Bourne Holly - The Spinster Club Series 01 - Jestem już normalna.pdf

416 Pages • 82,758 Words • PDF • 1.7 MB
Uploaded at 2021-09-24 16:56

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Spis treści Karta redakcyjna Dedykacja Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy

Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Rozdział trzydziesty Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Rozdział trzydziesty czwarty Rozdział trzydziesty piąty Rozdział trzydziesty szósty Rozdział trzydziesty siódmy Rozdział trzydziesty ósmy Rozdział trzydziesty dziewiąty Rozdział czterdziesty Rozdział czterdziesty pierwszy Rozdział czterdziesty drugi Rozdział czterdziesty trzeci Rozdział czterdziesty czwarty Rozdział czterdziesty piąty Rozdział czterdziesty szósty Rozdział czterdziesty siódmy

Zakończenie Podziękowania Rozmowa z Holly Bourne Przypisy

Tytuł oryginału: AM I NORMAL YET? Przekład: MARTA FABER

Redaktor prowadzący: ANNA KUBALSKA Redakcja: MILENA SCHEFS Korekta: MARTA STEC, JOLANTA SPODAR DTP: Studio 3 Kolory Text © Holly Bourne, 2015 Author photo © L. Bourne, 2017 Cover design reproduced by permission of Usborne Publishing Limited. Copyright © 2015 Usborne Publishing Ltd. © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.,Warszawa 2018

Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I ISBN 978-83-8154-049-0

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. Al. Jerozolimskie 94, 00-807 Warszawa Tel. +48 22 379 85 50, Faks: +48 22 379 85 51 e-mail: [email protected] www.zielonasowa.pl

Konwersja: eLitera s.c.

Dla mamy i taty (znowu) za to, że dzięki nim jestem silna.

. DZIENNICZEK ZDROWIENIA normalności Data: 18 września

Zeszłam z dawki 40 mg!!! Leki przyjmowane: Fluoxetin, 20 mg Myśli i uczucia: Czy

jestem już normalna?

Zadanie domowe: • Dotknij brzegu kosza na śmieci i potem przez 10 minut nie myj rąk. • Jedz trzy posiłki dziennie, a oprócz tego przekąski. • Evie, świetnie ci idzie. Oby tak dalej!

Co? Gdzie moja naklejka?! Zadanie domowe Evie: • Nikt

w college’u nie może się o „tym” dowiedzieć.

• Zacznij

normalne życie i nadrób ostatnie trzy lata.

• Normalna

szesnastolatka =

Szkoła * Dobrzy znajomi (którzy cię nie zostawią, bo za bardzo ich wkurzasz) * Chłopak? Może przynajmniej pierwszy pocałunek? *

* Imprezy?

Zabawa?

Rozdział pierwszy Zaczęło się od imprezy. To nie była taka sobie zwykła imprezka, tylko moja pierwsza randka. Rozumiesz, najpierwsza randka W ŻYCIU! Po tej całej beznadziei, w której byłam zanurzona, wreszcie poczułam się gotowa na chłopaków. On nazywał się Ethan, lubił Smashing Pumpkins (cokolwiek to jest) i miał nawet lekki zarost. Podobałam mu się na tyle, że po zajęciach z socjologii zaprosił mnie na randkę. Do tego był zabawny. Jego maleńkie, ale urocze ciemne oczy wyglądały jak oczka fretki czy jakiegoś podobnego zwierzątka. Taka seksowna fretka. Grał i na perkusji, i na skrzypcach! Mimo że to kompletnie różne instrumenty. I... Jejku, w co ja się ubiorę?

No dobrze, stresowałam się i ciągle o tym myślałam. Dopadał mnie nieustanny „myślostres”. Zachowywałam się dość żałośnie, ale ta randka tak wiele dla mnie znaczyła. Wreszcie robiłam coś NORMALNEGO. I uznałam, że dam radę. Oczywiście dokładnie wiedziałam, co na siebie założę. Przymierzyłam wszystkie możliwe zestawy i w końcu zdecydowałam się na obcisłe dżinsy, czarną górę i czerwony naszyjnik, czyli dokładnie na to, co wydawało mi się najbezpieczniejszym strojem na randkę. Znowu będę normalną dziewczyną. Chciałam jakoś łagodnie powrócić do świata normalności.

Strój na randkę Dżinsy = fajna, wyluzowana, taka jak wszyscy. I jasno pokazują, żenie-pójdę-z-nim-od-razu-do-łóżka.

Czarny top

= optyczne wyszczuplenie. Tak, wiem, co teraz myślisz, ale to nasza pierwsza randka, a przez te leki, które biorę, zrobiłam się trochę... puszysta.

Czerwony naszyjnik = aluzja do seksualności – na przyszłość. Za jakieś pół roku naszej znajomości, o ile będziesz grzecznym chłopcem, a ja będę gotowa na kolejny krok, ty wyznasz, że mnie kochasz, zapalisz świece i tak dalej..., co pewnie i tak się nigdy nie stanie. ...No i oczywiście, kiedy będziesz cały czyściutki i zrobisz test na choroby przenoszone drogą płciową. Fajny i bezpieczny strój na randkę. Evie, ubieraj się. Po prostu zakładaj kolejne elementy. Tak zrobiłam. *** Zanim przejdę do tego, jak poszła randka i że był to początek czegoś, ale nie związku z Ethanem, coś ci jeszcze opowiem. Domyślam się, że chcesz wiedzieć, jak się poznaliśmy, tak żebyś mogła się odrobinę wczuć w całą sytuację. O rany! Już mi się wymsknęło, że nam z Ethanem nie wyszło. No cóż, czy w ogóle można przeżyć wielki romans z chłopakiem o wyglądzie seksownej fretki?

Jak Evie poznała Ethana College. Zaczęłam naukę w nowej szkole, w której tylko garstka osób znała mnie jako „tę dziewczynę, która ześwirowała”. Mimo że przedmioty kończące szkołę średnią przerabiałam głównie w systemie edukacji domowej, władze college’u pozwoliły mi uczęszczać na zajęcia na poziomie rozszerzonym, bo – o ile akurat nie przebywam w szpitalu psychiatrycznym – jestem całkiem bystrą osobą.

Na Ethana zwróciłam uwagę już na pierwszych zajęciach z socjologii. Przede wszystkim dlatego, że był jedynym chłopakiem w grupie. No i ze względu na jego seksowną fretkowatość oraz zarost. Siedział w ławce przede mną, więc niemal od razu wymieniliśmy się spojrzeniami. Zerknęłam za siebie, żeby sprawdzić, komu tak intensywnie się przygląda. Nikogo tam nie było. – Cześć, nazywam się Ethan. – Leciutko do mnie pomachał. Odmachałam koniuszkami palców. – Evelyn. Wszyscy mówią na mnie Evie. – Evie, miałaś już kiedyś zajęcia z socjologii? Spojrzałam na leżący przede mną na ławce, błyszczący nowością podręcznik, na jego grzbiet, nienaruszony otwieraniem i przerzucaniem kartek. – Eee, nie... – Ja też, ale słyszałem, że to banalny przedmiot. Łatwo zarobiona dobra ocena. Co nie? – Wyszczerzył się w uśmiechu, a w moich wnętrznościach zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy. Poczułam, że muszę usiąść, ale przecież już chwilę wcześniej usadowiłam się na krześle, więc tylko się na nim niezręcznie pokiwałam i zachichotałam, by ukryć nagłą panikę. – Czemu wybrałaś te zajęcia? Pytanie. Evie, umiesz odpowiadać na pytania. Uśmiechnęłam się i powiedziałam: – Bo socjologia jest bezpieczniejsza niż psychologia... Jejku... Myśl czasem! Widziałam, jak jego twarz zmarszczyła się pod niesforną czupryną. Ethan podjął wysiłek zrozumienia usłyszanych słów. – Bezpieczniejsza?

– Tak, no wiesz... – Próbowałam wyjaśnić, o co mi chodzi. – Ja... po prostu... nie chciałam uczyć się o kolejnych koncepcjach... – Koncepcjach? – Łatwo się wszystkim przejmuję. – Jakiego typu koncepcje masz na myśli? – Z zainteresowaniem, a może tylko zdezorientowany, pochylił się nad ławką. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bawić torebką. – Na psychologii trzeba się uczyć o tym wszystkim, co może działać nie tak w twoim mózgu – powiedziałam wreszcie. – I co z tego? Powróciłam do miętoszenia torebki. – No, to może człowieka zmartwić. Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak apotemnofilia? – Apote... co? – zapytał z niedowierzaniem i ponownie szeroko się uśmiechnął. Ten uśmiech... – Apotemnofilia. Pewnego poranka budzisz się i jesteś przekonany, że nie powinieneś mieć dwóch nóg. Nagle zaczynasz nienawidzić tej nogi, której nie chcesz mieć, i marzysz, żeby ci ją amputowali. Część chorych nawet udaje, że jest po amputacji. A jedynym sposobem wyleczenia tej choroby jest nielegalne usunięcie kończyny. Można na to zachorować najwcześniej wtedy, gdy ma się dwadzieścia kilka lat. Ty możesz zachorować albo ja. Nawet jeszcze o tym nie wiemy. Możemy jedynie mieć nadzieję, że zawsze będziemy emocjonalnie przywiązani do naszych rąk i nóg. Dlatego właśnie socjologia wydaje mi się bezpieczniejsza. Ethan roześmiał się głośno, a wszystkie dziewczyny się odwróciły i zaczęły się nam przypatrywać. – Evie, coś czuję, że socjologia z tobą mi się spodoba. – Szelmowsko przechylając głowę, puścił do mnie oczko.

Poczułam, że moje serce zaczyna gwałtownie łopotać, ale nie tak jak dotychczas, jak skrzydełka owada, który znalazł się w potrzasku. W nowy, przyjemny sposób. – Dzięki. Do końca zajęć Ethan nie odrywał ode mnie wzroku. I tak właśnie się poznaliśmy.

Przyglądałam się sobie w lustrze. Najpierw z bliska, z nosem przy tafli szkła. Potem cofnęłam się i spojrzałam ponownie. Zamykałam oczy i otwierałam je gwałtownie; próbowałam zaskoczyć samą siebie, żeby móc obiektywnie ocenić, jak wyglądam. Było nieźle. Moje lustrzane odbicie nie zdradzało, jak bardzo się denerwuję. Brzęk komórki wywołał lekkie trzęsienie ziemi w moim sercu.

Hej, jestem w pociągu. doczekać spotkania. X

Nie

mogę

się

Jechał. To się działo naprawdę. Na ekranie telefonu zobaczyłam, która godzina, i zaczęłam panikować. Miałam siedem minut na wyjście z domu albo się spóźnię. Zgarnęłam rzeczy do torebki i pobiegłam do łazienki, żeby jeszcze umyć zęby i ręce. Skończyłam mycie. I wtedy to się stało.

ZŁA MYŚL Czy dokładnie umyłaś ręce? Niemal zgięłam się wpół. Tak jakby ktoś nagle dźgnął mnie drutem w żołądek.

Nie, nie, nie! I oto pojawiła się kolejna.

ZŁA MYŚL Lepiej umyj je ponownie. Po prostu żeby mieć pewność. Tym razem faktycznie zgięłam się na pół, przytrzymując się rękami brzegu umywalki. Sarah mnie uprzedzała, że gdy zmniejszę dawkę leku, uporczywe, nękające myśli mogą się pojawiać. Powiedziała, że powinnam się tego spodziewać, ale że to jest w porządku, bo teraz znam już metody radzenia sobie z tymi natrętami w mojej głowie. Mama zapukała do drzwi. Prawdopodobnie, choć tego nie mówiła, kontrolowała mój czas – powyżej pięciu minut w łazience było dla niej powodem do alarmu. – Evie? – Tak, mamo? – odpowiedziałam jej, wciąż zgięta nad umywalką. – Wszystko w porządku? O której wychodzisz na imprezę? Powiedziałam mamie tylko o imprezie. Nie o randce. Im mniej informacji, tym lepiej. Rose, moja młodsza siostra, wiedziała, ale przysięgła trzymać język za zębami. – Wszystko dobrze. Już wychodzę z łazienki. Słyszałam jej oddalające się korytarzem kroki. Powoli zrobiłam głęboki wydech.

Logiczna myśl Evie, jest OK. Nie musisz znowu myć rąk. Dopiero co to zrobiłaś. No dalej, podnieś się. Niczym dobrze wyszkolony żołnierz wyprostowałam się, a gdy złe

myśli już odeszły, ze spokojem przekręciłam zamek w drzwiach.

ZŁA MYŚL Och, to wraca.

Rozdział drugi Po posępnym lecie z siąpiącym deszczem wrzesień zachowywał się przyzwoicie. Kurtka, którą przewiesiłam przez ramię, kołysała się lekko, gdy szłam w stronę stacji. Było jeszcze jasno i ciepło. Dzieciaki na rolkach jeździły po chodnikach, a rodzice popijali wieczorne piwko w przydomowych ogródkach. Nieziemsko się denerwowałam. Chciałam uniknąć spotkania sam na sam, ale zdrajczynię, czyli Jane, podwoził na imprezę złodziej przyjaciółek... niejaki Joel. – Nie jestem ci do niczego potrzebna. Możesz sama odebrać go ze stacji. – Głos Jane był cukierkowo słodki. – Zachowujesz się troszkę... niedojrzale? Szczerze mówiąc, uważałam, że o większej niedojrzałości świadczy to, co ostatnio zrobiła Jane. W akcie buntu przeciw swoim świetnym, supermiłym rodzicom przefarbowała włosy z naturalnego blond na kruczoczarny. A jednak nie podzieliłam się z nią tą opinią. Podczas tej rozmowy nie chciałam widzieć, jak protekcjonalnie mruży obwiedzione konturówką oczy, więc wpatrywałam się w swoje stopy. – Tak sobie pomyślałam, że byłoby fajnie, gdybyśmy razem zjawili się na imprezie. Ty i Joel. Ja i Ethan. Rozumiesz, jako grupa. – Skarbie, on będzie chciał być z tobą sam. Zaufaj mi. Kiedyś ufałam Jane... Dawniej ufałam własnej ocenie sytuacji. I swoim myślom. Wszystko się zmienia. A dzisiaj tak wiele się działo.

A jeśli Ethan uznałby, że nie przyjedzie? Co, jeśli byłaby to najgorsza noc w moim życiu? Co, jeśliby się domyślił, że jestem stuknięta, i przestałby się mną interesować? Co, jeśli już nigdy nie znajdę nikogo, kto by ze mną wytrzymał? Tak, czułam się coraz lepiej, ale wciąż byłam, no cóż... sobą. Cały czas miałam w głowie to, co Sarah powiedziała mi o randkach.

Co Sarah powiedziała o randkowaniu – Mam randkę – oznajmiłam. Siedziałam w jej gabinecie na moim ulubionym krześle. W rękach obracałam pluszowego króliczka. Sarah prowadziła także terapię rodzin, więc gdy mówiła coś, co mi się nie podobało, mogłam do woli miętosić wiele różnych zabawek. Nie da się zaskoczyć terapeuty. Przychodziłam tu od dwóch lat i już na początku naszych spotkań się o tym przekonałam. Tym razem jednak Sarah wyprostowała się w wielkim, skórzanym fotelu. – Randkę? – zapytała neutralnym, terapeutycznym głosem. – W ten weekend. Zabieram go na domówkę. – Maskotka w moich rękach kręciła się coraz szybciej, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – To chyba nie jest taka prawdziwa randka. Chodzi mi o to, że nie będzie świec ani płatków róż, ani niczego w tym stylu. – I z kim ta randka? Sarah – tak jak miała w zwyczaju, gdy powiedziałam coś, co ją zainteresowało – robiła zapiski w swoim notesie formatu A4. Gdy wyjmowała długopis, czułam się tak, jakby to było jakieś osiągnięcie. – Z Ethanem. Mamy razem zajęcia z socjologii. – A jaki jest Ethan? Poczułam motyle w brzuchu, a mój uśmiech stał się jeszcze szerszy.

– Gra na perkusji. I myśli, że mógłby być marksistą. Uważa, że jestem zabawna. Wczoraj tak powiedział: „Evie, jesteś taka zabawna”. I... Sarah weszła mi w słowo. Czas na klasyczne pytanie: – I jak się z tym czujesz, Evelyn? Westchnęłam i zaczęłam zastanawiać się nad odpowiedzią. – Dobrze. Długopis ponownie został wprawiony w ruch. – Dlaczego dobrze? Jak myślisz? Wrzuciłam pluszaka z powrotem do kosza z zabawkami i wyprostowałam się, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Nigdy nie sądziłam, że mogę się spodobać jakiemuś chłopakowi... Chyba o to chodzi. Z tym wszystkim tutaj... – Popukałam się w głowę. – Fajnie byłoby mieć chłopaka, spotykać się z kimś, tak jak wszyscy... – kończyłam coraz słabszym głosem. Sarah zmrużyła oczy, a ja przygotowałam się na to, co za chwilę nastąpi. Przez ostatnie dwa lata nauczyłam się, że zaraz padnie pytanie prosto z mostu. – To miłe, ale czy uważasz, że obecnie jest to dla ciebie wskazane? W sekundę się we mnie zagotowało. Poderwałam się z krzesła. – Czy ja nie mogę mieć nic normalnego w życiu? Chyba widzisz, że radzę sobie dużo lepiej? Biorę coraz mniejszą dawkę leku. Codziennie chodzę do college’u. Mam dobre stopnie. W zeszłym tygodniu włożyłam nawet rękę do kosza. Nie mów, że nie pamiętasz?! Opadłam na krzesło. Wiedziałam, że mój dramatyczny wybuch nie wywoła u niej jakichkolwiek emocji. Nie myliłam się – Sarah była tak spokojna jak wcześniej. – Evie, to normalne, że chcesz czegoś normalnego. Nie odmawiam ci

tego ani nie mówię, że nie możesz iść na randkę czy że nie powinnaś tego robić, ale... – I tak nie możesz mnie powstrzymać. Jestem wolnym człowiekiem. Cisza. Kara za to, że jej przerwałam. – Evie, chcę tylko powiedzieć, że radzisz sobie świetnie. Zresztą sama tak stwierdziłaś. – Stuknęła długopisem w notes i zaczęła mówić bardziej ironicznie, pół żartem, pół serio. – Jednak związki nie są łatwe. A zwłaszcza te z nastoletnimi chłopcami. Sprawiają, że zaczyna się za dużo myśleć, wszystko w kółko analizować i źle się czuć ze sobą. I nawet najnormalniejsze – ułożyła palce w znak cudzysłowu – dziewczyny mają wrażenie, że zaraz zwariują. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam. – Chcesz przez to powiedzieć, że przez Ethana znowu poczuję się gorzej? Że on się mną tylko zabawi? – Nie. Chodzi mi o to, że i u chłopców, i u dziewczyn związki wywołują dużo frustracji. Po prostu chcę mieć pewność, że jesteś wystarczająco silna, by sobie z tym poradzić mimo tego wszystkiego, z czym się zmagasz. Skrzyżowałam ręce. – I tak pójdę na tę randkę – obwieściłam.

Na stację miałam kawałek. Słońce powoli zachodziło na atramentowofioletowym niebie. Tu, gdzie mieszkam, widać mnóstwo nieba. Większość zabudowań to wolno stojące domy z dużymi, przestronnymi ogrodami. W centrum miasteczka jest Starbucks i Pizza Express, kilka pubów i wszystkie typowe usługi, ale i tak jest to jedynie wysepka zgiełku na rozległym oceanie przedmieść. Ethan przysłał mi kolejnego SMS-a, tym razem z informacją, o której jego pociąg ma przyjechać. Mieszkał kilka miasteczek dalej. Dokładnie

dziewiętnaście minut jazdy pociągiem ode mnie.

ZŁA MYŚL A jeśli w pociągu Ethan będzie się trzymał poręczy? A jeśli ktoś, kto ma norowirusa, kichnął na swoje ręce, a potem trzymał się tej samej poręczy, której później będzie dotykał Ethan? A jeśli Ethan będzie trzymał mnie za rękę?

Jeszcze nic się nie stało, a już rozłożyło mnie to na łopatki. Randka wywołała mnóstwo całkiem nowego bałaganu w mojej głowie. Oczywiście, jeśli chodzi o mój mózg, nie mógł to być „normalny” bałagan.

O co, jak sądzę, normalnie można się martwić przed pierwszą randką • Czy będę się czuła niezręcznie? • Czy mu się spodobam? • Jak wyglądam? • Czy on mi się spodoba? Przez cały dzień, w cyklicznej karuzeli nerwicy, zamartwiałam się tym wszystkim, ale oczywiście miałam dodatkowo te beznadziejne myśli o głupich, kretyńskich bakteriach. Jak, do cholery, codziennie. Nie chciałam się teraz na tym skupiać, więc zaczęłam odtwarzać w głowie to, jak umówiliśmy się na naszą pierwszą randkę.

Jak Ethan i Evie umówili się na pierwszą randkę

Kiedy Ethan zjawił się na naszych drugich wspólnych zajęciach, wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. – Cześć – powiedziałam nieśmiało, gdy usiadł na swoim miejscu. – Zespół obcej ręki – rzucił w moją stronę, zawadiacko kiwając mi głową na powitanie. – Że co? – Coś nowego, czego możesz się bać. Zespół obcej ręki. Pamiętał naszą rozmowę! I zadał sobie trud poszukania czegoś! Uśmiechnęłam się szeroko i zapytałam: – Czyżby? A niby co to takiego? Moment... CO TO, DO CHOLERY, JEST TEN ZESPÓŁ OBCEJ RĘKI? MOGĘ SIĘ TYM ZARAZIĆ? – To coś naprawdę dziwacznego. – Ethan zaczął szaleńczo wymachiwać rękami. – Takie schorzenie neurologiczne, przy którym ręka ma tak jakby własny mózg i robi różne dziwne rzeczy, niezależnie od tego, co każe jej głowa. – Chwycił się za gardło i udawał, że chce się udusić. – Co? Tak jak niekontrolowane ruchy rąk? – spytałam, próbując rozjaśnić ciemność w swojej głowie. Ethan przebierał palcami tuż przed moją twarzą, a ja śmiałam się nerwowo. – Może, ale w przypadku zespołu obcej ręki można na przykład uderzyć przypadkową osobę lub zrzucić coś na podłogę, a nawet kogoś naprawdę udusić. Popatrz, pokażę ci. Wyciągnął komórkę i załadował filmik na YouTubie, upewniwszy się najpierw, że nauczycielki socjologii jeszcze nie ma w sali. Pochylił się w moją stronę, tak żebyśmy mogli oglądać razem. Nigdy wcześniej twarz chłopca nie znalazła się tak blisko mojej. Poczułam, jak panikuję, ale było

to miłe uczucie. Z trudem skupiłam się na wideo. Pierwsza oderwałam wzrok od ekranu i wyjęłam z torby podręcznik. – Nie wierzę. To nie może być prawda. Nie chciałam w to uwierzyć. – Serio. – Jak można na to zachorować? Ethan wsunął telefon do kieszeni. – Przeważnie to efekt uboczny operacji na padaczkę. Westchnęłam z ulgą. – Och, na szczęście w moim wieku padaczka się już nie ujawnia. Ethan parsknął śmiechem. Dokładnie w tym momencie do sali weszła nasza nauczycielka i go uciszyła. Zaczęła się lekcja. Profesorka przechadzała się przed tablicą interaktywną i opowiadała o ideologii marksizmu oraz o funkcjonalizmie. Ethan trącił mnie pod ławką. Podniosłam wzrok znad stolika i spojrzałam na niego. Przez pewien czas intensywnie patrzył mi w oczy, potem wycofał się, znikając pod burzą włosów, a na jego okrągłej twarzy z dołeczkami pojawił się uśmieszek. Najlepsza zabawa na świecie! Trącenie – spojrzenie. I jeszcze raz: trącenie – spojrzenie. Na całym ciele czułam gęsią skórkę, a głos nauczycielki stał się zaledwie dźwiękiem w tle. Przez całe zajęcia nie miałam ani jednej złej myśli.

Na następne zajęcia byłam dobrze przygotowana. – Zespół Capgrasa – wypaliłam, zanim Ethan zdążył usiąść. Odrzucił ręce do tyłu.

– Ej, ja też coś mam. Chcę powiedzieć pierwszy. – Nie, najpierw ja – naciskałam. – No dobrze. Co to takiego ten zespół Capgrasa? – Jak na to zachorujesz – przybrałam autorytatywny ton – nagle zaczynasz być przekonany, że ktoś z twoich bliskich, na przykład mąż lub siostra, został podmieniony przez jakiegoś oszusta, który wygląda identycznie jak ta bliska ci osoba. – Jej, niemożliwe... – No właśnie. – Jak coś w rodzaju złego bliźniaka? – Chyba tak. – Ale czad. – Tak. – Sprawdziłam już to zaburzenie w Google’u. Nie byłam w grupie wysokiego ryzyka zachorowania. Ethan cisnął swoją torbę na podłogę i wyciągnął się na krześle. – Łaknienie spaczone – rzucił. – Eeee... co takiego? – Łaknienie spaczone, inaczej pica. To takie zaburzenie odżywiania, kiedy zjada się niejadalne przedmioty, które nie mają żadnych właściwości odżywczych: kamienie, laptopy i tego typu rzeczy. Jest się kompulsywnie głodnym. Wychodzi się ze szpitala i zaraz do niego wraca, bo znowu się najadło czegoś, czego jeść nie można. Już miałam się odezwać, ale Ethan mnie powstrzymał. – Nie bój się. Raczej na to nie zachorujesz. To ma związek z autyzmem. Radośnie pokiwałam głową.

– Zdrówko! Uśmiechaliśmy się do siebie, ale znowu przerwała nam nauczycielka, która miała czelność nas czegoś uczyć.

Przez kilka kolejnych lekcji wymienialiśmy się nowymi zaburzeniami, które udało nam się wyszukać. Pewnego razu niespodziewanie Ethan zaczął wyglądać na zainteresowanego nauką. Nauczycielka opowiadała nam o odkryciu Karola Marksa, że bogaci nie traktują biednych sprawiedliwie. Przyglądałam się, jak Ethan bazgrze coś w notatniku. Też postanowiłam spróbować się skupić. Otworzyłam zeszyt i zaczęłam robić notatki. Udawało mi się to do momentu, gdy Ethan przesunął swój zeszyt na moją ławkę i przeczytałam:

Umówisz się ze mną? Zatkało mnie i do końca lekcji się uśmiechałam. W odpowiedzi napisałam tylko jedno słowo...

Może... Dzwonek na przerwę. Wszyscy podnieśli się ze swoich krzeseł i zaczęli pakować torby. – I jak? – zapytał, siadając na mojej ławce tuż przede mną. Był taki pewny siebie. To mi się w nim podobało. – Co jak? – Ten weekend? Evie, lubię cię, jesteś tak uroczo i pozytywnie

zakręcona. Zakręcona?! Przeszłam przez całe spektrum dziwactwa, a teraz on nazywa mnie zaledwie „zakręconą”! W myśli przebiegłam moje plany na weekend. – W sobotę idę na domówkę. Anna z mojego kursu powiedziała, że jej mama jest spoko i pozwala jej urządzać imprezy w domu. Pierwsza jest w ten weekend. – Fajnie. Mogę przyjść? To znaczy, czy mogę pójść z tobą? OJEJOJEJOJEJOJEJOJEJOJEJOJEJ! – Jasne – odpowiedziałam, czując, jak podenerwowane zadowolenie pulsuje mi w żyłach. – Super. A gdzie to jest?

Dotarłam na peron dwie minuty przed planowanym przyjazdem pociągu. Czekając, tupałam lekko stopą o nawierzchnię. Pozwoliłam sobie na bycie podekscytowaną. Czy się zakocham? Czy tak to się zaczyna? Czy już za pierwszym podejściem do randkowania udało mi się znaleźć miłego i seksownego chłopaka? Czy to karma nadrabia teraz tę całą beznadzieję ostatnich trzech lat? Tak. Może... Do cholery, nie może, tylko tak! Pociąg wjeżdżał na stację. Ethan był coraz bliżej. Wreszcie, chociaż ten jeden raz, moje życie było takie, jakie być powinno. Wyjątkowo szczęście się do mnie uśmiechnie. Drzwi wagonu się otworzyły... Ethan pojawił się wśród tłumu wysiadających pasażerów, potknął o własne nogi i upadł, uderzając twarzą o ziemię. Z jego ręki wypadła i potoczyła się po chodniku dwulitrowa butelka cydru. – Ja pierdolę – wrzasnął. Próbował się podnieść, ale ponownie się

przewrócił, po czym przetoczył się na bok i zaczął rechotać na cały głos. To nie powinno się wydarzyć. Niepewnie zrobiłam krok w jego stronę. Pasażerowie rzucali nam krzywe spojrzenia i omijali nas. – Ethan? – HEJKA, EVIE! MUSISZ MI TROCHĘ POMÓC – wykrzyczał. Wyciągnął ręce i oparł je na moich. Chwiałam się pod ciężarem jego ciała i próbowałam go dźwignąć. Powoli wracał do pozycji pionowej. Śmierdział cydrem, a może i odrobinę wymiocinami. – Ethan... spiłeś się? Ethan zatoczył się do tyłu, ale udało mu się wyhamować, złapać równowagę i nie przewrócić ponownie. Na jego twarzy zagościł uśmieszek dumnego z siebie chłopaczka. – Nie martw się, skarbie. Jeszcze mnóstwo zostało dla ciebie. – Sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego kolejną dwulitrową butelkę cydru. Była tylko do połowy pełna. Wtedy uświadomiłam sobie, że Sarah mogła mieć rację.

Rozdział trzeci Do domu, w którym odbywała się impreza, nie było daleko, jednak przejście tego dystansu z zalanym Ethanem trochę potrwało. – Zejdź z ulicy – pouczałam, odholowując go z jezdni, gdy nadjeżdżały samochody. Trzymałam go za rękę. Najwidoczniej interpretował to dość opacznie, bo mocno ściskał moją dłoń. Jego była ciepła i lepka. Próbowałam nie myśleć o bakteriach. Na próżno. Potykał się o własne nogi. Podtrzymywałam go, a on wykrzykiwał: – O łał, masz niezły refleks! Czułam, jak pod moim ramieniem ciężar ciała Ethana przesuwa się i kołysze. Niemal ciągnęłam go za sobą na tę imprezę. Ciągle przystawał, by wziąć jeszcze parę łyków cydru. Połowa z tego wylewała mu się na podkoszulek z napisem „Smashing Pumpkins”. Część wyciekała mu z ust i ściekała po brodzie. Czy mogę po prostu stąd zwiać? Czy to będzie w porządku? A może właśnie spotkałam moją drugą połówkę w dziwactwie? Czy bogowie miłości uznali, że taki chłopak do mnie pasuje? Tak czy siak nie mogłam go tu zostawić. W przeszłości zdarzało mi się zachowywać jeszcze dziwniej. Kolejna pusta butelka po cydrze. Ethan cisnął ją przez ogrodzenie na środek czyjegoś przydomowego ogródka. – Idź po nią – zakomenderowałam. – Dobrze – zgodził się potulnie. Skręciliśmy w kierunku domu Anny. – Już prawie jesteśmy na miejscu – powiedziałam, tak jakbym zwracała się do dzieciaka, którego zabrałam na wycieczkę do Disneylandu.

Ethan pobiegł do przodu i odwrócił się. Szedł teraz tyłem, a twarzą zwrócony był w moją stronę. – Hej, wiesz co? Uśmiechał się tak szeroko, że nie mogłam się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Ach, te jego podstępne dołeczki w policzkach! – No co? Spojrzał na swoją dłoń, a potem otworzył usta i zrobił taką minę, jaką miewają krzyczący z przerażenia bohaterowie horroru. Przyłożył rękę do gardła i udawał, że się nią dusi. Dokładnie tak jak wtedy na socjologii. – OJ NIE, TO OBCA RĘKA... NIE MAM NAD NIĄ KONTROLI. Wbrew sobie zachichotałam. – CIEKAWE, CO ZROBI TERAZ – kontynuował, wymierzając sobie policzek. – Och, ona tak bardzo chce dotknąć kogoś innego... Wyciągnął rękę i chwycił jedną z moich piersi. Z przerażeniem spojrzałam w dół. – BIP, BIP! – Uśmiechając się promiennie, macał moją pierś. Gwałtownym gestem strąciłam jego rękę. – Czy mi się zdaje, czy złapałeś mnie za pierś? – wysyczałam, ale Ethan był zbyt pijany, aby wychwycić wkurzenie w moim głosie. Uśmiechnął się szerzej. – TO NIE JA. TO OBCA RĘKA. Czemu?! Jak to możliwe, że to się działo? Dlaczego ja?! Gwałtownie go ominęłam i wpadłam do domu Anny. Ethan, zataczając się gdzieś z tyłu, krzyczał za mną: – POCZEKAJ, OBCA RĘKA PRZEPRASZA.

Gdy tylko znalazłam się w środku, uderzył mnie huk rockowej

muzyki. Zatrzymał mnie zator w korytarzu – grupki ludzi z college’u były wszędzie, rozlewały się po schodach niczym bąbelki w szampanie. Od uderzeń gitary basowej serce zaczęło mi szybciej bić. Rozejrzałam się dookoła, szukając wzrokiem znajomych twarzy. W międzyczasie Ethan mnie dogonił. – Hej, uciekłaś! – Wyglądał na zagubionego i jakoś tak uroczo. Złość odrobinę mi przeszła, więc pozwoliłam ponownie wziąć się za rękę. – Koniec z obcą ręką, dobrze? – Sądziłam, że nigdy tego nie powiem. – Słowo. Przeciskaliśmy się przez tłum, mówiąc „cześć” mijanym osobom. ZDRAJCZYNI Jane, przyssana do Joela, siedziała na kanapie w salonie. Jakimś cudem znalazła w sobie tyle siły, by wstać i uściskać nas na powitanie. – Evie, jednak przyszliście! Uścisnęłam ją lekko. Odsunęłam się i zaczęłam przyglądać twarzy Jane. W jej dolnej części gniewnie dyndał nowy kolczyk. – Łał, Jane, przekłułaś sobie usta. A osobowość pochłonął twój wysysający duszę chłopak. – No – przytaknęła i dodała infantylnie: – Pioruńsko bolało, ale Joel uwielbia ten kolczyk. Uniosłam brwi, spoglądając na Joela. – Masz tu niezłą laseczkę – rzuciłam do niego. – Wiem, czyż nie jest najwspanialsza? – Złapał Jane za nogę i pociągnął ją w swoją stronę, jakby była szczeniaczkiem, którego trzeba pilnować. – Ej, Joel – wdzięcząc się, kokietowała go Jane. Próbowałam nie skupiać się na lekkich mdłościach w gardle, więc

gestem pokazałam Ethana. Miałam cholerną nadzieję, że jest w stanie się kontrolować. – To jest Ethan. Joel nie raczył się podnieść z kanapy, pomachał mu tylko na przywitanie. Zresztą dla wielu ludzi nie chciało mu się wysilać. – UUUUUUU! – Ethan wydał z siebie taki dźwięk, jakby był na wieczorze kawalerskim kumpla z bractwa studenckiego. – ŚWIETNA IMPREZKA. Pochyliłam się w stronę Jane i próbując przekrzyczeć muzykę, wrzasnęłam jej do ucha: – Jane, on jest straszliwie zalany. – No przecież widzę. – Co mam robić? Ethan ułożył palce w kształt rogów i zaczął podskakiwać. Wszyscy zaczęli się na niego gapić. Jane zrobiła minę, jakby zamierzała mi coś poradzić, lecz Joel przyciągnął ją do siebie i z pasją pocałował. Przez chwilę stałam sama, zastanawiając się, co robić. Odległość! Musiałam zdystansować się do tej sytuacji. – Idę do kuchni po alkohol – wywrzeszczałam do Ethana, starając się, by mój głos przebił się przez muzykę. Ethan na chwilę przestał machać głową i spytał: – Przyniesiesz mi cydru? – Nie masz już dość? – Nie można mieć dość cydru. – Jesteś żywym dowodem na to, że jak najbardziej można. – Co? Co mówisz? – Nieważne.

Dlaczego uważam, że Jane jest zdrajczynią Jane i ja. My dwie – zawsze razem wobec świata. No dobrze, przynajmniej przeciw całej szkole. Poznałyśmy się w ósmej klasie i natychmiast nawiązała się między nami więź oparta na pogardzie dla wszystkich innych osób. – Cześć. Nazywam się Jane – powiedziała, siadając obok mnie i z hukiem rzucając na stół torbę w geście mówiącym „nic mnie to wszystko nie obchodzi”. – Jestem tu nowa i nienawidzę wszystkich w tej sali. Rozejrzałam się po klasie: grupka szkolnych ślicznotek puszących się w rogu, chłopcy wydający obleśne odgłosy, świętoszki siedzące w pierwszym rzędzie i wyciągające szyje, by lepiej widzieć tablicę. – Evelyn. Też wszystkich nienawidzę. Uśmiechnęła się do mnie szelmowsko. – No to możemy być przyjaciółkami. Nigdy wcześniej z nikim nie byłam tak blisko. Stałyśmy się niemal nierozłączne – rano razem chodziłyśmy do szkoły, przerwy obiadowe spędzałyśmy, siedząc tuż obok siebie, plotkując, rysując głupie portrety kolegów z klasy czy wymyślając zrozumiałe tylko dla nas żarty. Po szkole szłyśmy do domu jednej z nas i oglądałyśmy filmy, układałyśmy tańce, dzieliłyśmy się swoimi najgłębszymi tajemnicami. W dziewiątej klasie zachorowałam. A potem było gorzej. A później jeszcze gorzej niż źle. Jane zawsze była przy mnie.

W szkolnych toaletach uspokajała mnie i pocieszała, gdy tak mocno drapałam ręce, że aż krwawiły w umywalce. W naprawdę złe dni, kiedy nie mogłam sobie nawet wyobrazić wyjścia z domu, zawsze po szkole przychodziła do mnie z pracą domową w ręce i najświeższymi ploteczkami do opowiedzenia. Tak było też w weekendy, gdy ani nie byłam w stanie nic zrobić, ani nigdzie pójść, bo wszystko mnie przerażało. Nigdy nie wywierała na mnie presji, nie osądzała, na nic nie narzekała. Mogłam sobie leżeć na kanapie w jej salonie, podczas gdy ona grała na klarnecie. Wreszcie poczułam się lepiej, a nasza przyjaźń stała się jeszcze mocniejsza. Jane zawsze była po mojej stronie, kiedy ludzie mówili o mnie „ta wariatka”. Nie robiła problemu z tego, że w ostatniej chwili spanikowałam i nie dałam rady pójść na studniówkę. Zamiast tego obejrzałyśmy Carrie. Ostatniego dnia jedenastej klasy, obejmując się, skakałyśmy ze szczęścia przed wejściem do szkoły. – Evie, to koniec. Naprawdę koniec! – cieszyła się. – College będzie zupełnie inny i niesamowity. Możemy stać się kimś zupełnie innym. – Nie będę już dla wszystkich „tą dziewczyną, której odjechał peron”. Uśmiechnęła uśmiechem.

się

do

mnie

swoim

olśniewająco

promiennym

– A ja nie będę „kumpelą świruski”. Przez całe lato byłyśmy w euforycznym nastroju. Planowałyśmy nasze nowe życie i przyszłe szczęście z takim samym zapałem, z jakim szalona przyszła panna młoda przygotowuje swój ślub. Pierwszego dnia college’u Jane poznała Joela. Pod koniec tego dnia podbiegła do mnie z zaczerwienioną twarzą i powiewającymi na wietrze włosami i rzuciła podekscytowana: – Evie, na zajęciach z filozofii mam niesamowitego chłopaka. Nazywa się Joel. Zachichotałam i powiedziałam, imitując dźwięki wydawane przez

goryla: – Joel i Jane. Jane się nie roześmiała. – Mówię poważnie. Przysięgam, że wpatrywał się we mnie przez pierwsze pół lekcji. A potem pracowaliśmy razem w parze i musieliśmy odpowiedzieć na pytanie i... Evie, nawet nie wiesz, jaki on jest głęboki! Rozumie, o co CHODZIŁO Arystotelesowi! I jest głównym gitarzystą w zespole. Ma tatuaże, ale rozumiesz, nie byle jakie... Paplała dalej, a ja skupiłam się na osobliwym odczuciu, które nagle pojawiło się w moim brzuchu. Zazdrość... Chciałam cieszyć się jej szczęściem. Zasługiwała na nie, szczególnie że przez tak długi czas była dla mnie idealną przyjaciółką. Kiedy tak rozpływała się nad Joelem, ja wydobywałam z siebie odpowiednie okrzyki i pomruki aprobaty. Starałam się nie rozpłakać, gdy zaledwie dwa dni później obwieściła, że zaprosił ją na randkę. Pomogłam jej wybrać na spotkanie strój, który w niczym nie przypominał ubrań, jakie dotychczas nosiła. Martensy? Serio? Dla dziewczyny, która w ósmej klasie grała na klarnecie i miała w domu album Cudowny świat Walta Disneya? A co dostawałam w zamian? Od trzech tygodni nie odbierała moich telefonów. Przysyłała mi wiadomości w stylu: „Dzisiaj rano idę do szkoły z Joelem. Sorki”, więc przeważnie musiałam iść sama. Na wszystkich przerwach obiadowych lądowała na kolanach Joela z językiem w jego ustach. Siedziałam obok nich, bez sensu gawędząc z kumplem Joela, bo jak widać, moja przyjaciółka zakochała się szybciej, niż sądziłam, że to w ogóle możliwe. Urocze sukienki w stylu vintage zastąpiła podkoszulkami z nazwami zespołów muzycznych, postrzępionymi dżinsowymi minispódniczkami i trampkami. Piękne blond włosy z dnia na dzień stały się kruczoczarne. Jane nawet nie poprosiła mnie o pomoc w wyborze i nałożeniu farby. Jej oczy tonęły w grubych kreskach konturówki. Maniakalnie zaczęła słuchać

zespołów, których muzyka brzmiała jak kopulacyjne ryki niedźwiedzi podczas eksplozji wszelkich hałasów tego świata. Oddała Joelowi nie tylko serce, lecz całą osobowość i wszystko, co tworzyło dawną Jane. Tak szybko, tak chętnie. Jak widać, koniecznie chciała się ode mnie odciąć. Pewnie byłam tak upierdliwa, że gotowa była nawet zmienić tożsamość, byle tylko się ode mnie uwolnić. Najsmutniejsze było nie to, że porzuciła naszą przyjaźń, mimo że czułam ból, jakby użądliła mnie zabójcza afrykańska pszczoła. Najbardziej uwierało mnie to, że wyrzekła się siebie i swoich wartości tylko dlatego, że podobało się to jakiemuś tam chłopakowi. Dlatego dla mnie stała się zdrajczynią zarówno tego, co dziewczyńskie, jak i samej siebie... Może jednak byłam po prostu samotna lub zazdrosna... A może i to, i to. W kuchni było mnóstwo alkoholu. Czarny laminowany blat zapełniały stosiki puszek piwa, do połowy puste butelki wina i kilka butelek z innymi trunkami. Guy, najlepszy przyjaciel Joela, był pochłonięty nalewaniem piwa do plastikowego czerwonego kubeczka. – Co tam, Evie? – Skinął mi głową na powitanie, z uwagą nalewając piwną piankę. Od kiedy jego najlepszy kumpel i moja przyjaciółka stali się uosobieniem wyobrażenia o nastoletniej miłości, utrzymywaliśmy dość niezręczną, przymusową znajomość. – Jako tako. Chłopak, z którym przyszłam, jest straszliwie pijany. Guy podniósł wzrok znad swojego piwa. – Przyszłaś z kimś? – I to cię tak dziwi? Guy uśmiechnął się i wytarł ręce o dżinsy. Był jedynym w miarę dobrym aspektem transformacji Jane w osobę bez właściwości. Grał z Joelem w jednym badziewnym zespole, a mimo to był w porządku.

Zabawny, bystry i z pewną dozą samoświadomości. No i przystojny, tak chyba można powiedzieć, jeśli się lubi chłopców z rozczochranymi włosami i w postrzępionych dżinsach. Szkoda tylko, że palił marihuanę. – Jest aż tak wstawiony? – zapytał. Chlusnęłam trochę wina do kubeczka i upiłam łyk. – Wymachuje głową i tańczy pogo. Jednocześnie. Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe. – To ten chłopak?! – Mocno zarysowane, gęste brwi Guya uniosły się w sarkastycznym grymasie. Zaśmiałam się. – Widziałeś go? – No, jest nieźle zalany. – Kiedy szliśmy na imprezę, udawał, że ma syndrom obcej ręki, i złapał mnie za pierś. Natychmiast zaczęłam żałować, że mu o tym opowiedziałam, bo gdy tylko dziewczyna wymówi słowo „piersi”, chłopcy od razu zerkają na jej biust. Nie inaczej zrobił Guy. Uśmiechnął się szelmowsko i łyknął piwa. – Nie dziwię mu się – skomentował. – Że co?! – Tylko mówię... – To nie mów. – Skrzyżowałam ręce na piersiach. Szklanki w szafkach zabrzęczały od tępego dudnienia muzyki. Staliśmy przez chwilę, chichocząc, aż Guy w połowie wypił swoje piwo. – Podoba ci się ten chłopak? Wzruszyłam ramionami. – Chyba tak. Powiedział mi, że lubi Smashing Pumpkins, i

sprawdziłam w internecie, co to takiego. – Jejku, dziewczyny naprawdę to robią? – Był wyraźnie zaskoczony. – To tylko wyszukiwanie. Ty tego nie robisz, gdy jakaś dziewczyna ci się podoba? Guy spojrzał na swoją klatkę piersiową i dumnie ją wypiął. – Ja jestem idealny. Wiem wszystko. – Rękawki podkoszulka podciągnęły się lekko, odsłaniając wątłe bicepsy. Zauważyłam strupek. – O, masz nowy tatuaż? Podwinął rękawy, pękając z dumy i samozadowolenia. Pochyliłam się, by przyjrzeć się dokładniej. – Zrobiłem w zeszłym tygodniu. Teraz jest jeszcze na etapie strupków. – Jak uroczo... – Zmarszczyłam nos. Guy lekko obwiódł palcem zakrętasy czarnego wzoru, wokół którego zaznaczała się czerwona obwódka podrażnionej skóry. – To tatuaż plemienny – powiedział z dumą. Przewróciłam oczami. – Wszyscy tak mówią o swoich tatuażach. Ale co to tak naprawdę znaczy? – No wiesz, tak jak plemiona miały swoje tatuaże. Spojrzałam z ukosa i rzuciłam: – Ale jakie to plemię? – No tak ogólnie, to plemienny znak! – W jego głosie pojawiła się nutka poirytowania. – Nie ma czegoś takiego. To znak jakiego plemienia? Skąd pochodzi? Jak się nazywa? Co twój tatuaż znaczy? – drążyłam. – Pieprz się! – warknął.

Dokończył piwo i z głośnym trzaskiem zgniótł kubeczek. – To w plemiennym języku? Guy mimowolnie się zaśmiał. – Przynajmniej nie umawiam się z młodocianym alkoholikiem – odparował. Gdy to mówił, do kuchni weszła moja dawna przyjaciółka z podstawówki, Lottie, z jakąś dziewczyną. Kiedyś byłyśmy ze sobą blisko, ale ona jest geniuszem. Dostała stypendium w lokalnej prywatnej szkole. Chodziła tam od siódmej do jedenastej klasy i straciłyśmy kontakt. Teraz byłyśmy w tym samym college’u i już kilka razy mignęły mi jej długie, ciemne włosy, gdy szła przez szkolny korytarz. – O rany, Evie, ten zalany w trupa chłopak jest z tobą? – spytała Lottie. Nawet nie raczyła powiedzieć mi „cześć”. Uścisnęłam ją na powitanie. Potem cofnęłam się i zanim ośmieliłam się zapytać, wzięłam kolejny łyk wina. – Co takiego wyprawia? Zostawiłam Ethana samego zaledwie pięć minut temu. Niemożliwe, aby w tak krótkim czasie zaczął się jeszcze gorzej zachowywać. – Spokojnie. On tylko... hmm... dużo tańczy... – Lottie zaczęła przeglądać butelki z alkoholem. Gestem wskazała na dziewczynę obok siebie. – To jest Amber. Mamy razem zajęcia ze sztuki. Amber, to jest Evie. Chodziłyśmy razem do podstawówki. Odwróciłam się, by się z nią przywitać, ale uderzyło mnie, jak bardzo Amber była... onieśmielająca. Miała pewnie ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i długie czerwone włosy. Wyglądała olśniewająco, a jednak obejmowała się rękami, tak jakby w ten sposób chciała odgrodzić się od ludzi. – Cześć – rzuciłam z uśmiechem.

– Cześć. – O łaaaaaaaaaaaaaał... – Guy wpatrywał się w twarz Amber, która była przynajmniej z dziesięć centymetrów od niego wyższa. – Jesteś ogrooooooooooomna. Amber objęła się ciaśniej. – Nieprawda! – Jej głos, mocny i autorytatywny, nie pasował do tego, co mówiło ciało. – To ty jesteś kurduplem. Od razu ją polubiłam, choć Guy wyglądał na oszołomionego. Faktycznie był dość niski... – Nie przejmuj się nim – powiedziałam pośpiesznie, chcąc jej zaimponować. – Dopiero co na zawsze wytatuował sobie wzór, ale nie ma pojęcia, co on oznacza. Taki wiesz, „plemienny”... – Wskazałam na jego ramię. Amber się zaśmiała, a Guy, wkurzony, przygryzł wargę. – Idę na dymka – rzucił. Wziął kolejne piwo i wyszedł z kuchni. – Chłopacy... – westchnęła Amber. Też westchnęłam. – Wiem coś o tym – powiedziałam.

Rozdział czwarty Ociągałam się z powrotem do mojego pijanego towarzysza. Pogawędziłam z Lottie i Amber, nalałam do dwóch szklanek sok jabłkowy, który znalazłam w lodówce. Miałam nadzieję, że Ethan nawet nie zauważy różnicy. Manewrując ściskanymi w dłoniach szklankami, wróciłam do zapchanego imprezowiczami salonu, w którym zostawiłam Ethana. Nie było go. Przestrzeń, którą podczas tańca zagarnął dla siebie, była teraz zapełniona osobami grającymi w jakąś pijacką grę. Joel i Jane, na wpół leżąc na kanapie, bezwstydnie się obściskiwali. Powoli okrążyłam rozbawione kółko. Szłam w kierunku Jane i jednocześnie rozglądałam się po pokoju za Ethanem. – Jane? – powiedziałam w kierunku tyłu jej głowy. Brak reakcji. Jedynie mlaszczące odgłosy. – Jane? – powtórzyłam. Wyplątała język z ust Joela i leciutko się od niego odsunęła. Ten dźwięk skojarzył mi się z przepychaczem wyciąganym z muszli klozetowej. – No co? – Nie kryła poirytowania. – Widziałaś gdzieś Ethana? – Kogo? Joel... przestań... – zachichotała, bo chłopak gładził ją po nogach. – Ethana. Chłopaka, z którym przyszłam. – Nie. Może jest w toalecie?

Bez chwili wahania z powrotem przyssała się do ust Joela. Ten objął ją rękami, pociągając jej ciało tak, że wylądowała na nim. Przygryzłam usta, żeby ukryć rozdrażnienie, i zaczęłam się zastanawiać, gdzie też może być Ethan. Jane miała rację. Sprawdzę w toalecie. Być może właśnie zwraca ten cały cydr? Wyszłam na korytarz, rozpytując wszystkich o pijanego chłopaka w podkoszulku z napisem „Smashing Pumpkins”. Nikt niczego nie wiedział. Muzyka była głośniejsza. Impreza rozkręcała się na dobre. Nikogo nie obchodziło, że chłopak, z którym umówiłam się na pierwszą randkę w życiu, gdzieś sobie tak po prostu bez słowa zniknął. Znalazłam toaletę na parterze i próbowałam ją otworzyć. Zamknięte. Załomotałam do drzwi. – Ethan?! Jesteś tam? – Co za Ethan? – odwrzasnął ktoś po drugiej stronie. – Nieważne. Wycofałam się w stronę kuchni, zerkając przy okazji do środka. Nie było go. Tak samo w jadalni, w której właśnie grano w pokera. Zamiast żetonów chłopcy używali pieniędzy z gry „Monopol”. Zauważyłam, że część osób wyległa na taras z tyłu domu, więc postanowiłam sprawdzić i tam. Kiedy wychodziłam przez szklane, odsuwane drzwi, wpadłam na Guya. – Evie, a ty dokąd? Białka jego oczu były prawie całkiem czerwone. – Co tam, ćpunku? Nie wiem, gdzie jest mój chłopak. – Już nawiał... – Guy zaczął szaleńczo chichotać. Nie mógł przestać. Wyminęłam go, pozostawiając jego rozeczkany śmiech za sobą. Cholerne ćpuny. Uderzył mnie chłód nocnego powietrza, więc szczelniej owinęłam się skórzaną kurtką. Oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Grupka stojąca w zwartym kółku podawała sobie podejrzanie wyglądającego papierosa, głośno dyskutując o dawnych programach

telewizyjnych dla dzieci. Za nimi zauważyłam dwie postaci siedzące w owiniętej bluszczem altance. Lottie i Amber. – Hej ponownie. – Usiadłam obok nich. – Hej. – Lottie się przesunęła, by zrobić mi więcej miejsca. – A gdzie Ethan? Westchnęłam głęboko. – Przepadł gdzieś. – Naprawdę? Nie możesz go znaleźć? – Tak. Zostawiłam go z Jane, kiedy poszłam do kuchni. Wróciłam i już go nie było. Lottie przewróciła oczami. Włożyła do ust papierosa, a potem go zapaliła. – Niech no zgadnę. Była zbyt zajęta składaniem siebie całej na ołtarzu Joela, by robić cokolwiek innego? Zachichotałam i od razu poczułam wyrzuty sumienia, że zachowuję się jędzowato. Lottie nigdy nie była mistrzynią dyplomacji. – Skąd się znacie? – zapytałam. – Mam zajęcia z filozofii z nią i Joelem. Na początku była bardzo fajna. Ale potem... Już w ciągu pierwszego tygodnia szkoły zaczęła spotykać się z Joelem. A ty? Skąd ją znasz? – Jest moją najlepszą przyjaciółką. – Moje słowa zabrzmiały dziecinnie. – A może raczej byłyśmy przyjaciółkami. W liceum. Teraz jest po prostu zakochana. – Zakochana? – Lottie podała zapalniczkę Amber, która także miała w ustach papierosa. – Ona kocha się jedynie w samej sobie. – Lottie... – zaoponowałam. – Aj, daj spokój. To prawda. Zawsze mówi tylko o sobie. Albo o

Joelu. Nawet nie wiedziałam, że się przyjaźnicie. Nigdy o tobie nie wspominała. Jej słowa mnie zabolały, jednak od razu przypomniałam sobie Jane pocieszająco ściskającą moją rękę, kiedy szlochałam w szkolnej toalecie po ataku paniki, który dopadł mnie na szkolnym apelu. – Jane jest dobrą przyjaciółką. Nie wiedziałam, że palisz. – Niezdarnie próbowałam zmienić temat rozmowy. Lottie spojrzała na swojego papierosa tak, jakby widziała go po raz pierwszy. – Normalnie nie palę. Zaczęłyśmy dopiero dzisiaj. Co nie, Amber? – Stuknęła swoją wysoką koleżankę. Amber niepewnie się zaciągnęła, zakasłała i spojrzała na mnie. – To jak myślisz, gdzie poszedł twój chłopak? Westchnęłam. – Nie wiem. Cały ten wieczór jest do niczego. To chyba jasne, że nie jest mną zainteresowany. Amber zrobiła wydech, wypuszczając z ust w nocne powietrze bezkształtną smużkę dymu. – Jestem pewna, że się tak spił, bo się denerwował. Sprawdzałaś na piętrze? – spytała. – Nie. – No to idź, znajdź go i zessij z niego cały ten zarościk. – A fuj... Ale dzięki. Zostawiłam je zajęte papierosami. W domu przedarłam się, co chwila wykrzykując: „Przepraszam” przez zalegających na schodach ludzi. Muzyka drgała w ścianach i bębniła mi w uszach. Próbowałam otworzyć drzwi do łazienki – zobaczyłam kałużę

wymiocin tuż obok klozetu. Skrzywiłam się.

DOBRA MYŚL Evie, zobaczyłaś wymiociny i nie spanikowałaś. Spróbowałam z kilkoma kolejnymi drzwiami. Bez rezultatu. Ostatnia była sypialnia Anny. Wstęp ściśle wzbroniony. Za każdą osobą, która udawała się na piętro, Anna krzyczała: „Nie seksić się w moim łóżku!”. Nie zabroniła jednak nikomu zwinąć się na nim w kulkę i zasnąć, a przypuszczałam, że to właśnie mógł zrobić Ethan. Szczęk klamki. W pokoju było ciemno. Usłyszałam odgłosy uprawianego seksu. – O rany, przepraszam – wymamrotałam, czerwieniąc się, gdy tylko zdałam sobie sprawę, co się dzieje. Światło padło na wpół nagie złączone ciała. Zza włosów Anny wyłoniła się twarz Ethana. A więc to tak... Jej było wolno seksić się we własnym łóżku. To dość logiczne. Odwróciłam się i wyszłam.

Jak wszystko się zaczęło Na naszej pierwszej randce. Na naszej pierwszej randce... – Na naszej pierwszej randce! – Wiem, skarbie! – Lottie powiedziała to ciepłym, uspokajającym głosem, delikatnie wpychając moją głowę do taksówki i wraz z Amber gramoląc się do niej za mną. – Zawiezie nas pan na sam szczyt Dovelands Hill? – zwróciła się do taksówkarza.

Odwrócił się w naszą stronę, protestując: – Nie jest trochę za ciemno? – Jesteśmy już dużymi dziewczynkami. Proszę jechać. Oszołomiona wyglądałam przez okno na przesuwającą się za nim ciemność. Złe myśli, po których przychodziły jeszcze gorsze, gromadziły się i zajmowały całą dostępną przestrzeń w moim mózgu.

ZŁA MYŚL Nie umiesz utrzymać przy sobie faceta choćby przez całą pierwszą randkę.

ZŁA MYŚL To dlatego, że jesteś brzydka, głupia i odrażająca. Nigdy nie będziesz mieć chłopaka.

JESZCZE GORSZA MYŚL On wyczuł, że masz problemy psychiczne. Wykorzystał cię, żeby się dostać na imprezę, na której może poznawać normalne dziewczyny. Nie zauważyłam ani tego, że Amber gładzi moją dłoń, ani sympatii kryjącej się w jej oczach. A także tego, że Lottie płaci kierowcy i wyciąga mnie z taksówki na mizerną trawkę. Na nic nie zwracałam uwagi aż do chwili, gdy posadziły mnie na ławce z widokiem na miasteczko i podały mi papierosa. – Dzięki, nie palę. – Dzisiaj możesz – zakomenderowała Lottie i włożyła mi go do ust. – Nawet nie wiem, jak to się robi. – Po prostu go ssij. Smakuje obrzydliwie. Myślę, że będę paliła tylko w ten weekend i na tym koniec.

Zapaliła papierosa, a ja pochyliłam się w stronę jej dłoni. Następnie zaciągnęłam się najmocniej, jak mogłam, i się rozkaszlałam. – Co za okropieństwo! – No właśnie. Straszne. – Czuję się jakoś tak... bardziej dramatycznie. Może to dobrze? Amber się zaśmiała i też zaczęła się krztusić swoim papierosem. Splunęła. Zanosiła się kaszlem, podczas gdy ja oparłam się o ławkę. Udało mi się rozśmieszyć potencjalną nową koleżankę i przez to poczułam się nieco lepiej. Pod naszymi stopami rozpościerało się zatopione w oceanie żółtych i czerwonych kropek światła miasteczko. Widok był niesamowity. Zmroził mnie aż do szpiku kości, a jednak był piękny. Poczułam, jak kula napięcia w moim żołądku zaczyna się rozpuszczać niczym pastylka do ssania. Wspaniałość i potęga tego widoku były przy moich zmartwieniach jak Goliat. Zmuszały moje troski do pochowania się w norkach i głębokich przemyśleń, co też najlepszego narobiły. Lottie klepała Amber po plecach tak długo, aż ta przestała się dusić. – Dzięki, dziewczyny – odezwałam się w ciemność nocy. – Za to, że mnie stamtąd zabrałyście... Lottie zgasiła ledwie napoczętego papierosa. Zrobiłam to samo, zadowolona, że ona była pierwsza. – Nie martw się tym. – Wzruszyła ramionami. – Gdyby mi się coś takiego przydarzyło, też nie chciałabym tam zostać. – Impreza była beznadziejna – wtrąciła się Amber. – Czułam się tak, jakbym siedziała na taśmociągu odrzucenia seksualnego. – Chyba tak bym wolała – powiedziałam. – Lepiej tak, niż pójść na pozorną pierwszą randkę tylko po to, żeby chłopak mógł zalać się w trupa, upokorzyć cię i bzyknąć inną dziewczynę.

Amber zmarszczyła nos. – To prawda... Czy ty powiedziałaś „bzyknąć”? – To określenie retro. Jest zabawniejsze niż „seksić się”, mniej żenujące od „kochać się” i mniej obraźliwe niż „pieprzyć się”. Skinęła głową. – Może i tak. – Oglądam dużo starych filmów – kontynuowałam. – Kiedyś mówiło się po prostu sympatyczniej. Moja komórka szaleńczo zawibrowała. – NIE ODBIERAJ! – wrzasnęły, gdy zaczęłam przetrząsać torbę w poszukiwaniu telefonu. – Czemu nie? – To on! – wyjaśniła Lottie. – Będzie się usprawiedliwiał. – Kłamał – dodała Amber. – Manipulacyjne kłamstwo. Amber zaczęła mówić chropowatym męskim głosem: – Przepraszam cię. Przypadkiem wpadłem w jej usta. Lottie się dołączyła: – Przestraszyłem się moich uczuć wobec ciebie, ale przez to, co się stało, zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi na tobie zależy. – Jejuńciu. Macie słownik męskich wymówek czy coś w tym stylu? – Czy dobrze usłyszałam, że powiedziałaś „jejuńciu”? – Amber była zaskoczona. – Naprawdę? Co ty, masz jakiś wehikuł czasu czy co? Lottie, wciśnięta między nas, objęła nas rękami i powiedziała w stronę miasteczka: – Evie, możesz odnieść wrażenie, że jesteśmy zgorzkniałe, ale to nieprawda. Jesteśmy realistyczne, jeśli chodzi o chłopaków...

– I wiemy, że są beznadziejni – dokończyła Amber. Lottie poklepała ją po głowie. – Poznałyśmy się na zajęciach z plastyki. Amber rozpaczała po jakimś dupku z drużyny piłkarskiej. Zaprzyjaźniłyśmy się, rysując razem jego przedwczesną śmierć. – Co ci ten chłopak zrobił? – spytałam. – Wystawił mnie. – Twarz Amber była szczelnie schowana za płachtą czerwonych włosów. – Rany, to okropne. Nie wiedziałam, że w prawdziwym życiu ludzie tak robią. – Mnie robią. – Hej – dodała Lottie. – Mogło być gorzej. Mnie chłopacy „bzykają” i od razu potem przestają być mną zainteresowani. Zazwyczaj wtedy, gdy zdają sobie sprawę, że jestem od nich bystrzejsza. Lottie naprawdę była bystrzejsza od nich. Nie zachowywała się przemądrzale, po prostu była szczera. Była też bystrzejsza od wszystkich innych. Już w podstawówce miała specjalne lekcje z dyrektorką – miały „stymulować ją naukowo”. Dla rozrywki czytywała podręczniki. Bez wątpienia pójdzie na studia do Cambridge, mimo że to dopiero za dwa lata. Zapadła przygnębiająca cisza. Moja komórka zabrzęczała ponownie, ale tym razem wszystkie ją zignorowałyśmy. W oddali zobaczyłam maleńkie światła samochodu, który wyjeżdżał z naszego miasteczka. Gdybym mogła być teraz w tym samochodzie i uciekać od tego okropnego rozczarowania! Kolejny raz zaczęłam rozmyślać o dzisiejszym wieczorze i o tym, jaki powinien być. Moja pierwsza randka w życiu i pierwszy krok w świat normalności. Po prostu chciałam być taka jak inni ludzie, a jednak okazało się to tak dziwne, że nawet moja dziwna głowa nie potrafiła czegoś takiego wymyślić.

Wreszcie się odezwałam: – Dziewczyny? – Co? – Czy to dlatego, że jestem brzydka? – Nie wygaduj głupot – powiedziała Lottie. – Nie jesteś brzydka. – Jestem. Ja jestem Louise, a wszyscy inni to Thelma. Dramatycznym gestem rzuciłam ledwo co napoczętego papierosa w błoto. – Nie powiedziałabym, że Susan Sarandon jest brzydka – ponownie odezwała się Lottie. – Niech ci będzie. No to jestem jak Jane Eyre. – Jane nie była brzydka, tylko obdarzona pospolitą urodą – powiedziała panna „będę studiować w Cambridge”. – W takim razie jak człowiek słoń. – On był mężczyzną. Ty nie jesteś facetem – zauważyła Amber. – Uwzięłyście się na mnie czy co?! Ich śmiech rozbrzmiał w ciemności. – W każdym razie – zaczęła Lottie – ja nie jestem pięknością. – Nie bądź głupia – zaprotestowałam. Była przepiękna i dobrze o tym wiedziała. Mężczyznom na jej widok prawie oczy wychodziły z orbit. Miała długie ciemne włosy i twarz, w której wszystko było na właściwym miejscu i w odpowiednich proporcjach. Na twarzy Lottie pojawił się głupawy uśmieszek. – Gdybym była w żeńskim zespole muzycznym, nikt by na mnie nie zwracał uwagi.

– O, co to, to nie – wtrąciła się Amber. – To byłabym ja. Ta ruda! Rude zawsze mają najmniej fanów. – W porządku. No to spośród wszystkich sióstr Bennet ja jestem Mary. – Jeśli to prawda, to ja muszę być... panem Collinsem... – wywrzeszczałam i wszystkie trzy zaczęłyśmy ryczeć ze śmiechu. Skulone razem na ławce, śmiałyśmy się i tak długo krzyczałyśmy w przestrzeń przed nami „pan Collins”, aż ze śmiechu zaczęły nas boleć brzuchy, a zęby szczękać z zimna. – Naprawdę mi się podobał. Lubiłam go – na wpół wyszeptałam, zdecydowanie zbyt szybko przypominając sobie, dlaczego siedzimy na tej oto ławce, pośrodku niczego i dawno po północy. Pomyślałam, że muszę wysłać wiadomość do mamy, bo pewnie już się zamartwia. Lottie przytuliła mnie do siebie. Ostatni raz siedziałyśmy tak, gdy miałyśmy jedenaście lat. – Wiem. Do dupy to wszystko. Amber przyłączyła się do naszego uścisku, chichocząc, gdy robiła dla siebie miejsce między naszymi głowami. – Pieprzyć chłopaków – powiedziała. – Spotkajmy się jutro na kawę i przez całe popołudnie gadajmy o wszystkim, tylko nie o chłopakach. – Amen – podsumowałam. I właśnie tak zrobiłyśmy.

DZIENNICZEK ZDROWIENIA Data: 25 września

Leki przyjmowane: Fluoxetin, 20 mg

Czy ktoś mnie kiedyś pokocha? Czy jestem na to za dużym dziwadłem? Nawet chłopak, z którym poszłam na randkę, nie został na niej ze mną... Myśli i uczucia:

Zadanie domowe: • Nadal jeść trzy posiłki dziennie i przekąski między posiłkami. • Przez 10 minut dziennie ćwiczyć „świadome oddychanie”, tak żeby „zostać” z niedobrymi myślami, a potem pozwolić im odejść.

Zadanie domowe Evie: • Nadal

być normalną osobą!

Rozdział piąty Do poniedziałku byłam gotowa na konfrontację z Ethanem. Wręcz nie mogłam się doczekać chwili, kiedy go zobaczę. W głowie przeprowadziłam z nim tak wiele rozmów. Pod koniec każdej klęczał przede mną, szlochając: „Nigdy na nikim nie będzie mi tak zależało jak na tobie”. Lottie i Amber zgodnie uważały, że powinnam go zignorować. – Nie ma co tracić na niego czasu – powiedziała Amber dzień wcześniej, podczas naszego pierwszego spotkania na kawę. – Nie jest wart twojego H2O. – Tlen to O2, nie H2O – poprawiła ją Lottie. – Och, przymknij się, Einsteinie. – Chciałabym, żeby choć trochę żałował – wyznałam. – Ale jemu nie jest przykro... Gdyby tak było, to po pierwsze by tego nie zrobił... Mogę się założyć... – Sza! – ryknęła Lottie z przeciwnej strony stołu, trzymając w dłoniach kubek z dziwną ziołową herbatą. – Żadnego gadania o chłopakach. Lepiej porozmawiajmy o globalnej dominacji. Porzuciłyśmy więc temat Ethana, piłkarza wystawiacza dziewczyn i miłosnych podbojów Lottie. Zamiast tego zaczęłyśmy rozmawiać o nas. Dowiedziałam się, że Amber chce iść na Akademię Sztuk Pięknych i że nie znosi swojego młodszego przyrodniego brata, który przezywa ją „rude łono”. Tata Amber nic z tym nie robi, bo jest pod pantoflem złej macochy. W nocy, kiedy jej brat śpi, Amber smaruje mu brwi kremem do depilacji. Następnie Lottie opowiedziała nam to wszystko, co przegapiłam w jej życiu, od kiedy byłyśmy jedenastolatkami. Zaśmiewając się, wspominała, jak prawie wyrzucono ją z tej „ąę” prywatnej szkoły, bo została

aresztowana podczas majowego protestu. – Mama i tata byli ze mnie dumni – powiedziała, przy okazji informując, co nowego u jej wyluzowanych hipisowskich rodziców. – Tata nie chce nosić dolnych części garderoby podczas prac w ogrodzie, a sąsiedzi ciągle wzywają policję. Słuchałam, śmiałam się i sączyłam cappuccino, zbywając wszystkie pytania o moje życie. Nie miałam żadnych zabawnych anegdotek. W tym rzecz, jeśli chodzi o nerwicę lękową – twoje życiowe doświadczenia są dość ograniczone, więc jedynymi historiami, które masz do opowiadania, są te typu „jak mi odbiło”. Podczas gdy dziewczyny chichotały i opowiadały swoje przeżycia, dokończyłam kawę. Zastanawiałam się, co by zrobiły, gdybym pochyliła się nad stolikiem i powiedziała: „Najzabawniejsze wydarzyło się, kiedy miałam czternaście lat. Tak jakby przestałam jeść, bo byłam przekonana, że jedzenie jest zatrute i się od niego pochoruję. Komiczne, co nie? Od razu zrzuciłam trzynaście kilogramów. Dziewczyny, co za superdieta! A potem mama próbowała nakarmić mnie na siłę. Płacząc i krzycząc, przytrzymywała mnie, a tłuczone ziemniaki miałam rozsmarowane na całej twarzy: »DO CHOLERY, JEDZ, EVIE!«. A ja i tak nie jadłam. No i miałam zapaść. Trafiłam do szpitala, gdzie mnie źle zdiagnozowali. Powiedzieli, że to anoreksja. To takie śmieszne, co nie? No i byłam straszliwie chuda, nic nie jadłam, więc po prostu ZAMKNĘLI MNIE w szpitalu psychiatrycznym. Zajęło im całe TYGODNIE, zanim w końcu uznali, że cierpię na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i uogólnione zaburzenia lękowe. A wy, dziewczyny, byłyście kiedyś w psychiatryku?”. Nie mogłam im tego opowiedzieć. Zwłaszcza teraz, gdy już je tak polubiłam. To byłby murowany koniec naszej świeżej znajomości. Czytelniczko, nie kłóć się ze mną, że to nieprawda. Lepiej popatrz na Jane – odcięła się ode mnie, gdy tylko nadarzyła się okazja. Podczas drogi powrotnej do domu dziewczyny pozwoliły mi przez parę minut powałkować temat Ethana.

– Proste – powiedziała Lottie. – Popatrz mu prosto w oczy i powiedz: „Nic dla mnie nie znaczysz”. – To chyba trochę zbyt dramatyczne? Wzruszyła ramionami. – Możliwe, ale tylko sobie wyobraź, jak byś się poczuła, gdyby ktoś powiedział ci coś takiego prosto w oczy!

ZŁA MYŚL Ktoś mógłby powiedzieć mi prosto w oczy: „Nic dla mnie nie znaczysz”. „Tak, mój przyjacielu, to jest słuszna uwaga”. *** Zajęcia z socjologii i moje starcie z Ethanem miały odbyć się rano. Planowałam pójść do szkoły z Jane, ale znowu to odwołała, bo przychodziła z Joelem. Nawet nie zapytała, jak się udała moja randka. W drodze na uczelnię dostałam wiadomości od Amber i Lottie:

Tak trzymaj! Pamiętaj, że on NIC dla ciebie nie znaczy, Amber Powodzenia dzisiaj! Uczcijmy to później śniadaniem. W mieście jest knajpka, w której za jedyne trzy funty przez cały dzień podają śniadania. Jesteś potem wolna?

Lottie Ethan był już w sali. Siedział tam gdzie zwykle i wypatrywał mojego wejścia. Wyglądał na zmieszanego. Wygładziłam podkoszulek. „Nic dla mnie nie znaczysz” – pomyślałam. Rzuciłam mu moje najbardziej gniewne z gniewnych spojrzeń i wyrecytowałam: – Nic dla siebie nie znaczę. Psiakrew! – Co...? – To znaczy, ty nic dla mnie nie znaczysz – poprawiłam się. – Nie to przed chwilą powiedziałaś. – Właśnie to. Zamknij się. – Pewnie całe rano ćwiczyłaś ten tekst, a teraz go spaliłaś? – Nie. Czemu niby miałabym sobie zaśmiecać głowę myśleniem o kimś takim jak ty? Jego twarz złagodniała. Przechylił się w moją stronę i ujął moją dłoń. – Evie, tak mi przykro z powodu soboty. Zabrałam rękę. – A co konkretnie masz na myśli? To, że się schlałeś, napadłeś na mnie seksualnie i zwaliłeś to na rzadkie schorzenie neurologiczne? A może to, że się z kimś przespałeś na naszej pierwszej randce? – Pod koniec wywodu już krzyczałam. Gdy wywrzaskiwałam ostatnie zdanie, do sali weszła jakaś dziewczyna. Usłyszała moje słowa i rzuciła Ethanowi złe spojrzenie. Kobieca solidarność! Dziewczyny częściej powinny ją sobie okazywać. – Przepraszam za wszystko. A najbardziej mi żal, że zawaliłem nasze

relacje. – A może tego, że cię przyłapałam? – Evie, naprawdę cię lubię... Ośmieliłam się ponownie na niego spojrzeć – na te wpadające do oczu włosy i niewidoczne w tej chwili dołeczki w policzkach. Wiedziałam, że gdzieś tam są, ukryte. – W sobotę twój penis zdecydowanie polubił kogoś innego. – Wierz mi, mój penis też cię lubi. Uśmiechał się, jakby cała ta sytuacja była prześmiesznym żartem. Wzięłam głęboki oddech. – Odczep się ode mnie. Kolejni studenci schodzili się do sali, wypełniając ją szumem rozmów i wypakowując swoje torby. Zajęcia zaczynały się za pięć minut. – Nawet nie posłuchasz, co chcę powiedzieć? – błagalnym głosem zapytał Ethan. Zdecydowałam, że ostatecznie mogę posłuchać. – No to mów... – Evie, mówię poważnie... – Ponownie wziął mnie za rękę. Przez chwilę nie oponowałam. – Trochę się o siebie martwię. Myślę, że jestem uzależniony od seksu... Parsknęłam śmiechem tak niepohamowanym, że na nasze złączone dłonie spadła kropelka śliny. – Nie żartuję. – Ethan nie zwrócił uwagi na ślinę. – Dlaczego się śmiejesz? To nie jest zabawne. Seksoholizm to poważna sprawa. Próbowałam się uspokoić. – Oficjalnie nie zostało to uznane za chorobę. – Od byłych

współpacjentów szpitala psychiatrycznego można się dowiedzieć naprawdę różnych rzeczy. – Przyjmijmy jednak, że masz rację... Dlaczego uważasz, że jesteś uzależniony od seksu? Wypowiadając dwa ostatnie słowa, zachichotałam. Ethan wyglądał na zdruzgotanego. – Uwierz mi, że martwię się o siebie. Nie mogę nawet na chwilę przestać myśleć o seksie. Myślę o nim bez przerwy. – Ściszył głos do szeptu. – Podobasz mi się bardzo... ale mam wrażenie, że... nie jesteś... no wiesz... łatwa w tych sprawach. A ta inna dziewczyna, Anna, kiedy wyszłaś... ona mnie zaczepiała. Pomyślałem sobie, że muszę się rozładować... Ostentacyjnie cofnęłam rękę. Wierzch dłoni wytarłam o dżinsy. – Ethan, nie jesteś seksoholikiem. Jesteś po prostu szesnastolatkiem. – Nie! Coś ze mną nie tak. Cały czas oglądam porno. – Co jest obrzydliwe i pewnie nie za dobrze ci robi, ale ze szkodą dla społeczeństwa jako takiego jest całkowicie normalne. – Wybaczysz mi? Pójdę do lekarza. Zrobię to dla ciebie. Często byłam na siebie wściekła, że jeśli chodzi o randki, jestem w tyle za moimi rówieśnikami. Bardzo chciałam to nadrobić. Żałowałam tych straconych lat, kiedy powinnam być obmacywana na imprezach, a pryszczaci chłopcy powinni dedykować mi piosenki puszczane na lodowisku. I całowania się – dotykania czyichś ust i czerpania z tego przyjemności, a nie wyliczania, ile miliardów bakterii znajduje się na językach. Tak czy siak dużo mnie ominęło. I właśnie zaczynałam się zastanawiać, o co tyle krzyku. – Ethan, nie potrzebujesz lekarza. Zrób sobie czasem dobrze i odczep się ode mnie. – Evie, proszę cię. – Zostaw mnie w spokoju!

Rozdział szósty Amber odkroiła kawałek kiełbaski i teraz badawczo przyglądała się, jak połyskuje na widelcu. – Całkiem możliwe, że to śniadanie to twój najlepszy pomysł – stwierdziła i zjadła kiełbaskę. – Mówiłam, że jedzenie mają tu niesamowite. – Lottie zgarnęła na łyżkę błyszczącą jajecznicę. – To może być nasz nowy poniedziałkowy zwyczaj. – Nie mogę uwierzyć, że powiedział, że jest uzależniony od seksu... – zaczęłam swój wywód. – Ciii... Nie przy jajkach – rzuciła Lottie. Podczas przerwy na drugie śniadanie dziewczyny zabrały mnie do miasta, zapewniając przy tym, że smażone jedzenie podniesie mnie na duchu. Siedziałyśmy w obskurnej kawiarni, która, jak twierdziła Lottie, serwuje fantastyczne jedzenie. Nie myliła się, choć jedzenie tak pysznego posiłku plastikowymi sztućcami odrobinę umniejszało wielkość kulinarnego przeżycia. Smak bekonu trochę mi pomógł, jednak wciąż miałam w sobie palącą potrzebę międlenia każdej milisekundy tego, co wydarzyło się rano. W kółko i bez końca. – Nienawidzę go – kontynuowałam, nie okazując jajkom należnego szacunku. – Nienawidzę i jednocześnie czuję, że muszę o tym cały czas mówić i analizować najdrobniejsze szczegóły. – Witamy w świecie kontaktów damsko-męskich. – Amber nadziała na widelec kolejną kiełbaskę. Lottie zaczęła mówić przesłodzonym głosikiem: – Och, tak cię nienawidzę, a mimo to chcę ci się podobać i chcę wiedzieć wszystko o twoim umyśle.

Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Wgryzłam się w tost, a potem odsunęłam talerz. – Jestem na siebie wściekła. Jedna randka, a ja co wyprawiam?! Lottie popchnęła talerz w moją stronę. – I właśnie dlatego potrzebny ci pożywny mięsny posiłek i przyjaciółki, które nie pozwolą ci na roztrząsanie tej sytuacji bez końca. – Straszny z niego dupek. Prawda? – Już to ustaliłyśmy. – I tak naprawdę nie jest seksoholikiem? – Evie! – Dobrze już, dobrze. Nadal czułam potrzebę wałkowania tematu Ethana, lecz Lottie wypowiedziała słowo „przyjaciółki”, a w moim brzuchu zaczęło dziać się więcej niż kiedykolwiek wcześniej w reakcji na słowa Ethana. – Pogadajmy o czymś innym. Jak tam próby palenia? – zwróciłam się do Amber. Pokręciła głową i przełknęła ślinę. – Nijak. Resztę papierosów dałam przyrodniemu bratu. – AMBER! – wykrzyknęłyśmy obie z Lottie. Nawet nie udawała, że ma wyrzuty sumienia. – No co? To Antychryst. Wyświadczam światu przysługę. – Ile on w ogóle ma lat? Amber zdmuchnęła z twarzy kosmyki czerwonawych włosów. – Nie wiem. Dziesięć. Może mniej. – AMBER!

– Nic mu nie będzie! – Amber ruchem dłoni uciszyła nasze oburzenie. – Nie chcę o nim rozmawiać. A wy? Jak się poznałyście? Popatrzyłyśmy na siebie z Lottie. – Chodziłyśmy do tej samej podstawówki – powiedziałam. – Tak... – Lottie uśmiechnęła się na wspomnienie tych czasów. – Po lekcjach miałyśmy dodatkowe zajęcia, bo program szkoły nie był dla nas wystarczająco rozwijający. Amber oskarżycielskim gestem wycelowała we mnie palcem. – Nawet nie pisnęłaś, że tak jak Lottie jesteś geniuszem. – Ja... Dawniej byłam bystra. Teraz wykluczyłam prawie wszystkie przedmioty rozszerzone, bo mogłyby się przyczynić do nawrotu choroby.

Przedmioty rozszerzone, z których zrezygnowałam Geografia Nawet nie ma mowy. Uczenie się o wulkanach? O skorupie ziemskiej? O epoce lodowcowej? I o wszystkich innych zjawiskach geologicznych, na które nie mam wpływu, a które mogą nas zabić? Wolne żarty!

Biologia A tak, nowotwory. Wyobrażasz sobie, że osoba z uogólnionymi zaburzeniami lękowymi i problemami obsesyjno-kompulsywnymi uczy się o raku?

Francuski, hiszpański, niemiecki Po co uczyć się języków obcych, jeśli z dużą dozą prawdopodobieństwa nigdy nie będę na tyle zdrowa, by móc wyjechać z kraju? Do tej pory zaledwie raz byłam poza granicami hrabstwa, w którym mieszkam – na ślubie kuzynki. Przy barze z zakąskami, takimi, które się je palcami, zupełnie mi odbiło i musieliśmy w środku nocy wracać do domu.

Filozofia Nawet nie pytaj, co egzystencjalizm wyczynia z moim umysłem.

Psychologia Już była o niej mowa.

I tak dalej, aż w końcu wybrałam socjologię, filmoznawstwo i język angielski. Przyjemne, bezpieczne i pozbawione jakichkolwiek przerażających koncepcji. – Łapałaś wszystko w mig. – Lottie przerwała moje rozmyślania. – Chyba jestem w miarę pojętna. – Sarah powiedziała kiedyś, że trzeba być naprawdę inteligentnym, by dla każdej bez wyjątku sytuacji wymyślać jak najgorsze scenariusze. Tak jak ja to robię. Amber trójkątem sztywnego, pszennego tostu zgarnęła fasolki na talerzu i zapytała: – A potem nie utrzymywałyście kontaktów? – Ja... – zaczęłam się tłumaczyć, ale Lottie mi przerwała. – Ja próbowałam, ale po ósmej klasie zapadłaś się pod ziemię i przestałaś odbierać telefon – mówiła serdecznym tonem, w którym wyczułam jednak nutkę zranienia. – Ja... Przepraszam cię, Lottie. Szkoła tak jakby mnie pochłonęła. – A potem wypluła? – Amber dokończyła za mnie. – Ze mną tak było. Nienawidziłam szkoły. Cieszę się, że wreszcie jestem w college’u. Jesteście pierwszymi osobami od dawna, które spotkałam i autentycznie lubię. Promiennie uśmiechnęłyśmy się do siebie, choć czułam mdłości z poczucia winy... i dopiero co zjedzonego w nadmiarze tłustego jedzenia. Wcale nie chciałam zerwać przyjaźni z Lottie po podstawówce. Ja po prostu zerwałam z życiem jako takim, a Lottie była jego częścią. Co niby miałam zrobić? Odebrać telefon i powiedzieć: „Och, nie mogę się dzisiaj z tobą spotkać, bo właśnie spisuję w moim dzienniczku zaburzeń obsesyjno-

kompulsywnych datę ważności wszystkich jadalnych produktów, które mamy w domu”. Nie zrozumiałaby tego lub, co gorsza, udawałaby, że mnie rozumie, ale wkrótce wkurzyłoby ją, że całe wsparcie, które mi daje, w magiczny sposób nie uleczyło mojej choroby. Potem by się ode mnie odcięła. Tak jak zrobiła to Jane. – Ale się najadłam – oznajmiłam. – Dziewczyny, zajęcia z filmoznawstwa wzywają. Muszę się zbierać. Amber zmrużyła oczy i rzuciła: – Lottie, mówiłaś, że Evie jest bystra, a ona wyskakuje z jakimś filmoznawstwem? – Dla twojej informacji: na tych zajęciach musimy pisać rozprawki! – zaprotestowałam. – Tak, jasne... Niby o czym? – Na przykład o Casablance? – Casa... co? – Udam, że tego nie słyszałam – odcięłam się. Cisnęłyśmy pieniądze na wzorzysty obrus w krzykliwych kolorach i odsunęłyśmy krzesła od stolika. Przeszył nas jesienny chłód, gdy zaczęłyśmy toczyć się z powrotem na uczelnię. Przy głównym wejściu do college’u spotkałyśmy wychodzącego Guya. Na włosach miała luźną, szarą, dzianinową czapkę i palił jakiegoś podejrzanie wyglądającego, ręcznie zrobionego papierosa. – Evie! – Zdecydowanie za bardzo ucieszył go mój widok. Bez dwóch zdań – to z powodu skręta. Wyciągnął rękę, żebym przybiła piątkę. – I jak tam twoja randka? Bez specjalnego entuzjazmu plasnęłam jego dłoń.

– Niespecjalnie. Przeleciał kogoś w pokoju na piętrze. Guy bezskutecznie próbował się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. – Na waszej pierwszej randce? – Jest uzależniony od seksu – wyjaśniłam. – Przynajmniej tak powiedział. Tym razem nawet nie starał się ukryć intensywnego chichotu. Zgięty wpół, obejmował się za żebra. Papieros wypadł mu z ust wprost na chodnik, ale nie zwrócił na to uwagi. – Serio? Wzrokiem poszukałam wsparcia u koleżanek. Przesłały mi spojrzenia w stylu „czemu znowu gadamy z tym gościem?”. – Serio. To właśnie mój weekend. – Udało ci się mnie rozśmieszyć. – Wyprostował się. Zauważył, że jego joint leży na chodniku, i schylił się ponownie, by go podnieść. – No cóż, ja przynajmniej nie zbieram rozmokłego jointa ze ścieku na ulicy i nie mam na ciele plemiennej blizny. – Niech ci będzie. – Kiedy palił, nie reagował na żadne obelgi. – Masz teraz zajęcia? Żegnam panie. Zapalił podniesionego papierosa, po czym się oddalił. Amber wyglądała na zdegustowaną, gdy patrzyłyśmy jak, pokasłując, idzie aleją. – To ten chłopak z kuchni? – Tak, Guy. Jest w porządku. To najlepszy przyjaciel Joela. – A Joel to? – Chłopak Jane.

– Ach, Jane. – Amber rzuciła Lottie porozumiewawcze spojrzenie. Próbowałam je zrozumieć, ale zabrzmiał dzwonek na zajęcia. – Na razie! – krzyknęłam za siebie, pędząc na lekcje filmoznawstwa i na moją Casablancę. – Na razie.

Rozdział siódmy Niemal spóźniłam się na zajęcia z filmoznawstwa. Zamaszyście usiadłam na swoim miejscu i wyciągnęłam z torby notatnik. W pośpiechu zaczęłam szukać odpowiedniej strony. Mogłam sobie darować, bo nasz nauczyciel Brian wszedł do sali w okularach przeciwsłonecznych na nosie, po czym usiadł przy biurku i położył na nim głowę twarzą w dół. – Grupo, mam straszliwego kaca – obwieścił. – Trochę mi dzisiaj odpuśćcie. Według moich obserwacji Brian był sfrustrowanym, niespełnionym reżyserem z problemem alkoholowym. Jednak reszta klasy otaczała go niemal czcią, bo miał w zwyczaju wywrzaskiwać: „Nie masz racji” i uderzać przy tym w ławkę, jeśli na przykład ktoś ośmielił się stwierdzić, że Forrest Gump, a nie Pulp Fiction zasługiwał na Oscara dla najlepszego filmu. – Tak więc – Brian nadal rozmawiał ze swoim biurkiem. – Ponieważ przez następne pół godziny będę próbował nie zwymiotować... Poczułam, że robi mi się niedobrze. – Mam dla was łatwiutkie zadanie. Z jakiegoś nieznanego nikomu powodu ci dranie z komisji postanowili dodać do waszej listy egzaminacyjnej filmy z pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Jeszcze nie czytałem, które dokładnie, więc teraz niech każde z was porozmawia z osobą siedzącą obok o waszych trzech ulubionych filmach nakręconych po dwutysięcznym roku. Pod koniec lekcji o tym opowiecie. Do roboty. Zaczęłam liczyć ławki dookoła mnie, by zobaczyć, z kim jestem w parze. Raz... dwa... raz... dwa... Spojrzałam w lewo i ujrzałam najpiękniejsze kości policzkowe na świecie. Znajdowały się na twarzy uśmiechającego się do mnie chłopaka, który już policzył, że będziemy

pracowali razem. – Cześć, jestem Oli – powiedział. – Hej! Evelyn, a raczej Evie. Ponownie się uśmiechnął. Ach, te kości policzkowe! Twarz wyrzeźbiona przez bogów. Był przy tym taki nieśmiały i delikatny. Moje wnętrzności zaczęły rozbłyskiwać niczym automat do gry w jednorękiego bandytę. Natychmiast zapomniałam, że przed sekundą martwiłam się o powodzenie egzaminu z filmoznawstwa przy takim „nauczycielu” jak Brian. – Nie widziałam cię wcześniej na zajęciach – powiedziałam. Bez wątpienia zwróciłabym uwagę na te policzki! – Przeniosłeś się na inny kurs rozszerzony? Oli odkaszlnął, a jego uśmiech odrobinkę zmalał. – Nie... był problem z przyjęciem mnie do tego college’u. – Jego głos stał się wyższy, tak jakby było to pytanie, a nie stwierdzenie. – Myśleli, że zostaję w starej szkole. Jakieś zamieszanie z dokumentami... To mój pierwszy tydzień tutaj. Skinęłam głową i powiedziałam: – Ach, w porządku. To trochę dziwne. Lubisz filmy? – Gestem wskazałam na ekran wiszący przed nami i od razu przeklęłam się za absurdalną banalność tego pytania. – Tak. Nie przepadam za książkami. Wolę historie w formie wizualnej. A ty? Jesteś jedyną dziewczyną na zajęciach. Zauważyłaś? – Naprawdę? No tak... – Oboje się zaczerwieniliśmy. Jego idealnie wyrzeźbione kości policzkowe i moje pełne policzki płonęły czerwienią. – Tak, uwielbiam filmy... To taka ucieczka od świata... Zgadzasz się? Słowo „ucieczka” niedostatecznie oddawało znaczenie filmów w moim życiu. Przez kilka ostatnich lat filmy były dla mnie wybawieniem. W tamtym czasie jedynie widok napisów początkowych mógł odwrócić

uwagę mojego umysłu, pogrążającego się w neurotycznej otchłani. Podczas ataku choroby obejrzałam pewnie kilkaset filmów. Zamknięta w swoim sterylnym pokoju z maleńkim telewizorem w kącie zatracałam się w filmowych historiach i w życiu ich bohaterów. Na dwie godziny filmowej narracji zapominałam o nieustannie mi towarzyszącym, rozedrganym i skręcającym żołądek niepokoju. Mogłam wczuć się w życie ludzi, którzy normalnie wychodzili z domu, mieli jakieś własne przeżycia i doświadczenia. – Chyba tak – odpowiedział Oli. – To co, zajmujemy się naszym zadaniem? Unikał kontaktu wzrokowego. Szkoda, bo jego oczy miały niezwykły odcień zieleni. Jak bazylia czy coś w podobnym kolorze, tylko o bardziej romantycznej nazwie. Chociaż z drugiej strony bazyliowe oczy są piękne. – Jasne. – Onieśmielała mnie jego nieśmiałość. Zdałam sobie sprawę, że bawię się włosami. – Jakie są twoje trzy ulubione filmy ostatnich lat? – Na pewno Fight Club. – Zaczął odliczać na palcach. Byłam pod wrażeniem, bo nie zastanawiał się nawet przez chwilę. Z pewnością wielokrotnie układał tę listę w głowie. – Potem Labirynt fauna i Donnie Darko. Z aprobatą skinęłam głową i poprawiłam go w myślach, bo Fight Club został nakręcony w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku. Nie powiedziałam jednak tego na głos. Oli i tak wyglądał na bardzo skrępowanego. – Donnie Darko to mój numer cztery. Nie udało mu się załapać do górnej trójki. – No, a co w niej jest? Ja też nie potrzebowałam nawet sekundy do namysłu. – Amelia, Zakochany bez pamięci i Duża ryba – wyrecytowałam. Tym razem to on z aprobatą pokiwał głową.

– Ciekawy wybór jak na dziewczynę... – Co przez to rozumiesz? – odparowałam. – Och, no wiesz... – Oli uzmysłowił sobie, że popełnił błąd. Zakasłał nerwowo i zacinając się, kontynuował: – To nie jest... hmm... taka typowa lista u dziewczyn... Tak mi się wydaje... Ale w pozytywnym sensie... naprawdę w dobrym... Widziałam, że jest na siebie wściekły. Dziwne uczucie, gdy onieśmiela się kogoś, zamiast samemu być tą osobą, która jest onieśmielona i zdenerwowana. Mocne. Był tak zestresowany i wycofany, że nie drążyłam dalej kwestii „ciekawego wyboru jak na dziewczynę”. Chyba zaczął mi się trochę podobać. Postanowiłam zmienić temat. – Z powodu jakiego filmu zainteresowałeś się kinem? Pytanie kinomaniaków. O film, który sprawił, że kino stało się sposobem na życie, a nie jedynie rozrywką. – Ojciec chrzestny. Druga część. Wybuchnęłam śmiechem, a policzki Oliego zapłonęły purpurą. – Co jest złego w drugiej części Ojca chrzestnego? – zapytał, odrobinę zawstydzony. – Zupełnie nic. Świetny film. Tylko że wybrałeś film, w którym płci pokazane są straszliwie stereotypowo. To takie typowo męskie kino. A dopiero co określiłeś mój wybór jako fajny „jak na dziewczynę”. – Ale tu chodzi o Ala Pacino... – Nie podniósł oczu, by spotkać mój wzrok. Kolejny raz postanowiłam nie ciągnąć tematu. Oli naprawdę mi się podobał. – Nieważne. Ja też lubię Ojca chrzestnego. – Fajnie. – Oli uporczywie wpatrywał się w ławkę. – W takim razie jaki to był film u ciebie? Uśmiechnęłam się, wspominając pierwszy raz, gdy oglądałam ten

film. – Zdziwisz się. Edward nożycoręki. – Poważnie? – Tak, serio.

Kiedy po raz pierwszy obejrzałam Edwarda nożycorękiego To było wkrótce po tym, jak zachorowałam, a nikt jeszcze nie wiedział, co się ze mną dzieje i jak należy postępować. Mama usiłowała mnie zmusić do powrotu do szkoły, lecz ja zamknęłam się w swoim pokoju i przysunęłam pod drzwi wszystkie meble. Czy zabarykadowałaś się kiedyś w sypialni? Szczerze mówiąc, to jeden z najpewniejszych symptomów, że się ześwirowało. Potwierdzenie tego przypuszczenia jest jak początek emocjonalnej lawiny. Po tak długiej walce mózg nagle się poddaje i przemienia myśli w potwory, które mówią ci, że nic już nigdy nie będzie w porządku. Oto twoje nowe życie: strach, ból i zamęt. I mama dobijająca się do drzwi, wykrzykująca, że wezwie policję, bo ciągle wagarujesz. A tobie tak długo, jak długo nie musisz wychodzić z domu, jest po prostu totalnie wszystko jedno. W końcu mama założyła, że jeśli przestanie „skupiać na mnie uwagę”, to mi „przejdzie”. Poddała się. To typowe i wszyscy rodzice osób, które rozchorowały się psychicznie, na pewnym etapie tak myślą. Zostawiono mnie w spokoju. Żebym pogrążała się w obłędzie. Rzecz w tym, że po pewnym czasie mózg ogarnięty szalonym natłokiem myśli zaczyna być zmęczony. Nie na tyle jednak, by można było odsunąć meble spod drzwi, otworzyć je i obwieścić: „Hej, idę do szkoły”. Nieustanny płacz jest dość wykańczający, a jeśli się przy tym nic

nie pije, no bo jest się zabarykadowanym w pokoju, w pewnym momencie trudno wytwarzać kolejne łzy. Wobec tego zaczęłam się rozglądać za jakimś zajęciem i znalazłam stare DVD, które pożyczyła mi Jane, właśnie przechodząca fazę fascynacji Johnnym Deppem. Włożyłam płytę do laptopa. Do tamtego momentu filmy nie miały dla mnie specjalnego znaczenia. Leciały gdzieś w tle, na przykład kiedy siedziałam w pokoju u koleżanki. Traktowałam je jako sposób na spędzenie Bożego Narodzenia, gdy członkowie rodziny zaczynają już być sobą nawzajem znudzeni. Jednak gdy tylko zobaczyłam pierwsze sceny Edwarda nożycorękiego – z niepokojąco uduchowioną muzyką, zamiecią śnieżną i baśniową atmosferą – stało się niemożliwe. Przestałam myśleć o tym, co wyprawia się w mojej głowie. Przez błogie półtorej godziny odrywała mnie od tego historia niezwykłego chłopca, tak jak ja niepasującego do małego miasteczka, w którym przyszło mu mieszkać. To było jak urlop od własnego mózgu – tak piękne, dojmujące i idealne. I właśnie ten film tego dokonał. W kolejnych latach filmy stały się moją jedyną ucieczką. Przechodziłam od jednej wspaniałej historii do kolejnej. Przeważnie oglądałam stare filmy romantyczne. Stosik płyt rósł, a ja, choć stopniowo czułam się gorzej i później tragicznie źle, by następnie zacząć zdrowieć, miałam coraz większą wiedzę o filmach. – Czemu akurat Edward nożycoręki? – spytał Oli z szeroko otwartymi z zaciekawienia bazyliowymi oczami. – Lubię Tima Burtona – odpowiedziałam krótko.

Rozdział ósmy Sarah od razu spytała mnie o moją katastrofalną randkę. – Jak było? – spytała, zanim zdążyłam usiąść. Jej długopis był już wycelowany w notatnik. Schyliłam się po podniszczonego pluszowego królika. – Nie zapytasz najpierw, jak się czuję? – Jak się czujesz? – Dobrze. – Jak się udała randka? Pokręciłam głową. – To nie tak powinno być. Najpierw powinnyśmy posiedzieć w niezręcznej ciszy, no bo oczywiście nie czuję się dobrze – dlatego właśnie chodzę na terapię. Potem czas na pogawędkę o niczym przynajmniej przez pięć minut i dopiero wtedy mogę się przed tobą otworzyć. Sarah zmrużyła oczy. – Ustaliłaś stałe rytuały naszej terapii? – Nie – odpowiedziałam zmieszana. No, może kilka rytuałów. – Chodzi o to, że nie zwracasz się do mnie w takiej kolejności, w jakiej normalnie to robisz. – I przez to czujesz się nieswojo? Ja też zmrużyłam oczy. – Uczęszczam na terapię z powodu zaburzeń lękowych. WSZYSTKO sprawia, że czuję się niekomfortowo. Sarah zaśmiała się lekko.

– W porządku. Zróbmy tak jak normalnie. – Dzięki. – Czy masz zapiski Dzienniczka zmartwień z tego tygodnia? Zaczęłam przetrząsać torbę i w końcu wyciągnęłam z niej pomiętą kulkę papieru. Wyprostowałam zagniecenia o kolano. – Proszę. – Dziękuję. – Sarah pochyliła się w moją stronę. Wzięła kartkę i zaczęła ją studiować. Dzienniczek zmartwień to narzędzie terapeutyczne, a jego działanie poznaje się tylko w przypadku, gdy przejdzie się przez system terapeutyczny. Pamiętam, gdy Sarah po raz pierwszy poprosiła mnie o jego uzupełnienie.

Mój pierwszy dzienniczek zmartwień Pobudzona wierciłam się na krześle, a stopą szurałam po dywanie. Tam i z powrotem. Wszystko było zagrożeniem i wyglądało niebezpiecznie. Nawet Sarah. Podczas jazdy samochodem na wizytę w myślach przekonywałam sama siebie, że tak naprawdę jest ona seryjnym mordercą, który najpierw zaskarbia sobie zaufanie swoich pacjentów, a potem ich zabija i pozoruje samobójstwa. – Evelyn – powiedziała Sarah, majstrując coś przy swoim komputerze. Kliknęła Enter i kartka papieru bezgłośnie wysunęła się z podłączonej do niego drukarki. – Dam ci zadanie, które nazywamy Dzienniczkiem zmartwień. Słyszałaś o tym? Pokręciłam głową. – To jak praca domowa. Nic strasznego. Tak jakby wiedziała, co jest naprawdę straszne!

– Proszę, żebyś zawsze miała tę kartkę przy sobie, gdziekolwiek jesteś. A gdzie niby jestem? W swoim pokoju, z którego nie wychodzę? – I gdy tylko czymś się zaczniesz martwić lub niepokoić, wypełnij trzy pierwsze kolumny. Podała mi kartkę. Nie chciałam jej dotknąć. Gdzie wcześniej znajdował się papier? A czego dotykały jej ręce? A jeśli tuż przed naszą sesją Sarah była w toalecie i nie umyła rąk wodą i mydłem? Wyobraziłam sobie, jak bakterie namnażają się na jej palcach. Prawie mogłam zobaczyć ich oślepiający blask. Odsunęłam się od kartki. Sarah zrozumiała moje zachowanie – przynajmniej na tamtej sesji terapeutycznej – i położyła kartkę na stole. – Przyjrzyjmy się jej tutaj. Dobrze? Później będziesz mogła podnieść ją w rękawiczkach. Podziękowałam jej oczami. – Jak widzisz, w pierwszej kolumnie mamy datę. Kiedy zaczniesz się czymś niepokoić, zanotuj datę. Na kartce była ogromna tabelka. Wyglądała tak:

Data

Co mnie zaniepokoiło?

Co najgorszego może się stać?

Czy to się stało?

Jak sobie poradziłam z tym, co mnie zaniepokoiło?

– Więc co? Kiedy mam to wypełniać? – spytałam. – Za każdym razem gdy coś cię zaniepokoi lub będziesz się czymś martwić – wyjaśniła Sarah. – Za każdym razem?

– Tak. Za każdym razem... Jeśli... te zmartwienia zaczną się powtarzać, po prostu je policz. W ten sposób co tydzień będziemy mogły się przekonać, czy to, czego się obawiałaś, się wydarzyło, a jeśli nie, to być może w ten sposób będziesz mogła sobie poradzić z niektórymi z tych myśli. Czy możesz to zrobić? Powoli pokiwałam twierdząco głową. To brzmiało o wiele mniej przerażająco niż inne rzeczy, których terapeutka ode mnie oczekiwała, od kiedy wyszłam ze szpitala psychiatrycznego. Na przykład chciała, żebym myła ręce po skorzystaniu z toalety tylko dziesięć razy zamiast piętnastu. I żebym piła świeże mleko, zamiast używać tych maleńkich kapsułek z mlekiem o długiej przydatności do spożycia, które mogłyby przetrzymać nawet nuklearną zagładę. – Świetnie. – Rozpromieniła się i odwróciła kartkę. Wpatrywałam się w samotną kartkę A4, ufnie leżącą na mahoniowym stole. Zaczęłam się śmiać. Śmiałam się tak bardzo, że nawet raz czy drugi parsknęłam. Sarah z uwagą rozejrzała się wokoło. – O co chodzi? – Chyba sobie żartujesz? – zapytałam, gestem wskazując papier. – Nie. Co cię tak śmieszy? Nie rozumiem. Wyglądała na naprawdę skonsternowaną. Rzadko zdarzało mi się śmiać w tym pokoju. Raczej szlochałam albo zawodziłam. Ewentualnie wykrzykiwałam: „NIE ZMUSISZ MNIE DO TEGO!”. Przestałam się śmiać i jeszcze raz wskazałam na kartkę, mówiąc: – Powiedziałaś, że mam zapisywać każdą obawę, gdy tylko się pojawi, a dałaś mi tylko jedną kartkę papieru? Ponownie rozbawiona parsknęłam. Sarah zrozumiała, o co mi chodzi, i się uśmiechnęła. – Sądzisz, że będzie ci potrzebnych więcej kartek? – Myślę, że powinnaś wydrukować jeszcze kilka.

Uśmiechnęła się szerzej i nacisnęła klawisz. Kolejna tabelka w mig wyślizgnęła się z drukarki. – I jeszcze jedną. Następna tabelka. – I jeszcze. I następna. – Tyle wystarczy? – spytała, gdy do stosiku dołączyła piąta kartka. – Nie masz pojęcia, na co się piszesz – skwitowałam.

Podczas następnej wizyty pokazałam jej wypełnione tabelki. Oto niektóre z nich. Nie wszystkie, bo nie chcę być odpowiedzialna za wycięcie całego lasu deszczowego.

Data

Co mnie zaniepokoiło?

mycie rąk

5 maja IIII IIII IIII IIII IIII IIII III sprzątanie pokoju

5 maja IIII IIII IIII IIII II

5 maja

Nie mogę chodzić do szkoły. IIII IIII IIII Jedzenie musi być dokładnie ugotowane. Żadnych surowych

Co najgorszego może się stać?

Jeśli nie umyję ich porządnie, rozchoruję się i czeka mnie bolesna śmierć. Rodzice też mogą się zarazić i moja młodsza siostra. Wszyscy umrą. Mam tylko ten pokój i jeśli nie mogę go sprzątać, to pokryją mnie bakterie, rozchoruję się i prawdopodobnie od tego umrę albo zarażę rodzinę. Jest w niej za dużo osób, które ciągle czegoś dotykają. Rozchoruję się. Nawet jeśli wrócę do szkoły, wszyscy będę mnie nazywali dziwadłem.

Może mi zaszkodzić na żołądek, a wtedy będę chora, pogorszy mi się i umrę.

pokarmów.

5 maja

IIII IIII IIII III

Moja terapeutka to seryjna morderczyni.

5 maja

Chce, żebym zaczęła jej ufać, potem zabije mnie tak, żeby to wyglądało na samobójstwo.

IIII IIII dotykanie ludzi

5 maja

Ludzie są obrzydliwi i nie myją się dokładnie. Nie mam pewności, czy dana osoba się umyła, więc jeśli będę musiała kogoś dotknąć, mogę się rozchorować i umrzeć.

I tak dalej – strona za stroną. Nawet zaczęłam notować na ich odwrocie. Od tych ciągłych zapisków zrobiło mi się zgrubienie na palcu. Każda myśl, w kółko i bez końca, coraz bardziej niedorzeczna i przy tym bardziej przerażająca wraz z upływem dni. Gdy wręczyłam Sarah moje tabelki, rzuciła na nie okiem i powiedziała: – Jak widzę, przydały ci się wszystkie kartki? I tak to się ciągnęło. Ale dziś nie jest już tak źle... Wracamy do teraźniejszości. Wręczyłam terapeutce moje zapiski. Tylko jedna strona. Nigdy nie przypuszczałam, że nadejdzie ten dzień, gdy wystarczy mi tylko jedna strona kartki. Na cały tydzień! Ach, duma z bycia normalną.

Data

Co mnie zaniepokoiło?

Co najgorszego może się stać?

22 września

Randka nie będzie udana.

Nie będę mu się podobała. Zda sobie sprawę, że jestem stuknięta i (lub) niewarta uwagi. Na pewno do końca życia

będę sama. 24 września

24 września

24 września

Mężczyzn ode mnie odrzuca.

Nie spodobałam się Ethanowi i przespał się z jakąś inną dziewczyną. Dlatego nikomu już się nie będę podobała, bo jestem szalona i umrę w samotności. Sarah, czy to inne zmartwienie od tego na górze? Nigdy nie wiem, jak to klasyfikować.

Znowu zaczyna mi Znowu zaczęłam mieć złe myśli. To odbijać. Wszystko wróci. wszystko wróci. Stracę wszystko, na co tak ciężko pracowałam. I skończę tam, gdzie byłam... Moi nowi znajomi dowiedzą się, że jestem chora.

Nie zrozumieją tego...

Na każdej sesji terapeutycznej zdumiewało mnie, jak spokojnie Sarah podchodziła do moich tabelek. Zbierała je, tak jakby były pracami wykonanymi na zajęcia z plastyki, i o ile miałyśmy czas, pod koniec spotkania rozmawiałyśmy o jednej czy dwóch obawach. – Zakładam, że randka nie poszła najlepiej – powiedziała, przeglądając moje zapiski z tego tygodnia. – Można tak powiedzieć. – Uzupełnijmy pozostałe kolumny... – Chwyciła długopis. – Martwiłaś się, że randka może się nie udać... i tak się stało. Czy więc powiedziałabyś, że to, czego się obawiałaś, się stało? – On się z kimś przespał. Na naszej pierwszej randce. Czy to określiłabyś jako „nie poszła najlepiej”? Sarah wymamrotała coś pod nosem. – Co powiedziałaś? – dopytywałam. Nie nawiązała ze mną kontaktu wzrokowego, gdy powtórzyła swoje słowa: – Ostrzegałam cię.

Skrzyżowałam ręce. – Będziesz mnie pouczać na temat chłopaków? Jesteś terapeutką behawioralno-poznawczą pracującą w publicznej służbie zdrowia. Podatnicy płacą ci fortunę, żebyś pomogła mi poczuć się lepiej, tak abym znowu stała się w pełni funkcjonującym członkiem społeczeństwa. Naprawdę zamierzasz uderzyć w ton, że chłopcy są dla mnie tacy niewskazani? Czy nie mogą się tym zająć moi nowi znajomi? W takich sytuacjach, kiedy zaczynałam sprawiać problemy, Sarah zawsze zmieniała temat. Teraz też bez najmniejszego wysiłku przeniosła uwagę na zapiski na dole kartki. – A tak. Twoje nowe koleżanki. Bałaś się, że się dowiedzą. O czym? Gestem wskazałam na salę, w której byłyśmy – na beżowe ściany, pudełko z beznadziejnymi zabawkami, nijakie biurko. – O tym! – żachnęłam się. – Dlaczego muszę tutaj przychodzić. Terapeutka zaczęła notować. – A co jest złego w przychodzeniu tutaj? Poczułam gulę w gardle, tak jak zawsze, gdy pojawiał się ten temat. Kolejny raz łzy nabiegły mi do oczu. – No wiesz, to zawstydzające... One tego nie zrozumieją. – To znaczy czego nie zrozumieją? – Niczego z tego. Skrzyżowałam ręce, przybierając wyraz twarzy: „Nie zamierzam o tym więcej rozmawiać”. Sarah postanowiła mi tym razem odpuścić. – W porządku. Porozmawiamy o tym później. Napisałaś, że boisz się, że znowu zaczynasz wariować. – Dźgnęła kartkę końcówką długopisu. – Co miałaś na myśli? – Zanim poszłam na tę randkę, myłam ręce tylko raz, ale potem

zaczęłam czuć potrzebę, żeby je umyć jeszcze raz... i jeszcze raz... – Przypomniałam sobie, jak dotykałam dłoni Ethana, i na samą myśl o tym się wzdrygnęłam. Sarah, nieporuszona, zapytała: – Co jeszcze się działo przed randką? Jak się zachowywałaś? – Czy ja wiem... Chyba byłam trochę rozedrgana. Spięta. Było w porządku, ale potem chciałam umyć ręce. Już od jakiegoś czasu się tak nie czułam. – Gula w gardle znowu podskoczyła i zaklinowała się tuż przed podniebieniem. Próbowałam przełknąć ślinę. Terapeutka dała mi chwilę, żebym się pozbierała. Terapeuci behawioralni nigdy nie są ciepli i pocieszający. Raczej można ich porównać do wymagającego nauczyciela, o którym się wie, że gdzieś tam w środku dba o swoich uczniów i troszczy się o nich. Największą oznaką sympatii u Sarah było podanie mi bez słowa komentarza pudełka z chusteczkami. – Evie, już o tym rozmawiałyśmy. Teraz, gdy zmniejszasz dawkę lekarstwa, te myśli mogą powracać. Pokiwałam głową, patrząc na przetarcie na dywanie. – Wiem, ale tak sobie myślałam, że może będę miała szczęście. Chyba kiedyś musi mi się trafić, prawda? – Ważne, żebyś pamiętała, że teraz już znasz wszystkie techniki radzenia sobie z natrętnymi myślami. – A nie może być tak, że już ich nie będzie? Czy nie mogą zniknąć na zawsze? I ten jeden jedyny raz w oczach terapeutki zobaczyłam sympatię. Ona wiedziała, że tak się nigdy nie stanie. Ja też, ale tak bardzo bym chciała akurat tej prawdy nie znać.

Rozdział dziewiąty Gdy weszłam do domu, mama przepasana „fartuszkiem zagłady” gotowała kolację. Powiedziałam „zagłady”, bo kuchnia mojej mamy budzi postrach nawet u osób o wyjątkowo odpornych żołądkach. Usłyszała zatrzaskujące się drzwi wejściowe i ponad głową Rose, pochłoniętą oglądaniem okropnego wideoklipu z dziewczynami, którym widocznie zabroniono się ubrać, wyjrzała z kuchni. – Jak tam spotkanie? – Porozumiewawczo kiwnęła głową w stronę Rose i rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. Rose nie oderwała wzroku od telewizora. – Tak, Evie. Jak było na terapii? – spytała. – To nie terapia – wtrąciła błyskawicznie mama. – Prawda, Evie? To tylko kontrolne spotkanie. – Mamo, na litość boską – odparowała Rose, odwracając się na kanapie. – Wiem, że Evie chodzi na terapię. Oparłam się o ścianę i wstrzymałam oddech. – No tak... ale nie musimy tego tak nazywać – kontynuowała mama. – Dlaczego nie? Do salonu wszedł tata, wywijając dużym kieliszkiem czerwonego wina. Czerwonawa obwódka wokół jego ust wskazywała, że nie był to pierwszy kieliszek. Zwyczajowe działanie prewencyjne taty, kiedy mama próbowała coś ugotować. – Evie, co słychać? Jak poszła sesja terapeutyczna z Sarah? – Było... świetnie – powiedziałam. Mówiłam tak po każdym spotkaniu z terapeutką. – Bardzo... – zerknęłam na Rose, która robiła głupie miny, i się roześmiałam – terapeutycznie.

Rose zawtórowała mi śmiechem. – A to fajnie. Poczytam sobie wiadomości przed kolacją. – Tata pieszczotliwie klepnął mnie w plecy i oddalił się do swojego gabinetu. Powoli przysiadłam na sofie obok Rose. – Mama powie mi potem do słuchu. – Patrzyłam na półnagie patyczaki w telewizorze i natychmiast zaczęłam żałować, że na drugie śniadanie zjadłam batonik. Głupi wideoklip. – Wiem. A jak było? – Nie wolno mi o tym z tobą rozmawiać, bo jesteś zbyt podatna na wpływy – powiedziałam, czochrając jej włosy poduszką. Rose pisnęła: „Ejjjjj” i trzepnęła mnie. – Nerwica lękowa to nie chlamydia – odparowała. – Oj, panienko, jesteś za mała, żeby wiedzieć, co to takiego chlamydia. – Mam dwanaście lat i dostęp do internetu. Chłopcy w szkole wyzywają się nawzajem od zarażonych chlamydią. – Martwię się o twoje pokolenie. – Zawsze ktoś się martwi o pokolenie kogoś innego. – Rose, jesteś zbyt mądra. Zdecydowanie zbyt mądra. Była mądra. Nigdy nie wierzyłam w mit mądrej młodszej siostry i myślałam, że to po prostu sposób prowadzenia narracji w kinie niezależnym. A potem Rose podrosła i zaczęła sypać mądrościami jak z rękawa. – Lepiej pójdę i udobrucham mamę – wstałam, przeciągając się. – Po co? Nie zrobiłaś niczego złego. – Słonko, trzeba ułatwiać sobie życie. Wiesz, jak ona się martwi. Gdy wchodziłam do kuchni, uderzył mnie unoszący się w niej zapach

lekko przypalonego spaghetti. – Mamo, pachnie pysznie. Mama gorączkowo mieszała w garnku i nie odwróciła się w moją stronę. – Evie, czy możesz zagotować wodę na makaron? O rany, sos jest zbyt gęsty. Jak go rozrzedzić? Minęłam ją, by wziąć czajnik, instruując jednocześnie: – Dolej trochę wody i nakryj garnek pokrywką. Mama, pobrzękując garnkiem, wykonała polecenie. Czułam, jak żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Ilekroć mama gotowała, czułam się podenerwowana. Zachowywała się, jakby każdy posiłek miał rangę Wigilii. Dużo łatwiej było, gdy po prostu podgrzewaliśmy sobie paluszki rybne. – Tata wcześniej wrócił z pracy – zauważyłam. – Tak... tak... – wymamrotała, podnosząc pokrywkę, by z nieudawanym strachem zerknąć na sos. – Jak twoje spotkanie? – W porządku. Jak zwykle. – Nastawiłam czajnik. – Czy Sarah dała ci jakąś pracę domową, o której powinnam wiedzieć? Wzruszyłam ramionami, mimo że mama na mnie nie patrzyła. – To, co normalnie. Nie zwariuj ponownie. Oto moja praca domowa. – Nie mów tak, kiedy Rose jest w pobliżu. – Jak? Ona ogląda telewizję. I doskonale wie, co się dzieje! – Tak... Ale jest jeszcze taka mała. Najlepiej, aby nie wiedziała o tym więcej, niż wie teraz. – Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne to nie powtórzyłam słowa Rose. – Nie zarazi się tym ode mnie.

chlamydia



Istnieją jednak badania wskazujące na to, że takie zaburzenia mogą być wywołane przez wyuczone zachowania. Wypytywano mamę o takie rzeczy, kiedy brałam udział w psychoterapii na oddziale szpitalnym. Grzmotnęła garnkiem, rozpryskując sos dokoła. – Evie, to obrzydliwe! Mówię po prostu, że nie ma powodu, by tym epatować, kiedy Rose jest w pobliżu. Wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że spieranie się z mamą tylko pogorszy sprawę. Zacznie płakać albo się obwiniać, albo – by zlikwidować męczące ją poczucie winy – chodzić za mną krok w krok po domu niczym strażnik więzienny i pilnować, czy przestrzegam wszystkich zaleceń dotyczących pracy domowej. – Mogę jeszcze w czymś pomóc przy kolacji? – zapytałam, oferując jej fajkę pokoju. Mama odsunęła włosy z twarzy. Starałam się nie myśleć o jej włosach wpadających do sosu, ale bez skutku. – Naprawdę chcesz mi pomóc? – Tak, mamo. Inaczej bym nie pytała. – Wzięłam kolejny głęboki oddech. – W porządku. Nakryjesz do stołu? Posłusznie wyjęłam sztućce. Westchnęłam głęboko dopiero wtedy, gdy znalazłam się w jadalni. Moja mama to same problemy. Wiem, że mówienie, że ma się kłopoty z rodzicami, jest niemal tak odkrywcze, jak stwierdzenie: „Przeważnie codziennie robię kupę” czy „Czasami się nudzę”, lecz to nie sprawia, że problemy stają się mniej rzeczywiste. Kocham mamę. Oczywiście, że ją kocham. Jest dobrą osobą. Posunę się nawet do tego, by stwierdzić, że do chwili, gdy w grę zaczynają wchodzić moje „problemy psychiczne”, można nazwać ją świetną matką. Ale od tej chwili... staje się, hm... Koszmarna.

Oboje z tatą są pod tym względem okropni, ale ona jest gorsza. Bez wątpienia moja choroba psychiczna była dla nich traumatycznym przeżyciem. Teraz jednak tak bardzo się boją. Czuję się niemal tak, jakbym była ich wspólnym projektem naukowym o nazwie „Nie dopuśćmy, by to się kiedykolwiek powtórzyło”. Mówiąc całkiem szczerze, podczas jednej z naszych rodzinnych sesji terapeutycznych psycholożka oddziałowa powiedziała im, że „dla mojego dobra” muszą być wobec mnie „surowi”. Osoby cierpiące na zaburzenia obsesyjnokompulsywne mogą nieźle manipulować innymi, sprawiać, by bliscy się o nie martwili, oraz utwierdzać ich w słuszności niepokojów. Stają się władcami marionetek, pociągają za sznurki, a bliscy słuchają ich, bo mają poczucie winy. Chorzy doprowadzają w końcu do tego, że członkowie rodziny robią dokładnie to, czego oni chcą. A otoczenie poddaje się temu z obawy, że chorym znowu odbije i wszyscy będą mieć zrujnowany kolejny dzień. Moi rodzice usłyszeli, że nie powinni „pobłażać” moim zmartwieniom i ot tak ich zaspokajać. Cóż, rzecz w tym, że zaczęli się do tego stosować z wielkim zapałem. Wiem, że to zabrzmi głupio, ale w moim odczuciu są podli. Sprzysięgli się przeciwko mnie. Sprawy nie ułatwia to, że mama tak się trzęsie nad Rose. Boi się, że przeze mnie posypie się to jedyne idealnie funkcjonujące potomstwo, które jej zostało. Zjedliśmy kolację. Smakowała spalenizną, lecz wszyscy udawaliśmy, że jest przepyszna, bo mama ciągle pytała: „Smakuje wam? Czy sos jest za gęsty?”. Tata wypił za dużo wina. Po jedzeniu zaniosłam talerz do zlewu i poszłam do siebie. Jeszcze nie poradziłam sobie ze zmywaniem, a mama, na szczęście, nie naciskała. Nie mogłam znieść widoku zmywanych naczyń – tego, jak resztki jedzenia spadają z talerza do zlewu i unoszą się w wodzie, gotowe, by przyczepić się do następnego naczynia. Jak cokolwiek może być w ten sposób dobrze umyte? Nawet nie chcę mówić o tym, ile bakterii jest w każdym zlewie. Gdybyś wiedziała, wolałabyś polizać toaletę. Usiadłam przy biurku i zaczęłam leniwie dłubać coś przy moim eseju o Casablance, ale nie mogłam się skupić. Rozmyślałam o dzisiejszej

rozmowie z Sarah. Dlaczego nie mogę powiedzieć Amber i Lottie o moich problemach psychicznych? Czego naprawdę się boję? Chyba tak po prostu nie przestałyby się ze mną zadawać? Przynajmniej kiedy jestem wystarczająco normalna, żeby ich nie wkurzać? A jednak wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Przede wszystkim dlatego, że mnie lubiły taką, jaką mnie znały, i nie chciałam zniszczyć tego złudzenia. A nawet gdybym im powiedziała, a one zareagowałaby na jeden z tych sposobów, których nie znosiłam?

Co naprawdę mnie wkurza w ludziach i ich stosunku do problemów psychicznych To nie tak, że normalnie się wkurzam. Jeśli coś porusza mnie emocjonalnie, jestem smutna. Płaczę. Nie klnę, nie wrzeszczę i nie walę w ściany. Poza tym jednym przypadkiem. Sarah kiedyś opowiedziała mi o „ciemnych wiekach” publicznej świadomości, gdy ludzie mało wiedzieli o problemach ze zdrowiem psychicznym. A to, co myśleli, że wiedzą, przeważnie było błędne. NIEDOINFORMOWANIE i STYGMATYZACJA chorych. To było okropne, bo przez wieki ludzie cierpieli w milczeniu, nie wiedząc, co jest z nimi nie tak, i nie szukając pomocy, bo nie rozumieli, co i dlaczego wyprawia ich mózg. Później jednak postanowiliśmy ZMIENIĆ NASZ SPOSÓB MYŚLENIA o chorobach psychicznych. Wymyślono wielkie kampanie informacyjne. W kilku operach mydlanych bohaterowie chorowali na depresję i nie wiadomo co jeszcze, a po każdym odcinku puszczano nagranie: „Jeśli zaniepokoiło cię coś, co zobaczyłeś w tym odcinku, odwiedź stronę internetową bla, bla, bla”. Powoli, acz skutecznie temat zdrowia psychicznego przebił się do publicznej świadomości. Ludzie

zaczęli poznawać nazwy różnych chorób i rozpoznawać ich symptomy. Wypowiadać tę jakże ważną frazę: „To nie jego wina”. Pojawiły się SYMPATIA i ZROZUMIENIE. Nawet niektórzy politycy i celebryci publicznie wyznali, że chorują, i opowiedzieli w ogólnokrajowych gazetach o swoich próbach samobójczych i rzeczach tego typu. Nie mogliśmy na tym poprzestać? Z przekonaniem twierdzę, że sprawy zaszły za daleko w drugą stronę i teraz choroby psychiczne są „superpopularne”. Dla osób takich jak ja, które mogą dzięki temu chodzić na terapię, wiąże się to z wieloma pozytywnymi rzeczami, ale ta sytuacja ma także dużo negatywnych stron. Obecnie ludzie używają terminu medycznego „zaburzenia obsesyjnokompulsywne” na określenie swoich małych dziwactw. „Układam długopisy równo w linii. Mam kompulsję”. NIE, DO CHOLERY! NIE MASZ. „Tak się denerwowałem tą prezentacją. Miałem atak paniki”. NIE, NIE MIAŁEŚ! „Och, tak mi dzisiaj szaleją hormony. To dwubiegunówka”. ZAMKNIJ SIĘ, IDIOTKO! Ostrzegałam, że się wkurzam. Nie powinno się tak lekko przerzucać nazwami zaburzeń takich jak kompulsje czy choroba dwubiegunowa. Co gorsza, obecnie są one wszędzie. Poświęca się im nawet programy telewizyjne. Ludzie uśmiechają się, cali dumni z siebie, że przyswoili wiedzę o zaburzeniach psychicznych, zupełnie jakby w nagrodę chcieli dostać naklejkę. Nie zdają sobie sprawy, jak czuje się ktoś, kto słyszy takie słowa z ust osoby zawodowo zajmującej się schorzeniami psychicznymi i jest to diagnoza choroby, którą z dużym prawdopodobieństwem będzie się już miało do końca życia. W takiej sytuacji trudno nie wkurzać się, gdy nagminnie używają ich ludzie, którzy po prostu lubią mieć czysto w domu.

Wiedziałaś, że ludzie chorujący na chorobę dwubiegunową czasem umierają z tego powodu? Skaczą pod pociąg, wychylają butelkę paracetamolu i pozostawiają listy pożegnalne swoim zrozpaczonym rodzinom. Wszystko dlatego, że ich rozszalałe mózgi nie dają im nawet pięciu minut spokoju, a oni nie mogą znieść takiego życia. Ludzie umierają także na raka. I jakoś nie słychać, żeby ktoś mówił: „Ach, tak mnie dzisiaj boli głowa, jakbym miała udar”. Tymczasem z jakiegoś powodu uważa się za dowcipne mówienie o wewnętrznym piekle, którego doświadczają osoby naprawdę cierpiące na zaburzenia psychiczne. Nienawidzę, gdy mówią o tym ludzie, którzy nigdy naprawdę go nie doświadczyli. „Och, cierpisz na kompulsje? To ta choroba, przy której często się myje ręce?” Irytuje mnie, że cierpię na najbardziej stereotypowy typ kompulsji, ale przecież jej sobie nie wybrałam. I tak – często myję ręce. A raczej myłam. Wciąż czuję taką potrzebę, w każdej sekundzie dnia, ale tego nie robię. No i schudłam ponad dziesięć kilogramów, bo obawiałam się, że jedzenie jest zatrute i jeśli je zjem, to umrę. Wobec tego wolałam nic nie jeść. W mojej głowie cały czas pojawiają się złe myśli, od których nie umiem uciec. Jestem więźniem własnego umysłu. A kiedyś przez dwa miesiące nie wychodziłam z domu. To nie jest po prostu potrzeba mycia rąk. I nie, nie masz kompulsji tak jak ja. Gdybyś ją miała, nie rozpowiadałabyś o tym wokoło. Ponieważ mimo całej dobrej roboty, którą już wykonano, część ludzi nadal tego nie rozumie. Choroba psychiczna wciąga cię za nogę krzyczącego z przerażenia i pożera w całości. Czyni cię osobą egoistyczną i nieracjonalną. Skupioną

na sobie. To przez nią odwołujesz spotkania w ostatniej chwili. Zmieniasz plany. Spędzanie z tobą czasu przestaje być przyjemne, a ludzie wokół są tobą wykończeni. To, że obecnie ludzie więcej o niej wiedzą, nie znaczy, że lepiej reagują na różne zachowania. Uśmiechają się, potakują, mówią: „Och, to takie okropne. Biedactwo. Oglądałem o tym program w telewizji”. Jednak gdy masz atak paniki na imprezie i musisz wrócić do domu, są wkurzeni. Wtedy gdy powinni okazać zrozumienie, klepią cię pocieszająco po ramieniu i serwują dawne złote myśli w stylu: „No dalej, spróbuj”, „Nie jest przecież tak źle” albo „Przecież to niedorzeczne”. Właśnie dlatego nie mogę powiedzieć Amber i Lottie. Muszę to trzymać w sobie. Jeśli kolejne osoby by tego nie zrozumiały... Nie zrozumiały mnie... Nie sądzę, żebym umiała sobie z tym poradzić.

Rozdział dziesiąty Lottie, prostując pasmo włosów, rozmarzonym wzrokiem przeglądała się w lustrze. – Kiedy byłam małą dziewczynką – mówiła głosem, jakim opowiada się dzieciom bajki – marzyłam, że gdy dorosnę, pójdę do kościoła na koncert heavymetalowy... Zachichotałyśmy z Amber. – Kościoły teraz do tego służą – powiedziałam. – To ma być takie ironiczne czy coś w tym rodzaju. W każdym razie tak powiedziała mi Jane. – Och, czyli chodzi o to, że jej chłopak nie ma szansy na występ na prawdziwej scenie – skwitowała Amber. Akurat rysowałam kreskę na powiece, bo chciałam uzyskać efekt kocich oczu. Zachichotałam ponownie, dekoncentrując się, a moja idealna linia wykrzywiła się w górę. Westchnęłam i sięgnęłam po chusteczkę. Zespół Joela dawał dzisiaj koncert w lokalnym kościele. Jane nie paplała o niczym innym. Posłusznie zgodziłam się przyjść. Oczywiście z Amber i Lottie jako wsparciem. Amber zaoferowała swój dom jako nasze centrum przygotowań przedkoncertowych. – Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. – Lottie wkładała kolejne pasmo włosów do prostownicy. – Jane cię poprosiła, żebyś z nią poszła, a jednak spotykacie się dopiero na miejscu? Przytaknęłam. – Tak, powiedziała, że musi pomóc Joelowi w przygotowaniu sceny czy czymś takim. – Pamiętasz, że kiedy byłaś malutka, twoja mama pytała: „Czy jeśli ktoś powiedziałby, że masz skoczyć z klifu, tobyś to zrobiła?” –

kontynuowała Lottie. – Gdyby tylko Joel poprosił o to Jane, już dawno by jej nie było. – Amber cierpliwie czekała na swoją kolej przed lustrem. – Tak, mewy właśnie zajadałyby się jej mózgiem. Tym razem nie przyłączyłam się do śmiechu. – Dajcie spokój – powiedziałam bez przekonania. – Jane nie jest aż taka zła. Dawna przyjaźń z Jane była zadrą w mojej rozkwitającej przyjaźni z dziewczynami. Krótko mówiąc, nie lubiły jej. Oddane uwielbienie, którym Jane darzyła Joela, budziło w nich pogardę. Chciały być dobrymi koleżankami, dlatego nie podobało im się, że jestem przez nią olewana i raz po raz wystawiana. Zgadzałam się z większością tego, co o niej mówiły, lecz narzekając na Jane, nie czułam się w porządku. Mimo wszystko uważałam, że wiele mi z siebie dała. – Co z tym kolesiem Olim? – zapytała Amber, spryskując nadgarstek perfumami o zapachu wanilii i pocierając nadgarstki o siebie. Opowiedziałam im o jego przepięknych kościach policzkowych... i oczywiście o nim samym. Skrzywiłam się. – Bez zmian. Jest taki nieśmiały. Co jest dobre, bo Ethan nie był – i do czego to doprowadziło? Ale nie da rady z nim dłużej pogadać. Rzadko jest w college’u. Opuszcza wiele zajęć. – Naprawdę? Dlaczego? – Nie wiem. Chyba przeziębienia. O tej porze roku mnóstwo wszędzie bakterii i wirusów. Dobrze o tym wiedziałam. Kolejne pół godziny później, po sesji upiększania się i szykowania, byłyśmy wreszcie gotowe. Żadna z nas nie miała pojęcia, co się zakłada

na koncert w kościele, więc wszystkie postawiłyśmy na czerń. Lottie wyprostowała włosy, które opadały ostrymi liniami, lecz przełamała surowość wyglądu czarnym topem. Amber, starając się wyglądać na niższą, założyła czarną bluzkę bez ramiączek i czarne dżinsy. Ja miałam na sobie czarną sukienkę w białe groszki. Jeśli patrzyło się na nas ze zmrużonymi oczami, można było odnieść wrażenie, że ma się przed sobą gromadkę wiedźm. Na schodach wpadłyśmy na młodszego brata Amber. Obrzucił siostrę spojrzeniem. – Wyglądasz jak chłopak! – wrzasnął, a na jego twarzy pojawił się zawadiacki, ale i złośliwy uśmieszek. – Przynajmniej nie jestem adoptowana – odcięła się Amber. Jej brat przestał się uśmiechać, a jego twarz poczerwieniała. – NIE JESTEM ADOPTOWANY. COFNIJ TE SŁOWA! – wywrzeszczał. – O tym to już musisz porozmawiać z rodzicami – skwitowała Amber, przeciskając się obok niego i pociągając nas za sobą. Trzasnęła drzwiami wejściowymi. Gdy znalazłyśmy się na ulicy, przez pewien czas się nie odzywałyśmy, udając, że wcale nie jest tak zimno i że nie czujemy się niezręcznie. Lottie przełamała lody, wyciągając z torby butelkę podrzędnego wiśniowego wina musującego. – Chyba sobie żartujesz? – zapytałam. – Idziemy na koncert metalowy do kościoła. Tani sikacz dobrze nam zrobi. Odkręciła butelkę – idealny początek eleganckiego wieczoru – i wzięła łyk. – Łeee, nie tak powinno smakować wino. – Podała mi butelkę.

Upiłam troszeczkę. – WIĘCEJ! – zażądała Lottie. – WYPIJ WIĘCEJ! – Co to? Presja rówieśnicza? – Skrzywiłam się i dałam Amber butelkę. Pomyślałam, że to nie jest odpowiednia pora, by powiedzieć im, że nie powinnam pić alkoholu, bo biorę leki wpływające na pracę mózgu. Amber szczelnie otuliła się płaszczem, tak jakby próbowała zapomnieć, kim jest. Chwyciła różową butelkę, wydudliła połowę zawartości, otarła usta i oznajmiła: – Mój brat jest takim kutafonem. – Rodzina jest do dupy. – Pomyślałam o zachowaniu mamy. – Teraz już zawsze będzie się zastanawiał, czy jest adoptowany. Amber objęła nas i przyciągnęła do siebie na dziewczyńskie przytulanie. To nie jest takie łatwe, jak się wydaje, bo piersi zawsze zawadzają. – Co ja bym bez was zrobiła? Dobrze wiedziałam, jakie to uczucie.

Kościół był wypełniony, jakbyśmy mieli uczestniczyć w pasterce, tyle że widać było więcej obramowanych konturówką oczu i przekłutych ust. Tłoczyłyśmy się w kolejce do wejścia, co było dość zabawne, bo dzieciaki, które w niej stały, mogły mieć około trzynastu lat, więc byłyśmy od nich o wiele wyższe. – Jak mówiłaś, że nazywa się ten zespół? – zapytała Lottie, gdy czekałyśmy, by dostać się do środka. – Koścista droga? Kiedyś się nazywali Droga cierpienia, ale jacyś goście w Ameryce zastrzegli sobie tę nazwę. Lottie się skrzywiła, powstrzymując się od rzucenia kąśliwego komentarza. – A co to znaczy?

– Eeee... – Próbowałam sobie przypomnieć, co mi tłumaczyła Jane. – Coś, że kapitalizm nas powoli zabija i wkrótce po naszych duszach pozostanie jedynie droga wypełniona kośćmi. Chyba mniej więcej o to jej chodziło. Tłum gęstniał i Amber, którą uprzednio oddzieliła od nas fala przepychających się ludzi, teraz z kolejną falą wreszcie do nas wróciła. Próbowałam się odsunąć od przynajmniej dwunastu par dźgających mnie wszędzie łokci. Skoro w sobotni wieczór kościół był aż tak zapchany, to znaczy, że z naszym miasteczkiem jest naprawdę źle. Potrzeba nam knajpy takiej jak Nando’s. – Dusze nie mają kości – zauważyła Amber. – Jane powiedziała, że o to właśnie chodzi. – W czym? – W nazwie zespołu. Jest egzystencjalistyczna. Lottie westchnęła. – Oby tylko mieli tam jakiś bar. Torując sobie drogę łokciami, wepchnęłyśmy się na przód kolejki, zapłaciłyśmy po trzy funty za wejście – podstemplowano nam ręce – i kupiłyśmy napoje w prowizorycznym barku. Na zakurzonej scenie stał już jakiś zespół mający rozruszać publikę. Tłumek słuchający jednym uchem tych wrzasków... – wybaczcie, oczywiście miałam na myśli muzykę – stał pod sceną. Choć publiczność dopisała, wysoko zawieszony sufit kościoła potęgował wrażenie, że tak naprawdę muzycy grają w pustkę. Różowy balon wypełniony helem i ozdobiony napisem „Wesołych piątych urodzin”, który wetknięto w krokwie, nie sprzyjał rock’n’rollowej atmosferze. Zjawiła się Jane. Miała na sobie tak krótką sukienkę, że wystawały spod niej fikuśne brzegi majtek. – Dziewczyny! Jesteście! Już przestali wpuszczać ludzi. Tyle osób,

niesamowite, prawda? Z powodu jakiegoś zagrożenia pożarowego. Po paru sekundach Joel już był przy niej i oplatał ręce wokół jej talii. – W porządku? – Pomachał nam i pocałował Jane w czubek głowy. – W porządku? – zabrzmiałyśmy chórem. – Szaleństwo – wrzasnęłam do niego, starając się przekrzyczeć muzykę i prowadzić uprzejmą pogawędkę. – Jesteście podekscytowani? Joel wzruszył ramionami i rzucił: – No, niezły tłumek. – Fakt, niezły. Joel zajęty całowaniem ramienia Jane nic nie odpowiedział. Amber przewróciła oczami w stronę Lottie, a ja poczułam, jak czyjeś dłonie zasłaniają mi oczy. – Kto to? – Ochrypły głos zacharczał w moje ucho. Odsunęłam ręce z twarzy i się odwróciłam. Przede mną stał szczerzący się w uśmiechu Guy. – Guy? – Co słychać? Zabrałaś swojego rozwiązłego chłopaka? – zapytał. W ręce trzymał piwo i po jego szerokim uśmiechu widziałam, że nie pierwsze. – Nie, jest na odwyku – odpowiedziałam z kamienną twarzą. Guy uśmiechnięty od ucha do ucha stuknął się z Joelem butelkami. – Stary, jesteś gotowy? – zapytał. Joel puścił Jane i przybił z Guyem żółwika. – Urodziłem się gotowy! Opuszczona Jane objęła się wyeksponowanej klatki piersiowej.

rękami

na

wysokości

mocno

– Od której piosenki zaczynacie? – spytała. – Zdychaj, suko – Joel i Guy odpowiedzieli jednocześnie z poważnymi minami. Amber wypluła połowę ciepłego wina, które właśnie piła z plastikowego kubeczka. – Łał, co za mocny tytuł. Czy powstał na podstawie autentycznych przeżyć? – spytała. Joel nie wyczuł sarkazmu. – Napisałem tę piosenkę po tym, jak zerwałem z moją byłą dziewczyną. Lottie szeroko otworzyła oczy i pokiwała głową. – Oby Jane cię czymś nie wkurzyła. – Tak się zdarza, gdy zakochasz się w muzyku – skwitował Joel. Jane uśmiechnęła się słodko i z powrotem oplotła wokół Joela, tak jakby właśnie usłyszała coś romantycznego, a nie odrażającego i złowieszczego. Rozejrzałam się po kościele i z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Na scenie wokalista wył coś płaczliwym głosem. Trzymał przy tym mikrofon tak blisko ust, że w głośnikach słychać było, jak przełyka ślinę. Garstka jego znajomych, najwyraźniej mająca za zadanie wspierać go na duchu, stała pod sceną i boksując się z powietrzem, kiwała głowami. W uszach szumiało mi od hałasu, w czym jeszcze dopomógł Guy, który pochylił się w moją stronę i wrzasnął mi prosto w twarz: – Czemu się tak przyglądasz? Odsunęłam się od niego, by ochronić bębenki uszne. – Wiem, że kiedy jesteś na scenie, widzisz wszystko z innej perspektywy – powiedziałam. – Ale nie wydaje ci się, że ci wszyscy „pochłonięci” muzyką ludzie wyglądają dziwacznie?

– Co przez to rozumiesz? Wskazałam gestem grupkę, której przed chwilą się przyglądałam. – Na przykład ci tutaj. Czemu nie mogą po prostu spokojnie stać i słuchać muzyki? To popychanie się nawzajem, ciskanie do połowy pełnymi butelkami, zamiatanie długimi, tłustymi włosami czy pokazywanie znaku wyznawców diabła... Czemu niby to ma oznaczać, że się przeżywa muzykę? Gdybym grała w zespole, chciałabym, żeby ludzie po prostu stali i przysłuchiwali się mojej grze. Guy znowu się zaśmiał. Moje słowa zawsze go rozśmieszały. – Naprawdę nie łapiesz, o co chodzi w metalu... – Rozumiem, że dziewczyna rzuciła Joela i żeby sobie z tym poradzić, nazywa ją w piosence suką. Dlatego jest niezłym złamasem. To właśnie jest metal? Kolejny śmiech. – Nieee... To tylko Joel. Zresztą ja nie chciałem, żebyśmy zaczynali od tej piosenki. – No to czemu się na to zgodziłeś? Jesteś przecież wokalistą! – To proste. Piosenka ma zajebistą linię basową. Przekrzywiłam głowę na bok. – Och, teraz jasne. Już mi nie żal tej biednej dziewczyny, którą publicznie nazywa się suką tylko po to, by Joel mógł poczuć, że ma większego fiutka niż w rzeczywistości. – Niezła z ciebie sztuka. Wiesz o tym? Naprawdę? Nie powiedział tego w miły sposób. W jego głosie pobrzmiewał respekt, podziw, ale i niechęć. – W każdym razie będziesz oglądać występ pod sceną? Dumnie wypiął pierś.

– Nie, nie lubię, gdy wokół jest za wiele dotykających się osób. Stanę sobie z tyłu i jeśli zobaczysz, że się nie ruszam i jestem skoncentrowana, to będzie znaczyło, że właśnie przeżywam Zdychaj, suko na swój własny sposób. Wyswobodziłam się spod jego spoconej pachy i dołączyłam do dziewczyn w ostatnim przed koncertem wypadzie do toalety. Wcisnęłyśmy się z powrotem w tłumek widzów w momencie, gdy supportujący zespół zakończył występ. Przestrzeń wokół mnie nagle znikła. Poczułam ucisk w klatce piersiowej, gdy usiłowałam nie myśleć o pełnych bakterii oddechach otaczających mnie ludzi. Jane odnalazła nas i pociągnęła ze sobą przez tłum. – Dziewczyny! – krzyknęła. – Tutaj. Mam dla nas miejsce. – A to ci dziwowisko – stwierdziła Amber. – Nie ma Joela i Jane nagle stała się milsza. – Ciiiii... Stłoczyłyśmy się w maleńkiej wnęce. Czułam, jak części mojego ciała dotykają różnych części ciała innych ludzi. Odetchnęłam głęboko i by odwrócić od tego uwagę, skoncentrowałam się na ruchach mojej klatki piersiowej – w górę i w dół. Jane nawijała obojętnie słuchającym jej paplaniny Amber i Lottie, że zespół prawdopodobnie podpisze umowę na nagranie. Wszyscy mocno napierali w stronę sceny. Tłum ciągle gęstniał. Ni stąd, ni zowąd po naszej lewej stronie zobaczyłam grupkę chłopaków. Mieli na sobie eleganckie, drogie ubrania i popijali najdroższe piwo sprzedawane w kościelnym barku. Wyróżniali się z tłumu nawet bardziej niż my. Nie tylko dlatego, że byli w naszym wieku, lecz ich snobistyczna szykowność aż biła po oczach. – Jestem taka podekscytowana – zwierzała się Jane scenicznym szeptem. – Nigdy nie widziałam go na scenie.

Chwyciła mnie za rękę. Uważnie przyglądałam się jej wypełnionej uwielbieniem twarzy, wilgotnym ze wzruszenia oczom, zaróżowionym policzkom i wytatuowanemu na twarzy uśmiechowi. Mimo wszystko przez moment cieszyłam się jej szczęściem. Moja najlepsza przyjaciółka była zakochana i przynajmniej z tego powodu powinnam być zadowolona.

ZŁA MYŚL Nawet jeśli nikt mnie nigdy nie pokocha... Przygaszono światła. Joel, Guy i reszta chłopaków z zespołu weszli na scenę, powłócząc nogami. Z widowni zaczęły dobiegać krzyki. Guy przewrócił stojak, jednocześnie wyciągając z niego mikrofon. Zacisnął na nim dłoń, przyłożył go do ust, postawił nogę na wzmacniaczu gitary Joela i trwał w tej pozie. – Oto Zdychaj, suko – wychrypiał znacznie bardziej szorstkim głosem niż normalnie. Zalała mnie fala dźwięku, którą można opisać jedynie jako łomot wchodzący do moich uszu, wywiercający w nich dziury i wypełniający mój mózg potwornym wyciem. Tłum zaczął napierać, lecz ja stałam nieporuszona, jak wrośnięta stopami o zakurzoną podłogę. – Chodźmy bliżej – wrzeszcząc, zakomenderowała Jane. Skrzyżowałam ręce i pokręciłam głową. – Czemu nie? – Nie, po prostu nie. Wzrokiem poszukała wsparcia u Amber i Lottie, lecz one wydawały się tak samo jak ja zniesmaczone koncertem. Amber także obejmowała się rękami, a na jej bladej twarzy widać było konsternację, tymczasem Lottie przyglądała się wszystkiemu z kpiącą miną. – Teraz umrzesz... ZDYCHAJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJJ! – Głos Guya był przerażający i donośny, jakby w jego klatce piersiowej ukrył się stwór

Gruffalo[1] z dodatkowym mikrofonem. A jednak wszyscy wokół wydawali się zachwyceni. Ten wrzask tylko rozochocił zgraję słuchaczy. Ruszyli w stronę sceny, a my znalazłyśmy się z tyłu, co bardzo mi odpowiadało. Za każdym razem, gdy Guy otwierał usta, banda dziewczynek piszczała i krzyczała. W pewnym sensie wyglądał seksownie – cały spocony, zuchwały i próżny z powodu zachwyconych spojrzeń. Na krótką chwilę złapał mój wzrok i mrugnął do mnie. Leciutko się pode mną ugięły kolana. Za chwilę jednak przeszedł do kolejnej piosenki, której początek brzmiał: „Tak bardzo cię nienawidzę za to, że oddychasz. Chciałbym sprawić, byś przestała”. Od razu straciłam zainteresowanie. Wpatrywałam się w zawieszony nad sceną transparent z napisem: „JEZUS CIĘ KOCHA”. Kolejna piosenka – tym razem PRZEPEŁNIONA złością. Widownia nadała nowy sens słowu „szaleństwo”. Ze wszystkich stron popychano nas i potrącano. Zaczęłam czuć się niekomfortowo. Grupka odstawionych elegancików ciągle na nas wpadała. A potem udawali, że jest im przykro. Amber posłała im diabelskie spojrzenie, ale nic sobie z tego nie robili. Jeden z nich popchnął drugiego. Ten odwzajemnił popchnięcie i zanim się spostrzegłyśmy... Świst... Butelka piwa poszybowała w powietrzu i rozlała się tuż nad Lottie. Przez chwilę stała nieruchomo. Cała ociekająca piwem, z mokrymi włosami, zniszczoną fryzurą, rozmazanym makijażem i przemoczonym ubraniem. – O rany! – Jeden z chłopaków odłączył się od grupki i podszedł do nas. Był wysoki, zadbany i mówił z najbardziej wyszukanym akcentem, jaki słyszałam w życiu. – Tak mi przykro. Nic ci się nie stało? Lottie spojrzała na niego gniewnie. – To twoja wina? – Tak. Strasznie mi przykro. Poniosło nas.

Nachylił się, by było go lepiej słychać, lecz Lottie go odepchnęła. – Spadaj. Jestem cała PRZEMOCZONA. – Tak mi przykro. – Dobrze, powinno ci być przykro. – Jesteś Lottie, prawda? – zapytał dryblas. – Skąd znasz moje imię? – zażądała wyjaśnień. Jej twarz była tak pełna jadu, że nawet ja się jej bałam. Elegancik wycofał się odrobinę. – Chyba chodziłaś do mojej szkoły? Powoli pokiwała głową. – Jestem o rok wyżej. Pamiętam cię, ale od jakiegoś czasu już cię nie widuję. Lottie nadal była rozgniewana, ale zauważyłam, że zaczyna się uspokajać. – Przepraszam – kontynuował, nie przestając wymachiwać rękoma. – Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić? Może mogę kupić ci coś do picia? – Wiesz, jeśli chodzi o płyny, to chyba mam już dość. – Orzeszki? Lottie mu się przyjrzała. – Chipsy? – Chłopak nie odpuszczał. Spojrzała na zespół. Joel wykonywał właśnie pięciominutową solówkę, a Guy, leżąc na boku na scenie, okrążał się nogami. Lottie odgarnęła z twarzy mokre włosy. – W porządku. Wiele torebek chipsów może tu coś zaradzić. Elegancik poprowadził ją przez tłum w stronę barku. Popatrzyłyśmy na siebie z Amber i wzruszyłyśmy ramionami. Jane, nieświadoma tego, co

zaszło, przykładając dłonie do ust, krzyknęła: – KOCHAM CIĘ, SKARBIE! Koledzy dryblasa nie byli zainteresowani podtrzymaniem rozmowy i wkrótce wessał ich tłum. Po gitarowym popisie Joela nadeszła pora na pięciominutową solówkę perkusisty... Zaczynałam się nudzić, a to nic dobrego. Znudzenie prowadzi do zamartwiania się. Uderzenia perkusji drgały w mojej głowie. Serce zaczęło bić szybciej. Wyobraziłam sobie, jak oddechy tych wszystkich zgromadzonych w dusznym kościele ludzi zbierają się razem. Zużyty tlenek węgla, maleńkie kropelki bakterii wydobywające się przy kaszlnięciu i przemierzające powietrze. Zaczynałam się niecierpliwić. Powtarzałam sobie w myślach, że większość zarazków nie przenosi się w powietrzu... I znowu, większość zarazków nie przenosi się w powietrzu... A jednak większość bakterii roznosi się przez dotyk, a miałam wrażenie, że przez ostatnie pół godziny dotknęło mnie jakieś pół miliona osób. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak bakterie namnażają się na moich odsłoniętych ramionach i przemieszczają się w dół na nadgarstki, dłonie, palce. Poczułam, jak moje gardło się zaciska. Próbując ukryć to wewnętrzne rozedrganie, pochyliłam się w stronę Amber i wrzasnęłam: – Wyjdziemy na trochę? – Myślałam, że już nigdy nie zapytasz – odpowiedziała z uśmiechem. Zostawiłyśmy Jane w miłosnym transie. Rozpychając się łokciami, zaczęłyśmy torować sobie drogę do wyjścia. Przez cały czas waliło mi serce i miałam wrażenie, że wszystko trwa wieki. W końcu jednak przecisnęłyśmy się aż do podwójnych drzwi i znalazłyśmy się w przedsionku. Spokój, przestrzeń, tlen. Świeże powietrze wpadało do środka przez drzwi wejściowe. Zadrżałam z ulgi i zadowolenia. – A gdzie Lottie? – zapytała Amber nieco zbyt głośno, bo jej organizm jeszcze nie zakonotował braku wrzasków dobiegających ze sceny. Rozejrzałam się dookoła.

– Nie wiem. Pewnie wkurza się gdzieś na tego chłopaka. Była całkowicie mokra. – Zazdroszczę jej, że miała powód, by wyjść przed końcem. – Nie przepadasz za taką muzyką? Amber się wzdrygnęła, a piegi na jej nosie zbiegły się razem w brązowe skupisko. – Nie znoszę jej. Czy czasem zastanawiasz się nad tym, że nie jesteś typową nastolatką? Rozmyślałam o tym przez ostatnie trzy lata. – JA TO WIEM. – Rozumiesz, co w tym złego, że dla mnie piosenki chwalące przemoc domową są obraźliwe? A muzyka na żywo za głośna? Co niefajnego jest w kubku herbaty i pogawędkach? Zachichotałam. – Brzmisz jak moja mama. – Sama widzisz! Nie jestem taka, jak nastolatka być powinna. Czasem jednak, tak jak dzisiaj, mam to gdzieś. Niespiesznie poszłyśmy w stronę barku, żeby odwlec chwilę ponownego wejścia na koncert. W barze nie było kolejki. Jedynie jakaś nieletnia, pijana dziewczyna, która prawie straciła przytomność, leżała w rogu na ogromniastej poduszce, a pracownicy poili ją wodą. – Nigdzie nie widzę Lottie – zauważyłam. – Czy ten chłopak nie miał jej kupić chipsów? – Może jest w toalecie i próbuje się wysuszyć pod suszarkami? Poszłyśmy do toalety, lecz i tam jej nie było. – A może wyszła z budynku? – zasugerowała Amber. Na zewnątrz powietrze było jeszcze chłodniejsze i rześkie. Zapowiedź

jesieni. Poczułam gęsią skórkę na ramionach. – Lottie?! – zawołałam delikatnie. Czując, że zaczynam się o nią martwić, zawołałam ponownie. Cisza. A jeśli ten wyszukany dzikus tak naprawdę jest psycholem, to wszystko zaś – cała sytuacja z oblaniem Lottie – była ukartowana i chodziło tylko o to, by odciągnąć ją od koleżanek? Jeśli właśnie teraz gdzieś ją mordował? Żwir chrzęścił pod naszymi stopami, gdy okrążałyśmy parking. Szłyśmy w stronę kościoła, gdy moje podejrzenia nagle się rozwiały. Elegancik przyszpilał swoim ciałem Lottie do ściany. Jej twarz była tuż przy jego twarzy, a dłonie spoczywały na jego tyłku. Nieotwarta torebka chipsów leżała obok. Spojrzałam na Amber, która dostrzegła ich dokładnie w tym samym momencie co ja. – Wygląda na to, że mu wybaczyła – wyszeptała Amber. – Tak. Odwróciłyśmy się i chrzęszcząc żwirem, odeszłyśmy wzdłuż przepięknie, niesamowicie oświetlonego reflektorami kościoła. – Evie? – Tak? – Czy pomyślisz sobie, że nie zachowuję się tak, jak powinna nastolatka, jeśli poproszę cię, żebyśmy już poszły do domu? – Nie. Pomyślę, że jesteś wielka – powiedziałam. Wysłałyśmy wiadomości do Jane i mocno zajętej Lottie, by dać im znać, że wracamy do domu.

DZIENNICZEK ZDROWIENIA

Data: 16 października Tak!

Tak!

Tak! Leki przyjmowane: Fluoxetin, 10 mg Myśli i uczucia: Nie

wiem. To co zwykle?

Zadanie domowe: • Zacząć „być właścicielem” swoich złych myśli, tak jak w ćwiczeniu Drzewko zmartwienia, o którym rozmawiałyśmy. • Skrupulatnie prowadzić Dzienniczek zmartwień. To ważne, bo zmniejszono ci dawkę leku. • Poinformuj mnie, jeśli pojawią się jakiekolwiek objawy nerwicy czy niepokój.

Rozdział jedenasty Lottie była zakochana. Od pamiętnego koncertu miała nad głową poświatę, a jej komórka co chwilę brzęczała. Podczas niektórych przerw obiadowych znikała, by spotkać się na cmentarzu z elegancikiem (Timem). Po powrocie na uczelnię miała we włosach liście. Ethan przestał wpatrywać się we mnie wzrokiem spaniela i obecnie zagadywał wszystkie inne osoby na zajęciach. Zaczęłam wyczekiwać lekcji z filmoznawstwa. Brak profesjonalizmu Briana ułatwiał mi lepsze poznanie Oliego. Polecaliśmy sobie nawzajem filmy, niczym dzieci, które wymieniają się kartami z piłkarzami. Zmniejszyłam dawkę leku o kolejne dziesięć miligramów. Brałam teraz już tylko pół tabletki. PÓŁ! A był czas, gdy przyjmowałam trzy tabletki dziennie plus benzodiazepiny – leki uspokajające, przez które ciągle byłam śpiąca. – Wiesz... – powiedziała Amber do Lottie, gdy miałyśmy płacić za kolejne śniadanie w obskurnej kafejce – rozmowa o Timie nie jest zabroniona. Jesteśmy twoimi przyjaciółkami i cieszymy się twoim szczęściem. Naprawdę? Szczerze mówiąc, było mi smutno, że kolejna koleżanka znalazła chłopaka, a ja wciąż nikogo nie mam. – Opowiedz nam wszystko. – Zdecydowałam, że zazdrość donikąd mnie nie zaprowadzi. Lottie się zaczerwieniła i ukryła się za swoimi czarnymi włosami. – O rany... – W głosie Amber słychać było odrobinę niesmaku. – Aż tak się zakochałaś? Twarz Lottie poczerwieniała jeszcze bardziej. Przestawiła ociekające sosami butelki na klejącym się obrusie i wymamrotała coś pod nosem. – Co? – zapytałyśmy chórem.

Lottie wynurzyła się zza włosów. – Powiedziałam, że nie czuję się dobrze, kiedy o tym mówię. – Co? Niby dlaczego? – zdziwiła się Amber. – Evie i ja jakoś sobie poradzimy z tym potokiem słów. Pokiwałam głową i położyłam dłoń na dłoni Lottie, by przestała się bawić sosem. – Jasne, że tak – powiedziałam. – Nie chcę być jedną z tych dziewczyn... – Lottie oparła głowę o stół, lecz zaraz ją podniosła. – Wiecie, o co mi chodzi. Takich jak Jane... Od czasu koncertu Jane się pogorszyło. Tak jakby podczas jednego wieczoru stała się Courtney Love w wersji mini. Zaczęła tapirować kruczoczarne włosy, a w stołówce szkolnej głośno rozprawiała o tym, że chce sobie przekłuć sutki. Udało mi się ją odwieść od zrobienia sobie z Joelem identycznych plemiennych tatuaży. – Lottie, ale ty nie jesteś taka jak Jane – zapewniłam ją. – Zacznijmy od tego, że nie wystawiłaś mnie trzy razy w ostatnim tygodniu tak jak ona. – Tak, wiem... Boję się tylko, że jeśli będziemy rozmawiać o Timie, obleję test Bechdel. – Co? – zapytałam gwałtownie. Amber tylko pokiwała głową i powiedziała: – Nie oblejesz. Nie przesadzaj. Czułam się skonsternowana. – Co to za test? – próbowałam się dowiedzieć. Czy to coś, co przegapiłam w szkole? Czy powinnam się uczyć do tego testu? Lottie dostrzegła moją panikę. – Evie, spokojnie. To nie jest test na uczelni. – Poklepała mnie po dłoni. – To coś związanego z feminizmem.

– Feminizm? Jest na to test? Czy bym go zdała? Pomyślałam o moich poglądach i odczuciach, sprawdzając je pod kątem feminizmu. Irytuje mnie różnica w płacach kobiet i mężczyzn, a jednak się maluję. Niedobrze mi, kiedy widzę ociekające seksem i pięknymi ciałami okładki czasopism, lecz spoglądam na piersi modelek i jestem rozgoryczona, że moje tak nie wyglądają. Jestem wkurzona, że Jane porzuciła mnie dla chłopaka i że można z nią porozmawiać tylko o Joelu, a mimo to sama chciałabym mieć chłopaka... Rozbolała mnie głowa. Amber, nieświadoma mojego wewnętrznego rozdarcia, wyjaśniła: – Naprawdę o tym nie słyszałaś? Myślałam, że omawiacie takie rzeczy na filmoznawstwie. To taki feministyczny papierek lakmusowy dla filmów i książek. W latach osiemdziesiątych superfajna ilustratorka Alison Bechdel, którą UWIELBIAM, zauważyła, że kobiety w książkach i filmach gadają w kółko o facetach. Dlatego opracowała ten prosty test. W filmie muszą być przynajmniej dwie kobiece bohaterki, żeby w ogóle zrobić test Bechdel. Lottie się wtrąciła: – I te kobiety muszą przynajmniej jeden raz rozmawiać na inny temat niż mężczyźni. Tylko jeden raz i test jest zdany. – OK. – W myślach zaczęłam przeglądać setki, jeśli nie tysiące filmów, które obejrzałam. Myślałam, że to będzie bułka z masłem, lecz przez dwie minuty rozmyślań nie znalazłam ani jednego filmu. Nic poza wyłaniającą się myślą, jaki ten świat jest popaprany. – Chwilka, myślę. Na pewno coś musi być. Gdy to powiedziałam, poczułam, jak cała moja miłość do kina rozpuszcza się i ścieka po plastikowym krześle, na którym siedziałam. Lottie pokręciła głową. – Jest kilka filmów, ale bardzo mało. Znalezienie przykładów zajmuje

wieki. Żaden z filmów z cyklu Władcy pierścieni nie zdaje testu, tak samo jak pierwsze Gwiezdne wojny. Nawet w ostatnim Harrym Potterze nie ma dwóch dziewczyn, które ze sobą rozmawiają. Beznadzieja. Tak jakby kobiety nie zasługiwały na własną fabułę, o ile nie gadają o mężczyznach i o tym, co robią faceci. – Objęła nas, przyciągając nasze głowy w stronę stołu niebezpiecznie blisko resztek po śniadaniu. – Moje drogie, ciągle długa droga przed nami. Nie czułam się dobrze z twarzą tak blisko brudnego talerza, więc uwolniłam się z uścisku i zaczęłam nad tym rozmyślać. – No dobrze, ale dopiero co przez pół godziny rozważałyśmy, jak najlepiej jeść jajka. A wcześniej dyskutowałyśmy o tym, która musicalowa piosenka najlepiej podsumowuje życie każdej z nas. A nie dalej jak wczoraj objaśniałaś mi Kobiecego eunucha[2], więc chyba jak najbardziej możemy porozmawiać o twoim nowym chłopaku? – Ach, tak! – Lottie poklepała mnie po głowie, jakbym była klasowym nieukiem. Zresztą w porównaniu z nią można o mnie tak powiedzieć, bo przecież w wolnym czasie nie pochłaniałam dodatkowej wiedzy. – Ale gdybyśmy grały w filmie, toby te sceny wycięli. Zostawiliby tylko ten moment, w którym zapytałyście mnie o Tima. Siedziałam cicho, z głową nadal pulsującą od wysiłku intelektualnego, więc to Amber postanowiła ją przekonać: – Lottie, daj spokój. Jesteśmy twoimi przyjaciółkami. Troszczymy się o ciebie. Chcemy się czegoś dowiedzieć o Timie, bo jest częścią twojego życia, a nie dlatego, że jest chłopakiem. Daję słowo, że śmiało możesz nam opowiedzieć, że jesteś nieprzytomna ze szczęścia, bez srania w gniazdo siostrzeństwa. – O fuj. – A więc to miłość? Lottie zaczęła się roztapiać, jej twarz złagodniała, jakby była to scena ze snu. – Jest... – zaczęła mówić i umilkła, bawiąc się ponownie butelkami –

...trochę tępy. – Eee, Lottie? Nie brzmisz jak zabujana dziewczyna – stwierdziłam. – Ale jest mu z tym do twarzy – zaprotestowała. – I nie jestem jędzą, sam mi powiedział, że nie jest zbyt lotny. W starej szkole wszyscy przezywali go „Tim tępak”, ale jest taki słodki i dość bystry na nas oboje. I wiecie, o rany, to zabrzmi OKROPNIE, ale taki z niego prawdziwy mężczyzna. Jest umięśniony i opiekuńczy, i maczo, i wysportowany. No, ma wszystko to, czemu teoretycznie jestem przeciwna i co jest irytujące, ale mnie pociąga. – Nie znoszę tego – powiedziała Amber, potakując. – Niby wiem, że powinni mi się podobać mili chłopcy, którzy oglądają tylko etyczne porno i zawsze będą mnie dobrze traktować, bla, bla, bla, ale... zadurzam się w takich durniach jak ten piłkarz. Bo robię się przy nich mokra. Zaczęłyśmy się chichrać z Lottie. Zwróciłam się do niej: – Wyglądasz na szczęśliwą. To dobrze. Nie mogę się doczekać, kiedy go tak naprawdę poznam. Skrzywiła się. – Chyba tak. Ale czy nie jest jeszcze za wcześnie? A ja naprawdę wolałabym spędzać ten cudowny czas podczas naszych śniadań, rozmawiając z wami na inne tematy niż mój chłopak. Naburmuszona kelnerka podeszła do stolika i zabrała puste talerze. – A co tam z zespołem Joela i Guya? – Znowu mówisz o chłopakach. – Wytknęłam jej, grzebiąc w czeluściach portmonetki w poszukiwaniu drobnych na napiwek. – Cholera! Test Bechdel jest trudniejszy, niż przypuszczałam.

Rozdział dwunasty Następną przerwę obiadową spędzałam całkiem sama. Planowałyśmy z Jane iść na kawę, ale kolejny raz odwołała spotkanie. Lottie i Amber miały termin oddania prac na zajęcia z plastyki, więc zaszyły się w pracowni. Poszłam do stołówki i nałożyłam sobie produkty na tacę, zastanawiając się jednocześnie, jak bardzo krępujące będzie jedzenie posiłku w pojedynkę. Czułam, że bardzo, ale byłam głodna. Zapłaciłam i stałam z tacą w ręku, rozglądając się za wolnym miejscem. Prawie wszystkie stoliki były zajęte przez grupki znajomych, co oznaczało, że musiałabym przycupnąć gdzieś z brzegu, niczym wielki nieudacznik. Panika, panika, panika... I wtedy w kącie sali zobaczyłam Oliego. Siedział sam przy stoliku i opierał o niego kolana. W ekranik leżący na udach wetknięte były słuchawki. Uśmiechnęłam się, bo było w nim coś takiego, że wyglądał naprawdę słodko. Podeszłam do niego. Oderwał wzrok od ekranu i spojrzał w górę dopiero w momencie, gdy kładłam tacę z jedzeniem na stoliku. – Cześć. Dzisiaj jestem sama. Czy mogę się do ciebie przysiąść? Szarpnął głową do tyłu, a słuchawki wypadły mu z uszu. – Jej! – Próbował je złapać, a wtedy ześlizgnął mu się ekranik. Uśmiechałam się, patrząc, jak klnie pod nosem i zbiera swoje rzeczy. Wreszcie wskazał gestem krzesło obok siebie. – Jasne... Świetnie. Usiądź, proszę. Siadaj. – Powinien dostać medal za nieśmiałość. Usiadałam i obserwowałam, jak Oli mi się przygląda tymi swoimi

rozbieganymi, bazyliowo pięknymi oczami. – Masz tu całkiem miły, przestronny stolik tylko dla siebie – zauważyłam. W zdumieniu rozejrzał się po stole. – Chyba tak. Zauważyłaś, że nikt nigdy nie siada w kącie? – Przynajmniej do tej pory. – Wzięłam kęs kanapki i przeżuwałam ją przez chwilę. – Co oglądasz tak całkiem sam? Oli odwrócił ekranik w moją stronę i zobaczyłam na nim zastygłego Jacka Nicholsona, ubranego w biały, szpitalny strój. Kultowa rola. – Lot nad kukułczym gniazdem – wyjaśnił. Nie musiał tego robić. Oglądałam ten film niezliczoną ilość razy, porównując go z moimi doświadczeniami z pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Na szczęście od tamtych lat sporo się zmieniło. – Klasyka – stwierdziłam. Byłam pod wrażeniem. – Chcesz... pooglądać... ze mną? – wydukał. – Jasne. – Odłożyłam kanapkę na tacę. Przesunęłam się na krzesło obok niego, a Oli podał mi jedną słuchawkę. Nasza bliskość i intymność tej sytuacji sprawiła, że zadrżałam. W dzieleniu się słuchawkami, czyli tworzeniu wspólnego świata oglądania niedostępnego dla innych osób, było coś bardzo romantycznego. W dodatku ze względu na krótki kabel między słuchawkami prawie że opieraliśmy o siebie głowy. Próbowałam skupić się na filmie, ale rozpraszała mnie bliskość ciała Oliego. Był taki rozedrgany i podenerwowany! Jego noga podskakiwała, przez co ekran wariował. Co więcej, pachniał cudownie, a to nie wpływało dobrze na moją koncentrację. Siedzieliśmy tak mniej więcej przez dziesięć minut i podziwialiśmy wspaniałą grę aktorską Jacka Nicholsona, aż zaczęło mi burczeć w brzuchu. Wyciągnęłam słuchawkę z ucha i zajęłam się jedzeniem kanapki. Oli zatrzymał odtwarzanie.

– Lubisz ten film? – spytał. Wzięłam łyk z butelki coca-coli. – Tak. I te wszystkie filmy na temat tego, co to znaczy być szalonym – odpowiedziałam. Oczywiście nie powiedziałam mu, z jakiego powodu. Oli uśmiechnął się do mnie szeroko, odsłaniając piękne kości policzkowe. – To tak jak ja. Nie robi się wystarczająco dużo filmów na ten temat. To znaczy o tym, że ktoś zwariował. Odwzajemniłam uśmiech. – Całkowicie się z tobą zgadzam. A te filmy, które są, skupiają się na „ekscytujących” chorobach psychicznych, jak schizofrenia czy zaburzenia osobowości, kiedy główny bohater potrzebuje dużo seksu. – A gdzie nudne choroby, takie jak depresja, i ludzie, którzy po prostu nie dają rady wstać z łóżka? – Dokładnie! Powinni nakręcić film o depresji, w którym wystąpiłaby tylko jedna osoba, leżąca przez cały dzień w łóżku i gapiąca się przez godzinę w sufit. To by było autentyczne. – Taaak... – przytaknął Oli i zamilkł. Odgryzłam kęs kanapki, z trudem go przeżuwając, bo blisko Oliego czułam ciepło i dziwną miękkość. Przez to jego podenerwowanie i ja się bardziej stresowałam. Zastanawiałam się, czy mu się podobam. Z pewnością na zajęciach często na mnie patrzył. Teraz był zajęty zgniataniem własnych dłoni. Po kolei ściskał palce. Właśnie miałam przerwać ciszę, gdy się odezwał: – Zastanawiasz się czasem, na jakiej podstawie określamy, co jest szaleństwem, a co nim nie jest? Na świecie dzieje się tyle szalonych rzeczy i przeważnie wszystko jest popaprane, a jednak ludzie, którzy sobie z tym nie radzą, są nazywani świrami. Robi się o nich filmy... A jeśli oni po prostu tak reagują na to całe dziwactwo świata wokół nas? Czy nie dziwniejsze jest uważanie, że wszystko jest w

porządku, skoro widać gołym okiem, że nie jest?

Zebrałam się na odwagę i przysunęłam swoje krzesło bliżej niego, chcąc przez to pokazać, że zgadzam się z jego słowami. Nie podniósł wzroku. – Wiesz, podobno Lot nad kukułczym gniazdem ma znowu być w kinach, żeby młodzi ludzie tacy jak my mogli zobaczyć ten film na dużym ekranie. Znaczyło to ni mniej, ni więcej: Proszę, zaproś mnie na randkę. Zaproś... No dalej, zaproś... Przyglądałam się jego twarzy. Ponownie upuścił słuchawki i zanurkował w dół, by je podnieść. A potem na mnie popatrzył. Coś minęło, coś dobrego. – Ja... Patrzyłam na niego ponaglająco. Proszę, zaproś mnie. Podobasz mi się. – Ja... – próbował kontynuować. Gdy opuścił głowę, wiedziałam, że tego nie zrobi. – W takim razie szkoda, że już to obejrzeliśmy. Prawda? – Tak – odpowiedziałam, nadal się uśmiechając.

Rozdział trzynasty Komórka zabrzęczała gdzieś pode mną. Leżałam na trawie. Przewróciłam się na bok i zerknęłam na ekran. – Kto to? – zapytała Jane zza okularów przeciwsłonecznych. – Oli. – Uśmiechnęłam się. – Już cię zaprosił na randkę? – Spod Jane dobiegł głos Joela. Leżeli spleceni; ona na nim, jej głowa na jego głowie. – Jeszcze nie. Tego jesiennego dnia poczuliśmy ostatni oddech lata. Wkrótce zimowa aura na pół roku porwie słoneczne ciepełko. Było ciepło, jasno i uroczo. Mniej więcej połowa studentów wyszła na powietrze i w grupkach już nie takich nowych znajomych wylegiwała się na trawie. Opalałam się z Jane, Joelem, Guyem, Lottie i Amber, choć ta ostatnia zasłaniała się notatnikiem przed promieniami słońca. – Lottie, zazdroszczę ci skóry. Tak łatwo się opalasz, a ja przez całe moje rude życie muszę mieć na sobie filtr o mocy trzydzieści. Lottie uniosła brew. – Pomyśl o tych wszystkich zmarszczkach, których nie będziesz miała w przyszłości. – No dobrze, już przestaję zrzędzić. – Nigdy nie przestawaj. To właśnie dlatego tak cię uwielbiamy – uśmiechając się, powiedziała Lottie. – Co to w ogóle za chłopak? – parsknął Guy. Skręt znów zwisał mu z ust. Lottie uniosła głowę z prowizorycznej poduszki, którą zrobiła ze swetra, i odpowiedziała za mnie: – To ten słodziak z filmoznawstwa.

Niedorzecznie nieśmiały. – Nie jest nieśmiały – próbowałam go bronić. – Jest po prostu... no tak, nieśmiały. Guy zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Wypuścił kłąb dymu prosto w moją twarz. Zakasłałam i rzuciłam mu gniewne spojrzenie. – To jakiś niedojda – stwierdził. – Nie jest niedojdą! – O, serio? – spytał z przekąsem. Bez słowa wyciągnął komórkę z mojej dłoni i odczytał wiadomość: „Cześć, jakie zwierzęta lubisz? Zawsze chciałem mieć małpkę”. Skrzywił się z niesmakiem i rzucił telefon w moją stronę. – A nie mówiłem? Niedojda. Podniosłam telefon z trawy i wytarłam z niego ziemię. – Po prostu chce podtrzymać rozmowę. Ja też lubię małpki. – To czemu za niego nie wyjdziesz? Amber usiadła i włączyła się do naszej wymiany zdań. – On ma rację – stwierdziła. – Naprawdę wysyła ci wiadomości o zwierzątkach? – Tylko tym razem. – A o czym jeszcze? – zapytała Lottie. Nie podobało mi się, że wszyscy skupili się na mnie. Przyjęłam pozycję obronną: musiałam bronić Oliego, jego uroczych policzków i policzków naszych przyszłych dzieci. – O filmach, czasami... – I o czymś jeszcze? – O tym, co robiliśmy w weekend. Guy wypalił papierosa i zgasił go o trawę. – A jednak jakoś nigdy nie zaproponował: „Może byśmy coś razem

porobili w weekend?”. Nic na to nie odpowiedziałam. Patrzyłam na peta w trawie. Tak bardzo chciałam go podnieść i wyrzucić do kosza na śmieci. A potem dokładnie dwa razy umyć ręce. A może nawet trzy razy. Moja komórka zabrzęczała ponownie. Spojrzałam na ekran i uśmiechnęłam się promiennie. – ZAPROSIŁ MNIE NA RANDKĘ! – wrzasnęłam, wymachując telefonem w stronę znajomych. Lottie i Amber pisnęły z ekscytacją i podbiegły do mnie, by przeczytać wiadomość. Lottie odczytała ją na głos:

Kino w weekend?

– Wreszcie! Już traciłam nadzieję – skwitowała. Uśmiechnęłam się promiennie do wszystkich, a potem pokazałam Guyowi język. Randka! Z chłopakiem! W kinie! Tak jak to robią normalni ludzie!

ZŁA MYŚL Będę musiała siedzieć w kinowym fotelu, na którym wcześniej siedziały setki, jeśli nie tysiące brudnych osób.

ZŁA MYŚL Będzie chciał mi kupić popcorn. Jak mu wyjaśnię, że nie dam rady jeść popcornu?

ZŁA MYŚL A jeśli szybko zda sobie sprawę, że jestem totalnym dziwakiem, i ucieknie, a ja zostanę sama wśród tych

wszystkich bakterii? – No i? – Zainteresowała się Lottie, która przyglądała się mojej nagle pobladłej twarzy. – Odpiszesz mu coś? – Powinnam chyba trochę odczekać? – Tak – stwierdził Guy. – Nie – wcięła się Amber, ignorując Guya. – Odpisz mu od razu. Jest nieśmiały, pewnie umiera z niepewności. Czy miałam już jakieś plany na weekend? – Czy w sobotę Anna nie robi kolejnej imprezy? Powinnam go zaprosić? – spytałam. Amber pokręciła głową, a w jej włosach zamigotały promienie słoneczne. – Nie. Zobaczysz, jak pójdzie spotkanie w kinie. Jeśli nadal będzie ci się tak podobał, możesz mu powiedzieć o imprezie i zaproponować, żeby przyszedł z tobą – zawyrokowała. – Świetnie – włączyła się Lottie. – Gdyby randka była okropna, będziesz mogła nam o niej opowiedzieć na imprezce. Pisząc odpowiedź, nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu.

Chętnie. Kino brzmi świetnie. W sobotę jakoś w ciągu dnia? – Ach! – pisnęłam. – Wysłane. Idę na randkę! Amber i Lottie przyciągnęły mnie do siebie i mocno uściskały. Jane, ku naszemu zdziwieniu, wyłuskała się z objęć Joela i dołączyła do uścisków. – Tak się cieszę – zapiszczała.

Guy i Joel przewrócili oczami, co miało oznaczać: „Ach, te dziewczyny”. Poczułam się głupio i wyswobodziłam się z uścisku. – No dobrze, dziewczyny, uspokójmy się. Test Bechdel, pamiętacie? – Bechdel co? – Jane, nie rozumiejąc, o czym mowa, zmarszczyła brwi. – Och, Jane, to nic takiego. Ten test cię nie dotyczy – dopiekła jej Amber. – Eee? – Jane była wyraźnie zdezorientowana. Amber i Lottie wybuchły jędzowatym śmiechem. Mój żołądek skręcił się we współczuciu dla Jane. Zawsze będę jej broniła, o ile oczywiście to nie ja akurat na nią narzekam lub wyzywam w myślach. Komórka zabrzęczała kolejny raz. Odpowiedź od Oliego przerwała niezręczną atmosferę:

Świetnie. Do zobaczenia w sobotę.

Ponownie zaczęłyśmy radośnie piszczeć. W oddali usłyszeliśmy dzwonek na zajęcia. Wszyscy jęknęli i zaczęli się zbierać, podnosząc swoje torby i śmieci. Z powrotem opadłam na trawę, czując i euforię, i przerażenie na myśl o zbliżającym się weekendzie. Lottie stanęła nade mną, blokując słońce. – Nie masz zajęć? – Nie. Mam wolne. – Szczęściara z ciebie. Zostajesz tutaj? Ziewnęłam i się przeciągnęłam. – Nie, raczej nie. Chyba przejdę się spacerkiem do domu.

– Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Chodźcie, gołąbeczki! – Lottie zwróciła się do Jane i Joela. – Już jesteśmy spóźnieni na filozofię. Narka! Pomachałam im na pożegnanie. Guy ku memu zdziwieniu nadal siedział koło mnie na trawie. – Też nie masz już zajęć? Pokręcił głową. – Powiedziałaś, że chcesz się przejść? W jakiej okolicy mieszkasz? – Przy ulicy Ashford. Podniósł się i strzepnął trawę z podkoszulka z nadrukiem swojego zespołu. – To niedaleko mnie. Przejdę się z tobą. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Wyciągnął rękę w moją stronę, by pomóc mi wstać. Chwyciłam ją ostrożnie i z rezerwą. – Dobrze. – Zastanawiałam się, o czym, do cholery, będziemy rozmawiać podczas półgodzinnego spaceru. Jak się okazało, przez pierwsze dziesięć minut absolutnie o niczym. Kluczyliśmy po chodnikach w mglistym słonecznym rozprężeniu. Niezręczna cisza wisiała ciężko między nami, niczym chmura konwersacyjnego napalmu. Rozproszyła się dopiero, gdy Guy bezczelnie zapalił jointa. Westchnęłam dramatycznie. – No co? – zapytał, powoli wydychając dymek. – Nie masz czasem ochoty choć odrobinę pożyć w rzeczywistości? Przez chwilę wyglądał na zdumionego i nieco oszołomionego. Potem spojrzał na swoje palce, w których trzymał żarzącego się papierosa. – To jest rzeczywistość! To naturalna substancja.

– Ta substancja wpływa na pracę mózgu. – To tylko roślina. – Jak uważasz. – Westchnęłam ponownie. Doleciał mnie jej intensywny zapach. Starałam się nie kasłać. Ponownie zaległa cisza. Zaczęłam się zastanawiać, po co w ogóle szedł ze mną. Wyglądał na odrobinę wkurzonego. – Nie możesz się doczekać randki? – zapytał, przerywając ciszę. Spojrzałam na niego krzywo. – Tak. Zaciągnął się i przez chwilę chichotał pod nosem. – I ten nie jest seksoholikiem? – Nic mi o tym nie wiadomo. – Rzuciłam mu gniewne spojrzenie. – A więc ten jest tylko cipcią? Patrzyłam spode łba, intensywniej. – Nie zgadzam się, żebyś używał tego słowa. – Jakiego słowa? Cipcia? – Tak. Jest seksistowskie i wulgarne. Co posiadanie waginy ma wspólnego z byciem tchórzem? Jesteś zwykłym mizoginem. – Mizo... co? – Skoro nawet nie masz pojęcia, co to znaczy, to z pewnością nim jesteś. – Jesteś zabawna. – Zachichotał. – Nie chcę być zabawna. Chcę być wkurzona. – I dlatego jesteś zabawna. – Tylko dlatego tak ci się wydaje, bo jesteś narajany. Sam. W

czwartek. Zaśmiał się ponownie. Jego oczy były już całe przekrwione. – Nie jestem sam. Jestem z tobą. – Na pewno nie usłyszysz tego ode mnie, jeśli podjedzie do nas policja i cię aresztuje. Śmiał się coraz intensywniej. Poczekałam, aż skończy. Przyglądałam się, jak dopala jointa i ciska go w krzaki. Od czasu koncertu w kościele małe dziewczynki zaczęły się w nim bujać. W lokalnym sklepie słyszałam, jak uczennice z gimnazjum, do którego kiedyś uczęszczałam, rozmawiały o jego tężyźnie. Niektóre nawet chodziły za nim po miasteczku. Przyjrzałam mu się uważniej. Słońce oświetlało od tyłu jego twarz, nadając jej lśniący blask, i podkreślało niesforną czuprynę. Musiał uchodzić za przystojnego. Wymamrotał coś pod nosem. – Co powiedziałeś? – Powiedziałem, że nie jestem mizoginistą. – Gdybyś nie śmiał się przy tym, byłbyś bardziej przekonujący. Zignorował mnie. – Słowo „cipcia” nie ma nic wspólnego z pochwą. To „cipcia” od „ciapy”, kogoś nieogarniętego. Weź sobie dymka. – Wyciągnął rękę w moją stronę. Pokonana uśmiechnęłam się kpiąco. Miał rację, słowo „cipcia” mogło pochodzić od „ciapy”. – Nie mogę tego palić. Wyciągnąłeś z tego już wszystkie substancje. Guy znowu pogrążył się w salwach histerycznego śmiechu. Ciepło słońca, połyskujące złotem liście, nasze kurtki przewieszone na ramionach. Dochodziliśmy do mojego domu, bawiliśmy się w grę Co byś

wolał? i pokładaliśmy się ze śmiechu. – No dobra... – Guy dramatycznie wymachiwał rękami. Śmiał się tak intensywnie, że prawie nie mógł iść. – Gdybyś musiała wybrać, to czy raczej chciałabyś mieć dwa jądra wielkości arbuzów, czy dwadzieścia wielkości winogron? Prychnęłam. – To obrzydliwe. Zacznijmy od tego, że w ogóle nie wiem, jakie to uczucie mieć jądra. – Uwierz mi, że wspaniałe. Zdałam sobie sprawę, że zaczęłam rozmyślać o jądrach Guya, i lekko się zaczerwieniłam. – Hmm... dwa wielkości arbuza? – odpowiedziałam pytająco. – Dlaczego? – Wycelował we mnie palec. Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem. Łatwiej by je było wetknąć w bokserki? Uspokojenie się po kolejnej salwie śmiechu zajęło mu dłuższą chwilę. Jeśli chodzi o Guya, to ciężko mi było stwierdzić, czy jego śmiech był wynikiem mojego ciętego dowcipu czy trawki. Gdy się wreszcie uspokoił, rzucił: – Teraz twoja kolej. Uniósł brwi, jego ciemne oczy w promieniach słonecznych były prawie orzechowe. – OK, strzelaj. – Czy raczej wolałbyś mieć pryszcze na całym ciele... ale takie pryszcze, których nie można wyleczyć... – Zrobiłam pauzę dla lepszego efektu komicznego. – Czy? – ponaglał.

– Tatuaż z Céline Dion – też na całym ciele. Jej twarz na twojej twarzy, ramiona na twoich ramionach, nogi na twoich nogach. Znowu opanował go histeryczny śmiech. Usiadł na murku okalającym czyjś ogródek i jak rozbawiony staruszek trzepnął się rękami o uda. – Nic z tego. – Musisz coś wybrać – naciskałam. – Powiedziałam ci o moich arbuzowych jądrach. Więcej histerycznego śmiechu. – Dobrze, już dobrze... Pryszcze. Rany, z dwojga złego tylko pryszcze. Roześmiałam się razem z nim i usiadłam obok. Przez chwilę opierał głowę o moje ramię, lecz szybko ją podniósł. Nasz śmiech nagle zamarł i chmura konwersacyjnego napalmu natychmiast znów nas spowiła. – Mieszkam tuż obok – powiedziałam, tak naprawdę bez powodu.

Nadal opieraliśmy się o murek. Poczułam, jak Guy zwraca się w moją stronę i odruchowo też odwróciłam się do niego. Nasze kolana się lekko dotknęły, a moje serce nagle zaczęło dziwnie się zachowywać. W niezrozumiały dla mnie sposób. Zaswędziała mnie twarz, co zwiastowało cętki opalenizny. – Wybierasz się na sobotnią domówkę? – zapytał Guy już poważnie. – Tak, raczej tak. – Z tym chłopakiem? – Z Olim. – Tak, z Olim. – Być może, zobaczymy jeszcze... – Cipko... ciapkiem?

Rzuciłam mu spojrzenie. – Dlaczego cię to interesuje? Odchylił się na murku i balansując na nim, założył ręce za głowę. – Nie interesuje. Tak jak i wszystko inne – powiedział z dumą w głosie. – OK, to do zobaczenia w sobotę. – Na razie.

Rozdział czternasty Czas randki i czas na randkę. Druga randka w moim życiu! Moje serce wybijało rytm: bum badda bum badda BUM. – Wszystko w porządku? – zapytała Rose, wsadzając głowę do pokoju właśnie wtedy, gdy stałam załamana, z naręczem ubrań w objęciach. W ręku trzymała szczoteczkę do zębów i piżamę, bo właśnie szykowała się do wyjścia do koleżanki na wieczorne spotkanie z nocowaniem. – Nie, mam randkę, ale nie mam co na siebie włożyć. Nic mi nie pasuje. Rose przypatrywała się mieszaninie stylów, którą miałam na sobie. – Chyba nie pójdziesz tak ubrana? – spytała, krzywiąc się lekko. – Teraz na pewno nie. Widziałam, jak się krzywisz. – Rozszerzane dżinsy i sukienka? Dlaczego...? – BO CHCĘ ZAŁOŻYĆ SUKIENKĘ, KTÓRA JEST ŚLICZNA, ALE MIESZKAMY W GŁUPIEJ ANGLII I NA ZEWNĄTRZ JEST ZA ZIMNO, ŻEBY WYJŚĆ BEZ SPODNI! – wrzasnęłam. Panika – uczucie głupiej, obezwładniającej paniki, wywołanej przez idiotyczną panikę ubraniową. Skurcz w klatce piersiowej. Opadłam na łóżko, skupiając się na uspokojeniu nierównego oddechu. Rose od razu weszła w rolę uspokajaczki-pocieszycielki. – Już dobrze, dobrze. – Dołączyła do mnie na łóżku i zaczęła gładzić mnie go głowie. – Zaraz na to zaradzimy i znajdziemy coś fajnego. Oczy napełniły mi się łzami wzruszenia, że jest dla mnie taka dobra. – Nie powinnaś mnie widzieć w takim stanie. Mama się wścieknie. – Nie obchodzi mnie, co myśli mama.

– Ja wiem, że to tylko randka, ale ostatnia była taka koszmarna...

ZŁA MYŚL Niszczę siostrę, ona też oszaleje i to będzie moja wina.

ZŁA MYŚL Randka będzie okropna, pochoruję się od bycia w tym brudnym kinie i umrę w samotności. – Ciiii, Evie, wszystko jest dobrze. Wszyscy się denerwują przed randkami. Nie świrujesz od nowa. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? To tylko normalne nerwy. Pociągnęłam nosem: – Normalne jest zakładanie dżinsów pod sukienkę? Roześmiałyśmy się razem cichutko, lecz niestety nie dość cicho, aby mama tego nie usłyszała. Wpadła do mojego pokoju. – Co tu się wyprawia? – zapytała podejrzliwie niczym detektyw Poirot. Zobaczyła moją opuchniętą od płaczu twarz i spanikowała. – Evie, płakałaś? Oczy mamy prześlizgnęły się z Rose na mnie, tak jakby zastanawiała się, czy jej druga córka przez osmozę też zwariowała. Rose, dzięki Bogu, zachowała kamienną twarz. – Pomagam Evie wybrać strój – powiedziała. – Strój? A po co? Dokąd to się wybierasz? – dociekała mama. – Umm... do kina. – Nie zamierzałam powiedzieć mamie o randce. Miała swoje zdanie na ten temat i nie było ono pozytywne. Mama wyglądała na zaskoczoną. – Do kina? Evie, to duży krok. Jesteś pewna, że jesteś gotowa? Nic o

tym nie wspominałaś... Omówiłaś to z Sarah? To znaczy, kino! To cudownie... ale czy na pewno czujesz się gotowa? – spojrzała na Rose i zdała sobie sprawę, że właśnie między słowami zaczęła mówić o mojej chorobie. – To znaczy... to nic takiego. – Mamo! Nie pomagasz mi! – Evie, chciałabym, żebyś mnie informowała o takich sprawach. – Mamo! – Patrzyłyśmy na nią wymownie tak długo, aż złapała aluzję i wyszła z pokoju. – Do dzieła – zakomenderowała Rose, klaszcząc w ręce. – Zdejmuj sukienkę i pokaż mi swoje koronkowe bluzki. – Rose, kocham cię. – Zrobiłam to, co mi przykazała. – Tak... tak... O rany, Evie, dlaczego masz na nogach kowbojki?

Rozdział piętnasty Tak jak na prawdziwych randkach, mieliśmy się spotkać w kinie. Ja i chłopak, który mnie zaprosił. Na naszą RANDKĘ! Rose udało się uspokoić mnie na tyle, żeby zrobić mi makijaż i wypchnąć za drzwi z przykazaniem: „Masz mi wszystko opowiedzieć!”. Jeśli chodzi o wybór filmu, Oli zachował się dość autorytatywnie. Ja od pewnego czasu chciałam zobaczyć komedię kina niezależnego And Rainbows, ale Oli wysłał mi wiadomość z informacją, że zarezerwował bilety na nowy film Tarantina.

ZŁA MYŚL Nie zarezerwuje miejsc przy przejściu. A jeśli będę chciała uciec z kina, bo będzie za trudno, a nie będę siedziała z brzegu? Dostałam – ukłony w stronę Sarah – nową metodę radzenia sobie ze złymi myślami. Zapanowania nad nimi. Zamiast je wypierać, miałam się do nich przyznać. Sama przed sobą. Był to proces, który terapeutka rozpisała na etapy, jednocześnie dając ścisłe zalecenia.

JAK SOBIE RADZIĆ ZE ZŁYMI MYŚLAMI

1. UMIEŚĆ JE NA DRZEWKU ZMARTWIENIA Co to takiego to Drzewko zmartwienia? Jak by to wyjaśnić? To trochę jak te wszystkie testy blokowe w kobiecych czasopismach, które wyrokują, jakie orgazmy powinnaś przeżywać, i omawiają tego typu

sprawy. Tutaj jednak drzewko ma tylko dwie gałęzie. CZY TERAZ MOŻESZ COŚ ZROBIĆ Z TYM ZMARTWIENIEM?

2. PRZYZNAJ SAMA PRZED SOBĄ, ŻE DOPADŁA CIĘ ZŁA MYŚL. Coś w stylu: „Cześć, zła myśli, widzę cię”.

3. NIE ULEGAJ TEJ ZŁEJ MYŚLI. NIE POBŁAŻAJ JEJ.

PRZYKŁAD ULEGANIA ZŁEJ MYŚLI Zła myśl:

Hej, wiesz, że zapewne już zawsze będziesz szalona? Evie, kochanie, a może by tak dać sobie spokój z tym całym procesem

„powrotu do zdrowia” i wrócić na oddział szpitalny, żeby cię tam zamknęli na całe życie? Może dać sobie spokój z randkowaniem? Nigdy nie będziesz mieć chłopaka, bo jesteś stuknięta.

Evie:

Jejku, masz rację. Jestem stuknięta. Jak myślisz, ile jeszcze mam czasu, zanim ludzie zdadzą sobie z tego sprawę i dadzą sobie ze mną spokój?

Zła myśl: Może rok? Potem jesteś skończona. Evie: Rok to całkiem długo. Zła myśl:

Masz rację. W takim razie pół roku. Jak myślisz, kogo najbardziej zawiedziesz?

Evie: Chyba mamę... i Rose... Zła myśl: A tak, Rose. Ona też się przez ciebie pochoruje, prawda? Evie: (Przytakuje ze smutkiem). Tak, wiem o tym. Rozmowa toczy się tak długo, aż Evie bez żadnego konkretnego powodu ląduje na łóżku i szlocha. Co dalej? Gdy już się przed sobą samym przyznało do złej myśli, ale jej nie uległo, trzeba skupić się na bieżącym życiu.

4. SKONCENTRUJ UMYSŁ NA TYM, CO TU I TERAZ. Uwaga: współczesna psychologia ma FIOŁA na punkcie bycia „Tu i Teraz”, jakby to był eliksir życia. Robi się to albo przez koncentrowanie się na oddechu, albo na intensywnym, skupionym przysłuchiwaniu się wszelkim odgłosom wokół siebie. To trochę jak medytacja, czyli to, co robił Budda.

5. GDY ZAUWAŻYSZ, ŻE UMYSŁ SIĘ ROZPRASZA... Co jest nieuniknione, bo chwila bieżąca w porównaniu z panikowaniem i obsesyjnym zamartwianiem się wydaje się taka nudna...

WRÓĆ DO KROKU DRUGIEGO. I tak w kółko. Właśnie tak, poradziłaś sobie z myślami. Oto terapia warta mniej więcej pięćset funtów, ale czy działa? Ha, w tym problem! Najpierw trzeba mieć kontrolę nad mózgiem, żeby przejść te wszystkie kroki, a czy to właśnie nie brak kontroli nad własną głową jest przyczyną tego, że chodzi się na terapię? Kiedy szłam do kina na spotkanie z Olim, próbowałam zapanować nad swoimi myślami. Oto moje nagromadzone złe myśli: ZŁA MYŚL Wyglądasz tragicznie.

ZŁA MYŚL Jak niby będziesz jadła popcorn? Nie dajesz rady zanurzać w czymś ręki, jeśli to się powtarza – pomyśl o tych namnażających się bakteriach. Zemdli cię i obrzygasz się, a Oli cię znienawidzi.

ZŁA MYŚL Czy będzie niezręcznie? A jeśli nie będziemy mieli tematów do rozmowy?

ZŁA MYŚL A jeśli w kinie będziesz miała atak paniki? Już od tak dawna nie miałaś ataku, ale też i od dawna nie byłaś w kinie... Z całych sił starałam się uspokoić i skupić się na byciu „Tu i Teraz”. Patrzyłam na drzewa, na złotawe plamki wybarwiające brzegi liści i rozmyślałam o tym, jakie są piękne. Przysłuchiwałam się jednostajnej wrzawie ruchu ulicznego. Liczyłam swoje kroki – do dziesięciu i od nowa. I wkrótce przekonałam się, że Sarah miała rację... Byłam już prawie na miejscu, a udało mi się nie zmienić w szlochającą kulkę nieszczęścia. Kino było dość daleko – błyszcząca nowością „najbardziej ekscytująca rzecz, jaka w ciągu pięciu lat pojawiła się w naszym miasteczku”. I Oli w nim był ze swoimi bazyliowymi oczami, pytaniami o małpki, upodobaniem do brutalnych filmów i tym wszystkim, co składało się na oliowość Oliego. A ja szłam na naszą randkę, żeby dowiedzieć się jeszcze więcej o tym, co sprawia, że Oli to Oli. A on miał poznać więcej Evie w Evie. Właśnie o to chodzi w randkach i tak się zaczyna miłość. A ja chciałam się zakochać, bo miłość oznacza, że ktoś cię bezwarunkowo akceptuje takim, jakim jesteś. I to jest tak, jakby wszechświat dał ci wielką naklejkę z napisem: „Dobra robota!”. Byłam na najlepszej drodze do tego, więc dlaczego... ... mimo tych starań w ostatniej chwili bardzo złe myśli zaczęły brać górę?

BARDZO ZŁA MYŚL Być może panujesz nad swoimi złymi myślami, ale masz ich tak cholernie dużo.

BARDZO ZŁA MYŚL A jeśli przestaniesz nad nimi panować?

JESZCZE GORSZA MYŚL Chyba wszystko, cała choroba, zaczyna się od początku.

Rozdział szesnasty Byłam spóźniona. Znalazłam pustawy zaułek z tyłu kina i postałam w nim przez jakiś czas, ocierając z oczu łzy, gdy tylko zaczynały płynąć, bo nie chciałam, żeby tusz do rzęs się rozmazał. Oddychałam: wdech – odliczanie do trzech, wydech – odliczanie do sześciu. Weszłam do kina pięć minut przed seansem. Resztki paniki minęły, gdy owiało mnie chłodne powietrze z całkowicie zbędnej tu klimatyzacji, osuszając przy okazji wilgotną warstewkę potu na moim czole. Rozpoznałam tył głowy Oliego. Zdradziły go postawione na jeża włosy. A także to, że już tylko on stał w holu. Było cholernie późno. Nieśmiało klepnęłam go w ramię. – Evie! – Momentalnie się odwrócił, prawie dysząc. Patrzył na mnie, oczy miał spanikowane, czoło spocone, a na ustach wymuszony, sztuczny uśmiech. – Myślałem, że nie przyjdziesz. Mówił to cały rozpromieniony, choć tak naprawdę niczego wesołego w nim nie było. Zaczęłam mieć okropne wyrzuty sumienia, że się spóźniłam. – Strasznie przepraszam. – Czułam, jak wzbiera we mnie poczucie winy. – Coś mnie zatrzymało. Mamy jeszcze trochę czasu? Początkowo wymuszony uśmiech Oliego zaczął wyglądać na bardziej naturalny. – Puszczają dopiero zapowiedzi filmów, ale raczej nie zdążymy już kupić popcornu ani niczego innego. – Szkoda. – Evie, tak się cieszę, że przyszłaś. – Oli w akcie odwagi wziął mnie za rękę. To było tak miłe uczucie, że mogłam jedynie wpatrywać się w nasze złączone palce. – Evie...

– Tak? – Wciąż nie odrywałam oczu od naszych splątanych palców. – Evie? – powtórzył Oli głośniej. Nagle zdezorientowana spojrzałam na niego. Jego oczy o odcieniu czystej zieleni znów były przerażone. Zaczęłam panikować. – O co chodzi? – spytałam. Przełknął ślinę i puścił moją dłoń. Podrapał się w skroń. – Eee... muszę ci coś powiedzieć. W mojej głowie zaczęły się pojawiać wszystkie najgorsze możliwe scenariusze, lecz zanim zdążyłam się w nich pogrążyć, z tyłu dobiegł mnie nieznajomy głos. – Dzień dobry. Evelyn, prawda? Co? – Oli, skarbie, Evelyn jest taka urocza, jak nam opowiadałeś. Zrobiłam w tył zwrot w kierunku, z którego dochodziły głosy, i zobaczyłam dwie bezkształtne, źle ubrane osoby. Starszawa para w kardiganach z pomponami. Uśmiechali się do mnie promiennie, jakbym sprzedawała ciasteczka. – Evie... – głos Oliego drżał – poznaj moich rodziców. RODZICE? RODZICE?! RODZICE! Wyciągnęli do mnie powitalnie ręce i zdałam sobie sprawę, że pogrążona w szoku ściskam je, mówiąc przy tym: – Bardzo mi miło. – Cudownie cię poznać, Evie – powiedziała mama (MAMA?!) Oliego. – Powinniśmy zająć miejsca w sali, jeśli nie chcemy przegapić początku filmu. Poszliśmy w stronę wejścia na salę kinową, wręczając bilety pracownikowi, tak jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Rodzice Oliego (RODZICE!) szli przodem i zniknęli w ciemności sali, a ich głosy natychmiast zagłuszył hałas ostatniego zwiastuna. Oli ponownie wziął mnie za rękę, lecz, och, miałam teraz zupełnie inne odczucia niż poprzednio. Pochylił się i wyszeptał: – Nie martw się. Nie musimy siedzieć obok moich rodziców. I my też zanurzyliśmy się w ciemnościach.

Oli miał rację – nie siedzieliśmy tuż obok jego RODZICÓW. Usiedli całe trzy rzędy przed nami. Tuż przed początkiem filmu jego mama odwróciła się w naszą stronę, pomachała do nas i pozdrowiła nas tak, jak dawniej mieli w zwyczaju Australijczycy szukający kogoś w buszu: „Cooeee”. Oli wpatrywał się w ogromny ekran, pocierając ręce niczym Lady Makbet i nie racząc udzielić ani słówka wyjaśnienia: Dlaczego jego rodzice byli tu z nami? Dlaczego nie powiedział mi o tym wcześniej? DLACZEGO JEGO RODZICE SĄ W KINIE? O to właśnie chodzi w nerwicy – mózg zamartwia się wszystkim i niczym istotnym jednocześnie, wymyśla dziwaczne i wspaniałe sytuacje, które cię przerażają. Wszystko w nadziei, że twój strach w końcu zacznie jakoś kontrolować świat – choć ostatecznie okazuje się, że świat jest całkowicie niekontrolowalny. Nic, co można sobie wyobrazić, nie jest ani tak dziwne, ani tak cudowne jak rzeczywistość i to, co dostaje się od świata. W historii moich złych myśli przenigdy nie przyszło mi do głowy:

ZŁA MYŚL A jeśli Oli przyjdzie z rodzicami?

Trzecia minuta filmu i już rozpoczęła się makabryczna przemoc. Wnętrzności latały przed ekranem, z głów tryskała krew, a to wszystko w tle inteligentnie prowadzonych dialogów, tak naprawdę pozbawionych znaczenia (w mojej filmowej opinii). Powierciłam się na fotelu, próbując jakoś skupić się na filmie, ale kiepsko mi szło. Nie przepadam za tym reżyserem, a poza tym przez cały czas próbowałam zorientować się, co się dzieje z Olim. Spojrzałam na niego w ciemności. Siedział pochylony do przodu. Zerknęłam na jego rodziców i zobaczyłam, że mama Oliego ukryła twarz w pomponiastym swetrze męża. Zaczęłam się zastanawiać.

Powody, dla których rodzice Oliego są w kinie Też chcieli obejrzeć ten film. Skoro tak, dlaczego głowa mamy Oliego zanurzała się teraz w pomponach swetra taty? Są nadopiekuńczymi rodzicami... Gdyby tak było, czy Oli nie ostrzegłby mnie przed randką? Jest uczulony na jad pszczół, więc rodzice muszą być stale przy nim na wypadek, gdyby musieli mu wstrzyknąć w serce adrenalinę... Ale przecież Oli codziennie chodzi do college’u?

I wtedy spłynęło na mnie olśnienie, niczym kreskówkowa żarówka, która z całą mocą rozbłysła nad moją głową: „Być może Oli też ma nerwicę”. Ponownie popatrzyłam w dzielący nas mrok. Stopa Oliego podskakiwała, nogi trzęsły się niczym galareta. Odhaczone. Dłońmi uderzał o kolana – był jak perkusista, którego ostrzeżono, że cała jego rodzina umrze, jeśli choć na chwilę przestanie wybijać rytm. Odhaczone. Wiercił się na fotelu i co chwilę zmieniał pozycje, zupełnie jakby ktoś

mu wsypał wielki pojemnik swędzącego proszku do dżinsów. Odhaczone. Spojrzałam na swoje ciało, na trzęsące się nogi, na niespokojne ręce. Zmieniałam pozycję częściej niż reżyser ścinał głowy kolejnym postaciom. O cholera!

ZŁA MYŚL Nie mogę randkować z kimś, kto ma nerwicę.

ZŁA MYŚL To by było jak dwóch randkujących ze sobą alkoholików.

ZŁA MYŚL Jak, do cholery, mu to przekazać w taki sposób, aby nie zaostrzyć jego nerwicy? To nie był film z rodzaju tych, które lubię, a jednak nie chciałam, żeby się skończył. Marzyłam o tym, żeby trwał w nieskończoność, byle tylko światła nigdy się nie zapaliły. Żebym nie musiała stawić czoła tej sytuacji. Jak mam to zrobić? Nawet nie mogłam wysłać wiadomości do dziewczyn, bo ekran mojej komórki świeciłby za jasno i wszyscy wokół w kinie by się wściekli. Zresztą i tak nie mogłam im tego wytłumaczyć. A jeśli by się roześmiały i nazwały go „świrem”? Czy to by znaczyło, że ze mnie też by się wyśmiewały i nazywały świruską, gdybym się kiedyś przestała przy nich kontrolować i by mi odbiło? Film jednak dobiegł końca. Rozbłysły światła. Oli odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął szeroko, a jego policzki wysklepiły się jeszcze piękniej. Wytarłam spocone dłonie o ubranie. I jeszcze raz. – Fantastyczny film. Jak myślisz? – zapytał odrobinę nienaturalnym

głosem. A może tylko tak mi się wydawało? – Tak, hm... dość brutalny. Jego uśmiech znikł. – Nie podobało ci się? – Nie, film jest świetny – skłamałam. – Ciekawe, jak to robią, że wnętrzności wyglądają tak realistycznie? Robi wrażenie, co nie? Oli nie wyglądał na przekonanego. – Tak, chyba tak – powiedział tylko. Wstaliśmy i zebraliśmy nasze rzeczy, przepuszczając osoby wychodzące z naszego rzędu. Zastanawiałam się, co się teraz stanie, gdy poczułam klepnięcie w ramię. Zobaczyłam nieco zzieleniałą twarz mamy Oliego... – Hej, dobrze się bawiliście? – mówiła z tą protekcjonalną i przesadnie entuzjastyczną manierą, jaką miewają prezenterzy w telewizyjnych programach dla dzieci. – Nie przepadam za tego typu filmami, ale Oli uwielbia tego reżysera. Prawda, Oli? Oli skinął głową, wpatrując się w wykładzinę na posadzce. – W każdym razie – ciągnęła jego mama – porozmawiałam z tatą i chętnie pójdziemy na kawę, jeśli chcielibyście spędzić trochę czasu tylko we dwoje. Oli ponownie pokiwał głową. – Świetnie. – Spojrzała na zegarek. – Umówmy się tutaj o wpół do piątej, dobrze? Evelyn, możemy cię podwieźć do domu, jeśli chcesz. – Dziękuję, ale chętnie się przejdę. – Na piechotę? Jest zimno. Podwieziemy cię. Myśl o tym, że po rozmowie, którą zamierzam odbyć z Olim, mielibyśmy siedzieć razem w samochodzie, stanowczo mnie przerastała.

– Dziękuję – powiedziałam raz jeszcze. – Naprawdę chętnie się przejdę, ale dziękuję pani za propozycję. Mama Oliego wyglądała na poruszoną moim protestem, lecz przyjęła go bez słowa i oddaliła się w stronę męża. – Oli, nie zapomnij, że spotykamy się o wpół do piątej! – zawołała przez ramię. – Muszę zrobić obiad. – Dobrze, mamo. Staliśmy tak w pustoszejącym kinie, nie odzywając się do siebie ani słowem. Gdy zaczęło być jasne, że będziemy rozmawiać tylko pod warunkiem, że to ja przerwę ciszę, powiedziałam: – Więc... – Wyciągnęłam komórkę i spojrzałam, ile mamy czasu. – Mamy czterdzieści pięć minut. Co chciałbyś robić? Oli wzruszył ramionami. – Nie wiem. Napić się kawy? – Jaaasne... Chcesz, żebyśmy poszli do tej samej kawiarni co twoi rodzice czy raczej gdzieś indziej? Oli się zaczerwienił, a ja natychmiast zaczęłam mieć poczucie winy, mimo że nie chciałam być złośliwa. – Do innej – odpowiedział. – Na pewno? – Mój głos zabrzmiał tak samo protekcjonalnie jak głos jego mamy. – Tak. Kiedy wyszliśmy z budynku na parking, było już niemal ciemno, jednak wciąż jeszcze na tyle jasno, by po dwóch godzinach w sali kinowej poczuć dezorientację. Wyczuwając, że na tej randce to ja muszę podejmować decyzje, bez słowa skierowałam się w stronę znanej mi kawiarenki za rogiem.

Już prawie zamykano – kelnerki wyglądały na zmęczone. Na pewno marzyły, by już pójść do domu. Zamówiłam dwie kawy latte i przyniosłam je do stolika. Stopa Oliego podrygiwała jak szalona. Kiedy stawiałam kawy na blacie, nawet na mnie nie spojrzał. – Dzięki – powiedział do stolika. – Nie ma sprawy. – Zdziwił mnie własny spokój i poczucie kontroli nad sytuacją. A może istnieje coś takiego jak względna nerwica? Kiedy ktoś jest bardziej zdenerwowany niż ty, czujesz się spokojniej? W każdym razie miałam przeczucie, że dzisiejsze wyjście do kina to był „przełomowy dzień” Oliego, i miałam nadzieję, że uda mi się okazać mu trochę zrozumienia i empatii. Wpatrywał się w parę unoszącą się nad jego kawą. Czekałam, aby zaczął mówić. Na próżno. Wzięłam łyk swojego latte i czekałam dalej. Nadal cisza. Jedynie odgłos uderzeń o podłogę jego rozedrganej stopy i siorbanie. Gdy zostało nam tylko dwadzieścia minut, poddałam się. – Oli, co się dzieje? – spytałam delikatnie, kładąc dłoń na jego dłoni. Początkowo się wzdrygnął i zrobił gest, jakby chciał cofnąć rękę, ale po krótkiej chwili się rozluźnił. Nie myślałam o bakteriach na jego dłoni, co tylko potwierdza moją teorię względnej nerwicy. Obserwowałam, jak moje pytanie go przełamuje, niczym fala rozpaczy rozbijająca się o klif. Ręce Oliego zaczęły się trząść, a twarz się pomarszczyła. Gdy się wreszcie odezwał, słyszałam, jak z trudem powstrzymuje łzy. – Przepraszam... – wyjąkał. – Za rodziców... Powinienem cię uprzedzić, że będą ze mną. Jestem idiotą... W jego głosie słychać było rozdzierającą serce pogardę dla siebie samego. Nienawiść wobec tego, kim się jest. Tak dobrze znałam ten stan. Nic nie można poradzić na to, że twoja głowa zaczyna chorować, ale, o

rany, nie zapomina się tego uczucia. Codziennie gardzisz sobą za to, jaki jesteś i jak się zachowujesz, tak jakbyś robił to celowo. – Dlaczego z tobą przyjechali? – zapytałam tym samym uspokajającym głosem. Miałam wrażenie, że unoszę się ponad całą tą sceną. Poczucie surrealizmu sytuacji było zbyt wielkie, żeby panikować. Wszystko za szybko stało się zbyt dziwaczne i jedyne, co mogłam zrobić, to poddać się biegowi wydarzeń. – Ja... ja... – próbował wydusić z siebie Oli. – W porządku. Spokojnie. Możesz mi wszystko powiedzieć. – Zdałam sobie sprawę, że mówię jak Sarah. – Czasem trudno mi... Bywało trudno... – Jego głos trząsł się tak jak ręce. – Czasem trudno mi wyjść z domu. Ach, agorafobia. Stara śpiewka. I przez „starą śpiewkę” miałam na myśli źle rozumiane przez otoczenie, wycieńczające, chaotyczne bagno choroby psychicznej. Teraz jednak, gdy zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, nabierało to sensu. Sądząc po symptomach, jeśli chodzi o proces zdrowienia, Oli był mniej więcej tam, gdzie ja rok temu. – Musi ci być ciężko – powiedziałam.

Zauważ, że nie powiedziałam: „Też to miałam”. „Rozumiem cię”. „Wiem, co czujesz”. „Kiedyś przez osiem tygodni nie wychodziłam z domu, więc naprawdę wiem, jakie to uczucie”. Nie powiedziałam też niczego, czego się spodziewasz. Żadnej z tych rzeczy, które chyba powinnam powiedzieć i które by mu pomogły. Nic tak nie podnosi na duchu jak odkrycie, że druga osoba przeżywa to samo i rozumie, przez co przechodzisz. Naprawdę cię rozumie – dlatego, że była w tym samym piekle co ty i wie, że nie zmyślasz.

A jednak żadne słowo na ten temat nie wyszło z moich ust. – To jest trudne – kontynuował. Oboje przestaliśmy zwracać uwagę na naszą kawę. – Czuję się już lepiej. Chodzę do kogoś... Chyba nie byłem jeszcze gotowy na... randkę. Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem na zajęciach z filmoznawstwa, poczułem, że może jesteś inna... i podobało mi się, z jaką głębią i zaangażowaniem odpowiadałaś na pytania... No i wyglądałaś tak... Zaczerwieniłam się. – Kiedy cię zaprosiłem na randkę, zakładałem, że się nie zgodzisz. A ty napisałaś, że tak. I tak się cieszyłem, a potem zacząłem panikować i wiedziałem, że to spieprzę. No i spieprzyłem. Kto zabiera rodziców na randkę? NO KTO?! KTO?! – Nagle trzasnął swoim kubkiem o plastikowy stolik. Widziałam, jak kawa się po nim rozbryzguje. – Hej, Oli, nic się nie stało. W porządku. Spokojnie – powiedziałam. Ponownie grzmotnął kubkiem. Jeszcze więcej płynu rozlało się po stoliku. – Stało się. Nie jest w porządku. POPIEPRZONYM DZIWOLĄGIEM.

Jestem

dziwolągiem.

I wtedy, oczywiście, zaczął płakać. Czytelniczko, dobrze wiem, czego oczekujesz po tej scenie i co się miało wydarzyć. A może nie wiem? Przypuszczam jednak, że chciałabyś, abym ponownie pocieszająco nakryła jego dłoń moją. Żebym otworzyła się przed nim i opowiedziała mu o chaosie w mojej głowie i o tym, że byłam na oddziale zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym, i że on też przejdzie przez tę chorobę, i że zrobimy to razem. A potem może byśmy się pocałowali i poszedłby do domu z tym cudownym uczuciem, że dzień był wspaniały. Nie czułby się taki upokorzony i załamany. Tak się jednak nie stało. Pozwoliłam Oliemu się wypłakać. Odprowadziłam go do rodziców,

wielokrotnie powtarzając, że nic się nie stało i wszystko jest w porządku, a on mnie cały czas przepraszał. Kiedy dostarczyłam Oliego mamie, rzuciła mi krzywe spojrzenie. Chciałam chwycić ją za twarz i wywrzeszczeć prosto w oczy: „Nie jestem okropną osobą. Ale ja też chorowałam i jeszcze dochodzę do siebie, i nigdy nie byłam po drugiej stronie, i nie poradzę sobie z tym, i najpierw muszę zadbać o siebie samą, a dopiero potem o innych”. Zamiast tego powiedziałam jedynie: – Miło było panią poznać. Do widzenia. Odwróciłam się i wyszłam, zostawiwszy im opiekę nad synem.

Szybko pobiegłam do domu, żeby przebrać się na domówkę. Moja komórka co chwilę pobrzękiwała wiadomościami od dziewczyn, które chciały wiedzieć, jak się udała randka. Och, to okropne uczucie w brzuchu... To było poczucie winy. Pakowałam torbę, wrzucając do niej szminki i różne inne rzeczy. Dlaczego nie otworzyłam się przed Olim? Nie chodzi o to, że oceniałby mnie. Zrozumiałby mnie znacznie lepiej niż wszyscy inni. Nie miałby o mnie gorszego zdania. I tak bardzo by go to pocieszyło, dodało mu otuchy. Tuż przed wyjściem z pokoju ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Naprawdę się sobie przyjrzałam. Włosy związane na czubku głowy, torba na ramieniu. Wyglądałam jak każda inna szesnastolatka wybierająca się na imprezę. Na podstawie mojego wyglądu nikt nie domyśliłby się, co przeżyłam. Tyle wysiłku włożyłam w to, by osiągnąć ten etap! I wtedy właśnie zrozumiałam, dlaczego tak, a nie inaczej zachowałam się wobec Oliego. Cieszyło mnie to, że jestem zdrowa. Właśnie tak. Po raz pierwszy to ja byłam tą normalną osobą. I było to niesamowicie upojne uczucie.

Rozdział siedemnasty Kilka godzin później zapoznawałam się ze zdradzieckim światem alkoholowych drinków, a konkretnie z likierem Sambuca. Chrzanić leki. Zresztą i tak już ich prawie nie brałam. – Halo, Evie, a ty skąd się tu wzięłaś?! – wywrzeszczał Guy, próbując przekrzyczeć muzykę. Właśnie zabłąkał się do kuchni Anny i zobaczył, jak nalewam dwa drinki. Sama, bo robienie drinków, kiedy jest się samemu, to świetna oznaka zdrowia psychicznego. – Robię drinki – powiedziałam ze spokojem. – To całkowicie sensowna rzecz dla szesnastolatki. Zrobiłam kolejnego drinka, krzywiąc się. Guy wyjął mi z ręki butelkę z likierem. – Normalnie się tak nie zachowujesz – rzucił. – Czyli jak? Zabawowo? – Nie... Jak wszyscy inni. Trzymaliśmy tak butelkę między nami, spoglądając na siebie odrobinę za długo jak na znajomych. Do kuchni weszła Amber i wydarła się: – EVIE, gdzie ta Sambuca?! Muszę się napić. Miała napuszone włosy, co było oczywistym znakiem, że się wstawiła. Powiedziała, że zawsze, gdy się upija, jej włosy upijają się wraz z nią. To był jej pomysł, żeby się dzisiaj spić. Po tym, jak głośno śmiały się z Lottie, gdy opowiedziałam im, że Oli przyszedł na randkę z rodzicami, byłam gotowa się z nią zgodzić. Wszyscy gromko się z niego śmiali. Uznali to za zabawne, a wręcz przekomiczne. Rechotałam wraz nimi, pomrukując jak oni: „Co za dziwoląg”, a moje poczucie winy zmieniło się w złość i rozpacz. Nie powiedziałam im o agorafobii, bo uznałam to za intymną informację,

przeznaczoną tylko dla moich uszu. No, ale oczywiście chcieli wiedzieć, dlaczego nie zabrałam Oliego na imprezę, i tak jakoś się po prostu wygadałam o tych rodzicach. To chyba było dość dziwaczne, o ile nie znało się rzeczywistego powodu. Jak już mówiłam: jeśli chodzi o choroby psychiczne, znamy odpowiednie słownictwo, lecz wciąż nie umiemy akceptować wynikających z nich zachowań. Wyszarpnęłam Sambucę z rąk Guya. Pomachałam nią w powietrzu na znak zwycięstwa. Niestety, nie zakręciłam dokładnie butelki i natychmiast oblał nas sambucowy prysznic. – Ups... – zachichotałam, czując, jak lepki, anyżkowy płyn ochlapuje moje włosy. – Rany, Evie! – Guy wyglądał na wkurzonego. Starł z twarzy strużkę likieru. – Myślę, że już dość wypiłaś. – Ja? I kto to mówi? Król skrętów? – Właśnie – poparła mnie Amber. Palcem usunęła likier z ramienia, po czym go oblizała. – Nie masz jakiegoś jointa, żeby go sobie samotnie spalić gdzieś w kącie? – Żebyś wiedziała, że mam! – Guy z furią wypadł z kuchni, po drodze potrącając pustą butelkę. Z jakiegoś powodu wydało mi się to komiczne. Roześmiałam się, odrzucając głowę do tyłu. Amber przyjrzała mi się z uwagą. – Evie, wszystko w porządku? To nie było aż takie śmieszne. – Butelka po piwie! – Zarechotałam jeszcze mocniej. – Rany, chyba rzeczywiście już ci wystarczy. – Nie! – zaprotestowałam, trzymając w ręce prowizoryczny kieliszek, którym de facto był pojemniczek do jajek na miękko. – Czy mogę dostać jeszcze trochę? Amber wyszczerzyła się w uśmiechu i posłusznie mi nalała.

– Za nas! – Wzniosła toast i stuknęłyśmy się naszymi kieliszkami do jajek. – Za nas! – zawtórowałam jej i wychyliłam zawartość kieliszka.

Joel i Jane nie mogli przestać się śmiać. Wczepieni w siebie, trzymali się nawzajem za żebra. – Więc co – między spazmami śmiechu wysapał Joel – ten koleś powiedział, gdy przyszli jego rodzice? Starałam się sobie przypomnieć. Nie było to łatwe, mimo że wydarzyło się zaledwie kilka godzin wcześniej. Tak naprawdę obecnie z trudem pamiętałam cokolwiek: imiona otaczających mnie osób, to, gdzie się znajdowałam i jak się chodzi prosto... – Eee... – Przeszukiwałam pamięć. – A tak! Powiedział, żebym się nie stresowała, bo nie musimy siedzieć obok nich. Joel dosłownie popłakał się ze śmiechu. – Hej – wrzasnął do grupki kumpli, przywołując ich i pokazując na mnie ręką. – Ona dopiero co była na randce, a chłopak przyszedł z rodzicami! Wszyscy kumple Joela zaczęli się śmiać. Wszyscy oprócz Guya, którego akurat nie było w pokoju. Nie widziałam go od czasu zdarzenia w kuchni. Rzeczy zaczynały wymykać się spod kontroli... Teraz już wszyscy wiedzieli o Olim. Biedak! Miałam nadzieję, że to się nie rozniesie po całym college’u. Wystarczająco beznadziejnie się dzisiaj zachowałam. – Nie wierzę. – Co? Serio? Podpuszczasz nas? – Ale świr. Wstałam. Poczułam, jak w głowie wszystko zaczyna mi wirować tak szybko, że natychmiast z powrotem usiadłam. Odczekałam chwilę i

ponownie spróbowałam się podnieść. – Wychodzę. Kiedy opuszczałam pokój, wszyscy wciąż szaleńczo chichotali. W korytarzu natknęłam się na Amber. – EVIE! – Jej włosy, teraz zajmujące dwa razy więcej miejsca niż głowa, były zdecydowanie pijane. Pociągnęła mnie na schody i uścisnęła. – Stęskniłam się za tobą. Przewróciłam się na nią i leżałyśmy tak razem, chichocząc, aż ktoś poprosił, żebyśmy się przesunęły i nie tarasowały drogi na górę. – A gdzie Lottie? – spytałam. – Bzyka się na górze z elegancikiem. I tak od kiedy przyszłyśmy na imprezę. – Och... – To nie było w stylu Lottie. Ta domówka miała być „tym dniem, gdy Tim wreszcie pozna jej znajomych”, ale wymieniliśmy tylko „cześć”, zanim oboje zniknęli na piętrze. – Wiem – przytaknęła Amber. Zdaje się, że myślałam na głos. – Coś się tam chyba między nimi dzieje. – To znaczy co? – Nie wiem. Zauważyłaś, że on prawie się z nami nie przywitał? Kto to wie? Nigdy nie byłam w związku. Ułożyłam głowę na jej wilgotnym ramieniu. – Ja też nie – przyznałam. – Przynajmniej miałaś dzisiaj randkę... Chociaż czy to się liczy jako randka, gdy chłopak przyprowadza ze sobą rodziców? – I ona też, tak jak wszyscy, zaczęła się histerycznie śmiać. Ześlizgnęłam się na pupie po schodach, obwieszczając: – Idę po więcej alkoholu.

– Przynieś mi drinka! – zawołała Amber. W kuchni było tyle przeszkód – różne osoby, rzeczy walające się po podłodze i moje własne stopy, które nie chciały utrzymać mnie w pionie. Wszyscy byli rozmazani, niczym w filmie artystycznym w scenie ze spowolnionym kadrowaniem i nieostrym obrazem. Film. Chciałam być w domu i oglądać film. W uszach czułam metaliczność gitary basowej z muzyki heavymetalowej. I w ustach. Może jeśli człowiek za długo się zadaje z heavymetalowcami, to się od nich zaraża? Kuchnia. Harmider. Nie mogę się dostać do butelki z ginem. Co z tym ginem? Miał posmak dorosłości. Był w porządku, o ile wzięło się tylko łyk. Drinki. Sarah byłaby ze mnie dumna. Drinkami się upija, a kiedy jest się pijanym, człowiek czuje się chory. Nie mdliło mnie od sześciu lat. Nie mogłam znieść myśli, że mogłoby mnie zemdlić. Aż do dzisiejszego wieczoru. Znalazłam się poza domem. Byłam na zewnątrz. Przeszywające zimno. Wyszukałam sobie miły kącik do przycupnięcia. A może tak na chwilkę zamknę oczy? Odpocznę odrobinkę. Nie będę myślała o Olim i jego nienawiści do siebie samego. Ani o tym, jak głośno wszyscy się z niego śmiali. I o tym, że nie powiedziałam im o sobie. O tym, kim naprawdę jestem. I jaka jestem. Zawiodłam i jego, i samą siebie. A przecież jestem taka jak Oli. I oni wszyscy mają go za świra. Świr.

Świr, świr, świrek... Rany, jak zimno. – Evie? – Ciiiii – uciszyłam dobiegający mnie głos. – Evie? Co tu robisz całkiem sama? Głos Guya. Uśmiechnęłam się. – Wolałabym mieć dwa jądra wielkości arbuzów – powiedziałam i zaczęłam się szaleńczo śmiać. – O rany, ale jesteś wstawiona. – Nie, TO TY jesteś wstawiony. – Jeśli mówi się to z zamkniętym oczami, brzmi się bardziej przekonująco. Tak uważałam i postanowiłam się tego trzymać. – Zawsze jesteś na haju. – Nie wiedziałam, że umiem mówić takim tonem. – „Och, jestem Guy. Myślę, że jestem taki zajefajny, bo gram na gitarze i palę trawkę, ale PRZED CZYM tak naprawdę się ukrywam?”. Wymawiając „przed czym”, otworzyłam oczy, żeby spotęgować dramatyzm efektu. Jego twarz była tuż obok mojej. Uśmiechał się. – Twoja kumpelka, ta ogromna, zaliczyła zgon. Nie wiem, gdzie jest ta druga. Proszę, czy mogę cię zabrać do środka? – Powiedziałeś „proszę”. – Jestem dobrze wychowanym chłopcem. – No, niezbyt. – Ponownie zamknęłam oczy. – Evie, nie zasypiaj! No dalej. Zostałam podniesiona i zaczęłam dryfować po oceanie ogrodu. Po ładnym ogrodzie z wieloma krzakami, który byłby jeszcze ładniejszy bez tłoczących się w kręgach grupek, podających sobie papierosa z rąk do rąk. Czy to na pewno był papieros? Zbyt szybko przepłynęłam obok nich, by

to rozpracować. Dryfowałam z powrotem na imprezę. I na górę po schodach. – Unoszę się na wodzie – powiedziałam w przestrzeń. – Nieprawda! – Głos Guya dobiegł gdzieś spode mnie. – Do cholery, niosę cię. – Jestem ciężka? – Przepłynęłam obok brzękającej na gitarze i śpiewającej Wonderwall grupki, która usadowiła się na schodach. – Tak. Zmarszczyłam się. – Nie do wiary, że nazywasz mnie grubą! – Co? Nic takiego nie powiedziałem. Na litość boską... Dziewczyny... Trzymaj się, jeszcze chwila. Guy się obrócił i moim tyłkiem otworzył drzwi do ciemnej sypialni. Włączył światło. Pokój był pusty. Westchnął lekko i być może z ulgą położył mnie u wezgłowia łóżka. Ciężko zapadłam się w materac, jakbym ważyła tonę. – Oj, nie... – wymsknęło mi się z zaskoczenia, gdy rozglądałam się po pokoju. Zdałam sobie sprawę, gdzie jestem. Ta sypialnia. Pokój Anny z pamiętnej pierwszej randki z Ethanem. Usiadłam. – Nie mogę tu zostać. To pokój seksu. Próbowałam się podnieść i stanąć na nogach, lecz tak szybka zmiana pozycji sprawiła, że mój niezadowolony żołądek zaczął boksować. Było mi niedobrze. Och, nie! Nie mogę zwymiotować. – Zaraz zwymiotuję – załkałam spanikowana. Dlaczego? Dlaczego wypiłam tyle likieru? Czułam pot na czole i zaczęłam się trząść. Wszechogarniająca panika. – Nie zwymiotujesz. – Głos Guya był taki kojący. Nigdy wcześniej go takim nie słyszałam. Całkowite przeciwieństwo tych wszystkich

gardłowych, ochrypłych dźwięków, które z siebie wydawał podczas występów z zespołem. – Połóż się... Przyniosę krakersy i wodę. Chwyciłam go, z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. – Guy, nie mogę zwymiotować. Nic nie rozumiesz. Nie mogę. Po prostu nie mogę. – Panika wzięła górę i zrobiłam to, co zawsze robię w takich sytuacjach: rozpłakałam się. Nie było żadnego narastania tego odczucia ani powolnego zbliżania się do emocjonalnego crescendo. W jednej minucie Guy starał się sprawić, żebym się położyła, a w następnej z całej siły ściskałam jego dłoń, tamując w niej krew i rozpaczliwie szlochając. – Guy, nie mogę się pochorować. A jeśli zwymiotuję? Co ja narobiłam?! Jak to zatrzymać? Guy, powiedz mi. Pomóż mi coś z tym zrobić. O rany, mój żołądek. Nie mogę, naprawdę nie mogę wymiotować. Zaczęłam się spazmatycznie trząść. Guy, z szeroko otwartymi, zszokowanymi oczami, wtulił mnie w siebie. – Evie, ciiiiii... Wszystko będzie dobrze. Nie pochorujesz się. Przyniosę ci wodę. No, już dobrze. Uspokój się. Ciiii... Rany, gdzie te twoje koleżanki? Nie zwymiotujesz. Zaraz przyniosę wodę. Proszę, nie płacz już. Ciiiiii... Jego sweter pachniał dymem, lecz w słodki, wonny sposób, niczym palące się kwiaty. Ramię, na którym opierałam głowę, było tak przyjemne; jego ręka spoczywała na dole moich pleców. Jeszcze nigdy żaden chłopiec nie obejmował mnie w ten sposób. Poczułam nagłe, intensywne mrowienie w miejscu, w którym jego palce dotykały mojej skóry. Jego głos i dotyk mnie uspokoiły. Przestałam spazmatycznie szlochać. – Evie? – Tak? – powiedziałam w jego pachę. – Pójdę po wodę. Dasz sobie radę? Pokiwałam głową w jego pachę.

– Musisz się wyplątać spod mojego ramienia. – Nieee, dobrze mi tu. – No już. – Nawet mimo alkoholowego zamroczenia rozpoznałam zniecierpliwienie w jego głosie. Wyczułam, że zaczynam przeciągać strunę. Puściłam go i lekko się odsunęłam. – Połóż się i głęboko oddychaj. Niedługo wracam... – A gdzie są Lottie i Amber? Westchnął ponownie. – Sprawdzę, czy u nich wszystko w porządku. Dobrze się czujesz? Pokiwałam głową, a świat ponownie zaczął wirować. Ostatnie łzy pojawiły się w moich oczach. – Zaraz wracam. Dźwięk zamykanych drzwi. Położyłam się, tak jak kazał mi Guy, i patrzyłam w sufit. Obracał się, a z nim moja głowa. Zamknęłam oczy, żeby powstrzymać ten ruch, lecz wtedy moja głowa zaczęła wirować. Pokój wibrował pogłosem gitary basowej, jej jednostajnym rytmem, niczym miarowe bicie serca. Będę liczyć uderzenia gitary, żeby atak paniki nie ogarnął mnie z powrotem. Oddech i przytrzymanie na dziesięć uderzeń. A teraz zobaczmy, czy dam radę dojść do dwudziestu bez pojawienia się mdłości. Dobrze, udało się. Spróbujmy do czterdziestu. Tuż za drzwiami sypialni usłyszałam jakieś wrzaski. To mogła być Lottie, bo jeden z krzyczących głosów był trochę podobny do jej głosu. Gdzie się podziewała przez cały wieczór? Była z Timem? To do niej niepodobne. Mój brzuch był wzdęty, a mdłości narastały w gardle. Nie! Nie! Nie mogę wymiotować.

Och, żeby tylko przestało mi się tak kręcić w głowie. Drzwi się otworzyły, wpuszczając strumień głośniejszej muzyki. Ktoś je zamknął, a muzyka nieco przycichła i stała się przytłumiona. – Evie? Śpisz? Guy. Wrócił do mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego z ukosa. Widziałam jego dziurki w nosie. Nie było w nich żadnych smarków. Były całkiem ładne. – Masz całkiem ładne dziurki w nosie – powiedziałam do niego. Uśmiechnął się szeroko, kładąc talerz pełen tostów i stawiając szklankę wody na nocnym stoliku koło mnie. – A więc jednak nie odleciałaś? Twoja kumpelka, Amber, tak ma na imię, prawda? Joel i Jane się nią zajmują. Już się ocknęła i właśnie wymiotuje w ogrodzie. Wzdrygnęłam się. Jak niby mam się wydostać z tej imprezy bez przechodzenia obok jej wymiocin? Czy to możliwe, aby jakieś cząsteczki z tej wymiocinowej masy się oderwały i poszybowały w powietrzu do mojego nosa? Czy przez to ja też zacznę wymiotować? Chwileczkę... Już mnie przecież mdliło. Kolejna łza zaczęła spływać po moim policzku. Guy ją zobaczył. – O nie... Evie... Tylko nie to. Nie zaczynaj znowu. No już, zjedz kawałek tostu. Mniej będzie ci się chciało wymiotować. – Obiecujesz? – Tak, obiecuję. – Spojrzał mi prosto w oczy. Przekręciłam się na łóżku, żeby zrobić miejsce dla Guya. Popchnął mnie tak, że znalazłam się tuż pod ścianą, a następnie zaklinował mnie swoim ciałem. Położył się tak, że znalazł się tuż obok mnie. Leżeliśmy bok przy boku. Podniósł kromkę pieczywa.

– No dalej – przemawiał głosem, jakim mówią rodzice do malutkiego dziecka w porze karmienia. – Otwórz usta. – Umyłeś ręce przed zrobieniem tostu? Przewrócił oczami, jakbym nagle stała się niesfornym dzieciakiem. – Tak. – A talerz jest czysty? Wziąłeś go ze zlewu? Wiesz, że w zlewie jest więcej bakterii niż w muszli klozetowej? – W takim razie wziąłem ten talerz prosto z toalety – powiedział, ale na widok mojej twarzy od razu dodał: – Spokojnie, Evie. Talerz wyjąłem z kredensu. Wiesz, a może by tak się przydało powiedzieć „dziękuję”? Pochyliłam się powoli i wzięłam kęs tostu z masłem. Smakował wyśmienicie. Guy nawet pokroił je w trójkąty. – Dziękuję – powiedziałam z pełną buzią. Karmił mnie tak długo, aż mój brzuch powiedział „dość”. Potem zmusił mnie do wypicia małymi łyczkami dużej szklanki wody, zapewniając przy tym: – Wyjąłem ją ze zmywarki, nic się nie martw. Kiedy skończyłam pić, poczułam się lepiej. Tak jakby najgorsze już minęło, choć wyraźne widzenie wciąż nie było łatwe. – Tutaj to się stało – powiedziałam Guyowi. Tak bardzo chciałam położyć głowę w zagłębieniu pod jego ramieniem. Oparłam się tej pokusie i położyłam ją przy ścianie. – Co takiego? – Moja randka z tym seksoholikiem... To w tym łóżku bzyknął się z kimś innym. Guy przekręcił głowę w moją stronę i się uśmiechnął. – A więc to jest szczęśliwe łóżko... Zdążyłam już na tyle wytrzeźwieć, by wychwycić aluzję w jego

słowach. – Jestem straszliwie pijana – żachnęłam się. – Nie myśl sobie, że z tego skorzystasz. Gestem wskazałam na siebie w całej mojej pijanej, nieatrakcyjnej krasie. Znowu przewrócił oczami. – Zamiast podziękowań za to, że się tobą zajmuję, słyszę zarzuty o molestowanie seksualne. Otworzyłam usta, by zaprotestować, lecz zdałam sobie sprawę, że Guy ma rację. – Dlaczego tak się upiłaś? To nie jest ta obsesyjnie wszystko kontrolująca Evie, którą znam i kocham. Czy on powiedział „kocham”? Nie przesłyszałam się? Nie. W zasadzie tak, ale nie w ten sposób. – Nieudana randka. – Jezu, kolejna? Czy to dzisiaj miałaś spotkać się z tym ciapkiem? Gdzieś w zamglonym umyśle poczułam ukłucie. Guy nie pamiętał, że właśnie dzisiaj miałam randkę. – Tak, z nim. Byliśmy w kinie. – I co się stało? Dlaczego nie przyszliście razem na imprezę? Odetchnęłam głęboko, przypominając sobie dzisiejszy dzień i wieczór, jakbym szybciutko przewracała kartki w książeczce obrazkowej beznadziei. – Zabrał do kina swoich rodziców. – Czekałam na salwę śmiechu. Guy się nie śmiał. Wyglądał raczej na zatroskanego. – Naprawdę? Czy on nie jest chory? To znaczy, czy wszystko u niego w porządku z głową?

Opadła mi szczęka. Otworzyłam usta z wrażenia i trzymałam je tak chyba ciut za długo, jeśli chodzi o kwestię atrakcyjnego wyglądu. – Nie sądzę, żeby było w porządku. Myślę, że ma pewne problemy ze sobą. – Biedny chłopak. – Guy przez chwilę się nie odzywał. Po pewnym czasie dodał: – Miałem kiedyś takiego kumpla. W szkole... Napisał świetne teksty piosenek dla naszego zespołu. Naprawdę niesamowite. Ale był nieźle popaprany. Wyprowadził się. Nad morze czy coś w tym stylu. Uśmiechnęłam się do Guya. Jesteśmy tego samego wzrostu i moje dziurki w nosie znajdowały się dokładnie naprzeciwko jego dziurek. W tamtym momencie nawet niespecjalnie przejmowałam się tym, czy mam świeży oddech. To przyszło dopiero później, gdy zaczęłam się tym zamartwiać. – Dziękuję – powiedziałam. – Za co? – zdziwił się, drapiąc się po głowie i robiąc dziwną minę. – Że się z tego nie wyśmiewasz. – Niby dlaczego miałbym? – Wszyscy się śmiali, gdy im o tym opowiedziałam. – Evelyn, ludzie to idioci. – Przykro mi z powodu twojego znajomego. – Zastanawiałam się, czy też trafił do szpitala psychiatrycznego, ale niewiele z tego okresu pamiętałam. Tak jakbym wymazała ten czas z pamięci. – Zdarza się... Chciałam go pocałować. Nagle jedyne, co chciałam robić, to całować się z Guyem. To pragnienie było mocne, silniejsze ode mnie i od wszystkiego, co do tej pory czułam... Mocniejsze nawet od potrzeby ciągłego mycia się, niejedzenia i sprawdzania dat przydatności do spożycia na wszystkich produktach czy zamykania okna w moim pokoju,

żebym w nocy w pełni mogła kontrolować przepływ powietrza w sypialni. Złapałam oddech. – Evie? Nic ci nie jest? Znowu cię mdli? Spojrzałam na niego. Tym razem patrzyłam mu prosto w oczy. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Były takie niebieskie... Jak to możliwe, że wcześniej nie dostrzegłam ich niebieskości? Guy odwzajemnił moje spojrzenie i było tak, jakby nic się nie stało, a jednocześnie, w tej samej sekundzie, stało się wszystko. Moje serce zaczęło panikować i w poszukiwaniu schronienia uciekło z klatki piersiowej. Nigdy nikt tak na mnie nie patrzył. Mimo że w temacie całowania byłam całkiem zielona, wiedziałam, że Guy też chce mnie pocałować. Przesunął głowę w moją stronę. Zawahał się i oblizał usta. W mojej głowie nie było ani jednej złej myśli. Zbliżył się. I jeszcze trochę. Poczułam, jak jego lekki zarost prawie muska moją twarz. I wtedy hałasy dobiegające z imprezy stały się głośniejsze. – EVIE?! Odsunął się ode mnie. Zamrugałam i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził głos. Joel i Jane stali w drzwiach, podtrzymując między sobą Amber, która wyglądała jak podniszczona szmaciana laleczka. Jej głowa opadała naprzód, a kolana dziwnie się wyginały. – Pomożecie nam dostarczyć ją do domu?

Rozdział osiemnasty Obudziłam się z moim pierwszym w życiu kacem. – Ała! – jęknęłam tuż po przebudzeniu. To całkowicie oddawało moje samopoczucie. Położyłam dłoń na lepkim, dudniącym bólem czole. – Ała, aaaaaaa... Chwileczkę, gdzie ja jestem? Rozejrzałam się dokoła. Nawet lekki ruch głową był bolesny. Leżałam na kołdrze w swoim pokoju. Popatrzyłam na siebie i zobaczyłam, że wciąż mam na sobie ubranie, w którym byłam na imprezie. Czy urwał mi się film? Jak dotarłam do domu? Co się stało? BOOOOOOOOOOOOOOOOOLI! Opadłam z powrotem na poduszkę – AŁA! – i próbowałam sobie przypomnieć przebieg zdarzeń. Drinki. Robiłam dużo drinków. I Amber też. Wszyscy wyśmiewali się z Oliego, co było okropne. Biedny chłopak. O rany, zachowałam się jak jędza. Czy to się rozniesie po college’u? Oli dowie się, że robiłam sobie z niego jaja. I to będzie straszne. Dlaczego jestem taką idiotką? A gdzie przez cały wieczór podziewała się Lottie? Czy doszło do kłótni? Jak przez mgłę pamiętałam kłócące się głosy. A potem... już nic – pustka, zero, nada. Przygryzłam usta. To wszystko wyglądało dość przerażająco. Nigdy wcześniej nie zdarzyła mi się sytuacja, w której nie mogłam zrekonstruować przebiegu wydarzeń, mimo że w moim życiu były ogromne, bolesne wyrwy, o których naprawdę chciałabym móc zapomnieć. Ręką starałam się wymacać, gdzie też znajduje się moja komórka. Wreszcie znalazłam ją pod plecami – AŁA! Jedna wiadomość. Od Amber. Dostarczona około szóstej rano:

EVIE, CO SIĘ STAŁO? OBUDZIŁAM SIĘ CAŁA

W WYMIOCINACH, UBRANA ZESPOŁU JOELA????????????

W

PODKOSZULEK

Joel? Mętne wspomnienie leniwie zadzwoniło w mojej głowie. Przypomniało mi się, że odprowadzałam Amber do domu z Jane i Joelem. A tak naprawdę to oni ją nieśli, bo ja byłam zbyt pochłonięta... śpiewaniem? Czy ja naprawdę śpiewałam? I kolejny obrazek, jak wraz z Jane rozbierałyśmy Amber w jej pokoju. Była cała zarzygana, więc Joel, ponieważ po ciemku nie mogłyśmy znaleźć ubrań, pożyczył jej swoją koszulkę. Wyraźnie pamiętałam, jak niekomfortowo się poczułam, widząc jego nagi tors. Co jeszcze się wydarzyło? I czemu czuję się tak, jakby odkurzacz wyssał mi z ust całą ślinę? Drzwi do mojego pokoju nagle się otworzyły. Niczym przerażonego wampira, skąpały mnie wpadające do sypialni strumienie światła. „Żeby to tylko nie była mama, proszę, tylko nie mama” – mówiłam do siebie w duchu. Na szczęście w drzwiach stała Rose. Ze szklanką wody w ręce! – Dzień dobry, pijaczko – powiedziała, cała rześka i pełna energii. – Żyjesz? Pożerałam wzrokiem szklankę z wodą. – Mam nadzieję, że to dla mnie? – Tak. Jeśli chcesz, zaraz zrobię ci tosty. – Czy już ci kiedyś mówiłam, że cię kocham? Podała mi szklankę, a ja wypiłam duszkiem całą wodę. Zdałam sobie sprawę, że przydałoby mi się przynajmniej jeszcze ze dwanaście takich szklanek, a także wehikuł czasu, żebym mogła cofnąć się do wczorajszego

wieczoru i darować sobie kilka ostatnich drinków. – Dzięki – wyjęczałam zawodząco, oddając jej szklankę. Ponownie skuliłam się na łóżku, a mój mózg nie przestawał złośliwie uderzać o czaszkę. Rose się uśmiechnęła i usiadła w nogach łóżka. – Co się stało? – Za dużo wypiłam – jęknęłam. – To raczej dość oczywiste. Nie mogłaś trafić kluczem w zamek. Wpuściłam cię tylko dlatego, że mnie obudziłaś, wydzierając się i wywrzaskując tę afrykańską zaśpiewkę. No wiesz, z Kręgu życia, z Króla lwa. Zaczęłam szukać w pamięci jakiegokolwiek promyka wspomnienia, że faktycznie tak było. Nic, pustka. – Podpuszczasz mnie. Na pewno bym pamiętała. – Och, uwierz mi, że to prawda. Miałaś OGROMNE szczęście, że mamy nie było w domu aż do późnego wieczora. Mama... Na samą myśl o niej woda w moim brzuchu zamarzła. – Moment. Mamy nie było w domu? – Tak, poszli z tatą na swoją comiesięczną randkę. – Rose zrobiła minę. Miałam fart. Mama jest dość purytańska. Tyle razy wygłaszała kazania na temat zagrożeń związanych z piciem alkoholu, paleniem, branie narkotyków, chodzeniem na imprezy i – no cóż – z życiem jako takim. Jej comiesięczne randki z tatą były z góry zaplanowane i wpisane do kalendarza, jakby przyjemne spędzanie czasu z własnym mężem było wizytą u dentysty. Była prawie tak mało spontaniczna jak ja. Prawie... Powąchałam kołdrę. Nie pachniała za dobrze. Zaczęłam się zastanawiać, czy uda mi się ją ukradkiem uprać. Zazwyczaj mogłam dostać świeże ręczniki tylko raz w tygodniu, we wtorki, tak jak zaleciła Sarah.

– Ciebie też miało wczoraj nie być w domu? Prawda? – spytałam. Rose wzruszyła ramionami. – Tak, ale wróciłam wcześniej. – Dlaczego? – Lepiej ty opowiadaj, co tak naprawdę się wczoraj wydarzyło? Impreza się udała? A jak twoja randka? To była tak oczywista zmiana tematu, że powinnam podrążyć, co zaszło. Jednak bolała mnie głowa, a Rose nigdy się przed nikim nie otwierała, jeśli sama tego nie chciała, więc jedynie zamknęłam oczy, wydając z siebie przeciągłe „OJ”. – Robiłam drinki – zaczęłam relacjonować, czując w buzi metaliczne pieczenie na samo wspomnienie alkoholu. – A potem... nie jestem pewna, co się działo. A randka... Och, Rose, było okropnie. On przyszedł z rodzicami, później miał załamanie i generalnie to wyznał mi, że cierpi na agorafobię. – Serio? Czy on jest... – Psychiczny, tak jak ja? Tak. – Nie to miałam na myśli. – Zachowałam się beznadziejnie. Nie pomogłam mu. Stchórzyłam i odprowadziłam go do rodziców. Zostawiłam go. A później, na domówce, wszyscy się z niego wyśmiewali. Śmiali się do łez. A jeśli Oli się dowie, że wszystkim powiedziałam o rodzicach na randce? Lottie gdzieś sobie poszła. Nie wiem. Wszystko przez alkohol. Co wygadywałam w nocy? Rose uśmiechnęła się półgębkiem. – Cały czas ględziłaś o jakimś chłopaku. Myślałam, że mówiłaś o Olim. – Może o Guyu?

– Tak. – To inny chłopak. – Aha, z kapeli Joela? – Tak. Co takiego mówiłam? Rose przytuliła się do mnie, opierając głowę o moją pupę. – Cały czas powtarzałaś, że jest taki słodki i że się tobą zajął, i nie śmiał się, tak jak wszyscy inni... Evie, to było strasznie ckliwe. Mam cię emocjonalnie przygotować na kolejną pierwszą randkę? Guy... Guy... Guy... GUY! GUY! Prawie się całowaliśmy. To wspomnienie gwałtownie wdarło się do mojej świadomości, tak jakby przez cały poranek tylko na to czekało. Niósł mnie na górę, po schodach, i był taki uroczy, i miałam te wszystkie uczucia. I wszystkie natychmiast powróciły. Znów leżałam w sypialni Anny, tak nieodparcie pragnąc, żeby mnie pocałował. A on prawie to zrobił. Czyż nie? Moje serce zaczęło tańczyć, tłuc się po klatce piersiowej. Uśmiechnęłam się do siebie, gdy poczułam, jak w moim brzuchu metaforyczne musujące cukierki zaczęły puszczać bąbelki. – Ten uśmiech – powiedziała świętsza od papieża Rose – i wiem już wszystko. Uśmiechnęłam się szeroko. – To nic. Nic między nami nie było. Ale byłoby, prawda, że by było? – Nie zachowujesz się tak, jakby do niczego między wami nie doszło. – Przestań tak się wymądrzać. Jestem chora. – Nie jesteś chora. Masz kaca. – Na jedno wychodzi.

– Nieprawda. – Przyniesiesz mi jeszcze trochę wody? – O ile powiesz mi prawdę, co się wydarzyło. – Już ci mówiłam, że nic. Jeśli pójdziesz po wodę dla mnie, będę się bawić twoimi włosami, kiedy będziemy oglądały film na DVD. – Wchodzę w to.

Rose wróciła z wodą i przekąskami, i umościłyśmy się na mojej lekko cuchnącej kołdrze, by obejrzeć Przekleństwa niewinności. Siostra oparła głowę na moich udach, a ja głaskałam ją po włosach, muskając przy tym palcami jej głowę. Jeśli chodzi o głaskanie po głowie, Rose była pół człowiekiem, pół labradorem. Za każdym razem, gdy ktoś ją głaskał, wręcz rozpływała się z upojenia i była jak w transie. Oglądałam film jednym okiem, bo widziałam go już niezliczoną ilość razy. Sofia Coppola należy do grona moich ulubionych reżyserów. Nie jestem jednak pewna, jak wiele z mojej sympatii wynika z faktu, że jest kobietą. W końcu chciałam wspierać kobiety, które bez rozbierania się czy głodzenia dobrze sobie radzą w Hollywood. Senne filmowe ujęcia były dokładnie tym, czego potrzebowała moja skacowana głowa, choć gdzieś tam ciągle przewijała się w niej postać Guya. Czy mi się podoba? Co by się stało, gdyby nam nie przeszkodzono? Czy ja mu się podobam? Czy to normalne, że zaczyna mi zależeć na każdym chłopaku, który okazuje mi odrobinę zainteresowania? Czy to źle? A kiedy następnym razem się spotkamy, jak to będzie? Czy zaprosi mnie na randkę? Nie zasługuję na to, żeby ktoś jeszcze mnie zaprosił. A może jednak? Nie, nie po tym, jak okropnie potraktowałam Oliego. Chciałam, żeby Guy zaprosił mnie na randkę. Zrobi to. A może nie? Prawie mnie pocałował. Tak to działa, prawda? Podoba ci się dziewczyna i ty jej się podobasz. Ona chce, byś ją

pocałował. Zaczynacie się spotykać. Proste? Rose zaczęła drzemać i wkrótce ja też przysnęłam – odgłosy filmu były tłem dla naszej wspólnej drzemki. Właśnie odpływałam w głębszy sen, gdy rozdzwoniła się moja komórka. Usiadłam na wpół przytomna. – Co? – powiedziałam w słuchawkę zamiast normalnego „cześć”. Brak odpowiedzi, słyszałam jedynie szloch. – Halo? – Jeszcze więcej łkającego płaczu. Zerknęłam na ekran telefonu. Dzwoniła Lottie. – Lottie, to ty? Dobiegł mnie rozdzierający serce, przeszywający duszę jęk. – Evie? – Z trudem rozumiałam, co mówiła tym załkanym, rozmiękłym od płynących z nosa glutów głosem. – Evie? Możesz do mnie wpaść? – Jasne. Wszystko w porządku? – On... on... Po prostu przyjdź, dobrze? Zabierz ze sobą Amber. – Zaraz będę.

Rozdział dziewiętnasty Mama Lottie, która nam otworzyła, zerkała zza swoich dużych, owalnych okularów. Wyglądała i ubierała się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy miałam jedenaście lat. – Evie? To ty, skarbie? Tak dawno cię nie widziałam. Otworzyła szerzej drzwi, a ja wraz z Amber przeszłyśmy przez zasłonę z koralików, potrącając pięć dzwonków wietrznych, które się rozdźwięczały. – Panno Thomas, co słychać? – zapytałam, gdy przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Pachniała haszyszem. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo nigdy wcześniej nie wąchałam konopi. Byłam z siebie dumna, że pamiętałam, aby zwrócić się do niej „panno”. Mama Lottie z jakiegoś powodu nie życzyła sobie, by mówić do niej „pani”, mimo że była mężatką. – Wszystko u mnie w porządku. – Mama Lottie uwolniła mnie z uścisku i zaczęła machać ręką dookoła mojej postaci. W ten sposób oczyszczała aurę. Tak, dokładnie tak samo jak wtedy, gdy byłam jedenastolatką. Pamiętam, że w tamtym czasie bałam się odwiedzać Lottie w jej domu. – A ty z pewnością jesteś Amber. – Rytualnie przytuliła moją towarzyszkę. Włosy Amber praktycznie zasłoniły twarz pani Thomas. – Miło mi panią poznać – wymamrotała Amber w ramię mamy Lottie. – Tak się cieszę, dziewczynki, że przyszłyście – powiedziała, wypuszczając Amber z objęć. – Lottie ma doła i nie chce wyjść ze swojego pokoju. Słyszę, jak płacze, ale oczywiście nie ma mowy, żeby mi powiedziała, co się stało. Skierowałam się schodami na górę do pokoju Lottie.

– Zajmiemy się nią – zapewniłam jej mamę. Minęło tyle czasu, od kiedy po raz ostatni byłam w tym domu, lecz wszystko wyglądało identycznie. Dziwna tapeta z lat siedemdziesiątych. Wielki obraz z napisem: „To jest to”, który namalował dla nich pewien mnich podczas rodzinnego wyjazdu, do dziś wisiał nad schodami. Delikatnie zapukałam do sypialni Lottie. Zza cienkiej dyktowej ściany dobiegał płacz. – Kto tam? – zapytał zachrypnięty głos. – Evie i Amber ze świeżo oczyszczonymi aurami. Drzwi się otworzyły i wyłoniła się zza nich zapuchnięta twarz Lottie. Jej powieki były tak obrzmiałe od płaczu, że prawie nie było widać gałek ocznych. – Rany, przepraszam za nią – powiedziała zza naszych pleców Lottie, waląc się z powrotem na rozmemłane łóżko. Ostrożnie usiadłyśmy tuż obok niej. – Lottie – zaczęłam delikatnym, spokojnym głosem i położyłam dłoń na jej plecach. – Co się dzieje? Gdzie byłaś wczoraj wieczorem? – On... on... – wyjąkała w poduszkę, która skutecznie tłumiła jej głos – zerwał ze mną. Obie z Amber przystąpiłyśmy do działania. Ja głaskałam Lottie po plecach, a Amber wykrzyknęła z odpowiednim oburzeniem w głosie: – Co? Dlaczego? Jak? Co za podły drań! Lottie powoli uniosła głowę z poduszki – przynajmniej połowa włosów oblepiała jej zalaną łzami twarz. – To jeszcze nie wszystko. Co jest w tym najgorsze... to to, że on był zbity z tropu, bo jego zdaniem, nawet nie wiedział, że się ze sobą spotykamy! Siedziałyśmy tak, a Lottie zawodziła i płakała, a potem jeszcze trochę

szlochała.

Rozdział dwudziesty – Jestem taką idiotką! – ogłosiła Lottie w poduszkę. – Taką cholerną idiotką! Pogłaskałam ją uspokajająco po plecach. – To jego powinno się nazywać idiotą, nie ciebie – powiedziałam. – Nie, mnie. Jestem taka głupia. Myślałam, że się w sobie zakochujemy... A okazało się, że zakochiwałam się tylko ja. – Nie ma nic idiotycznego w tym, że ma się uczucia – zaopiniowała Amber, która odpowiedzialna była za gładzenie Lottie po włosach. – Jest. Uczucia są dla życiowych nieudaczników. W końcu Lottie przekręciła się na łóżku w naszą stronę. Bez mocnego makijażu, który spłynął z jej twarzy wraz ze łzami, wyglądała zupełnie inaczej i dużo delikatniej. – Przepraszam, dziewczyny – powiedziała między jednym a drugim czkaniem. – Tak mi głupio, że ryczę z powodu jakiegoś głupiego, paskudnego chłopaka. – Powiedz, co się stało? – To taki banał. – Opowiedz nam. Chcemy wszystko wiedzieć. – No dobrze.

Co zaszło między Lottie i Timem Lottie umówiła się z Timem na domówce. Chciała nam go w końcu oficjalnie przedstawić, bo spotykali się od kilku tygodni. Tim przyszedł na imprezę, ale od progu zaczął się dziwnie

zachowywać. – Same widziałyście – relacjonowała Lottie. – Ledwo się z wami przywitał, a impreza w ogóle go nie obchodziła. Cały czas próbował zaciągnąć mnie na górę. Nie za dobrze pamiętałam, że się z nim witałam, no ale od tamtej chwili w ciągu ostatniej doby zabiłam przecież jakieś dwadzieścia milionów komórek w swoim mózgu. Wiem, że chciał wymienić uściski dłoni ze mną i Amber, a my nie wiedziałyśmy, jak zareagować na coś tak wyszukanego. Zaraz potem zaszyłyśmy się w kuchni, by rozpocząć naszą misję alkoholowego zapomnienia, i zostawiłyśmy ich, by pogawędzili z innymi osobami. – To było okropne – kontynuowała Lottie, przyciągając do siebie nogi i opierając na kolanach delikatny podbródek. – Stawał się coraz bardziej snobistyczny i arystokratyczny, i taki krytyczny wobec naszych znajomych. Wiem, jaki jest Joel i że można czuć się trochę dziwnie, jak się na niego patrzy... Zwłaszcza teraz, gdy ma ten nowy kolczyk w nosie. No ale Tim był na jego koncercie, dobrze wiedział, jacy ludzie tworzą ten zespół. Im głośniejsza stawała się muzyka, tym bardziej wytwornie się zachowywał. Założę się, że pewnie chciał, żebyśmy zamiast być na tej imprezie, trącali się kieliszkami szampana, mieli na sobie marynarki i zwracali się do siebie „proszę pana, proszę pani”. Zachichotałam, a Lottie się leciutko uśmiechnęła. – Tak mnie to zraniło. Chciałam, żeby było lepiej między nami, a on ciągle szeptał mi do ucha, żebyśmy poszli na pięterko. I pomyślałam sobie, że to może pomóc i wyrwie go z tego dziwacznego nastroju. Ponad jej głową wymieniłyśmy się z Amber znaczącym uniesieniem brwi. – No więc poszliśmy na górę. I potem... – Amber się najeżyła, a ja mocno objęłam ręką plecy Lottie – uprawialiśmy seks. W toalecie. Och... – Lottie podniosła poduszkę i zanurzyła w niej twarz. – To obrzydliwe.

Był taki szorstki, nie tak jak zwykle. Jakby po prostu odwalał pracę. A potem... już po wszystkim... – Znowu zaczęła rozdzierająco szlochać. Dobiegał nas głęboki, zrozpaczony płacz, zaczynający się w dolnej części brzucha i wstrząsający całym ciałem. – Co po wszystkim? – spytałam. – Było tak dziwnie i nieromantycznie, że zaczęłam panikować i rzuciłam coś w tym stylu, że moi rodzice chcieliby go poznać. I wtedy, wierzcie mi, nie nabieram was, opadła mu szczęka. Równie dobrze mogłabym mu powiedzieć, że jestem ukrywanym przed światem dzieckiem Hitlera z sekretnego romansu czy coś w tym stylu. No i po prostu zapiął rozporek, cały wytworny i wymuskany, i powiedział: „Lottie, chyba źle się zrozumieliśmy”. – Co?! Tak po prostu? – Amber rozdziawiła buzię. Lottie pokiwała głową. W jej oczach pojawiły się kolejne łzy. – Najpierw wyglądał na zszokowanego, a potem zaczął mnie przepraszać. I to chyba jeszcze dodatkowo pogorszyło sprawę. Mówił: „Lottie, przepraszam. Jesteś świetną dziewczyną, ale myślałem, że po prostu razem dobrze się bawimy. I że oboje widzimy naszą znajomość tak samo. Och, tak mi przykro”. Poczułam się, jakbym była jakąś organizacją charytatywną! Jestem taka głupia. Wiecie, naprawdę się w nim zakochiwałam. Jezuuuu! Taka ze mnie typowa kretynka, że nawet opowiadałam innym, jak się poznaliśmy: „Och, wylał na mnie drinka”. To przecież takie romantyczne. – I co było dalej? – zapytałam, z powrotem zabierając się do uspokajającego głaskania jej po plecach. Lottie westchnęła ciężko. – I wtedy oczywiście mi odbiło. Wydarłam się na niego, całkiem pijana i zupełnie niewytworna, z pewnością nie jak dama. Wrzeszczałam: „Co?! Chyba sobie żartujesz? Ty dupku, tyle czasu mnie zwodziłeś”. Przysięgam, że wszyscy na imprezie musieli to słyszeć, tak się darłam. A

on jeszcze mocniej mnie przepraszał i wyjeżdżał z tą beznadziejną gadką, że niby przecież nigdy nie zadeklarował, że spotykamy się na poważnie i oficjalnie jesteśmy parą. A, i jeszcze to, że lubi ze mną spędzać czas... A ja na to: „Co? Co ty, do cholery, sobie myślałeś?”. Jak wściekły pies przegoniłam go na ulicę, cały czas krzycząc. Pamiętam, że wrzeszczałam: „Co ty sobie myślałeś?!”. Nie mogłam tego zrozumieć. I wciąż nie mogę. – Coś na to odpowiedział? Lottie usiadła i wytarła zaczerwienione oczy. Wyraz jej twarzy zmienił się błyskawicznie z głębokiego smutku w złość. Zupełnie jakby ktoś wycelował w nią pilota i zmienił kanał. – Powiedział, że nie rozumie, dlaczego tak się denerwuję, i że po prostu luźno się widywaliśmy. I czemu niby miałby chcieć być uwiązany w wieku szesnastu lat?

Poszłam z Amber do osiedlowego sklepiku po czekoladę. – Zachowuję się tak typowo – stwierdziła Lottie po naszym powrocie, gdy już wepchnęła sobie do ust połówkę czekolady Dairy Milk. – Zajadam się czekoladą i rozpaczam z powodu faceta. – Czasem takie zachowania są pomocne – pocieszyłam ją. – Nienawidzę tego, że doprowadził mnie do takiego stanu. I tego, jak wiele czekolady potrzeba, żeby poczuć się lepiej. Odłamałam kolejną kostkę czekolady z orzechami i podałam ją Amber, która rozłożyła się przy łóżku Lottie, wyciągając długie nogi na dywanie. – Nie wierzę, że mógł coś takiego powiedzieć. „Nie chcę być uwiązany”? – Wzięła ode mnie czekoladę i wrzuciła ją sobie do ust. – Nie znoszę takich gadek. Tak jakby myśleli, że dziewczyny mają hopla na punkcie bycia w związku. Co niby ich zdaniem mamy robić? Bzykać się z nimi, nie oczekując niczego w zamian?

– Tak, na to wygląda – odpowiedziała Lottie. – Nie, to też nie jest dobrze – włączyłam się do rozmowy. – Takie dziewczyny nazywają dziwkami. Obie pokiwały głowami. – Czyli jeśli z nimi sypiamy, to źle, a jeśli nie, to też niedobrze? – Amber wyglądała na naprawdę przygnębioną. Lottie, ślizgając się nieco na swoich zrolowanych skarpetkach, stanęła na łóżku i powiedziała: – Nie, jest na to sposób. Możemy udawać, że jesteśmy Maniakalnymi Wyśnionymi Wróżkami[3]. – Że niby kim? – spytałam. – Mistyfikacją, czyli marzeniem każdego chłopaka, a zwłaszcza tych jakże „alternatywnie popularnych i odstawionych”, z którymi się zadajemy.

– I na czym ma polegać bycie taką Maniakalną Wyśnioną Wróżką? Skąd w ogóle znasz takie określenie? Zawsze wszystko wiesz! Lottie z powrotem usiadła na łóżku i zaczęła jeździć palcem po ekranie swojej komórki. Wyszukała w Google’u kilka fotosów z filmów. Pojawiły się zdjęcia Zooey Deschanel i Kirsten Dunst, i jeszcze kilka z takiego filmu sprzed paru lat, który bardzo mi się podobał. Ruby Sparks. – Voilà – oznajmiła. – Oto Maniakalna Wyśniona Wróżka. – He? Lottie dźgnęła palcem ekran. – To coś jak twór męskiej wyobraźni, ale te dziewczyny udają, że naprawdę takie są. W rzeczywistości to przetworzona forma zespołu Madonny i ladacznicy, w nieco staroświeckiej formie.

– Madonny i czego? Naprawdę, dziewczyno, wiesz wszystko. Lottie zignorowała mój sarkazm i wyjaśniła: – Maniakalna Wyśniona Wróżka jest piękną dziewczyną, która nie zdaje sobie sprawy ze swojej urody. Przyjemnie się na nią patrzy i chłopak czuje przy niej, że żyje, lecz jednocześnie ona wie, kiedy powinna się zamknąć, by mógł sobie oglądać piłkę nożną. Pija whisky lub piwo i jest zbyt zajęta głupimi dodatkowymi zajęciami czy próbami zespołu, żeby czegokolwiek oczekiwać od związku. Lubi też niezobowiązujący seks, ale oczywiście tylko z tym jednym chłopakiem i z nikim innym. Amber się obróciła i wzięła komórkę. – Och, dobrze to rozumiem. – Zwróciła się do mnie i kontynuowała wyjaśnienia: – Na zajęciach ze sztuki poświęciłam cały esej Madonnom, a zwłaszcza wizerunkom Maryi. Madonna i ladacznica to koncepcja Freuda. Chodzi o to, że mężczyźni są seksualnie zdezorientowani, bo chcieliby, żebyśmy były czyste i niewinne jak dziewice. Typ Madonny to ta dziewczyna, którą mogą zabrać do domu rodziców i oficjalnie przedstawić... Faceci chcą także, żebyśmy się z nimi kochały, jakbyśmy były nigdy nienasyconymi dziwkami. Nie umieją się zdecydować, który z tych dwóch typów kobiet bardziej im odpowiada. Idealnie byłoby mieć obie... Wymyśliłam nawet fantastyczne określenie na tę hybrydę – powiedziała z dumą w głosie. – Na współczesne czasy. Nazywam ją dziwkowatą dziewczyną z sąsiedztwa. Lottie zarechotała. – Piękne! Zestawienie dwóch ideałów kobiecości, czyli przegrana na każdym froncie. – I naprawdę uważacie, że tego właśnie chcą faceci? – Skrzywiłam się. – Jasne. – Lottie wzięła od Amber swoją komórkę. – Daję słowo, że jedynym sposobem, żeby obecnie mieć chłopaka, to udawać, że się jest dziwkowatą dziewczyną z sąsiedztwa.

– Jak udawać? – No wiesz, mówić rzeczy typu: „Spotykajmy się, ale bez żadnych deklaracji, bo trochę mnie przerażają te całe związki”. Straszliwie mnie to wkurza. Faceci uważają, że mi to odpowiada, bo lubię seks i jestem frywolna – mówiąc to, Lottie z pewnością nie wyglądała szczególnie podniecająco. Dokoła ust miała rozpuszczoną czekoladę. – A potem zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że chcę, aby wkładali swój organ we mnie i tylko we mnie, i może jeszcze od czasu do czasu pogadali o uczuciach... I bum! Zaczynają być humorzaści, jakbym ich w jakiś sposób zawiodła. Ponownie się skrzywiłam. – Czy to aby nie jest trochę seksistowskie? Oni tacy nie są – zaoponowałam. Zaczęłam myśleć o Guyu i o tym, jak zawsze się mnie czepiał, gdy zaczynałam stosować podwójne standardy. – Nie można wrzucać wszystkich chłopaków do jednego worka. – Niby czemu nie? – zapytały jednocześnie. – Spójrzcie na Jane i Joela. Ani razu jej nie zdradził. Chyba naprawdę ją kocha. – Kocha kłamstwo, ot co. – Lottie ponownie stanęła na łóżku. – Jane odgrywa właśnie taką Maniakalną Wróżkę z marzeń Joela. Sama mówiłaś, że bardzo się zmieniła, od kiedy są razem. I że masz wrażenie, że zrobiła z siebie samej produkt. Produkt o nazwie dziewczyna. – Taak... – Przysięgam, że gdyby teraz wyciągnęła swój klarnet i zaczęła mu robić wymówki, czyli powiedziała, że wolałaby, żeby jej nie wystawiał, gdy w ostatniej chwili zwołują próby zespołu, to Joel by się ulotnił. – Taak... Amber dołączyła do nas na łóżku, opadając na nie i robiąc wybrzuszenia w materacu.

– Wiecie, czasem nic mnie to nie obchodzi, że jestem seksistowska. My mamy z tym do czynienia cały czas. Dlaczego więc nie zwalczać ognia ogniem? – Dziewczyny powinny rządzić światem – stwierdziła Lottie. – Dokładnie tak. Gdy spędzałam z nimi czas, zawsze dowiadywałam się czegoś nowego. Miały takie zdecydowane poglądy na wiele spraw i tak wysokie mniemanie o kobietach. Cieszyły się, że nimi są, i uważały, że jest to coś wspaniałego. Trudno było się w tym nie zanurzyć. Zwłaszcza gdy Lottie – Einstein opowiadała o różnych nieznanych mi koncepcjach i uczyłam się od niej nowych słów. I muszę przyznać, że całkiem mi to odpowiadało. No bo przecież jesteśmy naprawdę fajne. Co nie? A jednak jeśli masz pochwę, świat jest przeciwko tobie. – Powiedzieć wam, co mnie naprawdę wkurza? U chłopaków takich jak Tim? – zapytałam, aby włączyć się do rozmowy. – Jasne, dawaj. – To język, którego używają. I tego samego języka używamy my same, kiedy mówimy o dziewczynach. To takie porąbane. Te wszystkie ohydne słowa dotyczące dziewczyn, które nie mają męskich odpowiedników, takie jak „dziwka” czy „psycholaska”. I to, co powiedział Tim, że nie chce być „uwiązany”, tak jakbyśmy były dla nich jakimś obciążeniem: niby że my, jako gatunek, ich uwiązujemy i odbieramy im wolność. Czemu oni mają mieć tę wolność, a my nie?! Dlaczego wszyscy tak po prostu zakładają, że chłopakom zależy na wolności, a dziewczyny chcą być z kimś związane? – Wzięłam kolejną kostkę czekolady, która załagodziła tępy ból kaca w mojej głowie. – A kiedy oni po kilku latach, jak już są starsi, nie znajdują nikogo, z kim mogliby się związać, nazywa się ich kawalerami. Dla nas mają za to określenie „stara panna”. Nie ma takiego wyrażenia dla facetów, które byłoby w pełni odpowiednikiem starej panny. Tak samo jak nie ma go dla

mężczyzny, który sypia, z kim popadnie. A dla dziewczyn jest ich cała masa! Język jako taki jest seksistowski i tylko umacnia te generalizujące, stereotypizujące, porąbane oczekiwania, jacy mają być chłopcy i dziewczyny... – przerwałam swój wywód, bo zauważyłam, że Amber i Lottie się na mnie gapią. – No co? – spytałam. – Taka niepozorna, a całkiem bystra z ciebie sztuka! – Lottie uśmiechnęła się szeroko. – Czasem o tym zapominam. – Eeee... no cóż... Amber z powrotem opadła na łóżko, powodując kolejne materacowe minitrzęsienie ziemi. – Nienawidzę określenia „stara panna” – powiedziała dobitnie. – Mam dopiero szesnaście lat, a już się martwię, że nią zostanę. I wtedy wściekam się na siebie, że tak się przejmuję tym, czy spotkam jakiegoś sensownego chłopaka. – Czemu by mu nie nadać nowego znaczenia? – Lottie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Po raz pierwszy tego dnia na jej twarzy zagościł uśmiech. Cała wewnętrznie rozpromieniona wyglądała pięknie. Byłam dumna, że tak szybko udało nam się z Amber podnieść ją na duchu. – Może by na nowo zdefiniować określenie „stara panna” i sprawić, by zaczęło znaczyć coś odwrotnego niż teraz? Niezależną i silną osobę? – Ponownie wyciągnęła komórkę i zaczęła na niej z przejęciem coś wystukiwać. Pojawiły się zdjęcia z protestu w Londynie. Jego uczestnicy, w większości ubrane w minispódniczki kobiety, machali transparentami. – Kilka lat temu feministki zrobiły tak ze słowem „szmata”. Zorganizowały ten protest, który się nazywał Marsz szmat, w różnych miejscach na całym świecie. Nie do końca im to wyszło, bo samo słowo „szmata” jest tak obrzydliwe, że nigdy nie będzie dla kobiet budujące. No, ale „stara panna”? Zróbmy coś z tym. – To mi się podoba! – Amber się uśmiechnęła. – A teraz, co tak dokładnie znaczy „stara panna”? Czy oznacza starszą

kobietę, która nie wyszła za mąż? Nie, to oznacza przecież o wiele więcej. To przerażające określenie, która wtłacza się nam do głów. Już kiedy jesteśmy małe, martwimy się, że mężczyźni nie będą nas zauważać. To słowo znaczy tyle, że gdy wszyscy dokonywali wyboru życiowego partnera, nikt cię nie chciał. I że przegrałaś życie. I że jesteś stukniętą kociarą. Taką samotną, smutną, zgorzkniałą... I wszystko z tego jednego powodu, że żaden mężczyzna cię nie chciał. A jeśli to odwrócić? – Jak? – spytała Amber. Dokończyłam za Lottie: – To, że jest się tak zwaną starą panną, oznacza po prostu, że w tym samym stopniu ważne są dla ciebie relacje z kobietami, co z mężczyznami – mówiąc to, pomyślałam o Jane. – I że nie naginasz dla faceta ani tego, kim jesteś, ani tego, w co wierzysz, ani tego, czego chcesz, tylko po to, by ułatwić mu życie. Obie uśmiechnęły się szerzej. Lottie przejęła pałeczkę: – Bycie starą panną oznacza, że nie boisz się przyglądać społecznym zasadom i mówić głośno, że się z czymś nie zgadzasz i że to jest złe. I nie martwisz się, że tylko z tego powodu, że mówisz takie rzeczy, faceci nie będą cię uznawali za słodką czy seksowną. Uśmiechnęłam się, a Amber dokończyła naszą nową definicję: – Bycie starą panną oznacza, że dba się o swoje przyjaciółki i wspiera je zawsze, gdy tego potrzebują. Chwyciłam Lottie i Amber za ręce i wzniosłam je w stronę sufitu. – Oficjalnie ogłaszam nas pozytywnymi starymi pannami! Klaskałyśmy, śmiałyśmy się i po raz pierwszy w życiu czułam, że jestem silna.

DZIENNICZEK ZDROWIENIA Data: 23 października Leki przyjmowane: Fluoxetin, 10 mg

Znajomi nie mogą się dowiedzieć, bo ich stracisz. Pamiętaj, jak zareagowali na sytuację z Olim. Myśli i uczucia:

Czy podoba mi się Guy? Czy o tego typu sprawach też powinnam pisać w dzienniczku? Kogo to obchodzi? Sarah tego nie widzi. Ha ha. Zadanie domowe: • Kontynuuj radzenie sobie z sytuacjami, które wywołują w tobie strach czy niepokój, tak żebyś widziała, że sobie z nimi radzisz. • Poinformuj mnie lub rodziców, jeśli zauważysz, że niektóre rytuały wracają.

Rozdział dwudziesty pierwszy Na kolejnej wizycie u Sarah opowiedziałam jej o imprezie. Dziwnym trafem nie była pod wrażeniem. – Jak to możliwe, że nie jesteś ze mnie dumna, że udało mi się zrobić te wszystkie drinki? Sarah zwęziła oczy nad wypełnionym zapiskami notesem. – Pracuję w publicznej służbie zdrowia, której zadaniem jest utrzymywanie ludzi przy życiu i w zdrowiu. Zdajesz sobie sprawę, jak wiele środków z naszego budżetu idzie na nieletnich pijanych imprezowiczów ratowanych na SOR-ze? Cisnęłam do kosza z zabawkami drewnianą gąsienicę, którą obracałam w rękach. – Ale sama z siebie zrobiłam coś, przez co mogło mnie zemdlić. Wystawiłam się na to niebezpieczeństwo z własnej woli! – Wypiłaś całą Sambucę? Pokiwałam głową, na początku nieco buńczucznie, lecz później już tylko z zawstydzeniem i potulnie. – No cóż, a ja myślę, że nie zrobiłaś tego, by się ze sobą zmierzyć. – Powiedziałam ci, że nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz czy nie. Założyłam ręce na piersi. Obchodziło mnie. Przynajmniej trochę. Sarah zastosowała swój ulubiony chwyt i przez pewien czas się do mnie nie odzywała. Wreszcie powiedziała: – Po pierwsze, doskonale wiesz, że gdy przyjmujesz leki, nie powinnaś pić alkoholu. Nawet jeśli twoja dawka leku jest mała. – Zaczęła odliczać na palcach. – Po drugie, to nie jest podobne do ciebie, żebyś się wystawiła na taką próbę i zrobiła to dobrowolnie, w dodatku w takim otoczeniu, czyli na domówce. A po

trzecie, dopiero co mi opowiedziałaś o randce z Olim i mam wrażenie, że jesteś przygnębiona jego stanem oraz tym, jak zareagowali twoi przyjaciele. – No i? – Mogłam się założyć, że Sarah uważa się za pannę Marple i wyobraża sobie, że występuje w telewizyjnej ekranizacji książki Agathy Christie. – Uważam, że zachowywałaś się w ten sposób – Sarah była jak zawsze spokojna – i że robiłaś te wszystkie drinki, aby uciec od złych myśli, które zaczęły pojawiać się w twojej głowie i dotyczyły znajomych. Pokręciłam głową. Nie, nie i jeszcze raz nie. – Nie miałam złych myśli o moich przyjaciołach. Są fajni i wyrozumiali, i niesamowici. – A gdzie ich zdaniem teraz jesteś? Co teraz robisz? Zaczerwieniłam się i nie odpowiedziałam na pytania Sarah. – No gdzie? – Jest przerwa semestralna. – Dobrze, zapytam więc inaczej. Gdzie, ich zdaniem, spędzasz poniedziałkowe popołudnia? – Myślą, że w poniedziałki po południu mam wolne na uczelni – powiedziałam do moich stóp. Sarah spojrzała tryumfująco – leciutko uniosła brew, a na jej ustach pojawił się uśmieszek, który z trudem starała się ukryć. – To nie jest kłamstwo! Naprawdę mam wolne w poniedziałkowe popołudnia. – A czy wracasz prosto do domu? Nie. Przychodzisz tutaj do mnie na wizyty. – No dobrze, więc to jest półprawda. I co z tego?

Cała się nastroszyłam – niczym jeż z najeżonymi, gotowymi do walki lub obrony kolcami. A może kolce jeży zawsze są takie same, a w stresie te zwierzątka po prostu zwijają się w kłębek? Byłam zbyt zajęta rozważaniem tej kwestii, by zauważyć, że Sarah wyciągnęła kanapkę. Położyła ją na stole tuż przede mną. Wszystkie dotychczasowe myśli – o Olim, Guyu i dziewczynach – natychmiast wyparowały mi z głowy. Zaczęło mnie mdlić. – Sarah, proszę, daj spokój. Nie dzisiaj. Sarah lekko się uśmiechnęła. – Uprzedzałam cię, że musimy nadal ćwiczyć stawianie cię w nieprzyjemnych sytuacjach i sposoby radzenia sobie z nimi. Chcemy się przekonać, jak reagujesz, kiedy przyjmujesz mniejsze dawki leku. Jadłaś obiad? – Tak – skłamałam. – Dasz radę zmieścić jeszcze małą kanapkę. Prawda? Nie chciałam jej dotknąć. Przez tekturowe trójkątne opakowanie widziałam niedostrzegalną dla nikogo innego połyskującą truciznę. Powolnym ruchem sięgnęłam po kanapkę. Odwróciłam opakowanie i sprawdziłam datę przydatności do spożycia. Momentalnie upuściłam paczuszkę. – DWA dni po terminie?! Sarah, chyba sobie żartujesz? W kanapce jest mięso. Sarah podniosła kanapkę z podłogi i z powrotem położyła na stole. – Jak byś to umieściła na skali? – Dlaczego to robisz? Nie uprzedziłaś mnie! Nie zapowiedziałaś, że to będzie dzisiaj. Odłóż kanapkę. Proszę. – Twoja liczba? W skali do dziesięciu, na której liczbie jest twoje

poczucie niepokoju? Dłonie miałam wilgotne od potu, a w gardle uczucie, że na szyi jako biżuteria wisi mi boa dusiciel. Gdyby do gabinetu przycwałowali nagle Czterej Jeźdźcy Apokalipsy, nie sądzę, by przeraziło mnie to bardziej niż zbliżająca się kanapkowa zagłada. Przełknęłam ślinę. Och, jak w tym momencie nie znosiłam Sarah! – Osiem na dziesięć – powiedziałam zachrypniętym głosem. – Osiem to dużo. Evie, oddychaj razem ze mną. – Zrobiła przesadny wdech i wydech. Próbowałam ją naśladować, lecz boa dusiciel coraz mocniej oplatał moją szyję. – Dlaczego? – Z mojego gardła wyszedł jedynie szept. – Czemu jesteś taka przerażona? Już to przecież robiłaś i nie stało się nic złego. Momentalnie przestałam być przestraszona i zaczęłam czuć złość. – To nie to samo! – wybuchnęłam. – Tamta kanapka była przeterminowana tylko jeden dzień i w dodatku była z szynką, nie z kurczakiem! Nawet normalni ludzie nie jedzą kurczaka po terminie przydatności do spożycia. I to nieprawda, że ostatnio nic się nie stało, jak zjadłam tamtą kanapkę. Przez cały dzień było mi niedobrze! – Z paniki, nie przez kanapkę. – Nie można tego udowodnić. Mdliło mnie i jestem pewna, że to przez kanapkę. I skoro wtedy zjadłam, dlaczego mam jeszcze raz robić to samo ćwiczenie? Łzy cisnęły mi się do oczu. Czułam, że jeszcze chwila i się rozpłaczę. Miałam wrażenie, że serce podłączono mi do generatora zasilanego przez jądro Ziemi. – Już ci tłumaczyłam, że wraz ze zmniejszaniem dawki leku będziesz czuła większy niepokój. Wystawianie się na próby jest naprawdę ważne,

po to, byś mogła się przekonać, że wszystko jest w porządku także i wtedy, gdy nie bierzesz leków! – Głos Sarah stał się nieco ostrzejszy. – Czemu nie zostawić leku bez zmian? Takiej małej dawki jak teraz? – Możesz tak zrobić. – Głos Sarah złagodniał. – Sama jednak powiedziałaś, że chciałabyś przestać brać leki. To twoja decyzja. Sarah miała rację. Nienawidzę brać tych tabletek.

Dlaczego chciałam przestać brać leki Nie znoszę zamartwiać się tym, że nie wiem do końca, kim naprawdę jestem. Kim jest Evie? Jaka jest? I co ta chemiczna substancja robi w moim mózgu? Jak wpływa na jego pracę? Nienawidzę też tego, że przez leki w nocy palą mnie stopy. W lecie musiałam namaczać flanelowy materiał w lodowatej wodzie i robić sobie okłady – tylko w ten sposób udawało mi się schłodzić stopy na tyle, żebym mogła zasnąć. Źle się czułam z tym, że nie byłam pewna, czy to ja się lepiej czuję, czy też moje samopoczucie zależy po prostu od substancji wpływającej na pracę mojego mózgu. I z tym, że gdy zaczęłam przyjmować te leki, nie byłam jeszcze w wieku, w którym można je bezpiecznie brać. Wszystko dlatego, że tak bardzo się rozchorowałam. I nigdy nie będę miała całkowitej pewności, do jakiego stopnia wpływają na pracę mojego mózgu. Nie znosiłam tego, że przez nie puchnę oraz że odstawienie ich z dnia na dzień jest zbyt niebezpieczne, więc dosłownie byłam w potrzasku. Nie mogłam znieść myśli, że jeśli kiedykolwiek będę miała dzieci, leki mogłyby źle na nie wpłynąć w czasie ciąży. Przede wszystkim jednak nienawidziłam tego, jak źle się czułam, kiedy zaczynałam je przyjmować i zwiększać dawkę. Tego, że od kiedy je brałam, nigdy nie czułam się tak naprawdę zadowolona ani smutna, a jedynie emocjonalnie znieczulona i jakaś taka odrętwiała. W tej jednak chwili, w wilgotnawym pokoju terapeutycznym, nic nie wydawało mi się równie okropne jak zjedzenie leżącej przede mną kanapki.

– Nie całą... – Próbowałam pertraktować trzęsącym się głosem, który ujawniał, jak bardzo moje emocje, niczym prawdziwi zdrajcy, chciały się ze mnie uwolnić. – Jeden trójkąt kanapki. – Trzy gryzy. – Pół kanapki. Już to przecież robiłaś. – Wtedy nie byłam tak przerażona. – I o to w tym chodzi. No dalej, Evie. Jesteś silna i odważna. Co w najgorszym przypadku mogłoby się stać? – Zemdli mnie. – Łzy w końcu popłynęły. Chlipałam tak mocno, że z trudem oddychałam. – Przyjmijmy, że cię zemdli. I co z tego? – Zwymiotuję. Sarah lekceważąco wzruszyła ramionami. – No i? Nie umrzesz od tego. – Przestań! – Co mam przestać? – Przestań próbować trafić do mnie za pomocą logiki. Do tej pory to nigdy nie przyniosło rezultatu i tym razem też nie przyniesie. – Ręce trzęsły mi się tak mocno, że z pewnością wychwyciłby te drgania oscylator Tesli. Podniosłam głos: – Myślisz, że nie wiem, że to niedorzeczne? Nie domyślasz się, że przez cały czas mówię sobie, że to głupie? I że się nie zadręczam: „Evie, nie bądź tak beznadziejnie nielogiczna. Niszczysz swoje życie”? – Walnęłam rękami o stół, by dać upust części buzującej we mnie energii. – To, że coś nie jest racjonalne, nie oznacza, że jest mniej przerażające.

Sarah nadal mówiła spokojnym głosem, co było dokładnym przeciwieństwem mojego roztrzęsienia: – Tylko jeden trójkąt kanapki. – Chrzanić to. – Podniosłam obrzydliwą, śmierdzącą, przeterminowaną bułkę, rozerwałam opakowanie i wpakowałam do ust tyle kanapki, ile dałam radę ugryźć. – Bardzo dobrze. Zaczęłam gryźć, ale moje usta były zbyt wypełnione. Dwa dni po terminie. CAŁE DWA DNI. Zadławiłam się. – No już, Evie, gryź dalej, a potem po prostu przełknij. Moje podniebienie było suche jak pieprz. Zero śliny. Majonez smakował kwaskowato. Zaczęło mnie mdlić. Trucizna! Trucizna! Trucizna! Starałam się myśleć o wszystkim, byle nie o tym, co mam w buzi. Próbowałam przywołać obraz spokojnego jeziora. Kiedy to się nie udało, wyobrażałam sobie wszystkich ludzi na świecie, którzy mają gorsze problemy niż ja. Prawdziwe problemy. Ludzi chorych, samotnych, biednych, głodujących. Ktoś głodujący zjadłby taką kanapkę bez szemrania i byłby wdzięczny. Nawet nie zwróciłby uwagi na termin przydatności do spożycia. Oni mieli poważne problemy, a ja jestem tylko pobłażającym sobie, egoistycznym, głupim, słabym psychicznie bachorem. Rany, kanapka ciągle była w mojej buzi, teraz jako mulista pasta oblepiająca dziąsła. Jak gruda na moim języku. Dwa dni po terminie. Wyobraziłam sobie bakterie namnażające się w kurczaku, mikroby – coraz więcej mikrobów – w majonezowym sosie i podwiędłą sałatę. I teraz to wszystko było w moim SŁABYM, głupim ciele.

Nie! Nie dam rady. Nie. Ile już tego przełknęłam? Nie, nie, NIE! Wyplułam grudę na stół przede mną, wprost na pudełko z chusteczkami. Zbierało mi się na wymioty. Kawałek pieczywa, który utkwił mi w gardle, cały pokryty śluzem wylądował na drewnianym blacie. Zakrztusiłam się. Będę wymiotować. Powstrzymaj ten odruch. Powstrzymaj! Nienawidziłam Sarah i całego świata. Chwyciłam szklankę wody terapeutki i wychyliłam ją. Chciałam wypłukać usta, ale miałam w nich za dużo wody, która zaczęła ściekać mi po brodzie. Krztusząc się, przewróciłam szklankę. Woda rozlała się po całym stole. Opadłam na wykładzinę na podłodze, z trudem łapiąc powietrze. Starałam się nabrać powietrza, lecz szloch zaklinował mi gardło, zatrzymując dopływ tlenu. – Evie. Evie?! Tylko spokojnie. ODDYCHAJ. EVIE! Wytrzeszczyłam oczy. Słyszałam swój świszczący, podobny do rżenia osła oddech. Powietrza! Zaraz stracę przytomność. Dłoń Sarah zacisnęła się na mojej dłoni. – Posłuchaj mnie. Słuchaj mojego głosu. Oddychamy na trzy. No dalej, spróbuj: raz... dwa... trzy... Próbowałam robić to, co mi kazała, ale kolejna fala szlochu zatykała mi gardło. – Przestań płakać. Evie, słuchaj mnie! Na trzy: raz... dwa... trzy... Skupiłam się na jej głosie i udało mi się zaczerpnąć powietrza. – Dobrze, a teraz do pięciu. Raz, dwa, trzy, cztery... Doszła do czterech, gdy porwała mnie nowa fala szlochu i zaczęłam kasłać. – Wdech do trzech, wydech do pięciu... Wdech do trzech... Wydech do pięciu... Do trzech... Do pięciu...

Wkrótce moje spazmatyczne szlochy przeszły w ciche łkanie. Oddech powrócił. Mogłam się podnieść. Już wkrótce spotkam się z przyjaciółkami na kawie i będę udawała, że to się nigdy nie wydarzyło.

Rozdział dwudziesty drugi Poszłam do domu, żeby się przebrać przed spotkaniem z przyjaciółkami. Miałyśmy wymienić międzysemestralne ploteczki. Na swetrze miałam pozasychaną flegmę, makijaż spłynął mi z twarzy wraz ze łzami, a grzywka rozdzieliła się na przemoczone od płaczu strączki. „Oby tylko mamy nie było w domu” – pomyślałam, stojąc przed drzwiami i przymierzając się do ich otworzenia. Mama zajmowała się sprawami administracyjnymi w małej agencji nieruchomości mieszczącej się przy tej samej ulicy co nasz dom i nigdy nie miałam pewności, czy danego dnia pracuje rano czy po południu. Wyglądało na to, że dzisiaj nie ma jej w domu, więc na palcach weszłam do środka. Rose też nie było. Słyszałam jedynie tykanie zegara dziadka na półpiętrze. Raz jeden szczęście się do mnie uśmiechnęło. Pochyliłam się nad toaletą. Zapach środka dezynfekcyjnego podrażnił mój żołądek i wykasłałam do muszli toaletowej resztki kanapki. Potem położyłam się na łóżku w oczekiwaniu na pierwsze objawy zatrucia. To nie takie łatwe, gdy nerwica objawia się tak samo jak zatrucie. Błędne koło tortur – zjem coś i zaczynam się zamartwiać, czy mnie zemdli, a to powoduje wzrost adrenaliny. Żołądek podchodzi do gardła, a ręce

zaczynają się trząść. Oczywiście, wtedy już myślę, że naprawdę mnie mdli, więc jestem jeszcze bardziej przerażona. Im bardziej się boję, tym gorzej się czuję. I tak w kółko. Dzień za dniem. Tyle życia na to tracę. Przeniosłam uwagę na oddech i starałam się uspokoić ciało. Powoli poczułam, jak napięcie ustępuje. Raczej się nie zatrułam. W samą porę wyplułam kurczaka. A może w ogóle by mi nie zaszkodził? Może te terminy ważności są strasznie wyśrubowane i nie powinnam ich tak rygorystycznie przestrzegać? Może – słowo przynoszące nadzieję. Może nie zrujnuję sobie całego życia, a jedynie lata nastoletnie. Może pewnego dnia będę taka jak wszyscy. Może kiedyś będę szczęśliwa. Szorowałam zęby tak wytrwale, aż zaczęłam pluć krwią. Wzięłam gorący prysznic i stałam pod nim tak długo, aż moja skóra się zaczerwieniła. Ponownie umyłam zęby. Odrobina makijażu, szybkie podsuszenie włosów i już wychodziłam z domu, by zdążyć na spotkanie. Szłam, kopiąc kupki nasiąkniętych wodą liści. Próbowałam pozbyć się ostatnich drobinek niepokoju, który jeszcze we mnie pozostał. Myślałam o tym, jak Sarah zakończyła naszą sesję terapeutyczną. Kiedy przestałam łkać, usiadła na poręczy mojego fotela i zadawała mi wścibskie pytania: – Evie, a twoje nowe koleżanki? Jakie one są? Pomyślałam o wczorajszym dniu i uśmiechnęłam się leciutko. – Są starymi pannami. – Co? Nie jesteście aby ciut za młode, żeby tak o sobie mówić? – Och, tak tylko żartujemy między sobą. – Uśmiechnęłam się ponownie.

– Rozumiem. – Sarah umilkła na chwilę. – Dlaczego im nie powiedziałaś o swojej chorobie? Straciłabym je. Nie zrozumiałyby. Traktowałyby mnie inaczej i nie byłabym już w ich oczach „normalna”, nawet jeśli nigdy więcej by mi nie odbiło. Od momentu, w którym by się dowiedziały, już zawsze obserwowałyby mnie, czekały i zastanawiały się, czy właśnie coś się ze mną dzieje. Nie chciałam, aby ktokolwiek nowy tak na mnie patrzył. Spojrzenia mamy, taty, Jane i wszystkich w mojej dawnej szkole mi wystarczyły... – Nie było takiej okazji. – Opowiadałaś komuś w college’u, że tutaj przychodzisz? Może chociaż napomknęłaś? Mimo nieszczególnego samopoczucia na myśl o Guyu poczułam ckliwe ciepełko. Uśmiechnęłam się kolejny raz. – Jest taki chłopak. – Chłopak? – Tak, nazywa się Guy. Sarah nie skomentowała tego, że w naszej rozmowie pojawił się kolejny chłopak. Musiała być już odrobinę zdezorientowana. To było w końcu moje życie, a ja sama przestawałam je ogarniać. Rzeczy po prostu się wydarzały. Czy zawsze tak było? Może wcześniej byłam w stanie zawieszenia, a teraz wszystko działo się w przyspieszonym tempie, bym mogła nadgonić stracone lata? – I co powiedziałaś temu Guyowi? – Niewiele. Też był na tej imprezie, kiedy robiłam te drinki, których nie pochwalasz. Opiekował się mną. Kiedy poczułam, że mogę zacząć wymiotować, był taki miły. Wspomniał, że miał kumpla z problemami psychicznymi. To takie miłe i tak bardzo nie w stylu Guya.

– Evie, może warto byłoby pomyśleć o tym, żeby się przed kimś otworzyć? Obecnie ludzie wykazują znacznie więcej zrozumienia. Pomyślałam o naszym spotkaniu na kawkę z dziewczynami. Jak będziemy gadały i śmiały się. I o tym, jak dobrze mi z byciem normalną, kiedy jestem z nimi. – Hmm. I znowu zaczęło mi się zbierać na wymioty. Chciałam, żeby przestała drążyć ten temat.

Rozdział dwudziesty trzeci Pierwszy dzień zajęć po przerwie międzysemestralnej. Oliego nie było na zajęciach z filmoznawstwa. Weszłam do sali spóźniona i tuż obok mojego stolika zobaczyłam jego wymowną, pustką ławkę. Równie dobrze mógł być na niej umieszczony błyskający neon z napisem: „Jesteś złą osobą”. Mogłam wysłać do niego wiadomość z pytaniem, jak się czuje. Nie zrobiłam tego. Siedziałam na zajęciach, torturując się myślą, jak bardzo egoistyczną jestem osobą i jak Oli musi cierpieć. Mimo to nie napisałam wiadomości. Na ekranie umieszczonym na przedniej ścianie sali leciał film. Oglądanie filmów miało być naszą pracą domową i nie powinniśmy tego robić na zajęciach, jednak poniedziałkowo skacowany Brian zgasił światło i włączył ten porąbany film z Nicole Kidman. Dogville. Oczywiście była w nim scena gwałtu, co mnie wkurzyło. Te wszystkie niby „ważne” filmy mają taką tendencję. Jakby fabuła nie mogła być głęboka i wymowna, jeśli nie ma w niej przemocy wobec kobiet. To taka zasada w filmach. Jeśli aktorka oszpeca się dla roli, dostaje Oskara. Gdy scenarzysta wpycha w scenariusz gwałt, to film automatycznie jest określany jako „ważny”. Czas mi się dłużył. Podekscytowana myślą o przerwie obiadowej i spotkaniem z Guyem przebierałam stopą po wykładzinie. Nie miałam od niego wiadomości przez całą przerwę międzysemestralną... ale może jest po prostu nieśmiały? Rozmyślanie o nim odwracało moją uwagę od myśli związanych z Olim, w których sama sobą pogardzałam. Czy będzie niezręcznie? Na pewno, ale w ten miły sposób. Wreszcie zadźwięczał dzwonek na przerwę. Poszłam na nasze miejsce spotkań na trawie w pobliżu strefy dla palaczy. Było tu mniej osób niż

zazwyczaj, bo przeszywający wiatr nie odstraszył tylko najbardziej zagorzałych nałogowców. Zastanawiałam się, jak długo będziemy mogli się tu spotykać, bo z dnia na dzień stawało się coraz zimniej. Guy już tam był. W swojej luźnej czapce. Całkiem sam, bo reszta naszej grupki jeszcze nie przyszła. Uśmiechnęłam się najpiękniej, jak umiem, zamykając usta i lekko pochylając głowę. Jestem niska, więc z taką miną wyglądam raczej skromnie i nieśmiało. – Cześć – rzuciłam, siadając obok niego i z podenerwowania układając nogi w iks. Nie podniósł wzroku. – Och, cześć – powiedział bez odrobiny entuzjazmu. Przygryzłam wargę. – Hm... jak ci się podobała impreza? Nie widziałam cię od tamtej pory... Tak bardzo się wtedy upiłam. – Zaczęłam głupkowato chichotać. Guy otworzył plecak i wyciągnął z niego tytoń i bibułki. – Tak – powiedział tylko, z jeszcze mniejszym zapałem, co – uwierz mi – było niezłym osiągnięciem. – Byłaś mocno pijana. – Dziękuję, że się mną zająłeś. – Nieważne. – Wysypał trochę tytoniu na bibułkę i zaczął skręcać papierosa, podczas gdy mi przypadła rola patrzenia na jego czapkę. Byłam całkowicie ogłupiała. Zapadła niezręczna cisza. A może tylko ja ją tak odbierałam? Guy po prostu siedział, nie odzywając się ani słowem, i palił papierosa. Czy to wszystko, co zaszło, to tylko moje wymysły? Na samą myśl o tym chciało mi się płakać. Czułam coraz większy ucisk w klatce piersiowej, jakby zaciskało mi się w niej serce. Otwierałam usta, by coś powiedzieć, lecz zamykałam je zaraz zawstydzona i sfrustrowana. – Hmm, Guy?

– Co? – Zerknął na mnie, choć równie dobrze mógłby sobie darować. Jego twarz była pozbawiona uczuć: żadnego ciepła czy zainteresowania. – O, idzie Amber – powiedziałam tylko. Zamrugałam oczami, powstrzymując pierwsze łzy, i przyglądałam się, jak Amber zbliża się do nas. Trzęsła się z zimna i wyciągała przykrótkie rękawy płaszcza. Kiedyś napomknęła, że wszystkie płaszcze są na nią za krótkie. Uśmiechała się od ucha do ucha. – Nie zgadniesz, co mam! – wykrzyknęła, całkowicie ignorując Guya, tak jak ja chciałabym to zrobić. – No co? Podbiegła i rzuciła torbę na trawę tuż koło nas. – A gdzie Lottie? – spytała. – Miała zajęcia z filozofii z Jane i Joelem na drugim końcu college’u. Amber klapnęła na trawę obok mnie i uśmiechnęła się promiennie. – Powinna być tu TERAZ! – stwierdziła kategorycznie. – Dlaczego? – Bo... zrobiłam to! – Sięgnęła do swojej torby i niczym iluzjonista z kapelusza wyciągnęła z niej małe, laminowane karty. Rzuciła mi jedną. Guy zerknął mi przez ramię. – A to co takiego? – spytał. – To karta członkowska Klubu Starych Panien – odpowiedziała mu Amber. – Że co?! Obracałam w palcach arcydzieło wykonane przez Amber. Wiedziałam, że zajmuje się sztuką, ale nigdy wcześniej nie oglądałam jej prac. Mała karta w mojej dłoni była zachwycająca. Na jednej stronie znajdowały się wykaligrafowane czarnym tuszem zawiłe rysunki kotów. Wszystkie miały

dymki dialogowe, w których napisano: „Ironia to moje drugie imię”. – Łał! – Zignorowałam Guya. – Dziewczyno, masz talent. Uwielbiam ironiczne koty. Twarz Amber przestała się odróżniać od koloru jej włosów. – Odwróć – poleciła. Przekręciłam kartę i zobaczyłam moje imię: Evie – Stara Panna numer dwa. – Ej, dlaczego mam numer dwa? Amber się zaśmiała. – Ja mam pierwszy, bo to ja zrobiłam karty członkowskie. – Uwielbiam je – powiedziałam zgodnie z prawdą. – To może być moja nowa ulubiona rzecz. Guy pochylił się, a każdy najmniejszy włosek na moim ciele stanął dęba. Spoglądał na kartę, podczas gdy ja walczyłam z chęcią schowania jej przed nim. Jaka byłaby ze mnie stara panna, gdybym nie była dumna z członkostwa w klubie? Zwłaszcza w towarzystwie kolesia takiego jak Guy, którego właśnie uznałam za złamasa. Nie żeby go to cokolwiek obchodziło... – Dziewczyny są dziwne. – Odsunął się ode mnie, a ja odczułam to jako przepaść w przestrzeni między nami. – Możesz mi wierzyć, że to nie my jesteśmy dziwne – odcięłam się. Amber rzuciła mi pytające spojrzenie. Pokręciłam głową. Może powinnam jej opowiedzieć o zachowaniu Guya na domówce? Wtedy jednak oblałabym test Bechdel. Świetnie było być silną, niezależną kobietą, ale gdy chłopcy zachowują się tak dezorientująco, że traci się rozeznanie, bywa to dość trudne. – Wasza kumpela idzie – obwieścił Guy. – Jest chora?

Pojawił się kontur postaci Lottie. W oddali za nią szli Jane i Joel. Lottie wyglądała inaczej, głównie dlatego, że nie była umalowana, a dotychczas szczodrze używała konturówki do oczu. Miała na sobie prostą, za dużą na nią koszulę w kratę zamiast typowego dla niej koronkowego, rzucającego się w oczy stroju. Przez całą przerwę międzysemestralną roztkliwiała się nad sobą i nie wyglądało na to, żeby w najbliższym czasie miało jej przejść. – Sam jesteś chory – wymamrotałam pod nosem w stronę Guya. – Co? – Nic. – Całą uwagę skierowałam na Lottie. – Wszystko w porządku, Loteczku-tyłeczku? – spytała ją Amber, gdy Lottie usadowiła się między nami i westchnęła. – Cześć, dziewczyny. Tak, w porządku. – Nie brzmisz, jakby było w porządku – powiedziałam. – No wiecie, ta sama sprawa. Mój chłopak, który okazał się nie być moim chłopakiem. Zobaczyłam, że Guy wygląda na zainteresowanego tym tematem, ale nic nie powiedział. Widziałam to, bo co jakieś piętnaście sekund rzucałam mu ukradkowe spojrzenia, żeby sprawdzić, czy zerka na mnie. Nie patrzył w moją stronę. Najwyraźniej wszystko sobie zmyśliłam w mojej małej, głupiej głowie. Amber wyciągnęła trzecią kartę członkowską. – Proszę, to dla ciebie. To cię rozchmurzy. Gdy Lottie zobaczyła kartę, odrobinę się rozpromieniła. – Niesamowite – skwitowała, trzymając kartę w stronę światła. Zjawili się Jane i Joel, spleceni ramionami. – Co jest niesamowite? – rzucił Joel, darując sobie przywitanie.

– Nasze karty członkowskie Klubu Starych Panien – odpowiedziała mu Amber. – Co takiego? – Jednocześnie obejrzeli się na siebie. – Nasze karty członkowskie Klubu Starych Panien – tym razem odezwała się Lottie. Przytrzymała kartę, pokazując ją parze, która właśnie siadała na trawie. Jane kładła głowę na kolanach Joela. – Odzyskujemy to określenie dla świata. – Fajnie – powiedziała Jane i przekręciła głowę, by sprawdzić, czy jej reakcja pokrywa się z reakcją jej chłopaka. – Nie łapię tego – stwierdził Joel. – Stara panna to nie jest czasem podstarzała szurnięta kociara? Amber przewróciła oczami. – Joel, powiedz mi, czy znasz jakiś męski odpowiednik na określenie starej zdziwaczałej kociary? – Co masz na myśli? – Czy istnieje ohydne określenie mężczyzny, który jest sam, bo nikogo nie znalazł? – Eee... Joel już wyglądał na znudzonego tematem, lecz to nie powstrzymało Amber. Była cała podekscytowana. Nigdy nie widziałam jej równie rozemocjonowanej. – No właśnie! I dlatego zmieniamy znaczenie tego określenia. Stara panna to nowe, pozytywne określenie na dziewczyny, które postanawiają, że ich życie nie będzie kręcić się wokół chłopaków. – Rzuciła Jane znaczące spojrzenie, lecz ta, zbyt zajęta obwodzeniem palcem postrzępionych brwi Joela, tego nie zauważyła. – O, super – powiedział Joel pustym głosem, który nie pozostawiał wątpliwości, że wcale nie uważa tego za fajne. – Tak czy siak, świetna

była ta impreza w zeszłym tygodniu. Co nie? Poczułam mrowienie na skórze. Czy Guy opowiedział Joelowi, do czego prawie doszło między nami? Czy to do tego chłopak Jane robił teraz aluzje? – Amber, nieźle się wstawiłaś – kontynuował Joel. – Nie wiedziałem, że tak ciężko wydrapać wymiociny z kręconych włosów. Amber się skuliła, lecz postanowiła zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. – Nieważne, nie ma co o tym gadać. Jane przekręciła się na trawie i zagadnęła Guya, który palił drugiego skręta: – Guy, a ty dobrze się bawiłeś? Prawie cię nie widziałam. Spojrzałam na niego, czując, jak serce miota mi się w klatce piersiowej. Guy w jesiennym słońcu wyglądał irytująco przystojnie – promienie słoneczne oświetlały wszystkie zagłębienia w jego policzkach, a włosy zamiast normalnego ciemnego koloru miały prawie złotawy odcień.

DOBRA MYŚL I może teraz Guy odwróci się w moją stronę, popatrzy mi głęboko w oczy i powie: „To była jedna z najlepszych nocy w moim życiu, Evie. Gdybyśmy tylko mieli chociaż pięć minut więcej dla siebie”. Guy wydmuchnął papierosowy dymek w górę, wprost w mroźne powietrze. – Było w porządku. Trochę nudnawo. Nawet na mnie nie spojrzał.

ZŁA MYŚL Wymyśliłaś sobie coś, czego w ogóle nie było. Masz urojenia. Leżałam na trawie, jakby mnie zastrzelono podczas wojny. Nie obchodził mnie nawet przenikający powoli moje ciało chłód ziemi. Co się stało? Dlaczego on się tak zachowuje? Czy naprawdę sobie to wszystko wymyśliłam? Czy to wracająca karma – za to, co zrobiłam Oliemu? I dlaczego teraz lubię Guya nawet bardziej? Z początku nie usłyszałam, o czym mówi Joel. – Wspaniale, na pewno wygrasz – zachwyciła się Jane. Osłupiała usiadłam. – Co? – spytałam. – Powiedziałem, że w college’u będzie Pojedynek zespołów. – Oczy Joela zaszkliły się z podekscytowania. – Za kilka tygodni w stołówce. Zespół, który wygra, będzie mógł spędzić cały dzień w profesjonalnym studio nagraniowym. Guy po raz pierwszy, odkąd się do niego przysiadłam, okazał jakiekolwiek emocje. – Serio? Stłuczemy im tyłki. – No! – Nachylili się do siebie i przybili piątkę. – Dziewczyny, przyjdziecie? – zapytał nas Joel. – Lottie, może przyprowadzisz tego swojego gostka? Lottie nawet nie podniosła głowy. – No świetnie – powiedziała na wpół szeptem. Oczy Jane były tak samo podekscytowane jak oczy Joela. – Możemy się wszystkie razem wyszykować u mnie w domu! –

Zwróciła się w naszą stronę. Amber leciutko, tak żeby Jane tego nie dostrzegła, przewróciła oczami. – No po prostu świetnie – powiedziała. Rzuciłam jej szybkie spojrzenie. – Jane, to brzmi fantastycznie. – Spojrzałam na dziewczyny. – Tylko że nie wiem, czy będziemy się wybierały na koncert... Propozycja nie wydawała się kusząca, zwłaszcza po ostatnim występie w kościele. Czemu niby tym razem miało być inaczej? Szkolna stołówka nie wyglądała na ekscytujące miejsce koncertowe. I naprawdę nie miałam ochoty słuchać ponownie Zdychaj, suko czy oglądać Guya na scenie, skoro zachowywał się tak, a nie inaczej... ... i jak na zawołanie... – Co to za głupoty? – przerwał mi Guy. Odwróciłam się i wreszcie na mnie patrzył; jego oczy spoglądały prosto w moje, a na ustach miał półuśmieszek: – Evie, oczywiście, że przyjdziesz. Nie wyobrażam sobie inaczej. Puścił do mnie oczko i już nie chciało mi się płakać.

Rozdział dwudziesty czwarty Powiedziałam im. Oczywiście nie o moich problemach. O Guyu. I zrobiłam to podczas spotkania naszego Klubu Starych Panien, które odbywało się w moim domu tuż po zajęciach w college’u. – O kurczę, ale twój pokój jest czysty – stwierdziła Amber, gdy tylko przekroczyła próg mojej sypialni. – Macie sprzątaczkę czy coś w tym stylu, okropnie typowego dla klasy średniej? Tak naprawdę wyprzedziłam je i pobiegłam do swojego pokoju, by rozrzucić po podłodze kilka sztuk wypranych ubrań, ale oczywiście nie na wiele się to zdało. Lottie dosłownie zatkało. – Jesteś Jezusem? Tylko on mógłby mieć tak czysty pokój. – Pociągnęła nosem. – Pachnie sosną. Zapach spreju antybakteryjnego. Teraz spryskiwałam pokój już tylko raz dziennie, ale, no cóż, aromat nadal był mocno wyczuwalny. Jeśli chodzi o mnie, tak pachniało poczucie bezpieczeństwa. – Normalnie tak nie wygląda – skłamałam. – Mama w weekend zmusiła mnie do dokładnego posprzątania. Było na odwrót. Mama miała za zadanie powstrzymywać mnie od sprzątania. Na szczęście dziewczyny skupiły się na ścianie z filmami. Amber stała z zadartą głową, próbując odczytać tytuły na samej górze mojej ogromnej gabloty, zajmującej całą ścianę i zapchanej filmami. – Rany, Evie, ile tu masz tych filmów? – Uczę się filmoznawstwa – odpowiedziałam zwięźle. – Muszę

oglądać mnóstwo filmów. – Tak, ale... łał... Masz tu dosłownie wszystko, co kiedykolwiek nakręcono. Jak w ogóle wychodzisz z domu przy takiej kolekcji? W tym rzecz, że przez jakiś czas nie wychodziłam. Zaczęły przeglądać moją kolekcję, wyciągając kolejne tytuły i pytając, czy mogą je ode mnie pożyczyć. Pokiwałam twierdząco głową i zeszłam na dół, by przygotować dla nas gorącą czekoladę. W kuchni byli rodzice. Oboje mieli przed sobą po kieliszku czerwonego wina. – Hej – rzuciłam, pochylając się na szybkie uściski. – Dlaczego wróciliście do domu tak wcześnie? Są u mnie koleżanki. Czy to wam nie przeszkadza? Nie zostaną na kolacji. Wiedziałam, że mama nie będzie zadowolona, więc w środku zaczęłam się przygotowywać na jej reakcję. Stawała się spięta, jeśli zapraszałam kogoś do domu bez wcześniejszego kilkukrotnego uprzedzenia. Nigdy nie wyjaśniła mi dlaczego. Mówiła jedynie, że to „niegrzeczne” i świadczy o „braku szacunku”. Tata lekko się do mnie uśmiechnął zza okularów. Jego mimika zawsze była dość ograniczona. Skutek uboczny pracy po sześćdziesiąt godzin w tygodniu. Nie był też zbyt cierpliwą osobą. Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy przywiązałam się do łóżka skakanką, żeby rodzice nie zmusili mnie do pójścia do szkoły. Mama najpierw prosiła, potem płakała i błagała. Przywlokła nawet Rose, żeby wzbudzić we mnie poczucie winy. A tata po prostu wszedł do pokoju z wiadrem wody i wrzasnął: „Skoro chcesz być taka czysta, to już ja cię umyję!”. I oblał mnie całą. Później podczas terapii rodzinnej wyznał, że chciał wywołać u mnie szok, po którym powinnam się otrząsnąć. Ja jednak pozostałam na łóżku, szczękając zębami z zimna, tak długo, aż mama się poddała i pozwoliła mi zostać w domu. Udało mi się rozgrzać dopiero w trakcie dwugodzinnej kąpieli. A teraz oboje rodzice siedzieli u szczytu kuchennego stołu z

biznesowym wyrazem twarzy. – To miło, że są u ciebie koleżanki – powiedziała mama. – Wolałabym jednak, żebyś mnie uprzedziła, że ktoś ma przyjść. Starałam się nie skrzywić. – Tylko tak sobie gadamy w moim pokoju. – Mimo wszystko to jest mój dom i chcę wiedzieć, co się w nim dzieje. Dobrze o tym wiesz – kontynuowała mama. – W takim razie powiem im, żeby sobie poszły – odparowałam. Rodzice wymienili się tymi specjalnymi spojrzeniami, które opanowali do perfekcji i których używali, gdy były ze mną problemy. – Nie odzywaj się w ten sposób do matki – zaoponował tata zrezygnowanym głosem. Westchnęłam. – W jaki sposób? – spytałam tatę. – W taki, z takim podejściem. – No to mam poprosić, żeby wyszły, czy mogą zostać? – Nie ma takiej potrzeby. Po prostu następnym razem najpierw zapytaj. – Dobrze, zapytam. Wyminęłam ich, wzięłam do ręki czajnik i zaniosłam go do zlewu, żeby napełnić wodą. Kiedy woda się gotowała, zauważyłam, że rodzice na mnie patrzą. – O co chodzi? – Mieliśmy dzisiaj spotkanie z Sarah – powiedział tata, nie patrząc mi w oczy, tak jak miał to w zwyczaju za każdym razem, gdy wspominał o mojej terapeutce.

– Och... Wyraziłam zgodę, by rodzice regularnie spotykali się z Sarah i byli na bieżąco informowani o moich celach i strategiach ich osiągnięcia. – Opowiedziała nam o kanapce – dodał tata. – Evelyn, jesteśmy z ciebie tacy dumni. – Mama po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się do mnie, jakbym dostała piątkę na teście. I chyba dostałam taką ocenę z egzaminu na „potajemną normalność”, choć nikt przy zdrowych zmysłach nie zjadłby tej kanapki. – Dziękuję. Wyjęłam kakao i nasypałam kopczyki czekoladowego proszku do trzech kubków. Za każdym razem, gdy spojrzałam za siebie, rodzice nadal mi się przyglądali. – Sarah chciałaby, żebyśmy omówili twoje dalsze leczenie... – powiedział głośno tata. – Ciii... – przerwałam mu nieco desperacko, wskazując ręką mój pokój, który znajdował się dokładnie nad nami. Tata zawsze miał donośny głos. – Moje przyjaciółki są na górze. Jeszcze cię usłyszą. Tata wyglądał na skonsternowanego. Zwrócił się do mamy, która tylko wzruszyła ramionami. – I co z tego? – spytał mnie. – To z tego, że one o niczym nie wiedzą. – Nalałam do kubków wrzącą wodę. – Dlaczego? Czemu im nie powiedziałaś? – Tak po prostu... Zapadła niezręczna cisza. – Specjalnie wróciłem wcześniej, żeby to z tobą przedyskutować. Miałem nadzieję, że razem ułożymy jakiś plan. – Tata z brzękiem odstawił

na stół kieliszek z winem. – Nic mi o tym nie powiedziałeś! – zaprotestowałam. – Hej, nie uprzedziłaś nas, że zamierzasz zaprosić na dzisiaj koleżanki. – O rany! – Nalałam za dużo mleka i część rozlała się na kuchenny blat. Chwyciłam ręcznik papierowy, żeby wytrzeć plamę. Rodzice wyglądali na zszokowanych tym, że krzyczę. – Czy kiedy byłam tak bardzo chora, że nawet nie wychodziłam z domu, nie marzyliście o tym, że mogłabym przyprowadzać koleżanki ze szkoły? Nie martwiliście się, że nigdy już tak nie będzie? I że nie tylko nie wrócę do szkoły, ale też nie będę miała jakichś miłych i normalnych koleżanek? A teraz mi się to udało. Wasze marzenie się spełniło, a jedyne, o czym chcecie ze mną rozmawiać, to choroba! Wrzuciłam rozmiękły ręcznik kuchenny do kosza na śmieci i patrzyłam na rodziców. Trwaliśmy tak przez chwilę, a potem tata się skurczył, odsunął krzesło i wstał od stołu, by mnie przytulić. – Masz rację, kochanie. – Ściskał mnie tak mocno, że aż poczułam ból w żebrach. – Wracaj na górę i baw się dobrze z koleżankami. Ponad ramieniem taty spojrzałam na mamę. – Mamo? Mama też złagodniała, chociaż nie do tego stopnia. Od tak dawna nikt mnie nie odwiedzał, że zdążyłam już zapomnieć, jak duży to był dla niej problem. – Skarbie, dobrego popołudnia. Kolacja jest o dwudziestej, więc czy możesz dopilnować, żeby koleżanki sobie poszły, zanim zacznę ją przygotowywać? I mimo to powinnaś mnie zapytać. – Wiem, wiem...

Wróciłam do swojego pokoju, taszcząc kubki z gorącą czekoladą.

– Evie, wieki cię nie było. – Przez cały dzień nie widziałam Lottie tak rozchmurzonej i w żartobliwym nastroju. – Włączyłyśmy Thelmę i Louise. Pomyślałam sobie, że pasuje na pierwsze spotkanie naszego klubu.

ZŁA MYŚL Nie włożyłaś filmu, który był w odtwarzaczu, do opakowania i może się porysować. Jaką trzeba być osobą, by zrobić coś takiego? Uśmiechnęłam się i powiedziałam: – Świetny pomysł. Amber, jak to miała w zwyczaju, wyciągnęła się na podłodze – jej długie nogi zajmowały pół dywanu. – Nigdy wcześniej nie oglądałam tego filmu – wyznała zakłopotana. Lottie cisnęła w nią poduszką. – Co? Niemożliwe! Nie widziałaś Thelmy i Louise? To prawie jak... Biblia. – Biblia to książka i do tego religijna – zauważyłam. – No dobra, to jest taka filmowa Biblia dla silnych kobiet. Amber odezwała się spod poduszki: – U mnie w domu to mój młodszy brat wybiera filmy, które oglądamy. Nie wiecie nawet, ile razy widziałam Gwiezdne wojny. Wykrzywiłam twarz. – To dzieciaki wciąż jeszcze oglądają Gwiezdne wojny? – spytałam. – Mój brat jest debilem. – AMBER! – wykrzyknęłam jednocześnie z Lottie. Amber tylko wzruszyła ramionami.

– Nie mam za co przepraszać. Ostrożnie lawirowałam po pokoju między koleżankami, wręczając im kubki z czekoladą. Potem wsunęłam się na łóżko i wcisnęłam w miejsce w rogu. Zerkając na film, siorbałyśmy nasze gorące napoje, podczas gdy Thelma i Louise upijały się w barze. Kiedy nadeszła scena gwałtu, Lottie rzuciła w ekran telewizora poduszką i oznajmiła: – O rany, zapomniałam o tym fragmencie. – O którym? Tym, który motywuje wszystkie działania bohaterów? – spytałam. – Tak. Możemy po prostu tę scenę przegadać? Chwilowo nie mogę nawet patrzeć na facetów. – Hej, ale ja tej sceny jeszcze nie widziałam – zaoponowała Amber. – Thelma została zgwałcona, a Louise go zastrzeliła – podsumowała Lottie. W momencie, gdy wymówiła ostatnie słowo, na ekranie pojawiła się Susan Sarandon i oddała śmiertelny strzał do mężczyzny. – Wielkie dzięki... – Nic ci nie będzie. – Lottie odwróciła się od ekranu. – Źle mi z tym, bo to pierwsze spotkanie naszego klubu i chcę się czuć wzmocniona, i rozmawiać o szklanym suficie na rynku pracy i na tego typu tematy, a nie umiem przestać myśleć o Timie. To tak jakby ciągle tańczył w moim umyśle. – Przerwała na chwilę, zastanawiając się nad czymś. – Tańczył w moim umyśle i jednocześnie odlewał się na moje serce. Uśmiechnęłam się do niej smutno. – Dzięki takim metaforom Cambridge powita cię z otwartymi ramionami – powiedziałam. Odwzajemniła mój uśmiech jeszcze smutniejszym uśmieszkiem. – W to akurat nie wątpię. Nic nie wyzwala w ludziach takich

pokładów kreatywności jak złamane serce. Przysunęłam się w jej stronę na łóżku. – Naprawdę masz złamane serce? – Nie wiem. Tak, chyba tak. Może tylko krwawiące. Okropnie okaleczone. Amber się odwróciła, klepnęła Lottie w nogę i spytała: – Chcesz o tym pogadać? – Tak... Sama nie wiem... Kiepska ze mnie stara panna. – Stare panny nie oceniają się nawzajem – powiedziałam, zdumiona tonem swojego głosu. – Zawsze możesz mówić o tym, przez co przechodzisz. Od tego są przyjaciółki. Nawet ja widziałam, że stosuję podwójne standardy. Tym razem Sarah nie musiała mi zwracać na to uwagi. Oczy Lottie znowu się zaszkliły. – Co ja bym bez was zrobiła? – rozczuliła się. Objęłam ją ramieniem. – Całkiem by ci odwaliło, oskalpowałabyś królika, owinęła jego króliczą skórkę wokół głowy i wystawałabyś przed oknem Tima, śpiewając piosenkę Jackson 5 I want you back. Lottie zachichotała. Łzy natychmiast przestały płynąć. – To byłaby niezła zabawa. – Zemsta zawsze jest przyjemna. Mój adoptowany brat wie coś o tym – wtrąciła Amber. – AMBER! – Nawet mi go nie żal. Wszystkie wybuchnęłyśmy szaleńczym śmiechem.

– Wiecie, co tak naprawdę jest najlepszą zemstą? – zapytała Amber, kończąc swoją gorącą czekoladę i odstawiając kubek na drewnianą podłogę... zamiast na podkładkę, którą jej dałam. – Skupienie się na sobie i bycie fantastyczną, tak żeby chłopak zobaczył, co stracił. Ugryzłam się w język. Nie chciałam strofować Amber, że zapomniała o podkładce. – Nie zgadzam się. – Pokręciłam głową. – Powinno się być fantastyczną dla siebie samej, dlatego że chce się być taką osobą, a nie po to, żeby jakiś idiota za rok żałował, że cię odrzucił. – Dlatego właśnie to najlepszy typ zemsty – powiedziała Amber. – Do tego czasu, gdy faceci plują sobie w brodę, że cię rzucili, obchodzą cię już tyle co zeszłoroczny śnieg. – A ja chcę myśleć, że już teraz jestem wspaniała – dodała zawodzącym głosem Lottie, po czym zachichotała. – Oczywiście, że jesteś – stwierdziłam. – No to jak mogę się na nim zemścić? – Nie płacząc więcej? – Tak właśnie bym chciała, ale moje serce myśli inaczej. To syndrom sztokholmski. – Daj sobie trochę czasu. Minął dopiero tydzień. Powróciłyśmy do oglądania filmu. Lottie sprawiała wrażenie pochłoniętej fabułą. Obróciła się na brzuch, opierając stopy o ścianę. Byłam zbyt zajęta analizowaniem porannego zachowania Guya, by zwrócić na to uwagę. Myślałam o tym, że zachowywał się tak, jakby nic się między nami nie wydarzyło, i o tym, jak torturował mnie swoim milczeniem. Wiedział, że jestem wkurzona i poprosił, żebym przyszła na Pojedynek zespołów. Rozmyślałam też o tym, do czego mogłoby dojść na imprezie, gdyby nam nie przerwano. Może dobrze by mi zrobiło, gdybym się otworzyła przed

dziewczynami? Gdybyśmy to przegadały? W końcu nie chodziło o mnie i moje problemy jako takie. Może to byłby taki test, jak zareagują? Westchnęłam. – Wiecie, coś się wydarzyło między mną i Guyem. – Mówiąc to, sama się zdziwiłam, że się tak po prostu wygadałam. Thelma i Louise natychmiast poszły w zapomnienie. Przyjaciółki jednocześnie gwałtownie odwróciły się w moją stronę. – Nie mów! – Lottie zakryła dłonią usta. – Eee, dlaczego? – spytała Amber z niesmakiem. Opowiedziałam im o naszym dziwnym spacerze, kiedy Guy odprowadził mnie do domu, i o tym, jak się mną zaopiekował na imprezie. Pominęłam tylko to, jak bardzo zdołowała mnie reakcja przyjaciół na informację o rodzicach Oliego. – I właśnie mieliśmy się pocałować, gdy do pokoju wparowali Jane z Joelem, podtrzymujący Amber... No a potem, dzisiaj, same widziałyście, zachowywał się, jakby nic się nie stało. Przez całą przerwę międzysemestralną się do mnie nie odezwał. – Co za palant! – Lottie wykrzywiła twarz, zdegustowana. – To Guy – powiedziała Amber. – Co niby sobie myślałaś, że się stanie? Nie ma co ukrywać, to przystojniaczek, ale na twarzy ma wypisane: „Uwaga, problemy”. Lottie posłała mi ironiczny uśmieszek. – I właśnie dlatego się Evie podoba. – Nieprawda, nie dlatego go lubię. I tak naprawdę nawet nie wiem, czy mi się podoba. – Ja go nie cierpię – obwieściła Amber. – Evie, on ma o sobie takie wysokie mniemanie, zwłaszcza teraz, od czasu tego okropnego koncertu, gdy te wszystkie małe dziewczynki za nim szaleją. Do tego to paskudny

ćpun. Dlaczego?! Co ty w nim widzisz? Lottie poważnie przytaknęła jej ruchem głowy. – Amber ma rację. Skarbie, on bierze narkotyki. O ile większe dla ciebie musiałyby być litery, którymi ma wypisane na czole: „TRZYMAJ SIĘ Z DALEKA”. – To tylko trawka... – Nie potrafiłam uzasadnić, dlaczego go bronię. – To nie są prawdziwe narkotyki. – Spróbuj to wytłumaczyć policji – odparowała Lottie, podnosząc swój kubek i biorąc łyk gorącej czekolady. – I wytłumacz to pracy domowej, której nigdy nie odrabia; zajęciom, z którymi dał sobie spokój, i tym wszystkim komórkom w jego mózgu, leżącym w kostnicy komórek mózgowych, bo je uśmiercił. – Ja... – Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Amber rozsupłała nogi i usiadła koło mnie na łóżku. – Dlaczego w ogóle ci się podoba? Szczerze, to czy zwróciłaś na niego uwagę, zanim zauważyłaś, że on jest tobą zainteresowany? – Ja... No... – Ja myślę, że on się tobą bawi. – Amber nie pozwoliła mi dokończyć. – Nie ma nic przyjemniejszego niż myśl, że się komuś podobamy. No, chyba że ta osoba jest straszliwie odpychająca z wyglądu. To tani chwyt. Guy najpierw zawiesił marchewkę, a kiedy już prawie ją ugryzłaś, schował ją przed tobą. To sprawia, że coraz bardziej chcesz zjeść tę marchewkę. – A co niby miałoby być tą marchewką? – spytałam. – Jego penis – wtrąciła się Lottie, po czym obie zaczęły się głośno śmiać. Nie przyłączyłam się do salw śmiechu. Do tej pory nie myślałam o penisie Guya. Dziwne, ale wygląda na to, że on też go ma, gdzieś tam pod

spodniami. Jakie to uczucie mieć COŚ TAKIEGO między nogami na co dzień i przez cały dzień? Nigdy ani nie rozmyślałam o penisach, ani żadnego nie widziałam. Tylko na rysunkach. Jane już pewnie miała okazję obejrzeć sobie penis Joela. A Lottie nieraz bywała w takich sytuacjach. Czy powinnam pożądać penisów? Czy gdyby mi ktoś jakiegoś pokazał, nie zaczęłabym po prostu chichotać? Jak miliony razy wcześniej, chciałabym mieć normalne wczesnonastoletnie doświadczenia i oglądać różne penisy podczas popijaw na domówkach w wieku, w którym wypadało mi się chichrać na ich widok. A teraz chyba powinnam już zachować się dojrzale, oczywiście, o ile kiedykolwiek jakiegoś zobaczę... Czy gdyby nam nie przerwano, zobaczyłabym penis Guya? Nie, to wykluczone. Nie pozwoliłabym mu na to. Penisy mają swoje choroby. – Evie, zaczerwieniłaś się – drażniła się ze mną Lottie z czerwoną od śmiechu twarzą. – Nieprawda! – Ależ tak... – Nie. – Tak. – Evie, nie nadążam za tobą. – Amber przerwała nasze przekomarzanie. – Najpierw był Ethan, potem Oli, a teraz Guy... Skaczesz z kwiatka na kwiatek. – Hej, to nieprawda. – Jej słowa mnie zraniły. – Ethan to seksmaniak. Oli – wiecie, co się stało. A co do Guya, to nie wiem nawet, co do niego tak naprawdę czuję. Obrażona skrzyżowałam ręce na ramionach. Nie zamierzałam zmieniać chłopaków jak rękawiczki. Jedyne, czego chciałam, to spotykać się z kimś i mieć chłopaka, który uważałby mnie za całkiem dobrą osobę i nie myślał, że jestem świrnięta. To chyba normalne?

Amber uniosła rudą brew. – Evie, uspokój się, bo ludzie zaczną myśleć, że naprawdę ci na nim zależy. Westchnęłam. – Sama nie wiem. Skąd mam to wiedzieć? Czemu Bóg nie może zejść na chwilę z nieba i wskazać wielkim paluchem jakiegoś kolesia, mówiąc przy tym: „Evie, to ten. To w nim się zakochaj. Już sprawdziłem i uwierz mi, nie jest palantem”. – Bóg... – Lottie odwróciła się w moją stronę, głową zasłaniając ekran telewizora. – Bóg ma ważniejsze rzeczy do roboty. Uśmiechnęłam się drwiąco i spytałam: – Tak? A co na przykład? – Naprawianie świata. – Trochę kiepsko mu to idzie. Lottie też się uśmiechnęła. – Prawda! I właśnie dlatego musimy mu pomóc, sprzeciwiając się nierównościom płci na naszych zajebistych spotkaniach Klubu Starych Panien. – Masz rację – przytaknęłam, nie przestając myśleć o Guyu. – Myślicie, że to część planu nierówności płci? Zawracać nam w głowie, żebyśmy skupiły się na wyczekiwaniu na kolejne SMS-y od chłopaków, zamiast palić staniki i startować w wyborach? – Jeśli tak jest, to muszę powiedzieć, że w twoim przypadku i w przypadku Lottie nieźle to wychodzi – powiedziała Amber. Przewróciłam oczami. – Och, łatwo ci mówić. Poczekaj, aż ktoś prawie cię pocałuje na imprezie.

Amber wyglądała na zasmuconą. – O ile będę miała takie szczęście. Do końca spotkania, zanim mama powiedziała moim przyjaciółkom, że powinny już sobie pójść, zamiast walczyć z patriarchatem, starałyśmy się przekonać Amber, że jest piękną dziewczyną.

Rozdział dwudziesty piąty Rose przyszła do mojego pokoju, gdy sprzątałam po spotkaniu. – Czemu spryskujesz łóżko środkiem antybakteryjnym? – spytała od progu. Przestałam psikać i spojrzałam na nią, czując, że się czerwienię. – Były u mnie koleżanki. Jadły herbatniki na łóżku. Na twarzy Rose pojawił się zbolały uśmiech. Był to ten typ uśmiechu, który przeważnie widuje się u dorosłych, a nie u dwunastolatek. – Dobrze wiesz, co zaraz powiem. – Nie, a co takiego masz mi do powiedzenia? – spytałam nadąsanym głosem, typowym raczej dla osoby w wieku Rose. – Same logiczne rzeczy. Na przykład to, że wystarczy po prostu zmieść ręką okruchy z łóżka na podłogę i tam je zostawić. I że nie zachorujesz tylko dlatego, że ktoś jadł na twoim łóżku... Mogłabyś nawet zostawić okruchy na pościeli, a świat by się od tego nie skończył. – Nigdy nie wiadomo. – Nie, Evie. – Weszła do pokoju i przysiadła na brzegu łóżka. – Nic takiego by się nie stało. Psiknęłam ostatni raz na poduszkę, tak na wszelki wypadek. Mój pokój był przepełniony zapachem sosny. Gdybym otworzyła szafę, nie zdziwiłby mnie widok przycupniętego w niej Robin Hooda. Prosząco spojrzałam na Rose. – Wiesz, że logika na mnie nie działa. – W logice chodzi o to – Rose zwinęła się w koci kłębek – że naprawdę jest dość logiczna. – Pieprzyć logikę, nie ma w niej miejsca na wyobraźnię.

Rose zachichotała. Odłożyłam sprej do pudełka pod łóżkiem i usiadłam obok siostry. Przyciągnęłam ją na darmowe głaskanie po włosach. Zamruczała pod dotykiem moich palców. – Dobrze się bawiłaś z koleżankami? – spytała. Uśmiechnęłam się. – Tak. Miałyśmy dyskutować o feminizmie, ale koniec końców narzekałyśmy, że chłopcy do nas nie dzwonią. Chciałabym mieć tyle lat co ty. – Na pewno nie. – Poczułam, jak jej ciało się napina. – Rose, wszystko u ciebie w porządku? – Słyszałam, że rozważacie z rodzicami zmniejszenie dawki leku. – To się nazywa zmiana tematu. Rose, wszystko u ciebie dobrze? Westchnęła. – Tak. Co myślisz o pomyśle z lekiem? – Nie powinnam o tym z tobą rozmawiać. Pamiętasz, że łatwo ulegasz wpływom? – Sprzątasz trochę częściej niż zwykle. – A ty częściej niż zwykle unikasz odpowiedzi na moje pytania. – W punkt. – Przekręciła się na łóżku i popatrzyła na moje filmy. – Może coś razem obejrzymy i przestaniemy się wypytywać? Pokiwałam głową. Dokończę sprzątanie, gdy Rose pójdzie spać. Im mniej widzi, tym lepiej. I mama. I Sarah. To tylko odrobinka spreju.

ZŁA MYŚL No, ale to nie tylko odrobinka spreju. Dobrze wiesz, że zużyjesz butelkę do końca.

Uśmiechnęłam się do Rose i pogłaskałam ją po twarzy. – To brzmi świetnie.

Poczekałam, aż wszyscy w domu zasną. Wyślizgnęłam się z łóżka i powoli wyciągnęłam spod niego pudełko. Podłoga zaskrzypiała. Zastygłam w bezruchu. Cisza. Wypsikałam resztkę spreju i użyłam odrobiny wybielacza na ściereczce. Wszystkie potrzebne rzeczy wzięłam z mojej skrytki, no bo w końcu dziewczyny tu jadły! Dźwięk komórki. W ciszy nocnego domu intensywne wibracje na stoliku nocnym były o wiele za głośne. Chwyciłam telefon, by go wyciszyć. Wiadomość od Guya, inaczej zwanego Ignorem Olewiczem.

Będziesz na mów, że nie.

pojedynku

zespołów?

Nie

Uśmiechnęłam się szeroko. Gdyby w tym momencie ktoś wszedł do mojego pokoju, zobaczyłby wielce interesujący widok: przykucnięta dziewczyna, szczerząca się sama do siebie jak szaleniec, z butelką wybielacza w dłoni. Schowałam wybielacz pod łóżko i dałam nura pod kołdrę. Zasnęłam z uśmiechem na ustach.

DZIENNICZEK ZDROWIENIA

Data: 6 listopada Leki przyjmowane: Fluoxetin, 5 mg

Teraz jako obrzydliwy

syrop, bo tabletki są za małe, żeby je jeszcze rozdrabniać na mniejsze kawałki. Myśli i uczucia:

Czy Guy mnie lubi? Czy mu się

podobam? Czy mogłabym się w nim zakochać? Czy ktoś się we mnie kiedyś zakocha? To w ogóle możliwe? Miłość = akceptacja. Czy ktoś będzie mnie kiedyś akceptował taką, jaką jestem? Chwileczka... Co za beznadziejna ze mnie feministka. To wszystko wraca. A może nie? Nie mogę o tym nikomu powiedzieć. Zadanie domowe: • Natychmiast poinformuj mnie albo rodziców, jeśli pojawią się myśli samobójcze. • Ściśle przestrzegaj zapisków w Dzienniczku zdrowienia. Zapisuj emocje i uczucia, zwracaj uwagę na rytualizację i złe myśli. Będziemy mogły nad nimi razem popracować. • Evie, tak trzymaj!

Rozdział dwudziesty szósty Jesień dopiero co się pokazała, a już niemal z dnia na dzień nadeszła zima. Przemknęła przez miasto niczym spóźniony imprezowicz, który – aby nadrobić swoją niepunktualność – za szybko wypija za dużo alkoholu i robi z siebie pośmiewisko. Jednego dnia było ciepło i złociście, następnego zimno i szaro. W krótkim czasie sukienki wylądowały w głębi szaf, by hibernować w nich aż do kwietnia. Dziewczyny przeczesywały strony internetowe w poszukiwaniu idealnych nieistniejących botków. Wszyscy wyciągnęliśmy od dawna

zapomniane zimowe płaszcze, znajdując w kieszeniach wtulone w nie zużyte chusteczki i zeszłoroczne paragony. Oczywiście w moim płaszczu nie było żadnych zużytych chusteczek, bo nigdy bym nie dopuściła do czegoś tak obrzydliwego. Oli nadal nie wrócił do w college’u. Martwiłam się o niego. A jednak wciąż nie wysłałam wiadomości. Równie gwałtownie, jak zmieniła się pora roku, kolejny raz zmniejszono mi dawkę leku. Tym razem prawie do zera. – Jeśli nagle zaczęłabyś się czuć depresyjnie i miałabyś myśli samobójcze, natychmiast do mnie zadzwoń – powiedziała Sarah podczas omawiania nowego planu leczenia. – Ten skutek uboczny odstawienia leku występuje naprawdę rzadko, ale nie można go wykluczyć. – Dzięki. – Byłam oschła. – Czemu nie dać dziewczynie z nerwicą, która akurat odstawia leki, czegoś nowego do zamartwiania się... – Jestem z ciebie dumna. – Popatrzyłam na terapeutkę i zaczęłam myśleć, że to prawda. – Mam tygodniowy urlop, więc przepadnie nam jedna sesja terapeutyczna. Wiem, że to nie jest dobry czas, ale masz numer telefonu, pod który możesz zadzwonić w razie nagłej sytuacji. Zawsze też możesz pójść do internisty. Poczułam, jak ściska mnie w żołądku. Nie cierpiałam, kiedy Sarah wyjeżdżała. Dziwnie się czułam z myślą, że ma jakieś inne, normalne życie, w którym są wakacje, i jakichś ludzi wokół siebie, do których mówi w inny niż ten wyuczony, terapeutyczny sposób. – Dam radę – powiedziałam z uśmiechem, chociaż tak naprawdę

pomyślałam: „Nie wiem, czy tak będzie, ale podoba mi się to, że jesteś ze mnie dumna”. Codziennie rano potrzebowałam więcej czasu, żeby dokładnie odmierzać nalewane na łyżkę lekarstwo. Wkrótce to miało się skończyć. Rose poinformowała mamę o moim pudełku z rzeczami do sprzątania i usunięto je spod mojego łóżka. Przez dwa dni się do niej nie odzywałam i cały wolny czas spędzałam z koleżankami. Amber każdego mogła wprawić w dobry humor. – Dziewczyny – obwieściła w pewną wietrzną środę, cisnąwszy torbę na stolik. Znalazłyśmy sobie przytulny kącik w stołówce. – Nie zgadniecie. Przygotowałam program naszego dzisiejszego spotkania Klubu Starych Panien. Uniosłyśmy z Lottie wzrok znad gry w kółko i krzyżyk. – Program? – spytała Lottie. Amber z twarzą równie czerwoną co jej włosy pokiwała głową: – Tak, żebyśmy skupiły się na konkretnym temacie. Wy przez większość ostatniego spotkania lamentowałyście z powodu chłopaków. Wszystko w porządku, ale myślę, że przyda nam się też jakiś konkretny program. Rozbawiona, wystawiłam język w kąciku ust. – Pierwsze zagadnienie: historia sufrażystek. Temat do dyskusji: Czy sufrażystki były terrorystkami czy bohaterkami? – powiedziałam głosem prezentera wiadomości w telewizji. – Drugie zagadnienie: Dlaczego Guy nie odpisuje na moje wiadomości? Lottie przewróciła oczami. – Znowu to zrobił? Napisał do ciebie i nie odpowiedział, gdy mu odpisałaś? Skinęłam głową. – Tak. Przysłał mi ostatnio wiadomość. Pytał o nowy film Woody’ego

Allena. Rozumiecie? Guy i Woody Allen? W każdym razie pomyślałam, że może chce mnie zaprosić do kina. Odpowiedziałam mu, odczekawszy najpierw przynajmniej z pół godziny, że film ma dobre recenzje. I co? Nic. Martwa cisza. – Przestań mu odpisywać. – Wiem. – To dlaczego ciągle to robisz? Oparłam głowę na stoliku. – Nie wiem – powiedziałam z rezygnacją. Amber ponownie walnęła torbą o stolik niczym sędzia młotkiem sędziowskim. – I same widzicie! – obwieściła z jeszcze bardziej zaczerwienioną twarzą, o ile to w ogóle było możliwe. – Oto dlaczego potrzebujemy programu spotkań! Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się do niej. – Zgadzam się w całej rozciągłości. Jakby wiedział, że właśnie staram się przestać o nim mówić, Guy wtoczył się przez stołówkowe drzwi o podwójnych skrzydłach. Dlaczego chłopcy tacy jak on tak dobrze wyglądają w budrysówkach? To takie niesprawiedliwe. Był z Joelem i Jane; Joel trzymał rękę w kieszeni płaszcza Jane, a ona w kieszeni jego płaszcza. Zobaczyli nas i ruszyli w naszą stronę. Guy usiadł koło mnie. Poczułam chłód zimowego powietrza. Śmierdział papierosami. – Palenie w zimie to wyzwanie – obwieścił w przestrzeń, nawet się z nami nie przywitawszy. – Cholernie zimno dzisiaj. Lekko wyprostowałam się nad stolikiem, ale pomyślałam, że powinnam wyglądać i zachowywać się swobodnie, więc znowu się

przygarbiłam. – To po co palisz? – spytałam. Spojrzał prosto na mnie. – Bo to jest fajne. – Nie sądzę, żeby rak płuc się z tobą zgodził. Guy wzruszył ramionami. – Rzucę przed dwudziestymi piątymi urodzinami. – Bycie fajnym? Przyglądałam się, jak próbuje powstrzymać uśmiech. – Nie, ja zawsze będę fajny – odpowiedział. Joel i Jane poszli kupić chipsy, by się nimi podzielić, a Amber wręczyła mi i Lottie kartki papieru. – Oto program. – Rany – powiedziałam, omiatając kartkę wzrokiem. – Naprawdę wszystko rozplanowałaś. Guy na nią popatrzył. – To na spotkanie waszego klubu lesb? Amber momentalnie się najeżyła. – Na spotkanie Klubu Starych Panien! Palancie, lesba to strasznie obraźliwe słowo. Spotykamy się u mnie od razu po zajęciach! – Amber rzuciła mi ponad jego głową wymowne spojrzenie w stylu: „Co, do cholery, w nim widzisz?”. Przestudiowałam kartkę z programem i jeszcze bardziej zaczęłam uwielbiać Amber. Znalazł się tam nawet podpunkt z piętnastominutową przerwą na serowe przekąski. Temat, który wybrała na dzisiejsze spotkanie, był dla mnie

zaskoczeniem. – Będziemy rozmawiać o menstruacji? – spytałam. Guy niemal się zakrztusił swoją dietetyczną colą. Amber kiwnęła głową, podczas gdy Guy patrzył na nas z przerażeniem. – Przez cały wieczór będziecie gadały o okresach? Amber rzuciła mu ostre spojrzenie, a moja twarz nabrała koloru tak czerwonego jak, no cóż, okres. – Nie nasza wina, że krwawimy. Wszystkie się skrzywiłyśmy. – Niepotrzebne użycie słowa „krwawienie” – wyszeptała Lottie i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. – To ohydne – stwierdził Guy. – Sam jesteś ohydny. – Nie jestem dziwadłem, które może krwawić przez trzy dni i nie umrzeć od tego. Amber kolejny raz złowrogo na niego spojrzała. – Nie będę o tym dłużej rozmawiała przy tym czymś. – O mnie mówisz? – Guy fałszywie udawał niewiniątko. – Tak, dokładnie. – Naprawdę Amber, jestem załamany. Tak marzyłem o szczerej rozmowie o menstruacji podczas jedzenia lunchu. – Wyciągnął niezdrowo wyglądającą kanapkę z białego pieczywa i wgryzł się w nią. Amber odczekała do chwili, gdy zaczął przeżuwać, i przypuściła atak: – Twoja mama też ma menstruację. Guy prawie się zadławił. – Może nawet dzisiaj ma krwawienie – dodała i z satysfakcją

obserwowała, jak się rozkaszlał. Zaniepokojona, klepałam go po plecach, dopóki mu nie przeszło. Za każdym razem, gdy go dotykałam, czułam w ręce buzujące iskierki ekscytacji. Jane i Joel wrócili ze swoimi chipsami i z zaciekawieniem przyglądali się zamieszaniu. – Co się dzieje? – spytał Joel, widząc wybałuszone oczy Guya i uśmieszek satysfakcji na twarzy Amber. Lottie, nie podnosząc głowy znad kartki ze swoim programem, na której wypełniała ołówkiem wszystkie litery „o”, odpowiedziała: – Amber przypomniała Guyowi, że jego matka też ma okres. – Obrzydliwość – obruszył się Joel, a Jane dokładnie w tym samym czasie skrzywiła się i parsknęła: – Fuj. Amber chwyciła kartki z programem spotkania. Lottie niechcący zrobiła krechę na jej papierze, bo Amber dosłownie wyrwała jej kartkę z ręki. – Wasze matki też mają okres. Wszystkie. I jednym z tematów, na które dzisiaj będziemy rozmawiały, jest niedojrzałe podejście społeczeństwa do kwestii menstruacji. Dziewczyny, widzimy się u mnie po południu. I poszła sobie, zostawiając całą naszą osłupiałą grupkę. Guy poprawił się na krześle, tak że jego noga dotykała teraz mojej. Nawet przez materiał dżinsów było to cholernie przyjemne.

Rozdział dwudziesty siódmy Lottie uważnie przyjrzała się ciasteczkom, a potem wybrała jedno. – Uprzedziłaś, że tematem przewodnim naszego spotkania jest okres, ale czy naprawdę musiałaś dobrać do niego nawet ciastka? Amber popatrzyła na koliście ułożone na talerzu, okrągłe ciastka z dziurką wypełnioną czerwoną marmoladą. – Oj, nie przyszło mi to do głowy. – Wyglądała na skonsternowaną. Lottie i ja zaczęłyśmy się zwijać ze śmiechu. – No i teraz już zawsze ciastka z marmoladą będą mi się tylko z tym kojarzyć... Amber dołączyła do naszego rechotu. Jej pokój był obrazą dla każdej normalnej sypialni. Żeby dostać się na łóżko, musiałam lawirować między walającymi się wszędzie ubraniami, zaschniętymi paletami farb olejnych i kulkami pomiętego papieru. Jak to możliwe, że osoba tak dobrze zorganizowana jak Amber może być taką bałaganiarą?

ZŁA MYŚL Co za świnka tak mieszka?

ZŁA MYŚL Kiedy ostatnio odkurzano dywan?

ZŁA MYŚL Pochorujesz się... Pochorujesz się. Pochorujesz się! Przestałam się śmiać. Moje serce rozszalało się ze zdenerwowania.

„Zamknij się, mózgu” – powiedziałam sobie w duchu. Zmusiłam się do potarcia dłońmi dywanu. Takie wyzwanie. Do końca spotkania nic jednak nie zjadłam. Tak na wszelki wypadek. Usiadłyśmy w grupce, a Amber owinęła nas kołdrą.

ZŁA MYŚL Kiedy ta poszewka była prana? Czy naprawdę ten materiał musi mnie dotykać? Chciałam wyskoczyć z kołdrowego kokonu, ale jak niby miałam to zrobić, nie ściągając na siebie uwagi? Amber już rozdała nam program spotkania. Wyczuwając, że to wiele dla niej znaczy, ani ja, ani Lottie nie oponowałyśmy. Zaczęłam głęboko oddychać, by poradzić sobie z kołdrowym zagrożeniem. Amber odchrząknęła. – Więc – zaczęła lekko podenerwowana – ogłaszam oficjalne otwarcie spotkania Klubu Starych Panien. Dzisiejszym tematem dyskusji jest okres. – Lottie odłożyła swoje „okresowe” ciasteczko. – Pewnie myślicie sobie, że to dziwny temat, ale dlaczego, waszym zdaniem, chcę porozmawiać akurat o tym? Popatrzyłyśmy na siebie z Lottie. – Mamy coś odpowiedzieć? Amber kiwnęła głową. – Eee... – Zachodziłam w głowę. – Bo wszystkie kobiety mają okres? I to dlatego jesteśmy dziewczynami? Uśmiechnęła się do mnie promiennie. – Dokładnie tak! – I co? Dostanę w nagrodę naklejkę? – Och, przymknij się. Tak jak powiedziałaś, to właśnie okres sprawia,

że jesteśmy dziewczynami. Połowa ludzi na świecie go ma. Ta, powiedzmy sobie szczerze, niesamowita zdolność naszego ciała do menstruacji i rodzenia dzieci sprawia, że jesteśmy odpowiedzialne za pojawienie się każdej istoty ludzkiej, jaka żyje na Ziemi. A co więcej, o tym, co czyni nas kobietami i tworzy nowe życie, nie rozmawia się otwarcie. O co w tym w ogóle chodzi? Widziałyście, jak Guy zareagował w czasie przerwy obiadowej? Jego zdaniem obrzydliwe jest nawet to, że się porusza ten temat. Nieźle to jest popieprzone. Co nie? Potarłam policzek. – No, ale to jest dość ohydne? Znaczy okres. Amber stanowczo pokręciła głową. – Nie, tylko nauczono nas tak myśleć. – Naprawdę? – Tak? Lottie odstawiła swój plastikowy talerzyk. – Amber ma rację. A co robią w reklamach podpasek? Dlaczego używają niebieskiego płynu, który ma być odpowiednikiem krwi? Gdybym kiedyś zobaczyła na mojej podpasce niebieską maź, od razu bym dzwoniła do ginekologa i leciała na wizytę. – O, nigdy o tym w ten sposób nie myślałam – powiedziałam. – Czemu nie używają czerwonego płynu? Albo chociaż brązowego? – Cały ten przemysł podpaskowo-tamponowy to pole minowe złego pojmowania sprawy – rzuciła Lottie. – A jak pokazują te produkty? Mają być uroczymi paczuszkami obwieszczającymi światu: „Och, jestem taka dyskretna”. Pokiwałam głową z namysłem. – Racja. Sama zawsze kupuję te małe. Kiedy idę do toalety, to mogę je schować w dłoni, tak żeby nikt nie widział, co niosę.

Amber agresywnie wskazała mnie palcem. – Uważaj, prawie wykłułaś mi oko! Zignorowała mnie i wypaliła: – Wszystkie tak robimy. Kupujemy te pachnące kwiatami maleństwa, żeby ukryć fakt, że mamy okres. Przez trzy dni w miesiącu praktycznie wszystkie kobiety na całym świecie mają okres, a staramy się tego nie pokazywać. To dziwaczne. Krwawimy i jest to naturalne. I gdybyśmy nagle przestały miesiączkować, tobyśmy świrowały, co się dzieje... A z drugiej strony to ciągle coś wstydliwego! Lottie zachichotała. – A widziałyście tę reklamę tamponów, która leci w telewizji? Tę, w której okres nazywają „matką naturą” i przedstawiają go jako starą świętoszkowatą babę, ubraną w rozpinany sweterek i bluzeczkę od kompletu, i noszącą perły, która rozwala wszystkie fajne imprezy, takie jak festiwale? Uśmiechnęłam się do niej. – A reklama tabletek przeciwbólowych specjalnie na skurcze podczas okresu? Sprawdziłam skład i jest to zwykły ibuprofen. Kosztuje dwa funciaki więcej niż normalny, a jedyna różnica jest taka, że zrobili różowe opakowanie. Amber znowu gwałtownie wskazała ręką. – Rany, Amber, chyba muszę sprawić sobie gogle, żeby to jakoś przeżyć. Ponownie mnie zignorowała, zbyt podekscytowana, by zwrócić uwagę na moje kąśliwe słowa. – Sprzedają okres jako coś obrzydliwego, a wszystko, co kupujemy, żeby sobie z nim radzić, jest różowo dziewczęce i w stylu: „Hej, dziewczyno, jest OK. Mimo że masz okres, możesz ślicznie pachnieć i uprawiać kickboxing”.

Lottie pokiwała głową. – Racja. A czemu by nie pójść na całość? Okres jest do bani, więc dlaczego ubierać go w kwiaty i perfumowane zapachy? Wolałabym, żeby sprzedawali tampony w czarnych opakowaniach i z dołączoną do nich tabliczką czekolady. – I na każdym powinien być umieszczony napis w stylu „To wina Ewy” lub „Oto twoje brzemię” – dodałam. Śmiały się tak mocno, że przez następne dobre dziesięć minut nie mogłam wyjść z podziwu dla samej siebie. Dobrze się złożyło, bo – jak zawsze punktualnie – Amber zarządziła przerwę na chrupki serowe. Obserwowałam, jak dziewczyny zanurzają ręce w wypełnionej chrupkami misie, a neonowożółta serowa posypka oblepia im palce. Lottie gorliwie je oblizywała, a potem ponownie grzebała w chrupkach. Poczułam, jak żołądek przekręca mi się na drugą stronę, a do gardła podchodzi żółć. – Evie, masz ochotę na chrupki? – spytała Amber z pomarańczową obwódką wokół ust. – Jestem pełna. – Pokręciłam głową. – Na pewno? – Podniosła misę i podstawiła mi ją pod nos. Mój żołądek znowu zaczął się wywracać na drugą stronę. – Ja... Wybawił mnie ten pętak, czyli młodszy brat Amber, który wparował do jej pokoju. Był owinięty w ręcznik kąpielowy, a jego mokre włosy sterczały na końcach. Wyglądałby słodko, gdyby nie wypalił: – Amber to wielka, gruba LESBIJKA! – CRAIG! WYNOCHA Z MOJEGO POKOJU! – Amber zerwała się na równe nogi. – Lesbijka, lesbijka, lesbijka...

– WYJDŹ! – Ruda lesbijka! Chłopacy nigdy do ciebie nie przychodzą. – Zarechotał. – Lesba, lesba, lesba! – WYNOŚ SIĘ, BACHORZE. – Ja przynajmniej nie mam rudych włosów na dole. Amber zostawia je w wannie. RUDE ŁONO, RUDE ŁONO... W tym momencie misa przeleciała przez pokój. Chrupki serowe rozsypały się po całym pokoju. Zdążyłam się uchylić. Lottie też. Misa uderzyła Craiga w twarz. Zszokowany młody otworzył usta. – MAAAAAAAAAAAAAMO! – zawył. Macocha Amber w mig stanęła w drzwiach pokoju. Gdy zobaczyła płaczącego syna i maleńkie zadraśnięcie nad jego brwią, rzuciła się na kolana. – O Boże, Craig! Nic ci nie jest? Co się stało?! Trzęsącą się ręką pokazał na Amber, która gapiła się w miejsce między swoimi rękoma, w których jeszcze przed chwilą była misa. – Nie chciałam mu zrobić krzywdy. To tylko plastikowa miska! – AMBER! Pozwól ze mną. Amber została niemal wyciągnięta z pokoju. Drzwi ciężko się za nią zatrzasnęły. Zaczęły dobiegać nas krzyki. Lottie i ja nie wiedziałyśmy, gdzie podziać oczy. Przez dobrą chwilę nawet nie spoglądałyśmy na siebie. Gapiłyśmy się na obrazy olejne namalowane przez Amber, które na chybił trafił poprzyczepiano na ścianach. Nie znam się na sztuce, ale były naprawdę dobre i w stylu Vincenta van Gogha – całe w zawijasach i spiralach tylko odrobinę ciemniejszych. Jeden z nich, upchnięty w kącie, przedstawiał mamę Amber – jeśli sądzić po włosach. Jej twarz zajmowała tylko maleńki róg płótna, a reszta zamalowana była na czarno.

– Powinnyśmy sobie pójść? – spytałam szeptem, gdy wrzaski stały się jeszcze głośniejsze. – ZAWSZE STAJESZ PO JEGO STRONIE! – dobiegło zza ściany. Lottie rozejrzała się po sypialni, poszukując sposobu ucieczki. – Niby jak? Musiałybyśmy przejść obok nich... Rany, jej brat jest strasznym bachorem. – Brat przyrodni. – OBRAŻAŁ MNIE PRZY PRZYJACIÓŁKACH! – Siedźmy cicho i miejmy nadzieję, że niedługo się to skończy – dodałam. Jeszcze więcej wrzasków: – NIE MOŻESZ DAĆ MI SZLABANU! MAM SZESNAŚCIE LAT. – ZAMKNIJ SIĘ, OCH, ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE. NIENAWIDZĘ CIĘ. – NIE, NIE PRZEPROSZĘ. NIENAWIDZĘ GO. DOTARŁO? NIENAWIDZĘ CIĘ, GNOJU! Moja komórka zabrzęczała. Pacnęłam ją szybkim ruchem, żeby rodzina Amber nie usłyszała. Wiadomość od Lottie:

To takie krępujące. Już nie mogę.

Wybuchnęłyśmy tłumionym śmiechem. Kłótnia się skończyła, a wycie Craiga przycichło. Przez drzwi słyszałyśmy niechętne mamrotanie przeprosin. Amber z zaczerwienioną twarzą i plamami na policzkach weszła do pokoju. Włosy wokół twarzy miała mokre od łez. – Tak sobie pomyślałam, że każda z nas powinna napisać list do posła z naszego regionu z wnioskiem o obniżenie podatków od tamponów –

powiedziała rześko, tak jakby nigdy nie przydarzyło się jej nic nadzwyczajnego. Wymieniłyśmy się z Lottie znaczącymi spojrzeniami i skinęłyśmy głowami. – Świetny pomysł. – Genialnie. – Dlaczego mamy płacić podatki za tampony? – podchwyciła Lottie. – To podatek od kobiecości. Tampony to nie jest coś, co tak naprawdę chcemy kupować. Amber utorowała sobie drogę do laptopa ukrytego pod kopczykiem śmieci. – Świetnie, zaraz znajdę adres. Dziewczyny, macie przy sobie coś do pisania i kartki? Siedziałyśmy tak we względnej ciszy, pisząc nasze listy. Amber zawzięcie coś gryzmoliła, a jej długopis prawie rozdzierał papier. Współczułam asystentowi, który miał czytać jej list. Będzie musiał przyjąć na siebie sporo gniewu, skierowanego do niewłaściwej osoby. Gdy na chwilę przestała, spojrzałyśmy na nią z Lottie w oczekiwaniu, aż się odezwie. – Nie jestem lesbijką. – Amber miała smutny głos. – Jeśli przyszło wam do głowy, że to, co wygadywał Craig, może być prawdą. Jasne, że nie ma nic złego w byciu osobą homoseksualną, ale ja nią nie jestem. Wkurzam się tylko dlatego, że chodzi mi o prawa kobiet, i dlatego, że nie chcę się umawiać z tymi ciągle oglądającymi porno kurduplami, których mamy w college’u, więc przypina mi się łatkę lesbijki. To wszystko jest beznadziejne na tak wielu poziomach, że już nawet nie chodzi o złe zaszufladkowanie... – Nie powinnaś się przejmować tym, co wygaduje ten bachor – zapewniłam ją, mimo że sama miałam poczucie winy, bo też

zastanawiałam się, czy Amber jest heteroseksualna. – Guy też tak uważa. Nazywa nas klubem lesb. Lottie ze złością mlasnęła. – Guy to idiota. Prawda, Evie? – Eeee... – zaczęłam się jąkać. Amber wypuściła powietrze. – Zostawmy to. Wracamy do pisania listów – zarządziła. Nie wiedziałam, co napisać. Nigdy wcześniej nie pisałam do posła.

Mój list do posła na temat okresu Drogi Panie Pośle Chrisie Briggu! Na pewno jest Pan bardzo zajęty, bo musi Pan odpowiadać na pełne złości listy dotyczące wywozu śmieci i rzeczy tego typu. Nasze miasteczko już takie jest. Wszyscy ciągle narzekają na pasy zieleni. Wiem, że to wszystko jest ważne i że musi Pan tego wysłuchiwać, żeby ponownie wybrano Pana na stanowisko, jednak myślę, że mógłby Pan na chwilę odłożyć te sprawy na bok. Czy może się Pan zastanowić, jak trudno byłoby Panu podejmować decyzje i zadowalać wszystkich wokół, gdyby co miesiąc mniej więcej przez cztery dni Pana penis krwawił... Brzęczenie komórki – niechcący wjechałam długopisem na margines. Wiadomość od Guya:

Jak tam wasze „krwawiące” spotkanie?

Dziewczyny podniosły głowy znad swoich listów. – Od kogo? – zainteresowała się Lottie. Skrzywiłam się, udając, że SMS mnie nie ucieszył. – Och, to tylko wiadomość od Guya. Amber przewróciła oczami. – Odpisz mu, że jesteś zbyt zajęta walką o nasze sprawy, żeby się zajmować jego pierdołami. Ponownie przeczytałam wiadomość i powstrzymałam uśmiech zadowolenia. – Wiecie? Gdybym nie zajmowała się pierdołami Guya, miałabym dużo więcej czasu i energii na walkę. – No to go sobie odpuść. Bezradnie wzruszyłam ramionami. – Nic na to nie poradzę. To hormony. – Jeśli już, to feromony. – Lottie uśmiechnęła się wszechwiedząco. Już zaczynałam się czerwienić, ale Amber posłała mi piorunujące spojrzenie. – No nie mogę! Nawet przez godzinę nie możecie nie gadać o chłopakach. Myślałam, że program, który przygotowałam, zablokuje temat facetów. – Hej, przynajmniej się staramy – powiedziała Lottie. – Myślałam, że stare panny nie osądzają się nawzajem. – Wiem, ale wkurza mnie to. – To widać – rzuciłam, a Amber zaczęła się śmiać sama z siebie. – Więc co tam napisałyście?

Przez kolejne pół godziny rozmawiałyśmy o okresie, a właściwie to dziewczyny opowiadały mi o swoich doświadczeniach. Ja się nie udzielałam, jedynie śmiałam się z ich opowieści. Potem omawiałyśmy zasady Klubu Starych Panien i postanowiłyśmy, że spotkania będą się odbywać na zmianę w naszych domach, a każde będzie poświęcone tematowi związanemu z feminizmem. Amber poszła podkraść z gabinetu taty znaczki na nasze listy. Lottie ziewnęła, ułożyła się z powrotem na łóżku i powiedziała: – Nigdy wcześniej tyle nie myślałam o swoim okresie. – Ja też nie.

Kiedy pierwszy raz dostałam okres i dlaczego nie opowiedziałam o tym dziewczynom Dość późno dostałam okres. Tak długo niewiele jadłam, że moje ciało odwlekało ten moment. A jednak pewnej nocy to się stało. Obudziłam się i zobaczyłam umazaną brązowoczerwonymi plamami pościel. Przez całą noc leżałam we krwi. Mój krzyk obudził mamę. – To naturalne. Evie, wszystko w porządku. Teraz jesteś kobietą. Powinnaś być dumna. Umiałam kontrolować bakterie znajdujące się na zewnątrz. Wiedziałam już, jak to robić – ukrywałam przed domownikami, jak często myję ręce, i wydawałam kieszonkowe na antybakteryjny sprej, który potem chowałam w skrytce pod łóżkiem. Ale jak miałam kontrolować

bakterie wewnątrz swojego ciała? Co miesiąc mnie to przerażało. Krew. Co niby mam zrobić z krwią? Na opakowaniu tamponów napisano, że można je mieć w sobie aż przez osiem godzin. Osiem?! I przez ten czas mam mieć w sobie zakrzepniętą krew? Używałam podpasek i zmieniałam je od razu, gdy tylko się poplamiły. W te noce, kiedy okres był intensywny, nastawiałam budzik co godzinę. Wstawałam i wymieniałam podpaskę. Musiałam odkładać więcej z mojego kieszonkowego, żeby kupować te wszystkie podpaski. Pod koniec miesiąca zostawało mi niewiele pieniędzy, ale nie miało to specjalnego znaczenia, bo i tak rzadko gdzieś wychodziłam. Kiedy okres się kończył, czyściłam się od wewnątrz. Chciałam się upewnić, że pozbyłam się całej krwi. Spryskiwałam słuchawkę prysznicową. Drobne wydawałam na płyn do higieny intymnej. Nie wydawało mi się to wystarczające, więc używałam też mydła. Kiedyś nawet dolałam do kąpieli płynu do mycia naczyń... I pewnego dnia zaczęłam brzydko pachnieć – tam, na dole. Wobec tego zaczęłam się myć jeszcze częściej. A potem już śmierdziało. I bolało. Samo zdejmowanie majtek było męczarnią. Mama przypadkiem usłyszała, jak w łazience pojękuję z bólu. – Evie, wpuść mnie! – krzyczała przez drzwi. Po godzinie błagań skapitulowałam. Ze łzami zawstydzenia i szlochając z bólu, otworzyłam drzwi. Mama zabrała mnie do internistki, która zdiagnozowała bakteryjne zakażenie pochwy. – Czemu to robiłaś? Wkładałaś do pochwy te wszystkie środki? – Lekarka surowo spoglądała na mnie zza okularów połówek. – Chciałam być czysta. – Nie ma takiej potrzeby. – Co pani przez to rozumie? – Oderwałam wzrok od zmiętej chusteczki i popatrzyłam na nią.

– Nie ma potrzeby myć się od wewnątrz. Pochwa to najbardziej wyszukany organizm samooczyszczający. Robi to doskonale, tak jakby zespół ninja pracował cały czas pełną parą. Byłam zbyt przybita, by się uśmiechnąć na słowo „ninja”. – Czy może mi pani powiedzieć o tym coś więcej? Lekarka uśmiechnęła się smutnawo i wyjaśniła mi te słowa, które sprawiają, że ludzie, a już zwłaszcza mężczyźni, się wzdrygają. Pojęcia takie jak poziom pH i wydzielina z pochwy. – Kiedy wkładasz tam do środka mydło, zawalasz „oczyszczaczy” dodatkową robotą. Tylko wszystko pogarszasz. Zaczynają ich atakować nowe substancje chemiczne – poinstruowała mnie. – To jak mam się myć? Jak często? Dociekliwość moich pytań ją zainteresowała, ale nie na tyle, by zrobiła coś innego poza wypisaniem recepty na antybiotyk. Kilka miesięcy później, kiedy zamknięto mnie w szpitalu psychiatrycznym i zdiagnozowano zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, miała przez to problemy. Z uwagą zapisałam wszystkie jej zalecenia. Miałam obmywać się codziennie ręcznikiem flanelowym, ale tylko z zewnątrz. Coś nowego do zamartwiania się. Brałam antybiotyki, a wiadomo, że one niszczą system immunologiczny. Tygodniami prawie nie wychodziłam z domu. Jadłam tak mało, że okres zanikł. Nie musiałam się już nim dłużej martwić.

Rozstałyśmy się z Lottie na końcu drogi prowadzącej do domu Amber. Twarz Lottie w świetle latarni była cała pomarańczowa. Z konturówką wokół oczu, której sobie nie poskąpiła, wyglądała jak lampa

na Halloween, zrobiona z wydrążonej dyni. – Następnym razem twoja kolej. Wybierzesz temat spotkania? – rzuciłam na do widzenia. – Chyba to będzie coś mniej graficznego... – O, to dobry pomysł. – Dzisiaj było ciekawie. – Tak. – Nienawidzę mieć okresu. W tym tygodniu powinnam go dostać – żachnęła się Lottie. – Też tak masz? Popatrzyłam na swoje czerwone buty ze sprzączkami. W sztucznym świetle nocnych latarni też były pomarańczowe. Kiwnęłam głową. – Odpiszesz Guyowi? Podniosłam wzrok. Na twarzy Lottie nie widziałam takiej automatycznej reakcji oceniającej jak na twarzy Amber, gdy tylko pojawiało się jego imię. – Chyba tak, ale jeszcze trochę odczekam. Lottie przekrzywiła głowę. – Wiesz, to nie powinno być takie trudne. Miłość. Nie powinno być tych wszystkich gierek i niewiedzy, co czuje druga strona. No i czekania na telefon. – Wiem. Zanim poszłam spać, wysłałam do Guya SMS-a:

Spotkanie było świetne. porabiasz dzisiaj wieczorem?

A

ty

co

Sprawdziłam komórkę dwadzieścia minut przed zgaszeniem światła i pójściem spać. Nie odpisał.

Rozdział dwudziesty ósmy Gdybym była jedną z tych osób, których nie znoszę, określiłabym zachowanie Guya w tygodniu poprzedzającym Pojedynek zespołów jako dwubiegunowe. Wiadomości, a potem brak wiadomości. Dłuższy kontakt wzrokowy, później całe popołudnie ignorowania mnie. Przeciwne bieguny zachowań, w górę i w dół – zachowywał się dziwniej niż kangur odbijający się na wielkiej piłce do skakania. I był znacznie mniej od niego zabawny. W poniedziałek po zajęciach Guy, by mnie dogonić, przebiegł pół ulicy. Szłam do domu, bo nie miałam wizyty u Sarah. Kiedy się ze mną zrównał, wyhamował. Miał zarumienioną z wysiłku twarz i spocone włosy. – Cześć, Evie – wysapał. – Idziesz do domu? – Rozkasłał się i zgiął wpół. – Rzuć palenie! – Nadal byłam na niego zła, że nie odpowiedział na moją wiadomość. – Brzmisz jak staruszek. – Zmierzyłam go wzrokiem i postarałam się wyglądać tak, jakbym czuła się lepsza od niego. – I tak wyglądasz. Łysiejesz? Nie za wcześnie? – Guy gorączkowo chwycił się za włosy. – O, proszę, jak się przejąłeś. – Evie, to nie jest śmieszne. – A jednak się uśmiechał i zaczęliśmy iść w stronę naszych domów. Był jak dzieciak – rozkopywał wielkie kupki opadłych liści, nabierał ich w ręce i obrzucał mnie. Piszczałam, nie przejmując się tym, że są brudne. – Grałeś kiedyś w kasztany? – zapytałam, gdy minęliśmy grupkę ganiających się dzieciaków z podstawówki. Twarz Guya stała się jeszcze bardziej dzieciuchowata.

– O tak, kasztany! W szkole byłem mistrzem kasztanów. Nie miałem sobie równych. – Nawet gdy chodzi tylko o kasztany, myślisz, że jesteś lepszy od innych? – Nie znoszę fałszywej skromności. Jeśli się wie, że jest się w czymś świetnym, czemu o tym nie mówić? – Wzruszył ramionami. – Chyba dzieciaki nie dość gnębiły cię w szkole? – A to trzeba być prześladowanym w szkole? Pokiwałam głową. – Odrobinę. Tyle, żeby ktoś przytarł ci nosa. – A ty byłaś? Przypomniały mi się plotki krążące o mnie po szkole, kiedy wróciłam po pobycie na oddziale psychiatrycznym. Pamiętam te wszystkie szepty i przezwiska, które dzieciaki celowo wypowiadały trochę za głośno: „psychol”, „dziwadło”. I Jane, która pocieszała mnie w szkolnej toalecie, po lekcji angielskiego, na której omawialiśmy Dziwne losy Jane Eyre i jakiś dzieciak nazwał mnie Berthą[4]. – Niespecjalnie – skłamałam. – Może dlatego, że ja też byłam mistrzynią gry w kasztany. Guy wyszczerzył się w swoim „powinni tego zabronić” uśmiechu. – Mnie byś nie pokonała. – Założymy się? Jego uśmiech był tak szeroki, że sięgał aż do oczu, przez co stały się skośne, jak u Kota z Cheshire[5]. – Evelyn, niniejszym wyzywam panią na kasztanowy pojedynek. Wystawiłam język w kąciku ust. – Będzie ci przykro, kiedy ze mną przegrasz.

– Och, uwierz, że ja nigdy nie przegrywam. I jego dłoń znalazła się w mojej. Holował mnie wzdłuż ulicy. Jego palce – wyrobione latami gry na gitarze, szorstkawe i prostolinijne – były dokładnie takie, jakie powinien mieć chłopak. Zachichotałam. – Hej, dokąd mnie prowadzisz? – Do mnie do domu, po sprzęt potrzebny do pojedynku. Idziemy do niego? Do domu Guya? To znaczy tam, gdzie mieszka? Jego dom? Moje serce zaczęło podrygiwać w adrenalinowym tańcu. Zabierał mnie do siebie! Mieszkał dwie ulice dalej, w otoczeniu, które wyglądało tak jak moje. Linie identycznych domków, których monotonię łamał czasem inny kolor drzwi wejściowych. Na przykład jaskrawozielony! Drzwi domu Guya były czerwone, tak jak wszystkie inne. Czy zaprosi mnie do swojego pokoju? Czy będę musiała poznać jego rodziców?

ZŁA MYŚL Nie spodobam się jego rodzicom.

ZŁA MYŚL W jego pokoju jest straszliwy bałagan i dlatego Guy przestanie mnie pociągać.

ZŁA MYŚL A jeśli pójdziemy do jego pokoju i dla niego to będzie się równało temu, że będziemy uprawiać seks? Guy puścił moją dłoń. – Poczekaj tutaj. Zaraz wracam. – Zniknął za drzwiami nijakiego domu.

– OK – powiedziałam już raczej sama do siebie.

JESZCZE GORSZA MYŚL Nie zaprosił cię do środka. Wstydzi się ciebie i nie może cię znieść. – Zamknij się – powiedziałam do siebie na głos. Wyciągnęłam komórkę i, dla zabicia czasu, zaczęłam kolejny raz odczytywać nasze wiadomości. Policzyłam, ile ja mu wysłałam, a ile on mi. Ode mnie dostał dokładnie dwa SMS-y więcej, co oznaczało, że teraz nie powinnam odpisać na dwa kolejne, aby nie pomyślał sobie, że mi za bardzo zależy. Przejechałam piętą po żwirku przed domem i zaczęłam rysować małe zawijasy. Zasypywałam je i kreśliłam stopą od nowa. Guy przebrał się w granatową bluzę z kapturem, a jego oczy niemal wyskakiwały z twarzy i tańczyły. Oczywiście nie dosłownie. Miał ze sobą sznurek, śrubokręt i nożyczki. – Do najbliższego parku – zakomenderował. Kolejny raz cicho się zaśmiałam i szurnięciem zamazałam narysowane na żużlu serce. Po drodze do parku omówiliśmy zasady gry. Każde z nas miało sobie wybrać tylko jeden kasztan. – To są Kasztany Nagłej Śmierci – powiedział Guy z powagą w głosie. – Wybierz mądrze swojego żołnierza. Odniesie zwycięstwo lub zginie. – Mój kasztan będzie kobietą, nie mężczyzną. Guy wybuchnął śmiechem. – Ten klub kociar chyba naprawdę rzucił ci się na głowę. – Dałam mu kopniaka. – OK, chyba trochę sobie zasłużyłem. Wczesną zimą są czasem takie dni, gdy słońce zapomina, że skoro ma

hibernować aż do kwietnia, powinno schować się gdzieś z dobrą książką. I choć uzależniona od niego Ziemia posłusznie wybarwia liście na żółto i pomarańczowo, słońce bywa puszczalskie. A kiedy tak się dzieje, nagradza nas najpiękniejszymi dniami, uderza w nas kolorami, dając nadzieję na coś dobrego nawet w takim jak nasz, beznadziejnym parku jednego z podmiejskich miasteczek. Już z daleka widzieliśmy kupę dzieciaków pod najlepszym i największym w parku kasztanowcem. – Goń mnie! – wrzasnął Guy i oboje pomknęliśmy w stronę słońca, przytrzymując się, łapiąc za paski od plecaków i jednocześnie, mimo że brakowało nam tchu, zaśmiewając się. Gdy tylko dopadliśmy do drzewa, padłam na ziemię i niezrażona spojrzeniami dzieciarni zaczęłam przeszukiwać okolice kasztanowca. Kieszenie dzieciaków pełne były prawdopodobnie już ostatnich w tym roku brązowawych kasztanów. Trzymały je także w rękach – w każdym zagłębieniu między palcami tkwił kasztan. Zagarniały w ten sposób dla siebie tyle kasztanów, ile tylko było możliwe. Sami amatorzy. Wszystkie kasztany, które zebrały, były duże, a każdy mistrz gry w kasztany wie, że takie są najsłabsze. – Masz trzy minuty na wybranie swojego wojownika! – Guy wrzasnął uroczyście zza drugiej strony drzewa. – A ty to kto? Mistrz ceremonii? Kto cię niby na niego wyznaczył? – Wszechświat. W stercie brązowawych liści zauważyłam dobrze wyglądający kasztan. Sądząc po skórce, już jakiś czas temu wyłuskał się ze swojego kłującego kokonu. Był mięsisty i twardy. Zanurkowałam dłonią w kupkę rozkładających się liści i wyciągnęłam go.

ZŁA MYŚL Evie, a co z twoimi rękami? Nie powinnaś się o nie martwić?

Dobra myśl Nie. Odwal się, mózgu. Ścisnęłam kasztan w palcach, szukając oznak słabości. Nie miał żadnych. Dawniej, kiedy byłam młodsza, piekłam swoje kasztany, żeby były twardsze. To jednak miała być bezpardonowa walka na kasztany bez efektów specjalnych. – Znalazłam! – zawołałam melodyjnie. Guy trzymał w dłoniach dwa kasztany, obmacując je i mrucząc coś do siebie pod nosem. – Jesteś zaklinaczem kasztanów? – zagaiłam. Wyszczerzył się w uśmiechu i odrzucił jeden z nich z powrotem na ziemię. – Jestem zaklinaczem wielu rzeczy. – Gówno prawda. To umiesz zaklinać. – Zagrajmy tam. – Guy zaprowadził mnie do czegoś w rodzaju zagajnika tuż obok polanki. Niektóre drzewa zrosły się i uformowały krąg. Połowa liści wciąż z uporem trzymała się gałęzi, przez co otaczały nas nakrapiane słońcem drzewa. Zwalona kłoda robiła za prowizoryczną ławkę, a czarny okrąg na ziemi wskazywał, że kiedyś palono tu ognisko. – Ale tu fajnie – powiedziałam, patrząc na niebo przez prześwity między gałęziami. – To jedno z tych miejsc, w których mogłaby się rozgrywać któraś z książek Enid Blyton[6]. Wiesz, gobliny, wróżki i takie tam. Guy usiadł na kłodzie i wyjął śrubokręt z kieszeni. Trzymając kasztan pod światło, starał się wybadać, w którym miejscu powinien się w niego wkręcić. – Często jaramy tu z Joelem. – Enid Blyton byłaby z was dumna, chłopcy. – Wywróciłam oczami.

– Och, bez wątpienia. Jej książki bez dwóch zdań są o narkotykach. Cały ten Moonface[7]. Ewidentnie naćpany. Ciągle chrupał ciasteczka. Założę się, że go ssało. I że na Drzewie na Końcu Świata była kiedyś marihuana. Enid jest bardzo znaną pisarką, a jednak zaskoczyło mnie, że Guy w dzieciństwie czytywał jej książki. – Problem z osobami, które biorą narkotyki, jest taki, że są one przekonane, że cały świat to robi. – Usiadłam przy nim na kłodzie w takiej odległości, by nasze pupy się nie stykały. – Też powinnaś sobie zapalić. Narkotyki są niesamowite – rzucił Guy. – Uwierz, mój mózg dostarcza mi wystarczająco wielu wrażeń. Nie potrzeba mi do tego dodatkowych środków. Guy się przesunął i siedzieliśmy tuż obok siebie. Spojrzał na mnie sponad swojego na wpół przewierconego kasztana i posłał mi jeden z tych swoich wyjątkowych uśmiechów. – Wiesz, w to akurat mogę uwierzyć. Zaczerwieniłam się, a on dokończył dziurawienie kasztana. Przewlókł przez niego sznurek i na dole zawiązał mocny węzełek. Wzięłam od niego narzędzia i zajęłam się przygotowaniem mojego zawodnika. – Hej, nie oszukuj. – Przyłapałam go na tym, że próbował podgrzać swój kasztan zapalniczką. Wkrótce byliśmy gotowi. Wstaliśmy z kłody i stanęliśmy naprzeciw siebie z naszymi kasztankami, które już nie mogły się doczekać walki. Guy uniósł brew. – Czy to nie dziwne? To naprawdę dziwaczne. – Zamknij się, mięczaku! – Zamachnęłam się, celując moim kasztanem w jego kasztan. Kasztan Guya zakręcił się na sznurku. Idealne trafienie! – Mam cię!

Guy zgiął się wpół, jakby dostał kulą. – Oooo, pomocy. Trafiła mnie, trafiła... Tryumfalnie zaczęłam wymachiwać pięścią w powietrzu i wirować w tańcu zwycięstwa. – No dobra, moja kolej. Uderzyłaś mnie, to prawda, ale mnie nie zniszczyłaś. – Znowu staliśmy twarzą w twarz, a ja zaczęłam się odrobinę bać o mój kasztan. Zerknęłam na Guya. Patrzył wprost na mnie. Zaczerpnęłam powietrza i odwzajemniłam spojrzenie. Tęczówki jego oczu miały plamki szarości. Nigdy wcześniej ich nie widziałam, bo oczy Guya były przeważnie przekrwione. Jednak dzisiaj były jasne, intensywne i szukały mojego wzroku. Chciałam, żeby zbliżył swoją twarz do mojej i by koniuszek jego nosa dotknął mojego, trącając go i robiąc miejsce dla ust. Jeszcze nikt nie dotykał moich ust. Szesnastolatka, która nigdy się nie całowała. Nie dlatego, że nie mogłam znaleźć partnera na studniówkę. Po prostu myśl, że ktoś miałby całować moje usta, zawsze mnie przerażała. Aż do teraz. Moje wargi pulsowały, napęczniałe krwią. Guy leciutko przechylił głowę, uśmiechnął się zuchwale i pochylił mocniej w moją stronę. Zamknęłam oczy, czując plamki promieni słonecznych na powiekach. BUM! Cała moja ręka zadrgała od siły uderzenia. Odłamki rozwalonego kasztana spadały na moje palce niczym drobinki gradu. Pusty sznurek dyndał smętnie. Guy wydał okrzyk radości. – UDAŁO MU SIĘ! DO CHOLERY, PO PROSTU TO ZROBIŁ! TŁUM NA WIDOWNI SZALEJE! MISTRZEM KASZTANÓW ZOSTAJE GUY SMITHFIEEEEELLLD! – Obiegł zagajnik w zwycięskiej rundzie honorowej. Nie wiedziałam, która część mojego ciała jest bardziej zmieszana:

umysł, serce, nagie usta czy trzęsące się ręce. Jedyne, co mogłam zrobić, by ukryć upokorzenie, to się roześmiać. – Rewanż! – wrzasnęłam na całe gardło w nadziei, że w ten sposób zapanuję nad rozczarowaniem. – Żądam rewanżu. – NIGDY! Złapał mnie za uda i tak jak robią to gracze rugby, przerzucił sobie przez ramię. Zawisłam głową w dół, a on ponownie wykonał zwycięską rundkę. – Postaw mnie – pisnęłam tak słodko dziewczęcym głosem, że powinnam się spalić ze wstydu. Guy zrzucił mnie na dół i wylądowałam na plecach w miękkiej trawie. Sam znalazł się nade mną, oparty na rękach. Jego twarz znajdowała się tuż nad moją, a jego ciało przyciskało mnie do ziemi. Czułam najmniejsze źdźbło trawy, każdy promyk słońca na twarzy. Widziałam wszystkie pory w jego twarzy. Jego usta były bliżej moich niż poprzednio. Tym razem jednak nie śmiałam zamknąć oczu. Patrzyłam na niego, zadając oczami pytania: „Co my wyprawiamy? Chcesz mnie pocałować? Zamierzasz mnie w ogóle pocałować?”. Guy wyglądał na zagubionego. Przeniósł ciężar ciała na łokieć, a drugą ręką powoli pogładził mnie po twarzy od skroni, w dół po policzku, aż do brzegu ust. Straciłam oddech... Czy on? Czy to teraz? Guy usiadł. – A nie mówiłem, że wygram? Rozczarowanie wyciekało ze mnie, jakbym dopiero co zanurzyła się w zbyt wielkiej nadziei. Zamrugałam kilka razy, podniosłam się z ziemi i otrzepałam dżinsy.

– To tylko fart. – Muszę lecieć. Szybko zebrał swoje rzeczy, rzucił: „Do zobaczenia w college’u”, pomachał mi i nagle przestał być tym chłopakiem, który miał mnie pocałować, a stał się jedynie malejącą kropką na horyzoncie. Nie powinnam wysyłać do niego SMS-a. I tak miał już przewagę dwóch wiadomości. To nie była moja kolej. Przez pewien czas siedziałam w zagajniku, obserwując zachód słońca i chylący się ku końcowi dzień. Ponownie przeżywałam dzisiejsze wydarzenia. Biorąc pod uwagę to, co się stało, chyba mogę do niego napisać? Na pewno mogę. Zanim zaczęłam dzielić włos na czworo, wysłałam wiadomość:

Hej, Mistrzu dzisiaj bawiłam.

Kasztanów,

dobrze

się

Bez całusa. Zrobiłam to celowo, bo przecież Guy mnie nie pocałował. Gdy w chłodnym powietrzu wieczora wracałam do domu, przyszła mi do głowy pewna myśl.

NOWA MYŚL Jeśli w drodze do domu dotknę każdej mijanej latarni, to Guy mi odpisze. Gładziłam każdą latarnię, którą spotkałam po drodze, i regularnie sprawdzałam komórkę. Zero wiadomości. Zaczęłam polerować każdą latarnię dwa razy. Telefon nadal milczał. Zanim dotarłam do drzwi wejściowych mojego domu, doszłam do sześciu dotyków. Gładziłam każdy słup sześciokrotnie, mrucząc przy tym: „Wiadomość, wiadomość, wiadomość...”. Nie wiem, dlaczego to było akurat sześć. Po prostu ta liczba wydawała mi się odpowiednia.

W salonie zastałam Rose. Oglądała telewizję. – Gdzie byłaś? – spytała. Rzuciłam jej złe spojrzenie. Jeszcze jej nie wybaczyłam ostatniej zdrady. – A dlaczego pytasz? O tym też chcesz donieść mamie? – Powiedziałam jej o tym pudełku z rzeczami do czyszczenia dla twojego dobra. – Jej twarz się skurczyła. – Martwię się o ciebie. Ostatnio jesteś jakaś taka dziwna. – Nic mi nie jest. – Obejrzymy coś razem? Jest wcześnie. Naprawdę chciałam obejrzeć z nią film. Już miałam zaproponować kilka tytułów, ale się powstrzymałam. Jeszcze nie byłam gotowa, by całkowicie jej przebaczyć. – Nie dzisiaj – powiedziałam uprzejmie, a siostra, jak to siostra, zrozumiała, o co chodzi. Wyglądała na zasmuconą. – Dobrze. Brak wiadomości przed kolacją. I po kolacji. Nic do czasu pójścia spać. Wszystkie bąbelki szczęścia z mojego brzucha już się ulotniły, a mgła w głowie rozwiała. Kiedy siedziałam w łóżku, usiłując czytać książkę, nadeszły one – złe myśli.

ZŁA MYŚL Dotykałaś liści. Liści! Jakiś pies mógł na nie wcześniej nasikać.

ZŁA MYŚL Nie pocałował cię, bo śmierdziałaś psimi szczynami z

liści.

ZŁA MYŚL Kasztany są trujące. Trzymałaś je w ręce, a potem zjadłaś kolację, przed którą tylko raz umyłaś ręce. Mogłaś przenieść truciznę z dłoni do ust.

ZŁA MYŚL Zobaczysz, pochorujesz się. Pochorujesz się! Pochorujesz się... Byłam cała spocona, dosłownie lał się ze mnie pot. Wstałam i zawlokłam się pod prysznic, by go z siebie zmyć. Nogi tak bardzo mi się trzęsły, że nie mogłam na nich ustać, więc przykucnęłam w kącie. Gorąca woda lała się na moją twarz i rozmazywała makijaż. Smugi z tuszu drażniły mi oczy. Chwyciłam gąbkę i zaczęłam trzeć ręce. Miałam odruch wymiotny, choć nie wymiotowałam tak naprawdę, a tylko patrzyłam, jak maleńkie skrawki wyplutego przeze mnie jedzenia wirują w wodzie i znikają w odpływie prysznica. Płakałam głośno. Zdziwiło mnie, że rodzina nie słyszy tego przez szum prysznica. A jednak nikt nie zapukał do drzwi. Nic nie słyszeli. Wiedziałam, że nie mam zbyt wiele czasu, żeby się pozbierać. Jeśli byłam w łazience dłużej niż dwadzieścia minut, zaczynały się podejrzenia. Siłą woli powstrzymałam się od dalszego mazania i zaczęłam myć zęby. Następnie je nitkowałam i płukałam dwoma typami płynu. Kiedy cicho stąpając, wróciłam do swojego pokoju, czystsza niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich miesięcy, zdałam sobie w pełni sprawę z tego, co się dzieje.

GORSZA MYŚL Och, Evie, to wraca? Wszystko wraca.

Rozdział dwudziesty dziewiąty Następny dzień. Zero wiadomości czy spotkania. Jeśli Guy był w szkole, to trzymał się z dala od miejsc spotkań naszej grupki. Kolejny dzień. Guy siedział z nami podczas przerwy obiadowej, lecz się nie odzywał. Zgarbiony przycupnął obok Joela, głośno rozprawiającego o liście utworów, które zagrają podczas konkursu, i nawijającego o jakichś nudnych wzmacniaczach. I jeszcze jeden dzień. Dwa dni przed występem, zwykła grobowa cisza. Dokładnie o pierwszej w nocy moja komórka zabrzęczała, wybudzając mnie ze snu.

Będziesz na występie? Nic nie odpisałam i jedynie uśmiechnęłam się do telefonu. Może cierpię na chroniczną głupotę. Albo urojenia. A może dolega mi zwykła dobra nadzieja? Nadzieja to stan psychiki. Zgadzasz się ze mną?

Rozdział trzydziesty Każdą mijaną latarnię dotykałam sześć razy. Na szczęście, jeśli chodzi o wspólne chodzenie rano na uczelnię, na Jane nadal nie warto było liczyć, więc mogłam to robić w spokoju. Zaczęłam wychodzić z domu dwadzieścia minut wcześniej, by się ze wszystkim wyrobić. Przeszukałam torebkę i za drobniaki kupiłam pojemnik antybakteryjnego żelu do rąk, który ukryłam w swojej szkolnej szafce. Byłam niespokojna, podenerwowana i niepewna. W krótkim czasie schudłam, bo „wymartwiałam” wszystkie kalorie. Tak, wiem, powinnam w te pędy udać się do lekarza i powiedzieć o wszystkim rodzinie. Nie musiałabym nawet mówić tego osobiście, wystarczyłoby, gdybym napisała notatkę i zostawiła ją na stole w kuchni:

Kochana rodzino, to wróciło. Nie daję sobie rady. Pomocy!

Evie Jednak tego nie zrobiłam.

Racjonalne powody, dla których nikomu nie powiedziałam 1. Eeee... Nieracjonalne powody, dla których nikomu nie powiedziałam 1. Byli ze mnie tacy dumni i zadowoleni, że tak dobrze sobie radzę. Pewnego poranka, gdy z uwagą nalewałam lekarstwo na łyżkę, tata klepnął mnie w plecy, tak że oblałam się odrobiną płynu, i powiedział: „Evie, tak dobrze ci idzie. Jeszcze trochę i będzie koniec”. 2. Może „to” jednak nie „wróciło”. W końcu cały czas normalnie funkcjonowałam. Chodziłam do college’u, spotykałam się z przyjaciółkami, przygotowywałam się na zajęcia. Tak, to prawda, że myłam się częściej, ale na zewnątrz żyłam normalnym życiem. Niczym łabędź sunący po sadzawce, na powierzchni byłam zwykłą osobą, tak jak inni płynącą przez życie, lecz pod wodą zaciekle przebierałam płetwami, walcząc, by nie utonąć. No i skoro nadal wszystko robiłam, to chyba nie mogły wrócić moje zaburzenia obsesyjno-kompulsywne? 3. Chodzi też o to, że nie robiłam tego, co wcześniej. Zwłaszcza od czasu, gdy moje pudełko ze środkami do sprzątania zostało skonfiskowane. Dawniej nie zdarzało mi się odliczać do sześciu. Nigdy nie dotykałam latarni. No jak bym mogła? Przecież psy na nie codziennie sikają. A teraz ciągle je pocieram, więc może to jednak

oznaka postępu? Może to takie moje przełamywanie poczucia zagrożenia? Indywidualny sposób na mierzenie się z niekomfortowymi sytuacjami? 4. Jeśli choroba wróciła, będę musiała zwiększyć dawkę leku. Poniosę porażkę. Już zawsze będę musiała go brać. Nigdy się nie dowiem, jaka naprawdę jestem. 5. Jeśli to nawrót, to znaczy, że terapia mi nie pomogła. To oznacza też, że choroba nigdy na dobre nie odejdzie i już zawsze taka będę. I codziennie, do końca życia będę musiała walczyć o to, żeby się nie osunąć po zboczu wprost do Wariatkowa. Już sama myśl o tym była wykańczająca. A jeśli choroba nie wróciła, jestem wyleczona. Znowu jestem normalna i taka jak wszyscy inni ludzie, zajęci swoim łatwym życiem i zwykłymi problemami. Szczęściarze! 6. Jeśli to wróciło, przyjaciele może się dowiedzą. Możliwe, że już nie będą chcieli się ze mną przyjaźnić. Tak jak Jane.

– Evie? Evie?! Wszystko w porządku?

ZŁA MYŚL Jeśli przesunę palcem wokół brzegu lustra u Jane, to dzisiaj wszystko pójdzie dobrze. – Evie? – Jane ponowiła pytanie. – Co? – Otrząsnęłam się z letargu przed lustrem i dostrzegłam ją w rogu. – Evie, wszystko w porządku? Dopiero co gładziłaś moje lustro. Amber dołączyła do odbicia w lustrze, oplatając moją szyję rękami. – To dlatego, że wygląda tak cholernie pięknie. Popatrzyłam na Amber i mnie. Nie mogłybyśmy bardziej się od siebie

różnić. Amber, taka wysoka, z nieujarzmionymi włosami i zielonymi cieniami roztartymi wokół oczu. Ja niska i z krągłościami (no cóż, kiedyś je miałam), z wiecznie ulizanymi blond włosami, mimo że ciągle je myłam szamponem dodającym objętości. A obecnie myłam je bardzo często. – Jane, wszystko w porządku. Już prawie skończyłam... – A, to dobrze – przerwała mi Lottie. Miała na twarzy więcej eyelinera niż czegokolwiek innego. – Muszę nałożyć jakże ważną ósmą warstwę tuszu do rzęs. Wszystkie na mnie patrzyły, więc nie mogłam dokończyć obrysowywania lustra palcem. Niechętnie się odsunęłam, ustępując miejsca Lottie.

ZŁA MYŚL Przepadło, dzisiaj będzie okropnie. Wieczorem wszystko pójdzie źle. „Nieprawda – powiedziałam do siebie w duchu. – Dokończę, gdy nikt nie będzie na mnie zwracał uwagi”.

ZŁA MYŚL Nie, musisz to zrobić teraz. Od razu. Teraz, teraz, teraz. TERAZ! Zacisnęłam pięść. Moje paznokcie zaczęły tańczyć irlandzki skoczny gig na podrapanej skórze. – Wiesz już, co zakładasz? – spytałam Jane, która przejmowała się tym przez całe popołudnie. Jane żałośnie pokręciła głową. – Nie, wyglądam grubo we wszystkim, co przymierzyłam. – Idiotko, nie jesteś gruba. To, że tak mówisz, jest podłe wobec

naprawdę grubych ludzi. Jane nie wycofała się z zaproszenia na wspólne szykowanie się u niej na Pojedynek zespołów. Nieoczekiwanie Amber i Lottie zgodziły się przyjść i wszystkie razem zjadłyśmy pizzę na wynos. To znaczy ja schowałam swój przydział w torebce. Czy widziałaś kiedyś, jak brudni i niechlujni są ludzie przygotowujący pizze na zamówienie? Dziwnie było ponownie znaleźć się w pokoju Jane. Dawniej spędzałam w nim całe dnie, bezpieczna wśród ścian pokrytych naklejkami z motywem motyli i instrumentów muzycznych. Teraz motyle zostały zastąpione czarnymi, pełnymi agresywnej złości plakatami owłosionych zespołów, o których nawet nie słyszałam. W miejscu klarnetu stała gitara elektryczna. „Joel mnie uczy”, wyjaśniła Jane. Powietrze było gęste od lakieru do włosów, zapachu perfum i zbyt małej ilości tlenu, by mogło go starczyć dla nas wszystkich. Bardzo chciałam otworzyć okno, ale kiedy szłam do Jane, na dworze było tak zimno, że aż bolały mnie płuca. Zimne powietrze jest przynajmniej czyste. I mroźne. Takie jak powietrze być powinno. – Może ten czerwony topik? – podsunęłam. – A nie będzie się gryzł z moimi nowymi włosami? – Fakt, to możliwe. – Nowe włosy Jane były krwistoczerwone, co w ogóle nie pasowało do jej delikatnych blond brwi i jasnej cery. Nie miałam serca, by powiedzieć jej, że wygląda, jakby jej głowa krwawiła. Dawniej prawdopodobnie podzieliłabym się z nią tą myślą, ale obecnie, gdy już się tak blisko nie przyjaźniłyśmy, mogłoby to zabrzmieć podle. – A czarny? Może założę ten czarny koronkowy top? – O tak, jest bardzo ładny – zgodziłam się z nią. – W czerni nie będę chyba za bardzo odstawać od Joela? Jak myślicie? Amber przewróciła oczami i obficie skropiła się perfumami. – Serio, tylko o to chodzi w tym wieczorze? Żeby wyglądać dobrze

przy Joelu? Jane się najeżyła. – A twój chłopak w którym gra zespole? – dopiekła Amber. – Dziewczyny, dajcie spokój – jęknęłam. Amber mnie zignorowała. – Moje poczucie własnej wartości nie zależy od tego, czy mam chłopaka, ani tym bardziej od tego, czym on się zajmuje. – DZIEWCZYNY! – I bardzo dobrze. – PRZESTAŃCIE. No już, dość. Uspokoiły się. Zapanowała niezręczna cisza. Przynajmniej dwa razy obrzuciły się niemiłymi spojrzeniami. – No dobrze. To będzie czarny top – zdecydowała Jane ze ściągniętą twarzą. – Jest śliczny! – Zerkałam na lustro. Zastanawiałam się, jak mogłabym się do niego dostać. – Prawda – ku naszemu zaskoczeniu przytaknęła Amber. Uśmiechnęłam się do niej w delikatnym „dziękuję”, a ona odwzajemniła mój uśmiech. – Przepraszam, Jane. – Ja też cię przepraszam. – Jane wyglądała, jakby jej ulżyło. Lottie, która ignorowała całe zajście, wrzuciła do torebki maskarę. – Voilà – oznajmiła. – Jane, mam ze sobą wino. Masz gdzieś korkociąg? Jane potaknęła, przeciągając top przez głowę. Zobaczyłam jej mięciutki brzuch – utyła! Czemu wcześniej niczego nie zauważyłam? – Na dole w kuchni – poinstruowała z głową w bluzce.

– Przejdę się z tobą. – Amber dołączyła do Lottie. – Przyniesiemy kieliszki. Wyszły z pokoju. Głowa Jane wciąż tkwiła w środku topu. Należało wykorzystać tę okazję. Przeskoczyłam przez pokój i szybko przesunęłam palce po obramowaniu lustra. Poczułam, jak ciężar w moim żołądku się rozpuszcza, i przez chwilę rozkoszowałam się tym uczuciem... lecz niemal natychmiast ucisk powrócił.

ZŁA MYŚL Jeszcze raz. Musisz dotknąć lustra ponownie. Tak na wszelki wypadek. Wyciągnęłam rękę w stronę lustra, niczym księżniczka Aurora ze Śpiącej królewny Disneya, która oczarowana próbuje dotknąć obracającego się wrzeciona. – Evie? Odwróciłam się gwałtownie. Jane stała tuż za mną. – Evie? Naprawdę wszystko u ciebie dobrze? Opuściłam rękę. – Jest OK – pisnęłam. – Dlaczego miałoby być inaczej? Jane ściągnęła brwi. – Wydajesz się stać na krawędzi... Taka rozedrgana. Wszystko jest dobrze? No wiesz? – Klepnęła się w głowę: – Tutaj? Dawna Jane, taka, jaką ją pamiętałam. Otwarta, troskliwa i przygryzająca usta, gdy się o mnie martwiła. W tamtych czasach z łatwością wszystko bym jej wyznała. Przyznałabym się, że być może tracę kontrolę nad biegiem spraw i nie wiem, co mam powiedzieć rodzicom. I o tym, że przede wszystkim ciągle myślę o takim jednym głupiutkim chłopaku. W kółko kotłowało mi się w głowie jedno imię: „Guy, Guy, Guy!”.

To mogła być twarz dawnej Jane, lecz ona miała także nową osobowość... – Jest OK – powiedziałam, przeciągając słowa tak, jakbym chciała przekazać, że „nic nie jest OK”. Postanowiłam poddać ją małemu testowi. Jane oblała mój test. Nie naciskała i nie wypytywała dalej. Utkwiła wzrok w swoim nowym czarnym dywaniku. – One mnie nie znoszą – rzuciła. Natychmiast poczułam się osamotniona. – Nie bądź głupiutka, to nieprawda. – Mój głos był pusty. Zdradziło mnie to, że nie spytałam nawet, kogo ma na myśli. – Oczywiście, że tak. Myślą, że jestem jak dziewczyna ze Stepford[8], podporządkowująca facetowi całe własne życie. A Amber naprawdę mnie nie trawi. – Amber nienawidzi całego świata. – Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się pocieszać Jane. – Ale jest zabawna, jeśli chodzi o chłopców. I zrobiła karty członkowskie Klubu Starych Panien. Jane szarpnęła bluzkę, próbując naciągnąć ją tak, by zasłaniała odrobinę wylewającego się bokami tłuszczyku. – Myślałam, że jeśli je do siebie zaproszę, to zobaczą, że jestem fajna. – I tak będzie.... To znaczy już jest. – Sama nie wiem. – Ze smutkiem powróciła wzrokiem na dywanik. Może to nadinterpretacja, ale miałam wrażenie, że po raz pierwszy Jane była o mnie zazdrosna. O moje przyjaciółki, o niezależną od nikogo tożsamość, którą jakoś dla siebie wykuwałam. Mimo „zakłócenia” w tym procesie, czyli Guya. Z dołu dobiegło nas pobrzękiwanie kieliszków i chichoty. Lada chwila będziemy piły wino. Jane mnie wyminęła i podeszła do lustra, by się w nim przejrzeć.

– A jak moje nowe włosy? Podobają ci się? Tu z tyłu jest takie pasmo, które mi umknęło, kiedy nakładałam farbę. Musiałam to zrobić sama... – Och... Nic nie widać. Nadąsana Jane przekręcała głowę z jednej strony na drugą. – Gdy Joel je zobaczył, powiedział, że powinniśmy więcej czasu spędzać z przyjaciółmi. Jego zdaniem za często bywamy tylko we dwoje, razem. A więc to tak! To Joel stał za tym nagłym wybuchem gościnności. Nagle zaczęłam być zła na Jane. Ta zmiana nie wyszła od niej, tylko od Joela. Wkurzało mnie to, że nie dostrzegała, jak cierpię, lub że po prostu postanowiła tego nie widzieć. Za dużo się już naoglądała i doszła do granicy wytrzymałości. – To chyba ważne, żeby mieć znajomych? – Próbowałam jej współczuć i uciszyć targający mną gniew. – Tak. Evie, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. – Puste, wymuszone słowa. Razem patrzyłyśmy na jej odbicie w lustrze. Przez kilka ostatnich miesięcy tak bardzo się zmieniła. Inne włosy, nowe kolczyki, szalone stroje, a jednak nie to ją w moich oczach wyróżniało i nie dlatego patrzyłam. Chodziło o sposób, w jaki „nosiła” swoje ciało. Gdzie się podział ten pyskujący, ostrawy temperament? Tak jakby ktoś powoli zmieniał rajskiego ptaka w sowę o kolorycie burej, monotonnej sepii. – A jak wam się układa z Joelem? – Dlaczego pytasz? – Tak po prostu. Z ciekawości. – Jest świetnie. Cudownie. Evie, zobaczysz, jak to jest, gdy się zakochasz. – Leciutko szyderczo uśmiechnęłam się do tyłu jej głowy. – Joel powiedział, że to ważne, żebyśmy mieli swoich znajomych. Dlatego was dzisiaj zaprosiłam. A więc to dlatego... Joel to zasugerował...

Drzwi się otworzyły i do pokoju wkroczyły Lottie i Amber, wymachując butelką wina i kieliszkami. – Mamy merlota! – obwieściła Lottie, ustawiając niezdarnie butelkę na dywanie i nalewając niedbale cztery kieliszki wina. Odrobina alkoholu prysnęła na dywanik. Nikt nic nie powiedział. Może tylko ja to zauważyłam. – Zwinęłam rodzicom. Dodamy trochę szyku wieczorowi występów szkolnych zespołów i napijemy się dobrego czerwonego wina. Będziemy najbardziej wyrafinowanymi dziewczynami na koncercie. Wskazałam na Amber, która ostrożnie przelewała kolejną butelkę czerwonego wina do pustej butelki po coli. – Nie, jeśli ktoś przyuważy, jak pociągamy wino z tego czegoś. – Bzdura – żachnęła się Lottie. – To tylko na drogę. Nikt nas nie zobaczy. Będziemy szły zaułkami. – No, klasa sama w sobie... – Pewnie że tak. Dalej, stuknijmy się kieliszkami! Wypełnione po brzegi kieliszki zostały rozdane. Życzyłyśmy sobie nawzajem: „Na zdrowie”. – Za zwycięstwo zespołu Joela? – zasugerowała Jane. Lottie zarechotała. – A w życiu. Wypijmy za siostrzeństwo. Ponownie brzęknęłyśmy się kieliszkami. Brałam jeszcze mniejszą dawkę leku niż podczas ostatniej imprezy. A to nie były przecież drinki. Opróżniłam kieliszek tak szybko, jak tylko można wypić czerwone wino bez lekkiego skrzywienia się, demaskującego, że nie jesteś jeszcze w pełni dorosła. Wieki zajęło nam wyjście z domu na zimnicę na zewnątrz. Trzeba było założyć na siebie z dziesięć warstw płaszczy i okręcić się szalikami.

Gdy jednak znalazłyśmy się na werandzie domu Jane, od razu podziękowałyśmy ciepłym ubraniom. – Jest zimniej niż w ciekłym azocie! Podaj mi butelkę – pisnęła Lottie. Amber zastosowała się do polecenia. Lottie upiła trochę wina i puściła butelkę w obieg. Udawałam, że piję, ale nie zbliżałam jej do ust. Nie mogłam pić z jednej butelki z innymi. Poza tym i tak lekko szumiało mi w głowie od wina, które wypiłam u Jane z miłego, bezpiecznego kieliszka. – Jest tak zimno – rzuciłam, by ukryć, że nie piję – że to naukowo niemożliwe, żeby udało mi się rozewrzeć pośladki. Amber i Lottie pokładały się ze śmiechu. – Siostro, oto prawdziwe wyrafinowanie. – Nie udawajcie, że wasze nie są zaciśnięte od mrozu. – Moje są takie napięte, że mogłabym nimi rozłupywać orzechy włoskie – stwierdziła Lottie i znowu ryknęłyśmy śmiechem. Szłyśmy tak bocznymi uliczkami, unikając świateł latarni, a wino stopniowo znikało z butelki. Jane zaczęła monologować o liście utworów Joela. Słuchałyśmy jej uprzejmie, tak naprawdę jednak nie zwracając na nią uwagi aż do chwili, kiedy powiedziała: – Evie, Guy często o tobie mówi. Niemal przystanęłam. Gdybym była królikiem, moje uszy już stałyby na sztorc. A gdybym była surykatką, stałabym na tylnych łapkach i pilnie nasłuchiwała. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Amber i Lottie jęknęły. – Ej, Jane, nie mów jej takich rzeczy – zażądała Lottie. – Tak, już od dwóch godzin o nim nie wspominała. – Zamknijcie się. – Odwróciłam się w stronę Jane. Próbowałam mówić normalnym głosem. – O, naprawdę? A co takiego mówi? Sądziłam, że mój głos nie zdradza zainteresowania, ale koleżanki

jęknęły jeszcze głośniej. – No to teraz poleciałaś. – Ach, Jane, co on o mnie mówił? – Amber przybrała słodki, piskliwy ton. – Możesz mi powtórzyć? I wszystko zapisać? A jak myślisz, dlaczego w tym zdaniu użył kropki? Co to może oznaczać? Czy mu się podobam? Walnęłam ją w głowę pustą plastikową butelką, niby po coli, a tak naprawdę po naszym winie. – Przestań. Nie jestem taka beznadziejna. – Jesteś. – Może i jestem, ale to przez niego tak się zachowuję. Jane przyglądała nam się zdezorientowana. – Co się dzieje? – spytała. Amber zaczęła wywijać rękami. – Evie nie opowiedziała ci o romantycznej grze w kasztany? – Po której on się w ogóle z nią nie kontaktował? – rzuciła Lottie. – Ani o prawie pocałunku na domówce? – Amber kontynuowała wyliczankę. – Po której on się w ogóle z nią nie kontaktował? – Ani o tym, że specjalnie zboczył z drogi do domu tylko po to, żeby siedzieć z nią na murku i gadać o niczym? – Po której on się w ogóle z nią nie kontaktował? – Lottie nie dawała za wygraną. – A o tym, że naskakuje na każdego chłopaka, z którym Evie chce się umówić? – I chwilę potem przestaje się z nią kontaktować? Przyłożyłam im obu w głowę plastikową butelką po winie.

– Ał! – Jeśli chcesz mi coś udowodnić, mogłaś sobie darować już jakiś czas temu – powiedziałam. – Momencik – zareagowała Jane. – Coś się dzieje między tobą a Guyem? Ach, dlaczego tak lubię słyszeć jego imię? Czemu jestem taka patetyczna? – Nie słuchałaś, co mówiłam? – natarła Amber. – Jeśli chodzi o ich kontakty, to jest tak zmienny, że dziwię się, że jeszcze go nie przyjęli do Hogwartu za tę umiejętność transfiguracji. Wyszłyśmy z bocznej uliczki na drogę obok uczelni. Wszędzie parkowały tanie samochody, z których wylewali się studenci i kierowali w stronę świateł college’u. – Ciągle o tobie mówi – naciskała Jane. – Och, w to akurat nie wątpię. To jednak nie oznacza, że jest fajnym chłopakiem – skwitowała Amber. – Nie mam takich złudzeń – próbowałam się bronić. – No to czemu tak się go uczepiłaś? Tak ci zależy? – Nie uczepiłam, ale nic na to nie poradzę... Miarka się przebrała. Więcej do niego nie napiszę. Dla mnie on nie istnieje. Jane zbliżyła się do mnie i wyszeptała, jakbyśmy nadal były najlepszymi przyjaciółkami. Chyba jednak nimi byłyśmy. – Wierz mi, ty z pewnością dla niego istniejesz. Puściłam je przodem. W ciemności, idąc za nimi, klepnęłam sześć razy każdą mijaną latarnię. Zanim rozpoczną się występy zespołów, będę musiała umyć ręce.

Rozdział trzydziesty pierwszy Dziwnie było znaleźć się wieczorem na uczelni. Miałam poczucie odrealnienia, jakbym robiła coś zakazanego czy coś w tym stylu. Widziałam znajome twarze, a jednak w ciemnościach wyglądały one jakoś inaczej i obco. – O rajuśku, ile ludzi! – Skręciłyśmy na szkolny parking i zobaczyłam kłębiący się tłum. – Jane, powiedz mi coś – zagadnęła ją Lottie. – Znasz Evie od dawna. Czy od zawsze używała takich grzeczniutkich słów z książeczek dla dzieci, typu „o rajuśku”? A może to nowy etap w jej rozwoju literackim? – Ej! – obruszyłam się. Zęby Jane połyskiwały w świetle księżyca, gdy mówiła do Lottie: – Jej ulubionym wyrażeniem zawsze było: „O rety!”. – Akurat „O rety!” jest mocno niedoceniane – próbowałam je przekonać. – Tak czy siak to nie moja wina. Oglądam dużo starych romantycznych filmów. W tamtych czasach mówiło się poprawnie i z klasą! Brzęczenie komórki. Jane przez chwilę siłowała się ze swoją kurtką, by wyciągnąć telefon. – To Joel – poinformowała nas, mimo że nie pytałyśmy, kto dzwoni. – Mówi, że grają jako przedostatni. Są za kulisami, ale być może będzie mógł wyjść i się z nami spotkać. – Za kulisami? – Nawet w ciemnościach widziałam, jak Amber uniosła brew. – No, w pomieszczeniu fotograficznym. Służy im ono jako garderoba. – Garderoba? – Amber chyba nie mogłaby już wyżej unieść brwi w

osłupiałym zdumieniu. Stanęłam między nimi i przełożyłam ręce przez ich łokcie, tak że miałam dziewczyny z obu stron. Trzymałam je tak, jak rodzice przytrzymują sprzeczające się rodzeństwo. – Chodźmy po bilety – zakomenderowałam. Odstałyśmy swoje w kolejce i zapłaciłyśmy po piątaku. Pieniądze miały być przekazane lokalnej organizacji charytatywnej. Dostałyśmy pieczątki na ręce. Stołówka z odsuniętymi na jedną stronę stolikami wydawała się o wiele większa. Robiła wrażenie – była tu prawdziwa scena, było oświetlenie i rozstawione przez studentów technologii muzycznej mikrofony. – O, jest i barek. – Lottie wskazała miejsce, w którym normalnie sprzedawano pizzę i chipsy. – Ale tylko dla studentów po osiemnastce – poinstruowała nas Jane. Lottie się zmarszczyła. – Och, pieprzyć to! – Rozejrzała się po stojącej do barku kolejce. – Chyba znam chłopaka, który w nim pracuje. Mamy razem zajęcia z filozofii. Jest na roku wyżej niż my, ale chodzi na filozofię jako na przedmiot dodatkowy. Ma na imię Artur. – Artur? Poważnie? – Śmiertelnie poważnie. Jego mama ma fioła na punkcie książki Małe kobietki. Niczego sobie ten Artur. Jeśli złożymy się po piątaku, to spróbuję załatwić, by nas obsłużył. Posłusznie wręczyłyśmy jej pieniądze i Lottie zaczęła manewrować przez tłum. Artur był nią oczarowany. Widziałam, jak ze wszystkich sił stara się nie gapić na jej odsłonięty brzuch. Pięć minut później wręczyła nam po plastikowym kubeczku z wódką i plasterkami limonki. – Całkiem mi się podoba – obwieściła. – Już jego imię, takie retro, sprawia, że chciałabym się w niego wtulić na długaśne przytulanki.

Łyknęłam drinka.

ZŁA MYŚL Skąd możesz wiedzieć, czy kubeczek jest czysty?

ZŁA MYŚL Nie umyłaś rąk! Łyczek zamienił się w pokaźne gulnięcie. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam kwaskowo mdlący smak. – Jak myślisz, ma owłosioną klatę? – Szukałam jakiegoś tematu do rozmowy, by przestać się skupiać na złych myślach. – Jest tylko jeden sposób, by się przekonać... – Lottie wyszczerzyła się w uśmiechu i stuknęła swoim kubeczkiem o mój, brudząc go przy tym błyszczykiem do ust. Uznałam, że tak mocny alkohol ma właściwości odkażające, i wypiłam wódkę do końca, jednak przed połknięciem płynu przepłukałam nim usta. Tak jak robię to z płynem do płukania jamy ustnej. Jane otworzyła program występów i pisnęła na widok zdjęcia Joela. – Zobaczcie. – Pokazała palcem na program. – Poświęcono im więcej miejsca niż innym zespołom. Podążyłam wzrokiem za jej palcem i ujrzałam twarz Guya, która patrzyła na mnie z głębi ziarnistej fotografii. – Muszę do kibla – powiedziałam przyjaciółkom i ruszyłam w drogę do łazienki. Nie musiałam iść do toalety, lecz grupka dziewczyn oblegała umywalki, poprawiając makijaż przed lustrami. Gdybym stanęła obok nich i czekała na wolną umywalkę, wyglądałoby to dziwnie, więc weszłam do kabiny i odczekałam mniej więcej tyle czasu, ile zajmuje zrobienie siku. Potem, ponieważ wiedziałam, że za chwilę umyję ręce, pociągnęłam za łańcuch od spłuczki i obserwowałam, jak woda opłukuje

czystą muszlę. Muzyka rozbrzmiała w chwili, kiedy przepchnęłam się do umywalki, by wreszcie umyć ręce. To był wibrujący dźwięk, który mogła wydawać z siebie tylko biała przedstawicielka klasy średniej z dredami na głowie. Uderzenia w struny gitary akustycznej odbijały się od białych kafelków. Sześciokrotnie nacisnęłam dozownik mydła.

Jak należy myć ręce na sposób Evie • Naciśnij dozownik sześć razy: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. • Potrzyj o siebie wnętrza dłoni, by powstała jak największa piana. • Najpierw wyszoruj kciuki, następnie dokładnie umyj dookoła każdy palec. • Spleć palce i mocno pocieraj wnętrza dłoni, krzywiąc się, gdy poczujesz, jak mydło ścieka po obtarciach i rankach na skórze. • Mocno trzyj grzbiety dłoni. • Zakończ na nadgarstkach – czystymi palcami utwórz obręcz na nadgarstku, by mydło uformowało coś w rodzaju bransoletki. • Czas na opłukiwanie. Najpierw gorąca woda. Teraz zimna. Potem parząca, tak gorąca, jak dasz radę wytrzymać. Łokciem zakręć kran. • Także łokciem uruchom elektryczną suszarkę do rąk. Susz je tak długo, aż będą wysuszone na wiór. W drodze powrotnej wzięłam program i przekartkowałam go na stronę ze zdjęciem Guya. Oto on. Jego głupia, nieodpowiadająca na wiadomości twarz, cała udręczona, cienista i seksowna. Zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. W tłumie blisko sceny odnalazłam przyjaciółki. Lottie dramatycznym gestem zakrywała uszy, a Amber się z niej śmiała. – Ktoś powinien uświadomić tę dziewczynę – Lottie próbowała przekrzyczeć hałas dobiegający ze sceny – że słuchanie muzyki to ma być

przyjemne doświadczenie. Dziewczyna na scenie zafałszowała, próbując wydobyć z siebie wysokie dźwięki. Wszystkie się wzdrygnęłyśmy. Spojrzałam, kto generuje ten hałas. Przeczucie mnie nie myliło – miała blond dredy i własnoręcznie zrobiony szal. Na gitarze wymalowano kwiaty, tak jak to robiono w latach sześćdziesiątych. Amber też popatrzyła na scenę i powiedziała: – Myślę, że ma OCD[9]. – Zmroziło mnie. Amber zrobiła pauzę i przeszła do puenty: – Zaburzenia obsesyjno-kiczowate... Udawałam, że śmieję się wraz z nimi, choć tak naprawdę zastanawiałam się nad powrotem do toalety, żeby sobie popłakać. Piosenka dobiegła końca. Nastąpiły niemrawe brawa. – Dziękuję – Dredówa była cała rozpromieniona. Chciała się ukłonić, lecz przegonił ją ze sceny następny zespół, składający się z chłopaków w modnych garniturkach i wąskich krawatach. – Moment... To Ethan! – powiedziałam do dziewczyn. Lottie i Amber momentalnie odwróciły twarze w stronę sceny. – Nie wiedziałam, że gra na perkusji – zdziwiła się Amber, kiedy Ethan usadowił się za swoimi talerzami o przeszywająco niebieskim kolorze. Wzruszyłam ramionami, obserwując, jak obraca w palcach pałeczkę perkusyjną. – Tak, gra. I na skrzypcach też. Ciekawe, kiedy znajduje na to wszystko czas, skoro niby chodzi na terapię dla seksoholików... – To z nim byłaś na domówce u Anny? – spytała Jane, ciągle kurczowo trzymając w dłoni komórkę. – Taaak...

– Jest słodziutki. – Taaak... Może to wszystko przez wino, a może to sprawka wódki. A może to, że na scenie zobaczyłam irytująco seksowną fretkowatą twarz Ethana. W każdym razie zrobiło mi się gorąco i poczułam się lekko zakręcona i zamroczona. Wokalista podszedł do mikrofonu i powiedział: – Cześć wszystkim! Nasz zespół nazywa się Pozoranci. Zabrzmiał szaleńczy cover Back in Black AC/DC. – CO ZA ODLOT! – wrzasnęła Lottie, cała podekscytowana. – Muzyka, do której możemy potańczyć. I zanim którakolwiek z nas zdążyła wymyślić jakąś sensowną wymówkę, Lottie pociągnęła nas pod scenę i zaczęła opętańczo tańczyć. Nie jest łatwo nie podrygiwać do dobrej przeróbki piosenki AC/DC i wszyscy wokół nas mieli ten problem. Nie jest także łatwo nie tańczyć do niej, tak jak robią to starszawi, podpici ludzie na weselach – i tutaj też wszyscy mieliśmy ten problem. Szalałyśmy przed sceną – uformowałyśmy piskliwe kółeczko i kiedy wokalista śpiewał „hey, hey, hey, hey”, zarzucałyśmy włosami. Wymachując tak głową, rzuciłam okiem na scenę i moje oczy napotkały wzrok Ethana. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, a on puścił do mnie oczko. Wystawiłam język i powróciłam do rytmicznego zarzucania głową. I wtedy dostrzegłam, że Amber nie przyłączyła się do naszego szalejącego kółeczka. Obejmowała się rękoma i niezdarnie kiwała głową. Złączyłam ręce z jej rękami i uniosłam je do góry, machając nimi i szczerząc się do niej, by odwzajemniła mój uśmiech. Jednak gdy tylko puściłam jej ręce, natychmiast opadły i zaplotły się na jej klatce piersiowej. Znaczyło to, szczerze mówiąc, że ubrudziłam sobie ręce na darmo. – Co tam? – Przekrzykiwałam muzykę. – Dlaczego nie tańczysz? – Wszystko w porządku – powiedziała w ten sposób, w jaki

dziewczyny komunikują, że tak naprawdę jest bardzo źle. – Co się dzieje? Możesz mi powiedzieć. – Nie cierpię tańczyć. Jestem za wysoka. Wszyscy się na mnie gapią. Rozejrzałam się po sali pełnej ludzi – nikt nie patrzył na Amber. – Nieprawda. – Właśnie że tak. Piosenka Back in Black się skończyła i zespół przeszedł do kolejnego obłędnie fantastycznego, kiczowatego rockowego hiciora Walk This Way. Salę wypełniły okrzyki entuzjazmu i brawa. – No chodź! – wrzasnęłam do Amber. – To Aerosmith. Lottie próbuje robić księżycowy chód. Lottie zrobiła sobie miejsce na parkiecie i kręcąc biodrami, posuwała się do tyłu, podczas gdy Jane robiła jej zdjęcia komórką. Na twarzy Amber pojawił się wymuszony uśmiech. – Nie, dzięki. Pójdę do barku po drinki – rzuciła. Próbowałam wyobrazić sobie, jak Amber może się czuć, ale zespół był po prostu świetny. Znalazłam się obok Lottie i zaczęłam wykonywać dziwaczne hip-hopowe ruchy, które z pewnością nie wynikały z moich umiejętności tanecznych, a jedynie z nadmiaru wypitego alkoholu. – Dajesz, Evie! – dopingowała mnie Jane. Przyciągnęłam ją do siebie i wywijałyśmy razem, podskakując w górę i rytmicznie opadając w dół. Bawiłam się tak dobrze, że nawet nie zanotowałam w pamięci, że dotknęłam rąk aż dwóch osób. – Uwielbiam zespoły, które grają covery! – Lottie wymachiwała rozwichrzonymi włosami. – O wiele lepiej jest słuchać prawdziwej muzyki. – Zespół grający tylko covery nie może chyba wygrać? – zaniepokoiła

się Jane. Nachyliła się blisko nas, żebyśmy ją w ogóle słyszały. – To nie byłoby fair. Zespół Joela sam pisze swoje teksty i muzykę. – Wybacz mi, Jane – powiedziała z uśmieszkiem Lottie – ale Zdychaj, suko to nie jest kawałek do tańca. Nawet Jane się z nami śmiała. Wkurzona Amber, jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż wcześniej, z impetem wróciła do naszej grupki. – Twój kumpel powiedział, że mnie nie obsłuży! – rzuciła w stronę Lottie. Jej twarz była równie czerwona jak włosy. – Nic się nie martw, kochana. Ja się tym zajmę. – Lottie oddaliła się w stronę barku, cały czas rytmicznie wywijając na boki. Przyglądałyśmy się, jak okręca sobie Artura wokół palca. Podśmiewał się i odsuwał z twarzy swoje brudnawe blond włosy. Potem Lottie przekręciła się przez kontuar barku, tak że znalazła się obok niego, i zaczęła nalewać sobie drinki. Artur śmiał się jeszcze mocniej i pomagał jej rozlewać alkohol do kubeczków. Zanim, ściskając między palcami cztery plastikowe kubeczki, przetoczyła się na stronę barku dla klientów, dała Arturowi buziaka w usta. – Voilà – obwieściła, wręczając każdej z nas po niecnie zdobytym kubeczku alkoholu. – Coś mi się zdaje, że Artur jest w tobie odrobinkę zadurzony... – Wzięłam od niej kubeczek i opróżniłam go z większości zawartości. Wszystkie obejrzałyśmy się w stronę barku i zobaczyłyśmy maślane oczy, wpatrujące się w Lottie. Artur ignorował spragnionych kolejkowiczów, czekających na obsłużenie. – Jest całkiem niezły – powiedziała z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. – Już ci przeszła miłość do Tima? – spytałam. Lottie pokazała mi język. – Do kogo? – To mi się podoba!

– Tańczmy! Zespół Ethana przeszedł do trzeciego covera, który był też ostatnim wykonywanym przez nich utworem. Rozbrzmiała piosenka Living on a Prayer. Bon Jovi. Wszyscy, nawet niechętna Amber – się poderwali. Dopiłam drinka i cisnęłam za siebie kubeczek. KOCHAŁAM tę piosenkę! Chodzi w niej o to, żeby w tym, co się ma, dostrzec jak największy potencjał i go wykorzystać. Wokalista śpiewał: „Weź mnie za rękę”, a Lottie, Amber, ja i nawet Jane złączyłyśmy ręce na środku naszego prowizorycznego tanecznego kółka, a potem wyrzucałyśmy do góry palce. – OOOOOOCH – przekrzykiwałyśmy muzykę. Pomyślałam sobie: „Dasz radę, Evie” i zatopiłam się w szalonej solówce gitary. Wódka pomieszana z winem i banalny, skoczny rock pulsowały we mnie. Wirowałam, podrygiwałam, podskakiwałam i szeroko uśmiechałam się do przyjaciółek. – OOON A PRAYER – pogrążona w euforycznym tańcu wywrzaskiwałam słowa piosenki. Nagle ktoś objął mnie od tyłu i wszystko pogrążyło się w ciemnościach. Przysunął się do mnie tak blisko, że słyszałam go mimo łoskotu muzyki, i wyszeptał: – Zgadnij kto? Odciągnęłam jego dłonie z oczu i odwróciłam do niego twarz. – Cześć, Guy. – Rozpromieniłam się. Ucieszył mnie jego widok, ale tak naprawdę w tamtym momencie ucieszyłabym się na widok kogokolwiek. – Wyglądasz na szczęśliwą, ślicznotko! – wrzasnął, pożądliwie lustrując moje ciało od stóp do głów, co, gdyby nie był taki przystojny i młody, byłoby dość podejrzane i niefajne.

Ślicznotko? Czy właśnie nazwał mnie ślicznotką? – Zatańczmy! – odwrzasnęłam, chwytając go za rękę i okręcając się pod jego ramieniem. Jednak Guy się nie ruszył. Stał sztywno, patrząc na mnie, jakbym urwała się z choinki. – Nie tańczę do czegoś takiego. Nie mów, że to gówno ci się podoba? Podobało mi się i naprawdę świetnie się bawiłam, ale momentalnie przestałam. – Wszystkim się podoba. – Pokazałam na kumpelki za mną, które trzymały się za ręce i obracały w kółku, i na inne osoby w sali, równie pochłonięte wywrzaskiwaniem słów piosenki. Tak jak ja jeszcze przed chwilą. – Nie wierzę, że dopuścili do konkursu jakąś tam coverovą kapelę – zaszydził Guy. – Jej, przecież to nie jest prawdziwy konkurs, tylko szkolne występy, żeby zebrać kasę dla organizacji charytatywnej. – Natychmiast zdałam sobie sprawę, że nie powinnam tego mówić. Guy nabzdyczył się kpiąco jeszcze bardziej. – W takim razie nie musisz mi życzyć powodzenia na występie. – Odwrócił się i zaczął przeciskać przez tłum. Euforia spłynęła po mnie, jakby ktoś wyciągnął korek z wanny pełnej wody. Oklapnięta i zgarbiona stałam pośród tych wszystkich podrygujących ludzi. – Czego chciał od ciebie ten palant? – Amber objęła mnie ramieniem. – Nic takiego... – Łał, Evie, wyglądasz, jakby ktoś ci przeszczepił samopoczucie z „jest zajefajnie” na „czuję się fatalnie”. – Poczułam, jak ręka Lottie obejmuje mnie z drugiej strony. Amber obrzuciła niechętnym spojrzeniem tę część tłumu, w którym

przed chwilą zniknął Guy. – Jeśli o to chodzi, to Guy jest zawodowcem. Powinien być chirurgiem od rozpierdalania ludziom w głowach. Wzruszyłam ramionami. – Nic się nie stało. On po prostu nie lubi Bon Joviego. – Co tym bardziej pokazuje, że jest debilem – podsumowała Lottie. – Chodź, kochana, został jeszcze tylko jeden chórek. Otuliły mnie w uścisku. Myślałam, że pękną mi uszy, tak głośno wywrzaskiwały tekst piosenki. Chichotałam, śpiewałam z nimi i nawet przygarnęłam Jane do naszego kółka, lecz moje serce było jak balonik, który kupujesz w parku rozrywki, aby patrzeć, jak już następnego dnia oklapnięty, prawie bez powietrza, wisi w ponurym wnętrzu twojego domu. Chłopcy na scenie bisowali, mimo że było to niezgodne z regulaminem konkursu. Tym razem odpalili Mr. Brightside zespołu The Killers i wszyscy oddali się szaleńczemu podrygiwaniu. Gdy skończyli, college eksplodował brawami i gwizdami aprobaty. Zespół kłaniał się publiczności. Ethan, cały ociekający potem, podniósł się zza swojej perkusji. Pośród twarzy w tłumie w jakiś sposób udało mu się wyłowić moją twarz i mimo że strasznie dawno ze sobą nie rozmawialiśmy, znów puścił do mnie oczko. Zaskoczona tym gestem, pomachałam mu. Zapalono światła i włączono jakąś monotonną muzykę. Zespół Ethana zbierał swój sprzęt, a grupa Joela i Guya pojawiła się na scenie. Widownia, mrugając porażonymi intensywnym światłem oczami, zaczęła się rozchodzić i oblegać barek Artura. Jane, cała spocona, zarzuciła mi ręce na szyję. – Teraz ich kolej. Evie, tak się denerwuję. Ponad jej ramieniem spojrzałam na scenę. Joel nie wyglądał na

zdenerwowanego, a jedynie na totalnie znudzonego, czyli tak jak zawsze. Guy na mnie nie patrzył. Na żadną z nas. Z wydętymi ustami i nadąsaną twarzą wyglądał jak dzieciak, który nie dostał na Boże Narodzenie upragnionego prezentu.

GŁOS ROZSĄDKU Co tak naprawdę ci się w nim podoba? Dlaczego cię kręci? Wódka odepchnęła te myśli. A może nie wódka, tylko pożądanie lub miłość, lub dyndająca przede mną marchewka jego penisa. Poczułam nagły supeł w żołądku. Potrzeba była nie do opanowania. Odepchnęłam Jane, zdając sobie sprawę, co natychmiast muszę zrobić. – Znowu muszę do toalety – rzuciłam w stronę dziewczyn. – O, mnie też się chce siku – powiedziała Amber. Och, nie! Proszę, nie! Tylko nie to. – Świetnie. – Uśmiechnęłam się przez zaciśnięte zęby. Przez całą drogę do toalet Amber użalała się nad sobą. Irytowało mnie to. Byłam już wystarczająco wkurzona, że do mnie dołączyła i tym samym pokrzyżowała mi plany. – Nie znoszę tego, że jestem taka wysoka. Przez to nie bawię się na koncertach. Ja po prostu wiem, że wszyscy, którzy stoją za mną, myślą, że mają przed sobą rudą żyrafę... I co? Nic z tego nie mam. Nawet ten koleś, Artur, nie chciał mi sprzedać alkoholu. Wiesz, to dlatego, że Lottie ma cycki. Co nie? Zresztą, gdybym ja też miała cycki, byłyby dokładnie na wysokości wzroku wszystkich... W toalecie, jak zawsze, była kolejka. W całej historii Wszechświata jeszcze nikt nie zaprojektował wystarczająco dużej damskiej ubikacji. – Kapela była niezła. Nie słuchaj tego głupiego Guya. Dużo bardziej lubię słuchać coverów niż tej beznadziei, którą oni grają. O rany, teraz ich

kolej. Czy dlatego, że będzie na scenie, jeszcze bardziej zawróci ci w głowie? – Amber, nie jestem aż tak przewidywalną osobą. – Jesteś dziewczyną, a on wokalistą. Wszystko, co się potem zdarzy, jest łatwe do przewidzenia. Zwolniła się ubikacja. Zamknęłam się w niej i rozpoczęłam cichutkie odliczanie do sześćdziesięciu. Przeważnie zrobienie siku zajmuje mniej więcej tyle? Po upływie minuty odblokowałam drzwi, wyszłam z toalety i umyłam ręce nad umywalką. Nie zrobiłam tego tak jak trzeba. Nie mogłam, bo tuż obok mnie Amber też myła dłonie. Nawet nie użyła mydła! Tylko je opłukała. Co niby sama woda może zrobić z bakteriami? Gdy wracałyśmy do stołówki, z trudem słyszałam jej słowa.

ZŁA MYŚL Wracaj do łazienki! Wracaj natychmiast. Nie skończyłaś myć rąk. Musisz wrócić do łazienki. – Zaraz zaczną grać. Jane wygląda, jakby się miała posikać z podekscytowania. Dzięki, że się wtedy wtrąciłaś. Przepraszam. Zachowałam się jak jędza... Ona jest taka... Sama nie wiem, ale rozumiem, że się przyjaźnicie... – O nie... – wydyszałam, dramatycznym gestem przyciskając dłonie do twarzy i zatrzymując się. Amber też stanęła. – Co się dzieje? Obmacując kieszenie, powiedziałam: – Taka ze mnie idiotka. Chyba zostawiłam portmonetkę w kiblu. Portmonetka przez cały wieczór była bezpieczna w mojej kopertówce. – Mam iść z tobą? – W tym momencie przygaszono światła i

rozbrzmiały pierwsze akordy. Spojrzałam. To gitara Joela. Zaczynał się występ. – Nie, pójdę sama. Zaraz wracam. Zanim zdążyła zaprotestować, połknął mnie tłum i ogłuszający ryk muzyki. *** W ścianach łazienki pobrzmiewał pełen złości początek Zdychaj, suko. Nacisnęłam dozownik mydła: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć... Zaraz, czy aby nie pomyliłam się w liczeniu? Głupia wódka. Westchnęłam, starłam mydło z dłoni i zaczęłam od nowa. Raz. Dwa. Trzy. Cztery... Jej, czy nacisnęłam dozownik, kiedy mówiłam trzy? Na pewno? Muszę wiedzieć na pewno. Nie mogę mieć wątpliwości. Zeskrobałam mydło i zaczęłam jeszcze raz, odliczając głośno przy każdym naciśnięciu pojemnika z mydłem. – Raz – powiedziałam głośno i uważnie. – Dwa. Trzy... Na szczęście łazienka była pusta. Wszyscy byli na koncercie. Potem wykręciłam dłonie i potarłam ich wierzchy, splotłam palce i zrobiłam to wszystko, co powinno się robić, jeśli pracuje się w szpitalu i nie chce złapać norowirusa. Uczucie wielkiej ulgi. Gdy już miałam pchnąć drzwi i wyjść z łazienki...

ZŁA MYŚL Evie, zrób to jeszcze raz. Tak, żeby mieć całkowitą pewność. To był dokładnie ten moment, w którym powinnam posłużyć się „strategią zaradczą”, czyli rozpracować wszystko na Drzewku zmartwienia. Przyznać przed sobą, że ta myśl się pojawiła, skupić się na

„Tu i Teraz” i wrócić na koncert. Oczywiście niespokojna, ale świadoma, że nie pozwalam destrukcyjnym myślom mnie pokonać. Czy zauważyłaś, że jeśli zdanie zaczyna się od „to był ten moment”, to nikt nigdy nie robi tego, co w tamtym momencie powinien zrobić? Uspokojenie, które czułam zaledwie kilka sekund wcześniej, znikło i zastąpiła je paląca potrzeba ponownego umycia rąk. Tak jak wtedy, kiedy tak strasznie musisz siku, że podskakujesz na jednej nodze, byle tylko nie popuścić. Wiedziałam, że jeśli zrobię to znowu, uczucie ulgi nie potrwa długo. A następnym razem jeszcze krócej. Moja twarz się zapadła. Zaszlochałam przeraźliwie i głucho, wydając z siebie dźwięk, który w ogóle nie przypominał mojego głosu. Płakałam spazmatycznie, a łzy spływały powoli po lśniących bielą płytkach pustej łazienki, rozpływając się w dudnieniu zespołu Guya. Kolejny wybuch szlochu w moim gardle, w ustach. Zgięłam się wpół, chwytając się za brzuch, skręcona z nerwów, rozczarowana samą sobą i zagubiona... Tak straszliwie zagubiona. I tylko jedno mogło sprawić, że to uczucie minie. Wierzchem dłoni otarłam łzy z oczu i powoli podeszłam do najbliższej umywalki. Umyłam ręce. Wspaniałe uczucie. Cudowne. Skończyłam myć ręce i uśmiechnęłam się do siebie w lustrze. Już po wszystkim, Evie. Wychodzisz z łazienki, wracasz na koncert i świetnie się bawisz ze znajomymi.

ZŁA MYŚL Jeszcze tylko sześć razy dotknij kranu na każdej umywalce i reszta wieczoru będzie dobra. Łzy zalały moją twarz. Patrzyłam w lustro, przyglądając się swojemu

odbiciu. Widziałam nieszczęsną dziewczynę, szaleńczo gapiącą się w lustro i mocno obejmującą się rękami. – Nie, nie zrobię tego! – zaskamlałam do dziewczyny w lustrze. Gdyby ktoś w tym momencie wszedł do łazienki, pewnie od razu zamknięto by mnie w szpitalu psychiatrycznym.

ZŁA MYŚL No dalej, to nic takiego. Tylko podotykasz kilku rzeczy. Nic takiego. A będziesz miała pewność, że wieczór będzie udany. Byłam już zbyt wyczerpana, by walczyć. Przyglądałam się sobie, jak przesuwam się od umywalki do umywalki, klepię krany i odliczam pod nosem. Kojące uczucie ulgi powróciło do mojego brzucha. Koniec. Wszystko już zrobiłam. Będę miała dobry wieczór. Wyjdę z łazienki, wrócę do przyjaciółek, będę słuchała tego kiepskiego zespołu i udawała, że jest całkiem w porządku. Dokładnie tak jak wszyscy. Odgarnęłam włosy, nastroszyłam je i posłałam sobie buziaka. Ruszyłam w stronę drzwi, by wreszcie wyjść z łazienki. W momencie, gdy je pchnęłam...

ZŁA MYŚL Dotykałaś tych wszystkich kranów. Znowu masz brudne ręce. Wracaj do środka i umyj je. No, na co czekasz? Jeszcze jeden raz. Tak na wszelki wypadek. Płakałam przez dziesięć minut, zanim się poddałam i uległam wewnętrznemu głosowi. Straciłam prawie cały występ zespołu Joela. I jeszcze więcej z mojego życia. Wszystko przeze mnie. A jednak, gdy w końcu wyłoniłam się z łazienki, mój makijaż

wyglądał perfekcyjnie.

Rozdział trzydziesty drugi Guy i spółka grali ostatni kawałek. Niektórzy ludzie byli całkiem zainteresowani ich muzyką... Heavymetalowcy na widowni, czyli kumple Joela i Guya, zaanektowali miejsce tuż pod sceną. Niektórzy za pomocą brutalnych ruchów usiłowali pozbyć się mózgów, przeciskając je przez dziurki w nosie, tudzież, jak to się inaczej nazywa, zawzięcie „walili głową” w powietrze. Pozostali zaczęli kotłowaninę tańca pogo, kręcąc się w pełnym agresji kole i ciągnąc nawzajem za podkoszulki. Lottie i Amber niechętnie stały na skraju tego zgiełku, ze wszelkich sił starając się nie stracić z oczu Jane, która miotała się pośrodku tej bezsensownej przemocy i wykrzykiwała: „Kocham cię, Joel!”. Reszta widowni wyglądała na speszoną czy też zupełnie niezainteresowaną. Długa kolejka stała do barku Artura, a w stołówce było znacznie mniej osób niż wtedy, gdy grali Pozoranci. Powędrowałam wzrokiem ku scenie. Do Guya. Miał zamknięte oczy, w dłoni trzymał mikrofon. Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę. Przez to wszystko, co mi się w Guyu podobało, nagle przestałam słyszeć muzykę. Jednym słowem, muzyka nie zaliczała się do tych rzeczy. Właśnie rozważałam dołączenie do kumpelek i zastanawiałam się, czy uda mi się nie zostać ochlapaną potem jakiegoś wirującego chłopaka, gdy poczułam dźgnięcie po obu stronach żeber. – Hej. Odwróciłam się i zobaczyłam Ethana. Jego nieogolona twarz błyszczała w pokoncertowym podekscytowaniu, a uśmiech zarażał łatwiej niż norowirus. – Hej, nieznajoma – powiedział, oświetlając swoim uśmiechem całą północną półkulę Ziemi. Nawet zważywszy na naszą przeszłość, nie mogłam nie odwzajemnić

tego uśmiechu. – Co tam u ciebie, seksoholiku? Świetny występ. – Chciałem z tobą o tym porozmawiać. – CO?! – Perkusista w zespole Guya przypuścił atak na talerze perkusyjne i niemal nie słyszałam Ethana. Ethan pochylił się bliżej mnie. Czarny, rozwiązany krawat dyndał mu wokół szyi. – POWIEDZIAŁEM, ŻE CHCĘ O TYM POGADAĆ. – Złożył dłoń w trąbkę i przyłożył do mojego ucha. Jego oddech połaskotał moje włosy. – Chciałem cię przeprosić. Zachowałem się jak kretyn, a nie jak seksoholik. Nie umiałam powstrzymać śmiechu. – Nic mnie to już nie obchodzi! – odwrzasnęłam w jego stronę. – Widzę. Evie, dobrze wyglądasz. Wiesz? – Szelmowsko przechylił głowę. – O, szkoda, że mnie nie widziałeś dziesięć minut temu – powiedziałam, dobrze wiedząc, że jestem jedyną osobą, które zrozumie ten żart. – Czemu? Robiłaś sobie dobrze palcami? – Tak. – Miałam śmiertelnie poważną minę. – To właśnie robią dziewczyny. Gdy tylko faceci wychodzą z pokoju, zaczynamy się dotykać, żeby zrobić wam na złość. Śmiał się tak szeroko, że zauważyłam jego dwie plomby, przez co od razu zaczął mi się odrobinę mniej podobać. – Evie, stęskniłem się za tobą. – Mamy razem zajęcia z socjologii. – Tak, ale patrzysz na mnie wilkiem. Ilekroć słyszę o jakimś nowym zaburzeniu psychicznym, jesteś pierwszą osobą, której chcę o nim

opowiedzieć. Ethan raczej nie mógł wiedzieć, że mnie to zabolało, więc się do niego po prostu uśmiechnęłam. – Ojej, Ethanku, za to gdy tylko ja zobaczę, że jakiś chłopak zagląda do dziurki innej dziewczyny niż ta, z którą umówił się na randkę, jesteś pierwszą osobą, której chcę o tym opowiedzieć. – Czy właśnie powiedziałaś „zajrzeć do dziurki”? – A jaki masz problem? – Nawet moja mama tak nie mówi. – Może gdyby mówiła, nie miałbyś aż takiej nieodpartej potrzeby zaglądania do dziurek dziewczyn, z którymi się nie umawiasz, i to podczas randki z inną dziewczyną. Rechotał tak mocno, że zauważyłam kolejną plombę po drugiej stronie łuku zębowego. – Spotykasz się z kimś obecnie? – zapytał przyjacielsko, lecz już po chwili objął mnie spoconym ramieniem. – Nie, nie do końca. – Odruchowo spojrzałam na Guya. Patrzył na mnie z marsowym wyrazem twarzy. Nasze oczy się spotkały, a potem przeniósł wzrok na Ethana. Następnie odwrócił się, tak że przestałam widzieć jego twarz. Nie umknęło to uwadze Ethana. – Co jest między tobą a tym chłopakiem? – Którym chłopakiem? – Tym beznadziejnym wokalistą, którego właśnie przeleciałaś wzrokiem. – Nie jest beznadziejny. I nic między nami nie ma. Zresztą, co cię to obchodzi?

Ethan uniósł brwi. – Chcesz, żeby był o ciebie zazdrosny? Mogę ci w tym pomóc. Guy znowu patrzył wprost na mnie. – Co?! Jak? Teraz? – Byłam zdezorientowana, co się dzieje. – Właśnie tak! Ethan szarpnął mnie za talię i obrócił. I jego usta tak po prostu wylądowały na moich. Tyle razy zamartwiałam się, że nie będę wiedziała, co mam robić, ale od razu oddałam pocałunek. Nie myślałam ani o bakteriach, ani o tym, kiedy Ethan ostatnio mył zęby. Aż do chwili później. Mimo że całowanie się było miłe, z impetem go od siebie odepchnęłam. – Ethan, nie możesz tak po prostu całować ludzi, kiedy ci się zachce! – wrzasnęłam. – To molestowanie seksualne. Uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami. – Nieprawda, po prostu oddaję ci trochę dobrej karmy. Jestem ci to winien. – Chwycił mnie ponownie i okręcił. – Widzisz, to działa. Zespół kończył ostatnią piosenkę. Twarz Guya była ponura, brwi ściągnięte. Palce trzęsły mu się na mikrofonie, nie trafił w ton, rujnując kulminacyjny moment utworu. Nie byłam w stanie ponownie spojrzeć mu w oczy. Cała się trzęsłam. – Ethan, co ty, do cholery, wyprawiasz?! Znowu wzruszył ramionami. – Oddałem ci przysługę. Obiecaj mi, że nie będziesz za nim gonić. Niech to on przyjdzie do ciebie. – Czy oprócz molestowania ludzi zajmujesz się też pisaniem poradników?

– Spadam, żeby wygrać ten głupi konkurs i popodrywać dziewczyny na widowni. – Nie jest powiedziane, że wygracie! – zawołałam za nim, ale już wtopił się w potężny tłum. Ktoś pociągnął mnie od tyłu za włosy. To była Amber, przyciągająca moją głowę w stronę swojej. – CO TY, DO DIABŁA, WYPRAWIASZ? CAŁUJESZ SIĘ Z ETHANEM?!

Rozdział trzydziesty trzeci – Ej, to boli! – Nic mnie to nie obchodzi! – Amber nadal ciągnęła mnie za włosy, prowadząc w pobliże sceny. – Co ty wyprawiasz? To Seksmaniak! On dla ciebie nie istnieje. Zapomniałaś? – To on mnie pocałował – wyburczałam. Wibrująco wybrzmiewały ostatnie akordy utworu. Występ się skończył. Amber mnie puściła, żebyśmy mogły się przyłączyć do niemrawych braw. Klaskałam, desperacko próbując nawiązać z Guyem kontakt wzrokowy, lecz on pędem opuścił scenę.

DOBRA MYŚL Jest o mnie zazdrosny?> To, że Ethan molestował mnie seksualnie... zadziałało? Szłyśmy i klaskałyśmy, i wkrótce znalazłyśmy się obok gwiżdżącej na palcach i krzyczącej Jane: – DALEJ, CHŁOPAKI! DAJCIE CZADU! Zagorzali heavymetalowcy z przodu widowni przyłączyli się do niej i wywrzaskiwali: „Bis!”. Joel stał z przodu sceny, upajając się tą chwilą sławy. Zerwał z siebie podkoszulek. – JOEL, KOCHAM CIĘ! – zapiszczała Jane. Obejrzałam się i zobaczyłam, że reszta osób w stołówce przestała już uprzejmie klaskać. – Nikt nie klaszcze – powiedziałam do Amber. – To dlatego, że grali beznadziejnie. Prawie pękły mi uszy. To nie jest mój typ muzyki, ale byli dużo gorsi niż wtedy w kościele. Słyszałaś, ile

razy Guy fałszował? – Nie... ja byłam... W toalecie, kompulsywnie dotykając kranów. – Przyssana do twarzy Ethana? – zasugerowała Amber. – Już ci mówiłam. To on mnie pocałował! – Dobra, dobra. Nie nadążam ani za tobą, ani za Lottie. Wygląda na to, że już nie ma złamanego serca. – Amber wskazała ręką barek, przy którym była kolejka, ale nie było Artura. – Poszła po następne drinki i już nie wróciła. Zostawiła mnie samą z tą cholerną Courtney Love. – Wskazała na Jane, które nie ustawała w pokazywaniu diabelskich rogów i jako ostatnia krzyczała pod sceną. – Chciałabym, żebyście nie znikały ot tak sobie, zostawiając mnie samą jak prawdziwą samotną starą pannę, a nie naszą jej wersję. Bycie rudzielcem mierzącym zaledwie metr osiemdziesiąt samo w sobie jest okropne i nie muszę jeszcze dodatkowo sterczeć tu sama, jak przez nikogo niechciany palec. – Przepraszam. Trochę mi zeszło w łazience. A potem Ethan zaatakował moją twarz. – Jeśli chciał, żeby Guy był zazdrosny, to mu się udało. UDAŁO?! – Tak myślisz? – Cały wściekły wypadł ze sceny. Dokładnie się temu przyglądałam, bo właśnie to robię, to znaczy przyglądam się, jak inni się sobie nawzajem podobają. Klepnęłam ją pocieszająco w ramię. – Nie mów, że jesteś zazdrosna o to, że Ethan mnie pocałował. – A ty obiecaj, że nic nie będziesz więcej robiła z Guyem. – Ja...

– Evie, on ci źle robi! – Amber powiedziała to z takim jadem w głosie, że poczułam, jakby mnie strofowała.

ZŁA MYŚL Robi tak, bo jest zazdrosna. WSTRĘTNA MYŚL To dlatego, że jej nikt nie chce pocałować. ZŁA MYŚL Amber próbuje cię kontrolować. – Wiesz, co jeszcze nie jest dla mnie dobre? – odparowałam. – To, że ZAWSZE mi mówisz, co mam robić! Amber opadła szczęka. – Evie... Daj spokój. – Ściągnięte brwi mówiły, jak bardzo ją zraniłam. – Po prostu się o ciebie troszczę. – No to przestań! – Odwróciłam się na pięcie, by sobie pójść. – Gdzie idziesz?! – Zaczerpnąć powietrza. – Będziesz jutro na spotkaniu Klubu Starych Panien? Jej zasmucony głos rozmył się w powietrzu.

Rozdział trzydziesty czwarty Poczucie winy. Odraza... Odraza... Odraza... Jestem odrażającą osobą. Powinnam się czuć winna. Byłam też STRASZLIWIE wkurzona. Dlaczego Amber ciągle czepia się Guya? Czemu wszyscy mi dogryzają na jego temat? Ja przecież chcę tylko, żeby chłopak, którego lubię, też mnie lubił. To przecież takie normalne, więc dlaczego tak okropnie się w to wtrącają? I oceniają? Skoro w tej sytuacji są tak krytyczni, to mogę sobie wyobrazić, jak okropni by byli, gdybym im powiedziała o wszystkich moich problemach. Powoli przepychałam się przez tłum. Musiałam wyjść z tej zatłoczonej stołówki. Wyobrażałam sobie reakcję moich przyjaciół, gdyby się dowiedzieli o mojej chorobie... Już sama myśl o tym mnie wkurzała...

Co by powiedziała Amber Och, Evelyn, musisz się z tego otrząsnąć. To proste. Wystarczy, że nie będziesz myła rąk.

Co by powiedziała Lottie Evie, przepraszam, miałyśmy cię zaprosić, ale to dla ciebie za trudne, prawda?

Co wszyscy zawsze mówią Weź się w garść.

To nie ma najmniejszego sensu. Robisz to, żeby zwrócić na siebie uwagę. No to po prostu przestań. Co w tym trudnego?

Ostatecznie z trudem łapałam oddech, kiedy znalazłam się wreszcie na zimnym wieczornym powietrzu. Pobiegłam za róg stołówki i znalazłam ciemne miejsce. Oparłam się o ścianę i wzięłam pięć supergłębokich oddechów. Wdech, wydech, wdech, wydech. No już. Evie, tylko się teraz nie rozpłacz. Pamiętaj, co powiedziała Sarah... Jeśli w takich sytuacjach nawykowo będziesz dopuszczała do emocjonalnej zapaści, trudniej będzie nad tym pracować. Głupia Sarah! Głupia Sarah ze swoim głupim normalnym mózgiem. Och, jak ja jej nienawidziłam. Oparłam o ścianę całe plecy i powoli zsuwałam się po niej, aż wreszcie opadłam pupą na zimną, mokrawą trawę. Nie płakać! Nie byłam pewna, co tak naprawdę wytrąciło mnie z równowagi. – No proszę, miło cię tu spotkać. Podskoczyłam na dźwięk głosu. Tego głosu. Kanciasta twarz Guya wynurzyła się z ciemności wieczoru. – Guy, strasznie mnie przestraszyłeś. Podszedł bliżej. Lampy ze stołówki oświetliły jego sylwetkę, która stała się lepiej widoczna. W ustach miał skręta, a w ręce trzymał puszkę piwa. – Co tu robisz całkiem sama? Rozejrzałam się. Cóż, po prostu siedziałam w zagłębieniu w ścianie. Równie dobrze mogłam robić za bankomat, prosząc klientów o numer PIN i wypłacając im pieniądze. Nie istniało żadne rozsądne

wytłumaczenie dla bycia wciśniętym w dziurę w ścianie college’u w sobotni wieczór. – Ukrywam się przed światem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Uśmiechnął się smutnawo i usiadł obok mnie. Między nami postawił puszkę piwa. – A czemu chcesz się przed nim ukryć? Wyglądało na to, że dobrze się dzisiaj bawisz. – Tak smutny jak jego uśmiech głos Guya zanikł. Podniósł puszkę, gestem chciał mi ją podać. Pokręciłam głową. – Już dość dzisiaj wypiłam. – W porządku. – Ethan mnie pocałował. Nie wiedziałam, co się dzieje. Guy delikatnie skinął głową. Usłyszał moje słowa, lecz nic nie powiedział. Przynajmniej nie od razu. Wyciągnął skręta i wziął haust piwa. Wpatrywał się przed siebie, gdzieś w ciemność. Nie mogłam nie patrzeć na jego profil. To było wręcz hipnotyzujące. Zapomniałam o wydzieraniu się na Amber, o zastanawianiu się, co porabia Lottie, i o stresowaniu się tym, co wyrabia moja głowa. Mój mózg, gdy spoglądałam na Guya, zachowywał się tak, jakby przekręcił regulator światła. Wszystko stało się przyćmione, a reszta świata, gdzieś tam obok mnie, ucichła. Wreszcie Guy się odezwał: – Chciałbym, żeby mnie to nie obchodziło. – A obchodzi? Znowu siedzieliśmy w ciszy, a ja starałam się, by wpatrywanie się w ciemność było równie interesujące co twarz Guya. Westchnął, wyciągnął rękę i objął mnie na wysokości ramion. Przyciągnął mnie do siebie. Dotykałam go całą prawą stroną ciała. Przeszył mnie dreszcz. Czułam jego dymny i miodowy zapach. Moja twarz była przyciśnięta do jego szyi.

– Tak – wyszeptał. Ręka Guya odnalazła moją twarz i przyciągnęła ją do swojej. Moje drżące z emocji usta. I wtedy, w zagłębieniu uczelnianego budynku, moje wargi po raz drugi spotkały usta chłopaka. Wszystko wokół mnie się zamazało. Z początku pocałunek Guya był delikatny, lecz jego usta całowały coraz drapieżniej i mocniej. Ręką sięgnął za tył mojej głowy, przyciągając moją twarz jeszcze mocniej do swojej. Potem jęknął, bez najmniejszego wysiłku chwycił mnie i posadził sobie na kolanach. Odruchowo oplotłam go nogami. Kiedy jego język błądził po moim podniebieniu, nie martwiło mnie to. Co więcej, sama lekko jęknęłam. Całowanie się z Guyem wynagradzało wszystkie te pocałunki, które w ciągu ostatnich trzech lat przegapiłam. Tak jakby z setki przeciętnych zetknięć ust zebrać te najlepsze momenty i połączyć je w jeden niesamowity pocałunek. Gdy całowałam Guya, przestałam się czuć jak Evie. To oznaczało koniec „Tego Wszystkiego” i początek „Normalności”. A przynajmniej miałam taką ogromną nadzieję. Nadzieja, nadzieja, nadzieja. Głośne brzęknięcie początkowych akordów utworu oderwało nas od siebie. Tylko usta, bo nasze twarze wciąż były bardzo blisko. Odwróciłam się w stronę stołówki i przez wielkie, sięgające od podłogi do sufitu okna zobaczyłam, że światła zostały przygaszone. – Gra ostatni zespół. Nie chcesz go zobaczyć? – Nic mnie to nie obchodzi. Pocałował mnie ponownie, obsypując pocałunkami policzki, nos, szyję. Odsunął moje włosy, by mieć lepszy dostęp do skóry. Ach, ten wyraz jego twarzy. Tak jakby nie mógł uwierzyć, jak wielkim jest szczęściarzem, że może mnie całować. I że stara się jak najlepiej to wykorzystać. Zaśmiałam się i odsunęłam.

– Nie pójdziemy zobaczyć, czy wygrałeś? Jego twarz się lekko zapadła, a wraz z nią mój żołądek. – Nie wygraliśmy – powiedział. – Nie wiadomo. Graliście naprawdę dobrze. – Skąd to możesz wiedzieć? Nie było cię przez większość występu. – Spojrzałam na niego. W oczach dostrzegłam ukłucie bólu. – Bo byłaś z tym kolesiem. – Nie byłam! Byłam... w łazience... Za dużo wypiłam. Było mi niedobrze. Guy odwrócił się ode mnie i oparł o ścianę. – Skoro tak mówisz. Natychmiast zaczęłam panikować.

ZŁA MYŚL Wszystko schrzaniłaś. Oczywiście, że tak. Zawsze wszystko chrzanisz.

ZŁA MYŚL Przegapiłaś jego występ, bo miałaś obsesyjnokompulsywny atak w łazience. Straszliwy z ciebie świr.

ZŁA MYŚL Co ci przyszło do głowy, by myśleć, że możesz być normalna? Dlaczego myślałaś, że może cię czekać coś dobrego? – Ja... – Nie wiedziałam, co powiedzieć. Guy karał mnie ciszą. Żołądek zacisnął mi się z nagłej potrzeby naprawienia wszystkiego. Moje ręce już za nim tęskniły i chciały odzyskać pozwolenie na dotykanie.

Mrugałam oczami, z trudem powstrzymując łzy dobijające się do moich oczu. Proszę, napraw to. Napraw. Napraw. Guy nie patrzył na mnie. Wstałam i otrzepałam dżinsy. Nie mogłam dopuścić do tego, by zobaczył, że zbiera mi się na płacz. – Idę do środka – zakomunikowałam. – Jak sobie chcesz. Brak ruchu. Naprawdę zaraz się rozpłaczę. – No to cześć? – Zwlekałam jeszcze kilka sekund. Tak na wszelki wypadek. – Cześć. Potykając się na trawie, podążyłam w stronę światła ze stołówki. Oddychałam z trudem – tak bardzo próbowałam powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. Powiem Jane, że wychodzę, i pójdę do domu. Tam będę mogła sobie płakać do woli. I przetrawić, co, do cholery, właśnie się wydarzyło. W momencie, gdy miałam wkroczyć w krąg światła na dziedzińcu, usłyszałam go: – Evie... Obejrzałam się, lekko wkurzona. – Guy, czego chcesz? – Znów odwróciłam się tyłem, zanim zauważył moje łzy. – Ciebie. Chwycił mnie i niczym tancerka zawirowałam prosto w jego ramiona. Przyciągnął mnie do siebie i bez słowa pocałował. Szorstki, wyborny pocałunek. Oparł mnie o ścianę uczelni, przyszpilając masą swojego ciała. Jego dłonie błądziły w moich włosach, a potem zeszły niżej. Gładził moje ramiona i ręce, złączając je za mną ze swoimi. Całowaliśmy się i całowaliśmy, a w tle dobiegała nas rozbrzmiewająca w budynku muzyka

nieznanego zespołu. Nigdy wcześniej tak się nie zatraciłam – mój mózg zawsze wszystko rejestruje, gdziekolwiek bym była i cokolwiek bym robiła. Wtedy jednak zanurzyłam się w tamtej chwili. Nie pojawiały się żadne myśli, jedynie uczucia, smakowanie się nawzajem, doznania. Nagle tak intensywnie zachichotałam, że musieliśmy przerwać pocałunek. Guy odsunął się ode mnie odrobinę zirytowany i na wpół uśmiechnięty w odpowiedzi na mój śmiech. – O co chodzi? Rozchichotałam się na dobre. – Czy Joel i reszta nie będą się zastanawiali, gdzie się podziewasz? Powinieneś być tam z nimi. Powoli przejechał palcem wzdłuż mojej ręki aż do ramienia, znacząc wędrówkę po mojej skórze gęsią skórką, tak jak bajkowi Jaś i Małgosia znaczyli swoją drogę kamykami. – Tak, bardzo możliwe, że się zastanawiają, gdzie jestem... – Uśmiechnął się zawadiacko. – Właśnie dlatego nie powinniśmy tu zostawać. Chodźmy. Teraz. Pociągnął mnie w ciemność. Zaśmiałam się głośniej. – Dokąd idziemy? – Daleko stąd. – Gdzie daleko? – Gdzieś, gdzie jest ciemniej i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Trzymając się za ręce, zaczęliśmy iść w nieokreślone miejsce, w stronę naszych domów, tą samą drogą, którą wcześniej przyszłam z przyjaciółkami. Przystawaliśmy pod każdą latarnią, by się całować – nie żebym mogła każdej z nich dotknąć sześć razy. Kiedy byliśmy już blisko mojego domu, Guy pociągnął mnie przez żywopłot na mały, piękny, trawiasty placyk, na środku którego stał pomnik upamiętniający wojnę.

Cały skąpany w świetle księżyca i srebrzysty od nieba, odbijającego się od kamienia. U podnóża pomnika na schodkach leżało kilka porozrzucanych, rozmokłych, papierowych maków z zeszłotygodniowych obchodów Dnia Pamięci. W ciemności wieczoru wyglądały prawie na prawdziwe. – Jak tu pięknie. Nigdy tu wcześniej nie byłam. Guy nie odpowiedział. Ścisnął moją dłoń i posterował mną tak, że znalazłam się na wilgotnej trawie. Leżałam na plecach, czując na sobie ciężar jego ciała. Całował mnie, jakby świat miał się jutro skończyć. Przecudowne uczucie: niebo nad moją twarzą, jego język w moich ustach, ręce przesuwające się po moich bokach. Na całym ciele miałam gęsią skórkę. Przebiegłam dłońmi po jego włosach, słysząc, jak znowu dziwnie jęknął. To było zaskakujące, ale w miły sposób, bo chyba byłam w tym niezła. Może dzięki temu, że przez lata oglądałam pocałunki w filmach? Nauczyłam się tego przez hollywoodzką osmozę. Wydarzenia zaczęły mi się trochę wymykać spod kontroli. Ręka Guya błądziła niebezpiecznie blisko mojej klatki piersiowej, mojego stanika i jego zawartości, która nie do końca była na to gotowa. Jak się mówi „przestań”, kiedy jest się pochłoniętym całowaniem? Gdy dłoń Guya była już prawie przy moim staniku, zabrzęczała jego komórka. Stoczył się ze mnie i zerknął na ekran. Leżałam dalej na ziemi, przyglądając mu się. To było odrobinkę jak scena na łące w Zmierzchu, jeśli nie liczyć poniewierających się wokół nas na trawie pustych puszek po piwie. No i zamazanego graffiti na ławce. Myślę też, że Guy miał erekcję, bo coś twardego i sterczącego kłuło mnie w nogę, a Edward Cullen na łące nie mógł jej mieć, bo to by przecież, szczerze mówiąc, odebrało sens całej scenie. – Od kogo? – Poprawiłam ubranie i spytałam nagle onieśmielona. Twarz Guya oświetlało sztuczne, niebieskie światło ekranu. Wpatrywał się w niego i nie odpowiedział na moje pytanie. „Też tak zrobię” – pomyślałam. Wyciągnęłam swoją komórkę i

zobaczyłam, że dostałam wiadomość od Amber. Zupełnie zapomniałam o przyjaciółce.

Evie, przepraszam. Gdzie jesteś? Jak wracasz do domu? Jestem z Jane i Joelem. Będziesz jutro u Lottie na spotkaniu Klubu Starych Panien? Zmarszczyłam brwi. Chyba byłam jeszcze na nią trochę wkurzona. Na to, co powiedziała o Guyu. Nie znała go, w każdym razie nie tak dobrze jak ja. Dzisiaj wieczorem był taki słodki i ujmujący...

Jestem z Guyem. Wiem, co sobie myślisz, ale proszę, nie mów mi tego teraz. Do zobaczenia jutro. Po chwili dopisałam:

Ja też przepraszam. Odłożyłam telefon i spojrzałam na Guya. Jego twarz znowu pociemniała. Mój żołądek znów nieprzyjemnie się skręcił. – Co się stało? Wzruszył ramionami. – Nie wygraliśmy. Pierwsze miejsce zajęła kapela twojego chłoptasia. – Pod wpływem jego głosu początkowy lekki ucisk w moim brzuchu przeszedł na pełne obroty. – Już ci mówiłam, że on nie jest moim chłopakiem...

– Kto – Guy wtrącił się – przyznaje pierwsze miejsce w Pojedynku zespołów kapeli, która gra same covery? Nie napisali ani jednej własnej piosenki. Jaki jest ich wkład? – No... chyba żaden... Guy wykrzywił usta. – Evie, przymknij się. Wiem, że ci się strasznie podobali. Widziałem, jak tańczysz do ich głupich piosenek, a na naszych nawet cię nie było. – Ja... Wstał gwałtownie. – Joel ma wolny dom, więc zaprosił kilka osób. Odprowadzę cię i idę do niego. – Och... W porządku. – Też podniosłam się z trawy. Szybkim, gwałtownym krokiem przeszedł przez krzaki, tak że niemal biegłam, aby dotrzymać mu kroku. Co się stało? Czy to moja wina? Dlaczego mnie nie zaprosił na domówkę do Joela? A może nie umiem się całować? Naprawdę tak go przybiło to, że nie wygrali? Zespół Ethana był znacznie lepszy... Czy teraz jesteśmy już parą? Czemu nie trzyma mnie za rękę? Czego on chce ode mnie? A może to ja powinnam zrobić ten pierwszy krok? Spróbować, by było tak jak piętnaście minut temu? Zrównałam się z nim i delikatnie wzięłam go za rękę. Guy popatrzył na nasze dłonie. Ścisnął moją rękę, lecz zaraz ją puścił, tak jakbym była najbardziej oślizgłą z oślizgłych ryb, i ruszył przed siebie. W ciszy pędziliśmy przez ciemność. W moim mózgu wszystko wirowało dziesięć milionów razy na sekundę. Co się dzieje? Co zrobiłam źle? Czy to moja wina? Zazwyczaj to moja wina... Czy nadal jest mną zainteresowany? Kiedy dotarliśmy do mojego domu, pogodziłam się już z myślą, że

wszystko zniszczyłam. Moja szczęka drgała usilnie, a ja starałam się powstrzymać łzy. W pokoju Rose paliło się światło. Rany, jak niby mam przejść obok niej, żeby nie zauważyła, że płaczę? Zaraz powie rodzicom i znowu będę musiała brać leki. Znowu nawalę, tak jak zawsze nawalam, bo życie to jeden wielki test, który ciągle oblewam. – No to cześć. – Nie znalazłam w sobie siły, by spojrzeć na Guya. Odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę domu. Łzy pod moimi powiekami tylko czekały, aż będą już mogły niepohamowanie płynąć przez następne dwie godziny. – Evelyn... Guy pocałował mnie mocno, a wszystkie łzy zamieniły się w łapany z trudem oddech. Moje dudniące serce... wypełniło się nagłą ulgą i szczęściem. Szeroko się do mnie uśmiechnął, a jego zęby prawie że uderzały o moje. – Wieczór był świetny – wyszeptał. I już go nie było.

Rose czytała w łóżku jedno z moich czasopism o filmie. Przez szparę w niedomkniętych drzwiach swojego pokoju zobaczyła, jak przemykam cichutko na palcach. – Evie? Co się stało? Nawet stąd widzę, jaka jesteś uśmiechnięta. Przystanęłam i wsadziłam głowę do jej pokoju. – Cześć, Rose. Wszystko w porządku. Jak się masz? Miałaś udany wieczór? Siostra odłożyła gazetę. – Dlaczego gadasz, jakbyś była na rozmowie o pracę?

– Och, naprawdę? – Tak. Właśnie znowu to zrobiłaś. – Uśmiechnęła się smutnawo. – Coś między tobą i Guyem? – Nie wiem, o czym mówisz. – Chodź i wszystko mi opowiedz. Wyglądała, jakby cieszyła się moim szczęściem, tak szczerze i naprawdę, że wybaczyłam jej sprawę z pudełkiem ze środkami czyszczącymi i wgramoliłam się pod jej kołdrę. – Hmm... Najpierw Ethan mnie pocałował. – ETHAN?! – Tak. Szeptałyśmy i chichotałyśmy tak długo, aż straciłyśmy poczucie czasu. Rose była taka urocza, jeśli chodzi o Guya. Chyba wszystko zrozumiała, to znaczy, jaka to dla mnie poważna sprawa. Gdy już prawie przysypiała, oparta o moje ramię, coś sobie przypomniałam: – Hej, a ty nie miałaś być dzisiaj u Rachel? – Rachel była najlepszą przyjaciółką Rose i mętnie pamiętałam, że mama wspominała coś o łyżwach i o nocowaniu u niej. – A... to... – powiedziała Rose śpiącym głosem. – Rozchorowała się... Tak się cieszę, Evie, że jesteś szczęśliwa. Zasnęła. Ostrożnie wyplątałam się z uścisku i przykryłam ją kocem. Jej maleńka twarz była taka spokojna. Czy ja też tak wyglądam, kiedy śpię? Czy tylko wtedy moja twarz wygląda tak pogodnie? Bez tego prześladującego mnie, rozbudzonego umysłu? Cichutko poszłam do swojego pokoju i wgramoliłam się na łóżko. Leżałam na trawie, tańczyłam w spoconym, wywijającym pogo tłumie, język Guya był w moich ustach, a nieumyte dłonie błądziły po moim ciele. A jednak nie czułam potrzeby zmycia tego z siebie.

NIEZBYT POMOCNA MYŚL Evie, podziękuj. Naprawdę powinnam. To był udany wieczór. Cudowna, idealna noc – moja nagroda za dotykanie lustra i wszystkich latarni po drodze. Zrobiłam to, czego wymagał ode mnie Wszechświat, i zostałam za to nagrodzona. Zawsze powinnaś dziękować. Wyciągnęłam z półek wszystkie filmy i każdego dotknęłam sześć razy, szepcząc przy tym „dziękuję”. Świtało, kiedy skończyłam.

DZIENNICZEK ZDROWIENIA Data: 19 listopada Leki przyjmowane: Fluoxetin, 5 mg co drugi dzień Myśli i uczucia:

Jakie to w ogóle ma znaczenie?! Zadanie domowe: • Jeśli podczas mojej nieobecności będziesz potrzebowała pomocy, dzwoń na numer nagłych wypadków. • Prowadź dzienniczek. • Ćwicz mindfulness.

Rozdział trzydziesty piąty Obudziłam się rano. Brak wiadomości od Guya. Przypomniałam sobie:

ZŁA MYŚL Od wczoraj nie myłaś rąk.

ZŁA MYŚL Leżałaś na ZIEMI!

ZŁA MYŚL Natychmiast weź prysznic! Teraz! Teraz! Teraz! Owinęłam się ręcznikiem kąpielowym i podreptałam na półpiętro. Mama trzymająca stertę prania już tam na mnie czekała. – Nie słyszałam, kiedy wczoraj wróciłaś do domu. – Byłam przed wyznaczoną przez ciebie godziną, ale faktycznie było dość późno. – Dziękuję. Dobrze się bawiłaś? – Tak. – Próbowałam ją wyminąć. – Idę pod prysznic. Mama zagrodziła mi drogę, blokując przejście niczym bramkarz w klubie. – Evie, próbuję z tobą porozmawiać. – Mamo, mam na sobie tylko ręcznik! Już wcześniej byłam dość niespokojna, lecz teraz, gdy mama mnie zatrzymywała, zaczęłam czuć, że muszę natychmiast się umyć. Muszę to zrobić. Muszę. Teraz, teraz, teraz, teraz, od razu.

– Widzę. – Jej wzrok padł na moje dłonie. O, cholera! Zapomniałam schować je pod ręcznikiem. Próbowałam je odsunąć z zasięgu jej wzroku, lecz mama już za nie złapała. – Evie, co się, do cholery, stało z twoimi rękami? Są krwistoczerwone! – Mamo, spóźnię się. – Znowu je myjesz? – Mamo, wszyscy myją ręce. Prysznic! Chcę pod prysznic! Muszę znaleźć się pod prysznicem. Dlaczego mama mnie zatrzymuje? DLACZEGO?! Łzy napłynęły mi do oczu, a piekące, szczypiące dłonie trzęsły się, przytrzymywane w rękach mamy. – Dobrze wiesz, że nie o to pytałam. – To tylko zmiana pór roku! – Evelyn, jutro z samego rana dzwonię do Sarah. Na szczęście i tak masz już umówioną wizytę. Szczęka mi opadła. – Nie! – Sarah dowie się, że znowu przestaję sobie radzić, i znowu każą mi brać leki, a to będzie oznaczało, że zawiodłam i muszę zacząć cały proces powrotu do zdrowia od początku. Nie będę mogła dotykać latarni... I to właśnie teraz, gdy już doszłam do tego, jak mieć dobre życie... Najgorsze, że przez nich przestanę znowu ciągle czyścić rzeczy i sprzątać, a nie mogę z tego zrezygnować! Nie chcę! Nie teraz. Jeszcze nie. Nie w momencie, gdy wreszcie zaczęłam normalnie żyć. – Nie żartuję. Poinformuję ją. – Proszę, pozwól mi wziąć prysznic... – Płakałam. Mama rzuciła mi spojrzenie, którego nie cierpię. Ten wzrok silący się na uprzejmość i wyrozumiałość, by tak naprawdę ukryć wstręt i rozczarowanie. Tak jakby wciąż powątpiewała, czy nie mam nad tym kontroli. – Spóźnię się na spotkanie z przyjaciółkami.

– Naprawdę potrzebujesz prysznica? – Jej głos był ostry i nieugięty. Och, jak ja jej w tym momencie nienawidziłam. Przysięgam, że ta nowa metoda „szorstkiej miłości” sprawiała jej przyjemność. – Tak! Proszę, daj mi się umyć. Błagałam. Jak to możliwe, że zaledwie wczoraj wieczorem czułam się taka szczęśliwa? Gdyby tylko wszyscy dali mi święty spokój i pozwolili robić to, co chcę, byłabym szczęśliwa. – Kiedy ostatnio brałaś prysznic? – naciskała mama. Nie, nie będziemy się tak bawić. Nie pozwolę jej na to. – ZOSTAW MNIE W SPOKOJU! – wywrzeszczałam tak głośno, że w szoku mama puściła moje dłonie. Wykorzystałam ten moment, przepchnęłam się obok niej i pognałam do łazienki. – Evie? Evie, NIE! Serce waliło mi jak szalone. Przekręciłam zamek w drzwiach, upuściłam ręcznik i przekręciłam kurek z wodą. Stanęłam pod lejącą się na mnie wodą, zanim zdążyła się ogrzać. Płakałam w strumieniach wody, a moje łzy mieszały się z szamponem w odpływie brodzika. Mama waliła w drzwi łazienki. Zaczęłam sobie nucić, by zagłuszyć te hałasy. Evie, musisz zrobić pokaźną pianę. Tak chyba będzie dobrze? Mydło jest antybakteryjne, więc zdezynfekujesz nim zewnętrzną warstwę skóry i pozbędziesz się wszystkich tych okropności z zeszłego wieczoru. A potem może ten morelowy peeling? Na całe ciało? Szerzej otworzysz pory, a potem znowu mydło antybakteryjne, które będzie sobie mogło w nie wniknąć. W ten sposób będziesz mieć pewność, że wszystko się dobrze wymyło. Tak zrobiłam. Cudowne uczucie. Czułam, że chcę to powtórzyć, więc umyłam się jeszcze raz. Łomotnie do drzwi ustało, a moje łzy przestały płynąć. Chciałam zająć

czymś umysł, więc zaczęłam rozmyślać o całkiem prawdopodobnych powodach, dla których Guy jeszcze do mnie nie napisał.

Całkiem prawdopodobne powody, dla których Guy nie wysłał do mnie wiadomości 1. Komórka mu się rozładowała. 2. Przenocował u Joela, więc nie mógł naładować telefonu. 3. Nie czuł takiej potrzeby, skoro wczoraj powiedział, że „wieczór był świetny”, a przecież normalnie takie rzeczy pisze się w SMS-ie. 4. Zrozumiał, jak silne ma wobec mnie uczucia, i to go przytłoczyło. Potrzebuje się trochę zdystansować. Namydliłam się trzeci raz, tym razem koncentrując się na okolicach paznokci u rąk i stóp. Usiadłam w brodziku, żeby nie stracić równowagi podczas intensywnego tarcia. A może Guy...

Woda zrobiła się lodowata. Gwałtownie nabrałam powietrza. Poczułam, jak przeszywają mnie fale szoku termicznego. Wrzasnęłam. Zimno! Muszę to przerwać – ten zimny strumień. Próbowałam się podnieść, lecz poślizgnęłam się i przewróciłam. Przeraźliwie zimna woda lała się na mnie, gdy się gramoliłam, by wstać. Muszę dosięgnąć kurka, muszę go zakręcić. Wyciągnęłam się do góry i przekręciłam pokrętło w stronę gorącej wody. Czekałam na powrót ciepłego strumienia, ale jeśli coś się zmieniło, to na gorsze: woda zaczęła być jeszcze zimniejsza. Usłyszałam walenie do drzwi. – Evie, wychodź, zanim tam zamarzniesz! – wrzasnęła mama. Ta wstrętna suka odcięła ciepłą wodę! Ręce trzęsły mi się tak mocno, że nie mogłam przekręcić kurka. Wreszcie jednym mocnym szarpnięciem

mi się to udało i opadłam na dno brodzika. Cała się trzęsłam. – Evie, wychodź natychmiast! – Szczękałam zębami. Cała byłam pokryta mydłem. Och, jak nienawidziłam mamy! NIENAWIDZIŁAM JEJ. Chwiejnie wykaraskałam się na linoleum, chwyciłam ręcznik i wytarłam nim największe mydliny ze skóry. Znowu rozległo się walenie do drzwi. – Już, zaraz. – Byłam tak zła, że z trudem oddychałam. Owinęłam się ręcznikiem i szeroko otworzyłam drzwi. – ZADOWOLONA?! – wrzasnęłam mamie w twarz, a następnie wyminęłam ją i ze złością popędziłam do swojego pokoju. – Evelyn, dokąd to? Wracaj. Martwi mnie twoje zachowanie. Musimy porozmawiać. – Nie, najpierw muszę się ubrać, zanim umrę z hipotermii – krzyknęłam i trzasnęłam drzwiami do pokoju. Pierwsze, co zrobiłam, to sięgnęłam po komórkę. Tak na wszelki wypadek, jeśli Guy napisałby do mnie akurat wtedy, gdy byłam pod prysznicem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby czekała na mnie wiadomość od niego. Byłoby w porządku, gdyby tylko komuś na mnie zależało. Ekran telefonu był szyderczo pusty. Wrzasnęłam i cisnęłam komórką w poprzek pokoju. Wyświetlacz uderzył o drewnianą podłogę i pękł z boku. Rose weszła bez pytania. – Evie, co się dzieje? Mama płacze na korytarzu. – Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka! – krzyczałam na tyle głośno, by mieć pewność, że mama mnie słyszy. – Czy mama się nie boi, że podsunę ci jakieś pomysły? I że już samo przebywanie obok mnie sprawi, że TEŻ ZWARIUJESZ? – Mama próbuje ci pomóc – powiedziała cicho Rose.

– Wiedziałam, że będziesz trzymała jej stronę! – Wciskałam się w ubrania. Warstwa za warstwą, byle tylko trochę się rozgrzać. Wzrokiem uchwyciłam swoje odbicie w lustrze i przez głowę przemknęła mi myśl, która wkrótce zniknęła w zalewającym mnie gniewie.

Przemykająca myśl Evelyn, znowu mocno schudłaś. Miałam utrzymywać wagę i jeść trzy posiłki dziennie. Faktycznie, ostatnio mało jadłam, ale po prostu nie byłam głodna. A poza tym od jedzenia można się pochorować. Założyłam jeszcze jeden sweter i owinęłam szalik wokół szyi dokładnie sześć razy. – Jestem po twojej stronie. Wszyscy jesteśmy – powiedziała Rose.

Jej skurczona, zraniona twarz... Nie obchodziło mnie nic. To mnie bardziej zraniono! Płakałam tak mocno, że ledwo cokolwiek widziałam. – Dokąd się wybierasz? – Wychodzę. – Założyłam czapkę z pomponem. – Ale dokąd? – Na spotkanie z przyjaciółkami. – Byłyśmy umówione u Lottie na spotkanie Klubu Starych Panien. – Porozmawiajmy przez chwilę. Dopóki mama się nie uspokoi. Co ty na to? Evie, martwimy się o ciebie. – Nie. – Wszystko tylko pogarszasz. – Rany, Rose! Nie możesz raz zachować się jak osoba w twoim wieku? Być normalną siostrą i pomóc mi w ucieczce po rynnie? Jesteś taka świętoszkowata!

Rose się rozpłakała. Na widok jej łez poczułam ból w sercu, ale bardziej było mi żal samej siebie. Tego, że zaschnięte mydło płatkami schodziło z mojej skóry, a także tego, że skóra łuszczyła mi się na rękach. Oraz wiadomości, której nie było w mojej komórce, a na którą czekałam – wiadomości od chłopca, który nadał temu wszystkiemu całkiem nowy wymiar. Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam jeszcze dodatkowo czuć się winna. Podniosłam poturbowany telefon, wyminęłam płaczącą siostrę i wypadłam z domu. Słyszałam, jak mama woła za mną: – Evie? EVIE?!

Rozdział trzydziesty szósty – Evie! Mama Lottie rozpostarła ręce, by mnie mocno uściskać. Pachniała ziołami i nie chciałam, żeby mnie dotykała. Odruchowo się cofnęłam i zaniosłam udawanym kaszlem. – Panno Thomas, lepiej dziś bez przytulania. Mam jakieś paskudne przeziębienie. – Uśmiechnęłam się słodko i teatralnie pociągnęłam nosem. – Biedactwo. Faktycznie, masz zaczerwienione oczy. Zrobić ci herbatki z echinacei? Amber już jest. Czy przynieść ci herbatkę na górę do pokoju Lottie? – Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. Ponownie się uśmiechnęłam i rozgarnęłam koraliki zasłaniające wejście na piętro. Zanim weszłam do pokoju Lottie, odczekałam chwilę, by się uspokoić. Po mojej twarzy nie było już widać, że płakałam – nie po tym, jak dwa razy obeszłam okolicę, aż moje łzy obeschły. Ręce też już nie trzęsły mi się aż tak mocno. Tego mi właśnie trzeba. Potrzebuję dziewczyn, bycia normalną, śmiania się z przyjaciółkami i rozmowy z bliskimi mi osobami, jednak bez doprowadzania ich do łez z powodu tego, jaka jestem popaprana. Lottie miała czerwone ślady na brodzie. – Futerko Artura jest bardziej szorstkie niż pluszowego misia? – zapytałam, gdy tylko obwieściłam swoje przybycie, klepiąc Lottie w plecy. Amber posłała mi wątły, niespokojny uśmiech i zrobiła miejsce na miękkiej pufie. Nie chciałam żywić do niej urazy, więc usiadłam tuż obok niej i uśmiechnęłam się ciepło. Lottie wywróciła oczami.

– Koniec nabijania się z Artura. Amber już wyczerpała całą pulę przed twoim przyjściem. Szturchnęłam ją stopą. – Więc?... Lottie chwyciła kieszonkowe lusterko, westchnęła i zaczęła grzebać w szafce nocnej w poszukiwaniu kremu nawilżającego. – Więc... myślę, że moja żałoba po nieistniejącym związku z Timem dobiegła końca. – A związek z Arturem właśnie się zaczyna? – podpuszczałam ją. Lottie wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. – Może... A tak w ogóle, to czego ja się dowiaduję o tobie i Guyu... I jeszcze Ethan? Oszalałaś wczoraj wieczorem czy jesteś aż tak durna? Tego, czy już do reszty zdurniałam, nie byłam do końca pewna. Bez wątpienia byłam szurnięta, ale dopóki nie okazywałam tego na zewnątrz, wszystko było w porządku. Guy nadal się nie odezwał, choć z drugiej z strony nigdy nie obiecywał, że do mnie napisze. – Tak, wieczór był dość intensywny. – I dzisiejszy poranek, ale tym nie zamierzałam się z nimi dzielić. Lottie wtarła krem w najbardziej podrażnione miejsce na policzku. – Dość intensywny? Dwóch facetów w jeden wieczór? Nawet mnie się to nigdy nie udało. Popsikałaś się nielegalnymi perfumami z domieszką feromonów? Czytałam o nich w internecie. Takie perfumy sprawiają, że wszyscy mężczyźni na ciebie lecą. – Może to moja wrodzona zajebistość, urok i seksapil? – Cisnęłam w nią garścią zawartości rozerwanej pufy. Lottie przejrzała się w podręcznym lusterku. – A może jeden z nich to samozwańczy seksoholik, a drugi ma jakąś

dziwną sadomasochistyczną obsesję na twoim punkcie? A tak w ogóle, to czy już się pogodziłyście z Amber? Amber, siedząca tuż przy mnie, cała zesztywniała. Powoli odwróciłam się w jej stronę. – Raczej tak? Ku mojemu zaskoczeniu po jej policzku spłynęła łza. – Evie, przepraszam. Proszę, nie gniewaj się już na mnie. Przepraszam za to, co mówiłam o Guyu. Nie lubię go, ale nie będę więcej o tym gadała. Jeszcze większe poczucie winy w moim żołądku. Zaczęłam się bawić rękami. Dlaczego wszyscy przeze mnie płaczą? Czy jestem złą osobą? Jedną z tych jędz, które nawet sobie nie zdają sprawy ze swojej jędzowatości? Po prostu staram się prowadzić normalne życie. Nie chcę ranić innych ludzi. Jednak oni nie chcieli się ode mnie odczepić i zostawić mnie w spokoju. – Nie ma sprawy – powiedziałam nieporadnie. – Nie płacz. Chciałam ją przytulić.

ZŁA MYŚL Nie możesz jej przytulić, bo to by oznaczało, że będziesz jej dotykała. A widziałaś, jaki ma bałagan w pokoju. Poklepałam ją delikatnie po plecach i zanotowałam w pamięci, by jak najszybciej umyć ręce. Lottie się do nas uśmiechnęła. – To troszkę niezręczne, prawda? Przygotowałam na dzisiejsze spotkanie Klubu najbardziej pasujący temat. – Lottie wstała i zaczęła buszować w stosiku ubrań rzuconych na podłogę. – Chwileczkę. – Jeszcze więcej przeczesywania ciuchów i wreszcie wyciągnęła z nich podkładkę do pisania z klipsem, do której przyczepiono kilka kartek. – OK, znalazłam. Moment... – Odchrząknęła. – Dzisiejszy temat naszej dyskusji

podczas spotkania Klubu Starych Panien, tadam... fanfary... to Feminizm i randki. Wymieniłyśmy się z Amber spojrzeniami mówiącymi: „Co to ma być, do cholery?” – to nasze pierwsze konspiracyjne, przyjaciółkowe łypnięcia od wczorajszego wieczoru. Od razu wszystko między nami się poprawiło. – Nie bardzo rozumiem – powiedziałam. – Ja też nie – poparła mnie Amber. – To brzmi jak wymówka, prowadząca do tego, żebyście mogły sobie z Evelyn pogadać o całuśnych wczorajszych wydarzeniach. Lottie wycelowała w nią palec. – Dokładnie tak! O to chodzi! To ty podsunęłaś mi ten pomysł. Tak się wściekasz na nas, że ciągle jęczymy na chłopaków, i na Jane, że trzyma się Joela tak kurczowo jak przewlekły wirus. Mimo że tak naprawdę to Evie mogłoby być najbardziej przykro, bo przecież to one były najlepszymi przyjaciółkami. – Lottie wymachiwała rękoma, jakby była wykładowcą na uniwersytecie. – Coś jest na rzeczy i myślę, że ma to związek z feminizmem. Jeśli kobiety nienawidzą się nawzajem i krytykują swoje wybory, to przeważnie chodzi o nierówności między płciami. – A kobiety nie są ofiarami nierówności? Zawsze tak mi się wydawało... – powiedziałam, nie do końca rozumiejąc, dokąd zmierza wywód Lottie. – Jasne, że jesteśmy ofiarami, ale nie tylko. Jesteśmy też swoimi największymi wrogami. Już wam to tłumaczę. – Przewróciła kartkę przypiętą do podkładki. – Słyszałyście o czymś takim jak łagodny seksizm? – Och, daj spokój z tymi trudnymi określeniami. Dobrze wiemy, że pozjadałaś wszystkie rozumy – powiedziała Amber. – Ja studiuję sztukę, nie lingwistykę. – Zaraz wszystko wyjaśnię.

– Tylko prosto, poprosimy... – OK. – Lottie odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. – Dobrze znamy taki prosty, oczywisty seksizm. To wtedy, gdy chłopacy mówią rzeczy w stylu: „Dziewczyny powinny siedzieć w domu” czy „Dziewczyny nie mogą grać w piłkę nożną” albo „Ty dziwko, musisz mi pozwolić na te wszystkie eksperymenty i dziwne rzeczy w łóżku, które ciągle widzę w filmach porno, i nie mów mi, co o tym myślisz, bo dla mnie istniejesz tylko jako przedmiot do seksu”. To jest ten oczywisty seksizm. Rozumiecie? – Tak – odpowiedziałam z uśmiechem. – Ale czytałam w komórce też o czymś, co się nazywa „dobrotliwym seksizmem”. To taki seksizm pod przykrywką, inaczej ukryty seksizm. Mogą go stosować i faceci, i dziewczyny. Chodzi o to, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, że to, co robimy czy mówimy, jest przejawem seksizmu, i przez to jest on jeszcze bardziej niebezpieczny. – To znaczy, w jaki sposób jesteśmy seksistowskie? – dopytywała Amber. – Jakie niby zachowania i myśli takie są? – Sam sposób, w jaki myślimy o płciach, jest zły. – Lottie przewróciła kolejną kartkę na swojej podkładce. – Wierzymy, że kobiety i mężczyźni są całkowicie inni. Kobiety są łagodniejsze z natury i bardziej niż faceci potrzebują, by się nimi opiekować. Mamy lepsze serce i jesteśmy wrażliwsze, to nasza biologia i nic na to nie można poradzić. Wiele z nas tak myśli, a to jest właśnie łagodny seksizm i to może nas ograniczać. Wyobraźcie sobie, że gdy już będziemy dorosłe, wszystkie zrobimy karierę i będziemy miały świetnie płatną, prestiżową pracę. Gdyby podczas zebrania szef Evie powiedział wprost: „Nie dostaniesz awansu, bo nie jesteś tak inteligentna jak mężczyźni”, mogłabyś go pozwać za seksistowskie zachowanie i wszyscy by temu przyklasnęli. – Lottie wzięła głęboki oddech. – Gdybyś jednak chciała dostać awans, ale żeby tak się stało, musiałabyś się rozpychać łokciami... i gdybyś czuła się zbyt zażenowana, by tak postępować, bo inni mogliby sobie pomyśleć, że

jesteś taką typowo męsko zachowującą się lesbijką czy jędzą albo niekobiecą kobietą – wtedy tylko byś się grzecznie uśmiechała i w rezultacie nie dostałabyś awansu. To właśnie łagodny seksizm, który cię powstrzymuje przed sięgnięciem po to, czego chcesz. Myślisz, że skoro jesteś kobietą, to nie powinnaś się zachowywać w sposób uznawany za męski. Widzicie, tego wszystkiego nie widać! Kobiety są strasznie seksistowskie, a przez to ich życie jest gorsze.

ZŁA MYŚL Evie, jeśli nie dostaniesz pracy, to dlatego, że jesteś świruską, która nawet nie wyjdzie z domu. Jeśli chodzi o ciebie, nie będzie to miało nic wspólnego z łagodnym seksizmem. – Chyba ogarniam – powiedziałam, rozmyślając nad tym, co usłyszałam. Nie pierwszy już raz zazdrościłam Lottie jej fantastycznego potencjału umysłowego. – Ja też, ale nie widzę, jak to się ma do bycia w związkach i randek – stwierdziła Amber. – Dokładnie o tym myślałam. A jeśli wszystkie jesteśmy łagodnymi seksistkami? I nawet sobie z tego nie zdajemy sprawy? – kontynuowała Lottie. – Dobrze wiecie, jak byłam zabujana w Timie. To właśnie dlatego, że jest taki typowo męski i napakowany, i czułam się przy nim zaopiekowana i bezpieczna. Czułam, że mężczyźni powinni być właśnie tacy i że to jest seksowne. Kiedy czytałam o tej odmianie seksizmu, pomyślałam sobie: „O rany, jestem łagodną seksistką!”. W każdym razie tacy faceci mnie pociągają. I wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy jeśli się z kimś randkuje, to można być feministką? Czy to w ogóle możliwe? Wszyscy mamy te beznadziejne wyobrażenia o tym, jakie role powinniśmy odgrywać, i wpływają one na to, kto nam się podoba i jak się zachowujemy w związkach. Amber skrzyżowała ręce.

– Oczywiście, to możliwe. Ale ja nigdy bym sobie nie pozwoliła na zainteresowanie się jakimś palantem z ego samca alfa. Nie po tym, jak mnie wystawił ten idiota grający w piłkę. Przekrzywiłam głowę. – Amber, łatwo ci tak mówić. Czy byłaś kiedyś zakochana? Opadła jej szczęka. – A co to niby ma do rzeczy? – odparowała. – Nie chcę być podła. – Wycofałam się. – Łatwo jest mieć zasady, ale gdy już się w kimś zadurzysz, to je bagatelizujesz i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Lottie z ekscytacją pokiwała głową. – Właśnie o to mi chodzi. To nasza potrzeba bycia kochanymi, atrakcyjnymi, pożądanymi źle wpływa na to, jak oceniamy chłopaków. Evelyn, na przykład... – Może nie skupiajmy się na mnie, co? – Weszłam jej w słowo. – I tak będziesz moim przykładem. Jesteś jedną z założycielek tego klubu. Jesteś feministką? Tym razem to ja pokiwałam głową. – Jasne. Jestem feministką i należę do Klubu Starych Panien. – Rzuciłam Amber delikatny uśmieszek, zdenerwowana, że znowu ją zasmuciłam moim komentarzem. Lottie kontynuowała: – Zobacz, jak się zachowujesz, gdy Guy jest w pobliżu... – Że co? – żachnęłam się nagle, wytrącona z równowagi. – Co przez to rozumiesz? Niby jak się przy nim zachowuję? – Evie, bez urazy... Zresztą i tak jeszcze nie opowiedziałaś, co wczoraj między wami zaszło, ale mogę się domyślić. On traktuje cię jak gówno.

To kontrolujący typ i do tego samiec alfa. I właśnie dlatego coraz bardziej ci się podoba. Ta jego arogancja i samczość... uważasz, że to seksowne, właśnie dlatego, że tak cię uwarunkowano. Masz myśleć, że tacy powinni być chłopacy. Gdyby się nagle rozpłakał, zaczął zachowywać kobieco i delikatnie, tak jak ten koleś Oli, to od razu by ci przeszło. O ile cisza ze strony Guya była jak zadra na moim i tak już nadszarpniętym poczuciu własnego ja, o tyle te słowa podziałały jak zadanie rany kłutej. Obecnie już samo wspomnienie o Olim to było dla mnie za dużo. Wciąż nie pojawił się na uczelni. – Hej! – zawyłam lamentująco. – To nie fair! Lottie tylko wzruszyła ramionami. – Ja jestem taka sama. Tak samo zniszczona przez system. I właśnie o tym chciałam dzisiaj porozmawiać. Jak możemy to naprawić? Jak to zrobić, żeby tak jak Amber być zdeterminowanymi do bycia wiernymi sobie, kiedy wokół pełno seksownych chłopaków z niepasującymi nam wartościami, którzy nam się straszliwie podobają? – Dobrze wiem jak – powiedziała Amber. – Wystarczy urosnąć do ponad stu osiemdziesięciu centymetrów i przefarbować włosy na rudo. I będziesz mieć pewność, że żaden z tych seksownych chłopaków nie będzie próbował odwrócić twojej uwagi od bycia wierną sobie. – Aha. – Zaśmiałam się, mimo że jej ból był dość smutny. – Teraz już wiemy, że jesteś idealną feministką z braku laku? Amber wyglądała żałośnie. – Całkiem możliwe. Oczy Lottie błyszczały, gdy uśmiechała się od ucha do ucha. – Dziewczyny, to jest świetne! – Na pewno teraz nie czuję się świetnie – powiedziałam. – Ja też nie – zawtórowała mi Amber.

– Właśnie o to chodzi. Uświadomienie sobie nieprzyjemnych prawd o sobie samym jest bolesne. To jednak pierwszy krok, by coś zmienić. – No to co z tym zrobimy? – zapytałam. – Wszystko po kolei. Najpierw zjemy ciasteczka, które przygotowałam dla nas w kuchni na dole. Potem stworzymy zasady, których będziemy przestrzegać na naszych spotkaniach. A na końcu włączymy je w manifest naszego Klubu. I ze wszystkich sił będziemy się starały go przestrzegać... nawet jeśli chłopak ma niesforne włosy, seksowne oczy i trzyma naszą twarz w swoich silnych, męskich dłoniach. – Dokładnie to wczoraj zrobił Guy – przyznałam. – Widzisz! – Lottie wyglądała na tak dumną z siebie, że miałam ochotę ją kopnąć. – Daję ci słowo, Evie, że gdy będziemy kończyć dzisiejsze spotkanie, nigdy więcej nie będziesz chciała widzieć Guya na oczy! Pomyślałam sobie, że to nie jest to, czego naprawdę chcę. *** Przez część drogi do domu towarzyszyła mi Amber. Ociągałam się z powrotem, bo chciałam odwlec w czasie konfrontację z rodzicami. Zresztą i tak będę musiała przejść całą drogę jeszcze raz, kiedy Amber już sobie pójdzie, lecz tym razem dotykając każdej latarni sześć razy. – No więc... – Amber mocniej naciągnęła beret, by zasłonić się przed ostrym, zimnym powietrzem. – Co się wczoraj stało między tobą a Guyem? Moja komórka schowana w kieszeni płaszcza nadal pozostawała uśpiona. – Już wam mówiłam. – Powiedziałaś, że się całowaliście. A potem dodawałaś do naszego manifestu agresywne zasady.

Wyciągnęłam z kieszeni brudnopis manifestu.

Zasady randkowania dla członkiń Klubu Starych Panien 1. Jeśli chcemy facetów z sześciopakami i bicepsami, nie możemy się wkurzać, że oni oczekują od nas idealnie szczupłego ciała i piersi w rozmiarze podwójnego D. Skup się na miłych chłopcach o dobrym SERCU zamiast na dupkach z mięśniami. 2. Nie bój się w związku być: uparta, nieustępliwa, czepialska, niezależna, mieć własne zdanie, ambicje, nie toleruj złych zachowań tylko po to, by chłopak był tobą zainteresowany. Nie bądź jędzą, ale nie udawaj pokornego sprzętu domowego. 3. Kiedy się zakochasz, NIE PORZUCAJ przyjaciółek ani nie rezygnuj ze swojego życia. 4. Nie udawaj, że interesujesz się piłką nożną, rugby, filmami sensacyjnymi i seksem analnym (to ostatnie dopisała Lottie) czy heavy metalem tylko dlatego, że powinnaś. Lub to, co naprawdę lubisz.

Jeśli chłopak cię pocałuje, a potem nawet nie napisze wiadomości ani się nie odezwie, masz prawo podziurawić mu twarz cyrklem. (To moja propozycja, której 5.

Amber i Lottie nie zgodziły się wpisać do manifestu).

– Wciąż myślę, że powinnyśmy to dopisać – upierałam się. – Czyli co? Całowaliście się, a teraz on cię ignoruje? Oczy mi się zaszkliły – z frustracji, dezorientacji i bólu serca.

– Tak, taka ze mnie idiotka. Możesz mi to powiedzieć. Wiem, że aż się do tego palisz. Amber wzięła mnie za rękę. Co samo w sobie byłoby miłe, ale wiedziałam przecież, że nie myje rąk mydłem. Gdy wrócę do domu, będę musiała porządnie wyszorować dłonie. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić najpierw, czy dotykać latarni, czy umyć ręce. Chyba raczej latarnie. Rodzice po „wielkiej pouczającej przemowie”, która bez wątpienia czeka mnie w domu, i tak nie pozwolą mi już wyjść. Komórka cały czas odzywała się podczas spotkania z dziewczynami, a ja ją ignorowałam. – Nie jesteś idiotką – zapewniła mnie pocieszająco Amber. – Poza tym nie zapominaj, co napisałyśmy w manifeście: „Dziewczyny nie powinny pozwolić chłopakom, by sikali na ich serca”. Ponieważ to trudne, zawsze powinnyśmy się wspierać. Uśmiechnęłam się do niej smutno. – Nie zmieści się na nalepce na zderzaku samochodowym. – I dobrze. Nie znoszę tych nalepek. Zawsze są tak cholernie protekcjonalne. Ścisnęłam jej dłoń i szybko ją puściłam. – Masz rację. Całowaliśmy się i było cudownie. A teraz nawet nie napisał SMS-a. Jestem kompletną idiotką. – Odrzucenie było takie bolesne i nie umiałam znaleźć sensu w tej całej sytuacji. Zachowywałam się przy nim zupełnie normalnie. No, może poza tym incydentem na domówce. Czy wtedy za bardzo świrowałam i dlatego stracił zainteresowanie? A skoro tak, to po co mnie całował? – Och, Evie... – Amber mnie objęła. Pozwoliłam jej na to, bo obie miałyśmy grube, zimowe kurtki, więc nie było mowy, by jej skóra dotknęła mojej. – To on jest idiotą, nie ty! Chciałabym to zobaczyć. – On myśli, że jestem stuknięta. I nie chce się spotykać ze stukniętą idiotką.

Amber się zaśmiała, parskając. – Co ty wygadujesz? Nie jesteś stuknięta! Oglądasz jakieś dziwne filmy, o których nawet nie słyszałam, i czasem używasz słów jak moja babcia, ale poza tym wszystko z tobą w porządku. Dlaczego w ogóle tak mówisz? Rozpłakałam się. Amber, zdezorientowana, mnie przytuliła. Nie miała o niczym pojęcia. – Evie? Wszystko w porządku. Co się stało? Powiedz mi. To byłby właściwy czas, by wszystko jej opowiedzieć. By powiedzieć komukolwiek. Przyznać: „Hej, idę na dno i potrzebuję kogoś, kto będzie moją tratwą”. Powiedzieć: „Myślałam, że to wszystko już minęło, ale tak nie jest. Jestem przerażona i nie wiem, co to dla mnie oznacza” albo „Po prostu chcę być normalna. Dlaczego moja głowa mi na to nie pozwala?”. Nie mogłam tego zrobić. To tylko potwierdziłoby, że nie jestem normalna. Nie wyzdrowiałam. Nawaliłam w nudnawej, codziennej egzystencji, która dla wszystkich innych jest taka łatwa. – Wszystko w porządku – powiedziałam w burzę jej włosów, zastanawiając się, kiedy będę mogła umyć twarz. – Po prostu bardzo mi się podobał.

Kiedy dotarłam do domu, moje ręce były całe brudne od długiego dotykania latarni i przemarznięte.

ZŁA MYŚL Musisz je umyć. Jakkolwiek potoczyłaby się sytuacja z rodziną, musisz je umyć.

PONAGLAJĄCA MYŚL I koniecznie dokończ poranny prysznic.

PONAGLAJĄCA MYŚL Jesteś pewna, że dotknęłaś każdej latarni? Może na wszelki wypadek powinnaś zawrócić i zrobić to jeszcze raz? Zawahałam się na progu, zastanawiając się, co zrobić najpierw. Moje dłonie były takie brudne..., ale nie będę mogła później pójść i podotykać latarni. A może gdybym pogłaskała każdą dwanaście razy zamiast sześciu, to Guy by do mnie napisał? Albo przynajmniej sprawy by się polepszyły? Jednak moje serce biło tak szybko, zaniepokojone moimi rękami... ...Drzwi się otworzyły i decyzja została podjęta za mnie. Pojawiła się w nich sroga twarz mamy. – Evelyn, wejdź do domu. – Ale... – Bez dyskusji. Do środka. Natychmiast. Szarpnięciem wciągnęła mnie do domu, rozsiewając swoje bakterie na mojej ręce. – Ał, mamo! Naprawdę mogłaś to sobie darować. – Mamy naradę rodzinną w kuchni.

PONAGLAJĄCA MYŚL EVIE, MUSISZ NATYCHMIAST UMYĆ RĘCE. – W porządku – powiedziałam na tyle opanowanym i pogodnym głosem, na ile tylko było mnie stać. – Skoczę tylko do toalety... – Nie, nie pozwolę, żebyś się tam zamknęła i znowu rozkrwawiła sobie ręce. „NIEEEEEEEEEE!” – krzyczałam w środku. – Chcę siku! Nie pozwolisz mi zrobić siku? – Głos mi się załamał.

– Nie, bo wcale ci się nie chce do toalety. Po prostu czujesz potrzebę wykonania rytuału. – W porządku, więc się posikam. Niech twoje własne dziecko się posika. – Nie ma sprawy. W kuchni jest linoleum. – To znęcanie się nad dzieckiem! – Nie, Evie. To się nazywa „troszczenie się o ciebie”. Rozpłakałam się, zanim jeszcze dotarłam do kuchni. Kiedy zobaczyłam Rose siedzącą przy stole, wreszcie tragicznie dopuszczoną do mojego patetycznego pseudosekretu, zaszlochałam głośniej. Tata miał poluzowany krawat, a jego włosy sterczały sztywno od częstego przeczesywania palcami. Tylko tata mógł mieć na sobie krawat w niedzielę. – Evelyn, usiądź – powiedział tak, jak zapewne zwraca się służbowo do osób, które zamierza zwolnić. To jego praca. Zawodowo zajmuje się wylewaniem ludzi z pracy, czyli – jak sam to określa – jest „specjalistą wykonawczym”. Firmy zatrudniają go, żeby oszacował sytuację i zdecydował, kogo mogą się pozbyć, by trochę zaoszczędzić, a tata robi za nie całą brudną robotę. Dlatego tak dobrze mu płacą. I prawdopodobnie dlatego ma chorą córkę. Karma wraca. Założę się, że w tamtym momencie chętnie wywaliłby mnie... – Muszę tylko umyć ręce – prosiłam cieniutkim, błagalnym głosem – Są... zimne? Tata odchylił się na krześle i zdjął z kuchennego kaloryfera parę suszących się na nim skarpetek. – Ogrzej je tutaj. Rzuciłam się tam, bo to była jedyna droga. Kierowałam się w stronę zlewu. Tata odsunął krzesło i pobiegł za mną. Zanim chwycił mnie w pasie i odciągnął, udało mi się odkręcić kran.

– Nie! – wrzeszczałam, zanosząc się płaczem. – Proszę, pozwól mi. Proszę! Proszę! Tata przygładził moje włosy, próbując w ten sposób mnie uspokoić. – Evie, to dla twojego dobra. Pamiętasz? Nie musisz tego robić. Nie jesteś brudna. Nie rozchorujesz się. – Jestem! JESTEM! Pozwól mi, proszę. Będę krzyczała... Co za wspaniały pomysł. Rozdarłam się najgłośniej, jak potrafiłam – mój krzyk odbił się od ścian i przeszył nasze uszy. Tata odruchowo mnie puścił. Skorzystałam z okazji i dopadłam zlewu. Na moje ręce zaczęła płynąć woda. Och, co za ulga. Słodkie uczucie ulgi. Czułam, jak bakterie zmywają się z mojej skóry, nikną w odpływie i zostawiają mnie w spokoju. Wycisnęłam dużo płynu do mycia naczyń na dłonie i wtarłam go we wszystkie złe miejsca. Myj, myj, omyj każdy palec..., starannie wyczyść doły kciuków... wnętrze dłoni o wnętrze dłoni... wierzch dłoni o wierzch drugiej dłoni... Przestałam płakać. Czułam się dobrze. I wtedy zdałam sobie sprawę, że nikt nie próbuje mnie powstrzymać. Nie zakręcając wody, odwróciłam się w stronę rodziny. Wszyscy wpatrywali się we mnie, przyglądali się, jak niczym ćpun na głodzie obłąkańczo atakuję swoją skórę. Mama osunęła się na podłogę i zasłaniała rękami uszy, próbując w ten sposób odgrodzić się od swojej córki. Tata powoli potrząsał głową, a na jego twarzy widać było ogromny zawód. A Rose... moja Rose... Jej szeroko otwarte, zszokowane oczy, w których lśniły łzy troski o mnie. Jedna łza stoczyła się po jej policzku. – Evie – wyszeptała. – Co ty wyprawiasz? Zakręciłam kran. Poczucie wstydu kołatało się po moich kościach.

– Przepraszam was za to. Ja po prostu musiałam... – Rose – powiedziała mama szeptem. – Idź do salonu. Nie miałam racji, jesteś za mała na to wszystko. – Chcę zostać. – Rose podniosła się z krzesła i mnie uścisnęła. Czułam ciepło jej ciała i ręce obejmujące moje plecy. Ogromne fale smutku przemknęły przez moje ciało. – Rose, mama ma rację. Nic mi nie jest, słowo. – Ale nie jest w porządku, co? – Wszystko w porządku! – upierałam się, mocno tuląc do siebie jej plecy. Tata wstał. – Evelyn, nie jest w porządku. Uważamy, że masz nawrót choroby. Już zadzwoniliśmy do Sarah. Jutro po południu, po twoich zajęciach na uczelni wszyscy się z nią spotkamy. Nawrót choroby... – Nie – wyszeptałam. – Nie, nie, nie...

Co ci mówią o nawrocie choroby Mówią: To część procesu zdrowienia. Mówią: Nie ma się czego wstydzić. Mówią: To nie znaczy, że poniosłaś porażkę. Mówią: To nie oznacza, że nigdy ci się nie poprawi. Mówią: Uważaj na to, co może ją wywołać. Mówią: To się czasem dzieje bardzo szybko.

– Nie – powtórzyłam tym razem głośniej. – Nie mam nawrotu.

Mylicie się. Mama mocniej zakryła uszy. – Evie, popatrz na siebie. Na swoje dłonie. Spojrzałam i zobaczyłam, że są całe zakrwawione. – I co z tego? Dbam o to, żeby były czyste. Żebym nie zachorowała. Czy inni nie myją ich codziennie? Nie kupują butelek z żelem antybakteryjnym i za każdym razem, gdy jadą pociągiem, cali się nim nie smarują? Mamo, ten świat jest brudny. Co złego jest w dbaniu o czystość? Mama pokręciła głową w geście, który mówił: „Nie wierzę, że znowu o tym rozmawiamy”. – Evelyn, już o tym rozmawialiśmy. – Tata przejął kontrolę. – Tu chodzi o czas, który na to poświęcasz, i o to, że te czynności ponownie zaczęły kontrolować twoje życie. – To ty je kontrolujesz! – wrzasnęłam tak głośno, że Rose uwolniła się z uścisku i powróciła na swoje krzesło. – Jedynym problemem jesteś ty. Chodzę do college’u i dobrze sobie w nim radzę. Mam przyjaciółki, podobam się chłopakom. Wariuję tylko dlatego, że TY MNIE OGRANICZASZ. – DLA TWOJEGO DOBRA! – odwrzasnął tata. – Och, daj spokój! I może idź zwolnij jeszcze kilka osób. To też dla ich dobra? Tak to sobie tłumaczysz? – Jutro mamy wizytę u Sarah i zwiększymy dawkę leku. Tylko do końca tego regresu. – Nie. – Tylko nie leki. Teraz, gdy już ich prawie nie brałam. – Tak. – Nie zmusisz mnie do tej wizyty! – Odbierzemy cię z mamą ze szkoły.

– Dobrze, jak sobie chcesz... – powiedziałam na odczepnego. Zanim reszta zdążyła ochłonąć i dojść do siebie – Rose nadal płakała, tata dyszał ze złości, a mama kiwała się na podłodze – wykorzystałam nadarzającą się okazję. Wybiegłam z kuchni, wbiegłam schodami na górę, pobiegłam prosto do łazienki i weszłam pod prysznic. Gdy tylko uderzył mnie strumień wody, poczułam się znacznie lepiej.

Dlaczego nie chciałam przyznać, że mam nawrót choroby Naprawdę myślałam, że zdrowieję i że wszystko, co najgorsze, już się skończyło. Stopniowe zmniejszanie dawki leków to był ostatni rozdział księgi koszmarów, którą zdjęłam z półki trzy lata temu. To był właśnie epilog jednorazowej historii pod tytułem Jak Evie zwariowała. Jeśli miałam nawrót choroby, to oznaczało, że prędzej czy później będę miała kolejny. A potem kolejny... Jeśli miałam nawrót, to znaczyło, że moja choroba jest chroniczna. Ugrzęzłam w tym. I już zawsze taka będę. Bo to właśnie jest to, kim jestem. Chora – to prawdziwa ja. Stuknięta – oto ja. A ja po prostu chciałam brać rano prysznic, jak wszyscy ludzie. I jak oni chodzić na uczelnię, nie czując przy tym, że to nadludzki wysiłek. Myć zęby dwa razy dziennie, tak jak to robią inni. Wsiąść do pociągu, jak wszyscy. I nie być cały czas chora ze strachu. Od czasu do czasu móc się

trochę odprężyć – tak jak normalni ludzie. I bawić się ze znajomymi, tak jak to się robi. I całować się, i móc się zakochać. Nie płakać codziennie. Nie mieć napiętych mięśni i nie odczuwać ciągłego bólu z powodu stresu. Jeść hamburgery, trzymając je w rękach, tak jak inni je jedzą. I... Moja komórka na szafce nocnej zabrzęczała tępo. Od niego. Wreszcie wiadomość od Guya:

Nie mogę przestać myśleć o wczorajszym wieczorze. Nie sądziłam, że tego wieczoru dam radę się uśmiechnąć. A jednak ta wiadomość wywołała uśmiech na mojej twarzy. Byłam taka wdzięczna za to maleńkie światełko w totalnym chaosie, jakim stało się moje życie. I wtedy postanowiłam – skoro mają mnie zawlec do Sarah i przypiąć mi łatkę figurującą na liście wytycznych, na których to, kim jesteś, definiuje lista symptomów, i skoro zamierzają potwierdzić moje najgorsze podejrzenia... Evelyn, nie jesteś taka jak inni. Jesteś popsuta. To, kim jesteś, nie jest normalne. Potrzebujesz leczenia. W takim razie będę czerpała jak najwięcej z udawania, że jestem normalna. Dopóki jeszcze mogę. Odpisałam, nie odczekując obowiązkowych pięciu godzin.

Ja też. Co porabiasz jutro? Odpowiedź przyszła natychmiast.

Przez

cały

popołudnie

rodziców

nie

będzie w domu. Wpadniesz do mnie?

Rozdział trzydziesty siódmy Następnego dnia rano, rozsuwając zasłony w swoim pokoju, pisnęłam z radości. Mróz! Wreszcie jest mroźnie. DOBRA, CHOĆ NIEZBYT POMOCNA MYŚL Cały brud zamarza. Powietrze jest czyste. Uwielbiałam zimę z jej świeżym zimnym powietrzem, skrzącymi się źdźbłami trawy i tym, że wszyscy zamykają się w domach i zostawiają innych w spokoju. Ale nie cierpiałam też zimy. Strony lokalnych gazet bombardowały informacjami o sezonie grypowym, przez co przestałam jeść w stołówce, a klamek dotykałam tylko przez naciągnięty na dłoń materiał rękawa swetra. Wyłuskałam się z piżamy i rozpoczęłam niełatwy proces decyzyjny, co też założyć na siebie na spotkanie w domu Guya... Spódniczka? Zbyt oczywiste? Rajstopy koszmarnie ciężko się zdejmuje. Z dżinsami tak samo... ale czy w ogóle będę miała się z czegoś rozbierać? Delikatne pukanie do drzwi. – Chwilka – powiedziałam z wnętrza koszuli w kratę, nie mogąc się zdecydować, czy wyglądam w niej jak „dziewczyna z sąsiedztwa” czy jak pracownik na farmie. – To ja, mama. – Weszła do środka bez zaproszenia i usiadła na łóżku. – Zamarzniesz w tej koszuli. – Właśnie dlatego ją zdejmuję.

– Odbierzemy cię z college’u o szesnastej dziesięć. Spotkamy się na parkingu i razem pojedziemy na wizytę do Sarah. – W porządku. „Nie będzie mnie” – pomyślałam. Mama wzięła moją poduszkę i błądząc myślami gdzieś indziej, zaczęła ją gładzić, co równało się temu, że będę musiała znaleźć jakiś sposób, by ją wyprać. – Evie, jestem z ciebie bardzo dumna. Zauważyłam, że rano nie wzięłaś prysznica. To naprawdę odważna decyzja. Większość ludzi uważałoby, że to raczej obrzydliwe... Poza tym nie była to do końca prawda. Ustawiłam budzik na za kwadrans piąta, przemknęłam do rodzinnej łazienki i kiedy wszyscy jeszcze spali, dokładnie wymyłam całe ciało flanelową ściereczką. To nie było takie łatwe – jak przewidziałam, wszystkie szampony i mydło skonfiskowano, tak jak ostatnim razem, jednak na tylnej półce pod umywalką udało mi się znaleźć nieotwartą butelkę mydła do rąk. Cała teraz śmierdziałam mydłem o zapachu miodu i płatków owsianych. – Ach. – Włożyłam na siebie fajny, trochę prześwitujący sweter, o którym zapomniałam, że go mam, a który był idealny. Guyowi się spodoba, zwłaszcza jeśli do tego trochę natapiruję włosy... – Byłoby świetnie, gdybyś porozmawiała z Rose. Bardzo przeżywa to, co się wczoraj wydarzyło. Jest przygnębiona. Starałam się nie połknąć tego haczyka. Skupiłam się na czesaniu – pochyliłam głowę i rozczesywałam opadające włosy. – Mnie też było przykro. – Wiem, ale mogłaś być bardziej rozważna. Przygryzłam wargi.

ZŁA MYŚL To trwa od lat, a twoja matka wciąż uważa, że możesz to kontrolować.

ZŁA MYŚL Bardziej troszczy się o Rose niż o ciebie.

ZŁA MYŚL Dlatego że Rose jest zdrowa... – Przepraszam, mamo. Następnym razem spróbuję się kontrolować. Mama nie wychwyciła nieszczerości moich słów. – Dziękuję. Evie, poradzimy sobie z tym. To tylko kryzys. Nic więcej. Dobrego dnia. Widzimy się dziesięć po czwartej. – Nie do zobaczenia – powiedziałam do drzwi, gdy byłam pewna, że mama mnie nie słyszy.

Nie mogłam się doczekać wyjścia z domu i dotarcia do college’u. Tam był Guy! I dzisiaj będę u niego w domu. I moi znajomi byli na uczelni, i przez cały dzień mogłam być normalna. Jej, szron na trawie był taki piękny. Ślizgałam się po oblodzonych miejscach i przyglądałam się, jak tuż po opuszczeniu moich ust oddech zamienia się w parę. Guy czekał na mnie jak najdosłowniej i najkonkretniej. Stał pod latarnią, której wcale nie miałam potrzeby dotykać, bo byłam taka szczęśliwa z powodu mrozu. Sunęłam po lodzie i ślizgiem zatrzymałam się przed nim. – Guy? – zapytałam, choć nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to on. Podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie tym rodzajem uśmiechu,

który w pewnych stanach Ameryki jest nielegalny. – Dzień dobry, Eves. Od razu mnie pocałował – jego usta były zimne, przez co poczułam się jeszcze szczęśliwsza i jeszcze bardziej pragnęłam go całować. Odsunął się, objął mnie ramieniem i poprowadził wśród latarń, których nawet nie zauważałam. – Przyjdziesz dzisiaj do mnie? Pokiwałam głową. Serce trzepotało mi się w klatce piersiowej. – Będzie świetnie. – Ścisnął moją dłoń, co w zależności od tego, jaki ma się nastrój, można uznać za romantyczne lub agresywne. Czułam jedno i drugie. Przełknęłam ślinę. – Świetnie – zawtórowałam. Obserwowałam go, gdy tak szliśmy razem na uczelnię. Z każdym krokiem coraz bardziej mi się podobał. Po pierwsze był chłopakiem i, co więcej, obejmował mnie ramieniem. To jedna z tych rzeczy, które dzieją się innym dziewczynom. Do tego był całkiem przystojny, z tym swoim dziwnym, lecz pasującym do niego nosem, i też dziwnymi, ale pasującymi dużymi cieniami pod oczami. Szliśmy w ciszy. Czy powinniśmy ze sobą rozmawiać? Spróbowałam nawiązać konwersację, zdenerwowana tym, że mam się odezwać: – Jak tam impreza u Joela? – Super. – Uśmiechnął się szeroko. – Aha. Cisza. Uczucie narastającej paniki. – Szkoda, że cię nie było. Uspokojenie. Miał na sobie koszulkę swojego zespołu, żadnej kurtki. Widziałam

jego ręce: dziwne, ale fajne, żylaste, napięte i zimne. Miałam ochotę pogłaskać jego przedramię. Potrzeba dotykania go była przemożna. Delikatnie je pogładziłam, czując przy tym, jak dreszcz podekscytowania przeszywa moją rękę. Guy zakasłał i cofnął rękę, którą mnie obejmował. Uczucie narastającej paniki. Udawałam, że tego nie zauważyłam, i obserwowałam go kątem oka. Grzebał w kieszeni dżinsów, wyciągnął z nich zmiętego jointa, zapalił go i głęboko się zaciągnął. Potem dmuchnął mi dymem prosto w twarz i kiedy się rozkasłałam, roześmiał się. – To nie jest śmieszne, palancie. Zaśmiał się mocniej i ponownie oplótł mnie ręką. Uspokojenie. Gdy zbliżaliśmy się do college’u, pociągnął mnie za sobą w boczną uliczkę.

– Spóźnimy się na zajęcia – zaoponowałam, lecz Guy uciszył mnie swoimi ustami. Jak na osobę, która jest cały czas naćpana, miał zaskakująco dużo siły. Plecami opierałam się o omszałe ogrodzenie ogródka, a Guy, całując moje usta, twarz i szyję – to było najlepsze uczucie w moim życiu – coraz mocniej napierał na mnie. Teraz to ja go całowałam. Reagując na jęki Guya, ostrożnie odtwarzałam jego pocałunki. – Czas będzie się dzisiaj strasznie wlókł – wyszeptał mi do ucha. – Nie mogę się doczekać, kiedy już będziesz w moim łóżku.

PIERWSZA MYŚL O NIEEEEEEEEEE!

NASTĘPNA MYŚL

Evie, przecież tego właśnie chcesz. Być taka jak wszyscy. Traktuje cię jak normalną dziewczynę, a normalne dziewczyny chodzą do łóżka z chłopakami takimi jak Guy. – Ja też – próbowałam mówić szeptem, ale już przy pierwszy słowie zaczęłam chrypieć. Kolejne pocałunki. W oddali rozbrzmiał dzwonek wzywający na zajęcia, które rozpoczynały się już za dziesięć minut. Niechętnie odepchnęłam twarz Guya, którego usta błądziły po mojej twarzy. – Musimy iść. – Nie musimy. – Jego usta natychmiast powróciły na swoje miejsce na mojej szyi. – Spóźnimy się. – I co z tego? – To, że nie lubię się spóźniać. Guy się odsunął, a na jego twarzy pojawił się uśmieszek. – Ale z ciebie kujonka. Odwrócił się i zaczął iść w stronę uczelni. Spanikowana nie ruszałam się z miejsca, a moja szyja „myślała”: „Oj, gdzie się podziały jego usta?”. – Hej, a ty dokąd?! – zawołałam za nim, czując, jak ponownie narasta we mnie panika. – Do szkoły – odpowiedział, patrząc przed siebie. – Evelyn, wzorowa uczennica, nie może się spóźnić na pierwszą lekcję. – Mogę! Naprawdę mogę! Nie chciałam się spóźnić, ale nie chciałam także, by Guy na mnie nie patrzył. – Teraz to ja chcę być punktualnie – rzucił.

Nie objął mnie ponownie, a gdy wchodziliśmy na teren uczelni, lekko się ode mnie odsunął. A może tak nie było. W tym rzecz, nigdy nie mogę polegać na własnej ocenie sytuacji. Faktem jest, że mogłaby przejść między nami przynajmniej jedna osoba. Guy szedł szybko i wkrótce byliśmy już w środku, wśród gromadzących się przy szafkach uczniów, ściskających teczki i kierujących się korytarzem do swoich sal. Zatrzymałam się, czekając na romantyczne pożegnanie. Guy nie przystanął – szedł prosto przed siebie, aż zniknął, pochłonięty przez ludzi na korytarzu. Dotknęłam ust. „No to do zobaczenia” – powiedziałam sama do siebie, nie wiedząc, jak to wszystko rozumieć. Dzwonek. Zajęcia się zaczynały. To dziwne uczucie w brzuchu i nagła, paląca potrzeba, by je zmyć. Spóźniłam się na socjologię.

Rozdział trzydziesty ósmy Oli wrócił. Siedział na swoim zwykłym miejscu tuż koło mojego w sali do zajęć z filmoznawstwa. Cały sztywny, wyprostowany, z twarzą pokerzysty. Moje serce uwolniło się z tętnic i zupełnie jakby było pełne płynnego ołowiu, opadło przy moich stopach. Na miejscu serca rozgościło się poczucie winy, pulsując niepokojem w moich żyłach. – Wróciłeś na zajęcia... – Wiedziałam, jak trudny musi być dla niego ten pierwszy dzień, jak wraz ze swoim terapeutą odliczał w kalendarzu dni do powrotu i jak wykańczające jest to wszystko... Oczywiście nie tak wycieńczające, jak moment, w którym zaczyna się rozumieć, że trzeba to robić jeden, drugi, trzeci raz – tyle razy, aż w końcu, miejmy nadzieję, przestanie to być tak przerażające. – Tak... Eee, nie czułem się najlepiej. Potaknęłam i usiadłam na swoim krześle. – To beznadziejne uczucie. Lepiej ci już? Szeroki, nieszczery uśmiech. – Tak, dużo lepiej. Brian wtoczył się do klasy i zaczął niestosownie monologować o tym, jak imprezował w weekend. Nogi Oliego, tuż obok moich, były jak galareta – trzęsły się tak mocno, że pewnie spalał w minutę z pięćset kalorii. Moje nogi też zaczęły podskakiwać. Tego się właśnie obawiałam.

ZŁA MYŚL To zaraźliwe i jego szaleństwo właśnie na ciebie

przechodzi.

JESZCZE GORSZA MYŚL A może to ty zarażasz go swoim? Brian zaczął coś tam gadać o lokowaniu produktów w filmach. Sięgnęłam do torby, której mama nie przeszukała, i wyjęłam z niej antybakteryjny żel do rąk. Oli zauważył, jak wcieram go w dłonie. W moją przesuszoną, łuszczącą się skórę. – Jesteś przeziębiona? – zapytał szeptem. – Ja? – zdziwiłam się. Spojrzałam w dół i zorientowałam się, co robię. – Och, nie. To tylko moje dłonie... One... nie lubią zimy. Wpatrywał się w nie tak, że poczułam się obnażona. Były w strasznym stanie. Kiedy właściwie je do tego doprowadziłam? Wokół paznokcia na kciuku prawie nie miałam skóry. Całą zdrapałam. Moje dłonie były jedną wielką, łuszczącą się skórą z otwartymi, sączącymi się rankami. Skóra, która jeszcze na nich pozostała, była jak u gada – łuskowata, z białymi, przesuszonymi, schodzącymi płatami. Albo gniewna, czerwona, połyskująca między cienkimi skrawkami, które zdarłam podczas mycia rąk. Jak to możliwe, że Guy nie zwrócił na to uwagi? Moje dłonie dotykały całego jego ciała. I jego rąk. – Evelyn? Wszystko w porządku? Bazyliowe oczy Oliego przewiercały mnie i czułam, że się rozpłaczę. Jego podenerwowanie ustąpiło, przeistoczyło się w troskę o mnie. W jego wzroku nie było ani odrazy, ani dezorientacji. Przenosił wzrok z moich dłoni na moją twarz, a w jego oczach widać było całkowite zrozumienie. Rozgryzł mnie. Już wiedział. Osoby z problemami psychicznymi są dla siebie nawzajem niczym samonapędzające się pociski.

Ale ja byłam zdrowa! Nie mogłam znieść jego wzroku. Odepchnęłam krzesło i gwałtownie wstałam. – Evie? – zapytał Oli. – A ty dokąd? – warknął Brian. Nie mogłam zostać w tej sali. Dusiłam się współczuciem Oliego i tym, że wszyscy mnie żałują. Kiedy już wiedzą... Kiedy się dowiadują, najpierw zawsze pojawia się litość, a potem irytacja. Jak to, jeszcze ci się nie poprawiło, mimo że wszyscy są wobec ciebie tacy rozumiejący? – Źle się czuję. – Zebrałam swoje rzeczy i włożyłam je do torby. Przewiesiłam ją przez ramię. Nie kłamałam. – W porządku. Możesz iść. – Brian ruchem ręki pozwolił mi wyjść. Wypadłam z klasy.

Przemierzałam puste korytarze, próbując dojść do ładu ze swoimi myślami. Dziwnie było tak chodzić, gdy inni byli na zajęciach i żyli swoim życiem, nie zamartwiając się tym, że muszą dotykać latarni i zmywać z siebie cały brud. Zerknęłam przez kilka okien do różnych sal i przyglądałam się trwającym zajęciom. Patrzyłam na studentów – chciałam być nimi, mieć ich mózgi i błahe, codzienne problemy. Mogłabym nawet mieć ich najpoważniejsze z poważnych problemy. Gdyby tylko nie były takie jak moje. Gdyby mama miała raka, a tatę potrącił samochód czy coś w tym stylu, to nie byłaby moja wina. To byłoby straszne, ale nie miałoby nic wspólnego ze mną. Wydarzyłoby się, bo życie jest okrutne i niesprawiedliwe – i takie złe rzeczy się czasem po prostu dzieją. Ale ja... Moje problemy biorą się tylko i wyłącznie stąd, że nie jestem wystarczająco silna. Jestem słabym człowiekiem, który nie umie wziąć się w garść, a wszyscy inni to potrafią. Wiem, że Sarah by się z tym nie zgodziła, ale właśnie tak się czułam...

Pchnęłam drzwi przeciwpożarowe i zaczęłam przemierzać oszronione tereny przy uczelni, płosząc przy tym kilka wiewiórek. Co się dzisiaj wydarzy u Guya? Mniej więcej wiedziałam, jaki ma plan... Chodziło o bycie na tyle blisko seksu, na ile mu pozwolę. Czy to zrobię? Dlaczego postanowiłam nie iść na wizytę u Sarah? Nie byłam pewna. Może skoro udało mi się przekonać wszystkich, że jestem normalną dziewczyną, uda mi się przekonać samą siebie? Poza tym Guy naprawdę mi się podobał. Tak chyba sądziłam. Całowaliśmy się i nie świrowałam z powodu bakterii. Gdy byliśmy razem, zapominałam o moich rytuałach. Może miłość jest moim lekarstwem? Może jeśli się z nim prześpię i się w nim zakocham, to mnie wyleczy, bo miłość pomaga wszystkim? Tak jak w tych wszystkich filmach, które oglądałam. Za każdym razem miłość naprawiała sprawy. W Niezapomnianym romansie miłość sprawia, że sparaliżowana bohaterka znowu może chodzić. W Pamiętniku starsza para umiera razem, dokładnie w tym samym czasie. A Matrix, w którym Trinity wyznaje, że kocha Neo, i przywraca go do życia? Już nawet nie wspominam o Titanicu... We wszystkich historiach jest ziarenko prawdy, więc może ktoś, kto mnie pokocha, mógłby naprawić moją pełną usterek głowę? Może dzięki poczuciu bezpieczeństwa przestałabym się czuć tak niepewnie, jeśli chodzi o resztę Wszechświata? Warto spróbować.

ZŁA, ALE ROZSĄDNA MYŚL Test na choroby weneryczne. Jak mam się dowiedzieć, czy robił sobie ten test? Wrr! Pochyliłam się ku mieniącej się szronem trawie i zatkałam dłońmi uszy. Głupi mózg! Ciągły i nigdy nieustający potok myśli, zamartwianie się na zapas i nękanie. Chciałam krzyczeć. Wrzeszczeć – tam, w pobliżu strefy dla palaczy.

Chciałam zakłócić zajęcia swoim krzykiem. Wyrzucić to z siebie. Drzeć się. Pozbyć się tego. Ale nie mogłam. Zamiast tego rozkrwawiłam sobie dłonie, szorując je tanim mydłem w szkolnej toalecie.

Rozdział trzydziesty dziewiąty Było tak zimno, że nikt nic nie powiedział, gdy zjawiłam się w stołówce w rękawiczkach. Jane siedziała na kolanach Joela i bawiła się jego długimi włosami, zaplatając je w warkoczyki, a on udawał, że mu się to nie podoba. Na stoliku rozłożone były przybory do rysowania i malowania, a Amber i Lottie chichotały nad kartką papieru. Guya nie było. – Hej! – Opuściłam torbę. – Co was tak śmieszy? Lottie podniosła głowę i uśmiechnęła się na powitanie. – Malujemy owoc miłości Jane i Joela. Jane się rozpromieniła. – Nie chcą nam pokazać, dopóki nie skończą. Przystawiłam krzesło obok Amber i spojrzałam na ich arcydzieło. Z trudem powstrzymałam się od parsknięcia. Narysowały ohydnie wyglądające dziecko z obrzydliwym kucykiem Joela i pełnymi ustami

Jane. Była też chmurka dialogowa, w której napisały: „Czczę diabła”. Jane podchwyciła moją reakcję. – Co? Aż takie złe? Amber rzuciła mi spojrzenie. – Nie, jest naprawdę urocze – skłamałam, a mój głos był wysoki i cienki. – Nasze dzieci będą takie śliczne – powiedziała Jane do Joela, a jego oczy wybałuszyły się w nagłej panice. A może tylko mi się tak wydawało. – Gdzie byłaś rano? – zapytała Amber. Westchnęła i nałożyła na pędzel białą farbę, dokładnie zamalowując nią najbardziej obraźliwe części obrazka. Całowałam się z Guyem w zaułku. – Przyszłam z Guyem. Mieszka blisko mnie. Joel podniósł głowę i zaczął mi się badawczo przyglądać. Odwzajemniłam spojrzenie, próbując dociec, co też sobie myśli. Guy to jego najlepszy przyjaciel. Czy o mnie wspominał? Powiedział Joelowi, że jest mną zainteresowany? Amber wyglądała na niezadowoloną. – Udało mu się nie naćpać przed dziewiątą rano? – Eee, nie – przyznałam. – A tak w ogóle to gdzie on jest? – Starałam się mówić jak najbardziej neutralnie, ale zabrzmiało to jak operowy pisk. – A gdzieś tutaj – odpowiedział mi Joel. Przerwał na chwilę, przyglądając mi się z uwagą. – Evie, byłbym ostrożny... Przerwał mu wybuch chichotu Lottie. Ponownie zerknęłam na obrazek, lecz zastanawiałam się, co takiego Joel zamierzał mi powiedzieć. Mam być ostrożna z jakiego powodu? Na co mam uważać? Na Guya? Dlaczego? Czy ma choroby weneryczne? Lottie znowu zachichotała, bo

Amber domalowała dziecku hitlerowskie wąsiki. Resztę złośliwych drobiazgów zamalowała. Jane spojrzała na malunek. – Co to? Pokaż mi. – Chwyciła kartkę. Przez chwilę nic nie mówiła, a potem wybuchnęła śmiechem. – Joel, misiaczku, popatrz! Nasze dziecko jest Hitlerem. Joel odwrócił ode mnie wzrok, popatrzył na kartkę i zachichotał. – Świetne – powiedziała Jane, cała promiennie uśmiechnięta. – Rany, gdybym wiedziała, że tak dobrze zareagujesz na żart, nie zamalowałabym chmurki z napisem „Czczę diabła”. Jane zaśmiała się głośniej. – Powinnaś namalować mu kucyk Joela. Amber się zaczerwieniła. – Dziecko miało kucyk! – Jak to możliwe, że stchórzyłaś? Nasze dziecko jest rozczarowane. – Ja... – Amber nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Przyjemnie było obserwować, jak wbrew sobie zaczyna lubić Jane. Gdyby Amber była górą lodową, to Jane byłaby suszarką do włosów, która powoli roztapia kawałki lodu. Rozejrzałam się po stołówce, szukając wzrokiem Guya. Na myśl o zbliżającym się popołudniu było mi niedobrze. Byłam jednak zdeterminowana i odrobinę podekscytowana. Głównie mnie mdliło... Może coś mnie bierze? W stołówce było duszno i parno od stłoczonych w niej ciał. Na ogromnych oknach osiadała para, przysłaniająca widok na oszronione boisko do piłki nożnej. Czy to kichnięcie? Ktoś tu jest przeziębiony? Czy się zarażę? Nie mogę być przeziębiona. Wykluczone, żebym dzisiaj po południu była chora.

Pociągnęłam nosem – był trochę zapchany. O rany, rozkładało mnie przeziębienie! Lottie spojrzała na mnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że bębnię palcami w rękawiczkach o stolik. – Evie, w porządku? Grasz na gitarze wewnętrznego strapienia. – Nic mi nie jest. To nieprawda. Nic nie było w porządku. Zaraz będę przeziębiona i zbyt zasmarkana dla Guya. Stracę swoją szansę na przespanie się z nim i stanie normalną dziewczyną. Wrócę do domu, a oni zaprowadzą mnie prosto do szpitala psychiatrycznego, gdzie zostanę nafaszerowana lekami, powiedzą mi, że mam nawrót choroby, i to będzie znaczyło, że już zawsze będzie wracała. Już do końca życia będę chora... Oddychałam spazmatycznie – wdech–wydech, wdech–wydech – a moja klatka piersiowa unosiła się i zapadała. – Evie? – Lottie położyła swoją dłoń na mojej, bym przestała przebierać palcami. Może ona też jest przeziębiona? Czy bakterie są teraz na moich rękawiczkach? Nie mogę dotykać twarzy. Bakterie Lottie przeskoczą z rękawiczek i rozgoszczą się w moim nosie, przez co się rozchoruję, więc wszystko przepadnie. – Na pewno? Pobladłaś. Zignorowałam ją. Potrzebowałam planu działania.

Plan działania 1. Pójść do miasteczka i kupić sprej do nosa, który zabija rozwój przeziębienia. 2. Do każdej z dziurek zaaplikować pół spreju. Tak aby mieć pewność. 3. Wziąć ibuprofen, żeby zapobiec bólowi głowy, który bez wątpienia mnie dopadnie, gdy przedawkuję sprej.

4. Spalić rękawiczki. 5. Znaleźć coś, co zakryje moje pokryte strupami, ohydne dłonie, kiedy już rękawiczki będą spalone. 6. Może pójść na zajęcia z języka angielskiego. 7. Wysłać wiadomość do rodziców, żeby ich upewnić, że spotkamy się na parkingu. 8. Może jednak darować sobie zajęcia z angielskiego. W ten sposób będę miała czas, żeby się umyć w szkolnej łazience i ładnie pachnieć dla Guya. 9. Spotkać się z nim po zajęciach z angielskiego. 10. Nawiać tylnym wyjściem, żeby rodzice mnie nie zobaczyli. 11. Pójść do niego do domu. Olśnić go moim nieodpartym naturalnym urokiem. 12. Jakoś zmusić go, żeby mi pokazał swoje aktualne badania na choroby weneryczne. 13. Przespać się z nim...? 14. Zrozumieć, że jestem teraz taka jak wszyscy. 15. Pójść do domu z kochającym chłopakiem i świadomością, że zostałam cudownie wyleczona. Wyjaśnić rodzicom, że już nie muszę spotykać się z Sarah. 16. Być jak wszyscy. Już na zawsze.

Nie czułam, jak Lottie kładzie rękę na mojej dłoni. Mój umysł pędził, skakał, nabijał się ze mnie i bolał. Patrzyłam, jak Jane i Amber chichoczą razem przy stoliku, jak Joel bawi się komórką. Przyglądałam się grupkom znajomych rozsianych przy stolikach, którzy żartowali, uczyli się, paplali i najzwyczajniej na świecie żyli. Żyli! Żyli!

Miałam wrażenie, że oddziela mnie od nich jakiś woal. Oni byli po jednej stronie – Po Stronie Normalnych. Ja po drugiej. – Eves? – Głos Lottie przywrócił mnie do rzeczywistości. Strąciłam jej dłoń i uśmiechnęłam się do niej moim najlepszym, mówiącym: „Wszystko świetnie” uśmiechem. – Nic mi nie jest. Słowo. Wyszłam ze stołówki. Musiałam kupić sprej do nosa.

Rozdział czterdziesty Guy przez cały dzień zastanawiałam się dlaczego.

do

mnie nie napisał.

Spanikowana

• Stracił zainteresowanie. • Rozmyślił się. • Tylko tak sobie żartował. • Widział, jak wyrzucasz prawie nienoszone rękawiczki do kosza na śmieci na ulicy. • Widział, że dotykasz każdej latarni, kiedy wracałaś z apteki. • Myśli, że nie zgodzisz się pójść z nim do łóżka. • Wpadł na Oliego i dowiedział się od niego, że jesteś wariatką.

Nie poszłam na popołudniowe zajęcia. Przemierzałam puste uczelniane korytarze, ściskałam moje poharatane dłonie, pędziłam do łazienki, by sprawdzić włosy i makijaż, i lałam w otwarte ranki piekące mydło. Krzywiłam się i płakałam z bólu. Ponownie nakładałam rozmazany makijaż. W ściśniętym brzuchu miałam idealny węzeł podenerwowania, wiesz, ten typ węzła, za zawiązanie którego dostaje się harcerską odznakę. Może naprawdę będę chora? Co chwilę musiałam robić siku, przez co ponownie na moje ręce dostawały się bakterie i musiałam myć je od nowa. Opuściło mnie wszelkie poczucie sensu. Uciekło szukać schronienia w ciele kogoś innego. Pod koniec zajęć, kiedy powinnam być na angielskim, chodziłam po korytarzach, wodząc palcem w nowych rękawiczkach wzdłuż ściany.

ZŁA MYŚL

Jeśli obejdę cały budynek Wydziału Anglistyki, nie odrywając palca od ściany, to wszystko będzie dobrze między mną i Guyem. Widziałam, że Amber idzie wprost na mnie. Wpadłyśmy na siebie niczym dwie piłki, jej bujne płomienne włosy opadły wprost na moją twarz. Oderwałam palec od ściany. PANIKA, PANIKA, PANIKA. Migiem się otrzepałam i z powrotem przyłożyłam palec do ściany. Miałam nadzieję, że te dwie sekundy, kiedy jej nie dotykałam, nie przerwą zaklęcia. – Evie? Co ty wyprawiasz? Czemu nie jesteś na zajęciach? – spytała Amber, wygładzając kurtkę, która się pomarszczyła podczas naszego zderzenia. – I przy okazji. To bolało. Jak na kogoś tak niewielkiego masz naprawdę twarde kości. – Cześć, Amber! – Oparłam się o ścianę, żeby nie mogła zobaczyć, że jej dotykam. – Dlaczego nie jesteś na swoich lekcjach? – Mam wizytę u dentysty. – Zmrużyła oczy. – Poza tym ja zapytałam pierwsza. – Ja? Zwagarowałam. To wszystko. – Ty? Wagary?! Porządnicka piątkowa uczennica? – Tak, właśnie tak. – Evie! – Amber chwyciła za mój płaszcz. Wzdrygnęłam się i cofnęłam jeszcze bardziej w stronę ściany. – Pogadamy? – Nie musisz się zbierać do dentysty? – Za chwilę. Evelyn, co robisz dziś wieczorem? Guy zjawił się w stołówce wkrótce po twoim wyjściu. Słyszałam, jak mówił Joelowi, że będziesz dzisiaj u niego.

– Może i będę. – Co? Mimo że przez cały weekend do ciebie nie napisał? – Nie mam z tym problemu. Amber się zbliżyła, tak że jej włosy prawie mnie łaskotały. – Tak mówisz? Evie, staram się nie wtrącać, ale mi tego nie ułatwiasz. Rozmawiałam z Joelem o Guyu i powiedział mi, że od czasu rozwodu rodziców w zeszłym roku Guy zachowuje się dziwnie. To niezbyt mądre się z nim spotykać. Jesteś taka jakaś zdenerwowana i spięta... – Rozmawiacie o mnie za moim plecami?

ZŁA MYŚL Mówią o tym, jakie z ciebie dziwadło. I o tym, jak się ciebie pozbyć tak, żeby nie ranić twoich uczuć. Śmieją się. Wyśmiewają się z ciebie.

– Tak – powiedziała po prostu Amber. – Niepokoi nas, co Guy z tobą wyprawia. – Lubi mnie. – Okazuje to w zabawny sposób. Nie zgadzałam się z nią. Przecież mnie pocałował? To jest okazywanie uczuć. Zajął się mną wtedy na imprezie i to też pokazuje, że mu zależy. – Nic mi nie jest. – Rozpaczliwie klepałam ścianę za plecami. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. – W każdym razie zawsze możesz na nas liczyć. Bądź ostrożna. OK? – Zawsze jestem ostrożna.

Zbyt ostrożna. W tym cały problem. Amber uśmiechnęła się lekko i puściła mój płaszcz. – Lepiej już pójdę na spotkanie sadysty z wiertłem. – Upewnij się, że gabinet stomatologiczny dokładnie sterylizuje narzędzia. – Nagle zaczęłam się o nią martwić. – Chyba nie chcesz, żeby dentysta włożył ci do ust rękawiczkę, na której jest ślina innego pacjenta? Chciałam ją chwycić i sprawić, by zrozumiała, jak wielkie to zagrożenie, ale nie mogłam się przemóc, by jej dotknąć. – Obrzydliwe. – Amber się skrzywiła. – Teraz naprawdę nie mogę się doczekać na wizytę. Na razie, Evie. Odwróciła się i już miała odejść, gdy nagle zmieniłam zdanie. W ostatniej chwili ją złapałam i przyciągnęłam do siebie.

ZŁA MYŚL Będziesz musiała zacząć obchodzenie budynku od nowa. – Poczekaj. Zapytaj ich, jak sterylizują narzędzia. Muszą ci powiedzieć. A jeśli będziesz robić dym, to pokażą ci maszynę do sterylizacji i będziesz mogła sama się przekonać. – Taaa, jasne.

ZŁA MYŚL Świruska, świruska, świruska. Zachowujesz się, jakbyś była pomylona. Puściłam ją. – Niektórzy ludzie martwią się tego typu sprawami. – Evie, czy na pewno dobrze się czujesz? – Jej głos był taki spokojny, pełen troski, że na nią spojrzałam. Jej oczy były miękkie. Niskie zimowe

słońce, które sączyło się przez okno w korytarzu, oświetlało jej włosy, przez co wyglądała jak anioł na witrażu. Położyła rękę na moim ramieniu. Drżałam. – Ja... nie wiem... – Wiesz, nie muszę iść do dentysty – powiedziała cicho. – I tak niespecjalnie mnie cieszy ta wizyta. Napijemy się kawy? Pogadamy? – Ja... Amber zerknęła gdzieś ponad moim ramieniem. Wzdrygnęła się. Odwróciłam się i zobaczyłam, co wywołało w niej taki wstręt. Korytarzem kroczy Guy, pyszałkowaty, z przekrwionymi oczami. Moje serce oszalało. Puściłam ścianę. – No proszę, oto Evelyn Crane we własnej osobie! – Zatrzymał się przy mnie i objął mnie ramieniem. Jego dotyk był niczym kojący balsam. Nerwy całego dnia natychmiast się rozpuściły, spłynęły w dół i utworzyły kałużę na skrzypiącej, wypastowanej podłodze. No, prawie wszystkie nerwy. – Eves, idziemy? – Nie mogłam uwierzyć, że mnie obejmuje. I to w obecności Amber. Jakby nie był zażenowany. Amber! – Evelyn? – spytała Amber nauczycielskim głosem, ostro wymawiając „lyn”. – Możemy iść na kawę. Guy wyglądał na zdezorientowanego. Już miał coś powiedzieć, kiedy wyskoczyłam z moim tekstem: – Amber właśnie idzie do dentysty – powiedziałam władczo, tak jakby to był rozkaz. Ponad ramieniem Guya bezgłośnie wymówiłam w jej stronę: „Dziękuję”. Chyba zrozumiała? Guy był pierwszy i mieliśmy już plany na dzisiaj. A ona i tak musiała iść do dentysty. Trochę mnie odrzucała ta jej wizyta.

To oznaczało, że ostatni raz profesjonalnie czyszczono jej zęby pół roku temu. A przecież raz u niej w domu piłam z jej szklanki. Rozległ się dzwonek kończący zajęcia. I choć codziennie go słyszeliśmy, za każdym razem czuliśmy się podenerwowani. Drzwi od sal się otworzyły i wylali się z nich studenci – niczym mleko z przewróconego pudełka. – Tak, właśnie idę do dentysty – przytaknęła Amber. – Ohyda! – Guy przyciągnął mnie do siebie łokciem, przyciskając moją głowę do swojej szyi. – Evelyn, idziemy. – Dobrze. – Serce bębniło mi z nerwów, dezorientacji i strachu. – Wyjdziemy tylnymi drzwiami. Muszę coś jeszcze zabrać ze swojej szafki. A przed głównym wyjściem czekają rodzice... – Jasne. Poprowadził mnie z dala od Amber. – Cześć! – zawołała za nami. Patrzyła na mnie tak, jakbym w filmie Zielona mila była tym mężczyzną, którego właśnie prowadzą na krzesło elektryczne. – Cześć! – Pomachałam jej na do widzenia. Kiedy spotkałyśmy się następnym razem, byłam w szpitalu.

Rozdział czterdziesty pierwszy Guy mnie pocałował, gdy tylko wyszliśmy poza teren uczelni. – Chodź tu do mnie. – Przyciągnął mnie do siebie. Podczas gdy jego usta i język eksplorowały moje wargi, rękami gładził mnie po plecach. Gdyby całe moje szaleństwo było bólem gardła, Guy byłby tabletką Strepsils rozpuszczającą całą beznadzieję mojej głowy. Do tego dobrze smakującą tabletką. Taką, że aby móc podwędzić ją z opakowania należącego do koleżanki, udaje się, że ma się podrażnione gardło. Odsunął się, ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi prosto w oczy. Mogłam jedynie też się w niego wpatrywać, czując, jak miłość – czy cokolwiek, do cholery, to było – kotłuje się w moim brzuchu. – Przez cały dzień nie mogłem się doczekać, kiedy cię zobaczę. – Mogłeś mi powiedzieć przynajmniej tyle – palnęłam bez zastanowienia. – Że co? Co mówiłaś? – Że ja też nie mogłam się doczekać. – Świetnie. Wziął mnie za rękę i poszliśmy. Huśtał naszymi rękami tak mocno, że chichotałam. Zimowe, niskie słońce świeciło jasno, lecz było tak zimno, że poranny szron się nie rozpuścił. Przechodziliśmy uliczkami, słysząc skrzypienie pod stopami i topiąc naszymi butami oblodzone jesienne liście. Było idealnie. Nie przestawałam się uśmiechać. Powietrze było czyste, właśnie zakochiwałam się w chłopaku, trzymaliśmy się za ręce i byłam zbyt szczęśliwa, by martwić się, czy je umył... Udało mi się. To było coś normalnego. A nawet więcej, coś, czego

inni nie mieli, a chcieliby mieć. Mijające nas dziewczyny mogłyby mi ZAZDROŚCIĆ. Nie na odwrót. Zbliżaliśmy się do domu Guya, a podskakujące fasolki w moim żołądku zaczęły brać udział w czymś w rodzaju sponsorowanego maratonu podskakiwania. Guy wyczuł moje zawahanie i przystanął na podjeździe. – Co się dzieje? – zapytał, ściskając moją dłoń.

Prawdziwa odpowiedź Przeraża mnie to. Nie wiem, czy robię to z dobrych powodów. Zależy ci na mnie? Czy będę tego żałowała? Będzie bolało? Jestem na to gotowa?

Co odpowiedziałam – Jesteś pewien, że twoich rodziców nie ma w domu? Uśmiechnął się szeroko i jeszcze mocniej uścisnął moją dłoń. – Tak. Mama i jej chłopak są w teatrze w Londynie. – A, to świetnie. – Wiedziałam już, że nikt nam nie przeszkodzi, co chyba było dobre. – Poza tym nie przeszkadza im, że przyprowadzam do domu dziewczyny. SŁUCHAM? ŻE CO?! – Och...

Dziewczyny? Jakie dziewczyny? Ile? Czy używa prezerwatyw? Wciąż je kocha? Czy one mu się w ogóle podobały? Wyprał chociaż pościel? Oddech ugrzązł mi w gardle. Guy puścił moją dłoń, by otworzyć drzwi wejściowe. A moje ręce całe się trzęsły. Zaprosił mnie do środka, kłaniając się i mówiąc teatralnym tonem: – Witaj w moich skromnych progach. – Fajnie – pisnęłam i weszłam do środka.

Poprowadził mnie schodami na górę do swojego pokoju. Żadnego oprowadzania po pokoju dziennym, całowania się na kanapie ani zwyczajowego pytania, czy napiłabym się wody. Prosto na górę, moja dłoń zakleszczona w jego dłoni. Nie zdążyłam nawet obejrzeć sobie sypialni, gdy przygwoździł mnie do drzwi i zaczął całować. Ściany były czerwone, łóżko niepościelone. W pokoju pachniało stęchlizną. Pocałunki Guya były inne niż poprzednio, bardziej natarczywe i niecierpliwe. Kąsał moje usta, a zarostem szorował mi szczękę. To było i miłe, i niemiłe. Czułam się tak samo podniecona jak przerażona i zdezorientowana, w równych proporcjach, tak jak składniki w przepisie na klasyczny biszkopt, tylko że chodziło o utratę dziewictwa... Próbowałam się uspokoić, więc skupiłam się na byciu „Tu i Teraz” i doznaniach, które eksplodowały w moim ciele. Mrowienie ust wywołane pocałunkami Guya, całkowite rozluźnienie i bezwład narządów wewnętrznych – to było tak przyjemne. Ciężar jego dłoni, przez materiał koszulki delikatnie ściskającej moją lewą pierś. Jego pojękiwania i postękiwania. I odgłosy, które ja z siebie wydawałam – dyszenie i sapnięcia, gdy zaczynał dotykać mnie w nowym miejscu. Stopniowo pochłonęło mnie „Tu i Teraz” i życie zaczęło się dziać. Pokierował mnie w stronę łóżka i przechylił w tył, aż upadliśmy, spleceni rękami i nogami, w miękkie zagłębienie materaca. Przygwoździł

moje ręce nad głową i zaczął obsypywać pocałunkami twarz, szyję, ręce. Westchnęłam. Zdałam sobie sprawę, że ściągam mu podkoszulek, a ciężar jego ciała miażdżąco opada na mnie. Paznokciami podążałam wzdłuż jego pleców. Nie zauważył, w jakim stanie są moje dłonie... Za chwilę to Guy zaczął ściągać ze mnie bluzkę, okrywając moją zimną skórę ciepłem swoich ust. – Masz świetne cycuszki – powiedział i zaczął je całować przez materiał stanika. Skrzywiłam się, bo nie było to zbyt romantyczne.

Co Guy powinien powiedzieć Jesteś piękna, wspaniała, zachwycająca, idealna. Myślę, że się w tobie zakochuję. Jesteś gotowa?

A on sięgnął za moje plecy i tak po prostu mój rozpięty stanik upadł między nami.

ZŁA MYŚL Dlaczego tak łatwo mu to poszło?

ZŁA MYŚL Nawet ty nie umiesz rozpinać stanika tak szybko, a robisz to codziennie. Przeważnie najpierw opuszczasz ramiączka, a potem przekręcasz to cholerstwo zapięciem do przodu. Dopiero potem rozpinasz.

ZŁA MYŚL To znaczy, że robił to już mnóstwo razy... i...

ZŁA MYŚL TWOJE PIERSI SĄ ODSŁONIĘTE! GUY Z COLLEGE’U MOŻE JE OGLĄDAĆ! Odruchowo skrzyżowałam ręce na przedramionach, by się nimi zasłonić na tyle, na ile to możliwe. Nie wiem, czy Guy to zauważył. W każdym razie nie zareagował. Pozostawił moje WIDOCZNE W CAŁEJ OKAZAŁOŚCI piersi same sobie i zajął się ściąganiem ze mnie dżinsów. Nie chciały ześlizgnąć się tak ładnie, jak pokazują w filmach. Nie wiedziałam, że nie powinnam zakładać obcisłych spodni, bo utkną na moich łydkach. Musiałam się z nich wyswobodzić przez wywrócenie dolnej części na lewą stronę. Wraz ze spodniami ściągnęła się jedna skarpetka, a druga nadal była na mojej stopie. Na widok moich posiniałych z zimna nóg Guy jęknął i zaczął je pieścić. Ogrzewał je ciepłem swoich ust. Próbowałam się w tym zatracić, ale byłam zbyt przejęta zakrywaniem piersi i obronnym krzyżowaniem nóg, choć wiedziałam, że powinnam robić dokładnie coś przeciwnego. Guy przebiegał dłońmi po całym moim ciele. Pocałował mnie głęboko, co miało odwrócić moją uwagę, i umieścił swoją dłoń między moimi zaciśniętymi nogami, niczym klucz w opornym zamku. Zaczął dotykać mnie przez majtki. Wziął moje ręce i pokierował je w stronę swoich rozpiętych spodni, nakłaniając mnie w ten sposób, bym odwzajemniła jego pieszczoty. Szeroko otworzyłam oczy. Myśli stały się oczywiste.

CAŁKOWICIE ROZSĄDNA MYŚL Evelyn, nie jesteś na to gotowa.

I NASTĘPNA Nie robisz tego z właściwych powodów. Dobrze o

tym wiesz.

I JESZCZE JEDNA Jeśli naprawdę mu na tobie zależy, zrozumie. I ten jeden jedyny raz zaufałam swoim myślom. Natychmiast zabrałam dłoń z jego krocza i wycofałam się na łóżku, przyciągając kolana do klatki piersiowej, by się zakryć. Guy otworzył usta. Wyglądał na zagubionego bez dotyku moich warg. – Co, do cholery? – spytał z na wpół otwartymi oczami. – Co się dzieje? – Guy? Nie zamierzasz się o mnie trochę postarać? – rzuciłam szybciej, niż zdążyłam się zastanowić, co chcę powiedzieć. Zmrużył oczy ze zdumienia... dezorientacji... a może z poirytowania? Po omacku odszukałam sweter i naciągnęłam go przez głowę. Guy obserwował mnie, a jego twarz powoli zaczęła przypominać buzię posmutniałego bohatera kreskówki. – Nie powinniśmy najpierw pójść na randkę, zanim się ze sobą prześpimy? Dawniej mężczyźni adorowali kobiety. Uwodzili je. Zalecali się do nich. Wiesz? Jak w starych filmach? Rozkochiwali je w sobie i naprawdę bardzo o nie zabiegali, żeby za nich wyszły. – Małżeństwo? – Jego twarz stała się jeszcze bledsza niż normalnie. – Nie chodzi mi o to, że mamy wziąć ślub, ale nie sądzisz, że powinieneś się trochę o mnie postarać? Byłoby miło. Może wysilisz się odrobinę, zanim dobierzesz mi się do majtek? Guy wyglądał, jakby właśnie dokonywał niezwykle skomplikowanych obliczeń matematycznych. Wyglądał także na mocno wkurzonego. Byłam przerażona. Naprawdę bardzo mi na nim zależało. Chciałam jednak

upewnić się, że on też tak czuje. A to znaczyło, że muszę zapytać wprost: – Lubisz mnie? Podobam ci się? – Wiesz, że tak. – Ale co ci się we mnie podoba? – Powiedziałem ci już, że twoje cycki. – I co jeszcze? Podrapał się po głowie. Naprawdę to zrobił! A potem rzucił mi to ohydne spojrzenie. – Jeszcze dwie minuty temu podobało mi się to, że nie zadawałaś podobnych pytań. – Jakich pytań? – No wiesz – powiedział piskliwie. – Czy mnie lubisz? Dlaczego do mnie nie napisałeś? Może najpierw pójdziemy do Pizza Express, a dopiero potem do ciebie? Mogę śpiewać w twoim zespole? To już jesteśmy parą? – Co jest nie tak w pójściu na pizzę, zanim się pójdzie z kimś do łóżka? Guy zamachał rękami. – Sama widzisz! Wiedziałem, że tak będzie! Podobałaś mi się, ale bałem się, że zaczniesz się tak zachowywać. Dlaczego zawsze to wszystko tak szybko staje się takie na serio? – A sypianie z kimś to nie jest poważna sprawa? – Czułam, że mój świat się rozpada. – Tak... Chyba tak... Czemu w tym zawsze musi być tyle emocji? – Znowu dziwnie na mnie popatrzył. – Myślałem, że jesteś inna. Byłaś taka wyluzowana i nie zrzędziłaś, kiedy do ciebie nie pisałem. Spotykałaś się z facetami, tak jak ja z dziewczynami. I nie byłaś zdołowana Ethanem czy tym drugim niedojdą. Pomyślałem sobie, że to może się udać i możemy ze sobą sypiać – tak wiesz, bez zobowiązań.

W przerażeniu słuchałam, jak Guy kreśli opis dziewczyny, która co prawda nazywa się Evelyn, ale nie ma ze mną nic wspólnego. – O rany... – powiedziałam prawie do siebie. – Wziąłeś mnie za dziwkowatą dziewczynę z sąsiedztwa. – Dziewczyna co? – Guy zmrużył oczy. Natychmiast muszę założyć dżinsy! Zaczęłam po omacku ich szukać, czując desperacką potrzebę zakrycia się czymś, odzyskania części mojej siły. Za bardzo się starałam być normalna. Udawałam taką wyluzowaną i beztroską, bo myślałam, że takie właśnie są dziewczyny. Jednak wcale tak nie jest... Czy to możliwe, że zależało mu tylko na niezobowiązującej relacji? To bez sensu. Przecież zanim mnie pocałował, tak długo się na mnie gapił. I do tego powiedział mi prosto w twarz, że mu na mnie zależy. Nic z tego nie miało żadnego sensu. – Chyba się w tobie zakochuję – wyznałam desperacko, próbując wydobyć z niego choć odrobinę uczuć. Białka w jego oczach stały się dwa razy większe. Gdybyśmy byli bohaterami kreskówki, te oczy wyskoczyłyby z twarzy na sprężynkach. – Co? Evie? Żarty sobie robisz? Co tu się w ogóle dzieje? Emocje eksplodowały w moim gardle i zagnieździły się w jego tyle. – Myślałam, że naprawdę mnie lubisz... – Bo tak jest, ale miłość... Oszalałaś? – Na tamtej imprezie byłeś taki dobry, taki opiekuńczy. – Jaka impreza? Co? Wtedy, kiedy tak się naprułaś? Ktoś musiał się tobą zająć. Nie wiedziałem, że przez to zaczniesz świrować... Wszystko, co mówiłam, coraz bardziej go wkurzało, tak jakby moje słowa były cuchnącymi bombami, którymi w niego ciskałam.

– Ja pierdolę – mamrotał pod nosem, przebiegając rękami po włosach. – To porąbane. Jesteś stuknięta... To słowo, okropne słowo. Zaczęły mi płynąć łzy. Walczyłam ze sobą tak mocno, by do tego nie dopuścić... Guy zobaczył, że płaczę. – Nie mów, że teraz będziesz płakała. Mam tego dość. Podniósł się z łóżka i założył podkoszulek. Płakałam mocniej. Tylko taki miałam wybór? Dziewczyna do seksu lub stuknięta? Kłamstwo lub samotność? Czy chłopcy dają dziewczynom tylko te dwie opcje? Czy to, że ktoś chce być kochany, oznacza, że jest stuknięty? Czy to dziwne, że dziewczyna chce być podrywana i adorowana, zanim chłopak włoży kawałek swojego ciała w jej ciało? Czy to, że chciałam najnormalniejszej rzeczy na świecie, czyli związku, świadczyło o tym, że jestem wariatką? Czy marzenie o takim związku, w którym nikt nie traktowałby mojego serca jak worka pełnego zaschłych smarków, to dziwactwo? Czy to aż takie szalone, że nie chciałam, by moje serce było deptane tak długo, aż się całkiem roztrzaska? A może to wszystko moja wina? Zadurzyłam się w chłopaku alfa, idiocie, i odrzuciłam uroczego Oliego, bo stosuję łagodny seksizm, a Amber przez cały czas miała rację? Guy z coraz większym zniecierpliwieniem przyglądał się, jak płaczę. – Evie, przestań. Moja mama niedługo wróci do domu. – Co?! Mówiłeś, że jest w teatrze... – wykrztusiłam. – Nie jest w teatrze. Poszła ze swoim chłopakiem na kolację. Wrócą przed ósmą. Szlochając, zrobiłam stosowne obliczenia. Wszystko stało się jasne. – To taki był plan? Na po seksie? Wyprawić mnie do domu zaraz po tym, gdy dostaniesz to, czego chcesz?

– Nie – powiedział, lecz jego oczy mówiły „tak”. Mój płacz przeszedł w szloch ze złości. – Jesteś żałosny. – Wiedziałam, że to prawda, lecz ciągle czułam przeszywający ból w klatce piersiowej. – Masz więcej uczuć, niż do siebie dopuszczasz! Jesteś porąbany! Guy, jak zawsze, tylko wzruszył ramionami, tak jakby mówił: „Jeśli coś ci się nie podoba, to nie musisz się ze mną zadawać”. – A twój zespół jest obciachowy! – dodałam. – Obciachowy? Masz dwanaście lat, że używasz takich słów? – Idę. – W porządku. „Proszę, zostań”, „Popełniłem straszliwy błąd”, „Kocham cię od tego dnia, gdy graliśmy w kasztany”. Zamiast tego tylko zdawkowe „w porządku”. Nie było w porządku. Uczucia nigdy takie nie są. Zebrałam swoje rzeczy i upokorzona wypadłam z jego czerwonego, lekko śmierdzącego pokoju.

Rozdział czterdziesty drugi Czułam się brudna. Nie mogłam uwierzyć, że dopuściłam do tego, by oblazło mnie tyle bakterii. Biegłam w stronę domu w ciemności wczesnego zimowego wieczoru, ślizgając się na oblodzeniach i szlochając za każdym razem, gdy się potknęłam. Brudna, brudna, brudna! Jego kołdra! Pewnie nie była prana od miesięcy. Miesięcy! I jego pokój – ten zapach! Skąd się wziął ten zapach? Przemykałam obok latarni, kompletnie je ignorując. Wcześniej ich dotykałam i co? W niczym mi to nie pomogło. Guy nie widział we mnie niczego specjalnego. Po prostu myślał, że czeka go seks. Nazwał mnie stukniętą... Stopa poślizgnęła mi się na brei, a kostka gwałtownie wykręciła. Krzyknęłam i upadłam twarzą na dół, hamując rękami przed uderzeniem o ziemię – poczułam, jak ocierają się o chodnik, zagarniają leżący na nim żwirek, który wbił mi się we wnętrza dłoni. – O nie... Leżałam tak rozpłaszczona na chodniku i chlipałam. Guy mnie dotykał. Pozwoliłam na to, by mnie dotykał swoim brudnymi rękami. Na całym ciele czułam odciski jego palców – pulsujące od bakterii, brudu i wszystkiego, co niewłaściwe. Umiał mi rozpiąć stanik, a to oznacza, że już to wcześniej robił. I że jego palce dotykały innych dziewczyn. A jeśli one są na coś chore? Skąd mam to wiedzieć? Guy nie zapytał mnie, czy nie mam chorób przenoszonych drogą płciową, zanim rozpiął mój stanik. To może oznaczać tylko jedno – innych dziewczyn przede mną też o to

nie pytał.

ZŁA MYŚL Może już się zaraziłaś HIV... Zaskomlałam i spróbowałam się podnieść, chwiejąc się i łapiąc równowagę jak jelonek Bambi na lodzie.

ROZSĄDNA MYŚL Nie zaraziłaś się. Tego nie można tak po prostu złapać. Dobrze o tym wiesz...

ZŁA MYŚL A opryszczka? Cholernie zaraźliwe i przenosi się przez dotyk.

ZŁA MYŚL I HPV. Na pewno masz już HPV.

ZŁA MYŚL Szczepionka była do niczego, bo niedobrze wysterylizowali igły. Zbrukane części mojego ciała znowu zaczęły pulsować – czułam, jak bakterie się namnażają, a zakażenia przenikają w głąb skóry. Co ja narobiłam? Jak mogłam do tego dopuścić? Do domu, jak najszybciej. Muszę się umyć. Teraz. Może jeśli się pospieszę, to uda mi się powstrzymać te wszystkie bakterie? Biegłam – ze zwichniętą kostką i krwawiącymi dłońmi z powbijanym żwirkiem. Gdy wpadłam przez drzwi, Rose czerwona na twarzy była w korytarzu.

– Evie! Gdzie byłaś? Rodzice się wściekli. Jeżdżą w kółko i cię szukają. Przebiegłam obok niej, kierując się do swojego pokoju. Rose pobiegła za mną. – Co ci się stało? Ktoś cię zaatakował? Zadzwonię do rodziców. Już telefonowali do twojej koleżanki Amber. Powiedziała, że jesteś z jakimś chłopakiem. Sterylność mojego pokoju wydała mi się nieprzyjazna. Zerwałam kołdrę z łóżka i cisnęłam ją na podłogę. Gdzieś tu muszą być jakieś środki do czyszczenia. Coś, czego nie udało się znaleźć rodzicom. Rose z tyłu za mną rozmawiała przez telefon. – Jest tutaj. Ma atak. Nie wiem, co się stało. Dobrze... Spróbuję... Miałam niewiele czasu. – Evie?! – zawołała delikatnie Rose. Przyglądała się, jak przeczesuję pokój, lecz mówiła do mnie tak, jakbym nie robiła niczego nietypowego. – Rodzice wrócą za dziesięć minut. Pogadamy? Powiedz mi, co się stało... Wysunęłam dolną szufladą biurka... Bakterie... Czułam, że jest ich coraz więcej... Maleńka buteleczka antybakteryjnego żelu do rąk zniknęła. Ją też zabrali.

ZŁA MYŚL Zachorujesz i umrzesz... Umyj się. Znajdź jakiś sposób. Teeeeeraaaaaz! – Rose. – Chwyciłam ją. Spojrzała w moje szeroko otwarte oczy. Podskoczyła. – Co? – Musisz mi pomóc. Stało się coś strasznego. Gdzie rodzice trzymają środki do czyszczenia?

Szeroko otworzyła usta, jej rzęsy się trzęsły. – Evelyn, nie. Nie ma tam nic dla ciebie. Wszystko usunęli. Niczego już w domu nie ma.

ZŁA MYŚL Kłamie. Twoja własna siostra kłamie w żywe oczy. Nienawidzi cię i chce, żebyś się rozchorowała i umarła. Wtedy nie będzie musiała już znosić twojego świrowania, bo niszczysz życie wszystkich osób dokoła. – Kłamiesz! – wrzasnęłam. – Coś musi być. Gdzieś muszą trzymać środki do czyszczenia! – Nie! – powtórzyła, ale widziałam, jak jej oczy mimowolnie powędrowały w stronę sypialni rodziców. Łazienka przylegająca do pokoju rodziców. Wyminęłam Rose i pognałam korytarzem do sypialni rodziców. – Evie, nie! Proszę. Zatrzymaj się. Przebiegłam obok ich łóżka, kierując się do małego pomieszczenia, którego używali jako łazienki. Jak szalona – no cóż, taka właśnie byłam – zanurkowałam rękami w szafkę pod umywalką. I było tam to, czego potrzebowałam: butelki z dyfuzorami, gumowe rękawiczki, sprej odkażający i wszystkie inne cudowne produkty do sprzątania, które ścierają brud i bakterie, i wszystko, co jest nie tak na świecie. Wyciągnęłam butelkę wybielacza...

Nielogiczna logika Evie Gdybym tylko mogła użyć czegoś silnego, powstrzymałabym te wszystkie bakterie, które przeszły na mnie od Guya, zanim się zdążą namnożyć. Zwykłe mydło nie da sobie z tym rady – był zbyt brudny, a i wirusy miały już wystarczająco dużo czasu, by się rozprzestrzenić na moim ciele. Wybielacz! Wybielacz zabija wszystkie zarazki, wszyscy to wiedzą. Och, gdybym tylko mogła przemyć wybielaczem te miejsca, w których mnie dotykał... Wtedy wszystko będzie dobrze, nie rozchoruję się i będę mogła pójść na wizytę do Sarah, rodzice będą zadowoleni, a rzeczy znowu staną się normalne. Bycie normalnym to wszystko, czego chcę. Wybielacz wżera się w skórę... Może jeśli go rozcieńczę z wodą, to mnie nie poparzy? Tak jak te maseczki z kwasami? Sięgnęłam do butelki i odkręciłam dozownik. Nalałam trochę płynu do umywalki, którą najpierw zatkałam korkiem.

Rose wybuchła, gdy dodawałam wodę do wybielacza. Wyglądała na tak rozdzierająco smutną i przerażoną, że gdyby pozostała we mnie choć odrobina rozsądku, na widok jej twarzy pękłoby mi serce. – Evie, proszę, przestań. Cokolwiek zamierzasz zrobić, nie rób tego! – zaszlochała. – Nie mogę! – Niecierpliwie przyglądałam się, jak umywalka wypełnia się wodą. Och, żeby to było szybciej. Gdybym tylko zdążyła nałożyć przynajmniej jedną warstwę wybielacza, zanim wrócą rodzice i wszystko będzie na nic... – Co ty wyprawiasz?! – Muszę coś z siebie zmyć. Muszę się tym posmarować i powstrzymać bakterie! Muszę! Muszę!

Muszę! W rozcieńczonym roztworze zamoczyłam flanelową szmatkę. Poczułam, jak wybielacz wnika w ranki na moich dłoniach. Krzyknęłam z bólu. Pieczenie... – Evie! Jeśli tylko przetrwam ten ból... Zrobią się strupy, ale przynajmniej nie będzie już na mnie tych bakterii i brudu. – Evie, czy to woda?! – Tak! – Wyżęłam szmatkę, zawodząc z bólu. Trzęsącymi się rękami ściągnęłam tuż przed Rose spodnie i maznęłam wybielaczem uda, dokładnie tam, gdzie dotykał ich Guy. – Evie! Czy to wybielacz?! Smarujesz się wybielaczem?! Jezu, Evie! Pomocy!!! Ulga. Uczucie ulgi przepłynęło przez moje ciało niczym fala przypływu cudowności. Odetchnęłam głęboko. I wtedy zaczęło się palące pieczenie. Najpierw delikatne, łaskoczące, a za chwilę przeszywające niczym ogień. Spojrzałam na moje pomarszczone, wysuszone dłonie, w całości pokryte teraz pęcherzami. Ból był tak przejmujący, że prawie nie widziałam na oczy. Opadłam na podłogę, szlochając i tak przeraźliwie chcąc posmarować wybielaczem resztę ciała. – Mamo? Tato? Jesteśmy tutaj! Coś sobie zrobiła. Chyba wylała na siebie wybielacz. Łoskot, łomot. Przerażone krzyki. – Pod prysznic. Zabierz ją pod prysznic. Teraz. – Evie? Co zrobiłaś? Co tym razem, do cholery, zrobiłaś? Uderzył mnie strumień zimnej wody – spadała na moją głowę i oczy,

łącząc się tam ze łzami. Pamiętam, że zanim zemdlałam, pomyślałam sobie:

Myśl, która się pojawiła No cóż, Evie, to raczej nie jest normalne...

Rozdział czterdziesty trzeci Co powiedział lekarz – Dobrze, że rozcieńczyła wybielacz. – Postąpili państwo słusznie, od razu zaciągając ją pod prysznic. Dzięki temu oparzenia są mniejsze. – Przeszczep skóry nie będzie konieczny. – Może nie odczuwać właściwie temperatury we wnętrzach dłoni. – Blizna na nodze z czasem zblednie. – Państwa młodsza córka Rose może wymagać konsultacji psychologicznej. – Gdzie Evelyn znalazła wybielacz? – Na tydzień czy dwa przeniesiemy ją na oddział psychiatryczny. Evelyn, czy rozumiesz, co to znaczy? – Evelyn, wracamy do poprzednich dawek leku. Oprócz tego przepiszemy ci też diazepam, żebyś się mogła uspokoić. – Państwa córka kompulsywnych...

miała

silny

nawrót

zaburzeń

DZIENNICZEK ZDROWIENIA Data: 5 grudnia Leki przyjmowane: Fluoxetin, 60 mg Diazepam, 5 mg dwa razy dziennie

obsesyjno-

Myśli i uczucia: .....................................

Plan dnia: • 8:00

Pobudka

8:30 Śniadanie i leki • 9:00-11:00 Terapia • 11:0013:00 Czas wolny • 13:00-14:00 Obiad i leki • 14:0016:00 Odwiedziny • 16:00-17:00 Zajęcia grupowe: sztuka, terapia grupowa itp. •

17:00-18:00 Bezsensowne gapienie się w telewizor • 18:00 Kolacja •

• 18:00-22:00

Bezsensowne gapienie się w telewizor • 22:00 Leki i czas do łóżka

Rozdział czterdziesty czwarty Wizyta mamy Najpierw przyszła mama. Pozwolono jej przynieść mi czekoladę i ubrania. Siedziałam w swoim maciupeńkim pokoju, bawiąc się bandażami i wpatrując w zegar. Gdy tylko ją zobaczyłam, wybuchnęłam płaczem. – Mamo, tak mi przykro... Mama leciuteńko, smutnawo się do mnie uśmiechnęła. Usiadła na twardym krześle, które stało przy moim łóżku. Na materacu położyła dżinsy i tabliczkę czekolady Dairy Milk. – Jak się czujesz? – zapytała w stronę dżinsów. – Bardzo cię przepraszam. – Evelyn, w porządku. Nie ma za co przepraszać. – Widziałam jednak, że nie jest w porządku. Jej twarz była taka zbolała. – A gdzie tata i Rose? – Wpadną jutro. – Naprawdę strasznie cię przepraszam. Mama uniosła głowę i spojrzała na mnie. Tym razem naprawdę spojrzała na moje wychudzone ciało, zabandażowane dłonie i sterylne pudełko pokoiku. Jej kolej na łzy. – Och, Evie – załkała. Przyciągnęła mnie do siebie, tak że moja twarz znalazła się w zagłębieniu między jej szyją a ramieniem. Ledwie mogłam oddychać. – Co się stało? Tak dobrze ci szło! – Wiem – dołączyłam do jej łkania. – Przepraszam, że cię zawiodłam. Zawiodłam wszystkich.

Głośniejszy szloch mamy. – To nie twoja wina – powiedziała. Po raz pierwszy uwierzyłam, że naprawdę tak myśli. Tuliłyśmy się do siebie i płakałyśmy. Potem znowu się tuliłyśmy i jeszcze trochę popłakałyśmy. – Co ze mną będzie? – spytałam, przez przypadek wycierając nos o jej bluzkę. Gil mnie nie zestresował. Już nie przejmowałam się takimi rzeczami. Nie wiem, czy to leki czy intensywne sesje terapeutyczne, lecz tylko popatrzyłam na drobny ślad na materiale i pomyślałam sobie: „O, pobrudziłam mamie bluzkę glutem z nosa”. Mama pogładziła mnie po włosach. – Niedługo poczujesz się lepiej. – Mówiłaś tak ostatnim razem – zaprotestowałam. – I poczułaś się lepiej. – I potem mi się pogorszyło. – Takie jest życie. Nie tylko ty tak masz. Czasem życie jest lepsze, a potem gorsze, i tak w kółko. Wszyscy tak mają. Czułam, jakbym wspinała się na Mount Everest i była tuż przy szczycie. Już go widziałam i prawie wtykałam flagę na samiuteńkim czubku, obwieszczając: „Huuura! Udało mi się!”, gdy nagle, nie wiadomo skąd, nadeszła lawina i zmiotła mnie na dół. Czy warto znowu ponosić ten trud i próbować wejść na szczyt? Byłam wyczerpana. Już raz się na niego wspięłam. Nie chciałam robić tego kolejny raz, lecz z drugiej strony jaki miałam wybór? Odkleiłam się od szyi mamy i spytałam: – A jak Rose? – Mój głos drżał z zawstydzenia, poczucia winy i zmartwienia.

Mama westchnęła i otarła oczy. Wyglądała na wykończoną. Chyba nie tylko ja właśnie spadłam ze swojej góry. – Evelyn, Rose nie czuje się dobrze. – Tak strasznie cię przepraszam. Nigdy nie chciałaś, żeby mnie oglądała w takim stanie. – Nie tylko o to chodzi... Ona... Zresztą nieważne. – Mama podniosła dżinsy leżące na łóżku, machinalnie je rozłożyła i złożyła ponownie. – Co się dzieje? – Usiadłam na łóżku. – Nie powinnam ci mówić. Musisz odpoczywać. – Nic mi nie jest. – Rozejrzałam się po pokoiku. – To znaczy, oczywiście, coś mi dolega, ale czuję się na tyle dobrze, by zależało mi na Rose. Radzę sobie z problemami innych ludzi, to z własnymi idzie mi gorzej. Mama znowu się do mnie smutno uśmiechnęła. – W porządku. Powiem ci. Może będziesz umiała jakoś pomóc. Niewiele z tego rozumiem. Nie znam się na technice. – Technice? – Rose odbyła sesję terapeutyczną – kontynuowała mama, a jej oczy wypełniły się łzami. – Wiesz, żebyśmy mieli pewność, że sobie poradzi z tym, co zobaczyła... – Jeszcze większe poczucie winy w moim gardle. – I... była bardzo przygnębiona... Nie chodzi o ciebie. No dobrze, odrobinę też i o ciebie... Ale... Ona jest gnębiona w szkole... Rozkleiła się podczas sesji i opowiedziała wszystko terapeucie. Jesteśmy umówieni na spotkanie w jej szkole. – Co?! – Byłam zszokowana. – Myślałam, że Rose ma mnóstwo koleżanek. – Ja i tata też tak myśleliśmy, ale to nie są jej przyjaciele. Zrobili taką głupią stronę internetową, na której ją przezywają. Nie do końca

rozumiem, jak to działa. Codziennie wracała ze szkoły, a w domu już czekało na nią mnóstwo okropnych e-maili i SMS-ów. – I co tam wypisywali? – Rose pokazała nam niektóre. – Głos mamy znowu się załamał. – Nazywają ją kujonką, dziwadłem, zarozumiałą, brzydką. Dziewczyny zaprosiły ją na spotkanie z nocowaniem i w ostatniej chwili poinformowały, że impreza jest odwołana. Potem wieczorem dzwoniły do niej na komórkę, chichrały się i powiedziały, że spotkanie właśnie trwa i że po prostu nie chciały, żeby Rose przyszła. Szeroko otworzyłam buzię. Poczucie winy w moim żołądku było jak rozżarzone węgle, które właśnie zaczynały się palić. Ogień furii. Mechanizmy obronne mojego organizmu zostały postawione na baczność. Zacisnęłam pięści i wykrzywiłam się w grymasie bólu, bo moje dłonie nadal nie były wygojone. – Byłam tego wieczoru w domu – powiedziałam. – Powinnam zauważyć, że coś jest nie tak. To znaczy, zauważyłam, ale Rose mnie przekonała, że wszystko jest w porządku. – Miałaś inne sprawy na głowie. – Mama była delikatna. – To żadna wymówka. Rose jest moją młodszą siostrzyczką. To ja powinnam się nią opiekować, a nie na odwrót. – Wybuchnęłam płaczem. Tak wiele się traci, gdy traci się siebie samego. Nie tylko swoją dumę, ale i nadzieję. Są także i gorsze sprawy – te, które dotykają innych osób. Przestaje się umieć im pomóc, kiedy potrzebują tej pomocy, i dostrzegać, że one też cierpią. Jest się tak szczelnie okrytym własnym cierpieniem, skupionym na wewnętrznym bałaganie. To nie w porządku. Nie chciałam być taka samolubna ani być beznadziejną siostrą... A jednak taka byłam, bo nie jestem wystarczająco silna. Mama mruczała do mnie uspokajająco i pozwoliła mi się wypłakać. Myślałam o Rose – o mojej idealnej, uroczej siostrze.

– Czemu w ogóle ktokolwiek miałby gnębić Rose? To powinnam być ja. To ja byłam dziwadłem i tą nienormalną. Irytującą, potrzebującą uwagi, szaloną, tą, którą pokazuje się paluchem i mówi: „No, no, popatrzcie tylko, co z niej za nieudacznik”. To ja nie dawałam rady zjeść żeberek palcami ani spędzić nocy w nieswoim domu, bo nie byłam pewna, czy jest on wystarczająco czysty. Nie mogłam chodzić na imprezy urodzinowe na lodowisko, bo trzeba pożyczyć łyżwy... Oto powody, by być prześladowanym. Ale Rose? Nie było w niej niczego, do czego można by się przyczepić. – Ludzie po prostu tak robią – powiedziała mama, odkładając dżinsy z powrotem na łóżko. – Nie radzą sobie ze sobą, więc prześladują innych. – Ale nie ma żadnego powodu, żeby gnębić akurat Rose! – Zawsze się coś znajdzie. Nawet jeśli jest się bliskim ideału. Evie, nie dasz rady chronić się przed światem. Dobrze wiem, że próbujesz. Złe rzeczy się zdarzają, ludzie bywają podli i niczego nie możesz zrobić, żeby świat zostawił w spokoju akurat ciebie. Można jedynie starać się nie być jedną z tych osób, które przyczyniają się do zła. I właśnie dlatego jestem z ciebie dumna... Popatrzyłam na nią. – Dumna? Niby z jakiego powodu? Nie mogę powiesić dyplomu oddziału zamkniętego nad schodami. – Tak, jestem z ciebie dumna. Mimo wszystkiego, co przeszłaś, nadal jesteś dobrą i życzliwą innym osobą. Nie jesteś zaciekła. No dobra, jesteś, ale tylko wobec siebie. Być może czujesz, że twoje życie jest zniszczone, ale to nie oznacza, że niszczysz innych. – Zamieniam twoje życie w piekło. Mama się szeroko uśmiechnęła i znowu mnie przytuliła. – Nie robisz tego specjalnie! Nienawidzisz tego, jak się wobec nas zachowujesz. I chyba musimy pogadać, jak lepiej odnosić się do siebie

nawzajem. Rozmawialiśmy z Sarah i dała nam kilka wskazówek. Nie powiedziałaś nam, że masz objawy nawrotu choroby. Ukrywałaś je. I to jest także wina moja i taty. Nie tylko twoja. Być może to całe podejście oparte na szorstkiej miłości nie do końca działa? Zaśmiałam się. – Po prostu nie możecie pozwolić, żebym świrowała. Bo wtedy nigdy nie wyzdrowieję. – Być może, a jednak twój ojciec i ja powinniśmy okazywać ci więcej akceptacji, bo to – gestem pokazała na pokoik – nie jest twoja wina. – Mogłabym być silniejsza psychicznie... – Nie! – przerwała mi mama. – To nie jest twoja wina. – Ale... – Evelyn! – Głos mamy był tak stanowczy, że umilkłam. – Popatrz na mnie i posłuchaj. – Wzięła moją twarz w dłonie. – Nie jesteś winna niczego, co się wydarzyło. Szlochałam tak, jakbym miała nigdy nie przestać.

Rozdział czterdziesty piąty

Odwiedziny Rose Uściskałam ją tak mocno, że niemal ją udusiłam. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?! – Miałam nadzieję, że gdy wyściskam ją wystarczająco mocno, cały ból się z niej ulotni. Rose też mnie przytuliła. Mocno. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się gorzej czujesz? – Co to za dziewczyny? Zabiję je. Bez problemu mogę być „chwilowo niepoczytalna” i ujdzie mi to płazem. – Evie, obiecaj mi, że tego nie zrobisz. Obiecujesz? Tata stał obok i uśmiechał się cierpko. – Może najpierw powinnyście odpowiedzieć na pytania? Rozłączyłyśmy uścisk i szeroko się do siebie uśmiechnęłyśmy. – W porządku, ja pierwsza – zaczęłam mówić. – Tak cię przepraszam za to, co ci zrobiłam. – Spojrzałam na tatę. – Za to, co zrobiłam wam wszystkim. Myślałam, że mam wszystko pod kontrolą. I że jestem taka jak wszyscy. – Popatrzyłam na moje poorane bliznami dłonie. – Myliłam się. Rose ponownie mnie przytuliła. – Wybaczone, ale pod jednym warunkiem – stłumionym głosem powiedziała w moje ramię. – Jakim? – spytałam podenerwowana, poklepując ją po plecach. – Nie jestem gotowa, by sprzątać za ciebie twój pokój. Leciuteńko się zaśmiała. Obie wiedziałyśmy, że czeka mnie długa droga, zanim będę mogła robić cokolwiek związanego ze sprzątaniem. Zespół opiekujących się mną lekarzy nadal pozwalał mi sześciokrotnie dotykać włącznika światła. Mogłam robić, co chciałam, jeśli chodzi o rytualizację zachowań, o ile „było to zgodne z moim nowym rozkładem

dnia i warunkami”, czyli pobytem na oddziale, poparzonymi rękami i traumą po wznowie choroby. – Nie będziesz musiała u mnie sprzątać. Chcę, żebyś obiecała, że przestaniesz się ciągle porównywać z innymi. – Co? – Przerwałam nasz uścisk, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Ty, Evelyn. W kółko mówisz: „Chciałabym być taka jak...” albo „Gdybym mogła być bardziej taka i taka”. Masz taką obsesję na punkcie bycia normalną, ale to tak naprawdę straszna nuda, a ty jesteś wyjątkową osobą. Evie, obiecaj, że przestaniesz nie chcieć być sobą. – Milionowy raz tego dnia moje oczy wypełniły się łzami. – To zabrzmi jak przepowiednia z chińskiego ciasteczka, ale przede wszystkim musisz sama siebie pokochać, a dopiero potem martwić się o to, czy ktoś inny cię kocha. Ponad niesforną czupryną Rose wymieniliśmy się z tatą spojrzeniami. – Już to mówiłam, ale będę powtarzała w kółko. Jesteś zdecydowanie ZA mądra jak na tak młodą osóbkę – stwierdziłam. Rose wzruszyła ramionami i uniosła brwi. – Wiem, taki Gandhi ze mnie. – Oj, chyba nie jest z tobą aż tak źle... Rozchichotałyśmy się. Chichrałyśmy się, aż twarz Rose posmutniała. Położyłam dłoń na jej dłoni, a ona nawet się nie wzdrygnęła pod szorstkim dotykiem moich bandaży. – Co u ciebie? – zapytałam delikatnie. – Mama mówi, że przeszłaś przez piekło... Gdybym tylko dopadła tych dziewczyn. – Myślimy o zmianie szkoły... – Jest aż tak źle? – Tak. Nie mogłam zrobić nic innego, niż tulić ją, tak jak tylko siostry

potrafią. Obejmowałyśmy się mocno i ściśle w nadziei, że miłość w jakiś sposób przeniknie przez nasz uścisk i uleczy nawzajem nasz ból. Ku naszemu zaskoczeniu tata do nas dołączył.

DOBRA MYŚL Oni mnie tak mocno kochają. Jestem szczęściarą... Pielęgniarki weszły do sali i obwieściły, że czas odwiedzin dobiegł końca. Tata wziął swoją teczkę, położył dodatkową czekoladę na krześle i uśmiechnął się na do widzenia. Rose przez chwilę się ociągała. – Twoje koleżanki, Amber i Lottie – powiedziała. – Tata zadzwonił do nich, kiedy cię szukano. Pytają, jak się czujesz. – Chyba im nie powiedzieliście?! – Starałam się, by w moim głosie nie było słychać pretensji. Pokręciła głową. – Nie, ale ty powinnaś to zrobić. Nie mogłam. A może? Pomyślą sobie, że jestem głupia i że zrobiłam to tylko z powodu Guya, jak typowa melancholijna nastoletnia kretynka po zawodzie miłosnym. Guy... Zabawne, jak szybko miłość może się zmienić w gniew. – Nie wiem, Rose. One raczej tego nie zrozumieją. – Wyobraziłam sobie, jak im mówię, a dziewczyny nie potrafią sobie poradzić z tą informacją. – Skąd wiesz? – Po prostu wiem. – To z powodu Jane? – Co z powodu Jane? – spytałam, mimo że tak jakby wiedziałam, do czego zmierza. Rose przewróciła oczami.

– Dzielę z tobą dom i widziałam, co Jane ci zrobiła. Była twoją ostoją, a wyrzuciła cię jak zgniłą rybę podczas obiadu bożonarodzeniowego. – Co to w ogóle za powiedzenie o tej rybie i Bożym Narodzeniu? – Och, nie wiem, ale obserwowałam, co się dzieje. Widziałam, jak cię zostawiła, gdy nie byłaś na to jeszcze gotowa. Rozejrzałam się po moim maleńkim pokoju, enty raz myśląc o tym, jak się tu znalazłam. – Byłam irytująca, dlatego to zrobiła. Nie mogła dłużej wytrzymać ze mną i moimi problemami. Za bardzo na nią oddziaływały. – A może... – powiedziała Rose – ma straszliwie niską samoocenę i przykleja się do tej osoby, która najbardziej ją uwielbia? Nie odzywałam się, przyswajając to, co przed chwilą usłyszałam. Czasem ktoś inny musi nam coś uświadomić, bo sami nie umiemy tego zrobić. I właśnie wtedy słowa mojej przerażająco mądrej siostrzyczki trafiły w sedno tego, co tak naprawdę zaszło między mną i Jane. To wreszcie zaczęło mieć sens. Zranienie, odrzucenie... to nie tylko moje przeżycia, lecz także i Jane. Po raz ostatni przytuliłam ją mocno. – Aż strach pomyśleć, jaka będziesz, kiedy będziesz stara, skoro już teraz jesteś taka mądra. Nie jesteś czasem Wyrocznią z Matrixa? – Łyżka nie istnieje. – Rose się roześmiała. – Cholernie cię kocham. – Przytuliłam ją jeszcze mocniej. – I cholernie się cieszę, że znasz ten tekst! Jesteś w stu procentach moją siostrą. Cokolwiek by się nie działo, zawsze możesz na mnie liczyć... Zwłaszcza gdy już mnie stąd wypuszczą. – Ja też cię kocham. – Pielęgniarka podeszła do Rose od tyłu i delikatnie położyła jej dłoń na plecach, w geście znaczącym: „Już czas kończyć wizytę”. – Myślę, że powinnaś powiedzieć przyjaciółkom...

– Być może.

Rozdział czterdziesty szósty Wizyta Sarah Sarah przyszła w dniu, w którym zdjęto mi bandaże. Byłam już po dwugodzinnej terapii, która miała na celu pomóc mi uporać się z wyglądem moich dłoni. Mimo to, gdy weszła do mojego pokoiku, ciągle się w nie wpatrywałam – niczym Gollum w Jedyny Pierścień. – Jak twoje ręce? – Sarah nawet się ze mną nie przywitała. Po prostu usadowiła się na brzegu mojego łóżka i położyła teczkę. Odwróciłam je wnętrzami do góry i przyglądałam się, jak moja terapeutka stara się nie skrzywić na ich widok. – Znasz te pawiany z okropnymi zadami? – odpowiedziałam pytaniem. Pomyślałam, że może jeśli zażartuję, ból będzie bardziej znośny. – W miejscu dłoni mam zadki pawiana. Płakałam mocniej niż do tej pory, bo to była Sarah i wiedziałam, że ona poradzi sobie z tym lepiej niż inni. – Dłonie się wyleczą – pocieszyła mnie. Pozwoliła mi się dobrze wypłakać. – Lekarz powiedział, że nastąpi poprawa. Miałaś szczęście, że twoja rodzina tak szybko to z nich zmyła. Spojrzałam na nią, całą zamazaną w moich mokrych oczach. – Nie do wiary... Powiedziałaś, że miałam szczęście... Nie do wiary też, że zamknęłaś mnie w szpitalu psychiatrycznym. Sarah przechyliła głowę. – Zgodzisz się ze mną, Evelyn, że to nie do końca prawda? Jesteś tu z własnej woli. Na oddział trafia się tylko wtedy, gdy odmawia się współpracy. Ty jesteś tutaj, bo się na to zgodziłaś. – Gdybym tego nie zrobiła, to i tak bym tu trafiła.

– No cóż... – Jak do tego doszło? – przerwałam jej, z głuchym szlochem, który nawet doświadczonego terapeutę mógł wytrącić ze strefy komfortu psychicznego. Sarah słuchała, patrząc na mnie z życzliwym współczuciem, gdy po raz kolejny rozpamiętywałam wydarzenia ostatniego miesiąca. Pojedynek zespołów, kłótnia z rodzicami, pokój Guya... – Tak szybko się posypałam. – Próbowałam wyjaśnić swój smutek. Ból, który czułam w środku i który bez względu na to, ile obrazków namalowałam na polecenie terapeuty zajęciowego, nie słabł nawet na chwilę. – Sarah, to się stało tak nagle. Dobrze sobie radziłam i czułam się coraz lepiej i nagle BUM... Znowu straciłam swoje życie, swój rozum. I to znaczy, że nawet jeśli mi się znowu polepszy... – A tak będzie – przerwała mi stanowczo. – Nawet jeśli mi się polepszy – kontynuowałam powątpiewająco – to po co? Zawsze będę tylko krok od kolejnego upadku. Na krawędzi normalności. I wtedy co? Co mam robić? – Nie zapominać, jak daleko już zaszłaś. Dostaniesz pomoc i będziesz dalej walczyć. – Jestem taka zmęczona tą walką! – załkałam. – To wykańczające! Ciągle próbuję być jak wszyscy inni. – A jak myślisz? Czy dla nich to też jest wykańczające? To staranie się, by być sobą? – Nie – powiedziałam ponuro, krzyżując ręce i krzywiąc się z bólu, gdy moje dopiero co wydobyte z bandaży dłonie otarły się o wełniany sweter. Sarah przez chwilę się nie odzywała, a potem powiedziała: – Evie, a co dla ciebie znaczy być normalną? – Po prostu taką jak wszyscy. – Nie namyślałam się ani chwili nad odpowiedzią.

– A co ci wspaniali „wszyscy” robią? Powiedz mi dokładnie, co takiego? – No... ich... nie zamyka się w szpitalu psychiatrycznym. Sarah przewróciła oczami. – Nikt cię tu nie zamknął. Jesteś tu z własnej woli. – Tak, ale oni tu nie kończą. – Może i nie... Ale kiedy mają gorsze okresy w życiu, a to zdarza się wszystkim, znajdują się w złych miejscach: w pubie, w kasynie, w łóżku dopiero co spotkanej osoby czy w złym związku. Gdyby wiedzieli, co jest dla nich dobre, poszliby na lekcję jogi lub pobiegali w parku. – Do czego zmierzasz? – Wszyscy są na krawędzi normalności i dla wszystkich czasami życie jest koszmarnie trudne. Nie ma czegoś takiego jak „normalny” sposób radzenia sobie z nim. – Sarah westchnęła. – Evelyn, nie ma czegoś takiego jak normalna osoba. Myślisz o wyobrażeniu tego, co jest normalne dla ciebie. Gonisz za czymś, co nie istnieje. Zastanowiłam się nad tym. – Skoro nie ma czegoś takiego jak normalność i wszyscy jesteśmy dziwakami, każdy na swój sposób, dlaczego tu jestem? Czemu muszę brać leki? Czemu co tydzień spotykam się z tobą? – Evelyn, chodzi o to, że swoim zachowaniem się unieszczęśliwiasz. Gdybyś sprzątała dom pierdyliard razy dziennie, ale myślała sobie przy tym: „No cóż, taka już jestem” i pogwizdywała w trakcie, to nie byłby aż taki straszny problem. A ty jesteś nieszczęśliwa. Każdego dnia tracisz godziny na życie w strachu i próbujesz mieć pod kontrolą wszystko dookoła. I ostatecznie tak naprawdę chcesz kontrolować to, kim jesteś. Evie, musisz przestać się nienawidzić. Znowu wybuchnęłam płaczem – strumienie łez popłynęły z moich oczu. Płakałam z powodu zamknięcia w szpitalu, z powodu moich dłoni i

z powodu Guya. Szlochałam na myśl o życiu, którego nigdy nie miałam, i o zmartwieniach, które miałam zawsze. Płakałam, bo to wszystko jest tak straszliwie niesprawiedliwe. Płakałam też dlatego, że Sarah – jak zawsze – miała rację. Myślałam o logice stojącej za moją interpretacją zdarzeń w dniu, gdy użyłam wybielacza, i o tym, co zaszło w pokoju Guya. – Ja... ja... – jąkałam się, szlochając i potykając o własne słowa. – Myślałam, że jeśli ktoś będzie mnie kochał, to może wszystko będzie w porządku... Sarah poprawiła spódnicę. – Powiem ci dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli chodzi o nastoletnich chłopaków, to... do cholery, mówiłam ci, jak jest! – Z pewnością mama poinformowała ją o sytuacji z Guyem. Złamałam się i opowiedziałam jej o wszystkim już w pierwszym szpitalu, w którym lekarze wyciągnęli żwirek z moich poranionych rąk. – Po drugie, Evelyn, jesteś kochana. Może nie przez napalonego siedemnastoletniego wokalistę, ale rodzina cię kocha. Twoja siostra powiedziała mi, że masz dwie przyjaciółki, które ciągle nękają ją telefonami. To właśnie miłość. – Przestaną, gdy dowiedzą się, jaka naprawdę jestem. Sarah podniosła teczkę, przygotowując się do wyjścia. – Jestem pewna, że nadal będą cię kochały. Najpierw jednak to ty musisz pokochać siebie. To najważniejsze. W każdym razie... – Wetknęła teczkę pod ramię. – Czas odwiedzin się skończył. Zostawiam cię pod dobrą opieką. Wiesz, że zawsze możesz do mnie zadzwonić? – Wiem. – No to do widzenia. – Do widzenia. Sarah zaczęła przesuwać się w stronę wyjścia.

– Sarah, zaczekaj! – Wstałam z łóżka i dopadłam do niej w drzwiach wejściowych. – Czy... myślisz, że mogłabyś coś zrobić, żeby odwiedziły mnie dwie osoby spoza rodziny? Uśmiechnęła się do mnie szeroko i szczerze. – Zobaczę, co da się zrobić.

Rozdział czterdziesty siódmy Zaczęło się od imprezy. Nie jestem pewna, czy w ogóle można nazwać imprezą spotkanie w pokoiku na oddziale dla dzieci i młodzieży w szpitalu psychiatrycznym. No ale były ciasteczka, a przynajmniej jedna z uczestniczek była na środkach wpływających na pracę mózgu. Na bezpiecznych, przepisanych przez lekarza tabletkach antydepresyjnych. Tego poranka byłam tak podenerwowana, że podczas ewaluacji psychiatrycznej aż drżałam. Lekarz przyglądał mi się badawczo znad czeluści czerwonej, pękatej teczki. – Evelyn, bardzo dobrze się tu sprawujesz. Cieszymy się z twoich postępów i myślę, że już czas, żebyśmy zaczęli rozmawiać o tym, kiedy wypisać cię do domu. – Och, to świetnie – powiedziałam, prawie nie zwracając uwagi na to, co usłyszałam.

ZŁA MYŚL Nie przyjdą.

ZŁA MYŚL Po dzisiejszym dniu już nigdy nie będą na ciebie patrzyły tak samo.

DOBRA MYŚL Przynajmniej będą wiedziały, jaka jestem naprawdę... I jeśli nie będą tego akceptowały, to niby dlaczego miałabyś chcieć się z nimi przyjaźnić? – Evelyn, wszystko w porządku? – spytał psychiatra. – Wydajesz się

zdenerwowana. A to przecież dobra wiadomość! Spojrzałam na niego nieuważnie. – Och, tak. Wszystko dobrze. Ja... mam dzisiaj ważnych gości. Lekarz uśmiechnął się lekko. – Słyszałem. Powodzenia. Zabrzmiało to, jakbym miała co najmniej polecieć na Księżyc. A może faktycznie tak było.

Piętnaście minut. Będą tu za piętnaście minut.

ZŁA MYŚL Pokój wygląda ohydnie. Powinnaś go posprzątać.

DOBRA MYŚL Nie, Evie. Włożyłaś dużo wysiłku, żeby wyglądał tak niedbale.

ZŁA MYŚL Nie uwierzą, że masz zaburzenia obsesyjnokompulsywne, skoro zostawiłaś skórkę od banana w koszu na śmieci.

DOBRA MYŚL Nie masz kontroli nad tym, co sobie myślą, więc po co się tym przejmować? Nie ruszyłam skórki od banana, mimo że zaczęła już lekko cuchnąć i to mnie stresowało. Przemierzałam pokoik, mrucząc pod nosem. Trzęsły mi się ręce. Mój żołądek wywijał salta. Teraz.

Bez odwrotu. Mogę je stracić. Mogą nie przyjąć tego dobrze. Może nie przyjdą. I co wtedy? W tę i z powrotem, w tę i z powrotem po pokoiku. Pot ściekał po moim czole. Usiadłam na łóżku. Wstałam i ponownie usiadłam. Lottie i Amber stanęły w drzwiach wraz z pielęgniarką. – Evelyn Crane? Twoje przyjaciółki przyszły. Dałam sobie chwilę, zanim na nie spojrzałam. To było jak wyniki końcowych egzaminów, kiedy trzyma się w dłoni kopertę z oceną. Testy już się skończyły i nic więcej nie można zrobić, by zmienić ich wyniki. A jednak odczekuje się chwilę przed otwarciem koperty, smakując ten czas, kiedy jeszcze się nie wie. Ten moment tuż przed jej rozerwaniem i sprawdzeniem, co też nas czeka. Podniosłam głowę. Obie trzymały ogromny plakat z wielkim napisem: „Evelyn, zdrowiej szybko”. Amber, dobrze wykorzystując swój niewątpliwy talent, wokół liter stworzyła kolaż przedstawiający sławne ikoniczne kobiety. Były tam Marilyn Monroe, Thelma i Louise, królowa Elżbieta I, Emily Pankhurst, Germaine Greer, Eleanor Roosevelt, J.K. Rowling, Sofia Coppola i mnóstwo innych, dokładnie wyciętych i rozmieszczonych wokół napisu. I wszystkie one dobrze mi życzyły. Nad plakatem nerwowo podrygiwały głowy Amber i Lottie. Wyglądały na przerażone, ale jednocześnie starały się sobie z tym poradzić. Dla mojego dobra. Gula zaczęła mi rosnąć w gardle. Odkaszlnęłam, żeby się jej pozbyć. Uśmiechnęłam się do nich tak szeroko, że aż zabolała mnie twarz.

– Drogie panie! – powiedziałam pewnym siebie głosem, niekoniecznie adekwatnym do sytuacji: – Witajcie na czwartym oficjalnym spotkaniu Klubu Starych Panien. – Wskazałam na dwa miękkie pufy, które pożyczyłam ze świetlicy. – Usiądźcie. Wręczyły mi plakat. Nie mogłam na niego patrzeć, bo wybuchnęłabym niekontrolowanym płaczem. Uściskałam je obie i odłożyłam karton. – Mam ciasteczka – obwieściłam, podając im talerz z różowymi krążkami, które przynieśli mi rodzice. Dziewczyny popatrzyły na siebie, uniosły brew, a potem każda z nich wzięła po dwa ciastka. – Świetnie. Dzisiejszy temat naszej dyskusji to... – Ponownie odkaszlnęłam. – Kobiety a zdrowie psychiczne. Czy patriarchat dosłownie doprowadza nas do szaleństwa? Lottie i Amber wymieniły kolejne spojrzenie, odwróciły się w moją stronę i roześmiały. – No, no, wybrałaś idealne miejsce na taką dyskusję – rzuciła Lottie. W tym momencie już wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. – Cii... przygotowałam wykład.

Czego się dowiedziałam o Sarah Sarah pomogła mi wyszukać informacje, których potrzebowałam na spotkanie. Przyniosła swojego iPada i przekopałyśmy się przez sprawozdania o ochronie zdrowia i źródła historyczne, żebym mogła przygotować wykład. Dokładnie wiedziała, gdzie szukać. Po całym popołudniu, które spędziłam na czytaniu danych ze szpitala wiktoriańskiego, zapytałam ją, skąd ma tę wiedzę. Sarah uśmiechnęła się do mnie zawadiacko: – Moja praca dyplomowa na uniwersytecie była na ten temat. – To znaczy na jaki?

– O kobietach i o tym, w jak dużym stopniu za ich problemy psychiczne odpowiada społeczeństwo. Szczęka mi opadła. – Sarah, czy ty jesteś...? Sarah wyszczerzyła się w uśmiechu. – Zagorzałą feministką? Oczywiście, że tak! Gdyby to nie było sprzeczne z zasadami poufności w kontaktach z pacjentami, chętnie bym założyła własny Klub Starych Panien. Evelyn, ten klub to fantastyczny pomysł. Tak jak klub książki, tylko o prawach kobiet. Antidotum na Instytut Kobiet. Mógłby odnieść sukces i przyczynić się do zmian społecznych. – Serio? – Serio. – Sarah? – Tak. – Masz moje pozwolenie. To znaczy pozwalam ci założyć własny Klub Starych Panien. – Dzięki, Evie. Może właśnie to zrobię. Rozdałam dziewczynom kartki i rozpoczęłam spotkanie. – Statystycznie – zaczęłam – kobiety są bardziej szalone niż mężczyźni. Jeśli popatrzy się na liczby, sam fakt, że ma się waginę, sprawia, że z większym prawdopodobieństwem będzie się chorowało na depresję czy chorobę dwubiegunową albo będzie się miało zespół stresu pourazowego. Jesteśmy też bardziej podatne na dokonywanie samookaleczeń. Można o to winić DNA albo hormony. Jednak ja wierzę – zrobiłam pauzę, by spotęgować dramatyczny efekt – że nie jesteśmy bardziej szaloną płcią. Jestem przekonana, że to świat, role płciowe i ogromna nierówność, z którą mierzymy się każdego dnia, sprawiają, że

wariujemy. Wzięłam głęboki wdech, a Amber i Lottie wykorzystały ten czas na oklaski i okrzyki poparcia. – Dajesz, Evie! – Cii... – Uśmiechnęłam się. Tak się cieszyłam, że są ze mną i że są moimi przyjaciółkami. – Dopiero zaczęłam. Wstałam, udając, że przemawiam na konferencji TED. – Przez całą historię ludzkości szaleństwo i kobiecość były ze sobą powiązane. Jak pokazują źródła, w połowie dziewiętnastego wieku większość pacjentów oddziałów psychiatrycznych stanowiły kobiety. Uważano, że ze względu na naszą „biologię” jesteśmy bardziej podatne na choroby psychiczne. Termin „histeria” pochodzi od łacińskiego słowa hystera, czyli macica. Jeśli ma się waginę, to jest się histeryczką. – Dziewczyny się uśmiechnęły. – Rzecz w tym, że te kobiety w azylach nie zawsze były „szalone”. Po prostu nie wpasowywały się w opresyjne poglądy na temat tego, jakie kobiety „powinny być” w tamtych czasach. W takich sytuacjach nazywano kobietę „szaloną” i wrzucano ją do szpitala psychiatrycznego. Wystarczyło, że na przykład miała temperament, a przecież kobiety powinny być potulne i łagodne. Jeśli kobieta lubiła seks, to znaczyło, że jest szalona, bo kobiety miały być czyste... Myślicie, że to się zmieniło? Że teraz jest lepiej? Zastanówcie się jeszcze raz. Wystarczy przyjrzeć się, jakim językiem się posługujemy, gdy mówimy o kobietach... Podczas przygotowań do prezentacji narysowałam stosowne historyjki, które teraz rozdałam dziewczynom. Popatrzyły na nie i zaczęły się chichrać z moich nieudolnych rysunków. – Tylko pomyślcie – kontynuowałam mój wywód – jeśli obecnie dziewczyna wkurza się na coś w sposób całkowicie uzasadniony i zgodny z prawem, nazywa się ją „porąbaną”. Smuci ją coś przygnębiającego i słyszy: „Skarbie, uspokój się, histeryzujesz”. Przy ostatnim spotkaniu Guy

nazwał mnie stukniętą, kiedy ośmieliłam się spytać, czy chce ode mnie tylko seksu. Ciągle się nam mówi, że jesteśmy stuknięte. – Uśmiechnęłam się smutno. – Tak, jeśli chodzi o Guya, to bardzo możliwe, że coś wcześniej spalił... – Rozejrzałam się po pokoiku, a Lottie i Amber nerwowo się zaśmiały. – Jednak nie określił mnie tak dlatego, że mam zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Nazwał mnie stukniętą, bo nie odgrywałam swojej roli. Obecnie... kobiety nazywane są stukniętymi, kiedy chcą po prostu, by chłopcy traktowali je dobrze i z szacunkiem. Mówi się o nas, że jesteśmy wymagające, lub nazywa stukniętą eks... Ucichłam – przede wszystkim dlatego, że Amber i Lottie poszturchiwały się łokciami i chichotały. – Skończyłyście? – zapytałam głosem nauczycielki. – Mogłybyście poświęcić osobie zamkniętej w wariatkowie trochę więcej uwagi. – Nikt cię tu nie zamknął – powiedziała Amber, nie przestając się uśmiechać. – Pani Sarah uprzedziła nas, że będziesz tak mówiła. Znowu pogrążyły się w chichotach. – Ty jej powiedz. – Nie, ty. – Dziewczyny, o co chodzi? O czym macie mi powiedzieć? – Zaczęłam się martwić, że śmieją się ze mnie. Lottie odkaszlnęła i przestała się śmiać. – Evie, przepraszam. To naprawdę interesujące, co mówisz. Chodzi o Guya... – Znowu zaczęła spazmatycznie się chichrać. – Co? Co z Guyem? Lottie rechotała tak mocno, że nie mogła mówić. Zastąpiła ją Amber. – Lottie i ja... podmieniłyśmy jego trawkę na zwykłe kuchenne zioła, a on niczego nie zauważył i wciąż udaje, że jest upalony. Przez dobre dwie minuty śmiały się tak histerycznie, że nie było z

nimi kontaktu. Ja też się śmiałam niedowierzająco. – Co zrobiłyście?! – To było głupie, ale było warto – zakwiczała Lottie, która już płakała ze śmiechu. – Jane nam pomogła. Bardzo by chciała cię odwiedzić. Eves, powinnaś jej na to pozwolić. Myślę, że naprawdę się o ciebie martwi i fantastycznie się zachowała, jeśli chodzi o ten kawał. O rany, ale cienias z tego Guya. Uśmiechnęłam się. W brzuchu czułam przyjemne ciepełko, które wszyscy twórcy reklam owsianki chcieliby umieć opisać. – Naprawdę to dla mnie zrobiłyście? – Zamrugałam oczami, odganiając gromadzące się w nich łzy. Amber się do mnie promiennie uśmiechnęła. – Oczywiście! Nie pozwolimy, żeby temu dupkowi uszło na sucho potraktowanie cię w ten sposób. – Evie, możesz na nas liczyć – powiedziała nieśmiało Lottie. – Jeśli nam pozwolisz, jesteśmy tu dla ciebie. – Oczywiście, że tak. – Świetnie – głośno powiedziała Amber. – A teraz, zanim wszystkie zaczniemy beczeć, dokończ swoją przemowę. Pociągnęłam nosem i spróbowałam się pozbierać. – No dobrze... – kontynuowałam. – Zaczęłam zastanawiać się nad tym, że kobiety zawsze uważa się za te słabsze i bardziej podatne na szaleństwo... i starałam się zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Doszłam do dwóch wniosków. Po pierwsze, bycie kobietą w dzisiejszym świecie sprawia, że się wariuje. Po drugie, i tak łatwiej przypną ci taką łatkę, bo jesteś kobietą. – Wyciągnęłam kartki z danymi Światowej Organizacji Zdrowia. – Popatrzcie, ci faceci są odpowiedzialni za zdrowie ludzi na całym świecie. I tak naprawdę mówią, że płeć jest przyczyną wielu problemów psychicznych. Jednak ludzie nie budzą się po prostu pewnego

dnia i nie myślą sobie: „Chyba zaraz kompletnie oszaleję”. Przeważnie składają się na to różne okoliczności i sytuacje. Zarabiamy mniej, wmawia nam się, że mamy być piękne i szczupłe, a jednocześnie słyszymy też, że powinnyśmy ciągle jeść czekoladę, bo w przeciwnym razie nie jesteśmy dość „zabawne”. Ciągle jesteśmy uprzedmiotowiane i mówi nam się, żebyśmy się uspokoiły, jeśli na czymś nam zależy... Czy od czegoś takiego nie można oszaleć? Czy codzienne doświadczanie nierówności będzie okolicznością sprzyjającą rozwojowi choroby? – Tu, tu! –zawołała Lottie przez zwinięte w trąbkę dłonie. – Evie na premiera! Wzięłam kolejny głęboki wdech. – A potem idziemy do lekarza, bo szukamy pomocy. Wszyscy mają wdrukowany ten sam skrzywiony pogląd i dlatego z dużo większym prawdopodobieństwem zaklasyfikują nas jako szalone. Wiecie, zrobiono specjalne badanie. Powiedzmy, że i chłopak, i dziewczyna idą do lekarza pierwszego kontaktu, bo mają objawy depresji. To raczej dziewczynie lekarz przepisze antydepresanty, a nie chłopakowi. – O rany, nie może być. – Szaleństwo, co nie? I to krzywdzi nie tylko dziewczyny, ale chłopców też. W feminizmie chodzi o równość płci. Prawda? Co on jednak robi dla mężczyzn? Jak społeczeństwo, w którym jest tak duży rozłam, może służyć komukolwiek? Weszłam na stronę internetową organizacji Samaritans. – Podałam przyjaciółkom strony z wydrukowanymi informacjami. Byłam przeszczęśliwa, bo obie wyglądały na pochłonięte tematem. – Chłopcy częściej popełniają samobójstwa. Zapomnijcie o szybkich samochodach, o raku i porachunkach gangów. Każdy chłopak w college’u, który umrze, statystycznie prawdopodobnie odbierze sobie życie. Czy mówię za dużo? Czasem efektem ubocznym leków, które biorę, jest mania. Powiedzcie, jeśli właśnie w nią wpadłam. Lottie przewróciła oczami.

– Nie mówisz za dużo. To naprawdę interesujące. MOJA DROGA, USPOKÓJ SIĘ! – Ej! Wybuchnęłyśmy śmiechem. – W każdym razie zobaczcie, jak to źle robi wszystkim – kontynuowałam. – To, że mówi nam się, że mamy się zachowywać w sposób typowy dla dziewczynek lub dla chłopców, w rezultacie nas niszczy. Dziewczyny są narażone na ogromny stres i częściej niż u chłopaków diagnozuje się u nich problemy psychiczne, a potem przypina się im łatkę wariatek. Chłopakom zaś nie wolno otworzyć się emocjonalnie i mówić o swoich uczuciach, bo to nie jest uważane za „męskie”. Gromadzą to wszystko w sobie do momentu, gdy już dłużej nie dają rady. Czas na zmiany. Amber ugryzła ciasteczko. Kiedy mówiła, rozsiewała okruszki po podłodze. I naprawdę aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. – Evie, co proponujesz? Co mamy robić? Zrobiłam minę i podrapałam się po głowie. – Eee... nie jestem pewna. Może zamieszki na ulicach, początek rewolucji i zmiana całego systemu? – Ostrożnie... – Amber rozsiała jeszcze więcej okruchów na podłodze. – Przez takie gadanie ludzie trafiają do szpitali psychiatrycznych. Początkowo byłam zbyt zszokowana, żeby się roześmiać. Lottie tak samo. A potem ku uldze Amber załapałam, co chciała przez to powiedzieć, i zachichotałam. Mój chichot przeszedł w gromki śmiech. Lottie się do mnie przyłączyła, a na końcu Amber. Śmiałyśmy się tak długo, aż resztki makijażu Lottie się rozmazały, twarz Amber stała się takiego samego czerwonego koloru jak jej włosy, a ja po raz pierwszy od tygodni zaczęłam się czuć sobą. Kiedy się uspokoiłyśmy, poczułam dotyk na ręce. Lottie ujęła

delikatnie moją dłoń, obracając ją i przyglądając się pokrytej bliznami skórze. Samotna łza spłynęła po jej policzku. – Evelyn? – zapytała cicho. – Dlaczego tak naprawdę tu jesteś? Popatrzyłam na nie. Na moje nowe przyjaciółki, które bez wątpienia stawały się dobrymi starymi przyjaciółkami. Takimi, z którymi warto zstąpić do piekieł i wrócić. Byle tylko przebyć tę drogę razem. – Opowiem wam. I tak zrobiłam.

Zakończenie Cześć Oli, tu Evie. Co słychać? Dawno się nie widzieliśmy. Może się kiedyś spotkamy na kawie? Myślę, że mamy wiele tematów do rozmowy...

Podziękowania Najpierw chciałabym podziękować Andy’emu[10] za to, że na pierwszej randce w moim życiu przespał się z kimś innym, a następnie zwalił to na swoją hiperseksualność. My, pisarze, potrzebujemy takich pozostawiających emocjonalne blizny wydarzeń z okresu, gdy mieliśmy szesnaście lat. Dzięki za wyświadczenie mi tej przysługi. Sama bym czegoś takiego nie wymyśliła. Pragnę także podziękować Rachel i Emily – pierwszym Starym Pannom – za walentynki w 2003 roku. Kto by pomyślał, że nasze spotkanie z nocowaniem, do którego doszło tylko dlatego, że nie wybierałyśmy się tego dnia na randkę, zaowocuje trylogią? Dziękuję Wam za to, że jesteście przezabawne i szalone. Do tej pory mam naszą kartę członkowską Klubu Starych Panien. Spotkanie z Evie zaprowadziło mnie w Czarną Otchłań. Jestem niezmiernie wdzięczna wszystkim osobom, które wyciągnęły mnie z powrotem na światło. Mamo, tato, zawdzięczam Wam wszystko. Dziękuję, że nauczyliście mnie podawania w wątpliwość różnych oczywistości oraz tego, jak być silną osobą. Dziękuję także moim pięknym siostrom Eryn i Willow. Ruth, dziękuję Ci za odbieranie telefonów ode mnie późnym wieczorem. Owen, jesteś niesamowity i jestem Ci ogromnie wdzięczna. Podziękowania dla dziewczęcego gangu – Amy, Kate i Lisy – za podtrzymywanie mojego dobrego nastroju smakołykami i gadanie o robieniu kupy u chłopaka. Bez Was nie przeszłabym przez to wszystko – a zwłaszcza bez Waszych historii. Gdyby nie mój niesamowity wydawca Usborne, tej książki by nie było. WIELKIE dzięki za bycie wydawcą, który pozwala autorowi na napisanie trylogii o feminizmie. Pozdrowienia dla moich wspaniałych redaktorek – Rebecki, Sarah, Becky i Anne oraz cudownych ninja marketingu – Amy, Anny i Hannah. Dziękuję też tym wszystkim z

wydawnictwa Usborne, którzy pracowali nad tą książką, a których nie spotkałam osobiście. Kocham Was wszystkich. Jak zawsze, podziękowania dla mojej agentki Maddy za podekscytowanie książką i dodawanie mi odwagi do jej ukończenia. W społeczności UKYA spotkałam niesamowitych ludzi. Jestem taka wdzięczna, że jesteście. CJ, Lexi i Carina – dziękuję Wam za to, że gdy dopada mnie pisarskie zwątpienie, jesteście dla mnie wzorem twórców do naśladowania. Jesteście najwspanialsi. Dziękuję WSZYSTKIM świetnym pisarzom, blogerom, księgarzom, czytelnikom i bibliotekarzom spotkanym po drodze, którzy doceniają i promują moje książki oraz UKYA. Wszyscy jesteście wspaniali. Podziękowania dla Harriet Hapgood za to, że pozwoliła mi bezwstydnie przywłaszczyć sobie nasze twitterowe żarty o czarnych tamponach, które potem wykorzystałam w książce. Na końcu chciałabym podziękować wszystkim czytającym te słowa, którzy uważają się za feministki lub feministów. DZIĘKUJĘ. Walka o równość nie zawsze jest dobrą zabawą i nigdy nie bywa łatwa. Jednakże jest to coś, co trzeba robić. Jako kobieta jestem wdzięczna każdej osobie, która poświęca swój czas na walkę o równość płci. Dalej, skopmy kilka patriarchalnych tyłków! <

Rozmowa z Holly Bourne Czym jest dla ciebie feminizm? Równością wszystkich bez względu na płeć. To naprawdę proste. Niektórzy uważają, że kobiety chcą odebrać mężczyznom władzę i prowadzać ich na smyczach zrobionych z zaplecionych w warkocze, zapuszczonych włosów pod pachami, a potem pozamykać ich w klatkach. Nie o to jednak chodzi. Feminizm jest dla wszystkich płci i im służy.

Co cię zainspirowało do napisania tej książki? Chciałam napisać książkę o nawrocie choroby i o tym, jak bycie zaszufladkowanym jako osoba mająca problemy psychiczne zmienia naszą samoocenę. Pracuję dla charytatywnej strony internetowej TheSite.org, a obecnie uruchamiamy siostrzaną stronę internetową: Madly in Love. Jest ona poświęcona temu, jak zdrowie psychiczne wpływa na relacje – i vice versa. Postać Evie po prostu się z tego wyłoniła! Uwielbiam zgłębiać, na ile „szaleństwo” jest „normalne”, gdy randkuje się z osobą, przy której nigdy nie wiemy, na czym stoimy.

Kiedy po raz pierwszy zainteresowałaś się feminizmem? Gdy dorastałam, miałam poczucie, że coś tu jest nie tak, jednak nie do końca potrafiłam zrozumieć, dlaczego czuję się tak paskudnie. Trawił mnie nieustający konflikt wewnętrzny, bo czułam, że różne rzeczy nie są w porządku, lecz jednocześnie chciałam brać w nich udział. Pamiętam, jak pewnego deszczowego dnia chłopcy postanowili spędzić przerwę obiadową na szeregowaniu dziewczyn według tego, która ma najlepszy tyłek. Część mnie myślała: „To obrzydliwe”, ale druga część chciała wygrać ten miniplebiscyt.

Miałam dwadzieścia parę lat, gdy nadeszła czwarta fala feminizmu i to było jak myśl: „MOMENCIK, TO MI SIĘ PODOBA”. BARDZO MI ODPOWIADA TO, CO MÓWICIE. Książka Caitlin Moran Jak być kobietą zmieniła moje życie. Przez nią feminizm stał się zabawny i przystępny, tak jakby wzniecono we mnie wielki ogień. Uważam, że humor jest furtką do feminizmu. Warto zacząć od małych, niedorzecznych spraw, jak uświadomienie sobie: „No tak, właśnie wydałam czterdzieści funtów na bolesny zabieg depilacji woskiem owłosienia łonowego, mimo że nikt go nigdy nie ogląda...”, a później przejść do kluczowych problemów: kultury gwałtu, rytuałów okaleczania żeńskich narządów płciowych, prawa do edukacji...

Evie, Amber i Lottie nazywają siebie Klubem Starych Panien. Czy kiedy dorastałaś, należałaś do tego typu grupy? Kiedy miałam szesnaście lat, ja i moje dwie koleżanki byłyśmy jedynymi dziewczynami, które w walentynki nie były umówione na randkę. Zrobiłyśmy więc spotkanie z nocowaniem i dla żartu nazwałyśmy się Klubem Starych Panien. To była fantastyczna zabawa! Raczej jednak tańczyłyśmy do zespołu Feeder (tak, jestem już dość wiekowa) i jadłyśmy surową miksturę na ciasteczka, niż snułyśmy plany obalenia patriarchatu. Gdy postanowiłam napisać trylogię o feministycznej oddolnej grupce, zastanawianie się nad tym, jak ją nazwać, zajęło mi wieki. Przypomniałam sobie wtedy o moim Klubie Starych Panien i wróciłam do tego pomysłu. Cudownie by było, gdybym w wieku szesnastu lat wiedziała, że te samotne walentynki będą stanowiły inspirację dla trzech kolejnych książek, które opublikuję ponad dziesięć lat później. Także i teraz moja miłość dla feminizmu pochodzi ze spotkań z koleżankami i pogaduszek z nimi. Filiżanka herbaty, słone przekąski i paplanie o tym, JAK CHOLERNIE DZIWACZNE jest bycie dziewczyną

w patriarchalnym świecie. Nie musimy być poważne. Ostatnio dosłownie płakałam ze śmiechu, gdy rozmawiałyśmy o tym, czy obawy przed robieniem kupy w domu chłopaka są „niefeministyczne”.

Twoja ulubiona przekąska? Nachos. Życie z nimi staje się lepsze.

Jak zbierałaś informacje do książki? Poświęciłam na to dużo czasu. Maglowałam terapeutów kognitywnobehawioralnych, psychoterapeutów i młodych ludzi cierpiących na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Zależało mi na tym, by Evie była tak realna, jak to tylko możliwe. Czułam dużą presję, żeby adekwatnie i jednocześnie z dużą dozą wyczucia przedstawić to zaburzenie. Jest to niezmiernie trudne, ponieważ zaburzenia obsesyjno-kompulsywne przejawiają się na bardzo wiele sposobów i nigdy nie byłabym w stanie oddać „wersji” przebiegu kompulsji wszystkich osób. Jednak gdy w mojej głowie pojawiła się postać Evie, kluczowe znaczenie miało dla mnie to, jak bardzo irytuje ją fakt, że cierpi na tak stereotypowy typ tego zaburzenia. I na tym postanowiłam się skupić.

Czy podczas pracy nad książką zmieniły się twoja opinia o feminizmie i wyobrażenia o zdrowiu psychicznym? Moja opinia na temat feminizmu i zdrowia psychicznego zmienia się wraz z wiedzą, którą zdobywam. Trzeba temu poświęcić więcej uwagi. Poznanie to podróż – w momencie, gdy postanawiamy, że będziemy walczyć o coś, w co wierzymy, nie możemy zakładać, że wiemy już wszystko i wszystko dobrze rozumiemy. Nie powinniśmy krzyczeć na innych, że „nie rozumieją, w czym rzecz”, jeśli po prostu są na innym etapie w procesie uczenia się. Nie powinno się krzyczeć na nikogo, kto

identyfikuje się jako feministka lub osoba profeministyczna! Koniec kropka! Gdy feministki zaczynają toczyć wewnętrzne sprzeczki, zawsze przypomina mi się scena z Igrzysk śmierci, w której Finnick wrzeszczy na Katniss, by pamiętała, kto jest ich faktycznym wrogiem. Podczas pisania książek bardzo się rozwinęłam jako feministka i mam nadzieję, że moi czytelnicy podczas lektury trylogii będą mogli dostrzec, jak się uczyłam i rozwijałam.

Czy istnieje film, przez który „zafascynowałaś się filmami”? Jestem maniakiem filmowym. I tak jak książkowa Evie, mam dokładnie przemyślaną listę najlepszych pięciu filmów: Podejrzani American Beauty Zakochany bez pamięci Matrix Thelma i Louise

Czy do napisania tej powieści zainspirowały cię jakieś konkretne książki? Ogromną inspirację czerpię z książek Georgii Nicolson. Dzięki nim zawsze chcę pisać o przezabawnych dziewczynach i ich przekomicznych przyjaźniach. Kolejna pozycja, która miała wpływ na tę powieść, jest nieco dziwna. To Niebiańska plaża Alexa Garlanda. Uwielbiam w niej to, że jej czytelnik zaczyna wariować wraz z bohaterem. Zależało mi na oddaniu tego stanu. Chcę, aby czytelnicy w trakcie lektury Jestem już normalna? odczuwali brak spójności, dyskomfort, czuli się atakowani i rozproszeni.

Wszystko po to, żeby mogli zobaczyć, jakie to uczucie, gdy twój mózg działa w ten sposób przez cały czas.

Zdradzisz, co czeka nas w następnych częściach Klubu Starych Panien? Klub Starych Panien STANIE SIĘ MIĘDZYNARODOWY. W następnej książce to w życiu Amber, podczas letniego obozu, wydarzą się „wszystkie te rzeczy”. Dodatkowo w kolejnej części będą też fajni chłopcy. Zdaję sobie sprawę, że w Jestem już normalna? męscy bohaterowie są nieprzeciętnymi palantami. W trzeciej książce Lottie zmierzy się z CAŁYM PATRIARCHATEM. Jestem tym tak podekscytowana, że ciężko mi się skupić na pisaniu.

Czy masz jakieś przesłanie dla czytelników – coś, co chciałabyś, żeby wynieśli z lektury? Nie mnie o tym decydować. To zależy od was... ale jeśli ktoś z was po przeczytaniu książki postanowi założyć własny Klub Starych Panien, proszę, dajcie mi znać. To będzie najlepsza wiadomość tego dnia, tygodnia, a nawet mojego życia!

.

O Holly Bourne W ciągu dnia Holly Bourne jest dziennikarką i ekspertem ds. relacji na charytatywnej stronie internetowej TheSite.org. Na tej stronie młodzież w wieku 16–25 lat może uzyskać porady i informacje. Wieczorami Holly pisze powieści dla nastolatków oraz prowadzi blog poruszający kwestie feminizmu. Holly najbardziej lubi narzekać na stygmatyzację chorób psychicznych, kwestie praw kobiet oraz niedocenianie umiejętności aktorskich Keanu Reevesa.

Przypisy [1] Stwór będący jednym z bohaterów serii bestsellerowych książeczek dla dzieci angielskiej pisarki Julii Donaldson. (O ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [2] Międzynarodowy bestseller australijskiej feministki i pisarki Germaine Greer. Książka The Female Eunuch (Kobiecy eunuch) została opublikowana w 1970 roku i porusza temat nienawiści mężczyzn do kobiet oraz tego, jak bardzo kobiety nienawidzą samych siebie. [3] Manic Pixie Dream Girl – określenie po raz pierwszy użyte przez amerykańskiego krytyka filmowego Nathana Robina, oznaczające drugoplanową bohaterkę, która pomaga głównemu bohaterowi pokonać przeciwności losu i sprowadza go na właściwą drogę – przyp. red. [4] Obłąkana żona pana Rochestera, jednego z bohaterów powieści Charlotte Brontë Dziwne losy Jane Eyre. [5] Kot z Cheshire, zwany też Kotem-dziwakiem z Cheshire, to jedna najbardziej charakterystycznych postaci książki Lewisa Carrolla Alicja w Krainie Czarów. [6] Enid Mary Blyton (1897–1968) – angielska pisarka, autorka książek dla dzieci i młodzieży. [7] Stwór z serii książek Enid Mary Blyton The Faraway Tree. [8] Nawiązanie do filmu Żony ze Stepford Bryana Forbesa z 1975 roku oraz jego nowszej wersji, wyreżyserowanej przez Franka Oza w 2004 roku. „Żona ze Stepford” to synonim pięknej, szczęśliwej, oddanej swojemu mężowi i usługującej mu we wszystkim kobiety. [9] OCD (ang. obsessive-compulsive disorder) – powszechnie stosowany skrót dla zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. [10] Tak, nie zmieniłam twojego imienia. PRZEPRASZAM (ale właściwie nie).
Bourne Holly - The Spinster Club Series 01 - Jestem już normalna.pdf

Related documents

115 Pages • 37,555 Words • PDF • 958.5 KB

293 Pages • 73,864 Words • PDF • 1.3 MB

38 Pages • 10,678 Words • PDF • 3.4 MB

1 Pages • 144 Words • PDF • 63.3 KB

362 Pages • 110,288 Words • PDF • 1.9 MB

2 Pages • 1,344 Words • PDF • 233.2 KB

200 Pages • 111,811 Words • PDF • 1.4 MB

338 Pages • 98,648 Words • PDF • 2.1 MB

80 Pages • 29,378 Words • PDF • 61.7 MB