More than forever - Jay McLean.pdf

405 Pages • 101,646 Words • PDF • 4.6 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:14

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Prolog – Cameron–

Mama mówi, że nie ma bólu gorszego niż poród. Przez te szesnaście godzin, jak twierdzi, przeszła przez prawdziwe piekło. Żartuje, że czasami zastanawia się, czy było warto. Bzdura. Odpowiadam, że nic, absolutnie nic, nie może być gorsze od uderzenia kijem baseballowym w sprzęt. Oczy Lincolna są ogromne, kiedy się krzywi. – Bardzo przepraszam, Cam. Stoję zgięty w pół, zbyt zajęty bólem w podbrzuszu. Czasami, ból się odwleka. Ale nie tym razem. Tym razem jest natychmiastowy. Próbuję coś powiedzieć, ale nic nie wychodzi z moich ust. Wygląda, jakby miał się rozpłakać i chcę zapewnić go, że jest w porządku – ale nie mogę. Liam, brat bliźniak Lincolna, zanosi się śmiechem. Mały gnojek. Przypilnuję, by na kolejnym treningu dać mu ekstra wycisk. – Cam, wszystko w porządku? Próbuję się wyprostować, ale to tylko pogarsza ból. – Taa, stary. Po prostu muszę to przeczekać. – Przysięgam, że nie widziałem cię za sobą. – Panika jest oczywista w jego głosie i przez moment, chcę sobie powiedzieć, że muszę to przełknąć i przestać zachowywać się jak cipka, ale tego też nie mogę zrobić. Ból jest zbyt przytłaczający. Liam ciągle pokłada się ze śmiechu. Mrużę oczy patrząc na niego i Lincoln musi to widzieć, bo odwraca się do brata i popycha go wystarczająco mocno, by upadł na ziemię. To sprawia, że Liam przestaje. Podnosi się i otrzepuje kurz ze swojego stroju. – Powinniśmy iść, Linc, zostaliśmy tu ostatni. Lincoln rozgląda się dookoła. Ja również. Liam ma rację, wszyscy już poszli. – Tylko pomogę Camowi wszystko spakować – odpowiada Lincoln, podnosząc worek na sprzęt drużyny i wrzucając do niego kaski i kije leżące u moich stóp. Ponownie podnosi na mnie wzrok i widzę jak bardzo jest mu przykro. Prostując się całkowicie, robię co mogę, by zignorować ból.

– Jest dobrze, Linc. Naprawdę już mi przeszło. – Nie przeszło, ale on nie musi o tym wiedzieć. Mimo wszystko kończy pakowanie i podaje mi worek, który jest większy od niego. Zabieram go od niego i rozglądam się raz jeszcze. – Wasza mama lub tata przyjadą was odebrać? – Nie – mówi Liam, śmiech i rozbawienie już mu przeszły. – Lucy tu jest. – Lucy? – Nasza siostra – wyjaśnia Lincoln. Obaj odwracają się do trybun. Podążam za ich spojrzeniem. Na ławce siedzi samotna dziewczyna. Coś płaskiego, czarnego i prostokątnego znajduje się w jej dłoni, wydaje mi się, że to coś w stylu tableta. Jej oczy są na tym skupione, podczas, gdy stopa kołysze wózek w przód i w tył. Wydaje mi się to dziwne, bo dziewczyna wygląda znajomo. Jest ze mną w klasie. Jest w drugiej klasie i już ma dziecko? Takie rzeczy nie zdarzają się w naszym mieście, a gdyby tak było, to bym o tym wiedział. Wszyscy by wiedzieli. – Lucy! – woła Liam. Nie podnosi oczu. – Lucy! – Tym razem to Lincoln. Wciąż, jej oczy się nie podnoszą, a stopa nadal kołysze wózek. – Luce! – krzyczy znowu Liam. Nic. Mrużę oczy, zanim spoglądam w dół na chłopców. – Czy wasza siostra… uch… ma problemy ze słuchem? Obaj jednocześnie prychają. – Nie – odpowiada Lincoln, zakładając czapkę na głowę i spoglądając na mnie. Przewraca oczami i mówi: – Ona tylko czyta.

***

Przez następnych sześć tygodni pojawia się na każdym meczu. Z każdym tygodniem wygląda na coraz bardziej smutną, jakby powoli uchodziło z niej życie. A wiecie, skąd ja to wszystko wiem? Bo kiedy ona jest tak zajęta czytaniem… ja jestem zajęty odczytywaniem jej.

– Lucy –

Lachlan płakał przez całą drogę do domu, co oznaczało, że musiałam go nieść w jednej ręce, a drugą prowadzić wózek, cały czas upewniając się, że Lincoln i Liam nie wybiegają na ulicę. Co byłoby w porządku, gdybym przez przypadek nie zapakowała czerwonego Kool–Aid zamiast ich specjalnych napoi, przez co trochę wariują. Następnym razem będę pamiętać, żeby postawić je osobno w lodówce. Lachlan ciągle płacze, gdy tata schodzi na dół i wchodzi do kuchni. Proponuje, że go ode mnie weźmie, ale widzę w jego oczach, jak bardzo jest zmęczony. Mówię mu, że nie trzeba i pokazuję, by usiadł. Ostatnio nie często wychodzi z sypialni, co jest sygnałem, że się pogarsza. Lekarze mówili, że to normalne – musi się pogorszyć, zanim zacznie się poprawiać. Przez chwilę zastanawiam się, czy mają jakąś księgę banałów, których używają, by usprawiedliwić czyjś stan zdrowia. Gorzki śmiech próbuje wyrwać mi się z ust, ale powstrzymuję go, obserwując jak tata zajmuje miejsce przy stole, jego dłonie zasłaniają całą twarz jeszcze zanim w pełni siada. Mikrofalówka pika, wyciągam z niej butelkę Lachlana i karmię go. Cisza wypełnia uszy. Próbuję sobie przypomnieć ostatni raz, gdy niczego nie słyszałam. W domu wypełnionym dziewiątką ludzi, cisza należy do rzadkości. Mój umysł zatrzymuje się na tej myśli przez chwilę, nim przerywa ją westchnienie taty. – Pogarsza się, Luce. – Głęboki głos przegrywa walkę o udawanie. – Lekarz przyszedł na domową wizytę. Nie wygląda to dobrze. – Odkrywa twarz i teraz na mnie patrzy, oczy są czerwone z powodu braku snu lub wstrzymywanych łez, ale pewnie z obu powodów. – Jak długo? – To dwa słowa. Dwa słowa, które wpłyną na całe moje życie. – Trzy miesiące. Trzy miesiące. Przestaję oddychać. Lachlan płacze i przez kaszel zaczyna wypluwać mleko. Tata wstaje i zabiera go ode mnie.

Wychodzę z pokoju i kieruję się do łazienki. I wymiotuję. Trzy miesiące. Kiedy kończę, odkręcam wodę i płuczę usta, a następnie przyglądam się sobie w lustrze. Ściskając brzegi umywalki, zasysam duży oddech i wypuszczam go. Robię tak jeszcze kilka razy, aż kolory wracają na moją twarz. – Otrząśnij się, Lucy – szepczę. – Masz piętnaście lat. Przestań zachowywać się jak dziecko. Mija kilka minut, aż znajduję siłę, by otworzyć drzwi i wyjść. Tata czeka z ramionami założonymi na piersi. Bez Lachlana. – Zasnął mi na rękach, położyłem go do łóżeczka – odpowiada na niezadane pytanie. – Wszystko w porządku, dzieciaku? Ten sam zgorzkniały śmiech, co przedtem, próbuje mi się wyrwać. Ale ponownie, powstrzymuję go. Bo nawet jeśli się tak do mnie odnosi, to nie jestem dzieckiem. Jestem od tego daleka. – Jest dobrze – kłamię. – Dał mi się we znaki upał z wcześniejszego przebywania na boisku. Nic mi nie jest – powtarzam. Jego głowa przechyla się na bok, a oczy zwężają, oceniając mnie. – Nic mi nie jest – kłamię po raz trzeci. Przechodzę obok niego i wchodzę po schodach do jedynego pokoju, w którym przebywanie mogę teraz znieść. Nie śpi, ale jest tak nieświadoma, że równie dobrze mogłaby spać. Przeklinam się, za chęć, by już umarła. Za nadzieję, że to zabrałoby ból. Nie tylko od niej, ale od nas wszystkich. Oczekiwanie na czyjąś śmierć musi być najokrutniejszym żartem na świecie. – Lucy – chrypi. – Co u ciebie? Udaję uśmiech. – W porządku. Cztery w porządku. Cztery kłamstwa. Odwzajemnia nieszczery uśmiech takim samym i poklepuje łóżko obok siebie. Skopuję buty, kładę się i wyciągam zapasowy czytnik spod poduszki. Wypuszcza drżący oddech w tym samym czasie, gdy go włączam. Nie wiem, po co go w ogóle wyciągam. Znam historię, którą chce, abym jej przeczytała. Znam ją słowo w słowo.

Czytam ją jej od pierwszego dnia, gdy lekarze powiedzieli jej, że ma raka. Oddycham głęboko. – Cztery siostry March siedziały w salonie…

*

Moja mama pokochała czytanie po tym, jak przeczytała Małe Kobietki. Ja pokochałam czytanie po tym, jak przeczytała to mnie. Powiedziała, że chciała, bym dorastała w domu pełnym sióstr. Skończyłam z sześcioma młodszymi braćmi. Kiedy mama i tata opowiedzieli nam swoją historię, była krótka, ale słodka. Poznali się w dniu ukończenia studiów, jakimś cudem wcześniej się nie spotkali. Dwa tygodnie później stali się parą. Po dwóch miesiącach, byli małżeństwem. Przeznaczenie. Tu chodzi o przeznaczenie, Lucy. Zawsze mi to powtarzali. I ja w to wierzę. Wszystkim nam nadali imiona zaczynające się na literę L. Bo na L zaczyna się słowo „love”. A miłość jest czymś, o czym powinniśmy pamiętać każdego dnia. Przełykam gulę, która uformowała się w moim gardle i odwracam się do niej twarzą. Zasnęła. Śpi już pewnie od godziny, a ja tego nie zauważyłam. Całuję ją w czoło i mówię to, co zazwyczaj, zanim opuszczę pokój: – Kocham cię. Żegnaj. – Zawsze pożegnanie. Bo nigdy nie wiem, czy to będą ostatnie słowa, jakie do niej powiem. Cichutko, nie chcąc zostać zauważoną, idę do mojego pokoju i do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Opieram się o nie i zsuwam w dół, aż tyłkiem uderzam o podłogę. Płaczę tak mocno, że znowu wymiotuję. I wcale się tym nie przejmuję. Bo skoro umierająca mama znajduje się dwie pary drzwi ode mnie, wymiotowanie jest jedyną rzeczą, która sprawia, że czuję się żywa.

Rozdział 1 – Lucy –

Przynajmniej skończyło się to czekanie. Ta myśl kołacze mi się po głowie przez cały pogrzeb. Ona odeszła, a ja mogę myśleć tylko o uldze, że nie będę musiała budzić się każdego dnia i zastanawiać się kiedy. Jest tu rodzina taty, pomaga mi opiekować się chłopcami. Ocieramy ich łzy, przytulamy, kiedy płaczą, zapewniamy, że wszystko będzie dobrze – nawet, jeśli nie mamy pojęcia, czy tak będzie. Nikt nie zajmuje się mną. Nikt. Nawet tata. On nie jest w stanie zająć się nawet sobą.

– Cameron –

Gdyby złamane serce miało twarz, należałaby do niej. Obserwowałem ją podczas pogrzebu, tak, jak robię to teraz. Chodzi po domu i ze sztucznym uśmiechem wita się ze wszystkimi. Wiem, że jest sztuczny, bo umarła jej mama, tata jest załamany i ma sześciu braci, którymi się zajmuje. W tej chwili nie ma żadnych przejaśnień. Żadnego światełka na końcu tunelu. Żadnej radości w obliczu tragedii. To dlatego wydaje mi się dziwne, że nie uroniła łzy. Nawet jednej. Jej malutki braciszek wymiotuje na nią, a ona nawet się nie wzdryga. Po prostu podaje go jakiejś kobiecie i wychodzi z pokoju. Mijają minuty, a ja czekam na jej powrót, ale się nie pojawia. Zalewa mnie fala paniki. Nie wiem dlaczego, aż tak mnie to obchodzi. Czemu ona aż tak mnie obchodzi. Jednak muszę ją znaleźć. Musze się upewnić, że wszystko z nią dobrze. Jest odwrócona plecami, gdy tak stoi w pralni, ramiona podskakują jej w górę i w dół. Wtedy, nagle się prostuje, jakby wiedziała, że ktoś ją obserwuje. Unosi dłoń do twarzy i powoli się odwraca. W jej oczach jest spokój, który wydaje się nieusprawiedliwiony… jak cisza przed burzą. I wtedy to nadchodzi – burza.

Jej twarz się zmienia i wiem, że dziewczyna zaraz wybuchnie. Moje serce przyspiesza, dłonie się pocą i dzwoni mi w uszach – wszystko dlatego, że nie potrafię stać i patrzeć na to, co się z nią dzieje. I chociaż widzę jak mocno się stara, by się powstrzymać – wyrywa jej się pojedynczy szloch. Robię krok, by ją złapać. – Lucy – szepczę. Zarzuca mi ramiona na szyję i przyciąga do siebie, płacząc mi w klatkę piersiową. Łka tak mocno, że wydaje się, jakby robiła to po raz pierwszy. Może tak jest. Tulę ją w ciszy, aż się uspokaja. W obejmowaniu jej była jakaś magia. Tak, jakby wcześniejszy spokój w jej oczach był uzasadniony. Może mógłbym być jej spokojem. Chcę być jej spokojem. Kiedy kończy, robi krok w tył, ocierając jednocześnie twarz. I uśmiecha się, tym samym sztucznym uśmiechem, który posyła wszystkim. Kiwa głową i przepycha się obok mnie. – Lucy – szepczę ponownie, tym razem do siebie. Ze wszystkich sił próbuję ją odczytać, gdy odchodzi.

***

Żałuję, że z nią nie porozmawiałem. Żałuję, że nie znalazłem odpowiednich słów. Nawet teraz, gdy stoję przed jej drzwiami, pocąc się jak prosię po jeździe ze szkoły na rowerze – ciągle nie potrafię wymyślić, co mam powiedzieć. Minęło kilka dni od pogrzebu. Dziś po raz pierwszy przyszła do szkoły. Nie, żebym zwracał uwagę czy zastanawiał się, gdzie była, bo tego nie robiłem. Pukam trzy razy, ale nikt nie otwiera. Słyszę krzyki i wrzaski dzieci. Jedno z nich chyba nawet płacze. Pukam ponownie i drzwi się otwierają. Patrzy na mnie jeden z młodszych dzieciaków, jego brwi są zmarszczone, ale się nie odzywa. – Gdzie jest Lucy? – pytam go. Otwiera szerzej drzwi i wskazuje na kuchnię, a później ucieka. Gdybym był mordercą, wszyscy byliby martwi.

*

Stoi przy kuchennej wyspie, z jedzeniem dookoła, ale nie to zauważam. Raczej spływający wolno, niekończący się potok łez. Kiedy wchodzę, podnosi wzrok, ma taki sam wyraz twarzy jak jej brat, gdy otworzył mi drzwi. – Kim jesteś? Ignoruję złość spowodowaną tym, że mnie nie pamięta. Albo nie poznaje. Albo tym, że ledwie mnie zauważa, nim ociera twarz i wraca do tego, co robiła wcześniej. Dzieciaki wchodzą do kuchni, biegają dookoła wyspy. Są głośne. I wkurzające. Upuszcza to, co trzyma w dłoniach i opiera się o blat. Jej powieki zaciskają się mocno, gdy nabiera haust powietrza. I mogę to zobaczyć – Nadchodzi burza. Łapię jednego z chłopców za ramię. – Gdzie jest wasz tata? – To ten sam dzieciak, który otworzył drzwi. Wskazuje na piętro, wyrywa się z mojego uścisku i ucieka. – Kim jesteś? – pyta ponownie. – Cameron. Podnosi wzrok i przysięgam; czas przestaje płynąć, gdy nasze spojrzenia się spotykają. Wtedy jeden dzieciak krzyczy i przerywa, cokolwiek się właśnie między nami działo. – Ja tylko chcę, by to się skończyło – szepcze. Nie wiem, czy mówi do mnie, czy do siebie, ale z jakiegoś powodu, chcę to zakończyć. Wkładam palce do ust i gwiżdżę. Głośno. Mój wzrok nigdy nie opuszcza jej twarzy. Cisza. Wytrzeszcza oczy. – Kim jesteś? – mówi po raz trzeci. – Cameron – powtarzam. Tym razem wolniej, głośniej. Może moje pierwsze przeczucie było dobre, może ma problemy ze słuchem. Potrząsa głową, kąciki jej ust opadają na dół. – Nie, wiem, że masz na imię Cameron. Ale kim jesteś? Co robisz w moim domu?

Lincoln odzywa się za mnie: – Jest naszym trenerem. Chłopcy stoją teraz w kuchni. Nawet nie zauważyłem, kiedy weszli. Odwracam się do Lucy i podwijam rękawy. – W czym potrzebujesz pomocy? Jej oczy się zwężają, a usta zaciskają w cienką linię. – Nie wiem kim jesteś, ani co tu robisz, ale z nami wszystko w porządku. Nie potrzebujemy twojej pomocy. Nie wiem, jakiej reakcji się po niej spodziewałem, ale na pewno nie takiej. Zanim mam szansę odpowiedzieć, przerywa mi płacz dziecka. Wypuszcza sfrustrowany jęk, myje ręce i odchodzi. – Cześć, Cam! – mówi Lincoln, z uśmiechem takim, jak zawsze. On nigdy nie znika. Zastanawiam się, czy w pełni rozumie, że jego mama nie żyje. Odeszła. Na zawsze. – Hej, stary. – Próbuję utrzymać neutralny ton, żeby nie zauważył, jak bardzo mi go żal. – Jak myślisz, co możemy zrobić, by choć trochę pomóc twojej siostrze? – Po prostu zejść z drogi – odzywa się najstarszy chłopiec. – Nie chce naszej pomocy. Potakuję. Teraz to ma sens – jej reakcja na mnie. Patrzę na każdego z nich i próbuję zrozumieć, co ja tu robię. Ale nie ma ku temu powodu – i w tej chwili, nie sądzę, że to się liczy. Wyglądam przez okno na niekończący się ogródek. – Macie coś, co możemy użyć jako bazy? Moglibyśmy wyjść, uderzyć kilka piłek, złapać parę… Chłopcy są za drzwiami i ustawiają wszystko, zanim mogę dokończyć zdanie. Podążam za nimi, nie chcąc czekać, aż ponownie mnie wyprosi. Mijają minuty, zanim otwierają się tylne drzwi i wychyla za nie głowę. – Chłopcy, macie pracę domową – woła, trzymając najmłodszego brata w ramionach. Starsi jęczą, ale nie protestują; po prostu wracają do domu, jeden za drugim. – Przepraszam – mówię do niej. – Nie wiedziałem. – Dużo nie wiesz – mówi, zatrzaskując za sobą drzwi. – Jest smutna. – Patrzę na dół, na Liama, który stoi teraz stopę ode mnie. – Wszyscy jesteśmy.

– W porządku. – Próbuję go pocieszyć. – Macie prawo być smutni. – Ale ona jest naprawdę smutna. Robi się taka smutna, że aż wymiotuje.

Rozdział 2 – Lucy –

– Ten chłopak się na ciebie gapi. Uciszam Claudię z nadzieją, że więcej nie zacznie tego tematu. Nawet nie wiem o jakim chłopaku mówi i mnie to nie obchodził. Wzdycha i pyta: – Co czytasz? Właśnie zdaję sobie sprawę, że mam w ręce czytnik, włączony, ukazujący słowa… ale ich nie czytam. Umysł jest zbyt zajęty innymi rzeczami. Jak tym, że spakowałam Lincolnowi ciasteczko na lunch, a Liamowi nie, co oczywiście oznacza, że kiedy pójdę ich odebrać, jeden z nich będzie miał podbite oko. Świetnie. Wzdycha ponownie i to wyrywa mnie z zamyślenia. – Muszę ci coś powiedzieć – mówi, jej ton jest inny. Już nie mówi o chłopcach. To coś więcej. Moje spojrzenie podnosi się, kiedy związuje włosy w kucyk. Podnosi opadły liść z ławki przed nami, ogląda go z obu stron i zgniata w dłoni. – Przeprowadzamy się. – Gdzie? – Mam nadzieję, że nie ma na myśli odległego miejsca, bo Claudia to moja najlepsza przyjaciółka – moja jedyna przyjaciółka. – New Jersey. Moje serce zamiera. Robię w głowie szybkie obliczenia, jak duży to dystans do przejechania. Osiem godzin, plus minus. – Nie możesz dojeżdżać osiem godzin do szkoły i z powrotem. Uśmiecha się smutno. – Wyjeżdżamy w ten weekend, Lucy. Przepraszam. Wiem od miesiąca. Powinnam była ci powiedzieć, ale tyle się działo z twoją mamą i całą rodziną, nie wiedziałam, jak mam to na ciebie zrzucić.

Łzy natychmiast napływają mi do oczu. Podnoszę kanapkę, tylko po to, by zająć się czymś innym, ale na sam jej widok, żołądek mi się buntuje. – Jest w porządku – mówię. – Wszystko dobrze – Czym jest jeszcze jedno kłamstwo, prawda? – Muszę skorzystać z łazienki. Zobaczymy się po zajęciach. – Och – mówi zaskoczona. – Okej. Wstaję szybko. Za szybko. Kręci mi się w głowie i czuję się słabo. I wtedy to się dzieje. Mdleję.

– Cameron –

Widzę, jak chwieje się na nogach, zanim powoli osuwa się na ziemię. Najpierw poddają się kolana, a później cała reszta. Wydaje się, że powinienem dostać się do niej wcześniej, ale na chwilę ogarnia mnie panika, nim umysł się rozkręca. Reszta jest zamazana. Jej przyjaciółka stoi nad nami, gdy kładę jej głowę na moich kolanach. – Co się stało? – Logan pyta jej przyjaciółkę. – Nie wiem. – Jest równie spanikowana, co ja, jeśli nie bardziej. – Jest odwodniona? – Logan podnosi niezjedzoną kanapkę. – Czy to jej? Jadła coś? – Nie wiem czemu wkurza mnie, że Logan zadaje wszystkie właściwe pytania, a wszystko, co ja mogę zrobić to gapienie się na nią. Oddycha, a to już coś. Osuwa się na kolana po jej drugiej stronie i wylewa wodę z butelki na swoją dłoń, a następnie przesuwa nią po jej czole. – Wszystko z nią dobrze, stary? – pyta Jake. Jest nowy w mieście i ma dziwny akcent, ale Loganowi wydaje się spoko, więc się z nim trzymamy. Logan jeszcze raz robi tę rzecz z wodą i tym razem jej oczy powoli się otwierają. A ja wypuszczam oddech, który wstrzymywałem. – Jest dobrze – mówi do niej Logan. – Po prostu zemdlałaś. – Przysuwa się do twarzy i mam ochotę go walnąć za to, że jest pierwszym, którego widzi. Ja byłem tu pierwszy; ja ją obserwowałem, kiedy upadła. To powinienem być ja.

Siada szybko i przykłada dłoń do głowy, jej oczy powoli przesuwają się po wszystkich dookoła. Dzwoni dzwonek, ale nikt nie rusza się, by odejść. – Jest w porządku – mówi cicho. – Mam test – odzywa się jej przyjaciółka z grymasem. – Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Potakuje, ale patrzy na ziemię. Wszyscy odchodzą. Wszyscy poza mną. – Powinieneś iść na zajęcia – mówi. A później odchodzi.

***

Po szkole czekam niedaleko jej szafki. Wiem, gdzie jest jej szafka, bo dzień po tym, jak jej brat powiedział mi kim ona jest, zacząłem częściej ją zauważać. Przyznaję, że tamtego dnia nie po raz pierwszy zwróciłem na nią uwagę. Widywałem ją w szkole, ale obracaliśmy się w innych kręgach, mieliśmy inne zainteresowania. Zawsze uważałem, że jest urocza, trochę chuda, ale ciągle urocza. Pojawia się zaraz po dzwonku, szybko zbiera swoje rzeczy i prędko wychodzi. I wtedy robię coś, co podkręca mój czynnik dziwaczności na maksa; podążam za nią. Nie idę za nią, dlatego, że ją prześladuję. Idę za nią, bo chcę się upewnić, że dotrze bezpiecznie do domu. Wiecie, co jest naprawdę trudno zrobić? Jechać rowerem i jak dziwak podążać za kimś, kto idzie na piechotę. Muszę jej to przyznać, chodzi szybko, ale ciężko jest pedałować powoli za kimś i nie zwracać na siebie uwagi. Dociera do podstawówki i odbiera swoich braci. Czekają na przystanku przez kilka minut, zanim nadjeżdża autobus i wszyscy wsiadają. Obserwuję, jak odjeżdżają. I pedałuję jak szalony, wybierając skrót przez las do jej domu. Do czasu, aż docieram na jej podjazd, moje nogi płoną. Wtedy dociera do mnie, że stoję na środku ich podjazdu, co znajduje się jakieś dwa akry od kogokolwiek innego… i nie mam absolutnie żadnego powodu, żeby tu być.

Pierwszy zauważa mnie Lincoln. – Hej, Cam! – woła beztrosko. Panikuję. – Wiemy, że w tym tygodniu jest przerwa… jeśli po to tu jesteś. Ocalony. – Tak… właśnie po to przyjechałem. Uśmiecha się szeroko i macha. – Na razie, Cam! Wszyscy przechodzą przez podjazd. Ona mnie widzi, ale nawet nie próbuje udawać uśmiechu. To mi nie przeszkadza, ale przeszkadza to, że nie ma w oczach nawet iskierki rozpoznania. Byłem w jej domu. Przyszedłem na pogrzeb jej mamy. Trzymałem ją, gdy zemdlała, nie więcej niż cztery godziny temu, a ona nawet mnie nie poznaje. Założę się, że myśli o Loganie. Ten dupek. Powinienem był go walnąć, tak jak chciałem. – Czekaj! Wzdryga się. Czemu się wzdrygnęła? – Idźcie do domu – nakazuje chłopcom. Obserwuje, jak wszyscy wchodzą do środka, zanim się do mnie odwraca. – Jeszcze raz, jak masz na imię? Przysięgam na Boga, że chcę walnąć Logana i nie wiem nawet za co, ale czuję, że to on jest powodem, przez który mnie nie pamięta. Próbuję utrzymać normalny ton głosu, nawet jeśli gdzieś w środku, chcę nią potrząsnąć, za to, że mnie nie pamięta. – Cameron. – Jasne. – Kiwa głową. – Cameron. – Krzyżuje ramiona na piersi. – Czego chcesz? – Powiedziałem ci wczoraj. Chcę pomóc. Jej oczy się zwężają. Zaciska mocno zęby. Jednak jakimś cudem udaje jej się powiedzieć: – A ja ci wczoraj powiedziałam, że nie potrzebuję twojej pomocy. Wzruszam ramionami. Nie mam zielonego pojęcia, co innego mam zrobić. Jestem zdenerwowany. A ona mnie przeraża. – Dlaczego? – Spina się.

– Dlaczego? – pytam z niedowierzaniem. – Tak. Dlaczego? – Robi krok do przodu, opuszczając ramiona przy bokach. – Jesteś jednym z tych ludzi z kościoła… czy próbujesz siebie ocalić, wynagradzając za jakiś grzech, którego nie możesz zapomnieć? O co chodzi, Cameron? Czy wyglądamy, jakbyśmy potrzebowali pomocy? Myślisz, że ja potrzebuję pomocy? – Tak – odpowiadam, nim mogę się powstrzymać. Jej ramiona opadają i po raz pierwszy widzę w niej coś poza siłą, czy smutkiem. Wrażliwość. I strach. Boi się. – Szczerze, to tak – powtarzam, badając grunt. Otwieram usta, by mówić dalej, ale mi przerywa. – Okej – wzdycha. Odwraca się i idzie do domu. Powoli podążam za nią, wiedząc aż za dobrze, że nie mam kurwa pojęcia, co ja tu, do diabła, robię.

***

Przez trzy kolejne dni zupełnie mnie ignoruje. Nie wita się ze mną. Nie odzywa się do mnie. Nigdy nie wymawia mojego imienia. Nigdy mnie nie zauważa. Powinienem być wkurzony, ale nie jestem. Bo w ciągu tych trzech dni, coś sobie uświadamiam. Nie jestem tu już tylko dla niej; jestem tu również dla jej braci. I niezależnie od tego, co pokazuje albo czego nie chce przyznać, potrzebuje pomocy. Wszyscy potrzebują. Czwartego dnia robi coś, czego się nigdy nie spodziewałem. – Możesz zostać na kolację, zrobiłam za dużo. – To wszystko. Tylko tyle mówi. I nawet jeśli mówi to mimochodem, wiem, ile wysiłku kosztowała ją ta propozycja. Siedzimy przy ogromnym stole, a chłopcy rozmawiają ze sobą. Czyta, a ja odczytuję ją. I w ten sposób spędzam kilka następnych tygodni. Każdego dnia, wypowiada do mnie o kilka słów więcej i każdego dnia uświadamiam sobie, że zależy mi bardziej, niż powinno.

***

Wycieram ostatni garnek ze zlewu, a ona bierze go z moich rąk i stawia na kuchence.

Odchrząkuję i mówię: – Więc, chciałem coś z tobą uzgodnić. Kiwa głową, nigdy nie podnosząc wzroku. – Zastanawiałem się, czy mógłbym jutro przynieść mojego Xboxa… żeby móc zająć czymś chłopców na jakiś czas. – Przeklinam się za nerwy, które w moim głosie. – Chodzi o to, że narobiłem sobie trochę zaległości w pracy domowej i pomyślałem… Jej oczy podnoszą się na mnie. – Nie musisz przychodzić każdego dnia. Nikt cię nie zmusza. Sfrustrowany, wypuszczam oddech z warknięciem i odchylam głowę do tyłu, szukając gdzieś cierpliwości, której zaczyna mi brakować. – Nie przeszkadza mi przychodzenie tutaj. To był tylko pomysł. Po prostu posiedzę dłużej i odrobię ją, jak wrócę do domu – wzdycham, zbyt zmęczony, żeby ukrywać zranienie w moim głosie. – Zobaczymy się jutro, Lucy. Zaczynam odchodzić, ale zatrzymuje mnie jej dłoń na przedramieniu. – Przepraszam – mówi tak cichutko, że ledwo ją słyszę. – Po prostu nie chcę, abyś czuł, że musisz tu przychodzić. – Próbuje się uśmiechnąć, ale zawodzi. – Przynieś Xboxa. Będą zachwyceni. – Dobrze. – Odwracam się do wyjścia, ale ponownie mnie zatrzymuje. – Naprawdę przepraszam, Cameron. – Dźwięk mojego imienia wypowiadanego przez nią bez złości czy irytacji sprawia, że oddech mi się rwie. Przygryza wargę, a spojrzenie wędruje na podłogę. – Nie wiem, dlaczego tutaj jesteś, ale nie chcę tego kwestionować. Chcę to tylko docenić. – Podnosi wzrok. – Dziękuję.

***

– Wrócił syn marnotrawny – chichocze mama. Siedzi na kanapie w salonie, razem ze swoim chłopakiem, Markiem. On też odwraca wzrok od telewizora, gdy wchodzę do pokoju. – Cześć mamo. – Podchodzę i całuję ją w policzek. Minęło kilka dni, odkąd ją widziałem. Większość nocy spędza w domu Marka albo on jest tutaj. Wyciągam rękę, żeby uścisnąć mu dłoń, ale ją odtrąca. – Co? Żadnego całusa dla mnie? – Robi dziubek i czeka. Próbuję się nie śmiać, ale nie potrafię się powstrzymać.

– Może nie jesteś wystarczająco ładny – droczy się mama. Obejmuje ją za ramiona. – Na szczęście, ty jesteś wystarczająco ładna za nas oboje – mówi, całując ją w skroń. – To było żałosne, Marky Mark – żartuję. Mruży na mnie oczy. A następnie się uśmiecha. – Wiesz, co jeszcze jest żałosne? – Co? – Wyzywająco unoszę głowę. – Twój ranking wybić w tym sezonie. – Próbuje kopnąć mnie w tył kolana, żeby je ugiąć, ale za szybko się odsuwam. Wstaje, wciąż się uśmiechając. – Moja babcia uderza piłkę lepiej niż ty. Śmieję się. – O taak, założę się, że uwielbia walić po jajach. Wyraz jego twarzy się zmienia. – Coś ty powiedział o Babuni Tallulah? – TALLULAH? – Wybuchem śmiechem. – I kto to mówi – przekrzykuje mój wybuch. – ALADYN. Teraz to mi rzednie mina. Spoglądam na mamę, tak samo jak Mark. – Kto daje dziecku na imię Aladyn? Mama siada, wystawia nogę i kopie Marka w tył kolana. Przewraca się na podłogę, zanim może się uratować. A ona szybko odwraca się do mnie. – Bierz go, skarbie. Tak też robię. W przeciągu kilku sekund siłujemy się na podłodze. Żaden z nas nie wie nic o zapasach, więc tylko tarzamy się po podłodze, zadając udawane ciosy. – Skąd, do diabła, wziąłeś te mięśnie, dzieciaku? – Ćwiczyłem. – Próbuję kopnąć go w krocze, ale się odsuwa. – Byłeś zbyt zajęty podnoszeniem ciężarów, żeby popracować nad uderzeniem? – Odwal się. – Śmieję się.

Dzwoni dzwonek do drzwi i przerywamy na sekundę, ale tylko na sekundę, zanim wykorzystuje moje rozproszenie i przewraca mnie na plecy. Zaczyna klepać mnie po głowie, przytrzymując mi jednocześnie ręce. – Cameron? Moje serce próbuje wyskoczyć z piersi. – Cholera. Lucy stoi nad nami z niepewnym wyrazem twarzy. Przenosi spojrzenie ze mnie do Marka, na mnie, na Marka i znowu... – Cholera – powtarzam, próbując zepchnąć z siebie Marka. Pozwala mi wstać bez walki. Poprawiam ubranie i wycieram dłonie o szorty. Co ona robi w moim salonie? Przesuwam dłonią przez włosy. Moje szczurze włosy. Moja czapka musiała spaść, gdy tarzaliśmy się po podłodze. – Cholera – szepczę, rozglądając się za nią. Mark zakłada mi ją na głowę i staje obok mamy, za Lucy, z zadowolonym z siebie uśmiechem. Przełykam, poprawiam czapkę i w końcu zdobywam się na odwagę, by się do niej odwrócić. – Hej. Uśmiecha się, tym samym sztucznym uśmiechem, co zawsze. – Cześć. Zaczynam panikować. Dlaczego ona tu jest? – Co się stało? Z chłopcami wszystko w porządku? Przyjadę. – Ruszam do drzwi, żeby włożyć buty, ale mnie zatrzymuje. – Wszystko w porządku. Ty tylko... – Wkłada rękę do kieszeni i wyciąga moją komórkę. – Zostawiłeś to w moim domu. Pomyślałam, że możesz jej potrzebować. Moje ramiona od razu się relaksują. – Więc wszystko w porządku? Potraktuje i spogląda na drzwi wejściowe. – Lepiej już pójdę. – Wyciąga rękę z moim telefonem. Biorę go i odprowadzam ją do drzwi, ignorując zatroskane twarze mamy i Marka. – Jak się tu dostałaś? – otwieram drzwi i czekam aż przez nie przejdzie. – Kto pilnuje chłopców?

– Zadzwoniłam po moją ciocię. Jest w domu, ale nie może długo zostać. Chciałam się tylko upewnić, że odzyskasz swój telefon, na wypadek, gdybyś go potrzebował... do czegoś... – Nie potrzebowałem go – mówię jej. – Mogłaś zaczekać. – Och. – Spuszcza wzrok. – Przepraszam. – Jest w porządku – mówię szybko. Wyciąga kluczyki z kieszeni i pokazuje na stojącego na podjeździe minivana. – Zobaczymy się później, Cameron. Moje oczy wędrują od kluczyków do minivana. – Masz prawo jazdy? – To nie ma sensu. Skoro tu przyjechała, to czemu codziennie jeździ autobusem? Jej głowa powoli obraca się z boku na bok, gdy patrzy nad moim ramieniem, prawdopodobnie na mamę. – Tylko pozwolenie. Ale tata nauczył mnie jeździć, jak miałam dwanaście lat. Jest dobrze. – Kochanie – mówi mama, stając teraz za mną. – Przyjechałaś tu bez licencjonowanego kierowcy? – Tak, proszę pani. Ale jestem dobrym kierowcą. Przyrzekam. – W jej oczach zaczynają gromadzić się łzy, a ja nie wiem dlaczego. Mama staje obok mnie. – Nie sądzę, bym czuła się dobrze pozwalając ci jechać do domu samej, kochanie. Pojadę z tobą. Mark! – krzyczy przez ramię. – Pojedziesz za mną z Cameronem, dobrze? – O nie. – Lucy szybko kręci głową. – Nie musicie tego robić. Poradzę sobie. – Jej głos się załamuje. – Nie chciałam zawracać wam głowy. Bardzo przepraszam. – Po prostu zrób, co mówi – krzyczy za nami Mark. – Tak będzie szybciej. Zaufaj mi. Lucy kiwa głową, ale nie patrzy na żadne z nas. Idzie do swojego samochodu, jej głowa przez cały czas jest opuszczona. Jak tylko do niego podchodzi, odblokowuje zamek i wsiada na fotel kierowcy. – Jeszcze o tym porozmawiamy – mówi mama ostatecznym tonem.

***

– Siadaj. – Mama wskazuje na kanapę. – To żadna wielka sprawa, Siada na kanapie naprzeciwko i podwija pod siebie nogi. – Nie wiem, co się tak naprawdę dzieje, więc nie mogę ocenić, czy to wielka sprawa, czy nie. – Kolor całkowicie odpływa z jej twarzy. – Wino! – woła do Marka. – Teraz! Mam przeczycie, że będę go potrzebować. – Mark wychodzi z kuchni i podaje jej butelkę. Przechyla ją bez wahania. – Wyrzuć to, Cameron. Po prostu mi to wytłumacz. – Co? – Mrużę oczy. – Co, do diabła, jest z tobą nie tak? Jej ramiona sztywnieją, a oczy zmieniają się w wąskie szparki. – Po prostu mi powiedz. – Co mam powiedzieć? Czemu jesteś taka wkurzona? Mocniej ściska butelkę wina, a Mark siada obok niej, pocierając jej ramiona, aby ją uspokoić. – Czemu jestem wkurzona? – Gotuje się ze złości. – Może dlatego, że mój piętnastoletni syn zaraz mi powie, że zapłodnił dziewczynę i ma z nią synów… i trzyma to w sekrecie! Kiedy to się stało, Cameron? Śmieję się. Zanoszę się śmiechem. – To nie jest zabawne! – krzyczy. Nie mogę się uspokoić. – Przestań się śmiać! Słyszę ją. Naprawdę. Ale nie mogę. Nie mogę przestać się śmiać. Rzuca poduszką w moją głowę, śmiejąc się. I płacząc. Kobiety są głupie. – CAMERON! Podnoszę palec, pokazując jej, by poczekała sekundę i próbuję się opanować. – To tam byłeś każdej nocy? U swoich dzieci. O mój Boże – jęczy. – Jestem babcią. Mój śmiech przybiera na sile.

– Skończyłam! – Wstaje, z butelką wina przyciśniętą do piersi. – Idę robić na drutach albo grać w bingo czy co tam robią babcie… a ty możesz tu siedzieć i się ze mnie śmiać. – Przepraszam – udaje mi się wydusić. – Ale to absurd. – Co? – Nikogo nie zapłodniłem. Słyszę, jak Mark wypuszcza oddech. – Ale tak, to u niej byłem każdej nocy. – Nabieram kila uspokajających oddechów, aż jestem pewien, że moje słowa zabrzmią spokojnie. – Pomagam jej. Siada ponownie i stawia wino na ławie. – Co masz na myśli mówiąc, że jej pomagasz? Chodzi do twojej szkoły? O jakich chłopcach mówiłeś? Gdzie są jej rodzice? Zasysam duży oddech i próbuję odpowiedzieć na jej pytanie tak prosto, jak to tylko możliwe. – Tak, chodzi do mojej szkoły. Ci chłopcy to jej bracia, konkretnie szóstka. – Jej oczy się powiększają, ale się nie odzywa. – Jej mama zmarła kilka tygodni temu. Jej tata jest… niestabilny. Więc ona potrzebuje pomocy. Wypuszcza z płuc całe powietrze i opiera się o kanapę. – Okej – mówi i powoli kręci głową. – Więc idziesz tam i co? Wzruszam ramionami. – Zajmuję chłopców, gdy ona gotuje kolację… czy coś. Pomagam jej trochę sprzątać… robić różne rzeczy. Tam jest niemowlę, mamo. Ona jest w mojej klasie, ma piętnaście lat, a dźwiga na swoich ramionach cały świat. Wstaje, przygotowuje ich do szkoły, a jej ciotka przychodzi, by zająć się dzieckiem, kiedy ona jest na zajęciach. Ale później wraca do domu i wszystko zaczyna się od nowa. Nie sypia dobrze. A jej brat – powiedział mi, że jest tak smutna, że aż wymiotuje. Nie wiem, co to znaczy, ale nie mogę nic nie robić. Jest sama. Nie ma nikogo. Mama ociera spływające po policzkach łzy. – Nie wiem, co powiedzieć, Cam. Chodzi mi o to… zawsze za bardzo się przejmowałeś. Nawet jako dziecko przynosiłeś do domu przybłędy… ale to… to może być za dużo, nawet dla ciebie. To czyjeś życie. Czyjaś rodzina. Weźmiesz od niej część tego ciężaru i stanie się on twoim. To ogromna odpowiedzialność dla chłopca w twoim wieku, jesteś pewien, że nikt inny nie może jej pomóc? Jej słowa od razu mnie wkurzają. Nie potrzebuje nikogo innego. Ma mnie.

– Ja tylko chcę pomóc. Potakuje powoli, podnosząc wino i upijając kolejny łyk. – Musimy jeszcze o tym porozmawiać. Pozwól mi pomyśleć… – Pomyśleć o czym? Nie przestanę. – Mój ton jest obronny. Bo nawet jeśli próbuje pomóc, wiem, że szuka też sposobu, aby zabrać ode mnie Lucy. – Nie możesz mnie powstrzymać przed widywaniem jej. Na jej twarzy odmalowuje się szok i ja to rozumiem. Naprawdę. Ale ona nie ma pojęcia, ile Lucy dla mnie znaczy. I do tej chwili, ja też nie wiedziałem. – Kochanie. Nie zamierzam tego robić. – Dobrze. – Wstaję z westchnieniem. – Bo jestem dobrym dzieckiem. Nie możesz temu zaprzeczyć. Zawsze robię to, o co prosisz. Nigdy nie łamię zasad i nie robię niczego złego. – Wiem o tym, Cameron. – Patrzy na mnie ze współczuciem w oczach, a ja spoglądam na nią. Serce łomocze mi w piersi. Jestem wściekły. Jestem wkurzony. I sfrustrowany, bo ona tego nie rozumie. Ale ponownie, ja też nie. Mark odchrząkuje. – Jest całkiem urocza, no nie? Nie mogę powstrzymać małego uśmiechu, który pojawia się na moich ustach. – Idę do łóżka. – Dobranoc – mówią oboje, ale ja jestem już w połowie schodów. – W pewnej chwili, będziesz musiał zacząć zachowywać się jak jego ojciec, Mark, a nie jak wyluzowany starszy brat – mówi cicho mama. – Heather, adoptowałbym go w tej chwili i zaczął zachowywać się jak jego ojciec, gdybyś w końcu zgodziła się za mnie wyjść. Śmieję się pod nosem. Mama odpowiada: – To się nie stanie. – Łamiesz mi serce, wiesz o tym? Zamykam drzwi sypialni i rzucam się na łóżko. Jestem wykończony. Ale wtedy myślę o Lucy i o tym, jak ona musi być zmęczona i jest to nieporównywalne. Wpychając rękę do kieszeni, wyciągam telefon i odnajduję jej numer. Nawet o tym nie myślę, po prostu go wybieram.

– Halo? – Lucy? – Tak. – Dziękuję, że przywiozłaś mój telefon. Nie wydaje mi się, bym to powiedział, kiedy tu byłaś. Cisza. Odchrząkuję. – Mówi Cameron. Więcej ciszy. Rozłączam się. Cholera, to było dziwne. Telefon wibruje mi w ręce. Na wyświetlaczu pojawia się jej imię. Wstaję i zaczynam krążyć. Dzwonienie ustaje. – Cholera. – Wybieram jej numer – zajęte. Próbuję ponownie – to samo. Wtedy to mój zaczyna dzwonić. Odbieram. – Halo? – Jestem tak zdenerwowany, że uderzam telefonem o policzek. I wtedy go upuszczam… – Halo? Cam? – Dźwięk jej głosu, dobiegający z głośnika, wypełnia wszystkie moje zmysły. – Poczekaj! – krzyczę. – Upuściłem telefon. – Obracam się dookoła, pocierając bok twarzy i rozglądając się za telefonem. Gdzie on do cholery poleciał? – Halo? – mówi ponownie. – Cholera. – Halo? Opadam na podłogę i szukam go. Jest pod łóżkiem. No jasne, że tam. Przesuwam ukrytą tam stertę porno i sięgam po niego. – Upuściłem telefon. Poczekaj chwilę. Proszę, nie rozłączaj się – wołam. – Okej. Gdy telefon znajduje się już w mojej ręce, zaczynam panikować. Pukanie do drzwi sprawia, że niemal wyskakuję ze skóry. Zakrywając telefon dłonią, otwieram drzwi.

Oczy Marka zwężają się, gdy zauważa moją twarz… i rozszerzają, gdy dostrzega telefon w dłoni. Powoli pojawia się uśmiech. – Lucy? – szepcze. Potakuję szaleńczo. Kładzie dłonie na moich ramionach i potrząsa mną delikatnie. – Zrobisz to, dzieciaku. Po prostu bądź sobą. – Ciągle kiwam głową. Jego oczy wędrują do czegoś za mną. – Twoje pornosy są na widoku. – Odwracam się i zauważam kupkę zeszłorocznych magazynów rozsypaną na podłodze. Musiałem je przewrócić. Wkopuję je z powrotem pod łóżko. Kiedy ponownie odwracam się do drzwi, już go nie ma. Wypuszczam duży oddech i przykładam telefon do ucha. – Halo? – Hej. Pięść zaciska mi się przy boku, gdy próbuję uspokoić nerwy. – Co robisz? – Uch… niewiele, pakuję chłopcom lunch na jutro. – Super. – Super? Frajer! Jestem pieprzonym frajerem! – A ty co robisz? – pyta. Słyszę zdenerwowanie w jej głosie i z jakiegoś głupiego powodu jest to pocieszające. Jakbym nie był jedynym, który czuje, że przyszłość leży w tej jednej rozmowie. – Tylko leżę w łóżku. Jestem wykończony. Śmieje się – słyszę to po raz pierwszy. – Wiem, co masz na myśli. – Tak? Nie możesz zrobić chłopcom lunchu jutro rano? Ziewa, głośno i tak długo, że mnie rozśmiesza. – Przepraszam – mówi. I mogę sobie prawie wyobrazić jej uśmiech. – Nie. Jeśli robiłabym go jutro, musiałabym wstać o czwartej. W ten sposób jest łatwiej. Próbuję wymyślić sposób, aby jej pomóc. – Przyszedłbym rano, ale mam poranny trening. – Och, nie, nie oczekuję, że to zrobisz. I tak już dużo pomagasz.

Dociera do mnie teraz jakie to dziwne – jak otwarta jest przez telefon, w porównaniu do tego, jak jest zamknięta w sobie na co dzień. – Motyla noga – szepcze. Śmieję się. – Motyla noga? – Lachlan się obudził. Muszę go uśpić. – Och. – Moje serce zamiera. Miałem nadzieję spędzić trochę czasu rozmawiając, poznając ją lepiej. – To zajmie tylko kilka minut. Mogę do ciebie oddzwonić? – Tak! – Zamykam oczy. Jestem podekscytowany. Zdecydowanie zbyt podekscytowany. – Okej. Zadzwonię za chwilę. Nie upuść tym razem telefonu. – Dobrze – mówię z głupim, ogromnym uśmiechem. Wykorzystuję ten czas, by uspokoić nerwy, żebym nie brzmiał przez telefon jak fiut. Oddzwania kilka minut później. – Twoja mama i tata wydają się mili. – Och, to nie jest mój tata. To chłopak mojej mamy. – Naprawdę? Cóż… wydaje się miły. – Tak, są dobrymi ludźmi. – Jak się poznali? – Naprawdę chcesz wiedzieć? – Tak. Uwielbiam dobre historie miłosne. Proszę, opowiesz mi? Więc to robię – bo nie sądzę, że kiedykolwiek mógłbym jej odmówić. Opowiadam jej wszystko, a ona słucha i zadaje pytania. I nawet pomimo, iż nic z tego nie ma dla niej tak naprawdę znaczenia, liczy się dla mnie to, że ze mną rozmawia. – Dużo czytasz? – pytam. – Tak. Cóż, kiedyś tak było. Teraz ciężko jest znaleźć czas. Kiedy wszyscy są już w łóżkach, ja się uczę. Zazwyczaj zasypiam z czytnikiem na twarzy. – Śmieje się cicho. – Jestem takim głupkiem.

– Lucy –

Wzdycha do telefonu, a ja próbuję sobie nie wyobrażać go leżącego w łóżku, z tymi rozczochranymi włosami w kolorze brudnego blondu, rozsypanymi wszędzie i jego ogromnych ciemnych oczu wpatrujących się w sufit, gdy mrugając próbuje odpędzić zmęczenie. Usiłuję też nie myśleć o tym, co ma na sobie, albo raczej, czego nie ma. – Nie jesteś głupkiem – mówi. – Jesteś urocza. Mój oddech się urywa i musi to słyszeć, bo przeprasza nim mogę się odezwać. Odpycham od siebie zranienie wywołane tym, że to odwołał. Chcę być dla niego urocza. Nie wiem, o czym tak długo rozmawiamy, ale kiedy się rozłączamy, jest prawie druga nad ranem. Przykładam głowę do poduszki z uśmiechem na ustach. I wtedy wszystko sobie przypominam. Przypominam sobie, jakie jest moje życie. I czego nie mogę mieć. Przypominam sobie, że odeszła. A ja nie mam prawa być szczęśliwa. Ani się uśmiechać. Wstaję z łóżka i cicho przechodzę do łazienki, gdzie karzę się za myślenie o możliwościach na szczęśliwą przyszłość.

Rozdział 3 – Cameron –

Myślałem, że po tym, co stało się wczoraj, niektóre rzeczy się zmienią. Ignoruje mnie w szkole i wróciła do ignorowania mnie w swoim domu. Przez chwilę miałem nadzieję, że może część jej smutku odejdzie, ale dziś wydaje się być w gorszym stanie. Jest takie dziwne uczucie w moim żołądku, które mówi mi, że może ja to wywołałem. Może powinienem był powiedzieć coś lub zrobić inaczej. – Wszystko w porządku? Włącza zmywarkę i rozgląda się po kuchni, ale nie ma nikogo w pobliżu – chłopcy są zajęci, albo leżą już w łóżkach. Jej nachmurzenie pogłębia się, a wzrok opada. Nie odpowiada. Po prostu odchodzi. Pewnego dnia zamierzam powstrzymać ją przed odchodzeniem ode mnie. Zostaję tak długo, jak to możliwe przed godziną policyjną. Gdy mam już wyjść, słyszę jej głos. – Dobrze tato – mówi cicho, następnie zamykają się drzwi, a na schodach rozbrzmiewają ciche kroki. – Ciągle tu jesteś? Ignoruję pytanie i wkurzenie na jej zmianę nastroju od czasu wczorajszej rozmowy. – Chciałem z tobą porozmawiać. Jej oczy zwężają się pytająco. – Mój tata przyjeżdża jutro do miasta na spotkanie. Spędzam z nim dzień, więc nie będzie mnie na meczu bliźniaków… a później obiecałem moim przyjaciołom, że spędzę z nimi jutrzejszy wieczór. Logan wkurza się na mnie, że już nic z nimi nie robię… – Okej – mamrocze, jej oczy odnajdują moje. I mogę przysiąc: widzę w nich rozczarowanie. – Nikt nie zmusza cię, byś tu przychodził, pamiętasz? Nie musisz mnie informować, pytać o pozwolenie, ani nic. Przełykam nerwy albo złość, albo oba uczucia. Wypuszczam je w głębokim westchnieniu. – Pa Lucy. – Po tym wychodzę. Biorę mój głupi rower, stawiam nogi na głupich pedałach i jadę do domu. W chwili, gdy wchodzę pod kołdrę, chcę do niej zadzwoni. Więc kiedy zaczyna dzwonić mój telefon i na ekranie wyświetla się jej imię, prawie sikam w majtki. Prawie. Jestem tak zajęty zastanawianiem się, czy aby nie posikałem się trochę, że nie

zdaję sobie sprawy, iż odebrałem, aż Lucy mówi halo po raz trzeci. Przykładam telefon do ucha, ale wszystkie słowa grzęzną mi w gardle. – Tu Lucy – mówi. – Wiem – wtrącam. Bo nagle zmieniłem się w dupka. Wypuszcza ciężki oddech. – Przepraszam, że dzwonię. Nie chciałam ci przeszkadzać – pociąga nosem. Czy ona płacze? Cholera. Zmusiłem ją do płaczu. Wtedy połączenie się przerywa, przynajmniej tak sobie wmawiam, bo naprawdę nie chcę uwierzyć, że się rozłączyła. Próbuję do niej oddzwonić. Sześć razy. Nie odbiera.

***

Spędzanie dnia z tatą oznacza siedzenie w jego pokoju hotelowym, podczas gdy on ma przyklejony do ucha telefon. Jest wziętym agentem sportowym z New Jersey i przyjechał tu, by spotkać się z drugoklasistą, który ma tak niesamowity talent miotacza, że MLB 1 już się nim interesuje. Nie powiedziałem mu, że przyjaźniłem się z dzieciakiem, z którym miał się spotkać. Jeśli mój tata wiedział, że chodzimy do tej samej szkoły, nigdy o tym nie wspomniał. A jeśli Jake jest zainteresowany tym, by mój ojciec go reprezentował, podejmie decyzję bez mojej ingerencji. Pyta mnie, jakie były moje statystyki uderzeń w tym sezonie, ale jego telefon zaczyna dzwonić, nim mam szansę odpowiedzieć. I to by było na tyle. Próbuję dodzwonić się do Lucy. Trzy razy. Nie odbiera. – Co z tobą, Cam? Ostatnio ciągle cię nie ma. – Wzrok Logana podąża za blondynką po drugiej stronie pomieszczenia. Gdy jego oczy w końcu ją opuszczają, bierze łyk piwa i wskazuje nim na mnie. – Gdzie do diabła się podziewałeś? Wzruszam ramionami i udaję głupiego, gdy podchodzą do nas dwie dziewczyny. I wtedy uświadamiam sobie, że cokolwiek Logan zaplanował na nasz ‘męski wieczór’, właśnie 1

Major League Baseball – Pierwsza Liga Baseballu

zostaje odwołane. On i Jake będą mieć zajęte ręce w ciągu dwóch sekund. A ja – jedyne, o czym mogę myśleć, to smutna, złamana dziewczyna, o której zbyt dużo marzę. Więc nie jest zaskoczeniem, że opuszczam imprezę i kończę tu, gdzie jestem… idąc jej głupim podjazdem. Jest po dziesiątej i wnętrze domu jest ciemne. Wchodzę po schodach, by dostać się do oświetlonej zamkniętej werandy, gdzie obecnie stoi, odwrócona plecami. Ma na sobie piżamę; żółtą w niebieskie książki. – Lucy? Obraca się powoli – włosy tworzą kurtynę dookoła jej twarzy. I wtedy podnosi wzrok… Gdyby złamane serce miało jakiś dźwięk, byłby to jej szloch. Podnosi konewkę, którą trzyma w rękach i macha nią dookoła. – Należały do niej – szepcze, wskazując konewką na otaczające ją donice z różami. Jej spojrzenie wwierca się w moje, kiedy kontynuuje. – Ciągle myślę, że jeśli będę utrzymywała je przy życiu, ona może wróci. – Jej łzy płyną, ale nie ociera ich. Podchodzę do niej. Nie dotykam jej. Nie odzywam się. Nie wiem, co mam do diabła zrobić. – Myślisz, że to zadziała, Cameron? Myślisz, że ona wróci? Jeśli będę troszczyła się o rzeczy tak jak ona… może nie będzie jej tak trudno wrócić. Nie dbam nawet o to, czy będzie leżeć umierająca w swoim łóżku. Może robić tylko to. – Bierze niepewny oddech. Cholera. Co do diabła powinienem zrobić? – To moja wina – mówi przez łzy. – Chciałam, żeby umarła. Prosiłam o to. A teraz jej nie ma… – Woda rozlewa się na podłogę, kiedy upuszcza konewkę, a później pada – opadając na kolana i zanurzając twarz w dłoniach. A ja jestem tu z nią, trzymając ja. – Nie ma jej i wszystko, czego chcę, to ją odzyskać. Tak bardzo za nią tęsknię. – Płacze mocno w moją pierś. – Tęsknię za trzymaniem jej za rękę. Tęsknię za jej głosem. Tęsknię za jej zapachem. – Odsuwa się lekko i przygląda mojej twarzy. Wyciąga dłoń do mojego policzka, wycierając łzy, o których nie wiedziałem, że tam są. Kiedy wypuszcza oddech, jej ramiona opadają. Jej wzrok wędruje do domu i znowu na mnie. – Proszę, nie mów nikomu – szepcze. Nie mam bladego pojęcia, co się, do cholery, stało. Ale i tak potakuję. Powoli wstaje i pociąga mnie za sobą. I jesteśmy teraz twarzą w twarz, bliżej niż kiedykolwiek. – Jesteś głodny? – pyta. Nie jestem, ale mimo tego przytakuję. Bierze mnie za rękę i prowadzi do domu. Nie lubię być z daleka od niej. A w tej chwili, mam przeczucie, że potrzebuje kogoś blisko.

*

– Nie jesz? Siada naprzeciwko mnie, tylko ze szklanką wody i powoli kręci głową.

– Czuję się trochę dziwnie, siedząc tu i samemu jedząc wasze jedzenie. Ponownie kręci głową. – Jest twoje. Zrobiłam je dla ciebie. Moje oczy zwężają się, gdy przyswajam jej słowa. – Powiedziałem ci, że dzisiaj nie przyjdę. Zapomniałaś? – Nie. – Jej palce przesuwają się po wytartym miejscu na stole. – To na wypadek, gdybyś zdecydował się pojawić – mówi cicho. Moje serce przyspiesza. – Chciałaś, żebym przyszedł? Podnosi głowę, a jej spojrzenie odnajduje moje. Kiwa delikatnie głową. To niewielki ruch, ale wystarczy, by wywrócić mój świat do góry nogami. Skrywam uśmiech, biorąc kęs jedzenia. Siedzimy w ciszy, aż kończę. – Łamiesz godzinę policyjną? – Bierze mój talerz i wkłada go do zlewu. Wstaję i kręcę głową. – W weekendy godzina policyjna nie obowiązuje do godziny pierwszej. – Och. – Przenosi spojrzenie z zegara na mnie – mały uśmieszek igra na jej ustach. To równie dezorientujące, co satysfakcjonujące. Zmuszam się, by uwierzyć, że to ja jestem jego powodem. Jestem powodem, przez który się uśmiecha. – Więc… – zaczyna, wyglądając niezręcznie. – Chcesz pooglądać telewizję? Chłopcy mówią, że mamy Netflix2. Nie wiem do końca, jak tego używać, ale… – Jasne – przerywam. – Tak naprawdę nie obchodzi mnie, co będziemy robić. Po prostu się cieszę, że nie karzesz mi wyjść. I oto jest; znowu ten uśmiech.

– Lucy –

2

Wypożyczalnia filmów

Mieliśmy oglądać film, ale ciągle przyłapuję go na tym, że mi się przygląda. To sprawia, że czuję się niekomfortowo, ale nie w sposób, w jaki prawdopodobnie powinnam. To sprawia, że czuję, iż powinnam przebrać się ze mojej piżamy w coś przyzwoitszego. Coś ładniejszego. Po raz pierwszy w życiu, chciałabym być ładniejsza. Chciałabym być ładniejsza dla niego. – Muszę iść – mówi szybko, wstając i wchodząc do kuchni. Próbuję uspokoić oddech, zanim podążam za nim. Zmywa naczynia z wcześniej. – Nie musisz tego robić. Wzrusza ramionami, podając mi talerz do wytarcia. Zazwyczaj, to on wyciera, a ja zmywam. Jest dobrym wycieraczem. Ja ze wszystkim się spieszę, zostawiam mokre miejsca. On robi wszystko dokładnie. Powoli. Aż jest idealnie. Przyglądam się talerzowi w mojej dłoni i postanawiam wycierać go, aż będzie idealny. Więc tak właśnie robię, wycieram i sprawdzam talerz przede mną, kiedy on szepcze moje imię. Moje oczy przesuwają się na moje. A wtedy… Usta. Na mnie. Na moich ustach. Wargi. Usta. Wargi. Skomlę. Dosłownie, skomlę. Ale nie wiem co się dzieje, ani co powinnam zrobić, więc stoję nieruchomo jak posąg, z talerzem w ręce i zamkniętymi oczami. I zdecydowanie za szybko – nie ma już ust. Gdzie podziały się jego wargi? Kiedy otwieram oczy, on stoi odwrócony, patrząc na zlew i zaciskając dłonie na jego krawędzi, mówi: – Przepraszam. Próbuję zapytać dlaczego, ale jedyne co wychodzi to przeciągłe: – Dddddd. – Odchrząkuję i próbuję powstrzymać świat przed wirowaniem. Kiedy dostałam zawrotów głowy? Próbuję ponownie. – Więcej ust. – Cholera. Nie to chciałam powiedzieć.

Śmieje się cicho i czuję się przez to głupio, ale tylko przez chwilę, zanim odwraca się w moją stronę. Zabierając talerz z mojego uścisku i odstawiając go na blat, łapie mnie za obie dłonie i przysuwa powoli. Tym razem się na to przygotowuję. Zlepek słów z książek, w których czytałam o całowaniu, przesuwa się przez mój mózg. To nie może być aż takie trudne. Zdecydowanie mogę to zrobić. Ignoruję dudnienie w uszach. I wtedy. Wargi. Usta. Więcej warg. Usta. Miękkie usta. Czy to język? O mój Boże. Odsuwa się, a moje oczy się otwierają. Jego są rozszerzone, gdy bada moją twarz. – Luce? A ja umieram. Uwielbiam sposób, w jaki moje imię opuszcza jego usta. Jego usta… – Wszystko w porządku? – Czeka, jego brwi marszczą się coraz bardziej, z każdą mijającą sekundą. Odpowiedz mu. Puszcza moje dłonie i myślę, że się wycofa z tego szaleństwa, ale przenosi je na moje biodra. Umieram. Ponownie. – Czy to… chodzi mi… czy byłaś wcześniej całowana? Moja głowa kręci się gwałtownie. Nie mam nad tym kontroli. Jego twarz się rozjaśnia. Nie wiem dlaczego jest szczęśliwy, że próbuje się obściskiwać z ubraną w piżamę, zastygłą w bezruchu, pocałunkową dziewicą. Dla mnie nie wydaje się to dobrą zabawą. – Więc jestem twoim pierwszym? Potakuję ponownie. Z tą samą szybkością, co poprzednio. To jest to – straciłam kontrolę nad moim ciałem.

– Podoba mi się to – mówi, a jego usta powoli opadają. Delikatnie przyciska swoje wargi do moich. Zaciskam mocno oczy i modlę się, żebym tym razem mogła coś zrobić. – Rozluźnij się – szepcze przy moich ustach. – Trzymam cię. Wyczuwam moment, w którym napięcie opuszcza moje ciało. A wtedy… Usta. O. Mój. Boże. Usta. Tym razem są zupełnie inne. Delikatne. Prowadzące. Prowadzi mnie przez mój pierwszy pocałunek. Dostosowuję moje wargi do jego ruchów. I wtedy coś się dzieje. Jak łączące się kawałki układanki. Idealna harmonia. Podwójna tęcza. Moje ramiona są teraz dookoła niego, ściskając tył jego koszulki. Przyciąga mnie bliżej siebie, aż stoję na palcach, sięgając do niego. Nie chcąc, aby ta chwila minęła. Wtedy… Język. I wszystko się zamyka. Moje oczy. Moje usta. Odsuwa się, powoli opuszczając mnie na podłogę. Albo może tylko wyobraziłam sobie, że wisiałam w powietrzu. Gdy otwieram oczy, jest tuż obok, jego twarz znajduje się zaledwie kilka cali od mojej. Lekki uśmiech igra na jego ustach. – Po prostu powiedz mi, kiedy będziesz gotowa na więcej, Luce. W tej chwili, tracę potrzebę oddychania. Łapię za jego koszulkę i przyciągam go z powrotem do siebie. – Teraz – mówię mu. Wypuszcza cichy chichot, ale moje usta przerywają mu. Jestem bałaganem. Moje myśli wirują, a całe ciało mrowi. Otwieram lekko usta, zachęcając go, by kontynuował tam, gdzie skończył. Kiedy jego język pociera o mój, oboje jęczymy. Przejmuje kontrolę, pokazując mi co robić – czyniąc mój pierwszy pocałunek idealnym. Odsuwa się nim jestem gotowa przestać. Przyciągam go do siebie z powrotem za koszulkę. Śmieje się ponownie, ale

tym razem nie czuję się głupio. Czuję jego – jego usta, język i jego dłonie na mojej talii, ściskające mnie mocno. Całujemy się niewystarczająco długo, gdy zaczyna dzwonić jego telefon i niechętnie się od siebie odrywamy. Jego oczy nie opuszczają moich, kiedy podnosi komórkę do ucha. – Cześć mamo… Wiem… Przepraszam, niedługo będę w domu. Spoglądam z grymasem na zegarek. Jest dwadzieścia minut po jego godzinie policyjnej. – Wiem – ciągnie dalej. – Nie, wyszedłem z imprezy… jestem z Lucy. Tak… Nie… Tak… Dobrze Rozłącza się i spogląda na mnie niemal nieśmiało, uśmiech rozciąga się na jego twarzy. – Jesteś taka niziutka. Śmieję się z tego. Jego wyraz twarzy opada na ten dźwięk. Wtedy odgłos ciężkich kroków rozbrzmiewa na schodach. Moje oczy rozszerzają się, a oddech zamiera. Ciągnę go za koszulkę, aż wchodzimy do spiżarni i zamykam drzwi, by ukryć Camerona przed moim tatą. Albo raczej odwrotnie. Jest ciemno, jedyne światło dochodzi spod drzwi. – Co się dzieje? – szepcze. Sięgam i zakrywam jego usta dłonią. Jego palce oplatają mój nadgarstek i odciągają go. Następnie jego ramiona obejmują mnie ciasno, gdy powoli osuwam się na podłogę. Nienawidzę tych nocy. Nienawidzę, kiedy jest taki. Nienawidzę tego, że jemu wolno, a mnie nie. Nienawidzę tego. Nienawidzę tego tak bardzo, że wymykają mi się łzy złości. Uścisk Camerona zaciska się, gdy przyciąga mnie mocniej. Tak blisko, że zwijam się w kłębek na jego kolanach. A łzy nie ustają. Nienawidzę wszystkich. Nienawidzę wszystkiego.

– Cameron –

Kroki zadudniły w kuchni. Mogę dosłyszeć dzwonienie szkła i przytłaczający zapach whiskey. Lucy zwinęła się ciasno, przyciskając twarz do mojej klatki, a jej ciche łzy przemaczają moją koszulkę. Głaszczę jej włosy, chcąc ją pocieszyć. Nie wiem czy to pomaga – ale nie mam pojęcia, co innego mogę zrobić. Odgłos roztrzaskującego się szkła sprawia, że się wzdryga. – Kurwa! – Głęboki tembr jego głosu przyspiesza bicie mojego serca. – Cholera! Odgłos kroków przybliża się. Siada prosto i przesuwa przede mnie – jakby była gotowa, by mnie chronić. Nie musi mnie chronić. Ja jestem tutaj, żeby chronić ją. – KATHY! – krzyczy jej tata. – Kathy! – Tym razem ciszej. Rozbrzmiewa głośne uderzenie; jakby ciało opadające na podłogę. Wzdryga się ponownie. Łapię jej twarz i zmuszam, aby na mnie spojrzała. – Jest w porządku – szepczę. I całuję ją. Bo nie wiem, co innego mam zrobić i nie wiem jak wszystko naprawić. Więc odwracam jej uwagę od tego, co dzieje się za drzwiami. Odwracam jej uwagę od tego, co dzieje się w jej życiu. Odwracam jej uwagę od rzeczywistości. Gdy minuty mijają bez żadnego dźwięku, odsuwam się. – Gotowa? Całuje mnie raz jeszcze i potakuje. Wstajemy i upewniam się, że stoi za mną, nim otwieram drzwi i wyglądam za nie. Leży na boku, nieprzytomny na kuchennej podłodze, z roztrzaskaną butelką whiskey u stóp. Wysuwa się zza mnie, podchodzi do niego i upada na kolana. – Tatusiu – szepcze, potrząsając nim mocno. – Tatusiu! Przewraca się na plecy i burczy w odpowiedzi. Jej wzrok szybko przeskakuje na mnie, zanim podnosi jego rękę i zakłada ją sobie na ramiona. To krótkie spojrzenie jest wszystkim, czego potrzebuję, żeby wiedzieć, że przelotna chwila, którą dzieliliśmy zanim zszedł na dół już się skończyła i mury, które ją otaczają, wróciły na swoje miejsce. – Chodź, tatusiu. Zaprowadzimy cię do łóżka. – Jej ton jest płaski. Nieszczery. Brak w nim współczucia Wysila się, by pomóc mu wstać. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jaki jest wielki. Ma prawie dwa metry. Jest napakowany jak ciężarówka. Nie wiem jakim cudem utrzymuje go w pionie. Ona ma zaledwie nieco ponad metr pięćdziesiąt i waży tyle, co jego prawa noga. Podchodzę do przodu, oferując pomoc, ale kręci głową, by mnie powstrzymać.

– Gdzie Kathy? – pyta ją półprzytomnie. Nie odpowiada; tylko dalej męczy się, aby wyprowadzić go z kuchni na schody. Zbieram rozbite szkło z podłogi i worek, z co najmniej dziesięcioma butelkami po alkoholu. Kiedy wracam przez tylne drzwi po wyrzuceniu ich, ona właśnie wchodzi do kuchni. Uśmiecha się smutno, gdy mnie zauważa – jej mury są ciągle na miejscu. – Myślę, że przyjechała twoja mama. Całkowicie zapomniałam, że miała mnie odebrać. – Wszystko będzie z tobą w porządku? Prowadzi mnie do drzwi frontowych, ani razu nie oglądając się w moją stronę. – Jest dobrze. Podchodzę do niej i łapię ją za ręce – moje oczy przeszukują jej. – Jesteś pewna? – Nie możesz nikomu powiedzieć, Cameron. Mówię poważnie – mówi ostro. – Nie zrobiłbym tego, Luce. – Mówię serio. – Wyrywa swoje dłonie. – Ludzie zaczęliby się martwić. Przysłaliby kogoś, żeby nas sprawdził i rozdzieliliby nas. Straciłabym braci. A ty… ty nigdy nie powinieneś był tego zobaczyć. – Otwiera dla mnie drzwi. Światła samochodu mamy oślepiają mnie na chwilę. Musi widzieć moją reakcję, bo je wyłącza. – Przyjdę jutro wcześniej, dobrze? Kręci głową. – Nie, Cameron. Nie jutro. Odsuwam się zaskoczony, moje brwi zbiegają się, gdy badam jej twarz, szukając powodu. – Dlaczego? – Po prostu potrzebuję trochę czasu z moją rodziną. Sama. Nie wiem, co powiedzieć, więc milczę. Wzdryga się, gdy dotykam jej dłoni, ale nie powstrzymuje mnie to przed ściśnięciem jej i przyciągnięciem do siebie. – Chciałbym móc pomóc. Chciałbym wszystko naprawić. – Całuję ją w czubek głowy.

– LUCY! – krzyczy jej tata, jego głos sprawia, że krew we mnie wrze. A ona patrzy na mnie, jej oczy są zimne jak głaz. – Nienawidzę go – szepcze, zanim się odsuwa i wraca do domu.

Rozdział 4 – Cameron –

Wczorajszy dzień był pierwszym, odkąd zacząłem przychodzić do jej domu, kiedy jej nie widziałem. Wymagało ode mnie ogromnego samozaparcia, by do niej nie zadzwonić, lub po prostu nie wsiąść na rower i pojechać do niej. Przyszedłem wcześniej do szkoły, z nadzieją, że złapię ją przed lekcjami, ale nie widziałem jej przy szafce. Moje oczy ciągle wędrowały, szukając jej wszędzie. Gdy przyszła pora lunchu, zacząłem panikować. Ale kiedy zobaczyłem ją, siedzącą samotnie przy ścianie budynku naprzeciwko stołówki, w której aktualnie przebywałem, panika została zastąpiona przez coś innego. Zdenerwowanie. Podekscytowanie. Oczekiwanie. – Spadam. – Klepię Jake’a w ramię i przeciskam się obok ludzi stojących w kolejce po jedzenie. Gdy do niej podchodzę, moje dłonie są spocone. Stoję nad nią, ale wydaje się, jakby mnie nie widziała, jej oczy są zbyt skupione na czytniku, który trzyma w ręce. To wywołuje u mnie śmiech, przypominając mi o pierwszym razie, kiedy ją ujrzałem. – Hej – mówię, próbując zwrócić jej uwagę. Nie reaguje. Lekko kopię jej buta swoim. W końcu podnosi głowę. Jej oczy rozszerzają się, gdy zauważa, że to ja i powoli, ale niewątpliwie, jej usta rozciągają się w uśmiechu. – Mogę usiąść? Kiwa głową, a jej uśmiech się powiększa. – Przeszkadzam ci w czytaniu? Pochyla się do przodu, ponownie spogląda na czytnik i kręci głową. Siadam obok niej i wyciągam ramię za nią, chcąc być bliżej… pamiętając, jakie to uczucie mieć ją w ramionach. Dużo o tym myślałem, ale myślałem też o tym, co stało się później – o gównianej sytuacji z jej tatą i jak się przez nią zachowywała. – Wszystko w porządku? – Jest dobrze.

Coś mi mówi, że to ‘jest dobrze’ jest jej zwyczajową kwestią. Jej zwyczajowym kłamstwem. Wyciągam dłoń i unoszę jej podbródek, bym mógł spojrzeć jej w twarz. Jej policzki czerwienią się, a ja udaję pewność siebie, która nie istnieje. Pochylając się powoli, przykładam swoje usta do jej. Uśmiecha się przy nich, ale odsuwa się szybko, obserwując nasze otoczenie. Odpycham od siebie lekkie uczucie odrzucenia i ruszam dalej. – Co czytasz? – Nic. – Nie możesz czytać niczego. Co to jest? – To o chłopaku i dziewczynie, którzy się zakochują. – Tak? A czy ten chłopak jest ogierem? I czy ma na imię Cameron? Śmieje się, ten dźwięk jest tak mocny, że zagłusza wszystko inne. – Nie. – Przeczytaj mi trochę. – Nie. – No dalej. Chcę wiedzieć, co robi ten dzieciak, że aż tak wciągnęłaś się w tę historię. – Nie – mówi ponownie. – Nie będę ci czytać. To dziwne. – Dobra. – Pochylam się, by móc czytać nad jej ramieniem. Jesteśmy blisko. Za blisko. Mój nos ociera się o jej policzek, a usta idą w jego ślady. Całuję jej policzek; ciepło jej rumieńca ogrzewa moje usta. Jest nieruchoma, jak w sobotni wieczór i uwielbiam to, że wywołuję u niej taki efekt. Moje wargi przesuwają się w dół jej policzka, do załamania jej szyi, gdzie ponownie ją całuję. Odsuwa się szybko. Za drugim razem nie mogę już znieść odrzucenia. – Nie lubisz całować się publicznie? – Nie – mówi. – To nie to… – Marszczy nos. – Chodzi o to, że nie wiem czy lubię. Po prostu jeszcze tak naprawdę nie wiem, co to jest… ty i ja. Myślę, że potrzebuję czasu, by się dowiedzieć. I znasz mnie… znasz moje życie… wiesz jak to u mnie wygląda. Nie wiem, czy mogę…

– Dobrze – przerywam jej. – Nie spiesz się. Zdecyduj, czego chcesz. Ale chcę, żebyś wiedziała – to nic dla mnie nie znaczy – chodzi mi o twoje życie. Nie zmienia ono faktu, że cię chcę. – Przerywam, powtarzając te słowa w mojej głowie. Właśnie powiedziałem, że ją chcę. Powinienem czuć się zawstydzony albo przynajmniej niezręcznie, ale tak nie jest. – Poczekam na ciebie, Luce, aż będziesz gotowa. Po prostu powiedz mi teraz, żebym nie robił sobie nadziei… czy myślisz, że może kiedyś też mnie zechcesz? Przygryza dolną wargę i rozgląda się ponownie. Następnie podnosi czytnik i sięga do mojej twarzy, a on osłania nas przed resztą świata. Całuje mnie delikatnie, dłużej niż oczekiwałem. – Tak – mówi, odsuwając się. Nie mogę przestać się szczerzyć, jak idiota. – To dobrze. Przysuwa się bliżej, aż boki naszych ciał przyciskają się do siebie. To znak – jej sposób, aby pokazać mi, że mnie chce bez mówienia tego na głos. Słyszę Logana i Jake’a rozmawiających głośno, gdy przechodzą obok. Logan zatrzymuje się na nasz widok. Chcę ją przed nim schować. Nie chcę, żeby wiedział, kim albo czym dla mnie jest. Uśmiecha się krzywo i zaczyna posuwać powietrze. Kręcę na niego głową. – Twoi przyjaciele to idioci – chichocze, ale jej oczy są opuszczone, znowu skupione na czytniku. – Taa, tak jakby nimi są. – Obserwuję jak jej oczy przesuwają się z boku na bok. –Więc, po szkole mam trening, przyjadę zaraz po nim. Wyłącza czytnik i wkłada go do torby. – Trening baseballu? – Tak. – Okej… więc będziesz po nim głodny, prawda? Śmieję się. – Bardzo prawdopodobne. Podnosi się na kolana i zakłada plecak na ramiona. – Dobrze. Zrobię dla ciebie więcej. – Jej oczy przeszukują teren dookoła nas i gdy jest pewna, że nikt nas nie widzi, kładzie obie dłonie na moich ramionach i przypiera mnie do ściany.

Moje oczy rozszerzają się w zaskoczeniu. – Tylko szybki buziak na pożegnanie – mówi, zanim się zbliża i mi go daje.

***

– Nie cierpię tego gościa. – Logan wskazuje głową na Jake’a i nowego dzieciaka. – Tego nowego? Dylana? Potakuje. – Myśli, że rządzi całą szkołą. – Naprawdę? – Spoglądam na nich. – Najwyraźniej jest zabójczy na boisku do kosza, ale nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Nie zamienił ze mną ani słowa. Wydaje się cichy. – To właśnie takich powinieneś się strzec, Cam. Ciche, zamyślone dupki dostają wszystkie panienki. Lepiej uważaj na niego przy swojej nowej dziewczynie. Udaję głupiego. – Jakiej nowej dziewczynie? – Zamknij się, dupku. Chyba nie myślisz, że nie zauważyłem jak obserwujesz ją przez cały pieprzony czas? Unoszę brodę. – Wydaje mi się, że jedyny dupek w całej szkole, na którego muszę uważać, to ty. Śmieje się i poprawia czapkę. – Nie musisz się o mnie martwić. Nie kradnę dziewczyn swoim przyjaciołom. – Wkłada dłoń do rękawicy łapacza i uderza nią w moje ramię. – Powiedz słowo. Zaklep ja. Obiecuję, że będę trzymał się z daleka i zadbam, by była nietykalna dla wszystkich. – Nie jestem dupkiem, a ona nie jest przedmiotem. Nie może być moją własnością. – Jeśli tego chcesz. – Unosi brwi. – Jest urocza. Za kilka lat będzie gorąca. Faceci będą na nią lecieć. Próbuję ci tylko pomóc. Myślę o tym, co mówi i może mieć rację. Myli się tylko w jednym – ona już jest gorąca. – Dobra. Zaklepuję ją. Jest moja. Jego uśmiech jest natychmiastowy.

– Nie możesz kogoś zaklepać, ty świnio. Ona nie jest przedmiotem. Śmieję się. – Pieprz się. Podchodzi do nas Jake. – Ej myślicie, że ten nowy dzieciak Dylan może się z nami pobujać popołudniu? Wydaje się spoko kolesiem. Wzrok Logana przesuwa się na mnie, na jego twarzy widoczne jest zdezorientowanie. Wzruszam ramionami. Śmieje się zanim łapie Jake’a za oba ramiona i potrząsa nim lekko. Patrzy mu prosto w oczy, mówiąc wolno i wyraźnie: – Nie mam pojęcia, co ty, do cholery, powiedziałeś.

***

Kiedy docieram do jej domu, nie zawracam sobie głowy pukaniem, i cieszę się z tego powodu, bo i tak nikt by tego nie usłyszał przez jej krzyki. – Co się z nim dzieje? – wrzeszczy. Upuszczam plecak i biegnę do kuchni. Chłopcy stoją nad nią, młodsi płaczą… tak jak ona. Histerycznie. Trzyma na ręce niemowlę, jedną dłonią dotykając jego czoła. Upadam obok niej na kolana. – Coś się stało? – Nie wiem – szlocha, próbując wyrównać oddech. – Nie przestaje płakać i jest rozpalony. Przeszłam do domu po szkole, a moja ciocia się spieszyła. Było z nim w porządku, a później już nie. Nie przestał płakać. – Dzwoniłaś do cioci? – Mój głos jest napięty. Jestem przestraszony. Chcę jej pomóc, ale nie wiem jak. – Dajcie mi telefon – krzyczy na chłopców. Gdzie jest jej tata? Leo podje jej telefon. Jej palce szybko wybierają odpowiednie przyciski. Trzyma go przy uchu, a jej oczy odnajdują moje. – Co ja mu zrobiłam? – szepcze. Moje serce pęka.

– To nie twoja wina – mówię jej, ale ona już mówi histerycznie do słuchawki: – Ciociu Leslee, coś złego dzieje się Lachlanem. – Ledwo udaje jej się powiedzieć przez łzy. Podnosi wzrok, patrząc najpierw na każdego z chłopców, a później na mnie. – Pomocy – mówi. I wiem, jakiego wymaga to od niej poświęcenia, bo o to prosić. Gdy kończy, biorę od niej telefon i dzwonię pod 911. Próbuję zachować spokój, kiedy mówię im, co wiem – co oznacza, kurwa, wszystko. Rozłączam się i dzwonię do mamy. – Musisz przyjechać do Lucy. Teraz. – Nie marnuje czasu na zadawanie pytań, tylko mówi mi, że jest już w drodze. Lucy nie przestaje płakać, podobnie jak dziecko. Starsi chłopcy pocieszają młodszych, jak tylko potrafią, ale widzę na ich twarzach, że są równie przerażeni jak my wszyscy. Gdzie do cholery jest jej tata? I teraz jestem wkurzony. Bo Lucy nie powinna zajmować się tym wszystkim sama. – Zostań z nią – mówię Lucasowi, najstarszemu – dwunastolatkowi. Potakuje, jego oczy wypełnione są łzami. Maszeruję na schody. Z każdym krokiem, wkurzam się coraz bardziej. Kiedy docieram do drzwi jego pokoju, wypełnia mnie taka furia, że nie mogę nawet myśleć. Po prostu kopię w drzwi i obserwują jak mocno uderzają o ścianę za nimi. – Wstawaj dupku. – Pochylam się nad jego bezwładnym ciałem, ignorując odór alkoholu. – Twoja rodzina cię potrzebuje. – Potrząsam nim tak mocno, jak potrafię, ale nie dostaję żadnej odpowiedzi z jego strony. Mój wzrok wędruje po pokoju, szukając czegoś, co zmusi go do obudzenia się. Nic tu nie ma, tylko w połowie puste butelki po whiskey. Biorę najbliższą i biegnę do jego łazienki. Opróżniam ją i nalewam wody. Wracam do pokoju i przechylam ją nad jego głową. Podskakuje. – Kathy – jęczy. I przez ułamek sekundy jest mi go żal. – Złaź na dół – warczę. – Twoje dziecko jest chore i Lucy cię potrzebuje. – Lucy? – Lucy. No wiesz… twoja jedyna córka. Ta, która trzyma tą rodzinę w kupie, odkąd ty się z tego wykręciłeś. Siada na krawędzi łóżka i pociera twarz dłońmi. – TERAZ! – krzyczę. Wydaje się, że w końcu zrozumiał powagę tego, co się dzieje. Zbiega po schodach, potykając się na ostatnim. Pomagam mu się podnieść i popycham go w stronę kuchni. Nic się nie zmieniło, gdy mnie nie było.

Drzwi wejściowe otwierają się z hukiem. Chwilę później wydaje się jakby milion ludzi wypełniało kuchnię – sanitariusze, moja mama i jej ciocia. – Lucy. – Jej ojciec chwieje się na nogach, patrząc jak płacze na podłodze. Nawet do niej nie podszedł. Moje pięści się zaciskają – to jedyny sposób, bym mógł kontrolować swoją furię. Łza wypływa z jego oka. – Coś ty zrobiła, Lucy? Jego słowa uwalniają furię, uderzam go. Mogę stwierdzić, że boli mnie to bardziej niż jego, bo ledwie się wzdryga. Nienawidzę go. Mama krzyczy moje imię, a chłopcy zaczynają wrzeszczeć. Lucy krzyczy. – Nic nie zrobiła – krzyczę w jego zaskoczoną twarz. – Nic nie zrobiła, poza tym, że prawie się zabiła, zajmując się TWOIMI dziećmi. Ma piętnaście lat. Nie potrzebuje tego gówna. – PRESTAŃ! – krzyczy. – Proszę, Cameron! Przestań! Przestaję. Tak jak wszyscy. Nawet dziecko, które jest teraz w rękach sanitariuszki. – Kochanie – mówi do Lucy, wyciągając rękę, by pomóc jej wstać. – On tylko ząbkuje. To dla nich bolesne. Normalne, że dostają wtedy gorączki… i że płaczą. To wszystko normalne. – Patrzy na tatę Lucy, ale te słowa przeznaczone są dla niej. – Nie zrobiłaś nic złego. Oddech Lucy się urywa, zanim przepycha się obok pozostałych i pędzi na górę. Idę za nią, ale mama mnie zatrzymuje. – Może potrzebuje trochę czasu, kochanie. Wyrywam się z jej uścisku i ignoruję to, co powiedziała. Lucy nie potrzebuje czasu. Ona potrzebuje mnie. Moje serce łomocze, gdy wspinam się po schodach do jej pokoju. Nie ma jej tam, ale słyszę głośny płacz przez drzwi łazienki. Moja dłoń przykrywa klamkę, ale słowa mamy ponownie rozbrzmiewają w mojej głowie. Może potrzebuje trochę czasu. Przyciskam ucho do drzwi, nasłuchując jakiegokolwiek znaku, że wszystko z nią dobrze. I wtedy słyszę dźwięk, który zmienia wszystko. Wymiotuje. Naciskam klamkę i otwieram drzwi. Stoi nad toaletą z palcami w ustach. Zmusza się do wymiotów.

– Lucy – sapię. – Przestań. Jej oczy pozostają na mnie, gdy obserwuję jak zmieniają się w kamień. Z twarzą mokrą od łez, powoli wpycha palce głębiej do ust. Poruszam się. Szybciej, niż myślałem, że to możliwe. Wyciągam jej dłoń z ust i obejmuję ją ramionami, przyciskając jej ręce do ciała. – Nie – płacze, ale czuję jak opuszczają ją siły. Zacieśniam mój uchwyt i opuszczam nas oboje na podłogę. – Co ty robisz, Luce? – płaczę. I mnie to nie obchodzi. Nie obchodzi mnie nic, poza nią. Ściągam ręcznik z haczyka i wycieram jej usta. – Po prostu chcę, żeby to się skończyło. Płacze i pozwalam jej na to. Jej palce łapią mnie za ramiona tak mocno, że wiem, że zostaną siniaki. Ale to nic w porównaniu z bólem, który odczuwam z jej powodu. Ociera twarz o moją koszulkę i spogląda na mnie z pustką w oczach, której już nigdy nie chcę oglądać. – Chcę, żeby to się skończyło, Cameron. Proszę, spraw, by się skończyło. Zamykam oczy. – Dobrze, Luce. Sprawię, by to się skończyło. Sprawię, że będzie lepiej. – I zrobię to. Obiecuję jej i sobie, tu i teraz; sprawię, że będzie lepiej. Zanoszę ją do łóżka, wdzięczny, że kilka ostatnich miesięcy spędziłem na podnoszeniu ciężarów. Leżymy razem na pościeli, z jej głową na mojej klatce i ramionami owiniętymi dookoła niej. Po jakimś czasie, zasypia. I tak jak światło w niej, obserwuję jak dzień za oknem zmienia się w ciemność.

***

Mama stoi w drzwiach sypialni Lucy ze zmarszczonymi brwiami. Byliśmy tu przez kilka godzin. Zapomniałem, że ona tu jest. Przykładam palce do ust i wskazuję na Lucy. Potakuje i cicho podchodzi do łóżka. – Jak sobie radzi? – Niedobrze. – Próbuję mówić cicho, ale Lucy i tak się budzi. Zauważa moją mamę, stojącą nad nami i wtula głowę w moją pierś.

Mama się uśmiecha, ale to smutny uśmiech. – Lucy, kochanie? Znowu zaczyna płakać. Głaszczę jej włosy, z nadzieją, że uspokoję ją, chociaż trochę. Mama wzdycha. – Pakuj torbę, skarbie. Zostaniesz u nas na kilka dni. Nie protestuje. Nie zaczyna kłótni. Pakuje torby, schodzi na dół i wychodzi z domu do samochodu mamy. Ani razu nie odwraca się do swojej rodziny.

***

Nie odzywa się w drodze do mojego domu, i ja też nie. Siedzimy przy stole, podczas gdy mama przygotowuje nam jedzenie. Nie jadłem nic od śniadania, a ona zwymiotowała wszystko, co miała w żołądku. Mama stawia przede mną talerz i nabieram nieprzerwanie kęsy jedzenia, aż słyszę, jak odchrząkuje. Spoglądam na nią, a ona kiwa głową na Lucy. Lucy patrzy na talerz ze zmarszczonymi brwiami. Odkładam widelec na stół i odwracam się do niej. – Musisz coś zjeść, Luce. Jej głowa porusza się powoli z boku na bok. – Nie jestem głodna. Wzdychając, sięgam pod stołem po jej dłoń i pochylam się blisko do jej ucha, moje słowa przeznaczone są tylko dla niej. – Proszę, skarbie. Musisz jeść. Martwię się. Powoli obraca się w moją stronę, z tą samą pustką w oczach, co przedtem. – Proszę – błagam. – Dla mnie. Kiwa głową i podnosi swój widelec. Patrzę jak nabiera kęs, powoli, niemal boleśnie. Jakby to, co robi, było jakąś karą. Bierze jeszcze dwa kęsy, po czym odsuwa talerz, jej umys ł jest zagubiony w świecie własnych myśli. Chciałbym lepiej ją odczytać.

Jej wzrok podnosi się, najpierw na mamę, później na mnie i z powrotem na puste miejsce przede mną. – Nienawidzi mnie, bo wyglądam jak moja mama.

***

Leży ma moim łóżku, obok mnie – z głową na mojej klatce piersiowej i moimi palcami gładzącymi jej włosy. Moje myśli się kotłują, podobnie dzieje się w moim żołądku. Nie wspomniała o tym, więc bardzo staram się zapomnieć o tym, co zobaczyłem w łazience – ale się martwię. I nie mogę dłużej ignorować tych obaw. – Lucy? Łka w odpowiedzi. – Liam… on powiedział mi, że czasem jesteś taka smutna, że przez to wymiotujesz? Podnosi głowę, jej oczy przeszukują moje. – Czy to miał na myśli… jesteś tak smutna, że zmuszasz się do wymiotów? Jej oczy zamykają się i wypuszcza oddech, razem z walką, by utrzymać wszystko dobrze. Potakuje powoli, niemal jakby była zawstydzona, przyznając to. – Nigdy więcej, dobrze? – Mój ton jest stanowczy. Ostateczny. – Nie pozwolę, by to znowu się stało, Lucy. Łzy zaczynają wypełniać jej oczy. – Dobrze, Cameron. Obiecuję. Mama otwiera drzwi bez pukania. Wiedziałem, że nie będę mógł zostać z Lucy. Zaczynam się podnosić, ale ona mocno trzyma moje ramię, przyciskając je mocno do swojej piersi. – Proszę – szepcze, jej spojrzenie jest błagalne. Patrzę na mamę, ciągle stojącą w drzwiach. – Proszę – poruszam ustami. Kiwa raz i podnosi palec. – Jedna noc – mówi bezgłośnie w odpowiedzi, otwierając szeroko drzwi i przyciskając do nich dłoń, by zatrzymać je na miejscu.

– Lucy –

Budzę się z ramionami Camerona owiniętymi dookoła mnie i pulsującym bólem głowy. Podnosząc jego komórkę ze stolika nocnego, sprawdzam godzinę. Druga nad ranem. Odsuwam od siebie jego ramię i schodzę na dół, by poszukać aspiryny. Jego tata – nie… chłopak jego mamy siedzi przy stole w jadalni. Przed nim znajdują się papiery i pudła kopert. – Hej. – Odchyla się na krześle i macha ręką. – Wszystko w porządku? Trzymam dłoń przy głowie, w nadziei, że uśmierzę ból. – Aspiryna. Uśmiecha się i wskazuje na krzesło przed nim. – Usiądź sobie. Zaraz wrócę. I oto jest, z dwiema tabletkami i butelką wody. Czeka, aż przełknę obie, po czym ponownie siada. – Ciężka noc? – pyta. Pomimo tego, że jego ton jest nonszalancki, wyczuwam troskę w jego słowach. Potakuję. – Co robisz na nogach tak późno? Śmieje się krótko, rozumiejąc moją potrzebę zmiany tematu. – Pracuję. Zawsze pracuję. Przyglądam się stercie papierów przed nim. – Potrzebujesz pomocy? – Nie chcesz wracać do snu? Kręcę głową. – Spałam wystarczająco. Nie jestem przyzwyczajona do więcej, niż kilku godzin snu. – Okej. – Ożywia się. – Potrzebuję każdej pomocy, jaką mogę otrzymać. – Popycha pudełko kopert na moją stronę stołu i podaje mi listę nazwisk i adresów. – Mam nadzieję, że masz ładne pismo. Następnych kilka minut spędzamy w ciszy, ale mogę poczuć na sobie jego spojrzenie. Trzymam opuszczoną głowę i wypisuję adresy tak, jak prosił. Następnie upuszcza obok mojej dłoni stos papierów – ulotek o wyprzedaży w komisie samochodowym. Cameron mówił mi, że właśnie tak jego mama i Mark się poznali. Przyszła kupić samochód, on nie sprzedał jej

tego, który chciała… powiedział, by wróciła w następnym tygodniu, kiedy właściwy model będzie dostępny. Powtarzał jej to przez całe dwa miesiące. Przez dwa miesiące, przychodziła, co tydzień, chcąc obejrzeć ten nowy model. W końcu, powiedział jej, że nie ma żadnego nowego modelu, że chciał tylko ją zobaczyć. Jeszcze raz przyglądam się ulotce. Jest ręcznie wykonana, jak wycinek z komiksu. Sednem ulotki jest to, że kupiec wychodzi, jako super bohater. ‘Pozwól, by twój nowy nabytek cię umocnił’ mówi nagłówek. – To jest świetne – mówię mu. – Całkiem niesamowite, co? – Kto to narysował? Milczy tak długo, że nie jestem pewna, czy mnie usłyszał. W końcu podnoszę wzrok z rysunku i patrzę na niego. Uśmiecha się, zanim odpowiada: – Cam. Wytrzeszczam oczy. – Cameron to zrobił? Potakuje, zalewa go poczucie dumy. – Potrafi rysować? – Mój głos jest głośniejszy, niż oczekiwałam. Śmieje się. – Tak, Lucy. Potrafi rysować. Jest całkiem niesamowity, prawda? Podnoszę ulotkę, by przyjrzeć się jej uważniej. – Niesamowity to niedopowiedzenie. – Nie mogę uwierzyć, że nie wiedziałaś – duma, potrząsając głową. I wtedy to do mnie dociera; we wszystkie te dni, gdy był w moim domu, przez wszystkie godziny, które z nim spędziłam, nigdy nic mi o sobie nie powiedział. Zawsze chodziło o mnie. Zawsze chodziło mu o mnie. Mark musi czytać mi w myślach, bo pyta: – Nie wiesz o nim za dużo, co nie? Kręcę głową, mój umysł wciąż wiruje od tego spostrzeżenia. – Opowiedz mi o nim? Śmieje się. – Powiem ci tyle, ile myślę, że by mi pozwolił.

– Okej. – Od czego mam zacząć? – Od jak dawna go znasz? – Odkąd miał sześć lat. I tak spędzamy kilka kolejnych godzin; Mark opowiada mi o Cameronie wszystko, co może. Cameron jest artystą. Jest sportowcem. Jest pełnym szacunku synem. Poza tym wszystkim, serce Camerona jest wielkości oceanu. Ale tego nie musiał mi mówić. Jeśli ktokolwiek wie, jak wielkie jest serce Camerona, jestem to ja. Kiedy kończę, wstaję i rozciągam plecy. – Wiesz, że można wszystkie te nazwiska i adresy wprowadzić do arkusza kalkulacyjnego i wydrukować je od razu na kopertach. Mark wytrzeszcza oczy. – Jesteś kłamczuchą. Jego powaga wywołuje u mnie śmiech. Kiedy wracam do sypialni Camerona, siedzi na łóżku z telefonem z dłoni. – Lucy – wzdycha. – Gdzie byłaś? Myślałem, że odeszłaś – Panika w jego głosie wywołuje u mnie ból w piersi. – Potrzebowałam tylko aspiryny. Przepraszam. Nabiera duży oddech i kładzie się z powrotem, poklepując miejsce obok siebie. – Chodź tutaj. Wspinam się z nim na łóżko i kładę głowę na jego klatce, w taki sam sposób, jak zasnęłam wcześniej. Jego serce galopuje, łomocząc głośno przy moim uchu. – Czuję bicie twojego serca. – Wiem – odpowiada. – Martwiłem się. Nie lubię nie wiedzieć, czy z tobą w porządku.

Rozdział 5 – Lucy –

Nie ma go w łóżku, gdy budzę się rano. Biorę prysznic w jego łazience, ubieram się do szkoły i schodzę na dół. – Jest w garażu – mówi mi jego mama. – Lucy? – Tak? – Zostaniesz z nami przez kilka dni… i wiem, że to trudne… to, przez co przechodzisz w tej chwili, ale nie mogę pozwolić Cameronowi, by zostawał z tobą każdej nocy. – Krzywi się lekko. – Przykro mi. – W porządku. – Polegam w mojej próbie uśmiechnięcia się. – Spróbuję być silniejsza. Kładzie dłoń na moim przedramieniu, gdy próbuję przejść obok niej i powoli kręci głową. – Nie chodzi o… – urywa z westchnieniem. – Po prostu nie mogę pozwolić nastolatkom spać w jednym łóżku pod moim dachem. Rozumiesz to, prawda? Dopiero teraz dociera do mnie, co mówi. Nigdy nie przyszło mi to nawet do głowy. Bycie z Cameronem – w jego łóżku – nie było cielesne, ani seksualne. – Rozumiem – mówię jej. – Ale nie musi się pani martwić, to nie tak. Cameron – jest moją siłą. A w tej chwili nie wiem, czy mi jakaś została.

***

– Hej. – Upuszcza klucz na stół z narzędziami i podchodzi do mnie. – Dobrze spałaś? – Potakuję, czując się onieśmielona. Przysuwa twarz bliżej, wydymając usta. A mój umysł pędzi w jednym kierunku. Pocałunek w usta? Pocałunek w policzek? Jaki jest ten pocałunek? Panikuję, odwracam głowę i szybko go obchodzę. Zmieniając temat, by ukryć zawstydzenie, pytam: – Co tu robisz? Obraca się do mnie ze zranieniem widocznym w oczach, a moje serce opada. Podchodzę do przodu i łapię jego dłoń – to wszystko, co mogę zaoferować w tej chwili.

Mijają sekundy, gdy patrzymy na nasze splecione dłonie, a on ściska ją raz, sprawiając, że podnoszę na niego wzrok. Idealny uśmiech rozciąga się na jego twarzy, a ja nigdy nie chciałam pocałować go bardziej niż w tej chwili. Więc to robię, staję na palcach i całuję go. Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na więcej. Ale kiedy się odsuwam, wiem, że to wystarczy. Nie tylko mi, ale i jemu. – Zakładałem podpórki do roweru – mówi, a jego uśmiech się powiększa. – Podpórki? Prowadzi mnie – z naszymi ciągle złączonymi dłońmi – do swojego roweru i stawia stopę na walcowatym kawałku metalu wystającym ze środka tylnego koła. – Podpórki; stoisz na nich, gdy ja jadę, więc nie musisz chodzić. – Puszcza moją dłoń, ściąga mi plecak z ramion i wiesza go na kierownicy. – Stwierdziłem, że to najlepszy sposób, byśmy poruszali się po okolicy przez kilka następnych dni. Chyba, że chcesz się pobawić w złodziei samochodów i znowu pojeździć nielegalnie? – Kiwa głową w stronę samochodu jego mamy. Po ostatniej nocy, nie myślałam, że to możliwe, ale jakimś sposobem, sprawia, że się śmieję – ten dźwięk jest zaskoczeniem dla moich uszu.

***

Spędzam cały dzień martwiąc się o chłopców. Kiedy dobiega on końca, jestem chodzącą katastrofą. – Szukałem cię podczas lunchu – mówi z uśmiechem. Wyciąga rower ze stojaka, przy którym na niego czekałam. – Musiałam się uczyć – kłamię. Nie uczyłam się; siedziałam w bibliotece i czytałam – zatopiłam się w innym świecie, który nie jest moją rzeczywistością. – Myślę, że powinnam jechać do domu, Cam. Jego uśmiech opada. – Dlaczego? – To nie wydaje się w porządku, że jestem z tobą, gdy oni mnie potrzebują. – Ale… – Wzdycha i kiwa głową. – Jeśli tego chcesz, Luce. Okej. Ale czy mogę cię najpierw gdzieś zabrać? – Gdzie? Ściąga mi plecak z ramion i ponownie wiesza go na kierownicy.

– To niespodzianka. Mrużę oczy. – Niespodzianka? Siada na rowerze i wyciąga do mnie rękę. – Ufasz mi, prawda? – Tak – odpowiadam bez wahania.

***

Zabiera mnie nad rzekę, która płynie za osiedlem, na którym mieszka i zaczyna zdejmować buty. Patrzę od niego na wodę i z powrotem. – Nie. – Nie? – Unosi brwi. – Powiedziałaś, że mi ufasz. – Wiem i ufam ci, ale kiedy powiedziałeś, że to niespodzianka, myślałam, że masz na myśli: ‘Proszę, Luce. Kupiłem ci jednorożca’ a nie ‘Hej, Luce, wskakuj do rzeki.’ Odrzuca głowę do tyłu, śmiejąc się. – To nie takie złe. – Bierze moją dłoń w swoją, a drugą przekręca czapkę daszkiem do tyłu. – Uwierz mi. Potrzebujesz tego. – Potrzebuję tego? Puszcza moją dłoń i wypuszcza sfrustrowany oddech. Przechylając głowę na bok, obserwuje mnie ze znudzonym wyrazem twarzy. – Dobra – mamroczę, skopując buty.

*

Wchodzimy, aż woda sięga naszych ramion – albo raczej moich. Cam ugina kolana tak, że jesteśmy na jednym poziomie. – Co teraz?

– Teraz… krzycz. – Co? – śmieję się. Ciągle to robi – rozśmiesza mnie. Podchodzi do przodu, aż stoimy twarzą w twarz, tak blisko, jak możemy być bez całowania się. Gdy widzę, że jego ręka zaczyna się unosić, z mojego gardła wydobywa się bulgoczący odgłos. Próbuje mnie obmacać! Zatrzymuje się w pół ruchu i patrzy na mnie ostrożnie. – Ufasz mi, pamiętasz? Potakuję, ale pozostaję sztywna. Przykłada dłoń do mojej klatki piersiowej, gdzie jestem pewna, może poczuć bicie mojego serca. – Lucy – szepcze, jego spojrzenie wwierca się w moje. – Chcę, żebyś wzięła wszystko, co czujesz tutaj… – Jego dłoń przesuwa się niżej, przez moje piersi, na brzuch, gdzie się zatrzymuje. – I tutaj… – Przenosi dłoń na bok mojej głowy. – I tutaj. – Moje oczy zamykają się na jego dotyk. Wtedy czuję jego miękkie usta na moich, całujące mnie raz i odsuwające się. – Chcę, żebyś zebrała wszystkie te uczucia, ten cały nagromadzony stres, zmartwienia… weź to wszystko… zanurz głowę pod wodę… i krzycz. – Moje oczy otwierają się gwałtownie. Przyglądam się jego twarzy, poszukując odpowiedzi na pytania, które nie istnieją. Biorąc roztrzęsiony wdech, pozwalam jego słowom dotrzeć do mojej świadomości. Razem z każdym pojedynczym uczuciem, które próbowałam odepchnąć. Zmartwienie. Poczucie winy. Stres. Presja. I przede wszystkim, żałoba. Moje oczy wypełniają się łzami i próbuję oddychać pomimo gigantycznego supła w moim gardle. Kładzie dłonie po obu stronach mojej twarzy i całuje mnie raz jeszcze. – Wyrzuć to, Luce. Wszystko. Czuję jak woda wypełnia najpierw mój nos, później uszy, a następnie usta, gdy otwieram je i krzyczę. Kiedy wynurzam się, by zaczerpnąć powietrza, moja klatka piersiowa faluje z wysiłku przy bardzo potrzebnych wdechach. Otwieram oczy i widzę, że Cam obserwuje mnie z ustami zaciśniętymi tak mocno, że aż straciły kolor. Nabieram kolejny drżący haust powietrza, zanurzam głowę pod wodę… i robię to jeszcze raz. I znowu. I znowu. Stoi przede mną. Nie odzywa się. Nie przerywa. Nie mówi, bym przestała albo że już wystarczy. Cicho czeka, aż czuję, że już mnie to opuściło. Aż wszystkie te uczucia odchodzą i zostają zastąpione przez te, których myślałam, że już nigdy więcej nie doświadczę. Kiedy kończę, w ciszy wychodzę na brzeg i kładę się na trawie. Mijają minuty nim się tu pojawia, kładzie się obok i splata ze mną palce.

Nie zostaje wypowiedziane ani jedno słowo. Żadne usprawiedliwienie na to, co się stało. Żadne wyjaśnienie na moje obecne łzy. Kiedy płacz w końcu ustaje i wyrównuje mi się oddech, obracam się do niego. – Jesteś artystą? Jego ramiona się napinają. – Nie. Wypuszczam jego dłoń i opieram się na łokciu, bym mogła popatrzeć na jego twarz. – To zabawne. Widziałam ulotki na wyprzedaż Marka. Ktokolwiek je narysował, zdecydowanie jest artystą, a on powiedział, że to byłeś ty, więc czyni cię to artystą. Nie? Wzdycha i kopiuje moją pozycję, więc jesteśmy do siebie zwróceni twarzami. – Chciałbym być artystą, Luce. Ale nie jestem. Artyści – oni potrafią obrazować sobie rzeczy w myślach i z nich wypływać. A ja taki nie jestem. Tak, potrafię narysować niektóre rzeczy, ale nie wszystkie. Nie mam wolnej ręki – śmieje się do siebie. – Wszystko, co robię, to linie, kąty, symetryczne obiekty. To, co robię nie jest trudne. Nie jest kreatywne. To na pewno nie jest sztuka. Więc nie, nie jestem artystą. Odwraca wzrok, jego umysł błądzi po innym miejscu. Jego usta opadają na dół w grymasie i nienawidzę tego. Nienawidzę, że on wie, jak mnie naprawić, gdy jestem złamana, a ja nie potrafię zrobić tego samego dla niego. – Raz próbowałam napisać książkę – mówię. Teraz się uśmiecha, jego spojrzenie wraca do mojego. – Tak? – odpowiada, zakładając mi pasemko włosów za ucho. Potakuję. – Włączyłam komputer i napisałam cztery słowa. Chcesz wiedzieć, co to były za słowa? – Proszę. – Bez tytułu. Lucy Lovesalot. Unosi brew. – Lovesalot? Wzruszam ramionami.

– To był pseudonim, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że próbowałam. Spróbowałam i nic nie zrobiłam. Pewnego dnia, może spróbuję ponownie. Ale ty – ty przykładasz ołówek do papieru i coś tworzysz. Dla mnie, a zwłaszcza dla Marka, który docenia to tak bardzo, że chce pokazać to światu – to sztuka. To czyni cię artystą, Cameron, bez względu na to, jak chcesz to widzieć. Jego oczy rozszerzają się lekko w zaskoczeniu. I wtedy się uśmiecha: tym samym idealnym uśmiechem, który ciągle sprawia, że się denerwuję. Pochyla się i całuje mnie w czoło. – Sprawiasz, że chcę spróbować, Lovesalot. – Odsuwa się i spogląda mi w oczy. – Chcesz, żebym zabrał cię już do domu? Kręcę głową. – Jeszcze nie. Zostańmy tu jeszcze na chwilę. – Miałem nadzieję, że tak powiesz.

***

Nie pyta, a ja nic mu nie mówię, ale kończymy tam, gdzie oboje chcemy być. W jego domu. Spędziliśmy resztę popołudnia nad rzeką, rozmawiając. I całując się. Dużo się całowaliśmy. Leżę w jego łóżku, a moje ciało przegrywa walkę ze snem. Dotykając ust czubkami palców, uśmiecham się przy nich. Ciągle czuję dotyk jego warg. I pojawia się to samo uczucie, które miałam po moim emocjonalnym uwolnieniu. To, którego myślałam, że już nigdy nie doświadczę. Nadzieja.

Rozdział 6 – Cameron –

Następnych kilka dni jest powtórką tego ostatniego. Idziemy do szkoły, a później jedziemy nad rzekę. Spędzamy razem czas, rozmawiamy, śmiejemy się i uczymy się siebie coraz bardziej. Każdy dzień jest lepszy niż poprzedni. Aż do dziś. Odstawiłem rower i odwracam się do niej. – Zjesz dziś ze mną lunch? Szybko kręci głową. – Muszę się uczyć. – Gdzie się uczysz? – Nigdzie, naprawdę. Tak jakby wszędzie. Mrużę oczy. – To nie jest prawdziwe miejsce. – Podchodzę do przodu i biorę ją za rękę. – Czemu nie zjesz ze mną lunchu? Wzrusza ramionami, kiedy podchodzi do nas Logan. – Hej, dupku – mówi, jego oczy są skupione na naszych splecionych dłoniach. Wyrywa dłoń z mojego uścisku. – Do zobaczenia – mówi i odchodzi. – Co z nią? – pyta Logan, jego oczy są przyklejone do jej tyłka. Popycham go. Mocno. – Przestań na nią patrzeć. Wytrzeszcza oczy. – Jasna cholera, stary. Nieźle cię wzięło. – Gapiłeś się na jej tyłek. – Nie…

– Zaklepałem ją! Powiedziałem, że jest moja! Obiecałeś, że zostawisz ją w spokoju! Marszczy brwi i też mnie popycha. – Nie obczajałem jej. – Wtedy pojawia się uśmiech. – Dobra, może i obczajałem. – Wzrusza ramionami i zaczyna odchodzić. Moje pięści zaciskają się przy bokach. – Zarozumiały mały fiut – wołam za nim. Zastyga w miejscu i powoli się obraca. – Co powiedziałeś? Podchodzę bliżej. – Słyszałeś mnie. – Pieprz się, Cam. Ta suka sprawia, że wariujesz. Pękam. – Nie nazywaj jej tak, do cholery! – Rzucam się do przodu i powalam go na ziemię. Jest większy niż ja, ale ja jestem bardziej zły. A emocje zawsze wygrywają. Nie posuwamy się za daleko, zanim zostajemy rozdzieleni. Wkurzający akcent Jake’a działa mi na nerwy. – Odpuść, koleżko – mówi. Ale nie mogę. Nie mogę odpuścić.

***

– Przepraszam. – Logan siada naprzeciwko mnie w stołówce. – Jeśli patrzyłem na nią w ten sposób, to nie było to zamierzone. Mówiłem poważnie. Nigdy nie odbiłbym dziewczyny przyjacielowi. Nigdy. Przyglądam się jego twarzy, szukając znaków, że ściemnia, ale nic nie znajduję. – Nie mogę jej znaleźć. – Wyszła ze szkoły? – Wątpię w to. – Kręcę głową. – Ej, gdybyś lubił czytać, gdzie byś poszedł?

Śmieje się. – Um. Do biblioteki? I to właśnie tam ją znajduję, pomiędzy regałami z książkami. Siedzi na podłodze i czyta. – Lucy? Jej oczy podnoszą się znad stron i pojawia się uśmiech – jakby nie miała bladego pojęcia, co spowodowała rano. – Znalazłeś mnie. – Przesuwa się, żebym mógł usiąść obok niej. Zajmuję miejsce, ale utrzymuję dystans. Nie przestałem myśleć o tym, jak się zachowała, kiedy pojawił się Logan. Puszczenie mojej ręki, odmowa spojrzenia na mnie, to, jak po prostu odeszła. Myślę o odpowiednich słowach, których powinienem użyć… żeby nie zranić jej uczuć. Ale wtedy zdaję sobie sprawę, że pieprzyć to – ja jestem tym, którego uczucia zostały zranione. – Więc, lubisz Logana? Prycha. Ale je policzki się rumienią i odwraca wzrok. Serce głośno dudni mi w uszach. Czuję ucisk w żołądku i nie wiem co to jest. – Po prostu to powiedz, Lucy. Powiedz, że ci się podoba. Odwraca się do mnie teraz ze zmarszczonym nosem. – Cóż, jest uroczy, ale to nie tak, że coś do niego czuję, czy coś w tym stylu. – A co ze mną? Czujesz coś do mnie? Odsuwa się i rozgląda dookoła. – O co w tym chodzi? Jej brak odpowiedzi jest wszystkim, czego potrzebuję. Wstaję – tylko po to, by spojrzeć na nią z góry. – To dlatego nie chcesz spędzać ze mną czasu? To dlatego nie chcesz, żebym cię całował i tak dalej? To jest okej, kiedy jesteśmy sami, ale nie w miejscu publicznym? Bo wolałabyś być z nim? Obserwuję jak jej twarz się zmienia, jakby miała się rozpłakać, ale wtedy pojawiają się inne emocje. Wrzuca książki do plecaka, przewiesza go przez ramię i wstaje. Przepycha się obok mnie, a ja łapię ją za ramię, by zatrzymać. Nie może tak od tego odejść. Już nie. – Powiedz to, Lucy. Przyznaj. Powiedz mi, że on ci się podoba.

Przykłada dłonie do mojej klatki piersiowej. Ten gest jest powolny i delikatny – niemal intymny. Ale wtedy jej oczy się zwężają, a usta zaciskają. I odpycha mnie. Wystarczająco mocno, bym się potknął i uderzył w stojący za mną regał. Jej oczy rozszerzają się w zaskoczeniu, ale nie wygląda, jakby było jej przykro. Wygląda na wkurzoną. – Nie robię tego gówna w szkole, bo ludzie gadają, Cameron. Nie słyszałeś plotek, bo obracasz się w swoim perfekcyjnym małym wyższym kręgu, ze wszystkimi swoimi głupkowatymi kumplami i nikt nie odważy się powiedzieć o tobie złego słowa. Ale ja… jestem nikim. Albo przynajmniej byłam. A teraz? Teraz jestem dziewczyną z martwą mamą i szalonym ojcem alkoholikiem, a ty jesteś tym, który mnie ocalił. Teraz mieszkam w twoim domu i śpię w twoim łóżku. I nie, nie możesz robić tego wszystkiego z dobrego serca. Oczywiście, że nie. Oczywiście, że ja się wystawiam. Rozkładam nogi. Puszczam się z tobą za twoją hojność. Jestem dziwką, Cam. Nie wiedziałeś? Nabieram słaby oddech, z trudem przyswajając jej słowa. Moje usta się otwierają, ale nic z nich nie wchodzi. – Więc nie, Cameron. Nie ukrywam się przed tobą, bo czuję coś do twojego głupkowatego przyjaciela. Robię to, bo mam wystarczająco dużo rzeczy, z którymi muszę sobie radzić. Moja mama, tata, bracia, moje całe pieprzone życie! Nie potrzebuję małych dramatów z liceum, by to pogarszać. I jeśli ktokolwiek powinien to zrozumieć… – Jej ramiona opadają razem z westchnieniem. Stoi tu z zadartą głową, patrząc na mnie. Wykrzywia usta, ale ich wyraz jest niczym w porównaniu z rozczarowaniem w jej oczach. Sekundy ciągną się jak godziny, kiedy patrzę jak jej oczy wypełniają się łzami. – Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi – szepcze. – Może któregoś dnia moglibyśmy być kimś więcej. Nie wołam jej imienia. Nie powstrzymuję jej przed odejściem. Po prostu opadam na podłogę, zanurzam twarz w dłoniach i zastanawiam się, jak do cholery mam dotrzymać obietnicy, że to zatrzymam. Że to polepszę. Że to naprawię. Powinienem to dla niej naprawić.

***

Jej dłonie ledwie mnie dotykają. Zazwyczaj, kiedy jedziemy, jej ramiona są owinięte dookoła moich i pochyla się tak nisko, że czuję jej oddech na policzku. Czasem rozmawiamy. Przez większość czasu to ja mówię, próbując ją rozśmieszyć. Próbując podarować moim uszom dźwięk, który sprawia, że cały świat się zatrzymuje.

Wbiega po schodach do mojego pokoju. Nie powiedziała ani słowa odkąd skończyły się lekcje. Rzucam się na kanapę, zakrywam oczy ramieniem i zatapiam się w ogromie wstydu i użalania się nad sobą. – Jestem dupkiem – szepczę do siebie. – Co zrobiłeś? – Mama stoi nade mną ze skrzyżowanymi rękami i zmartwionym wyrazem twarzy. Zanim mogę jej odpowiedzieć, otwierają się drzwi wejściowe. Lucy. I jej torby. Wstaję i podbiegam do niej tak szybko, że kręci mi się w głowie. – Co ty robisz? Wpatruje się w podłogę. – Idę do domu. – Nie, nie idziesz. – Próbuję wyrwać jej torby z rąk. Mój głos jest zdesperowany i rozżalony. Bo taki jestem. Jestem zdesperowanym, potrzebującym bachorem, a ona jest moją zabawką. I nie chcę pozwolić jej odejść. – Co się dzieje?– mówi stojąca za mną mama. Lucy podnosi wzrok. – Dziękuję, że pozwoliła mi pani zatrzymać się w swoim domu – mówi, jej głos się łamie. – Zostawiłam na blacie pieniądze za jedzenie i inne rzeczy. To niewiele… – Kochanie. – Mama wychodzi zza mnie. – Nie musisz tego robić, to była przyjemność gościć cię tutaj. – Ściąga kluczyki z haczyka przy drzwiach. – Odwiozę cię do domu. – MAMO! – Mam na imię Cameron i mam cztery latka. – Poczekam na zewnątrz – mówi Lucy. Mama czeka, aż Lucy znajduje się poza zasięgiem słuchu. – Musi jechać do domu, Cam. Już czas.

– Lucy –

W mojej kuchni stoi obca kobieta, a ja chcę ją uderzyć. – Kim pani jest? – Ty musisz być Lucy. Zakładam ramiona na piersi. – A pani musi być głucha, bo zadałam pani pytanie. – Lucy. – Głos taty dobiega zza moich pleców. Podchodzi do kobiety i staje obok niej. Przynajmniej stoi prosto, to już coś. Uśmiecha się. Chcę walnąć ich oboje. Kim jest ta kobieta obok mojego ojca, gotując w naszej kuchni i dlaczego on się uśmiecha? Ruszył dalej. Ta kobieta zajęła miejsce mamy? – Jesteśmy biedni – mówię jej. Jej brwi ściągają się w zakłopotaniu. – Próbuje pani złapać mojego tatę z powodu jego pieniędzy. Nie ma ich. Jesteśmy biedni. – To kłamstwo. Nie jesteśmy biedni. Mój ojciec ma własną firmę budowlaną. Żyjemy na bilionie akrów ziemi i mamy największy dom w mieście. Ale ona pewnie już o tym wie. – Lucy. – Tata kręci głową. – To jest Virginia. Jest mieszkającą u nas nianią. – Mieszkającą u nas? – szydzę. – Gdzie ona mieszka, na łóżku po stronie mamy? Ona tam umarła, wiesz o tym? Po całym tym gównianym dniu z Cameronem nie mam siły, by ważyć słowa. On był moją siłą, a teraz go nie ma. – Daj nam chwilę – mówi tata do Virginii. Bardziej do Vaginy. Kiedy opuszcza kuchnię, tata podchodzi do mnie. Pachnie świeżością. Nie jest to ten ohydny odór alkoholu, do którego przywykłam. Patrzy na mnie od góry do dołu. I nawet pomimo tego, że broda pokrywa większą część jego twarzy, jak było od lat, widzę, że jest nachmurzony. Widzę smutek. – Dziecinko – szepcze, przytulając mnie. – Tak bardzo za tobą tęskniłem. I już nie jestem obrażona ani zła na cały świat. Znowu mam cztery latka i ramiona mojego taty są najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Całuje mnie w czubek głowy i odsuwa się. – Pewnego dnia wynagrodzę ci to. Będę lepszym człowiekiem.

– Nie chcę lepszego człowieka – mówię mu. Przytulam go mocniej i wycieram łzy o jego koszulkę. – Chcę z powrotem mojego tatusia.

***

Kiedy przepraszam Virginię, śmieje się. – Jest w porządku, Lucy – mówi. – Przynajmniej nie nazwałaś mnie Vaginą. Obie się śmiejemy, kiedy rozbrzmiewa dzwonek. Patrzę na drzwi, a następnie na nią. – Jestem nianią, nie służącą. – Ale i tak otwiera drzwi. Po drugiej stronie stoi Mark. Wygląda na spanikowanego. Albo przestraszonego. Może obydwa. – Jeśli jest pan tu przez Camerona, może pan sobie darować. – Camerona? Tego małego gnojka? – Kręci głową i poluzowuje krawat. – Nie. Pamiętasz jak mówiłaś mi o arkuszu kalkulacyjnym i kopertach, i o drukowaniu z tego arkusza na kopertach? Potakuję. – Nie potrafię rozpracować jak to zrobić i mam kolejną pocztę do wysyłki, która musi wyjść do poniedziałku. Potrzebuję twojej pomocy. – Składa przed sobą dłonie. – Jestem tu, żeby zaproponować ci pracę. Nie – błagam cię, żebyś przyjęła tę pracę. – Potrząsa złączonymi dłońmi, błagając. – Proszę. – Kiedy? – W sobotę. – To jutro. Potakuje. Wzruszam ramionami. – Okej. Do zobaczenia jutro.

Rozdział 7 – Lucy –

Mark upuszcza pudełko kopert na swoje biurko. – Masz wszystko czego potrzebujesz? – Tak. Zrobienie tego, co chce zajmuje więcej czasu, bo pliki na jego komputerze są zdezorganizowanym bałaganem. Nie wiem na jak długo planował mnie zatrudnić, ale spisuję listę rzeczy, które muszą zostać zrobione. – Joł – słyszę, a później trzask. Do okna biura Marka zostaje przyciśnięta kartka papieru z biało czarną historyjką obrazkową. Cameron. Przez ułamek sekundy naprawdę rozważam schowanie się pod biurkiem, ale jest za późno. On już zagląda do biura, z dłonią ciągle przyciśniętą do szyby. Jego oczy się rozszerzają. – Co… – Jego głos się załamuje. – Odchrząkując, odsuwa kartkę od okna i wchodzi do biura. – Co ty tu robisz? – Mark… – Tylko tyle udaje mi się wydusić. Jasna cholercia, dobrze wygląda. Ściąga czapkę i przesuwa dłonią przez włosy. Jego głupio, idealnie, rozczochrane włosy. I wtedy to do mnie dociera – to, co sprawiło, że słowa utknęły mi w gardle. Ma na sobie strój do baseballa. Wiedziałam, że gra, widziałam zdjęcia w jego domu, ale nigdy nie widziałam tego z bliska, na żywo. Głupi strój do baseballa. – Więc? – mówi, krzywy uśmieszek wypływa na jego twarz. Wie, że się mu przyglądałam. – Mark poprosił mnie o pomoc z pewnymi rzeczami, żeby mieć niektóre rzeczy zrobione i powiedział, że potrzebuje pomocy z tymi rzeczami. – Zwieszam głowę, zawstydzona bezsensownym zdaniem, które właśnie stworzyłam. Słyszę jego zbliżające się kroki, ale nie podnoszę wzroku. Wtedy go czuję, ten sam zapach, do którego przyzwyczaiłam się śpiąc w jego łóżku przez kilka ostatnich nocy.

Jego ramię ociera się o moją pierś, sprawiając, że się wzdrygam. Odpycham się od biurka. Kółka krzesła zahaczają o dywan i spadam do tyłu… Łapie krzesło w samą porę – jego głupi uśmieszek się powiększa. Uśmiechnięta buźka. Tak powinnam go nazywać. Albo debilnie uśmiechnięta buźka. Śmieję się do siebie. Patrzy na mnie, jakby była szalona. Jestem. On i jego głupie włosy, i ten głupi strój, i głupia debilnie uśmiechnięta buźka sprawiają, że szaleję. Jego głowa pochyla się na bok, gdy przysuwa się do mnie, jego oczy nigdy nie opuszczają moich. I wtedy robię coś, co jest poważnie szalone. Wącham go. – Czy ty właśnie… – Nie. – Wydawało mi się, że słyszałem jak… – Nie. – Prostuję ramiona. – Czego chcesz? Sięga nade mną, podnosi telefon i wciska kilka guzików. Jego brwi marszczą się, gdy mi się przygląda. Odchrząkuje, a dźwięk rozbrzmiewa z zamontowanych w budynku głośników. – Marky Mark and the Funky Bunch3, proszę zawróć siebie i wszystkie swoje Pozytywne Wibracje z powrotem do biura. Przy twoim biurku siedzi piękna dziewczyna. Bez paniki. Najwyraźniej jest u tylko po to, żeby powęszyć. Chwilę później wchodzi Mark. Próbuje powstrzymać uśmiech, ale ewidentnie jest tym tak samo rozbawiony, jak ja. Ale ja się nie śmieję, ani nawet nie uśmiecham, bo gdybym to zrobiła… debilnie uśmiechnięta buźka by wygrała. Uderza Cama w tył głowy. – Co ja ci mówiłem o używaniu systemu nagłaśniającego jako twojego własnego mikrofonu? – Mruga do mnie. – Chcesz, żebym opowiedział pięknej dziewczynie siedzącej przy moim biurku o czasach, gdy miałeś dziesięć lat i myślałeś, że potrafisz beatboxować? I jak musiałem wymienić cały telefon i system nagłaśniający, bo tak bardzo naplułeś do słuchawki, że w głośnikach ciągle trzeszczało? Uśmieszek Cama znika. A ja się śmieję. 3

Marky Mark and the Funky Bunch - amerykańska grupa muzyczna tworząca muzykę eurodance. Założona w 1989 roku. Najbardziej znana z piosenki "Good Vibrations" (Pozytywne wibracje)

Głośno się śmieję. Przejmuje to nade mną całkowitą kontrolę. Od śmierci mamy śmiałam się kilka razy, ale nigdy tak. Nie tak mocno, aż nie mogę się opanować. Trzymam się za boki, próbując zmniejszyć ból. Kiedy się w końcu uspokajam i otwieram oczy, Marka nie ma. Cam opiera się o biurko i obserwuje mnie z emocjami na twarzy, których nie potrafię rozszyfrować. Odpycha się od biurka i wypuszcza długi, ciężki oddech. – Sprawiasz, że mój świat się zatrzymuje, Lucy.

***

Przebrał się ze stroju do baseballa w spodenki gimnastyczne i luźny podkoszulek. Najwyraźniej czasem pracuje w komisie – myjąc samochody i takie tam. Nie obserwuję go tuż pod oknem biura. Nie zauważam, że chłopcy jak on nie powinni tak wyglądać w wieku piętnastu lat. Nie odpływam myśląc o tym, jak mnie całuje. Wcale się na niego nie gapię. Nie. Ani przez sekundę. Nie obserwuję go nawet wtedy, gdy podchodzi do niego dziewczyna i zaczyna do niego mówić. Przerywa swoje zajęcie, upuszcza wąż i podchodzi do niej. Nie zauważam, że szybko zerka na biuro. Nie zobaczy, że patrzę, bo tego nie robię. Dziewczyna wysuwa biodro na bok i zakłada ręce pod piersiami, wypychając je w górę. Rozpoznaję ją – chodzi do naszej szkoły. Do przedostatniej klasy. Śmieje się z czegoś, co on powiedział i głaszcze jego ramię w górę i w dół. Jestem na nogach, intensywnie ich nie obserwując. Podchodzi bliżej, tak blisko, że prawie się dotykają. Nie zdaję sobie sprawy, że wyszłam z budynku, aż czuję słońce na swojej skórze – jego ciepło odzwierciedla ciepło mojej krwi, która pulsuje mi w uszach. Zanim się orientuję, moje oczy są zamknięte, w rękach trzymam wąż i naciskam spust. Jej piski sprawiają, że otwieram oczy. Cam stoi odwrócony plecami w moją stronę. Jego ramiona są uniesione, a ciało napięte. – Co do diabła jest z tobą nie tak? – wrzeszczy dziewczyna. Cam obraca się ze znaczącym spojrzeniem. Kiedy widzi, że to ja, jego spojrzenie się zmienia. Chłopak krzyżuje ramiona, tak jak ona. – Myślę, że jesteś winna Gabby przeprosiny.

– O mój Boże – woła Gabby, zanim obraca się na pięcie i odchodzi. Robię to samo. – Gdzie myślisz, że idziesz? – woła za mną Cam. – Zadzwonić do Logana – krzyczę przez ramię. Śmieję się do siebie, dumna, że udało mi się tak szybko wymyślić ripostę. Nie trwa to długo, zanim zimny strumień wody uderza w moje plecy. Zastygam. Moje dłonie zwijają się przy bokach w pięści i obracam się w jego stronę. – Jesteś palantem! – Tak? – mówi, upuszczając wąż. – Znam kogoś, kto może się z tobą nie zgodzić. – Obraca czapkę daszkiem do tyłu i wiem co to znaczy. To ten znak. To, co zawsze robi, zanim mnie pocałuje. Odgrywam to w swojej głowie – jak do mnie podchodzi, obejmuje w talii i przyciąga do siebie. I wtedy by mnie pocałował. Ale to się nie dzieje. Obraca się do mnie plecami i odmaszerowuje. – Joł, Gabby! – krzyczy. Pękam. Miał rację. Doprowadza mnie do szału. Biegnę za nim i wskakuję mu na plecy, owijając ramiona dookoła jego szyi, a nogi w pasie. Pochyla się i myślę, że będzie próbował mnie zrzucić, ale, jakimś cudem, przekręca mnie tak, że jesteśmy twarzą w twarz, z moimi nogami ciągle owiniętymi dookoła niego. Uśmiecha się. – Co robisz? Głupi uśmieszek. – Zamierzam zmyć ten głupi uśmiech z twojej twarzy. Śmieje się. – Jak? – Pięścią. – Zrób to swoimi ustami – wyzywa mnie.

Moje ciało napina się i rozglądam się dookoła. Powód, dla którego nie robię tego w szkole ciągle istnieje. Nic się nie zmieniło. Nic, poza Gabby, która teraz stoi stopę dalej. – Wołałeś mnie? – pyta Cama. Ogień wybucha w moim brzuchu. Teraz już wiem, czym jest ten ogień. To zazdrość. – Tak. – Patrzę na nią. – Nazwał cię dziwką. Cam chichocze. Nie wiem dlaczego, to nie jest zabawne. – Kim ty, do diabła, jesteś? – rzuca. Przewracam oczami i obserwuję jak uśmiech Cama się powiększa. Wkurza mnie to tak bardzo, że wymazuję go… swoimi ustami. Całuję go, mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Bo to nie tylko pocałunek, to wiadomość. Kiedy się odsuwam, unosi pytająco brwi. Z moimi nogami ciągle owiniętymi dookoła niego i jego ramionami, trzymającymi mnie na miejscu, wzruszam ramionami. – Nie lubię się dzielić. – Dobrze – mówi, zanim przysuwa się do następnego pocałunku. Moje oczy się zamykają, a usta oczekują jego dotyku. Ale zostaje to przerwane, kiedy oblewa nas strumień zimnej wody. Krzyczę. A on stęka. Mark stoi z wężem w rękach i kręci na nas głową. – Ochłońcie – mówi, polewając nas ponownie. – Cholera. Oboje jesteście przemoczeni. Teraz jesteście dla mnie bezużyteczni. Wynoście się stąd. Biegniemy, ręka w rękę, do jego roweru. Wskakuję na podpórki, w przemoczonych ubraniach. Przysuwając się tak blisko jak tylko mogę, obejmuję go ramionami. Wykręca głowę, by na mnie spojrzeć. – Przepraszam za to, co wczoraj powiedziałem, ale też nie lubię myśleć o dzieleniu się tobą. Żadnych więcej gier. Teraz jesteś moją dziewczyną, Luce. I omdlewam ze szczęścia. Tylko troszeczkę.

***

Kończymy nad rzeką, siedząc na trawie i obserwują wodę. – Więc w domu wszystko w porządku – mam na myśli twojego tatę, wszystko z nim dobrze? – Tak myślę. Zatrudnił pełnoetatową, mieszkającą z nami nianię. – Wiem. – Skąd wiesz? – Mama mi wczoraj powiedziała. – Przysuwa się i zarzuca mi luźno rękę na ramiona. – Ona to zorganizowała. Pomogła mu znaleźć odpowiednią. Jeździła tam każdego dnia, by mieć na wszystko oko. Wytrzeszczam oczy. – Co? Dlaczego miałaby… Wzrusza ramionami, jakby to, o czym mówi nie było wielką sprawą. – Bo zależy jej na mnie, a mi zależy na tobie, więc jest to dla niej ważne. Przyciskam policzek do jego piersi, by ukryć rumieniec. – Zajmuje mieszkanie nad garażem. Ma na imię Virginia. Szydzi: – Brzmi jak wagina.

***

Kiedy wjeżdża na mój podjazd, oboje się śmiejemy. Ale przestajemy, gdy widzimy tatę siedzącego na ganku i grającego w karty z dzieciakami. Ramiona Camerona spinają się pod moimi dłońmi, ale nic nie mówi. Nie odpuszczają, aż zatrzymuje się przed schodami ganku. Zeskakuję z podpórek i wygładzam ubranie, zdenerwowana, jak rozwinie się ta sytuacja. Cameron wpatruje się w ziemię, mięśnie w jego szczęce pracują w przód i w tył. Wtedy Lincoln woła jego imię, sprawiając, że podnosi wzrok. Uśmiech na twarzy Cama jest natychmiastowy. Liam idzie za Linkiem, w tym samym czasie otwierają się drzwi i wychodzą Logan z Lucasem. Nie Dupek Logan, tylko mój brat Logan. Lincoln wpada na Cama, obejmując go ciasno ramionami w pasie.

– Wróciłeś już? Znowu zaczniesz się z nami bawić? – Mogę rozstawić bazy w dwie minuty – mówi Lucas, i chociaż jest o nas młodszy tylko o trzy lata, widzę, że jest podekscytowany na widok Cama tak jak cała reszta. – Tak, tak – dołącza Logan. Tata odchrząkuje. – Robi się późno – mówi, przeciągając samogłoski. – Widzimy się jutro na meczu – mówi Cam do Lincolna i Liama. A mnie pyta: – Też tam będziesz, prawda? Zaczynam odpowiadać, ale wtrąca się tata. – Nie będzie jej na meczu. – Och. – Opuszczają go wszelkie oznaki podekscytowania. – W takim razie zobaczymy się w szkole. Ciężkie kroki taty dudnią na schodach, gdy do nas schodzi. Nie wiem, czy Cam zdaje sobie z tego sprawę, ale staje przede mną, stając się tarczą pomiędzy tatą i mną. Oczy taty się zwężają, ale kąciki ust unoszą się. Tata jest wielkim facetem, dla większości przerażającym. Cameron po prostu źle go zrozumiał. Trzymam go za rękę i ściskam ją, żeby zrozumiał, że jest w porządku – wszystko się wyjaśniło i nie boję się go. Już nie. – Lucy – mówi tata, jego głos łagodnieje. – Jutro jest pierwsza niedziela miesiąca. Mój oddech się urywa. – Ale… Cam staje z boku, pozwalając tacie mówić. – Wiem, że nigdy tego nie robiliśmy – ty i ja. – Tata pociera brodę dłonią. – I wiem, że to był dzień dla ciebie i mamy. Ale jej już u nie ma, Lucy, jestem tylko ja. Więc chciałbym cię jutro gdzieś zabrać. Tylko nasza dwójka. Jeśli mi pozwolisz.

Rozdział 8 – Lucy –

– Wyglądasz na wykończonego – chichoczę, patrząc jak tata trze oczy. – Wszystko w porządku, kochanie. – Upija łyk kawy. – Więc to robiłyście razem z mamą? Chodziłyście po sklepach przez dwie godziny? Potakuję. – A to tylko ubrania. Nie byliśmy jeszcze w księgarni. Jego oczy rozszerzają się z szoku, ale szybko bierze się w garść. – A ile to normalnie zajmuje? Pół godziny? Odrzucam głowę, śmiejąc się. – Nie, to najlepsza część naszego dnia. Normalnie około czterech… Krztusi się kawą. – Ale mogę się pospieszyć. Mam listę. Dwie – góra. Kręci głową, jego uśmiech się powiększa. – To twój dzień, masz tyle czasu ile potrzebujesz.

***

Tata zasypia na krześle w księgarni. Chrapie tak głośno, że ludzie zaczynają się skarżyć. Spieszę się wybierając książki, których potrzebuję i chichoczę, kiedy potrząsam nim, by go obudzić. – Kathy? – mamrocze. I to już nie jest zabawne. – Nie, tato, Lucy. Mam, czego potrzebowałam. Możemy już iść. Spogląda na zegarek. – Byliśmy tu tylko przez godzinę.

– W porządku. – Uśmiecham się smutno. – Jest jeszcze jedno miejsce, do którego chcę cię zabrać.

***

Zabieram go nad rzekę – tą, która płynie za domem Camerona. – Ufasz mi, prawda? Przygląda mi się uważnie. – Tak. Zdejmuję buty i pokazuję mu, żeby zrobił to samo. Waha się przez moment, zanim się zgadza. Wchodzimy do wody, tak daleko, jak mogę. Łapię go za obie dłonie i zmuszam, by obrócił się w moją stronę. – Kiedyś wszystko w sobie dusiłam, jak ty. Trzymałam to w środku tak długo, że czułam, jakbym miała wybuchnąć. To było nieprzerwane – ten ból w mojej piersi, bo tak bardzo za nią tęskniłam. – Tak mi przykro… – zaczyna, ale mu przerywam. – Nie, tato. Nie mówię ci tego, żeby ci było przykro. Mówię ci, bo znam sposób jak to naprawić. By to zatrzymać. By sprawić, żeby było dobrze. Ale musisz mi zaufać. Nabiera niepewny oddech, jego ramiona unoszą się od jego siły. – Okej – wzdycha. – Pokaż mi. Osiem razy. Osiem razy zanurza głowę pod wodę i krzyczy. I płacze. Nigdy nie widziałam płaczącego taty. Kiedy kończy, w ciszy wychodzi z wody i siada na trawie, jak ja robiłam. Siadam obok niego i czekam. Bo wiem, jak to jest być zagubioną. I się odnaleźć. Wszystko w tym samym czasie. – Robiłaś to wcześniej? – Tak. Obraca się do mnie.

– Ten chłopak… Cameron? Pomógł ci z tym? Potakuję powoli, niepewna jego reakcji. – Opowiesz mi o nim? – Co? – Wiele dla niego znaczysz, nie trudno to zauważyć. Więc, opowiedz mi o nim. – Jest, um, w mojej klasie. Ma piętnaście lat. Gra w baseball. I mieszka w tamtych domach. – Wskazuję w kierunku jego domu. – Nie, Luce – mówi. – Chcę, żebyś opowiedziała mi o nim. Jaką jest osobą. Kim jest. Bez mojej wiedzy, mój uśmiech powraca. – Uszczęśliwia mnie. Tata się śmieje. – To oczywiste, ale powiedz mi czemu? Jak? Obracam się do niego, zbita z tropu przez jego słowa. Przewraca oczami z składa dłonie pod brodą. I wtedy, piskliwym tonem, naśladującym nastolatki, przedrzeźnia: – Och, ale tatusiu, on jest jak wymarzony. Śmieję się i uderzam go w ramię. W zamian szturcha mnie w bok. I wtedy czuję, jak ogarnia mnie spokój – ten rodzaj spokoju, którego nie można uzyskać ukrywając się, czy żyjąc przez książkę. To ten rodzaj spokoju, który zwalcza burzę. Pozwalam moim myślom odpłynąć do Camerona. Przez moją głowę przebiega tyle myśli, że nie wiem, co mam najpierw powiedzieć. – Więc? – zachęca tata. – Jest zacięty. Unosi brwi. – Zacięty? – Tak. To, jak mu na mnie zależy – jak mnie chroni. To zaciętość. Jest zacięty – przerywam, by zebrać słowa. – Jest dzieciakiem, tato. Oboje jesteśmy. Ale on się tak nie zachowuje, nie ze mną, i nie z chłopcami. Chłopcy – są dla niego jak bracia. I wiem, że nawet jeśli nie chodziłoby o mnie, ciągle by tu był, pokazując się każdego dnia. Zrobiłby to dla nich. Bo jego serce jest ogromne, większe niż każdego, kogo znam. Sprawia, że się uśmiecham.

Rozśmiesza mnie. Po wszystkim, co się stało, nie myślałam, że będę do tego zdolna. Chodzi mi o śmiech. Myślałam, że to niemożliwe, aby znowu się śmiać. Ale on to zrobił; sprawił, że niemożliwe stało się możliwe. I nie miał pojęcia, że to zrobił. – Wydaje się być porządnym facetem. – Jest nim, tato. Naprawdę. Polubiłbyś go. Uśmiecha się do mnie. Tym samym dumnym uśmiechem, co zawsze. Czasami, jak teraz, myślę, że jest on przeznaczony specjalnie dla mnie. – Więc, kiedy mogę go poznać?

– Cameron –

Luce: Mam dziś wycieczkę w teren, ale nie chcę, żebyś myślał, że cię ignoruję, albo się ‘uczę’. Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, żebyś się nie martwił. Czy coś. Znowu czytam smsa, którego dostałem od niej dziś rano. Nie wiem, czemu ciągle to robię. Zapamiętałem go. Wyrył się w moim mózgu. Bo to nie jest tylko wiadomość, to potwierdzenie tego, kim dla mnie jest. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, że Logan mnie obserwuje. Kręci głową. – Daję temu dwa tygodnie, zanim wręczysz jej swoje jaja. Śmieję się i kończę ubierać się na trening. – Przestań być zazdrosny. – Kiedy przechodzę obok klepię go po głowie. – Pewnego dnia spotkasz dziewczynę, która zrzuci cię z tego wysokiego konia i z radością oddasz jej swoje jaja. Prycha. – Nie ja, dupku. Nigdy. – Wzdryga się. – W życiu. – Obrzydzenie na jego twarzy mnie rozśmiesza. Wszyscy wychodzimy z szatni i kierujemy się na boisko. Kiedy mam minąć bramki, słyszę jak woła moje imię. Odwracam się i widzę, że do mnie biegnie. – Czekaj! – krzyczy i to mnie rozśmiesza. Oczywiście, że zaczekam. Czekałbym na nią wieki. Zatrzymuje się stopę ode mnie i pochyla się, próbując złapać oddech. – Skąd przybiegłaś? – Od autobusu – dyszy.

– To niecałe sześć metrów. Kładzie dłoń na moim brzuchu i próbuje mnie odepchnąć, ale jest tak cholernie słaba, że nie wywiera to żadnego efektu. – Przepraszam panie Dupkowaty, nie biegam w kółko dla zabawy. Uśmiecham się, obserwując i czekając, aż jej oddech się uspokoi. Kiedy tak się dzieje, prostuje się. Próbuje powstrzymać uśmiech, gdy mówi: – Miałam nadzieję, że złapię cię przed treningiem. – Cóż, masz mnie. Przygryza wargę, rozgląda się dookoła. Całe moje podekscytowanie wywołane tym, że ją widzę od razu znika. Wracają do mnie jej słowa, te, którymi powiedziała mi, że boi się być ze mną widziana. Boi się, co ludzie o niej pomyślą. Zapamiętuję, by dowiedzieć się kto coś powiedział i walnąć go. Nigdy nie byłem za rozwiązywaniem problemów siłą, ale najwidoczniej ona sprawia, że robię się nerwowy. Robię krok do przodu i waham się, tylko przez moment, zanim odważnie biorę ją za ręce. Wzdycha, jej wzrok powoli podnosi się na mnie. Moje dłonie unoszą się pytająco. Chcę, żeby wiedziała, że jest teraz moja, i wszystkie licealne dramaty, szepty i plotki – mogą iść do diabła. Naprawię to. Wyrywa dłonie z mojego uścisku. Uczucie odrzucenia niemal mnie zabija. Ale wtedy kładzie jedną z nich na moim torsie, a drugą odwraca moją czapkę. Kładzie ją na moim karku i przyciąga moją twarz do swojej. I wtedy robi to po raz kolejny – wymazuje głupi uśmieszek z mojej twarzy swoimi ustami. Nie zdaję sobie sprawy, że trzymam ją w powietrzu, dopóki Logan nie woła, byśmy to przerwali. Stawiam ją na ziemi, mój wzrok nie opuszcza jej. Śmieje się cicho, zanim obejmuje mnie ramionami w pasie. Jej głowa odchyla się do tyłu, by mogła na mnie spojrzeć. – Więc przychodzisz po treningu? – Oczywiście. – Dobrze, mój tata chce cię poznać. Moja mina rzednie.

Śmieje się. – NO CHODŹ! – woła Logan. – Do zobaczenia wkrótce – mówi, idąc tyłem i odchodząc ode mnie. Ściągam czapkę, by zakryć mój sprzęt i siadam na ławce. – Potrzebuję chwili – krzyczę do Logana. Głupia stójka.

***

Moje dłonie są już spocone, gdy pukam do jej drzwi. Otwiera je z uśmiechem na ustach. To powinno mnie uspokoić, ale tak nie jest. – Wszystko okej? Potakuję. Przygląda mi się uważnie, zanim bierze mnie za rękę i prowadzi do kuchni. Jej tata już tu jest – siedzi przy blacie. Podnosi wzrok, kiedy wchodzę do pomieszczenia. I wtedy warczy. Przysięgam – nawet gdybym wszedł do domu i zobaczył go czyszczącego shotguna na ganku – to jedno warknięcie jest o wiele bardziej przerażające. Lucy prowadzi mnie do drugiej strony lady i pokazuje, żebym usiadł. Robię to. Warczy ponownie. Wzdrygam się. – Tatusiu, przestań – syczy obok mnie. I wtedy on się śmieje, jego całe ciało się od tego trzęsie. Nie mam odwagi, by się zaśmiać. Ani nawet uśmiechnąć. Jestem zbyt przerażony na cokolwiek. Trzyma moją rękę pod stołem. – On żartuje – mówi, ale to niczego nie zmienia.

Jej tata wstaje, jego ogromne ciało góruje nad nami. Otwiera usta i przez ułamek sekundy wyobrażam sobie Godzillę zjadającą wszystkich ludzi z Tokio. To jest złe. To jest naprawdę bardzo, bardzo złe. – Oddychaj, synu – mówi. Więc to robię. Zrobiłbym wszystko, co powie – z shotgunem, czy bez. – Więc… – Opiera się o ladę na łokciach i przesuwa spojrzeniem od Lucy do mnie. Wypuszcza westchnienie i drapie się po brodzie. – Czuję się tu trochę nieswojo. Tak naprawdę nie wiem, co powinienem powiedzieć – powoli kręci głową i spogląda prosto na mnie. Ale to nie to samo spojrzenie. To nie jest w celach zastraszenia. Patrzymy na siebie tak długo, że zastanawiam się, czy zamierza się w ogóle odezwać. – Jest moją małą dziewczynką, Cameron. – Jego głos się załamuje. Lucy mocniej ściska moją dłoń. – Jest moją małą dziewczynką, a ja nie wiem co mam teraz powiedzieć. Kathy, mama Lucy, byłaby w tym świetna. W tym całym poznawaniu cię… wyznaczaniu zasad. – Uśmiecha się, ale to smutny uśmiech. – Ja po prostu… – Jego słowa rozpływają się w powietrzu. Patrzy na Lucy wyrazem porażki i zawodu na twarzy. Odchrząkuję. Skupia się na mnie. Biorę głęboki oddech i wypuszczam go ze świstem. – Widywałem się z Lucy niemal każdego dnia, odkąd zmarła pańska żona. Lubię spędzać czas z nią i chłopcami. Chłopcy stali się dla mnie jak bracia. Więc zamierzam – nie – mam nadzieję, że ciągle będę mógł to robić. Na tygodniu mam godzinę policyjną o 22, a w weekendy o 1 w nocy. Ale mogę to zmienić, jeśli Lucy tego chce albo tak, jak pan wyznaczy ją dla niej. Nie jestem pewien czy pan wie, ale w weekendy pomagam trenować bliźniaki w małej lidze. Chciałbym po tym móc zabrać gdzieś Lucy. Nie wiem co będziemy robić; jest moją pierwszą dziewczyną, więc będę musiał o czymś pomyśleć. Ale upewnię się, żeby wszystko omówić najpierw z panem, jeśli pan tego chce. Mamy tylko piętnaście lat. Moim środkiem transportu jest rower, więc nie wydaje mi się, że będziemy dużo robić. Za kilka miesięcy kończę szesnaście lat i planuję zrobić prawo jazdy. Kiedy do tego dojdzie, przyjdę do pana i będziemy mogli ustalić nowe zasady. Jeśli to panu odpowiada. Cisza. Jego gwałtowny wdech wypełnia mi uszy. Powoli wstaje i podnosi dłoń. Wzdrygam się i zamykam oczy, czekając na uderzenie jego pięści w mój policzek. Ale to nigdy nie nadchodzi. Kiedy otwieram oczy, jego uśmiech jest spięty. – Uściśnij jego dłoń – szepcze Lucy. Mój wzrok przesuwa się do jego wyciągniętej, oczekującej dłoni. Wstaję i nią potrząsam. – Jestem Tom – mówi i obraca się do Lucy. – Możesz dać nam chwilę? – Tato! – jęczy Lucy.

– W porządku, Luce – zapewniam, puszczając jego dłoń. Czeka, aż ona wyjdzie z kuchni, zanim się odzywa: – Lucy opisała cię jako zaciętego. Krzywię się. – Bo pana uderzyłem? Bardzo za to przepraszam. – Nie – mówi, kręcąc głową. – Mówi, że jesteś zacięty w sposobie, w jaki się o nią troszczysz. I jak ją bronisz. – Tak myślę. – Wzruszam ramionami. Wypuszcza ciężki oddech. – Ma rację. Nie trudno to zauważyć. Nie trudno też zauważyć, że chłopcy lubią z tobą przebywać. Szczerze mówiąc, Cameron, nie cieszę się, że ma chłopaka. I że rzeczony chłopak odgrywa w jej życiu tak ważną rolę. Ale nie zamierzam tego przerywać. Nie chodzi o to, że cię nie lubię, po prostu nie lubię tego. Ale będę to tolerował. Tylko tyle mogę zaoferować. Kiwam głową w potwierdzeniu. – I tylko o to proszę, proszę pana.

***

Idzie przede mną, przez las za jej domem, śmiejąc się przez cały czas. – Szkoda, że nie widziałeś swojej twarzy! – Stara, twój tata jest ogromny. Huragan nie mógłby go ruszyć. Przestraszyłem się. Wolno mi. Zatrzymuje się i obraca do mnie. – Czy przygotowałeś sobie wcześniej tę mowę? – Jaką mowę? – Wszystko, co tam powiedziałeś. Wzruszam ramionami. – To nie była żadna mowa, po prostu mówiłem.

Biorąc mnie za rękę, prowadzi nas przez las, do prześwitu, który otwiera się na jezioro. Moje oczy chłoną widok. – Jasna cholera, to część waszej posiadłości? – Tak. – Ciągnie mnie za rękę, by zwrócić moją uwagę. – Dziękuję, Cam. – Za co? – Za to, co powiedziałeś. Za to, że wiedziałeś, że potrzebował pomocy i podzieliłeś się z nim swoimi myślami. W tej chwili ma wystarczająco dużo zmartwień, a ty, mówiąc to co powiedziałeś, odebrałeś mu jeden powód do tego. Docenia to… nawet jeśli nigdy ci tego nie powie. Pochylam się, by ją pocałować, ale ona się odsuwa i powoli zaczyna podnosić sukienkę. Wytrzeszczam oczy. Zaraz będę uprawiał seks. Ma na sobie bikini. Jasna cholera. Popycha mnie w klatkę piersiową. Mocno. – Przestań się gapić. Ale nie mogę. Zasycha mi w ustach. Próbuję przełknąć. Ale nie mogę. Śmieje się. Odbiera mi oddech. Mój fiut – nie mam pojęcia co on do diabła robi. Podchodzi na koniec pomostu i nurkuje. – Dojdziesz? Taa. W spodenki. Właśnie teraz. Jestem skończony. Skończony.

Rozdział 9 – Cameron –

Dwa tygodnie zajęło mi przekonanie Lucy, by usiadła z nami podczas lunchu i kolejny tydzień, by poczuła się z tym komfortowo. Jej tata po tym jak się zastanowił, wymyślił jeszcze kilka zasad. Poprosił mnie o numer telefonu, który ochoczo mu podałem. Najważniejsza była szkoła, co było w porządku, bo skończyło się na tym, że pomagała mi w nauce. Ale najważniejsze były te; drzwi pozostają otwarte, jeśli jesteśmy razem w pokoju i nigdy, pod żadnym pozorem, nie mogę postawić nawet stopy na schodach prowadzących do sypialni. Nigdy. Przy tej ostatniej, podkreślił swój punkt widzenia, pokazując mi swojego shotguna. To miała być groźba, ale gdy zapytałem, czy nauczy mnie go używać, jego oczy rozbłysły. Zmięta serwetka uderza mnie w czoło, wyrywając mnie z zamyślenia. Mój wzrok podnosi się na siedzącego naprzeciw Logana. Jego brwi są zmarszczone, gdy kiwa głową w stronę siedzącej przy mnie Lucy. Koncentruję uwagę na niej; jest skupiona na swoim czytniku, jej oczy dziko poruszają się z jednej strony w drugą. Używa widelca, by nabić na niego swoją sałatkę owocową, ale jej nie je. Właściwie, to nie zjadła niczego ze swojej tacy. Obracam się z powrotem do Logana. – Co z nią? – pyta bezgłośnie. Kręcę głową, pokazując mu, by porzucił ten temat. Przerywa nam jej wybuch śmiechu. Śmieje się tak mocno, że oczy zaczynają jej łzawić. Ten dźwięk jest tak zaraźliwy, że od razu się do niej uśmiecham. – Co się stało? – Ten chłopak… – Przerywa, by nabrać oddech. – W tej książce… – Wszyscy czekamy, aż się uspokoi. – Doszedł w spodnie, gdy się o siebie ocierali! – Jak dziwnie – komentuje Jake. Logan przygląda się jej z rozbawieniem w oczach. – Co ty, do diabła, czytasz, dziewczyno? Kręci głową i wyciera oczy. – O stary, to było dobre.

– Lucy –

– Muszę z tobą o czymś porozmawiać – mówi. Moje ciało natychmiast się spina. Próbuję ukryć swoją reakcję i dokończyć podlewanie roślin na ganku. Siada na schodach i pokazuje, żebym usiadła obok niego. – Nie wiem jak to powiedzieć i boję się, że cię zasmucę. Obracam się do niego, próbując ukryć emocje. Wiedziałam, że to nadchodzi. Stawiając konewkę u swoich stóp, robię kilka kroków w jego kierunku. Waham się przez moment, nie do końca pewna, czy będę w stanie fizycznie znieść bombę, którą zamierza na mnie zrzucić. Znajduję w sobie siłę, której potrzebuję, zanim siadam i biorę go za rękę. – W porządku, Cameron. Rozumiem. – Cała obracam się w jego stronę. – Cóż, oczekiwałam tego, ale nie chciałam, żeby zdarzyło się tak szybko. Spogląda na mnie na dół, zdezorientowani obejmuje całą twarz. – Więc wiesz, o czym chcę z tobą porozmawiać? Potakuję powoli, wiedząc, że to było za dobre, by mogło być prawdziwe. Muszę być wdzięczna, że trwało tyle, ile trwało. – Tak – odpowiadam. – I to w porządku. Nie musisz oszczędzać moich uczuć. Jestem po prostu wdzięczna, że pojawiłeś się w moim życiu. Otwiera usta, by się odezwać, ale mu przerywam. – Nie musisz mi mówić, ale myślisz, że mogłam zrobić coś inaczej? Być w jakiś sposób lepsza? Odchyla się, jego brwi się zbiegają. – O czym ty mówisz, Luce? – Może źle całuję, czy coś. O to chodzi? Albo, czy to dlatego, że chcesz całować inne dziewczyny? Proszę, tylko mi nie mów, że już całowałeś inne dziewczyny. – Czuję podchodzącą do gardła żółć, ale odpycham ją. – Lucy…

– Wiem, że twoi przyjaciele tacy są. Słyszę opowieści, wiesz, że wychodzą i obmacują się z przypadkowymi dziewczynami i inne takie. Czy to była przypadkowa dziewczyna? Nie wiem, co zabolałby bardziej. Nie – nie mów mi. Pro… – Lucy… – O boziu. Byłam przygotowana na zranienie. – Wciągam powietrze i przyciskam dłoń do serca. – Nie sądziłam tylko, że to aż tak będzie bolało. – LUCY, przestań! – Jego głos jest podniesiony. Władczy. Podnosi dłoń i wyciera moje policzki. Łzy. Płakałam. Byłam tak przytłoczona bólem złamanego serca, że nie zauważyłam, że się rozpłakałam. – Skarbie. – Przygląda się mojej twarzy. – O czym ty mówisz? – O tobie. – Odpycham jego dłonie i ignoruję zranienie, które pojawia się na jego twarzy. – O tobie całującym inne dziewczyny. Kręci powoli głową. – Lucy, nie całuję innych dziewczyn. – Ale chcesz, prawda? Próbuje powstrzymać uśmiech. – Co, do diabła, dzieje się w twojej głowie? – Ty! Ty jesteś w mojej głowie – jęczę. – Kiedyś przez cały czas obściskiwałeś się z dziewczynami. Wiem, że nie byłam pierwszą, którą pocałowałeś, a mojemu tacie powiedziałeś, że nie miałeś wcześniej dziewczyny, więc wiem, że one nic dla ciebie nie znaczyły, a teraz siedzisz na moim ganku i chcesz zerwać… – Whoa. – Zakrywa mi usta dłonią. Wszystkie oznaki jego wcześniejszego uśmiechu znikają. – Przestań. – Jego oddech jest teraz cięższy, pasujący do mojego. Powoli odsuwa dłoń, ostrożnie na wypadek, gdybym zamierzała ciągle mówić. – Skarbie – wzdycha. A ja znowu zaczynam płakać. Obejmuje mnie za ramiona i przyciąga do siebie. I zaczyna się śmiać. Śmieje się z tego, że płaczę. Próbuję wstać, żebym mogła kopnąć go w głowę i pobiec do środka, ale przytrzymuje mnie mocniej. – Jesteś szalona – oświadcza. Odsuwam się; używając siły, o której nie wiedziałam, że istnieje. – Nienawidzę cię! Śmieje się mocniej, tym razem owijając wokół mnie dwie ręce.

Powinnam była wstać, kiedy miałam szansę i kopnąć go podwójnie. – Przestań, Luce. Jak do diabła mogłaś pomyśleć, że mógłbym być z kimś innym niż ty? – Łapie mnie za ramiona i trzyma z daleka od siebie, by móc patrzeć mi w oczy. – Szaleję za tobą. Jak możesz tego nie widzieć? Jak ktokolwiek, kto widzi mnie z tobą, może tego nie widzieć? Tak, były inne dziewczyny. I tak, nic dla mnie nie znaczyły. Ale ty znaczysz, Luce. Jesteś dla mnie całym światem. Oddychaj. Pochyla się ostrożnie, jakby się wahał. I wtedy mnie całuje. Powoli. Delikatnie. I z każdą sekundą, gdy jego usta znajdują się na moich, naprawia moje złamane serce. Kiedy się odsuwa, jego oczy przenikają moje. – Lepiej? – szepcze. – Tak. – Dobrze. – Uśmiecha się i całuje mnie ponownie, tym razem szybciej. – Pozwolisz mi teraz mówić? Nie mogę powstrzymać śmiechu. – Tak. – Okej. – Przerywa na moment, przygotowując swoje następne słowa. – Tej nocy, kiedy myślałaś, że Lachlan był chory… i wszedłem… – Nie – przerywam. Odwracam od niego wzrok, zbyt zawstydzona, że to zobaczył. – Jeśli pytasz, czy ciągle to robię, odpowiedź brzmi nie. – Dobrze. To dobrze. Chwila przemija w ciszy, żadne z nas nie wie, co teraz powiedzieć. – Mogę zapytać cię o coś innego? Słyszę niepewność w jego głosie i to sprawia, że się denerwuję, ale jakoś to przeboleję, bo zasłużył sobie na wszystkie odpowiedzi. – Możesz pytać o wszystko. – Czemu to robiłaś? – Robiłam co? – mówię, pomimo, że doskonale wiem, co ma na myśli. – Zmuszałaś się w ten sposób do wymiotów? Czy to dlatego, iż myślisz, że jesteś gruba – bo mogę ci powiedzieć…

– Nie. – Odwraca się do niego tak, że jesteśmy twarzą w twarz. Lubi to – lubi móc patrzeć na moją twarz. Mówi, że to dlatego, że lubi mnie odczytywać. – Kiedy mama zaczęła chorować, było mi bardzo ciężko. – W porządku – mówi szybko. – Nie musisz o tym mówić. Przepraszam, że zapytałem. Nabierając niepewny oddech, przysuwam się bliżej i pozwalam mu się przytulić. – Było mi ciężko. Dni mijały, a ja z trudem je przeżywałam. Słońce wschodziło i wszystkim co czułam była pustka. Było tak samo. Każdego dnia ona umierała. A ja każdego dnia na to patrzyłam. Czekałam. I wydawało się, że to się nigdy nie skończy. Czułam, jakby to działo się mnie. Jej śmierć była jak moja. Czasami płakałam godzinami. Czasem były to ciche łzy, a innym razem płakałam tak mocno, że aż wymiotowałam. Za pierwszym razem, to nie było specjalnie. A później przydarzało się częściej i zaczęłam coś czuć. Patrząc wstecz, nie wiem nawet co to było. Ale sprawiało, że czułam się… żywa? Potrzebowałam tego. W tamtym czasie potrzebowałam poczuć coś innego. Coś, co nie sprawi, że czuję, jakbym żyła w niekończącej się spirali otoczona przez śmierć. – Tak mi przykro, Luce. – Jego głos się łamie i bez patrzenia na niego wiem, że powstrzymuje łzy. Wiem, bo bez względu na to, co myślałam, że działo się wcześniej, znam jego uczucia do mnie. Znam tę zaciętą opiekuńczość, którą do mnie czuje. – Co się zmieniło? Teraz to ja na niego patrzę, jego oczy są szkliste i spoglądają na mnie z intensywnością, która sprawia, że serce łomocze mi w piersi. Ból ciągle tam jest, ale nie jest to złamane serce. To coś innego. Coś, czego piętnastoletnie dzieciaki nie powinny czuć. – Co sprawiło, że przestałaś? – pyta. Nie waham się. Ani przez moment. – Ty, Cameron. Ty to zmieniłeś. To ty wszedłeś w moje życie i ty mnie uleczyłeś. Ty sprawiłeś, że znowu poczułam się żywa. Mówię mu prawdę i z tym, oddaję mu serce. Na zawsze.

Rozdział 10 – Cameron –

Stoi przed swoją szafką i przeżuwa resztkę jabłka, upewniając się, że to widzę. Robi to często od rozmowy, którą przeprowadziliśmy kilka tygodni temu na jej ganku. To całkiem urocze – sposób, w który chce mnie zapewnić, że nie mam się o co martwić. Mogłaby nawet ważyć sto kilo i ciągle bym się o nią martwił. Wręcza mi ogryzek, żebym wyrzucił go do śmieci, następnie sięga do szafki i wyjmuje liścik. Rozwija go i czyta powoli, tak wolno, jak uśmiech, który pojawia się na jej ustach. – Co to jest? – Pytam, próbując powstrzymać swoją ciekawość. W jej szafce jest liścik… i cokolwiek jest w nim napisane sprawia, że się uśmiecha. Ktoś inny sprawia, że się uśmiecha. Odkłada kartkę z powrotem i wzrusza ramionami. – Nic. – Gówno prawda, Luce. Co to jest? Przewraca oczami i ponownie sięga do szafki, wyciągając kawałek papieru i uderzając mnie nim w pierś. Dziękuję, że jesteś tak wspaniałą partnerką w laboratorium. Zamieniasz naukę w zabawę. Adam. Mnę liścik i wyrzucam go do śmieci. – Zamieniasz naukę w zabawę? – szydzę. – Jak można pisać takie głupoty. – To miłe – mówi, jej głos jest pełen sympatii. – Zostaw to. – Uważasz, że to miłe? – Śmieję się. – Jesteś naiwna, Luce. Chce ci się dobrać do majtek. Jej szczęka opada. Przewracam oczami. A ona mruży swoje. – Wszystko jedno. Inny facet zostawia liściki w twojej szafce i sprawia, że się uśmiechasz. Mam się z tym pogodzić? – Uderzam dłonią o szafkę i odchodzę. Woła moje

imię, ale to olewam. Może i uważa, że zachowałem się jak dupek, ale tak nie jest. Mam prawo się wkurzyć. – Cameron! – Ciągnie mnie za ramię, zatrzymując, bym nie odszedł dalej. – Co! – Obracam się, przygotowany na kłótnię, ale ona się uśmiecha. Jestem wkurzony, a ona się do mnie uśmiecha. Ciągnie mnie za rękę i prowadzi przez korytarz do wyjścia, żebyśmy byli sami. Wyciągając rękę, wnętrzem dłoni do góry, mówi: – Telefon. – Co? – Daj mi swój telefon. Robię co mówi. Logan miał rację, przez te kilka miesięcy odkąd się spotykamy, szybko stała się właścicielką moich jaj. Klika kilka razy na telefonie i oddaje mi go. – To szyfr do mojej szafki – mówi. – Możesz do niej iść i sprawdzić ją, kiedy tylko zechcesz. Nie mam przed tobą nic do ukrycia. Moje ramiona się relaksują. Nie zdawałem sobie sprawy jak byłem spięty aż do teraz. – Który to Adam, Lucy? Masters czy Deluca? Jej usta zaciskają się w wąską linię. Próbuję przejść obok niej, ale kładzie dłonie na moim torsie i popycha mnie, aż stoję przy ścianie – jej drobne ciałko przyciska się do mnie, powstrzymując przed odejściem. – Przestań – mówi, w jej oczach tańczy rozbawienie. – To gówno nie jest zabawne. Powiedz mi albo walnę obu. Śmieje się z tego i przez ułamek sekundy, ja też mam na to ochotę. Brzmię jak dupek. Kładę dłoń na jej talii, drugą wsuwam we włosy i przyciągam ją do siebie bliżej. – Nie podoba mi się to – oświadczam, uspokajając się. – Jesteś moja i wszystkie dupki muszą o tym wiedzieć. – Okej. – Kiwa głową, wyciągając się i całując mnie szybko. – Um… – Przygryza wargę i odwraca wzrok, jej policzki rumienią się jeszcze bardziej niż przed chwilą. – Co, Luce? Co chciałaś powiedzieć? – Pochylam głowę i blokuję jej widok, upewniając się, że nie ma innego wyjścia, tylko na mnie spojrzeć.

– Starsze dziewczyny, które widzę, noszą koszulki swoich chłopaków… z nazwiskami na plecach… ty… to znaczy ja… my… możemy tak zrobić? Moje oczy się rozszerzają, tak samo jak mój żałosny uśmiech. – Chcesz to zrobić? Nie jesteś przedmiotem, nie chcę, żebyś myślała, że jesteś moją własnością. Wzrusza ramionami. – Czemu nie? Jestem twoja.

*

Nigdy nie dowiedziałem się, który to był Adam, więc obu zagroziłem, że im walnę. Logan się śmieje, ale mam to gdzieś. Lucy sprawia, że jestem waleczny.

– Lucy –

Spoglądam w dół, na leżące u moich stóp koszulki. Właśnie wypadły z mojej szafki. Musi być ich ponad dwadzieścia. Wszystkie mają z tyłu wydrukowane nazwisko Gordon. – Nie wiedziałem, która z nich będzie najbardziej pasować do tych krótkich, falbaniastych spódniczek i kowbojek, które zawsze nosisz, więc dałem ci wybór. – Całuje mnie, ciągnąc za mój top, zanim opiera się ramieniem o szafkę obok mojej. – Dzień dobry. Próbuję powstrzymać uśmiech. – Dobry. – Podnoszę pierwszą lepszą koszulkę i zakładam ją. – Jak wyglądam? Stoi bez ruchu. Oczy szeroko otwarte, niedomknięte usta, zastygły. – Cam? Otrząsa się ze swojego otępienia i rozgląda dookoła – korytarz jest pusty. Wie, że lubię przychodzić do szkoły wcześniej, więc teraz on też tak robi. Najwyraźniej spędzanie każdej sekundy naszego wolnego czasu razem nie wystarczy. Nie dla nas. Potrzebujemy dodatkowe pół godziny. Biorąc mnie za rękę, prowadzi mnie do pustej klasy. Zamyka za mną drzwi i powoli mnie do nich przyciska. Przysuwa się bliżej, jego oddech owiewa mój policzek, gdy szepcze mi do ucha:

– Wyglądasz… – Odsuwa się, nie mogąc dokończyć zdania. Jego oczy obejmują mnie od głowy po palce u stóp. Czuję ciepło ogarniające moje ciało. Przysuwa się, przykłada usta do moich, ale nie porusza nimi. Tak, jakby się wahał, ale nie mam pojęcia czemu. W końcu, otwiera usta i w tym samym czasie ucieka mu jęk. I wtedy mnie całuje. Jasna cholera i to jak całuje. Całowaliśmy się już wcześniej, więcej niż kilka razy. Każdy pocałunek jest lepszy niż poprzedni. Ale zawsze były tylko tym. Pocałunkami. Ten – ten jest kierowany czystą potrzebą. Czystym pragnieniem. Przerywa, bierze oddech i szepcze: – Cholera. – I zaczyna tam, gdzie skończył. Ciągnę go za koszulkę, pragnąc go tak blisko, jak to tylko możliwe. Czuję opór. Czemu się opiera? Puszczam jego koszulkę, łapię go za biodra i mocno ciągnę do siebie. Natychmiast przestaje mnie całować i kładzie głowę na moim ramieniu. A ja cieszę się, że to zrobił, bo moja szczęka opada na podłogę, a ja tracę zdolność poruszania się. – Luce – szepcze, odsuwając się. Próbuję przełknąć, ale moje oczy nie opuszczają ogromnego wybrzuszenia w jego szortach. – Nie mogę nic na to poradzić… – Jego słowa zamierają w powietrzu, gdy widzi jak unoszę dłoń. Reszta mojego ciała jest jak zastygła, ale dłoń nie przestaje po niego sięgać. Moje oczy są skupione. Nie mogę odwrócić spojrzenia. – Luce – powtarza, niemal ostrzegawczo. Rozkładam dłoń na jego brzuchu i robię krok do przodu. Unoszę głowę i widzę, że mnie obserwuje. Nie moją dłoń, a twarz. Jego oczy wpatrują się w moje. Jego usta zamykają się, a szczęka zaciska. Opuszczam dłoń niżej. Jego oczy się zamykają. Niżej. Wymyka mu się jęk. I wtedy tego dotykam. – Cholera – dyszy.

– Penis – piszczę.

***

Penis. Penis, penis. Penis, penis, penis. Tylko o tym myślę odkąd dotknęłam go dziś rano. Miałam narysować diagram dla probówek z zajęć naukowych. A wiecie co mi wyszło? Penis. Penis, penis. – Mam dziś dużo zadane, więc może nie przychodź? Wyciąga rower ze stojaka, ale na mnie nie patrzy. – Okej, do zobaczenia!

– Cameron –

Przez dwadzieścia minut próbuję pochwycić spojrzenie Marka, gdy on i mama siedzą na kanapie i oglądają telewizję. Kiedy w końcu to do niego dociera, dyskretnie wskazuję głową na schody. – Mój pokój – mówię bezgłośnie. Jego oczy zwężają się ze zdziwienia. Wytrzeszczam oczy i robię to jeszcze raz, jakby miało to sprawić, że zrozumie. Powoli kręci głową. – Teraz – pokazuję i biegnę po schodach do swojego pokoju. Każe mi czekać jeszcze dziesięć minut, zanim puka do moich drzwi. Musi widzieć panikę w moich oczach, bo jego zdziwienie zmienia się w zmartwienie. – Co z tobą? – Coś jest nie tak z moim fiutem.

– CO?! Zamykam drzwi i mówię mu, by się uciszył. – Ja tu panikuję, dzieciaku. Co do diabła? – Powinieneś panikować! Ja panikuję. Coś się dzieje z moim fiutem. Jego głos się podnosi. – Co to do diabła znaczy? Co się mu stało? – Lucy go dotknęła i ona… – Lucy dotykała twojego interesu? – krzyczy. Podnoszę najbliższą rzecz, którą mogę dosięgnąć i rzucam nią w jego głowę; kartka papieru. – Ciszej, głupku. Moja mama nie musi słyszeć o moim popsutym fiucie! – Jest zepsuty! – krzyczy raz jeszcze. Wzdycham i opadam na łóżko. – Okej. – Zaczyna krążyć po pokoju. – Przewiń i opowiedz od początku co się stało. – Okej. – Wypuszczam oddech i próbuję się uspokoić. – Więc, dotknęła mojego fiuta. – Gdzie? – MOJEGO FIUTA! Czy ty mnie słuchasz. – Uspokój się, dupku. Gdzie byliście, kiedy dotknęła… – Jego twarz się wykrzywia. – No wiesz… twojego… – Mojego fiuta? W szkole. – JASNA CHOLERA! Do czego oni teraz dopuszczają w tych szkołach? – Co? – Krzyczę, sfrustrowany. – Nie! To nie tak, że ściągnęła moje spodnie na środku stołówki, podczas gdy inni jedli lunch i zaczęła go ciągnąć. – Ohyda. – Zamknij się! – Wstaję i zaczynam krążyć razem z nim. – To było jak… delikatne potarcie. – Delikatne potarcie? – Jej dłoń. Ona tak jakby… się o mnie otarła. – Co dalej?

– I nie odezwała się do mnie od tamtego czasu. Nie chciała mnie w swoim domu. Myśli, że jest zepsuty, czy coś. – Co do diabła? – Przestaje chodzić i kładzie dłonie na biodrach, potrząsając głową i patrząc na podłogę. – Więc, co chcesz, żebym zrobił? – Nie wiem! –Wyrzucam ręce w powietrze. Następnie opuszczam spodnie. – Sprawdź go! – Jezu Chryste! – Obraca się szybko, jedną ręką zakrywając oczy, a drugą machając na mnie. – Załóż spodnie z powrotem! Wzdycham i podciągam je do góry. – Nie wiem co z nim nie tak! – Nie jestem doktorem, nie wiem. Masz już chociaż włosy łonowe? – Obraca się powoli, otwierając najpierw jedno oko, zerka na mnie i otwiera drugie. – Tak, mam włosy. Nie mam ośmiu lat. Przewraca oczami. – Więc, przesunęła ręką po twoim… no wiesz… i nie chciała cię widzieć? – Tak. Mnie albo mojego zepsutego fiuta. Śmieje się, ale przestaje, gdy zauważa, że nie mam ochoty na żarty. – Prawdopodobnie jest po prostu zdenerwowana albo zawstydzona. Jestem pewny, że to nic takiego. Jesteście młodzi, pewnie za młodzi, żeby się dotykać w ten sposób. Może to ją po prostu zaskoczyło i poczuła się niezręcznie. Musisz z nią porozmawiać. Jak dorośli… zacznijcie od tego. Kiwam głową, mój oddech w końcu wraca do normalności. Podchodzi do drzwi i kładzie rękę na klamce. – W porządku, Cam? – Tak – wyrzucam z siebie. – Tak myślę. – Dobrze. – Przekręca klamkę, ale nie otwiera drzwi. Opuściły go wszelkie oznaki rozbawienia i paniki. – Dziękuję, że z tym do mnie przyszedłeś. To wiele dla mnie znaczy. Wzruszam ramionami, zdezorientowany przez jego słowa. – Dlaczego miałbym nie przyjść?

***

– Musimy porozmawiać o tym, co stało się wczoraj. – Jesteśmy na pomoście przy jej jeziorze, siedząc naprzeciwko siebie. Próbujemy się uczyć, ale widzę, że jej oczy ciągle wędrują do mojego sprzętu. – O czym? – pyta, zmusza oczy, by skupiły się na podręczniku. – O tym, co stało się w klasie. Teraz patrzy na mnie. – Penis? Wrzucam długopis do wody i kładę się na deskach. – O mój Boże – jęczę. – Nie mogę uwierzyć, że prowadzimy tą rozmowę. Chcę umrzeć. – Głupi Marky Mark i jego głupie rady mogą się pieprzyć. – Coś nie tak? – mówi, jej głos ocieka niewinnością. Nie ma pojęcia, że całą noc spędziłem na badaniu mojego zepsutego fiuta. I to nie w dobrym znaczeniu tego słowa. – Nie sądzę, że powinniśmy to zrobić ponownie. – Oświadczam, a ona w tym samum czasie mówi: – Chcę go dotknąć jeszcze raz. – Co? – obruszamy się oboje. Siadam, uginam kolana i opieram na nich łokcie. – Lucy… – Kręcę głową, nie wierząc w to, co mam zamiar powiedzieć. – Myślę, że może powinniśmy z tym trochę zwolnić. Zobacz jak na to zareagowaliśmy. Sądzę, że nie jesteśmy chyba wystarczająco dojrzali na takie rzeczy. Na rzeczy związane z seksem. – Ale penis – szepcze. Przyglądam się jej uważnie i ciągnę dalej: – Wiem, że trochę mnie wczoraj… poniosło i przepraszam za to. Ale myślę, że powinniśmy trzymać hormony pod kontrolą, przynajmniej na razie. – Więc żadnego penisa? – Żadnego penisa. – Śmieję się. – I wydaje mi się, że powinnaś przestać nazywać go penisem. Ze śmiechu odrzuca głowę do tyłu i kładzie się obok mnie. Bierze mnie za rękę i mówi cicho: – Ale nie mogę przestać myśleć o penisie.

Cichy śmiech buduje się w moim gardle. – Lepiej skończ z tym gównem. Pozbądź się tego teraz. Głośno nabiera duży oddech. – PEEEENNNNNIIIIIISSSSSS!!! – krzyczy. – Wow, czuję się o wiele lepiej.

Rozdział 11 – Cameron –

– Co my tu u diabła robimy? I co to za zapach? – Pociąga nosem, a na jej twarzy pojawia się obrzydzenie. – Chcę ci coś pokazać. – Prowadzę ją przez złomowisko, aż znajduję to, po co przyszliśmy. – I, co myślisz? Stoimy przed starym busem, mam na myśli naprawdę starym. Hippisowskim volkswagenem późnych lat sześćdziesiątych. Patrzy na mnie, jakbym oszalał. – Co myślę o czym? Kręcę głową i staję przed busem, poklepując go kilka razy. – Myślę, że nazwę go Filmore, jak z tego filmu Auta. – Tak. – Przewraca oczami. – Sześciu młodszych braci, pamiętasz? Znam ten film. – Więc? – pytam ponownie. Mruży oczy. – Po co ci taki autobus? Znaczy, nie możesz sobie kupić normalnego samochodu? – Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Jestem od ciebie kilka miesięcy starszy, więc przez ten czas będę woził ciebie i twoich braci. Wytrzeszcza oczy. – Co? – niemal krzyczy. Łzy natychmiast wypełniają jej oczy. Podchodzę bliżej i zmuszam ją, by na mnie spojrzała, żeby upewnić się, że sobie tego nie wyobrażam. – Dlaczego płaczesz? Co się stało? – Nie możesz kupić busa, żeby wozić mnie i moich braci, Cam. To po prostu głupie. – Co? – Krzyżuję ramiona na piersi. – Kto powiedział, że nie mogę? – Ja! – Wskazuje na siebie. – Masz piętnaście lat, Cameron. Nie musisz tego robić. Nie musisz zajmować się mną, ani moimi braćmi. Nie odpowiadasz za nich!

– Lucy, już go kupiłem, a ty musisz się uspokoić. To nie… – Nie, nie uspokoję się. – Super, teraz jest wkurzona. – Nie możesz wybierać samochodu ze względu na mnie czy moje życie. – Czemu? – krzyczę. Ja też się wkurzyłem. Bierze głęboki wdech, pięści zaciskają się przy jej bokach. – Dobra, Cameron – rzuca przez zaciśnięte zęby. – Zrywam z tobą! Moje serce się zaciska. Co? – Co? – mówię na głos. Obraca się na pięcie i zaczyna odchodzić. Pędzę za nią i łapię za ramię, by ją zatrzymać. Obraca się do mnie ze zwężonymi oczami. – Nie możesz ze mną zerwać, Luce. Daj spokój. – Mój głos się łamie. Jestem na granicy płaczu. Jestem ciotą. Przyznaję. Ale ona grozi odejściem, a ja nie mogę do tego dopuścić. Jest moim światem. Zdaje sobie sprawę, co zrobiła, bo jej oczy na powrót ukazują zrozumienie, a usta się wykrzywiają. – Przepraszam – mówi, obejmując mnie ramionami w pasie i podnosząc na mnie wzrok. – Nie chciałam tego powiedzieć. Trzymam jej głowę przy piersi, czekając aż bicie mojego serca się wyrówna. – Dobrze – zgadza się. – Pozwolę ci go kupić pod jednym warunkiem. Odsuwam się i śmieję się cicho. Dobra, pozwolę jej się zabawić. Unosząc brwi, mówię: – Co? Jaki jest twój warunek? Wysuwając się z moich objęć, podchodzi z powrotem do busa. Wtyka głowę do środka i rozgląda się, po czym obraca się do mnie. – W dniu, w którym odbierzesz pozwolenie… – Robi dwa kroki, by zmniejszyć odległość między nami. – Przyjedziesz po mnie i zabierzesz w ustronne miejsce, żebyśmy mogli poobściskiwać się na tylnym siedzeniu. Przez kilka godzin. Oczy wychodzą mi z orbit i powoli potakuję. – Możemy to zaaranżować. Uśmiecha się.

– I mówię i o pełnym obściskiwaniu się, Cameron. To znaczy, że chcę cię bez koszulki i w pozycji horyzontalnej. – Próbuję nie patrzeć w dół, na moje spodenki; jestem pewny, że jest tam wybrzuszenie. Ciągnie dalej: – I ja też chcę być bez koszulki i lepiej, żebyś dotykał cycków. Krztuszę się powietrzem. Chichocze i krzyżuje ramiona na piersiach. – Zgoda? Myślę, że się zgadzam, ale nie jestem pewny, bo mogę myśleć tylko o cyckach. Kładę dłonie na jej talii i delikatnie ją popycham, aż opiera się o busa. I wtedy ją całuję. Jej dłonie wędrują do moich włosów, lekko za nie ciągnąc, przysuwając mnie do niej jeszcze bliżej. I całujemy się. Kiedy w końcu rozluźnia swój uścisk, odsuwam się. Całuje mnie raz jeszcze i wzdycha. – Naprawdę kupiłeś ten samochód, co? Potakuję. – Żeby być w stanie pomóc mi z braćmi? Potakuję ponownie. – Oczywiście, Luce, jesteś moją dziewczyną. To moja praca, troszczyć się o ciebie. Jej oczy znowu zasnuwają się łzami. Chcę kopnąć sam siebie za doprowadzenie jej do łez. Ale zanim mogę cokolwiek powiedzieć, obejmuje mnie ramionami za szyję i przyciąga w dół do kolejnego szybkiego pocałunku. Odsuwa się i mówi: – Naprawdę cię lubię, Cameron. Szczerzę się. – Tak? – Tak – mówi rozmarzona. A wtedy moje serce przyspiesza. Dłonie zaczynają się pocić.

Słyszę tylko krew szumiącą mi w uszach. – To dobrze – odpowiadam i biorę głęboki oddech. – Bo jestem tak jakby w tobie zakochany, Lucy. Jej oczy wychodzą z orbit. Szczęka opada na podłogę. – Co? – sapie. Unoszę brodę udając pewność siebie, która tak naprawdę nie istnieje. – Słyszałaś mnie. Cisza. To najdłuższe trzy sekundy w moim życiu. Aż w końcu: – Cameron, tak bardzo cię kocham. Wtedy mnie całuje. Pięć tygodni, trzy dni i osiem godzin później, dotykam cycka.

***

– Tak sobie myślałam – mówi, zapinając z powrotem stanik. Zaparkowałem przy doku obok jej jeziora. Wydaje się pasować do sytuacji – skoro stało się to naszym miejscem. Uchylam kilka okien w autobusie i siadam obok niej. Kładzie głowę na moich kolanach i patrzy na mnie. A ja nie potrafię powstrzymać uśmiechu. – O czym myślałaś? Unosi głowę, by pocałować mnie w gołą klatę i zaczyna rysować na niej serduszka. – Myślę, że chcę poczekać. Znaczy, z seksem. Myślałam o tym co powiedziałeś, no wiesz... po Aferze penisowej. Śmieję się. – Aferze penisowej? – Tak, wiesz… wszystkie skandaliczne rzeczy kończą się ‘aferą’. Tłumię uśmiech. – Taa.

– Okej, więc po aferze penisowej… zastanawiałam się… i myślę, że masz rację – o byciu gotowym… emocjonalnie. Wydaje mi się, że nie jestem gotowa. – Dobrze, więc czekamy. – Wzruszyłem ramionami. – To w porządku? Przewracam oczami. – Oczywiście, że to w porządku, Luce. Nigdy nie zmusiłbym cię do czegoś, na co nie jesteś gotowa. Wiesz o tym. – Wiem – mówi, ponownie całując mój tors. – Chodzi o to, że nie chcę ci obiecywać konkretnej daty, czy czegoś takiego, bo nie wiem i nie chcę, żebyś… – Przestań – przerywam jej. – Nie musisz mi niczego obiecywać. Kiedy to się stanie, to się stanie. – I gdy te słowa opuszczają moje usta, nie mam ani grama wątpliwości, że mógłbym na nią czekać już zawsze. – Co? – Widzi, że moja głowa znajduje się w zupełnie innym miejscu, bo pyta: – O czym myślisz? W moim umyśle przewija się tyle myśli, tyle emocji – że nie potrafię znaleźć słów. Zmuszam się do mówienia. – To głupie. Unosi dłoń i przesuwa palcem po mojej szczęce. – I tak mi powiedz. Podnoszę kolana, sprawiając, że jej głowa się unosi. Całuję ją delikatnie, wiedząc, że nasze usta są wrażliwe po tak długiej sesji całowania. – Luce… – Wypuszczam oddech i ignoruję uścisk w piersi. Nie wiem, co to jest, ani skąd się wziął. – Czasem myślę, że to – ty i ja – jest tak dobre, że mogłoby trwać do końca mojego życia i byłoby idealnie. Czuję, że będę kochał cię wiecznie i nie wydaje mi się to wystarczające. Nawet teraz, kiedy trwają wakacje i nie ma szkoły, i możemy spędzać każdą sekundę każdego dnia razem nie wydaje mi się wystarczające. Myślisz, że to normalne? Żeby tak się czuć? Żeby mieć szesnaście lat i czuć, że twoje życie zaczyna się i kończy na jednej osobie? Kręci powoli głową. – To nie jest głupie – mówi. – I nie wiem, co jest normalne. Wiem, że cię kocham i wiem, że przykro mi z powodu tych wszystkich ludzi, którzy nigdy nie doświadczą takiej miłości, jak nasza. Nawet jeśli to krótkotrwałe. Moje brwi się zbiegają.

– Myślisz, że nasza będzie krótkotrwała? Kręci powoli głową. – Myślę, że nic nigdy nie może stanąć na drodze naszej miłości. Nigdy.

– Lucy –

Słyszę walenie w okno mojej sypiali – przynajmniej tak mi się wydaje. Kiedy otwieram oczy, nie znajduję się w swoim pokoju. Ale walenie się nasila. – Co się dzieje? – Cam mruga szybko, próbując się obudzić. Walenie nie ustaje. – LUCY! – Głos taty skutecznie wyrywa nas ze snu. – LUCY! – krzyczy ponownie. Uderza dłonią o tylną szybę busa Cama. – O mój Boże, Cam. Musieliśmy zasnąć! Nie odzywa się, skupiając się tylko na moich piersiach. Patrzę w dół. – Cholera – szepczę. Nie mam na sobie bluzki, tylko stanik. – LUCY! Odnajduję bluzkę i szybko ją zakładam, nawet jeśli jest już za późno. Twarz taty jest przyciśnięta do szyby, jestem pewna, że już nas widział. Cam też nie ma na sobie koszulki. – Nic się nie stało – spieszy z wyjaśnieniem. – Nie zrobiliśmy niczego złego. – I nawet jeśli tak mówi, dostrzegam panikę w jego oczach. – Musimy mu to tylko wyjaśnić, okej? Będzie dobrze. Zakłada koszulkę i otwiera drzwi. – Panie Preston – zaczyna, unosząc dłonie w poddaniu. – Zasnęliśmy. Przepraszam. – Zamknij się! – warczy tata. – Po prostu się zamknij, Cameron. – TATO! – Próbuję wysiąść z busa, ale mocno łapie mnie za ramiona i pociąga gwałtownie. Używa tak dużej siły, że przewracam się na ziemię. – Tato, przestań! Krzywdzisz mnie! – Wydostaję się z jego uścisku i próbuję się wyprostować. Cameron obejmuje mnie w pasie, pomagając mi stanąć prosto. Ale nie mogę. Tata znowu mnie odciąga. Z dala od Camerona.

– Panie Preston. – Cam stoi teraz przed nami, idąc tyłem i próbując przemówić mojemu ojcu do rozsądku. – Przyrzekam panu, nic się nie wydarzyło. Ale taty to nie obchodzi. I teraz to ja płaczę. Używam całej swojej siły, wyrywam się z jego uścisku i biegnę do Camerona. Zatrzymuje się i przesuwa mnie za siebie, stając się tarczą pomiędzy nami, jak robił już wcześniej. – Zasnęliśmy – zaczyna Cam. – Zamknij się! – krzyczy tata. – Mówiłem ci, żebyś się zamknął! – Odpycha Cama ze swojej drogi z taką siłą, że mocno uderza o ziemię. Próbuję wypowiedzieć jego imię, ale nie mogę. Nie mogę, bo nie pozwala mi na to szloch. Nie mogę oddychać. Nic nie widzę przez łzy. Wtedy tata patrzy na mnie – prosto w oczy. I pomimo jego gniewu dostrzegam prawdę: wstyd. Bierze oddech, jakby próbował się uspokoić, ale to nie działa, bo jego oczy zwężają się, a na twarzy pojawia wyraz czystej nienawiści. I jeśli to, co mówi ma mnie zniszczyć, to mu się udaje. – Co pomyślałaby twoja matka, gdyby żyła? Jak myślisz, co by powiedziała, gdyby wiedziała, że jej córka jest dziwką? Pustka. Ciemność. Tylko o czuję. Tylko to widzę. Gdzieś z daleka, dociera do mnie głos Camerona. – Nie waż się jej tak nazywać. Jego dłoń na mnie to czysty ogień. Pali. Rani. Ja jestem zraniona. Wszędzie. Otwieram oczy i pozwalam, by kierowało mną wywołane zranieniem otępienie. – Idź do domu, Cameron.

***

Przez dwa tygodnie, codziennie puka do drzwi. Vagina mówi mu, że nie wolno mi przyjmować gości; rozkaz taty. Ale ona wie. Widzi mnie. Rozumie. Nie tylko tata na to nie pozwala. Ja również. Każdego dnia obserwuję go z okna mojego pokoju, jak wsiada do swojego rozklekotanego busa, który kupił dla nas. Siada na miejscu kierowcy i patrzy w moje okno – przez minuty, które wydają się godzinami. Wiem, bo go obserwuję. Patrzę, jak na mnie patrzy i nie robię nic, by złagodzić ból. Ani dla niego, ani dla siebie. Tata się do mnie nie odzywa. Nawet na mnie nie patrzy. Jestem jego jedyną córką. Jego córką – dziwką. Nie opuszczam domu. Ledwo wychodzę z domu. To miejsce jest zawsze pełne ludzi, pełne śmiechu i radości. A ja? Jestem pusta. Nic nie czuję. Absolutnie nic poza ciągłym wzburzeniem w żołądku. Czasem pozwalam temu wzburzeniu przejąć nade mną kontrolę. A czasami, wyrzucam z siebie to uczucie.

– Cameron –

Przez dwa tygodnie próbuję się z nią zobaczyć. Muszę się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Jeśli choć w połowie czuje się tak jak ja, wiem, że cierpi. I to zranienie, które czuje, nie powinno istnieć. Właśnie dlatego jestem teraz w ostatnim miejscu, w którym chciałaby się znaleźć normalna osoba. – Czy jest pan Preston? Mężczyzna w średnim wieku zdejmuje kask i podnosi wzrok znad leżących przed nim planów. Szybko mierzy mnie wzrokiem, zanim pyta. – Jesteś tu w sprawie pracy? – Nie, proszę pana. – Rozglądam się po placu budowy. – Jestem tu, żeby porozmawiać z panem Prestonem. Potakuje i odchodzi. A ja czekam. Ze spoconymi dłońmi i rozszalałym sercem, czekam. – Czego chcesz? – Jego głos sprawia, że podskakuję, ale ukrywam swoją reakcję. – Muszę z panem porozmawiać.

– Nie mam ci nic do powiedzenia. Zaczyna odchodzić i przez ułamek sekundy, niemal się poddaję. Znam mężczyzn takich jak on, mój tata jest dokładnie taki sam. Najważniejsza jest jego duma, rozsądek jest z tyłu. Chce mieć rację, nawet kiedy się myli i lubi mieć nade mną przewagę. Ale to jest ważniejsze niż jego duma. I o wiele ważniejsze niż on i ja. – Myślę, że Lucy jest chora. Zamiera, jego ramiona są napięte, oddech ciężki. Powoli się do mnie obraca, jego maska słabnie. – Co masz na myśli mówiąc chora? Pytam, czy możemy porozmawiać na osobności. Nikt nie musi wiedzieć o jego sprawach, a ja nie lubię publiczności. Zabiera mnie do swojego przenośnego biura i siada za biurkiem. Ja nadal stoję. Nie chcę czuć się komfortowo, on też nie powinien mieć tego luksusu. – Kiedy pana twoja żona była umierająca, Lucy wywoływała u siebie chorobę. Zmuszała się do wymiotów. – Przełykam głupie łzy i mówię przez gulę formującą się w moim gardle. – Powiedziała, że robiła to, by czuć się żywa. Kiedy było naprawdę źle, chciała czuć się żywa. Tego wieczora, gdy Lachlan był chory, a pan odzyskał rozsądek… zobaczyłem, jak to robiła. Mówi, że nie robiła tego od tamtego czasu, ale nie było mnie w jej pobliżu przez ostatnie dwa tygodnie i wydaje mi się, że pana także. Nie odpowiada. Patrzy tylko przez okno, zbyt zawstydzony, by się ze mną zmierzyć… by zmierzyć się z tym, o czym nie wiedział. – Mówię panu, bo mi na niej zależy. Teraz się do mnie obraca, jego poza twardziela zniknęła całkowicie. – Mówię panu, bo ją kocham. Kocham ją bardziej niż wszystko na tym świecie. Cierpię, nie mogąc jej zobaczyć, więc nie potrafię sobie wyobrazić, co ona czuje. Ja mam mamę i jej chłopaka, którzy pomagają mi przez to przejść. Ona prawdopodobnie nie ma nikogo. Opiera łokcie na biurku i chowa głowę w ramionach. – Jeśli ona znowu to robi… jeśli sięga po to, by poczuć się żywa… jeśli posuwa się tak daleko i zmusza się do wymiotów… nigdy panu tego nie wybaczę. I pewnego dnia, kiedy w końcu z tego wyjdzie, ona też tego nie zrobi.

Rozdział 12 – Lucy –

Ktoś puka do drzwi, ale nie fatyguję się, by otworzyć. Jeśli to jeden z chłopców, po prostu wejdzie. Ale wiem, że to nie oni, bo od kilku dni nie było ich w pobliżu. Muszą wiedzieć. Muszą mnie odczytywać. Tak jak Cameron. Tata wchodzi bez zaproszenia. Siedzę na krawędzi łóżka, odwrócona w stronę łazienki. Tam właśnie idzie; z wiertarką w jednej ręce i kluczem w drugiej. Jego kroki są ciężkie, gdy podchodzi to toalety i opuszcza klapę. Następnie przykręca ją do muszli. Powinno mnie to obchodzić – ale tak nie jest. Kiedy kończy, bierze swój klucz i odkręca kran i rączki od umywalki. Otwiera szafkę poniżej i coś tam majstruje. W końcu, wstaje i wychodzi z łazienki. Myślę, że opuści pokój, ale tego nie robi. Zamiast tego siada obok mnie na łóżku i upuszcza swoje narzędzia. I płacze. Mocno i głośno, prosto w swoje dłonie. Powinnam się tym przejąć – ale nie potrafię. – Pomóż mi – mówi cicho. – Nie wiem, co robię. I wtedy do mnie dociera – co właśnie zrobił. Musi wiedzieć. Cameron musiał mu o tym powiedzieć. – Nienawidzę cię – szepczę, mój wzrok jest rozmazany. – Wiem. – Sprawiłeś, że znienawidziłam siebie. – Wiem, Luce, przepraszam. Płyną łzy. Pozwalam na to. – Wiesz co jest w tym najgorsze? – Powiedz mi. Porozmawiaj ze mną, proszę. – Najgorsze jest to, że sprawiłeś, iż się wstydzę, kiedy nie mam się czego wstydzić. I użyłeś wspomnienia mamy, żebym się tak poczuła. Zabrałeś mi coś pięknego i sprawiłeś, że się tego wstydzę. Kocham Camerona. I wiem, że mama też by go pokochała. Wiesz, skąd o tym wiem? Bo zobaczyłaby go takim, jakim jest naprawdę. Zobaczyłaby chłopaka, który był tu dla mnie każdego dnia, kiedy ty nie mogłeś. Kiedy potrzebowałam cię najbardziej, ty się ode mnie odwróciłeś. Ale Cam – on tego nie zrobił. I nie zrobiłby. Nawet teraz, po wszystkim

co przez nas przeszedł, ciągle tu jest. Ciągle przychodzi każdego dnia. Ciągle zależy mu na tyle, by powiedzieć ci, że potrzebuję ratunku. Ale nie potrzebuję, żebyś to ty mnie ratował, tato. Potrzebuję Camerona. I nie obchodzi mnie, co powiesz. Nie obchodzi mnie jak się czujesz, bo nie rozumiesz. A nie rozumiesz, bo nie zależy ci wystarczająco, by chociaż zapytać. Wszystko co robisz, to nazywasz mnie dziwką – i używasz mamy, by się napędzać. I za to cię nienawidzę. Słyszę, że jego szloch staje się głośniejszy, ale nie obchodzi mnie to. – Możesz myśleć, że jesteśmy młodzi albo naiwni, ale ożeniłeś się z mamą po dwóch miesiącach. Myślisz, że gdybyście poznali się, gdy mieliście po piętnaście lat, wasze uczucia byłyby inne? Myślisz, że wasze życie byłoby inne? Myślisz, że ten dom – ta rodzina, którą oboje zbudowaliście, byłyby inne? Milknę i czekam na jego odpowiedź. Nigdy jej nie dostaję i to mnie wkurza, bo zasługuję na odpowiedzi. Obracam się to niego, już się go nie boję. – Tak myślisz? Kręci głową powoli. – Nie, Lucy. Nie sądzę. – Tak właśnie myślałam. – Odwracam się, skupiając uwagę na pustce przede mną. – Teraz wyobraź sobie, że ktoś ci to odebrał. Wyobraź sobie, że nie możesz mieć jedynej rzeczy, która daje ci nadzieję. To prawda… zostało to odebrane. Mama została zabrana. Ale różnica jest taka, że ty miałeś swoje życie, masz swoje dzieci i swój dom. Mogłeś dzielić to wszystko ze swoją miłością, swoją nadzieją. – Znowu się do niego obracam, zmuszając go, by spojrzał mi w oczy. – Mama zakochałaby się w nim, tak samo jak ja. I nienawidzę cię, bo odebrałeś mi moją nadzieję.

***

– Lucy. – Budzę się, gdy tata delikatnie mną potrząsa. Kiedy otwieram oczy, widzę, że jest już jasno. Po raz pierwszy przespałam całą noc, odkąd widziałam Camerona po raz ostatni. Moja głowa pulsuje od płaczu. – Lucy – mówi ponownie. – Wstawaj. Musimy iść. Zobaczymy się na dole za dziesięć minut.

Nawet się z nim nie kłócę. Nie ma już o co. Po naszej rozmowie, popłakał jeszcze chwilę i przepraszał, aż kazałam mu wyjść. Pod koniec, byłam fizycznie i emocjonalnie wykończona. Wiezie nas do znajomej okolicy, w której nie byłam od dwóch tygodni. Zatrzymuje się przed domem Camerona i kiwa głową w kierunku drzwi. – Idź po swojego chłopaka. Nie zastanawiam się dwa razy. Gdy docieram do drzwi, już się uśmiecham. Otwierają się zanim mam szansę zapukać. Jego oczy się rozszerzają i śmieje się – to śmiech pełen ulgi. Obejmuję go i całuję z tysiąc razy. Ale czuję jak jego ciało się spina i wiem, że zauważył czekającego tatę. – Co się dzieje, Luce? I wtedy uświadamiam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam. Za jego głosem. Ciemnymi oczami. Piaskowymi włosami. Za jego idealną twarzą. Zapachem. Za wszystkim. – Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Po prostu mnie tu przywiózł i powiedział, bym po ciebie poszła. Idziesz? Jego wzrok przesuwa się z samochodu taty na mnie. – Skarbie, muszę pracować w komisie. – Nie, nie musisz. – Z domu dobiega do nas głos Marka. Chwilę później staje za nim, pocierając jego ramiona. – Idź pobyć ze swoją dziewczyną. – Uśmiecha się nad ramieniem Cama. – Lucy. – Kiwa głową. – Dobrze cię widzieć. Brakowało nam ciebie.

*

Jedziemy do miasta w całkowitej ciszy. Siedzę z przodu, a on z tyłu i obgryza paznokcie. Nawet się ze sobą nie witają.

*

– Co się dzieje? – szepcze obok mnie. Obserwuję jak tata krąży po poczekalni w gabinecie doktora. – Nie wiem – odszeptuję.

Recepcjonistka wywołuje moje imię i wstaję, Cam również. Ciągle nie wiemy co się dzieje. – Chodźmy – zarządza tata. Starszy mężczyzna – lekarz jak zakładam – przytrzymuje dla nas drzwi. – Doktorze Matthews – mówi Cam, ściskając jego dłoń. Odsuwa dla mnie krzesło i czeka, aż usiądę po czym zajmuje miejsce obok mnie. – Co u ciebie, Cameron? – pyta doktor. Moje brwi zbiegają się w zmieszaniu. – Wszystko w porządku, proszę pana. – Trzyma mnie za rękę i kładzie ją na biurku przed nami. – To moja dziewczyna Lucy. Lekarz uśmiecha się do mnie – to ciepły, szczery uśmiech, który jest rzadkością. – Widzę, że wysoko mierzysz – mówi do Cama. Cam się śmieje. – Tak, proszę pana. Też to widzę. – Odwraca się do mnie i kiwa głową na doktora. – To tata Logana. Moje oczy się rozszerzają. – Och. Doktor Matthews się śmieje. – Przysięgam, że nie mam dupkowatych skłonności mojego syna. – Mruga, a ja się odprężam. – Nie jest taki zły – mówię mu. – Raz uratował mnie przed chuliganami. Od razu się uśmiecha. – Nigdy mi tego nie mówiłaś – oświadcza Cam. Wzruszam ramionami. – To nie było istotne. To nie tak, że mi się podoba – żartuję. Cam prycha. – Nieźle. Zapamiętam to. Wszyscy się śmieją. Wszyscy poza tatą. Zamiast tego, odchrząkuje, sprawiając, że przestajemy i skupiamy się na nim. Staje za mną i kładzie dłonie na oparciu krzesła.

– Chciałbym – znaczy, to zależy od nas – ale uważam, że dobrym pomysłem byłoby rozważenie antykoncepcji. Krztuszę się powietrzem. Cam wydaje z siebie niezidentyfikowany odgłos. Oczy doktora Matthewsa wędrują pomiędzy nami. – Czy jest to coś, nad czym chcielibyście się zastanowić albo przynajmniej to omówić? Cisza. Śmiertelna. Cisza. Wtedy Cam odchrząkuje, podobnie jak tata chwilę temu. – Rozmawialiśmy o tym, proszę pana. Oboje chcemy poczekać, aż będziemy wystarczająco dojrzali, by udźwignąć to emocjonalnie. Lucy nie dała mi konkretnego czasu i mi to nie przeszkadza. Powiedziałem jej, że zaczekam i mówiłem poważnie. Czekałbym na nią wiecznie. Nie wiem, czy jest to coś, o czym musimy już myśleć, ale jeśli to pomoże jej tacie – dla jego spokoju, myślę, że to dobry pomysł. – Obraca się do mnie, w tym samym czasie ściskając moją dłoń. – Jeśli ci to nie przeszkadza, skarbie, myślę, że może powinniśmy to zrobić. Potakuję. Nie dla siebie, czy taty, ale dla Camerona. Bo powiedział dla Camerona. Bo powiedział my. To coś, co my powinniśmy zrobić. Razem z Camem decydujemy się na kapsułkę – maleńki patyczek, który zostanie wszczepiony tuż pod skórę na moim ramieniu i będzie działał przez trzy lata. Camowi się to nie podoba. Myśli, że to on powinien coś zrobić, nie ja. Wzdryga się, gdy obserwuje, jak kapsułka zostaje wszczepiona pod moją skórę. – Przepraszam – szepcze, ale absolutnie nie ma za co przepraszać.

*

Myślałam, że tata odwiezie Cama do domu, ale nie robi tego. Wiezie nas do naszego i prosi, żebyśmy poczekali przy stole. – Boję się – mówię Cameronowi. Obejmuje mnie za ramiona i całuje w skroń. – Nie musisz się bać, Luce. Nigdy nie musisz się bać, kiedy ja tu jestem.

Skrzypienie na schodach sprawia, że odsuwamy się od siebie. Tata siada naprzeciwko nas, jego wzrok przesuwa się ode mnie do Cama i z powrotem. Następnie powoli, podsuwa mi kartkę papieru. Broszurę. Doradztwo rodzinne. Patrzę na niego. – Nie potrzebuję terapii. Pod stołem Cam kładzie dłoń na mojej nodze. – Wiem – mówi tata. – Ale ja potrzebuję, Luce. Potrzebuję pomocy. Nie tylko z wychowaniem dzieci samemu, ale też radzeniem sobie z tym. – Opiera łokcie o stół i zwraca się tylko do mnie: – Miałaś wczoraj absolutną rację w tym co powiedziałaś. Nie potrzebujesz, żebym cię ratował, masz Camerona. Ale ja potrzebuję ocalenia. I nie mam nikogo. Terapia jest dla mnie. Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale podnosi rękę i mnie powstrzymuje. – Nie możesz wybaczyć mi moich czynów na podstawie słów. Wybaczysz mi, gdy moje zachowanie udowodni ci, że na to zasłużyłem.

*

– Nadal go nienawidzę. – Zanurzam twarz w jego piersi i obejmuję go w pasie. Leżymy na moim pomoście, czekając na zachód słońca. – Wiem. Powiedział kilka nieprzyjemnych rzeczy. – Myślisz, że twoja mama pozwoli mi z wami mieszkać, aż pójdę na studia? Śmieje się lekko. – Myślę, że znalazłbym sposób, żeby przemycić cię do środka, nawet gdyby się nie zgodziła, ale nie sądzę, żeby to coś rozwiązało. To niczego by nie naprawiło. – Wiem – wzdycham. – Rozumiem o co mu chodzi. To musi być dla niego trudne. A ty jesteś jego małą dziewczynką. Zmaga się ze śmiercią twojej mamy, a teraz myśli, że traci też ciebie. Siadam i opieram się na wyciągniętej ręce, żeby móc patrzeć mu w twarz. Wyciąga rękę i odsuwa mi włosy z oczu. – Nie wiem, Luce. Ciężko mi to zrozumieć. Mój tata… – Przerywa z westchnieniem. – Niby wie, że istnieję, po prostu go to nie obchodzi. Nawet nie udaje. Nawet nie próbuje. Więc ciężko jest mi patrzeć na to z twojej perspektywy, kiedy widzę mężczyznę próbującego się uleczyć i wszystko dla ciebie poprawić. – Próbuje się uśmiechnąć, ale mu to nie wychodzi. –

Mówię tylko, że według mnie on chce dobrze. Tylko nie wie, jak sobie z tym poradzić. Musimy go po prostu wspierać i dać mu trochę czasu. I chociaż się z nim nie zgadzam, potakuję mimo to, bo znowu to zrobił. Powiedział my. My musimy dać mu trochę czasu. Uśmiecha się i przyciąga z powrotem do siebie. – Uwielbiam tę porę dnia. – Zachód słońca? – Tak. Chcesz wiedzieć dlaczego? Potakuję przy jego torsie. – Bo przypomina mi o nas. – Jak? – Bo jest wieczny, wschody i zachody słońca. To wieczność. Tak jak my.

Rozdział 13 – Cameron –

– Hej, chcesz usłyszeć coś naprawdę żenującego? Uśmiecha się i zatrzaskuje drzwi szafki. – Co? – Mama, Mark i ja robimy to kilka razy w roku. Nazywamy to Filmowym Szaleństwem. – I co robicie podczas tego Filmowego Szaleństwa. – Urządzamy maraton filmowy. Podaje mi swoje książki, żeby związać włosy. Kiedyś były ciemnobrązowe, ale wakacyjne słońce rozjaśniło je bardziej niż kiedykolwiek. Zapytała, czy powinna je ufarbować – ponownie je rozjaśnić. Powiedziałem jej, że nie musi. Im ciemniejsze były, tym bardziej podkreślały błękit jej oczu. Śmiała się i zapytała, czy czytałem jej książki. Nie wiedziałem, co miała na myśli, ale chyba jej się podobało, bo zapoczątkowało dwugodzinną sesję obściskiwania się. Przechodząc obok, Logan udaje chłostanie. – Pieprz się – mówię bezgłośnie. Odrzuca głowę, śmiejąc się cicho. Zatrzymuje się, a jego oczy błyszczą z rozbawienia. – Hej, Luce – mówi, podchodząc do nas. Obraca się do niego. – Tak? – Czyżbyś nagle urosła przez te wakacje, czy coś? – Jego oczy wędrują po jej ciele. – Nie. – Och. – Rzuca na mnie okiem, zanim zwraca spojrzenie z powrotem na nią. – Wydaje się, że te twoje małe spódniczki stały się krótsze. Albo minęło trochę czasu odkąd ostatnio cię widziałem. – Podchodzi do przodu. – Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo za tobą tęskniłem, aż do teraz. – Wyciąga ramiona, zachęcając ją do uścisku.

Czekam na jej reakcję z zaciśniętymi pięściami. Jej brwi zbiegają się, gdy przenosi spojrzenie z niego na mnie, i z powrotem. Szybko kręci głową i nurkuje pod jego ramionami w moje. Śmieję się. – Znajdź sobie własną dziewczynę do przytulania. Kręci głową i się śmieje. – Jake! – woła. – Chodź mnie przytulić! Jake podchodzi do nas ze zmrużonymi oczami. – Nie, stary, nie trzeba. Dylan i jego dziewczyna Heidi dołączają do nas, a Logan szybko wymyśla jakąś wymówkę, żeby odejść. Często tak robi, gdy ta dwójka jest razem. Dzwoni dzwonek i wszyscy się rozchodzą. – Więc co z tym filmowym szaleństwem? – pyta Lucy, odbierając ode mnie książki. – A tak. Jest dzisiaj, chcesz przyjść? – To nie jest tradycja rodzinna? Przewracam oczami. – Jesteś rodziną. Pochylając głowę, próbuje ukryć uśmiech. – Okej. – Podnosi wzrok, ciągle się uśmiechając i całuje mnie dłużej niż kiedykolwiek zrobiła to w szkole. – Zobaczymy się po szkole. Kocham cię. – I już jej nie ma. Stoję na środku pustego korytarza, uśmiechając się jak idiota. – Idź do klasy! – krzyczy przez ramię. Nie mam nawet książek.

***

Wsiada do Filmore’a, zapina pas i odwraca się do mnie. – Jakie filmy będziemy oglądać? – Oglądamy nasze ulubione, najpierw mój, później mamy, a na końcu Marky Marka.

– Jakie to filmy? – Powrót do Przyszłości, Aladyn i Zabójcza Broń. Powiedzieli, że później możemy spróbować obejrzeć twój ulubiony. Uśmiecha się ponownie, równie nieśmiało jak przedtem. Przysuwam się, całuję ją w policzek i wyjeżdżam z parkingu. Przejeżdżamy jakąś milę, zanim mój samochód się psuje. – Głupi Filmore. – Kopię w oponę. Lucy podchodzi i mnie obejmuje, próbując mnie uspokoić. – Źle się czuję z tym, że wydałeś na niego pieniądze. Wiem, że zrobiłeś to dla mnie, ale mogłeś kupić sobie coś solidniejszego. Wzdycham. – To nieważne. Już za późno. – Myślisz, że nie da się tego naprawić? Kręcę głową ze spiętym uśmiechem. – To kosztowałoby więcej niż wart jest samochód. Jestem po prostu wkurzony. To nie twoja wina. Przepraszam. Wyciąga telefon ze stanika. Jej spódniczki i bluzeczki rzadko mają kieszenie. – Tato? – mówi, przykładając telefon do ucha. Moje oczy zwężają się ze zdumienia. – Filmore się popsuł. Możesz zorganizować lawetę? – Podaje mu nasze położenie. Przyjeżdża dziesięć minut później. Mija kolejne pięć i pojawia się holownik. Pół godziny później zostaję poinformowany, że Filmore przeniósł się do samochodowego nieba. Dokładnie tam, gdzie go znalazłem. Tom staje przed nami i kręci głową. – Przykro mi – mówi szczerze. – Wiem, że kupiłeś Filmore’a, żeby pomóc Lucy i chłopcom, i doceniam to. – Jego słowa mnie nie zaskakują. Lucy mówi, że chodzi na terapię dwa razy w tygodniu, odkąd zaczął kilka miesięcy temu. Poszła z nim na kilka sesji i razem pracowali nad jego problemami. Powtarza mi, że to pomaga, i to mnie cieszy. Mówi, że pokazałem jej nową perspektywę, i nawet jeśli on nawala, to się stara. Czego nie mogę powiedzieć o moim ojcu. Pociera dłonią brodę i przenosi spojrzenie z Lucy na mnie.

– Wybieraliście się do domu? Lucy odpowiada za nas oboje. – Jechaliśmy do Cama. – I chociaż moglibyśmy pójść do mojego domu, przyjmujemy jego propozycję podwózki. Bo nie chodzi tylko o podwiezienie, kryje się za tym pewna wiadomość. Wysila się. Nie tylko dla Luce, ale też dla mnie.

***

– Gdzie Filmore? – pyta Mark, wchodząc do kuchni. Lucy przesadnie wydyma wargi. – W samochodowym niebie. Oczy Marka przesuwają się z Lucy na mamę, a w końcu na mnie. – To do bani, stary. Przykro mi. Wzruszając ramionami, mówię: – To było nieuniknione. – Śmieję się gorzko. – Oznacza to tylko, że Lucy znowu będzie musiała jeździć ze mną na rowerze. Parska. – Nie przeszkadza mi to, skarbie. W ostateczności, sama zdobędę tymczasowe prawo jazdy. Powstrzymywało mnie tylko to, że lubię, gdy mnie wozisz. Zabieramy przekąski i przechodzimy do salonu, gdzie sadowi się wzdłuż kanapy, podnosząc nogi, bym mógł usiąść. Gdy już się rozsiadamy, wyciąga swój czytnik z plecaka i włącza go. Mark zakłada swoją koszulkę z Zabójczą Bronią; mówiącą „Jestem za stary na to gówno”. Dawniej, mama jej nienawidziła. Myślała, że to źle na mnie wpływało. Ciągle nie powiedzieliśmy jej o tym, jak uderzyłem go w twarz moim kijem baseballowym, a on przy mnie naklął. Miałem dziewięć lat. Mark śmieje się i kręci głową na Lucy, a mama przykrywa ich sztucznym perskim kocem. – To Filmowe Szaleństwo, Luce. Żadnych książek – żartuje. – W porządku – wtrącam się. – Może czytać. Przyzwyczaiłem się. – Zostały mi dwa rozdziały i go odkładam.

– Cholera. – Podskakuję. – Mój Delorean. – Pędzę do mojego pokoju i zabieram model samochodu, który kupił mi Mark, bo wiedział, że to mój ulubiony film. Właściwie, gdy tak o tym myślę, to było dzień po tym jak rzucał bluzgami. Może miał ukryte motywy. Dupek. Schodząc na dół, ciągle się do siebie śmieję. – Co jest takie zabawne? – pyta mama. Podnoszę nogi Lucy i siadam z powrotem. – Pamiętasz, jak rozwaliłem wargę Marky Markowi? Mama się śmieje. Trzymam Deloreana i unoszę brew na Marka. Wytrzeszcza oczy i kręci ostrzegawczo głową.

***

Próbuję oglądać film, ale jej stopy, które leżą na moich kolanach, ciągle o siebie pocierają. Byłoby w porządku, gdyby nie leżały na moich kolanach. Rzucam na nią okiem, ale jest zbyt pochłonięta książką, jej oczy przesuwają się z jednej strony na drugą. Uśmiecha się lekko. Zauważyłem, że to oznacza, iż bohaterowie zrobili coś strasznie tandetnego. Chcę się uśmiechnąć razem z nią, ale myślę tylko o jej stopach ocierających się przy moim fiucie… i erekcji, która rośnie szybciej niż powinna. Powstrzymując jęk, podnoszę poduszkę i starając się jej nie przeszkadzać, podnoszę jej nogi i kładę ją na kolanach, żeby się zakryć. Słyszę śmiech Marka i podnoszę na niego wzrok. Unosi pięść i przesuwa nią w górę i w dół; uniwersalny znak na dogadzanie sobie. Patrzę na niego groźnie, a on śmieje się jeszcze bardziej. Podnoszę dłoń do twarzy i pokazuję mu środkowy palec w chwili, gdy mama przenosi na mnie wzrok. – Czy ty właśnie pokazałeś mi środkowy palec? Szybko kręcę głową. – Nie. – Widziałem to – mówi Mark. – Zdecydowanie to zrobił. Mama przewraca oczami, a Lucy piszczy. Siada prosto, przykładając czytnik do piersi. – Cameron, oni właśnie pocałowali się pierwszy raz! – wzdycha z rozmarzeniem. – Tak?

Potakuje szybko, uśmiech odzwierciedla jej podekscytowanie. I wtedy do mnie dociera – jak bardzo zmieniła się odkąd się poznaliśmy. Zastanawiam się jak wiele mam z tym wspólnego… czy moja obecność w jej życiu miała na to znaczący wpływ. – Ochhhh – wzdycha, ściskając czytnik jeszcze mocniej. – Uwielbiam pierwszy pocałunek. Śmieję się i ją obejmuję, przyciągając do swojego boku. – Tak? – pytam, moje oczy nie opuszczają jej. Potakuje ponownie, a moje serce się zaciska. Wcześniej często to czułem – ten ucisk w klatce piersiowej. Chwilę zajęło mi, zanim zorientowałem się co to jest; miłość – ten rodzaj miłości, który nie powinien istnieć między szesnastolatkami. To niemal za wiele. Za mocno. Za szybko. Kiedyś martwiłem się, co może z tego pozostać. Czego oczekiwać, gdy zakochujesz się taką miłością w tak młodym wieku? Ale to rozpracowałem. Wieczność. Mam oczekiwać wieczności. – Te książki strasznie się mylą, Cam. To jak opisują pierwsze pocałunki… – Przysuwa się i mnie całuje, nie zwracając uwagi na to, że mama i Mark znajdują się w tym samym pokoju. – To nic w porównaniu z tym, co ja czułam. – Jej uśmiech znika i zastępuje go powaga. – Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? Odwracam od niej wzrok. Muszę. – Wiem, skarbie – odpowiadam, siląc się na swobodny ton. – Ja też cię kocham. Rzuca czytnik na ławę i obejmuje mój brzuch, przysuwając się tak blisko, jak to tylko możliwe. – Twoja książka skończyła się pierwszym pocałunkiem? – Nie – mówi. – Po prostu nie widzę sensu w czytaniu i życiu w cudzym świecie, skoro moja rzeczywistość jest tak idealna.

***

Mark wstaje i rozciąga ramiona, śpiewając Johnny Be Good. Kiedy kończy śpiewać refren, ogłasza: – Czas na film Cama! – Myślałam, że teraz będziemy oglądać Aladyna? – mówi Lucy. Mark się śmieje.

– Ona nic nie wie, prawda? – pyta mnie. Wzdycham, wiedząc co właśnie nadchodzi. – Nie. – Co wiem? – Siada prosto i odwraca się do mnie. Odzywa się mama, jej słowa skierowane są do Lucy: – Drugie imię twojego chłopaka to Aladyn. Nienawidzi go. Lucy prycha, po czym przygryza obie wargi. Jej twarz czerwienieje. Kręcę głową. – Możesz się śmiać – mówię jej. – Wszyscy to robią. Więc ona też. I nawet teraz, gdy tak bardzo się ze mnie śmieje, ten dźwięk nadal sprawia, że mój świat się zatrzymuje. – Właściwie – mówi Mark, czekając aż Lucy przestanie się śmiać. – Chcę ci coś pokazać. Tylko my dwaj. – Odwraca się do Lucy, która ociera łzy. – Obiecuję, że szybko zwrócę ci twojego chłopaka. Potakuje, wciąż próbując się opanować. – Weźcie jego latający dywan, będzie szybciej.

***

– Zabierasz mnie, żeby mnie zabić? Opiera przedramię o kierownicę i spogląda w moją stronę. – Tak. – Wielka szkoda. Jeśli byłeś z mamą przez cały ten czas, myśląc że mnie zastąpisz i zajmiesz moje miejsce w jej testamencie – wybrałeś złą kobietę. Widziałeś, gdzie mieszkamy, nie? Wszystko, co dla mnie zostanie po jej śmierci, to ten perski koc. – Cholera – kpi. – Cały ten seks na nic. Krztuszę się. – To ohydne, Mark. Nie wspominaj więcej o tym gównie.

Odchyla głowę ze śmiechu i skręca w swoją ulicę. Parkuje przed swoim domem i gasi silnik. – Co my tu robimy? – pytam, zdezorientowany. Odkąd zaczęli się spotykać, byłem tu tylko kilka razy. Raz słyszałem, jak się kłócili, bo chciał, żebyśmy się do niego wprowadzili. Jego dom był o wiele większy. Nie tak duży, jak dom Lucy, ale o wiele większy niż nasz stary, maleńki domek. Mama powiedziała mu, że nie chce, bym czuł się niestabilnie. Mark mieszkał poza miastem, więc musiałbym dojeżdżać do szkoły autobusem. Ale nie chodziło tylko o to. Powiedziała też, że po odejściu taty ciężko pracowała, by stworzyć dla mnie dom i nie chciała, by poszło to na marne. Rozumiał, ale mam przeczucie, że to nie był ostatni raz, gdy o to zapytał. – Po pierwsze – mówi Mark, odwracając się do mnie. – Nie opowiadaj tego gówna o swojej mamie. Jestem z nią, bo cholernie ją kocham. Powinieneś wiedzieć jakie to uczucie. Masz Lucy i szczerze mówiąc, jestem trochę zazdrosny, że znalazłeś ją w tak młodym wieku. Chciałbym poznać twoją mamę pierwszy. Chciałbym, żebyś to mnie nazywał ta… – przerywa. Wypuszczam nerwowo powietrze z ust. Rzadko prowadzimy poważne rozmowy. Wiercąc się na siedzeniu, czekam aż się odezwie. Wszystkie słowa, które chciałbym powiedzieć utknęły mi w gardle. – Po drugie – wzdycha i kręci głową. – Nieważne. Pozwól, że ci to po prostu pokażę. Naciska pilot od drzwi garażowych i wysiada z samochodu. Idę za nim do garażu i czekam, aż zapali światło. Jedyną rzeczą, która się tu znajduje jest samochód, ale jest on zakryty. Rzuca mi szybkie spojrzenie i powoli podnosi materiał. Oczy wychodzą mi z orbit. – Jasna cholera to jest… – Delorean? Tak. – Jasna cholera. – Obchodzę samochód dookoła. – Jasna cholera! – Jestem tak skołowany, że ledwo nad tym panuję. – Co? – Patrzę na niego. – Jestem teraz strasznie zdezorientowany. Wypożyczyłeś go? Śmieje się cicho. – Nie. – Drapiąc się po karku, ciągnie dalej: – Właściwie, to kupiłem go rok temu. – Ściąga kluczyki z haczyka na ścianie. – Odbudowywałem go powoli, wprowadzając kilka modyfikacji. Ostatnia część przyszła kilka dni temu. – Wciska przycisk na pilocie bez kluczyka. Obserwuję zdumiony, jak unoszą się drzwi. – Hydrauliczne drzwi! – wołam.

Znowu się śmieje. – Całkiem spoko, nie? Kiwam głową, zbyt podekscytowany by mówić. – Siadaj. Waham się przez moment, niepewny, czy chcę tego dotknąć i coś zepsuć, ale w końcu odzyskuję rozum. – To pieprzony Delorean! Siadam w fotelu kierowcy i łapię za kierownicę, pewien, że z powodu szoku moje usta są szeroko otwarte. Czekam, aż usiądzie po stronie pasażera, zanim się do niego odwracam. – Jak to się stało, że nigdy nim nie przyjechałeś? – Ponieważ – zaczyna roztrzęsionym głosem. Przyglądam się wnętrzu samochodu i bawię się guzikami na desce rozdzielczej. – Cameron. – Podnoszę wzrok i widzę, że mnie obserwuje. – Jeszcze nim nie jeździłem. – Co? Dlaczego? – Bo on nie jest mój, Cam. – Trzyma kluczyki między nami. – Jest twój. Mój oddech zamienia się w sapnięcie. Nie mówię. Nie ruszam się. Nie mrugam. Znowu drapie się po głowie. – Kupiłem go i chciałem ci dać na szesnaste urodziny, ale kupiłeś Filmore’a, co jest w porządku, bo i tak nie był w stu procentach gotowy. Zamierzałem poczekać i dać ci go na prezent z okazji zakończenia szkoły, ale teraz jest idealna okazja. Filmore jest teraz w niebie, a on w końcu jest dla ciebie gotowy. Wypuszczam powietrze, ciągle nie do końca rozumiejąc co się dzieje. – Czy mama wie? – Oczywiście. Zadbałem o to, by o wszystkim wiedziała. Ciągle uważa, że jestem szalony, ale myślę, że nawet gdyby się nie zgodziła i tak bym to zrobił. – Czemu? Wzrusza ramionami i odwraca wzrok. – Nie wiem. Chodzi mi o to, nie chcę, żebyś źle to odebrał, ale zasługujesz na coś takiego. Myślę, że twój ojciec jest dupkiem, bo tego nie widzi i cię nie docenia. Gdybym był twoim tatą, byłbym dumny z chłopaka, na którego wyrosłeś. Twoja mama zawsze powtarza, że chciałaby dać ci więcej…

Otwieram usta, by mu przerwać, ale odzywa się zanim udaje mi się wydusić choć słowo. – O to chodzi, Cam. Nigdy nie prosisz o więcej, niż jest ci dane. Rozumiesz i doceniasz wszystko, co masz. Twoja mama – nigdy nie musi się o ciebie martwić. Mogłeś wyrosnąć na kogoś znacznie gorszego. Cholera, mogłeś wyrosnąć na kogoś takiego jak ja. – Śmieje się do siebie, ale ja odczuwam zbyt wiele emocji by zareagować. – Chodzi mi o to, że… lubię myśleć, że mam z tym coś wspólnego – z twoim wychowaniem. Nieważne, czy to legalne, czy nie – dla mnie, jesteś moim synem. I to jest coś, co chciałem zrobić. – Oddycha głęboko i patrzy na przednią szybę. Opuszczam wzrok na kluczyki w mojej dłoni. Siedzimy w komfortowej ciszy, a ja odtwarzam jego słowa w głowie. Następnie mówię coś, do czego wstydziłem się przyznać przed kimkolwiek innym. – Ja też chciałbym, żebyś to ty był moim tatą. Odchrząkuje. Trzymam oczy spuszczone, nie chcąc, żeby zobaczył gromadzące się w nich łzy. – Zawsze byłeś lepszym tatą niż on i nie sądzę, że to się kiedykolwiek zmieni. Odchrząkuje jeszcze raz, tym razem trochę głośniej. – Wracajmy do domu. Możesz zabrać Lucy i powłóczyć się przez chwilę. Znam świetny, ustronny parking. Zabierałem tam wszystkie dziewczyny, gdy byłem w twoim wieku. Zaparowywaliśmy szyby, jeśli wiesz, co mam na myśli. Patrzę na niego, a on uśmiecha się szeroko. – Powiem mamie – oświadczam. Wkładam kluczyk do stacyjki, piszczę jak dziewczyna, gdy odpala i odjeżdżam… w moim pieprzonym Deloreanie. Frajerzy.

***

Jęczy w moje usta i przysuwa się jeszcze bliżej. Siedzi okrakiem na moich kolanach, podczas gdy ja siedzę w fotelu kierowcy. Nie byliśmy jeszcze tak blisko, ale przestrzeń w samochodzie nie pozostawia innego wyboru. Muszę za to podziękować Marky Markowi. Odrywam dłoń od jej piersi i przesuwam ją przez jej brzuch, czując się śmielej niż kiedykolwiek. Przebiegam palcem między jej talią a paskiem spódniczki, pokazując jej, jakie są moje zamiary. Podskakuje i otacza palcami mój nadgarstek, powstrzymując go przed posunięciem się niżej. Odsuwa się. Opuszczam głowę na jej ramię. – Przepraszam – szepcze.

Próbuję nie pokazywać prawdziwych emocji. Jestem sfrustrowany. Seksualnie. Mark miał rację. Będę musiał się dziś sobą zająć. – W porządku, przepraszam, że naciskałem. – Nie naciskałeś. – Wzdycha i odchyla się tak bardzo, jak to możliwe. – Mam tylko coś do… no wiesz? Ściągam brwi. – Nie, Luce. Nie wiem. Co? Rozgląda się po opuszczonym parkingu, o którym powiedział mi Mark. – Waginy – szepcze. – Co? – Śmieję się. Uderza mnie w tors. – To nie jest śmieszne, Cam. Waginy są dziwne. Śmieję się jeszcze bardziej. – O czym ty, do diabła, mówisz? – Są dziwne. Są najbrzydszymi rzeczami na całym świecie. Sflaczała skóra, płatki i dziurki. – O mój Boże – Trzymam się teraz za brzuch, nie mogąc pohamować śmiechu. – Cameron! – krzyczy. – Mówię poważnie. Widziałam pornosy pod twoim łóżkiem. Powinienem się wstydzić, ale za mocno się śmieję. – Te waginy nie są prawdziwe! Nie mogą być. A nawet jeśli są, nie są zbyt miłe dla oka. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakby to było, gdybyś ją zobaczył albo co gorsze dotknął. DOTKNĄŁ JEJ! – drwi. – Nie chcę nawet dotykać mojej własnej. A wierz mi, myślałam o tym. – Jej oczy są szeroko otwarte i kiwa głową jak szalona. – Każdej nocy, po której się dotykamy… Chcę się dotknąć. Naprawdę chcę. Ale myślę tylko o tej obwisłej skórze i dziwnych dziurkach! Moja mina rzednie. – Czekaj. Co? – To gówno nie jest już dłużej zabawne. – Chcesz się dotykać? – Tak! Za każdym razem! Spycham ją z siebie, wsuwam dłoń w spodnie i się poprawiam, po czym odwożę ją do domu. – Nie muszę jeszcze wracać – krzyczy szeptem, gdy wypycham ją za drzwi.

Jadę do domu, szybciej niż jest to dozwolone, biegnę na górę, zamykam drzwi i … cóż… możecie zgadnąć. Wyobrażenie Lucy, dotykającej się prowadzi mnie do eksplozji… tak, eksplozji, w mniej niż minutę. Dzwonię do niej, gdy doprowadzam się do porządku i nie kłamię co robiłem. Przepraszam ją za to, że byłem roztargniony, ale nie przepraszam, że ją wykopałem, bo gdybym tego nie zrobił, wydarzyłoby się coś bardzo, bardzo złego. Albo coś bardzo, bardzo dobrego. W moim pieprzonym Deloreanie. Cholera.

Rozdział 14 – Cameron –

– Muszę siku – szepcze Lucy. Chciała wyjść z domu i spędzić trochę czasu sam na sam, więc zabrałem ją do kina. Odrywam oczy od ekranu i skupiam się na niej. – Skarbie, to już chyba piąty raz odkąd zaczął się film. – Wiem. – Całuje mnie szybko. – Pospieszę się. Nie ma jej niecałą minutę, a jej miejsce już zajmuje ktoś inny. – Tess. – Kiwam głową, a moje oczy nie opuszczają ekranu. – Co słychać? – To była Lucy? – mówi cicho. Przewracam oczami. Zanim pojawiła się Lucy, Tess była zawsze dostępna. Kiedy byliśmy na imprezach, zawsze kończyliśmy razem. Nigdy nie wyszło to poza pocałunki, chociaż raz byliśmy blisko. Słyszałem, że wszystkim o mnie opowiada. Logan wspomniał, że ciągle chce, żeby między nami do czegoś doszło, choć wie, że jestem z Lucy. Cieszę się, że to nie dotarło jeszcze do Lucy. Nie raz dała jasno do zrozumienia, że nie lubi się dzielić. – Wiesz, że tak. Czego chcesz? Przysuwa się bliżej, jej tanie perfumy uderzają w moje nozdrza. – Jesteście ze sobą już jakiś czas i myślałam, że w końcu z nią skończysz. Szczerze, to nie wiem co ty widzisz… – Zamknij się – odgryzam się i odwracam w jej stronę. – Nie opowiadaj takiego gówna o Lucy. Nigdy. I lepiej, żebyś zniknęła zanim wróci. Wkurzy się, jeśli zobaczy cię na swoim miejscu. Uśmiecha się. Jakby wygrała grę, o której ja nawet nie wiedziałem. – Więc ona o mnie wie? – Nie – złoszczę się. – Nie ma pojęcia o naszej przeszłości? Wzdycham. – Nie mamy żadnej przeszłości. Kilka razy się zabawialiśmy. To wszystko.

Jej uśmiech się powiększa. –W takim razie nie ma się czym przejmować, prawda? – Cameron? – Głos Lucy sprawia, że odrywam wzrok od Tess. Próbuję zachowywać się swobodnie, nawet jeśli obawiam się jak potoczy się reszta wieczoru. – Hej skarbie. Tess chichocze. – Dotrzymywałam towarzystwa twojemu chłopakowi, gdy ciebie nie było. Wiesz? Wspominaliśmy stare czasy. – Zamyka oczy i zaczyna nucić. Lucy odchrząkuje. A ja przełykam strach. – Przestań jęczeć, jak pozbawiona fiuta dziwka i wynoś się z mojego miejsca. – Krzyżuje ramiona na piersi i robi zastraszający krok w przód. Tess odchodzi bez słowa. Lucy zajmuje swoje miejsce. A ja nie potrafię powstrzymać śmiechu. – Zamknij się, Cam.

– Lucy –

– Myślisz, że nie wiem o tym, co opowiada o waszej dwójce? – Nie wiem, co chcesz, żebym powiedział! Oboje krzyczymy w trakcie jazdy powrotnej do domu. To nasza pierwsza taka kłótnia i szczerze mówiąc, jest to całkiem odświeżające. – Mogłeś mi powiedzieć! Nie powinnam usłyszeć tego od ludzi ze szkoły! – Nie ma o czym mówić! – Była twoją dziewczyną przede mną! Myślę, że to coś! – Nie była moją dziewczyną, Luce! Mówiłem ci! Nikogo przed tobą nie było!

– Och, wybacz! – Popadam w przesadę. – Chciałam powiedzieć, że była twoją dziwką przede mną! – To nie fair! Mówiłem ci, że byłem z innymi dziewczynami. To nie była tajemnica! – Pieprz się, Cam! Jego wyraz twarzy się zmienia. I zaczyna się śmiać. – Co do diabła jest takie zabawne? Zjeżdża na pobocze i obraca się do mnie, krzywi się powstrzymując śmiech. Pękam. – Pieprz się podwójnie! W tyłek! Piłą łańcuchową! Teraz śmieje się już na całego – nawet nie próbuje się powstrzymywać. Próbuję wysiąść z samochodu, ale tym głupim drzwiom wieki zajmuje podniesienie się. – Przestań – mówi, pochyla się nade mną i zamka drzwi, zanim mogę wysiąść. – Przepraszam – zaczyna, ale ponownie wybucha śmiechem. Próbuje się powstrzymać, zanim straci kontrolę. Powtarza się to jeszcze kilka razy, podczas gdy ja siedzę z założonymi rękami i czekam, aż się uspokoi. – Po prostu jesteś taka urocza, kiedy się złościsz. To jeden z powodów, dla których jestem w tobie tak zakochany. Czuję jak napięcie opuszcza moje ramiona. Wzdychając, przygląda się naszemu otoczeniu. – Chodź tu. – Ciągnie mnie za ramię i pomaga mi przejść, bym usiadła na jego kolanach. Odsuwając mi włosy z oczu, całuje mnie w czoło. – Luce, gdybym mógł wymazać swoją przeszłość i wyrzucić z niej wszystkie dziewczyny, z którymi byłem, zrobiłbym to, natychmiast. Ale nawet gdybym mógł to zrobić, niczego by to nie zmieniło. Jesteś jedyną dziewczyną, która się dla mnie kiedykolwiek liczyła. Jedyną dziewczyną, która będzie się liczyć. Jeśli chcesz, mogę zrobić ci listę, żebyś mogła przejść przez miasto i każdą z nich nazwać dziwką. Będę trzymał cię za rękę i zrobimy to razem. Ale nie zmieni to faktu, że ty i ja – jesteśmy ponad to. To co mamy jest o wiele większe. Wieczność, pamiętasz?

***

Trzyma mnie za rękę, gdy wchodzimy po schodach na mój ganek.

– Między nami w porządku? – pyta. – Tak, skarbie. – Jego przemowa i jazda do domu pomogły mi się uspokoić. Zatrzymujemy się na szczycie schodów, gdy zauważamy na tarasie tatę, siedzącego nad stertą papierów rozłożonych na stole. Niektóre z nich zwisają aż na podłogę. – Tato? Unosi wzrok. – Cześć dzieciaki, jak było w kinie? Ciągnę Cama za rękę, aż stoimy obok niego. Wzruszam ramionami i odpowiadam: – Książka była lepsza. – Co to? – mówi Cam, jego oczy gorączkowo błądzą po leżących na stole papierach. – To przyczyna wszystkich moich problemów, Cameron – wzdycha tata. Cam odsuwa krzesło i siada, jego oczy nie odrywają się od kartek. Podnosi jedną z nich i przysuwa do siebie. Przebywałam z tatą wystarczająco długo, by wiedzieć, że są to plany budowlane. – Kawy? – pytam ich. – Tak, proszę – odpowiadają obaj. Wracam z ich kawami, a oni dalej się nie ruszają. Wątpię, by nawet mówili. Zajmuję miejsce obok Cama i go obserwuję. Jego brwi marszczą się w koncentracji. Usta są mocno zaciśnięte, ale jego oczy – jego oczy są wszędzie, przyglądają się wszystkiemu. Przenoszę uwagę na tatę, który robi dokładnie to samo. – W czym problem? Upija kawę i wzdycha. – Byłem bliski zamknięcia kontraktu z tymi deweloperami. Kreślarz, którego zatrudniłem miał wszystko zaplanowane i wyglądało to naprawdę świetnie. Ale w ostatniej chwili przedsiębiorcy zmienili zdanie. – Dlaczego? – pyta Cam, ale jego wzrok się nie podnosi. Bierze kolejną kartkę papieru ze sterty i się jej przygląda. – Mówią, że chcą większej przestrzeni na ogród. – Tata opiera się na łokciach. – Kreślarz się wkurzył i odszedł. Do poniedziałku mam dostarczyć nowy plan, a nic nie mam. – Trze oczy. – Nie mogę stracić tego kontraktu, ale nie mam żadnego pomysłu, jak mogę to zmienić.

Uśmiecham się i poklepuję go po przedramieniu. – Jestem pewna, że coś wymyślisz, tato. Wstaję i podchodzę do drzwi. – Cam? – Co? – Idziesz do środka? – Tak – mówi i spogląda na to po raz ostatni, zanim się podnosi i do mnie dołącza. Leżę na kanapie ze stopami na jego kolanach i próbuję czytać. Telewizor jest włączony, ale on go nie ogląda. Zamiast tego, klika coś na telefonie, jego twarz wyraża koncentrację. – Co robisz? – Nic – mówi szybko. Zostawiam go w spokoju. Najwyraźniej przeszkadzam. – Cholera – sapie, gwałtownie zrzucając moje stop na podłogę. – Przepraszam – mówi, ale jest już w połowie drogi do drzwi. Wstaję i wygładzam spódniczkę. Powinnam być zła, ale jestem na to zbyt zdezorientowana. Cam stoi obok mojego taty przy stole i pokazuje palcem na plany przed nimi. – Proszę to przerzucić! – Co? – mówi tata. – To. Chcą więcej miejsca na trawnik? Trzeba to przerzucić. I tak nikt nie korzysta z frontowego trawnika, zwłaszcza, gdy jest nieogrodzony, zajmuje tylko miejsce, żeby samochód mógł stanąć przed garażem. Trzeba to przerzucić. Wejście od tyłu. Pojedyncze bloki pomiędzy uliczkami, prawda? – Mówi zdecydowanie za szybko, a tata wyraźnie nie nadąża. – Po prostu zrobić wejście od tyłu i przenieść kuchnię na drugą stronę, w ten sposób będą mieli widok na trawnik zamiast na ulicę. Można też przesunąć piętro w ten sposób, tak, że główna sypialnia będzie mieć balkon, jeśli chcą, a te… czym one są? – Pokazuje na plany. – Wsporniki? – Tak… one. Można je rozciągnąć, prawda? Jeśli kupiec będzie chciał dodatkowo dopłacić, można zbudować tu patio. – Dwukrotnie stuka palcem. – Można to podnieść, zrobić Spa, czy coś. Nic tego nie blokuje… co? Co to? – Przygląda się bliżej. – Okno w pralni. Można się go pozbyć. Nikt nie potrzebuje tego gówna.

Tata powoli wypuszcza powietrze. – Próbuję zrozumieć, co mówisz, Cam, ale nie mogę sobie tego wyobrazić. Cam jęczy. – Po prostu trzeba przerzucić niektóre elementy. Tata się krzywi. – Nie łapię. – Po prostu to przerzucić. – Jego słowa wychodzą sfrustrowane i zdaje sobie z tego sprawę, bo od razu przeprasza. Staję obok niego i kładę mu dłoń na plecach, by go uspokoić. Patrzy na mnie z zaciśniętymi ustami, ale jego myśli są gdzie indziej. Obejmując mnie za ramiona, przyciąga mnie do siebie i całuje w głowę. I tak już zostajemy, on przytula mnie w milczeniu, a ja nie mam pojęcia, co się dzieje. Tata obserwuje, ale się nie odzywa. Powoli, czuję jak ciało Cama się odpręża. Odsuwa się z uśmiechem, tym razem prawdziwym. – Okej. – Oddycha głęboko. Odwraca się do taty. – Ma pan czystą kartkę i ołówek? Siada na krześle z ołówkiem w dłoni, ale zastyga. – No dalej – mówi mu tata. Przełyka głośno i podnosi na mnie wzrok. Wahanie i zwątpienie w samego siebie pojawiają się w jego oczach, i prawie mnie to zabija. Kładę dłoń na jego ramieniu. – Nie musisz, jeśli uważasz, że nie dasz rady. Mruga i wypuszcza z płuc całe powietrze. Owija ramię dookoła mojej talii i wciąga mnie na kolana. – Sprawiasz, że chcę spróbować – szepcze mi do ucha. I robi to. Przykłada ołówek do papieru. Z jedną dłonią na mojej talii i drugą pracującą zawzięcie, zaczyna tworzyć coś wspaniałego. – Jasna cholera – powtarza w kółko tata, ale nie sądzę, by Cam go słyszał. Oczy taty ciągle przesuwają się z dłoni Cama na mnie i przez cały czas kręci głową. Kiedy Cam kończy, rzuca ołówek na stół i podsuwa szkic pod nos taty. Podnosi na mnie wzrok i wypełnia go ta sama niepewność co przedtem.

– Dobrze się spisałeś, skarbie – zapewniam go. – Dobrze? – Wybucha głos taty. Oboje się do niego odwracamy. – Jasna cholera, dzieciaku. Jak ty – to znaczy – siedziałem tu tyle godzin, a ty, a ty usiadłeś z ołówkiem i kartką papieru, i coś stworzyłeś. Rozumiesz to. Masz w głowie obraz i go realizujesz. – Kręci głową raz jeszcze i śmieje się z niedowierzaniem. – Wiedziałaś, że potrafi to zrobić? – pyta mnie. Potakuję z dumą. Spogląda na Cama. – Masz wrodzony talent. – Zaczyna składać papiery do nesesera, ale zatrzymuje się w pół ruchu. – Mógłbyś być architektem.

Rozdział 15 – Cameron –

– Twoja dziewczyna wygląda ostatnio gorąco. Odwracam się do Matta, którego spojrzenie skupione jest na siedzącej na trybunach Lucy. Jest z nią jej tata i kilku braci. Ostatnio przychodzą na wszystkie moje mecze. Zapytałem ją dlaczego; powiedziała tylko, że chcą mnie wspierać. – Zawsze była gorąca – mówię mu, próbując utrzymać zazdrość w ryzach. – Ile ze sobą jesteście? Jakiś rok? – Półtora roku. Wypuszcza przeciągły, niski gwizd. – To długo. Seks cię jeszcze nie nudzi? Szybko upuszczam torbę ze sprzętem i mocno go popycham. Upada na ziemię z głupkowatym uśmiechem na ustach. – Zamknij się do cholery. Śmieje się, podnosi z ziemi i otrzepuje z kurzu. – Stary, tylko rozmawiamy. Jaki masz problem? Popycham go ponownie, ale tym razem jest na to przygotowany. Ma szczęście, że Jake i Logan wkraczają pomiędzy nas. – Przestań opowiadać takie bzdury albo zobaczysz, jaki mam problem. Czuję obecność Lucy, zanim ją słyszę. – Co wywołało Bijącego Cama? – pyta Logana. Matt znowu się śmieje. Cholernie nienawidzę tego dzieciaka. – Nic, skarbie – mruczy i do niej mruga. Moje pięści szykują się do uderzenia, ale Logan mnie powstrzymuje. Matt ciągnie dalej: – Rozmawialiśmy tylko o tym, jak nudny musi być wasz seks.

– Chodź, skarbie – mówi Lucy, podnosząc moją torbę. Ciągnie mnie za ramię, aż się odwracam i odchodzimy. – Co? Możesz chodzić i rzucać naokoło wyzwiskami, a dla niego nic nie masz? Milczy przez całą drogę do samochodu – starego wozu jej mamy. Kilka tygodni temu odebrała swoje tymczasowe prawo jazdy. Wydaje mi się, że wożenie jej wszędzie już jej spowszedniało. Wsuwam się na siedzenie pasażera, a ona odpala samochód. – Ma rację? – Co? – Jesteś znudzony? Naszym życiem seksualnym, a raczej jego brakiem? Przewracam oczami tak bardzo, że widzę gwiazdy. – Nie. I nie obchodzi mnie to, co powiedział. Ale obchodzi mnie, że wydaje mu się, że może opowiadać o tobie takie gówno. A ty mu na to pozwalasz. Obraca się do mnie z wyrazem twarzy, którego nie potrafię rozszyfrować. – Jesteś pewny? To znaczy, to dlatego jesteś wkurzony? A nie przez to, że uważasz, że może mieć rację? Opieram głowę o siedzenie. – To głupie, Luce. Nie będę o tym rozmawiał. – Dobra – mamrocze, wyjeżdżając z parkingu.

***

– Matt gadał o twoim dziewiczym tyłku. Zastygam z burgerem w połowie drogi do ust. Spoglądam najpierw na Logana, a następnie na całą stołówkę i odpowiadam: – Matt może sobie wylizać swój umazany gównem wór. Jake się śmieje, a Logan tylko krzywo uśmiecha. – Wy jeszcze nie…? Wzdycham, upuszczam burgera z powrotem na tacę i krzyżuję ramiona.

– To tylko i wyłącznie nasza sprawa. Nie mamy z tym problemu, więc nikt inny też nie powinien. Potakuje powoli. – To bardzo długo. – A myślałem, że to ze mną jest źle – mamrocze Jake. Logan prycha. – Zamknij się już z tymi swoimi ślubami czystości. Nikogo to nie obchodzi. – Obraca się do mnie. – Ale Cam… – Zamknij się. – Rzucam burgerem w jego głowę, ale odchyla się tak szybko, że trafiam w dziewczynę za nim. Laska się obraca, a jej oczy są zwężone. – Hej, skarbie, zrobiłaś coś ze swoją twarzą? – mówi do niej Logan. Jej policzki się rumienią, zanim odwraca się, chichocząc ze swoimi przyjaciółkami. – Jesteś popieprzony – mówię mu. Rozciąga ramiona. – Przynajmniej jeden z nas. Jake uderza Logana w klatę, kiwając głową, by przykuć moją uwagę. – Czy zamierzacie poczekać – mam na myśli małżeństwo – bo jeśli tak, to spoko. Nie oceniam. Kręcę głową. – Nie. To nie tak… – Opieram się na łokciach i przysuwam, żeby nikt inny mnie nie usłyszał. Robią to samo. – Ona ma coś do wagin. Logan wytrzeszcza oczy. – Chcesz powiedzieć, że je lubi? Wycofuję się. – Co? Nie! Co? Nie! O mój Boże, nie! Uważa, że są dziwne. Logan odsuwa się, na jego twarzy maluje się mieszanka zdezorientowania i rozczarowania. – Co to do diabła znaczy?

Wzruszam ramionami i odpowiadam. – Nie mam pojęcia. Nie chce, żebym ją oglądał, ani dotykał. – Nie możesz nawet popatrzeć? – pyta Dylan. Nawet nie zauważyłem, że do nas dołączył. Kręcę głową. – Chyba myśli, że to jakiś Trójkąt Bermudzki, czy coś takiego. Jest zbyt przerażona, by pozwolić komukolwiek zbadać te rejony. Wszyscy się śmiejemy, ale ja się zamykam, gdy zauważam, że kieruje się w naszą stronę. – Zamknijcie się, idzie tu. Robią co mogą, żeby zapanować nad śmiechem. – O mój Boże, skarbie, jestem strasznie głodna. – Siada mi na kolanach i zabiera się za moje jedzenie. – Tak jak ja – mówi Logan. Wiecie, na co miałbym teraz ochotę? – Rozgląda się dookoła. – Taco. Jake zakrywa usta, żeby nie wypluć napoju. Kiedy się uspokaja, opiera się na krześle. – Wiecie, co mają teraz w Subwayu? Szynkowe Kieszonki. Dołącza się Dylan: – Musiałem wczoraj oddać koszulkę do sklepu. Miała rękawy czarodzieja. – Co? – pyta Lucy. Wtedy dociera do mnie, co oni robią. – Cholera. – Znam ten sklep – duma Logan. – Mają kostiumy, prawda? Chciałem pożyczyć ten z pochwą na miecz. Wszyscy wybuchają śmiechem, nie mogąc się dłużej powstrzymywać. – Nienawidzę tego sklepu. – Tym razem odzywa się Jake. – Śmierdzi tam małżami. Czuję, że Lucy się spina. – Co do diabła? – szepcze. – Zmrużone oczko – nuci Logan, a Heidi się do nas przysiada.

– Mięsne zasłony – mówi Dylan z powagą. – Sakiewka. – Znowu Jake. – Różowe głębiny – śmieje się Logan. I wtedy odzywa się Heidi: – Dlaczego wszyscy gadacie o waginach? Lucy sapie głośno i obraca się do mnie. – Powiedziałeś im? – piszczy. Kręcę głową, ale zagryzam wargi, a moja twarz się czerwieni. Chce mi się śmiać. O mój Boże, muszę się roześmiać. – Kebab – woła Logan. – Przestańcie! – Lucy jest śmiertelnie poważna. – Ludzie, to nie jest zabawne! One są dziwne. I brzydkie. Naprawdę brzydkie! Pozostali kręcą nad nią głowami. – Nie, nie są – mówi Dylan. – No nie wiem. – Przygląda się każdemu z nas po kolei, po czym pochyla się i szepcze: – A co, jeśli mam tam Łechtaczkozaurusa Rexa?

***

Opiera się o mój samochód, czekając na mnie po szkole. – Jadę z Heidi do centrum handlowego. – Co? – Jeszcze przed chwilą się uśmiechałem, ale teraz jestem wkurzony. Nie na nią, ale dlatego, że Logan ma rację. O tym, że jestem pod pantoflem. Nie o seks. Może trochę o seks. – Nigdy nie spędzasz czasu z Heidi. – Wiem. – Wzrusza ramionami. Upuszczam plecak i podchodzę do przodu, popychając ją na samochód. Chwytam jej rękę, podnoszę ją i zakładam sobie w pasie, a następnie opieram głowę na jej ramieniu z nadzieją, że nikt mnie nie usłyszy. – Czuję, jakbym nie widział cię od wieków. Tęsknię za tobą. Śmieje się cicho.

– Spędziliśmy razem cały wczorajszy dzień. – To nie wystarczy. Wplata palce we włosy wystające spod czapki. – Jesteś potrzebujący? – Tak. – Całuję ją w szyję. – Przyjadę później. – Mogę jechać z tobą. Odsuwa się, jej policzki już są zarumienione. – Nie możesz, to babski wypad. Mrużę oczy. – Babski wypad? – Zabiera mnie, żebym uporządkowała swoje rękawy czarodzieja.

***

Nie mam pojęcia, co ma na myśli przez uporządkowanie swoich rękawów czarodzieja, więc robię to, co zrobiłby przeciętny nastolatek w tej sytuacji; idę do domu, pędzę do pokoju, otwieram laptopa i pytam wujka Google. Jestem na trzeciej stronie Grafiki Google, gdy czuję dłoń na ramieniu. – Twoja mama ma taki paseczek. Zatrzaskuję laptopa i dostaję torsji. Na serio. Biegnę do łazienki i pochylam się nad toaletą, próbując usunąć wyobrażenie paseczka mojej mamy ze wszystkich wagin, które właśnie widziałem. Mark opiera się o drzwi ze skrzyżowanymi na piersi i uśmiechem na twarzy. – Jesteś dupkiem. – Staram się. – Wzrusza ramionami. – Niech zgadnę, nazwiesz to badaniami? Wstaję i wycieram ślinę z brody. – Lucy… – urywam. – Nieważne. – Jesteś pewien? Żarty na bok, jeśli chcesz o tym porozmawiać, to tu jestem.

Mijając go, przyglądam się mu, i szukam jakichś oznak szyderstwa. Szyderstwo? Istnieje takie słowo? Rzucam się na łóżko, zakrywam oczy ramieniem i mówię mu. Wszystko. Nawet o niesławnym Łechtaczkozaurusie Rexie. Słucha przez cały czas i nie przeszkadza. Kiedy kończę, wypuszcza powietrze z szumem. – Musisz radzić sobie sam, kolego. I wychodzi. Właśnie opowiedziałem mu o zamkniętej na kłódkę waginie mojej dziewczyny, a on po prostu wyszedł. – Nigdy nie zaliczę.

***

– Mam rozwiązanie twoich problemów, Luce – mówi Logan. Minęło trzy dni od afery waginowej, która stała się głównym tematem rozmów podczas lunchu. Wszyscy rozmawiają o waginie mojej dziewczyny, a ja nawet jej jeszcze nie widziałem. – Jakie? – pyta. – Płynna odwaga. Powinienem mu powiedzieć, żeby się zamknął, ale w sumie ma rację i chyba nie jestem jedynym, który tak myśli. Lucy powoli obraca się na moich kolanach i unosi pytająco brwi. Wzruszam ramionami. Nigdy nie byliśmy razem na imprezie. Po prostu założyłem, że to nie w jej stylu. Od czasu do czasu wychodziłem z chłopakami na piwo, ale wychodziłem wcześniej i pojawiałem się na jej schodach. Po piątym razie, jej ojciec przestał protestować. – Jak uważasz? – pyta. – Uważam, że powinnaś zrobić cokolwiek zechcesz, skarbie.

– Lucy –

– Biegnij z powrotem na górę i się przebierz, dziewczynko – mówi tata, ale się uśmiecha. – Masz szczęście – odpowiadam mu. – Mam siedemnaście lat i wychodzę na moją pierwszą szkolną imprezę. Unosi brwi. – Zamierzasz pić? Zabieram kluczyki z blatu. – Chcesz, żebym skłamała? – Tak. – W takim razie, nie. Nie będę piła. – Moja dziewczynka.

***

Drzwi Cama otwierają się, zanim mam szansę zapukać. Jego mama stoi w wejściu z szeroko otwartymi oczami. – Wyglądasz… Krzywię się. – Zdzirowato? Śmieje się. – Nie, kochanie, wyglądasz pięknie. Patrzę w dół na swoje ubranie. Nie założyłam nic innego, od tego, co zazwyczaj noszę do szkoły. Moja spódniczka jest troszkę krótsza, a bluzeczka bardziej obcisła. Heidi pomogła mi je wybrać. Nie wiem, czy to dobrze czy źle. – Kochanie – mówi raz jeszcze. – Ja tylko… – Śmieje się i powoli kręci głową. – Jesteś dla mnie jak córka i czuję, jakbym obserwowała jak dojrzewasz, wiesz? Wyglądasz jak kobieta, a ja po prostu przywykłam do mojej małej dziewczynki. Jej słowa wywołują ból w mojej piersi i natychmiast się rozklejam.

Unosi dłoń i klepie mnie po policzku, przynajmniej tak myślę, ale ociera mi łzy. – Myślisz o swojej mamie? Potakuję, bo nie chcę nic mówić. Nie chcę, by moje słowa zastąpiły echo jej głosu w mojej głowie. Podchodzi bliżej i mnie obejmuje. – Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej dziewczyny dla mojego Camerona. – Co zrobił ten dupek? – Głos Marka rozbrzmiewa za jej plecami. Rozdzielamy się ze śmiechem. – Nic – mówi Heather, klepiąc go w klatkę piersiową. – Chodźmy. – Mruga do mnie. – Cameron szykuje się w swoim pokoju, a my wychodzimy na randkę. – Mam nadzieję, że zaliczę – żartuje Mark i oboje przechodzą obok mnie. Biegnę na górę i otwieram drzwi Cama bez pukania. I zamieram. Wychodzi z łazienki w samych bokserkach – obiema dłońmi trzyma ręcznik i gwałtownie wyciera włosy. Jego ciało jest mokre, nie w całości, tylko ramiona. Moje oczy skupiają się na kropli wody, która powoli spływa z jego obojczyka przez pierś i każdy wyrzeźbiony mięsień brzucha. Kiedy u diabła one się pojawiły? Próbuję przełknąć, ale moje usta są za suche. Tak jak moje oczy, bo nie mogę mrugnąć. Nie chcę. Nie chcę przegapić tego momentu, gdy kropla wody zginie we włoskach tuż nad paskiem bokserek i zniknie w… Jasna cholera. Westchnienie grzęźnie mi w gardle. – Hej – mówi, jego oczy są skupione na moich. Ale tylko przez moment, bo przesuwają się niżej, coraz niżej i wracają z powrotem. Zatrzymują się na moich piersiach i rozszerzają się. Oblizuje dolną wargę, a następnie przesuwa po niej zębami. Ten ruch jest taki powolny, tak kuszący. Nie mogę oderwać oczu od jego ust. Jego dłonie podnoszą ręcznik i wyciera tors. I moje oczy od razu się tam kierują, obserwując go – czekając na następny ruch. Przesuwa je niżej, na swój idealny brzuch. Oblizuję wargi. Wymyka mu się jęk.

– Kurwa – mówi i zakrywa się ręcznikiem, ale już na to za późno. Zauważyłam. – Lucy – szepcze, a ja powoli odrywam oczy od jego zakrytej erekcji i patrzę na niego. Jego oczy są ciemne – ciemniejsze niż kiedykolwiek widziałam. Podchodzi bliżej, a pragnienie w jego oczach jest niezaprzeczalne. Ponownie oblizuje wargi i łapie brzeg drzwi. – Gdzie mama? – pyta. – Na randce – skomlę. Potakuje, a jego spojrzenie nie odrywa się od mojego. Upuszcza ręcznik, kładzie dłoń na mojej talii i powoli zamyka drzwi drugą. Ruch naszych ciał sprawia, że się o nie opieram. Kładzie ręce na drzwiach, po obu stronach mojej głowy i się pochyla. Jego usta ledwo dotykają moich i szepcze: – Więc, jesteśmy sami? Tłumię jęk i kręcę powoli głową. Wysuwa język, aby polizać moje usta. Powoli. Od jednego kącika do drugiego. – Założę się, że smakujesz równie dobrze, jak wyglądasz. Przepadam. Moja głowa opada do tyłu, uderzając w drzwi za mną. Zamykam oczy i czekam na więcej. A on mi to daje. Daje mi więcej. Jego usta nakrywają moje; miękkie, wilgotne, tak jak jego język, którym przesuwa po moim. – Skarbie – jęczy w moje usta. Unoszę ręce, łapię go za ramiona i przyciągam do siebie. Jego dłonie przesuwają się na moją talię, a kciukami gładzi mój nagi brzuch. Potem się zsuwają. Niżej. Przez moją spódniczkę i mną jej materiał. Przez ułamek sekundy żałuję, że nie ma na sobie koszulki, którą mogłabym złapać i rozerwać. Cholera. Moje nogi pocierają o siebie, próbując złagodzić ból gromadzący się w dole brzucha. Puszcza moją spódniczkę i przesuwa dłońmi po nagich udach. Jedną dłonią podnosi mi nogę i zakład na swoje biodro. Przyciska się do mnie. Tylko raz. Ale to mi wystarczy.

Druga dłoń sunie w górę mojego uda, dotyk jest tak delikatny, że wywołuje u mnie dreszcze. Nie zauważa. Nie przerywa. Nawet na sekundę. Dopóki jego dłoń nie obejmuje mojej pupy. – Kurwa – syczy i zacieśnia uścisk. Tak bardzo, aż boli. To mnie podnieca. Unosi mnie z podłogi, a moje nogi automatycznie go obejmują. Czuję go między udami, jego twardość wciska się we mnie. Odsuwa się od moich ust, w jego oczach płonie pożądanie. Obie dłonie spoczywają na moich pośladkach i patrzy na moje piersi. – Zdejmij bluzkę. – To nie jest prośba. To rozkaz, z którym się nie kłócę. Przełyka głośno. Jego oczy są wszędzie na raz. Ponownie się do mnie dociska, a dłonie ściskają mnie mocniej. Czuję narastającą wilgoć. Powinnam być zawstydzona, ale nie jestem. Chcę, żeby wiedział, jak bardzo go potrzebuję – jak bardzo mnie podnieca. Warczy, przesuwa mnie wyżej po drzwiach, a jego usta odnajdują moje piersi, tuż nad stanikiem. Unosi wzrok, ale nie usta. – Wszystko w porządku? – Jego słowa są szorstkie, napędzane pożądaniem. Jego głos wibruje przy mojej skórze i teraz to ja się do niego przyciskam. Takiej odpowiedzi właśnie potrzebuje. Łapie zębami mój stanik i ciągnie go w dół, uwalniając pierś. I robi coś, czego nigdy wcześniej nie robił. Wyginam plecy, gdy czuję ciepło jego ust na sutku. Najpierw na pierwszym, następnie na drugim. Przenosi jedną z rąk z mojej pupy na plecy. Poruszamy się. Idzie do łóżka z moimi nogami wciąż owiniętymi dookoła niego. Zamykam oczy. Czuję na sobie jego spojrzenie, które obejmuje mnie całą. Podnosi moje nogi i zdejmuje mi buty. Powoli. Nie spieszy się. – Cholera, Luce, jesteś piękna. Otwieram oczy, nie jestem już niepewna. Już się nie boję. Kręci głową i kładzie jedno kolano na materacu, między moimi nogami. Używa go, by je rozszerzyć. Wiem, czego chce. Potakuję powoli, by pokazać mu, że ja też tego pragnę. Pochyla się, jego dłonie niespiesznie przesuwają się po wnętrzu moich ud. Materiał spódniczki unosi się razem z jego dłońmi. Zaczynam panikować. Próbuję zacisnąć nogi, ale powstrzymują mnie jego silne dłonie. Układa je na moich udach, by to uniemożliwić. – Jeśli chcesz, żebym przestał, powiedz to. – Znowu oblizuje usta, czekając na moją odpowiedź. Ale nie mogę mówić. Nie mogę skłamać. Nie chcę, żeby przestawał. Więc odpowiadam mu w jedyny możliwy sposób, rozluźniam mięśnie i rozkładam nogi szerzej. Tym razem nie zwalnia. Zahacza palce o materiał moich majtek i zsuwa je. Zimne powietrze, które dociera do mojego mokrego wnętrza wywołuje u mnie sapnięcie. – Chodź tutaj – udaje mi się wydusić.

Nie waha się; wspina się na łóżko obok mnie i całuje. Najpierw moje usta, następnie szczękę, a później szyję. Całuje moje piersi, z każdym pocałunkiem przesuwając się niżej. Jego język zostawia mokry ślad na moich piersiach. Bierze jedną z nich do ust, używając języka, warg, zębów, wszystko to doprowadza mnie do szaleństwa, jak nic wcześniej. – Cameron – szepczę. Unosi wzrok. Odsuwam jego dłoń z mojej piersi i popycham ją niżej, tak gdzie oboje jej pragniemy. – Jesteś pewna? Nie odpowiadam słowami. Jedynie popycham jego dłoń niżej. Pierwszy dotyk sprawia, że podnoszę się z poduszki. A on ssie mój sutek. – Jasna cholera – jęczy, przesuwając powoli palcem w górę i w dół. Przenosi usta na drugą pierś, tuż przed tym jak czuję go w sobie. Unosi usta. – Skarbie – dyszy. Moje plecy wyginają się w łuk. Oczy się zamykają. Oddech zamiera. Mój świat się zatrzymuje. Otwierają się drzwi. – Cameron? – Mamo! Krzyki. Tylko to słyszę. Krzyki i wrzaski. Ja krzyczę. Cam wrzeszczy. – Wynoś się! Poprawiam stanik i próbuję się zakryć. Ale oboje leżymy na pościeli i nie mogę naciągnąć jej wystarczająco, by się zasłonić. Płaczę.

Płaczę łzami zażenowania i wstydu. Cam zakrywa się jedną dłonią, a drugą próbuje zasłonić mnie. – Wynoś się! – wrzeszczy znowu. Ale jego mama zamarła w drzwiach, a jej oczy są skupiona na czymś, co leży na podłodze. Moich majtkach. – O mój Boże – płaczę, zeskakuję z łóżka i zbieram swoje ubrania. Biegnę do łazienki i zamykam drzwi na klucz, ze wszystkich sił próbując pozostać cicho. Nie udaje się. – Wynoś się! – mówi ponownie Cam. – Nie słyszysz, że płacze? Porozmawiamy o tym później. Nie teraz. – Cameron. – Słyszę jej głos, a następnie gorączkowe szepty. Szybko się ubieram i ściskam klamkę. Chcę się ukryć, ale to nie fair w stosunku do niego. Nie powinien sam sobie z tym radzić. Cicho otwieram drzwi. – Po prostu mi powiedz – szepcze głośno. – Czy uprawiacie seks? – Nie – odpowiada za niego, wycierając łzy z policzków. – Ale myślę, że bym chciała. – Co? – syczy Cam. – Teraz? Kręcę głową. – Nie. Nie teraz, ale myślę, że wkrótce. Wytrzeszcza oczy, ale się nie odzywa. – Co się dzieje? – mówi Mark, który stoi teraz za Heather. Jego wzrok przesuwa się z Cama, na mnie i w końcu na łóżko. – Och… – Kiwa głową ze zrozumieniem. – Mamo – prosi Cam. – Porozmawiam z tobą… – Właściwie – wcinam się. – Cameron, mógłbyś wyjść? Chciałabym porozmawiać z twoją mamą. Odwraca się do mnie szybko. – Co? Nie, skarbie. Jeśli chcesz zrobić to teraz, zrobimy to razem. – Nie. – Kręcę głową. – To nie to. Możesz po prostu wyjść? – błagam, szlochając ponownie.

Jego ramiona opadają. – Skarbie… – Proszę? – No chodź – mówi Mark. – Pozwólmy dziewczynom porozmawiać.

***

– Nie uprawialiśmy seksu – mówię jej. Siada na brzegu łóżka obok miejsca, gdzie wpatruję się w podłogę. – Właściwie, to pierwszy raz do czegoś takiego doszło i przepraszam. Przepraszam, jeśli myślisz, że nadużyliśmy twojego zaufania, bo zrobiliśmy to pod twoim dachem, ale nie planowaliśmy tego. Nie chcę, żebyś przestała mi ufać. Albo Camowi. – Moje słowa kończą się szlochem. – Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Wzdycha głośno i bierze mnie za rękę. – Nie nienawidzę cię, kochanie. Po prostu ciężko to wszystko ogarnąć. Nie mogłabym cię znienawidzić. Kopiuję jej pozycję i wpatruję się w podłogę. Chwile mijają w niekomfortowej ciszy. Ból w mojej piersi się powiększa. – Mama powiedziała mi raz, że będę wiedziała… znaczy, kiedy nadejdzie ten czas. Powiedziała, że poczuję to w moim sercu. – Patrzę na nią, a moje oczy wypełniają się łzami. – I czuję. Czuję to do Camerona. Jestem w nim taka zakochana – płaczę. – I jestem przerażona. Mocniej ściska moją dłoń. – Czym jesteś przerażona? – Dzieleniem z kimś czegoś takiego. To nie tylko fizyczne. Nie dla nas. To dlatego czekaliśmy tak długo. Ale nie chodzi tylko o to. To znaczy… mam tyle pytań i nie wiem… – Masz pytania? – przerywa, a jej głos jest serdeczny. Potakuję. – Możesz mnie pytać – mówi. – Pytaj o wszystko. Patrzę na nią i pozwalam łzom płynąć.

– Czy to boli? Wymyka jej się cichy chichot, ale nie śmieje się ze mnie. Raczej ze zrozumieniem. – Tak – przyznaje. – Nie będę cię okłamywać. To boli. Szczerze mówiąc, będzie tak przy kilku pierwszych razach. Nie oczekuj, że będzie niesamowicie, jak mówią niektórzy. To wymaga czasu. Bo masz rację, to nie tylko fizyczne połączenie. Ale też emocjonalne. Bardzo emocjonalne. – Przerywa, by zaczerpnąć oddech i ponownie ściska moją dłoń. – Lucy. Podnoszę na nią wzrok. – Wiem, że twojej mamy nie ma w pobliżu. I wiem, że byłaby o wiele lepiej przygotowana na tego typu rozmowy, ale chcę, żebyś nie wahała się do mnie przyjść. Cameron nie jest jedynym członkiem tej rodziny, który cię kocha.

– Cameron –

– Więc… – mówi Mark, upijając łyk piwa. – Więc… – odpowiadam, układam stopy na ławie i robię to samo co on. Nigdy nie piliśmy razem piwa, ale stwierdził, że takie okazje tego wymagają. – Więc… – powtarza. – Więc… Pochyla się i opiera łokcie na kolanach. – Muszę zapytać. Patrzę na niego. Unosi brew. – Łechtaczkozaurus Rex? Śmieję się i rzucam mu w głowę poduszką. – Gotowy do wyjścia? – pyta Lucy z dolnego schodka. Oczy mamy zwężają się na widok piwa w mojej dłoni. – Mark mnie zmusił – mówię jej. Szybko łapię Lucy i zwijamy się stamtąd.

Rozdział 16 – Cameron –

– Ja już dziś nie piję, żebym mógł prowadzić. – Wyciągam różowego drinka ze stojącej na blacie turystycznej lodówki. Nie mam pojęcia czyj to dom. – Nazywamy je babskimi drinkami. – Otwieram go i podaję jej. – Smakują jak poncz, ale mają w sobie alkohol, więc… Przerywa mi, oddając pustą butelkę. – Albo możesz go po prostu wyżłopać. Tak też może być. Uśmiecha się. – To było dobre. Daj jeszcze jeden. Otwieram kolejnego drinka, ale trzymam go za plecami. Wydyma usta. – Lucy, posłuchaj mnie. Jeśli dalej tak pójdzie, to będziesz rzygać albo odpłyniesz, a ani jedno, ani drugie nie jest fajne, szczególnie dla mnie. Podchodzi bliżej i obejmuje mnie w pasie, odchylając głowę, by na mnie spojrzeć. – Więc wyluzuj, inaczej ominie cię to przyjemne podchmielenie. – Rozumiem – mruczy. Dziesięć minut później, jest wstawiona. – Mówiłem ci, żebyś przystopowała – śmieję się. Siedzimy na dworze, zajmując aktualnie porzuconą ogrodową kanapę. Siedzi bokiem na moich kolanach i obejmuje mnie za szyję. – Cicho, Cam. – Powiedziałem, że… – Ćśś! – Zakrywa mi usta dłonią. – Cicho! Nie chcę tego słuchać. Logan wychodzi na zewnątrz i siada naprzeciwko nas. – Jak działa odwaga w płynie, Luce?

– Pieprzyć ciebie i twoją płynną odwagę – mówi mu. Logan wytrzeszcza oczy. – Ty i ta cała płynna odwaga jesteście do dupy. Teraz się z niej śmieje. Jak wszyscy. Podchodzi do niego jakaś dziewczyna. – Znalazłam nam pokój, idziesz? – Nawet nie wygląda na zaskoczonego; po prostu wstaje i idzie za nią. Lucy opada szczęka. – Czy on? I ona? Czy oni? Wzruszam ramionami. – Prawdopodobnie. Podnosi się z moich kolan, staje pomiędzy nimi i kładzie mi ręce na ramionach. – Powinniśmy to zrobić – duma. – Co? – Śmieję się. – Uprawiać nic nie znaczący seks? – Nie. – Pochyla się bliżej. Układam dłonie z tyłu jej ud, pod spódniczką, tuż poniżej tyłka. Szczerze mówiąc, nie przestałem myśleć o dokończeniu tego, co zaczęliśmy. Całuje mnie w policzek, następnie w szyję i lekko przygryza ucho. – Chcę dokończyć to, co zaczęliśmy – szepcze. Natychmiast się podnoszę. Nie tylko wstaję, ale podnoszę się. Przez ułamek sekundy walczę z samym sobą. – Nie chcę wykorzystywać twojego stanu. – Pfff – szydzi. – Jeśli ktoś będzie tu kogoś wykorzystywał, to ja… ciebie… – Wyciąga ręce i przyciąga mnie do siebie; jej usta są już otwarte, czekają na mnie. Trzymam ją mocno za rękę, gdy przepychamy się przez imprezowiczów. Dom jest pełny, a muzyka głośna. Zabieram ją na górę, gdzie jestem pewien, że będzie ciszej. – Jesteś pewna? – pytam, wchodząc na półpiętro. Przewraca oczami i zaczyna pukać do drzwi po obu stronach korytarza. Przy piątych, nie słychać żadnych przekleństw, ani odgłosów uderzeń przypadkowych przedmiotów o

drzwi. Uśmiechając się od ucha do ucha, otwiera je powoli i upewnia się, że nikomu nie przeszkadzamy. Zapala światło, ale to nie sypialnia, tylko łazienka. Delikatnie pocieram jej ramiona. – Możemy to… – Nada się. – Ciągnie mnie za koszulkę i zamyka za mną drzwi. Zaczynam się denerwować. Bo pozwoliłem, żeby mój fiut myślał za mnie, a nie mam pojęcia, jak daleko ona chce się posunąć. – Nie chcę uprawiać seksu – mówi niezobowiązująco. Napięcie opuszcza moje ramiona. Już mam zapytać, czego chce, ale jakiś dupek wali w drzwi. Sfrustrowana Lucy wypuszcza powietrze, uchyla drzwi i wygląda na zewnątrz. I wybucha śmiechem. Otwieram drzwi szerzej, żeby zobaczyć co ją tak rozbawiło. Po drugiej stronie Matt i Tess trzymają się za ręce. – Co cię śmieszy, suko? – warczy Tess. Lucy śmieje się jeszcze bardziej. Tess podchodzi bliżej, ale Matt ją powstrzymuje. – Dziwka i kretyn – prycha Lucy. – Czy to nie tak, jakby ktoś rzucał parówką przez korytarz? Powstrzymuję śmiech. – Tak? – pyta Tess ze zmrużonymi oczami i wyciąga szyję. – Zajęłam się parówką twojego chłopaka dwa tygodnie temu. Okej. Pewnego razu Logan zmusił mnie do obejrzenia filmu o dwóch gorących laskach tarzających się po ziemi i walczących ze sobą. Zapytał, czy uważam to za seksowne. Powiedziałem, że tak, ale kłamałem. Nie wydawało mi się to pociągające. Wydaje mi się, że jedną z tych lasek musiałaby być Lucy. Podnoszę ją z brzucha Tess, na którym siedzi, przerzucam sobie przez ramię i wracam do łazienki. Powoli stawiam ją na nogi i czekam, aż jej oddech się uspokoi. Kiedy w końcu się opanowuje, podnosi na mnie wzrok, a jej oczy są zmrużone. – To prawda? – Co? – Nie mogę powstrzymać śmiechu. To równie absurdalne, jak wtedy, gdy mama pomyślała, że Lucy jest w ciąży. – Obciągnęła ci!

Śmieję się jeszcze mocniej. A wiecie dlaczego? Dlatego. KOBIETY. SĄ. GŁUPIE. Obnaża zęby, a w jej oczach lśni gniew. I czuję to, nim mogę to zobaczyć. Podnosi rękę, gotowa do ataku. Łapię ją mocno z nadgarstek. Jej oczy zwężają się w cienkie szparki. Próbuje raz jeszcze, drugą ręką. Robię to samo. – Nienawidzę cię – mówi. Przygryza wargę. Furia w jej oczach już dawno zniknęła, zastąpiona przez coś zupełnie innego. Pożądanie. Przyszpilam ją do ściany moim ciałem, dłońmi ciągle przytrzymując jej ręce. Uginam kolana i całuję ją otwartymi ustami w szyję. – Kochasz mnie.

– Lucy –

Przyciska mnie do ściany swoim ciałem, jedna z jego nóg znajduje się pomiędzy moimi, przyciskając się do mnie, a jego erekcja jest dociśnięta do mojego brzucha. Chcę go dotknąć. Wszędzie. Ale jego uścisk na moich dłoniach wzmacnia się za każdym razem, gdy próbuję się ruszyć. – Nienawidzę cię – mówię raz jeszcze. Uśmiecha się zarozumiale, jak zawsze, gdy wie, że mnie podnieca. Unosi moje ramiona nad głowę i przytrzymuje je jedną ręką, a drugą przesuwa na moją brodę i unosi ją, by spojrzeć mi w oczy. Cokolwiek w nich widzi, sprawia, że jego oczy lekko się rozszerzają. Mruga, długo i mocno zaciska oczy – jakby starał się odzyskać skupienie. Pochyl się, oblizując usta i przesuwa językiem między moimi wargami. – Nie nienawidzisz mnie – szepcze. Mój umysł jest zamglony i nie mam pojęcia o czym my w ogóle mówimy. – Tak, nienawidzę – sprzeciwiam się mimo to.

Odsuwa się, z tym samym zarozumiałym uśmiechem. Przesuwa dłoń z mojej brody, przez szyję, na pierś. Opuszkami palców dotyka sterczących sutków. Wypycham biodra do przodu i ocieram się o jego nogę. Jego dłoń układa się na moim brzuchu i wsuwa się pod koszulkę. Nim orientuję się, co się dzieje, czuję na piersiach chłodne powietrze. Odsuwa nogę, a w tym samym czasie, czuję jego ciepły oddech między moimi piersiami. Wyginam plecy, prosząc o więcej. Cholera, potrzebuję więcej. Sięgam po niego, ale jego uchwyt na moich dłoniach znowu się zacieśnia. – Chcę cię dotknąć. – Myślałem, że mnie nienawidzisz. Zaszłam już za daleko. Nie z powodu alkoholu, ale przez to, że pozwalam, żeby mi to robił. – Nienawidzę cię – dyszę. Przenosi dłoń na moje plecy i umiejętnie rozsuwa mi spódniczkę. Opada cicho i kłębi się u moich stóp. – Założę się, że tak nie jest – mruczy, ocierając się zębami o mój sutek. Przesuwa palec między moje nogi, przez majteczki. – Taa – przeciąga. – Zdecydowanie mnie nie nienawidzisz. Jego dłoń wsuwa się pod moje majtki na pupę. Jęczy i zaczyna się znowu przysuwać. Obracam głowę na bok, unikając jego pocałunków. – Chcę cię dotknąć. Proszę, Cameron. – Czuję jak jego palce rozluźniają się na moich nadgarstkach i próbuję się ruszyć. Tym razem mi na to pozwala. Wkładam mu ręce pod koszulkę i przesuwam palcami po wyrzeźbionych mięśniach jego brzucha. Zsuwa mi majtki z bioder, przez pupę i patrzy jak opadają na podłogę. Zanurza we mnie palce, powoli wsuwając go i wysuwając. Rozpinam i rozsuwam zamek w jego spodniach i szarpię je w dół. Czuję, jak jego ciało sztywnieje, ale nie przerywam, dopóki go nie uwalniam i owijam na nim palców. Jęczę, czując ciepło jego penisa w dłoni. – Pokażesz mi, co robić? Odsuwa usta od moich piersi i całuje mnie delikatnie, używając drugiej ręki, by pokazać mi, jak sprawić mu przyjemność. Zajmuje to tylko kilka minut i ból w moim brzuchu osiąga punkt kulminacyjny.

– Coś się dzieje – piszczę, zaciskam powieki, a moje ciało się spina. – Chcesz, żebym przestał? – Brzmi na spanikowanego. Ja jestem spanikowana. – Cholera, nie. – Dobrze – mówi i nasze spojrzenia się krzyżują. Jego palce pracują we mnie, a moja dłoń porusza się w górę i w dół. – O mój Boże. Jego palce… – O mój Boże. Wsuwa je i wysuwa. – O mój Boże – powtarzam. – Lucy, jestem już tak blisko. Wsuwa i wysuwa. – Cameron! – Pocałuj mnie. Robię to. Oczy wywracają mi się w tył głowy. Moje biodra szarpią się w przód. I jeśli to możliwe, jeszcze bardziej twardnieje w moich dłoniach. Jego usta. Jego palce. – CHOLERA! – jęczę. I wtedy to się dzieje. Ciągle i ciągle. I znowu. Narasta. Powoli. Ale szybko. Ryczę. RYCZĘ. Moja głowa opada, uderzając o ścianę za nią. Dochodzi w tym samym czasie – na moją dłoń, swoje dżinsy, moją koszulkę, wszędzie. Moje ciało staje się bezwładne. Odsuwa się, z zamkniętymi oczami i zaciśniętą szczęką.

Jego oddech jest ciężki, pasujący do mojego. Jego oczy są otwarte, ale wydają się odległe. – O mój Boże. Zarys uśmiechu pojawia się na jego idealnej twarzy. – Było w porządku? Potakuję. – Powinniśmy chyba posprzątać. Śmieję się, a on podchodzi do umywalki. Odkręca kurek i przesuwa moje dłonie pod wodę. Kiedy jestem już czysta, używa ręcznika, by wyczyścić moją koszulkę, swoje dżinsy i w końcu ręce. Siedzę na blacie i czekam, aż skończy. W końcu spogląda na mnie z uniesionymi brwiami i uśmiechem na twarzy. – To było niesamowite – mówię mu i owijam nogami jego kolana i przyciągam go do siebie. Zapina dżinsy i opiera czoło na moim ramieniu. – Ty byłaś niesamowita. – Całuje mnie w szyję, przesuwa się w górę na szczękę, a w końcu na usta. – Powinniśmy stąd chyba wyjść, zanim zrobimy coś głupiego. Śmieję się. – Myślę, że potrzebuję drinka.

*

Dał mi drinka. Prosiłam o więcej. A teraz rzygam w krzakach, a on trzyma moje włosy. – Przepraszam, skarbie. Powinienem był cię powstrzymać. To nie jego wina. Chciałam się napić, żeby powstrzymać się przed zgwałceniem go publicznie. – O mój Boże – mamroczę i myślę o jego palcach we mnie. – Przepraszam – powtarza. Znowu rzygam.

Kiedy kończę, pomaga mi usiąść na chodniku. Próbuje mi pomóc w dotarciu do samochodu, ale mój żołądek postanawia, że nie chce tego, co się w nim znajduje. – Wszystko w porządku? Potakuję, ale moja głowa jest ciężka i nagle czuję się okropnie zmęczona. – Dasz sobie tu radę, gdy pójdę po samochód? Potakuję ponownie. – Tylko z nikim nie rozmawiaj, dobrze? Będę się spieszył. Widzę jak wstaje, w połowie drogi przyciskając telefon do ucha, zanim spuszczam głowę i ucinam sobie drzemkę. Drzemki są dobre. – Hej. – Słyszę nad sobą dziewczęcy głos. Nie rozpoznaję go, ale wiem, że to nie Tess i jej kłapiąca wagina. – Wszystko w porządku? Unoszę głowę – za szybko. Nie jest sama, ale mówi pozostałym, by przyprowadziły samochód i ją zabrały. – Nie czujesz się dobrze? – Siada obok mnie ze skrzyżowanymi nogami. Nie wiem, kim jest, ale wydaje się miła. – Rzygałam. Chichocze cicho. – Taa, czuję to. Krzywię się i obracam w jej stronę. – Przepraszam. Kręci głową z miłym uśmiechem. – Nie szkodzi. Każdy z nas tam był. – Nie chodzisz do mojej szkoły – mówię jej. – Nie, nie sądzę. – Szturcha mnie lekko. – Co robisz tutaj sama? – Mój chłopak poszedł po samochód. Przyjedzie i mnie uratuje. Często mnie ratuje. Śmieje się z tego. – To dobry chłopak. Jak długo jesteście razem?

Nie wydaje mi się nawet dziwne, że nieznajoma rozmawia ze mną, podczas, gdy otacza nas smród moich wymiotów. Może jestem pijana, a może jest tak miła, że jej to nie przeszkadza. – Od drugiej klasy – odpowiadam. – Ja też! – ożywia się. – Cóż, oczywiście nie z twoim chłopakiem, ale z moim. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. – Lepiej, żeby to nie był mój chłopak. Musiałabym cię pociąć, a nie chcę tego robić. Lubię cię. Znowu śmieje się cicho. – Nie, mój chłopak studiuje. Tworzymy związek na odległość. Podciągam kolana i kładę na nich głowę, wiedząc, że dziewczyna, na którą patrzę, gada, by oderwać moje myśli od wymiotów. To miłe. Ona jest miła. – To musi być okropne. Cameron i ja jesteśmy… jakie to słowo? Nierozłączalni? – Nierozłączni? Prycham. – Tak, to to! I ja chcę zostać pisarką. – Hej – mówi, unosząc brwi. – Nie każdy pisarz musi znać wszystkie słowa, musi tylko wiedzieć, jak ich używać. – To prawda. Słyszę zbliżające się kroki i próbuję podnieść głowę, ale jest za ciężka. – Lucy? – mówi Logan i pociąga nosem. – Rzygałam – ogłaszam głośno. Kuca przede mną, obok tej dziewczyny. – Wiem. Cameron dzwonił i powiedział, żebym tu przyszedł i się tobą zaopiekował. Masz. – Podaje mi butelkę wody. – Wypij to. Biorę ją i opróżniam na raz. Na koniec bekam, ale wydaje się, że mu to nie przeszkadza. Tak samo, jak tej dziewczynie. – Przerwałam ci… no wiesz… – Rozglądam się na boki, by upewnić się, że nikt mnie nie usłyszy. Gdy jestem pewna, że jest bezpiecznie, kontynuuję szeptem: – Seksowy czas? Śmieje się i kręci głową.

– Nie, Luce. A nawet jeśli, to wiesz, że jesteś moją dziewczyną numer jeden. – Ostrożnie – mówi mu obca dziewczyna. – Jeśli jej chłopak jest do niej podobny, może cię pociąć. Logan się śmieje, tym razem głośniej. – Och, próbował – odpowiada. Nie wiem, co to znaczy, ale nie pytam. – Jestem Logan – mówi. Musi się zwracać do obcej dziewczyny, bo ja wiem, że ma na imię Logan. Nie jestem głupia. Znowu opuszczam głowę na kolana. – Miło mi cię poznać, Logan. Jestem Amanda. – Samochód podjeżdża do krawężnika. – A to mój transport. Unoszę głowę i macham na pożegnanie. Wsiada, nie mówiąc już ani słowa.

Rozdział 17 – Cameron –

Zasnęła w fotelu pasażera, podczas gdy ja odtwarzałem tę noc w swojej głowie. Nigdy tak naprawdę nie chciałem, żeby odbyło się to w ten sposób, pierwszy raz kiedy byliśmy razem… sam nie wiem… intymnie? Chciałem, by było to coś, co zapamięta. Coś, z czym z radością zadzwoni do Claudii – swojej przyjaciółki z New Jersey – i jej o tym opowie. Nie chciałem, by odbyło się to w łazience, podczas imprezy, gdy była narąbana. Ale tego nie żałuję. Ani trochę. Pewnie dlatego uśmiecham się wjeżdżając na jej podjazd. Na ganku świeci się światło, a jej tata siedzi przy stole – jak zawsze, kiedy pracuje do późna. Zasuwam szybę i wysiadam z samochodu, upewniając się, by zamknąć drzwi jak najciszej, by jej nie obudzić. – Cześć Cam – mówi jej tato, gdy wychodzę na schody. Ma przekrwione oczy i wygląda na zmęczonego. Zauważam przed nim do połowy pustą butelkę whiskey. – Odleciała? – Tylko zasnęła. – Moje spojrzenie przesuwa się do butelki przede mną. – Wszystko w porządku? Zamyka oczy i potakuje. – Mam ciężką noc. – Opiera się na krześle i patrzy na Lucy, której głowa opiera się o szybę samochodu. – Chciałem tylko zanieść ją do pokoju, jeśli mogę? – Piła dziś? – Chce pan, żebym skłamał? Parska śmiechem. – Tak. – Więc nie, nie piła. Ani nie rzygała. Krzywi się. – Przynajmniej doświadczyła tego na raz, prawda? Cieszę się, że byłeś tam z nią. – Oczywiście.

Bierze głęboki oddech i spogląda na zegarek. – Masz wrócić o pierwszej? – Tak, proszę pana. Pociera dłonią o brodę i pyta: – Myślisz, że mógłbyś zadzwonić do swojej mamy? Zapytać, czy możesz zostać dziś z Lucy? Może kogoś potrzebować, w razie gdyby znów było jej niedobrze. Zdezorientowany marszczę brwi. Nigdy nie spędziliśmy razem nocy, ale też nigdy nie pytaliśmy o pozwolenie. Po prostu założyliśmy, że go nie dostaniemy. – Jest pan pewien? Ponownie zamyka oczy, jakby nie mógł tego kontrolować. – Ale tego nie wykorzystuj, dobrze? – Po prostu do niej napiszę, pewnie i tak jest u Marka. – Naciskam wyślij i niecałą sekundę później jej imię rozbłyska na ekranie. Rozmawia krótko z Tomem, po czym się zgadza. Ojciec Lucy mówi, żebym zostawił ją w samochodzie i usiadł z nim na chwilę. – Jest pan pewien, że wszystko w porządku? – pytam go. Nie odpowiada na moje pytanie. – Piłeś kiedyś whiskey? Kręcę głową. Bierze szklankę z tacy i nalewa. To już drugi raz dzisiaj, gdy dorosły podaje mi alkohol. Płyn pali mnie w gardle. Tom się śmieje. – To… – Specyficzny smak – kończy za mnie. – Dla dorosłych mężczyzn. Próbuję raz jeszcze. Z takim samym skutkiem. – Co tam w szkole? – Dobrze. Lucy trzyma mnie w ryzach. – Plany na studia? – Ciągle te same.

Opiera się z powrotem na krześle i zakłada ręce na piersi. – Opowiesz mi o nich jeszcze raz? I chociaż mam przeczucie, że doskonale je zna, i tak mu opowiadam. Bo wydaje mi się, że nie chodzi tu o plany na studia. Myślę, że jest po prostu samotny. Nigdy tak naprawdę nie myślałem o studiach, dopóki nie pojawiła się Lucy. Na początku było tak tylko dlatego, że wiedziałem, iż chciała iść na UNC. Powiedziała, że w dniu zakończenia studiów tam poznali się jej rodzice. Tak było do czasu, aż Tom zobaczył mój szkic i powiedział, że mógłbym zostać architektem, więc wtedy zacząłem myśleć o tym poważnie. Lucy pomogła mi pozamieniać zajęcia i ułożyć plan zajęć. Teraz UNC to marzenie. Wątpię, że mnie tam przyjmą, a nawet jeśli tak, nie będzie nas na to stać. Lucy i mama wariują, szukając grantów i stypendiów. Powiedziały, że to mało prawdopodobne, bym dostał finansowe wsparcie z powodu dochodów taty, nie, żebym kiedykolwiek coś z nich otrzymał. Próbuję trzymać się od tego z daleka. One może i myślą, że jest to możliwe, ale ja nie chcę rozbudzać w sobie nadziei. Pierwotny plan zakładał, że pojadę tam za nią, znajdę pracę na pełen etat i może jakieś małe mieszkanko dla nas. Teraz, najbardziej prawdopodobna jest uczelnia państwowa i zaoszczędzenie na niewielką kawalerkę. Nie sądzę, by chciała ze mną mieszkać w takim miejscu, ale nie chcę być od niej za daleko i nie móc widywać jej każdego dnia. Wszyscy znają moje plany i jedynym, któremu nie podoba się, że chcę jechać za moją licealną miłością jak jakiś zakochany szczeniak jest mój ojciec. Mógłbym się z nim kłócić, ale rozumiem jego punkt widzenia. Teoretycznie, to szalony pomysł. Ale w rzeczywistości, oszalałbym, gdybym nie widywał jej codziennie. Tom potakuje, gdy mu to wyjaśniam, ale wątpię, by mnie w ogóle słuchał. – Jest pan pewien, że wszystko w porządku? – Tak – wzdycha. – Miałem ciężki dzień, to wszystko. Drapię się nerwowo po karku. – Chce pan o tym porozmawiać? Przygląda mi się, a jego spojrzenie jest tak intensywne, że niemal zapominam o oddychaniu. – Lachlan nazwał Virginię mamą. – Pociera oczy dłońmi. – Właściwie to nazywa tak każdą kobietę, którą spotyka. Virginia twierdzi, że dezorientuje się na placu zabaw. – Wzdycha i popija drinka. – Po prostu za nią tęsknię, Cam. – Pociąga nosem i ponownie wyciera oczy, próbując ukryć łzy. – Niektóre dni są dobre, niektóre złe. Dziś jest zły dzień. Ale dwa dni temu był najgorszy. Zapomniałem o niej. – Jeszcze raz pociąga nosem, odchrząkując ostro. –Przeżyłem dzień nie myśląc o niej i poszedłem do łóżka myśląc, że był

to dobry dzień i wtedy uświadomiłem sobie dlaczego. Nie chcę o niej zapomnieć, ale pamiętanie o niej przez cały czas za bardzo boli, wiesz? – Nie. – Mój głos się łamie i szybko odchrząkuję. – Nie wiem – odpowiadam szczerze. – I prawdę mówiąc, nigdy nie chcę się tego dowiedzieć. Nie mogę spędzić dnia bez spotkania z Lucy. Nawet nie chcę zacząć rozumieć, jak ogromny byłby to ból, gdyby tak było już zawsze… Potakuje, a łzy płyną jeszcze szybciej niż poprzednio. – Hej, pamiętasz jak byliście tu z Lucy i ona opowiadała ci, jak wyobraża sobie wasz pierwszy dom? No wiesz, po studiach. Śmieję się. – Taa, była bardzo szczegółowa i poprosiła, żebym go naszkicował. Sięga nad stołem do swojego neseseru i otwiera go. Wyciąga kilka kartek i je przegląda. – To twój szkic, prawda? – Podsuwa mi rysunek. – Tak, to ten. – Uśmiecham się. – Skąd pan to ma? – Zostawiliście go na ławie. – Och. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nic z nich nie wychodzi. Wzdycha ciężko i upuszcza przede mną resztę papierów. – Zbudowałem go – oświadcza. Zanim dociera do mnie, co właśnie powiedział, ciągnie dalej: – Jakąś milę stąd, ale ciągle w obrębie naszej posiadłości. Jutro zamierzam pokazać go Lucy. Potrzebuje cichego miejsca, nie może się uczyć w tym hałasie. Ale nie nadużywajcie mojego zaufania, dobrze, Cam? Kręcę głową. – Tak, proszę pana. Nie zrobiłbym tego. – Wiem. – Potakuje powoli. – Wiem o tym. – Wzdycha ponownie. – Mogę być z tobą szczery? – Zawsze. – Nie wiem… może kiedy skończycie studia, będziecie mogli mnie odwiedzać i teraz i później. Chatka zawsze będzie tam na was czekała. Może będziecie mogli spędzać tam wakacje? Wiem, że będą za tobą tęsknili. – Ociera oczy, nie mogąc się już dłużej

powstrzymywać. – To, jak pojawiłeś się w życiu Lucy… nie wiem, co by się stało, gdyby cię tu nie było… gdybyś nie dostrzegł jej cierpienia. Czasem zastanawiam się, jaka by była, gdyby cię… – odchrząkuje. – Jestem wdzięczny, że jesteś przy mojej córeczce. Obserwuję jak wpatruje się w stół, jego oczy są zaczerwienione od wszystkich łez, które wypłakał pewnie dużo wcześniej przed moim przyjściem. Nigdy wcześniej nie czułem tego, co czuję – przejmującego bólu z powodu mężczyzny, który stracił swoją drugą połowę. Mężczyzny, który cierpi i jest tak zdezorientowany przez wspomnienia o żonie, że utknął. Nie chce ruszyć dalej, ale też boi się zawrócić. – Moja żona by cię pokochała, dzieciaku – mamrocze, nie podnosząc wzroku. Nawet teraz, kiedy jest tak wyczerpany emocjonalnie, ciągle o niej myśli. Ciągle nazywa ją swoją żoną. Zastanawiam się, czy zawsze będzie o niej tak myślał, nawet kiedy nie będzie jej już od dawna. Jego żona na zawsze. Nabieram powietrza i przełykam nerwowo. Prostuję ramiona, unoszę brodę i oświadczam: – Pewnego dnia sprawię, że Lucy zostanie moją żoną. – Wiem – mówi bez wahania. – A kiedy ten dzień nadejdzie, przyjdziesz do mnie, dobrze?

***

– Czuję w ustach rzygi – mówi, zataczając się do łazienki. Nie sądzę, że nadal jest pijana, tylko zmęczona. Zatrzymuje się ze szczoteczką w ustach i rzuca na mnie okiem, po czym wyciąga dla mnie nową z szafki spod zlewu. Gdy kończy, opada na łóżko, nogi zwisają jej z jego krawędzi, a jedno ramię zakrywa oczy. – Dobranoc. Śmiejąc się, staję nad nią i się jej przyglądam. Całej. Moje serce robi tę rzecz. To zaciskanie, które od czasu do czasu przypomina mi jak bardzo jestem w niej zakochany. – Zdejmijmy z ciebie ubranie. – Poważnie, Cam? – skomli. – Moi bracia są w drugim pokoju. – Tak, Luce – Cmokam. – Planowałem się z tobą zabawić. Jak myślisz, czemu tu jestem? Podnosi się na łokciach, jej oczy są rozbiegane. Patrzy na mnie zaciekawiona, pytając, czy mówię poważnie. Przewracam oczami i pytam:

– Gdzie masz piżamę? – Dolna szuflada – odpowiada, wskazując na komodę. Odsuwam szufladę i znajduję piżamę, którą kupiłem jej w zeszłym roku na gwiazdkę. Jest na niej napis Chłopcy w książkach są lepsi. Śmiała się, gdy ją otworzyła, ale rzuciła się na mnie i wycałowała mi całą twarz. – To kłamstwo, wiesz? – zapytała. – Żaden fikcyjny chłopak nie może się z tobą równać. Wyciągam piżamę z szuflady, ale zatrzymuję się, gdy dostrzegam pod nią książkę. Jest oprawiona w skórę i wygląda na starą. – To twój pamiętnik? – drażnię się, obracając w jej stronę. – Co? Podnoszę ją i pokazuję. – Och, nie. To mojej mamy. Dała mi go przed śmiercią. – Och. – Czuję się jak dupek. – W porządku – mówi. – Właściwie, to go tu przynieś. Podnoszę go ostrożnie i zanoszę jej, razem z piżamą. Rozbieram ją i ubieram powoli. Chłonę każdą krzywiznę jej ciała. Gdy kończę, układa się na łóżku i poklepuje miejsce obok siebie. Zrzucam spodnie i kładę się. – To miłe – mówi. – Mieć cię obok siebie. Spędzać z tobą noc. Układamy się wygodnie obok siebie, a ona kładzie głowę na moim ramieniu. Opiera pamiętnik swojej mamy na mojej klacie. – Czytałam go, kiedy jej się pogarszało i ledwie mogła mówić. Zabierałam go do szafy i czytałam do latarki. – Ziewa głośno. –Czasem brałam kołdrę i się pod nią chowałam. Dawniej tak z nami robiła. Rozstawiała prowizoryczny namiot w salonie, sadzała nas w kółku i czytała nam bajki. Zawsze siadałam obok niej. – Śmieje się, ale to smutny śmiech. – Zawsze udawała, że nie zna słów i prosiła, bym je za nią czytała. Sprawiała, że czułam się mądra, wiesz? – Wyciera oczy o moje ramię. Jej ciepłe łzy moczą moją skórę. – Tęsknię za nią. – Wiem, skarbie. – Poczytasz dla mnie? – Jesteś pewna? Potakuje, ziewając. – Tylko trochę, dopóki nie zasnę.

Podnoszę pamiętnik i otwieram na pierwszej stronie. Zaczynam jej czytać.

Gdy byłam dzieckiem, mieliśmy psa. Potrącił go samochód, gdy miałam dziesięć lat. Płakałam i płakałam. Krzyczałam i wrzeszczałam, a mama trzymała mnie w ramionach i mówiła, że wszystko w porządku. „Ale ja kocham Mimi” mówiłam jej. „Tak bardzo ją kocham. Bardziej niż wszystko inne na tym świecie!” Mama śmiała się ze mnie. „Poczekaj, aż będziesz miała dzieci” mówiła. Nigdy jej nie wierzyłam, aż do teraz, kiedy piszę te słowa trzymając Lucy w ramionach. Ma już cały dzień. I jest bardziej idealna niż dokonała harmonia albo najjaśniejsza podwójna tęcza. Jest wspanialsza, niż kiedykolwiek marzyłam. Tom siedzi na krześle w rogu pokoju, przykryty kocem i cicho chrapie. Nie wiem, kto gorzej zniósł poród; on czy ja. Płakał. On nigdy nie płacze. Przynajmniej nigdy tego nie widzia łam. Ale płakał. Jak wielki, stary głuptas. Powiedział, że jest zazdrosny, bo teraz będzie musiał dzielić się moją miłością. Ale się myli. Miłość nie ma limitów. Nie ma granic. Ani określonego czasu. jest wieczna. Nieustająca. A teraz, patrząc na moją córeczkę, czuję, jak bardzo jest to prawdziwe. Więc, mamo, jeśli jakimś cudem możesz to przeczytać – ze swojego miejsca na puszystej chmurze – chcę, żebyś wiedziała, że miałaś rację. Nie ma większej miłości, niż ta do swojego dziecka. Nie ma. Przestaję czytać i patrzę na nią; zasnęła. Jej oczy są zamknięte, a oddech spokojny. Ma lekko uchylone usta i ślini się na moje ramię. Powinno mnie to brzydzić, ale to całkiem urocze. Układam się wygodniej i czytam jeszcze kilka stron. Czytam więcej o życiu kobiety, którą chciałbym poznać. Wiele wpisów dotyczy Lucy i zastanawiam się, czy każdy z chłopców ma coś podobnego – jej cząstkę, którą może zatrzymać na zawsze. Nawet nie zdaję sobie sprawy jak ciężkie są moje powieki, dopóki nie docieram do ostatniej strony, ale tam pismo jest inne. To Lucy. Spoglądam na nią ponownie. Nie poruszyła

się odkąd się tak położyliśmy. Zastanawiam się, czy to przeczytać, czy też nie, ale pozwoliła mi. Chciała, bym to zrobił.

Kochana Mamo, Nigdy bardziej nie pragnęłam, byś żyła, niż teraz. Chciałabym, żebyś tu była i mogła usiąść ze mną w szafie, udając, że interesują cię moje dziewczyńskie sekrety, jak robiłaś to, gdy byłam mała. Chichotałybyśmy, a ty zadawałabyś pytania, które dla ciebie byłyby nieistotne, ale sprawiłabyś, że wydawałyby się ważne ze względu na mnie. Zawsze to robiłaś. W domu wypełnionym siódemką dzieci zawsze sprawiałaś, że każde z nas czuło się ważne. Każde z nas było sobą. Ale też każde z nas było częścią ciebie i taty, i każdego z nas. Ale nie ma cię tutaj. I każdego dnia coraz bardziej tęsknię. Nawet jeśli czasami, szczególnie ostatnio, mniej myślę o bólu z powodu tęsknoty. To boli coraz mniej, Mamo. Chcesz wiedzieć dlaczego? To sekret, ale podzielę się nim z Tobą. To z powodu chłopaka. Ma na imię Cameron. I myślę, że się w nim zakochałam. Wiem, że byś teraz chichotała i myślała sobie ‘Nie znasz prawdziwej miłości, masz tylko piętnaście lat.’ Ale i tak zadawałabyś mi pytania i sprawiła, że nie czułabym się głupio myśląc, że jeśli to nie jest prawdziwa miłość, to nie chcę wiedzieć jak ona wygląda. Po prostu chcę to czuć – cokolik do niego czuję – już zawsze. Bo w czasie, kiedy nie czułam nic poza bólem, złością, pustką i cierpieniem… on mnie uleczył. Zatrzymał to. Naprawił. Sprawił, że się zakochałam. Miłość.

Kocham go. Przychodzi każdego dnia, myśląc, że go nie zauważam, że nie chcę z nim rozmawiać. Że nie zwracam na niego uwagi. Ale tak nie jest. Pewnego dnia zdobędę się na odwagę, by go pocałować. I pewnego dnia po tym zdobędę się na odwagę, by powiedzieć mu, że go kocham. Albo… Mogę tu po prostu siedzieć i dalej rozmyślać o tym, jaki jest seksowny. Może tak zrobię. Wypuszczam oddech i daję mojemu sercu czas, by się uspokoiło. Łomotanie słabnie. Uderzenia zwalniają. Ale ucisk ciągle tam jest. Pocieram pierś z nadzieją, że uda mi się go zmniejszyć. Ale nie powoduje go ból. To miłość. Zamykam pamiętnik, odkładam go na stolik nocny i gaszę lampkę. Obejmuję Lucy ramionami i przyciągam najbliżej jak się da, ale to ciągle za mało. – Kocham cię, Cameronie – szepcze. – Na zawsze, Luce. Kocham cię na zawsze.

Rozdział 18 – Lucy –

– Nie mogę uwierzyć, ze tata zbudował dla mnie tę chatkę! Cam ziewa głośno i otrząsa się z senności. – Wiem. Jest super. – Ziewa raz jeszcze. – Wszystko w porządku, skarbie? Opiera głowę na zagłówku siedzenia. – Jestem taki zmęczony, Lucy. Nie wiem, jak możesz tak mało spać i nadal funkcjonować. Podjeżdżam pod jego dom i obracam się do niego. – Przywykłam do tego. Ziewa ponownie. – Zostaniesz na chwilę? – A nie chcesz spać? – Później. Zawsze wybiorę ciebie przed snem. Siedzimy na kanapie przez pięć minut, zanim pociąga mnie do pozycji leżącej i kładzie się przede mną. Obejmuje mnie w pasie i przerzuca przeze mnie nogę, mocno przyciągając mnie do siebie. – Powinnam iść… – Ćśś! Bądź cicho. Śmieję się, a on układa głowę na moich piersiach. – Może po prostu… – Ćśś! – mówi raz jeszcze, ściskając mnie mocno. Minutę później odpływa. A ja niedługo po nim. Nie wiem jak długo śpimy, kiedy słyszę otwierane drzwi. Podnoszę głowę i widzę Marka i Heather. Nasza pozycja się nie zmieniła, więc przykładam palec do ust, pokazując im, że śpi.

Heather uśmiecha się ciepło i podchodzi do niego. Potrząsa nim delikatnie i szepcze jego imię. Jęczy w proteście. Robi to raz jeszcze. Otwiera jedno oko, a na jego ustach pojawia się cień uśmiechu. – Cycuszki – mówi i pociera twarzą o moje piersi. – Cameron! – krzyczymy z Heather jednocześnie. Musi słyszeć głos mamy ponad moim, bo unosi leniwie głowę i obraca się do niej. – Matko – mówi, po czym wraca do swojej poprzedniej pozycji. Mark żartuje: – Heather, powinnaś dostać nagrodę roku za psucie zabawy. – Zgadzam się z tym! – mówi Cam, podnosząc dłoń, by przybić piątkę, ale nikt tego nie robi. Chichoczę. Owija mnie ciaśniej nogą i przyciąga jeszcze bliżej. Jego mama wzdycha, ale w jej oczach widać rozbawienie. Takie samo, jakie miała moja mama, gdy robiliśmy coś głupiego. – Może powinieneś… – Nie. – Cam ściska mnie mocniej, jego głowa nie podnosi się, a oczy nie otwierają. – Jest moja. Nie zabieraj jej. Ponownie pociera głową o moje piersi, próbując ułożyć się wygodnie. Przesuwam dłonią przez jego włosy. Rzadko mam ku temu okazję, kiedy nie nosi czapki. Stały się bardziej potargane i ciemniejsze, odkąd zaczęliśmy się spotykać. Bardzo się zmienił od tamtego czasu. Heather śmieje się cicho. – Zamierzałam powiedzieć, żebyś zabrał Lucy do swojego pokoju, byście tam się zdrzemnęli. – Och. – Podnosi głowę i patrzy na mnie. Ja już go obserwuję, zastanawiając się skąd mam takie szczęście. Jego oczy znowu się zamykają. – Zaniesiesz mnie, skarbie? – Ooch – szepcze Mark. – Udaje śmiertelnie zmęczonego jak dawniej, gdy był dzieckiem i chciał, żebym niósł go z samochodu.

Cam jęczy w odpowiedzi i odsuwa się dramatycznie. Najpierw jedna noga, ręka, następnie obraca się i ląduje na czworaka na podłodze. Wszyscy obserwujemy rozbawieni, jak sprawia, że wstawanie wygląda jak najtrudniejsza rzecz na świecie. Gdy już stoi na czworaka, przewraca się na podłogę i zwija w kłębek. Muszę szturchnąć go stopą, żeby go znowu obudzić. – Dobra – wzdycha, ale się nie rusza. – Dobra, zaczekam na ciebie w twoim łóżku. – Ona ma cycuszki – podpowiada mu Mark. Cam warczy, zanim wstaje, bierze mnie za rękę i prowadzi do swojej sypialni. Zamyka drzwi na klucz i opiera się o nie. – Powiedziano mi, że będą tu cycuszki – mówi głosem ochrypłym od snu. Śmieję się i wchodzę na łóżko. – Chodź tu i przytul mnie jak przedtem, to było miłe. – Więc żadnych cycuszków? Kręcę głową. – Czemu wszyscy mnie okłamują? – Zrzuca dżinsy i zdejmuje koszulkę łapiąc za jej tył, jak to robią faceci. Obserwuję go przez cały ten czas. – Wiem, że mnie pragniesz – mówi, uśmiecha się i dołącza do mnie w łóżku. Pięć minut później, chrapie cicho obok mnie.

– Cameron –

– To było niesamowite. – Słyszę jej szept. – Nigdy czegoś takiego nie czułam. Nawet kiedy o tym śniłam, nigdy czegoś takiego nie czułam. – Podnoszę głowę, szukając jej, ale jej tu nie ma. – Nie mogę tego zrobić! – szepcze głośno. Siadam i próbuję się pozbierać. – Co mam niby powiedzieć? – chichocze. Rozglądam się po pokoju jak głupek i próbuję ją znaleźć. Chodzi o to, że jestem jednym z tych dupków, którzy muszą się zdrzemnąć, gdy są zmęczeni. I jest ku temu powód:

jeśli tego nie zrobię, zamieniam się w głupka. Dowód: sprawdzam, czy nie ma jej pod łóżkiem. – O mój Boże, Claudia. Nie mogę tego zrobić – śmieje się. Drzwi łazienki są otwarte i widzę w lustrze jej odbicie, opiera się o blat z telefonem przy uchu. – Więc mam powiedzieć „Hej, Cameron, dzięki za ten nieziemski orgazm i za to, że pozwoliłeś mi dojść na swoich palcach. Chcesz to powtórzyć?” – Staje mi! – wołam. Cholera, stanął. Śmieje się głośno. – Oddzwonię do ciebie, Claud. Wychodzi z łazienki, wskakuje na łóżko i siada na mnie okrakiem. – Słyszałeś, co powiedziałam? – Tak. – Więc? Próbuję ukryć uśmiech, ściskam jej tyłek i dociskam do siebie. – Więc? Rumieni się. Unoszę brew. – Zamierzasz mnie poprosić? – Nie! – Opuszcza głowę na moje ramię, zbyt zawstydzona, by na mnie spojrzeć. Wsuwam palce w jej włosy i je okręcam; ciągnę lekko, by odchylić jej głowę i spojrzeć w jej twarz. Oblizuje usta, a jej oczy płoną pożądaniem. Przysuwa się do przodu, przyciskając swoje ciepło do mojego fiuta, a piersi w okolice moich ust. Jej oczy zwężają się i rozszerzają jednocześnie. Emanuje z niej determinacja. Pochyla się i całuje mnie delikatnie. Moje palce, wplątane w jej włosy i te na pupie, zaciskają się. Odsuwa się, a jej spojrzenie ani na chwilę nie opuszcza mojego. – Proszę, przeleć mnie wkrótce, Cam. Słysząc jej słowa, tracę kontrolę. Zrzucam ją z siebie z taką siłą, że obraca się dwa razy na łóżku i ląduje z hukiem na podłodze.

– Cam! – woła, ale ja jestem zbyt zajęty zatrzaskiwaniem drzwi łazienki, pakowaniem się pod prysznic i odkręcaniem zimnej wody. Wchodzę do środka w bokserkach i całej reszcie, i zaczynam… cóż… sami wiecie. Dobija się do drzwi. – Cam! – Cholera, tak. Wypowiedz moje imię – szepczę. Mam zamknięte oczy, gdy wyobrażam ją sobie pode mną. Siebie między jej udami, w niej. – Cam! – Jeszcze raz, skarbie – mówię nieco głośniej. Cholera. Jestem dziwakiem. – Cam! Śmieję się. I dochodzę. Jednocześnie.

***

Rozmawiałem z mamą, zapytałem, czy mogę spędzić noc z Lucy w jej chatce. Najwidoczniej Tom już z nią rozmawiał. Właściwie to zapytał ją o zdanie zanim ją wybudował. Urządziła prawdziwe przedstawienie, że na zawsze traci swojego syna. Lucy czuła się z tym źle i powiedziała, że powinienem zostać w domu. To było tydzień temu. Od tego czasu spędziliśmy tu każdą noc. Właściwie, to spędzamy tu razem każdą sekundę. Próbuję uszanować życzenie jej ojca i nie wykorzystywać sytuacji, więc trzymam ręce przy sobie, dopóki nie idziemy do łóżka. Ale nie mogę poradzić nic na mój wzwód, gdy się już w nim znajdujemy. Zazwyczaj siedzi do późna i czyta. Ja odpływam dość szybko, budząc się tylko wtedy, gdy kończy i układa się przy mnie. Zasypiamy trzymając się w ramionach, z jej głową na mojej klacie. I zostajemy tak, aż wstajemy rano do szkoły.

***

Cholera. Mam mokry sen i leżę w łóżku Lucy. Za chwilę dojdę w bokserki. To źle. To naprawdę bardzo źle. Ciało: Nie stary, to się dzieje. Zaakceptuj to.

Mózg: Możesz się obudzić, zanim do tego dojdzie. To w porządku. Ciało: Cholera, to takie wspaniałe uczucie. Jest tak ciepło. Wiedziałeś, że będzie tak ciepło? Mózg: Nie wiem. Ja tylko myślę o różnych rzeczach. – Cholera, skarbie, tak świetnie cię czuć – mamroczę na głos. Kurwa. Czuję jej chichot. Ciało: Co ty, do diabła, masz na myśli przez ‘czucie’ jej chichotu? Mózg: Stary, obudź się, do cholery! – Co? Otwieram oczy. Patrzę w dół na mojego fiuta… w jej ustach! – Jasna cholera! Próbuję się odsunąć, ale przytrzymuje moje biodra. Mózg: Stary, pozwól na to. Ciało: Kurwa, tak, stary. Proszę, pozwól na to. – O mój Boże. Odsuwa się, przez co chłodne powietrze dociera do mojego fiuta. – Czy jest dobrze? – Tak, skarbie. Jest wspaniale. Uśmiecha się i znów się przysuwa. – Więc powinnam kontynuować? Ciało: Czy ona jest głupia? Oczywiście, że powinna kontynuować! Mózg: Czekaj. Czy ty się dziś w ogóle kąpałeś? Ciało: Kogo to, do diabła, obchodzi. Zamknij się, mózgu. – Uch huh! – Kładę głowę z powrotem na poduszce i zamykam oczy. I to dostaję. – O mój Boże – jęczę, czując na sobie jej usta. Robię, co w mojej mocy, by się powstrzymać. Nie chcę dochodzić. Nie chcę pchnąć i wsunąć się w nią siłą. – O mój Boże.

Znowu się odsuwa. Patrzę na nią. Jej czytnik leży obok mojego uda, a ona przesuwa coś na ekranie. – Czy ty naprawdę teraz czytasz? – Nie. – Kręci głową. – Prowadzę badania. Pochylam się, wystarczająco, by zepchnąć jej czytnik z łóżka. Przelatuje przez pokój i odbija się od ściany. – Pieprzyć badania, skarbie, świetnie sobie radzisz. Łapię ją za tył głowy i popycham z powrotem na dół. Ciało: Kurwa, taaaaaaaak! – Powiedz mi, co lubisz, skarbie – mówi, a mój fiut ciągle dotyka jej ust. – Uch, huh, po prostu kontynuuj. Mózg: To było bardzo miłe, Cam. Ciało: Zamknij się, do cholery, mózgu. – Przytrzymaj moje jaja. – Co do diabła? Co ja właśnie powiedziałem? Siada. Ciało: Nieeee! Marszczy brwi. – Co masz na myśli przez przytrzymaj? Próbuję pokazać jej moimi rękami. – No wiesz… trzymaj je. – Mam je trzymać? – Nie mocno… nie ściskaj ich. Tylko jej trzymaj. Wzrusza ramionami. I je przytrzymuje. Ciało: Jasna cholera, stary! Mózg: No, wiem. – Proszę, Lucy, nie przestawaj.

– Och. – Wygląda na zaskoczoną. – Chcesz, żebym robiła to jednocześnie. – Uch huh. – Okej. – Wzrusza ramionami i bierze się z powrotem do roboty. Ciało: Jasna. Cholera. Mózg: Nie zasługujesz na to, dupku. Ciało: Poważnie, zamknij się już, mózgu. – Daj mi swoją drugą rękę – mówię jej, podnosząc się, by ją dosięgnąć. Podaje mi dłoń. Ujmuję ją, owijam u podstawy fiuta i pokazuję jej, jak nią poruszać. Załapuje od razu. – Kurwa – jęczę. Ciało: Taaaaak, kolego! Moje biodra same zaczynają się poruszać, dopasowując się do jej ruchów. – Skarbie – ostrzegam. Ciało: Jeszcze nie, stary. Mózg: Nie może na to nic poradzić. – Skarbie, zaraz dojdę. Porusza się szybciej, bardziej zdecydowanie. Mózg: Ona tego nie… Ciało: Jeszcze nie! Jeszcze nie! Och. Kurwa… Warczę, kiedy dochodzę. Dyszę, próbując uspokoić oddech. Przyjmuje wszystko. Unosi głowę. Zakrywa usta dłonią. – Wszystko w porządku? – dyszę. Unosi palec, pokazując mi, żebym zaczekał i biegnie do toalety. Słyszę lecącą wodę i to, jak pluje. Następnie myje zęby. Pluje. Myje. Pluje. I tak jeszcze ze cztery razy. Opadam na poduszkę, zakładając ręce za głową. Ciało: Cholera, tak! Jesteś szefem!

Mózg: Cameronie Aladynie Gordon, prawdziwy z ciebie ogier. Moje policzki bolą od szerokiego uśmiechu. Wychodzi z łazienki z butelką płynu do płukania ust w dłoni. Jej usta poruszają się, gdy je nim płucze. Patrzy na mnie zmrużonymi oczami, ale się nie odzywa. Po prostu wraca do łazienki i wypluwa. Kiedy już kończy, wychodzi z powrotem i mi się przygląda. Podnosi swój czytnik z podłogi i zaczyna przesuwać po ekranie. – Co się dzieje, skarbie? – Ćśś – ucisza mnie. Kładę się z powrotem i układam wygodnie, z rękami ciągle założonymi za głową, pławiąc się w chwale mojego pierwszego loda. – To jakaś bzdura! – wybucha. – Albo w tej książce jest coś popieprzone, albo kobieta, która ją napisała jest jakąś szaloną suką. Śmieję się. Rzuca mi groźne spojrzenie. Natychmiast przestaję. Odwraca się z powrotem do czytnika, wzrok przesuwa się po linijkach. – Tutaj. – Pokazuje. – Dokładnie piszę tak: „O mój Boże, ogier z ciebie.” – czyta. – „Uwielbiam twojego pulsującego członka w ustach i przy nich. Uwielbiam smak twojego nasienia. To mój najulubieńszy smak na całym świecie. Dojdź dla mnie znowu. – Podnosi na mnie wzrok. – Nie, Cam. Po prostu. Kurwa. Nie. Podchodzi do okna i zanim mam szansę zapytać co do diabła robi, otwiera je i wyrzuca przez nie czytnik. – To bzdura, Cam. Nikt nie chce tego gówna w swoich ustach. Wybucham śmiechem. – Oczekiwałaś, że jak to będzie smakować? Wzrusza ramionami, krzywiąc się z obrzydzenia. – Nie wiem. Nie tak. Może jak… coś, co jadłeś na kolację. – Hot dogi? Wzdryga się i wchodzi do łóżka. – Więc nigdy więcej lodzików? Przerzuca przeze mnie ramię i nogę.

– Nie mówię nigdy, tylko nie przez jakiś czas. Chichocząc, całuję ją w głowę i przyciągam bliżej. – Dziękuję, skarbie. Odchyla głowę i patrzy na mnie. – Więc było w porządku? – Było niesamowicie. Uśmiecha się. – Dobrze się spisałam? – Lepiej niż dobrze, Luce. Uśmiecha się od ucha do ucha i całuje mnie w klatę. – To było całkiem seksowne. Właściwie, to mi się podobało. Dopóki, no wiesz… to całe dochodzenie w moich ustach.

Rozdział 19 – Lucy –

Przez ostatnie dwa tygodnie, każdą noc spędza w mojej chatce. W niektóre wieczory jemy kolację w domu jego mamy i mówię mu, że powinien tam zostać. Ona żartuje, że równie dobrze może się wyprowadzić. Nie jestem pewna, czy Cameron uznaje to za żart, bo ma teraz własną szufladę w mojej komodzie, połowę mojej szafy, a łazienka jest wypełniona produktami do golenia i wodą kolońską. Nie to, żebym narzekała. Lubię mieć go blisko przez cały czas. Nie podoba mi się tylko to, że mnie ledwo dotyka. Od dwóch tygodni śpimy w tym samym łóżku. On w samych bokserkach, a ja w bluzeczkach na ramiączkach i majtkach, starając się wyglądać uroczo. Ale i tak mnie nie dotyka. Nie mam pojęcia dlaczego. I jestem sfrustrowana. Tak bardzo, że podnieca mnie obserwowanie, jak przygryza końcówkę długopisu, siedząc naprzeciwko mnie przy stole. To i fakt, że nie ma na sobie koszulki. I jest seksowny. Kiedy stał się tak cholernie seksowny? To znaczy, zawsze był uroczy… ale teraz… jasna cholera, jestem wilgotna. A teraz oblizuje usta. Boże, kocham jego usta. Zaciskam uda, próbując załagodzić ból. Spuszczam spojrzenie, skupiając się na słowach w leżącym przede mną podręczniku. Powinniśmy się uczyć, ale myślę tylko o jego ustach. Podnoszę wzrok. Znowu to robi. Oblizuje wargę. O cholera, teraz ją przygryza. Przyglądam się sobie. Mam na sobie koszulkę, którą Logan kupił mi po Aferze Waginowej. Jest na niej napisane ‘Nienawidzę taco, powiedział sam Juan.’ Nie. Szczerze wątpię, że go podniecam. Wzdycham głośno. Podnosi wzrok, a jego usta rozciągają się w uśmiechu. O mój Boże, jego uśmiech. Jego usta. Wstaje powoli, rozkładając dłonie na stole. – Luce – mówi.

– Mm? – mruczę, chociaż w środku mówię Weź mnie! Weź mnie teraz! – Masz na twarzy sos do pizzy. Umieram. Przechodzi do maleńkiej kuchni i przynosi mi serwetkę. – Dzięki. – Proszę bardzo. – Ponownie zajmuje swoje miejsce, a jego oczy od razu skupiają się na leżącej na stole pracy domowej. Obniżam się na krześle, czując się nudna i głupia. I napalona. Jestem strasznie napalona. Może mogłabym sprawić, by mnie zapragnął. Kąciki moich ust unoszą się, gdy w głowie formuje się plan. Czytałam o tym w książkach, widziałam na filmach, to na pewno zadziała. Powoli unoszę stopę; może stałby się twardy, gdybym go pocierała. W chwili, gdy moja stopa dotyka jego nogi, odskakuje do tyłu. – Jasna cholera! – woła. – Czy to twoja stopa? Jest cholernie zimna. Spuszczam brodę. – Przepraszam – mamroczę, a moja twarz płonie z zażenowania. – Zimno ci? Podnoszę na niego wzrok. Stoi i przesuwa dłonią przez nagi tors. MNIAM. – Co? – pyta. Cholera, powiedziałam to mniam na głos. Taki zdezorientowany wygląda cholernie seksownie, że chciałabym go zgwałcić. Tak. Zaraz wstanę i zacznę ujeżdżać jego nogę. – Jesteś chora? – pyta. – Co? – Twoje stopy są zimne, a twarz czerwona, jakbyś była rozpalona, i ciągle jęczysz i się wiercisz. – Mruży oczy jeszcze bardziej. – Przyniosę ci skarpetki i aspirynę. – Usiądź, skarbie, odpocznij. Gderam na swoim miejscu i czekam na jego powrót. Przychodzi, klęka na podłodze pomiędzy moimi nogami i podnosi moje stopy. Zamykam oczy i wyobrażam sobie jego piękne usta całujące, liżące, ssące ścieżkę w górę do mojego wnętrza. Potrzebuję go.

– Gotowe – informuje, przez co otwieram oczy. Założył mi skarpetki, ale mnie nie pocałował. Przyglądam się swoim nogom. Może są owłosione. Może po prostu myśli, że jestem brzydka. To może być to. Wychodzi i wraca ze szklanką wody i aspiryną. – Zastanawiam się, co się z tobą dzieje. Nie powinnaś dostać okresu do następnego tygodnia, prawda? Chcę go kochać za to, że jest ze mną tak związany i zna mój cykl, ale nie mogę o tym myśleć. Nie, kiedy chcę go wylizać w całości. Zajmuje swoje miejsce, wyluzowany i seksowny, jakby nie miał pojęcia, przez co przechodzę. Bierze długopis i unosi go do już otwartych ust. Oblizuje je, bardzo powoli i przesuwa końcówką długopisu po dolnej wardze, rozprzestrzeniając wilgoć. Skomlę. Dosłownie, skomlę. Siadam prosto i próbuję uspokoić oddech. Runda druga, myślę. Znowu podnoszę stopę, tym razem bardziej zdecydowanie. I wtedy… – CHOLERA, LUCY! Podskakuję na jego słowa i kurczę się na krześle. – Właśnie kopnęłaś mnie w jaja, co do diabła? – wrzeszczy, zrywając się na nogi i zginając w pół. – Przepraszam! – odkrzykuję, wstając i podchodząc do niego. – Co się stało? Panikuję. – Poczułam swędzenie. – NA MOIM FIUCIE? Próbuję go przytulić, z nadzieją, że to naprawię, ale mnie odpycha. – Przepraszam! – powtarzam. – W porządku – mówi nieco spokojniej. Prostuje się powoli i kładzie dłoń na moim policzku. – Jest w porządku – powtarza. – Przepraszam. – Pochyla się i przykłada wilgotne wargi do moich suchych. – To po prostu cholernie boli.

Usiłuje się odsunąć, ale łapię go za biodra i nie zamierzam puścić. Całuję go ponownie, dłużej niż on mnie. – Mam pocałować, żeby nie bolało? – pytam. Wytrzeszcza oczy. – Co? Uśmiecham się, próbując zachowywać się seksownie i opadam na kolana. Patrzę na niego, a on ponownie przygryza wargę. Zahaczam palce o jego szorty i zsuwam je powoli, odsłaniając go. I teraz to ja wytrzeszczam oczy. – Och. – Co? – Po prostu… – Nie jest twardy, Luce, czego się spodziewałaś? – Wiem. Po prostu nie myślałam, że będzie taki mały. – Pieprz się – mówi, ale się śmieje. Popycha mnie w czoło, aż lecę do tyłu. Ratuję się wyciągając rękę. Podciąga szorty i idzie do kuchni. – Nienawidzę cię – woła przez ramię. Wskakuję mu na plecy, oplatając go rękami i nogami. – Przepraszam! – mówię mu. – Nie. Nie wybaczam ci. – Pochyla się i przesuwa mnie, aż znajduję się przed nim, dalej obejmując go rękami za szyję, a nogami w pasie. Sadza mnie na blacie i odsuwa od siebie. – Masz męskie dłonie – dodaje. Marszczę brwi i podnoszę ręce, by się im przyjrzeć. – I ślinisz się we śnie, to cholernie obrzydliwe. Ocieram usta wierzchem swojej męskiej dłoni. – I… – urywa z westchnieniem. – Nic. Nic nie mam. Jesteś idealna. – Splata nasze palce i całuje moje dłonie. – I wcale nie masz męskich dłoni. To było wredne. Przepraszam. Ciągnę go za ręce, aż mnie obejmuje i przysuwam się, próbując znaleźć się tak blisko niego, jak to tylko możliwe. Przesuwam palcami po jego nagiej klacie. – Chcę cię polizać – mówię mu, już się nie wstydząc. – Całego. Najpierw twoje usta. Kocham twoje usta. – Całuję go niespiesznie, czując, jak jego palce wbijają mi się w talię.

Odsuwa się nim jestem na to gotowa. – Mam pracę domową. – Och. Wzdycha i ciągnie się za włosy. – Muszę się przy tobie nauczyć samokontroli. Nie mogę tak… obiecałem twojemu tacie… nie możemy zawsze… Całuję go ponownie, tym razem głębiej. – Ale jestem taka napalona, Cam. Potrzebuję uwolnienia. Warczy, podnosi mnie i przerzuca sobie przez ramię. Wchodzi do sypialni i rzuca mnie na łóżko. – Dam ci to, Luce – mówi ostrzegawczo. – Ale nie pójdziemy dalej, dobrze? Potakuję. Ciągnie mnie za kostki, aż nogi zwisają mi za łóżko. – Zdejmij koszulkę i stanik, chcę zobaczyć twoje cycki. Siadam. – Władczy Cam. – Uśmiecham się. – Lubię władczego Cama. Zakłada ramiona na piersi i unosi brew. Teraz jest twardy, ewidentnie to widać po dużym wybrzuszeniu w spodenkach. Wyciągam dłoń, by go tam dotknąć, ale się odsuwa. – Lucy, zajmiemy się tobą i tylko tobą. Ja się nie bawię. Pięć minut później moje szorty i majteczki są zdjęte, a jego usta znajdują się dokładnie tam, gdzie ich pragnę. Moje palce zaciskają się na narzucie pode mną. – Jasna cholera, Cam. Nie waha się ani przez sekundę. Jego palce wsuwają się i wysuwają, usta całują, a język liże. Zaczyna przyspieszać, bardziej niecierpliwy. Proszę go, by zwolnił, więc to robi. I teraz – teraz jest idealny, wynosi mnie na krawędź dwukrotnie, tylko po to, żeby odsunąć się z uśmiechem. – Cam! Zaczyna ponownie. – Musisz pozwolić mi… – dyszę.

Jego odpowiedź wywołuje wibracje przy mojej wilgoci i zaczynam się wiercić. Używa przedramienia, by przytrzymać mój brzuch i mnie unieruchomić. Poruszam biodrami, pragnąc dostać od niego więcej. I daje mi to, Cholera, i to jak. Unoszę plecy. W kółko dyszę jego imię. Nie przerywa, dopóki nie uderza we mnie ostatnia fala, a moje ciało opada. – Nie czuję nóg – jęczę. – Ani twarzy. Patrzę na niego spod ciężkich powiek. Stoi na końcu łóżka, a erekcja wybrzusza mu spodenki. Podnosi moją porzuconą koszulkę i wyciera usta. Przygląda mi się. Od głowy, przez całe ciało, aż do palców u stóp. Nigdy wcześniej nie widział mnie całkowicie nagiej. Jego spojrzenie przesuwa się z powrotem w górę i oblizuje wargi. – Jesteś cholernie seksowna, Lucy. Prawie doszedłem tylko cię smakując. Siadam i opuszczam jego spodenki, uwalniając go. – Chcę uprawiać seks, Cam. Proszę? Przesuwam się po łóżku, aż moje głowa opada na poduszki i rozszerzam dla niego nogi. – Jestem gotowa – mówię mu, a mój głos jest szeptem. Uderza we mnie ogrom emocji. Kocham go. Nie chcę tego dzielić z nikim innym i leżę tu, gotowa na niego. Pragnąca go. A on stoi w nogach łóżka i patrzy na mnie, tocząc w głowie wojnę. Nie wiem dlaczego czekałam tak długo, chociaż zawsze byłam go pewna. Pewna nas. – Proszę, Cam. Skopuje spodenki i wchodzi na łóżko, między moje nogi. – Lucy, ja nie… – Kochasz mnie? – pytam. Opiera przedramiona po obu stronach mojej głowy i patrzy mi w oczy. – Wiesz, że tak. – Więc czemu się wahasz? Kręci głową, a następnie opiera ją na moim ramieniu, powoli opuszczając biodra, bym poczuła na sobie jego twardość. – Nie chciałem, żeby to odbyło się w ten sposób… w przypływie impulsu. Chciałem, żeby było romantycznie. No wiesz, pokój w hotelu, kolacja przy świecach, kominek płatki róż i cała reszta.

Ujmuję jego głowę w dłonie i podnoszę ją, by na mnie spojrzał. – Nie dbam o te rzeczy. Pragnę tylko ciebie. Potakuje. – Denerwuję się. – Boję się. – Może nie powinniśmy. – Nie, chcę tego. Spogląda w dół na moje ciało, tam, gdzie mamy się połączyć. Opierając się na jednej ręce, używa drugiej, by się ustawić. Czuję go tam, gdzie wydaje mi się, że powinien być i czekam. – Jesteś pewna? – Głos mu się łamie. – Nie chcę, żebyś czuła się zmuszona… Kiwam głową. – Kocham cię. – Ja też cię kocham. – Całuje mnie i mój smak na jego wargach podnieca mnie jeszcze bardziej. Zsuwam się lekko w dół, przyjmując go. – Tak bardzo cię kocham, Luce – mówi, wsuwając się we mnie. Zamykam oczy i próbuję powstrzymać jęk bólu, gdy mnie wypełnia. – Wszystko w porządku? – szepcze mi do ucha. – Mm hmm – odpowiadam, oczy mam nadal zamknięte, by nie wypłynęły z nich łzy. – To już? – Nie, skarbie, nie jestem nawet w połowie. Łkam. – Dobrze, dalej. Zrób to. Miejmy to za sobą. – Lucy. – Jego głos jest roztrzęsiony. – Może nie jesteśmy gotowi. Może… Ucieka mi szloch. Boli tak bardzo, a on się jeszcze nie wsunął. – Nie mogę tego zrobić, Luce, nie, kiedy płaczesz. – Nie! – Mocno zaciskam dłonie na jego pośladkach, żeby nie mógł się ruszyć. Podnosi głowę i pociąga nosem. – Okej.

Ból nie do zniesienia ogarnia moje ciało. Krzyczę tak głośno, że zaskakuję tym samą siebie. – Tak bardzo przepraszam – mówi, a jego ciało się trzęsie. – Cholera, cholera, cholera. Próbuje się wysunąć, ale przytrzymuję go na miejscu. – Muszę się tylko do tego przyzwyczaić – wołam. – Po prostu nie ruszaj się przez chwilę. – Nie mogę, Lucy. Ty płaczesz. Doprowadziłem cię do płaczu. Nie chciałem, żeby tak wyszło. To powinno być dla ciebie idealne, a ja to zepsułem. – Przestań – szlocham. – Jest idealnie, Cam. Ty jesteś idealny. Ja tylko… – Nienawidzę tego – przerywa mi, wycierając oczy o moje ramię i nie chcąc na mnie spojrzeć. – Nie mogę tak dalej, Luce. Nie w ten sposób. Powstrzymuję łzy i zbieram się w sobie. Bo tu nie chodzi tylko o mnie, chodzi o niego, a ja psuję to dla nas obojga. – Już nie boli – kłamię. Zacznij się ruszać. Podnosi głowę i przygląda mi się uważnie. – Jesteś pewna? – Tak, skarbie. – Kiwam głową. – Po prostu zacznij powoli, dobrze? – Nie potrwa to długo, o–obiecuję. – I zaczyna się poruszać. Boli jak cholera, ale nie pokazuję tego. Robię co mogę, by pozostać cicho, nie jęczeć z bólu i nie prosić go, żeby przestał. – Kocham cię, Lucy – szepcze, patrząc mi w oczy –z takim uczuciem, z sercem – i przez kilka sekund, które wydają się godzinami, patrzymy na siebie. A wtedy mnie całuje i kochamy się. To idealne. Tak, jak tego chciał.

– Cameron –

Po tym, jak doszedłem, ona dosłownie pobiegła pod prysznic, i została tam przez dobre pół godziny. Nie wiedziałem, co zrobić. Nie wiedziałem, co powiedzieć. A teraz płacze w moich ramionach, a ja jestem zagubiony. Jestem taki zagubiony.

– Nie płaczę przez to, że boli – mówi, czytając mi w myślach. – Więc czemu? – szepczę, przesuwając się na łóżku pod kołdrę tak, że leżymy twarzą w twarz. – Powiedz. – Bo jestem rozemocjonowana. – Wydaje się zawstydzona. – Czuję teraz tak wiele, z tobą we mnie, i to coś więcej, niż fizyczne zbliżenie. Nie… – Wypuszcza ciężki oddech. – Nie chcę, żebyś dzielił to z kimkolwiek innym. – Co? – pytam, zaskoczony. – Po prostu nie chcę myśleć o przyszłości, bo jeśli zdarzy się coś… to boli, kiedy myślę, że mógłbyś dzielić coś takiego z kimś innym, coś tak czystego i intymnego. Nienawidzę… – Przestań – przerywam. Nie mam pojęcia skąd się to bierze, ale nie pytam, bo jeśli nauczyłem się czegoś mieszkając z mamą i będąc z Lucy to tego, że kobiety są głupie. – Myślisz, że ja tego chcę? Że chcę być z kimś innym? – Myślę, że w końcu… – Mylisz się, Luce. Mylisz się tak bardzo, że to nie jest śmieszne. – Obracam się na plecy i rozważam co zamierzam jej powiedzieć, bo wiem, że siedemnastoletnie dzieciaki nie powinny myśleć o tym, o czym ja myślę. Ale patrzę na nią, na łzy w jej oczach i mam to gdzieś. I tak jej powiem. – Dużo myślę o naszej przyszłości. Więcej, niż chciałabyś wiedzieć. – Tak? – pyta, a na jej ustach pojawia się cień uśmiechu. – O czym myślisz? Siada przede mną, zdejmując z nas narzutę i krzyżując nogi. Robię to samo i splatam nasze palce. – Myślę o poślubieniu cię, Lucy i posiadaniu wielu dzieci. Śmieje się cicho, jej łzy niemal zniknęły. – Ilu dzieci? – Cóż, przynajmniej czwórki – mówię szczerze. – Czterech dziewczynek. Meg, Jo, Beth i Amy. Sapie cicho. – Jak w Małych kobietkach? – mówi wysokim głosem, jak u małej dziewczynki. Potakuję. – Aha. – Czytałeś książkę? Kręcę głową, krzywiąc się i odpowiadam:

– Oglądałem film. Śmieje się i przysuwa do mnie bliżej. Tak blisko, że siada na mnie okrakiem. – Co jeszcze? – Chciałbym też przynajmniej kilku chłopców. No wiesz, żebym nie zginął w tym szaleństwie. Obserwuję jak odrzuca głowę do tyłu, śmiejąc się. – Kłamiesz – mówi. – Nie. Zaprojektowałem nawet dom, w którym będziemy mieszkać. Pomyślałem, że twój tata mógłby go dla nas zbudować. Nie tak od razu, ale… – Cam – szepcze, a po jej twarzy znowu płyną łzy. Ale teraz je odróżniam. Nauczyłem się je odczytywać. Te są dobre. To krople szczęścia. – Mój ulubiony pokój w domu – zaczynam i przyciągam ją bliżej. – Będzie miał duże, podwójne drzwi, jak w bibliotece miejskiej. Uśmiecha się. Ciągnę dalej: – Zaprojektuję znak na drzwi, będzie głosił ‘Królestwo Mamy’. Marszczy brwi. – Twoja mama będzie z nami mieszkała? Śmieję się. – Nie, nie moja mama. To będzie twój pokój. Będziesz wtedy mamą. – Narysujesz dla mnie ten pokój? – pyta z wahaniem. Wie, że nadal nie czuję się do końca komfortowo pokazując jej moje prace. Ale kiedy patrzy na mnie w ten sposób, poleciałbym nawet na księżyc, gdyby tylko poprosiła. – Tak, skarbie. Piszczy, zeskakuje ze mnie, i z łóżka, pędzi do swojego plecaka i wyciąga z niego ołówek i blok. Siadam oparty o wezgłowie, z rozłożonymi nogami i czekam, aż między nimi usiądzie. Kiedy się usadawia, układam przed nią blok, obejmuję ją w pasie i opieram brodę o jej ramię. Przykładam ołówek do papieru… I rysuję. Jej pokój w naszym przyszłym domu.

Wyjaśniam jej co jest czym i jak sobie to wyobrażam. Szerokie na całą ścianę półki, wypełnione tylko książkami. Jej własny kominek. Jej ogromny, wygodny fotel i kilka mniejszych przed nim. Żeby mogła siedzieć tam z naszymi dziećmi i czytać, albo czytać dla nich. Płacze przez cały czas. Ale to nic w porównaniu z jej reakcją, kiedy mówię jej o najlepszej części – skrytką ukrytą za jednym z regałów. Otwierałaby się po wyciągnięciu konkretnej książki: Małych kobietek. – Na suficie moglibyśmy podwiesić płótno – mówię jej. – Żebyście z dziećmi mogli mieć swój własny, prowizoryczny namiot, taki, jak robiła dla was twoja mama. I mogłabyś czytać im bajki, pomagać ze słowami, wiesz? – przerywam i czekam, aż jej szloch ustanie. – Moglibyście opowiadać sobie sekrety. Możesz tworzyć wspomnienia, Luce. Możesz też wspominać. Możesz wspominać swoją mamę każdego dnia.

Rozdział 20 – Cameron –

Lucy dostała się we wcześniejszej rekrutacji, wszyscy spodziewaliśmy się, że jej się uda, ale to nie powstrzymało nas przed szalonym świętowaniem – najpierw mniejszym w gronie rodziny, a następnie większym z przyjaciółmi. Jak na razie, ona i Jake mieli wylądować na UNC. Reszta z nas ciągle czekała. Nasi przyjaciele nigdy tak naprawdę nie planowali iść do tego samego college’u, tak po prostu wyszło. Przepłakała całą tę noc. Powiedziała, że to słodko gorzkie; że nie wie, co zrobi jeśli się nie dostanę. Powiedział, że beze mnie nie pójdzie. Odpowiedziałem, że jest głupia, i że pojadę za nią bez względu na wszystko, nawet, jeśli oznacza to pełnoetatową pracę i wieczorowe zajęcia. Nawet jeśli zdobycie tytułu zajmie mi lata, nie ma mowy, bym dopuścił do naszej rozłąki. Teraz płacze z innego powodu. – Cameron – piszczy, a ja się śmieję. Macha moim listem akceptacyjnym i rzuca się na mnie, całując mnie tysiąc razy. – Jestem z ciebie taka dumna! – Dzięki, skarbie. – Prawdę mówiąc, ja też jestem z siebie dumny. Przez ostatni rok pracowałem naprawdę ciężko, by dostać ten jeden list. Jedynym problemem jest to, że nie wiem, czy będzie mnie stać, by tam pójść, ale nie pozwalam, żeby zepsuło mi to tę chwilę. – Czy twoja mama wie? Kręcę głową. – Nie. Poszedłem tam szybko, żeby przejrzeć pocztę, ale nie było jej w domu. Przybiegłem prosto tutaj. – Musimy to uczcić! – mówi. Mój uśmiech pojawia się natychmiast. – Jak?

*

Okazuje się, że Lucy jest damą na ulicy i świrem w łóżku. Po pierwszym razie nie uprawialiśmy seksu przez kilka tygodni, bo ciągle dochodziła do siebie. Po czwartym razie,

tak jakby dostała obsesji. Szczerze mówiąc, oboje w nią popadliśmy. Przez kilka miesięcy miała lekkie krwawienia. Poszliśmy w tej sprawie do doktora Matthewsa; powiedział, że może to być efekt kapsułki. Wyjął ją i zdecydowaliśmy się na wkładkę wewnątrzmaciczną. Od tej pory wszystko jest w porządku. Lepiej niż w porządku. – POCIĄGNIJ MNIE ZA WŁOSY! Śmieję się, ale jestem tak bliski orgazmu, że jeśli poruszyłbym się niewłaściwie, doszedłbym. – POCIĄGNIJ! – Okej! – wołam. Wyciągam rękę i łapię ją za włosy. – CHOLERA, TAK, SKARBIE! – Stoi na czworaka, na podłodze w salonie. – ZŁAP MNIE ZA CYCKI! Sięgam dookoła niej i robię, o co prosi, próbując nie wypaść z rytmu. Kurwa, kocham ją taką. – POTRZYJ MOJĄ ŁECHTACZKĘ! – NIE MAM WIĘCEJ RĄK! Warczy i zaczyna wypychać na mnie tyłek. Czuję, jak się zaciska i wiem, że jest już blisko. Próbuję się powstrzymać, dopóki ona nie dojdzie. Kiedy zaczyna, mruczy i opada na przedramiona, a jej tyłek ciągle wisi w powietrzu, gotowy, by go wziąć. Więc biorę go. O cholera, i to jak.

***

– Jeśli nie chcesz pieniędzy ode mnie, powinnaś poprosić jego ojca! –Mark szepcze wystarczająco głośno w kuchni mojej matki, byśmy słyszeli ich w salonie. Lucy i ja patrzymy na siebie, siedząc na kanapie. Uśmiecha się smutno i bierze mnie za ręce. Jest tak od dwóch tygodni, odkąd dostałem list akceptacyjny. Po kilku dniach szukania zapomóg i stypendiów, poddaliśmy się. Przy odrobinie szczęścia, oszczędności mamy wystarczą jedynie na pokrycie jednego semestru. I to bez zakwaterowania. Co oznacza dwuipółgodzinną podróż w obie strony. – Jego ojciec od lat nie dał wam ani centa – ciągnie Mark.

– To dlatego, że nigdy go o to nie prosiłam. I co z tobą? Uważasz, że życie, które dla nas zbudowałam nie jest wystarczająco dobre? Co? Uważasz, że potrzebujemy tych pieniędzy? – Nie cierpię tego – szepczę. – Przykro mi. Mark odpowiada, podnosząc głos: – Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie pozwolisz mi zapłacić! Czemu jesteś taka uparta i nie chcesz przyjąć pomocy? Lucy ściska moją dłoń. – Może mógłbyś porozmawiać z Markiem? Może mógłby ci pożyczyć te pieniądze. Kręcę głową. Mark dodaje: – Jest moim synem, Heather! Nieważne, czy mam to na papierze! Nie chcesz się do mnie wprowadzić, w porządku. Odpuszczę. Ale nie rozumiem, dlaczego nie pozwolisz mi zatroszczyć się o moją rodzinę! Mama płacze. Lucy również. Mark przeprasza. Sięgam do plecaka i wyciągam katalogi z uczelni publicznych, które zebrałem i zaczynam je przeglądać. Lucy całuje mnie w policzek. – Jestem z ciebie dumna – szepcze roztrzęsionym głosem. – Dzięki – odpowiadam. – Ale to wszystko na nic.

***

Minęło trzy tygodnie, odkąd dostałem list i jeden od kiedy rozesłałem podania do uczelni publicznych. Planuję pojechać tam w tym tygodniu i rozejrzeć się za pracą. – Tata zaprasza nas dziś na kolację – mówi Lucy, krzywiąc się. – Chyba po to, by świętować moje przyjęcie do UNC. Powiedział, że czekał, aż ty dostaniesz list. Wydaje mi

się, że wahał się, bo nie możesz tam pójść, ale i tak chce nas zabrać i twoich rodziców też… znaczy, twoją mamę i Marka. – Oczywiście – mówię jej. – Nie chciał zrobić tego wcześniej, bo bał się, że będzie mi przykro, czy coś takiego? Wzrusza ramionami. – Tak mi się wydaje.

*

Spotykamy się z Tomem i resztą w jednej z niewielu restauracji, która może pomieścić rodzinę taką jak ich. Mama i Mark rozwiązali swoje problemy związane z tym, że on chce zapłacić. Nie rozumie, czemu oboje jesteśmy tacy uparci, ale pogodził się z tym i ruszył dalej. Myślę, że wszyscy przeszliśmy do porządku dziennego nad euforią wywołaną moim przyjęciem. – Mam jedenaścset – trzy patyczki ukryte w Filmorze – mówi mi siedzący na moich kolanach Lachlan, najmłodszy brat Lucy, najmniejsze dziecko w rodzinie. Po tym jak Filmore się rozkraczył, Tom odholował go do swojego domu i od tego czasu Lachlan używa go jako swojej małej świetlicy. – Jedenaścset trzy? – pytam. – To bardzo dużo patyczków. Unosi palec i zgina go, pokazując, bym się do niego pochylił. Kiedy moje ucho znajduje się przy jego ustach, szepcze: – Muszę chować je przed innymi. Nic nie mów. Śmieję się. – Dobra, stary. Przysięgam. Nie powiem ani słowa. Uśmiecha się od ucha do ucha. – Cameron świetnie dotrzymuje sekretów – mówi mu moja mama. – To prawda – zgadza się Mark. Spojrzenie Lachlana przenosi się ze mnie na mamę i z powrotem. – Twoja mama jest ładna – mówi. – Ożenię się z nią. Śmieję się. Wtrąca się Mark:

– Przykro mi, Lachlan, ale ona jest moja. – Zaklepałeś sobie? – woła. Mark odsuwa się, zaskoczony. – ZAKLEPUJĘ! – krzyczy Lachlan. – WYGRAŁEM! Cały stolik wybucha śmiechem w chwili, gdy pojawia się na nim taca z szampanem. Tom podaje go mamie, Markowi, Lucy i mnie, a następnie zajmuje miejsce. – Zanim wzniesiemy toast za moją małą córeczkę – mówi. – Chciałem o czymś wspomnieć. – Tatusiu – jęczy Lucy. – Taatuusiu – przedrzeźnia ją Mały Logan i przewraca oczami. Wszyscy się śmieją. – W porządku, Lucy, nie chodzi o ciebie, ani o to, jak zjadałaś swoje gile, dopóki nie skończyłaś siedmiu lat. Wzdycha. A my znowu się śmiejemy. – Właściwie – ciągnie Tom, patrząc prosto na mnie. – Pamiętasz ten szkic, który kiedyś dla mnie narysowałeś? W noc, kiedy panikowałem, bo myślałem, że stracę kontrakt? Potakuję. – Ten dla developera? – Tak. Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że zaniosłem im go i bardzo się spodobał? Musiałem poszukać firmy architektonicznej, która zrobiłaby właściwe plany. Poszedłem do Bradmana. Słyszałeś o nich? Kiwam głową. – Tak, proszę pana, to jedna z największych firm w tym stanie. Uśmiecha się. – Nie zmienili za wiele w twoim planie. Właściwie, to stwierdzili, że jest wspaniały, a udało ci się go zrobić na oko. Lucy bierze mnie za rękę pod stołem i uśmiecha się. Tom dodaje:

– Tak czy owak, znowu razem pracujemy nad nowym zleceniem, więc miałem dziś z nimi spotkanie. Siedziałem tam przez dwie godziny i czekałem, aż wszystkie dzieciaki przewiną się przez biuro pana Bradmana. Gdy w końcu się z nim spotkałem, zapytałem o co chodziło. Powiedział, że eksperymentują z programem stypendialnym… – Załatwiłeś mu przesłuchanie? – wtrąca się mama, a jej oczy rozszerzają się w oczekiwaniu. Tom wypuszcza powietrze. – Nie – mówi, a ja widzę natychmiastowy zawód w oczach mamy. – Widzisz – ciągnie Tom – wspomniałem im o tobie, zapytałem, czy pamiętają szkic. Nie mieli pojęcia, że ciągle chodzisz do liceum. Myśleli, że już studiujesz, jesteś na drodze do… Upija szampana, a my wszyscy czekamy, aż podejmie opowieść. – I? – pyta Lucy, zsuwając się na brzeg krzesła. – I nie chcą przesłuchania – oświadcza. Moje ramiona opadają z rozczarowania. – Powiedzieli, że go nie potrzebują. Twoja praca jest sto razy lepsza niż pozostałych dzieciaków. Chcą zaproponować ci stypendium, Cameron. Ale tylko na pierwszy rok, aż zdecydują, czy to przyniesie firmie korzyści. Obejmuje ono również zakwaterowanie i… – Cały pierwszy rok? – szepcze mama. Nie mogę oddychać. Tom potakuje. Mama chowa twarz w dłoniach. – Przepraszam – szlocha i wstaje ze swojego miejsca. – Wybaczcie. I już jej nie ma. – Skarbie. – Lucy przyciąga moją uwagę. – Wiedziałaś? – pytam, nadal nie mogę oddychać. Kręci głową. – Przysięgam. Pierwszy raz o tym słyszę. Podaję jej Lachlana i wychodzę przed restaurację. Potrzebuję świeżego powietrza. Muszę pomyśleć. Muszę oczyścić umysł. – Cameron – mówi mama. Nawet nie zauważyłem, że tu jest. Zarzuca mi ramiona na szyję i przyciąga o siebie.

Płacze. Pozwalam jej na to.

Rozdział 21 – Cameron –

– Cholera, Lucy, chciałem wydostać cię z tej głupiej sukienki, odkąd cię w niej zobaczyłem. – Myślisz, że jest głupia? – pyta, otwierając drzwi chatki. Zajmuje to tylko sekundę, zanim przyciskam ją do ściany i w nią wchodzę. – Podoba mi się ta sukienka – jęczy, odrzucając głowę na ścianę. Łapię ją za pupę i podnoszę, by łatwiej było mi się w nią wsuwać. Oboje jesteśmy podchmieleni. Nie. Bardziej niż podchmieleni. Jesteśmy narąbani i uprawiamy niechlujny seks. To jeden z moich ulubionych rodzajów seksu, bo z nią są rodzaje. W niektóre noce, budzi mnie po przeczytaniu czegoś i chce to wypróbować. Przysięgam na Boga, że jestem najszczęśliwszym dupkiem na ziemi. – Myślę, że jest jej za dużo – mówię i mocno ssę jej szyję. Rozrywa moją koszulę, a guziki lecą na wszystkie strony. Jeden uderza ją w oko. – Auu! – skomli i przykłada do niego rękę. – Jesteś zbyt gwałtowna, Lucy. Musisz nauczyć się kontrolować. Prycha. – Ja jestem gwałtowna? A co z tym razem, kiedy próbowałeś go wsadzić do złej dziurki? Śmieję się w jej sutek, który znajduje się w moich ustach. – Błagałaś o to. – Nie w pupę. – Pewnego dnia. – Czemu powiedziałeś wszystkim, że na to pozwalam? – jęczy. Nie wiem jak może mówić, gdy się tak w nią wbijam.

– Bo jestem pijany. – Prawidłowo. Ale czytałam o tym i musisz zacząć od małego palca, czy coś. A później dwóch, i w końcu będziesz mógł to zrobić. Czekaj. Przy twoim rozmiarze fiuta, może trzy czy cztery palce. Przerywam i prostuję się, by na nią spojrzeć. – Chcesz sprawić, żebym doszedł wcześniej? Śmieje się i kiwa głową. – Zrobię to teraz, Luce – ostrzegam. Śmieje się jeszcze mocniej. – Musimy się pospieszyć, oni tam czekają. Domyślą się, co tu robimy. Niosę ją na łóżko i rzucam na nie, po czym zdejmuję resztę swoich ubrań. – Jestem pewny, że już to wiedzą, skarbie. Wierci się, by zrzucić z siebie sukienkę. Czekam niecierpliwie. Kiedy jest gotowa, kładzie się na plecach z rozłożonymi nogami. Wspinam się na nią i wchodzę z łatwością. – Robisz się luźna – żartuję. – Może to twój fiut się kurczy. Śmiejemy się – Jesteśmy narąbani – dodaje. – Mów za siebie, ja mogę tak przez całą noc. – Cameron? Spoglądam na jej twarz, powieki ma ciężkie przez alkohol. – Tak, skarbie? – Wiem, że jestem pijana, ale dziękuję ci, że mnie nie zdradzasz. Ta Mikayla musi być załamana. A Jake jest dobrym człowiekiem, bo się nią tak zajmuje. Po prostu się cieszę, że my nigdy czegoś takiego nie doświadczyliśmy. – Um… – Zatrzymuję się w pół pchnięcia. – Proszę bardzo? – Jest słodka… Mikayla… jeśli kiedykolwiek będziemy próbować trójkąta z inną dziewczyną, chcę, żeby wyglądała jak ona.

Znowu zaczynam w nią wchodzić. – Gadaj tak dalej, a nie będę mógł się tobą zająć, Luce. Powoli przesuwa dłońmi w dół moich pleców. – Jestem twoją dziewczyną, Cameron. To twoja praca, by się mną zajmować. Zawsze.

– Lucy –

Następnego ranka robimy z Camem śniadanie dla wszystkich, za wyjątkiem Jake’a, który chciał upewnić się, że Mikayla dotrze bezpiecznie do domu. Siedzimy w salonie i jemy, gadając o poprzedniej nocy. Logan rozgląda się po chatce. W zeszłym roku spędziliśmy tu kilka nocy, pijąc i wygłupiając się. Jestem wdzięczna za wszystko związane z Cameronem, a jego przyjaciele są jedną z tych rzeczy. Kiedy Claudia wyjechała, zaraz po śmierci mojej mamy, borykałam się z brakiem przyjaciół. Ale jego znajomi przygarnęli mnie i uczynili częścią swojej paczki. Teraz nie pamiętam już, jak to było, kiedy nie byli częścią mojego życia. Nawet Logan, którego uważałam za idiotę, stał się jednym z moich najlepszych przyjaciół. – Co zamierzacie zrobić, gdy pojedziemy na UNC? – pyta. – Co masz na myśli? – mówi Cam. – Chodzi mi o to, że nie zostaniecie zakwaterowani razem. Praktycznie ze sobą mieszkacie od ostatniego roku. Co się wtedy stanie? Patrzymy na siebie z Camem. Rozmawialiśmy na ten temat, ale próbuję o tym nie myśleć. Wiemy, że będzie nam siebie brakowało, ale wiemy też, że zrobimy wszystko, by spędzać razem każdą wolną sekundę. – Coś wymyślimy – mówi Cam, całując mnie w skroń. Dzwoni komórka Logana, przerywając napięcie. – Co tam? – odbiera. Następnie marszczy brwi. – Tak, stary. Poczekaj… – Kładzie telefon na ławie i przełącza na głośnik. – Okej – mówi Logan. – Umm… – Z głośnika dobiega głęboki głos Jake’a. Chłopak wzdycha ciężko do słuchawki. – Chodzi o Mikaylę…

*

Przepraszam i wychodzę z pokoju. Słyszę, że pozostali żegnają się i zamykają za sobą drzwi. Zakrywam głowę kapą i dalej płaczę. Materac się ugina, chłodne powietrze owiewa moje plecy i obejmują mnie ciepłe ramiona Camerona. – Lucy? – szepcze niepewnym głosem. Siadam i obracam się do niego. Opiera się o wezgłowie i poklepuje się po kolanie. Wspinam się na niego, wiedząc, że moja twarz jest bałaganem przez te potoki niekontrolowanych łez. – Cierpisz? – pyta. Kiwam głową. – Mów do mnie. Próbuję uspokoić szloch, a kiedy się odzywam, mój głos jest znużony. – Myślę, że powinnam do niej pojechać. Być przyjaciółką. Może po tym co się stało, nikt jej nie został. Sama nie wiem. Po prostu czuję, że powinnam coś zrobić. Mój oddech załamuje się przy każdym wdechu. Płaczę mocno i głośno w jego szyję. – Wiem, skarbie – mówi. – To dlatego, że za bardzo ci zależy. Wszystko odczuwasz bardzo mocno. Nienawidzisz oglądać cierpienia innych i chcesz być dla niech oparciem. Zawsze taka byłaś. Odsuwam się i patrzę w jego oczy, które wpatrują się w moje. – Nawet przed śmiercią mamy zajmowałaś się rodziną. Kiedy odeszła, zajęłaś się braćmi, tatą i wszystkimi poza sobą. Chciałaś być klejem, który utrzyma ich razem, alewolno ci się załamywać, Lucy. Jeśli chcesz być jej przyjaciółką, będę cię wspierał, ale musisz jej pozwolić się załamać. Kiwam głową i znowu wybucham płaczem. Nie mogę przestać. – Jesteś moją opoką – mówię mu. Wycieram oczy grzbietem dłoni. – Nie wiem, jak bym przez to wszystko przeszła, gdybyś nie przychodził każdego dnia. Gdyby cię tam nie było… – Ćśśś. – Przyciąga mnie bliżej i powoli głaszcze mnie po plecach, jak zawsze, gdy jest mi smutno. – Nie myśl o tym. – Muszę! – Odsuwam się znowu, tak, że siedzimy twarzą w twarz, bo musimy przeprowadzić tę rozmowę. – Nie jestem małostkowa, czy niepewna, Cameron. To prawdziwe życie, nie bajka, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. Co jeśli pójdziemy na studia i wszystko się zmieni? Co jeśli coś stanie między nami? Co wtedy?

– Przestań – mówi, a jego oczy się szklą. – Nienawidzę o tym myśleć. – Wiem, ale musimy. – Nie, nie musimy, Luce. Kocham cię. Ty kochasz mnie. To wieczna miłość. Nic innego się nie liczy. Przyrzekam. – Nie możesz mi tego obiecać. Nie możesz przewidzieć przyszłości. Nie możesz mówić mi, że będziemy wieczni, bo tego nie wiesz. Pozwala, by głowa opadła mu na wezgłowie i patrzy w sufit. – Mówię poważnie, Cam. – Wiem, skarbie – wzdycha, prostuje się i bierze moją twarz w dłonie. Nasze spojrzenia spotykają się na dłuższą chwilę. Jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy albo ostatni. Może to trwać całe godziny. Wtedy się odzywa: – Kocham cię, Lucy. Zawsze będę cię kochał, nawet jeśli o tym nie wiesz. Więc… nawet jeśli wieczność nie jest na zawsze, obiecuję kochać cię przez naszą wieczność. Próbuję powstrzymać szloch, ale nie udaje mi się. – A co jeśli nasza wieczność jest krótka? Jeśli coś się wydarzy? Całuje mnie delikatnie, długo i prawie zapominam, że płaczę. Odsuwa się, ale nie na tyle, by jego usta oderwały się od moich. – Będę cię kochał, nawet wtedy.

Rozdział 22 DRUGI ROK STUDIÓW – Cameron –

Ta dziewczyna patrzy na mnie, odkąd zaczęły się zajęcia. Widziałem ją już wcześniej, ale nigdy z nią nie rozmawiałem. Kątem oka zauważam jak wstaje i do mnie podchodzi. Ubiera się inaczej niż Lucy, ale nie w zły sposób. Po prostu inaczej. Wzdrygam się na dźwięk skrzypiącego obok mnie krzesła, ale nie podnoszę spojrzenia. – Hej – szepcze. – Co tam? – Próbuję utrzymać neutralny ton. Nie nieuprzejmy, ale też nie przyjacielski. Nie chcę, żeby odniosła mylne wrażenie. – Jesteś Cameron, prawda? Kiwam głową, skupiając wzrok na planach przede mną. – Jestem Roxy. – Super. Śmieje się cicho. – W porządku – mówi. – Nie próbuję cię podrywać, jeśli to jest powód, dla którego zachowujesz się jak dupek. Nie potrafię powstrzymać śmiechu. W końcu podnoszę na nią wzrok i pytam: – Co tam? – Pracujesz u Bradmana, prawda? – Tak jakby. To niepłatne. Utrzymują mnie, żebym mógł się tu uczyć. – Och. – Uśmiecha się z podekscytowaniem. Nie wiem czy to szczere, czy nie. – To całkiem poważna sprawa. Wzruszam ramionami. – Niezupełnie. To raczej sprawa typu: Znam ludzi, którzy znają ludzi. Nadal się uśmiecha, a jej gęste czarne włosy kołyszą się, gdy kiwa głową.

Marszczę brwi. – Dlaczego pytasz? – Och – mówi, śmiejąc się znowu. Dużo się śmieje. Wydaje mi się, że to nie jest udawane. Raczej beztroskie. – Starałam się tam o pracę. To niewiele, ale to cenne doświadczenie. Miałam nadzieję, że może mógłbyś… – urywa. – Mógłbym, co? – pytam. Wiem, czego chce, ale postanawiam być dupkiem. Uderza mnie w ramię i przewraca oczami. – Zamierzasz mnie zmusić, bym poprosiła? – Tak. – Dobra – wzdycha. – Drogi Cameronie, gdybyś byłbyś tak uprzejmy i szepnął słówko w mojej sprawie, byłoby wspaniale. Możesz też wspomnieć, że mam całkiem niezłe zderzaki, jeśli masz na to ochotę. Mój wzrok szybko opada na jej biust. I przeklinam się za to. Znowu się śmieje. – Z tymi cyckami, to żartowałam, ale hej, jeśli to zadziała. Dzięki, Cam. Obraca się na pięcie i odchodzi. – Jak masz na imię? – wołam za nią. – Roxy! – Mówiłaś mi to już? – Tak – śmieje się.

***

Prosto z zajęć pędzę do akademika, żeby przebrać się do pracy. Lucy siedzi pod moimi drzwiami z założonymi słuchawkami i czytnikiem w dłoni. Szturcham jej but. Podnosi wzrok i się uśmiecha. – Hej. – Pakuje swoje rzeczy do torby i wstaje, a ja otwieram drzwi. – Tęskniłam za tobą dzisiaj. Zrzucam ubranie i rozglądam się za tym do pracy. – Ja też – rzucam i opadam na podłogę w poszukiwaniu butów.

– Musisz dziś pracować? Stoi na środku pokoju i blokuje mi przejście. Podnoszę ją i sadzam na moim łóżku, żebym móc poszukać koszulki. – Tak, skarbie. – Znajduję koszulkę pod stertą na biurku i wącham ją. Nada się. – Kiedy wychodzisz? – Za dziesięć minut. – Zataczam pełne koło, rozglądając się po podłodze. – Gdzie są moje buty? – Cameron. Przerywam to, co robię, biorę głęboki oddech i obracam się do niej. – Co? – rzucam. Uśmiecha się smutno. – Przepraszam, po prostu za tobą tęsknię. Opuszczam ramiona. Jestem dupkiem. Wypuszczam koszulkę z rąk. – Przepraszam, skarbie. Jestem strasznie zajęty odkąd praca dla firmy stała się częścią stypendium, z zajęciami i normalną pracą. Przepraszam – powtarzam. – Nie powinienem się na tobie wyładowywać. Mój grafik na pierwszym roku był w porządku. Miałem zajęcia i pracowałem na pół etatu w sklepie z grami video. W tym roku zmienili zasady stypendium, włączając w to niepłatne godziny w firmie. Zgodziłem się, bo wydawało mi się, że nie mam wyboru, ale teraz, po upływie kilku miesięcy, zaczyna mnie to wykańczać. Wydyma wargi, wstaje z łóżka i podnosi z podłogi moją porzuconą koszulkę. Wraca, staje na łóżku i rozpina ją dla mnie, bym mógł się ubrać. Całuje mnie, pochylając się przy tym. Przesuwam dłonie na jej talię i wbijam palce w skórę. Wydaje się, jakby minęły wieki, odkąd ostatni raz ją tak dotykałem. – Tęsknię za tobą – szepczę, odsuwając się od jej warg. Skupia się na zapinaniu mojej koszuli od górnego guzika. Obserwuję jak skoncentrowana mruży oczy. Zsuwam dłonie z jej talii na pupę i ściskam. Chichocze i przyciska się do mnie. – Chcesz, żebym zawiozła cię do pracy i odebrała z niej później? To dodatkowe dziesięć minut w każdą stronę, które możemy razem spędzić. – Tak, skarbie. Niczego bardziej nie pragnę. Uśmiecha się i całuje mnie ponownie.

– Przepraszam – powtarzam po raz trzeci. Bo nie zasługuje na to, jak ją ostatnio traktuję. Jakby była na drugim miejscu. A nie jest. Zawsze będzie najważniejsza. – W porządku, Cam. Jesteś zestresowany. – Wzrusza ramionami. – Poza tym, potrzebujesz spodni.

***

Rozmawiam z szefostwem o tej dziewczynie z zajęć, Roxy. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, poza tym, że jest w mojej grupie. Mówią mi, że już ją wybrali na to stanowisko, co jest całkiem spoko, bo wszyscy, którzy tu pracują mają w tyłkach ogromne kije. Opowiadam o tym Lucy w trakcie drogi do domu. Zadaje mi pięćdziesiąt pytań dotyczących Roxy, na które nie potrafię odpowiedzieć. Wiem tylko, że ma na imię Roxy, no i może potrafiłbym odgadnąć rozmiar jej stanika. Ale pomijam tę część. – Więc, ona tak po prostu do ciebie podeszła i poprosiła, żebyś się za nią wstawił? A co, jeśli jest do bani, Cam? Będzie na ciebie. Opieram głowę o oparcie w samochodzie i kładę dłoń na jej nodze. – Nie martw się tym, skarbie. Zamykam oczy, zbyt zmęczony, by utrzymać je otwarte. Budzi mnie, gdy docieramy do kampusu. – Twój akademik, czy mój? – Twój, skarbie. – Mitch, mój współlokator, którego wszyscy nazywają Minge – co najwidoczniej jest brytyjskim określeniem na cipkę – chrapie jak stary traktor. Lucy spała u mnie kilka razy, gdy był w pokoju. Ciągle groziła, że wstanie i walnie go w fiuta. Raz nawet to zrobiła. Mamy teraz zasadę Żadnej Lucy Po Wschodzie Księżyca.

***

Mój budzik włącza się szybciej, niż bym chciał. Lucy jęczy i pociera twarzą o moją klatę. – Wyłącz to. Przecieram oczy, by się przebudzić. – Nie mogę. Mam wczesne zajęcia.

– Opuść. – Jasne – mówię, próbując ją od siebie oderwać. Przytrzymuje mnie mocniej. – Nie. Tu jest tak ciepło, a tam zimno. Po prostu zostań. Jeszcze pięć minut. Ma rację, jest ciepła. Ale muszę iść na zajęcia. Znowu próbuję wstać, ale porusza się, jak maleńki ninja, i układa się na mnie, z nogami po moich bokach. Rzuca okiem na stronę Rose, swojej współlokatorki. Łóżko jest puste. Przygryza wargę, by ukryć uśmiech. – Pięć minut? – To moja ulubiona wersja Lucy. Jej powieki ciągle są ciężkie od snu, włosy splątane i nie ma makijażu. Jest tylko Lucy. Ta, w której się zakochałem. Lucy, której nie potrafię odmówić. – Pięć minut – mówię jej. Brzmi to jak ostrzeżenie. Wyciągam rękę i ustawiam minutnik. Kiedy odwracam wzrok, nie ma już na sobie koszulki. Pięć minut zmienia się w godzinę. Bo pięć minut z Lucy nie jest wystarczające. Wieczność z Lucy nie jest wystarczająca. Śmieje się, obserwując, jak pospiesznie się ubieram. Drzwi się otwierają i Rose wchodzi w chwili, gdy zakładam koszulkę przez głowę. – Dobry numerek? – pyta Rose. – Zawsze – odpowiada Lucy. Rozglądam się za moim telefonem i portfelem, a one dalej o mnie rozmawiają. Rose śmieje się i kopie moim telefonem przez pokój. – Liczba? – pyta Luce. – Straciłam rachubę po trzech. – Dalej uważam, że kłamiesz w tym temacie. Zastygam z portfelem w połowie drogi do kieszeni. Czemu miałaby kłamać? – To dlatego, że nigdy nie byłaś z Cameronem. Chichocze, gdy całuję ją na pożegnanie. – Kocham cię, skarbie. – Ja ciebie też. Wtrąca się Rose: – Ja też mogłabym cię kochać, Cameron.

Kręcę głową. – Do zobaczenia, Rose. Klepie mnie w tyłek, gdy przechodzę obok. – Na razie, ogierze. – Nie dotykaj tyłka mojego chłopaka, dziwko.

– Lucy –

– Nie rozumiem tego, Luce. – Rose podnosi gumkę z mojej komody i wiąże swoje krótkie blond włosy. – Większość dziewczyn walczy, by osiągnąć orgazm, a ty mówisz, że Cam zapewnia ci wielokrotne. Jak? Proszę. Powiedz mi. Od dwóch miesięcy gonię za O. – Może powinnaś przestać się puszczać i się ustatkować. Prycha i patrzy na mnie, jakby miała się porzygać. – Nieprawdo – kurwa – podobne. Śmieję się z jej reakcji. – Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Myślę, że z nami jest inaczej. Niektórzy ludzie, jak ty, decydują się na wielu partnerów. My jesteśmy razem odkąd skończyliśmy piętnaście lat. Byliśmy swoimi pierwszymi. W pewnym sensie razem nad tym pracowaliśmy. Czy to brzmi głupio? – Nie – mówi poważnie, siadając na swoim łóżku ze skrzyżowanymi nogami. – Proszę, mów dalej. – Wydaje mi się, że po prostu nauczyliśmy siebie nawzajem, tego, co lubimy. Znamy się dogłębnie… – Dosłownie – wcina się. Rzucam w nią poduszką. – Wiesz, co mam na myśli. Po prostu znamy swoje ciała. Wiemy, co lubimy, a czego nie. Dbamy o siebie. Unosi brew. – Założę się, że tak jest. Hej! – Prostuje się trochę. – Wiesz, kto mógłby nauczyć mnie tego dbania?

Przyglądam się jej podejrzliwie. – Kto? – Jake Andrews. Teraz to ja prycham. – Powodzenia. – Nie ma szans? – Nie. Opuszcza ramiona i prostuje je ponownie, wytrzeszczając oczy. – Logan Matthews? Zrobiłby to napraaawdę dobrze. Kręcę głową. – Nie. Oficjalnie wypadł z obiegu. – Co? – pyta sceptycznie. – W zeszłym roku pieprzyłam się z nim dwa razy i mówił, że nie bawi się w związki. Kręcę głową jeszcze mocniej. – Zaufaj mi, Rose. Jest poza zasięgiem. Oddał swoje jaja Amandzie. – Twojej przyjaciółce Amandzie? Kiwam głową. – Wow. Tego się nie spodziewałam. – Powiedziała to samo.

Rozdział 23 – Cameron –

Jestem tak zajęty pracą nad szkicem, że nie zauważam kto stawia obok niego kawę. – To w ramach podziękowania – odzywa się obok mnie dziewczyna. Nie muszę patrzeć, by wiedzieć, że to Roxy. Jej głos jest oryginalnie chrapliwy. Odsuwam się i przyglądam swojej pracy. Coś tu nie gra, ale nie potrafię powiedzieć co. – Za co? – Dostałam pracę. Obracam się do niej po kilku sekundach. – Dopiero się dowiedziałaś? Rozmawiałaś ze mną jakiś tydzień temu. – Zadzwonili do mnie dziś rano. Czekaj. Wiedziałeś o tym wcześniej? Potakuję. – Wiem od tamtego dnia. Jej uśmiech jest ogromny. – Więc się za mną wstawiłeś. Wzruszam ramionami i odpowiadam: – Tak, ale dostałaś ją zanim cokolwiek powiedziałem. – Och. – Przestaje się śmiać i spuszcza wzrok. – Cóż, w takim razie nie kupiłam ci tej kawy. Pomylili się i dali mi dwie. Nie chciałam, żeby się zmarnowała. Śmieję się i kręcę głową. – I tak dziękuję. Podnoszę kawę, by się jej napić, ale kładzie dłoń na moim ramieniu i krzywi się. – To chyba coś jakby czekoladowa mocha, waniliowo karmelowa, czy coś. Nie sądzę, by ci smakowała. Śmieję się znowu i odstawiam ją na stół.

– Kto pije takie gówno? – ciągnie dalej, udając, że się krztusi. – Moja dziewczyna, Lucy. Uwielbia takie. Nie wiem czemu… – Niech zgadnę – wtrąca się, patrząc na mnie od góry do dołu. – Założę się, że jesteś takim facetem, który mówi: „Nie wiem czemu, jest wystarczająco słodka.” Zamykam usta. Przewraca oczami i stuka palcem w mój szkic. – Masz dwa źródła światła, wykonanie jest kiepskie. Mrużę oczy i skupiam się na pracy. Ma rację. Wzdychając, mówię: – Szkoda, że chcę być architektem, nie artystą. Unosi brew. – Szkoda, że chcę być artystką, nie architektem. –Odpycha się od stołu i kieruje do swojego stanowiska. – Ej, Roxy. – Tak? – mówi, nie zatrzymując się. – Gratuluję pracy. Obraca się, uśmiechając od ucha do ucha i udając, że strzepuje coś z ramienia. – Dzięki, C–Money.

***

Logan: Żyjesz? Cameron: Ledwo. Logan: Masz ochotę pójść do klatek? Cameron: Mam zajęcia do 14, firmę od 14:30 do 17:30, a później sklep od 18 do 21. Logan: Cholera, stary, jakoś mi cię nie szkoda. Cameron: Bez jaj. Jeśli zobaczysz gdzieś Lucy, powiedz jej, że ją kocham. Logan: Jest na zakupach z Amandą.

Cameron: Więc, napisałeś do mnie, bo twoja dziewczyna jest zajęta i potrzebujesz uwagi? Logan: Zamknij się, dupku.

***

Cameron: Kocham cię skarbie. Kończę w sklepie o 21. Lucy: Ja też cię kocham. Cameron: Tęsknię za tobą jak wariat. Lucy: Też za tobą tęsknię.

***

Słucham Chrisa, dupka z którym pracuje, jak od piętnastu minut nawija o pornosach. – Te dwie laski, cholernie seksowne, schodzą w dół… Rozglądam się po sklepie i upewniam, że nikogo nie ma w pobliżu. Nie chcę, żeby jakieś dzieci były narażone na słuchanie tego. – I wydają takie dźwięki. Siedzę przy biurku i sobie walę. Zamykam oczy, bliski eksplozji… i wtedy pojawia się głos tego gościa. –Wydaje odgłos obrzydzenia. – Facet wchodzi do pokoju, z gołym tyłkiem, sprzętem na wierzchu… Zaczynam się śmiać. – Facet ma jakieś osiemdziesiąt lat. „Hej dziecinki”, stęka… a ja patrzę na ekran i chce mi się rzygać i czuję, jak fiut maleje mi w dłoni. Ze śmiechu odrzucam głowę do tyłu. – To nie jest zabawne, dupku. – Popycha mnie lekko. – Co ty tam wiesz? Kiedy ostatnio oglądałeś pornosa? Kiedy ostatni raz byłeś sam, żeby móc to zrobić? Już mam odpowiedzieć, ale Lucy robi to za mnie. – Oglądamy je razem – mówi za moimi plecami. Obracam się szybko, zaskoczony jej obecnością. Nawet nie próbuję ukryć podekscytowania.

– Co ty tu robisz? – Stary – mówi Chris. – Oczy zaświeciły ci się jak dzieciakowi w Boże Narodzenie. Ignoruję go i splatam moje palce z jej. – Rose chciała pożyczyć mój samochód, więc poprosiłam ją, żeby mnie tu podrzuciła. Czy to w porządku, że tu jestem? Tęskniłam za tobą, ale wiedziałam, że jesteś dziś zajęty. – Tak. – Kręcę głową i przyglądam się jej od stóp do głów. – Cieszę się, że tu jesteś. Staje na palcach i całuje mnie pospiesznie. – Jest pusto – mówię. – Właśnie przygotowywałem zamówienie. – Biorę ją za rękę i wciągam za ladę. – Nie sądzę, by niezatrudnieni powinni przebywać w tej strefie – mówi Chris. Podnoszę Lucy i sadzam ją na ladzie. Krzyżuje zakryte pończochami nogi, odsłonięte przez spódniczkę, którą ma na sobie. – Nowa spódnica? Kiwa głową i uśmiecha się. – Kupiłam ją dzisiaj. – Podoba mi się. Zerka szybko na Chrisa. – Później pokażę ci pozostałe rzeczy. – Rumieni się, ale nie wyjaśnia. Już wiem o czym mówi. Ostatnio bardzo polubiła komplety z pasem do podwiązek. Nie narzekam. To cholernie seksowne. Przygryzam wargę, by powstrzymać jęk i próbuję się skupić na ekranie przede mną, ale potrafię myśleć tylko o niej, pochylonej nad moim łóżkiem. Ostatni komplet był czarno – czerwony. Opierała się na łokciach, z pupą w powietrzu i powiedziała, żebym zdjął go zębami. Zaciskam mocno powieki i próbuję się poprawić. Słyszę, że chichocze. Otwieram oczy i widzę, że mnie obserwuje. Potakuje niemal niezauważalnie. – Chris – warczę. – W magazynie jest kilka pudeł, które musisz rozpakować. Słyszę, jak jego kroki cichną, a następnie drzwi otwierają się i zamykają. Nie odrywam wzroku od Lucy. Spojrzeniem odprowadza Chrisa do magazynu, a kiedy jest już pewna, że zniknął, powoli odplata nogi. Staję przed nią i delikatnie dotykam. Moje dłonie wędrują z zewnętrznej części jej ud do wewnątrz, gdzie je rozchylam.

– Nie tutaj, Cam. Ale zaszedłem już za daleko, by się przejmować. – Wszędzie są kamery. Przysuwam się i całuję ją w bok szyi. – Więc niech patrzą. Splata ramiona na mojej szyi, gdy moje ręce wędrują w górę jej ud. Przesuwam palcami pod zapięciami, sunąc przy tym w górę, aż moje dłonie docierają do złączenia jej ud. Przesuwam kciukiem po jej majteczkach. – Jakiego są koloru? Odchyla głowę do tyłu, dając mi lepszy dostęp do swojej szyi. Gdyby teraz wszedł jakiś klient, prawdopodobnie bym go walnął. Nieważne czy byłby dzieckiem, czy nie. Odsuwa moją twarz od swojej szyi i patrzy mi w oczy. Mój umysł jest tak wypełniony pożądaniem, że nie potrafię skupić wzroku. – Może powinniśmy powiedzieć Chrisowi, żeby nie rozpakowywał tych pudeł w magazynie i sami tam pójdziemy. Daję jej buziaka i pomagam zejść z lady. Następnie biorę ją za rękę i prowadzę do magazynu, gdzie otwieram drzwi. – Ej, wypad. Chris śmieje się i kręci głową, rozpakowując pudło. – Nawet nie mogę sobie zwalić przy pornosie. – Przechodząc, klepie mnie po plecach. Gdy jesteśmy już w środku, zamykam drzwi i obracam się do niej. – Pokaż. Szybko rozgląda się po pomieszczeniu i pokazuje na kamerę. Staję przed nią i blokuję widok. – Pokaż mi – powtarzam. Przesuwa dłonią w dół spódniczki, powoli zaginając palec i podnosząc materiał. Z każdą sekundą podciąga ją wyżej i wyżej, a mój fiut staje się coraz twardszy. Kołyszę się na palcach, czekając na rozwiązanie zagadki. Lucy zaczyna się śmiać i podnosi spódnicę. Całkiem. Fioletowe.

– Cholera, Luce. Znowu się śmieje i prostuje palce, opuszczając spódniczkę na swoje miejsce. Zaczyna obracać się w stronę drzwi, a ja myślę tylko o pochyleniu jej i zdjęciu ich zębami. Dźwięk obracającej się klamki przywraca mnie do rzeczywistości. Przytrzymuję drzwi dłonią, powstrzymując ją przed ich otwarciem i przyciągam ją z powrotem do swojej klaty. Jęczy, gdy czuje na plecach mój wzwód. – Cam – szepcze, a jej ciało się napina. – Te kamery wszystko widzą. Rozkładam dłoń na jej nagim brzuchu i gaszę światło. Teraz panuje tu całkowity mrok, jedyne światło dostaje się przez szparę pod drzwiami. – Muszę cię poczuć, Lucy. Rozluźnia się przy mnie. Kładę dłonie na jej nogach, próbując się nie spieszyć, ale chcę się w niej znaleźć. Bardzo. Jęczy ponownie, gdy moje dłonie przesuwają się wyżej i ściskają jej tyłek. Odsuwam jej majtki na bok i przesuwam palcem przez jej ciepłe wnętrze. Jest już mokra, przez co z łatwością wsuwam w nią palce. Oddycha ciężko, prawie dyszy. – Cholera, Cam. Powoli wysuwam z niej palce, po czym ponownie je wsuwam, dokładnie tak, jak wiem, że lubi. Pochyla głowę, uderzając nią o drzwi. – Nie przestawaj – jęczy. Nawet bym nie śmiał. Zaczyna zaciskać się na moich palcach i wiem, że jest blisko. Zamykam oczy i wyobrażam sobie jej twarz, jak rozszerzają się jej oczy i wywracają do tyłu. Krople potu pojawiają się przy linii jej włosów i przygryza wargę, jak zawsze, gdy dochodzi. – Proszę, nie przestawaj – powtarza, tym razem trochę głośniej. Sięgam wolną ręką i obciągam jej top, uwalniając pierś. Delikatnie ściskam jej sutek. – Cholera, Cam. Moje oddechy są krótkie, urywane, tak jak jej. – Spraw, żebym doszła, proszę – błaga. – Proszę. Puszczam jej pierś i rozpinam swoje dżinsy. – Nie – piszczy. – Nie możemy się pieprzyć. Nie chcę biec przez centrum handlowe, żeby się wytrzeć, ze spermą cieknącą mi po nodze! Warczę z frustracją i usiłuję coś wymyślić. – Wyciągnę – mówię jej. Rozglądam się, moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, więc sięgam do pudła stojącego na półce obok nas. Wyciągam koszulkę promocyjną i kładę obok. – Dojdę na koszulkę. – Nogą przysuwam pod drzwi skrzynkę pełną

gier i mówię jej, by na niej stanęła. Jest za niska, bym mógł ją tak wziąć. Właśnie dlatego pod jej prysznicem w domu trzymamy mały stołek. Staje na niej bez słowa. – Ręce na drzwi, skarbie. Moje palce poruszają się w niej przez cały ten czas. – Tak, skarbie – zgadza się. Nie wiem, czy to dla niej gra, ale uwielbiam przejmować kontrolę. I wiem, że zawsze dochodzi, kiedy to robię. Staje z rozszerzonymi nogami, dłońmi opartymi o drzwi i wypiętą pupą, czekającą na mnie. Obciągam jej top i uwalniam obie piersi, dotykając ich i ściskając mocniej niż przedtem. Wyciągam palce i jęczę, zanurzając się w niej. Próbuję poruszać się powoli, zająć się najpierw nią, ale przysuwa się do mnie, mówiąc: – Mocniej, Cam, szybciej. Potrzebuję tego. Więc jej to daję. Mocniej. Szybciej. Po kilku minutach trzęsie się i w kółko sapie „Kocham cię”. Czuję pot gromadzący się na jej cyckach. Gdy wiem, że jej orgazm się kończy, wysuwam się i pocieram go gwałtownie nad koszulką, którą przygotowałem wcześniej. Czuję jak to uczucie narasta i wymyka mi się niekontrolowany dźwięk. Lucy obraca się do mnie i przyciąga moją twarz, wiedząc, że nic nie pomoże mi dojść tak szybko, jak jej pocałunki. Śmieję się w jej usta i dochodzę, próbując przypomnieć sobie ostatni raz, gdy trzepałem sobie nad jakąś częścią garderoby. Kiedy kończymy, zapalam światło, wyrzucam koszulkę i zaczynam odrywać taśmę z kartonów. – Co ty robisz? – pyta, poprawiając ubranie. – Pracuję – mówię. – Nie chcę, żeby mnie wylali.

– Lucy –

Chris wącha nas, gdy wychodzimy z magazynu. – Nienawidzę was. Rozsiadam się na pufie przed konsolą, którą rozstawili w rogu sklepu i wyciągam mój czytnik.

Cam zajmuje się swoimi sprawami, uzupełnia półki i nakleja ceny. Za każdym razem, gdy obok mnie przechodzi, całuje mnie w różne części twarzy. Siedzę na swoim miejscu i czekam, aż zamkną sklep. – Gotowa, skarbie? – Wyciąga do mnie rękę. – Na ciebie? Zawsze.

***

– Zrobiłem coś dla ciebie – mówi, patrząc na mnie zza kierownicy. Moje oczy rozświetlają się i wyciągam ręce, piszcząc: – Daj mi, daj, daj, daj! Mruży oczy i marszczy nos. – Coś ty właśnie powiedziała? – Śmieje się. – Znasz zasady. Opuszczam ramiona z westchnieniem. Zamykam oczy i kładę dłonie na kolanach, wnętrzem do góry. Słyszę rozkładany papier, to mój ulubiony dźwięk na całym świecie. Następnie kładzie mi to na rękach. Odkąd zaczęliśmy studia, więcej szkicuje. Nie tylko linie i plany budynków, ale też obrazki. – Okej – mówi z wahaniem. – Otwórz. Spoglądam w dół na rysunek. Przedstawia mnie, siedzącą na pufie, zaczytaną. Jego prace znacznie się polepszyły, odkąd poszedł na odpowiednie zajęcia. Mówiłam mu, że chcę wytapetować sobie nimi pokój, ale nie chce, by ktoś je oglądał. Mówi, że czuje się z tym niekomfortowo i nie wydaje mu się, by były wystarczająco dobre, żeby je pokazywać. Ale się myli. Są naprawdę fantastyczne. Nie rysuje często, więc kiedy to robi, jest to dla mnie prawdziwa nagroda. Ale najlepszą częścią – a może najgorszą – jest to, że zawsze rysuje mnie. Jestem jego muzą, przynajmniej tak twierdzi. – Jest wspaniały – mówię mu i podnoszę rysunek, by lepiej się przyjrzeć. – Tak? – Tak, skarbie. Jak dotychczas, to jeden z najlepszych. – Muszę popracować nad wykończeniem – mówi. – Jak dla mnie, wygląda idealnie.

– To dlatego, że moja modelka jest idealna. Opuszczam głową, by ukryć uśmiech. Minęło pięć lat, a jego słowa wciąż sprawiają, że się rumienię. Że każdego dnia zakochuję się od nowa.

***

Budzę się z jego twarzą oddaloną od mojej o kilka centymetrów. Ma zamknięte oczy i śpi spokojnie. Pocieram nosem o jego tors i wącham. Jego ciało trzęsie się od cichego śmiechu. – Czy ty mnie właśnie powąchałaś? Podciągam się i wącham jego szyję. – Mmm, kiedy nie śpisz, pachniesz inaczej. Całuje mnie w czubek głowy. – To wcale nie jest dziwaczne. – Hej! Patrzysz na mnie, kiedy śpię. – Tak, ale to dlatego, że ostatnio czuję, jakbym nie widywał cię wystarczająco często. Muszę się tobą cieszyć, kiedy tylko mogę. Rose prycha na swoim łóżku. – Jesteście chorzy. Naprawdę, całkowicie chorzy. Chce mi się przez was rzygać. Śmieję się w jego pierś. – Nie bądź zazdrosna – mówi Cam, jego głos jest ochrypły od snu. – Sprawiamy, że chcesz się ustatkować i zakochać. – Uśmiecha się do mnie, brązowymi oczyma wpatruje się w moje. Rose udaje, że wymiotuje. – Idę pod prysznic. Macie dziesięć minut na robienie dzieci, ale nie dam wam żadnego sygnału przed wejściem do pokoju. Kiedy jej nie ma, nie robimy dzieci. Zostajemy w dokładnie tej samej pozycji. Przytulamy się mocno i rozmawiamy. Bo między nami nie chodzi tylko o seks. Chodzi o życie. On jest moim życiem.

Rozdział 24 – Cameron –

– Psst. Podnoszę wzrok i zauważam Roxy zaglądającą do mojego boksu. – Czy tylko mi się wydaje, że wszyscy, którzy tu pracują mają w tyłkach kołki wielkości autobusów? – szepcze. Śmieję się i kręcę głową. – Nie. To prawda. – I musisz tu pracować za darmo? Wzdychając, rzucam ołówek na biurko i opieram się na fotelu, łącząc palce za głową. – To część mojego stypendium, pamiętasz? – To musi być do bani. Wzruszam ramionami. – Przynajmniej tu jestem, prawda? – Dramatycznie macham rękami. – Spełniam marzenia. Prycha i pochyla się bliżej. – Co robisz po pracy? Chcesz wyskoczyć coś zjeść? – Nie mogę. Idę na urodziny przyjaciela. Uśmiecha się i kiwa głową. – Czy niesławna i zawsze nieuchwytna, słodziutka Lucy idzie z tobą? Czy będę miała szansę kiedyś ją poznać? Przez chwilę jestem zaskoczony tym opisem, ale tylko przez moment, zanim stwierdzam, że mnie to nie obchodzi. – Powinnaś mieć dzisiaj. Odbiera mnie o wpół do szóstej. Szeroko otwiera oczy i udaje, że klaszcze, ze sztucznym entuzjazmem. – Nie mogę się doczekać.

***

Lucy opiera się o swój samochód zaparkowany tuż przed drzwiami biura, gdy razem z Roxy w końcu docieramy na dół. Zostaliśmy zatrzymani na spotkaniu, a później głupia winda się zepsuła, więc musieliśmy zejść po schodach. Roxy musiała zdjąć swoje niedorzecznie wysokie szpilki, żeby nie złamać kostki czy coś. Widzę, że oczy Lucy powiększają się lekko, gdy nas zauważa, ale szybko się otrząsa. – Hej – mówi ostrożnie, a jej spojrzenie wędruje do Roxy. – Cześć skarbie, przepraszam za spóźnienie, zatrzymali nas i zepsuła się winda. – Pochylam się i całuję ją szybko. – Więc to wyjaśnia brak butów? – mówi, pokazując na Roxy. Roxy się śmieje. – Taa, nie chciałam, żeby twój chłopak musiał mnie znosić z osiemnastego piętra. Lucy uśmiecha się, ale jest spięta. – Jestem Roxy. – Wyciąga rękę do Lucy. – Ty musisz być Lucy. C–money dużo mi o tobie opowiadał. Rzuca na mnie okiem, zanim potrząsa dłonią Roxy. – C–money? Roxy się śmieje. – To tylko głupie przezwisko, które mu nadałam. – Przesuwa spojrzenie ze mnie na Lucy, zaciska usta i kołysze się na piętach. – Tak czy inaczej, bawcie się dziś dobrze, dzieciaki. Muszę lecieć na autobus. – Czekaj. Co? – zaczynam. – Idziesz na autobus? Gdzie twój samochód? – To złom. Jest w warsztacie. Padł kondensator przepływu. Ze śmiechem odrzucam głowę do tyłu. – Stara, właśnie zacytowałaś mój ulubiony film. – Tak? Kto do diabła nie lubi „Powrotu do przyszłości”, prawda? – Gdzie mieszkasz? Możemy cię podwieźć. – Odwracam się do Lucy, ale ma spuszczony wzrok i patrzy w ziemię. – Prawda skarbie?

Podnosi spojrzenie. – Co? – Możemy podrzucić Roxy do domu? Uśmiecha się i przenosi spojrzenie z Roxy na mnie. – Oczywiście.

***

Roxy prowadzi nas przez dobre dwadzieścia minut. Lucy przez cały czas pozostaje cicho, podczas gdy ja z Roxy rzucamy cytatami z „Powrotu do przyszłości”. Kieruje nas na ulicę jednopiętrowych bliźniaków i wskazuje na jeden po prawej. – To mój. – Zawsze myślałem, że mieszkasz na kampusie – mówię jej. – Myślałeś o mnie? Widzę, że Lucy zacieśnia uścisk na kierownicy. Ratuję swój tyłek i postanawiam nie odpowiadać. – Nie, C–money, mieszkam wystarczająco blisko. – Otwiera drzwi i wyskakuje z samochodu. – Dzięki za podwiezienie, Lucy. Doceniam to. – Proszę bardzo – mówi cicho Lucy. Czekam aż zamkną się drzwi, po czym kładę dłoń na jej nodze. – Wszystko w porządku? Kiwa głową, ale na mnie nie patrzy. Nie wiem co powiedzieć, więc trzymam usta zamknięte. Jesteśmy w połowie drogi do domu, kiedy postanawia się odezwać: – Więc, ty i Roxy dobrze się dogadujecie? – Chyba tak. – Wydaje się miła. – Chyba tak.

– Nadała ci przezwisko. – Chyba tak. – Potrafi zacytować twój ulubiony film. – Tak jak wielu ludzi. – Spędzacie razem dużo czasu? – Pracujemy razem i mamy kilka wspólnych wykładów, więc tak, chyba tak. – Czy uważasz, że jest atrakcyjna? – Co? W końcu na mnie patrzy. – Jest ładna. Nigdy nie mówiłeś mi, że jest ładna. Ani seksowna. Albo, że jest wersją ciebie, tyle że ma waginę. Założę się, że jej wagina też jest ładna. – Głos jej się łamie, jakby miała się zaraz rozpłakać. Pochylam się, żeby widzieć jej twarz. Tak. Łzy. – Zjedź na bok. – Nie. – Proszę, Lucy. Zjedź. – Czemu? Żebyś mógł mi powiedzieć, że próbowała ci pokazać swoją waginę? – O mój Boże. Lucy, zjedź na bok, teraz. W końcu słucha, zjeżdża na pobocze, ale nadal patrzy przed siebie. Odpinam swój pas, a następnie jej. Sięgam i przesuwam palcem jej brodę, aż na mnie patrzy. – Czemu płaczesz? Wyciera oczy i oddycha głęboko. Następnie wyrzuca z siebie coś, co brzmi podobnie do: – Bo strasznie za tobą tęsknię i nigdy nie spędzamy razem czasu, nie jak w zeszłym roku, albo w liceum, kiedy spędzaliśmy razem cały wolny czas, i teraz cały ten czas się skończył i spędzasz go z dziewczyną, która jest seksowna, przynajmniej dziesięć razy seksowniejsza ode mnie, i nadała ci przezwisko, i potrafi zacytować twój ulubiony film, a ja zawsze czytam, kiedy oglądasz film, i jestem gównianą dziewczyną, bo powinnam zwracać uwagę na filmy, które lubisz, i chciałabym być seksowniejsza i krąglejsza, jak ona, o mój Boże, widziałeś jej krągłości? Jej ciało jest nie z tego świata, a ja jestem nudna i głupia, i mnie nienawidzisz, i zostawisz mnie, kiedy ona pokaże ci swoją waginę, co nastąpi pewnie o

wiele szybciej, niż kiedy ja pokazałam ci swoją, i płaczę, bo cię kocham i tęsknię za tobą, i nienawidzę, że ta krągła waginowa dziewczyna mi to odbierze. Chcę się roześmiać, ale wiem, że to złe, więc się powstrzymuję. – Lucy – zaczynam. – Odkąd zobaczyłem cię siedzącą na trybunach ma meczu bliźniaków, nigdy nie spojrzałem na inną dziewczynę. Nie dlatego, że nie chciałem, ale przez to, że już wiedziałem, że żadna nie może się z tobą równać. Nie obchodzi mnie, że nie potrafisz zacytować mojego ulubionego filmu, a ciebie nie obchodzi, że nie wiem, z której książki są Will i Layken. – Wiem, ale jej tego nie mówię, bo poczułaby się przez to jeszcze gorzej. – Te rzeczy się dla nas nie liczą. Nigdy nie zrobiłem ani nie powiedziałem niczego, co mogłoby sprawić, żebyś czuła się tak jak teraz. I przepraszam, że ostatnio nie zrobiłem, ani nie powiedziałem nic, by pokazać ci, że nie powinnaś się tak czuć. Jeśli jesteś niepewna, to moja wina, więc spróbuję to naprawić. Ale powinnaś wiedzieć, że zawsze widzę ciebie i tylko ciebie, i jest tak, odkąd mieliśmy piętnaście lat. – Przestań – szepcze, a jej spojrzenie jest na mnie skupione. – Co mam przestać? – Przestań sprawiać, że się w tobie zakochuję. Uśmiecham się i ujmuję w dłonie jej twarz. – Nigdy nie przestanę, skarbie, nigdy. – Całuję ją powoli, aż nie czuję już łez na jej wargach. Aż wie, że posiada każdą część mnie. Na zawsze.

***

Nie wiem, czemu dziewczynom tyle czasu zajmuje przygotowanie się. – Skarbie! Jestem pewien, że wyglądasz dobrze, limuzyna będzie tu za dziesięć minut. – Przeprasza, że zaoferowałeś swojej koleżance podwózkę do domu i muszę się teraz spieszyć – krzyczy. Minutę później, drzwi jej łazienki otwierają się. Gdy wychodzi gwiżdżę przeciągle. Wygląda gorąco. Goręcej niż gorąco. Jej czarna sukienka jest krótka i bardziej opiętaniż zazwyczaj. Nie mam pojęcia, co ona do diabła mówiła o krągłościach Roxy, bo ciało Lucy przebija wszystkie inne. – Albo, moglibyśmy tu zostać i następne dziesięć minut poświęciłbym na rozbieranie cię. – Wyciągam ręce i przyciągam ją za uda, aż stoi między moimi nogami. Wkładam dłonie pod jej sukienkę, a kciuk wsuwam pod zapięcie pończochy. Uśmiech rozciąga się na mojej

twarzy, bo już mogę wyczuć, ile będziemy dziś mieli zabawy, szczególnie, jeśli wypije kilka drinków. – Nie sądzisz, że jest trochę zdzirowata? Czy też, sama nie wiem, wyzywająca? Kręcę głową. – Lubię cię zdzirowatą – mówię. – Ale tylko dla mnie, dobrze? Śmieje się i kiwa głową. – Powinieneś widzieć, co Amanda kupiła dla Logana. – Czyżby? – Będzie miał naprawdę szczęśliwe urodziny. Rose wchodzi do pokoju, kiedy moje dłonie wciąż znajdują się pod sukienką, na tyłku Lucy. – Jezu Chryste. Czy wy kiedykolwiek nie jesteście przed, w środku, albo tuż po pieprzeniu? – Rose – witam się, a Lucy odgania moje ręce i obciąga sukienkę. – Nic nie poradzę, Lucy to zwierzę. Ma to we krwi. Sześciu braci, pamiętasz? – Och, to prawda – zgadza się Rose z uśmiechem. – Lepiej przy niej nie kichaj albo ją zapłodnisz. – Po to jest antykoncepcja – mówi Lucy. – Na twoje nieszczęście, wkładka wewnątrzmaciczna nie chroni przed chorobami wenerycznymi. Odbijam poduszkę, która leci w kierunku jej głowy.

***

– Było fajnie – ziewa i przechodzi przez nią dreszcz. Zdejmuję kurtkę i zakładam jej na ramiona. – Tak, było. Myślę, że Logan dobrze się bawił. Jestem też całkiem pewien, że zrobili to z Amandą w łazience. Zatrzymuje się na środku chodnika i wytrzeszcza oczy. – Nie gadaj! Śmieję się.

– Taa, nie żartuję. Jestem też pewien, że wypieprzył ją palcem przy stole. – Tym, przy którym siedzieliśmy? – krzyczy. Śmieję się jeszcze bardziej. – Tak. – Co ty sobie myślałeś obserwując ich, ty dziwaku! – Ja jestem dziwakiem? Dobrze, sztywniaku. Mruży oczy, zanim odrzuca głowę ze śmiechem. Chwiejnym krokiem wchodzi na schody prowadzące do akademika. Idę za nią, na wypadek, gdyby się potknęła. Albo dlatego, że lubię patrzeć na jej tyłek. Wyciągam ręce i łapię go w garści. Lucy nawet się nie wzdryga. Wiedziała, że to nadchodzi. I planuję dojść. Wkrótce. Na jej twarzy. Cholera, jestem pijany.

***

– Co to za hałas?– Mocniej wciska twarz w moją klatę, ale dzwonienie nie ustaje. – Która, do diabła, jest godzina? – jęczy Rose ze swojego łóżka. – Zamknijcie się – mówię im. – Skarbie, to twój telefon. Na oślep szukam komórki na stoliku nocnym i ciskam nim przez pokój. – Au! – jęczy Rose. – Przepraszam, skarbie. Lucy się odsuwa. – Co? – Zamknij się – mówię jej. Wtedy dzwonienie znów się zaczyna. – Luce, teraz to twój telefon – mówi Rose. Lucy siada powoli. Otwieram jedno oko i na nią patrzę. Jej włosy są wszędzie, makijaż jest rozmazany, w kąciku ust ma zaschniętą ślinę, a jej ubrania są zmięte. Nigdy nie wyglądała piękniej.

– Kto dzwoni tak wcześnie? – Wygląda na tak zdezorientowaną, że mnie rozśmiesza. Siadam tylko po to, by ją złapać i pociągnąć z powrotem w dół. – Zapomnij o tym , skarbie, wracaj do łóżka. Jej komórka znowu zaczyna dzwonić, tak samo jak moja. – Stary – mówi Rose. – Masz osiemnaście nieodebranych połączeń. – Co? – Teraz to ja siadam i pokazuję jej, żeby rzuciła mi telefon. Lucy sięga nade mną po swój. – Micky? Próbuję skupić zmęczone oczy na ekranie i nacisnąć zieloną słuchawkę. – Joł, Jake? – Musicie przyjechać do szpitala. Chodzi o Logana i Amandę.

Rozdział 25 –Lucy –

Logan nie chciał nikogo widzieć w szpitalu. Zostaliśmy tam przez kilka godzin z nadzieją, że zmieni zdanie, ale tego nie zrobił. Drugiego dnia powiedziano nam, że został wypisany. Amanda ciągle tam była. Powiedziała, że ona też go nie widziała, ale myślała, że będzie czekał na nią w domu. Nie czekał. Nikt nie wiedział, gdzie był. To było tydzień temu. Kiedy poszłam ją odwiedzić w domu, Ethan, jej brat, powiedział, że potrzebuje czasu. Nie chciała widzieć nikogo, kto przypominał jej o Loganie, przynajmniej na razie. Rozumiałam, ale martwiłam się o oboje. Teraz, wracamy z domu Logana. Otworzył nam jego tata, który wyglądał gorzej, niż kiedykolwiek widziałam. Powiedział, że Logan zamknął się w domku przy basenie odkąd wyszedł ze szpitala. Nie wychodzi i z nikim nie rozmawia. Powiedział, żebyśmy spróbowali, ale poprosił też, żebyśmy dali mu spokój, jeśli nie otworzy. Powiedział, że najlepiej będzie, jeśli nikt nie będzie naciskał, i że Logan potrzebował czasu. Kiedy zapukaliśmy, Logan nie otworzył. Nie oczekiwaliśmy, że to zrobi. Cam ściska moją dłoń, by zwrócić moją uwagę. Zerka na mnie szybko z fotela kierowcy w swoim Deloreanie. – Chcesz dziś zostać w chatce? Możemy wrócić jutro rano. Myślę, że musimy odciąć się na chwilę od reszty świata. Kiwam głową na zgodę. – Brzmi wspaniale.

***

Stuka palcem w moją skroń. – Co się dzieje w tej pięknej główce? Nie wiem od jak dawna jesteśmy już w łóżku, leżąc obok siebie i patrząc sobie w oczy. Nie powiedzieliśmy ani słowa, ale to nie oznacza, że się nie porozumiewaliśmy. – Próbuję to zrozumieć – odpowiadam. – Co zrozumieć?

Wzdycham i opieram czoło o jego. – Nie rozumiem, czemu takie złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom. Najpierw Micky i jej rodzina, a teraz Logan i Amanda. I rozumiem, że chciał to zachować w sekrecie, naprawdę rozumiem, ale nie wiem czemu teraz z nikim nie rozmawia. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Wsuwa dłoń pod moją koszulkę, na plecy, gdzie zatacza niewielkie kółka. – Nie brałbym tego do siebie, Luce. Cóż, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dorastaliśmy razem i mnie też nigdy nie powiedział. Może powinienem być dla niego lepszym przyjacielem, sam nie wiem. Wydaje się, że z tej całej sytuacji możemy jedynie wynieść tyle, że życie jest krótkie. Za krótkie, by myśleć, że wieczność zawsze tu będzie. Odsuwam się lekko i podnoszę na niego wzrok wiedząc, że mnie obserwuje. Wyciągam dłoń i odsuwam mu potargane włosy z oczu, następnie przesuwam grzbietem palców po zaroście na jego twarzy, przypominając sobie jak to było, gdy mieliśmy po piętnaście lat i nie musiał się przejmować goleniem. Jego oczy zamykają się pod moim dotykiem, a kiedy je otwiera, są wypełnione takimi emocjami, taką potrzebą, po prostu nim. Odchrząkuje, zanim mówi: – Czasem chciałbym tu wrócić, do tej chatki, kiedy byliśmy jeszcze w liceum i nie mieliśmy zmartwień. Kiedy spędzaliśmy razem każdą sekundę każdego dnia, i byliśmy tylko ty i ja. Przed całą tą presją, przed studiami, stypendium, pracą i życiem. – Tylko ty, ja i nasza wieczność? – Tak, skarbie. – Całuje mnie raz. – Kocham cię, Luce. Bardziej, niż myślałem, że to możliwe. – Jego oczy zaczynają zachodzić łzami, ale mruga, by je odpędzić. – Nigdy nie pozwólmy złym rzeczom przeważyć te dobre. – To cię czasem przeraża? – pytam. – Co? – To, że żyjemy za bardzo dla siebie nawzajem. Czy zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdyby coś… – Zamknij się – szepcze, przerywając mi. – Teraz będę się z tobą kochał i zapomnimy, że to powiedziałaś. I tak właśnie robi – kocha się ze mną. A ja też robię to, co powiedział. Zapominam. Zapominam o wszystkim na całym świecie – bo on jest całym moim światem.

– Cameron –

Przy zajęciach, nauce, pracy w firmie i sklepie, ledwo mam czas, by spotkać się z Lucy. Robimy co możemy, żeby spać w tym samym łóżku, ale nawet to wymaga wysiłku. Przez to wszystko ledwie udaje mi się pozostać obudzonym, więc całkiem fajne jest to, że Roxy jest w pobliżu, by przywołać mnie do porządku. – Umierasz? – mówi, odsuwając krzesło i siadając obok mnie na zajęciach. Śmieję się, upuszczam ołówek i obracam się do niej. – Co do diabła? Wzrusza ramionami. – Opuściłeś ostatnio kilka wykładów i jeden dzień w pracy. Poza tym, proszę, nie obraź się, ale wyglądasz jak gówno. – Dużo się u mnie dzieje. – Rozciągam ramiona i ziewam głośno. – Tak? –Opiera łokcie na biurku i przysuwa się bliżej. Odwracam wzrok, kiedy zauważam zbyt dużo dekoltu. – Mogę w czymś pomóc? Kręcę głową i mówię: – Nie. To dotyczy mojego najlepszego przyjaciela i całego tego gówna, które na mnie spadło. Nie mam czasu odpocząć, muszę utrzymać dobre stopnie, bo wycofają moje stypendium, a Lucy… – Dręczy cię, żebyś zawsze spędzał z nią czas? Nie rozumie tego? Mrużę oczy. – Nie. W ogóle nie o to chodzi. Rozumie to… tak myślę. Chodzi o nas oboje, naprawdę. Chcemy ze sobą być, ale to zdarza się coraz rzadziej i myślę, że to wytrąca mnie z równowagi. Ona trzyma mnie na ziemi, ale teraz jest trudniej… Uśmiecha się współczująco. – Czy jest coś, z czego możesz się wykręcić, żeby wygospodarować trochę wolnego czasu? Nie mogę powstrzymać śmiechu. – Nie, nie ma niczego takiego. Muszę robić to wszystko. Muszę pracować w firmie, albo będę musiał znaleźć inny sposób, by zapłacić za naukę. Potrzebuję pracy, żeby mieć za co jeść. A muszę jeść, by żyć. I muszę żyć, żeby widywać się z Lucy. Uśmiecha się tym samym uśmiechem co przed chwilą. – Brzmi, jakbyś robił to wszystko dla Lucy. Przewracam oczami.

– Wszystko robię dla Lucy. – Huh – mów, zanim wstaje i odchodzi. Nie mam pojęcia, co miała na myśli przez to ‘huh’, ale nie obchodzi mnie to na tyle, by się nad tym głowić.

***

Szybko ubieram się do pracy i schodzę z powrotem do samochodu. – Cameron. – Słyszę i nie muszę się odwracać, by wiedzieć kto to. Roxy biegnie do mnie boso, ze szpilkami w ręce. – Proszę, powiedz, że jedziesz teraz do pracy. – Tak – wołam, czekając, aż mnie dogoni. – O mój Boże, wybiegłam z zajęć do łazienki, żeby się przebrać i spóźniłam się na autobus, więc przybiegłam tutaj. – Gdy do mnie dociera, rzuca swoje rzeczy i zgina się w pół, próbując złapać oddech – jej bluzka jest tak wycięta, że cycki prawie z niej wypadają. Odwracam się. Kiedy w końcu dochodzi do siebie wystarczająco, aby się wyprostować, krzyżuje ramiona na piersi i drży. – Tak czy inaczej – mówi, pocierając ramiona. – Mogę się z tobą zabrać? Ściągam kurtkę i podaję jej. – Jasne – mówię, kiwając głową w stronę samochodu. Okrywa się moją kurtką, ale nie wkłada rąk w rękawy. – Jasna cholera – śmieje się. –

Delorean?

Uśmiecham się z dumą; zawsze tak jest, kiedy ludzie uświadamiają sobie czym jeżdżę. Naciskam guzik na pilocie i odsuwam się, podczas gdy drzwi podnoszą się dla niej. – Proszę – drażnię się, wyciągając do niej rękę. – Wsiądź do mojej machiny czasu. Ze śmiechem odrzuca głowę do tyłu, najpierw siada, a następnie wkłada do środka złączone nogi, żeby nie pokazać za wiele z tego, co ma pod tą krótką spódniczką. – Jesteś idiotą – mówi. – Wiem – śmieję się. Zamykam jej drzwi i podnoszę głowę, a wtedy moje serce się zatrzymuje.

– Hej – mówi Lucy, a jej spojrzenie powoli przesuwa się z Roxy na mnie. Ale to, że Roxy siedzi w moim wozie nie jest powodem, przez który bicie mojego serca zwolniło. Ani nawet fakt, że wygląda na zranioną z tego powodu. Powodem jest to, że jej oczy są czerwone i spuchnięte, jakby płakała od wielu dni. – Co się dzieje? – Prostuję się tak, że stoję przed nią i biorę jej dłonie w swoje. Podnosi wzrok, ale jej spojrzenie jest nieskupione, nie patrzy na mnie, a nade mną. – Próbowałam się do ciebie dodzwonić. Mrużę oczy, zdezorientowany. Wyciągam telefon z kieszeni i widzę dwadzieścia nieodebranych połączeń. – Cholera, wyciszyłem go, kiedy siedziałem w bibliotece. Wszystko w porządku? Jej spojrzenie wędruje do Roxy siedzącej w samochodzie, zanim wraca do mnie. – Tak, jedź do pracy. – Udaje, że się uśmiecha. – Później o tym z tobą porozmawiam. Zaczyna się odwracać, ale mocniej przytrzymuję jej ręce. – Lucy. – W porządku – urywa. – Zadzwoń, kiedy skończysz. – Staje na palcach i całuje mnie szybko, ale mogę przysiąc, że następuje chwila wahania i prawie się powstrzymuje. Odsuwa się, jakby robiła coś niewłaściwego. Gwałtownie wyrywa mi swoje ręce. I mogę tylko patrzeć, jak odchodzi. Dźwięk mojego klaksonu przyciąga moją uwagę. Roxy stuka w wyimaginowany zegarek na swoim nadgarstku.

***

Nie mogę się skupić. Ledwie udaje mi się nie zasnąć. Patrzę na zegarek. Minęło pół godziny. Muszę jechać do domu. Muszę zadzwonić do Lucy, dowiedzieć się gdzie jest i porozmawiać o tym, co doprowadziło ją do płaczu. Po prostu potrzebuję Lucy. To dlatego, kiedy szef podchodzi do mojego boksu i mówi, że ja i Roxy mamy zostać i zeskanować niektóre dokumenty z filii z Wilmington, idę do męskiej ubikacji i wybijam pięścią dziurę w drzwiach. To najgorsze wyczucie czasu, ale nie kłócę się. Nie mogę. Zamiast tego, opieram się o blat i wybieram numer Lucy.

– Cześć – odbiera takim samym smutnym głosem, co przedtem. – Luce – wzdycham i mogę sobie wyobrazić jak wyraz jej twarzy zmienia się ze smutku w rozczarowanie. – Muszę dziś pracować do późna. Cisza. – Wykręciłbym się z tego, ale… – W porządku – przerywa. – Co możesz zrobić? – Wzdycha głośno i dodaje: – Zadzwoń, jak skończysz, dobrze? – Tak, skarbie, zadzwonię. Znowu cisza. – Kocham cię, Luce – mówię, ale ona już się rozłączyła.

***

– Nie wierzę, że musimy to robić – oświadcza Roxy. Wszyscy poza nami wyszli już z biura. Utknęliśmy, skanując stertę dokumentów i katalogując je na serwerze. Robota jest nudna, monotonna i nie pomaga mi odwrócić uwagi od tego, co się dzieje z Lucy. – Chwilę tu posiedzimy – ciągnie. – Chcesz zamówić jakąś chińszczyznę, czy coś? Padam z głodu. – Jasne. Cokolwiek. Piętnaście minut później siedzimy na podłodze z rozłożonymi przed nami pudełkami z jedzeniem. Mój nastrój lekko się poprawił; może po prostu potrzebowałem czegoś do jedzenia. Wciągam makaron, pozwalając mu upaćkać sobie twarz, zupełnie jak Lachlan, kiedy je spaghetti. – Robisz bałagan – mówi Roxy. Podnosi serwetkę i przysuwa się, by wytrzeć mi twarz. Odsuwam się. – Poradzę sobie – mówię jej. Gdy jestem już czysty, poluzowuję krawat i ściągam go przez głowę, następnie zdejmuję koszulę. Mam tylko dwie koszule, które są odpowiednie do pracy, a ta, którą mam teraz musi przetrwać jeszcze jedną zmianę, zanim ją wypiorę.

Dziesięć minut później zostają nam już tylko resztki. – Jestem pełna. – Wyciąga bluzkę ze spódnicy i kładzie się na podłodze. – Czuję, że potrzebuję drzemki. – Czuję, że chcę zjeść więcej, ale już nie zmieszczę. Śmieje się. – Zastosuj metodę taty. – Jaką metodę taty? – No wiesz, rozepnij pasek i spodnie, żeby brzuch ci zwisał. – Stara, to wspaniały pomysł. Śmieje się, kiedy robię przedstawienie przy rozpinaniu paska, ale zatrzymuję się przy spodniach. Dojadam to, co zostało i kopiuję jej pozycję na podłodze, a między nami leżą puste pudełka po jedzeniu. Gdy już się układam, obraca się do mnie. – Muszę cię o coś spytać, ale nie chcę, żebyś źle to odebrał. – Okej? Opiera się na łokciu i obraca ciało w moją stronę, przez co jej dekolt jest jeszcze bardziej widoczny. – Któregoś dnia powiedziałeś, że robisz wszystko dla Lucy; co miałeś na myśli? – Nie wiem. Chyba tak właśnie działamy. Robimy dla siebie wszystko. – Jak długo się spotykacie. – Odkąd mieliśmy piętnaście lat. – Jasna cholera – mówi z niedowierzanie. – To kupa czasu. – Chyba tak. – Jedzenie, wyczerpanie i moje życie zaczynają zbierać swoje żniwo. Gdybym teraz zamknął oczy, to bym zasnął. Zastanawiam się, czy mogę sobie uciąć drzemkę. Tylko dziesięć minut. – Więc razem wybieraliście uczelnię i wszystko, i dostaliście się do tej samej. To całkiem fajne. Kiwam głową, moje powieki są ciężkie. – Tak. Tak jakby. Niezupełnie. – Nie?

– Nie. Chodzi o to, że poszedłbym wszędzie tam, gdzie ona. Nie wiedziałem, że chciałem zostać architektem, albo że, to znaczy, że mam to w sobie. – Wzdycham ze zmęczenia. – Tak naprawdę, to nie planowałem studiów. Mama i ja, nie jesteśmy biedni, ale nie możemy sobie pozwolić finansowo na studia, wiesz? – Taa – śmieje się. – Widziałeś gdzie mieszkam, prawda? – Tak… – Cam? Otwieram oczy i odwracam się do niej, próbując unikać jej klatki piersiowej. – Jeśli nie poznałbyś Lucy, jak myślisz, czym byś się zajmował? Nie waham się przy odpowiedzi: – Pewnie sprzedawał samochody w komisie chłopaka mojej mamy. Kiwa głową, jakby rozumiała. – I jak myślisz, co bardziej by cię uszczęśliwiło? To, czy sprzedawanie samochodów? Przełykam nerwowo, bo wiem, że moja odpowiedź jest zła. Wiem, że wydaje się zła. I wiem, że nie powinienem jej wypowiadać, ale i tak to robię. – Sprzedawanie samochodów. – Huh – mówi i kładzie się z powrotem. Przenoszę spojrzenie z niej na sufit, ale zauważam coś kątem oka. Nie coś, a kogoś. Siadam szybciej, niż pozwala mi na to żołądek. – Lucy. – Nie wiedziałam – mówi i kręci głową. – Co? – Wstaję i robię kilka kroków w jej stronę. Jej spojrzenie sunie w dół mojego ciała i skupia się na pasie. Patrzę na dół, na rozpięty pasek. – To nie tak, jak… – W porządku, Cameron. – Patrzy za mnie, na kupkę moich ubrań. Moje serce przyspiesza. – Skarbie… – Wiem, jak to wygląda w jej oczach, ale się myli. – Nie wiedziałam – powtarza.

Mój umysł wiruje. Wnętrzności się zaciskają. Gula w gardle jest tak wielka, jak kula przerażenia. Która gromadzi się w moim brzuchu. Powiedz coś. Wypuszcza ciężko oddech, jej oczy są tak pełne łez, że gdyby mrugnęła, to by spłynęły. I wtedy to robi. Mruga. Łzy spadają. A ja się załamuję. – Lucy. Udaje uśmiech. – Przyszłam, żeby… – Podnosi papierową torbę, którą trzyma w dłoni. – Przyniosłaś mi kolację? – udaje mi się w końcu powiedzieć. Jej spojrzenie w końcu przenosi się z punktu za mną, w górę, aż do moich oczu. Mój świat się zatrzymuje. Z zupełnie innego powodu. Powodu, którego nigdy wcześniej nie musiałem czuć. Czuję, jakbym spadał. Albo gasł. – Nie wiedziałam, że tego nie chciałeś. Nie wiedziałam, bo nigdy nie spytałam. Przepraszam, Cameron – szlocha. Stawia torbę na biurku i wyciera oczy. Następnie prostuje ramiona i unosi brodę, powstrzymując łzy. – Zadzwoń, kiedy skończysz, dobrze? – Czekaj. – Łapię ją za ramię, żeby nie wychodziła. – Ja nie… – Jest w porządku – mówi. Jej zęby są zaciśnięte, gdy dodaje: – Naprawdę, Cam. W porządku. Moje oddechy są krótkie i nie mogę ich opanować. Boję się tego, co myśli, co czuje. Ciągnę ją za rękę, aż znajduje się bliżej mnie. Pochylam się chcąc ją pocałować, ale obraca głowę, unikając mnie. – Daj spokój, Lucy – szepczę, moja desperacje jest przeznaczona tylko dla jej uszu. Roxy odchrząkuje za nami. – Cameron, możesz iść, dokończę tu. Nawet się nie zastanawiam. Zbieram swoje rzeczy. Bezgłośnie dziękuję Roxy i wychodzę. Ale Lucy jest już dziesięć kroków przede mną.

– Lucy – wołam za nią. Wchodzi do windy i czeka, aż ją dogonię. – Logan zniknął – oświadcza, patrząc na podłogę. – Co? – sapię, naciskając guzik parteru. – Wyjechał. – Co masz na myśli mówiąc wyjechał? Rzucił szkołę? Teraz na mnie patrzy. – Nie. Nie ma go. Opuścił kraj. Nikt nie wie, gdzie jest, ani kiedy, i czy w ogóle, wróci. Uciskam nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym, próbując osłabić dudnienie w mojej głowie. To za wiele do ogarnięcia i nie wiem, za którą myślą mam podążać. Winda dzwoni i Lucy wychodzi, a ja za nią, ciągle nie wiedząc, co mam powiedzieć. Wychodzi z budynku i otwiera samochód. – Mam dziś umówione kółko naukowe, już jestem spóźniona. Zadzwonię później, Cam. – Wsiada do samochodu i odjeżdża. A ja zostaję na chodniku i zastanawiam się, co się, do cholery, zdarzyło i czemu czuję, jakby mój świat się rozpadał.

***

Dzwonię do niej osiem razy. Nigdy nie odbiera. Gapię się na telefon i opadam na łóżko. Następnie wybieram numer Jake’a. – Joł – odbiera. – Hej, co robisz? Śmieje się krótko. – Śledzę facebooka Logana i próbuję rozgryźć, gdzie on, do diabła, jest. – Więc to prawda?

– Tak, stary. Doktor Matthews zadzwonił dzisiaj i mi powiedział. Nie podał więcej informacji poza tym, że wyjechał. –Śmieje się ponownie, tym razem gorzko. – Oglądam to nagranie z nim, kiedy byliśmy w chatce Lucy. Był pijany i robił… – Taniec MC Hammera? – Tak. Był wtedy strasznie nawalony. Moja chwila ciszy, obaj myślimy o tamtej nocy. – Nieważne – ożywia się. – Chcesz porozmawiać z Lucy? – Co? – Domyślam się, że dzwonisz, żeby pogadać z Lucy? Moje serce opada. Skłamała. Nie sądzę, by kiedykolwiek mnie okłamała. – Powiedziała, że ma kółko naukowe. Jest tam? – Tak, gościu. Rozmawia z Kaylą. – Co mówią? – Nie wiem, stary. Są w salonie, a ja w gabinecie. – Cóż, cholera, idź i podsłuchaj. Co mówią? – Nie mogę tego zrobić. – Jake. – Jego imię brzmi jak ostrzeżenie. – Dobra – prycha. – Ale wisisz mi przysługę. – Wzdycha do słuchawki i słyszę, jak naciska klamkę. – Okej – szepcze. Przyciskam ucho do komórki, nie chcąc przegapić ani słowa. – Kayla mówi, że jest pewna, że to nic. – Jakie nic? – Zamknij się. Chcesz, żebym ich słuchał, czy nie? Zamykam usta. – Okej, więc Lucy powiedziała, że nigdy wcześniej się nie martwiła. Że zawsze tylko żartowała, robiła to dla zabawy… z tą całą zazdrością i w ogóle… Ściskam telefon tak mocno, aż boję się, że go złamię.

– Mówi, że teraz jest inaczej, naprawdę się boi. Mówi, że rzeczy się zmieniły, że ostatnio jesteś inny. I, że teraz ma powód, by się martwić. Kim jest Roxy? Cholera. Przecieram oczy i próbuję nie beczeć do słuchawki jak dziecko. Słyszę zamykane drzwi, a następnie głęboki głos Jake’a: – Stary… – Co! – Ona, kurwa, płacze. Całkowicie się rozkleiła. – Cholera. – Cameron, coś ty, do diabła, zrobił?

***

Można by pomyśleć, że biorąc pod uwagę moje zmęczenie, będę w stanie zasnąć, ale nie potrafię. Znowu próbuję się do niej dodzwonić, ale linia jest zajęta. Z kim ona, do diabła, rozmawia? Zrzucam z siebie przykrycie, ubieram się, biorę kluczyki i jadę do jej akademika. Otwiera mi Rose, ale Lucy nie ma. Przeklinam i znowu próbuję się do niej dodzwonić. Nadal zajęte. Siadam na podłodze pod jej drzwiami i czekam. Nie obchodzi mnie, ile to potrwa. Muszę ją zobaczyć. Wiem, że nie będę w stanie się rozluźnić, dopóki ta sytuacja nie zostanie rozwiązana i znów wezmę ją w ramiona. Już mam odpłynąć, gdy dzwoni mój telefon. Jej imię pojawia się na ekranie. Moje serce przyspiesza. – Skarbie – odbieram. – Próbowałam się do ciebie dodzwonić. – Próbowałem się do ciebie dodzwonić. – Gdzie jesteś? – W twoim akademiku, a ty gdzie jesteś? – W twoim akademiku. Wzdycham. – Niezły z nas dziś bałagan. Śmieje się.

Mój świat się zatrzymuje. – Zostań tam. Jadę do ciebie. – Czekaj – mówi i słyszę, jak jej kroki odbijają się o podłogę. – Czy Minge jest w środku? – Był, gdy wychodziłem. – To ty tam zostań… – przerywa, a jej kroki się zatrzymują. Ścisza głos i dodaje: – To znaczy, jeśli chcesz spędzić razem noc? – mówi, jakby to było pytanie i nie jest pewna mojej odpowiedzi. – Luce, nie chcę być nigdzie indziej. – Dobrze – ożywia się. – Zadzwonię do Rose, żeby cię wpuściła, zagrzej dla mnie łóżko, dobrze? – Dobrze. – Hej, Cam? – Tak? – Kocham cię. Zamykam oczy i czuję jak powoli wszystkie moje mięśnie się rozluźniają. – Na zawsze, skarbie.

***

Opieram głowę o jej piersi, obejmuję ją w pasie i przerzucam nogę przez jej. Trzymam ją tak blisko, jak mogę, w obawie, że jeśli ją puszczę, może nigdy już nie wrócić. Przesuwa palcami przez moje włosy. Jej pierś unosi się i opada, szybciej niż powinna. Podnoszę wzrok; już na mnie patrzy. – Nie miałem na myśli, że byłbym szczęśliwszy bez ciebie. Luce – szepczę. Odchyla się i zsuwa na łóżku tak, że jesteśmy twarzą w twarz i naciąga narzutę na nasze głowy. – Więc, co miałeś na myśli? Wyjaśnisz mi to? Próbowałam zrozumieć, ale nie potrafię. – Przełyka głośno i wiem, że usiłuje powstrzymać szloch. – Chodziło mi tylko o to, że byłoby łatwiej. Byłbym teraz szczęśliwszy, gdybym wstawał każdego dnia, robił ciągle to samo, wracał wieczorem do domu i po prostu z tobą był.

Jestem teraz strasznie zestresowany. Tyle się dzieje i jeszcze ta historia z Loganem, jestem wykończony, skarbie. Fizycznie i psychicznie wypompowany. Kiedy będzie już po egzaminach, wszystko będzie dobrze. – Czemu mi nie powiedziałeś? – Bo czas, który spędzam z tobą, jest jedynym, na który czekam. To jedyny czas, gdy mogę odpuścić, zrelaksować się i po prostu być sobą. – Chcę, żeby mój czas z Lucy był odseparowany od wszystkiego innego. – A czemu nie miałeś ubrań? Wzdycham i spędzam następną godzinę odpowiadając na jej pytania tak szczerze, jak tylko potrafię. Nie mam nic do ukrycia, ani powodów do kłamstw. – Wiem, że jest twoją przyjaciółką i musisz się z nią uczyć i pracować, i naprawdę staram się z tym pogodzić. Próbuję nie być wkurzającą, zazdrosną dziewczyną, ale to dla mnie trudne. – Nie wiem, co chcesz, żebym zrobił. Nie mogę rzucić zajęć. Nie mogę zrezygnować z… – Wiem – wtrąca się. – Tylko… pomyśl o moich uczuciach. To wszystko. – Dobrze, skarbie. To brzmi fair. – Pochylam się i całuję ją szybko, następnie badam grunt. – Jak było na kółku naukowym? Odwraca wzrok. – Produktywnie – kłamie.

Rozdział 26 – Lucy –

Chociaż przyznanie tego boli, pewne rzeczy się zmieniły. Nie wiem czy to on, ja, czy też oboje. Od tamtego wieczoru w jego pracy, gdy weszłam na jego ‘rozmowę’ z Roxy, stał się… wyłączony. Zawsze jest zajęty, co jest w porządku, rozumiem. Ale stał się też humorzasty. Ze wszystkich sił staram się dostosować do jego nastrojów. Kiedy on jest szczęśliwi, ja jestem autentycznie szczęśliwa. Kiedy jest zdołowany, próbuję go wspierać. Przez pięć tygodni, które minęły od tamtej nocy robiłam co mogłam, by być tam dla niego. By być tym, czego potrzebuje i pragnie. Spędzaliśmy razem każdą noc, bo to jedyny czas jaki mamy. A kiedy mówi mi, że jest zestresowany i musi sobie ulżyć, daję mu to. W chwili, gdy Minge opuszcza pokój i wychodzi na zajęcia, Cam jest na mnie. – Tak bardzo za tobą tęskniłem – szepcze. Rozkładam dłonie na jego klacie. Jego ręce pracują nad moimi piersiami, a ja poruszam się na nim. Oblizuje wargi, a jego spojrzenie wbija się w moje. Nasze oddechy są ciężkie, napędzane przez czyste pożądanie, które nami kieruje. Zabiera dłonie i opiera się na łokciach, biorąc mój sutek do ust. Jego wzrok ani na chwilę nie opuszcza mojego. Dalej się poruszam, czekając aż powstanie napięcie. I tak się dzieje. Wytrzeszczam oczy, jakby ciągle zaskakiwało mnie to, że potrafi sprawić, bym doszła. – Skarbie – dyszę. – Wiem. Trzymam cię. Siada, gwałtownie łapie mnie za tyłek i przyciąga bliżej siebie. Odrzucam głowę. Jego biodra poruszają się szybciej, prowadząc mnie na krawędź. – Chcę cię widzieć – mówi. Ponownie oblizuje usta i przygryza dolną wargę, gdy widzi moją twarz. Następnie przesuwa palcem po kropelkach potu zbierających się przy linii moich włosów. – Cam! – Cholera, Lucy. Zawija palce w moich włosach i przyciąga moją twarz do swoich oczekujących ust.

Dochodzimy razem. I wtedy się rozpadamy. Wchodzi pod prysznic i czeka, żeby podać mi ręcznik. – Dziękuję – mówię. Spuszcza wzrok na podłogę i przygryza kciuk. Patrzę, jak porusza się jego gardło, gdy przełyka. – Nie powiedziałaś, że mnie kochasz – mamrocze. – Co masz na myśli? Teraz na mnie patrzy, przez sekundy, które wydają mi się godzinami, kiedy półprzytomnie wycieram nagie ciało. – Po seksie zawsze mówisz mi, że mnie kochasz. Tym razem tego nie zrobiłaś. Zeszłaś ze mnie i przyszłaś prosto tutaj. Czemu? Moje brwi się zbiegają, ale szybko dochodzę do siebie. Próbuję nie pozwolić, by jego ton mnie skrzywdził. – Przepraszam. – Podchodzę do przodu i całuję go delikatnie. –Chyba pomyślałam, że masz wczesne zajęcia i nie chciałam zajmować za dużo twojego czasu. – Jest wtorek – mruczy. – Wiesz, że nie zaczynam jeszcze przez godzinę. Spuszczam spojrzenie na podłogę i czekam, by moje serce przestało tak łomotać. Żeby ból nie był tak mocny. Podnoszę wzrok i udaję uśmiech. – Przepraszam. – Głos mi się łamie i odwracam spojrzenie zanim zobaczy, jak się przez niego czuję. Bo nie musi się o mnie martwić, nie przy całej reszcie. Odwracam się i zaczynam powoli ubierać. Obejmuje mnie w pasie, zanim wyciera oczy o mój bark. Czuję ciepło jego łez na mojej skórze. – Jestem dupkiem. Odpycham moje emocje i kładę dłoń na jego karku. – W porządku, jesteś zestresowany. Wzdychając, odsuwa się i obraca mnie do siebie. – Jeszcze tylko cztery dni, Luce. Cztery dni i ci to wynagrodzę. – Podnosi mnie, łapiąc w pasie i sadza na blacie, dłońmi rozszerza moje nogi i staje między nimi. – Tylko proszę,

bądź dla mnie cierpliwa. Zasługujesz na o wiele więcej niż to, jak cię ostatnio traktuję. Ty robisz dla mnie wszystko, a ja tego nawet nie doceniam. – Jest w porządku… – Nie, nie jest, Lucy. Czuję, jakbyś tu przychodziła, uprawialibyśmy seks i to wszystko. My… Musi zauważać, że spuszczam wzrok, bo przerywa. – Co? – szepcze. – Tak właśnie się czujesz? Myślisz, że wykorzystuję cię dla seksu, czy coś takiego? – Jego głos się łamie. Może dlatego, że wie, że ma rację. Siedzę ze spuszczonym wzrokiem, nie chcąc, by widział moją reakcję. – Nie uważam, że mnie wykorzystujesz – mówię mu. – I to działa w dwie strony, Cam. Chodzi mi o to, że nie muszę z tobą sypiać… ale to robię. – Czemu to robisz? – Unosi moją brodę, by widzieć moją twarz. Jego spojrzenie napotyka moje i przygląda mi się. Całej. – Czemu? – powtarza. Waham się nad odpowiedzią, bo nie chcę kłamać. Ale boję się, jak poczuje się przez prawdę. Marszczy brwi, a kąciki jego ust opadają. – Lucy, dlaczego? Odpycham zdenerwowanie i gulę w gardle, i mówię mu prawdę, chociaż mnie to zabija: – Bo spędzasz cały czas z dziewczyną, której nie ufam i chcę, żebyś pamiętał co na ciebie czeka. Chcę, żebyś myślał o mnie, nawet gdy jesteś z nią. Mruży oczy i wydaje mi się, że zaraz wybuchnie. Zacznie na mnie krzyczeć, jak nigdy dotąd tego nie robił. Ale wtedy jego ramiona opadają, a twarz smutnieje. – Skarbie – wzdycha. Obejmuje mnie – tak mocno i przez tak długo, że powoli, składa nas od nowa. – Bardzo mi przykro, że czujesz się taka niepewna co do nas. Przepraszam, że nie zauważyłem. Powinienem. – Odsuwa się lekko. – Nie chcę, żebyś kiedykolwiek czuła, że mój świat nie zaczyna się i nie kończy na tobie. I muszę skończyć z tym gównem, bo pewnego dnia obudzisz się i zrozumiesz, że jest ktoś lepszy, kto będzie cię dobrze traktował, Luce. A kiedy tak się stanie… – Mruży groźnie oczy i obnaża zęby. Marszczy nos, zanim burczy: – Znajdę goi zabiję. Odrzucam ze śmiechem głowę. Unosi brew. – Uważasz, że to zabawne?

Kiwam głową, prychając. – Nie uważam, że to zabawne – mówi, ale się uśmiecha. – Poważnie, Luce. Całkiem dobrze znam las za twoim domem. Jestem pewien, że mógłbym tam ukryć ciało. Sprawię, że będzie to wyglądało, jakby zrobił to mały Logan. Jeśli którykolwiek z twoich braci ma kogoś zabić, to będzie on. – Przestań – śmieję się. – Nie zrobiłby tego. – Lucy – mówi poważnie. – Pewnego dnia, gdy byłem w twoim domu, tuż przed tym jak zaatakowałaś mnie swoimi dziewiczymi pocałunkami… – Przerywa, a ja rechoczę. – Zrobiłem mu miskę płatków. Wstał ze swojego krzesła, wyciągnął nóż z szuflady i zaczął dźgać miskę. Zapytałem go, co, do diabła, robi – ale oczywiście milszymi słowami, bo ciągle próbowałem dobrać ci się do spodni… wiesz, co powiedział? Kręcę głową z szerokim uśmiechem. – Spojrzał na mnie i powiedział… – Pochyla się do przodu tak, że jego usta znajdują się przy moim uchu i szepcze: – Ćwiczę, by zostać seryjnym zabójcą. Połączmy siły, Cameron. Odpycham go i trzęsę się ze śmiechu. – Nie zrobił tego. Wytrzeszcza oczy i kręci głową. – Przysięgam, Luce. To jest za dobre, żeby to wymyślić.

– Cameron –

– O mój Boże – skomli Roxy, opadając na fotel obok mnie. – Właśnie oddałam Mastersonowi projekt. Mówił o skróceniu terminu. Nie to, że mieliśmy kilka tygodni, by nad tym popracować – szydzi. – Projekt dachu? – Nie – śmieje się. – Cały projekt. Spinam się. – Co? – Tak – mówi i wygląda na zmartwioną. – Termin na oddanie projektu mija jutro. Jakkolwiek wygląda teraz moja twarz, sprawia, że wytrzeszcza oczy.

– Cameron? – Termin na oddanie całego projektu mija jutro? Kiedy to się stało? – Um. Jakiś miesiąc temu – mówi, jakbym był głupi przez to, że nie wiem. – Cholera. – Nie skończyłeś? – Roxy, ja nawet, kurwa, nie zacząłem. Nie wiedziałem nawet, że jest jakiś termin. Byłem na zajęciach? Przygląda się sufitowi, jakby się zamyśliła. – Stary… – mówi, w końcu odwracając się do mnie. – Myślę, że to było wtedy, gdy zaatakowali twojego przyjaciela i przegapiłeś kilka zajęć. – Czemu, do cholery, mi nie powiedziałaś? – Teraz już stoję, bicie serca dudni mi w uszach tak głośno, że ledwie udaje mi się prosto ustać. – Jak bardzo wpłynie to na moją ocenę, jeśli go nie oddam? – panikuję, usiłując przełknąć gulę, która rośnie w moim gardle. Krzywi się. – Trzydzieści procent. – Cholera. – Zaczynam pakować swoje rzeczy. – O której? – Co? Chcę na nią nakrzyczeć, że jest głupia i nie rozumie. Zamiast tego próbuję wziąć uspokajający oddech. – O której mija termin? – Och. O dziewiątej. Wsuwam rękę we włosy i ciągnę. Mocno. Zamykam oczy i próbuję obliczyć, czy to w ogóle fizycznie możliwe, żebym to zrobił, czy powinienem po prostu przyjąć ocenę i liczyć, że nie wpłynie ona na stypendium. – Cam, pracujesz dziś? Kręcę głową, czując jak przepływa przeze mnie adrenalina. – Za domem mam zorganizowane studio. Jeśli masz swoje szkice, mogę pomóc. Nie wiem, czy będę dobra. Jestem artystką, nie architektem, pamiętasz? – Proszę – błagam, bo nie mam innego wyboru.

*

Gdy wsiadamy do samochodu, piszę do Lucy. Mówię jej, że w ostatniej chwili wyskoczyła mi praca grupowa nad projektem, o którym nie wiedziałem, że istnieje. Mówię jej, że posiedzimy do późna, i że zadzwonię, kiedy skończę. Mówię też, że ją kocham. W głowie toczę ze sobą wojnę, czy powiedzieć jej, że to Roxy jest moim partnerem naukowym. Postanawiam tego nie robić, bo nie chcę jej martwić, gdy nie ma ku temu powodów. Po pięciu minutach mój telefon zaczyna wariować. Nie tylko przez nią, ale też Jake’a i Dylana. Wyłączam go, bo nie będę w stanie się skupić. A muszę to zrobić. Przechodzimy przez dom Roxy, do ogródka. Przypomina mi on o domu mamy. Tym, w którym dorastałem. W zeszłym roku w końcu się poddała i go sprzedała. Teraz mieszka z Markiem i nigdy nie widziałem ich szczęśliwszych. Szopa Roxy została przerobiona na studio z własnoręcznie wykonanymi oświetlonymi boksami i stołami kreślarskimi. Podobnymi do tego, jaki zrobił mi Tom, ale nie tak dobrymi. Jej oprawione obrazy wiszą na ścianach. Jest dobra, naprawdę cholernie dobra, ale nie mam czasu, by się im przyglądać. Kończy zapalać światła i obraca się do mnie. – Zadzwonię po pizzę i zaczniemy, dobrze? Kiwa głową, wyciągam moją teczkę i rozkładam szkice na biurku. – Gdzie ja mam zacząć? – mamroczę do siebie. Czuję ciepło jej dłoni na plecach. – W porządku, C–money. Zrobimy to. Nawet, jeśli zajmie nam to całą noc. – A co z tobą? – pytam, odsuwając się od jej dotyku. Wzrusza ramionami. – Mam egzamin końcowy po południu. Wypruwałam sobie żyły przy nauce, dam radę. Wzdychając, mówię: – Ratujesz mi tyłek, Rox. Dzięki. Ponownie wzrusza ramionami. – Jestem pewna, że znajdziesz sposób, by mi się odwdzięczyć. Mruga.

Ignoruję to.

***

Moje powieki są tak cholernie ciężkie, a ciało tak zmęczone, że nie potrafię narysować prostej kreski nawet przy użyciu linijki. Stawia obok mnie kubek kawy. – Prawie skończyłeś, Mistrzu. Dasz radę. Wstaję i rozciągam nogi, a następnie ramiona, ziewając przy tym głośno. Popija swoją kawę i patrzy na moją pracę. – Hej, twoje wykonanie znacznie się poprawiło. – Dzięki. – Wypijam szybko kawę i wracam do pracy. Kończę pół godziny później. Udaje, że klaszcze i wiwatuje, ale nie chce zachowywać się głośno. Nie mam pojęcia, jak długo tu byłem, pracując niemal bez przerwy. – Bardzo ci dziękuję – mówię. Uderza mnie w ramię. – Nie ma problemu. Przechodzimy przez dom, do mojego samochodu. Albo czegoś, co powinno nim być. Ma tylko dwa koła. Prycha. Patrzę na nią groźnie. – Sorki. – Krzywi się. – Kto, do diabła, gwizdnął mi koła? – Przykro mi – mówi współczująco. – Pewnie powinnam była cię ostrzec przed parkowaniem Deloreana w mojej okolicy. Rzucam moją torbę, teczkę i siebie na chodnik. Wyciągam z kieszeni telefon, przyciągam do siebie kolana i opieram na nich ramiona.

– Podrzuciłabym cię – mówi, siadając obok mnie. – Ale mój samochód jest ciągle w warsztacie. Włączam telefon. Dziesięć nieodebranych połączeń od Lucy, Jake’a i Dylana. Przeklinam, gdy zauważam godzinę. – Jest trzecia? – Taa. – O mój Boże. – Przesuwam listę kontaktów i zastanawiam się, do kogo zadzwonić. Najpierw próbuję do Jake’a, nie odbiera. Próbuję do Dylana, ale ma wyłączony telefon. I wtedy robię to, co powinienem zrobić jako pierwsze, ale się bałem. Dzwonię do Lucy. Odbiera po pierwszym sygnale. – Hej. – Jej głos jest ochrypły od snu. – Skończyłeś pracę? – Tak – wzdycham, kręcę głową, próbując uniknąć nieuniknionego. – Próbowaliśmy się do ciebie dodzwonić. – Wiem. Wyłączyłem telefon, żeby się skupić. – Och, okej. Cóż, muszę ci coś powiedzieć, jedziesz już? Otworzę drzwi. – Cholera. – Przez przypadek mówię to głośno. – Cameron? Z jakiegoś powodu Roxy stwierdza, że to najlepszy moment, by się wtrącić. – Po prostu jej powiedz, C–money. Mrużę oczy i kręcę głową. Lucy sapie. – Czy muszę pytać, kto to? – szepcze. – Luce, ktoś ukradł mi koła od samochodu i utknąłem. Nie prosiłbym, gdybym nie potrzebował pomocy. Cisza. W końcu się odzywa: – Czemu ktoś inny z twojej grupy cię nie podrzuci? Wypuszczam długi, rozwlekły oddech. – Bo, Luce, nie ma nikogo innego.

Rozłącza się. Odkładam telefon. – Chcesz, żebym pościeliła ci łóżko? – pyta Roxy. – Nie, przyjedzie. – Skąd wiesz? – Bo znam Lucy. I wiem, że mnie kocha, nawet kiedy na to nie zasługuję. Przyjeżdża dwadzieścia minut później.

*

Nie odezwała się ani słowem. Nawet na mnie nie spojrzała. Nie, dopóki nie zatrzymała się i szturchnęła mnie, bym się obudził. – Jesteś w domu – oświadcza. Siadam prosto i się rozglądam. Jesteśmy pod moim akademikiem. – Zostaniesz dziś ze mną? Jej wzrok jest skupiony na moim. Mój oddech się urywa i powoli płomień wybucha w mojej piersi, gdy widzę, jak jej oczy napełniają się łzami. Nie mruga. Nie pozwala im spłynąć. Zamiast tego kiwa głową i kieruje się z samochodu do mojego pokoju. Idę za nią, nie odzywając się, nie wiedząc, co powiedzieć, żeby przenieść nas z powrotem do dzisiejszego poranka, po tym jak omówiliśmy to gówno i wszystko wydawało się normalne. Ostatnio nic nie wydaje się normalne, a w tej chwili potrzebuję normalności. Otwieram drzwi i czekam, aż wejdzie do łóżka. Kładzie się na boku, twarzą do ściany. Kiedy śpimy, leżymy twarzami do siebie. Zawsze tak było. Więc to coś więcej, niż leżenie na moim łóżku. To wiadomość. Forma kary, na którą zasługuję. Kładę się za nią, wsuwam ramię pod poduszkę, a drugim oplatam ją w pasie i przyciągam do siebie. – Lucy, mogę chociaż wyjaśnić? Jej oddech przyspiesza, a ciało tężeje. – Dylan zaciągnął się do Marynarki Wojennej. Nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział, więc dziś był jego ostatni wieczór. Chciał się z tobą pożegnać, dlatego dzwoniliśmy.

Zamykam oczy, gdy słyszę rozczarowanie w jej głosie. Rozumiem to. Sam jestem sobą rozczarowany. Powinienem być tam dla niego. I nie powinienem tego przed nią ukrywać. Od początku powinienem być szczery. Powinienem zrobić to, o co prosiła i pomyśleć o jej uczuciach. Wiem, że robi wszystko, by się trzymać, bo czuję jak jej klatka piersiowa unosi się ciężko i zatrzymuje. Unosi się. I znowu zatrzymuje. – Może powinieneś spróbować pamiętać o swoich starych przyjaciołach. Tych, którzy zawsze tu dla ciebie byli. Jestem wkurzony, bo wiem, kto jest moim przyjacielem. Nie musi mi o tym przypominać. – Myślisz, że chciałem przegapić jego pożegnanie? Był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Teraz go nie ma, nie ma Logana, a Jake jest wiecznie zajęty. Nikt mi nie został. – Masz Roxy. Podnoszę głos. – Nie masz, kurwa, pojęcia, co się stało, Lucy. Wzdryga się i opuszcza podbródek do klatki piersiowej, jakby kurczyła się w moich ramionach. Obracam się na plecy i uciskam nasadę nosa z nadzieją, że Bóg złagodzi dudnienie w mojej głowie i ból w całym moim ciele. – Dzwoniła twoja mama – mówi cicho. – Chcą przyjechać tu w piątek, po twoim ostatnim egzaminie. Chcą nas zabrać na kolację. Powiedziałam, że do niej oddzwonisz. – Dlaczego? Mogłaś się po prostu zgodzić. – Dlatego – odpowiada znużonym głosem. – Nie wiedziałam, czy będziesz chciał to udawać. – Udawać co? – Udawać nas.

Rozdział 27 – Lucy –

Delikatnie potrząsa moim ramieniem. – Lucy – szepcze. Otwieram oczy, spodziewając się zobaczyć jego pierś, tak jak budziłam się większość razy w przeszłości. Ale go nie widzę. Przed sobą mam jedynie pustą ścianę jego pokoju. Czuję, że materac się zapada i znowu kładzie mi dłoń na ramieniu. – Luce. Odwracam się na plecy i gapię w sufit. Emocje z wczorajszej nocy zalewają mój umysł i nie chcę, by widział gromadzące się w moich oczach łzy. – Skarbie. – Odchrząkuje. – Zrobiłem ci coś. Moje spojrzenie przeskakuje na niego, a serce łamie mi się na widok jego twarzy. Jego brwi są ściągnięte, a szczęka zaciśnięta. Powieki są ciężkie, gdy mruga. Raz. Drugi. Oddycha długo i powoli, jakby ze wszystkich sił próbował się trzymać. Siadam i kładę dłonie na kolanach, wnętrzem do góry. Zamykam oczy i czekam. Podskakuję, gdy słyszę rozkładany papier. Ten dźwięk zawsze przypomina mi, jak bardzo mnie kocha. Pozwalam, by mur między nami opadł. Serce łomocze mi w piersi, gdy czekam, aż każe mi otworzyć oczy. – Otwórz je – szepcze. Tak robię. Ale nie patrzę na jego szkic. Patrzę na niego. I chociaż raz, próbuję go odczytać. Bo zawsze był jak otwarta księga. Zawsze był taki naturalny, pewien swoich uczuć i pragnień. Ale teraz… teraz nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia czego chce. Ani czy jestem tego częścią. – Zamierzasz spojrzeć? Moje spojrzenie opada na rysunek w moich dłoniach. To nie ja. Nie tylko ja. To my, pokazani z góry, leżący na łóżku. Moja twarz znajduje się przy jego piersi, obejmujemy się nawzajem, trzymając mocno. – Jesteś moją sztuką, Luce. Moim sercem.

Łzy spływają. Czuję ich ciepło na moich policzkach, brodzie, aż w końcu lądują na szkicu. – Co myślisz? – Jego głos jest tak cichy, że ledwo go słyszę. Patrzę, jak łzy wsiąkają w papier, a mokra plama coraz bardziej się powiększa. Wzdycha, wyrywając mnie z transu. – Muszę iść – mówi i pochyla się nade mną. Zaciskam powieki. Jego usta dotykają moich przez chwilę, która wydaje się wiecznością. Nic nie robię. – Pocałuj mnie – mówi trzęsącym się głosem przy moich ustach. – Proszę. – Nie mogę, Cameron. – Czemu? – Bo tak bardzo cię kocham i to byłoby wspaniałe uczucie, ale też bolałoby tak bardzo.

***

Jest blisko dwudziestej drugiej, kiedy w końcu rozmawiamy. Dzwoni i mówi mi, że Minge wyszedł na całonocną sesję zakuwania i pyta, czy chcę wpaść. Mówię mu, że jestem zmęczona i chcę spać. Nie kłóci się. Nawet nie brzmi na zawiedzionego. – Przykro mi – mówi Rose. Siada na swoim łóżku ze sztucznym uśmiechem. – Dlaczego? – Przez to co dzieje się między tobą a Cameronem. Wiem, że może to tak wyglądać, ale nie jestem aż takim śpiochem. Wszystko słyszę, Luce. Spuszczam wzrok na podłogę. Nie odpowiadam. Nie wiem jak. – Naprawi to. Patrzę na nią i zastanawiam się, jak może być tak pewna, skoro ja nie jestem. – Czemu tak mówisz? – Bo to Cameron. A ty jesteś Lucy. Jesteście zespołem Luca. Jesteście wieczni. Jeśli wam nie uda się tego rozpracować, to wszyscy mamy przechlapane.

***

Uśmiecham się po raz pierwszy od dłuższego czasu. egzaminy końcowe, przynajmniej w moim przypadku, już się skończyły. Wyrzucam ręce w górę, świętując. – Wooolnooość – krzyczę. – Dobra, uspokój się – mówi Micky. – Niektórzy z nas jeszcze nie skończyli. – Ciągnie mnie za rękę, aż siadam obok niej na podłodze między regałami. Siedzimy w bibliotece razem z wieloma studentami, którzy ostro zakuwają. – A teraz bądź najlepszą przyjaciółką na całym świecie i mi pomóż – prosi z szeroko otwartymi oczami. – Dobrze – śmieję się. – Zobaczmy, co tam masz. Po trzech godzinach w końcu zamyka swoje książki. – Mam dość – jęczy. – Mój mózg już więcej nie zniesie. – Nie wiem, czym się tak martwisz, umiesz to. Zaczyna się pakować, więc robię to samo. – Więc ty i Cam zostaniecie tu na weekend z powodu jego pracy, a później co? Jedziecie na kilka tygodni do domu? Na sam dźwięk jego imienia wszystkie oznaki szczęścia znikają. Taki był plan. Nie mógł wykręcić się z pracy w weekend, więc oboje postanowiliśmy tu zostać. To tylko jeden weekend w firmie i będzie wolny aż do przyszłego roku. Ciągle musi pracować w sklepie, ale udało mu się pozamieniać zmiany, żebyśmy mogli pojechać na dwa tygodnie do domu, spotkać się z naszymi rodzinami i wrócić tutaj. Jake i Micky wracają do domu Jake’a na resztę wakacji i powiedzieli, że możemy tam zostać. Plan był idealny. Dopóki przestał taki być. Ze wszystkich sił udaję uśmiech i kiwam głową, wiedząc, że chciałaby o tym porozmawiać, gdyby wiedziała, że coś jest na rzeczy. Nie chcę, by się martwiła i nie chcę o tym rozmawiać. Spieszy się do wyjścia, żeby złapać Jake’a przed jego egzaminem. Zostaję, żeby jeszcze poczytać, bo wiem, że Rose nie skończy jeszcze przez godzinę. Nie chcę gadać o tym, co dzieje się z Camem, ale nie chcę też być sama. Gdy wiem, że nadszedł czas, kieruję się do wyjścia.

– Cameron –

Zadzwoniła Roxy i zapytała, czy potrzebuję pomocy przed jutrzejszymi egzaminami. Powiedziałem jej, że potrzebuję drugiego mózgu, bo ten mój jest obecnie bezużyteczny. Roześmiała się i powiedziała, że spotkamy się w bibliotece. Zanim wyszedłem, zadzwoniłem do Lucy. Chciałem, żeby wiedziała co robię. Gdyby powiedziała, bym tego nie robił, to tak by się stało, ale nie odebrała. A ja z pewnością potrzebowałem pomocy. – Czasem cię obserwuję – szepcze Roxy obok mnie. – To nie jest dziwaczne. Śmieje się, jej chropowaty głos wychodzi z pełną mocą. – Nie. Chodzi mi o to, że patrzę, gdy rysujesz, lub planujesz. Wyglądasz, jakbyś się nudził. Jakbyś chciał, żeby twoje palce robiły coś bardziej ekscytującego niż rysowanie prostych linii. Rysujesz? Tak dla zabawy? Wzruszam ramionami, nie wiedząc, co jeszcze mam zrobić. – Chcę być artystką, Cam – zaczyna. – Chciałabym, żeby praca artystki zapewniała bezpieczeństwo, ale tak nie jest. Więc projektuję. Nie kocham tego, ale to robię. Czemu ty to robisz? Obracam się do niej, a ona już na mnie patrzy. – Lucy jako jedyna ogląda moje prace. Uważa, że powinienem pokazać je światu. Próbuje namówić mnie, bym zgłaszał się do konkursów, nawet anonimowo. Twierdzi, że jestem dobry, ale nie wiem, czy mówi to tylko dla świętego spokoju. Nawet nie wiem, czy wie co jest dobre. – Pokaż mi. – Nic nie mam. – Bzdura – prycha. – Jeśli jesteś chociaż trochę taki jak ja, robisz to za każdym razem, gdy coś cię zainspiruje. Nie bój się. – Palcem rysuje krzyż na sercu. – Będę szczera. Jeśli są do dupy, powiem ci to. Jak inaczej możesz się dowiedzieć? Odpycham od siebie nerwy. Moje dłonie już są spocone, na samą myśl, że mam je pokazać komuś innemu. – No dalej – zachęca. Sięgam do plecaka i wyciągam kartkę papieru. Rozkładam ją i kładę czystą stroną do góry. – Pokaż mi – mówi, podskakując na swoim miejscu. Przewracam ją. A ona wzdycha.

Wstrzymuję oddech. A wtedy… – Cameron? Lucy. Unoszę wzrok. Mój świat się kończy.

– Lucy –

Czasem zastanawiam się jak to było z mamą – wiedzieć, że każdego dnia wszystko zmienia się ze złego na gorsze – a ona nie mogła z tym nic zrobić. A później zastanawiam się, jak się czuła, gdy walka się skończyła i wzięła swój ostatni oddech. Zastanawiam się od lat. Ale teraz myślę, że to wiem. Mój wzrok jest skupiony na szkicu, który z każdą sekundą zamazuje się z powodu łez. To praca Camerona. Wiem, że tak, bo żyję i oddycham jego sztuką. Gdy nie ma go w pobliżu, gapię się na strony, czasem przez całe godziny. Szkic po szkicu, obrazy ukazujące mnie i nasze wspólne życie. Ale ten, na który teraz patrzę – to nie ja. To ona. Cam wstaje i idzie do mnie, ale nie mogę się ruszyć. Nie mogę oderwać wzroku od jego szkicu ukazującego ją. – Skarbie – mówi, a w jego głosie słychać panikę. Zamykam mocno oczy. Więcej łez, niż myślę, że mogę powstrzymać, spływa po mojej twarzy. Wzdrygam się, gdy mnie dotyka. – Cholera Lucy, to nie to… Odwracam się, nim może dokończyć. Wybiegam na zewnątrz, gdzie w końcu pozwalam sobie odetchnąć. – Lucy – woła za mną, ciągnąc mnie za ramię, aż się do niego odwracam. – To nie…

– Przestań! – krzyczę, szlochając. – Po prostu przestań, Cameron! Nie chcę tego słuchać. Ciągnie się za włosy i przeklina w niebo. Następnie spogląda na mnie przez rzęsy. – Kocham cię, Lucy – wzdycha. To wszystko. Mówi tylko tyle. Zaciskam pięści. Serce mocno łomocze mi w piersi. Chcę krzyczeć. Chcę wrzeszczeć. Ale nie robię tego. Zamiast tego zaciskam szczękę i szepczę: – Nie wierzę ci. Podchodzi bliżej i znowu po mnie sięga. Ale ja się odsuwam, brzydząc się jego dotykiem. Próbuję. Cholernie mocno próbuję się trzymać. By się nie rozpaść. Ale nie mogę. Już dłużej nie mogę. – Kiedy ją narysowałeś? Kręci głową i ponownie wypowiada moje. Ale to żadna odpowiedź. I nie wystarczy. – Kiedy! Wyciera oczy przedramieniem. Płacze. Dobrze. Cholernie na to zasługuje. – Kiedy raz przyszła do mojego akademika. Czuję wymioty podchodzące mi do gardła. Chce mi się rzygać. Tak bardzo chcę poczuć coś innego. Coś nie takiego. Przyciskam dłonie do brzucha z nadzieją, że złagodzę ból. – Byliście sami? – Ucieka mi kolejny szloch, gdy ich sobie wyobrażam. Pracujących razem. Samych. Na tyle samych, że miał czas ją narysować. Spuszcza głowę, ale jego wzrok pozostaje na mnie. I wtedy kiwa głową, tylko raz, ale to bardziej niż wystarczające. I chociaż znałam już odpowiedź, nie powstrzymuje to bólu ani złości. – Lucy, to nic nie znaczy. Wtedy wybucham. Popycham go w tors tak mocno, że cofa się o krok. – To nic nie znaczy? – krzyczę. – Cameron. Mówiłeś, że byłam twoją sztuką. Mówiłeś, że byłam twoim sercem. A teraz mówisz, że to nic nie znaczy?

Ponownie wyciąga do mnie rękę, ale ją odpycham. Nienawidzę, że potrafi sprawić, bym się tak poczuła. Nienawidzę, że sprawia, iż go nienawidzę. Opuszczam ramiona i próbuję uspokoić oddech. Próbuję się odezwać, ale mój głos jest znużony. – To było moje, Cam. Twoja sztuka była moja. To było coś, co ze mną dzieliłeś. Tylko ze mną. – Trzęsę się z każdym szlochem. – Oddałeś jej kawałek mnie. Kawałek nas. Podzieliłeś się czymś, co było dla mnie wyjątkowe i oddałeś to komuś innemu. Oddałeś jej swoje serce, Cam. Po prostu stoi i obserwuje mnie, niezdolny, by się odezwać. Bo wie, że nie może nic powiedzieć, by to naprawić. By to zatrzymać. By to naprawić. Odwracam się, podchodzę do samochodu i w pośpiechu do niego wsiadam, abym mogła płakać w spokoju. Pozwolić, by moje serce się rozpadło. Idzie za mną i wsiada na fotel pasażera. – Lucy, proszę. – Wynoś się! – Skarbie. – Cam. PRZESTAŃ! Wzdryga się słysząc mój ostry głos, ale mam to gdzieś. – Musisz przestać. Ze wszystkim. Po prostu przestań! Proszę. Nie możesz mnie ciągle tak ranić. – Bonię się przed nim, błagam, by zostawił mnie samą. – Nie mogę dłużej tego znosić! – Opieram głowę na kierownicy i płaczę. Płaczę. I płaczę. – To tak bardzo boli – mówię do nikogo. Słyszę jak pociąga nosem, widzę jak ociera oczy, ale nie potrafię się zmusić, żeby mnie to ruszyło. On to zrobił. On do tego dopuścił. – To boli tak cholernie mocno – mówię, tym razem do niego. – Ty mnie ranisz. – Siadam prosto i się do niego obracam. – Po prostu się wynoś, proszę, Cameron. Odrzuca głowę na siedzenie. I tak zostajemy. Ja obserwuję jego. On płacze. Ja szlocham. Czujemy, jak wszystko dookoła nas powoli się rozpływa.

Ja odpływam. W ciemność. Tak samo jak mama. Wtedy otwiera drzwi i wysiada z samochodu, nie mówiąc ani słowa.

Rozdział 28 – Lucy –

Spędziłam noc płacząc tak mocno, że zwymiotowałam. Kilka razy. Powiedziałam Rose, że upiłam się, by uczcić koniec egzaminów, nie uwierzyła mi, ale nie naciskała. Trzymała mnie za włosy, gdy robiłam wszystko, aby nie zapukać do drzwi Camerona i nie zażądać wyjaśnień. Pomogła mi się położyć i tuliła mnie kiedy płakałam, dopóki nie byłam tym wszystkim tak wykończona, że mój płacz w końcu stracił nade mną władzę.

*

Kiedy następnego ranka Minge otwiera drzwi ich pokoju z uśmiechem, nie zastanawia mnie to. Gdy widzi, że to ja, jego mina rzednie i częściowo zamyka drzwi, jestem zaalarmowana. Pytam go co jest i mówię, by otworzył drzwi, ale on tylko kręci głową i już wiem, że coś jest nie w porządku. Rozkładam dłoń na drzwiach i je odpycham. Nie powstrzymuje mnie. Widząc siedzącą na łóżku Cama Roxy czuję, jak trochę umieram. Otwierają się drzwi łazienki i wychodzi z nich w samych dresach, z ręcznikiem na szyi. Zauważa mnie pierwszą i jakikolwiek mam wyraz twarzy, on się do niego dopasowuje. Następnie przesuwa spojrzenie na dziewczynę siedzącą na jego łóżku. Tę, na którą nie mogę się zmusić, aby spojrzeć. – Cholera – syczy, przyspieszając kroku, by do mnie podejść. Cofam się z uniesionymi rękami, żeby wiedział, że nie chcę go obok siebie. Przełykam wymioty, które grożą wydostaniem się na powierzchnię. Zaciskam pięści, ale coś w mojej prawej dłoni mi na to nie pozwala. Dociera do mnie rzeczywistość i przypominam sobie, po co tu przyszłam. Rzucam telefonem obok jego głowy i obserwuję, jak uderza w ścianę, roztrzaskując się na kawałki. Zupełnie jak moje serce. Nie wzdryga się.

Nie odwraca ode mnie wzroku. – Telefon musiał wypaść ci z kieszeni, kiedy siedzieliśmy w moim samochodzie. Dzwoniła twoja mama, chciała wiedzieć co z kolacją. Zgodziłam się, bo nie miałam serca jej tego powiedzieć. Podchodzi bliżej, wychodzi za drzwi i zamyka je za sobą. – Powiedzieć jej czego? Kręcę głową, próbując uspokoić serce. Próbując się uspokoić. Próbując powstrzymać się przed uderzeniem go w pieprzoną twarz. – Powiedzieć jej czego, Luce? – Że jej syn jest dupkiem. Mocniej marszczy brwi, jeśli to w ogóle możliwe. A ja robię co mogę, by zachowywać się, jakby mi nie zależało, podczas gdy w środku chcę mu tylko wybaczyć. Przytulić go. Kochać go.

– Cameron –

– Jesteś na mnie wkurzony? – pyta Roxy, uwieszając się na moim ramieniu, gdy wychodzimy z ostatniego egzaminu. Wyrywam rękę z jej uścisku. – Nie jestem na ciebie wkurzony. Jestem wkurzony na cały cholerny świat, ale ty niczego mi nie ułatwiasz. To znaczy, jestem wdzięczny za twoją pomoc, ale pojawianie się w moim pokoju bez zaproszenia… – Hej, to nie pierwszy raz. Ostatnim razem, kiedy przyszłam, by pomóc ci w nauce, nie miałeś z tym problemu. Wzdycham, pokonany. Bo ma rację. Wszyscy mają rację, a ja się mylę. – Tak czy inaczej – rozwesela się. – Wykonałam parę telefonów w sprawie twojego samochodu i wychodzi na to, że to mój kuzyn podprowadził ci koła, przeprasza za to. – Śmieje się cynicznie. – Spędził dzisiejszy dzień przykręcając je z powrotem, ale musimy złapać autobus do mojego domu. Przy całym tym gównie, które wydarzyło się z Lucy i egzaminami, mój samochód jest ostatnią rzeczą o jakiej myślę.

Wpycham ręce do kieszeni w poszukiwaniu telefonu, by napisać do Lucy, ale go tam nie ma, bo stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie roztrzaskanie go o ścianę. Miałem gdzieś, gdy to zrobiła. Ale teraz, jestem trochę wkurzony. – Chodźmy – mówię do Roxy. – Ale muszę od razu wracać, nie mam czasu na pierdoły.

*

– Zamierzałem go odpalić kablami i zabrać na przejażdżkę – mówi Joe, kuzyn Roxy. – Ale Roxy powiedziała, że weźmie moje jaja i wsadzi je w imadło. Nikt nie chce takiego gówna. Śmieję się. Ciągnie dalej: – Ma w sobie ten latynoski ogień, wiesz? Przenoszę spojrzenie na Roxy. – Jesteś Latynoską? Prycha. Joe parska śmiechem. – Co? Duże cycuszki i tyłeczek tego nie pokazują. Uderza go w tył głowy. Joe śmieje się i mruży oczy. – Od jak dawna się bzykacie? Krztuszę się. Roxy odzywa się za mnie: – Nie bzykamy się. Cam ma dziewczynę. – Huh – odpowiada Joe i obraca się do Roxy. – Joł, dziś był ostatni egzamin, prawda? Potakuje. – Dobrze. Przyniosłem skrzynkę piwa, zostawiłem ją w twoim studiu. Napijmy się. – Brzmi jak dobry plan – odpowiada, śmiejąc się. Joe przygląda mi się przez moment.

– Co z tobą, bogaty dzieciaku? Piszesz się na browara? To nie jest tak naprawdę pytanie, bo trzyma mnie za kark i ciągnie przez dom. – Nie jestem bogaty – mówię, czując w głowie szumienie wywołane piwem. Miało skończyć się na jednym, ale piję już trzecie, czy czwarte. Sam nie wiem. Wiem tylko, że to pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy się odprężam i mogę być sobą. – Taa? – Taksuje mnie spojrzeniem od góry do dołu. – Ale jeździsz Deloreanem? Takie auta nie są tanie. – Chłopak mojej mamy kupił go dla mnie. On jest bogaty. My nie. My… jesteśmy prostymi ludźmi. – Prości ludzie oznaczają biedotę – wtrąca się Roxy. Wstaję i zataczam się, by wyjąć kolejne piwo, nie przeszkadza mi nawet, że jest ciepłe. Podnoszę jedno i proponuję je Joemu. Kręci głową. Oboje się śmieją. Nie mam pojęcia dlaczego. Może ciężko łapię przez piwo, a może coś mi umyka. – Nie, bracie – mówi Joe. – Posada na odwyku i w AA oznacza, że trzymam się napojów gazowanych. – Podnosi puszkę, by mi ją pokazać. Nawet nie zauważyłem, że nie pił. Pozwalam, by jego słowa opadły i wybucham śmiechem. – Co? – pyta z uśmiechem. – Co jest zabawne? Opadam na kanapę i czekam, aż mój śmiech ustanie, zanim mówię: –Tylko to, że chodzisz na spotkania AA, ale myślisz, że odkręcanie komuś kół i kradzież są w porządku. – Hej! – woła pokazując na mnie palcem. – Jestem jak Robin Hood tej okolicy. Kradnę bogatym i oddaję biednym. Poza tym… – Wzrusza ramionami. – Podprowadzanie kół nie krzywdzi rodziny. – Wymienia spojrzenie z Rox, ale nie drążę tematu. – Co z twoją dziewczyną? – pyta nagle Joe. – Lucy? Wzrusza ramionami. – Jeśli tak ma na imię. – Co z nią? – Też należy do prostych ludzi? Prycham ze śmiechu. – Nie, stary. Jej rodzina jest nadziana.

– Huh – mówi. – Jest ładna? Od razu się uśmiecham. Nie jestem tego świadomy, ale to robię. Czuję się dobrze. – Tak, stary. Jest ładna. Piękna. Cholernie seksowna, naprawdę. – O cholera. Jesteś… zakochany? – Oczywiście – odpowiadam mu, nie wahając się. – Kochałem ją odkąd mieliśmy piętnaście lat i już zawsze będę ją kochał. – Ponownie szukam mojej komórki, zanim przypominam sobie, że jej nie mam, więc zamiast tego wyciągam portfel. Otwieram go i pokazuję mu nasze wspólne zdjęcie, które w nim noszę. Gwiżdże przeciągle. – Cholera, stary, nie żartowałeś. – Klepie mnie po plecach, jakby mi gratulował. Powinien być dumny. Ja jestem dumny. Świetnie trafiłem z Lucy. Jego brwi się zbiegają, jakby głęboko o czymś myślał. – Czasem pieprzę bogate dziewczyny. Tylko dla zabawy, wiesz? Ale nigdy się z żadną nie spotykałem. Jedną sprawą jest seks, ale związek… – Krzywi się. – To musi być trudne. Wydaje mi się, że zawsze czułbym jakby ten związek był przejściowy… dopóki nie znajdzie czegoś lepszego. Czułbym jakbym zawsze próbował, starał się, chociaż miałbym już tą dziewczynę. Jego słowa spadają na mnie jak tona cegieł. Nie odpowiadam, bo nie wiem jak. Zamiast tego wstaję i biorę kolejne piwo. I następne. I jeszcze jedno. Dalej opowiadają o swoich życiach, rodzinach, ani razu nie zauważając, jak topię się w morzu własnych wątpliwości. – Joł, Cam – mówi Joe, po sam nie wiem jak długim czasie. Podnoszę ociężałą głowę, próbuję otrząsnąć się z efektów zamroczenia alkoholem i uśmiecham się sztucznie. – Joł. – Gdzie jest dziś twoja dziewczyna? Nie powinniście razem świętować? Wytrzeszczam oczy na to pytanie. – Cholera. – I wtedy się śmieję, bo nie mam innego wyboru. – Muszę lecieć.

– Lucy –

Jego samochód podjeżdża pod restaurację, muzyka dudni, a hamulce piszczą. przyglądam się szybko Heather i Markowi, ale są zbyt zajęci obserwowaniem rozgrywającej się sceny. Otwierają się drzwi po stronie pasażera; pierwsza wysiada Roxy, a za nią Cam. Odwracam wzrok, zbyt załamana, by zobaczyć więcej. – Co, do diabła? – mamrocze Heather. Wypowiada moje imię, ale udaję, że tego nie słyszę. Gapię się na stół, próbując ukryć mój smutek i rozczarowanie, które na pewno są widoczne. – Hej – mówi Cam i siada obok mnie. – Czy ktoś inny prowadzi twój samochód? – pyta Mark. – Taa – śmieje się Cam. – Jest dobrze. Koleś należy do AA, jest prosty jak strzała. – Kładzie dłoń na mojej nodze pod stołem. – Cześć skarbie. – Szybko całuje mnie w skroń i się odsuwa. – Mamo. Nie wiem, jak reaguje, bo za bardzo boję się podnieść wzrok. – Więc – mówi głośno Cam. – Co zamawiacie? Heather wzdycha. – Już zjedliśmy. Cam zaciska palce na mojej nodze. – Co masz na myśli? Odpycham od siebie jego dłoń i w końcu podnoszę wzrok. Ignorując dobiegający od niego smród piwa, obracam się w jego stronę. Szepczę: – Spóźniłeś się trzy godziny, Cameron. Mina mu rzednie i rozgląda się dookoła stołu. – Huh – mówi. – Fajnie by było mieć telefon, żeby sprawdzić, która godzina. – Zerka na Marka i Heather. – Czy Lucy mówiła wam, że rzuciła nim w moją głowę i roztrzaskała go o ścianę? – Śmieje się gorzko. – Założę się, że Księżniczka o tym nie wspomniała. Teraz już płaczę. Gorączkowo wycieram łzy i wstaję. – Pójdę już – wyrzucam z siebie. Zamykam oczy i próbuję odzyskać równowagę. – Heather, Mark, miło było was zobaczyć. Na pewno wpadnę do was z wizytą na wakacjach.

Nie czekam na odpowiedź. Pospiesznie zbieram swoje rzeczy, by nikt nie zauważył mojego załamania. Cam łapie mnie za ramię i obraca w swoją stronę. On również stoi, góruje nade mną. – I co? – warczy. – Coś nie idzie po twojej myśli, więc po prostu wychodzisz? Rozglądam się po restauracji świadoma, że ludzie nas obserwują. – A co ze mną, Luce? Kiedy, do diabła, ja mogę od tego odejść? Nigdy. Właśnie wtedy. Myślisz, że chcę tu być… udawać szczęśliwego chłopaka? Przez cały cholerny czas tym właśnie jestem. – Z każdym słowem podnosi głos. Wzdrygam się, jakby jego słowa raniły mnie fizycznie. Bo tak jest. Ranią cholernie mocno. – Mam już dość tej presji. Przez cały czas, ta pieprzona presja. Chcę się odezwać. Chcę mu powiedzieć, żeby się zamknął. Ale nie mogę oddychać. W końcu wypuszcza moje ramię. – Możesz być architektem, Cam – przedrzeźnia i śmieje się. – Twój tata mówi mi, że mogę zostać architektem i nagle zmieniam cały podział godzin i na nowo układam życiowy plan. Chciałaś iść na UNC, więc tu właśnie poszedłem. Nigdy nie pytałaś mnie, czego chciałem, Lucy. Ani razu. Ciche łzy spływają po mojej twarzy, więc je wycieram. Ale nie odwracam wzroku. Chcę widzieć jego twarz, żeby dobrze to zapamiętać – chwilę, gdy mnie niszczy. Gdy niszczy nas. – Twój tata ‘zachęca’ mnie poprzez zrobienie dla mnie stołu kreślarskiego i boksu, a ja powinienem to docenić, gdy tak naprawdę mówi mi: ‘Hej, mały, biedny śmieciu, nie jesteś wystarczająco dobry dla mojej córki, dojdź do czegoś!’ – Cameron! – woła Heather. Dalej stoję, płacząc i czując jak rozpada się każda cząstka mnie. – Jest pijany. – Mark próbuje uspokoić Heather. Ale nieważne czy jest pijany, czy też nie, to nie robi żadnej różnicy. – Uginam się pod tą presją, Lucy! Z twojej strony, moich rodziców, twojego taty. Wszyscy oczekujecie, że zostanę kimś, kim nawet nie wiem, czy chcę być! Zajęcia, nauka, stypendium, praca… nigdy tego nie chciałem. Nigdy o to nie prosiłem! Ty prosiłaś! Ty chciałaś, żebym taki był! – Jego słowa są szorstkie, ostre. – Och i to stypendium! – śmieje się znowu, tym samym zgorzkniałym śmiechem. – Sądzisz, że nie wiem, że twój tata mnie sponsoruje? Żadna firma architektoniczna nie chciała mnie wesprzeć. To jego pieniądze! Nie jestem aż tak głupi, Lucy. – Przybliża do mnie twarz i

wskazuje palcem. Jego brwi są ściągnięte, a nozdrza falują. Jest wściekły, ale się myli. – Jak, do cholery, myślisz, że się przez to czuję? Nie mogę zawieść. Nie mogę upuścić piłki. Wszystkich zawiodę. A wy wszyscy tylko naciskacie, naciskacie i naciskacie. Ja jestem już na krawędzi, Lucy! Jak bardzo możecie jeszcze naciskać? Wciągam powietrze, mój głos jest cichy w porównaniu z jego krzykami. – Nie wiedziałam, że cię naciskam, myślałam, że zachę… Przewraca oczami i mi przerywa: – Oczywiście, że nie, Luce! – krzyczy ponownie, głośniej niż dotychczas. Ludzie sapią ze zdziwienia. Wzdrygam się. – Nie łapiesz tego! Nie rozumiesz! Dlatego, że wszystko zostało ci podane. Zostałaś wychowana ze srebrną łyżeczką w buzi i nigdy, przez całe pieprzone życie nie musiałaś się o nic martwić! Oto nadeszła. Chwila destrukcji. Trzęsę się. Nie od szlochu. Ani adrenaliny. A z powodu zranienia. Zamykam oczy. Wdech. Wydech. Raz. Dwa. Czuję jakby minęła wieczność. Rozluźniam pięści, zaciskam. Rozluźniam. Zaciskam. – Lucy, kochanie – mruczy Heather. I nie muszę jej widzieć, by wiedzieć, że płacze. Oddech. Otrząśnij. Się. Wdech. Wydech.

Raz. Dwa. Otwieram oczy i skupiam się na Camie. Krew odpłynęła z jego twarzy. Ramiona się zapadają. Patrzy współczująco. – Lucy? – wzdycha Mark. Odwracam się do niego i udaję idealny uśmiech, który opanowałam do perfekcji w wieku piętnastu lat. – W porządku – mówię do niego. Jedno wporządku. Jedno kłamstwo. – Zobaczymy się później. Odchodzę. Z daleka od mojej wieczności.

– Cameron –

Otwiera oczy, a kiedy to robi, umieram. Co ja, kurwa, zrobiłem? Minęły lata. Dokładnie mówiąc to pięć, odkąd widziałem u niej to spojrzenie. Jej oczy wyglądały tak samo, gdy zobaczyłem ją w pralni w jej domu, po pogrzebie jej mamy. To była cisza przed burzą – ale tym razem nie było żadnej burzy. Żadnego burzenia tamy. Wtedy, chciałem być powodem spokoju w jej oczach. Teraz nim jestem, ale w złym znaczeniu. Powinienem być spokojem. Nie powodem. Opadam z powrotem na krzesło, zastanawiając się, jak ja to, do diabła, naprawię. – Jej tata nie płaci za twoje stypendium – mówi cicho mama. – Na pierwszym roku było prawdziwe, Bradman dał ci stypendium uczciwie. Rok później chcieli je wycofać. Nie opłacało im się. Tom wiedział, przyszedł do nas i zaproponował, że za to zapłaci. – Podnoszę wzrok i usiłuję się na niej skupić. – Nie przyjęłabym tego, Cameron. I wiedziałam, że ty

również. Więc, sprzedałam dom i poszłam do Bradmana, poprosiłam, by powiedział, że to od nich, bo wiedziałam, że nie przyjąłbyś tego ode mnie. Zgodzili się pod warunkiem, że będziesz tam pracował. Nie wiedziałam, Cam. Nie wiedziałam, że to będzie dla ciebie zbyt wiele i zmienisz się w kogoś takiego. – Pociąga nosem i wyciera łzy, a następnie odwraca do Marka. – Spróbuję złapać Lucy, potrzebuje teraz matki. Pojawia się przeszywający ból. Prosto w sercu. Chcę, żeby bolało i to jeszcze bardziej niż teraz. Zasługuję na ten ból. Mark kręci tylko głową z obrzydzeniem na twarzy. – Kiedy stałeś się takim dupkiem? Wstaje i wychodzi. Wszyscy odchodzą. Znajoma postać z tacą pojawia się w moim polu widzenia. Zaczyna sprzątać stół. Obniżam się na krześle, wyciągam przed siebie nogi i odchylam głowę patrząc w sufit. – Spieprzyłem, Amanda. Nie odpowiada, tylko dalej sprząta stół. Siada, a ja próbuję się pozbierać. – Straciłem ją i nie sądzę, że kiedykolwiek ją odzyskam. Zamiera w pół ruchu i obraca się do mnie, jej oczy wypełniają się łzami. – Przynajmniej wiesz dlaczego, Cameron. Ja nie dostałam nawet tego.

Rozdział 29 – Cameron –

Po tym jak wszyscy wyszli, usiadłem przy barze i piłem, dopóki nie przestałem czuć własnej twarzy. Amanda ignorowała mnie przez cały ten czas. Ona też mnie nienawidzi. Chciałem zadzwonić do Lucy, ale nie miałem telefonu. I wątpiłem, by odebrała. Myślę, że Ethan, brat Amandy, który jej pilnował, odwiózł mnie do domu. Mówię, że myślę, bo tak naprawdę, to nie pamiętam. Skończyłem pod jej pokojem, pukając głośniej niż powinienem. Otworzyła mi Rose i powiedziała, że nie było jej przez całą noc. Teraz siedzę w swoim boksie w firmie z głową na biurku zakrywając ją rękami, próbując zatonąć w użalaniu się nad sobą i smutku. – Hej, C–Money. Warczę w odpowiedzi. – Odwiozłam ci samochód. Jak się czujesz? Moja głowa pulsuje. Ciało boli. Moje serce jest martwe. Usiłuję odpowiedzieć, ale potrafię tylko jęczeć. – Głowa do góry – mówi. Za wolno reaguję, a wtedy moje uszy wypełnia głos Lucy. – Cameron. Podnoszę głowę. Moje spojrzenie przeskakuje na nią. Nagle staję się czujny. Wiem, że moje serce znowu żyje, bo trzepocze mocno i szybko. – Skarbie – chrypię. Uśmiecha się. Tym samym pieprzonym sztucznym uśmiechem co wczoraj. Tym samym, co po śmierci jej mamy. Roxy podnosi się z pozycji leżącej na moim biurku. – Pójdę już – mówi powoli.

– Nie – wcina się Lucy. Szybko. Za szybko. Boi się zostać ze mną sama. – W porządku, Roxy, zostań. – Przesuwa wzrok na mnie. – Przyszłam tylko, żeby dać ci klucz do chatki i podrzucić twoje rzeczy z mojego akademika. Dopiero teraz zauważam, że trzyma pudełko. Są tam wszystkie moje koszulki i teczka, w której trzymała moje szkice. Szkice przedstawiające ją. Moje serce. Ciągnie dalej: – Wysprzątałam w nocy pokój i chciałam ci to oddać. Cholera. Ogień w mojej piersi jest rak mocny, że czuję jakbym miał wybuchnąć. Wstaję i odchrząkuję. – Myślałem, że wyjeżdżamy w niedzielę? Uśmiecha się ponownie. Nigdy, w całym pieprzonym życiu nie nienawidziłem aż tak uśmiechu. – Wiem, że chciałeś zostać w chatce, bo dziwnie byś się czuł mieszkając u Marka. – To było kłamstwo. Nie obchodziło mnie gdzie się zatrzymywałem, ale chciałem być z nią. Sam. Chciałem jej dla siebie, by to naprawić. – Powiedziałam tacie, że tam będziesz. Nie mówiłam mu co się stało, żebyś nie czuł się niezręcznie. Pomimo iż wiem, że dzieje się najgorsze i tak pytam: – Co masz na myśli mówiąc: co się stało? Pieprzyć jej sztuczny uśmiech. Pieprzyć wszystko. Stawia pudło na moim biurku i kładzie obok niego klucz. – Muszę iść – wzdycha, patrząc na podłogę. – Micky czeka w samochodzie. – Podnosi spojrzenie. Wbija je w moje. – Zabiera mnie na lotnisko, Cameron. – Co! – Podchodzę do przodu i biorę ją za rękę. – Dokąd lecisz? Wysuwa się z mojego uścisku. – Po prostu wyjeżdżam na jakiś czas. – Wyjeżdżasz? – Serce bije mi szybciej. Mocniej. Przepływa przeze mnie panika. – Wyjeżdżasz? – powtarzam. – Z daleka ode mnie? Zmów ma to w oczach. Ten spokój, który nie powinien istnieć, nie, kiedy świat wokół nas się rozpada.

Kiwa głową. A ja nie wytrzymuję. Ciągnę ją za ramię do pustego biura. Zatrzaskuję za sobą drzwi i odwracam się do niej. – Co się, do cholery, dzieje? – mówię do każdego, kto słucha. Po prostu tam stoi, z rękami przy bokach i smutnym spojrzeniem, którego miałem nadzieję już nigdy nie zobaczyć. Splatam nasze palce. Pozwala mi. Następnie opieram się o biurko i przyciągam ją między swoje nogi. Wyciąga dłoń z mojego uścisku i podnosi ją, by zetrzeć łzy z moich policzków. Nie mogę przestać płakać. Jej imię opuszcza moje usta. Brzmi jak błaganie. – Przepraszam, Cameron – szepcze. Czemu ona, kurwa, przeprasza? – Przepraszam, że czułeś jakbym cię popychała albo wywierała presję… – Przestań. – Nie. – Opiera czoło o moje. – Muszę to powiedzieć, a ty musisz tego wysłuchać. – Jej głos jest znużony i mówi mimo własnych łez. – Wierzyłam w ciebie i twoją sztukę tak bardzo, że myślałam, że cię zachęcam. Nigdy nie myślałam, że… – Głos jej się łamie, więc odchrząkuje, zanim ciągnie dalej: – Nigdy nie myślałam, że wywierałam presję albo cię naciskałam. I bardzo przepraszam. Przepraszam, że nie czułeś jakbyś był wystarczająco dobry. Przepraszam, że nigdy nie powiedziałam ci, że będę cię kochać bez względu na to, co wybierzesz. Bez względu na to, kim będziesz chciał zostać. Przepraszam, że w naszym wspólnym czasie chodziło o mnie. I, że tobie zawsze chodziło o mnie. Cameron… – Przerywa, by nabrać kilka uspokajających oddechów. Oboje to robimy. Stoimy dotykając się czołami, wdychając to samo powietrze, ale między nami jest bezgraniczna przepaść. – Kochałam cię, zanim mi powiedziałeś. Kochałam cię, zanim mnie pocałowałeś. Kochałam cię każdego dnia, odkąd skończyliśmy piętnaście lat. I z każdym mijającym dniem kochałam cię mocniej. Ale wczorajszej nocy, zniszczyłeś mnie. Wziąłeś tę miłość i mnie zrujnowałeś. Opuszczam głowę na jej ramię i szlocham niekontrolowanie. Wypuszczam jej dłoń i obejmuję ją w pasie. Nie chcę jej puszczać. – Spieprzyłem – mówię. – Wszystko spieprzyłem. Nie chciałem tego zrobić. Nie potrafi zapanować nad płaczem. Je też nie. Odsuwa się, ujmuje moją głowę w dłonie i patrzy mi prosto w oczy, wycierając przy tym moje łzy. – Kochałabym cię każdego dnia, na zawsze, Cameron. Kręcę powoli głową, bo wiem, co to jest. I nie chcę, by to się zdarzyło.

– Nie mów tego – niemal krzyczę. – Nie mów, Lucy. Proszę. Mówisz, jakby nasz związek był skończony. To koniec. – Przerywam, by nabrać powietrza. – Obiecaliśmy sobie wieczność. Nie pamiętasz? Wieczność, Luce. Obiecałaś mi. – Oboje to zrobiliśmy – odpowiada spokojnym głosem. – Obiecaliśmy sobie naszą wieczność. Ale może nasza wieczność się skończyła. Zaciskam palce na jej sukience. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę w to wierzyć. – Nie mów tak – proszę. Błagam. – Nie wiem, jak to naprawić. Odsuwa się i sięga za siebie, by rozłączyć moje dłonie. Ściskam mocniej. – Cam, proszę – łka. – Muszę iść. To za bardzo boli. Po tych słowach ją wypuszczam. Bo ostatnią rzeczą jakiej kiedykolwiek pragnąłem jest ranienie jej. Staje na palcach, słony smak naszych łez miesza się w pocałunku. Jeden pocałunek. Ostatnie pożegnanie. – Kochałam cię tak bardzo – szepcze. I już jej nie ma. Chowam twarz w dłoniach i siadam na podłodze, zbyt wyczerpany, by dłużej stać. Płaczę. Wściekam się. Płaczę. Wściekam się. I robię tak w kółko. Bo powiedziała kochałam. Kochała mnie.

Rozdział 30 – Lucy –

Lucas spotyka się ze mną na lotnisku w New Jersey. To on odebrał wczoraj telefon, gdy zadzwoniłam do taty, by powiedzieć, że Cameron zatrzyma się w chatce. Od razu wiedział, że coś jest nie w porządku. Powiedziałam mu co się stało i zabroniłam o tym komukolwiek mówić. Pozwolił mi płakać, sama nie wiem jak długo. A kiedy wiedział, że już skończyłam, powiedział: – Luce, przykro mi. Nieszczęścia się zdarzają. Nie zasługujesz na to. Nawalmy się. – Śmiałam się, a dwadzieścia minut później mieliśmy zabukowane loty do New Jersey. Czekamy przed lotniskiem na moją przyjaciółkę Claudię i jej brata Jasona. Dorastaliśmy razem. Jako dzieci, Jason i Lucas byli nierozłączni i nawet teraz, kilka lat później, jest tak, jakby czas w ogóle nie istniał. – Moi rodzice wyjechali na kilka tygodni, gdzieś na Bahamy. Mamy dom dla siebie – informuje Claudia, mrugając do mnie we wstecznym lusterku. Usiłuję się uśmiechnąć, ale powstrzymuje mnie ból w sercu. – Jak mały jest twój cholerny samochód? – pyta obok mnie Lucas. Wcisnął się w niewielką przestrzeń w dwudrzwiowym samochodzie Claudii. – Swędzi mnie nos, ale nie… – Zaczyna się wiercić, udając, że nie może się ruszyć. Żartobliwie drapię go w nos. Wzdycha, gdy to robię. – Masz szczęście, że odziedziczyłaś wzrost po mamie – mówi do mnie. Śmieję się. Szczerze. Uśmiecha się, kiedy to słyszy. Uderza mnie, jak niektóre rzeczy się zmieniły. Tęsknię za moją rodziną. Tęsknię za przyjaciółmi. – Hej – mówi Jason, odwracając się na siedzeniu, by na nas spojrzeć. – Ile wzrostu miała wasza mama? Metr pięćdziesiąt dwa? Maksymalnie metr pięćdziesiąt osiem. A wasz tata? Metr dziewięćdziesiąt sześć? Lucas i ja zerkamy na siebie szybko i potakujemy Jasonowi. Marszczy nos. – Jak oni uprawiali seks? Myślę, że najczęściej na pieska. – STARY! – woła Lucas. – To chore – mówię.

Dołącza się Claudia: – Co ty sobie myślisz, mówiąc o ich rodzicach, uprawiających seks? Lucas udaje, że się dławi. Opieram się o siedzenie i wyglądam przez okno, obiecując sobie, że spróbuję. Spróbuję żyć bez mojej wieczności.

*

– Nie dzwonił? – Claudia siada na leżaku obok mnie. – Nie ma telefonu, więc nie. Ale nie wiem, czy by to zrobił. I nie wiem, czy bym odebrała. Myślę, że potrzebuję czasu, wiesz? Uśmiecha się. – Jesteś smutna? Przesuwam okulary na głowę i odwracam się do niej. – Nie, Claud. Jestem zdruzgotana.

***

Następnego dnia, Jason i Lucas spędzają jakieś trzy godziny wspominając swoje wspólne lata w liceum. Podoba im się to tak bardzo, że dzień po tym, pięciu ich przyjaciół z naszego miasteczka przyjeżdża, by spędzić z nimi czas. Teraz w domu jest siedmiu chłopaków. Basen jest w ciągłym użytku, muzyka cały czas gra, a alkohol nie przestaje się lać. Tak właśnie mijają dwa ostatnie tygodnie. Czasem Claudia próbuje namówić mnie, bym porozmawiała o Cameronie. Nie mam za wiele do powiedzenia, więc milczę. Ale to nie oznacza, że o nim nie myślę. Myślę przez cały czas. –Uważasz, że chodziło o czas? – powiedziała raz. Zapytałam, o co jej chodziło. Wzruszyła ramionami i odpowiedziała: – Zawsze był taki wspaniały, był tym czego zawsze potrzebowałaś i chciałaś. Zawsze opowiadałaś jaki był cudowny, a ja nigdy tak do końca ci nie wierzyłam. Byliście razem pięć lat i to pierwszy raz, gdy mówisz o nim coś złego? Ma wady i co z tego? Może właśnie to czyni go idealnym.

– Cameron –

Jake: Kayla właśnie mi powiedziała, że pojechała do chatki Lucy, ale jej tam nie było. Rzucam telefon na ławę Jake’a i Micky i opadam z powrotem na ich kanapę. Przebywam tu od dnia wyjazdu Lucy. Nie kłopotałem się powrotem do domu. Nie chciałem zostawać w naszej – to znaczy jej – chatce. A mama i Mark… nie potrafię sobie nawet poradzić z rozczarowaniem w ich głosach, a co dopiero spojrzeć im w twarz. Powoli wstaję i zataczam się do lodówki po kolejne piwo. Tak wygląda moje życie przez dwa ostatnie tygodnie – siedzę i użalam się nad sobą, i piję aż nie jestem w stanie dłużej myśleć. Myślenie rani zbyt mocno. Tak samo czucie. Ktoś puka do drzwi. – Lucy – szepczę. Moje serce łomocze, gdy próbuję pozbierać myśli, przypomnieć sobie, kiedy ostatnio brałem prysznic. Wącham swoje pachy i koszulkę. Myślę, że jest dobrze. Kolejne pukani. – Moment! Rozglądam się po salonie, nie ma w nim żadnych opakowań po śmieciowym żarciu ani puszek po piwie. Puk puk. Pieprzyć to. Robię duże kroki, by szybciej znaleźć się przy drzwiach, kładę rękę na klamce i biorę kilka uspokajających oddechów. – Dasz radę. Otwieram drzwi. – C–Money. Moje ramiona opadają, razem z całym ciałem. – To nie jest radość na mój widok – mruczy. – Roxy – kiwam głową, zostawiam otwarte drzwi i siadam z powrotem na kanapie. Zamyka za sobą drzwi, podchodzi i siada obok mnie. – Skąd, do diabła, wiedziałaś gdzie jestem?

– Wczoraj wieczorem na imprezie wpadłam na twojego współlokatora, on mi powiedział. Pieprzony Minge. Dodaje: – Więc, chyba nie muszę pytać jak się czujesz… sądząc po twoim wyglądzie zakładam, że między tobą a Lucy wszystko skończone? Odsuwam się od niej i opieram łokcie na kolanach. – Nie wiem. – Cameron – mówi, przysuwa się i przeciąga dłonią po moim ramieniu. Próbuję nie wzdrygać się na jej dotyk. Wzdycha. – Chcesz oderwać od niej swoje myśli? Śmieję się. – Pokaż mi sposób jak mam przestać o niej myśleć i to zrobię. – Cameron – powtarza. I wtedy to do mnie dociera – znajome w sposób, którego nie potrafię wyjaśnić. – Co? Ciepło jej dłoni na mojej nodze sprawia, że patrzę na nią po raz pierwszy odkąd przyszła. Uśmiecha się i moja obronna postawa nieco opada. Jest pierwszą osobą, która traktuje mnie jakbym miał uczucia. – Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – pyta. Wzruszam ramionami. – Chyba. Przesuwa dłonią w górę mojej nogi. – Mogłabym ci pomóc o niej zapomnieć – szepcze. Mrużę oczy. Spada na mnie prawda. Następnie przepływa przeze mnie tysiąc pieprzonych emocji. – Mogę cię o coś zapytać? – Cokolwiek – mówi, znowu się uśmiechając.

– Czy ty coś do mnie czujesz? Naprawdę czujesz. Czy kiedykolwiek chciałaś być czymś więcej niż przyjaciółmi? To całe pomaganie mi w nauce i reszta – czy było w tym coś więcej? Odwraca na chwilę wzrok, jakby rozmyślała nad swoimi następnymi słowami. – Myślałam, że to było oczywiste. Zamykam oczy. Wdech. Wydech. Zaciska dłoń na mojej nodze. Ponownie wypowiada moje imię. I teraz już wiem co czuła Lucy za każdym razem, gdy próbowałem ją odczytać – ten jej spokój, tuż przed burzą. Otwieram oczy, alkohol nie wpływa już na mój czysty teraz umysł. – Ale wiedziałaś, że kochałem Lucy, prawda? Przecież nigdy nie powiedziałem ani nie zrobiłem niczego, co mogłoby ci dać inne wrażenie. Nigdy nie było takiej chwili, żebym pokazał ci, że mógłbym wybrać ciebie zamiast niej. Wpatruje się w moje oczy i się odzywa: – To była tylko kwestia czasu – mówi z nieuzasadnioną pewnością. – Ty i ja – jesteśmy tacy sami. Ona jest od nas inna, Cameron. Jest od nas lepsza. Ludzie jak ty i ja powinni być razem. Dla niej byłeś tylko etapem. Hobby. Wycieczką do biednej dzielnicy. – Zamknij się! – warczę. Śmieje się z niedowierzaniem. Gdyby była facetem, uderzyłbym ją. – Gówno o nas wiesz i o naszym związku. Nic nie wiesz. – Kręcę głową i wstaję, a następnie wypuszczam burzę. – Wykorzystałaś mnie, Roxy. Wiedziałaś, że potrzebowałem pomocy i mi ją dałaś, ale nie miałem zielonego pojęcia, że miałaś ukryte motywy. Może to co robiłaś było oczywiste dla ciebie, i może jestem naiwny, albo byłem po prostu tak zakochany w innej dziewczynie, że nawet nie zauważyłem. Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób. Ani razu. Ale masz rację co do jednego, ona jest ode mnie lepsza. I jestem najszczęśliwszym dupkiem na ziemi, bo ją miałem i udało mi się ją tak długo zatrzymać. Więc nieważne czy nam wyjdzie, czy nie – pamiętaj, że to nie ma nic wspólnego z tobą. Nie wygrałaś. Nie pozwolę ci. Zwęża oczy w ciasne szparki. Otwiera usta, by się odezwać, ale jej przerywam:

– Idę do swojego pokoju. Masz pięć minut, żeby zabrać stąd siebie i swoje dziwkarskie ubrania, a jeśli tego nie zrobisz, nie będę miał problemu z wykopaniem twojego wielkiego tyłka za drzwi. Idę do mojego pokoju i zatrzaskuję drzwi, po czym opieram się o nie i chowam głowę w ramionach. Próbuję wyrównać oddech. Uspokoić nerwy. Próbuję na nowo odnaleźć mój spokój. Bo wykorzystała moją słabość, którą zawsze miałem, ale nigdy nie wypowiedziałem jej na głos.

*

Pół godziny później rozlega się kolejne pukanie, tym razem nie pozwalam sobie na nadzieję. Po drugiej stronie drzwi stoi Minge z sześciopakiem piwa. Jakbym potrzebował więcej piw. – Joł – mówię. – Co tam. – Pociąga nosem. – Śmierdzisz jak przepocona skarpeta. Otwieram drzwi i siadam na kanapie, moim ulubionym miejscu na całym świecie. – Przyniosłem piwo w ramach przeprosin – mówi. – Czemu przepraszasz? Bo Lucy mnie zostawiła? To nie twoja wina. Stawia piwo na stole i siada na szezlongu. – Nie, przepraszam, bo byłem wczoraj wstawiony i powiedziałem tej gorącej lasce, Roxy, gdzie mieszkasz. – Nie jest gorąca – odgryzam się. – Może nie tak jak Lucy, ale dla mnie jest seksowna. Nie odpowiadam. – Nieważne – dodaje. – Po prostu pomyślałem, że przyjdę przeprosić i ostrzec cię, że może się tu pokazać. – Już to zrobiła. – O cholera. Jak poszło?

Ignoruję jego pytanie i chowam twarz w dłoniach. – Muszę pogadać z Lucy. – Dzwoniłeś do niej? Obracam się do niego, wzdychając przy tym głośno. – Boję się. – Czemu? – A co jeśli nie odbierze? Albo się rozłączy? Nie ma mnie tam, żeby zobaczyć jej twarz, dowiedzieć się co czuje i spędzę resztę życia zastanawiając się, dlaczego to zrobiła… myślę, że muszę się z nią zobaczyć, twarzą w twarz. – I nie wiesz, gdzie ona jest? Kręcę głową. – Cóż… przecież znasz ją od wieków. Znasz wszystkich jej przyjaciół i rodzinę. Powiedziała, że jedzie na lotnisko, prawda? Więc gdzie mogłaby się udać, skoro musiała tam lecieć? Uciskam nasadę nosa, próbując powstrzymać dudnienie w mojej głowie. Wtedy to do mnie dociera. – Cholera. Potrzebuję pieniędzy na bilet na samolot. Nie waha się. – Mam kasę. – Co? – Tak, mam pieniądze. Nie pozwól, by te gówniane ubrania i brak higieny cię zmyliły – śmieje się. – Ile potrzebujesz? – Jak, do diabła, możesz mieć pieniądze, skoro nie masz nawet samochodu. Przewraca oczami. – Jestem wolnym duchem. Ratuję środowisko i takie gówna. Chociaż, muszę wypożyczyć samochód na kilka tygodni. Ty masz samochód. Mógłbym po prostu wypożyczyć twój. To jakby przeznaczenie, nie? Mimo iż podejrzewam, że gada bzdury, przez chwilę naprawdę rozważam taką możliwość. Ale tylko przez moment, zanim dociera do mnie rzeczywistość. – Nie mogę – mówię, wkurzony na cały świat. – Muszę pracować w poniedziałek. – Więc, dziś jest sobota… to znaczy, że masz jeszcze jutro. Gdzie planujesz lecieć?

– New Jersey. Uśmiecha się. Ja również. I jakimś cudem ziemia znowu zaczyna się kręcić.

Rozdział 31 – Lucy –

Wyłączam czytnik – nie mogę skoncentrować się na słowach – i upijam łyk napoju. Już nie bawi mnie bycie podchmieloną, gdy Cama nie ma w pobliżu. – Lepiej się do tego przyzwyczaj – mamroczę do siebie. – Co? – mówi Lucas, siadający na leżaku naprzeciwko mnie. Niemal każdy dzień spędzamy na zewnątrz lub przy basenie. – Nic – odpowiadam. Kiwa głową, ale dalej dziwnie na mnie patrzy. Obserwuję zamieszanie w basenie, które robią siedemnastoletni chłopcy. – Całkiem tu fajnie – mówi. – Czy tak wyglądały twoje ostatnie wakacje w liceum? Powoli kiwam głową i odpowiadam: – Chyba tak. Jego brwi się zbiegają. – Kiedy tata wybudował chatkę? – Pod koniec przedostatniej klasy. – Ochhhh. – Potakuje powoli, a następnie jego mina zmienia się w zniesmaczoną. – Chyba wiem, co od tamtego czasu robiłaś. Śmieję się. – Nie tylko to. Nasi przyjaciele często przychodzili. Zamień basen na jezioro, bar na ognisko, a rezydencję na moją chatkę i było całkiem podobnie do tego. Otwiera usta, by coś powiedzieć, następnie je zamyka, otwiera i znowu zamyka. – Powiedz to – mówię. Uśmiecha się, ale smutno. – Rozmawiałaś z Camem od swojego wyjazdu? Spuszczam spojrzenie, a moja mina rzednie.

– Nie. – Lucy… – wzdycha. – Co? – Kiedy powiedziałem, że powinniśmy tu przyjechać, miałem na myśli kilka dni. Myślałem, że może potrzebujesz się oderwać, oczyścić umysł. Nie sądziłem, że spędzimy tu dwa tygodnie. Nie sądziłem, że to taka poważna sprawa, wiesz? – Lucas, byłam z Cameronem przez pięć lat, jak może to nie być poważna… – Nie o to mi chodziło – przerywa. – Po prostu daj mi chwilę… Czekam. I czekam. – Znam Camerona od długiego czasu – zaczyna – tak długo jak ty. Jest dla mnie jak brat, Lucy. Jest bratem dla nas wszystkich. Wiesz, że kiedy ludzie pytają Lachlana ile ma braci i sióstr, odpowiada im, że ma jedną siostrę i sześciu braci. I zawsze, zawsze na początku wymienia imię Cama. Spuszczam okulary, które miałam przesunięte na głowę, by zakryć oczy; by nie widział łez, które wiem, że nadchodzą. – Po śmierci mamy, on tam był. Nikt nie wiedział dlaczego, ale nikt też nie pytał. Kiedy z tatą zrobiło się nieprzyjemnie, wstawił się za tobą. Zrobił to, co ja chciałem zrobić, ale nie mogłem. Kiedy miałaś zaburzenia odżywiania… – Wiedziałeś? – Trzęsę się. Kiwa głową. – Wszyscy wiedzieliśmy, Luce. Po prostu nie wiedzieliśmy co zrobić, żeby ci pomóc. Ale Cam – on wiedział. Jakoś to zatrzymał. Uratował cię i to oznaczało, że uratował nas wszystkich, bo ty byłaś naszą opoką. Stałaś się dla nas rodzicem, gdy nikogo nie mieliśmy. A ty potrzebowałaś ocalenia. Potrzebowałaś, żeby ktoś pomógł ci dźwigać ten ciężar. Próbuję oddychać mimo bólu, mimo zranienia i szlochu, który grozi uwolnieniem się. – Myślę tylko, że może powinnaś z nim porozmawiać, Lucy. Myślę, że ten piętnastoletni chłopak, który poświęcił dla nas swój świat i uczynił cię tą jedyną, zasługuje na to.A ty nie? Kiwam głową, bo gigantyczna gula w moim gardle nie pozwala mi mówić. – Dobrze – mówi z lekkim uśmiechem na twarzy. – Bo jest tutaj. – Co!

Kiwa głową na boczną bramkę, gdzie stoi Cameron, patrząc w ziemię i trzymając ręce w kieszeniach. – Powiedziałeś mu, gdzie jesteśmy? Kręci głową. – Nie. Byłem przed domem, gdy wysiadł z taksówki. Ponownie spoglądam na Camerona. Moje serce bije tak szybko, tak głośno, że czuję je wszędzie. – Nie teraz! – błagam Lucasa. – Teraz, Luce – mówi, podnosząc się ze swojego leżaka. – Już czas. Wciągam drżący oddech i obserwuję jak wstaje i obraca się na pięcie. – Hej… – Odwraca się z powrotem. – Kocham cię, gąsko Lucy, śmierdząca jak kucyk. Śmieję się. I płaczę. – Ja też cię kocham oślizgły Lucasie śmierdzący jak gacie. Kręci głową i odchodzi… w stronę Camerona. W stronę chłopaka, o którym przez dwa tygodnie próbowałam zapomnieć. Cam unosi głowę, gdy zauważa podchodzącego Lucasa. Ściskają sobie dłonie, po czym spogląda na mnie. I mój świat się zatrzymuje. Oddechy. Wdech. Wydech.

– Cameron –

– Hej. – Nie byłem tak zdenerwowany od tamtej chwili, na kilka sekund przed tym, zanim odważyłem się ją w końcu pocałować. Siadam na leżaku, na którym widziałem Lucasa, ale jestem rozproszony. Kim, do diabła, są ci faceci i czemu tu są? – Hej – mówi cicho. Zamykam oczy, gdy czuję jej dłoń na policzku. – Przestań – szepcze.

Zbieram się na odwagę, by je otworzyć i móc na nią patrzeć. A kiedy to robię, mój świat się zatrzymuje. Podnosi okulary ze swojej twarzy i jej jasnoniebieskie spojrzenie odnajduje moje. – Co mam przestać? – chrypię. Uśmiecha się łagodnie. – To. – Pociera dłonią o moją szczękę. – Twoja szczęka jest zaciśnięta… a to… – Przesuwa kciukiem między moimi brwiami. – To przyjaciele Lucasa i Jasona. Nie martw się. – I z jakiegoś głupiego powodu to coś oznacza. Jakby wiedziała, o czym myślę i zależało jej wystarczająco, by rozwiać moje obawy. – Hej – powtarzam, bo nie wiem co mam jeszcze powiedzieć. Przyglądam jej się, moja szczęka zaciska się ponownie, a brwi marszczą. Ma na sobie proste, białe bikini i nic więcej. – Możemy porozmawiać w jakimś bardziej ustronnym miejscu? – Um. – Rozgląda się, jakby bała się zostać sama. – Dobrze. – Wstaje, a ja robię to samo, idąc za nią wzdłuż basenu. Dzieciaki w wodzie gapią się na nią z rozdziawionymi ustami. Próbuję posłać im groźne spojrzenia, jednemu po drugim. Na moje szczęście, Lucas jest po mojej stronie. – Przestańcie gapić się na moją siostrę, dupki. Jeszcze raz was na tym przyłapię, a skopię wam tyłki. Lucy wchodzi do domu i kieruje się na schody. Ze wszystkich sił staram się jej nie dotknąć, ale jej tyłek znajduje się przed moją twarzą i… – Może tu – mówi, odwracając moją uwagę od swojego tyłka. Otwiera drzwi i wchodzi do sypialni. Następnie siada na łóżku, jej prawie nagie ciało pozostaje odsłonięte. – Lucas powiedział, że wysiadłeś z taksówki. Przyleciałeś tu? Kiwam głową, próbując nie gapić się na jej ciało. – Stać cię na to? Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Rzucam na nią okiem, po czym odwracam spojrzenie. – Wynająłem DeloreanaMinge’owi, żeby kupić bilety, ale nie wiedziałem, że tu jesteś. Po prostu nie miałem… – Wynająłeś swój samochód, by kupić bilety i przyleciałeś tu bez zapowiedzi? Ponownie potakuję. – Cameron…

Nie wiem, co ma na myśli mówiąc moje imię, ale nie pytam. Jestem zbyt zdenerwowany i niespokojny, i emocjonalnie rozchwiany Jestem zdecydowanie zbyt uczuciowy. – Ładnie wyglądasz – mówię,po czym przewracam oczami i śmieję się z siebie. Próbuje się uśmiechnąć. – Ostatnio przybrałam trochę na wadze, ale po powrocie na kampus, znowu zacznę chodzić na siłownię. Mrużę oczy i podchodzę do niej. – Więc wracasz? – Oczywiście, że wracam. Tam jest moje życie… cóż, przynajmniej to, co z niego zostało. – Jej spojrzenie opada na podłogę i obserwuję, jak jej nogi kiwają się w przód i w tył na krawędzi wysokiego łóżka. – I co masz na myśli mówiąc, że znowu zaczniesz chodzić na siłownię? Chodziłaś tam? – Taa. – Potakuje. –Przed końcem roku… ty zawsze byłeś zajęty, a ja tylko… ja chciałam się czymś zająć, więc poprosiłam Jake’a, żeby mnie wziął… cóż, nie wziął, ale był tam wtedy, kiedy ja. Wiedziałam, że nie chciałbyś, bym szła tam sama, a nie chciałam prosić… W moje serce uderza przeszywający ból, ten sam, który był tam przez ostatnie dwa tygodnie, ale jest ostry i boli o wiele mocniej. Opieram się o ścianę naprzeciwko niej i wpycham dłonie do kieszeni. – Tak jakby nienawidzę, że nie wiedziałem, co działo się w twoim życiu. Ciągle widywaliśmy się każdej nocy, poza ostatnimi… – To było co innego, Cameron – mówi cicho. Potakuję powoli. – Chodzi mi o to, że te kilka dni przed naszym zerwaniem było… Mój świat znów się zatrzymuje, ale tym razem z innego powodu. Moja twarz musi to pokazywać, bo przestaje mówić. – Wszystko w porządku? Osuwam się po ścianie, aż mój tyłek uderza w podłogę, nie mogąc dłużej ustać. – To po prostu boli – mówię szczerze. – Wydaje mi się, że kiedy odchodziłaś, powiedziałaś może. Powiedziałaś, że nasza wieczność możesię skończyła. Chyba gdzieś

głęboko, ciągle miałem nadzieję. – Odpycham od siebie emocje i patrzę na podłogę. – Jest w porządku. Przepraszam. – Ja też – szepcze. Chwile mijają w ciszy, nim w końcu się odzywam: – Co u ciebie? Wzrusza ramionami. – Byłam… sama nie wiem. Myślałam? – Tak? O czym myślałaś? – Myślę, że mam kilka pytań, które chciałabym ci zadać, ale się boję. Moje spojrzenie odnajduje jej. – Zadaj je. Proszę? Pytaj o cokolwiek. – Jestem zdesperowany, Zyt zdesperowany. Ale mnie to nie obchodzi. – Widziałeś ją od tamtego czasu? Moje ciało tężeje, a jej dłoń unosi się, by zasłonić jej sapnięcie. Nie wiem, jakich pytań od niej oczekiwałem, ale to nie było jedno z nich. – Kiedy? Opuszczam głowę między ramiona i oddycham głęboko, czekając na odwagę, by się odezwać. – Wczoraj. Jej szloch sprawia, że podnoszę na nią wzrok. Zgina się wpół, jedną dłonią zasłania usta, a drugą trzyma się za brzuch. – Czemu? – mówi, ale nim mam szansę odpowiedzieć, zeskakuje z łóżka i idzie w moją stronę – albo tak mi się tylko wydaje, ale przechodzi obok i kieruje się do drzwi niedaleko mnie. Łazienka. Stoję bez ruchu i patrzę, jak opada na kolana przed toaletą i unosi deskę. Wtedy wraca do mnie świadomość i mój umysł zalewa obraz jej, robiącej dokładnie to samo w wieku piętnastu lat. – Przestań! – Próbuję krzyczeć, ale wychodzi ze mnie tylko szept. Podbiegam do niej i przyciskam jej ręce do boków. – Co ty robisz? Usiłuje mnie odepchnąć, ale przytrzymuję ją mocniej. I powoli, czuję, że przestaje walczyć. Puszczam ją, ale trzymam jej ramiona, więc nie ma innego wyjścia, jak na mnie spojrzeć.

– Cholera, Luce, znowu to robisz? Kręci głową, ale rezerwa w jej oczach mówi mi, że kłamie. – Ze mną w porządku – mówi i teraz wiem, że tak jest. Wydycham całe powietrze z płuc i rozluźniam chwyt na jej ramionach, a następnie spoglądam w sufit i próbuję uspokoić myśli. Wstaje i podchodzi do umywalki, by ochlapać twarz wodą. – Robiłaś? – pytam ponownie, podnosząc się. Nie odpowiada słowami, ale jej wypełnione łzami oczy, wpatrujące się w moje są wystarczającą odpowiedzią. – Cholera. – Odwracam się na pięcie i opuszczam łazienkę, a następnie podchodzę do drzwi sypialni. – Dokąd idziesz? – pyta z wyraźną paniką. – Nigdy tego nie chciałem, Luce. Nigdy nie chciałem być powodem, dla którego tam wrócisz i zrobisz coś tak niewłaściwego. Ja to stworzyłem. Zmusiłem cię, byś chciała to zrobić ponownie. Nie mogę… po prostu nie mogę. Muszę pozwolić ci odejść. – Powiedz mi, co się wydarzyło – mówi i krzyżuje ramiona na piersi. – Co? – Czemu się z nią znowu spotkałeś? Czy wy… spotykacie się teraz? – Co! Nie. Cholera, nie, Luce. Przyszła wczoraj, bo Minge powiedział jej, gdzie byłem. – I czego chciała? Wzdycham i pozwalam, by stało się nieuniknione. Mówię jej prawdę. – Powiedziała mi, że jest we mnie zakochana. – Pieprzona dziwka! Gdyby to była inna sytuacja, inna osoba, to bym się śmiał. Ale to nie jest materiał do żartów. – Co jej powiedziałeś? – Powiedziałem, żeby zabierała siebie i swoje dziwkarskie ubrania z tego domu albo sam wykopię jej tłusty tyłek za drzwi. I jakimś cudem, mimo wszystkiego, przez co przechodzimy, kąciki jej ust unoszą się i pojawia się uśmiech.

– Naprawdę? Zamykam oczy, słysząc nadzieję w jej głosie. – Tak, naprawdę, Luce. Przepraszam, że nigdy tego nie zauważyłem, ani nie zrobiłem niczego, by to zatrzymać, kiedy miałaś przeczucie, że się na to zanosiło. Po prostu nigdy tego nie widziałem, ale powinienem był cię posłuchać. Opuszcza ramiona przy bokach i wypuszcza oddech. – A ty? – pytam. – Co ja? – Znowu zmuszasz się do wymiotów? – Wstaję, więc jestem od niej oddalony tylko o kilka centymetrów. Odchyla głowę, by na mnie spojrzeć, jak robiła to już wiele razy. – Nie. Nie specjalnie. To zdarzyło się tylko raz, Cam. Nigdy więcej. – Kiedy? Siada na brzegu łóżka i spuszcza wzrok na podłogę. – Tej nocy, kiedy zobaczyłam twój szkic, który ją przedstawiał. Moje serce opada na dół. Podnosi nogi na łóżko, przyciąga do siebie kolana i obejmuje je. – Czemu ją narysowałeś? – Zmusza się, by o to zapytać. Łamie mi się serce, ale mówię jej prawdę. – Bo jestem dupkiem. Bo raz przyszła do mojego akademika i zaoferowała pomoc w nauce. Potrzebowałem pomocy, ponieważ miałem tyle na głowie i ją przyjąłem. Powinienem był odmówić. – Opieram się o ścianę naprzeciwko niej. – I byliście sami? Kiwam głową, moje spojrzenie nigdy nie opuszcza jej. – Weszła do środka, ale zostawiłem otwarte drzwi. Pracowała nad jakimś moim zadaniem przy biurku, a ja siedziałem na łóżku i czekałem. Zacząłem zasypiać, a wiedziałem, że nie powinienem, bo nie byłbym w stanie się obudzić, więc wziąłem ołówek i papier, i po prostu to zrobiłem. To było głupie. Ja tylko… ja nie myślałem. Nie zrobiłem jedynej rzeczy, o którą prosiłaś mnie, żebym zrobił, czyli pomyślał o twoich uczuciach. Przepraszam, Luce. Nie potrafię nawet powiedzieć, jak bardzo mi przykro. Cholernie się nienawidzę za to, co zrobiłem. – Przerywam, by zaczerpnąć oddech, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo go

wstrzymywałem, dopóki nie mogłem już nic powiedzieć. – Od tego czasu nie mogłem podnieść ołówka i papieru. Nie mogę… cholernie się nienawidzę. – Cameron… – powtarza z takim współczuciem, że chcę się uderzyć. Nie zasługuję na jej współczucie. – Wiesz – ciągnie dalej. – Dużo o tym myślałam. O tym, co powiedziałeś na kolacji. – O mój Boże. – Jęczę i zakrywam głowę ramionami, zbyt zawstydzony, by na nią spojrzeć. – Długo cię znam, Cameron. Myślę, że znam cię całkiem dobrze, prawda? Podnoszę wzrok, nie próbując ukryć swoich prawdziwych uczuć. – Znasz mnie lepiej, niż ja, Luce. – Wiem, prawda? – Zsuwa nogi i ponownie siada na brzegu łóżka. – To właśnie mam na myśli. I to nie ma dla mnie sensu, dlaczego tamtego wieczoru powiedziałeś to wszystko. To znaczy… złamałeś mnie, Cam. Zrujnowałeś mnie i to, co myślałam, że mieliśmy. Zostawiłeś mnie zdruzgotaną przez co? Bo byłeś pijany? To nie może być wszystko. To nie może być wystarczający powód. Musi być coś więcej. I po prostu tego nie rozumiem. – Dlatego, Luce. – Odchylam głowę, by spojrzeć w sufit. Następnie odpycham od siebie zranienie i strach, a przede wszystkim moją dumę.– Dlatego, że czasami, gdy jestem z tobą, czuję, że ludzie mogą to powiedzieć. – Powiedzieć co? – Powiedzieć, że do ciebie nie pasuję. Że jesteś dla mnie zdecydowanie za dobra i czasem zastanawiam się, czy spojrzałabyś na mnie drugi raz, gdybym nie był jedynym, który przed tobą stoi. A gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach? Gdybyś na mnie nie polegała? Gdybyś wciąż miała przyjaciół, gdy zacząłem się za tobą uganiać? Co, gdyby Claudia tam była… odezwałabyś się do mnie w ogóle? – Cam – mówi sceptycznie. – Oczywiście… – Nie, tylko tak mówisz, Luce. Ale tego nie wiesz. I wiem, że brzmi to okropnie, ale zawsze czułem się gorszy i stawiałem cię na piedestale, a nie powinienem. Z Roxy… Wzdryga się, ale kontynuuję. Muszę kontynuować. – Z nią było zupełnie odwrotnie, nie było w tym nic romantycznego, ani fizycznego, ale wydawało mi się, że mam to, na co zasługuję. Przy niej czułem, że to w porządku, jeśli nie mogę sobie pozwolić na studia, czy wymyślne rzeczyalbo, że muszę pracować, by się utrzymać. Nie czułem się jak idiota, przez to, że nie byłem mądry. Wiem, że nie możesz tego zrozumieć. Teraz płacze, gorączkowo ocierając łzy.

– Mówisz, że to przeze mnie się tak czułeś? Nie okazywałam ci, co czułam? Jak bardzo cię kochałam? – Nie! – Opadam przed nią na kolana. – Nie chodzi o ciebie. Nigdy nie zrobiłaś nic złego. – Więc dlaczego? – Tak ciężko to wyjaśnić. Chodzi o to, że każdego dnia budziłem się z tobą w ramionach i czułem, jak odliczałem sekundy, zanim uświadomisz sobie co robisz i ze mną skończysz. Żeby móc ruszyć dalej i znaleźć kogoś, kto zapewni ci życie, do jakiego przywykłaś i na jakie zasługujesz. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę nawet… – Przestań! – mówi ostro. – Po prostu przestań. – Wstaje i podchodzi do komody, otwiera górną szufladę i trzyma coś w dłoni. Gdy się odwraca, siada na podłodze twarzą w moją stronę, pokazuje to co trzyma. – Wiesz co to jest? W dłoni trzyma kamień. – Kamień? – mówię nerwowo, bo jestem pewien, że zaraz rzuci nim w moją głowę. – Cam, to kamień z naszej rzeki. Gwałtownie nabieram powietrza. – Dzień po tym, jak zabrałeś mnie tam po raz pierwszy, opuściłam zajęcia i go znalazłam, i trzymam go od tamtego czasu. zachowałam go, bo tam pomogłeś mi poskładać moje roztrzaskane na kawałki serce. To tam zabrał mnie chłopak, którego ledwie znałam i nauczył mnie, że można się złamać, że mogę dusić to w sobie już na zawsze lub mogę to z siebie wyrzucić i się wyleczyć. I każdego dnia od tamtej pory, przypominam sobie, że jestem uleczona, i że to ty mnie uleczyłeś. A pieniądze i dobra materialne nie leczą złamanego serca, Cameron. Tylko ty to zrobiłeś. Płacze. Ja też płaczę. A następnie śmieję się gorzko. – Chcę cię przytulić, ale nawet nie wiem, czy można przytulać byłą. – Co? – mówi wytrzeszczając oczy. Następnie przyciska dłoń do serca. – Wow – płacze, pocierając pierś. – To tak bardzo boli. – Co boli? – To, że nazwałeś mnie byłą – mówi cicho. – To takie ostateczne. – Taa, cóż, ty wcześniej powiedziałaś, że zerwaliśmy. Jestem całkiem pewny, że roztrzaskałaś moje pieprzone serce.

Podnosi wzrok i wyciera zalaną łzami twarz. Jej głowa porusza się powoli z boku na bok. – Nie podoba mi się to. – Nienawidzę tego, Lucy. – Przysuwam się bliżej, pragnąc ją dotknąć, ale nie wiem, czego ona, do diabła, chce. – Nie chcę, żebyśmy zrywali – mówię cicho i patrzę jej prosto w oczy. Krzywi się. – Nie chcę być twoją byłą. Oblizuję usta i wpatruję się w jej. – Więc czego chcesz? Mruga, przełykając przy tym głośno ślinę. – Nie wiem. – Odsuwa się do tyłu – z daleka ode mnie. – Myślę, że chcę więcej czasu. – Okej. – Kiwam głową, czując o wiele większą nadzieję, niż kiedy tu przyjechałem. – Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz. Dam ci wieczność, Luce. Bierze drżący oddech, przesuwając wzrok z moich oczu na usta. Znowu je oblizuję. Proszę, pocałuj mnie. Zanim ma na to szansę, dzwoni mój telefon. Wyciszam go, ale nie mogę zignorować. – Czeka na mnie asystentka mojego ojca. Nie było mnie stać na taksówkę na lotnisko, więc poprosiłem o pomoc tatę. Nie opuściłby swojego biura, więc wysłał asystentkę. – Dobrze, odprowadzę cię. – Wstajemy jednocześnie. Czekam, aż odłoży kamień do szuflady, ale wyciąga z niej szorty i je zakłada. Następnie robi coś, co wysyła mi tysiąc cichych wiadomości. Zakłada koszulkę – moją koszulkę gimnastyczną z liceum, z moim nazwiskiem na plecach. – Gotowy – pyta. – Nie– wzdycham. – Nie jestem jeszcze gotowy, by cię opuścić. – Ale masz jutro pracę? – Wiem. – Nadal potrzebuję czasu, Cam. Zamykam oczy i biorę kilka uspokajających oddechów. A wtedy przypominam sobie, czemu tu jestem i czego oczekiwałem. I wiem, że to co mi daje to o wiele więcej, niż kiedykolwiek marzyłem. Daje mi nadzieję.

Rozdział 32 – Cameron –

Miałem rację. Minge tak naprawdę nie potrzebował mojego samochodu, co jest oczywiste, bo śpi na kanapie Jake’a i Micky odkąd tydzień temu wróciłem z New Jersey. Przestałem upijać się do odrętwienia, chodziłem do pracy i nic poza tym. Nic poza myśleniem o Lucy i sprawdzaniem telefonu co pięć minut. Powiedziała, że chce czasu i robię co w mojej mocy, żeby jej go dać. Co jest trudne. Naprawdę cholernie trudne – szczególnie dlatego, że nie dała mi żadnej wskazówki, ile to może trwać. Więc kiedy mój telefon dzwoni i na ekranie pojawia się imię Lucy sygnalizujące smsa, niemal sikam w spodnie. Niemal. – To Lucy – mówię do na wpół śpiącego Minge, który siedzi na rozkładanym fotelu. – Mm. Kopię go w nogę. – Lucy. Sms. To od niej. Siada gwałtownie, z szeroko otwartymi oczami. – Co napisała? – Nie wiem – odpowiadam natychmiast. Upuszczam telefon na ławę i wycieram dłonie o spodenki. Ręce mi się pocą. A serce łomocze. – Przeczytaj! – woła Minge. Siedzi na brzegu fotela i mocno ściska oparcie. – Boję się – odkrzykuję pasującym do jego głosem. Uderza mnie w tył głowy. – Przestań zachowywać się jak cipka i się ogarnij. Przeczytaj smsa, dupku. Odsuwam się z zaskoczenia. Minge zawsze jest zrelaksowany, taki wyluzowany. Nigdy wcześniej nie widziałem go podekscytowanego czy niespokojnego. – Dobra – sapię i wypuszczam oddech. Podnoszę telefon i otwieram wiadomość.

– To zdjęcie – mówię mu. Nie wiem jak udaje mi się to powiedzieć z ogromnym uśmiechem na mojej twarzy. – I? Pokazuję mu wiadomość. Przedstawia ją w bluzie z Martym McFly’em z „Powrotu do przyszłości”. Nad Obrazkiem jest napisane „To było ciężkie”, a pod nim: „Czy ty w ogóle podnosisz, stary?” Ale to jej słowa są najważniejsze. Minge uśmiecha się i oddaje mi telefon. – Myślę o tobie? To chyba dobrze? Myśli o tobie! – Wiem! – Wycieram czoło wierzchem dłoni. Czemu, do diabła, tak strasznie się pocę? – Więc? – beszta mnie. – Więc? Więc co? – Co jej odpiszesz? – Cholera. – Upuszczam telefon jakby parzył mnie w ręce. – Nie wiem! Co powinienem napisać? – Nie wiem, koleś. – Jest równie spanikowany co ja. – Coś zabawnego? Uważa, że jesteś zabawny, nie? – Chyba. Nie mam nic śmiesznego do powiedzenia! – Znowu podnoszę telefon. – Po prostu… – Wklepuję wiadomość i bez zastanowienia naciskam „wyślij”. – Co napisałeś? – pyta Minge podniesionym głosem. – Tęsknię za tobą. – TĘSKNIĘ ZA TOBĄ! – woła z niedowierzaniem, a następnie opada z powrotem na fotel. – Co, do diabla? Nawet sobie na to nie zapracowałeś. Tylko palnąłeś prosto z mostu. Teraz nie ma pola manewru! A co, jeśli nie chce powiedzieć, że też za tobą tęskni? Co wtedy? Co ma napisać? – Zamknij się. – Skaczę na nogi i krążę po pokoju. – Sprawiasz, że się denerwuję. – Tylko mówię… powinieneś zluzować z uczuciami. To był głupi ruch. – Cholera! – Splatam palce za głową i gapię się w sufit. – Ile czasu minęło, odkąd odpisałem? Wzrusza ramionami.

– Jakieś trzydzieści sekund. – Powinna już odpisać. – Musisz się uspokoić. – Byłem spokojny! – krzyczę. – Ty i twoje zluzowanie z uczuciami sprawiliście, że się denerwuję. To twoja wina!

*

– Ile minęło? – pytam. Spogląda na zegarek. – Trzy minuty. Podnoszę telefon, upewniam się, że dźwięk jest włączony, a bateria naładowana i rzucam go na kanapę.

*

– A teraz ile? – Siedem minut – mówi. – Mówiłem ci, żebyś napisał coś zabawnego. Nie tęsknię za tobą. – Zamknij się. Mój telefon sygnalizuje przychodzącą wiadomość. Obaj po niego sięgamy. Uderzam go w brzuch, gdy łapie go pierwszy. – Jesteś popieprzony – jęczy i przyciska ramię do brzucha. – Przestań zachowywać się jak cipka i się ogarnij. – Zamykam oczy i oddycham głęboko, czekając, aż opadnie adrenalina. Gdy je otwieram, Minge jest z powrotem na fotelu, ale stoi, chwiejąc się na krawędzi. – Co ty, do diabła, robisz? Ignoruje moje pytanie. – Co, do diabła, odpisała? Spoglądam w dół na telefon i otwieram wiadomość.

– Też za tobą tęsknię! – Śmieję się z ulgą widząc jej słowa. Minge wiwatuje. A następnie się ściskamy, skacząc przy tym. Mija kilka sekund, zanim oboje uświadamiamy sobie, że dwudziestojednoletnimi facetami, a nie dziewięcioletnimi fankami One Direction.

jesteśmy

Odchrząkuje i robi coś, co wygląda jakby napinał mięśnie. A ja bekam. Bo myślę, że teraz ważne jest, byśmy obaj przypomnieli sobie, że jesteśmy facetami. – Więc, co zamierzasz odpisać? – pyta, gdy naciskam „wyślij.” – Um… – Waham się, czy mu powiedzieć. Tym razem to on uderza mnie w brzuch i jednocześnie wyrywa mi telefon z ręki. – KOCHAM CIĘ?! – woła. Z takim samym niedowierzaniem co poprzednio. – CO JEST Z TOBĄ NIE TAK? Pocieram tył głowy, wkurzony. – Nie wiem. Powinna wiedzieć, że ją kocham i pomyślałem… ja tylko… chciałem, żeby to wiedziała. Przewraca oczami tak bardzo, że jestem pewny, iż widzi tył swojej głowy. – Teraz będziemy tu siedzieć z niepokojem i czekać, aż odpisze. A co, jeśli nie odpowie tym samym? Co wtedy zrobisz? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Zamknij się! – Wiem, że ma rację, ale nie chcę o tym myśleć.

*

– Jak długo? – Dwie minuty od czasu, gdy ostatni raz pytałeś. – Obaj wiercimy się na naszych miejscach, gapiąc się na telefon leżący na środku ławy. – No dalej, Luce – szepczę. – Nie słyszy cię, kretynie. – Pieprz się – odgryzam się, moje spojrzenie nie opuszcza telefonu.

W końcu, po czasie, który wydaje się wiecznością, odpisuje mi. Tym razem żaden z nas się nie rusza. Tylko się gapimy. – Boję się – mówię. – Powinieneś, dupku. – Miałeś być moim przyjacielem. Obaj dalej wpatrujemy się w telefon, nie podnosząc na siebie wzroku, gdy mówimy. – Taa – mówi – a przyjaciele powinni słuchać przyjaciół. Nie widzę, żebyś mnie słuchał. Zaciskam oczy i zbieram się na odwagę, by podnieść telefon. Klikam w ekran. Otwieram wiadomość. I czytam ją na głos. – Ja też cię kocham. Jutro wracam do domu. Wiem, że to tak na ostatnią chwilę, ale możesz odebrać mnie z lotniska? Myślę, że chciałabym zobaczyć twoją twarz jako pierwszą. – CHOLERA, TAK! – piszczy. Wyrzucam pięść w powietrze. I ściskamy się. Skaczemy w górę i w dół. Obracamy. Przybijamy piątki. Następnie siadamy i otwieramy piwa. – Więc, co jej odpiszesz? – Że poruszyłbym niebo i ziemię, żeby tam być. – Słabe. – Poza tym, musisz zastąpić mnie jutro na zmianie. – Nawet tam nie pracuję. – Nawet mnie to nie obchodzi.

– Lucy –

– Więc spotyka się z tobą na lotnisku? – pyta Claudia. Kończę się ubierać po prysznicu i przyglądam się sobie. – Tak – wołam, żeby usłyszała mnie w swoim pokoju, po drugiej stronie łazienkowych drzwi. – Napisałam do niego dziś rano i podałam szczegóły lotu. – Otwieram drzwi, żeby się jej pokazać. – Czy to wygląda dobrze? Jej brwi się zbiegają, a usta unoszą w kącikach. – Jak długo ze sobą jesteście? Myślisz, że obchodzi go jak wyglądasz? – Wiem – mówię, niemal zakłopotana. – Ale i tak chcę ładnie dla niego wyglądać. Ale bez przesady, rozumiesz? Bo prostu zwyczajnie, ale ładnie. – Lucy – śmieje się. – Denerwujesz się? Potakuję. – Bardzo. A całowanie go? Wydaje mi się, że będzie jakbym robiła to po raz pierwszy, wiesz? Nigdy nie byliśmy rozdzieleni na tak długo. – Strzepuję dłonie, próbując się uspokoić. – Wyglądasz ślicznie – uspokaja. Wracam do łazienki, by spojrzeć jeszcze raz. Bluzeczki na ramiączkach i zwiewne spódniczki –zawsze tak opisywał to, jak się ubierałam, więc zadbałam, by założyć na siebie moje najładniejsze rzeczy. I kowbojki. Wiem, że je uwielbia. Nagły, ostry ból przeszywa mój brzuch. Jakby skurcze, ale gorsze. Właściwie, często się to ostatnio zdarzało. Ignorowałam to, ale ostatni, był jak na razie najgorszy. Łapię za brzeg blatu i próbuję oddychać mimo bólu. – Cholera – szepczę. Ucisk w brzuchu jest nie do zniesienia. Wtedy zaczynam sikać. Co, do diabła? Zaczynam przyglądać się moim nogom, zastanawiając się, co się dzieje. Ból się pogarsza. Mocno zaciskam powieki. Mój oddech się urywa. I sikam jeszcze więcej. Nie mogę tego kontrolować. Tak jak nie mogę kontrolować szlochu, który mi się wyrywa. Słyszę, że Claudia wypowiada moje imię, ale jest daleko. Wszystko wydaje się odległe. Ból ustaje. Otwieram oczy. Mój wzrok skierowany jest na nogi. Ale to nie siki. To krew. Wypuszczam oddech, czując spływające po policzkach łzy. – Claud! – Próbuję krzyczeć, ale wychodzi ze mnie tylko szept. I wtedy ból wraca. Jakby tysiące noży wbijało się w mój brzuch. Zginam się w pół, owijając się w pasie ramionami. To znowu się dzieje. Krew. – Claud – wołam.

Osuwam się na podłogę. Moja ładna, biała, zwiewna spódniczka jest teraz przesiąknięta krwią. Przesuwam dłonią po nodze, brudząc ją na czerwono. Tyle czerwieni. – Claudia! Pomocy Drzwi łazienki otwierają się gwałtownie. – LUCY! – Nie wiem, co się dzieje! – krzyczę. – Co się dzieje? Ogarnia mnie ból. Nie mogę utrzymać otwartych oczu. – LUCAS! – Słyszę jej krzyk. Nie mogę przestać płakać. Nie mogę oddychać. Nie mogę… – Cameron… Pustka. Ciemność.

– Cameron –

Sprawdzam telefon po raz trzeci, upewniając się, że dobrze odczytałem szczegóły jej lotu. Samolot wylądował czterdzieści pięć minut temu. Obserwowałem jak wszyscy wychodzili, wszyscy poza nią. Próbowałem dzwonić. Sześć razy. Ma wyciszony telefon. Gdyby się spóźniła, na pewno by do mnie zadzwoniła. Pytam kobiety w informacji, ale nie chce mi nawet powiedzieć, czy Lucy wsiadła do samolotu. Zaczynam się martwić, że może zmieniła zdanie. Może nie chce wracać. A nawet jeśli tak, to może nie chce wracać do mnie. Wtedy dzwoni mój telefon i głos Lucasa wypełnia moje uszy. – Cameron. – Jego głos jest znużony. – Chodzi o Lucy. Jest w szpitalu. Musisz przyjechać. Teraz. Mówię mu, żeby przesłał mi szczegóły i spieszę z powrotem do kasy. Próbuję zapłacić za bilet do New Jersey, ale moja karta zostaje odrzucona. Próbuję nawet karty, którą mama dała mi na nagłe wypadki. Odrzucona. Dzwonię do Minge’a – sprzedam mu pieprzonego Deolreana, jeśli to pozwoli mi dostać się do Lucy. Nie odbiera. Siadam na podłodze w rogu

lotniska, trzęsąc się od płaczu. Próbuję dodzwonić się do ojca. Jego asystentka mówi mi, że jest na spotkaniu. Przeklinam ją, aż się rozłącza. Lucas: Szpital Princeton. Boję się. Proszę, pospiesz się! Opuszczam głowę między ramiona, wybieram numer, przykładam telefon do ucha i czekam. Odbiera po pierwszym sygnale. – Cameron? Co jest? – Mark. – Głos mi się łamie. – Potrzebuję twojej pomocy. Tylko tyle trzeba. Mama i Mark przyjeżdżają godzinę później. Zabukował bilety w drodze i godzinę później jestem w powietrzu. Wszyscy jesteśmy. – Wiesz coś? – pyta mama. Kręcę głową, próbując się trzymać. I mi się to udaje, dopóki nie bierze mnie w ramiona i szepcze: – Będzie w porządku, skarbie. Wkrótce z nią będziesz.

Rozdział 33 – Cameron –

Lucy nie mówi często o śmierci swojej mamy, ale kiedy to robi, podkreśla, że czekanie było najgorszą częścią. Ta niewiedza. Zawsze wydawało mi się to dziwne – ale teraz, siedząc w poczekalni od dwunastu godzin – rozumiem to. Całkowicie to rozumiem. Pielęgniarki w recepcji powiedziały, że wejść może tylko rodzina. Błagałem, prosiłem, próbowałem nawet przekupić je pieniędzmi Marka. Nic nie zadziałało. I wtedy się wkurzyłem, strasznie wkurzyłem i zostałem poproszony o wyjście i uspokojenie się. – Jestem jej rodziną! – krzyczałem na Marka, chodząc w tę i z powrotem przed wejście. – Wiem. – Byliśmy razem dłużej niż niejedno małżeństwo i to najwyraźniej nie jest wystarczająco dobre! – Wiem – powtórzył. Po pięciu minutach i skopaniu przeze mnie kubła na śmieci, uspokoiłem się na tyle, by wrócić do środka. Mama próbowała być silna, ale miotała się tak, jak ja. Siedzę na podłodze z głową między kolanami i czekam. I czekam. I czekam. Nagle czuję, że ktoś siada obok mnie. Myślę, że to Mark, więc nawet nie zawracam sobie Glowy patrzeniem. – Cameron. – Głęboki głos Toma odbija się w moich uszach. Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. – Wszystko z nią w porządku? Jego oczy są czerwone i zmęczone, jak za czasów, gdy siedzieliśmy na jego ganku i rozmawialiśmy godzinami. Wydaje się, że to było wieki temu. – Wszyscy możecie już wejść, ale ona chce tylko ciebie. Moje stopy wydają się, jakby były zrobione z ołowiu, gdy idę za nim, a mama przez cały czas trzyma mnie za rękę. Ale wszystkie moje zmysły są wyłączone. Jakbym był pod wodą, nie słyszę, nie mogę oddychać. Chcę krzyczeć, jak robiłem to w rzece za moim starym domem. Ale ludzie mogą mnie teraz usłyszeć. Ludzie będą wiedzieć.

Kładę dłoń na drzwiach. Próbuję oddychać. Ciepła dłoń ściska moje ramię. Obracam się do Lucasa, tak podobnego do ojca. – Bądź silny – mówi. – Ona potrzebuje twojej siły. Lucy płacze, gdy mnie zauważa, ale na mnie nie patrzy. – Skarbie. – Siadam na krześle obok łóżka i biorę ją za rękę. – Co się stało? Patrzy na sufit, oczami pełnymi łez. Nie mówi. Nie rusza się. Nie ściska mojej dłoni. Tylko płacze. Wstaję, by spojrzeć na nią z góry i przesuwam dłonią przez jej czoło i włosy. – Skarbie. Płacze jeszcze mocniej, gdy słyszy mój głos, gdy widzi moje łzy. – Przepraszam, Cameron. – Wyrywa dłoń z mojego uścisku i powoli obraca się na bok, z dala ode mnie. Chcę położyć się na łóżku. Chcę ją przytulić. Chcę wiedzieć co, do diabła, się dzieje. Jest tu zbyt wiele urządzeń, za dużo przewodów. Na mojej piersi spoczywa zbyt wielki ciężar wywołany tym wszystkim. Otwierają się drzwi i wchodzi lekarka. Uśmiecha się do mnie, ale smutno. I znowu zaczynam się wkurzać. Jest tu za dużo smutku i nikt nie mówi mi dlaczego. – Ty musisz być Cameron – mówi. To nie jest pytanie, ale i tak potakuję. Lucy próbuje się ruszyć, ale jęczy, jakby ją coś bolało. – Co się stało? – pytam lekarki. Podnosi wzrok znad karty na końcu łóżka, najpierw na mnie, a następnie na Lucy. – Przepraszam – powtarza Lucy. Skopuję buty i uważając na całe to oprzyrządowanie, kładę się obok niej. – Możesz się do mnie obrócić? – szepczę. Patrzę jak się krzywi, ale obraca się powoli, przewody i kabelki poruszają się razem z nią. Jej oczy ciągle się zamykają, jakby walczyła i przegrywała ze snem. – Proszę mu powiedzieć – mówi, obracając głowę do mojej piersi. Trzymam ją tam, jak robiliśmy już wiele razy. – Jesteś pewna, Lucy? Ciągle jesteś trochę nieświadoma. Może powinniśmy zaczekać. – Musi wiedzieć.

Moje serce przyspiesza. – Co muszę wiedzieć? – mówię do Lucy, ale moje słowa są przeznaczone dla lekarki. – Jestem doktor Scott, Cameron. – Kiwam głową, bo nie mogę mówić. – Lucy poprosiła, żebym porozmawiała z tobą o jej stanie. W porządku? Potakuję ponownie. – Lucy została przywieziona dziś po południu z poważnym krwotokiem waginalnym. Lucy szlocha w moją pierś. Doktor Scott ciągnie dalej. – Udało nam się powstrzymać krwawienie, po tym, jak znaleźliśmy jego źródło. – Siada na brzegu łóżka, jakby chciała się tu rozgościć. Cholernie boję się zapytać, ale i tak to robię. – I? Spojrzenie doktor Scott przesuwa się z Lucy na mnie. – Lucy była w szóstym tygodniu ciąży. Sapię i przyciągam Lucy bliżej. – Ale miała założoną wkładkę wewnątrzmaciczną… – Pochylam głowę tak, że moje usta znajdują się przy jej uchu. – Jesteś w ciąży? Odsuwa się i patrzy na mnie. Kręci powoli głową. – Wkładka przesunęła się ze swojego miejsca, Cameron. Stała się nieskuteczna. I Lucy była w ciąży – odpowiada za nią doktor Scott. – Poroniła, Cameron. Przykro mi. – Co? – Jest tego więcej – szepcze Lucy w moją pierś. Próbuję przełknąć, ale przeszkadza mi gula w gardle. – Zanim dotarła do niej karetka, Lucy straciła dużo krwi. Musieliśmy zabrać ją na blok operacyjny i znaleźć przyczynę, żebyśmy mogli to zatamować. Utrata takiej ilości krwi nie jest normalna, nie przy zwykłym poronieniu, szczególnie w tak wczesnym stadium. – Może mi pani po prostu powiedzieć, co się stało? – błagam. Nie mogę tego znieść. Tego czekania. Niewiedzy. – Po prostu powiedzieć. – Dobrze. – Kiwa powoli głową. Płacz Lucy się wzmaga.

– Co się dzieje? – Nie zwracam się do nikogo konkretnego. Doktor Scott odchrząkuje. – Lucy miała coś, co nazywa się ciążą pozamaciczną. Wiesz, co to jest? Kręcę głową. – Nie. – Następuje ona, gdy jajeczko zagnieżdża się w jajowodzie, zamiast w macicy. Próbuję sięgnąć pamięcią wstecz, do lekcji wychowania seksualnego, ale nic nie ma sensu. – Nie rozumiem. Przepraszam – mówię. – Proszę przejść do sedna. Czy z Lucy wszystko w porządku? Uśmiecha się tym smutnym uśmiechem. – Z samą Lucy wszystko będzie dobrze. Co do zarodka, który zagnieżdża się w jajowodzie, tonie ma on miejsca do wzrostu. Może wywołać poważne uszkodzenia, w już uszkodzonym przewodzie. Jajowód Lucy pękł, co wywołało poważny krwotok. Normalnie, udałoby nam się wykonać nieinwazyjny zabieg laparoskopowy, ale z powodu dużej utraty krwi, musieliśmy ją otworzyć. Lucy zanosi się płaczem i bardzo staram się zrobić to, o co prosił Lucas o być jej siłą. Ale nie jestem pewien, czy potrafię. Doktor Scott ciągnie dalej: – Musieliśmy usunąć zarodek i jeden z jej jajowodów. Znaleźliśmy też tkankę bliznowatą, spowodowaną endometriozą drugiego jajowodu… który też nie jest w najlepszej kondycji. Próbuję pozwolić, by jej słowa do mnie dotarły, ale nie mogę. Nie potrafię zrozumieć, co ona mówi. Może jestem głupi albo pulsowanie w mojej głowie zakłóca funkcje mojego mózgu. Może jej głos jest zniekształcony przez to, że dryfuję pod wodą. Lucy ciągle płacze. Powtarza, że przeprasza, a ja nie wiem za co. – Cameron – mówi doktor Scott. – Nie chcę obarczać cię zbyt wieloma terminami medycznymi, więc po prostu ci powiem, dobrze? O mój Boże. Co mi powie? Myślałem, że już skończyliśmy. – Dobrze. – Prawdopodobieństwo, by Lucy została zapłodniona naturalnie jest znikome. Nawet jeśli zajdzie w ciążę, szanse, że uda jej się donosić to dziecko są niskie.

– Przepraszam – szlocha Lucy. A ja się załamuję. Ale nie okazuję tego. Bo muszę być jej siłą. Nawet, kiedy sam nie mam żadnej.

***

Płacze, dopóki nie zasypia. Nic nie mówię, bo wiem, że nie istnieją słowa, które mogłyby złagodzić ten ból. Czekam, aż całkowicie odpłynie, zanim ją zostawiam. Mama i Mark czuli połowę tego, co ja i zasługują, żeby to czekanie się skończyło. W chwili, gdy odwracam się do niej plecami i moje stopy dotykają podłogi, zaczyna to we mnie uderzać. W chwili, kiedy otwieram drzwi, jestem skończony. Złamany. Roztrzaskany. Opieram się o ścianę, nie zauważając nawet, że są tu Jake i Micky. Chowam twarz w dłoniach i płaczę. Wyrzucam to z siebie. Mama też płacze, nawet jeśli nie ma pojęcia dlaczego. Mark kładzie mi dłoń na ramieniu i jego głos wydaje się mnie uspokajać, wystarczająco, bym mógł podnieść wzrok i na niego spojrzeć. – Cameron. Jego spojrzenie wbija się w moje, szukając odpowiedzi. Nie pyta. Czeka, aż będę gotowy. – W porządku, synu – mówi. I znowu się załamuję. Upadam, bo nie mam siły, ale on tu jest, by mnie złapać. Otacza mnie ramionami, a ja płaczę. Płaczę tak cholernie głośno, ale nie potrafię tego kontrolować. Nie mogę dusić tego w sobie. Już nie. Mama stoi obok mnie, trzymając mnie za rękę. Micky szlocha. – Będzie z wami dobrze – mówi Tom, siadając po mojej drugiej stronie. Wtedy znajomy głos staje się coraz głośniejszy, gdy zbliża się w naszą stronę. Mark się odsuwa. Wstaję i odwracam się do mojego ojca.

– Tato – płaczę, bo nigdy, w całym moim życiu, nie potrzebowałem go bardziej. Podnosi palec i pokazuje, żebym zaczekał i dopiero teraz uświadamiam sobie, że gada przez telefon. Wydaje się, że mijają minuty, nie – godziny, gdy tak stoimy. – Potrzebuje następnych dziesięciu tysięcy – mówi do kogoś po drugiej stronie. Wszyscy stoimy w ciszy, obserwując, czekając. Jego wzrok przesuwa się i myślę, że na mnie, ale tak nie jest. Zauważa Jake’a. – Oddzwonię do ciebie – mówi i się rozłącza. Przechodzi obok mnie, z ręką wyciągniętą do Jake’a. Jake mruży oczy i wstaje, patrząc na mnie nad ramieniem ojca. – Tato – mówię zszokowany. Obraca się, w końcu na mnie patrzy. Nawet nie zauważył mojego wyglądu. Nie zdaje sobie sprawy, że rozpadłem się na kawałki. – Cameron, co się dzieje? Wyglądasz normalnie. Twoja mama wydzwaniała do mojej asystentki, spanikowana, mówiąc, że jesteś w szpitalu. Co się z tobą dzieje? – Chodzi o Lucy – jąkam się. Jego brwi zbiegają się w zmieszaniu. – Kim, do diabła, jest Lucy? I całe zranienie, ból i cierpienie zostają zastąpione przez coś innego. Nienawiść. – Nienawidzę cię – gotuję się. – Co? – Słyszałeś. Ty próżny dupku! – Cameron – mówi, podnosząc obronnie ręce. Podchodzę do przodu, zaciskając pięści przy bokach. Tom kładzie mi dłoń na piersi, zatrzymując mnie. – Nie wiem jaki masz problem, ale musiałem wyjść ze spotkania z bardzo ważnym klientem, żeby tu przyjść… – PIEPRZ SIĘ! Moja dziewczyna właśnie miała operację z powodu poronienia. Straciliśmy dziecko! Nie możemy mieć dzieci! A ty myślisz tylko o cholernej pracy! PIEPRZ SIĘ! Dłoń Toma mocniej naciska na moją pierś albo może to ja idę dalej.

– Musisz wyjść – mówi do niego Tom. Odwraca się i odchodzi, mamrocząc coś o tym, że dziękuje Bogu, że nie został w pobliżu. Obręcz zaciska się na moim sercu. Boli tak bardzo, że nie mogę oddychać. Wtedy mama pojawia się w polu widzenia i przykłada mi dłonie do policzków. – Przepraszam – mówi i płacze. – Cameron? – Lucy stoi w drzwiach i wygląda słabo. Prawdopodobnie z powodu wysiłku. Natychmiast znajduję się przed nią i pomagam jej ustać. Podnosi na mnie wzrok, łzy wypełniają jej zmęczone oczy. – Powiedziałeś my. – Co? – Łóżko – chrypi. Pomagam jej wrócić do łóżka i podciągam jej kołdrę pod brodę. – Powiedz im, żeby poszli – szepcze. – Ale potrzebuję, żebyś ty został.

*

Leży na boku, a jej głowa spoczywa na mojej piersi, tak jak zawsze. – Powiedziałeś my – powtarza, walczy, by utrzymać otwarte oczy. – Co masz na myśli? – Zawsze mówisz my, Cam. Jakbyśmy my mogli przejść przez wszystko. Ale tym razem jest inaczej. Tym razem to nie jesteśmy my. To tylko ja. Ty ciągle możesz mieć dzieci. Ja nie.

Rozdział 34 – Cameron –

Lucy zostaje w szpitalu przez kilka dni. Pielęgniarki nie pozwalają mi zostawać na noc, ale jestem tam od początku do końca czasu odwiedzin. Z każdym dniem jej stan fizyczny się polepsza, ale za to emocjonalny pogarsza. Ostatniego dnia zachowuje się, jakby całkiem się wyłączyła. Próbuję z nią rozmawiać, ale albo mnie ignoruje, albo się smuci. Nie wiem co powiedzieć, czy zrobić, by to polepszyć. By to zatrzymać. By to naprawić. Jej tata wynajął apartament w hotelu na kolejne dwa tygodnie. Nie chce niczego ryzykować. Chce być blisko szpitala i właściwych lekarzy, gdyby coś się stało. Zasuwam jej torbę i obracam się do niej. – Jesteś gotowa, żeby się stąd wydostać, skarbie? Patrzy przez okno, w przestrzeń. Jej tata odbiera nas wynajętym wozem i zabiera do pokoju. – Już czas, żebyś wrócił do domu, Cameron – oświadcza Lucy. – Co masz na myśli? – pytam, rozproszony układaniem jej ubrań. Bierze mnie za rękę i sadza na łóżku obok siebie. – Potrzebuję, żebyś wrócił do domu. Potrzebuję trochę samotności, z dala od wszystkiego. Z dala od ciebie. – Z dala ode mnie? – wyduszam. Jej oczy są czerwone i wypełniają się łzami, gdy tak wpatruje się w moje. Potakuje. – Musisz jechać do domu. Musisz pracować. Nie możesz odłożyć swojego życia dla mnie. Będę tam za dwa tygodnie. Wypuszczam ciężki oddech, tak ciężki jak moje serce. – Ale ja chcę być z tobą. Nie rozumiem. Zrobiłem coś złego? – Nie, skarbie – szepcze. – Nic nie zrobiłeś. Żadne z nas nic nie zrobiło. Po prostu potrzebuję trochę czasu, żeby pomyśleć. Ja tylko… potrzebuję czasu, by sobie to wszystko

poukładać. To nie oznacza, że cię nie kocham, bo kocham. Kocham cię bardziej niż możesz o tym wiedzieć. Obiecuję, że nie chodzi o ciebie. Wyciąga rękę i wyciera wilgoć z moich policzków. – Przepraszam – mówi. Próbuję ją pocałować, ale się odsuwa. Zawsze się odsuwa. Chcę zostać. Chcę z nią o to walczyć, ale wiem, że nie osiągnę tym nic dobrego. Jeśli już, to tylko wszystko pogorszę.

***

Gapię się przez okno, gdy Tom odwozi mnie na lotnisko. Zapłacił już za mój bilet, co oznacza, że wiedział, że chciała mojego wyjazdu, ale mi nie powiedział. – Wiem, że jesteś na mnie zły – mówi. Nie jestem. Dodaje: – Ale nie miałem wyboru. Tego chce Lucy i myślę, że oboje zgodzimy się, iż to czego ona chce jest teraz najważniejsze. Ma rację, ale to, czego ja chcę też powinno być ważne. To, co się wydarzyło, nie dotyczy tylko jej, a nas obojga. Siedzę cicho, bo to co mam do powiedzenia najwyraźniej się nie liczy.

***

Każdego dnia rozmawiamy przez telefon. Pierwszego, gadamy przez godzinę. Nie wiem o czym, ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że ze mną rozmawia. Ale tak jak w szpitalu, z każdym dniem robi się coraz bardziej zdystansowana. Tak zdystansowana, że nawet nie mówi mi, że jest w domu. Powiedziała, że będzie tam tylko dwa tygodnie. Minął jeden. – Czemu nie powiedziałaś mi, że jesteś w domu? – Nie wiem – mówi cicho.

– Mogę przyjechać? – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Cam. Zadzwonię jutro. Rozłącza się. Biorę kluczyki, wsiadam do samochodu i kieruję się do jej domu, boo nie mogę tego nie zrobić. Jest moim sercem. Nie mogę żyć bez serca.

*

Pukam, ale nikt nie odpowiada. Światła są zapalone, więc wiem, że tam jest. – Lucy! – Pukam raz jeszcze. I czekam. Nic. Korzystam z klucza, który dała mi przed wyjazdem. Cholera, wydaje się, jakby to było wieki temu. Siedzi na kanapie, przykryta kocem i otoczona zmiętymi chusteczkami. Płacze tak mocno, że jej ramiona trzęsą się przy każdym szlochu. Docieram do niej szybciej, niż wydawało mi się to możliwe. – Skarbie, co robisz? Nie podnosi wzroku. Nawet nie zauważa mojej obecności. Dalej płacze, a jej palce zaciskają się na krawędziach oprawionego obrazka, który przyciska do piersi. Siadam obok niej na kanapie i ją obejmuję. – Mówiłam ci, żebyś tu nie przyjeżdżał – krzyczy przez łzy. Przełykam zranienie, bo wiem, że ona też to czuje. – Lucy, daj spokój. Potrzebujesz mnie. – Nie! – Odpycha mnie. – W tym problem, Cam! Potrzebuję cię. Zawsze cię potrzebowałam. A nie zawsze możesz tu być. Już nie. – O czym ty mówisz? – Próbuję zachować spokojny ton, ale łamię się. – Skarbie… – Przestań! –Prostuje się, mocniej ściskając ramkę. – Nie mogę się z tym zmagać. Nie mogę już z tobą być!

Zasysam niepewny oddech i wypuszczam go ze świstem. Razem z moim spokojem, który starałem się utrzymać. – Czemu, do cholery, mnie odpychasz? Nie robię nic innego, tylko chcę być blisko ciebie, a ty ciągle to robisz! Płacze jeszcze mocniej. Kręcę głową, zauważając obrazek w ramce. – Lucy – szepczę, próbując wyciągnąć go z jej palców. – Nie – szlocha. – To moje. Mocniej ciągnę za ramkę wiedząc, że cokolwiek to jest, wywołuje u niej ten rodzaj cierpienia, który nawet nie powinien istnieć. W końcu to wypuszcza, oddając chęć zatrzymania go dla siebie. Widzę obrazek. Mój świat spowija mrok. – Widzisz? – mówi, pokazując na obrazek. Wstaję, tylko po to, by wiedzieć, że nadal żyję, że ciągle mogę oddychać, mimo bólu. Spuszczam wzrok na ramkę. Szkic. Ten, który narysowałem dla niej po naszym pierwszym razie. Ten z jej pokojem w naszym przyszłym domu. Ten z ogromnym fotelem i kilkoma małymi, które przed nim stoją. Tymi dla wszystkich dzieci, które chcieliśmy mieć. – Widzisz? – powtarza, tym razem ciszej. Ale nie mogę. Nie widzę przez łzy. Nabiera powietrza i próbuje je zatrzymać, by jej płacz nie był tak głośny. – Tego chciałeś, Cameron. Po raz pierwszy w życiu chcę, żeby była cicho. Nie chcę słyszeć tego, co ma do powiedzenia. Nie mogę tego znieść. – Tak wyobrażałeś sobie nasze życie, a ja nie mogę ci tego dać. Jak możemy być razem? Jak mogę z tobą zostać wiedząc, że nie mogę dać ci tego, czego zawsze pragnąłeś? Jak? – Jej głos jest znużony przez mocny płacz. Ledwo mówi. A ja ledwo słyszę. – Muszę z tym żyć, Cam. Muszę żyć z faktem, że jestem powodem, przez który nie spełnisz swoich marzeń. I nie mogę tego zrobić. Przepraszam, ale nie mogę.

Ocieram oczy rękawem i patrzę na nią. Robię tylko to. Bo nie mam słów. Nie mam siły. – Mam rację, Cam. Kręcę głową. – W porządku – mówi. – Możesz być na mnie zły. – Zamknij się – warczę. Płacze jeszcze mocniej. – Nic z tego nie liczy się bez ciebie. Myślisz, że te marzenia mają bez ciebie sens, Lucy? Wymyślasz kłamstwa, bo jesteś tchórzem. Próbowałem być z tobą każdego dnia od poronienia. Byłbym tutaj, razem z tobą. Odepchnęłaś mnie. Nie chciałaś mnie tutaj. Nie używaj tego jako wymówki. Jeśli mnie nie chcesz, jeśli już mnie nie kochasz, jeśli to dla ciebie za trudne, powiedz to! – Tak jest! To dla mnie za trudne! Zasługujesz, żeby to mieć! Zasługujesz, by być z kimś, kto może ci to dać. Może powinieneś być z Roxy! I przez te słowa, tracę kontrolę. Całkowicie ją tracę. Przebiega przeze mnie fala gniewu. I zanim mogę się powstrzymać, podnoszę ramkę i rzucam nią o ścianę. Krzyczy tak głośno, że dzwoni mi w uszach. – NIEEEE! Klęczy na podłodze, z leżącą przed nią roztrzaskaną ramką. – NIENAWIDZĘ CIĘ! – Cholera. – Próbuję do niej podejść, uklęknąć obok niej, ale mnie odpycha. – Lucy, przepraszam. – Pieprz się! – wrzeszczy. –To było wszystko, co miałam, Cameron. To było dla mnie wszystko. To była nasza wieczność, a ty ją zniszczyłeś. – Skarbie. Jestem bałaganem. Spieprzyłem. Obracam głowę na dźwięk otwieranych drzwi. Wchodzi Lucas razem z resztą braci. – Co do di… – przerywa. – Jezu Chryste, Lucy, krwawisz. Obracam się z powrotem do Lucy, która gorączkowo próbuje wyjąć szkic z ramki i kaleczy palce o szkło. Nie wiem, czy to w ogóle czuje.

– Lucy, przestań – szepczę, łapiąc ją za nadgarstek. Podnosi na mnie wzrok. Mruży oczy. Ale widzę je wyraźnie. Nie ma w nic spokoju. Tylko burza. – WYNOŚ SIĘ! – Popycha mnie za ramiona, aż się przewracam. – WYNOŚ SIĘ! – krzyczy ponownie. Uderza w moją pierś zaciśniętymi pięściami. – NIENAWIDZĘ CIĘ! WYNOŚ SIĘ! Nic nie robię. Siedzę na piętach i pozwalam się bić. Pozwalam jej krzyczeć. Pozwalam jej się wkurzać. Lucas obejmuje jej klatkę piersiową i podnosi ją z podłogi. – Po prostu wyjdź, Cam. – Co się dzieje? – mówi cieniutki głosik. Lachlan płacze w ramionach Leo. – Cameron, musisz wyjść – powtarza Lucas. Wycieram twarz przedramieniem i jeszcze raz na nią patrzę. – Na zawsze, Lucy. I robię to, czego wszyscy chcą. Odchodzę.

– Lucy –

Lucas sadza mnie na podłodze łazienki i przykuca przede mną. – Wszystko w porządku, Gąsko? Potakuję, nawet jeśli to kłamstwo i on o tym wie. – Wiem, że to nie fair, ale Lachlan tam jest. Wariuje. Zaciskam powieki i biorę kilka oddechów, próbując opanować emocje. – Wszystko w porządku – mówię. Otwiera szafkę pod zlewem i wyciąga pudełko plastrów. Bierze moją dłoń i przygląda się nacięciom, z których nawet nie zdawałam sobie sprawy. – Chcesz porozmawiać o tym, co się stało? – pyta, przyklejając pierwszy plaster.

– Nie mogę tego zrobić, Lucas. Nie sądzę, bym mogła z nim być, nie kiedy wiem, jak bardzo chce dzieci. Jego wzrok przesuwa się na szkic ubrudzony moją krwią. – Nie sądzisz, że to może jego wybór, nie twój? – Znasz Camerona – mamroczę. – Wiesz, że zawsze będzie przy mnie stał, nawet wtedy, gdy nie powinien. Nie odejdzie. Muszę go zmusić. Muszę sprawić, że mnie znienawidzi, by dostał to, na co zasługuje. To złe. Ale właściwe. Kręci głową, przyklejając trzeci i ostatni plaster. – Nie zgadzam się z tobą, Luce. Ale to twoje życie. – Jego spojrzenie wędruje do salonu. – Powinnaś się wykąpać, wyczyścić i przebrać. Wyjdź, gdy będziesz gotowa. Chłopcy przyszli, by cię zobaczyć. Martwią się. – Powiedziałeś im? – Nie. Prosiłaś, bym tego nie robił i nie zrobiłem. Ale pewnego dnia będziesz musiała im powiedzieć. Nie możesz tego zawsze ukrywać.

*

Wychodzę spod prysznica i staję nago przed wysokim lustrem, skupiając się na świeżej bliźnie, która mieści się pod moim pępkiem. Wieczne, brzydkie przypomnienie tego, czym nie może być moje życie. Zamykam oczy, przypominając sobie wszystkie te czasy, kiedy Cam stał obok mnie, dokładnie tu, obejmując mnie, w teraz zniszczonym, pasie. Moje oczy pieką od gorzkich łez. „Jesteś taka piękna” mówił mi do ucha. „Jestem takim szczęściarzem, Lucy. I nigdy o tym nie zapomnę.” Odpycham od siebie szloch, który grozi wydostaniem się na powierzchnię. Nie jest szczęściarzem. Ani trochę. Już nie. Przesuwam dłonią po mojej piżamie, uśmiecham się sztucznie do lustra i tak wychodzę do salonu. I wtedy głośno sapię. I płaczę. I śmieję się. – Czas na bajki, Gąsko – mówi Lucas.

Jakimś cudem, udało im się stworzyć prowizoryczny namiot, używając do tego stołu z jadalni, kanap i ścian oraz pościeli. – Nie jest tak łatwo jak dawniej. Myślę, że wszyscy urośliśmy od ostatniego razu. Cóż, wszyscy poza tobą – żartuje. Śmiech Lachlana rozgrzewa moje serce. Taki niewinny. Tak nieświadomy tego, co się dzieje. – Jesteś mała – oświadcza. – Będę ci mówił laleczko! Leo śmieje się razem z nim. – To oznacza, że jest twoją dziewczyną, Lachy. Nie chcesz, żeby siostra była twoją dziewczyną. Krzywi się zniesmaczony, gdy wszyscy próbujemy się wcisnąć w niewielką przestrzeń. – Mam dziewczynę – woła. – Naplułem jej we włosy i poprosiłem, żeby mnie pocałowała. Mały Logan ryczy ze śmiechu. – Jeśli to zadziałało, jesteś moim bohaterem. Lachlan wytrzeszcza oczy i kiwa entuzjastycznie głową. – Całkowicie zadziałało – mówi. – Następnego dnia zrobiłem to Michele! Teraz mam dwie dziewczyny… które tylko mnie wkurzają.

Rozdział 35 – Lucy –

Minęły tygodnie, odkąd ostatni raz widziałam Camerona. Nie dzwonił. Ja też nie dzwoniłam. Ale za nim tęsknię. Bardzo. Wróciłam do głównego domu po naszym namiotowej imprezce – tak to nazwaliśmy. Razem z Lucasem czekaliśmy, aż reszta zasnęła i usiedliśmy na schodach na ganku, by napić się piwa. Cóż, on się napił. Ja nie mogę pić z powodu tabletek przeciwbólowych. Obiecaliśmy sobie, że spróbujemy robić tak raz w miesiącu. Będzie w domu jeszcze tylko przez rok, zanim pójdzie na studia, jeśli pójdzie na studia. Mówi, że ciągle się waha. Rozważa zostanie w domu i pracę z tatą. Powiedział, że twarz taty rozświetliła się, gdy mu o tym wspomniał, i że tata spotkał się ze swoim menadżerem, by dowiedzieć się czy może zmienić nazwę firmy na Preston & Synowie. Lucas tego nie powiedział, ale wiedział, że to go uszczęśliwiło. Mieszkanie w domu pomaga. Tu zawsze jest coś do roboty, ktoś, z kim można pogadać i coś, z czego można się śmiać. Ale niestety, a może stety, żadna z tych rzeczy nie jest Cameronem. Chłopcy większość dni spędzają nad jeziorem. Ja jeszcze tam nie byłam; za wiele wspomnień. Lachlan i ja lepiej się poznajemy. To trochę smutne, że przegapiłam jak dorastał przez ostatnie dwa lata. Jest wspaniałym dzieckiem, pełnym życia, bez żadnych zmartwień. Próbował namówić mnie na zabawę w Filmorze, ale nie mogę się zmusić, by się tam zbliżyć. Nie sądzę, by moje serce to zniosło. To zawsze będzie przypomnieniem pierwszego razu, gdy Cameron powiedział, że mnie kocha, nawet jeśli oboje już wcześniej o tym wiedzieliśmy. – Jesteś gotowa? – pyta tata, z Lachmanem uwieszonym na jego plecach. Uśmiecham się nieszczerze. – Taa.

*

Idziemy na lunch do centrum rozrywki z okazji szóstych urodzin Lachlana. Nawet jeśli nie jest to prawdziwa impreza, wynajęliśmy specjalną salę, żeby wszystkich pomieścić.

– To moje ulubione miejsce na calusieńkim świecie – woła Lachlan. – Poza Filmorem. Najbardziej kocham Filmore’a. tata zbuduje mi tam teleport, żebym mógł zbudować maszynę do lodów i wysyłać je do wszystkich domów. – To brzmi świetnie – mówię. Obraca głowę w stronę drzwi. – CAM! Mój wzrok podąża za jego. – Hej, kolego – mówi Cam, ale jego spojrzenie jest skupione na mnie. Nie mrugam. Nie ruszam się. Nawet nie oddycham. Nie mogę. Bo jeśli to zrobię, wiem, że wyląduję w jego ramionach, dając mu nadzieję, która nie istnieje. To źle dla mnie, że tego chcę, ale jeszcze gorsze jest to, że za nim tęsknię. – Przyszedłeś! – woła Lachlan i odwraca się do taty. – Dziękuję! Moje serce się zaciska. Cam się uśmiecha i pochyla się, by być na wysokości Lachlana. – Wszystkiego najlepszego! – Mierzwi mu włosy. – Starzejesz się. Chyba widzę tu parę siwych włosów. Lachlan chichocze i odpycha jego rękę. – Lucy? – pyta mnie Leo z drugiej strony stołu. – Możemy przywitać się z Camem? Zamykam oczy i pozwalam, by pochłonął mnie ból mojego złamanego serca. Przełykam gulę, która urosła w moim gardle i próbuję nie okazywać uczuć, gdy otwieram oczy i widzę, że on mnie obserwuje, niepewny mojej reakcji. – Oczywiście, że możecie. – Przyglądam się reszcie chłopców. Siedzą na brzegach krzeseł, tak samo jak Lachlan podekscytowani widokiem Cama, ale wahają się, jakby myśleli, że to źle z ich strony, że go tu chcą. – Chłopaki. – Głos mi się łamie. – Możecie się cieszyć, że go widzicie. Idźcie. Zatem to robią. Jeden po drugim przybijają piątki, żółwiki, ściskają sobie ręce i co tam jeszcze robią chłopcy. A Cam – każdemu z nich poświęca czas, wiedząc jakie powinien zadać pytania. Zawsze tak było. Zawsze wiedział co dzieje się w ich życiach. Czym interesuje się każdy z nich. Zawsze zwracał na nich szczególną uwagę, każdego traktując indywidualnie. – Nie złość się, córeczko – mówi tata. – Zapytałem Lachlana co chce na urodziny, a on powiedział, że Camerona. – Nie jestem zła – mówię mu szczerze.

Lachlan siada obok mnie i ciągnie Cama za rękę, na miejsce po swojej drugiej stronie. Nasze spojrzenia się spotykają na chwilę, która wydaje się trwać wiecznie. – Hej – mówi w końcu. Próbuję się uśmiechnąć. – Hej. Podchodzi kelnerka, by przyjąć zamówienia. Najwyraźniej zna Lucasa, bo wytrzeszcza oczy i zamiera w pół ruchu, gdy go zauważa. Przyjmuje zamówienia, a kiedy tylko wychodzi, pokój wybucha wielkim ‘Ooochhhhhhhh’. Lucas kręci tylko głową, jego policzki rumienią się ze wstydu. – Hej – mówi mały Logan do Lachlana. – Powinieneś napluć jej we włosy i poprosić, żeby cię pocałowała. Niech zostanie twoją laleczką. Śmiejemy się. Lachlan wzrusza ramionami. – Okej! – Zeskakuje z krzesła i idzie do drzwi. – Nie! – woła za nim Lucas. Wstaje Cam. – Zajmę się tym. – Przerzuca sobie Lachlana przez ramię i odwraca się do taty. – Możemy się chwilę pobawić? Tata potakuje. – Oczywiście. Jestem pewny, że będzie zachwycony. Wychodzą. Ja również – na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza – bo nie mogę oddychać, gdy Cam jest tak blisko. Nie wiem jak długo tak stoję, zanim Lucas wytyka głowę za drzwi. – Tu jesteś. Wszystko w porządku? – Tak – odpowiadam z przesadną wesołością. – Podali jedzenie. Jedyne wolne miejsca przy stole są w pobliżu Camerona. Lucas, który jest dupkiem, wybiera to bardziej oddalone od niego.

– Hej, Cam! – woła Lachlan. Odkąd wróciłam do domu, zauważyłam, że krzyk to standardowa głośność. Zgaduję, że mieszkając z pięcioma innymi chłopcami, krzyk jest jedynym sposobem, by zwrócić na siebie uwagę. – Tak, kolego? – pyta Cam, zapełniając talerz Lachlana wszystkim po trochu. Nuggetsami, frytkami, spaghetti, nazwij to, a my to mamy. – Wywiesili mnie w szkole na jedenaśćset trzy dni! – Wywiesili? –duma Cam. Bliźniacy przewracają równocześnie oczami. – To znaczy zawieszony – mówi mu Liam. – Zostałeś zawieszony? – śmieje się Cam. – Dlaczego? – Bo zrobiłem to – woła Lachlan. Jednoczesne ‘NIEEEE’ wypełnia pokój, gdy Lachlan podnosi garść spaghetti i rzuca nim przez stół w stronę małego Logana wołając: – YOLO! Cam odrzuca głowę do tyłu i wybucha śmiechem. Mały Logan przeklina i wychodzi z pokoju. – Przynajmniej nie była to psia kupa – woła za nim tata. To wywołuje kolejny wybuch śmiechu, nawet u mnie. Gdy w końcu się uspokajam, zauważam, że Cam mnie obserwuje. – Co? – pytam. – Ciągle sprawiasz, że mój świat się zatrzymuje, Luce. Jem w milczeniu, przełykanie wydaje mi się niemożliwe, równie niemożliwe jak ciągłe mruganie, by odgonić łzy. Szturcha mnie lekko łokciem. – Będę się zbierał – mówi i pochyla się lekko, żebym tylko ja go słyszała. – Możemy pogadać? Oddycham głęboko nie odrywając wzroku od talerza. – Hej, Lachy – mówi, tym razem głośniej. – Bardzo dziękuję za zaproszenie na twoje przyjęcie, ale muszę iść. Wstaje i odsuwa krzesło. – Nie – woła Lachlan. – Jeszcze nie.

Przenoszę na niego spojrzenie. Patrzy na tatę błagalnym wzrokiem. – Niech on zostanie, tatusiu! Dalej są moje urodziny, a on jest moim prezentem! Moje serce nie tylko się łamie; ono roztrzaskuje się na tysiąc kawałeczków. Cam pociąga nosem. – Muszę pracować, koleżko. Przepraszam. – Nie! – Lachlan staje na swoim krześle, rozgląda się dookoła stołu, błagając, by któreś z nas zmusiło Cama do pozostania. – Dlaczego? – Teraz już wrzeszczy. – Są wakacje, Lucy jest teraz w domu, a ciebie nie ma i nie wiem dlaczego. Zawsze tu byłeś wtedy, kiedy Lucy, a teraz cię nie ma. Nie podoba jej się jak plujesz w jej włosy? Cam się śmieje, ale to smutny śmiech. Patrzy na mnie, a ja odwracam wzrok, bo nie mogę znieść cierpienia w jego oczach. – Przepraszam, Lachy, ale muszę pracować. – Ale tatuś też pracuje! Ale kiedy kończy, wraca do domu i się bawi. Wrócisz, jak skończysz pracę? Lucas wstaje obok mnie. – Hej, Lachy, słyszałeś to? Jestem pewny, że to wielka czerwona zjeżdżalnia woła twoje imię. Tata też wstaje. – Jestem pewny, że woła wszystkich chłopaków Prestona. Też to słyszałeś, Leo? Leo potakuje z wytrzeszczonymi oczami. – Woła do nas, Lachy! Lepiej chodźmy. Lachlan się śmieje i wskakuje na plecy Lucasa. Sekundę później jesteśmy sami. Tylko on i ja. I cała masa nieuporządkowanych emocji. Wyciera policzki grzbietem dłoni i odwraca się w moją stronę. Kiwa głową na drzwi i pyta: – Na zewnątrz?

*

Siadamy przy stoliku w ogródku przed centrum rozrywki. – Co u ciebie? – pyta zmęczonym głosem. – Dobrze. Powoli kręci głową. – To wcale nie jest niezręczne. – Taa. W ciszy patrzy przed siebie. – Chciałeś porozmawiać? – pytam. Spuszcza głowę i obraca się do mnie. – Taa, ale teraz wydaje się to głupie. – Och. – Nie, nie chodzi mi o to, że rozmawianie z tobą jest głupie, ja tylko… – przerywa z westchnieniem. Następnie wpycha ręce do kieszeni i wyciąga kawałek papieru. Sapię. – Nie, to nie… – Szybko kręci głową. – TO nie jest szkic. Ciągle nie mogę podnieść ołówka. Zaciskam usta. Rozwija papier i kładzie go na stoliku przede mną. Odrywam od niego oczy i patrzę w dół. To artykuł z gazety ze zdjęciem ukazującym jego i jakiegoś mężczyznę, jak ściskają sobie dłonie przed boiskiem obok kampusu. Nagłówek głosi: STUDENT UNC OCZAROWUJE RADNYCH. – Co to? – pytam, mój wzrok przesuwa się po słowach. – Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś mi, bym zgłaszał się do konkursów, żeby pokazać ludziom co potrafię? – Zgłosiłeś projekt? Potakuje. – Tak, rada miasta ogłosiła konkurs na projekt placu zabaw na tej pustej przestrzeni obok boiska baseballu. I wygrałem, Luce.

Ogarnia mnie przytłaczające uczucie dumy. Płaczę, ale to zupełnie inne od tysięcy łez, które ostatnio wylałam. – Przepraszam – mówi współczująco. – Nie chciałem doprowadzić cię do łez. Kręcę głową, moje łzy płyną nieprzerwanie. I wtedy podnoszę na niego wzrok. Oblizuje wargi, jego spojrzenie wbija się w moje. – To dobre łzy, Cameron. Jestem z ciebie taka dumna. Śmieje się krótko. – Dzięki. Szczerze, to sam jestem z siebie dumny. Nie sądziłem, że mam szansę. – Ale twoje prace są dobre. I cieszę się, że się zgłosiłeś, bo teraz wiesz, może teraz w siebie uwierzysz. – Tak jak ty to zrobiłaś? Wycieram oczy i kiwam głową. – Ja tylko chciałem, żebyś wiedziała, Lucy, bo nie byłoby mnie tu, gdyby nie ty i twój tata, pokierowaliście mnie we właściwym kierunku, zachęciliście mnie, uwierzyliście we mnie. – Pociąga nosem, by powstrzymać łzy, które wiem, że ukrywa. – Chciałem ci po prostu podziękować. Spoglądam z powrotem na artykuł. – Mogę to zatrzymać? – Oczywiście – śmieje się. – Mama trochę oszalała i zamówiła tuzin egzemplarzy tej gazety. Wysłała je prawie wszystkim, których zna. Śmieję się z jego słów. – Jest z ciebie dumna, Cameron. Nie mogę się doczekać, by pokazać to tacie. Bardzo się ucieszy. Kiedy się zgłosiłeś? – Kilka tygodni przed twoim wyjazdem do New Jersey. – Och. – Składam artykuł i chowam go do kieszeni. – Więc – zaczyna i nagle przerywa. – Więc? Oddycha głęboko, jakby zbierał się na odwagę, by powiedzieć resztę. – Była nagroda dla wygranego, to właśnie dlatego się zgłosiłem. To było pięć tysięcy. Uśmiecham się. Szczerze. Po raz pierwszy od dawna. – To wspaniale!

– Taa… – Co zamierzasz zrobić z pieniędzmi? – O to właśnie chodzi, Luce. Zgłosiłem się z nadzieją, że wygram, bo… cholera. To takie trudne. – Co jest trudne? – To. Wszystko. Rozmowa z tobą. Przebywanie tak blisko ciebie i to, że nie mogę cię dotknąć. Próbuję z tobą rozmawiać… ale jest jakby… rozważam każde słowo, bo… – Cam – przerywam. – Co planowałeś zrobić z wygraną? Ściska nasadę nosa i cicho jęczy. – Przyglądałem się kwaterom na kampusie. Dla nas, Luce. Myślałem, że może znajdziemy dla nas mieszkanie. Gdybym dostał te pieniądze i te, które zarobię latem, moglibyśmy coś wynająć, przez jeden semestr, ale to jakiś początek. Szukałem takich z dwoma łóżkami i dwiema łazienkami. Możesz mieć własny pokój. Po prostu myślałem… Wpatruję się w stół, płacząc coraz mocniej z każdym jego słowem. Nic się nie zmieniło. Moje uczucia co do niego są ciągle takie same. Tak samo jak uczucia do niego. Kocham go. Dlatego mówię cicho: – Nie mogę, Cameron. – Taa – wzdycha. Odwraca się, a jego ramiona poruszają się z każdym oddechem. – Tak myślałem. Ale i tak musiałem zapytać. Ból w mojej piersi jest duszący. – Cameron. – Wzdryga się, gdy dotykam jego ręki. Wstaję, nie chcąc się żegnać, bo nie będę w stanie tego przeżyć. – Zrobisz coś dla mnie? – Cokolwiek – szepcze, nie patrząc na mnie. – Podnieś ołówek. Uwierz w siebie. Uwierz w swoje serce. Śmieje się gorzko. – Ty jesteś moim sercem, Luce. A teraz odeszłaś.

– Cameron –

Kiedy docieram do samochodu, dzwonię do pracy i mówię, że się spóźnię. Odbiera Chris. Mówi mi, że jest pusto i nie potrzebują dwóch pracowników. Odbije moją kartę przy wejściu i wyjściu, więc i tak mi zapłacą, bez przychodzenia. Dziękuję mu wylewnie i wjeżdżam na podjazd mamy i Marka. Mark otwiera drzwi, uśmiechając się od ucha do ucha. – Nie ciesz się za bardzo na mój widok – mówię. – Niedługo będziesz miał dość tego, że proszę cię o pomoc… i twoje pieniądze. – W końcu – woła, machając rękami. Odsuwa się, żebym mógł wejść i poklepuje mnie po plecach. – Jestem pewny, że masz do nadrobienia piętnaście lat proszenia o moją pomoc. Spędzamy popołudnie przeszukując sieć i dzwoniąc, próbując znaleźć idealne miejsce. Istnieje powód, dla którego komis Marka odnosi taki sukces. To dlatego, że jest świetnym negocjatorem. Podaje numer swojej karty kredytowej osobie, z którą rozmawia i mówi, że jutro z samego rana odbiorę klucze. Gdy się rozłącza, odkłada kartę, wyciąga kolejną i mi ją podaje. – Na przybory i takie tam – mówi. Spoglądam na kartę w dłoni, jest na niej moje imię. Wciągam powietrze i próbuję ją oddać. – Nie mogę tego przyjąć. Prycha. – Piętnaście lat, pamiętasz?

***

Następnego dnia odbieram klucze, używam karty Marka do zakupu przyborów i jadę do miejsca, które wynajął na cały rok. I wtedy robię coś, czego nie robiłem od odejścia Lucy. Sięgam po ołówek.

Rozdział 36 – Cameron –

Uśmiecham się, gdy czytam wiadomość od Jake’a. Podana jest w niej tylko nazwa budynku, numer pokoju i godzina, o której mamy się spotkać. Nie muszę pytać co to oznacza. Zmuszam Minge’a, by poszedł ze mną i pomógł przenieść to, czego potrzebuję, i spotykamy się z Jake’iem przed przyszłym pokojem Lucy. Wczoraj wprowadziliśmy się do naszego. Micky powiedziała Jake’owi, że Lucy przyjeżdża dzień przed rozpoczęciem zajęć. To daje mi niecały tydzień, by wszystko było idealne. – Nie wiem jak mam ci dziękować – mówię mu. – Nie ma potrzeby – odpowiada. – Tylko nie mów Kayli, że musiałem flirtować z opiekunką piętra. Wkurzyłaby się. Minge drwi z nas: – Jesteście dupkami. Jake wyciąga klucz z kieszeni i otwiera drzwi. I wszyscy zabieramy się do pracy.

– Lucy –

– Denerwuję się – mówię Heidi przez telefon. – Denerwujesz się z powodu zajęć czy przez Camerona? – Camerona. – Kiedy ostatnio go widziałaś? Wjeżdżam na kampus i szukam miejsca parkingowego blisko akademika. – Dwa tygodnie temu, na przyjęciu Lachlana. – Jak było? – Ciężko.

Wzdycha głośno. – Przykro mi, Luce. – Jej głos jest cichy i pełen współczucia, gdy dodaje: – Z powodu tego wszystkiego. Z powodu dziecka. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie nie zdają sobie sprawy jakie mają szczęście, że bez problemów zachodzą w ciążę, prawda? Jestem zaskoczona jej słowami, ale próbuję tego nie okazywać. – Wszystko w porządku? – Taa. Zadzwoń do mnie, gdy się rozpakujesz, dobrze? – Dobrze. – Rozłączam się i parkuję. Rose już czeka przy drzwiach. – Zdziro! – woła. – Tęskniłam za twoim idealnym, małym tyłeczkiem! – Śmieję się, gdy przytula mnie mocno i podnosi z ziemi. Nie powiedziałam jej, co się stało. Nie sądzę, by wszyscy musieli o tym wiedzieć. Ciągle widzę, jak zachowują się przy mnie tata i Lucas, jakby obchodzili się z jajkiem i nie potrzebuję tego. Nie chcę. – Byłaś już w pokoju? – pytam. Kręci głową. – Czekam na jakiegoś gościa, którego poznałam w Internecie, aż przyjdzie, rozładuje moje rzeczy i zaniesie je na górę. Nie jestem stworzona do pracy fizycznej, Luce. – Biorę pudło z mojego wozu i podaję jej walizkę. – Czy nie mówiłam właśnie, że… Przesadnie wydymam usta. Mruży oczy. – Masz szczęście, że jesteś taka urocza. Śmiejemy się w drodze do naszego pokoju. Otwiera drzwi. Moje serce opada. Tak samo jak pudło z moich rąk. – Whoa – szepczę. Stajemy na środku pokoju i zataczamy powolne, pełne koło. Nie zdaję sobie sprawy, że przestałam oddychać, dopóki nie sapię z braku powietrza. – Wszystko w porządku? – Łapie mnie za łokieć i prowadzi na łóżko. – Wyglądasz, jakby cała krew odpłynęła ci z twarzy.

Chcę odpowiedzieć, ale nie mogę. Nie mogę mówić. Mój wzrok wędruje gorączkowo po pokoju, próbując wszystko ogarnąć, ale to za wiele. Jest tego za wiele. I nim zdaję sobie z tego sprawę, siedzę na łóżku i płaczę w dłonie. – Luce. – Siada obok mnie i obejmuje za szyję, przyciągając mnie do siebie. – Wiesz, kto to zrobił? Wycieram oczy przedramieniem i potakuję. – Kto? – Cameron. Gwiżdże przeciągle. – Cameron jest artystą? Nie spieszę się i czekam, aż moje emocje się uspokoją, następnie wstaję i przyglądam się pokojowi. Duże malowidło na przeciwległej ścianie zajmuje całą przestrzeń. Pozostałe dwie są wypełnione pojedynczymi szkicami. Podchodzę bliżej, chcąc się im przyjrzeć. – Sięgnął po ołówek – szepczę do siebie. Jest tu tak wiele kartek, tak wiele szkiców. Tak wiele naszych wspomnień. Rzeka za jego domem, nasz pomost nad jeziorem, ganek mojego domu, Filmore, zbliżenie podpórek z jego roweru, moi bracia – każdy z nich na osobnej kartce, moja chatka – wszystko. Zebrał wszystko, co kiedykolwiek się dla nas liczyło i uczynił z tego swoją sztukę. – Co to? – pyta Rose, wskazując na jeden, który przegapiłam. Jest większy niż pozostałe i oprawiony w szkło. Podchodzę do niej, żeby lepiej widzieć. – O mój Boże – szlocham. Ściągam ramkę ze ściany i przytulam do piersi. Następnie siadam na łóżku i przesuwam palcami po szkle. To mój pokój, ten, który dla mnie zaprojektował. Ściany są wypełnione książkami, pali się w kominku i ciągle stoi tam fotel, ale te mniejsze zniknęły. Zostały zastąpione stołem kreślarskim. A pod szkicem znajdują się słowa, które rozrywają moje serce na pół: „Nic z tego nie liczy się bez mojej wieczności.” – O co chodzi z tym wschodem słońca? – pyta Rose, wyrywając mnie z myśli. Stoi przed malowidłem, plecami do mnie. Spogląda przez ramię, podczas gdy ocieram niekończące się strumienie łez. – To wschód i zachód słońca – tłumaczę jej. – Cam mówi, że przypomina mu to o naszej miłości. – Ciężko mi mówić, ale odpycham to od siebie i kontynuuję: – Bo są wieczne – wschody i zachody słońca. Są nieskończone. Tak jak my.

***

Opuszczam kampus i jadę z powrotem do domu. Kończę w jedynym miejscu, które wiem, że mi pomoże. Mówię do jedynej osoby, która może mnie naprawić. – Mamo – szepczę. – Potrzebuję cię. Kładę kwiaty przed jej nagrobkiem i siadam. – Boję się – mówię jej. – I jestem złamana. Siedzę tak przez godzinę, wylewając morze łez i zastanawiając się, jak to możliwe, że łzy nadal płyną, gdy serce dawno jest puste. Sięgam do torebki, wyciągam długopis i notatnik, i robię coś, czego nie robiłam od jej śmierci.

*Bez tytułu* Lucy Lovesalot. …

– Cameron –

Powinna być wczoraj na kampusie, ale nie słyszałem ani słowa. Nie skontaktowała się ze mną, ani z Micky – tak twierdzi Jake. Jeśli widziałaby swój pokój, na pewno ktoś by wiedział. Zostawiłem Rose jako ostatnią deskę ratunku, bo nie wiem, czy wie co wydarzyło się w wakacje i nie chcę być tym, który jej o tym powie. – Stary – mówi Minge wchodząc do naszego pokoju. W rękach trzyma paczkę i mi ją pokazuje. – Widziałeś to? Mrużę oczy, zanim wstaję z krzesła przy biurku i biorę ją od niego. Siadam na łóżku i wpatruję się w owiniętą w gazety paczkę z moim imieniem wypisanym pismem Lucy. – Więc… ja chyba pójdę… i uch… zrobię… coś innego – mamrocze Minge. Rzucam na niego okiem. – Dzięki, stary. Kiwa głową, zanim opuszcza pokój i zamyka za sobą drzwi. Wycieram dłonie o narzutę i czekam, aż moje serce przestanie tak łomotać. Po pierwszym oddechu, po którym nie czuję jakby w mojej piersi uderzało tysiąc młotów, powoli otwieram paczkę. To bluza z „Powrotu do przyszłości”, którą miała na zdjęciu jakie wysłała mi z New Jersey, model Deloreana i złożona kartka. Łomotanie w mojej piersi powraca, ale nie czekam aż się uspokoi. Rozkładam ją i czytam pierwszą linijkę.

Bez tytułu – Lucy Lovesalot. Śmieję się, ale przestaję, bo nie mam zielonego pojęcia, co zrobią ze mną jej następne słowa.

*****

To historia chłopaka i dziewczyny, którzy się w sobie zakochują. A przynajmniej powinno tak być. Ale to coś więcej. To historia chłopaka i dziewczyny, którzy zakochali się tak mocno, że miłość była jedyną rzeczą jaką znali. I przez długi czas ta miłość była wystarczająca. Ta miłość była dla nich wszystkim. Dzielili swoje marzenia, nadzieje i plany na przyszłość. Dzielili to wszystko i przy tym oddali się sobie nawzajem. Nie tylko fizycznie, ale też na każdy możliwy sposób. Wtedy, pewnej nocy, gdy przeżyli najbardziej intymną chwilę, dziewczyna się przestraszyła. Martwiła się, że może pewnego dnia chłopaka przy niej nie będzie i to złamało jej serce. – Mylisz się – powiedział jej chłopak. A następnie wyjawił jej swoje myśli, marzenia i to, jak wyobrażał sobie ich przyszłość. Dzieci. Chciał idealnego, małego domku ze swoją idealną małążoną i ich idealnymi małymi dziećmi. A dziewczyna – jej serce rosło na myśl o tym. Nie tylko przez ich przyszłość, ale też teraźniejszość. I nieskończoną miłość, jaką okazywał jej chłopak. I wtedy, pewnego dnia… wszystko się skończyło. Ot tak. Wylali niekończące się morze łez. A kiedy wyschły, wylali ich jeszcze więcej. Teraz, chłopak ciągle tam jest. Ciągle ją obserwuje. Ciągle czeka. Mimo tego, że ich marzenia na przyszłość zostały zniszczone, on ciągle czeka. Ale dziewczyna się boi. Dziewczyna nie może pozwolić, by jej złamane serce zostało z nim na zawsze. Po pewnego dnia, jak wierzy, chłopak zbuduje wehikuł czasu. Wróci do przeszłości, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie ich miłość była wszystkim czego potrzebowali. Gdzie mogli wyobrażać sobie swoją przyszłość i dom pełen dzieci. Będzie chciał wrócić do bycia chłopakiem, który zakochuje się w dziewczynie. I do dziewczyny, która będzie mogła spełnić jego marzenia.

Będzie chciał zostać tam na zawsze, w życiu, które było proste, a jedyną rzeczą, która się liczyła była miłość. Ale są tutaj, zamknięci w teraźniejszości, zastanawiając się jak ruszyć dalej. Dziewczyna myśli i czuje, i myśli jeszcze więcej, nieważne jak bardzo ją to rani. Ale nie ma odpowiedzi. Więc, pewnego dnia dziewczyna buduje wehikuł czasu, ale nie po to, by dołączyć do niego w przeszłości, wybiera się w przyszłość. Tam, gdzie widzi chłopaka, w którym zakochała się wiele, wiele lat temu. I widzi jego smutek. Widzi, jak patrzy na pokój, który zaprojektował tylko dla niej. Widzi te zmarszczki i zaciśnięte usta, gdy patrzy na pojedynczy fotel. Widzi, jak obserwuje dzieci swoich przyjaciół w małej lidze i zastanawia się, co takiego złego zrobił w swoim życiu, że nie może tego mieć. Następnie widzi to, jak na nią patrzy, ze wstrzymywanym żalem, smutkiem i złością, bo nie może mieć tego wszystkiego. I pewnego dnia, ten żal, smutek i złość zmieniają się w nienawiść. A miłość, którą kiedyś dzielili, miłość, która sprawiała, że ich świat się kręcił, ta miłość zmienia się w nienawiść. Tak więc oto są; chłopak w przeszłości, zakochuje się w dziewczynie. I dziewczyna w przyszłości, z chłopakiem, który nie może jej już kochać.

Rozdział 37

– Cameron –

Moje ciało drży, gdy maszeruję do jej akademika, z notatką zaciśniętą mocno w pięści. Uderzam w drzwi mocniej niż powinienem. Ludzie się gapią i nazywają mnie szaleńcem, ale mam to gdzieś. – LUCY! – Uderzam ponownie. Mocniej, głośniej. – LUCY! Drzwi się otwierają, ale to nie ona. – Gdzie ona jest? – Whoa – mówi Rose, unosząc obronnie ręce. – Wszystko w porządku? – Nie, nie jest w porządku. Gdzie ona jest? – Popycham drzwi i wchodzę do środka, gorączkowo szukając jej wzrokiem. Otwieram drzwi łazienki, ale tam też jej nie ma. – Gdzie ona jest, Rose? – Nie wiem, Cameron, musisz się uspokoić. – Kładzie dłoń na moim ramieniu. – Oddychaj – mówi. I tak robię. A kiedy adrenalina opada, a moje mięśnie się rozluźniają, patrzę jej w oczy. – Rose, jeśli wiesz, gdzie ona jest… proszę, powiedz mi – błagam. – Muszę ją zobaczyć.

***

Dziesięć minut później parkuję za samochodem Lucy przed domem Jake’a i Micky. Próbuję zachować spokój, gdy pukam do ich drzwi. Otwiera Jake, ale odpycham go z drogi i idę do Lucy, która siedzi na kanapie. – Co to, do diabła, jest? – wrzeszczę, podnosząc notatkę. Wzdryga się i podciąga kolana pod brodę.

– Mówię cholernie poważnie Lucy. Co, do diabła? –Próbowałem zostać spokojny, naprawdę próbowałem, ale jestem wkurzony. O wiele bardziej niż wkurzony. – Cameron – mówi Micky wstając i odpychając mnie. Lucy zaczyna płakać, a może już płakała. Nie wiem. – Lucy! Spójrz na mnie! Nie patrzy. Dalej szlocha i zasłania głowę ramionami, chowając się. Chowając się przede mną. Zaciskam pięści. – Jak, do cholery, możesz się tak czuć? Kiedy zrobiłem cokolwiek, COKOLWIEK – wołam – by sprawić, żebyś się tak poczuła! By sprawić, że poczujesz, że cię nie kocham albo mógłbym kiedykolwiek przestać cię kochać! To bzdura! Nie zrobiłem nic poza tym, że cię cholernie kochałem każdego dnia od chwili, gdy poznałem twoje imię, a ty myślisz, że możesz odejść! Nie pozwolę ci odejść! – CAM! – Jake stoi obok mnie, ciągnie mnie za ramię i prowadzi do drzwi. – Nie pozwolę ci odejść, Lucy! – krzyczę, gdy Jake wypycha mnie za drzwi i je za nami zamyka. – Musisz się uspokoić – mówi. Ale w jego głosie jest smutek i mam ochotę go walnąć. Potrzebuję, żeby ludzie przestali mnie żałować. Potrzebuję, żeby zrozumieli. – Ty tego, kurwa, nie łapiesz! – mówię mu i siadam na schodach ganku. – Nic nie rozumiesz! Siada obok mnie w ciszy, która wydaje się ciągnąć godzinami. A ja płaczę. Znowu. Pociera kark, zanim się odzywa: – Myślisz, że nie wiem jak to jest chcieć być tam dla dziewczyny, którą się kocha? Gdy jest tak złamana i zraniona, że nie widzi jak tam stoisz, z otwartymi ramionami… – Jego głos się łamie, zanim odchrząkuje. – Zaufaj mi, stary. Wiem. To najtrudniejsza rzecz jaką można zrobić – być obok osoby, którą kocha się każdego dnia i nie móc jej kochać. Byłem tam. Przeżyłem to. Ale ona potrzebuje czasu… – Czasu? miała całe, pieprzone wakacje i nie zrobiła nic, poza odepchnięciem mnie! Nikogo nie obchodzi, co ja czuję. Potrzebuje czasu? A ja potrzebuję jej. I nikogo to, kurwa, nie obchodzi! – To trudne, Cam. Jest tu, bo Kayla rozumie. Pomaga jej poradzić sobie z rozpaczą.

Obracam się do niego ze zmrużonymi oczami. – Jaką rozpaczą? O czym ty, do diabła, mówisz? Wytrzeszcza lekko oczy, jakby był zaskoczony. – Musi mieć czas na żałobę, Cameron. Stworzyliście dziecko, a ono… Nie słyszę co mówi po tym. Nie mogę go usłyszeć przez krew szumiącą mi w uszach. Ale nad tym dźwiękiem słyszę jej głos. – Cameron? – mówi i siada obok mnie. Odwracam się do niej, moje oczy szukają na jej twarzy odpowiedzi. Albo pytań. – Nie wiedziałem – szepczę. Gładzie dłoń na moim policzku. Z zamkniętymi oczami, mówię jej: – Nie wiedziałem, że przeżywasz żałobę. Byłem tak skupiony na nas i tym, co myślisz o naszej przyszłości, że nie pomyślałem o przeszłości. Nie pomyślałem o tym, co straciliśmy. Nawet nie pomyślałem o stracie dziecka – pociągam nosem, by powstrzymać szloch. – Tak bardzo przepraszam, Lucy. Powinienem wiedzieć. Zawsze potrafiłem cię odczytać, ale zawiodłem, gdy najbardziej tego potrzebowałaś. Teraz i ona płacze, przyciągając moją twarz do swojej szyi. – W porządku – uspokaja. – Cierpię, Cam. I nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Odsuwa się, ale przytulam ją mocniej. – Czemu o tym ze mną nie porozmawiasz? Kręci głową. – Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem jak to wyjaśnić. To znaczy, z mamą wiedziałam, że to się stanie, a kiedy się stało, ulżyło mi. Ale to… nie oczekiwałam tego. Nie wiedziałam, dopóki nie było po wszystkim. Nawet nie miałam szansy, by się przywitać, ani pożegnać. Nie było pożegnania. Żadnego zamknięcia.

– Lucy –

Mówi mi, żebym spotkała się z nim nad rzeką za jego starym domem. Nie mówi po co, ale wymusza na mnie obietnicę, że przyjdę przed zachodem słońca. I przyprowadzę tatę i Lucasa.

Musiał zadzwonić do nich wcześniej, bo gdy przyjeżdżam w sobotnie popołudnie są gotowi, ubrani w garnitury, jak wtedy, gdy odwiedzamy mamę w rocznicę jej śmierci. Przyglądam się swoim ubraniom, zastanawiając się, czy nie są niestosowne. – Wyglądasz pięknie, kochanie – mówi mi tata. Wsiadamy do ciężarówki taty, ze mną po środku. Lucas przez cały czas trzyma mnie za rękę. A ja ciągle nie wiem, co się dzieje. W chwili, gdy zauważam rzekę, Cama stojącego nad brzegiem i Heather i Marka ubranych na czarno, wiem. Próbuję się odwrócić, ale Lucas zatrzymuje mnie na miejscu. – Już czas – mówi. Stoi tam sześć składanych krzeseł, po trzy po obu stronach. Jedna strona jest dla jego rodziny, druga dla mojej. Cam na mnie nie patrzy. Nie wprost. Gdy zauważa nasz przyjazd, siada na krześle obok swojej mamy, a my zajmujemy pozostałe trzy. I tak siedzimy, patrząc na wodę i czekając, na sama nie wiem co. – Przepraszam. – Kobiecy głos przerywa ciszę. Staje przed nami, ze szczerym uśmiechem. Patrzy na Lucasa i mnie z rozpoznaniem w oczach. – Oj, ale wyrośliście. Co za piękne dzieci – mówi. Rozpoznaję w niej pastora z pogrzebu mamy. Zakrywam usta, by powstrzymać szloch. Odchrząkuje i przygląda się każdemu z osobna. – Najbardziej nie lubię tych – wzdycha. Otwiera książkę, zakłada okulary i zaczyna – Nie ma zbyt małego śladu stopy, by nie zostawił śladu na tym świecie… Płacz Cama sprawia, że się do niego odwracam. Ściska przedramię dłonią i używa go, by zasłonić oczy. Siedzi zgięty w pół, cicho szlochając. Jego mama też płacze, ale jej łzy są bezgłośne. Zatacza powolne kółka na jego plecach tak, jak on wiele razy robił ze mną. Pochyla się i szepcze słowa, które są przeznaczone tylko dla niego. Cam nie przestaje płakać, tak samo jak ja. W końcu wstaję i do niego podchodzę. Kładę dłoń na jego ramieniu, przez co podnosi wzrok. Gdyby złamane serce miało twarz, to należałaby ona do niego. Siada prosto i obejmuje mnie w pasie. Płacze w mój brzuch, nie wstydząc się tego. Płaczę razem z nim. Tak mocno, że ledwo stoję. Więc siadam na jego kolanie i obejmujemy się. Płaczemy w swoje szyje, trzymając się mocno.

Rozpaczam. Przeżywamy żałobę. I kochamy. Bierzemy nasze złamane serca i składamy je razem w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie chłopiec, który ledwie mnie znał, przyprowadził mnie, bym się załamała. Bym to z siebie wyrzuciła. I pomógł mi się uleczyć. Gdy słońce zachodzi, a niebo staje się pomarańczowe, każde z nas wkłada kwiat do łódki z papieru i puszcza ją na rzekę. – Mieliście przeczucie? – pyta pastor. – To był chłopiec czy dziewczynka? – Dziewczynka – mówimy jednocześnie. Uśmiecha się do nas. – Chcecie nadać jej imię? Spoglądam na Camerona, który stoi obok mnie z dłońmi na mojej talii. – Hope – szepczę do niego. – Dałeś mi Nadzieję4.

*

Cameron stoi przed nami z kartką papieru. Patrzy najpierw na swoją mamę, a następnie na mnie, siedzącą obok niej. Próbuje się uśmiechnąć, a następnie odchrząkuje i skupia wzrok na tym, co trzyma. Mijają sekundy, nim zaczyna: – „Więcej niż wieczność” – mówi i patrzy na mnie. – Cameron Lovesyoumore.5 I w chwili całkowitego smutku, choć myślałam, że to niemożliwe, ale mnie rozśmiesza.

*****

4

Hope – Nadzieja Odnosi się tu do pseudonimu Lucy – Lovesalot (czyli Kocham Bardzo), a pseudonim Cama można rozumied jako Kocham Cię Bardziej 5

Dawno, dawno temu, był sobie chłopiec, którego mama zmuszała do oglądania Aladyna – więcej razy, niż powinno to być dozwolone u chłopców. Ale za każdym razem, siedział z nią pod magicznym dywanowym kocem i oglądał uważnie, bo wiedział, że to ją uszczęśliwia. Była to opowieść o chłopcu imieniem Aladyn, biedny chłopak, który odnalazł miłość

w

najmniej

spodziewanym

miejscu.

Zakochał

się

w

dziewczynie,

księżniczce, która mieszkała w ogromnym zamku, wypełnionym wieloma, wieloma ludźmi. Głównie chłopcami. Dziewczyna nie miała mamy, a przynajmniej tak myślał. I pomimo ludzi, którzy ją otaczali, była samotna. Była smutna. Jedyną rzeczą, która ją pocieszała był jej tygrys, którego wszędzie zabierała. W mojej historii jej tygrysem jest czytnik. Pewnego dnia, chłopiec zdobył się na odwagę, by odezwać się do księżniczki, samotnej w wielkim domu. Powiedział do niej: „Ufasz mi?” Uśmiechnęła się i powiedziała, że tak. I poszli razem, przeżyli wspaniałą przygodę. Udali się na przejażdżkę magicznym dywanem. Obiecał, że pokaże jej świat, błyszczący, migoczący, wspaniały… I zrobił to. A przynajmniej próbował. Po setkach razy, kiedy obejrzał ten film, chłopiec obrócił się do mamy i zapytał: „Czemu Dżin nie dał mu po prostu więcej życzeń?” Jego mama uśmiechnęła się do niego. „Ponieważ” powiedziała. „To samolubne chcieć więcej, niż się ma.” Mały chłopiec spędzał noc po nocy, myśląc o słowach mamy. I obiecał zawsze doceniać to, co miał. Co zostało mu dane. I nigdy nie pragnąć więcej. Ale wtedy ten chłopiec, nieco już starszy i zdecydowanie bardziej przystojny i lepiej zbudowany, zakochał się w swojej własnej księżniczce, która była smutna i samotna w wielkim domu. I chociaż słowa jego mamy rozbrzmiewały mu w głowie, nie mógł się powstrzymać i zapragnął więcej. Zapragnął od niej więcej, mniejszych wersji jej, w formie ich córek.

Teraz, ten chłopiec jest mężczyzną i znowu, jeszcze przystojniejszym. I widzi swój egoizm; chciał więcej czegoś, co już miał. Czegoś, czym został pobłogosławiony, co zostało mu dane. Więc przez wiele dni ten mężczyzna szuka dżina, próbując znaleźć sposób na spełnienie swoich marzeń. Obiecuje sobie, że jeśli go znajdzie, a dżin zaoferuje mu trzy życzenia, powie coś, co powinien był powiedzieć już dawno temu: „Możesz zachować swoje dwa życzenia, wezmę tylko jedno. Chcę moją dziewczynę, Lucy. Moją wieczność. I nie tylko na naszą wieczność, ale na zawsze, na wieki.

Rozdział 38 – Cameron –

Od pogrzebu Hope minęło kilka dni i nie dostałem żadnej wiadomości od Lucy. Nie wiem, czy potrzebuje więcej czasu, ale i tak jej go daję. Jake mówi, że przyjdzie do mnie, gdy będzie gotowa, więc czekam. A przynajmniej tak było. Ale teraz, widząc ją czytającą pod drzewem, jak to robiła w wieku piętnastu lat, nie mogę się powstrzymać i do niej idę. Upuszczam plecak i siadam obok niej. Przyciska brodę do klatki piersiowej i próbuje ukryć uśmiech. Boże, tęsknię za jej uśmiechem. – Co czytasz? – pytam. – Nic. – Nie możesz czytać niczego. Co to jest? – To o chłopaku i dziewczynie… którzy się zakochują. – Tak? – żartuję, powtarzając słowa, które wypowiedziałem tak dawno temu. – Czy ten chłopak jest ogierem? Ma na imię Cameron? Śmieje się, ten dźwięk jest tak silny, że przesłania wszystkie inne. – Właściwie to tak. – Naprawdę? – pytam z niedowierzaniem. Potakuje z ogromnym uśmiechem. Ale wzrok ma nadal spuszczony, skupiony na słowach. – Ale jest seksownym, melancholijnym baronem narkotykowym6. – Ściemniasz? – Nie – mówi. Uderzam się w klatę jak jaskiniowiec. – Mógłbym być seksownym, melancholijnym baronem narkotykowym. Znowu się śmieje. 6

Hihi, seksowny baron narkotykowy o imieniu Cameron? Czyżbym wiedziała co Lucy czyta?  A.

– Poczytaj mi trochę – proszę. – Nie. – Dobra. Nie odpowiada i myślę, że skończyliśmy. Ale przesuwa ciepłą dłonią po moim ramieniu. Obserwuję niespokojnie, jak jej dłoń dociera do mojej. Moje serce przyspiesza. Następnie splata nasze palce i zagina swoje. Wypuszczam oddech, który nawet nie wiedziałem, że wstrzymuję. Nie odzywa się. Po prostu siedzi, czyta książkę i trzyma mnie luźno za rękę. Po kilku minutach podnosi moje ramię i wsuwa się pod nie, tak, że ją obejmuję, a nasze palce pozostają splecione przy jej boku. Przysuwa się bliżej, tak blisko, że czuję jej szampon. Brakowało mi tego zapachu. – Czy ty mnie właśnie powąchałeś? – Nie. Wierci się, dopóki nie jesteśmy tak blisko, jak to tylko możliwe i tak zostajemy, w ciszy, aż słońce nie zaczyna zachodzić. Obserwuję jak niebo zmienia kolor na pomarańczowy, następnie czerwony i fioletowy. I wiem, że siedzieliśmy tu przez wiele godzin, ale wydaje się, jakby to były minuty, bo gdy z nią jestem, czas nie istnieje. Drży w moich ramionach. – Zimno ci? – Wyłącza czytnik i podnosi na mnie wzrok, po raz pierwszy odkąd usiadłem. Moje oczy wystarczająco szybkonie mogą wchłonąć jej widoku. – Tak – mówi. – Chyba powinnam już pójść do pokoju. Próbuję sobie przypomnieć, czy mam bluzę, którą mogę jej pożyczyć, coś co sprawi, że zostanie dłużej, ale nic nie mam. – Och, okej. Wstaje i zakłada plecak. – Jest późno – mówi, gdy i ja się podnoszę. – Taa – odpowiadam. – Jest chyba… pora kolacji, prawda? Potakuję. I dalej stoję.

– Czy ty… – zaczyna, ale nagle urywa. Wtedy do mnie dociera. – Chcesz coś zjeść? – Och, nie. To znaczy… a ty? Kiwam gwałtownie głową i próbuję się uspokoić. – T–tak… jeśli ty chcesz? Zaczyna chichotać. – Czemu to takie trudne? – Denerwuję się – mówię szczerze. – Czuję się, jakbym miał piętnaście lat i zapraszał cię na randkę. Uśmiecha się. – Nie wydaje mi się, byś kiedykolwiek zaprosił mnie na randkę… chyba… nigdy… – Nie zaprosiłem? – Próbuję przypomnieć sobie ten okres naszego życia. – Jasna cholera. Nie zaprosiłem, prawda? Kręci głową, przygryzając przy tym wargę. – Cóż, chciałabyś gdzieś ze mną wyjść? – pytam, czując się głupio i niezręcznie, ale przede wszystkim mam nadzieję. Ucieka jej niski chichot. – Co ty na to, żebyśmy wzięli coś na wynos i poszli do mojego pokoju… możemy obejrzeć jakiś film, czy coś? Chcę zażartować o tym, że zaprasza mnie do pokoju na pierwszej randce… i czy oglądanie filmy jest szyfrem na zaliczenie… ale nie sądzę, że to dobry pomysł. – Brzmi świetnie.

***

Przynosimy pizzę do jej pokoju i cieszę się, że nie ma w nim Rose. – Jest strasznie zimno – mówi Lucy. – Było tak ciepło, a teraz jest lodowato. Stawiam pizzę na jej biurku i obserwuję, jak podchodzi do komody.

– Chcesz bluzę? Chyba mam tu kilka twoich. Uśmiecham się na myśl, że zatrzymała moje ubrania. – Tak, proszę. Rzuca bluzą w moją głowę, rozśmieszając mnie. – Niezłe ramię – żartuję. Wzrusza ramionami. – Jake uczył mnie jak się rzuca. – Huh. – Odpycham od siebie zazdrość. Najpierw siłownia, a teraz lekcje rzucania. Wyciąga piżamę z szuflady i kiwa głową w stronę łazienki. – Przebiorę się szybko. Minęło sporo czasu, odkąd opuszczała pokój, żeby się rozebrać. Odwracam wzrok i potakuję. Czekam na dźwięk zamykanych drzwi, zanim siadam na łóżku. Chowam twarz w dłoniach i myślę. Myślę o tym, ile czasu to zajmie i jak ciężko będzie próbować wrócić do tego, gdzie byliśmy wcześniej. Materac się ugina, gdy siada obok mnie. – Cameron – mówi, a ja podnoszę głowę, by na nią spojrzeć. Musi wiedzieć co chodzi mi po głowie, bo dodaje: – Powoli, dobrze? Kiwam głową, moje serce jest ciężkie z niepewności. Wstaje i podnosi pudełko z pizzą i swojego laptopa. – Lucas ściągnął mi Netflix, więc możemy oglądać co chcemy. Siada na łóżku opierając się o ścianę i poklepuje miejsce obok siebie. Zaczyna się film, ale na niego nie patrzę. Patrzę na nią. Gdy kończymy jeść, a ona wyrzuca pudełko, kładzie laptopa na krześle obok łóżka. – Jest zimno – mówi. – Chyba wejdę pod kołdrę. Możesz iść, jeśli musisz wracać przez wczesne zajęcia czy coś… – Albo? – pytam. – Albo możesz zostać i położyć się ze mną, dopóki film się nie skończy. Mój uśmiech jest natychmiastowy.

– Lucy –

Jasna cholercia. Jestem strasznie zdenerwowana. Bardziej zdenerwowana niż wtedy, gdy obsypałam go moimi dziewiczymi pocałunkami. Chcę, żeby został. Chcę leżeć w jego ramionach, gdzie wiem, że jestem bezpieczna. Chcę zacząć powoli, ale to trudne. Szczególnie, że wiem, co czeka na końcu. On. Leżę pod kołdrą na brzegu łóżka i czekam, aż ułoży się za mną, ale on mnie nie dotyka, a ja nie wiem dlaczego. – Ciągle ci zimno – pyta. – Trochę. Materac się ugina i czuję za sobą jego ciepło. – Chodź bliżej – mówi. Więc tak robię. I nagle znajduję się w jego ramionach, dokładnie tam gdzie chcę być. Film ciągnie się dalej, a ja płaczę bezgłośnie. Cam się nie odzywa. Nie rusza się. Nie próbuje mnie dotknąć w nieodpowiedni sposób. Po prostu mnie trzyma. I to jest idealne. On jest idealny. Jak zawsze był.

*

Odleciał, całkowicie. Wiem to, bo film się skończył, a on się nie ruszył. Czuję jego klatę przy moich plecach, unoszącą się i opadającą spokojnie przy każdym oddechu. Obracam się w jego ramionach, by widzieć jego twarz. Na głowie ma kaptur, a jego usta są uchylone. Dolna warga drga lekko przy każdym wydechu. Otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi Rose. Unoszę palec do ust, pokazując jej, by była cicho. Ściąga brwi w konsternacji, nim spogląda za mnie, na Camerona. Wydyma wargi i mówi bezgłośnie: – Uroczo. – Wiem – odpowiadam, również bezgłośnie i uśmiecham się szeroko. – Wrócę rano – szepcze. Dziękuję jej, zanim cicho opuszcza pokój.

Odwracam się z powrotem do niego i czuję ból w sercu. Ale ten dobrego rodzaju. Ten z miłości. Zsuwam się na łóżku, aż leżymy twarzą w twarz i podciągam kołdrę pod brodę. A następnie robię coś, co chciałam zrobić już dawno. Całuję go. Na początku delikatnie. Tylko w dolną wargę. Następnie przenoszę się na górną. Chichoczę, jak to robiłam, gdy byłam dzieckiem, po naszym pierwszym pocałunku. Przykładam palce do jego ust, zapamiętując ich dotyk. I znowu go całuję. I jeszcze raz. W końcu wzdycha i się budzi. – Czy ja śniłem? Zaciskam usta. Jego głos jest ochrypły od snu, kiedy mówi: – Czy ty mnie właśnie całowałaś? Nie odpowiadam. Przyciąga mnie do siebie. – Zdecydowanie to robiłaś – szepcze. – Jestem trochę wkurzony, że nie byłem przy tym rozbudzony. – Przepraszam – mówię, nawet jeśli nie jest to szczere. – Po prostu wyglądałeś tak słodko i spokojnie… a twoje usta były tuż obok… czekając… Wtula twarz w moją szyję. – Mogłaś mnie obudzić. – Nie lubię cię budzić. Opiera się na łokciu i kładzie głowę na dłoni, patrząc na mnie z góry. Uśmiecha się do mnie. Boże, tęskniłam za jego uśmiechem. Opuszcza głowę na zgięcie mojej szyi. – Tak bardzo za tobą tęskniłem, Lucy – szepcze, przyciągając mnie znowu do siebie. Muska ustami moją szyję, szczękę i czuję go wszędzie. Moje ciało drży w jego ramionach, jakby próbowało z niego uciec milion motyli. Całuje mnie w policzek. Tylko raz, tak delikatnie, że ledwie to czuję. Wiercę się w jego ramionach, nie chcąc się odsuwać, a pragnąc go. – Nieee – mruczy, ściskając mnie mocniej. – Mogłaś mnie całować, teraz moja kolej. Przygryzam wargę, by powstrzymać pisk. Jego nos ociera się o mój. A następnie jego usta znajdują się na moich. Ale nimi nie porusza. Właściwie, to się odsuwa. – Lucy – mówi, jego głos się łamie. – Wiem, że chcesz zacząć powoli i to w porządku. Mogę to zrobić, do pewnego stopnia. Mogę to zrobić fizycznie, ale emocjonalnie, muszę

wiedzieć, że cięgle tu jesteś. Wiem, że powinienem być cierpliwy. Wiem, że powinienem poczekać. Ale to takie trudne, szczególnie, że chcę cię całej. Muszę wiedzieć, że ty też tego chcesz. Kiwam głową. – Chcę. Uśmiech rozciąga się na jego twarzy. – Teraz zamierzam cię pocałować – mówi. I mnie całuje. Jasna cholera i to jak.

Rozdział 39 – Lucy –

– Dwa miesiące! – mówię Rose. – Dwa pieprzone miesiące! Zabiera mnie na randki, spędzamy razem każdą wolną sekundę, każdej nocy śpimy w tym samym łóżku, a on mnie nie dotyka. Nawet nie próbuje mnie obmacać! Nic! – Cóż – śmieje się ze swojego łóżka. – Prosiłaś go, żebyście poszli powoli, prawda? Rzucam poduszką w jej głowę. – Tak, miałam na myśli powoli, a nie… ślimaczo. Jestem taka nakręcona, że wykorzystuję każdą okazję, gdy nie ma cię w pokoju, by przetrzepać moją fasolkę. Ze śmiechem odrzuca głowę do tyłu. – Przetrzepać swoje co? – Zamknij się! – warczę w poduszkę. – Wychodzi każdego ranka i mnie całuje. Takimi pocałunkami, które powinny być nielegalne, Rose. I robi się coraz seksowniejszy. Jak to w ogóle możliwe? Znów zaczął chodzić na siłownię i ma takie mięśnie na brzuchu, a jego włosy są jak… nawet nie… i te pocałunki. – Stara. – Przygląda mi się bacznie. – Czy ty za chwilę dojdziesz? Bo jesteś… – TAK! – wołam. – Dojdę. Potrzebuję, żeby… tylko… – wzdrygam się, pokonana. – Mój Łechtaczkozaurus Rex nie jest szczęśliwy. – Twoje co! – Śmieje się tak mocno, że zaczyna smarkać. Biegnie do łazienki… pewnie po to, żeby wytrzeć twarz albo się wysikać, sama nie wiem. Wychodzi z powrotem, jakby nic się nie stało. – Czemu do niego nie pójdziesz? Pewnie się boi, nie wie jak daleko może się posunąć, rozumiesz? Jeśli wykonasz ruch, wykażesz inicjatywę, jestem pewna, że chętnie dołączy. Wstaję. – Tak! – wołam triumfująco. – Tak właśnie zrobię! – Cholera, tak, dziewczyno! Idź go zdobyć! – Klepie mnie w tyłek. Jęczę z przyjemności. Patrzy na mnie zniesmaczona.

– Jasna cholera, Luce, jesteś strasznie napalona. Mój telefon sygnalizuje nadejście smsa. Sięgam po niego i przesuwam palcem po ekranie. Może jestem bardziej wkurzona, niż myślałam. – Świetnie – mówię sarkastycznie. – Właśnie napisał, że ma przez cały dzień zajęcia, ale chce mnie gdzieś zabrać wieczorem… w wyjątkowe miejsce. Wiesz, co to oznacza, Rose? Wiesz? To oznacza, że muszę czekać cały dzień, żeby go zobaczyć, a wieczorem… nadal mnie nie dotknie!

***

Puka do moich drzwi punktualnie o dziewiętnastej, tak jak powiedział. Ma na sobie ciemne dżinsy i jasnoniebieską koszulę z długimi rękawami, które podwinął do łokci, eksponując mięśnie. Chcę go polizać. Wszędzie. Albo ujeżdżać jego nogę. Cokolwiek. Wręcza mi bukiet kwiatów i całuje w policzek. Przyjmuję je, dziękuję mi i mamroczę pod nosem, że wolałabym jego fiuta niż kwiaty. – Wszystko w porządku, skarbie? – pyta. – Taa. Daj mi dwie minuty, żebym skończyła się szykować. Siada na łóżku, a ja wchodzę do łazienki. Uśmiecham się i kończę się ubierać. – Zaczynamy, Cam. Wytrzeszcza oczy na mój widok. Bluzeczka na ramiączkach, krótka falbaniasta spódniczka, tak krótka, że widać górę moich pończoch i trzymające je paseczki. – O jasna cholera – szepcze, zasłaniając swój sprzęt poduszką. Zabieram długi do kolan płaszczyk i się zakrywam. – Gotowy, skarbie? Przełyka głośno i potakuje. – T–t–tak.

***

Gdy wiezie nas do swojego celu, trzymam go za rękę i kładę ją po wewnętrznej części mojego nagiego uda. Z głębi gardła ucieka mu dziwny dźwięk i wyciera usta o ramię. Powoli i z pozorną nonszalancją, zsuwam się po siedzeniu, pozwalając by jego dłoń przesuwała się wyżej. Wjeżdża na parking. – Cholera. Punkt dla mnie. – Co ty, do diabła, robisz? – warczy. Wachluję rzęsami. – Co masz na myśli? Kręci głową, jego pociemniałe oczy płoną pożądaniem. – Wpędzisz mnie w kłopoty, Luce. Próbuję ukryć uśmiech. Rozgląda się po parkingu. – Dwie minuty – mówi do siebie i dociska gaz. Opony piszczą, gdy odjeżdża. Wierci się na siedzeniu, ciągle się poprawiając. Drugi punkt dla mnie.

***

Wiezie nas do jakiegoś magazynu. – To jest… um… Śmieje się krótko, biorąc mnie za rękę i pomagając mi wysiąść z samochodu. – Co? Jak wtedy, gdy zabrałem cię zobaczyć Filmore’a? – Trochę tak. Przechodzimy obok pięciu rzędów magazynów, nim się zatrzymuje. – To ja – informuje, wyciągając klucze z kieszeni. Zaczynam zdejmować płaszcz, ale mnie powstrzymuje. – Możesz chcieć go jeszcze na chwilę zatrzymać.

– Dobrze? Uśmiecha się do mnie, zanim ujmuje moją twarz w dłonie i mnie całuje. – Kocham cię, Lucy. – Otwiera zamek i podnosi drzwi. Mój wzrok jest wszędzie, obejmuje wszystko na raz. – Co to jest? – Mamo – mówi. – To twojej mamy? Co? Śmiech Heather przywraca mnie do rzeczywistości. – Pa dzieciaki – mówi. I już jej nie ma. – Co, do diabła? Spuszcza drzwi z powrotem i podchodzi do mnie. – Potrzebowałem pomocy mamy. To dlatego tu była. Dlatego też powiedziałem ci, żebyś nie zdejmowała płaszcza, ale teraz tu jesteś… – Rozpina mój płaszcz i zsuwa go z moich ramion, odkrywając mnie przed sobą. Ale moje oczy są zbyt zajęte rozglądaniem się dookoła, po obrazach wiszących na ścianach, szkicach pokrywających całą powierzchnię. Są tu lampy i stoły kreślarskie i… – Kolacja przy świecach? Śmieje się. – To moje studio. Mark pomógł mi je znaleźć. Wynajął je na rok. To tu przyszedłem, by zrobić twoje malowidła i szkice do twojego pokoju. Przychodzę tu, by pracować, uczyć się i tak dalej. – Opiera się o boks i obserwuje, jak się temu wszystkiemu przyglądam. – Zacząłeś malować kolorami. – Zerkam na niego szybko. – To wspaniale, skarbie. Nie odzywa się. Tylko dalej patrzy. – Myślisz o zmianie kierunku? Na sztukę? Staje obok mnie i bierze mnie za rękę. – Nie. Uświadomiłem sobie, że moją pasją jest projektowanie. Ta cała sztuka, to tylko dla nas. Obracam się, by na niego spojrzeć. – Tak jakby zaniemówiłam. Ja… nie wiem… mówienie, że jestem z ciebie dumna wydaje się niewłaściwe, bo nie zrobiłam nic, żeby ci pomóc, ale czuję…

– Oczywiście, że zrobiłaś, Luce – wtrąca się. – Uwierzyłaś we mnie. To znaczy wszystko. Mruganiem odpędzam łzy i oddycham głęboko. – Więc, kolacja przy świecach? Kiwa głową i pokazuje na podłogę. Spuszczam wzrok. – Płatki róż? – piszczę. Nawet ich nie zauważyłam. – I – mówi, podchodząc do kominka. Spędza tam kilka sekund, rozpalając go, zanim mówi: – Otwarty kominek. Wydymam wargi. – Tak, jak chciałeś, żeby było za pierwszym razem? Potakuje ponownie. – To pierwszy z wielu pierwszych razy dla nas. To nie ma znaczenia, że doświadczyliśmy wszystkiego. Tym razem jest inaczej; nie ma pytań, niepewności. Ty i ja, skarbie, na zawsze. Milion punktów dla Camerona. Ale nie mam nic przeciwko, bo to oznacza nieskończone punkty dla mnie.

***

Jemy kolację, rozmawiamy, śmiejemy się i poznajemy siebie nawzajem, jak za pierwszym razem. I jeszcze bardziej się zakochujemy. Po wszystkim, prosi mnie, bym usiadła z nim na rozkładanej sofie, którą tu ma. Tak też robię. Nie spieszy się i mnie rysuje. Za każdym razem, gdy podnosi na mnie wzrok znad szkicu z lekkim uśmiechem na jego przystojnej twarzy sprawia, że czuję się piękna. Wiem, że mogłabym mieć na sobie to, co mam albo mogłabym być ubrana w moją nudną piżamę, a on i tak patrzyłby na mnie w ten sposób. Bo zawsze tak było i zawsze będzie. Nie pokazuje mi swojej pracy, kiedy kończy. Mówi, że to tylko dla niego, więc daję mu spokój. – A teraz akt – mówi. Śmieję się.

– Myślisz, że żartuję? – Opada na sofę obok mnie i przyciąga mnie do siebie. – Zawrzemy umowę. Zapozujesz nago, a ja ci ulżę. Wiem, że wariujesz. Opada mi szczęka. – Ja nie… mogę… ty nie… to nie… Odrzuca głowę do tyłu i się śmieje. – Luce, myślisz, że nie wiem co robisz? Znam cię. Znam twoje ciało. Wiem, że to, iż cię nie dotykam doprowadza cię do szału. Wskakuję na niego i siadam mu okrakiem na brzuchu. – A dlaczego nie dotknąłeś? Podnosi głowę z oparcia, by móc patrzeć na swoją dłoń, która wędruje po moim udzie, delikatnie podciągając moją spódniczkę. – Po prostu nie chciałem robić niczego, zanim nie będziesz gotowa. Jesteś? – pyta poważnie. – To znaczy emocjonalnie. Myślę o jego słowach i myślę o nim i tym, ile dla mnie znaczy. – Tak. Oblizuje usta i siada, przyciągając mnie bliżej. Całuje mnie powoli, głęboko, przez minuty, które mijają jak sekundy. I nie mogę się nim nasycić. Fizycznie. Emocjonalnie. Pod każdym względem. Ściska dłońmi moją talię, pod bluzeczką. Wtedy panikuję. Odpycham jego ręce i odsuwam się od pocałunku. – Co się stało? Przełykam gulę i odwracam wzrok, ale łapie mnie za brodę i obraca do siebie, nie pozwalając zostać tak zbyt długo. – Skarbie? Próbuję nie płakać. Próbuję nie psuć tej chwili. Naprawdę próbuję. Ale nie mogę tego powstrzymać. – Hej – uspokaja, obejmując mnie i zataczając kółka na moich plecach. – Co się dzieje? Porozmawiaj ze mną. – Mam bliznę – szepczę. – Jest brzydka. Delikatnie ściska mnie za ramiona, by mnie odsunąć i spojrzeć mi w oczy. – Żartujesz sobie? Kręcę głową, czując się maleńka i niepewna.

Odwraca wzrok i wypuszcza oddech. – Nie wiem co powiedzieć – przyznaje. – Nawet nie wiem, jak mam sprawić, byś poczuła się z tym lepiej. Mogę tylko powiedzieć, że dla mnie jesteś piękna, każda cząstka ciebie… blizna czy nie. I jeśli istnieje jakiś sposób, bym ci to udowodnił, zrobię to. Jeśli czujesz się z tym niepewnie, nie musisz mi pokazywać, ale chciałbym ją zobaczyć. Ona należy tak jakby do nas obojga, nie sądzisz? Nabieram pewny oddech i powoli zdejmuję bluzeczkę. Jego wzrok pozostaje skupiony na moim. Następnie powoli nas przekręca, aż leżę na plecach i mnie całuje. Najpierw usta, a później sunie w dół mojej szyi. Wysuwa język i przesuwa nim między moje piersi. Odpina mój stanik i powoli zdejmuje ramiączka. Jego wzrok skupia się na moich piersiach. – Piękna – mamrocze i poświęca im jednakową uwagę swoimi ustami. Językiem. Zębami. Zamykam oczy i pozwalam mu się mną zająć. Ciągnie za moją spódniczkę, aż zsuwa się z moich bioder i po nogach. Całuje mnie w brzuch i w dół aż do pępka. Łzy spływają z moich zamkniętych oczu, gdy czekam na jego następny ruch – gdy zauważa brzydką bliznę, która szpeci moje tak zwane piękne ciało. Mój oddech się urywa, kiedy czuję tam jego usta, kilka centymetrów nad kością łonową. Całuje całą jej długość; całe dziesięć centymetrów. Nie spieszy się, pozwalając mojemu ciału trząść się od szlochu, którego nie mogę opanować. – Jesteś taka piękna, Lucy – chrypi. A ja płaczę jeszcze mocniej. Ale nie przerywa pocałunków i przesuwa się coraz niżej, zdejmując moje majteczki, pas i pończochy jednym ruchem. Staje przy brzegu sofy, jego oczy płoną z pożądania. Oblizuje wargi i opuszcza głowę między moje nogi. Nie trwa długo, nim dochodzę. Nie raz. Nie dwa. Ale trzy razy, tylko przez jego usta. – Musisz być cicho – chichocze. – To miejsce publiczne. – Zamknij się – mówię. – Rozbieraj się. Śmieje się, ale robi co każę. Następnie wspina się na moje ciało i się ustawia. – Teraz będę się z tobą kochał – mówi w moją szyję. – I tym razem zamierzam zrobić to właściwie. – Dobrze – jęczę, przesuwając dłonią po jego plecach. – A po tym jak będziemy się kochać, możesz mnie przelecieć? Tłumi śmiech przyciskając się do mojej szyi. – A po tym, jak mnie przelecisz, możesz mnie pieprzyć? Wbija się we mnie bez ostrzeżenia. Jego ciało tężeje i podnosi na mnie wzrok. – Cholera, Luce, nawet nie spytałem. Czy ty… to znaczy… możemy?

– Biorę pigułki. – Całuję go namiętnie, czując siebie na jego języku… czując, jak powiększa się we mnie jeszcze bardziej. – A teraz się ze mną kochaj, żebyśmy mogli przejść do tego perwersyjnego pieprzenia.

Rozdział 40 – Cameron –

Nie lubię myśleć, że Lucy i ja zerwaliśmy zeszłego lata. Mówię, że zaczęliśmy od nowa, zapoczątkowaliśmy nową rundę pierwszych razów. Wszystko inne jest takie, jak zawsze. Mam teraz więcej wolnego czasu, skoro nie pracuję w firmie i jest mi trochę lżej, bo nie ma wiszącej nade mną presji związanej ze stypendium. Kilka tygodni temu wrócił Logan. Ciągle tak naprawdę nie mówi co się stało, ale jest szczęśliwy. I wiem, że głównym tego powodem jest Amanda. Lucy też jest szczęśliwa, odzyskała dwoje najlepszych przyjaciół. A ja – ja jestem szczęśliwy, bo ona jest szczęśliwa. Raz zadzwoniła do mnie z płaczem, po tym jak z dziewczynami zorganizowały klub książki. Zapytała, czy mógłbym przyjść. Oczywiście, zrobiłem to. Powiedziała, że opowiedziała o nas Amandzie, o tym, że nie możemy mieć dzieci. Powiedziała, że to był pierwszy raz, kiedy sama się z tego zwierzyła. Nie powiedziała Rose, a Micky i Jake wiedzieli, bo byli w szpitalu. Micky tak naprawdę nie rozumie jak, ani dlaczego, ale nie pytała. Powiedziała, że wyjaśniła im to ze szczegółami i wszystkie siedziały tam razem i płakały. To było emocjonalnie wyczerpujące dla nich wszystkich. Amanda zapytała czy Logan wie, ale Lucy powiedziała, że nie, jednak pozwoliła mu powiedzieć. Więc oboje spodziewaliśmy się pukania do jej drzwi, które rozbrzmiało kilka godzin później. Stał tam z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową. Wypowiedziała jego imię, a on podniósł na nią wzrok, oczy miał czerwone od łez. Nie odezwał się, po prostu ją objął. To mogło trwać minuty, ale też i godziny. Spojrzał ponad nią, na mnie, siedzącego na jej łóżku i czującego to, co ona. Powiedział mi, że mu przykro, że wszystko będzie dobrze, i że będzie tu dla mnie, gdybym czegoś potrzebował – i powiedział to wszystko bez ani jednego słowa. Lucy odwzajemniła uścisk. Nie wiem czy to było dla niej, czy dla niego. Gdy był już gotowy, odsunął się, kiwnął jej głową, wepchnął ręce z powrotem do kieszeni i odszedł. Zamknęła za nim drzwi, położyła się ze mną na łóżku i powiedziała coś, o czym myślałem od dnia, kiedy dowiedzieliśmy się o poronieniu. – Jak myślisz, jak by wyglądała? Spędziliśmy resztę nocy rozmawiając o niej. Rozmawiając o naszej Hope. Była to chwila jasności i chwila uleczenia. I jak każdej innej nocy, wyznaliśmy sobie miłość i zasnęliśmy w swoich ramionach. Następnego ranka, obudziliśmy się i ruszyliśmy dalej.

***

– Lucas jest na kampusie – mówi Lucy, patrząc na swój telefon. Podjeżdżam przed dom Micky i Jake’a. – Co on tu robi? – Powiedział tylko, że się rozgląda. Wysiadam i czekam na nią przed samochodem. – Ciągle jest niezdecydowany co do przyjazdu tutaj? – Chyba tak. Wchodzimy przez boczną bramkę do ogródka, gdzie wszyscy już są. Siadam na krześle, a ona siada obok mnie, wystukując wiadomość na telefonie. – Powiedział, że poszedł do mojego pokoju, a następnie do twojego. Był tam Minge i jakoś przekonał go, by zawiózł go na jakąś imprezę. Jest tam. Mówi, że zostanie tylko na chwilę i przyjdzie tutaj. – Sięga do przenośnej lodówki obok siebie i wyciąga drinka. – Hej Luce – mówi Logan. – Pamiętasz, jak bałaś się swojej waginy? Amanda odrzuca głowę do tyłu i się śmieje. – Nawet nie chcę pytać – odzywa się Ethan, jej brat. – Pamiętasz jak siedzieliśmy razem i ją nazywaliśmy? – dopowiada Jake. Śmieję się razem z nimi. – To nie jest zabawne – mówi Lucy, ale ona też się śmieje. – Dylan wymyślał najlepsze! – dodaje Logan. – Cholera, tęsknię za tym dzieciakiem. – No wiem! I za każdy razem, gdy wypowiadamy jego imię, jest tak, jakbyśmy musieli oddać cześć minutą ciszy naszemu straconemu bratu… – mówię. – Straconemu w Marines? – pyta Micky. – Powinniśmy tak zrobić – mówi Jake, ignorując ją. – Za każdym razem, gdy ktoś wypowie jego imię, powinniśmy zamilknąć i okazać szacunek. Wszyscy się śmiejemy, ale zgadzamy na to. Godzinę później, Lucy jest wstawiona. Kolejne pół godziny później, jest całkowicie zalana.

– Zadzwonię do Lucasa, sprawdzę, co słychać. – Wybiera jego numer i przyciska telefon do ucha. – Gdzie jesteś? – pyta. Mija kilka sekund, po czym na jej twarzy pojawia się obrzydzenie. – Stary, czy ty uprawiasz seks? Chłopaki wiwatują. Rozłącza się i udaje, że się wzdryga. – Ohyda. Dziesięć minut później pojawia się Lucas. Muszę go przedstawić, bo Lucy jest zbyt zajęta udawaniem odgłosów wymiotów. – Łazienka, sypialnia czy samochód? – pyta go Logan. Lucy staje się jeszcze głośniejsza. Amanda obraca się do Logana. – Co? Jesteś obrzydliwy. Tylko wzrusza ramionami. – Dawne życie, skarbie. Przed tobą. Lucas obraca się stojąc pośrodku koła i szuka dla siebie miejsca. Ciągnę Lucy za ramię, aż wstaje, sadzam ją na moich kolanach i mówię mu, żeby zajął jej miejsce. Gdy Lucy rozsiada się wygodnie i kończy ze swoimi odgłosami, Lucas odpowiada: – Samochód. I odgłos wymiotny powraca. Lucas się z niej śmieje. Następnie, z jakiegoś powodu stwierdza, że dobrym pomysłem będzie dalsze drażnienie się z nią. – Była też bardzo głośna – mówi. – Zamknij się! – Nawet nie musiałem wiele robić. Ujeżdżała mnie na tylnym siedzeniu. Ściskała otwarty szyberdach, kiedy doszła mocno. Naprawdę mocno. Ciągle musiałem się rozglądać, by się upewnić, że nie zostaniemy złapani. Była z niej niezła zbereźnica. – Litości, Lucas, zamknij się! Jego cichy śmiech zmienia się w głośny rechot. – Założę się, że nie znasz nawet jej imienia. – Taa, znam – mówi, wyglądając prawie na obrażonego. – To była… Robby? Nie! Roxy.

Zamieram. Krew głośno szumi mi w uszach, ale wszędzie indziej jest… martwa cisza. – Czy ktoś powiedział Dylan? – zaczyna Ethan. – Roxy! – grzmi Lucy. Lucas ściąga brwi. – Tak, dlaczego? – Następnie wytrzeszcza oczy i skupia się na mnie. Chowam się za ramieniem Lucy. – Zabiję ją! – woła, jej spojrzenie jest skupione na Lucasie. – Cholera – rzuca. – Co, do diabła, jest z tą dziwką! Najpierw mój chłopak, a teraz brat! Podnosi poddańczo ręce. – Przysięgam, że nie wiedziałem. – Wygląda na tak cholernie wystraszonego, że śmiałbym się z niego, gdybym nie myślał, że ma ku temu powody. Próbuje się od niej odsunąć razem z krzesłem i przewraca się na ziemię. Muszę podświadomie przeczuwać, co się zaraz stanie, bo zaciskam ręce na jej brzuchu. – Puść mnie, Cam! Puść mnie! Ściskam ją mocniej. – Jasna cholera – śmieje się Ethan. – PUSZCZAJ MNIE! Wzdycham pokonany i kiwam głową na Lucasa. – Masz pięć sekund. Czekam aż chłopak wstanie, zanim ją wypuszczam. Ucieka. Szybko. Tak, jak powinien. Śmieje się, gdy ona goni go dookoła podwórka, aż zapędza w kąt. – Mam nadzieję, że twój fiut dostanie dziwkarskiego zatrucia i zwiędnie na śmierć! I mam nadzieję, że później wszystkie dziewczyny go zobaczą i będą się z ciebie śmiać! A późnij, mam nadzieję, że odpadnie! I że będziesz się na niego gapić i płakać jak beksa, tak jak wtedy, gdy zdechł twój chomik! Jego śmiech natychmiast ustaje. Prostuje się, mruży oczy i napina ciało. – Nie mów tak o Księżniczce Lei.

– Tak? – mówi, krzyżując ramiona i wypychając biodro na bok. – Cóż, kiedy twój fiut odpadnie, możesz pochować go obok niej. –I wtedy atakuje. Nie wyrządza zbyt wielkich szkód. On ma metr dziewięćdziesiąt i jest zbudowany jak ich ojciec. Ona jest maleńka i lekka jak piórko. Jest też cholernie słaba. – Czy ty mnie gryziesz, do cholery? – krzyczy Lucas. To wywołuje śmiech. Wszyscy siedzimy w ciszy i obserwujemy przebieg zdarzeń. Ona, jakimś cudem uczepiona jego pleców, trzyma go za szyję, a jego przedramię znajduje się w jej ustach. – Cholera – woła Lucas. – Cameron! Może byś pomógł! Niespiesznie wstaję i powoli do nich podchodzę. Próbuje przywalić też mnie, ale jestem za szybki i uchylam się przed jej ciosami. Niezręcznie, ściągam ją z niego. – Chodź mały, ukryty ninja, czas się uspokoić. Do czasu, gdy siadamy, jest wystarczająco spokojna i nie muszę obawiać się nagłego ataku. Ale ciągle jest smutna. Widzę to, bo jej ramiona są skrzyżowane i się dąsa. – Mam nadzieję, że zadławi się jakimś fiutem – mamrocze. To wzbudza więcej śmiechu. – Dziwka – dodaje Amanda. Logan kręci na nią głową. – Nie zachęcaj jej, skarbie. Wtedy wtrąca się Micky: – Idiotka. – Taa! – zgadza się Lucy. – Założę się, że jest głupia. Naprawdę głupia! Założę się, że najmądrzejszą rzeczą, jaka wyszła z jej ust był fiut. Pieprzona dziwka. Jeszcze więcej śmiechu, nawet z mojej strony. – Nie śmiej się – prycha. Przestaję. Warczy: – Chciałabym walnąć ją w jej szynkową kieszonkę. – Albo… – zaczyna Micky, jej twarz rozjaśnia uśmiech. – Albo co?– pyta ją Lucy.

– Pamiętacie noc balu… i ciężarówkę Jamesa? – Jasna cholera – mamrocze Logan. – Operacja Chaos? – Co? – Ethan prawie krzyczy. – To wy załatwiliście ciężarówkę Jamesa? Micky zasłania usta, by powstrzymać się od śmiechu. – Zrzędził o tym przez miesiąc. Nie mogę uwierzyć, że to byliście wy. – Tak jakby na to zasłużył – mówi Amanda. Logan siada prosto i opiera łokcie o kolana. – To nie to samo bez Dylana. Na ten sygnał wszyscy zwieszamy w ciszy głowy. Lucas rozgląda się dookoła i pyta: – Dlaczego… – Zamknij swoją wielbiącą dziwkę gębę, Lucas – przerywa Lucy. Jakie pochyla się do przodu. – Potrzebujemy planu. – Potrzebujemy materiałów – dodaje Logan. – Potrzebujemy samochodu – wtrąca Micky. Lucas odchrząkuje. – Mam minivana. Operacja Chaos, którą Lucy niezbyt subtelnie nazwała Dziwkaracją Zdziros, najwyraźniej opiera się na następujących rzeczach: Tubce SuperGlue. 8 rolkach folii aluminiowej. Puszce farby w sprayu. Rolce taśmy. 16 puszkach tuńczyka. Dziecięcym baseniku. 36 opakowaniach galaretki.

12 opakowaniach czekoladowego budyniu. Betonowej statuetce z najbrzydszym gargulcem jakiego mogła znaleźć Lucy. 6 kłódkach do roweru. I… Manekinie. Ostatni był najcięższy do zdobycia. Wymagało to sporej dawki flirtu ze strony Logana. Amandzie to nie przeszkadzało. Sama go nawet zachęcała. Lucas zawozi nas tam, gdzie właśnie zaliczył. Na szczęście jest to boczna uliczka i nikt nas nie zobaczy, a nawet jeśli, mamy nadzieję, że będą wystarczająco pijani, by tak jak my uznać to za zabawne. Nie wydaje się zasmucony tym, co robimy. Jeśli już, wydaje się nieco zachłanny. Sądzę, że podekscytowanie Lucy spłynęło na nas wszystkich. Podnoszę ją za tyłek, aż znajduje się na samochodzie i może wejść do środka przez otwarty szyberdach. Ona otwiera drzwi, a Lucas bagażnik minivana. Przyklejamy otwarte puszki tuńczyka pod siedzeniami i chowamy je w przewodach wentylacyjnych. Lucas sadza manekina na fotelu kierowcy i przykleja do niego pas, podczas gdy Ethan dmucha basenik i stawia go na dachu, a posążek to punkt centralny. Dziewczyny wypełniają go galaretkami i puddingiem, a jego resztki rozsmarowują na siedzeniach. Myślę, że ta część podoba się Lucy najbardziej. Kiedy kończymy z wnętrzem, Jake i Logan przypinają posążek i basen za pomocą kłódek rowerowych. A kiedy wszystko jest gotowe, Lucas i ja pokrywamy cały samochód, z figurką i resztą, folią aluminiową. Wszyscy walczymy ze śmiechem, ale to strasznie trudne. Odsuwamy się i podziwiamy nasze dzieło. – To, jak na razie, nasze najlepsze – ogłasza Jake. – Dylan byłby dumny – duma Logan. Spuszczamy głowy na chwilę ciszy. A następnie wybuchamy śmiechem. – Dlaczego… – zaczyna Lucas, ale Lucy mu przerywa: – Zamknij się, dziwkarzu. – Cholera, to były dobre czasy – mówi Logan. – Tęsknię za tym! Jake klepie Lucasa po plecach. – Zostaw tu samochód. – Podaje mu piwo. – Zatrzymasz się u nas i odbierzesz go rano. Jest za późno, żebyś wracał do domu.

Jeszcze raz patrzymy na to, co było samochodem Roxy, śmiejemy się jeszcze trochę i na piechotę wracamy do domu Jake’a i Micky. Lucy trzyma mnie za rękę. – Kocham się, skarbie. – Wyciąga się i całuje mnie w policzek. – Dziękuję. – Za co? – Że pozwoliłeś mi na to… zamknięcie.

***

Idę z rękami w kieszeniach i obserwuję Lucasa i Lucy przede mną, ona trzyma go pod ramię. – Lachy został dziś zawieszony w szkole – mówi jej. – Znowu? – Taa. Znasz tą piosenkę z „Krainy Lodu”, Mam tę moc? – Ciągle śpiewał to swojej nauczycielce. – Cóż, to chyba urocze, nie? – Tak, tylko, że on zmienił słowa. Śpiewał: „Masz ten cyc, masz ten cyyyyc 7” – nuci. Lucy ze śmiechem odrzucał głowę do tyłu. – To podobne do Małego Logana. – Wiem – zgadza się. – Czasem zastanawiam się, co pomyślałaby mama, gdyby wiedziała. Lucy wzrusza ramionami. – Pewnie kazałaby mu przestać, ale śmiałaby się, kiedy zostałaby sama. Nie była zwolenniczką kar. – To prawda – mówi. – Jesteśmy szczęściarzami, że cię mamy i możesz nam o niej przypominać. Robisz się coraz bardziej do niej podobna. – Nie. – Kręci głową. – Mama była piękna. Chcę się wtrącić, powiedzieć jej, że też jest piękna, ale Lucas mówi to za mnie. 7

W oryginale było oczywiście inaczej, ale dostosowałam to do naszej wersji ;)

Lucy staje na palcach i całuje go w policzek. – Miała też w sobie ogień. Pamiętasz, jak tata zrobił nową kuchnięi źle ją wymierzył? Wszystko było wyżej niż powinno. Musiała używać stopnia, żeby otwierać górne szafki. Uśmiecham się. Lucas się śmieje. – Była taka wściekła. Zawsze mamrotała przekleństwa, gdy tam była. – Wiem – chichocze Lucy. – Ale ona tak naprawdę nigdy nie przeklinała. Po prostu składała razem przypadkowe słowa, to jej ton sprawiał, że tak brzmiały. – To prawda – mówi Lucas, jakby to było zapomniane wspomnienie. – Co mówiła za każdym razem, gdy otwierała szafki? Lucy odchyla głowę, jakby pytała niebiosa o podpowiedź. – Och, tak. Holllenderski kurczak. Lucas się śmieje. – Co do holllenderskiego kurczaka? – Nie wiem – odpowiada Lucy ze śmiechem. – Tata ciągle jej powtarzał, że to poprawi, ale nigdy tego nie zrobił. – Taa, myślę, że tata lubił czuć się potrzebny, wiesz? Jakby zrobił to celowo… za każdym razem, gdy prosiła go, żeby coś podał… widziałem, jak uśmiechali się do siebie, kiedy tam byli. Jakby to był ich prywatny żart. Lucy wzdycha. – Bardzo się kochali. I okazywali to. Nie pamiętam takiej chwili, by nie byli razem, kiedy on nie był w pracy. Zawsze musieli być razem, wiesz? Nawet jeśli nie robili tego samego, zawsze byli w tym samym pokoju… po prostu… kochając się. Lucas śmieje się krótko. – Przypomina mi to ciebie i Cama. Lucy obraca się i zerka na mnie z lekkim uśmiechem na ustach. – Taa, jak ja i Cam. Podchodzi do mnie Logan i szturcha mnie łokciem. – To tak jakby idealne, co nie? – Co? – pytam go, ciągle patrząc na Lucy.

Obserwuję, jak ze śmiechem odrzuca głowę do tyłu. Ten dźwięk wciąż jest tak silny, że przyćmiewa wszystkie inne. – Wszechświat – mówi. Uśmiecham się i odwracam w jego stronę, ale on patrzy na Amandę, która śmieje się z Micky. – Tak, stary. Naprawdę jest.

***

Wracamy do Jake’a i Micky, wszyscy podekscytowani z powodu operacji Chaos. Wszyscy poza Lucasem. – Poważnie, Luce. Przecięłaś skórę, gdy mnie ugryzłaś. Lepiej, żeby nie została mi blizna. Przeżyłem osiemnaście lat bez żadnego śladu na ciele. Lucy prycha. – Serio, Luke? Od urodzenia masz na czaszce znamię wielkości jaj Cama! Ryczę ze śmiechu. Chyba wszyscy to robią. – Nie mam – mówi obronnie. – O tak, masz. Masz szczęście, że twoje włosy są tak gęste i ją zasłaniają. Naprawdę nie wiedziałeś? Przesuwa dłonią przez włosy. – Żartujesz sobie ze mnie? Powoli kręci głową. – Nie gól sobie włosów. Chyba, że chcesz, by jajeczko było twoją ksywką do końca życia. To wywołuje kolejną salwę śmiechu. – Czekaj – mówi Jake. – Nie masz żadnych blizn? Nie spadłeś z niczego… nie uderzyłeś głową o stół.. nic? – Nieee – mówi Lucas, przeciągając „e”. Przesuwa obiema dłońmi po klacie. – Jestem nieskazitelny. – Ja mam tylko małe, ale żadnych złamań i nic takiego – dodaje Micky.

Przez następnych dziesięć minut opowiadamy sobie i pokazujemy swoje historie. – Wygrałem – woła Ethan. – Mam śruby w nodze i ogromną bliznę w miejscu, gdzie ją złamałem. Amanda wydyma usta. – Przykro mi, E, powinie… Podnosi palec i ją ucisza. – Dylan – ogłasza. I wszyscy spuszczamy głowy, chichocząc przy tym – Ja mam bliznę – mówi cicho Lucy. – Od lapra… latra… – Laparotomii – podpowiadam jej. Ale wytrzeszczam oczy, gdy słyszę, że inni też to mówią. Zasmuca się. – Co? – sapie, patrząc na resztę. – Skąd wiecie? Micky wzrusza ramionami. – Jake i ja czytaliśmy o tym, po tym jak mi opowiedziałaś. Spogląda na Logana, czekając na odpowiedź. – Wiedziałem co to takiego, ale sprawdziłem, jak to na ciebie wpłynęło – mówi. Obraca się do mnie. Próbuję się uśmiechnąć, ale nie wiem, czy mi się udaje. Następnie, jedno po drugim, patrzy na każdego z naszych przyjaciół. A później pociąga nosem i wiem, że jest na granicy łez. – Och, wy… – płacze. Nabiera niepewny oddech, zanim próbuje się odezwać: – Wy… – Przerywa jej szloch. Zakrywa twarz dłońmi i podnosi palec, prosząc, byśmy poczekali. Wkładam dłoń pod jej bluzeczkę i głaszczę po plecach. Gdy jest gotowa, zaczyna od nowa: – Jesteście wspaniali. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi, jakich mogłam sobie wymarzyć. – Zmusza się do mówienia mimo płaczu. – To znaczy, po śmierci mamy i wyjeździe Claudii, nie miałam nikogo. Nienawidziłam chodzić do szkoły, w której nikogo nie miałam. A wtedy… – Przerywa na moment i próbuje wyrównać oddech. – Skarbie – mówię. – Już dobrze. Kręci głową.

– Muszę to powiedzieć. – Odwraca się do reszty. – I wtedy pojawił się Cameron, i sprawił… – Przyciska dłoń do mojego serca. – Sprawił, że bolało mniej, a później wy, staliście się moimi przyjaciółmi i przyjęliście mnie bez żadnych pytań. Sprawiliście, że poczułam się częścią grupy i nie stał za tym żaden ukryty powód… po prostu to zrobiliście. Micky trzyma rękę Jake’a i szlocha w jego ramię. – Wy, wszyscy, staliście się moją rodziną. I zawsze byliście przy mnie, bez względu na wszystko. Nie wiem, czy przemawia przez nią alkohol, ale pozwalam jej mówić. Powalam jej powiedzieć to, co musi. – A po tym, co stało się ze mną i Camem… pomogliście nam to przetrwać. Nie mogę nawet… – Opuszcza głowę w dłonie i płacze, mocniej niż robiła to od długiego czasu. Pozostałe dziewczyny też płaczą, tak jak ja, ale próbuję to ukryć i obniżam moją czapkę z daszkiem. – Wszystko w porządku, skarbie? – szepczę. Potakuje. – Wszystko dobrze – mówi spokojnym głosem. – Ze mną w porządku, Cameron. – Odwraca się i jeszcze raz patrzy na pozostałych. – Minął prawie rok i jestem wyleczona. Pomogliście mi się uleczyć. I nie jest tak źle. – Wzrusza ramionami. – To znaczy, lekarze… powiedzieli, że nie mogę zajść w ciążę naturalnie. To nic nie znaczy. Ciągle mamy inne opcje. Przyciągam ją bliżej, nie dla niej, ale dla siebie. Pociąga kilka razy nosem i ociera łzy. – Zawsze możemy spróbować in vitro albo surogatki. Ale nie wiem, myślę… – Zerka na mnie szybko. –Myślę, że na poważnie chciałabym przyjrzeć się też adopcji. – Cholera, tak, adopcja! – woła Logan. To wywołuje mieszaninę śmiechów i szlochów. Pochyla się do przodu z pięścią zwiniętą do żółwika. Lucy śmieje się, gdy ich pięści się stykają. Przyciągam ją jeszcze bliżej, ściągam czapkę i używam jej, by ukryć nasze twarze. – Jestem z ciebie taki dumny. Kocham cię, Lucy – mówię, bo nigdy nie czułem tego bardziej, niż w tej chwili. – Zawsze, Cameron.

Rozdział 41 – Cameron –

Zostawiam Lucy w łóżku, pochrapującą cicho. Sporo wczoraj wypiła i wróciliśmy dość późno. Mówię jej, że wrócę za kilka godzin i chcę trochę popracować w studiu. Mamrocze, że mnie kocha i naciąga kołdrę na głowę. Wsiadam do samochodu, przejeżdżam obok mojego studia i z każdą mijającą minutą pozwalam, by moje nerwy rosły.

*

Wycieram dłonie o spodenki i oddycham głęboko. Zamykam oczy i liczę w myślach do pięciu, następnie otwieram je i pukam do drzwi, nim stchórzę. Tom otwiera z uśmiechem, gdy mnie zauważa, ale jego brwi się zjeżdżają. – Wszystko w porządku? – pyta, patrząc nad moim ramieniem. Rozumiem, dlaczego może być zmartwiony. Rzadko pokazuję się tu bez Lucy, a nawet wtedy nie pukam. Jego wzrok wraca do mnie i lustruje mnie, a cokolwiek zauważa na mojej twarzy sprawia, że znów się uśmiecha. – Wejdź – mówi i kiwa głową w stronę wnętrza. Jest cicho, ciszej niż kiedykolwiek. Rozglądam się, ale nie widzę żadnego z chłopców. Musi czytać mi w myślach, bo informuje: – Virginia zabrała chłopców nad jezioro. Kiwam głową, chociaż mnie nie widzi. Prowadzi mnie do swojego gabinetu, gdzie pokazuje, abym usiadł. Siada po drugiej stronie biurka, które dla niego zaprojektowałem. Ciągle się uśmiecha, a ja nie wiem dlaczego. Nie powiedziałem ani słowa. Próbowałem. Kiedy otworzył drzwi, próbowałem. Spróbowałem ponownie, gdy prowadził mnie przez korytarzem do swojego gabinetu. Nawet otworzyłem usta, ale nic z nich nie wyszło.

Wiercę się na krześle, próbując się poprawić. Chcę wyglądać pewnie, jakbym to ja miał kontrolę. Prostuję ramiona i unoszę brodę. Następnie otwieram usta i… nic. Jego uśmiech się powiększa. Otwiera szufladę biurka kluczem i wyciąga małe, czarne pudełeczko. – Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz – mówi. Ciągle nie mogę się odezwać. – Należał do jej mamy. Serce bije mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć. – Kiedy planujesz to zrobić? Przełykam nerwy i zbieram się na odwagę. – Chciałem zrobić to dwudziestego piątego września, proszę pana. Wytrzeszcza oczy. – Pomyślałem, że miło by było, gdyby pan, chłopcy i pańska żona byli tam, żeby tego doświadczyć. Jego oczy szklą się i kiwa głową. – Brzmi idealnie, synu.

DWUDZIESTY PIĄTY WRZEŚNIA

Jestem tak cholernie zdenerwowany, że zaczyna mi drgać powieka. Muszę teraz wyglądać na wariata – ubrany w garnitur, stojący pod jakimś drzewem, metry od miejsca, w którym duża rodzina oddaje szacunek utraconej matce i żonie. Wypuszczam oddech. Muszę się uspokoić. Przyciskam dłonie do piersi, zamykam oczy i rozpoczynam odliczanie w myślach. Nie polepsza mi się. Otwieram jedno oko i spoglądam w dół na Lachlana. Uśmiecha się do mnie szeroko, pokazując krzywe ząbki. Dopiero niedawno zaczęły mu rosnąć stałe zęby. – Tatuś mówi, że już czas – szepcze. Dzieciak jest uroczy. Nie zostanie taki już długo. Starsi bracia zaczęli go już namawiać do robienia i mówienia głupich rzeczy, ale praktycznie obserwowałem jak dorastał od maleńkiego dziecka do tego chłopca, a niedługo będzie

nastolatkiem. Założę się, że będzie jak Mały Logan. Ten chłopak to rozrabiaka; to imię do niego pasuje. Chciałem dać im czas, by oddali jej hołd jako rodzina. Lucy czeka przed wszystkimi z tym samym smutnym uśmiechem, który dostawałem przez ostatnie sześć lat. Sześć lat. Jasna cholera. – Będzie dobrze – szepcze Lachlan. Następnie znika, biegnąc do swojego taty. I znowu się zaczyna. Nerwy. Spocone dłonie. Pieprzone drganie powieki. Staję przed nią, żebra bolą mnie od łomoczącego o nie serca. Wydaje się, że mogłoby ono złamać kości i przerwać skórę, i wyrwać się ze mnie w każdej sekundzie. Wkładam dłoń do kieszeni i szukam tego, czego potrzebuję. – Wszystko w porządku, Cam? – Jej głos jest pełen troski. – Wyglądasz trochę blado. Podnoszę wzrok na jej tatę. Kiwa tylko głową i próbuje się uśmiechnąć. Nie udaje mu się, ale rozumiem to. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co musi czuć. Może czuje, jakby miał stracić jedyną kobietę, która została w jego życiu, ale dobrze mnie zna. Wie, że bym jej nie zabrał. Przyglądam się jej braciom, wszystkim po kolei, jakbym prawie prosił o pozwolenie. Nikt nie daje mi znaku. Kończę na Lachlanie, którego uśmiech się nie zmienił. Kiwa głową z takim entuzjazmem, na jaki stać siedmiolatka. Następnie całą uwagę skupiam na dziewczynie przede mną. Lucy. Musiała podążać za moim spojrzenie, bo powoli odwraca głowę od braci do mnie. Mruży oczy i pyta: – Co się dzieje? Przygląda mi się od czubka głowy po palce u stóp i z powrotem. Ale nie dociera do samej góry – jej oczy skupiają się na tym, co trzymam. Wytrzeszcza je. I jakby w zwolnionym tempie, podnosi dłonie, by zakryć usta. Nabieram powietrza. Wypuszczam je ze świstem. I wtedy to się dzieje. Przyklękam na jedno kolano. – Lucy…

Piszczy coś podobnego do tak, zanim w ogóle mam szansę zapytać. Rzuca się na mnie i obejmuje mnie za szyję, robi to z taką siłą, że muszę podeprzeć się ręką. Płacze i śmieje się. Tak jak ja. – Czy on w ogóle zapytał? – mówi Lachlan. Tom kręci głową. – Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek musiał pytać.

***

– Nie mogę uwierzyć, że noszę pierścionek mamy. To takie nierzeczywiste. Zerkam na nią szybko, wioząc nas do domu Marka i mamy. – Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła. – Wszystko – mówi, rozproszona wielkim kamieniem na swoim palcu. – Nie mówiłem im, co planuję. Miałem nadzieję, że to będzie niespodzianka. – Okej? Uśmiecham się. – Więc wkręćmy moją mamę.

***

Mama otwiera drzwi i uśmiecha się szeroko. – Niespodziewana wizyta syna marnotrawnego – drażni się. – Wejdźcie. – Masz aspirynę? – pyta Lucy, nim wchodzi do środka. Pociera czoło lewą dłonią. – Mam straszny ból głowy, który nie chce odejść. – Jasne. – Mama patrzy na nią, jak powinny to robić matki: z troską. Ale nie zauważa pierścionka na jej palcu. – Taa – udaje Lucy. – Boli mnie też w piersi. – Pociera się po klatce piersiowej.

– Och, kochanie – grucha mama. – Czy Cameron się tobą zajmuje? – Uh huh. – Potakuje i udaje, że ziewa, zakrywając dłonią usta. – Po prostu jestem zmęczona. Ciągle… nic. Mama ściąga usta i prowadzi nas do kuchni. Siadamy przy wyspie, a mama zajmuje się szukaniem niepotrzebnej aspiryny. Lucy i tak ją bierze, razem ze szklanką wody, którą stawia przed nią mama. Obraca się przy tym na bok, by mama miała lepszy widok na pierścionek. – Wyglądasz nieco blado, kochanie. Lucy zdusza śmiech. Kręcę głową na obie z nich. – Więc, mamo, próbowałem dodzwonić się wcześniej do Marka, ale jego telefon był nastałezajęty. – Powinien być już w drodze do domu. Musiał wpaść na chwilę do komisu. Próbowałam namówić go, by robił sobie wolne weekendy, ale nie słucha. – Przerywa na moment. – Co to za hałas? – pyta. Lucy stuka pierścionkiem o szklankę. – To pewnie moneta w suszarce, zaraz wracam. Czekamy, aż wyjdzie z kuchni i wybuchamy śmiechem. – Jak może go nie widzieć? – pyta Lucy z niedowierzaniem. – Nie mam pojęcia. – Hej – mówi, nagle poważna. – Nie powiedziałeś swojej mamie? – Unosi dłoń i ujmuje mój policzek. – A co, jeśli mnie nie polubi? Albo polubi, ale nie będzie chciała, żebyś mnie poślubił? – Dąsa się. – Co, jeśli chce wnuków… – Dylan! – wołam. Zamyka usta i spuszcza wzrok. – Nigdy więcej o tym nie wspominaj, Luce. – Ciągnę ją za nogi, aż obraca się na krześle i całe jej ciało jest zwrócone do mnie. – Nigdy nie kwestionuj tego, co moja mama do ciebie czuje. Kocha cię tak bardzo, jak ja. Jej wzrok unosi się do mojego, nim się przysuwa i mnie całuje. Najpierw delikatnie, ale to szybko zmienia się w coś więcej. Jej głowa obraca się na bok, a język muska moje wargi. Otwiera usta, dając mi do nich dostęp. Prawie zapominam gdzie jesteśmy i w jakim

celu. Prawie – dopóki nie przypomina mi o tym krzyk mamy. Oboje się do niej odwracamy, dłoń Lucy ciągle obejmuje mój policzek. Mama klęczy, zakrywając twarz dłońmi. Jej ramiona podskakują z każdym szlochem. – Wszystko w porządku, mamo? – śmieję się. – Co się stało? Lucy uderza mnie w tors i wstaje z krzesła. – Heather? Mama podnosi wzrok, jej oczy są zaczerwienione i pełne łez. Mark wchodzi przez drzwi prowadzące do garażu. – Słyszałem krzyk! Co się stało? Płacz mamy się wzmaga i macha dłońmi w naszą stronę. Mark dopiero nas zauważa. Jego wzrok wraca do mamy. – Co się stało? – pyta ponownie. – Ona… on… oni… oświ… ślu… Jego wzrok wraca do nas, marszczy brwi ze zdezorientowania. Staje nad nią i pyta: – Kochanie, znowu piłaś z dziewczynami? Mama kręci gwałtownie głową. – Oni… pierścionek… i… – Sapie z braku powietrza, niezdolna, by mówić. – Mark – mówię, by zwrócić jego uwagę. Lucy macha palcami przed jego twarzą. Na początku mruży oczy, a następnie je wytrzeszcza. Udaje, że płacze, nim pada na kolana obok mamy. Zakrywa twarz dłońmi i przedrzeźnia głos mamy: – Oni… on… ona… omójbooooże! Razem z Lucy śmiejemy się i pomagamy im wstać. – Po prostu potrzebuję chwili – mówi mama. Czekamy cierpliwie, aż się uspokoi. Mark bierze ją płaczącą w ramiona. Uśmiecha się do nas tak zaraźliwie, że sam również się uśmiecham. Gdy mama jest już spokojna, odsuwa się od Marka i całuje mnie w policzek. Następnie podchodzi do Lucy, jej twarz ponownie wykrzywia się od płaczu. Podnosi dłoń Lucy i patrzy na pierścionek. Wzdycha i zakrywa usta.

– Czy to? Lucy potakuje. – Tak. – Twojej mamy? Znowu potakuje. – Skąd wiedziałaś? – pytam mamy. Ignoruje mnie i mówi tylko do Lucy. – Jest dokładnie taki, jak opisywałaś. Oczy Lucy wypełniają się łzami. – Jest piękny – mówi jej mama. Sięga i ujmuje twarz Lucy w dłonie. Przesuwa kciukami po jej policzkach, wycierając łzy, które spłynęły. – Tak jak ty.

– Lucy –

Przesuwam dłonią po jego piersi i wyrzeźbionych mięśniach brzucha. – Nie mogę uwierzyć, że zostanę twoją żoną – mówię. Uśmiecha się i przesuwa mnie tak, że leżę na nim. Postanowiliśmy zostać na noc w chatce, zamiast wracać na kampus. Zapytał czy chcę wrócić, żebyśmy mogli powiedzieć naszym przyjaciołom, ale powiedziałam, że chcę spędzić tę noc tylko z nim. Palcami wsuwam mi włosy za ucho. – A ja będę twoim mężem – mówi, na jego ustach pojawia się cień uśmiechu. – To takie nierealne. – Podnoszę się, więc siedzę na nim okrakiem. Przygryza wargę i zamyka oczy, gdy się poruszam, przyciskając się do niego. Jeszcze dwa pociągnięcia i będzie twardy. Splata nasze palce i całuje moje dłonie. – Czy teraz rozejrzysz się po mieszkaniach na kampusie?

Ciągnę go za ręce, aż kładzie je na moich plecach i zdejmuje mi koszulkę. Uśmiecha się, tym perfekcyjnym uśmiechem na perfekcyjnych ustach, który zawsze kochałam. Pochylam się i całuję go w szyję, powoli liżąc i ssąc, zsuwając się w dół. – Myślę, że to wspaniały pomysł. Wierci się pode mną, jego wzwód jest już ewidentny. Przesuwa dłonią po moich plecach, rozpina stanik i uwalnia moje piersi. Zsuwa ramiączka i splata ręce za głową, jego wzrok wędruje po moim ciele. Jego spojrzenie opada na miejsce, gdzie mam bliznę, ale nie wzdryga się, jego mina się nie zmienia i nie odwraca się. Nigdy tego nie robi. Podnosi się, podtrzymując się na wyciągniętych rękach. Jego usta odnajdują moją szyję, całuje mnie delikatnie sunąc w górę, do szczęki, przez brodę, a w końcu do ust. Wzdycha, gdy jego język ociera się o mój. – Masz jakiś pomysł, kiedy chcesz to zrobić? Mam na myśli ślub. Przysuwam się do niego, pragnąc poczuć go na sobie. – Nie bardzo. A ty? – Jutro? Śmieję się w jego usta. – Nie mogę zorganizować ślubu w jeden dzień. – Dobra. – Siada i łapie mnie za tyłek, unosząc w tym samym czasie biodra. Jęczę i wyginam plecy z przyjemności. Znowu całuje mnie w szyję, przesuwa się w dół, na czubki obu piersi. – Tydzień? Obejmuję go za szyję i przytulam. – Skarbie – szepcę, moje biodra poruszają się powoli i ocieram się o niego. – Nie dam rady w tydzień. Odsuwa się i rzuca z powrotem na materac. – Miesiąc, Luce. Tyle mogę czekać. Śmieję się słabo, ale przerywam, gdy dostrzegam powagę na jego twarzy. – Jeden miesiąc? – pytam. – Jeden miesiąc, skarbie. Nie chcę czekać nawet tyle, byś stała się moją żoną. Powoli, na moje usta wypływa uśmiech. – Jeden miesiąc? – powtarzam. – Dam radę.

Rozdział 42 – Cameron –

– Jestem mistrzem w tej grze – woła Logan, podnosząc zwycięsko ręce. Jesteśmy u Jake’a i Micky, rozluźniamy się przy piwie. Heidi powiedziała Luce, że się spóźni przez coś związanego z bractwem. Dziewczyny spędzają razem dużo czasu, odkąd Luce ogłosiła, że ma miesiąc na zaplanowanie ślubu. Dziewczyny płakały, gdy im powiedzieliśmy. Chłopaki mi pogratulowali, a następnego wieczoru zabrali mnie, żeby się narąbać. To były dobre czasy. Do momentu, aż wtoczyłem się do pokoju Lucy, kompletnie pijany i próbowałem uprawiać seks z jej biurkiem. Ciągle się z tego śmieje. Nawet teraz, gdy tylko widzi, że robię coś głupiego nazywa mnie Biurkolotem. Jake kopie planszę do Monopoly w udawanej złości. – Nie wiem czemu w to gramy, skoro Księżna Dupek zawsze wygrywa. – Nie bądź gówniarzem – upomina go Micky. Logan się śmieje. – Bo jestem cholernym gangsterem i mogę obsypać tym suki! – Rzuca papierowymi banknotami na Amandę. Kręci głową i rzuca mu groźne spojrzenie. – Nigdy więcej tego nie rób. – Masz – mówi Logan i podaje jej fałszywy banknot. – Kup sobie coś ładnego, zasłużyłaś. Lucy ze śmiechem odrzuca głowę do tyłu. – Joł – odzywam się. – Logan i ja dołączyliśmy do amatorskiej ligi baseballu. Gramy w weekendy, tak dla zabawy. – Co! – woła Jake. – Chcę grać z wami! – Zamknij swoją profesjonalną gębę – mówi mu Logan. – Nie jesteś dość dobry, by grać ze spoko dzieciakami. Udaje, że się dąsa. – Czekaj – mówi Lucy. – Znowu gracie w baseball? – Taa – odpowiadam.

– Macie stroje? – Aha. Obraca się do Amandy, która wytrzeszcza oczy. Odbywają niemą rozmowę, uśmiechając się jedynie. – Co? – pytamy z Loganem jednocześnie. Amanda chichocze. Lucy wzrusza ramionami. – Nic. Chodzi o ten strój do baseballa… tak jakby tęsknimy za tym, jak w nich wyglądaliście. To seksowne. – Hej! – woła Jake. – Ja ciągle noszę strój! Głowy Lucy i Amandy powoli się do niego odwracają. Micky rzuca się na Jake’a, zakrywając go swoim ciałem. – Odczepcie się, zdziry, jest mój! Wszyscy wybuchamy śmiechem. Kiedy Lucy się uspokaja, mówi: – Możesz go zatrzymać, ja mam narzeczonego. I jest idealny. Łapię się za koszulkę i ją wypuszczam. – Taa – mówię, zadzierając nosa zupełnie w stylu Logana. – Jestem zamyślonym, udręczonym artystą. To wywołuje kolejną falę śmiechu. Luce klepie mnie po policzku. – Tak, jesteś, skarbie. – A co ze mną? – Logan pyta Amandę ze zmrużonymi oczami. Jest śmiertelnie poważny. – Powiedz o mnie coś miłego. – Na przykład co? – chichocze Amanda. – No nie wiem. Że zostanę cholernym lekarzem, czy coś takiego. Ona znowu chichocze. – Albo o tym, że jesteś niedorzecznie seksowny i masz najlepsze mięśnie brzucha jakie widziała ludzkość.

– Taak, mam! – woła, kiwając powoli głową. – Powinieneś zdjąć koszulkę! – krzyczy Micky. Jake odwraca się do niej z groźnym spojrzeniem. – Co, do cholery, Kayla? Micky śmieje się jeszcze bardziej. – Zrób to! – chichocze Lucy. Zakrywam jej usta dłonią i przyciągam ją do siebie. – Nie zachęcaj go. Logan robi przedstawienie, wyciągając ręce do góry. Następnie powoli zdejmuje koszulkę. – Tak, skarbie! – woła Amanda. Dobra, może i wypiliśmy trochę więcej niż kilka piw. O wiele więcej. Lucy mamrocze coś w moją dłoń. – Pieprzyć to! – warczy Jake. – Idę założyć mój strój. – Zaczyna wstawać, ale Micky pociąga go z powrotem w dół. Lucy kompletnie zwariowała, jej ciało się trzęsie, a ona ślini się na moją dłoń. – Pieprzyć was obu – mówię im. – Wygrałem. Narysuję was wszystkie, suki. Cisza. Lucy odsuwa moją dłoń i powoli się do mnie obraca, mruży oczy i zaciska usta. Teraz się boję. Przełykam głośno. – Czy ty właśnie nazwałeś nas sukami? – Taa! – dodaje Amanda. – Nazwałeś? – mówi Micky ze skrzyżowanymi rękami. Przyglądam się im wszystkim, wiedząc, że za dwie sekundy rozpęta się chaos. – Nazwałeś? – pyta Lucy i unosi brwi. Panikuję. Otwierają się drzwi wejściowe i wchodzi Heidi. – Przyniosłam magazyny ślubne.

Jeśli kiedykolwiek chcielibyście usłyszeć cztery dziewczyny piszczące tak głośno, że zadzwoni wam w uszach, po prostu wypowiedzcie słowa ‘magazyny weselne’. Poza tym, jeśli chcecie zostać wykopani z pokoju pełnego piszczących dziewczyn i usłyszeć, że powinniście ‘porobić męskie głupoty’, zróbcie to samo. Jake przynosi kolejny sześciopak piwa do ogródka. Drapie się po tyle głowy i siada przy ognisku, które właśnie rozpalił Logan. – Czemu, do diabła, zawsze zostaję wykopany z własnego domu? Logan się śmieje i kopie mnie w stopę. – Dwa tygodnie i będziesz żonaty. – Wiem. – Zdenerwowany? – Nie. Ale zaniepokojony. Chcę tylko, żeby było już po wszystkim, wiesz? Chcę, żeby była już moją żoną. Jake podaje mi otwarte piwo. – Kiedy przeprowadzacie się do nowego mieszkania? – Jutro. Logan wzdycha głośno. – Co z tobą? – pytam. – Ja tylko… sam nie wiem. Robię się chyba nostalgiczny. – Przenosi spojrzenie ze mnie na Jake’a. – To po prostu dziwne. Całe to gówno, przez jakie przeszliśmy. Kto by pomyślał, że trzech rozrabiaków z liceum skończy tu, gdzie jesteśmy… robiąc to, co robimy… Nie wiem, co ma na myśli, ale wszyscy odwracamy się w stronę domu, do dziewczyn, które zmieniły nasze życie. – Zawsze wiedziałem, że Lucy będzie tą jedyną. Nigdy w to nie wątpiłem. Nawet przez chwilę. – Czy był taki moment? – pyta Logan. – Konkretna chwila, w której zrozumiałeś, że jest tą jedyną. Na moich ustach pojawia się uśmiech. – Raczej nie. Znaczy, mógłbym skłamać, mógłbym powiedzieć, że był to pierwszy raz, gdy uprawialiśmy seks albo pierwszy raz, gdy się zaśmiała. Ale nie wiem… może nie było takiej chwili albo były to wszystkie z nich.

Widzę, że Lucy siada prosto i wytrzeszcza oczy. Pochylam się do przodu, chcąc się lepiej przyjrzeć. Podnosi dłonie, by zakryć usta. Zaczynam się podnosić, żeby do niej pójść. Mówi coś do Amandy, a ona wstaje i otwiera szklane, przesuwane drzwi. – Cam! – woła. – Lucy chce ci coś pokazać. – Spójrz – mówi radośnie, gdy wchodzę do domu. Siadam obok niej. – Co tam? Podnosi gazetę, by pokazać mi zdjęcie sukienki – sukni ślubnej. – Patrz – powtarza. Wtedy do mnie dociera, czemu mi to pokazuje i dlaczego jest tak cholernie podekscytowana. – Wygląda jak suknia twojej mamy. Kiwa szaleńczo głową. – Możemy jutro pojechać i ją zobaczyć? – NIE! – woła Heidi. – Nie może zobaczyć sukni przed ślubem. Jej ramiona opadają, podobnie jak kąciki ust. – Zapomniałam o tym. – Skarbie, dlaczego chcesz, żeby twoja suknia wyglądała jak ta twojej mamy? Czemu po prostu nie założysz jej? I jeśli kiedykolwiek chcecie usłyszeć jak cztery dziewczyny wzdychają w tym samym momencie, powiedzcie coś takiego.

***

Odkąd Heidi wspomniała o tej zasadzie, że nie wolno mi zobaczyć sukienki, Lucy nie dopuszcza mnie do planów ślubnych, co jest w porządku, bo mam swoje własne plany. Podjeżdżam do komisu Marka i wchodzę do jego biura, jakby było moje. Nie ma go tu, więc podnoszę telefon, wciskam kilka guzików, aż słyszę mój ciężki, niespokojny oddech w systemie głośnomówiącym. Zaczynam beatboxować do słuchawki, specjalnie plując bardziej, niż to konieczne.

– Joł, Marky Mark. Proszę, przyjdź niezwłocznie do biura, czeka tu odjechany egzemplarz ogiera. Rozłączam się i siadam na jego fotelu. Następnie zakładam nogi na biurko i opieram się, splatając palce za głową. Kręci głową, gdy wchodzi do środka i próbuje ukryć uśmiech. Zajmuje fotel po drugiej stronie biurka i kiwa głową na moje nogi. – Zabieraj platfusy z biurka, jest mahoniowe. Prycham, ale i tak to robię. Opieram się na łokciach i mówię: – To biurko jest do dupy, zaprojektuję ci nowe. Unosi brwi. – Najwyższa pora. Lata temu zaprojektowałeś biurko specjalnie swojego przyszłego teścia. Czekałem na swoje. Składam palce pod brodą. – Dobre rzeczy spotykają tych, którzy czekają. Śmieje się. – Czego chcesz, dzieciaku? Opieram się i porzucam zarozumiałą pozę. – Czy wiesz, że żenię się za tydzień? – NAPRAWDĘ? Kiedy to się stało? – żartuje z udawanym podekscytowaniem. Rzucam ołówkiem w jego głowę. – Taa i co w związku z tym? – pyta z uśmiechem. Śmieję się z mieszaniną wesołości i nerwów, bo to nagle czuję – zdenerwowanie. – Więc, tak się zastanawiałem… – Przerywam z chichotem. Kręcę głową, by oczyścić umysł i próbuję znowu. – Miałem nadzieję… – Znowu to robię. – Wszystko w porządku? – Nie jest już rozbawiony, a bardziej zmartwiony. – Tak. – Wycieram dłonie o koszulkę. – Denerwujesz się? Dlaczego się denerwujesz? – Nie denerwuję się – mówię obronnie. – Kto mówi, że się denerwuję?

– Cam, zawsze to robisz… pocą ci się dłonie i wycierasz je o ubranie, kiedy się denerwujesz. Co jest? Coś się stało? Potrzebujecie pieniędzy, czy czegoś innego, bo… – Nie – wtrącam się i kręcę głową. – To nie… – wzdycham i znowu wycieram ręce. Następnie wypuszczam oddech, zbierając odwagę, której potrzebuję. – Przyszedłem, by zapytać, czy zostaniesz moim świadkiem. Wytrzeszcza oczy, ale się nie odzywa. Odwraca ode mnie wzrok, jego ciało opada przez coś, co wydaje się wyczerpaniem. Drapie się po głowie, podczas gdy ja siedzę i czekam na odmowę. – Jeśli nie chcesz… – Nie. – Och. – Mój żołądek opada na podłogę. – Dobrze, po prostu zapytam… – Nie. – Taa, już to mówiłeś. To cholernie zawstydzają… – Nie. – Możesz już przestać to powtarzać. – Nie – mówi, śmiejąc się przy tym. – Mam na myśli nie, nie chodzi o to, że nie chcę. Byłbym… – Wypuszcza głośno oddech i w końcu na mnie patrzy. – Będę cholernie zaszczycony, Cameron. Jestem tylko zaskoczony. Nie sądziłem, że… to znaczy, niczego bardziej nie pragnę… ale muszę być szczery, martwię się, co na to twój tata, nie chcę, żeby… – Przestać – przerywam. – Po pierwsze, ten dupek nawet nie wie, że się żenię. Nie rozmawiałem z nim od czasu, gdy pojawił się w szpitalu. Po drugie, nawet gdyby wiedział i miał coś do powiedzenia, nie obchodziłoby mnie to. I po trzecie… – Czekam, aż powrócą spocone dłonie. Aż zaczną się nerwy. Aż moje serce przyspieszy. Ale nic z tego się nie dzieje. Tylko uczucie prawdziwego spokoju. – Po trzecie – ciągnę dalej. – Ty jesteś moim tatą.

Rozdział 43 – Lucy –

– Nie mogę uwierzyć, że to ostatnia noc, nim zostaniesz czyjąś żoną – mówi Micky. – Wiem. Też nie mogę w to uwierzyć. – Nie mogę uwierzyć, że nie chciałaś wieczoru panieńskiego – dodaje Heidi. Amanda prycha. – Poznałaś Cama i Lucy? Są nierozłączni. Uśmiecham się na jej słowa. – Prawda – zgadza się Heidi. – A tak w ogóle, to gdzie są chłopaki? Teraz to Micky prycha. – W klatkach, spędzają męski wieczór. Pewnie walą się po klatach i klną na ludzi. – Logan pewnie ujeżdża kij – śmieje się Amanda. Wszystkie się śmiejemy. – Czemu zdradzasz im sekrety z naszej sypialni? – krzyczy Logan, wchodząc przez drzwi chatki. Zostaje popchnięty przez Jake’a, a następnie przez Camerona, gdy wpadają do środka. Heidi nalewa siedem kieliszków tequili. Stajemy dookoła maleńkiego stołu w jadalni i bierzemy po jednym. Cam obejmuje mnie w pasie. Jake odchrząkuje. – Za zakochiwanie się, nawet gdy się o tym nie wie. Micky przysuwa się do niego. Jej oczy wypełniają się łzami. – Za zdobywanie przyjaciół, którzy stają się rodziną, bez żadnych pytań – wydusza. Odzywa się Logan: – Za zaklepywanie swoich dziewczyn, zdobywanie ich i ogłaszanie ich swoimi. Cam się śmieje i kiwają do siebie głowami. Nie wiem, co ma na myśli, ale nie pytam. Amanda ociera oczy.

– Za nie roztrząsanie, dlaczego okropne rzeczy przydarzają się dobrym ludziom. Za pozwalanie, by miłość zwyciężyła i ruszanie do przodu. – Logan całuje ją w skroń, podczas gdy my zastanawiamy się przez chwilę nad jej słowami. Heidi pociąga nosem, zwracając na siebie naszą uwagę. – Za odnalezienie swojej wieczności i zatrzymanie jej. – Głaszczę ją uspokajająco po plecach. Oddycha głęboko i podnosi kieliszek do ust. Wszyscy podążamy za jej śladem, wiwatując przy tym. Wszyscy wychylają swoje kieliszki, ale nim ja mogę to zrobić, zauważam, że otwierają się drzwi. – Dylan – szepczę. Wszyscy w ciszy pochylają głowy. – Nie! Ludzie! – śmieję się i pokazuję na drzwi. – Dylan! Odwracają głowy do drzwi. Dylan upuszcza swoje bagaże. – Nie mogłem przegapić ślubu mojego najlepszego przyjaciela.

– Cameron –

Nie wiem, kto z nas dociera do niego pierwszy, ale wszyscy lądujemy ma kupie na podłodze, z nim na samym dole. Po kilku żartach w stylu masz w kieszeni broń, czy po prostu cieszysz się na mój widok? w końcu go puszczamy. Okazuje się, że ma dwutygodniowy urlop. Wrócił wczoraj, ale zatrzymał się u przyjaciela w LA. Dylan, jako że nie jest zwolennikiem technologii, ani uspołeczniania się, nigdy nie miał konta na Facebooku, ani nie utrzymywał kontaktu z wieloma ludźmi. Zobaczył, że jego przyjaciel zalogował się wczoraj wieczorem i postanowił sprawdzić co u nas. Kiedy zobaczył, że bierzemy jutro ślub, wsiadł w pierwszy samolot. Nie jestem pewny, co stało się między nim i Heidi, ale jest ona cicha i trochę wycofana. Siedzą razem, ale się nie dotykają, ledwo mówią, nie, żeby było to dziwne w przypadku Dylana. Zadajemy mu pytania dotyczące misji, a on mówi, że odpowie na nie po ślubie. Dziewczyny zostają z nami jeszcze przez chwilę, zanim wracają do głównego domu. Zostaną tam na noc, a my będziemy tutaj. Około północy dostaję smsa od Lucy, w którym prosi, bym spotkał się z nią na pomoście. Mówię chłopakom, że muszę pomóc w czymś Tomowi. Jestem pewny, że dobrze wiedzą, co robię, ale nie kwestionują tego. Lucy siedzi na końcu pomostu bez butów i moczy nogi w wodzie.

– Co robi moja narzeczona? Obraca się szybko, niemal zdziwiona moją obecnością. – Nic. Tylko za tobą tęsknię – mówi, odwracając wzrok z powrotem na jezioro. Zdejmuję klapki i siadam obok niej, wyciągając za nią rękę. – Wszystko w porządku? – Tak – kłamie. Moje serce przyspiesza. – Masz wątpliwości, czy coś? Śmieje się cicho. – Nie. Nic takiego. Ja tylko… sama nie wiem. To wydaje się nierealne. Jutro się pobierzemy, a ja zostanę twoją żoną. – Taa, o to właśnie chodziło w tych całych oświadczynach. Popycha moje ramię swoim. – Wiesz, co mam na myśli. Wzdycha i przysuwa się bliżej. – Nie lubię nie być z tobą. Nawet przez jedną noc. Wiem, że nie powinniśmy się widzieć, ale musiałam cię zobaczy. – Cieszę się, że to zrobiłaś. Zaczynałem lekko wariować. Wyciąga się i całuje mnie szybko. – Zostańmy do wschodu słońca – mówi. – To będzie idealny początek naszego nowego życia. Tak też robimy. Rozmawiamy przez całą noc, o niczym i o wszystkim. I chociaż spędzamy razem każdą wolną sekundę, nigdy nie kończą nam się tematy do rozmowy. Płacze kilka razy, przeważnie przez to, że tęskni za mamą i przypomina sobie wszystko, przez co przeszliśmy. Siedzę i słucham, a każda mijająca sekunda jest przypomnieniem, dlaczego tak łatwo było się w niej zakochać tyle lat temu, dlaczego, gdy Logan zapytał, czy był szczególny moment, nie potrafiłem odpowiedzieć. Bo myślę, że zawsze ją kochałem. Zawsze. I na wieki.

***

Ponownie zerkam w lustro i przygryzam wargę. – Denerwujesz się? – pyta Mark. Wypuszczam oddech. – Taa. Właściwie, to sram w gacie. – Czemu? Wątpliwości? Wahanie? Kręcę głową. – Ani przez chwilę. – Więc, o co chodzi? – Znasz to uczucie? Ten spokój, tuż przed tym, nim dzieje się coś złego? Tak się czuję. Jestem spokojny. Prawie za spokojny i do mnie stresuje. Pociera moje ramiona. – Może jesteś spokojny, bo po prostu jesteś pewny. – Może. – A może potrzebujesz kieliszka whiskey, by znieść ten spokój.

***

Nie chcieliśmy dużego ślubu. Tylko coś dla naszych najbliższych przyjaciół, niedaleko pomostu nad jej jeziorem. Chciała, by ślub odbył się po południu, byśmy mogli wypowiedzieć nasze przysięgi i bawić się przy zachodzie słońca. Powiedziałem jej, że to idealne, bo takie było. To było wszystko, o czym nawet nie wiedziałem, że tego pragnąłem. – Sprawiasz, że wszyscy wyglądamy źle – szepczę głośno do Dylana, gdy stoję przy ołtarzu, który zaprojektowałem, a Tom zbudował. Wszyscy mają na sobie pasujące do siebie smokingi, ale Dylan jest ubrany w niebieski mundur Marine. Powiedział, że nie miał zbyt wielkiego wyboru, biorąc pod uwagę, że miał tylko dzień na przygotowania. – Hej, myślisz, że mógłbym go później pożyczyć? – pyta Mały Logan. – Sądzę, że spodobałby się dziewczynom, wiesz?

Dylan go ignoruje. Patrzę na rząd moich drużbów. Wszyscy bracia Lucy, Dylan, Jake, Logan, a obok mnie, mój tata. – W porządku? – pyta Mark. Potakuję. – Nadal spokojny? Znowu potakuję, wycierając dłonie o spodnie. Uśmiecha się, ale zostaje cicho. Obracam się i przyglądam się wszystkim druhnom. Claudia, Micky, Amanda i Heidi. Amanda szlocha i wyciera policzki. Dziewczyny ją uspokajają, ale mówi, że wszystko jest w porządku. Po prostu cieszy się z naszego powodu. – Trzymaj się, Marqez – szepcze głośno Logan. Kręci głową, ale się uśmiecha. – Nie mogę cię nigdzie zabrać. Znowu szlocha. – Zamknij się, dupku. Kocham cię. To wywołuje śmiech, nawet u pastor, która stoi pomiędzy nami – tej samej, która pomogła nam z naszą Hope. Goście wzdychają i wiem, że to oznacza, że widzą Lucy. Stoję i czekam. Czekam na moją wieczność. – Oddychaj – mówi Mark. Odwracam się do niego, moje oczy wypełniają się łzami. Pojawia się to samo uczucie co w szpitalu, kiedy czekałem, by ją zobaczyć. Wszystkie moje zmysły się wyłączają. Jakbym był pod wodą, nie mogąc słyszeć, nie mogąc oddychać. Serce przyspiesza w mojej piersi, uderzenia stają się mocniejsze. Zaczyna grać muzyka. Mama szlocha. I wtedy ją widzę. Widzę wszystko – wyraźniej niż kiedykolwiek. To przeciwieństwo spokoju, o jakim zawsze myślałem. To spokój po burzy. Jakby deszcz nagle ustał i przebiło się słońce. Jest idealnie. Ona jest idealna.

Idzie do mnie, trzymając ojca pod ramię. Uśmiecha się i wiem, że to tylko dla mnie. Pociągam nosem, odpędzając łzy. Muzyka gra i dociera do mnie, dlaczego mama się rozpłakała, gdy ją usłyszała. Nie jest to piosenka, której się spodziewaliśmy. To ulubiona piosenka mojej mamy, ta z „Aladyna”. Z tej części, kiedy chłopak pyta dziewczynę, czy mu ufa, a ona mówi tak. I wtedy wyruszają na niezwykłą przygodę. Na przejażdżkę magicznym dywanem, gdzie obiecuje jej, że pokaże jej cały świat, lśniący, migoczący, niezwykły…

***

Nasze przysięgi nie zajmują dużo czasu. Nie chcieliśmy, by były długie. Nie chcieliśmy czekać, by stać się mężem i żoną. Ułożyliśmy coś razem, coś małego i osobistego, by pastor mogła to przeczytać, zanim powiemy tak. Istnieje miłość tak gwałtowna, że nie można jej powstrzymać. Serce, tak silne, że nigdy nie zwolni. Istnieje obietnica tak pewna, że nie może zostać złamana. I przyrzekamy, że będziemy kochać na zawsze. Na zawsze i na wieki. Zapisujemy swoje liściki, nie czytając tego, co napisało to drugie i wypuszczamy je w papierowych lampionach. Trzymamy się za ręce i patrzymy na zachód słońca, podczas gdy one unoszą się do nieba. W tych liścikach piszemy wiadomość do jej mamy, żeby wiedziała, że o niej nie zapomnieliśmy. Nie napisałem dużo w moim, tylko tyle, że jest mi smutno, bo nie miałem szansy jej poznać i jestem wdzięczny, że ukształtowała Lucy na tą silną, bystrą i piękną dziewczynę. Obiecuję jej, że się nią zajmę i będę ją kochał na dobre i złe, w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy – tak jak ona i jej mąż. Kroimy tort i siadamy. Nie chcieliśmy przemów, Lucy powiedziała, że zawsze wydawało jej się dziwne, gdy ludzie mówią o miłości innych. Powiedziała, że nikt nie potrafi tak naprawdę tego oddać, szczególnie, że jest to tak osobiste. I sam ten dzień, złożone przysięgi powinny mówić wszystko. Więc, kiedy Lucas wstaje na zaimprowizowanej scenie i dwukrotnie stuka w mikrofon, by zwrócić na siebie uwagę, zaczynamy się martwić.

– Wiem, że nasza urocza para nie chciała przemów, ale mam coś do powiedzenia i pokonam każdego, kto spróbuje mnie powstrzymać. – Och, nie – mówi Lucy, a ja się śmieję. Zerkamy na siebie szybko, zanim odwracamy się do niego. Ciągnie dalej: – Wielu z was wie o mojej mamie… o jej śmierci i tym, że zostawiła siedmioro dzieci. Wiecie jak żyła i jaką była osobą, więc nie będę o tym smęcił. Powiem tylko, że kiedy odeszła, ktoś inny zastąpił jej obecność w moim życiu. Nie tylko moim, ale też moich braci, a przede wszystkim Gąski Lucy. Nie mówię, że Cameron jest dziewczyną albo, że jest kobiecy w jakikolwiek sposób, mimo historii, które mogliście słyszeć. – Przerywa i pozwala, by śmiech gości wypełnił jego uszy. – Pamiętam, jak miałem dwanaście lat, zanim dorosłem do tego męskiego, nieskazitelnego ciała… – Kolejny wybuch śmiechu. – Byłem w ogródku, gdzie Cameron pomógł nam stworzyć boisko do baseballa… graliśmy, a Lucy czytała, trzymając Lachlana w ramionach… i zauważyłem, że ciągle zerkał w jej stronę. Nie gapił się na nią, ani nie zachowywał jak świr; po prostu ją obserwował. Tak czy inaczej, mijały miesiące, a oni w końcu zebrali swoje gó… uczucia i zaczęli się spotykać. Pewnego dnia chciałem popływać w jeziorze, ale zatrzymałem się, gdy zobaczyłem ich, siedzących na pomoście. Siedzieli naprzeciwko siebie po turecku, przed sobą mieli rozłożone podręczniki. I wtedy to zobaczyłem – on podnosił wzrok i na nią patrzył. Nie robił tego długo, może myślał, że go przyłapie i uzna za dziwaka, czy coś. Ale gdy tylko spuszczał głowę, ona robiła to samo. Siedziałem tam i ich obserwowałem, przez ponad godzinę… on podnosił wzrok, patrzył na nią przez chwilę i spuszczał go na książki. Później ona to robiła… później on… i chciałem do nich krzyknąć: „Po prostu na siebie spójrzcie!” Kilka miesięcy później, ciągle widziałem, jak to robił. Gdy tylko ona nie patrzyła, on ją obserwował. Więc pewnego dnia, zebrałem się na odwagę i zapytałem go dlaczego. Najpierw się roześmiał i powiedział, że nie zrozumiem. Szczerze, to trochę się wkurzyłem, bo chodzi o to, że Cameron zawsze traktował mnie jak przyjaciela, jakbyśmy byli równi. Nigdy nie traktował mnie jak dziecka. Teraz, gdy na to patrzę, wydaje się to trochę dziwne, bo chociaż ona zawsze patrzył na mnie jak na równego sobie, ja uważałem go za bohatera. – Lucy pociąga nosem i mocniej ściska moją dłoń. Przełykam gulę, która rośnie w mim gardle. Tak samo jak Lucas. – Tak więc, zapytałem go, dlaczego to robił… Patrzy na mnie i się śmieje. – Powiedziałeś, że ją odczytujesz. Powiedziałeś, że lubisz wiedzieć, co wywołuje u niej uśmiech, co ją rozśmiesza, załazi jej za skórę. Zapytałem, czemu po prostu nie spytasz, tak byłoby o wiele łatwiej. Pamiętasz, co powiedziałeś? Kręcę głową. – Powiedziałeś, że to nie to samo. Że mógłbyś zapytać, co ją uszczęśliwia, a ona odpowiedziałaby książki, ale ta odpowiedź nie byłaby wystarczająca. Powiedziałeś, że chciałbyś wiedzieć jakie to książki, i chciałbyś być tym, który jej je da. I nawet wtedy, to

ciągle nie byłoby wystarczające. Powiedziałeś, że chcesz być powodem, dla którego kocha książki. Chciałeś być jej powodem do wszystkiego. Lucy wyciera zalany łzami policzek o moje ramię. Lucas odchrząkuje ponownie i rozgląda się dookoła, jakby zapomniał, że przemawia przed publicznością. – Zajęło mi lata zrozumienie, co miałeś na myśli, ale w końcu to załapałem. W końcu zrozumiałem. Wczoraj zobaczyłem Lucy, obserwującą cię, gdy nie patrzyłeś. Sześć lat, a ona wciąż ma to spojrzenie. To samo, które ty zawsze miałeś. To spojrzenie, którego nie da opisać się słowami, jedynie sercem. Więc, Cameron, wszystkie te lata obserwowania jej, odczytywania jej, to zadziałało. Jesteś dla niej powodem wszystkiego.

Rozdział 44 – Lucy –

Lucas schodzi ze sceny, podchodzi do nas, ściska dłoń Cama, kiwają do siebie głowami, a następnie zajmuje swoje miejsce. To wszystko, co robią. Siedzimy w ciszy, moje łzy ciągle płyną. Amanda szlocha. Logan przewraca oczami. – Czemu płaczesz, śliczna dziewczyno? – pyta siedzący obok niej Lachlan. – Stary – mówi Logan, pochylając się do niego nad Amandą. – Zawsze kradniesz mi moje teksty. Lachlan mlaska językiem. – Dobra, możesz ją mieć. – Jego wzrok wędruje dookoła stołu i zatrzymuje się na Heather. – Wezmę tą. – Wstaje ze swojego krzesła i klepie Marka w ramię. – Przesuń się, proszę. Mark mruży oczy. Odzywa się Mały Logan. – Nie możesz tak po prostu przejść od jednej dziewczyny do drugiej – mówi przeciągle. Lachlan warczy cicho i obnaża zęby. Następnie powoli, ale zbyt szybko, by którekolwiek z nas zareagowało, podnosi kawałek tortu i rzuca w niego. Obserwujemy, jak szybuje w powietrzu, a jego okrzyk: – YOLOOOOOOOOOO! – wypełnia nasze uszy. I wtedy… pac. Prosto w twarz Małego Logana. Dławię się powstrzymywanym śmiechem. Mały Logan wyciera się wystarczająco, by jego oczy nie były zasłonięte. – Ty mały gnojku, lepiej uciekaj. – Podnosi swój tort, wstaje z krzesła i goni za Lachmanem. – Biegnij, Lachlan! – woła Lincoln. Tak też robi.

Podobnie jak Mały Logan. – Hej, skarbie – mówi Cam obok mnie. Odwracam się do niego, a on rozsmarowuje mi tort na całej twarzy. Moje ramiona tężeją. Wycieram się serwetką. Jego usta są zamknięte, ale jest cały czerwony od powstrzymywanego śmiechu. Słyszę śmiech Jake’a, więc obracam się do niego w tym samym czasie, gdy Micky uderza go ciastem w twarz. I tak zaczyna się największa bitwa na jedzenie w historii miasta. Dostaje się nawet pani pastor.

***

Cam i ja siadamy z powrotem przy stole, po zejściu z parkietu, co praktycznie oznacza patrzenie, jak Logan robi z siebie głupka, wykonując zaimprowizowany striptiz specjalnie dla Amandy. Wie, że zachowuje się jak idiota, ale Amanda się z nim śmieje, a jest jedna rzecz, którą wiem o Loganie – to to, że zrobi praktycznie wszystko, by ją rozśmieszyć. Jake i Micky patrzą, obejmując się. Heidi i Dylan zniknęli po przemowie Lucasa. Jestem pewna, że wszyscy wiemy, co robią. Heather siada obok nas z ciastem we włosach, na twarzy i piersi. Mark jest prawie nietknięty. Chociaż trochę go poniosło przy tej bitwie. Zapłacił moim braciom, by dołączyli do jego drużyny. Ich cel: Ona. – Cóż, to był wspaniały ślub, dzieci – mówi rozmarzona. Mark prycha. – Też mogłabyś taki mieć, gdybyś powiedziała tak przy którymś z trzydziestu sześciu razy, gdy cię prosiłem, byś za mnie wyszła. – Przesuwa palcem po jej policzku i próbuje ciasta. Jej wzrok szuka czegoś w jego oczach. A może po prostu go odczytuje, jak Cam robi to ze mną. – Poproś ponownie – mówi. Ściskam dłoń Cama, pisk gromadzi się w moim gardle. – Co, do diabła – mówi Cam, nieświadomy tego, co ma się stać.

Mark się zasmuca i przewraca oczami. – Heather, wyjdziesz za mnie? – pyta, brzmiąc niemal na znudzonego. Siedzę na brzegu krzesła, a Cam próbuje odczepić moje palce ze śmiertelnego uścisku na swoim ramieniu. – Tak – mówi Heather z uśmiechem wypływającym na usta. Czekam na reakcję Marka, zanim pokazuję swoją własną. Wytrzeszcza oczy. – Co właśnie powiedziałaś? – Tak – powtarza. Mark patrzy najpierw na Camerona, następnie na mnie i z powrotem na swoją narzeczoną. Całuje ją raz, szybko i odchodzi. A ja w końcu piszczę. Minutę później wraca z pastorem. – Chodźmy – rozkazuje Heather. – TERAZ? Pstryka na nas palcami. – Świadek, pierwsza druhna. Chodźmy. – Nie możemy zrobić tego teraz – jęczy Heather. – Przykro mi, Heather, ale nie mogę czekać. Śmieję się, gdy razem z Camem podążamy za nimi w stronę ołtarza. – Jaki ojciec taki syn –dumam. Stają ręka w rękę, z połączonymi spojrzeniami i szerokimi uśmiechami, podczas gdy pastor ponownie przechodzi do przysiąg. Nie wszyscy na nich patrzą, ale nie sądzę, by to się liczyło. Tak jak nie liczy się to, że ślub nie jest oficjalny. Ciągle muszą uzyskać licencję, pójść do urzędu miasta i to zalegalizować. Chodzi o to, że to robią i robią to dla siebie, i może trochę dla Camerona i dla mnie. Cam kopie Marka w tył kolana, tuż przed tym jak ma powiedzieć ‘Tak’. To wywołuje mieszane reakcje śmiechu i sapnięć ze strony gości. Heather… się śmieje. Tak jak Cam i ja.

– Cameron –

– To była niezwykła noc – mówię niezręcznie, podchodząc do Toma. Obraca się ze swojego miejsca na końcu przystani. Stoi tu od dobrych dziesięciu minut, sam, ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Nie odzywał się dziś za wiele, ale przyłapałem go na przyglądaniu się mi i Lucy z mieszanymi uczuciami. Czasem się uśmiecha, ale przez większość czasu jest to wymuszone, a przynajmniej takie się wydaje. – Dziękuję za przygotowanie tego – ciągnę dalej, zatrzymuję się obok niego i odwzorowuję jego pozycję. Nie odpowiada od razu, ale nie oczekuję tego. Po kilku chwilach ciszy, wzdycha głośno. – Nie ma za co, synu. Nie musisz dziękować mi za to, że dałem mojej córeczce to, czego chciała. Szybko zerkam za siebie na przyjęcie, na parkiet, gdzie Lucy wygląda, jakby wykonywała z Loganem jakiś taniec robota. – Co pan tutaj robi sam, wszystko w porządku? Uśmiecha się niemrawo i potakuje. Jego spojrzenie wędruje ponad mną, zapewne na Lucy. – Dużo przeszła – mówi. – To znaczy, oboje przeszliście, ale ona w szczególności… z jej mamą i wszystkim po tym, a później z ciążą. – Jego wzrok wraca do mnie. – Jestem z niej dumny, Cam. Nigdy w życiu nie byłem z niej bardziej dumny. Dobrze wybrała, poślubiając cię. Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale on robi to pierwszy. – Nie sądzę, by to kiedykolwiek był jakiś wybór. Myślę, że w waszym przypadku przeznaczenie odegrało wielką rolę. Tak jak z Kathy i ze mną. Przynajmniej tak zawsze mówiła: Przeznaczenie, to wszystko przeznaczenie, Tommy. – Jego brwi zbiegają się, zanim odwraca wzrok i skupia go na wodzie. – Wierzysz w przeznaczenie, Cameron? Myślę nad jego pytaniem długo i intensywnie, nim w końcu odpowiadam: – Próbuję, proszę pana, ale czasem jest ciężko. Ciężko jest zrozumieć powód, dla którego dzieją się pewne rzeczy, szczególnie u tych, którzy najmniej na to zasługują. – Mówisz o dzieciach? – Tak, proszę pana.

– Taa – wzdycha. – To trudnie. Mogłem kichnąć w kierunku Kathy, a następnego dnia była w ciąży. To wydawało się nie mieć sensu. Ale wierzę, że istnieje powód dla wszystkiego, nawet jeśli nie jest on dla nas jasny. – Odchrząkuje i dodaje: – Jak wtedy, gdy odeszła… widziałeś kim się stałem, byłeś tam, kiedy sięgnąłem dna i myślę, że może miałeś tam być. Może to miała na myśli Kathy mówiąc o przeznaczeniu. Może została zabrana, żebyś pojawił się w naszym życiu. Żeby Lucy… – Przerywa i wypuszcza ciężki oddech, widocznie zmusza się, by mówić. – Może to się zdarzyło, by Lucy mogła odnaleźć swoją siłę. Swój powód. I żeby moi chłopcy mogli odnaleźć swojego bohatera. Wycieram łzy grzbietem dłoni. – Nie ma dnia, bym nie dziękował jej za to, że cię do nas przyprowadziła, Cameron. – Nic nie zrobiłem, proszę pana. Ja tylko zakochałem się w pana córce. – O to chodzi. Nawet nie wiedziałeś, co dla nas robiłeś, gdy się w niej zakochiwałeś. Nie byłaby tą samą osobą, gdyby cię tu nie było. Zmieniłeś jej życie, Cam. A przeznaczenie, ono zmieniło nas wszystkich.

***

Amanda łapie bukiet, ale próbuje go oddać komuś innemu. Jake powtarza Micky, żeby go wzięła, ale ona rumieni się ze wstydu i kręci głową. – Nie–e –powtarza. Próbuje się za nim schować i przysięgam, że widzę jak mówi bezgłośnie: –Będziesz następna. Razem z przyjaciółmi wsiadamy do limuzyny Hummera, którą wynajął Tom. Kiedy już wiemy, że jesteśmy wystarczająco daleko, by goście nas nie usłyszeli, wrzeszczymy, wiwatujemy i płaczemy. Prosimy kierowcę, by zaparkował na poboczu i poczekał. Dziesięć minut później parkuje za nami Lucas. – Powiedziałem tacie, że jadę na kilka dni do Jasona. Logan wręcza mu fałszywy dowód, który dla niego zdobył. – Nie mogę uwierzyć, że na to pozwalam – mówi Lucy. Jego uśmiech się powiększa. – Jest dobrze, Gąsko. Co dzieje się w Vegas...

Rozdział 45 – Lucy –

Ponieważ nasz ślub był tak mały i nie chcieliśmy jechać na ‘prawdziwy’ miesiąc miodowy, tata zorganizował nam czterodniową wycieczkę do Vegas. Nie tylko naszej dwójce, ale też naszym przyjaciołom. – Jasna cholera – mówi Lucas, gdy otwieramy drzwi apartamentu. Tata chciał, by była to niespodzianka, więc nie mieliśmy pojęcia że wynajął Apartament Królewski w hotelu Palms. – Ożenię się dziesięć razy, jeśli tata zapewni mi coś takiego – żartuje. Cam zabiera mi torbę z rąk i splata nasze palce. – Do zobaczenia za dwa dni – mówi pospiesznie i ciągnie mnie za sobą. Obserwuję, jak upuszcza nasze torby w głównej sypialni i siada na brzegu łóżka. – Witaj, żono. Próbuję opanować mój uśmiech, gdy do niego podchodzę. Ściska mnie delikatnie w pasie i wciąga mnie między swoje nogi. – Powiedz to jeszcze raz – proszę go, kładąc ręce na jego ramionach. – Co? – Nazwij mnie swoją żoną. Jego uśmiech pasuje do mojego. – Pięknie dziś wyglądałaś, żono. Siadam na jego kolanach i obejmuję go nogami. – Miałaś dobry dzień? – pyta z ustami na moim ramieniu. – To było wszystko, o czym marzyłam i więcej. Było idealnie, skarbie. Podnosi głowę i patrzy mi w oczy. – Zasłużyłaś na to. – Co z tobą? Czy to był twój wymarzony ślub? Potakuje powoli.

– Byłaś moją panną młodą, więc tak. Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. Ale… tęsknię za tobą. Musiałem się tobą ze wszystkimi dzielić, a wiesz, że tego nie lubię. Chichoczę w jego szyję, a on ściska mnie mocniej. – Pójdę pod prysznic i zmyję to gówno z moich włosów, a później możemy leżeć w łóżku i będziesz miał mnie tylko dla siebie.

– Cameron –

Rozpakowuję nasze torby, gdy ona bierze prysznic. W jej znajduję pudełko, ciągle opakowane i karteczkę od Micky i Amandy mówiącą, by otworzyła je, gdy znajdziemy się w naszym pokoju. Nie mam pojęcia co to jest, ale jestem zbyt przerażony, żeby sprawdzić. Kocham Lucy, nie zrozumcie mnie źle, ale kiedy te trzy zbierają się razem, dzieją się dziwne rzeczy. Nie chcę być przyczyną jakiegoś wypadku na naszym miesiącu miodowym. Na dnie jej torby leży koperta. Tym razem nie powstrzymuję się przed węszeniem, bo jest zaadresowana do Naszej Przyszłej Hope, od Mamy i Taty. Siadam na brzegu łóżka i wyciągam jej zawartość. Pierwsza strona to kopia mojego szkicu – tego, który dla niej zrobiłem, przedstawiającego jej pokój w naszym przyszłym domu – tego pierwszego szkicu… z wielkim fotelem i kilkoma małymi. Jest kilka plam brudzących idealną scenę, to prawdopodobnie jej krew, z czasu, gdy poraniła dłonie na roztrzaskanej ramce. Przełykam gulę w gardle i biorę głęboki oddech, przygotowując się na to, co ma nadejść.

*****

Kochana Mamo, Wiem, że minęło trochę czasu, odkąd do Ciebie pisałam. Sześć lat i jeden miesiąc, prawie co do dnia. Chodzi o to, że nie miałam potrzeby pisać, bo znalazłam kogoś innego, z kim mogę dzielić moje sekrety. Pamiętasz, kiedy pisałam ostatnio? O chłopaku, w którym się zakochałam – a on nie miał pojęcia, że go zauważyłam? Cóż… jutro stanę przed nim, przed wszystkimi, których kochamy i staniemy się mężem i żoną. Wiedziałaś o tym?

Kiedy odeszłaś, wiedziałaś, że on tam będzie? Myślę, że tak, Mamo. Myślę, że postawiłaś przed sobą dwójkę ludzi i pozwoliłaś, by przeznaczenie pokazało swoją magię. Mam nadzieję, że pewnego dnia, będę mogła zrobić to samo dla moich córek. Mam nadzieję, że będę mogła dać im bezpieczeństwo, chronić je przed złem i pomóc im zobaczyć wszystko, co dobre na tym świecie. Mam nadzieję, że pewnego dnia znajdą kogoś takiego jak Cameron. Kogoś, kto będzie ich siłą, spokojem i NADZIEJĄ. Kocham cię, Lucy Gordon.

– Lucy –

– Chcesz po prostu leżeć w łóżku przez resztę nocy? Jesteśmy w łóżku, leżymy na bokach, a nasze twarze niemal się stykają. Kiwa głową i całuje mnie w brodę. – Tak. Chcę cię tylko trzymać i kochać. – Dobrze – mówię mi i wplatam palce w jego włosy. – To moja ulubiona rzecz na całym świecie. – Moja też – mamrocze. – I lodziki. Odrzucam głowę do tyłu ze śmiechem. – I twój śmiech – mówi, patrząc mi w oczy. Popycha mnie za ramiona, aż leżę na plecach. Podpiera się na łokciu, kładzie głowę na dłoni i dodaje: – Twój śmiech sprawia, że mój świat się zatrzymuje, Luce. Pamiętam pierwszy raz, gdy go usłyszałem, byliśmy w szkole, a ty czytałaś. To było dwa dni po naszym pierwszym pocałunku. Pamiętam, jak myślałem, że oddałbym wszystkie inne zmysły, gdybym mógł ponownie usłyszeć twój śmiech. Sięgam, by odsunąć mu włosy z oczu. – To było dla mnie jak nagroda – ciągnie dalej. –Jakby te fizycznie wyczerpujące dni spędzane z tobą i chłopcami, kiedy próbowałem być twoim spokojem były tego warte. Przez ten jeden dźwięk. To jedno uczucie, które z ciebie wyciągnąłem. I to wszystko przywiodło nas do tego, że zostałaś moją żoną. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Uwielbiam słuchać, jak nazywa mnie swoją żoną.

– Powtórz to. – Żona. – Przesuwa się, więc siedzi na moich biodrach, a nasze dłonie są splecione. – Wiesz, co to znaczy, skarbie? – mówi z lekkim grymasem. – To oznacza, że będziesz musiała nauczyć się gotować, może nawet sprzątać. Marszczę nos i kręcę głową. – Niee. – Taak – żartuje, kiwając przy tym głową. – Przykro mi, ale to przychodzi razem z tytułem żony. – Nieeeee – szepczę dramatycznie. – Ale wszystkie te rzeczy odbiorą mi cenny czas na czytanie! – Dobra! – Przewraca oczami. – Ja się nauczę, jak to robić. Ale musisz obiecać, że będziesz czytać przynajmniej dwie nieprzyzwoite książki w tygodniu. – Zgoda. – Zgoda – odpowiada i uśmiecha się krzywo. – Może lodzik na przypieczętowanie umowy?

***

Nie ma lodzika na przypieczętowanie umowy, właściwie to nie uprawiamy nawet seksu. Robimy to, co chcieliśmy, przytulamy się, rozmawiamy i zakochujemy się jeszcze bardziej.

Rozdział 46 – Lucy –

– Heidi odeszła – oświadcza Dylan, siedzący obok mnie przy stole. – Co? – Napełniam talerz Camerona dostarczonym do pokoju jedzeniem, które zamówiliśmy i patrzę na Dylana. – Co masz na myśli mówiąc odeszła? Wzrusza ramionami. – Ją zapytaj – odpowiada tylko, ale jego ton mówi to, czego nie wyrażają słowa. Podnoszę telefon i sprawdzam, czy są jakieś wiadomości czy nieodebrane połączenia. Nic nie ma. – Kiedy wyjechała? – Wczoraj w nocy – odpowiada Lucas. Ściągam brwi, gdy obserwuję Dylana. Mięśnie w jego szczęce pracują, kiedy udaje, że czyta gazetę. Patrzę na pozostałych, ale nie zwracają uwagi. – Cieszę się, że tu jesteś, Dylan – mówię. – Nie ma mowy, by było tak samo bez ciebie. Bardzo za tobą tęskniłam, gdy cię nie było. Podnosi wzrok, mięśnie na jego twarzy się relaksują. – Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi, powinienem był pozostać w kontakcie. Przepraszam, że tyle mnie ominęło, Luce. – Ujmuje moją dłoń, która leży na stole. – Powinienem być dla ciebie lepszym przyjacielem, kiedy przez to wszystko przechodziłaś. Nie mogę powstrzymać śmiechu. – Dylan, walczyłeś na wojnie. Wzrusza ramionami i odwraca wzrok, puszczając moją dłoń. – Myślę, że wszyscy to robiliśmy. I to znak, że skończył mówić. – LUCY – krzyczy Micky. – OTWORZYŁAŚ SWÓJ PREZENT? – Skarbie – mówi Jake. – Znowu wrzeszczysz. – Och. – Spuszcza wzrok na stół.

Jake dodaje: – Kayla stwierdziła wczoraj, że dobrym pomysłem będzie wskoczenie do basenu, zatkały jej się uszy i nie może tego naprawić. – O MÓJ BOŻE! – krzyczy ponownie. – KOCHAM TĘ KSIĄŻKĘ! – Co! – Cam naśladuje jej ton. – Coś ty, do diabła, usłyszała? Jej brwi się zbiegają, gdy spogląda na Jake’a i z powrotem na swój talerz. – TO TYLKO BEKON I NALEŚNIKI, CAM. – To wywołuje salwę śmiechu. – Poważnie, Luce – włącza się Amanda. – Otworzyłaś go? – Jeszcze nie, nie wiedziałam, czy powinnam otwierać go przed Cameronem, czy nie. – Och. – Wytrzeszcza oczy. – To dla was obojga – śmieje się. – Właściwie, to bardziej dla Cama. Wtedy Micky woła: – CAM JESTEM. NIE LUBIĘ ZIELONYCH JAJEK I SZYNKI!

***

– Co to? – pyta Cam, kołysząc się na stopach. Powoli odwijam ozdobny papier z prezentu od Micky i Amandy. I wtedy oczy wychodzą mi z orbit. – Poczekaj tu – mówię mu, chowając go za plecami. – Co to jest? – Poczekaj tu! – powtarzam. – Pójdę pod prysznic, a później ci pokażę. – Zaczynam kierować się do łazienki, ale odwracam się na pięcie w jego stronę. – Powiedz wszystkim, że zobaczymy się z nimi wieczorem i zamknij drzwi. Od razu się uśmiecha. – JOŁ! Niech nikt nie przeszkadza nam przez dwa dni! Wszyscy się śmieją, wszyscy poza Lucasem i Micky. – To moja siostra – woła Lucas.

– NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK ZIELONE JAJKA! – krzyczy Micky.

***

Cam otwiera usta. Zamyka je. Znowu otwiera. Nic. – Co sądzisz, mężu? Obracam puszyste, białe kajdanki na palcu. Pasują do kompletu bielizny, który dały mi Micky i Amanda. I do bicza. Przygryza wargę i przygląda mi się od stóp do głów. – Co one… zrobiły… gdzie… – Kręci głową, by oczyścić myśli. – Huh. – Wstaje i podchodzi do mnie, wzwód wybrzusza mu spodnie. – Co miałaś na myśli? – pyta z ustami na mojej szyi i dłonią w moich majtkach. – Cokolwiek zechcesz.

***

Mam zasłonięte oczy, jestem przykuta do łóżka, podczas gdy jego usta suną po mojej klatce piersiowej, a palce poruszają się we mnie powoli. – Cokolwiek? – pyta, wywołując wibracje przy moim napięty sutku. – Cokolwiek – dyszę. Ciało: Chcę, żeby wylizał jej cipkę. Mózg: Masz niegrzeczne myśli. Ciało: To przez ciebie. Całuje, liże i ssie, przesuwając się w dół moich piersi, na brzuch i poświęca szczególną uwagę naszej bliźnie. Mózg: Kocham, kiedy to robi. Ciało: Mógłby robić to z jej cipką. Mózg: Gdyby nie miała zasłoniętych oczu, przewracałaby nimi.

Przesuwa się niżej, przez bliznę, między nogi. Ciepło jego oddechu uderza w moje już wilgotne wnętrze. Ciało: Wilgotne? Serio? Mózg: Głupie słowo. Zgadzam się. Podnoszę biodra, gdy czuję jego jedwabisty język wślizgujący się między płatki moich wewnętrznych fałdek. Ciało: Ona za dużo czyta. Mózg: Tak, zdecydowanie! – Skarbie… Ciało: Whoa, gdzie są teraz jego palce? Mózg: Nie w jej ślepy zaułek! Czemu powiedziała mu, że może zrobić cokolwiek? – Skarbie? – Powiedziałaś cokolwiek – odpowiada. Ciało: O nie. Nie wiem, czy mi się to podoba. Mózg: CZEMU POWIEDZIAŁA COKOLWIEK? Ciało: CZEMU JEGO PALEC TAM JEST? – Cam? – Jeśli ci się nie podoba, każ mi przestać. Mózg: Może powinna po prostu spróbować. Czytała o tym. To ją podnieca. Ciało: Wiem, że to ją podnieca. TO JA się podniecam. Jego palce wsuwa się głębiej. Kajdanki wbijają się w moje nadgarstki, gdy zaczynam się wiercić. Nie wiem, czy chcę, żeby przestał, czy chcę więcej. Jego język podjeżdża do góry, otaczając mój nabrzmiały guziczek. Mózg: Nabrzmiały guziczek? Serio? Ciało: Cholera, wspaniałe uczucie. – Cholera, skarbie, to wspaniałe uczucie. Zaczynam się ruszać, wyobrażam go sobie nagiego, z nabrzmiałym, drżącym członkiem w dłoni, obserwującym jak dotykam swoich jedwabistych fałdek. Ciało: Co ona właśnie powiedziała?

Mózg: To z tych książek… Ciało: Nie mogę się skupić na przyjemności, jeśli będzie dalej o tym myśleć. Kontroluj ją, każ jej przestać. Mózg: Jak myśleć? – Cholera, skarbie, proszę, nie przestawaj. – Czuję jak to narasta, ten tępy ból w dole brzucha. Jego palec zaczyna się poruszać powoli, mięśnie mojego tylnego wyjścia zaciskają się na nim. Moje różowe ścianki zalewają się sokami, gdy zaczynam się napinać. Wyobrażenie jego gładkiego, pulsującego drąga przybliża mnie do krawędzi. Ciało: TAKIE! Właśnie takie myśli! Różowe ścianki? Pulsujący drąg? Jestem zaskoczone, że mogę w ogóle… – O mój Boże, Cam! Mózg: Nie masz problemu, by dojść, więc zamknij swoje dziwkarskie usta. Ciało: Czy ty właśnie nazwałeś moje usta dziwkarskimi? Mózg: Spójrz na siebie, wijesz się pod jego dotykiem. Uwielbiasz to. Pozwól Lucy myśleć cokolwiek… Ciało: Spróbuj się nie podniecać, gdy Cam robi coś takiego. Dalej dziewczyno. Zdobądź swój O. Mozg: Przynajmniej Łechtaczkozaurusa Rexa.

w

tym

się

zgadzamy!

Zdobądź

ten

O!

– Przestań! – śmieję się głośno. – Co? – mówi Cam, odsuwając się. – Nie ty! – podnoszę biodra, by kontynuował. Potrzebuję, by kontynuował. – Ale właśnie powiedziałaś… – Zamknij się! Mózg: Jesteś wredna. Ciało: Zamknij się, Mózgu. On to uwielbia. Ja to uwielbiam. Spójrz na niego. – Achhh. Ciało: O cholera, jest tak blisko. Mózg: Zostaw ją w spokoju, pozwól jej na to. – Achhhh.

Zaspokój

Ciało: Cholera. O mój Boże. To jest… brak mi słów. Wypycham biodra, moje rozgrzane palenisko pieprzy jego twarz. Ciało: Skończ z tym gównem. – Cholera, Cam! Ja zaraz… Ciało: DALEJ! DALEJ! DALEJ! – Ja… Ciało: CHOLERA, TAK! – Ja zaraz… Ciało: Jasna cholera. Nigdy się tak nie czułam… to może być… czy to? – JASNA CHOLERA. DOJDĘ TAK MOCNO, NA TWOJEJ TWARZY. Ciało: Cholera. To największy orgazm, jaki kiedykolwiek miała. – Ja zaraz… Mózg: Dojdzie. Zaraz dojdzie! – DOJDĘ! Moje ciało drży, gdy on trzyma mnie w miejscu, nie odsuwa ust, nie zatrzymuje palca, dopóki nie przepływa przeze mnie ostatnia fala i nie opadam na łóżko. – Pieprzyć mnie… – jęczę z przyjemności. – To właśnie planuję – mamrocze. Uśmiecham się, chociaż go nie widzę. – Ty, Cameronie Aladynie Gordonie, jesteś prawdziwym ogierem.

Epilog – Cameron –

Było ciężko, ale mi się udało. Skończyłem studia. Lucy zdobyła swój tytuł z dziennikarstwa i żartowała, że pewnie nigdy z niego nie skorzysta. Było zabawnie, dopóki nie wróciliśmy do chatki na kilka tygodni i zdała sobie sprawę, jak ograniczone są posady w zawodzie dziennikarza, szczególnie w okolicach domu. Złożyłem podanie do około dziesięciu firm projektowych i od wszystkich dostałem zaproszenie na rozmowy. Kilka z nich złożyło mi nawet ofertę, ale to oznaczało przeprowadzkę albo podróże, a żadna nie proponowała wystarczająco dużo pieniędzy. Przez kilka pierwszych miesięcy pomagałem Tomowi przy kilku projektach. Płacił mi więcej niż powinien, co oznaczało, że wystarczało na utrzymanie Lucy i mnie, szczególnie, że nie płaciliśmy czynszu. Po kilku tygodniach siedzenia w domu, Lucy zaczęła wariować. I wtedy znalazła projekt. Jedyna księgarnia w mieście – ta, gdzie ona i jej mama spędzały kiedyś po kilka godzin w pierwszą niedzielę każdego miesiąca – upadała. Nie zarabiała wystarczająco dużo pieniędzy, by przetrwać i groziło jej zamknięcie. Lucy, jak to Lucy, wzruszyła się i użyła tych uczuć, by o nią walczyć. Spędzała tam każdy dzień, pomagając gdy tylko mogła, by utrzymać ją otwartą. Kiedy nic nie działało, zaczęła kampanię. Zorganizowała imprezę, na której pojawiły się niektóre z jej ulubionych autorek, podpisywały książki i rozmawiały z gośćmi. Namówiła je nawet, by przekazały swoje książki, więc wszystkie pieniądze poszły na konto księgarni. Właścicielka, maleńka starsza pani, którą wszyscy znali jako Bunięjuż dawno przekroczyła wiek emerytalny i była wdzięczna za wysiłki Lucy. Ale to ciągle nie wystarczało. Płakała, gdy się o tym dowiedziała. – Nie chodzi o sklep – powiedziała tamtej nocy. Przytulałem ją do piersi, gdy płakała cichymi łzami. – Chodzi o wspomnienia, Cameron. Następnego dnia pracowałem z Tomem na budowie i opowiedziałem mu o zamknięciu księgarni i jak bardzo zasmuciło to Lucy. Powiedziałem mu, jak spędziła większość nocy dzieląc się ze mną historiami o niej i mamie, i że przypomniała sobie, jak kupiła jej tam pierwszy egzemplarz „Małych Kobietek”. Powiedziała, że był to jeden z najlepszych dni jej życia. Tydzień później Tom poprosił nas, żebyśmy się tam z nim spotkali. Nie mieliśmy pojęcia, o co chodziło. Więc kiedy weszliśmy tam po kilku godzinach i zobaczyliśmy go siedzącego obok Buni w małym kąciku czytelniczym, który zorganizowała, byliśmy jeszcze bardziej zdezorientowani.

Usiedliśmy naprzeciwko nich i czekaliśmy. Bunia miała łzy w oczach, ale Tom się nie odezwał. Po prostu podsunął nam stertę papierów. Były to akty własności przedsiębiorstwa i budynku, z wydrukowanymi na nich naszymi imionami. – Musicie tylko podpisać – powiedział Tom. Lucy się rozpłakała. Nie miałem pojęcia, co się działo. – Kupiłeś mi księgarnię? – wyszlochała. Zmrużyłem oczy, nim to do mnie dotarło. – Nie – odpowiedział Tom. – Zainwestowałem w księgarnię. – Oparł się na krześle i przyjrzał się nam przez chwilę, zbierając słowa. – Właściwie, to mam ku temu własne powody, ale tak, księgarnia jest twoja, Lucy. Popłakała się i podpisała dokumenty. Nawet nie pamiętam, jak ja je podpisywałem, ale z pewnością to zrobiłem. Po tym, jak Bunia podziękowała i poprosiła, bym odprowadził ją do samochodu. – Ona nie wie, prawda? – zapytała, gdy otworzyłem dla niej drzwi. – Nie wie o czym? – Że jej mama nazwała ją po mnie. Mam na imię Lucille, ale nikt mnie tak nie nazywał od śmierci jej mamy. – Nie, Buniu – odpowiedziałem. – Nie ma pojęcia. – Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Możesz być tym, który jej to powie. Kiedy wróciłem do księgarni, Lucy stała. Ciągle płakała, ale to były dobre łzy. – Tyle możemy zrobić z tą przestrzenią – ogłosiła radośnie. Weszła za ladę, znalazła ołówek i notatnik i podała mi je. Następnie oprowadziła nas, by przedstawić swoje projekty. Szliśmy za nią z Tomem, z niemal identycznymi uśmiechami. – Proszę, narysuj moją wizję – poprosiła mnie, więc to zrobiłem. Przez dwie godziny chodziliśmy po księgarni, podczas gdy ona ze szczegółami opowiadała, czego chce. Szkicowałem to, co opisywała, a ona zaglądała mi przez ramię, mówiąc co mam zmienić, a co wyszło idealnie. Niewiele rzeczy potrzebowało zmian, chyba nasze wizje były podobne. Tom chodził dookoła z metrem i własnym notatnikiem, zapisując rzeczy, które wymagały naprawy albo przebudowy. Chciała dołączyć niewielką kawiarnię,

gdzie klienci mogliby usiąść i czytać, przez wiele godzin. Chodziła dookoła ożywiona, tak zatopiona w podekscytowaniu i pomysłach, że znalazłem się tuż obok … równie podekscytowany jak ona. – Chcę kącik do czytania, skarbie – wyszeptała, gdy jej tata znalazł się poza zasięgiem słuchu. – Taki, gdzie będę mogła czytać dzieciom bajki. Chcę ogromny fotel, a one będą siedzieć przede mną, gdy ja będę czytać. Możesz zaprojektować mi znak, który powieszę nad fotelem, tak z napisem „Kącik Kathy”? Uśmiechnąłem się do niej i obserwowałem, jak jej oczy wypełniają się łzami. – To wspaniały pomysł, skarbie. Kiedy skończyła, stanęła na środku sklepu i zatoczyła koło. – Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała. – To wszystko jest moje. Tom przesuwa dłonią po brodzie. – Cóż, nie wszystko – mruknął. – Za mną. Lucy trzymała mnie za rękę, gdy podążaliśmy za nim trzeszczącym schodami do biura na zapleczu. Prowadziło ono do pustego, otwartego pokoju. Na środku stał stół, trzy krzesła i lampa. – Czy będziemy przesłuchiwani? – zażartowała Lucy. Cieszyłem się, że uznała to za zabawne, bo chociaż znałem Toma od siedmiu lat, ciągle śmiertelnie mnie przerażał. – Co myślisz? – zapytał, ignorując jej pytanie. – Myślę o czym? – odpowiedziała. Kiwnął głową w stronę dwóch krzeseł stojących naprzeciwko miejsca, w którym stał. – Stwierdziłem, że może się tu mieścić nowe biuro firmy „Preston i Synowie”. – Więc wy też będziecie tu pracować? – zapytała. Odsunąłem dla niej krzesło, nim sam usiadłem. Tom uśmiechnął się i poczekał, aż zajmę swoje miejsce. – Próbowałem wymyślić jakąś nazwę – zaczął, znów ją ignorując. – „Preston, Synowie i Gordon” albo „Preston, Gordon i Synowie”, ale to wydaje się… – Co? – udało mi się w końcu zapytać. – Gordon? Ja? – My – wtrąciła Lucy. – Ja też jestem Gordon. – Wiem, skarbie. – Uporządkowałem myśli i spojrzałem na Toma. – Nie rozumiem.

Nie odpowiedział. Po prostu podsunął więcej papierów, aż znalazły się pod moim nosem. Była to umowa partnerska, dotycząca firmy. – Co? – Jeśli chcesz zmienić nazwę, możemy porozmawiać… Pokręciłem głową. – Nazwa jest w porządku, wydaje mi się, że jestem zdezorientowany. – Chciałbym zrobić z ciebie partnera – oświadczył. – Zajmiesz się częścią projektową, a ja konstrukcją. Możemy pracować razem. Chociaż to będzie twoje biuro, ja większość czasu będę spędzał na budowach. Poza tym, kocham cię jak syna, nie zrozum mnie źle, ale ty i moja córka nie potraficie oderwać od siebie rąk; nie chcę tego oglądać przez cały dzień. Lucy się zaśmiała. Nie potrafiłem zdobyć się na nic innego poza gapieniem się na niego. – Więc? – zapytał, czekając na moją odpowiedź. – Nie. – Co? – wyjęczała Lucy. Obróciłem się do niej. – Nie zapracowałem na to, Luce. Prychnęła i przewróciła oczami. Tom się zaśmiał. – Dam wam chwilę. Lucy obserwowała, jak schodził po schodach, a gdy byliśmy już sami, odwróciła się do mnie. – Cameron… – zaczęła. Jej ramiona opadały przy każdym oddechu. – Nienawidzę o tym wspominać, ale to twoje nastawienie, już raz prawie nas zniszczyło. Wiem, że czujesz, jakbyś na to nie zapracował, ale zrobiłeś to, a mój tata nie robiłby tego, gdyby ci nie ufał. Gdyby w ciebie nie wierzył od pierwszego dnia. A w ten sposób… to oznacza, że będziemy razem każdego dnia, nie będziemy musieli się rozstawać. Nie tego zawsze chcieliśmy? Tom i ja uścisnęliśmy sobie dłonie, gdy oddałem mu podpisane dokumenty. Następnego dnia zabraliśmy się do pracy. To było kilka miesięcy temu. Wczoraj w końcu skończyliśmy wszystko dokładnie tak, jak tego chciała.

*

– Twoja dziewczyna tu jest – mówię Loganowi, który siedzi obok mnie w boksie dla zawodników. Szturcha mnie łokciem. – Twoja żona tu jest. Obserwujemy, jak wysiadają z samochodu Lucy i siadają na ławce, obserwując nasz mecz baseballa. – Jesteśmy do kitu – mówię, podnosząc moją torbę ze sprzętem i wychodząc. Ktoś woła za nami, że mecz się nie skończył, ale mamy to gdzieś. – Nie wszyscy możemy być jak Jake Andrews – mamrocze. – Ten głupek skasował mnie na Facebooku. – Ten głupek skasował całe konto na Facebooku. Jest teraz zbyt sławny. Dostawał te wszystkie dziwne zaproszenia i posty na tablicy. Amanda powiedziała, że Micky zmusiła go do skasowania konta po piątym nagim selfie, które dostał. Śmieję się. – Biedny drań. Moją uwagę przykuwa pisk Lucy i patrzę, jak odrzuca głowę do tyłu, jej śmiech jest głośny i beztroski. Amanda parska obok niej, sprawiając, że Lucy śmieje się jeszcze mocniej. – Co, do diabła, was napadło? – mówi Logan, gdy przed nimi stajemy. Czekam, aż Lucy się uspokoi, nim ciągnę za jej nogi i staję pomiędzy nimi. Amanda popycha mnie za ramię. – Co słychać, Biurkolocie.

– Lucy –

Cameron zamiera w pół kroku, bez koszulki i z ręcznikiem w połowie drogi do włosów. Opuszcza ręce i przygląda mi się uważnie. – Gotujesz?

Potakuję, próbując ukryć uśmiech. – Jak tam twój prysznic, mężu? Ignoruje moje pytanie, staje obok mnie i wącha miskę z sałatką, którą właśnie zrobiłam. – Wszystko w porządku? – Tak! Zrobiłam zapiekankę makaronową, bo tyle na razie potrafię, ale się uczę. Otwiera piekarnik i znowu wącha. – Nie oczekuję, że będziesz gotować, skarbie. – Wiem. – Wzruszam ramionami. – Ale chciałam. – Huh. – Staje po drugiej stronie blatu i opiera się na łokciach. – Zdradziłaś mnie? – CO! Nie wzdryga się. – Nie wiem, Luce. To wydaje się dziwne. Gotujesz, łazienka jest posprzątana i sprzątnęłaś też książki, które leżały w nogach łóżka. Domyślam się, że zrobiłaś coś złego i myślisz, że dzięki sprzątaniu i gotowaniu łatwiej ci wybaczę. To albo zepsuł ci się czytnik. Chcesz, żebym pojechał i kupił ci nowy? Prycham. – Sprzedaję czytniki w mojej księgarni i nie, nie zdradziłam cię, ani nie zrobiłam nic złego. – Wzruszam ramionami. – Po prostu chciałam być dziś żonkowata. Śmieje się. – Byłaś wystarczająco żonkowata wczoraj w nocy, gdy pozwoliłaś mi zrobić… – CAM! – Poważnie, Lucy, co się dzieje? Wyciągam talerze z szafki i zaczynam nakładać sałatkę. – Załóż koszulkę, zjemy na pomoście.

*

– Czyż nie jest miło? – pytam, próbując zamaskować śmiech.

Kończy przeżuwać i przygląda mi się z ukosa, jak robi to odkąd wyszedł spod prysznica. Powoli kiwa głową i wącha talerz. – Nie próbuję cię otruć! – śmieję się. – Dezorientujesz mnie, Luce! Nie wiem, co się dzieje. Nie odpowiadam. – I zachowujesz się wymijająco. – Słońce zaraz zajdzie. Warczy z frustracji, ale nic nie mówi. Wyciągam piwo z przenośnej lodówki i podaję mu. Wrzuca je do jeziora. Śmieję się. – Kim on jest? – pyta. – Kto jest kim? – Ten facet, z którym mnie zdradzasz? Śmieję się tam mocno, że bolą mnie boki. Zaczyna wstawać, ale ciągnę go za rękę, aż siada z powrotem. – Zachowujesz się jak idiota. Krzyżuje ramiona i odwraca wzrok. – Mam to gdzieś. – Skarbie. – Staję na czworaka i całuję go delikatnie. Po minucie, zaczyna się odprężać. – Dostałam dziś wieści od lekarza – mówię przy jego ustach. Odsuwa się, kolor jego normalnie ciemnych oczu pasuje do pomarańczowego słońca. – I? – I powiedział, że możemy zacząć kurację in vitro, tak szybko, jak to możliwe. Chcą, żebyśmy przyszli w poniedziałek, by omówić poszczególne kroki. Odwraca wzrok i wypuszcza drżący oddech. – Cam? Pociąga nosem, jego oczy szklą się, gdy na mnie patrzy.

– Więc naprawdę to zrobimy? Jesteś pewna, Luce, bo nie chce, byś robiła to dla mnie. Chcę się upewnić, że też tego chcesz. – Oczywiście, że chcę. – Moje słowa są wymuszone, ale ciągnę dalej: – Mogłabym przeżyć tysiąc lat tylko z tobą i to byłoby za mało. Ale to co mamy, miłość, którą dzielimy, to więcej niż potrzeba. Jeśli in vitro nie zadziała, możemy adoptować, mamy inne opcje. – Siadam na jego kolanach i patrzę na jezioro. Pochyla głowę do mojego ramienia. Wyciągam palce i owijam na nich jego włosy. – Jesteś pewna? – szepcze. – To nie w porządku w stosunku do świata, by ograniczać twoją miłość tylko do mnie. Twoje serce jest za duże, Cameron. Spogląda nade mną, na słońce, ukryte częściowo w wodzie. – Kocham cię, Lucy – szepcze. I nieważne, ile razy to mówi, te słowa nigdy nie tracą znaczenia. I nigdy nie stracą. Bo to coś więcej niż tylko słowa, to jego ramiona, obejmujące mnie, gdy czuję, że spadam. Jego usta na moich, pocałunkami oddalające ból. Nasze splecione dłonie, gdy prowadzi mnie do wody, by pozwolić mi się załamać. My – pierś przy piersi – pomagający sobie się uleczyć. My – dający sobie Nadzieję. Obracam się do niego, pozwalając słońcu zajść za mną. – Na zawsze, Cameron. Kocham cię na zawsze.
More than forever - Jay McLean.pdf

Related documents

405 Pages • 101,646 Words • PDF • 4.6 MB

183 Pages • 71,671 Words • PDF • 1.8 MB

200 Pages • 70,871 Words • PDF • 2.3 MB

241 Pages • 74,960 Words • PDF • 1.6 MB

760 Pages • 171,162 Words • PDF • 3.2 MB

760 Pages • 171,162 Words • PDF • 3.2 MB

268 Pages • 67,444 Words • PDF • 2.2 MB

760 Pages • 171,162 Words • PDF • 3.2 MB

77 Pages • 17,713 Words • PDF • 2.2 MB

172 Pages • 87,598 Words • PDF • 708.1 KB

175 Pages • 110,170 Words • PDF • 1.8 MB