osoba? - Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że zostaniesz w tej pracy tak długo jak to zrobiłaś. Chciałem informacji, żebym mógł cię wyśledzić, w razie gdybyś mi zwiała zanim się zbiorę i zaproszę na randkę. - Vig, nie wydajesz się być nieśmiały. Introwertyczny, owszem. Ale nie nieśmiały. Dlaczego było ci tak trudno mnie zaprosić? - Ponieważ wiedziałem, że powiesz nie. Wtedy nie wiedziałem dlaczego, ale teraz wiem, że to dlatego, iż myślałaś, że ja… jak to nazwałaś? Że dostałem wstrząśnienia mózgu.

~ 342 ~

Kera od wewnątrz przygryzła policzek. Nie chciała roześmiać mu się w twarz, ale miał absolutną rację. Od pierwszego dnia, kiedy go zobaczyła, żałowała go i chciała wprowadzić go w dobry program pomocy weteranom. To wszystko. Więc jego instynkty miały rację – wtedy nigdy by się nie zgodziła wyjść z nim. - Naprawdę chcesz się ze mnie pośmiać w tej chwili, prawda? Kera wybuchła śmiechem, opuszczając głowę na kolana Viga, przekręcając się na plecy i zakrywając rękoma twarz. - Zdradziecka kobieta – mruknął, nawet jeśli głaskał jej włosy. Kiedy w końcu przestała się z niego śmiać – co trwało dłużej niż podobało się to Vigowi – zapytał. - Czy możemy po prostu zapomnieć jak bardzo to schrzaniłem? Kera opuściła ręce. - Zapomnieć? Nie. Ponieważ od teraz to będzie doskonały temat do rozmowy przy kolacji na przyjęciach. Ale teraz, kiedy znam cię lepiej, nie będę ci tego wypominać. - Dziękuję. Kera sięgnęła i zawinęła kosmyk włosów Viga wokół palca. - Podoba mi się twój nowy tatuaż – powiedział do niej. - Dzięki. Erin mi go zrobiła. - Mnóstwo Kruków do niej chodzi. Zawsze słyszałem, że jest dobra. - Jest. I chciała zakryć imię mojego byłego do pierwszego dnia, gdy dostałam się do Domu Ptaków. To wydawało się naprawdę ją drażnić. - W takim razie jestem jej winny jeden, ponieważ nienawidziłem na tobie jego imienia. - Nie przejmowałbym się tym tak. Byłam naprawdę nawalona, kiedy to robiłam. On też. To była po prosu zła noc na Tajwanie. Zawsze miałam zamiar to zakryć, ale nie miałam pieniędzy. Kera rozluźniła uchwyt na włosach Viga i sięgnęła do tyłu, żeby dotknąć tatuażu. - Myślę, że już się uleczyło.

~ 343 ~

- Prawdopodobnie tak. – Vig nadal gładził włosy Kery, rozkładając pasma na swoich nogach. – Na Odyna, chcę cię pieprzyć. - Subtelny niczym młot Thora – zakpiła. - Nigdy nie mówiłem, że jestem subtelny. Kruki nie są subtelne. - To dobrze. Bo mogę być bezpośrednia. Nie możemy się pieprzyć. - Dlaczego? - Nie ma zabezpieczenia, chyba że nosisz coś w swoich kieszeniach. - Tu niczego nie można wnieść oprócz tego, co masz na sobie i ostrej broni. - Ponieważ, po co iść do Asgardu, jeśli nie możesz zabrać swojego ulubionego miecza? - Dokładnie. – Vig wsunął rękę pod jej brodę, pocierając kciukiem o jej szyję. – Ale jest całe mnóstwo bezpiecznych rzeczy, które możemy zrobić. - O rany, młody człowieku! Nie wiem, o czym mówisz! Jestem bardzo miłą dziewczynką. - Miłą? Owszem. Dobrą? Bardzo. Kera roześmiała się głośno i Vig uniósł ją za ramiona, manewrując nią tak, że usiadła okrakiem na jego kolanach. - Kero, jestem potomkiem Wikingów i przez cały dzień nie tylko rozgrywałem moje własny bitwy, ale obserwowałem również jak kopałaś tyłki stąd do Wanaheim6. Kera zarzuciła ramiona wokół jego karku i wplotła palce w jego włosy. - Do czego zmierzasz? - Zmierzam do tego, że jestem twardszy niż kiedykolwiek byłem. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że po prostu to zignoruję, dopóki nie wrócimy do domu. - Czyżbyś mówił, ze moim zadaniem jest zajęcie się tobą? - Mówię, że naszym zadaniem jest zajęcie się sobą nawzajem. - Tutaj? Przed wszystkimi? 6

Wanaheim – jeden z Dziewięciu Światów, w którym mieszkali bogowie urodzaju i płodności ziem

~ 344 ~

- Jakimi wszystkimi? - Widziałam sowę. Wiem, że widziałam sowę. Vig pochylił się i pocałował jej szyję. - Nie chcesz pozbyć się tych ciuchów? – zapytał ją miękko tuż przy uchu. – Tylko na chwilkę. Wylizał ścieżkę od jej szyi do ucha, skubnął płatek. - Wyobraź sobie wszystkie te rzeczy, jakie możemy zrobić samymi rękami. - Jesteś pewny, że rano będziesz mnie szanował? - Będę musiał, inaczej pobijesz mnie na śmierć jednym z tych cholernych młotów. - Nie masz pojęcia, jakie to prawdziwe. Vig zsunął dłonie na talię Kery i złapał brzeg jej koszulki. Podniósł ją, ściągając z jej ciała, a jego oczy patrzyły wciąż w jej. Kera uniosła ramiona nad głowę, żeby mógł zdjąć koszulkę bez rozrywania jej, ale do stanika sięgnęła już sama. Odrzuciła go na bok i pochyliła się do Viga, całując go w brodę i po szczęce. A kiedy w końcu przycisnęła swoje usta do jego, było tak, jakby coś między nimi zaskoczyło. Coś gorącego i nieposkromionego. Kera chwyciła za białą koszulkę Viga i szarpnęła przez jego głowę, odrzucając na bok. Vig sięgnął do dżinsów Kery. Ściągnął je w dół jej ud, razem z majtkami, i wsunął rękę między jej nogi. Wepchnął w nią dwa palce i oboje sapnęli, a Vig był zaskoczony tym, jaka już była gorąca i mokra. Zanurzył palce tak głęboko jak mógł i przycisnął kciuk do jej łechtaczki. Kera złapała jego rękę swoją i wydyszała. - Czekaj. Czekaj. Odsunęła się od niego i wstała, zsuwając dżinsy i majtki całkowicie w dół i skopując na bok. Vig już miał dżinsy wokół kostek, kiedy ona złapała końce nogawek i pociągnęła. Pchnęła go na plecy i obróciła, opuszczając ciało nad jego twarz.

~ 345 ~

Vig sięgnął i chwycił jej biodra, przyciągając jej cipkę aż znalazła się blisko jego ust. Wsunął język do wnętrza Kery i usłyszał jej jęk głęboki i długi. Potem poczuł jej ręce na swoim fiucie, gdy wyciągnęła swoje ciało nad nim. Najpierw go pogłaskała, sprawiając, że stał się twardszy, aż w końcu, ku jego niezmierzonej radości, jej język omył czubek i, po krótkiej chwili, połknęła go całego. Teraz on jęknął. Nigdy kiedykolwiek nie czuł niczego tak fantastycznego jak usta Kery na swoim fiucie, ssące i liżące go, podczas gdy jej dłonie delikatnie ściskały jego jądra. Jeszcze lepsza była jej cipka pulsująca przy jego ustach, gdy przesunął język z wnętrza jej cipki na łechtaczkę, głaszcząc ją raz za razem samym czubkiem zanim z powrotem zanurzył w niej swój język. Teraz oboje jęczeli i dyszeli przy sobie, chociaż Vig nie był pewny, czy dłużej wytrzyma. Zwłaszcza kiedy poczuł jak główka jego kutasa uderzyła w tył jej gardła. Wiedząc, że sekundy dzielą go od spełnienia, złapał delikatnie jej łechtaczkę między zęby i pogłaskał ją językiem aż całe jej ciało zaczęło drżeć, a jej nogi zacisnęły się na jego głowie. To było tak jak zostanie złapanym w … Kiedy usłyszał przy sobie jej okrzyk i jak całe jej ciało stężało, Vig przestał się wstrzymywać. Po prostu odpuścił, modląc się, żeby nie miała nic przeciwko, jeśli dojdzie w jej ustach. Niezdolny był się powstrzymać, nawet gdyby chciał. I tak naprawdę nawet nie chciał. Ale kiedy jej biodra kręciły się na jego twarzy, chwyciła się mocniej jego nóg i ponownie wzięła go całego w usta, więc doszedł prosto w jej gardło. Jego biodra drgnęły pod nią kilka razy zanim całkowicie go osuszyła i Kera się odsunęła. Stoczyła się i leżeli wyciągnięci obok siebie spoceni i łapiący oddech. Po kilku minutach, Vig podniósł trochę głowę i zapytał Kery. - Chyba nie śpisz, co? - Nie. - Okej. Ponieważ jeszcze nie skończyliśmy. - Okej.

~ 346 ~

Vig uśmiechnął się, ponieważ to była najlepsza odpowiedź, na jaką miał nadzieję. Zwłaszcza kiedy mieli kilka godzin do wschodu słońca, i kiedy będą musieli wrócić do rzeczywistego świata. Vig nie miał zamiaru marnować ani sekundy ich wspólnego czasu. Położył rękę na jej udzie i zaczął skradać się z powrotem do… - Znaleźliśmy was! Vig zamknął oczy. - Na imię Odyna, nie – warknął. – Nie, nie, nie! Ale już wiedział, że jego czas sam na sam z Kerą skończył się zanim pisnęła i podpełzła obok niego, żeby złapać ciuchy. Vig spojrzał i zobaczył Wrony i Kruki torujące sobie drogę do jeziora. - To się nie dzieje – powiedział. - Ku mojemu przerażeniu owszem – odparła Kera, wciągając koszulkę i sięgając po dżinsy – Weź się ubierz! - To ci chłopak! – zawołał głośno i radośnie jeden z prapra-wujów Viga. – Cały spocony i z twarzą pokrytą tą Wroną. Kera pisnęła upokorzona. - Musisz wypluć, kochana? – zapytała jedna z brytyjskich Wron, a siostry Wrony roześmiały się w odpowiedzi. Vig wstał i wciągnął dżinsy, starając się ignorować swoją rodzinę i Wrony. Kiedy duża grupa podeszła do Viga i Kery, Vig złapał rękę Kery i spojrzał głęboko w jej oczy. - Nie mamy się czego wstydzić. - W takim razie, dlaczego czuję się zawstydzona? - Prawdopodobnie wychowano cię na dobrą katoliczkę – powiedziała inna Wrona. – Pozbycie się mojego własnego wstydu zabrało mi lata. - Proszę – odezwała się inna Wrona, wpychając w rękę Kery róg wypełniony piwem. – Wypij to. To pomoże z każdym wstydem, jaki możesz czuć.

~ 347 ~

Ktoś rozpalił ognisko, kiedy Vig poszedł nad jezioro i umył twarz, ponieważ nie chciał o tym słuchać, dopóki noc się nie skończy. Zanim wrócił do boku Kery, prawie wszyscy mieli swój róg albo kufel piwa, i jeden z kuzynów również mu go wręczył. Usiadł obok Kery i przyciągnął ją bliżej, ale ona spróbowała się odsunąć. - Och, nie, nie rób tego. - Jestem zawstydzona. - Oczywiście, że jesteś. Ale jesteś ze mną. - Znasz jakieś pieśni, Wrono? – zapytał Kerę jeden z przodków Viga. - Nie – skłamała Kera. Oczywiście, że znała, ale Vig domyślił się, że nie miała zamiaru zacząć śpiewać z tą grupą. - W takim razie nauczymy cię starych pieśni naszych ojców. Vig przewrócił oczami. Bogowie, tylko nie śpiewanie. Nienawidził śpiewać! - Zacznij, Ludvig. - Co? – Vig potrząsnął głową. – Nie. - No! Zaśpiewaj pieśń naszych przodków! - Posłuchaj, kuzynie, zabiję cię, jeśli mnie zmusisz. - Och! Głupi chłopak! Tak zalecasz się do kobiety. Zwłaszcza Wrony. Śpiewasz im. Żeby to udowodnić, jego kuzyn klepnął przechodzącą Wronę w tyłek zanim pociągnął ją na swoje kolana i zaczął jej nucić, ale wtedy Wrona walnęła przodka Viga w gardło zanim złamała mu kark. Jego ciało opadło do tyłu i Wrona wstała. Otrzepała ręce. - Tak! Zaśpiewajmy nowej Wronie. - Nie martw się – powiedział Vig do Kery, mając na myśli swego kuzyna. – Wróci jutro. - Och… to dobrze. - Tak naprawdę to cię nie obchodzi, prawda? ~ 348 ~

- Nie bardzo. - Pij swoje piwo – odparł Vig. – Pomoże. Kera wzięła długi łyk piwa, ale w tym momencie Wrony zaczęły śpiewać Piosenkę Imigranta zespołu Led Zeppelin, sprawiając, że Kera wypluła swoje piwo. - Taa – mruknął Vig, biorąc swój duży łyk. – Oni wszyscy są dużymi fanami Zeppelinów – powiedział do niej, gdy dołączyła się także jego rodzina, a wszyscy z pamięci znali słowa piosenki. Kera otarła usta wierzchem dłoni. - Teraz, gdy tak o tym myślę… to naprawdę nie powinno mnie szokować.

Brianna nadal chodziła, czekała i gotowała się w sobie. Co ona robiła? Jak mogła pozwolić, żeby tak wyglądało jej życie? Pomyślała o obietnicach, jakie złożyła jej Simone Andrews. Obietnicach, o których nie była w stanie przestać myśleć. To prawda, będzie musiała złożyć swego rodzaju zobowiązanie krwi podczas następnej pełni księżyca, ale kogo to obchodziło, jeśli dostanie to, czego chciała? Znała agentkę, która dołączyła do sekty seksu, kiedy skończyła college, ponieważ było tam kilku najlepszych agentów, jako członków… i dlatego, że była naprawdę gorąca. Teraz prowadziła swój własny dział w firmie Betty. A Brianna nawet nie będzie musiała zrobić aż tyle. Ci ludzie myśleli, że potrafią sprowadzić jakiegoś boga czy coś takiego na ten świat. Oczywiście, nie wierzyła w to. A kto by uwierzył? To, co miało znaczenie to, że przyjaciele Simone byli albo hollywoodzkimi aktorami albo przyjaciółmi hollywoodzkich aktorów. Ludzie, którzy mogli dać Briannie dokładnie to, co chciała. Władzę. Więc jeśli ci idioci chcieli wierzyć, że potrafią sprowadzić na ten świat jakiegoś starożytnego boga, to ich sprawa. W końcu, wszystko na czym Briannie zależało, to dostanie kontaktów, które uczynią ją bardziej potężną niż Betty mogła kiedykolwiek marzyć. A potem Brianna zmiażdży tę sukę. - Skończyłeś? – zapytała Brianna głupiego polskiego owczarka nizinnego, który… w zasadzie był niewielkim owczarkiem. Ponieważ Betty po prostu nie mogła mieć psa. Więc musiała mieć rasową mini wersję normalnego psa. ~ 349 ~

Czując upokorzenie aż do palców stóp, Brianna użyła torebki, żeby zebrać obrzydliwe psie gówno i wrzuciła je do najbliższego kosza. Potem wzięła psa z powrotem do swojego biura. Zdjęła smycz, a on pobiegł prosto do biura Betty, gdzie głupie zwierzę zostało powitane gruchaniem i odgłosami całusów. Pies. Traktowała psa lepiej niż traktowała Briannę. W końcu mając dość, Brianna pomaszerowała do biura Betty. - Myślę, że musimy porozmawiać – oświadczyła Brianna. Wciąż pieszcząc psa, z jego przednimi łapkami na jej nodze, Betty odparła. - Tak, powinnyśmy. Myślałam o tym i sądzę, że nadszedł czas na a… - Słuchaj – wtrąciła się Brianna zanim Betty mogła skończyć i prawdopodobnie dać jej coś równie głupiego do pracy – albo dasz mi ten pieprzony awans, na który zasłużyłam, albo… albo przyjmę lepszą ofertę. Betty wolno podniosła oczy ze swojego psa. Brianna przygotowała się do uchylenia, gdyby Betty rzuciła w nią kolejną butelką wody. Odchyliwszy się w fotelu, Betty powiedziała. - Więc lepiej przyjmij tę lepszą ofertę. Nie chcę cię tu zatrzymywać. - Puszczasz mnie? - Nie chcę ci wchodzić w drogę, Brianno. Przed tobą jest szeroki, wspaniały świat. Wejdź w niego. Nie pozwól mi cię zatrzymywać. - Betty! – Zawołała z korytarza kobieta i kilka sekund później stare przyjaciółki Betty z kliniki odwykowej - te lesbijki - wmaszerowały do środka. To były starsze kobiety, w wieku Betty. Ale równie głośne. Hałaśliwe jak na kobiety w średnim wieku, które były wystarczająco stare do przejścia na emeryturę. - Hej, moje suczki – zawołała Betty. Wstała, jej pies również pobiegł, żeby powitać jej przyjaciółki. – Zrobiłam dla nas rezerwację w koreańskiej restauracji w LA. - Mniam. Wielkie kawały doskonale przyprawionego mięsa! Chodźmy, panie! Betty podeszła do drzwi, jej głupi kundel biegł obok niej. Zatrzymała się i poklepała ramię Brianny. - Powodzenia, skarbie. ~ 350 ~

Potem zniknęła i wszystko, o czym Brianna mogła myśleć, to jak zniszczyć Betty Lieberman, nawet jeśli to byłaby ostatnia rzecz, jaką zrobi.

~ 351 ~

Rozdział 30 Tessa podeszła do biurka pielęgniarek i popukała w nie. Pielęgniarka uniosła wzrok i uśmiechnęła się. - Tessa! - Cześć, dziewczyno. Jak ci leci? - Dobrze. Świetnie. Tessa pomachała kilku innym dyżurującym pielęgniarkom zanim pochyliła się nad biurkiem i wyszeptała. - Myślisz, że mogłabym wejść i pogadać z tym facetem? Jej przyjaciółka przytaknęła. - Pewnie. Jest już przytomny i mówi. – Szepnęła coś do drugiej pielęgniarki, a potem zaprowadziła Tessę do prywatnego pokoju detektywa. Tessa nadal była zdeterminowana dowiedzieć się, czy to co robił, to szpiegował dla tej suki Simone Andrews. Nawet jeśli będzie musiała wycisnąć to z jego chudego gardła. Ale jak tylko Tessa weszła do jego pokoju, wiedziała, że co jest źle. Bicie jego serca gwałtownie wzrosło i zaczął się wyrywać. Ale ten atak… to wyglądało tak, jakby coś uniosło jego pierś nad łóżko, a reszta jego ciała skręciła się niezgrabnie. Wyglądało tak, jakby próbował kogoś zwymiotować. Przyjaciółka Tessy ogłosiła Niebieski Alarm i Tessa wycofała się, żeby zespół mógł pracować, ale poczuła pod stopą coś dziwnego i spojrzała w dół, by zobaczyć, że stoi na słomie. Słoma w szpitalnej sali? Prywatny detektyw krzyknął i Tessa przyglądała się jak z czymś walczy. Z czymś, czego nie mogła zobaczyć. Z czymś, co nie pozwalało się zobaczyć. Tessa poczuła jak nagle podskoczyło jej własne tętno i opadła na podłogę, ~ 352 ~

zaglądając pod łóżko. - Co ty robisz? – zapytała przyjaciółka. - Ja… och… – Tessa wstała. – Nic. - Kochana, musisz iść. - Rozumiem. Dzięki. Tessa poczekała aż nie wyszła ze szpitala i do swojego samochodu zanim wyciągnęła komórkę z kieszeni kurtki. Chloe natychmiast odebrała. - Hej – odezwała się Tessa – myślę, że mamy naprawdę duży problem.

Wrony patrzyły jak Kera rysuje runy na ziemi. Przez chwilę im się przyglądały zanim przyznały. - Nie, kochanie. Nie wiemy, co to jest. - I mówisz, że widziałaś to w pobliżu miejsca ofiarnego? - Runy otaczały pokryty krwią ołtarz, pod którym była ukryta biżuteria. - Biżuteria? - Złoto i diamenty i inne bardzo drogie kamienie. Aditi zerknęła na Kruki. - Czy któryś z was rozpoznaje te rysunki? Kruki przyjrzały się temu, co Kera narysowała, i potrząsnęli głowami. - Jak dla mnie nie wyglądają znajomo. - Gdzie to zobaczyłaś? - Na miejscu składania wielokrotnych ofiar – odparła Kera. - Wielokrotnych? - To znaczy licznych. Oczy Kruka zwęziły się odrobinę.

~ 353 ~

- Wiem, co znaczy wielokrotnych. Dorastałem w Anglii w latach 1800. - Och. Przepraszam. - To – wskazał inny Kruk – wygląda jak coś przed naszymi czasami. Kiedy wciąż żyli wszyscy bogowie. - Może to pochodzi od Wanów7. W Wanaheim oni mają swoje własne runy. - Uważamy, że ktoś próbuje coś obudzić – powiedział Vig. - Nie. – Jedna z Wron potrząsnęła głową. – Nie chodzi o obudzenie czegoś, co jest martwe. Chodzi o wciągnięcie czegoś do naszego świata z innego. - Z Helheim? - Nie. Czegoś głęboko zakopanego. Głębiej niż dwór Hela. Raczej… Wrona zamilkła i spojrzała w niebo. - Co się dzieje? - Cofnijcie się – rozkazała Wrona. – Wszyscy się cofnijcie! Kera odskoczyła do tyłu, gdy powietrze i ziemia wokół nich wybuchły, i nagle zostali otoczeni przez jastrzębie i sokoły, które krążyły i nurkowały aż zebrały się razem w rozszalałą kulę ptaków, która ostatecznie uformowała postać pięknej kobiety. Była wysoka, o jasnych włosach i w lśniącej srebrnej zbroi, a za nią falowała peleryna z ptasich piór. Stanęła obok run, które Kera narysowała, jej wzrok skupił się na nich. Kiedy podniosła oczy, Kruki opadły przed nią na jedno kolano, pochylając głowy. Wrony tego nie zrobiły. Ale dały jej przestrzeń. Całe mnóstwo przestrzeni. - Kto to narysował? – zapytała kobieta. Ale kiedy nikt nie odpowiedział, krzyknęła. – Kto to narysował? Wrony w drzewach odleciały, a ziemia zadrżała pod ich stopami od siły jej krzyku. - Ja – powiedziała Kera. Wanowie – grupa bogów wiązanych z płodnością, mądrością, naturą, magią i zdolnością widzenia przyszłości. Wanowie są jedną z dwóch grup bogów (drugą są Azowie), ich siedzibą był Wanaheim 7

~ 354 ~

Jasne oczy, które z błyskiem zmieniły się z głębokiego ludzkiego niebieskiego do brzydkiego żółtego niczym oczy ptaka, nagle skupiły się na Kerze. - Nie jesteś martwa. - Nie. - Dlaczego tu jesteś? - Ćwiczę. Kobieta wskazała na ziemię. - Dlaczego to narysowałaś? - Ja… – Kera odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. – Chciałam wiedzieć, czy ktoś to rozpozna. - Dlaczego? - Znaleźliśmy to przy ołtarzu ofiarnym. Wypełnionym diamentami i rubinami i… - Złotem? - Tak. Było tam złoto. To było jak dar. Ci, którzy potrafią widzieć, jak myślę, że ich nazywacie, bardzo silnie zareagowali na runy, ale nie wiedzą, co one znaczą. - Widziałaś to tutaj? Na tych ziemiach? - Nie. W jaskini. W Catalina. W Kalifornii. Kobieta odwróciła wzrok, jej ręka otarła się o nagi kark, a potem wróciła do Kery. Przyglądała jej się przez długą chwilę zanim zapytała. - Kim jesteś? - Kera Watson. - Nie chodzi mi o twoje nazwisko, dziewczyno. Kim jesteś? - Jestem Wroną. - Doskonale. W takim razie mam dla ciebie zadanie, Wrono. Kera spojrzała na swoje siostry. - Uch… Nie sądzę, żebym mogła… ~ 355 ~

- Naprawdę? Dlaczego nie? - Moja lojalność jest dla Skuld. Kobieta obeszła Kerę wkoło. - Oczywiście, że jesteś lojalna Skuld. Jesteś Wroną. Ale ja jestem Freja i to z moimi Walkiriami Skuld jeździ. Jeśli jesteś lojalna względem niej, to jesteś lojalna względem mnie, Wrono. - Po raz pierwszy to słyszę. - Nie martw się. Jeśli weźmiesz to zadanie, otrzymasz odpowiedzi, których szukasz. - Jakie zadanie? - Nic, czego nie robiłaś wcześniej, Wrono. Musisz odzyskać coś mojego. Naszyjnik. - Naszyjnik? - Brísingamen. – Kera usłyszała za sobą sapnięcia, ale skupiła się na bogini przed sobą. – Jest mój i chcę go z powrotem. Znajdź tych, którzy go mają i odzyskaj dla mnie. - Rozumiem… – Kera uniosła wzrok i zobaczyła jak Aditi obchodzi i staje za Freją. Z intensywnymi oczami, dała jedno kiwnięcie głową i Kera powiedziała do bogini. – Okej. Zrobię to. - Dobrze. A twoją nagrodą będą odpowiedzi, Wrono. Odpowiedzi, których rozpaczliwie potrzebujesz. – Freja wyciągnęła rękę i Kera patrzyła jak coś leci nad ziemią i prosto do jej otwartej dłoni. Podała to Kerze. - Weź to. Kera przyjrzała się młotowi pokrytemu runami. Obuch nie był tak duży jak broń Olbrzymich Zabójców, ale z run wypalonych na obuchu i trzonku promieniała moc. Sięgnąwszy po nią, Kera wzięła go. Był ciężki, ale dobrze czuła go w dłoni. - Gdzie mam zacząć szukać twojego naszyjnika? - Ten sabat czarownic, którym pozwoliłaś żyć… - Skąd wiesz o…

~ 356 ~

- … zacznij od nich. – Bogini odwróciła się od Kery. - Jak mam ci zwrócić naszyjnik? Lekko prychnęła. - Po prostu go znajdź, Wrono. Stworzona z piór peleryna kobiety wybuchła w masę sokołów i jastrzębi… i zniknęła. - To była Freja – wyjaśniła Aditi. - Tak powiedziała. - Ona jest przywódczynią Walkirii. Boginią miłości, piękna i biżuterii. - Bogini miłości? I biżuterii? Ona? - Odyn oszukał ją zajmując pozycję boga wojny. Nigdy mu tego nie wybaczyła, ale nie może zaprzeczyć, że jest w tym bardzo dobra. - Dała ci potężną broń – oznajmiła Pierwsza Wrona. – Musiała uważać, że będziesz jej potrzebowała skoro dała ją tobie, a nie jednej ze swoich Walkirii. - No cóż… to jest niepokojąca myśl. – Kera opuściła obuch młota na ziemię i oparła się o trzonek jak o laskę. – Czego ona tak naprawdę ode mnie chce? Aditi uśmiechnęła się lekko. - Bogowie mogą odwiedzać i mówić do tych, których uznają za godnych tego na tej śmiertelnej płaszczyźnie, ale nie mogą fizycznie ingerować. - Więc? - Więc potrzebuje cię, żebyś zrobiła to dla niej. - Dlaczego nie jej Walkirie? - To nie jest coś, o co by je poprosiła. Ale Wrony… to właśnie robimy. - Ale nie możesz nic zrobić, dopóki nie wrócisz do domu. Więc na teraz – powiedziała Pierwsza Wrona, używając swojej stopy, żeby zetrzeć runy, które Kera narysowała na ziemi – wypijmy i zaśpiewajmy, żeby powitać naszą nową siostrę w naszych szeregach!

~ 357 ~

Wrony i Kruki zawołały radośnie i zaczęli przekazywać sobie więcej drewnianych beczułek piwa, ale Kera natychmiast zauważyła, że Vig nie wiwatuje. Obróciła się do niego i zapytała cicho. - Jest źle, prawda? - Niewiele rzeczy martwi Freję, ale była zmartwiona. Dla nas to źle. - Czy w tym momencie jest dla nas coś dobrego? - Tak. – Vig przyciągnął Kerę bliżej i pocałował jej czoło. – Ty.

Chloe trzymała stopy na biurku, jej wzrok utkwiony był w suficie. - Czy trochę z tym nie przesadzasz? - Wiem, co widziałam, Clo. - Widziałaś… słomę. - W szpitalnym pokoju. - Taa… i? - Opowieści starych bab mówią, że słoma w sypialni może oznaczać, że jest tam Mara. - Tessa… - Ale nie chodzi tylko o słomę. To on. Sposób, w jaki reagował. Coś go miało. - Może. Nie wątpię w to. Ale, Tesso, poważnie… Mara? Nie pamiętam, kiedy ostatnio je widziano. - Ich nie ma być widać. Dlatego są Marami. Mardröm albo, jak nazywały je Klany, Mary, przychodziły jako zmory nocne. Kiedyś Mary były uważana za wiedźmę, która nawiedza ludzi w nocy, szukając ofiar do osuszenia. Ale Klany wiedziały, że Mary składały się z wielu kobiecych demonów. I że siedziały na piersi swoich ofiar, przyciskając ręce do ich głów, by fizycznie doświadczali swoich najgorszych snów. Co jeszcze bardziej przerażające, Mary nikomu nie odpuszczały. Robiły to samo dzieciom, niemowlętom, czy nawet zwierzętom. A im

~ 358 ~

więcej paniki, strachu i rozpaczy wzbudziły w swoich ofiarach, tym stawały się potężniejsze. Z młodszą Marą Klany mogły sobie poradzić, ale z tymi starszymi… Starsze Mary były niewiarygodnie niebezpieczne. I bardzo przerażające. Chloe, która uwielbiała o wszystkim dyskutować, nagle przestała mówić. I zapatrzyła się w ścianę. - O co chodzi? – zapytała Tessa. - Ostatnio mam sny. A te sny mnie osuszają. Jestem bardzo wyczerpana. – Potarła swoje skronie, krzywiąc się, jakby bolały. – Nie wiem. Co sugerujesz? - Sprowadź Holdy do ochrony domu. Przy odrobinie szczęścia to powinno powstrzymać Mary. - Myślisz, że one tu przychodzą? - Jesteśmy łatwym celem. Wszystkie zostałyśmy zabite, większość z nas brutalnie. Wszystko, co muszą zrobić, to zmusić nas, żebyśmy wciąż na nowo przechodziły przez to doświadczenie. To musi być dla nich jak eliksir. Nie martw się, Clo. Zajmę się tym. Dwie stare przyjaciółki roześmiały się i Chloe powiedziała. - Zrób mi przysługę. Zabezpiecz to miejsce, wytrop tego dupka z bransoletką Skuld, zetrzyj go z tej planety, a potem zajmiemy się Marami. - Okej. Chcesz, żebym powiedziała pozostałym? - Ostrzeż je. Kruki także. Ale nie chcę, żeby ktokolwiek wariował w tej sprawie, dopóki nie będziemy wiedziały na pewno. Nie jestem w nastroju, żeby tego wysłuchiwać. – Chloe zmarszczyła brwi. – Myślisz, że to Mary mogą być również tymi, które kradną wszystkie te przedmioty? - Może. Chloe skrzywiła się. - Ale dlaczego? - Och, Chloe… myślę, że nie chcemy wiedzieć.

~ 359 ~

Rozdział 31 Vig śnił i w jego śnie ktoś wołał jego imię. Wciąż i wciąż. Wtedy uświadomił sobie, że to nie jest sen. Otworzywszy oczy, Vig się rozejrzał. Kera spała na jego piersi, jego ramiona ją otaczały. Było mu tak wygodnie, że ostatnią rzeczą, jaką chciał to się ruszyć. Nigdy. Nawet z innymi Wronami i Krukami leżącymi wokół niego, nie miałby nic przeciwko leżeniu tutaj z nią. Wygodnie. Przytulnie. Było doskonale. Ale wtedy usłyszał to ponownie. Ktoś wołał jego imię. Wtem uderzyło w niego. W każdej chwili wstanie słońce… a oni wciąż byli w Asgardzie. - Kera, wstawaj – rozkazał. – Teraz. Kera rozejrzała się, a panika rosła w jej oczach, kiedy zobaczyła wszystkie Wrony i Kruki, którzy zasnęli w trakcie ich niedorzecznego konkursu picia. - Dobry Boże, co zrobiliśmy? - Nic – odparł pospiesznie Vig, wciągając buty i zawiązując je. – Przysięgam. Ale musimy iść. Teraz. Kera założyła swoje skarpetki i buty zanim złapała swoje noże. Vig usłyszał łopot skrzydeł i spojrzał do góry, żeby zobaczyć Kruka, który nie był jednym z jego przodków, a który usiadł na dużym głazie w pobliżu małego jeziora. - Planujesz tu zostać, chłopcze? - Nie. Nie. – Vig podniósł się na nogi. – Straciłem poczucie czasu. - Widzę dlaczego – warknął Kruk, niebieskie oczy chłonęły każdy szczegół Kery. Vig przesunął się przed nią. - Nie. - Jestem Bratem Krukiem. Mógłbyś rozważyć podzielenie się twoją małą… ~ 360 ~

- Nie. Śmiejąc się, Kruk zawołał. - Znalazłem ich! Zanim Vig i Kera opuścili teren jeziora, podjechała do nich Katja. Była pokryta krwią i siniakami z bitwy, z której właśnie przybyła. - Wszędzie cię szukałam! - Przepraszam. Kat obróciła swojego konia. - Pospieszcie się. Mamy tylko, jakąś, minutę tutaj. Vig złapał Kerę, mocno przycisnął do siebie, upewniając się, że jest bezpieczna. Właśnie sięgał po koński ogon, kiedy Wrony, które przyłączyły się do nich nad jeziorem, otoczyły ich. Kat sięgnęła po swój miecz, ale Wrony nie były zainteresowane Walkirią. - Musimy jechać – powiedział Vig do starszych sióstr Kery. - Wiemy, wiemy. – Aditi podała Kerze pokryty runami młot, który Freja dała jej poprzedniego wieczoru. – Nie zapomnij tego. - Dziękuję. Aditi pocałowała Kerę w czoło. - Poradzisz sobie, siostro. Tylko pamiętaj, żeby być silną i niech prowadzi cię twój gniew. Kera przytrzymała broń przy swojej piersi i chwyciła się Viga w pasie. Aditi odsunęła się. - Do widzenia, siostro Wrono. - Do widzenia, Aditi. Vig przyciągnął mocniej Kerę i wolną ręką chwycił się ogona konia.

~ 361 ~

- Jedź! – krzyknął Vig do swojej siostry i ta ponagliła konia do galopu. Wzbili się w niebo na chwilę przed tym jak w oddali wstało słońce. W przeciągu sekund powrócili do swojego własnego świata i Vig pozwolił sobie ponownie na oddychanie. Jego siostra zatrzymała się przed domem i w końcu puścił Kerę. - Nie zrobimy tego znowu – poinformowała go Katja, kiedy pomógł jej zsiąść z konia. – To jest zbyt niebezpieczne. - Zawsze to mówisz, ale… Jego siostra niejako syknęła na niego. - Nigdy więcej. – Spojrzała na Kerę. – Słyszałam od moich sióstr Walkirii, że dobrze sobie radziła. Ale mimo to Odyn będzie na was wkurzony. - Jestem tego świadomy – odparł Vig. Machnęła lekko ręką i, z koniem na uwięzi, skierowała się do stajni. - Do zobaczenia! Vig obrócił się do Kery, ale zanim mógł coś powiedzieć, zaczęła grać muzyka i Kera zmarszczyła brwi, a jej wzrok poszukiwał. Ruszyła do schodków ganku i do wnętrza domu Viga. Chwilę później, wyszła na zewnątrz ze swoim telefonem. - Tak? – odebrała i Kera znowu się skrzywiła. Spojrzała na Viga i zapytała bezgłośnie, Która godzina? Vig spojrzał w niebo, ponieważ nigdy nie nosił zegarka. - Jest wieczór. - Ale właśnie było rano… - W Asgardzie czas inaczej chodzi. Prawdopodobnie straciliśmy tam kilka dni. Z okrągłymi oczami, Kera odpowiedziała temu komuś, kto był na telefonie. - W porządku. Zrozumiałam. Zakończyła rozmowę i wsunęła komórkę do kieszeni spodni. - Znalazły faceta, któremu pozwoliłam zwiać podczas mojego ostatniego zadania. Moja grupa już tu idzie. Zamierzam się z nim spotkać. Dokończyć to, co zaczęłam.

~ 362 ~

- Zaczekaj. – Vig wbiegł do domu i otworzył drewnianą skrzynię, którą trzymał za kanapą. Szukał wśród swoich najlepszych broni i zbroi, które trzymał dla braci Kruków czy Walkirii. Kiedy znalazł to, czego szukał, wrócił do Kery. Owinął wokół niej skórzany pas, zapinając go w jej talii i na ramionach. - Co to jest? – zapytała, śmiejąc się lekko. - Do tego. – Wziął od niej młot i wsunął w pochwę leżącą na jej kręgosłupie. – Będzie trzymało twój prezent od Freji. - Jak wspaniale. Dziękuję. Vig cofnął się o krok, marszcząc brwi, gdy zobaczył dziwny wyraz na jej twarzy. - Co jest? - Myślisz, że mógłbyś wytropić dla mnie te wiedźmy? Ten sabat, który puściłam wolno. Potrzebuję tylko ich położenia. Potem sama upewnię się, co do reszty. - Planujesz je zabić? - Mam nadzieję, że nie będę musiała. Ale potrzebuję odpowiedzi. Vig przytaknął. - Myślę, że mogę je znaleźć. Mówiłaś, że były w górach Santa Monica, kiedy widziałaś je ostatnio, prawda? - Tak. - W takim razie pójdę do Isa. Te góry są częścią ich terytorium i zawsze wiedzą, kiedy wiedźmy odczyniają w pobliżu jakieś rytuały. Będą w stanie nam pomóc. - Pomóż mi. Nie potrzebuję, żebyś walczył dla mnie w tej bitwie, Vig. Potrzebuję tylko lokalizacji. - Freja nie tylko prosiła cię, żebyś wykonała dla niej zadanie, ale dała tobie, Wronie, potężną broń. Szanse są wysokie, że cokolwiek się stanie, potrzebujesz nas tak samo jak my potrzebujemy ciebie. To nie jest czas, żeby martwić się błahymi bzdurami. I tak długo jak będę oddychał, zawsze będę tu dla ciebie. Kera przycisnęła dłoń do szczęki Viga, palce pogłaskały jego brodę. - Idź, Kero.

~ 363 ~

Uniosła się na palce i pocałowała go. Potem rozwinęła skrzydła i odleciała.

Erin uderzyła o ścianę, a siła uderzenia wytrąciła noże z jej rąk. Mężczyzna wciąż miał bransoletkę, ale Erin była zdeterminowana dostać ją i zabić tego idiotę. I zamierzała zrobić to dla Kery. Był tym, który sprawił, że zwątpiła w siebie i to wkurzyło Erin. Tylko ona miała prawo sprawiać, że Kera czuła się niepewnie. Jako jej mentorka, to było jej zadanie. Szczerze mówiąc, Erin nie sądziła, że to będzie taka wielka sprawa. Zwłaszcza kiedy Chloe postanowiła, że pójdą tylko dwie z grup uderzeniowych. Pozostałe dwie miały zostać i strzec Domu Ptaków. Ale nawet przy większości Wron i przewodnictwu Chloe, nie były na to przygotowane. Dupek wciąż miał tę głupią bransoletkę i nie tylko uleczył się po ostatniej bitwie, ale miał posiłki. Mnóstwo ich. Dobrze wyszkolone, magicznie uzdolnione posiłki. Erin sięgnęła po swoją broń, ale przywódca złapał ją za gardło i rzucił przez podłogę. Wpadła od tyłu na nogi Tessy, wpychając swoją liderkę na jej ofiarę. - Wiecie, kim jestem? – krzyknął mężczyzna. – Wiecie, czym się stanę? Erin przewróciła oczami. Nic nie nudziło jej bardziej jak to, co nazywała Przemową. Ci ludzie posmakowali nienaturalnej mocy z małej pobłogosławionej przez bogów biżuterii i broni, które pozyskali, i jak można było się spodziewać uważali, że nie tylko są niezwyciężeni, ale że w tej chwili są bogami. Więc, kiedy zostają wyzwani, zawsze kończą Przemową. - Każdego dnia – mówił dalej – czuję jak moja siła, moja moc rośnie! Aż stanę się najwyższym drapieżnikiem! Nikt nie może… Brodie spadła z nieba i wylądowała na przywódcy. Natychmiast zaatakowała, rozrywając z brutalną wściekłością ciało i mięśnie, którą Erin w tym momencie naprawdę doceniła. Przywódca wrzasnął w panice i cofnął się, chwytając ją i przerzucając na swoje plecy. Był zakrwawiony, ale już się leczył. Jednak to nie odstraszyło Brodie. Erin miała odczucie, że nic nie zatrzyma pitbulla, który dołączył do nich dzisiaj wieczorem mimo irytacji Chloe na jej obecność. ~ 364 ~

Brodie uderzyła o ścianę, ale natychmiast wstała na swoje duże łapy. Z warczeniem, ponownie zaatakowała, rzucając się na przywódcę. Złapał Brodie za jej duży łeb i skręcił. Zwierzęcy skowyt bólu sprawił, że Erin skoczyła na nogi, żeby pomóc, ale przez szyję przywódcy od tyłu przebił się nóż i brązowe palce złapały go za głowę. Została odciągnięta do tyłu, aż Erin zobaczyła, że to była Kera. - Co zrobiłeś mojemu psu? – zapytała ostro Kera, ciągnąć przywódcę na podłogę. – Nie waż się krzywdzić mojego psa! - Wokół niej walczą Wrony, a ona martwi się o pieprzonego psa – mruknęła Erin, niechętna analizować fakt, że zaledwie sekundy dzieliły ją od zaryzykowania swojego własnego życia, żeby pomóc temu cholernemu psu. Przywódca puścił Brodie, żeby mógł położyć ręce na Kerze. Ale jak tylko puścił jedną, druga zaatakowała. Brodie zacisnęła swoją szczękę wokół szyi przywódcy i wgryzła się, jednocześnie ciągnąć; Kera złapała go za włosy i również zaczęła ciągnąć. Razem, w ciągu sekund, oddzieliły głowę od ciała. Potem Kera okraczyła bezgłowe ciało, rozdarła koszulę przywódcy i użyła sztyletu, żeby rozciąć jego klatkę piersiową. - Uch… Tessa? – powiedziała Erin, sięgając do tyłu, żeby poklepać liderkę swojej grupy. - Co? - Możesz chcieć to zobaczyć. - Jestem trochę zajęta. - Taa… ale to jest naprawdę interesujące. Ze swoją ofiarą w rękach, Tessa okręciła ich oboje tak, żeby mogła zobaczyć to, na co patrzyła Erin. Kiedy ciało zostało odsunięte, by odkryć pod nią kości, Kera wbiła pięść w jego pierś. - Hej, Chloe – zawołała Tessa. – Chyba będziesz to… och… chodź tu.

~ 365 ~

Chloe dołączyła do nich i razem przyglądały się jak Kera przez kilka sekund grzebie wewnątrz jamy klatki piersiowej przywódcy, dopóki nie wyciągnęła ręki, a jej pokryte krwią i tkankami palce trzymały złoty pierścień. Kiedy pierścień już dłużej nie był wewnątrz ciała przywódcy, zaczął dosłownie rozpadać się na ich oczach. Jednak Kera nie wydawała się o to dbać czy zauważać. Po prostu wstała i zeszła z tego, co po nim zostało. Tessa przecięła gardło mężczyzny trzymanego w swoich ramionach i upuściła na podłogę. Teraz, kiedy ich przywódca nie żył, łatwiej było zabić podwładnych. Chloe wierzchem dłoni odgarnęła włosy z twarzy i wrzasnęła groźnie. - Gdzie, do diabła, byłaś Watson? - W Asgardzie. Tessa zrobiła krok w tył. - Co? - Tak. To długa historia. W każdym razie, kiedy tam byłam, Freja poprosiła mnie, żeby odzyskała dla niej naszyjnik. Powiedziała, że to da odpowiedź na nasze pytania dotyczące run, które znaleźliśmy w Catalina. To było tak, jakby świat nagle się zatrzymał. Wrony był tak skupione na Kerze, że nawet nie przejmowały się powstrzymaniem mężczyzn przed ucieczką. - Freja… rozmawiała z tobą? - Uh-hm. – Kera sięgnęła za siebie i chwyciła broń, którą miała przypiętą na plecach. Uniosła ją. To był młot. – Dała mi to. Tessa wzięła młot i zadrżała. - Ile mocy. Dlaczego będziesz potrzebowała tak dużo mocy? - Nie mam pojęcia. Ale Vig mówi, że dzięki Isa może znowu dla nas wytropić ten sabat. Czekam tylko aż prześle mi adres. Stały tak przez dłuższą chwilę, gapiąc się na siebie, dopóki Erin w końcu nie zapytała. - Przepraszam… co się stało?

~ 366 ~

Z odzyskanymi bransoletką i pierścionkiem, i bez zagrożenia ze strony mężczyzny, który zabrał te rzeczy, Kera stanęła przez siostrami Wronami i szybko opowiedziała im o swoim pobycie w Asgardzie. Wszystkie słuchały w milczeniu. Kiedy Kera skończyła, Chloe przyglądała jej się przez długą chwilę aż w końcu zapytała. - Nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście spotkałaś pieprzoną Katherine Hepburn. - Jest fantastyczna. - Kogo jeszcze spotkałaś? - Chloe? – zauważyła Tessa. – Może przeprowadzimy tę konkretną rozmowę w innym czasie? - A o czym tu dyskutować? Nasza siostra Wrona nas potrzebuje, a my tu jesteśmy. Czekamy tylko aż jej przerażający chłopak w odpowiednim czasie poda nam adres. - On nie jest przerażający – oznajmiła Kera. – Jest słodki. - Achhhh – westchnęły jak jedna wszystkie Wrony. - Ktoś jest zakochany! – wtrąciła Yardley. Zanim Kera mogła wypróbować swój nowy młot na siostrze Wronie, zawibrował jej telefon. Spojrzała na ekran. - Mamy adres. W Santa Monica. – Vig przysłał kolejną wiadomość i tym razem Kera się skrzywiła. – Cholera. - Co? - Frieda już wysłała grupę do tej samej lokalizacji. - Frieda? Ta od Olbrzymich Zabójców? – Chloe stężała. – Dlaczego? – warknęła. - Vig nie wie. Ale Kruki już ruszyły. - Świetnie. Dowiemy się, kiedy tam dotrzemy. – Chloe skinęła na Wrony. – Chodźmy, siostry. – Przeszła obok Kery, poklepując przy okazji jej ramię. Erin stanęła przed Kerą.

~ 367 ~

- Wszystko w porządku? - Tak. Jednak zastanawiam się – powiedziała, wskazując na Brodie – dlaczego mój pies ma skrzydła. I metalowe szczęki. - Pogadamy o tym później. - Prawdopodobnie tak będzie lepiej. - Jednak mam do ciebie pytanie. - Jakie? Erin nasunęła rękę na kark Kery i przyciągnęła ją aż ich czoła przycisnęły się do siebie. - Pozwoliłaś Ludvigowi Rundstömowi zabrać się do Asgardu? - Nie powiedział mi, że ma zamiar to zrobić, dopóki się tam nie znaleźliśmy. Ale walnęłam go za to w twarz. Erin zamknęła oczy i uśmiechnęła się. - Dobrze cię nauczyłam.

~ 368 ~

Rozdział 32 Kruki wylądowały w pobliżu herbaciarni w Santa Monica. Było późno, wszystko na noc było pozamykane. Mimo to, było coś… - Coś jest nie tak – powiedział cicho Stieg. A Vig wiedział, że ma rację. Wokół nich załopotały skrzydła i przyleciały Wrony, lądując obok nich na parkingu. Coś zdecydowanie było źle, ale żadne z nich nie wiedziało co. Josef przysunął się do Chloe, szepcząc jej do ucha. Tym razem nie próbowała go dźgnąć czy ugryźć czy wykonać kolejny ograniczający nakaz. Ponieważ teraz, myśleli raczej o walce niż błahych bzdurach. Chloe skinęła na Tessę i jej zastępczyni wzbiła się na dach herbaciarni, żeby spojrzeć z wysokości nieba. Po kilku sekundach, podbiegła do krawędzi dachu, opadła na kolana i pochyliła się, by mogła zobaczyć dwóch przywódców, a jej oczy były okrągłe z szoku. Stali w środku rzezi. Wszędzie leżały ciała. Wszędzie były kawałki ciał. I głowy ułożone w stos. Ktoś miał sporo czasu. - Nie wszyscy są Zabójcami – zauważyła Annalisa, idąc wśród zabitych. – Są tu również wiedźmy. - Wszystkie? – zapytała Kera. - Jeszcze nie wiem. – Zaczęła liczyć. - Widzę ślady pazurów – oznajmił Stieg. – Może zmienni? - Nie ma mowy. – Rolf potrząsnął głową. – Klany zawarły rozejm ze zmiennymi jakieś pół wieku temu. A biorąc pod uwagę wojnę, jaką mieliśmy przed tym rozejmem… Wątpię, żeby ktokolwiek zaczął to gówno jeszcze raz.

~ 369 ~

- Wojnę zaczęły wilki Loki8. Może znowu próbują. - Mamy problem – oznajmiła nagle Tessa. Tessa przykucnęła przy kilku ciałach i podniosła coś z ziemi. - Co to jest? – zapytała Kera. - Słoma. Kera podskoczyła, zszokowana reakcją innych. Wrony wyciągnęły broń ze swoich pochew, a Kruki pochyliły się i chwyciły broń od martwych Zabójców. Ale Kera nie rozumiała dlaczego. Co słoma miała wspólnego z… To wyszło ze ściany niczym biały cień, płynąc po ziemi, dopóki nie zmieniło się w nagą, pokrytą krwią kobietą, by sekundę później rzucić się na Kerę, przewracając ją na ziemię. To przytrzymało ją naciskając na barki Kery, pochyliło się i zaskrzeczało zawodząco torturując uszy Kery. Jakieś dłonie złapały Kerę za ramiona i pociągnęły, ale kobieta podążyła za nią, galopując na czworakach, kończyny poruszały się w bardzo nienaturalny sposób. Vig wszedł między Kerę i tę rzecz, i podniósł młot Zabójcy, roztrzaskując to o ziemię. - Podnieś ją! – rozkazał Vig i Erin podciągnęła Kerę na nogi, gdy więcej cieni weszło do pokoju, idąc na małą grupkę ze wszystkich stron. - Cholera – warknęła Erin. Kera sięgnęła po swoje sztylety, ale została przytrzymana z boku przez kolejną z tych rzeczy. Przetoczyły się po stole i krzesłach, dopóki nie uderzyły w ścianę. Kera złapała to za włosy i walnęła tyłem głowy o drewnianą ścianę. Kiedy to było oszołomione, Kera wstała i wtedy zauważyła jedną z wiedźm. Była ciężko ranna, ale wciąż żyła. Kera uchyliła się przed wirującą bronią i osunęła na kolana, by zatrzymać się przy wiedźmie. - Ty… ty musisz to zniszczyć – wydyszała wiedźma.

Loki – olbrzym zaliczony w poczet bogów, symbol ognia i oszustwa. Stworzył największe potwory, w tym wielkie wilki 8

~ 370 ~

- Co? Wiedźma złapała Kerę za koszulkę. - Próbowałyśmy to powstrzymać – powiedziała, łzy płynęły strumieniem po jej twarzy. – Zabrałyśmy, ile mogłyśmy, ale znalazły nas. Znalazły nas. - Gdzie to jest? Powiedz mi. - Ona nie może… ona nie może tego dostać. Rozumiesz? - Nie waż mi się tu umierać, dopóki nie powiesz mi, gdzie to jest! Wiedźma wskazała przez pokój na coś, co wydawało się być małym pogańskim ołtarzem z wiszącym nad nim pentagramem. Kera wstała, żeby tam pobiec, ale ledwie zrobiła pierwszy krok, coś złapało ją za kostkę. Spojrzała w dół, spodziewając, że to wiedźma, ale to była jedna z tych rzeczy. To uśmiechnęło się do niej, ukazując rzędy małych, czarnych kłów. Tak jak demon przed domem tamtego mężczyzny. Mężczyzny, którego z początku nie potrafiła zabić. Kera uniosła pięść, żeby trzasnął w twarz tego, ale to wydało z siebie kolejny ogłuszający skrzek i Kera spróbowała wyszarpnąć stopę, ale tylko dlatego, żeby uciec od tego cholernego dźwięku. Wyszarpnąwszy stopę i przekręciwszy się na plecy, Kera sięgnęła i chwyciła się nogi stołu. Ale zdołała tylko pociągnąć stół za sobą, ponieważ ta rzecz przyciągnęła ją bliżej. Więc użyła swojej wolnej nogi i kopnęła stopą w twarz tego. Uszkodziła ją. Nos tego wbił się do środka. Samo to powinno być zabójcze, ale uderzenie wydawało się tylko jeszcze bardziej to wkurzyć. Gdy to przyciągało ją bliżej, drugiej kostki. Jak tylko miała wydobyło inny rodzaj skrzeku wepchnęła drugi sztylet prosto odgłosem!

Kera usiadła i chwyciła ostrza wciąż przypięte do jej je w rękach, wbiła pierwsze w oko tej rzeczy. To z tej suki. Taki przepełniony bólem. Potem Kera w usta swojego wroga, karmiąc je tym cholernym

Przynajmniej to było skuteczne. To przeszło od skrzeczenia do okropnych dławiących się dźwięków. Ale wszystko było lepsze niż ten skrzek. Kera mogła myśleć tylko o tym, że powstrzymała to skrzeczenie. W końcu wyrwawszy nogę z uchwytu tej rzeczy, Kera wstała i wyciągnęła pierwszy sztylet z oka kobiety. Ale zanim Kera mogła dźgnąć w drugie oko, to nagle uciekło od ~ 371 ~

Kery. Tak jakby jakaś niewidzialna lina pociągnęła to przez pokój. Uderzyło w ścianę, zmieniło się w białą mgłę i zniknęło, zostawiając tylko drugie ostrze Kery. Z otwartymi ustami, Kera mogła tylko wpatrywać się w miejsce, gdzie to zniknęło… i zastanawiać się, co się właśnie wydarzyło.

I jakby wydano bezgłośne wezwanie, te rzeczy albo uciekły albo zostały odciągnięte od walki, ich ciała zmieniły się w mgłę i zniknęły w ścianach. Ale Vig wiedział, że Kera wciąż potrzebuje odpowiedzi. Próbował złapać jedno z nich zanim dojdzie do ściany, ale już stało się cieniem i jego ręce przeszły przez to. Stieg, widząc, co Vig robi, zrobił to samo. Spróbował złapać jedno, ale nie mógł. Ale kiedy kolejne doszło do ściany, przez frontową szybę herbaciarni wpadła Brodie i przycisnęła tę rzecz do podłogi. Chociaż ludzie nie mogli tego dotknąć, to mógł pies. Warcząc i pomrukując, Brodie przeciągnęła rzecz na środek pokoju z dala od ściany. To kopało i skrzeczało, ale Brodie nie puszczała. Trzymała, czekając na Kerę. Mara. Vig nigdy nie sądził, że w swoim życiu zobaczy którąkolwiek z nich. A jeszcze mniej cały ich konwent. Kera wyciągnęła młot, który dała jej Freja i przycisnęła do piersi Mary. Jak tylko dotknął ciała, runy rozżarzyły się jaskrawą czerwienią i poparzyły skórę tej rzeczy. - Erin – zawołała Kera. – Sprawdź ołtarz w rogu. Czy coś tam jest? Erin podbiegła do ołtarza i roztrzaskała go. Po minucie powiedziała. - Jest pusty. Cokolwiek tu było zniknęło. Kera oparła się o młot, a Mara pod nią zaskrzeczała w cierpieniu. - Co zabrałaś? Mara chwyciła trzonek młota, ale runy oparzyły jej ręce i znowu zaskrzeczała. - Gadaj! - Nie. – Chloe podeszła do boku Kery i pochyliła się, żeby spojrzeć w twarz Mary. – Powiedz mi, dla kogo walczysz, suko?

~ 372 ~

Mara zaczęła szamotać się pod młotem Kery, więc Chloe kopnęła ją w ramię. - Odpowiedz mi. Alessandra nagle krzyknęła, kiedy jedna z Mar szarpnęła ją do tyłu za szyję i odciągnęła. Tessa ruszyła za swoją siostrą Wroną, ale Kera nie puściła Mary, którą więziła. Zamiast tego, mocniej oparła się o młot i obuch roztopił więcej ciała, wpadając głębiej w pierś Mary. - Powiedz mi, dla kogo walczysz! – wrzasnęła Chloe nad skrzeczącą z bólu Marą. - Gullveigggggg! Vig zamarł, zszokowany odpowiedzią. Gullveig? Ta z Wanów? Gullveig była pierwszą z Wanów, która przeszła z Wanaheimu do Asgardu. Była tak znienawidzona przez bogów Asów, że zabijali ją i palili trzy razy, ale nie mogli jej zniszczyć. To z powodu traktowania Gullveig, wielka wojna pomiędzy Asami i Wanami trwała przez wieki, dopóki nie ustanowiono rozejmu. - To kłamie – zakwestionował Rolf. Vig potrząsnął głową. - Nie sądzę. - Zabij to! – krzyknął Siggy do Kery. – Zabij to teraz! Kera wyrwała młot z piersi Mary i podniosła wysoko, żeby uderzyć nim prosto w głowę suki. - Nie, Kero! – zawołał Rolf, szybko przecinając pokój. – Nie zabijaj tego. Potrzebujemy dowodu… Nagle frontowe drzwi herbaciarni otworzyły się z trzaskiem, zaskakując ich wszystkich. Mara znowu została szarpnięta, pociągnięta przez podłogę. Brodie ruszyła za nią, ale tym razem nie była w stanie złapać tej rzeczy i skończyła wpadając głową w ścianę, prawie pozbawiając się przytomności. Frieda i pozostali Zabójcy weszli do pokoju. Ich spojrzenia przemknęły od jednego rogu do drugiego, od ich martwych towarzyszy i przyjaciół… na Wrony i Kruki, którzy

~ 373 ~

stali przed nimi. Pokryci krwią i dyszący. Wyglądając, na dobrą sprawę, jakby właśnie skończyli mordować wszystkich tych ludzi. Rolf natychmiast spróbował uspokoić atmosferę jak to miał w zwyczaju. Wyszedł do przodu, jego zakrwawione dłonie uniosły się i zaczął mówić. - Czekajcie. Nie rozumie… Ale Zabójcy nie lubili czekać. Nie lubili słuchać. Nie lubili być rozsądni. Odyn i Skuld byli myślicielami, co oznaczało, że ci wybrani do ich ludzkich klanów również byli myślicielami. Ale Thor… nigdy nie był zbyt wielkim myślicielem. Był brutalnym szaleńcem, którego cieszyło zabijanie. A jego Klan nie był inny. Vig wyciągnął rękę i przyciągnął Rolfa do swojego boku, gdy absurdalnie duży młot rozwalił podłogę tam, gdzie przed chwilą stał Kruk. - Uciekajcie! – krzyknął Vig. – Natychmiast! W tej chwili nie było celu przekonywać Zabójców, więc po co się męczyć? Widząc, że Wrony i Kruki szykują się do ucieczki, Frieda histerycznie wrzasnęła. - Zabić ich wszystkich! - Frieda – znowu spróbował Rolf, gdy Frieda uniosła swój młot. – Frieda, nie! - Zapomnij – odparł Vig, łapiąc Rolfa i kierując się do wyjścia. – Musimy… – było wszystkim, co powiedział Vig zanim opadł na nich młot. Jednak zatrzymał się w połowie ruchu, ponieważ Kera chwyciła go za trzonek i przytrzymała mocno. Spojrzała w oczy Friedy, które były wściekłe od żalu i bólu. - Musisz wiedzieć, że myśmy tego nie zrobili – powiedziała Kera. – Pomyśl, kobieto. Czy wciąż byśmy tu byli, gdybyśmy to zrobili? - To nie my, Friedo – rozpaczliwie próbował wyjaśnić Rolf. – Wiesz, że nigdy byśmy wam tego nie zrobili. – Spojrzenie Friedy przeniosło się na Rolfa i poprawił to stwierdzenie. – Wiesz, że Kruki nigdy by tego nie zrobiły. Ani nigdy nie pozwolilibyśmy, żeby to się stało. - A gdyby Wrony zrobiły coś takiego – odezwał się Josef – przyznałyby się. - Z radością – dodała Chloe.

~ 374 ~

- W takim razie kto? – zapytała Frieda i Vig ucieszył się, że usłyszał jej głos. Kiedy Olbrzymi Zabójcy stawali się milczący z wściekłości, mogli zetrzeć całe miasta. Co, szczerze mówiąc, w przeszłości miało miejsce. - Mardröm – odparł Vig. - Bzdury. - To prawda. - Bzdury. - To były Mary – sprzeczał się Rolf. – One to zrobiły. - Dlaczego? - Zabrały stąd coś. Dla Gullveig. - Kłamiesz – zadrwiła Frieda. - Nie. Mary próbują ją wskrzesić. Współpracują z innymi kultami. Składają liczne ludzkie ofiary. Ofiarowują złoto i biżuterię. Wszystko dla Gullveig. - Ta wiedźma. – Swoim młotem Kera wskazała na martwą wiedźmę na podłodze. – Ona powiedziała mi, że jej konwent ukradł różne rzeczy od Klanów. Przypuszczam, że po to, by powstrzymać Mary od wskrzeszenia tej… gull-coś tam. Tylko Bogowie wiedzą, dlaczego potrzebowały waszych przedmiotów, ale teraz one je mają. Frieda wyrwała swój młot z chwytu Kery, ale opuściła obuch na ziemię. - Dokąd poszły? - Nie wiemy. - Brodie – odezwał się cichy głos i wszyscy spojrzeli na milczącą do tej pory Jace. Przełknęła swój strach. – Mogę się założyć, że Brodie potrafi je wytropić. - Ten pies potrafi tropić – zgodziła się Annalisa. – Zwłaszcza, kiedy jest wkurzona. - Chcesz spróbować? – Chloe zapytała Friedy. Frieda spojrzała na pomordowane ciała. - Idźcie – powiedziała do Chloe. – Skończcie z tym. – Zaczerpnęła drżący wdech. – Musimy zająć się naszymi przyjaciółmi.

~ 375 ~

Chloe położyła rękę na ramieniu Friedy i spojrzała prosto w jej oczy. - Zabijemy tych, którzy to zrobili. Zabijemy ich wszystkich. - Trzymam cię za słowo. Wrony i Kruki tylnym wyjściem opuściły herbaciarnię, zatrzymując się na parkingu. Kera ukucnęła przed Brodie. - Myślisz, że potrafisz wytropić te… Zanim Kera mogła skończyć, Brodie rozwinęła swoje skrzydła i wzbiła się w powietrze. Stieg obserwował psa i zapytał. - Więc twój pies teraz lata? - Najwyraźniej. Stieg rozmyślał nad tym przez kilka sekund zanim wzruszył ramionami i odparł. - Taa, okej.

~ 376 ~

Rozdział 33 Siedząc na drzewach, Wrony wpatrywały się w dom, do którego Brodie doprowadziła ich wszystkich. Wpatrywali się… i wpatrywali. - To nie może być prawda – powiedziała w końcu Erin. - Ale po co innego by nas tu przyprowadziła? – zapytała Kera. – Gdyby to nie było właściwe miejsce? - To ostatecznie wiele wyjaśnia – stwierdziła Tessa. – Prześladowania, pozwy… Mara była w naszym domu. - Ale naprawdę myślisz, że jacyś niedorzecznie bogaci ludzie spędzaliby swój czas próbując wskrzesić Gullveig? – zapytała Annalisa. – Jest wspomniana, co najmnije, raz w Edda. Wrony spojrzały po sobie i powiedziały razem. - Taa, zrobiliby to. - Chloe – szepnął męski głos. – Chloe. Psst. Oczy Chloe przewróciły się, westchnęła i w końcu zapytała. - Co? - Nie warcz na mnie, kobieto – rzucił Josef. - Nie kobietuj mi tu! Brodie warknęła i Kera zdała sobie sprawę dlaczego. - Chloe, spójrz. To była najdziwniejsza rzecz, jaką Kera kiedykolwiek widziała. Mary wypełzały z ziemi na podwórko i na zewnątrz domu. - One podróżują pod ziemią. – Erin spojrzała na Kerę. – To jest takie dziwne. Jakby były kretami. - Zdecydowanie jesteśmy we właściwym miejscu. ~ 377 ~

- Taa, ale… co one, do cholery, robią? - Cokolwiek to jest – włączył się Vig – uważam, że wasi irytujący sąsiedzi z pewnością są w to wplątani…

Simone zsunęła z siebie szatę i stanęła naga przez tłumem swoich bogatych przyjaciół. Miała mnóstwo operacji plastycznych – zwłaszcza tyłka i cycków – zanim to stało się modne, więc wiedziała, że dobrze wygląda. Uśmiechając się, uniosła ramiona w górę, żeby powtórzyć słowa, które zmusiła się nauczyć w ciągu ostatnich kilku dni. To było jakieś staro nordyckie zaklęcie i nie rozumiała z tego ani słowa, ale to nie miało znaczenia. To, co się liczyło, to władza, jaką zdobędzie, jak tylko stanie się jednym z Gullveig. Ale ich ofiara, poświęcenie czy jakkolwiek Simone chciała to nazwać, żeby ją wezwać, wciąż krzyczała za swoim kneblem. To było rozpraszające! - Zamknij się! – warknęła Simone na Briannę. – W tej chwili jesteś wielkim bólem w tyłku! Aaa, aaa, aaa! To wszystko, co potrafisz! Simone westchnęła i obróciła do swoich przyjaciół. A teraz, to prawda, Simone mogła wydać swoje pieniądze, żeby zebrać to wszystko razem, ale… dlaczego? Kiedy znała ludzi z pieniędzmi? Dlaczego powinna wydać swoje własne pieniądze na sprowadzenie starożytnej bogini na ten świat? Co jeśli to nie zadziała? Wtedy wyda swoje pieniądze na darmo. Czy to było sprawiedliwe? Zablokowawszy krzyki i biadolenie dochodzące zza niej – co za irytująca beksa! – Simone zaintonowała słowa, które zmusiła się fonetycznie nauczyć, i poczekała na moc od Gullveig, by przez nią przepłynęła, żeby mogła zabić ofiarę i stać się jednym z boginią. I Simone… wciąż czekała. I czekała. Po mniej więcej trzydziestu sekundach – była bogata! Dlaczego miała na cokolwiek czekać? – Simone zerknęła na swoją asystentkę. - Co się stało? Darrbee – Boże, naprawdę uwielbiała imię tej dziewczyny – zsunęła swoje okulary z powrotem na nos i szybko przekartkowała księgę.

~ 378 ~

- Um… uch… - No? – naciskała Simone, zaczynając czuć się bardzo głupio z takimi wyciągniętymi ramionami. - Zrobiliśmy wszystko, co mieliśmy zrobić. Ofiarowaliśmy jej złoto i biżuterię. Złożyliśmy w ofierze tę biedną kozę. Nasza ludzka ofiara ma na sobie ten konkretny naszyjnik. – Przewertowała księgę trochę dalej. – Wymówiłaś te dziwne słowa… – Darrbee wzruszyła ramionami. – Nie rozumiem tego. Zrobiłaś wszystko, co miałaś zrobić. Simone opuściła ramiona. - Daj mi tę cholerną księgę – warknęła, wyrywając ją z rąk Darrbee. - Um… Simone, moja droga – wtrącił się jeden z jej głupich przyjaciół. - Co? - Czujesz to? Przewróciwszy oczami, Simone spojrzała na kobietę. - Czuję co? – burknęła. - Benzynę? Simone powąchała powietrze i tak. Wyczuła benzynę. Rzuciwszy księgę z powrotem do Darrbee, Simone chwyciła swoją szatę i założyła ją z powrotem zanim zeszła po schodkach podestu i przeszła przez salę balową. Doszła do podwójnych drzwi i pociągnęła je. Kiedy nic się nie stało, pociągnęła jeszcze raz. - Niech to szlag, Darrbee. Przecież powiedziałam ci, że nie masz zamykać drzwi! Ale to, co zaniepokoiło Simone, to nie to, że Darrbee nie odpowiedziała. To była ogłuszająca cisza. Powoli Simone się obróciła. Jej asystentka wciąż stała na podeście, z małym uśmiechem na twarzy. A potem ten mały uśmiech stał się szerszy… potem jeszcze szerszy… a potem rozlał się na całej twarzy, ukazując potrójny rząd niczego innego jak małych, czarnych kłów. Bez słowa, ciało Darrbee uniosło się i, niczym pasożyt, przytwierdziła się do sufitu. Potem, w ciągu kilku sekund, przemierzyła pokój i wymknęła się kanałem ~ 379 ~

wentylacyjnym. Problemem było to, że ten kanał był szczelnie zamknięty, kiedy przez niego przechodziła. - Dym! – krzyknął ktoś, wskazując na inne drzwi, które nie były otwarte. Simone nie zamierzała panikować, nawet jeśli wszyscy inni to robili. Zamiast tego, przemaszerowała przez pokój do dużych szklanych drzwi. Chwyciła dwóch większych mężczyzn i wskazała na mały, metalowy stolik. - Użyjcie tego, żeby rozbić szkło! – rozkazała. Mężczyźni złapali za stolik, zanieśli go tuż pod drzwi i po odliczeniu do trzech zamachnęli się. Ale ciężki stolik nic nie zrobił, tylko odbił się od szkła i przeleciał przez pokój. Kiedy wszyscy spanikowali, rozpaczliwie próbując znaleźć drogę wyjścia, Simone powoli podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Darrbee stała z kilkoma kobietami o czarnych kłach. Podniosła rękę, która teraz wyglądała bardziej jak pazury, i pomachała Simone. Wtedy to Simone zrozumiała – ona była ofiarą dla Gullveig. Oni wszyscy byli.

Siedząc wysoko na gałęzi, Kera obserwowała jak kilka Mar przesunęło się do różnych punktów wokół domu i zaczęło rytuał w języku, którego nie znała. Kilka innych Mar stanęło z tyłu, wciąż nieświadome obecności Wron i Kruków. Na razie. Kera spojrzała na swoje siedzące obok siostry Wrony. - Nie możemy pozwolić ich spalić – powiedziała otwarcie Kera. Kiedy nikt nic nie powiedział, powtórzyła bardziej stanowczo. – Nie możemy pozwolić ich spalić! - To Starsze Mary otaczają budynek – oznajmiła Tessa. – Rozerwą nas na kawałki. Z Shoną-sari, ich przywódczynią, się nie zadziera. - Ale my tu jesteśmy – powiedział Siggy. – Możemy wam pomóc. Tessa spojrzała na Kruka zanim dodała. - Włączyłam was w to. ~ 380 ~

- Och. Kera nie miała zamiaru ustąpić. - Przynajmniej musimy spróbować. - I zostać w wyniku tego zabitym? – Erin potrząsnęła głową. – Musi być jakiś lepszy sposób. - Wiesz, że to są sami bogaci ludzie? Prawda? – zapytała Leigh. I kiedy oczy Kery stały się okrągłe, a usta opadły, szybko dodała. – Mówię tylko, że oni prawdopodobnie nie zrobiliby tego samego dla nas. - Nie zrezygnuję z mojej moralności tylko dlatego, że ludzie, których mogę uratować, są dupkami. - Nawet jeśli nas pozywali? - Chloe! Chloe westchnęła i przewróciła oczami. - Dobra. Mamy pieprzoną Marine i teraz musimy mieć moralne centrum. Jak to ma być sprawiedliwe? - Ja idę – oznajmiła Kera. – Możecie mnie wspierać albo nie, to zależy od was. - Idę z tobą – powiedział Vig. Zaczął się do niej zbliżać, ale Josef złapał jego ramię i na chwilę przytrzymał. - Czy jakaś cipa naprawdę warta jest tego, co zamierzasz zrobić? – zapytał przywódca Kruków. Brwi Viga ściągnęły się i natychmiast odpowiedział. - Tak. Jest. - On ma rację – zgodził się Stieg. – Jest. - Absolutnie warta, chłopie. - Masz rację, bracie. Jest absolutnie warta. - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę zadałeś to pytanie. Josef potrząsnął głową, westchnął głęboko. ~ 381 ~

- Ale jesteście idiotami. Vig z łatwością przysunął się do Kery na jej gałęzi. - Gotowa? Erin pochyliła się, położyła rękę na ramieniu Kery. - Tylko pamiętaj, jestem twoją mentorką. Więc jeśli, w którymś momencie w ciągu następnych dziesięciu minut, będziesz chciała, żebym skończyła z twoim życiem… po prostu daj mi znać. Zrobię co w mojej mocy.

Darrbee starła łzę, kiedy Shona-sari położyła ramię na jej barkach i przytuliła ją. - Dobrze sobie poradziłaś, moja mała nocna zmoro. Świadomość, że jej przywódczyni jest zadowolona, wywołała u Darrbee dumę. - Dziękuję. - Będziesz za nią tęskniła. - Była okropną istotą ludzką. Sprawiała, że wszyscy wokół niej byli nieszczęśliwi od jej żądań i jej głębokiego aż do kości niezadowolenia w ogóle z życia. – Darrbee otarła więcej łez. – Uwielbiałam ją. - Wiem, wiem. Ale pomyśl o tym jak będziesz się cieszyła jej umierającymi krzykami. Darrbee przytaknęła. - Będę się tym cieszyła. - Shona-sari – zawołała jedna ze Starszych. – Spójrz. Dołączyli do nas mali przyjaciele. Shona-sari obróciła się i patrzyła jak Wrony i Kruki opadają z pobliskich drzew. Jeszcze raz uścisnęła Darrbee zanim ją puściła. - Stój przy moim boku, mała zmoro. Pokażę ci całą ich słabość… A Darrbee nie mogła się doczekać.

~ 382 ~

Shona-sari uśmiechnęła się szeroko pokazując wszystkie jej małe, ostre czarne kły. Na powitanie rozłożyła ramiona. - Wrony i Kruki! Więcej dusz dla… Przez powietrze między Wronami i Krukami przeleciało ostrze, kierując się prosto w Marę. Shona-sari, Starsza Mara, poruszyła się szybko, szarpnęła się gwałtownie w bok, gdy ostrze przemknęło obok niej i ulokowało się w głowie biednej Darrbee. Młoda Mara padła do tyłu, twardo lądując na ziemi. Kiedy jej czarna krew plamiła ziemię, rozciągnęła się cisza. Wrony i Kruki obróciły się, żeby spojrzeć, kto rzucił nóż. Przywódczyni Wron z LA wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. - No co? Rzuciłam. Shona-sari zaskrzeczała na stratę swojej młodej uczennicy i stała się powietrzem, potem dymem; a potem przeleciała przez podwórze i znalazła się na przywódczyni Wron. Rzuciła kobietę na ziemię, jej palce wbiły się w jej głowę. Wrona krzyknęła, kiedy Shona-sari pokazała suce prawdziwe koszmary w całej ich brutalnej glorii. Ale inna Wrona złapała Shonę-sari za włosy, oderwała ją i odrzuciła. - Naprzód! – rozkazała Tessa Wronom, wskazując na Mary swoimi sztyletami. – Zabić je wszystkie! Kera wyciągnęła rękę i podciągnęła Chloe na nogi. - Nie stój tak – powiedziała Chloe, próbując otrząsnąć się z tego wszystkiego, co ta wiedźma jej zrobiła. – Jeśli ty i ten twój wściekły byk zamierzacie pomóc tym bogatym dupkom, lepiej się ruszcie. Będziemy chronić wasze tyłki. Kera skinęła głową i obróciła się do Viga. - Jesteś gotowy? - Chodźmy. Kera ruszyła biegiem w stronę rezydencji. Mary rzuciły się na nią, nagle pojawiając się przed nią albo obok niej, próbując ją złapać albo zbić z nóg. Ale Kera wciąż biegła.

~ 383 ~

Nawet wtedy, gdy wypuściły swoje pazury i cięły ją po ramionach i nogach, jej twarzy i piersi, Kera biegła. - Zapal to! – wrzasnęła główna Mara. – Spal sukę! Jedna z Mar uniosła rękę, zrobiła jeden okrężny ruch i wycelowała w ziemię. Kera uderzyła w tę Marę od tyłu, ale płomienie już wybuchły. Mara zniknęła spod Kery i na chwilę wylądowała w płomieniach zanim odtoczyła się od nich, a wtedy jednocześnie zaatakowały ją trzy Mary, przewracając na ziemię i dając jej koszmary aż do końca życia.

Tessa zabiła dwie Mary i walczyła z trzecią, kiedy zobaczyła jak kolejna ze Starszych złapała Chloe i przewróciła ją na ziemię. Istota przyłożyła dłonie do skroni Chloe i natychmiast przywódczyni Tessy została uwięziona w przestrzeni koszmarów. Zatopiła swój sztylet w głowie Mary, szybko ją zabijając i rzuciła się przez podwórze w stronę Chloe. Jednak zanim dotarła do niej, Chloe już siedziała na piersi Starszej Mary i gołymi rękami wyciskała z niej życie. Kiedy zmiażdżyła szyję tej rzeczy, Chloe zeszła z drgającego ciała i wpatrywała się w to przez kilka sekund, jej ręce i ciało drżało. - Chloe? – zawołała łagodnie Tessa. – Nic ci nie jest? - Uch… nie. Nie. - Co to było? - Nie zdawałam sobie sprawy, co robię. - Nie? Chloe potrząsnęła głową. - Nie. Śniłam o tym, że wciąż wychodzę za mąż za tego idiotę. – Wskazała na walczącego Josefa. – A on mnie wkurzył. Znowu! I ja po prostu… niejako… - Pękłaś? - Taa. – Zamilkła, rozejrzała się i znowu powiedziała. – Taa. - Naprawdę musimy trzymać was osobno, no nie? – zapytała Tessa.

~ 384 ~

Chloe przytaknęła. - Tak.

Wszędzie wokół Kery ginęli jej towarzysze Marines. Ich krzyki były takie głośne. Chcąc pomóc, Kera próbowała strzelać ze swojej broni, ale nic się nie działo. Po raz pierwszy spojrzała na zabezpieczenie. Było na miejscu, więc spróbowała je odciągnąć. Ale zabezpieczenie się nie poruszyło. Nie mogła go przesunąć! Marines po obu jej stronach zostali zastrzeleni, a Kera wciąż walczyła z tą śmieszną bronią. Musiała im pomóc! Musiała ich uratować! Nie mogła pozwolić, żeby umierali! Jakiś dźwięk w oddali zwrócił jej uwagę i się obróciła. To była wrona, siedząca na spalonym słupie telefonicznym. Znowu na nią zakrakała i Kera zmusiła się, by nie skupiać się na niczym innym jak tylko na wronie. Na kraczącym dźwięku, jaki wydawała. Tylko w to się wsłuchała, aż w końcu upuściła broń i, ignorując krzyki umierających wokół niej, zamachała ramionami. To było głupie, ale nadal to robiła, dopóki… dopóki… Kera zanurzyła ręce w masie włosów i szarpnęła, zrzucając Marę ze swojego ciała i na ziemię. Uniosła swój młot i opuściła, roztrzaskując głowę tej rzeczy. Warcząc, podbiegła do tej, która miała Viga na kolanach, prawdopodobnie dająca mu koszmary śmierci bez honoru. Kera zabiła tę Marę zamachem w głowę, a potem ruszyła w stronę palącego się domu.

Erin zrzuciła Marę ze swoich pleców i wbiła sztylet prosto w głowę suki. Wyszarpnęła go, krew trysnęła na jej twarz i odrzuciła ciało na bok. Zobaczyła jak Starsza owija się wokół Stiega i kładzie dłonie na jego głowie. Natychmiast opadł na kolana, jego twarz stała się blada. No cóż… bledsza niż zwykle. Zastanowiła się, czy go tak nie zostawić, ale odrzuciła tę myśl. Nigdy nie byłoby końca wymówek ze strony Kery. Erin podkradła się do pary i sięgnęła, żeby złapać Marę od tyłu. Kiedy jej ręka już miała złapać ją za włosy, Mara zniknęła, zmieniając się w dym i ulatując.

~ 385 ~

Wtem, sekundę później, wiedziała, że suka jest za nią. Erin obróciła się i Mara złapała jej głowę w obie ręce, jej pazury wbiły się w ciało Erin.

Stieg wrócił z tamtej alejki, gdzie przeszukiwał śmieci za jedzeniem jak to zwykł robić, kiedy był dzieckiem, z powrotem do walki z Marami w bogatej części miasta, próbując powstrzymać Gullveig od dostania się na ten świat. Kiedy dłużej już nie czuł jak krzyczy w panice, zobaczył rudzielca. Miała ją Mara. Z rękami wbitymi w czaszkę kobiety. Stieg zmusił się, żeby wstać. To nie było łatwe. Jego ciało wciąż czuło się tak, jakby było w tamtej alejce. Ale kiedy w końcu stanął na nogach, Mara warknęła i oderwała swoje ręce, tylko po to, żeby uderzyć nimi znowu o skronie rudzielca. Potem zrobiła to po raz trzeci. - Skończyłaś? – zapytał rudzielec. Wtedy Mara odsunęła się, jej ręce opadły po bokach, gdy wpatrywała się w Erin z otwartymi ustami. Stieg nie rozumiał tego. Nigdy nie słyszał o kimś, kto nie miałby koszarów, kiedy został dotknięty przez Marę. Nawet jeśli z tym walczyli, nadal mieli koszmary. Kiedy Zmora przestała się gapić, Erin uniosła sztylet i wbiła go w szczękę i mózg Mary. Gdy Mara przestała się ruszać, Erin wyciągnęła nóż i puściła ciało. Obróciła się do Stiega, uśmiechnęła, mrugnęła i odeszła chcąc znaleźć kogoś innego do zabicia. Teraz zrozumiał, dlaczego jeden z jego ojców zastępczych zawsze ostrzegał go, żeby trzymał się z dala od rudzielców.

Jedna z Mar miała zatopione swoje szpony w głowie Jace. Spanikowana, rozwinęła swoje skrzydła i wzleciała w powietrze, ale Mara nie puściła. Próbowała z nią walczyć, dźgała ją w brzuch, ale Mara tylko się roześmiała i wtedy Jace znowu tam była. W tym małżeństwie. Jej były spokojnie mówił Jace, że jest głupia. Że jest brzydka. Mówił jej, że nikt jej nie zechce.

~ 386 ~

Co gorsze, Jace znowu to przyjęła. Jak zawsze to przyjmowała zanim zdarzył się ten ostatni raz, kiedy pękła i oddała… a on ją zabił. Ale to było przed tym. Przed tym jak stanęła w swojej obronie. Przed tym jak spotkała Skuld. Przed tym jak stała się Wroną. Kiedy wciąż czuła się uwięziona, samotna i zrozpaczona. Bardzo zrozpaczona. Siedziała przy kuchennym stole, a on pochylił się, mówiąc jej takie okropne rzeczy w najbardziej łagodny możliwy sposób i zastanawiała się, ile jeszcze może wytrzymać. Ile jeszcze będzie zmuszona przyjąć zanim… zanim… Usłyszała wronę na zewnątrz ich idealnego małego domku w Dolinie. Krakała na nią przez okno. Zakrakała i uderzyła swoją cienką stopą w okno. Zakrakała ponownie i znowu uderzyła nogą. Jej oczy stały się czerwone z wściekłości i krakała i krakała i… Jace nagle znalazła się w teraźniejszości, z rękami wokół gardła Mary, a jej wściekłe okrzyki rywalizowały ze skrzeczeniem Mary. Wylała się z niej wściekłość i Jace pozwoliła nadejść tej wściekłości. Pozwoliła, żeby wybuchła przez jej ciało i zaciskała ręce na gardle Mary, dopóki nie poczuła jak pod jej palcami trzaskają kości. Wypuściła pazury, rozrywając wewnętrzne arterie. I Jace krzyczała. Krzyczała i krzyczała, tak żeby świat dokładnie wiedział, jaka naprawdę była wkurzona.

Próbowały wciągnąć Kerę w płomienie, spalić jej głowę w tym ogniu. Ale Vig złapał dwie Mary i odrzucił je, a Kera powaliła trzecią i skoczyła na nogi. Obiema rękami uniosła swój młot, a potem opuściła na próbującą wstać Marę i roztrzaskała jej czaszkę. - Idź, Kero! – rozkazał Vig, walcząc z kolejną Marą. Kera zobaczyła, że płomienie, które wypuściła Mara dosięgły już domu i zaczął się palić tam, gdzie jak się wydawało było wejście do sali balowej. Słyszała krzyki uwięzionych tam ludzi. Trzymając mocno młot, Kera podbiegła do dużych drzwi, obiema rękami uniosła młot nad głowę i walnęła. Szkło pękło, więc Kera zrobiła kolejny zamach. Dopiero trzecie uderzenie zniszczyło drzwi i dym wylał się przez przejście. Ludzie zaczęli wybiegać na zewnątrz, kaszlący i spanikowani. ~ 387 ~

Kilka Mar próbowało złapać niektórych z nich, ale Wrony i Kruki już były, by je powstrzymać. Kera próbowała zajrzeć do sali balowej pomimo gęstego, czarnego, kłębiącego się dymu. Prawie się odwróciła, kiedy zobaczyła znajomą sylwetkę, czołgającą się w jej stronę na rękach i kolanach. - Brianna! – Kera podbiegła do dziewczyny, próbując pomóc jej wstać, gdy nagle uświadomiła sobie, że jej ręce i kostki są związane taśmą klejącą. Kera pochyliła się i podniosła ją, wynosząc z domu przed ogniem tak szybko jak potrafiła. Położyła kaszlącą, rozhisteryzowaną Briannę na ziemi, odsuwając włosy z jej twarzy i usuwając taśmę. - Już w porządku – próbowała ją uspokoić. – Już w porządku. Oddychaj, skarbie. Oddy… - Ty głupia suko – warknęła na Kerę przywódczyni Mar. – Myślisz, że cokolwiek zmienisz? Myślisz, że naprawdę powstrzymasz ją przed przyjściem na ten świat? Myślisz… Wtedy to opadły na Shonę-sari niczym horda szalejącej ciemności, rojąc się wokół niej, tłocząc się wokół niej. Rozrywały jej twarz i ciało, szarpały ją swoimi pazurami i dziobami. Nie siostry Wrony Kery, ale ptaki. Przyleciały z drzew i zaatakowały Marę, jakby chciał ją zabić. Może chciały. Z rykiem wściekłości, Shona-sari zmieniła się w biały dym i zniknęła. I tym razem naprawdę zniknęła. Kera mogła to odczuć, ponieważ powietrze wokół niej stało się lżejsze. Znowu z łatwością mogła oddychać, nawet pomimo bliskości ognia. Wrony zwróciły swoją uwagę na kilka pozostałych Mar, ale szybko podążyły za swoją przywódczynią. Najwyraźniej, jednym była walka z ludźmi, ale wkurzone ptaki były czymś więcej niż mogły znieść. Nie, żeby Kera je winiła. Kera przeszła przez teren aż dotarła do właścicielki domu. Większość jej bogatych przyjaciół uciekła, zostawiając ją samą sobie na pastwę Wron i Kruków.

~ 388 ~

Simone klęczała na kolanach, kaszląc i rzężąc od tego całego dymu, jaki przyjęła, kiedy dołączyła do nich Chloe, kucając przed kobietą, chcąc, żeby śliczna blondynka spojrzała na nią. A wtedy Chloe powiedziała. - A więc, sąsiadko, co do tych pozwów…

Vig sprawdził swoich braci. Większości nic nie było. Kilka ran, jakieś przyszłe blizny, którymi będą mogli pochwalić się w barze jakimś laskom. - Nic ci nie jest? – zapytał Vig Siggiego, pomagając mu wstać. - Nie. Jednak boli mnie głowa. - Mara cię dotknęła? - Nie. Wpadłem na drzewo. - Oczywiście, że wpadłeś. Tesso? – Vig zawołał Wronę. – Możesz obejrzeć głowę Siggiego? Wpadł na drzewo. Tess skinęła głową. - Oczywiście, że wpadł. Kera podeszła, jej wzrok przeszukiwał teren. - Co jest? - Szukam asystentki Betty. Była tu. - Betty? Betty Lieberman? - Taa. - Ona zawsze ma najgorętsze asystentki – powiedział Stieg. – Uwielbiam Betty. Vig nawet na to nie odpowiedział, tylko zapytał Kerę. - Dlaczego, do diabła, była tu asystentka Betty? - Nie wiem. Miała obwiązane ręce i nogi taśmą klejącą. Przypuszczam, że trzymali ją uwięzioną.

~ 389 ~

Stieg ziewnął i spytał. - Powinniśmy ruszyć za innymi bogatymi dupkami, którzy próbowali wskrzesić boginię? - Dlaczego? – zapytał Vig. Kera wpatrzyła się w niego. - Co to znaczy dlaczego? To, co zrobili, było złe. - Oczywiście, że to było złe. Ale znam cię. Nie będziesz biegała wkoło zabijając grupkę tych żałosnych bogatych ludzi, ani również nam nie pozwolisz tego zrobić. Kera przewróciła oczami. - Okej. Masz rację. Ale możemy zawiadomić policję. - Zawiadomić policję, o czym dokładnie? Że próbowali sprowadzić na ten świat nordycką boginię? - Że Mary im w tym pomagały? - Że świat tak naprawdę ma nordyckich bogów? I greckich bogów? I rzym… - Dobra, dobra! Rozumiem. - Czy ona nie jest słodka, kiedy zapomina, że to nie jest normalne dla większości ludzi? – zapytał Vig, wciągając Kerę w mocny uścisk. - Zamknij się. - Um… Kero? Spojrzała na Stiega. - Co? - Chyba będziesz chciała zrobić coś z… tym. Vig uniósł głowę i patrzył jak Brodie paraduje z ramieniem Mary zwisającym z jej pyska. Kera sapnęła przerażona i pobiegła za swoim psem. - Brodie Hawaii, natychmiast rzuć to ramię!

~ 390 ~

Brodie wciąż uciekała, a Kera goniła ją po całym podwórku, Mary i głupi bogaci ludzie zostali zapomniani. - Twoja dziewczyna jest dziwna, bracie – zażartował Stieg. - W porównaniu do czego? Brodie obróciła się i rzuciła się w drugą stronę, a spanikowana Kera próbowała ją złapać. - Brodie Hawaii, wracaj tu! Nie zapominaj! Reprezentujesz wszystkie pitbulle! To rzuca złe światło na wszystkie pitbulle! Stieg popatrzył na Viga. - Do wszystkiego.

Brianna, wciąż kaszląc, weszła do swojego mieszkania. Wiedziała, że powinna pójść do szpitala, ale wszystko, co chciała zrobić, to wrócić do domu. Po prostu chciała iść do domu. Otworzyła butelkę czerwonego wina i nalała sobie kieliszek. W tej chwili, najważniejszą rzeczą było to, że musiała odzyskać swoją pracę. Ale jak? Może gdyby wystarczająco się czołgała… Betty może przyjęłaby ją z powrotem. Z kieliszkiem wina, Brianna ruszyła do łazienki. Chciała wziąć prysznic i przespać się. Ale zatrzymała się przy lustrze nad kanapą i spojrzała na siebie. Wtedy to zobaczyła. Wokół szyi miała złoty naszyjnik. Trochę przypominał jej kształtem bransoletkę, ponieważ był grupy i nie połączony na środku, a końce miały kształt smoczych głów. Był piękny, ale… dlaczego miała go na sobie? Nie pamiętała, żeby go zakładała… zakładała go… Brianna zamrugała. Zadrżała. Kieliszek wysunął się z jej ręki i uderzył o twardą podłogę, rozpryskując wino po całej podłodze. Brianna złapała się za brzuch, całe jej ciało zaczęło się trząść. Gdy przyglądała się sobie w lustrze, Brianna przesunęła ręce na pierś, potem wyżej do gardła. - Nnn… ie – wyjąkała zamiast krzyku. – Ni…

~ 391 ~

Patrzyła z przerażeniem jak skóra na piersiach wybrzusza się znad jej ciała. Tak jakby jakaś dłoń próbowała wybić się z niej na zewnątrz. Ale… ale to było niemożliwe. To było niemożliwe!

Gullveig torowała sobie wyjście z ciała dziewczyny, odpychając ze swojej drogi kości, mięśnie i skórę, dopóki nie była w stanie wciągnąć świeżego powietrza. Roześmiała się, zsuwając pozostałości dziewczyny na podłogę i wychodząc z jej ciała niczym z kombinezonu. Gullveig wyciągnęła ramiona nad głowę i rozciągnęła się. Dobrze było znaleźć się z powrotem na tej płaszczyźnie egzystencji. To był taki interesujący świat. Tak wiele będzie miała tu zabawy. Tak wiele złota. Kochała złoto. Całe. Podeszła do balkonu i otworzyła podwójne okna, przyglądając się jak na wschodzie zaczyna wschodzić słońce. - Widzę, że ci się nie powiodło – powiedziała do Shony-sari, która jak teraz czuła stała za nią. Obejrzała się na Marę, ale te groteskowe małe kły nie wywarły na niej wrażenia, więc zwróciła swój wzrok na słońce. – Pozwoliłaś, by Klan Skuld cię powstrzymał. - To nie były tylko Wrony. Były również Kruki. Połączyli się. - Oooch. Jakie to strasznie. Wrony i Kruki. Skrzeczały czy tylko krakały na ciebie i twoje kobiety? - Bogini… - Nie. Daj spokój. – Wskazała na ciało na podłodze. – Po prostu to posprzątaj. I to szybko. Umieram z głodu i chcę zamówić sobie jakieś jedzenie. Och. – Obróciła się do ciała dziewczyny, zabrała naszyjnik Freji i zdjęła skórę ze zwłok. Gullveig uśmiechnęła się do przywódczyni Mar. - Zapomniałam, że będę tego potrzebowała. – Skierowała się do łazienki. – Wiem, że jest wcześnie, ale wiesz, co byłoby rozkoszne… mimosa 9. Sprawdź, czy możesz 9

Mimosa - alkoholowy lekki koktajl z szampana i soku pomarańczowego

~ 392 ~

zrobić dla mnie jednego, dobrze, kochana? - Czekaj – powiedziała Mara zanim Gullveig mogła zamknąć drzwi łazienki. – Co teraz zamierzasz zrobić? - No cóż, po tym jak to sprzątniesz, zamówisz mi jedzenie i zrobisz moją mimosę uwielbiam szampana z rana - zorganizujesz dla mnie spotkanie z Hel. Mara cofnęła się o krok. - Dlaczego miałabym to zrobić? - No cóż, pierwszy powód to taki, że każę ci to zrobić. A drugi, ty i twoje prowokujące zębami dziewczynki spieprzyłyście. No i potrzebuję tego. Hel może dostarczyć kolejny. - Hel ci nie pomoże. - Nie bagatelizuj tego jak daleko mogę zajść i ile gniewu droga Lady Hel wciąż ma w sobie. Po prostu zorganizuj spotkanie. - A ty? - Ja? – zapytała Gullveig, uśmiechając się. – Muszę iść do pracy. Ale myślę, że nadszedł czas na awans. Nie sądzisz?

~ 393 ~

Rozdział 34 Betty odłożyła słuchawkę i odetchnęła. Wyglądało na to, że Yardley będzie znowu potrzebowała operacji plastycznej po walce, która miała miejsce kilka godzin temu. Ta dziewczyna nigdy nie chroniła swojej twarzy podczas walki! Więc Betty będzie musiała wymyślić kolejne wiarygodne kłamstwo dla swojej pokiereszowanej klientki-siostry Wrony. Kiedy zdarzyło się to ostatni raz, pozwoliła, żeby wymknęło się, iż kanały nosowe Yardley zapadły się i musiały zostać naprawione z powodu jej tragicznego zażywania kokainy. Ale prawda była taka, że nos Yardley zapadł się, ponieważ został kompletnie zniszczony przez obuch topora przesiąkniętego krwią demona. Prawda, która nigdy nie mogła być wyjawiona, więc poszły na historię z kokainą. Oczywiście, żadna z tych historii nie wyszła bezpośrednio z obozu Yardley. Zamiast tego, żeby uniknąć poważnego grzebania przez prasę, Betty pozwoliła wyciec tej następnej historyjce na jednej z plotkarskich stron. Więc najpierw musiała wymyślić jakąś historię. - Może czas na nią, żeby miała większe cycki – mruknęła Betty. Betty potrząsnęła głową i odepchnęła od biurka swój fotel biurowy za dziesięć tysięcy dolarów. Musiała zobaczyć tę ranę. Dowiedzieć się, czy mogła być zaopatrzona przez Tessę i czy chirurg plastyczny naprawdę był konieczny. Potem mogła od tego zacząć. Betty wstała i poszła do swojej prywatnej łazienki. Poprawiła swoją czarną spódnicę i błyszczącą srebrną bluzkę. Przeczesała włosy i poprawiła makijaż. Zadowolona z tego, co zobaczyła przypatrując się sobie – wiedziała, że jej sióstr Wron nie będzie obchodziło jak wygląda, ale paparazzi z pewnością będą wszędzie się czaili – Betty wróciła do swojego biurka. Chwyciła blezer z oparcia fotela i założyła go, a wtedy przez drzwi weszła Brianna. - No, no, no – roześmiała się Betty. – Patrzcie, kto wrócił do mojego biura. I co cię tu sprowadza, moja droga? Małe błaganie? Małe proszenie? No nie wiem, już przeglądałam kilka świetnych życiorysów na twoje stanowisko.

~ 394 ~

Kiedy nie usłyszała jąkającego małego proszę mnie nie zwalniać, Betty w końcu spojrzała na swoją asystentkę. Zamiast ją słuchać, Brianna krążyła po biurze, przyglądając się posążkom i obrazom, które przeszli i obecni klienci dawali Betty, jako wyraz podziękowania. Najtańsza rzecz wśród nich mogła zostać sprzedana za przeszło sześciocyfrową kwotę. Tyle tylko, że Betty nigdy niczego nie sprzeda z tych rzeczy. Za bardzo je uwielbiała. - Halo? Tu Ziemia, głupia. Zejdź na dół, głupia – zażartowała. Kiedy Betty wciąż nie otrzymała odpowiedzi, zaczęła się trochę martwić. - Brianna? – Podeszła do niej. – Wszystko z tobą w porządku? Brianna obróciła się do niej i wtedy Betty zobaczyła naszyjnik wokół szyi dziewczyny. Był pełen mocy i gdyby za długo się w niego wpatrywała, oślepiłby ją. - Brianna, skąd masz ten naszyjnik? - Ten? – spytała Brianna, czubkami palców gładząc złoto. – Zabrałam go mojej głupiej siostrze, kiedy nie patrzyła. Teraz jest mój. - Brianno, nie możesz zatrzymać tego naszyjnika. – Betty nie zmartwiła się dlatego, że Brianna skorzysta z jego mocy, ale ponieważ wiedziała, co by to przyciągnęło. Coś, z czym Brianna by nigdy, nawet za milion lat, nie była w stanie sobie poradzić. - Jakie to śliczne – westchnęła Brianna, wyciągając rękę, żeby dotknąć naszyjnika Betty ze złota i diamentów za pięćdziesiąt tysięcy dolarów, który Betty kupiła sobie kilka lat temu w nagrodę. Betty odepchnęła rękę dziewczyny. - Co się z tobą dzieje? - Chcę ten naszyjnik. - Nie możesz dostać mojego naszyjnika. – Betty westchnęła. W porządku. Może Erin miała rację. Była zbyt twarda dla tej idiotki. Teraz Betty będzie musiała zapłacić za jej leczenie psychiatryczne. Nie cierpiała, kiedy musiała to robić. – Kochana – powiedziała Betty bardzo ostrożnie i powoli – myślę, że muszę zabrać cię do miłego, przyjaznego doktora, który będzie mógł ci pomóc. Nagle ręka Brianny wystrzeliła i złapała Betty za gardło, przyciągając ją bliżej. I teraz, kiedy ciało dotknęło ciała, Betty ją zobaczyła. Całą ją. I to nie była Brianna. ~ 395 ~

- Śmiesz kłaść na mnie ręce, człowieku? – syknęła w staronorweskim. Języku, którego Betty zmusiła się nauczyć, by zawsze mogła zrozumieć to, co zobaczy. – Co za niegrzeczni ludzie. Mam cię dużo do nauczenia. – Zerwała naszyjnik z szyi Betty, odchyliła ramię i rzuciła Betty przez pokój i prosto w… i przez duże panoramiczne okno. Gullveig patrzyła jak ludzka kobieta rozbija grube szkło i spada na ziemię poniżej. Usłyszała krzyki z ulicy i uśmiechnęła się. - Co to było? – Na korytarzu rozległy się głosy. – Co się stało? Słyszeliście to? - Brianno? Co się stało? Gullveig obróciła się do ludzkiej dziewczyny stojącej w drzwiach. Carol. Miała na imię Carol. I była jedną z agentek. Gullveig miała wspomnienia Brianny, więc całkiem dobrze będzie mogła poruszać się w tym świecie. - Pękła – powiedziała Gullveig perfekcyjnym amerykańskim angielskim. – Rzuciła się przez okno. Z okrągłymi oczami, Carol podbiegła do dziury i ostrożnie podparła się dłońmi, żeby nie przeciąć się o roztrzaskane szkło. - Jakie to przykre… – mówiła dalej Gullveig. – Jednak musimy zorganizować pogrzeb. To powinno być wydarzenie z klasą. - Czekaj – powiedziała Carol. - Nie możemy czekać. Musimy myśleć o harmonogramach klientów. Wszyscy w Hollywood będą chcieli przyjść. - Nie. To znaczy… ona się rusza. Gullveig okręciła się gwałtownie. - Co? - Rusza się. Betty nie zginęła. Gullveig podeszła do zniszczonego okna, odepchnęła dziewczynę i wyjrzała. Człowiek spadł z wysokości czterech pięter i wylądował na małym skrawku trawy na zewnątrz budynku. Ale to nie powinno uchronić jej od upadku, a samo wypadniecie przez okno powinno ją zabić. Chyba że…

~ 396 ~

- Pieprzona bogini Skuld i jej Wrony! - Przepraszam? Gullveig spojrzała na kobietę stojącą obok niej i szybko zmieniła swoje plany. - Ona jest szalona, wiesz. Oszalała. - Betty? - Betty. – Gullveig pochyliła się odrobinę. – Musi odejść. Żeby wyzdrowieć. Ze swojej choroby psychicznej. Na jakiś czas. Kobieta zmarszczyła brwi. A potem, powoli, uśmiechnęła się. - Masz absolutną rację – powiedziała Carol. – Nie chcemy tutaj szalonej Betty. Jak to wpłynie na naszych klientów? - Dokładnie. A nasi klienci to najważniejsza sprawa. Carol przytaknęła. - Zajmę się tym. Zakładam, że będziesz zarządzała sprawami za Betty, kiedy stąd zniknie? - Oczywiście. Nie chciałabym jej zawieść, prawda? - Nie, nie chciałabyś. – Carol odeszła, kierując się do drzwi. – Wezwę karetkę i zadzwonię do doktora Rosena. Będzie szczęśliwy, że może pomóc. - Doskonale. Gullveig podeszła do biurka, odsunęła skórzany fotel i usiadła w nim. Uśmiechnęła się, gdy położyła nogi na biurku i włożyła błyszczący złotodiamentowy naszyjnik pod swój. Nawet nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że oba wyglądają razem absolutnie oszałamiająco. Rozejrzawszy się po biurze, Gullveig skinęła głową. - O, tak. To będzie całkiem przyjemne.

~ 397 ~

Śmiejąc się, Kera uderzyła dłońmi o ścianę w prysznicu, próbując utrzymać równowagę. To nie było łatwe, kiedy miała za sobą Viga, zatopionego w niej głęboko i pieprzącego ją szaleńczo. Naprawdę szaleńczo. A ona nie mogła przestać się śmiać. Nie dlatego, że to nie było najlepsze pieprzenie, jakie kiedykolwiek przeżyła. Ponieważ takie było. Chodziło o to, że to miał być tylko prysznic. Kera czuła się tak, jakby minęły dni odkąd go brała i przyszła tu tylko po to, żeby się umyć. A nie zostać przeleconą. Ale spróbuj powiedzieć to Ale ja jestem Wikingiem! Rundstömowi. Naprawdę nie był zbyt dobry w całej tej sprawie z czekaniem, a ponieważ Kera tak naprawdę nie powiedziała nie… Vig pochylił się nad jej ciałem, blokując wodę lejącą się z prysznica. - Przestań się śmiać! - Nic nie mogę na to poradzić! - Jestem mocarnym Wikingiem! Powinnaś być w mojej niewoli! Teraz oboje się roześmiali. - Vig! Przestań! - Dlaczego nie jesteś zniewolona? - Nawet nie ma takiego słowa! Vig wyprostował się, pociągając Kerę ze sobą. Przesunął rękę do przodu, żeby chwycić jej szczękę i obrócił jej twarz do siebie, unosząc. Pocałował ją, a woda z prysznica uderzała teraz w nich oboje. Jego druga ręka zsunęła się po jej brzuchu i między nogi. Chichoty Kery zmieniły się w sapnięcia i uchwyciła się jego ramienia, palce wbijając w jego skórę. Jego palce gładziły jej łechtaczkę, podczas gdy brał ją od tyłu, jego fiut wciąż był w niej zanurzony. Palce Viga zaczęły robić kółka, całe ciało Kery napięło się, nogi drżały. Przerwała ich pocałunek, żeby mogła krzyknąć, gdy przez jej ciało przemknął orgazm. Kiedy mogła już jasno myśleć, uświadomiła sobie, że Vig znowu ją zgiął i pompuje w nią, jego oddech był ciężkim dyszeniem dopóki nie doszedł, jego palce trzymały ją mocno w pasie. ~ 398 ~

Pochylił się nad nią, jego usta całowały jej kark, skubały jej ucho, dopóki w końcu nie wysunął się z niej. - Wszystko w porządku? – zapytał, a wtedy Kera znowu zaczęła chichotać. – Kobieto, nadal nie jesteś zniewolona!

Vig wciągnął dżinsy i usiadł na łóżku. Brodie położyła głowę na jego kolanie i przewróciła się na grzbiet, w milczącym rozkazie, by podrapał jej pierś i brzuch. - Dobrze cię wyszkoliła – drażniła się Kera zakładając cudownie skąpe, obcięte dżinsowe szorty. - Była fantastyczna w walce. A Odyn zawsze mówi, że trzeba uszczęśliwiać swoich najlepszych wojowników. - Czy to znaczy, że pewnego dnia Brodie także pójdzie do Walhalli? - Pewnie. Oni już mają bojowe psy. A ona będzie po prostu bojową Wroną. Jednak do tego czasu, będzie naszym psem. - Naszym psem? Vig zamarł, uświadamiając sobie swój błąd. - Uch… to znaczy… um… twoim psem. Jest twoim psem. Oczywiście, ona jest twoim psem. Kera usiadła po drugiej stronie Brodie. Wypuściła długie westchnienie. - Vig… - Proszę, nie… uciekaj. Czy nie odleć. - Vig… - Wiem, wiem. Pospieszyłem się. Nie próbuję na ciebie napierać. - Ludvig. - Po prostu daj mi szansę! - Skończyłeś? - Tak. ~ 399 ~

- To dobrze. Ponieważ chciałam tylko powiedzieć, że będziesz musiał rozważyć wejście dla psa, ponieważ… - Brodie Hawaii! Czas na spacer! – zawołała z zewnątrz jakaś Wrona i Brodie zeskoczyła z łóżka, przemknęła przez drzwi i dwie sekundy później gdzieś w domu rozbiło się okno, bo prawdopodobnie Brodie wyskoczyła przez nie. - Ponieważ nie mogę stale kupować ci nowych okien – dokończyła Kera ze wzruszeniem ramion. – I zakochałam się w tobie. Ale jeśli powiesz Wronom, zwłaszcza Erin, że powiedziałam to pierwsza, powyrywam ci paznokcie u stóp, kiedy będziesz spał. - To nie problem, ponieważ tak naprawdę ja powiedziałem to pierwszy. - Powiedziałeś? Kiedy? - Taa. Jakieś pięć miesięcy temu. Podeszłaś do mojego stolika, przyniosłaś mi kawę i następną niedźwiedzią łapę, a potem uśmiechnęłaś się do mnie. To był naprawdę ładny uśmiech. A kiedy odeszłaś, powiedziałem, Kocham cię. - Nie słyszałam tego. - To dlatego, że to było bardziej – wymamrotał przez ledwie otwarte usta – Kocham cię. – Vig przewrócił oczami. – Kera, przestań się ze mnie śmiać!

Kera usiadła na ganku Viga i sprawdziła swój telefon. Uśmiechnęła się na widok wiadomości, jaką dostała od żołnierza, któremu pomogła znaleźć psa. Dołączył zdjęcie ich obojga, na którym wyglądali na szczęśliwych i o wiele bardziej zdrowi. Okej. Więc może to było to, co powinna zrobić ze swoim życiem. Z pewnością mogła podjąć o wiele gorsze życiowe wybory. Poza tym, już wiedziała, że będzie w tym dobra. I nie mogła już dłużej tego odkładać. Żołnierz powiedział już kilku przyjaciołom o Kerze i przysłali jej maile prosząc o pomoc w zdobyciu psa tak wspaniałego, jakiego ma Dustin. Nie mogła ich zawieść, więc pomoże. Oczywiście, że pomoże. - Więc zamierzasz teraz tu się kręcić, powiedzmy, przez cały czas? Kera podniosła wzrok znad telefonu i zobaczyła Stiega i Siggiego. - Tak. - Taa. W porządku. – A potem weszli po schodkach ganku i do domu Viga. ~ 400 ~

Kera uśmiechnęła się. Fajnie było być zaakceptowaną przez chłopców. Vig wyszedł na zewnątrz i usiadł za Kerą, ustawiając nogi po obu jej bokach. Pociągnął ją do tyłu, więc teraz opierała się o jego tors. Pocałował ją w ucho. - Nie krępuj się, by powiedzieć im, żeby sobie poszli, kiedy będziesz chciała. - Nie przeszkadzają mi. Ale jeśli będę chciała, żeby sobie poszli, nie bój się… powiem im. - Dobrze. – Po chwili Vig zapytał. – Co się dzieje? - Nadal nie znalazłam naszyjnika. Naszyjnika Freji. Zmusi mnie, żebym oddała jej młot? Naprawdę mi się podoba. - Wątpię w to. Ale tak na wszelki wypadek… nadal bym go szukał. - Okej. Przejedziesz się ze mną później? - Pewnie. Gdzie chcesz jechać? - Pomyślałam sobie, że sprawdzę, co z Brianną. Podejrzewam, że poszła do swojego mieszkania, ale chcę się upewnić, że z nią wszystko okej. Słyszałam, że rzuciła pracę u Betty – dokończyła szeptem. - Okej. Dlaczego szepczesz? - Nie wiem. Podejrzewam, że mi jej żal. - Nie powinnaś. Jestem pewny, że nic jej nie jest. Erin, Annalisa i Leigh szły w stronę domu Viga. Kera nie mogła w to uwierzyć, ale była szczęśliwa widząc je. - Hej, dziewczyny. - Hej. – Erin uśmiechnęła się do niej. – Chcecie się przejechać? - Dokąd? - Betty jest w szpitalu psychiatrycznym. Zamierzamy ją stamtąd wykraść. - Tylko wtedy, gdy nie będę w stanie sama jej wydobyć – wyjaśniła Annalisa. – Legalnymi sposobami, mam na myśli. ~ 401 ~

Kera spojrzała na Viga, a potem zapytała. - Dlaczego Betty jest w szpitalu psychiatrycznym? - To Betty, więc kto wie. Ale Chloe chce ją wydostać. Idziesz? - Pewnie, pójdę. Nigdy wcześniej nie byłam w szpitalu psychiatrycznym. - Taa, ale myślałaś, że Vig był. - Erin… zamknij się. Śmiejąc się, Erin i pozostałe Wrony zawróciły w stronę ich samochodu. Kera zsunęła się z ganku. - Założę się o dziesięć dolców, że jeśli mają SUV-a, z tyłu siedzi Jace… piekąc się na śmierć w tym słońcu. Jednocześnie czytając Dostojewskiego – dodała. Vig chwycił dłoń Kery i przyciągnął ją bliżej. Pocałował ją, a bose stopy Kery zawinęły się na ziemi. Kiedy się odsunął, powiedziała. - Nie musisz jechać, jeśli nie chcesz. - I przegapić okazję zobaczenia Betty Lieberman w kaftanie bezpieczeństwa? Jeśli uda mi się zrobić zdjęcia, mogę zarobić fortunę sprzedając je na plotkarskie portale. Vig zeskoczył z ganku i obejrzał się na dom z wybitym oknem. - Hej. Jedziemy do szpitala psychiatrycznego. Chcecie… Vig nie zdążył skończyć, kiedy Stieg i Siggy pobiegli do miejsca, gdzie Erin zwykle parkowała. - Moi przyjaciele – powiedział Vig. – Dają mi tyle dumy. - Mogliby być gorsi – odparła Kera, wsuwając ramię wokół pasa Viga. - Jak? - Mogliby być jak twoi prapraprapra-wujowie. - Doskonale skwitowane. – Z ramieniem zarzuconym na jej barki, zaczęli iść. – Więc… jedziemy do szpitala psychiatrycznego, żeby wykraść jedną z twoich Starszych sióstr Wron. Kero, nie możesz powiedzieć, że twoje życie nie stało się bardziej interesujące. ~ 402 ~

- Nie. Nie mogę tego powiedzieć. Ale kiedy pomyślę o tym wszystkim, co ty zrobiłeś, żeby tak się stało, nie mogę przestać myśleć, że znalazłby się łatwiejszy sposób, żebyś zaprosił mnie na randkę. - Znalazłby się, ale nic nie jest łatwe, gdy chodzi o Wrony. Jednak zdobycie Wrony zawsze warte jest zachodu.

~ 403 ~

Słownik osób i miejsc występujących w mitologii nordyckiej:

Asgard – Siedziba Asów położona na sklepieniu niebios na wschodzie; jedna z Dziewięciu Krain, raj wojowników i miejsce, gdzie przebywali bogowie. Azowie / Asowie – ród panujących, dobroczynnych bogów rządzących światem; najważniejszy dla Wikingów. Ich charakterystyczną cechą jest wojownicze usposobienie i mniejszy lub większy związek z kultem wojny i siły. Edda – najstarszy zabytek piśmiennictwa, datowany na IX wiek n.e. Są dwie tego rodzaju księgi. Edda starsza, zwana też Eddą poetycką, składa się z 29 pieśni, z których 10 było poświęconych bogom oraz 19 poświęconym bohaterom i wojownikom, napisanych stylem, który od niej właśnie został nazwany eddycznym. Edda młodsza, zwana Eddą prozaiczną, została napisana przez Snorriego Sturlusona w XIII w. Składa się z trzech części: część środkowa pt. Język poezji jest rodzajem podręcznika dla skaldów ( poeta dworski) i zawiera wskazówki, które nazwy należy stosować w poezji do bogów, stworzeń i rzeczy martwych. Do tego swoistego podręcznika Snorri napisał wstęp stanowiący drugą część jego Eddy i zawierający przegląd dawnej mitologii. Zakończenie stanowi opis ostatniej walki bogów i odrodzenia świata. Freja – bogini urodzaju, płodności oraz miłości cielesnej i zmysłowej; uważane były za najświętsze wśród kobiet; potrafiła zmieniać swą postać. Kiedy chciała pokonać długi dystans przemieniała się w sokolicę. Jej wierzchowcem był dzik. W zwierzęta te Freja potrafiła zmieniać innych ludzi. Hel – Olbrzymka, władczyni krainy zmarłych śmiercią naturalną; według mitów uległa jedynie częściowemu rozkładowi - zachowała twarz i ciało żywej kobiety, natomiast jej nogi były szkieletem. to także pierwotna nazwa piekła. Helheim – jeden z dziewięciu światów, miejsce umarłych, rządzone przez boginię Hel. Tłoczą się w nim drżące, cieniste duchy tych, którzy nie umarli śmiercią chwalebną, lecz z powodu choroby, samobójstwa lub ze starości. Holdy – demony, przewodniczki dusz zmarłych; raz są wrogo nastawione do ludzi i zabierają im życie, innym razem pomagają i wręcz je dają.

~ 404 ~

Loki – olbrzym zaliczony w poczet bogów, symbol ognia i oszustwa. Stworzył największe potwory, w tym wielkie wilki. Norny – w mitologii nordyckiej trzy boginie przeznaczenia, przędące nić ludzkiego życia, odpowiedniczki greckich Mojr. Ponadto potrafiły zsyłać koszmary nocne i tworzyły runy. Pojawiały się przy narodzinach, ale mogły też przeciąć złotą nić życia sprowadzając śmierć. Odyn – naczelne bóstwo mitologii nordyckiej; wielki przywódca Asów, a później także Wanów. Słynął ze swej mądrości i zdolności wróżenia, a także z braku jednego oka, które poświęcił olbrzymowi Mimirowi, w zamian za pozwolenie napicia się ze studni mądrości i tym samym poznanie całej wiedzy tego świata, a także jego losu i końca. Od tej pory, mimo częściowej utraty wzroku, widzi więcej niż wszyscy bogowie i śmiertelnicy razem wzięci. Olbrzymy – to obok bogów inne mityczne, dobrze zakorzenione w ludzkiej świadomości człekokształtne stworzenia. Są przedstawiani, jako wrogowie dotychczasowego porządku świata. Ragnarok – w wyobrażeniach mitologicznych ma on być wielką walką pomiędzy bogami a olbrzymami, inaczej zmierzch bogów. Skuld (Obowiązek) – odpowiedzialna za przyszłość. Najmłodsza z Norn, określała długość życia narodzonych dzieci, uważano ją za bezlitosną i okrutną, personifikowała księżyc ubywający. Thor – Bóg burzy i piorunów, bóg sił witalnych, bóg rolnictwa, jako sprowadzający deszcz odpowiedzialny za urodzaje, patronował także ognisku domowemu i małżeństwu. Syn boga Odyna. Walhalla – w mitologii nordyckiej miejsce przebywania poległych w chwale wojowników, kraina wiecznego szczęścia. Walkirie – piękne dziewice-wojowniczki ujeżdżające skrzydlate konie, uzbrojone we włócznie i tarcze. Decydowały o przeznaczeniu walczących, zsyłając to śmierć, to życie, to klęskę to zwycięstwo.. Walkirie zabierały, wybranych przez Odyna, poległych w bitwie wojowników w zaświaty do miejsca zwanego Walhallą. Wanaheim – jeden z Dziewięciu Światów, w którym mieszkali bogowie urodzaju i płodności ziem, Wanowie.

~ 405 ~

Wanowie – grupa bogów wiązanych z płodnością, mądrością, naturą, magią i zdolnością widzenia przyszłości. Wanowie są jedną z dwóch grup bogów (drugą są Asowie), ich siedzibą był Wanaheim.

~ 406 ~
Laurenston Shelly - 01 -The Unleashing

Related documents

407 Pages • 99,575 Words • PDF • 3.8 MB

485 Pages • 120,616 Words • PDF • 2 MB

484 Pages • 120,615 Words • PDF • 6.8 MB

484 Pages • 120,615 Words • PDF • 6.8 MB

387 Pages • 107,291 Words • PDF • 2.3 MB

15 Pages • 4,251 Words • PDF • 635.6 KB

48 Pages • 1,377 Words • PDF • 16 MB