Shelly Laurenston - Call of Crows 2 - The Undoing ( CAŁOŚĆ ).pdf

407 Pages • 101,857 Words • PDF • 5.2 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:54

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


~1~

Prolog Naładował na jej ciało więcej ziemi. Teraz to poczuła. Czuł jak ziemia spada na jej twarz, jej ramiona i nogi. Próbował zatrzeć wszystkie ślady jej istnienia. Udawać, że nie istniała. Udawać, że nigdy nie istniała. Lubił tak. Wciągnęła powietrza i ziemia wpadła do jej nosa. Zaczęła panikować. Potem przypomniała sobie słowa. Słowa, które wypowiedziała do niej zawoalowana kobieta. Jej głos był silny, pewny siebie. Nazwała siebie Skuld i zaoferowała jej coś, czego nikt nigdy nie zaoferował wcześniej. - Będziesz moją zemstą. Będziesz moim gniewem. To jest w tobie i teraz.. teraz możesz to wypuścić. Uwolnij to. Upajaj się tym. Zanurz się w tym. Czy mogła? Wcześniej tylko raz pozwoliła uwolnić się swojej wściekłości… i teraz była w grobie. Jej mąż sypał na nią ziemię. Zakopywał ją. Zakopywał prawdę. Jej prawdę. Nie. Nie może mu na to pozwolić. Nigdy nie pozwoli mu przed tym uciec. Tylko raz powiedziała mu, żeby się odczepił i oto co zrobił. Zabił ją. Ale Skuld dawała jej więcej niż tylko drugą szansę. Wiedziała to, gdy gniew przepłynął przez nią niczym wino. Przez jej krwioobieg, do jej mięśni. Pulsowała życiem i nienawiścią. Tak. Dużą. Nienawiścią. Nie mogła się doczekać, by uwolnić ją do świata. Ale najpierw… on. Ziemia opadła ciężko, ale teraz był silniejsza. Już dłużej nie słaba rzecz, którą osłabiał dziwacznymi dietami i ograniczeniami, kiedy mogła jeść. Siła uderzyła w jej ciało i ~2~

wykorzystała tę siłę, żeby przebić się pięściami przez ziemię, którą na nią ładował. Kiedy się posuwała, przebijając się do góry, usłyszała głosy. Już nie był sam. Zostały wydane rozkazy. - Rzuć łopatę! Ręce nad głowę! Natychmiast! Policja. Nie dbała o to. Jej ręce przebiły się przez ziemię i poświęciła chwilę, żeby wyprostować palce zanim znowu przycisnęła je do ziemi i zaczęła wyciągać resztę swego ciała. Kiedy odsunęła ziemię, jeden z policjantów, z wyciągniętą przed siebie bronią, pochylił się i obserwował rozszerzonymi oczami. Zszokowany nie powiedział słowa, nawet wtedy gdy wyskoczyła ze swojego grobu i rzuciła się na plecy męża, zawijając ramiona wokół jego torsu, nogi wokół jego pasa. Otworzywszy szeroko usta, wgryzła się w bok jego szyi, rozrywając ciało i mięśnie, by dostać się do żyły pod nimi. Krzyczał, kręcił się wokoło, ręce sięgały do tyłu, desperacko próbując ściągnąć ją z siebie. Ale ona nie puszczała. Dopiero, gdy będzie martwy. Chciała jego śmierci. - Zdejmijcie ją ze mnie! – błagał policjantów. – Dobry Boże! Zdejmijcie ją! Któryś z policjantów zaczął się śmiać, dopóki nie zobaczyli jak po ramieniu i torsie jej męża płynie krew. Sięgnęło po nią więcej rąk, próbując ją oderwać. Ale nic nie mogli zrobić. Była zbyt silna. Przynajmniej dopóki policjanci nie zostali odepchnięci przez jednego mężczyznę i duże dłonie chwyciły ją w talii, odrywając ją. - Jezu! – krzyknął ktoś, gdy dobry kawał szyi jej męża oderwał się razem z nią. Wypluła to, razem z krwią i śliną, warcząc niczym dzikie zwierzę, gdy walczyła, żeby znowu się do niego dobrać. Żeby go wykończyć. Jej mąż upadł na ziemię, z ręką przy ranie, z oczami utkwionymi w nią. Oboje wiedzieli, że ją zabił… a mimo to żyła. Na przekór niemu żyła. - Zabiję cię za to, co zrobiłeś! – krzyczała. – Zabiję cię! Zabiję cię! Zabiję cię! ~3~

W kółko wykrzykiwała ostatnie zdanie. Nie mogła się powstrzymać. Duże ręce wokół jej talii szybko ją wyniosły, wokół domu i do czarnego SUV-a. Przeniósł ją pod jedno ramię i użył wolnej ręki, żeby otworzyć tylne drzwi. Wsadził ją do środka, kładąc rękę na jej torsie, żeby przyszpilić ją do siedzenia. Potem odezwał się do niej. Nie po angielsku, ale w języku, który brzmiał trochę znajomo. Raz za razem powtarzał tę samą rzecz. Wciąż go nie rozumiała, ale głos i dźwięk słów przepływał przez nią, dopóki nie zniknęła wściekłość. Kiedy w końcu się uspokoiła, wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, przypatrując się jej. A ona przyglądała się jemu. Blond włosy. Niebieskie oczy. Duży. Nordycki. Obejrzał się na pozostałych policjantów idących w ich stronę. - Tylko bądź spokojna – rozkazał jej. – Zawiozę cię tam, gdzie musisz pójść, ale musisz się uspokoić. Wyprostował się, puszczając ją, przypatrując się jej chwilę dłużej, aż w końcu potrząsnął dużą głową. - Cholernie nie lubię zajmować się nowymi Wronami – poskarżył się. – Nienawidzę tego.

Tłumaczenie: panda68

~4~

Rozdział 1 Kiedy znowu dotknął jej kolana, Jace Berisha zacisnęła zęby i zmusiła się do uśmiechu. Trzymaj się, powiedziała do siebie. Potrafisz to zrobić. Chociaż tak naprawdę nie chciała tego robić. Nie chciała być w tym tymczasowo zamkniętym klubie w Santa Monica targując się o pobłogosławione bibeloty. Chciała wrócić do Domu Ptaków, do czytania… czegoś. Czegokolwiek. Ale, niestety, była jedyną pośród Wron Klanu z Los Angeles, która potrafiła mówić po rosyjsku, tak samo jak całym mnóstwem innych słowiańskich i romańskich języków i takimi, które nie były żadnymi z nich. Umiejętność, która kiedyś służyła bardzo różnym celom. Ale to był jej klucz. Klucz do wydostania się z jej Pierwszego Życia i – na szczęście – do Drugiego. Co prawda musiała umrzeć, żeby to się stało. Z rąk jej byłego męża drania. Ale to była cena, którą zapłaciła, żeby tu być. Więc chociaż praca pod przykrywką tak naprawdę nie była jej mocną stroną, robiła to dla kobiet, które nazywała siostrami, i dla bogini, która tak dużo jej dała. Ponieważ wybrała. Coś, co mówiono jej, żeby nigdy nie robić. Musiała tylko znaleźć sposób, żeby utrzymać swój niesławny temperament pod kontrolą. Ponieważ nie była po prostu Wroną. Była Wroną o nadludzkiej sile. Wroną, której wściekłość używano podczas walki do przerażania i niszczenia, niekoniecznie w tej kolejności. Jace pragnęła widzieć swoją rolę Wrony o nadludzkiej sile, jako swego rodzaju klątwę, ale nie mogła. Cieszyła się swoją wściekłością w ten sam sposób, w jaki ludzie cieszyli się dziećmi czy wspaniałymi nowymi sportowymi samochodami. Jednak, gdyby… gdyby tylko miała nad nią więcej kontroli. Miała trochę, ale kiedy jej wściekłość naprawdę wybuchała, nie było możliwości powstrzymania się, dopóki nie wylała jej na tego kogoś, kto ją odpalił. Skłonność, która działała dobrze w ogniu walki, ale już nie tak bardzo, kiedy Wrony próbowały czegoś trochę innego niż ich zwykły wpaść, zabić wszystkich, wypaść scenariusz działania. ~5~

Dzisiaj wieczorem Wrony próbowały negocjować, umiejętność znana większości nich tylko ze śródmiejskiej dzielnicy jubilerów LA. Zazwyczaj, kiedy Wrony były wzywane, to tylko wtedy, by mogły zwrócić bogom to, co zostało im skradzione, i zabić każdego, kto miał coś wspólnego z kradzieżą. I jeśli została rozlana krew niewinnych… powiedzmy, że to było coś, co Wrony robiły przez lata, by się zemścić, a co stało się legendarne. Jednak tym razem, wiedziały na pewno, że ci, którzy obecnie mają wysadzaną kamieniami bransoletkę należącą do jednej z Norn1, absolutnie nie mają pojęcia, co posiadają. Nie używali jej. Nie rozlali przez nią krwi. Byli po prostu właścicielami klubu, którzy próbowali sprzedać śliczną bransoletkę najwyższemu oferentowi. Więc zdecydowano, że zabicie tych mężczyzn byłoby niepotrzebne. Oczywiście, żaden z dżentelmenów, z którymi miały do czynienia, nie byli tacy niewinni, ale nie byli również czystym złem. Przynajmniej tak wierzyła ich przywódczyni Chloe. Jednak Jace wiedziała lepiej. Zanim lata temu została zabrana przez matkę, Jace dorastała wśród takich mężczyzn. Ale nie mogła teraz o tym myśleć. Gdyby to zrobiła… - Więc – spróbowała znowu Tessa, bardzo się starając zignorować mężczyznę obok niej, który wąchał jej szyję – ile za bransoletkę? - Jest droga – odparł duży Rosjanin łamaną angielszczyzną. Nazywał się Vadim Ekimov i był właścicielem doków w San Pedro. Odrobina poszukiwań, jakie zrobiły na temat Vadima zanim się tu zjawiły, pokazały, że był średniego poziomu gangsterem, ale ani lepszym ani gorszym niż pozostali. Z pewnością nie zarobił jeszcze na atak Wron, po którym on, czy jego ludzie, zdołaliby dojść do siebie. Ponieważ gdyby Wrony zaczęły uganiać się za każdą poślednią szumowiną, która mieszkała w Los Angeles… Taa, no cóż. To był po prostu zły pomysł. - Nie możemy tak po prostu jej oddać, moja śliczna. Wiedza, że ci idioci nie mają pojęcia, o co się targują, zaczynało działać na Jace. Mężczyzna siedzący w boksie pomiędzy nią i Tessą, którego ręka stale przesuwała się po udzie Jace, działał na nią jeszcze bardziej.

Norny – w mitologii nordyckiej trzy boginie przeznaczenia, przędące nić ludzkiego życia, odpowiedniczki greckich Mojr. 1

~6~

- Mamy pieniądze – zapewniła Tessa. – A ona jest taka cudowna, Vadim. Muszę ją mieć. Ręka na udzie Jace podsunęła się trochę wyżej i sekundy dzieliły ją od połamania palców mężczyzny. - A co Vadim dostanie za tę śliczną bransoletkę? – zapytał, pochylając się nad okrągłym stolikiem, z oczami na Tessie. - Moją pięść w twoim tyłku, jeśli nie podasz nam tej cholernej ceny. Wszyscy mężczyźni spojrzeli na Jace. I wtedy uświadomiła sobie, że nie tylko powiedziała to głośno… powiedziała to w doskonałym rosyjskim dialekcie ludzi z południa Rosji. Już bardziej nie mogła zdradzić się ze swoim sekretem, nawet gdyby obwieściła to na bilbordzie na autostradzie I-10. - Achhh, donosicielka, Vadim – zażartował jeden z mężczyzn, nadal nie biorąc żadnej z kobiet na poważnie. – Wprowadzili ślicznego, małego szpiega. Tessa odchyliła się do tyłu na swoim siedzeniu. - Co się dzieje? – Tessa, Afroamerykanka urodzona i wychowana w San Diego, znała hiszpański i trochę koreańskiego ze swoich czasów studiowania pielęgniarstwa w szpitalu w Koreatown, ale to wszystko. Teraz nie miała pojęcia, co zostało powiedziane. Zdając sobie sprawę, że zniweczyła jakąkolwiek szansę na bycie subtelną, Jace odpowiedziała prosto z mostu. - Po prostu daj nam bransoletkę, Vadim. Zapłacimy ci. Dobrze. - I jak nam zapłacisz, mała dziewczynko? – Vadim nagle złapał jej brodę i przytrzymał ją. Tessa niemal wyskoczyła ze swojego miejsca, kiedy jeden z mężczyzn przycisnął broń do boku jej głowy. W milczeniu usiadła, ale jej twarz mówiła wszystko, co było potrzebne. Przynajmniej dla Jace. Ci mężczyźni właśnie stracili swoją jedyną szansę, żeby nie skończyć, jako pokarm dla ptaków, jak nazywały to inne klany. - Nie lubię być dotykana, Vadimie Ekimov – ostrzegła Jace. – Więc zabieraj ode mnie tę rękę. ~7~

- Albo co, mała dziewczynko? Co ty i twoja brązowa przyjaciółka mi zrobicie? - Pytaniem jest – odezwał się głos z ciemnego kąta zamkniętego klubu – nie to, co ona zrobi. – Ostrze nasunęło się na szyję Vadima i przycisnęło do jego żyły. – Ale co zrobi reszta nas? Vadim natychmiast puścił twarz Jace i uniósł ręce. Jace otarła miejsce, gdzie ją dotknął. Nie dlatego, że szczególnie miała z nim problem, tylko… po prostu, nie lubiła być dotykana. Wyłoniły się z ciemności, wchodząc w te nieliczne światła, które wciąż działały w przeważnie opuszczonym klubie. Grupa uderzeniowa Jace. Dziewczyny, z którymi walczyła, dla których żyła, dla których umrze, jeśli stanie się to konieczne. Jej siostry. Wszystkie Wrony były jej siostrami, ale te kobiety… znaczyły dla niej wszystko. Zawsze będą. Uwielbiała je w sposób, w jaki nigdy nie powiedziała, ale czuła głęboko w swoich kościach. W swojej krwi. W duszy, która teraz należała do Skuld, dopóki nie nadejdzie Ragnarok2. Ponieważ wybrała. Wybór, który z radością podjęłaby jeszcze raz. Kera Watson, ostatnia, która dołączyła do ich drużyny, ale najbardziej naturalnie opiekuńcza ze wszystkich Wron, sięgnęła przez oparcie boksu, wsunęła ręce pod pachy Jace i podniosła ją, zabierając ją z dala od Vadima i jego niepotrafiących utrzymać rąk przyjaciół. - Wszystko w porządku? – zapytała Kera, szybko puszczając Jace. Kera była byłą Marine i znała ludzi. Rozumiała ich w sposób, w jaki reszta Wron tak naprawdę nie starała się zrozumieć. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką nauczyła się o swojej drużynie, były ich osobiste słabości. Wiedziała, że Jace nie lubiła być dotykana i wiedziała, że nie lubiła siedzieć blisko innych ludzi. Więc Kera upewniła się, żeby zabrać swoją przyjaciółkę z tej sytuacji tak szybko jak mogła. Taka była Kera. Spójnik grupy na pełen etat. Jace kiwnęła w podziękowaniu zanim ponownie zwróciła się do Vadima. - Daj nam bransoletkę – powiedziała po angielsku, żeby wszyscy mogli ją zrozumieć. – To wszystko może się skończyć, jeśli wręczysz nam bransoletkę.

Ragnarok – w wyobrażeniach mitologicznych ma on być wielką walką pomiędzy bogami a olbrzymami, inaczej zmierzch bogów. 2

~8~

Vadim obrócił się lekko, żeby spojrzeć na nią, przebiegłe oczy zmierzyły ją i pozostałe. - Dlaczego ta bransoletka jest dla ciebie taka ważna? Dlaczego ją potrzebujesz? Jace potrząsnęła głową. - Nie targuj się, Vadim. Już nie. Straciłeś to prawo, kiedy wyciągnąłeś na nas broń. Po prostu daj nam bransoletkę. - Dobra. Chcemy za nią milion. Euro. Jace odetchnęła. Mężczyźni. Zawsze tacy trudni. Wrony roześmiały się na to, czego Rosjanie wyraźnie nie docenili. Ale Vadim był śmieszny. - Nie – powiedziała w końcu Tessa. – Możemy ci dać pięćdziesiąt kawałków. W amerykańskich dolarach. I będziesz z tego cholernie zadowolony. - Pięćdziesiąt kawałków? - Pięćdziesiąt kawałków – powtórzyła. – I wszystkie odejdziemy. Czy to nie miłe? Wszyscy wyjdą z tego bez szwanku. Ponieważ uwierz mi – przyrzekła Tessa z uśmiechem – zostaniesz uszkodzony, jeśli tego nie odpuścisz. - Mam lepszy pomysł… – zaczął, ale Jace westchnęła głośno i Vadim znowu na nią spojrzał. – Jakiś problem? Jace przytaknęła. Nie chciała już rozmawiać. Była zmęczona gadaniem. - Widzisz – zaczęła za nią wyjaśniać Erin – prawdopodobnie zamierzałeś powiedzieć coś seksualnego i odrażającego, a wtedy ona naprawdę się wkurzy i nie spodoba ci się to. Nam tak – dodała. – Ale nie tobie. Więc oddaj nam tę pieprzoną bransoletkę. Vadim spojrzał na swoich mężczyzn i, w końcu, zgodził się. - Damy wam bransoletkę. Jeśli macie przy sobie pieniądze. - Mamy pieniądze – zapewniła Alessandra Esparza, rzucając walizkę na stół i otwierając ją. Jeden z mężczyzn szybko przejrzał pliki banknotów zanim kiwnął do Vadima. - Idziemy. – Wstał i Erin odsunęła sztylet, który miała przy jego szyi. Standardowa broń Wrony dana każdej z nich niemal od ich pierwszego dnia. Zrobiony z najlepszej ~9~

stali, to było cienkie ostrze, które bez większego wysiłku mogło przeciąć zarówno główne arterie jak i twardą kość. Wrony były uczone walczyć z jednym w każdej ręce, ale jeśli straciły jeden podczas walki to nie był żaden problem. Miały również pazury, które równie łatwo mogły rozerwać ciało i kości. Dlaczego miały obie te rzeczy, Jace nie wiedziała, ale nie miała nic przeciwko. Czasami nie była w nastroju, żeby mieć krew pod paznokciami. Razem, niczym jedna duża grupa, mężczyźni z ich bronią, kobiety z ich sztyletami, wszyscy ruszyli na tyły klubu i w dół długimi schodami do piwnicy. Tu na dole był cały alkohol. Przechodzili między skrzynkami, dopóki nie doszli do biura, gdzie, używając klucza, Vadim odkluczył drzwi i je otworzył. I tu właśnie ich znaleźli. Drzwi do sejfu o wielkości garderoby były wysadzone. Przy nich stało nieruchomo sześciu mężczyzn, wpatrując się we Wrony tak jak Wrony wpatrywały się w nich. To byli Obrońcy, potężny Klan stworzony przez boga Tyra po tym jak Wrony i Kruki Odyna zgładzili zbyt wiele wiosek jak na moralny gust Tyra. Tyr dał swoim ludzkim wojownikom potężne poczucie sprawiedliwości i żaden wróg nie przeżyje! zmysł walki. Zaledwie kilku Obrońców, z ich sowimi skrzydłami, mogło po cichu zrobić nalot i wybić całe bataliony Wron i Kruków. Z początku, nie mieli innego celu, ale to się zmieniło, kiedy inne Klany zaczęły sobie uświadamiać, że Kruki i Wrony potrzebne są do utrzymania na dystans Ragnaroku. W tamtym czasie, łatwo było zaakceptować Kruki, jako jednych z Oficjalnej Dziewiątki. Wybrani przez samego Odyna, byli najlepszymi ze wszystkich Wikingów. Tymczasem Wrony… Były niewolnicami przywiezionymi do skandynawskich brzegów i zmienionymi w mściwe wojowniczki z czarnymi skrzydłami i mrocznymi duszami przez samą Skuld Przeznaczenie. Zabierała te kobiety, gdy wydawały ostatnie tchnienie, dając im szansę na drugie życie i w końcu na ujście ich gniewu po tym jak zostały wyrwane ze swoich domów i ściągnięte do obcego kraju. Przez wieki, nie uznawano ich jako części Oficjalnej Dziewiątki, ponieważ wszyscy zakładali, że kiedy najazdy i niewolnictwo zniknie, znikną również Wrony. Ale tak się nie stało. Wrony były teraz silne – jeśli nie silniejsze – niż były w tamtych czasach. Skuld wciąż wybierała spośród umierających i, podobnie jak ich mniejsze, ale równie mądre ptasie imienniczki, Wrony istniały na całym świecie. Niektóre grypki były mniejsze niż inne. Niektóre w nieskończenie większym niebezpieczeństwie niż pozostałe. ~ 10 ~

Ale wszystkie wciąż pracowały razem nad obroną świata przed samym sobą. To nie była łatwa praca, ale taka, którą kochały. Jednak wciąż były ludźmi. Żadna z Wron nie była nieśmiertelna. Były szybsze, silniejsze i bardziej potężne niż były w swoich pierwszych życiach, ale wciąż mogły umrzeć od strzału dobrze wymierzonej kuli czy noża w arterię. Przynajmniej teraz miały obiecane miejsce przy stołach Odyna albo Frei w Asgradzie3. Będą walczyły razem z innymi wojownikami, kiedy przyjdzie Ragnarok. To było więcej niż większość ludzi oczekiwało w swoich życiach po śmierci. Mimo to… nawet jeśli Wrony i Obrońcy nie byli już zagorzałymi wrogami jak dawniej, natychmiast próbującymi zabić siebie nawzajem bez pytania czy konsekwencji – Wrony i Obrońcy tak naprawdę również sobie nie ufali. W ogóle. - Co, do cholery, wy tutaj robicie? – Tessa zażądała odpowiedzi od mężczyzn. - No cóż, jeśli musicie wiedzieć… – zaczął jeden z Obrońców, ale Rosjanin warknął z wściekłości. - Zdradzieckie suki – rzucił Vadim. - Czekaj – powiedziała szybko do niego Jace, przechodząc na rosyjski w nadziei na utrzymanie spokoju Vadima. – Nie mamy z tym nic wspólnego. Nadal mamy umowę. - Pieprzyć ciebie i twoją umowę – warknął zanim szarpnął się do tyłu, wpadając na Erin, która stała za nim z wyciągniętym sztyletem. Erin uderzyła o drzwi, chwilowo oszołomiona przez dużego mężczyznę, który w nią uderzył. Sięgnął po broń ukrytą pod marynarką i Jace zrobiła szalony skok, naciskając dłoń i broń w stronę ziemi. Wtedy też poczuła jak palce wolnej ręki Vadima wbijają się w tył jej głowy i zanim mogła go powstrzymać, trzasnął jej twarzą o ścianę.

Danski Ski Eriksen skrzywił się, gdy zobaczył jak Jacinda Berisha uderza o ścianę. Obserwował jak pozostałe Wrony milkną, ich ręce opadają po bokach, miny na ich twarzach wyrażały bezradność.

Asgard – Siedziba Asów położona na sklepieniu niebios na wschodzie; jedna z Dziewięciu Krain, raj wojowników i miejsce, gdzie przebywali bogowie. 3

~ 11 ~

- Dlaczego? – zapytała liderka grupy uderzeniowej Wron. – Dlaczego to zrobiłeś? - Co? – zapytał duży Rosjanin, uśmiechając się kpiąco. – Była twoją ulubienicą? Zmieniacie się liżąc nawzajem swoje cipy? - Och, to nie skończy się dobrze – mruknął zza Ski Gundo. Potem westchnął. – Co za idiota. - Bierzcie książki – rozkazał swojej grupie Marbjörn Ingolfsson, przeważnie nazywany Niedźwiedziem/ Bear. – Ona – i wszyscy wiedzieli, kogo miał na myśli – spali to miejsce! Zanim mogli podążyć za rozkazami Beara, wszyscy usłyszeli to warknięcie. Słyszeli je już wcześniej. W bitwach czy podczas szczególnie paskudnych Rajdów, i raz na przyjęciu, kiedy pijana Walkiria chciała uderzyć przywódczynię Wron, a zamiast tego uderzyła Jace Berisha. To był dźwięk, którego wszyscy nauczyli się bać przez ostatnie kilka lat. I Bear miał rację. Spali budynek do cna i wszystkich w nim. Rosjanin cofnął się, jego oczy zwęziły się, gdy Jace powoli obróciła się do nich. Krew płynęła z otwartej rany na jej czole, a jej nos wydawał się być trochę… zgnieciony. Ale chodziło o jej oczy. Zmieniły się z ładnego niebieskiego w ciemnokrwistą czerwień. Z palców wystrzeliły pazury, zagięte na końcach, a z pleców wysunęły się skrzydła. Ludzie wycofali się, kilku zaczęło uciekać. - Czym, kurwa, jesteś? – wrzasnął duży Rosjanin. Nigdy nie otrzymywali odpowiedzi od Jace. Nie wtedy, gdy była taka. Mogła mówić, ale nigdy nie odpowiadała na pytania. W tej chwili była uwięziona w jakimś wypełnionym wściekłością wirze rzucającym nią w ścianę, która wybuchnie. Jace skupiła się na Rosjaninie, chwyciła go obiema rękami za dopasowaną marynarkę i przyciągnęła bliżej. Zaczęła mówić do niego, ale w czymś, co Ski zgadywał, że było rosyjskim. Ale nawet jeśli naprawdę nie mógł zrozumieć, co Jace mówi, Ski wiedział, że to nie było nic dobrego. Słowa wyrywane z głębi jej gardła sprawiły, że twarz jej ofiary zbladła, oczy rozszerzyły się w rozpaczliwym strachu.

~ 12 ~

Próbował oderwać się od niej, ale nie puszczała. Zamiast tego przytrzymała mocniej i podniosła nogi aż owinęła je wokół jego pasa. I wciąż wyrzucała z siebie te rosyjskie słowa, jej głos stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej szorstki i surowy. Jej twarz była teraz czerwona z wściekłości, jej mięśnie nabrzmiałe, żyły na szyi i ramionach drgały i pulsowały. Wtedy się zaczęło. Krzyk. To paskudne krzyczenie. Jace puściła marynarkę Rosjanina i machnęła pazurami po jego twarzy, zagłębiając je w ciele i przytrzymując mocno. Potem, wciąż krzycząc, chwyciła jego nos zębami i… odgryzła. - Jezu Chryste! – ryknął Borgsten, zapominając o swoich własnych bogach, gdy wszyscy obserwowali jak wypluwa nos Rosjanina, żeby mogła dobrać się do żył na jego szyi… podczas gdy wciąż krzyczała. Wtedy to, nowa dziewczyna Kera – która prawdopodobnie wciąż dobrze nie wiedziała – spróbowała odciągnąć Jace od jej ofiary. Jace trzymająca się twarzy Rosjanina swoimi pazurami, rąbnęła przyjaciółkę łokciem, która desperacko próbowała zmusić ją, żeby puściła. W końcu dołączyła ta, którą bracia Ski nazwali złośliwym rudzielcem – Erin Amsel. Razem były w stanie odciągnąć Jace, a potem Kera trzymała uścisk na wściekliźnie, podczas gdy Jace dyszała niczym dzikie zwierzę, wydmuchując wypełniony krwią oddech przez zaciśnięte zęby. Skuld zmieniła tę cichą, śliczną kobietę z długimi, kręconymi, brązowymi włosami, z parą niebieskich oczu i mocno zarysowanymi policzkami, w prawdziwego szaleńca. Nigdy nie było żadnego w rodzie Ski, ale słyszał opowieści o nich na rodzinnych spotkaniach. Zwłaszcza, kiedy podróżowali do Islandii, żeby zobaczyć się z rodziną matki, czy do Szwecji, żeby zobaczyć ojca. Ski zastanawiał się jak to było. Nie mieć absolutnie żadnej kontroli. Pozwolić twojej wściekłości rządzić twoimi impulsami. Zaciekawiony, Ski patrzył cierpliwie jak Tessa przygląda się Rosjaninowi. Większość nosa mężczyzny zniknęła i jego twarz była rozorana pazurami Jace. Ale żył. Krzyczał i przeklinał. Zarówno po rosyjsku jak i po angielsku. Po kilku sekundach, Tessa podniosła wzrok i zobaczyła, że wszyscy Rosjanie skierowali swoją broń na ich grupę. Jeden miał wycelowany pistolet dokładnie w jej

~ 13 ~

czoło. Kiedy Tessa wpatrywała się w oczy mężczyzny, powoli rozwinęła swoje skrzydła. Wysunęły się z jej pleców duże, czarne i lśniące, rozciągając się na prawie półtora metra. Zszokowany, mężczyzna cofnął się, popatrując na innych. Upewniając się, że nie oszaleli. Nie rozumieli. Nigdy nie zrozumieją. - A więc – odezwała się miękko Tessa do mężczyzn. – Co teraz zrobicie? Wtedy zaczęła się strzelanina. Bear natychmiast zanurkował całym ciałem w stronę skrzyń, które wyciągnęli, jednocześnie krzycząc. - Chronić książki! Ski roześmiał się, kilka kul przeleciało ze świstem obok niego i pozostałych, ale Rosjanie nie celowali w niego ani jego braci. Czy cholerne książki. Strzały z pół- i nie-tak-półautomatycznej broni trwały dobre dwie minuty zanim mężczyźni przestali, dym wciąż unosił się z luf. Rozejrzeli się po pomieszczeniu, dopóki ich oczy nie osiadły na Ski. Uśmiechnął się, machnął, na coś wskazał i powiedział. - Za wami. Wszyscy się okręcili, zszokowani znajdując Wrony za nimi, niezranione i pozornie obojętne. Potem, uśmiechając się, Kera Watson opuściła wciąż plującą krwią Jace na ziemię. Wylądowała w kucki, z głową w dół, ale jej oczy się uniosły, żeby mogła widzieć swoją ofiarę. I, z krzykiem, który mógł rywalizować z każdym dawnym Wikingów, pobiegła do nich. Kilku oddało strzały, ale uniknęła kul – nie dzięki umiejętności, ale z czystego bazującego na adrenalinie instynktu zwierzęcego – i zamachnęła się na pierwszego mężczyznę, na jakiego wpadła, przewracając go na ziemię i rozrywając pazurami od podbrzusza do przepony, by wyszarpnąć serce. Z przerażeniem, kilku mężczyzn zagapiło się na nią, kilku po prostu upuściło broń i w desperackiej próbie próbowali uciec. Ale Annalisa Dinapoli była na miejscu, by jednym ruchem dłoni zatrzasnąć otwarte drzwi. - Zabić ich wszystkich – rozkazała spokojnie Tessa. ~ 14 ~

Bear poklepał ramię Ski. - Książki – przypomniał Ski. Duży mężczyzna był teraz spokojniejszy. Prawdopodobnie również trochę zażenowany. Ale obiecali Ormiemu, przywódcy Obrońców Południowej Kalifornii, że odzyskają księgi i przyniosą z powrotem do biblioteki. Jak ci mężczyźni położyli swoje łapy na tak ważnych artefaktach, Ski nie wiedział. I nie dbał o to. Ormi próbował z nimi negocjować, ale Rosjanie sobie pogrywali i, w przeciwieństwie do Wron, Ormi nie miał cierpliwości na tego typu rzeczy. Więc wysłał Beara i jego grupę, żeby odzyskali książki, rozkazując Ski iść razem z nimi. Ski był jego zastępcą. Ormi raportował bezpośrednio do ich boga, samego Tyra. Ski raportował do Ormiego, a wszyscy inni meldowali do Ski. Przyszedł, żeby upewnić się, że książki są bezpieczne, ale Bear był bardziej nerwowy odnośnie tych książek i ich ochrony niż Ski mógł sobie wyobrazić. Ormi, wiedząc również o złotym naszyjniku, który posiadali Rosjanie, martwił się, że coś takiego może się wydarzyć. Że przyjdą Wrony i w wyniku rzezi książki zostaną stracone na zawsze. Więc Ormi próbował odzyskać książki zanim Wrony przyjdą po bransoletę. Po złotą bransoletę wypełnioną tak wielką magią, że mogła zniszczyć pół kontynentu. Jeśli ktoś wiedział, on lub ona, co robić, oczywiście. Na szczęście, Rosjanie nic nie wiedzieli o tym, co trzymają, ale wśród tych, którzy wiedzieli, już rozeszła się nowina. Wrony nie miały wyboru jak zabezpieczyć tę głupią rzecz. Ski nigdy nie rozumiał, dlaczego bogowie upierali się przy nasycaniu broni czy biżuterii magicznymi mocami, a potem tracili rzeczone przedmioty. Szczerze mówiąc, ile razy Thor gubił ten idiotyczny młot? Ile razy ginął ten śmieszny naszyjnik Frei 4? Albo kradziono pieprzone jabłka Idun5? A potem jeden z klanów musiał iść i odzyskać te zaginione przedmioty od ludzi, którzy je mieli… tylko po to, żeby za kilka miesięcy czy lat te cholerne rzeczy znowu zostały stracone czy ukradzione. Czy bogowie robili to celowo? Nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Najwyraźniej nieśmiertelność potrafiła być nudna.

Freja – bogini urodzaju, płodności oraz miłości cielesnej i zmysłowej Idun – w mitologii skandynawskiej bogini wiosny. Uosabiała pory roku pomiędzy marcem a wrześniem. Opiekowała się koszem ze złotymi jabłkami, który zawsze był pełny. 4 5

~ 15 ~

Ski odsunął się na bok, kiedy poleciało ramię. Ramię. Dlaczego w ogóle ramię zostało oddzielone od ciała? Dlaczego to było konieczne? Co prawda trzymała broń, ale to wciąż wydawało się być niepotrzebne. Ale też, Wrony były znane z nadmiernego działania w wielu sprawach. Na szczęście, Kruki Odyna nie były tu obecne. Głupie woły bez poczucia powściągliwości, już dawno zabiłyby Rosjan i rozwaliły cały klub, dopóki nie dostaliby tego, co chcieli. Ale Wrony… przynajmniej próbowały utrzymać sprawy bardziej powściągliwie. To nie była ich wina, że Rosjanie nie słuchali swoich instynktów. Te instynkty musiały im coś mówić. A mówiąc o nich… duży Rosjanin starał się jak najprędzej odczołgać do swoich ludzi leżących wokół niego. Ale Jace nie zapomniała o nim. Nigdy. Złapała go za kostkę i przyciągnęła z powrotem, przewracając go i ignorując to, co teraz brzmiało jak błaganie po rosyjsku. Okraczyła biodra mężczyzny. Zanim mógł zobaczyć więcej, Ski odwrócił się. Już widział, co Jace Berisha potrafiła zrobić, kiedy włączało się jej szaleństwo; nie musiał znowu tego oglądać. Jednak sekundy przed tym zanim zrobił krok, by pomóc innym z książkami, jego ciało szarpnęło się do przodu i poczuł palący ból w swoim lewym ramieniu. Gundo i Borgsten – dwóch jego barci, których również nazywał przyjaciółmi – pochylili się, żeby zbadać teren. Krew lała się z rany i trzej mężczyźni obrócili się i spojrzeli na tego, który go postrzelił. Mężczyzna wydał cichy dławiący dźwięk i przechylili swoje głowy na bok w sposób, w jaki potrafiła sowa, próbując lepiej wyłapać ten dźwięk, ale ich ruch wydawał się jeszcze bardziej przerazić mężczyznę, więc krzyknął do swoich kolegów Rosjan. Kilku podbiegło z uniesioną bronią. Gundo obrócił głowę aż jego nos był na równi z kręgosłupem i zawołał do przywódcy grupy. - Bear? - Taa, taa – odparł Bear, tylko w połowie zainteresowany, ponieważ on i reszta grupy ostrożnie pakowała książki do drewnianych skrzyń i zaczynali nosić je do tylnego wyjścia. – Ale pospieszcie się. Kiedy głowa Gundo przekręciła się z powrotem, mężczyzna i jego towarzysze krzyknęli w panice i zaczęli strzelać… ~ 16 ~

Rosjanin przestał się ruszać. Uderzyła go jeszcze kilka razy. Musiała być pewna, że nie żyje. Potrzebowała go martwego. Nie wykonałaby swojej pracy, gdyby nie był martwy. Nie ruszał się, więc usiadła prosto. Wciąż okraczała jego pas, ale jego oddech zatrzymał się. Dobrze. Dobrze. Tak. Dobrze. Wyczuła kogoś za sobą i szarpnęła się w bok. Obok przeleciały kule. Przemknęło więcej kul i przetoczyła się na drugą stronę… Spojrzała przez ramię, żeby mogła zlokalizować tego, który próbował ją zabić, krew martwego Rosjanina wciąż kapała z jej brody. Nie mogła uwierzyć, że ktoś do niej strzela. Do niej! Wylało się z niej więcej wściekłości i wstała. Opuściwszy ręce, ponownie wysunęła swoje ociekające krwią pazury, z wielką satysfakcją przyglądając się absolutnemu strachowi w oczach mężczyzny. Nic nie dawało jej większej radości niż ujrzenie strachu w oczach jej wroga. Kochała to. Kochała to tak bardzo, że… Jej oczy zwęziły się, jej wściekłość wzrosła, gdy patrzyła jak mężczyzna z drugiego klanu po cichu podchodzi od tył do jej ofiary. Jego ręce wysunęły się i złapały mężczyznę za szyję w taki sam sposób, w jaki sowa łapie swoją ofiarę w swoje potężne pazury. Przekręciwszy dłonie szyja trzasnęła, kości złamały się niczym krucha podpałka. Obrońca sprawił, że wyglądało to na łatwe, ale te tępe palce były tak silne jak każda ostra broń. Jak każdy tłuczek czy młot. Co ten mężczyzna sobie myśli? To była jej ofiara. Jej i tylko jej! A ten… mężczyzna myślał, że ot tak może jej ją zabrać? Z nadal wysuniętymi pazurami, ruszyła na mężczyznę. Nawet jeśli słyszała głosy swoich sióstr Wron proszących, żeby przestała, krzyczących, Nie, Jace! Nie!, nadal atakowała. Za niego. Za zemstę.

~ 17 ~

Wpadła na niego niczym linebacker6, przez co zdołała przewrócić Ski. Nie mógł uwierzyć w siłę ukrytą za tym uderzeniem. Ale kiedy wylądowali na ziemi, podniósł nogi, umieścił je pod jej biodrami i podniósłszy przerzucił nad głową. Przekręcił się na brzuch, tak samo jak Jace. Stanęli naprzeciw siebie, oboje ustawiając się na rękach i kolanach. Jace warczała na niego. Ski uśmiechnął się. Nie mógł się powstrzymać. Była taka słodka, gdy była zlana krwią ich wspólnych wrogów. Ale jego uśmiech wydawał się jeszcze bardziej ją rozwścieczyć. Ruszyła na niego, ale na plecy Jace opadła duża stopa, pchając ją na ziemię i przyciskając tam. Krzycząc, próbowała wydostać się spod niej, ale Bear trzymał ją w miejscu siłą tej jednej nogi i spojrzał groźnie na Ski. - Skończyłeś już z wygłupami? – zapytał go Bear. - Nie wiedziałem, że to robię. Po wykończeniu swojej ostatniej ofiary, Wrony nagle obróciły się na dźwięk krzyków wściekłości Jace. Spojrzały na swoją przyjaciółkę, a potem na Beara. A potem wsiadły na niego. Nie w walce. W przeciwieństwie do wciąż szalejącej Jace, ich żądza krwi została zaspokojona ludzkimi mężczyznami, których zabiły. Nie. Wsiadły na Beara wrzeszcząc na niego. Wszystkie na raz. Niczym gromada skrzeczących ptaków, ich skrzydła najeżyły się, pazury wskazywały. Ski nawet nie rozumiał tego, co mówiły. To była po prostu wielka kakofonia kobiecego skrzeczenia. - Zamknąć się! – ryknął Bear, nakrywając wrażliwe uszy, które dostał od Tyra, i tylko na chwilę uciszając kobiety. - Zamknąć się? – warknęła Tessa. A potem wszystkie zaczęły jeszcze raz. Krzycząc na niego. Wyzywając Beara wszystkimi rodzajami przezwisk. Alessandra krzyczała na biednego mężczyznę po hiszpańsku. Leigh w japońskim. Maeve w mandaryńskim, co było trochę fascynujące, ponieważ cała jej rodzina pochodziła z Indii. Ski podniósł się na nogi, doskonale bawiąc się tym wszystkim.

6

Linebacker - pozycja zawodnika formacji obrony drużyny futbolu amerykańskiego i kanadyjskiego.

~ 18 ~

Według bardzo starego traktatu pokojowego między ich Klanami, Ski wiedział, że Wrony fizycznie nie zaatakują Beara, dopóki nie uderzy pierwszy. A on nigdy nie uderzy pierwszy, kiedy zagrożone były cenne książki. Ponieważ, gdyby Wrony pomyślały choć przez sekundę, że te książki są bardzo ważne dla Obrońców, z wielką przyjemnością użyłyby swoich pazurów, żeby podrzeć każdą jedną, podczas gdy biedny Bear płakałby nad stratą. Oczywiście, były pewne przepychanki ze strony Wron, ale Bear miał dwa metry wzrostu i jakieś sto czterdzieści kilo, więc ich popychanie niewiele znaczyło. Ale krzyki… biedny facet nie potrafił ścierpieć tego całego krzyku. Wszystkie Wrony skrzeczały na biednego Beara w tym samym czasie… Z nadal nakrytymi uszami, Bear ryknął i Wrony natychmiast się cofnęły, zaciskając mocno swoje bojowe sztylety w dłoniach, gotowe do ataku. Chociaż Ski nigdy nie rozumiał, dlaczego potrzebowały bojowych sztyletów, skoro ich pazury dokonywały tyle samo uszkodzeń. W jego ocenie, to wydawało się być zbędne. Kiedy wszyscy znaleźli się w martwym punkcie, Ski uświadomił sobie, że to był najlepszy czas na ruch. Przykucnąwszy, delikatnie chwycił Jace za brodę i podniósł jej głowę. Jej oczy były zamknięte, usta otwarte i kobieta najzwyczajniej chrapała. Wściekłość już jej przeszła, a to oznaczało nastąpienie jednej z dwóch rzeczy. Szlochanie albo spanie. Cieszył się, że to był sen. Nienawidził patrzeć jak płacze. To trochę złamało jego serce, kiedy ostatni raz był tego świadkiem. - Podnieść stopę, Bear – rozkazał Ski. - Ale… - Zrób to. Nie mając wyboru – Ski był jego przełożonym – Bear podniósł swoja masywną stopę i Ski ostrożnie wyciągnął Jace, podniósł aż trzymał ją w swoich ramionach. Przytuliła się mocniej, jej zakrwawiona broda oparła się o jego szyję, zmieniając przód jego białej bluzy bez rękawów w ciemnoczerwoną.

~ 19 ~

Wstał na nogi, a potem zaniósł Jace do Kery Watson. Fizycznie była najsilniejszą z Wron – ekstra błogosławieństwo od Skuld, tak jak apokaliptyczna wściekłość Jace i siła ognia Erin Amsel – a ona z łatwością wzięła od niego kobietę i umieściła przyjaciółkę na swoim ramieniu w chwycie strażaka. Dziękuję, powiedziała do niego bezgłośnie. Odkrył, że ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić Kera Watson – kiedykolwiek – była walka. A on to doceniał. To czyniło rzeczy łatwiejszymi. - Książki zostały zapakowane – oznajmił Gundo od tylnych drzwi. Ski przytaknął i poklepał Beara po ramieniu. - Idziemy. - Tak, ale… - Książki nie będą bezpieczne, dopóki nie znajdą się w bibliotece – przypomniał szybko obsesyjnemu Bearowi. Natychmiast zapominając o Wronach, Bear wybiegł przez drzwi, odpychając Gundo na bok i znikając w ciemności. Ski ponownie obrócił się do kobiet i uchylił nieistniejący kapelusz. - Moje panie, jak zawsze… to była niesamowita przyjemność.

- Kazałaś mi czekać. – Stała przed stołem Hel w jej komnacie, w Éljúðnir7. – Tygodnie. - I co? – zapytała Hel, nawet nie spojrzawszy znad talerza wypełnionego jedzeniem, ale nadal nazywanego Głód. Nóż w jej ręku był nazywany Łaknienie. Jej luksusowe łoże z futrami i jedwabnymi prześcieradłami nazywano Łożem chorych. – Sprawiam, że wszyscy czekają. Wiesz dlaczego? Bogini, jednym ruchem głowy, odrzuciła z twarzy swoje blond włosy. - Ponieważ mo…

7

Éljúðnir – komnata Hel, bogini krainy umarłych, umiejscowiona w Niflheimie, utożsamianym z piekłem

~ 20 ~

- Ponieważ mogę. Dokładnie. – Hel odchyliła się na swoim tronie, rozłożyła szeroko ramiona. Miała na sobie czarną zbroję, która okrywał ją od szyi do tułowia, ale zostawiała głowę, ramiona i nogi obnażone. To były części jej ciała, które wyglądały na normalne. Co było pod tą zbroją? Zgnilizna. Zgniłe ciało, które będzie gnić przez wieczność. Albo dopóki nie przyjdzie Ragnarok. - Więc czego chcesz, Wanie? – zapytała Hel, upewniając się, że zdanie wyszło wyraźnie. Bogowie Azowie rządzili światem. Bogowie Wan nie. – Po co do mnie przyszłaś? - Wiesz dlaczego. - Ponieważ wciąż jesteś wkurzona na swoją siostrę? – Hel uśmiechnęła się kpiąco. – Widzę, że nosisz jej naszyjnik. - Okazyjnie. Kiedy pasuje do stroju. Ale teraz jest mój. Wszystko będzie moje. - Ale potrzebujesz mojej pomocy. Tak? - Nie chcesz, żeby cierpieli? Skazali cię na pozostanie tutaj. Oni… - Szz-szz-szz – powiedziała Hel, machając nożem. – Proszę, nie nudź mnie opowieściami o tym, co zrobiła mi moja rodzina Azów. Mam to gdzieś. To jest moja domena i lubię to. Więc znajdź inny sposób, jeśli chcesz mnie zainteresować. - Jesteś córką Lokiego. Pomyśl o tym, jako o jeszcze jednym sposobie, by dopaść każdego, ponieważ to wydaje się być twoją rodzinną cechą. - Zaczynamy się nudzić. To musi być nasza ogromna inteligencja. - Pomożesz mi czy nie? - Nie lubię cię. Ale też cię nie nienawidzę. Jak dla mnie, to niemal czyni nas przyjaciółkami. – Hel uśmiechnęła się do blond bogini w sukience od Hervé Leger, w złocie i diamentach na jej szyi, nadgarstkach, talii i zwisających z uszu. – A ja zawsze staram się pomagać przyjaciołom.

Tłumaczenie: panda68

~ 21 ~

Rozdział 2 Ski spał mocno. Zadowolony. Szczęśliwy. Ale to nie potrwa długo. Usłyszał jak jego kotka, Salka, syknęła na sekundy przed tym jak dłoń poklepała jego ramię. - Co? – zapytał, nie podnosząc głowy z poduszki czy otwierając oczu. Wciąż bolało go ramię od rany po postrzale, jaką dostał poprzedniej nocy. Ale kula została usunięta, a on uleczy się całkowicie za dzień lub dwa. Jeden z wielu przywilejów bycia błogosławionym przez bogów. Potem służka Hold8, która się nim zajmowała – nieprzyjemna, ale zaskakująco miła żona Ormiego – powiedziała mu. - Śpij tak dużo jak możesz. Jeśli ci duzi idioci ci pozwolą. Jednak niestety, ci duzi idioci nie dali. - Mamy problem – powiedział do niego Bear. - Jaki problem? - To te książki, które zabraliśmy ostatniej nocy. Wzdychając, bo uświadomił sobie, że Bear tak szybko nie odejdzie, Ski obrócił głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę, ale skończył śmiejąc się. - Nie musiałeś pozwolić jej tego robić, wiesz? Bear westchnął, jak zawsze tolerując, że łatwo denerwująca się kotka Ski, przytwierdziła swoje pazury do jego szczęki i zwisała z niego niczym z jakiejś drapaczki. Salka nie lubiła jak ktoś przerywał jej sen. - Przynajmniej tym razem nie rzuciła się do moich oczu. Nauczyłem się doceniać małe rzeczy.

Holdy – demony, przewodniczki dusz zmarłych; raz są wrogo nastawione do ludzi i zabierają im życie, innym razem pomagają i wręcz je dają. 8

~ 22 ~

Gdy usiadł, Ski odczepił swoją dziką kotkę od twarzy Beara, krzywiąc się, gdy zobaczył krew. - Przepraszam. – Ostrożnie odłożył Salkę na jej miejsce na poduszce obok niego. – Więc, z czym problem? - Z książkami. - Co z nimi? - Są po rosyjsku. - Naprawdę? Czy to jest uważane za problem wart obudzenia mnie? – Problem wart ryzykowania gniewu Salki? - No cóż… żaden z nas nie mówi ani nie czyta po rosyjsku. I nie znamy nikogo z innych Klanów, kto również potrafi. A ponieważ nie wiem, o czym są te książki, żaden z nas nie czuje się komfortowo, by przekazać tłumaczenie komuś z zewnątrz. - Okej, a co z internetowym tłumaczeniem… Bear sapnął zanim Ski mógł nawet dokończyć swoją sugestię. Bracia Ski używali nowoczesnej technologii tylko wtedy, gdy było to konieczne. Ale gdy chodziło o książki byli niczym średniowieczni mnisi. Książki miały być traktowane niczym skarb. Kochane. Wielbione. Jak dobra kobieta. I nieważne, co działo się w tym technologiczne rozwiniętym społeczeństwie, w którym żyli, ta wiara nigdy się nie zmieni. - W porządku. Rozumiem. A co z Wronami? Klan ma mówiących po rosyjsku? - Sprawdziliśmy… tylko ona. - Tylko ona? Masz na myśli Jace Berisha? – Bear przytaknął. – Więc? Z tego, co widzieliśmy ostatniej nocy, rozumie rosyjski i angielski. Co brzmi idealnie. Dlaczego jej nie wykorzystamy? - Ponieważ jest szalona i nikt nie chce jej w pobliżu książek. Co jeśli się wścieknie i je podrze? Mógłbyś z tym żyć? - Byłbyś zaskoczony, z czym potrafię żyć. - To mnie tylko zasmuca. Rozmawiamy tu o książkach, Ski. Książkach.

~ 23 ~

Ski zastanowił się przez chwilę. Wdech. Wydech. Nie mógł sobie pozwolić, żeby być… zwięzłym. Jego bracia nie lubili, kiedy był zwięzły. - Mogę zasugerować – powiedział w końcu – byśmy zaproponowali tę możliwość, a ja będę nie będę spuszczał jej z oka. Jestem pewny, że to będzie tylko na tydzień. Najwyżej dwa. – Bear zmarszczył brwi na tę sugestię. – Tylko, żeby mieć pojęcie, z czym mamy do czynienia i czy bezpiecznie będzie udać się do zewnętrznego tłumacza. Spojrzy na tytuły i tak dalej. Jeden z nas zawsze przy niej będzie – dodał. - Jeśli jesteś pewny… - Jestem pewny. Będzie dobrze. Ski poczekał aż Bear wyjdzie, zamykając za sobą drzwi zanim opadł z powrotem na łóżko. Salka położyła swoją małą łapkę na głowie Ski i przytuliła swój nos do jego szczęki. Oboje właśnie zaczynali zasypiać, kiedy Bear znowu zapukał do drzwi – tak naprawdę to bardziej było walenie – i zapytał przez drzwi. - Nie zasnąłeś, prawda? Salka podniosła się i wyskoczyła przez okno, które Ski zostawił dla niej otwarte, żeby mogła wchodzić i wychodzić, kiedy chce. Drzewo na zewnątrz jego okna ułatwiało jej to. Potem, jakąś minutę później, usłyszał skowyt z bólu Beara. - Złaź ze mnie, Salka! Złaź! Złaź! Ski uśmiechnął się. Kochał tego nietolerancyjnego kota.

Jace obudziła się z nikłymi wspomnieniami o tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy i czuła się wspaniale! Co oznaczało tylko jedną rzecz… znowu przełączyła włącznik. Tak właśnie Erin zawsze to nazywała. Jace przełączyła włącznik. No cóż. To nie była jej wina. Ten Rosjanin sam sprowadził to na siebie. Jace dotknęła swojej twarzy. Wciąż miała ślad od uderzenia na czole i jej nos był niewiarygodnie obolały, ale to wszystko dobrze się leczyło i jutro o tym czasie będzie świeża jak deszcz.

~ 24 ~

Rozciągając się i ziewając, Jace zaczęła się uśmiechać, kiedy o jej nogę zaczął ocierać się duży futrzasty łeb. Spojrzała na szczeniaka, którego miała tylko wychowywać, ale wszyscy w domu wiedzieli, że teraz był jej szczeniakiem. Lew. Skrót od Lwa Nikołajewicza Tołstoja, jednego z jej ulubionych autorów. Miała go zaledwie od kilku tygodni, ale już urósł. Znacząco. Wszyscy wydawali się uważać na Lwa. Wciąż był dzieckiem. Ale widziała jak Chloe, przywódczyni Wron z Los Angeles, obserwuje go. Nie była zadowolona, kiedy Kera sprowadziła swojego pięćdziesięciokilogramowego pitpulla, Brodie Hawaii, i coś powiedziało Jace, że ani trochę więcej nie polubi dorosłego Lwa. Przynajmniej nie w głównym Domu Ptaków. Wiecie, nasze ubezpieczenie nie pokrywa groźnych ras, przypominała im. Ale Lew nie był groźny. Jak Jace lubiła mówić, Jest kochankiem, nie wojownikiem. I taki był. Niczego nie lubił bardziej od leżenia w łóżku z Jace i pozwalać jej drapać się po wciąż rosnącej beczkowatej piersi. Duży, leniwy i nie najbystrzejszy, po prostu chciał być szczęśliwy. Jace uwielbiała go jak księżyc. Po spędzeniu jakiś piętnastu minut na zabawie z Lwem w łóżku, Jace złapała czyste ubranie i podeszła do drzwi swojej sypialni. Otworzyła je po cichu i wyjrzała na korytarz, żeby upewnić się, że nikogo nie ma. Razem przemknęli do najbliższej łazienki. Nie chodziło o to, że Jace nie chciała zobaczyć żadnej siostry Wrony, tylko po prostu nie chciała rozmawiać z żadną z nich. Jace nie była naturalnie gadatliwą dziewczyną. Lubiła ciszę. Lubiła słuchać śpiewu ptaków, wiejącego wiatru i w ogóle wszystkiego oprócz monotonnego mówienia ludzkich głosów. Nie, żeby nie kochała ludzi. Jace kochała ludzi. Tylko nie czuła potrzeby przebywania wśród ludzi. Wzięła szybki prysznic, wyczyściła zęby i zajęła się swoimi lokami. Mały codzienny kierat. Potem wyczyściła zęby Lwa. Naciągnął wargi nad swoje zęby, żeby łatwo mogła się do nich dostać. Kochała tego psa. Po zębach, dobrze wyszczotkowała jego futro, zebrała wszystkie włosy, które spadły na podłogę, założyła swoje ubranie i, razem, przemknęli z powrotem korytarzem. Przeszli

~ 25 ~

prawie wszystkie schody, kiedy usłyszała kilka swoich sióstr Wron zbliżających się do niech. Jace zanurkowała w pobliską szafę, Lew tuż za nią. Myślała, że głosy przeszły i już miała sięgnąć do drzwi, kiedy zostały otwarte z drugiej strony. - Och. Cześć, Jace – pozdrowiła ją jedna z sióstr zanim chwyciła kilka pudełek chusteczek obok przykucniętej Jace. – Na razie – powiedziała i zamknęła drzwi. Jace odetchnęła z ulgą i poczekała kilku minut dłużej zanim upewniła się, że teren jest czysty. Otworzyła ostrożnie drzwi i wypadła na korytarz, w dół po schodach, i ruszyła w stronę kuchni, ale słysząc dochodzące po drugiej stronie głosy obróciła się, przypadkowo wpadła na ścianę, zaklęła po albańsku jak zwykła to robić jej babcia, a potem pokuśtykała w przeciwnym kierunku, spiesząc do pokoju zabaw i gdy wyszła za narożnika, zamarła, kiedy stanęła twarzą w twarz z Kerą, Erin i ich kolegami Krukami, Vigiem, Stiegiem i Siggym siedzącymi przy szklanym stole i cieszącymi się śniadaniem. Erin uśmiechnęła się. - Próbujesz zwiać? - Nie. - Kłamczucha. Chociaż Erin wydawała się być najbardziej antyspołeczną w grupie, nie była taka. Uwielbiała być wśród ludzi… tylko po to, żeby mogła z nimi zadzierać. To przynosiło jej radość w taki sposób jak cisza i dobra książka, wypełniona nieszczęściami innych, przynosiła radość Jace. - Zjedz coś – powiedział Ludvig Rundstrom, wyciągając krzesło. Wiedziała, że to oznaczało życzliwe zaproszenie, ale Vig miał skłonność do sprawiania, że wszystko bardziej brzmiało jak gniewny rozkaz. Biedny facet był tak boleśnie nieśmiały, że ledwie spojrzał Jace w oczy. Jednak trochę wyszedł ze swojej skorupy, teraz gdy spędzał więcej czasu z Kerą. Po latach służby w Korpusie Marynarki, Kera potrafiła dogadać się prawie z każdym. Wiedziała jak rozmawiać z ludźmi. Wiedziała jak interpretować język ciała. Wiedziała, kiedy ludzie czuli się komfortowo i kiedy potrzebowali pospiesznego wyjścia. Jace zastanawiała się, czy to Kera któregoś dnia poprowadzi Wrony po tym jak Chloe zrezygnuje albo, no wiecie, zginie w walce. Decyzja zawsze była wyborem Skuld, która ~ 26 ~

pośród swojego bractwa dowodziła Wronami. Tylko dlatego, że Tessa była zastępcą, nie oznaczało, że pewnego dnia będzie ich przywódczynią. To zawsze sprowadzało się do tego, co w tej chwili się działo. Do diabła, kilka tygodni temu, starożytna bogini niemal weszła się do ich świata, a gdyby tak się stało… będą potrzebowali bojowego szefa, nie polityka, którym niejako była Tessa. Ale na szczęście powstrzymały to i wróciły do swojego życia. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Biednej Betty Lieberman. Starsza Wrona, została poważnie ranna wyskakując przez okno swojego biura w Culver City. Z początku, kiedy urzędnicy założyli, że to była próba samobójcza, została zabrana do szpitala psychiatrycznego, ale kiedy nie obudziła się ze śpiączki, Wrony zorganizowały jej powrót do Domu Ptaków, gdzie mogły się nią zająć. To było dziwne, ponieważ niewiele Wron wpadało w długoterminowe śpiączki. Zazwyczaj, albo umierały od tak ciężkich urazów, z których nie potrafiły się wyleczyć, albo wstawały i chodziły po trzech lub czterech dniach. Ale minęły trzy tygodnie, a Betty wciąż była nieprzytomna. Jednak dobrą wiadomością było to, że istniała zdecydowana aktywność mózgu. Złą wiadomością, że nie było widocznych reakcji, żeby mogła się z tego wyrwać. A one zawsze potrzebowały Betty. Nie tylko dlatego, że była potężnym jasnowidzem dla Wron, która mogła przepowiedzieć rzeczy, których inni nie potrafili, ostrzegając je przed niebezpieczeństwem, kiedy to było konieczne. Ale, co ważniejsze dla wielu sióstr Wron Jace, była również jedną z największych agentek rozrywkowych w całym Hollywood. Bez Betty, wszystkie w tych dniach czuły się trochę ślepe. Potrzebowały, żeby wróciła albo kogoś, kto zajmie jej miejsce, ale to zależało od Skuld, a ona nic nie powiedziała Chloe w ten czy inny sposób. Zanim usiadła, Jace rozejrzała się za Lwem. Jednak był w porządku. Obecnie okrążał dużą grupę ptaków na środku tylnego trawnika. Wrony – ptaki, nie kobiety – uwielbiały przebywać w sąsiedztwie Domu Ptaków. Chociaż zazwyczaj siedziały na drzewach, a nie w dużym stadzie na trawniku. To było dziwne, ale nie na tyle dziwne, żeby zmusić ją do pójścia tam i sprawdzenia. Gdy Jace zajęła miejsce i sięgnęła po świeże rogaliki z koszyka na środku stołu, zawołała do Lwa. - Nie zadzieraj z tymi ptakami, Lew. Skopią ci tyłek.

~ 27 ~

Ale Lew nie szukał walki. Zamiast tego szczekał, odskakiwał, tracił równowagę, padał, zrywał się na nogi i zaczynał od nowa. - Więc jesteśmy zaproszeni, tak? – zapytał Kerę Siggy. - Oczywi… - Nie – szybko wtrąciła się Erin. – Nie jesteś zaproszony. To jest przyjęcie tylko dla Wron, żeby świętować przybycie naszej nowej siostry, Kery. Nie chcemy, żeby zrujnowały nam to jakieś Kruki. - Vig przychodzi – poskarżył się Siggy. - On pieprzy Kerę, więc pozwoliłyśmy mu przyjść. - Ponieważ to jest moje przyjęcie, czy nie ja powinnam mieć do powiedzenia, kto ma przyjść? – zapytała Kera. - To przyjęcie na twoją cześć. Nikt nie powiedział, że to twoje przyjęcie. Kera spojrzała na Jace i potrząsnęła lekko głową, dając znać swojej przyjaciółce, że Nie. To w ogóle nie ma sensu. Kera otworzyła usta, żeby sprzeczać się z Erin, ale rudzielec jej przerwał. - Po prostu zostaw planowanie mnie. To właśnie robię. - Chcesz pożyczyć moją podkładkę? - Żebym mogła pobić cię nią na śmierć? - Nie powinnaś bać się podkładki – uroczyście zaintonowała Kera. – Ponieważ podkładka wie wszystko. Ponieważ podkładka rządzi wszystkim, panuje nadrzędnie wśród… - Zamknij się. Jace była taka dumna z tego jak daleko Kera weszła w swoje nowe życie. Z początku, Jace naprawdę była zaniepokojona. Była Marine była przyzwyczajona do robienia rzeczy w pewien sposób i wydawało się, jakby Kera nigdy nie dopasowała się do pozostałych. Wrony były znane z niezbyt dobrych umiejętności organizacyjnych czy podążania za czyimiś przepisami oprócz swoich własnych. Do tego, Kera wydawała się czuć naprawdę niekomfortowo z myślą zabijania tych, co lubiła nazywać przypadkowi ludzie na ulicy. Musiano jej wytłumaczyć, więcej niż raz, ~ 28 ~

że skoro wzywano Wrony do twojego domu w poszukiwaniu krwi, to dlatego, że zrobiłeś coś wystarczająco gównianego, by zdobyć ich uwagę. Ale z czasem i przy pomocy Viga, Kera odnalazła swoją drogę. Co prawda, wciąż kwestionowała to, dlaczego poszczególni ludzie musieli umrzeć, ale Jace nie miała z tym problemu. Wrony potrzebowały dobrego moralnego środka. To utrzymywało je od skończenia po złej stronie innych bogów. I, na końcu, Kera brzmiała logicznie powstrzymując Wrony od wszczęcia wojny z Olbrzymimi Zabójcami Thora i uniemożliwiła Gullveig wejść do tego świata. Jedna z Wanów, Gullveig została wspomniana tylko raz w strofach Eddy Poetycznej. Przyszła spotkać się z Azem – Odynem i jego braćmi – i zanim skończyła, trzykrotnie próbowali ją spalić i wbić dzidy w jej serce. Więc nie tylko inny bogowie ją nienawidzili, ale była również niemożliwa do zabicia. Używając swoich połączonych mocy, bogowie wrzucili sponiewieraną esencję Gullveig do innego królestwa, ale nigdy nie przestała próbować znaleźć drogi powrotnej. A wziąwszy pod uwagę to, co się mówi, że była zawsze rozkoszą złej kobiety, prawdopodobnie to była bardzo dobra rzecz, że nigdy jej się nie udało. - Jesteś pewna, że powinnyśmy urządzać przyjęcie z Betty na górze? – zapytała Kera. – No wiesz… w śpiączce. - Gdyby to był ktoś inny, a nie Betty, powiedziałabym nie. – Erin wzruszyła ramionami. – Może dobre przyjęcie ją obudzi. - Słyszałem, że kiedy Betty zniknęła, wszystko przejęła ta jej jęcząca asystentka. Zwalnia ludzi na prawo i lewo. Wykopuje klientów. Kradnie dużych klientów innym agentom. To jest masakra. Erin spojrzała na Siggy’iego. - Skąd to wiesz? - Czytałem Variety. I ludzie rozmawiają ze mną. Jestem bardzo charyzmatyczny. Erin zaczęła się kłócić, ale Jace wepchnęła muffinkę do jej ust zanim mogła powiedzieć słowo. Rudzielec miał zabójczy język. Tak groźny jak potężne płomienie, które dała jej Skuld jako dodatkowy dar. Jace widziała jak przetrzebiała ludzi nie podnosząc nawet palca. Czy pazura. Siggy był jednak zbyt łatwym celem. ~ 29 ~

Używając serwetki, Erin zakrztusiła się i wypluła niechcianą muffinkę, ale nie była zła na Jace. Zamiast tego roześmiała się i oznajmiła. - Jeszcze niczego nie powiedziałam! Za Jace otworzyły się suwane drzwi i padł na nią cień. Właśnie ugryzła kawałek bekonu, ale po sposobie, w jaki Kruki stężały, ich oczy rzucały groźne błyski, ciała były gotowe do walki, gdy wpatrywali się w coś za nią, niemal go wypluła. Kruki potrafiły być humorzaste, tak jak bóg, którego reprezentowały na ziemi, Odyn. Ale ta zmiana była zbyt szybka, więc natychmiast się odwróciła, by zobaczyć, co za nią jest. Stał tam Danski Eriksen w całej swojej wyciosanej doskonałości. Nie był aż tak duży jak siedzące z nią Kruki. Był szczuplejszy. Ale każdy mięsień na nim był wyrzeźbiony. Jasnobrązowe włosy zwisały nad jego jasnozielonymi oczami, ale tył był trochę krótszy… staranniej przycięty. Obrońcy nie byli tak spięci jak Milczący, Klan, który potrafił gardzić niemal całą ludzką rasą, jednocześnie mówiąc o ich ochronie. Ale Obrońcy nie mówili o ochronie ludzkiej rasy – po prostu to robili. Każdego dnia, w większy lub mniejszy sposób. Z pochyloną głową, żeby mógł na nią spojrzeć, Ski był zmuszony zsunąć druciane okulary, które nosił, i lekko się uśmiechnął. - Cześć, Jacindo – pozdrowił ją. – Powiedziano mi, że tu cię znajdę. Inny Obrońca, Gundo – nie znała go z innego imienia – również wyszedł na tylne patio, ale Jace mało się nim zainteresowała. Był ładny, ale Danski Eriksen był naprawdę ładny. Tak nie-dasz-zasnąć-dziewczynie-w-nocy ładny. - Więc to tak? – zapytał nagle ostro Stieg Erin. – Tak bez pytania wpuszczacie teraz Obrońców? Czy to właśnie robicie? Erin zaczęła się śmiać. Mocno. Tak mocno, że śmiała się przez bardzo długą chwilę zanim odsapnęła. - Kocham to, jakbyś myślał, że masz tu coś do powiedzenia! Jakbyś był ważny! – Kilka razy uderzyła o stół, wciąż się śmiejąc. – To jest dobre! Eriksen przyglądał się parze, z głową przechyloną trochę na bok zanim zamrugał za swoich okularów i w końcu odezwał się do Jace. - Chciałbym zaproponować ci pracę. ~ 30 ~

Nie mógłby bardziej zaszokować Jace, niż gdyby powiedział Chciałbym cię spalić dla rytualnej ofiary. Ale zanim Jace mogła odpowiedzieć, Siggy zagrzmiał. - Nie bierz jej, Jace. To pułapka. Próbują złapać cię w pułapkę. Przyznaj to, próbujesz złapać ją w pułapkę. Eriksen spojrzał na Siggy’iego i zapytał. - Jak? - Nie wiem. Po prostu… robisz to. Przyznaj. Gundo chciał coś powiedzieć, ale Eriksen uniósł rękę, żeby mu przerwać. - Nie, nie. Idźmy za logiką. - Jaką logiką? Eriksen pochylił się trochę, żeby mógł spojrzeć Siggy’iemu w oczy. - Spróbujmy i rozpracujmy to, dobrze? Jak my dwaj pytający przed wami wszystkimi pannę Berisha o pracę możemy być pułapką? Jeśli zaginie, czy automatycznie nie będziecie wiedzieli, że to my? Siggy wycelował palec w obu mężczyzn. - To nie znaczy, że przynajmniej nie spróbujecie. Kera i Erin skrzywiły się na to, obie wiedząc, że ten duży facet naprawdę próbuje użyć tego, co uważa za formę logiki. A Jace po prostu doceniała to, że był dla niej taki opiekuńczy. To było słodkie. Gundo przyglądał się Siggy’iemu przez chwilę zanim skinął głową. - To musi cię denerwować. Ten twój mały móżdżek dzwoniący w tej dużej, bulwiastej głowie. Niczym piłeczka od ping-ponga w torbie od kuli do kręgli. Siggy próbował odrzucić stół, żeby mógł, jak najbardziej dramatycznie jak to możliwe, pogonić za Obrońcami, ale Vig i Stieg pchnęli go z powrotem na miejsce. Po prostu nie zamierzali pozwolić, żeby to się stało… nie wtedy, gdy nie skończyli jeść. - Siadaj – rozkazał Vig. - Taa, ale… ~ 31 ~

- Siadaj. Siggy opadł na krzesło i Eriksen skupił się na Jace. - Musimy coś przetłumaczyć. Z rosyjskiego na angielski. – Posłał jej ten swój cudowny uśmiech. – Podoba ci się ta praca? Jace umyślnie nawiązała kontakt wzrokowy z Eriksenem. Zawsze ważny, gdy miałeś do czynienia z każdym rodzajem oferty pracy czy rozmową kwalifikacyjną. Potem odpowiedziała. - Nie. Ski nie wiedział, jakiej odpowiedzi może się spodziewać od cichej, ale potężnie pięknej Jacindy Berisha, ale nie nie było na jego liście. Czyżby ten idiota Kruk zmartwił ją całą tą rozmową o pułapkach? To była prawda. Obrońcy byli kiedyś wrogami Wron i Kruków, ale to było bardzo dawno temu. W rzeczywistości kilka wieków temu. Ale też, Wrony i Kruki byli znani, że nigdy nie zapominali w wrogach. - Um… nie prosimy cię, żeby robiła to za darmo – oświadczył, zakładając, że targuje się o więcej pieniędzy jak zrobiłaby każda szanująca się Wrona. – Dobrze ci zapłacimy. Przytaknęła, uśmiechnęła się i odparła, Nie. - Będziesz bezpieczna – obiecał Gundo, również zakładając, że ten idiota wszystko zrujnował. – Od osiemnastu wieków pomiędzy Klanami jest bardzo dobry traktat. - Och, nie martwię się tym. Wiem, że z wami wszystkimi będę bezpieczna. - W takim razie, w porządku. Świetnie. Więc pomyślisz o tym? - Nie. – Wstała, jej głowa sięgała policzka Ski. Miała wszystkie kształty i utrzymujący się żar, i naprawdę miał nadzieję, że weźmie tę pracę, żeby miał możliwość poznania jej choć trochę lepiej. By dowiedzieć się, czy jest coś więcej za tym nieśmiałym uśmiechem i tymi dużymi niebieskimi oczami. - Naprawdę chciałbym, żebyś to rozważyła – spróbował znowu. – Niejako jesteś naszą jedyną nadzieją wśród miejscowych Klanów. - Och. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale… nie. Przeszła obok niego, kiedy ten idiota Siggy Kaspersen roześmiał się.

~ 32 ~

Ski skupił się na Kaspersenie, ale Gundo był tym, który uderzył stopą w krzesło mężczyzny, sprawiając, że obaj zaczęli przewracać się po trawniku. Kruki wstały, w tym Ludvig Rundstöm, jeden z najbardziej przerażających Wikingów pośród wszystkich Klanów. Pochodził z długiej linii zabójców, jego rodowód sięgał tak daleko jak Ski, ich starożytny ród walczył przez wieki. Ale zanim ktokolwiek mógł zrobić coś więcej, Kera trzasnęła dłońmi o stół. - Dość! – wrzasnęła. - Och, daj spokój – naciskała Amsel. – Niech walczą. - Zamknij się. I nikt nie będzie walczył. - To nie ma nic wspólnego z Wronami – wyjaśnił Stieg Engstrom, jego oczy były wciąż skupione na Ski. – To sprawa Kruków. - Ale jesteście na ziemi Wron. - Jak miło! – Amsel poklepała ramię Kery. – No patrz jak łapiesz całe to polityczne gówno. Twarz Kery zapaliła się. - Nieźle, prawda? Właśnie o tym myślałam. - Trzymaj się od tego z dala, Kero – ostrzegł Engstrom. W odpowiedzi Kera zawołała. - Brodie! I z grupy czarnych wron siedzących na środku tylnego trawnika – co jak myślał Ski było bardzo dziwne, ale postanowił zignorować – coś urosło, a co wrony wciąż trzymały. Ski chwilę zajęło uświadomienie sobie, że w środku tych wszystkich ptaków jest pies. Duży pitbull. Otrząsnął się, a wrony zaskrzeczały w proteście, gdy odleciały. Potem ziewnął i zaczął iść w stronę małej grupki. Stieg Engstrom spojrzał na Kerę. - I ja mam się przestraszyć twojego psa? – zapytał. Kera odpowiedziała unosząc brew, a wtedy Engstrom obejrzał się, pies nagle znalazł się przed nim… oko w oko. ~ 33 ~

Zszokowany, Ski gapił się na psa. Miał skrzydła. Wronie skrzydła. Jak to było możliwe? A teraz ta diabelska rzecz unosiła przed Engstromem, zimne oczy psa skupione były na nim, przednie łapy przyciśnięte do jego piersi. - Okej, ale nie wiem… Pies warknął, zbliżając się do Engstroma. - Rozumiem, mówię tylko… Pies pochylił się jeszcze bliżej, tym razem z obnażonymi kłami, niskie warczenie wciąż przetaczało się w jego gardle. Engstrom poddał się. - Świetnie! Usłyszawszy odpowiedź, którą najwyraźniej chciał – co zaniepokoiło Ski na wszystkich poziomach – pies opuścił się na ziemię, a jego skrzydła zniknęły pod cienkim futrem. Z uniesioną głową, z uniesionym ogonem, obrócił się i pogonił za szczeniakiem, i dopiero teraz Ski zdał sobie sprawę, że Jace poszła się z nim bawić. Cała trójka biegała po podwórzu, Jace śmiała się, psy szczekały, dopóki nie zniknęli za narożnikiem. - No cóż, po tym – powiedział w końcu Gundo, okręcając się na pięcie – nie będę dzisiaj spał.

Tłumaczenie: panda68

~ 34 ~

Rozdział 3 Jace właśnie otworzyła książkę – Germinal Emila Zoli. Cudownie przygnębiający tom o miasteczku górniczym. Kiedy Jace chciała się zrelaksować, szukała książek, które większość ludzi doprowadziłyby do samobójstwa. Ale dla Jace… im bardziej ponure, tym lepsze. Ale zanim mogła przejść przez pierwszy akapit, w pobliskim otworze nagle pojawiła się głowa Erin. Erin zawsze była jedną z niewielu Wron, które potrafiły znaleźć Jace bez względu na to, gdzie się ukryła. Na przykład pod domem. - Hej. Jace zdusiła swoje pragnienie powiedzenia swojej drogiej przyjaciółce, żeby się odpieprzyła, i zamiast tego powiedziała. - Hej. - Rachel cię szuka. Jace zmarszczyła brwi. Rachel ją szukała? Rachel? Była kulturystka, a teraz Wrona, która wyraźnie miała nadzieję, że któregoś dnia zostanie przywódczynią Klanu, Rachel, która zazwyczaj zostawiała Jace w spokoju. Myślała o niej, jako o problemie. Ponieważ nie potrafiła kontrolować tej swojej pieprzonej wściekłości. Co było śmieszne z jej strony, ponieważ w jej przeszłości kulturystki, Rachel brała obfite ilości sterydów aż stała się wściekło-holiczką, co ostatecznie odprowadziło ją do śmierci i wylądowała tutaj. Była świetna w walce, ale w codziennych sytuacjach Jace wolałby pracować z samym Szatanem niż mieć do czynienia z Rachel. W przeciwieństwie do Chloe, Rachel po prostu nie wiedziała jak dopasować się do różnych osobowości i temperamentów. Uważała, że wszystkie Wrony powinny zachowywać się w ten sam sposób… co ona. - Dlaczego? - Sądzę, że słyszała o wczorajszej nocy. Wydaje się być zaniepokojona. Jace przewróciła oczami i poprosiła. ~ 35 ~

- Od razu mnie zabij. - I tak cię wytropi. Więc chcesz iść ze mną? - Gdzie idziesz? - Na zakupy po jedzenie. Na przyjęcie Kery. Jace znowu przewróciła oczami, teraz zirytowana z innego powodu. - Poważnie? - Daj spokój, będzie świetnie! To frajerka. Mogę kiwać ją przez cały dzień. I najwyraźniej taki był plan Erin. Kiwać biedną Kerę przez cały dzień. Ponieważ catering był zamówiony, przygotowania zapięte na ostatni guzik, zaproszenia wysłane. Przyjęcie będzie wyjątkowe, ale Erin był gotowa przekonać biedną nowicjuszkę do wszelkiego rodzaju śmiesznego gówna. Tylko z jednego powodu – że mogła. Ponieważ to właśnie robiła Erin. Zadzierała z ludźmi. Z radością. Przez cały dzień. - Poza tym, jeśli pójdziesz, uwierzy w to. - Nie będą dla ciebie kłamała. - Nie musisz. Po prostu nic nie mów, co i tak ledwie robisz. - Czy ona tutaj jest? – odezwała się ostro Rachel kilka kroków dalej. Erin wstała i Jace usłyszała jak mówi. - Nie. Nie ma jej tu. - Jesteś kiepskim kłamcą, Amsel. Właściwie Erin była wielkim kłamcą, ale była między Wronami wystarczająco długo, by każdy wiedział, kiedy kłamie. Pojawiła się bardzo duża głowa Rachel. - Jesteś pod domem? – zażądała Rachel, ponieważ Rachel żądała wszystkiego. – Dlaczego jesteś pod domem? Może potrzebujesz terapii.

~ 36 ~

- Ona nie potrzebuje terapii. – Erin odepchnęła Rachel o kilka centymetrów wszystko, co zdołała zrobić z kobietą, tak dużą i niechętną do ruszenia się - i wetknęła rękę, żeby złapać Jace. – Nic jej nie jest. - Nie pomagasz rozpieszczając ją. Jace chwyciła rękę Erin i pozwoliła wyciągnąć się spod domu mniejszej kobiecie. Lew, który opierał się o jej nogę, wybiegł za nią, na chwilę zatrzymując się, żeby warknąć na Rachel. Ten maluch już wiedział, kto najbardziej wkurzał Jace i odpowiednio się zachowywał. Rachel spojrzała groźnie na szczeniaka. - Faktycznie zatrzymasz tę rzecz? Jace odrzuciła książkę i szybko zgarnęła Lwa w swoje ramiona. Nie zamierzała oddać swojego psa. Miała gdzieś to, co ktoś mówił. Lew zostanie. Jace szybko ruszyła za Erin, ale Rachel postanowiła iść za nimi. - Musisz wziąć pod kontrolę tę wściekłość, Berisha. – Rachel była wielką fanką używania nazwisk. Jakby były w wojsku. Nawet Kera, która była w wojsku, tego nie robiła. Oczywiście, jej mózg nie był zmętniony przez używanie sterydów. – Nie możesz tak po prostu rozpieprzać naszych zadań, ponieważ ktoś cię wkurzył. Były w pobliżu jednego z zewnętrznych ganków, gdzie siedziała grupa bezrobotnych aktorek Wron, gawędzących o pracy w Hollywood, jakie miały nadzieję dostać. Erin, wciąż idąc, chwyciła Lwa z ramion Jace i rzuciła go pierwszej Wronie, jaką zobaczyła. - Hej! - Nic mu nie będzie. I faktycznie. Siostra Wrona Jace złapała szczeniaka i uśmiechnęła się, przytulając go. - Wyprowadzę go później z Brodie na spacer – obiecała Wrona, gdy Erin złapała ramię Jace i wciągnęła ją do środka. Ale Rachel nadal następowała im na pięty. I wciąż mówiła. - Nie możesz tego ignorować, Berisha. To staje się problemem.

~ 37 ~

Jace nie zamierzała kłócić się z kobietą. Sprzeczka z Rachel wymagała specjalnego rodzaju cierpliwości, której Jace nie miała. Specjalnego rodzaju cierpliwości, której nie chciała mieć. Przecięły dom i znalazły się przy frontowych drzwiach. Rachel wyciągnęła rękę, żeby położyć ją na ramieniu Jace, kiedy nagle wytrąciła ją z drogi pięść i między nie wkroczyła Kera. - Zostaw ją. - Może powinnaś trzymać się od tego z dala, Watson. - Może powinnaś mnie zmusić. Jace nie chciała, żeby między Kerą i Rachel wybuchła walka. Już miały swoje problemy, w rezultacie czego, po prostu się nie znosiły. Nie każda Wrona dogadywała się z innymi Wronami. Jak między samymi ptakami, zawsze o coś walczyły. W ich naturze było być trochę rozchwianymi. Ale sprzeczki pomiędzy nimi nie oznaczały, że nie kryły nawzajem swoich tyłów, kiedy chodziło o zewnętrznych wrogów. Wrony, o których wiedziano, że osobiście nienawidzą się nawzajem, często ryzykowały swoje życie dla swojej wrogiej siostry. Lojalność aż po śmierć wobec naszej siostry Wrony, było jednym z ich motto. Ale kiedy nie było zewnętrznych bitew, żeby je rozproszyć, problemy łatwo potrafiły wybuchać w Domu Patków. Jace nie chciała tego. Od kiedy spotkały się pierwszy raz, Kera była bardzo opiekuńcza wobec Jace. Jace nie miała pojęcia dlaczego, ale to nie uchybiało jej w sposób, w jaki robił to niepokój Rachel. Albo może to sama Rachel po prostu jej uchybiała. Kobieta potrafiła być naprawdę obraźliwa bez zbytniego wysiłku ze swojej strony. - Kera – Jace próbowała złagodzić – jest w porządku. - Nie. Nie jest w porządku – powiedziała Erin. – Bierz ją, Kera! Zamiast podążyć za niedorzecznym rozkazem Erin, Kera i Rachel spojrzały na małego rudzielca.

~ 38 ~

- Co z tobą jest nie tak? – zapytała Rachel. - Tak właściwie… nic. Jestem niesamowita. I piękna. I czarująca. I impertynencka. Jace parsknęła śmiechem. To dlatego przez cały czas znosiła Erin. Jej niepoczytalność wpływała na rozproszenie największych problemów. Prawda, potrafiła być denerwująca, ale miała sposób, żeby na końcu wszystko działało. - Chodź, Kera. Kupmy na twoje przyjęcie trochę Cheez Whiz9 i krakersy! Osłupiała Kera obróciła się do Erin. - Cheez Whiz? Poważnie? Miałam lepsze pożegnanie u Marines. - Co zrobili? – spytała Jace. - Nic. Nie zrobili absolutnie nic, ponieważ uznali, że wrócę. Niespodziewanie, cała ta zadźgana-na-śmierć-potem-wzięta-przez-boginię rzecz, nie przyszła do głowy mojemu dowódcy. Erin położyła dłonie na biodrach i potrząsnęła głową. - Jak możesz być przeciwko Cheez Whiz? Jako Amerykanka? - Boże, nienawidzę cię – poskarżyła się Kera zanim z szarpnięciem otworzyła drzwi i wyszła. Śmiejąc się, Erin podążyła za nią i Jace uświadomiła sobie, że zostawiły ją samą z Rachel. Kiedy większa kobieta otworzyła usta, żeby mówić, Jace wymknęła się przez drzwi, zatrzaskując je za sobą. - To nie koniec, Berisha! – wrzasnęła za nią Rachel. - Jaki ta kobieta ma problem? – zapytała Kera Jace, gdy szły w stronę dużego okrągłego podjazdu. - Po prostu martwi się o mnie. - Ona ma obsesję na twoim punkcie – poprawiła Erin. – Przez chwilę miała obsesję na punkcie Kery. Ale kiedy Kera stała się bezduszną maszyną do zabijania po jej wizycie w Asgardzie… 9

Cheez Whiz - sos lub dip sporządzany z sera topionego wyprodukowanego z sera cheddar na bazie mleka

~ 39 ~

- Rany, dzięki. - … to teraz zwróciła się na biedną Jace. Niczym mała, słaba myszka, która nie może uciec przed dużym, używającym kiedyś sterydów kotem. Jace zatrzymała się. - Nie jestem myszą. - Szczurem? Kera potrząsnęła głową. - Wiesz co, Erin, zadziwia mnie, że jeszcze nikt po raz drugi cię nie zabił. - A wiesz co? I tu najlepsza część. Nie mogą zabić mnie w ten sam sposób! - Nie mam pojęcia, co to znaczy. - To, co mnie zabiło pierwszym razem, to był strzał w głowę. Jeśli ktoś jeszcze raz postrzeli mnie w głowę… – Wzruszyła ramionami. – To będzie tylko ból głowy i rozdrażnienie. A jeśli ktoś spróbuje znowu dźgnąć cię w serce, szanse są takie, że nóż się złamie. - To jest po prostu dziwne. Dlaczego opowiadasz mi takie dziwne rzeczy? - To jest dziwne, ale także wyjątkowo fajne. Skuld nie chce, żebyś umarła dwa razy w ten sam sposób. Zastanów się… to byłoby żenujące, gdybyś umarła w ten sam sposób, co za pierwszym razem. Albo gdybym znowu dostała strzał w głowę. Albo gdyby Jace umarła… w sposób, w jaki została pierwotnie zabita. Obojętnie, jaki to był sposób. Wszystkie Wrony wiedziały, że to były mąż Jace zabił ją ten pierwszy raz, ale nikt nie pytał o szczegóły. Może po prostu nie chciały wiedzieć. - Nie powiesz mi, że to nie jest świetna sprawa. – Erin zatrzymała się i wskazała na samochód, który wybrała na jazdę po zakupy. Kera przyjrzała się mu. - Kabriolet Chevrolet Impala? – zapytała. - Bardzo dobre oko. - Czy również podskakuje? - Rasistka. ~ 40 ~

- Czy możemy być trochę mniej w stylu LA? I pojechać do sklepu miłym, praktycznym samochodem?

Erin zaparkowała Hammera na parkingu marketu spożywczego, upewniając się, że zajęła dwa miejsca zanim wyskoczyła z siedzenia kierowcy. Kiedy obeszła front, Kera już tam stała, patrząc groźnie. - To jest miły, praktyczny samochód? - W Los Angeles… tak. Jace podeszła do dziewczyn, oczy praktycznie przewróciły się do tyłu jej głowy. Erin wiedziała, że cicha kobieta wolałaby raczej wrócić pod Dom Ptaków, czytając swoją książkę i drapiąc brzuch swojego szczeniaka, ale tak się nie stanie. Za każdym razem kiedy wpadała w pełną wściekłość podczas walki, przez kilka dni następujących po tym epizodzie były jakieś implikacje. Nie od Chloe. Ona doceniała to, że w swojej drużynie miała szaleńca. Ale od kilu innych. Chociaż Erin nie wiedziała dlaczego. Te, które miały z tym problem, jak Rachel, nawet nie były częścią ich grupy uderzeniowej. Rachel miała swoją własną cholerną grupę, więc dlaczego upierała się, żeby wpieprzać się w ich? Czyżby naprawdę jej życie było tak nudne? Wziąwszy dwa wózki, trzy kobiety ruszyły przez sklep, a Erin upewniała się, żeby kupować najbardziej banalne, najtańsze, śmieszne bzdury, jakie mogła znaleźć na przyjęcie Kery. Ale niczego nie zamierzała użyć. I, na końcu, prawdopodobnie odda to wszystko jakiemuś schronisku dla bezdomnych. Ale widząc wyraz rozczarowania i obrzydzenia na twarzy Kery, to niejako poprawiło Erin humor. Okej. Więc może jej życie również nie było takie nudne. Ponieważ nie było niczego, co uwielbiała bardziej niż zadzieranie z byłą Marine. Była taka poważna niemal we wszystkim, że wkręcanie jej było dla Erin najlepszą rozrywką. Biorąc kilka opakowań najbardziej prostych, zwykłych, tanich tortilli, jakie mogła znaleźć, Erin wrzuciła je do swojego wyładowanego wózka i oświadczyła. - Okej. To wszystko. - Rany – powiedziała beznamiętnie Kera. – Naprawdę? ~ 41 ~

- Myślę, że mamy więcej niż dość. To znaczy – Erin odetchnęła, jakby myślała naprawdę ciężko. – Wiem, że przyjdzie nasza grupa uderzeniowa. I kilka innych Wron powiedziało, że spróbują przyjść. Myślę, że zaprosiłaś Viga i, oczywiście, będzie tam, ponieważ on… więc, taak. Sądzę, że mamy dość. Kera spojrzała na Jace. - Poważnie? – spytała żądająco. Taka obrażona. Jace przez kilka sekund patrzyła na Kerę zanim wzruszyła ramionami i pchnęła wózek w stronę kas. Widzicie? To dlatego Erin nie miała problemu z milczeniem Jace. Kto potrzebował kogoś gadatliwego, kiedy milczenie często tak dobrze działało na korzyść Erin? Erin zapłaciła za jedzenie i skierowały się na zewnątrz sklepu, gdy Kera zatrzymała Erin. - Może powinniśmy to odwołać. Wygląda na to, że nikt nie przyjdzie. To będzie kiepskie. - Och, przestań! Będzie świetnie. Prawda, Jace? Jace przyjrzała się obu kobietom, oczy przesuwały się w tę i z powrotem zanim posłała wymuszony, napięty uśmiech i pchnęła wózek w stronę Hammera. - Nie możesz zmuszać mnie, żebym przez to przechodziła. Nie możesz! - Jesteś to winna twoim siostrom Wronom – odparła Erin. - Masz na myśli te, które nie przyjdą? - Spróbują! Oczy Kery zwęziły się i Erin była pewna, że kobieta w końcu zauważyła, jakie to wszystko były bzdury, ale potem jej głowa się obróciła i jej mina stała się nagle pusta. - Hej – powiedziała, stukając ramię Erin. – Z kim rozmawia Jace? Erin spojrzała w stronę Hammera. Jace stała przy drzwiach od pasażera. Nie miała już wózka i wyglądało na to, że już włożyła zakupy do bagażnika. Było ich czterech. Trzy kobiety i mężczyzna. Kobiety stały wokół niej, podczas gdy mężczyzna mówił.

~ 42 ~

- Nie wiem, kim są. Nie poznaję ich. - Czy ona ma przyjaciół poza Wronami? - Nie, jeśli może coś na to pomóc. Może próbują jej coś sprzedać. - Och, albo zmusić ją do podpisania jakiejś petycji albo coś. – Twarz Kery skrzywiła się. – Chodźmy ją uratować. – I jak każdy właściwy Marine, Kera nienawidziła tych, których nazywała chrupiące-muesli hipisowski typ. A każdy, kto próbował zmusić ją do podpisania jakiejś petycji, podpadał pod tę kategorię. I niech bogowie bronią, jeśli to byli biedni antyrządowi sygnatariusze. Więcej niż raz, Erin była zmuszona odciągać Kerę po dziesięciominutowych wyzwiskach. Zwłaszcza kiedy słyszała syreny i wiedziała, że nadjeżdżają gliny. Ale zanim którakolwiek z nich mogła tam dotrzeć, żeby uratować biedną Jace, ich cicha przyjaciółka zrobiła coś niezwykłego przemawiającym do niej ludziom… Jedną rąbnęła w tył w twarz. Drugą uderzyła w gardło. W nogę kopnęła tą stojącą za nią, łamiąc kobiecie kość udową. A mężczyznę chwyciła za tył jego głowy i zaczęła walić nią w drzwi Hammera, jednocześnie krzycząc. - O, cholera! – jęknęły równocześnie Erin i Kera zanim rzuciły się biegiem.

Nie widziała ich od czasu, kiedy została zamordowana. Ale widziała innych. Wygwizdali ją, gdy wchodziła na salę rozpraw, żeby zdobyć stały nakaz ochrony. Wygwizdali i nazwali ją grzesznicą zanim sędzia ich wyrzucił. Ale żaden z nich nigdy po tym jej nie niepokoił. Nawet nie sądziła, że wiedzieli, gdzie mieszka. Myślała, po otwartej współpracy z prokuratorami federalnymi, że umarła dla nich. Ale oto byli tu niektórzy z nich. Otoczyli ją, nie pozwalając jej dostać się do Hammera. Mężczyzna natychmiast zaczął mówić za wszystkich. Mówiąc jej, że rozumieją, dlaczego zrobiła to, co zrobiła. Jak to nie była jej wina. Jak wybaczają jej za jej grzechy. Wybaczają jej za jej zdradę. Potem, powiedział jej, że wciąż jest jedną z nich. I wtedy Jace zezłościła się. ~ 43 ~

Nie chciała być jedną z nich. To nie był jej wybór. To zostało na niej wymuszone. Tak jak ta rozmowa. Nie zostawiono jej drogi wyjścia. Ale tym razem, obrała drogę wyjścia. Sprawiając im łomot. On krwawił i płakał zanim Erin i Kera dotarły do niej. Kera, najsilniejsza a nich, próbowała odciągnąć Jace. Ale ona nie skończyła. Odrzuciła Kerę, zaskakując obie. A potem sięgnęła i znowu złapała go za głowę, podciągając na nogi. Pamiętała go. Miał na imię Bobby i nadal był lojalny. Zawsze będzie. Oni wszyscy będą. Ale nie Jace. Już nie. - Jeśli znowu zbliżysz się do mnie – wyszeptała do jego ucha. – Jeśli zadzwonisz do mnie. Przejedziesz obok mojego domu. Wyślesz pieprzone sygnały dymne. Zabiję cię. Poderżnę ci gardło. Wykąpię cię w twojej krwi i będę patrzyła jak umierasz. Rozumiesz mnie? – dokończyła z warczącym okrzykiem zza zaciśniętych mocno zębów. Dopiero teraz, obie, Kera i Erin złapały Jace i odciągnęły ją. Erin puściła ją na tyle, żeby odblokować Hammera i otworzyć drzwi zanim ona i Kera wepchnęły ją do środka. Kera odepchnęła czy odciągnęła innych od pojazdu. Potem pochyliła się i zażądała do Erin. - Daj mi kasę. Erin, która już siedziała na miejscu kierowcy, rzuciła Kerze swój portfel. Kera podeszła do jakiegoś biednego dzieciaka, który nagrywał całe zajście na swoim telefonie. Zabrała mu telefon i zmiażdżyła w dłoni. Potem wyciągnęła plik pieniędzy z portfela Erin i rzuciła nimi w chłopaka. Wróciła do Hammera, wskoczyła obok Jace i zatrzasnęła drzwi. - Jedź! Erin wystrzeliła z parkingu i na drogę, kierując się z powrotem do Domu Ptaków.

~ 44 ~

Po kilku minutach, Kera nagle chwyciła brodę Jace i odwróciła jej twarz w swoją stronę. - O, cholera – mruknęła Kera. - Co? – zapytała ostro Erin. Co się dzieje? - Ona się nie wściekła. - CO? – Erin zatrzymała się na czerwonym świetle i obróciła na swoim siedzeniu, żeby spojrzeć na Jace. Gapiła się na nią przez kilka sekund zanim zapytała. – Nie wściekłaś się? - Nie. – Przynajmniej nie była w takiej wściekłości, o jakiej mówiły. O wściekłości szaleńca, która obejmowała całkowitą utratę kontroli. Gdyby się wściekła, teraz cała czwórka byłaby martwa. Nie tylko poraniona. Nie tylko szlochająca. Ale martwa. Erin zerknęła na Kerę zanim się obróciła i ruszyła razem z resztą ruchu. - Żebyśmy miały jasność – powiedziała do nich Erin – jestem całkiem pewna, że to jest jedna z siedmiu oznak Apokalipsy. Z rozszerzonymi oczami, Kera spojrzała na Jace, ale Jace szybko potrząsnęła głową. Więc nie będzie się martwiła. I Jace była niemal pewna, że nie kłamie…

Tłumaczenie: panda68

~ 45 ~

Rozdział 4 To zajęło mniej czasu niż podobałoby się Jace, żeby to, co wydarzyło się przed marketem, rozeszło się po Domu Ptaków niczym wirus. I niemal wszyscy ją o to pytali. Chcieli wiedzieć, dlaczego pobiła cztery osoby bez żadnego oczywistego powodu. Nie, żeby któraś z nich miała z tym problem. I Jace miała przeczucie, że gdyby powiedziała, Nie podobały mi się buty, które nosili, to więcej niż jedna siostra Wrona kiwnęłaby głową i odparła, Absolutnie to rozumiem. Powinnaś zobaczyć, co któregoś dnia założyła Dora. Miała szczęście, że nie pobiłam jej na śmierć. Co gorsza, historia zmieniła się z tego, że Jace skopała czyjś tyłek, w zabicie czterech nieznajomych. Ale Kera i Erin szybko mówiły innym, że nie to się wydarzyło. Wkrótce nowiny rozeszły się na Kruki i potem na inne Klany, więc kiedy Jace pokazała się na swoim dyżurze, by usiąść przy nieprzytomnej Betty, służka Hold, która pomagała przy jej opiece – przynajmniej w mistycznym aspekcie – natychmiast zapytała jak tylko Jace weszła do pokoju. - Hej. Słyszałam, że zabiłaś trzydziestu ludzi, ponieważ ktoś źle przyjął twoje zamówienie na taco. Czy to prawda? Jace zagapiła się na nią. - Nie. Służka wyglądała na bardzo rozczarowaną, jej wargi wydęły się w dąsie, gdy pakowała świece i eliksiry, które służka codzienne używała na biednej Betty, próbując sprowadzić ją z powrotem. Jak dotąd nic nie działało. Przeszła obok Jace, zatrzymując się na chwilę, żeby powiedzieć. - Nie musisz używać tego tonu. To nie ja źle przyjęłam zamówienie na twoje taco. Jace zamknęła oczy i walczyła ze swoim pragnieniem krzyku. - Nie chodziło o taco!

~ 46 ~

Nie zamierzała otwierać tej puszki Pandory i ujawniać swojego starego życia. Kiedy drzwi się zamknęły i wiedziała, że służka zniknęła, Jace opadła na duży, wygodny fotel obok łóżka Betty. Pragnęła, żeby Betty wyrwała się z tego. Czymkolwiek to to było. Pragnęła, żeby starsza Wrona tu była. Więcej niż raz, Jace chodziła do Betty po radę. Jako jasnowidz, Betty nie potrzebowała, żeby Jace cokolwiek jej mówiła. Wszystko, co musiała zrobić, to trzymać dłonie Jace i mogła zobaczyć wszystko. Zrozumieć wszystko. I, jak każdy dobry hollywoodzki agent, wiedziała jak trzymać zamkniętą buzię. Nigdy z nikim nie rozmawiała o tym, co zobaczyła u innych. Czego się dowiedziała. To było tylko pomiędzy Jasnowidzem i Tym, któremu wróżono. Jace naprawdę teraz tego pragnęła. Po chwili, Jace wysunęła się z fotela i pochyliła nad Betty, wpatrując się w jej twarz. Potem zawołała. - Betty! Betty, słyszysz mnie? – Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, trzy razy pstryknęła palcami przy twarzy kobiety. Nic. Absolutnie. Ze smutnym westchnieniem Jace z powrotem opadła na fotel i otworzyła książkę, którą zamierzała przeczytać swojej przyjaciółce: Nigdy Więcej Nie Zjesz Lunchu w Tym Mieście. Miała przeczucie, że Betty spodobałby się zakulisowy dramat z Hollywood, nawet jeśli był trochę przebrzmiały. W zeszłym tygodniu czytała jej To rola dla Niego: Osławione Życie: Robert Evans. Nawet jeśli książka nie wyciągnęła Betty ze śpiączki, wydawała się być bardziej zrelaksowana. Kilka byłych asystentek Betty próbowało wydać książki o ich starej szefowej, ale Betty miażdżyła te krótkie marzenia, jakby trzymała młot Thora. W końcu już nikt nie próbował. Nie tam, gdzie była wmieszana Betty. Oczywiście, Jace tak naprawdę nie znała tamtej Betty. Hollywoodzkiej Betty. Przerażającej Agentki Betty. Znała ją tylko, jako Betty Wronę, Jasnowidza, złodziejkę czekoladowych ciasteczek po pewnym brzydkim epizodzie dotyczącego wyprzedaży ciast Służek Hold podczas jednego z turniejów Klanów. ~ 47 ~

I żeby być szczerym, nie chciała poznać tej osoby. Tak jak Jace nie chciała poznać socjopatki, jaką była Annalisa zanim umarła i Skuld dała jej sumienie. Albo podłej, bogatej dziewczyny, jaką przedtem była Alessandra, która z nudów znęcała się nad wszystkimi wokół siebie. Teraz były inne i tylko to się liczyło. Przynajmniej dla Jace. Jace zaczęła czytać tam, gdzie skończyła poprzedniego dnia, i była taka zafascynowana machinacjami okropnych ludzi, że chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że to nie jedna z miejscowych wron stuka w okno Betty, ale ktoś rzuca w nie kamyczki Zaznaczając miejsce, odłożyła książkę na boczny stolik i podeszła do okna. Otworzyła je, a potem Jace oparła ręce na parapecie i wychyliła się, spoglądając na dół na podwórze. - Cześć. Zaskoczona głosem dochodzącym do niej z drzewa przed nią, Jace podniosła gwałtownie głowę, żeby zobaczyć Danskiego Eriksena siedzącego na gałęzi. Obserwował ją tymi dużymi, ślicznymi oczami zza designerskich okularów, które sprawiały, że przez cały czas wyglądał obłędnie seksy. Do tego, niejako spodziewała się, że pohuka na nią stamtąd. Z jego sowimi skrzydłami Obrońców, potężnymi nogami, potężnymi dłońmi i zdolnością niemal całkowitego obrócenia głowy wkoło. - Co ty robisz? – wyszeptała. - Potrzebuję twojej pomocy. - Nie chcę pracy – nalegała, stając się zirytowana. – Przestań mnie nachodzić. - Tu nie chodzi o pracę. No cóż… chodzi. Ale nie o to, że chcesz tę pracę. - Co? Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i podał jej arkusz żółtego papieru z listą nazwisk. - Co to jest? – zapytała. - Nazwiska potencjalnych tłumaczy rosyjskiego, których znaleźli moi bracia. Pomyślałem, że może zechcesz pokierować mnie we właściwym kierunku. - Co sprawia, że myślisz, iż będę wiedziała? – zapytała, trochę bardziej gniewnie niż zamierzała. – Nie wyjdę z domu, nawet gdybym mogła pomóc. - Co prawdopodobnie jest dobre, ponieważ właśnie usłyszałem, że dzisiaj zabiłaś autobus pełen zakonnic. – Nic nie powiedziała, ale jej mina musiała być czytelna, ~ 48 ~

ponieważ roześmiał się i powiedział. – Powinnaś teraz zobaczyć swoją twarz. Dobrze, że umiem latać. Spojrzała na listę. - Słuchaj. Naprawdę nie chcę być w to wmieszana… - Proszę – powiedział. – Oni doprowadzają mnie do szaleństwa. Tak naprawdę, to Bear doprowadza mnie do szaleństwa, ale potem niejako wszyscy do tego dołączyli i stało się chórem poważnie obsesyjnych facetów, którzy mnie nękają, co akurat ty powinnaś zrozumieć… prawda… zabójczyni zakonnic? - Nie… - Wiem – przerwał, wciąż się śmiejąc. – Wiem. – Wskazał na listę. – Po prostu zerknij. Proszę? Jak tylko spojrzała na listę, wyciągnęła rękę i pstryknęła palcami. Bez zastanowienia, Ski dał jej długopis i zaczęła wykreślać nazwiska. - Nie ten, ani ten i ten. Wszyscy to gangsterzy. Skończysz zabijając ich po tym jak spróbują cię szantażować. Albo ukraść ci coś cennego. – Zamilkła, przeczytała jeszcze parę i zaczęła wykreślać nazwiska. – Ci mają amerykańską wrażliwość na temat Rosji. I nie wiedzą dostatecznie dużo o wczesnych dialektach, żeby ci pomóc z tymi książkami, jak zgaduję. – Skrzywiła się. – Zdecydowanie nie ten. Zrobił najgorsze tłumaczenie Wojny i Pokoju, jakie kiedykolwiek czytałam. A ta trójka nie będzie trzymać gęby na kłódkę o tym, co odkryli. A ten jest czarodziejem wysokiego szczebla. Ukradnie z książek ważne informacje i prawdopodobnie zacznie wojnę światową albo coś podobnego. – Oddała mu kartkę. – Proszę bardzo. Wykreśliła wszystkie nazwiska. Każde. Nazwisko. - Um… to było bardzo pomocne. Dziękuję. - Nie ma za co. - Ale może ty mogłabyś… Zamknęła przed nim okno zanim mógł zapytać, czy zna kogoś, kto mógłby mu pomóc i kogo by zaaprobowała, a potem opuściła żaluzje.

~ 49 ~

Przesadnie zirytowany – kobiety zazwyczaj były dla niego dużo bardziej pomocne niż ta – Ski siedział przez kilka chwil, myśląc o tym, co ma zrobić, kiedy na gałęzi za nim po cichu wylądował Kruk. Jego ciężar sprawił, że biedna gałąź zaskrzypiała, i warknął. - Co ty tu, do cholery… Obróciwszy się w pasie, Ski złapał Kruka za głowę i uderzył nią kilka razy o pień drzewa zanim go zrzucił. Z westchnieniem, spojrzał w dół na zdziesiątkowaną listę. - Wracamy do pisania – mruknął do siebie zanim zeskoczył z drzewa, lądując obok Kruka, który próbował się podnieść. Przy jednym z zewnętrznych stolików siedziała Erin Amsel, duży parasol blokował słońce. Siedziała z kilkoma innymi Wronami, które wydawały się nie być zainteresowane ani nim ani Krukiem jęczącym na ziemi. Skinął głową i Erin wskazała na dzbanek. - Mrożonej herbaty? - Nie. Ale dziękuję. - Pewnie. Ostrożnie złożył listę i włożył do tylnej kieszeni, a potem Ski wrócił do swojego samochodu.

- On ją lubi – zauważyła Alessandra, odnosząc się do Obrońcy, który właśnie odszedł. Obrońcy mieli wspaniały słuch i mądrze było z jej strony, że poczekała. - Prawdopodobnie – odparła Erin, przerzucając stronę swojego magazynu z tatuażami. - Powinniśmy im pomóc? - Nie. - Taa. Prawdopodobnie masz rację po tym jak zabiła tych wszystkich ludzi. Erin spojrzała na swoją siostrę Wronę. - Nikogo nie zabiła. ~ 50 ~

- Nie musisz ją chronić. To nie tak, że myślimy o niej gorzej. - Zamknij się – warknęła Erin, zmęczona wyjaśnianiem tego, co wydarzyło się wcześniej tego dnia. - Pomożesz mi? – ryknął Stieg Engstrom. Jego słowa były stłumione, ponieważ jego twarz wciąż była zanurzona w ziemi. Erin spojrzała na Kruka, przyglądając się kilka sekund zanim odpowiedziała. - Nie.

Tłumaczenie: panda68

~ 51 ~

Rozdział 5 Po zabraniu Lwa i Brodie na kolejny spacer – dobrze, że oba psy uwielbiały spacerować, ponieważ miały go mnóstwo przy Wronach biorących swoje zmiany – i spędzeniu trochę czasu ukrywając się za kanapą w salonie, żeby mogła jeszcze trochę poczytać, Jace zdecydowała, że nadszedł czas znalezienia czegoś do zjedzenia. Miała skłonności do zapominania, kiedy czytała. Ale jej brzuch burczał, nie dając jej innego wyboru. Na chwilę zatrzymała się, żeby pomyśleć, dlaczego brzuch burczy. Co działo się w osobie, której brzuch burczał? Postanowiła sprawdzić to później i zaczęła przemykać się w stronę kuchni. Ale gdy właśnie dotarła do wahadłowych drzwi, za ramię złapała ją Rachel. - Tu jesteś. - Co? – zapytała Jace, natychmiast zaczynając panikować. – Coś się stało? - Chloe cię szuka. - Taa, no cóż… umm… ja… - Nie chcę tego słuchać. – Wciąż ściskając ramię Jace, Rachel zaciągnęła Jace, dosłownie, korytarzem do prywatnego biura Chloe. - Znalazłam ją – ogłosiła, wpychając Jace do pokoju. Chloe spojrzała znad swojego laptopa. - Przyciągnęłaś ją tutaj? - A co miałam zrobić? - Nie to. - Sama by nie przyszła. Mogłam to zobaczyć w jej oczach. Chloe poświęciła chwilę, żeby potrzeć czoło obiema rękami. - Co? – warknęła Rachel. – A teraz co zrobiłam?

~ 52 ~

- Zapomnij. – Chloe miała mało cierpliwości do tych, którzy nie słuchali. Zamiast tego, wskazała na dwa krzesła przed swoim biurkiem. – Usiądź, Jace. Jace próbowała wyrwać ramię, ale Rachel nie puściła. Nastąpiła krótka szarpana walka, ale kiedy Jace w końcu się uwolniła, zaczęła uderzać Rachel, a ta jej oddawała. To trwało chwilę zanim Chloe odchrząknęła. Nauczyła je, że odchrząknięcie Chloe było tak dobre jak broń nuklearna z anty amerykańskiego kraju. Obie kobiety, wciąż piorunując się wzrokiem, usiadły na krzesłach naprzeciw Chloe, a ich przywódczyni uśmiechnęła się do Jace. - Jak się czujesz? - Dobrze. - Słyszałam, że zabiłaś dzisiaj grupkę ludzi. Wkurzona, Jace natychmiast zaczęła krzyczeć. - Nie… Chloe uniosła rękę, z dużym uśmiechem na twarzy. - Stop. Dokładnie wiem, co się wydarzyło. Przyszła tu Kera, by powiedzieć mi, że nikogo nie zabiłaś, ponieważ była bardzo oburzona tym jak rozprzestrzeniła się ta plotka, a to do tego było mnóstwo walenia w biurko i gdzieś pomiędzy tym słów takich jak moralnie, oburzenie, Bóg i Ameryka. Żeby być szczerym, przestałam słuchać, ponieważ mam to gdzieś. Po prostu… mam gdzieś. A wiesz, jaka ona jest. Może po prostu… odejść. Bez żadnych hamulców na tym samochodzie, które są jej ustami. Chloe odetchnęła. Często to robiła, teraz kiedy Kera stała się częścią Wron. - Ale po wczorajszej nocy i dzisiaj… Muszę powiedzieć, że zaczynam trochę martwić się o ciebie. - Nie musisz… Chloe znowu uniosła dłoń. - Daj mi skończyć. Teraz, niektóre Wrony uważają, a ja muszę się z nimi zgodzić, że po prostu nie wyszłaś z tego wystarczająco. - Chloe… ~ 53 ~

- Słuchaj, rozumiem. Jesteś nieśmiałym małym kwiatkiem w dziczy skrzeczących Wron. To nie może być dla ciebie łatwe. - Ale… - Ale jeśli będziesz więcej wychodziła, jestem pewna, że lepiej nauczysz się tolerować ludzi. - Nie rozumie… - Więc Rachel ma dobry pomysł. Jace stanęła dęba. - Rachel? - Tak – rzuciła Rachel. – Mam dobry pomysł. Wymyślam dobre pomysły. - Naprawdę? – Jace nie mogła się powstrzymać od zapytania. – Użycie sterydów jest dobrym pomysłem? Atak serca w wieku trzydziestu trzech lat, jest dobrym pomysłem? - Zanim – wrzasnęła Chloe – to wyrwie się spod kontroli! – Odetchnęła, obniżając głos. – Może najpierw posłuchasz tego pomysłu? - Okej. - Co powiesz na zdobycie pracy? Jace zaczęła mrugać. - P… pracy? - Uch-hum. Nic wielkiego. Coś na pół etatu. Ale to wyciągnie cię stąd. Wyciągnie do ludzi. Czy to nie brzmi miło? - Nie. Nie, to w ogóle nie brzmi miło. - Nie chcesz pracować? – zapytała Rachel. – Jesteś leniwa? Chcesz, żeby wszystko ci dawano? Ręce Jace zwinęły się w pięści i Chloe szybko wkroczyła. - Jestem pewna, że to, co Rachel miała na myśli - i chyba powinna się teraz zamknąć - to mała umowa w zewnętrznym świecie, która będzie bardzo dobra dla ciebie. Zostawanie tutaj, zamykanie się na cały dzień, czytanie tych skrajnie przygnębiających

~ 54 ~

książek, nie może być zdrowe. Ale trochę świeżego powietrza, trochę czasu na spotkania z nowymi ludźmi… to naprawdę może pomóc. Wtedy to Jace uświadomiła sobie, że one wciąż nie rozumieją. Żadna z nich, z wyjątkiem może Erin i Kery. Po całym tym czasie, jej siostry Wrony nie rozumiały. - W zasadzie – kontynuowała Chloe, zupełnie nieświadoma paniki, jaką czuła teraz Jace – już rozmawiałam z innymi Wronami, które mają biura. I są bardziej niż szczęśliwe mogąc dać ci pracę. Recepcjonistki. Albo sekretarki. W zarządzaniu biurem. Jest mnóstwo różnych opcji dla ciebie. Tylko musisz wybrać. I teraz Jace wiedziała, że Chloe podjęła decyzję. Żadna ilość racjonalności nie uratuje Jace. Nic, co teraz powie czy zrobi, nie zmieni decyzji Chloe. Przez lata, widziała jak inni podchodzą pod Wielki Mur Chloe Wong i nikt nigdy nie naruszył tych murów. Ponieważ ona już podjęła decyzję. Co znaczyło… że Jace potrzebowała innej opcji. Kiedy Chloe otworzyła usta, żeby zacząć znowu mówić – oferując jej więcej biurowych prac, które najprawdopodobniej wymagały rozmawiania z ludźmi – Jace uniosła jeden palec. - Możesz dać mi kilka minut? Niedługo wrócę. Chloe wzruszyła ramionami. - Pewnie. Jace wstała, wyszła za drzwi, ostrożnie je za sobą zamknęła, ruszyła korytarzem, złapała plecak, który zawsze zostawiała przy frontowych drzwiach, otworzyła drzwi, wyszła na zewnątrz, zamknęła drzwi, a potem zaczęła biec.

Chloe obserwowała jak Jace przebiega obok okna jej biura. - Czy ona ucieka? – zapytała Rachel, już stojąc na nogach. - Nie, nie. Siadaj. - Ale… - Siadaj. Rachel opadła na siedzenie. ~ 55 ~

- Jesteś pewna, że wróci? - Powiedziała, że niedługo wróci. – Chloe wzruszyła ramionami. – Jak dotąd Jace nigdy mnie nie okłamała. Poza tym – dodała, nie będąc w stanie powstrzymać uśmiechu – chcę zobaczyć, co ona do diabła wymyśliła.

Ski otworzył frontowe drzwi domu Obrońców w Pacific Palisades i zamrugał zaskoczony na widok stojącej tam dyszącej i spoconej Jacindy Berisha. - Cześć, ponownie. - Do diabła… do diabła… och. – Wzięła kilka głębokich oddechów. - Nic ci nie jest? Na chwilę uniosła ręce, potem położyła na swoich kolanach zginając się w talii. Ski czekał cierpliwie, dopóki nie mogła znowu mówić. - Uch… – w końcu wydusiła – czy ta… czy ta praca nadal jest aktualna? - Pewnie, ale… - Świetnie… ja… rany. – Zaczerpnęła więcej oddechów. – Biorę ją. - Jesteś pewna? Wydawałaś się być całkiem niewzruszona, że nie… - Biorę ją. - Okej. – Teraz to Ski podniósł ręce, ale z innego powodu. – Tak naprawdę, to wspaniale. - Okej, dobrze. – W końcu się wyprostowała, ale jedną rękę oparła o swój boku, jakby coś ją kluło. – Więc gdyby któraś z Wron zadzwoniła i pytała… wzięłam tę pracę. Pracuję z tobą. Zrozumiano? - Pewnie, ale… dlaczego miałyby pytać? - Po prostu… po prostu obiecaj mi, że powiesz im to, gdyby dzwoniły albo pytały. - Oczywiście. - Świetnie. Obróciła się chcąc odejść. ~ 56 ~

- Nie chcesz wiedzieć, ile zapłacimy? – zapytał od niechcenia, zafascynowany. – Gdzie będziesz pracowała? Jak długo? Co będziesz robiła? Żadne z tych pytań cię nie interesuje? Potrząsnęła głową. - Nie. Do zobaczenia jutro. Zaczynam od jutra. - Okej. Świetnie. A potem znowu zaczęła biec. - O co chodziło? – zapytał zza niego Gundo. - Mamy ją. Jace. Powiedziała, że zrobi dla nas tłumaczenia. Zaczyna od jutra. - Och. W porządku. Co zmieniło jej zdanie? - Nie mam pojęcia. - Dokąd poszła? – spytał, wyglądając za drzwi. Ski wskazał. - Pobiegła w tamtą stronę. - Pobiegła? - Mogę się mylić… ale sądzę, że pobiegła z powrotem do Malibu. Gundo zamrugał. - Dom Ptaków jest stąd jakieś trzydzieści kilometrów. - Taa. Patrzyli na siebie przez sekundę zanim wzruszyli ramionami i weszli z powrotem do domu.

Jace biegła chodnikiem, kiedy usłyszała klakson. Na początku odmówiła spojrzenia, nie będąc w nastroju, by znosić rozpustne zaczepki od idiotycznych mężczyzn, ale klakson nie ustawał. Więc przybrała swoje najlepsze groźne spojrzenie i spojrzała, z okropnymi albańskimi słowami na ustach. Ale to był Danski Eriksen.

~ 57 ~

- Mogę cię podwieźć – powiedział przez otwarte okno od pasażera. Z kłuciem w boku i potem spływającym po twarzy, Jace zdecydowała, że to może być dobry pomysł. W lataniu mogła być dobra i mogła to robić godzinami, ale bieganie… to najwyraźniej nie była jej mocna strona. Podeszła do narożnika, a samochód zatrzymał się przed nią. Wsiadła i zatrzasnęła drzwi. Samochód był ładny. Naprawdę ładny. Najlepszy na rynku Mercedes. Podobnie jak jej ojciec, Jace miała słabość do samochodów. Jednak niewiele jeździła. Prawdę mówiąc, zrobiła prawo jazdy zaledwie dwa lata temu, kiedy stała się Wroną. I nigdy nigdzie nie woziła swoich sióstr Wron. Nigdy. Eriksen z powrotem włączył się w ruch. Kiedy zatrzymali się na światłach, wprowadził adres Domu Ptaków do GPS-a i pozwolił mu zrobić resztę pracy. Jechali w ciszy przez dobre dwadzieścia minut zanim Eriksen zapytał. - A więc, co sprawiło, że zmieniłaś decyzję? O pracy dla nas? - Czy to ma znaczenie? - Może mieć. Jesteś Wroną. Z tego, co wiem, całe mnóstwo was coś robi. - Ja nie. - No cóż, to dobrze. Jace nadal wyglądała przez okno, wierząc, że rozmowa się skończyła. Ale nie. - Więc, co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? - Odpowiedni czas. - Ach. Rozumiem. Odpowiedni czas zawsze jest ważny. - Uch-hm. - Czy twoje siostry będą miały problem z tym, że dla nas pracujesz? - Nie wiem. ~ 58 ~

- Martwisz się? - Nie. – Ale martwiła się, że ta rozmowa nigdy się nie skończy. Dlaczego się nie kończy? Czy będzie również nalegał na rozmowę z nią, kiedy będzie pracowała? Wątpiła w to. Potrzebowali tłumaczenia, więc wątpiła, żeby Eriksen albo któryś z Obrońców marnował cenny czas nalegając na bolesne pogawędki. Jace wiedziała, że niemal wszystkie z jej sióstr Wron wykorzystałyby ten czas, żeby lepiej poznać kogoś tak przystojnego jak Danski Eriksen. Tyle tylko, że tak naprawdę Jace nie miała nic do powiedzenia. W każdym razie nic ważnego. A dwa lata temu, kiedy wylądowała w swoim Drugim Życiu, obiecała sobie, że nigdy nie będzie zmuszała się do wpadania w małe pogaduszki – nigdy, nigdy, nigdy więcej. Nawet dla kogoś tak uroczego jak Danski Eriksen… który nadal mówił. Obserwując wszystko wkoło na zewnątrz samochodu, Jace wykonała swój ruch.

Ski usłyszał zamykanie się drzwi od pasażera i spojrzał, żeby zobaczyć, że miejsce obok niego jest puste. - Czyżby wytoczyła się na ulicę? – zapytał w przestrzeń. Uderzając po hamulcach, Ski zatrzymał samochód i wyskoczył, patrząc ponad dachem, jednocześnie ignorując trąbienie klaksonów i przekleństwa dochodzące od kierowców wokół niego. Z otwartymi ustami, patrzył jak Jacinda Berisha biegnie przez autostradę Pacific Coast – gdzie jakoś zdołała umykać przed innymi pojazdami – a potem John Tyler Drive. - Dziękuję! – wykrzyknęła, dalej biegnąc. Biegła, jakby ścigał ją sam diabeł. - Rusz swój samochód, dupku! Zirytowany, Ski okręcił głowę. Kierująca pisnęła w szoku i Ski uświadomił sobie, że nie zachował swojej kontroli. Nigdy nie było dobrze pokazywać Bezimiennym – jak byli nazywani przez Klany – jaki naprawdę był ich rodzaj. Po prostu nie potrafili sobie z tym poradzić. Ski wskoczył z powrotem do samochodu i pojechał dalej, dopóki nie mógł zrobić legalnego nawrotu.

~ 59 ~

Ona jest naprawdę nieśmiała, pomyślał do siebie. Ponieważ taka musiała być odpowiedź, prawda? Nie mógł być taki odpychający, prawda? Czy ktokolwiek mógł?

- Widzisz – odezwała się Chloe do Rachel. – Oto ona. Godziny po tym jak wyszła, Jace wbiegła do biura Chloe, tuż za drzwiami upadając na kolana i dysząc ciężko. Cierpliwie poczekały aż Jace odzyska swój oddech. Kiedy tak się stało, praktycznie wykrzyknęła. - Mam pracę! - Jaką pracę? – zażądała Rachel tonem, który całkowicie upewniał, że nigdy nie będzie przywódczynią Klanu Wron LA. Była po prostu zbyt despotyczna. Któregoś dnia zbuntują się i ją zabiją. - Z… O… O… Obrońcami. Tłumaczenie tekstów. Z… rosyjskiego na… jakiś. - Najprawdopodobniej na angielski – dokończyła za nią Chloe. - Chyba tak. - To świetnie – odparła Chloe. - Tak? Spojrzała groźnie na Rachel. - Oczywiście, że tak. To praca, która wyciągnie ją z domu. Bardzo dobrze. - Zaczynam… jutro. - Doskonale. - Czekaj. – Rachel potrząsnęła głową. – Obrońcy? Czy ich dom nie znajduje się w Pacific Palisades? – Jej oczy rozszerzyły się, kiedy dodała z żądaniem – O, mój Boże, biegłaś całą drogę tam i z powrotem? Jace, teraz zwinięta w kulkę na podłodze, potrząsnęła głową.

~ 60 ~

- Danski Eriksen podwiózł mnie z powrotem do połowy drogi, ale… ale… wciąż mówił do mnie. - O czym? - Po prostu pogawędka. Rachel pochyliła się trochę i spytała walczącą o oddech dziewczynę. - Czy zabiłoby cię, gdybyś choć trochę z kimś porozmawiała? Z kimkolwiek? - Tak! – krzyknęła Jace, wpatrując się w obie. – Zabiłoby!

Tłumaczenie: panda68

~ 61 ~

Rozdział 6 Jace przekazała opiekę nad Lwem jednej z sióstr Wron, wiedząc, że zajmie się jej dzieckiem. Tak, była teraz w punkcie, gdzie uważała Lwa za swoje dziecko. Nigdy nie myślała, że będzie jedną z posiadaczek psów, ale była. Uśmiechnęła się lekko, myśląc o tym, jaka zirytowana byłaby jej babcia. Nëna uznawała zwierzęta albo jako jedzenie albo do ochrony. Dla niej nie było nic pomiędzy. - Nie przywiązuj się tak do tej kozy, moje dziecko – mówiła. – Prawdopodobnie jutro będzie obiadem. Jej babcia nigdy nie mówiła takich rzeczy, żeby być okrutną. W jej umyśle, ona po prostu hartowała Jacindę do twardego świata wokół nich. - Jesteś zbyt słodka, moje dziecko – lubiła mówić, używając albańskiego słowa dla dziecko. – Nie możesz być taka słodka. Chłopcy tylko to wykorzystają, żeby uczynić swoje życie łatwiejszym. A ja nigdy nie chciałam tego dla ciebie. Jace zatrzymała się. Nie mogła myśleć o swojej babci. To tylko raniło jej serce. Pamiętała twarz Nëny, kiedy próbowała zobaczyć się z Jace, ale zatrzymali ją. Odtąd nie widziała swojej babci. Jace była zbyt zawstydzona, by pozwolić babci dowiedzieć się, jaka była słaba, że trzymała się tak długo z dala. I, oczywiście, za wybór. Jace dokonała wyboru, a za to Nëna jej nie wybaczy. Dając sobie chwilę, Jace ruszyła ponownie. Zeszła po schodach i już miała skierować się do korytarza, gdy na jej ramię opadła ręka i następna na usta. Potem została szarpnięta do tyłu aż znalazła się pod schodami. Kilka sekund później, zobaczyła jak na korytarzu pojawia się Rachel i kilka Wron z jej grupy uderzeniowej. Trzy kobiety stanęły i rozejrzały się. Szukały Jace. Jace przewróciła oczami. Rachel próbowała się w to wtrącić. Próbowała pomóc Jace.

~ 62 ~

Jace nie potrafiła wyrazić, słowami albo czynami, jak bardzo nie chciała żadnej pomocy od Rachel. Nie wtedy, gdy ogólnie rzecz biorąc, chodziło tu o jej życie. Podczas walki? Pewnie. Pomagając. Ale kiedykolwiek indziej, Rachel po prostu irytowała Jace jak diabli. Nie mogła powiedzieć, że jej nienawidzi albo coś. Jace nikogo nie nienawidziła. Ale im bardziej osoba stawała się irytująca – a Rachel naprawdę była irytująca – tym mniej czasu Jace chciała spędzać z tą osobą. Po rozejrzeniu się, Rachel machnęła na swoją grupę. - Wątpię, żeby już wyszła. Chcę z nią porozmawiać zanim wyjdzie. Znajdźcie ją. Trzy kobiety rozdzieliły się, kierując się w różne strony, żeby wytropić Jace. Kiedy zniknęły, ręce na niej rozluźniły się i Jace obróciła się, żeby zobaczyć, że to Erin i Kera ją uratowały. Aż do końca lojalne siostry Wrony. Chroniące ją przed irytującymi babskami. Jedno z kilku żydowskich słów, które powszechnie używała jej babcia, kiedy mówiła o kobietach, które ją drażniły, ale których aktywnie nie nienawidziła. Nic nie mówiąc, wszystkie trzy wybiegły. Ale kiedy wyszły zza rogu, szybko uświadomiły sobie, że Rachel zaangażowała całą swoją grupę uderzeniową w odszukanie Jace. Prawdopodobnie po to, żeby mogła dać Jace jedną ze swoich irytujących dopingujących przemów. Zamarły, odwrócone plecami do ich sióstr Wron, i odczekały kilka sekund zanim popędziły innym korytarzem, do pokoju dziennego, z pokoju dziennego i w następny korytarz. Wszystkie zatrzymały się gwałtownie, gdy uświadomiły sobie, że tam jest Rachel. Właśnie odwracała się do nich, kiedy wszystkie trzy zanurkowały do najbliższej szafy. Przywierając do siebie niczym przerażone sieroty, patrzyły przez szczelinę w otwartych drzwiach jak Rachel przechodzi obok. Kiedy zniknęła, wypuściły oddech i Kera zaczęła ostrożnie otwierać drzwi, ale akurat wtedy przechodziła Annalisa. Zmarszczyła brwi na ich widok stłoczonych w szafie, ale zanim mogła coś powiedzieć, Kera powiedziała bezgłośnie, Rachel, i wskazała palcem. Annalisa uśmiechnęła się. Ona również nie była zbytnią fanką Rachel. Nagle pchnęła Kerę z powrotem do szafy i stanęła przed drzwiami.

~ 63 ~

Rachel znowu się pojawiła, zatrzymując się przed Annalisą i przyglądając się jej. - Co robisz? – zapytała w końcu. - Po prostu myślę o moim dniu. A ty co robisz? - Próbuję znaleźć Jace. Widziałaś ją? - Próbujesz ją znaleźć? Dlaczego? Czy dlatego, że jest Albanką? - Próbuję… czekaj… co? - Nienawidzisz jej, ponieważ jest Albanką? - Nie nienawidzę… - Czy nienawidzisz tylko Albańczyków, czy też wszystkich Wschodnich Europejczyków? - O czym ty mówisz? - Wow. Nie miałam pojęcia, że taka jesteś. Pokazała się kolejna siostra Wrona. - Jaka? - Rachel nienawidzi Europejczyków ze Wschodu. - Nieprawda! - Więc nienawidzisz wszystkich Europejczyków? Czy to właśnie mówisz? - Nie! - Mój Boże, Rachel. – Druga siostra Wrona potrząsnęła głową z obrzydzeniem na twarzy zanim odeszła. – Naprawdę mnie rozczarowałaś. - Czekaj… – Rachel spiorunowała wzrokiem Annalisę. – Jezu Chryste. - Więc również nienawidzisz chrześcijańskiego Boga? - O mój Boże! Zamknij się! Rachel pognała jak burza, wołając za siostrą Wroną, która była nią tak oburzona, a Annalisa otworzyła drzwi szafy. - Zagrywka winą… moja ulubiona. ~ 64 ~

***

Ski otworzył drzwi i znowu znalazł stojącą tam Jace Berisha. Jednak tym razem, nie dyszała, jakby przebiegła maraton. Nie była również sama. Z westchnieniem powiedziała. - Nie mogłam się ich pozbyć. - Pomogłyśmy ci uciec – oświadczyła Annalisa Dinapoli, gdy przepchnęła się obok Jace i weszła go holu. – Przynajmniej mogłabyś być wdzięczna. - Po prostu chciałyśmy upewnić się, że wszystko jest w porządku – powiedziała Kera, posyłając lekki uśmiech zanim dodała. – Nic osobistego. Zrobiłybyśmy to z każdym Klanem. - Nie ma sprawy. – Ski otworzył drzwi na całą szerokość. – Proszę, wejdźcie. Rozejrzyjcie się. - To nie jest konieczne – powiedziała Jace, wciąż stojąc za progiem. - Czy to sprawi, że twoje przyjaciółki poczują się lepiej i odejdą? - Prawdopodobnie. - W takim razie mogą się rozejrzeć. – Mrugnął i skinieniem głowy zaprosił ją do środka. - Piękne miejsce – oświadczyła Kera. - Emm – mruknęła Erin. - Dziękuję, Kero. Usłyszał chichot Erin. - Jak cieszysz się swoim Drugim Życiem? – zapytał. - Podoba mi się – odparła Kera z prawdziwym zapałem, z błyszczącymi oczami. - A twój pies od dawna ma skrzydła?

~ 65 ~

- Odkąd mam ja. – Wzruszyła ramionami. – Brodie bardzo się tym cieszy. - Nie było jej z tobą, kiedy miałaś do czynienia z Rosjanami. - Denerwuje Chloe. Więc zabieramy ją tylko wtedy, kiedy sprawy przybierają naprawdę zły obrót. - Ponieważ jest psem ze skrzydłami? - Nie. Ponieważ jest rasą, której nie obejmuje ubezpieczenie. - Czy tu mieszkają wszyscy Obrońcy? – zapytała Erin. - Nie. Tylko ja i czasami Ormi. - Dlaczego ty? - Ponieważ jestem Strażnikiem Słowa. Ski zatrzymał się, gdy usłyszał jak Jace nagle zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Podszedł do jej boku i lekko położył rękę na jej plecach. - Nic ci nie jest? - W porządku. – Machnęła ręką i odsunęła się od jego dłoni. – Nic mi nie jest. Nie wierzył jej, ale nie zamierzał się z nią sprzeczać. - Więc, gdzie są książki? – zapytała, prawdopodobnie zakładając, że najszybszym sposobem pozbycia się Wron będzie włączenie w to starych, zakurzonych książek napisanych po rosyjsku. Wątpił, żeby się myliła. - W bibliotece. Jest na końcu korytarza… Ski zamilkł i odetchnął, na chwilę zamykając oczy. Powinien był zauważyć, że to nadchodzi. Ale był taki rozproszony, że zapomniał zająć się tą szczególną sytuacją. A teraz… ugrzązł.

Wyglądało na to, jakby ten duży, piękny korytarz z marmurowymi podłogami i ścianami, gdzie runy ich boga Tyra – Tiwaz, przypominające strzałę wycelowaną w niebo – subtelnie zaprojektowane na wszystkim wkoło, wypełnili wszyscy miejscowi Obrońcy z Południowej Kalifornii.

~ 66 ~

Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, stali i wpatrywali się w małą grupkę Wron. Eriksen zerknął na Jace. Biedny facet wyglądał na zawstydzonego, gdy zapytał Obrońcę, którego wszyscy nazywali Bear. - Co ty robisz? - Upewniam się, że książki są bezpieczne. - To moje zadanie. - Nie chodzi o to, że ci nie ufamy… po prostu ci nie ufamy. - Co takiego? Wskazał palcem. - Wpuściłeś ją tutaj. Wszyscy odwrócili się do Erin, która spojrzała przez ramię, zanim obróciła się, wskazała na siebie i zapytała. - Mnie? Co zrobiłam? - Plujesz ogniem. - Niczym nie pluję. – Uniosła swoje dłonie i uśmiechnęła się. – Używam moich rąk – mruknęła, poruszając palcami. - Taa – odparł Bear. – Ona nie ma pozwolenia na zbliżanie się do książek. - Wydajesz się być bardzo opiekuńczy wobec tych książek, Marbjörnie Ingolfssonie – zauważyła Annalisa. – Zawsze taki byłeś? To znaczy, od dzieciństwa. Czy twoja matka lubi książki? - Nie odpowiadaj jej! – rozkazał inny Obrońca. – Co najmniej sześciu moich pacjentów jest przez nią w więzieniu. Annalisa uśmiechnęła się. - Nie byli niewinni. I nie moja wina, że zostałeś zasypany przez socjopatycznych pacjentów. – Wskazała na Obrońcę. – Moje panie, to mój kolega psycholog sądowy… - Mam to gdzieś – mruknęła Erin. Annalisa wzruszyła ramionami na swoją koleżankę. ~ 67 ~

- Ma to gdzieś. Ciebie. Czy twoją upadającą, smutną karierę. Oczy mężczyzny zwęziły się. - Ale z ciebie diabelska wiedźma. - Achhh. Dziękuję. Jak słodko, że zauważyłeś. Wciąż próbuję być tą dziewczyną, jaką byłam kiedyś. Dręczącą niewinnych. Niszczącą dobrą wolę. – Westchnęła. – Tęsknię za tamtymi dniami. - Przerażasz mnie – oświadczył w końcu Bear. Postanawiając, że skończyła z rozmowami i zdając sobie sprawę, że wszyscy skupili się na Ogniowych Rękach Erin i byłej socjopatce Annalisie, Jace przycisnęła plecy do ściany i ostrożnie prześliznęła się obok Obrońców aż doszła do biblioteki. Kiedy weszła do środka, jej usta opadły. To nie była jakaś biblioteka bogacza. To była prawdziwa biblioteka. Były tu co najmniej trzy piętra, półki wypełnione książkami stały przy każdej ścianie i również były ułożone w stosy na podłodze. Bliżej wejścia znajdowały się drewniane stoły i krzesła dla ludzi do prowadzenia badań. Przy kilku siedzieli studiujący młodzi Obrońcy. Nastoletni chłopcy, którzy zostali zabrani od swoich rodzin zanim skończyli osiem lat i byli szkoleni w sztuce wojny i motywów w specjalnej szkole z internatem, ukrytej gdzieś na Środkowym Zachodzie – ale w pełni akredytowanej, więc nastolatkowie mogli przenieść się do prestiżowych szkół średnich, a potem nawet na uniwersytety Ivy League. Tyr był bogiem wojny, bitew i sprawiedliwości. W przeciwieństwie do innych bogów, Tyr nigdy nie kłamał i mówił o samopoświęceniu, integralności i honorze. Kiedy Obrońcy składali jakąkolwiek przysięgę, człowiek bez wątpienia wiedział, że przysięga nigdy nie zostanie złamana. Jednak, jeśli ten, który złożył przysięgę Obrońcy, złamie ją, jego cierpienie będzie legendarne. Obrońcy, z ich całą potężną integralnością, potrafili być najbardziej okrutnymi draniami w całym znanym świecie. Więc nikt lekko nie wchodził w umowę z Obrońcami. I to dlatego Jace, chociaż nie chciała być tu dzisiaj, wykona swoje zobowiązanie. Oczywiście teraz, gdy była w bibliotece Obrońców, była szokująco szczęśliwa, że doszła do porozumienia z Danskim Eriksenem. Ze splecionymi dłońmi, Jace wybrała pierwszą półkę, do której podeszła, i zaczęła studiować każdy tytuł idąc wzdłuż jej długości. - Widzę, że udało ci się uciec od tamtego – odezwał się kpiąco głos. ~ 68 ~

Jace podniosła wzrok. Uśmiechając się, górował nad nią Gundo. - Chcesz, żebym cię oprowadził? Nie. Naprawdę nie chciała, żeby to zrobił. Więc Jace powiedziała. - Nie. Czekaj… nie to zamierzała powiedzieć. Chociaż to miała na myśli. Gundo uśmiechnął się. - Chcesz, żebym cię przedstawił? - Boże, nie. - Rozumiem. Czy chodzi o mnie? – zapytał. - Nie. - Czy to dlatego, że Wrony i Obrońcy byli kiedyś zaprzysięgłymi wrogami? - Nie. - Czy dlatego, że tak naprawdę nie jesteś społeczną osobą i raczej wolisz przejść przez ogień niż prowadzić uprzejmą rozmowę? Zamiast odpowiedzieć, Jace tylko wpatrywała się w niego. Gundo skinął głową. - Rozumiem. Jeśli czegoś potrzebujesz, daj mi znać. I, ku jej uldze, odszedł, uśmiechając się, co doceniła. - Przepraszam za to – powiedział Eriksen, kiedy do niej dotarł. – Naprawdę nie chcieli tu Amsel. - Trzymają mnie, jako zakładnika! – krzyknęła Erin od drzwi. - Nie, nie trzymamy – odparł Obrońca, który blokował jej wejście. – W każdej chwili możesz wyjść. Szczerze mówiąc, wolimy, żebyś teraz wyszła. Wtedy Erin ostrzegła. - Im więcej mi mówisz, żebym wyszła, tym dłużej zostanę.

~ 69 ~

Ski zaprowadził Jace do dużego drewnianego stołu, gdzie umieścili najnowsze nabytki. - No i proszę – powiedział, patrząc jak upuszcza bardzo duży plecak na jedno z krzeseł. – Te na stole są z pierwszej skrzyni – wyjaśnił. – Tam jest jeszcze sześć skrzyń. – Wskazał na drewniane skrzynie stojące obok stołu. – To są najstarsze księgi. Bear jednak nie pozwolił nam ich dotykać bez właściwego… Zanim mógł dokończyć, wyciągnęła duże pudło jednorazowych lateksowych rękawiczek. Drażniąc się, zapytał. - Czy nie powinny być białe bawełniane? - Nie. – Spojrzała na niego. – Biała bawełna jest najgorszą rzeczą, jaką możesz użyć do starych książek. Wciąż mogą przenosić tłuszcz i nieczystości z twoich rąk na papier, co ostatecznie z czasem może je zniszczyć. – Potrząsnęła głową. – Jakim ty jesteś bibliotekarzem? - Jestem tylko Strażnikiem Słowa. W zasadzie upewniam się, żeby nikt nie podłożył tu ognia. Ta praca została mi dana. Poświęcenie, które nawet sam Tyr mógłby przyjąć. - Książki nigdy nie są poświęceniem. - Widzę, że dobrze wybrałem. Powinnaś się tutaj dobrze czuć. - Nie lubisz książek? – zapytała. - Oczywiście, że lubię książki. Ale jestem tak samo szczęśliwy czytając książki na moim telefonie, jak czytając drukowane książki. Cały pokój sapnął i oboje spojrzeli na młodych Obrońców gapiących się na Ski. Westchnął. - I na tej uwadze… - Więc, czego ode mnie potrzebujesz? Dokładnie. - Po pierwsze, potrzebujemy tytułów, autorów, dat publikacji. Kiedy to posortujemy, to zdecydujemy, co, jeśli cokolwiek, musi zostać przetłumaczone, a co może zostać odłożone na później. Na przykład, nie potrzebujemy, żeby przetłumaczyła rosyjską wersję Christine Stephena Kinga. ~ 70 ~

- Dlaczego nie? – zapytała beznamiętnie. – To dobra książka. - Skoro tak mówisz. Ale ponieważ możemy zdobyć ją w języku, w którym oryginalnie została napisana, nie jestem pewny, dlaczego mamy ci za to płacić. - Słuszna uwaga. - Dziękuję. Oboje uśmiechnęli się do siebie i, po raz pierwszy, Ski poczuł, że coś ich łączy. - A co, jeśli nic tu nie ma? – zapytała. – Nic pożytecznego? Wskazał na półki. - W takim razie nadamy im numer i wyłożymy na półki jak robimy ze wszystkimi książkami, które do nas trafiają. Odpowiada ci to? - Pewnie. - Chcesz omówić zapłatę? Uklękła na jednym z krzeseł, a jej wzrok skupił się na książkach przed nią. - Nieszczególnie. - Chcesz, żebym cię zostawił samą? - Tak, proszę. Coraz bardziej ją rozumiejąc, obrócił się, żeby odejść, ale przedtem zapytał. - A twoje przyjaciółki? Nie zdejmując oczu z książek, Jace sięgnęła do plecaka i wyciągnęła ołówek. Ołówek, którym rzuciła przez pokój w taki sam sposób, w jaki widział jak Wrony rzucają długie sztylety podczas walki. Uderzył Amsel w głowę, powstrzymując ją przed dręczeniem Beara i pokazywaniem bajeranckich sztuczek z ogniem, przerzucając płomienie między palcami. - Teraz możecie odejść – mruknęła Jace do swoich przyjaciółek z machnięciem ręki. Annalisa zamilkła w środku torturowania prawników i pracowników socjalnych Obrońców, kłócących się o coś w kwestii kary śmierci – Ski nie mógł otrząsnąć się z odczucia, że w rzeczywistości nie obchodzi ją żadna z tych spraw, ale po prostu cieszy

~ 71 ~

się sposobem, w jaki niektórzy z jego braci zrobili się czerwoni i sfrustrowani podczas ich dyskusji – i odeszła. Erin zaczęła odchodzić, ale zatrzymała się i wyrzuciła ręce w stronę biblioteki. Nie pokazał się żaden ogień, ale biedny Bear rzucił się całym ciałem tuż przed drzwi, gotowy iść do Walhalli w próbie ochrony książek. Rudzielec posłał Ski to, co mógł nazwać diabelskim, gardłowym rechotem, a potem odwróciła się, żeby odejść. Ale Kera obeszła Beara i zapytała. - Jesteś pewna, Jace? – Zerknęła na Ski. – Możemy zatrzymać go, jako zakładnika. - Tak naprawdę nie byłem zakładnikiem – przypomniał jej Ski. – Byłem tylko ubezpieczeniem. Więc bez urazy. To wymusiło u Kery uśmiech. Pojawiał się za każdym razem, kiedy nie rozumiała życia Wikingów. Zastanowił się, czy Ludvig Rundstöm często widział tę minę, ponieważ plotka wśród Klanów głosiła, że ta para stała się sobie całkiem bliska. Niezwykła rzecz, biorąc pod uwagę jak bystra i opiekuńcza wydawała się być Kera Watson, a jakim przeciwieństwem zdawał się być Rundstöm. - Jace? – naciskała Kera, kiedy druga kobieta nie odpowiedziała. Marszcząc brwi, Jace podniosła wzrok. - Co? – Jej mars pogłębił się na widok siostry Wrony. – Dlaczego wciąż tu jesteś? - W takim razie okej – odparła Kera. – Przyjmuję to, że nic ci nie jest. Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz gotowa wrócić do domu. Po tym, Wrony zniknęły, zostawiając po sobie spustoszenie i przerażenie… coś, z czego były znane, a co to dla Ski nie było zaskakujące, ale jego bracia obrócili się do niego i wszyscy spiorunowali go wzrokiem. - Nie patrzcie na mnie – powiedział do nich Ski. – To Bear nalegał, że potrzebujemy tłumacza do tych książek. - Nie wiedziałem, że przyprowadzi swoje szalone przyjaciółki! – sprzeczał się słabo Bear, ponieważ rzeczywiście Jace przyprowadziła swoje szalone przyjaciółki. Wrony nigdy nie wchodziły na terytorium innego Klanu bez przynajmniej jednej ze swojego rodzaju. Chociaż mniej dla ochrony, a bardziej jako świadek. ~ 72 ~

Ski spojrzał na Jace, żeby zobaczyć, czy się nie obraziła. Nie obraziła się, ponieważ nie słuchała. Stracił ją na rzecz książek.

Tłumaczenie: panda68

~ 73 ~

Rozdział 7 Jace nie wiedziała jak długo siedziała w jednym miejscu, ale za każdym razem gdy unosiła wzrok znad swojej pracy, coś było dodawane na stół. Pierwszy był drogi laptop, z już otwartym arkuszem elektronicznym, żeby mogła zacząć wprowadzać dane odnośnie książek. Potem, trochę później, mała drukarka, która potrafiła na raz wydrukować jakieś sto stron, do tego kilka ryz białego papieru. Innym razem znalazła słownik rosyjskoangielski, w razie gdyby – jak przypuszczała – potrzebowała pomocy z jakimś słowem. Potem był ten posążek sowy z brązu. To była sowa, na którą nie mogła przestać patrzeć. Co to znaczyło? Posążki sów często były używane do odstraszania wron z czyjegoś domu czy budynku. Zwłaszcza wtedy, gdy duża liczba wron zostawiała wszędzie duży ładunek gówna. Ale co dokładnie Obrońcy próbowali powiedzieć jej tym? Czy jej grozili? Próbowali ją przestraszyć? Robili kawał? Czy po prostu… postawili posążek sowy? Trudno było powiedzieć z samego posążka. Te zimne, brązowe oczy sowy nie były przyjazne. - Musisz coś zjeść. Jace w końcu odwróciła się od sowy, żeby znaleźć stojącego bok niej Eriksena. - Nie jestem głodna. - Musisz być głodna. Nie jadłaś odkąd przyjechałaś. Nie piłaś ani odrobiny wody. Nie sądzę, żebyś nawet oddała mocz. - Prawdopodobnie dlatego, że nie mam żadnej wody. - Próbowałem wcześniej ci ją przynieść. Ale moi bracia fizycznie – i brzmiał na bardzo rozdrażnionego – zaciągnęli mnie z powrotem do kuchni. - Rozumiem. Dopóki nie dowiemy się jak ważne są to książki, nie powinniśmy mieć w pobliżu jedzenia i wody. To mogłoby uszkodzić… - Nie obchodzi mnie to. Chcę, żebyś coś zjadła. - Ale nie jestem głodna. ~ 74 ~

Przykucnął, spoglądając na nią za swoich okularów. - Nie obchodzi mnie, że nie jesteś głodna. Bo to, czego nie chcę, to żeby Wrony pomyślały, że cię tu głodzę. Ponieważ nie narzekają ani cicho ani spokojnie. - To nawet nie jest czas lunchu. - Jest trzecia po południu. Jace obróciła się i wyjrzała przez duże okna. Słońce się przesunęło, sugerując późną godzinę. - Och. - Taa. Dokładnie. Więc… proszę? Jace spojrzała na książki. Nie była aż tak daleko jak chciała. Dopiero zaczęła pierwszą skrzynię książek po tym jak skończyła z tymi na stole i… - One nigdzie nie znikną – praktycznie warknął Ski, wdzierając się w jej myśli. – Więc podnieść ten swój śliczny tyłek i dajmy ci coś do zjedzenia. Jace zamrugała. - Śliczny? - Bardzo. – Uśmiechnął się. – Nie wiedziałaś? - Nie bardzo patrzyłam. Ale… dzięki. - Proszę bardzo. Jace chwyciła się biurka i podniosła z krzesła, na którym wciąż klęczała. Ale jak tylko postawiła stopy na podłodze, jej nogi ugięły się pod nią i nagle siedziała na tyłku. - Na brakującą rękę Tyra! – rzucił Eriksen, brzmiąc na zagniewanego. – Czy dosłownie po raz pierwszy wstałaś odkąd przybyłaś tu dziś rano? - No cóż… Przykucnął obok niej, wsuwając ramiona wokół jej talii. - Widzę, że muszę mieć na ciebie oko, żeby uchronić cię od utraty nóg z powodu braku krążenia krwi. - Nie bądź taki dramatyczny. ~ 75 ~

Podniósł ją w swoim ramionach i wstał. - Nie możesz chodzić. Sądzę, że mogę być dramatyczny. Czy nie jest wystarczająco źle, że muszę zajmować się tymi facetami? Teraz muszę zająć się również tobą. - Sama potrafię się sobą zająć. - Najwyraźniej nie. Wyszedł z biblioteki z Jace wciąż w swoich ramionach. Kiedy szli, patrzyła na jego twarz aż w końcu zapytała o coś, co dręczyło ją odkąd tu przyjechała. - Dlaczego ty i większość Obrońców nosicie okulary? I jestem całkiem pewna, że niektórzy noszą szkła kontaktowe. Dlaczego Tyr nie dał wam wszystkich lepszego wzroku? - Dał nam doskonały wzrok. I kiedy biegamy, polujemy na wrogów, żaden z nas nie potrzebuje okularów. Ale okulary pomagają nam się zaadoptować, żeby ci wokół nas nie zauważyli… - Dziwaczności waszych sowich oczu? - Nie są dziwne. Są wyjątkowe. - Potraficie również obrócić swoje głowy o trzysta sześćdziesiąt stopni. - Nie, nie potrafimy – szybko ją poprawił. Ale potem, kilka sekund później, dodał. – To jest bardziej dwieście siedemdziesiąt stopni. - Różnica dziewięćdziesięciu. Też mi coś. - Tyr lubi sowy. To rozważni drapieżcy. Więc dał nam wiele ich wspaniałych atrybutów, żeby zwiększyć nasze zdolności bojowe. - Jak to się stało, że nie macie pazurów, jak my? - Kiedy walczymy, mamy umiejętności podobne do pazurów, ale Tyr uważał, że jego wojownicy posiadający pazury nie byliby zbyt męscy. Wciąż jest Wikingiem, wiesz? - Uch-hm. Weszli do kuchni, gdzie kilku Obrońców już siedziało przy stole. Żaden z nich nie mówił. Wszyscy albo pisali albo czytali, każdy z nich wyraźnie zatopiony w swoich myślach.

~ 76 ~

Eriksen podszedł do jednego z braci i kopnął krzesło. Potem chrząknął na niego. - Co? – zapytał brat. - Rusz się. Mrucząc, Obrońca podniósł dużą stertę książek i papierów i przeniósł się dalej przy drewnianym stole na inne wolne miejsce. Potem Eriksen posadził ją na zwolnionym krześle, ze stopami na siedzeniu, z uniesionymi kolanami. - Co chcesz zjeść? – zapytał. Ale kiedy Jace tylko wpatrywała się w niego, potrząsnął głową. – Zapomnij. Dam ci coś do zjedzenia, a ty po prostu to zjesz. Odszedł i Jace oparła brodę na uniesionych kolanach. Wtedy uświadomiła sobie, że inni Obrońcy gapią się na nią. I dalej patrzyli, dopóki w końcu nie zażądała. - Co?

- Więc, co odkryłaś? – zapytał Bear. Albo zażądał, zależy do twojej perspektywy. - O społeczeństwie? – odparła Jace. Ski, z zanurzonymi ramionami w dużej lodówce, musiał oderwać wzrok od tego, co robił, żeby zobaczyć, czy na poważnie zadała to pytanie. Owszem! Patrzyła na Beara z takim pustym wyrazem twarzy, czekając na jego odpowiedź. Biedny Bear, nie wiedział, co z tym zrobić. - Nie. O książkach. - Musisz być bardziej konkretny. To jest zbyt ogólnikowe pytanie. Bear spojrzał na Ski, ale wszystko, co mógł zrobić, to wzruszyć ramionami i podkreślić. - To było bardzo obszerne pytanie. – Bear spróbował jeszcze raz. – Czy książki są pomocne? Czy tylko są stratą czasu? Są pouczające? - Jak dotąd mają wszystkie trzy cechy. Podobnie jak życie – dodała, spoglądając na sufit. Potem się uśmiechnęła. – Świetlik. Jak pięknie. Nic dziwnego, że tu jecie.

~ 77 ~

Jak jeden, bracia Ski spojrzeli w górę. Był pewny, że żaden z nich nigdy wcześniej nie zauważył świetlika. Nawet Ormi nie zauważył. Ski kazał go założyć podczas weekendu. Tych kilku braci, którzy w tamtym czasie z jakiegoś powodu wchodzili i wychodzili, przechodziło obok monterów, jakby ich tam nie było. - Ładny – oznajmił jeden z braci. – Zawsze tam był? Potrząsając głową, Ski wyciągnął z lodówki produkty do zrobienia kanapki i położył je na kuchennej wyspie. Potem wyjął kilka butelek zimnej wody. Otworzył jedną i podszedł do stołu, trzymając ją przed twarzą Jace. Jej spojrzenie powoli przesunęło się ze świetlika na butelkę. Po chwili, uśmiechnęła się i przyznała. - Dziękuję, jestem trochę spragniona. Oczywiście, że była. Od kilku godzin nic nie jadła ani nie piła. Wiedział, że musi mieć na nią oko, kiedy wykonywała tę pracę. Była jak jego bracia, łatwo konsumowana przez rzeczy, które ją interesowały i ukrywająca się przed rzeczami, które nie interesowały. Przynajmniej czterech jego braci w ciągu ostatnich lat straciło swoje domy i/albo samochody, ponieważ zapomnieli zająć się ważnymi sprawami osobistymi takimi jak hipoteki i spłaty pożyczek. Nie lubili zajmować się pieniędzmi, więc nie zajmowali się tym, a potem patrzyli, oszołomieni, jak ich samochody zostają odholowane sprzed frontu ich domów albo wracali do domów czy mieszkań, żeby znaleźć zmienione zamki, a zastępca szeryfa czekał, aby wręczyć im dokumenty. To stało się tak poważne, że Ski w końcu zatrudnił doradcę finansowego. Nie ufał nikomu z innych Klanów, żeby zajmował się raczej dużymi kwotami gotówki, do której miało dostęp wielu Obrońców, ale nie chciał również kogoś, kto mógłby zdemaskować ich światu. Więc postawił na zmiennego. Zespół mężczyzny i jego żony, którzy, kiedy nie zarządzali pieniędzmi Obrońców, mogli zmienić się w lamparty i powłóczyć między drzewami. Coś, co często robili na podwórku za ich posiadłością w Beverly Hills. Zmienni – raczej nijakie określenie na tych, którzy mogli zmienić się w inny gatunek z myślą o sposobie, w jaki Obrońcy potrafili latać – w rzeczywistości nie lubili Nordyckich Klanów. Tak naprawdę, z tego, co Ski mógł powiedzieć, raczej nienawidzili ich, zwłaszcza Wrony. Ale lubili pieniądze Klanu. I przy obu grupach potrzebujących tajemnicy do funkcjonowania, odkładali na bok swoje różnice i ku wzajemnej korzyści znajdowali sposoby na współpracę.

~ 78 ~

Jace przechyliła butelkę i napiła się. Potem wzięła dłuższy łyk. Do czasu kiedy Ski wrócił do blatu, wziął następną butelkę i przyniósł jej, skończyła pierwszą i ochoczo sięgnęła po drugą. - Musisz pamiętać, żeby robić sobie przerwy – upomniał ją. – Jeśli umrzesz przy biurku, twoje przyjaciółki uczynią z naszego życia piekło. - Ona nie może pić przy książkach – przypomniał Bear. – Czy jeść. Co jeśli wyleje na nie wodę? Albo nakruszy między stronami? - Skończy się świat? - To nie jest śmieszne. Ski zachichotał. On uważał, że to jest śmieszne. Wrócił do wyspy i zaczął robić ładną, duża kanapkę dla ich gościa. Kiedy zrobił, Gundo zapytał Jace. - Jesteś Rosjanką? - Nie. Jestem Albanką ze strony ojca. - Więc skąd znasz rosyjski? - Byłam zmuszona nauczyć się wielu języków w celu znalezienia dowodów na koniec świata w piśmiennictwie w innych kulturach. Ski rozważał to, co powiedziała, nakładając majonez na kanapkę. Coś mu mówiło, że nie jest wielką miłośniczką majonezu. Mógł zapytać, ale wolał dowiedzieć się tego sam. Może sos vinaigrette na wierzchu kanapki lepiej współdziałałby z indykiem i sałatą. - Wrony zmusiły cię do tego? - Nie sądzę, żeby Wron to obchodziło – mruknął Bear. - Nie moje siostry – odparła Jace. – Sekta, do której zostałam zmuszona przystąpić, kiedy byłam dzieckiem, zmusiła mnie do uczenia się. Jako żona Wielkiego Proroka było to uważane za jeden z moich obowiązków. Tak jak uśmiechanie się… rozmawianie… i bycie lojalną. Trzymając obsypaną ziarnami górę bułki nad kanapką, Ski spojrzał w szoku, jego wzrok spotkał się z Gundo. Wpatrywali się w siebie, dopóki Bear nie zapytał. - Byłaś w sekcie? ~ 79 ~

- Odkąd miałam dziesięć lat. - W jakiej sekcie? - W Kongregacji Cierpliwej Gołębicy z Doliny. Ski położył wierzch bułki na kanapkę zanim zapytał. - Do grupy, o której federalni mówili wydarzyło się Kolejne Gówno? Ten kult? Przytaknęła, nadal ściskając drugą wodę w swojej ręce. Borgsten wycelował palec w Jace i powiedział. - Ty jesteś tą żoną, którą przywódca próbował zabić. Zakopał cię na tylnym podwórku. - Zakopał moje zwłoki na tylnym podwórku. Policja złapała go, kiedy rzucał na mnie ziemię. Skuld sprowadziła mnie z powrotem… i obudziłam się stuknięta. Bracia Ski wpatrywali się w nią przez długi czas, dopóki Bear nie zapytał. - Znasz aramejski? - Tak. Do tego grecki, łaciński, hebrajski, arabski, kilka języków romańskich. Starożytny egipski. Kilka afrykańskich języków jak setswana i hausa, ale lepiej czytam niż nimi mówię. Większość słowiańskich języków, czytam i mówię. A odkąd jestem z Wronami, również podstawy języków skandynawskich, co nie było zbyt trudne, ponieważ już trochę znam niemiecki. I nauczyłam się przeklinać w japońskim, koreańskim, hindi, a odkąd zjawiła się Kera, również tagalog z Filipin. W którymś momencie mam nadzieję nauczyć się kantońskiego i mandaryńskiego. Pytałam o to Chloe, ale ona jest trzecim pokoleniem amerykańskich Chińczyków i tylko wpatrywała się we mnie beznamiętnie. I wtedy zdałam sobie sprawę, że lepiej wezmę lekcje na UCLA… raczej bez niej. - Ci ludzie, których zaatakowałaś tamtego dnia – zaczął Gundo, wpatrując się w nią. – Ci, o których mówimy, byli z sekty, prawda? - Tak. Byli. - Bo dlaczego inaczej miałabyś ich pobić? - Wszyscy inni myślą, że ich zabiłam. Gundo prychnął. ~ 80 ~

- Nie. Gdybyś nagle się włączyła i zaczęła zabijać przypadkowych ludzi, Wrony same by cię zlikwidowały. – Kiedy Jace patrzyła tylko na niego, trochę zmieszana, dodał. – Wrony nie mówią o tym, ale nie tolerują takiego poziomu szaleństwa. Więc kiedy po Klanach rozeszła się plotka, że zgładziłaś cały dom starców… - Och, daj spokój! - … przyjęliśmy to z przymrużeniem oka. Bear nagle wycelował cholernym palcem w Jace i powiedział z poważnym niepokojem. - Możemy mieć dla ciebie dodatkowe tłumaczenia, kiedy skończysz z tymi rosyjskimi książkami. Jace drgnęła lekko, jakby spodziewała się, że powie coś innego. Potem przytaknęła i odparła. - Okej. Bear kiwnął głową. - Nie jesteś tak bezwartościowa jak myślałem, Wrono. Ski postawił przed Jace jedzenie. - Bear miał na myśli to, jako komplement. Wydając się być nieco zmieszana, odpowiedziała. - Tak, wiem. – Zamilkła, a potem dodała. – Co jeszcze miałoby to być?

- Jacinda? - Nie jestem głodna – powiedziała natrętnemu Obrońcy. Wcześniej mężczyzna przyszedł do niej i zapytał, czy w ciągu ostatnich trzech godzin korzystała z toalety. Co to było za pytanie? I dlaczego był taki zaniepokojony? Oczywiście, kiedy wpatrywał się w nią tymi dużymi, zielonymi oczami, w końcu musiała skorzystać z toalety, tylko po to, żeby odkryć, że naprawdę musiała zrobić siusiu. Potem usłyszała nie-tak-śmieszną-jak-myślał-że-jest uwagę Gundo. - Chyba będziemy musieli dać jej pieluchę, żeby zapobiec wypadkom. ~ 81 ~

Ha ha ha. Ale, Jace musiała przyznać, lubiła pracować wśród Obrońców. W przeciwieństwie do swoich sióstr Wron, które tak bardzo kochała, Obrońcy byli cudownie, bezwstydnie, prawie obsesyjnie cisi. Ani jeden z nich nie był aktorem, muzykiem, modelem czy gwiazdą ze świtą. Wszyscy byli prawnikami, pracownikami socjalnymi, sędziami, policyjnymi detektywami. Bardzo poważnie brali ideały sprawiedliwości i próbowali, na ich sposób Wikingów, oddać je z powrotem społeczeństwu. Podziwiała to, nawet jeśli wiedziała, że nigdy nie potrafiłaby zrobić tego sama. Ich posady wymagały poświęcania zbyt dużo czasu na rozmowy z ludźmi. Słuchania ich. Radzenia sobie z nimi. Od kiedy była dzieckiem, nie było nic innego, co Jace bardziej by nienawidziła. Ku wielkiej irytacji jej babci, Jace często znikała ze stosem książek i batonikiem, zmuszając całą rodzinę do szukania jej. Często była znajdowana na drzewach, pod domem, na tylnym siedzeniu czyjegoś samochodu, albo na poddaszu domu członka rodziny. Każde miejsce, gdzie mogła znaleźć spokój i samotność, było tym, gdzie można było znaleźć Jacindę Berisha. Ale to idylliczne życie skończyło się, kiedy przyszła po nią matka. Kiedy zabrała ją do sekty, spokój i samotność nie były dozwolone. Samotny czas oznaczał introspekcję myśli, które, nawet w tak młodym wieku, Jace wiedziała, że prowadzą do życia poza sektą. Coś, na co ówczesny Wielki Prorok nigdy by nie pozwolił. Więc, przez szesnaście lat, Jace nigdy nie miała czasu dla siebie, z wyjątkiem sytuacji, kiedy studiowała albo szukała dowodów na poparcie twierdzeń obecnego Wielkiego Proroka o końcu świata. A potem stała się Wroną i wszystko się zmieniło. Prawda, z początku, Wrony próbowały sprawić, żeby poczuła się mile widziana. Próbowały namówić ją, żeby się dołączyła, ale w końcu uświadomiły sobie, że nie chce tego. Przeważnie chciała, żeby zostawiono ją samą, a kiedy nie zostawiano, dawała im znać. I w tamtym czasie, ku jej zaskoczeniu, Wrony nie miały nic przeciwko temu. Dopóki Rachel, z jakiś nieznanych powodów, nie zdecydowała się zrobić z Jace swojej osobistej misji. Może miała nadzieję pokazać Skuld, że będzie dobrą przywódczynią, ale z tego, co Jace widziała u innych przywódczyń Wron, jakie poznała, w tym Chloe, one nie musiały się wykazywać. Po prostu były i Skuld to wiedziała. ~ 82 ~

Jednak problem z Rachel był taki, że była boleśnie twardogłowa. Wyjaśnianie jej, że nic z tego nie pomoże jej czy Jace, było tylko stratą czasu. Wierzyła dokładnie w to, w co chciała wierzyć, dopóki nie dowiodło się, że się myli. A trudno było udowodnić, że zostawienie jej samej, było w najlepszym ludzkim interesie. W ludzkiej naturze było zakładać, że każdy chce być częścią grupy. Że każdy chce tony przyjaciół, popularności i rzeczy do robienia w sobotnie noce. W umyśle Rachel, Jace była tragicznie nieśmiałą dziewczyną, która mogła wziąć swoją wściekłość pod kontrolę, gdyby kilka razy zrobiła rundkę po barach z jej dziewczynami. Jace uświadomiła sobie, że Obrońca nie odszedł i spojrzała na niego. - Powiedziałam, że nie jestem głodna. - Nie proponuję ci jedzenia – odparł, chociaż nie brzmiał na zagniewanego, raczej na rozbawionego. - To czego chcesz? - Żebyś już poszła. - Hm? Dlaczego? – Rzuciła się, żeby wyjaśnić, co robiła przez cały dzień, wskazując na komputer, który jej dali. – Mam już spisane pierwsze dwie skrzynie książek po tytułach, autorach i podstawowym temacie. Nie doszłam do pozostałych skrzyń, ale wkrótce to zrobię i… - Jace, nie zwalniam cię. - Nie? - Nie. Mówię ci, żebyś wyszła, ponieważ nie pozwalamy przebywać tu nieObrońcom, kiedy nas tu nie ma. - Dokąd idziecie? - Na robotę. - W ciągu dnia? – zapytała zszokowana. Czyżby Tyr chronił swoich wojowników podczas dnia? Dlaczego Skuld nie rozbiła tego dla swoich Wron? Ale zamiast jej odpowiedzieć, Obrońca złapał za oparcie jej krzesła i obrócił wkoło, żeby mogła spojrzeć na duże, od podłogi do sufitu, przeciw-UV okna. Na zewnątrz było ciemno. ~ 83 ~

- Och. - Tak. – Obrócił krzesło z powrotem, skrobiący odgłos jego nie zabezpieczonych nóg sprawił, że się skrzywiła, i stanął obok niej. – Mamy zadanie do wykonania. W końcu jesteśmy nocnymi stworzeniami. Eriksen miał na sobie typowy strój bojowy Obrońców. Białą, bez rękawów koszulkę z kapturem, odsłaniającą runy jego boga wytatuowane na lewym bicepsie; niebieskie dżinsy, ciężki buty. Podobnie jak Kruki, nie nosił broni. W przeciwieństwie do Kruków, Obrońcy nie zamieniali wszystkiego wokół siebie w broń. Ich ręce i nogi same czyniły dość szkód. - I, niestety – mówił dalej – nie mogę pozwolić ci tu zostać, kiedy mnie tu nie ma, ponieważ jesteś moją odpowiedzialnością. - Jestem? - Jeśli nagle zaskoczysz i zniszczysz wszystkie książki, wina spadnie na mnie. - Większość by powiedziała, jeśli nagle zaskoczę i zabiję wszystkich w pokoju. - Bardziej zależy nam na książkach. Tak samo Jace. - Okej. Więc chcesz, żebym jutro wróciła? - Przykro mi, że myślałaś, iż skończyłaś? Ponieważ chłopcy mają już listę. - Listę? Na co? - Prac, jakie chcą ci dać po tym. Nedolf jest obrońcą publicznym i ma kilku klientów, dla których angielski jest drugim językiem, a z jakiegoś powodu nie ufa obecnemu tłumaczowi, z którym pracuje. Sevald pracuje z kilkoma osobami z krajów ze Wschodniej Europy nad jakimiś problemami politycznymi, ale jego polski i ukraiński są w najlepszym razie słabe, i obawia się, że może wkurzyć tych ludzi. - Prawdopodobnie tak zrobi. - Taa. Potem jest Fredgeir… - Kto chciałby lepsze imię niż Fredgeir? - Nikt. On też cię potrzebuje…

~ 84 ~

- Zapomnij. Zapomnij. – Pomachała rękami, żeby go powstrzymać. – Zapomnij, że pytałam. - Nie chcesz się angażować? - Nie powiedziałam tego. Miałam na myśli… Potrafię radzić sobie tylko z jednym stresem w jednym czasie, więc w tej chwili mam go z tymi książkami. W tym momencie zajmują całą moją uwagę. - Dobrze. Ponieważ to jest dokładnie to, czego chcę, i powód, dla którego zacząłem własną listę. Kocham moich braci, ale ktoś od samego początku musi mieć nad nimi kontrolę albo ryzykować panikę i jęczenie. Nienawidzę jęczenia. Uśmiechnął się i Jace pomyślała o spojrzeniu na coś innego w tym pokoju. Był po prostu taki… przystojny. Ale z drugiej strony nie mogła wymyślić powodu, żeby odwrócić wzrok. Jej rozwód dokonał się wieki temu, jej prawnik przeszedł przez system tak szybko jak to było możliwe w ludzkiej mocy, razem ze stałym zabezpieczeniem przed jej byłym. Ale kiedy Jace patrzyła na tę szczególną przystojną twarz, zaczęła się martwić. Więc zapytała. - Nie litujesz się nade mną, prawda? Uśmiech zniknął. - Dlaczego mnie o to pytasz? Zmarszczyła lekko nos. - Naleciałość sekty. - Och. – Myślał przez chwilę, a ona doceniła to, że natychmiast nie odpowiedział - bo prawdopodobnie to byłyby bzdury. – Nie, nie. Oczywiście, że nie. Nie! Po kilku sekundach dodał. - Byłem zaskoczony, że nam o tym powiedziałaś. Ponieważ to wyraźnie jest coś, o czym nie chcesz dyskutować. Inaczej, to już dawno temu stałoby się pożywką dla innych Klanów. – Pomyślał jeszcze trochę. – Ale… cieszę się, że zaufałaś nam na tyle, żeby nam o tym powiedzieć. Mimo to… odpowiadając na twoje pytanie, nie. Nie lituję się nad tobą. Ale muszę przyznać, że moje serce złamało się trochę na dziewczynę, jaką kiedyś byłaś. I że zabrano ci wolność bez twojej zgody.

~ 85 ~

Jace była zszokowana na taką przemyślaną i troskliwą odpowiedź. Nie tylko doceniała to, ale uwielbiała sposób, w jaki nie zareagował. Wronom i Krukom chodziło tylko o reakcję. - Dziękuję – powiedziała. – Doceniam to. - Oczywiście. Ale jeśli ci ludzie znowu będą cię nachodzić, daj nam znać. Mamy powiązania z policją, politykami, z każdym. Nie musisz walczyć z nimi sama. Jace musiała się uśmiechnąć. - Jestem Wroną. Nigdy nie walczę sama. - Racja. Ale również fizycznie nie musisz z nimi walczyć. Więc jeśli wolisz bardziej racjonalne podejście… Obrońcy są tu dla ciebie. Ja jestem tu dla ciebie. Jace miała przeczucie, że próbował przekazać jej coś pod tym, co mówiły jego słowa, ale zanim mogła na to zareagować, oboje zaskoczyło walenie w okno i gdy tam spojrzeli, zobaczyli stojącego po drugiej stronie szyby Stiega Engstroma piorunującego ich wzrokiem. - Muszę go zabić? – zapytał Eriksen. - Nie, nie. – Szybko wepchnęła swoje rzeczy do plecaka. – Jestem pewna, że przyszedł po mnie. - Nie mógł przyjść do frontowych drzwi jak każda normalna osoba? - Stieg? Nie. On rzadko robi to, co robią normalni ludzie. Jace zarzuciła plecak na ramię i skinęła na Stiega. - Frontowe drzwi! – wrzasnęła na niego. – Idź do frontowych drzwi! - Jesteś pewna, że nic ci się z nim nie stanie? – zapytał Eriksen po tym jak Stieg powoli odszedł, jego spojrzenie skupione było na Obrońcy. - Nic mi się z nim nie stanie, chociaż wątpię, czy tobie nie. Nie jest fanem Obrońców. - Jesteście razem? - Będziemy razem w samochodzie. Eriksen zmieszany zmarszczył brwi, a potem powiedział. - Nie. Czy jesteście razem? Na przykład spotykacie się. Albo coś. ~ 86 ~

Jace roześmiała się. - Nie ma kogoś takiego na świecie, który by na to pozwolił. Ski otworzył drzwi i pozwolił Jace wyjść. Kiedy zrobił to samo, upewnił się, żeby trzymać swoje spojrzenie przytwierdzone do piorunującego go wzrokiem Kruka. W rzeczywistości, nawzajem patrzyli na siebie groźnie. Między Krukami i Obrońcami nie było po prostu żadnej utraconej miłości. Tolerowali się nawzajem w sposób, w jaki tolerowały się psy i koty, więc trzeba było powiedzieć, że w ogóle, dopóki nie znaleźli się w sytuacji, która tego wymagała. - Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała Jace dużego, nierozgarniętego Kruka. - Kera prosiła mnie, żebym cię odebrał. – Kruk wciąż wpatrywał się w Ski. – Nie mogę uwierzyć, że pozwoliły ci tu przyjść i zostać… samej. Z nimi. - Długo tak zamierzasz na niego patrzeć? – zapytała Engstroma. - Może. - To dziwne. W końcu spojrzał na nią. - Po której jesteś stronie? - Mojej własnej? - Typowe. - Czy możemy już iść? – spytała, idąc w stronę samochodu. – I sama tu jutro przyjadę. - Masz chociaż prawo jazdy? – zapytał Engstrom, wciąż gapiąc się na Ski. - Ski, jesteś gotowy? – zapytał za niego Gundo. Więc Ski po prostu obrócił wkoło głowę, żeby mógł spojrzeć na swojego przyjaciela. Słyszał jak Kruk warknął. - Cholera! Nienawidzę, kiedy to robicie, wy dranie. Ski obrócił głowę z powrotem. - To cholera znikaj, Kruku.

~ 87 ~

- Z przyjemnością – odparował, wyrzucając szeroko ramiona w oczywistym wyzwaniu, gdy szedł tyłem do samochodu. Jace wrzuciła plecak do samochodu, a potem wróciła i złapała Kruka za kark. - Och! - Do samochodu! Jezu! Pchnęła Kruka w stronę pojazdu i pomachała Ski i Gundo. - Do jutra. Odmachali i patrzyli jak wsiada do samochodu i odjeżdża z Krukiem, para cały czas się sprzeczała. - Spotykają się? – zapytał Gundo. - Ona mówi, że nie. - To dobrze. Ponieważ lubisz ją. Ski przytaknął. - Tak. – Obrócił się do przyjaciela. – Jednak nie sądzę, żeby to rozumiała. - Och, nie. W ogóle tego nie rozumie.

- Dlaczego zawsze musisz być dla nich takim kutasem? – Jace zapytała Stiega. – Nie możesz być miły? Chociaż raz? - Nie. Odetchnęła i wyjrzała przez okno. - I nie wiem, dlaczego byłaś dla mnie taki złośliwy. Przecież on też nie był ani trochę bardziej przyjazny. - Nie o to chodzi. Jesteś na ich terenie i walisz w okno niczym umysłowo chory! - Zrobiłem to, żeby cię chronić. - Chronić mnie przed czym? - Posyłał ci to spojrzenie. ~ 88 ~

- Spojrzenie? Jakie spojrzenie? - Chcę-żebyś-była-moją-konkubiną spojrzenie. Jakby był bardziej niż szczęśliwy, by mógł zarzucić twój gruby tyłek na ramię i zanieść cię do swojej pompatycznej, wypełnionej książkami łodzi Wikingów. - Mój tyłek nie jest gruby. - No cóż, nie jest mały. Jace przycisnęła pięści do czoła. - Wyjaśnij mi, dlaczego się przyjaźnimy? Stieg wzruszył ramionami. - Jesteś jedną z niewielu ludzi, z którymi się dogaduję. - I to ci nic nie mówi?

Tłumaczenie: panda68

~ 89 ~

Rozdział 8 Po zostawieniu Stiega w aucie, Jace weszła do Domu Ptaków. Jak tylko weszła, zjawiła się Rachel z buzią otwartą do mówienia. I, będąc szczerym, Jace nie chciała tego słuchać, więc powiedziała, Zamknij się. Tak szokując Rachel, że ta wpadła w natychmiastowe – chociaż chwilowe – milczenie. Miała taki dobry dzień, że nie chciała niczego od nikogo wysłuchiwać. Jace zatrzymała się i gwizdnęła. Gwizdem, który używała jej drużyna, żeby odszukać się podczas bitwy. Otrzymała zwrotny gwizd i wytropiła swoją drużynę w jednym z mniejszych salonów. Oprócz Tessy, wszystkie siedziały na kanapie oglądając telewizor albo zajmując się swoimi elektronicznymi gadżetami. Kera obróciła się i uśmiechnęła. - Jak poszło? Jace zatrzymała się. Zamrugała. - Co się stało z twoją twarzą? – zapytała przerażona. Cała prawa strona twarzy Kery była opuchnięta i czarno-niebieska. Jace natychmiast spojrzała na Erin. – Co zrobiłaś? - To nie ja! Dlaczego zawsze zakładacie, że to ja? Kiedy to przyniosło tylko prychania i chichoty, Erin powróciła do telewizji. - Ma rację – odezwała się Kera. – To nie ona. To była prawie pięćdziesięciokilogramowa mama rottweiler, która nie doceniła tego, że próbowałam uratować jej dzieci. Szczeniaków tu nie ma – dodała szybko Kera, kiedy Jace pisnęła i zaklaskała w dłonie. - Dlaczego nie? Wszystkie z kanapy spojrzały na Jace i uświadomiła sobie, że mogła zabrzmieć trochę zbyt… lakonicznie. Ale dajcie spokój! Nie można było rozmawiać o szczeniakach i nie mieć ich tutaj, żeby mogła się z nimi pobawić! ~ 90 ~

- W tej chwili pracuję z inną grupą ratowniczą w mieście zanim zacznę moją. Więc szczeniętami i ich mamą zajęli się oni. Ja płacę za jedzenie, przechowanie i weterynarza. W tej chwili do pokoju wpadł Lew, który usłyszał głos Jace. Stanąwszy na tylnych łapach, skrobał pazurami po jej okrytych materiałem nogach, dopóki Jace nie sięgnęła i nie podniosła go. - No cóż, musisz to kontynuować, Kero. - Pomagać amerykańskim weteranom, którzy ryzykowali swoje życia dla naszej wolności i teraz potrzebują trochę dodatkowej pomocy w domu… czy żebyś ty miała łatwy dostęp do szczeniaków? - Dlaczego nie mogą być obie rzeczy? Maeve, siedząca na kanapie, opatulona kocem, wyciągnęła termometr. - Jestem chora. Erin westchnęła. Głośno. - Nie jesteś chora. - Jestem. To albo grypa… albo umieram. - Umierasz? – zawołała ostro Erin. – Naprawdę? - Moje węzły chłonne są powiększone – sprzeczała się, przytykając czubki palców do gardła. – Cieknie mi z nosa. Kicham. Zatoki mnie zabijają… - Wzięłaś swoje lekarstwo na alergię? – zapytała Jace, wciskając w Lwa nos. Wtedy zaczął lizać ją po twarzy i podgryzać jej brodę. - Leki na alergię? - Ostatni raz, kiedy miałaś takie symptomy, okazało się, że to była twoja alergia. W odróżnieniu do jakiejś zjadliwej postaci ptasiej grypy. - Och. – Maeve obniżyła termometr, pomyślała przez chwilę. – Rzeczywiście dzisiaj rano zapomniałam wziąć moich tabletek na alergię. Erin przewróciła oczami, potrząsnęła głową. - Oj.

~ 91 ~

- Hej, zobaczcie to. – Alessandra chwyciła pilota i zwiększyła głośność. – Czy to nie jest była asystentka Betty? Była. Długonoga blondynka wyglądała fantastycznie, gdy uśmiechała się w Entertainment Tonight, mówiąc o zastępowaniu biednej Betty Lieberman, kiedy ta uzdrawiała się po swoich ostatnim wypadku. - To mnóstwo starego pieprzonego złota – zauważyła Erin. – Czym ona jest? Raperem? Wygląda, jakby dołączyła do zespołu Public Enemy. Z prychnięciem, Kera zapytała. - Czy to najnowsza grupa rap, o której słyszałaś? Erin roześmiała się. - Nie. Tylko jedna z ulubionych mojej mamy. Do pokoju weszła Tessa, zatrzymując się przy Jace, żeby podrapać głowę Lwa. - Okej, moje panie. Mamy dzisiaj robótkę. Zbieramy się. - Co? – zapytała Erin. – Znowu? Dopiero co miałyśmy robotę wczorajszej nocy. - Inne Grupy Uderzeniowe już wyszły. Więc idziemy. - Czy to pełnia, czy coś? – spytała Maeve, pomiędzy dramatycznymi kaszlnięciami… które wszystkie zignorowały. - Zadziwiająco, ale nie. – Tessa odczekała chwilę zanim warknęła. – Wstawać, suki! Jęcząc i narzekając, siostry Wrony Jace wstały i skierowały się do schodów. Tessa obróciła się do Jace. - Powiedziałaś Rachel, żeby się zamknęła? - Tak. Ale to było w obronie, bo zamierzała swoim gadaniem zniszczyć mój dzień. Nie zamierzałam pozwolić, żeby tak się stało. Tessa lekko wzruszyła ramionami. - To prawdopodobnie był dobry plan.

~ 92 ~

Ski siedział na dachu baru na obrzeżach Bakersfield. Znowu przyszedł z grupą Beara. Wszyscy siedzieli i czekali. Oczywiście, na co czekali, nie miał pojęcia. Wiedział tylko, co musi chronić. - Uch-och – zajęczał Borgsten. Ski na krótko zamknął oczy, dźwięk motocykli ryczących na parkingu przy barze denerwował go bardziej niż mógł powiedzieć. - Na prawą rękę Tyra – narzekał Gundo – dlaczego oni? - Ponieważ mamy złą noc. Silniki motorów zamilkły, młoty zostały wyjęte i zarzucone na ich duże ramiona. Obrońcy obserwowali ludzki klan Thora, Olbrzymich Zabójców, idących ociężale w stronę frontowych drzwi baru. I Ski wiedział, że jak tylko Klan wejdzie do środka, zacznie się krzyk. Kiedy Ski był małym chłopcem, nigdy nie sądził, że może być ktoś głupszy od Kruków. Szybko dowiedział się, że się mylił. Byli głupsi. Jednak, na szczęście, z grupą był Frieda. Była przywódczynią Olbrzymich Zabójców z Los Angeles. Chociaż sama nie była zbyt bystra. Ale nie była także boleśnie głupia. To pomagało. Ski uniósł rękę i zasygnalizował drużynie, żeby ruszyli. Musieli zrobić to szybko i cicho, co nie będzie łatwe. Nie z Klanem Thora. Nagle Ski odkrył, że żałuje, iż nie ma do czynienia z Krukami. Coś, o czym rzadko myślał. Ski sfrunął z dachu i wylądował twardo przed Friedą. Natychmiast stanęła, jej ręka zacisnęła się na rączce jej broni. Jej drużyna stanęła za nią, gotowa w każdej chwili zacząć machać tymi śmiesznymi młotami. Niczym sam Thor, bo w tych głupich młotach nie było niczego subtelnego. - Danski Eriksen. – Frieda wydęła usta, mierząc Ski wzrokiem. – Co ty tu robisz? - Nie możemy pozwolić ci tego zrobić, Friedo. Roześmiała się szorstko.

~ 93 ~

- Och? Nie możesz? A to dlaczego? - To miejsce jest pod naszą ochroną. - Bar? Wy frajerzy ochraniacie bar? Jestem zszokowana. - Właścicielka jest ulubioną kapłanką Tyra. Więc jeśli ma coś, co należy do Thora, osobiście odzyskam to dla ciebie. Ale nie wejdziesz tam i nie zaczniesz wszystkich zabijać. - Nie wejdziemy? - A kto nas powstrzyma? – zapytał jeden ze starszych Zabójców. Zabójca, który tak wiele razy uczestniczył w walkach z Wronami i Krukami, że Ski był całkiem pewny, iż facet ma już stałe uszkodzenie mózgu. Niczym profesjonalny futbolista, który był wielokrotnie uderzony na boisku. - Ty jesteś… Urkel? Frieda uniosła młot z ramienia i zaczęła uderzać obuchem w swoją dłoń. Ski skrzywił się. To musiało boleć. - Przynieś to – ponagliła Frieda. – Jesteśmy bardziej niż gotowi. - Nie chcę z tobą walczyć, Friedo. - Dlaczego? Ponieważ jesteś cipą? - Nie podoba mi się to – oznajmił Haldor. Jeden z Obrońców, który po prostu nie był cichy - mężczyzna dosłownie miesiącami mógł nie odezwać się słowem. Frieda zagapiła się na niego. - Nie podoba ci się to? Więc? - Mam córkę i próbuję ją nauczyć szacunku do samej siebie w tym zdominowanym przez mężczyzn świecie. A sugerowanie, że ktoś jest słaby, poprzez nazwanie go żeńskimi narządami płciowymi, niepokoi mnie. Instynktownie. - Że co? – zapytał jeden Zabójca drugiego. - Jako kobieta – kontynuował Haldor – naprawdę powinnaś być bardziej świadoma… - Zamknij się! – ryknęła Frieda. – A teraz, zamierzasz to zrobić czy nie? No dalej, Obrońco! – wyzwała go. – Walczmy! ~ 94 ~

Tyle tylko, że Ski naprawdę nie chciał walczyć…

Pastor Bruce Maynard siedział na swoim krześle i patrzył jak jego żona bierze stos rachunków ze stołu, na którym liczono wszystkie pieniądze, jakie zarobili tego wieczoru. Wsunęła je pod brodę, uśmiechając się. - Jak wyglądam? - Bogato. Roześmiała się i pocałowała jego czoło. - Idę do domu. Niech zacznie się impreza. - Nie będę długo. Ruszyła do wyjścia, zatrzymała się i przypomniała mu. - Ale dzisiaj żadnych dziwek. - Powiedziałem, że nie będzie. Przewróciła oczami, zachichotała i wyszła. Bruce wstał i powoli obszedł swój namiot. Zamierzał spędzić tu kilka następnych dni. Sprzedając Słowo Boga. Zapewniając uzdrowienia. I zarabiając trochę pieniędzy. W tym był dobry. Najlepszy długi kontrakt, jaki kiedykolwiek wymyślił. Zainteresowała się nim nawet telewizja. I to tam były prawdziwe pieniądze. Gdyby udało mu się podkręcić masy, a jego żona mogła wykonywać swoje niezwykłe piosenki i taniec, w mgnieniu oka będą mieli ten prywatny odrzutowiec. Nagle usłyszał coś za sobą na drewnianej scenie. Kucała tam, obserwując go. Była śliczna. Gorący, mały rudzielec cały ubrany na czarno. Jednak nie mogła być na kazaniu. Zauważyłby ją. Czyżby to jeden ze strażników przyprowadził ją do jego przyczepy. Kim była? I skąd się tu wzięła? - Cześć? Wstała, ramiona skrzyżowała na piersiach, ale nic nie powiedziała.

~ 95 ~

Zaczął iść w jej stronę, ale znowu usłyszał coś za sobą. Obrócił się. Ta była Latynoską. Bardzo ładną. Długie blond włosy, duże brązowe oczy. Również ubrana na czarno, ale miała na sobie długą spódnicę rozciętą wysoko po obu bokach. Uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech. Ktoś odchrząknął. Znowu obrócił się do rudej. Już nie była sama na tej scenie. Były jeszcze dwie kolejne kobiety. Jedna czarna. Jedna biała z długimi, kręconymi, brązowymi włosami. Obie dość atrakcyjne. - W czym mogę pomóc, moje panie? – zapytał. Mając nadzieję, że były tu po coś więcej niż tylko po pomoc. To Latynoska za nim się odezwała. - Wysłuchałyśmy twojego kazania. – Położyła rękę na jego ramieniu, powoli obeszła go wkoło, dopóki nie stanęli twarzą w twarz. – To było… interesujące. Twój przekaz. – Przeciągnęła jednym wypielęgnowanym paznokciem, pomalowanym na głęboką czerwień, w dół jego torsu. – O Bogu… i Jego oczywistej potrzebie pieniędzy. Kim były? Jakieś spięte damulki narzekały na zabranie pieniędzy od ich dziadków? Co za nuda. - Nasz Pan i Zbawiciel… - Nie – wtrąciła się. – Nie możesz wspominać Jego imienia. To nas bardzo denerwuje. Jest święte. Jak ludzie, którzy Go czczą. Są święci. - Może powinnaś porozmawiać z mo… - Jesteśmy tu, żeby porozmawiać z tobą. – Uśmiechnęła się, jej ręka stopniowo zsuwała się niżej. – I będziesz słuchał. Chwyciła jego jądra i skręciła, niemal sprawiając, że upadł na kolana. Ale szybko cofnęła ucisk, nawet jeśli nie zwolniła uchwytu. - Jeśli nadal będziesz sprzedawał te kłamstwa, brał pieniądze od tych biednych ludzi, wrócimy tutaj i wyrwiemy twoja duszę z twojego ciała. - Jesteście szalone? – zapytał. Z jej pleców wysunęły się skrzydła. Duże, czarne skrzydła. Wszystkie miały skrzydła.

~ 96 ~

Z początku, Bruce myślał, że to trick. Byli w Barstow. Było zaledwie jakieś dwie godziny jazdy z Los Angeles. Terenu produkcji filmów. Mogło się zdarzyć, że wziął pieniądze od rodziców jakiegoś potentata filmowego. A oni ustawili całą tę rzecz. Ale potem ruda przeleciała przez pokój, żeby dotrzeć do niego. Ona leciała. Wylądowała przed nim. - Rozumiesz, co ona do ciebie powiedziała? – zapytała ostro ruda. – Rozumiesz, co możemy ci zrobić? Dajemy ci szansę. Jedną szansę. – Pochyliła się i wyszeptała. – Słyszałeś, co zrobiłyśmy w Sodomie i Gomorze, prawda? To było całe miasto. - Ja… Uniosła rękę, między jej palcami tańczyły płomienie, i Bruce spróbował się odchylić, ale kolejna z nich, z wysuniętymi skrzydłami, stanęła za nim, pchając go do przodu. - Więc – powiedziała Latynoska – zwrócisz pieniądze. Będziesz głosił prawdziwe Słowo. Już nie będziesz próbował kraść pieniędzy od tych ludzi. Będziesz żyć według praw naszego Ojca albo wrócimy tutaj i zdziesiątkujemy wszystko, co prawdopodobnie kochasz. Rozumiesz? - Rozumiem! Rozumiem! Odepchnęła go. - Nie spieprz tego znowu, Bruce. - Nie! Przysięgam! Nie! Jej skrzydła uniosły się, a potem opadły, i wyleciała przez dziurę w szczycie namiotu. Ruda pochyliła się i zdjęła z jego nadgarstka dziwną bransoletkę, którą jego żona kupiła mu u jakiegoś luksusowego jubilera, i który czasami również prał ich pieniądze. - I zabieram to – powiedziała, wsuwając ją do tylnej kieszeni swoich dżinsów. - Dlaczego? Pochyliła się tak, że ich twarze prawie się dotykały, jej ręka się uniosła z kulą ognia w dłoni. - Co powiedziałeś? - Nic! Przysięgam!

~ 97 ~

- Tak myślałam. – A potem zniknęła. Wszystkie zniknęły. I wszystko, co mógł zrobić, to płakać i mówić Bogu jak bardzo żałuje.

Duże bawarskie precle były dobrze znaną specjalnością baru. I kiedy kapłanka podała je każdemu Obrońcy, razem z kuflami zimnego piwa, jedli i wpatrywali się w miejsce, gdzie nie stali już Zabójcy. - To było trochę mniej satysfakcjonujące niż myślałem, że będzie – dumał Gundo. - Byłeś dzisiaj w nastroju na bójkę? – zapytał Borgsten. - Nie bardzo. Jednak… otwarcie drzwi, wyrzucenie ich przez nie. To nie bardzo było w stylu Wikingów. - Gdybyśmy postąpili w stylu Wikingów, musielibyśmy zabić wszystkich Olbrzymich Zabójców i pieprzyć ich zwłoki. – Kiedy bracia Borgstena zagapili się na niego, dodał. – Przynajmniej z tego był znany mój ród. Na szczęście, odeszliśmy od tego. - Na szczęście – powiedzieli wszyscy zgodnie.

- Wiesz, Alessandro, że naprawdę długo trzymałaś jego jaja? – zapytała Erin. - Wiem, dziewczyno, ale były wielkie. A jego kutas był niczym u słonia. Kera skrzywiła się. - Niestety, to nie zabrzmiało tak gorąco jak myślałaś. - To wyjaśnia, dlaczego jest taki pewny siebie. Siedziały na drzewach wychodzących na namiot i patrzyły jak pastor wybiega. Płakał i potykał się o własne stopy. A na przedzie jego białych spodni widoczna była żółta plama. Przyszły tylko po bransoletkę. Nie użył jej. Nawet nie wiedział, co to jest. Erin mogła ją ukraść i byłoby po wszystkim. Ale po małym śledztwie i oglądaniu kilku minut jego filmów w internecie, Kera chciała przekazać wiadomość. Jej bardzo religijna matka przez cały czas padała ofiarą takich dupków jak on. Jeśli mogła powstrzymać chociaż jednego z nich, czułaby się tak, jakby w swoim życiu coś osiągnęła. ~ 98 ~

No wiesz… poza pomocą w uratowaniu świata przed Ragnarokiem i tak dalej. - Więc, jak myślicie? – spytała Erin. – Myślicie, że naprawdę się zmienił? Annalisa wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Jest prawie niemożliwe zmienić socjopatę. I niejako musisz być jednym, żeby kraść od biednych używając przeciwko nim ich religii. Nawet ja nigdy nie byłam taka bezwzględna. Ale powiem, że dobrze się bawiłam udając, że jesteśmy aniołami. - Słyszałam, że papież nienawidzi, kiedy to robimy – powiedziała Alessandra. - On nienawidzi wszystko, co robimy. - Nie. – Erin potrząsnęła głową. – Nie wszystko. - Czekajcie – wtrąciła się Kera, zaczynając panikować. – Skąd papież o nas wie? Jak w ogóle wplątałyśmy się w sprawy z papieżem? Dlaczego nas nienawidzi? Erin zachichotała. - Kocham tę byłą katolicką panikę. - Nie wiem, co jest gorsze – powiedziała nagle Jace, jej głos był cichy, gdy patrzyła jak samochód pastora Bruca odjeżdża z piskiem. – Ci, którzy nie wierzą w to, co mówią i cię okradają… czy ci, którzy wierzą i wciąż cię okradają. - Wow – odparła Annalisa – to jakieś głębokie gówno. - Czy ktoś jest głodny? – zapytała Erin. – Jestem w nastroju na gofry. - Mijałyśmy całodobowy IHOP10 przy autostradzie. Wszystkie przytaknęły i wypuściły swoje skrzydła, odleciały. Ale Jace nadal siedziała. Kera ostrożnie przemknęła między gałęziami, żeby przysiąść obok niej. Nadal nie była tak pewna jak inne, że drzewo utrzyma jej ciężar, ale czuła się coraz bardziej komfortowo z zawiłościami swojego nowego życia. Jace wciąż jej mówiła, że to zabierze trochę czasu, ale stanie się częścią twojego życia zanim będziesz wiedziała. - Jace? Wszystko w porządku?

IHOP - oficjalnie znany jako International House of Pancakes, to amerykańska wielonarodowa sieć restauracji specjalizująca się w produktach śniadaniowych - naleśnikach, gofrach, jajkach i temu podobnych 10

~ 99 ~

- Taa – odparła trochę za szybko. – Po prostu myślę. - O kłamliwych pastorach? Uśmiechnęła się. - Możesz to powiedzieć. - Sama kilku takich spotkałam. Moja matka przez cały czas wysyła im pieniądze. Doprowadza mojego ojca do szaleństwa. Zwłaszcza wtedy, gdy przyjdą do domu i znajduje ich w swoim salonie, pijących kawę i kradnących jego pieniądze. Mówi, że są jak przywódcy sekt. - Nie – powiedziała potrząsając głową. – Oni nie są jak przywódcy sekt. Ani trochę. – I z tą tajemniczą informacją, Jace rozwinęła skrzydła i zniknęła.

Tłumaczenie: panda68

~ 100 ~

Rozdział 9 Ski obudził się bardzo wcześnie, gdy Salka pacnęła łapą w tył jego głowy. To oznaczało, że ktoś jest w domu. Zazwyczaj była to ekipa sprzątająca, ale to nie był ich dzień. Więc Ski wstał, a Salka owinęła się wokół jego szyi, ponieważ nie była w nastroju, żeby się ruszać. Zszedł na dół i znalazł kilku swoich braci jak właśnie wchodzą przez frontowe drzwi, mrucząc mu pozdrowienia zanim skierowali się do kuchni, żeby wypić swoją pierwszą filiżankę kawy. Ale Salka nie obudziłaby go z powodu jego braci. Znała ich tak samo dobrze jak znała Ski. Jednak Salka również nie panikowała. Nie ostrzegała Ski przed żadnym poważnym zagrożeniem, tylko dawała mu znać, że w domu jest nie-Obrońca. Z upływem czasu kot, którego Ski znalazł chorego i niemal bezwłosego z tyłu domu w krzakach róży, stał się prawdziwym obrońcą tego świętego miejsca. Nawet Tyr ją lubił. Z drugiej strony, lubił każde zwierzę, które nie próbowało usunąć jego jedynej, pozostałej mu, dłoni. Ski zatrzymał się, przekrzywiając głowę. Usłyszał przewracanie strony. Uśmiechając się, skierował się do biblioteki. Znalazł Jace siedzącą przy stole, ze stopami opartymi na krześle, z książką leżącą na kolanach. Z okrągłymi oczami, z lekko otwartymi ustami, była głęboko zaangażowana w to, co czytała. To z pewnością była jedna z książek, jakie odzyskali tamtej nocy, ale nie wyglądała na ważną. Czy interesującą. Oprawa była dość stara, ale nie starożytna. Zastanowił się, co tam znalazła, że tak ją zafascynowała. Ale zanim mógł zapytać, Ski usłyszał warknięcie. Wciąż czytając, Jace sięgnęła jedną ręką do tyłu i poklepała wierzch beżowego transportera, stojącego obok niej. - W porządku, skarbie. Śpij dalej. - Co to tu robi? – zapytał ostro Ski, wskazując na transporter ustawiony koło stołu. ~ 101 ~

Wciąż czytając, odpowiedziała. - Nikt nie mógł wziąć go dzisiaj rano. Więc przyniosłam go ze sobą. Kera weźmie go później. - On nie może tutaj być. - Nic mu nie będzie. - Nie wpuszczamy psów do naszej biblioteki. - Czy to dlatego, że Lew jest psowatym, a Tyr stracił swoją rękę przez wilka Fenrira11? Czy to jakiś rodzaj psiej bigoterii? - Bardziej psie obrzydzenie… i co czytasz? - Wiktoriańskie porno po rosyjsku. Ski nie był pewny, czy dobrze usłyszał. - Pardon? - Wiktoriańskie porno. Domyślam się, że przystroili ją tą nudną okładką, żeby Lenin i jego spięci kumple nie dowiedzieli się, że pod pozorem imperialistycznego dogmatu, wypełniona jest dzikim seksem. W końcu opuściła książkę i spojrzała na Ski. Jace zmarszczyła brwi i popatrzyła trochę dłużej zanim zauważyła. - Masz kota na głowie. - Tak. - Ty masz kota, a je nie mogę mieć psa? - Ona tu mieszka. A koty nie są w połowie tak brudne jak psy. - Masz na myśli moralnie, czy dlatego, że psy lubią tarzać się w swoich własnych odchodach? - Z obu. I Bear straci swój podziurawiony zaburzeniami umysł, kiedy odkryje, że przyniosłaś swojego psa do jego cennej biblioteki.

Wilk Fenrir – ogromny wilk, jedno z trójki dzieci boga Loki, symbolu ognia i oszustwa. Charakterystyczne było u niego to, że z racji jego rozmiarów podczas ziewania szczęka dotykała nieba, a żuchwa ziemi. 11

~ 102 ~

- Jest w transporterze. I jest dzieckiem. Nie zostawię dziecka samego. - Psy w młodym wieku nie są dziećmi. To szczeniaki. A szczeniaki nie noszą pieluch. - Ma założoną pieluchę. Ski założył ramiona na swojej piersi. - Założyłaś psu pieluchę? I nie widzisz w tym nic złego? Psychologicznie, mam na myśli. - Założyłam mu ją, żeby nie było żadnych przecieków. - To jest obrzydliwe. - Nic mu nie będzie – upierała się, wracając do książki. - Skończyłaś wprowadzać wszystkie tomy z tych skrzyń? - Nie… nie. - W takim razie, czy możesz odłożyć czytanie tego porno na później? - To jest takie fascynujące. - Jestem pewny, że tak, ale jestem niemal pewny, że nie potrzebujemy, byś nam to przetłumaczyła. Ani nie zapłacimy ci za przetłumaczenie tego dla nas. - Dobrze – westchnęła, odkładając książkę na bok. Ski zapytał. - Jadłaś śniadanie? - Nie jadam śniadań. - Zrobię ci coś do jedzenia. - Nie chcę nic jeść. - Zjesz. - Kim jesteś? Moją babcią? - Najwyraźniej, ktoś musi cię pilnować – powiedział, kierując się do kuchni. – Głodzić się z powodu porno. - Nie robię tego! ~ 103 ~

Jace słyszała jak Eriksen woła, kiedy śniadanie było gotowe, ale postanowiła go zignorować i nadal pracować. Szukała jednej książki, które ułożyła na stole w stos, kiedy poczuła jak całe krzesło zostało podniesione z podłogi. - Hej! - Wołałem – odparł Eriksen. – A ty zignorowałaś. Z niezwykłą łatwością, niósł ją i ciężkie drewniane krzesło przez korytarze domu aż doszedł do kuchni. Stół już był zapełniony przez Obrońców, ale oni nawet nie spojrzeli znad swoich książek, papierów, laptopów czy telefonów, by patrzeć jak Eriksen ją stawia. Postawił przed nią talerz wyładowany kiełbaskami, bekonem, jajkami i tostami. Obok tego, postawił drugi talerz wypełniony stosem naleśników. - Czy to nie… za dużo? – zapytała. - Dla kogo? Postanawiając, że nie chce dyskutować, Jace potrząsnęła głową i jeszcze raz spojrzała na talerz. Podciągnąwszy nogi do góry, tak że pięty oparła na siedzeniu, sięgnęła po kawałek bekonu. Chrupała go w milczeniu i wyglądała przez okno, kiedy wyczuła, że ktoś stanął bardzo blisko niej. Zbyt blisko. Obróciła głowę, bekon zwisał z jej ust, by zobaczyć jak jeden z Obrońców przygląda się jej włosom. - Mogę ci jakoś pomóc, Haldor? - Twoje włosy… - Tak? - Są jak u mojej córki. - Och. Okej. Pochylił się bardziej. - Mogę je zapleść? - Dlaczego?

~ 104 ~

- Taa – odezwał się drugi z Obrońców, odwracając wzrok do swoich papierów. – Dlaczego? - Chce, żebym zabrał ją na targi Wikingów. Są podobne do renesansowych targów, a ona chce iść w kostiumie i w zaplecionych włosach. Tyle że nie wiem jak plecie się włosy. Więc kupiłem książkę. – Pokazał książkę. – I pomyślałem, że może będę mógł trochę poćwiczyć zanim spróbuję na niej. Jace przypomniała sobie, że żona Haldora umarła kilka lat temu, zostawiając go i jego małą córeczkę. Wychowywał ją sam z pomocą opiekunek i niań, ale z tego, co słyszała, wziął to w pełni na siebie, żeby dać swojej córce tak normalne życie jak to było możliwe. Tak normalne jak możliwe, kiedy ojciec miał skrzydła, a matka Walkiria zginęła podczas bitwy z demonami. - Pewnie – zgodziła się Jace ze wzruszeniem ramion. - Dziękuję. To świetnie. – Podał książkę Jace. – Który ci się podoba? Przejrzała style, które prawdopodobnie były bardzo popularne w 1596 roku i losowo wybrała jedno. Nie wyglądało na zbyt skomplikowane i przypuszczała, że nie zajmie zbyt dużo czasu. - To. Haldor skinął głową. - Dobry wybór. – Spojrzał na stronę, zamknął na chwilę oczy, a potem odłożył książkę na stół. Zamkniętą. Wtedy to dowiedziała się, że ma fotograficzną pamięć. Coś, co Jace zawsze chciała mieć. Ale też, gdyby potrafiła wszystko doskonale zapamiętywać, nie miałaby takiej radości z ponownego czytania swoich ulubionych książek – Zbrodni i kary, czy Wojny i Pokoju. Kiedy Haldor używał swoich niezwykle dużych dłoni, żeby ostrożnie porozdzielać jej włosy na pasma zanim zacznie splatanie, Jace skubała suchy tost i wyglądała przez okno albo w górę przez świetlik. Jace miała miły dzień.

Bear wszedł do domu Obrońców i natychmiast ruszył do biblioteki, żeby zobaczyć jak daleko Wrona zaszła z książkami. Zatrzymał się w wejściu i zagapił na puste biurko. ~ 105 ~

Gdzie ona była? I gdzie było krzesło? Obok niego przeszło kilku młodych Obrońców, żeby popracować w bibliotece. Młodzi Obrońcy zostali przysłani do tej lokalizacji tylko na ich końcowe szkolenie bojowe. Zwykle w pierwszym roku byli przenoszeni do miejscowych prywatnych liceów. Młodsi chłopcy szli do tak zwanych prywatnych szkół dla chłopców, ale to tak naprawdę był teren treningowy dla przyszłych Obrońców. Tam dawano im ogólne wykształcenie i uczono prostych technik bitewnych, jak latać, jak czytać i tłumaczyć runy, tak samo jak korzystać z nich dla mocy i magii. No wiesz… podstawy. Postanawiając zobaczyć, czy może znaleźć Wronę – prawdopodobnie była w kuchni – odwrócił się, by odejść, ale zatrzymał się, kiedy usłyszał ten dźwięk. Co to było? Co to był za dźwięk? Znowu go usłyszał. Skowyt. Głowa się obróciła i przekrzywiła na bok, gdy usłyszał dyszenie i skomlenie dochodzące z jakiegoś transportera spod biurka. Bear podszedł do niego i podniósł z podłogi aż znalazł się oko w oko z tym czymś, co było w środku. Znowu zaskomlało i oczy Beara zwęziły się, a cichy warkot wydobył się z jego gardła.

Ski nigdy nie widział, żeby jednej kobiecie tyle czasu zajęło zjedzenie trzech tostów. Ale wszystko, co robiła, to było skubanie. Powolne. Czasami przerywała, żeby wziąć łyk wody. Albo żeby poskubać trochę bekonu. Ale przeważnie po prostu skubała ten tost, podczas gdy Haldor pracował nad jej włosami swoimi dużymi, trochę niezgrabnymi rękami. Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Nagle Jace została otoczona przez kilku Obrońców, którzy zdecydowali się pomóc swojemu bratu. Nie dotykali jej włosów, ale wskazywali, co Haldor powinien zrobić, żeby pleść według stylu. A Ski tylko patrzył. Zafascynowany całą rzeczą. Potrzebą Haldora, żeby zrobić coś pięknego dla swojej córki; potrzebą jego braci, by pomóc bratu Obrońcy w czymś, o czym absolutnie nie mieli pojęcia; do tego niesamowita cierpliwość Jace.

~ 106 ~

Przez cały czas nie narzekała. Nie wyglądała, by czuła się niekomfortowo. Ani nie wtrącała się w rozmowę, która toczyła się wokół niej. Po prostu skubała i gapiła się. I wtedy w końcu zrozumiał. Jace Berisha nie była boleśnie nieśmiała z powodu tragicznej przeszłości, która doprowadziła do jej ostatecznej śmierci i odrodzenia się, jako Wrona. Była aspołecznym introwertykiem, który nie nienawidził ludzi… tylko mało mówił. Nic dziwnego, że wyskoczyła z jego samochodu, jakby rzucił się na nią z nożem. Próbował prowadzić uprzejmą rozmowę, a ona wolała robić cokolwiek innego oprócz tego. Uświadomiwszy sobie, że rozwiązał zagadkę, jaką była Jace, Ski poczuł się, jakby osiągnął coś zdumiewającego. Nie wiedział tylko dlaczego. Do kuchni wszedł jeden z młodych Obrońców, zatrzymał się na chwilę, żeby zobaczyć, co robią jego starsi bracia, a potem pokręcił głową i podszedł do Ski. - Um… panie Eriksen? - Naprawdę nie musisz mnie tak nazywać, Karl. - W obecnym okresie mojego istnienia, czuję się bardziej komfortowo nazywając cię panem. Nie chcąc sprzeczać się z tym punkcie, Ski odparł. - Okej. - Um… w każdym razie… to… uch… zwierzę. W klatce. W bibliotece. - Tak? - Taa. Pan Ingolfsson zabrał je. Na zewnątrz. Jednocześnie mrucząc. Osobiście, zawsze uważałem jego mruczenie za… niepokojące. Ski wyprostował się, gdy Jace obróciła się na swoim krześle i Obrońcy przestali zajmować się jej włosami. Przez dłuższą chwilę wszyscy wpatrywali się w siebie zanim wybiegli z kuchni i do biblioteki. Jedne z suwanych drzwi były otwarte i wszyscy razem wpadli w nie, blokując się nawzajem, oprócz Jace, która przykucnęła i zanurkowała zanim mogła zostać złapana. ~ 107 ~

- Jeden na raz, panowie! – rozkazał Ski zanim wydostał się z grupy i ruszył za Jace. Z łatwością ją dogonił, a gdy obeszli duży żywopłot, znaleźli Beara trzymającego szczeniaka w pół, ze zwierzakiem obróconym do niego tyłem. Trzymał go wysoko w powietrzu obiema rękami i Ski pomyślał przez jedną tragiczną, okropną sekundę, że jego brat zamierza z wściekłości rzucić biedakiem o ziemię. Ale nie zrobił tego. Zamiast tego głośno rozkazywał szczeniakowi. - Oddaj mocz! Oddaj mocz, szczeniaku! Jace spojrzała na Ski, ale on mógł tylko wyrzucić ręce. Nie miał pojęcia, co do diabła się dzieje. Wziąwszy wdech, Jace podeszła powoli do Beara i stanęła obok niego. - Co robisz? – zapytała miękko. Delikatnie. Żeby nie przestraszyć. - Pozwalam temu zwierzęciu oddać mocz. Tutaj. W naturze. - Uch-hm. Może poczuć się bardziej komfortowo, by to zrobić, jeśli postawisz go na ziemi. Bear zerknął na Jace. - Jesteś pewna? Może uciec. - Może… ale są szanse, że go złapiesz. Wciąż potyka się o swoje łapy. Ma dopiero dwa i pół miesiąca. - Och. Rozumiem. Bear postawił szczeniaka na ziemi. Potem rozkazał, głośno. - Oddaj mocz! - Uch… – Jace położyła rękę na jego przedramieniu. – Nie musisz… mu rozkazywać, żeby oddał mocz. Zrobi to. Jeśli będzie potrzebował. Im… głośniejszy jest twój głos tym bardziej może go wystraszyć. - Och. Rozumiem. Stanął twarzą do Jace.

~ 108 ~

- Kot wypróżnia się do pudełka. - Tak. Nigdy nie miałam kota, ale wiem to. - Jednak nie psy. I jest młody. Więc nie powinnaś zostawiać go samego. Skomlał. Brzmiał na smutnego. - Prawdopodobnie był samotny. Zastanawiał się, gdzie jestem. - Nie powinnaś zostawić go samego. Nie w nowym miejscu. Jej uśmiech, niczym promienne słońce, rozlał się po jej twarzy. - Masz absolutną rację, Bear. Nie powinnam zostawiać go samego. Nagle przyjrzał jej się. - Podobają mi się twoje włosy. - Dziękuję. Haldor to zrobił. Bear przytaknął. - Na festiwal Wikingów. – Obrócił się do Haldora, który zjawił się za nimi. – Myślę, że to się uda. - Ja też tak myślę. - Skończył – powiedziała Jace. Bear sięgnął i podniósł szczeniaka. Spoglądał na niego z tą pozbawioną wyrazu twarzą zanim stwierdził. - Lubię go. Nie próbował rozorać mi twarzy. Kiedy Bear spojrzał na Ski, Ski przewrócił oczami i przypomniał mu. - W takim razie nie powinieneś budzić Salki. Wiesz, że nie jest porannym kotem.

Kera zatrzymała się przed domem Obrońców i wyłączyła silnik. - Oddech twojego psa śmierdzi – poskarżyła się Erin. Obie, Kera i Brodie, zagapiły się na nią, z otwartymi ustami.

~ 109 ~

- Jak niegrzecznie – powiedziała Kera, a Brodie szczeknęła na zgodę. – I nie chciałyśmy, żebyś jechała. Jesteśmy tu po to, żeby odebrać Lwa. Nie masz swojej pracy przy tatuowaniu ludzi? - Nie, dopóki nie skończę z twoim przyjęciem. - Z tym przyjęciem, które będzie do bani? - Właśnie z tym! – zawołała radośnie Erin zanim wysiadła z samochodu. - Dlaczego się tym przejmuję? – Kera westchnęła, a wtedy Brodie otarła się swoją dużą pitbullową głową o szczękę i szyję Kery. Uśmiechając się, Kera pocałowała wierzch jej pyska. - Ja też cię kocham, dziecino. Kera obniżyła szybę w drzwiach. - Zaraz wracam. Kiedy Kera wysiadła z samochodu, Erin pokręciła głową. - Zostawiasz swojego biednego psa w nagrzanym samochodzie? Może umrzeć. - Nie mogę zabrać jej do środka. - Pozwolisz, żeby twój pies umarł zamiast zdenerwować Obrońców? - A czy Wrony nie mają dość wrogów? - Nie kochasz swojego psa? Tego biednego, wielkogłowego psa? – Brodie nie spodobał się opis jej głowy, więc wychyliła się i warknęła na Erin. - Mówiłam to w najbardziej miły sposób! Kera obeszła samochód i wetknęła głowę przez tylne okno. Brodie polizała jej nos. - Chcesz wejść, Brodie? Czy jest ci tu dobrze? Brodie odchyliła się do tyłu, siadając po królewsku z uniesionym pyskiem. Kera przeszła obok Erin. - Widzisz?

~ 110 ~

- Wiesz, że Skuld zrobiła temu psu więcej niż tylko dała mu skrzydła i ten metalowy pysk psychola, prawda? - Brodie nie jest to. Brodie to ona. I nie obchodzi mnie, co Skuld zrobiła. Brodie jest tu teraz ze mną i jest jedną z nas. Poza tym… dlaczego po prostu nie przyznasz, że ją lubisz? - Ponieważ nie lubię. Bardziej jestem kociarą. - Kłamczucha. Koty cię nienawidzą. Czynnie cię atakują. Kera dotarła do frontowych drzwi, Erin była tuż za nią. - Wiem. Nawet nie potrafię powiedzieć, czy to dlatego, że jestem Wroną. Kiedy miałam osiem lat, stary kot mojej ciotki niemal rozdrapał mi wargę. Jednak nie wiem dlaczego – dodała z uśmiechem. – Jestem taką kochaną osobą. - Wiesz, że tak naprawdę nie jesteś. Erin roześmiała się i Kera uniosła pięść, żeby zapukać do drzwi. Wtedy to uświadomiła sobie, że frontowe drzwi są otwarte. Chwyciwszy ramię Kery i odciągnąwszy ją od drzwi, Erin pchnęła drzwi na całą szerokość. - Dlaczego to robimy? - Ponieważ jesteśmy wścibskie. - Co to za my gówno, biała dziewczyno? Erin zachichotała i weszła do domu. Razem przeszły dużym holem w stronę biblioteki. Ku zaskoczeniu Kery na ich powitanie nie wyszedł żaden z Obrońców. Albo, bardziej adekwatnie, zatrzymać je. Z tego, co słyszała, najszybszym sposobem na to, żeby Obrońca oderwał ci głowę – dosłownie – było wtargnięcie bez pozwolenia do jednej z ich cennych bibliotek. I tego słowa używali. Wtargnięcie. Ale ona i Erin weszły, nikogo nie widząc… dopóki nie dotarły do biblioteki. Tam zamarły. Tuż przy dużych podwójnych drzwiach, które były szeroko otwarte. Zamarły i zagapiły się. Spojrzały na siebie. A potem pogapiły się jeszcze trochę. Ponieważ Kera naprawdę nie wiedziała, co się dzieje. ~ 111 ~

Czyżby w ostatnich dnia życie nie było wystarczająco dziwne? Dlaczego stawało się jeszcze dziwniejsze? Jeden duży Obrońca splatał włosy Jace. W skomplikowane, śliczne warkoczyki, które wyglądały, jakby pochodziły prosto z jakiegoś historycznego telewizyjnego show, gdzie ludziom ścinano głowy, truto, a król rządził żelazną ręką, podczas gdy jego żona plotkowała. Wokół niego stało jeszcze trzech Obrońców, dając mu wskazówki i wskazując na kilka książek, które trzymali. Ale to nie było najdziwniejsze. Kolejny Obrońca, ten, którego jak Kera wiedziała nazywają Bear, ściskał szczeniaka Jace w pasie, trzymał psa nad swoją głową i obracał się w kółko. Tak jakby pokazywał coś Lwu. - To nie jest pokój do robienia kupy, szczeniaku – oświadczył… psu. Psu. - Nie będziesz robił kupy w tym pokoju. Nie będziesz niczego żuł. Ani oddawał moczu. Nie wolno ci oddawać moczu w tym pokoju! Opuścił szczeniaka i obrócił go do siebie, tak że on i Bear byli oko w oko. - Rozumiesz mnie? – zapytał… psa. Psa. To wciąż nie była najdziwniejsze. Następny Obrońca, noszący lateksowe rękawiczki, ostrożnie wyjmował z dużej drewnianej skrzyni książki wyglądające na stare i kładł je na stole. Kiedy jeden z jego braci próbował dotknąć książki, uderzał po rękach albo wyprowadzał kuksańca w brzuch i mówił do nich. - Dopóki Wrona nie powie, że możesz dotknąć, nie dotykaj. - Chciałem tylko zerknąć. - Nie. - Ale…

~ 112 ~

- Zabiję cię! – wrzasnął Obrońca. Nadal nie najdziwniejsze. Najdziwniejsze z tego wszystkiego? To była sama Jace. Ponieważ Jace nie próbowała znaleźć stołu, pod który mogłaby się wczołgać, czy bagażnika samochodu, w którym się ukryje. Nie próbowała aktywnie unikać całej tej dziwaczności. Przecież Kera widziała jak Jace praktycznie wybiegała z pokoju z krzykiem, kiedy Wrony zaczynały kłócić się o jakieś reality show, które właśnie oglądały. Teraz tego nie robiła. Zamiast tego, podczas gdy jakiś obcy facet z absolutnie ogromnymi rękami splatał jej włosy, ona grała w… Scrabble. Do tego wygrywała, a Obrońca, którego właśnie pobiła, wyrzucił ręce w powietrze, podczas gdy kilku jego braci uprzejmie zaklaskało i roześmiało się. Bear postawił szczeniaka na podłodze. - Teraz, kiedy znasz zasady, oczekuję, że będziesz ich przestrzegał. Zrozumiano? Szczeniak szczeknął i Bear wydawał się przyjąć to za potwierdzenie i zgodę na jego warunki. Czy mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że Lew był tylko psem i prawdopodobnie szczeknął, ponieważ… no cóż… ponieważ był psem? - Dobrze. A teraz naprzód i postaraj się nas nie irytować. W tym momencie, Kera spojrzała na Erin, a ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Obróciły się, żeby odejść i znalazły stojącego za nimi Danskiego Eriksena. Nie tylko nie wydał żadnego dźwięku, gdy stanął za nimi – dość przerażające, dziękuję – ale na głowie miał również dużego, białego kota. Kota. Na głowie. Uśmiechnął się do nich – przynajmniej to nie było przerażające – i powiedział cicho. - Lwu nic nie będzie. To wystarczyło Kerze. Skinęła głową i obeszła go, oglądając się za siebie, by zobaczyć jak Erin odsuwa się z zasięgu łap kota, którymi machnął w jej stronę, z pazurami ~ 113 ~

wysuniętymi tak mocno jak to było możliwe. Warcząc, Erin obróciła się do kota, ale zanim mogła coś zrobić czy powiedzieć, Kera chwyciła ją za łokieć i szarpnęła do tyłu, ciągnąc ją korytarzem. Kiedy dotarły do samochodu, obie wsiadły. Brodie wciąż siedziała na tylnym siedzeniu, jej wzrok skakał od jednej od drugiej. Po chwili ciszy, Kera zapytała Erin. - Starbucks? Przytaknęła. - Starbucks. I pojechały na kawę i na kilka godzin analizowania tego, co, do jasnej cholery, właśnie widziały.

Yardley King, gwiazda filmowa, którą paparazzi faworyzowali od czasu jej przypadkowo ujawnionej seks taśmy, i Wrona z Los Angeles, siedziała w swojej przyczepie i czekała aż usłyszy pukanie. - Wejść. Asystentka jej agentki otworzyła drzwi i pochyliła się, uśmiechając. Yardley musiała zwalczyć swoje pragnienie zwężenia oczu w pokazie oczywistego braku zaufania, ale chciała być lepsza niż to. Nie chodziło o to, że Brianna zrobiła coś źle. Nie bardzo. Zrobiła to, co zrobiłby w Hollywood każdy po tym jak najwyraźniej szefowa wyskoczyła z okna swojego biura. Przejęła je. Mimo to… szefowa Brianny nie była po prostu nikim. Była Betty Lieberman. Starszą Wroną. Potężną jasnowidzącą. Twardzielem agentką. Betty wzięła Yardley pod swoje skrzydła jak tylko Yardley obudziła się w Domu Ptaków. Betty nie tylko zajmowała się treningiem bitewnym Yardley, ale zajęła się jej karierą. Zmieniając ją z byłej nastoletniej gwiazdki, która w tamtym czasie nie mogła znaleźć pracy, żeby uratować swoje życie, w piętnaście-milionów-za-film gwiazdę filmową w mniej niż trzy lata z całą dołączoną historią odkupienia. ~ 114 ~

Pokazała Yardley powiązania pomiędzy hollywoodzkimi żmijami i miejscowymi Wikingami. Nauczyła ją odczytywać atmosferę publiki na pokazie medialnym i jak pazurami zerwać twarz, jednocześnie zostawiając ofiarę wciąż oddychającą. Betty była dla niej niczym matka. Tak naprawdę, była lepsza niż własna matka Yardley, która przyciskała Yardley do łóżka i wpychała w jej gardło obfite ilości narkotyków, dopóki nie przedawkowała. A to jest długa historia, do której nie chciała wracać. Zamiast tego, chciała, żeby Betty wróciła, ale Yardley była tu uwięziona kontraktem, podczas gdy jedna z jej najbliższych przyjaciółek leżała w jakiejś dziwnej śpiączce. I Yardley ani przez sekundę nie wierzyła, że Betty próbowała się zabić. Ponieważ ta kobieta nikomu w branży nie dałaby takiej satysfakcji. Nie Betty. Więc, co się stało? Yardley nie wiedziała. Wszystko, co wiedziała, to że była udupiona tutaj z tym idiotą reżyserem. Emocjonalnie rozbitym mężczyzną, który był przekonany, że jest stwórcą świata. Betty ją ostrzegała. Ale nie poprzez skorzystanie ze swoich mocy jasnowidza. Po prostu jej powiedziała. - Naprawdę chcesz kręcić ten film, kochanie? Bo on jest idiotą. Niech to szlag, Betty miała rację! Jak zawsze, a Yardley powinna była ją posłuchać. - Jak ci leci, kochana? – zapytała Brianna, wchodząc do przyczepy i zamykając za sobą drzwi. Yardley nie podobało się, jaka poufała i nieskrępowana stała się ostatnio Brianna. Nie potrzebowała, żeby kobieta całowała jej tyłek, niekoniecznie. Ale Yardley zdecydowanie wolałaby, żeby Brianna nie zachowywała się tak, jakby do początku były najlepszymi przyjaciółkami. - Ten człowiek to palant – natychmiast oświadczyła Yardley. – To znaczy… on jest palantem, Brianna. - Taa… właśnie rozmawiałam z producentem i wszyscy mówią… zdecydowanie jest tutaj problem. – Podeszła kilka kroków bliżej i Yardley nie mogła nie zauważyć ogromnej ilości biżuterii na kobiecie. Była pewna, że Brianna przyznała sobie o wiele większą pensję niż zatwierdziła Betty, ale wow… miała na sobie mnóstwo złota. I diamentów. Bardzo dużo diamentów. – Czy naprawdę jest w którymś namiocie… i płacze? ~ 115 ~

- Tak. Płacze każdego dnia. Nad niczym. Najmniejsze potknięcie i facet zalewa się łzami. Cały ten film to pieprzona katastrofa. - Słyszałam, że studio zamierza włączyć innego reżysera. Muszą tylko rozwiązać umowę, żeby się go pozbyć. - Nie chcę nad tym pracować z innym reżyserem. Chcę odejść. - Ale skarbie… - Wyciągnij mnie z tego. - No cóż… podpisałaś kontrakt. Yardley spojrzała na Briannę. W sposób, w jaki nauczyła ją Betty. - Nic nie mów, kochanie – doradzała jej zawsze Betty. – Tylko patrz… i czekaj. Musisz być skłonna czekać. To za każdym razem denerwuje ludzi. Więc Yardley czekała i, po kilku długich minutach, Brianna w końcu wyrzuciła ręce i powiedziała. - Okej. Zobaczę, co mogę zrobić. Może wrócisz z powrotem do hotelu? - Dobrze. - Później do ciebie zadzwonię. Brianna wyszła i chwilę później weszła grupa ochrony Yardley – kilka jej sióstr Wron, którym dobrze płacono, żeby chroniły gwiazdę filmową, a która prawdopodobnie tego nie potrzebowała – żeby pomóc Yardley się spakować. Jeśli o nią chodziło, już jej tu nie było. Jeśli media zechcą zamienić ją przez to w kapryśną diwę… to co? Na szczęście, jej siostry Wrony wiedziały jak rozchmurzyć Yardley. Już po kilku minutach, wywołały u niej śmiech i rozmawiały o byłych chłopakach, dopóki jakiś czas później nie usłyszały okropnego krzyku. Jak zawsze Wrony, wybiegły z przyczepy nie myśląc o swoim własnym bezpieczeństwie. Większość ekipy filmowej przebiegała obok niej. Uciekając. Niektórzy ludzie krzyczeli. Inni płakali. Jeden duży facet, chyba zawodowy kierowca, zatrzymał się, pochylił i zwymiotował. Zszokowane, Yardley i pozostałe przepychały się do przodu, gdy wpadł na nią producent, próbując popchnąć Yardley do tyłu.

~ 116 ~

- Nie, kochanie. Nie możesz tego oglądać. Kochanie? Czy właśnie nazwał ją kochanie? - Co? O czym ty mówisz? - Po prostu wracaj do swojej przyczepy. Będę… Yardley odepchnęła od siebie producenta, gdy jedna z jej sióstr wyszła z namiotu reżysera i skinęła na nią. Szybko ruszyła, ignorując żądania producenta, żeby się zatrzymała. Jednak jak tylko weszła przystanęła. Taa. Przystanęła. Spoglądając na mężczyznę, któremu teraz współczuła, Yardley zapytała siostry Wrony. - Gdzie jest jego skóra?

Jace oparła się plecami o krzesło i przycisnęła czubki palców do zamkniętych powiek, pocierając je przez chwilę. Były suche i żałowała, że nie pamiętała, żeby zabrać jakieś krople, by je nawilżyć. - Zmęczona? Odsunąwszy rękę, spojrzała na Ormiego Bentsena, przywódcę Obrońców z Południowej Kalifornii. - Tylko oczy. Dam sobie radę. - Jest późno, Jacindo. Powinnaś pójść do domu. - Ale właśnie znalazłam tę książkę o runach i… - Ona będzie tu jutro. Jace przez chwilę przyglądała się Ormiemu. Miał wysunięte skrzydła. Spojrzała przez ramię na ogromne okna i uświadomiła sobie, że jest ciemno. - Rany, przepraszam.

~ 117 ~

- Nigdy nie przepraszaj mnie za to, że tak ciężko pracujesz. Uwielbiam ciężko pracujących. - To jest po prostu fascynujące. To znaczy, niektóre z tych książek są dla was kompletnie bezużyteczne. Ale inne, jak sądzę, będą ładnym dodatkiem do waszej kolekcji. - To właśnie chciałem wiedzieć. A teraz… zakładam, że zostaniesz z nami przez cały proces tłumaczenia. - Uch… – Jace potarła nos. – Myślałam, że mam tylko przetłumaczyć tytuły i autorów, i uzyskać ogólny sens każdej książki. A jeszcze powiedziano mi, że jest jakaś lista dla innych usług tłumaczeniowych. - Te mogą zaczekać aż skończymy z tym. - Jesteś pewny? - Oczywiście, że jestem. Idealnie tu pasujesz. Jace nigdy wcześniej nie słyszała czegoś takiego. - Naprawdę? - Jesteś cicha. Wykonujesz swoją pracę. Ale kiedy masz coś do powiedzenia, jest to zwięzłe, użyteczne i nie nudzi nikogo niepotrzebną, banalną treścią. Dla Obrońców to niemalże cały pakiet, jak to mówią. - Naprawdę lubię tu przychodzić – przyznała. – Ale niektóre z tych tłumaczeń może zająć trochę czasu. Niektóre z nich są w naprawdę antycznym rosyjskim. Do tego, kilka jest po mongolsku i parę książek jest napisanych runami. Co… dla mnie… jest naprawdę niesamowitym wyzwaniem. Ale nie chcę marnować waszego czasu. Jestem pewna, że służki Hold mogą przetłumaczyć runy o wiele szybciej niż ja… - Być może – wtrącił się Ormi. – Ale one mnie drażnią. Jace zmarszczyła brwi. - Czy twoja żona nie jest służką Hold? - I ona mnie irytuje. Kocham ją do śmierci – dodał szybko – ale pracować z nią? Już wolałbym, że szczury zjadły moje palce u nóg. Taka jest irytująca. Żądająca. Znieważająca. Niegrzeczna. Natarczywa. To prawda, uważam ją za bardzo atrakcyjną i nasze życie seksualne jest całkiem satysfakcjonujące… ~ 118 ~

- Och. - … ale kiedy chodzi o moją pracę tutaj i moich braci Obrońców… Muszę myśleć o ich dobrym samopoczuciu. I moim. Moja żona nie ma do nich cierpliwości. - A co każe ci myśleć, że ja mam cierpliwość? - Pokonałaś Kilmara w Scrabble, ale ani razu nie próbowałaś wydrapać mu oczu. O mojej żonie nie można tego powiedzieć. - Nie wiem, dlaczego stał się taki napastliwy. Powiedział, że wtrącał łacińskie słowa. - Nie wiedział, że ktokolwiek zna łacinę tak dobrze jak on. - No cóż, mylił się. Ormi roześmiał się i łagodnie zamknął pokrywę laptopa, który jej pożyczyli. - Idź do domu, Wrono. Zobaczymy się jutro. Jace wstała, poświęcając chwilę na rozciągnięcie mięśni. - Wychodzisz? Jace uśmiechnęła się, gdy podszedł do niej Bear, z Lwem śpiącym w jego ramionach. - Bardzo ci dziękuję – powiedziała z prawdziwą szczerością. Bear chrząknął i podał jej Lwa. - Nie wiem, co dzieje się z Kerą. Powiedziała, że przyjedzie go zabrać. - Była – odparł Eriksen, wchodząc do biblioteki z pękiem kluczy w ręce. – Ona i Erin Amsel. - Naprawdę? Dlaczego nikt nic nie powiedział? - Bear zajął się Lwem. Prawda, Bear? Kolejne chrząknięcie. Bear zaczął odchodzić, ale zatrzymał się i pochylił do Jace. Jego twarz wyglądała na naprawdę zagniewaną, ale nie skurczyła się przed nią. Miała przeczucie, że to po prostu… zraniłoby jego uczucia. Co było trochę dziwną reakcją dla mężczyzny, którego czasami sekundy wydawały się dzielić od zagrożenia jej życia. ~ 119 ~

- Jutro – praktycznie warknął. – Możesz go znowu przynieść. Był bardzo grzeczny. Robił kupę i siusiał tylko na zewnątrz. - Och… okej. - On robi dużo kupy, wiesz – dodał. - Dużo go karmiłeś? - Wydawał mi się być głodny. - To pies. Psy zawsze wyglądają na głodne, nawet jeśli przed chwilą zjadły cały połeć wołowiny. Takie po prostu są. Nie mają wyłącznika, kiedy chodzi o jedzenie. Więc do nas należy kontrolowanie tego, co jedzą, i odpowiednio to regulować. Bear wyprostował się, spoglądając na Jace zanim odpowiedział. - Absolutna racja. Dzisiaj poczytam książki o psach. Do jutra… będę wiedział więcej. - Nie muszę go przypro… - Możesz go przyprowadzić. Dobranoc. - Branoc, Bear. Wielki mężczyzna wyszedł ociężale i Ormi uśmiechnął się do niej. - Widzisz? Moja żona już by go przeklęła, a cała jego skóra odpadłaby na długo przedtem zanim skończyłaby się ta rozmowa. – Poklepał ramię Jace. – Jesteś idealna. Ormi wyszedł już nic nie mówiąc i obróciła się do Eriksena. Wzruszył ramionami. - Mówiłem ci. Ta praca jest dla ciebie. - Chce, żebym zrobiła wszystkie tłumaczenia. Czy to przez ciebie? - Nie powiedziałem słowa. Ale lista na lodówce się zapełnia. Będziesz zaangażowana na dłuższy czas. Poza tym, nawet gdybym coś powiedział, to Ormi i tak zrobi to, co Ormi chce zrobić. Więc musiałaś mu zaimponować. Całkiem sama. – Podniósł kluczyki. – Podwieźć? - Och, mogę polecieć… - Z psem? Przez całą drogę do domu będzie srał z paniki. – Cholera, mężczyzna miał rację. Ale kolejna długa, bolesna, wypełniona gadką-szmatką jazda powrotna do Domu Ptaków? Oj. ~ 120 ~

Jace zmusiła się do uśmiechu. - Okej. Eriksen wpatrywał się w nią przez chwilę zanim roześmiał się i wyszedł. Nie miała pojęcia, co to znaczyło, ale zebrała się do kupy na nadchodzący koszmar.

Ski zatrzymał się przed Domem Ptaków i wyłączył silnik, drzwi automatycznie się odblokowały. - Do jutra. Jace spojrzała na niego. - Jesteś na mnie zły? - Nie. W ogóle. - Zrobiłam coś źle? To znaczy, z pracą. - Żartujesz? Masz nawet pieczęć aprobaty od Ormiego. Jego własna żona nawet tego nie ma. Dlaczego? - No cóż… nic nie mówiłeś. - Chciałaś, żebym coś mówił? – Kiedy w odpowiedzi wzruszyła ramionami, odparł. – Pozwól, że przedstawię to w ten sposób. Chciałaś, żebym rozmawiał z tobą o ogólnych, bezsensownych rzeczach? Czy też był cicho, dopóki nie będę miał czegoś interesującego, żeby cię oczarować? - Sprawiłeś, że zabrzmiałam. okropnie - Nie, nie. Nie to miałem na myśli. Po prostu nie lubisz bzdur. Ale jako zastępca Obrońców, spędzam mnóstwo czasu na gadaniu bzdur. Współpracuję z innymi Klanami. Sporadycznie muszę pracować z bogami, ponieważ Tyr naprawdę nie ma już do nich cierpliwości. I jestem dobry w gadaniu bzdur. Ale robię to tylko wtedy, gdy muszę. Jestem bardziej niż szczęśliwy, kiedy siedzę w ciszy, dopóki nie mam do powiedzenia czegoś naprawdę intersującego. I po prostu założyłem, że to właśnie wolisz. Uśmiechnęła się z ulgą. - Faktycznie, wolę.

~ 121 ~

- W takim razie, proszę bardzo. Więc, widzimy się jutro? Jej uśmiech rozszerzył się. - Tak! - Świetnie. Ski patrzył jak chwyta swój plecak po tym jak umieściła psa pod swoim drugim ramieniem. Nawet nie pamiętała, że zostawiła transporter dla psa u nich w domu. Ski sięgnął, żeby otworzyć jej drzwi. - Dziękuję. - Nie ma za co. Hej – powiedział zanim mogła wysiąść. – Chciałabyś wyjść gdzieś czasami? No wiesz… na przykład, na randkę? Wciąż się uśmiechając, potrząsnęła głową. - Nie. Ski zamrugał, a potem zapytał. - Więc mnie nie lubisz. - Nie, lubię cię. - Okej. Nie jestem dla ciebie atrakcyjny. - Nie, naprawdę jesteś atrakcyjny – powiedziała ze śmiechem. - Ale nie chcesz ze mną wyjść? - Nie. – Wciąż się uśmiechała. - Możesz mi powiedzieć dlaczego? - Nie. - O-okej. No cóż… do jutra. - Okej! Do jutra! – Wyskoczyła z samochodu, używając swojego ślicznego tyłka, żeby zamknąć drzwi. Potem wbiegła po schodach i zniknęła w Domu Ptaków. Zdezorientowany, chciał zapalić samochód, kiedy uświadomił sobie, że ktoś obok niego stoi.

~ 122 ~

Spojrzał i zobaczył piorunującego go wzrokiem Viga Rundstöma. - Okej. Nie uważasz mnie za atrakcyjnego.

Jace weszła do Domu Ptaków. Nadal się uśmiechała, gdy zamykała drzwi. - Hej, chica – zawołała Kera, wychodząc zza narożnika. – Wyglądasz na szczęśliwą. - Właśnie zostałam zaproszona na randkę. Kera w swoich obciętych szortach i koszulce US Marines, do tego z bosymi stopami – kobieta nie była zbyt dużą fanką butów – klasnęła w dłonie. - Eriksen, prawda? - Taak. Wyglądając na bardziej podekscytowaną niż Jace, zapytała. - Więc wychodzicie razem? Wciąż się uśmiechając, Jace potrząsnęła głową. - Nie. Uśmiech na twarzy Kery zbladł. - Nie? - Nie. - Nie lubisz go? - Nie, nie. Lubię go. Myślę, że jest naprawdę gorący. - Ale nie chcesz z nim wyjść. - Nie. - Powiesz mi dlaczego? Jace ruszyła w stronę swojego pokoju. - Nie. – Pomachała przyjaciółce. – Na razie!

~ 123 ~

Pozostali tak przez kilka długich minut. Ski wpatrywał się w Kruka, Kruk odwzajemniał spojrzenie. Wszyscy nazywali Viga Rundstöma Pitbullem. Zwykle nie prosto w twarz, ale nie byli z tego dumni. W przeciwieństwie do innych Kruków, którzy po prostu wydawali się być głupi, Rundstöm wydawał się być… ponad to. Fakt, że Kera Watson – była Marine i zrównoważona kobieta, która była bardzo potrzebna wciąż emocjonalnym Wronom – zainteresowała się nim, stało się źródłem dyskusji. Dwoje ludzi nie mogło być bardziej odmiennych w swoich osobowościach. Ale Kera była nowa wśród Wron i prawdopodobnie nie miała prawdziwego rozeznania w charakterze mężczyzny, z którym w większość nocy kładła się do łóżka. Vig Rundstöm, z rodu Rundstöm, był znany ze swoich szaleńczych skłonności w walce niemal od początku istnienia bogów. Dlatego też Ski poważnie myślał o tym, że zostanie zmuszony do zabicia mężczyzny, tu na podjeździe Wron, dopóki z domu nie wyszła Kera Watson i wrzasnęła. - Ludvigu Rundstöm! W tej chwili przestań! - On zaczął – sprzeczał się Rundstöm, zmuszając Ski do wzdrygnięcia się na to, co Kruki nazywały logiką. - Masz na myśli, że zaczął to samym oddychaniem? – zapytała śliczna Wrona. Niepokojąco duży Kruk wzruszył olbrzymimi ramionami i odpowiedział po prostu. - Tak. Kręcąc głową, Ski zapalił samochód i wyjechał z podjazdu. Może tak było lepiej, że Jace go odrzuciła. Przyjaźniła się blisko z Kerą Watson, co mogło nawet oznaczać ewentualne podwójne randki – a Ski nie sądził, żeby mógł spędzać czas poza Klanem przystając z tym idiotą.

Tłumaczenie: panda68

~ 124 ~

Rozdział 10 I znowu Jace była w bibliotece Obrońców zanim Ski się obudził. Chociaż miał późniejszy start niż zwykle. Był wyczerpany. Jak tylko wrócił, po tym jak podrzucił Jace, został wciągnięty przez dwie drużyny w kolejne zadanie. To mogła być jego wyobraźnia, ale wydawało się, jakby pracowali więcej niż zwykle. A poprzednia noc była gówniana, grupa weszła w seksualny rytuał, który obejmował orgię i kilka ludzkich ofiar. To było trochę przerażające. Nie ta część z seksem. Ski ogólnie rzecz biorąc nie był przeciwny magii seksu. Ale włączanie śmierci w rytuały, które zazwyczaj celebrowały życie i przyjemność, było… dziwne. Coś, czego normalnie się nie robiło. I to nie byli Sataniści, którzy mogli być wszelkiego rodzaju problemami. To byli poganie. Różnych wyznań. Szczerze mówiąc, Ski nie wiedział jak to wszystko zrozumieć. Wiedział tylko, że zamknięcie całej sprawy zanim zabierze zbyt wiele żyć, wymagało o wiele więcej pracy niż się spodziewał. Ale widząc pochyloną nad stołem Jace, z ołówkiem w ręku, zagłębioną w tłumaczeniu, tylko rozweseliła jego poranek. Znowu poczuł to uczucie żalu. Nie do końca był pewny, dlaczego nie chciała z nim wyjść. Ale był z części tych honorowych Obrońców. W przeciwieństwie do Olbrzymich Zabójców czy Kruków, nie zamierzał jej nagabywać aż w końcu się podda tylko po to, żeby przestał. To nie był jego pomysł na zaczęcie zdrowego związku. Przy stole siedział również Kilmar. Wydawał się wprowadzać dane, do czego pierwotnie została zatrudniona Jace. To nie przeszkadzało Ski. Mógł powiedzieć, że wręcz umiera, by zanurzyć się w którejś z książek, które trzymała w rękach. Jednak miał jeden problem… - Spisujesz to ręcznie? ~ 125 ~

Powoli, nieśmiało Jace podniosła na niego wzrok. - No cóż… - Nie. Mamy technologię. Będziesz z niej korzystać. - Ale… - Nie – powiedział jeszcze raz Ski, zdeterminowany w tej kwestii. – Kilmar, proszę przynieś naszemu gościowi inny laptop. Młody Obrońca zmarszczył brwi. - Ale czy pismo ręczne nie wygląda ładniej? - Kilmar – nacisnął Ski, mając wielką ochotę trzepnąć swego brata. Kilmar wzruszył ramionami do Jace. - Przepraszam. - Gdzie jest ten pies? - Ten pies – odpaliła – jest w Domu Ptaków i bawi się z Brodie. - Bear będzie rozczarowany. - Czy jest jakiś problem z moim psem? - Ani trochę… dopóki nie pogryzie pierwszej książki. Potem spodziewaj się, że całe Helheim wyrwie się na wolność. Westchnąwszy, odchyliła się na krześle. - Więc Kilmar zna rosyjski? – zapytał, wskazując na książkę, w którą brat Ski wpisywał dane. - Nie. Te wszystkie książki są napisane po łacinie. Dziwne, ponieważ zostały wydane w latach czterdziestych. – Odsunęła swoją przypadkową myśl. – Wszyscy wiemy, że Kilmar ma podstawową znajomość łaciny. Ski uśmiechnął się. - To było podłe. - Tylko trochę. – Zmarszczyła nos, dając mu znać, że tylko się drażni. Nic dziwnego,

~ 126 ~

ponieważ Ski był całkiem pewny, że nigdy nie pozwoliłaby Kilmarowi zbliżyć się do siebie, gdyby go nie lubiła. – Wyglądasz dzisiaj na trochę zmęczonego – zauważyła. - Jestem. Ciężka noc. Słyszałaś kiedyś o seksualnych rytuałach, które wiążą się z ludzkimi ofiarami? - Sataniści? - Nie. Zmarszczyła brwi. - To niezwykłe. - Tak właśnie myślałem. - My też ostatniej nocy miałyśmy robotę. Ostatnio mamy ich mnóstwo. Każda Grupa Uderzeniowa zazwyczaj wychodzi tylko raz, może dwa razy na miesiąc. Ale ostatnio, każda grupa wychodzi co tydzień. To jest dziwne. - My też jesteśmy bardziej zajęci niż zwykle. Wspomniałem o tym Ormiemiu. Kilmar wrócił z jednym z najdroższych laptopów, nadal w pudełku i nietknięty. Ski uśmiechnął się, uświadamiając sobie jak bardzo jego bracia polubili Wronę; zazwyczaj nikomu nie dawali swojego najlepszego sprzętu. - Wiesz jak pisać? – zapytał Ski, patrząc jak Jace otwiera pudło i wszystko wyjmuje. - Tak. - Będziesz jadła? - Tak naprawdę nie jestem… - Przygotuję ci coś. - Po co pytasz skoro i tak nie słu… - Zrobię ci coś pożywnego.

- Jace? Jace. Jace podniosła wzrok i zobaczyła stojącą wokół niej swoją Grupę Uderzeniową, ubraną jak na bitwę. ~ 127 ~

- Mamy zadanie. - Och. Um… taa… – Wróciła do swojej pracy. – Przyjdźcie po mnie, kiedy będziemy musiały iść. - Musimy iść teraz. Zaskoczona, spojrzała na liderkę swojej grupy. - W dzień? Tessa cofnęła się, wskazując na ogromne okna w sposób, w jaki ostatnio zrobili to Ski i Ormi. To stawało się ustalonym wzorem. - Już jest wieczór, kochanie. - Och. Um… okej. Przytaknąwszy, Jace odsunęła krzesło i zdała sobie sprawę, że chyba zbyt długo siedziała w jednej pozycji, ponieważ nie mogła ruszyć szyją. Leigh natychmiast zobaczyła problem Jace i delikatnie położyła dłonie na napiętych mięśniach. - Odpręż się i oddychaj – powiedziała do Jace. W pierwszym życiu Leigh była masażystką. I to dobrą. Natychmiast pozbyła się napięcia z mięśni Jace samymi czubkami palców. Gdy Jace poczuła jak ból odpływa, zobaczyła jak Erin sięga w stronę stołu. - Nie dotykaj książek! – warknęła. Dłonie Leigh przestały się ruszać i wszyscy zamarli. Jace westchnęła. - Nie wściekłam się. Po prostu nie chcę, żeby ktokolwiek cokolwiek dotykał. - Och – powiedziały wszystkie jednocześnie, wracając do tego, co robiły, oprócz Erin, która nadal chciała dotknąć książek. - Mam wszystko tam, gdzie potrzebuję, żeby było – kontynuowała Jace. – A niektóre z tych książek są bardzo stare. Trzeba się z nimi ostrożnie obchodzić. Nie przez kogoś, kto używa swoich rąk, żeby wbijać tusz w ciało kogoś innego.

~ 128 ~

Brwi Erin uniosły się. - Masz jeden z moich tatuaży. - Więc wiem, o czym mówię. Tessa rozejrzała się po teraz pustym pokoju. - Czy Obrońcy są mili dla ciebie? - Są dla mnie wspaniali. - Ponieważ zostawiają cię samą? - Mniej więcej. - A ty to lubisz – zauważyła Annalisa. - To jest niebo. - Dlaczego nam po prostu nie powiedziałaś? – zapytała. - Nie powiedziałam czego? - Że jesteś introwertyczką. To uczyniłby życie łatwiejszym dla tych z nas… - Ma na myśli Rachel – mruknęła Erin. - … które myślą, że po prostu jesteś nieśmiała. - Nie wiem. Wydawało mi się niegrzeczne, tak po prostu wyjść z tym, Nie jestem społeczną osobą. Odczepcie się ode mnie. Jestem całkiem pewna, że jedyną, której by to nie obraziło, byłaby Erin. Erin skinęła głowa. - Ma rację. Jestem jedyną, która by się na to nie obraziła. Kiedy poczuła, że może ruszać szyją nie krzycząc, Jace wstała i wzięła ubranie, które podała jej Kera. Szybko przebrała się ze swoich niebieskich dżinsów, czarnego T-shirta i tenisówek w bojowy strój Wron. Czarne dżinsy, czarne robocze buty z metalowym noskiem, czarny stanik i mocno wycięty na plecach top, który pozwalał jej łatwo wypuścić skrzydła. Kiedy się przebrała, starannie złożyła ubranie, które właśnie zdjęła i spojrzała na swoją drużynę. Wtedy uświadomiła sobie, że wpatrują się w nią. Prawie gapią. ~ 129 ~

- Co? - Wow – stwierdziła Alessandra. – Ty naprawdę nie jesteś nieśmiała. Erin podała Jace jej dwa sztylety, więc postawiła stopę na siedzeniu krzesła, by mogła przypiąć broń do nogi. Jace zsunęła w dół nogawki dżinsów, żeby zakryć skórzaną pochwę i opuściła nogę na podłogę. Potem wypuściła swoje skrzydła, potrząsnęła nimi i rozluźniła ramiona, żeby latanie było łatwiejsze. - Nie mogę uwierzyć, że Obrońcy zostawili cię samą w ich cennej bibliotece. - Dzisiaj mają robotę. I nie do końca jestem sama. Jace wskazała na szczyt jednego ze stosów książek. Siedział tam kot Ski, Salka, liżąc łapę i mając na nią oko. - Pilnuje mnie od chwili, gdy Eriksen wyszedł. Mam przeczucie, że gdybym próbowała zrobić coś, co zniszczyłoby chociaż jedną z tych książek, rozerwałaby mi gardło. Erin przytaknęła. - To dobry kot. Grupa skierował się do wyjścia. - Co to za zadanie? – zapytała Jace, mając nadzieję, że nie wróci zbyt późno. Konieczność wykonania w jednym tygodniu kilku związanych z bogami zadań było niezwykłe i wyczerpujące. Do tego jej umysł wciąż myślał o książkach, które zostawiła. Nie mogła się doczekać, żeby wrócić do nich rano. - To powinno być łatwe zadanie – powiedziała do niej Tessa. – Wejście i wyjście.

***

Jace, w pozycji embrionalnej, uderzyła w okno i wyleciała przez nie, wokół niej wybuchło szkło i zaczęła spadać na ziemię trzydzieści pięter niżej.

~ 130 ~

Obróciła się w powietrzu, unosząc się przez kilka sekund zanim wkroczyła grawitacja i jej ciało spadło. Rozluźniła ramiona i wypuściła skrzydła, łapiąc powietrze i natychmiast wracając z powrotem na górę. Przechyliła się do przodu i zanurkowała przez teraz otwarte okno w sam środek walki. Jace staranowała swoim ciałem mężczyznę, który ją wyrzucił, zawinęła wokół niego ramiona i nogi, i przewróciła ich oboje na podłogę. Znowu ją zrzucił i Jace przetoczyła się po wyłożonej dywanem podłodze. Kiedy się zatrzymała, przekręciła się na brzuch, potem na czworaka i ponownie zaatakowała. - Cholera! – krzyknął mężczyzna, szybko wycofując się tyłem, z dala od niej. – Zabierzcie tę sukę ode mnie! Jace wylądowała na nim jeszcze raz, kładąc ręce na jego ramionach i popychając go na ziemię. Przyszpiliła go tam, trzymając za gardło, a drugą ręką chwyciła swój bojowy sztylet. - Czekaj… Ucięła słowa, uderzając ostrzem w bok jego szyi, przecinając arterię. Wyszarpnęła broń, a potem wbiła jeszcze raz. Żeby być pewną. Nagle druga para rąk złapała Jace za włosy i szarpnęła do góry, by odrzucić od ciała. - Ty suko! – wrzasnął ktoś. – Zabiłaś go! Zabiłaś go! Jace właśnie podnosiła się na nogi, gdy została kopnięta i poleciała na olbrzymie lustro. Szkło roztrzaskało się i spadła na dół razem ze wszystkimi rozbijającymi się wokół niej kawałkami. Zamknęła oczy i próbowała zasłonić twarz, by ją ochronić, ale wciąż czuła jak jej ciało jest przecinane. - Jace! – usłyszała jak zawołała Kera. Ale Kera była w swojej walce. Wszystkie były.

Ski spojrzał na sufit. - Jak oni zdołali przyczepić tam te wszystkie ciała?

~ 131 ~

- Nie mam pojęcia – odparł Gundo. – Ale to jest jedno z najbardziej interesujących poświęceń ofiar, jakie widziałem od jakiegoś czasu. - Teraz wiemy, dlaczego Ormi wysłał cię z nami. – Borgsten obchodził bungalow za dziesięć tysięcy za noc, szukając więcej śladów. – Czy to tylko ja, czy wydaje się, że to jest zbyt ładne miejsce na złożenie ofiar? Borgsten miał rację. Większość przypadków składania ofiar, na jakie natknęli się przez minione lata, dokonywano albo w naturze albo w najtańszym hotelu czy motelu, jakie można było znaleźć. Ponieważ nikt w tych miejscach nie zadawał pytań. Nie wtedy, gdy w innych pokojach byli dilerzy narkotyków i rewolwerowcy. Ale w pięciogwiazdkowym kompleksie hotelowym w Palm Springs? - Musimy się dowiedzieć, kto wynajął ten bungalow. - I dlaczego potrzebowali tak dużo ofiar. - Ile naliczyłeś? – zapytał Ski. Do sufitu za pomocą metalowych kolców były przybite całe ciała, ale na podłodze leżały również porozrzucane różne części ciał. Gundo westchnął. - Nie wiem. Dziesięć. Dwanaście. - Trzynaście? - Może. - Trzynaście jest powszechne dla antychrystów – przypomniał im Bear. Nigdy nie chciał nazywać ich Satanistami, a Ski nie miał pojęcia dlaczego. Może myślał, że to określenie jest zbyt ograniczające. - Powinniśmy wezwać Papieża? – zapytał Gundo i wszyscy obrócili się, żeby spojrzeć na niego. Wtedy się roześmiał i dodał. – Tylko żartowałem. Borgsten pokręcił głową. - Wiesz, że Obrońcy nie zadają się z Papieżem od czasu Krucjat. - To był okropny czas. - To nie była nasza wina! – sprzeczał się Bear. Jak zawsze. – Sprawy trochę wymknęły się spod kontroli.

~ 132 ~

- Musimy znowu przez to przechodzić? – spytał Ski. – Naprawdę? To było niemal tysiąc lat temu. Nie mogę uwierzyć, że wciąż o tym rozmawiamy. – Wszyscy zamilkli, a wtedy Ski dodał. – I to była całkowicie nasza wina. Inkwizycja nie była naszą winą. Ale Krucjaty… wszystkie… to była absolutnie nasza wina. - Ale… - Zostawmy to. Wrócili do poszukiwania dowodów, kiedy Gundo nagle sapnął. - Jasna cholera! - Co? - Musisz to zobaczyć. Ski wszedł do obniżonego salonu. Na samym środku było wspaniałe ognisko otoczone przez duże, komfortowe kanapy i dywan z futra. Kiedy obszedł kanapy zobaczył biżuterię. Musiała być warta miliony dolarów. - Czy te rzeczy… są prawdziwe? – zapytał. Znał zegarki, ale nigdy nie znał się na błyszczącej biżuterii i nigdy nie umawiał się z kobietami, które miały jej za dużo. Gundo ukucnął przy stosie i podniósł jedną sztukę. Uniósł pod światło, przechylił głowę, oczy się dopasowały. - Nie mam lupy, ale… tak sądzę. - Więc złożyli ofiarę z ludzi… oraz złota i diamentów? Bear stanął obok niego, skrzyżował ramiona na swoim masywnym torsie. - Czy Wrony naprawdę są pewne, że pozbyły się Gullveig? Ski podrapał się po głowie. - Ormi będzie musiał wrócić do Chloe. Ponieważ ja tego nie zrobię. - To nie pójdzie dobrze – domyślił się Gundo. I najprawdopodobniej miał rację. Chloe nie lubiła być wypytywana przez inne Klany. O cokolwiek. Wciąż się wpatrując, Gundo chrząknął cicho. - Co? – spytał Ski.

~ 133 ~

Sięgnął i podniósł coś spod biżuterii. - Czy to… słoma? - Dlaczego na podłodze bungalowu za dziesięć tysięcy miałaby być słoma? - Myślę, że musimy dać zna Ormiemi, co się dzieje – powiedział Borgsten od drzwi. Ski przytaknął. - Taa. Chcę wrócić i… Obrócił się, okręcając głowę niemal tak, że odwróciła się do góry nogami. Ale to był ten dźwięk. Co to był za dźwięk? I skąd pochodził… Wyłoniła się z dymu, walnęła Beara ręką prosto w pierś, posyłając dużego mężczyznę w powietrzu przez pokój i prosto w Borgstena; para zniknęła z widoku. Obróciła się do Ski, ale usłyszał coś za sobą i okręcił się błyskawicznie. Jego ręka wystrzeliła i złapała kolejną kobietę za szyję. Samym skręceniem palców sprawił, że zaskrzeczała i zgięła się niezgrabnie w pasie. To były Mardröm – w skrócie Mary – kobiety demony, które sprawiały, że ich ofiary fizycznie doświadczały koszmarów, które im dawały. Były potężne i starożytne, i Ski nigdy wcześniej nie widział żadnej, ale słyszał, że Wrony i Kruki walczyli z nimi, kiedy poszli powstrzymać Gullveig przed reinkarnacją na tej płaszczyźnie. Te dwa Klany wierzyły, że zniszczyły je wszystkie. Najwyraźniej się mylili.

Jak ci idioci-palanci, jak nazwała ich Erin, mogli położyć swoje łapy na złotym naszyjniku wykutym przez bogów, Jace nie wiedziała. Jeszcze bardziej fascynująca była ich decyzja, żeby pociąć naszyjnik na część i zaszyć je w swoich ciałach. Ten ruch miał dać im większą siłę i zdolności bojowe. Jednak, ludzkie ciała nie były stworzone dla tego rodzaju mocy i w pewnym momencie prawdopodobnie by się spalili. Jednak do tego czasu, mogli narobić dużo szkód, więc Wrony nie mogły ryzykować, żeby ot tak wydostali się stąd. - Zabiłaś go! – usłyszała ponownie zanim została podniesiona i rzucona w drugi koniec pokoju. Jace uderzyła w drzwi i przeleciała przez nie. Poleciała prosto na łóżko i na dalszą ścianę. ~ 134 ~

Napastnik podążył za nią. Wydawało się, że ten kawałek złota zaszyty w jego piersi, dawał mu gniew wzmocniony sterydami. Ponownie chwycił ją za włosy i podciągnął na nogi. Kiedy trzymał jej włosy jedną ręką, bił ją tą drugą. Przez cały czas, z każdym uderzeniem powtarzał, Zabiłaś go! Zabiłaś go! Zabiłaś go! Kiedy odwiódł rękę, żeby uderzyć ją czwarty raz, Jace przypomniała sobie, że wciąż ma w pięści zaciśnięty sztylet. Uniosła go, wbiła w pachwinę i rozpruła. Rozcięła linię przez jego brzuch aż dotarła do klatki piersiowej. Przechyliła ostrze i wbiła głębiej, rozcinając serce mężczyzny. Poruszyła wkoło ostrzem, a potem wyszarpnęła. Puścił ją, cofnął się i chwycił rękami za krwawiący brzuch i pachwinę. - Zabiłam go – powiedziała Jace, jej oddech był ciężki. – A teraz ciebie. Zatopiła swoją broń w jego oku. Potem w drugim. Przeniósł ręce do głowy, krzycząc, jednocześnie potykając się odsuwał się od niej. Jace pchnęła go na ziemię i rozdarła jego koszulkę. Zobaczyła bliznę pozostałą po tym jak włożył złoto w swoje ciało. Użyła pazura, żeby przeciąć ciało i wyrwała przedmiot z jego piersi. Jak tylko to zrobiła, przestał krzyczeć, przestał walczyć, a jego ciało jakby sflaczało na podłodze. Teraz, trzymając jeden kawałek naszyjnika, Jace zamknęła na nim palce i zaczęła intonować stare zaklęcie, które przeczytała w starej nordyckiej księdze zaklęć. Intonowała, z zamkniętymi oczami. Intonowała, ignorując nowe krzyki, które teraz usłyszała. Zszokowane sapnięcia jej sióstr. Intonowała, czekając aż jeden złoty kawałek w jej dłoni dołączy do wszystkich innych. Dysząc, otworzyła oczy. Naszyjnik był pokryty krwią i ciałem, ale znowu był cały. Powoli wróciła do salonu. Pozostali kolesie leżeli na podłodze, części ich ciał, tam gdzie zaszyli złoto, były teraz porozcinane. Tessa wzięła naszyjnik od Jace. Uśmiechnęła się. - Dobra robota, kochanie. Widzisz jak dobrze ci idzie, kiedy nie wściekasz się przez cały czas. ~ 135 ~

- Nie mogłaś po prostu pozostać przy dobrej robocie? - Mogłam… ale nie zostałam. Podeszła Kera, jej twarz była skrzywiona. - Co? – spytała Jace. – Dlaczego masz to spojrzenie? - Musimy zabrać cię do domu. I… zszyć. Jace zamrugała. - Czekaj… co?

Kolejna Mara wylądowała na plecach Ski, jej nogi zawinęły się wokół jego pasa, jej ręce zanurzyły się w jego włosach. A dwie kobiety niejako… czekały. Jakby spodziewały się, że zrobi coś szczególnego. Ale wtedy bardziej przekręcił palce i skręcił kark jednej Marze. To jej nie zabiło, ale wydawało się, że boli jak cholera. Rozległ się jej skrzek, ale zamilkł, kiedy Ski nadal zaciskał i ciągnął, dopóki nie oderwał głowy wiedźmy i nie trysnęła czarna krew. Kobieta będąca na jego plecach zaskrzeczała i wbiła pazury w twarz Ski. Czubki wbiły się w jego ciało. Ryknął z bólu i złapał ręce Mary, wyszarpując je i zrzucając ją ze swoich pleców. Walnął nią o podłogę, podniósł ją i znowu walnął. Podniósł. Walnął. Podniósł. Walnął. Aż nie zostało z niej nic tylko połamane kawałki. W tym momencie nasilił się syczący dźwięk i duży pokój zaczął wypełniać dym. - Uciekać – rozkazał swoim braciom. – Uciekać. Teraz. Wycofywał się do wyjścia, kiedy pojawiła się Mara. Z dymu w coś prawie ludzkiego. Z wyjątkiem rzędów tych cienkich, czarnych zębów przeznaczonych do rozrywania i rozdzierania ich ofiar. Kilka Mar chodziło na czworakach po suficie, inne przesuwały się po ścianach. Jedna nimi dowodziła. Naga, pokryta krwią, szła przez pokój w stronę Ski. - Jaki piękny – syknęła na niego. – Jak się nazywasz, piękny Wikingu? Kogo mogę wzywać, kiedy przyjdę do ciebie w nocy? Kiedy wezmę cię w siebie? Kiedy uczynię cię moim?

~ 136 ~

Ski posłał jej nikły uśmiech. - Ty? Ty możesz nazywać mnie Wikingiem, który zabierze ci serce. Po tym, Ski wyrzucił swoją prawą rękę – rękę, którą jego bóg, Tyr, poświęcił w pysku Wilka Fenrira – prosto w jej pierś. Przebijając się przez kości i ciało, dopóki nie złapał jej serca. Trzymając je, szedł dalej, dopóki nie przedarł się na drugą stronę. Zszokowana i dysząca, gapiła się na tę część jego ramienia, którą nadal widziała, a potem powoli spojrzała na niego. Jej serce wciąż biło w jego dłoni, więc Ski w milczeniu ściskał je aż zmieniło się w jego uścisku w miazgę i spłynęło na jego nadgarstek. Przewodząca Mara odetchnęła ostatni raz i opadła, zwisając z jego ramienia. Zepchnął ją i spojrzał na pozostałe. Zrobiwszy krok w tył, żeby znaleźć się po drugiej stronie drzwi, Ski rozwinął swoje skrzydła, rozkładając je szeroko. - Obrońca! – krzyknęła któraś w panice. Mary zaczęły się wycofywać, niektóre zmieniały się w dym, inne pospieszyły do ścian, z których właśnie wyszły. - W imieniu potężnego Tyra – zaintonował Ski, jego pokryta krwią i sercem prawa ręka teraz rysowała w powietrzu runy jego boga – przynoszę wam sprawiedliwość… i przynoszę wam śmierć. Ściany stały się czarne, a światła nad głowami czerwone. Wszystko się zatrzęsło, a ściany posypały, więżąc Mary pod gruzami. Aż w końcu nie było nic oprócz ciemności i ich dalekiego skrzeczenia. Ski odetchnął i obrócił się do swoich braci. Każdy zamknął oczy, skinął swoją głową, w milczeniu chwaląc swojego boga i błogosławiąc Ski za jego czyny. Wyszedł ze zrujnowanego bungalowu, ponownie rozłożył swoje skrzydła i wzbił się w niebo, a jego bracia za nim.

Tłumaczenie: panda68

~ 137 ~

Rozdział 11 Jace, ubrana i gotowa iść do pracy, praktycznie zeskakiwała ze schodów. Jednak zatrzymała się, kiedy usłyszała dzwonek. Nikogo nie było w pobliżu, więc sama poszła otworzyć. - O mój Boże! – zawołała zanim pomyślała. – Twoja twarz! - Moja twarz? – zapytał Eriksen po drugiej stronie drzwi. – Co stało się z twoją twarzą? Jace natychmiast dotknęła swoich policzków, jej palce przesunęły się po szwach, które poprzedniej nocy założyła jej Tessa. Kompletnie o nich zapomniała. - Och. To. - Tak. To. - Zostałam rzucona na lustro. I przez okno. – Myślała przez chwilę. – Sądzę, że to wszystko. - Och, cóż, to dobrze. Zmarszczyła brwi. - Sarkazm jest niepotrzebny. - Naprawdę? Ormi, który stał obok Eriksena, pochylił się i powiedział. - Jacinda, moja droga. Mogłabyś zaprowadzić nas do Chloe? Musimy się z nią zobaczyć. - Och, pewnie. – Obróciła się i skierowała do prywatnego biura Chloe. - Nie zapytasz nas, dlaczego przyszliśmy zobaczyć się z Chloe? – zapytał Eriksen. - Nie. - Dlaczego nie?

~ 138 ~

- Możesz mi sam powiedzieć. Usłyszała śmiech Ormiego i chrząknięcie Eriksena. Dotarli do drzwi Chloe i Jace uniosła rękę, żeby zapukać. Ale natychmiast zamarła, kiedy usłyszała jak Chloe wrzeszczy po drugiej stronie. - Wiem, że pieprzysz tę dziwkę Walkirię z Vegas! - Więc? – odparował męski głos. – Ja wiem, że ty pieprzysz tego chirurga plastycznego z Beverly Hills! To z jego powodu twoje cycki są nagle większe! Coś rozbiło się o ścianę i Jace obróciła się szybko do dwóch Obrońców. - Może pójdziecie zobaczyć się z Tessą? Ona uwielbia pomagać. Jest pielęgniarką. Nie czekając aż któryś z nich odpowie, przepchnęła się między nimi i ruszyła z powrotem przez dom. Krzyki wciąż dochodzące z biura Chloe na szczęście malały im dalej odchodzili. Przecięła salon, gdzie Wrony pracujące z domu albo czekające na rolę, spojrzały znad malowania swoich paznokci albo oglądania telewizji, w milczeniu obserwując jak Jace i Obrońcy przechodzą. Otworzyła suwane, szklane drzwi i wyprowadziła ich na patio, gdzie Tessa jadła śniadanie z resztą grupy Jace, z wyjątkiem Kery. Nieobecność Kery i rozległa dokumentacja pokrywająca duży, okrągły stół, oznaczało, że były w środku finalizowania planów na jej powitalne przyjęcie. Biedna Kera nadal była przekonywana przez diabelską Erin, że jej przyjęcie będzie składało się z sześciu osób i przetworzonego sera. - Tessa, są tutaj Obrońcy, żeby zobaczyć się z Chloe. - Och, to zabierz ich… - Ale Chloe właśnie dowiedziała się, że Josef umawia się z Walkirią, która jest także striptizerką, a on oskarża ją, że dała sobie zrobić cycki, więc… taaaa. Tessa opuściła głowę w dłonie. - Poważnie? - Poleciały jakieś przedmioty.

~ 139 ~

Nie podnosząc głowy, Tessa wskazała na Annalisę. - Idź zajmij się tym. - Dlaczego ja? - Bo jako psychiatra każdego dnia zajmowałaś się kryminalistami. Zakładam, że potrafisz poradzić sobie z dwojgiem ludzi, którzy nie mogą wydostać się ze swojego gównianego małżeństwa. - Oczywiście, że potrafię – powiedziała, wstając. – Po prostu nie chcę. - No, teraz możesz usiąść. – Tessa wskazała na puste krzesło Annalisy, a potem na produkty śniadaniowe. – Melona? Ormi zamrugał. - Uch… Jace usłyszała gwizd i spojrzała przez ramię. - Są tu jacyś faceci, którzy chcą się z tobą zobaczyć – powiedział jej siostra Wrona. Jace zmarszczyła brwi. - Zobaczyć się ze mną? Jesteś pewna? - Pytali o ciebie. Jeden jest ze Szponów. Drugi to jakiś czarny. – Inne Wrony patrzyły na nią, dopóki nie wyrzuciła rąk. – Co? No jest. - Zajmę się tym. – Jace pomachała lekko Eriksenowi zanim weszła z powrotem do domu. Kiedy szła za swoją siostrą Wroną, podbiegł do niej Lew i Jace zatrzymała się, żeby podnieść go i przytulić, śmiejąc się, gdy zaczął gryźć jej nos. Została zaprowadzona do studia obok frontowych drzwi, ale jak tylko weszła do środka zatrzymała się. Jej nogi stały się jak ołów, kiedy stanęła w pokoju i, musiała przyznać przynajmniej przed sobą, że wszystko, co chciała zrobić, to obrócić się i uciec. Zwłaszcza kiedy zobaczyła wyraz twarzy mężczyzny, którego tak dobrze znała. Połączenie przeprosin i żalu.

~ 140 ~

Norris Bystrom był dożywotnim członkiem Szponów Ran. On i jego bracia wciąż rządzili morzami, wciągali łodzie i ich zawartość na dno oceanu, podobnie jak robiły to Wikingom nordycka bogini Ran i jej dziewięć córek, kiedy naszła je ochota. Ten Szpon był również agentem federalnym, który jako pierwszy przyszedł zobaczyć się z Jace po jej absolutnie najbardziej przerażających dwóch latach, kiedy właśnie zaczęło się jej Drugie Życie. Teraz on i prokurator federalny, który zajmował się sprawą, stali w studiu Domu Ptaków, czekając na rozmowę z nią. Prokurator zawsze był dla niej bardzo uprzejmy, ale miał na twarzy ten sam wyraz, co Bystrom. Przeprosiny i żal. Nienawidziła tego wyrazu. Nienawidziła bardziej niż większości innych rzeczy. Obaj mężczyźni spróbowali się uśmiechnąć. - Cześć, Jacindo – powiedział prokurator federalny. Nazywał się Dave Jennings. Był wysoki. Przystojny. Po czarnych i meksykańskich przodkach. Stopniowo wypracowywał swoją pozycję w biurze prokuratury. Nie miała wątpliwości, że pewnego dnia zostanie prokuratorem generalnym. Ale nie dzisiaj. - Cześć. - Jak ci leci? - Świetnie. Lew zaskomlał i mocniej przytulił się do jej szyi. - Jest trochę duży, żeby go trzymać, prawda? – zapytał Jennings, desperacko próbując rozluźnić nastrój. - Nie ma nawet trzech miesięcy. - Poważnie? – Oczy Jenningsa rozszerzyły się na chwilę. – Będzie ogromny. - Jace… – zaczął Bystrom. - Pozwól mi to załatwić. – Jennings wskazał na kanapę. – Może usiądziemy? - Tak jest dobrze.

~ 141 ~

- Nie. Naprawdę. Myślę, że powinnaś usiąść i… - Wyszedł – powiedziała za nich, kiedy zobaczyła, że robią tę rzecz, jaką robią mężczyźni, kiedy nie chcą czegoś powiedzieć kobiecie. Posadzili ją, mając nadzieję, że zachowają ją spokojną. Zaproponowali, że zawołają jedną z jej przyjaciółek. Albo herbatę. Wszystko, byle tylko uniknąć potoku łez, którego się spodziewali. Chociaż może obawa była lepszym słowem niż spodziewanie się. Obawiali się tych łez. I tej rozmowy. - Jacindo… - W porządku – powiedziała, decydując, że im odpuści. Ponieważ nie rozumieli. Nigdy nie rozumieli. Nieważne ile razy im mówiła, wyjaśniała, wciąż traktowali ją jak kobietę po przejściach niż jak kobietę, która wszystko widziała. Rozumiała wszystko, ponieważ nie miała wyboru. Jej mąż nigdy nie przejmował się tym, żeby cokolwiek przed nią ukryć. Uważał ją za swoją własność, więc dlaczego miałby coś ukrywać przed własnością? Tak jak ona nie ukrywała swoich wyskakujących pryszczy przed Lwem. - Mówiłam wam, że tak się stanie – przypomniała im. – Mówiłam wam, że nigdy go nie zatrzymacie. - Nie poddaliśmy się – obstawał Jennings. - Policja złapała go jak mnie zakopywał, a ty mimo to nie potrafisz go zatrzymać. Więc może powinieneś się poddać. - Wciąż mamy oskarżenia o posiadanie broni. - Oskarżenia o posiadanie broni, a jednak sędzia go wypuścił? Taa… okej. - Mamy bardzo duże nadzieje… - Nie powinieneś. Nigdy nie powinieneś mieć dużych nadziei. Inni, parafianie mojego męża, będą bronić go do ostatniego tchu. Wszyscy. Nigdy ich nie zwrócicie przeciwko. Nigdy. - Możesz zeznawać. - Jestem jego byłą żoną.

~ 142 ~

- Nie możesz zeznawać o tym, co powiedział ci jako żonie, ale możesz zeznawać o tym, co faktycznie widziałaś. Nikt nie może cię powstrzymać od zrobienia tego. Żałowała, że nie może powiedzieć, iż przestraszyła się słów Jenningsa. Bo tak nie było. Zamiast tego zirytowała się. Spędziła tak dużo czasu wyjaśniając mu, jak to działa. To nie była jakaś wieśniacka sekta bez przyciągania. Co prawda byłaby taka, gdyby zapoczątkował ją jej były mąż. Ale to nie on. To był jego ojciec. Mężczyzna, który zmienił długi przekręt w prawdziwą religię. I żeby się chronić, upewnił się, żeby jego grupa miała kontakty, powiązania i wszystko inne, co dawało mu kontrolę. Wciąż od nowa próbowała wyjaśnić to Jenningsowi, ale on był jednym z tych facetów, który wierzył, że wszystkim rządzi sprawiedliwość. Naprawdę myślał, że ktoś tak niebezpieczny jak jej były zostanie wrzucony do więzienia i zostanie tam, ponieważ tak to powinno działać. Mężczyzna tak niewiele z tego rozumiał, że myślał, iż Jace boi się zeznawać przeciwko swojemu byłemu mężowi. Ale nie bała się. Bała się tego, co zrobi, kiedy stanie przed sądem. Przed nim. Z łatwością mogła sobie wyobrazić jak wspina się na miejsce dla świadków i zawija swoje ręce wokół szyi tego drania w środku jego zeznania. Wyduszając tam z niego życie. Na oczach świata. Więc… nie. Zeznawanie przeciwko niemu nie zadziała na jej korzyść. Czuła jak rośnie jej wściekłość i mocno się starała, żeby ją uspokoić. Żeby wziąć ją pod kontrolę. Musiała. Jennings był obcym. Nie jednym z Klanów, w przeciwieństwie do Szpona. Odciągnął ją od jej byłego, po tym jak Skuld przywróciła ją do życia. Bystrom natychmiast wiedział, że jest nowo narodzoną Wroną, ponieważ był potomkiem Wikingów, którzy z nimi walczyli. Był jednym ze Szponów Ran z Zachodniego Wybrzeża. Ludzkiego klanu, którym nadal rządziła kobieta, który wciąż zbytnio nie lubił Wron, który często wysyłał mewy, by atakowały ptasi Klan, gdy były zmuszone podróżować przez Pacyfik. Ale Norris zawsze robił wyjątek dla Jace po tym jak zdał sobie sprawę, że to jej mąż ją zabił i zakopał ją na tylnym podwórku posiadłości. Norris nagle spojrzał groźnie na Jenningsa. - Myślałem, że później będziemy dyskutować o zeznawaniu. - To jest równie dobry czas jak każdy inny – powiedział prokurator, oddając spojrzenie. W końcu nie był prokuratorem. Norris był tylko jakimś agentem federalnym, który nie rozumiał tych rzeczy. Przynajmniej przypuszczała, że tak Jennings widział tę sytuację. Ale on nie rozumiał. Nigdy nie zrozumie. ~ 143 ~

- No cóż, to było głupie. – I wtedy Bystrom spojrzał za Jace, a ona wiedziała, bez patrzenia, że teraz stoją za nią jej siostry. Stały zza szklanymi drzwiami. Siedziały na krzesłach. Kucały na balustradach schodów. Niczym w scenie z Ptaków Hitchcocka, pojawiły się, żeby bronić jedną z nich. I zrobiły to bez słowa ze strony Jace, ponieważ po prostu wiedziały. Wiedziały, że coś było naprawdę źle. Ciało Bystroma napięło się, rozpoznając, jakie to było niebezpieczne. Ale Jennings widział jedynie grupkę wścibskich kobiet, które najwyraźniej mieszkały w drogim centrum rehabilitacji, co znaczyło, że były bogate. Mógł nawet rozpoznać kilka twarzy z telewizji czy filmów. Nie rozumiał strachu, który podnosił się w jego brzuchu. Zamiast tego zignoruje ten strach. Zwalczy go. Będzie udawał, że nie ma się czego bać. Och, jak bardzo się mylił. Nie chcąc, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli – a na to się zanosiło – Jace powiedziała. - Muszę się nad tym zastanowić. – Obróciła się w stronę szklanych drzwi, ale Jennings złapał jej ramię. Nie brutalnie. Znała brutalność; to nie było temu bliskie. Ale Bystrom wciągnął ostry wdech i mogła wyczuć, że oczy każdej Wrony skupiły się na miejscu, gdzie ręka Jenningsa dotykała jej łokcia. - Proszę, Jace, nie masz się czego bać. Damy ci ochronę. Zabierzemy cię tam, gdzie będziesz bezpieczna. A kiedy proces się skończy, znajdziesz się w programie ochrony świadków. On nigdy cię nie znajdzie. Jace poklepała jego rękę, wymusiła uśmiech, jakiego używała, kiedy obok niej stał jej mąż i witał nowoprzybyłych, zbyt głupich, żeby uświadomili sobie, że właśnie się oddali. Swoją wolność. Jennings był takim słodkim mężczyzną i wierzył w każde słowo, jakie mówił. Że jest w stanie ją ochronić. Ochronić ją przed przeszłością, którą aż za dobrze rozumiała. - Daj mi się nad tym zastanowić – nalegała zanim się odsunęła. Jedna z jej sióstr Wron otworzyła drzwi od zewnątrz i wyszła przez nie.

~ 144 ~

Norris uważnie obserwował Wrony. To dlatego chciał zabrać stąd Jacindę, żeby odbyć tę rozmowę. Ale nie. Jennings nie chciał zabierać jej z miejsca, gdzie czuła się komfortowo. Już zbyt wiele przeszła. Co było samą prawdą. Kobieta przeszła piekło. Ale gdyby była jak większość ludzi, wciąż byłaby martwa. Powodem, dla którego nie była martwa, było to, kim była w głębi siebie. Z powodu jej mocy. Prawdziwej mocy. Nie tych typowych ludzkich bzdur, ale takiej mocy, która przeraziłaby najtwardszego z prawdziwych mężczyzn. Z Wikingów. I nie bez powodu. Nawet nie powiedziała słowa, a Wrony wyczuły jej potrzebę. Jej rosnącą wściekłość. Boże, jak Jennings mógł tego nie widzieć? Mężczyzna zawsze nosił na szyi mały, złoty krzyżyk. Czyżby jego chrześcijańska wiara naprawdę uczyniła go ślepym? Wrony nadal im się przyglądały, gdy Jennings wciąż wahał się, czy powinni jeszcze próbować porozmawiać z Jace czy czekać. Ale nie minęło dużo czasu jak do pokoju weszła Chloe Wong. Uśmiechnęła się słodko do obu mężczyzn, ale Norris nie dał się nabrać. Nie przez nią. - Panowie. Dobrze was znowu widzieć – powitała ich. – Co was sprowadza do Wielkiego Kroku? – Przechyliła lekko głowę, jej brązowe oczy zatrzymały się na Norrisie. – Mały problem z piciem? – zapytała. Norris już chciał odpowiedzieć na ten złośliwy komentarz – wszyscy wiedzieli, że nie ma problemu z piciem, ponieważ potrafił przepić wszystkich na corocznych Turniejach – ale Jennings położył rękę na ramieniu Norrisa. - Przyszliśmy tu porozmawiać z panną Berisha. - O tym jej okropnym byłym mężu? Jennings zerknął w dół zanim przyznał. - Wyszedł. Zarzuty zostały oddalone. Chloe spojrzała na Norrisa. - Myślałam, że ty i kilku innych agentów złapaliście tego mężczyznę podczas zakopywania jej. - Owszem, ale… ~ 145 ~

- Te zarzuty – wtrącił się Jennings – zostały oddalone z powodu problemów w moim biurze. Biorę pełną odpowiedzialność. - Problemów? - Informacji, że nie zostały prawidłowo przekazane obronie. - Więc jej były ma kontakty w twoim biurze, które mu pomogły. - Wątpię w to. - Ja nie. – Złożyła razem ręce. – Więc jaki jest następny ruch? - Ruszamy z zarzutami o posiadanie broni. - Ale on już wyszedł. - Wsadzimy go z powrotem. - Uch-hm. I poza poinformowaniem o tym Jace, dlaczego jeszcze tu jesteście? - No cóż, to jest pomiędzy mną i panną Berisha. Chloe przeniosła spojrzenie na Norrisa, a on wiedział, że nie może zignorować jej pytania tak jak mógł Jennings. - Chcą, żeby zeznawała przeciwko niemu w sądzie – wyjaśnił Norris. – O tym, co widziała. O organizacji. - Rozumiem. Skylar? – zawołała Chloe. Norris znał Skylar. Wciąż miał blizny po tym jak wbiła swoje pazury w jego plecy podczas tej brzydkiej walki Klanów, co niemal zniszczyło jego nerki. Jennings również ją znał. Przy więcej niż jednej okazji został bezapelacyjnie pokonany przez tę kobietę. - Panowie – powiedziała Chloe, kładąc rękę na ramieniu Skylar. – Od teraz, w każdej sprawie dotyczącej Jacindy, będziecie kontaktować się ze Skylar Nosek. - To jest niepotrzebne… - Nie? – zapytała Chloe, przechylając głowę na bok, jej twarz zmarszczyła się kpiąco w udawanym niepokoju. – Wypuściliście tego sukinsyna, a potem przychodzicie tu i macie czelność prosić tę biedną dziewczynę, żeby spotkała się z nim w sądzie. Musicie sobie żartować. ~ 146 ~

- Od razu damy jej ochronę. - Opuśćcie ten dom. W tej chwili. I jeśli chcesz omówić coś z Jace, najpierw będziesz rozmawiał ze Skylar. Prawda, Skylar? Odpowiedzią Skylar był uśmiech. Błysnęły jej białe zęby. - Okej – odparł Norris, łapiąc ramię Jenningsa – czas wyjść. - Nie skończyliśmy tutaj. - Skończyliśmy tutaj. Pociągnął protestującego mężczyznę w stronę korytarza, a Wrony w milczeniu rozdzieliły się. Kiedy ostatnie podzieliły się na dwie grupy, żeby dać im przejść, Norris zatrzymał się nagle na widok Danskiego Eriksena, zastępcy Obrońców z Południowej Kalifornii, i jego dowódcy Klanu, Ormi Bentsena. Ale to Eriksen wpatrywał się w Norrisa, a Norris zastanawiał się, dlaczego ci spięci Obrońcy, z ich książkami i okularami i ideałami o sprawiedliwości, byli w Domu Ptaków. Wiedział, że kiedy stąd wyjdzie, będzie musiał złożyć sprawozdanie swojej własnej przywódczyni Klanu. Rada nie będzie zadowolona. Nigdy jej się nie podobało, kiedy inne Klany się dogadywały. W końcu Eriksen warknął na Norrisa. - Zawiodłeś ją. Nie mając zamiaru słuchać bzdur od spiętego kochanka Tyra, odwarknął. - Pieprz się. Eriksen złapał Norrisa za kark, silne palce wbiły się w grube ciało. Norris wiedział, co Obrońca mógł zrobić tym ruchem. Widział jak mężczyzna odrywał głowy od istot o znacznie grubszych szyjach niż jego. Norris puścił Jenningsa i chwycił Eriksena w pasie, gotowy złamać mężczyznę na pół. - Panowie! – warknęła Chloe. Nie odrywając od siebie wzroku, wiedzieli, że zostali otoczeni przez Wrony. Gdyby zaczęli tutaj walczyć, musieliby zabić Jenningsa i pozbyć się jego ciała. A to było coś, na co Wrony nie pozwoliłyby, by stało się na ich terytorium. ~ 147 ~

Ale to Ormi Bentsen ich rozdzielił. - To nie jest sposób, żeby to załatwić – skrytykował swojego zastępcę starszy mężczyzna. Jednak wciąż nie będąc w stanie odpuścić, Eriksen powiedział po norwesku. - Ładne partactwo, dupku. - Ssij mojego dużego Szponiego kutasa, czytelniku książek – odparował Norris w szwedzkim. - Czy to nie ta sama zniewaga, której używa twoja matka? Norris prawie miał ręce na Eriksenie, kiedy Bentsen chwycił go za gardło. Siła jego napiętych palców powiedziała Norrisowi, że mężczyznę nic nie będzie kosztowało, by złamać mu kark jak zapałkę. Bentsen skinął głową w stronę całkowicie zdezorientowanego Jenningsa. - Po prostu odejdźcie. Odetchnąwszy, próbując wziąć swój gniew pod kontrolę, Norris wyszarpnął się od Bentsena i złapał Jenningsa za ramię. Wyciągnął go z domu i do ich rządkowego samochodu. - O co, do cholery, chodziło? – zapytał żądająco prokurator. Norris spojrzał na niego, wzruszył ramionami i odparł. - O nic… dlaczego?

Jace szybko dotarła do garaży, gdzie trzymały samochody Domu Ptaków. Od najwyższej jakości do używanego-by-wykończyć, miały każdy obecnie dostępny rodzaj samochodu czy motocykla. Pojazdy, którymi w każdej chwili można było jeździć, przez każdą Wronę. To było jedno z ulubionych miejsc Jace. Lubiła znaleźć ciche miejsce, żeby ulokować się i czytać. Ale nie była tutaj od czasu jak zaczęła pracować dla Obrońców. Stanęła obok jasnoniebieskiego Bentleya. Specjalne zamówienie, którego Chloe musiała zdobyć. Miała słabość do Bentley’ów. - Musisz pójść ze mną.

~ 148 ~

Jace obróciła się do Eriksena, jej usta otworzyły się, osłupiała. - Chodź – naciskał. - Poważnie? – zapytała. – Naprawdę sądzisz, że potrzebuję twojej ochrony? Zmarszczył brwi. - O czym ty mówisz? - Ty, wielki, silny Wiking jesteś tu, żeby chronić mnie przed moimi byłym mężem, prawda? Ponieważ sama nie potrafię tego zrobić, prawda? Nie potrafię się obronić. To właśnie mówisz, nie jest tak? - Nie, prawdę mówiąc. Zostałem przysłany tutaj zanim… - Jacinda, musimy… Nie myśląc, Jacinda okręciła się w stronę znajomego głosu wtrącającego się w rozmowę i uderzyła swoją lewą pięścią. Trafiając Rachel prosto w gardło… i prawdopodobnie łamiąc coś ważnego. Większa kobieta potoczyła się do tyłu, zachwiała, a potem padła, lądując ciężko na swoim boku. Jace z przerażeniem zakryła usta. - O, cholera! – Spojrzała na Eriksena. – Spanikowałam – przyznała się. – Usłyszałam jej głos i spanikowałam! Chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę frontu domu. - Musimy jej pomóc! - Nie. Tessa i inne muszą jej pomóc. To, co muszę zrobić, to zabrać cię stąd tak daleko jak to możliwe od tej bardzo wściekłej kobiety, ponieważ wygląda tak, jakby chciała skopać ci tyłek. Biegnąc za Eriksenem, Jace obejrzała się przez ramię i zobaczyła jak Rachel próbuje wstać, zęby miała zaciśnięte, oczy rzucały wściekłe błyski… chociaż Jace była całkiem pewna, że kobieta nie mogła przełykać. Mogła zmiażdżyć tchawicę Rachel. Czyn, który zabiłby zwykłego człowieka w kilka minut. Ale Wronę? Mogła trochę tak wytrzymać. I walczyć o oddech. Zanim dotarli do samochodu, Ormi już włączył silnik i Eriksen wepchnął ją na tylne siedzenie i zamknął drzwi. Kilka sekund później znowu otworzył drzwi i Lew próbował ~ 149 ~

wskoczyć do środka, ale nie bardzo mu się to udawało. Wisiał tak przez chwilę, przednie łapy drapały o ładne skórzane wnętrze, małe nogi próbowały podciągnąć go do góry. Z ręką pod jego tyłkiem, Eriksen wepchnął go i wskoczył na przednie siedzenie. Zatrzasnął swoje drzwi i warknął. - Jedź. Jace przytrzymała Lwa na swoich kolanach i obróciła się, więc mogła wyjrzeć przez tylną szybę. Rachel próbowała biec za samochodem, ale teraz Erin, Kera i Alessandra powstrzymywały ją, gdy z domu wylała się reszta Wron i dołączyła do nich. - To był wypadek! – sprzeczała się Jace z absolutnie nikim. - Był? – zapytał Eriksen, brzmiąc na mniej niż przekonanego. - Oczywiście, że był! - Myślałaś, że to był twój były mąż? – zapytał. Jace wzdrygnęła się. - Nie. - Myślałaś, że to był jeden z członków sekty? Teraz westchnęła. - Nie. - W takim razie to nie bardzo był wypadek, prawda? Wiedziałeś, że to ona! - Nie rozumiesz. Ona jest bardzo irytująca! Spojrzał na nią. - Dlaczego? Ponieważ nie przestaje do ciebie mówić? Jace zmarszczyła nos zanim przyznała. - Może. Przewracając oczami, Eriksen obrócił się i wciąż kręcił głową. Ormi spojrzał na nią przez wsteczne lusterko.

~ 150 ~

- Muszę powiedzieć, Jacindo, że naprawdę cieszę się mając cię w pobliżu. Jest tak ekscytująco odkąd Wrony przybyły do miasta, jak zwykł mawiać mój dziadek. Powoli, Eriksen odwrócił głowę, żeby spojrzeć na swojego przywódcę i warknął. - Zamknij się.

Tłumaczenie: panda68

~ 151 ~

Rozdział 12 Jace nie myślała, kiedy stawiała Lwa na podłodze, jak tylko weszła do domu Obrońców. Po prostu postawiła go i natychmiast skierowała się do biblioteki. - Dlaczego szczeniak wałęsa się po korytarzach? – Zaledwie kilka sekund później usłyszała mruczenie Beara. Nawet jeszcze nie usiadła przy stole. Bear wszedł do pokoju ze szczeniakiem wetkniętym pod pachę. - Myślałem, że omówiliśmy zasady odnośnie tego… – Zatrzymał się i popatrzył na nią. – Co się stało? – zapytał nagle. - Nic. - Jesteś złą kłamczuchą. - Właściwie nie jestem. Jestem bardzo dobrą kłamczuchą. Po prostu niezbyt często używam tej umiejętności. - Jesteś nieszczęśliwa. Dlaczego jesteś nieszczęśliwa? W końcu opadając na krzesło, Jace westchnęła i powiedziała. - To długa historia… - Jej były mąż wyszedł z więzienia – wyjaśnił Gundo wchodząc do środka. – Właśnie go wypuścili. - Albo krótka historia – poprawiła. – Zależy od twojej perspektywy. - Dlaczego wyszedł? – zapytał ostro Bear. - Prokurator federalny coś spieprzył – wyjaśniał dalej Gundo. – Przynajmniej jego biuro. Właściwie, jedyną rzeczą, jaką Jennings zrobił źle to nie brał ostrzeżeń Jace na poważnie. Ale nikt nie rozumiał jej byłego męża tak jak ona. Nagle pojawił się Eriksen z kubkiem herbaty. ~ 152 ~

- Proszę – rozkazał, popychając herbatę w jej stronę. – Wypij to. - Nie chcę herbaty. - I tak ją wypij. - Daj mi to – warknął Bear, nakrywając swoją dużą dłonią górę parującego kubka i odsuwając go od Eriksena, jednocześnie upuszczając biednego Lwa. – Co ty robisz? Złapała Lwa zanim mógł spaść na podłogę i posadziła na kolanach. - Daję jej herbatę. - Tutaj? Co jeśli dostanie tę kobiecą rzecz, gdy trzęsą się jej ręce od strachu czy czegoś podobnego, i rozleje herbatę na wszystkie pieprzone książki? - Właśnie złapała psa w powietrzu – pomocnie zwrócił uwagę Gundo. - Może załamać się w każdej chwili – upierał się Bear zanim pochylił się i ją poinformował. – Ale tutaj jesteś bezpieczna. Nie musisz się niczego bać. - Nie boję się. - Naprawdę? – spytał, jego duża głowa przechyliła się na bok. - Już raz mnie zabił, Bear. I, w przeciwieństwie do większości ludzi, kiedy znowu umrę, wiem dokąd pójdę. – Zerknęła na Eriksena. – Kera już tam była i powiedziała, że doznała olśnienia. - Kera Watson była w Walhalli? - Tak. Poszła tam z Vigiem i jego siostrą. – Przez chwilę przyglądała się trzem Obrońcom. – Jednak nie jestem pewna, czy wasza trójka dobrze by się tam bawiła. Nie słyszałam nic o bibliotekarzach w Walhalli. Bear wyglądał na zbitego z tropu. - To jest przygnębiające. - Czy możemy pomartwić się o naszą śmierć później? – warknął Eriksen. - Mam pomysł – wtrącił się Gundo. – Niech Kruki zabiją twojego byłego męża. - Co proszę?

~ 153 ~

- To ma sens. W ten sposób ty i społeczeństwo nie będziecie musieli się o niego martwić. - No cóż, jeśli tak się martwisz, dlaczego sam go nie zabijesz? - Ponieważ jestem Obrońcą – wyjaśnił cierpliwie Gundo. – Chronię cię, ponieważ właśnie to robimy. Ale jawne morderstwo? To bezmyślne przedsięwzięcie, które wydaje się być znacznie bardziej… Kruk-owskie. - Myślisz, że Kruki są takie głupie. - Są głupie – mruknął Eriksen. - Parzy mnie ręka! – nagle zawołał Bear. Eriksen zacisnął zęby. - To z powodu gorącej herbaty. - Poświęcenie, na które jestem gotowy, żeby chronić nasze święte książki. - W takim razie nie narzekaj! Jace pocałowała głowę śpiącego Lwa. - Dlaczego krzyczysz? - Ponieważ jestem zdenerwowany! A dlaczego ty nie jesteś? - Jestem zdenerwowana. Ale ty wyglądasz histerycznie. Ja nie jestem histeryczką. - Chyba, że to jest Rachel? - To był wypadek. - Uch-hm. Bear cofnął się gwałtownie. - Chodźcie – rozkazał. - Gdzie? – spytał Gundo. - Po prostu chodźcie. – Wyszedł, prawdopodobnie, żeby postawić w zlewie herbatę, której Jace nie chciała, i nałożyć trochę maści na to, co mogła się założyć, było teraz mocnym oparzeniem na jego dłoni.

~ 154 ~

Ze wzruszeniem ramion, wyszli za Bearem na korytarz. Wskazał na frontowe drzwi, podczas gdy sam poszedł do kuchni. Kiedy kilka minut później spotkał się z nimi na zewnątrz, jego biedna ręka była zabandażowana. Eriksen prychnął i poklepał jej ramię. - Bądź grzeczna. - Ale… - Grzeczna. - Chodźcie – powiedział znowu Bear, wskazując na dużego czerwonego SUV-a zaparkowanego na okrągłym podjeździe. Prawdopodobnie to była jedyna rzecz, w jaką duży Wiking mógł się zmieścić. Kiedy szli w jego stronę, na podjazd wjechał motocykl. To był jeden z tych ścigaczy a nie Harley, preferowany typ transportu motocyklowego Jace. Nie, żeby kiedykolwiek siedziała na jednym, ale po prostu uważała, że Harleye wyglądają fajniej. Motocykl podjechał do rogu i zatrzymał się; były na nim dwie osoby. Motor zgasł, ten z przodu ściągnął swój kask i krótkie rude włosy opadły na duże zielone oczy. To Kera jechała za Erin. Zeskoczyła z motocykla jak tylko został ustawiony, chwiejnie cofając się do tyłu i jednocześnie zdejmując swój kask. Gundo ruszył do przodu, ledwie ją łapiąc zanim uderzyła o ziemię. Ale wydawała się tego nie zauważyć, ponieważ była zbyt zajęta rzuceniem kasku w głowę Erin. Na szczęście, śmiejący się rudzielec uchylił się na czas. - Co? – zapytała Erin. - Szalona suka! Mogłaś nas obie zabić! - Chciałaś szybko się tu dostać. - Pieprz się! – Kera odepchnęła się od Gundo. Była taka zła. To wszystko było na jej twarzy. Ale każdy rozsądny człowiek wiedział, żeby nigdy nie jechać na motocyklu z Erin Amsel. Wykorzystywała szalone okazje i, co ważniejsze, nauczyła się sama i tak naprawdę nie miała prawa jazdy na motocykle. Nie, żeby Jace zamierzała coś powiedzieć w tej chwili. To byłaby z jej strony zła decyzja. Bear wskazał na dwie kobiety. ~ 155 ~

- Lubisz je? Nie będąc pewną, dlaczego pyta, odparła. - Tak. - Okej. – Potem podniósł jednym ramieniem Kerę, a drugim Erin. Trzymając je w ten sam sposób jak trzymał Lwa. - Hej! – krzyknęły obie siostry Wrony, bijąc Beara po ramionach, próbując zmusić go, żeby je puścił, ale je zignorował. Dotarłszy do SUV-a, poczekał cierpliwie aż Gundo otworzy dla niego tylne drzwi. Potem Bear wrzucił obie kobiety do środka zanim gestem zaprosił Jace. - Wchodź. Zerknęła na Eriksena, ale on tylko wzruszył ramionami. - Równie dobrze – dodał, kiedy Jace się zawahała. Przytulając mocniej Lwa, wsiadła na tył SUV-a, gdzie Kera i Erin kłóciły się między sobą. Eriksen usiadł na przednie siedzenie, a Gundo w drugim rzędzie. Kiedy drzwi zostały zamknięte i Bear wsiadł za kierownicę, ruszyli. Ale gdzie jechali…

Tłumaczenie: panda68

~ 156 ~

Rozdział 13 Ski stał na szlaku turystycznym obok dużego zbiorowiska głazów i patrzył na otwartą dolinę. - Jak tu ładnie, Bear. - Taa. Erin stała obok niego, ale pokręciła głową i powiedziała. - To miejsce wygląda znajomo. I nie jestem turystką. – Spojrzała na Beara. – Gdzie jesteśmy? - Na Starej Drodze Santa Susana Stage. – Kiedy nikt nie zareagował, dodał. – To zwykle nazywane jest Spahn Ranch. Ski nadal nie wiedział, co to znaczy, ale po kilku sekundach Erin cofnęła się, jej usta otworzyły się z szoku. - Spahn Ranch? To Spahn Ranch? - Taa. - Co to jest Spahn Ranch? – zapytała Kera. Erin przyłożyła ręce do czoła i zaczęła masować, co jak zgadywał Ski mogło być bólem głowy. - To tu mieszkała rodzina Mansona. Ski i Gundo obrócili się do swojego brata. - Bear! - Co? - Dlaczego nas tu przywiozłeś? – warknął Ski nad wyraz zły. - Ponieważ ona potrzebuje bezpiecznego miejsca do rozmowy.

~ 157 ~

- Więc przywiozłeś nas do miejsca spotkań morderczej sekty? Czy to naprawdę wydaje ci się być dobrym pomysłem? - Wiedziałem, że jej się spodoba. - Dlaczego miałoby jej się spodobać? – spytała Kera. – Ona próbuje uciec przez sektami. Nie przeżywać koszmaru kogoś innego. - Wiem, że jej ciemna dusza połączy się z tym miejscem. - Hej! – warknął Ski. - Nie powiedziałem zła. Powiedziałem ciemna. A to różnica. – Wskazał na Jace. Stała do nich tyłem, rękę opierała na jednym z głazów. – Zapytaj ją. Ski podszedł do Jace i położył rękę na jej ramieniu. - Nic ci nie jest? Jace spojrzała na niego. Na jej twarzy był absolutny spokój, jej uśmiech szeroki. - Tak. - Ty… fascynujesz mnie – powiedział do niej, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. - Taa. – Rozejrzała się po otwartej dolinie. – Wiem. - Nic nie musisz mówić, skarbie – Jace usłyszała głos Kery. – Jesteśmy tu dla ciebie. Marszcząc brwi, Jace zapytała. - Nic nie musisz mówić o czym? Zapadła niezręczna cisza, podczas gdy wszyscy patrzyli na nią. W końcu, bez zaskoczenia, to Erin się odezwała. - O całym… życiu w sekcie. Chloe przekazała nam krótką informację, i dlaczego Rachel przyszła cię szukać. - Och. To. – Jace wzruszyła ramionami. – Mogę mówić o sekcie. Nie dbam o to. Jednak nie chcę rozmawiać o przebudzeniu się w grobie – dodała. – O tym nie będę mówiła. - Skoro możesz rozmawiać o życiu w sekcie, to dlaczego nie zrobiłaś tego wcześniej? – zapytała Erin. ~ 158 ~

- Nikt nie pytał. - Każdy pyta Wronę o przyczynę jej śmierci – zauważyła Kera. - Właściwie, prawie każdy zgłaszał się na ochotnika, ale ja nie chciałam rozmawiać o mojej śmierci, dopóki nie zostałam zapytana. Poza tym, myślałam, że do teraz Chloe powiedziała już wam o wszystkim. - Nie – odparła Erin. – Wszystko, co Chloe nam powiedziała to, że twój mąż cię zabił i w tym momencie, o co więcej pytać? To znaczy, przykro jest, że tak wiele z naszych pań skończyło, jako Wrony. - To jest niepokojące – przyznał Bear. - Prawda? Ale Chloe nigdy nie wspomniała o sekcie ani o niczym innym aż do dzisiaj. Wszystkie wiemy, że Skylar pomogła ci uzyskać trwały nakaz ochrony przed twoim byłym, i że próbowałaś go zabić, co ma sens dla nas wszystkich. - Skylar wie wszystko. Pracowała ze mną od samego początku. Użyła swoich powiązań, żeby zdobyć adwokata od rozwodów, podczas gdy ona załatwiła trwały nakaz ochrony. - A teraz zajmie się tym wszystkim, co dotyczy tego prokuratora federalnego. - Tak. Ale nie wińcie Jenningsa. On nie wie, z czym ma do czynienia. - Więc powiesz nam? – zapytał Bear. - Co mam powiedzieć? - O sekcie. - Bear! – warknął Eriksen. - No co? – obruszył się Bear. – Powiedziała, że może o tym rozmawiać. Jace poklepała ramię Beara i wskazała na jeden z dużych głazów. Chwycił ją w pasie i delikatnie posadził na nim. - Dziękuję. - Proszę. - A więc – zaczęła Jace – kiedy miałam sześć lat, mój ojciec umarł, a matka zniknęła. Wszyscy mówili, że z powodu żalu. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Wychowała mnie ~ 159 ~

matka mojego ojca. Była Albanką z urodzenia, ze strony swojego ojca, ale jej matka była Rumunką i według niej żyła. W każdym razie, kiedy miałam dziesięć lat, moja matka nagle wróciła. Moja babcia nie pozwoliła mi się z nią zobaczyć, ale ona pojawiła się jednej nocy i poprosiła, żebym z nią poszła. Tak zrobiłam. To wtedy przyjęli mnie ona i jej nowi przyjaciele. Okazało się, że jej nowi przyjaciele to lojalni członkowie sekty z Kongregacji Cierpliwej Gołębicy. Sekta wierząca w koniec świata, przekonana, że ich przywódca jest nieśmiertelnym prorokiem przysłanym przez Boga, by chronić ich podczas Wniebowzięcia. Ale nim nie był. Martin Braddock był oszustem z Fontany, który wiedział jak bawić się ludźmi niczym marionetkami. Miał mnóstwo pieniędzy od pierwszych skaptowanych członków i używał tych pieniędzy, żeby zdobywać władzę z tymi, którzy mieli jakąkolwiek kontrolę w rządzie czy finansach. Nie pogardził szantażem. Szczerze mówiąc, naprawdę to lubił. Jace uśmiechnęła się, kiedy Lew otarł się o jej szyję zanim znowu zasnął. - W każdym razie Braddock stał się bardzo, bardzo bogaty w bardzo krótkim czasie i cieszył się posiadaniem swoich własnych marionetek, żeby przez cały dzień im rozkazywać. Potem nieśmiertelny prorok odkrył, że wcale nie jest taki nieśmiertelny. Zachorował na raka i przekazał wszystko swojemu jedynemu dziecku, Davisowi Henry’emu Braddockowi. Problem w tym, że Davis wierzył, że jego ojciec był wielkim prorokiem i wraz z jego śmiercią cała moc przeszła na niego. Prawdziwie wierzył, że Wniebowzięcie może nadejść w każdej chwili. Prawdziwie wierzył, że potrafi coś na to poradzić. Prawdziwie wierzył, że jest wielkim prorokiem. Prawdziwie wierzył, że zasiądzie po prawicy Boga. - A co prawdziwie wierzył o tobie? – zapytała Erin. - Że prawdziwie jestem jego własnością. Że stanowię jego prawą rękę, nadzorując kobiety i prowadząc dzieci. Taka była moja rola. – Odwróciła wzrok. – Zostałam mu obiecana, gdy miałam dziesięć lat. Kera odetchnęła, ale Jace szybko uniosła rękę. - Nie panikuj. Nie pobraliśmy się ani nie uprawialiśmy seksu, dopóki nie skończyłam szesnastu. Kiedy miałam osiemnaście, stałam się również Odkrywcą Słowa. – Podrapała kark Lwa i uśmiechnęła się do Eiksena. – Teraz wiesz, dlaczego się zadławiłam, kiedy usłyszałam twój tytuł. W każdym razie, moim zadaniem było wyśledzenie wszelkich informacji o Końcu Dni. Wykorzystywałam to, jako wymówkę, żeby nauczyć się wielu języków, dzięki czemu potrafię odszyfrowywać stare teksty. Zawsze łatwo uczyłam się języków i już znałam albański, niemiecki, rumuński, francuski i hiszpański. Kiedy on ~ 160 ~

myślał, że szukam informacji, które pomogłyby mu zakończyć świat, jaki znamy, żeby mógł zacząć swoje własne panowanie - i nie, nie żartuję - tak naprawdę czytałam wszystko, co dostało się w moje ręce: Dumę i uprzedzenie po rosyjsku, Zabić drozda po grecku, Narcyz obok ciebie po polsku. Ale sprawy naprawdę pogorszyły się między nami, kiedy przeczytałam po włosku Kruk: Nieopowiedziana Historia Wielebnego Jima Jonesa i Jego Świątyni Ludzi. Wtedy to już dokładnie wiedziałam, z czym mam do czynienia i jak źle może być. Sądzę, że mógł odczytać niepokój na mojej twarzy. W tym momencie, swoją osobistą misją uczynił to, żeby jeszcze bardziej mnie podporządkować. Nigdy mnie nie uderzył. Dopiero tego ostatniego dnia. Przedtem były tylko słowa. – Wetchnęła, zamknęła oczy. I to jakie słowa. - I przyjęłam to – przyznała z żalem. – Tak jak zawsze. Aż któregoś dnia… – Wzruszyła ramionami. – Pękłam. Zaczęłam krzyczeć na niego. Powiedziałam mu, że go nienawidzę. Życzyłam mu śmierci. Powiedziałam, że zadzwonię na policję i powiem o całej tej broni. Ale kiedy powiedziałam mu, że nie jest nikim specjalnym, że nie jest prorokiem Boga… rzucił mnie na ziemię, zaczął mnie bić, potem chwycił mnie za gardło i następna rzecz, jaką pamiętam… to jak rozmawiam ze Skuld. Kiedy mnie odesłała… Nie. Nie mogła o tym mówić. Spadała na nią ziemia. To uczucie duszenia po raz drugi. Nie mogła znowu przez to przechodzić. - Potem próbowałam go zabić – mówiła dalej Jace. – Zrobiłabym to, gdyby Norris Bystrom nie był jednym z obecnych tam agentów. Przyszli przeszukać posiadłość, ponieważ w końcu zdobyli świadka, który opowiedział o broni i Jennings musiał uzyskać oparty na tym nakaz. – Potrząsnęła głową. – Tamtego dnia zabiłabym ich wszystkich. Mojego męża. Agentów. Opanowała mnie wściekłość. Wszystko, czego chciałam, to pokrywająca mnie jego krew. Świadomość, że go wykończyłam. Ale Bystrom zatrzymał mnie na czas, co było dobre. Braddock, jak wszyscy inni, powinien odpowiednio zapłacić za swoje zbrodnie. - On przyjdzie po ciebie – powiedziała Kera niskim głosem. - Oczywiście, że przyjdzie. Jestem jego własnością. Chce zwrotu własności. Niczym niegrzeczne dziecko, które nie odda swojego trójkołowego rowerka młodszemu bratu, nawet jeśli sam jeździ dużym rowerem. - Więc wytropimy go i zabijemy – oznajmiła Erin, ale Jace pokręciła głową. - Nie. Nie zrobimy tego. - Dlaczego nie? To znaczy… – Rozejrzała się po pozostałych. – Czy nie to robimy? ~ 161 ~

- On nie jest zadaniem przydzielonym przez Skuld. Nie ukradł niczego mistycznego, ani nie zadarł z naszymi bogami. Nie jest naszym problemem. - Jeśli jest twoim problemem, jest naszym problemem. - Więc zrobilibyście to dla mnie? - Oczywiście. - W takim razie trzymajcie się z dala od niego. - Jace… - Nie. Mówię poważnie. Kocham was bardziej niż potrafię powiedzieć. I świadomość, że zawsze będziecie mnie osłaniać, dużo dla mnie znaczy. Ale nie zamierzam go zabić i wy również go nie zabijecie. - Dlaczego nie? – zapytała Erin. - Ponieważ nie jesteśmy mordercami. On tak, ale my nie. Bear wskazał na Erin. - Ona trochę jest. Erin powoli odwróciła się do dużego Wikinga. - Dziękuję – powiedziała z wielkim sarkazmem. Sarkazmem, który całkowicie nie działał na Beara. Wzruszył ramionami. - Proszę bardzo.

Tessie zabrało więcej czasu niż sądziła, naprawienie zmiażdżonej tchawicy Rachel. Nie mogła powiedzieć, że Jace próbowała zabić swoją siostrę Wronę, ale gdyby była pytana pod przysięgą, Tessa nie sądziła, żeby mogła również temu zaprzeczyć. Jace uderzyła kobietę z dużą siłą. Piękno bycia Wroną polegało na tym, że już nie byłeś normalnym, słabym człowiekiem, jakim byłeś przedtem. Szczerze mówiąc, mogły umrzeć jeszcze raz, ale zabicie ich za drugim razem wymagał dużo więcej wysiłku.

~ 162 ~

Rachel, którą Tessa musiała pozbawić przytomności, żeby powstrzymać ją przed próbą podążenia za biedną Jace, żeby mogła – najprawdopodobniej – ją pobić, wciąż leżała nieprzytomna w Pokoju Medycznym. Więc Tessa wytropiła Chloe w jej biurze. Ich przywódczyni siedziała za biurkiem, ze stopami na mahoniowym biurku, ze wzrokiem utkwionym w dużym oknie. - Dowiedz się wszystkiego o byłym Jace – rozkazała Chloe. - Ona nie chce, żebym się w to mieszały. Chloe spojrzała na nią. Wciąż była wkurzona z powodu kłótni, jaką miała z Josefem. Według Annalisy, wypadł stąd niczym burza zanim skończyła się sprawa z prokuratorem generalnym, więc Tessa nie miała czasu, żeby pomóc im cokolwiek rozwiązać. Nie, żeby kiedykolwiek potrafiła. Tessa była pewna, że Chloe i Josef cholernie cieszyli się tymi kłótniami. - Okej, okej – powiedziała szybko Tessa. W tym momencie nie chciała sprzeczać się ze swoją przełożoną. – Wpadli Ormi i Ski Eriksen. - Taa, po co, do diabła, w ogóle tu przyleźli? - Nie spodoba ci się to. - W tej chwili nic mi się nie spodoba. - Cóż, tylko się nie wkurz, okej? Ale… natknęli się wczoraj w nocy na masowe złożenie ofiar. Znaleźli złoto, biżuterię i Mary. Więc… Ormi zastanawia się, czy my… - Naprawdę powstrzymałyśmy Gullveig. - Racja. Tessa spodziewała się, że Chloe wybuchnie. Była naprawdę w złym nastroju z powodu swojego byłego, potem tym gównem z Jace, a teraz inny Klan kwestionuje to, co powiedziała i w co wierzyła. Jednak Chloe nie wybuchła. Zamiast tego powiedziała. - Miałam telefon. - Od? - Yardley.

~ 163 ~

- Wszystko w porządku? – Yardley przez kilka tygodni była teraz na planie filmowym, ale nigdy po nic nie dzwoniła do Chloe, chyba że był problem. Inaczej poszłaby prosto do liderki swojej grupy. - Nie. Ale teraz jej telefon nabrał sensu. - Musimy na coś ruszyć? - Jeszcze nie. Zatrzymamy to między nami. - Okej. Chloe opuściła nogi na podłogę i obróciła fotel. Ruchem brody skinęła na Tessę. - Zamknij drzwi.

Ski usiadł na głazie obok Jace. Miała zamknięte oczy, medytując w milczeniu przez ostatnie piętnaście minut. - Jak możesz znaleźć tu spokój? – zapytał. - Ponieważ ponad zło jednego człowieka widzę pod tym ziemię. To piękna kraina. W końcu otworzyła oczy, rozejrzała się i spytała. - Gdzie wszyscy poszli? - Nagle przyszło im do głowy, że jesteśmy na szlaku turystycznym bez wody, jedzenia czy wyposażenia. Wrócili do SUV-a, żeby zabrać kilka rzeczy. Bear wziął Lwa, ponieważ wydaje się naprawdę lubić tego psa. Nie powinno im to zająć dużo czasu. Teraz, kiedy to miejsce zostało przekształcone w park, rządzi nim Isa – ludzki Klan bogini Wikingów Skadi – i mogę przysiąc, że dokładnie wiedzą, gdzie jesteśmy w tej chwili. - Okej. - Wydajesz się być bardzo… spokojna. Zważywszy na to wszystko. - Wiedziałam, że to nadejdzie. I teraz to się stało… jest tutaj. No wiesz? - Nie. Tak naprawdę nie wiem, co to znaczy. - Nie muszę się już martwić, że to się stanie. Wyszedł. Zawsze wiedziałam, że wyjdzie, ale teraz to się skończyło. Mogę przestać się martwić, ponieważ wyszedł.

~ 164 ~

- A kiedy przyjdzie? - Zajmę się tym. - Wiesz, może będziesz w stanie powstrzymać Wrony przed zaangażowaniem się w to. Ale Kruki cię lubią. A Rundstöm jest dzikim psem, którego mają na naprawdę cienkiej smyczy. Przeszkodzenie mu, żeby pogonił za twoim byłym, będzie prawie niemożliwe. - Taa, ale trochę się mnie boją. Nikt nie lubi, kiedy staję się wściekła. - Nie przeszkadza mi to. - Poważnie? - No cóż… gdybym nie był jednym z potężnych Obrońców, wtedy by mi przeszkadzało. Oczywiście, dlatego, że wdeptałabyś mnie w ziemię. Ale Tyr pobłogosławił mnie niesamowitą siłą. - Często widujesz się z Tyrem? - Taa. Przez cały czas przychodzi do biblioteki. Lubi pogawędzić. Więc… uprzedzam cię, skoro dla nas pracujesz. Wiem, że nienawidzisz pogaduszek. - Nie nienawidzę. - Po prostu nienawidzisz ich ze mną. - Nie. Po prostu nie jestem w tym dobra. To jest niezręczne i niezgrabne. A kiedy byłam w Kongregacji, przez cały czas musiałam pozorować pogawędki. - Dlaczego? - To była moja rola, jako jego żony. – Zmarszczyła brwi na Ski, jej twarz spoważniała. – Nigdy nie wierzyłam, wiesz. Ani przez sekundę. - Wiem. - Skąd wiesz? - Ponieważ to brzmiało tak, jakbyś korzystała z każdej możliwości, żeby rozwinąć swój umysł, nawet jeśli myślałaś, że jesteś uwięziona w dość okropnej sytuacji. Gdybyś wierzyła, nawet przez chwilę, nie zawracałabyś sobie głowy. - Miałam szczęście. Miałam babcię. Ta kobieta nauczyła mnie dwóch bardzo ważnych rzeczy zanim zostałam zabrana. Jak ułatwić sobie naukę nowych języków… i ~ 165 ~

jak nikomu nie ufać. - No cóż, teraz musisz pamiętać, że nie jesteś w tym sama. Masz Wrony. - Prawda. - Idiotów. - Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Kruków? - Bo są głupi. Celowo głupi. Nie mam na to czasu. Ani cierpliwości. - Oni naprawdę nie są tacy głupi. – Skrzywiła się. – To znaczy, nie są głupi. - Prawdopodobnie miałaś rację za pierwszym razem. I, kontynuując naszą rozmowę, teraz masz Obrońców. Uśmiechnęła się. - Naprawdę? - Masz pieczęć aprobaty od Ormiego. Pozwól, że ujmę to inaczej. Jesteś Wroną i masz pieczęć aprobaty Ormiego. To się po prostu nie zdarza. Do tego, Bear - ze wszystkich ludzi - upewnia się, że twój szczeniak ma wodę. A nie widziałem, żeby ten mężczyzna wykazywał zainteresowanie czymkolwiek, co nie jest pomiędzy dwiema okładkami… od zawsze. - Jest krótkowzroczny. - Bardzo. Ale to nam odpowiada. I jestem ja. - Duży facet, który spieszy, żeby mnie chronić? - Nie. Szanuję twoje granice. Tak nudne jak mogą być. - Ponieważ jesteś postępowym mężczyzną? – spytała, śmiejąc się. - Nie. Ponieważ jesteś Wroną i gdybym wszedł ci w drogę, rozszarpałabyś swoimi pazurami moją twarz. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką nauczył mnie tata… nigdy nie wchodź pomiędzy Wronę i jej ofiarę. Według niego, nienawidzicie tego. - Tak, nienawidzimy tego. – Obróciła się na głazie, siadając po turecku twarzą do niego. – Czy jednak rozumiesz dlaczego? Dlaczego nie pogonię za nim? - Rozumiem. Nie jesteś tą dziewczyną, którą byłaś. Zabicie go dałoby mu najwyższą siłę, ponieważ to by znaczyło, że wciąż jest dla ciebie ważny. ~ 166 ~

- Dokładnie. - Ale ty musisz zrozumieć, że on nigdy nie przestanie. Mężczyźni tacy jak on nigdy tego nie robią. - Wiem, co mój były mąż potrafi zrobić. Wiem, co jest gotowy zrobić. Wiem również, że kiedy przyjdzie po mnie, będę gotowa. Ale ja nie pójdę do niego. Nie chcę także, żeby moje siostry tropiły go niczym zwierzę. - Nawet jeśli są w tym naprawdę dobre? - Tak. Ski obrócił się do niej, siadając w ten sam sposób, co ona. - Mogę zadać ci pytanie? - Pewnie. - Odrzuciłaś moje zaproszenie na randkę z powodu twojego byłego męża? - Nie. Ale trochę warknęła na niego i powiedziała to zbyt szybko. Więc Ski nadal wpatrywał się w nią, dopóki jej usta nie wykrzywiły się z frustracji i w końcu przyznała. - Może. - Myślałem, że jesteś ponad nim – drażnił się. - Jestem. Tylko… Nigdy wcześniej nie byłam na randce. On jest jedynym mężczyzną, z którym kiedykolwiek byłam. – Odetchnęła. – Co jeśli wyjdziesz ze mną i uświadomisz sobie, że jestem… chaosem. - Jesteś Wroną. Oczywiście, że jesteś chaosem. Ucieszył się, kiedy się roześmiała. - Ale – dodał szybko – ja jestem Obrońcą. Zabrali mnie od mojej rodziny, kiedy miałem sześć lat. Wiedziałem jak zabić dorosłego mężczyznę, gdy miałem dwanaście. I faktycznie zrobiłem to zanim ukończyłem osiemnaście. Jesteś z Klanu, Jace. Będziesz chaosem. Więc pytam tylko, dlaczego nie możemy razem być chaosem? Jedna randka. To wszystko. Spróbujmy. Skrzywiła się. ~ 167 ~

- Tylko że nienawidzę idei randkowania. - Idei randkowania? - Taa. - Czy znowu chodzi o pogawędki? - Taa. - Czasami musisz z kimś porozmawiać. Przekrzywiła głowę na bok. - Muszę? Teraz oboje się roześmiali. - Okej, okej – powiedziała. – Co powiesz… żebyś przyszedł w ten weekend na przyjęcie? W Domu Ptaków. - Na te, na które Kera narzekała przez całą drogę? - Taa. Wymusił uśmiech. - Ponieważ to brzmi na dobrą zabawę. - Nie, nie. Będzie zabawnie. Ona po prostu myśli, że nikogo nie będzie. - Dlaczego tak myśli? - Ponieważ Erin jest wredna. - O, taak. – Przytaknął. – Jest. - Więc przyjdziesz. Spędzimy trochę czasu razem. Zobaczymy, czy to zadziała. - W porządku. Spróbuję. - I przyprowadź Beara. - Dlaczego to powiedziałaś? - Ponieważ wiem, że przyprowadzisz Gundo. I przyprowadzisz Borgstena. Ale nie weźmiesz Beara. Chociaż powinieneś.

~ 168 ~

- Ale on psuje mój styl – zażartował Ski. - Jaki styl? - W takim razie, dobrze…

Tłumaczenie: panda68

~ 169 ~

Rozdział 14 Jace już wstała i ubrała się, kiedy zadzwonił jej telefon. Nigdy nie używała komórki, rzadko dawała numer, a większość sióstr, które zadzwoniłyby do niej z jakiegoś powodu, dzisiaj kręciły się po domu. Więc wpatrywała się w nią przez naprawdę długi czas zanim odebrała. Ale zanim odebrała, rozmowa przełączyła się na pocztę głosową. Odłożyła ją z powrotem na komodę, gdy telefon znowu zadzwonił. Tym razem odebrała szybciej, ale nie odezwała się. Po kilku sekundach usłyszała. - Jace? - Taa. - Tu Ski. - Kto? Usłyszała coś, co zabrzmiało jak głębokie westchnienie. - Eriksen. - Och. Taa. Cześć. - W swojej głowie nazywasz mnie Eriksenem, prawda? - Może. - Nieważne, chciałem ci uświadomić, że nie musisz przychodzić w soboty czy w niedziele. To są twoje wolne dni, dopóki praca nie zostanie skończona. - Okej. - A dzisiaj jest sobota. - Och. – Rozejrzała się. – Och. Prawda. Jest. – Przewróciła oczami na jego śmiech. – To nie jest śmieszne. - Trochę jest. - Jest sobota. ~ 170 ~

- Tak. - Przyjdziesz dzisiaj, prawda? - Zdecydowanie. - I Bear? Westchnął jeszcze raz. - Jesteś pewna? - Jestem pewna. Musi być bardziej towarzyski. To będzie dla niego dobre. - Nie mogę uwierzyć, że ty, ze wszystkich ludzi, to powiedziałaś. - Mówię to o Bear’rze, który prawdopodobnie chce być blisko ludzi, ale nie wie jak. Nie mówię o sobie. - W porządku. Będziemy. - Świetnie. I dzięki za poinformowanie mnie… - Jaki dzisiaj jest dzień? - I znowu. To nie jest śmieszne. Jace rozłączyła się i rzuciła swój plecak na łóżko. Skinęła na Lwa. - Chodź tu. Mamy wolne. Zeskoczył z łóżka, wylądował raczej brzydko, otrząsnął się i wbiegł… w drzwi. Jace podeszła do drzwi i otworzyła je dla niego. Zerwał się, a ona podążyła za nim, mamrocząc pozdrowienia siostrom Wronom, gdy przechodziła. Weszła do kuchni, gdzie przy stole siedziała większość z jej Grupy Uderzeniowej, planując wieczorne przyjęcie. Ale nie było Kery, co znaczyło, że nadal nic nie wie. - Jak ją wyciągniesz, żebyśmy mogły wszystko zorganizować? – Tessa zapytała Erin. - Mam nad tym kontrolę. Wychodzimy stąd za piętnaście minut. Najwyżej dwadzieścia. - Dobrze.

~ 171 ~

Jace otworzyła suwane szklane drzwi i wypuściła Lwa na zewnątrz, żeby mógł sobie ulżyć. Potem nalała sobie kubek kawy i przez długą chwilę piła, wyglądając przez okno i uśmiechając się, gdy zobaczyła jak Lew bawi się z przyczajonymi na podwórku wronami. - Och – powiedziała do Erin zanim zapomni. – Zaprosiłam Obrońców. - Na co? Obróciła się do grupy. - Na przyjęcie. - Dlaczego? Nie zamierzała mówić im, że zaprosiła ich, ponieważ ona i Erik… uch… Ski, taa, Ski. Żeby ona i Ski mogli dowiedzieć się, czy powinni zacząć się spotykać. Kochała swoje siostry Wrony, ale z niektórymi reakcjami nie była jeszcze gotowa się mierzyć. - Po prostu miły gest – skłamała. – Żeby wyciągnąć chłopaków. Erin zmarszczyła brwi. - Czy oni wiedzą jak się relaksować? Czy może spróbują zorganizować nas w odpowiednie rządki albo coś podobnego? Nie będąc na nastroju, żeby nawet próbować na to odpowiadać, powiedziała. - Po prostu daj znać temu komuś, kto zarządza frontowymi drzwiami. Proszę. - Okej. Jace wypatrzyła na stole oblane czekoladą pączki i sięgnęła po jednego, gdy do kuchni wpadła Brodie, za którą natychmiast pojawiła się Kera. Papiery szybko ukryto, laptopy szybko zamknięto, telefony i tablety szybko wyłączono. Jace nie pamiętała, żeby jej siostry poruszały się tak szybko, gdy nie dotyczyło to jedzenia, alkoholu czy bitwy. Machając miotłą, Kera zanurkowała pod stół za Brodie. - Co się dzieje? – zapytała Tessa, pochylając się, żeby mogła zobaczyć, co Kera robi. - Szkodnik! – warknęła Kera. – Mamy szkodnika! Nie będę tolerowała szkodników w tym domu! ~ 172 ~

Maeve wybiegła z pokoju. Bez słowa. Alessandra podniosła stopy z podłogi i wydała z siebie zniesmaczony, piskliwy dźwięk… który tak naprawdę się nie skończył. Leigh chwyciła ze stołu jeden z noży. Tessa i Erin pochyliły się bardziej, żeby zobaczyć. Annalisa obserwowała to wszystko i odnotowywała reakcję każdej osoby, ponieważ nie było niczego, co bardziej kochała, niż monitorowanie różnych ludzkich emocji na bodźce zewnętrzne. - Jakie szkodniki? – zapytała Tessa. – Szczury? Alessandra, zawsze rodzaj księżniczki, pisnęła głośniej. Coś wystrzeliło spod stołu i Kera i Brodie ruszyły za tym. Ta rzecz wymknęła się przez otwarte suwane drzwi, a jego prześladowcy nie zatrzymali się. - Och – powiedziała Erin, machając ręką. – To tylko wiewiórka. Nastała chwila ciszy, kiedy wszystkie zaczęły wracać do tego, co robiły… i wtedy nastąpił ten moment. Ten moment, kiedy wszystkie podniosły oczy, usta się otworzyły i zagapiły się na siebie nawzajem. Zaczęła rozprzestrzeniać się panika. Nawet Maeve wróciła z powrotem do kuchni. Gapiły się dalej. Potem wszystkie rzuciły wszystko i ruszyły w stronę suwanych szklanych drzwi. Ale wszystkie próbowały przejść przez nie w tym samym czasie. Inne utknęły, ale Jace opadła na kolana i przecisnęła się między ich nogami. - Kera! Nie! – wrzasnęła Tessa, kiedy Brodie złapała wiewiórkę, potrząsnęła nią, podrzuciła w powietrze, złapała, potrząsnęła jeszcze raz. Reszta dziewczyn przeszła przez drzwi, ale mogły tylko stanąć obok Jace, patrząc z przerażeniem. - Kera! – krzyknęła Tessa. - Co? - Każ Brodie puścić tę wiewiórkę! Kera opuściła miotłę. - O mój Boże. To ma jakąś chorobę albo coś, prawda? - To… to nie jest zwykła wiewiórka. - Co?

~ 173 ~

Brodie biegała teraz po podwórku ze swoją nagrodą w pysku. I wciąż nią potrząsała. - Co to znaczy, że to nie jest zwykła wiewiórka? W takim razie, co to jest? Tessa wskazała na Brodie i wiewiórkę. - To Ratatosk! - Co to jest? - Ratatosk! Posłaniec bogów! Kera zamarła, jej oczy się rozszerzyły. Słysząc warczenie, powoli obróciła się. Brodie stała teraz tuż przed nią… z Ratatoskiem w pysku. Kera podniosła ręce, wciąż trzymając miotłę, jej głos stał się stanowczy i kontrolowany. - Brodie. Puść to. Brodie zrobiła krok w tył. - Brodie… Puść. To. Głowę miała przy ziemi, tyłek w górze. Pozycja do zabawy. Cholera. - Brodie Hawaii, w tej chwili puść tę rzecz! Natychmiast! Na krzyk, Brodie zerwała się do biegu – a wszystkie ruszyły za nią.

Vig stanął przy kuchennym stole ze Stiegiem i Siggym, zajadając się oblanymi czekoladą pączkami, jednocześnie obserwując jak Kera i jej przyjaciółki gonią za Brodie. - Co się dzieje? – zapytał Stieg zanim wepchnął kolejnego pączka do ust. - Nie mam pojęcia. - Co Brodie ma w pysku? – spytał Siggy. - Wygląda jak szczur.

~ 174 ~

Rolf, który właśnie wszedł, potrząsnął głową. - To, moi przyjaciele, nie jest szczur. To Ratatosk. Vig na krótko zamknął oczy. - Uch-och. Siggy pokręcił głową. - To nie skończy się dobrze. - Uspokójcie się. – Stieg wziął to, co zostało z czekoladowych pączków, ale Vig szybko wyszarpnął mu talerz. - Nie czekoladowe, idioto. – Zamienił je na talerz paczków z dżemem. – Te. Stieg podszedł do otwartych suwanych drzwi i krzyknął. - Brodie! Pączki! Pies zatrzymał się i obrócił, stając przodem do Stiega. Praktycznie wypluła Ratatoska z pyska, a potem ruszyła na biednego Stiega.

Jace skrzywiła się, kiedy Brodie całym swoim ciężarem walnęła Stiega prosto w pierś, przewracając dużego Wikinga na ziemię. Annalisa skuliła się i mruknęła. - Niech to szlag. Tessa podbiegła do Kruka. - Stieg? Stieg, słyszysz mnie? Jace ruszyła do Ratatoska. Jego domem był Świat Drzew - Yggdrasil 12– i nie tylko przenosił wiadomości między bogami i podziemiem, ale był również głównym, najwyższej klasy posłańcem wszczynającym burdy. Ale też, dosłownie, taka była jego praca. Wszczynać burdy i kontynuować wściekłość. W pewnym momencie, to była jego jedyna praca. Potem ludzkie Klany 12

Yggdrasil – to gigantyczne drzewo nazywane Drzewem Strasznego, czyli Odyna

~ 175 ~

dogadały się i Odyn dał mu coś nowego do roboty – kiedy potrzeba było przekazywać wiadomości każdemu przywódcy Klanu. Oczywiście, Ratatosk nie ułatwiał spraw. Niekoniecznie radził sobie z każdym przywódcą Klanu. Zwłaszcza wtedy, gdy ten szczególny przywódca Klanu kiedyś go wkurzył. A czasami rozmawiał tylko z jasnowidzem Klanu. Albo czasami zmuszał przywódcę, żeby odgadnął wiadomość, wykonując pantomimę. Innymi słowy, Ratatosk był po prostu kutasem. Jak wiele wiewiórek. U Wron z LA, Ratatosk obecnie dogadywał się tylko z Betty. Ale, oczywiście, ona nadal była w głębokiej śpiączce. W śpiączce, z której nikt tak naprawdę nie wiedział, kiedy wyjdzie. Jace przykucnęła obok niego, ale nie potrafiła przejść obok faktu, że naprawdę był wiewiórką. Po prostu zwykłą, małą wiewiórką. Ale była nieśmiertelna i rozmawiała z bogami. - Nie żyje? Próbując sprawdzić, czy oddycha, Jace pochyliła się niżej… i wtedy to Ratatosk podskoczył, przyłożył pazury do twarzy Jace i wspiął się aż usiadł na jej głowie. Jace przewróciła się do tyłu, krzycząc. Annalisa złapała jej ręce zanim mogła strzepnąć tę pieprzoną rzecz ze swojej głowy i Jace usłyszała szczekanie, gdy Lew próbował obronić ją swoim małym ciałem i łapami. - Zdejmij to ze mnie! Zdejmij to ze mnie! – piszczała Jace, panikując. - Myślę, że powinien tam zostać – powiedziała Annalisa, używając swojego najlepszego Mam tutaj psychola! głosu. - Pieprz się! Z domu wyszła Chloe i krzyknęła. - Co tu się dzieje? - Zdejmij to ze mnie! Chloe podeszła, uśmiechając się. Ona się uśmiechała!

~ 176 ~

- Ratatosk. Cześć! Może przestaniesz zadzierać z moimi dziewczynami, co, skarbie? Szkodnik siedzący na głowie Jace zaszczebiotał. On się z niej śmiał! Drań! Jace usiadła, Annalisa wciąż trzymała jej ręce. Lew wskoczył na kolana Jace, łapy oparł na jej ramionach, bez przerwy szczekając na Ratatoska. - Achhh. Jaki on opiekuńczy. - Ponieważ na mojej głowie jest szczur – warknęła Jace. - To nie szczur. To wiewiórka – wyjaśniła cierpliwie Chloe. Gapiąc się, Jace ostrzegła. - Zaraz zrobię się naprawdę zła. - Okej. Okej. – Chloe szybko schyliła się, wyciągając rękę w stronę siedzącego na głowie Jace gryzonia. – Chodź. Już dość ją zdenerwowałeś. Mały drań wdrapał się po ramieniu Chloe na jej bark. Teraz Lew stanął przed Chloe, szczekając zajadle na Ratatoska, który się odszczekiwał. - Już lepiej się czujesz? – zapytała Chloe Jace. - Czuję się, jakbym kręciła się w kółko i krzyczała, Jestem nieczysta! Jestem nieczysta! Annalisa podciągnęła Jace na nogi. - To, poza kontekstem, może mieć wiele znaczeń. Jace pochyliła się do przodu i otrzepała włosy rękami. - Zesrał się na mnie? Czuję, jakby zesrał się na mnie! - Nie zesrał się na tobie. Twoje włosy są czyste. Jace wyprostowała się, piorunując wzrokiem drwiącego szczura. - Lepiej, żeby tak było. – Sięgnęła w dół i zgarnęła w ramiona wciąż szczekającego Lwa, przytrzymując go mocno.

~ 177 ~

Fakt, że czuł się taki opiekuńczy wobec niej, sprawił, że jeszcze bardziej pokochała tego psa. Coś, co myślała, że nigdy nie będzie możliwe. Chloe spojrzała na gryzonia na swoim ramieniu. - Betty nie może rozmawiać z tobą w tej chwili. Więc musisz porozmawiać ze mną. A ja nie bawię się zagadki. Usta Jace wygięły się z obrzydzeniem, kiedy nieśmiertelne zwierzątko przyłożyło swoje małe pazury do skroni Chloe. Podeszła Kera, trzymając Brodie za obrożę. Cały pysk pitbulla pokrywał cukier puder i malinowy dżem. Stojąc tak razem, przyjaciółki patrzyły jak ich przywódczyni zamyka oczy i kilka razy kiwa głową. - Okej – powiedziała w końcu Chloe, przytakując. – Dziękuję. Ratatosk zeskoczył z jej ramienia i zaczął uciekać. Kera szarpnęła Brodie, którą pchnął psi instynkt, żeby za nim pogonić. - Nie chciałaś tu mojego psa – wytknęła Kera swojej przywódczyni – ale pozwalasz na tego szczura w domu? - To nie jest szczur. Jest bólem w tyłku, ale nie jest szczurem. A to zwierzę – przypomniała Kerze, spoglądając na Brodie – nie jest ujęte w naszym ubezpieczeniu. W odpowiedzi, Brodie szczeknęła na Chloe, a ta się skrzywiła. - Co ten pies ma na pysku? - Resztki po pączkach z dżemem. I chyba trochę krwi Stiega. Chloe westchnęła i obróciła się, kiedy z domu zawołała ją siostra Wrona. - O co chodzi? – odkrzyknęła Chloe. Ponieważ bogowie zabronili, by weszła do środka i sama się dowiedziała. - Telefon! Z kiwnięciem, Chloe odeszła, przepychając się między Krukami, w tym biednym Stiegiem, który teraz trzymał z tyłu głowy paczkę mrożonego groszku. - Pies – powiedział, wskazując wolną ręką na Brodie. ~ 178 ~

- Miałeś talerz pączków z dżemem – odparła Chloe, kiedy przechodziła. – Czego się spodziewałeś? Vig przykucnął przed Brodie z ręcznikiem i wytarł psi pysk. Kiedy skończył, Brodie postawiła łapy na jego ramionach i polizała jego twarz. Pokochała Wikinga Kery, co było dobre. Kera i Brodie były układem łączonym. Jedna nigdzie nie poszłaby bez drugiej. No cóż, w szerszym obrazie, egzystencjonalnych terminach, oczywiście nigdzie bez siebie pójdą. Ale gdy chodziło o spacery czy przejażdżki samochodem z innymi Wronami, Brodie zawsze była chętna i często opuszczała Kerę na kilka godzin z domu. Kera wciąż się do tego nie przyzwyczaiła, ale mniej narzekała. Jednak nadal nazywała psa dziwką. Kiedy Brodie skończyła lizać twarz Viga, wstał, chwycił Kerę w pasie i przyciągnął. Śmiejąc się, Kera próbowała odepchnąć się od niego. - Jesteś pokryty psem! Wiesz, co ona lizała jakieś dziesięć minut temu? I to nie był pączek z dżemem! Za Kerą, Vig, pozostałe Kruki i Jace zauważyli Erin. Rudzielec skinął na Jace ruchem głowy, więc postawiwszy Lwa na podłodze, podążyła za Erin, wychodząc na podwórze i z dala od domu. - Zamierzam zabrać stąd Kerę, żeby reszta dziewczyn mogła przygotować to miejsce na wieczór. - Okej. - Powinnaś pójść ze mną. Zatrzymały się, kiedy doszły do końca domu. - Myślałam, że tutaj potrzebujesz mojej pomocy. - Bo potrzebuję. Ale szuka cię Rachel. - O cholera! Chodź! - Nie przejmuj się. Ona po prostu myśli, że jest pomocna. Chodź ze mną. Weźmiemy psy na pielęgnację czy coś innego. Może zjemy jakiś lunch i wyjdziemy na kilka godzin. Tessa pogada z Chloe, żeby powstrzymała Rachel. Do wieczora całkowicie jej przejdzie. - Taa. Okej. ~ 179 ~

Erin zaczęła iść, ale nagle zatrzymała się i złapała Jace za ramiona, popychając ją. - Idź! – szepnęła. Widząc, że Rachel idzie w jej stronę, Jace szybko podeszła do końca domu. Obejdzie wkoło i spotka się z Kerą i Erin od frontu. Ale usłyszała szczeknięcie Lwa i wiedziała, że musi go złapać, ponieważ część planu Erin wymagało wyciągnięcia biednej Kery z domu z kłamstwem na temat pielęgnacji psów. Jace zatrzymała się i spojrzała na Lwa, ale jej pies nie patrzyła za nią, szczekając. A na drzewach gniewnie skrzeczały wrony. Potem na jej ramię opadła ręka. Bez namysłu obróciła się i uderzyła. Myślała, że uderza Rachel. Znowu. Ale to nie była Rachel.

Davis Henry Braddock ledwie miał czas, żeby złapać swojego głównego kaznodzieję, gdy mężczyzna upadł, z rękami wokół gardła. Próbował oddychać. Davis spojrzał i zdał sobie sprawę, że jabłko Adama jego parafianina zostało o kilka centymetrów wepchnięte w tył jego szyi. Przez kobietę, która była żoną Davisa. Zszokowane niebieskie oczy przyglądały mu się bacznie. Planował, że John po prostu złapie Jacindę, żeby mogli zabrać ją z tego miejsca z powrotem tam, gdzie należała. Przy jego boku. Jako żona Wielkiego Proroka. Ale jej reakcja była szybka i zdecydowanie brutalna. Zrobiła krok w jego stronę, ale ktoś zawołał jej imię. Kilka sekund później, dwie inne kobiety obeszły duży żywopłot. Jedna była niskim rudzielcem. Druga była gigantem. Ponadwymiarowa kobieta z mięśniami na mięśniach. Przez chwilę myślał, że jego żona zawoła po pomoc. Ale nie zrobiła tego. Zamiast tego przycisnęła dłoń do ust Davisa i szarpnęła go w stronę domu. Tamte kobiety podbiegły szybko, ciągnąc za sobą jego wciąż walczącego o oddech zastępcę. - Co się dzieje? – zapytała ruda. ~ 180 ~

- To on. - O cholera – mruknął mamut. - Nie mogę uwierzyć, że tu przyszedłeś – powiedziała jego żona. – Nie mogę… Przestała mówić, jej głowa opadła, ciało zaczęło drżeć. Dwie kobiety wydawały się być przerażone. Pomyślał, że się go wystraszyły. A dlaczego nie? Był wybranym synem Boga. Potem jego żona podniosła głowę, a jej oczy były czerwone jak buzująca w nim krew. Mięśnie pulsowały pod tętniącą skórą. A jej niegdyś ładna twarz, teraz pokryta blaknącymi bliznami, wykrzywiła się w maskę czystego zła. Zawinęła ręce wokół jego gardła, z jej ust wydobywały się słowa, ale ich nie rozumiał. Jej dłonie zacisnęły się i chwycił jej nadgarstki, próbując ją oderwać. Ale jej siła… Pochyliła się bliżej, owiał go jej chrapliwy oddech, gdy kontynuowała zjadliwy szept w jakimś diabelskim języku. Nagle pojawiła się ruda, jej ręce uniosły się, jakby miała do czynienia z dzikim zwierzęciem. Jakby bała się je przestraszyć, by nie doprowadzić do przerażającego poturbowania. - Posłuchaj mnie, skarbie. Musisz mnie wysłuchać. Zrobisz mu coś, a to przyciągnie uwagę wszystkich i Kera się dowie. Dowie się i przyjęcie się skończy. Ponieważ wiesz, że z powodu niepokoju o ciebie będzie cię chroniła. To wszystko, na czym jej zależy. Więc musisz go puścić. Musisz odejść. Słyszysz mnie, Jace? Odejdź. Ciało jego żony zadrżało mocniej. Dłonie trzymające jego gardło zacisnęły się mocniej. Zamknęła oczy, opuściła głowę. Uświadomił sobie, że jej stopy są po obu stronach jego bioder. Zerwała się z ziemi używając do tego tylko uchwytu na jego szyi, jej stopa przycisnęła się do domu. Kiedy jego żona podniosła głowę i otworzyła oczy, znowu były niebieskie. Jej twarz już nie była wykrzywiony w czymś… bezbożnym. Ale walczyła, żeby odzyskać kontrolę. Jej ciało nadal było napięte, jej ręce nadal wokół jego gardła. Jej stopa nadal oparta o ścianę.

~ 181 ~

Szarpnęła się do przodu i instynktownie odskoczył do tyłu, jego głowa zderzyła się ze ścianą za nim. - Przyjdź tu jeszcze raz… naprzykrzaj mi się jeszcze raz… i nic cię przede mną nie uchroni. Jej głos skończył się warknięciem i czerwień zaczęła wracać do jej oczu. Znowu pochyliła głowę. Znowu walczyła z tym. W końcu puściła go, odskakując. Nadal dyszała, ale znowu zaczęła mówić do rudej tym diabelskim językiem. - Po angielsku, kochanie. Znam trochę jidysz, ale to wszystko. Więc musisz mówić do mnie po angielsku. Jego żona przełknęła, jej oddech spowolnił. - Rachel, zabierz go stąd i jego przyjaciela. Nie pozwól, żeby Kera czy pozostałe zobaczyły. Możesz to dla mnie zrobić? Mamut przytaknął. - Zajmę się nim. Idź. Biorąc powolne, głębokie wdechy, poklepała dużą kobietę po ramieniu i odeszła. Ktoś zawołał ją z wnętrza domu i przyspieszyła. Ruda poszła za nią. Mamut szarpnął Davisa za włosy aż stanął przed nią, a potem wykręciła jego ramię do tyłu, przytrzymując je na jego plecach. Przeciął go ból i zacisnął zęby. Gwizdnęła i podbiegła do nich kolejna ponadwymiarowa kobieta. - Co do diabła? - Później wyjaśnię. Weź tego drugiego. Nowa kobieta chwyciła Johna i podniosła go gołymi rękami. Te kobiety… były zbyt silne. To było nienaturalne. One były nienaturalne. I zaraziły jego żonę swoją bezbożnością. Siłą zaprowadziły go przed front domu, ale szarpnęły go z powrotem, kiedy jego żona, ruda, jakaś czarna dziewczyna i jakaś Azjatka wyszły frontowymi drzwiami i skierowały się do SUV-a. - Gdzie jedziemy? – zapytała ruda, jej ramię otaczało jego żonę. ~ 182 ~

- Powiem ci, kiedy tam dotrzemy. - Naprawdę musimy jechać? - Nie – odparła Azjatka. – Ale chcę, żebyś pojechała. Ponieważ oni lubią Jace. Więc będzie uspokajać. Ciebie nienawidzą. Bo jesteś irytująca. - Dlaczego mam jechać? – zapytała czarna. - Po prostu wsiadaj do tego pieprzonego samochodu. Zadajesz zbyt wiele pytań. Trzymające ich kobiety poczekały aż SUV odjechał. Potem szybko popchnęły go do vana, któremu kazała czekał, by zabrać stąd jego i jego żonę. Jego ludzie otworzyli boczne drzwi i trzymająca go kobieta rzuciła nim w Ezekiela. To nie było imię, które dostał przy urodzeniu, ale imię, którym Davis go pobłogosławił. Runęli na ścianę furgonetki, a potem druga kobieta podała im Johna. Już się nie ruszał. Nawet nie walczył. - Lepiej zabierz go do szpitala – powiedział mamut. – I nie wracaj tutaj. Zabijemy cię, jeśli tu wrócisz. Potem użyła tych przerażająco wielkich ramiona i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Kiedy odjechali spod domu, wyjrzał przez małe, tylne okienko vana. Wyrzuciły go. Niczym śmiecia. Te… kobiety potraktowały go jak jakąś zwykłą osobę. Jakby były lepsze od niego. Jakby były silniejsze i ważniejsze od niego. - On nie oddycha, Bracie Davis. Davis spojrzał na Ezekiela. Przez chwilę nie rozpoznawał go. Nie rozpoznawał niczego ani nikogo oprócz swojej wzburzonej nienawiści. To nie była wina jego żony. Przyczyniła się do tego będąc słabą i wpuszczając tego diabła w ich życie. Musiała zostać oczyszczona. Ale teraz… - Daj mi nóż i słomkę. - Tracheotomia? Tutaj? Teraz? ~ 183 ~

- Nie możemy jechać do szpitala – powiedział spokojnie, ledwie myśląc o Johnie. – Daj mi, co potrzebuję. Zrobimy, co możemy. Najpierw John. Potem zastanowi się jak przywołać swoją żonę do porządku i z powrotem do jego boku, tam gdzie należała. Na wieczność…

Tłumaczenie: panda68

~ 184 ~

Rozdział 15 Jace patrzyła na gotycki budynek w centrum Los Angeles. - Dlaczego tu jesteśmy? – zapytała Kera, brzmiąc na spanikowaną. - Ponieważ prosiły mnie, żebym przyszła. - Zakonnice? – Kera odwróciła się od Klasztoru Św. Marii Magdaleny od Wszystkich Świętych i stanęła twarzą do ich przywódczyni. – Zakonnice prosiły cię, żebyś tu przyszła? Zakonnice? - Dlaczego w kółko powtarzasz to tym tonem? Tak. Zakonnice poprosiły mnie, żebym tu przyszła. - Dlaczego? Chloe poklepała twarz Kery. - Jako nowa dziewczyna masz tak wiele do nauczenia. - Dlaczego wciąż mnie tak nazywasz? - Aż do wieczora, aż do rytuałów, będziesz nową dziewczyną. Kera zerknęła na Erin. - Jakie rytuały? - Jeszcze jej nie powiedziałaś? – zapytała Chloe. - Myślałam, że to tylko przyjęcie. - No cóż… – Chloe wzruszyła ramionami. – Będzie poncz. I piwo. Lubisz piwo, prawda? I Cheez Whiz! - Znowu Cheez Whiz? Śmiejąc się, ponieważ lubiła emocjonalnie torturować innych tak samo jak lubiła królewskie czeki za swoje powieści historyczne, Chloe ruszyła w stronę klasztoru. Kera wycelowała palec w Erin i warknęła spomiędzy zaciśniętych zębów. ~ 185 ~

- Lepiej niech na moim przyjęciu nie będzie pieprzonego Cheez Whiz. Rozumiesz mnie? - W porządku. Ale nie wiesz, co tracisz. - Byłam w wojsku. Dokładnie wiem, co tracę. Ruszyła za Chloe, Erin chciała podążyć za nią, ale Jace chwyciła jej ramię. - Powstrzymałaś mnie – powiedziała Jace, jej umysł wciąż wirował wokół tego, co wydarzyło się w ostatniej godzinie. - Tak. Skupiwszy wzrok na ziemi, Jace powiedziała. - Dziękuję. Łagodne palce chwyciły brodę Jace i podniosły jej głowę, aż była zmuszona spojrzeć Erin w oczy. - Nie zrobiłaś nic złego, Jace. Absolutnie nic. - Wiedziałam, że przyjdzie. Wiedziałam to. I zamierzałam być bardzo spokojna i racjonalna. Nie zamierzałam pozwolić, żeby dotarł do mnie. – Jace czuła jak zaczynają wzbierać łzy. Walczyła ze swoim pragnieniem płaczu. To nie był czas. – Ale teraz pokazałam mu słabość. Pokazałam mu sposób na odwet. Nawet gdyby to było tylko irytowanie mnie jak cholera, dopóki nie pęknę. - Narcyzi lubią każdą uwagę. Nawet złą uwagę. - Właśnie przekazałam mu moc. - Pozwól mi go dla ciebie zabić, Jace. Po prostu zniknie i nigdy więcej nie będziesz musiała się o niego martwić. Nie, żebym miała jakiś moralny kręgosłup, który mnie powstrzyma. - Nawet nie próbuj ze mną tych bzdur – warknęła Jace odsuwając twarz, a przez jej żyły wciąż przepływał szczątkowy gniew. – Masz bardzo mocny moralny kręgosłup nieważne, jakich naopowiadasz ludziom kłamstw. Ale nie waż się mnie okłamywać! - Okej, okej! – Erin roześmiała się, unosząc uspokajająco ręce. – Jestem bardzo moralną osobą. Z wyjątkiem tego, kiedy pogrywam sobie z Kerą.

~ 186 ~

Jace odetchnęła. Nie chciała pozwolić, żeby jej gniew przejął kontrolę. Nawet jeśli zawsze tam czekał. Czekał aż pęknie. - Poza tym… - Poza tym co? - Nie sądzę, żeby to było zadanie dla nas. - Co to znaczy? - Kiedy go dotknęłam, ja… - Ty… co? - Nie wiem. Po prostu zostaw go. Obiecaj mi. - Jace… - Obiecaj mi – wypluła spomiędzy zaciśniętych zębów. - Dobrze. Nie musisz być taka mordercza. - Czy panie idą? – zapytała głośno Chloe ze schodów klasztoru. – Czy też, wy suki, potrzebujecie specjalnego zaproszenia? Erin uśmiechnęła się. - Uwielbiam to, jak za każdym razem, kiedy Chloe tu przyjdzie, wykrzykuje przekleństwa na schodach klasztoru. Jace potrząsnęła głową. - To jest takie żenujące.

Alessandra nie miała zbyt dużo czasu, żeby przygotować przyjęcie. Wszystko musiało być zrobione i, kiedy Erin wróci, ona będzie tą, która sprowadzi Kerę na dół na rytuały zanim była Marine będzie mogła cokolwiek zobaczyć. Tyle pracy, żeby omamić nową dziewczynę, ale nawet Alessandra musiała przyznać… że miała ubaw! Otworzywszy gwałtownie frontowe drzwi, spiorunowała wzrokiem stojącą tam dostawczynię. ~ 187 ~

- Spóźniłaś się – zarzuciła jej. - Chcesz te jedzenie czy nie, dziwolągu? To był problem z zadawaniem się z tymi ludźmi. Zmiennymi, jak siebie nazywali. Dosłownie, w mgnieniu oka, potrafili zmienić się z człowieka w jakieś drapieżne zwierzę. Ale według nich nie byli dziwolągami. Zamiast tego twierdzili, że są genetycznym darem od Boga. Jednak Wrony były dziwolągami, ponieważ nie urodziły się ze skrzydłami, pazurami i zwiększonymi umiejętnościami, tylko musiały umrzeć i być przywrócone z powrotem do życia. Ta nieznaczna zmiana w naturalnym porządku rzeczy, jak to nazywały, wydawała się obrażać wrażliwość zmiennych. Interesujące, ponieważ kobieta stojąca przed Alessandrą miała ponad dwa metry i brązowo-złote włosy, i mogła zmienić całe swoje ciało w niedźwiedzia grizzly. Pachniała również miodem. Jakby się w nim wykapała albo użyła jako perfum. Mimo to Alessandra i jej dziewczyny były dziwolągami. - Wejdź, postaw… bądź miła. Niedźwiedzica stanęła przy niej, zawisła nad nią, patrząc Alessandrze groźnie w twarz. - Albo co? - Albo zniszczę twój pieprzony interes w tym mieście. I wierz mi, kochana, potrafię to zrobić. – Alessandra cofnęła się, żeby niedźwiedzica i jej załoga mogła wejść. – A teraz zabieraj swoją dużą, tłustą dupę i do roboty. Warcząc jak niedźwiedź, którym była, dostawczyni weszła do domu, a za nią zespół jej kolegów zmiennych. Jak domyśliła się Alessandra, na podstawie wielkości ciała i koloru włosów, różniąca się gatunkami i rasami grupka przepłynęła przez próg Wron. Niektóre musiały mieć z dwieście piętnaście wzrostu. Inne nawet nie sięgały ramienia Alessandry. - I nawet nie myśl o tym, żeby napluć na nasze jedzenie! – pamiętała Alessandra, by krzyknąć za nimi.

~ 188 ~

Alessandra pstryknęła palcami na dwie swoje siostry Wrony i wskazała na dostawczynię, w milczeniu sygnalizując, żeby poszły za Jej Lady Wredność i jej Złośliwą Zwierzęcą Menażerią. Zanim Alessandra mogła zamknąć drzwi, przyjechały krzesła i namioty. Firma również prowadzona i zatrudniająca zmiennych. Potem ochrona. Mężczyźni i kobiety tak duzi, że możny by pomyśleć, że są Wikingami, tyle tylko że należeli do różnych ras i najwyraźniej gatunków. Firmy prowadzone przez zmiennych były drogie, kierownictwo i personel niegrzeczny, z tendencjami do warczenia i/albo szczekania. Ale nie było niczego lepszego niż być w stanie wypuścić skrzydła podczas wielkiego przyjęcia, kiedy nadal masz kogoś, kto cię obsłuży. To był jedyny powód, dla którego Wrony i Kruki zatrudniały zmiennych. Ponieważ Klany nie powiedziały nikomu o umiejętności zmiennych do gonienia za ich własnym ogonem, a zmienni nie powiedzieli nikomu, że Wrony i Kruki mają okres pierzenia. To była umowa, która działała tak długo, dopóki jakaś hiena nie rzuci się na jakąś nietrzeźwą Walkirię, która odpowie podcięciem gardła i śmiechem. Wtedy to zazwyczaj naprawdę zaczynały się kłopoty. Ale również z tego powodu Alessandra zatrudniła firmę ochroniarską prowadzoną przez zmiennego. Żeby zapobiec tego typu rzeczom. Więc miała duże nadzieje, że wieczorem wszystko pójdzie dobrze. DJ i jego ludzie również dotarli i Alessandra odhaczyła ich na liście na swoim tablecie. Widząc, że jest już cały personel, ostatni raz zaczęła zamykać drzwi. Ale nacisnęła na nie jakaś ręka i pchnęła. Zaskoczona, cofnęła się, a potem uśmiechnęła. - Yardley! Udało ci, dziewczyno! - Taa. – Rzuciła swój bagaż. U większości gwiazd ich bagażem zajmowała się grupa ochrony albo asystenci. Ale cały personel Yardley stworzony był z Wron… a one wiedziały, że kobieta sama sobie poradzi ze swoim pieprzonym bagażem. – Zdjęcia są obecnie… przerwane. - Co? Dlaczego? – Alessandra posiadała hiszpańskojęzyczną stację telewizyjną, więc uwielbiała posłuchać plotek z branży. A plotki o reżyserze, z którym pracowała Yardley, ~ 189 ~

rozniosły się wszędzie. Umierała, żeby usłyszeć sensację. - No cóż – zaczęła Yardley – znaleźli reżysera bez skóry. Więc to niejako zatrzymało produkcję na jakiś czas. Alessandra zagapiła się. - Co? - Taa. Wiedz, że muszę iść jutro na jego pogrzeb. I okazał się być okropnym dupkiem. Ale muszę przynajmniej się tam pojawić. - Czekaj. Wstrzymaj się. Jego skóra zginęła? Jak to się, do cholery, stało? - Tak naprawdę nie jestem pewna. Ale są duże szanse, że… to Brianna ją z niego zdarła. Ramiona Alessandy opadły do jej boków, gdy w szoku przyglądała się siostrze Wronie. Bez zaskoczenia, zanim któraś z kobiet mogła coś powiedzieć, nagle otoczyło je kilkanaście Wron, podsłuchując i będąc naturalnie wścibskimi. Leigh uniosła jeden palec. - Przepraszam… co? - Brianna? – zapytała Alessandra. – Brianna od Betty? Yardley zmarszczyła nos w sposób, który rok temu według niektórych męskich magazynów uczynił ją jedną z najseksowniejszych żyjących kobiet. - Taaak. Maeve złapała rękę Yardley i pociągnęła ją do salonu. - Chodź ze mną. Muszę wszystko usłyszeć. A zważywszy na to, że Maeve nie lubiła być przez kogokolwiek dotykana, z powodu całej tej sprawy przenoszenia zarazków, jak to nazywała… to było coś wielkiego. Więc kiedy zmienni przygotowywali przyjęcie, Wrony zajmowały się brudami.

~ 190 ~

Siedziały w poczekalni na zewnątrz biura Matki Przełożonej. Matka Przełożona wyjechała z miasta, ale jej zastępczyni, ta, która wezwała Wrony, była obecna. A jej, podobnie jak Matki Przełożonej, nie wolno było zignorować. Ponieważ w świecie Wron, były zakonnice… i zakonnice. A te były Siostrami z Zakonu Św. Marii Magdaleny od Wszystkich Świętych aka Wybrane Wojowniczki Boga. Od zarania chrześcijaństwa, Siostry pracowały w tle, żeby uchronić świat przed samym sobą i zapobiec Końcowi Dni. Na wiele sposobów, ich cele niewiele różniły się od tych u Wron, ale obie grupy miały krwawą przeszłość. Taka wypełniona brutalnymi zdradzieckimi atakami, próbami zabójstw, zabijaniem z zemsty i szczególnie brzydkim wydarzeniem, które doprowadziło do procesów czarownic w Salem. Ale kiedy to doprowadziło do złych czasów po obu stronach, narodził się traktat, który trwa aż po dzisiejszy dzień. Traktat, który w najlepszym razi, był chwiejny. Jace sięgnęła po magazyn na stoliku od kawy stojący na środku pokoju i zauważyła, że Kera ma nerwowy tik. Używając kolana jednej nogi, poruszała drugą, co można było porównać do sposobu, w jakby ktoś nerwowo stukał palcami o biurko. Z początku, Jace to nie przeszkadzało. Ale po pięciu minutach zaczęło ją to denerwować. Jace już zamierzała delikatnie położyć rękę na nodze Kery – prawdopodobnie nawet nie wiedziała, że to robi – ale Erin warknęła zanim Jace miała na to szansę. - Noga, koleżanko! Co się z tobą dzieje? Oczywiście, Kera natychmiast spięła się, i dlatego Jace chciała spróbować czegoś innego. Po drugiej stronie pokoju siedziała Chloe, czytając najnowsze Vanity Fair z prawie nagą Yardley na okładce, podczas gdy Jace robiła, co tylko mogła, żeby rozdzielić Erin i Kerę, gdy te uderzały się i biły nawzajem ponad Jace, która siedziała pomiędzy nimi. - Nie pomożesz mi? – zapytała Jace swoją przywódczynię. - Pomóc ci w czym, kochanie? – Nawet nie spojrzała znad swojego czasopisma, ale powiedziała. – Nie mogę uwierzyć, że zakonnice mają prenumeratę Vanity Fair? Czy

~ 191 ~

raczej nie powinny czytać czegoś, co nazywa się Nowiny Zakonne? Albo Codzienna Zakonnica? Wkurzona, Jace siłą rozdzieliła swoje dwie przyjaciółki, skrzecząc. - Przestańcie! Natychmiast przestańcie! Wtedy do poczekalni weszło czterech mężczyzn i usiadło na krzesłach naprzeciw nich. Duzi i umięśnieni, zaczęli przerzucać czasopisma albo rozmawiali przez komórki, podczas gdy siostry Wrony Jace usiadły z powrotem na krzesłach i mruczały na siebie przekleństwa. Jace niewiele myślała o tych mężczyznach, ponieważ już ich znała. Ale kiedy jeden mrugnął i uśmiechnął się do Kery, wywołując u jej przyjaciółki uśmiech, Jace wiedziała, że musi wkroczyć. Jace nie martwiła się, że Kera nawet pomyśli o zdradzeniu swojego chłopaka. Kera całym sercem kochała Viga. Ale większość kobiet lubiła mały, lekki flirt. Nie męskie gwizdy, ale lekki flirt. Ale ci mężczyźni nie byli mężczyznami do flirtowania. - Przestań – powiedziała Jace, utrzymując niski głos. - Przestać co? Ledwie dotknęłam Erin. - Nie to. Przestań z nim flirtować. - Nie flirtuję. On flirtuje ze mną. Ja tylko to doceniam. - Każda dziewczyna lubi wiedzieć, że wciąż to ma – zauważyła Erin, jej mini walka z Kerą poszła już w zapomnienie. Dziewczyna nie była dobra w żywieniu urazy, kiedy początkowa gorączka już opadła. - Nie chcesz flirtować z tymi mężczyznami – poinformowała przyjaciółki Jace. - Dlaczego nie? - Ponieważ to są Czterej Jeźdźcy. Kera zamrugała. - Czterej Jeźdźcy czego? Jace i Erin gapiły się na nią przez chwilę zanim Jace odparła. ~ 192 ~

- Apokalipsy. Kera prychnęła i roześmiała się lekko. - Teraz pogrywasz sobie ze mną, co, Jace? Erin kazała ci to powiedzieć? Tak jak powiedziała, że muszę przespać się ze wszystkimi Walkiriami, żeby Odyn pozwolił mi żyć z jednym z jego Kruków. - Erin! - Nie powiedziałam, że musi – poprawiła Erin. – Powiedziałam, że jestem pewna, iż Odyn to doceni. - Jesteś zołzą – warknęła Kera. - Zachowujesz się tak, jakbyś powiedziała mi coś, o czym jeszcze nie wiem – odparowała Erin. - Obie przestańcie zanim się zdenerwuję – ostrzegła Jace i kobiety natychmiast usadowiły się na swoich krzesłach. Ale Erin Amsel była urodzonym wichrzycielem. To było tak, jakby nie mogła się powstrzymać. Jace z początku nie miała pojęcia, co Erin robi, kiedy chwyciła rękę Jace i położyła łagodnie na przedramieniu Kery. Powiedziała coś w starym nordyckim i kiedy Kera spojrzała przez pokój w stronę Jeźdźców, całe jej ciało zerwało się z krzesła, jej plecy uderzyły o ścianę, jej ramiona uniosły się w obronie. - Jezu pieprzony Chryste! – krzyknęła. – Gdzie jest jego twarz? Erin śmiejąc się, pochyliła się do przodu i pomachała lekko do mężczyzny. - Więc ty musisz być Zaraza. Miło cię poznać. Jace kciukiem i palcem wskazującym potarła swoje oczy. - Czy z tobą jest coś nie tak psychologicznie? – zapytała przyjaciółkę. Erin spojrzała na nią. - Tak. Drzwi do biura Matki Przełożonej otworzyły się i wyszła jedna z jej asystentek. ~ 193 ~

- Moje panie – powiedziała, wskazując ręką. Kera wciąż stała w kącie pokoju, z mocno zaciśniętymi oczami, z odwróconym ciałem. Jace sięgnęła po nią, ale Chloe była pierwsza. Szarpnęła Kerę i wepchnęła przez drzwi. - Opanuj się. Wierz mi, gdy powiem, że oni nie będą najgorszą rzeczą, jaką zobaczysz w tym życiu. - Jak to zrobiłaś? – Jace zapytała Erin. - To coś, czego nauczyła mnie Betty. Chcesz, żebym ci pokazała? – Erin chwyciła ramię Jace, ale ta strąciła jej rękę i odepchnęła ją. Erin również ją odepchnęła. - Hej, suki, może wejdziecie do środka? – krzyknęła Chloe. – Natychmiast! - Ach, daj spokój, Chloe – poskarżył się jeden z Jeźdźców. – Bawiło mnie to. - Niech zgadnę, kim jesteś… – zaczęła Erin, ale Jace chwyciła ją za kark i wepchnęła do biura. Jace wymusiła uśmiech. - Panowie – powiedziała do Jeźdźców zanim szybko weszła do biura Matki Przełożonej i zamknęła drzwi. Siostra Theresa Marie Rutkowki, zastępczyni Matki Przełożonej, siedziała przy dużym, drewnianym biurku, jej oczy spokojnie im się przyglądały. Uśmiechnąwszy się, Siostra Theresa zapytała. - Jak się dzisiaj macie , moje panie? Chloe nałożyła swój najlepszy fałszywy uśmiech i odparła. - Cudownie, Siostro, a ty? W tej chwili Jace wiedziała już, że nie pójdzie dobrze…

Ski siedział na tylnym podwórku, z nogami na drugim krześle, czytając książkę o sekcie z Jonestown z perspektywy uratowanych. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o życiu, jakie prowadziła Jace. Chciał zadać tak wiele pytań, ale po tym przez co przeszła, nie zamierzał tego robić. Jeśli będzie chciała ~ 194 ~

mu powiedzieć, wysłucha jej. Ale nie będzie naciskał jej po szczegóły, których nie była gotowa podać. Więc, zamiast tego, znalazł około dwudziestu książek o różnych sektach z dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, i przez minione dwie godziny przeczytał już dziewiętnaście. Uznał je za interesujące, ale Jace bardzo różniła się od tych uratowanych, o których przeczytał. Uwierzył jej, kiedy mu powiedziała, że nigdy nie kupiła tego systemu wierzeń sekty. Nie przyjmowała tego do wiadomości. Nigdy tak naprawdę nie była częścią tego życia – przynajmniej nie emocjonalnie – w przeciwnym razie jej Drugie Życie byłoby o wiele trudniejsze. Więc z radością dołączyła do Wron, nigdy nie oglądając się w wstecz, chyba że musiała. Nawet jako dziesięciolatka uniknęła prania mózgu, a to dużo o niej mówiło. Manipulowała sytuacją, żeby mogła rozwinąć swój umysł przez naukę języków i książki… po prostu niesamowite. - Hej – powiedział Gundo, opadając na krzesło przy stole na patio, z dietetyczną colą w ręku. Mężczyzna pił przez słomkę. Dorosły mężczyzna. - Wiesz, że jej babcia wciąż żyje? - Czyja babcia? - Jacindy. Ski potrząsnął głową. - O czym ty mówisz? - Ona stale mówi o swojej babci. Tej, która ją wychowała zanim matka ją zabrała. Jednak sposób, w jaki o niej mówi, kazał mi myśleć, że ona umarła. Ale nie. Wciąż jest całkiem żywotna. I z rozległą kartoteką kryminalną. Teraz Ski się roześmiał. - Co? - Wiem. Szokujące! To znaczy, Jace jest taka… anty-przestępcza. Nawet jeśli jest Wroną. Ale jej babcia i inni członkowie rodziny po stronie ojca nie mogą powiedzieć tego samego. Kilku ma obecnie duże kłopoty.

~ 195 ~

- To brzmi tak, jakby jej babcia była jedyną, która… - … uchroniła ją przed psychologicznym uwięzieniem w tym życiu. – Gundo przytaknął. – Dokładnie. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie skontaktowała się z nią, kiedy została Wroną. - Niektóre Wrony nigdy nie tracą kontaktu ze swoimi rodzinami. Niektóre już nigdy nie chcą ich widzieć. To osobisty wybór. - Ale te, które nic nie chcą zrobić ze swoimi rodzinami, zazwyczaj są tymi, które zostały zabite przez swoje rodziny. W tym przypadku wyraźnie tak nie jest, a sposób, w jaki Jacinda mówi o niej… - Już zadzwoniłeś do jej babci, prawda? Gundo lekko wzruszył ramionami. - Zostawiłem wiadomość. - Na brakującą rękę Tyra, Gundo! - Wiem, wiem. Nie sądziłem, że znajdę numer. Ale znalazłem. I popłynąłem z tym. Ski zamknął książkę, gotowy dać swoją Nie możesz tak po prostu robić rzeczy, które chcesz, ponieważ uważasz, że to jest właściwe mowę, kiedy coś uderzyło o metalowy stół na patio i przestraszyło obu mężczyzn. To był Ratatosk. Wylądował na plecach, małe ramiona i nogi rozłożyły się szeroko z jego małego ciała, i ciężko dyszał. Wyglądał tak, jakby przeszedł przez piekło. Gundo pochylił się i przyjrzał uważniej. - On krwawi. I widzę ślady zębów. Ski westchnął i zapytał po islandzku. - Kogo teraz wkurzyłeś, mały szczurze? Ponieważ to on musiał radzić sobie z Ratatoskiem, odkąd Ormi kopniakiem rzucił małego drania przez podłogę biblioteki, Ski był pewny, że kogoś wkurzył. Takie było zachowanie Ratatoska. Biegał pomiędzy orłami na szczytach Yggdrasil i u stóp Nidhögga13 – smoka, który pewnego dnia przyniesie Ragnarok – z żadnego innego powodu jak tylko, żeby nosić w tę i z powrotem pomiędzy tym dwojgiem złośliwe słowa, 13

Nidhögg to przeraźliwie długi wąż, który mieszka i nieustannie wije się w korzeniach Yggdrasila

~ 196 ~

a ta praca była wprost stworzona dla tego dupka. Ale bez względu na to, co Ratatosk miał powiedzieć, cieszył się swoją rolą wśród bogów i Wikingów. Ratatosk przytknął jeden z pazurów do jego czoła i jęknął. Dramatycznie. Ski przewrócił oczami, a Gundo opadł z powrotem na krzesło, całkowicie ignorując długo-ogoniastego gryzonia. - Masz mi coś do powiedzenia czy nie? – zapytał Ski. - Jest tutaj, żeby powiedzieć ci o spotkaniu Wszystkich Klanów w poniedziałek. Ski wstał, rozglądając się wkoło za głosem, który zagrzmiał do niego ze wszystkich stron, i rozpaczliwie zakrył uszy. Jego biedni sąsiedzi w odległości dziesięciu kilometrów pomyślą sobie, że właśnie doświadczyli małego trzęsienia ziemi. - Możesz tego nie robić? – zapytał Ski. - Przepraszam! – Tyr, bóg wojny, walki i sprawiedliwości, odchrząknął, ponieważ jego głos wciąć grzmiał, i teraz powiedział bardziej ludzkim tonem. – Przepraszam. Zapomniałem. Tyr stał obok szklanych drzwi prowadzących na patio. Tak naprawdę nie wyglądał tak, jakby ktoś mógł się spodziewać, że będzie wyglądał bóg. Nie w tej czarnej koszulce z Led Zeppelin, która prawdopodobnie została kupiona na koncercie we wczesnych latach siedemdziesiątych – nordyccy bogowie uwielbiali Zeppelin’ów – i ciężkich, czarnych buciorach, które wyglądały na równie stare, co koszulka. Jego brązowo-siwe włosy sięgały do pasa w długim, luźnym warkoczu. Gęsta, ciemna broda kończyła się tuż nad kołnierzykiem jego koszulki i pokrywała dolną część twarzy, miała również kilka zaplecionych warkoczyków. Jego ramiona pokryte były wytatuowanymi runami z wyjątkiem prawego przedramienia, na którym widniał tatuaż pyska gniewnego wilka. Tam, gdzie powinna być jego prawa ręka, znajdowała się metalowa rękawica pokryta potężnymi runami i stworzona przez starożytne krasnoludy. Pozwalała Tyrowi używać jej, jakby prawa ręka wciąż tam była. Sznur wytatuowanych run otaczał również jego bardzo grubą szyję i brutalną bliznę ciągnącą się spod jego brody, przez usta, nagle kończąc się na środku policzka. To sprawiało, że Tyr wyglądał przerażająco, ale był jednym z najweselszych i najmilszych bogów, jakich Ski znał. Złościł się tylko wtedy, gdy czuł, że wydarzyła się prawdziwa niesprawiedliwość. A nikt nie chciał zadzierać z zagniewanym Tyrem. ~ 197 ~

- Spotkanie Wszystkich Klanów? Dlaczego? - Myślę, że już wiesz. Ski usiadł i wzruszył ramionami. - Gullveig. - Gullveig. Wrony i Kruki nie powstrzymały jej. Chociaż włożyli w to niemały wysiłek. Więc nie mam do nich pretensji. - Nie widzę, żeby inni bogowie byli tak wyrozumiali. Przynajmniej nie do Wron. - Pamiętamy Gullveig. To podstępna kobieta. To, że oszukała Wrony, najbardziej nieufne ze wszystkich Klanów, nie było łatwym zadaniem. Niestety – powiedział z westchnieniem – tak naprawdę to nie o Wrony musimy się martwić.

Tłumaczenie: panda68

~ 198 ~

Rozdział 16 - Więc omówmy duży, ogromny, niedorzecznie zły błąd, jakie panie zrobiły. Jace skrzywiła się, patrząc jak szczęka Chloe się napina. To nigdy nie był dobry znak. - Obwiniasz nas za to? – warknęła Chloe. - A kogo innego mamy obwiniać? Miałyście szansę ją zatrzymać i nie zrobiłyście tego. - Myślałyśmy, że to zrobiłyśmy. - No cóż, boleśnie się myliłyście. Ofiary są po to… - Zawsze są ofiary. - Od dnia, kiedy myślałyście, że ją zatrzymałyście, znacznie wzrosły naturalne katastrofy. Trzęsienie ziemi w Iowa. Nieznośna mała powódź na Pustyni Gobi. I osiemset kilometrów lasów deszczowych zamienionych w lód. Nie sądzicie, że to przez nią? - Być może. Albo może to ten upadły drań, którego wydajecie się nie kontrolować, znowu wam się wyrwał. Albo może spłodził kolejnego Antychrysta. Albo może to są tylko znaki. - Składanie ofiar nie są znakami. Są ofiarami i wiesz to. A im dłużej ona tu jest, tym bardziej rośnie w siłę. - Wiem! – wrzasnęła Chloe, jej cierpliwość pękła. – Och, wiem – powiedziała spokojniej. – I zajmiemy się tym. - W takim razie zajmijcie się tym, do cholery, poganie. Ponieważ kiedy my wkroczymy… - Nie gróź nam, Chrześcijanko. Jak obie wiemy, Klany nie podchodzą do tego lekko. Nie zapominajmy o tym, co zaczęło się w 1618. - I nie chciałabym, żeby wydarzył się kolejny taki epizod jak procesy czarownic z Salem. Przypomnij mi jeszcze raz, Wrono, ile was zostało zanim to się skończyło?

~ 199 ~

Chloe zerwała się, jej krzesło przewróciło się z trzaskiem, dłonie wylądowały twardo na biurku. I chociaż Siostra Theresa Marie była tu, żeby się z nią spotkać, ich nosy i palce niemal się dotknęły, gdy pochyliły się blisko do siebie, oczy zwarły się w starej jak świat bitwie, która zaczęła się zanim pra-pra-pradziadkowie którejkolwiek z kobiet się narodzili. Jace objęła wzrokiem resztę pokoju. Zobaczyła jak ręce przesuwają się w stronę ukrytych broni. Ciała napięły się. Rzucano spojrzenia. Brakowało sekund, żeby wszystko wymknęło się spod kontroli, więc przygotowała się, żeby wkroczyć, mając nadzieję zapobiec temu, co miałoby się wydarzyć. Ale nagle weszła Kera, uderzając swoimi rękami o biurko, pochylając się i krzycząc. - Czy naprawdę jestem jedyną, która całkowicie przeraziła się tych Czterech Jeźdźców siedzących w poczekalni? - Nowa dziewczyna? – Siostra Theresa Marie zapytała Chloe, zagniewany wzrok żadnej z nich nie odwrócił się od tej drugiej. - Nowa dziewczyna. - Wiesz, że tu jestem! Theresa Marie roześmiała się. - Twoje byłe katoliczki są najlepsze, poganko. - Lepsze. Gorsze. Co za różnica.

- Powrót Gullveig do tego świata to zła rzecz – powiedział Tyr do Ski i Gundo. – Zła rzecz dla każdego. – Ramiona Tyra zgarbiły się, obie jego ręce - ta metalowa i ta z ciała - splotły się. – Nie mówię, że to, co zrobiła jej rodzina, było właściwe. Bo nie było. Ale jest coś w tej kobiecie. Gdziekolwiek pójdzie, przynosi rozpacz. Kiedy tamtego dnia chodziła po Walhalli, wchodząc i wychodząc z pokojów, patrząc z pożądaniem na całe złoto… za każdym razem się uśmiechała, a wtedy moje kości dosłownie wypełniały się lękiem. Gdyby mogła, rozchwiałaby ten świat tylko po to, żeby nas rozliczyć. – Usiadł na krześle, a biedny metal zapiszczał w proteście. – Trzeba ją powstrzymać. Natychmiast.

~ 200 ~

- Przepraszam za moją bezpośredniość – odezwał się Gundo. – Ale nie wiem, dlaczego żaden z was tego nie zrobi. Jest boginią, wy wszyscy jesteście bogami… wszyscy razem możecie zrobić boskie rzeczy. - Ona nie jest w Asgardzie. Jest tutaj. A tutaj jest chronione przez was. Przez was wszystkich. Ponieważ Gullveig przyniesie Ragnarok, jeśli będzie mogła. Wierzę, że to jest jej cel. - Zrobimy wszystko, co będziemy musieli – powiedział Ski do boga. - Dobrze. Ale to również oznacza, Ski, że musisz współpracować z innymi Klanami. - Oczywiście. - Masz w tym większe umiejętności niż Ormi, a on będzie się przygotowywał razem z innymi przywódcami Klanów do bitwy. - Rozumiem. Wszystko, co potrzebujesz. - Oczywiście, to również oznacza, że będziesz musiał współpracować z Krukami. - Dlaczego mnie nienawidzisz? Gundo roześmiał się, a Tyr pokręcił głową. - Wciąż z tym wychodzisz? – zapytał bóg. - Tam jest po prostu zbyt dużo głupoty. - Dość dobrze poradziłeś sobie z Olbrzymimi Zabójcami. A oni są głupi. - Zabójcy są tym, co Zabójcy jedzą. - Racja. Głupcy. - Ale Kruki nie muszą być głupi. Oni tak wybrali. I naprawdę jestem tu jedynym, który uważa to za obraźliwe? Tyr i Gundo wymienili się spojrzeniami zanim obaj potrząsnęli głowami i odparli. - Nie.

- Może wszyscy powinniśmy się uspokoić – zasugerowała Jace.

~ 201 ~

Erin odciągnęła Kerę do kąta, próbując powstrzymać ją przed wyrwaniem się. Siostra Theresa Marie powoli obróciła głowę, żeby spojrzeć na Jace. Jej oczy było śmiertelnie zimne pod tym sztywnym habitem, z wystającymi brązowo-siwymi kosmykami. W końcu zakonnica powiedziała. - Jesteś taką uroczą młodą damą, Jacindo Berisha. Naprawdę nie rozumiem, co ty robisz z tymi złymi, bezbożnymi sukami. Skóra napotkała skórę, kiedy ręka Chloe trzasnęła w twarz Theresy Marie. Zakonnica zamarła tak na chwilę, jej oczy skupiły się na miejscu za głową Jace, mała smużka krwi utworzyła się w kąciku jej ust, dopóki wolno nie stoczyła się po jej brodzie. Kiedy w końcu obróciła głowę w stronę Chloe, to tak jakby Theresa Marie trzasnęła swoją szyją. Jace podeszła bliżej do biurka. - Może nie wyraziłam się jasno, co do znaczenia słowa spokój?

- Oczekuję, że zrobisz właściwą rzecz, Danski Eriksen – powiedział do niego Tyr. - Nawet jeśli to będzie niewiarygodnie bolesne? – A Ski wiedział, że jęczy. Większość nordyckich bogów nie znosiła jęczenia, ale Tyr był niezwykle cierpliwy. Do tego, Ski był pewny, że Tyr wie, iż trochę żartował. Niejako. - Tak. Nawet jeśli to będzie bolesne. Myślisz, że łatwo jest radzić sobie z Odynem? Albo, przez wszystko co jest w moim imieniu – powiedział z westchnieniem – z Thorem? – Potrząsnął głową. – Thor. To jest takie tragiczne, kiedy twój młot jest mądrzejszy od ciebie. Gundo szybko nakrył usta i odwrócił wzrok, bardzo się starając, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ski po prostu nałożył to, co nazywał obojętnym wyrazem. To była prawdziwa umiejętność nabyta przez lata pracy z innymi Klanami. - Ale – powiedział Tyr, jego głos wypełniony był przekonaniem – musimy przymknąć oko na słabości tych pod nami i walczyć, żeby zachować świat w porządku. Rozumiesz? - Czy to nie wtedy skandujemy twoje imię? – spytał Ski. ~ 202 ~

- Teraz jesteśmy Krukami? – odezwał się ostro Tyr. – Jeśli wykonujesz jakiś rodzaj magicznego rytuału albo poświęcenia, proszę bardzo skanduj sobie. W innym przypadku… nie. Wiesz, że zbyt wiele hałasu mnie denerwuje, chyba że jestem w walce albo świętuję zwycięstwo. - Poradzimy sobie z tym, Tyrze – obiecał Ski. – Zaczniemy na spotkaniu Wszystkich Klanów, o którym Ratatosk miał mi powiedzieć. Bóg w końcu spojrzał na nieśmiertelną wiewiórkę. - Co on robi? Ratatosk nadal leżał rozłożony na stole, z zamkniętymi oczami – jęcząc dramatycznie. - Ignorujemy go. On tego nienawidzi. Tyr przewrócił oczami i zapytał wiewiórkę. - Dlaczego wciąż tu jesteś, mały gryzoniu? Jestem pewny, że masz do przekazania wiadomości innym Klanom, a ja mogę przekazać moim lojalnym synom istotne informacje. Ratatosk zaszczebiotał i zazwyczaj spokojna twarz Tyra wypełniła się gniewem, jego pięść trzasnęła w metalowy stół, wgniatając go. Wiewiórka odskoczyła zanim została uwięziona w poskręcanych szczątkach. Tyr skoczył na nogi. - Odyn tak powiedział? – ryknął. – To niech ten jednooki drań powie mi to prosto w twarz! Ski podniósł rękę, powstrzymując swojego boga. - Źródło, Tyrze – przypomniał mu cicho; krzyk nigdy nie był efektywny, kiedy miałeś do czynienia z jakimś bogiem z panteonu. – Zauważ źródło tej informacji. Tyr odetchnął, kiwając głową. - Oczywiście, najdroższy Ski, jak zawsze masz rację. Pstryknął środkowym palcem i Ratatosk poleciał. - Precz z tobą, wredny gryzoniu. Opowiadaj swoje kłamstwa komuś innemu! Ratatosk wpadł w krzak i zniknął. ~ 203 ~

- Nie sądzę, żeby ktokolwiek oskarżył Ratatoska o to, że jest kłamcą – przypomniał Gundo z jakiegoś niezrozumiałego powodu. - Zamknij się – ostrzegł przyjaciela Ski. Na szczęście, Tyr wydawał się być tego nieświadomy, ponieważ usiadł z powrotem, metalowe krzesło znowu zapiszczało pod całym jego ciężarem. - Zawsze jesteś bardzo rozsądny, Danski Eriksen. Zupełnie jak twój przodek Bárðr Przyjazny Eriksen. Mógł rozebrać dwunastowieczny klasztor kamień po kamieniu, by dobrać się do złota i wziąć wszystkich młodych mnichów jako niewolników, ale był bardzo rozsądny, kiedy mordował innych Chrześcijan. - Dziękuję, Tyrze. - Oczywiście. – Wskazał na resztki stołu. – I zapłacę, żeby to zastąpić. - Nie ma potrzeby. - Nalegam. Ile? - Dwadzieścia tysięcy. - Dolarów? Czyś ty oszalał, chłopcze? Ski skrzywił się na krzyk boga. - Został ręcznie wykonany przez islandzkiego twórcę. - Nie obchodzi mnie, czy zrobił to sam Brokkr – warknął Tyr, mówiąc o krasnoludzie, który pomógł swoim krasnoludom stworzyć młot Thora, okręt Freii, czy dzidę Odyna. – Kto wydaje takie pieniądze? Chociaż Tyr był zdecydowanie miły i dobroduszny – zwłaszcza w porównaniu do innych bogów – z pewnością był skąpcem. - Dlaczego nie możesz być bardziej oszczędny jak twoi bracia z Bostonu? - Oni nie są oszczędni – sprostował Ski. – Są biedni. - Oczywiście, że są biedni – wtrącił się Gundo. – Wszyscy są profesorami w college’u… sztuki. Tyr potrząsnął swoją potężną głową i wymamrotał zdanie, które zawsze mówił, gdy dyskutowali o finansach ze Ski czy Ormim. ~ 204 ~

- Jesteście ludźmi z LA.

Ciało Chloe zderzyło się z drzwiami biura, wyrwało je i wytoczyło do poczekalni. Zaraza roześmiał się. Wojna krzyknął radośnie. Śmierć wyglądał na zirytowanego. A Głód wydawał się być lekko zaniepokojony. Poprawiając swój krótki habit, Siostra Theresa wyszła za Chloe. I zanim Jace mogła ją powstrzymać, Erin podążyła za nią, zawijając ramię wokół szyi zakonnicy i ciągnąć ją do tyłu. Jakby nie było dość, wkroczyły Jace i Kera, żeby powstrzymać Erin. A wtedy wskoczyły dwie inne siostry i dwie kobiety z tatuażami i starymi bliznami. Jace nadal chciała powstrzymać to wszystko zanim zrobi się jeszcze gorzej, ale jedna z kobiet przycisnęła ostrze do gardła Kery. W tej chwili Jace miała już gdzieś, czy Erin spali cały klasztor i Wrony na proch. - Puść Kerę albo wyrwę ci serce przez twoją cipę! – warknęła Jace. - Okej – powiedziała Erin, natychmiast puszczając Siostrę Theresę i unosząc ręce. – Nie wiem, co właśnie Jace powiedziała, ponieważ nie powiedziała tego po angielsku. - To było po słowacku – wtrącił się Wojna – i to było niegrzeczne. - A kiedy ona zaczyna mówić różnymi językami – mówiła dalej Erin – wszyscy muszą się uspokoić. - Ma rację – powiedział Śmierć, biorąc czasopismo Dom i Ogród z jednego ze stołów. – Narobi mi pracy, więc może kochane powinnyście pomyśleć o spuszczeniu z tonu. Ponieważ nie jestem dzisiaj w nastroju, żeby zaczynać łapać dusze, które nie są na mojej liście. Ja i moi bracia jedziemy dzisiaj wieczorem na surfing – dodał, jakby to cokolwiek dla którejś z nich znaczyło. Siostra Theresa wygładziła przód swojej białej, zapinanej na guziki koszuli i prostej turkusowej spódnicy do pół łydki. Zestaw, który ukrywał kobietę będącą Wybraną Wojowniczką Boga odkąd skończyła czternaście lat. Walczyła z demonami, wojownikami z innych panteonów i każdą formą czystego zła znaną – i nieznaną – człowiekowi od dekad.

~ 205 ~

I te panie były jeszcze bardziej tajemnicze w swoich działaniach niż Wrony. Tylko kilku wybranych księży z Watykanu wiedziało, że te wojowniczki istnieją. Reszta myślała, że są po prostu zakonnicami – żeby służyć Bogu i im. Według Matki Przełożonej to było dla dobra ludzi. Bo wiecie, oni nie potrafią za dużo znieść. Będzie lepiej dla wszystkich, żeby prowadzili swoje życie w ignorancji. Ostrze zostało odsunięte od gardła Kery i gniew Jace zniknął. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jaka opiekuńcza był do swojej nowej przyjaciółki. Naprawdę lubiła Kerę. Nie tylko jako siostrę Wronę, nie tylko jako członka grupy. Ale jako faktyczną przyjaciółkę. A to było coś, czego Jace wcześniej nie miała. Oczywiście, może powinna była to sobie uświadomić, kiedy nie miała nic przeciwko, gdy Kera przychodziła do jej pokoju na pogaduszki. To nie irytowało Jace tak jak próbowały robić to samo inne. Z drugiej strony, pogawędki Kery nigdy nie były krótkie. Kobieta uwielbiała omawiać duże problemy dnia. Erin pomogła Chloe wstać na nogi. - Jesteś psycholem – Chloe oskarżyła Siostrę Theresę. - A ty jesteś idiotką. Naprawdę myślisz, że sprowadziłam Czterech Jeźdźców, którzy teraz siedzą w poczekalni, na plotki i śmieszki? Naprawdę widzę jak oni wyglądają, wiesz? - Hej – poskarżył się Głód. – Myślałem, że nas lubisz. Kiedy Siostra Theresa i Chloe tylko patrzyły na niego, Głód skurczył się na swoim krześle, wydymając usta. - Zapomnij. - Wiesz jak to działa, poganko – Siostra Theresa praktycznie warknęła na Chloe. – Nawet jeśli wybuchnie jeden z naszych końców dnia, to doprowadzi do wszystkich pozostałych. Od Ragnaroku do nas, do Hindusów, Muzułmanów, Greków, Rzymian i tak dalej i tak dalej aż wszyscy znikną. Tego chcesz? - Oczywiście, że nie. - To napraw to, Wrono! Gullveig jest twoim problemem, nie naszym! Chloe zrobiła ruch, jakby znowu chciała ruszyć na Theresę, ale Erin pociągnęła ich przywódczynię do tyłu, choćby z tego powodu, że Chloe naprawdę powinna przestać robić te ruchy w stronę Siostry Theresy. Niestety, to nie był pierwszy raz, kiedy zakonnica ~ 206 ~

wyrzuciła przywódczynię Wron przez drzwi. Te chrześcijańskie wojowniczki były dobrze wytrenowane i szalenie potężne. Niektóre przyjęły śluby, że będą zakonnicami. A inne nie. Ale wszystkie walczyły w tej samej walce o przyszłość ludzkiej rasy w imię ich wyższej mocy. I Wrony nie byłyby ani trochę milsze, gdyby role się odwróciły. Nic nie wkurzało przywódców Klanów bardziej niż to, kiedy Chrześcijanie nie potrafili utrzymać swoich demonów czy archaniołów pod kontrolą. Chloe zaczerpnęła głęboki wdech, próbując wziąć w karby swój temperament. - W poniedziałek mamy spotkanie Wszystkich Klanów. Omówimy to dogłębnie. Szczęśliwa? - Ekstatycznie. Suka. Chloe znowu na nią ruszyła, ale Erin chwyciła ją w pasie i zaciągnęła do frontowych drzwi i na korytarz, zostawiając Jace i Kerę z wojowniczymi zakonnicami, wojowniczymi kobietami i Czterema Jeźdźcami. Kera zaczęła. - Umm… Jace przytknęła rękę do ust przyjaciółki i podprowadziła ją do drzwi. - Zajmiemy się tym – obiecała Jace, wypychając Kerę na korytarz. Kiwnęła głową najpierw do Jeźdźców. – Panowie. – A potem do sióstr i kobiet. – Siostry. Panie. Nie mając nic więcej do powiedzenia, Jace zamknęła drzwi i wypuściła pełen ulgi oddech. - Te kobiety są zakonnicami? Jesteście pewne? – zapytała Kera. - Niektóre z nich są. Niektóre, jak te kobiety, to sieroty dzieci z ulicy, które zakonnice przygarnęły i wytrenowały, żeby były Wybranymi Wojowniczkami Boga. Jeśli są powołane do tej roli. - Te zakonnice są silniejsze niż pamiętam, kiedy byłam dzieckiem. - Naprawdę? – zapytała Jace. – Ja jeszcze nie spotkałam zakonnicy, która nie miałaby takiej siły. Musi mieć, nie sądzisz? Chociaż, żeby przyjąć śluby. Oddać się temu życiu. To znaczy… mogła byś?

~ 207 ~

Przez chwilę patrzyły na siebie, a potem ruszyły korytarzem nie przejmując się odpowiedzią. Idąc, minęły trzech wysokich, wytwornych mężczyzn. Jace powitała ich po imieniu, tak jak robiła to zawsze od dnia, kiedy babcia przedstawiła im ją. Przychodzili na herbatki do kuchni jej babci. - Michale. Rafaelu. Chamuelu. - Hej, Jace. - Hej, kochanie. - Jacie! Jak ci leci? Kera zatrzymała się i skupiła na trzech mężczyznach wchodzących do biura, z którego właśnie wyszły. - Jace, czy to… czy oni… - Naprawdę chcesz wiedzieć, Kero? Naprawdę sądzisz, że potrafisz znieść wiedzę tego, kim dokładnie są ci mężczyźni? Kera potrząsnęła głową. - Nie. Naprawdę nie sądzę, żebym potrafiła. Jace zarzuciła ramię na barki Kery i poprowadziła ją do frontowych drzwi klasztoru. - Chodźmy. Kupię ci lody. - Myślałam, że idziemy z psami na pielęgnację. Ale to oznaczało powrót do domu po psy… gdzie wciąż wszystko przygotowywali na przyjęcie Kery. - To może poczekać – powiedziała od niechcenia Jace. – Zwłaszcza kiedy wyglądasz tak, jakbyś potrzebowała lodów bardziej niż Brodie potrzebuje kąpieli. - Lodów. Alkoholu. Czegokolwiek.

- Więc co myślisz, bracie? – zapytał Gundo po tym jak Tyr podał im szczegóły spotkania Wszystkich Klanów zanim zniknął. ~ 208 ~

- Że powinniśmy uwzględnić korki, gdy zdecydujemy, o której godzinie wyjeżdżamy na wieczorne przyjęcie u Wron. Gundo pokręcił głową. - Nie to, ty gorliwy idioto. Ski uśmiechnął się. Był trochę gorliwy. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy Jace. Trochę żałował, że powiedział jej, że dzisiaj jest sobota. Miło byłoby mieć ją spędzającą czas w ich bibliotece. - Mówię o Gullveig. - Och – odparł Ski. – No cóż… skoro Tyr mówi, że ona tu jest, to jest. Wronom nie udało się jej powstrzymać. To niedobrze, ale zdarza się. - Mimo to, Chloe nie spodoba się przepytywanie w tej sprawie. - Nie. Ale nie martwiłbym się za bardzo. Według przywódców z niektórych innych Klanów, Chloe jest spokojna i racjonalna.

- Nawet nie próbowałaś pomóc! – oskarżyła Chloe Kerę z przedniego siedzenia SUVa, którym Erin jechała z powrotem do Malibu. - To były zakonnice! – krzyknęła Kera. – Zostałam wychowana na katoliczkę! Chloe obróciła się na swoim siedzeniu, żeby mogła spojrzeć na Kerę. - To było w twoim Pierwszym Życiu! W tym życiu, są twoimi wrogami! - Nie zrobiły nic złego! To ty zaczęłaś! Chloe sapnęła. - Nie! - Sugerowanie, że Thor zamachnął się młotem, którym wbił gwoździe w krzyż, było najlepszym sposobem na uspokojenie sytuacji? - Żartowałam! - To nie było śmieszne! - Trochę było – mruknęła Erin. ~ 209 ~

- Zamknij się! – warknęła Kera. W tylnej kieszeni Jace zawibrował telefon i szybko go sprawdziła, zakładając, że chodzi o przyjęcie. Do zobaczenia wieczorem. Jace chwilę zajęło uświadomienie sobie, że tekst jest od Ski. Przez dwie spanikowane sekundy, myślała, że to od Braddocka i jeszcze bardziej go znienawidziła za to, że zatruwa jej Drugie Życie. Jednak szybko otrząsnęła się z gniewu. Nie zamierzała pozwolić, żeby jej to zrobił. Nie jeszcze raz. Tak. Do zobaczenia wieczorem. Już prawie odłożyła telefon, kiedy znowu zawibrował. I nie zapomnij… jest sobota. Przewracając oczami i uśmiechając się w tym samym czasie, odpisała dwa słowa. Zamknij się. Ponownie skupiła się na kłótni dziejącej się tuż obok niej, by usłyszeć jak Kera odwarkuje. - Naprawdę jesteś niezłym ziółkiem, wiesz? Chloe odpięła swój pas, żeby całkowicie mogła obrócić się na siedzeniu, klękając na nim i celując palcem w Kerę. - Posłuchaj, nie obchodzi mnie, z jakiejś wywodzisz się religii, mała dziewczynko. Teraz jesteś jedną z nas! A to oznacza, że kiedy zakonnica wyrzuca prawy sierpowy, ty mnie do cholery wspierasz! - To był lewy cios i zasłużyłaś na to! - Tak przy okazji, twój nos jest złamany – Erin zwróciła uwagę Chloe. Warcząc, Chloe chwyciła nos między obie ręce i szarpnęła w jedną stronę, potem w drugą, dopóki nie zmusiła różnych części do powrotu na swoje miejsce. - I pozwól, że ci coś wyjaśnię – mówiła dalej Kera, ignorując dźwięk trzasku, który szedł w parze z naprawianiem przez Chloe nosa. – Kiedy dorastałam z moją szaloną ~ 210 ~

matką, to właśnie zakonnice mi pomogły. To Siostra Mary Angelic zauważyła sporadyczne siniaki. To Matka Mary Francis powiedziała mojej matce, że jeśli zrobi to jeszcze raz, spadnie na nią gniew boży, ponieważ jedyną rzeczą, jakiej bała się moja matka był gniew boży, a nigdy nie brała ani trochę na poważnie pracownika socjalnego przydzielonego do naszego przypadku. I to Siostra Mary Typewriter zasugerowała, żebym dołączyła do armii po ukończeniu liceum i odeszła od matki niż zaszła w ciążę z moim chłopakiem. Erin obejrzała się. - Siostra Mary Typewriter? - Była nauczycielką w klasie pisania na maszynie i to dlatego tak ją nazywaliśmy. Nie pamiętam jej prawdziwego nazwiska. - Posłuchaj… – zaczęła Chloe, ale Kera jej przerwała. - Więc jeśli myślisz, że tak po prostu zacznę na twoje polecenie atakować zakonnice, kiedy ty to zaczęłaś, nasze Drugie Życie razem będzie bardzo napięte. Chloe sięgnęła po Kerę, ale Jace szybko wsunęła się między nie, gdy w tej chwili SUV nagle zatrzymał się i Chloe poleciała do tyłu, jej ciało wylądowało na podłodze przed przednim siedzeniem, a tył głowy rąbnął o schowek. Erin rzuciła okiem. - Przepraszam, Clo. - Suka. - Musiałam się zatrzymać. Tam był samochód. Nie, nie było. Jace pochyliła się do przodu i poklepała skórzane siedzenie. - Siadaj, Chloe. I zapnij swój pas. - Ale… - To jest niebezpieczne! Pas! Mrucząc, ich przywódczyni zrobiła jak Jace kazała.

~ 211 ~

- Nie martw się, Chloe – powiedziała Erin, gdy znowu uruchomiła SUV-a. – Ja zawsze chronię twoje tyły z zakonnicami. Kera uderzyła dłońmi o swoje uda. - Ponieważ wyraźnie cię nienawidzą, Amsel! Śmiech Erin był radosny i głośny. - Oczywiście! Nawet przed tym jak stałam się Wroną. W liceum. Gimnazjum. Przedszkolu. Nienawidziły mnie! I wciąż nie wiem dlaczego. - To dlaczego chodziłaś do katolickich szkół? – zapytała Chloe. – Myślałam, że twoja mama wychowała cię na Żydówkę. - Bo wychowała. Ale miała sposób na wkurzanie naszych rabinów. Więc zawsze kończyliśmy z zakonnicami i księżmi, ponieważ mój ojciec był katolikiem. - Innymi słowy – zauważyła Kera – swoje umiejętności wkurzania ludzi masz we krwi. Erin przytaknęła, uśmiechając się. - To prawda. Jace westchnęła. - Czy jestem jedyną, która martwi się tym, że najwyraźniej nie udało nam się powstrzymać Gullveig od wejścia do tego świata i że prawdopodobnie jest tutaj, żeby zacząć Ragnarok? - Oczywiście, że nie jesteś jedyną, która się martwi – powiedziała Chloe, w końcu brzmiąc na trochę bardziej rozsądną. – Po prostu zaprzeczamy temu, ale poradzimy sobie z tym. - Ale nie martw się, Kero – dodała Erin, posyłając jej uniesiony kciuk. – To nie zniszczy twojego dzisiejszego przyjęcia! Powoli wzrok Kery przeniósł się na Jace. Pomóż mi, wymówiła bezgłośnie. Ale dla biednej Kery nie było pomocy. Będzie musiała przecierpieć nadchodzące oburzenie tak jak zrobiła to reszta nich…

Tłumaczenie: panda68

~ 212 ~

Rozdział 17 Było intonowanie. Tak. Dużo. Intonowania. Do tego, było kilka kurczaków w klatkach i koza. Drogi Boże, gdzie Erin znalazła tę kozę? Jace zerknęła na biedną Kerę. Wciąż klęczała przed dużym posągiem Bogiń Przeznaczenia. Został zrobiony w latach dwudziestych, kiedy na tym terytorium zjawiły się pierwsze Wrony. Posąg z brązu był źródłem dumy, tak jak lokalizacja sporadycznych poświęceń w przeszłych czasach. Ale Wrony, podobnie jak wielu Kalifornijczyków, odchodziły od używania zwierząt do czegokolwiek innego jak tylko jako pupili domowych. Prawdę mówiąc, obecnie w Portland była cała Grupa Uderzeniowa, która stała się tylko wegańska. W tej chwili jednak, posąg był używany tylko w jednym celu – żeby torturować biedną Kerę. Teraz na jakiś czas to będzie jej imię. Biedna Kera. Ponieważ Erin naprawdę uczyniła żywe piekło z życia kobiety. Zwłaszcza kiedy intonowanie – coś, co Erin nagrała kilka dni temu korzystając z najgorszych śpiewaczek Wron, a potem przerobiła to w niekończącą się pętlę, żeby odtwarzało się wciąż w kółko, i dodaj do tego mdłości – było kompletnie bezsensowne! I trwało tak od godziny! Na szczęście, jedna z sióstr Wron wyjrzała zza filaru i skinęła na Alessandrę, dając jej znać, że wszystko jest gotowe i przyjęcie jest w pełnym rozkwicie. Wypuszczając westchnienie ulgi – ponieważ bądźmy szczerzy, Biedna Kera nie była jedyną, która to cierpiała – Alessandra skinęła na Erin, dając jej znać, że czas kończyć to gówno.

~ 213 ~

Niektóre były głodne, inne potrzebowały się napić, ale wszystkie były bardziej niż gotowe na zabawę z innymi. Erin skinęła głową i sięgnęła podciągając Kerę na nogi. To było bardzo potrzebne, ponieważ klęczała tak cholernie długo, że prawdopodobnie nie byłaby w stanie ustać sama. - Chodź, siostro. Jesteśmy na ostatnim etapie. - Dzięki Bogu – poskarżyła się Kera. Ani przez sekundę nie ukrywała swojego rozdrażnienia. Wszystko wydawało się ją wkurzać. Ciągle wzdychała. Przewracała oczami. I na pewno było trochę warczenia. Było jasne, że po prostu chce, by to się już skończyło. Oczywiście tak samo reszta nich. Ubrane w białe szaty, które Erin wypożyczyła z telewizyjnego show, w którym jedna z sióstr Wron pracowała jako projektantka kostiumów, ruszyły długim ciągiem schodów, który zaprowadził ich do pokoju, gdzie Erin uszykowała stół wypełniony nudnym, tanim jedzeniem, które nalegała kupić, w tym kilka puszek piwa Bud Light, więcej puszek Cheez Wiz niż wydawało się to konieczne i placek z miejscowej piekarni z wypisanym na nim różowym lukrem Witamy wstaw tu imię. Oburzona, Kera obróciła się do Erin. - Żartujesz sobie? - Czekaj, czekaj! Nie ekscytuj się tak bardzo. - Ekscytuj? - Jeszcze jeden krok zanim zaczniemy uroczystości. - Zabij mnie w tej chwili. - Znowu? Już raz zostałaś zabita. - Proszę, możemy to już skończyć? Żebym mogła pooglądać sobie telewizję albo się podpalić. - Ale będzie zabawnie! - Jak?

~ 214 ~

- Rozbierzemy się i będziemy tańczyć nago przy księżycu. Pokryte krwią kozy, oczywiście. - Nie dotykaj kozy i dzisiaj nie ma księżyca. - Udawaj, że jest. Kera westchnęła i pokręciła głową. - Skończyłam – powiedziała, ściągnęła szatę przez głowę i rzuciła nią w Erin. Pod szatą miała szorty i czarny podkoszulek, chociaż Erin powiedziała jej, że ma być naga. – Mam dość. - Ale… - Nie. Nie będę tańczyła nago. Nie będzie krwi. Nie będę już klęczała. Nie będę już śpiewała pieprzonych piosenek Zeppelinów. Nie dam się już obijać kijami. - Ale to byli ludzie Odyna. - Zamknij się! Erin złapała ramię Kery. - Uspokój się. - Puść mnie. - Przestaniesz? - Puść mnie. - Wyjdźmy na zewnątrz i… - Chcesz wyjść na zewnątrz? – zapytała Kera, w końcu pękając. Obróciła się i chwyciła Erin za gardło. – Proszę bardzo, siostro Wrono! Używając Erin jak tarana, Kera rzuciła mniejszą kobietę na tylne drzwi, a siła wyrzutu całkowicie je wyrwała. Kera strzeliła palcami i podążyła za nią. Sięgnęła i znowu chwyciła Erin za gardło, unosząc ją tak, że stopy kobiety nie dotykały już ziemi. Jace wybiegła za zewnątrz i złapała swoje przyjaciółki, rozpaczliwie próbując je rozdzielić. - Kera, puść ją!

~ 215 ~

- Pozwól mi skręcić jej kark, Jace. Albo wydusić z niej życie. Po prostu pozwól mi wydusić z niej życie! Zdając sobie sprawę, że Kera jest zbyt zła, żeby zobaczyć cokolwiek poza źródłem rozdrażnienia przed sobą – o imieniu Erin – Jace złapała Kerę za włosy i szarpnęła za nie kilka razy aż była zmuszona puścić Erin. - Ała, Jace! Zostaw mnie! Jace okręciła Kerę, zmuszając ją, żeby nie spojrzała, ale zobaczyła. Trzysta Wron ze Stanów, Europy i Afryki spoglądały na nową dziewczynę. Kera zamarła, jej usta otworzyły się. Chloe – która powiedziała Kerze, że nie przyjdzie na rytuał z zasady dla miłośniczki zakonnic – stała przed całym tłumem ubranych na czarno kobiet, z wysuniętymi skrzydłami i dumnymi. Chloe uśmiechnęła się do Kery, ramiona miała skrzyżowane na piersi. - Łaaadnie – zamruczała, wpatrując się w Erin. Sapiąc i kaszląc, Erin podniosła się na nogi. - Witaj we Wronach – w końcu wycharczała. - Ja nie… co… nie mogę… co się stało? - To jest twoje przyjęcie – wyjaśniła Jace. – Twoje prawdziwe przyjęcie. - Niespodzianka! – zawołała Yardley, ale kiedy oczy Kery skupiły się na niej, weszła z powrotem w tłum skrzydlatych i czarnych ubrań, próbując się ukryć. Kera okręciła się do Erin. - Ta cała sprawa była żartem? Chichot Erin był szokująco nie na miejscu. Nawet dla niej. - Całkiem dobry, prawda? – zapytała, a jej uśmiech ukazał, jaka była z siebie dumna. – Jakbym kiedykolwiek zrobiła ci gówniane przyjęcie. - Dlaczego… w jakim celu… dlaczego nie mogłaś… Erin wzruszyła ramionami. ~ 216 ~

- Czy to moja wina, że jesteś taka cholernie łatwowierna? Głowa Kery pochyliła się – Alessandra nazwała to wściekłe bycze spojrzenie Kery – i zanim Jace mogła ją złapać, Kera zdążyła chwycić Erin, podniosła rudzielca z nóg, rozwinęła swoje skrzydła i wzleciała, wznosząc się coraz wyżej i wyżej aż ledwie można było zobaczyć którąkolwiek z nich. Jace chciała polecieć za nimi, ale Annalisa położyła rękę na jej ramieniu i przytrzymała. - Pozwól Kerze to załatwić. - Ale… - Nie. To jest coś, co musi zrobić. - Nie wiem, dlaczego tak się wściekasz! – sprzeczała się Erin wysoko w nocnym niebie. – Po prostu żartowałam! Nie znasz się na żartach? - To zbierało się od dłuższego czasu – dodała Annalisa. - Jesteś nierozsądna! Nie rozumiem, dlaczego zachowujesz się jak… hej! Hej, hej! Czekaj! Choleraaaaaa! Usłyszały plusk, który sugerował, że Erin główką zanurzyła się w ich olimpijskim basenie, co oznaczało, że Kera raczej użyła swojej nowo nadanej przez bogów siły, by cisnąć Erin w dół, niż tylko puszczając ją i pozwalając uratować ją skrzydłom. Kilka sekund później Kera wylądowała, otrzepując ręce. - A teraz… na czym skończyliśmy? - Widzisz? – powiedziała Annalisa do Jace. – Po prostu musiały pozbyć się tego gówna. Chloe skinęła na Rachel. - Muzyka! – zawołała Rachel i DJ włączył jakieś techno, ponieważ Erin odkryła, że to była ulubiona muzyka Kery. - Lepiej się czujesz? – zapytała Jace Kery. Jej uśmiech był nikły, ale był. - Trochę. ~ 217 ~

- No cóż, w takim razie. – Jace przytuliła ją. – Witaj w rodzinie, Kero.

Ski stał obok swoich braci przed Domem Ptaków, ich głowy przekrzywiły się tak daleko, że niemal obróciły się do góry nogami, gdy patrzyli na grubo ponad dwu metrowego mężczyznę wpatrującego się w podkładkę. - Wasze nazwiska… – Jego oczy rozszerzyły się na widok Obrońców. – Co się dzieje z waszymi szyjami? Co robicie ze swoimi szyjami? – zawołał nagle. Szybko wtrąciła się jedna z Wron, uśmiechając się do Ski. - Nie martw się. To dla nich normalne. - Dziwolągi – mruknął mężczyzna, znowu spoglądając na podkładkę. - Alessandra powiedziała, żeby być miłym dla naszym gości. Więc bądź miły. – Wrona skinęła na Ski i jego braci. – Okręćcie swoje szyje, panowie. Wkurzacie tych dziwaków. - Nie jestem dziwakiem. Jestem grizzly. Wrona zachichotała. - Podoba mi się to jak to powiedziałeś, tak jakby to było normalne albo coś. – Wskazała na drzwi. – Dlaczego nie wchodzicie? Przyjęcie już się rozkręciło. Ale zanim Ski i jego bracia mogli wejść do środka, przed nimi pojawiły się Kruki. Szczerze mówiąc, wydawało się, jakby znalazły się tu wszystkie Kruki. - Nazwisko? – zapytał wielki mężczyzna. - Ludvig Rundstöm. Grizzly wskazał ruchem głowy. - Idź. Rundstöm wszedł między grizzly i Wrony i zniknął w środku. Reszta Kruków spróbowała podążyć za nim, ale mężczyzna podniósł swoją dużą rękę. - Nazwisko? - Stieg Engstrom. ~ 218 ~

Grizzly przerzucił szybko kilka stron z nazwiskami, a potem powiedział. - Nie. - Co to znaczy nie? - Nie wiem jak jaśniej można wytłumaczyć nie. - A może Rolf Landvik? - Nie. - Czekaj – wtrącił się Siggy Kaspersen. – Czyżbyś mówił, że reszta Kruków nie została zaproszona na przyjęcie? Ski zaobserwował jak Gundo fizycznie wzdraga się na konstrukcje zdania. Grizzly wzruszył ramionami. - Jeśli nie jesteś na liście… - Vig został zaproszony – zauważyła Wrona. – Nie ty. - Ale jesteśmy jego braćmi. - Och, przykro mi – odparła Wrona, jej twarz była poważna. – Ale tragicznie mamy to gdzieś. – Wskazała na Ski. – Jednak ty i Obrońcy możecie wejść. - Ale – odezwał się Ski – tak dobrze bawiłem się … – Obrócił się, by spojrzeć na Engstroma i dokończyć – sparzeniem się. Engstrom już sięgał po Ski, kiedy grizzly wetknął między nich swoje duże ramię. - Żadnych bójek, dziwolągi. – Skinął na innych członków ochrony. – Nie boimy się rozróby. I mamy zgodę, jeśli sprawy wymkną się spod kontroli. - Przepraszam – powiedział Bear, wpatrując się w większego mężczyznę przed nim. – Jestem przez was ludzie zdezorientowany. Ski i Gundo skrzywili się do siebie, ponieważ mężczyzna, z którym rozmawiali, był Afroamerykaninem. Oczy zmiennego zwęziły się. - Wy ludzie?

~ 219 ~

- Tak – nieświadomie mówił dalej Bear. – Jesteś genetycznie niedźwiedziem? Czy tylko mistycznie? - Co? - Też się nad tym zastanawiałem – wtrącił Haldor. – Czy wasz kod DNA różni się od tego ludzkiego? To znaczy, my jesteśmy wzmocnieni mistycznie, ale genetycznie nie różnimy się od kogokolwiek innego. Ale słyszałem, że wy ludzie wypadacie odmiennie. Borgsten, który na boku interesował się nauką, pochylił się. - To prawda? W jaki sposób? - Słyszałem, że nie mogą się angażować w cokolwiek, co może doprowadzić do wszelkiego rodzaju testu krwi, na przykład w olimpiadzie czy sportach zawodowych. - To musi być dla was rozczarowujące – zauważył Gundo. – Ponieważ przez cały czas moglibyście wygrywać wszystkie Olimpiady. Jesteście o to źli? Macie jakiś rodzaj wściekłości grizzly? To są bardzo agresywne zwierzęta. Jesteście tak samo agresywni? Haldor skinął głową i zapytał. - Czy wasze dzieci rodzą się futrzaste?

Kera otrzymała naprawdę ciepłe uściski od Wron z Filipin i obietnice w języku Tagalog o wspólnym obiedzie. Siostry Wrony z Filipin odeszły i Kera uświadomiła sobie, że nie pamięta ich imion. Nie zapamiętała niczyjego imienia. Było tu tak dużo ludzi! Reprezentantki Wron z całego świata. Wszystkie, żeby ją poznać. I napić się. Kera wiedziała, że te panie przybyły tu również po to, żeby się napić. I to ostro. Ktoś postukał ją w ramię i Kera wciągnęła oddech, gotowa na poznanie kogoś następnego, kogo imienia nie zapamięta. Ale ku jej uldze, za nią stał Vig. Zarzuciła ramiona na jego barki, przytulając go mocno. - Tak się cieszę, że tu jesteś!

~ 220 ~

- Wiesz, że nie przegapiłbym tego. – Pocałował ją, jego dłonie zacisnęły się na jej talii. – Jak leci? – zapytał, kiedy w końcu się odsunął. - Wrzuciłam Erin do basenu. - No cóż… to mnie wcale nie zaskoczyło. - Wiedziałeś o tym? O tym fałszywym przyjęciu? - Taa. - I nie powiedziałeś mi? - Nie pytałaś. Kera cofnęła się. - Muszę cię pytać, kiedy ktoś mnie oszukuje? - Tylko, kiedy jest to inna Wrona. Nie wchodzę między ciebie i Wrony. To tylko prowadzi do śmierci. Albo, co najmniej, do bardzo, bardzo ostrej krytyki. Z westchnieniem, Kera obróciła się w porę, żeby zobaczyć jak jej pies podskakuje wśród tańczącego tłumu. Z rozwiniętymi skrzydłami, z Lwem na plecach. Wszyscy witali Brodie. Wyglądało to tak, jakby wszyscy ją znali. Nawet ludzie, których nigdy wcześniej nie widziała. - Myślę, że wszyscy lubią mojego psa bardziej ode mnie. Vig otoczył Kerę od tyłu ramionami, jego broda oparła się na czubku jej głowy. - Taa, lubią. Podeszła do nich Erin. Przebrała się w suche ubranie – czarne szorty, czarną podkoszulkę i czarne japonki – a mokre włosy splotła w dwa krótkie warkoczyki. W jednej ręce miała koktajl alkoholowy z mrożonej herbaty, w drugiej mini-pizzę. Uśmiechając się, poruszała się do muzyki. - Więc? – zapytała Erin. – Co myślisz o swoim przyjęciu? Kera znowu spróbowała ją chwycić, ale Vig jej nie puścił. - Jeśli masz nadzieję, że ona jeszcze myśli o tym, co wydarzyło się godzinę temu – wyszeptał do ucha Kery – to bardzo się rozczarujesz. - Wrzuciłam ją do basenu z, jakiś, stu metrów z góry. ~ 221 ~

- Ona ma to po prostu gdzieś. Kera nie była pewny, czy mu wierzyć, dopóki przez dobrą minutę nie przyglądała się Erin. Rudzielec uniósł swoją szklankę, pozdrawiając przechodzące obok japońskie Wrony. Potem pstryknęła palcami na jednego z kelnerów i wzięła kilka przystawek ze srebrnej patery, ponieważ mini-pizze już dawno się skończyły. - To jest wołowina Kobe – wyjaśniła Erin zanim wepchnęła jedną do ust. – Mniam! - O mój Boże – wyszeptała Kera do Viga. – Naprawdę ma to gdzieś. - Erin nigdy nie chowa urazy. To znaczy, nie w taki sposób, w jaki ty i ja chowamy urazy. - Wyrzuciłam ją przez drzwi. - To nie ma znaczenia. Na podwórze weszły Walkirie z LA. Zbyt wiele na sobie nie miały. Przeważnie bikini albo bardzo małe szorty i koszulki. Ale wszystko było srebrne. I opaski na głowy ze skrzydłami. Przywódczyni wyrzuciła ramiona w górę i wykrzyczała. - Walkirie w domu, suki! - Zaprosiłaś Walkirie? – zapytała Erin. - Nie, ale i tak przyszły. - Myślałam, że mamy ochronę. - Moja siostra jest Walkirią – przypomniał im Vig. - Mamy ochronę – mówiła dalej Erin, ignorując Viga. – Ale nasza ochrona składa się ze zmiennych, co oznacza, że jak wszystkie dzikie zwierzęta, są niewolnikami swoich najgorszych instynktów. – Wskazała na tańczące już Walkirie. – Więc, taak, kto zatrzyma dziwki przed wejściem na przyjęcie? - Powtarzam – powiedział Vig – moja siostra. Kera rozejrzała się. - Gdzie są chłopaki? – spytała Viga, a kiedy tylko wpatrywał się w nią, dodała. – Twoi bracia Kruki? ~ 222 ~

- Na zewnątrz. - Taa. – Erin uniosła swoją pustą szklankę, dając znać jednej z kelnerek o więcej alkoholu. – Odmówiono im wstępu. - Dlaczego? Lubię ich. - Taaaaa, ale to ich naprawdę irytuje, a mnie bawi, więccccc, taaaaa… Kera pokręciła głową. - Co z tobą jest nie tak? Nagle pojawiła się obok nich Annalisa, jakby tylko czekała na takie wejście. - Wiesz, wielu pytało mnie o to u Erin. I myślisz, że ona musi mieć jakieś zaburzenie osobowości. Ale ku zaskoczeniu… nie ma. Erin jest po prostu zołzą. Erin z wdzięcznością przyjęła kolejnego drinka i, uśmiechając się, kiwnęła głową na zgodę.

Jace siedziała w drzewach i przyglądała się przyjęciu. Ze wszystkich stron otoczyły ją ptaki, wrony i kruki, które dotrzymywały jej towarzystwa, gdy obserwowała jak jej siostry tańczą, śmieją się i dobrze bawią. Chciała móc powiedzieć, że była nieszczęśliwa. Chciała móc powiedzieć, że żałuje, iż nie czuje się wystarczająco komfortowo, żeby być częścią tych działań. Ale to byłoby kłamstwo. W tej chwili Jace czuła się bardzo komfortowo, będąc częścią i poza tym wszystkim. W tamtych czasach, kiedy była żoną Wielkiego Proroka, zwykle marzyła o tym, że żyje w ten sposób. W tamtych czasach, kiedy musiała być przy boku swojego męża, uśmiechając się, potrząsając ręce, podtrzymując rozmowę z idiotami, niezbyt inteligentnymi by zdawać sobie sprawę, że są wykorzystywani i manipulowani. Być częścią wszystkiego. W pełni zaangażowana. Bogowie, jak ona zawsze tego nienawidziła. Ale kiedy Jace stała się Wroną, podczas swojego własnego przyjęcia powitalnego zniknęła między drzewami i Wrony nie powiedziały ani słowa. Zauważyły. Przejęły się. Ale kiedy uświadomiły sobie, że Jace czuje się bardziej komfortowo obserwując niż ~ 223 ~

uczestnicząc, wycofały się i zostawiły ją samą sobie. Potem dały jej super przyjęcie, wypełnione bójkami i śmiechem i niewybrednymi wybrykami skierowanymi przeciwko sobie nawzajem i odwiedzającymi Klanami. Upewniły się, żeby Jace miała do oglądania coś śmiesznego. Jej przyjęcie było fantastyczne. Kery okazało się być jeszcze lepsze. Ptaki otaczające Jace nagle zerwały się w wielkiej panice skrzydeł. Kiedy z powrotem usiadły, wszystkie znalazły się po lewej stronie Jace, gapiąc się. Jace spojrzała na swoje prawo, żeby zobaczyć, dlaczego jej przyjaciele byli tacy zaniepokojeni. Teraz obok niej siedzieli Ski i Obrońcy. Niektórzy mieli talerze z jedzeniem. Inni drinki. Po kilku minutach uprzejmie zamienili się pomiędzy sobą. Dzielili się. To było takie cywilizowane. Nie, żeby była do tego przyzwyczajona. Kiedyś w Ogrodzie Oliwnym pośród Kruków wybuchła walka o paluszki chlebowe. Do tego Jace była przyzwyczajona. Ski uśmiechnął się do niej. Bogowie w niebiesiech, był tak cholernie przystojny. - Przepraszam, za spóźnienie – powiedział. – Chłopaki nękali zmiennych. - Nie nękaliśmy – sprzeczał się Gundo. – Po prostu zadawaliśmy pytania. - Ale na pewno są wrażliwi jak na takie dzikie bestie – odparł Haldor między kęsami wołowiny Kobe i skrzydełek z kurczaka. Jace skrzywiła się. - Ale nie nazwaliście ich tak prosto w twarz, prawda? - Nie. Oczywiście, że nie. - Oczywiście, że nie – powtórzył Ski. – nazwali ich tylko dzikimi zwierzętami i dziwolągami. - W naszej obronie, Jacindo – dodał Haldor – oni pierwsi nazwali nas dziwolągami. Jace nie zamierzała się kłócić i zamiast tego wytknęła.

~ 224 ~

- Wiecie, nie musicie tu ze mną siedzieć. Jesteście bardziej niż mile widziani tam na dole ze wszystkimi innymi. Obrońcy nagle jakby wyglądali na zakłopotanych. - No cóż – powiedział w końcu Haldor – tłum jest taki duży… - … a muzyka taka głośna… – włączył się inny Obrońca. - … i jest tak dużo popychania i przepychania… - To się nazywa taniec – mruknął Ski. - … i ktokolwiek zaprosił Olbrzymich Zabójców powinien powiedzieć tym mężczyznom, że dezodorant nie jest dodatkiem, tylko obowiązkowym akcesorium… - … a to znaczy… - … że będziemy bardziej szczęśliwi tu na górze… - … niż bylibyśmy na dole… - … jeśli ci to nie przeszkadza, Jacindo – dokończył za nich wszystkich Haldor. - Nie mam absolutnie nic przeciwko – odparła Jace, rozumiejąc język introwertyków o wiele lepiej niż jakikolwiek inny język, jaki znała. – Cokolwiek chcecie robić. O to właśnie chodzi w imprezach Wron. Oczywiście w granicach rozsądku. Żadnych przypadkowych zabójstw. Chloe tego nienawidzi. I żadnego łapania całych pater z jedzeniem i ukrycia się gdzieś, by usiąść i zjeść… tego wszyscy nienawidzą. - Czekaj. – Oczy Beara rozjaśniły się. – Czy to znaczy, że możemy… - Nie – powiedział stanowczo Ski. – Nie możecie nękać zmiennych. - Pytania nie są nękaniem. - Tego grizzly dzieliły chwile od oderwania ci głowy. Obiecałem Ormiemu, że dzisiaj nikt nie zginie. - Właściwie – powiedziała Jace – gawędziłam z jedną z barmanek zanim tu przyszłam… - Gawędziłaś? – zapytał Ski. - O globalnym ociepleniu.

~ 225 ~

- Oczywiście. - … i studiuje specjalizację magisterską w neurobiologii. Była wyjątkowo przyjazna jak na zmiennego, więc jestem pewna, że będzie bardziej niż szczęśliwa odpowiadając na wasze pytania, tak długo jak powstrzymacie się od nazywania ich dziwolągami czy dzikimi bestiami. Chcecie, żebym zapytała? - Nie – powiedział Ski. - Tak, prosimy! – odparli pozostali. Ski poczekał aż Jace odleci zanim spiorunował wzrokiem swoich braci. - Naprawdę? – zapytał. - Jesteśmy ciekawi – odpowiedział Borgsten za nich wszystkich. - Ciekawość zabiła sowę. - Nie. Zabiła kota. Sowa odleciała. Jace wróciła. - Kiedy będziecie chcieli, zatrzymajcie się przy barze. Ma na imię Wendy. Tak właściwie jest afrykańskim dzikim psem… i do tego – mówiła dalej, wyraźnie zafascynowana, jej skrzydła utrzymywały ją przed nimi – nie jest czarna. Amerykańska Koreanka, piąta generacja. Ale najwyraźniej pochodzi z bardzo długiej linii afrykańskich dzikich psów. – Jej uśmiech był szeroki. – Fascynujące, prawda? - Fascynujące! – powtórzyli automatycznie jego bracia, ich uśmiechy były równie szerokie. Nie kpili. Naprawdę uważali tę informację za fascynującą. Jace usiadała na gałęzi obok Ski i spojrzała na Borgstena. Ski uniósł brwi i przekrzywił głowę. Borgsten zmarszczył brwi. Wzruszył ramionami. Nieświadomy jak zawsze. Ski powiedział bezgłośnie, Idźcie. - Och! Taa. – Borgsten wskazał na więcej drzew po przeciwnej stronie podwórza. – Panowie, przenosimy się, tam jest lepszy widok. Bear spojrzał na odległe drzewa, potem na Borgstena. ~ 226 ~

- Lepszy widok na co? - Lepszy widok na wszystko. - Ale mi tu wygodnie. Borgsten nacisnął. - Przenosimy się. Z zirytowanym pomrukiem, Bear odleciał, a inni podążyli za nim. Borgsten zatrzymał się na wystarczająco długo, żeby mrugnąć i otwarcie skinąć na Ski. Idiota. - Są tacy słodcy – powiedziała Jace, śmiejąc się. Przynajmniej się śmiała. - Myślę, że miałaś na myśli nieświadomi. - Dlaczego nieświadomi? Ponieważ nie pozwalają zaszufladkować się w społeczne normy dobrego zachowania? - Nie. Ponieważ nie potrafią określić, kiedy jeden z ich braci chce spędzić trochę czasu sam na sam z piękną kobietą. - Kto? Ski zamknął oczy, pokręcił głową. - Bogowie, nic dziwnego się z nimi dogadujesz. Ty też jesteś nieświadoma. Och. Miał ją na myśli. Miał ją na myśli! - Uch… – Jace nie wiedziała, co powiedzieć. - Rumienisz się? - Nie. Zamknij się. Nie. Dupek. Ski roześmiał się. - Nie chciałem cię zawstydzić. - Wiem. Nie jestem przyzwyczajona do komplementów. ~ 227 ~

- Ponieważ nikt ich nie mówił, czy dlatego, że jesteś zbyt zajęta ignorowaniem wszystkiego i wszystkich wokół siebie? - Uchhhh… - Taa, tak myślałem.

Rolf poczekał aż Josef poda parkingowemu kluczyki do swojego Bugatti zanim podszedł. - Nie chcą nas wpuścić – powiedział mu Rolf. - Co? - Nie chcą nas wpuścić. Wpuścili Viga, ale my nie jesteśmy na liście. A grizzly przy frontowych drzwiach jest kutasem w tej sprawie, a Stieg i Siggy są dwie sekundy od rozpoczęcia walki w stylu filmów dokumentalnych z National Geographic na afrykańskich równinach. - Minęło tyle lat, a ty wciąż nie wiesz jak dostać się na imprezę Wron? - Nie, odkąd rozwiodłeś się z ich przywódczynią. - Nie rozwiodłem się z nią. Ona rozwiodła się ze mną. - Naprawdę znowu musimy przeprowadzać tę dyskusję? - Mówiłem, żeby tam wlecieć – zaproponował Siggy. - I zostać zadziobanym przez te wrony? Mam na myśli ptaki, nie kobiety. - Wesprą nas kruki-ptaki. Rolf przyjrzał się bratu. - Naprawdę chcesz polegać na prawdziwych ptakach, żeby obroniły nas przed innymi prawdziwymi ptakami? - Wszyscy się uspokójcie – powiedział Josef. – Mam wszystko załatwione. - Znowu rozwiedziesz się z Chloe? – zapytał Stieg. Oczy ich przywódcy zwęziły się.

~ 228 ~

- Ale z ciebie dupek. – Josef wskazał na małą ciężarówkę, która przyjechała za nim. Wysiadło z niej trzech mężczyzn, wyciągając coś z paki samochodu. Josef podszedł do frontowych drzwi z Krukami za sobą. Grizzly nawet nie spojrzał. Po prostu powąchał powietrze – co było dziwne – i powiedział. - Powtarzam… nie jesteście na liście, kolesie. - Możesz przyprowadzić jedną z pań z domu, proszę? – zapytał Josef. Kiedy grizzly w końcu spojrzał na niego, dodał. – Zanim zaczniesz pyskować, możemy podnieść cię do góry i upuścić z wysokości stu pięćdziesięciu metrów zanim twoi przyjaciele zdążą błysnąć kłem. Więc po prostu przyprowadź tu tego, kto zarządza tym gównianym przyjęciem. Dzięki. Minęła minuta, potem dwie zanim do frontowych drzwi przybyła Alessandra. Rolf cicho wypuścił oddech, który wstrzymywał. Martwił się, że to może być Annalisa. Ze wszystkich Wron, uważał była socjopatkę z najbardziej niepokojącą do rozmowy. Wydawało się, jakby potrafiła spojrzeć na osobę, natychmiast pojąć, jakie są jej braki, a potem w przeciągu sekund opracować sposób, w jaki ją załatwić. A szczerze mówiąc, Josef był zbyt łatwym celem do torturowania. - Panowie – zamruczała, wyglądając bardziej gorąco niż kiedykolwiek. – Jak mogę wam pomóc? - Przyszliśmy na przyjęcie – odparł Josef. - Wiem, że tak, ale Chloe cię nienawidzi. Bardzo cię nienawidzi. I z dobrego powodu. Striptizerka Walkiria, Josef? Naprawdę? - Nie mogę uwierzyć, że oceniasz inną kobietę. - Mogłabym uwierzyć w twoją kulawą próbę feminizmu, gdybym nie wiedziała, że jedynym powodem, dla którego jest Walkirią, jest Odyn i jego zamiłowanie do cycatych striptizerek. - Odyn wie, co lubi. - Może powinien zostawiać decyzje odnośnie Walkirii Freii. - To są boskie decyzje, w które się nie wtrącam. Sugeruję, żebyś zrobiła to samo. A teraz… ~ 229 ~

- Taa. Przykro mi, ale… - Przyniosłem prezent. - Daj spokój, Josef. Naprawdę myślisz, że możesz kupić sobie wejście na przyjęcie Wron? – Zachichotała i obróciła się, żeby wejść z powrotem do domu. - Nawet jeśli przyniosłem Barrique de Ponciano Porfidio? Rolf nie miał pojęcia, co Josef proponuje ani dlaczego mężczyzna nagle mówi po hiszpańsku, ale Alessandra zamarła w pół kroku, a w drzwiach pojawiło się kilka Wron. Alessandra powoli odwróciła się do Josefa. - Nie kłamiesz? - Nie. Mam sto butelek tylko dla was śliczne panie. - Są podrobione? - Dostałem je od norweskiego brata Kruka, który ostatnio był w Japonii. - Japończycy są największymi kupcami – powiedziała niskim głosem do swojej siostry Wrony Leigh Matsushita. - Pokaż nam jedną – rozkazała Alessandra. Josef, zawsze lubiący być w centrum uwagi – jak ich bóg, sam Odyn – w milczeniu skinął na jednego z trzech mężczyzn za nim. Mężczyzna podszedł, trzymając w dłoniach jedną z ręcznie wykonanych butelek. - Alessandro. Piękna Wrona pochyliła się i przyjrzała butelce. Rolf widział jak robiła to samo z diamentami. Kobieta znała się na drogich rzeczach. - To prawdziwa okazja – powiedziała Alessandra. – Jedna z najlepszych tequili wytwarzanych w Meksyku. Co najmniej dwa tysiące za butelkę i nasz drogi Josef mówi tu, że ma dla nas sto butelek. Leigh przepchnęła się obok Alessandry i otworzyła szeroko ramiona. - Moi bracia Kruki! Witamy!

~ 230 ~

- Nie mam ci absolutnie nic do powiedzenia. Ski przytaknął na to pochodzące-nie-wiadomo-skąd oświadczenie od Jace. - Wow. Okej. - Chciałabym. Chciałabym móc prowadzić z tobą błyskotliwą, fascynującą rozmowę. Ale siedzę tutaj, patrzę na ciebie i… nie ma nic. - Okej. Rozumiem. Nie jesteś wielką rozmówczynią. - Naprawdę nie jestem. - Ale chciałabyś być. - Nie bardzo. To znaczy… Chciałabym mieć coś ciekawego do powiedzenia. No wiesz, żebym mogła zwabić cię w moją seksualną sieć. - Jestem facetem. Wikingiem. Zwabisz mnie w twoją seksualną sieć samym tylko swoim oddechem. Więc nie ma obaw. - Dobrze wiedzieć. - Ale, żeby być szczerym – przyznał – miałem nadzieję na coś więcej niż tylko… - Jednonocną przygodę? - Taa. Ale jeśli to nie jest to, czego chcesz… - Naprawdę nie jestem dziewczyną na jednonocną przygodę. Kiedy o tym pomyślę, to raczej sprawia, że mrowi mi skóra niż mnie złości. Więc… taa. To nie jest problem. - Ale rozmowa ze mną tak? - Nie przeszkadza mi rozmawianie z tobą – odpowiedziała rzeczowo. – Tylko nie mam nic do powiedzenia. - No cóż… o czym myślisz? Kiedy siedzisz tu obok mnie. - O Iwanie Groźnym – odparła natychmiast. - Uch… okej. Sprawiam, że myślisz o Iwanie Groźnym? - Nie, wcale. - Przypuszczam, że to już coś.

~ 231 ~

- To tylko… ostatniej nocy widziałam o nim dokument. Był naprawdę fascynujący. Wiedziałeś, że wyciągnął człowieka, którego torturował w lodowatej wodzie, żeby potem mógł go ugotować żywcem? - Co takiego powiedział, że tak wkurzył Iwana? - Skąd wiesz, że wkurzył Iwana? - Po co innego Iwan by się to wszystko zrobił? Wiesz, ile potrzeba wysiłku, żeby wziąć duży gar, napełnić go wodą, rozpalić ognisko, a potem doprowadzić do punktu wrzenia? Potem musisz wsadzić faceta do gotującej wody. Albo trzymać go w wodzie, kiedy dojdzie do punktu wrzenia. Więc torturowany facet musiał powiedzieć albo zrobić coś, co wkurzyło Iwana. Co to było? - Powiedział, że przyjdzie po niego piekło. - To wystarczy. Zwłaszcza, że Iwan Groźny był bardzo religijny i wierzył, jak większość monarchów w tamtym czasie, że został wybrany przez Samego Boga, więc sugerowanie, że wypadł spod łaski Boga… Do tego, Iwan miał coś, co jestem pewny, że wielu psychologów dzisiejszych czasów, nazwałoby paranoidalnym zaburzeniem osobowości. Z okrągłymi i rozjaśnionymi oczami, Jace pochyliła się do przodu i położyła rękę na jego przedramieniu. - Pomyślałam wczoraj to samo! - Studiowałaś zaburzenia osobowości? – zapytał ją Ski. – Jestem pewien, że każdy monarcha, dyktator i przywódca terrorystów cierpi na jedno, jeśli nie na kilka. - Uświadamiam to sobie. Im więcej czytam o historii, tym bardziej nic wydaje się nie zmieniać. Ski uśmiechnął się do niej. - Chcesz rozszyfrować zaburzenia osobowości Tudorów? - Nie. – Piękny uśmiech rozlał się na jej twarzy. – Borgiów! Oooch! I Medyceuszy. Śmiejąc się, Ski przytaknął. - Wchodzę w to!

~ 232 ~

- Czy w ogóle zauważyłeś, że utknęliśmy na zewnątrz? Vig spojrzał znad swojego talerza pieczonych kurczaków i odpowiedział swoim braciom Krukom z największą szczerością. - Nie. Rolf roześmiał się, ale Stieg i Siggy byli po prostu wkurzeni. Jednak, kiedy usiedli z nim przy stole, już mieli przynajmniej po dwa talerze wypełnione jedzeniem, ułożone w stos. I piwo z Niemiec i Norwegii. Przy całym tym jedzeniu, nie zamierzali wdawać się w dyskusję z Vigem o tym, że ich porzucił. - Gdzie jest Kera? – zapytał Rolf. - Tańczy z Wronami. Jak jeden, wszyscy obrócili się, żeby spojrzeć na pobliski parkiet. Kera była z Erin, tańcząc i śmiejąc się, zapominając o ich przeszłych problemach. Vig był taki szczęśliwy z jej powodu. Odnalazła swoje miejsce. Odnaleźć miejsce, gdzie się przynależy, nie było łatwe dla niektórych Wron, przychodzących na ten świat. Nowy świat, w którym reszta Klanów przeważnie się urodziła, podczas gdy nowe Wrony musiały tak wiele się nauczyć, do tak wielu rzeczy przywyknąć, ale miały również siebie. Wrony nie były łatwą grupą do dogadania się, ale kiedy znajdziesz swoje miejsce, znajdziesz swój dom – w tym życiu i następnym. Obok przeszła Jace z Obrońcą. Tym, którego Stieg zawsze nazywał Mol Książkowy. Byli pogrążeni w głębokiej, ożywionej rozmowie… o seryjnych zabójcach. - Nie sądzisz, że Ted Bundy był przereklamowany? - Nie ma mowy – odparła Jace, rozmawiając więcej niż Vig mógł sobie przypomnieć. – Pomiędzy liczbą jego ciał, jego wysokim IQ i faktem, że ludzie wokół niego byli kompletnie nieświadomi jego socjopatycznych skłonności, ponieważ był bardzo dobry w oszukiwaniu wszystkich… zdecydowanie nie był przereklamowany. Ale masz też swoich typów pokroju Henry’ego Lee Lucasa… Kruki obróciły się z powrotem do stołu… i odkryli, że ich jedzenie zniknęło. Rozejrzeli się, a Vig zastanowił się, czy obsługa zatrudniona na to przyjęcie, z jakiegoś powodu nie gwizdnęła ich talerzy. Ale nic nie widział. ~ 233 ~

Po tym jak patrzyli na siebie przez kilka sekund, wzruszyli ramionami i wstali, żeby wziąć więcej jedzenia.

Siedząc na drzewach nad imprezą, bracia Obrońcy cieszyli się ukradzionym jedzeniem. - Czy to nie było niemal zbyt łatwe? – Haldor zapytał Gundo i Borgstena, jedząc wielkie żeberko. - Nie! - Muszę się nie zgodzić – powiedział Bear. – Potrzebujesz prawdziwego wyzwania. - Jakiego? - Ukraść alkohol… od Zabójców. Kiedy Gundo i Borgsten uśmiechnęli się, Haldor szybko im przypomniał. - Obiecaliśmy Ski, że nie będzie żadnych bójek. - Bójka będzie tylko wtedy jak nas przyłapią.

Kera tańczyła z siostrą Walkirią Viga, Katją, ponieważ Erin nagle zeszła z parkietu. Erin nie była wkurzona, ale coś innego przyciągnęło jej uwagę. Kerze zabrało chwilę uzmysłowienie sobie, że taka po prostu była Erin. Nie mówiła jak większość ludzi dobranoc czy do widzenia czy Zadzwonię do ciebie później. Po prostu… odchodziła. To był jeden z nielicznych razów, kiedy celowo nie była niegrzeczna czy nie wszczynała bójki. Po prostu uznawała, że rozmowa się skończyła, więc… - Dobrze się bawisz? –zapytała Katja Kerę ponad pulsującą muzyką. - Tak! Jest świetnie! Wróciła Erin, z dwoma zimnymi piwami w ręce i dietetyczną colą. Podała piwo ze Szwecji Katji, drugie z Bostonu Kerze. Cola była dla niej. - Więc, nadal jesteś na mnie wkurzona? – zapytała Erin Kerę. - Powinnam być, ale…

~ 234 ~

- Zwyciężył mój urok? - Ty nie masz uroku. Jestem zaskoczona, że nie zostałaś zabita już wcześniej. - No cóż… - Jestem zaskoczona, że twoi rodzice nie udusili cię w łóżeczku. Że uczniowie cię nie ukamieniowali. Że rząd Stanów Zjednoczonych nie wysłał cię do kraju rozdartego wojną… przez przypadek. Że nie wrzucono cię do klatki z lwem w zoo podczas szkolnej wycieczki. Że nie zostałaś… - Okej! – warknęła Erin, podczas gdy Katja śmiała się tak mocno, że aż zgięła się w pasie. – Załapałam twój punkt widzenia. - Nie mogę powiedzieć, że radziłam sobie z gorszymi od ciebie podczas mojej służby w Marines. Ale radziłam sobie z odpowiednikiem. I pomyślałam, że skoro potrafiłam znieść facetów tak denerwujących jak ty, mogę zastosować te same metody na innej kobiecie. Ale robię to tylko z powodu mojego wrodzonego feminizmu i dlatego, że Jace nakrzyczałaby na mnie, gdybym tego nie zrobiła. - Dziękuję – odparła sucho Erin. – Doceniam twoją dobrą wolę. - Powinnaś. - Och, na Odyna – wykrztusiła Katja pomiędzy salwami śmiechu. – Jesteście razem bezcenne. Powinnyście wyjść z tym show do ludzi. - Zamknij się – warknęły Kera i Erin. Jednym było kpienie z siebie nawzajem, ale otrzymywać je od Walkirii? Uch… nie.

Chloe wybierała między stołem z meksykańskim jedzeniem, stołem z przekąskami i stołem z pieczystym – w końcu zdecydowała się dobrać do wszystkich trzech – kiedy uświadomiła sobie, że jest otoczona przez siostry Wrony. Przywódczynię Wron z Alabamy, z Granicy Main/Kanada, Metropolii Nowego Jorku, Florydy i czterech z Teksasu – reprezentujących Houston, Dallas, Austin i San Antonio – które wpatrywały się w nią w milczeniu. Nie musiały nic mówić, żeby Chloe wiedziała, o czym chciały rozmawiać. - Tak – powiedziała do nich. – Wiem, że jest tutaj mój były mąż. Nieważne. ~ 235 ~

- Mamy gdzieś twojego byłego męża, kochana – odparła Serena z Wron z Alabamy. – Bogowie wiedzą, że sama miałam czterech, a nawet nie byli interesujący. - Wdałaś się w bójkę na pięści z zakonnicą? – zapytała Neecy z Wron z Metropolii Nowego Jorku. – To znaczy… naprawdę? Z zakonnicą? - Och, jakbyście nigdy nie biły się z zakonnicą. - Oczywiście, że tak. To banda miażdżących jaja, niszczących duszę, demoralizujących suk, które akurat uwielbiam. - Tylko dlatego, że te z Nowego Jorku są dla ciebie miłe. - Przeżyłam katolicki sierociniec. To dało mi automatyczne punkty akceptacji u zakonnic. - Posłuchaj. – Serena odgarnęła włosy za uszy. – Wszystkie mamy swoje sprzeczki z Wybranymi Wojowniczkami Boga. Wciąż mam bliznę, kiedy jedna z nich próbowała uszkodzić moją śledzionę. Ale żadna z nas celowo z nimi nie zadziera. To nie jest siatka tych starych chłopców z Watykanu. Te panie potrafią naprawdę dokonać zniszczeń. - Nie szukałam ich. One przyszły do mnie. Sadie z Maine uniosła rękę. - Zamiast krążyć wciąż w kółko… dlaczego po prostu nie powiesz nam, co się dzieje? Czuję, że tak będzie łatwiej.

- Okej – powiedziała Kera, brzmiąc na zirytowaną. – Więc jeszcze raz, kim jest ten Fenrir? - Jest olbrzymim wilkiem, który odgryzł rękę Tyra, kiedy Tyr go związał – wyjaśniła cierpliwie Erin. – Ponieważ jest przepowiedziane, że pewnego dnia zacznie Ragnarok. - Tyr? - Nie. Fenrir. - A dlaczego po prostu go nie zabiją? Nie rozumiem. - Ponieważ używasz logiki. Ile razy mam ci mówić, że logika i bogowie nie są mieszanką, która kiedykolwiek się wydarzy? Nigdy.

~ 236 ~

Erin obserwowała jak Kera boryka się z opowieściami o wszystkich nordyckich bogach i gigantach. Wyraźnie walczyła… czym, jak Erin musiała przyznać, dobrze się bawiła. Erin skinęła na jedną z kelnerek po więcej drinków. Nie tyle dla niej, co dla Kery. Lata w Marines nauczyły Kerę jak wychylić kielicha, ale nie bardzo kiedy przestać. Erin jednak chwilę temu osiągnęła swój limit dwóch drinków. - Hej! – wrzasnął nagle Olbrzymi Zabójca w środku przyjęcia. – Kto, do cholery, ukradł nasz alkohol? Kera przez długą chwilę przyglądała się wrzeszczącemu Zabójcy zanim zapytała Erin. - Ile potwornych dzieci miał Loki? - Loki miał mnóstwo dzieci, ale te, o które musisz się martwić, to trójka dzieci, które miał z gigantką Angrboða. Wilk Fenrir. Wąż Jörmungandr. I Hel. Wszyscy to urocze istoty – zażartowała. - Gdzie jest nasz alkohol? Kera wskazała na wciąż krzyczącego Zabójcę. - Powinniśmy martwić się… - Nie. - W takim razie, okej. Kelnerka postawiła piwo i dietetyczną colę przed Kerą i Erin. Nagle obok nich pojawił się Stieg Engstrom, jego oczy skupione były po drugiej stronie parkietu. - Co to jest? – zapytał. - Co jest? Przykucnął obok Erin i Kery i wskazał palcem. - To. Spojrzały tam, gdzie wskazywał i Kera odpowiedziała. - To jest to, co w normalnym świecie… ~ 237 ~

- Nordyccy bogowie są normalnym światem – przypomniała jej Erin. - … nazywamy podrywem. - I nie macie nic przeciwko temu? Erin spojrzała na Stiega. - Zachowujesz się tak, jakby pieprzyli się na stole. - Obrońca z Jace? To jest niewłaściwe. - Czujesz do niej miętę? – zapytała Kera. - Ona jest jak siostra. - Siostra, którą chcesz pieprzyć? Jak siostrę przyrodnią? Stieg popatrzył na Erin. - Co z tobą jest nie tak? - To słuszne pytanie. - To chore pytanie. Jestem po prostu opiekuńczy wobec niej. Ona jest słaba i… łagodna. Erin i Kera znowu spojrzały na Jace. Siedziała przy jednym ze stołów – szokujące, naprawdę, ponieważ Jace zazwyczaj chowała się w drzewach, kiedy było przyjęcie – ze Ski Eriksenem. Oboje śmiali się i rozmawiali. Jace Berisha mówiła. Z własnej woli! Tylko Kruk mógł mieć z tym problem. - Myślę, że są fajną parą – przekonywała Kera. – A on jest dla niej bardzo słodki. Jak możesz mieć z tym problem? - Zignoruj go, Kero. Engstrom jest po prostu wkurzony, ponieważ Obrońcy nazywają Kruki głupkami. Tak jak Thor jest głupi. Stieg pochylił się do Erin, ponieważ prawdopodobnie chciał na nią krzyknąć, ale przed ich stołem stanął Olbrzymi Zabójca i wrzasnął. - Ukradłaś nasz alkohol? Erin wzruszyła ramionami. ~ 238 ~

- Nie. Z pomrukiem, Zabójca podszedł do następnego stołu i wrzasnął. - Ukradłeś nasz alkohol? - Nie jesteśmy głupi jak Thor – upierał się Stieg, ale cała trójka patrzyła jak Zabójca obchodzi wszystkie stoły i wykrzykuje to samo zdanie. – Nigdy nie będziemy tak głupi! - Kochany – przypomniała mu Kera – to nie znaczy tyle, ile myślisz, że znaczy.

Jace nie miała pojęcia jak skończyła przy tym stoliku w pobliżu parkietu. Zazwyczaj zostawała w drzewach, ale Ski powiedział, że jest spragniony, więc postanowiła pójść z nim po napój i już nie wrócili z powrotem na drzewa. Zamiast tego, usiedli przy stole i dalej prowadzili rozmowę. Ich uroczą rozmowę. O drugiej wojnie punickiej. Prawda. Nie mogła znaleźć wielu osób, które uważałyby wojnę pomiędzy Rzymem i Kartaginą za tak interesującą jak uważała Jace, ale uwielbiała rzymską historię. Cieszyła się, że nigdy tego nie przeżyła, ale wciąż uwielbiała o tym czytać, teraz kiedy uwolniła się od swojego Pierwszego Życia, jak również oglądała o tym filmy. I wciąż było jej mało. Filmy, wypełnione walkami i przystojnymi Brytyjczykami z wyrzeźbionymi mięśniami brzucha, zawsze przyciągały uwagę jej sióstr Wron i pokój telewizyjny szybko się wypełniał, przekazując sobie popcorn i cukierki, wiwatując podczas bitew albo wytykając błędy w technice bitewnej. To była jedna z niewielu rzeczy, które Jace z radością robiła z innymi ludźmi. Ale próba rozmowy z jakąkolwiek Wroną, oprócz Chloe, o prawdziwej historii kryjącej się za tymi filmami… zapomnij. Oczy jej sióstr stawały się szkliste albo zaczynały wydawać Jestem znudzona dźwięki. Więc Jace nie zawracała sobie głowy. Nie zawracałaby sobie również głowy dyskutowaniem o tym ze Ski, tyle tylko, że dobrze znał się na historii wojskowości, od najwcześniejszych wojen w Mezopotamii do ostatnich wojen na świecie. Co było szokujące, wiedział o wiele więcej od niej. Potrafił rzucać statystykami – liczbą ofiar śmiertelnych, ilością zaangażowanych legionów, ile miast i małych miasteczek zostało zdziesiątkowanych, nawet ilu sprzedano niewolników za niektóre ~ 239 ~

rzymskie wojny i bitwy, ponieważ Rzymianie prowadzili bardzo metodyczne zapisy o wszystkim – jednocześnie gruntownie rozumiejąc politykę, która w tamtym czasie rządziła światem. Był wspaniały. Mądry i przystojny. Boże, czyżby się śliniła? Czuła się tak, jakby wpatrywała się w niego i śliniła. Była żałosna, prawda? Nie chodziło o to, że miała duże doświadczenie z mężczyznami. Radzenie sobie ze swoim byłym mężem i jego pochlebcami po prostu nie liczyło się, jako prawdziwe doświadczenie. A zadawanie się ostatnio z Krukami z powodu Kery, również się nie liczyło. Oni wszyscy traktowali ją jak młodszą siostrę o wybuchowym temperamencie. A ponieważ nie interesowali się nią seksualnie, bez obaw mogła z nim rozmawiać. Nie próbowała ich kusić, tylko zapobiegała, żeby Erin ich nie obrażała, a Annalisa nie mieszała im w głowach. Jednak słuchanie Ski Eriksena… Słuchanie. Cholera. Nie słuchała. Po prostu wpatrywała się w jego twarz, a on o coś ją pytał. - Przepraszam? – Spróbowała się nie skrzywić. - Pytałem, czy cię nie nudzę. Podejrzewam, że tak. - Nie – powiedziała za szybko. – Nie, po prostu… - Po prostu… co? - Po prostu nie wiem, co robię. - A co robisz? Jak myślisz, co powinnaś robić? - Nie wiem. W tym problem. Nie wiem, co powinnam robić. Po prostu cieszę się, że tu siedzę, że słucham cię jak wciąż opowiadasz o liczbie ofiar śmiertelnych, albo ilości koni i słoni w kawalerii Hanibala. Mogłabym słuchać całymi dniami jak o tym opowiadasz, ale taki dialog nie bardzo pomaga zacieśniać związek. - Nie. To po prostu czyni mnie twoim profesorem z college’u. Jace wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Nigdy nie chodziłam do college’u.

~ 240 ~

- Powinnaś. Wrony za to zapłacą. Chociaż powinnaś zrozumieć, że już wiesz więcej niż którykolwiek z twoich profesorów. To niektórych z nich może irytować, a ciebie nudzić. - To nie ma znaczenia. - Wierz mi ma, kiedy siedzisz tam i słuchasz ich kompletnie przeinaczoną wersję o Wikingach w klasie o historii Norwegii. To jest niemal bolesne fizycznie. - Nie, mam na myśli, że to nie ma znaczenia – przynajmniej jeszcze nie – ponieważ nie mam dyplomu ukończenia liceum. Skie zmarszczył brwi. - Nie masz? - Byłam – uniosła ręce i wykonała palcami cudzysłów w powietrzu – uczona w domu. Ponieważ ci ludzie nauczą mnie tylko zła i kłamstw. - Nie rozumiem. Więc jak nauczyłaś się tylu języków? - No cóż, kiedy załapiesz podstawy łaciny, której mój ojciec zaczął mnie uczyć zanim umarł, języki romańskie stały się niemal przerażająco łatwe. Do tego, moja babcia uczyła mnie rumuńskiego, który ma w sobie dużo słów francuskich, włoskich i hiszpańskich. Ona i moi wujkowie uczyli mnie również albańskiego, który jest indo-europejskim językiem. A potem sekta nalegała, żebym nauczyła się hebrajskiego, starożytnego perskiego, starożytnego sumeryjskiego, koptyjskiego – który jest starożytnym egipskim – arabskiego i aramejskiego. - A, umm… rosyjski? - Moja babcia zaczęła uczyć mnie rosyjskiego, a przez poznanie rosyjskiego, możesz o wiele łatwiej nauczyć się polskiego, czeskiego i tak dalej, a tak bardzo polubiłam rosyjski, że naprawdę łatwo było mi nauczyć się tego, na co moja babcia nie miała czasu. Patrzył na nią przez chwilę zanim przyznał. - Ja znam staro-nordycki. - Tak, znasz. I powinieneś być z tego dumny. Jest ciężki. - Już to wiesz, prawda? Jace wzruszyła ramionami i przyznała.

~ 241 ~

- Tak jakby. - Taa. – Ski odchylił się do tyłu na swoim krześle. – Musimy uzyskać twój GED14, żebyśmy jak najszybciej mogli zapisać cię do college’u. - Dlaczego? - Żebyś mogła zdobyć tytuł doktora w zakresie języków. - Dlaczego? - Ponieważ taki talent jak ty nie może przejść niezauważony. I, mówiąc szczerze, gdyby nie Bear, który jest dość irytującym bólem w tyłku, tak by się stało. - Więc znam różne języki? To co? O co tyle szumu? Ski pochylił się i odezwał do Olbrzymiego Zabójcy siedzącego przy sąsiednim stole. Mówił po norwesku. Po spiorunowaniu go wzrokiem, Zabójca odwarknął. - Po angielsku, koleś. Tu jest Ameryka. Ha. Teraz Ski spojrzał na nią. - Dlatego. Ha. Jace potrząsnęła głową. - Co miałeś na myśli mówiąc, że Obrońcy ukradli alkohol Zabójcom? – zapytała szeptem, z łatwością rozumiejąc, co Ski powiedział do Zabójcy. Ski roześmiał się. - Robią to przez całą noc. - Nie czepiajcie się Zabójców – skarciła, śmiejąc się. – Oni służą swoim celom. Oparłszy ramiona na stole, Ski pochylił się i zapytał. - Którym jest? Jace długo i głęboko zastanawiała się nad odpowiedzią… ponieważ tak naprawdę nie miała żadnej. Ale, w ostatniej sekundzie, wymyśliła.

General Educational Development - amerykański egzamin, powszechnie uznawany za odpowiednik dyplomu ukończenia szkoły średniej. Aby go zdać, należy uzyskać wynik lepszy niż 60% uczniów kończących szkołę średnią w całym kraju. 14

~ 242 ~

- Zrozumiemy ich cel – powiedziała, wystawiając palec wskazujący dla podkreślenia – kiedy przyjdzie Ragnarok. - Bardzo ładne wyjście. - No myślę!

***

Znalazła Wielkiego Proroka siedzącego na tylnym podwórku, wpatrującego się w niebo. Kiedy również spojrzała, wszystko co zobaczyła to gwiazdy i chmury, ale wiedziała, że Wielki Prorok widzi dużo więcej. Zawsze widział. Nawet jako dziecko, był… obecnością. Obecnością na tym świecie, na którą nie wszyscy zasługują. Ci ludzie, którzy próbowali go usidlić, próbowali wsadzić go do więzienia w nadziei na powstrzymanie jego prawd… będą mocno cierpieli, kiedy skończy się świat. Wszyscy. A zwłaszcza ta dziewczyna. Dostała największy dar z możliwych. Dar bycia jego żoną. Żoną Wielkiego Proroka, a ona odwróciła się od tego. Jak głupiec. Zagubiony, bez serca głupiec. Na końcu, ta dziewczyna nie zasłuży na nic, co jej dano, a jej cierpienie za odpuszczenie tego będzie wielkie. Na tym i na tamtym świecie. Usiadła obok niego i cierpliwie czekała aż się odezwie. Poprosił ją i przyszła. Bez namysłu, bez pytania. Tak jak powinno być. Nie odzywał się przez dziesięć minut, ale kiedy w końcu obrócił się do niej, poczuła się zachwycona jego obecnością. Samym faktem, że patrzy na nią. - Ona musi wrócić – powiedział. – Musimy ją uratować. Z tobą porozmawia. Przełknęła i zapytała. - A jeśli nie wróci? - Zmuś ją. Z kiwnięciem głowy opuściła go. Zebrała małą grupę, która mogłaby pomóc. Ale on oczywiście miał rację. ~ 243 ~

Jacinda porozmawia z nią. W końcu była matką Jacindy…

Tłumaczenie: panda68

~ 244 ~

Rozdział 18 Nagle obok Jace usiadła Kera. Dokładnie na jej krześle, popychając ją tak, że ledwie obie się na nim zmieściły. - Hej, Kero. - Hej, Jace. – Uśmiechnęła się. A potem dalej się uśmiechała. - Dobrze się bawisz na swoim przyjęciu, kochana? - Tak. Bardzo dobrze bawię się na moim przyjęciu. - Kera… jesteś trochę pijana? - Nie. Jestem bardzo pijana. Ale to wina tej suki – powiedziała, wskazując… wkoło. Ponieważ Erin gdzieś tam była. – Wciąż podsuwa mi drinki. - Nie musisz ich przyjmować. - Ale są takie smaczne. – A potem zaczęła po cichu intonować. – Smaczne, smaczne, smaczne, smaczne. Jace myślała, że Kera będzie tak ciągnęła w kółko, ale nagle wskazała na Ski. - Ty, z penisem. Oczy Ski rozszerzyły się za jego cudownie głupkowatymi okularami, jego usta zacisnęły się, żeby powstrzymać się od śmiechu. - Traktujesz tę dziewczynę jak boginię. Rozumiesz mnie? – Nagle łzy pojawiły się w oczach Kery. – Wiesz dlaczego? – zapytała, dławiąc się trochę. – Ponieważ ona jest jedyną, która nie obrażała moich podkładek. Ski podrapał się po głowie i szybko umknął wzrokiem. Wszystkie Klany słyszały o niedawnym incydencie z Podkładką. Było ognisko. I taniec. I wspólne śpiewanie We Are the Champions. To nie było miłe. ~ 245 ~

Ale Wrony widziały podkładki Kery, jako próby kontrolowania ich, a to była jedyna rzecz, jakiej panie nie zniosłyby od nikogo oprócz swojej bogini i przywódczyni. Kera, jako nowa dziewczyna, nie zrobiła nic innego jak tylko wywołała panikę. Jednak Kera była prawdziwą Wroną – nie wybaczy tak szybko ani nie zapomni tego, co wydarzyło się dzisiejszej nocy. Niestety, potwierdziło się to, kiedy Kera nagle szeroko zatoczyła ramieniem po przyjęciu i wrzasnęła. - W przeciwieństwie do tych zdradzieckich suk tutaj! I jak to było u Wron, pijacki wybuch Kery został powitany radosnymi okrzykami. Ponieważ były Wronami i wszystkie siostry Jace były niepoważne. - Widzisz? – zapytała Kera Ski. – Wszystkie są sukami. Ale nie Jace. – Zarzuciła ramię na barki Jace i przytuliła ją. – Nigdy moja Jace. Więc jeśli ją zranisz… poproszę Erin, żeby spaliła ci tę piękną buźkę! - Okej – powiedziała Jace, odsuwając ramię Kery, która teraz ściskała ją tak mocno, że zaczynało naprawdę boleć… i prawdopodobnie mogła coś złamać – chyba powinniśmy zabrać cię do łóżka. - Dlaczego? – Kera rozejrzała się wkoło. – Noc jest jeszcze młoda!

Ski mógł powiedzieć, że Jace była zażenowana swoją przyjaciółką, ale nie wiedział dlaczego. Byli tu sami potomkowie Wikingów. Picie, a potem żenowanie samych siebie na imprezach było tym, co robili. Nawet Obrońcy, po kilku drinkach, zeszli w końcu z drzew i stali wokół, obserwując innych na parkiecie. Ale czy Ski czuł się przez nich zakłopotany? Nie. I Jace również nie powinna. Co było najlepsze w pijanych przyjaciołach? Że byli szczerzy. Czasami to oznaczało, że mówili bardzo raniące rzeczy, ale w przypadku Kery pokazywało tylko jak bardzo troszczy się o Jace. Wydawała się nie mieć dość miłych rzeczy do powiedzenia o niej. - Przepraszam, Jace – zadudnił niski głos i Ski podniósł wzrok, żeby zobaczyć Viga Rundstöma. – Uciekła mi. - Nic się nie stało – odparła Jace z lekkim śmiechem. ~ 246 ~

- Czyż nie jest fantastyczny? – zapytała ich Kera. – Kocham go. Jedna część twarzy Rundstöma uniosła się. Ktoś mógłby nazwać to uśmiechem. Może. Albo małym wygięciem. - Zobacz, co mi dał! – Kera wyciągnęła ramię, prawie uderzając Jace w wyniku tego. Z jej nadgarstka zwisała cienka srebrna bransoletka. – Czy nie śliczna? Zobacz. – Kiedy Jace i Ski uśmiechnęli się i przytaknęli, oczy kobiety zwęziły się. – Powiedziałam zobacz. Teraz bojąc się tego nie zrobić, Jace i Ski pochylili się. - To łódka. - To snekkja – mruknął Rundstöm. – Długa łódź. Ski uchwycił wisiorek między dwa palce i zdjął okulary, żeby mógł lepiej się przyjrzeć. Tak wiele szczegółów na tak małym przedmiocie. Mógł rozpoznać żagle, okrągłe tarcze, wiosła, nawet małe głowy ludzi. Ski zadziwiło to, że taki rzeźnik jak Vig Rundstöm mógł wykonać tak piękną robotę. - Sam to zrobiłeś, Kruku? - Tak. - Nie wiedziałem, że masz takie zdolności. Nie z tymi rękami. Głębokie warknięcie zadudniło z ciemnej twarzy ukrytej za czarnymi włosami i dużą brodą. Linia krwi Rundstöma nie zmieniła się od 600 roku. Vig Rundstöm był jak najbardziej Wikingiem. Bardziej niż większość. Do kompletnego obrazka brakowało mu tylko okrągłej tarczy i futrzanego płaszcza. W mężczyźnie nie było absolutnie niczego nowoczesnego, więc Ski nie dziwiło, że wybrał wojowniczą Wronę na swoją partnerkę. Zaskoczyło go tylko, że Kera, bardzo wykształcona kobieta, tolerowała Neandertalczyka. Ale jak zawsze mówił dziadek Ski, co kto lubi. - Zrobiłeś również ten naszyjnik Mjölnir? – zapytał Ski, przyglądając się teraz podobiźnie młota Thora na szyi Kery i wyraźnego policzka dla Olbrzymich Zabójców, którzy mieli olbrzymie młoty - nie runy swoich bogów jak reszta nich - wytatuowane na swoich ciałach. Ujrzenie tego naszyjnika wokół gardła Wrony musiało bardzo ich denerwować. Kruk mruknął w odpowiedzi. ~ 247 ~

- Ładna robota. Kolejne mruknięcie, ale tym razem Kera poklepała tors Wikinga. - Bądź miły. Wygląda na bogatego. Ski uśmiechnął się. - Jestem. Jace zakrztusiła się, ale szybko opuściła głowę. - Widzisz? – powiedziała Kera. – Jest bogaty. Bądź miły, a kupi twoje rzeczy. Prawda? Kupisz jego przedmioty. - No cóż… - Powiedziałam – warknęła niskim głosem – że kupisz jego przedmioty… prawda? Ski nie ośmielił się spojrzeć na Jace. - Prawda. - Dobra. – Kera wstała, potoczyła się, chociaż się nie poruszyła, a potem wyprostowała. – Może jakaś kawa? Rundstöm mruknął, kiwnął głową, owinął ramię wokół jej talii i wyniósł. Ski pokręcił głową. - Na sprawiedliwość Tyra, prawdziwy z niego Wiking.

- Więc… tu właśnie jesteśmy – skończyła mówić Chloe do swoich koleżanek przywódczyń Wron. Zapadła cisza, dopóki Neecy nie zapytała. - Wciąż tak naprawdę nie wyjaśniłaś, dlaczego zamachnęłaś się na zakonnicę. - Ponieważ mnie zirytowała – odwarknęła Chloe. – Czy to nie wystarczy? - Nie. - Ale jesteś pewna, że ta dziewczyna Brianna jest Gillveig? – zapytała Serena.

~ 248 ~

- Czym innym może być? – spytała inna przywódczyni. - Agentką z LA? – Kiedy Chloe otrzymała tylko puste spojrzenia dodała. – Nie macie pojęcia jak to jest w Hollywood. Betty była milsza dla tego minotaura, którego kiedyś przyjęła, niż dla kierownika studia, kiedy myślała w latach dziewięćdziesiątych, że próbuje oszukać jej klientów. Kiedy z nim skończyła, facet dołączył do kibucu w Izraelu. A nawet nie był Żydem. Serena pochyliła się do przodu. - No cóż, kochana, lepiej potwierdź, że to ona, a nie Gullveig, wałęsa się gdzieś w ciele psa. - I musisz dowiedzieć się tego przez spotkaniem Wszystkich Klanów – dodała Neecy. – Milczący szukają każdej wymówki, żeby wypchnąć Wrony z Dziewiątki. Nie dawajmy ich szansy. Chloe pomyślała przez chwilę. - Ten reżyser… - Ten, który stracił swoją skórę? Chloe przytaknęła na pytanie Neecy. - Jutro jest jego pogrzeb. – Zerknęła na swój zegarek. – Już dzisiaj. Yardley musi tam iść i jestem pewna, że Brianna również tam będzie. - Dlaczego? - Reżyser wygrał nagrodę Akademii za jakiś artystyczny film, który zrobił. Pojawi się tam mnóstwo nazwisk, będą robione zdjęcia, pogaduszki. - Na pogrzebie? – Usta Sereny wygięły się z obrzydzeniem. – No cóż, czy to nie jest bezbożny mały stan. - Kiedyś tak było tylko w Południowej Kalifornii, ale od czasu boomu technologicznego, Północna Kalifornia nadrabia zaległości. – Chloe odetchnęła. – Okej. Poślemy na pogrzeb Yardley z jej drużyną. I wyślę grupę do biura Brianny i jej domu. Zobaczymy, czy będziemy mogły znaleźć coś jeszcze. Chociaż nie wiem, co powinniśmy szukać. – Wzruszyła ramionami. – Ołtarzyk ze skóry? - Raz widziałam jeden – przyznała Serena. – To było okropne. I nieprawdopodobnie śmierdziało. ~ 249 ~

- Szukajcie czegokolwiek – naciskała Neecy. – Nie możesz pójść na spotkanie Wszystkich Klanów bez żadnej informacji. Milczący cię ukrzyżują. Serena wyjrzała przez okno, gdy obok przeszła grupka kobiet i jeden mężczyzna, jej oczy zwęziły się. - Co tu robi twój były mąż z tymi wszystkimi Walkiriami? - Próbuje sprowokować mnie do bójki, ale obiecałam Erin, że jeśli na przyjęciu wybuchnie jakaś bójka, to nie przeze mnie. - Zwłaszcza po tym jak uderzyłaś tę zakonnicę – mruknęła Neecy. - Naprawdę odpuść już to sobie. Serena wstała. - Skoro masz tak dużo na głowie, może zabawimy się z twoim byłym mężem? Chloe uśmiechnęła się. - Panie… - Och, daj spokój! Będzie zabawnie. Ty skup się na twoim małym problemie Gullveig… - Nie jestem pewna, czy bóg, który wtargnął do tego świata, jest małym problemem. - Zamknij się, Neecy. A my zdejmiemy ci z drogi twojego byłego. Chloe popatrzyła na Serenę. - I jak zamierzasz to zrobić? - Już ty się nie martw. Zaufaj nam, że sobie poradzimy. - Widzisz, i tu mamy problem. – Chloe roześmiała się. – Bo nie ufam żadnej z was, suki.

- Chcesz się czegoś napić? – zapytał Ski. - Byłoby świetnie. - Co byś chciała?

~ 250 ~

Jace spanikowała. Nigdy nie piła, więc tak naprawdę nie wiedziała, co zamówić. Wydusiła nazwę jednego z drinków, który słyszała jak zamawiała jej siostra Wrona tej nocy. - Dirty martini! Ski patrzył tylko na nią tymi czasami niemrugającymi oczami. Spróbowała jeszcze raz. - Uch… Kamikaze? Jego głowa przechyliła się na bok. - Southern Comfort on the rocks? Wciąż się patrzył. - Singapore Sling! - Co jest w Singapore Sling, Jace? Potarła brodę. - Alkohol? - Jace, co naprawdę chcesz? - Sprite’a. - Dlaczego po prostu nie powiedziałaś? - No cóż, wszyscy inni piją drinki. - Tak. Wszyscy inni piją drinki. – Spojrzał w stronę parkietu. Nie, to było ładne. Skrzydła były wyciągnięte. Podejmowano próby tanecznych ruchów… i nie udawało się to. Niektórzy, jak Kera, tylko tam stali, trzymali piwo i poruszali głowami, czasami dygnęli biodrami, oczy mieli zamknięte. Kera właściwie nie poruszała się do granej muzyki, ale do czegoś, co słyszała w swojej głowie. Były jeszcze Alessandra i kilka Walkirii, z ramionami w górze, wijące się. Bardzo mocno się wiły. Potem były Kruki. Ech.

~ 251 ~

Duzi mężczyźni nie powinni próbować tańczyć. Chyba że byli Siggym. Siggy potrafił poruszać swoim tyłkiem z najlepszymi, dotrzymując nawet kroku Wronom z Metropolii Nowego Jorku, które były znane ze swoich tanecznych umiejętności. - Oto, co powodują drinki, Jace. Jak wiesz – kontynuował Ski, trochę zadowolony z siebie – Obrońcy nie stają się takimi niechlujnymi pijakami. Jace nie odpowiedziała. Tylko pokazała. Gundo miał zanurzoną głowę w bujnych cyckach jakiejś Olbrzymiej Zabójczyni, a Borgsten leżał na plecach Gundo, podczas gdy tańczyli powoli do szybkiej piosenki. Pozostali stali w rzędzie, z zarzuconymi na siebie nawzajem ramionami i śpiewali do piosenki, która nie miała słów. Po norwesku. Ski skrzywił się. - No cóż… to jest rozczarowujące. Przyniosę ci sprite’a. - Proszę zmrożoną butelkę. Ski odszedł, a Erin szybko go zastąpiła. - Co robisz? – zapytał rudzielec. - Myślisz, że powinnam zamówić Singapore Sling? - Żadnego alkoholu, głupolu. Ten twój Ski Eriksen podrywa cię, a ty co robisz? Gadasz? - Nie podrywa. - Przy czym stoisz? Obejrzała się. - Przy ścianie. - Prawda. Ściana. A wiesz, dlaczego taki facet jak Ski Eriksen wymanewrował taką gorącą laskę jak ty pod ścianę? Żeby mógł pójść z tobą do łóżka. Ale ty wciąż, do cholery, gadasz. Zazwyczaj nie możemy wydusić z ciebie słowa, a teraz nie możesz się zamknąć. - Prowadziliśmy interesującą rozmowę. - Taa. O Stalinie. - Wiesz, uważam, że dyktatorzy są fascynujący. Kaligula. Hitler. Dalai Lama. ~ 252 ~

- Dalai Lama? - Nie ufaj tym ciepłym, troskliwym oczom. Skrywają ciemną duszę. - Okej, widzę, że potrzebujesz mojej pomocy, Jace. - Absolutnie nie. - Ale po to są przyjaciele. - Moi przyjaciele niech mnie zostawią. - Nie dobrzy przyjaciele. Wrócił Ski z jej spritem i norweskim piwem dla siebie. Podał Jace nie otwartą butelkę. Uśmiechając się powiedział. - Bear gawędzi z tą zmienną barmanką. Myślę, że go lubi. Dlaczego, nie wiem, ale nieważne. - Nie bądź podły. Bear jest bardzo sympatyczny. - On? Erin przytknęła czubki palców do swoich skroni. - Nawet Bear kogoś zaliczył? - On tylko z nią rozmawia – sprostowała Jace. Ski wzruszył ramionami. - Co dla Beara oznacza zaliczenie kogoś. - Widzisz? – Erin zwróciła się do Jace. – Potrzebujesz mnie. - Ani trochę. - O czym wy mówicie? - Erin próbuje wepchnąć mnie w twoje ramiona. - Och. Dzięki, Erin. - Nie dziękuj jej. Po prostu kontynuuje swoje złe zachowanie. Jak Lew liżący swój tyłek. Musisz jej powiedzieć, Nie. Niedobra. I pokiwać na nią palcem, dopóki nie nauczy się dobrego zachowania. ~ 253 ~

Ski roześmiał się, ale Erin tylko przewróciła oczami. - Muszę was stąd zabrać – oznajmiła Erin. - Albo możesz pozwolić zająć się tym nam samym. - Ale już kiepsko ci idzie. Jace podniosła pięść, ale Ski szybko złapał ją i przyciągnął do siebie. - Możemy po prostu odejść – powiedział, posyłając Jace mrugnięcie. - I sprawić, żeby wszyscy o tym mówili? – Erin pochyliła się i wyszeptała. – Wiesz, jakie to są suki. - Szalone jak ty? – zapytała Jace. - Założę się, że potrafię wszystkich rozproszyć. - Och, proszę, nie rozpraszaj wszystkich – westchnęła Jace. Erin patrzyła jak Olbrzymi Zabójca się potyka, jej oczy skupiły się na nim w sposób, jaki Jace widziała tylko na filmach przyrodniczych o drapieżnikach i zdobyczach. - Hej, Geirr Eklund – zawołała Erin. – Wiesz, że Kruki przez całą noc kradną wam alkohol? Nie, nie robili tego, ale Erin nigdy nie pozwalała, żeby taka mała rzecz jak szczerość weszła między nią i jej cel. Eklund zatrzymał się i naprawdę mocno starał się skupić na twarzy Erin. - Co? - Słyszałeś mnie! – Dramatycznie wskazała na wciąż całkiem trzeźwego Stiega. – To on. Łap go! Łap złodzieja! Biedny Stieg miał tylko chwilę, żeby przybrać zszokowaną minę zanim Eklund rzucił się na niego, obaj duzi mężczyźni zderzyli się twardo z ziemią. Od tej chwili, potrzeba było tylko sekund, żeby wskoczyły inne Kruki i Zabójcy. Walkirie im dopingowały, a Wrony nadal tańczyły. - Jaki masz problem ze Stiegiem? – spytała ostro Jace, ale kiedy Erin obróciła się, żeby odpowiedzieć, zaatakował ich Zabójca. Był mocno pijany i Jace nie była pewna, czy nawet był świadomy, co robi. Odepchnąwszy Erin z drogi, rzucił się niezdarnie na Jace. ~ 254 ~

Uniosła pięści, gotowa go odeprzeć, gdy Ski sięgnął i jedną ręką złapał większego mężczyznę. Palce zacisnęły się na szyi Zabójcy, a potem Ski przekręcił i sprowadził go na kolana. Zabójca również sięgnął i chwycił ramię Ski, ale jak tylko złapał, Ski pchnął go na ziemię, a potem wbił stopę w jego plecy, przygważdżając go do ziemi. Zadziwiło ją, że Ski, który prawdopodobnie miał jakieś dwadzieścia pięć-trzydzieści kilo mniej od Wikinga pod swoją stopą, był w stanie utrzymać Zabójcę przy ziemi, ale słyszała, że to był dar, jaki mieli wszyscy Obrońcy, bez względu na ich wielkość. Z tego, co czytała, tak właśnie sowy chwytały i trzymały swoją zdobycz. Co dla Jace znaczyło, że Obrońcy mieli niesamowicie silne nogi… i uda, które za tym szły. Niczym zawodowi piłkarze. Patrzyła na Ski jak spokojnie przygląda się mężczyźnie, którego miał przygwożdżonego do ziemi. Bez względu na to jak bardzo Zabójca walczył, nie mógł się uwolnić. Jednak to, co cieszyło Jace, to spokój Ski. Inni mogliby nazwać to oschłością. Dystansem. Ale tak nie było. Ani nie był wkurzony ani pozbawiony kontroli przez wściekłość Wikingów. Ani też nie przyłączył się do piekła. W środku samej walki, Danski Eriksen był uosobieniem spokoju, czystym rozsądkiem. I, kiedy naszła ją ta myśl, spojrzał tymi dużymi, zielonymi oczami… i uśmiechnął się. Do niej. Oddech Jace uciekł z jej płuc, jej kolana zrobiły się słabe, ręce zaczęły drżeć. Albo miała tętniaka albo była niesamowicie podniecona. Ponieważ nigdy nic z tego nie doświadczyła – ale czytała o obu – tak naprawdę nie była pewna.

Ski zaczął panikować. Nie rozumiał wyrazu twarzy Jace. Zapomniał o mądrych słowach ojca, Nigdy nie wchodź pomiędzy Wronę i jej zdobycz, co dokładnie zrobił, zatrzymując Zabójcę przed głupim atakiem na Jace. Oczywiście, tak naprawdę nie chronił Jace przed atakiem, ale bardziej chronił ją od zmasakrowania Zabójcy, a potem kiedy jutro się obudzi, żeby nie czuła się winna.

~ 255 ~

Po prostu nie chciał spędzić kilku godzin na pocieszaniu Jace podczas jednego z jej, wywołanych wściekłością wybuchów łez, więc raczej zareagował niż chciałby przez to przechodzić. Prawdopodobnie teraz była wkurzona i ich wspaniała randka się skończy. Zdeterminowany, żeby przynajmniej uzyskać kolejną randkę, Ski otworzył usta, żeby przeprosić, ale nagle ręka Jace wsunęła się w jego. Zaskoczony, wpatrywał się w jej mniejszą dłoń owiniętą wokół jego większej. Kiedy w końcu podniósł na nią spojrzenie, uśmiechnęła się i powiedziała. - Um… chcesz zobaczyć mój… Oboje szybko się pochylili, kiedy przeleciała obok nich butelka bardzo dobrego szwedzkiego piwa i rozbiła o ścianę za ich głowami. - … pokój? – dokończyła Jace po tym jak strzepnęła szkło i trochę piwa ze swojego ramienia. Czy chciał zobaczyć jej pokój? Nie. Czy chciał wskoczyć do jej łóżka? Na Tyra, tak. - Uch-hm – wydusił, pożądanie niemal go udławiło. Machnął nogą, wykopując mężczyznę spod swojej nogi i rzucając nim w Stiega Engstroma, który ledwo co zdołał wydostać się z kotłującego stosu. Niestety, Ski nie poczuł ani odrobiny żalu do niego. Nawet kiedy Kruk został z powrotem wrzucony do bójki i próbował z niej uciec. Erin zrobiła, co obiecała. Rozproszenie było doskonałe. Wszyscy skupili się na walce, piciu, walce i piciu, albo na świeżym makaronie z serem, który właśnie wyniesiono z kuchni, i nikt nie zauważył, kiedy on i Jace wymknęli się z przyjęcia i na trzecie piętro do pokoju Jace. Jace otworzyła drzwi i wpuściła Ski do środka. Otoczył ją ramionami w talii, a Jace sama przycisnęła się do ściany zanim mógł pomyśleć o czymkolwiek innym. Ponieważ nie potrafił myśleć o niczym innym poza nią. Jednak Jace wydawało się to nie przeszkadzać. Wsunęła palce w jego włosy. Ski przyciągnął ją bliżej, jej ciało przy jego, i opuścił swoje usta na jej. Już uniosła

~ 256 ~

brodę, rozchyliła usta. Chciała, żeby ją pocałował, a on nie chciał jej przytłoczyć. Nie była jak jej siostry Wrony, które przeważnie miały normalne Pierwsze Życie. Jace przed Ski była tylko z jednym mężczyzną, a ten mężczyzna był kolosalnym dupkiem. Więc Ski się martwił. Przynajmniej tak było, dopóki jej nie pocałował. Dopóki jego usta nie dotknęły jej i poczuł jak całe jej ciało rozluźnia się, jak jej palce zaciskają się na kosmykach jego włosów. Jednak nadal była trochę zdenerwowana. Mógł to poczuć, kiedy wziął jej usta. Ale jak tylko jego język prześliznął się po jej, nerwowość wydawała się zniknąć i stała się odważniejsza, gdy uniosła się na palce przycisnęła swoje ciało do jego. Ski zsunął dłonie w dół i chwycił jej tyłek, przyciągając jej biodra do swojej pachwiny, kochając sposób, w jaki jej oddech uwiązł w jej gardle. Był teraz tak twardy, że ledwie mógł myśleć. Ledwie mógł oddychać. Ledwie mógł… Warcząc, odsunęli się odrobinę i spojrzeli na siebie, oboje zastanawiając się, czy usłyszeli to, co myśleli, że usłyszeli… Ponownie rozległo się pukanie do drzwi. - Jeśli to Rachel – wyszeptała Jace – zabiję ją. - Pomogę ci zakopać ciało. - Jace? Tu Kera. Otwórz drzwi. Żadne się nie ruszyło, naprawdę mając nadzieję, że słodka, chociaż pijana Kera pójdzie sobie w cholerę. - Otwórz drzwi albo każę Vigowi je wyważyć. Szczęka Jace zacisnęła się. - Kero, sama możesz je wyważyć. - O mój Boże. – Kera zachichotała pijacko. – Absolutnie mogę. Teraz jestem cholernie silna. Jace zamknęła oczy, wypuściła oddech. - Jest otwarte. ~ 257 ~

Drzwi otworzyły się troszeczkę i Kera wetknęła głowę. Taa. Zdecydowanie była pijana. - Cześć, Ski. - Kero. - Taa. Chciałam tylko dać ci to, kochana. – Kera wsunęła jedną rękę i położyła coś na wyciągniętej dłoni Jace. - Zaraz zwymiotuję – przyznała się. – A Vig będzie trzymał moje włosy. Drzwi zamknęły się i Jace poruszyła ręką przy okazji rozwijając bardzo długi pasek prezerwatyw, które wręczyła jej Kera. Okrągłe, niebieskie oczy popatrzyły najpierw na długi pasek prezerwatyw, a potem na Ski. - To… – Odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. – Wydaje się być tego dużo. - Właściwie, dla Wikinga… to niejako na dobry początek. - Och. – Odwróciła wzrok, przez chwilę żując swoją dolną wargę, a potem ponownie na niego spojrzała, wzruszając ramionami. – Taa. Okej.

Tłumaczenie: panda68

~ 258 ~

Rozdział 19 Ski spojrzał na łóżko. - Chcesz się położyć? W tej chwili był naprawdę słodki próbując jej nie przestraszyć. Jace doceniała to. Naprawdę. Ale nie potrzebowała teraz słodyczy. Całe jej życie seksualne z jej byłym było bardzo powierzchowne. W końcu, była jego żoną, niezbyt interesującą do pieprzenia w przeciwieństwie do żon i dziewczyn mężczyzn, którzy go czcili i podążali za jego rozkazami. To one dostawały pokręcony, zabawny seks. Jace, oczywiście, nie miała nic przeciwko temu. Im mniej miała do czynienia z tym mężczyzną, tym lepiej. A teraz była z kimś, z kim chciała być. Z kimś, kogo naprawdę pożądała i kto pożądał ją. Kto nie uważał ją za własność. Była z Danski Eriksenem, który miał zabójczą tarkę na brzuchu pod białą bluzą bez rękawów i duże białe skrzydła. I nie tylko to, ponieważ kiedy powiedziała, To Rubikon, który przekroczę, dokładnie wiedział, co miała na myśli! Znał się na rzeczy! Przystojny, mądry i żaden egomaniak. Co to wszystko znaczyło dla Jace? Że chce pokręconego. - Nie chcę się kłaść. - Nie chcesz? - Nie. Chcę tego tu. Teraz. Przy ścianie. - Chcesz? - Chcę wikingowego seksu, Ski. Potrafisz mi dać wikingowy seks?

~ 259 ~

- Jeśli chcesz wikingowego seksu, mogę ci dać wikingowy seks. Ale chcę się upewnić, że tego właśnie chcesz. I jeśli zaczniesz czuć się trochę niekomfo… uch… gryziesz moje ucho. - Uch-hm. - To jest naprawdę miłe. - Taa. Czytałam o tym w tej rosyjskiej porno książce. – Uszczypnęła jego szyję. – Przeczytałam również o wielu innych rzeczach. Teraz chcę je wypróbować. No wiesz, na tobie. - No cóż – drażnił się – skoro wspominasz o rosyjskim porno… jak mogę powiedzieć nie? To wywołało jej śmiech. - Co? – zapytał. – Wyglądasz na zaskoczoną. - Żartuję. Śmieję się. Podczas seksu. Nie wiedziałam, że to jest możliwe. Ski wypchnął biodra do przodu, przyciskając ją do ściany. - Jestem głęboko przekonany, że seks zawsze powinien być zabawą. W przeciwnym razie, o co chodzi? - Potomstwo? - Po to są prezerwatywy. Znowu się roześmiała. To był jeden z najsłodszych dźwięków, jakie Ski kiedykolwiek słyszał. Nie lubił myśleć o tym, przez co Jace już przeszła albo, jak prawdopodobnie by to sformułowała, co musiała znosić. Ale teraz nie był na to czas. Jace chciała zabawy. Chciała wikingowego seksu. I wybrała Ski, żeby jej to dał. A on nie miał zamiaru jej zawieść. Ale, najpierw, żeby mógł jasno myśleć, musiał jej dać dokładnie to, o co prosiła – wikingowy seks. Właściwie, w tej chwili oboje potrzebowali wikingowego seksu. Zabawne, odprężające rzeczy przyjdą później. Że tak powiem. ~ 260 ~

Ski zdjął okulary i położył je na górze wysokiej komody z szufladami stojącej obok niego. Potem sięgnął do jej dżinsów, odpiął je, a Jace szybko poszła w jego ślady. Rozpięła jego dżinsy, a zachwycające przesunięcie jej palców po jego nagim tyłku, kiedy ściągnęła jego dżinsy i bieliznę, posłało dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa. Wepchnął kolano między jej nogi i mocniej przycisnął ją do ściany. Chciał wziąć ją w tej chwili, ale to może być proszenie jej o zbyt wiele, zbyt szybko. Chciała tego, o to nie musiał się martwić. Ale chciał, żeby była gotowa. - Prezerwatywa – rozkazał. Oderwała jedną z paska, a resztę rzuciła na podłogę, zanim otworzyła pakiecik. Nasunęła prezerwatywę na jego fiuta, a Ski warknął i odsunął się na swoją pierwszą reakcję na to cudowne uczucie, jakim było natychmiastowe zanurzenie się w jej wnętrzu. Jej oczy rozszerzyły się na odgłos, jaki wydał, ale nie pokazała strachu. Nie z tym uśmiechem na twarzy. - Nie – warknął. – Żadnego diabelskiego, seksownego uśmiechu. - Co jeśli nic na to nie mogę poradzić? – zakpiła. - Zamknij się. Jej śmiech nie pomagał, więc Ski jedną ręką chwycił oba jej nadgarstki i przygwoździł je nad jej głową. Tak trzymając Jace, Ski wsunął drugą rękę między jej uda i pogłaskał palcami po jej cipce. Z początku delikatnie, raczej w tej chwili zachęcając do odpowiedzi niż żądając. Głaskał jej wzgórek aż czubki jego palców stały się śliskie, a potem wsunął jeden palec między jej płatki, kilka razy okrążając jej łechtaczkę. Jace uniosła się wyżej na palcach, jej plecy odgięły się od ściany, jej sutki były tak twarde, że mógł zobaczyć je przez stanik i czarny podkoszulek. Uwielbiał również to, że wciąż miała z nim kontakt wzrokowy. Nie wzbraniała się przed tym ani przed nim. Chciała, żeby wiedział, że jest w to w pełni zaangażowana, tak jak on. Dyszała i jęczała, jej język przesuwał się po dolnej wardze. Ski wsunął w nią głębiej jeden palec, a ona zajęczała, niebieskie oczy nie oderwały się od jego. Wsunął drugi, poruszając nimi w tę i z powrotem, potem okrążając.

~ 261 ~

Teraz była bardzo mokra. I gorąca. Mokra, gorąca i przywarła do jego palców, jakby próbowała zatrzymać je w swoim ciele. Kiedy pomyślał, że poczuje to samo wrażenie na swoim fiucie, to niemal doprowadził go do spełnienia. Co się z nim działo? Czyżby miał dwanaście lat? Musiał zachować trochę kontroli. Ale jak mógł, kiedy Jace, wciąż na palcach, zaczęła poruszać się na jego dłoni, używając swojego ciała, żeby kontrolować pchnięcia? Dodał trzeci palec i jej oczy rozbłysły. Niemal zadławił się żądzą, więc Ski zabrał rękę. Nie będąc w stanie już dłużej się powstrzymywać, Ski podsunął rękę pod jej udo i rozszerzył jej nogi tak mocno jak pozwalały na to jej dżinsy wokół kostek. Ustawił swojego kutasa przy jej cipce i pchnął do przodu. Wsunął czubek i Jace natychmiast stężała. Ski pochylił się i pocałował ją, jego język przeszedł między jej wargami, głęboko w jej usta. Jace pocałowała go. A im dłużej się całowali, tym stawała się bardziej mokra. Wsuwał swojego fiuta w jej ciało, kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze. Nie wiedział, ile zajęło to czasu, ale nagle był głęboko zanurzony, jego ciało było przy jej. Jej pocałunki stały się bardziej pożądliwe, żądające, jej biodra poruszały się przy jego, tak samo jej ręce, ale nie powiedziała mu, żeby przestał. Więc Ski tego nie zrobił. Zamiast tego zaczął ją pieprzyć. W stylu Wikingów.

Jace poczuła jak Ski wysuwa się i, przez jedną paniczną sekundę, bała się, że przestanie. Ale potem jego biodra wypchnęły się do przodu i jej strach, jej chwila paniki, zmieniła się w niewiarygodną dozę radości. Spróbowała się odsunąć, żeby mogła owinąć się wokół jego ciała i nigdy nie pozwolić mu przestać, ale wciąż przytrzymywał ją przyciśniętą do ściany.

~ 262 ~

Bez słowa między nimi, Ski brał ją mocno. Jego palce zacisnęły się na jej nadgarstkach i udzie, jego gorący oddech mieszał się z jej. Nie mogła już nawet jasno myśleć. Nie mogła myśleć ponad żądzę, której nigdy wcześniej do nikogo nie czuła. Więc tak to wyglądało. To dlatego jej siostry Wrony wciąż wracały po więcej, nawet jeśli facet czasem był palantem. Teraz zrozumiała. Jedyne, czego żałowała, to że oboje nie są nadzy. Jej sutki były tak twarde, że bolały, i wszystko, co Jace chciała, to przycisnąć je do jego torsu. By pozwolić tarciu… tarciu… Jace nie wiedziała, co dzieje się z jej ciałem. Wszystko wydawało się wyłączać. Wszystko na sekundę zwęziło się do niczego – a potem wszystko eksplodowało w niej. Pasja, żądza, pożądanie i krzyk. Jace krzyczała w usta Ski, jego ciało było spocone i gorące przy jej. Jęknął i zadrżał, jego biodra poruszały się teraz szybciej aż pchnął w nią raz i drugi. Przy trzecim razie, całe ciało Ski straciło swoją siłę i opadł na nią, oddychając ciężko i tracąc uścisk na jej nadgarstkach i udzie. Pomyślała, że chyba padnie na podłogę, ale jego ramiona owinęły się wokół jej talii i Ski zaniósł ją przez pokój na łóżko. Tam właśnie wylądowali, wciąż dysząc i odtaczając się od siebie. Dżinsy mieli wokół kostek, pot spływał z ich czoła, oboje wpatrywali się w sufit. Leżeli tak, dopóki Jace nie oznajmiła. - Seks Wikingów jest zajebisty.

Tłumaczenie: panda68

~ 263 ~

Rozdział 20 Jace podparła się na łokciu. - Jestem trochę głodna. - Jedzenie później – powiedział do niej Ski. – Teraz odzyskanie oddechu. - Już odzyskałam oddech. - Prawdopodobnie dlatego, że to ja wykonałem większość roboty. – Usłyszał coś i spojrzał, by zobaczyć, że Jace uniosła nogi i mocuje się ze swoimi dżinsami, oczywiście wcześniej nie zdąwszy tenisówek. – Co robisz? - Pomyślałam, że się rozbiorę – odparła, zarzucając stopy na głowę. Jeszcze trochę i całkowicie się przekoziołkuje. – To jest trudniejsze niż myślałam. - Może gdybyś najpierw zdjęła buty… - Wtedy to wydawało się być nierozsądną prośbą. Teraz widzę błąd w moich działaniach. - I mimo to wciąż tego nie robisz. - No cóż, teraz kiedy zaczęłam… Z warknięciem, nie będąc już w stanie patrzeć jak to robi, Ski przetoczył się na kolana i chwycił jej kostki. Przytrzymał jej nogi jedną ręką, a potem zerwał jej buty zanim ściągnął jej dżinsy. - Hej! Robiłam postępy. - Nie jestem w nastroju na obsesyjne zachowanie. – Zdjął jej podkoszulek i odpiął stanik, rzucając obie rzeczy na podłogę. – Zajmuję się obsesyjnym zachowaniem cały dzień, każdego dnia. Odmawiam robić to podczas seksu. - Ale tak dobrze radzisz sobie z obsesyjnym zachowaniem. Ski odwiązał swoje buty, zrzucił je i upuścił na podłogę. Za nimi podążyły jego dżinsy, bokserki i bluza. Potem usunął prezerwatywę, o której całkowicie zapomniał i

~ 264 ~

wrzucił do kosza na śmieci stojącego obok łóżka. Nagi i nieskrępowany, odprężył się na dużym łóżku Jace. - Zajmuję się obsesyjnym zachowaniem, ponieważ to część mojej pracy – poinformował ją. - Jesteś obrońcą Obrońców, prawda? - Ktoś musi na nich uważać. Inaczej wszyscy byliby spłukani, bezdomni i niebezpiecznie niestabilni. Jeśli jest coś, czego nauczyliśmy się przez wieki, to że Wikingowie potrzebują pracy. Jeśli jej nie mają, wywołują wszelkiego rodzaju kłopoty. Jace wyciągnęła się w poprzek torsu Ski, z ramionami nad głową. - Jesteś obrońcą Obrońców, a kto uważa na ciebie? - Ormi. - A kto uważa na Ormiego? - My wszyscy. I jego żona. Jest służką Hold. Jest naprawdę wredna, ale robi nam owsiane ciasteczka, więc żaden z braci nie narzeka. - Jestem zaniepokojona twoim rozumowaniem, ale… okej. - To są naprawdę dobre ciasteczka. Jace przekręciła się, więc teraz leżała na brzuchu. Z wyciągniętymi ramionami i nogami udawała, że lata. Ski przyglądał jej się przez chwilę zanim zdecydował się zauważyć. - Wiesz, że naprawdę potrafisz… latać… prawda? - Wiem. Ale tak też jest fajnie. Bez ostrzeżenia, nagle stoczyła się z niego i przechyliła przez krawędź łóżka, dając mu zachwycający widok na swoją pupę. Kiedy ponownie usiadła, w ręku trzymała pasek prezerwatyw. Sięgnęła ponad niego, żeby położyć je obok poduszki przy wezgłowiu łóżka, a potem znowu wyciągnęła się na nim. - Wygodnie ci? – zapytała. - Bardzo. - To dobrze. – Oparła policzek na skrzyżowanych ramionach i zamknęła oczy. ~ 265 ~

Ski przez kilka minut obserwował Jace. Wyglądała na cudownie odprężoną. Oczy miała zamknięte, usta rozchylone. Jej piękne kręcone włosy rozsypane były na jej ramionach i plecach aż do pasa. Wtedy to zauważył. Tatuaż od jej prawego ramienia do środka pleców. Trudno było go zobaczyć przez gęstwinę włosów, ale widział jego część. Używając czubków palców odgarnął włosy na bok. Obraz przedstawiał dużą, czarną wronę, z metalowym kajdankiem na jej kostce i łańcuchem, który był zerwany, gdy ptak wzbijał się ku wolności. Tatuaż Jace był śmiały, genialnie drobiazgowy i mocny, mówiący to wszystko, co można było o niej powiedzieć. - Nie wiedziałem, że masz tatuaż. - Ponieważ on nie jest dla ciebie i dla świata. Jest dla mnie. Ski uśmiechnął się. - Niewieloma rzeczami się dzielisz, prawda? - Nie. – Otworzyła jedno oko. – Więc… odzyskałeś już swój oddech? - Chodź tutaj i przekonaj się. Zamiast okręcić się tak, żeby znaleźli się twarzą w twarz, przetoczyła się po jego torsie jako kłoda aż jej brzuch nakrył jego głowę. Ski roześmiałby się, ale nie mógł oddychać, więc wsunął pod nią ręce i podniósł Jace. Zapiszczała i zachichotała, jej nogi i ramiona machały. - Połóż mnie! – rozkazała. – Połóż mnie! Ski rzucił ją na łóżko, ale zanim mogła odczołgać się od niego, złapał ją za kostkę i przyciągnął z powrotem. Otoczył jej nogami swój pas i opuścił jej krągłą, doskonałą pupę na swojego fiuta, tak że został uwięziony pomiędzy nimi. Miał nadzieję, że ta pozycja powstrzyma go od zrobienia czegoś głupiego. Wciąż się śmiejąc, Jace zarzuciła ramiona wokół jego barków i pochyliła się, całując go w usta.

~ 266 ~

Ale jak tylko jej usta przylgnęły do jego, Ski już dłużej nie było do śmiechu. Jego ręce nagle zanurzyły się głębiej w jej włosach, obracając jej głowę, żeby mógł sięgnąć głębiej w jej usta, jednocześnie przyciskając ją z powrotem do łóżka, przesuwając nad nią swoje ciało. To było jak dziki ogień, który przez niego strzelił. Jego potrzeba, by zatopić się w niej. By stać się częścią niej. Jej nagie ciało pod nim było gładkie i ciepłe, jej ramiona zaciśnięte wokół jego szyi. Całowała go z taką samą intensywnością, jej ciało otworzyło się na niego. Zapraszało go. Niemal przyjął zaproszenie. Niemal ją wziął, ale nie mógł jej tego zrobić dwa razy pod rząd. Zasługiwała na więcej. Chciał dać jej więcej. Na Tyra, chciał dać jej wszystko. Oderwał się od ich pocałunku, a Jace prawie przyciągnęła go z powrotem. Nigdy nie miała pocałunku, który jednocześnie był w stanie brać i dawać. Może dlatego, że Ski nie postrzegał jej, jako własność. Była chętnym partnerem w tym, co działo się między nimi, i to ją zadziwiało, czyniło różnicę. Całe jej ciało było ożywione. Nie doświadczyła niczego takiego odkąd obudziła się w swoim grobie. Ale zamiast odczucia bezmiernej wściekłości, w tej chwili nie czuła nic poza pożądaniem. Intensywnym, definiującym duszę pożądaniem. Ski wycałował ścieżkę do jej piersi, zatrzymując się, żeby zassać jeden sutek, podczas gdy palcami ścisnął drugi. Zamienił strony, mokry sutek, który zostawił, stał się jeszcze twardszy w chłodnym powietrzu pokoju, jednocześnie tęskniąc za nim. Jace wygięła się ku niemu, otworzyła szeroko nogi. Znowu chciała Ski w sobie. By wziął ją tym dużym kutasem Wikinga, zmusił ją do wydawania dźwięków, których nigdy wcześniej nie wydawała. Ale on się nie spieszył. Straciła poczucie jak długo drażnił i bawił się jej piersiami. Wiedziała tylko, że gdzieś w połowie zaczęła się pocić, i że jej biodra naciskały na niego, przynaglając go, żeby ją pieprzył.

~ 267 ~

Kiedy w końcu ruszył dalej w dół jej ciała, zaczęła drżeć i wbiła oczy w sufit. Wiedziała, co planował zrobić… to byłby jej pierwszy raz. W każdym razie to. Jako żona Wielkiego Proroka, dostawała seks tylko w pozycji misjonarskiej. Prosty, nudny, banalny seks. Z pewnością, w którymś momencie, chciała zrobić to na misjonarza ze Ski, ale chciała z nim również wszystkiego innego. Pod łóżkiem miała Kamasutrę i chciała wypróbować z niej każdą możliwą pozycję. Jace miała również pod łóżkiem kopię jakiejś wiktoriańskiej erotyki, a tam była cała ta rzecz z długim piórem, co umierała spróbować odkąd przeczytała tę historię. Ski był teraz między jej udami, jego twarz wznosiła się nad jej wzgórkiem. Czuła na skórze jego gorący oddech. Rozsunął jej uda, jego palce nadal były delikatne na jej wrażliwym ciele. - Jace. Wciąż wpatrywała się w sufit, niemal bojąc się, że jeśli choć na sekundę odwróci wzrok, wszystko się skończy. Że wszystko straci. Że to okaże się być fantastycznym snem. Jej Drugie Życie. Jej siostry Wrony. Ski. Nawet Lew. Wiedziała, że jeśli tak się stanie, nigdy nie dojdzie do siebie po tej stracie. Nigdy. - Jace… spójrz na mnie. Przełykając strach, Jace spojrzała na Ski. Jego uśmiech był ciepły, ale zaniepokojony. - Wszystko w porządku? Skinęła głową. - Jesteś pewna? Możemy robić coś innego. - Och, nie. To znaczy… – Zmusiła się, żeby się uspokoić. – Ja nigdy… ale naprawdę chcę. Z tobą. W tej chwili. Brwi Ski ściągnęły się lekko i Jace dokładnie wiedziała, o czym myśli, gdy się w nią wpatrywał. Jak w ciągu dziesięcioletniego małżeństwa dwoje ludzi nigdy nie zeszło w dół swoich ciał?

~ 268 ~

No cóż, w tej chwili nie zamierzała tego wyjaśniać. Ostatnią rzeczą, o jakiej chciała myśleć w tej chwili, to był jej były. Nie chciała, żeby skaził tę niesamowitą noc. Nie chciała, żeby również Ski o nim myślał. Nie wtedy, gdy są razem. Sami i nadzy. Nawet Lew zniknął gdzieś z Brodie, duży pies opiekował się szczeniakiem, jak zawsze, kiedy Jace nie było w pobliżu. Mieli ten pokój i tę noc tylko dla siebie. Lekka zmarszczka na czole Ski nagle zniknęła i powrócił uśmiech, a potem nie widziała już nic oprócz czubka jego głowy. Końcem języka zaczął głaskać długość jej cipki. Od dołu do góry, więcej razy niż mogła zliczyć. Potem zatrzymał się, wsunął w nią język i okrążył wewnątrz zanim wrócił do lizania jej od dołu do góry. Powtarzał ten proces raz za razem, dopóki Jace nie była cała spocona i jęczała, jej dłonie zacisnęły się na prześcieradle, gdy wiła się pod ustami Ski, jej biodra szukały czegoś, co Ski nie pozwalał jej mieć. Przemknęło jej przez głowę, żeby błagać. Naprawdę była w tym punkcie. Cokolwiek, żeby zmusić go, by dał jej to, co tak bardzo potrzebowała. Była zdesperowana. Głodna. Potrzebująca. I nie wiedziała, ile jeszcze zniesie. Jego język przestał głaskać po jej łechtaczce i nagle skupił się na niej. Raz za razem owijał się wokół niej. Kiedy wciągnął łechtaczkę Jace do ust i zaczął ssać ją tak jak ssał jej sutki, przetoczyła się przez nią rozkosz. Wszystko w niej eksplodowało, jej mózg doznał krótkiego spięcia. Nie zdawała sobie sprawy, że krzyczy, dopóki nie zauważyła, że Ski wyciągnął rękę i zakrył jej usta, podczas gdy dalej ją ssał. Wsunął w nią dwa palce drugiej ręki i znowu doszła. Jej dłonie puściły prześcieradło i przycisnęły się do ręki Ski, żeby pomóc mu uciszyć krzyk, który z niej uciekł. Ostatnie, czego potrzebowała, to żeby jej pijane siostry Wrony wpadły do jej pokoju, żeby ją bronić. Nie potrzebowała ochrony. Potrzebowała Ski. Kiedy w końcu przestał, Jace opadła z powrotem na łózko, zdyszana, spocona i jęcząca. Ale przypomniała sobie, że Ski wciąż potrzebował swojej spłaty.

~ 269 ~

Sięgnęła obok poduszki i złapała prezerwatywy. Rzuciła je w jego twarz zanim zmusiła się do przekręcenia na brzuch. Po wzięciu jeszcze kilku oddechów, Jace z wysiłkiem ustawiła się na czworaka. Obejrzała się na zaskoczonego Ski, jej kręcone włosy były mokre i przyklejone do jej twarzy, ramion i pleców. Nie powiedziała słowa – i nie była pewna, czy zdołałaby, gdyby chciała – więc po prostu czekała. Jego fiut był twardy od czasu pocałunku. Teraz, kiedy Ski wpatrywał się w Jace na czworakach, patrzącą na niego przez gęstą grzywę spoconych włosów, których końcówki poruszały się przy każdym ciężkim oddechu, bał się, że zaraz dojdzie. Nawet bez dotykania jego fiuta. Po prostu nieplanowany wybuch. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie widział niczego bardziej gorącego. Nigdy też wcześniej nie chciał w swoim życiu kobiety. Jacinda Berisha była absolutnie wszystkim. Piękna, słodka, mądra i pragnąca być pieprzona przez Wikinga. Nie mógłby Tyra prosić o więcej. Ski szybko rozerwał pakiecik z prezerwatywą i nałożył na swojego kutasa. Potem przysunął się, tak że znalazł się tuż za nią. Nawet nie musiał podnosić swojego fiuta, bo dokładnie wiedział, gdzie iść, i był w gorącej cipce Jace zanim Ski uświadomił sobie, co robi. To było tak, jakby ten cholerny organ miał swój własny umysł! Jak tylko znalazł się w niej, zamknął oczy i pozwolił swojemu fiutowi cieszyć się tym, gdzie po prostu jest. Był tam bardzo szczęśliwy. Jace poruszyła się i Ski otworzył oczy, by zobaczyć jak pochyla się i opuszcza głowę na złożone ramiona. Gdy zajęła tę pozycję, zdołała również pchnąć swój tyłek głębiej na jego kutasa. Potem czekała na niego. Pozwalając mu robić to tak jak chce. Ski chwycił jej biodra, przysunął się bliżej, a potem dał sobie kolejną chwilę, żeby po prostu trwać nieruchomo. Ale jej mięśnie nadal pulsowały od wcześniejszych orgazmów i nie mógł już czekać. Próbował być delikatny, ale tak również się nie stało. Wbijał się w nią, niezdolny myśleć o niczym innym jak tylko o swojej rozkoszy. O swoich własnych potrzebach. ~ 270 ~

Ale to było nie do zaakceptowania. Nie był jakimś… Krukiem. Był Danskim Eriksenem, Obrońcą. Musiał być lepszy niż to. Próbował zwolnić, próbował kontrolować. Ale gdy był w stanie zrozumieć, co dzieje się poza jego fiutem, uświadomił sobie, że Jace nabija się na niego. Pieprzyła go sama, jęcząc w poduszkę, i nie był pewny, ale miał dziwne odczucie, że błaga go… po rosyjsku. Widział Jace mówiącą w innym języku tylko wtedy, gdy była wkurzona. Kiedy miała wpaść we wściekłość. Teraz nie była wściekła. Pieprzyła go. Ze Ski na każdym etapie. Więc zrezygnował z prób bycia miłym, delikatnym czy pod kontrolą. Oddał się jedynej kobiecie, której kiedykolwiek ufał na tyle, żeby to zrobić. Kiedy pieprzył ją mocno, biorąc ją z dużą siłą, patrzył jak jej skrzydła rozwijają się z jej pleców, rozciągając się na niemal dwa metry. Byłby pod wrażeniem samego siebie… gdyby nagle nie zdał sobie sprawy, że jego własne skrzydła są rozłożone. W rzeczywistości, były rozłożone od czasu jak Jace zaprezentowała mu swój tyłek. Zszokowany – nigdy w swoim życiu nie rozwinął bezwiednie swoich skrzydeł… nigdy – Ski uświadomił sobie, że zaraz dojdzie. Niczym wulkan, zaraz wybuchnie. Z jedną ręką wciąż na jej biodrze, Ski przesunął drugą wokół talii Jace i opuścił dłoń do jej cipki. Ścisnął jej łechtaczkę między palcami i skręcał i szczypał, dopóki Jace nie zanurzyła twarzy w poduszkę i nie krzyknęła. Dopiero wtedy Ski pozwolił sobie dojść. Doszedł mocno i długo. Czuł się tak, jakby to trwało wiecznie, a jego ciało drgało z każdym nowym wytryskiem. Gdy w końcu nic nie zostało, puścił Jace. Opadła na łóżko, a on przewrócił się obok niej. Dysząc ciężko, oboje spojrzeli na siebie, z rozszerzonymi w szoku oczami, z otwartymi ustami. I razem też powiedzieli to, co to drugie myślało. - Jasna cholera.

Tłumaczenie: panda68

~ 271 ~

Rozdział 21 Ski pojawił się w oknie z dwiema pysznie wyglądającymi miskami makaronu z serem. Jace szerzej otworzyła okno i Ski wskoczył do środka, jego skrzydła zniknęły z powrotem w jego ciele. - Jak źle jest na dole? – zapytała, biorąc od niego miski i stawiając na ręczniku, który rozłożyła na podłodze. - Myślę, że zaczyna się rozpadać i właśnie pojawili się Odyn i Thor. Thor wziął piwo. Odyn wziął kobiety. - Striptizerki? - Prawdopodobnie. Usiedli po turecku na podłodze, z ręcznikiem między nimi, Ski wyciągnął sztućce i serwetki z kieszeni swojej bluzy. - Nie mogę uwierzyć, że sprowadził obcych na przyjęcie Klanu. - No cóż, zanim z nimi skończy… – Ski spojrzał i zamrugał zaskoczony, to musiało być wypisane na jej twarzy. – Nie, nie – powiedział szybko. – Mam tylko na myśli, że sprawi, iż zapomną. Odyn nie jest zwolennikiem niszczenia pięknych kobiet, chyba że mają w ręku dzidę i próbują go zabić. Do tego, cieszę się, bo mogę powiedzieć, że potężny Tyr nigdy nie pozwoliłby mu uciec. Przez kilka minut jedli w milczeniu, dopóki Jace nie zapytała. - Butelkowana woda? - Zapomniałem wziąć. - Nie. Pytam, czy chcesz. – Obróciła się i podczołgała do stołu, w który była wbudowana mała lodówka. Wzięła dwie butelki i wróciła, podając mu jedną. - Masz lodówkę w sypialni?

~ 272 ~

- Taką małą. W ten sposób nie muszę przerywać czytania, kiedy chce mi się pić albo potrzebuję jogurtu. - Jeszcze więcej planowania, żeby unikać innych. Jace uśmiechnęła się. - Taa, wiem. Jak bezwstydnie, prawda? - Mogłaś być gorsza. Znowu umilkli, ciesząc się swoim jedzeniem. Ale nie było niezręcznie. Jace miała przeczucie, że Ski nie przeszkadzały chwile ciszy. Nie potrzebował ciągłego hałasu. Nie wtedy, gdy czuł się komfortowo i szczęśliwie. - Dziękuję – powiedziała miękko, kiedy jej miska była już pusta. - Za co? - Nie wiem. – Odstawiła miskę. – Za bycie głupkowatym ze mną. To nie jest łatwe dla większości mężczyzn. Z tego, co zrozumiałam i czytałam, biorą swoją seksualność bardzo poważnie. Co, jak dla mnie, brzmi bardzo stresująco. Mam dość problemów z lękiem. - Jace – włożył swoją pusta miskę w jej – mamy skrzydła. Potrafię obrócić głowę niemal o dwieście siedemdziesiąt stopni. Ty masz pazury. Wrony mają psa, który potrafi latać. - To Brodie Hawaii. - Ponieważ kto chciałby dać psu zwykłe imię takie jak Spot czy Bella? – Podniósł ręce, a potem opuścił je, jakby się poddawał. – Składamy raporty starożytnym bogom, którzy tak bardzo lubią wojnę, że aktywnie próbują uniknąć Ragnaroku, podczas gdy w tym samym czasie, tak naprawdę oczekują go z niecierpliwością, żeby najprawdopodobniej wyjść z niego w blasku chwały. Na dole, Ojciec Wszystkich prowadza się ze striptizerkami, podczas gdy jego krzepki syn próbuje sprowokować Kruki do walki, której nie wygrają, ponieważ uważa, że ojciec bardziej ich lubi. I, żeby być z tobą szczery… Odyn naprawdę bardziej lubi Kruki. - Awww. Thor nie jest taki zły. – Kiedy cała twarz Ski wykrzywiła się w masce zmieszania i obrzydzenia, Jace pozostała nieugięta. – Nie jest. To znaczy, nie jest… mógłby… to znaczy… mógłby użyć trochę… to po prostu… on… – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Mógłby być gorszy. ~ 273 ~

- Sądzę, że kiedyś powiedzieli tak o Dżyngis Khanie. - Absolutnie nie!

***

Josef potrząsnął głową na boga i postawił swoje otwarte, ale nietknięte piwo na ławce obok siebie. - Thor, nie będziemy z tobą walczyli. - Ponieważ się mnie boicie – odparł olbrzymi blondyn, wyglądając na naprawdę zadowolonego z siebie. - Nie, ponieważ jesteś bogiem. To nie byłaby równa walka z Krukami. Thor wyrzucił ramiona w górę i obrócił się w stronę swojego ludzkiego Klanu. - Kruki się mnie boją! Olbrzymi Zabójcy unieśli pięści i zawołali. Niestety jednak, nie widzieli najnowszej Wrony, która podeszła do nich od tyłu z jednym z młotów Zabójców, który im zabrała jak tylko tu się pierwszy raz pojawiła. Kera zniknęła wcześniej, żeby się pochorować. Josef zakładał, że zniknie na resztę nocy. Prawdopodobnie nieprzytomna po dobrych wymiotach. Ale wróciła, przypominając mu, że jest byłym żołnierzem. Prawdziwi wojownicy wiedzą jak pić. - Hej! – warknęła Kera i Zabójca Snorri obrócił się. Uderzyła go tym, co kiedyś było jego własną bronią, sprawiając, że dużo większy mężczyzna przeleciał nad głową Thora. Kera podniosła młot i stanęła twarzą do swoich sióstr Wron. Wydała z siebie idealnie zadowalający okrzyk bojowy i reszta Wron wiwatowała, dopóki przywódczyni Zabójców, Freida, nie zaatakowała Kery od tyłu. Obie kobiety upadły na ziemię i Wrony natychmiast zareagowały, rzucając się na parę, co oznaczało, że Zabójcy rzucili się na Wrony. A Thor odszedł, żeby znaleźć więcej piwa. Lubił piwo. Typowa klanowa imprezka, według oceny Josefa.

~ 274 ~

- Striptizerka? – zapytał go głos zza niego. – Poważnie? - Hej, Serena. – Josef pozdrowił Wronę z Alabamy. – Zawsze miło mi widzieć kogoś, kto nie może pomóc, ale nie ma nic przeciwko własnym interesom. - Och, daj spokój, kochany. Czyż nie jesteśmy przyjaciółmi? - Nie. Usiadła obok niego na ławce i przyłożyła rękę do swojej piersi. - Teraz mnie zraniłeś. - Nie, nic podobnego. – Josef położył rękę na jej kolanie. – Wiesz co, Sereno, jest w porządku. Możesz to przyznać. - Co mogę przyznać? – zapytała, podnosząc jego rękę ze swojej nogi i łapiąc jego palec wskazujący. Josef nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. - Że wciąż masz bzika na moim punkcie. Serena gwałtownie puściła jego rękę. - Jakiego bzika na twoim punkcie? - No wiesz… próby. Tę w Wisconsin. - Wiscon… dobry Boże! To było piętnaście lat temu. - Taa, ale dobrze się razem bawiliśmy. - Przespaliśmy się. Raz. I żeby być szczerym, po prostu próbowałam wywołać zazdrość u mojego chłopaka. Kochany, byłeś pod ręką. - Okej – powiedziała Josef z westchnieniem. – Jeśli tak chcesz się bawić. - Jeśli… straciłeś rozum? - To ty zaprotestowałaś przeciwko naszemu ślubowi. - Nie protestowałam na waszym ślubie. Podnosiłam toast. I powiedziałam Chloe, że mogła trafić lepiej. - Że mogła trafić lepiej? – zadrwił. – Taa. Racja.

~ 275 ~

- Rozumiesz, że Chloe Wong cię nie potrzebuje, prawda? - Nie? - Nie. Nie potrzebuje. Z powodzeniem przewodzi jednemu z największych Klanów Wron w Stanach i ma dobrze rozwijającą się karierę. - Masz na myśli tę małą sprawę książek? - Małą… – Dłonie Sereny zwinęły się w pięści. – Jest najlepiej sprzedającą się autorką. - Taa. Pewnie. Najlepiej sprzedającą dla znudzonych gospodyń domowych, które lubią mały romans w historycznej fikcji. Nie jest tak, że napisała Wielką Amerykańską Powieść czy coś. - Jakbyś znał dobrą fikcję, nawet gdyby kopnęła cię w jaja. - Czytałem! - Niezbyt dobrze! - Słuchaj, ja tylko mówię… że jeśli chce umawiać się z jakimś nudnym chirurgiem, żeby mogła zrobić sobie cycki, to jej sprawa. To znaczy… ma już czterdziestkę. Jestem pewny, że zaczynają obwisać. Serena wyciągnęła ramiona, jej dłonie nadal były zaciśnięte, i Josef pomyślał, że teraz pewnie go uderzy, ale ona powoli pokręciła głową i powiedziała. - Dziękuję. - Za co? - Za tę odrobinę winy, jaką miałam… pomogłeś mi się jej pozbyć. - Hej – powiedział z prawdziwą troską – rozumiem. Po wszystkich tych latach wciąż masz na moim punkcie bzika. A widząc mnie i Chloe razem… to musi być trudne. A teraz kiedy się przeniosłem, zobaczenie jak Chloe usycha za mną tak jak ty… to musi być jeszcze bardziej trudne. Całkowicie rozumiem. - Och! Bardzo się cieszę, że rozumiesz! – Poklepała jego kolano. – Bardzo się cieszę! - Ale nie martw się, skarbie. Wiem, że kogoś sobie znajdziesz. Pewnego dnia. Serena zrobiła dziwny, jęczący dźwięk w głębi gardła zanim wstała i odeszła. ~ 276 ~

- Biedactwo – westchnął Josef zanim podniósł swoje piwo i wykończył je, krzywiąc się trochę na gorzki smak.

Wciąż kipiąc ze złości, Serena stanęła obok Neecy i patrzyła jak ten idiota wypija swoje piwo i sygnalizuje o następne. - To zbyt długo trwa – poskarżyła się w końcu. - Nie, wcale nie. - Coś źle zrobiłaś. - Nie. – Neecy obróciła się do niej. – I, mój Boże, co ci powiedział ten dupek? - Nie chcę o tym mówić. - Hej, przestań na mnie warczeć. - Po prostu myślałam, że były handlarz narkotykami lepiej sobie z tym poradzi. - Naprawdę? – warknęła Neecy. – Czyżbyś odnosiła się do mojego Pierwszego Życia? - Po prostu stwierdzam fakty! Od tyłu podeszła do nich Sadie i wskazała na Josefa. - Sprawdźcie to. Leżał nieprzytomny. Serena uśmiechnęła się i poklepała Neecy po ramieniu. - Dobra robota, doktor Kevorkian. - Nazwij mnie tak jeszcze raz, a coś ci złamię. Coś istotnego. - Skończyłyście? – zapytała Sadie. – Bo jeśli tak… jestem gotowa na trochę zabawy. - Naprawdę jesteście pewne, że powinnyśmy to zrobić? – spytała Neecy. Serena spokojnie wyjaśniła swojej przyjaciółce. - Gdybyś mnie o to zapytała zanim z nim pogadałam, zawahałabym się pod jakimkolwiek argumentem, jaki miałby twój kochający Kruki tyłek. Ale teraz… chodźmy po niego. ~ 277 ~

- Powinniśmy zejść na dół i pomóc? – zapytała Jace. Ostatnie, co Ski chciał zrobić, to zejść na dół i rozproszyć tę niedorzeczną bijatykę pomiędzy Wronami, Zabójcami i teraz jeszcze Krukami. Z dumą zauważył, że większość jego braci albo wyszła albo przyglądała się bójce z drzew w ogóle się nie angażując. Bardzo dumny. - Chcesz iść pomóc? – zapytał niechętnie. - Nie. - W takim razie załóżmy, że nic im nie będzie. Jace wydawała się odetchnąć z ulgą na tę odpowiedź, więc zaczął odsuwać się od okna, mając nadzieję zwabić ją z powrotem do łóżka, kiedy złapał coś kątem oka. Obrócił się i zobaczył psa unoszącego się tuż za oknem. Skie nie wiedział, co w tej chwili było bardziej niepokojące. Duży pitbull. Duży pitbull z czarnymi skrzydłami. Czy to, że duży pitbull z czarnymi skrzydłami trzymał w pysku szczeniaka. Okej. Musiał to przyznać. Wszystko było niepokojące. Uśmiechając się, Jace sięgnęła za okno i wzięła szczeniaka. - Dziękuję, Brodie. – Trzymając zwierzę, zapytała. – Wracasz tam? Pies zaszczekał, co znaczyło… co? Że zrozumiała pytanie? Co się działo? - Pamiętaj… wspieraj dziewczyny, ale żadnego atakowania. Chloe wpadnie w szał. Kolejne szczeknięcie i z łatwością znawcy, pies zanurkował z powrotem w bójkę. - A to – Ski musiał zapytać – wcale nie jest dla ciebie dziwne? - Co nie jest? - Latający pies? Latający pies, który wydaje się rozumieć, co do niego mówisz? - Nie. To w ogóle mi nie przeszkadza.

~ 278 ~

- Okej. – Będąc w za dobrym humorze, żeby się sprzeczać, Ski wrócił do łóżka i wyciągnął się. Z rękami za głową, zamknął oczy i odprężył się. Łóżko się ugięło i uśmiechnął się… dopóki nie poczuł mokrego nosa wąchającego jego szyję. - Dlaczego to mnie dotyka? - To jest mój pies. – Jace położyła się obok niego na brzuchu, naga, bo przedtem zdjęła koszulkę. – Jesteśmy parą. - To fajnie. Ale to wciąż jest tylko pies i nie musi tu być, żeby dostać precyzyjne lekcje pieprzenia, obserwując nas. - Tylko pies? Czy ty nazywasz tę kotkę tylko kotem? - Ja tak, ale Salka nie. I jeśli chcesz zachować swoje oczy w głowie, również nie powinnaś. - Ty możesz mówić o tym kocie, jakby rozumiał, co się dzieje… - Bo rozumie! - Ale Brodie cię przeraża? - Ten pies nie jest normalny. - Oczywiście, że nie jest, ale jest super. Ma skrzydła i jest świetna w walce i ma matczyne psie instynkty, kiedy chodzi o Lwa. A co robi ten kot? - Pilnuje moich tyłów i kocha mnie pomimo moich ludzkich słabości. - Czekaj no. – Jace usiadła na kolanach. – Po prostu myślisz, że koty są mądrzejsze od psów, prawda? - Oczywiście, że koty są mądrzejsze od psów. Jak myślisz, w jakim świecie nie są? Prychając, Jace wyskoczyła z łóżka. - Ta dyskusja jest skończona. Ski sięgnął i złapał ją za ramię, pociągając ją z powrotem, tak że wylądowała na nim. Lew szczeknął i warknął, obnażając na Ski swoje szczenięce kły. - No no – powiedział – to już coś. ~ 279 ~

- Jakie coś? - Broni cię. Podoba mi się to. Któregoś dnia może być nawet skuteczny. Wiesz, kiedy nabierze kolejne pięćdziesiąt kilo albo więcej. - Weterynarz mówi, że prawdopodobnie będzie miał jakieś trzydzieści kilo. - Ech. - Przestań – rozkazała, śmiejąc się. – To pies średniej wielkości. Nie ma się czego wstydzić. Ski otoczył ramieniem talię Jace. - Czy spędzimy resztę naszego wspólnego czasu na rozmowie o tym stosunkowo bezużytecznym psie czy moim niezwykły kocie? - Resztę naszego wspólnego czasu? - Mam na myśli resztę naszego wspólnego czasu dzisiaj. - Och. - A co? Nie chcesz się już ze mną potem spotykać? - Chcę. Lubię cię. Bardzo. I świetnie się dzisiaj bawiłam. To znaczy, wchodzę w to na dłuższą metę, jeśli ty również. – Zmarszczyła brwi. – Nie wiem jak odczytać ten uśmiech. Kpisz sobie? - Nie. Po prostu uświadomiłem sobie jak na początku pomyliłem się, co do ciebie. Wcale nie jesteś nieśmiała, prawda? - Nie. Czasami jestem niepewna i to często jest błędnie branie za nieśmiałość. Ale jeśli czegoś naprawdę chcę, śmiało po to sięgam. A chcę ciebie. Ski wzmocnił swój uścisk wokół talii Jace i przekręcił się aż znalazł się na niej. - To dobrze. – Westchnął przeciągle, kiedy poczuł jak Lew wdrapuje się na jego głowę i kładzie. – Musimy jednak coś z tym zrobić. - Dlaczego? - Nie mogę cię pieprzyć w tych warunkach, Jacindo. I uważam twój lekceważący śmiech za obraźliwy!

~ 280 ~

Rozdział 22 Tessa weszła do Domu Ptaków tuż po dziesiątej rano. Nie została długo na przyjęciu. W domu miała męża i dzieci, a upijanie się do nieprzytomności na przyjęciach nie było czymś, co mogła robić tak swobodnie jak kiedyś. Mogła żałować, że tak się nie czuła, z wyjątkiem ciał zaścielających podłogę jej drugiego domu. Żadne z nich nie było martwe. Tylko pijane albo skacowane. Odłożywszy plecak, zaczęła proces usuwania nie-Wron z domu. Najpierw zebrała dobrze znanych byłych alkoholików, którzy porzucili alkohol z ich własnych osobistych powodów, a potem wysłała ich, żeby pobudzili wszystkich w staroświecki sposób… kopiąc i uderzając pięścią, dopóki nie wyszli. Kiedy oni się tym zajmowali, Tessa wykonała telefon do swojej ulubionej firmy sprzątającej. Nie byli zmiennymi, jak dostawcy czy ochrona, ale byli przyzwyczajeni do zachowania milczenia. Jak wiedziało wieli zabójców w Południowej Kalifornii, czyściciele potrafili zachować milczenie, pochować ciała, a nawet umyć okna! Kiedy złożyła zamówienie na natychmiastowe sprzątanie – z ostrzeżeniem o wymiocinach i innych równie niebezpiecznych odpadach – ruszyła korytarzem do biura Chloe. Kiedy Tessa mijała bawialnię, znalazła kilka sióstr Wron, które nie musiały być budzone, ponieważ oglądały telewizję i pochłaniały duże miski płatków. Postanawiając dać im skończyć śniadanie zanim zapędzi je do pracy, Tessa poszła dalej, ale zamarła jak tylko minęła pokój. Niepewna, czy widziała to, co myślała, że zobaczyła, cofnęła się kilka kroków aż znowu mogła spojrzeć na telewizor. - Tessa? – zapytała jedna z sióstr Wron, jej głos drżał, mleko kapało z kącików jej ust. Ze spanikowanym potrząśnięciem głowy, Tessa pobiegła korytarzem i otworzyła drzwi do Chloe. Ich przywódczyni już siedziała za biurkiem i pracowała. ~ 281 ~

- Dobrze – powiedziała Chloe. – Już jesteś. Chcę, żebyś dzisiaj zaangażowała się w tę rzecz z pogrzebem i sprawdziła… – Chloe odchyliła się w swoim fotelu, kiedy zobaczyła twarz Tessy. – Co jest? - Ty… ty… – Kręcąc głową, Tessa skinęła tylko na Chloe ręką. Chloe wstała z fotela i szybko podążyła za Tessą korytarzem do bawialni. Weszły do środka, a inne Wrony spojrzały na Chloe bez słowa. Chloe rozejrzała się po pokoju, ale kiedy jej spojrzenie zauważyło, co jest w telewizji, zamarła, a jej usta powoli opadły. - O, cholera. Z wiaduktu autostrady 405 do góry nogami zwisał Josef, mając na sobie tylko bokserki i na torsie wymalowane czerwoną farbą, Lubię striptizerki! Chloe wskazała na telewizor. - To jest tylko… z czyjegoś komputera albo czegoś… prawda? - To jest w wiadomościach. Nadaje to każda lokalna stacja. - O, cholera. – Chloe zaczęła panikować. – O, cholera! - Uspokój się. Możemy to naprawić. - W jaki sposób chcesz to naprawić? - Przyjechali gliniarze i strażacy – oznajmiła inna Wrona. – Gliniarze wyglądają na wkurzonych. - Czy on nie żyje? – zapytała Chloe. - Nie. Oddycha. Ale jest nieprzytomny. - O mój Boże. O mój Boże! - Taa – przyznała Tessa. – Byłoby lepiej, gdyby nie żył. - Nie to miałam na myśli!

***

~ 282 ~

Ski nie wstał, kiedy usłyszał otwierające się drzwi, szepty, a potem piski, które sprawiły, że się skrzywił, gdy Jace stoczyła się z łóżka, złapała ubranie i zniknęła na korytarzu z psem wetkniętym pod pachę. Zamknęła za sobą drzwi, więc Ski ponownie zapadł w sen. Jakiś czas później, wróciła, pachnąc kilkoma różnymi cudownymi rzeczami. Przeważnie kwiatami i jakimiś owocami. Rozpoznał jeden, jako odżywkę, której kiedyś używał. Przez to dowiedział się, że wzięła prysznic i użyła całego zestawu różnych produktów, żeby umyć się i potem nawilżyć swoje ciało i włosy. Pocałowała go w usta i wyszeptała. - Muszę iść do pracy. - Wiesz, że jest niedziela, prawda? - Ha-ha. – Jeszcze raz go pocałowała. – Zostań tak długo jak chcesz. Zostawiłam ci ręcznik i szczoteczkę do zębów. Łazienka dla chłopców jest w końcu korytarza na prawo. - Łazienka dla chłopców? - Tę, którą mamy tylko dla facetów, którzy tu zostają, ponieważ ci z penisami są trochę obrzydliwi. - Dzięki. - Proszę bardzo. – Znowu go pocałowała, ale zanim mógł ją chwycić i wciągnąć z powrotem do łóżka, zniknęła. Ziewając, Ski usiadł i zrozumiał, że prysznic będzie dobrym pomysłem. Wciąż był lepki od potu i Jace. Ta świadomość wywołała jego uśmiech. Owinął wokół pasa ręcznik, który zostawiła, i ruszył korytarzem do łazienki dla chłopców. Była niebieska i miała pisuar. Ale prysznic był obszerny i miał mnóstwo produktów do użycia, których kupna Tyr nigdy by nie rozważał, ponieważ był zbyt skąpy. Po cudownie gorącym prysznicu, Ski wytarł się, wyczyścił zęby, przeczesał włosy i wyszedł przez drzwi. Za nimi znalazł Viga Rundstöma. Duży Wiking stał oparty o ścianę, zimne zwężone oczy wpatrywały się w Ski zza grzywy włosów.

~ 283 ~

Wszystko, co Ski chciał zrobić to ostrzyc mężczyznę, tylko z jednego powodu, żeby dać mu właściwie widzieć. Wiedząc, że to go zirytuje, Ski nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko, upewniając się, że pokaże wszystkie zęby. A tym oczom udało się jeszcze bardziej zwęzić. - Proszę. – Rundstöm wyciągnął rękę, duże palce zaciśnięte były wokół czegoś, co okazało się być ubraniami. Ski wziął je, obejrzał. Czarne spodnie dresowe, czarna koszulka. - To dla mnie, Ludvig? Jak słodko! - Kera poprosiła mnie, żebym ci je pożyczył. Dla niej jestem gotowy na dużo, wielkich poświęceń. - No cóż, doceniam to. - Zamknij się.

- Czy jestem jedyna, która ma problem z tym, co się stało? – zapytała Kera. - Nie – odparła Erin, trzymając torebkę z lodem przy sinym i opuchniętym oku i policzku, pozostałości po Zabójczyni, która uderzyła ją poprzedniej nocy. – Ale jesteś jedyną, którą obchodzi to na tyle, żeby o tym jęczeć. Siedziały przy okrągłym, szklanym stole na tylnym ganku jedząc śniadanie, podczas gdy ekipa sprzątająca zajmowała się doprowadzaniem ich domu do porządku po imprezie poprzedniej nocy. - Nie jęczę. Wyrażam jasne, zwięzłe tony moich uczuć o tym problemie. Erin uniosła brew na Jace. - Jęczy. Jace ukryła swój uśmiech za migdałowym rogalikiem, który jadła dwiema rękami. Erin powiedziała, że jedząc go wygląda jak borsuk. - Czy to jest coś, co robimy? – zapytała Kera. – Narkotyzujemy i napadamy mężczyzn? ~ 284 ~

- Nikt go nie napadł. - A jak byś to nazwała? - Odpłatą. – Erin opuściła torebkę z lodem, ale kiedy Jace skrzywiła się zza swojego rogalika, z powrotem przyłożyła ją do twarzy. – I nie zrobiłyśmy tego. - Nie? - Nie. Zrobiła to ekipa z Alabamy i Metropolii NJ. - Co to niby znaczy? Że nasze ręce są czyste? - Dokładnie to znaczy. Spodziewasz się gościa, Jace? Jace opuściła swój smakołyk. - Hę? Erin ruchem brody wskazała za nią. Jace obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła. - Hej, Gundo. Sądzę, że Ski wciąż jest na górze. - Właściwie to przyszedłem zobaczyć się z tobą. Masz chwilkę? - Oczywiście. – Jace odłożyła resztę rogalika na talerz i wytarła dłonie w serwetkę. - Nie zapomnij – przypomniała jej Erin. – Musimy być gotowe wyruszyć mniej więcej za godzinę. - Nie ma sprawy. – Zeskoczywszy z krzesła, Jace weszła z powrotem do domu. - Co się dzieje? Gundo uśmiechnął się i chwycił jej rękę, prowadząc ją do frontowych drzwi.

Erin w końcu opuściła torebkę z lodem, szybko uświadamiając sobie, że to, co obecnie potrzebuje to aspiryna, żeby pozbyć się bólu głowy. Chociaż to, co tak naprawdę ją drażniło to, że przez całą noc wypiła tylko dwa drinki, a mimo to była w tej samej kondycji, co jej siostry Wrony, które straciły przytomność od nadużycia alkoholu.

~ 285 ~

- Jest szczęśliwa – powiedziała do Kery. Miała nadzieję rozproszyć ją od tej śmiesznej rozmowy o Josefie. Wrony zadzierające z Krukami, to było tak odwieczne jak trzęsienia ziemi w Kalifornii. - One nie jest szczęśliwa – odparła Kera, nalewając kawy do jednego ze swoich niedorzecznie ogromnych kubków. Ta kobieta piła zbyt dużo kawy. – Jest zakochana. Erin odchyliła się. - Zakochana? Po jednej nocy? - Ona jest taką jednonocną laską. Ty czy ja byłybyśmy w stanie przespać się z facetem jednej nocy, a potem nigdy więcej go nie zobaczyć i nigdy więcej o nim nie myśleć. Ale nie nasza Jace. Wierz mi, jest zakochana. - Ale co, jeśli on nie jest zakochany? - No cóż… - Jeśli on również nie jest zakochany, może ją zranić. Powinnyśmy od razu go zabić. Zanim będzie miał okazję. Kera wyrzuciła ręce. - Co z tobą jest nie tak? Nic, tak naprawdę, ale było cholernie zabawnie mieszać tej kobiecie w głowie.

- Co się dzieje? – Jace zapytała Gundo, pozwalając mu ciągnąć się przez korytarze. - Mam dla ciebie niespodziankę. - Niespodziankę? Jaką niespodziankę? To nic dziwnego, prawda? Nienawidzę dziwnych niespodzianek. - Nie, nie. Nic dziwnego. Myślę, że ci się spodoba. Zanim doszli do frontowych drzwi, Gundo skręcił do tego samego pokoju, w którym spotkała się ze Szponem Bystromem i prokuratorem federalnym, Jenningsem. Przez chwilę, Jace martwiła się, że znowu będzie musiała rozmawiać z Jenningsem. Nic się nie zmieniło oprócz tego, że Jace była pewna, że jeśli Jennings będzie naciskał,

~ 286 ~

żeby zeznawała, jej siostry Wrony zabiją jej byłego. Coś, co ogólnie rzecz biorąc miała gdzieś, ale nie kłamała Erin. Jej były musiał żyć; tylko nie wiedziała jeszcze dlaczego. Ale kiedy weszli do pokoju, Jace natychmiast rozpoznała drobną kobietę, która stała tyłem do niej, przypatrując się książkom na półkach. Siwy kok był niechlujnie zebrany na jej karku. Luźna, rozkloszowana, niebieska spódnica sięgała aż do podłogi i trochę dalej. Spódnica, w której topiło się drobne ciało. Lekki, białawy sweter z rękawami, które prawie zakrywały jej dłonie, a rąbek sięgał kolan. I te jasne, białe tenisówki na niewiarygodnie małych stopach wystające spod tej niedorzecznej spódnicy. Po wszystkich tych latach, nadal nie ubierała się stosownie do kalifornijskiej pogody. Albo w kalifornijskim stylu. Jak zawsze, robiła wszystko, żeby się nie dopasować. Wyzywająco pozostawać różną, chociaż można było usłyszeć jej akcent tylko wtedy, gdy była naprawdę zła. Jace zamknęła oczy, starając się jak mogła uspokoić swoje walące serce. Żeby uzyskać kontrolę nad wszystkimi swoimi pogmatwanymi, spanikowanymi uczuciami i… Usłyszała dźwięk tej małej dłoni, która trzasnęła ją w twarz, na długo przed tym jak poczuła ostry ból. Jej oczy otworzyły się i jej babcia stała przed nią w swojej stu pięćdziesięciocentymetrowej glorii, jej niebieskie oczy piorunowały ją wzrokiem. - Dwa lata – warknęła na nią Nëna. – Dwa lata i nie przyszłaś się ze mną zobaczyć? Gundo, zszokowany i trochę spanikowany tym, co wprowadził w ruch, próbował wejść, ale jej babcia warknęła, Wynoś się, i wyszedł. Bez pytania czy słowa, zamykając za sobą drzwi. Za jakieś pięć minut, Gundo zacznie zastanawiać się, dlaczego to zrobił, ale nie będzie miał satysfakcjonującej odpowiedzi. - No? – naciskała jej babcia. – Dlaczego? Tak bardzo mnie nienawidzisz? - Oczywiście, że cię nie nienawidzę. Zawiodłam cię i nie mogłam stawić czoła… przestać mnie bić! - Masz szczęście, że nie zaszyłam ci ust za tak idiotyczne słowa. – Otoczyła ramionami swoją talię i zaczęła chodzić po pokoju. – Jak mogłaś nie przyjść do mnie? Zamiast tego przysłałaś tego chłopaka. ~ 287 ~

- Nie przysłałam go, Nëna, i nigdy nie przyszłabym się z tobą zobaczyć. - Wbijasz mi nóż w serce. - Nie próbuję cię zranić. Po prostu mówię prawdę. - Ty i ta twoja prawda. Jace zaczerpnęła powietrze. - Wszystko się zmieniło, Nëna. Dwa lata temu… ja nie… ja… Nie mogła dokończyć. Nie mogła mówić dalej. Jak mogła powiedzieć swojej babci o swoim Drugim Życiu? Jak miała powiedzieć jej tę prawdę? - Jesteś głupią, głupią dziewczyną. Zawsze byłaś. Drzwi znowu się otworzyły i do pokoju weszły Kera i Erin. Alessandra i Leigh były za nimi. Nikt ich nie wzywał. Po prostu wiedziały, że coś jest źle. Wyczuły to i przyszły Jace na pomoc. Jej babcia spojrzała na cztery kobiety znajdujące się już w pokoju; więcej zaczynało się już budzić i przychodzić. Nawet w ich pijackim otępieniu wiedziały, że w Domu Ptaków dzieje się coś niedobrego. Kera popatrzyła pomiędzy Jace i Nëną. - Wszystko w porządku, Jace? – zapytała. - Nic mi nie jest. Możecie dać nam kilka minut? Erin pokręciła głową. - Nie. Może pójdziesz z nami, kochanie? Jestem pewna, że Chloe będzie potrafiła wyprostować to wszystko… - Cisza – warknęła Nëna. – Za dużo mówisz, diabelskie nasienie. Erin otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale wszystko, co mogła zrobić, to sapnąć. Chwyciwszy się obiema rękami za gardło, obróciła się do Kery z czystą paniką w oczach. Alessandra okręciła się do drzwi. - Sprowadzę Chloe.

~ 288 ~

Ale zanim mogła odejść, drzwi zatrzasnęły się, zamykając Wrony, które były w środku i zatrzymując Alessandrę. - Nëna – zganiła ją Jace. - Myślisz nie wiem, głupia dziewczyno? Że nie wiem, co się stało? Wiedziałam, kiedy cię zabił. Wiedziałam, kiedy zaczął cię zakopywać. Wiedziałam, kiedy wezwała cię ta nordycka suka. I przed tobą wiedziałam, że przyjmiesz ofertę. Teraz jesteś jej winna swoje życie. Swoją duszę. - Takiego dokonałam wyboru. Nie mogę go cofnąć. Nawet dla ciebie. - Ale wybrałaś – przypomniała jej Nëna. – A zawsze ci mówiłam, żebyś nigdy nie wybierała. Ale zrobiłaś to. Ponieważ jesteś głupia! - Możesz przestać mnie obrażać? - Mogę, ale wątpię, że to zrobię, ponieważ jesteś tak samo głupia jak twój ojciec! - Jace, co się dzieje? - Kero, to jest moja babcia. Matka mojego ojca. - Och. – Zmieszana, Kera wzruszyła ramionami i powiedziała. – Hm, bardzo miło cię poznać, pani… - Wiem, czym jesteś. Leigh wyszła do przodu. - Jesteśmy tu dla twojej wnuczki. W Wielkim Kroku, staramy się pomóc tym, którzy tego potrzebują. Ona, oczywiście, nie jest uzależniona, ale jesteśmy tutaj, żeby pomóc jej znaleźć drogę powrotną od tego, co przeszła w sekcie. To jedna z naszych ukrytych specjalności. - Naprawdę? – Nëna przeszła przez pokój i stanęła przed Leigh. – Ukryte specjalności? - Nëna, nie. Ale jak zawsze, Nëna zignorowała Jace i przyłożyła rękę do piersi Leigh. Z jej pleców wystrzeliły skrzydła, uderzając w Alessandrę i posyłając ją na ścianę za nią.

~ 289 ~

Alessandra krzyknęła, krew sączyła się z jej nosa, kiedy zsunęła się na podłogę. Leigh dyszała w szoku. Od wielu lat była Wroną, a jej skrzydła nigdy nie wychodziły przypadkowo. I tym razem również nie wyszły przypadkowo. Nëna zmusiła je do ukazania się. - Nëna, przestań! - Wiesz, dlaczego przyszłam dzisiaj? Po tych wszystkich dniach? – zapytała Nëna, zwracając się do Jace. - Ja… - Nie dlatego, że ten mężczyzna zadzwonił do mnie. To znaczy, jeśli tak chcesz się bawić, ja mogę się tak bawić. Jace potarła czoło. - Nie bawię się… - To dlatego, że ona nadchodzi. Leigh wciągnęła z powrotem skrzydła. - Masz na myśli Gullveig.

Vig zjawił się przy stoliku na tylnym ganku, ale nikogo tu nie było. - Gdzie wszyscy poszli? - Nie wiem. – Obrońca wziął ciastko. – Duńskie? - Dlaczego mnie śledzisz? - Nie robię tego. Po prostu jestem głodny, a wiem, że ty znajdziesz jedzenie. Niczym mrówka, która wytropi piknik. Vig warknął cicho, bawiąc się myślą o przekręceniu dziwacznej głowy Obrońcy kilka razy wkoło aż w końcu wykręci ją całkowicie z jego ciała. Ale nagle za nim pojawili się Stieg i Siggy. Od Wron poszła plotka, że Obrońca spędził całą noc z kobietą, którą w tajemnicy nazywali swoją młodszą siostrą. Kera wymusiła na Vigu, że nie pobije Eriksena za splugawienie Jace, ale nie jego bracia.

~ 290 ~

Więc kiedy zaatakowali, nie powstrzymywał ich. Ale niestety, byli za wolni i zbyt głośni, alkohol i walki z poprzedniej nocy wciąż przytępiały ich zmysły. Vig zamrugał i Obrońca z ciastkiem w ustach – chociaż niemal całkowicie zjedzonym – już miał Stiega na kolanach, a Siggy’ego twarzą do ziemi. Przytrzymał Siggy’iego na miejscu swoja stopą, a za pomocą dłoni przekręcił Stiega w taki sposób, że każdy ruch wywoła u mężczyzny intensywny ból i prawdopodobnie uszkodzenie mózgu z braku powietrza. Na patio wyszła Yardley i zamarła, jej oczy rozszerzyły się na widok czterech mężczyzn. - Nie, nie, nie! – Zamachała rękami. – Nie połamcie się nawzajem! Potrzebuję was, panowie. A teraz, co myślicie? – zapytała, wygładzając czarną sukienkę, którą miała na sobie. - Co myślicie, o czym? - O mojej sukience. To na dzisiejszy pogrzeb. Vig zerknął na Eriksena i Obrońca odparł. - Jest… jest trochę… za mocno wycięta i krótka. - To hollywoodzki pogrzeb. - Nie wiem, co to znaczy. Masz na myśli, że odbędzie się w Hollywood? - Nie, właściwie odbędzie się w Zachodnim LA. Będą paparazzi, reżyserzy, producenci i prawdopodobnie kilku aktorów z filmów komiksowych. Umieram, żeby zostać czarnym charakterem w filmie Stana Lee. - Ale to jest pogrzeb. - W tym mieście, pogrzeb jest bardziej wydarzeniem towarzyskim niż szansą na żałobę. Więc, jeszcze raz, co myślicie? Ładnie wyglądam? Eriksen wzruszył ramionami. - Wyglądasz, um… bardzo ładnie i odrobinę dziwkarsko. - Doskonale. Tak jak chciałam. - A dlaczego nas potrzebujesz? – zapytał Vig.

~ 291 ~

- No cóż, chcę, żebyście poszli do domu Brianny. – Zmarszczyła brwi i machnęła na Eriksena. – Uwolnij ich, Ski. Natychmiast. Zrobił tak, a potem wziął kolejną babeczkę. - Moja grupa eskortuje mnie na pogrzeb, jako moja ochrona. Tessa i jej grupa idą do biura Brianny. A ja chcę, żebyście poszli do domu Brianny. - Masz inne zespoły – przypomniał jej Vig. - Taa, ale wyjeżdżamy za godzinę, a większość z nich nadal wymiotuje. Erin powiedziała, że nie będziecie mieli nic przeciwko. - Erin zgłosiła nas do tego gówna? – zapytał ostro Stieg. Poruszał głową w tę i w drugą stronę, rozpaczliwie próbując pozbyć się bólu wywołanego przez działanie Obrońcy. - Czy po prostu nie możecie mi dzisiaj pomóc? Prooooooszę. - Jeśli obiecasz, że już nigdy nie zrobisz tego dźwięku – poskarżył się Obrońca. Chociaż Vig musiał w duchu się zgodzić. Yardley klasnęła w dłonie. - Dziękuję, chłopaki! To znaczy tak… tak… – Nagle odwróciła wzrok. – Dzieje się coś złego.

Przy drzwiach zadzwonił dzwonek i Jace zapytała babci. - Kto to? - Po co zadajesz pytania, jeśli już znasz odpowiedzi? Musisz pamiętać jak to mnie irytuje. Nëna machnęła ręką i drzwi od studia się otworzyły, a Erin w końcu mogła mówić. - Nie podoba mi się to, starucho – zauważyła Erin. Jace poklepała ramię przyjaciółki i wskazała na Alessandrę, nos ich przyjaciółki został złamany od skrzydła Leigh, a krew spływała po jej twarzy i kapała na jej białą koszulkę. Kolejna Wrona weszła do pokoju. ~ 292 ~

- Ktoś do ciebie, Jace. Jace przytaknęła i czekała. Jej babcia miała rację. Wiedziała, kto przejdzie przez te drzwi, na długo przed tym zanim przyjechała do domu. Jace wiedziała, że on ją przyśle, jak tylko poprosiła Rachel, żeby wyrzuciła go z posiadłości. Mimo to, na widok swojej matki, było tak, jakby serce Jace zatrzymało się w jej piersi. Matka uśmiechnęła się do niej, nadal wykonując zadanie Wielkiego Proroka. - Cześć, kochanie. Tęskniłam za tobą.

To wydawało się być głupie. Nie odzyskanie żony Wielkiego Proroka. Odkrywca Słowa powinna wrócić tam, gdzie należała. Ale ta część… to wydawało się być niedorzeczne. - Upewnij się, żeby zabrać psa – powiedział do niego Prorok zanim wyszli. – To szczeniak. Możemy wykorzystać go na naszą korzyść. Więc kiedy matka Odkrywcy była w środku, starając się, by jej córka zrozumiała, gdzie przynależy, on był na zewnątrz… szukając psa. W tak dużym miejscu, może być gromada psów, ale nie słyszał żadnego szczekania. Ani nigdzie nie widział dużych psich kup. Słyszał mężczyzn rozmawiających z tyłu domu, gdy obchodził krzaki, ale potem głosy zniknęły w środku. Więc szukał dalej. Miejsce było całkiem ciche z wyjątkiem biegających wkoło ludzi od sprzątania. Ale zachowywał się tak, jakby tu przynależał i go ignorowali. Byli tu do pracy, a nie do pilnowania zwierzaków. Kiedy sprawdził jakieś odosobnione krzaki, wyszedł na największe podwórze, jakie kiedykolwiek widział. Nie wiedział, że w LA istnieją takie trawniki, chyba że należały do gwiazd filmowych. Najwyraźniej interesy z odwykiem naprawdę dobrze się opłacały. Będąc pod wrażeniem, ale nadal skupiony na zadaniu, wyszedł na podwórko. Jednak nie musiał daleko iść. Był tam szczeniak, obgryzający jakąś zabawkę. Słodkie maleństwo. I łatwe do złapania.

~ 293 ~

Szedł, dopóki nie stanął przed szczeniakiem. Pies spojrzał na niego dużymi brązowymi oczami i natychmiast jego wargi podwinęły się i mały drań warknął na niego. Sięgnął i chwycił go, zawijając rękę wokół jego pyska, żeby go uciszyć. Nadal nic nie widząc, obrócił się i ruszył w stronę domu. Ale przeszedł tylko kilka kroków zanim się zatrzymał. Z początku nie wiedział, dlaczego się zatrzymał. Po prostu poczuł, że… coś jest nie tak. Spojrzał ponownie na podwórko. Nie było tam niczego oprócz kilku dużych worków ze śmieciami, związanych i czekających na wyniesienie. Koza – nie chciał wiedzieć, dlaczego na terenie posiadłości była koza. I kilka ptaków. Na trawniku siedziało całe stado czarnych ptaków. Kilka wzbiło się w powietrze i patrzył jak lecą, dopóki nie wylądowały… tuż przed nim. Wiedział, że to dziwnie zabrzmi, ale wyglądało to tak, jakby próbowały zablokować mu drogę. Trzy wrony? Poważnie. Dobry Boże, co z nim było nie tak? Stawał się paranoiczny. Prawdopodobnie to z powody kozy. Wiedział, że musieli użyć tej kozy do czegoś diabelskiego. Jednak ufał Wielkiemu Prorokowi i ich potężnemu Panu, że go ochronią. Nie ma się czym martwić. Znowu ruszył, ale wrony zaskrzeczały na niego i zatrzepotały gwałtownie skrzydłami. Znowu stanął. Przed nim wylądowało więcej wron i jeszcze raz zerknął przez ramię, żeby przyjrzeć się grupie ptaków. I wtedy zobaczył jak gromada zaczyna unosić się znad ziemi. Te ptaki nie leciały tylko poruszały się w górę i w górę, dopóki w końcu nie odleciały, zostawiając bardzo dużego i bardzo groźnie wyglądającego pitbulla. Cofnął się, koza i ptaki zostały zapomniane; szczeniak w jego ramionach skamlał i kręcił się, próbując wydostać się z jego ramion. Pitbull zaczął iść w jego stronę, potem ruszył truchtem, by w końcu biec pełnym pędem. - Czekaj… o, Boże! O, Boże!

~ 294 ~

Ski wszedł do pokoju, by znaleźć Erin otaczającą ramionami zakrwawioną Alessandrę. Obok Jace stała starsza kobieta. A kobieta w średnim wieku uśmiechała się do wszystkich. - Co się dzieje? – zapytał. Na dźwięk jego głosu, głowa Jace obróciła się, żeby spojrzeć na niego. Jej oczy były czerwone, jej ciało wibrowało… wściekłością. - Jace, nie! Ale ona już ruszyła, przemykając przez pokój, dopóki nie chwyciła ręką za gardło kobiety w średnim wieku i przyszpiliła ją do ściany. Ski i Vig podbiegli do niej, obaj próbując oderwać ją od kobiety, używając całej siły, jaką dali im ich bogowie. Ale to było bezskuteczne. Jace nie puszczała. Już zagubiła się w wściekłości. Absolutnie nic, oprócz krwi i śmierci, nie sprowadzą jej z powrotem. I zamierzała złożyć tę kobietę, którą miała w rękach, w ofierze. - Jace! Puść ją! Kera również sięgnęła, próbując rozdzielić swoją przyjaciółkę od tej kobiety, z której wyduszano życie, podczas gdy Jace wypluwała na nią słowa, które jak zgadywał Ski, były po rosyjsku. Kobietę od śmierci dzieliły sekundy. Była cała niebieska. Ale potem Vig zniknął, szarpnięty do tyłu za włosy, i na jego miejsce weszła starsza kobieta. Odepchnęła również Kerę. Potem przyłożyła płasko rękę do piersi Jace i ot tak… wściekłość zniknęła. Nie odeszła, została pokonana. Ciało Jace zwiotczało w ramionach Ski. To było okropne. Nie dlatego, że wściekłość Jace zniknęła, ale dlatego że następstwa – jak szloch czy zaśnięcie – nie przyszły natychmiast. Zamiast tego, wydawała się być oszołomiona i przyglądała się starszej kobiecie, która teraz trzymała swoją rękę wokół gardła drugiej kobiety. - Powinnam była cię zabić, kiedy miałam szansę, ale byłaś potrzebna. A teraz, odejdź – rozkazała starsza kobieta, rzucając nieznajomą w stronę drzwi. Kobieta przetoczyła się po dywanie, aż upadła na kolana, dławiąc się i śliniąc, jej kolor wrócił. – Wynoś się i

~ 295 ~

nigdy więcej nie przychodź po moją wnuczkę. Ponieważ jeśli ona cię nie zabije… ja to zrobię.

Gundo stał na podwórku, gdzie usunięto już większość pozostałości po wczorajszej imprezie, z wyjątkiem kilku dużych worków na śmieci czekających na wyrzucenie. Obok niego przebiegła koza i wpadła do domu. Postanowił nie myśleć o kozie, ponieważ był zbyt zajęty rozmyślaniem, dlaczego stał na zewnątrz. Nie wiedział również, dlaczego czuł się tak, jakby nie mógł jeszcze wrócić do środka. To była dziwna sprawa. I szalona! Ta stara kobieta nie miała nad nim kontroli. Wraca do środka! Gundo ruszył w stronę domu, ale zatrzymał się, kiedy usłyszał szelest w dużym krzaku. Podszedł bliżej, gdy ten skrzydlaty pies i jego ptasi przyjaciele nagle zaczęli poruszać się z boku domu. Kiedy zbliżył się do krzaków, nagle usiadł w nich Bear. Początkowo Gundo myślał, że jego przyjaciel po prostu za dużo wypił i zemdlał w krzakach. Tyle tylko, że jak zauważył, Bear był nagi. - Gdzie ona jest? – zapytał Bear. - Kto? - Pies? Gundo cofnął się. - Och… Bear. Pitbull? - Nie! Ten obrzydliwy… – Bear zamknął oczy, wziął oddech. – Ta kobieta. Zmienna. Która potrafi zmienić się w afrykańskiego dzikiego psa. - Och. Tak. No cóż, dzięki za to Tyrowi. Ponieważ nie byłoby wyjaśnienia… - Nawet nie chcę o tym mówić. – Rozejrzał się. – Zgaduję, że mnie zostawiła. - Tak się zdarza. Zwłaszcza ze zmiennymi. Są bardzo kochać-ich-i-zostawić-ich ludzką formą istnienia. Jak większość dzikich zwierząt. Ale gdybyśmy byli Krukami albo Olbrzymimi Zabójcami pogratulowałbym ci, że dałeś się przelecieć. ~ 296 ~

- Dlaczego? - Nie wiem, to po prostu jest coś, co robią. Bear przytaknął, a potem nagle jego głowa się przekrzywiła i obróciła. Wychwycił jakiś dźwięk. Gundo również go usłyszał. Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem podążyli za tym, co usłyszeli wzdłuż boku domu. Wrony siedziały na drzewach, patrząc w milczeniu jak skrzydlaty pitbull, z paszczą zaciśniętą wokół uda jakiegoś mężczyzny, ciągnie go po trawie, potrząsając nim. Prawdopodobnie po to, żeby zmusić go do puszczenia szczeniaka, którego trzymał. Szczeniaka Jace. Gundo nie znał tego mężczyzny i nie był z Klanu. Więc kim był? I dlaczego trzymał szczeniaka Jace? Nie spodoba jej się to; to wiedział na pewno. Była dość opiekuńcza w stosunku do tego zwierzaka. Bear już chciał ruszyć, ale Gundo powstrzymał go ręką na jego ramieniu. - Pozwól mi. Jesteś nagi i możesz go wystraszyć. Gundo podszedł bliżej i chociaż pitbull nie puścił mężczyzny, suka przestała nim potrząsać. - Ona chce, żebyś wypuścił zwierzę, które trzymasz. No. – Wyciągnął swoje ramiona. – Daj mi go. Szlochając i marząc się, mężczyzna podał Gundo szczeniaka. - Dziękuję – odparł zanim odsunął się ze szczeniakiem pod pachą. - Czekaj! – błagał mężczyzna, kiedy pies znowu zaczął nim szarpać. – Powiedziałeś, że przestanie. - Nie, tak nie powiedziałem. Powiedziałem, że ona chce, żebyś wypuścił tego szczeniaka. Co zrobiłeś. - Musisz mi pomóc! Gundo potrząsnął głową.

~ 297 ~

- Nie. Nie muszę. Mogę powiedzieć po samym twoim wyglądzie, że nie przynależysz tutaj. I szczerze mówiąc, lepiej żeby twoje gardło zostało rozerwane przez psa niż żebyś został znaleziony przez jedną z pań. Potrafią być… nieracjonalne, kiedy chodzi o obcych. Szczeniak polizał jego brodę i Gundo uśmiechnął się. - Chodź, malutki. Zwróćmy cię człowiekowi, który cię karmi. Kiedy szli z powrotem do domu, ignorując dochodzące zza nich krzyki, Gundo przysunął szczeniaka do twarzy Beara i zapytał. - Czy patrzenie na niego nie sprawia, że czujesz się osamotniony po stracie swojej psiej miłości? - Nienawidzę cię.

Kiedy kobieta nie wyszła dostatecznie szybko, starsza pstryknęła palcami na Leigh i Wrona natychmiast podniosła kobietę i wyprowadziła na korytarz. Ski postawił Jace na nogi. Już powróciła ze swojej pełnoobjawowej wściekłości, z czegoś, czego Ski nigdy wcześniej u niej nie widział, i obrócił ją za ramiona, pochylając się, żeby spojrzeć w jej oczy. Wszystko, co zobaczył to piękny, czysty błękit, który uwielbiał. - Nic ci nie jest? - Jest dobrze. – Odsunęła się od niego, stając naprzeciw starszej kobiety. – Nie rób mi tego więcej – rozkazała. - W takim razie naucz się kontrolować. Minęły dwa lata. - Och! Ty… A potem Jace krzyczała na kobietę w języku, jakiego Ski nie rozumiał. Albański? Rumuński? Nie miał pojęcia. Ale starsza kobieta odkrzykiwała w tym samym języku i nie mógł sobie z tym poradzić. Zbyt dużo się działo. - Przestańcie! – wrzasnął. Obie kobiety odwróciły się od siebie, z ramionami założonymi na piersiach, każda stukała jedną stopą. - Na brakującą rękę Tyra – sapnął, nagle rozumiejąc – to jest twoja babcia, Jace? ~ 298 ~

Starsza kobieta zwróciła głowę w stronę Ski. Zmierzyła go zimnymi, niebieskimi oczami zanim sięgnęła i położyła dłoń na jego piersi. Poczuł jak przemyka przez niego wstrząs nieokreślonej mocy i z jego pleców wystrzeliły skrzydła, uderzając w już ranną Alessandrę. Ta krzyknęła i uderzyła w ścianę, przeklinając na czym świat stoi, gdy kilka Wron ruszyło jej na pomoc. - Kolejny Obrońca – westchnęła kobieta. – Po prostu cudownie. – Zabrała rękę i skrzydła Ski zniknęły. - Jak to zrobiłaś? – zapytał. - Najwyraźniej jest jakąś czarownicą – oskarżyła ją Erin. - Żadna czarownicą i uważaj na ton, jakim do mnie mówisz. - Albo co? – naciskała Erin, wychodząc do przodu i wyrzucając szeroko ramiona. - Naprawdę chcesz się bić ze starszą kobietą? – zapytał Ski zanim dodał. – Bez obrazy. - Wychodzę – odparła starsza kobieta, nie brzmiąc ani na zagniewaną ani zdenerwowaną, ale na bardziej zirytowaną tym wszystkim. - To dobrze! – odwarknęła Jace. – Idź! Nawet jeśli kobieta usłyszała ton swojej wnuczki, zignorowała go. - Za dwa tygodnie – powiedziała – urządzam rodzinny obiad. Przyjdziesz, moje dziecko. I przyprowadź jego. – Wskazała na Ski. - Och – odparł Ski, naprawdę zadowolony. – Dziękuję. – Ale jego uśmiech znikł, kiedy Jace okręciła się, żeby spiorunować go wzrokiem. – Co? Bardzo miło z jej strony, że mnie zaprosiła. - Wcale nie powiedziałam, że pójdę. - Przyjdziesz, moje dziecko, albo wrócę – ostrzegła jej babcia. – A nie chcecie tego, prawda? I gdzie jest ten drugi Obrońca, żeby mógł mnie odwieźć do domu. Zanim Ski mógł zapytać o więcej informacji, wszedł Gundo trzymając szczeniaka Jace. Złożył zwierzaka w ramiona Jace, a potem pobiegł za babcią Jace, która już wyszła. Mniej więcej w tym samym czasie zauważył stojącego Beara. Nagiego. - Gdzie twoje ubrania?

~ 299 ~

- Nie mam pojęcia. Myślę, że zabrał je ten pies. Kera, która badała biedną twarz Alessandry, spytała przez ramię. - Brodie zabrała twoje ubranie? - Nie. To ten ludzki pies. - Nie wiem, co to znaczy. - No cóż, zdobądź jakieś ubranie. - Myślę, że mógłbyś po prostu zawieźć mnie do domu. - Przecież wiesz, że nie możesz wsiąść nagi do mojego samochodu, prawda? Znasz mnie od lat. Nie powinienem nawet ci tego wyjaśniać. Biorąc pod uwagę, że nie jedziemy do domu. Yardley potrzebuje naszej pomocy. - Potrzebuję! – zawołała radośnie. Zbyt radośnie jak na kobietę, która zamierzała iść na pogrzeb. – Niedługo musimy wyjść. – Spojrzała na swój diamentowo-złoty zegarek. – Taa. Niedługo. Chociaż nie sądzę, że Alessandra powinna iść. - Nie – zgodziła się Kera. – Nie powinna. Jej nos jej w złej kondycji i sądzę, że ma złamaną kość policzkową. - Zabiorę ją do pokoju medycznego. A wy się szykujcie. – Yardley położyła lekko ręce na ramionach Alessandry, a potem spojrzała na Ski i Beara, uśmiechnęła się i dodała. – Dzięki! – A potem wyszła ze swoją siostrą Wroną. Ski musiał przyznać… jej wesołość była odpychająca. - Nadal potrzebuję ubrań – zauważył Bear. - Nie sądzę, żeby nawet ubrania Rachel pasowały na ciebie – odparła Erin. – Przynajmniej nie spodnie. Ale jej ciuchy mogą pasować w ramionach. Kera wskazała na swojego chłopaka i rozkazała. - Vig, daj mu swoje ubranie. - Już dałem moje ubrania temu gogusiowi. Daj mi zadzwonić po któregoś z moich braci, żeby pojechał z nami, i mole książkowe mogą jechać do domu. Erin uśmiechnęła się.

~ 300 ~

- Większość twoich braci leży nieprzytomna w naszej piwnicy przy naszym posągu Bogini Przeznaczenia. I przysięgam na Boga, że jeśli jeden z nich ją wkurzy… - Nikt jej nie wkurzy – warknął Vig, a potem szybko wymamrotał. – I wszystko naprawimy, jeśli tak się stanie. - Ubranie, Vig. – Kera uśmiechnęła się do Kruka. – Proszę. Warcząc, wyszedł z pokoju. - Myślę, że chce, byś poszedł za nim – powiedział Ski do Beara. - Chce? Nie powiedział tego. - Idziesz? Idioto! - No cóż – westchnął Bear – teraz usłyszałem. Wyszedł, a wtedy Ski zauważył, że Jace nie stoi już obok niego. Rozejrzał się po pokoju. - Jace? – Nie widział jak wychodziła. Więc gdzie poszła? Z zaciśniętymi wargami, Kera przemaszerowała przez pokój i pięścią załomotała w blat dużej, drewnianej komody. - W tej chwili wyłaź stamtąd! Kera sięgnęła i z szarpnięciem otworzyła drzwi komody, a tam była Jace. Skulona w środku ze szczeniakiem w ramionach. Pies wydawało się dość dobrze znosić przymusowe uwięzienie. Ski kucnął i spojrzał na Jace. - Co ty robisz? – musiał zapytać. - Po prostu… odprężam się. Z moim szczeniakiem. - Jace… - Nie chcę z nikim rozmawiać! - Większość ludzi po prostu wychodzi z pokoju. Nie pakują siebie i swojego psa do komody, jakby próbowali zostać przemyceni z kraju. Wyciągnął ręce. ~ 301 ~

- Daj mi to zwierzę. - Nie możesz nazwać go po imieniu? - Jace. Podała Lwa i Ski przytrzymując psa jedną ręką, drugą wyciągnął w stronę Jace, żeby pomóc jej wyjść z komody. Kiedy już stała, palcami nerwowo zaczesując swoje kręcone włosy za uszy, Jace powiedziała. - Więccc… to była moja babcia. - Interesująca dama – oznajmiła miękko Erin. Nawet na nią nie spojrzawszy, Kera sięgnęła do tyłu i trzepnęła Erin po ramieniu. - Zrozumcie – mówiła dalej Jace – bo wyjaśnię tylko to jedno. Moja babcia nie jest czarownicą ani żadną jej odmianą. - Jak to możliwe? - Czarownice czerpią swoją moc poprzez kult, rytuały i ofiary. Ale nie moja babcia. Zamiast tego ona zdobywa wiedzę. A to co nabędzie, używa do mocy i kontroli. - Jak? - Mocą swojego umysłu i czystą wolą. Nikogo nie czci, ale praktycznie zna wszystkich. Kera cofnęła się o krok. - To dlatego znały cię te archanioły? Erin uśmiechnęła się. - Znają cię Archanioły? - Nazwali ją Jacie. - Jak słodko. Czy teraz mogę cię nazywać Jacie, Jace? Mam skrzydła. Jace uniosła rękę przed twarz Erin, żeby ją zamknąć. - Moja babcia jest… niezwykła.

~ 302 ~

- Skoro ma tyle mocy – odezwała się znowu Erin, odpychając rękę Jace – to dlaczego nie przyszła i po prostu nie zabrała cię z tej sekty? - Ponieważ moja matka powiedziała, że jeśli ktoś spróbuje to zrobić, pierwszą rzeczą, jaką zrobi, to poderżnie mi gardło. Wolała, żebym umarła w jej ramionach pobłogosławiona przez Wielkiego Proroka niż żyła w diabelskim czyśćcu z moją babcią. - Nie ma nic gorszego niż walka między prawdziwym wiernym i prawdziwym użytkownikiem. - Erin. - Nie wściekaj się na nią, Kero. Ma rację. Moja babcia jest użytkownikiem. Bardzo błyskotliwym użytkownikiem. A dokładnie to nienawidzą bogowie. Potrafi używać mocy, którą rozdają innym, nie dostając w zamian jej miłości czy strachu. I używa mocy tylko wtedy, gdy przynosi korzyść jej albo rodzinie, nigdy by pomóc innym. Kocham ją, ale tego – powiedziała, wskazując na każdego w pokoju – nie zrozumie i nigdy nie zechce zrozumieć. - Dlaczego? - Ponieważ wybrałam. - Ona myśli, że wybrałaś sektę? – zapytała Kera, zdumiona. – Miałaś tylko dziesięć lat! - Nie. Babcia nie wini mnie za to. Erin zapatrzyła się w miejsce, gdzie stała Nëna zanim zgadła. - Ponieważ wybrałaś, że chcesz zostać Wroną. Że chcesz być jedną z nas. Wybrałaś boginię. Jace wzruszyła ramionami, czując odrobinę smutku. - I za to, jestem pewna, nigdy nie będzie potrafiła mi wybaczyć.

Tłumaczenie: panda68

~ 303 ~

Rozdział 23 Yardley poprawiła swoje czarne okulary przeciwsłoneczne, wygładziła swoją czarną sukienkę. Jedwabna, droga sukienka kończyła się tuż nad kolanem, ale nie była tak krótka, żeby ktoś mógł zobaczyć jej niebieskie stringi, gdy będzie wysiadała z limuzyny. - Gotowe? – zapytała swojej drużyny. - Jesteś tego pewna? – spytała jedna z dziewczyn. - Nie martw się. My mamy łatwiejszą część. Wszystkie jesteście podłączone? – Yardley wskazała na swoje ucho i jej drużyna przytaknęła. Każda z jej sióstr miała słuchawkę, żeby mogły słyszeć, co dzieje się u Chloe i innych. Yardley jednak jej nie miała. Obawiała się, że Brianna ją zauważy. - Słyszysz mnie, Tesso? – zapytała jedna z dziewczyn. – Są gotowe, Yardley. - Świetnie. – Yardley skinęła na swoją grupę. – Czas na przedstawienie, moje panie. – Kierowca otworzył drzwi od limuzyny i Yardley wysiadła. Kamery się włączyły, ludzie filmowali ją swoimi telefonami. To było Los Angeles, więc nie było poczucia właściwego żalu. Zamiast tego, dziennikarze i fani wołali jej imię, zachowując się, jakby to była premiera filmu, a nie pogrzeb człowieka. Człowieka, który stracił swoją skórę. Chociaż ta informacja była trzymana w tajemnicy przed publiką. Prawdopodobnie przez samą Briannę. Yardley została otoczona przez swoją grupę i ruszyła z nią do schodów kościoła. Brianna czekała na górze, mając na sobie błyszczącą, drogą złotą suknię i pasujące, złote szpilki na piętnastocentymetrowych obcasach. Podkreśleniem tego już błyszczącego stroju były diamentowe kolczyki, diamentowy naszyjnik i mnóstwo diamentowych bransoletek. Kobiecie udało się wyróżnić z tłumu mega gwiazd. To nie był przypadek.

~ 304 ~

Kiedy Yardley dotarła do niej, Brianna rozłożyła szeroko ramiona, łzy spływały po jej twarzy. - Nic ci nie jest? – zapytała Brianna, mocno przytulając Yardley. - Ja… w porządku. Brianna odsunęła się i Yardley opanowało nagle niedobre uczucie. Jakby strach i złe przeczucie owinęły się wokół całego jej ciała. Nie wiedziała, dlaczego tak się czuje. Brianna nie powiedziała ani nie zrobiła niczego, żeby to wywołać. Jej łzy wydawały się być prawdziwe. - Chodź – powiedziała Brianna, biorąc jej rękę i wtedy zauważyła zegarek Yardley. – Rolex? – zapytała. - Nie. Patek Phillipe. Damski Dwadzieścia~4. - Ile diamentów? - Dużo. - Podoba mi się – Brianna podniosła głowę i zamruczała. – W pewnym momencie… muszę go mieć. Yardley nie wiedziała, co to znaczy. Czy Brianna planowała kupić własny – brak oryginalności, który ogólnie rzecz biorąc irytował Yardley – czy też miała na myśli to, że zdejmie go z martwego ciała Yardley? To była sytuacja, która szczególnie drażniła Yardley. Brianna poprowadziła Yardley do kościoła, smutno pozdrawiając każdą osobę po imieniu, kiedy przechodziły. Brianna podążała nawą aż doszły do pierwszej ławki. Części dla rodziny. Yardley próbowała wycofać się, usiąść gdzieś – gdziekolwiek – indziej. Ale Brianna wzmocniła swój uścisk, niemal miażdżąc rękę Yardley, i pociągnęła ją do przodu. - To będzie świetna ekspozycja – wyszeptała Brianna zanim zmusiła jakiegoś starszego, szlochającego mężczyznę, żeby się przesunął, by mogły usiąść. Zawstydzona, Yardley obejrzała się na swoją drużynę, ale co mogły zrobić? ~ 305 ~

Zwłaszcza, że Yardley była całkiem pewna, iż Brianna zrobi scenę, jeśli dostanie chociaż cień szansy. Coś, czego ta rodzina nie potrzebowała. Więc, Yardley usiadła i miała nadzieję, że jej siostry Wrony dowiedzą się czegoś przydatnego.

Jace wróciła z powrotem na schody agencji artystycznej, która w nagłówku wciąż miała nazwisko Betty. - W jej biurze jest czysto, ale musimy być ostrożne. Niektórzy agenci jeszcze są dzisiaj w pracy, ale są pozamykani w swoich biurach, a ochrona jest w tym odległym pokoju ze wszystkimi kamerami. - Tu są kamery? – zapytała Kera. - Nie w biurze Betty. Głównie w jej skarbcu i biurach jej agentów, ponieważ żadnemu z nich nie ufała. - Dlaczego Betty ma skarbiec? - Myślę, że tam właśnie trzyma krzyczące dusze swoich byłych asystentek – powiedziała Erin. – Przynajmniej tak myślą wszyscy w jej biurze. Osobiście, lubię udawać, że to żart. - Nie martw się zbytnio o kamery – wyjaśniła Chloe. – Ochrona jest stworzona ze zmiennych, a oni rozumieją, co jest ważne. - To dlaczego się skradamy? - Przez agentów. Dopóki naprawdę nie będziemy wiedzieli, co się dzieje, nie chcemy, żeby donieśli Briannie, że kręcą się tutaj przyjaciółki Betty. Więc bądźcie cicho i uważajcie, ale nie panikujcie. Erin zażartowała. - Więc nie zaczynać zabijać ludzi, jeśli przypadkowo nas zobaczą? Inne się roześmiały, ale nie Kera. - To ma być zabawne? – warknęła Kera. Patrząc na nią, Erin powiedziała.

~ 306 ~

- Zaledwie kilka godzin temu miałyśmy wspaniałe, odprężające przyjęcie. Jak możesz już być spięta? - Odprężające przyjęcie? Jak tam oko? Nieopuchnięte oko Erin zwęziło się, ale zanim dwie przyjaciółki Erin mogły zacząć głupio ze sobą walczyć, Chloe powiedziała. - Jace, Erin, Tessa, Kera, Annalisa, idziecie ze mną do biura. Reszta was, trzymacie wszystkich innych z dala od nas. Grzecznie. Grupa ruszyła i gdy Jace szła w stronę biura Betty nagle poczuła ukłucie nostalgii. Wiele dobrych chwil spędziła tu z Betty i innymi Starszymi Wronami. Jace uwielbiała po prostu siedzieć i słuchać jak rozmawiały. A że były gadatliwymi sukami, Jace nie musiała powiedzieć ani słowa. To było niebo. Aż do teraz, Jace ani przez chwilę nie zastanawiała się, że już nie doświadczy tych chwil. Ale zobaczenie, co zmieniło się w biurze Betty… Brianna wyraźnie uczyniła go swoim własnym. Było tu bardzo dużo złota. I lustra. Najwyraźniej kochała patrzeć na siebie. - To jak perwersyjny sen narcyza – mruknęła Annalisa. - Nie widzę niczego rzucającego się w oczy – zauważyła Kera. – Po prostu biuro tandetnej kobiety z niezdrową miłością do złotego koloru. - Musimy sprawdzić prywatny pokój Betty. – Erin pchnęła drzwi do łazienki, luksusowej powierzchni z prysznicem i salonikiem. Wprowadziła je do środka i, w najdalszym końcu, przycisnęła rękę do marmurowej ściany. Zatrzask odblokował się i ściana otworzyła się, żeby ukazać kolejny pokój. - Betty używała tego pomieszczenia do interesów Wron – wyjaśniła Erin, kiedy wszystkie weszły do środka. – I do sypiania z aktorami, których uważała za gorących. W pozbawionym okien pokoju było ciemno jak w grobie, ale Erin przesuwała ręką po ścianie aż znalazła włącznik. Jace aż cofnęła się zaskoczona na to, co zobaczyła. ~ 307 ~

Nie było krwi. Ani rzezi. Ale było dziewięć ofiar z mężczyzn i kobiet. I z wyglądu wszyscy samobójcy. Wypili coś, a potem położyli się, żeby umrzeć, ich nagie torsy były ułożone pod nogami każdego następnego, tworząc idealny okrąg. Puste kieliszki od wina wciąż mieli zaciśnięte w dłoniach. Uśmiechy na twarzach. Krew namaszczała ich czoła, piersi i krocze. I mieli wytatuowane starożytne runy. Wszyscy byli młodzi i piękni. Stojąc nieruchomo, Wrony rozejrzały się po pokoju, ale nie zobaczyły żadnych demonów. Żadnych duchów. Nic nie zostało wezwane, z tego co widziały, co uzasadniałoby taką ofiarę. Potem poruszył się pierwszy. Tak naprawdę to było drgnięcie. Całe ciało jakby zadrgało w śmierci. Ponieważ byli martwi. - Wracają – ostrzegła Annalisa. Ale Jace tak nie uważała. - Nie. Nie wracają. Są portalem. Chloe wyciągnęła swoje sztylety i każda poszła za jej przykładem. Sekundy później pięść przebiła się przez pierś jednej z ofiar. Pięść cofnęła się, ale szybko pojawiły się dwa duże ramiona. Dłonie uderzyły o ziemię, krew i organy wylały się na podłogę, a potem wyciągnął się mężczyzna, za którym ukazały się pokryte krwią skórzane skrzydła. - O, cholera – wydyszała Chloe, wskazując pozostałym, żeby się wycofały. – Wychodzić – rozkazała cicho. To był rozkaz, którego Chloe nigdy wcześniej nie dała. Odwrót? Wrony nigdy się nie wycofywały. - Co? – zapytała Tessa, równie zszokowana co Jace. - Wychodzić. Natychmiast. Kera obróciła się do drzwi, ale te uderzyły ją w twarz. - Dziewczyny? - Rozwal je! – wrzasnęła na nią Chloe i Kera stanęła bokiem, ustawiła swoje ramię i w pełnym biegu uderzyła ciałem w drzwi, wyrywając je z zawiasów.

~ 308 ~

Kera i drzwi wylądowały na podłodze. - Wynosić się! – krzyknęła Chloe, wypychając wszystkie z powrotem do łazienki. – Już! Jace spojrzała przez ramię. Z ofiar wydobywało się więcej mężczyzn. Podobnie jak dorosłe noworodki byli nadzy, chociaż pokryci krwią, żółcią i tkankami. Wszystkie Wrony wdarły się z powrotem do biura, a Chloe zatrzasnęła drzwi łazienki i przycisnęła do nich plecy. - Musimy iść! - Co się stało? – zapytała ostro Tessa. – Już wcześniej walczyłyśmy z demonami, Clo. - To nie są demony. – Wypuściła przerażony oddech. – To ścierwo Hel. Czarnowrony. Powietrze uciekło z płuc Jace i nawet Annalisa i Erin pokazały strach, gdy wycofały się i ruszyły w stronę wejściowych drzwi. Tylko Kera wyglądała na zmieszaną, rozglądając się po swoich siostrach. Drzwi od łazienki zatrzęsły się i Chloe pchnęła je z powrotem, próbując swoim ciałem utrzymać je zamknięte. - Chloe, uciekaj! – rozkazała Tessa. Ale ich przywódczyni potrząsnęła głową. - Idźcie! Teraz! Jednak Jace wiedziała, że nie zostawią swojej przywódczyni. Nie przeciwko Ścierwu. - Kera! – warknęła Erin. I bitewne kumpelki, które rzadko dogadywały się w codziennym życiu, stały się potężną drużyną. Rozumiejąc się nawzajem zaledwie jednym słowem. Kera rzuciła się do przodu i chwyciła Chloe w pasie, odrywając ją od drzwi. Erin zajęła jej miejsce i z jej palców, a potem całych dłoni, wyskoczyły płomienie. Zaczęła intonować i płomienie zaczęły rosnąć aż trzymała dwie linie jasnopomarańczowego ognia. Niczym dwa baty, każdy owinięty wokół jednego ramienia. Erin uwolniła te baty, tnąc przez drzwi. Po drugiej stronie, Czarnowron ryknął z wściekłości i przedarł się przez drzwi.

~ 309 ~

Wszyscy byli dużymi, postawnymi Wikingami, którzy nie zostali wzięci przez Odyna czy Freję, ale przez samą Hel, boginię Helheimu, krainy umarłych, przez to nordyckie bóstwo, które tak naprawdę nie odpowiadało przed nikim, nawet przed potężnym Odynem. Niektóre Czarnowrony były uszkodzone przez ogień Erin, część z nich poraniona, ale ta skóra już się leczyła. Erin zakręciła nad sobą jednym z ognistych batów i, kiedy machnęła nim, owinął się wokół szyi jednego Czarnowrona. Erin pociągnęła, próbując oderwać głowę – ruchem, który działał u niej w przeszłości. Ale nie tym razem. Jak jeden, Czarnowrony znowu ryknęły. Mieli kły, a ich oczy były zielono-czarne. Erin uwolniła gardło Czarnowrona i złożyła razem dłonie. Kiedy je rozszerzyła, od jednej strony pokoju do drugiej rozciągnęła się ściana ognia. - Idźcie! – krzyknęła Erin do swoich Sióstr Wron. – Idźcieeeee! Rzuciły się biegiem, wypadły przez drzwi na korytarz, mijając zszokowanych agentów i strażników, a potem w dół po ekstrawaganckich schodach, dzięki którym architekt tego budynku wygrał ważną nagrodę. Czarnowrony z biura wykrzyknęły bitewny okrzyk. - Ruszać się! – rozkazała Chloe na sekundy przed tym jak cały budynek zatrząsł się i wszystkie Wrony błyskawicznie zbiegły z masywnych schodów, dopóki nie znalazły się na parterze. Jace jako pierwsza była na dole. Kiedy obejrzała się na schody, spodziewała się, że tuż za nimi zobaczy Czarnowrony, ale zobaczyła jak agenci i strażnicy sami zbiegają ze schodów. Ludzcy agenci wciąż byli zbyt zszokowani, żeby szybko się poruszać, ale zmienni strażnicy pędzili na łeb na szyję. Jedna zmienna, kobieta, której bursztynowe oczy nagle zmieniły się w jasnożółte jak u psa, przemknęła obok Jace do głównego wyjścia. Gdy Jace popatrzyła na nią, usta kobiety podciągnęły się nad rosnące kły, pazury wysunęły się z palców. Jace wiedziała, co zobaczyła zmienna. Wiedziała, co ją przeraziło. Jace wskazała na ludzi.

~ 310 ~

- Zabierzcie ich stąd – rozkazała ochronie. – Natychmiast! Gdy zmienni ruszyli, zabierając kilku agentów i uciekając z powrotem na schody i do innego wyjścia, Jace w końcu obróciła się i stanęła naprzeciw tego, co było za nią. Czarnowron blokował frontowe drzwi – i drogę wyjścia Wron. - Jesteś przestraszona, niewolnico? – zapytał ich przywódca w staro nordyckim, jego głos był ponury i ochrypły. Pochylił się, żeby mógł zajrzeć Jace w oczy. – Ponieważ powinnaś. - A ty powinieneś odejść, w tej chwili – odparła również w staro nordyckim, zaskakując Czarnowrona. Przywódca przyjrzał się Jace, ale zanim mogła go przekonać, pojawiła się Chloe… i rozłożyła swoje skrzydła. - Wrona! – ryknął jeden z Czarnowronów. Wyciągnięto broń i jeden z nich zamachnął się na Chloe. Ryknęła w odpowiedzi, ale ostrze jej nie dotknęło. Topór Kery – ta broń dana jej przez Freję – zablokowała i przytrzymała je, zabłysły runy na jego rękojeści. Kiedy zmagała się z Czarnowronem przed sobą, kolejny zaszedł ją od tyłu. Erin próbowała wkroczyć, ale została uderzona wierzchem dłoni, co posłało rudzielca wirowym ruchem przez pokój i na ścianę. Widząc swoją siostrę zranioną, potraktowaną niczym niewolnicę, ponieważ ci starożytni Wikingowie wierzyli, że nimi są, w Jace wezbrała wściekłość, która rozeszła się i przepłynęła przez jej żyły. Jace krzyknęła i zaatakowała wszystkie Czarnowrony, nie dbając już o ich moce, swój strach czy cokolwiek innego. Wrzeszczała i biegła na ich przywódcę. Na tego, na którym nie mogła przestać się skupiać. Na tego, którego automatycznie znienawidziła. Wbiegła w niego, rzuciła się prosto w jego ramiona i wbiła swój sztylet w jego oko. Krzyknął z bólu. No cóż, mogła nie być w stanie zabić Czarnowrona bronią Wron, ale mogła go zranić. Mogła go zranić! Mogła go zranić! Mogła go zranić! Jace przytrzymała się, jedno ramię owinęła wokół jego szyi, drugim wbijała ostrze raz za razem i jeszcze raz, i jeszcze. ~ 311 ~

Nawet jeśli czuła, że jej skóra przypala się tam, gdzie dotknęła Czarnowrona, nie zamierzała go puścić, ponieważ chciała go zranić! Kontynuowała to, dopóki czyjeś ręce nie chwyciły jej w pasie i Jace w końcu została oderwana od Czarnowrona. - Podpal go! – wrzasnęła Kera. Na kolanach, z krwią spływającą z rany na boku jej głowy, Erin wyrzuciła ramiona do przodu. Z jej ręki wybuchła kula ognia i uderzyła w Czarnowrona, który przykrywał oko, które rozwaliła mu Jace. Pokryły go płomienie i padł na ziemię, próbując je zgasić. Biorąc walczącą Jace pod jedno ramię, Kera sięgnęła i złapała Erin za tył jej koszulki. Chloe i reszta przebiegły obok nich i przez frontowe drzwi. - Uciekajcie! – rozkazała Chloe i Kera wybiegła, trzymając Jace, która warczała i prychała niczym dzikie zwierzę, drapiąc ramię Kery swoimi pazurami. Kiedy znalazła się na zewnątrz, Kera myślała, że dalej będą uciekały, ale Chloe i Tessa zatrzymały się jakieś piętnaście metrów od głównych drzwi. Mężczyźni wyszli, ten, który stanął w ogniu, wciąż się palił, ale wyglądał na nietkniętego. Więc płomienie Erin mogły zranić tych mężczyzn, ale nie zabić. Ale też, Kera miała przeczucie, że ci mężczyźni nie byli tak naprawdę żywi, żeby faktycznie ich zabić. Nie w normalnym, potocznym znaczeniu słowa żywi. - Dlaczego nie uciekamy? – Kera zapytała Erin. - Z powodu słońca. Mogą w nim chodzić, ale są podatni. W ciemności, są najsilniejsi. - To wojownicy z Helheimu. Bogowie nazywają ich Ścierwem Hel. - Dlaczego? - Bo żywią się rozkładającym się ciałem. - Och… cóż, jak miło. – Kera chwyciła mocniej wciąż szamoczącą się Jace. – A ja myślałam, że Wrony nigdy przed niczym nie uciekają. - Jesteśmy Wronami, Kero. Ale jesteśmy wystarczająco mądre, żeby wiedzieć, kiedy uciekać. I jeśli kiedykolwiek sama staniesz naprzeciw Czarnowrona, w ciemności… – Erin spojrzała na nią i powiedziała najbardziej poważnym tonem, jaki Kera kiedykolwiek od niej usłyszała. – Wtedy, cholera, uciekaj.

~ 312 ~

- Po co tu jesteście? – zawołała Chloe do mężczyzn. – Dlaczego nie jesteście w Helheim, gdzie należycie? Największy z mężczyzn opuścił głowę i wyszarpnął podwójne sztylety zza swojego pasa, ale zanim miał szansę cokolwiek zrobić, Jace zaczęła krzyczeć w języku, którego Kera nie znała. Wrzeszczała, miotała się i kompletnie straciła swój pieprzony umysł. Jej przyjaciółka przekroczyła krawędź. A jednak… Czarnowrony nie podeszły bliżej. Nie zaatakowały. Wtedy Jace zrobiła coś, czego Kera nigdy jeszcze nie widziała. Uniosła rękę i zaczęła intonować. Rzucała zaklęcie. Przynajmniej… tak zgadywała Kera, ponieważ dowodzący Czarnowron nagle zrobił okrężny ruch palcem i cała dziewiątka wypuściła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Kiedy zniknęli, Jace opuściła ramię… i nastąpił wybuch histerycznych łez. - Świetnie – westchnęła Erin. – teraz przyszedł płacz. - Zamknij się! – krzyknęła Jace… podczas płaczu. - Wracamy do samochodu – rozkazała Chloe i ruszyły, pędząc do dwóch SUV-ów zaparkowanych na ulicy. Kera podała Jace Erin, żeby mogła prowadzić, zapaliła silnik i natychmiast ruszyła jak tylko wszyscy znaleźli się w środku i zamknięto drzwi. - Nie wiem, co zrobiłaś – powiedziała Tessa do Jace – ale to było niesamowite. Uratowałaś tam nasze tyłki. - Nic nie zrobiłam – wyszlochała. - Co ty mówisz? Użyłaś jakiegoś zaklęcia, prawda? - To było coś, co przeczytałam pracując u Obrońców. Ale szczerze mówiąc… po prostu mówiłam słowa. – I to a w ostatnim słowie wydawało się trwać wiecznie, kiedy płacz się nasilił. - No cóż – powiedziała Kera, robiąc szaleńczy skręt w Santa Monica Boulevard – cokolwiek zrobiłaś, Jace, było kapitalne.

~ 313 ~

Wszystkie zamilkły, jedynymi dźwiękami w SUV-ie był płacz Jace, dopóki Erin nie oparła ramienia na oparciu tylnej kanapy i zapytała. - Czy ktoś czuje się tak, jakbyśmy o czymś zapomniały?

Ski sięgnął i złapał nadgarstki przyczepione do rąk, które były owinięte wokół gardła Beara, i oderwał je. - Co zrobiłem? – zapytał Bear. - Wciąż gadasz! – odwarknął Stieg Engstrom. Ski spojrzał na Rundstöma. - Zamierzasz mi pomóc? Przyciskając ręce do ściany za kanapą w mieszkaniu Brianny w centrum Los Angeles, próbując znaleźć jakieś ukryte pomieszczenia, Rundstöm zerknął na Ski i odparł, Nie. Ski odepchnął wciąż pieklącego się Engstroma. - Czy możemy przez to przejść, proszę? - To powiedz mu, żeby się zamknął. – Engstrom ruszył w stronę jednej z licznym szaf kobiety. - Nic nie zrobiłem – poskarżył się Bear. - Wiem. – Ski poklepał duże ramię Beara. – Nie przejmuj się. Po prostu skończmy to i uwolnijmy się od nich. - To boli, Ski… taki głupi. - Wiem, Bear. Wiem. - Nie sądzę, żeby coś tu było – oznajmił Siggy Kaspersen, opadając na jedną ze złotych kanap Brianny. Meble wyglądały na całkiem nowe, ale Ski był zaskoczony, że nie kupiła sobie nowego domu. Nie mógł sobie wyobrazić, żeby Gullveig została w czymś, co dla niej, wydawało się być tak małą przestrzenią. Salon i jadalnia nawet nie były rozdzielone. - Ktoś sprawdził już garderobę? – zawołał Engstrom z drugiego pokoju.

~ 314 ~

- Nie – odparł Rundstöm, kiedy właśnie zaczął brzęczeć jego telefon, dźwięk i wibracje były irytujące dla uszu Ski. – Ale zabierzcie się za to, żebyśmy mogli wynieść… Słowa Rundstöma zamilkły, gdy spojrzał na swoją komórkę. Ski przyglądał mu się przez chwilę zanim zapytał. - Co się dzieje? Z lekko rozchylonymi ustami, Kruk spojrzał na niego. - Ścierwo Hel. W tym samym czasie, obaj obrócili się i krzyknęli do Engstroma. - Stieg! Nie wchodź do… Słowa ostrzeżenia zostały przerwane przez ryk i Stieg Engstrom przeleciał przez kilka grubych ścian z powrotem do salonu, z przyczepionym do niego jednym z Czarnowronów Hel. Kaspersen wytoczył się zza kanapy na kilka sekund przed tym jak jego brat Kruk i Czarnowron uderzyli w nią i popchnęli do tyłu. Przez drzwi przeszło więcej Czarnowronów; w potężnych dłoniach trzymali ostre sztylety z ząbkami wykonane z najprzedniejszego metalu Helheim. Rundstöm natychmiast chwycił ciężki, zrobiony z litego drewna stół i przytrzymał obiema rękami zanim zaszarżował do przodu. Ski ruszył do okien, sięgających od sufitu do podłogi, które pokrywały dwie ściany i odciągnął grube, blokujące światło zasłony. Do środka wlało się słońce, ale to nie zmniejszyło siły Czarnowronów, jaką mieli z podziemnego świata. Przycisnął rękę do szyby. Przeciwsłoneczna. - Bear! Rozbij to! Bear, były linebacker z college’u ze swoich dni w Stanford, opuścił ramię i ruszył z pełną siłą na okno, które prowadziło na balkon. Po pierwszym uderzeniu pękło. Cofnął się i walnął jeszcze raz, a okno roztrzaskało się. Niefiltrowane światło słoneczne wlało się do środka i jego moc pozwoliła Engstromowi odepchnąć Czarnowrona, który był na nim. Ale wszędzie, gdzie został dotknięty przez Czarnowrona, jego ciało wyglądało na zepsute. ~ 315 ~

Ski ruszył, żeby mu pomóc, ale został wyrzucony na balkon. Złapał Czarnowrona za kark i przerzucił go. Przetoczył się z nim aż skończył na górze i postawił stopę na jego piersi, przygważdżając go do ziemi. - Eriksen! – Ski spojrzał w porę, żeby złapać rzucony mu przez Kruka sztylet Hel. Obrońcy nie używali broni… ale wiedział, że nic innego nie może zabić Czarnowrona. Ruchem nadgarstka, obrócił ostrze, chwycił mocno obiema rękami, uniósł je wysoko i opuścił z całą siłą. Wycelował prosto w głowę Czarnowrona, uderzając sztyletem między oczy. Ski przekręcił ostrze, żeby upewnić się, ze wykończył bestię, ale kiedy wstał, usłyszał jak Engstrom krzyknął. - Eriksen, ruszaj się! Ski spojrzał w porę, żeby zobaczyć jak reszta Czarnowronów biegnie w jego stronę. Zanim mógł umknąć z drogi, wpadli na niego niczym ogromna ciężarówka, wyrzucając go na balkon i przez balustradę. Kiedy koziołkował do tyłu, chcąc uwolnić swoje skrzydła, kawałek balustrady uderzył go w głowę i…

Vig widział jak głowa Obrońcy zderza się z grubą metalową balustradą i wiedział, że stracił przytomność, swobodnie spadając z dwudziestopiętrowego budynku. To będzie upadek, którego nawet Kruk nie przeżyje bez swoich skrzydeł, a tym bardziej dużo słabszy Obrońca. Warcząc – naprawdę nienawidził Obrońców – Vig zanurkował z krawędzi balkonu i skierował się na Eriksena. Złapał go w oba ramiona i przycisnął do siebie, a potem rozwinął swoje skrzydła i pozwolił, by wiatr uniósł go aż mógł wlecieć z powrotem do mieszkania Brianny. Chociaż teraz byli całkiem pewni, że już nie mieli do czynienia z biedną, nękaną asystentką Betty, ale samą Gullveig, która nosiła skórę Brianny, tak jak przodkowie Viga zwykli nosić niedźwiedzie futra podczas srogich szwedzkich zim. Wylądował na balkonie i natychmiast schował swoje skrzydła zanim wkroczył do apartamentu. - Wypuściłeś skrzydła w ciągu dnia – przypomniał mu Siggy. ~ 316 ~

- Wiem. Zważywszy na sytuację sądzę, że Odyn mi to wybaczy. - Nawet jeśli uratowałeś Obrońcę? - Hej! – warknął Bear, szarpiąc Siggy’iego za ramię. – Zamknij się. - Co z Czarnowronami? – zapytał Stieg. - Zniknęli. Spadli na ziemię i uciekli. A my musimy spadać stąd. Balustrada spadła na Bugatti jakieś kolesia i, wierzcie mi, będzie tu za kilka minut chcąc, żeby ktoś za to zapłacił. A w nastroju, w jakim jestem, prawdopodobnie pobiję go na śmierć. Uniknijmy tego. Kera się tylko wścieknie.

Śpiewali hymn, który Yardley ledwie pamiętała ze swojego protestanckiego wychowania. Wszyscy stali naprzeciw – nic zaskakującego – zamkniętej trumny jej reżysera. Nieważne, co czuła do mężczyzny, jako filmowca, nie mogła zaprzeczyć, że jego rodzina go kochała. Czy ona to spowodowała? Nie chciała myśleć, że tak mogło być. Nigdy nic by nie powiedziała, gdyby choć przez sekundę myślała, że Brianna obecnie jest Gullveig, i że tak poważnie weźmie jej słowa. Yardley była Wroną nie potworem. Nawet jeśli na planie miała do czynienia z najgorszą szumowiną, jaka istniała, nie wygłupiała się z torturami ani nie przedłużała śmierci. Ona i jej grupa wchodziły, wykonywały zadanie i wychodziły. Tak działała większość Wron. Gdy Yardley śpiewała, czuła na sobie oczy swoich sióstr Wron. Obejrzała się przez ramię. Sygnał, żeby wynosić się był bardziej niż jasny. Ze śpiewnikiem w ręce, Yardley po prostu obróciła się i wyszła z ławki, nie oglądając się. Oddała książkę jednemu z kościelnych przy drzwiach i wyszła na zewnątrz, natychmiast otoczona przez swoją grupę. - Co się dzieje? – zapytała, kiedy paparazzi błagali ją, żeby się do nich odwróciła, żeby zapozować… na pogrzebie. - Jest źle. Spotkanie Wszystkich Klanów zostało przeniesione na dzisiejszy wieczór. Chloe chce, żebyś tam była z grupą Tessy. I Obrońca Jace został ranny. - Eriksen? ~ 317 ~

- Taa. - Cholera. – Jedna z jej drużyny otworzyła dla niej drzwi limuzyny. Właśnie miała wsiąść do środka, kiedy ktoś chwycił ją za ramię. Obróciła się, gotowa przywalić jakiemuś paparazzo, za co później będzie musiała zapłacić, kiedy skarga trafi do sądu, ale to była Brianna. Palce kobiety zacisnęły się mocno na nagim ramieniu Yardley, jej złote pierścionki wbiły się w jej skórę. - Gdzie idziesz, skarbie? – zapytała Brianna, cała w fałszywych hollywoodzkich uśmiechach dla wiecznie obserwujących kamer. - Nie czuję się zbyt dobrze. Muszę się stąd wyrwać. Porozmawiamy później, okej? Jedna z grupy Yardley delikatnie próbowała je rozdzielić, ale Brianna chwyciła jej dwa palce i szybko odgięła, nie tylko je łamiąc, ale również zostawiając dziwnie wygięte, więc gdyby to był ktoś inny, a nie Wrona, krzyk w kilka sekund sprowadziłby pobliską policję. Jednak siostra Wrona Yardley, tylko jęknęła i cofnęła się o krok, by móc przywrócić palce na miejsce, a w tym czasie inna siostra szybko ją zastąpiła. - A teraz posłuchaj mnie, niewolnico – powiedziała Gullveig. – Jeśli wejdziecie mi w drogę, nawet twoja cenna Skuld nie będzie w stanie uratować żadnej z was. Kiedy skończę, będziecie błagać mnie, żebym zakończyła wasze życia. Więc weź to za ostrzeżenie dla wszystkich Wron, Kruków i innych bezwartościowych ludzkich Klanów. Nie zadzierajcie ze mną. – Cofnęła się o krok i oświadczyła tak, żeby mogli usłyszeć ją paparazzi. – Tak dobrze było cię zobaczyć, kochanie. Zadzwonię do ciebie później, dobrze? Teraz, jedź do domu i odpocznij trochę. Kocham cię! Potem suka mrugnęła i weszła z powrotem do kościoła w swoich szpilkach za piętnaście tysięcy dolarów. Wrony wsiadły do limuzyny i zatrzasnęły drzwi. Kiedy włączyły się do ruchu, siostra Yardley uwolniła okrzyk bólu, który wstrzymywała. - Szpital? – zapytała jedna z sióstr. - Nie – odparła natychmiast Yardley. – Zawieziemy ją do domu. – Przyciągnęła do siebie swoją zranioną siostrę i przytrzymała mocno, podczas gdy inna siostra złapała te dwa potraktowane brutalnie palce i przygotowała się do nastawienia ich na miejsce, ~ 318 ~

wspomagając się przekazywaną wkoło butelką czterdziestoletniej szkockiej - zwłaszcza pacjentce. - Ponieważ – dodała miękko Yardley, desperacko próbując nie słyszeć dźwięku trzaskających kości i kolejnych krzyków jej siostry Wrony – jest naprawdę źle.

Tłumaczenie: panda68

~ 319 ~

Rozdział 24 Ski przebudził się gwałtownie, jego ciało wciąż było gotowe do walki, ale miękkie dłonie nacisnęły na jego ramiona, a delikatniejsze usta pocałowały jego czoło. - Szzz. Jesteś bezpieczny. Wiedząc, że to Jace, przyciągnął ją blisko, gotowy jej bronić, nawet jeśli bolała go głowa i nie otworzył jeszcze oczu. - Och! – sapnęła, śmiejąc się cicho. – Nie martw się. Nic nam nie jest. Nie musisz mnie chronić. Odsunęła się i Ski obrócił się do głosu, mruganiem próbował przystosować swoje oczy bez okularów. Przesadził, dostając obraz Jace w tak bliskiej odległości, jakby była tuż nad nim. Znowu zamrugał, ale teraz było tak, jakby stała w połowie pokoju. Ski wiedział, że to z powodu bólu głowy. Miał zadatki na poważną migrenę, a to zawsze utrudniało szybkie dostosowanie się jego wzroku, żeby mógł widzieć jak człowiek, a nie jak ktoś pobłogosławiony przez boga. Ale z bolącym mózgiem, to po prostu był zbyt wielki wysiłek. Na szczęście, Jace włożyła okulary na jego nos i teraz mógł już dobrze ją widzieć. Przynajmniej mogły poruszać się jego oczy… w przeciwieństwie do prawdziwych sów, na podstawie których stworzono Obrońców. To dlatego tak daleko obracały się ich głowy. Ponieważ ich oczy w ogóle się nie poruszały. I tak zaczęli działać Obrońcy. Ale to również sprawiało, że byli bardziej podatni na ataki ze strony Wron czy Kruków, więc Tyr w końcu naprawił ten problem… O, bogowie. Za dużo myślał. Kiedy bolała go głowa, nadrabiał myśleniem bardziej niż zwykle. Analizował, debatował, konstruował… cokolwiek i wszystko, co mózg mógł zrobić, żeby pokonać ból. Na przykład w tej chwili, zastanawiał się jak starożytni Obrońcy dawali sobie radę zanim wynaleziono okulary. To było coś, o co naprawdę nie powinien się martwić. Jace ostrożnie dopasowała oprawki okularów za jego uszami i uśmiechnęła się do niego.

~ 320 ~

- Lepiej? - O wiele. Dziękuję. Odsunęła włosy z jego czoła. - Dobrze się czujesz? - Mam migrenę. Całkiem dobrze poradziłem sobie z Czarnowronami… jednak nie zauważyłem tej balustrady, dopóki nie zderzyła się z moją głową. Szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę szybkość, z jaką leciałem, miałem szczęście, że ta cholerna rzecz nie odcięła mi głowy. Na przykład, jeśli weźmiesz pierwiastek kwadratowy z… - Okej – wtrąciła się Jace. – Niczego nie pierwiastkujmy. Nie jestem matematyczną dziewczyną. To nie moje klimaty. Lubię słowa. Jesteś pewny, że nic ci nie jest? - Nie mogę przestać myśleć. Analizować. A głowa naprawdę mnie boli. Mój umysł tak robi, kiedy boli. - Nie dziwię się, że boli. – Skrzywiła się ze współczuciem. – Masz ładnego guza. - Nic mi nie będzie. Po prostu muszę przestać myśleć. - Taa, próbowałam tego… dla niektórych z nas to niemożliwe. Ale powodzenia! To niemal wywołało jego śmiech. - Pomożesz mi usiąść? Podłożyła rękę pod jego plecy i Ski usiadł, spuścił nogi z krawędzi łóżka, jego stopy uderzyły o podłogę. Wciąż był ubrany, z butami i tak dalej. Czy zrobienie butów zabiera dużo czasu? Prawdopodobnie nie teraz, z tymi wszystkimi dziećmi w fabrykach składającymi ich części. Praca dzieci… moralnie naganne, a jednak wciąż się zdarza. Powinien coś z tym zrobić… - Znowu to robisz – ostrzegła. - Skąd możesz to wiedzieć? - Ponieważ patrzysz na mnie, ale mogę powiedzieć, że mnie nie widzisz. To tak, jakbym była przejrzysta jak szkło. To dziwne. - Przepraszam.

~ 321 ~

- Nie przepraszaj. Mój były zwykle oskarżał mnie o to samo. – Zachichotała krótko. – Oczywiście, było tak dlatego, że łatwiej było udawać, że go nie ma albo że ja jestem gdzieś indziej. Ski przytaknął, skupiając się na dźwięku jej głosu i nieszkodliwej wędrówce. To dało jego umysłowi skoncentrowanie się na czymś innym niż na milionie przypadkowych myśli w jego głowie. Dopiero teraz zauważył bandaże na szyi i ramionach Jace. - Co ci się stało? Jace wzruszyła ramionami. - Zgnilizna i śmierć. Nie będąc w nastroju, żeby owijać w bawełnę tę rozmowę w sposób, w jaki zwykle to robił, po prostu zapytał. - Co? - Wpadłam we wściekłość. – To sam mógł stwierdzić. Jej oczy były zapuchnięte od płaczu. – Zostałam zaatakowana przez jednego Czarnowrona. Jego skóra dotknęła mojej… i teraz jestem na stałe oszpecona. Ski przyłożył ręce do czoła. Głowa go bolała. Nie miał takiego bólu od czasu, kiedy został rzucony o ścianę przez Olbrzymiego Zabójcę, kiedy miał osiemnaście lat. - Nie, nie jesteś. - Nie? Ski sięgnął i, nie patrząc na nią, zerwał jeden z bandaży. - Ała! - Przepraszam. - Hej. – Jace zeskoczyła z łóżka i podeszła do lustra przy komodzie. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła, że jej skóra wraca do normy. Usunęła inne bandaże. – Och, dzięki Bogu – powiedziała w końcu. – Nie chcę brzmieć na próżną… - Nie jesteś próżna. - … ale martwiłam się, że moja skóra już taka zostanie. Jakby część mnie gniła. ~ 322 ~

- Jeśli zbyt długo będziesz trzymała się Czarnowrona, zgnijesz na śmierć. Dopóki nie zostanie nic poza kośćmi i martwym ciałem dla padlinożernych zwierząt. Kiedy odpowiedź Ski doprowadziła do ciszy, podniósł wzrok, żeby zobaczyć jak Jace gapi się na niego, okrągłymi oczami, z rękami nadal przyciśniętymi do skóry. - Przepraszam. Kiedy boli mnie głowa, jestem jak każdy inny Obrońca, którego spotkałaś. - Tessa może mieć coś dla ciebie. - Dobrze. Zakładam, że spotkanie Wszystkich Klanów zostało przesunięte. - Na dzisiaj. Za dwie godziny. - Muszę tam być. - Okej. – Wróciła do łóżka i uklękła obok niego na materacu. – Jest jednak jedna rzecz… Ski patrzył na nią, czekając aż powie mu, co to jest ta jedna rzecz. Ale im dłużej patrzyli w swoje oczy, tym gorzej zaczynał się czuć. W końcu, zdając sobie sprawę, o co go prosi, warknął. - Nie! - Uratowałam ci życie. - Mam to gdzieś! - Proszę. Dla mnie. - Nie. Absolutnie nie. I żebyśmy mieli jasność, Jacindo, twoja cipka nie jest warta tego całego cierpienia. Zamiast poczuć się obrażoną, pochyliła się mocniej, jej spojrzenie skupiło się na nim, dopóki nie przyznał. - W porządku, jest! Ale to nie jest sprawiedliwe! - Dla mnie. Proszę! - Boli mnie głowa. - Dla mnie. ~ 323 ~

Nie potrafił z nią walczyć. Ale chciał. Chciał wstać i wyjść i nigdy więcej jej nie zobaczyć. Ale wiedział, że tak się nie stanie. Za głęboko już wpadł. - Dobrze. Uśmiechając się, chwyciła jego rękę i pociągnęła go na nogi, a potem na korytarz. - Kera! Kera wyszła z innego pokoju, ciągnąć za sobą nieszczęśliwego Viga Rundstöma. Dwie Wrony popchnęły ku sobie dwóch mężczyzn, aż stanęli naprzeciw siebie, ledwie centymetry od siebie, żaden z mężczyzn nie był chętny spojrzeć na drugiego. Na brakującą rękę Tyra, jak Ski się w to władował? - No? – naciskała Jace. - Co no? - Dla mnie. Proszę. - Przestań to mówić! – Ski wypuścił bardzo rozgniewany, ale zrezygnowany wydech. Spojrzał prosto na Rundstöma i mruknął. – Dziękuję za uratowanie mi życia. Kruk przez chwilę wpatrywał się w Ski zanim wrzasnął. - Teraz jesteś mi winien swoją duszę! - Ludvigu Rundstöm! – krzyknęła Kera zanim Ski mógł rąbnąć drania pięścią w twarz. – Obiecałeś! - Ale on jest mi winien swoją duszę. To przysięga krwi! - Więc mówisz swojej na pół-czarnej dziewczynie, że popierasz niewolnictwo? - Nie. Oczywiście, że nie. - W taki razie zrób to właściwie – wyrzuciła zza zaciśniętych zębów. Krukowi zabrało chwilę, bo jego usta zacisnęły się w cienką linię, żeby niechętne się otworzyć i powiedzieć następne słowa. Ale w końcu ustąpił pod miażdżącym spojrzeniem swojej dziewczyny. - Nie ma za co. - Widzisz? – powiedziała zadowolona Kera. – To nie było takie trudne, prawda? ~ 324 ~

- Tak nie postępują nasi ludzie! - Czasy się zmieniły! – odkrzyknęła. – Nie możesz również ciągnąć mnie za włosy i nazywać mnie swoją własnością. To się nazywa postęp, Wikingu!

Spotkanie Wszystkich Klanów miało miejsce w jaskini pod Wyspą Catalina. Było tam mnóstwo podwodnych jaskiń i grot, ale ta była ukryta przed oczami tych z NieKlanów. Spotkanie Wszystkich Klanów było jedynym momentem, kiedy Wrony nie musiały martwić się o podróż morską. Szpony Ran nie wyślą mew, żeby zaatakowały Wrony, by mogły zostać wciągnięte na dno oceanu i utopione, kiedy spadną z nieba. Nie, żeby to powstrzymywało Wrony przed cieszeniem się oceanem, kiedy chciały, ale robiły to wiedząc, że to może się skończyć walką na śmierć i życie. Kiedy dotarły do wejścia jaskini, szły jakieś pół godziny zanim weszły do jaskini. To była okrągła przestrzeń z dziewięcioma sekcjami, które wystawały ze skał w rzędach, tworząc kamienne ławki. W centrum dziewięciu sekcji było puste miejsce. Przed każdą sekcją były runy boga, które reprezentowały określony Klan, a w centrum pomieszczenia był okrąg ze wszystkich run, pulsujący ochronną mocą. Cała jaskinia przypominała Jace Koloseum, tyle że nie było tu pozwolenia na rozlew krwi. To było miejsce bezpieczne i spokojne, pełne życzliwej dyskusji… Kera obróciła się do niej. - Co jest takie zabawne? – zapytała na tyle głośno, żeby być słyszaną ponad krzykami. - Sama do siebie. - Więc się nie mylę. – Kera wyrzuciła ręce. – To jest śmieszne! Nie, Kera się nie myliła. To wszystko było bardzo śmieszne. Dziewięć Klanów Południowej Kalifornii było tu dosłownie od jakiś dwunastu minut, ale jak tylko Josef zobaczył Chloe, zaczęła się kłótnia i po prostu wszyscy się w nią włączyli. Równie zabawnie było na to patrzeć. Przynajmniej dla niej. Każdy Klan zatrzymywał się w swojej przeznaczonej sekcji, za właściwymi runami, jednocześnie wskazując i krzycząc na siebie.

~ 325 ~

Co jakiś czas, Jace spoglądała na Ski i uśmiechali się do siebie nawzajem. Wiedziała, że nie zainterweniuje, dopóki wszystko się nie uspokoi, a potem będzie negocjował. Do tego czasu usiedli i obserwowali jak Milczący głośno kłócą się z Isa, którzy wskazywali niestosownie na Służki Hold, które groziły klątwami Szponom Ran, którzy pluły wodą w Olbrzymich Zabójców, którzy seksualnie dokuczali Walkiriom, które mówiły Krukom, żeby zabiły Zabójców, a Kruki zgadzały się, ponieważ wszystko było lepsze od słuchania jak Josef kłóci się z Chloe, podczas gdy Wrony mówiły Milczącym, że Isa planują ich zabić. Jace nie uczestniczyła w wielu spotkaniach Wszystkich Klanów. Nie od czasu, kiedy jeden z Zabójców odepchnął ją z drogi i oderwała mu ucho, a potem wybuchła płaczem. Ale Chloe chciała, żeby wszystkie uczestniczyły w dzisiejszym koszmarze spotkania. Mimo to, wszystko było możliwe do opanowania i typowe dla spotkania Wszystkich Klanów… dopóki nie wspomniano o Czarnowronach. Wtedy wszystko się rozpadło. Głównie dlatego, że nikt nie wiedział, co robić. Czarnowrony nigdy nie były częścią Dziewiątki i rzadko przebywały na tej płaszczyźnie istnienia. Mówiono, że kiedy ktoś szedł do Helheim w Helheim zostawał na zawsze. Nie było wyjścia, dopóki nie uwolniła cię Hel, a ona nikogo nie uwalniała. Nawet sam Odyn nie potrafił zmusić jej do zrobienia tego, czego nie chciała, w tym uwolnienia boga Baldura, którego bardzo kochali pozostali bogowie. Prawdopodobnie była najpotężniejszą boginią Asów, przez co myśl o Gullveig, która połączyła z nią siły, była zdecydowanie przerażająca. I dlatego… byli tu wszyscy. Kłócąc się. Tak jakby to w jakiś sposób, mogło rozwiązać ich problem. Nie rozwiąże. To po prostu była strata czasu. Niestety Kera nie miała na coś takiego tolerancji. Była w rozdartych wojną krajach, walczyła, żeby bronić innych i Stany Zjednoczone. Więc sposoby starych Wikingów nie leżały zbyt dobrze najnowszej Wronie. Przynajmniej tak przypuszczała Jace, kiedy jej przyjaciółka nagle wstała i ryknęła niczym sierżant od musztry w filmie Full Metal Jacket. - Dość! Zszokowani tym, że ktoś przerywa to, co Erin nazywała Rytualnym Krzyczeniem Wikingów, cała jaskinia zamilkła i wszyscy skupili się na nowej dziewczynie.

~ 326 ~

- Czy ktoś z was rozumie, co, do cholery, się dzisiaj wydarzyło? – zawołała wzburzona Kera. – Gullveig buduje armię z Marami i Czarnowronami. I z tego, co mogę powiedzieć, Czarnowrony są nordyckim odpowiednikiem Czerwonej Armii podczas najgorszej zimy na Wschodnim Froncie. Więc siedzenie tutaj i słuchanie was jak się kłócicie o bzdury, nie jest czymś, co chcę robić. - No cóż – odezwał się przywódca Milczących, Brandt Lindgren, jego głos ociekał protekcjonalnością – więc co sugerujesz, skoro wydajesz się mieć tak błyskotliwą wnikliwość. - Uważaj na swój ton, Lingren – warknął Vig. – Albo wyrwę ci język. - Nie – powiedziała Kera, unosząc dłoń na swojego chłopaka. – Chcę na to odpowiedzieć, Vig. Wiesz, czego nie zrobię? – zapytała Lindgrena. – Nie będę traciła mojego pieprzonego czasu ma twoje bzdury. Erin pochyliła się i szepnęła do Jace. - Okej, już ją kocham. Jace musiała się zgodzić. Kera przecinała cała tą zwykłą śmieszność i przeszła prosto do sedna sprawy. Jej wrażliwość Marine po prostu nie pozwalała jej zrobić niczego innego. - Nie możemy również tracić naszego czasu na kłótnie. W jaskini. – Kera rozejrzała się po członkach Klanów. – Musimy wymyśleć plan. Musimy powstrzymać Gullveig. - Jak? Nawet bogowie nie potrafią. - Zatrzymali ją, tylko nie mogli jej zabić. - I myślisz, że my możemy? - Myślę, że wszystko można zniszczyć. Musimy tylko odkryć jak to zrobić. - I wierzysz, że dzięki twojej znakomitej błyskotliwości, dowiesz się, co to jest? Kera obejrzała się na Erin i Jace, a Erin skinęła głową. - Taa, kochanie, to absolutnie była obraza. - Okej, dzięki. Chciałam tylko sprawdzić zanim walnę. Ale Kera nie miała szansy walnąć, ponieważ Inka, przywódczyni Służek Hold, zrobiła to za nią. ~ 327 ~

- Och, zamknij się, Brandt. Przynajmniej ona próbuje coś zrobić. - I się nie myli – dodał Ormi. – Gullveig trzeba powstrzymać. - W takim razie wszystko zależy od nas – oznajmiła Freida, wstając i zarzucając obuch swojego dużego młota na ramię. – Możemy wezwać potężną moc Thora, żeby ją zniszczyć! - O mój Boże – warknęła Rada, przywódczyni Szponów Ran, z ciężkim, udręczonym westchnieniem. – Której części nawet bogowie nie potrafią jej zniszczyć nie rozumiesz, Freido? Może, jaka jesteś głupia? I znowu, Kera obejrzała się na Jace i Erin, i Erin szepnęła. - Ona jest z Doliny, około 1983 roku. - Ochhh. Okej. - Nasz Thor potrafi zniszczyć wszystko! - Twój Thor chwycił mnie za cycki na przyjęciu u Wron! - Daj spokój – powiedziała Yardley do Rady. – On łapał wszystkie za cycki na przyjęciu Wron. Nawet facetów. – Spojrzała na swoje siostry Wrony. – To nie było ładne. Kera podniosła ręce, dłońmi na zewnątrz. - Okej, bądźmy skupieni. Jestem pewna, że gdyby Thor mógł się jej pozbyć, zrobiłby to za pierwszym razem, kiedy próbowali. Trzy razy ją zabijali. Trzy razy ją palili. A ona wciąż wracała. - Ktoś czytał Snorri Sturlusona – zażartowała Erin do Jace. - Tyle tylko, że to nie on napisał Eddę Poetycką – powiedziała do przyjaciółki – gdzie wspomniana jest Gullveig. On napisał Eddę Prozaiczną. - Jace, jestem niemiecką Żydówką – westchnęła Erin. – Znam Torę i znam Biblię. To wszystko. Więc przestań zabijać mnie żartami. - Ale to było błędne. - Co sugerujesz, Wrono? – zapytała Inka Kerę. – Jak myślisz, co powinniśmy zrobić? Oczy Kery rozszerzyły się odrobinę. - Co ja myślę, że powinniśmy zrobić? ~ 328 ~

- Otworzyłaś swoją dużą gębę – przypomniała jej Erin. - No cóż, myślę, że pierwsze, co musimy zrobić, to wymyślić plan działania – wtrącił się Ski, posyłając Kerze słodki, zachęcający uśmiech. – Nie sądzisz, Kero? - Plan działania? – Przez chwilę Kera wyglądała na zmieszaną, ale jej mina szybko się wyjaśniła. Ta kobieta uwielbiała aktywny udział. – Tak! Plan działania. Najpierw musimy spisać nasze główne cele. Nagle Chloe sięgnęła do plecaka i wyciągnęła podkładkę z notatnikiem i długopisem. Podała je chętnej Kerze. - Przyniosłaś jej podkładkę? – spytała ostro Erin, jej usta wygięły się z obrzydzenia. - Wiesz, co czyni mnie dobrym przywódcą? – zapytała Erin. - Wykorzystywanie inni do zrobienia twojej pracy? - Tak. Dokładnie to. - Pierwszym i głównym celem – mówiła dalej Kera, pisząc to w swoim notesie – jest zniszczenie Gullveig. Ale, oczywiście, nie możemy zrobić tego od razu. Ale to jest nasz główny cel. Więc wszystkie nasze pozostałe cele muszą wyjść z tego głównego celu. Erin spojrzała na swoje siostry Wrony. - Mówiłam wam i mówiłam. Od samego początku powinnyśmy zmusić ją do uległości. Ale nieeee. Nie mogłyśmy tego zrobić! A teraz zobaczcie, w jakiej jesteśmy sytuacji! Ona ma podkładkę!

Ski musiał przyznać, że kiedy Kera Watson miała swój osobisty cel – wszystko zorganizować – stawała się piekielnym wojennym generałem. Oczywiście, jeszcze tego tak naprawdę nie rozumiała. Nie rozumiała, że Skuld wybrała ją nie tylko na Wronę, ale wyglądało na to, że wybrała ją, żeby poprowadziła ludzkie armie nordyckich bogów do bitwy – ale Kera już wkrótce to odkryje. Jednak do tego czasu, Ski nie miał problemu, żeby jej pomóc. Lubił jej bezpośredniość. Jej rozsądne podejście. Jej nietolerancję na bzdury innych. Teraz stała na środku jaskini, a reszta Klanów patrzyła na nią. Przekazała notatnik Yardley, która, chociaż gwiazda filmowa, z radością robiła notatki dla swojej siostry ~ 329 ~

Wrony. Plan był prosty w zamyśle, ale niedokładny w realizacji. Było mnóstwo ruchomych części, mnóstwo polegania na czasami niewiarygodnych ludziach i bogach, którzy mieli załatwiać pewne sprawy. A Ski wiedział, że Kera upewni się, że te sprawy zostaną załatwione. To było w jej naturze. - Co z Czarnowronami? – zapytał Lindgren. Teraz wszyscy zaczęli brać Kerę na poważnie, tak jak przywódca Milczących. Nie, żeby to uczyniło z niego mniejszego kutasa. - To Wrony i Kruki będą musiały zdjąć ich z pleców Służek. - I my – zawołała Freida. Kera zerknęła na Viga, ale on mógł tylko wzruszyć ramionami. Jeśli Olbrzymi Zabójcy chcieli w to wejść, to Kruki i Wrony nie mogli ich powstrzymać. Poza tym, musieli zaangażować w to wszystkie Klany. - Oczywiście – zgodziła się Kera, wymuszając uśmiech. – To będzie – odchrząknęła – wspaniale. Jaskinię wypełniło prychnięcie Erin, i kiedy wszyscy obrócili się i spojrzeli na nią, skłoniła głowę i udawała, że ma mały kaszel. - Coś jeszcze ominęłam? – zapytała Kera. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, powiedziała. – Okej. Myślę, że to wszystko. Spotkanie się skończyło, wszyscy rozeszli się w swoje strony. Nastąpiła kolejna mała utarczka między Chloe i Josefem, ale szybko została przerwana i grupy podążyły dostępnymi tunelami, żeby dojść do oceanu. Ski przepchnął się między ludźmi, żeby dostać się do boku Jace. Wsunął swoją rękę w jej, a ona obróciła się z uniesioną pięścią. Kiedy zobaczyła, kto to jest, uśmiechnęła się i opuściła rękę. - Hej! - Co to było? - Co?

~ 330 ~

- Chciałaś mnie uderzyć. - Nie. Nie ciebie. Wciąż trzymając się za ręce, zaczęli iść. - Pójdziesz ze mną do domu? – zapytał. - Wrócę rano. Mamy listę rzeczy, które musimy zbadać. - Nie mówię o poszukiwaniach, Jacindo. - Najpierw powinnam pójść do domu. Muszę nakarmić psa. - Ja mogę go nakarmić – zaofiarowała się idąca za nimi Kera. Szła z Erin i Yardley, podczas gdy jej chłopak Kruk i dwaj idioci, który przybyli razem z nim, zamykali tyły. - Może nie powinnaś podsłuchiwać moich prywatnych rozmów. Rundstöm zawinął ramię wokół talii Kery i podniósł ją z ziemi. Pisnęła i roześmiała się, a Erin przepchnęła się obok nich, żeby powiedzieć Jace. - Daj Kerze spokój, Jace. Po prostu stara się, żebyś mogła uprawiać seks. Jace zatrzymała się nagle i obróciła do przyjaciółki, z ręką wciąż w dłoni Ski. Ski stał tylko, obserwując jak spogląda na swoją mniejszą przyjaciółkę, dopóki Erin w końcu nie powiedziała. - Nie wiem, co próbujesz mi powiedzieć tym spojrzeniem. - Ona mówi ci – wtrącił się Stieg Engstrom – żebyś pilnowała swoich spraw. To się nazywa dyskrecja. Czasami powinnaś tego spróbować. Engstrom mrugnął do Jace, ale kiedy spojrzał na Ski, jego mina zmieniła się w… no cóż… hhhmmm… taa. Nienawiść. Zdecydowanie nienawiść. Potem zniknął, w tunelu i w wyjściu. Kera przeszła obok nich, teraz przyczepiona do pleców Rundstöma. Ramiona miała owinięte wokół zatrważająco grubej szyi, nogi wokół jego zaskakująco wąskiego pasa. Jednak wyglądała na szczęśliwą. Ski nie mógł zaprzeczyć, że wyglądała na szczęśliwą. - Zajmiemy się Lwem i pogadamy jutro – powiedziała Kera. - Jesteś pewna? ~ 331 ~

- Oczywiście. - Okej. Dzięki. - Nie ma sprawy. Kiedy dwie Wrony gawędziły życzliwie, Rundstöm spojrzał na Ski i Ski się uśmiechnął. Rundstöm zbliżył się do niego, ale wtedy Kera chwyciła garść włosów Kruka i warknęła. - Nie! - Ale… - Nie! Idziemy. - Co zrobiłeś? – zapytała Jace, kiedy Kera i Kruk poszli. - Tylko uśmiechnąłem się miło. Pokręciła głową, gdy zbliżali się do wyjścia. - Zawsze podjudza. Jesteś niemal tak zły jak Erin! Kiedy szli tunelem, minęli ich maruderzy i zniknęli w ciemnościach nocy. Ci ze skrzydłami wzbili się w powietrze. Pazury chwyciły swoje deski i poszli na nocne surfowanie. Ci bez skrzydeł poszli do swoich samochodów, motocykli i ciężarówek. Zanim Jace i Ski dotarli do wyjścia, zostali sami i w ciszy. Ski miał nadzieję, że ostatnia noc jej nie przestraszyła. Podekscytowanie, jakie czuje się zaraz po seksie, ma tendencję zanikać, zostawiając jedno uczucie… żal? Czy właśnie to oznaczało milczenie Jace? Że żałuje ich wspólnie spędzonego czasu? Miał nadzieję, że nie. Ale jeśli tak, wynagrodzi jej to dzisiaj. Będzie działał powoli. Może zrobi jej kolację. Omówią filozofów albo coś innego. Da jej znać, że znaczy dla niego więcej niż tylko ktoś nowy do przespania się. Z pewnością nie skoczy na nią jak tylko wejdą do domu.

~ 332 ~

Wylądowali na tylnym podwórku domu Obrońców i Jace potrząsnęła skrzydłami zanim je schowała. - Jesteś głodna? – zapytał Ski po tym jak zrobił to samo. - No cóż… taa… tak sądzę. Zachichotał. - Jeśli jeszcze nie jesteś głodna, Jace, możemy robić coś innego. Oglądać telewizję. Pójść do księgarni na końcu ulicy. Mają babeczki. Lubisz babeczki? Ja uwielbiam ba… Kochał babeczki. Nie znała zbyt wielu mężczyzn, którzy z radością przyznaliby się do tego, chyba że próbowaliby pokazać, jakimi byli twardzielami. - Taa. Lubię babeczki. A co z tym? – Ale nie Ski. Uwielbiał babeczki. Zasugerowanie pójścia do księgarni było fajną rzeczą, kiedy dwoje ludzi było w romantycznym związku. Nie wiedziała, czy to była rozmowa o księgarni czy babeczkach, ale jedno z nich skłoniło ją do przeciągnięcia językiem po gardle Danskiego Eriksena. Było w nim coś takiego, co doprowadzało ją do szaleństwa. Było gorące, zimne i swędzące. Normalnie te rzeczy były uważane za oznaki infekcji. Ale dla niej to nie były przykre doświadczenia, tylko coś innego. Całując go, Jace popchnęła go na najbliższą ścianę, która bardziej okazała się być filarem. Ich dom miał filary? No cóż, to było LA, więc oczywiście ich dom miał filary. Ski zanurzył ręce w jej włosach, przechylając na bok jej głowę i masując skórę jej głowy czubkami palców, i wow! To było takie dobre. Jak na kobietę, która nie lubiła być dotykana – i naprawdę nie lubiła – była zaskakująco zadowolona, że Ski położył na niej dłonie. Nie mogła wymyśleć ani jednego miejsca na swoim ciele, którego nie chciała, żeby zbadały jego dłonie. I jego usta. Ta myśl wywołała jej warknięcie – a nawet nie był zła! – i sięgnęła do jego dżinsów. Powinni zrobić to w jego sypialni, ale to będzie musiało poczekać, dopóki najpierw nie pozbędą się tego i… - Tu jesteście! – powiedział Bear, podążając w ich stronę za uśmiechającą się Salką. A Jace wiedziała, że ten kot się uśmiecha! Diabelski kot!

~ 333 ~

Odsunąwszy się, Jace niepotrzebnie poprawiła swoje ubranie, ale ta odrobina niepewności nie trwała długo, ponieważ Bear wepchnął jej w ręce stos książek. - Proszę. Przetłumacz je. – Spojrzał na Ski. – Będziesz chciał zamówić jedzenie. A potem odszedł. Ot tak. Czy nie widział, w co wszedł? Czy go to nie obchodziło? Oczywiście, że nie. Był Marbjörnem Ingolfssonem. Najbardziej niezorientowanym Bearem z nich wszystkich. - Czy wszyscy tu są? – zapytał do pleców brata Obrońcy. - Tak. Więc zamów dużo jedzenia. Jesteśmy głodni. Głowa Ski opadła, broda dotknęła piersi. - Przykro mi, Jace. - W porządku – powiedziała do niego zza stosu książek, które trochę utrudniały jej widzenie. Wziął od niej więcej niż połowę książek. - Może później… – zaczął Ski. Ale jakby Bear wiedział, wytknął głowę zza szklanych drzwi i dodał. - To będzie do późnej nocy. Upewnij się, że wystarczy kawy. - Na brakującą rękę Tyra! – warknął Ski zanim wszedł do domu. Jace zatrzymała się na wystarczająco długo, żeby spojrzeć na idącego obok niej kota. - Wiem, że to byłaś ty – oskarżyła ją. – I lepiej przyzwyczaj się, że będę w pobliżu, mała damo. Salka okrążyła jej nogi, mrucząc i przez kilka sekund ocierając się o Jace zanim odeszła. Wtedy Jace zobaczyła, że ogon kota się podniósł. - I nawet nie myśl o spryskaniu mnie! Jace patrzyła jak kot odchodzi, machając na nią ogonem, i przypomniała sobie, dlaczego woli psy.

~ 334 ~

Kera usiadła na blacie w kuchni Viga i nalała dwa kieliszki wina. Jeden dla niej, drugi dla Viga. - Więc, jakie to uczucie? – zapytał ją z kuchni, gdzie mieszał coś pysznego, tego była pewna. Był świetnym kucharzem, ale nie mogła znieść jego miłości do szwedzkiej kuchni. Francuska, włoska, grecka… świetnie. Ale szwedzka… nie. Próbowała, ale nie. - Jakie uczucie? - Zostanie generałem wojny. Kera zakrztusiła się swoim winem, gdy Vig wyszedł z kuchni, z ręcznikiem zarzuconym przez ramię. Zapatrzył się na nią przez swoje włosy. - Powiedziałem coś nie tak? – zapytał. - Ja… nie jestem generałem wojny. - Teraz jesteś. - To Chloe. - Nie. Chloe jest przywódczynią Wron z LA. I jest tą przywódczynią przez cały czas. Ale generał wojny poprowadzi nasze Klany do bitwy. Wszystkie nasze Klany. I kiedy tak wkroczyłaś dzisiaj wieczorem, tym właśnie się stałaś. Generałem wojny. Patrzył na nią przez chwilę zanim zapytał. - Zamierzasz zwymiotować, prawda? Kera potrząsnęła głową, ale odgadła, że jej nie uwierzył, kiedy wsunął mały kosz na śmieci spod blatu pod jej twarz. - Nie muszę wymiotować – zapewniła go. - Jesteś pewna? Kiedy się tu zjawiłaś… - Wiem, co zrobiłam, kiedy się tu zjawiłam, i nie, nie muszę wymiotować. Ja tylko… nie jestem generałem wojny. Jestem logistykiem. To właśnie robię. Sprawiam, że coś się dzieje. - Dla Klanów… to jest generał wojny. Jeśli zostawimy to komuś innemu, będą tylko walki i pieprzenie. – Pochylił się nad koszem i pocałował jej czoło. – Poradzisz sobie.

~ 335 ~

- Mam taką nadzieję. Ponieważ jeśli sobie nie poradzę, najwyraźniej świat wybuchnie. - Nie. Nie wybuchnie. Tylko prawie wszyscy i wszystko zostanie zniszczone w kataklizmie ognia, wojny i krwi pomiędzy bogami, olbrzymami i Wężem Jörmungandr z Midgardu15, który owinie się wokół naszego świata i zmiażdży go. Kera chwyciła kubełek. - Co? – zapytał Vig ponad wymiotami. – Co powiedziałem?

Jego parafianie uważali go za głupca. Że wrócił tutaj. Ale musiał poznać prawdę. Musiał wiedzieć, z czym ma do czynienia. Przedostał się na posesję i trzymał się krzaków, poruszając się powoli i ostrożnie. To zajęło mu wieki. Na tylnym podwórku przy stołach siedziały kobiety, rozmawiając i śmiejąc się. Dobrze się bawiąc, grała muzyka. Niektóre tańczyły ze sobą. Inne piły piwo albo mocny alkohol prosto z butelki. To było centrum odwykowe? A nad nimi krążyły wrony. Na drzewach były ich setki. Obserwując je. To wystarczyło Braddockowi. Musiał od tego uratować swoją żonę. Musiał sprowadzić ją z powrotem bezpiecznie do owczarni i z dala od tych dziwek. Ale zanim mógł się ruszyć, do krzaków rosnących wokół domu podbiegł duży pitbull i zaczął kopać. Po kilku minutach, chwycił coś i zaczął ciągnąć. Wkrótce wyciągnął kość nogi. Kość nogi wciąż przytwierdzoną do czegoś, co kiedyś było człowiekiem. Wiedział, kto to był. Jeden z jego ludzi. Ten, który zaginął, kiedy była tu matka Jacindy. Braddock wiedział o tym, chociaż na kości nie było dużo ciała czy skóry. Położywszy przednią łapę na kości biodrowej, pies ciągnął i ciągnął, gwałtownie kręcąc głową z boku na bok, warcząc, gdy próbował oddzielić nogę od reszty szkieletu. Przyciągnięta tym hałasem podeszła jedna z kobiet. Jormungand (zwany również: Midgardsorm, Midhgardhsormr, Midgårdsormen) – gigantyczny wąż opasujący Midgard, krainę zamieszkaną przez ludzi, jedno z trzech dzieci boga Lokiego 15

~ 336 ~

- Brodie? Co ty robisz, dziewczyno? – Kobieta sapnęła i Braddock poczuł odrobinę nadziei. Ta kobieta podniesie alarm, prawda? Zrozumie, że tu jest zło. Ale ta nadzieja szybko została zduszona, kiedy powiedziała do psa. - Nie, Brodie. Nie możesz się tym bawić. Niegrzeczna dziewczynka! – Kobieta przykucnęła obok psa. – Pamiętasz? Nie możemy powiedzieć twojej mamie, co ty i ptaki zrobiłyście. Nikomu nie możemy powiedzieć. Prawda, Brodie? Prawda? Pies wydawał się ją rozumieć, co było dość niepokojące. Ale potem opuścił górną połowę ciała do dziury, duży tyłek pitbulla znalazł się w powietrzu. - Brodie Hawaii, nie waż się… Pies robił swoje, wyciągając więcej szkieletu. Zobaczyła to inna kobieta i krzyknęła. Ale nie z przerażeniem. To nie było przerażenie. Zamiast tego roześmiały się i pogoniły za psem. Przez cały czas śmiały się i karciły go. - Brodie Hawaii, przynieść to tu z powrotem! - Brodie, stój! Twoja mama się wścieknie! - Brodie! Reprezentujesz wszystkie pitbulle. Rudzielec zdołał chwycić za ramię szkieletu. Kilka innych kobiet chwyciło inne części i wtedy zaczęło się przeciąganie. Pies ciągnął kobiety raz w jedną stronę, raz w drugą. - Cholera, Brodie! Oddaj to! Oddaj to natychmiast! Pies szarpnął i szkielet się rozleciał, ale pies nadal miał kość nogi, biodro i żebra. I zaczął biegać wokół podwórka, podrzucając głową i tymi resztkami, które zostały w jego pysku. Oburzony i przerażony, Braddock upadł do tyłu, ale podparł się na ramionach. Wciąż był w krzakach, ale jeden z czarnych ptaków na drzewach obejrzał się. Jego głowa przechyliła się na bok, skręciła. Zobaczył go… i wydał z siebie skrzek, który powtórzyły inne czarne ptaki. Braddock zaczął biec. Ptaki uderzyły w niego, dziobały go, rozrywały jego ubranie, skórę, szukały jego oczu. Odganiał się od nich i wciąż biegł, dopóki nie zobaczył vana.

~ 337 ~

Jego ludzie otworzyli drzwi i krzyknęli. - Wsiadaj! Braddock głową zanurkował do pojazdu, drzwi zatrzasnęły się za nim jak tylko znalazł się w środku. Kilka ptaków nadal było do niego przyczepionych, ale oderwał je od siebie i zmiażdżył o podłogę vana albo w swoich rękach aż żaden nie został. Gdy odzyskał oddech, spojrzał na będących z nim mężczyzn. Teraz już wiedział, że dla jego byłej żony nie ma ratunku. Była stracona dla niego i jego zgromadzenia, co zostawiało mu tylko jedną opcję. - Wszyscy tam umrą – powiedział do swoich mężczyzn. – Co do jednej.

Erin i pozostałe pobiegły do końca podjazdu, ale van już skręcił za róg. - Śledźcie ich! – zawołała do krążących nad nimi ptaków. Odleciały i Erin spojrzała w dół na kość ramienia, którą trzymała w ręce. - Chcesz jeszcze dzisiaj go wytropić i zabić? – zapytała Alessandra. - Nie możemy. - Ale widział. - Co widział? Masę atakujących go ptaków? Szkielet, który za jakieś pięć minut nie będzie już istniał? Czy czyste zło? Naprawdę myślisz, że gliniarze wezmą na poważnie znanego szalonego przywódcę sekty? - Może nie pójść na policję – zasugerowała Alessandra – ale wróci. - Wtedy zajmiemy się nim. Erin odwróciła się z powrotem w stronę domu i westchnęła. - Brodie Hawaii, wracaj tu z tą nogą! Cholerny pies.

Tłumaczenie: panda68

~ 338 ~

Rozdział 25 Ski wszedł do biblioteki i zatrzymał się w wejściu, wpatrując się w zamyśleniu w to, co zobaczył. Wszyscy stali przy końcu jednego ze stołów, patrząc na książkę. Jace była najbliżej książki, jej twarz znajdowała się centymetry do stron, zerkając przez szkło powiększające. Bear, Gundo, Borgsten, Halgo i Ormi pochylali się nad plecami Jace. - Co się dzieje? – zapytał Ski. - Próbujemy przeczytać tę książkę – wyjaśnił Haldo. – Jest po łacinie. Bardzo starej. Słowa są trochę wyblakłe. - Trochę? – odparł Bear. – Strony są niemal białe. Gundo spróbował podejść bliżej. - Może jest sposób na uwydatnienie pisma. - Nie bez uszkodzenia stron. – Borgsten wskazał na książkę. – Pracowałem z takimi starymi księgami. Są bardzo kruche. - Panowie – powiedział Ski, głośno. Wszyscy spojrzeli na niego i westchnął. Wszyscy przypominali teraz sowy, prawda? Patrząc tak na niego. Każdy jeden z nich – nadmiernie inteligentni drapieżcy. - Popracujemy nad tym jutro. Jest późno i jesteśmy zmęczeni. Gundo uśmiechnął się złośliwie. - Mówisz, że czas spać? - Właściwie już minął. Wkrótce wstanie słońce. - Nie jesteśmy dziećmi – narzekał Bear. – Jeśli chcę zostać, to mogę zostać. Nie jesteś moim ojcem! Oczy Ormiego błysnęły zanim zapytał Ski. - Ochrona? ~ 339 ~

- Służki Hold przyszły i poszły. Cały dom zabezpieczony jest runami i zaklęciami. W najbliższym czasie żaden z Czarnowronów nie przedostanie się przez nie. - A inne Klany wciągnięte w działania? - Załatwione. Chociaż uważam, że twoja żona wda się w bójkę z Freidą. - Ponieważ myśli, że Zabójcy są głupi. A moja ukochana partnerka, na tym świecie i następnym, uwielbia mówić, że to są głupi ludzie. - To dlatego tak dobrze się z nią dogaduję. Ormi roześmiał się. - A rodziny? - Skierowali się do Yosemite jak mówiliśmy. Isa zapewni im bezpieczeństwo aż minie pełnia księżyca. - Doskonale. Świetnie załatwione. – Ormi spojrzał na braci, którzy wrócili do spoglądania na książkę przez ramię Jace. – Panowie! Niczym wystraszone ptaki, mężczyźni odskoczyli, ale nie Jace. Prawdopodobnie była przyzwyczajona do tego poziomu hałasu będąc w pobliżu tak wielu Wron. - Czas spać – rozkazał Ormi. - Nadal trzeba zrobić badania. - W takim razie zabierz książki ze sobą. Bear sapnął. - Poza bezpieczeństwo biblioteki? Czyś ty oszalał? Ormi wzruszył ramionami do Ski. - Próbowałem. - Wiem. I doceniam. Myślał o podejściu do Jace, ale teraz znał ją już wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie potraktowałaby go zbyt miło za przeszkadzanie jej w pracy. Ale kiedy skierował się do wyjścia, Jace nagle rzuciła przez pokój trzymane szkło powiększające. ~ 340 ~

- Co jest? – Ski obrócił się do niej, ale jego braci cofnęli się, jakby stanęła w płomieniach. Bojąc się, że nagle zaatakuje ich z krzykiem. Jednak to nie była jedna z jej wściekłości, jak nazywali to teraz Obrońcy. Po prostu była sfrustrowana. Obszedł stół i chwycił jej rękę. - Nie skończyłam – warknęła na niego. - Robisz sobie przerwę. – Pociągnął ją w stronę szklanych drzwi. – Chodź. Tylko kilka minut. Trochę świeżego powietrza. To będzie dla ciebie dobre. Bear i kilku innych zaczęli iść za nimi, prawdopodobnie uważając, że trochę świeżego powietrza brzmi jak dobry pomysł, ale Ski wycelował w nich palec. - Wracajcie do pracy. - Ale… Ormi złapał Beara za tył jego bluzy i przyciągnął go do stołu. - Wracać do pracy. – Mrugnął do Ski i ruchem głowy wskazał na drzwi. Dziękuję, wymówił bezgłośnie Ski zanim wyciągnął nadętą Jace z domu i potem ścieżką w stronę spokojnego miejsca z kilkoma krzakami. Posadził ją i przykucnął przed nią. - Okej, mów do mnie. Zmarszczyła brwi. - O czym? - O ty, co cię sfrustrowało. - Wszystko. - Okej. To dobry start. Ale zawęźmy to trochę. - Nie jestem jednym z twoich braci, wiesz? - Wiem. Jesteś o wiele ładniejsza i masz o wiele mniejsze ramiona. Wstała i zaczęła chodzić. - Czuję, jakby to było tuż… blisko. Ale po prostu nie mogę tego wychwycić. ~ 341 ~

- Co zobaczyłaś w tej książce? - Nic. Ski usiadł na ławce. - Co masz na myśli? - Mam na myśli to, że tak, jest po łacinie. I jest interesująca. Ale tak naprawdę użyłam jej tylko jako środka oczyszczającego. - Co? - Oczyszczenie mojego mózgu, ponieważ…coś jest tuż… blisko, swędzi z tyłu mojej czaszki. - Teraz zaczynasz mnie martwić. - Muszę to rozgryźć. Ja. - Dlaczego ty? Masz całą grupę Obrońców wpatrujących się w te książki. Służki rozglądają się na własną rękę. To będzie grupowy wysiłek. - Nie chcę zawieść Kery. - W jakim świecie zawiedziesz Kerę? - W tym. W tym świecie. Tutaj. Teraz. Duża, fatalna porażka. - Zawsze jesteś dla siebie taka twarda? - Tak. Ski zachichotał. - Wiesz, są badania psychologiczne… - Poważnie? – natychmiast warknęła. - Dasz mi dokończyć? - Dobrze. Dokończ. Dokończ, nazywając mnie szaloną. - Nie zamierzałem nazywać cię szaloną. Chciałem tylko powiedzieć, że są badania, które mówią, że kiedy nad czymś pracujesz - na przykład nad problemem, którego nie możesz rozwiązać - dobrze jest robić przerwy.

~ 342 ~

- Robię przerwę. Prawda? To jest przerwa, prawda? Wow. - Tak, to jest… przerwa. Ale przerwa, podczas której tak naprawdę skupiasz się na czymś innym, jednocześnie pozwalając swojemu mózgowi podświadomie pracować nad twoim problemem. Jak pranie albo zmywanie. Coś bezmyślnego. - Czy to jest twój sposób na zmuszenie mnie do umycia twoich naczyń? - Nie. Po to mam Beara. Skinęła głową. - Myślałam, że wpatrywanie się w łacinę pomoże. - Wpatrywanie się w łacinę nigdy nie pomaga. Chyba że jesteś mnichem. – Kiedy spojrzała na niego, dodał. – Mnisi lubią łacinę. - Okej, więc coś bezmyślnego. Masz jakieś brudne naczynia? - Nie. Już je umyłem. Kazałem chłopakom użyć papierowych talerzy. - No cóż, nie zrobię ci prania. - A co jest złego z moim praniem? - Nic. Ale dlaczego miałabym robić twoje, kiedy nienawidzę robić mojego? - To skąd masz czyste ubrania, skoro nie lubisz robić prania? - Przemycam je w ciuchach moich sióstr Wron. - To smutne. - Owszem. Ale zapominasz, że przez lata miałam całą sektę, która robiła mi pranie, ponieważ byłam żoną Wielkiego Proroka. I naprawdę potrafili ładnie wszystko wybielić. - Widziałem cię tylko w czarnym. Albo w ciemnoszarym. - Ponieważ żadna z moich sióstr nie potrafi tak wybielać. Poza Kerą, ale myślę, że to z powodu jej wojskowego wyszkolenia. Och, czekaj! – Pstryknęła palcami. – Wiem, co mogę zrobić. - Co? Wtedy Jace zepchnęła go z ławki na ziemię. ~ 343 ~

Ski zacisnął ręce na jej ramionach i przytrzymał ją. - Zamierzasz wykorzystać mnie do seksu? – zapytał. Jace przytaknęła. - Tak. Zaskoczył ją uśmiechem. - Na Tyra, kocham twoją szczerość. - Mówiono mi, że to odświeżające. - Zdecydowanie. Ski pocałował ją i Jace wtopiła się w niego. Byli tutaj, na powietrzu; w każdej chwili mógł tu przyjść którykolwiek z jego braci, ale nie dbała o to. Oczywiście, pomagało to, że, jak wiedziała, jego bracia mają obsesję na punkcie tego, co robią, więc szanse, że tu zawędrują były bliskie zeru, ale nie o to teraz chodziło, prawda? Jace czuła tę wolność tylko wtedy, gdy latała w nocy ze swoimi siostrami Wronami. Odsunęła się, żeby mogła zdjąć swoją czarną podkoszulkę, odrzuciła ją na bok i odpięła stanik. Ski usiadł i otoczył ramionami jej talię. Całował jej szyję, jej ramiona. Nie byli tak opętani jak za pierwszym razem. Nie musieli. Jace chwyciła bluzę Ski i ściągnęła przez jego głowę. Pocałowała go, wbijając dłonie w jego włosy, unosząc jego brodę, żeby miała pełny dostęp do jego ust. Jego duże dłonie gładziły jej plecy, potem przesunęły się i nakryły jej piersi. Sapnęła w jego usta, owinęła mocno ramiona wokół jego szyi i zakołysała się na jego biodrach, kiedy ich pocałunek trwał i trwał. Kiedy Ski w końcu trochę się odsunął, powiedział. - Muszę być w tobie. – Jego głos był niski, jego dźwięk strzelił przez jej kręgosłup, sprawiając, że podwinęły się jej palce u stóp wewnątrz butów. Jedną ręką sięgnął do tylnej kieszeni swoich dżinsów i wyjął dwie prezerwatywy. Jace prychnęła, a Ski wzruszył ramionami. - Plan Obrońcy na każdą sytuację, przygotowany na wszystko. ~ 344 ~

Jace zsunęła się z jego kolan i wstała, żeby mogła zdjąć buty i dżinsy. Do czasu jak jej dżinsy spadły do kostek – wciąż miała buty – Ski już przesuwał ręką po wewnętrznej stronie jej uda. Jego palce wsunęły się w nią i wiedziała, że już jest mokra. Pochylił się, przyciskając do niej twarz. Jego ręka odsunęła się i jej miejsce zajął język. Próbowała szerzej rozłożyć nogi, ale mogła posunąć się tylko tak daleko jak pozwalały na to dżinsy. A on się nie zatrzymał, żeby mogła je zdjąć. Jednak to doprowadzało ją do szaleństwa. Potrzebowała go w sobie. Jace cofnęła się i próbowała skopać swoje buty. Nie udało się i, śmiejąc się, Ski jej pomógł. Odwiązał sznurowadła i ściągnął je. Skopała dżinsy i rzuciła się na Ski. Teraz oboje się śmiali, przetaczając się po ziemi, żartobliwie szczypiąc się nawzajem, ich ręce badały. Kiedy Jace znowu znalazła się na górze, sięgnęła do odrzuconych dżinsów Ski i wyjęła prezerwatywy. Nałożyła szybko jedną na niego i, po rozłożeniu go płasko na plecach, powoli wzięła go w swoją cipkę. Oboje jęknęli, a potem uśmiechnęli się do siebie. Jace nie potrafiła opisać jak bardzo cieszy się swoim czasem ze Ski. To nie był tylko sam akt uprawiania seksu, który był niewiarygodnie rozkoszny. To był on. Sposób, w jaki na nią patrzył. Sposób, w jaki pozwalał jej prowadzić czy przewodzić. Bez pytania czy narzekania. Nagle to ją uderzyło. Lubił ją. Po prostu, z łatwością. Lubił ją, rozumiał i lubił pomimo wszystko. Jace z powrotem położyła duże dłonie Ski na swoich piersiach. Uwielbiała sposób, w jaki się nimi bawił. Używając całej ręki. Palców, dłoni, nawet nadgarstków. Tak jakby po prostu lubił je czuć. Kołysała się na nim, zaciskała mięśnie, gdy patrzyła w jego oczy. Wydawało się, że nie ma nic przeciwko, iż teraz ona prowadzi, i była za to wdzięczna. Minęło sporo czasu odkąd miała coś, co niektórzy nazywali regularnym seksem, a on zdecydowanie był czymś więcej niż tym, do czego była przyzwyczajona. Oczywiście, lubiła jak ją wypełniał, jak jego fiut uderzał w nią w taki sposób, że myślała, iż dojdzie od samej jego obecności w niej.

~ 345 ~

Ich uśmiechy i śmiech ucichły, ale wzrosły ich sapnięcia i jęki. Pot zwilżył ich ciała nawet w chłodnym nocnym powietrzu. Więc Jace nie była zaskoczona, kiedy Ski przetoczył się nad nią, przyszpilając ją swoim ciałem. Mimo to, nie czuła się przez niego uwięziona. Właściwie sposób, w jaki na nią patrzył, mówił jej, że raczej to on był uwięziony. Przez nią. Co ją zszokowało, ale również przyniosło cudowne odczucie. Moc. Wiedziała, że nie jest sama w swoich uczuciach do niego. Chociaż raz wiedziała, że czuje do mężczyzny coś, co nie było litością, tolerowaniem czy strachem. Nagle Ski się zatrzymał, jego wzrok skupił się na jej twarzy. - Co? – zapytał. – Co się stało? Jace nakryła dłońmi jego szczękę i odparła. - Absolutnie nic. Tu nie chodziło tylko o słowa. Tylko o sposób, w jaki to powiedziała. O ton jej głosu. To dotknęło go na jakimś dziwnym, głębokim poziomie, którego nie byłby w stanie opisać. Nawet sobie. - Pocałuj mnie – rozkazała i Ski tak zrobił. Całował ją i pieprzył ją i nie spieszył się w obu rzeczach. Palce Jace wbiły się w jego plecy, pogładziły jego kręgosłup, jego włosy. Uniosła nogi, otwierając się mocniej, gdy zawinęła je wokół jego pasa. Przycisnął dłonie do ziemi i podniósł się. Przechyliwszy biodra, brał ją długimi pchnięciami, upewniając się, że gdy to robi dotyka jej łechtaczki. Jej ciało stężało pod nim, jej głowa opadła do tyłu, odsłaniając jej szyję. Liznął linię od jej obojczyka do ucha, potem delikatnie przygryzł skórę tuż pod brodą. Całe ciało Jace wydawało się zacisnąć i doszła, przygryzając usta, żeby powstrzymać się od krzyku. Widok jej walczącej ze swoimi instynktami pociągnął go za krawędź i jego biodra nabrały szybkości, wbijając się w Jace, jakby wydawał się wciąż dochodzić i dochodzić. Niezdolny przestać, nie chcąc przestać, dopóki nic nie zostało. Ski stoczył się z niej, nie chcąc uwięzić jej pod swoim ciężarem, ale wyciągnął do

~ 346 ~

niej rękę, a ona natychmiast splotła swoje palce z jego. Spojrzeli na siebie, uśmiechając się… Dopóki uśmiech Jace nie zbladł. - Co? – zapytał Ski, martwiąc się, że ją skrzywdził. – Co się stało? - To jest to – powiedziała. - Co? - To! Jesteś błyskotliwym, genialnym mężczyzną! – Pocałowała go mocno zanim podniosła się na kolana i złapała swoje ubranie. Zniknęła na ścieżce wiodącej do domu, ale kilka sekund później wróciła, w biegu nakładając na siebie ubranie. Trzymając buty, rozwinęła skrzydła i wzbiła się w powietrze. - Do diabła, gdzie idziesz? – krzyknął za jej znikającą postacią. - Muszę zobaczyć się z moimi siostrami. Wrócę później! - Doprowadzasz mnie do szaleństwa, wiesz! - Wiem – odkrzyknęła. – Ja też cię kocham! - To dobrze! Ale w tej chwili nie to miałem na myśli! Ale ona już zniknęła z widoku i Ski opadł na trawę, śmiejąc się. Ponieważ ta kobieta bez końca go rozbawiała.

Tłumaczenie: panda68

~ 347 ~

Rozdział 26 Erin ziewnęła i uniosła się na palce, żeby z górnej półki sięgnąć płatki śniadaniowe. - Która z was, wysokie suki, wciąż stawia najlepsze płatki na górnej półce? – zapytała ostro. - Jeśli nie jest łatwo je sięgnąć, nie jemy ich – poinformowała ją jedna z sióstr Wron aktorek. - Zajmuj się swoim zaburzeniem jedzenia w swoim wolnym czasie. – Erin wypuściła skrzydła i pozwoliła im się unieść aż mogła dosięgnąć płatków. Złapała pudełko, wciągnęła skrzydła i wylądowała na stopach. Wtedy to na środek kuchni wbiegła Jace i krzyknęła. - Rozgryzłam to! Kiedy Wrony tylko wpatrywały się w nią, zapytała. - Nie jesteście podekscytowane? Erin ziewnęła. - Nie wiemy, o czym mówisz. - Och. Prawda! – Roześmiała się. - Ostrzegałam was – oznajmiła nagle Annalisa. – Posiadanie z kimś normalnego seksualnego związku popchnie ją przez krawędź. - Nie, nie – zaprzeczyła Jace. – To jest świetne. On mnie kocha. - Powiedział to? – zapytała Erin, martwiąc się swoją niezwykle naiwną przyjaciółkę. - Powiedział, że doprowadzam go do szaleństwa. - No cóż – odparła Erin po krótkiej pauzie – dla Wikingów… - To oznacza Kocham cię – powiedziały jednym głosem Wrony.

~ 348 ~

- Skoro nie przeszłaś przez przysłowiową krawędź – odezwała się Annalisa pomiędzy łykami porannej kawy – to dlaczego z nami rozmawiasz? Nienawidzisz rozmawiać z ludźmi. Uśmiech Jace był tak szeroki, że można by pomyśleć, iż odkryła zrównoważone źródło energii, które wszystkich uszczęśliwi i zakończy wojny naftowe. - Myślę, że wiem jak pozbyć się Gullveig z tej płaszczyzny istnienia. - Jak? - To zaklęcie, którego użyłam, żeby oszukać Czarnowrony? – Erin przytaknęła, ponieważ to wydarzyło się kilka godzin temu. – To zaklęcie znalazłam w jednej z tych starych książek, które Obrońcy zabrali od Rosjan. W tej samej książce, były dwa zaklęcia, które jak sądzę zadziałają. Pierwsze pozwoli nam wepchnąć Gullveig do zamkniętej przestrzeni otoczonej ochronnym kręgiem, z którego Gullveig nie będzie w stanie się wydostać. Ten krąg jest nazywany dosłownie Stróżem Boga. - A drugie zaklęcie? - To powinno odesłać ją z tego świata i uwięzić w innym. - Zasadniczo, to pierwotnie zrobili z nią Odyn i inni. - Dokładnie. A ponieważ ona tu jest, mamy mało czasu, żeby znaleźć sposób na zniszczenie jej, więc kiedy wróci – a wszyscy wiemy, że wróci – będziemy gotowi. - Brzmi świetnie. - Jest tylko jeden problem. - Oczywiście, że jest. Więc jaki to problem? - To będzie nas kosztowało kilka przysług. - Więc? Oddamy kilka przysług. - Nie od żadnej z nas – przyznała Jace. – Wierzcie lub nie, myślę, że tylko Betty może zdobyć dla nas ten poziom przysług w tak krótkim czasie. - Betty… która wciąż jest w śpiączce? Ta Betty? - Próbowałyśmy wszystkiego – przypomniała jej Alessandra. – Nie potrafimy jej obudzić.

~ 349 ~

Jace skrzywiła się odrobinę. - Myślę, że wiem, kto ma dość mocy, żeby to zrobić. Erin pamiętała jak przez dobre pięć minut nie była w stanie mówić. Jakby ktoś zacisnął jej struny głosowe. To było uczucie, którego nie lubiła. - Już jestem nieszczęśliwa – poskarżyła się Erin. Jace skrzywiła się ze współczuciem. - Taa. Podejrzewam, że jesteś.

Jace patrzyła jak jej babcia wchodzi do Domu Ptaków. Chloe wyszła, żeby powitać starszą kobietę. - Witam, pani…, uch… jak mam cię nazywać? Nëna zmierzyła Chloe i wyglądało na to, że nie spodobało jej się to, co zobaczyła, bo odwróciła się do Jace. - Gdzie ona jest? Jace nie zawracała sobie głowy skarceniem swojej babci. To było nieskuteczne. Więc po prostu zaprowadziła ją na górę do pokoju Betty. Nëna podeszła do łóżka, ostrożnie kładąc swoją dużą torbę z wyhaftowanym jedwabiem sercem zanim przyłożyła rękę do czoła Betty, jakby mierzyła temperaturę. Zamknęła oczy i Jace wiedziała, że jej babcia bada, poszukuje, gdzie może być Betty. Po jakiś pięciu minutach, Nëna otworzyła oczy i sięgnęła po swoją torbę. Na wierzchu torby był materiał, który ktoś mógłby użyć na kołdrę, ale zakopała rękę pod materiałowe kwadraty aż znalazła stare drewniane pudełko. Położyła pudełko na łóżko, ostrożnie otworzyła metalowy zamek i podniosła wieczko. Wyjęła butelkę oliwy i odkorkowała. Oliwa miała zapach róży. Raczej przyjemny. Nëna namaściła oliwą czoło i brodę Betty, włożyła korek z powrotem i wstawiła z powrotem do pudła. Zamknęła pudełko, zakluczyła i wsunęła pudełko do torby, nakrywając je pikowanym materiałem. ~ 350 ~

Potem pochyliła się i wyszeptała coś do ucha Betty, intonując coś bardzo starego i potężnego. Kiedy Nëna skończyła, odsunęła się i czekała. Oczy Betty otworzyły się i Jace uśmiechnęła się. Ale Betty nie poruszyła się. Nie zamrugała. Po prostu wpatrywała się w sufit. Wciąż była zagubiona. Skoro babcia Jace nie potrafiła jej obudzić, w takim razie nikt… - Co byście powiedziały, żeby ją obudzić? – zapytała Nëna grupy Wron stojących na zewnątrz pokoju. – Coś, co przyciągnęłoby jej uwagę. - Dobrą uwagę czy złą uwagę? – zapytała Jace. - W takich wypadkach zła zawsze jest lepsza. - Och, ja to mogę zrobić. – Yardley wśliznęła się do pokoju i położyła ręce na ramionach Nëny, żeby ją odsunąć. Ręce Nëny uniosły się i całe jej ciało zesztywniało. Jace uświadomiła sobie, że często tak wyglądała, kiedy została niewinnie dotknięta. - Boże, jestem taka jak ona – mruknęła Jace. Yardley pochyliła się nad Betty, delikatnie odgarnęła włosy z jej twarzy i uśmiechnęła się miękko. Potem wrzasnęła. - Brianna ukradła listę twoich klientów! I twoją limuzynę Bentley! Oczy Betty nagle poruszyły się i jej ręce znalazły się wokół szyi Yardley. Do tego krzyknęła. - Sukaaaaaaaaa! Gdy pozostałe Wrony rzuciły się na łóżko, żeby zmusić Betty, by uwolniła Yardley zanim ją zabije, Nëna podniosła swoją torbę i wyszła z pokoju. Jace pobiegła za nią. - Nie pozwolisz mi nawet sobie podziękować? – zapytała babci. - Po co? - Skoro nie chciałaś mi pomóc, dlaczego to zrobiłaś?

~ 351 ~

Nëna obróciła się do niej. - Zadzwoniłaś. Pomogłam. Jesteśmy rodziną. - Nawet teraz? – zapytała ją Jace. – Po tym jak złożyłam przysięgę bogini? - To było głupie. Chciałaś byś taka jak ja. Po to właśnie cię przygotowywałam. Ale wybrałaś. A nigdy nie miałaś wybierać. Żadnego z nich. Mówiłam ci to. - Nie mogłam pozwolić, żeby uciekł przed tym, co mi zrobił. Nëna pogroziła jej palcem. - Zawsze z wściekłością, moje dziecko. Tak jak twój ojciec. Teraz jesteś uwięziona z tymi – jej usta skrzywiły się – ludźmi. - Kocham tych ludzi, Nëna. - Oni nie są rodziną. Nie twoją rodziną. - Teraz są. Są moją rodziną. Kocham każdą z nich. Tak bardzo jak kocham ciebie. - Nie są z krwi. - To nie ma znaczenia. – Jace wzruszyła ramionami. – Wszystkie za mnie umrą. A ja za nie. - Zrobisz to, prawda? Głupia dziewczyna. - Nie chcę już o tym rozmawiać. - Dobrze! Więc nie zostało nic do powiedzenia. Przypuszczając, że teraz babcia odejdzie, Jace była zszokowana, kiedy Nëna uderzyła dłonią o szczękę Jace i ścisnęła lekko. - Ałaaaaa! Przestań mnie bić, stara kobieto! Nëna zabrała rękę, ale tam gdzie jej palce dotknęły skóry Jace, poczuła… moc. - Co mi zrobiłaś? – Jace nakryła ręką bolące miejsce. - Nie zapominaj skąd pochodzisz, śmieszne dziecko! Nie zapominaj, kim jesteś. I nigdy nie zapominaj, że jesteś moja. Z mojej krwi. Nigdy nie zapomnij. Bo ja nie zapomnę. A ochrona ciebie jest moim jedynym celem. Nawet kiedy jesteś tak cholernie głupia. – Potem okręciwszy się na swoich białych tenisówkach, Nëna wyszła. ~ 352 ~

Rozdział 27 Kera weszła do siłowni o zawyżonych cenach. Próbowała zdobyć pracę w jednej z innych lokalizacji sieci. Wszyscy byli bardzo mili i wydawali się być bardziej niż szczęśliwi dając jej członkostwo w siłowni – tak jakby ją, świeżo po wyjściu z wojska, stać było na koszt dwóch tysięcy na miesiąc – ale miała wyraźne złe odczucie odnośnie swoich ud, że była zbyt gruba, by tam pracować. Nawet przy zbieraniu zużytych ręczników czy wycieraniu podłóg. Nigdy nie zapomni jak wychodziła z kwestionariuszem członkowskim i mijała jakiegoś faceta krzyczącego na spoconych, bogatych ludzi w próbie symulowania obozu treningowego. Kera faktycznie przeszła taki obóz i natychmiast mogła powiedzieć, że żadna z tych osób nie przeżyłaby pięciu minut w prawdziwej musztrze z sierżantem wykrzykującym polecenia. W tej chwili, przysięgła sobie, że już nigdy nie pofatyguje się do takiego miejsca, ale nastały rozpaczliwe czasy i to wszystko… - Jesteś pewny, że ona tu jest? – zapytała Kera Viga. - Tak powiedziała mi siostra. - Ale dlaczego? – Rozejrzała się po wszystkich tych ludziach, desperacko próbujących zostać szczupłymi albo wyrobić mięśnie brzucha, których genetycznie nie mieli posiadać. – Jest boginią. Naprawdę musi przychodzić do jakiejś pretensjonalnej siłowni, żeby utrzymać się w formie? - Nie sądzę, żeby tu przychodziła ćwiczyć. Vig wyszedł przed Kerę, jego brązowe oczy badały pomieszczenie. Kilku pracowników zaczęło iść w ich stronę, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Viga i wszyscy opuszczali głowy i odchodzili. Kera widziała to już wcześniej i przez to nigdy nie brakowało jej rozrywki. Jak mało wiedzieli… Vig był najsłodszym facetem na tej planecie. Tylko nie wyglądał na takiego. - Tędy.

~ 353 ~

Vig odszedł, a Kera podążyła za nim. Poprowadził ją na koniec pomieszczenia i do słabo oświetlonego pokoju. I tam była. Freja – bogini płodności, dowódca Walkirii i bogini wojny, ponieważ Odyn ją oszukał – prowadząca w pokoju wszystkich ćwiczących podczas stacjonarnej sesji rowerowej. - No dalej, grupo! – krzyknęła ponad muzyką techno, w górze błyskała kolorowa kula, olbrzymi ekran z przody pokoju prowadził ich przez widoki Islandii. – Naciśnij! Ostatnie wzgórze! Możecie to zrobić! Kera nie była taka pewna. Ci ludzie padali na kierownicę, zsuwali się z rowerów, wymiotowali. - Do diabła, co ona robi? - Uch… Mrugając, Kera spojrzała na Viga. - Co to za odpowiedź? - Nie spodobałaby ci się moja odpowiedź, więc przerwałem. - Ona ich zabija, prawda? - Nie sądzę, żeby wykorzystywała ich, jako rzeczywiste poświęcenie, ale… bardziej jako tymczasowe ofiary. - Och, mój Boże! Freja, jej oczy błyszczały złotem, spojrzała przez ramię na Kerę i uśmiechnęła się. Kera zaczęła iść w jej stronę, żeby powiedzieć bogini swoje uszczypliwe uwagi o tym, co tu się dzieje, ale Vig ją chwycił, przyłożył rękę do jej ust, drugą objął w pasie. - Spotkamy się na zewnątrz – powiedział do Freji zanim wyniósł Kerę z pokoju.

Polly kochała swoją pracę. Jak mogła nie kochać? Zarabiała mnóstwo pieniędzy robiąc dokładnie to, co uwielbiała. A każdy dzień był nowy i ekscytujący. Nigdy nie wiedziała, kto przejdzie przez ich frontowe szklane drzwi. Największe gwiazdy, ważni politycy. Milionerzy!

~ 354 ~

Najlepsi z najlepszych. Chyba że, jak w tej chwili, to nie byli najlepsi z najlepszych, ale ludzie tacy jak ona. A nawet gorzej, bo tym razem przyprowadziła przyjaciółki. - Pani Lieberman. Jak miło znowu panią widzieć. – I nie będąc w stanie się powstrzymać, dodała. – Jak interesy? Lieberman sięgnęła po nią, niemal rozbijając szklany blat, ale jedna z będących z nią kobiet szarpnęła ją do tyłu. - I Pani King, tak się cieszę, że znowu cię widzę – powiedziała z prawdziwą przyjemnością Polly. - Cześć, Polly. - Co cię tu dzisiaj sprowadza? – zapytała Polly. - Muszę się zobaczyć z Eframem – warknęła Lieberman. - Mogę zapytać, o co chodzi? Brązowe oczy kobiety zwęziły się na Polly, ale zanim mogła powiedzieć coś w stylu zrujnuję twoje istnienie, cycata babo – jak mówiła to wcześniej wiele razy – jedna z jej przyjaciółek wtrąciła się pomiędzy tę dwójkę. - Chodzi o interesy – powiedziała kobieta. – Prywatne. - Oczywiście. Sprawdzę, czy Efram jest dostępny. Polly obróciła się plecami do Betty Lieberman, nawet jeśli widziała, że kobieta uniosła pięść, gotowa ją udusić.

- Więc, czego chcecie? – zapytała Freja. Wokół szyi miała ręcznik i piła ciężko z butelki wody. - No cóż… – zaczął Vig. - Co ty robisz tym ludziom? – zapytała ostro Kera, a Vig się skrzywił. Nie chodziło o pytanie, ale bardziej o ton. Freja nie lubiła być przesłuchiwana przez śmiertelników, tak samo jak Skuld czy Odyn. W rzeczywistości… nienawidziła tego. - Daję im przejażdżkę ich życia. ~ 355 ~

- Taa – mruknęła Kera. – Słyszałam to o tobie. Vig szybko wyszedł przed kobietę, którą kochał całym sercem, bo nagle przestraszył się, że straci ją na zawsze, i powiedział do bogini. - Potrzebujemy twojej pomocy, Frejo. - Mojej pomocy? – Wskazała na Kerę. – Dałam ci jedną z moich wyśmienitych broni i nic nie dostałam w zamian. A teraz przychodzisz do mnie prosząc o więcej? - Chcesz swój naszyjnik czy nie? – warknęła Kera. - Uważaj jak do mnie mówisz, człowieku. Wyrwę z twojego ciała tę mizerną duszę i zmienię w proch. - Panie, proszę – błagał Vig, robiąc, co mógł, żeby je rozdzielić. Drzwi do pokoju ćwiczeń, w którym była Freja, otworzyły się i potykając się zaczęli wychodzić uczestnicy. Większość z nich wypompowała niemal na śmierć. Prawdopodobnie zabierając im lata życia, tylko po to, żeby mogła osiągnąć haj, jaki dostawała, kiedy odbywały się sezonowe składania ofiar. Niektórzy wytaczali się o własnych siłach, chociaż potykali się co kilka kroków, a niektórzy musieli się zatrzymać i oprzeć o ścianę, dysząc desperacko. Jednak kilku potrzebowało pomocy innych. Jedna z nich, kobieta, z ramionami na barkach dwóch mężczyzn, zatrzymała się, gdy zbliżyła się do Freji. Gdy spojrzała na boginię jej oczach było wiele miłości. - Ta sesja była niesamowita – wydyszała do Freji. - Och, dziękuję, kochanie. - Wyjdź za mnie. Dam ci wszystko. - Czy nie jesteś kochana? Śmiejąc się, Freja pomachała kobiecie, a potem oznajmiła Kerze i Vigowi. - Gdybym pstryknęła palcami, w sekundzie byłaby na kolanach… a nawet nie jest lesbijką. - A ty? – spytała Kera. - Skoro nalegasz na używanie etykietek, wolę elastyczność. ~ 356 ~

- Założę się, że tak. - W każdym razie – wtrącił się szybko Vig – mamy sposób, żeby zwrócić ci Brísingamen. – Potężny naszyjnik został skradziony Freji, żeby wesprzeć powrót Gullveig. Freja dała Kerze pokryty runami topór, żeby pomóc w odzyskaniu przedmiotu, ale w zamieszaniu tamtego dnia, zapomnieli o tym i teraz byli pewni, że ma go Gullveig. Jednak ku zaskoczeniu Viga, Freja nie zażądała zwrotu topora po niepowodzeniu Kery w tym, co obiecała zrobić, i teraz zrozumiał dlaczego. Naprawdę chciała mieć ten naszyjnik i chciała, żeby to Wrony odzyskały go dla niej. Nie zamierzała ryzykować jedną ze swoich Walkirii w tak małostkowej misji, ale zaryzykuje wszystkimi Wronami na tym świecie. Cała sprawa irytowała Viga, ale jeśli będą mogli wykorzystać obsesję Freji do tego cholernego naszyjnika, żeby dostać to, czego potrzebują, to świetnie. To właśnie zrobią. - Czego ode mnie potrzebujecie? – zapytała Freja. - Twojej mocy. Freja przez chwilę patrzyła na parę, a potem przyznała. - No cóż… Jestem niesamowicie potężna. - I skromna! – rzuciła sarkastycznie Kera zanim znowu zdołał zakryć jej usta dłonią.

Jace strąciła pięść Betty. - Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się jak ja zanim pęknę. - Wkurzyła mnie – warknęła, oczy miała skupione na wycofującej się postaci Polly. - Wszyscy cię wkurzają – zauważyła Erin. – Uspokój się do cholery. Jesteśmy tu z ważnego powodu. Leigh rozejrzała się po sklepie, jej usta opadły. - Ładnie, co? – zapytała Yardley. W idealnym oświetleniu sklepu mrugały do nich skrząco diamenty i rubiny i każdy inny rodzaj rzadkich, drogich kamieni.

~ 357 ~

- Te rzeczy są fantastyczne – wysapała Leigh. Losowo wskazała na jeden z klejnotów w kolumnowej kasecie stojącej na środku podłogi. – Na przykład, ile kosztuje coś takiego? - Więcej niż kiedykolwiek będziesz w stanie sobie na to pozwolić – powiedziała jej Erin. Yardley wskazała na inny piękny naszyjnik. - Miałam go na sobie na zeszłorocznych Oskarach. - Zapomniałam – skłamała Annalisa – wygrałaś coś wtedy? Jace skrzywiła się. Annalisa dobrze wiedziała, że aktorowi nigdy nie zadaje się takiego pytania, chyba że wiesz, że odpowiedź będziesz twierdząca. Naprawdę! Ta kobieta nigdy nie przestanie testować zdrowia psychicznego wszystkich wokół siebie! - Nie. Ale zawsze mam nadzieję – odparła Yardley. Wyćwiczone zdanie, którego używała dla reporterów, którzy zadawali podobne pytania. - Powinnaś nakręcić jeden z tych filmów, gdzie udajesz, że jesteś nieatrakcyjna albo zwyczajna – oznajmiła Erin. – To zazwyczaj daje mnóstwo nagród takiej gorącej dziewczynie jak ty. Z zaplecza wyszedł Efram. W przeciwieństwie do Polly, która wyraźnie czuła odrazę do każdego, wziętego przez Betty oddechu, uśmiech Eframa był ciepły i bardzo prawdziwy. - Moja słodka Betty! – powiedział, wyrzucając szeroko ramiona. – Tak się cieszę, że cię widzę! – Duży mężczyzna przytulił mocno Betty. – Słyszałem takie okropne rzeczy. Powinienem był wiedzieć, że wszyscy mnie okłamują. - Oczywiście, że tak. – Betty znacząco spojrzała na Polly zanim powiedziała do Eframa. – Musimy pogadać. Na osobności. Widząc Yardley z Betty, Efram dał Polly i reszcie swojego personelu dzień wolny. Kiedy już zostali sami, drzwi zamknięto, a okna elektronicznie zaciemniono, żeby nikt nie mógł zajrzeć, Efram wrócił do Betty. - Czego potrzebujesz? – zapytał.

~ 358 ~

- Potrzebujemy twojego sklepu. - Jest wasz! – powiedział i szeroko rozłożył ramiona. – Powiedz mi, czego szukasz. Betty potrząsnęła głową. - Nie. Potrzebujemy twojego sklepu. Ze wszystkim. - O czym ty mówisz? Do filmu? - Nie. Żeby chwycić boginię. Efram cofnął się, przyjrzał się im wszystkim. - Chodzi o Gullveig? – zapytał w końcu. Ciało Erin napięło się. - Co? - Moje panie… od dawna jestem w tym interesie. Myślicie, że ona jest jedyną boginią, która kocha biżuterię? Aresowi sprzedałem zegarek Breitlinga. No wiecie, coś co zniesie poważne lanie. – Spojrzał na Jace i wyjaśnił. – On jest bogiem wojny. Betty wzruszyła ramionami. - W takim razie zgaduję, że nic więcej nie musimy wyjaśniać. Efram podniósł palec. - Nie, nie, nie. Powiedziałem, że robię interesy z bogami. Ale nie zamierzam pozwolić wam, moje panie, na wykorzystanie mojego sklepu, kiedy jest w to zamieszana ta psychopatyczna suka. - Efram… - Nie, Betty. Kocham cię na śmierć, pomimo tego, że terroryzujesz mój personel. Ale nie ma… - Mam ofertę. - Nie możesz zaoferować mi niczego, co zmusiłoby mnie do zmiany decyzji. Nic. Betty odetchnęła. Miały nadzieję, że nie będą musiały tego wykorzystać, ale wyglądało na to, że po prostu nie ma wyboru. - Odynie! – zawołała Betty. – Odynie! ~ 359 ~

Odyn pojawił się za Betty. Opaska na oku i uśmiech był na miejscu, ubrany był w doskonale uszyty niebieski włoski garnitur. - Wołałaś, słodka Betty? - Odynie, to jest Efram. Eframie, to jest bóg Odyn. - Co mam tu zrobić, Betty? Paść na kolana? Jestem Żydem. Nie przeraża mnie to za bardzo. - Nie próbuję cię przerazić. Mam ofertę. Ty oddasz nam swój interes, a my, bez względu na to, co się stanie, odbudujemy go i uzupełnimy. - Betty… - I – kontynuowała – dostaniesz następne dwadzieścia cztery godziny na spędzenie ich z Odynem. - Czekaj… co? - Słyszałeś mnie. Dwadzieścia cztery godziny, wokół świata, w stylu Odyna. - Żartujesz, prawda? Betty obejrzała się na boga i uświadomiła sobie, że teraz stoi on z dwiema pięknymi, chociaż trochę zużytymi, kobietami. Betty nawet nie ukrywała swojego obrzydzenia. - Ech. - Walkirie? – spytała Leigh Jace, lekko zdezorientowana. Wszystkie Walkirie z LA, wybrane przez samą Freję, były pięknymi dziewczynami z sąsiedztwa. Niczym gromada dziewcząt z żeńskiego zgromadzenia z zabójczymi zdolnościami i uskrzydlonymi końmi. Jednak panie, które Odyn wybrał do Walkirii z Metropolii Nowego Jorku… - Sądzę, że są z Jersey – wyszeptała Jace. – Więc zgaduję, że wszystkie są byłymi striptizerkami. - Całe dwadzieścia cztery godziny nieskrępowanej, niekontrolowanej, w stylu Odyna rozrywki, z samym bogiem – zagruchała Betty głosem, którym jak Jace była pewna, używała, kiedy próbowała zmusić producenta albo szefa studia do zrobienia tego, co chciała, ponieważ grożenie mu albo jej było nieskuteczne. Efram przekazał Betty trzymane przez siebie klucze do sklepu. ~ 360 ~

- Idę z Bogiem – powiedział do Betty zanim zniknął z Odynem i jego dzi… eee.. Walkiriami. Betty pokręciła głową. - Mówiłam wam, dziewczyny. Mówiłam wam. Bez względu na rasę, religię, to jak zostali wychowani… nic. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. - Przebojowo wyszłaś z tej śpiączki – zauważyła Erin. - I głodna. Możemy zamówić jakąś pizzę przed naszym następnym ruchem? - Nie – odparła Erin, nagle spoglądając na swój telefon. – Dostałam wiadomość od Kery. Wszystko załatwione. - Jesteś tego pewna? – Jace zapytała Betty, nie będąc w stanie teraz ukryć swojego niepokoju, kiedy wiedziała, że jej plan ruszył do przodu. – Wiem, że to wszystko było moim pomysłem, Betty, ale nasz następny ruch… - Nie martw się, skarbie. – Betty położyła rękę na ramieniu Jace i uśmiechnęła się do niej. – Nie potrafię ci powiedzieć jak bardzo na to czekałam.

Gullveig skończyła kąpać się w dziewiczej krwi – no cóż, właściwie w tym przypadku, bezrobotnego scenarzysty, który myślał, że jego pomysł muzycznej wersji Szeregowca Ryana jest wyśmienity, ale w ogólnym rozrachunku nie było wielkiej różnicy – i wzięła szybki prysznic. Skończyła się ubierać i wyszła do swojego biura, by z zadowolonym westchnieniem opaść na fotel za biurkiem. Założyła ręce za głowę i używając palców u stóp odchylała się w fotelu w tę i z powrotem. Życie było dobre. - Wejść – zawołała Gullveig, gdy usłyszała pukanie do drzwi biura. Do środka weszła jej asystentka, Jenna. - Dostałam więcej telefonów. Mają problemy na planie. - Znowu pije? - Prawdopodobnie.

~ 361 ~

Gullveig przewróciła oczami i oparła głowę o fotel. - Powinnam była wziąć jego duszę, kiedy miałam okazję. Głowa Jenny przekrzywiła się na bok. Wyglądała niczym zdezorientowany cocker spaniel. - Co proszę? Zanim Gullveig mogła uspokoić niepokój swojej asystentki – naprawdę powinna bardziej uważać na to, co mówi przy tej dziewczynie – na korytarzu rozległy się wrzaski i krzyki. Drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła Betty Lieberman, z ochroniarzem tuż za nią. Oczy Jenny rozszerzyły się, opuściła głowę i szybko się wycofała. Wyglądało to tak, jakby myślała, że może wtopić się na tapetę, niczym jakiś kameleon. Niesamowite, że nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło, Lieberman wciąż była w stanie wywołać strach u każdego wokół niej. Byłaby zajebistym bogiem, gdyby nie była bezwartościowym człowiekiem. Bezwartościowym człowiekiem, ale genialnym agentem. Lieberman zatrzymała się na środku biura i obróciła się wkoło, żeby obejrzeć wszystko. - Wow – oznajmiła, jej głos był gęsty od kpiny – lubisz lustra. - Witamy z powrotem, Betty. Tęskniliśmy za tobą. Głowa Lieberman pochyliła się i wymówiła bezgłośnie, Kłamczucha. - Ochhhh, Betty. Ranisz mnie. - Sądzę, że to niemożliwe, kochana. Ale niezła próba. - Więc czego chcesz? – zapytała Gullveig, kładąc nogi na biurku i widząc jak kąciki oczu Lieberman drgnęły. - Jenna, skarbie. – Lieberman zwróciła te swoje ostre oczy na Jennę, która starała się po cichu wymknąć z pokoju. – Awansowałaś. - Hej… uch… pani… uch… ~ 362 ~

- Dasz nam minutkę, kochana? Jenna wydała z siebie jakiś dźwięk zanim wypadła z pokoju. - To jest imponujące – musiała przyznać Gullveig. – Ja jestem boginią, a nie wywołuję u niej takiego strachu. - Od dawna jestem w tym przemyśle. Wspinałam się w górę z pokoju poczty. I nie dojdziesz tam, gdzie ja dotarłam, będąc miłą. Albo wyrozumiałą. Albo trochę ludzką. - Więc… co? Jesteś tu, żeby mnie stąd wyrzucić, Wrono? Ty? – Gullveig roześmiała się. Nie mogła się powstrzymać. Ta kobieta robi sobie jaja! - Oczywiście, że nie. Nie bądź niemądra. - W takim razie co? Po co tu przyszłaś? - Ty zabrałaś mi. Teraz ja zabiorę tobie. - Co zabrałam? – zapytała śmiejąc się. – Co myślisz, że możesz mi zabrać? Lieberman położyła ręce na biurku Gullveig, i pochyliła się. - Naszyjnik Freji. Śmiech Gullveig zamarł w jej gardle. - O czym ty mówisz? - O Brísingamen. - Wiem jak się nazywa, idiotko. – Opuściwszy nogi na podłogę, Gullveig wstała. – I to jest mój naszyjnik. - Jest? – Lieberman uśmiechnęła się kpiąco. – Bo według Freji, jest jej. I chce odzyskać swoją własność. Gullveig zaczęła obchodzić biurko, żeby dostać się do bezczelnej Wrony, ale Lieberman wskazała na otwarte drzwi biura za sobą. - No, no. Wierz mi. Cały personel słucha i będą bawić się każdą sekundą tego. Jesteś pewna, że jesteś gotowa ujawnić się, jako bogini? Warcząc, Gullveig przeszła przez łazienkę do małego pokoju, którego używała do składania ofiar i wezwania Czarnowronów. Trzymała tam całą swoją biżuterię, ale Brísingamen miał swoje specjalne miejsce na brązowym popiersiu Afrodyty. ~ 363 ~

Ale popiersie było teraz puste. Skrzecząc, Gullveig okręciła się, żeby natychmiast zostać uderzoną w twarz przez Wronę. Owinęła naszyjnik wokół swojej pięści, a jego moc i jej pięść odrzuciła Gullveig do tyłu, aż walnęła w kasetę z całą jej biżuterią. Wrona uciekła, a wściekła do granic Gullveig ruszyła za nią, ściany łuszczyły się, gdy pędziła, jej gniew rozszarpywał cienką powłokę tego świata. Już prawie miała rękę na ramieniu Wrony, kiedy suka rzuciła naszyjnik innej Wronie stojącej po drugiej stronie biurka. - Erin! Ruda Wrona chwyciła naszyjnik i teraz Gullveig zwróciła swoją uwagę na nią. Rudzielec uciekł, nurkując pod biurko, gdy Gullveig ruszyła po niego. - Oddaj mi to! – wrzasnęła Gullveig, gotowa spalić cały stan, żeby odzyskać naszyjnik. Podniosła ciężkie biurko i odrzuciła je niczym snopek siana, ale rudzielec już był przy drzwiach wejściowych do biura. Gullveig odcięła ją, ale ruda okręciła się, w tym samym czasie rzucając naszyjnik. - Betty! Lieberman złapała naszyjnik jedną ręką i uniosła go. - Tego chcesz, dziwko? – zapytała. – W takim razie podejdź i weź go, suko! Kończąc z tą zabawą, Gullveig użyła mistycznych drzwi, żeby po prostu przenieść się z jednego końca pokoju do drugiego, żeby mogła owinąć ręce wokół gardła Lieberman. Ale zanim mogła wyszarpnąć duszę tej zdziry z jej ciała i połknąć ją w całości, z każdej strony wbiły się w nią pazury i Gullveig szybko zdała sobie sprawę, że trzymają ją pozostałe Wrony. Ale dlaczego? Co, na potężny Helheim, one robią? Przecież muszą wiedzieć, że nie mogą jej zabić. Muszą wiedzieć! - Zaczynaj, Jace! – krzyknęła brązowa Wrona i jej siostra z kręconymi włosami zaczęła intonować w bardzo starym nordyckim języku. Tak starym, że Gullveig była

~ 364 ~

zszokowana, że ta mała suka go zna. Prawie nikt nie znał tego języka, ponieważ to był język bogów Wanów, nie Asów. To było wezwanie do złota. Zaklęcie tak stare i źle zrozumiałe, że Asowie zakazali go, by kiedykolwiek był używany przez ich uczniów. Co było w tym niezrozumiałego? To było zaklęcie często błędnie używane przez tych, którzy szukali bogactwa czy nagrody. Ale ono nic ci nie przynosiło. Ono przyciągało ciebie do niego. Coś, co większość ludzi uważało za świetny pomysł, dopóki nie skończyli na dnie oceanu, gdzie zatonęła łódź, albo w ognistym żołądku żywiącego się złotem smoka albo uwięzieni za zamkniętymi drzwiami królewskiego skarbca, z którego nie ma wyjścia. Ale ta… dziewczyna, znała zaklęcie. Znała tak dobrze, że użyła je do…

Tłumaczenie: panda68

~ 365 ~

Rozdział 28 Wszyscy stali na środku sklepu jubilerskiego w Beverly Hills, z kopczykami złota, diamentów i rubinów usypanymi w stosy, żeby stworzyć potężny mistyczny krąg. Wszyscy byli w pogotowiu. Służki, które stworzyły krąg, Obrońcy, Wrony, Kruki i Zabójcy. Wszyscy czekali w milczeniu aż… zjawią się tu. W środku kręgu. Betty, pozbawiona części swojego życia przez rozwścieczoną Briannę, Jace, Kera i Erin trzymające w swoich pazurach natchnioną przez boginię asystentkę Betty. Betty, nie mogąc się odsunąć, uniosła rękę, ściskając Brísingamen w swoich palcach. Freja, która dała Jace dość mocy, aby miała siłę użyć zaklęcia, które sprowadzi tu Gullveig, pochyliła się nad kręgiem i porwała swój naszyjnik od Betty. - Nie! – krzyknęła Gullveig, jako Brianna, odpychając Betty na bok i próbując dostać się do swojej boskiej siostry. Freja cofnęła się i potężny krąg zatrzymał Briannę na miejscu. - Oddaj mi go! – skrzeczała Brianna. – Jest mój! - O nie, siostrzyczko – odparła Freja, jej głos był niski. – On jest mój. A twoim błędem jest zapominanie o tym. Potem Freja zniknęła, zostawiając wściekłą boginię uwięzioną w kręgu. Bear westchnął na zniknięcie Freji, aż Ski musiał zapytać. - Naprawdę myślałeś, że ona pomoże nam bardziej niż już to zrobiła? - Odzyskaliśmy dla niej ten głupi naszyjnik. - Och, mój przyjacielu. Bogowie po prostu nie działają w ten sposób. Wściekła, Brianna zaczęła chodzić, uwięziona przez stosy złota i diamentów, które tak uwielbiała.

~ 366 ~

Sklep był jasno oświetlony dla swoich kupujących biżuterię klientów, więc mogła zobaczyć, że wszyscy czekają. - Co? – zapytała. – Naprawdę myślicie, że możecie mnie zabić? Wasi bogowie nie potrafili mnie zabić! Thor i Odyn nie potrafili mnie zabić! - Nie – powiedziała do niej spokojnie Inka. – Nie sądzimy, że możemy cię zabić. Służki rozeszły się tak, że otoczyły krąg, w którym uwięziona była Brianna, pochyliły swoje głowy, ich białe kaptury zakryły ich twarze i uniosły ręce. Zaczęły śpiew, który otworzy drzwi do innego świata. Słowa, które wyślą Briannę i siedzącą w niej boginię. Szybko zdała sobie z tego sprawę, jej oczy rozszerzyły się, kiedy rozpoznała, co się dzieje. - Przygotujcie się – powiedział Ski do swoich braci. Brianna odrzuciła głowę do tyłu i wypuściła pierwotny okrzyk, który rozszedł się, roztrzaskując każde szklane okno i przedmiot w pomieszczeniu z wyjątkiem sufitu nad nimi. Wszyscy się uchylili oprócz Służek, starali się ochronić twarze i istotne organy przed odłamkami szkła. Bear podniósł głowę, obrócił nią i przechylił raz w jedną, raz w drugą stronę. - Nadchodzą! – ostrzegł. – Nadchodzą! Czarnowrony przebiły się przez świetlik z hartowanego szkła i wleciały przez rozbite okna. Mary powychodziły ze ścian niczym dym, ale szybko zmieniły się w ich bardziej ludzkie postacie. Ponieważ już stawiały czoła Wronom, Mary najpierw zaatakowały Wrony, podczas gdy Czarnowrony wybrały na swój cel Obrońców. Ski odchylił się w jedną stronę, potem w drugą. Sztylet Czarnowrona Hel ciął obok niego. Jednak to nie ostrza tych sztyletów go martwiły, ale to, czym te ostrza były nasycone. Samo dotknięcie tej stali mogło zniszczyć skórę i kość. Kruki ruszyły na Czarnowrony od tyłu, wychodząc z cienia tak szybko, jakby nagle pojawili się za nimi.

~ 367 ~

Rundstöm podszedł do Czarnowrona, z którym walczył Ski, i chwycił za jego skórzaste skrzydła. Kiedy już trzymał skrzydła, podniósł nogę i walnął stopą w plecy Czarnowrona. Wyrwał skrzydła, ignorując krzyk i tryskającą krew, tak jak to potrafił Rundstöm, podczas gdy Ski wyrwał dwa sztylety Hel z dłoni Czarnowrona. Jednym ostrzem ciął przez jego brzuch, jego wnętrzności wylały się na podłogę, drugiego użył do przecięcia gardła Czarnowrona, prawie pozbawiając go głowy. Czarnowron zwalił się ziemię i Rundstöm odrzucił skrzydła. - Masz – powiedział Ski, podając mu jeden ze sztyletów Hel. Rundstöm wziął ofiarowany sztylet. - Myślałem, że Obrońcy nie walczą z bronią. - Nie walczymy – wyjaśnił Ski na sekundę przed tym jak się obrócił i odciął głowę Czarnowrona, który wylądował za nim. Kiedy obrócił się z powrotem do Rundstöma, dodał. – Ale to nie znaczy, że nie potrafimy.

Wrony walczyły z Marami, obrzydliwymi dostarczycielkami wszystkich koszmarów sennych. Ale Jace i Betty wciąż były skupione na Gullveig. Nie mogły ryzykować, że uda jej się wydostać spod ochronnego kręgu Służek zanim nie otworzą drzwi. Więc, używając swoich sztyletów, cięły nimi Gullveig. Nie, żeby ją zabić. Nie mogły jej zabić. Przynajmniej jeszcze nie. Ale mogły ją ranić. Zwłaszcza że skóra, którą nosiła, nie była jej. Kiedyś należała do Brianny, ale Betty wyraziła się jasno, kiedy Jace przedstawiła jej swój plan, że jeśli była jedna rzecz, którą muszą wykonać podczas tego zadania, to uwolnić duszę Brianny od jej porywaczki. Jace było trochę zaskoczona. Betty wydawała się uczynić sprawę honoru z dręczenia Brianny, kiedy była jej asystentką, ale Betty wyraziła się jasno. - Ja mogę ją dręczyć, ale nikt inny. Więc były tutaj, razem walcząc z boginią. Betty cięła Gullveig swoim sztyletem, podczas gdy Jace używała swoich pazurów, żeby zrywać skórę Brianny wielkimi kawałkami. ~ 368 ~

Kiedy z torsu Gullveig została usunięta cała skóra, Betty zatrzymała się na wystarczająco długo, żeby przyłożyć rękę między piersiami bogini i zaśpiewać coś w staro-nordyckim. Krzycząc, dusza Brianny opuściła swoje więzienie w ciele bogini i rozproszyła się w powietrzu. Wtedy Betty przecięła gardło bogini, szarpnęła się i okręciła wokół Gullveig, wyciągnęła rękę i chwyciła ją za włosy. Zerwała twarz Brianny z bogini niczym jakąś maskę. Wtedy Gullveig uniosła rękę i, pstryknięciem palców, odrzuciła Betty i Jace przez pokój. Kiedy Jace wylądowała, podniosła głowę na czas, żeby zobaczyć jak sztylet Hel o kształcie topora opada na jej pierś. Przetoczyła się na bok i ostrze ledwie ją minęło, ale Czarnowrony również były szybkie i ten wyszarpnął broń z podłogi i znowu ją uniósł zanim Jace miała czas przetoczyć się na drugą stronę. Skrzyżowała swoje sztylety przed swoją twarzą i jej wzmocnionymi przez runy ostrzom udało się zapobiec wbiciu topora w jej głowę. Używając całej swojej siły, walczyła, by uniemożliwić Czarnowronowi opuszczenie broni w dół, która mogła rozłupać jej czaszkę na pół. Obróciła głowę w bok i zobaczyła, że kilka Czarnowronów znalazło się teraz w środku kręgu z Gullveig. Próbowali wyciągnąć ją stamtąd, ale nie sądziła, żeby byli wystarczająco silni, by ominąć moce Służek. Ale nagle zrobili coś, czego nie przewidziała. Wewnątrz kręgu zaczęli otwierać swoje własne wejście. I od razu wiedziała, gdzie zabiorą Gullveig. - Ski! – krzyknęła. – Powstrzymaj ich! Powstrzymaj ich natychmiast! Ski ruszył przez pokój w stronę kręgu, który trzymał boginię uwięzioną, ale reszta nich mogła w niego wejść. Vig i Bear chcieli iść za nim, ale chwyciły ich Mary, owijając się wokół nich, używając swoich mocy, żeby uczynić ich życie koszmarem. Wtedy w Jace uderzyło pierwsze drgnięcie. Potem zobaczyła jak Ski wskakuje do kręgu i tnie jednego Czarnowrona ostrzem Hel, potem pozbawia głowy drugiego. Chwycił kolejnego Czarnowrona. Tego, który podniósł Gullveig, by zanieść ją do wejścia, które otworzyli. ~ 369 ~

Cała trójka walczyła, ale kiedy Czarnowron spróbował wrzucić Gullveig w ten portal, Ski wyciągnął rękę, chwycił boginię za włosy i rzucił nią przez krąg. Uderzyła w drugą stronę, jakby walnęła o ceglany mur. Skrzecząc z wściekłości, nie chcąc uwierzyć, że ktoś potraktował ją w ten sposób, Gullveig zapomniała o swoim własnym bezpieczeństwie. Zapomniała o wszystkim i wypowiedziała jakieś zaklęcie, które sprawiło, że wejście otwarte przez Czarnowrony, zaczęło ich zasysać. Jeden z Czarnowronów przekoziołkował i zniknął tam, a ten, który walczył ze Ski, próbował obrócić Obrońcę, żeby poszedł następny. Wtedy to drgnięcie, które poczuła Jace, uwolniło jej wściekłość i wszystko w pokoju stało się czerwone. Nikt już nic dla niej nie znaczył. Nikt oprócz Ski. Odepchnęła broń Czarnowrona i wbiła swoje sztylety w jego oczy. Padł do tyłu, krzycząc z bólu, a Jace skoczyła na nogi i zaatakowała Czarnowrona trzymającego Ski za gardło. Jego palce rozkładały ciało Ski pod nimi. Nie namyślając się, napędzana tylko wściekłością, Jace staranowała Czarnowrona i cała trójka wpadła w otwarte wejście.

Kera patrzyła jak jej przyjaciółka i Danski Eriksen znikają w dziurze z jednym z Czarnowronów. Pobiegła za nimi, umykając przed jednym ze sztyletów Helheimu, który poleciał w jej stronę. Ale zanim dotarła do wejścia, uderzyła w ścianę. Dosłownie. Portal zniknął i wszystko, co zostało to była ściana. Uderzała o nią pięściami, krzycząc Jace!, ale wiedziała, że jej przyjaciółka zniknęła. Sekundę zabrało jej uświadomienie sobie, że tuż obok niej jest Erin. Ona również próbowała wydostać Jace. Obu się nie udało. Dysząc, popatrzyły twardo na siebie. Nie w gniewie. Nie, zachowały ten gniew dla niej. Ponieważ nie przestawała mówić. Skóra Brianny leżała u stóp Gullveig, tak mocno poszarpana, że było wątpliwe, by bogini mogła ją naprawić. Od głowy do stóp wciąż pokrywała ją krew, tu i ówdzie ~ 370 ~

prześwitywała jej złota skóra. Ale też, wszystko na niej było złote. Jej włosy, jej oczy, jej paznokcie. - Czy, wy dziwki, myślicie, że możecie mnie zabić? – Gullveig nadal wściekała się na nich wszystkich z kręgu, w którym uwięziły ją Służki. – Myślicie, że możecie zrobić to, czego nawet bogowie nie potrafili? Wszyscy próbowali i żadnemu się nie udało! Portal z tego świata do drugiego stał otworem, ale Służki osłabły. Mogły utrzymać portal otwartym, ale nie mogły już wepchnąć w niego tej suki. Były zbyt słabe, żeby to zrobić. A wszyscy inni byli zajęci walką z pozostałymi Czarnowronami i Marami. Ale Kera miała to gdzieś. Jej przyjaciółka zniknęła, a Kera winiła siebie. I winiła Gullveig. Kera podniosła się i podeszła do bogini. Kruki i Obrońcy trzymali Czarnowrony z dala od niej. Nie biegła. Zamiast tego pozwoliła, żeby prowadził ją gniew. Gniew za stratę Jace. Jace nie była pierwszym kumplem wojennym, którego Kera straciła, ale była pierwszą, która rozdarła duszę Kery bardziej niż wszystkie pozostałe. I pozwoliła, żeby ten gniew prowadził ją przez rozgrywającą się wokół niej walkę, działając tylko na instynkcie i nienawiści. Kiedy mijała pokrytą krwią Freidę, Kera wyciągnęła rękę i, bez słowa, Olbrzymia Zabójczyni rzuciła jej swoją najświętszą broń. Gullveig wciąż pomstowała. - Sprowadzę na was wszystkich Ragnarok! Będę się kąpała w krwi waszego rodzaju i śmiała w prochach waszych dusz! Kera podeszła do niej, ale zanim Gullveig mogła się na niej skupić, Erin zbliżyła się do bogini od drugiej strony i zaatakowała ją swoim płomieniem. Gullveig z łatwością odparła ogień. - Nie słyszałaś nic, z tego co powiedziała, ty idiotko? Nic nie słyszałaś? Z uwagą skupioną na Erin – która nie cofnęła się w obliczu całej tej nienawiści i cierpienia – Kera podniosła wysoko młot i, z niebios, bez powiedzenia jednego słowa czy poproszenia bogów o cokolwiek, trzasnęła błyskawica i uderzyła w jej broń.

~ 371 ~

Potem Kera użyła całej swojej siły, gniewu i poczucia straty, i zamachnęła się młotem prosto w dużą, złotą głowę Gullveig. Uderzyła boginię w twarz, a moc tego odrzuciła Gullveig do tyłu i prosto w portal. - Zamknijcie go! – wrzasnął Vig, ponieważ Kera nie mogła. Jej moc opuściła ją jak tylko broń weszła w kontakt i opadła na kolana. Służki szybko dokończyły swój śpiew, rozkazując wejściu zamknąć się. Kiedy się zamknęło, Czarnowrony i Mary zniknęły. Mary zmieniły się w dym i wsiąkły z powrotem w ściany, z których wyszły. Czarnowrony rozwinęły swoje skórzane skrzydła i wyleciały przez zniszczony świetlik. Frieda zabrała swoją broń i natychmiast pojawił się Vig, by podnieść Kerę na nogi, otaczając ramionami jej talię. Ukryła twarz na jego piersi, popłynęły łzy. - Straciłam ją, Vig. Straciłam ją. Ale zaraz znalazły się ręce Chloe, chwyciły brodę Kery i obróciły ją. Ich przywódczyni spojrzała głęboko w oczy Kery. - To jeszcze nie koniec. Odzyskamy ją. Obiecuję ci to. - Z Hel? – zapytała Erin. – Bogowie nawet nie mogą odzyskać Baldura. - To był Odyn – przypomniała jej szybko Chloe. – Nie jesteśmy Odynem. Nie mamy jego zasad. – Znowu spojrzała na Kerę. – Odzyskamy ją.

Tłumaczenie: panda68

~ 372 ~

Rozdział 29 Ski obudził się w wilgotnej jaskini, z odgłosami kogoś rozbijającego mięso, które wywróciły jego żołądek. Przynajmniej tak to brzmiało. Ale kiedy spojrzał, wszystko, co zobaczył, to Jace leżącą na Czarnowronie, dźgającą go raz za razem sztyletem Hel. - Jace? Jej głowa obróciła się błyskawicznie, czerwone oczy skupiły się na nim. Ski powoli podniósł się na łokcie, ale wtedy Jace zamrugała i jej oczy znowu były czystym błękitem. - Ski! – Zostawiła poszkodowanego Czarnowrona i podbiegła do niego, przykucnęła obok niego, jej ręka dotknęła jego policzka. – Nic ci nie jest? Ski nie rozumiał. Zazwyczaj, kiedy oczy Jace były takie, kiedy była w szale, jedyną rzeczą, która przywracała ją do normalności było zabijanie, a potem szlochanie albo sen. Ale oto była tu, z powrotem normalna zanim wiedział, że pękła. - Nie – powiedział, biorąc jej rękę i całując zakrwawione kłykcie. – A ty? - Taa. Ale przykro mi, że nas tu sprowadziłam. - Zrobiłaś to, co musiałaś zrobić. Wiem, że nasi bracia i siostry zajmą się Gullveig, a tylko to się liczy. Znałem ryzyko. Przycisnęła swoje czoło do jego i zostali tak przez kilka minut, dopóki nie powiedział jakiś głos. - Hel chce was widzieć, Wrono i Obrońco. W wejściu do jaskini stał mały oddział Czarnowronów, wpatrując się w nich. Jace wstała i wyciągnęła rękę do Ski. Wziął ją i podniósł się. Wciąż trzymając się za ręce, przeszli obok Czarnowronów i poszli stawić się przed Hel, córką Lokiego i władczynią podziemia.

~ 373 ~

Kera siedziała przy stole, z nogami wyciągniętymi na krześle, jej ręka ciągle wycierała łzy, których od kilku godzin nie była w stanie zatrzymać. I nie chodziło o to, że nikt nic nie zrobił. Szczerze mówiąc, wszyscy coś robili. Nawet Olbrzymi Zabójcy i Milczący, dwie grupy, które nie dbały o nikogo poza swoimi Klanami, próbowali kontaktować się ze swoimi bogami, tak samo jak Kruki i Isa. Wszyscy robili, co mogli, żeby sprowadzić Jace i Ski z powrotem z Helheimu. Oczywiście, Kera nie miała wątpliwości, że egoizm był częścią tego, co motywowało wszystkie grupy. Jeśli Jace i Ski mogli zostać uwięzieni żywcem w Helheimie do czasu Ragnaroku, dlaczego nie miałoby to się przytrafić któremuś z nich? To było zbyt przerażające dla Klanów, żeby o tym myśleć. W przeciwieństwie do Wron, spędzili niemal całe swoje życie, by stać się wojownikami, jakimi widzieć chcieli ich bogowie, żeby któregoś dnia mogli ucztować w Salach Walhalli i dołączyć do bitwy podczas Ragnaroku. Więc wszystkie grupy wróciły pospiesznie do swoich baz operacyjnych i zaczęli szukać sposobu, jakiegokolwiek sposobu, na wydostanie Wrony i Obrońcy z podziemia. Jednak to było godziny temu. Była prawie pierwsza w nocy i nadal nic. Yardley postawiła przed Kerą kubek kawy i usiadła przy stole obok Chloe i Betty. Brodie położyła się obok stóp Kery, a mały Lew spał na grzbiecie Brodie. Jak tylko Kera pomyślała o Lwie, łzy zaczynały się od nowa. - Och, kochanie – odezwała się Betty, tak łagodnie jak tylko ta twardzielka-agentka była w stanie – musisz przestać płakać. - Wiem. Wiem. Yardley wyrzuciła ręce. - Może Erin ma rację! Wszystkie powinniśmy tam zejść i wydostać ją. - Żebyśmy wszystkie zostały uwięzione żywcem w Helheimie? – zapytała Betty. - No cóż, to lepsze niż siedzenie tutaj i czekanie aż coś się stanie.

~ 374 ~

Nagle głowa Brodie podniosła się, uszy postawiły. Jej głowa obróciła się w jedną stronę, potem drugą. Ale kiedy uniosła się jej sierść na karku, Kera wiedziała, że coś jest nie tak. - Brodie, o co chodzi? Pies usiadł i Lew spadł na ziemię. Zanim mógł ponarzekać na takie traktowanie, Brodie chwyciła szczeniaka za fałdę na jego karku i odbiegła z nim w pysku. Wszystkie siedziały, patrząc jak pies Kery znika między drzewami otaczającymi Dom Ptaków. Nie chodziło o to, że Brodie nagle odeszła; wyglądało na to, jakby zabrała Lwa ze sobą. - Co robi Brodie? – zapytała Yardley. - Myślę, że chroni Lwa. - Dlaczego? Łzy nagle wyschły i Kera przyznała. - No wiesz… to właśnie mnie martwi.

Poprowadzono ich przez Most Umarłych i do komnat Hel. Jace musiała przyznać, że nie jest tak źle jak myślała. Szczerze spodziewała się, że Helheim będzie najgorszym miejscem na świecie, ale wydawała się być zdezorientowana domeną Hel z Szatanem. Zamiast dołów z ogniem, wyglądało tu, jakby niektóre części były z Islandii. Były góry i wodospady, gęste lasy. Było również mnóstwo zmarłych ludzi i, poza Czarnowronami, żaden z nich nie wyglądał na wojowników. To dlatego Wikingowie nie chcieli tu przychodzić. Nie dlatego, że myśleli, iż ta ziemia będzie wypełniona jeziorami ognia, ale dlatego, że tu nie było bitew. Żadnych dzikich uczt z Odynem i Thorem. Żadnych żartów z Freją. Albo spotkań z siostrami i braćmi z Klanów, którzy pomogą przygotować się do Ragnaroku. Jace nie zdawała sobie sprawy aż do teraz, ile znaczyło dla niej pójście do Asgardu. Oczywiście, nie musiała iść tam w tej chwili. Ale myślała, po tym jak została Wroną, że ~ 375 ~

po swojej drugiej śmierci skończy właśnie tam. W Asgardzie, w walce każdego dnia, ucztując każdej nocy. Może od czasu do czasu wymknięcie się na jakieś czytanie. Komnata Hel, która sięgała wysoko w ciemne niebo, była zrobiona z białego marmuru i jasnego srebra. Czarnowron wprowadził Jace i Ski do dużego pokoju z dużym stołem; na jego końcu siedziała Hel. Po jej prawej siedział niewiarygodnie przystojny wojownik z ciepłym uśmiechem i w złotej zbroi. - Baldur – szepnął Ski, zszokowany widokiem tego sławnego boga, który został zabity przez machinacje Lokiego i był powodem tego, że Loki został gdzieś przywiązany z kapiącą na niego trucizną, dopóki nie nadejdzie Ragnarok. Hel uśmiechnęła się do nich. - Witam! Muszę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie miałam tu Wrony i Obrońcy. To miła zmiana, prawda, Baldurze? - Nie możesz na poważnie planować zatrzymać ich tutaj, Hel. - Dlaczego nie? Przyszli tu ze swojej własnej woli. Kim jestem, żeby spierać się na ten temat? - Po prostu odeślij ich z powrotem zanim przyjdzie tu Tyr w poszukiwaniu jednego ze swoich chłopców. Wiesz, jaki on jest. - Tak. Wykłady. Naprawdę lubi robić wykłady. Ale… i to jest najważniejsza rzecz, niejako zniszczyli moją zabawę. - Nazywasz Gullveig zabawą? – musiała zapytać Jace. - Nie bawiłaś się dobrze? Jace przycisnęła głowę do ramienia Ski i mruknęła. - Zaczynam się wściekać. - Myślałam – mówiła dalej Hel, nieświadoma – że była komiczna. Bardzo zabawna. Ale wy, niegrzeczne Wrony… wysłałyście ją w jakiś przypadkowy wszechświat. To wydaje się być złe. Jace musiała zapytać. - Planujesz sprowadzić ją z powrotem? ~ 376 ~

- Byłoby czymś okrutnym zostawienie jej w tym podziemnym świecie, jako ofiarę tego, co może czaić się w ciemnościach. No wiesz, coś takiego, co zrobiłaś swoim przyjaciołom? Jace poczuła chłód, który rozszedł się po jej karku, jakby sama Śmierć położyła tam swoją rękę. - O czym ty mówisz? - O tobie. Zostawiłaś swoich przyjaciół na kaprys tego człowieka. - Jakiego człowieka? - Twojego byłego męża, jak sądzę. – Pochyliła się i głośno szepnęła. – A teraz chodźcie. Dołączcie do mnie… - Czekaj – wtrącił się Ski. – O czym ty mówisz? - Przyjdzie ich zabić. Twój fałszywy prorok i jego żałośni zwolennicy. Myślałam, że odegra dużo ważniejszą rolę, ale wygląda na to, że ma inne plany. Chce zabić twoje małe przyjaciółki Wrony. Baldur pokręcił swoją piękną głową. - Och, Hel. Jace usłyszała smutek w głosie boga. Skarcenie. Ale nie zamierzał cokolwiek zrobić. Nikt nic nie zamierzał zrobić. Więc jej wściekłość znowu ją porwała i rozeszła się po jej ciele niczym złośliwa choroba, i kiedy w końcu krzyknęła – krzykiem tak głośnym, że nawet podskoczyła dwójka bogów w pokoju – nie było niczego, absolutnie niczego, co Ski albo ktoś inny mógł zrobić, żeby ją powstrzymać.

Erin udało się popłakać w łazience, a potem zakropliła oczy, żeby pozbyć się zaczerwienia, by nikt nie miał pojęcia jak gniecie ją zniknięcie Jace. Musiała zostać przynajmniej jedna z nich, która nie miała jawnego załamania w tej sprawie. Nawet Rachel przez ostatnią godzinę płakała w swoim pokoju. Dziwne, ponieważ Jace omal jej nie zabiła, kiedy uderzyła ją w gardło.

~ 377 ~

Ale jeśli było coś, czego Erin była pewna, to że nie było mowy, by zostawiły swoją ulubioną, antyspołeczną dziewczynę, żeby przeżyła resztę swojej egzystencji w pieprzonym Helheim. Erin zeszła po schodach, zamierzając wyjść na zewnątrz, żeby ponownie zasugerować Chloe i Kerze, by nie czekały na resztę Klanów aż coś wymyślą, tylko że powinny natychmiast ruszyć. Wszystkie. Może mogłyby dołączyć do nich nawet Wrony z pobliskich stanów jak Nevada, Arizona, Oregon i Waszyngton. Wszystkie pieprzone Wrony z Zachodniego Wybrzeża, jeśli będzie potrzeba! Erin weszła do przedpokoju, kiedy usłyszała lekkie pukanie do frontowych drzwi. Marszcząc brwi, podeszła i otworzyła. Stał tam mężczyzna, którego nie rozpoznała, cały ubrany na czarno. - W czym mogę… – było ostatnią rzeczą, jaką powiedziała Erin zanim kula zderzyła się z jej głową.

Wiedząc, że mogą go rozpoznać – w dzisiejszych czasach wszyscy wiedzieli, kim jest, i był pewny, że te diabelskie kobiety nie były inne – Braddock najpierw wysłał jednego ze swoich młodszych parafian. Kiedy broń opadła, wyszedł z cienia i wszedł do domu. Rudowłosa dziwka, która została zastrzelona, leżała wygięta na podłodze. Wszedł do holu i skinął na swoich ludzi, żeby wzięli się do pracy. Uzbrojeni w świeżo zakupioną automatyczną broń i zakopaną amunicję, której agenci nie znaleźli, jego parafianie wbiegli w milczeniu do domu i zaczęli masowe oczyszczanie z tak wielkiego zła.

Ski próbował złapać Jace, która już wskoczyła na stół i, wciąż krzycząc, ruszyła po nim biegiem prosto na wystraszoną Hel. Hel wstała i zażądała. - Myślisz, że kim… Jace rzuciła się na boginię, jakby była wspomagającym w lidze NFL. Obie zniknęły z widoku po drugiej stronie stołu. ~ 378 ~

Ski podbiegł i zobaczył Jace na Hel, uderzającą ją raz za razem. Jednak nie było krwi. Żadnych śladów, że uderzenia ranią boginię. Hel wydawała się być zbyt oszołomiona, żeby oddawać ciosy. Czarnowrony sięgnęły po Jace, ale Ski odepchnął ich i wyciągnął sztylet Hel, który Jace upuściła, kiedy zaatakowała boginię. Sztylet, którego nawet nie pomyśleli jej zabrać, ponieważ nie sądzili, że któreś z nich odważy się go użyć. Trzymał Czarnowrony na dystans, ale wiedzieli, że Jace nie jest w stanie skrzywdzić ich bogini. Nie krzywdziła jej… dopóki tego nie zrobi. Jace, w swojej wściekłości, chwyciła za napierśnik Hel zrobiony przez krasnoludy i zaczęła go ciągnąć. Zszokowani, Ski i Baldur, patrzyli jak Jace zrywa gruby metal z ciała Hel. I, kiedy odpadł, wyrwał ze sobą część Hel. Bogini zaskrzeczała z bólu, i kiedy Jace oderwała napierśnik, rozniósł się smród rozkładu, choroby i zarazy od potwora, którego Loki spłodził całe wieków temu. Ski dostał odruchów wymiotnych, Baldur odwrócił głowę i przytknął pięść do swojego nosa, ale Jace wciąż krzyczała. Hel skrzyżowała ramiona na swoim rozkładającym się torsie i przetoczyła się na bok. Wtedy to Ski uświadomił sobie, że jest… zażenowana. Zażenowana tym, kim naprawdę jest. Jak naprawdę wygląda pod tą piękną zbroją. Jej prawdziwe ja. Ale Jace to nie obchodziło. Tak była zagubiona w swojej wściekłości, że z jej czerwonych oczu zaczęła płynąć prawdziwa krew, a całe jej ciało wibrowało. Baldur chwycił Ski za ramię i przyciągnął bliżej. - Zabierz ją stąd. - Gdzie? Baldur przycisnął kciuk do czoła Ski i Ski natychmiast zobaczył ukrytą drogę wyjścia z Helheimu. Ski spojrzał na boga. ~ 379 ~

- Skoro wiesz… dlaczego ty… - Złożyłem przysięgę. Jako bóg, muszę jej dotrzymać. Ale ty jesteś człowiekiem. Jaki masz honor? Ski otworzył usta, żeby się sprzeczać, ale zamiast tego powiedział. - Racja. Na razie! Ski złapał Jace za rękę i pociągnął ją wokół stołu. Czarnowrony nadal tam były, gotowe ich zatrzymać, ale Baldur wyrzucił ich w powietrze machnięciem ręki. - Idźcie! – zawołał za nimi Baldur. – Nie przestawajcie biec! Ruszą za wami! Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Ski obejrzał się i zobaczył, że Baldur miał rację – legion Czarnowronów wylał się z komnaty Hel, żeby ich ścigać.

- To strzały – oznajmiła Kera do Chloe, Betty i Yardley. - Tutaj? Jesteś pewna? – zapytała Chloe. - Byłam Marine. Znam strzały, kiedy je słyszę. - Byłam postrzelona – wtrąciła się Betty. – Dużo razy. To zdecydowanie są strzały. - Yardley ze mną. – Chloe skinęła na Betty i Kerę zanim wypuściła skrzydła i skierowała się do wejścia na dachu domu. Kera pokazała Betty, żeby poszła z boku, a potem wsunęła się przez suwane, szklane drzwi z tyłu. W całym domu było teraz ciemno. Ktoś odciął elektryczność. Kera sięgnęła i wyjęła swoje sztylety z pochwy przymocowanej do kostki, a potem zaczęła sunąć wzdłuż mebli w pokoju telewizyjnym i na korytarz. W ciemnościach obserwowała jak na środku korytarza spotyka się dwóch obcych. Jeden z nich warknął. - Nikogo nie mogę znaleźć. - To niemożliwe – powiedział drugi. – One wszystkie… Z góry opadła Annalisa, lądując za jednym obcym. Kobietą. Annalisa wyjęła swój sztylet i cięła nim wzdłuż szyi kobiety. ~ 380 ~

Mężczyzna podniósł swoją broń i zaczął strzelać, ale Annalisa już uciekła, znikając w ciemnościach, czekając w cieniach. Obok głowy Kery przeleciał sztylet i wbił się w kark mężczyzny. Natychmiast padł, a siostra wyszarpnęła ostrze i zniknęła. Bez odwracania się, Kera wiedziała, że ktoś za nią stoi. I wiedziała, że to nie była jedna z jej sióstr. Ani nawet ktoś z Klanu. Okręciła się i chwyciła lufę wycelowanej w niej broni maszynowej. Szarpnęła ją w bok, ale oparzyła sobie dłoń, kiedy łajdak wystrzelił, rozgrzewając metal. Kera zatopiła swoje ostrze w szyi mężczyzny i szybko wyszarpnęła. Wyjęła broń z jego martwych dłoni i rzuciła nią w mężczyznę, który właśnie wbiegł do pokoju. Uderzyła go prosto w twarz i upadł, kule poszarpały sufit. Przebiegła obok niego – przecinając jego gardło, gdy go mijała – i wypadła na korytarz. Wtedy więcej kul poleciało w jej stronę i wszystko, na co Kera miała czas, to ucieczka na piętro.

Jace nie zdawała sobie sprawy, że wciąż trzyma napierśnik Hel, dopóki jeden z Czarnowronów nie zbliżył się na tyle, żeby go jej wyrwać. Wyszarpnęła go z jego ręki, przytrzymała i walnęła go nim, ogłuszając. - Jace! – krzyknął Ski. – Chodź! Podążyła za nim w głąb jakiejś jaskini i mogła tylko założyć, że wie, dokąd idzie. Co dziwniejsze… miała bardzo racjonalne myśli. Ponieważ wiedziała, że nadal jest w szale. Będzie w tym stanie, dopóki nie wróci do Domu Ptaków i nie sprawdzi, co dzieje się u dziewczyn. Dopóki nie dowie się, że są bezpieczne, nikt nie był. Mimo to… wiedziała, kim jest Ski. Rozumiała, że próbują uciec z Helheimu. Wiedziała, że pomógł im Baldur. Więc było tylko jedno wyjaśnienie dla jej czystej logiki w jej stanie wściekłości – jej babcia. Kiedy Nëna uderzyła ją ostatni raz, coś jej zrobiła. Żeby cię chronić, powiedziała.

~ 381 ~

Żeby chronić swoją wnuczkę. Ski wskazał na otwór w szczelinie będący wysoko w suficie jaskini. Ekstremalnie wysoko. Para zaczęła wspinać się w górę, używając rąk i stóp – Jace wciąż była zdeterminowana zatrzymać napierśnik Hel, ponieważ, niech to szlag, zasłużyła na niego! – kiedy Ski zatrzymał się i popatrzył w nią. Zajęło jej chwilę zanim oboje przewrócili oczami, rozwinęli swoje skrzydła i podlecieli do szczeliny. Ski spojrzał przez ramię Jace i nagle ją złapał. - Pomyśl o tym, gdzie chcesz być – warknął do niej zanim wepchnął ją w otwór. Spodziewała się, że to będą typowe mistyczne drzwi, które poślą ją przez nierozpoznawalny eter w inne królestwo. Ale tak się nie stało. Jace musiała nadal uciekać. Ale tym razem nie mogła rozwinąć swoich skrzydeł, żeby gdziekolwiek polecieć, ponieważ przestrzeń była zbyt mała. W miarę jak posuwała się w górę, mogła zobaczyć luźną ziemię. To wydawało się być dziwne, że luźna ziemia była w suficie jaskini, ale miała przeczucie, że to było wyjście jej i Ski. Ale gdy jej palce otarły się o otwór, jakaś ręka złapała ją za kostkę i pociągnęła z powrotem.

Czyjaś ręka złapała Kerę za kark i podciągnęła na nogi. Zaczęła walczyć, ale nacisk broni przy skroni sprawił, że się trochę uspokoiła. To był mężczyzna i popchnął ją w stronę podwójnych szklanych drzwi prowadzących na tylne podwórko. - Gdzie jest Jacinda? – zapytał. - Uwierz lub nie… w Piekle. Ramię wokół jej gardła zacisnęło się. - Myślisz, że to jest śmieszne? - Pytałeś. Będąc już na zewnątrz, okręcił się wkoło i zawołał. - Jacinda! ~ 382 ~

- Nie ma jej tutaj – powtórzyła Kera. - W takim razie gdzie jest? Kera westchnęła. - Nie będę tego powtarzać. Pochylił się bliżej i przysiągł. - Zabiję was wszystkie. - Zdajesz sobie sprawę, że żyjesz tylko dzięki Jace? W przeciwnym razie, reszta nas już dawno temu by cię zabiła. - Zamknij się! Od strony drzew doszedł niski pomruk i Kera zachichotała. - O rany. Teraz to zrobiłeś. Obrócił się, wciąż ją trzymając. Na skraju drzew stała Brodie, z pochyloną głową, z obnażonymi zębami. Wycelował w nią broń. - Nie celowałabym w nią, gdybym była tobą – ostrzegła Kera. Zanim mógł nacisnąć spust, Brodie zaatakowała. Kule uderzały w ziemię, tam gdzie biegła, ale teraz leciała do nich, jej skrzydła się rozwinęły, metal zatrzasnął wokół jej pyska, chroniąc go. Uniósł broń, celując, ale Kera chwyciła jego ramię i wykręciła. Po jej twarzy trysnęła krew, kość wyszła ze skóry. Wyjęła pistolet z jego bezwładnych palców i odsunęła się. Brodie skoczyła na nich i zaatakowała kolejnego mężczyznę, który nadszedł od tyłu. Rzuciła się do gardła mężczyzny i zaczęła ciągnąć go w las. - Nigdzie go nie ciągnij, Brodie Hawaii! – rozkazała Kera. Odsunąwszy się od niej, mężczyzna, który jak przypuszczała był byłym mężem Jace, przytrzymał swoje złamane ramię przy ciele. Teraz był pochłonięty przez panikę… i wiedziała, że nie zniknie tak szybko…

~ 383 ~

Pierwsze ciało spadło z nieba i wylądowało kilka kroków od Braddocka. Kilka sekund później pojawiło się następne. A potem kolejne. Przerażony, obserwując jak ciała jego wyznawców lądują na ziemi wokół niego, Braddock zaczął krzyczeć. - Zamknij się – warknęła Kera, a potem rzuciła do Brodie, która stała obok jednego z ciał. – Przestań to obgryzać! Suwane drzwi otworzyły się i wyszła Erin, z jej głowy spływała krew i kapała wzdłuż nosa. Błyskawicznie podbiegła do Kery i powiedziała spomiędzy zaciśniętych zębów. - Znowu zostałam postrzelona w głowę! - Jestem zaskoczona, że nie strzelają ci w głowę, na przykład, każdego dnia. – Kera zmarszczyła brwi. – Skoro zostałaś postrzelona w głowę, nie powinnaś być… no wiesz… martwa? - Ile razy mam ci to tłumaczyć? Drugi raz nie możesz umrzeć w ten sam sposób. Nie możesz umrzeć, jeśli wbiją ci kolejny nóż w serce, a ja nie mogę umrzeć od kuli w głowę. Czy naprawdę tak trudno ci to pojąć? – warknęła, rzucając trzymaną kulę w Braddocka. Kiedy ciała członków sekty przestały spadać na ziemię, wylądowały siostry Wrony Kery. Zostawiły swoje skrzydła wyciągnięte i zaczęły otaczać mężczyznę, który przyszedł tu, żeby zabić je wszystkie, ponieważ jego była żona nie chciała wrócić do ich gównianego małżeństwa. Teraz klęczał i płakał. To nie było ładne. Wciąż nawoływał Boga, żeby mu pomógł, ale Kera była całkiem pewna, że Bóg miał lepsze rzeczy do robienia niż zajmowanie się jakiś potrzebującym palantem. - Więc? – zapytała Chloe, poklepując Braddocka po głowie, jakby był zwierzakiem. – Co chcesz z nim zrobić, Generale Wojny? Kera skrzywił się na ten tytuł, ale postanowiła zająć się tym później. - Zabić go – powiedziała w końcu i Chloe złapała Braddocka z włosy, szarpnęła jego głowę do tyłu i przycisnęła sztylet do jego gardła. Ale zanim mogła zrobić ostateczne cięcie, jakieś piętnaście metrów od nich wybuchła trawa i Kera przepchnęła się przez swoje siostry, a Erin i reszta ich Grupy Uderzeniowej

~ 384 ~

były tuż przy jej boku. Z wyjętymi sztyletami, były gotowe na to, co mogło na nie wyjść. Ale to, co wyszło pierwsze, było kawałkiem metalu. Kilka sekund zajęło Kerze uświadomienie sobie, że ten metal to właściwie była zbroja. Naprawdę bardzo ładna zbroja, która tak śmierdziała, że jej oczy zwilgotniały. Z dziury za zbroją wypchnęły się dłonie, a potem szybko pojawiła się Jace. Ledwie wyszła na twardy grunt, gdy nagle się zatrzymała i kopnęła nogą do tyłu, uderzając Czarnowrona w twarz i sprawiając, że znikł z widoku. Wciąż na kolanach, Jace obróciła się i sięgnęła w dziurę. Kilka sekund później, pomagała Ski wydostać się z tej samej dziury, ale on walczył z rękami kilku Czarnowronów, odkryte ciało, które trzymali zaczynało się rozkładać. Chloe wskazała na Rachel i kilka z jej Grupy Uderzeniowej. Podbiegły i pomogły Jace wyciągnąć Ski z dziury. Kiedy znalazł się na zewnątrz, odepchnął pozostałe Wrony. Czarnowrony próbowały wciągnąć parę z powrotem do dziury, ale Jace i Ski, używając sztyletów Hel, rzucili się na nich. Odcinali głowy, wypruwali wnętrzności, rozcinali kręgosłupy. Jednego Czarnowrona Jace przecięła na pół. Jej oczy były wściekle czerwone, ale nie skupiała się na jednej ofierze, gdy była rozpraszana przez inną, co było jej zwykłym stylem wojennym szaleńca. Zamiast tego logicznie dziesiątkowała wszystko, co zbliżyło się do niej czy Ski, dopóki to się nie skończyło. I ostatecznie się skończyło. Na teraz. - Musimy to zamknąć – oznajmiła Jace. Chloe obróciła się do Tessy. - Złap Służki na telefon, powiedz im o tej dziurze, powiedz im, że musimy ją zamknąć. Natychmiast. - Już się robi. Ski przyciągnął Jace do siebie i pocałował ją w czoło. Wyglądali na wyczerpanych, ale zadziwiająco zdrowych. Trzymając się za ręce, podeszli do Wron, zatrzymując się, by wręczyć broń Rachel i jej grupie, które przejęły pilnowanie otwartej dziury zanim Służki jej nie zamkną.

~ 385 ~

Kiedy Jace podeszła bliżej, zamrugała kilka razy, jej wzrok skupił się na jej byłym mężu. Ale jej wściekłość nie wróciła, jej oczy wróciły do swojego normalnego błękitu. Kera nie wiedziała, co działo się z jej przyjaciółką, ale kochała to. Kiedy para dotarła do nich, Jace potrząsnęła głową do Chloe. - Niech żyje – powiedziała, wciąż dysząc. - Zwariowałaś? – warknęła Erin. – Przyszedł tu, żeby nas pozabijać. - Jest fałszywym prorokiem. Tak go nazwała Hel. Fałszywy prorok. Powiedziała, że będzie użyteczny. Myślę, że przyda się nam ktoś taki. Więc niech żyje. Na razie. - Do tego czasu, co mamy z nim zrobić? - Ja go wezmę – zaproponowała Annalisa, uśmiechając się lekko. – Wyraźnie potrzebuje odpowiedniego traktowania za swoją chorobę psychiczną. Jace wskazała na ciała wyznawców Braddocka. - Ale tego musicie się pozbyć. - Oczywiście. - I jest coś jeszcze? - Co? - Hel. Myślę, że sprowadzi Gullveig wcześniej niż planowaliśmy. - I – wtrącił się Ski – Hel ma legiony Czarnowronów. Nie tylko kilku. - To… niefortunne – westchnęła Chloe. Jace oparła głowę na ramieniu Ski. - Musimy znaleźć sposób na to jak ją zabić. Ale to jutro. - Nawet jeśli Hel sprowadzi ją dzisiaj z powrotem – powiedział Ski – przez jakiś czas będzie zbyt słaba, żeby z kimkolwiek walczyć. Kiedy ta dziura zostanie zamknięta przez Służki, myślę, że wszyscy możemy iść spać. - Idźcie – zwróciła się Kera do swojej przyjaciółki. – Zajmiemy się tu wszystkim. - Jesteś pewna?

~ 386 ~

- Oczywiście. - Kera płakała za tobą. – Erin czuła potrzebę dodania. – I płakała. Wstydziłyśmy się za nią. - I powtarzam, jak udało ci się nie być postrzeloną w głowę każdego dnia? – zapytała Kera Erin. Jace i Ski skierowali się do domu. Lew wyskoczył spomiędzy drzew i podążył za nimi, kilka razy potykając się o swoje łapy zanim wpadł do środka. - W porządku – powiedziała Chloe, składając razem ręce. – Najpierw pozbądźmy się tych ciał, potem zadzwonimy na 9-1-1. - Myślałam, że po prostu wsadzimy do gdzieś do jakieś szpitala psychiatrycznego? – zapytała Erin. - Prokuratorzy federalni zauważą, jeśli zniknie, nawet jeśli aż tak bardzo nie zależy im na członkach sekty. Poza tym, trzymanie tego idioty pod usankcjonowaną przez rząd opieką Annalisy, oznacza, że będziemy miały natychmiastowy dostęp do niego, kiedy przyjdzie czas. Prawda, Annaliso? – Annalisa pokazała przerażająco radosne kciuki w górę. Chloe opuściła ręce i splotła palce. - Więc ruszmy się. Mamy dużo do zrobienia w krótkim czasie. Jak myślisz, ile czasu zajmie Służkom zamknięcie tej… Głos Chloe zamilkł i spojrzała na Kerę, która obróciła się do Betty, która uśmiechnęła się do Erin, a która zaśmiała się naprawdę okrutnym śmiechem. Wrony natychmiast zabrały się do pracy przynosząc ciała do dziury do Helheimu, żeby mogły je tam wrzucić. Nawet Brodie pomagała przyciągnąć kilka. Kiedy Kera pochyliła się, żeby położyć jedno ciało na drugim, by mogła zanieść dwa od razu, zobaczyła jak Annalisa powoli zbliża się do płaczącego byłego męża Jace. Kera nie czuła litości dla tego mężczyzny, obserwowała jak Annalisa przykuca przed Braddockiem, delikatnie wsuwa dwa palce pod jego brodę i unosi jego głowę, a potem zamruczała. - Ty i ja będziemy się bardzo dobrze bawili razem. ~ 387 ~

Rozdział 30 Jace obudziła się, machając pięściami, by uświadomić sobie, że jedyną rzeczą, jaka prześladuje ją w ciemnych, krętych jaskiniach Helheimu jest… Bear. I nie była w Helheimie. Była w swojej sypialni w Domu Ptaków, z bardzo zirytowanym Bearem Ingolfssonem patrzącym na nią w milczeniu. Nadal zmęczona i rozdrażniona samym jego widokiem, Jace warknęła. - Co? Czego chcesz, Bear? Cofnął się trochę – był bardzo blisko niej, kiedy się obudziła, i była pewna, że prawdopodobnie uderzyła go swoimi machającymi pięściami – i odparł. - Mamy zadanie do wykonania. - Co? – Rozejrzała się szybko wkoło, teraz zmartwiona, że trafiła do samego piekła. Ale nie. Była w swojej sypialni ze Ski, bezpieczna i zdrowa, oboje wciąż w swoich bitewnych strojach z poprzedniej nocy. Byli zbyt zmęczeni, żeby zrobić coś więcej niż tylko paść na łóżko i natychmiast zasnąć. Więc był tutaj Bear? Irytując ją w tej chwili? To była rzeczywistość. Nie koszmar. Smutna, irytująca rzeczywistość. - Żeby powstrzymać Gullveig przed powrotem – naciskał Bear, nie zamierzając dać się odstraszyć. – Czeka na ciebie biblioteka. - Wiesz, gdzie byliśmy? Przez co przeszliśmy? - Tak. Ale teraz wróciliście. Więc czas do roboty. - Jestem zmęczona. I przeszłam przez piekło… i Helheim. - Ale masz zadanie do wykonania. - Jestem zmęczona. - Nie sądzę, żeby Gullveig to obchodziło.

~ 388 ~

- Odejdź, Bear – ostrzegła go Jace, z powrotem się kładąc i przyciskając twarz do bicepsa Ski. – Odejdź zanim cię zmuszę, żebyś odszedł. Jace zamknęła oczy i próbowała znowu zasnąć, ale nic nie usłyszała. Nie słyszała wycofujących się kroków czy zamykania drzwi. Nie słyszała niczego oprócz spokojnego, równego oddechu mężczyzny, który jak teraz była pewna, miał obsesyjno-kompulsywne zaburzenia osobowości. Przytuliła się mocniej do Ski. - On nie odszedł – mruknęła zza zaciśniętych zębów. - I nie odejdzie – odparł Ski w poduszkę. – Będzie tak stał, dopóki nie nadejdzie Ragnarok. - Każ mu odejść. - Gdybym wiedział jak, zrobiłbym to już dawno temu. – Ski zamilkł, a potem zapytał. – I co jest na mojej głowie? - Miłość mojego życia. - Myślałem, że ja nią jestem. - On był pierwszy. Będzie na zawsze. Ale biorąc pod uwagę twój wybór przyjaciół – dodała – nie mogę obiecać tego samego względem ciebie. - Przecież go nie wybierałem. Członkowie Klanu są rodziną. Ty również nie wybrałaś… bogowie po prostu przeklinają cię swoją obecnością. - Czy wy w końcu wstaniecie czy nie? - Nie! – warknęła Jace na Beara. - Nie mogę – mruknął Ski. – jestem uwięziony przez nikczemną bestię o nieokreślonym pochodzeniu. - Wynoś się! – spróbowała jeszcze raz Jace. – Natychmiast! Drzwi sypialni otworzyły się i stanęła w nich bystra, świeżo po prysznicu Kera, obejmując wzrokiem scenę. - Co się dzieje? – zapytała w końcu.

~ 389 ~

- On nie chce wyjść – poskarżyła się przyjaciółce Jace. – Po prostu tu stoi. Gapi się na nas. Jak psychopata. - Masz pracę – przypomniał jej Bear. Niepotrzebnie. Kera szybko zmierzyła Beara i powiedziała. - Bear, naprawdę potrzebujemy twojej pomocy na dole. Duży Wiking westchnął. - Nie jestem głupi. Nie rozproszysz mnie. - Chodzi o to, że Rachel i jej grupa wyciągają książki, które mamy w naszej bibliotece, żeby wysłać je do domu Obrońców, w razie gdyby Jace ich potrzebowała. - Więc? - Więęęęc… Rachel po prostu wrzuca te książki, tak od niechcenia do pudeł. Używając swoich dużych, niezdarnych rąk. Właściwie to powiedziała, że książki są głupie. I zapytała, dlaczego mamy ich tak dużo. Bear odwrócił się do Kery. - Co z nią jest nie tak? - Wszystko. Myślę, że po prostu będzie lepiej jak tam zejdziesz i pomożesz… Reszta słów Kery została przecięta, kiedy Bear pchnął ją na futrynę, by wydostać się z pokoju na ratunek książkom. - Przepraszam – mruknął zanim zniknął w korytarzu. Kera potarła ramię. - Ała. - Przepraszam za to – wymamrotał Ski w poduszkę. - Nie ma sprawy. Po prostu pozwalam wam się trochę przespać. - Dzięki. – Jace odprężyła się przy Ski i uśmiechnęła… Dopóki drzwi znowu się nie otworzyły i weszła Kera.

~ 390 ~

- A tak dla jasności, mamy już niewiele czasu. To znaczy, wszyscy są całkiem pewni, że Gullveig wróci szybciej niż później. Więc, no wiecie, kiedy już wstaniecie, od razu będziecie musieli w to wskoczyć. To nie problem, prawda? - Nie. - Świetnie. Świetnie. Dzięki, skarbie. Drzwi się zamknęły, ale po kilku sekundach znowu się otworzyły. - I tak, żebyście wiedzieli… kiedy wróciliście ostatniej nocy – i, rany, cieszę się, że jesteście w domu bezpieczni i zdrowi, bo bardzo się martwiłam – zrobiłam listę rzeczy, które musisz wykonać, i to dość szybko. Prawdę mówiąc, poszłam dalej i założyłam haczyki na dole w kuchni, na których zawiesiłam podkładki, które mają listy, co poszczególna osoba musi zrobić, a twoja lista zrobiła się naprawdę długa. Zakładam więc, że to oznacza, iż będziesz potrzebowała dużo czasu, żeby to zrobić. Więc chciałam cię tylko uprzedzić. - Okej. - Świetnie. – Drzwi się zamknęły… a potem otworzyły. - Do tego, wpisałam te listy do mojego komputera, więc mogę wysłać ci te listy na maila. W ten sposób, możesz mieć je na swoim telefonie, tablecie albo czymkolwiek. - Łapię. Drzwi się zamknęły. Otworzyły. - Więc skoro rozumiesz, z czym przyszłam, po tym wszystkim co się wydarzyło, stałaś się niejako główną osobą do wszelkiego rodzaju poszukiwań. Naprawdę nie możemy ruszyć dalej, dopóki nie znajdziesz jakiś odpowiedzi w tych książkach. Ale – dodała – najpierw się prześpij. O nic się nie martw. - Doskonale. Drzwi zamknęły się i otworzyły. - Jeśli chcesz… – zaczęła Kera, ale wtedy Ski przekręcił się i Lew spadł z łóżka. Jace sięgnęła po psa, ale Ski złapał go pierwszy i trzymając Lwa przed sobą, wepchnął szczeniaka Kerze.

~ 391 ~

- On nasikał na mnie – skłamał Ski. – Możesz zabrać go zewnątrz, podczas gdy my wstaniemy? - Och. Uh… okej. Pewnie. - Świetnie. Dzięki. Wypchnął oboje z pokoju i zamknął drzwi, potem wsunął wysokie oparcie krzesła pod klamkę. Jace spodziewała się, że Ski wróci do łóżka, ale on otworzył drzwi jej szafy i zniknął w środku. Usiadła. - Co robisz? - Wrzucam trochę twoich rzeczy do tego worka – wyjaśnił, na chybił trafił łapiąc kilka T-shirtów i parę dżinsów. – I zamierzam je stąd zabrać. – Podszedł do komody i zaczął wyciągać staniki, skarpetki i majtki, i szybko wepchnął je do worka. Nawet nie starał się właściwie ich złożyć. To nie wyglądało na zachowanie Ski. Czuła, że był zwolennikiem składania rzeczy, ale nie w tej chwili. Ale też, mogła wyczuć jego desperację. - Złapię Beara i zabiorę go stąd – mówił dalej. – A ty, tak szybko jak ci się uda, spotkasz się ze mną w moim domu. Wprowadzisz się tam. – Zatrzymał się i spojrzał na nią. – Ponieważ nie mogę tego znieść. - Znieść czego? - Bear po prostu tu sobie stał. Cicho. I, co każde piętnaście minut, pytałby, Już wstajesz? Jest bardzo podobny do budzika i, jeśli sprawy nie są pilne, wykorzystuję go w ten sposób. Ale to – machnął ręką na zamknięte drzwi – tego nie mogę znieść. Gdybym nie wepchnął tego zwierzaka w ręce Kery i wypchnął ją za drzwi, wchodziłaby tu raz za razem, co kilka sekund albo minut, bez prawdziwego celu, z kilkoma nowymi myślami, które przypadkowo przemkną przez jej umysł, dopóki… i nie cierpię tego mówić… nie byłbym zmuszony ją zabić. I jestem bardzo świadomy, że takie działanie doprowadzi do zakończenia traktatu pokojowego, który Obrońcy mają z Wronami i Krukami. - Do tego, będzie kilka moralnych problemów związanych z jej morderstwem – drażniła się Jace.

~ 392 ~

- Dokładnie, ale to byłoby konieczne. Ponieważ nie mogę żyć w ten sposób. Ty możesz i to jest godne podziwu, ale ja nie. Podszedł do drzwi, zatrzymał się, żeby wyszarpnąć oparcie krzesła spod klamki, i otworzył je. Erin, która właśnie miała zapukać, szybko zabrała swoją pięść. Uśmiechnęła się na powitanie. To był jeden z jej ciepłych, przyjaznych uśmiechów. Nie jej spiskujący, diabelski uśmiech. Ale ta różnica wydawała się nie mieć znaczenia dla Ski. Potrząsnął tylko głową i powiedział. - Nie, nie, nie, nie. – Obejrzał się na Jace. – Spotkamy się w domu – powiedział do niej, potem podniósł Erin za ramiona, wstawił ją do pokoju i wyszedł. Erin wskazała na pusty korytarz. - Co się właśnie stało? Jace uśmiechnęła się. - Kocha mnie i chce, żebym wprowadziła się do niego! - Och. – Jej przyjaciółka przytaknęła, uśmiechnęła się. – Okej. - Erin Amsel! – wrzasnęła skądś z domu Chloe. – Dlaczego w mojej sypialni jest koza? Ona je moje drogie prześcieradła! Usta Erin drgnęły na sekundę zanim powiedziała. - Zapomniałam o kozie. – Po chwili jednak wzruszyła ramionami. – Mimo to, to było wspaniałe przyjęcie. Absolutnie tego warte.

Po tym jak pomógł Bearowi skończyć kłótnię z Rachel i jej drużyną, którą na pewno by przegrał, Ski szybko wywnioskował, że nie było zbyt wiele książek, które musieli zabrać ze sobą do domu. Więc wzięli to, co wyglądało na ważne i wyszli. Niosąc dwa małe stosy książek – i worek wypełniony ubraniami Jace na ramieniu – weszli do domu Obrońców i Ski z radością westchnął z ulgi. Cisza. Cudowna, błoga cisza. - Nie rozumiem, dlaczego mają tak dużo romansów – narzekał Bear, wchodząc za Ski. – Kto czyta te rzeczy?

~ 393 ~

- Najwyraźniej Wrony. I widziałem równie dużo powieści kryminalnych co romansów. Chociaż widziałem kilka książek o Stalinie i Dżyngis-chanie. – Zatrzymał się przy schodach i obrócił do Beara. – Nie wiem jak ty, ale uważam to za niepokojące, że jedynymi historycznymi książkami, jakie mają w całym domu, nie włączając tych Chloe, jako pisarki czy redaktora, są książki o dwóch brutalnych dyktatorach. Ze schodów zszedł Gundo. - Tak się cieszę, że wróciłeś, bracie! - Ja też. – Ski rozejrzał się wkoło. Cały dom był w ruchu. Obrońcy działali. Przygotowywali się na powrót Gullveig. Ale robili to wszystko w ciszy. - A gdzie nasza piękna Jace? – zapytał Gundo. - Z bardzo gadatliwymi Wronami. Powinna wkrótce tu być. - Co znaczy wkrótce? Ski westchnął na swojego przyjaciela. - Nie zaczynaj. - Nie martw się – powiedział Bear, wręczając książki, które trzymał, jednemu z młodszych braci. – Będzie tu. - Jesteście pewni? – spytał Gundo. – Wrony dość łatwo rozproszyć. Ski, nie chcąc ponownie prowadzić tej dyskusji, już chciał odejść, ale wtedy do domu wszedł Borgsten ze szczeniakiem Jace w ręce. - Kazałeś Borgstenowi ukraść to zwierzę? – Ski zapytał ostro Beara. - Nie ma gwarancji, że przyjdzie tu za tobą – wyjaśnił cierpliwie Bear. – Ale przyjdzie tu za psem. - Jeśli Wrony dowiedzą się, że ukradłeś jej psa… - Kera sama mi go dała – odparł Borgsten, podając Lwa Bearowi, który zaczął tulić małą bestię, dopóki nie zdał sobie sprawy, że wszyscy go obserwują. – Ta Marine teraz ma misję, więc, taaa… będzie rozdrażniona. - Prawda. – Ski wzruszył ramionami. – Ale musi wykonać swoje zadanie. To właśnie robi. Będzie dobrym generałem wojny dla Klanów.

~ 394 ~

- Myślisz, że dojdzie do wojny? – zapytał Gundo. - Nie wiem – odpowiedział szczerze Ski. – Ale obojętnie, co się stanie, naszym zadaniem jest upewnić się, że będziemy wszyscy gotowi. I będziemy. Obrócił się do schodów, położył rękę na balustradzie. - Jednak, do tego czasu, lepiej zabezpiecz to zwierzę, Bear. Zanim Salka go zobaczy. - Za późno. – Bear odszedł, a Salka zwisała z jego tyłka, jej pazury były głęboko wbite. Mściwy kot Ski nie był zadowolony z nowej obecności w swoim domu i wydawała się dokładnie wiedzieć, czyja to była wina.

Po szybkim prysznicu, Jace przebrała się w dżinsy i T-shirt, włożyła stopy w czarne tenisówki i zbiegła po schodach. Wiedziała, że musi dotrzeć do domu Obrońców zanim Bear uczyni piekło z życia Ski. Kilka razy zawołała Lwa, chcąc go nakarmić zanim wyjdzie. - Borgsten go zabrał i wrócił do domu Obrońców – poinformowała ją Kera z kuchni. Jace spotkała ją na korytarzu. - Dlaczego Borgsten wziął mojego psa? - Powiedział, że Bear wie, że przyjdziesz za Lwem. - Twoja współpraca z Obrońcami doprowadzi mnie do szaleństwa, wiesz? - Prawdopodobnie, ale nie będzie trwała wiecznie. Tylko tak długo aż nie uzyskamy odpowiedzi, których potrzebujemy. – Kera zrobiła krok w tył. – Co? Co się stało? - Co jeśli nie znajdę odpowiedzi? – spytała Jace. Myślała o tym przez cały czas jak była pod prysznicem, panika zaczęła wsiąkać w jej kości. – Co jeśli cię zawiodę? Co jeśli zawiodę wszystkich? - Nie jesteś w tym sama – przypomniała jej Kera. – Masz nas. Masz Obrońców, którzy, z tego co widziałam, uwielbiają cię. Masz Kruki. I Służki robią swoje poszukiwania. To jest wysiłek całej grupy. Więc nikogo nie możesz zawieść. Po prostu rób, co możesz. Wierzę w ciebie. ~ 395 ~

Jace spojrzała na koniec korytarza, gdzie usłyszała pukanie do drzwi, ale wiedziała, że otworzy jedna z jej sióstr, więc została przy obecnej rozmowie. - Naprawdę zostaniesz bardzo dobrym generałem wojny, Kero. – Jej przyjaciółka skrzywiła się i Jace szybko dodała. – Nie będziesz wymiotować, prawda? - Musicie przestać mnie o to pytać – warknęła Kera. – Nie biegam i nie wymiotuję gdzie popadnie. - Jesteś pewna? Oczy Kery zwęziły się, ale przynajmniej już dłużej nie wyglądała, jakby miała dostać mdłości. Wtedy to, kłótnia przy wejściowych drzwiach przyciągnęła ich uwagę. Razem ruszyły korytarzem i wtedy Jace ją zobaczyła, jak próbuje wepchnąć się do środka i krzyczy. Krzyczy za Jace. Kera natychmiast chwyciła jej ramię, żeby ją powstrzymać, ale Jace strząsnęła przyjaciółkę i podeszła do swojej matki, łapiąc za koszulkę, jaką miała na sobie, i wypychając ją z powrotem za drzwi. - Jace… - Zostawcie nas! – rozkazała przyjaciółkom. Chwilę potrwało zanim w końcu zamknęły drzwi i Jace odepchnęła od siebie matkę. - Odejdź! - Co mu zrobiłaś? Co zrobiłaś? – krzyczała jej matka. - Twojego fałszywego proroka już tu nie ma. - Zabiłaś go – wysapała. - Sądziłam, że on nie może umrzeć. Jej matka zamachnęła się na jej twarz otwartą dłonią, ale Jace z łatwością ją chwyciła, przytrzymała. Zgięła nadgarstek na tyle, żeby wywołać u matki grymas. - A teraz mnie posłuchaj – powiedziała Jace miękko, ale stanowczo. – Twój fałszywy prorok już dłużej nie jest moim problemem. Już dłużej nie jest twoim problemem. Teraz

~ 396 ~

ma problem rządowy. Jest w ośrodku, gdzie już nikogo nie skrzywdzi, w tym samego siebie. Powinnaś być wdzięczna. Tam dobrze się nim zajmą. - Gdzie są inni? Jace przez długą chwile przyglądała się swojej matce zanim zapytała. - Jacy inni? Jej matka pokręciła głową, usta utworzyły cienką, gniewną linie. - Jesteś diabelskim dzieckiem. - Nie wiem, o czym mówisz. Ostatniej nocy został znaleziony na ulicy. Sam. Oszalały i bez kontroli. Bredząc o szalonych, niezgłębionych rzeczach. Natychmiast został aresztowany i teraz jest bezpieczny. Już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi. – Jace wzruszyła ramionami. – A jeśli reszta jego kongregacji zaginęła, naprawdę nie wiem, co ci powiedzieć. Nie mam pojęcia, gdzie mogą być. - Spalisz się za to w piekle. Powiem… - Powiesz co, komu? – spytała Jace. – Że przyszli tu poprzedniej nocy, żeby mnie zabić? Żeby zabić moich przyjaciół? Usta jej matki powoli się zamknęły i spojrzała na ziemię, dowodząc tym Jace, że jej matka przez cały czas wiedziała, po co Braddock i inni tu przyszli. Nie tylko, żeby zabić grupę nieznajomych, ale także swoją własną córkę. Wiedziała i nie zrobiła absolutnie nic, żeby to powstrzymać. - Powinnaś już odejść – powiedziała do niej Jace, nie czując już nic do tej kobiety. – Moim przyjaciółkom nie podoba się, że tu jesteś. A mnie to przeszkadza. Jej matka podniosła wzrok. Najpierw na twarz Jace, a potem ponad nią. Jej oczy rozszerzyły się i Jace wiedziała, że jej siostry Wrony siedzą na dachu, pilnując Jace. Chroniąc ją. - Odejdź – powtórzyła jeszcze raz Jace. – I nie wracaj. Już nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Jace obróciła się i podeszła do drzwi, ale zatrzymała się i dodała, ponieważ czuła, że musi.

~ 397 ~

- I jako ostatnie słowo ostrzeżenia… jeśli nagle moja babcia przyjdzie cię szukać, albo jeden z moich wujów… lepiej uciekaj.

Ski czekał na schodach aż Jace przyjdzie do domu Obrońców. Rzuciła na niego jedno spojrzenie i westchnęła. - Dzwoniła do ciebie Kera, prawda? - Martwiła się. Do Domu Ptaków przyszła twoja matka, ale powiedziała, że spokojnie sobie z tym poradziłaś. Bez czerwonych oczu. Bez wściekłości szaleńca. Wrony nie wiedzą jak radzić sobie ze spokojną tobą. - A o co miałam się wściekać? – Stanęła przed nim, upuściła plecak u podstawy balustrady. – Już nie może mnie dotknąć. Nie emocjonalnie. Poza tym, jest zagubiona bez niego. Prawie czułam do niej żal. Prawie. Ski zawinął ramiona wokół jej talii i przyciągnął bliżej. Przycisnął głowę do jej brzucha i po prostu ją trzymał. Czuł jak jej ciało się odpręża, jak jej palce gładzą jego włosy. - Dostałem wiadomość od tego Szpona – powiedział, mówiąc o Bystromie, agencie federalnym i członku Szponów Ran, który był włączony w oskarżanie byłego Jace. - Czego chciał? - Ten prokurator federalny poszedł do szpitala, spotkać się z Braddockiem. Po tym, chciał przyjść porozmawiać z tobą. Bystrom powiedział, że udało mu się go zniechęcić. Nie pytałem jak. Nie obchodziło mnie to. - To bardzo miło ze strony Bystroma. - No cóż, albo to albo Bystrom musiałby zlikwidować tego biednego faceta, gdyby za dużo się dowiedział. Lepiej, że powiedział mu jakieś kłamstwo, żeby trzymać go z dala. - Zgadzam się. Jennings jest naprawdę miłym facetem. Tylko nigdy nie zrozumie, z czym ma do czynienia. - No cóż, teraz to nie ma znaczenia. Ski odchylił głowę, spoglądając na Jace. - Cieszę się, że tu jesteś. ~ 398 ~

- Ja też. - I zostaniesz? - Oczywiście. Powiedziałeś, że mnie kochasz i poprosiłeś mnie, żeby wprowadziła się do ciebie. - Hmm. Właściwie to powiedziałem, że… Ski musiał przestać mówić, całkowicie rozkojarzony przez milczącego Beara, który nagle obszedł Jace z Lwem w swoich dłoniach. Wyciągnął szczeniaka przed siebie i, po tym jak kilka razy przesunął psa wokół głowy i twarzy Jace, zaczął powoli iść do tyłu, nadal trzymając psa przed sobą. - Co… co robi Bear? – zapytała cicho Jace. Ski odetchnął. - Kusi cię twoim własnym szczeniakiem. - Dlaczego? - Chce, żebyś wróciła do pracy. Jace kilka razy otworzyła usta zanim w końcu wzruszyła ramionami i oznajmiła. - Okej. Razem ruszyli w stronę biblioteki. Jej ramię było wokół jego pasa, jego wokół jej barków. - Czy twoim barciom nie będzie przeszkadzało, że teraz tu zamieszkam? - Ty? Wcale. Kera również będzie mile witana. Właściwie, każda z twojej grupy uderzeniowej będzie mile witana… z wyjątkiem Erin. Nie będą zadowoleni, jeśli Erin tu przyjdzie. - Och, daj spokój. Erin nie jest taka zła. - Osobistą bronią Erin jest ogień. Nie ma mowy, żeby Marbjörn Ingolfsson, który pochodzi z bardzo długiej linii kochających książki Wikingów, kiedykolwiek chętnie pozwolił ten kobiecie wejść do biblioteki w pobliże naszych cennych książek. To się nie stanie. Jace nagle zwolniła, jej wzrok skupił się na punkcie na końcu korytarza. ~ 399 ~

- Co? – zapytał Ski. – Co jest? Skuliła się. - Myślę, że mam pomysł. Tylko najpierw muszę to zbadać. Dogłębnie. Ale… taa. Mogę mieć pomysł jak na dobre pozbyć się Gullveig. - Proszę powiedz mi, że to nie ma nic wspólnego z Erin. Żyję, żeby być trudną Amsel. Proszę. Jeśli mnie kochasz… proszę. - Kocham cię – powiedziała słodko Jace. – Ale, niestety, nie mogę złożyć takiej obietnicy. - Taa – mruknął Ski i pocałował ją w czoło. – Tego się obawiałem.

Tłumaczenie: panda68

~ 400 ~

Epilog Drzwi od strony pasażera otworzyły się i Jace wzięła rękę Ski. Pomógł jej wysiąść z samochodu i natychmiast wygładziła spódnicę swojej sukienki. To była śliczna sukienka, którą pożyczyła od siostry Wrony, bo zazwyczaj nie nosiła takich ciuchów. Ale wiedziała, że dzisiejszy wieczór jest specjalny i jeśli nie chciała zostać zakrzyczana za nawet nie spróbujesz!, musiała założyć tę cholerną sukienkę. - Oddychaj – powiedział do niej Ski. - Oddycham. - Właściwie, to warczysz. I twoje oczy zaczynają mieć tę czerwoną obwódkę. Miał rację, oczywiście, i to dlatego musiał ją tutaj zaciągnąć. Dałaby wszystko, żeby znaleźć się w bibliotece Obrońców i robić swoje poszukiwania. Tam właśnie była przez ostatnie dwa tygodnie i uwielbiała to. Każdego dnia szła do biblioteki i pogrążała się w książkach, chcąc sprawdzić, czy jej wciąż niepewny i prawdopodobnie niedorzeczny plan zadziała, by zabić Gullveig. I każdej nocy chodziła do łóżka Danskiego Eriksena. To wszystko byłoby idealne, gdyby miała jakikolwiek ślad, że jest na właściwym tropie. Ale Kera miała rację. Jace nie była w tym sama. Miała Obrońców i Służki pracujących razem z nią i żadne z nich nie zamierzało się poddać. Nie mogą. - Będzie dobrze – obiecał Ski. – Przynieśliśmy baklawę. Jace roześmiała się i pochyliła, żeby go pocałować. - Dziękuję, że przyszedłeś ze mną. - Nie przegapiłbym tego za żadne skarby świata. – Wziął duże pudełko baklawy i ruszyli do małego domku. Widząc go ponownie, po tak długim czasie, Jace niemal wpadła w jeden z jej ataków paniki, ale zwalczyła go. Wszystko będzie dobrze. - Jest jedna sprawa – powiedział Ski, zatrzymując się przed nią. - Jaka?

~ 401 ~

Skrzywił się lekko, sprawiając, że Jace pomyślała, że coś jest okropnie źle, dopóki nie powiedział. - Kocham cię. - Och. – Jace kiwnęła głową. – Wiem. Powiedziałeś mi. - Tak naprawdę… nie powiedziałem. - Ależ tak. Wyraźnie pamiętam jak mówisz mi, że mnie kochasz. - Nie. Powiedziałem, że doprowadzasz mnie do szaleństwa. W tamtym czasie, miałem na myśli, że dosłownie doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Nieważne – odparła, obchodząc go – ale nie tak to zapamiętałam. Słyszała jak śmieje się za nią i wiedziała, że jej twarz jest czerwona od zakłopotania, ale zignorowała to i podeszła do drzwi, naciskając dzwonek. Kilka sekund później, drzwi się otworzyły i Jace zamrugała, obejrzała się na zaskoczonego Ski, potem z powrotem na drzwi. - Bear? Co ty tu robisz? - Twoja babcia nas zaprosiła. Powiedziała, że chce poznać mężczyzn, którzy będą kręcili się przy jej wnuczce. Potem nazwała mnie irytującym i rozłączyła się, gdy ja wciąż mówiłem. Ski zmierzył swojego brata Obrońcę. - Zadawałeś jej mnóstwo pytań, Bear? - Sądzę, że można tak powiedzieć, ale uważałem, że są bardzo trafne. - Oczywiście, że uważałeś. - Zaprosiła was, ale nie moje siostry Wrony? – zapytała Jace. - Nazwała je dziwkami, których nie chce wokół swoich wnuków. Jace obróciła się, żeby odejść, ale Ski zablokował ją swoim ciałem. - W każdym razie – mówił dalej Bear – ma norweskie piwo. – Uniósł butelkę, przyglądał im się jeszcze przez chwilę, a potem odszedł. Ski wypuścił oddech. ~ 402 ~

- Dlaczego znowu robię to, co robiłam? – zapytał Jace. – Możesz mi przypomnieć? - Żeby uratować świat i rozdzielić sprawiedliwość w stylu Tyra. - Racja. Masz rację. Zaczął otwierać siatkowe drzwi, ale złapała go za skórzaną kurtkę i pociągnęła. - I kochasz mnie? – W tej chwili musiała usłyszeć to jeszcze raz. Zanim stanie przed Nëną. Ski uśmiechnął się, przycisnął swoje czoło do jej. - I kocham cię. Stali tak przez dłuższy czas zanim Jace usłyszała warknięcie Nëny. - Czy możecie nie robić niczego obrzydliwego, co tam robicie na moim frontowym ganku, żeby sąsiedzi nie pomyśleli, że mieszkają tu jakieś dziwki? Dziękuję! Jace warknęła, a Ski natychmiast uniósł pudełko z cukierni. - Baklawa. Mamy baklawę. Nawe ona się jej nie oprze. - Naprawdę nie znasz mojej babci.

Hel, znowu czując się komfortowo w swojej nowej zbroi stworzonej przez krasnale Asgardu, otworzyła mistyczne drzwi i sięgnęła. Grzebała tam, dopóki nie poczuła energii Gullveig. Złapała rękę bogini i wciągnęła ją do Helheimu. A ta zasmarkana suka wciąż skrzeczała. - Zamknij się! - Gdzie, do cholery, byłaś? Hel uniosła palec. - Musimy sobie coś wyjaśnić. Nie pracuję dla ciebie, krowo. Robię ci przysługę. - Niby dlaczego? - Wtedy, bo się nudziłam. A teraz dlatego, że wkurzyły mnie Wrony. ~ 403 ~

- I za to sprowadzisz na ludzkie głowy Ragnarok? - Ty to robisz, ponieważ jesteś wkurzona na swoją siostrę. - To co innego. - A co mnie to obchodzi? – zapytała Hel. – Ragnarok czy nie, zawsze znajdzie się miejsce dla śmierci i jej królowej. A teraz, wchodzisz w to czy nie? - Wchodzę. – Jej ręce zwinęły się w pięści. – Chcę odzyskać mój naszyjnik! - Ty i ten naszyjnik… Gullveig zaczęła odchodzić, ale jej nogi się ugięły i opadła na kolana. Hel pstryknęła palcami na jednego z Czarnowronów i wskazała na Gullveig. - Idź, siostro – uspokajała, poklepując jej ramię. – odpocznij trochę. Odzyskaj swoją siłę. Czarnowron pomógł bogini wstać, a ta przyjrzała się Hel. - A potem co? - A potem… Myślę, że nadszedł czas, żebyś poznała mojego ojca. - Poznałam twojego ojca. On również próbował mnie zabić! Rozgniewana, Hel warknęła. - Okej, koleżanko, naprawdę musisz już sobie to odpuścić!

Tłumaczenie: panda68

~ 404 ~

Słownik osób i miejsc występujących w mitologii nordyckiej:

Asgard – siedziba Asów położona na sklepieniu niebios na wschodzie; jedna z Dziewięciu Krain, raj wojowników i miejsce, gdzie przebywali bogowie. Azowie / Asowie – ród panujących, dobroczynnych bogów rządzących światem; najważniejszy dla Wikingów. Ich charakterystyczną cechą jest wojownicze usposobienie i mniejszy lub większy związek z kultem wojny i siły. Edda – najstarszy zabytek piśmiennictwa, datowany na IX wiek n.e. Są dwie tego rodzaju księgi. Edda starsza, zwana też Eddą poetycką, składa się z 29 pieśni, z których 10 było poświęconych bogom oraz 19 poświęconym bohaterom i wojownikom, napisanych stylem, który od niej właśnie został nazwany eddycznym. Edda młodsza, zwana Eddą prozaiczną, została napisana przez Snorriego Sturlusona w XIII w. Składa się z trzech części: część środkowa pt. Język poezji jest rodzajem podręcznika dla skaldów ( poeta dworski) i zawiera wskazówki, które nazwy należy stosować w poezji do bogów, stworzeń i rzeczy martwych. Do tego swoistego podręcznika Snorri napisał wstęp stanowiący drugą część jego Eddy i zawierający przegląd dawnej mitologii. Zakończenie stanowi opis ostatniej walki bogów i odrodzenia świata. Freja – bogini urodzaju, płodności oraz miłości cielesnej i zmysłowej; uważane były za najświętsze wśród kobiet; potrafiła zmieniać swą postać. Kiedy chciała pokonać długi dystans przemieniała się w sokolicę. Jej wierzchowcem był dzik. W zwierzęta te Freja potrafiła zmieniać innych ludzi. Hel – Olbrzymka, władczyni krainy zmarłych śmiercią naturalną; według mitów uległa jedynie częściowemu rozkładowi - zachowała twarz i ciało żywej kobiety, natomiast jej nogi były szkieletem. to także pierwotna nazwa piekła. Helheim – jeden z dziewięciu światów, miejsce umarłych, rządzone przez boginię Hel. Tłoczą się w nim drżące, cieniste duchy tych, którzy nie umarli śmiercią chwalebną, lecz z powodu choroby, samobójstwa lub ze starości. Holdy – demony, przewodniczki dusz zmarłych; raz są wrogo nastawione do ludzi i zabierają im życie, innym razem pomagają i wręcz je dają.

~ 405 ~

Idun, Iduna – bogini wiosny. Jej imię znaczyło dosłownie odnawiająca, odmładzająca. Uosabiała pory roku pomiędzy marcem i wrześniem. Opiekowała się koszem ze złotymi jabłkami, który zawsze był pełny. Pozwalały one zachować młodość każdemu, kto je spożył. Idun podawała je tylko bogom na ucztach w Asgardzie. Bogowie dotkliwie odczuli stratę złotych jabłek, kiedy Idun i jej owoce porwał olbrzym Thjazi. Bogowie natychmiast posiwieli i zaczęli się starzeć. Loki, będący pośrednim sprawcą porwania, zdołał uwolnić Idun i przywieźć do Asgardu wraz z owocami. Jormungand (zwany również: Midgardsorm, Midhgardhsormr, Midgårdsormen) – gigantyczny wąż opasujący Midgard, krainę zamieszkaną przez ludzi. Jedno z trzech dzieci boga Lokiego i gigantki o imieniu Angerboda. Gdy Odyn dowiedział się o dzieciach Lokiego i Angerbody, nakazał je porwać, a następnie rzucił Jormunganda do oceanu otaczającego Midgard. Wąż rósł w otchłaniach, aż w końcu przyjął takie rozmiary, iż otaczał cały świat i mógł ugryźć własny ogon. W dniu zmierzchu bogów wyłoni się z oceanu i zacznie wypluwać z siebie jad, truciznę, która pokryje ziemię i niebo. Loki – olbrzym zaliczony w poczet bogów, symbol ognia i oszustwa. Stworzył największe potwory, w tym wielkie wilki. Nidhögg – przeraźliwie długi wąż, który mieszka i nieustannie wije się w korzeniach Yggdrasila, mitologicznego świętego jesionu. Rezyduje w krainie Helheim, siedzibie śmierci, praktycznie na samym dnie nordyckiego wszechświata, gdzie panuje wieczna ciemność i chłód. Bestia żywi się tam krwią umarłych, którą wysysa z ciał nieszczęśników, którym nie dane było trafić do Walhalii, raju dla wojowników. Norny – w mitologii nordyckiej trzy boginie przeznaczenia, przędące nić ludzkiego życia, odpowiedniczki greckich Mojr. Ponadto potrafiły zsyłać koszmary nocne i tworzyły runy. Pojawiały się przy narodzinach, ale mogły też przeciąć złotą nić życia sprowadzając śmierć. Odyn – naczelne bóstwo mitologii nordyckiej; wielki przywódca Asów, a później także Wanów. Słynął ze swej mądrości i zdolności wróżenia, a także z braku jednego oka, które poświęcił olbrzymowi Mimirowi, w zamian za pozwolenie napicia się ze studni mądrości i tym samym poznanie całej wiedzy tego świata, a także jego losu i końca. Od tej pory, mimo częściowej utraty wzroku, widzi więcej niż wszyscy bogowie i śmiertelnicy razem wzięci.

~ 406 ~

Olbrzymy – to obok bogów inne mityczne, dobrze zakorzenione w ludzkiej świadomości człekokształtne stworzenia. Są przedstawiani, jako wrogowie dotychczasowego porządku świata. Ragnarok – w wyobrażeniach mitologicznych ma on być wielką walką pomiędzy bogami a olbrzymami, inaczej zmierzch bogów. Skuld (Obowiązek) – odpowiedzialna za przyszłość. Najmłodsza z Norn, określała długość życia narodzonych dzieci, uważano ją za bezlitosną i okrutną, personifikowała księżyc ubywający. Thor – Bóg burzy i piorunów, bóg sił witalnych, bóg rolnictwa, jako sprowadzający deszcz odpowiedzialny za urodzaje, patronował także ognisku domowemu i małżeństwu. Syn boga Odyna. Walhalla – w mitologii nordyckiej miejsce przebywania poległych w chwale wojowników, kraina wiecznego szczęścia. Walkirie – piękne dziewice-wojowniczki ujeżdżające skrzydlate konie, uzbrojone we włócznie i tarcze. Decydowały o przeznaczeniu walczących, zsyłając to śmierć, to życie, to klęskę to zwycięstwo.. Walkirie zabierały, wybranych przez Odyna, poległych w bitwie wojowników w zaświaty do miejsca zwanego Walhallą. Wanaheim – jeden z Dziewięciu Światów, w którym mieszkali bogowie urodzaju i płodności ziem, Wanowie. Wanowie – grupa bogów wiązanych z płodnością, mądrością, naturą, magią i zdolnością widzenia przyszłości. Wanowie są jedną z dwóch grup bogów (drugą są Asowie), ich siedzibą był Wanaheim. Yggdrasil, Drzewo Strasznego, czyli Odyna – gigantyczne drzewo, na którym znajdowały się różne światy, w tym: Asgard, Midgard, Utgard i Hel. Pień tego drzewa opierał się na trzech korzeniach, z których jeden przechodzi przez Asgard, drugi przez Midgard, a trzeci przez Hel. Pod korzeniem asgardzkim znajduje się święta Studnia Urd, nad którą mieszkały trzy Norny, nad którymi mocy nie mieli nawet bogowie, i które każdego dnia podlewały drzewo wodą z pradawnego źródła, aby jego gałęzie mogły się zielenić; natomiast pod korzeniem midgardzkim leżało źródło Mimira.

~ 407 ~
Shelly Laurenston - Call of Crows 2 - The Undoing ( CAŁOŚĆ ).pdf

Related documents

407 Pages • 99,575 Words • PDF • 3.8 MB

484 Pages • 120,615 Words • PDF • 6.8 MB

485 Pages • 120,616 Words • PDF • 2 MB

484 Pages • 120,615 Words • PDF • 6.8 MB

221 Pages • 72,687 Words • PDF • 1.3 MB

25 Pages • PDF • 52 MB

286 Pages • PDF • 43 MB