Ward J.R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 15 - The Shadows.pdf

628 Pages • 155,703 Words • PDF • 2.7 MB
Uploaded at 2021-09-24 16:48

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


1

2

Tłumaczenie/The translation by: Fiolka2708 SarahRockwell Nuffanillia MagdalenaBojka1 Skład i korekta: Fiolka2708, SarahRockwell Wszelkie prawa zastrzeżone/All rights reserved Copyright for the Polish translation 2015

3

4

GLOSARIUSZ Ahstrux nohtrum - osobisty ochroniarz z uprawnieniami zabójcy. Funkcja z królewskiego nadania Bractwo czarnego sztyletu - tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest obrona wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem, oraz niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich członków, którzy nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie a przy tym tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo poważnych urazów; takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp. Broniec - samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej, niż jedną partnerkę. Cerbher - kurator przydzielony z urzędu. Funkcja podlega gradacji; najwięcej uprawnień mają cerbherzy eremithek. Chcączka - okres płodności u samicy wampirów, zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. To niebezpieczny okres, w którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza jeśli samica nie ma partnera. Dhunhd - piekło. Ehros - wybranka kształcona w dziedzinie sztuki erotycznej i miłosnej. Eremithka - status przyznawany przez króla arystokratycznej samicy w odpowiedzi na suplikę jej rodziny. Eremithka podlega wyłącznie władzy cerbhera, zwykle najstarszego samca w domostwie. Cerbher ma prawo decydowania o jej postępowaniu, zwłaszcza ograniczania bądź całkowitego zakazu kontaktów ze światem zewnętrznym.

5

Frathyr - zwrot używany pomiędzy mężczyznami na znak wzajemnej miłości i szacunku. W swobodnym tłumaczeniu: drogi przyjaciel. Glymeria - opiniodawcze kręgi arystokracji. Socjeta. Gwardh - osoba odpowiedzialna za wychowanie, ojciec chrzestny. Juchacz - wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal praktyką legalną. Korporacja Reduktorów - organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu eksterminacji rasy wampirów. Krwiczka - wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny. Krypta - rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do ceremonii oraz przechowywania słoi z sercami reduktorów. W Krypcie odbywają się ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby; tu również dyscyplinuje się nieposłusznych członków Bractwa. Wstęp przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani Kronik i inicjowanym adeptom. Lillan - pieszczotliwie: ukochany, ukochana. Łyż - narzędzie tortur służące do wyłupywania oczu. Mahtrona - babcia. Mamanh - spieszczenie słowa: matka. Nalla - najdroższa, ukochana. Rodzaj męski: nallum. Normalsi - symphackie określenie wampirów niebędących symphatami. Nówka - dziewica. Omega - złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy tworzenia. Pani Kronik - duchowy autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg wampirów, dawczyni przywilejów. Istota nadprzyrodzona, posiada wiele nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę wampirów.

6

Pierwsza Rodzina - królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem. Pre - trans - młody wampir w okresie bezpośrednio poprzedzającym przemianę. Princeps - bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik. Provodhyr - wpływowy osobnik piastujący wysokie stanowisko. Przedświtek - trzeci posiłek wampirów, odpowiednik kolacji w świecie ludzkim. Przemiana - przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany. Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do dematerializacji. Psaniec - wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która dyktuje ich strój i maniery Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat. Samica psańca: psanka. Pyknąć - unicestwić Nieumarłego przez przebicie mu piersi; anihilacji towarzyszy charakterystyczne pyknięcie połączone z rozbłyskiem. Pyrokant - pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek). Pomstha - odwet. Akt wymierzenia sprawiedliwości, zwykle przez samca związanego z poszkodowanym. Qhrih (St. Jęz. ) - runa honorowej śmierci. Reduktor - członek Korporacji Reduktorów. Bezduszny humanoid, pogromca wampirów. Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją, nie rozmnażają się. Z czasem tracą pigment we włosach, skórze i tęczówkach - są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają bezbarwne. Pachną zasypką dla niemowląt. Do Korporacji wprowadzani przez Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju. 7

Rundha - rytualna rywalizacja samców o samicę, z którą chcą się parzyć. Ryth - rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę). Sadhomin - tytuł grzecznościowy używany w relacjach sado maso przez osobnika podległego wobec osobnika dominującego. Sroghi - określenie odnoszące się do sprawności męskiego członka. W tłumaczeniu dosłownym: podziwu godny, zasługujący na szlachetną samicę. Symphaci - odmiana rasy wampirów charakteryzująca się, między innymi, skłonnością i talentem do manipulowania uczuciami bliźnich; w ten sposób doładowują się energetycznie. Symphaci od stuleci są gatunkiem pogardzanym, w niektórych epokach przeznaczonym na odstrzał. Odmiana bliska wymarcia. Tolly - czuły zwrot. W wolnym przekładzie: moja miła; mój miły. Wampir - przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi, spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej. Wieczerza - pierwszy posiłek wampirów, odpowiednik śniadania w świecie ludzkim. Wybranki - samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niż świeckiej. Z samcami nie mają prawie styczności, czasem jednak parzą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych czasach karmiły swoją krwią członków

8

Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek, praktyka ta została jednak zarzucona. Zanikh - duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich bliskich. Zghubny brah - młodszy bliźniak, nosiciel klątwy. Zvidh - pole buforujące, maskujące realistyczną iluzją wybrany fragment terenu; fatamorgana. Zwyrth - martwy osobnik powracający z Zanikhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są głębokim szacunkiem i podziwiane za bolesne doświadczenia.

9

Kilka słów od nas Dziękujemy Wam za wspólną podróż do świata, który tusz obok, za wsparcie, komentarze i Waszą obecność, a także za wyrozumiałość dla chochlików językowych, których nie zauważyłyśmy To była dla nas czysta przyjemność i mamy nadzieję, że dla Was również. Do zobaczenia! Jak i w poprzednich częściach naszych tłumaczeń pozostawłyśmy oryginalne imię jednego z bohaterów: Blaya, który w polskiej wersji był dotychczas Blastherem. Mamy nadzieję, że Wy też wolicie Blaya – tak jak my ☺. Pozostałe imiona bohaterów, są takie same jak w wersji drukowanej. Jeżeli będziecie mieli jakieś pytania do nas, zapraszamy do odwiedzenia naszych chomików.

Życzymy przyjemnej lektury, Tłumaczki

10

PROLOG Terytorium S'HISBE, Grand Palace Ślady, które zostawiał na białym marmurze były czerwone. Czerwone jak Birmański rubin. Czerwone jak rdzeń pożaru. Czerwone jak jego gniew. Trez Lath był cały we krwi, ale nie czuł bólu. Narzędzie zbrodni, którego właśnie użył, srebrny nóż, tak długi, jak jego ręce i tak wąski jak jego palce, był wciąż w jego dłoni. Kapało z niego, ale nie to był powód śladów, które zostawiał za sobą. Został ranny w walce. W biodro. W udo. Może w ramię, nie był pewien. Korytarz był długi na milę i niebotycznie wysoki, ale nie wiedział, co czeka na niego na jego końcu. Drzwi, modlił się. Musiały być jakieś drzwi - to było wyjście z pałacu, więc musiało być jakieś… wyjście. A kiedy do nich dojdzie? Nie miał pojęcia, jak wydostanie się na zewnątrz. Ale nie miał też pojęcia, jak zabić innego samca, a zrobił to kilka minut temu. Co więcej, nie miał planu, nie wiedział co było po drugiej stronie drzwi pałacu lub jak ma zamiar dostać się za mury ochronne Terytorium. Nie miał pojęcia, gdzie iść, co robić. Ale wiedział, że nie może już dłużej być w tej celi. Była luksusowa owszem, pościel z jedwabiu na łóżku i wanna wielkości prywatnego basenu i osobisty kucharz, aby go karmić. Miał książki napisane przez Mistrza Cieni do dyspozycji i cały zespół specjalistów, od uzdrowicieli, po kąpielowych, kończąc na trenerach. Co do ubrań? Jego szaty, teraz już podarte, były wysadzane drogocennymi klejnotami, diamentami, szmaragdami i szafirami. A przecież jego ciało było uważane za znacznie bardziej drogocenne niż to co nosił. Trez był świętym tłustym cielęciem, cennym ogierem, mężczyzną, którego wykres narodzin głosił, że spłodzi następną generację królowych. Nie został jeszcze powołany do służby seksualnej. To przyjdzie z czasem, kiedy Księżniczka, jego żona, dorośnie do astrologicznej dojrzałości.

11

Trez obejrzał się przez ramię. Nikt za nim nie szedł, ale to się zmieni, gdy tylko powykrzywiane ciało tego strażnika, którego pokonał, zostanie znalezione – a to nie potrwa długo. Zawsze był ktoś, kto patrzy. Gdyby tylko mógłPrzed nim rozsunęły się drzwi, które tworzyły jednolitą płaszczyznę ze ścianą, a bezpośrednio na jego drodze stanęła masywna postać okryta czernią. s'Ex, kat Królowej, miał na sobie kolczugę tkaną ze stali, jego twarz również pokrywał metalowy splot. Ale widok jego twarzy nie był konieczny. Jego głos, głęboki i diabelski, był czystym zagrożeniem. "Zabiłeś jednego z moich chłopców." Trez szorując nogami zatrzymał się, a jego długie szaty opadły na podłogę. Spoglądając w dół, na nóż w swoim ręku, wiedział, że ta kiepska ‘broń’ jest niczym, przeciwko Cieniowi z jakim stał teraz twarzą w twarz. Srebrne ostrze zostało zaprojektowane do cięcia gruszek i jabłek, nawet nie do mięs. A kat nie był jak ten strażnik. "Próbujesz odejść." s'Ex nie zrobił nawet jednego kroku do przodu, ale wydawało się, że i tak się zbliża. "Co jest nie tylko niedopuszczalne, z mojego punktu widzenia, ale również niezgodne z prawem." "Zatem zabij mnie za karę" powiedział Trez zmęczonym głosem. "Rozedrzyj moje ciało na strzępy i pogrzeb poza Terytorium jak zdrajcę, jakim jestem." "Chciałbym to zrobić. W zemście za poświęcenie życia mojego strażnika." s'Ex splótł ciężkie ręce na grubej piersi. "Ale bicie twojego serca i oddech w twoich płucach jest boski. Więc ta droga nie jest dla mnie otwarta – i dla ciebie też nie." Trez zamknął na chwilę oczy. Jego rodzice byli zadowoleni z wiadomości, że jeden z ich dwóch synów urodził się w idealnym momencie, zestrojonym z gwiazdami w tym ułamku sekundy, który przekształcił rodzinę – w błogosławieństwo dla nich, pozycję społeczną, bogactwo; w przekleństwo dla niego, które pozbawiło go życia, choć jeszcze żył. "Nawet o tym nie myśl," powiedział Kat.

12

Gdy Trez uniósł powieki, odkrył, że przyłożył nóż do swojego gardła. Jego ręka drżała, ale przesunął ostrze wystarczająco mocno, by naciąć skórę na swojej tętnicy. Krew, ciepła i gładka, pieściła jego zaciśniętą pięść. Jego śmiech, nawet we własnych uszach brzmiał szalenie. "Nie mam nic do stracenia, oprócz dożywocia za zbrodnię narodzin." "Och, myślę, że masz. Nie, nie odwracaj wzroku - będziesz chciał to zobaczyć." Kat skinął głową w otwarte drzwi i coś zostało z nich wypchnięte… "Nie!" Wrzasnął Trez, jego głos odbił się echem w górę i w dół korytarza. "Nie!" "Więc go rozpoznajesz." s'Ex wyprostował ramiona i podciągnął rękawy, świadomie ukazując zakrwawione kostki. "Pomimo mojej pracy. Byliście razem przez jak długo?" Wzrok Treza był nieostry, gdy szukał oczu brata. Nie mógł uchwycić jego spojrzenia. iAm był nieprzytomny, z głową opadającą na bok, twarzą pobitą i tak spuchniętą, że była zniekształcona. Jego ciało zostało związane skórzanym znoszonym rękawem, który biegł od kolan, aż do ramion i został zabezpieczony przez mosiężne klamry. Plamy, nowe i stare, przysłonięte brązowymi pasami tłumiły blask metalowych elementów. "Dawać mi go," rozkazał s'Ex. Kat chwycił za pasy i podniósł bezwładne ciało iAma z podłogi bez większego wysiłku, niż podniesienie flaszki wina. "Proszę..." błagał Trez. "On nie ma z tym nic wspólnego… pozwól mu odejść…" Z jakiegoś powodu, jasne zwisające nogi brata przyprawiły go o mdłości. Tylko jeden z butów iAma był jeszcze na miejscu, drugi został zagubiony podczas porwania i tortur. Obie stopy były skierowane do wewnątrz, dotykając się dużymi palcami, jedna z nich nachylona pod nienaturalnym kątem przez pękniętą kostkę. "A teraz, Trez" powiedział s'Ex, "myślałeś, że twoja decyzja nie wpłynie na niego? Rzuć nóż. Jeśli nie, mam zamiar użyć tego" - kat potrząsnął bezwładnym ciałem iAma w górę i w dół "i mam zamiar go obudzić. Czy wiesz, jak chcę to zrobić? Wezmę to" - w wolnej ręce błysnął ząbkowany nóż "i umieszczę go w jego ramieniu. Potem będę skręcać, aż zacznie krzyczeć." 13

Do oczu Treza napłynęły łzy. "Zostaw go. To nie ma z nim nic wspólnego." "Odłóż nóż." "Zostaw-" "Mam zademonstrować?" "Nie! Zostaw- " s'Ex pchnął nożem ramię iAma tak mocno, że ostrze przecięło skóry i weszło w ciało. "Przekręcić?" warknął s'Ex pośród krzyku. "Tak? Czy rzucisz ten nóż do masła?" Brzdęk srebra uderzającego o marmurową posadzkę został zdławiony przez ciężki, przeciągły oddech iAma. "Tak myślałem." s'Ex wyszarpnął nóż i iAm zaczął jęczeć i kaszleć, krew skapywała na podłogę. "Wracamy do waszych kwater." "Najpierw go puść." "Nie jesteś w pozycji, by stawiać żądania." Z ukrytych drzwi w szyku wyszli Strażnicy, wszyscy w czarnych szatach z maskami ze stalowych siatek. Nie dotykali go. Nie mogli. Otoczyli go i zaczęli iść, spychając go ich ciałami. Zmuszając by szedł do miejsca, z którego uciekł. Trez walczył, wznosząc się na palcach stóp, starając się zobaczyć swojego brata. "Nie zabijaj go!" Krzyknął. "Pójdę! Pójdę - tylko nie rób mu krzywdy!" s'Ex wciąż stał w tym samym miejscu, a karbowany, zakrwawiony nóż łapał światło, gdy trzymał go w górze. Jakby zastanawiał się, które ważne organy dźgnie. "To zależy od ciebie, Trez. To wszystko zależy od-" Coś trzasnęło. Później, gdy białe światło zniknęło z wizji Treza, a narastająca fala opadła, gdy ryk ucichł i dziwne bóle w dłoniach sięgnęły aż po łokcie, gdy już nie stał, a opadł na kolana, zdał sobie sprawę, że pierwszy strażnik, którego zabił tej nocy był daleko w tyle od jego ostatniego. Miał świadomość, że w jakiś sposób zamordował gołymi rękami wszystkich, którzy go otaczali. ...a s'Ex wciąż stał tam z jego bratem.

14

Był przyczyną nie tylko śmierci, i horroru iAma, nie tylko miedzianego zapachu krwi, która była tak czerwona, a teraz nie tylko wyznaczała jego ślady, pamiętał miękki śmiech, który przesączał się poprzez oczka stalowej maski obejmującej twarz kata. Miękki śmiech. Jakby kat aprobował rzeź. Trez się nie śmiał. Zaczął szlochać, podnosząc zakrwawione, poszarpane ręce do twarzy. "Astrologiczne wykresy nie kłamią" powiedział s'Ex. "Jesteś siłą w tym świecie, dobrze nadajesz się do prokreacji." Trez osunął się na bok i wylądował we krwi, szaty wysadzane klejnotami wbijały się w jego ciało. "Proszę… pozwól mu odejść... "Wrócisz do kwatery. Dobrowolnie i bez krzywdzenia kogokolwiek innego." "A ty go puścisz?" "Nie jesteś jedynym, który może zabijać. I w przeciwieństwie do ciebie, ja jestem wyszkolony w dziedzinie przysparzania cierpienia żywym. Wróć do kwatery, a nie sprawię, że twój brat będzie sobie życzył, jak ty, żeby nigdy się nie narodził." Trez spojrzał na swoje dłonie. "Ja się o to nie prosiłem." "Nikt nie prosi się na świat." Kat podniósł ciało iAma wyżej. "A czasem nie prosi o śmierć. Możesz jednak kontrolować tą ostatnią, jeśli chodzi o tego samca. Więc co zamierzasz zrobić. Walczyć z losem, którego nie można zmienić i skazać niewinnego nieszczęśnika na długie cierpienia? Czy spełnić święty obowiązek, który wielu przed tobą uważało za wielki zaszczyt?" "Puść nas. Wypuść nas obu." "Nie ja o tym decyduję. Twoje przeznaczenie jest twoim przeznaczeniem. Twój los został przypieczętowany przez skurcze twojej matki. Nie możesz już z tym walczyć inaczej niż walczyłeś z nimi." Kiedy w końcu Trez próbował wstać, zobaczył, że podłoga jest śliska. We krwi. Krwi, którą przelał. A gdy już był na nogach, musiał przedzierać się przez makabryczną plątaninę ciał, depcząc po życiu, które wiedział, że nie było jego, by je zabrać.

15

Ślady, które zostawiał na białym marmurze były czerwone. Czerwone jak Birmański rubin. Czerwone jak rdzeń pożaru. A te były teraz równolegle do jego pierwszego zestawu śladów, oddalając go od ucieczki, której tak rozpaczliwie pragnął. Dodałoby mu otuchy, gdyby wiedział, że za jakieś dwadzieścia lat, trzy miesiące, jeden tydzień, i sześć dni od tego momentu, wydostanie się na wolność i utrzyma ją przez jakiś czas. I wstrząsnęłoby nim do rdzenia duszy, że w jakiś czas po tym, dobrowolnie wróci do pałacu. Kat tej nocy mówił prawdę. Los był tak nieczuły i obojętny, jak wiatr dla flagi, niosąc tkaninę według swojego kaprysu, kołysząc bez dochodzenia tego, czego pożąda sztandar. Albo o co się modli.

Tłumaczenie: Fiolka2708

16

JEDEN Klub nocny shAdoWs, Caldwell, Nowy York Nie było, żadnego pukania. Drzwi do biura po prostu otworzyły się jakby ktoś zrobił to jakimś C4. Albo Chevroletem. Albo— Trez Latimer spojrzał z nad papierów leżących na biurku. "Duży Rob?" — kula armatnia. Zastępca szefa ochrony jąkał się i drżał, Trez spojrzał ponad jego ramieniem na weneckie lustro wielkości dwadzieścia na dziesięć stóp, za Kapitanem Kirkiem, w centrum kontrolnym. Na dole, w jego nowym klubie przebijali się ludzie mieląc się wokół otwartej powierzchni przerobionego magazynu, każdy z tych biednych chorych łajdaków reprezentujący setki dolarów zysku, w zależności co niecnego chcieli zrobić i tego jak bardzo chcieli się upić. Była to noc otwarcia klubu shAdoWs i spodziewał się kłopotów. Tylko nie takich, które sprawiają, że bramkarz weteran drży jak dwunastoletnia dziewczynka. "Co się kurwa dzieje?" - zapytał, gdy wstał i podszedł do niego. "Ja—Ty—Ja… ten facet… on…" Znajdź szybko słowa, pomyślał Trez. Albo będę musiał wyklepać je z ciebie, człowieku. Wreszcie, bramkarz wykrztusił, "Musisz to zobaczyć na własne oczy." Trez podążył za Dużym Robem i zbiegł na dół po schodach. Jego biuro miało system samoblokujący, nie żeby miał tam zamknięte jakieś tajemnice. Ale miał tam jednak kilka miłych skórzanych sof, i trochę sprzętu do wideo monitoringu, które mogłyby wylądować na Ebayu - dodatkowo nie lubił ludzi w swojej przestrzeni z zasady.

17

"Cichy Tom zauważył problem,"- Duży Rob przekrzykiwał hałas, gdy dotarli na parter. "Jakiś wyciek chemiczny?" "Nie wiem co to jest." Piosenka T.I. About the Money była jak podkład dla fizycznej obecności czegoś z czym Trez kiedyś walczył, pomyślał kiedy mijali ochroniarza przy wejściu do korytarza prywatnych salonów. Tak jak w przypadku innego jego klubu, The Iron Mask, musiały być w nim małe części Nikt Nie Może Zobaczyć dla jego klientów. To było trudne, pierścień prostytucji działał wystarczająco działał w Caldwell, New York, bez ludzi machającymi częściami ciała otwarcie. "Tu z tyłu," powiedział Duży Rob. Cichy Tom był ludzką ścianą przed zamkniętymi drzwiami do trzeciego prywatnego pokoju na dole. Ale Trez nie potrzebował, żeby ten mu coś ujawnił, by móc dodać dwa do dwóch: Nos potwierdzał, że jego matematyka ma się dobrze. Chorobliwie słodki smród reduktora przesiąkał przez salę, dominując nad potem i zapachem seksu ludzi, którzy byli wokół. "Pozwól, że spojrzę," - powiedział szorstko. Cichy Tom się odsunął. "Wciąż się rusza. Cokolwiek to cholera jest." Taaa, zabójca prawdopodobnie żył. Ci skurwiele musieli zostać zabici w określony sposób albo po prostu wciąż trwali i trwali— nawet pokrojone na małe kawałki. "Będziemy musieli wezwać karetkę," powiedział Duży Rob. "Zrobiłem to. Nie chciałem, aby—" Trez uniósł dłoń. "W porządku. I powstrzymaj się przed dzwonieniem na dziewięćset jedenaście." Otwierając drzwi, skrzywił się, gdy smród uderzył w niego, a następnie wszedł do pokoju wielkości dziesięć na dziesięć stóp. Ściany i podłoga były pomalowane na czarno, sufit lustrzany, pojedyncze światło świeciło delikatnie nad głową. Zabójca był skulony w kącie pod wbudowaną pieprzoną ławą, jęczał i krwawiąc oleistą mazią, która pachniała jak padlina 18

na drodze zmieszana ze świeżo pieczonymi ciasteczkami owsianymi i pudrem Johnson & Johnson Baby dla dzieci. Mdło. I znowu odrzuciło go od ciastek Mrs. Fields, czego nie doceniał — i dzieci, czym się nie przejmował. Spojrzał na zegarek. Północ. Xhex, jego szef ochrony, cieszyła się rzadkim wieczorem ze swoim partnerem, Johnem Maghew — i Trez musiał zmusić samicę do wzięcia wolnego, bo to był jedyny raz w tym tygodniu, kiedy jej hellren nie miał służby z Bractwem Czarnego Sztyletu. Musiał poradzić sobie z tym sam. Trez cofnął się na korytarz. "Okay, więc co się stało?" Duży Rob dyskretnie błysnął przed nim garścią małych woreczków foliowych z proszkiem, jak zwitkiem banknotów. "Przyłapaliśmy go, jak to rozprowadzał. Zaczął być pyskaty. Walnąłem go, a potem odpowiedział na atak — był kurwa jak demon, a gdy wyciągnął nóż, zdałem sobie sprawę, że mam kłopoty. Zrobiłem, co musiałem zrobić." Trez zaklął, kiedy rozpoznał symbol wybity na workach z heroiną. To nie było nic, ludzkiego — i widział to drugi raz. To był Stary Język wampirów — i to gówno znowu było przy reduktorze? Tym razem dilerze? Wziął prochy i schował je w kieszeni. Pozwolił ochroniarzowi zachować gotówkę. "Miałeś szczęście, że nie zginąłeś." "Porozmawiam z policją. Wszystko jest na taśmie." Trez potrząsnął głową. "Nie będziemy mieszać w to policji." "Nie możemy go tam po prostu zostawić." Duży Rob spojrzał na swojego milczącego partnera. "Umrze." Tylko chwilę zajęło obezwładnienie umysłu ludzi. Obu z nich. Jako Cień, Trez był jak każdy inny wampir, zdolny do wejścia w mózg i rozmieszczania myśli i wspomnień jakby były fotelami i kanapami w salonie. Albo usunąć je z domu w ogóle. Ciało Dużego Roba od razu rozluźniło się i skinął głową. "Oh, pewnie. Możemy postać tutaj. Nie ma problemu, szefie — i nie martw się, nie chcesz by ktoś tam wszedł? Załatwione." 19

Trez poklepał faceta po plecach. "Zawsze mogę na ciebie liczyć." Wracając do swojego biura, wciąż przeklinał. Pojechał do Braci miesiące temu, kiedy pierwszy raz znalazł zabójcę z tym gównem na nim. Miał zamiar wyśledzić nawet więcej z nich. Ale życie stawiało inne rzeczy na drodze, takie jak s'Hisbe nadchodzący po niego, Selenę i jego... Sama myśl o Wybrance sprawiła, że zamknął oczy i zachwiał się na schodach. Ale potem rzucił żądło. Bo albo mógł zrobić tak, albo wpadłby w wir czarnej dziury. Dobra wiadomość? Spędził wiele czasu w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy próbując odciągnąć swój umysł, swoje emocje, swoją duszę od tematu Seleny. Więc był przyzwyczajony do tego rodzaju rozładowywania mocy. Niestety, ona pozostała stałym zaniepokojeniem, jakby miał niską gorączkę, która prześladowała go bez względu na to, ile spał i próbował jeść prawidłowo. A w niektóre noce, było to więcej niż zaniepokojenie — dlatego właśnie, musiał opuścić dwór Bractwa na ten czas i rozbić się z powrotem w swoim mieszkaniu na Commodore. Wszakże, związani mężczyźni mogli być niebezpieczni, a fakt, że nie był z nią — i nie powinien — nie znaczyło absolutnie nic dla tej jego strony. Zwłaszcza, kiedy karmiła wojowników, którzy nie mogą, z jakiegokolwiek powodu, wziąć żyły ich partnerek czy partnerów. To było po prostu szalone. Była cnotliwą sługą Pani Kronik, a on był zreformowanym seksoholikiem z wyrokiem życia podobnego do bycia w więzieniu, wiszącym nad głową — a jednak, według jego fiuta i jaj, to był przepis na prawdziwą miłość. Ta. Było trochę sprawiedliwej matematyki dla ciebie. Boże, odczuwał prawie ulgę, że miał cieknącego zabójcę w jednym z jego sex pokoi. Przynajmniej dawało mu to możliwość wyładowania się — co było lepsze niż wpatrywanie się w ten anonimowy tłum nieznajomych, którzy karmili swoje nałogi za pomocą kobiet i alkoholu, których im dostarczał. Czekając, aż stanie się coś złego. 20

Na s’Hisbe. Tłumaczenie: Nuffanilia

21

DWA Podziemia, Rezydencja Bractwa Rankohr spojrzał z nad Caldwell Courier Journal. Z jego punktu obserwacyjnego skierowanego na skórzaną sofę z V i Butchem siedzącymi na niej, widział więcej, niż chciał u półnagiego Lassitera grającego z samym sobą. W piłkarzyki. Upadły anioł grał przy stole V jak profesjonalista, materializując się tam i z powrotem, między dwoma stronami i rzucając obelgami - sam na siebie. "Pytanie" mruknął Rankohr, gdy ułożył swoją ranną nogę. "Czy jedna z twoich osobowości, jest świadoma, że jesteś maniakalnym schizofrenikiem?" "Twoja mama jest tak głupia" - Lassiter zdematerializował się i ponownie zescalił po drugiej stronie, kręcąc kijami- "że myśli, że California dime1 to jest coś co można wybrać na klawiaturze telefonu." V podszedł i zabrał pakunek. "To jest wielokrotne zaburzenie osobowości, Hollywood. Nie schizofrenia." Brat położył skórzaną sakiewkę tytoniu i bibułki na stosie Sports Illustrateds – w chwili, gdy Lassiter wystrzelił z okrzykiem triumfu. "Och, spójrz," powiedział V pod nosem. "Idiota w końcu wygrał." Rankohr chrząknął, kiedy próbował znaleźć lepsze miejsce dla swojej nogi. On i V powinni walczyć na zewnątrz – tyle, że na Gordon Ramsay natknęli się na reduktora z zardzewiałym nożem i V miał teraz ranę postrzałową przez lewe ramię. Przynajmniej wrócą do obrotu za dwadzieścia cztery godziny, w dużej mierze dzięki Selenie. Bez jej hojnych żył, nie byliby w stanie wyleczyć się tak szybko - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że żadna z ich partnerek nie była w stanie zaspokoić ich potrzeb żywieniowych w ten sposób. Ale człowieku, to dupy, siedzieć jak para kalek. A jeszcze był Lassiter. 1

California dime – jest określenie spełniania wyższego standaru

22

Podziemia najczęściej były jak to zawsze: pełne toreb z siłowni, sprzętu komputerowego i stereo, stołu z piłkarzykami, i TV wielkości parku miejskiego. W Centrum sportowym było miejsce na rozmowy o futbolu wraz z NFL; puste butelki po Grey Goose walały się wszędzie; a szafa Butcha teraz wylewała się na korytarz. Aha, i tak, ‘Hell of Night’ SchoolBoy Q2 leciał w głośnikach. Ale nie było to już wyłącznie miejsce kawalerów. Utrzymujące się w powietrzu perfumy Marissy - coś jak Chanel? I torby medyczne dr Jane na stoliku. Te puste butelki po wódce? Tylko z tego popołudnia i wieczoru, i V zamierzał wyciągnąć coś schludnego zanim się rozbił. A potem były czasopisma Journal of American Medical Association i People. Och, ale kuchnia była czysta, ze świeżymi owocami w misce i lodówką pełną rzeczy innych niż resztki z Arby czy sos sojowy. Rankohr jak tylko wszedł skorzystał z lodówki Frigidaire, zaczepiając o połowę galonu lodów czekoladowo miętowych. Ale to było pół godziny temu i miał ochotę przekąsić coś raz jeszcze. Być może nadszedł czas, aby wrócić do rezydencjiGdy tylko zabrzmiał ‘Holy Ghost’ Jeezyego, Lassiter zaczął rapować. Rapować. "Dlaczego znowu go zaprosiłeś?" zapytał Rankohr, gdy V wysunął swój język i polizał jeden ze swoich ręcznie rolowanych papierosów, by się skleił. "I Jezu, kiedy do diabła sobie zrobiłeś piercing?" "Nie zrobiłem sobie. Przyszedł za nami przez dziedziniec. Miesiąc temu." "Dlaczego to sobie robisz?" V strzelił diabelskim uśmiechem z kanapy, jego powieki opadły nisko nad jego diamentowymi oczami. "Jane lubi." Rankohr wrócił do gazety. "Nie chcę o tym słuchać, mój bracie." "Jakbyś ty sobie nie zrobił takiego samego, gdyby Mary chciała." "Doktor Jane poprosiła o to? Jakby twoja kozia bródka nie była wystarczającym gównem na twojej mordzie? Daj spokój." Wszystko co dostał to był kolejny z tych uśmiechów. 2

Quincey Matthew Hanley(ur. 26 października 1986) lepiej znany pod pseudonimem Schoolboy Q to amerykański raper z Los Angeles

23

"Zmieniając temat..." Skupił się na horoskopach. "W porządku, więc z pod jakiego znaku jesteś Lassiter?" "Spod wspaniałego", upadły anioł błysnął na drugą stronę - "Z pod wschodzącego słońca w ćwiartce Pocałuj Mnie w Dupę. I zanim zapytasz, zostałem stworzony, nie urodzony, więc nie mam daty urodzin." "Dam ci datę pogrzebu" wciął się V. "A koszula." Rankohr odwrócił następną stronę gazety. "Po prostu koszula. Czy to cię zabije, jeśli się nią okryjesz, aniele? Nikt nie potrzebuje cię oglądać." Lassiter na chwilę zamilkł... a następnie zaczął udawać Channing Tatum przy stole, przechodząc wszystkie fazy Magic Mike’a, w tym samym czasie jęczał jakby miał orgazm. V zasłonił oczy. "Nigdy nie myślałem, że będę się modlić o ślepotę". Rankohr zmiął gazetę i rzucił nią w Lassitera. "Och, daj spokój, dupku! Chcę korzystać z tego stołu czasem-" W tylnej kieszenie skór Rankohra zawibrował telefon, aż pochylił się na bok i go wykopał. "Tak," powiedział, nie patrząc na wyświetlacz. Głos Treza był niski. "Mam problem". "Co robisz?" "W moim klubie jest obezwładniony reduktor. Wyczyściłem bramkarzy - zwłaszcza tego, który z nim walczył - ale to się nie utrzyma". Rankohr wstał. "Będziemy tam za pięć minut." "Dzięki, stary." Kończąc połączenie, Rankohr skinął do V. "Chodź, wiem że jesteśmy wyautowani, ale nie chodzi walkę." "Nie trzeba mnie prosić dwa razy. Dokąd idziemy?" Lassiter wyprostował się ze swojej harówki. "Wycieczka terenowa!" "Nie-" "Nie-" "Mogę być przydatny, jak również dekoracyjny, wiesz." V zaczął się zbroić, krzywiąc się, gdy przypinał kabury na sztylety i wsunął parę ostrych i błyszczących rękojeści w dół. "Przypuszczam, że będziemy potrzebowali taranu."

24

"Możliwe, że będziemy mieć szczęście." Rankohr skierował się do drzwi. "Ale nie licz na to." "Nie chcę tu zostać sam-" "I nie jesteś tak dekoracyjny, aniele." Na zewnątrz, jesienna noc, zimna, z ostrym wrześniowym powietrzem, zaszumiała w zatokach Rankohra i obudziła jego bestię pod skórą, gdy szedł przez podwórze do wejścia wielkiej kamiennej, rezydencji. Człowieku, mógł poczekać w domu na powrót Mary z pracy w Przytułku. Cała ta rozmowa o językach i kobietach lubiących je w pewnych miejscach - w porządku, to dopiero były około trzy zdania, ale to było więcej niż wystarczająco – by stwardniał. Dziesięć minut, dwie czterdziestki, parę sztyletów i trzy stopy długości łańcucha później, zdematerializowali się z V w dzielnicy przemysłowej Caldwell, obaj zescalili się po drugiej stronie ulicy nowej meliny Treza. shAdoWs znajdował się w odnowionym magazynie, i jak zwykle w jednym z miejsc Cieni, wiła się tam kolejka ludzi stojących jak krowy idące na karmienie. Gdy waliła muzyka, sygnały błyskowe i wiązki laserowe przebiły tysiące szklanych szyb, czyniły z tego miejsca trzypiętrową halucynogenną podróż złapaną w pułapkę pod blaszanym dachem. Kiedy przechodzili z tyłu, odwróciło się sporo głów, ale co tam. Kobiety człowieków w jakiś sposób zauważały wampiry - może to była sprawa hormonów; może czarnych skór. Na pewno nie chodziło o kozią bródkę. No bez jaj. I tak, dawniej był czas, gdy musiałby skorzystać z tych podejrzanych artykułów, ale już nie. Miał swoją Mary i to było więcej niż wystarczające dla niego. V miał tak samo ze swoją Jane. Cóż, Jane oraz ‘zdrowa’ dawka biczów i łańcuchów. Fuj. Tylne wejście klubu miało podwójne drzwi, z potrójną blokadą z napisem Tylko dla Personelu, i na pewno z zamontowaną gdzieś kamerą, bo po chwili zbliżył się ochroniarz i je otworzył. "Czy jesteś...?" "Tak." V wtargnął. "Gdzie jest Trez co?" 25

"Tędy." Ciemne sale. Głupi, pijani ludzie. Dziewczyny w rozmiarze DD. A potem był Trez, stojąc na zewnątrz czarnych drzwi w czarnym świetle. Cień robił wrażenie nawet z trzydziestu metrów. Był wysoki i miał kształt odwróconego trójkąta, duże ciężkie ramiona, ciasną talię, z grubymi udami i długimi nogami. Jego skóra miała kolor mahoniu, takiego samego jak stół w jadalni rezydencji, oczy czarne jak noc, włosy wycięte do zera, z wzorami na czaszce. Wszystko to były tylko ładne pozory. Prawda była taka, że był bardziej niebezpiecznym towarem, niż cokolwiek co można było kupić na wystawie broni. ShAdoWs były zabójcze, zdolne do takich sztuczek, że nawet członkowie Bractwa byli pod wrażeniem - a ze swoim rodzajem zwykle trzymali się razem, pozostając na Terytorium s'Hisbe, poza miastem. Trez i jego brat, iAm, byli wyjątkami od tej reguły. Coś robili z Mordhem. Nie, żeby Rankohr się o to kiedykolwiek pytał. "Gdzie to jest?", Spytał V przybijając piątkę z ShAdoWsm. "Tu". Rankohr zrobił to samo, witając się z ShAdoWsm z impetem. "Jak leci?" "Mamy komplikacje." Trez się cofnął i otworzył drzwi. "Ale nie takie jak myślisz." ‘Martwy’ zabójca poruszał się na podłodze, wijąc rękami i nogami powoli. Kończyny zostały złamane w różnych miejscach, jedna stopa skierowana w złym kierunku, łokieć przechylił się pod nieodpowiednim kątem, i był duży wyciek oleisto czarnej krwi Omegi. "Dobra robota" powiedział Rankohr, wyjmując czekoladkę Tootsie Pop z kurtki i wyrzucając opakowanie. "Bouncer to zrobił?" "Big Rob." Trez wyciągnął rękę. "A tu jest ta komplikacja." Na środku jego dłoni było kilka niespecjalnych paczek narkotykówChwileczkę. V podniósł ją w rękawicach. "Podobnie jak te, które dałeś Butchowi, prawda?" "Dokładnie." "Tak, to jest handel." "Czy takie gówno wypłynęło wcześniej?" 26

"Butch rozmawiał z Assailem, a Assail w kółko zaprzeczał i zaprzeczał, że robił z nimi interesy. I tyle. Nic więcej, aby popchnąć sprawę dalej, no i mieliśmy inne priorytety, rozumiesz?" Rankohr ugryzł czekoladę, gdy pochylił się i zrobił kilka WTF. Narkotyki oznaczone były czerwoną pieczęcią... symbolem śmierci ze Starego Języka. Chrih. Assail był w prawdziwej dupie, jeśli używał wroga, by rozprowadzić swój produkt na ulicach. V włożył wolną rękę w swoje czarne włosy. "Teraz już wiem, dlaczego po prostu nie przebiłeś tego śmiecia, by wrócił z powrotem do Omegi". "Mój ochroniarz powiedział, że zabójca wszedł z tłumem i robił promocję. Został poproszony by opuścił lokal, ale się kłócił, zaatakował, a następnie nadszedł czas na wyłączenie świateł, gdy Big Rob zadbał o biznes. To był pierwszy raz, kiedy reduktor był w pobliżu, ale to nic nie znaczy, bo to noc otwarcia. Najważniejsze jest jednak to, że nie pozwalam ludziom dealować w moim klubie, ludziom ani nikomu innemu. Nie chcę być na liście CPD bardziej niż już jesteśmy..." Gdy tych dwoje ciągle gadało, Rankohr wylizał biały patyk i przyglądał się Cieniowi. Wcinając się w rozmowę, zażądał, "Dlaczego nie przychodzisz już na ostatni posiłek." Diamentowe spojrzenie V obróciło się. "Mój bracie, skup się." "Nie, mówię poważnie." Oparł biodra o czarną ścianę. "Co się dzieje, Trez. Czy nasze jedzenie jest dla ciebie niewystarczająco dobre?" Cień odchrząknął. "Och, nie, więc, ja tylko... byłem zajęty, wiesz. Otwarciem tego..." "A kiedy ostatni raz się karmiłeś? Wyglądasz jak gówno." V rozłożył ręce. "Hollywood, dostaniesz w -" "Wiesz, używałem Seleny dzisiaj wieczorem i jej krew jest niesamowita-" To wszystko stało się tak szybko. W jednej minucie V gadał do niego podczas gdy on podnosił bardzo ważną kwestię, że Cień potrzebował żyły. W kolejnej, dłoń Treza w rozmiarze rakiety była zamknięta na jego szyi, odcinając cały dopływ powietrza. 27

Facet wyszczerzył zęby i warknął jakby Rankohr był jego wrogiem. W mgnieniu oka, mimo tej bolesnej rany barku, Vhredny zaatakował Cienia, całym swoim ciężarem ciała, gdy Rankohr chwycił gruby nadgarstek próbując się uwolnić. Niewiarygodne, że to nic nie dało. Nawet V ważący blisko trzysta funtów próbujący podważyć Treza i cała wytrzymałość Rankohra dorzucona do mieszanki, a Cień wciąż był ceglanym murem, ledwo się poruszającym. I wtedy mieli się naprawdę o co martwić. Rankohr zamrugał, a kiedy otworzył oczy, genialne światło zalało ciasne, czarne miejsca. "Kurwa," V zazgrzytał. "Puść go kurwa, Trez! Mamy problemy!" Pod skórą Rankohra, bestia budziła się do życia, zbudzona przez śmiertelne zagrożenie. "Trez! Puść go!" Coś dotarło do Cienia - albo światło, albo fakt, że Rankohr już zaczynał się zmieniać - i rozluźnił uchwyt tylko trochę. V odciągnął go stamtąd, rzucając Cienia na oleistą podłogę i wskakując na niego, migając czarnym sztyletem, który umieścił bezpośrednio przy jego żyle na szyi. Rankohr uginając się przeklinał i kaszlał, odetchnął głęboko kilka razy. Cholera. Jego bestia była wybuchowa każdej nocy, kiedy został dobrze nakarmiony, dobrze wypieprzony i prawidłowo zmęczony. Ale kiedy ktoś próbował go zabić? Nawet jeśli może miał cholernie dobry powód? Zapewne, Cień był związany z Wybranką. Bo wszystko opanowała reakcja męskich hormonów. "Przykro mi," wymamrotał Trez. "Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przysięgam na życie mojego brata." "Dlaczego nie" - Rankohr potknął się na własnych słowach "powiedziałeś nam, że jesteś z nią związany?" Zapadła cisza. Następnie Trez powiedział: "Ja... gówno." V dodał ciąg przekleństw. "Zostaniesz na miejscu, Cieniu, czy mam otworzyć ci gardło?" "Już w porządku. Przysięgam." 28

Chwilę później, V podszedł od Rankhora. "Rankohr...? Mój bracie?" Rankohr położył dłonie do twarzy i pozwolił sobie zsunąć się, aż jego tyłek był na podłodze. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Mieli już reduktora w klubie. Jego bestia była ostatnią czego jeszcze potrzebowali. Wdech. Wydech"Co się z nim dzieje?" Zapytał Trez. "Nigdy nie wyładowuj agresji na tym skurwysynie", to była ostatnia rzecz, jaką słyszał Rankohr, nim świat rozpłynął się jak dym.

Tłumaczenie: Fiolka2708

29

TRZY W najświętszej Sali Wielkiego Pałacu s’Hisbe, s’Ex stanął obok drzwi, które nie miały gałki ani klamki, na tle ściany w której były umieszczone trudno było dostrzec choćby ich zarys. Z drugiej strony mógł usłyszeć dziecięcy płacz i ten dźwięk, to żałosne błaganie o pomoc, ratunek, wsparcie docierało do jego uszu i stamtąd wprost w głąb jego duszy. Jego ręka drżała, gdy kładł ją na chłodnej płaszczyźnie. Jego córka. Jego potomstwo. Jedyne, które prawdopodobnie kiedykolwiek będzie miał. Niemowlę nie było samo w sali rytualnej. Był tam arcykapłan, AnsLai; naczelny Astrolog, i Tretary, powołany na stanowisko świadka i osoby rejestrującej zdarzenia takie jak to. Dziecko było owinięte w czysty biały koc utkany wcześniej przez piastunkę zanim zostało zabrane i pozostawione z trzema samcami. Żeby płakać za ojcem, który nie mógł przyjść i go uratować. Serce s’Exa biło tak zaciekle, że białka jego oczu rejestrowały rytmiczne ciśnienie. Nie spodziewał się takiej reakcji, ale może ta żarliwość wynikała z tego, że nie pozwolono mu dotknąć dziecka – albo być z nią sam na sam. Odkąd królowa urodziła je około sześciu godzin temu, udzielono mu pozwolenia na zobaczenie jej dwukrotnie: pierwszy raz po tym jak została umyta i właśnie teraz, gdy została oddana do tego białego marmurowego pokoju bez okien z jedynymi drzwiami… zamykanymi od środka. Zadecydowała o tym chwila jej narodzin, wręcz tego wymagała. Było to podyktowane zwyczajem. Sposób w jaki ułożyły się gwiazdy oznaczał, że jego córka nie będzie następczynią tronu i stąd musiała być… Dostać się tam! krzyczało jego serce. Zatrzymać to, zatrzymać to zanim… Cisza. Niespodziewanie nastała cisza. Drżący dźwięk rannego zwierzęcia, zaczął piąć się w górę jego gardła i wydostał się z jego ust, a s’Ex zacisnął pięść uderzając w drzwi tak mocno, że

30

na gwiaździstym wzorze utworzyły się szczeliny promieniujące na zewnątrz od punktu uderzenia. Śmiertelnie zrozpaczony, wiedział, że musi się wycofać zanim zrobi coś nie do pomyślenia, co sprawi, że będzie skończony. Potykając się o swoją czarną szatę, odwrócił się i pomknął w dół korytarza. Był mgliście świadomy walnięcia w ścianę, pęd rzucał nim od lewej do prawej, jego ramiona uderzały w śliski, biały marmur. Z jakiegoś powodu pomyślał o nocy sprzed wielu lat, co najmniej sprzed dwóch dekad, gdy czekał przy wyjściu na Treza Latha, Namaszczonego, przy próbie ucieczki. Teraz robił to samo, co tamten samiec wtedy. Uciekał. Podczas, gdy w rzeczywistości, nie uwalniał się wcale. W przeciwieństwie do Treza, któremu nie wolno było opuszczać pałacu, s’Ex był katem Królowej, miał na to pozwolenie. Był również odpowiedzialny za monitorowanie wszystkich wejść i wyjść. Nic nie mogło go powstrzymać. A to mogło uratować życie tej nocy. Ta cisza, ta straszna, donośna cisza, rozmontowała jego umysł, gdy tak kluczył plątaniną korytarzy, zbliżając się do wyjścia, którego szukał Trez. Ten samiec również został potępiony, układ gwiazd w chwili jego urodzenia był bardziej rozstrzygający niż natura i wychowanie. Ta konstelacja, tak odległa, tak nieznana w chwili narodzin i nierozpoznawalna w dojrzałości, określała wszystko. Twoją pozycję. Twoją pracę. Twoją wartość. I jego córka, tak jak Trez, urodziła się w znaku, który był wyrokiem śmierci. Dziewięć miesięcy oczekiwali jej narodzin, społeczeństwo pogrążyło się w swego rodzaju zastoju z Królową w ciąży. Taki rozgłos towarzyszył tylko jednej ciąży na przestrzeni wieków panowania obecnego monarchy – która dała Księżniczkę. Oczywiście, fakt, że za obecnym poczęciem stoi kat Królowej, był znacznie mniej doniosły i nie został nigdy podany do publicznej wiadomości. Lepiej żeby był to arystokrata. Drugi kuzyn królewskiej krwi. Samiec oznaczony jako znaczący na wykresie narodzin. 31

Albo lepiej, jako niepokalany cud. Niestety, nic z tego. Reproduktorem był on, który zaczynał jako sługa, następnie zdobył zaufanie, dostęp, i znacznie później dostąpił świętego aktu płciowego. Ale to wszystko było w dużej mierze bez znaczenia w ich matriarchalnej tradycji; samiec miał zawsze drugorzędne znaczenie. Wynik – niemowlę – i matka były najważniejsze. Była szansa, że kiedy dziecko okaże się kobietą, może przewyższyć obecnego następcę tronu, wszystko zależało od gwiazd. Mimo, iż to mogłoby spowodować śmierć kogoś innego, ponieważ mógł być tylko jeden następca tronu – panująca Księżniczka mogła zostać rytualnie zgładzona. Wszyscy czekali na wieści. O odpowiednio określonej dacie i godzinie, główny Astrolog, wycofał się do swojego obserwatorium i zakończył pomiary nieba… s’Ex dowiedział się o losie swojego dziecka przed społeczeństwem, ale po dworzanach: narodziny nie zostaną ogłoszone. Królowa potwierdziłaby obecną córkę. Wszystko będzie nadal tak jak było. I to było to, jego osobista tragedia została pogrzebana pod dworskim protokołem z szacunku dla rodziny królewskiej i wieloletnich tradycji astrologicznych. Przez cały czas wiedział, że istnieje taka możliwość. Ale też z powodu arogancji i niewiedzy nie wziął pod uwagę straszliwej rzeczywistości. Tej straszliwej rzeczywistości. Gdy w końcu wybuchł w noc, uwolnił w wybuchu powietrze, którym się zaciągnął. Nigdy nie spodziewał się skrzyżowania jego osobistej historii z tym gwiezdnym systemem, który rządził wszystkim. Jego głupota, naprawdę. Wspierając ręce na kolanach, zgiął się wpół i zwymiotował na krótko przyciętą, umierającą trawę. Zdawało się, że wymiotowanie nieco rozjaśniło mu w głowie, przynajmniej do momentu w którym chciał zrobić to ponownie. Potrzebował coś zrobić, cokolwiek… nie mógł wrócić do pałacu – był zdolny zabić pierwszego Cienia jaki się napatoczy, tylko po to by zmyć ból.

32

Ratunkiem dla niego było poczucie obowiązku. Pomimo tego wydarzenia, jego oficjalnym zadaniem egzekutora było wypełnianie obowiązków. Trochę trwało zanim uspokoił swój umysł i emocje na tyle, aby się zdematerializować i kiedy był zdolny do rozproszenia swoich molekuł, przystąpił do opuszczenia murów Terytorium czując dziwne współczucie. Był prawie pewien, że Królowa nie czuje w tej chwili zupełnie nic. W wyniku horoskopu, niewinne życie zostało skrócone i zdewaluowane do bezwartościowego punktu, pomimo faktu, że rodząc się wypłynęło z królewskiej macicy. Ustawienie w prostej linii gwiazd było bardziej znaczące niż ustawienie w prostej linii DNA. I tak miało być zawsze. Pomimo, że był wrzesień, podróżując w kierunku śródmieścia Caldwell, była to najzimniejsza noc w jego życiu.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

33

CZTERY Wybranka Selena weszła do ośrodka szkoleniowego przez szafę wnękową, a gdy się już tam pojawiła, aż podskoczyła na widok ogromnej postaci za biurkiem. Thor, syn Hharma, uniósł wzrok znad komputera. "O, hej, Selena. Niespodzianka". Gdy jej tętno się uspokajało, przyłożyła rękę do klatki piersiowej. "Nie spodziewałam się zobaczyć kogoś tutaj." Brat skoncentrował się na niebieskiej poświacie ekranu. "Tak, jestem z powrotem w pracy. Zamierzamy ponownie otworzyć ośrodek." "Otworzyć co?" "Ośrodek szkoleniowy". Thor odchylił się w zielonym skórzanym fotelu, najbrzydszym jaki kiedykolwiek widziała. A gdy mówił, pogładził podłokietnik, jakby to było cenne dzieło sztuki. "Wrócić do stanu sprzed najazdu, kiedy mieliśmy tutaj dobry program. Ale podczas ataku wielu członków glymerii zginęło, a ci, którzy przetrwali opuścili Caldwell. Teraz ludzie wracają, a Bóg wie, że potrzebujemy pomocy. Korporacja Reduktorów rozłazi się jak szczury po magazynie." "Zastanawiałam się, po co były te wszystkie obiekty." "Będziesz mogła to zobaczyć na własne oczy." "Być może", powiedziała. Ale tylko wtedy, gdy szybko wrócą"Czy wszystko w porządku?" Zapytał Brat, podskakując. Nagle świat przechylił się wokół niej, kręcąc się wokół jej głowy, albo to był pokój - tak czy inaczej, Thor złapał ją, zanim uderzyła o podłogę, zgarnął ją w swoje ramiona. "W porządku, w porządku... nic mi nie jest", powiedziała. Przynajmniej myślała, że wypowiedziała te słowa na głos. Nie była pewna, bo wargi Thora się poruszały, a jego oczy były skierowane na nią, jakby mówił do niej, ale nie mogła usłyszeć jego głosu. Własnego też nie. Niczego.

34

Następną rzeczą, jaką zobaczyła, to że jest w jednej z sal egzaminacyjnych i shellan Vhrednego, dr Jane, wpatrywała się w nią, ciemno zielonymi oczami z krótkimi blond włosami i olbrzymim zaniepokojeniem. Wiszący nad nią żyrandol był zbyt jasny, a Selena podniosła dłonie do twarzy. "Proszę, to nie jest konieczne-" Nagle zdała sobie sprawę, że się słyszała, a świat wcześniej stępiony i rozcieńczony, wrócił ze szczegółami. "Naprawdę, już wszystko w porządku." Dr Jane położyła ręce na biodrach i po prostu stała, jakby była jakimś barometrem odczytowym. Przez chwilę, Selenę uderzył strach. Nie chciała, by wiedzieli, że"Czy karmiłaś kogoś?" Zapytała lekarka Bractwa. "Około godziny temu. I nie jadłam. Zapomniałam zjeść." Co nie było kłamstwem. "Czy masz jakiekolwiek inne dolegliwości, muszę to wiedzieć?" "Nie" Co było kłamstwem. "Jestem całkowicie zdrowa." "Proszę" powiedział Thor, wciskając coś zimnego do jej ręki. "Wypij to." Zrobiła tak, jak powiedział i odkryła, że to coca-cola, w czerwonej puszce, z napisem na boku: ‘Podziel się kumplem’. I rzeczywiście, napój ją ożywił. "To jest dobre". "Wracają ci kolory." dr Jane skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o szafkę ze stali nierdzewnej. "Pij dalej. A może powinnaś rozważyć kogoś innego do-" "Nie," powiedziała ostro. "Będę wypełniać swój obowiązek." Przychodzenie tu i udostępnianie swojej żyły Braciom i innym którzy nie mogli żywić się od swoich partnerek, było jedyną rzeczą trzymającą ją przy życiu. To było połączenie z normalnym życiem, podstawa pracy, która miała znaczenie, metronom nocy i dni, bez których wyniszczyłaby sama siebie złym przeznaczeniem, nad którym nie miała żadnej kontroli. Rzeczywistość była taka, że jej czas uciekał - a ona nigdy nie była pewna, kiedy przyjdzie jej ostatni moment, kiedy zrobi coś po raz ostatni. I to powodowało, że służenie tutaj było absolutnie niezbędne.

35

Gdy nadal przytulała puszkę, wiele rzeczy zostało powiedzianych, pytań zadanych przez lekarza, odpowiedzi udzielonych przez nią. Słowa nie miały znaczenia - mogła powiedzieć cokolwiek, każde kłamstwo lub częściową prawdę, by uwolnić się z tego kaflowanego pokoju i iść dalej na swoją ostatniej nocą wizytę. "Będę wypełniać swój obowiązek." Zmusiła się do uśmiechu. "A potem będę odpoczywać. Obiecuję". Po chwili doktor Jane pokiwała głową - w końcu dała za wygraną. Ale wojna była jednak zupełnie inna. "Czuję się dobrze," powiedziała Selena, zeskakując ze stołu. "Naprawdę." "Przyjdź do mnie, jeśli to się powtórzy, dobrze?" "Oczywiście." Uśmiechnęła się do obojga. "Obiecuję". Gdy wyszła z sali egzaminacyjnej, przypuszczała, że kłamstwo powinno jej przeszkadzać. Ale nie miała już luksusu sumienia. Ścigała się ze śmiercią, i nic, nawet ludzie, których ceniła... czy mężczyzna, którego kochała... nie mogli stanąć na jej drodze. Dla niej, przetrwanie, takie jak to, było samotnym przedsięwzięciem. *** Wracając do shAdoWs, Trez musiał poświęcić chwilę na odkaszlnięcie krtani z powrotem na miejsce, zanim usiadł. Jedną rzeczą, jaką można powiedzieć o Vhrednym? Brat świetnie opanował sytuację. Ech. W każdym razie, gówno było zbyt realne tam w rogu. Po drugiej stronie niewielkiej przestrzeni pokoju do uprawiania seksu, leżał zwinięty w kłębek Rankhor, z zamkniętymi oczami, oddychając rytmicznie z otwartymi ustami jakby hipnotyzował sam siebie lub był w pieprzonej śpiączce. "Co on robi?" Zapytał Trez. "Stara się nie zamienić w potwora." Trez uniósł brwi. "Dosłownie." 36

"Godzilla. Tylko fioletowa." "Jezu... Myślałem, że to tylko plotki." "Nie." V chwycił czarny sztylet i podniósł nad ramieniem. Z gwałtownym – ha – ha - dźgnięciem, Brat pozbył się szczątków zabójcy przez przebicie pustej klatki piersiowej. Drugi raz jasne niebiesko-białe światło rozświetliło noc, jak pochodnia zapłonął przed zniknięciem zabierając ze sobą większość smrodu. Błysk nie zadbał o miejsca gdzie pozostała oleista maź, ale Trez wyposażył te pokoje w odpływy po środku i podłączania węży dyskretnie zamontowane pod ławką. Ludzie mogli również zrobić bałagan. "Więc jesteś związany, ha" powiedział V, gdy pozbył się kłopotu i czuwał nad swoim Bratem jak sfora zwierząt pilnująca rannego wilka. "Przykro mi, co?" "Selena. Z nią jesteś związany." Trez zaklął i potarł twarz. "Ach, nie. Nie bardzo." "Bardzo mądry człowiek powiedział mi kiedyś... okłamuj kogo chcesz, tylko nie samego siebie." "Słuchaj, ja nie wiem-" "Więc dlatego odszedłeś z domu tak?" Trez rozważał udawanie, że nie wie o co chodzi, ale co to miało za znaczenie. Właśnie zaatakował mężczyznę, którego poważał, mężczyznę, który, P.S. był całkowicie i kompletnie zakochany we własnej kobiecie, tylko dlatego że, facet wziął z żyły - i nic więcej - od Wybranki przeszkolonej, aby służyć w ten sposób. Jeśli to nie umieszcza na jego czole znaczka związany samiec, to nie wiedział, co jeszcze by to potwierdziło. "Ja po prostu..." Trez pokręcił głową. "Kurwa. Ja. Dobra, jestem związany - i nie mogę być w pobliżu niej, jak karmi was wszystkich. To znaczy, wiem, że to konieczne, i kończy się tylko na żyle, bla bla, bla,. Ale to zbyt niebezpieczne. Jestem skłonny do zrobienia, tego" mówiąc to skinął w kierunku Rankhora- "w każdej chwili." "Ona nie będzie cię mieć? Wiem, że to nie może być z powodu Furiatha. Szanuje gówno z tobą." 37

Tak, on i Najsamiec, który był odpowiedzialny za wszystkie Wybranki, byli w dobrych stosunkach. Szkoda, że to nie była ta kwestia. "To się po prostu nie uda." "Dlaczego". "Czy możemy wrócić do tematu dlaczego reduktorzy mają narkotyki od Assaila?" "Bez obrazy, ale ja po prostu luzuję cię, nie zamieniając twojej żyły szyjnej w odpływ. Myślę, że możesz zrobić mi ten zaszczyt i być szczery?" Trez spojrzał na swoje dłonie i rozprostował palce. "Nawet gdybym nie spał z tysiącem kobiet człowieków, nie jestem dokładnie wolnym człowiekiem." "Mordh powiedział, że jego dług masz więcej niż spłacony." "Nie on ma mnie w garści." "Więc kto jest właścicielem twojej smyczy". "Moja Królowa". Nastąpił długi, niski gwizd. "W jaki sposób?" Zabawne, że spędził tyle czasu z Bractwem i nigdy nie powiedział im nic o kowadle nad swoją głową. Tak długo robił wszystko by udawać, że nie był w tym sam. "Jestem zobowiązany usługiwać następczyni tronu." "Kiedy to się stało?" "Podczas narodzin. Moich." V zmarszczył brwi. "Królowa wie, gdzie jesteś?" "Tak." "Powinieneś był nam to ujawnić, zanim się przeniosłeś. Nie mówię, że nie ukrywalibyśmy cię, ale twoi ludzie są bardzo szczególni jeśli chodzi o wiązanie się. Mamy wystarczająco dużo problemów i bez zgrzytów dyplomatycznych z s'Hisbe." "Są jednak okoliczności łagodzące." Jego telefon zaczął wibrować w kieszeni koszuli, wyciągnął go i rozłączył, nie patrząc na wyświetlacz. "Byłem na luzie. Z możliwością albo zderzenia czołowego z ciężarówką albo gwałtownego skrętu, który mógł mnie uratować" "Selena wie coś z tego?" "Wie, co nieco." 38

Brat pochylił głowę. "Cóż, to twoja historia do opowiedzenia, przynajmniej w odniesieniu do Wybranki. Jednak to ma wpływ na Ghroma i nasz tron? Wszystkie zakłady są odwołane." "Którakolwiek noc. Nie wiem która noc - królowa urodzi dosłownie w każdej chwili." "Nie ukrywam nic przed moim królem." Trez poczuł, że jego telefon włączył się ponownie i uciszył go po raz drugi. "Po prostu powiedz mu, że gra ciągle się toczy. Nie wiemy na czym stoimy. Może wykres gwiazd nie będzie pasował do mnie, a potem będę wolny." "Przekażę to." Na chwilę zapadła cisza, a następnie Trez zaczął się wiercić. "Dlaczego tak na mnie patrzysz?" Gdy nie było odpowiedzi, wstał i otrzepał tyłek. A te diamentowe oczy wciąż wpatrywały się w niego. "Halo? V – co jest kurwa". "Masz mało czasu," powiedział Brat niskim głosem. "Na dwóch frontach". Telefon Treza zadzwonił ponownie, ale on nie odebrałby cholerstwa nawet gdyby chciał. "O czym ty mówisz." "Są dwie kobiety. I w obu przypadkach, czas się kończy." "Nie wiem, o czym ty kurwa-" "Tak, wiesz. Wiesz dokładnie, o czym mówię." Nie, ponieważ była tylko jedna tykająca bomba w jego życiu, dzięki Bogu. "Czy Rankhor ma zamiar się obudzić, czy potrzebuje wózka transportowego?" "Tu nie chodzi o niego." "Cóż, o mnie też nie. Poważnie, nie potrzebuje pomocy medycznej?" "Nie. Ale nie o tym mówimy." "Zły zaimek, kolego. Nie uczestniczę w tej rozmowie." Poza tym, kto wiedział, może gdyby gówno s'Hisbe poszło swoją drogą, mógłby zadziałać w sprawie sytuacji z Seleną. Po tym wszystkim, gdyby nie był Namaszczony, był wolny i...

39

Cholera, chyba porzuciłby pracę tutaj, to bycie alfonsem. W ramach swojego uzależnienia od seksu. Kto będzie potrzebował terapii, aby przetrwać stres pourazowy złego przeznaczenia. Tak, wow. Kawaler roku. I, do diabła, nie wyglądało jakby Selenie go brakowało - a on jej za to nie winił. Jego przeszłość z tymi kobietami człowieków, choć skończył z nierządem, jak tylko ją pocałował, nie było to nic romantycznego. To było wręcz obrzydliwe. Miesiące celibatu ledwie wynagradzały jego wysiłki, aby świadomie plamić swoje fizyczne ciało"Miałem wizję o tobie." V przetarł oczy. "Słuchaj, chyba mnie nie potrzebujesz, a ja-" "Dla ciebie, pomnik zatańczy walca". Kiedy telefon Treza znowu zadzwonił, ciarki przeszły po każdym centymetrze kwadratowym jego ciała. "Z całym szacunkiem, ale nie mam pojęcia, o czym ty mówisz. Zadbaj o Brata, tak długo jak trzeba, nikt nie będzie ci tu przeszkadzał." "Bądź obecny. Nawet jeśli myślisz, że to cię zabije." "Bez obrazy, V, ale nie słyszałem tego. Na razie".

Tłumaczenie: Fiolka2708

40

PIĘĆ W gabinecie medycznym ośrodka szkoleniowego, Luchas, syn Lohstronga, leżał na plecach na szpitalnym łóżku oparty głową na poduszkach. Jego połamane ciało było wyciągnięte, wyglądając bardziej jak krajobraz poorany przez bomby. Blizny i brakujące kawałki przekształcały to, co wcześniej funkcjonowało normalnie i dobrze w galimatias i bolesne wyniszczające dysfunkcje. Jego lewa noga była największym problemem. Odkąd został uratowany z tej beczki z olejem, w której był więziony przez reduktorów, był ‘rehabilitowany’. Dziwne słowo na to, co naprawdę się z nim działo. Oficjalna definicja, rehabilitacji to przywrócenie kogoś lub czegoś do poprzedniego stanu normalnego funkcjonowania. Po tylu miesiącach terapii fizycznej i zawodowej, jednak był pewien stwierdzenia, że te nocne psychiczne i cielesne zgrzyty ruchów zarówno małych jak i dużych zbliżały go do dawnego siebie, tak jak zbliżały go do cofnięcia się w czasie. Jedynymi rzeczami, które wiedział na pewno były: cierpiał ból; wciąż nie mógł chodzić; i cztery ściany tego pokoju szpitalnego, były wszystkim co znał od kiedy został zamknięty w tym ciasnym zastoju, doprowadzając go do szaleństwa. Nie po raz pierwszy, zastanawiał się, jak jego życie dotarło do tego miejsca. I to było głupie. Znał fakty, och, tak bardzo dobrze. W noc nalotów, zabójcy przeniknęli do królewskiego domu jego rodziny, tak jak do wielu innych. Zabili jego ojca, jego mahmen i to samo zrobili z jego siostrą. Kiedy przyszli do niego, postanowili oszczędzić jego życie, by używać go jak królika doświadczalnego, sprawdzając czy wampir może stać się reduktorem. Obezwładnili go, wpakowali go w beczkę po oleju, umieścili w jakimś miejscu i przechowywali we krwi Omegi. Jednak nie było żadnych eksperymentów. Stracili zainteresowanie nim, albo o nim zapomnieli lub zaszło coś innego. 41

Nie mógł się uwolnić, cierpiał w czarnej lepkiej próżni, żyjąc ale będąc ledwie żywym, czekając aż nadejdzie wyrok. Czuł jakby trwało to wieczność. Nie miał pewności, czy był w jakiś sposób przemieniony. Jego umysł, jedyna rzecz, którą szczycił się z wielką dumą z powodu swoich naukowych osiągnięć, stał się tak okaleczony jak jego ciało, zmieniając, kiedyś czyste myśli w ciemny koszmar paranoi i przerażenia. A potem jego brat- ten dla, którego nigdy nie miał czasu, ten którym pogardzał, ten od którego zawsze czuł się lepszy… pojawił się i stał się jego wybawcą. Khill, odmieniec z jednym okiem niebieskim, a drugim zielonym, wstyd rodziny z krytyczną wadą, ten, który został wyrzucony z domu, ten, którego nie było, gdy nastąpił atak, okazał się jego wybawcą. Ten samiec okazał się również najsilniejszym członkiem rodu, mieszka i pracuje z Bractwem Czarnego Sztyletu, walczy z honorem, broniąc Rasę przed wrogami. Podczas gdy Luchas, dawny złoty chłopiec, dziedzic majątku, który już nie istnieje… był teraz tym, który miał defekt. Karma? Podniósł swoją teraz już zniekształconą rękę, wpatrując się w kikuty, które pozostały z czterech z jego pięciu palców. Prawdopodobnie. Pukanie w drzwi było delikatne, a gdy zaczerpnął powietrza, złapał zapachy po drugiej stronie. Przygotowując się, naciągnął prześcieradła wyżej na swoją chudą pierś. Wybranka Selena nie był sama, tak jak ostatniego wieczoru. I wiedział, o co chodziło. "Wejść", powiedział głosem, którego wciąż nie poznawał. Od czasu jego męki, jego głos był chropowaty, głębszy. Khill wszedł pierwszy i przez chwilę Luchas się wzdrygnął. Ilekroć widział brata wcześniej, samiec był w stroju cywilnym. Nie dzisiaj. Wyraźnie przyszedł prosto z walk, czarna skóra oblekała jego potężne ciało, broń była przytwierdzona na jego biodrach, jego udach… jego piersi. Luchas zmarszczył brwi, gdy zauważył dwa konkretne narzędzia walki: Jego brat miał parę czarnych sztyletów na mostku, rękojeściami do dołu. Dziwne, pomyślał. Z tego co rozumiał, takie ostrza były zarezerwowane tylko dla członków Bractwa Czarnego Sztyletu. 42

Może teraz pozwalali, żeby żołnierze także je nosili. "Cześć" powiedział Khill. Za nim, Wybranka Selena milczała jak duch, jej biała szata opadała falami wokół jej smukłego ciała, ciemne włosy upięte wysoko na głowie, w tradycyjnym stylu jej święceń. "Witaj, panie", powiedziała z eleganckim dygnięciem. Spoglądając w dół na nogę, Luchas rozpaczliwie chciał wstać z łóżka i odpłacić jej szacunkiem, na który zasługiwała. Nie było takiej opcji. Kończyny, jak zawsze, zawinięte mocno w biały bandaż od palców do kolan, a pod tym sterylnym opatrunkiem? Ciało, które się nie goi, gorejące zakażenie gotujące się jak garnek wody na granicy wrzenia. "Powiedziano mi, że przestałeś się dokrwiać", powiedział Khill. Luchas odwrócił wzrok, chcąc, żeby było tam okno, by mógł udawać rozproszenie. "Więc?" Zapytał Khill. "Czy to prawda?" "Wybranko," wymruczał Luchas. "Czy łaskawie zostawisz nas na chwilę samych?" "Ależ oczywiście. Będę czekać na wezwanie." Drzwi zamknęły się cicho. Luchasowi wydawało się, że cały tlen z pokoju wyszedł wraz z samicą. Khill przyciągnął krzesło do łóżka i usiadł, opierając łokcie na kolanach. Jego ramiona były tak szerokie, że skórzana kurtka zaskrzypiała w proteście. "Co się dzieje Luchas?" zapytał. "To może poczekać. Nie powinieneś był wracać z pola walki." "Nie, słysząc o twoich parametrach życiowych." "Więc lekarka cię powiadomiła, tak?" "Rozmawiała ze mną, tak." Luchas zamknął oczy. "Mam a…" Odchrząknął. "Przed tym wszystkim, miałem wizję tego, co będę robić, jaka będzie moja przyszłość. Byłem…" "Chciałeś być taki jak Ojciec." "Tak. Chciałem… wszystkich tych rzeczy, których uczono mnie, że warto dla nich żyć." Uniósł powieki i spojrzał na swoje ciało. "To nie było to. To... jestem młody. Ludzie pomagają w moich potrzebach, przynoszą mi 43

jedzenie, myją mnie, wycierają mnie. Jestem mózgiem uwięzionym w zepsutym naczyniu. Nic nie robię dla siebie—" "Luchas—" "Nie!" Przeciął swoją okaleczoną ręką w powietrzu. "Nie udobruchasz mnie obietnicami zdrowia w przyszłości. Minęło dziewięć miesięcy, bracie mój. Poprzedzone niewolą w piekle, które trwało wieki. Skończyłem z bycia więźniem. Skończyłem z tym." "Nie możesz się zabić." "Wiem. Wtedy nie przeszedłbym za Zasłonę. Ale jeśli nie będę jeść i nie będę się dokrwiać, wtedy" dźgnął palcem nogę "to się mną zajmie, stanie się to co dla mnie najlepsze. Żadnego samobójstwa. Śmierć przez sepsę — czy to nie to czym Doktor Jane tak bardzo się martwi?" Khill zdjął kurtkę gwałtownym ruchem i pozwolił jej wylądować na podłodze. "Nie chcę cię stracić." Luchas położył ręce na twarzy. "Jak możesz tak mówić… po wszystkich okrucieństwach w naszym domu…" "Nie ty to robiłeś. Rodzice." "Uczestniczyłem." "Przeprosiłeś." Przynajmniej jedną rzecz zrobił dobrze. "Khill, puść mnie. Proszę. Po prostu mnie… puść." Cisza trwała tak długo, że Luchas zaczął oddychać spokojniej, myśląc, że jego argument został przyjęty. "Wiem, jak to jest nie mieć nadziei" szorstko powiedział Khill. "Ale los może cię zaskoczyć. " Luchas opuścił ramiona i zaśmiał się gorzko. "Nie w dobry sposób, obawiam się. Nie w dobry sposób—" "Mylisz się— " "Przestań— " "Luchas. Mówię ci— " "Jestem pieprzoną kaleką!" "Ja też byłem. " Khill wskazał na swoje oczy. - "Całe moje życie." 44

Luchas odwrócił się, wpatrując się w kremową ścianę. "Nic nie możesz powiedzieć, Khill. To koniec. Mam dość walki o życie, nie chcę." Znów cisza przeciągała się. W końcu Khill przeklął pod nosem. "Musisz tylko się dokrwić i odzyskać siły na nowo." "Nigdy nie wezmę z jej żyły. Równie dobrze możesz to przyjąć teraz do wiadomości, i nie tracić więcej czasu na argumenty, które uważam za nieprzekonujące. Skończyłem." Tłumaczenie: Nuffanilia *** Gdy Selena czekała na korytarzu, wyczerpanie opadło na nią w ciężkich fałdach, które były nie mniej realne od bycia niewidzialnym. A jednak była niecierpliwa. Wierciła się, jej włosy, jej ręce. Nie lubiła czasu, który nie był pożytkowany na wykonywanie obowiązków. Nie mając nic czym mogłaby się zająć, jej myśli i lęki stały się zbyt głośne, żeby pozostać wewnątrz czaszki. A jednak przypuszczała, że jest jakaś użyteczność w tej samotności. Gdyby mogła z niej skorzystać. Co powinna robić, stojąc tutaj praktycznie przed pożegnaniem. Powinna próbować skomponować słowa, które chciała powiedzieć wcześniej, zanim zabrakło czasu. Powinna była mieć odwagę, powiedzieć głośno to, co było w jej sercu. Miała zamiar pójść za impulsem i pożegnać się z Trezem. Spośród wielu ludzi, których zostawi za sobą, Najsamca i jej siostry Wybranki, Braci i ich krwiczki, Trez był tym, którego opłakiwała najbardziej. Mimo, że nie widziała go... od wielu, wielu dni. Mimo, że nie była z nim sama... od wielu, wielu miesięcy. W rzeczywistości, po tym, jak zakończyła się ich... relacja, czy cokolwiek to było, prawie wyprowadził się z rezydencji. Bez względu na porę kiedy przychodziła i odchodziła, nie widziała go twarzą w twarz, tylko

45

okazjonalnie dostrzegała jego wielkie ramiona, znikające w przeciwnym kierunku. To, że jej unikał było zdradliwą ulgą na początku. Najtrudniejsze było zostawienie go, ale jeszcze trudniejsze, byłoby gdyby kontynuował swoje zaloty. Ale ostatnio, ponieważ jej czas się kończył, stwierdziła, że musiała mu powiedzieć... Najdroższa Pani Kronik, co mu powie? Selena spojrzała w górę i w dół korytarza, jakby jej mały monolog mógł przez niego przemaszerować, w tempie na tyle spokojnym, tak aby mogła go zapamiętać. Wiedziała, że zapomniał już o ich wspólnych chwilach. Jak sam przyznał, był dobrze zorientowany w rozrywkach z samicami człowieków. Bez wątpienia zapomniał o dawnych urazach. A potem była rzeczywistość, że jest obiecany innej. Opuściła głowę na dłonie. Przez całe swoje życie, czerpała ulgę i cel ze swojego świętego obowiązku - więc to był szok, kiedy okazało się, że, gdy była bliżej upadku, jedyna rzecz jaka ją napędzała do działania, było jej odejście od mężczyzny, który nie był jej własnym. Z którym miała romans przez bardzo krótki czas. Wiele nocy, które spędziła w swojej sypialni, w posiadłości Mordha, próbowała przekonać samą siebie, że to, co się stało z Trezem było czystą głupotą, ale teraz, gdy czas uciekał? Dziwna jasność skupiła jej uwagę. To nie miało znaczenia. Tylko to, że musiała osiągnąć cel, informując go, co czuje, zanim umrze. Nie chciała jednak zbliżyć się do niego zbyt szybko – raczej w żenujący sposób wyleje swoją duszę przed potencjalnie obojętnym naczyniem, a potem będzie zwlekała nocami, tygodniami, miesiącami. Gdyby tylko jej koniec nadszedłby z konkretnym dniem, jakby była kartonem mlekaKhill wyszedł z sali szpitalnej, a wyraz jego napiętej ostrej twarzy uprzątnął plątaninę jej trosk. "Tak mi przykro", wyszeptała. "Ponownie odmawia?" "Nie mogę do niego trafić."

46

"Chęć do życia może być skomplikowana." Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego ramieniu. "Wiedz, że jestem tu dla was obu. W każdej chwili jeśli zmieni zdanie, przyjdę." "Jesteś wartościową kobietą, naprawdę." Dał jej szybki, twardy uścisk, a następnie ruszył korytarzem, jakby opuszczał pomieszczenia. Ale potem zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami do głównej sali badań dr Jane. Po chwili wszedł. Gdy modliła się o rozwiązanie dla dwóch braci, kolejna fala wyczerpania, większa niż ta, która ją ogarnęła przed Thorturem, przetoczyła się przez jej ciało, powodując, że oparła się ręką o ścianę, żeby nie upadła. Ogarnęła ją panika, serce biło gwałtownie w piersi, jej głowę zalewały myśli zrobić to, zrobić tamto, uciekać. Co jeśli to był atak? Co jeśli to był jej koniec"Hej, wszystko w porządku?" Zwracając swoje dzikie oczy w stronę dźwięku, odkryła, że Thor wychodził z sali egzaminacyjnej. "Ja..." Nagle, ni z tego ni z owego, niespodziewane uczucie wirowania minęło, jakby bandyta który do niej podszedł, stanąwszy wobec Brata, rozważył ponownie swój atak. Podniosła jedną nogę, a następnie drugą, nie znalazłszy śmiertelnego oporu, którym była tak przerażona. "Selena?" Powiedział, podchodząc do niej. Opierając się plecami o ścianę, potarła ręką czoło, i odkryła, że było wilgotne od potu. "Sądzę, że muszę udać się do Sanktuarium." Wyrzuciła z oddechem. "Muszę się odświeżyć. To mi jest potrzebne." "To świetny pomysł. Ale czy jesteś pewna, że będziesz w stanie się-" "Wszystko w porządku." Selena zamknęła oczy i skoncentrowała się... ...z wirowaniem świata i jej cząsteczek, zainicjowanym przez jej mózg, a nie ciało, została przeniesiona do świętego, spokojnego miejsca Pani Kronik.

47

Natychmiast, tak jakby wzięła z żyły, jej ciało wzmocniło się i złagodziło, ale jej umysł nie poszedł w ślady ciała - mimo pięknych zielonych liści drzew i ździebeł traw, pastelowych kolorów tulipanów, które były nieustannie w rozkwicie, jaśniejących białych marmurów akademika, skarbów, Świątyni Skrybów, lśniącego basenu, czuła, że wciąż jest ścigana, mimo, że była we względnym bezpieczeństwie. Mając śmiertelną chorobę, z nieokreślonym czasem zakończenia trudno było odróżnić objawy ‘normalne’ i te, które miały większe znaczenie. Stała tam, gdzie dotarła już od jakiegoś czasu, obawiając się, że jeśli się ruszy, mogłaby wywołać objawy swojej choroby. Ale w końcu poszła na spacer. Temperatura w nieruchomym powietrzu była doskonała, ani za ciepła, ani za zimna, a niebo nad głową świeciło na niebiesko, w kolorze chabrowego szafiru i basen błyszczał w dziwnym świetle otoczenia... i poczuła się tak, jakby była sama w ciemnej uliczce w centrum Caldwell. Ile czasu? zastanawiała się. Ile jeszcze przechadzek będzie miała? Pojawiły się dreszcze, okręciła się szatą bliżej ciała, gdy znajome poczucie smutku i bezsilności w nią wtargnęło, miażdżąc jej piersi, co sprawiło, że trudno jej było oddychać. Ale nie poddała się łzom. Wypłakała je wszystkie jakiś czas temu nad, dlaczego ja…, co jeśli…, potrzebuję więcej czasu… - co jest dowodem na to, że nawet do wrzącej wody można się przyzwyczaić, gdybyś pozostał w niej wystarczająco długo. Pogodziła się z rzeczywistością, która nie tylko nie gwarantowała jej pełnego życia, ale i miała żyć niespecjalnie długo - zatem tak, oczywiście, że musi pożegnać Treza. Był najbliżej czegoś, co było jej, czymś prywatnym, nie przypisanym, osiągniętym na krótko ale nie przypisanym. Żegnając się z nim, uznawała, że był częścią jej życia, że był jej własny. Chciała podejść do niego jutro. Do diabła z dumą... Po pewnym czasie odkryła, że jej stopy zabrały ją na cmentarz, a biorąc pod uwagę kierunek jej myśli, nie była tym zaskoczona. Wybranki były zasadniczo nieśmiertelne, powołane do życia, dawno temu, w ramach programu hodowlanego Pani Kronik, gdzie najsilniejsi mężczyźni obcowali z najbardziej inteligentnymi kobietami, aby zapewnić przetwanie gatunku. Na początku, kobiety ze stada hodowlanego 48

poddawano tutaj kwarantannie, z Najsamcem służącym jako jedyny mężczyzna do zapładniania. W miarę upływu tysiącleci, jednak rola Wybranek ewoluowała tak, aby służyły Pani Kronik duchowo, jak również, rejestrowały historię rasy, jak rozwijała się na Ziemi, czcząc Matkę gatunków, oraz jako źródła krwi dla niesparowanych członków Bractwa. Dla nich złamano zasady i akceptowano śmiertelność w zamian za miłość, wolność, szansę posiadania młodych, które nie będą skazane na sztywne role. A potem nadszedł obecny Najsamiec i jeszcze bardziej rozluźnił role. Selena zajrzała przez kraty na cmentarzu; marmurowe posągi jej sióstr dały sobie radę z wyłonieniem się ponad, mimo, że były w pewnej odległości odosobnione zieloną granicą. Dla dobra wszystkich pradawny program hodowlany spełnił swoją rolę, był jednak jeden zdradliwy skutek tego, więzienie, mimo współczesnego myślenia Najsamca, nie mógł z niego zwolnić Seleny i jej sióstr. Głęboko w komórkach Wybranek, leżała uśpiona kluczowa słabość, wada, do której doszło właśnie ze względu na ograniczoną pulę hodowli, która miała doprowadzić do tego, że wampiry będą niezwyciężone. Ofiara na ołtarzu siły. Dowód, że Matka Rasy może być i będzie ograniczona przez Matkę Naturę. Posągi napełniały ją przerażeniem. Eleganckie figury owinięte połaciami nie były faktycznie wykonane z kamienia - nie w tym sensie, że zostały wyryte z bloków. Były to zamrożone ciała tych, którzy cierpieli na tą samą chorobę, którą miała ona. To były martwe ciała jej sióstr, które szły ścieżką, gdzie stąpały jej własne nogi, zamrożone w pozach, które wybrały, zamknięte w cienkiej warstwie tynku mineralnego, który, w połączeniu z dziwnymi atmosferycznymi właściwościami Sanktuarium, zachował je na wieczność. Drżenie jak fala przyszło ponownie – - i po raz kolejny, to drżenie nie było ostatnim. Tym razem jednak, koniec nie zapoczątkuje powrotu do normalności. Jak gdyby widok tych zamrożonych w końcowej fazie figur był jakąś inspiracją, dla tego co jej dolegało. Stawy w jej dolnej części ciała zablokowały się mocno, a potem tak samo jej kręgosłup, łokcie, szyja, jej nadgarstki. Stała całkowicie zablokowana w miejscu, w bezruchu, podczas 49

gdy była w pełni świadoma, jej serce nadal biło, oczy były przyćmione, a jej przestraszony umysł ciągle pracował. Z okrzykiem, próbowała otrząsnąć się od tego wszystkiego, próbowała pociągnąć nogi, walczyła, by je przenieść, ramiona, cokolwiek. Udał jej się niewielki ruch po lewej stronie, co pozbawiło ją równowagi. Zakołysała się i obróciła, uderzając najpierw głową w ziemię, a drobne włókna trawy dostały się do jej nosa, ust, oczu. Wiedząc, że jest bliska zaduszenia, włożyła wszystkie siły jakie miała, by przekręcić głowę na drugą stronę, żeby jej drogi oddechowe były wolne. I okazało się, że to był ostatni ruch jaki zrobiła. Z jej punktu widzenia, była kamerą, która się przewróciła, z widokiem na Sanktuarium pod dziwnym kątem, jak coś wyświetlanego na ekranie: źdźbła trawy z bliska i duże jak drzewa, ze Świątynią odbijającą się w basenie i dachem widocznym w oddali, niczym więcej. "Pomocy..." zawołała. "Pomocy..." Naprężając kości, próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziała tutaj jakąkolwiek ze swoich sióstr. To było... Zbyt wiele dni temu. I nawet wtedy, nikt nie poszedł tak daleko, cmentarz był rzadko odwiedzany, z wyjątkiem świętych rytuałów upamiętniających - które nie miały nastąpić przez kilka kolejnych miesięcy. "Pomocy!" Z kolosalnym wysiłkiem, walczyła przeciwko swojemu ciału. Ale wszystko co zaszło to drgnięcie dłoni, palce przeciągnięte po trawniku. Tylko tyle. Łzy zalały jej oczy, a serce waliło młotem i idiotycznie chciała, żeby nigdy nie pytała o datę końca... Z głębi jej umysłu, wizerunek twarzy Treza – czarne oczy w kształcie migdałów, przycięte czarne włosy, jego ciemna skóra - przyszedł do jej głowy. Powinna była pożegnać się wcześniej. "Trez..." jęknęła w trawę. Ponieważ jej świadomość odchodziła, drzwi zamknęły się cicho, ale solidnie, blokując świat wokół niej... 50

...tak, że nie była świadoma, że jakiś czas później, mała, cicha postać zbliżyła się do niej od tyłu, unosząc się nad trawą, z jasnym światłem wylewającym się spod spływającej czarnej szaty.

Tłumaczenie: Fiolka2708

51

SZEŚĆ Restauracja SALVATORE, poza Małą Italią, CALDWELL iAm przekleństwem zakończył rozmowę telefoniczną, która właśnie przyszła na jego komórkę i sprawiła, że górna część jego ciała zesztywniała na blacie przed nim. Po chwili arytmii, szarpnął swój czarny, krótki wełniany płaszcz z ukrytą w kieszeni po lewej stronie czterdziestką i ośmiocalowym nożem myśliwskim wszytym w podszewkę po prawej. Może będzie potrzebował broni. „Szefie? Wszystko w porządku?” Rzucił okiem w poprzek przemysłowej kuchni Antonia diSenzy, jego szefa kuchni. „Przepraszam. Tak. Muszę wyjść – zacząłem już wszystko gromadzić w jednym miejscu.” Znowu wyciągnął swój telefon komórkowy. „Możesz dokończyć to jutro.” Antonio zdjął swój toczek i oparł się biodrami o ogromną dwunastopalnikową płytę kuchenną. Całe wyposażenie używane w czasie obiadowego serwisu zostało uprzątnięte, ale wciąż unosząca się ze zmywarek para zamieniła kuchnię o wymiarach czterdzieści na dwadzieścia stóp w coś na kształt amazońskiego lasu deszczowego. Zbyt cicho, pomyślał iAm. I to jaskrawo oświetlone miejsce pachnie wybielaczem, a nie bazylią. „Dziękuję, szefie. Chcesz żebym poddusił pomidory zanim wyjdę?” „Jest późno. Jedź do domu. Dzisiaj był dobry serwis.” Antonio otarł twarz niebiesko-białym kuchennym ręcznikiem. „Dziękuję szefie.” „Zamkniesz za mnie?” „Wszystko co zechcesz szefie.” Wychodząc z kuchni iAm kiwnął głową i przeciął wykaflowaną salę dostaw po drodze do tylnego wyjścia. Na zewnątrz dwóch jego kelnerów wałęsało się wokół swoich samochodów i paliło, byli bez smokingów, ich czerwone muszki były rozwiązane i zwisały z rozpiętych kołnierzyków. 52

„Szefie,” powiedział jeden z nich, prostując się. Drugi natychmiast skupił uwagę. „Szefie.” Technicznie rzecz biorąc, tutaj u Sala był bardziej szefem niż szefem kuchni, ale dużo gotował i stworzył własny przepis na R&D, a personel go za to szanował. Nie zawsze tak było. Gdy po raz pierwszy wkroczył aby przejąć restaurację w Caldwell, nie do końca był mile widziany. Wszyscy, począwszy od kelnerów przez kucharzy, aż po pomocników kelnerów przyjęli go jako Afro-Amerykanina, a głęboko zakorzeniona duma i tradycja włoskiej własności, gotowania i kultury, działały na niekorzyść każdego w którego żyłach nie płynęła sycylijska krew. Jako Cień rozumiał ten interes lepiej niż sądzili. Jego ludzie nie chcieli mieć nic wspólnego z wampirami lub sympthatami – a już na pewno nie z ludźmi – szczurami bez ogonów. A „U Sala” była jedną z najbardziej znanych restauracji w Caldwell, nie tylko dlatego, że była jak powrót do lat pięćdziesiątych do epoki Rat Pack3, ale dlatego, że naprawdę służyła przewodniczącemu komisji i jego zręcznym chłopcom. Z flokowanymi4 tapetami, hostessami i całą elegancją, była jak Sardi’s północy – zawsze była własnością Włochów i to oni zawsze nią zarządzali. Jednak przez rok, gdy była w jego posiadaniu, wszystko było dobrze. Udowodnił każdemu, od klientów, poprzez dostawców i personel, że nie tylko wszedł w buty Salvatore Guidette III, ale również je czuje. A teraz? Był traktowany z szacunkiem graniczącym z uwielbieniem. Zastanawiał się co by pomyśleli, gdyby dowiedzieli się, że nie pochodzi z Afryki, nie przedstawiał się jako Amerykanin – i więcej, aż do punktu, że nawet nie był człowiekiem. Był Cieniem pośród nich. „Widzimy się jutro,” powiedział do dwóch mężczyzn. „Dobranoc, szefie.”

3

Rat Pack – nieformalna grupa piosenkarzy i aktorów amerykańskich, skupionych początkowo wokół Humphreya Bogarta, powstała ok. 1955 r. W latach 50. tworzyli ją Bogart, jego żona Lauren Bacall, Frank Sinatra, Judy Garland, Sid Luft, David Niven, Irving Lazar, Nathaniel Benchley, Spencer Tracy, George Cukor, Katharine Hepburn i restaurator Mike Romanoff. 4 Flokowanie - proces technologiczny polegający na nanoszeniu na przedmioty wykonane z tkaniny, drewna, szkła, tworzywa sztucznego lub gumy ozdobnej warstwy ze strzyży tekstylnej. Strzyża tekstylna to włókno z tworzywa sztucznego pocięte na odcinki długości od 0,3 do 5 mm. Strzyża tekstylna nazywana jest flokiem.

53

iAm skinął w ich stronę i przeszedł w odległy róg. Jak tylko był poza zasięgiem wzroku, zamknął oczy, skoncentrował się i zdematerializował. Gdy się uformował, był na osiemnastym piętrze apartamentowca Commodore, na tarasie mieszkania, które mieli z bratem na własność. Szklane przesuwane drzwi były szeroko otwarte, długie, białe zasłony wydymały się w ciemnym wnętrzu jak duchy, które choć chciały, nie potrafiły uciec. Były dwa możliwe miejsca dla niego: tutaj albo w shAdoWs, i wybrał ich kawalerkę z powodu na to co czekało wewnątrz. Były wieści z s’Hisbe, a wszystko razem wzięte? iAm był bardziej posłańcem dla Treza niż samiec, który je wysłał. Wkładając rękę do płaszcza odnalazł kolbę swojej broni i wszedł do środka. „Gdzie jesteś.” „Tutaj,” nadeszła z głębi, cicha odpowiedź. iAm obrócił się w lewo, w stronę białej skórzanej kanapy stojącej przy przeciwległej ścianie. Jego bystre oczy dostosowały się w mgnieniu oka i ogromny kształt egzekutora Królowej nabrał ostrości. iAm zmarszczył brwi. „Co się stało?” Dźwięk kostek lodu w szklance zamigotał w ciszy. „Gdzie jest twój brat?” „Na otwarciu nocnego klubu. Jest zajęty.” „Musi odbierać swój telefon,” powiedział s’Ex ostro. „Królowa urodziła?” „Tak. Urodziła.” Długie milczenie. I nic tylko łamiący ją dźwięk kostek lodu. iAm zaciągnął się i złapał zapach burbona – tak samo ostry jak zapach smutku, tak wielkiego, że zwolnił uchwyt na swojej broni. „s’Ex?” Kat poderwał się z sofy i wielkimi krokami podszedł do barku, jego szata wirowała za nim jak cień na wietrze. „Zechcesz do mnie dołączyć?” Zapytał samiec dolewając sobie do szklanki. „Zależy. Jakie są wieści i jaki mają wpływ na mojego bliźniaka?” „Będziesz potrzebować drinka.”

54

Dobrze. Super. Bez zbędnego komentarza iAm podszedł i dołączył do s’Exa przy barze. Nie miało znaczenia co wlewa do której szklanki, czy były tam kostki lodu, czy plusnął tonik. Wypił to co okazało się być wódką i nalał sobie więcej. „Czyli to nie była kolejna Królowa”, powiedział. „Młode, które urodziła.” s’Ex poszedł z powrotem do kanapy. „Zabili je.” „Co.” „To było… zapisane. W…” machnął swoją szklanką nad głową, „gwiazdach. Tak więc, zabili noworodka. Moją… córkę.” iAm zamrugał oczami. Wypił trochę więcej. A potem pomyślał, Jezu, czy Królowa mogłaby to zrobić niewinnemu młodemu zrodzonemu z własnego ciała, jednak przywódca s’Hisbe był zdolny do wszystkiego. „Tak,” powiedział s’Ex trochę spokojniej. „Twój brat ponownie cieszy się pierwszorzędnym zainteresowaniem Królewskiej Mości. Trwa obowiązkowy czas żałoby i powinienem wyruszyć aby do tego dołączyć. Ale zgodnie z Klauzurą Obrzędu i towarzyszących jej rytuałów, zostanę wysłany aby zabrać Pomazańca.” Klauzura Obrzędu dotyczyła pochówku świętych zmarłych i prawo to było zarezerwowane tylko dla członków rodziny królewskiej. Żałoba trwała kilka dni i nocy. Po zakończeniu której… wydawać by się mogło, że osiągnęli wytchnienie. „Cholera,” westchnął iAm. „Byłbym szczęśliwy mogąc poinformować twojego brata, ale…” „Nie, ja to zrobię.” „Tak myślałem.” iAm usiadł na krześle obok kata. Spoglądając na drugą stronę, patrzył na rysy twarzy egzekutora. s’Ex wywodził się z niższej klasy; samiec był zrodzony z pary służących, ale dzięki swojej tężyźnie fizycznej i mądrości, zdołał uwieść Królową. To było bezprecedensowe wspięcie się po drabinie warstw społecznych. „Przykro mi,” szepnął iAm. „Z jakiego powodu.” „Straty.” 55

„Tak było zapisane. W gwiazdach.” Swobodnemu wzruszeniu ramion samca zaprzeczył sposób w jaki załamał mu się głos. Zanim iAm mógł powiedzieć coś więcej, s’Ex się pochylił. „Wyjaśnijmy sobie coś, nie zawaham się przed zrobieniem wszystkiego co będzie konieczne żeby sprowadzić twojego brata do domu i dostarczyć jego ciało do celu dla którego się urodził.” „Już to mówiłeś.” iAm usiadł podobnie wychylając się do przodu i zatrzymał spojrzenie. „Ale w rzeczywistości, aktualnie nie wierzysz w te astrologiczne bzdury, prawda?” „To jest nasza droga.” „Czy to oznacza, że to prawda?” „Jesteś heretykiem. Tak jak twój brat.” „Pozwól mi o coś spytać. Słyszałeś płacz niemowlęcia? Kiedy oni zabijali twoje dziecko, czy…” Atak nie był niespodziewany, kat wystrzelił w niego z taką siłą, że jego krzesło zostało zdmuchnięte do tyłu i we dwóch wylądowali na podłodze, s’Ex siedząc okrakiem na iAmie trząsł się z wściekłości. „Powinienem cię zabić,” warknął samiec. „Możesz się na mnie wściekać,” wypalił iAm. „Ale bądź szczery, przynajmniej sam przed sobą. Nie jesteś już tak całkowicie dumny z pełnienia swoich obowiązków. Czy jesteś?.” s’Ex odepchnął się i wylądował na tyłku. Wkładając głowę w dłonie, sapał tak jakby próbował siłą osiągnąć spokój – i przegrał walkę. „Nie zamierzam dłużej pomagać waszej dwójce,” powiedział ochryple kat. „Obowiązek wymaga żeby służyć.” iAm siedział i myślał, że gwiazdozbiór pod którym urodził się jego brat był jak choroba, coś po co się nie zgłaszałeś na ochotnika, głęboko zakorzeniona w życiu tykająca bomba zegarowa czekająca na detonację. Detonacja Treza została odłożona o tak długi czas. Jednak to nie będzie dłużej trwało. Nie po raz pierwszy iAm chciał urodzić się przed Trezem. Dużo bardziej wolałby być przeklęty niż dźwigać ten ciężar. To nie było tak, że chciał zostać

56

uwięziony na całe życie z niczym prócz ciągłych prób zapłodnienia następczyni tronu, ale on różnił się od Treza. A może sam siebie oszukiwał. Co jednak było jasne? Że zrobi wszystko aby ratować swojego brata. I był gotowy wykazać się przy tym cholerną kreatywnością. *** W tym samym czasie Trez wrócił by sprawdzić czy w prywatnym salonie Rankohr obudził się ze swojej śpiączki, transu, drzemki czy cokolwiek to było. Pomimo, że słowna biegunka V była jak prawdziwe plaskanie jajami, jako właściciel klubu i ktoś kto pierwszy zaatakował, Trez czuł, że powinien upewnić się, że z Bratem jest wszystko w porządku. „Jak się sprawy tutaj mają,” powiedział Trez przekraczając próg. Gdy Hollywood powoli usiadł, było jasne, że starał się ponownie wrócić do rzeczywistości z jakiegoś miejsca w psychice, w którym przebywał z daleka od klubu. „Hej, Śpiąca Królewno,” mruknął V wyjmując ręcznie rolowanego papierosa i zapalniczkę. „Jesteś z powrotem?” „Nie możesz tutaj palić,” powiedział Trez. Vhredny zmarszczył czoło. „Co zamierzasz zrobić? Wykopać mnie?” „Nie chcę żeby klub został zamknięty pierwszej nocy.” „Masz większe problemy niż Departament Zdrowia Publicznego.” Pierdolę cię, V, pomyślał Trez. „Potrzebujesz czegoś?” zapytał Rankohra. „Mam wszelkie rzeczy niezawierające alkoholu.” „Nie, wszystko ok.” Brat przetarł twarz i rozejrzał się. „Więc, jesteś związany z tą Wybranką, hę…” „Mam nawet jedzenie, jeśli chcesz…” „Daj spokój, człowieku.” Rankohr pokręcił głową. „Właśnie próbowałeś zjeść mój lunch5.” Trez spojrzał na zegarek. „Tak naprawdę to było ponad godzinę temu.” 5

To eat someone's lunch – być od kogoś lepszym w sensie: pokonać kogoś, przechytrzyć lub wygrać z kimś. (Np. w szkole – silniejszy zabiera obiad słabszemu).

57

„Mam na myśli – w czym tkwi problem? Dlaczego z nią nie jesteś?” „Wciąż jesteś trochę blady.” „Dobra, dobra. Chcesz wcisnąć przycisk wyciszania, to twój biznes.” Uderzenie. Zakłopotanie. Cisza. OMG, to jest najlepsza, kurwa noc, pomyślał Trez. Co dalej, meteor uderzy w Caldwell? Nie, prawdopodobnie w jego klub. „Więc… wezmę dragi,” powiedział V, wkładając do kieszeni celofanowy pakiecik. „Masz więcej…” Trzeci cholerny błysk w pokoju był tak jasny, że mógł oślepić, Trez uniósł ramię żeby przykryć twarz i cofnął się w postawie obronnej. „Kurwa!” Krzyknął jeden z Braci. Bomba? Odwet uśmierconego zabójcy? Nowe instalacje elektryczne miały spięcie na epicką skalę? Czy może nie powinien dawać wszechświatu sugestii na temat tego całego meteoru? Kiedy Trez zamrugał żeby wyostrzyć wzrok, okazało się, że żadne z powyższych. W miejscu w którym nastąpił wielki wybuch światła stała postać – figura była mniej więcej tak imponująca jak ogrodowy krasnal: cokolwiek to było, miało cztery stopy wzrostu i od stóp do głowy było okryte czarną szatą… i ewidentnie było źródłem światła: olśniewające światło żarzyło się spod rąbka szaty. Jakby centrum handlowe La Perla przeniosło się tu z Las Vegas. Nagle Trez przestał oddychać, dodał dwa do dwóch i wyszło coś niemożliwego: jasna cholera, to była… „Cześć, Matko,” powiedział Vhredny sucho. …. Pani Kronik. „Przybyłam w określonym celu.” Głos samicy był twardy jak kryształ i tak samo czysty. „I musi zostać doręczony.” „Naprawdę.” V sztachnął się skrętem. „Zabierzesz dziecku cukierka? Czy może to jest noc kopania szczeniaczków?” Postać odwróciła się plecami do Brata. „Ty.” Trez wzdrygając się uderzył głową w ścianę. „Co, proszę?” 58

„Nie zostałeś upoważniony żeby zadawać Jej pytania,” wypluł V. „Tak dla twojej wiadomości.” „Ja?” Powtórzył Trez. „Czego chcesz ode mnie?” „Jesteś wzywany przez jedną z moich.” „Zabierasz go do Disneylandu (w sensie na drugą stronę)?” Mruknął V. „Jesteś szczęściarzem Trez – ale ona jest chyba ściśle spokrewniona ze zbrodniczą Cruellą, Cieniu.” „Jak dużo wiesz o tym całym gównianym Disneylandzie?” Wtrącił się Rankohr. „Chodź ze mną,” powiedziała Pani Kronik, rozkładając swoje obleczone w szatę ramiona. „Ja?” Wyskoczył Trez po raz trzeci. „Zostałeś wezwany.” „Selena…?” Wydyszał. Rankohr pokręcił głową. „Czy powinienem przynieść pianki? Bo dążysz do tego żeby zostać upieczonym za te pytania, kolego.” Była to ostatnia rzecz jaką usłyszał Trez zanim pochłonął go kłębiący się wir energii zabierając go Bóg jeden wiedział… dokąd. Kiedy uczucie, że jest transportowany znikło, z krzykiem odzyskał równowagę na własnych stopach, jego ramiona były odrzucone od tułowia, a w głowie kręciło mu sią tak, że czuł się jak dziecięcy bączek na ziemi. Nagła świadomość otoczenia wokół niego, zatrzymała wszystko. Park. Został przeniesiony do jakiegoś pocztówkowo perfekcyjnego parku, pofałdowane zielone trawniki urozmaicone wysokimi drzewami, kwitnące klomby, a w oddali białe marmurowe budynki w greko-romańskim stylu. Z wyjątkiem horyzontu, który zrobił na nim złe wrażenie. W oddali widniała zielona granica lasu, ale wszystko było nienaturalnie wysokiej jakości, te same drzewa zdawały się znaczyć powierzchnię, jakby natura była powtarzającym się wzorem. Z niebem nad głową też było coś nie tak, mleczny blask wydawał się pochodzić znikąd, zupełnie jakby było ogromną fluorescencyjną żarówką. „Gdzie ja jestem?” Gdy nie doczekał się odpowiedzi, obrócił się w koło. Mała, przyodziana w szatę postać zniknęła. 59

Super. Co miał teraz zrobić? Później miał się zastanawiać nad tym, co spowodowało, że odwrócił się i zaczął iść…, a potem biec. Dźwięk? Jego imię? Jakiś instynkt..? Znalazł ciało na zboczu pofalowanego terenu. Ktokolwiek to był, leżał twarzą do ziemi w tradycyjnym stroju samicy Wybranki, podeszwy sandałów… „Selena!” Krzyknął. „Selena…!” Trez zatrzymał się z poślizgiem i upadł na kolana. „Selena?” Jej czarne włosy były w nieładzie, tradycyjny kok luźno rozsypany na jej twarzy. Odsunął plątaninę włosów, jej skóra była biała jak papier. „Selena…” Nie był pewien czy jest ranna, czy zemdlała i bez medycznego przeszkolenia nie miał pojęcia co robić. „Oddychaj, czy ty oddychasz?” Przyłożył ucho do jej pleców. Potem pochylił się nad nią i wziął jej rękę żeby sprawdzić czy… „Och… Boże.” Kończyna była sztywna, jakby nastąpiło stężenie pośmiertne. Z wyjątkiem…, że gdy przyłożył dwa palce do jej nadgarstka wyczuł puls. Selena jęknęła, a jej stopa zadrżała. Jej głowa uniosła się nad trawą. „Selena?” Jego serce biło tak mocno, że ledwie mógł cokolwiek usłyszeć. „Co się stało?” Nie było powodu aby pytać czy wszystko z nią w porządku. Było widać, że kurewsko nie w porządku. „Czy jesteś ranna?” Odpowiedziało mu więcej mruczenia i wydawało się, że z czymś walczy. „Zamierzam cię odwrócić.” Podpierając się, chwycił jej ramię i próbował ją poruszyć – ale musiał przestać. Jej pozycja nie uległa zmianie, kończyny i tułów stężały, były tak sztywne jakby były wykute z kamienia. „Och, cholera!” Na dźwięk głosu Rankohra, Trez szarpnął głową w górę. V i Rankohr zmaterializowali się znikąd i choć zawsze lubił tych dwóch, w tym momencie mógłby ucałować parę wojowników. „Pomożecie mi,” szczeknął. „Nie wiem co z nią nie tak.” 60

Bracia uklękli i Vhredny sprawdził puls w nadgarstku. „Zdaje się, że nie może się ruszać. Ale nie wiem dlaczego?” „Ma puls,” mruknął V. „Oddycha. Cholera, potrzebuję moich rzeczy.” „Możemy zabrać ją do… kurwa, gdzie my jesteśmy?” Zażądał Trez. „Tak, mogę ją przetransportować…” „Nikt jej nie ruszy oprócz mnie,” usłyszał swoje warknięcie. Procedura postępowania w tym przypadku była zaledwie dobra. Ale związanego samca w nim, gówno to odchodziło. Pomiędzy Braćmi toczyła się rozmowa, ale w cholerę, jeśli słyszał z niej cokolwiek. Jego mózg przełączył się na wyższy poziom filtrując skrawki z ostatnich kilku miesięcy, gdy szukał znaków że cokolwiek mogło z nią być nie tak. Niczego takiego nie zauważył i nie doszły go żadne słuchy. Powodem upadku mogła być nadmierna eksploatacja jej żył, ale to nie wyjaśniało sposobu w jaki zastygło jej ciało – zupełnie jakby obróciło się w kamień. Ktoś poklepał go po ramieniu. Rankohr. „Daj mi rękę.” Trez wyciągnął dłoń i poczuł, że ktoś stawia go na nogi. Zanim zdążyli się odezwać, powiedział: „zajmę się nią. Jest moja…” „Wiemy.” Rankohr przytaknął. „Nikt nie będzie dotykał jej bez twojej zgody. Chcemy żebyś ją podniósł – potem V pomoże wam obojgu wrócić, dobrze? No dalej, zabierz swoją kobietę.” Ramiona Treza trzęsły się tak bardzo, że zastanawiał się czy będzie zdolny ją utrzymać. Ale gdy tylko się pochylił, głębokie poczucie celu wymazało wszystkie nerwy i drżenie: dostarczenie jej do kliniki w centrum szkoleniowym dało mu fizyczną moc i jasność umysłu jakiej nie zaznał nigdy wcześniej. Mógł nawet umrzeć z wysiłku. Boże, jak ona mało ważyła. Mniej niż zapamiętał. Czuł jej twarde kości pod szatą, jakby była wyniszczona. Tuż przed tym jak efekt wiru zaskoczył go ponownie, przesunął wzrokiem po grubym rzędzie masywnych drzew opartych na treliażu. Po drugiej stronie łuku było coś w rodzaju dziedzińca na którym na filarach stały marmurowe posągi kobiet w różnych pozach. 61

Czy była w drodze do tamtego miejsca? Z jakiegoś powodu widok tych posągów przeraził go do rdzenia.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

62

SIEDEM Stojąc przed dużym lustrem w swojej sypialni, Layla próbowała wciągnąć na siebie ponoć luźny płaszcz, co przy jej obfitym brzuchu, wyglądało jak nakrycie łóżka kocem typu king-size. Patrząc w dół, nie mogła już zobaczyć swoich stóp, a pierwszy raz w jej życiu, miała piersi na tyle duże, aby mieć pod szatą poważny dekolt. Biorąc pod uwagę jej wielkość, trudno było uwierzyć, że był przed nią jeszcze miesiąc ciąży. Dlaczego wampiry nie mogły być bardziej jak człowieki? Tym szczurom bez ogonów zajmowało to dziewięć miesięcy. Jej gatunkowi? Spróbuj chodzić w ciąży osiemnaście miesięcy. Spoglądając przez ramię, przejrzała się w lustrze komody stojącej na przeciwko. Biorąc pod uwagę różne narodziny człowieków, które oglądała w telewizji, powinna promienieć. Upajać się zmianami swojego organizmu. Przyjmować cud, którym było poczęcie, rozwój i zbliżający się poród. Człowieki chyba naprawdę byli inną rasą. Jedyną pozytywną rzeczą, którą wzięła z tego doświadczenia - i prawdopodobnie była to jedyna rzecz, która się liczyła – to, to że jej młode było aktywne i pozornie zdrowe. Regularne badania kontrolne dr Jane wskazywały, że sprawy postępują w idealnym porządku, szczęśliwie dotarła do najważniejszych etapów. To były pozytywy. Reszta doświadczenia? Nie, dziękuję uprzejmie. Nie cierpiała dźwigania się na nogach. Wielkie melony siedzące na klatce piersiowej sprawiały, że trudno jej było oddychać. Obrzęk kostek i rąk powodował, że eleganckie kończyny zamieniały się w pnie drzew. I jeszcze szalejące hormony... To sprawiło, że chciała robić rzeczy, których ciężarne kobiety naprawdę nie powinny robić. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, z kim chciała je zrobić"Przestań. Po prostu przestań."

63

Opuszczając głowę na dłonie, walczyła z poczuciem winy, które kładło się cieniem przez te ostatnie miesiące, chodząc za nią krok w krok, jak jej własna skóra, ciężkie jak kolczuga. W przeciwieństwie do ciąży, która miała datę zakończenia wszystkich dolegliwości i zamartwiania się, nie było ulgi dla tej drugiej sytuacji. Nie będzie zakończenia - przynajmniej nie takie, które sprawiłoby jakąkolwiek radość. Pościeliła jednak łóżko. Teraz ona musi w nim leżeć. Przechodząc do drzwi, podeszła do paneli i nasłuchiwała kroków. Głosy. Dźwięk odkurzacza. Kiedy nie było nic, wyszła na korytarz posągów i spojrzała w lewo i w prawo. Szybko sprawdziła zegarek i stwierdziła, że miała około półtorej godziny zanim świt zmusi ją do powrotu do rezydencji Bractwa. Wychodząc, chciała pobiegać, ale ledwie mogła zarządzić szybki spacer, gdy udała się w kierunku kwater pracowników. Jej trasa do wyjścia była nieprzypadkowa i z góry dobrze zaplanowana, i nauczyła się ile czasu jej to zajmuje. Sześć minut by zejść po schodach i dostać się do garażu. Dwie minuty do samochodu, który miała do swojego użytku. Powiedziała ludziom, że jeździła regularnie, aby ‘oczyścić umysł’. Szesnaście minut jazdy przy gruntach rolnych na wschód od miasta. Dwie minuty spacerem po łące do drzewa klonowego. Gdzie spotka"Layla?" Potknęła się o własne stopy, gdy gwałtownie się obróciła. Blay stał na początku korytarza rzeźb, w bojowym poplamionym ubraniu, z wyczerpaną twarzą. "Ach, witaj", odpowiedziała. "Wróciłeś z miasta?" "Czy gdzieś wyruszasz?" Blay zmarszczył brwi. "Jest straszne późno." "Tylko na krótką przejażdżkę" powiedziała łagodnie. "Wiesz, aby oczyścić umysł." Najdroższa Pani Kronik, nienawidziła kłamstwa. "Cóż, cieszę się, że cię złapałem. Khill nie radzi sobie najlepiej."

64

Layla zmarszczyła brwi i ruszyła z powrotem w stronę wojownika. Ojciec jej młodego był jedną z najważniejszych osób w jej życiu, tak samo jak Blay. Ta sparowana para była jej rodziną. "Dlaczego?" "Luchas." Blay odpiął kaburę na sztylety z klatki piersiowej. "Odmawia karmienia, a Khill zderza się ze ścianą w tej sprawie." "To już prawie miesiąc." "Dłużej". Zwykle, jeśli zdrowy samiec wampira wziął z żyły Wybranki, mógł łatwo przetrwać kilka miesięcy bez karmienia, w zależności od poziomu stresu, i ogólnego stanu zdrowia. Jednak dla kogoś, kto był tak chory, jak Luchas? Więcej niż tydzień lub dwa mógł szybko stać się wyrokiem śmierci. "Gdzie jest teraz Khill?" "Na dole, w sali bilardowej. Odwołali mnie z ulic wcześnie, bo..." Blay pokręcił głową. "Tak, nie radzi sobie dobrze." Layla zamknęła oczy i położyła dłoń na brzuchu. Musiała iść. Musiała zostać... "Muszę wziąć prysznic." Blay spojrzał na drzwi wspólnego pokoju jego i Khilla. "Jest jakaś możliwość, że usiądziesz z nim, dopóki tam nie przyjdę?" "Och, tak, oczywiście." Blay wyciągnął rękę i ścisnął jej ramię. "Pomożesz mi z nim. To się..." "Wiem". Zdjęła płaszcz i nie zaniosła go z powrotem do swojego pokoju. Po prostu rzuciła go na podłogę przed drzwiami. "Pójdę teraz na dół." "Dziękuję. Boże, dziękuję." Objęli się na ułamek sekundy, a następnie podreptała dalej, zmierzając do głównych schodów i mężczyzny, który dał jej najbardziej bezcenny dar, to dziecko, które niosła w swoim łonie. Nie było niczego, czego nie zrobiłaby dla Khilla lub jego brońca. Była jednak bardzo świadoma mężczyzny, który czekał na nią w tej chwili, pod tym klonem, na tej łące. Jej sumienie torturowano ją, zwłaszcza wtedy, kiedy przechodziła obok podwójnych otwartych drzwi gabinetu króla. Przez drzwi, ujrzała tron za wielkim rzeźbionym biurkiem... i przypomniała sobie dlaczego wpadła na umowę jaką zawarła. 65

Sprzedając swoje ciało szefowi Bandy Drani dokonała tego, że wszyscy byli bezpieczni tutaj w rezydencji. Umowa nie została jeszcze skonsumowana z powodu ciąży - coś, co ją od razu zaskoczyło. Xcor był brutalnym wojownikiem, który nie tylko miał reputację, ale i rzeczywisty charakter, sadysty - i cieszył się tym. A jednak gdy był z nią, wydawało się go cieszyć to czekanie na swój czas, zanim zabierze to co mu się należało. Regularnie spotykali się pod tym drzewem i rozmawiali. A czasem po prostu siedzieli w milczeniu, a jego oczy wędrowały po niej, jakby... Cóż, czasami myślała, że wydaje się brać ją siłą przez samo wpatrywanie się w nią, jakby wizualny związek był pewnego rodzaju żyłą z której musiał regularnie brać. Innym razem, wiedziała, że wyobraża sobie ją nagą - i kazała sobie być tym urażoną. Bać się tego. Martwić się o to. Ostatnio jednak, dziwna ciekawość zakorzeniła się pod jej strachem, ciekawość związana z jego potężnym ciałem, jego zmrużonymi oczami... ustami, mimo zdeformowanej górnej wargi... Zrzucała winę na swoje hormony - i próbowała nie rozmyślać nad swoimi pragnieniami. Jedyną rzeczą o jakiej musiała pamiętać to, to, że tak długo, jak się z nim spotykała, przysiągł na honor, jakikolwiek ma, że nie będzie napadał na Bractwo. Ostatecznie, jedynym powodem, tego gdzie się właśnie znajdowali była ona. Nie wprost, być może, ale to wyglądało jakby wyciek poufnych informacji był wyłącznie jej winą. Cała rzecz była umową z diabłem, przygotowaną, by chronić tych, na których najbardziej jej zależało. Nienawidziła kłamstwa, podwójnego życia, poczucia winy... i strachu, że prędzej czy później będzie musiała spełnić swoje zobowiązanie. Ale nic nie mogła zrobić. A dziś, musiała postawić rodzinę przed swoim oszustwem. *** W głównej sali egzaminacyjnej w centrum szkoleniowym, Trez doświadczył wyjścia z poza swojego ciała, gdy wirowanie przechodzenia się

66

zatrzymało i po raz kolejny musiał skalibrować swoją lokalizację. Dzięki Bogu, że są w jednym kawałku. Teraz, pomoc tutaj. Tuląc zdrętwiałe ciało Seleny w ramionach, spojrzał przez ramię. Dr Jane, shellan V, stała z boku w pełnym lekarskim stroju: niebieski kombinezon, zielone nitrylowe rękawiczki, małe buciki na nogach. Nie zbliżała się jednak do Seleny. Ona po prostu stała tam, gdzie była, patrząc na nich, co wydawało się, że będzie trwać wieczność. Cholera. Trez nie był lekarzem, ale ogólnie rzecz biorąc, ktoś z wielkim ‘dr’ przed nazwiskiem musiał podjąć jakieś działanie, kiedy zobaczył pacjenta? Nie był to dobry znak. Rankhor i V byli po przeciwnej stronie, oni również gapili się na niego i Selenę, jakby również nie mieli pojęcia, jak pomóc. Dr Jane odchrząknęła. "Trez...?" "Przepraszam, co?" "Dasz mi na nią popatrzeć?" Trez zmarszczył brwi. "Tak, chodź." Kiedy doktor Jane się nie ruszyła, zaczął tracić cierpliwość. "Jaki jest cholera problem-" "Twoje kły są obnażone i warczysz. To jest problem." Zrobił szybki autotest i odkrył – rany - że rzeczywiście wyładowywał na nich agresję, stojąc twardo w miejscu, migając sprzętem, i wydając z gardła dźwięki jak przemysłowa kosiarka. "Tak, przepraszam." W tym momencie również zauważył, że był przyparty do muru i trzymał Selenę przy piersi tak, jakby ktoś zamierzał ją zabrać od niego. "Tak więc należy umieścić ją na stole." "To byłoby dobre miejsce do rozpoczęcia," wskazał V. Jego ciało miało swój własny słodki czas, kiedy dał mu polecenie, aby iść do przodu, i ostatecznie, tylko fakt, że ona potrzebuje leczenia przez kogoś, kto miał mózg i stetoskop, przybliżało go do środka pokoju. Pochylając się, położył ją na odcinku ze stali nierdzewnej - zadrżał, ponieważ mogło to być równie dobrze drewniane krzesło: jej ciało pozostało w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej ją znalazł, z wyciągniętymi nogami, skręconym tułowiem, ramionami zwiniętymi przy piersi. A co było jeszcze

67

gorsze? Jej głowa pozostała pod złym kątem, szarpnięta wokół w przeciwnym kierunku ramion, jak gdyby była w wielkim bólu. Gdy odgarnął włosy z jej twarzy, zadrżała mu ręka. Miała otwarte oczy, ale nie był pewien, czy była świadoma. Nie wydawała się na niczym skupiać, okresowe wolne mruganie, było jedyną wskazówką, że może być przytomna. Może być wciąż żywa. Trez umieścił swoją twarz w jej polu widzenia. "Jesteś w centrum szkoleniowym. Będą się..." Głos mu się załamał, kazał sam sobie się odpierdolić i pozwolić doktor Jane pracować. Krzyżując ramiona na piersi, cofnął się aż poczuł ciężką rękę na swoim ramieniu. To był Rankhor. I Trez był pewien, że to był gest współczucia, i ubezpieczenie w przypadku, gdyby związany mężczyzna w nim, postanowił ponownie chwycić lejce. "Pozwól im robić swoje", powiedział Hollywood gdy Ehlena, która była krwiczką Mordha i pielęgniarką, wbiegła przez drzwi. "Zobaczmy tylko na czym stoimy." Trez skinął głową. "Ok. Tak." Lekarka pochyliła się i spojrzała w mętne oczy Seleny. Cokolwiek powiedziała było zbyt ciche, by to usłyszeć, ale mruganie oczu Seleny się zmieniło - choć trudno było powiedzieć, czy to było dobre, czy złe. Ciśnienie krwi. Puls. Źrenice. Pierwsze trzy zabiegi kontrolne poszły szybko, ale Jane nie traciła czasu na ogłaszanie wynikiów. Ona i jej pielęgniarka pracowały szybko, mierząc Selenie temperaturę, odginając do tyłu jej ręce, które miała zgięte w łokciach. "Chcę zrobić EKG, ale nie mogę dostać się do klatki piersiowej," powiedziała dr Jane. Potem spojrzała przez ramię na swojego męża. "Czy masz pomysł co może być tego przyczyną? To jest jak skostnienie całego ciała z wyjątkiem tego, że jej źrenice reagują." "Nie. Chcesz żebym zadzwonił do Aghresta żeby to skonsultować?" "Tak. Proszę." Jak tylko V wyszedł z pokoju, Jane pokręciła głową. "Muszę wiedzieć, co się dzieje w jej mózgu, ale nie mamy tutaj rezonansu magnetycznego czy tomografii komputerowej". "Więc zabierzemy ją do Aghresta" powiedział Trez. 68

"On też tego nie ma". "Kurwa". Gdy Rankhor mocniej zacisnął na nim dłoń, Trez skoncentrował się na twarzy Seleny. "Czy ona cierpi? Nie chcę by cierpiała." "Szczerze?", Powiedziała lekarka. "Nie wiem. I do czasu gdy nie rozgryzę jej stanu neurologicznego, nie chcę dawać jej jakichkolwiek leków, które mogły by na nią ujemnie wpłynąć. Ale będę działać tak szybko, jak tylko mogę." Wydawało się to trwać wieczność, czas wlókł się nieubłaganie, jednak wszystko, co mógł zrobić, to obserwować ten skomplikowany taniec medyczny, jaki odbywał się wokół tego stołu. A Rankhor zatrzymał się tuż obok niego, grając rolę wartownika, podczas gdy Trez stał na rozstawionych nogach, srając w gacie i chcąc palnąć sobie w łeb bez absolutnie żadnej gracji. A potem Wybranka Cormia przedarła się przez drzwi. Natychmiast gdy kobieta zobaczyła Selenę, jęknęła i podłożyła obie ręce na swojej twarzy. "Najdroższa Pani Kronik..." Dr Jane spojrzała z nad grzbietu ręki Seleny, skąd pobrała krew. "Cormia, wiesz co to może być-" "Ona ma tę chorobę." Każdy znieruchomiał. Poza Cormią. Wybranka rzuciła się do boku swojej siostry i gładziła ciemne włosy Seleny, szepcząc do niej w Starym Języku. "Co to za choroba?" Zapytała doktor Jane. "Tłumacząc Stary Język z grubsza ‘Zastygnięcie’." Wybranka przetarła oczy. "Ona ma Zastygnięcie." Trez usłyszał swój głos tnący przez ciszę. "Co to jest?" "Czy to jest zaraźliwe?" wtrąciła Jane.

Tłumaczenie: Fiolka2708

69

OSIEM Gdy słońce zaczęło pojawiać się na wschodzie, Xcor, przywódca Bandy Drani, zmaterializował się w skromnym kolonialnym domku. Dom, który on i jego żołnierze używali jako kryjówki przez prawie rok, był położony po drugiej stronie nudnej ślepej ulicy, w dzielnicy pełnej ludzi z klasy średniej, w połowie swojej drogi do grobu. Dholor zabezpieczył najem, z opcją zakupu, w teorii najciemniej pod latarnią i nieruchomość spełniała swą rolę zadowalająco. Wewnątrz było ciemno, jedynie trochę światła przeciskało się przez szwy w zaciągniętych zasłonach, a on wyobrażał sobie, co jego wojownicy robili w środku. Świeżo po walce z reduktorami w zaułkach miasta Caldwell, będą zrzucali swoje czarne zakrwawione ubrania i spożywali paszę z lodówki i szafek w kuchni. Będą także pić choć nie krew, która uczyniłaby ich silniejszymi, ani nie wodę, aby ich nawodniła, lecz alkohol, jako wewnętrzną maść w leczeniu świeżych kontuzji, nacięć, otarć— Nagle jego kark zaczął ostrzegawczo mrowić, informując go, jakby pieczenie odsłoniętej skóry na jego rękach już tego nie robiło, że miał mało czasu, aby skryć się bezpiecznie w pomieszczeniu. A jednak nie był zainteresowany wejściem tam. Oglądaniem swoich żołnierzy. Spożywaniem żywności, zanim pójdzie na górę, do tej mdłej malinowej sypialni z łazienką. Mógł zaprzeczać, że odliczał godziny i rozczarowywał się gdy ciało odpowiadało na świt: Jego skóra swędziała. Jego mięśnie drgały. Jego oczy wysychały. Jego uzależnienie nie zostało zaspokojone. Layla nie przyszła tej nocy. Z przekleństwem, wyjął urządzenie komórkowe i wybrał numer w oparciu o wzór, który zapamiętał na ekranie numerycznym. Przyłożył telefon do ucha, słyszał jak jego serce waliło ponad sygnałem. Nie było spersonalizowanego powitania na poczcie głosowej aktywowanej na koncie, więc po sześciu sygnałach, włączył się automat

70

wygłaszający liczby. Nie zostawił wiadomości. Podchodząc do drzwi, przygotował się na atak hałasu i chaosu. Jego dranie niechybnie byli na fali adrenaliny, wypalenie jej przez ich wysokooktanowe istnienia zajmuje dużo czasu. Otworzył je— Xcor zamarł w połowie drogi przez próg. Jego pięciu wojowników, nie mówili jeden przez drugiego do siebie, nie było wokół butelek alkoholu wraz z porozrzucanymi taśmami chirurgicznej gazy. Zamiast tego, siedzieli na meblach, które zostały wynajęte wraz z domem. Nie było drinka w żadnej dłoni, a nawet dźwięku uderzania metalu o metal podczas czyszczenia broni i ostrzenia sztyletów. Byli wszyscy: Zypher, Syphon, Balthazar, Syn… i Dholor, ten, który nie przynależał, a który stał się niezbędny. Żaden z nich nie patrzył mu w oczy. Nie, to nie była prawda. Dholor, jego zastępca, był jedynym samcem wpatrującym się w niego. Również jedynym, który stał. Ach, tak, był tym, który to zorganizował... cokolwiek to było. Xcor zamknął za sobą drzwi. I trzymał broń. "Masz mi coś do powodzenia?" zapytał, stojąc przy drzwiach, spotykając spojrzenie Dholora. Jego zastępca odchrząknął, a kiedy przemówił, jego akcent był nie tylko jak z wyższej klasy, ale z jak najwyższych wampirzych wyżyn społecznych: tych z glymerii. "Jesteśmy zaniepokojeni twoim dowodzeniem." Samiec rozglądnął się dookoła. "W ostatnim czasie." "Ach tak." Dholor wydawał się czekać na ciąg dalszy odpowiedzi. Gdy nie nadeszła, przeklął z frustracji. "Xcor, gdzie podziała się twoja ambicja? Król ma jednego dziedzica półkrwi i nagle zapomniałeś o naszym wspólnym dążeniu do tronu? Odłożyłeś nasze cele na bok, jakby to była pusta miska." "Walka z Reduktorami jest przedsięwzięciem w pełnym wymiarze czasu." 71

"Może, jeśli rzeczywiście się walczy." "Więc, ci zabójcy, których dziś zabiłem, byli wytworem mojej wyobraźni?" "To nie jest wszystko, co robisz w nocy." Xcor obnażył kły. "Uważaj dokąd zmierzasz." Dholor wyzywająco uniósł brwi. "Czyżbym nie miał tego powiedzieć, przed nimi?" Gdy poczuł jak oczy samców zwróciły się na niego, chciał w coś uderzyć. Myślał, że jego spotkania z Laylą odbywają się bez świadków. Oczywiście, to był błąd w obliczeniach. A jeśli kazałby Dholorowi zachować milczenie? Mógłby skazać siebie na coś gorszego niż to co robił. "Nie mam nic do ukrycia." warknął. "Pozwolę nie zgodzić się z tobą. Spędzasz zbyt wiele czasu pod tym drzewem klonowym, jak jakiś chory z miłości— " Xcor zmaterializował się przed samcem, tak że tylko cal dzielił ich twarze. Nie dotknął Dholora, ale żołnierz cofnął się i tak. Jego zastępca nie odpuścił, jednak. "Powiesz im kim ona jest? Czy ja mam to zrobić?" "Ona jest bez znaczenia. A moje ambicje nie są ograniczane przez nikogo." "Udowodnij." "Komu." Xcor przechylił głowę i wysunął brodę. "Im? Czy to ty masz problem?" "Udowodnij, że nie stajesz się miękki." W mgnieniu oka, Xcor wyciągnął stalowy sztylet i przycisnął go do tętnicy szyjnej samca. "Tutaj? Teraz?" Gdy Dholor sapnął, ostra końcówka nacięła jego ciało, strużka jasnej czerwonej krwi ozdobiła to, oh, jakże błyszczące ostrze. "Mam pokazać na tobie?" rzekł Xcor ponuro. "Czy to wystarczy?" "Rozpraszasz się" Dholor pękł. "Przez samicę. Jesteś przez nią słabszy!"

72

"A ty jesteś obłąkany! Zdecydowałem się nie zabić słusznie wybranego Króla Rasy i to jest zbrodnia, przez którą próbujesz wzniecić bunt wśród moich wojowników?" "Byłeś tak blisko! Prawie mieliśmy tron! Kostki domino były wyrównane, glymera miała wykonywać twoje rozkazy— " Xcor schował sztylet ponownie, kończąc tyradę. "Czy to zdradzieckie spotkanie dotyczy mojej ambicji — czy twojej? Pozwól, że zapytam ale dokładnie czyją stratę opłakujesz." "Już nam nie przewodzisz." "Zapytajmy ich." Xcor przerwał i przeszedł po pokoju, patrząc na pochylone głowy żołnierzy. "Co wy na to wszystko. Idziecie z nim czy zostajecie ze mną?" Gdy przekleństwa wybuchły w napiętej atmosferze, obrócił się do Dholora. "To jest to co robisz, prawda? Przedstawiając im wybór — ty lub ja. Więc, ja mówię, przejdźmy do gry końcowej ze stosownym pośpiechem. Gdzie ty teraz stoisz, mój wojowniku?" Chwila ciszy. A potem Zypher podniósł oczy. "Kim ona jest?" "To nie jest pytanie, które ci zadałem." "To pytanie, na które chcemy znać odpowiedź." Xcor poczuł jak jego temperatura wzrasta. "Ona nie jest waszą sprawą." Nie było mowy, że zacznie wyjaśniać swoje powiązania z Wybranką. Nozdrza Zyphera zapłonęły, gdy wziął głęboki oddech. "Jezu… jesteś z nią związany." "Nie jestem." "Także to wyczuwam" ktoś powiedział. "Kim ona jest?" "Ona nie ma żadnego znaczenia." Dholor odezwał się głośno i wyraźnie. "Ona jest Wybranką. Która mieszka z Bractwem." Iiiiii niniejszym nastąpił chaos, który jak wcześniej przewidywał nastąpi: Sala wybuchła samczymi głosami, mówili jeden przez drugiego, 73

fragmenty Starego Języka mieszały się z angielskimi i niemieckimi przekleństwami. Tymczasem Dholor wyjął chusteczkę i przycisnął biały kwadrat do rany na gardle. "Nie rozumiem, dlaczego się z tobą spotyka — co możesz jej zaoferować? Musi być jakaś zachęta — pieniądze? A może to jakaś groźba?" Xcor przeczekał zniewagi, ponieważ to było nie tylko blisko prawdy; samiec trafił w samo sedno. Jedynym powodem, dla którego Wybranka Layla spotykała się z nim było, to że znał położenie rezydencji Bractwa Czarnego Sztyletu, a ona była przerażona, że zamierza na nich napaść: wydarzyło się to tamtej nocy, prawie rok temu, gdy poszedł za śladami jej krwi i natknął się na tę wielką tajemnicę. Dholor miał rację — wykorzystał odkrycie na swoją korzyść. Obiecała mu swoje ciało w zamian za to, że nie naruszy świętego miejsca. I choć miał jeszcze naznaczyć ją w sposób cielesny, z szacunku dla jej ciąży, jej cnoty i jej pozycji... będzie ją miał. Ostatecznie, weźmie to, co było jego i oznaczy ją jako swoją własność— Cholera, był związany? Xcor na powrót skoncentrował się na Dholorze i swoich draniach. "Zajmijmy się tym buntem, a nie czyjąś wyobraźnią. Więc co powiecie. Wy wszyscy." Zapadła długa cisza. "Każdy z was." Przypuszczał, gdy czekał na odpowiedź, że fakt, iż Dholor wciąż stał pionowo i oddychał, był dowodem, że Xcor naprawdę, nieco zmiękł. Wyszkolony przez Krhviopija, nie zapomniał czego nauczył się w obozie wojennym, ale ostatnio, zdał sobie sprawę, że przemoc i rozlew krwi nie są po prostu jedynym środkiem do celu —i są inne, które mogą być bardziej skuteczne. Na przykład Ghrom potwierdził jego punkt widzenia, gdy poradził sobie z ostatecznym szturmem na jego tron. Ten Król i jego partnerka zdusili nawet najbardziej niezawodny atak na jego rządy — i zrobili to, nie tylko bez utraty jednego życia, ale z kastracją, tak pełną, że uprawnienia glymerii zostały zabrane.

74

Ghrom, jako lider teraz wybrany przez swoich ludzi, miał nieograniczoną moc. Dholor przerwał milczenie, zwracając się do wojowników. "Uważam, że wyraziłem się jasno. Czuję mocno, że powinniśmy wznowić zdobycie tronu. Postrzeliliśmy Ghroma raz — możemy go dostać ponownie. Może być demokratycznie wybranym władcą, ale nie będzie mógł nadal rządzić, jeśli nie będzie oddychał. A potem musimy szukać wsparcia z teraz pozbawioną praw glymerią. Poprzez koordynację strategii konstytucyjnej z byłymi członkami Rady, można argumentować, że Ghrom przekroczył swoje uprawnienia i—" "Jesteś głupcem" cicho powiedział Xcor. Dholor obrócił się i obdarzył go wrogim spojrzeniem. "A ty jesteś porażką!" Xcor pokręcił głową. "Ludzie przemówili. Wybrali umieszczenie Ghroma na tronie, który wcześniej odziedziczył i nie wygrasz walki, gdy nie jeden jest do pokonania, a tysiące. Tradycyjne przepisy i normy kulturowe są cienkim płaszczem władzy i wpływów. Demokracja, jednak gdy się ją naprawdę sprawuje, jest twierdzą z kamienia, która nie może być zwyciężona, zdmuchnięta w pył lub zakopana. To, czego nie rozumiesz, zastępco, to, że nie ma o co walczyć — przypuszczając, że poprowadzisz tę napaść z jakąkolwiek nadzieją na zwycięstwo." Dholor zmrużył oczy. "Powiedz mi coś, czy twoja Wybranka cię edukowała? Nie sądzę, że kiedykolwiek wcześniej usłyszałem coś podobnego z twoich ust." On i jego wojownicy zostali połączeni długo przed tym zanim Dholor do nich dołączył. Ale jeśli ci mężczyźni nie widzieli obok chorej ambicji? W takim razie Dholor mógł mieć ich wszystkich. Xcor nie ukłoniłby się żadnemu w niniejszym piśmie. W ciszy, która nastąpiła, Dholor spojrzał na wojowników, którzy kiedyś unikali go za dandysowate słabości, ale zaczęli szanować jako wojownika w ciągu ostatnich dwóch stuleci. "Manipulacja jest najbardziej skuteczna, gdy jest prowadzona przez jedną z płci żeńskiej. Nie sądzicie, że głosi teraz propagandę? Karmi się go 75

właśnie tym, co może najbardziej uwieść jego umysł, jego ciało, jego emocje? Pachniesz wiązaniem. Wiedzcie, że dusza podąża za sercem, a jego nie ma już z nami, z naszymi celami, z tym co możemy osiągnąć. To nie jest siła, która cię napędza, ale rodzaj słabości, z której niegdyś drwiłeś widząc ją u innych. Widzicie? Nawet teraz milczy!" Xcor wzruszył ramionami. "Nie gustuję w pompatyczności." "Czy ty w ogóle znałeś definicję tego słowa sześć miesięcy temu" odparował Dholor. "Jaki jest głos większości z was" Xcor rozejrzał się ze znudzoną miną. "Wybór należy do was, ale o tym wiecie. Raz dokonany, jest jak atrament w skórze, jest niezmywalny." Zypher był pierwszy, który wstał. "Tylko jednemu jestem poddany." To mówiąc, podszedł do swoich sprzętów i wyjął stalowy sztylet. Przeciął własną otwartą dłoń, zbliżył się do Xcora i wyciągnął rękę. Xcor uścisnął podaną dłoń i stwierdził, że musi oczyścić gardło. Balthazar był obok, biorąc ten sam nóż i ciął się, upuszczając krew - i Syphon również, ślubując. Syn obserwował to wszystko z opuszczonymi powiekami, wciąż nieruchomo. Był, jak zawsze, dziką kartą— ale nawet on wstał i podszedł do Xcora. Biorąc nóż, wbił go w dłoń i pokręcił nim, jego górna warga zawinęła się jakby lubił ból. Xcor zaakceptował ostatnie śluby swoich żołnierzy, a potem spojrzał na Dholora. Podnosząc kapiącą czerwoną dłoń w górę, obnażył kły i syknął, gryząc własne ciało, a następnie zlizał połączoną krew do czysta. "Jak gdyby mogło się to skończyć inaczej." Uśmiechnął się okrutnie. "Nigdy nie byłeś jednym z nas." Przystojna twarz Dholora wykrzywiła się. "Ty zmusiłeś mnie do przyłączenia się. Ty mi to zrobiłeś." "Ale cofnąłeś to, prawda? W porządku, dałem ci wolność rok temu. Niech twoje ambicje znaczą twoje przeznaczenie, jeśli chcesz, ale gdy już przejdziesz przez te drzwi, będą zamknięte na zawsze. Jesteś dla nas martwy, twoje czyny należą do ciebie i nikogo innego." 76

Dholor skinął głową. "Niech tak będzie." Samiec przeszedł przez pokój i podniósł swoją kaburę i płaszcz; Następnie udał się do drzwi. Obrócił się zwracając do grupy. "On myli się w wielu sprawach, ale najbardziej w sprawie tronu. Wojna z tysiącami? Nie sądzę. Wszystko co trzeba zrobić to wyeliminować Ghroma. Wtedy obowiązki zostaną przejęte przez najsilniejszą rękę — i ten samiec nie jest już w tej grupie." Wojownik z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Xcor zacisnął zęby, wiedząc cholernie dobrze, że Dholor musiał mieć ustawiony plan awaryjny, zanim przedstawił swoją ofertę im wszystkim, — bo tak nonszalancko nie odszedłby zaledwie kilka minut przed świtem. Dholor zagrał i przegrał —z wyjątkiem tego, że dopiero wtedy to dotarło do nich wszystkich. Gdzie go to dalej zaprowadzi? Xcor nie miał pojęcia. Ale Ghrom powinien się martwić. Było pewne poruszenie. Chrząknięcie. A potem, oczywiście, komentarz. "Więc" wypalił Zypher. "Powiesz nam jaki kolor mają jej oczy?" "Przynajmniej tyle możesz zrobić" wtrącił Balthazar. "Przedstaw nam jej obraz." "Wybranki?" "Jak to się stało— " I ni z tego ni z owego, dom wrócił do normalności, samcze głosy przebijały powietrze, napoje się lały, bandaże były przekazywane do opatrzenia ran, na tych walecznych dłoniach. Xcor odetchnął z ulgą zszokowany tym uczuciem — ale nie był głupi. Chociaż jego wojownicy stali przy nim, miał teraz nowego wroga, przeciwko któremu miał walczyć — i Dholor, dzięki szkoleniu Xcora, był rzeczywiście niebezpieczny. Wyjął telefon, spojrzał w dół... i okazało się, że nie było odpowiedzi na jego wezwanie.

77

Biorąc pod uwagę zdrady Dholora? Było oczywiste, że spróbuje zdobyć jego Wybrankę — i obawiał się teraz, że może Dholor dotarł do niej pierwszy i dlatego się nie pojawiła. "Więc?" powiedział Zypher. "Jaka ona jest?" Nastała nagła cisza, która wydawała się rozbijać o hałas. I był wstrząśnięty, gdy odkrył, że chce im powiedzieć. Trzymał to w sobie jak długo? Powstrzymując słowa, powiedział, "Ona jest... Księżycem na moim nocnym niebie. I jest początkiem, środkiem i końcem. Nie mam nic więcej do powiedzenia i nigdy już nie będę o niej mówił." Gdy odszedł i udał się na schody, czuł ich oczy na sobie — ale nie były to pogardliwe spojrzenia. Nie, chcieli to ukryć, ale litość płynęła z nich wszystkich — wiedzieli o brzydocie jego twarzy, i źle dobranym typie romansu z jakąkolwiek samicą, a już na pewno z Wybranką. Zatrzymał się z ręką na poręczy. "Do jutra rana, ma być wszystko zapakowane. Musimy opuścić to miejsce i znaleźć inne. Ten dom nie jest już bezpieczny." Pokonując schody, usłyszał potwierdzenie swoich wojowników. I poczuł piekącą wdzięczność, że wybrali jego, aby nadal ich prowadził. W zamian za Dholora, oczywiście bardziej inteligentnego, lepiej urodzonego... i lepiej wyglądającego. Wysłuchajmy tego, dla oszpeconego, pomyślał, gdy zamknął się w swojej sypialni. Choć wiele utracił na przestrzeni wieków swojego życia, dzięki zajęczej wardze i szorstkości, ci żołnierze cenili go. A on cenił ich.

Tłumaczenie: Nuffanilia

78

DZIEWIĘĆ iAm wrócił do wielkiej kamiennej rezydencji Bractwa tuż przed wschodem słońca, wbiegając po schodach jak przed wejściem do katedry, skierował się w stronę holu. Zgodnie z protokołem przystawił swoją twarz do kamery bezpieczeństwa i czekał. Chwilę później, wewnętrzne drzwi otworzyły się i przywitał go stary znajomy kot – oraz bogaty zapach dobrze przyrządzonego Ostatniego Posiłku. „Dobry wieczór, Panie,” powiedział z ukłonem lokaj Fritz. „Jesteś jak zwykle?” „Hej, czy widziałeś mojego brata? Szukam go…” „Tak, wrócił.” iAm prawie przeklął, tak mu ulżyło. „To świetnie. Po prostu super.” Przynajmniej, marny łajdak był w domu i w bezpiecznym otoczeniu. Ale Chryste, Trez mógł chociaż napisać krótki tekst, że żyje. Jak wiele razy, jego telefony pozostały bez odpowiedzi… Z jego lewej strony, szybko poruszający się cień wyskoczył znad podłogi wyłożonej mozaiką, zmieniając się w rakietowy pocisk kierujący się wprost na niego. iAm złapał Przeklętego Kota, znanego jako Boo, w swoje ramiona. Totalnie nienawidził zwierząt – zwłaszcza ostatnio, gdy wszarz zaczął z nim sypiać w ciągu dnia. Całe to przytulanie. Mruczenie. Jeszcze gorzej? Zaczynał przyzwyczajać się do tych tortur. „… klinice.” „Przepraszam?” iAm podrapał kota pod gardłem, co sprawiło że oczy Boo cofnęły w tył głowy. „Nie usłyszałem tego, co właśnie powiedziałeś.” „Przepraszam.” Lokaj ukłonił się ponownie, mimo iż nie była to jego wina. „Wybranka Selena rozchorowała się i została zabrana do kliniki. Trez towarzyszy jej podczas leczenia – sądzę, że Najsamiec i Cormia również się tam udali. Przykro mi to mówić, ale jej stan wygląda na dość poważny.”

79

„Cholera…” iAm zamknął oczy i jego głowa opadła do tyłu. Czekali aż wydarzy się coś złego, ale przypuszczali, że będzie to coś związanego z s’Hisbe. Nie Wybranka jego brata, która odwzajemniała zainteresowanie. „Co jej się stało?” „Nie sądzę, żeby diagnoza została postawiona.” Cholera. „Ok, dzięki, facet, pójdę już…” W sklepionym wejściu do Sali bilardowej pojawiła się Wybranka Layla, a wraz z nią Khill i Blay przyklejeni do jej boków. „Wybacz, ale czy ja właśnie usłyszałam coś o Selenie?.” Pozwalając odejść kamerdynerowi, iAm udał się do drzwi ukrytych pod wielkimi schodami – i nie był zaskoczony, gdy pozostali podążyli za nim. Jak tylko wystukał kod na szczelnie zamkniętym panelu, zadzwonił telefon. „To znowu twój telefon?” Zapytał Khill. Layla wyciszyła dzwonek. „To tylko ludzka pomyłka.” „Chcesz żeby V zablokował ten numer?” „Och, nie ma powodu aby zawracać mu głowę.” „Daj, zobaczę…” Layla włożyła telefon w fałdy swojej szaty. „Nie zadzwoni ponownie Chodźmy.” Gdy wybrzmiało subtelne beeeeep, iAm pociągnął drzwi i płytkimi schodami zeszli do następnych. Po drugiej stronie znajdował się podziemny tunel wiodący z rezydencji do centrum treningowego, a dalej do Bunkra, gdzie mieszkali V i Butch ze swoimi krwiczkami. Z każdym krokiem w dół wybetonowanym nisko sklepionym tunelem, naprężenie ramion iAma narastało, mięśnie wzdłuż kręgosłupa zaciskały się tak bardzo, że ból promieniował aż do skroni. Kiedy pojawili się w biurze, Thor spojrzał na nich znad komputera. „Jest jakieś zebranie dziś wieczorem?.” „Selena jest chora,” mruknął Khill. Brat skoczył na nogi. „Co? Widziałem ją jakąś godzinę temu. Miała karmić Luchasa i …” I skończyło się tak, że pięć par butów i skopajdup ruszyło korytarzem.

80

Ośrodek szkoleniowy był ogromnym podziemnym obiektem, który obejmował wszystko: od basenu olimpijskich rozmiarów, strzelnicy, siłowni z pakietami treningów indywidualnych, pełno wymiarową salą gimnastyczną aż po sale i klasy wypełnione sprzętem używanym w trenowaniu i nauce obrony przed atakami. Było tam również bogate zaplecze medyczne, pełne chirurgicznego sprzętu oraz pokoje rekonwalescencyjne – i właśnie w tym kierunku zmierzali. Fakt, że ludzie byli skupieni wokół zamkniętych drzwi do gabinetu lekarskiego nie był dobrym znakiem: Furiath, Cormia, Rankohr i Vhredny drżąc z niepokoju spacerowali albo wpatrywali się w podłogę. „Och, dzięki Bogu,” powiedział Furiath, gdy ujrzał iAma. „Trez będzie zadowolony, że tu jesteś. Próbowaliśmy się z Tobą skontaktować.” Prawdopodobnie dlatego, że jego telefon przestał działać – ale on to zignorował odkąd opuścił apartament i starał się znaleźć Treza w shAdoWs. „Prześwietlają ją,” powiedział V. „Dlatego jesteśmy tutaj. Trez jej nie zostawił.” Layla zmarszczyła brwi. „Dlaczego to robią? Czy ona złamała…” Cormia podeszła do Wybranki i chwyciła Laylę za ręce. Zostały wypowiedziane delikatne słowa, a Layla sapnęła i nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Gdy Khill ją przytrzymał, iAm zdecydował, że cokolwiek to jest, on będzie go tam potrzebował. „Nie zamierzam czekać,” rzekł odkładając kota i otwierając szeroko drzwi. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć na co patrzy. Gdy ciężkie drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie, skupił się na czymś, co wyglądało jak nogi od stołu na kozetce lekarskiej. Z wyjątkiem tego, że to była… Selena. Jej smukłe uda i łydki były nienormalnie wygięte, usztywnione pod nienaturalnymi kątami, jakby ona odczuwała wielki ból – i nie dotyczyło to tylko dolnej części jej ciała. Jej głowa znajdowała się w złej pozycji, jej ramiona były poskręcane na wysokości jej klatki piersiowej, nawet jej palce były wygięte jak szpony. Wyglądała jakby zastygła. Dr Jane przesuwała dużą część maszynerii nad ramieniem Seleny, a jej pielęgniarka, Ehlena, podążała za nią zabezpieczając różne kable przed 81

splątaniem. Trez stał przy głowie Seleny, drżącymi rękami głaskając jej czarne włosy. Nawet nie spojrzał w górę. Nie wydawało się żeby miał świadomość, iż ktokolwiek wszedł do pokoju. Nawet nie oddychał. „Ok, Ehlena, płytka?” Lekarka przyjęła coś, co wyglądem przypominało kawałek papieru o wymiarach osiem na jedenaście, ale było grubości palca. Kable podłączone z jednej strony do tego urządzenia prowadziły do laptopa stojącego na stoliku na kółkach. „Spróbuję dostać się teraz do łokcia.” Podczas gdy płyta przesuwała się pod stawem łokciowym, dr Jane spojrzała na Treza. „Zechciałbyś to precyzyjnie przytrzymać?” Skinął głową i przechylił się chcąc spełnić obowiązek. „Tym razem się nie poruszę.” „To są promienie rentgena, więc musimy to robić z drugiej strony, ok?” Lekarka szybko uścisnęła ramię Treza. „Przejdziemy teraz za ołowiany ekran.” Dr Jane spojrzała w górę i lekko podskoczyła, jakby ona również była tak skupiona na pacjentce, że nie widziała że ktokolwiek wszedł. „Och, iAm, dobrze – ale słuchaj, może zechcesz wyjść na chwilę, gdy my…” „Nigdzie się nie wybieram.” „Ja nie…” Trez przeklął. „Nie mogę tego utrzymać bez ruchu.” iAm, bez słowa, przeszedł przez wyłożony płytkami gabinet i położył rękę na swoim bracie, zatrzymując wibracje. „Pozwól mi pomóc.” Trez nie podskoczył. Nie poruszył się. Ale jego oczy przesunęły się w bok, i och, Boże… jego oczy były czarną czeluścią rozpaczy. I właśnie wtedy iAm uświadomił sobie, że nie wydarzyło się coś złego, ale coś BARDZO ZŁEGO. Samiec nie był przerażony. On już był w żałobie. *** Trez nie od razu zorientował się kto był jego wybawcą. Nie rozpoznał ręki, która dołączyła do jego własnej, nawet jeśli wyglądała prawie tak samo.

82

Nie wytropił nowego zapachu w pokoju. Tak było oczywiście dopóki nie spojrzał… i nie zobaczył iAma. Jakby to mógł być ktokolwiek inny. Wizerunek jego brata zafalował. „iAm, ona jest…” Nie mógł mówić. Jego proces myślowy dosłownie wyciągnął kopyta, jakby doznał udaru mózgu lub czegoś podobnego. „Trzymajmy płytkę,” powiedział iAm. „Razem.” „Powinieneś być za tym czymś ołowianym.” „Nie.” Trez nie był zaskoczony podjętą przez iAma decyzją, podziękował bezgłośnie, ponieważ nie sądził, aby jego głos funkcjonował lepiej niż jego mózg lub dłoń. „Zróbmy to, skoro możemy,” powiedziała dr Jane. Maszyna wydała krótki warczący dźwięk, a dr Jane i Ehlena wróciły do stołu. Na szczęście to iAm był tym, który odsunął płytę, bo Trez mógłby ją upuścić. Pieprzyć ręce, jego ciało się trzęsło. „Dziękuję,” powiedziała dr Jane. „Myślę, ż to co mamy wystarczy. Chcesz zawołać innych?” Trez pokręcił głową. „Czy mogę zostać z nią przez chwilę?” „Musimy zostać i spojrzeć na zdjęcia rentgenowskie.” „Och, tak, wiem. Po prostu…” Zerknął na drzwi i wiedział, że ci ludzie mieli takie samo prawo tu być jak on. Właściwie, nawet większe. „Trez,” powiedziała łagodnie dr Jane. „Jednak, jeśli chcesz, możemy tak zrobić.” A czego chciałaby Selena?, zastanowił się nie po raz pierwszy. „Rozpatrzmy to,” mruknęła dr Jane, „nie wydaje się żeby to była teraz kwestia awaryjna. Później będzie czas żeby inni mogli przyjść - a jeśli jej stan się zmieni? Dokonamy innych wyborów w zależności od tego, co się wydarzy.” „Ok.” Kiwnął głową w kierunku brata. „Ale iAm. Chcę żeby został.” Jego brat kiwnął głową i sięgnął po krzesło – ale, jak się okazało, nie dla siebie. Podepchnął je od tyłu pod kolana Treza, a te zafunkcjonowały jak stawy, którymi zresztą były i nastąpiło szybkie załamanie się pionu. Gdy jego tyłek trzasnął w siedzenie, poczuł jakby rozjaśniło mu się nieco w głowie. 83

To był prawdopodobnie dobry pomysł z tym siedzeniem. Bez choćby jednego słowa, iAm obciążył podłogę obok niego i, to było niesamowite, jak bardzo obecność samca w pokoju go uspokoiła. Trez skupił sią na Selenie. Nadal nie zmieniła pozycji, w której ją znalazł i wszystkie te ostre kąty jej ciała, były jak totalny koszmar. Wszystko to wyglądało na… zdewastowane. Z tego, co mówiła Cormia, Zastygnięcie przytrafiało się tylko niewielu samicom Wybrankom. W całej historii było może tuzin takich Wybranek, może mniej, tak więc statystyczne prawdopodobieństwo wystąpienia choroby było bardzo małe. Niestety była ona śmiertelna. Cholera, nie chciał żeby którakolwiek z tych kobiet była chora, ale dlaczego ona? Ze wszystkich tych samic, w całej historii Rasy, dlaczego to właśnie Seleny życie miało skończyć się tak szybko? I był to okropny sposób umierania. Zamrożona we własnym ciele, niezdolna do komunikowania się, złapana w pułapkę przemijającego więzienia, do czasu aż wszystko stanie się ciemnością, a ty… Zamknął oczy. Cholera, co jeśli nie chciała go tutaj? Był związany, tak – i wszyscy traktowali go z szacunkiem, jakim cieszyłby się każdy inny związany samiec w takiej sytuacji, nawet jeśli zastanawiali się jak do tego doszło bez ich wiedzy. Problem polegał na tym, że on i Selena nie byli związani. Żadnego związku. Nawet randki. Do diabła, nie spędzili razem nawet dwóch minut w ciągu ostatnich miesięcy. „Trez?” Z szarpnięciem otworzył powieki. Dr Jane stała przed nim, jej oczy w kolorze lasu były czujne i poważne. „Przejrzałam zdjęcia rentgenowskie.” Odchrząknął. „Może pozostali chcieliby tu też być?” Cholera, może powinien się odsunąć żeby Cormia, albo ktoś inny potrzymał ją za rękę? Czy tak byłoby lepiej? Jego ciało by tego nie zniosło, tak samo jak jego dusza. Ale nie chodziło o niego.

84

Weszło dużo ludzi, więcej niż było wcześniej, i kiwnął Thorowi, Khillowi i Blayowi – cieszył się, że Layla tu była, Cormia i Furiath. Zrobił krok do tyłu, zmuszając do tego swoje stopy, ale Najsamiec podszedł i łagodnie posadził go z powrotem na krześle. „Zostań tam, gdzie jesteś,” powiedział Furiath, ściskając jego ramię. „Jesteś dokładnie tam, gdzie powinieneś być.” Trez wydał w siebie jakiś chrapliwy odgłos. To było najlepsze, co mógł zrobić. Dr Jane oczyściła gardło. „Nigdy nie widziałam czegoś takiego.” Wskazała coś na dużym ekranie komputera stojącego na biurku. „Wygląda to jakby stawy zamieniły się w lite kości.” Czarno biały obraz ukazywał to, co wydawało się być kolanami Seleny i dr Jane wskazywała srebrnym piórem różne obszary. „Na zdjęciu rentgenowskim kości są białe i jasno szare, natomiast tkanki łączne, takie jak więzadła i ścięgna, nie dają takiego kontrastu. Tutaj” – narysowała kółko wokół stawu – „powinny być ciemne plamy pomiędzy zwieńczeniem, a panewką. Zamiast tego są… lite kości. Tak samo jest ze stawami jej stóp, łokci, jej…” Na ekranie błysnęło więcej zdjęć, jedno po drugim, i wszystko co mógł zrobić to potrząsnąć głową. Było tak jakby ktoś wszędzie wylał cement. „Ale to jest szczególnie niepokojące.” Pojawił się kolejny obraz. „To jest jej ramię. W przeciwieństwie do innych stawów, kość rośnie rozprzestrzeniając się i atakując mięśnie. Jeśli to będzie trwało, całe jej ciało…” „Kamień,” szepnął Trez. Och, Boże, te marmurowe rzeźby w miejscu, w którym ją znalazł. To nie był dziedziniec – to było cmentarzysko. Pełne samic, które cierpiały umierając w ten sam sposób. „Jedyna rzecz, której jestem świadoma to, że ta przypadłość przypomina jedną z ludzkich chorób o nazwie postępujące kostniejące zapalenie mięśni. Jest to bardzo rzadka choroba genetyczna powodująca, że kości tworzą się w miejscach gdzie znajdują się mięśnie, ścięgna i więzadła, w rezultacie doprowadzając, po jakimś czasie, do całkowitego ograniczenia ruchu – do punktu w którym pacjenci muszą zdecydować w jakiej pozycji 85

chcą zostać zablokowani. Rozwój kości następuje sporadycznie i może być wywołany przez traumę lub wirus, może też być spontaniczny. Nie ma lekarstwa na tę chorobę, a chirurgiczne usunięcie rozrostu wyzwala dalszy postęp choroby. To jest to, przez co teraz przechodzi Selena – tylko w jej przypadku wydaje się mieć miejsce jednocześnie w całym ciele.” Trez odwrócił się do obu zdrowych Wybranek w pokoju. „Czy to było kiedykolwiek leczone? Czy kiedykolwiek w przeszłości, ktokolwiek próbował dowiedzieć się jak to powstrzymać?” Layla spojrzała na Cormię, a ona odpowiedziała. „Modliłyśmy się…, to było wszystko, co mogłyśmy zrobić. Ale ataki się powtarzały.” „Więc to jest… rodzaj epizodu?” Zapytała dr Jane. „Nie stacja końcowa?” „Nie wiem jak wiele ona ich miała.” Cormia otarła łzę z policzka. „Zwykle jest to okres przed ostatnim etapem, z którego już nie zdrowieją.” Dr Jane zmarszczyła brwi. „Więc ciało się odblokowuje? Jak?” „Nie wiem.” Trez przemówił do Wybranki. „Czy któraś z was miała jakiekolwiek pojęcie, że była chora?” „Nikt nie miał.” Cormia oparła się o swojego Brońca, jakby potrzebując jego wsparcia. „Ale zważywszy na stan w jakim jest teraz… sądzę, że zbliża się do końca choroby. W moim rozumieniu, wcześniejsze epizody musiały dotyczyć tylko wybranych części ciała. Teraz to dotyczy jej całej.” Trez wypuścił całe powietrze z płuc, cała jego siła uleciała przez usta. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go od całkowitego załamania, była możliwość, że Selena była świadoma tego, co się dzieje – a on chciał wydawać się silny dla niej. Dr Jane oparła się biodrami o biurko i skrzyżowała ramiona na piersi. „Nie wyobrażam sobie jak stawy mogą ozdrowieć z takiego stanu.” Cormia potrząsnęła głową. „Tych kilka ataków, które widziałam, nadchodziły szybko, a potem… nie wiem co się działo. Po kilku godzinach lub jednej nocy, ponownie były zdolne się poruszać. Po jakimś czasie odzyskiwały sprawność – ale to zawsze się znowu zdarzało. Zawsze.”

86

„Zawsze wybierały pozycje,” powiedziała jak zwykle cicho Layla, ocierając łzy. „Jak ludzie o których mówiłaś, nasze Siostry zawsze wybierały – mówiły nam jak chciały, a my zapewniałyśmy, że…” Zostało powiedziane dużo rzeczy. Pytania zostały zadane. Udzielono wyjaśnień zgodnie z najlepszymi ludzkimi umiejętnościami. Ale on przestał to śledzić. Jak pociąg nabierający prędkości, jego myśli, jego emocje, poczucie totalnej bezsilności i cały jego żal zaczęły kłębić się u wylotu, przyspieszając i zyskując na intensywności. Nienawidził, że jej włosy były w nieładzie, a on nie mógł tego naprawić. Nienawidził plam od trawy na jej szacie, jasnych zielonych smug w miejscach, gdzie uderzyła o ziemię upadając. Nienawidził, że but zsunął się z jej stopy. Nienawidził, że nie może zrobić jednej pierdolonej rzeczy, aby ją ocalić. Nienawidził ciężaru związanego z s’Hisbe i wszystkiego co uczynił ze swoim ciałem – ponieważ może gdyby jego rodzice nie sprzedali go Królowej, nie pierdoliłby tych wszystkich ludzi i może nawet byłby jej godny. I nie straciłby tych wszystkich miesięcy. A może mógłby dostrzec coś albo coś zrobić lub… Tak jak rozmowa wokół niego, myśli w jego głowie kontynuowały gonitwę, ale on nie mógł ich śledzić, tak samo jak czegokolwiek, co działo się w pokoju lekarskim. Wyprzedził go gwałtowny ryk, wewnętrzne tsunami wymiotło wszystko z wyjątkiem niemożliwej do powstrzymania wściekłości. Trez nie miał świadomości, że się porusza. W jednej minucie trzymał ostrożnie dłoń Seleny, a w drugiej był w drzwiach do gabinetu – gdy przez nie przeszedł, jego ciało eksplodowało na zewnątrz z większym rozmachem niż koordynacją. Pędził, pędził… przebiegając przez drżące wizje, mijając ściany betonowego korytarza, biegł… Zrobił się wielki hałas. Pusty hol rozbrzmiał echem ogromnego hałasu, jakby bieg wielkiej maszyny został zablokowany albo zazgrzytał… Coś rzuciło się na niego od tyłu, zanim dotarł do wyjścia na parking w garażu, żelazne sztaby zamknęły się wokół niego. iAm. 87

Oczywiście. „Rzuć to,” rozległ się krzyk w jego uchu. „Rzuć to… no już, teraz. Rzuć to.” Trez pokręcił głową. „Co…?” „Rzuć broń Trez.” Głos iAma się załamał. „Potrzebuję żebyś rzucił broń. W Trezie zamarło wszystko, z wyjątkiem jego urywanego oddechu i starał się zrozumieć, co mówił jego brat. „Och, Jezu, Trez, proszę…” Potrząsając głową, Trez… stopniowo uświadamiał sobie co to było, faktycznie, czyjaś czterdziestka była w jego dłoni. Prawdopodobnie jego własna. Zawsze nosił jedną w klubie. Lufa pistoletu była skierowana w jego własną skroń – i zupełnie inaczej niż w przypadku maszyny do rentgena, jego dłoń w ogóle nie drżała. „Rzuć to dla mnie, Trez.” Z palcem na cynglu, jak teraz, jego brat oczywiście nie odważyłby się przejąć kontroli nad bronią z obawy przed zwolnieniem spustu. „Musisz teraz odłożyć broń.” W tym momencie wszystko stało się jasne: jego wybuch, rzucenie się do ucieczki, wyjście z pokoju lekarskiego na korytarz. Bieg w dół na parking w garażu i ukrycie broni w dłoni. Miał zamiar palnąć sobie w łeb jak tylko opuści centrum szkoleniowe. Być może miał koncepcję, że jeśli naprawdę istniał Zanikh, on i Selena mogliby spotkać się po drugiej stronie i być razem w sposób w jaki nie mogli być tu na Ziemi. „Trez, ona jest wciąż żywa. Nie rób tego. Chcesz się zabić? Poczekaj, aż jej serce przestanie bić, ale nie wcześniej. Nie, kurwa, zanim to się stanie.” Trez wyobraził sobie Selenę na stole, i pomyślał, cholera… iAm miał, jak zwykle, rację. Drżenie powróciło, gdy zaczął opuszczać swoje ramię i poruszył się powoli ze strachu przed jakimś tikiem, który mógłby uruchomić czterdziestkę. Ale nie musiał się o to martwić. Gdy tylko wylot lufy był poza zasięgiem jego szarych komórek, jego brat przejął pałeczkę, rozbrajając go w ciągu jednego oddechu i odkładając broń w bezpieczne miejsce.

88

Trez stał jak tępak, podczas gdy iAm oklepał jego ciało do samego dołu usuwając kilka sztuk broni więcej i dopiero wtedy pozwolił sobie na powrót do gabinetu, do grupy ludzi, którzy zszokowani wciąż stali przy drzwiach. Nie zanim ona odejdzie, przykazał sobie. Nie, gdy jeszcze tu była. Niestety, obawiał się, że to prawdopodobnie nie potrwa zbyt długo.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

89

DZIESIĘĆ Paradise, córka Abalone’a, Pierwszego Doradcy Króla, skrzywiła się patrząc na ekran swojego laptopa firmy Apple. Usytuowała się w bibliotece ojca, odkąd ten zaczął pracować każdej nocy dla Ghroma, syna Ghroma, bo w starej rezydencji Tudorów, Wi-Fi było najsilniejsze przy tym biurku. Nie żeby silny sygnał pomagał jej w tym momencie. Jej konto na Hotmailu było pełne nieprzeczytanych wiadomości, ponieważ z iMessage, Twitterem, Instagramem i kontem FB, na swoim telefonie nie było powodu, aby logować się do niego bardzo często. "Więc czekaj, jak to się nazywa?", Powiedziała do swojego telefonu. "Nowa Klasa Stażystów" odpowiedział Peyton, syn Peythona. "Przesłałem to do ciebie, jakąś godzinę temu." Usiadła w fotelu ojca. "Mam tak dużo spamu." "Pozwól, że prześlę ci jeszcze-" "Czekaj, mam to." Kliknęła w maila, a następnie w załącznik. "Wow. To jest na urzędowym papierze." "Mówiłem ci." Paradise przebiegła wzrokiem po dacie, spersonalizowanym powitaniu Peytona, dwa akapity o programie i zakończenie. "Święty... to jest podpisane przez Brata." "Tohrment, syn Hharma." "Cóż, jeśli to jest fałszywe, ktoś będzie miał poważne-" "A widziałaś drugi akapit?" Skupiła się na tekście. "Kobiety? Zaraz, zaraz... przyjmują kobiety?" "No właśnie, prawda?" Peyton hałaśliwie odetchnął, zanim zaciągnął się papierosem. "To bezprecedensowe". Paradise ponownie przeczytała list, tym razem bardziej uważnie. Uderzyły w nią właściwe słowa: Otwarty turnus programu szkoleniowego. Zapraszamy kobiety i cywili na wstępne testy wydajności fizycznej. Sesje prowadzone osobiście przez Bractwo. Czesne? Nada.

90

"Co oni sobie myślą?" mruknął Peyton. "Chodzi mi o to, że to było zarezerwowane tylko dla synów glymerii." "Najwyraźniej już nie." Kiedy Peyton wyskoczył z komentarzem na temat płci pięknej i tradycyjnych ról w domu oraz w polu, Paradise usiadła w skórzanym fotelu. Obok niej w marmurowym palenisku, polana dołożone przez psańca trzeszczały pomarańczowym ogniem, uderzając ciepłem w jedną stronę jej twarzy i połowę ciała. Biblioteka jej ojca świeciła żółtym światłem, polerowanym mahoniem i złotymi akcentami grzbietów jego księgozbioru pierwszych wydań. Rezydencja w której mieszkali była jedną z najwspanialszych w Caldwell z czterdziestoma innymi pomieszczeniami, które były równie luksusowo wyposażone jak to, jeśli nie jeszcze lepiej: Piękne jedwabie zwisały z okien z brylantowymi szybami okutymi ołowiem. Orientalne dywany rozłożone na całej powierzchni wypolerowanej podłogi. Obrazy olejne przodków zawieszone na całej długości klatki schodowej, zajmowały również poczesne miejsca nad kominkami i kredensami. Delikatna porcelana była wyjmowana na stół do każdego posiłku, jedzenie gotowane i podawane przez niezliczonych pracowników. Mieszkała tu z ojcem przez lata, rok po roku, uczyła się od innych dam glymerii rzeczy, które wykonywały kobiety arystokratki: Ubierania. Podejmowania gości. Etykiety. Prowadzenia majątku. I do czego to wszystko prowadziło? Jej przyjęcie prezentacyjne, zostało opóźnione, tak jak program szkoleniowy Bractwa, z powodu nalotów dwa lata temu. Jednak i jej plany również będą przywrócone. Ci, którzy ocaleli z arystokracji wrócili do Caldwell ze swoich kryjówek, a ponieważ była w wieku, już co najmniej cztery lata od przejścia, to był czas, aby znaleźć partnera. Boże, jak się bała tego wszystkiego"Halo?" powiedział Peyton. "Jesteś tam?" "Niestety, tak." Szarpnęła telefonem od ucha z głośnym trzaskiem. "Co robisz?"

91

"Otwieram torebkę z chipsami Cape Cod." Chrupanie. Pałaszowanie "Och, do cholery, są niesamowite..." "Więc co zamierzasz zrobić?" "Mam jeszcze trochę. Więc zamierzam to skończyć. I prawdopodobnie walnąć w-" "Nie, z programem w centrum szkoleniowym." "Mój ojciec powiedział mi, że idę. To właściwie dobrze. I tak naprawdę nic nie robiłem przez trzy lata, i zapisałbym się gdy po raz pierwszy otwierali centrum, ale... cóż, pamiętasz, co się stało." "Tak, i lepiej rzuć palenie. Nie spodoba im się to." "To o czym nie wiedzą, nie może ich dotknąć. Poza tym, mam prawa Pierwsza Poprawka." Przewróciła oczami. "Dobra, po pierwsze, nie jesteś człowiekiem, więc ich Konstytucja ciebie nie dotyczy. Po drugie, tam chodzi o wolność słowa, a nie o wolność palenia." "Wszystko jedno." Gdy Peyton wziął kolejny mach, zobrazowała sobie jego przystojną twarz, jego szerokie ramiona, i jego bardzo niebieskie oczy. Oboje znali się całe życie, ich rodziny zawierały małżeństwa między sobą od pokoleń, jak robili wszyscy członkowie arystokracji. Najgorzej strzeżoną tajemnicą w glymerii, było to że jego rodzice i jej ojciec niedawno zaczęli mówić o ich małżeństwiePotężny odgłos kołatki przed wejściem spowodował, że odwróciła głowę. "Kto to?", Powiedziała, wstając i pochylając się do przodu, żeby mogła zobaczyć foyer. Ich kamerdyner Fedricah, ruszył do drzwi, i choć jej ojciec nigdy nie otworzył sam drzwi, też wyszedł ze swojego prywatnego gabinetu po przeciwnej stronie. "Mistrzu?" Kamerdyner powiedział. "Spodziewasz się kogoś?" Abalone założył z powrotem marynarkę. "Daleki krewny. Powinienem był ci powiedzieć, przepraszam." "Muszę lecieć" powiedziała Paradise. "Spokojnych snów."

92

Zapadła cisza. "Tak, nawzajem Parry. I wiesz, możesz zadzwonić do mnie, jeśli będziesz miała złe sny, ok." "No pewnie. Ty też. Pa". "Zadzwonię jutro." Gdy odłożyła słuchawkę, była zadowolona, że jej przyjaciel wciąż był niedaleko. Od czasu nalotu tak wielu z ich klasy zostało zabitych, że używali czasem telefonu, aby przetrwać wieczne godziny światła dziennego. Połączenia były bezpośrednim następstwem najazdów, kiedy ona i jej ojciec wyjechali do Catskills, a ona włóczyła się wokół, tej dużej Wiktoriańskiej stodoły od miesięcy. Peyton był dobrym przyjacielem. A jeśli chodzi o krycie? Nie wiedziała, jak się z tym czuje. Okrążając biurko, biegła dalej korytarzem, a kiedy dostrzegł ją ojciec pokiwał głową. "Idź poza zasięg wzroku, Paradise. Proszę." Jej brwi podskoczyły do góry. To był kod, żeby schowała się w tajnych tunelach domu. "Co się dzieje?" "Proszę idź." "Mówiłeś, że to krewny?" "Paradise". Paradise zanurkowała z powrotem do biblioteki, ale została przy wyjściu, słuchając. Miękkie skrzypienie masywnych drzwi wydawało się bardzo głośne. "To ty," powiedział ojciec dziwnym tonem. "Fedricah, zostaw nas." "Ależ oczywiście, panie." Kamerdyner odszedł tą częścią foyer, którą Paradise widziała. Po chwili, drzwi w tylnej części domu zostały zamknięte. "No i co?" Mężczyzna powiedział. "Zaprosisz mnie?" "Nie wiem." "Umrę tutaj. W ciągu kilku minut." Paradise walczyła z pragnieniem, aby umieścić głowę w drzwiach i zobaczyć, kto to był. Nie rozpoznała głosu, ale dokładna wymowa i wyniosły akcent sugerowały, że był to ktoś z arystokracji. Co miało sens, biorąc pod uwagę, że był ‘krewnym’. 93

"Masz na sobie szaty wojenne," odpowiedział ojciec. "Nie życzę sobie ich w moich progach". "Moje towarzystwo czy moja broń przerażają cię bardziej?" "Nic mnie nie przeraża. Zostałeś pobity, jeśli dobrze pamiętam." "Ale nie pokonany, przykro mi to mówić." Odgłosy stukania sugerowały, że ktoś odkłada rzeczy wykonane z metalu. A potem był stukot, jakby coś uderzyło w kamienne schody. "Proszę, stoję nagi przed tobą. Jestem zupełnie bezbronny, a moja broń jest przed twoimi drzwiami, nie w domu". "Nie jestem twoim kuzynem." "Jesteś moją krwią. Mamy wielu wspólnych przodków-" "Oszczędź mi. I jakąkolwiek wiadomość twój przywódca chce wysłać do króla, powinien to zrobić przez-" "Ja już nie jestem związany z Xcorem. W żaden sposób." "Przepraszam?" "Więzi zostały zerwane." westchnął. "Spędziłem te miesiące od wyborów, które Ghroma przywróciły na tron, próbując przekonać Xcora i Bandę Drani, aby odłączyć się od ich zdrady. Nawet po usilnych prośbach i argumentach, długim tłumaczeniu mądrzejszego kursu, jestem zasmucony że nie mogę odwieźć ich od głupoty. W końcu, musiałem odejść. Wymknąłem się z miejsca gdzie się zatrzymują i teraz boję się o swoje życie. Nie mam gdzie iść, a kiedy rozmawiałem z Salliah o powrocie do Starego Kraju, zasugerowała, żebym złożył ci wizytę." Ich daleki kuzyn, pomyślała Paradise. Rozpoznała tamto imię. "Proszę", mężczyzna powiedział. "Zamknij mnie w pokoju, jeśli musisz -" "Jestem wiernym sługą króla." "Więc nie odrzucaj taktycznej przewagi." "Co masz na myśli?" "W zamian za bezpieczeństwo pod twoim dachem, jestem gotów powiedzieć wszystko, co wiem o Bandzie Drani. Gdzie spędzają godziny dzienne. Jak wyglądają ich plany. Gdzie spotykają podczas nocy. Jak myślą i jak walczą. Z pewnością jest to warte łóżka." Paradise nie wytrzymała. Musiała zobaczyć, kto to był. 94

Przesuwając się wolno, wychyliła się z drzwi i spojrzała ponad sztywne ramiona ojca. Jej pierwszą myślą było to, że skóry samca i obdarta koszula nie pasują do jego brzmienia. Drugą, że jego oczy były podkrążone ze zmęczenia. Rzeczywiście wydawał się przychodzić z linii frontu, coś chorobliwie słodkiego zabarwiło powietrze z jego ciała, gdy wszedł do domu. Mężczyzna zauważył ją natychmiast, a jego twarz wyrażała coś, co szybko ukrył. Jej ojciec obejrzał się przez ramię i rzucił jej spojrzenie. "Paradise", syknął. "Mogę zrozumieć, dlaczego się wahasz," powiedział mężczyzna, nie spuszczając z niej oczu. "Rzeczywiście, ona jest cenna." Jej ojciec odwrócił się. "Musisz iść." Mężczyzna opadł na jedno kolano i pochylił głowę, kładąc jedną rękę na sercu i podnosząc aż do nieba drugą z rozpostartymi palcami. Powiedział cicho w Starym Języku: "Przysięgam na nasze wspólne pochodzenie, że nie przyniosę szkody dla ciebie, twojej córki, lub jakiejkolwiek żyjącej istoty w tych murach - lub Pani Kronik może wziąć moje życie na waszych oczach." Ojciec spojrzał na nią i machnął rękę w powietrzu, mówiąc jej, że ma wyjść i się ukryć. Podniosła dłonie do góry i skinęła głową, dobra, dobra, okaaaaay. Szybkim ruchem wróciła do biblioteki, na drugą stronę do paneli przy kominku. Sięgając do trzeciej półki od podłogi do ukrytego przycisku, nacisnęła dźwignię i była w stanie pchnąć całą półkę książek na zewnątrz na dobrze naoliwionym torze. Z szybkim poślizgiem, wyszła na w pełni wykończony korytarz, który prowadził do przedpokoju biegnącego wokół pierwszego piętra domu, zapewniając dostęp, zarówno wizualny jak i rzeczywisty, do każdego pomieszczenia przez ukryte drzwi i punkty obserwacyjne. To było jak coś z filmu Alfreda Hitchcocka. Zamykając się Paradise, udała się do płytkich schodów, które były na tyle, a gdy na nie wstąpiła, żałowała, że nie może usłyszeć, o czym mówią. Jak zwykle była w niewiedzy; jej ojciec nigdy nie powiedział jej nic o niczym. 95

To była część jego starej szkoły: dobrze wychowane kobiety nie muszą borykać się z takimi rzeczami jak tajemniczy, dawno zaginieni krewni, którzy pojawiali się niezapowiedziani i uzbrojeni po zęby. Lub, na przykład, gdzie pracuje głowa rodziny, ile zarabia lub ile jest wart. Na przykład, kiedy jej ojciec został mianowany Pierwszym Doradcą Króla, to było wszystko co jej powiedziano. Nie miała pojęcia, co było jego zadaniem, co robił dla Króla i Bractwa - cholera, ona nawet nie wiedziała, dokąd szedł każdej nocy. Wierzyła, że on naprawdę myślał, że ją oszczędza. Ale nienawidziła tak bardzo trwać w niewiedzy. Na szczycie ukrytych schodów, skierowała się do przodu około piętnastu metrów i zatrzymała przed drzwiami. Zatrzask był po lewej stronie, zwolniła go. Jej sypialnia była dziewczęca i delikatna, od plisowanego łóżka i koronek w oknach do wzorzystych dywanów, które były jak kapcie. Przechodząc obok drzwi, zamknęła blokadę, wiedząc, że to będzie pierwsza rzecz, jaką jej ojciec sprawdzi, kiedy tylko wejdzie na górę - a gdyby mu się nie udało przyjść na drugie piętro, bo przebywał z ich ‘gościem’? Zrobi to Fedricah, przychodząc i robiąc test - obrót pokrętła. Usiadła na łóżku, zrzuciła mokasyny i opadła na kołdrę. Wpatrując się w baldachim, potrząsnęła głową. Zamknięta w swoim pokoju. Odcięta od wszelkich działań. Zaraz po nalotach, to było jedyne miejsce gdzie, chciała być, jedyny sposób, aby czuć się bezpiecznie. Ale te noce terroru zamieniły się w miesiące zmartwień… które przekształciły się w niespokojną normalność... przekazując ją po prostu do zwykłego życia w ogóle. Tak, że teraz czuła się uwięziona. W tym pokoju. W tym domu. W tym życiu. Paradise spojrzała na zamknięte, zablokowane drzwi. Kim był ten mężczyzna? zastanawiała się.

Tłumaczenie: Fiolka2708

96

JEDENAŚCIE Selena powoli uświadamiała sobie, że nie była już w Sanktuarium. Jednakże nie rozpoznawała miejsca, w którym była: Jej mózg powoli przetwarzał sygnały z ciała i środowiska, tak jakby atak zmroził nie tylko jej ciało ale i umysł. Stopniowo jednak, przyszło jej do głowy, że nie miała już trawy na twarzy. Nie było drzew czy świątyni w oddali. Nie było miękkiego szumu wody z basenu. Próbowała przesunąć głowę i jęknęła. "Selena?" Twarz, która weszła w zasięg jej wzroku sprawiła, że w oczach pojawiły się łzy. To był Trez… to Trez… Faktycznie, jak gdyby wyczarowała go ze snu, był tuż przed nią, i chłonęła go: jego gładką ciemna skórę, jego migdałowe czarne oczy, jego krótkie czarne włosy, jego wzrost i wagę. Jej pierwszym odruchem było wyciągnięcie ręki do niego, ale ogień bólu zatrzymał ją i sprawił, że zaczęła gwałtownie oddychać. "Doktor Jane" warknął "Obudziła się!" Trez? - powiedziała. - Trez, czekaj, muszę ci coś powiedzieć — "Doktor Jane!" Nie, nie martw się o to. Muszę— "Ona nie może oddychać!" Wszystko działo się tak szybko. Wszystko stało się na raz, na jej twarz została wepchnięta maska, i coś zmusiło jej płuca by wzięły oddech. Wokół niej wybuchły głosy. Przenikliwy sygnał dźwiękowy alarmował, że coś się dzieje — Ktoś próbował ją wyprostować i jej stawy ryknęły w proteście. Och, czekaj, to ona próbowała się poruszyć — próbowała usiąść, żeby zobaczyć, co się dzieje. "Ona się rusza!" To był Trez — była tego pewna. "Jej ramię się porusza!" 97

"Jej krążenie się zatrzymało. Możesz utrzymać ją płasko?" Ból, który nadszedł był tak wielki, że aż krzyknęła. "Przepraszam" łamiącym się głosem powiedział Trez do jej ucha. "Przykro mi, kochanie. Przykro mi, muszę cię dociskać— " Selena krzyknęła ponownie, ale nie sądziła, żeby ktokolwiek zarejestrował to jako dźwięk. A potem jej wzrok się rozmył, począwszy od jego peryferii aż do centrum, jakby ze wszystkich stron zebrała się mgła. Nagle, wpatrywała się w żyrandol w sali medycznej — co oznaczało, że w jakiś sposób udało się jej przewrócić na plecy. Potem przyszedł nacisk na ramiona, kręgosłup, ręce. Jej wzrok wracał i zanikał, gdy wstrząsały nią wielkie fale bólu. "Nie chcę jej czegoś złamać" powiedział Trez przez zaciśnięte zęby Więc to były jego dłonie na jej nadgarstkach. "Muszę się tam dostać. Teraz." Doktor Jane pojawiła się po przeciwnej stronie stołu, a w jej ręce były elektrody wielkości dłoni, ze zwisającymi z ich końców kablami. "Ściągnijcie jej szaty" Dr Jane spojrzała w innym kierunku. "Wszystkie samce, muszą wyjść, albo on nie pozwoli nam się dostać do jej klatki." Alarm był teraz tak głośny, że dźwięk stał się ciągły, nieprzerwany. "Czysto!" zarządziła doktor Jane. Pierś Seleny przeszyło uderzenie pioruna, unosząc jej tułów ze stołu, przenikając wszystkie jej kręgi i kręgosłup. Gdy uderzyła z powrotem w cienki materac na stole medycznym, była krótka chwila pauzy, podczas której trzy osoby wokół niej, doktor Jane, pielęgniarka, Ehlena i Trez, wszyscy patrzyli na nią. Skupiła się na Trezie — i to wtedy zobaczyła czwartą osobę, która stała tuż obok niego, duże ciało było odwrócone, ciemna głowa przechylona w dół i na bok. iAm. Och, dobrze, była zadowolona, że był tam dla Treza. Selena otworzyła usta pod maską, patrząc bezpośrednio w czarne oczy jej Cienia. Gdyby tylko mogła mu powiedzieć— Jeszcze raz zapanował wokół niej chaos, płuca popchnęły jej żebra, głosy rozgorzały, ludzie zmieniali pozycje. "Przestań ją dotykać" krzyknęła doktor Jane. "Czysto!" 98

Przeszło przez nią drugie potężne uderzenie prądu, wykrzywiając jej tułów. Tym razem nie było przerwy. To trudne, mocne pchnięcie do płuc powróciło natychmiast i tak w kółko. "Co teraz robimy?" zapytał Trez zdławionym głosem. Och, najdroższa Pani Kronik, on płakał. Trez, wysłała do niego myśl. Kocham cię… Trez żył i umierał przy urządzeniu podtrzymującym życie, które było u stóp stołu medycznego. Linki i kable połączone były z Seleną i komputerem, a na ekranie pokazywały się różne informacje, które nic dla niego nie znaczyły. Jedyną rzeczą, którą wiedział, i to cholernie wyraźnie, było to, że żółta linia skakała w górę i w dół w regularnych odstępach czasu, jak bicie jej serca. Nie szła w górę i w dół w miłym stałym wzorze — nawet potem ta rzecz wzięła w łeb gdy doktor Jane położyła elektrody po środku i z boku tułowia Seleny i wysłała cały ten elektryczny ładunek do klatki piersiowej Wybranki. Płaskie. To znów było płaskie. Ehlena kurczowo dociskała blado niebieski balonik, wdmuchując na siłę powietrze do klatki piersiowej Seleny. A tymczasem, Trez patrzył na tą żółtą linię, gotową do skoku, gotową odpowiedzieć na rytm serca Seleny. Cholera, bij… Coś dotknęło go w twarz i odskoczył —tylko po to, by zorientować się, że to Selena sięgała ku niemu, jej blada, szczupła dłoń wyciągana w serii szarpnięć jakby jej staw był zardzewiały. "Selena" powiedział, upadając niżej, tak by nie musiała się nadwyrężać. "Selena…" Pocałował ją w dłoń, palce, a potem pozwolił, by otarła dłonią po jego policzkach. Jej oczy były bardzo niebieskie, jasne, świecące. I przez chwilę, wszystko znikło, tak że było tylko ich dwoje, ściany sali szpitalnej, wyposażenie i personel, nawet jego ukochany brat, zniknęli. Jej usta zaczęły poruszać się pod plastikową maską.

99

"Okej, okej, okej." Nie miał pojęcia, co mówiła. "Możesz ze mną zostać? Proszę zostań tu — nie odchodź." Ruszała się, to dobrze, prawda? "Selena!" Cholera, jej oczy wywróciły się w drugą stronę. "Selena…!" "Tracimy ją!" Nie w nim było żadnej świadomej myśli. Jak tylko doktor Jane znowu warknęła te okropne słowa, rozmył swoją formę i spowił ciało Seleny swoimi molekułami, jego energią, jego duszą. Rzucił się na nią, przepychając się przez jej skórę, wnikając głęboko, dzieląc wszystko, co miał, w nadziei, że może to w jakiś sposób zrobi to, czego nie udało się sprzętowi do reanimacji. Że mógłby jakoś sprowadzić ją z powrotem... I wtedy to się stało. Jakby Selena wyciągnęła swoje ręce i złapała to co jej dawał, siła życiowa zamknęła się, zatrzaskując na jego istocie, przyciągając go, czerpiąc z niego. Tak, zgadza się, pomyślał. Wykorzystaj mnie— "Mam puls! " powiedział ktoś. "Ona oddycha!" Usłyszał komentarz nie jako dźwięk, ale myśli innych — nie zatrzymał się. Za wcześnie. Niewystarczająco oddał. A jednak zbyt szybko, jego siła zaczęła słabnąć, jego energia opróżniała się strumieniami, nie było w tym nic, ze stopniowego oddawania energii. Tak jak chciał kontynuować pomaganie jej, wiedział, że musi wrócić do postaci fizycznej, albo utknie w parze i byłby to wyrok śmierci. Nie, dopóki jej nie było, powiedział sobie. A on może jej pomóc ponownie, po tym — Trez wylądował na podłodze z płytek, jakby został popchnięty. Z tej pozycji, widział bliżej czerwone Crocsy doktor Jane, niebieskie Ehleny i kolana brata, gdy samiec natychmiast przykucnął obok niego. iAm działał, bez żadnej zwłoki, chwycił Treza i przyciągnął go z powrotem do głowy Seleny, podnosząc go, gdy nie mógł stanąć, klęczeć, albo nawet utrzymać się w pionie. Nie miał pojęcia, co robią doktor Jane i Ehlena, obydwie z nich robiły rundy wokół Seleny z wszelkiego rodzaju sprzętem medycznym—

100

Drzwi z korytarza otworzyły się gwałtownie. Manny Manello, ludzki lekarz, który był partnerem medycznym Jane, był w cywilnym ubraniu, jakby śpieszył się, żeby dostać się z powrotem do centrum szkoleniowego. Zła płeć. Biorąc pod uwagę, że Selena była naga. Warga Treza wykrzywiła się i nagle wystawił kły, wypływały z niego warknięcia. "Był kurewski korek! " powiedział Manny. "Bardzo przepraszam— " "Musisz wyjść" wrzasnęła doktor Jane, gdy spojrzała na niego sprawdzając światłem oczy Seleny. "Jeśli nie chcesz, żeby cię ugryzł." Gdy Manny posłał mu zdziwione spojrzenie, Trez poczuł jak wracają mu siły. I nie był jedynym, który to zauważył. iAm owinął ciężkie ramiona wokół jego klatki piersiowej. "Wyjdę za chwilę, żeby się skonsultować. " powiedziała doktor Jane do partnera. "Rozumiem." Manny uniósł dłoń do Treza. "Przepraszam, człowieku." Trzeba było uszanować jego czas, pomyślał Trez, gdy facet zniknął. "Ona ma ograniczoną mobilność w ramionach, palcach, do ramion" ogłosiła Ehlena, gdy podeszła do podstawy stołu i chwyciła nogi Seleny. "Stawy biodrowe. Kolana. Kostki. To samo." "Funkcje życiowe są stabilne" raportowała doktor Jane "potrzebuję zrobić kolejny zestaw zdjęć rentgenowskich, jak tylko będę pewna, że zostaje z nami." Jane spojrzała na Treza. "Sprowadziłeś ją z powrotem. Uratowałeś jej życie." Selena spojrzała na niego jakby usłyszała i zrozumiała te słowa. Trez otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nie zrobił tego. Jakby ktoś odłączył go od świata, wszystko wyblakło, zrobiło się czarne i odpłynął w ciemność. Jedyną rzeczą, której był świadomy? Nawet gdy kurwa odpłynął? Stałe bip-bip-bip maszyny, oznaczające bicie serca Seleny

Tłumaczenie: Nuffanilia

101

DWANAŚCIE Szkoła Dla Dziewcząt BROWNSWICK, Caldwell, Nowy Jork Denzelowi szło dobrze w Amerykańskim Gangsterze. Najlepsi dilerzy narkotykowi byli dobrymi biznesmenami. I nie trzeba było do tego kończyć Harvardu. Pan C, Nadreduktor w Korporacji Reduktorów, nie był jakimś facecikiem w pierdolonym garniaku z bzdurnym kawałkiem oprawionego w ramki papieru na ścianie. Ale urodził się i wychował na ulicy, i cholernie dobrze rozprowadzał towar. Kiedy słońce zachodziło za potłuczonymi oknami jego biura, trzymał w ręku pakiet gotówki, stos zniszczonych dwudziestek owiniętych razem gumową banderolą, które ukradł z punktu ksero biura FedEx. Nie wyglądało na dużo, ale w filmach zwykle bywało to mylące. Pan C pochylił się i wyciągnął kolejną pomiętą paczuszkę z wizerunkiem Andrew Jakcsona (siódmy Prezydent USA), z torby produkcji Hefty (producent toreb z tworzyw sztucznych) stojącej na podłodze. Jego ludzie mieli obowiązek opróżniać kieszenie przed dyrektorem biura każdego ranka i nawet jeśli liczenie zajmowało im cały dzień, nikt im nie pomagał. Teraz, po prawie roku w tym biznesie, miał około stu roznosicieli pracujących dla niego, liczba wahała się raz w górę, raz w dół w zależności od poziomu rekrutacji i efektywności zabijania Bractwa Czarnego Sztyletu. Jego pomysł, żeby zgromadzić Korporację Reduktorów w jednym miejscu, w budynku nieczynnej szkoły, był sprytny. Mógł zarządzać zabójcami jak oddziałem wojskowym, zapewnić wspólne mieszkanie, pilnując wypełniania harmonogramu, monitorować każdy oddech i indywidualną sprzedaż. To była pierdolona dźwignia potrzebna do ukończenia odbudowy. Wkrótce po tym jak Omega przyszedł do niego i uczynił Nadreduktorem, uświadomił sobie, że cała ta promocja była gówno warta. Korporacja nie miała pieniędzy. Żadnej prawdziwej broni czy amunicji. Żadnej mety. Żadnej organizacji i planu. Teraz wszystko było zupełnie 102

inaczej: nietypowe, niepewne przymierze rozwiązało pierwszy problem, i zajęło się drugim i trzecim. Czwarty dotyczył jego. Wszystko, co musiał robić w tej chwili, to pilnować żeby to gówno przynosiło zyski. Mieć pewność, że jego ludzie byli na mieście. Śledzić przepływ gotówki. Zacząć gromadzić jakieś wojenne zabawki. A jak będzie przyzwoicie uzbrojony? Zamierzał dokonać masakry Bractwa Czarnego Sztyletu i przejść do historii jako ten, który wreszcie wykona tę pierdoloną robotę. Pan C skończył liczyć dokładnie wtedy, gdy ostatnie promienie światła wysączyły się z, teraz nocnego, nieba. Wstając zapiął na sobie parę czterdziestek i włożył paczki gotówki do torby z wełnianej baji. Wszystkiego razem było czterysta tysięcy dolarów. Nieźle, jak na czterdzieści osiem godzin pracy. Ponieważ wychodził, nie było potrzeby zamykania wszystkiego bo wszędzie był wolny dostęp. Biuro dyrektora szkoły miało okna podziurawione jak sito, drzwi zwisające z zawiasów, a w większej skali, rozpadający się teren szkoły z internatem okolony żelaznym ogrodzeniem z większą ilością zniszczonych elementów niż nadal stojących pionowo. Od czego trzymać ludzi z dala? Zabójcy przez cały czas krążyli po posesji, a jedynym zadaniem wartownika na gnieździe było wypatrzyć każdego kto podszedł zbyt blisko. A z dobrych wieści? Miejsce to było rzekomo nawiedzone i gdy punki przyciągały tu swoje piętnastoletnie dupska, klika sztuczek produkcji Omegi pomagało zadbać o ten mały problem. Bonus? Jego chłopcy lubili wkurzać głupców z zewnątrz i było to lepsze od zabijania sukinkotów. Zwłoki były potwornie upierdliwe i nie chciał zainteresowania ze strony policji. Poza wszystkim, była to jedna jedyna zasada w wojnie z wampirami: ludzie nie byli zapraszani na bibę. Na zewnątrz, Pan C wsiadł do swojego czarnego Lincolna Navigatora i zawrócił na niekoszonej, martwej trawie. O zmierzchu mógł wyczuć swoich chłopców poruszających się po terenie nawet jeśli nie mógł ich zobaczyć, echo krwi Omegi w nich, było lepsze niż GPS pozwalający śledzić ich tyłki. O tak, wiedział, że jeden z jego załogi zniknął ostatniej nocy. Poczuł śmierć jak porażenie prądem pod jego ciastkowatą białą skórą. Pierdolone 103

Bractwo. A ten dureń, który został zabity miał przy sobie kasę i dragi, więc była to strata netto rzędu pięciu patyków. Każdej nocy miał od dwudziestu do dwudziestu pięciu dilerów na ulicy, każdy pracował w czterogodzinnych zmianach. Zmiany miały decydujące znaczenie. Nie więcej niż dwie setki i czterdzieści minut, a zabójcy mieli przy sobie zbyt dużo aktywów do stracenia w przypadku aresztowania przez policję, kradzieży czy zabicia przez Bractwo. Zbyt dużo by móc to przeboleć. Nauczył się jak radzić sobie z tego rodzaju biznesem jeszcze wtedy, gdy był człowiekiem i graczem na ulicach, który rozglądał się za czymś większym. A jaka była pieprzona prawda? Że Omega kurewsko go potrzebował. A nie na odwrót. Trasa którą jechał do swojego dostawcy była za każdym razem inna i był bardzo czujny, aby nie śledził go żaden samochód w razie gdyby jechało za nim CPD albo ATF. Podobnie, nie było komunikacji telefonicznej z hurtownikiem – zdobycze technologiczne, patrząc od strony lokalnych i federalnych agentów, czyniły całe to gówno zbyt ryzykownym. Plany były ustalane lub zmieniane podczas spotkania, a gdyby jedna ze stron się nie pokazała, układ zaaranżowany wcześniej oznaczał, że wiedzieli, kiedy i gdzie się ponownie spotkać. Żaden z jego ludzi nie znał tożsamości jego dostawcy, a on chciał aby tak pozostało. Był tu gdzie byli oni – i ostatnią rzeczą jakiej chciał, to aby ktoś na niego wpływał. A fakt, że jego hurtownik był wampirem? Zabawne gówno. W tym tygodniu wymiana została zaplanowana na dziewięćdziesiąt minut po zachodzie słońca, niedaleko, ale również niezbyt blisko, kamieniołomu. Dostanie się do autostrady zajęło mu dobre czterdzieści pięć minut, a potem był przypadek z rodzaju tak-wolno-jak-się-da. Droga do tysiąc akrowego parku była jednopasmówką, która była, mniej więcej, tak dobrze przejezdna jak opuszczona kozia ścieżka i utrzymana w takim stanie jak meta z crackiem. Drzewa i zarośla dławiły pobocza, zamieniając przejazd w tunel, a mokradła wokół lśniły ostrzegawczo w reflektorach samochodu.

104

Wyłączył oświetlenie jakieś dwieście jardów przed celem. Tak jak jego dostawcy, miał SUVA przystosowanego do funkcjonowania w razie awarii napięcia, a jego oczy potrzebowały sekundy by się dopasować. Dzięki ci, Omego. Zjazd, którego szukał był około ćwierć mili po lewej, i wjechał na drogę gruntową, jeszcze wolniej niż wcześniej. W przeszłości, gdy jeszcze był człowiekiem i zajmował się tymi gównianymi wymianami, jego serce waliło jak młotem i czuł ucisk. Teraz, nie tylko nie miał żadnego sercowego wyposażenia w piersi, ale również nie było żadnego ucisku. Dzięki modyfikacjom jego szefa w jego wnętrzu i chemii jego mózgu, mógł poradzić sobie ze wszystkim, z konwencjonalną pomocą, taką jak broń czy amunicja lub bez niej. Tak, więc nie, nie martwił się. Nawet jeśli prawie milion dolarów przepłynie pomiędzy dwoma kryminalistami. Kiedy wreszcie dotarł na miejsce spotkania, Range Rover jego ‘wspólnika’ już przycupnął na polanie, gniotąc młode drzewko i krzewy, stojąc tak aby w trzech ruchach wyjść na prowadzenie. Gdy zatrzymał się po stornie kierowcy, obaj otworzyli okna. Wampir, który zajmował się importową stroną biznesu, był wprost jak Dracula, zaczesane do tyłu czarne włosy, oczy jak laserowy celownik na Glocku, usta pełne kłów, a wibracje wokół niego sugerowały, że lubił sprawiać ludziom ból. Jednak jego mózg funkcjonował jak u Pana C. „Czterysta tysięcy,” powiedział Pan C, sięgając po wełniany worek. Trzymał go za oknem, gdy wampir wziął go i przekazał identyczny. „Czterysta tysięcy.” „Czterdzieści osiem. Jeden czterdzieści dziewięć i czterdzieści?” „Po zachodzie słońca. Dziewięćdziesiąt.” „Po zachodzie słońca. Dziewięćdziesiąt.” Zamknęli okna w tym samym czasie i wampiry wcisnęły gaz, wyjeżdżając bez zapalania jakichkolwiek świateł. Pan C wykonał taki sam sprawny w tył zwrot w kierunku ścieżki, a gdy obaj do niej dojechali, dostawcy skręcili w lewo, a on w prawo. Żadnych świadków. Żadnych komplikacji. Nic, poza synchronizacją. 105

Jak na dwóch zaprzysięgłych wrogów po przeciwnych stronach wojennej barykady, poradzili sobie cholernie dobrze. *** Abalone, syn Abalona, ponownie uformował się przed zabytkowym domem, przy jednym z najbogatszych kodów pocztowych w Caldwell. To była dwieście siedemdziesiąta pierwsza noc, gdy przybył do pięknej rezydencji. Odliczanie tego było głupotą, oczywiście, ale nie mógł na to nic poradzić. Ze swoją shellan, która odeszła i córką będącą u progu prezentacji przed glymerią w celu dobrania partnera, jego pozycja Pierwszego Doradcy Ghroma, syna Ghroma, była jedyną rocznicą, którą pragnął świętować. Nie było nocy, aby nie czuł się dumny z życia z dziedzictwem swojego ojca, które polegało na służeniu tronowi. Lub, przynajmniej zazwyczaj tak było. Po raz pierwszy, jednak, miał wrażenie jakby zawiódł swojego ojca i swojego Króla. Zbliżając się do drzwi, przełknął ciężko i wyszarpał miedziany klucz, który Bractwo dało mu prawie rok temu. Gdy szedł swoją drogą do rezydencji, wziął głęboki oddech i poczuł zapach mydła olejowego Murphy, wosku pszczelego i cytryn. To był zapach bogactwa i wysokiej pozycji. Król miał dopiero przybyć i Abalone wyciągnął swoją komórkę, aby sprawdzić czy nie ma jakichś nieodebranych połączeń. Brak. Te trzy razy kiedy telefonował do Ghroma i zostawił wiadomość głosową na skrzynce nie wywołały żadnej informacji zwrotnej od Króla. Niezdolny do trwania w bezruchu poszedł do salonu z miękkim wystrojem w żółtym kolorze, w którym wisiał naturalnych rozmiarów obraz z wizerunkiem Króla Francji, a świeżo tapicerowane krzesła stojące w rzędzie pod ścianą sprawiały wrażenie jakby była to poczekalnia u luksusowego lekarza. Logując się do swojego komputera stojącego na biurku przy sklepionym przejściu, wciąż stał. Ghrom ponownie przyjął sędziwą tradycję udzielania audiencji cywilom, a to, co od dawna było ważnym połączeniem pomiędzy władcami 106

Rasy i jej cywilami, rozwinęło się w interesujący mix starego i nowego. Spotkania były teraz aranżowane na piśmie i przez e-mail. Potwierdzenia były wysyłane w ten sam sposób. Pytania były katalogowane w arkuszu kalkulacyjnym, co pozwalało na sortowanie ich po dacie, rodzaju problemu, rodzinie czy sposobie rozwiązania. Ustawy Starego Prawa również przeszukiwano, jednak nie w pierwotnej formie, ale jako bazę danych stworzoną przez Saxtona. Spotkania twarzą w twarz, jednak, pozostały niezmienne od wieków, ale tematy i Król komunikujący się prywatnie, potwierdzały jak ważna jest ta więź i jak silnie wzmacnia strukturę Rasy. Abalone stworzył nowe, współczesne procedury, który były respektowane i system ten okazał się być bezcenny. Jednakże, ze wzrostem próśb – w ciągu ostatnich trzech miesięcy ich liczba wzrosła czterokrotnie – zaczął tonąć w dokumentacji i planowaniu. Opóźnienia były nie do przyjęcia, byłby to brak szacunku dla Ghroma i petentów. W związku z tym, było ewidentne, że będzie potrzebował pomocy. Nie miał jednak pojęcia gdzie jej szukać. Kłopotem było zaufanie. Potrzebował kogoś w kim mógłby pokładać całkowitą wiarę. Problem polegał na tym, że nie miał pojęcia gdzie mógłby zacząć szukać – zwłaszcza, że jedynymi ludźmi jakich znał byli arystokraci z glymerii, którzy nie tylko byli źródłem plotek stanowiących zdradę stanu, która niemal usunęła Ghroma z tronu, ale również byli pozbawieni praw obywatelskich, a co za tym idzie wszelkiej politycznej mocy. Byłoby głupotą sądzić, że oponenci zniknęli nagle w magiczny sposób. I to właśnie był jeden z powodów dla którego nieproszone zjawienie się Dholora u jego drzwi o świcie, było tak niepokojące. Zmuszając się do skupienia, Abalone wydrukował wykaz wieczornych spraw, a następnie udał się do prowizorycznej sali tronowej, aby sprawdzić czy wszystko było tak jak powinno być. I było. Przestrzeń, w której wcześniej spożywane były posiłki stała się miejscem udzielania audiencji przez Ghroma - ale, co było typowe dla Króla, wszystko było stonowane. Nie było złotego tronu ani szat z gronostajów, aksamitnych zasłon i dywanów jego wysokości. 107

Po prostu kilka foteli stojących naprzeciw siebie przy kominku, który iskrzył wesoło jesienią i zimą, a wiosną i latem udekorowany był świeżymi kwiatami z ogrodu. Polana już tam były, a on podszedł i je podpalił. Prawdziwy tron, na którym zasiadał ojciec Ghroma, a przedtem jego ojciec i dziadek, znajdował się w rezydencji Bractwa. A przynajmniej, tak słyszał Abalone. Nigdy nie został wtajemniczony i nie był zainteresowany wiedzą na temat jego lokalizacji ani wizytami w celu oglądania. Niektóre informacje były zbyt niebezpieczne, aby warto było je posiadać. W końcu to właśnie był jedyny powód, dla którego nie wyrzucił swojego kuzyna tuż przed świtem, kiedy stało się oczywiste, że Król jest poza zasięgiem. Nawet jeżeli Dholor podszedł Abalona? W konsekwencji samiec i tak nie dowie się niczego, co mogłoby zaszkodzić Ghromowi lub Bractwu. Miejsce było strzeżone przez Braci za każdym razem gdy Ghrom był na miejscu, a Brat Vhredny nalegał żeby zamontować kuloodporne szyby, ognioodporne tynki, stalowe siatki wokół jadalni, kuchni i inne środki bezpieczeństwa, których Abalone nawet nie mógł się domyślać. Rezydencja była ufortyfikowana jak Fort Knox. Nie obawiał się ataku Bandy Drani w tym miejscu. Albo Korporacji Reduktorów. Poza tym, Dholor poszedł tylko do pokoju gościnnego i spał tak, jakby odzyskiwał formę po zagrażających życiu urazach. Kiedy niespodziewany najazd się skończy, nie będzie miał więcej kłopotów ani innych gości. Ale mimo to… Minuty mijały, gdy Abalone chodził wokół sali audiencyjnej. „Wszystko u ciebie w porządku?” Abalone odwrócił się tak szybko, że jego mokasyny Bally zapiszczały na wypolerowanej podłodze. „Mój Panie…!” Ghrom w jakiś sposób sobie z tym radził, nie tylko w domu, ale również w pokoju, zjawiał się bezszelestnie – i nie po raz pierwszy, Abalone odczuł podziw dla samca. Król miał ponad dwa metry wzrostu, był mocno umięśniony, jego natura wojownika była jak fizyczna obecność, sprawiająca 108

że chciało się położyć ręce za głową i poddać, aby tylko zejść mu z drogi. Z jego czarnymi włosami z charakterystycznym V nad czołem, które spływały w dół aż do bioder, czarnymi okularami skrywającymi jego ślepe oczy przed wszystkimi za wyjątkiem jego ukochanej Królowej, był zarówno arystokratycznie przystojny i brutalnie apodyktyczny. I była tam również namacalna reprezentacja jego wysokiej pozycji: pierścień z czarnym diamentem na środkowym palcu dłoni, w której zwykł trzymać sztylet, a wzdłuż jego przedramion wiły się gęsto rodowe tatuaże. Abalone był zawsze trochę zszokowany, niezależnie od tego ile godzin spędzał w jego obecności. A zwłaszcza, takiej nocy jak dziś. Król schylił się i odpiął ze smyczy jego Psie Oczy, Georga, a następnie obejrzał się przez ramię. „Butch? Daj mi chwilkę, ok?” „Masz to.” Brat z akcentem z Bostonu zamknął przesuwane drzwi, a gdy panele zostały zablokowane, Abalone mógł uczciwie powiedzieć, że nigdy nie myślał iż mógłby ubiegać się o audiencję u swojego władcy. Nozdrza Ghroma zadrżały. „Coś cię gryzie.” Z jakiegoś powodu, Abalone miał ochotę upaść na kolana. „Próbowałem dotrzeć do Ciebie, Panie.” „Tak, wiem. Spędziłem jeden z nielicznych dni na Manhattanie z moją shellan. Dostałem wiadomość dopiero około pięciu minut temu. Myślę, że cokolwiek to jest, możemy to załatwić twarzą w twarz.” „Tak. W rzeczy samej.” „Więc, o co chodzi?” Najdroższa Pani Kronik, tak musi być, kiedy zdradzi się własną partnerkę, pomyślał Abalone. „Ja…” „Cokolwiek to jest, możesz mi powiedzieć. Poradzimy sobie z tym.” „Ja, ach, tuż przed wschodem słońca miałem wizytę. Mojego kuzyna.” „A to nie jest dobra wiadomość?” „To jest… Dholor.” Zamiast się odsunąć lub przekląć, Król zaśmiał się miękko – a raczej jak wielki kot, któremu została przedstawiona perspektywa posiłku. „To bardziej skomplikowane niż się wydaje. Nie powiedziałeś mi, że to twój krewny.”

109

„Nie wiedziałem. Otrzymałem telefon od mojego trzeciego kuzyna. Podejrzewam, że to pokrewieństwo poprzez małżeństwo. Gdybym miał jakiekolwiek pojęcie…” „Nie martw się o to. Nic nie możesz poradzić na to, co jest w drzewie genealogicznym twojej rodziny.” Nozdrza zafalowały ponownie. „Zgaduję, że nie był w tym domu mile widziany, nieprawdaż?” „Nie, Panie. Wpuściłem go tylko dlatego, że zaoferował informacje na temat Bandy Drani. Twierdzi, że opuścił ich i jest gotowy aby ujawnić ich miejsce pobytu, strategię, pozycje.” Król uśmiechnął się, obnażając kły długie jak sztylety. „To wszystko oznacza, ze chcę się z nim spotkać.” Abalone uległ instynktowi, podszedł i opadł na łysą drewnianą podłogę. „Panie, musisz widzieć, że…” Król położył rękę na ramieniu Abalona, a że dłoń była wielka, zdawała się pochłaniać cały tułów Abalona. „Twoja lojalność należy do mnie i tylko do mnie. Mogę to wywąchać. Mogę to poczuć. Porzuć winę. On jest teraz w twoim domu?” „Tak.” „W takim razie pójdę do niego.” „Czy nie powinieneś wysłać raczej emisariusza?” „Nie mam nic do ukrycia, i nie boję się jego ani małej bandy dziewczynek Xcora. Kiedyś próbowali mnie zabić, pamiętasz? Nie zadziałało. Próby zdetronizowania mnie? Wciąż tu jestem. Nie mogą mnie, kurwa, tknąć.” Jakby czytając w myślach, Ghrom, wyciągnął przed siebie czarny diament, a Abalone przyjął co mu oferowano, przyciskając swoje usta do świętego kamienia, który był ogrzany przez wielkie męskie ciało. „Butch,” zawołał Ghrom. „Zadzwoń do Bractwa. Organizujemy towarzyskie spotkanie.” Brat odkrzyknął po drugiej stronie drzwi, gdy Król przesunął swoją twarz w dół, jakby mógł spojrzeć Abalonowi w oczy. „Teraz, Pierwszy Doradco, chcę żebyś ponownie zaplanował dwie pierwsze godziny moich audiencji.” „Tak, mój Panie. Natychmiast.” 110

„A potem pojedziemy do twojego domu.” „Cokolwiek rozkażesz, mój Panie. Cokolwiek rozkażesz.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

111

TRZYNAŚCIE Okazało się, że wybawcą Treza z jego niewoli nie była żadna osoba. To tak naprawdę nawet nie był przedmiot. Jego wolność, gdy przyszła, nastąpiła dzięki uprzejmości skromnego przewodu wentylacyjnego, który był umieszczony w prawym górnym rogu bardzo luksusowego apartamentu, w którym go uwięzili. Trzy dni przed swoją ucieczką, leżał płasko, kontemplując absolutne nic, gdy chłodne powietrze uderzyło w jego szatę ozdobioną klejnotami i schłodziło skórę. Marszcząc brwi, spojrzał w górę i zobaczył kratkę przykręconą do gładkiej, białej ściany. Kamery bezpieczeństwa obserwowały każdy jego ruch, wiedział więc, że lepiej nie pokazywać żadnego szczególnego zainteresowania. Ale to sprawiło, że myślał. Cienie mogą się dematerializować, a także rozpływać w powietrzu - co pozwalało podróżować na ogromne odległości, i pozostać niewidocznym, gdy dostałeś się tam, gdzie szedłeś. Próbował obu sposobów wiele razy i nie udało się - i początkowo, odsunął jakąkolwiek myśl na temat ucieczki szybem wentylacyjnym, ze względu na te niepowodzenia. Ale następnej nocy, bez powodu, spojrzał na to, co włożyli na jego ciało. Kamienie... błyszczące, kamienie szlachetne, które jak stwierdził zostały oprawione w złoto. Metaliczny, srebrny kolor. Białe złoto, tak? Chyba, że... to była stal. Co było jedyną rzeczą dla wampirów, nawet tych z linii Cieni, przez którą nie mogli się dematerializować. Spojrzał przez salę marmurową do apartamentu kąpielowego. Nawet gdy był w wannie, kiedy rytualnie oczyszczano jego ciało... zanim wszedł do wody, zdobiono go szafirami i diamentami, na jego szyi wieszali łańcuchy z kamieniami szlachetnymi, na ramionach, nadgarstkach i kostkach również. Gdy tylko z niej wyszedł? Na jego ciało ponownie wędrowała kolczuga z klejnotów. Zamknął oczy. Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważył? Zajęło mu dwie kolejne noce, dwa cykle świtu i zmierzchu, zanim opracował plan. Harmonogram karmienia, kąpieli, wysiłku fizycznego i nauki 112

nigdy nie był taki sam, jak gdyby celowo manipulowano brakiem wzorca. Również wejścia i wyjścia iAma były losowe, tak, że kiedy nie był Namaszczonym, miał pewną swobodę ruchu, mógł wyjść z pałacu na ćwiczenia i odżywianie - choć nawet to nie było ustalone na wieki. Podczas przemyśleń, Trez postanowił nie zmieniać niczego w swoim zachowaniu, nastawieniu, zwyczajach, ale wewnętrznie jego umysł tworzył, umacniał, poddawał testom teorie, problemy albo potencjalne niepowodzenia. Przewidywał, że poczeka jeszcze dłużej, ale odpowiedni moment przyszedł niespodziewanie, dzięki posiłkowi, który spadł z tacy. Niewolnica zrzuciła wszystko na świeżo wypolerowaną marmurową podłogę, a jedzenie, talerze i srebra rozsypały się wszędzie. iAm, jako, że zawsze był pomocny, zgłosił się na ochotnika, aby pomóc uprzątnąć bałagan, i wraz z niewolnicą wyszedł w poszukiwaniu środków czystości w szafie na korytarzu. Rozległo się kliknięcie w zamku drzwi ukrytej celi. I tak to było. Poruszając się szybko, Trez rozebrał swoje ciało, rozrywając drobne oczka i kamienie szlachetne, zrywając zatrzaski, przebijając się przez wszelkiego rodzaju klamry i paski. Następnie, nagi i krwawiący z wysiłku, zamknął oczy i skoncentrował się. Jego niepokój był tak wielki, że omal mu się nie udało, zwłaszcza, gdy usłyszał krzyki za drzwiami, a kamery bezpieczeństwa, relacjonowały jego poczynania z wielką dokładnością. Przekonanie, że była to jego jedyna szansa, pozwoliło mu wykrzesać większą wytrzymałość ze swego wnętrza. Tuż zanim rozpłynął się w powietrzu, przez drzwi wpadł s'Ex i ich oczy spotkały się na ułamek sekundy. A później uniósł się na zewnątrz przez otwór wentylacyjny. Puf! Płynął systemem kanałów wentylacyjnych idąc z prądem, gdyż myślał, że pokaże mu drogę na zewnątrz. Miał rację. Chwilę później wmieszał się w noc, unosząc się wysoko nad swoimi poprzednimi ograniczeniami, tak zszokowany, że się z nich wydostał, że prawie ponownie się uformował i spadł na dach pałacu. 113

Szybko zebrał myśli i się oddalił, bez kierunku, bez dalszego planu, bez dodatkowego wyposażenia, bez pieniędzy. Ale wolność jest bezcenna... i ostatecznie sprawiła, że jego ścieżka skrzyżowała się ze ścieżką wampira, który zmienił kierunek jego życia*** "Trez? Przyjacielu?" Trez eksplodował ze swojego snu, właśnie wtedy, gdy był w układzie odpowietrzającym i przez ułamek sekundy, nie miał kurwa pojęcia, gdzie się znajdował. Uderzenie serca później, para ametystowych oczu bezpośrednio przed jego twarzą przyniosła wszystko z powrotem: centrum szkoleniowe, Selena, teraźniejszość, nie przeszłość. "Selena-" Mordh wyciągnął rękę. "Hola, spokojnie. Oni prawie skończyli ją kąpać." "Kąpać ją..." Trez potarł twarz i rozejrzał się, widząc całą masę betonowej ściany. Chryste, był tak wyczerpany, że rozbił się w korytarzu na zewnątrz sali badań i zajęło mu dwie sekundy, aby posadzić swój tyłek i wziąć głęboki oddech. Mordh również usiadł, używając laski, aby pomóc sobie zsunąć się w dół na twardą betonową podłogę. Wyciągając nogi, założył swój długi płaszcz z norek wokół ud, chociaż nie było zimniej niż dwadzieścia stopni. "Moja Ehlena zadzwoniła do mnie." Mordh zerknął na Treza i biorąc pod uwagę jego napięcie, nie spodobało mu się to co zobaczył. "Chciałem tu być już wcześniej, ale załatwiałem interesy na północy." "Jak twoi osadnicy? Ciągle wariują?" "Jak się trzymasz?" "Wspaniale, Wasza Wysokość". "Nie próbuj mnie wkurwiać, dobrze?" "Przepraszam." Trez opuścił głowę z powrotem na chłodną ścianę. "Nie jestem w najlepszej formie." 114

Mordh spojrzał na zamknięte drzwi sali badań. "Gdzie jest iAm?" "W szatni. Myślę, że udał się tam pod prysznic. " "Wiedziałem, że będzie tu z tobą." "Tak." Była chwila ciszy. A potem Mordh powiedział: "Jak długo się znamy?" "Milion lat." Symphata roześmiał się mocno. "Też czuję się w ten sposób." "Tak." "Więc dlaczego nie możesz mi powiedzieć?" "O...?" Kiedy Mordh po prostu uniósł brwi, Trez wziął drżący oddech. Oczywiście facet chciał wiedzieć o Selenie i związaniu. "Spójrz, ja nawet przed sobą nie chciałem przyznać, co do niej czułem. Ja tylko... gówno, wiesz co ja robiłem z tymi dziwkami. Jak do cholery mam usiąść z kimś takim jak Wybranka do stołu? Ale teraz to. Do kurwy nędzy, to wszystko było stratą czasu. Nie to, że mielibyśmy razem koniecznie być, ale... może mógłbym pomóc. Albo..." Chociaż, z tego co powiedziała inna Wybranka, wydawało się, że choroba lub zaburzenia, lub cokolwiek to kurwa było, będzie miała swój własny kurs, niezależnie od tego, czy ktoś coś zrobi czy nie. "Mam pewne doświadczenie z podobną sytuacją" mruknął Mordh. "Kiedy spotkałem Ehlenę. Nie wiedziała, że jestem w połowie symphatą, i jeszcze mniej o tronie symphatów. I na pewno jak cholera nie śpieszyłem się, aby jej to powiedzieć, ale to nie było tak, że mogłem ukryć ślady na moich ramionach, lub moje impulsy, lub to kim jestem. I miałem takie same noce jak ty teraz. Nie do końca dobra wiadomość ściągnięta na dom małej samicy. Walczyłem tak długo, jak się dało, a kiedy prawda wyszła na jaw? Wiedziałem, że zamierza odejść. Czy była o tym przekonana? Przez chwilę tak, i nie miałem nic, z wyjątkiem miłości do niej. A w końcu? Udało się." Trez zapragnął przejąć z tego trochę inspiracji. "Selena umrze." "Może. Może nie. Słuchaj, nie jestem fanem mojego podgatunku, ale mamy specjalistyczną wiedzę na północy. Pozwól, że zobaczę co da się stamtąd przywieźć dla ciebie." Trez odwrócił głowę i spojrzał na faceta. "Nie musisz-" "Przestań." 115

Trez musiał odwrócić wzrok. "Nie każ mi płakać. Nienawidzę czuć się jak cipa." "Kiedyś zrobiłeś to samo dla mnie." "Już mnie kiedyś ocaliłeś." "Lubię myśleć, że ty ocaliłeś mnie, a ja ocaliłem ciebie." Trez pomyślał o nocy kiedy się spotkali. Jak i gdzie, w tej chatce w górach, tej która była pierwszym zabudowaniem do jakiego udał się Trez, kiedy wreszcie opadł z powietrza... również tym gdzie Mordh musiał odrabiać pańszczyznę, dla tej paskudnej symphathckiej księżniczce, która go szantażowała. Trez schronił się tam, gdy Mordh przyjechał i pieprzył sukę na stojąco kilka razy. Potem zostawiała go w bałaganie na podłodze, a trucizna którą wkładała na swoją skórę niwelowała się w ciele Mordha. Dbanie o faceta wydawało się naturalne. A w zamian? On i fioletowe oczy drania stały się braćmi. Do tego stopnia, że kiedy iAm pojawił się na zewnątrz, we troje związali się ze sobą, lojalnością Treza i wdzięcznością przywiązującą jego i jego krewnych do symphaty. Jedyne co wiedział na temat Mordha po tych wszystkich latach, to to, że był wartościowym samcem. Mimo, że był alfonsem, właścicielem klubu, zdegenerowanym i potępianym, ze złym sercem, sadystycznym sukinsynem... był i zawsze będzie, jednym z najlepszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek Trez poznał. "Ruszę zatem" powiedział Mordh. Z kolejną rundą chrząkania, mężczyzna wstał, a kiedy był w pionie z tym futrem z norek odkurzającym wytartą podłogę centrum szkoleniowego, odchrząknął i nie patrzył na Treza. Nic dziwnego, to był rodzaj daru. Trez nie radził sobie dobrze z dużymi emocjami. "Dziękuję," szorstko powiedział Trez. "Zachowaj wdzięczność na później, gdy przywiozę coś, co warto mieć." "Nie o tym myślałem." Mordh pochylił się i wyciągając rękę, w której dzierżył sztylet. "Wszystko, co mam jest twoje."

116

Trez musiał mocno mrugać. Następnie przejechał rękę po swoich oczach. "Twoja przyjaźń jest wszystkim, czego potrzebuję, mój przyjacielu. Bo jest cholernie bezcenna". *** Gdy iAm wyszedł z męskiej szatni, sprawdził, czy guziki jego koszuli były prawidłowo zapięte. Prysznic trwał tylko pięć minut, co najwyżej, ale woda była lodowato zimna, a on pomyślał, że czuje się trochę lepiej. Trudno mówić o tym biorąc pod uwagę to wszystko co spalało mu mózg. Zatrzymał się, gdy spojrzał w górę i zobaczył połączone dłonie Treza i Mordha. Z jakiegoś powodu, chwila ciszy między samcami przeniosła go z powrotem do nocy, kiedy Trez uciekł. Tak dziwne ścieżki się krzyżują, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Mordh zerknął na niego gdy wciąż ściskali sobie dłonie. "Hej, iAm." "Hej, człowieku." Jakby byli na jakimś pogrzebie, spotkali się na środku i uścisnęli, poklepali po plecach, gdy było zbyt wiele uczuć w powietrzu. Chwilę później, Mordh wyszedł, bez oglądania się za siebie, idąc do biura, w długim do ziemi płaszczu z norek, który kłębił się za nim, i czerwoną laską, aby utrzymać równowagę. "Cieszę się, że przyszedł" powiedział iAm, zerkając na zamykające się drzwi sali badań. Domyślał się, że nadal kąpią Selenę. Co to kurwa za noc. Dzień. Cokolwiek to było. "Tak." iAm spojrzał na zegarek. Była godzina dwudziesta. Po zachodzie słońca. Byli tutaj od ponad dwunastu godzin. "Więc powiesz mi, o czym myślisz?" iAm opuścił rękę i spojrzał na brata. "O czym ty mówisz?" "Daj spokój, człowieku." Trez zaklął. "Myślisz, że nie można cię odczytać? Naprawdę?" iAm przemierzył kilka metrów. Wrócił. Poszedł ponownie. "Więcej dobrych wiadomości, tak?" mruknął Trez. 117

"Tak." "Wyrzuć to z siebie. Przynajmniej jeden z nas poczuje się lepiej." "Wątpię." "Jakie gówno może być gorsze?" "Królowa urodziła." "I". "Nie to." Trez zamknął oczy i wydawał się zwisać we własnej skórze. "Niewiarygodne wyczucie czasu." "To dlatego s'Ex dzwonił do ciebie. Odnalazł mnie, gdy nie odpowiedziałeś, i proszę, tu jesteś." Trez wypuścił oddech. "Wiesz o czym marzę? Nie o porno. O dobrej wiadomości. Choć raz w moim pieprzonym życiu, chciałbym dostać jakieś dobre wieści." "Są teraz w żałobie." Kiedy Trez tylko pokręcił głową, iAm poczuł jakby piekło rozpętywało się na nowo. "Mamy kilka tygodni, a potem..." "Będą chcieli żyć pełnią życia, oddychać z powrotem sztucznym fiutem, huh?" Gdy Trez skoncentrował się na zamkniętych drzwiach sali badań, w oczach iAma przybyło mu kilka lat, skóra na jego twarzy zdawała się oddzielać od struktury kości, a kąciki oczu opadły w dół. "Trez-" "Powiedz s'Exowi, że chcę się z nim spotkać. Nie mogę teraz odejść ze względu na..." "Nie myślisz naprawdę o powrocie, prawda?" Spojrzenie Treza nie opuściło zamkniętych drzwi. "Trez. Odpowiedz mi. Nie myślisz o powrocie." Gdy cisza się przedłużała, iAm przeklął. "Trez? Halo?" "Spotkam się z s'Exem. Ale to musi być po..." Trez odchrząknął. "No Tak. Potem". iAm skinął głową, bo cóż innego mógł zrobić? Nie obwiniał faceta, z powodu tego rodzaju priorytetów.

118

Niestety, s'Hisbe nie będzie tak wyrozumiały. Nie było możliwości, by ktokolwiek wpłynął na jego brata, gdy z Seleną działy się takie gówniane rzeczy. Nie obchodziło go, co musiał zrobić: Trez miał być wolny, aby dbać o swoją kobietę. Pieprzyć Królową.

Tłumaczenie: Fiolka2708

119

CZTERNAŚCIE Layla czuła się ścigana trzymając nogę na gazie i obie ręce na kierownicy swojego jasnoniebieskiego Mercedesa. Khill kupił jej 4MATIC E350, cokolwiek to znaczyło, jakieś trzy miesiące temu. Chciał coś błyskotliwszego, większego i szybszego, ale w końcu, sedan był tym, w którym ona czuła się najbardziej komfortowo. A ona wybrała kolor, ponieważ przypominał jej baseny kąpielowe z Sanktuarium. Na obrzeżach miasta Caldwell rozciągały się pola a ona kochała te falujące ziemie uprawne, które porastały kukurydzą w lipcu i sierpniu, i były ostrzyżone jak broda mężczyzny w nieuprawne miesiące. Znała teraz cały ten krajobraz na pamięć, tą drogę również ze specyficznym wzniesieniem, tą szczególną łąkę, z jednym drzewem. Kiedy podjechała do podstawy niewielkiego wzgórza, wyłączyła światła i pozwoliła toczyć się autu, aż do zatrzymania. Nigdy nie czuła się dobrze z tym, że tu przyjeżdżała, ale widząc stan Seleny i wiedząc co to znaczy, jej serce było jeszcze cięższe niż zwykle. Unosząc się zza kierownicy, położyła ręce na dolnej części pleców i wygięła piersi, starając się rozluźnić mięśnie, które wydawały się wiecznie napięte"Jesteś wcześnie." Z gwałtownym westchnieniem, odwróciła się wokół. Xcor stał zaledwie stopę od jej tylnego zderzaka i mogła stwierdzić od razu, że coś było z nim nie tak. To nie było tak, że jego surowa twarz wyglądała inaczej; od zajęczej wargi, która sprawiła, że wydawało się, jakby wiecznie warczał, do jego bystrych oczu i dużej szczęki, wszystkie te cechy były takie same. Nie było też zmiany w jego przyciętych włosach, lub długim czarnym skórzanym płaszczu, a nawet jego skórach czy butach bojowych i całej broni, którą wiedziała, że miał, ale zawsze starannie ukrywał przed nią. Nie była w stanie stwierdzić dokładnie, co było wskazówką. Ale instynkt nie kłamał, a on nigdy się nie mylił. "Czy źle się czujesz?", Zapytała.

120

"A ty?" Położyła dłoń na swoim brzuchu. "Nie." "Co się stało ostatniej nocy? Dlaczego nie przybyłaś?" Przyszedł jej do głowy obraz Khilla chodzącego po pokoju bilardowym, kiedy ona i Blay siedzieli na kanapach. A potem ich trójka w sali badań w ośrodku szkoleniowym, stojąca z boku, gdy Selena była oceniana i gdy została podana bardziej zła wiadomość. "Miałam problemy rodzinne," powiedziała. "Cóż, dwa, tak na prawdę." "Jakiego rodzaju?" "Nic co dotyczy ciebie." "Niewiele z ciebie nie dotyczy mnie." Spoglądając w stronę drzewa, pod którym zwykle siedzieli, Layla zadrżała. "Ja-" "Zimno ci. Wejdźmy do twojego samochodu." Na swój zwykły sposób, Xcor przejął kontrolę, otwierając jej drzwi i stając z boku, w spokojnej pozie. Przez moment się zawahała. Pomimo szlachetnego impulsu by utrzymać bezpieczeństwo Króla i Braci, wiedziała, w środku, że nikt nie pochwali tych spotkań, tych słów, tego czasu spędzonego z zawziętym wrogiem Bractwa. Tym, który zaplanował upadek Ghroma nie raz, ale dwa razy. Siedzenie z Xcorem w tym samym samochodzie, który kupił jej Khill z dobrego serca, było naruszeniem wszystkich zasad, jakie ceniła najbardziej. Wyjątkiem była ochrona tych, których kochała, przypomniała sobie. "Wsiadaj," powiedział Xcor. I wsiadła. Zamknęła drzwi, a Xcor podszedł od strony pasażera i zapukał do okna, by otworzyła mu drzwi, pomyślała o fałszywych wymysłach człowieków na temat wampirów, że podobno nieumarli musieli być zaproszeni, zanim będą mogli przestąpić próg. To było tak dalekie od rzeczywistości. Ciało żołnierza rozmiaru Xcora zabrało całą przestrzeń w sedanie, gdy usiadł w fotelu, który był zbyt duży dla niej, nawet teraz kiedy była w ciąży. Gdy oddychała, żeby się uspokoić, nienawidziła faktu, że lubiła jego zapach ale tak było. W rzeczywistości, zawsze starał się być czysty od kiedy się 121

poznali, a jego skóra pachniała korzennym zapachem wody kolońskiej, co desperacko chciała odczuwać jako nieatrakcyjne. Wszystko byłoby dużo łatwiejsze, jeśli skupiłaby się na tym, że była zmuszana do kontaktu, bliskości, tej bliskości. Być tu z nim na wolności... Boże, dlaczego ciągle miała coś w głowie dziś wieczorem"Jedź", powiedział. "Proszę". "Co?" Jej serce zaczęło bić mocniej. "Czemu-" "Tu nie jesteśmy już bezpieczni. Musimy się spotkać w innym miejscu." "Dlaczego?" W rzeczywistości, to jak mało wie i jak mu ufała uświadomiło jej, jak mocno była izolowana. "Co się zmieniło?" Spojrzał na nią. "Proszę. Dla własnego bezpieczeństwa. Nigdy cię nie skrzywdzę - musisz to wiedzieć - mogę powiedzieć tylko tyle, że nie jest już tu dla nas bezpiecznie." Podniosła oczy na dłuższą chwilę. "Gdzie jedziemy?" "Mam przygotowaną inną lokalizację. Jedź na zachód. Proszę." Kiedy się nie poruszyła, położył rękę na jej dłoni i ścisnął. "Tu nie jest bezpiecznie." Kiedy zwolnił swój uścisk, jego oczy patrzyły w jej i nie zawahały się. A chwilę później ona patrzyła przed siebie, kiedy odwróciła się do przodu i uderzyła w przycisk zapłonu, aby uruchomić silnik. "W porządku." Kiedy wrzuciła bieg, słychać było subtelny hałas binging. "Twój pas", powiedziała. "Musisz go zapiąć." Zrobił to bez komentarza, rozciągając pas daleko, daleko poza przedłużenie, nad swoją masywną klatką piersiową, następnie klikając zapięcie. "Jak daleko?" Zapytała, ponieważ nowe ukłucie strachu ponownie przyśpieszyło jej bicie serca. "Dziesięć mil." Xcor opuścił szybę w dół i węszył, jakby starając się znaleźć zapach w powietrzu. "Jest to bezpieczne miejsce." "Czy mnie porywasz?" Cofnął się. "Nie. Jak zawsze możesz swobodnie przychodzić i odchodzić." "Ok." 122

Miała nadzieję, że mówi prawdę. Modliła się o to. I nie ta lampka się świeciła jasnym światłem w tej śmiertelnej grze, w którą grała. To musiało się skończyć, pomyślała. Ciągle trwała wojna z reduktorami. On był zdrajcą swego Króla. Ona była w coraz bardziej zaawansowanej ciąży. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, jak wyplątać się z lin, które wiązały ich dwójkę razem. *** Rankhor był ostatnim z Braci, który zmaterializował się na trawniku posiadłości, a ta była wprost jak z magazynu dla nacjonalistów. Kiedy spojrzał na rozświetlony wielki dom, prawie usłyszał słowa prowadzącego stare Batman TV show: ‘Tymczasem, wracamy do okazałej rezydencji Wayne Manor...’ Rezydencja w stylu Tudorów została posadowiona na tyłach wypielęgnowanych trawników, jakby była zbyt dobra, aby bratać się z czymś mniejszym niż Biały Dom, a we wnętrzu było włączone światło, lśniące miękkim żółtym luksusem, jak złote cienie na tych wszystkich lampach. Przed diamentowymi taflami szkła, szybko przemieszczał się kamerdyner w formalnym uniformie, takim jak nosił Fritz. Prawdopodobnie mieli tego samego krawca. "Jesteśmy gotowi na Jego Królewską Mość?" Zapytał z przekąsem V. Słychać było pomruk porozumienia wśród pięciu z nich, a następnie Vhredny zniknął w rozrzedzonym powietrzu. On miał przyłączyć się do Butcha w zupełnie nowym Range Roverze, który był zaparkowany cztery mile na wschód z Królem na siedzeniu pasażera, skarżącym się na te wszystkie środki bezpieczeństwa. Mieli przywieźć Ghroma tutaj - dając grupie wiele możliwości na wydobycie samca, jeśli gówno by się rozbryzgało. Rankhor nienawidził tego, że przywieźli go tutaj, aby spotkał się z Dholorem, ale Ghrom odmówił wysłania reprezentanta, i co mieli zrobić? Przywiązać go do pieprzonego krzesła tak, żeby nie dał rady przyjść? "FYI". Rankhor dobył jeden ze swoich czarnych sztyletów. "Nie daję gwarancji, że skurwysyn nie będzie filetem." 123

„Przytrzymam go dla ciebie,” rzucił ktoś w odpowiedzi. Zimny wiatr wiał z północy rozrzucając opadłe liście wokół jego shitkickersów i Rankhor obejrzał się przez ramię. Nic nie poruszało się po lewej. W krzakach nie było nikogo. Żadnego złego zapachu w powietrzu. Ale był nieufny jak diabli. Cóż. Wszystko, co miał do zrobienia z Bandą Drani było ledwie jak wieczór spędzony w domu na kanapie udając, że nie ogląda plotkarskich Skandali. Albo RHONJ, gdyby nie było pieprzonego Lassitera. Dziesięć minut później zza rogu wyjechał Range Rover i wjechał na wzniesienie, jego przednie reflektory oświetliły front domu i ich grupę. Butch przejechał wokół podjazdu od frontu rezydencji, tak, że SUV stał przodem do drogi ewentualnej ewakuacji, a potem otworzyły się drzwi od strony pasażera i wyłonił się z nich Ghrom. W swoich shitkickersach, samiec górował nad dachem pojazdu i w przeciwieństwie do reszty nie miał żadnej kurtki ani płaszcza. Tylko czarną koszulę. Pod którą obowiązkowo nosił kamizelkę typu Kevlar. Przynajmniej mieli to. Dzięki ci, Beth. Rankhor ustawił się w formacji z innymi i osłaniali Ghroma swoimi ciałami, gdy ruszyli naprzód. Drzwi wejściowe otworzyły się natychmiast, jakby Abalone wypatrywał ich przez okno na trawniku oczekując na ich przybycia. „Mój Panie. Bracia. Witam w moim domu.” Gdy Pierwszy Doradca skłonił się głęboko, Rankhor musiał pochwalić faceta. Applebottom, jak go nazywali, był jednym z niewielu arystokratów na jakich kiedykolwiek natknął się Rankhor, mających nie tylko więcej niż pół mózgu, ale także całe serce pod eleganckimi szatami. „Czy wszyscy będziecie przechodzić tędy?” Zapytał facet wskazując ręką. Częścią umowy dotyczącej tego spotkania było to, że odbędzie się w bibliotece i jedno z okien zostanie wybite w razie, gdyby Ghrom musiał się

124

ulotnić jak duch. Dholor, miał czekać w innym salonie, skąd miał być przyprowadzony, a potem odprowadzony w eskorcie jednego z Braci. I było jeszcze kilka zastrzeżeń. Po wejściu do pokoju wypełnionego książkami, Rankhor przeprowadził szybką, ale gruntowną kontrolę i powiedział. „Pozwól mi pójść po dupka.” „Jesteś pewien?” Zapytał V. „Nie chcę go zjeść. Jeszcze.” Uciął wszelką konwersację, wycofując się z powrotem do holu, gdzie Abalone wahał się, wyglądając jakby utknął w wewnętrznej debacie pomiędzy tym, czy zwymiotować na swoje buty, czy spróbować dotrzeć do łazienki zanim puści pawia. „Więc, gdzie jest twój kuzyn?” Rankhor posłał facetowi uspokajający uśmiech. Jakby zamierzał zrobić z łajdaka folię bąbelkową i nic więcej. „Tam?” Abalone skinął głową w kierunku zamkniętych drzwi wzdłuż holu. „Tak. Jest w salonie dla mężczyzn.” Rankhor położył rękę na ramieniu Pierwszego Doradcy. „Nie martw się Applebottom. To będzie bułka z masłem.” Można było poczuć jak skurczybyk odetchnął z ulgą. „Tak, mój Panie. Dziękuję.” Po jeszcze paru „ok” od Abalona, Rankhor prześliznął się przez drzwi salonu, zamykając je za sobą. Dholor stał w poprzek wyłożonego boazerią pokoju, wyglądając jak dystyngowany samiec, którym był niegdyś w Starym Kraju – pomimo faktu, że jego ubrania były pospolite. „Rankhor?” Powiedział samiec, wychodząc bezczelnie do przodu. „Tak.” Dholor miał szansę wyciągnąć rękę do uścisku – i to było to. Rankhor złapał za nadgarstek zakręcił nim jak baleriną, popychając go twarzą na najbliższą ścianę. „Co ty –„ „Stuknij się dupku.” Ok, może to zalecenie było bardziej dosadne. „Puszczasz się na prawo i lewo.” „Ranisz –„ 125

„Jeśli znajdę broń, użyję jej przeciwko tobie, jasne?” „Musisz być bardzo –„ „Przód.” Rankhor szarpnął facetem do tyłu za jego pasek, zakręcił nim w górę i przybił go twarzą do ściany. „Nie, głowa w górę.” Trzepnął dłonią w policzek gościa i popchnął w górę tę przystojną gębę. Po wykonaniu, na zaskakująco mocnej klatce piersiowej, mammografii (w tym przypadku dokładnego macanka), Rankhor uderzył w dół i sprawił, że Dholor z bólu wykonał wysokie C. „Wypraszam sobie!” „Tu nic nie ma. Bez niespodzianki.” W dół ud. Łydek. Powrót do poziomu oczu. „Obowiązują zasady. Jeśli wykonasz choć ruch w kierunku mojego Króla, w jakikolwiek sposób, który mi się nie spodoba? Będziesz martwy zanim dotkniesz podłogi. Rozumiemy się?” „Przybyłem tu w pokoju. Skończyłem z walką –„ „Czy się rozumiemy? Nawet jeśli na niego kichniesz, spróbujesz uścisnąć mu dłoń albo spojrzysz dwa razy na jego shitkickersy? Powieszę metkę na twoim palcu u nogi (w kostnicy).” „Zawsze jesteś taki ekstremalny?” „Jestem spokojny, wyluzowany i ogarnięty, ty mała dziwko. Nie chcesz zobaczyć mnie wkurwionym.” Rankhor pchnął faceta w kierunku drzwi, otworzył je i zamknął rękę z powrotem na szyi Dholora. „Mogę iść sam,” powiedział samiec przeciągając samogłoski. „Możesz? Jesteś tego pewny?” Rankhor przeniósł uchwyt w taki sposób, że zmiażdżył twarz mężczyzny w swojej dłoni, wiodąc Dholora za oczy, nos i usta. „To lepiej na ciebie działa? Nie? Hm, zgaduję, że powinieneś zamknąć kurwa ryj.” Gdy celowo wytrącił Dholora z równowagi, miał radochę z układu Freda Astaire, który facet odtańczył mijając Abalona i wchodząc do biblioteki. „Och, teraz wreszcie idzie dobrze,” wymamrotał V i zapalił ręcznie zwijanego papierosa. 126

„Przynajmniej bez udziału sosu pieczeniowego (bez rozlewu krwi),” rzucił z tyłu glina. „Jeszcze.” V wypuścił dym. „Noc jest jeszcze młoda.” Rankhor oczyścił gardło. „Mój panie i władco, Ghromie, synu Ghroma, przyuczony do zapachu krwi ojcze Ghroma, przedstawiam ci Dholora, Kawałek Gówna.” Z tą uwagą, porządnie popchnął samca po orientalnym dywanie i wiadomo. Sunąc na tyłku z nogami nad głową skurwiel znalazł się tam, gdzie było jego miejsce. U stóp jedynego prawdziwego Króla.

Tłumaczenie: Fiolka2708 Tłumaczenie: Sarah Rockwell

127

PIĘTNAŚCIE „Nie, mam ją, dzięki.” Gdy Trez to mówił, strzelił uśmiechem w stronę Ehleny, ponieważ nie chciał żeby pielęgniarka czuła się urażona, że przegania ją z drogi. Ale prawda była taka, że zamierzał być tym, który wyniesie Selenę z gabinetu lekarskiego. Z Centrum Szkoleniowego. Gdzieś… daleko, gdziekolwiek indziej. Pomimo, iż to nie miało szansy się stać. Zaledwie dwie godziny temu wyciągnęła kopyta, została trafiona dwoma bilionami dżuli elektryczności w okolice klatki piersiowej, a potem jakimś sposobem została odciągnięta znad krawędzi dzięki niemu, gdy starym sposobem tchnął w nią całą duszę. Och, wiesz, po prostu kolejny dzień z życia. A może to była noc? Kto to, kurwa, wiedział. „Jesteś gotowa?” Zapytał Selenę. Gdy spojrzała na niego tak naprawdę, wydawało się jakby coś wyszło ze zjawiskowego krajobrazu. Nigdy by nie pomyślał, że ponowne połączenie było możliwe – albo fakt, że jej ciało będzie wygięte pomiędzy dwoma podporami pod jej kolanami i ramionami. „Będę… delikatny.” Gdy jego głos się załamał, miał ochotę zasadzić sobie kopa w tyłek. „Przyjemnie i powoli.” Ponownie skinęła głową, a potem westchnęła kiedy podniósł ją ze stołu do badań i wyniósł ją spod wielolampowego żyrandola zwisającego nisko nad jej ciałem. „Którędy?” Zapytał znowu, chociaż już dwa razy mu to mówiono. Ehlena, która była odpowiedzialna za stojaki z kroplówkami, wskazała drogę do drzwi. „Tutaj.” Pokój po drugiej stronie, w którym miała dochodzić do zdrowia, nie był tym czego chciał dla swojej kobiety. Łóżko szpitalne było pojedyncze z poręczami po obu stronach, koc był cienki, a prześcieradła białe i zwyczajne. Były tam stojaki na kroplówki i wiele urządzeń monitorujących. Poduszki wyglądały na twarde.

128

Ale nawet, gdyby położył ją na ręcznie robionej kołdrze z piór, byłoby to niewystarczające. Selena wzdrygnęła się, gdy delikatnie ją położył. A potem, kiedy próbował wydostać spod niej nakrycie, zamknęła oczy i potrząsnęła głową. „Minutkę?” Jęknęła, jakby coś ją bolało. „Tak. Jasne. Oczywiście.” Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii, teraz nie miał nic do roboty. Rozejrzał się dookoła i dostrzegając krzesło, w końcu umieścił na nim swój tyłek, nie chcąc jej przytłaczać. Gdy usiadł, Ehlena zostawiła ich, żeby mieli chwilę spokoju, jak sądził. Cholera, Selena była taka nieruchoma. Ale przynajmniej, jej stawy były wygięte pod normalnymi kątami i samodzielnie oddychała. I była świadoma. Pomyślał, że wciąż była bardzo blada. Prawie tak jak prześcieradła. I nawet jeśli jej włosy były przygładzone, miała kołtuny w ciemnych puklach. „Ja… przepraszam…” „Co?” Rzucił się do przodu. „Co powiedziałaś?” „Przepraszam…” „Za co? Jezu, zupełnie jakbyś zgłosiła się na ochotnika?” Gdy zaczęła płakać, zerwał się z krzesła i podszedł do łóżka, klękając przy niej na kolanach. Sięgając w górę obniżył poręcz i chwycił ją za rękę, która była bliżej niego. „Seleno, nie płacz.” Na nocnym stoliku obok łóżka stało pudełko chusteczek higienicznych Kleenex, wyszarpał jedną i zaczął ocierać jej policzki do sucha. „Och, nie, nie przepraszaj. Nie możesz przepraszać za coś takiego.” Zrobiła nierówny wdech. „Nie chciałam żebyś wiedział. Nie chciałam… cię martwić.” „Chciałbym żebyś mi powiedziała.” „Nic się nie da zrobić.” Ok, to wcale nie było jak nóż wbity prosto w jego pierdolone żebra. „Tego nie wiemy. Manny ma zamiar porozmawiać z jakimś swoim ludzkim kolegą. Może…” „Kocham cię.”

129

Kiedy jej słowa uderzyły w niego jak policzek wymierzony z otwartej dłoni, Trez zakasłał, zachłysnął się, zadławił i jego oddech stał się urywany w tym samym czasie. Wspaniała odpowiedź. Po prostu, naprawdę kurewsko męska – przypomniał mu się, całkiem absurdalnie zresztą, syntezator z komedii Ferris Bueller jak gówniarz rozmawiał ze swoim kumplem z klasy. Jaki, do diabła, był jego problem? Samica w której był zakochany, jedyna której pragnął ponad wszystko na świecie, rozkłada przed nim Wielką Trójkę, a on zamienia się w gigantyczną funkcję życiową. Jak romantycznie. Przynajmniej nie narobił w swoje Levisy. „Ja…,” wyjąkał. Zanim zdołał pójść dalej, ścisnęła jego dłoń i potrząsnęła przecząco głową na poduszce. „Nie musisz mi mówić tego samego. Chciałam żebyś wiedział. To ważne. Ważne… żebyś wiedział. Nie zostało dużo czasu…” „Nie mów tak.” Jego głos zabrzmiał ostro. „Nie chcę żebyś kiedykolwiek tak mówiła. Jest czas. Zawsze jest czas…” „Nie.” Boże, jej oczy były starożytne, gdy się tak w niego wpatrywała. Nawet jej doskonale gładkiej twarzy z lśniącym pięknem przebijającym się przez stan w jakim była, to wyczerpane spojrzenie nadawało starczy wygląd. To było niesprawiedliwe. Ona w tym łóżku, on na kolanach obok niej – niezdolny do podzielenia się zdrowiem, którego miał pod dostatkiem. Oczywiście, gdy przechodziła zawał serca był w stanie przywrócić ją z powrotem, ale nie chciał być jedynie lekarstwem odciągającym ją znad krawędzi. Chciał ją uzdrowić. Pragnął… całych lat spędzanych z nią. A jednak, gdy ta myśl go uderzyła, zdał sobie sprawę, że to nigdy nie miało się zdarzyć: nawet jeśli zmieni się jej przeznaczenie, jego nie będzie. „Kocham cię…,” wydyszała. Przez moment poczuł się jakby sam trafił na skraj, jego serce i dusza zadrżały na krawędzi wypowiedzianych przez nią słów, jej oczy, wszystko co czyniło ją samicą, tajemniczość, to jaka była cudowna…, ale potem przypomniał sobie, że prawie umarła, w najlepszym wypadku była na wpół świadoma i prawdopodobnie nie miała pojęcia co mówi. 130

Plus dr Jane, która obwieściła, że uratował jej życie. Co, mogło lub nie, być prawdą – ale biorąc pod uwagę dramatyzm sytuacji, wdzięczność mogła sprawić, że ktoś mógł poczuć coś, czego normalnie by nie poczuł. Albo było to dolewanie oliwy do dotychczasowego uczucia, które było znacznie silniejsze. „Nie musisz mówić mi tego samego,” szepnęła. „Chciałam, żebyś wiedział.” „Selena, ja…” Uniosła dłoń. „Nie ma potrzeby, aby brnąć dalej.” W pokoju nastała rezonująca cisza. A pod jego łysą kopułą? Jego mózg był jak porażony, wszystkie myśli i obrazy wirowały w jego świadomości jakby jego szara substancja (skupisko ciał komórek nerwowych w mózgu) była małpą, która rozrzuca gówno po całej klatce. Koncentrując się na niej, nakazał sobie wziąć się w garść i spróbować jej pomóc. „Czy chciałabyś żebym cię nakarmił?” Uniósł wolną rękę błyskając nadgarstkiem. „Proszę?” Gdy skinęła głową, odczuł totalną ulgę i zanim wyciągnął rękę, przeciął ciało swoimi kłami przysuwając swoje żyły do jej ust. Początkowo ledwie załapała, biorąc mało, ale przełknęła. Jednak po jakimś czasie zaczęła przejmować kontrolę, ssąc go, zaciągając głęboko w głąb siebie to, co jej dawał. Stwardniał. Nic nie mógł na to poradzić. Ale nie chodziło o żaden popęd seksualny. Był zbyt rozproszony zamartwianiem się o nią, zastanawianiem się w każdej sekundzie co by było, gdyby jej ciało ponownie się poddało. Stabilna, tak powiedziała im dr Jane. Była tak bardzo stabilna jak mógł być ktoś po stu dwudziestu minutach totalnego rozpadu molekularnego. Ale przynajmniej drugi zestaw zdjęć rentgenowskich był niczym cud. Podczas gdy na pierwszych były wszelkiego rodzaju kości, które powinny być ruchomymi częściami jej stawów. Teraz, co przyznali dr Jane i Manny, rzeczy były bardziej „anatomicznie właściwe”.

131

Nikt nie wiedział, dokąd poszło całe zło. Ani dlaczego odeszło. Albo kiedy powróci. Jedyne czego byli pewni, to fakt, że nie było zdolności poruszania się, a teraz była. Po jakimś czasie wargi Seleny rozchyliły się, a jej powieki opadły. Cofając rękę, polizał punktowe ranki zamykając je, a potem oparł swoje przedramię na materacu opierając o nie podbródek. „Jak mnie znalazłeś?” Zapytała sennym głosem. „Upadłam, gdy byłam w Sanktuarium…” „Ktoś po mnie przybył.” „Kto…?” Pani Kronik, pomyślał, gdy delikatnie zachrapała. „Selena?” „Tak?” Próbowała się rozbudzić, podnosząc głowę i zmuszając oczy, aby pozostały szeroko otwarte. „Tak?” „Chcę żebyś coś wiedziała.” „Proszę.” „Bez względu na to, co się stanie, nie zamierzam cię opuścić. Jeśli chcesz mnie obok siebie, nie ważne… gdzie, zamierzam być przy twoim boku. Jeśli chcesz żebym był, tak będzie.” Powędrowała spojrzeniem wokół jego twarzy. „Nie wiesz co mówisz…” „Do diabła, że nie wiem.” „Umrę.” „Ja też. Ale nie wiem kiedy, tak samo jak ty.” Jej jaskrawe oczy lśniły od skomplikowanych emocji. „Trez. Widziałam moje siostry, które przez to przeszły. Wiem, co…” „Gówno wiesz. Z cały należnym szacunkiem.” Wstał i podszedł do podstawy łóżka. Wyciągając prześcieradła i koce spomiędzy materacy, spojrzał w dół na jej stopy. „Co ty robisz?” Przekręcił delikatnie jedną z jej kostek, tak że mógł ujrzeć podeszwę. „Nic.” „Przepraszam?” „Nie widzę żadnej pieczątki z datą ważności.” To samo zrobił z drugą stopą. „Tutaj też nie.” 132

Umieścił przykrycie na łóżku. Ułożył je. Spojrzał w górę jej ciała – i starał się uciec od myśli, że ciało, którego pragnął mogło być tym, co rozdzieli ich na zawsze. Tyle, że zapamiętał wiadomość, którą przekazał mu iAm na korytarzu. Cholera, to nie było tak, że nie miał własnego zestawu blokad. „Nie odejdę od ciebie,” ślubował. „Nie chcę ci o tym wszystkim mówić.” Oczy zaszły jej łzami, które w błękitnych tęczówkach zamieniły się w klejnoty. „Nie chcę żebyś wiedział i użalał się nade mną.” „Nie użalam się nad tobą.” „Nie rób sobie tego, Trez. Po prostu… wiedz, że cię kocham i pozwól mi odejść.” Podszedł do niej. „Czy możesz podać mi rękę?” Gdy obróciła się sztywno na łóżku i wyciągnęła rękę, ujął jej dłoń i umieścił ją między swoimi nogami na wystającym z jego rozporka twardym jak skała wybrzuszeniu. Kontakt sprawił, że syknął, kły wysunęły się w pośpiechu, a biodra zakołysały. „Czy to wygląda jakbym się użalał?” Powiedział zachrypniętym głosem. Kurwa, musiał cofnąć się krok do tyłu. Przywołał ten prymitywny ruch tylko po to, aby udowodnić to, co mówił, ale zamiast tego był gotowy do akcji, jego ciało spięło się w nanosekundzie. „Trez…” „Nie mówię, że mamy uprawiać seks. Wcale. Ale nie jestem tu dlatego, że mi ciebie żal, ok?” „Nie mogę prosić cię, żebyś został.” „Nie musisz. To ja dokonałem wyboru. To ja wybrałem… ciebie.” Jak tylko wypowiedział te słowa, uświadomił sobie, cholera, że to prawda. Po raz pierwszy w życiu poczuł się jakby dokonał wyboru – i w dziwny sposób to było dobre. Mimo, że to było smutne, dawało poczucie wyzwolenia: to jest moje. Ta… sytuacja… była czymś, co miał zamiar wziąć w posiadanie, jak długo by to nie trwało, dokądkolwiek miałoby ich zabrać. Zakładając, że Selena chciała go tutaj.

133

W ciszy, która nastąpiła, rozejrzał się po gołych ścianach i wiedział, że musi zabrać ją z tego szpitalnego pokoju. Oczywiście, miejsce było blisko personelu medycznego, gdyby miała jakieś problemy, ale źle wpływało na nastrój na odcinku Jesteś chora. Trez ponownie skupił się na niej. „Wszystko czego potrzebujesz, jestem tu dla ciebie, ok? Jeśli mnie chcesz.” Po chwili wychrypiała. „Chcę.” „Ok, zatem.” Odetchnął w pośpiechu, a potem wystawił palec wskazujący. „Jedna rzecz. Żadnej daty ważności, umowa stoi? Wchodzimy w to jakbyś miała żyć wiecznie.” Wyraz jej twarzy zmienił się w niedowierzanie, ale on tylko pokręcił głową. „Nie. To jest mój jedyny warunek.” Nie był głupi. Wysłuchał wszystkiego co mówiły inne Wybranki, widział promienie rentgena przechodzące przez kontury jej ciała. Miał wewnętrzne przekonanie, że ją straci, nawet wcześniej niż później. Czy miał coś, co mógł jej podarować? Tę najważniejszą rzecz – do diabła, może jedyną rzecz – jaką mógł dać? Nadzieję. I nie musiał wierzyć, że zostanie uzdrowiona, aby ją mieć, dzielić się nią, lub aby żyć. Bądź obecny. Kochaj ją do samego końca. Nie odstępuj jej na krok aż do ostatniego tchnienia. To było tak, jakby zamierzał uhonorować ją swoim sercem i duszą, nawet jeśli nie był godzien. „Data ważności,” powiedział. „Żyjemy każdej nocy, jakbyśmy mieli ich tysiące przed sobą.” *** Selena zamrugała z powodu kolejnej fali łez. Na tak wielu poziomach nie mogła uwierzyć, że Trez stał przy jej szpitalnym łóżku, wpatrując się w jej duszę w sposób jaki sugerował, że on sam mógł swoją wolą utrzymać ją żywą i zdrową tak długo jak chciał. „Nie sądzę, że mamy tysiąc nocy, Trez,” powiedziała. 134

„Wiesz to? Na pewno?” „Nie, ale…” „To po co marnować czas na takie myślenie? Co to ma do nas? Poważnie, jak to miałoby pomóc…” „Położysz się obok mnie w łóżku?” Odchrząknął. „Jesteś tego pewna?” „Tak. Proszę.” Podziwiała płynny sposób w jaki się poruszał, wsuwając się na wysoki materac, przemieszczając się i pomagając jej zrobić miejsce dla niego. A on, jakby czytając w jej myślach, tak ułożył swoje ramię, że leżała po swojej stronie, a jej głowa spoczywała na jego piersi. Skonanie. Westchnienie. Z obu stron. „Czuję ulgę,” usłyszała samą siebie. „Chciałam żebyś wiedział, że…” „Cii. Musisz spać.” „Tak.” Zamykając oczy, mogła go teraz poczuć na innym poziomie, jego krew torowała sobie drogę przez jej organizm, wzmacniając ją po przejściach. W myślach obliczała kiedy miało miejsce ostatnie zastygnięcie. Trzynaście dni. A wcześniejsze? Szesnaście. Ale, może jeśli nie będzie oferowała innym swoich żył, przerwy będą dłuższe. I może siła, którą jej dał przez swoją krew, pomoże jej odeprzeć ataki. „Trzymałam się z daleka,” powiedziała, „przez to wszystko. Nie ze względu na ciebie. Nie dbam o twoją przeszłość. Po prostu chciałam żebyś to wiedział.” Trez pogłaskał ja po plecach, jego duża dłoń kreśliła kółka. „Cii. Spróbuj odpocząć.” Selena podniosła głowę. „Musisz pozwolić mi to powiedzieć. Musisz to usłyszeć i uwierzyć. Wiem, że wycofałeś się dlatego, bo myślałeś, że ja… osądzam cię czy coś. Ale ja odsunęłam się w związku z chorobą, nie dlatego, że byłeś z wieloma… ludźmi. I również nie ze względu na twoje zaręczyny.” Zamknął oczy z grymasem. Potem pokręcił głową. „Muszę być z tobą szczery. Ostatnią rzeczą o jakiej teraz chcę myśleć to,…” 135

„Nie uważam, że jesteś nieczysty, Trez.” „Proszę. Przestań.” Chwyciła go za rękę i ścisnęła, starając się do niego dotrzeć, czując presję żeby powiedzieć wszystko za jednym razem, rzucić wszystko na stół. Jego teoria o tysiącu nocy była dobra dla celów ochrony zdrowia psychicznego – i on doszedł do takich samych wniosków: nie miała randki i wyznaczonego czasu. Ale żyła w tej rzeczywistości od pierwszego epizodu wiele dekad temu i jej kierunek przetrwania był taki, że samochód zjedzie z drogi i wpadnie do rowu. Nie było możliwości przeżycia tego. „Muszę to z siebie wyrzucić, Trez. Długo czekałam żeby z tobą porozmawiać. Nie stracę swojej szansy.” Słabo zdała sobie sprawę, że mówiła z większą emfazą, czując się bardziej jak ona, dochodząc do siebie szybciej dzięki darom z jego żył. „Jesteś wartościowym samcem i myślę, że zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia…” Trez wyskoczył z łóżka i przez ułamek sekundy myślała, że zamierza skorzystać z prawa do wyjścia, wypaść przez drzwi by być z daleka od niej i jej, będącej jak wrzód na tyłku, choroby. Zatrzymał się przez moment tuż przed drzwiami. Ale potem zaczął chodzić wokół pokoju. „Dlaczego tak trudno ci to zaakceptować?” Zastanawiała się głośno. „Że jesteś dobrym samcem. Że jesteś wartościowy.” „Seleno, nie wiesz, co mówisz.” „Kręcisz się po pokoju jakbyś był ścigany. Dlatego jestem całkiem pewna, że mam rację.” Zatrzymał się i pokręcił głową. „Rozejrzyj się, to wszystko jest o tobie. To…” Machnął ręką pomiędzy nimi. „To wszystko o tobie. Jestem tu dla ciebie i ze względu na twoje potrzeby, jakiekolwiek są. Będziemy trzymać mnie na zewnątrz tego wszystkiego, dobrze?” Selena przesunęła się wyżej na poduszkach. Wysiłek jej ramion i łokci spowodował, że zagryzła zęby i musiała złapać oddech, bo ból odebrał jej słodki czas zanikania. Ale to było lepsze niż bycie zamarzniętym na kość. 136

Kiedy zmrużył oczy z niepokojem, powiedziała: „nie, nie potrzebuję dr Jane. Szczerze.” Gdy przetarł twarz, właściwie spojrzała na niego po raz pierwszy. Ostatnio stracił na wadze, jego policzki były zapadnięte, więc jego szczęka wydawała się bardziej wyraźna, oczy głębiej osadzone, nawet jego usta wydawały się pełniejsze. A jednak mimo wszystko, pozostał jednym z największych samców w swoim gatunku, z ramionami trzy razy szerszymi niż jej, jego klatka piersiowa i brzuch mocno wyrzeźbione, sznury muskułów biegnące wzdłuż jego rąk i nóg. Był piękny. Od jego ciemnej skóry po czarne oczy, od jego ogolonej głowy po podeszwy jego obutych stóp. „Jesteś bardzo szlachetny,” wymamrotała. „I będziesz musiał to zaakceptować.” „Och, naprawdę,” odparł cierpko. „Nie jestem pewien co, do…” „Przestań.” Trez wpatrywał się w nią, a potem zmarszczył brwi. „Wiesz, nie jestem całkiem pewien, dlaczego w to wchodzisz. Bez obrazy, ale prawie umarłaś w tamtym pokoju. Jak dawno temu? Czuję jakby to było dziesięć minut temu. Moje gówno nie jest tutaj ważne.” Selena spojrzała po sobie. Była ubrana w blado błękitną szpitalną koszulę w powtarzający się, nieco ciemniejszy, wzór spirali. Koszula była związana z tyłu i czuła jak węzły wpijają się w miejsce, gdzie znajdowałby się biustonosz, gdyby go miała na sobie, i poniżej w kręgosłup. Dziwnie było myśleć, że części jej ciała działały względnie normalnie. A rzeczywistość, iż nie będą szczędzili wysiłków, przyniosła ogłuszającą jasność. „Wiesz,” szepnęła, „nigdy nie przypuszczałam, że bycie śmiertelnie chorym może być czymś dobrym.” „A to, co teraz,” zapytał dobitnie. Ponownie na niego spojrzała. „To sprawia, że nie boisz się powiedzieć prawdziwych rzeczy. Szczerość może być naprawdę przerażająca, dopóki nie porównasz jej do czegoś innego – na przykład perspektywy śmierci. Więc powiem ci dokładnie dlaczego uważam, że twoje „gówno”, jak to ująłeś, jest ważne. Cokolwiek tobą kieruje, cokolwiek powoduje,” – wykonała ręką kolisty ruch obejmujący całe jego ciało – „albo cokolwiek spowodowało tę 137

pustkę w tobie? Myślę, że wykorzystywałeś te wszystkie kobiety, aby od tego uciec. Sądzę, ze pieprzyłeś tych wszystkich ludzi przez te wszystkie lata, aby odwrócić swoją uwagę – a fakt, że nie przyjmowałeś tego do wiadomości? Martwi mnie, że zamierzasz wykorzystać mnie nawet bardziej, żeby znaleźć lepszy sposób na unikanie samego siebie. Co może być bardziej uwodzicielskie lub skuteczne, jeśli nie chcesz zająć się swoimi sprawami, niż jedna specyficzna samica ze śmiertelną chorobą?” „Jezu Chryste, Selena, nie myślę tak. W ogóle…” „Cóż, może powinieneś.” Spuściła głowę, jej kolejna konkluzja uderzyła w nią jak tona cegieł. „I powiem ci jeszcze jedną prawdę. Czy mam tysiąc nocy, czy dwie? W każdą z nich chcę być z tobą – ale tylko w uczciwy sposób. Nie chcę być twoją nową wymówką. Trez, chcę być z tobą, ale chcę żeby to pomiędzy nami było prawdziwe. Nie mam energii i czasu na coś takiego jak teraz.” W długiej ciszy, która zapadła, czekała na jego odpowiedź. Ale bez względu na to, jak bardzo sprawy były skomplikowane, ona nie odwołała swoich słów. Powiedziała dokładnie to, co miała na myśli. Tak naprawdę, było to swego rodzaju wyzwolenie.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

138

SZESNAŚCIE Abalone nie był przyzwyczajony do przemocy. Nie w świecie zewnętrznym, a już na pewno nie w domu, gdzie jego córka spała, brała lekcje śpiewu i z nim jadła. Gdy Rankhor rzucił Dholora na ziemię przed Ghromem, Abalone stłumił dłonią gwałtownie westchnienie. To było zupełnie niemęskie pokazać szok przed Bractwem, i modlił się o to, żeby żaden z nich tego nie zauważył. Z całą pewnością tego nie zauważyli. Ich koncentracja była skierowana na blond włosego, zwyczajnie ubranego mężczyznę, który był, niczym więcej, niż dywanem rzuconym przed shitkickersami Króla. Ghrom uśmiechnął się szczerząc kły, które wydawały się dłuższe niż palce Abalonea. "Nie oczekuj, że ci pomogę wstać." Gdy Dholor zaczął podnosić się na kolana, Król wysunął swoje ramiona przed klatkę. "I nie pytaj o pierścień. Mam ochotę roztrzaskać ci nim twarz." Gdy Dholor był już na nogach, otrzepał się i wyprostował. Nie był nawet bliski rozmiarowi Ghroma, ale daleko mu było do wagi piórkowej, jego ciało miało więcej niż postawę żołnierską, cienkie jak bat, co mężczyźni z jego klasy uznawali za korzyść. "Nie zrobiłem nic by zasłużyć na prezentację twojego pierścienia", powiedział niskim, poważnym głosem. "No to w czymś się zgadzamy." Okulary Ghroma przechyliły się w kierunku dźwięku głosu Dholora. "Tak, mój człowiek Abalone mówi, że masz nam coś do powiedzenia." "Zostawiłem Xcora i Bandę Drani". "I chcesz za to okolicznościowy znaczek" mruknął Butch. "Mogę przykleić go na kratkę mojego samochodu?" rzucił Rankhor. Brwi Ghroma podskoczyły powyżej ciemnych okularów, jakby nie doceniał swoich chłopaków w podrzucaniu komentarzy. "Zmiana kierunku dla ciebie, prawda?" "Cele Xcora nie są już moimi." "Oczywiście."

139

"Kawał czasu." Dholor zerknął przez ramię, a Abalone wolał nie być przedmiotem jego zainteresowania. "Jak przypomina sobie mój daleki kuzyn, nie jestem żołnierzem z urodzenia. Przez okoliczności, na które nie miałem żadnego wpływu, byłem zmuszony do skorzystania z wątpliwej życzliwości Xcora. Wymagał ode mnie bym spłacił zaciągnięty u niego dług. Jak wiesz, po znalezieniu mnie krwawiącego w tamtej alei wiele, wiele miesięcy temu, jego metody zapewniające lojalność nie są zwyczajne." Ach, tak, miał rację, Abalone pamiętał. Jakiś czas temu, Dholor został odkryty przez Bractwo, pozostawiony na pewną śmierć z nożem wbitym w jelita, nie przez reduktora. W rzeczywistości, z tego co Abalone słyszał, mężczyzna został zraniony przez przywódcę Bandy Drani. Dholor został zabrany przez Bractwo, w celu zebrania informacji od niego, a następnie zwolniony z powrotem z wiadomością dla Xcora. Mówiło się, że Layla karmiła wojownika, gdy ten był na progu śmierci, Wybranka zaoferowała swoją żyłę myśląc, że to szlachetny żołnierz, a nie wróg jej króla. Była to całkiem nieprzyjemna sprawa. Nozdrza Ghroma rozszerzyły się, jakby testując zapach samca. "Więc czego ode mnie oczekujesz z tym małym newsem? Bez obrazy, ale tam gdzie jesteś i z kim jesteś związany, nie ma żadnego wpływu na mój świat." "Ale wiedza o lokalizacji, gdzie Banda Drani śpi wpłynie." "A ty mi to powiesz," powiedział Król znudzonym głosem. "Czy myślisz, że kłamię?" "Czy kiedykolwiek słyszałeś o pieprzonym koniu trojańskim?" V splunął. "Bo właśnie patrzę na niego." Ghrom mocno zacisnął szczękę. "Daj nam adres, jeśli chcesz. Ale tak jak twoje sojusze polityczne, ten burdel nie jest wysoko na mojej liście gówna do zrobienia." "Jesteś głupcem zatem-" Wszyscy członkowie Bractwa na raz, skoczyli do przodu, i wyraźny potężny krzyk Ghroma był jedyną rzeczą, która uratowała skórę Dholora. Król pochylił się i zniżył głos do pseudo szeptu. "Zrób sobie przysługę, dupku i wyluzuj. Ta banda wściekłych skurwieli ma poważne problemy ze słuchem, nawet jeśli to ja mówię, a oni nie lubą cię bardziej, niż ja. Chcesz 140

żyć na tyle długo, aby zobaczyć kolejny zmrok? Wróć z powrotem na pozycję wejściową." "Powinniście zająć się Xcorem" powiedział Dholor niezrażony. "On jest zdolny do wszystkiego, a żołnierze którzy z nim walczą, cierpią na takie samo zdeterminowane oddanie dla niego, jak twoi dla ciebie." Ghrom lekko się zaśmiał, ale dźwięk był bardziej zabójczy i zły, niż naga agresja, którą właśnie pokazali Bracia. "Dzięki za cynk. Na pewno będę o tym pamiętał. Abalone?" Abalone wypuścił cichy pisk i skoczył do przodu. "Tak, mój panie." "Czy planujesz pozwolić, by ten mężczyzna został z tobą? Jako krewny?" "Nie, powiedziałem mu, że musi odejść tej nocy." "Nie wyrzucaj go z mojego powodu. To nie ma dla mnie znaczenia, gdzie przebywa czy dokąd pójdzie." Abalone zmarszczył brwi - i zastanawiał się, czy nie został zdegradowany. "Moja lojalność jest przy tobie i tylko tobie. On jest skażony w oczach moich, niezależnie od tego, co mówi i jaka jest jego przynależność." Ghrom warknął i przeniósł twarz na Dholora. "Mówisz, że priorytety Xcora nie są twoimi." "Tak jest". "I nie zamierzasz realizować jego celi." "Nie, nie zamierzam. Bardzo zdecydowanie, nie." Zapadła cisza, gdy nozdrza Ghroma rozbłysły, jakby testując zapach samca. "Bardzo dobrze." Ghrom kiwnął głową na swoją prywatną straż. "Chodźmy stąd. Mamy prawdziwą robotę do wykonania." Nikt się nie poruszył. Ani Bracia. Ani Dholor. I na pewno nie Abalone, który czuł się tak, jakby jego mokasyny zostały przybite do podłogi. "V", warknął król. "Chodźmy stąd." Zapadła niezręczna chwila, a następnie Brat Vhredny i Brat Butch przystąpili do boków króla. Stojąc blisko ramion tak, że prowadzili Ghroma, a za nimi szedł Zbihr. Pozostali wyraźnie kontrolowali Dholora, do chwili aż król bezpiecznie wyjdzie z nieruchomości. 141

"Abalone," powiedział Ghrom zatrzymując się przy drzwiach wyjściowych. Na dźwięk jego imienia, Abalone wyszedł z biblioteki na korytarz z bijącym sercem. Od dawna już wiedział, jak bardzo kocha swojego króla, ale pomysł, że straci swoje powołanie? Pomaganie cywilom, spotykanie się z nimi i znajdywanie rozwiązań"Nie, nie jesteś zwolniony," szepnął Ghrom. "Do cholery. Co ja bym bez ciebie zrobił?" "Och, panie, ja-" "Słuchaj Abalone. Chcę, żebyś pozwolił mu tu zostać tak długo, jak mu się podoba. Nie kupuję nic z jego bzdur. Mógł równie dobrze opuścić Xcora i Drani, ale mu nie ufam, i jestem mężczyzną, który wierzy, że wrogów należy trzymać blisko." "Oczywiście, mój panie. Tak, tak, oczywiście." Abalone skłonił się, chociaż przeszedł przez niego nagły szok. "Zrobię wszystko, czego sobie życzysz." Jakby Król znowu czytał w jego myślach, powiedział: "Wiem, że martwisz się o swoją córkę. Może do czasu, aż uporamy się z problemem, pozwolisz jej zostać w moim domu? Będzie miała opiekunów, a bezpieczeństwo jest tam monitorowane przez dwadzieścia cztery godziny na dobę." V podszedł bliżej. "Mamy dwa różne podziemne tunele prowadzące z piwnic do apartamentów i wyślemy nasze Pańce, by o nią zadbały. Będzie w pełni bezpieczna." Och, najdroższa Pani Kronik, pomyślał Abalone. Ale potem pomyślał, że Paradise już się niecierpliwiła, nie dlatego, że się zakochała, czy pragnęła krycia. Była młodą, żywą kobietą próbującą coś osiągnąć, a jednak, jako arystokratka, jej opcje były ograniczone. Może jej przeprowadzka na trochę z domu byłaby korzystna. I na pewno nie chciał jej widzieć w pobliżu Dholora. Rozdarty między troską rodzica, obowiązkiem wobec swojego króla i smutkiem, że jego jedyne potomstwo w rzeczywistości dorastało, pokiwał głową w przypływie mdłości. "Tak, proszę. Wierzę, że ona będzie się z tego cieszyła". 142

"Ja się osobiście upewnię, że jest bezpieczna," powiedział Zbihr, pochylając głowę, jakby ślubował. "Mam córkę. Wiem jak się czujesz." Tak, Abalone pomyślał. Słyszał, że Brat Zbihr, pomimo jego najbardziej przerażającego wyglądu, był w rzeczywistości ustatkowanym mężczyzną, z rodziną i ukochanym własnym młodym. Nagle, Abalone poczuł się lepiej i ukłonił się nisko przed wojownikiem z bliznami. "Dziękuję, panie. Ona jest moją najdroższą miłością." "Dobrze. Ustalone." Nagle twarz Ghroma zmieniła położenie, jakby patrzył ponad ramieniem Abalone w stronę biblioteki. "Xcor opiera się na brutalności, prawdziwej starej szkole prosto z podręcznika Bloodletter. Ale ostateczna salwa przeciwko mojemu panowaniu była jednocześnie taktycznym atakiem z udziałem prawa i mojej ukochanej półkrwi królowej. W ten sposób walczą arystokraci. Xcor nie wyciągnął tego planu ze swojej dupy - to musiało być przygotowane przez Dholora. To jedyne wytłumaczenie. Więc może on faktycznie skończył z Xcorem, ale czy nie kłamał w czymś co tam powiedział? Nie wiemy, gdzie leży jego lojalność tak naprawdę." Abalone tego nie planował, ale zanim się zorientował, jego ręce ściskały dłonie Ghroma. Unosząc czarny diament króla do ust, pocałował pierścień. I znowu pomyślał, że dziękuje Pani Kronik, że taki prawy mężczyzna był na tronie. "Moja lojalność jest przy tobie, mój panie," wyszeptał. "I tylko przy tobie." *** Kiedy Ghroma nie było już w budynku, nadszedł czas, aby pokazać Dholorowi środkowy palec i iść jak Hardy Boys6 pod adres, jaki dał im drań. Rankhor był ostatnim, który opuścił bibliotekę, przez gówna i żarty z Dholora, zamarkował cios, który puścił skurwiela do tyłu, a ten podniósł ręce w górę, aby chronić twarz. Cipa.

6

Hardy Boys – przygodowa seria książek o dwóch braciach.

143

Na trawniku, wyjął swój telefon i napisał: Wszystko dobrze. Ghrom i reszta ok. Oddelegowany aby zabezpieczyć inną lokalizację. Zatrzymał się. A następnie wpisał: Co masz na sobie? Chował właśnie telefon, ale zmarszczył brwi i wysłał drugiego smsa do kogoś innego. Jak się masz? Potrzebujesz czegoś? "Dobra, jesteśmy gotowi?" Zapytał Vhredny. Furiath i Z skinęli głowami, gdy Rankhor schował swoją komórkę i strzelił palcami. "Chcę, aby Dranie tam byli. Potrzebuję dobrej walki. Potrzebuję tego." "Zapraszam was," mruknął ktoś. Jeden po drugim znikali i podróżowali w mieszaninie cząsteczek, kierując się do zupełnie innego rodzaju sąsiedztwa. Kiedy ponownie się zescalili, byli na początku rozbudowywanej uliczki, pełnej domów za dwieście-trzysta tysięcy dolarów. Domy były prawdopodobnie zamieszkane przez ludzi, którzy zostawiali dzieci, bo pracowali na dwóch etatach, na dole drabiny korporacyjnej i rozpaczliwie chcieli wymienić swoje BMW serii trzy na piątkę. Yuppies. Szkoda gadać Nikt nie wydał z siebie dźwięku, gdy szli z bronią ukrytą w dłoniach. Podejście przed omawiany dom było wielo frontowe, rozdzielili się i podeszli, każdy z nich do innego narożnika zaciemnionego kolonialnego kompleksu. Zakładając czarny kaptur, tak że jego blond włosy nie były takie widoczne w ciemności, Rankhor wziął tylny lewy róg, dematerializując się przez otaczający las i ukrywając się za drzewami. Wysyłał swoje instynkty, badając wszystko co może być pod tym dachem, za tymi ścianami, lub przebywać niewidoczne za czarnymi oknami. Nic nie zaalarmowało go o czyjejś obecności. Nie było błysków światła. Cieni wewnątrz. Żadnych dźwięków, wewnątrz czy na zewnątrz. Meldując Z, który widział go po lewej, i Furiathowi, który śledził z jego prawej strony, skinął ku górze... i zdematerializował się na dachu. Smolone gonty dawały dobrą przyczepność więc przykucnął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że był dobrym celem z sylwetką na tle nocnego

144

nieba. Nie było księżyca, co było bonusem, ale był tutaj jak cholerna kaczka. Wyruszył do komina, objął ramionami stos cegieł i zaprawy i słuchał. Żadnych dźwięków. Gdy usłyszał gwizd z dołu, zamknął oczy i uderzył z powrotem na ziemię. Z, Vhredny i Furiath stali razem z tyłu. "Nic tam nie ma" szepnął Rankhor. "Nie widzę nic w środku," zgodził się Furiath. V wpatrywał się w dom. "Więc musimy założyć, że to jest pułapka." Tak. To było dokładnie to, co myślał. "Masz coś do rozbrojenia gówna?" Zapytał Rankhor. V zmrużył diamentowe oczy. "Jestem kurwa skautem. A jak myślisz." "Jak wchodzimy?" Postanowili wejść przez jedno z okien w kuchni. Drzwi były zbyt oczywiste, jak również komin, a przede wszystkim garaż. Chodząc wokół ganku, V zdjął rękawiczkę wyłożoną ołowiem, wyjął czarny sztylet, i podszedł do okna nad zlewem. Umieścił końcówkę broni na szkle i przeniósł ostrze w okręgu; następnie umieścił świecące palce wewnątrz wycięcia i usunął sekcję tak, by nie spadła. Trzy. Dwa. JedenCisza. Rankhor rozejrzał się, nasłuchując wszystkiego: kroków w zaroślach, dźwięku kliknięcia odbezpieczanej broni, szelestu odzieży. Nic. V wsunął swoją normalną rękę przez otwór i włączył malutką latarkę. Wewnątrz oświetlił cienką wiązką niespecjalną kuchnię: lodówka, kuchenka, szafki. Najważniejsze, że nie było nic podejrzanego, żadnych pudeł czy toreb z wychodzącymi przewodami na środku pokoju, żadnych migających diod, nawet centrali alarmowej, co było oczywiste. "Gotowi?" Zapytał V. Rankhor odetchnął głęboko, sprawdzał powietrze wychodzące z domu. Były tam zapachy potu mężczyzn, alkoholu, tytoniu, smaru do broni... pizzy... gotowanego mięsa. 145

I wszystko było świeże. "Idę pierwszy," powiedział Rankhor. Ze swoją bestią, najprawdopodobniej przetrwa wybuch bomby: ekstremalne temperatury, ból lub agresję, a jego druga strona uruchamiała się w ułamku sekundy, zapewniając mu większe bezpieczeństwo, niż wszelkiego rodzaju Kevlar. "Bądź ostrożny, mój Bracie," powiedział Furiath. "Zawsze. Mam posiłki za sobą." Rankhor zmaterializował się w środku i zwinął na linoleum. Odturlał, czekał. Ponownie. Ale nie było alarmu. Zasadzki. Nic co krzyczało, czy nawet szeptało o ataku. Zrobił krok do przodu. Drugi. Trzeci, czekając na detonację ukrytej miny. Pod jego shitkickersami, zaskrzypiały deski, jęknął. I to wszystko. "Wystarczająco daleko, Hollywood," powiedział V przez otwór w oknie. "Pozwól, że dołączę." Vhredny stanął obok, gdy bliźniacy zostali na zewnątrz, by monitorować teren. Szybkim, wyuczonym ruchem, V założył gogle i rozejrzał się. Wyjął aerozol i uderzył w dyszę okręcając się wokół. "Jest czysto, na tyle na ile widzę." Rankhor zerknął na tylne drzwi. "Dlatego, że tam jest płytka alarmowa." Panel alarmu nie miał żadnych świecących świateł, brak zielonego. Brak czerwonego oznaczającego uzbrojenie. "Musimy przejść przez cały dom," ponuro powiedział V. Rankhor skinął głową. "Zajmę się pierwszym piętrem." "Robimy to razem". Ostrożnie ruszyli do przodu domu, V mając na sobie gogle, a Rankhor z mrowiącą skórą na plecach, gdy jego instynkt bestii do nich dołączył. Frontowy pokój był wyraźnie tym miejscem, gdzie Dranie spędzali większość swojego czasu. Było tam wiele kanap ustawionych pod kątem tak, że tworzyły krąg, a zapachy były tu najsilniejsze - do tego stopnia, że Rankhor

146

domyślił się, że wojownicy zasłaniali zasłony i rzeczywiście spali tu na ziemi podczas godzin dziennych. Na podłodze walały się śmieci: Puste pudełka po amunicji, co sugerowało, że mieli zarówno strzelby jak i czterdziestki. Puste butelki po Jacku i Jimie. Plastikowe torby Hannaford wypełnione zgniecionymi opakowaniami po batonach białkowych, otwarte buteleczki po środkach przeciwbólowych i kawałki gazy chirurgicznej poplamione zaschniętą krwią. Otwarte pudełko po pizzy Papa John’s zawierało jeden kawałek, który był zimny - ale nie spleśniały. "Oni już tutaj nie mieszkają" powiedział V. "Szybko się stąd zwijali" mruknął Rankhor, gdy dotknął innego worka Hannaford stalową końcówką swojego shitkickersa. Nie było ani jednego plecaka. Torby sportowej. Bagażu. I mimo, że nie uważał Bandy Drani za typ Town & Country z rzeczami osobistymi, nie było nawet bezpańskich skarpet, zapasowego zestawu butów wojskowych, albo kurwa grzebienia. Gdy Rankhor podszedł do podstawy schodów, poczuł, że jego telefon wibruje w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Nie sprawdził go jednak. Nie chciał obudzić się z ręką w nocniku w tej skorupie domu, a im dalej, on i jego brat pójdą, tym większe szanse, że wdepną w coś co może kosztować rękę. Nogę. Ich życie. To była rzeczywistość ich pracy, i coś co zaakceptował, ponieważ po pierwsze, nie zamierzał pozwolić żeby ktokolwiek pomiatał jego rasą czy jego królem, czy to była banda śmierdzących gównem zabójców czy kółko kretynów Xcora. Po drugie, nie nadawał się do niczego innego. Cóż, co innego jedzenie i bzykanie, o co zadbał na tych dwóch frontach bardzo, bardzo dobrze podczas swojego dnia wolnego. Do diabła, nawet ze wszystkimi alarmami tutaj, w głębi jego umysłu, już odliczał godziny, do czasu gdy będzie mógł mieć swoją Mary naprawdę cholernie nagą. Noce jak ta dzisiaj sprawiały, że zaczął myśleć czule o wchodzeniu w nią przez około siedem godzin bez przerwy.

147

Gdy doszedł do podstawy schodów, otrząsnął się, i z powrotem skoncentrował. "Idę", powiedział do Brata. "Zaczekaj na mnie." Ale oczywiście, nie zaczekał. Skierował się na górę, schodek po schodku. Prawdopodobnie głupi ruch, ale on nigdy nie był dobry w czekaniu. Po prostu nie było to częścią jego natury.

Tłumaczenie: Fiolka2708

148

SIEDEMNAŚCIE Kiedy Trez stał w rogu sali szpitalnej Seleny, czuł się... gównianie, totalnie przyparty do muru. Nie chciał czuć złości w stosunku do samicy. Do cholery, ona prawie umarła tuż przed nim. "Co?", Powiedziała. "O czym myślisz." Dobrą wiadomością było to, że zaobserwował przez ostatnie dwadzieścia minut czy coś koło tego, że jej kolory wróciły w pełni, że jej wzrok był teraz ostry niczym pinezki, jej ciało, choć nadal sztywne, było dużo bliższe normalności. Złą wiadomością była jej mała rozprawa o naturze jego uzależnienia od seksu i jego samego starającego się uzmysłowić jej, że nie jest to coś czego zamierza słuchać. I modlił się do Boga, aby nie starała się go naciskać. "Selena, myślę, że potrzebujesz odpoczynku." "Nie próbuj mnie uciszyć, Trez.” Położył rękę na głowie. Żałował, że nie miał włosów długich do dupy niczym Ghrom, żeby miał po prostu za co pociągnąć. "Słuchaj, nie chcę się z tobą kłócić." "Więc powiedz mi, że się mylę. Mimo, że nie wierzę że tak jest. Ale powiedz coś. Cokolwiek. " Trez skrzywił się i pokręcił głową. "Pójdę teraz i-" "Trez-" "Nie, nie będziemy tego robić." "Dlaczego? Jeśli mamy tysiąc nocy, czym jest jedna niezręczna rozmowa." "To jest cholernie więcej niż niezręczne, kochanie." Boże słyszał ostrość we własnym głosie. Czuł jak wzrasta ciśnienie w jego ciele. "Tak, myślę, że wrócę-" "To nadal tu będzie, kiedy wrócisz." wskazała między nimi ręką, i przez moment była tak cholernie wdzięczna za ruch, że zapomniała o czym mówią. "Odległość w niczym tu nie pomoże."

149

Jego serce zaczęło bić mocniej. Jakby się bał, czy jakieś gówno w tym rodzaju. Ale tak nie było. Naprawdę. Nie było. "Co chcesz mi powiedzieć?" mruknął "Powiedz co mam zrobić, a zrobię to. Cokolwiek by mieć to z głowy." "Czego mi nie powiedziałeś?" "Niczego " Długa pauza. "W porządku" powiedziała z poczuciem klęski. Świetnie. To sprawiło, że poczuli się dużoooo lepiej. Jakim cudem przebyli odległość pomiędzy ulgą z powodu jej ocalenia do całego tego napięcia, tak szybko? Nie powiedział jej nowych wieści na temat s'Hisbe. Miała i tak zbyt wiele na swoich barkach martwiąc się o siebie samą, a on nie chciał by martwiła się o to, że Kat królowej lada moment jest gotów zakuć go w łańcuchy i zaciągnąć na Terytorium. "Selena, słuchaj..." Potrząsnął głową. "Czy jestem zażenowany tym, co robiłem z tymi wszystkimi człowiekami? Absolutnie. Czy mam wyrzuty sumienia? Przez cały czas. Czy wierzę, że jestem skażony? Według mojej kultury, jestem całkowicie skażony. Ale musisz wiedzieć, że czasami, dziwka jest niczym więcej niż dziwką. Miałem jazdę i nie miałem dokąd pójść." Odwrócił wzrok, śledząc deski podłogowe. Cisza, która zapadła była głośniejsza niż krzyk. "Myślę, że masz rację" powiedziała. Trez odetchnął z ulgą. Dzięki Bogu, że to kupiła"Musisz sobie iść." "Co?" "Dopóki nie zaczniesz być szczery? Myślę, że musisz się trzymać z dala. Bo albo okłamujesz siebie albo okłamujesz mnie. Tak czy inaczej, musisz - jak to mówią Bracia - pozbierać swoje gówno do kupy". Potrząsnął głową. "Tak. Wow. Nie, tak to sobie wyobrażałem." "Ja też nie." "Ok. Zatem. Więc."

150

Kiedy tak się na niego gapiła, miał wrażenie, że w pokoju zaczęło brakować dopływu powietrza. W miarę jak zaczynał się niepokoić. Trez odchrząknął. "Kurwa ... Pójdę zatem." Wyszedł drzwiami prowadzącymi na korytarz, nie ryzykując spotkania doktor Jane lub Ehleny w sali badań. Taa, ponieważ naprawdę czuł się tak, jakby był właśnie na przesłuchaniu. Pierdolone szczęście, że iAm zniknął, poszedł sprawdzić co słychać w shAdoWs, Żelaznej Masce i Sal’s. Jego brat był ostatnią osobą którą chciał mieć przy sobie w tej chwili. Poruszając się szybko, ruszył korytarzem i zatrzymał się przed szklanymi drzwiami do biura. Kiedy nie usłyszał głosów, zajrzał do środka. Pusto. Zaliczone. Przeszedł przez tajemne przejście i bez żadnych problemów udał się do tunelu, a nawet zbiegł w dół schodów. Wprowadził kody dostępu. Wszedł po schodach. Drzwi pod schodami otworzyły się cicho. Dźwięk odkurzacza dobiegającego z biblioteki nie był zaskoczeniem. Ale brak jakichkolwiek braci wokół nim był. Zwykle o tej porze nocy, ci, którzy byli wyłączeni z obrotu luzowali się w sali bilardowej, oglądając telewizję. Grając w bilard. Pijąc alkohol. Skorzystał z rutyny miasta duchów i skierował się do baru. Gdy zbliżył się do górnej półki zatrzymał się na chwilę, aby rozważyć swoje opcje, a następnie wybrał Woodford Reserve( Bourbon). I Grey Goose (wódka). I butelkę wina chard, które stało nie schłodzone na zewnątrz, na granitowym blacie. Tak jakby naprawdę gówno go obchodziło, co będzie pił. Wielkie schody były niczym bułka z masłem, i nie był zaskoczony, że gabinet Króla był pusty, kiedy Ghrom spędzał większość swoich nocy na spotkaniach z cywilami. Skręcając w stronę sali rzeźb, ominął z daleka cały ten marmur i otworzył drzwi na schody, które zaprowadziły go na trzecie piętro.

151

Pokoje apartamentu Pierwszej Rodziny zostały ukryte za drzwiami niczym do bankowego skarbca, ale jego pokój i jego brata były otwarte, po prostu dwoje normalnych drzwi obok siebie. Pomimo kłótni z Seleną, nie miał zamiaru zaryglować się w Commodore. Chciał być na miejscu na wypadek, gdyby... Taa. Zamykając się w sobie, odłożył troje swoich najlepszych przyjaciół na nocny stolik i włączył lampę. Aksamitne zasłony były zaciągnięte, i zostawił je w ten sposób, kiedy udał się dalej do łazienki zrzucając ubranie. Puścił wodę z prysznica i zadbał o to by światło pozostało wyłączone. Nie było powodu by spotkać swoje oczy w lustrze. Czekał, aż zrobiło się dużo pary, zanim wszedł do marmurowej enklawy. Miał bardziej niż dość rzeczy, które były niewygodne, dzięki bardzo. Mydlenie - wszędzie. Spłukiwanie - wszędzie. Szampon na głowie, a następnie odżywka. Żyletka- na szczęce, podbródku, policzkach. Później sprawa wyjścia z ręcznika i położenia się nago w łóżku. Położył się pod kołdrą z przyzwyczajenia, jego mózg starannie wymeldował się z absolutnie wszystkich myśli, tylko zwykła praktyka zaprowadziła go do miejsca i sytuacji w której mógł się upić na poziomo. Łamiąc nakrętkę z Grey Goose, wziął dobre pociągnięcie i zacisnął zęby, kiedy ogień palił w dół jego gardła i zapalił brzuch niczym Fenway Park. Jakby to powiedział V. Jak do cholery noc może kończyć się w ten sposób. *** iAm nie zamierzał tracić czasu w shAdoWs, Żelaznej Masce czy Sal. Chrzanić to. Miał więcej niż wystarczająco kompetentny personel we wszystkich trzech miejscach by zadbać o biznes. Po prostu powiedział kłamstwo swojemu bratu, dlatego, że nie chciał by Trez teraz jeszcze bardziej ześwirował.

152

Materializując się na tarasie swojego mieszkania, spojrzał na zegarek, a potem wszedł do środka. Przechadzając się wokół, powłączał parę świateł, sprawdził lodówkę, chociaż wiedział, że nic w niej nie ma i przeszukał szafki. Nie jadł od... poprzedniej nocy w Sal, tak właściwie. I nie pożywiał się od... cholera, nie wiedział, od jak dawna. Prawdopodobnie powinien się tym zająć, ale jak zawsze mało interesował się żyłami. Nie dlatego, że nie doceniał czy nie szanował Wybranek, które obsługiwały jego i jego brata. On po prostu nie lubił tego całego ssania nadgarstka, kiedy ona była nieznajomą. Tak, tak, obowiązek, cokolwiek. Zgadnij kto jest o wiele bardziej Cień-owski niż jego brat. W ich kulturze, cokolwiek fizycznego traktowane było niczym święte. Co było do bani, ponieważ konieczność biologiczna zmuszała go do karmienia się w roku prawdopodobnie sześć razy, i za każdym razem kiedy to robił, było to ćwiczenie w samodyscyplinie - i nie dlatego, że chciał wydymać tego, ktokolwiek to był. Pomimo bycia w swoim dojrzałym wieku, wciąż był dziewicą. Za celibat winił całe to gówno z Trezem oraz nauki i tradycje jego rodzaju, które czasami wydawało mu się, że bierze zbyyyyyt poważnieWow. Był tak zraniony, że mówił do siebie. Na temat gówna, o którym już wiedział. Które nawet nie było ciekawe by się nim zainteresować. Chodził wokół. Spojrzał na zegarek, a potem znowu spojrzał na taras. Gdzie do kurwy był"To ty?" iAm rozejrzał się wokół na odgłos męskiego głosu, który nadszedł z sypialni. Krocząc w stronę holu chwycił swoją czterdziestkę, ale biorąc pod uwagę, że to było przegięcie? Nie będzie to stanowiło zbytniego problemu. I rzeczywiście, kiedy wyszedł zza rogu tam gdzie znajdowało się jego wyro, znalazł s'Ex’a wyciągniętego na łóżku, z prześcieradłami okręconymi wokół jego nagiego ciała, podwójnej wielkości butelką Ciroca (wódki) ułożonego w jego ramionach niczym dziecko. "Myślałem, że jesteś w żałobie," mówiąc to iAm schował broń.

153

"Jestem". s'Ex podniósł w połowie pustą butelkę. "To są moje chusteczki." "Czy królowa nie chce cię na Terytorium" "Nie bardzo." Mężczyzna przeciął ręką w powietrzu. "To zbyt żenujące. Dobrze jest się pieprzyć za zamkniętymi drzwiami, ale przy otwartych? Nie dobrze. Oczywiście, wszystko zostałoby mi wybaczone, jeśli wszystko byłoby dobrze z astrologicznym wykresem. Ale nie było." iAm oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce na piersi. "Jak długo tu jesteś?" "Odkąd zniknąłeś - zeszłej nocy? Potrzebujesz tu więcej monopolu. Mógłbyś mi go przynieść? I chcę trochę samic." Pierwszym odruchem iAma było powiedzenie kolesiowi żeby szedł się pieprzyć. To oczywiste. Ale potrzebował czegoś od drania. "Mogę sprawić by tak się stało," powiedział. s'Ex zamknął oczy i poruszył biodrami w prześcieradłach. "Kiedy." "Musisz coś dla mnie zrobić w pierwszej kolejności." Jego powieki podniosły się powoli, a czarne oczy zabłysły. "To nie działa w ten sposób." "Właściwie, to tak." "Pieprz się". "Pieprz się". iAm wytrzymał to nieruchome spojrzenie. "Muszę się dostać do pałacu." s'Ex zamknął oczy. Potem pchnął swój ogromny tułów do pozycji pionowej, nakrycia opadły, łącząc się na jego pasie. W świetle z łazienki, tatuaże, które pokrywały każdy cal jego ciała lśniły, jakby świecąc na jego ciemnej skórze. "Nie sądziłem, że zechcesz to powiedzieć" mruknął. "Bez broni przystawionej do głowy." "To czego potrzebuję od ciebie, to gwarancja wydostania się." "Więc masz zamiar coś ukraść." "Chcę tylko dostępu do biblioteki." "Dużo czytacie rekreacyjnie tutaj w ludzkim świecie." "I muszę iść w tej chwili."

154

s'Ex patrzył na niego przez chwilę. A potem ziewnął jak lew, wielkie kły zalśniły kiedy jego szczęki zatrzeszczały od rozciągania. "Teraz" powiedział iAm. "Pałac jest zamknięty z powodu żałoby." "Ty się wydostałeś." s'Ex odezwał się niezobowiązująco. "Jakich informacji szukasz?" "Nieistotnych dla twoich celów." "Do diabła takie nie są." "Słuchaj, muszę już iść, i muszę być z powrotem przed świtem. To nagły wypadek. Nie proszę się by ci nadskakiwać". s'Ex zmarszczył brwi. "Tak jak mówiłem, pałac jest zamknięty." "Więc będziesz musiał mnie przemycić." "Dlaczego kurwa myślisz, że mam zamiar ci pomóc." iAm uśmiechnął się chłodno. "Pomóż mi dostać się do środka i z powrotem, a będziesz mógł pieprzyć tą swoją Królową" "Naszą. A jeśli będą chciał ją zerżnąć, wszystko co muszę zrobić, to wślizgnąć się do jej łóżka." "Myślisz, że byłbyś w stanie zrobić to teraz?" "Nie idealizuj mi tu" odrzekł s'Ex ponuro. iAm wzruszył ramionami. "Cokolwiek. Najważniejsze jest to, że nigdy nie dorwiesz Treza tym sposobem. Muszę spróbować mu pomóc." Jeśli Selena umarła? Każdy go straci. Cholera, wszystko o czym iAm był w stanie myśleć, to jego brat wylatujący z sali badań, pędzący na korytarz z pistoletem przystawionym do skroni, gotowy do pociągnięcia za spust. s'Ex wpatrywał się w niego przez długi czas. "Co się do cholery dzieje?" "Powiem Ci wprost. Twoje i moje interesy są ze sobą powiązane. Nie chcę, żeby mój brat umarł i ty tak samo. Będziemy walczyć o to, co się z nim stanie pod koniec tego wszystkiego, ale teraz? Musisz mi pomóc przeprowadzić go przez pewien kryzys." "Zdefiniuj pojęcie " kryzysu". iAm odwrócił wzrok. "Ktoś, kto jest mu bliski jest chory." "Nie on, nieprawdaż?" "Nie." "Ty?" 155

"Czy ja wyglądam na chorego." iAm ponownie spotkał oczy kata. "Słuchaj, ty i ja razem mamy problem by dać sobie z tym radę. Myślisz, że lubię obdarzać cię zaufaniem? Gdyby nie było innej opcji, nie robiłbym tego. Ale jak wiesz z pierwszej ręki, musisz poradzić sobie z tym co daje ci życie. A ja potrzebuję tej cholernej biblioteki." S'Hisbe mieli długą i wybitną historię jako uzdrowiciele. A jako, że Cienie, jak również Symphaci, ewolucyjnie pochodzili od wampirów, wydawało się logiczne, że ta choroba mogła pojawić się w pewnym momencie w przeszłości jego rasy - a jeśli tak, to znajdzie to w tej bibliotece. Jeśli będą mieli szczęście, uzdrowiciele może mieli jakiś rodzaj leczenia – a na tym etapie, posiadali obszerny farmakologiczny skarbiec S’Hisbe. Cienie dokonywały syntezy leków z materiału roślinnego i zwierzęcego przez wieki, odmierzając wszystkie rodzaje związków by poradzić sobie z chorobami i zaburzeniami – a jak to potwierdza prowadzona dokumentacja, uzdrowiciele byli skrupulatni w swoich próbach i badaniach. Jego ludzie wnieśli racjonalizm w medycynę długo przed tym jak ludzie wprowadzili mistycyzm i zajęli się myśleniem naukowym. Może tu była nadzieja. Musiał się dowiedzieć. "Nie chcę, na tobie polegać," iAm powiedział szorstko. "Ale muszę. Tak samo jak ty masz zamiar zrobić to dla mnie, jeśli chcesz mieć szansę na uzyskanie miejsca w kolejce do Treza. On będzie martwy w ciągu godziny, jeżeli ta samica umrze." "Samica?" Kiedy iAm nie powiedział nic więcej, s'Ex przeklął. "Wy dwaj jesteście niczym ogromny wrzód na mojej dupie, wiesz o tym." "Czuję się tak samo w stosunku do ciebie i twojej Królowej." "Naszej. Jesteś członkiem s'Hisbe bez względu na to, gdzie zdecydowałeś się żyć." Co było oczywiście totalną bzdurą na temat Treza wracającego na Terytorium i podążającego zgodnie z jego astrologicznym wykresem. To nigdy nie miało się wydarzyć. Ale iAm nie musiał wywierać jakiegokolwiek nacisku, i s'Ex był prawdopodobnie zbyt pijany by przyjrzeć się uważniej motywacjom tutaj zaangażowanych. I to działało.

156

Z przekleństwem, ogromny mężczyzna zrzucił kołdrę i stanął na swoich stopach - i przez chwilę, iAm mógł zobaczyć wszystkie z tych tatuaży. Chryste. Ciało kata zostało pokryte od gardła po kostki, od łopatek do nadgarstków, z białymi znaczeniami, które były nieobecne jedynie na jego twarzy, jego fiucie i jajach. Nawet iAm był pod wrażeniem. ‘Atrament’ naprawdę był trucizną, która odbarwiła skórę. Większość mężczyzn szczyciła się, że była w stanie wytrzymać ból i chorobę, z powodu małego symbolu rodziny na ramieniu lub nazwy wybranki nad sercem. Fakt, że s'Ex przeżył to wszystko, stanowiło żywy dowód że był z niego pieprzony gnojek. Lub masochistyczny psychopata. Zostawiając faceta by mógł się ubrać, iAm poszedł do salonu. Gdy zbliżył się do przesuwanych szklanych drzwi, spojrzał na nocne Caldwell: nakrapiane światłami rozmieszczonymi w losowy sposób, bliźniacze wieżowce, pasy czerwonych tylnych świateł i białych czołowych świateł owijające się wokół krzywizny rzeki Hudson, samolot lub dwa migające wysoko nad horyzontem. W tę lub we w tę, powiedział sobie. Było tak, jak miało być. A jeśli istnieje Bóg, będzie w stanie znaleźć coś, co pomoże Selenie.

Tłumaczyła: magdalena.bojka1

157

OSIEMNAŚCIE „Skręcić tutaj?” Zapytała Layla, opierając się na kierownicy swojego sedana. „Tak. Tutaj.” Włączyła kierunkowskaz, a gdy Mercedes wydawał krótkie chck, chck, chck, przypomniała sobie Khilla uczącego ją jak i gdzie używać tych wszystkich rzeczy w biznesie kierowcy. Przypuszczalnie nigdy nie pomyślała, że zabierze dokądkolwiek Xcora korzystając z tych umiejętności. „Dokąd jedziemy?” Zapytała. Światła samochodu oświetlały nie więcej niż mały fragment wąskiej dróżki gruntowej z dużą ilością jesiennych drzew zduszonych blisko siebie przy „drodze”. Zdawało się, że niski kamienny murek próbuje powstrzymać tę drzewną agresję pomimo, że wąskie pobocze było porośnięte jeżynami i długą trawą. „Niedaleko. Zostało tylko kilka kilometrów.” Co to dla niej oznacza? Zastanawiała się. Czy to była właśnie ta noc, w którą jej paranoja staje się w pełni uzasadniona, gdy Xcor przejmuje kontrolę nad sytuacją w taki sposób, że krzywdzi nie tylko ją, ale również jej młode i Khilla – dwoje zupełnie niewinnych ludzi w całej tej sytuacji? Najdroższa Pani Kronik, musiała się wydostać… Reflektory zakołysały się i to, co zobaczyła sprawiło, że jej serce zamarło, a stopa zsunęła się z pedału gazu. To był mały domek, który pomimo zarośniętego krajobrazu wokół, był absolutnie uroczy. Drzwi wejściowe pomalowane były na czerwono, a wraz z wykuszami i dwoma mansardowymi oknami na drugim piętrze, wyglądał jakby miał szeroko otwarte oczy i się uśmiechał. Było tam również, po lewej stronie, rozłożyste drzewo z żółtymi liśćmi w słonecznym odcieniu jaki widziała tylko w telewizji albo w książkach czy czasopismach oraz łupkowy chodnik prowadzący wprost przed zapraszające oblicze. „Podoba ci się? Zapytał sztywno. Tak jakby obawiał się odpowiedzi. „Może to naiwne,” wyszeptała. „Ale wygląda tak jakby wewnątrz nie mogło zdarzyć się nic złego.”

158

„To jest domek dozorcy głównego domu. Drugi, znajdujący się w dole tej uliczki, został opuszczony, ale stary psaniec mieszkał tu jeszcze jakiś miesiąc temu.” Spojrzał na nią. „Wejdźmy do środka.” Wysiadła bez wyłączania silnika, ale Xcor zadbał o to, sięgając i uciszając mruczenie, gdy szła w blasku reflektorów. Gdy światło zostało odcięte zobaczyła, że wewnątrz domu palą się świece – lub przynajmniej to, co widziała i zakładała, że jest efektem migotania ich złotego światła. W drzwiach dotknęła farby. Była dobrze zachowana, popękana, ale się nie łuszczyła. Cukierkowo-czerwone jabłko, pomyślała. I, bez wątpienia, miała wysoki połysk, gdy kładziono ją po raz pierwszy. „Otwórz,” rzekł do niej. „Proszę.” Zasuwa była wykonana z mosiądzu, który był stary i poprzecierany, ale wypolerowany w miejscach, gdzie chwytały ręce. Gdy popchnęła zadziwiająco ciężkie odrzwia, dało się słyszeć subtelne skrzypnięcie, lecz dźwięk zabrzmiał bardziej jak radosne pozdrowienie niż coś złowieszczego. To nie były świece. To był ogień. Przestrzeń mieszkalna była otwarta i pokryta boazerią z czerwonawego drewna, a palenisko zrobione z rzecznych kamieni różnych rozmiarów, kształtów i kolorów. Podłoga była naga, z szerokimi deskami, które trzeszczały gdy po nich szła, trajkotały jakby brakowało im towarzystwa. Gdy odetchnęła, poczuła słodki zapach ognia i leżący u podłoża czysty aromat lasu. Z boku paleniska stała sfatygowana kanapa, umieszczona tak, że gdy na niej usiadłeś, mogłeś spoglądać przez okno w wykuszu. Była przykryta całą kolekcją kołder, koce różnych wzorów i kolorów leżały jeden na drugim i były tak barwne, że uformowały własny unikalny wzór. Było tam również duże tapicerowane krzesło, jakieś staromodne książki na krótkich półkach i okrągły pleciony chodnik, który wszystko spinał. „Kuchnia jest tutaj,” powiedział Xcor, gdy zamknął drzwi. Przeszła obok niego, jego ogromne ciało było nieruchome, unikał jej wzroku. Łazienka była skromna i wyposażona w stalowy prysznic, toaletę i umywalkę. Na drugie piętro prowadziły wąskie i strome schody, przykryte schodzoną wykładziną. Odległa kuchnia wypełniona była wiekowymi urządzeniami przeplatanymi blatami kuchennymi. 159

Layla obróciła się wokół. „Od jak dawna to masz?” „Jak już powiedziałem, dozorca zmarł miesiąc temu. Była samica psańców bez własnej rodziny, która się nim opiekowała.” Odwrócił się i zaczął ściągać swój ciężki płaszcz. „Rodzina, której doglądała żyła w wielkim domu, ale zostali zabici podczas ataków. Została w posiadłości, bo nie miała dokąd pójść. Reduktorzy nie wrócili, więc mieszkała tu.” Xcor odwrócił się i zaczął rozbrajać, jego szerokie ramiona napinały się, gdy zdejmował uździenice przytrzymujące sztylety w miejscu na jego klatce piersiowej. Następnie rozpiął olstra na swoich biodrach i poluzował skórzane rzemienie przesuwając łokciami wokół. Z jakiegoś powodu, zauważała ciało po ubraniami, które nosił, jego mięśnie zaciskające i rozluźniające się pod jego cienką czarną bawełnianą koszulką, sposób w jaki jego spodnie rozciągały się na jego udach, łydkach i tyłku. Mówił do niej powoli, odmierzając sylaby, ale ona nie usłyszała co powiedział. Xcor odwrócił się z powrotem. Wpatrywał się w nią. Zaległa cisza. „Nie chcesz tu zostać?” Zapytał niskim głosem. „Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?” Oczyścił swoje gardło. „Nie mogę znieść, że ty będąc w ciąży spotykasz się ze mną w zimne noce na zewnątrz. Nie, gdy jesteś tak daleko w tym wszystkim.” Znikąd poczuła przypływ ciepła. I nie sądziła, że to z powodu ognia. „Chodź.” Cofnął się plecami do drzwi, oszukując samego siebie. „Tu jest cieplej.” Podeszła do niego. A potem kontynuowała. Siadając na krześle, zburzyła swoje odzienie. Zawinęła płaszcz wokół siebie. Spojrzała w płomienie. Xcor obejrzał cały pokój, zanim opuścił swoje ciało w dół na kanapę. „Dziękuję,” usłyszała samą siebie. „To jest dużo bardziej komfortowe. „Aye.” Cisza między nimi przeciągała się. To było dziwne: na dworze, z bezkresem nieba powyżej i pofalowaną łąką wokół, nie była go tak dotkliwie świadoma. Wśród tych czterech ścian, jednak, jego obecność wydawała się 160

wzmocniona, każdy ruch, który wykonał, każdy oddech czy mrugnięcie, rejestrowała po tysiąckroć. Była między nimi ciekawa niezręczność, radosne trzaskanie ognia nie mogło przełamać rosnącego napięcia w domu. „Czy zamierzasz skonsumować naszą umowę,” wyrzuciła z siebie. „Czy… już czas?” *** „To jest miasto duchów, prawda?” Gdy V krzyknął ze strychu w stylu kolonialnym, Rankhor wychylił się z łazienki przy głównej sypialni. „Tutaj też nic. Z wyjątkiem pierdolonej kupy różu.” Wchodząc z powrotem do łazienki, dostał kolejną możliwość napotkania większej ilości rzeczy w kolorze różowym. Gówno było wszędzie, od dywanu i zasłon, po tapety i prześcieradła, a zapach Xcora był wszechobecny. Oczywiście, to był jego prywatny pokój – i była jakaś autentyczna satysfakcja, że pierdolec musiał zderzać się z tym zdominowanym przez estrogeny koszmarem. Jak spanie w przeklętej macicy. Rankhor drgnął kiedy wyszedł na korytarz. „Zastanawiam się, czy on cierpiał na fikcyjne pragnienie włożenia wysokich obcasów.” „Tu jest zdjęcie.” V zszedł po składanej drabinie do holu przez dziurę w suficie. „Opuszczony. Zamienili się w duchy i opuścili to miejsce.” Nic. Z całą pewnością nie było tam absolutnie nic podejrzanego lub groźnego, żadnych głupich pułapek żeby ich złapać, żadnych bomb przygotowanych do detonacji ani alarmów. Nie pozostawiono również na górze nic osobistego – jak w salonie, gdzie tu i tam leżały sterty śmieci, ale żadnych ubrań, żadnej broni, żadnych komputerów ani telefonów komórkowych. Poruszając się szybko, zeszli na dół schodami i wycofali przez pusty dom. Po tym jak zdematerializowali się przez otwarte okno w kuchni, dołączyli do Furiatha i Z. „Nada,” powiedział V. 161

Rankhor wyciągnął swój telefon, rzucając okiem na ekran, a gdy nie było żadnych wiadomości ani odpowiedzi na jego sms, zmarszczył brwi i schował telefon. Nerwowym ruchem sięgnął do drugiej kieszeni swojej kurtki i zaczepił o lizak Tootsie – wtedy zobaczył, że jest pomarańczowy i wymienił go na inny, winogronowy. Fioletowy papierek zsunął się łatwo, jakby lizak był gotowy do pracy, a on wsunął kulkę słodyczy do ust. „Zupełnie czysto?” Zapytał Furiath. „To nie może być prawda.” Rankhor wyciągnął swoją zabawkę z ust. „Nie zrozum mnie źle – myślę, że rozbrajanie bomb i dziecinnych pułapek jest nudne, ale byłem gotowy poświęcić temu czas. Ale nie kumam. Opuścili to miejsce bo Dholor wyszedł i prawdopodobnie uciekł? Musieli wiedzieć, że przybędziemy tak szybko jak dostaniemy adres od dupka.” Białe oczy V przesunęły się po opustoszałym domostwie. „Stracili oczywistą szansę.” „Nie sądzę żeby Xcor był głupi – albo leniwy.” Rankhor wzruszył ramionami. „Może cierpią na brak pieniędzy?” „Wątpię, że chodzi o brak zasobów,” mruknął Furiath. „Są dobrze uzbrojeni, biorąc pod uwagę trupy w centrum.” Po jeszcze kilku szybkich rozmowach, zadecydowali, że wrócą do Ghroma zaraportować, iż Dholor nie kłamał. Jednak tuż przed dematerializacją, Rankhor odezwał się z lizakiem w gębie. „Słuchajcie, chłopaki, mogę nieco nadrobić drogi?” „Nie ma problemu, zaczniemy sprawozdanie,” odparł V. „Dzięki, wam Bracia. Potrzebuję około dziesięciu minut.” Przybił piątki z wojownikami, a następnie jeden po drugim zaczęli znikać… ale zamiast ponownie zestalić się na tyłach starego domu Hardhego, gdzie Ghrom udzielał audiencji obywatelom, Rankhor pojawił się przed dużym, ale dużo mniej wykwintnym domem na przedmieściach. Na podjeździe był zaparkowany niebieski Volvo XC70 kombi, zasłony były szczelnie zaciągnięte, ale światła były w każdym oknie trzypiętrowego budynku. Rankhor wyjął telefon, wybrał Ulubione i wcisnął zielony przycisk. Gdy wybieranie się rozpoczęło, zakołysał się tam i z powrotem na swoich shitkickersach. 162

„Hej,” powiedział, gdy odebrano. „Wszystko u ciebie w porządku?” „Hej.” Jego Mary, jego perfekcyjnie piękna i olśniewająca samica, brzmiała jakby wszystko poszło źle. „Skąd wiedziałeś?” Bestia pod jego skórą natychmiast wezbrała, gotowa rozerwać na strzępy wszystko i każdego, kto zagrażał jego partnerce. „Co się dzieje?” „Mamy problemy z jedną z naszych matek.” Rankhor przeszukał oczami okna. „Mogę jakoś pomóc?” „Gdzie jesteś?” „Na zewnątrz, na trawniku.” „Schodzę na dół.” Rankhor odłożył słuchawkę i zrobił szybki przegląd, wygładzając włosy, upewniając się, że jego kurtka dobrze leży i obciągając skóry. Bezpieczne Miejsce zostało założone przez Marissę, aby można było spotykać się z ofiarami przemocy domowej wśród Rasy. Pomimo, że ludzie mieli wiele programów i pomocy dla swoich kobiet i dzieci, samice wampirów i ich młode nie miały absolutnie nic i Marissa stworzyła im taką możliwość. Dzięki zatrudnieniu pracowników socjalnych, przeszkolonych w ludzkim świecie – w szkołach wieczorowych lub na kursach online – i pielęgniarkom kierowanym przez dr Jane i Ehlenę, pensjonariusze mogli się zatrzymywać na jak długo potrzebowali, bez żadnych opłat, żeby mogli stanąć z powrotem na nogi i być bezpieczni. Samce nie były wpuszczane do środka. Z tego co wiedział, aktualnie w domu przebywało dwanaścioro gości, ale ich liczba się wahała – a dzięki Wellesandrze i prezentowi od Thora w hołdzie pamięci jego pierwszej, zmarłej shellan, dobudowano aneks i zawsze było mnóstwo miejsca. Drzwi wejściowe się otworzyły i Mary wyśliznęła się zamykając je za sobą na klucz. Składając ramiona wokół piersi, drżała gdy biegła przez trawnik – i musiał zachować każdą krztynę samokontroli, aby nie być tym, który skróci dystans między nimi. Ale musiał uszanować granice nieruchomości. Otwierając szeroko ramiona, ugiął swoje kolana tak, że gdy znalazła się w jego zasięgu, mógł przycisnąć ją do piersi i unieść nad ziemią. Dla niego 163

ważyła tyle co nic, ale och, Boże, była niezbędna do życia, jej ciepłe ciało naprzeciwko jego ciała, jej ramiona zaciśnięte wokół jego karku, jej zapach, w tym samym momencie, uderzający w niego jak Xanax i wstrząsający nim jak espresso. „Moja Mary,” westchnął. Głęboko w nim, jego bestia cieszyła się usatysfakcjonowana. „Moja panienka, Mary.” Zaczął ją tak nazywać jakiś czas temu. Nie miał pojęcia dlaczego. Prawdopodobnie dlatego, że za każdym razem się uśmiechała. Rankhor postawił ją z powrotem na ziemi, ale trzymał naprzeciwko siebie. Gładził jej włosy w kolorze kakao i nie podobało mu się, że była taka blada. „Co się, u diabła, dzieje?” Wydała z siebie dźwięk irytacji. Wyczerpania. Smutku. „Pamiętasz tę matkę i jej dziecko, które uratowaliście z Butchem jakieś dwa lata temu? Może dwa i pół? Matka była ofiarą przez lata, tak samo jak jej młode.” „Tak, oni byli pierwszymi ludźmi w twoim programie.” „Cóż, z mamą jest nie najlepiej. Nikomu nie powiedziała, że jest w ciąży, gdy tutaj przyjechała. Całkowicie ukryła ten fakt, tak, że nikt z nas nie miał pojęcia, co się dzieje. Typowa ciąża trwa około osiemnastu miesięcy, ale jak powiedział nam Aghres, niektóre dzieci mogą umrzeć w macicy i tam pozostać - co jest niemożliwe u ludzi. Jednak Aghres powiedział, że spotkał się z tym w swojej praktyce.” „Zaczekaj. Co? Chcesz powiedzieć, że ona…” „Tak. To jest po prostu straszne.” Rankhor próbował wyobrazić sobie samicę mającą w swoim łonie martwe młode. „Jezu.” „Była coraz bardziej chora i słaba – aż straciła przytomność i wezwaliśmy dr Jane i Ehlenę. Jane wyciągnęła dziecko, ale mama…” Mary potrząsnęła głową. „Mama nie wyzdrowiała. Z powodu odpadów ma infekcję, którą trudno usunąć i nie wygląda to dobrze. A co najgorsze, odmawia dalszego leczenia i nic do niej nie dociera.” Co oznaczało, że Mary była na pierwszej linii frontu. Rankhor tulił ją do swojej piersi i czuł się jak dupek, że przyszedł do niej podczas, gdy ona targowała się ze sprawami życia i śmierci. „Czy jest coś, co mogę zrobić?” 164

Wygięła się do tyłu i spojrzała na niego. „Właściwie, ta mała przerwa pozwoliła mi złapać oddech. Nie mógłbyś mieć lepszego wyczucia czasu.” Pomyślał o tym, co działo się w klinice z Seleną. Ta sytuacja ciążyła mu z jakiegoś powodu, choć nie był blisko z Trezem. Dobry samiec, pomyślał. Naprawdę, z twardym dupskiem o gołębim sercu. „Cóż, daj mi znać.” Pogłaskał ponownie jej włosy. „Wszystko czego potrzebujesz, w każdej chwili.” Gdy uniosła się na czubkach palców, spotkał się z nią dalej niż w połowie drogi, całując jej usta raz, drugi i ponownie. Była, nawet bardziej niż bicie jego serca albo Bracia, najważniejszą rzeczą w jego życiu. Od chwili, gdy po raz pierwszy przemówiła do niego, a on zamknął oczy ukołysany dźwiękiem jej głosu, był stracony. Bez niej wyznaczającej jego magnetyczną północ? Byłby gorzej niż przeklęty. „Kocham cię,” wyszeptał. „Teraz i na wieki.” „Postaram się przyjechać do domu o świcie, ale nie wiem jak sprawy się tutaj potoczą.” „Zrób tu wszystko, co trzeba. Będę sprawdzał, a ty skontaktuj się ze mną jak będziesz mogła.” „Zawsze jesteś taki wyrozumiały.” Dobrze wiedziała, że bycie z dala od niego w ciągu dnia, oznaczało dla niego swego rodzaju piekło. „Robisz dla mnie to samo, panienko Mary. A twoja praca tutaj jest bardzo ważna.” Przechyliła głowę. Jej bezkresne oczy były poważne. „Dziękuję. To jest… po prostu bardzo miłe z twojej strony.” „To prawda.” Znowu ją pocałował. „Idź już. Wracaj do swojej pacjentki.” Mary chwyciła i uścisnęła jego rękę. „Ja też cię kocham.” Został tam gdzie był, obserwując jak biegnie do drzwi wejściowych, wyciąga klucz i wchodzi z powrotem do domu. Tuż przed tym jak zniknęła, pomachała do niego.

165

Jak drzwi się zamknęły, wyobraził sobie jak rygluje zamki, upewniając się, że wszyscy są bezpieczni. Pracując poprawiała jakość życia samic i ich młodych będących wewnątrz. Po chwili wyjął telefon i ponownie sprawdził. Nic. Trez w dalszym ciągu mu nie odpisał. To była druga wiadomość jaką wysłał. Z przekleństwem na ustach, rozrzucił swoje cząsteczki w kierunku starego domu Hardhego – i nawet podróżując, towarzyszył mu wizerunek Treza wypadającego z drzwi gabinetu lekarskiego. Zżerało go to. Cholera, miał nadzieję, że z Seleną wszystko w porządku. Z jakiegoś powodu miało to dla niego kluczowe znaczenie.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

166

DZIEWIĘTNAŚCIE Serce Xcora biło nieregularnie, kiedy usiadł na kanapie naprzeciwko Layli. Ona dla siebie wybrała krzesło w rogu, dzięki czemu światło od ognia oświetlało tylko jej nogi. On mógł jednak wyobrazić sobie wszystko; każdy szczegół jej twarzy, szyi, jej ciało było mu znane, jak jego własne. Pytanie, które zadała było jak fizyczna obecność między nimi. "Więc?", Zapytała. "Czy... nadszedł czas?" W jej głosie przebrzmiewała oczywista trwoga, a on uniósł dłoń by wytrzeć twarz. W przeciwieństwie do niej, siedział w pełnym świetle, i nie chciał, żeby go zobaczyła. Jeśli już była niespokojna, jego widok jej nie pomoże. "Xcor". "Nie jestem zwierzęciem." "Przepraszam?" "Nigdy bym cię nie wziął... nie w obecnym stanie. To byłby nieludzkie". Głęboki oddech jaki wzięła słychać było nawet przez trzask ognia w kominku. I nie po raz pierwszy, nienawidził pozycji, w jakiej ją stawiał. Odkrył, że miał nad nią władzę, zmuszając ją, by była tu z nim, wiążąc ją ze sobą przyrzeczeniem, mimo że było oczywiste, że nie był to jej swobodny wybór i pomimo faktu, że narażał ją na niebezpieczeństwo. Bractwo Czarnego Sztyletu nie wybacza wrogom bardziej niż on. A zadawanie się ze znanym zdrajcą było fundamentalnym przestępstwem według Starego Prawa. Biorąc pod uwagę, że on i jego Dranie zdołali umieścić kulę w gardle Ghroma ostatniej jesieni? Nie umieszczało go to jako... jak oni to nazywali, chłopiec z dobrego domu? "Dziewięć miesięcy", powiedziała. "Co?" "Od kiedy się spotykamy."

167

Wrócił myślami do początku, kiedy karmiła go z nadgarstka pod tym drzewem. I później, gdy sam się rozbroił przy tym samochodzie i wsiadł do niego. Pocałował ją wtedy"Czy jesteś podniecony?", Powiedziała. Gdy odskoczył, jego ciało przesunęło się bez udziału jego woli, biodra poruszyły do góry, zanim zdążył powstrzymać ruch. "Jesteś?" Szepnęła. "Czy naprawdę chcesz żebym odpowiedział na to pytanie." "Zapytałam, nieprawdaż?" "Tak." Była długa przerwa. "Przyznałeś, że zapytałam?" Opuścił rękę i spojrzał w ciemny kąt, dając jej szansę, aby sobie przypomniała z kim rozmawiała. "Myślę, że powinniśmy zmienić temat." "Odpowiedz mi." "Tak." Biorąc pod uwagę brzmienie jakie wydobyło się z jej w gardła, cholernie dobrze wiedział, że przełykała ślinę, i nie żałował, że czuła się niezręcznie. Po wielu nocach spotkań - zazwyczaj dwa razy w tygodniu nigdy nie przeszedł na następny poziom. Przynajmniej nie wtedy, kiedy ona była w jego obecności. Gdy był tylko on i wspomnienia o niej? Nie było już hamulców. W tej chwili jednak, czuł, że był na granicy, którą chciał szczerze przekroczyć, ale której w ogóle nie należało przechodzić. I powiedział sobie, że to z powodu ciąży. Oczywiście tak"Chcę zobaczyć." Xcor znieruchomiał, w jego piersi zamarł oddech i serce. "Dlaczego? Mogę zapewnić cię, że jestem taki sam jak inni mężczyźni7 - w każdym razie, nie mogę pojąć, dlaczego dokładne wymiary byłyby w jakikolwiek sposób dla ciebie interesujące8, do chwili, jak wspomniałaś, nadejścia tego momentu." "Pokaż mi.9" 7

Bo ja wiem… polemizowałabym ;) 2 A dla kogo nie…? 9 3 TAK, Tak, pokaż :D 8

168

Skrzywił się i spojrzał na okno. Zasłonił zasłony. Jego Drani nie było, bo walczyli i nie wrócą do budynku, aż do świtu. Ale wszelkie zranienia w walce, które się zdarzały, wymagały leczenia dalej od zaułków DowntownChwila. Nie opuści spodni. Więc ta analiza była niepotrzebna. Xcor wstał i nie chciał rozważać nic więcej, poza faktem, że nie chciał się przed nią obnażać. "Zakończmy to spotkanie teraz." "Dlaczego? Chciałabym cię zobaczyć. To dość prosta prośba." Nawet nie była blisko, pomyślał. "Dlaczego chcesz to zrobić." "Myślałam, że chcesz się ze mną kochać. To jest cały sens tego wszystkiego, tak mi się wydaje." Xcor krążył nad nią, jego porywczość wzmagała się - wraz z wrzątkiem w jego żyłach. Zacisnął ręce na krześle, pochylił się, zmuszając ją, by opadła z powrotem na poduszki. "To jest mój zamiar," warknął, "kiedy nadejdzie czas, pozwolę ci zobaczyć. Więc nie rozumiem, dlaczego patrzenie ma ci pomóc w tym co mam ci zrobić." Fala gniewu, która unosiła się nad nią była szokująca. Pokazała mu jego strach. Grzecznie. Elegancka powściągliwość sprawiła, że szanował ją tak samo, jak jej pożądał. To było nowe. "Co ci dolega?" Zapytał. "Co sprawiło, że mówisz w ten sposób." Bez ostrzeżenia, wraz z zaskakującą siłą, pchnęła go z drogi i wystrzeliła z krzesła. Layla chodziła w tę i z powrotem, tworząc ciasny krąg przed ogniem, a jej emocje były tak duże, że wokół niej wibrowało powietrze. W końcu zatrzymała się przed płomieniami, kładąc ręce na biodrach, jakby kłóciła się z nimi w swojej głowie. "Moja siostra umiera," wypaliła. Xcor wypluł przekleństwo. "Przykro mi." "Jej życie zbliża się do końca." Layla położyła ręce na wielkim brzuchu. "Nigdy nie miałam kochanka. Mimo tej ciąży, czuję się jak dziewica." Xcor usiadł całym ciężarem na podłokietniku wyściełanego krzesła. Albo bardziej się na nie zawalił. Po pierwsze, nienawidził myśli o tym jak faktycznie doszło do tego, że będzie miała młode. Po drugie... 169

Potrząsnął głową, wyrzucając, po prostu tą myśl. "Ten mężczyzna nie traktował cię źle, prawda?" "O nie. Ja kocham Khilla. On jest moją rodziną. Ale jak już mówiłam, krycie, które nastąpiło podczas mojej chcączki było wyłącznie w celu posiadania młodego. Ledwo mogę sobie przypomnieć, co zaszło." Spojrzała na niego, migotliwy blask czynił ją nieprawdopodobnie piękną. "Moja siostra umiera. A ja jestem żywa, a nie żyję. Dlatego powiedziałam ci... pokaż mi." To nie tak miało być między nimi. Layla nie chciała ujawnić tej prawdy o sobie Xcorowi. Albo poprosić go, aby zrobił to, co chciała. Ale odkąd weszła do tego domku, jej mózg funkcjonował na dwóch torach: jeden tutaj z nim, a drugim wracała do sali badań w centrum szkoleniowym. Gdzie stała nad wykrzywionym ciałem swojej siostry, przerażona wiedzą, że kolejna z nich została dotknięta odrętwieniem. Paranoja sprawiła, że pomyślała, że gdyby miała tę chorobę; to czy może przekazać ją młodemu. Ona nie miała żadnych objawów, ale kiedy zaczęły się u Seleny? Layla była młodsza niż inne Wybranki... ale czy to była tylko kwestia czasu? Oczywiście, była też możliwość, że jej psychiczne tortury można przywiązać z hormonami. Zauważyła, że jej myśli były bardziej zawiłe i mniej precyzyjne, im dłużej była w ciąży. To jednak nie zmieniało rzeczywistości, że była dziewicą w ciąży, że była przestraszona nie wiedząc co to seks. Zła na to że odrzuciła to co dał jej los. Wdzięczna za jej młode, teraz tłumione przez naturalny rozwój jej ciała. A Xcor był jedynym, który mógł to zawrócić. Wszyscy Bracia byli związani, a poza tym, ona nie myślała o nich w ten sposób. Co więcej, to nie było tak, jakby miała skorzystać z jakiejkolwiek męskiej namowy w najbliższym czasie. Xcor był jej jedyną drogą, aby wyrazić toksyczną mieszankę strachu i tęsknoty. Odchrząknął. "Musisz to rozważyć bardziej dokładnie." Opuszczając oczy, skupiła się na jego biodrach, na naprężającej się długości za rozporkiem jego spodni bojowych. "Rozważyłam."

170

Jego gwałtowny wdech napompował potężną klatkę. Xcor opuścił ręce zakrywając siebie. Żyły zbiegające się u jego tępych palców były jeszcze innym symbolem władzy w jego ciele, i nagle, ona zastanowiła się, jak wyglądały jego dłonie na jego płci. "Odejdź teraz", powiedział. "I rozważ-" "Nie." "Nie jestem zabawką, Layla. Nie jestem czymś, co należy wyjąć i się pobawić - i odłożyć wedle zachcianek. Jeśli niektóre drzwi się otworzy, nie mogą zostać zamknięte. Czy rozumiesz? Mam szczery zamiar posiąść cię, ale postaram się honorować cię i szanować do rozwiązania. To jest sprzeczne z moją naturą i jeśli pójdziesz za daleko, powrócę. Szczególnie, jeśli idzie o seks." Kiedy jego słowa dryfowały w napiętej atmosferze, jego wzrok powędrował w dół jej ciała, przez co poczuła się naga, mimo że była w pełni ubrana. I w ciąży. "Chcę tylko popatrzeć na ciebie ", usłyszała samą siebie. "Chcę zobaczyć, jak wyglądasz, gdy robisz sobie przyjemność. Chciałabym zacząć od tego." Xcor zamknął oczy i zachwiał się. "Layla". "Czy moje imię opuszcza twoje usta tak jak ‘nie’?" "Nie zaprzeczę ci" jęknął, podnosząc powieki. "Ale musisz być pewna, że tego chcesz. Pomyśl o tym przez dzień." Na to, chwycił się, zamykając pięść wokół swojego ciężkiego pobudzenia. "Jutro w nocy, zatem" powiedziała. Ale wiedziała, że odłożenie tego nic nie zmieni, chociaż na pewnym poziomie rozumiała, że miał rację. Była jakaś pędząca właściwość tego wszystkiego, jakby ona sama odbijała się rykoszetem od cierpienia Seleny do jakiegoś niedorzecznego wewnętrznego wyrażenia jej własnego problemu. "Jutro", stwierdził. "A teraz musisz iść." Podszedł do drzwi, a ona spojrzała na niego. Był ostrymi liniami, z mocnymi ramionami, z naprężonymi przedramionami, z drgającymi udami, jakby miał zamiar skoczyć do przodu w każdej chwili. "Xcor-" 171

"Idź", warknął. "Wynoś się stąd. Wynoś się stąd do diabła." Szarpiąc się z zasuwą, otworzyła drzwi i wyskoczyła w chłodną noc. W porównaniu do ciepłego domku, powietrze, które dostało się do jej nosa było ostre i lodowate, ale płaszcz oferował trochę izolacji. Jednak nie zwracała uwagi na dyskomfortXcor zamknął za nią drzwi, a kiedy uderzyły o framugę z trzaskiem, usłyszała kliknięcie mechanizmu blokującego. Powinna iść. Musiała iść. Zamiast tego, stała tam, gdzie była, oddech opuszczał jej otwarte usta w obłoczkach, które wznosiły się, do czasu ich rozwiania przez zimno. Rozglądając się wokół, stwierdziła że nic nie wskazywało, na to by ktoś inny był w nieruchomości, żadnych odgłosów ludzi chodzenia czy mówienia, bez świateł prześwitujących poprzez drzewa. Nie mogła nie iść. Stąpając ostrożnie tak, aby uniknąć nadepnięcia na gałązki, które mogły się złamać i zdradzić jej obecność, podeszła do okna. Przerwa w zasłonie po jednej stronie pozwoliła jej zajrzeć do środka i zobaczyć kominek i przytulny pokój. Gdzie był? Nagle Xcor ukazał się, chodząc jak zwierzę w klatce, tam i z powrotem, tam i z powrotem. Jego twarz była wykrzywiona w grymasie, jego kły wydłużone, mięśnie napięte na grubej kolumnie szyi. Wreszcie obrócił się wokół paleniska i uderzył w komin, rozbijając pięścią strukturę zaprawy i kamienie. Skrzywiła się, ale nie dostrzegła żadnego bólu. Rozszerzając dłonie na zewnątrz, oparł swój ciężar jakby kłaniając się w kierunku ognia. Krew spłynęła mu po dłoni i nadgarstku z rany na jego kostkach, bliźniacze ciemne strumienie połączyły się i sączyły pod mankiet jego koszuli. Chwilę później jego krwawiąca ręka opadła. Początkowo myślała, że chciał strząsnąć ból. Ale wtedy jego spodnie przesunęły się szarpane w lewo, potem w prawo. Jego ramiona napięły się mocno, a plecy szarpnęły. 172

Chwycił się. Layla zagryzła wargę i nachyliła się bliżej, aż jej nos uderzył w zimne szkło. Oświetlona pomarańczowym blaskiem ognia, ciemna sylwetka Xcora powiększyła się gdy poszerzył rozkrok i opuścił głowę do przodu. Jego łokieć poruszał się tam i z powrotem. Dotykał siebie Zamykając oczy na chwilę, oparła się o wykusz. Kiedy ponownie otworzyła powieki, działał szybciej. I szybciej. Xcor odwrócił głowę w bok i wyszczerzył kły. Zatapiając swoje ostre kły w wybrzuszeniu mięśni ramion, ugryzł się przez koszulę, z twarzą wykrzywioną w erotycznej agonii. A potem jego biodra uderzały do przodu w kierunku płomieni, w kółko, gdy docierał do punktu kulminacyjnego. Cofając się, ona-zawadziła o korzeń i upadła. Między jej wielkim brzuchem i jej nieuwagą, spróbowała obrócić się i podeprzeć, wyrzucając rękę, aby zapobiec uderzeniu w twardą ziemię. Przerażona niebezpieczeństwem dla młodego, wylądowała w bezładnym skupisku, uderzając biodrem i ręką, którą się podparła z przeszywającym bólem. Agonia była natychmiastowa i zdecydowana, nagła fala nudności sprawiła, że miała torsje. Jęcząc, leżała w bezruchu. "Dobra, dobra... nic ci nie jest..." Naprawdę musiała się stąd wydostać. Walcząc ledwo wstała, lawirowała w drodze do samochodu, trzymając rękę blisko ciała. Kiedy nadszedł czas, aby otworzyć drzwi od strony kierowcy, musiała podeprzeć rękę na tylnej szybie, by drugą mieć wolną i musiała złapać oddech po tym, jak była za kierownicą. Uruchamiając Mercedesa, odwróciła się, prawie mdlejąc, ale w końcu udało jej się wyjechać w dół i na zewnątrz, do głównej drogi. To wtedy zdała sobie sprawę, że bez nawigacji Xcora, nie miała pojęcia, jak trafić do domu. Łzy frustracji napłynęły do jej oczu i pozazdrościła Xcorowi, że miał w co uderzyć. Jeśliby mogła, też by tak zrobiła. Ale że już złamała rękę. 173

Nie potrzebowała rozbitych kostek.

Tłumaczenie: Fiolka2708

174

DWADZIEŚCIA iAm wg instrukcji s'Exa z listu, czekał dobre półtorej godziny zanim zdematerializował się z mieszkania w Commodore na obrzeżach Terytorium w s'Hisbe. Kiedy scalił się w lesie, obserwował teren, w odległości około trzystu metrów od rzeki, która zawijała się wokół granitowej formacji skalnej w kształcie głowy, tego ludzkiego prezydenta Lincolna. Znalazł strój, w miejscu gdzie powiedział kat, że będzie schowany, pod rozszczepem podbródka prowizorycznej twarzy. Kiedy zrzucił ubranie i przywdział tradycyjny strój farshi, niezamężnego samca sługi z niższych klas, był zaskoczony, że poczuł się całkowicie bezbronny pod luźną szarą szatą. Oczywiście nadal miał sztylet i pistolet przy ciele: Opierając się na ‘musiałem’ s'Exa w tej sytuacji, nie ufał skurwysynowi dalej, niż mógł nim rzucić. Terytorium było na północ od Caldwell, na ziemiach przejściowych pomiędzy szczytami Parku Adirondack i płaską okolicą Plattsburg. Udający kolonię artystów, obiekt o powierzchni dwóch tysiąca metrów kwadratowych, został ogrodzony przez solidne betonowe ściany, które były tak wysokie i grube, jak dęby wokół. Kilku ludzi mieszkających w pobliżu działki było przyzwyczajonych do obecności ‘Artystów’ i wydawało się, że czerpali wręcz perwersyjną przyjemność w ochronie świętości i własności ‘sztuki’ która była wykonywana w środku. Co pracowało na korzyść s'Hisbe. Ironią, oczywiście, było to, że zaledwie dwadzieścia mil dalej na północ, po drugiej stronie góry? Symphaci również ustanowili swoją obecność. Bliskość miała sens. Żaden podgatunek nie śpieszył się do bratania z nikim - zjadacze grzechów nie szanowali ludzi czy innych wampirów bardziej niż robiły to Cienie, też bardzo odizolowane. W związku z tym nigdy nie było żadnych kontaktów czy stosunków dyplomatycznych między oboma narodami. Byli odizolowani od siebie jak dwoje obcych siedzących obok siebie w autobusie, nie prosząc o nic więcej, z wyjątkiem samotności.

175

Nie mógł uwierzyć, że tam wracał. Pozostawiając swoje ubranie, w miejscu gdzie zostało schowane to na zmianę, rozwiał się w powietrzu. Te rzemykowe skórzane sandały na nogach były bardziej jak rękawiczki niż buty, a gdy wszedł na trudniejszy teren, poczuł pod stopami leżące patyki, przypadkowe skały i nierówną ziemię. Zaletą była cisza: Z wyjątkiem okazjonalnych dźwięków łamania gałązek, był cichy jak księżyc, wschodzący na niebie. Nie zajęło mu dużo czasu, zanim doszedł do ściany oporowej. Wznosząca się, ogromna konstrukcja była poznaczona smugami brudu i przypadkowymi winoroślami, i tu i tam, spadające konary chyliły się pod dziwnymi kątami. Nie dał się zwieść jednak przez prowizorycznie zniszczony wygląd, a gdy się zdematerializował i płynął w górę i ponad murem, zapomniał, jaki był szeroki. Scalając się ponownie, potrzebował chwili, aby zorientować się w otoczeniu. Tak dawno temu nie postawił stopy na Ziemi swojego Ludu, ale wiedział, że nie powinien mieć nadziei, że coś się zmieniło: w przeciwieństwie do wizerunku, który został pokazany światu zewnętrznemu, mur po stronie Cieni był nieskazitelny, blady beton jaśniejący w słońcu był wiecznie myty, nawet źdźbła trawy rosnące na miejscu wokół jego podstawy. I nie było tu niesfornego lasu. Absolutnie nie. Drzewa, które zostały dopuszczone do wzrostu zostały rozmieszczone jak pionki na szachownicy, na czarno-białym pokładzie, każdy z własnym wytyczonym miejscem, nawet gałęzie zostały przyczepione, by nie opuszczały swoich granic. Trawnik był również czysty jak dywan. Mimo jesieni początkującej zmianę koloru i nieuniknionych spadających liści, nie było ani jednego fragmentu, który psułby przestrzeń. iAm często myślał, że Terytorium było jak kula śniegu, skonstruowana w wersji rzeczywistości istniejącej w sztucznej hermetyzacji. To wrażenie pozostało niezmienne. Robiąc pierwszy krok, zaczął biec nad brązowymi trawami. Wkrótce pojawiły się pierwsze zabudowania, nie więcej niż namioty wykonane z drewna, które zostały pomalowane na czarno, a dachy pokryte srebrną blachą. Jak drzewa, wiaty zostały umieszczone w uporządkowanych rzędach, 176

bez światła świecącego w środku, bez zapachów gotowania, żadnych głosów z nich płynących. To były miejsca, gdzie mieszkali słudzy pałacu i wykorzystywali cienkie konstrukcje jako miejsca do spania i cudzołożenia. Poza tym byli karmieni, ubierani i kąpani w skrzydle dla personelu wielkiej enklawy Królowej. Następnie w pewnej odległości pojawiły się ściany pałacu, były nawet wyższe niż pierwsza bariera. Wykonane z białego marmuru i wypolerowane na wysoki połysk, były skrupulatnie konserwowane po obu stronach, ręcznie czyszczone w ciągu dnia przez ogrodników na drabinach o wysokości trzydziestu stóp. Podsumowując, wszystkie rzeczy były nadal robione tak samo. Nic tu się nie zmieniło. Spacerując równolegle do ściany, szedł wzdłuż, dopóki nie dotarł do zatopionych w ścianie drzwi, oznaczonych symbolem. Spojrzał na zegarek, czekał. Chodził w tę i z powrotem. Zastanawiał się, gdzie był s'Ex. Nie było nikogo w pobliżu. To był tył pałacu, daleko od miejsca, gdzie mieszkali arystokraci i klasa średnia - ze względu na okres żałoby, oczekiwano, że wszyscy obywatele będą w domach, na kolanach, oferując swoje uszanowanie dla nocnego nieba ze względu na stratę Królowej. Więc nawet podejście od frontu, zapewne byłoby w porządku. Plan był taki, że Kat otworzy drzwi i przemyci go przez labirynt korytarzy do Biblioteki. Kiedy iAm był ubrany w strój sługi, nie byłoby żadnych pytań. s'Ex miał zawsze wolny wstęp do pałacu i pracowników, dzięki swojej pozycji pierwszego poplecznika KrólowejCios, który spadł na iAma z tyłu i uderzył w głowę, był tak mocny, że w ułamku sekundy odpłynął. Nie był nawet świadomy upadku na twarz. I nie było nawet czasu, aby przeklinać fakt, że popełnił błąd, ufając mężczyźnie, czy próbować wyciągnąć swoją broń. Za późno. ***

177

Wracając do rezydencji Bractwa, Selena wyszła z tunelu i musiała zrobić sobie krótką przerwę, by zorientować się w wielkim holu. Wydawało się, że minęło co najmniej sto lat od czasu, kiedy po raz ostatni była w wielkiej przestrzeni. Jak mogło się to wszystko skończyć w ten sposób? pomyślała, obchodząc podstawę bogato zdobionych schodów. Z jednej strony, nie spodziewała się, że będzie żyła, jeszcze mniej że będzie mobilna - czy nawet częściowo mobilna. Z drugiej strony? Spieszyła się, żeby powiedzieć Trezowi, co do niego czuła... do urwania mu głowy. "...Pierwszy Posiłek. I przygotowując, powinniśmy..." Gdy usłyszała dźwięk głosu kamerdynera Fritza, zaczęła swoją wspinaczkę. Jej nogi były słabe, mięśnie starały się włączyć stawy, które pozostały sztywne i bolesne. W celu utrzymania równowagi musiała chwycić się balustrady ze złotymi liśćmi jedną ręką, a gdy zbliżyła się do góry, już obiema rękami. Jej szata, która była do pewnego stopnia oczyszczona, wydawała się ważyć sto funtów. Uderzyła ją fala ulgi, gdy niezauważona dotarła na drugie piętro. To nie było tak, że nie lubiła Fritza czy jego personelu lub kogokolwiek z Bractwa; ona po prostu czuła się raczej obnażona. Część z tego, co pomogło jej trwać w chorobie było utrzymane w tajemnicy. Dlatego, kiedy była wokół innych, mogła udawać, że jest taka jak oni, z długim życiem i priorytetami związanymi z normalnymi rzeczami, jak praca, sen czy jedzenie. Teraz? Wszyscy będą wiedzieć. Nie ma prywatności w rezydencji - i to było w porządku. Ludzie byli wspaniali i wspierali jeden drugiego. To było po prostu... zabrało jej wiele lat, zanim pogodziła się ze swoją chorobą. Inni zamierzali dogonić jej rzeczywistość szybko, a ona nie chciała litości. Idąc korytarzem rzeźb, zatrzymała się przy dyskretnych drzwiach po lewej stronie. Otworzyła je drżącą ręką, i stanęła przed kolejnym zestawem schodów, musiała poczekać chwilę, aby zebrać siły. Pokonała je wolniej, niż schody główne. Nie było konieczności, by uciekać i ukrywać się. Jedyne osoby, które wykorzystywały je, to Pierwsza

178

Rodzina, która mieszkała w potrójnie zablokowanej i izolowanej przestrzeni, do której nikt nie miał dostępu, z wyjątkiem Fritza... iAma i Treza. Drzwi sypialni iAma okazały się być szeroko otwarte, światło świecące w kącie oświetlało schludną, pustą przestrzeń z jego antykami i delikatnymi tkaninami. Treza były zamknięte. Selena zapukała, a następnie przyłożyła ucho do drzwi. Gdy nie było odpowiedzi, znów zapukała. Może tu nie przyszedł? Wiedziała, że miał interesy w świecie ludzi, ale wyglądał na tak wyczerpanego, jak opuszczał klinikę. Wydawało się rozsądnym, że"Tak?" Przełknęła ciężko i powiedziała: "To ja." Długa cisza. Tak długa, że zastanawiała się, czy nie rozbił okna, by mógł się zdematerializować z pokoju i po prostu jej uniknąć. Ale w końcu znowu usłyszała jego głos: "Czy wszystko w porządku?" "Czy mogę...?" "Czekaj." Minutę później drzwi się otworzyły, i musiała się cofnąć. Był tak wielki... i tak bardzo nagi - chociaż to nie było tak, że odsłaniał cokolwiek. Włożył szlafrok na gołe ciało, a ciemna skóra piersi była odkryta pomiędzy jego klapami. Nie było możliwe, by nie wyobrażać sobie, jak reszta niego wyglądała pod spodem. "Czy wszystko w porządku?" Powtórzył. Z jakiegoś powodu, sfrustrowały ją jego obawy. Co było szalone. Był uprzejmy i zatroskany... to po prostu spowodowało, że czuła się jakby była wyłącznie chorobą. "Ja, ach..." Rozejrzała się. "Możemy mieć trochę prywatności?" Zamiast odpowiedzieć, przesunął się na bok i wskazał drogę ręką. Gdy była już za progiem, usłyszała kliknięcie zamka. "Chcę przeprosić." Zatrzymała się przy oknie i odwróciła. "Przepraszam. Moje emocje są teraz naturalne i wypływa ze mnie szczerość."

179

Trez skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o drzwi wejściowe. Jego twarz była nieprzenikniona, jego ciemne oczy poważne, brwi opuszczone. Gdy zaległa cisza, odchrząknęła. Przesuwał swój ciężar ciała do przodu i do tyłu. Zapełniając czas patrzeniem na bałagan, na łóżku. Czarne ubrania położone na szezlongu. Buty, które zostały wykopane przy szafie. Ręcznik zawieszony na otwartych drzwiach marmurowej łazienki. "Tak ..." Odchrząknęła. "To jest to co chciałam powiedzieć przychodząc tutaj." Najdroższa Pani Kronik, czy to było między nimi? "Jak długo?" Zapytał szorstko. "Przepraszam?" "Ile masz czasu? Aż do następnego... cokolwiek to jest. Kiedy był ostatni?" Dwa tygodnie... a właściwie trzynaście dni. "Miesiąc temu. Może dłużej." Jego ramiona opadły. "Chciałem zapytać wcześniej." Znów zapadła cisza. "Trez, naprawdę przepraszam" "Nie ma za co przepraszać. Jesteś po prostu tam gdzie jesteś. Nie jestem obrażony, i nie zamierzam zmieniać zdania o tym, jak się czujesz." "Zdajesz się obrażony." "Nie jestem." "Trez-" "Jak się masz?" "Dobrze," warknęła. Następnie była wstrząśnięta swoim temperamentem. "Przepraszam. Ja po prostu... to jest tak jakbyś nie chciał ze mną rozmawiać." "Nie." "Nie mówisz do mnie." "To dlaczego moje usta się poruszają." "Jak to się powtórzyło," wymamrotała, odzwierciedlając jego pozę, krzyżując ramiona na własnej piersi. "Chcę tylko żeby... było normalnie między nami." "Jest." 180

"Gówno prawda! Stoisz tam jak posąg – to moje zadanie, ok? Jestem osobą, która ma zostać zamrożona. Dlaczego nie możesz być prawdziwy, albo powiedz mi żebym się odwaliła, albo, że jestem suką, lub-" "Mam być szczery?" "Tak! Cholera." Boże, brzmiała coraz mniej jak Wybranka. Przeklinając, używając potocznego języka. Czuła się coraz mniej jak Wybranka. "Halo? Możesz coś powiedzieć?" "Jesteś pewna?" "Na miłość ... chcesz po prostu żebym poszła-" "Nie. Chcę cię na plecach, w moim łóżku, z rozłożonymi nogami i moimi ustami na tobie." Selena przestała mówić. Oddychać. Myśleć. Uniósł brwi. "To wystarczająco uczciwe, dla ciebie? A może chcesz, żebym wrócił do udawania, że nie myślę teraz o seksie. Z tobą." Dobra, teraz to ona nic nie mówiła. A on zaśmiał się chrapliwie. "To nie jest to, co miałaś na myśli, prawda? Nie winię cię." Odwrócił się i otworzył drzwi, powtarzając gest ręką. "Jeśli chcesz nadal rozmawiać, sugeruję, byś pozwoliła mi się ubrać i spotkajmy się na neutralnym terenie." Selena spojrzała na jego biodra. Widziała jego ciało w pełni tylko raz, kiedy zabrał jej dziewictwo, a ona była w pełni świadoma, że był wyobcowany. Czy był teraz pobudzony? "Selena?" Błysk irytacji przemknął przez jego twarz. "Pozwól, że spotkamy się na dole. W kuchni." Bez świadomej myśli, podniosła obolałe ręce do sznura przy swojej szacie. Jego oczy natychmiast zaczęły śledzić ten ruch. "Co robisz?" Zapytał. Pociągnęła węzeł i uwolniła jedwabie. Z każdym oddechem, który brała, szata rozsuwała się trochę bardziej, aż do drogi biegnącej od jej gardła do płci. Spojrzenie Treza, to ciemne spojrzenie, opadło nisko, i wszystko na raz, jego zapach wezbrał, wypełniając pokój wonią erotycznej przyprawy.

181

Selena poluźniła szatę na ramionach, pozwalając miękkiej tkaninie podryfować na podłogę. "Mógłbyś zamknąć drzwi? Potrzebuję trochę prywatności."

Tłumaczenie: Fiolka2708

182

DWADZIEŚCIA JEDEN Fiut Treza posiadał własne bijące serce. I to było jeszcze zanim Selena stanęła do niego przodem. Po tym jak się ujawniła? Cholerstwo miało swój świadomy wzorzec myślowy. Moja. Kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwi za sobą, nie był pewien, czy to jego ręka ponownie je zamknęła, czy po prostu zamknął je mentalnie. "Jesteś pewna?" Warknął, robiąc już krok w jej stronę. "Bo nie będę się w stanie zatrzymać." "Tak." Nie uniosła oczu, by spojrzeć w jego. Pozostały zawieszone na jego biodrach. "O tak. Pozwól mi cię zobaczyć." Gdy stanął tuż przed nią, powiedział: "A co z tymi wszystkimi człowiekami, z którymi byłem." "Zamierzasz teraz to wyciągać?" Chwyciła pas jego szlafroka jedną ręką. "Naprawdę?" Powstrzymał ją przed sprawieniem, że będzie nagi. "Nic się nie zmieniło w mojej sprawie." "To twoje ograniczenia, nie moje." "W mojej tradycji -" "Która nie jest moja." "- jestem skażony". "Dlaczego jeszcze mówisz?" Po tym, chwycił pas, poluzował go i ściągnął fałdy czarnej tkaniny ze swojego ciała. Jego fiut był w pełni wyprostowany, stojąc między nimi. I to była kolejna rzecz, na której położyła ręce. Trez jęknął i opuścił głowę na kark. "Jesteś gorący", szepnęła, kiedy pochyliła się i pocałowała skórę na jego sercu. "I twardy." "Selena, mówię poważnie." Sięgnął aby ją powstrzymać, zanim zaczęła poruszać ręką. "Chcę cię uszanować-" "Tracisz czas."

183

Po tym, uklękła na kolanach i objęła go. Mimo, że była wysoką kobietą, jej usta były na idealnej wysokości, i niech Bóg ma ich w opiece, zaczęła ich używać, wyciągając swój różowy język, liżąc jego czubek. Aksamitny dotyk wprawił go całego w drżenie, i zanim poszedł drogą szaty i uderzył w pieprzoną podłogę, pochylił się i usztywnił obie ręce na najbliższej rzeczy, której mógł sięgnąć. Komoda. Ale równie dobrze mogła to być klapa samochodu. Sanie Świętego Mikołaja. Lodówka. Ciepłe i wilgotne ssanie i każde liźnięcie, unicestwiało świat, gnając go natychmiast do krawędzi. Zaciskając zęby, jęknął: "Zaraz dojdę - och, kurwa, zaraz-" Przemknęła mu myśl, że nie chciał okazać jej braku szacunku dochodząc w niejSelena przesunęła się do tyłu, otworzyła usta, i wyciągnęła ten magiczny język. Patrząc na niego, zaczęła mocno pracować ręką, jednocześnie leniwie liżąc jego końcówkę. Trez wytrwał, och, może dwie i pół sekundy. A gdy uwolnienie kopało z niego, wzięła wszystko, połykała, ssała i odsuwała się, żeby mógł pokryć jej usta i twarz. Boże dopomóż jej, wciąż miał orgazm, jak niekończący się popęd seksualny unieruchamiający jego ciało, gdy znaczył ją swoim zapachem jako swoją własność, co było tak pierwotne. Broń. Chroń. Kochaj. Było wszystkim w tym świętym miejscu. Moja. Kiedy wreszcie ucichł, usiadła na piętach, a następnie ruchem z serii zabijaj mnie powoli, oblizała się wokół ust. Unosząc palce, śledziła śliski ślad na brodzie, i wyssała wszystko do czysta. Spojrzał w dół na jej perfekcyjny biust. Chwyciła w dłonie ciężkie piersi, uśmiechnęła się i wypuściła je z rąk, co sprawiło, że zakołysały się, a sztywne sutki zalśniły. "Zrobiłeś na mnie bałagan." "Gdzie nauczyłaś się, jak to zrobić?" Wykrztusił. Przynajmniej to było to, co chciał powiedzieć. Sylaby wyszły w plątaninie niespójnych dźwięków. 184

"Co to było?", Wyszeptała, zanim uniosła jedną z jej piersi i sięgnęła do niej językiem. Ona do niej sięgała. Pomruk, który wyszedł z ust Treza był taki, że gdyby to ona tak warknęła, bałby się. Selena się nie bała. Ona po prostu śmiała się gardłowo. "Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś oznaczyć?" *** Wolność. Gdy Selena klęczała na kolanach przed Trezem, z jego smakiem w ustach i jego zapachem na całej skórze, rozkoszowała się poczuciem wolności seksualnej, które nią zawładnęło. Wydawało się to całkowicie niezgodne z wyrokiem śmierci, z którym żyła, a jednak jej brak czasu był tym, co oszczędziło jej wszelkiej niezdarności czy nieśmiałego niepokoju. Szybowała powyżej ograniczeń, które wcześniej przyciskały ją do ziemi, jej szkolenie jako ehros pozwalało wznieść się na prądy seksu, który biegł, jak namacalna lina, między ich ciałami. Nie mając pojęcia, ile czasu miała, i będąc sfrustrowaną, że tyle go zmarnowała, była niecierpliwa w swojej osobistej ekspresji, obejmując wszelkie pragnienia i zgodnie z nimi postępując. Wszystkie z nich, były związane z Trezem. I jak gdyby on czuł to samo, pochylił się i podniósł ją z podłogi. Jej stawy protestowały przy zmianie pozycji, ale skarga nie była istotna z wyjątkiem szmerów pożądania jakie miała względem niego. Potrzebowała penetracji. Przez jego ciało. Trez zaniósł ją do łóżka i położył na brzuchu, jego duże, ciepłe dłonie głaskały ją od łopatek, w dół do ud, zanim podniósł ją na czworaka i rozłożył kolana. Wyciągając głowę, chciała go zobaczyć - i patrzyła przez ciężkie krągłości swoich piersi, przyglądając się jak pojawia się za nią z kołyszącym fiutem, gdy przesuwał się do pozycji by To nie jego erekcja otarła się o nią.

185

Gdy położył ręce na jej biodrach, kciukami rozdzielił jej tyłek i odsunął się, dopóki jej płeć nie rozszerzyła się dla niego. Następnie udał się tam ze swoimi ustami, jego wargi znalazły ją, całując, ssąc, pochłaniając. Z całkowitą dominacją, jego język lizał w górę i w dół, przenikał, śmigał na szczycie jej płci, dopóki nie wskazał jej drogi do orgazmu, każde kopnięcie przyjemności popychało ją na jego twarz. Kiedy wreszcie skończył, podniósł się, umieścił pięści na prześcieradle po obu jej stronach. "Zamierzam cię teraz pieprzyć ", szepnął jej do ucha. "O Boże, proszę-" Selena krzyknęła głośno, gdy wbił się w nią, rozciągając jej wnętrze niemal do granic wytrzymałości. Ból kąsał perfekcyjnie - a następnie zaczął się poruszać. Nie był to powolny i stabilny proces; mocno napierając sprawił, że zobaczyła gwiazdy, aż straciła siłę do utrzymywania swojej górnej części ciała na łóżku. Upadając twarzą najpierw na prześcieradła, które nim pachniały, walczyła o oddech i kochała to uczucie, gdy każde pchnięcie najpierw popychało jej twarz na poduszki. Bang! Bang! Bang! Wezgłowie łóżka miało podobnie szorstką jazdę jak ona, wbijając się w ścianę, odbijając się echem wraz z jego chrząkaniem, wszystko było takie zwierzęce. Odwracając głowę wokół ramienia, wytężyła wzrok, aby go zobaczyć. Trez był wspaniały, jego piersi i ramiona powiększyły się, jego ogromne umięśnione ręce, jego wyrzeźbiony brzuch napinał się, gdy biodra w nią uderzały. Gdy dochodził, jego głowa uniosła się i opadła w tył, jak to było za pierwszym razem, zawył, zalśniły jego śmiercionośne jasne białe kły, szyja naprężyła się po obu stronach, biodra waliły w nią gdy ciągle poruszał się, i pompował... Wypełnił ją. A jej płeć zaciskała się na nim, wzywając go, aż poczuła wilgoć na wewnętrznej stronie ud. Gdy opadał na bok, nie zrobił nic by się rozłączyć, jakby każda uncja siły jaką miał, z niego uszła. Zagłówek wypuścił ostatnie bum!, kiedy wylądował,

186

z rozluźnionymi rękami, ramionami i nogami, z całego tego naprężającego wysiłku. Jego usta się poruszały, jego ciemne oczy spotkały jej i tam pozostały. Nie miała pojęcia, co do niej mówił. Nie dbała o to. Jej tyłek był jeszcze w powietrzu, jej płeć nuciła po ciężkiej robocie, jej ciało zaspokojone gdy patrzył. Prądy powietrza, z przewodu wentylacyjnego wyżej, opadały w dół z sufitu, ocierając się o wszystko, co zostało odsłonięte, łaskocząc, chłodząc. To był seks jej życia. Twardy i surowy, taki jak mógł i powinien być, w typie o którym jej mówiono i do jakiego wyszkolono. Zanim Selena pozwoliła sobie położyć się na boku i odpłynąć we własny sen, uśmiechnęła się tak bardzo, że aż zabolały ją policzki. Bo po raz pierwszy w życiu, nie tylko była dobrze wypieprzona, ale i oznaczona przez samca, którego kochała. Nawet z przyszłością, z którą miała się zmierzyć, trudno było nie czuć się szczęśliwą.

Tłumaczenie: Fiolka2708

187

DWADZIEŚCIA DWA iAm odzyskał przytomność, ale nadal nie otwierał oczu. To co go obudziło to ból z tyłu głowy - to i lodowata podłoga, na której leżało jego nagie ciało. Przez chwilę rozważał jeszcze, czy udawać, że się nie obudził, by dowiedzieć się, gdzie był nasłuchując, węsząc i używając instynktów, ale właściwie nie było powodu, aby to robić. Wiedział dokładnie, gdzie go umieścili. Pieprzony podstępny drań. Otworzył powieki i zobaczył całe mnóstwo niczego. Był na brzuchu, z jedną ręką uwięzioną pod tułowiem, gdy był wrzucony poW kącie za nim otworzyły się drzwi. I wiedział to nie przez jakieś skrzypienie zawiasów, ale przez nagłe pojawienie się głosów i kroków w pomieszczeniu. "Dlaczego miałbym sprawdzić jego oznaczenie?" Zapytał mężczyzna. Nie s'Ex. "Taka jest procedura." Tak. Nic się nie zmieniło. iAm ponownie zamknął oczy i nadal oddychał równo kiedy usłyszał, że ktoś się zbliżał. Ktoś ciężko sapał. A potem wyczuł palce macające jego plecy, jak gdyby rozciągające skórę w miejscu, gdzie został oznaczony jak wszyscy mężczyźni, w wieku sześciu lat. "To nie może być prawda." Ktoś odszedł w pośpiechu i drzwi ponownie się zamknęły. Podnosząc głowę, widział przez chwilę niewyraźnie, ale zaraz złapał ostrość. Nie było nikogo innego w dobrze oświetlonej komórce, dwadzieścia na dwadzieścia z tak błyszczącymi białymi ścianami, że mógł zobaczyć swoje ciemne odbicie w panelach marmuru. Jego głowa tak cholernie mocno bolała, że zmuszony był położyć ją z powrotem na podłodze, jego policzek znalazł dokładnie to samo miejsce na kamieniu, który został ocieplony do temperatury jego ciała, kiedy na nim

188

leżał. Jego ramię również go zabijało jak i zdrętwiałe kończyny, bolące w tym samym czasie, ale brakowało mu energii do wyjęcia ręki spod swojego ciała. Leżąc tam, oddychając, istniejąc, nie miał pojęcia, jak długo był nieprzytomny, co mają zamiar z nim zrobić i czy wyjdzie z tego wspaniałego pomysłu. Znikąd, pojawiła się w jego umyśle sytuacja jak wychodził z Sala noc wcześniej, z restauracji, którą kochał, rozmawiając z kelnerami. Stwierdził, że chciałby cofnąć czas i wrócić do tego wcielenia siebie, swoich wspomnień tej nocy, która chłodem znaczyła jego twarz, i chwili, w której dym z papierosów jego kelnerów kręcił się z płonących końcówek, oczywiście, że przez chwilę wydawało się to niemożliwe, że nie mógł wrócić do miejsca w czasie... wkroczyć do tego życia... wejść w tamtą skórę, gdy scalał się po dematerializacji. Oczywiście, czas nie działał w ten sposób. Ale pamięć działała jak show w telewizji z własnym życiem, film na ekranie, którego możesz być świadkiem, ale nie możesz w nim uczestniczyć, zmieniać biegu wydarzeń, przekierowywać. Dla Treza rozpacz, była wielkim motywatorem w jego życiu, która pchnęła go z powrotem do serca wroga, jego i jego brata. I była to bardzo dobra okazja, żeby to gówno, wyciągnęło z niego to co najlepsze. Z jękiem, przewrócił się na bok i zamrugał kilka razy. Jego broń, jak i szata, którą miał na sobie, już dawno zniknęły. I nie było nic innego w tym pomieszczeniuDrzwi otworzyły się bezgłośnie wsuwając się w ścianę. A to co weszło do środka od stóp do głów było odziane w czarne fałdy materiału, twarz zakryta, stopy zakryte, nawet ręce w rękawiczkach. Czy to kostucha? zastanawiał się. Stracił przytomność i majaczyłZarejestrował subtelny zapach. Ale nie w nosie. Przez swoje ciało. Przypominał delikatną energię elektryczną. Drzwi zamknęły się za wysoką, odzianą postacią. A gdy mężczyzna zbliżył się, iAm starał się przyjąć jakąś obroną pozycję. Nie zdążył nic zrobić. 189

Dłoń w rękawiczce zbliżyła się; i został przetoczony; a następnie poczuł dotyk u podstawy kręgosłupa. "Zabiję… cię..." wymamrotał iAm. "Sprawię ci ból..." Jak, nie miał pojęcia. Ale, zamierzał walczyć, to było cholernie pewne. Postać cofnęła się. Przechyliła głowę, tak jakby brała pod uwagę rodzaje śmierci, które były stosowane. W s'Hisbe większość więźniów najpierw torturowano. Zmiękczano, jak zawsze uważał iAm. Następnie zabijano i albo chowano lub byli zjadani przez s'Exa i jego strażników, w zależności od wykroczenia. Ten ostatni był dumny z tradycji. Zajmował się również całością problemu co-zrobić-z-ciałem. iAm zwinął pięść i przygotował się na to co przyjdzie. Z wyjątkiem tego, że postać po prostu przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. A następnie wycofała się do drzwi i wyszła. Och. Ok. Zweryfikowali kim był, i nie było powodu, aby go zabić, zanim dostaną Treza z powrotem. To byłoby marnowanie argumentu. Cholera. Rozluźniając mięśnie, próbował się zrelaksować i modlił się o to, aby naturalne zdolności lecznicze jego ciała szybko zadbały o wstrząs mózgu. Miał zamiar poprzeć swoje bojowe pogróżki, więcej niż bezwładnym ciałem i kończynami z ołowiu. Cholera, nigdy nie powinien był ufać s'Exowi. *** Wracając do Caldwell, Paradise usiadła na łóżku, podkurczając nogi, z oczami utkwionymi na nocnym niebie, przez jej zamknięte i zaryglowane okna. "Więc masz zamiar to zrobić?", Powiedziała do telefonu komórkowego. Peyton roześmiał się. "Cholera żartujesz sobie, tak. Umarłbym, nie mogąc się stąd wydostać. Od nalotów byłem zablokowany, a fakt, że moi rodzice pozwolili mi wejść do tego programu szkoleniowego jest cudem."

190

Skupiła się na zatrzaskach drzwi sypialni, które były, w rzeczywistości, w pozycji zablokowane. "Zastanawiam się, czy mój tata mi pozwoli" mruknęła. Zapadła cisza. Potem śmiech. "O mój Boże, Paradise. Nie Uh uh. Nie ma mowy." "Tak, masz rację. Jest naprawdę zapobiegawczy-" "Ten program nie jest miejscem dla kobiet." Zmarszczyła brwi. "Przepraszam. List od Bractwa głosił, że jesteśmy mile widziane na selekcji." "Dobra, po pierwsze selekcja nie oznacza zaakceptowany. Czy kiedykolwiek podciągałaś się?" "Cóż, jestem pewna, że mogłabym, jeśli-" "Po drugie, nie jesteś przeciętną kobietą. To znaczy, hello, jesteś członkinią Rodziny Założycieli. Twój ojciec jest Pierwszym Doradcą Króla. Musisz być zachowana dla rasy." Paradise otworzyła usta. "Po prostu nie wierzę, że to powiedziałeś." "Co? To prawda. Nie udawaj, że zasady są takie same dla kobiet takich jak ty. Na przykład, jeśli jakaś cywilka, której zdarza się nosić spódnicę, chce dać sobie szansę, w porządku. To żadna strata dla gatunku. Ale Parry, niewiele z was pozostało. Dla mężczyzn takich, jak ja? Nie chcemy, ożenić się z nikim innym niż z tobą, i ile takich jak ty zostało, cztery lub pięć?" "To najbardziej zacofane rozumowanie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Muszę iść." "Daj spokój. Nie bądź taka." "Pieprz się. Jestem więcej niż tylko parą jajników, na których możesz umieścić pierścień." Odłożyła słuchawkę i pomyślała o rzuceniu telefonem na drugą stronę pokoju. Kiedy nie podążyła za impulsem, zaczęła się martwić, że wszystkie maniery, które zostały jej wpojone i wzmacniane w niej oznaczały, że Peyton miał rację. Była po prostu cieplarnianym kwiatem, do niczego więcej, niż wydawania przyjęć oraz rodzenia młodych i-

191

Kiedy komórka znów zaczęła dzwonić, rzuciła ją na kołdrę, zeszła na ziemię, i położyła dłonie płasko na dywanie. Wykopnęła nogi w tył, i zaczęła robić pompki. "Dokładnie", powiedziała, zaciskając zęby. "W górę i w dół. Podobnie jak setki razy." Pierwsza próba w dół zaliczona, jej ramiona pracowały więcej niż chętnie. A gdy jej nos dotknął wizerunku wazonu z kwiatami, była w pełnym trybie bestii, gotowa uderzać i mocno bić. W górę było... tylko w porządku. W dół na dywan. Iiiiiii w górę. Tak jakby. Mięśnie jej ramion zaczęły drżeć; chwiała się w łokciach; ramiona bolały. Zrobiła trzy. Albo, dwie i pół. Zanim upadła na dy"Co robisz?" Z okrzykiem strachu, Paradise odwróciła się. Jej ojciec był w drzwiach do sypialni, odkładając klucze, których użył do otworzenia drzwi - a brwi miał tak wysoko uniesione, że prawie sięgały podstawy jego włosów. "Pompki", powiedziała, sapiąc. "Dlaczego, w ogóle?" Zapytaj go, pomyślała. Wystarczy wyartykułować i powiedzieć, że chcesz dołączyć do programu Bractwa w centrum szkoleniowym. Jej telefon znowu zaczął dzwonić. "Musisz odebrać?" Zapytał ojciec. "Nie. Ojcze, ja-" "Coś się wydarzyło, moja droga." Zamknął i ponownie zaryglował drzwi. "Muszę być z tobą szczery." Paradise podciągnęła nogi do siebie i oplotła je rękami. "Czy zrobiłam coś złego?" "Och, nie bynajmniej." Potrząsnął głową i spojrzał na nią. "Jesteś najlepszą córką, o jaką każdy mężczyzna może prosić." Jej telefon zamilkł, musiała się zastanawiać, jak wiele poglądów Peyton i jej ojciec mają wspólnych. I jak wiele razy Peyton ma zamiar próbować do niej dzwonić. "Musisz spakować kilka rzeczy," powiedział. 192

Paradise cofnęła się. "Dlaczego?" "Chcę cię poprosić o opuszczenie domu na kilka tygodni." Przeszedł ją zimny prąd. "Co ja zrobiłam?" "Och, miłości." Ojciec podszedł do niej i ukląkł. "Nic. Po prostu, myślę, że ucieszyłabyś się z pracy." Teraz to ona miała uniesione brwi. "Naprawdę?" Poruszyła ten temat wiele miesięcy temu, kiedy kolejną noc uczyła się gry na fortepianie i wyszywała skomplikowane wzory i czuła się tak, jakby traciła rozum. Ale odmówił jej, z uwagi na bezpieczeństwo – przez co zarówno to szanowała jak i była sfrustrowana. Trudno było twierdzić, że świat nie jest niebezpiecznym miejscem dla wampirów. "Co się zmieniło?" Potem pomyślała o tym dalekim krewnym. "Czekaj, to przez to, że ten mężczyzna nadal tutaj będzie?" "To nie ma nic z nim wspólnego. Przeciwnie, moja praca Pierwszego Doradcy staje się bardziej skomplikowana i uciążliwa i potrzebuję kogoś do pomocy, komu mogę zaufać ze sprawami Króla. Nie ma nikogo bardziej odpowiedniego niż ty." "Naprawdę," powiedziała, mrużąc oczy. "Nie ma jakiegoś innego powodu?" "Doprawdy. Przyrzekam." Uśmiechnął się. "Więc co ty na to - chcesz ze mną pracować?" Z nagłym skokiem szczęścia, zamknęła ojca w uścisku. "Och dziękuję! Tak! Jestem taka podekscytowana!" Zaśmiał się. "Dobrze, ale musisz się przenieść do rezydencji Króla. Nie martw się, nie będziesz sama. Możesz zabrać swoich psańców i Bractwo posiada w pełni wyposażony budynek-" Paradise zerwała się na równe nogi i pobiegła do swojej garderoby. Zostawiając otwarte drzwi, zaczęła wyciągając walizki z jej zestawu bagażowego Louis Vuitton. "Będę gotowa za pół godziny! Piętnaście minut!" Szarpnęła wbudowane szuflady, wyciągając bieliznę, biustonosze, topy. "Och, sprowadzisz Vuchie? Będzie tak podekscytowana!"

193

Jak przez mgłę usłyszała chichot ojca. "Jak sobie życzysz, pani. Jak sobie życzysz."

Tłumaczenie: Fiolka2708

194

DWADZIEŚCIA TRZY Rankhor ponownie zescalił się na trawniku dawnej rezydencji Hardhego i ruszył do wejścia. Następnie wszedł do domu i usłyszał serię westchnień i spojrzał w lewo. W salonie było pełno cywilów skupionych w niezręcznie stojącej grupie, jakby nie czuli się komfortowo siedząc na tych wszystkich fantazyjnych meblach pokrytych jedwabiem – a ich oczy stały się duże na jego widok. Tak, jego reputacja go wyprzedzała. Jezu, jesteś dziwką przez kilka stuleci, a ludzie po prostu nie pozwolą żeby gówno poszło w zapomnienie, po tym jak się sparowałeś. Miał to w dupie, a zwykłej nocy, podszedłby i się przedstawił, tylko po to, by wspomnieć w rozmowie Mary. Jednak dziś w nocy kierował się do zamkniętych drzwi, które kiedyś prowadziły do jadalni. Zapukał dwa razy i powiedział: „To ja.” Otworzył je Thor „Jak leci?” Rankhor wszedł do przestronnego, głównie surowego pokoju: wszystko, co tam mieli to kilka foteli, biurko z krzesłem, i jakieś pomocnicze miejsca, w przypadku, gdyby goście mieli liczną publiczność. „Brak materiałów wybuchowych,” mówił Ghrom w jednym z foteli. „Żadnych pułapek”. V był w trakcie zapalania ręcznie zwijanego papierosa, a gdy odetchnął, uniósł się zapach tureckiego tytoniu. „Hollywood i ja przeszukaliśmy to miejsce drobiazgowo. Wyraźnie tam byli. Dopiero co je opuścili, jak mogliśmy stwierdzić. Ale nie zadali sobie trudu, aby spróbować się pieprzyć z nami.” Rączką sztyletu Ghrom pogłaskał kwadratową jasną głowę golden retrievera, który pomógł mu się tutaj dostać. George, uwielbiał swego pana i zwrócił mordę do króla, jego fafle swobodnie falowały. „Więc Dholor nie kłamał.” „Nie o tym ostatecznie” mruknął V. „Ciekawe.”

195

Rankhor rozejrzał się po twarzach Braci. Z i Furiath stali razem, jak zawsze. Khill był obok Z, a następnie Blay i John Matthew, choć mężczyźni nie byli członkami Bractwa, też byli obok niego. Butch był naprzeciwko Króla, opierając łokcie na szczycie fotela i się pochylając; V był za nim. Thor pozostał przy drzwiach. „Więc co dalej”, zapytał Rankhor. „Poczekamy.” Ghrom pochylił się i dalej drapał szyję psa. „Jeśli on ma jeszcze jakieś gówno do ruszenia, sam się wsypie. Będziemy musieli monitorować arystokrację - musimy tam mieć jakieś źródło. Jakieś pomysły?” W tym momencie, zabrzmiało następne pukanie. Thor przyłożył ucho do paneli i otworzył drzwi. „Proście, a otrzymacie”. Abalone wsunął się w ich szczelinę. „Mój panie? Przepraszam, że przeszkadzam, ale może zrobię prezentację mojej córki zanim zaczyniesz dzisiejsze audiencje?” Ghrom wskazał na mężczyznę z przodu wolną ręką. „Tak. Przyprowadź ją.” Abalone pochylił się i słychać było cichą rozmowę. Potem pojawił się i wprowadził młodą kobietę. Z blond włosami, drobną budową ciała i długimi nogami, była spektrum arktycznej księżniczki. Ładna. Bardzo ładna. Może nawet piękna - choć nie umywała się do jego Mary. Abalone popchnął dziewczynę do przodu, jedną ręką trzymał na jej łokciu, a jego ojcowska duma rozsadzała mu klatkę piersiową. „Mój szanowny władca, wielki Król-” „Tak, tak, wystarczy,” przerwał Ghrom. „Paradise, rozumiem, że przeprowadziłaś się do domu mojej shellan i jej brata. Witamy.” Kiedy czarny diament został wysunięty do przodu, Paradise pochyliła się, a jej ręce tak mocno drżały, że wydawały się migotać w świetle żyrandola. „Panie,” szepnęła, zanim ucałowała kamień. Puszczając rękę Króla, wyprostowała się i spojrzała na podłogę, ze zgarbionymi ramionami i nogami złączonymi razem. „Chcesz poznać mojego psa?” Zapytał Król. 196

George, zawsze wstawał na dobre drapanko głowy, uderzył ogonem o podłogę, a dźwięk był taki, jakby ktoś walił liną w twarde drewno. „Pogłaszcz go,” Ghrom powiedział. „Masz prawo”. Dziewczyna rozejrzała się po Bractwie, z oczami przyklejonymi na poziomie shitkickersów. Wtedy Rankhorowi zrobiło się jej żal. Większość arystokracji przywoływała do porządku swoje kobiety tak mocno, że rzadko bywały wokół mężczyzn, nie miały z nimi kontaktu - więc to bez wątpienia był pierwszy raz, kiedy przebywała w pokoju z taką ilością testosteronu. „No dalej, George. Idź powiedzieć cześć.” Pod naciskiem Ghroma, pies cicho podszedł i posadził swój puszysty tyłek tuż przed nią, nastawił uszu i zamiatał tam i z powrotem ogonem. „Czy... on jest chłopcem?” Zapytała cicho, gdy przysiadła na podłodze i sięgnęła do całego tego futra. „Tak.” Ghrom uniósł wzrok w górę. „Dobra dupki, przedstawić się, dobrze? I zachowywać się z klasą.” Rozbrzmiało chrząkanie. Przynajmniej dopóki Furiath nie podszedł i nie zrobił intro. Prawdopodobnie najlepszy wybór - był najbliżej gentelmana z nich wszystkich. „Cieszymy się, że tu jesteś,” powiedział Najsamiec. „Jestem Furiath kochamy twojego tatę, tak przy okazji. Dobry z niego facet.” Iiiiiiiiiiii teraz Abalone lewitował na swoich mokasynach Bally. Spojrzała w te żółte oczy i posłała mu nieśmiały uśmiech. „Cześć”. „Tam jest mój bliźniak”. Wskazał na Z - i Zbihr, zawsze świadomy, jak wyglądał z tymi bliznami na twarzy, przebywał z tyłu, unosząc rękę, gdy Paradise się cofnęła. „Zbihr jest sparowany i ma córkę Nallę. Ona jest wspaniała – Tu jest jej zdjęcie.” Gdy Furiath błysnął swoim telefonem komórkowym, dziewczyna zerknęła na ekran. Spojrzała na Z. Potem znowu na zdjęcie. „Moja córeczka” powiedział Z głębokim głosem. „Ona ma dwa latka i wygląda jak jej mahmen”. Dziewczyna natychmiast się zrelaksowała. Następnie Furiath przedstawił Vhrednego, który po prostu skinął głową i Butcha, który rzucił jej Bostońskie „Cześć, się masz!”

197

John Matthew, Blay i Khill byli następni, a następnie Furiath przedstawił Rankhora. „A tamten Brad Pitt to Hollywood.” Rankhor uśmiechnął się. „Cieszę się, że tu jesteś.” Paradise utkwiła w nim spojrzenie, jej oczy stały się duże, ale nie dlatego, że była przerażona. O nie. „Tak, on jest tym z wyglądem” ktoś powiedział. „Dopóki go nie poznasz.” „Aww, ej” Rankhor rzucił. „Nie hate’ujcie”. Dyskusję przerwał Ghrom, zadając Paradise kilka pytań, by pozwolić jej mówić o sobie. Kiedy dziewczyna skoncentrowała się na Królu, Rankhor wrócił myślami, do chwili, kiedy poznał swoją Mary. Bez wątpienia zapolowałby na to niewiniątko - i osiągnąłby sukces. Miał zerowy wskaźnik awaryjności, ponieważ panował nad swoją bestią, pieprząc wszystko co się ruszało. Co było dobre dla niego. Nie najlepsze dla kobiet które chciały zachować cnotę. I nie miał wątpliwości, że Paradise była jedną z nich. Więc tak, był zadowolony, że spotykał ją teraz, kiedy nie było absolutnie żadnych szans na posiadanie jej. Został sparowany ze swoją Virgin, jak powiedział Vhredny, że będzie, a jego życie zostało ocalone. Z jakiegoś powodu, poczuł mdłości. Wpychając rękę do kieszeni, wyjął telefon komórkowy. Sprawdził swoje smsy. Trez, biedak, nadal nie odpisał do niego. Wydawało się głupie, że znów przeszkadza facetowi, biorąc pod uwagę wszystko, co było na tapecie, ale trudno było nie wyciągnąć ręki jeszcze raz. Rankhor miał nadzieję że było coś jeszcze do zrobienia, aby pomóc facetowi i jego Wybrance. Naprawdę miał nadzieję. *** Nie było żadnej sygnalizacji skrętu.

198

Gdy Layla jechała mercedesem z powrotem do rezydencji Bractwa, swoje ranne ramię podparła na konsoli pomiędzy siedzeniami, pod spód włożyła zapasową kurtkę, by zwiększyć wysokość i zapewnić dodatkową amortyzację. Ból był oszałamiający, z rodzaju takich, które były odczuwalne w brzuchu. Więc nie, nie było sygnalizacji w lewo lub w prawo. Przynajmniej nie było nikogo innego na tych wiejskich drogach tak późno w nocy. Minęła godzina, może nawet lata, zanim dotarła do skrętu w górach, a zwidh był koszmarem. V zniekształcił krajobraz jako dodatkowe zabezpieczenie i aby zapewnić im bezpieczeństwo, co oznaczało, że wszystko było rozmyte, jakby mgła wyprzedziła las. Wyczerpana przez walkę z mdłościami, w połączeniu z problemami w rozpoznaniu drogi, co spowodowało, że czuła się kompletnie zagubiona, a jej instynkt podpowiadał, żeby przybliżyła się do szyby - nie, żeby to pomogło. Wszystko to po prostu ją wkurzało i sprawiło, że narzekała na swoje ramię jeszcze bardziej. Kiedy w końcu ukazały się światła rezydencji, modliła się, modliła, by wszyscy Bracia nadal byli w mieście, a ona mogła udać się do swojego pokoju, bez spotykania nikogo po drodze. Jadąc wokół właśnie zabezpieczonej przed mrozem fontanny, zaparkowała obok fioletowego GTO Rankhora i nowej zabawki Butcha, czarnego Mercedesa, który wyglądał jak chlebak. Musiała sięgnąć wokół kierownicy i przesunąć dźwignię zmiany biegów w tryb parkowania - i odkryła, że musi się wyciągać jeszcze bardziej, aby nacisnąć przycisk Start/Stop, aby zgasić silnik sedana. Potem oddychała płytko przez usta, do chwili powrotu sił po wysiłku. Patrząc w lusterko wsteczne, dostrzegła wejście do rezydencji... i nie miała pojęcia, jak się tam dostanie. A jeszcze mniej jak wciągnie się na górę do swojego pokoju. Nie było innego wyjścia. Albo zrobi to na własną rękę, albo musiała poprosić kogoś, aby kłamał wraz z nią: Nie było możliwości ukrycia takich obrażeń, zwłaszcza tak świeżych, jak były te. I nie mogła pozwolić, by Khill dowiedział się, co się stało. 199

Albo, co gorsza, co ona naprawdę robiła, kiedy wychodziła. Cholera, ta sytuacja była karą za jej podwójne życie - jej dwa życia zderzyły się razem, ogłuszając ją, demaskując. Potencjalnie. Czas wejść do środka. Laylę opanowała kolejna dawka bólu, gdy otworzyła drzwi i próbowała się wyprostować z siedzenia, jej ręka wypuściła krzyk, kiedy złamane kości się stykały. Odzyskać oddech. Wiele oddechów. A następnie w jakiś sposób wydostała się z samochodu. Czy rezydencja zawsze była tak daleko od parkingu? Spacer wokół fontanny nie był tyle sprawą stawiania jednej stopy przed drugą, ale powłóczeniem nogami nad brukiem i staraniem się, by nie zemdleć. Kiedy dotarła do kamiennych schodów, które prowadziły do drzwi wielkości katedry, chciało jej się płakać. Zamiast tego, pokonała je jeden po drugim. Ciągnąc drzwi przedsionka, zdała sobie sprawę, że popełniła dwa błędy: zostawiła niezamknięte drzwi samochodu... i w rzeczywistości będzie musiała wejść z kimś w interakcję - nie było możliwości dostania się do domu bez przyłożenia twarzy do kamery bezpieczeństwa i poczekania na odpowiedź. Spoglądając wstecz na mercedesa, nie miała siły, by tam wrócić i zamknąć drzwi. A przejście wokół, do wejścia dla personelu przez garaż było – I wszystko się skończyło. Kiedy jej umysł pracował nad ograniczonymi możliwościami, jej ciało wyciągnęło własną wtyczkę z gniazdka świadomości: Światła zgasły, a grawitacja zrobiła swoją robotę, weranda śpieszyła, by powitać ją twardym, mocnym uściskiem. Ale tego już nie czuła.

Tłumaczenie: Fiolka2708

200

DWADZIEŚCIA CZTERY Była czwarta rano, kiedy Assail dojechał kuloodpornym Range Roverem do brzegu rzeki Hudson. Pas był tak szeroki, jak ołówek i gładki jak tor przeszkód. Obok niego siedział milczący Ehric, na udzie samca leżała jego czterdziestka, palec wskazujący na spuście, gotowy by wcisnąć go na każde skinienie. Szybki rzut oka w lusterko pokazał mu, że bliźniak Ehrica, Evale, był również na baczności i przygotowany na wszystko. Pracowali z importerami od jakiego czasu? Dziewięć miesięcy? Dłużej? Nie pamiętał. Ale tylko głupiec opuszczał gardę. Jakieś dwadzieścia metrów dalej po ‘drodze’, zamierzał podjechać do płytkiej polany przy brzegu. Procedura była taka sama za każdym razem: On zatrzymywał SUVa na linii drzew i odwracał go tak, by jeśli działo się cokolwiek nieprzewidzianego, mógł wydostać się szybko z pieniędzmi lub narkotykami. Następnie, czekał ze swoimi mężczyznami, zwykle około dziesięciu minut, zanim łódź przedarła się w pole widzenia. Jego kuzyni mieli na sobie kamizelki kuloodporne. On nie miał. Oni byli czyści. On nie był. Żadna niespodzianka. Nigdy nie przejmował się wszelkiego rodzaju zabezpieczeniami klatki piersiowej, a co do tego drugiego? W tym temacie, musiałby być bez dragów przez kilka dni, aby całkowicie pozbyć się kokainy ze swojego organizmu. Kiedy jechali wzdłuż, jego umysł dryfował, wokół innego brzegu, innego zbiornika wodnego, przestawiając się i odmawiając opuszczenia tamtego miejsca. Widział plażę. Ocean. Palmy. Wszystko to błyszczące w świetle księżyca. Zobaczył samotną kobietę spacerującą wzdłuż morza okrywającą się, by nie tracić ciepła, z ramionami obejmującymi piersi, głową spuszczoną, w nastroju ocalałego który miał żal"Uważaj!" krzyknął Ehric.

201

Assail otrząsnął się i skoncentrował zanim Range Rover zjadł dąb na Ostatni Posiłek – lub co bardziej prawdopodobne, byłoby odwrotnie. Na szczęście był jeszcze czas, by udało mu się dobrze wykonać skręt, krusząc suche zarośla kolosalną atrapą chłodnicy SUVa. Nie było tam świateł do zbicia; kompletny brak świateł wewnątrz i na zewnątrz był kolejną z modyfikacji, które zamówił w pakiecie, wraz z płytami ołowianymi. Silnik ucichł i jego dwaj pasażerowie wysiedli. Zanim do nich dołączył położył rękę na fiolce w wewnętrznej kieszeni swojego wełnianego płaszcza. Szybki skręt. Łyżeczka w górę. Pociągnięcie nosem. Pociągnięcie nosem. I dwa do drugiej dziurki. Po szybkim sapnięciu, które gwarantowało, że wszystko pozostało na miejscu, tam gdzie miało być, wysiadł z ciepłego wnętrza. Schował swój zapas do bezpiecznego miejsca, w płaszczu w pobliżu swojego ciała. Nocne powietrze było bardzo zimne, a spadające liście skrzypiały pod jego butami, kiedy dołączył do swoich kuzynów. Nie było żadnych rozmów. A jednak ich dezaprobata w stosunku do ilości jego zażywania była oczywista i przedstawiała się w zgrzytaniu ich zębów. Jednak dla niego to było bez znaczenia. Czy marnowali oddech na słowa, lub po prostu groźnie patrzyli spode łba, jak teraz, nie miał zamiaru zmieniać swojego przyzwyczajenia. Dźwięk jednosilnikowej łodzi płynącej w wolnym tempie nadszedł tak cicho, że początkowo, nie mógł rozróżnić tego od hałasów otoczenia lasu i rzeki. Ale dość szybko kuter wyszedł zza zakrętu, spokojnej i niskiej wody. W jego otwartym kadłubie siedziały dwie osoby. Obydwoje ubrali się jak zwyczajni rybacy, w czapkach i moro, tylko czarne maski, które mieli na twarzy napomykały o czymś nikczemnym. Podobnie wędki, zostały zamontowane po obu stronach, aby jeszcze bardziej uwiarygodnić ich nieszkodliwą działalność, niewidoczne linki płynęły w nurcie, ciągnąc się za rufą. Kapitan wprowadził skromną łódź w łuk pierwszego zakrętu, przełączając się na silnik, więc przybili delikatnie, nie uderzając.

202

Kuzyni zbliżyli się, gdy Assail ociągał się z tyłu. Swoją czterdziestkę też miał w gotowości. Zapachy dwóch mężczyzn zidentyfikował jako inne, ale powiązane, z dwoma, którzy przybyli ostatnim razem. I jeszcze poprzednim razem. I tak dalej. "Gdzie są tamci?" zażądał Assail. Mężczyźni zatrzymali się w trakcie podnoszenia trzech z pięciu czarnych toreb, które zostały ukryte pod plandeką moro. Assail uśmiechnął się blado na ich zaskoczenie. "Myślicie, że nie wiedziałem?" "Jestem bratem" powiedział jeden z lewej, silnie akcentowanym angielskim. "A on jest kuzynem." Assail pochylił głowę, przyjmując wyjaśnienia. Prawdę mówiąc, nie obchodziło go, kto wydawał jego produkt tak długo, jak robili to w odpowiednim czasie, po ustalonej cenie i o odpowiedniej mocy, i bez ingerencji ludzkich organów ochrony porządku publicznego. Na razie wszystko szło dobrze z tą parą. Chwilę później, Ehric i jego brat sprawdzili torby i odeszli, jeden do przodu, drugi do tyłu, tak, że jeden krył drugiego. "Moment", powiedział Assail przeciągle. "Jeśli nie masz nic przeciwko." Mężczyźni znowu się zatrzymali, a on poczuł ich niepokój, jak gdyby był odgłosem na powierzchni stołu, transferem energii przemieszczającej się w powietrzu, która oddzielała się od ich ciał. "Co tam jeszcze jest?", Powiedział, wskazując na plandekę. "Tam są jeszcze dwie torby, prawda?" Mniejszy z pary, kuzyn, szarpnął pokrywę z powrotem na miejsce i podszedł do kontrolek łodzi. "Harmonogram na przyszły miesiąc," powiedział drugi. "Taki sam?" "Będę w kontakcie z waszymi szefami." "Bardzo dobrze." Tak po prostu, byli w drodze powrotnej, ze słabym prądem zimnej wody - i towarem dla kogoś innego wraz z nimi. Marszcząc brwi, Assail patrzył, jak cięli w poprzek wody i płynęli równolegle do przeciwnego brzegu.

203

Chwilę później wrócił do Range Rovera, a kiedy zapukał do okna z przodu po stronie pasażera, Ehric opuścił je w dół. "Tak?" zapytał mężczyzna. "Idę za nimi." Assail skinął głową w kierunku łodzi. "Handlują tu jeszcze z kimś innym. Chcę się dowiedzieć z kim". Z krótkim skinieniem, Ehric zmaterializował się na siedzeniu kierowcy i wrzucił bieg. "Również to widziałem. Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował." Gdy Range Rover wyruszył, Assail odwrócił się i poszedł z powrotem w kierunku wody. Zamykając oczy, musiał zwalczyć szum kokainy, by się uspokoić, i zajęło mu trochę czasu, zanim mógł rozpłynąć się w zimnym wietrze. Kiedy zescalił się kilka kilometrów dalej w dole rzeki, czekał aż łódź ukaże się po raz kolejny. Mężczyźni byli nieświadomi jego obecności, gdy stał w bezruchu wśród kolorowych drzew i pełnej kontrastów brązowej roślinności, obserwując, jak płynęli. Ta sama prędkość obrotowa silnika. Ten sam protokół dostarczania towaru, jak dla niego. Pytanie brzmiało: kto był ich następnym klientem. I jakie dragi były w sprzedaży? Ich szefowie zgodzili się handlować wyłącznie z nim w tej części stanu Nowego Jorku. I podczas gdy konkurencja była dobra dla kapitalizmu, to nie była mile widziana na jego terenie - również niepotrzebna dla nich. Jego wymagania są wystarczająco duże i stabilne na tyle, że przedstawiał zamówienia godne szacunku. Dranie. W rzeczywistości, było konieczne, aby istniały zasady wśród przestępców. Dla dobra wszystkich. A on dotrzymywał swojej części umowy, przybywając konsekwentnie z gotówką. Miesiąc po miesiącu, miesiąc po miesiącu. Ale był przygotowany, aby rozwiązać ten problem. Bez wahania. Śmiertelnie. ***

204

Rankhor, Thor i V ruszyli z powrotem do rezydencji, niedługo po spotkaniu z kształtną samicą - dumą i radością, z Butchem podążającym w Range Roverze. Zescalili się na dziedzińcu, a światło świecące wśród zaparkowanych samochodów, zwróciło ich uwagę. Rankhor podszedł do otwartych drzwi bladoniebieskiego Mercedesa. "Layla-?" Z wyjątkiem tego, że jej nie było w środku z torebką czy zakładającą płaszcz zanim ruszyła przez dziedziniec do domu. Zamknął drzwi. "Nie ma jej-" "Layla" krzyknął Thor. "O cholera!" Rankhor spojrzał na wejście do rezydencji. Ciężkie drzwi do przedsionka był otwarte, jedna noga sięgała do poziomu gruntu, kostka i stopa drugiej opierała o otwarte drzwi. We trzech rzucili się na schody. Gdy Rankhor otworzył na szeroko ogromne drzwi, V ze swoim przygotowaniem medycznym, przeskoczył nad zemdlonym ciałem Wybranki i rozpoczął sprawdzanie parametrów życiowych. "Thor" powiedział Rankhor. "Dzwoń-" Ale Brat już miał swoją komórkę przy uchu. "Tak, Jane? Potrzebujemy cię tutaj przy wiatrołapie. Layla zemdlała - V raport?" Kiedy Brat umieścił telefon przy twarzy V, Vhredny powiedział do żony: "Tętno jest stałe, ale wolne. Tak jak oddech. Brak śladów urazów, jak widzę." "Słyszałaś?" zapytał Thor, gdy ponownie zaczął rozmawiać. "Dobra. Dzięki." Gdy zakończył rozmowę, natychmiast zaczął ponownie wybierać numer. "Przyprowadzi Mannego i Ehlenę." Przyłożył słuchawkę do ucha. Czekał. Czekał. Oczywiście dzwonił do KhillaZ jakiegoś dziwnego powodu, dla Rankhora świat się przechylił: W jednej minucie, patrzył w dół na Laylę i myślał, że nie było nic bardziej przerażającego, niż ciężarna kobieta leżąca na podłodze. W kolejnej, wiatrołap kręcił się wokół niego jak piłka na końcu sznurka, z głową w punkcie środkowym, a jego równowaga dziwnie nie działała"On odpływa!" Huh. Domyślił się, nie był tak stabilny, jak myślał. 205

Kiedy nie poczuł uderzenia na swoim ramieniu, spojrzał w dół i zobaczył blokującą dłoń Thora na swoim bicepsie, która go przytrzymywała. Wow. To było męskie, pomyślał Rankhor. Zemdleć tylko dlatego, że kobieta"Layla" Spanikowany wygląd Khilla, tuż obok niego, dał mu potrzebną pobudkę, jego umysł otrzeźwiał, gdy samiec torował sobie drogę, aby dostać się do kobiety, która niosiła jego dziecko. Blay, jak zawsze, był tuż za nim, gotów zrobić wszystko, aby wesprzeć swojego partnera. "Co się do cholery stało?" zażądał Khill. V zaczął mówić. Dr Jane i jej zespół przybył. Sprzęt medyczny został wyjęty z czarnej, staroświeckiej torby lekarskiej. Odwracając się do Thora, który wciąż go trzymał, Rankhor usłyszał dziwną wersję swojego głosu: "Mam kłopoty z oddychaniem, mój Bracie." Thor odwrócił głowę. "Co jest nie tak?" "Nie wiem. Nie mogę... oddychać." Masował swoją pierś wolną ręką. "Jakbym miał tutaj balon. Zabierający całą przestrzeń." Gdy medyczny zespół przetoczył Laylę na plecy, słychać było przeklinanie z orzechowej galerii. Jej ramię było pod zupełnie złym kątem, część poniżej łokcia miała paskudną przerwę, co musiało się stać kiedy zemdlała. "Rankhor?", Ktoś powiedział do niego. "Halo?" Spojrzał na Thortura. "Co?" Thor pochylił się. "Chcesz trochę świeżego powietrza?" "Nie jesteśmy na zewnątrz?" Aby odpowiedzieć na własne pytanie, spojrzał w górę do nieba. "Tak, jesteśmy-" "Co powiesz na mały spacer." "Chcę pomóc." "Tak, rozumiem to. Ale myślę, że spacer to naprawdę dobry pomysł. Jesteś blady jak ściana, a jeśli odpłyniesz, nie mogę zagwarantować, że nie zamienisz kogoś w dywan pod sobą i nie potrzebujemy już żadnych innych pacjentów teraz." "Co?" "Chodź". 206

Gdy Brat ciągnął jego ramię, Rankhor zaczął pocierać swoje serce. "Nie wiem, dlaczego nie mogę oddychać..." Ostatni obraz jaki widział, zanim go odsunął, to opadnięta głowa Layli z otwartymi, ale niewidzącymi oczami. "Czy ona nie żyje?" Wyszeptał. "Czy ona umarła-" "Chodź, mój Bracie-" "Tak?" "Nie. Ona żyje." Za każdym razem, kiedy zamrugał, widział jej blond włosy na marmurowych płytkach, jak rozlana ciecz, usta blade jak i policzki, te zielone oczy nieprzejrzyste i nieruchome. "Mary? Tak, Mary, mamy sprawę z twoim chłopakiem. Możesz wrócić do domu?" Kto to mówił? Och, tak, Thor. Przez jego telefon. Brat wziął jego telefon. Rankhor zaczął kręcić głową. "Nie, ona nie może przyjść. Opiekuje się przytułkiem. Musi zostać-" "Dobrze, dziękuję." Thor zakończył połączenie. "Wraca teraz." "Nie, oni jej potrzebują" "Mój Bracie?" Thor umieścił swoją twarz przy twarzy Rankhora. "Nie jestem pewien, czy zdajesz sobie sprawę, jak teraz wyglądasz. Nie dyskutuj i usiądź tutaj, tak, tutaj na bruku. Dobrze, dobra robota". Kolana Rankhora przyjęły instrukcje, jego mózg był zbyt zajęty myśleniem, że jego shellan nie musiała tracić swojego cennego czasu na niego. Ale wyglądało na to, że autobus już opuścił stację. Opierając głowę w dłoniach, Rankhor pochylił się i zastanawiał, czy nie ma czegoś nie tak z płucami. Szybko postępującą wampirzą grypę. Zakażenie. Truciznę. Duża dłoń brata wykonała powolne kręgi na jego plecach i pod tą ciężką dłonią, bestia w formie tatuażu, powiększyła się i przesunęła, jakby trochę adrenaliny Rankhora sprawiło, że była nerwowa. "Czuję się dziwnie," powiedział Rankhor. "Nie mogę oddychać..." Tłumaczenie: Fiolka2708 207

DWADZIEŚCIA PIĘĆ Przez pierwsze kilka mil, Assail był wystarczająco zadowolony dematerializując się wzdłuż trasy łodzi. Jednak gdy czwarty raz się zescalił, stał się niecierpliwy co do miejsca przeznaczenia, wymiany i tożsamości intruzów. I był jeszcze inny powód do niepokoju. Ze stale powiększającą się odległością, dwaj ludzie byli coraz bliżej i bliżej Caldwell - co było właściwie idiotycznym pomysłem. Mimo że była późna godzina w nocy, centrum miasta nie było przedmieściami i krążyli tam ludzie - przyznał, rzadko współpracowali z policją lub innymi tego rodzaju organami, ale wścibskie oczy, były wścibskimi oczami, a każdy dupek szczur bez ogona miał teraz telefon komórkowy. On był w stanie podróżować w sposób niewidoczny daleko, ale ta para w łodzi nie mogła zrobić takiej sztuczki, i chciał być tym, który da im lekcję, a nie CPD. Znikając znowu, został zmuszony do ponownego zescalenia pośród drzew na skraju jednego z parków przy linii brzegowej Caldwell. A łódź nadal kontynuowała swą drogę. Niewiarygodne. Kiedy czekał, aż przepłyną jego najnowszą pozycję - a było duże prawdopodobieństwo, że tak będzie, bo nie było żadnej przystani na brzegu u podstawy szyi zaczęło się to znajome swędzenie, oznaczające potrzebę większej ilości koksu. Pragnienie nadchodziło coraz szybciej ostatnio. Do tego stopnia, że uznał, że miał szczęście mogąc szybko się leczyć. Gdyby był zwykłym człowiekiem? Straciłby przegrodę nosową miesiące temu. Sięgnął do kieszeni i wziął fiolkę w dłoń. Sam dotyk szklanego gładkiego pojemnika sprawił, że się zrelaksował. I chciał go wyciągnąć i zażyć trochę, ale nie mógł ryzykować, że nie będzie w stanie się zdematerializować. Problem z jego nałogiem był taki, że potrzeba nadchodziła coraz częściej, nawet zanim brzęczek przestał dzwonić, a robak

208

skręcający się w jego jelitach, wymagał coraz więcej, nawet gdy jego ciało i mózg wciąż zmagały się z orzeźwiającym ładunkiem narkotyków. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął to znaleźć się tutaj w trudnej sytuacji, ze względu na zbyt mocne pobudzenie, aby samemu się ulotnić. Boże, mieć akurat coś takiego wspólnego z Homo Sapiens czym się właśnie zajmował było zbyt poniżające, by wyrazić to słowami"Och, oni chyba żartują" mruknął, gdy łódź w końcu zmierzała do miejsca przeznaczenia. Ale to nie było bezpieczne miejsce. Na pewno nie takie, na które by się kiedykolwiek zgodził. Skierowali swoją jednostkę w kierunku starej wiktoriańskiej szopy. To prawda, jej okna były zaciemnione, ale były też światła bezpieczeństwa świecące na części pokrytej gontem, i bez wątpliwości CPD robiło regularne patrole w parku za budynkiem. Musiał wejść do środka, jeśli oni wejdą. Wpłynęli. Nie mając pojęcia, jaki był układ wnętrza, zescalił się na nowo w cieniu między tymi irytujących światłami. Jego ciemne ubrania wtapiały go w tło hangaru dla łodzi. Gdy kuter wszedł w jeden z doków, dźwięk jego żałosnego silnika brzmiał echem, jak starzec w ostatnich mętach suchotniczego kaszlu. Nachylając się do jednego z okien, skupił swoje bystre oczy przez szkło. Wnętrze było dość obszerne, a jak tylko wybrał swoje miejsce, zmaterializował się przez wejście wykorzystywane dla dostawców. Był ostrożny, gdy wchodził w swoją fizyczną postać, trzymając się w ciasnym kącie, pomiędzy wieszakiem dla pracowników, a lasem pomarańczowych kamizelek ratunkowych nawleczonych na haki. Silnik został wyłączony i para rozmawiała cicho w obcym języku. Gdy zamilkli, słychać było tylko dźwięk plaskania wody pod łodzią i przy dokach. Assail nienawidził gdy powietrze pachniało starymi martwymi rybami i florą rozkładającą mokre płótno. Straszne. Po upływie jakiegoś czasu, coś na zewnątrz zwróciło jego uwagę, a potem migające żółte światło przeniknęło do wnętrza. Lokalizując zakurzone

209

okno, spojrzał przez nie i zobaczył Publiczny Zakład Samochodowy w Caldwell. Cóż, zaczynało się robić interesująco. Albo dostawa miała być przechwycona, bo policja została wezwana... albo jakiś ludzki pracownik z zakładu, chciał zwiększyć swoje miesięczne dochody i ją przejąć. Okazało się, że nie było ani tak ani tak. Drzwi wejściowe zaskrzypiały, jak tylko zostały otwarte, i natychmiast pojawiła się w nich postać mężczyzny. Zimne powietrze wpadło za nim niosąc do szopy zapach reduktora. To był reduktor z którym Assail robił swój biznes. Wszedł ze swoim workiem marynarskim. Sukinsyn. Jak ten drań śmie tu łazić, pomyślał Assail, gdy jego kły obnażyły się bez udziału woli. I jak cholera ten zabójca nawiązał kontakt z importerem? Planując swoją zasadzkę, Assail wyjął obie czterdziestki - i żałował, że nie zadał sobie trudu, by umieścić na nich tłumiki. Nie spodziewał się, że będzie musiał z nich korzystać na miłość boską w centrum kurwa Caldwell. "Pozwól mi je zobaczyć" oświadczył reduktor. "Rozpakuj torby i pozwól mi je zobaczyć." Assail zrobił krok do przodu, myśląc, że mógłbyDostawca rozpiął każdą torbę i przechylił zawartość do przodu. Nie. Narkotyki. Ani trochę. Zamiast dużych bloków, które zostały zawinięte w warstwy celofanu, była... Broń. Karabiny, które ocierały się metalem o metal. Trudno w półmroku było określić dokładną specyfikację broni, ale wydawało się, że jest tam wiele strzelb i karabinów. Odwinięta górna warga Assaila wróciła z powrotem na miejsce. Mimo, że był przygotowany, aby interweniować w przypadku wymiany narkotyków / pieniędzy, teraz nie czuł takiego przymusu. Jeśli reduktor chciał wykorzystać swoje zyski do zakupu uzbrojenia, to była jego sprawa. 210

Opuszczając hangar tą samą drogą jaką wszedł, Assail rzucił się w górę rzeki, w kierunku jego szklanego domu na półwyspie. Jedyną rzeczą o jaką dbał to, czy w dalszym ciągu reduktorzy dostarczają produkt na ulice i do klubów Caldwell, w sposób terminowy, rzetelny i uczciwy. Jego odpowiedzialność zaczynała i kończyła się właśnie tam. *** "Nie, nie, nic mi nie jest. Naprawdę." Gdy Rankhor to mówił, siadał właśnie przy grubo ciosanym stole w kuchni rezydencji Bractwa. Reszta mieszkańców zbierała się do wczesnego Ostatniego Posiłku, Pańce chodzili w tą i z powrotem przez wahadłowe drzwi, dostarczając srebrne tace wielkości blatów z ułożonymi na nich wszelkiego rodzaju mięsami, świeżo gotowanymi ziemniakami i warzywami. Po drugiej stronie, oparta o granitową wyspę stała Mary, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, z oceniającym wzrokiem, jakby przeglądała jednego ze swoich pacjentów. Wiercąc się, chciał dołączyć do swoich Braci i ich shellans, ale biorąc pod uwagę wyraz jej twarzy, to się nie miało wydarzyć w najbliższym czasie. "Fritz?", Powiedziała. "Chcę mu coś przygotować do jedzenia, dobrze?" Kamerdyner zatrzymał się w trakcie niesienia tacy. "Chciałem, zanieść tacę do drugiego pokoju i przynieść-" "Zadbam o mojego męża," powiedziała łagodnie, ale stanowczo. "Jeśli jednak chcesz - choć jest to sprzeczne z uczuciami każdej komórki mego ciała - zostawię patelnię i naczynia do mycia". Stara, pomarszczona twarz Fritza przybrała wyraz basseta, któremu odmówiono kurczaka ale obiecano później wołowinę: zmartwienie i ekscytacja. "Czy nie ma jakiegoś sposobu, w którym mogę przyjść ci z pomocą?" Trzech pracowników w swoich szaro-białych uniformach wróciło z pustymi rękami z jadalni, i skierowali się po ostatnie tace, które były przeznaczone do wyniesienia i położenia na różnych kredensach w tej ogromnej, żyrandolowej przestrzeni. 211

"Właściwie", mruknęła Mary, "myślisz, że moglibyśmy mieć trochę prywatności tutaj?" "Och, tak, pani." Fritz rozjaśnił się nieco. "Jak tylko zostaną wyniesione wszystkie wiktuały, skieruję swoich pracowników do foyer. Będą najbardziej zadowoleni, pozostając tam." "Dziękuję." Machnęła lekko ręką, sprawiając, że się zarumienił. "Do chwili aż nadejdzie czas na podanie deseru. Wiem, że będziesz chciał mieć tu wolne miejsce." "Tak, pani. Dziękuję, pani. Osobiście posprzątam po was obojgu." Lokaj ukłonił się głęboko, chwycił ostatnią srebrną tacę i wyprowadził wszystkich na zewnątrz. Gdy drzwi się uspokoiły, ukochana shellan Rankhora spojrzała na niego. "Jajka?", Zapytała. Na to jedno słowo, żołądek Rankhora ryknął. "O Boże, to brzmi niesamowicie." Mary skinęła głową i podeszła do lodówki. Wyciągnęła nowy karton, złapała za pełny pojemnik mleka i pudełko masła; a następnie uderzyła do szafek, łapiąc patelnię, wielką miskę, i różne, różne naczynia. "Tak," powiedziała, gdy wybiła pierwsze z dwunastu jaj. "Bardzo chciałabym usłyszeć, co się tam stało." Aż do tej chwili, Rankhor odnosił sukces w unikaniu tego pytania. Najwyraźniej ułaskawienie się skończyło. "Czuję się dobrze, szczerze mówiąc." "Dobrze." Zatrzymała się w połowie wybijania i uśmiechnęła do niego. "Jednak dla mnie, jako twojej żony, jest to naprawdę ważne. Więc jeśli jest coś co cię niepokoi, to sprawia to, że czuję się pominięta, jeśli nie wiem, co to jest." Fuj. Po prostu... ugh. Gdy zaczęła ubijać galon powstającej jajecznicy, dźwięk chlupotania przypomniał mu jego własną głowę. Patrząc w dół na stół, dotknął jednej z żył w dębowych szerokich deskach. "Prawda jest taka, że nie wiem, co się stało. Po prostu czułem się naprawdę dziwnie i musiałem usiąść. Jednak teraz czuję się dobrze. Prawdopodobnie to była tylko jedna z tych przypadkowych rzeczy." 212

"Hmm, dobrze, powiedz mi jak przebiegała twoja noc." "To nie było nic wielkiego. Udałem się do domu Bandy Drani i przeszukałem-" "Czy nie rozpoczynałeś najpierw w klinice, z Trezem i Seleną?" "O tak. Ale to wydaje się, jakby działo się wczoraj, gdy miała... wiesz, gdy zabrali ją tam." Potrząsnął głową. "Nie chcę już teraz o tym myśleć, jeśli nie masz nic przeciwko." "Dobrze, więc dziś wieczorem poszedłeś do domu Bandy Drani?" "No cóż, najpierw poszliśmy do Abalone’a. Jego kuzyn zdezerterował z bandy Xcora i powiedział nam, gdzie była ich kryjówka. W każdym razie, ja i V przeszukaliśmy miejsce." "Czego szukaliście?" Wzruszył ramionami. "Bomby. Pułapek. Tego rodzaju gówna. Nic wielkiego." Zrobiła inny dźwięk hmmmm, gdy wylewała zawartość miski na patelnię rozmiaru siedziska w Hummerze Khilla. "Czy martwiłeś się, że możesz zostać tam ranny?" "Nie. No... martwiłem się o moich Braci, oczywiście. Ale to tylko praca." "Ok. A potem gdzie się udałeś?" "Widziałem się z tobą. Następnie udałem się do starego domu Hardhego. Zdaliśmy raport Ghromowi i wróciliśmy tutaj. Chciałem spotkać się z Mannym, żeby sprawdził, czy mój uraz leczy się prawidłowo. Tak samo V." "Okay". Podeszła do tostera z sześcioma miejscami i wypełniła go jego ulubionym chlebem z białej mąki, całkowicie przetworzonym, niezwykle plastikowym - fantastycznym białym chlebem. "Więc wróciłeś do domu, i co znaleźliście?" Zamrugał i zobaczył nogi Layli wystające z przedsionka. Następnie obraz twarzy Khilla, kiedy Brat przykucnął przy leżącej kobiecie, która nosiła jego młode. "Och, wiesz." "Mmmm?" Zapach smażonych jajek łaskotał jego zapalnik Jedz Teraz. "Co?" 213

"No wiesz, co się stało." W czasie kiedy Mary jechała do domu, z kliniki wzięto nosze, na które załadowano Laylę i Khill wraz z Blayem ostrożnie ją przenieśli. Rankhor zamilkł i zaczął masować klatkę piersiową. Pop! I wyskoczyły tosty, a chwilę później był przed nim, półmisek ze wszystkim przygotowanym dokładnie tak jak lubił. Wraz z kubkiem gorącej czekolady, serwetką, sztućcami... i najważniejszym, jego piękną Mary. "Jest to najlepszy posiłek, jaki kiedykolwiek miałem" powiedział, patrząc na jedzenie. "Zawsze tak mówisz." "Tylko wtedy, gdy ty gotujesz dla mnie." To było zabawne. Jako człowiek, Mary nie była w stanie zrozumieć sposobu w jaki reagował wampir samiec, gdy samica, z którą był związany, przygotowywała dla niego posiłek własnymi rękami. Tego rodzaju rzeczy były świętym aktem, bo wychodziły naprzeciw instynktowi samca, który miał stawiać i zaspokajać potrzeby swojej małżonki ponad wszystkim i wszystkimi, w tym własnymi, swoich Braci, Króla, a nawet ponad potrzebami młodego, jakie mogą mieć. Rankhor był zaprogramowany by najpierw ją nakarmić, a potem zjeść, to co zostało. Ale zanim wyekspediowała Fritza i Psańce, powiedziała mu, że była najedzona, bo zjadła szybką przekąskę w pracy godzinę temu. "Zaraz zrobi się zimne," powiedziała, pocierając przedramię. Z jakiegoś powodu, jego oczy stały się zamglone i musiał kilka razy zamrugać, by wróciła mu ostrość widzenia. "Rankhor?" Szepnęła. "Cokolwiek to jest, pozwól temu odejść." Szybkim szarpnięciem, potrząsnął głową. "Czuję się dobrze. Chcę tylko, delektować się tą ucztą." Podniósł widelec i zaczął jeść na przemian: jeden widelec z jajkami, jeden gryz grzanki, jeden widelec z jakami, jeden gryz grzanki, chlip, chlip gorącej czekolady. I powtórka, dopóki nie oczyścił swojego talerza. "Jak kobiety to robią?", Zapytał, gdy otarł usta i opadł do tyłu na drewniane krzesło.

214

"Nie wiem." Mary pokręciła głową. "Ja po prostu nie wiem, jak to działa." "To źle?" Kiedy wzruszyła ramionami, powiedział: "Jeśli jest coś, co mogę zrobić..." "Cóż, tak naprawdę..." "Powiedz." Wyciągnęła rękę i chwyciła jego, obróciła je tak, że dłonie były skierowane do góry. Trochę potrwało, zanim zaczęła mówić, a kiedy już zaczął się martwić, powiedziała: "Chcę, byś rozważył, tylko na chwilę, że może to było denerwujące dla ciebie, patrzyć na Selenę, która niemal umarła i być świadkiem bólu Treza. Chcę byś wziął pod uwagę, że to nie codzienność, dla nikogo, musieć przedostać się przez jakiś dom, w którym nigdy nie było się wcześniej, nie wiedząc czy wybuch albo zasadzka zabiją cię albo kogoś, o kogo się troszczysz. I chcę abyś rozważył, że pójście do Ghroma i niemożność powiedzenia mu, że znalazłeś Drani i coś rozbroiłeś albo, że nie przyniosłeś jakiejś informacji może spowodować poczucie niepowodzenia. I w końcu, chcę byś zrozumiał że dla ciebie powrót do domu i widok nieprzytomnej Layli, z wiedzą, że jest w ciąży, a na niej zależy Khillowi i Blayowi, to kolejna trauma. Myślę, że miałeś naprawdę trudne dwadzieścia cztery godziny, a twoje emocje po prostu z ciebie wyszły." "Nie czułem się zdenerwowany, moja Mary. Przez nikogo z nich. Czułem się po prostu w porządku-" "Do chwili ataku paniki przed domem." "Nie miałem ataku paniki." "Mówiłeś, że nie mogłeś oddychać. Że ręce i nogi ci mrowiły. Że miałeś kłopoty z powrotem do rzeczywistości. Dla mnie to brzmi jak klasyczny atak paniki." Potrząsnął głową. "Nie sądzę, żeby to było to." "Ok." Rankhor wziął głęboki oddech i skoncentrował się na ukochanej twarzy. "Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek widziałem." "Jestem pewna, że nie-" Chwycił jej twarz w dłonie, tuląc ją ostrożnie. Jego oczy wędrowały wokół znajomych rysów, jakby nie mógł się nimi nacieszyć. Boże, to nigdy nie 215

wystarczało. Ani noc, ani miesiąc, rok, czy nawet dziesięć lat... nie wieczność, którą Pani Kronik cudownie im podarowała, dla niego nigdy nie będzie wystarczająca. "Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem." Otarł swoje usta o jej. "Nie wiem, co zrobiłem, że zasłużyłem na wieczność z tobą, ale nigdy, przenigdy nie brałem tego za pewnik." Uśmiech, jaki dostał w odpowiedzi był lepszy od wschodu, którego nigdy nie zobaczy, zawstydzając nawet tą wielką świecącą kulę ognia, która podtrzymywała całe życie, w tym również tych, którzy nie mogli znieść jej promieni. Wciąż tak siedzieli, patrząc sobie w oczy, kiedy wszedł Psaniec po deser. "Chcesz iść na górę?" powiedział ciemnym, głębokim głosem, jego bestia zaczynała wzrastać pod skórą. "Jestem gotów na deser." Jej zapach rozbłysnął. "Jesteś." "Mmm-hmm." "Chcesz, żebym podała ci lody?" Zawiesił wzrok na jej ustach. "Nawet nie jesteś blisko. Chcę lizać coś innego." "No cóż," szepnęła, dotykając swoimi ustami do jego. "Chodźmy cię nakarmić."

Tłumaczenie: Fiolka2708

216

DWADZIEŚCIA SZEŚĆ Zimny pot. Trez obudził się całkowicie pokryty zimnym potem, każdy cal jego skóry był przemoczony, jego temperatura była niczym na Arktyce, a serce biło tak szybko, jakby ktoś zamienił je w mikser do ciasta. Opadając na poduszki, krzyknął Sypialnia. Zamiast czegoś strasznego i szokującego... wszystko co widział to spora część sypialni, i wszystko było normalne, od lampy, która stała włączona obok niego, do jego ubrań rozwieszonych na szezlongu i butów leżących krzywo tam gdzie je kopnął o świcie. Przez chwilę był zdezorientowany. Pani Kronik. Jakieś dziwne, mistyczne miejsce. Selena na trawie, w klinice, zamrożona, zamrożona Miękki jęk rozbił granicę między koszmarem, a rzeczywistością. Obracając się, ujrzał Selenę leżącą w jego łóżku, jej nagie ramiona wystawały spod prześcieradeł, a ciemne włosy były rozrzucone luźno na białej poszewce. Była odwrócona w drugą stronę. Zamknął oczy i opadł z powrotem na prześcieradła, miał nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen. Ale potem skoncentrował się i przybliżył do swojej kobiety, podciągając kołdrę wyżej, aby zapewnić jej ciepło. Dyskretnie pochylił się nad nią i upewnił, że wciąż oddycha. Pomyślał, że może powinien iść poszukać czegoś dla niej do jedzenia. Jakby wyczuwając jego obecność, odwróciła się, a jej twarz zaostrzyła się i stężała we śnie, jakby ruch spowodował u niej ból. Kurwa. Seks wyrwał się spod kontroli, surowy, szorstki. Zaraz po tym, jak jej ciało przeszło przez tak wiele. Niech cię szlag, pomyślał, przeciągając dłonią po twarzy. Jak on mógł jej to zrobić? Powinien walić sobie konia dopóki jego fiut nie straciłby całego czucia. Co gorsza? Nie był pewien, czy rzeczywiście naprawił te sprawy między nimi. Cholera wciąż czuł się jak dupek.

217

Sięgnął po przekątnej do nocnego stolika, złapał za telefon i sprawdził czas. Piąta czterdzieści cztery rano. Nie będzie już więcej snu dla niego. Zsunął z siebie prześcieradła, zwinął je w kłębek w łazience, zamknął drzwi, skorzystał z toalety i wziął szybki prysznic. Potem wrócił do pokoju, wyciągnął swoją parę słuchawek z szuflady nocnego stolika i umieścił je w uszach, zanim ponownie położył się na łóżku. Poruszając się powoli, był bardzo ostrożny, jakby chodziło tu o ewakuację, manewrował swoją prawie stu czterdziesto kilogramową wagą na materacu, by nie podbić jej jak na trampolinie. Kiedy już się usadowił, szybko sprawdził czy z nią wszystko w porządku i z ulgą stwierdził, że nadal śpi. To go przerażało. Co by było gdyby zapadła w śpiączkę lubJakby go szukała, poklepała wokół po kołdrze. "Jestem tu", wyszeptał. Natychmiast, zaprzestała poszukiwań, a gdy wziął ją za rękę, jej dłoń była ciepła, pełna życia, taka jaka zawsze być powinna. Poświęcił chwilę na przestudiowanie jej palców, wyginając je jeden po drugim, sprawdzając ich ruchomość, sprawdzając wytrzymałość. Nie była zbyt dobra, pomyślał. To było nieuczciwe, że zbierał informacje o jej ciele bez jej wiedzy i świadomości – w drodze przeprosin, zatrzymał się i pogładził jej różowe krótkie paznokcie. Kiedy sen miał ją w swoich objęciach, czuł... porażającą samotność. Pomimo tego, że byli obok siebie, on podpierający się o wezgłowie, z nią ułożoną w pobliżu własnego ciała, nie mógł wyczuć połączenia między nimi. Powiedział sobie, że to po prostu kwestia snu i wybudzenia. To była ta granica - nie było nic bardziej przerażającego niż fakt, że jej fale mózgowe mogłyby zostać odczytane inaczej niż jego własne na skanie CAT. To były oczywiście bzdury. Im bardziej próbował zmusić się by uwierzyć w kłamstwo, tym bardziej stawał się uwięziony, więc aby przerwać wewnętrzną walkę, włączył w telefonie radio SiriusXM, wsadził wtyczkę słuchawek w dupę swojego telefonu, i starał się poczuć komfortowo. Lub nieco wygodnie. 218

Albo... przynajmniej nie czuć się zżeranym przez chęć wyskoczenia z własnej skóry. Oczywiście, ponieważ jego szczęście dawało dupy, pierwszą rzeczą jaką usłyszał w radiu były jeszcze gorsze wiadomości. "Robicie sobie jaja?" Wypalił na głos, kiedy głos Howarda Sterna wlał się potokiem do jego czaszki. "Eric Aktor zma- " Brwi Seleny uniosły się, jakby rozważała czy się obudzić, więc zamknął gębę. Ale nie mógł uwierzyć, że kolejny kiepski pakowacz Howarda Sterna zginął. Po prostu w świetle tego wszystkiego, przez co przeszedł wydawało mu się to okrutne. Cholera, to wyglądało tak, jakby wszystkie złe wiadomości podjęły wspólny wysiłek, by wyjść z cienia i go znaleźć. *** Selena wybudzała się powoli i zapach ciała Treza był pierwszą rzeczą, jaką zauważyła. Dźwięk jego głosu był następną. A dotyk jego dłoni na niej był trzecią. Otwierając powieki zauważyła, że siedział obok niej na łóżku, jego czarne oczy skupione były na komórce, brwi opuszczone w dół, jakby otrzymał przykrą wiadomość sms lub"Czy wszystko w porządku?" zapytała. Kiedy jej nie odpowiedział, zobaczyła, że ma w uszach słuchawki, jakby czegoś słuchał. Szybko ścisnęła go za rękę, a on skoczył tak wysoko, że aż wypadły mu z uszu. "O mój Boże! Obudziłaś się." "Przepraszam, nie chciałam-" "Cholera, nie, nie musisz - wszystko w porządku? Czy potrzebujesz dr Jane-" "Nie, nie..." próbowała wznowić funkcjonowanie mózgu. "Czuję się dobrze. Ja po prostu... wydajesz się zły?" Gdy spojrzał na nią, w pokoju słychać było tylko szum pochodzący z tego, co było w jego uszach. 219

Podciągnęła kołdrę wyżej. "Czy coś jest ze mną nie tak?" "O Boże, nie. Ja, ach, nie - to nic." spojrzał na swój telefon. "Po prostu, ktoś, kto był w show u Sterna-" Kiedy zatrzymał się, jego oczy otworzyły się szeroko, jakby prawie powiedział coś niewybaczalnego. "Umarł?" Dokończyła za niego. "Ja, ach..." "Możesz powiedzieć to słowo." znowu uścisnęła mu dłoń. "Serio." Trez odchrząknął i odłożył telefon. "Jesteś głodna?" "Niezupełnie." "Spragniona?" "Nie." Pokręcił prześcieradłami. Kołdrą. "Wystarczająco ciepło?" Marszcząc brwi, podciągnęła się do pozycji siedzącej i oparła na poduszkach. Patrząc na niego, uśmiechnęła się. "Cieszę się, że przyszłam tutaj. Aby porozmawiać z tobą i... robić te inne rzeczy." "Naprawdę?" Jego oczy, te piękne oczy w kształcie migdałów, odwróciły się w jej stronę. "Naprawdę? Czuję się, jakbym był zbyt ostry dla ciebie, kiedy my..." Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. "Serio, teraz naprawdę straciłam dziewictwo." Zarumienił się. Właściwie czerwona plama uderzyła na jego wysokie kości policzkowe. "Obawiałem się, że cię bolało." "Ani trochę. Kiedy możemy zrobić to ponownie-" Atak kaszlu który uderzył w Treza był nagły i głośny, musiała klepać go po plecach, dopóki nie zaczął znowu oddychać poprawnie. "Wszystko w porządku?" zapytała, wciąż się uśmiechając. "Ach, tak. Po prostu znalazłaś sposób by mnie zaskoczyć." Przez ułamek sekundy, przypomniała go sobie, przychodzącego do niej w Sanktuarium. Mimo, że była odrętwiała, wiedziała w którym momencie przybył. To był cud. Ale skąd on wiedział? "Jak mnie znalazłeś? W Sanktuarium?" Potrząsnął głową. "Nie uwierzyłabyś mi, gdybym ci powiedział." "No dalej." 220

"Pani Kronik. Byłem w swoim klubie, załatwiałem pewną sprawę Rankohr i V byli ze mną. I wtedy to się zdarzyło... pojawiła się postać... czarne szaty, światło bijące spod brzegów, głos, który usłyszałem wewnątrz tutaj" - stuknął się w swoją głowę "a nie w moich uszach. Następną rzeczą było? Ja... no, w każdym razie. Byłem z tobą". Teraz to ona się z czymś zmagała. "Naprawdę przepraszam." "Za co?" "Za to, że musiałeś oglądać mnie w ten sposób. Za... to wszystko." "Ja pierdolę - jak powiedziałem wcześniej, czy zgłosiłaś się na ochotnika by być chorą?" "Wiem, ale jednak. Chciałabym..." próbowała przechylić głowę do tyłu, żeby mogła spojrzeć na sufit, ale jej szyja była zbyt obolała. "Cierpisz." "To nic niezwykłego. W ten sposób zawsze czuję się po tym, jak... cóż, tak czy inaczej." Przypuszczalnie mogli grać w tą grę uników. "To jest nienormalne," wypaliła. "Co takie jest?" Odwróciła się, tak by mogła patrzeć na niego prawidłowo. Z roztargnieniem zauważyła, jak dobrze jego ciemna skóra wyglądała pod białymi prześcieradłami, kontrast sprawiał, że wydawała się świecić. Selena próbowała znaleźć słowa. "Czuję się jakby była ogromna... nie wiem, przepaść, czy coś… pomiędzy nami. To nie ma sensu. Chodzi mi o to, że jesteś tu obok mnie, ale są słowa, które pomijamy, tematy na które nie chcemy rozmawiać. To jest po prostu... no, to jest do bani. Ponieważ w tej chwili? To jest ta lepsza część. Chodzi mi o to, że sprawdzasz mnie." Podniosła rękę i rozstawiła szeroko palce; Następnie poruszyła nimi. "Mobilna i żywa jestem dużo lepsza, niż to jaka byłam przedtem, prawda?" Kiedy on po prostu patrzył na nią, poczuła się jak głupiec. "Przepraszam, myślę, że to brzmi dziwnie-" Trez pochylił się i pocałował ją cicho, a jego usta były nieustępliwe. "Nie" powiedział powoli. "To... Wiem, co masz na myśli. To nie jest szalone, i masz rację. Teraz jest ta dobra część -" "Jesteś taki gorący." 221

Treza złapał kolejny atak kaszlu. "Cholera, samico. Ty też taka jesteś." "Mówiłam ci zeszłej nocy - lub, Jezu, która godzina? W każdym razie, mówiłam ci wcześniej, teraz mówię tylko prawdę". Jego powieki opadły nisko. "Szczerość wydaje mi się dobra. Więc pozwól mi zapytać, czy jeśli uniósłbym cię i zaniósł pod prysznic, to czy ty –" "Czy ponownie uklękłabym pod gorącym natryskiem i sprawdziła, czy smakujesz tak dobrze, jak pamiętam?" Odgłos, który z niego wyszedł nie był kaszlem. Nie była to też spójna wypowiedź. Było to po części warczenie, po części jęk, z odrobiną zawodzenia wydawanego w głównej mierze, jakby był gotowy błagać... Była to zdecydowanie najseksowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszała. "Czy to znaczy tak?" zapytała przeciągle. Pocałował ją znowu, tym razem mocniej. Także dłużej. Potem spojrzał na nią śledząc ją oczami, które wrzały. "Cholera, ja tu umieram-" Kiedy Trez zatrzymał się ponownie, znów została uderzona tym słowem. Kiedy chodziło o ich dwójkę, jedno z nich, naprawdę, umierało. I jednak, była to ona, nie on. "Przykro mi" szepnął. "Nie powiem tego już nigdy więcej." "Wszystko w porządku". Zmusiła się do uśmiechu. "Pozwólmy zmyć się naszym troskom" "Mam zamiar znaleźć na to lekarstwo" powiedział z powagą. "Nie pozwolę ci przegrać tej walki Selena. Ja dosłownie poruszę niebo i ziemię, aby cię zatrzymać– żadnego rozdzielenia, z wyjątkiem naszej nagiej skóry... naszych dusz". Jej oczy przesłoniły łzy i zmusiła je, aby się cofnęły i w ten sposób pozostały. Sięgając do jego przystojnej twarzy, otarła ją palcami. "Kocham cię, Trez." "Boże, ja też cię kocham."

Tłumaczyła: magdalena.bojka1

222

DWADZIEŚCIA SIEDEM Kiedy Layla się obudziła, leżała na boku na znacznie bardziej miękkiej powierzchni niż podłoga w przedsionku. W panice podniosła rękę do swojego brzucha. Wszystko odczuwała tak samo, twardą wypukłość, rozmiar brzucha – ale, najdroższa Pani Kronik, czy zraniła młode? Mogła sobie przypomnieć jak wysiadła z samochodu, walkę żeby przejść do wejścia rezydencji, utratę przytomności – „Młode,” wymamrotała. „Z młodym ok? Młode?” Niebiesko-zielone spojrzenie Khilla natychmiast znalazło się tuż przed nią. „Wszystko z tobą w porządku –„ Tak jakby ona teraz dbała o siebie. „Młode!” Przeklinając, pomyślała, dlaczego zawsze narzekała na to, że była w ciąży? Może to była kara za to, że – „Wszystko w porządku.” Khill spojrzał na drugą stronę pokoju, koncentrując się na kimś, kogo nie mogła widzieć. „Dobrze, po prostu… no dobra, tak, dobrze.” Ulga była tak wielka, że łzy zalały jej oczy. Gdyby straciła młode przez to, że spotkała się z Xcorem? Ponieważ wpatrywała się w niego, gdy… robił to sobie? Nigdy nie mogłaby sobie tego wybaczyć. Z przekleństwem zastanawiała się, dlaczego poprosiła samca o to, by zrobił sobie te rzeczy. To było złe na tak wielu poziomach, że dodając do tego jej poczucie winy, prawie się dusiła tą sprawą. Przecież, o wiele łatwiej było zrobić z siebie główną ofiarę wypadku, jeśli nie prosisz swojego szantażysty żeby się odwalił. „Och, Boże,” jęknęła. „Boli cię? Cholera, Jane –„ „Jestem tu.” Dobra lekarka uklękła obok Khilla, patrząc zmęczonym, ale czujnym wzrokiem. „Cześć. Cieszymy się, że jesteś z powrotem. Jak wiesz,

223

Manny nastawił twoje ramię. To było czyste złamanie. Wsadziliśmy je w gips–” Potem było kilka słów na temat jej rekonwalescencji i kiedy opatrunek będzie mógł być zdjęty, ale ona nie zwróciła na nic z tego uwagi. Dr Jane i Khill coś przed nią ukrywali: ich dodające otuchy uśmiechy były tak prawdziwe jak na zdjęciach – perfekcyjne, ale płaskie. „Czego mi nie mówicie?” Przerwała im. Cisza. Kiedy zaczęła się szamotać, Blay był jedynym, który jej pomógł, delikatnie chwytając jej zdrową rękę, dając jej w zamian coś do odepchnięcia. „Co,” zażądała. Dr Jane spojrzała na Khilla. Khill spojrzał na Blaya. A Blay był tym, który ostatecznie napotkał jej oczy. „Jest coś niespodziewanego,” powiedział wojownik. „W USG.” „Jeśli sprawisz, że znów zapytam „co”,” zazgrzytała, „zacznę rzucać rzeczami i do diabła z moją chorą ręką.” „Bliźnięta.” I było tak, jakby czas i rzeczywistość były samochodem w którym nagle wciśnięto hamulec, taki dźwięk, w przenośni, zadźwięczał w jej głowie. Layla zamrugała. „Przepraszam… co?” „Bliźnięta,” powtórzył Khill. „USG wskazuje, że nosisz bliźnięta.” „I są perfekcyjnie zdrowe,” dodała dr Jane. „Jedno z nich jest znacznie mniejsze i jego rozwój jest opóźniony, ale wydaje się zdolne do życia. Nie wyłapałam drugiego płodu podczas twojego poprzedniego USG, bo jak rozumiem – po konsultacjach z Aghresem – ciąże wampirów różnią się od ludzkich. Najwyraźniej było drugie zapłodnione jajo, które się zagnieździło, ale weszło w etap embriogenezy znacznie później – twoje ostatnie USG, na przykład, było dwa miesiące temu, a ja nic nie widziałam aż do teraz.” „Bliźnięta?” Wydusiła Layla. „Bliźnięta,” odpowiedziało jedno z trojga. Z jakiegoś powodu, powróciła myślami do momentu w którym dowiedziała się, że naprawdę jest w ciąży.

224

Mimo, iż ciąża była celem dla którego ona i Khill mieli zrobić to, co zrobili, wiadomość, że chcączka zakończyła się sukcesem, była w pewnym sensie ogłuszająca. To było po prostu cudowne i przytłaczające jednocześnie – radosne wyzwanie, ale nie była całkowicie pewna czy dobre dla niej. Teraz było tak samo. Ale bez radości. Znała dwie swoje siostry w ciążach bliźniaczych i jedna z tych ciąż została utracona, a w drugiej przeżyło tylko jedno młode. Z jej oczu zaczęły spadać łzy. To nie była dobra wiadomość. „Hej.” Blay pochylił się z chusteczką. „To nie jest nic złego. Nie jest.” Khill skinął głową, choć jego twarz przypominała maskę. „To… nieoczekiwane. Ale nie takie złe.” Layla położyła ręce na brzuchu. Dwoje. Było teraz dwoje młodych, które musiała doprowadzić bezpiecznie do mety. Dwoje. Najdroższa Pani Kronik, jak to się stało? Co miała zrobić? Gdy pytania przebiegały jej przez głowę, uświadomiła sobie… cóż, do diabła. Jak wiele rzeczy w życiu, to również nie było w jej rękach. Niemożliwe stało się rzeczywistością – teraz jej zadaniem było zadbanie o siebie i młode, potrzebny był odpoczynek, odżywianie i opieka medyczna. To były rzeczy na które mogła mieć bezpośredni wpływ. A reszta? Przeznaczenie. „Czy mogą być też inne?” Zapytała Layla. Dr Jane wzruszyła ramionami „Uważam, że to mało prawdopodobne, ale chciałabym wysłać próbki twojej krwi do Aghresa. On ma znacznie większe doświadczenie niż ja i biorąc pod uwagę specyfikę hormonów ciążowych u wampirów, sądzi, że wie co dzieje się w twoim przypadku. Powiedział jednak, że trojaczki są niespotykane, a przebieg u ciebie jest typowy dla mnogich ciąż u samic. Jeśli spodziewają się bliźniąt, z wyjątkiem niezwykle rzadkich przypadków bliźniąt jednojajowych jak Z i Furiath, drugi embrion odkłada swój rozwój do czasu aż ciąża osiągnie pewien etap w czasie. Zupełnie jakby czekał żeby zobaczyć co z tego wyniknie, zanim dołączy do towarzystwa.” 225

Layla spojrzała w dół na swój rozdęty brzuch – i ślubowała nigdy, przenigdy nie skarżyć się na tę cholerną rzecz. Opuchnięte kostki, obwisły biust, czy siusianie co dziesięć minut. Nigdy. Więcej. Biadolenia. Kiedykolwiek. Fakt, że ona w jakiś sposób straciła przytomność i upadła na twarz na marmurową posadzkę, a przy tym zachowała to młode – Te młode, poprawiła się zszokowana. – bezpieczne w jej ciele, przypominał, że ból i dyskomfort były drugorzędne w porównaniu z powagą sytuacji, wielkością celu, wielką troską. A chodziło o urodzenie w odpowiednim czasie i ich przeżycie. „Więc się zgadzasz?” Zapytała dr Jane. „Przepraszam, co?” „Żeby wysłać próbki twojej krwi Aghresowi do analizy?” „Och, tak.” Wyciągnęła swoją rękę. „Zrób to teraz –„ „Nie, już popraliśmy fiolkę.” Acha. To by wyjaśniało bawełniane waciki w zgięciu jej łokcia. Jej mózg nie działał prawidłowo. „Czy to było powodem omdlenia?” Zadał pytanie Khill. „Jedno młode extra?” Dr Jane wzruszyła ramionami. „Wszystkie jej organy wewnętrzne wyglądają dobrze – i są stabilne od dłuższego czasu. Kiedy ostatni raz się karmiłaś, Layla?” Problem był, ale nie chodziło o to czy ostatnio brała z żył. „Ja –„ „Natychmiast się tym zajmiemy,” ogłosił Khill. „Blay i ja, obaj damy jej nasze żyły.” Dr Jane skinęła głową. „To byłoby logiczne, że wraz z drugim dzieckiem wymagana jest większa ilość pokarmu, twój bilans kaloryczny i potrzeba krwi były większe niż zdawałaś sobie sprawę. Sądzę, że jest całkowicie możliwe, że przeciążyłaś się i to cię dopadło.” Layla czuła się całkowicie odrętwiała i zmusiła się do uśmiechu. „Będę bardziej uważać. I dziękuję. Jestem bardzo wdzięczna, że dbasz o mnie.” „Proszę bardzo.” Dr Jane uścisnęła stopę Layli przez cienki koc. „Odpocznij. Masz do zrobienia dużą rzecz.” 226

Kiedy uzdrowicielka wyszła, Layla pomyślała o dziwnych seksualnych pragnieniach jakie ostatnio miała i stosunkowo nagłe nasilenie fizycznych objawów. Czy to przez drugie młode –?” „Czy chcesz coś bardziej komfortowego?” Zapytał Khill. Otrząsnęła się, ponownie skupiając. „Przepraszam, bardziej komfortowego niż – „ „Niż szpitalna koszula.” Spoglądając w dół na siebie, zobaczyła, że nie jest już w swoich ubraniach. „Och. Cóż. Właściwie, tu na dole jest trochę chłodno. Jedna z moich szat byłaby w sam raz, ale nie chcę sprawiać ci kłopotu.” „Nie ma problemu. Zabiorę twoje rzeczy z powrotem do twojego pokoju i przyniosę koszulę nocną i szatę – w tym czasie, Blay możesz dać jej swoje żyły?” W odpowiedzi nadgarstek żołnierza pojawił się tuż przed nią. „Weź tyle ile potrzebujesz.” W tym momencie poczuła przytłaczającą chęć żeby im powiedzieć. Wyznać całą prawdę. Wymazać stres poprzedniego roku bez względu na konsekwencje. Chciała po prostu uwolnić się od tego strasznego bagażu, który ją uwierał ciągnąc w dół. Przerażał ją. Mamił ją. Bez wątpienia to zwiększyłoby jej szanse na lepsze zadbanie o młode – mniej stresu było dobre dla ciężarnych samic, prawda? A teraz były dwa życia, którymi ryzykowała oprócz własnego. „Layla?” Przełknęła ciężko. Spojrzała w górę na zaniepokojoną parę stojącą przy jej łóżku. Nie chciała zdradzić jedynej rodziny jaką kiedykolwiek miała. Poza tym, gdyby powiedziała im o Xcorze, mogliby… uczynić ten związek bezpieczniejszym. Albo usunąć każdego. Lub… Layla odchrząknęła i chwyciła przykrycie na łóżku jakby było pałąkiem i miała zamiar zrobić z niego szpilki do włosów. „Słuchajcie, muszę –„ Gdy nie dokończyła, Khill wdarł się w ciszę. „Potrzebujesz żył. To jest to, co trzeba zrobić.” Jakby jej kły usłyszały, wyskoczyły z górnej szczęki i nawiązała kontakt z faktem, że potrzebuje wziąć z żyły.

227

I nie, tak naprawdę nie mogła im powiedzieć. Ona po prostu… to nie było dobre. Nie było to dla niej dobre rozwiązanie. Znienawidziliby ją za narażanie siebie i ciąży – a tymczasem Xcor wciąż wiedziałby, gdzie przebywa Bractwo, gdyż oni nigdy nie opuściliby siedziby. To był ich dom i broniliby go, gdyby on go zaatakował po tym jak przestałaby się z nim widywać. Zginęliby ludzie. Ludzie, których kochała. Cholera. „Dziękuję,” powiedziała z grubsza do Blaya. „Dla ciebie wszystko,” odpowiedział głaszcząc jej włosy. Próbowała uderzyć tak delikatnie jak tylko mogła, ale Blay nawet nie drgnął. I znowu, kiedy on i Khill się kochali, bez wątpienia posługiwali się dużo, dużo mocniejszymi ugryzieniami. Jak tylko zaczęła zaciągać ze znajomego źródła, biorąc pożywienie potrzebne jej ciału, jakie mógł dać tylko samiec z jej gatunku, Khill przeszedł do narożnika pokoju w którym na krześle leżały jej rzeczy. Kiedy wziął je do ręki, zmarszczył brwi i spojrzał w dół. Następnie zaczął w nich grzebać, jakby czegoś szukał. Chwilę później, jego niedopasowane spojrzenie spoczęło na niej i jego duże ciało jeszcze urosło. Spuszczając oczy, próbowała udawać, że koncentruje się na tym, co robiła. Nie miała pojęcia co znalazł i dlaczego tak na nią patrzył. Ale biorąc pod uwagę sposób w jaki żyła, miała wiele do ukrycia. *** „Kiedy zamierzasz iść?” Gdy Trez zadał to pytanie, Selena skoncentrowała się na misce płatków owsianych, które dla niej przygotował. Było już sporo po świcie, wszystkie domowe psańce, odpoczywały w kwaterach, tak więc ona i Trez byli sami w ogromnej kuchni, siedząc obok siebie przy dębowym stole. „Selena. O której są twoje badania kontrolne?” Powinna uważać na swoje usta. Dwie sekundy temu cieszyli się mieszanką płatków Quaker Oats z dodatkiem tłustej śmietanki i całą masą 228

brązowego cukru, wygrzewali się w blasku tego, co zrobili pod prysznicem i w zaciszu pokoju. A teraz? Nie tak bardzo, jak to mówią. „Z samego rana.” Trez sprawdził swój telefon. „Ok, to dobrze. Jest około ósmej. Nawet jeśli to dokończymy, wciąż będziemy mieli czas.” „Nie chcę iść.” Mogła poczuć na sobie jego spojrzenie. „Nie. Nie spieszy mi się, aby to tego wrócić.” „Dr Jane powiedziała, że musimy prześwietlić twoje stawy –„ „Cóż, ja nie chcę.” Ponownie włożyła łyżkę do ust, ale wszystko nie miało smaku. Było tylko konsystencją. „Przepraszam, ale teraz czuję się dobrze. I nie chcę tam iść i znowu się w tym babrać.” Jej powściągliwość wynikała z faktu, że teraz była ta dobra część i nie wiedziała ile to będzie trwało. Biorąc pod uwagę, że nic nie może tego powstrzymać, po co się tym martwić – „Gdybyś zobaczyła się z dr Jane, to by wiele dla mnie znaczyło.” Spojrzała w górę. Trez patrzył w okno za jej plecami, choć okiennice były opuszczone i nic nie było prze nie widać. Jego oczy były udręczone. Jakby wiedział, że nie zamierza iść do kliniki – i nie można było nic z tym zrobić. „Wiesz, czego się najbardziej boję?” Usłyszała siebie mówiącą. Zwrócił twarz w jej stronę. „Czego?” Zamieszała w swojej owsiance. Wzięła kolejny kęs, ale wciąż rejestrowała to tylko jako coś ciepłego. „Boję się dostania w pułapkę.” „Co masz na myśli?” „Nie chcę zostać tutaj uwięziona,” powiedziała o połowę ciszej. Wtedy poklepała swoją klatkę piersiową, ramiona, uda pod stołem. „W moim ciele. Boję się ataków. Jestem w środku żywa, wiesz, zamknięta w… i kiedy to się dzieje, ciężko jest widzieć i słyszeć, ale rejestruję rzeczy. Wiedziałam, że do mnie przyjdziesz. To dla mnie wielka różnica. Kiedy byłeś ze mną, nie byłam tak… bardzo uwięziona.” Gdy się nie odezwał, spojrzała na niego jeszcze raz. Powrócił do gapienia się w okno, które nie pokazywało niczego z dnia poza nim, nie było 229

widać czy jest pochmurnie czy słonecznie, czy jest deszczowo ani czy wiatr goni jesienne liście po zbrązowiałej trawie. „Trez?” Zapytała. „Przepraszam.” Otrząsnął się. „Przepraszam, odpłynąłem na sekundę.” Okręcił się na krześle stawiając nogi na szczeblu pod siedzeniem na którym siedziała. Chwycił ją za rękę w której nie trzymała łyżki i położył płasko na swojej dłoni. „Masz najpiękniejsze dłonie jakie kiedykolwiek widziałem,” wymruczał. Zaśmiała się. „Podejrzewam, że nie jesteś obiektywny, ale wezmę to za komplement.” Zmarszczył brwi, napiął czoło. „Nie mogę sobie wyobrazić jak…” Zrobił długi, powolny wdech i wydech. „Nie mogę wyobrazić sobie niczego bardziej przerażającego na świecie niż zamknięcie w miejscu, z którego nie możesz się wydostać – a być więźniem we własnym ciele? To niewyobrażalne. To jest kurwa w czołówce rzeczy przerażających.” „Tak.” W tym miejscu nastąpił długi okres ciszy, gdy siedział naprzeciwko swojej zimnej miski płatków, których w ogóle nie jadł, a ona bawiła się swoimi płatkami kreśląc małe S czubkiem łyżki. Argumenty, które igrały pomiędzy nimi w powietrzu to, jego proszęidź-dla-twojego-dobra i jej będący w opozycji, nie-dopóki-nie-będę-musiała. Właściwie nie było powodu, aby wypowiadać jakieś słowa. Nie zamierzała ustąpić. A to oznaczało, że jedyną opcją było przerzucić ją przez ramię jak jaskiniowiec i zanieść na dół do centrum treningowego. Wreszcie Selena nie wytrzymała i musiała zmienić temat. „Czasami się zastanawiam…” Wzruszyła ramionami. „Mam na myśli, co jeśli wszyscy kłamią na temat śmierci? Jeśli nie ma żadnego Zanikhu, a zamiast tego jesteś zablokowany we własnym ciele na wieki, świadomy, ale nie mogący się poruszyć?” Świetnie. Próbowała rozjaśnić nastrój. Miła. Próba. „Cóż, ale ciała…” Odchrząknął. „No wiesz, gniją.” „Hm, dobry punkt.”

230

„Chociaż, jak koszmary życia pozagrobowego przyjdą do mnie? Martwię się o całą tę rzecz związaną z apokalipsą zombi.” Podniósł rękę i zaczął jeść, nadal trzymając jej wolną rękę. „To byłoby do bani. Kopiesz w kalendarz, a potem włóczysz się po Ziemi, śmierdząc jakbyś była na niekończącej się diecie Atkinsa.” Odłożyła swoją łyżkę, żeby go powstrzymać. „Cóż, zatrzymaj się na chwilę – widzisz, jesteś po prostu głodny? A jeśli znajdziesz ludzi do zjedzenia, to, no wiesz, życie jako zombi może być całkiem niezłe.” „Nie, jeśli dolna połowa twojej twarzy odpadła. Jak się nakarmisz bez szczęki? Wtedy jesteś po prostu głodna i nie możesz nic z tym zrobić. Totalnie do bani.” „Słomki.” „Co?” „Po prostu trzeba mieć słomki.” „Trudno żeby kość udowa przeszła przez słomkę.” „I blender. Słomki i blender. I jesteś ustawiony.” Z warknięciem, Trez odchylił głowę do tyłu i roześmiał się tak głośno, że zastanawiał się czy nie obudził połowy rezydencji. „O mój Boże, to jest chore.” Pochylił się i pocałował ją. „Tak cholernie chore.” Nagle się uśmiechnęła – tak bardzo, że zabolały ją policzki. „Czy to jest to, co nazywają wisielczym humorem?” „Yup. Zwłaszcza jeśli mamy zachować poczucie humoru.” Trez spoważniał. „Ok, nie idź.” „Co? Na szafot? Co za ulga.” „Na dół, żeby zobaczyć się z dr Jane. Jeśli nie chcesz iść, nie zamierzam naciskać.” Selena szybko odetchnęła. „Dziękuję. Naprawdę to doceniam.” „Nie dziękuj mi. To nie mój głos. Tylko twój.” Przesunął łyżką dookoła wnętrza swojej miski. „Myślę, że to ważne, że masz tyle do powiedzenia o każdej części twojego życia, szczególnie w sprawie choroby i sposobu odchodzenia się z nią. Zgaduję, że czujesz się jakbyś nie miała wyboru w kwestii tego… fatum…, które do ciebie przyszło, a to sprawia, że dyktowanie warunków jest ważne.” 231

Spojrzał na nią. „Mam swoją opinię i możesz założyć się o swój tyłek, że powiem ci jaka ona jest, ale ostatnią rzeczą jakiej chcę to, to żebyś czuła z mojej strony presję. Masz wystarczająco dużo powodów aby się zamknąć w sobie. Nie zamierzam do tego nic dodawać.” „Skąd wiesz… Boże, to dokładnie tak jakbyś wiedział co ja myślę.” Wzruszył ramionami, a jego spojrzenie stało się odległe. Wtedy klepnął się w głowę. „Dobra myśl.” Skupił się na niej. „Tak, pytanie brzmi, dokąd chciałabyś pójść?” „Co, proszę?” „Dokąd chciałabyś pójść? Klinika nie jest na liście… co więc jest?” Selena usiadła z powrotem na swoim krześle. Teraz ona zapatrzyła się w okno. „Podoba mi się Wielki Obóz Mordha, jeśli to jest to, co masz na myśli?” „Bądź odważna. Pomyśl szerzej. Dalej, to musi być coś ekscytującego. Taj Mahal, Paryż –„ „Nie możemy udać się do Paryża.” „Kto tak powiedział?” „Ahh…” „Nigdy nie spotkałem Ahh, nie znam go, nie odchodzi mnie jak wielki jest – ale jeśli stanie nam na drodze? Zamorduję skurwiela.” „Jesteś taki cudowny.” Selena pochyliła się i pocałowała go w usta. Potem spróbowała zmusić swój mózg do czegokolwiek. „Czyż to nie jest po prostu moje szczęście? W końcu dostać przepustkę… i nie móc nic wymyślić - och! Wiem.” „Powiedz mi, a sprawię że to się stanie.” „Chcę pójść do Kręgu Świata.” Trez oparł się o krzesło. „Do restauracji?” „Yup.” Otarła usta serwetką. „Chcę iść do Kręgu Świata i zjeść kolację.” „To jest ta, która kręci się dookoła. Jest na szczycie –„ „Najwyższego budynku w Caldwell! Widziałam go raz w telewizji, gdy dotrzymywałam towarzystwa Layli w jej pokoju. Można siedzieć tuż przy szybie i oglądać panoramę całego miasta, gdy jesz.” Zmarszczyła brwi i przełknęła ciężko – i nie dlatego, że wzięła dużą łyżkę płatków owsianych. „Wszystko z tobą w porządku?” 232

„Och, tak, całkowicie.” Trez skinął głową i odetchnął z głębi klatki piersiowej, gdy wyobraził sobie innych mężczyzn i ją. „Myślę, że to świetny pomysł. Poproszę Fritza żeby zrobił rezerwację na dziś wieczór – mam kilka układów w tym mieście, tak więc to nie będzie problem. I mają serwis do dziewiątej lub dziesiątej.” Selena zaczęła się uśmiechać, odmalowując siebie w jednej z szat Wybranki, jej włosy uczesane jak należy, jej ciało normalne… i Trez w poprzek błyszczącego czarnego stołu – mogliby zostać pokazani w reklamie, ze śnieżnobiałymi serwetkami i ze staroświecką srebrną zastawą, która odbijałaby się w blasku świec. Doskonale. Romantycznie. I bez związku z chorobą. „Jestem tak podekscytowana,” powiedziała. Kolejny kęs płatków owsianych, który włożyła do ust był słodki i kremowy, całkowicie najdoskonalszy… jak ludzie to nazywają? Przerwana uczta? To nie miało sensu. Ale kto o to dbał. „To randka, nieprawdaż,” zdała sobie sprawę. „Chwała Pani Kronik, mam randkę!” Trez śmiał się, dźwięk dudnił w jego szerokiej klatce piersiowej. „Lepiej uwierz, że masz. I będę traktował cię jak królową. Moją królową.” Kiedy oboje w to weszli, pomyślała, wow, jak to wszystko tworzyło dziwny emocjonalny krajobraz, głębokie doliny rozpaczy, następnie rozległe widoki, będące tak emocjonalnie czyste i piękne, że czuła się uhonorowana móc je odczuwać. To prawie tak, jakby jej życie z jego skróconym okresem czasu, zostało zsunięte razem jak kotary, które mogły poruszać się spokojnie i nijako albo falować wspaniale rezonując. Wolałaby mieć luksus wieków. Ale w tym momencie, właśnie teraz, czuła się tak bardzo, dogłębnie żywa. W sposób w jaki nie była nigdy przedtem. „Dziękuję,” powiedziała nagle. „Za co?”

233

Patrzyła w dół na płatki owsiane, czując, że rumieniec uderzył w jej policzki. „Za dzisiejszy wieczór. To najlepsza noc jaką miałam kiedykolwiek.” „Nie jesteśmy tam jeszcze, moja królowo.” „To wciąż najlepsza noc” – spojrzała w jego ciemne oczy – „z całego mojego życia.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

234

DWADZIEŚCIA OSIEM iAma obudził zapach zupy, a jego mózg znowu zaczął się zastanawiać, Czy to nie był sen? to całe gówno, które działo się wokół. Mimo, że był nieprzytomny z powodu wstrząśnienia mózgu, nawet jedna sekunda z tego jak wylądował w tej celi w pałacu Królowej, mu nie uleciała: ani szybka zmiana ubrania przed Abrahamem Lincolnlem, ani podejście od tyłu przez Terytorium, ani cios w głowę tuż przed jego krótkim przebłyskiem zrozumienia. Zupa była jednak zaskoczeniem. To było coś, co pamiętał z dzieciństwa, mieszanka dyni i śmietany, przypraw i ryżu. I w celi był jeszcze inny zapach. Ten sam, który wypełniał jego nos, kiedy ten kapłan przyszedł, aby dokładnie sprawdzić jego oznaczenia. Otwierając oczy, onOdskoczył. Klęczała przed nim Maichen lub pokojówka, ciało i głowę miała udrapowane w blady błękit przynależny jej funkcji, twarz pokrytą siatkową maską, co nie pozwalało mu zobaczyć absolutnie nic w jej oczach lub w wyrazie twarzy. W rękach, trzymała drewnianą tacę, na której była miska i łyżka, dzbanek i szklanka, a także duży kawałek chleba. Nie było kapłana. Ani nikogo innego. Wciągnął powietrze - a potem zdał sobie sprawę, że ta samica musiała tutaj wejść poprzednio z sądem, a on po prostu jej nie widział. Odepchnął się od podłogi. I wtedy odkrył, że jest nagi. Wszystko jedno. Nie chciał, aby maichen czuła się skrępowana, ale jeśli nie podobał jej się widok, mogła wyjść. Nie żeby patrzyła na niego. Jej głowa była obniżona w geście poddaństwa, jak była uczona. s'Ex najwyraźniej był gotów otoczyć go jakąś opieką, gdy był w więzieniu, a przynajmniej w chwili obecnej utrzymać go przy życiu. I na chwilę zrobiło mu się żal tej biednej kobiety, której ranga społeczna była tak

235

niska, że była wysyłana sama, do potencjalnie niebezpiecznych mężczyzn, bez zważania na jej bezpieczeństwo czy jej płeć. Z drugiej strony, w hierarchii, została uznana za zasadniczo bezużyteczną. Smutne. Ale miał inne problemy na głowie. Bez zwracania uwagi maichen i pomijając swoją nagość, wstał i podszedł do parawanu w kącie. Były za nim ujęcia wody, a on z nich skorzystał – i znowu sobie przypomniał, że nie był już w Kansas. Kiedy pochylił się nad umywalką dla plebsu, aby umyć twarz, miał tylko jedną maniakalną myśl, aby odkręcić kran mocniej, oddzielnie dla gorącej i zimnej wody. To nie dlatego, że był więźniem: cała ta sprawa poczekaj na ciepłą wodę, była wśród rzeczy, do których musiał się przyzwyczaić poza Terytorium. Ludzie nalegali na połączenie ciepłej i zimnej wody, aby uzyskać idealną temperaturę. Tutaj w s'Hisbe? Woda miała idealną temperaturę 36,6 stopnia. Od pitnej do tej używanej do mycia zębów, była jedna stała temperatura, ani gorąca, ani zimna. Rozpryskując wodę na twarzy, podniósł czarny ręcznik wiszący na wieszaku ściennym. Miękki. Taki miękki. Nie taki jak człowieków, a on był tylko więźniem. Z przyzwyczajenia odwiesił wilgotny ręcznik i wyszedł zza sitkowego ekranu. "Powiedz s'Exowi, że chcę się z nim zobaczyć." Więźniowie zazwyczaj nie kierowali żądań, ale nie dbał o to. Odmawiał również mówienia w Starym Języku lub dialekcie Cieni. Ze względu na dominację kultury ludzkiej, w szkołach uczono angielskiego, i nawet pracownicy Cieni mieli jakąś podstawową wiedzę o języku. "I nie zjem tego." Skinął głową w kierunku tacy. "Tak więc możesz to zabrać." Bóg jeden wie, co to było za gówno, czy narkotyki czy jakaś trucizna; był więcej niż pewny, że nie będą go tutaj nadal traktować tak łagodnie. Najprawdopodobniej, w pewnym momencie, będą go torturować, wyrywając ręce i nogi ze stawów, choć nie bez powiadomienia Treza o jego niewoli. Cholera. Nigdy nie powinien był ufać236

Maichen położyła tacę na podłodze. Potem wyciągnęła rękę i podniosła łyżkę, zaczerpnęła zupy, i uniosła ją do góry. Wolną ręką, podniosła siatkę na tyle daleko by odsłonić usta i pobrać próbkę. Potem zrobiła to samo z chlebem i sfermentowanym sokiem jabłkowym, który był w karafce. Pozwoliła siatce opaść na miejsce i usiadła z powrotem na podeszwach skórzanych kapci. Niestety, jej gest był niczym dla jego podejrzeń. maichens były tak nisko w łańcuchu pokarmowym, że nawet samemu słowu na początku zdania poświęcano niewiele szacunku. Jeśli nawet mogła być otruta czy zagrożona? Nikogo to nie obchodziło. Jego żołądek, jednak został poważnie zachęcony tym, że ona nadal oddychała. Zanim zdążył się powstrzymać, podszedł do niej i do tacy. maichen nawet nie spojrzała, bała się go - nie bez powodu. Zapach jej strachu mieszał się z pikantną zupą. Tak jak i zapach jej skóry. Oddychając przez nos, poczuł kolejny szok przechodzący przez jego ciało, jego mięśnie drgnęły, podobnie jak jego fiut. Co nie miało sensu. Był w tym miejscu, wetknięty w gówno po samą brodę, a jego fiut zdecydował się być zainteresowany? Naprawdę? Nic dziwnego, że nazywa się to cholerstwo głupim fiutem. Stojąc nad nią, położył ręce na biodrach i patrzył na oznaki, czy chce uderzyć w podłogę. Gdy pozostała w pozycji pionowej, poczekał trochę dłużej. Drżała, ale tak było od kiedy wstał. iAm ukląkł na twardej kamiennej podłodze, odzwierciedlając jej ułożenie. Niemal natychmiast zaczął odczuwać ból w kolanach - kolejne przypomnienie, jak długo go nie było wśród swoich ludzi. Taki sposób siedzenia był powszechny na Terytorium. Przydatne też, jeśli jesteś dupiato nagi. Nie stoisz całkowicie na pełnym widoku. Jadł szybko, ale nie byle jak, i to było dobre połączenie. Jego mózg potrzebował kalorii - ciało, też, jeśli zamierzał uciec z więzienia. Taki był plan. 237

"S'Ex" powiedział, gdy skończył. "Idź po niego." Po tym, odsunął tacę w kierunku samicy. Jak było w zwyczaju, pochyliła się w ukłonie, a jej okryte czoło prawie skończyło w pustej białej misce. Wzięła tacę, wyprostowała się i z wdziękiem wstała bez żadnego zachwiania czy upuszczenia któregoś z naczyń. Wycofując się tyłem z celi, uruchomiła drzwi poprzez umieszczenie swojej stopy na odcinku ściany. Chwilę później, jakby wyjście było monitorowane, ktoś otworzył drzwi zdalnie - albo, wyjście uruchamiało się jakoś na odcisk stopy. I wyszła. Gdy drzwi się zamknęły z dźwiękiem jak ze Star Treku, wiedział, że nic by mu nie dało, gdyby obezwładnił ją i spróbował użyć jako karty przetargowej. s'Ex i jego strażnicy byliby bardziej skłonni do negocjacji w sprawie ocalenia psa. Krążył wokół i wyobraził sobie brata obok Seleny, jak leżała na stole badań, pod tym jasnym światłem z wykrzywionym ciałem i zamrożonym wyrazem twarzy. Boże, nie powinien był tego robić. Dyskusja na temat sytuacji bez wyjścia: Trez będzie chciał po niego przyjść, a pozostawienie tej kobiety, gdy była chora go zabije. Nie ma to jak dolanie benzyny do ognia. Wraz z około stoma funtami dynamitu. *** Trez miał na myśli każde słowo, które powiedział o Selenie i jej wolności wyboru. Kiedy ruszył przez podziemny tunel, kierując się do kliniki w centrum szkoleniowym, był na sto procent pewny jednej i tylko jednej rzeczy - dobrze, dwóch, ale fakt, że jest w niej zakochany było tą najmniejszą. Inna sprawa, jaką wiedział na pewno to, to że Selena i tylko Selena, będzie decydować, jak dbać o jej stan, a jeśli ktoś będzie próbował ją zmuszać w jakiś sposób? Zamierzał pomagać jej by to zrozumieli. Ale to nie znaczyło, że nie zamierzał iść zobaczyć się z dr Jane. 238

W sprawie swojej królowej. Boże, ta pieszczotliwa nazwa dla Seleny była tak zabawna. Natychmiast przydomek wyszedł z jego ust, i je zamknął. Jakby jego słownictwo było związane z tym słowem, jak jego ciało związane z jej. Ale ona będzie królową tylko dla niego. Bez względu na to, co się z nimi stanie, lub gdzie skończy, ona będzie jego panującą kobietą, nikt inny nie zastąpi jej miejsca w jego sercu, jego szacunku, lub tego słowa. Przeciągając dłonią po twarzy, zmusił swoje nogi, aby się zatrzymały, mimo że duża część niego chciała biec do kliniki. Nie było jednak pośpiechu, przynajmniej jeśli chodziło o jego kobietę. Selena była w sypialni, nago w jego wannie, mocząc swoje piękne ciało w ciepłej, pachnącej wodzie. Nie całkiem było tak, że nie czuła bólu. Dobrze ukrywała powolną sztywność i dyskomfort, ale oznaki były w subtelnych krzywiznach jej twarzy i w nerwowym sposobie przenoszenia rąk i ramion. Wanna i jakieś leki przeciwbólowe pomagały. A kiedy dobrze i długo się wymoczy, wejdzie do jego łóżka na odpoczynek przed ich ‘randką’. Jej radość na myśl o wspólnym obiedzie była zaraźliwa. Dosłownie czuł ciepło w środku, jakby jej szczęście wysyłało kinetyczną magię, tak, że dzięki wiązaniu, powiększał się w ramach własnego ciała. Cholera, wszystko, co musiał zrobić, to myśleć o niej przy śniadaniu, uśmiechając się znad miski płatków owsianych, lub myśleć o jej głosie oraz podekscytowaniu, dokąd jadą... i był cudownie spokojny. Nigdy nikt nie był mu bardziej bliski. Nawet miłość i oddanie jakie miał dla brata nie było blisko tych uczuć. W dziwny sposób, jej choroba była dobra dla niego i dla Seleny. Nie wiedział, jak mogliby wymazać te bzdury między nimi tak skutecznie, lub całkowicie bez... Cholera nie był to jednak kompromis. Gdy zbliżył się do punktu dostępowego w centrum szkoleniowym, wstukał odpowiednie kody, a następnie przeszedł przez drzwi szafy do biura Tohra. Brata nie było za biurkiem, co było dobre, i nie była to niespodzianka. Była około piąta po południu, a Tohr bez wątpienia budził się właśnie w swoim małżeńskim łóżku ze swoją Autumn, aby przygotować się do nadchodzącej nocy. 239

To, co było zaskoczeniem to, że doktor Jane chciała się z nim widzieć o tej dziwnej porze dnia. Godzinami ktoś ją ciągle ostatnio ganiał między urazami, a chorobą brata Khilla i wydawało się, że ona, Manny i Ehlena byli stale na zmianie. Co sprawiło, że jeszcze bardziej szanował to całe gówno z nią. Przez szklane drzwi. W dół betonowego głównego korytarza. Z wieloma drzwiami w dole po lewej stronie. Popchnął drzwi do pokoju badań, i"O cholera!" Odskakując z powrotem na korytarz, zakrył ręką swoje oczy, i modlił się, żeby to co właśnie zobaczył nie wypaliło na trwałe jego siatkówki. Było kilka rzeczy, których nie powinieneś wiedzieć o ludziach, z którymi mieszkasz, bez względu na to jak bardzo się ich kocha. Ułamek sekundy później, V otworzył drzwi, ziiiiiiiiip! gdy zapinał rozporek swoich skór był głośny. "Przyjmie cię teraz," powiedział rzeczowo. Jakby dwie sekundy temu nie bzykał się ze swoją shellan gdy ta siedziała na swoim biurku. "Mogę wrócić później?" Zapytał Trez. "Nie, ona jest gotowa. Selena w porządku?" "Ja, ach... tak. Porusza się, ona... no, zabieram ją dziś wieczorem." V wyjął ręcznie zwijanego papierosa. "Bez jaj. Gdzie?" We wszystkich swoich rozmyślaniach, Trez starannie unikał myślenia o dokładnym miejscu. Randka była świetnym pomysłem, jedzenie będzie super... był tylko jeden problem, że będzie musiał włazić komuś w dupę i pogodzić się z tym. "Ta restauracja." Wskazał na sufit. "Wiesz, w centrum miasta, coś jak, chodzenie w kółko?" "O tak. Aż tam." Brat odetchnął. "Świetny widok." Aha. Historia pięćdziesiąt plus. Musiał sprawdzić na stronie internetowej, aby dowiedzieć się dokładnie, jak było źle. "Tak. Świetny widok." "Daj znać czy jest coś, co mogę zrobić. Dla was." V klepnął go po ramieniu i zaczął iść. 240

"Vhredny". Brat się zatrzymał, ale nie odwrócił się. W świetle powyżej jego głowy, wąs dymu z jego ręcznie zwijanego papierosa elegancko zawirował w powietrzu. "Ile mam jeszcze z nią czasu." Brat odwrócił głowę tak, że jego potężny profil wyciął kawałek z bladego oświetlenia, a tatuaże na jego skroni były jakby bardziej złowieszcze niż zwykle. "Ile" powtórzył Trez. "Wiem, że widziałeś." Słychać było subtelny syk, jak Brat się zaciągał, końcówka papierosa świeciła mocno pomarańczowo. "To co widziałem nie jest tak konkretne. Przykro mi." "Kłamiesz." Ciemne brwi uniosły się. "Wybaczę ci ten tani strzał. Jeden raz." Po tym, mężczyzna ruszył dalej, jego masywne ramiona przesuwały się wraz z jego biodrami, a to nadzwyczajne ciało wojownika, że nawet ktoś postury Treza z umiejętnościami Cieni, przyjąłby je na ochotnika. Szczególnie z tą jego świecącą ręką. Ale nie byłoby awantury między nimi. Nie z tego powodu, ostatecznie. Oboje wiedzieli, że kłamał. Brat V był inteligentny z mistycznymi wizjami, urodzony bezpośrednio z ciała Pani Kronik. Nie był również w stanie nikomu wciskać kitu. To po prostu nie było częścią jego natury, jego mózg był zbyt zajęty, by dbać o to, czy kogoś obraził lub miał prawidłowe stanowisko albo czy sformułował rzeczy w sposób, który był zjadliwy dla pytającego. Kiedy więc odmówił odwrócenia się? Kiedy wszystko co zrobił, to pokazanie swojego profilu? Odpowiedział na pytanie wystarczająco dobrze. Vhredny nigdy, przenigdy dobrowolnie nie zraniłby lub okaleczył mężczyzny, którego szanował. To było w nim jeszcze bardziej zakorzenione niż niekłamanie. I tak, Trez słyszał, że na ogół na osi wizji V nie było czasu śmierci, ale w tym przypadku wyraźnie było inaczej. Może dlatego, że to, co zobaczył było mniej o śmierci Wybranki, a więcej o tym, co się stanie z Trezem później. 241

Istnieją dwie kobiety. I w obu przypadkach, masz coraz mniej czasu. "...Trez?" powiedziała doktor Jane, jakby starała się zwrócić jego uwagę. "Czy jesteś gotowy, aby porozmawiać ze mną?" Nie, pomyślał, gdy V zniknął za szklanymi drzwiami. Nie był.

Tłumaczenie: Fiolka2708

242

DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ "Myślałaś, że nikt się nie dowie." Kiedy maichen wyszła z celi, zamarła. Głos za nią był tak głęboki, tak niski, że słowa były bardziej wywarczane niż wypowiedziane - i to była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała. Odgłosy kroków samca, dwukrotnie wyższego i trzy razy cięższego, niż ona, krążyły wokół niej, a ona spojrzała w górę przez siatkę, która zakrywała jej twarz. Również i twarz s'Exa była zakryta, ale ta Kata była kolczugą, a nie delikatnymi drucikami ze srebra i choć ukrywała jego wyraz, to nie jego tożsamość. W piersi maichen zadzwonił strach, uderzył tak mocno, że przyniósł pot pod pachami i między jej dobrze okrytymi piersiami. "Karmiłaś go?" Kiedy ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła, Kat uniósł ręce we frustracji - ale był ostrożny, aby jej nie dotknąć lub rzeczy, które miały styczność z jej ciałem, nawet tacy i tego co na niej było, jak również jej szaty, a nawet dużego marmurowego kwadratu, na którym stały jej stopy. Żadnemu mężczyźnie nie wolno było jej dotykać, to podlegało karze śmierci, z rąk s'Exa - co oznaczało jak przypuszczała, że byłby zobowiązany do popełnienia samobójstwa. "Powiedz mi", zapytał. "Czy go otrułaś?" "Nie! Nie jadł od ponad dwunastu godzin-" "Czy zawsze martwisz się o moich więźniów?" "On nie jest normalnym więźniem." Uniosła podbródek. "I nie zadbałeś o niego prawidłowo." "Jest tysiące innych, u których trzeba zadbać o te rzeczy." "Czyż nie jestem jedną z tysiąca, którzy tu mieszkają?" Pochylił się. "Nie chodź tam ponownie."

243

maichen zdjęła siatkę tak szybko, że nie miał szansy na czas spojrzeć w bok. Gdy sapał i wyrywał się, zakrywając twarz fałdami rękawa, jej głos dopasował się do jego autorytetu. "Nie będziesz mi mówił, gdzie mogę chodzić, a gdzie nie." "Opuść maskę!" Warknął. "Nie. Nie przyjmuję rozkazów od ciebie." Zerwała jego rękaw z twarzy tak, że nie miał czym przysłonić oczu. "Czy to jasne?" Kat zamknął oczy tak mocno, że wyraz całej jego twarzy został zniekształcony. "Sprawisz, że oboje zginiemy-" "Nikogo tutaj nie ma. A teraz rozkazuję ci spojrzeć mi w oczy." Stał otępiały, potrzebując czasu na otwarcie powiek, jakby jego twarz nie chciała podporządkować się dyktatowi jego umysłu. W końcu na nią spojrzał i to był pierwszy raz w jej życiu kiedy mężczyzna widział jej twarz - na ułamek sekundy jej serce biło tak szybko, że miała zawroty głowy. Ale pomyślała, że więzień jest ważniejszy niż jej zachwianie. "On" - Uniosła palec w kierunku drzwi celi "nie może być w żaden sposób skrzywdzony. Rozumiesz mnie?" "To nie twoje zadanie, aby dyktować-" "On jest niewinny. To jest brat Namaszczonego, a nie ten, który musi służyć tronowi. Wiem to z tatuażu-" "Spojrzałaś na jego ciało!" Seria nieznanych słów eksplodowała z ust s'Exa, które brzmiały coś jak: "Jezu kurwa Chryste." Cokolwiek to znaczyło. Znała angielski tylko formalnie. s'Ex pochylił się do niej i zniżył głos. "Słuchaj, ty się w to nie mieszaj. Nie wiesz co się tu dzieje." "Wiem, że to jest niesprawiedliwe, aby przetrzymywać niewinnego, obarczając go za coś, co go nie dotyczy." "Nie mam zamiaru tracić swojego życia przez ciebie. Czy się rozumiemy? I nie zmienię swojego postępowania, by zadowolić jakieś moralne dyrdymały, którym poddałaś się na chwilę." "Tak, tak zrobisz." Teraz ona pochyliła się - i mimo swojej wielkości, s'Ex odskoczył. "Jesteś świadomy mocy jaką mam. Nie będziesz mi wchodził w drogę w tej sprawie lub innych moich pragnieniach - a kiedy mu przyniosę 244

następny posiłek, ty i twoi mężczyźni pozwolicie mi pójść tam w spokoju. Nie ufam ci, że będziesz go karmić prawidłowo - i bezpiecznie. I nie mów mu, kim jestem." Po tym, włożyła z powrotem maskę i zaczęła odchodzić. "Jakie jest tego zakończenie" zażądał s'Ex. Zatrzymała się. Spojrzała przez ramię. "Co to znaczy?" "Co zamierzasz zrobić? Trzymać go tam jak myszoskoczka przez resztę jego życia?" Co to jest myszoskoczka? maichen zmrużyła oczy pod siatką. "To nie twoja sprawa. Martw się tylko o to, żeby mu się nic nie stało. I dostarcz mu odpowiednie posłanie." Przynajmniej mógł czuć się bardziej wygodnie do czasu, aż znajdzie sposób, aby uwolnić biednego mężczyznę. maichen dotarła za róg poza zasięg wzroku, zanim zaczęła się trząść... i zanim musiała przytrzymać się ściany by nie upaść. Zamknęła oczy i wszystko co zobaczyła to uwięziony mężczyzna, idący za ekran, by odkręcić wodę. Jego ciało... zapierało dech w piersiach, jego naga postać przykuwała jej wzrok, jej myśli, jej oddech. Szerokie ramiona, umięśniona klatka piersiowa, smukłe tułowie, wydawało jej się, że został wykonany przez artystę, a nie narodzony ze śmiertelnika. A potem były inne części jego ciała. Które zarumieniły ją tak bardzo, że martwiła się czy siatka nie stopi się tuż na jej twarzy. Powiedziała sobie, że ona po prostu chce mu pomóc, i to była prawda. Była. Ale byłoby głupotą pominąć tą płonącą ciekawość. Może nawet niebezpieczne. Co ona robiła? *** Gdy Trez podskoczył na stół badań, jego głowa prawie uderzyła w lampy, a kiedy uchylił się, podeszła dr Jane. "Pozwól że przesunę moje światła." 245

Po tym, jak ten mały problem został rozwiązany, chwycił cienki materac pod swoim tyłkiem jakby już miał rozpocząć przejażdżkę kolejką górską. I absolutnie tego nienawidził. Dr Jane przysunęła stołek i usiadła, złączając dwie połówki swojego białego kitla razem, położyła ręce na kolanach. Wpatrując się w niego, zdawała się czekać tak długo, jak będzie potrzebował żeby zebrać myśli. Odchrząknął i oznajmił: "Ona tutaj nie przyjdzie. Nie chce tracić czasu, kiedy czuje się dobrze." "Rozumiem to." Czekał na więcej, i przypomniał sobie, o tym jak to jest być cywilem, ponieważ shellan V nim była. Gdy lekarka nic nie mówiła, zmarszczył brwi. "To wszystko?" "A myślałeś, że co powiem? Że Manny i ja, sprawimy, że przyjdzie do nas? Nie mogę tego zrobić - Nie zrobiłabym tego." Gdy nie poczuł ulgi po tym oświadczeniu, Trez zdał sobie sprawę, że chciał, aby dr Jane wymusiła przyjście Seleny tutaj. Spora hipokryzja? Niezupełnie było to zgodne ze stanowiskiem mówiącym o dobrej woli. "Skąd mam wiedzieć, że to nadchodzi?" Zapytał twardo. "Odrętwienie?" "Tak." "Nie będziesz wiedział." Dr Jane odgarnęła krótkie blond włosy. "Nawet jeśli ją teraz zbadam, nie będę mogła ci powiedzieć, kiedy przyjdzie następne. Nie wiem zbyt dużo na temat tej choroby, ale z tego co się zdążyłam nauczyć, w tym jest problem. Nie ma objawów wstępnych." "Co to znaczy?" "Masz migreny, prawda?" Kiedy skinął głową, wskazała na swoje oczy. "I masz aurę około dwudziestu do trzydziestu minut wcześniej, zanim uderzy ból, tak? Cóż, czasami cierpiący mają drętwienie czy mrowienie w rękach i nogach; inni mają anomalie, takie jak wyczuwanie rzeczy, które nie istnieją, czy słyszą jakieś rzeczy. W chorobie Seleny, nie ma ostrzeżenia, że zaczyna się ostra faza. Zamrożenie wydaje się zstępować z jasnego nieba." "Rozmawiałaś z tym głupkiem Aghresem?" 246

"Właściwie, on nigdy nie słyszał o takiej chorobie. Najbliższe temu, z czym miał do czynienia, to zapalenie stawów z podobnymi objawami." Pokręciła głową. "To sprawiło, że zastanawiałam się, czy bylibyśmy w stanie pobrać próbki genetyczne od Wybranki i czy nie znaleźlibyśmy gdzieś genu recesywnego. Podczas gdy ludzie rozmnażają się w niewielkim gronie, jak one, można by się spodziewać znaleźć dokładnie ten sam rodzaj klastra choroby." Wzruszyła ramionami. "Ale wracając do Seleny, chciałabym móc powiedzieć, co się wydarzy, czy nawet czego szukać. Jednak nie mogę. Zrobiłam kompletny zestaw badań krwi, jej białe krwinki wraz z markerami zapalnymi są nieznacznie podwyższone, ale poza tym? Normalnie. Wszystko, co mogę powiedzieć, to to, że jeśli ona nie śpi i porusza się, a jej stawy funkcjonują dobrze, dadzą nam znać kiedy nie będą". Strzelał palcami, jeden po drugim. "Czy nic nie możemy dla niej zrobić?" "Nie możemy tak myśleć. Jednym z wyzwań jest to, byśmy zrozumieli mechanizm choroby. Podejrzewam, że po zesztywnieniu kości, coś się uruchamia Bóg jeden wie co, jej układ odpornościowy atakuje jakoś zainfekowany materiał, niszcząc go, jakby to były wirusy lub zakażenie. Ale mechanizm obronny jej organizmu wie, kiedy się zatrzymać, bo jej układ kostny jest po tym nienaruszony. Prawdopodobnie jest jakaś naturalna różnica kiedy kości są zesztywniałe, ale nie wiem jaka, chyba że zrobilibyśmy biopsję." "Więc dlaczego ona..." Cholera, za każdym razem, kiedy mrugał, widział Selenę leżącą na stole, z ciałem w tej okropnej pozie. "Dlaczego ona po prostu nie może zatrzymać walki i się leczyć?" "Domyślam się, że układ odpornościowy jest uszkodzony. Kiedy myślę o tym, że to niezwykła seria wydarzeń na poziomie komórkowym. Gdy zobaczyłam pierwsze zdjęcia z prześwietleń nigdy bym nie przypuszczała, że jej ciało wróci od jakiegokolwiek działania." Zamilkł i spojrzał na posadzkę. "Chcę, zabrać ją dzisiaj. Wiesz, na randkę." Kiedy lekarka milczała, spojrzał w górę. "Nie jest to dobry pomysł, co?" Dr Jane skrzyżowała ręce na piersi i odsunęła się w tył na krześle.

247

Kurwa. Powinien był odbyć tę rozmowę, zanim zaproponował ten wypad"Jak szczera chcesz, żebym była?" Zapytała doktor Jane. Trez miał w głowie obraz podświetlonego profilu Vhrednego na tle tego sufitu na zewnątrz w korytarzu. "Muszę wiedzieć, na czym stoimy." Nawet jeśli to go zabije. Minutę lub dwie później doktor Jane odpowiedziała, i domyślił się, że w jej głowie uruchamiał się scenariusz. "Najbardziej konserwatywna droga dla niej to nie dopuścić do pogorszenia, a dla mnie zrobić kompleksowy zestaw badań, które obejmują wiele biopsji, tomografii komputerowych, rezonansów magnetycznych w świecie ludzi i konsultowanie się z ludzkimi lekarzami poprzez kontakty Manny'ego. A potem prawdopodobnie będę chciała rozpocząć agresywne podawanie sterydów - chociaż to bardziej pewne przeczucie niż cokolwiek, muszę wierzyć, że z tym wszystkim ma coś wspólnego proces zapalny. Mogą być inne leki do wypróbowania, może jakieś procedury, ale jest to trudne do odgadnięcia z całą pewnością, którą mam teraz." Przetarła swoje krótkie blond włosy, aż tkwiły prosto. "Będziemy musieli poruszać się szybko, bo nie wiemy, ile mamy czasu, a wszystko i tak będzie wykonywane metodą prób i błędów, co prawdopodobnie bardziej przedłuży dotarcie do celu niż leczenie. Chociaż znowu, to tylko przeczucie, nic konkretnego." Zamknął oczy i zastanawiał się jak powie swojej królowej, że zamiast iść do tej restauracji, przez co była tak podekscytowana, pójdą do"Ale to nie jest to, co ja bym zrobiła, gdybym była nią." Trez otworzył oczy i spojrzał na lekarkę. "Więc jest inna droga." Dr Jane wzruszyła ramionami. "Wiesz, na koniec, myślę, że trzeba wziąć pod uwagę jakość życia. Nie wiem, jak daleko dojdziemy w leczeniu tej choroby czy jej zrozumieniu, nawet jeśli się do niej zbliżymy. Opieram się na tym, że ona jest dla nas, zapożyczając termin chorób zakaźnych ‘zerowym pacjentem’. Nikt nigdy tego nie widział, nawet jeśli jakaś ilość jej sióstr cierpiała na to od pokoleń. To bardzo skomplikowany cykl wydarzeń, a ja po prostu... jest dużo rzeczy do wypróbowania. I po co? Chcesz zrujnować jej ostatnie noce-" "Noce?" Wypalił. "Jezu Chryste, to jest wszystko, co mamy?" 248

"Nie wiem." Uniosła dłonie. "Nikt nie wie, i w tym problem. Czy ty – czy ona - raczej wolałaby bez względu na pozostały czas żyć, czy po prostu czekać na śmierć? Powiem ci, że jakby to był mój wybór, wybrałabym to pierwsze. Dlatego nie mam zamiaru, ściągać jej tutaj lub sprawić, że będzie się źle czuła, bo się nie śpieszy, aby położyć się na moim stole." Trez wypuścił oddech, nie był nawet świadomy, że go wstrzymał. "Mordh udał się na północ. Do kolonii. Aby sprawdzić, czy jest coś, co w tradycjach symphackich, może pomóc." "Wiem, Ehlena mi powiedziała. Mamy nadzieję, że wkrótce się czegoś dowiemy." Mógł stwierdzić przez profesjonalny głos samicy, że nie miała wielkich nadziei. "Co się stanie, jeśli Selena będzie miała... problem... a my będziemy na obiedzie?" "Wtedy do nas zadzwonisz. Pokazałam ci nową zabawkę Manny'ego?" "Przepraszam?" Wstała i poklepała go po kolanie. "Chodź ze mną." Dr Jane wyprowadziła go z sali badań, na korytarz, a następnie w dół i jeszcze dalej w dół, obok niewykorzystanych pomieszczeń, aż do ciężkich stalowych drzwi na parking w garażu. Otworzyła je szeroko i wskazała ręką. "Ta-dam". Trez wyszedł na chłodniejsze, wilgotne powietrze. Błyszcząca jak złoto stała tam ogromna karetka, kwadratowa jak LEGO i większa niż Hummer Khilla. Większa, w rzeczywistości, niż ludzkie, jakie kiedykolwiek widział w Caldwell. To było cholernie RV. "To jest poważne gówno," powiedział. "Tak. Jedną rzeczą jaką się martwiliśmy z Mannym-" Tylne drzwi pojazdu otworzyły się, i wyskoczył z nich ludzki partner dr Jane. "Wydawało mi się, że słyszę głosy." Człowiek stał się poważny gdy tylko zobaczył Treza. "Hej, stary, jak się trzymasz?" Przywitali się i Trez skinął głową na pojazd. "Więc jest, prawda?" "Wejdź zobaczyć w środku." Trez wsunął ręce do kieszeni dżinsów i przeszedł na tył. Przez otwarte podwójne drzwi, zobaczył... dwa duże łóżka na kółkach, każde otoczone 249

różnym rodzajem sprzętu medycznego przechowywanego w oszklonych zamkniętych szafkach, które stały przy ścianach bocznych jak regały na lekarstwa. "To jest jak miniaturowa sala operacyjna," mruknął Trez. Manny skinął głową i odskoczył. "Taki jest plan. Chcemy być w stanie szybko leczyć poważne, potencjalnie śmiertelne urazy z pola. Czasami transportowanie pacjentów z powrotem tutaj lub do Aghresa jest zbyt ryzykowne." Lekarz zaczął otwierać szafy i szafki, pokazując zestaw sterylnych opatrunków, sterylnych narzędzi operacyjnych, nawet mikroskop na wysięgniku, który mógł się obracać wokół jednego z łóżek. Poklepał go jakby to było zwierzę. "To dziecko ma również przenośny aparat rentgenowski i mamy USG. Aha, i jako bonus, RV jest kuloodporny." "To był wkład mojego męża" dodała dr Jane. "I V zainstalował tutaj też system komputerowy." "Prawda." dr Jane spojrzała na partnera. "Więc słuchaj, Trez zabiera dziś wieczorem Selenę na randkę." "To świetny pomysł. Gdzie idziecie?" Trez wykonał kółko palcem wskazującym. "Tej z niebem. Co kręci się w kółko." "Och, tak, wiem gdzie to" powiedział facet. "W szpitalu nazwaliśmy ją Centralą Zaręczynową, bo to było miejsce, gdzie lekarze zabierali swoje dziewczyny, kiedy byli gotowi podarować im pierścionek. Bardzo romantyczne." "Tak." Trez wpatrywał się w głębię karetki, zastanawiając się, czy to sprawiło, że poczuł ulgę, czy przygnębienie jak cholera. Dobrą wiadomością, jak przypuszczał, było to, że nad kabiną samochodu są migające światła i legendarna ołowiana stopa Manny'ego, przez co mogli dotrzeć do centrum miasta w około dziesięć minut. Zwłaszcza gdy nie było ruchu. Ale co, jeśli nie będzie czasu? Co zrobi, jeśli Selena będzie potrzebowała"Trez?" powiedział mężczyzna. 250

Otrząsnął się z otaczającej go paniki. "Tak?" "Co powiesz na to, że pojadę z wami - nie, nie jako szofer" ucichł gdy Trez się cofnął. "Zaparkuję z tyłu budynku i po prostu posiedzę, na wypadek, gdybyś nas potrzebował. Karetka ma podrobione odznaczenia na drzwiach, dachu i z tyłu, a ja mam wszystkie dokumenty. Nikt mi nie będzie przeszkadzał, i wezmę ze sobą Brata na wypadek odparcia jakichś ludzi." Trez zamrugał. "Boże, nie mogę cię o to prosić-" "Nie prosisz. Zgłosiłem się na ochotnika." Trez wpatrywał się w nowoczesną karetkę. Nie mógł uwierzyć, że facet przygotował"Trez?" powiedział Manny. "Hej, Trez, spójrz na mnie." Trez odwrócił wzrok z powrotem na człowieka. Manny był dobrze zbudowany jak na nie-wampira, z ciałem sportowca, które utrzymał po kryciu siostry V, Panikhi. Ale najlepsza w nim była? Jego śmiałość. Przeszkolony w ludzkim świecie, były ordynator Wydziału Chirurgii w Szpitalu Św. Franciszka w centrum, promieniował rodzajem energii ja mam zawsze rację, co oznaczało, że pasuje do Braci. "Zadbam o ciebie", powiedział facet z powagą. "Zadbam o ciebie i o nią." Manny wyciągnął dłoń i przez chwilę, wszystko co Trez mógł zrobić, to mrugać. Ale potem ją chwycił. Głos Treza się załamał. "Nie wiem jak mogę się odwdzięczyć." "Po prostu idź i ciesz się swoją kobietą. To wszystko, co mnie obchodzi." Gdy doktor Jane położyła dłoń na jego ramieniu, Trez poczuł się przygnieciony przez wsparcie. I nadzieję, że może Mordh coś wymyśli ze strony symphackich rzeczy. Dziękując obojgu znów wrócił do ośrodka szkoleniowego, a doktor Jane została ze swoim partnerem, jakby wiedziała, że potrzebuje chwili, aby pozbierać się do kupy. Boże, w głowie mu się kręciło. I to było zabawne, że nie miał impulsu by pić, chcąc oddalić niepokój. Wcale. Nie czuł też potrzeby, aby wyjść i stuknąć kilka lasek. I nie miał również żadnego interesu w wypytywaniu Dużego Roba i Cichego Toma o 251

klub i jego noc otwarcia, czy o te paczki dragów, które znalazł przy reduktorze. On nawet nie chciał iść na górę do rezydencji na trzecie piętro, obudzić swojego brata, i przekazać iAmowi nowe informacje. Był dziwnie pusty. I to go przerażało. Ta noc miała być specjalna dla jego królowej. Musiała być.

Tłumaczenie: Fiolka2708

252

TRZYDZIEŚCI Było około szóstej wieczorem, gdy Selena wyszła spod prysznica w łazience Treza. Przez cały dzień i noc spała jak młody bóg, świadoma tylko tego, że Trez przychodził, od czasu do czasu, i sprawdzał co u niej. W rezultacie czuła się lepiej, niż – Najdroższa Pani Kronik, nie wiedziała od jak dawna. Wycierając się, zawinęła włosy w ręcznik i ubrała czarną szatę Treza. Suto marszczony ciężar przytłoczył jej ciało, opadając na podłogę, wiązanie było tak długie, że jego końce niemal splątały się u jej stóp. Ale dobrze było mieć na sobie tę rzecz, jej zapach owinął się wokół niej, fałdy oferowały ciepło. Podniosła ręcznik do rąk nad podwójną umywalkę i wytarła skroploną na lustrze parę. Jej skóra jarzyła się w świetle, policzki i usta miała zarumienione – rezultat seksu, który uprawiali. I byłoby go więcej tego wieczoru. Wiedziała to, gdyż za każdym razem kiedy Trez wchodził do pokoju, jego ciemny przyprawowy zapach był obietnicą tego co miało nadejść. Rozplątując ręcznik, rozpuściła swoje ciemne włosy, mokre kosmyki opadły wzdłuż jej pleców. Wycierając je ręcznikiem frotte, zrobiła co mogła aby je wstępnie podsuszyć, pocierała mocno, ale to wszystko co mogła zrobić bez zbytniego maltretowania. Potem nadszedł czas na suszenie – z wyjątkiem tego, że – Nie było suszarki. Rozglądając się wokół, sprawdziła szafki pod umywalką, ale znalazła tylko cały zapas papieru toaletowego, mydła, szamponu i odżywki. Maszynki do golenia. Ręczniki kąpielowe i do rąk. Przesuwając się do półek na ścianie znalazła… więcej ręczników, które pachniały drogo i były tak miękkie jak świeżo upieczony chleb, ale nigdzie nie było tego czego potrzebowała. Główny cel: suche włosy. Nieco wilgotne włosy były jej drugim wyborem.

253

Ok, to mógł być problem. Ich dwójka wychodziła o siódmej trzydzieści, a jej włosy, bez wsparcia, będą schły jakieś osiemset godzin – Pukanie do drzwi poderwało jej głowę. „Halo?” „Można wejść?” Zabrzmiał z holu głos samicy. „Tak? Proszę?” Owijając się ciaśniej szatą Treza, wyszła z łazienki – zatrzymując się, gdy ciężkie drzwi się otworzyły. „Och, witaj… och…” Królowa Beth weszła do pokoju Treza. A wraz z nią Marissa…, Autumn, Mary…, Ehlena i Cormia. Bella. Panikha. A także Xhex, która ze swoimi krótkimi włosami i skórami, zdawała się trochę odstawać od grupy. A może to przez jej niepewną postawę, jakby ona sama nie była do końca pewna co robi w tej gromadzie. „Czy jest coś czego potrzebujesz?” Zapytała Królowa. Inni. Chociaż zdawała sobie sprawę, że tylko Cormia i Layla ją odwiedzały, uczciwie przypuszczała, że każdy w rezydencji był poinformowany o jej kłopotach – szczerze miała nadzieję, że samice nie przyszły z kondolencjami, zanim rzeczywiście umrze. Na szczęście Beth się uśmiechnęła – w opozycji do rwania chusteczek. „Chcemy, żebyś pozwoliła nam się „zrobić”.” Selena uniosła brwi i spojrzała na swoje stopy. „Przepraszam. Przegrywam i o tym nie wiem?” „Cóż, usłyszałyśmy pocztą pantoflową –„ Marissa przemówiła. „Właściwie to mój hellren mi powiedział. A usłyszał to od Vhrednego.” „Że wybierasz się na randkę,” dokończyła Beth. „I pomyślałyśmy, że potrzebujesz trochę upiększenia.” Cormia wyciągnęła ręce przed siebie. „Nie dlatego, że nie jesteś wystarczająco piękna.” W tym momencie nastąpiło mnóstwo, och, nie, jesteś totalnie piękna, i, tylko jeśli chcesz – i wszystko, co Selena mogła zrobić to położyć dłonie na policzkach. „Po prostu chciałam się ubrać i ułożyć poprawnie włosy.” „Nuda,” powiedziała Xhex. Gdy wszystkie dziewczyny spojrzały na nią, wyrzuciła ręce w górę. „Mówiłam wam, że nie jestem dobra w te klocki! Boże, dlaczego sprawiłeś, że przyszłam tu na górę.”

254

Beth się odwróciła. „Selena, zawsze pięknie wyglądasz, ale chcemy żebyś rozważyła ubranie czegoś współczesnego, może jeszcze coś –„ „Wyglądasz jak udrapowana zasłona na oknie.” Xhex przewróciła oczami. „Wiem, wiem, od teraz się zamykam. Ale to prawda.” „Wyglądam jak draperia?” Selena rzuciła spojrzenie na, zamknięte teraz, połacie okien. „Jest aż tak źle?” Beth podeszła do przodu i wzięła ją za ręce lekko ściskając. „Ufasz nam?” „Och, oczywiście, moja Królowo, to po prostu… Nie wiem – nie mogę znaleźć suszarki, i – „ Marissa wystąpiła naprzód taszcząc płótno pełne… wszystkiego co możliwe do robienia makijażu i stylizacji fryzur. „Bez obaw, zajmiemy się tobą!” I stało się tak, że Selena skończyła siedząc na stołku pośrodku Trezowej łazienki z pęczkiem samic krążących wokół niej z suszarkami do włosów, szczotkami, czymś co nazywało się pianka i lokówkami. W samym środku całkowitej przemiany, jej oczy zwilgotniały. „Och, jestem zbyt blisko,” powiedziała Autumn ponad łoskotem suszarek. Selena uniosła rękę w nadziei na ukrycie łez. Życzliwość była tak niespodziewana; dosłownie czuła, że cała rezydencja stoi za nią i jej samcem. Xhex, twardzielka, była pierwszą, która przyniosła pudełko chusteczek Kleenex. A kiedy dłoń Seleny zbyt mocno drżała, żeby wyciągnąć jedną, Xhex była tą, która spełniła obowiązek wyszarpując kolejny biały, miękki kwadrat i musnęła ją pod ociekającymi oczami. Selena spojrzała w górę na ten spiżowy wyraz twarzy i wymówiła bezgłośnie, Dziękuję. Xhex tylko skinęła i kontynuowała wycieranie, jej delikatny dotyk stał w sprzeczności z surową twarzą i męskim strojem – broń miała przytroczoną do olstra na jej biodrach, mimo iż wszystkie były bezpieczne na ogrodzonym terenie. Selena nie miała w głowie żadnych myśli, jedynie emocje zbyt duże, aby trzymać je w swoim sercu.

255

Gdy suszarki w końcu ucichły, wiedziała, że nadszedł czas by wziąć się w garść. Wszystko, cały ten hałas i furia, gdy jej włosy falowały wokół głowy, zapewniał rodzaj tarczy ochronnej za którą mogła się ukryć, nawet jeśli każda widziała jak płacze. „Twoje włosy są tak piękne,” powiedziała Cormia, przesuwając palcami przez fale. „Myślę, że powinnyśmy zostawić je rozpuszczone – „ „Dziękuję wam wszystkim,” wyskoczyła Selena. „Dziękuję za to wszystko.” Beth uklękła przed nią. „To dla nas przyjemność.” Na ramieniu Seleny wylądowała ręka. Inna na jej przedramieniu. Jeszcze więcej na jej plecach. I Xhex była tuż przy niej z pudełkiem chusteczek Kleenex. Spoglądając w lustro, Selena widziała siebie otoczoną przez kobiety z rezydencji i żadna z nich się nad nią nie litowała – za co była bardzo wdzięczna. Za to, że przy niej stały, robiąc co mogły aby jej pokazać, że się liczy. I z jakiegoś powodu, było to niesłychanie ważne. Prawdopodobnie dlatego, że dotarło do niej po raz pierwszy, że będzie zapamiętana przez tych ludzi gdy odejdzie – i bycie opłakiwaną przez dobrych ludzi było najlepszym dziedzictwem jakie każdy mógł pozostawić. „Rozpuszczone?” Usłyszała siebie mówiącą. „Naprawdę? Uważasz, że powinnam zostawić je rozpuszczone?” „Pozwól, że przedstawię ci moją małą przyjaciółkę.” Z tymi słowy, Marissa uniosła srebrną różdżkę, która była wetknięta w ścianę przy czarnym sznurze. "A teraz zaczyna się wojna.” Selena musiała się roześmiać. Rzuciła okiem na Xhex. „Czy ty kiedykolwiek –„ „Używałam jednej z tych rzeczy?” Samica szarpnęła za swoje krótkie włosy. „Tak jakby. Ale myślę, że powinnaś zrobić to, co one mówią. Patrzysz na tęgie głowy, gdy chodzi o bycie gorącą.” „W takim razie akceptuję.” Selena rozluźniła się na myśl o transformacji. „Zróbcie ze mną co chcecie.” Beth uśmiechnęła się. „Myślisz, że to jest dobre? Zaczekaj aż zobaczysz sukienkę.” 256

*** „Przepraszam. Próbowałem.” Gdy Mordh przeprosił za coś, co nie było jego winą – a nic z tego nie było niespodzianką, Trez pokręcił głową. Stali obaj w głównym holu rezydencji, ich stopy rozstawione na mozaice przedstawiającej jabłoń w rozkwicie. Położył rękę na ramieniu mężczyzny ubranego w futro. „Poważnie, Mordh. Dziękuję za to, że próbowałeś.” Mordh przesunął swoją czerwoną laskę po podłodze i przespacerował się. „Szukałem wszędzie w naszych zapisach. Pytałem ludzi – „ „Mordh, słuchaj, doceniam, że zwróciłeś się do Kolonii. Ale szczerze mówiąc, nie spodziewałem się jakiejś magicznej odpowiedzi.” Cholera, wiedział, że posłużył się w tym miejscu złymi wiadomościami. „Nie zadręczaj się tym.” Długie do ziemi futro z norek rozkloszowało się za samcem, gdy ten kontynuował spacer. Ostatecznie jednak, zatrzymał się. „Pamiętasz noc, w którą się spotkaliśmy?” „Jak mógłbym zapomnieć.” „Zawsze czułem jakby to miało się zdarzyć.” Samiec wpatrywał się w swoje buty ze strusiej skóry. „Nie chcę tego… dla ciebie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, co cię jeszcze czeka.” Mordh był jednym z kilku, który wiedział, że jest Pomazańcem z s’Hisbe. Boże, pomyślał Trez. Ten bałagan na Terytorium nie był na jego radarze w najmniejszym stopniu. Selena zdezynfekowała wszystkie inne obawy, nie tylko wytarła jego tablicę do czysta, ale wyszorowała gówno do żywego. „Zamierzam przejść przez to z Seleną,” usłyszał jak sam mówi. „Nie wybieram się donikąd, gdy ona… wiesz.” „Dostaniesz wszystko, czego potrzebujesz.” Mordh podszedł. „Ja tylko…” Bardzo poruszające było zobaczyć wielkiego samca, znanego z zuchwałej arogancji, pokonanego.

257

Trez musiał uciąć to współczucie, albo pogrążyć się razem z nim. „Spójrz, nie masz nic więcej do powiedzenia. Szczerze, wolę żebyś nie miał. Nie na darmo muszę skupić się na tym gdzie jestem teraz – Selena za chwilę zejdzie tymi schodami i nie mogę mieć tego na głowie dziś wieczorem.” „Zrozumiałem. Ale zamierzam cię uściskać.” „Proszę, nie – och, nie, chodź tu człowieku.” Gdy otoczyło go futro z norek, zesztywniał – i poczuł się jak dupek. Do kurwy nędzy, facet był po prostu prawdziwy, ale do cholery, wszystko co Trez chciał zrobić, to uciec do pokoju bilardowego. Może powinien tłuc się kijem po głowie. Dopóki nie złamie cholerstwa. Swojej głowy, nie kija. „Wow, ale to jest delikatne,” powiedział głaszcząc płaszcz. Mordh się odsunął. „Zamierzam uderzyć na górę do pokoju gościnnego. Jestem wykończony, a Ehlena była cały dzień z Luchasem. Myślę, że będziemy spać całą noc.” „Dla mnie brzmi niebiańsko.” Krępujący. Moment. „Musisz przestać tak na mnie patrzeć.” Trez przetarł twarz. „Ona jeszcze nie umarła.” „Wiem, wiem. Przepraszam. Zostawię cię samego.” Mordh poklepał go po plecach, a potem uderzył na główne schody, wspinając się z pomocą laski. I gdy Trez został sam, zdał sobie sprawę, że nie złapał brata żeby pogadać o tych sprawach. Zwykle do tego czasu, on i iAm, rozmawialiby już z osiem razy – a była dopiero siódma wieczorem. Ale skoro Mordh, taki pozytywny bohater, zalazł mu za skórę, Trez nie byłby teraz zdolny znieść tego gówna ze swoim rodzonym bratem. Ledwo sam sobie z tym radził – a jedno wejrzenie w czarne spojrzenie iAma? Bał się, że nie byłby zdolny ponowie poskładać gruzowiska. Czasami, szczerość to zbyt wiele – Och, pieprzyć go. Naprawdę cytował Muzaka z lat siedemdziesiątych? Przemierzanie. Przemierzanie. Przemierzanie. On i Selena ustalili, że wyjdą z domu o siódmej trzydzieści i planował, że pomoże jej zejść na dół do samochodu. To jednak nie było, w dupę, możliwe: dobrą godzinę temu, 258

stanął przed trzecimi drzwiami, ale Xhex zablokowała wejście i poinformowała go, że nie jest mile widziany w swojej własnej sypialni. Następnie, wojowniczka, rzuciła mu jeden z jego czarnych smokingów razem z koszulą, mokasynami i jedwabnymi skarpetkami oraz zegarkiem Audermars Piguet. I zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Kobiety. Będąc szczerym. Ale przebrał się w ubrania. Jak grzeczny chłopiec. I zszedł na dół żeby poczekać. Gdy Mordh zniknął na górze, Trez wyciągnął swój telefon i sprawdził wiadomości. Spodziewał się znaleźć coś od iAma, ale, co typowe dla jego brata, facet wiedział kiedy potrzebował przestrzeni i mu ją zapewniał. Wystukał szybko do samca, informując go, że wychodzi z Seleną i złapie kontakt z bazą później, gdy wrócą. Potem poinformował Dużego Roba i Cichego Toma, że wszelkie sprawy dotyczące klubu mają przechodzić przez Xhex – zakładając, że ona będzie wolna po ekstremalnej przemianie, która miała miejsce w jego pokoju. Zamierzał odłożyć telefon, gdy dostrzegł pominiętą wiadomość. Od Rankhora. Brat był na zewnątrz i – „Hej, gotowi do wyjścia? Gdzie twoja kobieta?” Mówiąc o Hollywoodzie. Brat zadał pytanie zbiegając z głównych schodów, jego broń w różnych olstrach, które wciąż miał przytroczone do ciała, podzwaniała jak ludzie w Święta Bożego Narodzenia. „Dostałem twoją wiadomość,” powiedział Trez. „Przepraszam, że nie odpowiedziałem.” „Masz gówno na swojej głowie. Jest ok.” Klasnęły dłonie. Spięli się. Stuknęli ramionami. Odsunęli od siebie. „Skontroluj się.” Rankhor odszedł. „Wyglądasz dobrze.” Trez poprawił oba swoje francuskie mankiety. „Nie mogę wprawić w zakłopotanie kobiety.” „Kiedy tak wyglądasz, będzie szczęśliwa mogąc stanąć obok ciebie.” Rankhor zatrzymał się przed nim. „Widzisz, to jest to, co mówię mojej Mary.

259

Chce żebym dodał koloru mojej garderobie – to byłoby wydarzenie, jak na ostatnie kilka lat.” Gdy Brat wzdrygnął się jakby jego shellan zaproponowała mu żeby założył damskie gacie pod jego skóry, Trez zaczął się uśmiechać. „Jesteś w czerni, Hollywood?” Zapytał. „Ona chce podkreślić moje oczy.” Rankhor wskazał na jego niewiarygodnie turkusowe oczy. „Ale, na poważnie. Mówię, że już mam wodę w sobie, przez cały czas. Dlatego potrzebujemy złapać oddech.” „Więc, ile kolorów jest w twojej szafie?” „Nie chcę o tym mówić. To zbyt przygnębiające –„ Lassiter wysunął głowę z pokoju bilardowego. „Hej, Smoczy Chłopcze – leci Project Runway, jeśli chcesz przyjść oglądać. Może załapiesz kilka wskazówek na swój temat.” Spojrzenie Rankhora się zwęziło, ale nie spojrzał na Anioła. „Nie ma tam jakiegoś maratonu Saved by Bell, który musisz obejrzeć?” „Nie cierpię Zacka. Jest jak twój pierdolony młodszy brat, królowa piękności.” Lassiter się przechadzał, złoto którym był obwieszony tworzyło aurę wokół jego czarno-blond głowy i długiego ciała – a może lśnienie było prawdziwą aurą. „Więc, dokąd wychodzimy? Do twojego klubu, Cieniu?” „Nie.” „W takim razie balsamowanie jaj? Z całą tą czernią na sobie, wyglądasz jakbyś się wybierał na sztukę pogrzebową –„ Rankhor przemieścił się tak szybko, że nie było możliwości aby go śledzić. W jednej chwili stał obok Treza zaciskając zęby, a w następnej znajdował się nos w nos z Aniołem z ręką zablokowaną na jego gardle. Słowa zostały wypowiedziane tak cicho, że Trez nie mógł ich usłyszeć, ale chwilę później cała dupkowatość spłynęła z twarzy i postawy Anioła. Rankhor rozluźnił uścisk imadła i odstąpił. „Cóż, zdarzyło się,” mruknął gdy się cofnął i zaczął wszystko zapinać. „Równie dobrze to gówno może trwać. Dzisiaj jadę postrzelać z Mannym.” „Och, tak.” Trez wziął głęboki oddech. „Hej, dzięki za to –„ „Ale tylko dlatego, że obiecał mi stek.” Trez uniósł brwi. „Co, proszę?”

260

„Stek? No, wiesz, krowa? Mięso? Niebo na talerzu? Wiem, że spotkałeś się z tym wcześniej.” „Brzmi znajomo, tak. Ale zamierzasz pomóc w –„ „Konsumpcji steka. Dlatego idę.” Nastała krepująca pauza. W tym czasie, Rankhor po prostu się na niego patrzył, jakby złożenie oświadczenia nie oznaczało, że wszedł w strefę dramatu. I, Jezu, to była chyba najbardziej pomocna rzecz jaką Brat mógł zrobić. Było to jak lina ratunkowa rzucona w strefę emocjonalnego ssania, której Trez się chwycił. „Stek, tak. Masz zamiar zamówić na wynos z Kręgu Świata?” Rankhor wzdrygnął się jakby został uderzony. „Tak, dobra, jest jasne, że nie jesteś tego świadomy, co jest szokującym brakiem w twojej formalnej edukacji, ale najlepsza grilownia jest w Caldie, 518, dosłownie po drugiej ulicy od drapacza chmur w którym jest twoja restauracja. Mój plan? Podczas gdy ty i twoja dziewczyna będziecie się bawić na górze i kręcić w kółko, ja będę siedział na dole jedząc, coś jak filet mignon, pieczoną wołowinę, burgery z wołowiny z Kobe, steki nowojorskie.” „Brzmi dobrze. Który wybierzesz? Już zdecydowałeś?” Rankhor zmarszczył brwi. „Wszystkie. Z trzykrotną dokładką tłuczonych ziemniaków. Zobacz, ty dostaniesz swoje tłuczone ziemniaki proporcjonalnie do ilości mięsa. To robi różnicę. A potem są bułki. I dostanę trzy koszyki.” Trez wyciągnął palec wskazujący. „Wiesz czego ci trzeba? Posiłku u Sala. Powinieneś zjeść w towarzystwie mojego brata.” „Czy to włoska kuchnia?” „Yup. Mówimy o najlepszym w mieście –„ „Cholera, dlaczego nie mam –„ „Święty… o ja pierdolę…” Gdy Lassiter szczeknął przekleństwo, Trez i Rankhor spojrzeli na Anioła. PITA jednak tego nie zarejestrowała, jego niezwykłe kolorowe oczy skoncentrowały się na górze, jakby Drugie Zstąpienie Mesjasza miało miejsce w górnej części głównych schodów. Właśnie wtedy znajomy zapach doszedł do nosa Treza i rozprzestrzenił się w jego krwi z siłą pocisku, rozdzierające uderzenie w jego głowie i ciele… 261

Po czym stracił wszystkie myśli. Cały oddech. I całą jego duszę. Selena stanęła u szczytu pokrytych krwistoczerwonym dywanem schodów, jej cudowna dłoń spoczęła na grawerowanej w złote liście balustradzie, jej ciało było usztywnione, jakby obawiała się o swoje buty, sukienkę, a może nawet o włosy. Nie było się absolutnie czym martwić. Chyba, że miała problem z byciem bombą wodorową. Długie ciemne włosy były rozpuszczone wokół ramion, opadając lekko na plecy. Zakręcone od czubka głowy po końcówki, były chwałą kobiecości, tak przytłaczające w ilości i połysku, że zacisnął dłonie w pięści i rozluźnił je bo pragnął ich dotknąć, pogłaskać, powąchać. A nie była to nawet połowa całości. Jej twarz była jedyną rzeczą, która mogła ewentualnie mieć powód do zmieszania, jej skóra promieniała, jej oczy błyszczały, jej pełne usta były czerwone jak krew. A dalej była ta pierdolona sukienka. Czarna. Prosta w kroju. Z wydekoltowanym gorsetem i spódnicą, która kończyła się w górnej połowie uda. W bardzo górnej. Połowie uda. Selena rozstawiła nogi, delikatnie obute w wysokie obcasy, były połączone ze szczupłymi kostkami i idealnie zakrzywionymi łydkami, a to spowodowało, że zazgrzytał zębami. Musiał ciężko przełknąć, gdy zaczęła powoli schodzić ze schodów, każdy krok który robiła przybliżał ją do niego aby mógł ją dotknąć, pocałować… wziąć ją. I człowieku, ta sukienka była totalnie nokautująca, niczym powłoka podążająca za kształtem jej bioder, talii i jej piersi, spotykająca się z jednej strony w talii, a z drugiej na jej ramionach. Nie nosiła żadnej biżuterii, ale dlaczego miałaby? Nie było diamentu, szmaragdu, rubinu szafiru, który mógłby znajdować się w pobliżu jej olśniewającej doskonałości. Gdy dotarła do podnóża schodów, zawahała się, spoglądając w lewo i w prawo, prawdopodobnie na Lassitera i Rankhora – nadal byli z nim we foyer? Kto to mógł wiedzieć. Kogo to, kurwa, obchodziło? Selena wygładziła… czy to był jedwab? Wełna? Tafta? Folia aluminiowa? Papierowa torba? 262

Sięgnęła w górę i pchnęła dłoń we włosy. Następnie się skrzywiła. „Nie podoba ci się. Mogę to zmienić. Zamierzałam włożyć…” Coś stuknęło go w bok. „… tradycyjny strój. Ale dziewczyny pomyślały…” Spojrzała przez ramię na kobiety stojące u szczytu schodów. „Mogę zmienić…” Lassiter zaklął. „Kurwa, nie. Nie waż się. Wyglądasz –„ Górna warga Treza podwinęła się, a jego kły opadły w dół. Potem trzasnął szczęką w kierunku upadłego anioła jak owczarek niemiecki. Albo rekin, który robi próbę zanim zanurzy zęby-piły w swojej ofierze. Lassiter uniósł dłonie. „Cokolwiek, człowieku, zamierzałem powiedzieć, że wygląda jak siostra miłosierdzia. Jak sędzia piłkarski. Jak parodia Marty Stewart. Chcesz żebym kontynuował? Mogę uderzyć w gówniane postacie Disneya. Jest ich tak dużo.” Ponowne szturchnięcie pod żebra. Następnie Rankhor się pochylił. „Trez,” Brat syknął. „Teraz, do kurwy nędzy, musisz coś powiedzieć.” Trez odchrząknął. „Ja… ja… ja…” Był mgliście świadomy samic na drugim piętrze przybijających sobie piątki z okrzykiem, „Udało się.” Ale jego królowa pozostała zmartwiona. Ok, musi wziąć się w garść – zanim łokieć Rankhora znowu zakłuje go w wątrobę, a Selena rzuci się do ucieczki w kierunku jego sypialni. „Jesteś… Jestem…” Pociągnął za kołnierzyk swojej jedwabnej koszuli, mimo iż był szeroko rozchylony. „Podoba ci się?” Powiedziała. Wszystko co mógł zrobić, to kiwnąć. Był dosłownie niczym, tylko hormonami w czarnym garniturze. Była taka piękna dla niego. „Naprawdę?” Więcej kiwania głową. „Acha. Naprawdę.” Selena zaczęła się uśmiechać. Potem spojrzała na kobiety, które podskakiwały i unosiły kciuki w górę. Jego królowa odwróciła się do niego. Podeszła bliżej. Wzięła go za ręce i wyciągnęła się szepcząc mu do ucha. „Jedyną rzeczą jakiej mi nie dały, to bielizna.” Naga. 263

Pod spodem była n-n-n-n-n-n-naga.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

264

TRZYDZIEŚCI JEDEN Brak snu. Paradise całkowicie nie mogła spać w tym pięknym domu. Początkowo ze względu na to, że była tak podekscytowana miejscem, że aż weszła do każdego pokoju, sypialni i łazienki, podziwiając sztukę, meble i wystrój. Następnie zabrała się do wybierania sypialni (wybrała jedną po lewej) i rozpakowywała się i rozpakowywała się. Jej ukochany psaniec Vuchie, zaczęła rozkładać materac dla siebie w krótkim, kamiennym korytarzu pomiędzy dwoma podziemnymi apartamentami, ale Paradise nalegała, by jej pokojówka przebywała w innej prawdziwej sypialni. To doprowadziło do serii protestów, po czym jej sługa, uwięziona między bezpośrednim celem i dyskomfortem przebywania w takim luksusie, miała już prawie załamanie nerwowe. W końcu jednak, jak zwykle, Paradise dostała to co chciała. Po tej sprawie, wycofała się do ‘swojej’ sypialni, przebrała się w piżamę i odkryła, dalsze dobre wieści, że Wi-Fi nie wymagało hasła. Rozciągając się na aksamitnej kołdrze, sprawdziła Twittera, Facebooka, kilka blogów, New York Posta i Daily News - i nadal ignorowała smsy od Peytona. Gdy w końcu zaczęły jej opadać powieki, odłożyła telefon na bok i naciągnęła na siebie kołdrę, bluza Syracuse b-ball i jej spodnie od jogi, już wielokrotnie pełniły rolę piżamy. Iiiiiiiiii, kiedy w nich nie spała, nosiła je z przyzwyczajenia. Nawet gdy zamknęła oczy, jej umysł wciąż dzwonił o tym, co powiedział jej ojciec, co będzie robiła o zmierzchu, aby pomóc mu w sprawach z Królem. A potem był fakt, że dawno zaginiony kuzyn został sam z ojcem w ich domu. Co jeśli zrani jej tatę? Więc tak, pomyślała, kiedy stanęła przed lustrem w łazience. Nie zmruży oka... nawet wtedy, gdy zamknie oczy.

265

Dobrą wiadomością było to, że trzeba było czekać. A jej ojciec napisał, że przewidywany czas jego przybycia to piętnaście minut - więc wyraźnie, w ciągu dnia wszystko było w porządku. Zabawne, była zszokowana tym, jak bardzo chciała się z nim zobaczyć. Po tylu latach modlitw o jakąkolwiek wolność, to rzeczywiste doświadczenie znaczyło całe mnóstwo tęsknoty. "Ale teraz idę do pracy." Odwracając się bokiem, poprawiła swoją granatową marynarkę. Szarpnęła białą bluzkę. Poprawiła sznur pereł. Cofając się, stwierdziła, że wygląda jak stewardessa linii Panam z 1960 roku. Jak te z filmu Złap mnie, jeśli potrafisz. "Ach, daj spokój". Szarpnęła wstążkę, którą związała włosy i je nastroszyła. "Och, tak. Teraz to jest naprawdę duża różnica." Niezbyt. Roztrzepanie włosów nie poprawiło sytuacji. Ale nie miała już czasu, a tak naprawdę, to na kim niby miała zrobić wrażenie, hmm? Dobra, złe pytanie, jeśli chciała utrzymać swoją pracę i to nie tylko dla swojego ojca, ale dla króla całej rasy i jego osobistej straży - w zasadzie zabójców. To wystarczyło, żeby zaczęła modlić się do Pani Kronik. Wychodząc ze swojej"Pani. Pozwól mi przygotować ci śniadanie." Vuchie stała w pokoju przestępując z jednej nogi na drugą nogę, ubrana w biało-szary uniform. Psaniec miała brązowe włosy, brązowe oczy i skórę w kolorze białego chleba, ale była na swój sposób piękna, i prawdopodobnie zaledwie pięćdziesiąt lat starsza od Paradise. Obie znały się od zawsze, jak pamiętała - jak wiele córek arystokratycznych rodów, zostały dopasowane do siebie w nadziei na powstanie związku pani/sługa na całe życie. W wielu przypadkach, taka pokojówka była najważniejszą rzeczą zabieraną do nowego domu, kiedy następowało parowane z mężczyzną. To było coś w rodzaju połączenia z przeszłością. Twój zdrowy rozsądek. I często, jedyna osoba, której można było zaufać. Znacznie bardziej wolała tą aktualną lokalizację - z powodu pracy, nie jakichś przerasowionych brańców. 266

"W porządku, Vuchie." Próbowała się uśmiechnąć. "Ty nie jesteś głodna?" "Pani, nie uczestniczyłaś w ostatnim posiłku". Parry nie miała zamiaru wyznawać całej prawdy - mianowicie, że gdyby miała choć odrobinę prywatności lub odosobnione miejsce, zrosiłaby cały swój mundurek stewardesy zraszaczem z pola golfowego. Tego rodzaju szczerość doprowadziłaby tylko do nakazu leżenia w łóżku, i prawdopodobnie, Vuchie wezwałaby na pomoc jej ojca. "Wiesz co bym chciała?" Parry zmusiła się do uśmiechu. "Jeśli mogłabyś przygotować coś dla mnie do jedzenia przy biurku". Podeszła i uścisnęła ręce Vuchie. "Proszę, zróbmy to." "Ale... ale... ale" "Cieszę się, że się zgadzasz. Po prostu uwielbiam, gdy mamy takie same zdanie." Na szczycie krętych, nieobrobionych kamiennych schodów, przeszły do salonu pod portretem naturalnej wielkości francuskiego króla, gdzie znajdowało się miesjce przyjmowania interesantów. "Tu jest tak cicho," powiedziała Paradise. Pokój, jak reszta domu, był tak pięknie urządzony, wszędzie były antyki, jedwabie i satyny na ścianach i podłogach, nawet krzesła dla ludzi, którzy mieli czekać na swoją kolej, były pokryte bogatymi tkaninami. To przypomniało jej artykuł, który czytała w Vogue i Vanity Fair o Babe Paley i Slim Keith, dotyczący mebli doskonałych, z małymi detalami z jadeitu, złota i mosiądzu o powściągliwych kolorach, ale nie kiepskich. "Myślę, że ojca tutaj jeszcze nie ma." Jak na zawołanie, automatyczne żaluzje uniosły się we wszystkich oknach, a subtelny szum sprawił, że podskoczyła. "Pójdę do kuchni," powiedziała Vuchie. "Przygotuję ci Pierwszy Posiłek." Kiedy jej pokojówka odeszła, Paradise prawie wezwała kobietę z powrotem. Ale na miłość boską, psaniec nie był kołem ratunkowym. Zdeterminowana, aby być gotową, choć nie wiedziała, co będzie robiła, podeszła i usiadła za biurkiem i... bawiła się myszką, przez co uruchomiła ekran do logowania, ale nie próbowała się włamać. Podziemne Wi-Fi to jedno. Komputer tutaj? Miał być zamknięty. 267

Jedną po drugiej, otworzyła szuflady, znajdując w nich nic, z wyjątkiem przyborów do pisania... i tak, wow, więcej przyborów do pisaniaNajpierw usłyszała głosy. Głębokie. Niskie. Bardzo męskie. Następnie otworzyły się drzwi wejściowe. I było słychać chór basów, odgłos wielu ciężkich stóp w butach przekraczających prógPierwsza myśl Paradise to ukryć się pod biurkiem. Członkowie Bractwa Czarnego Sztyletu weszli do domu, wszyscy ubrani w czarne skóry, każdy z nich uzbrojony w broń i o brutalnym wyglądzie. Byli więksi niż pamiętała z poprzedniej nocy. I to nie było tak, że pamiętała ich w kategorii gnojków. "...pompować kilka rund w ich głowie", powiedział jeden z nich. Było trochę śmiechu, a inny dodał: "Albo w ich tyłkach. I nie jestem zbyt dumny." Prawie zapiszczały opony, gdy wszyscy zatrzymali się i spojrzeli na nią. Dzięki Bogu, że siedziała. A biurko dawało pewnego rodzaju barierę między nią, a wszystkimi tymi wojownikami. "Hej," powiedział jeden z nich, ten z akcentem Bena Afflecka. "Twoja pierwsza noc, co?" Kiedy zaczęła kiwać głową, jej ojciec wskoczył przez otwarte drzwi. "Jestem, jestem!" Ojciec przecisnął się przez stojącą grupę. "Paradise, jak sobie radzisz?" Gdy podszedł do niej, ona wstała i przytuliła go mocno. Mogła to zrobić, powiedziała sobie. Mogła absolutnie to zrobić. Naprawdę. Boże, w domu było dużo mężczyzn. *** Bliźniaki. Będzie miała bliźniaki. Gdy Layla położyła się w szpitalnym łóżku, pogłaskała swój brzuch wolną ręką, tą która nie była unieruchomiona końcem kabla, który biegł ponad jej prawym łokciem. Ból po jej dwóch upadkach powoli łagodniał, a

268

kości, które złożył Manny były już połączone. Gips lub nylon, czy co to było, mieli niedługo zdjąć. Bliźniaki. Mimo, że miała cały dzień, na przyzwyczajenie się do tej myśli, wciąż była oszołomiona - i co gorsze, ona i Khill tak naprawdę o tym nie rozmawiali. Albo o tych ubraniach w które była odziana, czym był bardzo zainteresowany. Do czasu, aż wrócił z flanelową koszulą nocną i jej ulubionym różowym szlafrokiem, ona już spała. Był na tyle dobry, że położył szlafrok przy niej i zostawił ją w spokoju. Czy był na nią zły? Czy domyślał się, że kłamała w sprawie wycieczek samochodowych? Cholera, jak by to powiedzieli BraciaSłysząc pukanie do drzwi uniosła głowę. "Tak?" Tak jakby czytał w jej myślach, Khill wsunął górną część ciała do pokoju. "Hej. Ja tylko chciałem się zameldować przed wyjściem. Jak się czujesz?" Layla wzięła głęboki oddech i starała się nic nie pokazywać na swojej twarzy. "Dobrze. A ty jak się masz?" "Dobrze". Długa przerwa. Co sprawiło, że jej serce zaczęło mocno bić. "Więc, dziękuję za szatę." Pogłaskała tkaninę. "Naprawdę to doceniam. Właśnie się obudziłam i miałam zamiar ją założyć." Po chwili wszedł i łagodnie zamknął drzwi. Jego niedopasowane oczy spoglądały na nią od góry do dołu, i w końcu popatrzyły na nią z rezerwą. "Więc, jak się masz?", Powiedział. "Wiesz, o bliźniakach." "W porządku. To znaczy, jestem w szoku..." Wzruszyła ramionami. "Ale przyzwyczajam się do tej myśli. Jestem szczęśliwa. Dwoje, co za błogosławieństwo. Znaczy, tak." "Dobrze. Tak. Acha." Cisza. Została wypełniona przez wtykanie dłoni do przednich kieszeni skór przez Khilla i jej walki z klapami cholernego szlafroka. 269

Jak również oblewaniem się zimnym potem w łóżku szpitalnym. "Czy jest coś, co chcesz mi powiedzieć?" Zapytał Khill. Walenie w jej uszach było tak głośne, że była prawie pewna, że odpowiedziała mu krzykiem. "O czym?" "Co robiłaś zeszłej nocy?" Zmusiła się, by wytrzymać jego spojrzenie. "Pojechałam na przejażdżkę." "Dlaczego miałaś ubrania pokryte liśćmi?" "Przepraszam?" "Twoje ubrania. Ostatnia noc. Kiedy zabrałem je na górę, były brudne. Jeśli tylko przeszłaś przez podwórze, a upadłaś w przedsionku, dlaczego takie były?" Opuściła wzrok, chociaż wiedziała, że to będzie wyglądało jakby czuła się winna. Ale była winna. "Layla?" Zaklął cicho. "Słuchaj, jesteś dorosłą kobietą. Nawet jeśli nosisz moje młode, nie mam prawa wymagać od ciebie spowiadania się, co robisz ze swoim życiem, oprócz rzeczy związanych z ciążą. Chcę tylko upewnić się, że jesteś bezpieczna. Dla twojego dobra. Dla młodych." Cholera. Teraz był ten moment, pomyślała. Teraz... musiał być ten moment. "Czuję się osaczona," powiedziała. Między Xcorem, a Bractwem. Między niebezpieczeństwem, a bezpieczeństwem. Między pragnieniem, a potępieniem. "Mogę sobie wyobrazić." Khill skinął głową. "Przejażdżki. Często wyjeżdżasz." "Przechadzałam się." "Gdzie?" "Na zewnątrz". Próbowała stworzyć wyznanie w swojej głowie, wymieniając rzeczowniki i czasowniki, starając się znaleźć sposób na opisanie tego, co robiła bez tworzenia chaosu. "Na zewnątrz... na wsi." Khill przeszedł przez pokój i wyprostował się tuż pod obrazem płaczącej wierzby. "Ludzie to robią, gdy zastanawiają się nad czymś. W ich głowach." Masz rację, pomyślała. 270

Najdroższa Pani Kronik, chciała mu powiedzieć. Ona naprawdę... ale wyznanie utknęło w jej gardle. Po raz pierwszy się wkurzyła. Na siebie. Na Xcora. Na tą całą cholerną sprawę. "Czy potknęłaś się i upadłaś, gdy się przechadzałaś?", Zapytał. "Tak." Wzięła głęboki oddech. "Byłam głupia. Potknęłam się na korzeniu". Tak blisko prawdy. Tylko że najistotniejszy element nie został wypowiedziany. Człowieku, to ją zabija. "Większość kobiet..." Khill podszedł do łóżka, położył ręce na swoich szczupłych biodrach i spojrzał. "Większość kobiet ma partnera, by razem mogli przez to przejść. Chcę być nim dla ciebie. Tak samo Blay. Nie chcemy, cię zawieźć." Świetnie, teraz ona miała łzy w oczach, że mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości, że jej nie wspierał. "Jesteś niesamowity. Obaj jesteście. Jesteś absolutnie niesamowity. To jest po prostu... po prostu dużo się dzieje." Przynajmniej to nie było kłamstwo. "Bliźniaki." Potrząsnął głową. " Bliźniaki... możesz w to uwierzyć?" "Nie" Potarła swój brzuch. "Nie wiem, jak się tu zmieszczą. Już czuję się ogromna, a ile jeszcze miesięcy przede mną?" "Słuchaj, musisz wiedzieć, że jestem z tobą. Jestem tu dla ciebie i wszystko, czego potrzebujesz-" Gdy obok rozległ się przenikliwy dźwięk alarmu, oboje zmarszczyli brwi i zaczęli się rozglądać dookoła szukając źródła hałasu. "Czy to z pokoju Luchasa?" Zapytała. "O mój Boże, czy to...?" Krzyczki na korytarzu. Odgłosy kroków. Głos Jane wydający rozkazy. "Kurwa, muszę iść zobaczyć co się stało" powiedział Khill i rzucił się do drzwi. "Muszę iść pomóc..." Gdy on pobiegł do pokoju brata, Layla usiadła. Wstała. Uspokoiła się. Cokolwiek się działo obok, nie będzie dobrymi wieściami. I niech ją diabli, jeśli pozwoli Khillowi być w tym samemu. Tłumaczenie: Fiolka2708 271

TRZYDZIEŚCI DWA Gdy Selena siedziała z tyłu gigantycznego Mercedesa, tym, kto prowadził był Fritz. W trakcie jazdy uśmiechała się tak szeroko, że jej policzki były zdrętwiałe, a szczęka bolała. Przed sedanem ukazały się drapacze chmur w Caldwell, świeciły jak mityczni strażnicy jakiegoś wymyślonego królestwa, a ona pochyliła się w kierunku przedniej szyby, próbując dostrzec ten szczególny, gdzie jechali, najwyższy gigant, szczyt ich wszystkich. "Nie mogę się doczekać, aby zobaczyć ten widok." Odwróciła się do Treza. "Jestem taka podekscytowana." Kiedy nie odpowiedział, ale po prostu ciągle patrzył na nią, uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Mężczyzna nie przestawał na nią patrzeć, od chwili, kiedy zeszła po schodach, jego oczy wędrowały, ciągle wędrowały, po jej ustach, piersiach, udach i nogach, a następnie z powrotem do jej włosów, twarzy, gardła. Jego podniecenie wypychało przód jego czarnych spodni. I mimo, że cały czas próbował umieścić tam swoją kurtkę lub ramię czy czasami rękę, wyczuwała jego płeć tak wyraźnie, jak gdyby był nagi. Pochyliła się do niego bliżej. "Pocałujesz mnie?" "Nie ufam sobie." "Brzmi przerażająco." Wyciągając się przygryzła płatek jego ucha. "Niebezpiecznie..." Warkot, który wibrował z jego piersi był najbardziej erotycznym dźwiękiem jaki kiedykolwiek słyszała. "Może powinniśmy się tym zająć?" Gdy położyła rękę na jego fiucie, skoczył i przeklął. "Czy to jest ‘tak’?" Podczas gdy oparł się na siedzeniu i przyciskał swoje biodra do jej ręki, spojrzała w przód samochodu, który, ze względu na wielkość, wydawał się być w innym mieście. Fritz był skupiony na drodze, jego stara, pomarszczona twarz była zajęta. Może mogliby-

272

Bez odrywania ciemnych oczu od niej, Trez przeniósł rękę do drzwi od swojej strony. Ułamek sekundy później, z dźwiękiem whhhrrrrring nieprzezroczysta przysłona została podniesiona, oddzielając ich od szofera. "Nie mamy dużo czasu," powiedziała, odpychając jego rękę z drogi. "Nie będzie to potrzebne." Z kieszonki na piersi, wyciągnął białą złożoną chusteczkę i szybkim ruchem rozłożył. Ona uwolniła jego erekcję. Była już w połowie drogi obniżając swe usta do niego, ale wziął jej twarz w swoje dłonie, które zostały teraz pokryte delikatną tkaniną i pocałował ją, a jego język zanurkował głęboko, spotykając jej własny. Był twardy i gorący, aksamitny i gruby, a ona przesuwała dłoń wokół jego fiuta. Im szybciej poruszała dłonią, tym bardziej szalony pocałunek dostawała, aż do chwili gdy jego biodra szarpnęły, klatka piersiowa się napięła, a ona oddychała tak ciężko jak on. Kiedy miał orgazm, warknął jej imię i rzucił na siebie chusteczkę - była tak podniecona, tak zaabsorbowana jego ustami i uczuciem pulsowania jego fiuta w jej dłoni, że sama poczuła wzrastające uczucie między udami, własną odpowiedź na to co robiła - co było niczym, w porównaniu do tego, czego oboje naprawdę chcieli. Jej uwolnienie było zaskoczeniem, ale przywitała je, przyjmując ostre szarpnięcia przyjemności, a by były silniejsze, zaciskała uda razem i kołysała się. Jednocześnie nadal poruszała ręką, ściskając jego trzon, wodząc po jego długości. Kiedy w końcu doszli do końca drogi, Trez opadł na siedzenie, opuścił powieki, usta miał rozchylone, a głowę zwieszoną na bok, jakby nie miał siły, by utrzymać ją prosto. "Czy to był szybki numerek?", Wyszeptała, przyciskając swoje piersi do jego klatki i pocałowała go. Zanim zdążył odpowiedzieć, przebiegła językiem wzdłuż jego dolnej wargi, a potem zaczęła ją ssać. Opadając z powrotem na siedzenie, zapytała: "Hmm? Był?" "Bądź ostrożna kobieto, jestem skłonny wypieprzyć cię w tej sukience, którą masz na sobie." 273

"Czy to źle?" "Jeśli jakikolwiek inny mężczyzna będzie cię widział nagą, to tak." Uśmiechnął się i przygryzł kłem dolną wargę. "Jestem ostrożny". "Wciąż jesteś też twardy, prawda?" Szybkim ruchem chwycił ją za kark, przyciągnął mocno i pocałował. Mimo, że to ona panowała nad pierwszą częścią, teraz on przejął kontrolę, dominując jej ciało, wkładając dłoń między jej kolana i wyżej, wyżej aż do jejMiala orgazm dzięki jego palcom, gdy pogrążyły się głęboko, jej rdzeń wystrzelił rundami przyjemności. "To moja królowa", usłyszała, jak mówił z ogromnej odległości. "Chodź do mnie..." Nie wiedziała ile razy zasypywał ją tym utalentowanym dotykiem, ale w końcu, zdała sobie sprawę, że samochód bierze zakręt, który przesunął ją na siedzeniu. Skupiając wzrok na zaciemnionym oknie, zobaczyła, że zjeżdżają z autostrady, wkraczając w skomplikowane asfaltowe tętnice, które karmiły niezliczone wieżowce. "Zniszczyłem ci szminkę," powiedział z satysfakcją, gdy uporządkował samego siebie. "Zabrałaś jakąś?" Teraz to ona była skonsternowana "Pozwól, że sprawdzę, czy jest jakaś tutaj." Grzebała w smukłej czarnej torebce, którą dała jej Marissa. "Tak, jest jakaś." Jakby kobiety wiedziały dokładnie, jaki rodzaj kłopotów był prawdopodobny, była też maleńka paczka chusteczek higienicznych, konturówka, którą nauczyła się posługiwać i bajeczna czerwona szminka. "Tam jest lustro." Trez wyciągnął długą rękę i coś pojawiło się z sufitu. "Jest ze światłem." Przejrzała się i zaczęła śmiać. "Tak, myślę, że wszystko wyczyściłeś." Wytarła chusteczką rozmazane ślady, i starannie wykonywała linię wokół ust - podczas gdy samochód podskakiwał na drodze, która była w większości prosta, ale nie całkowicie. "Kurczę", powiedziała, biorąc kolejną chusteczkę, kiedy jej poprawianie skończyło się różową smugą na czubku nosa. "Pozwól, że-"

274

Trez chwycił jej rękę i poprowadził w dół. Kiedy spojrzała na niego, jego oczy, jego dusza, te przepastne czarne oczy, wydawały się, uczyć o niej wszystkiego. "Nie musisz tego robić," powiedział. "Bardziej podobasz mi się bez." Selena uśmiechnęła się nieśmiało. "Tak?" "Tak." Jego spojrzenie wędrowało w dół jej ciała. I wróciło z powrotem. "To jest wspaniałe. Wyglądasz niesamowicie. Jesteś najpiękniejszą kobietą w mieście dzisiaj wieczorem, a gdy dojedziemy do tej restauracji, kelnerzy będą upuszczać tace. Ale wiesz w jakim stroju lubię cię najbardziej?" Kiedy przerwał, przełknęła ciężko. "W jakim?", Wyszeptała. "Twój najlepszy strój, moja królowo, to ten jak cię Pan Bóg stworzył. O ile mi wiadomo, perfekcja nie może być poprawiona ani przez człowieka, ani przez Boga." Pochylając się, pocałował ją delikatnie. "Pomyślałem, że chcesz wiedzieć, co twój mężczyzna myśli, gdy na ciebie patrzy." Selena zaczęła się uśmiechać, zwłaszcza gdy zdała sobie sprawę, że czasami ‘Kocham Cię’ można powiedzieć inaczej, bez tych dwóch konkretnych słów obok siebie. "Widzisz?" Powiedziała cicho. "Powiedziałem ci, że to będzie najlepsza noc w moim życiu." *** Mając baczenie na wszystko w ambulansie Mannego, Rankhor jadł naczosy z torebki - i całkowicie nie zgadzał się z lekarzem. "Ech, nie jestem spoko facetem z rancza. Dla mnie tylko oryginalne." "Jesteś stratny". Manny wrzucił kierunkowskaz zjeżdżając z autostrady. "Nie wierzę ci, wszyscy ludzie mają tak ograniczone poglądy, jeśli chodzi o przekąski." "Ale to jest mój punkt widzenia. Dlaczego poprawiać dar od Boga?" Przechylając torebkę, spojrzał do środka i miał ochotę przeklinać. Doszedł do końca dużych chipsów i zostały tylko połamane części i kosmiczny pomarańczowy pył. Co nie znaczy, że nie zamierzał tego zjeść, rozwarł paszczę i zaczął wysypywać resztki. Ale to była najmniej fajna część zabawy.

275

Mlaskając skupił się na tyle samochodu Fritza w stylu dyktatora-ztrzeciego-świata. To był duży Mercedes, czarny i całkowicie przyciemniany, co raczej przyciągało więcej uwagi, niż mniej. I dla zabawy Rankhor wyobrażał sobie, co pomyśleliby ludzie, gdyby wiedzieli, że z tyłu siedzą wampiry. I że był prowadzony przez wielowiekowego lokaja. "Skręcamy tu w prawo?" Zapytał Rankhor gdy zbliżali się do skrzyżowania. "To jednokierunkowa." "No właśnie pytam, skręcamy tu?" Manny spojrzał. "Nie, jeśli nie chcemy, żeby nas aresztowali." "Jesteśmy w karetce pogotowia." "Tak, ale oni nie są." Och, w porządku. Wtopa. "Wiesz, ja naprawdę chcę natrafić na światła tych suk." Chociaż w chwili, kiedy to powiedział, jego klatka piersiowa zacisnęła się wokół jego płuc, i musiał opuścić trochę okno, żeby mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. "Czy po prostu zostawisz nacho na moich drzwiach?" Rankhor wytarł jasno pomarańczowe ślady swoim przedramieniem "Nie." Trzymali się zderzak w zderzak za Fritzem, mocno jak znaczek na kopercie, obracając to w lewo, w kierunku rzeki, dalej w prawo tak, że byli w samym sercu dzielnicy finansowej. Bez brudnych zaułków. Bez kontenerów ze śmieciami. Nawet bez błota pośniegowego mimo roztopowych miesięcy. I bez żadnych nieprzyjemnych zapachów z tanich restauracji. To była fantazyjna część miasta, gdzie ludzie nosili garnitury i pędzili szybko jak bydło do miejsc pilnej i ważnej pracy. Drapacz chmur, który mieścił restaurację, do której się udawali, został skończony tylko kilka lat wcześniej, jego developerzy chwalili się jego ogromną wysokością, jako najwyższym budynkiem w Caldwell. Zapchany siedzibami wielkich firm, nie był niczym więcej niż szafkami na dokumenty dla ludzi, a każdy z nich był zamknięty w swoich małych pokojach. Zawiesił się 276

"Wszystko w porządku?" Rankhor spojrzał na doktora. "Co?" "Co się stało?" "Nic." "To dlaczego przestałeś jeść. Torba nie jest pusta." Rankhor spojrzał w dół. Rzeczywiście, zostawił resztki i nie dokończył. "Ahhh..." "Martwisz się o swoją wagę?" "Tak. Dokładnie." Gdy zmiażdżył torbę, zostawił na niej pomarańczowe ślady aż wyglądała jakby ktoś ją poranił. Potem wyciągnął pomarańczowe ręce. "Cholera. Nie mam nic do wytarcia." "Żartujesz?" Manny rzucił mu rolkę gazy. "Moglibyśmy wypolerować na połysk połowę tego miasta, tym co mam tutaj." Rankhor rozwinął gazę i oczyścił ręce; a następnie wbił wszystko do kosza, który był przykręcony do podłogi między siedzeniami. Manny zwolnił kiedy Mercedes podjechał do oszklonego budynku, po czym zaparkował po przeciwnej stronie ulicy, gdy Fritz całkowicie się zatrzymał przy krzykliwym wejściu, świecąc czerwonymi tylnymi światłami auta. Chwilę później, Trez wysiadł i obszedł sedana, a silny wiatr porywał jego marynarkę, zanim zapiął guziki mignęły bliźniacze czterdziestki, które miał w kaburach pod ramionami. Szarmanckim ruchem otworzył drzwi dla swojej kobiety, a Selena wysiadła z tyłu, jej niesamowite włosy fruwały jak ciemna flaga. "Przystojna para," powiedział cicho Manny. "Ona nawet nie wygląda na chorą." "Wiem." Trez wsunął rękę pod jej ramię i prowadził po szarych granitowych schodach, a gdy inna para wyszła z obrotowych drzwi, ludzie przystanęli i wpatrywali się w nich. "Manny". "Tak?" 277

"Musisz coś zrobić, mój przyjacielu. Musisz zrozumieć to gówno dla nich." Manny uderzył w pedał gazu i silnik zaczął pracować szybciej, gdy jechali dalej chcąc zaparkować z tyłu. "Słyszysz mnie?" zażądał Rankhor. "Tak." Manny wziął głęboki oddech. "Wiesz, co jest najtrudniejsze, czego możesz nauczyć się o medycynie?" "Biochemia." "Nie." "Anatomia człowieka. Bo to jest obrzydliwe." Migacz klikał NUK-NUK-NUK jak lekarz ogłosił światu, a przynajmniej tej ulicy, że skręcali lewo wokół wieżowca. "To, że istnieją sytuacje, w których nic nie można zrobić." Rankhor przetarł oczy. Coś wracało do niego z jego podświadomości, coś, czego nie chciał. "Rankhor?" "Co?" "Wydałeś śmieszny dźwięk." Gdy Manny zbliżał się do zatoczki, ustawił pojazd tak aby mógł zawrócić na tyle tuż przed budynkiem. Zatrzymał się i odwrócił na siedzeniu. "Jesteś pewien, że nic ci nie jest?" "Och. Tak. Aha. " "Nie wyglądasz dobrze. I zobacz, co mam na sobie. Fartuch. Wiesz, co to znaczy." "Że będziesz miał ręczną robotę przez całą noc?" "To, że jestem lekarzem i wiem, co mówię." "Nie bądź paranoikiem, wielki facecie." Minęła może chwila, a może dłużej. Następnie Manny powiedział: "Nie ma nic, czego bym nie zrobił, aby utrzymać ich razem. Nic." Teraz Rankhor był tym, który pociągnął temat. "To jest to, co potrzebowałem usłyszeć, doktorze." "Po prostu nie wierz w cuda, Hollywood. To niebezpieczne." "Dla mnie i dla Mary wydarzył się. Kiedy go potrzebowałem."

278

Manny patrzył przez przednią szybę, i nie wydawało się, żeby cokolwiek zobaczył w ciemnej ulicy. "Nie jestem Bogiem. I dr Jane też nie jest". Rankhor usadowił się wygodniej w fotelu. "Trzeba mieć nadzieję. Oni po prostu mają nadzieję."

Tłumaczenie: Fiolka2708

279

TRZYDZIEŚCI TRZY Gdy panel drzwi celi więziennej wsunął się w ścianę, iAm odwrócił się gwałtownie. Ale to wciąż nie był s’Ex. I nie była to kolejna zmiana pościeli. Ani więcej książek, których nie chciał przeczytać, koców, których nie chciał używać lub poduszek, które mógłby podarować szczurzym dupom. Była to pokojówka z kolejnym posiłkiem. „Och, do diabła,” wypluł iAm, wyrzucając ręce w górę. „Gdzie, do cholery, jest s’Ex!” Samica nic nie powiedziała; po prostu, jak tylko drzwi wsunęły się na miejsce zamykając ich razem, ruszyła naprzód ze swoją tacą. Gdy opuściła się na kolana, chciał krzyczeć. I tak zrobił. „Nie zamierzam tego, kurwa, jeść! Jezu Chryste, co jest z wami nie tak, ludzie!” Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed podejściem, zabraniem żarcia i ciśnięciem go przez pokój był fakt, że to nie była wina maichen. To, że s’Ex go wydymał nie miał z nią nic wspólnego i terroryzowanie cholernej pokojówki nie przybliży go ani trochę do wolności i powrotu do Treza. Była niewinną osobą trzecią, tak samo wciągniętą w te bzdury jak on. Oddychając gwałtownie, zwiesił głowę. Zajęło mu kilka uderzeń serca zanim zaczął sprawiać pozory samokontroli. „Przepraszam.” Na to, poderwała głowę do góry, i w tym momencie, zwłaszcza gdy jej zapach dotarł do niego, chciał zobaczyć jej oczy. Jaki miały kształt? Jak wyglądały jej rzęsy? Czy jej tęczówki były ciemne jak jego – Dlaczego, kurwa, myślał w ten sposób? Odsuwając się od niej, zaczął chodzić dookoła. „Muszę się stąd wydostać. Czas ucieka.” Gdy przechyliła głowę w zapytaniu, pomyślał, nie. Nie zamierzał tam iść. Kiwnęła głową w dół na tacę. „Jeśli chcesz zostawić jedzenie, spuszczę je w toalecie, żebyś nie miała kłopotów, że mnie nie karmisz.”

280

I wtedy się odezwała. „To nie jest zatrute.” Bez żadnego dobrego powodu, te cztery przeciętne słowa spowodowały, że zamarł. Jej głos był głębszy niż się spodziewał; wydawało się, że cała jej służalczość lepiej pasowała do wyższego głosu, super kobiecego tonu. A ten miał chropawy odcień…, który sprawił, że zaczął myśleć o seksie. Surowym seksie. Z rodzaju w jakim kobieta ma zachrypnięty głos od wykrzykiwania imienia swojego kochanka. iAm zamrugał. Ni z tego, ni z owego miał ochotę przykryć swoje nagie ciało. Co było kompletną bzdurą, nieprawdaż? Przez cały czas wiedział, że była kobietą i przecież nigdy nie miał ubrań na sobie w jej towarzystwie. Ulegając impulsowi, przeszedł za parawan, podchodząc do stosu ręczników ułożonych na wannie. Gdy owinął jeden wokół bioder, poczuł się jakby przepraszał za całe to wietrzenie jajek. Kiedy wrócił, znowu próbowała zupy i chleba. „Możesz przestać,” powiedział. „Nie zamierzam jeść.” „Dlaczego?” Znowu ten głos. Nawet jeśli, tym razem, to tylko jedno słowo. „Muszę się stąd wydostać,” wymamrotał. Z wielu pierdolonych powodów. „Muszę wyjść.” „Czy coś na ciebie czeka?” Pomyślał o Trezie i Selenie. „Tylko śmierć. Wiesz, nic kurwa wielkiego.” „Co proszę?” „Posłuchaj, muszę porozmawiać z s’Exem. To jest to, co muszę zrobić. Przekażesz mu?” Pomimo, że nie miała na to żadnego wpływu. „Kto umiera?” „Nieważne. Nikt. Nikt nie –„ „Kto odchodzi? Nie twój brat?” „Słuchaj, chcę żebyś wyszła. I nie wracała, chyba że przyprowadzisz ze sobą s’Exa.” „Kto.”

281

Iiiiiiiiiii znowu zamarł. Pokojówki nigdy nie były władcze, a ona tak właśnie brzmiała. I ponownie jego emocje poszybowały w górę, nie był zdolny do odczytania teraz czegokolwiek – i wyciągnął pochopne wnioski. „Wróciłem tutaj, żeby uzyskać pomoc, ok?” Wyrzucił ręce w górę. „s’Ex powiedział mi, że pomoże mi dostać się do pałacu żebym mógł przejrzeć księgi medyków.” „Dla kogo?” „Partnerki mojego brata.” Pokojówka gwałtownie poderwała głowę. „Przecież jest partnerem Księżniczki, czyż nie? Słyszałam, że jest Pomazańcem.” „Zakochał się.” iAm wzruszył ramionami. „To się zdarza. Przynajmniej tak słyszałem.” „I ona jest tą, która umiera?” „Nie jest z nią dobrze.” Gdy podjął chodzenie w kółko, czuł, że jej oczy podążają w ślad za nim. „Dlatego właśnie muszę się wydostać. Mój brat potrzebuje mojej pomocy.” „On jest w żałobie. Kat.” iAm rzucił okiem i podjął spacer po celi. „Tak. Wiem, ale miał wystarczająco dużo samokontroli żeby się ze mną spotkać na zewnątrz. Krótka wycieczka i teraz sam jestem w pałacu.” „Ale to jest problem. Wyszedł i nikt nie wiedział, gdzie przepadł. Pałac chciał żeby uczestniczył. Pałac… nalegał żeby był obecny przy Królowej. On jest z nią teraz.” Jego szczęście. „Czy są chociaż jakieś przerwy w rytuale? Mogłabyś go wtedy złapać?” „No cóż… może jak mogłabym zaprowadzić cię do ksiąg?” iAm przekręcił powoli głowę. „Co powiedziałaś?” *** Najdłuższa. Przejażdżka. Windą. W. Jego. Życiu. Gdy Trez stał obok Seleny w komorze tortur o szklanych ścianach, stanowczo wybrał pozycję naprzeciwko zamkniętych drzwi – i modlił się o

282

jakieś zakrzywienie czasoprzestrzeni w stylu Dr Who, czy jak mu tam, które pozwoli mu wyjść z cholerstwa w tej kurwa chwili. Gałki oczne utkwił na jarzącej się, ponad chromowanymi drzwiami, linii wyświetlającej liczby i chciało mu się wymiotować. L... 44, 45, 46, 47, 48, 49, 50. „44” jeszcze się paliło, a ponieważ jechali szybką windą to wątroba w mokasynach była częścią przejażdżki. „Och, powinieneś spojrzeć tam,” powiedziała Selena, obracając się w kierunku pełnego dostępu do zawrotów głowy. „To jest taka frajda!” Szybki rzut oka przez ramię i prawie puścił pawia. Jego piękna królowa nie tylko stała przy samej szybie, ale opierała na niej dłonie i pochylała się żeby więcej zobaczyć. Trez strzelił wzrokiem dookoła. „Prawie na miejscu. Jesteśmy prawie na górze.” „Możemy zjechać na dół i wjechać na górę ponownie? Zastanawiam się jakie to uczucie zjeżdżać!” W rzeczy samej, może powinni wrócić do holu. Był prawie pewien, że stracił męskość podczas tej rakietowej przejażdżki. „Trez!” Stuknęła go parę razy w ramię. „Spójrz na to.” „Och, to niesamowite. Tak. Absolutnie.” Nigdy nie dotrą na czterysta czterdzieste czwarte piętro. A było to znacznie mniej niż poziom piętnastu tysięcy gabilionów, gdzie znajdowała się ta pierdolona restauracja. McDonald’s, pomyślał. Dlaczego nie mogła chcieć Mickey D’s czy Pizza Hut. Taco Hell – Beep! Na ten dźwięk spiął się na jedną śmiertelną chwilę, podczas gdy mózg w angielskim gajerze szytym na miarę wyrwał na dach. Nic. Beep! Czterdzieści pięć. Beep! Czterdzieści sześć. A więcej dobrych wieści przyszło, gdy chory pośpiech do nieba zwolnił. „Trez?” „Mmm?” „Czy coś jest nie w porządku?”

283

„Jestem po prostu pod wrażeniem kolacji. Och, mój Boże, nie mogę się doczekać żeby się tam dostać.” Włożyła swoje ramię pod jego i oparła głowę o jego triceps. „Naprawdę wiesz jak sprawić przyjemność kobiecie.” Cholernie dobrze wiedział. Dla przykładu, był cholernie pewny, że byłoby bardzo nieromantycznie zwinąć się jak płód i zacząć ssać kciuk z powodu wznoszenia. Bing! I drzwi się otworzyły. Dzięki ci dzieciątko Jezus, używając powiedzenia Butcha. Teraz, powiedział sobie, zbierz dupę w troki, zadziw swoje jaja i skup się na swojej samicy. Olśnił swoją królową jak Cary Grant z kłami, eskortując Selenę po śmiercionośnym trapie i dalej do lobby wyłożonego czarnym marmurem, a to zabrało go na ułamek sekundy do koszmaru w s’Hisbe: tyle błyszczącego czarnego kamienia na podłodze, ścianach i sufitach z wysoko umieszczonymi źródłami światła – i nic więcej. „Trez?” Drżąc uśmiechnął się do niej. „Gotowa?” „Och, tak.” Dyskretny, czarno-czarny znak, ze strzałką wskazywał drogę do restauracji, ale jego wyostrzony zmysł słuchu i powonienia już przekazał mu tę informację. Gdy ruszyli, ludzka para zagotowana ze złości popłynęła w ich kierunku, kobieta stukała obcasami, wysokimi jak w magazynie F-word, przy każdym kroku, który wzięła. „… brak rezerwacji?” wysyczała. „Jak mogłeś nie zrobić rezerwacji?” Mężczyzna przy niej patrzył prosto przed siebie. Jak ty, gdybyś utknął na kolejne trzy lata w miejskim autobusie. „Nie mogę uwierzyć, że nie zrobiłeś dla nas rezerwacji. I musieliśmy wyjść w ten sposób. Na oczach innych…” Gdy kontynuowała marszrutę w takt tej melodii, oczy mężczyzny zablokowały się na Selenie – i biedny drań wzdrygnął się w zachwycie, jak gdyby żywy anioł pojawił się tuż przed nim. Po tym jak Trez zwrócił się do wnętrza, do swojego związanego samca, że filet z kutafona to nie jest odpowiednia przystawka, zdał sobie sprawę, że 284

on również zapomniał zatelefonować wcześniej i zarezerwować stolik dla dwojga. Cholera. Całkowicie zapomniał poprosić Fritza żeby wykonał ten cholerny telefon. Kontrola umysłu działała na ludzi, w tym zasmarkanych szefów sali, ale to czego nie mógł naprawić, to brak wolnych stolików. Ach… „Wiesz, słyszałem, że jedzenie jest takie sobie,” rzekł głucho. „W porządku. Naprawdę jestem tu dla widoku.” Wejście do Kręgu Świata nie było oznakowane żadnym symbolem, tak jakbyś musiał prosić żeby tu być, a nie musiał. Wszystko co było, to drzwi z przydymionego szkła, szerokie i wysokie jak jednopiętrowy dom. Doskakując do czarnej klamki, otworzył jedną połowę i przepuścił Selenę przodem. Całkowita powściągliwość. To było pierwsze wrażenie tego miejsca: wszędzie błyszcząca czerń, od stołów i geometrycznych krzeseł po geometryczne kolumny wspierające sufit nad głową. Żadnych kwiatów. Żadnych świec. Nic wymyślnego. A cała ta czerń za oknami? Tak czarna, że wyglądało jakby nie było granicy pomiędzy niebem, a wnętrzem. Czy to tylko dotyk fantazji? Okrągłe żarówki LED zwieszały się na czarnych przewodach z wysokich sufitów, ich migocząca iluminacja odzwierciedlała cały ten wysoki połysk. Och, i śpiewająca w narożniku sopranistka, której melodyjny głos rozchodził się w całym pomieszczeniu. „Nigdy nie widziałam czegoś takiego,” szepnęła Selena. „Wydaje się jakby wszędzie były gwiazdy.” Rozejrzał się. „Tak.” Okay, gdzie był dżentelmen w stroju pingwina, który był odpowiedzialny za odprawianie z kwitkiem ludzi z ciężką kasą? Szefa sali nigdzie nie było. Tylko trzydzieści stóp czarnego dywanu prowadzącego do pierwszego z linii minimalistycznych stolików. „Wpatrują się w nas.”

285

Na te słowa zmarszczył brwi i skoncentrował się na gościach. Cóż, co ty wiesz. Każdy z jedzących przy stolikach ludzi przestał jeść i patrzył w ich kierunku. Kobieta nadeszła znikąd. Jak cały wystrój, jej ubranie było czarne, nawet jej proste włosy i miały wysoki połysk. „Jak się państwo miewają,” powiedziała z szerokim uśmiechem. „Witamy w Kręgu Świata.” A teraz ulegniemy autodestrukcji na trzy…, dwa… „Tak, nie zadzwoniłem wcześniej –„ „Och, panie Latimer, ależ tak. Pański przedstawiciel, pan Perlmutter, dał nam znać, że zaszczyci nas pan swoją obecnością. Jesteśmy radzi mogąc usadowić pana przy oknach.” Kuuuurwa. Dziękuję, dziękuję ci Fritz, najwyższej klasy kamerdynerska łodzi ratunkowa – która czasami coś bardzo wyraźnie usłyszy. ☺ ☺ ☺ (co oni by wszyscy zrobili bez tego Fritza! Gamonie!) Gdy jego królowa uśmiechnęła się, kobieta poprowadziła ich przez otwartą salę – a kiedy oni podążyli za nią, Trez uświadomił sobie, że szli przez ogromny, powoli obracający się talerz: cała restauracja poruszała się wokół rdzenia szybu windy, który musiał zawierać również przestrzeń kuchenną. Podeszli wprost do krawędzi. Do stolika dla dwojga, którego wspaniałość polegała na tym, że z czterech stron otaczało go szkło. Pod nimi, jakieś czterysta tysięcy stóp poniżej, rozciągało się całe Caldwell. Czas usiąść, pomyślał, modląc się żeby nagły wypadek nie spowodował, że jego mokasyny wysuną się spod jego kolan zanim posadzi właściwie swoją królową. Pomagając Selenie usiąść odwracał wzrok, aż obszedł stół dookoła i padł na swoje miejsce jak kamień. Szefowa sali przesunęła bladą dłonią ponad stolikiem w kierunku zapomnianych przez Boga i ludzi okien. „To będzie przyprawa podczas posiłku.” Nie, to będą mdłości, kochanie.

286

Odwróciła się w stronę sali. „Wnętrze zostało zaprojektowane tak by wyglądało jak noc, idealne tło do delektowania się tym co przygotuje szef kuchni dla państwa przyjemności.” Gdy zostali sami, Selena przysunęła się do okien. „To… niesamowite. Światła budynków. Jak spadające gwiazdy.” Trez wytarł spocone dłonie w swoją serwetkę. Napinając się, obejrzał i znalazł to – cóż, tak, było tak źle jak myślał. Wyglądając na zewnątrz przez całkowicie czyste szkło, było tak, jakby nic nie oddzielało go od śmiertelnego upadku, żadnego występu przyciągającego wzrok choć na ułamek sekundy przed runięciem w przepaść. Czas by przyłożyć serwetkę do czoła. „Trez?” Spojrzała na niego. „Wszystko w porządku?” Biorąc się w garść, wyciągnął rękę i ujął jej dłonie. „Czy mówiłem ci jakie są piękne?” Mruknął. Jej uśmiech był promienny. „Tak, ale ja nigdy się nie zmęczę słuchaniem o tym.” „Tak piękne.” Pocierał jej dłonie swoimi. Potem pochylił się i pocałował jej skórę. „Długie i śliczne. A także silne.” Gdy w końcu na nią spojrzał, to było w jej oczach i wtedy zrobiło się lepiej. Jedno uderzenie serca później i przestał odczuwać swoje przerażenie związane z wysokością, nie myślał o ludziach wokół niego i miał gdzieś, nieznacznie kręcący się pod nim, migoczący widok. Jej dłoń w jego i jej piękna, wpatrująca się w niego, twarz zabrały go od tego wszystkiego. „Kocham cię,” powiedział, pocierając kciukiem wewnętrzną stronę jej nadgarstka. „Nikt inny nie mógł tego dla mnie zrobić.” „Czego?” „Sprawić żebym zapomniał o wszystkich swoich lękach.” Zarumieniła się. „Nie chciałabym do tego wracać, ale dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz lęk wysokości? Myślałam, że w windzie wyskoczysz ze skóry. Mogliśmy pójść gdzieś indziej.” „Chciałaś przyjść tutaj. Jak nie miałbym tego dla ciebie zrobić?” „Chciałam abyśmy oboje dobrze się bawili dziś wieczorem.”

287

Spuścił powieki. „Miałem zabawę w samochodzie. Już czekam na podróż do domu.” Gdy jej zapach rozkwitł, wydała z siebie coś, co zabrzmiało jak mruczenie. Później, dużo później, mógł przypomnieć sobie ten moment między nimi… droga wydawała się trwać wiecznie, rozciągnięta w boską nieskończoność. Wszystkie szczegóły zostaną z nim, od iskier w jej oczach po blask we włosach, od sposobu w jaki się do niego uśmiechała po rumieniec na jej policzkach. Wspomnienia były szczególnie drogie, gdy były wszystkim co mogłeś zatrzymać po ukochanej osobie.

Tłumaczyła: Sarah Rockwell

288

TRZYDZIEŚCI CZTERY "Co się dzieje! Co oznacza... ten alarm?" Layla był tuż za Khillem, gdy wpadł do sali szpitalnej brata i zaczął mówić. Przez jego ramię, zobaczyła doktor Jane stojącą obok łóżka i Luchasa leżącego ze ściągniętą koszulą do pasa, zerwaną kołdrą i porozrzucanymi poduszkami na podłodze. Został przyniesiony jakiś sprzęt medyczny i Ehlena inicjowała coś na swoim komputerze, gdy dr Jane złapała parę płytek, które były połączone wijącymi się kablami. "Czysto!" Krzyknęła, a następnie umieściła metalowe elektrody bezpośrednio na klatce piersiowej Luchasa. Rozległ się dźwięk coś jak wyciskanie soku, następnie mini-wybuch na łóżku, a jego tułów szarpnął się w górę. Alarm wciąż brzmiał, ciągły dźwięk, który był mechanicznym rodzajem krzyku. "Luchas!" Wrzasnął Khill. "Luchas!" Coś powiedziało Layli, by trzymała go z tyłu, więc objęła jego szeroki tors, napierając na niego swoim brzuchem. "Zostań tu", powiedziała ochrypłym głosem. "Pozwól im działać..." "Czysto!" Zawołała doktor Jane. Łóżko się zatrzęsło, podczas gdy tułów Luchasa ponownie uniósł się do góry, a gdy opadł z powrotem na dół, serce Layli waliło młotem. Nie mogła uwierzyć, że widzi to ponownie. Wczoraj była Selena, terazBeep. Beep. Beep"Mam bicie serca." Dr Jane odłożyła to, co miała w rękach z powrotem na maszynę. "Chcę, żebyś..." Ehlena zareagowała na polecenie tak szybko, jak tylko wypowiedziała je lekarka, dostarczając wypełnione strzykawki, jedną po drugiej zanim założyła maskę tlenową na twarz Luchasa i wyregulowała sprzęt.

289

Około dziesięciu minut - lub może to było dziesięć godzin - później, doktor Jane podeszła. "Muszę z tobą porozmawiać". Skinęła głową w stronę wyjścia z sali. "Tutaj, proszę." Kiedy wszyscy wyszli z pokoju, doktor Jane szybko zamknęła drzwi, mimo że same się już zamykały. "Khill, nie mam czasu, aby to upiększać. Ledwo ustabilizowałam mu ciśnienie i rytm serca, ale będzie gorzej. Jeśli on ma przetrwać, muszę odjąć mu nogę, i to teraz. Zakażenie go zabija i to jest źródłem problemów. Cholera, nawet jeśli amputuję ją poniżej kolana, może być za późno. Ale jeśli chcesz dać mu szansę, to muszę to zrobić." Khill nawet nie mrugnął. Nie przeklinał. Nie kłócił się. "W porządku. Weź cholerę." Layla zamknęła oczy i położyła rękę na gardle. "Ok. Chcę, żebyście tutaj zostali. Nie musicie tego oglądać." Gdy Khill otworzył usta, lekarka od razu mu przerwała. "Nie. To nie podlega dyskusji. Jeśli dojdzie do najgorszego, pozwolę ci się z nim pożegnać. Zostańcie tutaj." Tym razem drzwi zamknęły się same, delikatnie wskakując na miejsce. Przymykając na chwilę oczy, Layla nie mogła sobie wyobrazić, co oni tam robią. Było wiele urządzeń chirurgicznych kiedy dr Jane się przygotowywała. I biorąc pod uwagę szybką reakcję Khilla, on też. "On mnie zabije," powiedział szorstko. "Jeśli przeżyje." "Nie miałeś wyboru." "Mogłem pozwolić mu umrzeć." "Czy twoje sumienie sobie z tym poradzi?" "Nie." "Więc nie miałeś wyboru." Położyła swoje dłonie na twarzy i starała się wyrzucić ze swojej głowy obraz Luchasa na łóżku. "Boże, jak do tego doszło?" "Może powinienem był jej powiedzieć, żeby to zakończyć." "I co dalej?" "Nie wiem. Nie mam, kurwa pojęcia." Byli w hali przez wieczność, a Layla starała się nie słyszeć dźwięków z drugiej strony drzwi, zwłaszcza, gdy było słychać subtelne whrrrrr, co brzmiało naprawdę podobnie do miniaturowej piły łańcuchowej. Podczas

290

gdy ona stała nieruchomo, Khill chodził w tę i z powrotem, z oczami spuszczonymi, rękami na biodrach. Po chwili zatrzymał się i spojrzał na nią. "Dziękuję. Wiesz, że nie zostawiłaś mnie tu samego." Podchodząc do niego, trzymała ręce szeroko a on podszedł do niej, pochylił się i położył głowę na jej ramieniu. Gdy czekali razem, obejmowała go, bo to było wszystko co mogła zrobić. Co wydawało się niewystarczające. *** Około dziesięć przecznic dalej i pięćdziesiąt pięter niżej niż Krąg Świata przy murze stał spocony Xcor. Reduktor, którego on i Baltazar śledzili był z tyłu, a po lewej stronie gdzie stali, smród jego ciała unosił się na wietrze, wraz ze smrodem i brudem przemysłowym. Jego ciało rwało się do walki, wszystko co się stało z Laylą poprzedniej nocy, uruchomiło jego wewnętrzne demony, dopóki nie był tak paskudny, aż wszyscy jego żołnierze zostawili go samego w piwnicy, podczas godzin dziennych. Lepiej było ponieść ryzyko promieni słonecznych, niż mieć do czynienia z jego nastrojem. Przynajmniej miał przed sobą dobrą walkę. Na jego sygnał, Balthazar rozpłynął się nad wilgotnym brukiem, stając się jednym z cieni budowli. Było jasne nocne niebo, ale dodatkowe światło księżyca nie miało znaczenia. Centrum Caldwell było wystarczająco oświetlone, tak że nawet tutaj, w tej wąskiej uliczce mógł czytać powieść. Zakładając, że w sposób magiczny umiałby czytać. Pozostając w cieniu był nie tylko częścią mitu o wampirach, ale bardzo rozsądną rzeczywistością dla nich wszystkich. Wprawnym ruchem wyjął kosę z kabury, uwalniając broń z pasa, który biegł przez jego plecy. Balthazar, stojący z drugiej strony, preferował bardziej konwencjonalne uzbrojenie w podwójne sztylety, a blade ostrza zalśniły, kiedy wyjął je z uchwytów na swoich udach.

291

Zbliżały się do nich odgłosy kroków. Szybkie, wiele kroków, ale nie biegiem. Dwóch człowieków mężczyzn z rękami w kieszeniach i nogami poruszającymi się szybko, szło aleją. Nie zwrócili na nich uwagi, gdy ich mijali i to prawdopodobnie uratowało ich bezwartościowe krótkie życia. Następnie była gra w czekanie. Usłyszeli pojedynczy zestaw kroków, w znacznie wolniejszym tempie. Towarzyszył im smród, który poprzedzał nieumarłych. W polu widzenia pojawił się reduktor, wychodząc zza narożnika szedł prosto w ich stronę, on też nie zwrócił na nich uwagi. Miał gotówkę w rękach, której suma musiała zająć całą jego uwagę, bo liczył i przeliczał ją, gdy przechodził obok nich. Xcor wyszedł z cienia. "Ile dostałeś za obciągnięcie im?" Reduktor obrócił się wokół, wtykając pieniądze w kieszeń płaszcza. Zanim odpowiedział, Balthazar zerwał się z pozycji, skacząc wysoko w powietrze i lądując na reduktorze, zatopił w nim pierwszy sztylet. Zabójca zaczął krzyczeć, gdy ostrze przeniknęło jego ramię i szyję, udowadniając, że choć drań był bez duszy i serca, miał ośrodkowy układ nerwowy, który dość skutecznie rejestrował ból. I wtedy zaczęły śmigać kule. Xcor okręcił się wokół, przygotowując do tańca swoją ukochaną kosę szeroko nią kołysząc. Jak tylko Balthazar się uwolnił, usłyszał charakterystyczne dźwięki wystrzałów wokół siebie. A potem kolejne. Następnie rozpętało się piekło. Ilość wystrzałów była duża, nawet jak na karabinki automatyczne. Pierwszy postrzał dostał w ramię. Drugi w udo. Trzeci drasnął jego ucho, pozostawiając oparzenie, które odczuwał jakby miał tam jasno czerwony kierunkowskaz samochodowy. Balthazar również został trafiony. Nie mieli wyboru, z wyjątkiem ucieczki i modlitwy. Czy to byli ludzie? Mało prawdopodobne, ale nie wykluczone. To nie mogli być zabójcy; oni byli tak żałośnie uzbrojeni, największą broń, jaką którykolwiek przyniósł do alejki to dziewięcio-milimetrowy pistolet i to też bardzo rzadko.

292

Szybki unik w prawo i on i Balthazar byli w węższym pasie, czasowo poza atakiem. Ale to się zmieni, gdy tylko strzelec lub strzelcy dotrą do rogu, za którym się schowali. "Na lewo" krzyknął Balthazar. Rzeczywiście, była kolejna okazja na zniknięcie w labiryncie ulic, i uderzyli w dół następnej uliczki, jak na ironię mijając parę człowieków, którzy pośpiesznie szli wcześniej. Dwaj mężczyźni poruszali się tak szybko, jak mogli, wyraźnie słysząc kanonadę. Ich prędkość była jednak znacznie wolniejsza. Więc, jak tylko karabin maszynowy był za rogiem, zapewnili sobie jakieś niezbędne krycie. Eksplodowały krzyki, gardłowe głosy wypełnione strachem, gdy kolejna runda wystrzałów spadła na nich, ludzie wzięli na siebie ciężar skutków. "Na lewo" krzyknął Xcor, pochylając się. Jego udo drętwiało, ale nie tracił czasu na zerkanie w celu oceny szkody. Na to przyjdzie czas później, przy założeniu, że przeżyje. Kolejny pocisk śmignął blisko, a świst przy uchu był na tyle głośny, że zagłuszył nawet jego charczący oddech i głośne buty. Balthazar był tuż obok, a jego wielkie ciało gnało w wielkim pędzie. Więcej wystrzałów trafiło w śmietnik, który mijali. W ścianę z cegły. W chodnik. Od czasu do czasu była przerwa, jakby broń i karabiny były przeładowane - albo być może pracowali razem, jeden wręczał amunicję drugiemu. Biec dalej. To było wszystko, co mogli zrobić. Żadna z alejek przez jakie mknęli nie oferowała znaczącego ukrycia; w rzeczywistości nie było nawet żadnych drzwi przez które mogli się przebić. To była kwestia, ściśle rzecz ujmując, wyprzedzenia liczby magazynków, które strzelcy przywieźli ze sobą. Zakładając, że on i jego wojownik nie zostaną zastrzeleni najpierw. Gdy przyszły na nich kolejne rundy ognia, wiedział, nie oglądając się przez ramię, że to musiał być wróg, a nie pogoń ludzi. Tylko zabójcy mogli biec tak szybko, tak daleko... i jak się wydawało wciąż mieli zapasy energii wystarczające, by iść naprzód.

293

Możliwe, jak zauważył w głębi duszy, że on i jego wojownik byli w tarapatach.

Tłumaczenie: Fiolka2708

294

TRZYDZIEŚCI PIĘĆ "Opłata została już uiszczona." Trez zamarł podczas wyciągania portfela. "Słucham?" "Została uiszczona." Kelner uśmiechnął się i ukłonił. "To była przyjemność móc wam służyć." Jezu, jeśli nie wiedziałby, że to człowiek, założyłby, że to ktoś z personelu Fritza podążał za nimi. Obsługa była fenomenalna przez całą noc. "Proszę rozkoszować się Cappuccino podczas wypoczynku." Trez spojrzał na Selenę. Znów widział jej oczy, ale nie uśmiechała się. Jej idealny profil był ściągnięty przez powagę. Sięgając ponad stołem, wziął ją za rękę, a dreszcz strachu przeszył jego pierś "Wszystko dobrze?" Ukradkiem sięgnął do kieszeni płaszcza i ukrył w dłoni telefon. "Oh, tak." Tylko, że nie patrzyła na niego. Miękki odgłos rozmów powoli zniknął, a kroki kelnera nikły na peryferiach. "Selena, co się dzieje?" "Nie chcę, żeby to się skończyło." "Możemy to powtórzyć." "Tak." Uścisnęła jego dłoń. "Oczywiście." Gdy restauracja wciąż się obracała, obracała i obracała, na widoku znów pojawił się bok Commodore, cała wysokość budynku rozbłyskała przypadkowymi światłami — włączając te z niektórych penthausów. Przypuszczalnie w którymś z nich był Mordh. Trez spojrzał na filiżankę z kawą, której nie tknął. Unosząca się para, zaprawiona była cynamonem, którego nigdy nie był fanem. Zamówił ją tylko dlatego, że wydawało mu się, że jego królowa nie chciała jeszcze wyjść. "To bardzo miłe z ich strony" wymruczała. "Że zapłacili za kolację." "Zajmę się tym, kiedy wrócę do domu."

295

"Powinieneś im na to pozwolić." Trez szukał tego, co mógł wyczytać z jej ciała, wypatrując oznak, że miała problemy, które wymagają szybkiego telefonu do Manny'ego i Rankhora. "Selena?" Otrząsnęła się i spojrzała na niego. "Słucham?" "Chcesz zamówić kolejny deser?" "Nie." Znowu uścisnęła jego rękę, następnie go puściła i złożyła serwetkę kładąc ją na stole. "Możemy?" Uniósł się tak szybko ze swojego krzesła, żeby jej pomóc, że cztery nogi zapiszczały na lśniącej podłodze. "Tutaj, pozwól mi-" Ale jego królowa podniosła się eleganckim ruchem, jej ciało było doskonale stabilne, doskonale swobodne. Przynajmniej fizycznie, tak było. Czuł ciężar jej nastroju. Eskortując ją, był znowu świadomy spoczywających na nich spojrzeń, cichych komentarzy za obrzeżami kieliszków, gdy ludzie starali się zgadnąć kim są ci celebryci. Była to satysfakcja, której nigdzie indziej nie byłby w stanie odczuć. Otworzył dla niej jedno skrzydło wielkich szklanych drzwi, a kiedy przez nie przeszła, zatrzymała się i spojrzała przez ramię, jakby nie chciała zapomnieć jakiegoś niuansu z wyglądu czy zapachu tego miejsca. "Zawsze możemy wrócić" powtórzył. "Oh, tak." Posłała mu uśmiech i dalej wpatrywała się w otwartą przestrzeń, gdzie były minimalistyczne windy. Idąc przed siebie, uderzył przycisk w dół, a następnie stanął obok niej, kładąc dłoń na jej plecach. "A więc gdzie chcesz iść?" zapytał. "Masz na myśli dzisiaj? Jestem raczej zmęczona— " "Nie. Jutrzejszej nocy." Spojrzała na niego. "Ja…" "Daj spokój. Daj mi następny cel, żebym mógł wszystko przygotować na jutro do zachodu słońca." 296

Drzwi windy się otworzyły, a on zachęcił ją do wejścia — i był tak skupiony na niej, że ledwo zauważył, że ta okropna szklana ściana była otwarta na hol. Nacisnął przycisk P i pogładził ramię Seleny. "Więc…?" Kiedy nie odpowiedziała, pochylił się i pocałował bok jej gardła. "To nie jest jedyna noc, którą mamy." "Skąd możesz to wiedzieć." Spojrzała na niego. "Nie chcę tego niszczyć, ale skąd wiesz?" "Ponieważ inaczej nie będę mieć tego." Odwracając ją twarzą do siebie, celowo docisnął swoje biodra do jej ciała i opadł ustami na jej usta.- Chyba, że masz mnie dość. Albo nie jesteś pod moim wrażeniem. Jej oczy wydawały się bardzo niebieskie i bardzo przestraszone, gdy się spotkały z jego. "Łódź." Oczekiwał czegoś innego. "Słucham?" "Ja, ach, chcę popłynąć na przejażdżkę statkiem." "Szybko czy wolno?" "I tak i tak?" "Załatwione." "Tak po prostu?" wyszeptała. "Możesz sprawić, że wszystko jest możliwe?" Przyłożył usta do jej ucha i wyszeptał "Wróć do mojego pokoju, a ja pokażę ci jak bardzo jestem utalentowany." Gdy zmienił się jej zapach, przytulił ją i pocałował w szyję, kąsając nieopodal jej żyły. Nie grał fair, oczywiście. Wiedział, że prawdopodobnie ją rozpraszał i chciał, żeby była rozproszona. W rzeczywistości, nie mógł zagwarantować jej jutrzejszej nocy lub nawet nadchodzącego świtu, ale jak wieczne wspomnienie, iluzja o tym, że czas przystanie dla tego co ich czeka. Całując ją, trzymając ją, czując jej ciało przy swoim, dyskretnie wyjął telefon i uniósł go za jej plecami. Smsy do Manny’ego i Rankhora był krótkie: WDD DZ. W drodze do domu. Dziękuję.

297

Winda dotarła do lobby bez przeszkód, a wszystkie te pocałunki pomogły mu czuć się dobrze i także go rozkojarzyły. A potem wyszli na zewnątrz budynku, na zimno, w przenikliwą jesienną noc. Fritz był po drugiej stronie ulicy w Mercedesie i Psaniec podprowadził samochód w sekundzie, w której ich zobaczył. Nie trzeba było czekać na lokaja by wyszedł i otworzył drzwi. Trez chciał być jedynym, który na nią czeka. Gdy wsuwała się do ciepłego wnętrza, pewien dźwięk zwrócił jego uwagę ostatni dźwięk, jaki kiedykolwiek chciał usłyszeć, kiedy była w jego obecności: Pop-pop-pop. Strzały. Kurwa. Trez wskoczył do sedana tuż za nią i uniósł się między siedzeniami. "Zabierz nas stąd! Zawracaj, już!" Fritz nie czekał ani chwili. Wrzucając w S600 wsteczny, wcisnął gaz tak mocno, że Trez prawie skończył jako odświeżacz powietrza na desce. Wracając szybko zakrył Selenę swoim ciałem — więc mógł zapiąć ją w pas. Ciągnąc pas przez jej ciało, już prawie wpiął go, gdy siła odśrodkowa rzuciła go w przeciwną stronę na tylnie siedzenia, że aż zadzwoniło mu w uszach — ale miał to w dupie. Usztywniając nogi przed nadkolami, a dłonie przy dachu i ramie drzwi, trzymał się by nie obijać Seleny, gdy skończyli wirować, aż ustawili się w odpowiednim kierunku. Jadąc w złą stronę, w tej jednokierunkowej drodze, którą przybyli. "Jedziemy" Fritz wykrzyknął ponad piszczącymi oponami. Ryk silnika Mercedes-Benz i eksplozji z przodu przypominał Trezowi start samolotu. I kiedy jego ciało zostało wciśnięte w siedzenie, spojrzał na Selenę. Jej oczy były szeroko otwarte. "Co jest nie tak? Co się stało?" Budynki po obu stronach trzypasmowej drogi były ze stali, szkła i szarego betonu i zaczęły migać, szybciej, szybciej i szybciej. Trez sprawdzał drogę z przodu, grille w zaparkowanych samochodach stojących przed nimi patrzyły z dezaprobatą jak rodzice na dzieci, kiedy jechali pod prąd. 298

"Nic się nie dzieje!" krzyknął przez hałas. "Po prostu jestem bardzo podekscytowany, żeby mieć cię nagą—" Brwi Seleny uniosły się jeszcze wyżej. "Trez, słyszałam coś—" "—bo jestem tak zdesperowany by cię mieć!" "—co brzmiało jak broń!" Wrzeszczeli do siebie przekrzykując silnik, gdy Fritz zabierał ich z tego piekła, z dala od tych wszystkich kul. I wtedy zabawa naprawdę się zaczęła. Minęli już około dwie przecznice, kiedy zaczęły pojawiać się radiowozy policyjne Caldwell. I w przeciwieństwie do Mercedesa? Biało niebieskie samochody z migającymi światłami były po dobrej stronie drogi. "Muszę zjechać na chodnik" zawołał Fritz. "Będzie lekko trzęsło—" Ten szalony jak cholera kamerdyner szarpnął kierownicą w lewo i wskoczył na krawężnik, potrącając hydrant, który szybko eksplodował, wysyłając gejzer wody w powietrze. A potem, dzięki Bogu, Benz wylądował jak dżentelmen, z tymi jego wyjątkowymi amortyzatorami, które złagodziły to co było bez wątpienia trzaskiem. Wyrywając się, Trez wyjrzał przez tylną szybę. Radiowozy policyjne wirowały i łamały bariery podążając za nimi, gdy Fritz uderzył w ścianę automatów prasowych, wysyłając czerwone, żółte i zielone plastikowe pudełka w powietrze za nimi. Małe rzeczy rozpadły się, rozbijając o chodnik, arkusze papieru fruwały jak gołębie uwolnione z klatki. Gdy wrócił do Seleny, zebrał się w sobie, próbując wymyślić sposób, żeby ją uspokoić— Przeciwnie. Selena była żyjącą ekscytacją, jej kły migały w ogromnym uśmiechu, chichotała kiedy wisiała na drzwiach. "Szybciej!" krzyczała do Fritza. "Jedźmy jeszcze szybciej!" "Jak sobie życzysz, Pani!" Nowy ryk z tego masywnego kawałka niemieckiej mechaniki pod maską wysłał ich nie tylko w dół chodnika, ale aż do samej krawędzi praw fizyki. Selena spojrzała na niego. "To najlepsza noc w moim życiu!" 299

*** "Okej, czas się zmywać." Rankhor skinął do Manny’ego. "Zastanawiam się co mieli na kolację." Spojrzał ponownie na telefon i żałował, że rzeczywiście nie poszedł na tego steka. Miał tylko przewieźć to gówno, aby Trez czuł się swobodnie. "Nic nie powiedział o przystawce albo deserze. Chodzi mi o to, no, że mógł dać parę szczegółów. Dostaliśmy tylko osiem liter od faceta." "W zasadzie, pięć." "Przecież to powiedziałem." Doritos przestał pracować godzinę temu. Czasami mógł gadać w kółko o posiłkach trzydaniowych. Manny umieścił RV na drodze dojazdowej i ruszył, ambulans toczył się po wybojach, nabierając prędkości. "Lepiej się pośpieszę. Fritz ma ciężką nogę." "Jak na przykład czy mają rostbef? Widziałem w czasopiśmie zdjęcie w jaki sposób go tam robią— " Boom! Gdy tylko dotarli do czterokierunkowego skrzyżowania alejek, coś wielkiego błysnęło przed nimi i odbiło się od maski. Gdy Manny uderzył w hamulce, ogromny ciężar przetoczył się przed nimi. "Jezu Chryste, czy to był jeleń?" wrzasnął lekarz. "Raczej łoś." Rankhor uniósł oba pistolety i chciał wyskoczyć, ale zaczął się grad kul. Piskliwe metaliczne dźwięki odbiły się rykoszetem od RV i pokryły pajączkami grubą szybę. "Oh, kurwa mać" Potem krzyczał przez przednią szybę do strzelców "Dopiero to dostałem!" Rankhor złapał za klamkę, ale nic mu to nie dało. "Wypuść mnie!" Ping-ping-ping. "Nie ma mowy, zabiją cię!" "Jesteśmy jak kaczki!" "Nie, nie jesteśmy!" 300

W jednej chwili, RV pokryty został około cztero calowymi stalowymi płytami, tak, że nie było widać szyb. Dźwięk strzałów natychmiast został przytłumiony do odległego werbla. Rankhor zerknął na to we względnej ciszy. "Jesteś geniuszem." "Harold Ramis jest." "Słucham?" "Widziałeś kiedyś Stripes? Mój ulubiony film wszechczasów. Ściągnąłem to z wozu Billa Murray’a." "Wiedziałem, że cię lubię." Rankhor szybko spojrzał na swój telefon. Żaden z Braci nie był w pobliżu i dobrze, biorąc pod uwagę siłę ognia. "Mamy tylko jeden problem - nie możemy tak tu siedzieć. Ludzka policja będzie—" LEDowy ekran rozmiaru telewizora, wysunął się z deski rozdzielczej, zajmując większość przesłoniętej obecnie przestrzeni szyby. A na jego płaskiej powierzchni były zielone piktogramy ulic w HD — więc mieli naprawdę dobry obraz strzelców, dwóch którzy wbiegli w światła ich reflektorów. Obaj mieli sportową długolufową broń, AK w jego opinii, każdy wystrzał powodował jasny błysk z lufy, gdy wypuszczali serie wystrzałów. Nie przerwali, gdy podeszli do pojazdu Mannego. "To reduktorzy" mruknął Rankhor. "Poruszają się za szybko jak na ludzi. Dodatkowo tylko zabójcy byliby na tyle głupi, by zrobić tego rodzaju rakiety. Wypuść mnie kurwa stąd." "Nie pójdziesz do nich— " Rankhor wyciągnął rękę i chwycił przód koszuli mężczyzny, przeciągając go w przejściu między fotelami. "Wypuść. Mnie." Manny spojrzał mu w oczy. Przeklął. "Zginiesz." "Nie. Nie zamierzam." "Jak możesz być tak pewny?" "Dostałem zabawki i fun i nikt nie da mi rady." Skinął na szybę. "Otwórz to trochę i mogę przeniknąć przez szpary między twoimi płytami zbrojonymi. Chyba, że masz tam gdzieś jeszcze siatkę stalową."

301

Manny zaczął mamrotać różnego rodzaju okropne rzeczy, gdy sięgnął do odpowiedniego przycisku i zrobił Rankhor’owi mały kawałek miejsca wielkości około dwóch cali. "Tak szybko, jak odejdę, wciśnij gaz" zażądał Rankhor. "Potrzebujemy cię na ogonie Treza. Bez wygłupów." Zamykając oczy, skupił się i... zdematerializował z wnętrza, formując się obok RV i waląc w drzwi. Strzelcy przeszli obok nich, śledząc swoją ofiarę, co umieściło go w doskonałej pozycji. Gdy tylko silnik zawarczał i mała przenośna klinika Manny’ego oddalała się, zaczął uciekać. Zapach w powietrzu, powiedział mu, że miał rację; to była para zabójców z bardzo drogim zestawem zabawek — coś czego nie widzieli od jak dawna? Od kiedy Lash, ten bękart, został Głównym Reduktorem. Uda pompowały, broń była gotowa, zmniejszał dystans, kiedy rozległy się za nim syreny. Nagle znalazł się w świetle reflektorów, i to nie w dobry sposób. Z dwoma automatami w dłoniach, musieli pomyśleć, że to on był cholernym problemem, a nie, że próbuje dogonić wroga. Pewny, męski głos rozległ się z głośnika radiowozu w dole alei. "CPD10! Zatrzymaj się! Zatrzymaj się albo będziemy strzelać!" Cholera. Jasna. Ludzie: Remedium na odpowiednie wyczucie czasu.

Tłumaczenie: Nuffanilia

10

Policja Cadwell

302

TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ Będąc z powrotem w celi w pałacu, iAm zajmował się wycieraniem szlaku na polerowanej marmurowej podłodze, chodząc tam i z powrotem pomiędzy świeżo zasłanym łóżkiem i półkami z książkami. Im dłużej był pozostawiony w swojej samotni, tym bardziej był przekonany, że maichen zaoferowała mu zabranie go do zbiorów leczniczych ksiąg z wielkiego bezsilnego współczucia. Ale, do diabła, nawet jeśli mówiła poważnie i zamierzała przedstawić jakiś plan, nie miał zamiaru przyjąć jej pomocy. Tak wielu ludzi było już wciągniętych w ten bałagan i nie był pewny czy zdawała sobie sprawę z tego do czego zgłosiła się na ochotnika: był więźniem Kata, co oznaczało, że mimo iż wielu miało do niego dostęp, on był jedynym sukinsynem, który miał klucz do jego ucieczki. I nie była nim kobieta niższego stanu. Gdyby go stąd wydostała? Nawet gdyby nie na otwartą przestrzeń, a do biblioteki? System monitorujący na pewno wychwyciłby ich oboje - a wtedy nagła śmierć byłaby najlepszym na co mogliby mieć nadzieję. Ale bardziej prawdopodobny był długi okres tortur podczas, którego modliłaby się o – Jako, że panel w wejściu zaczął się przesuwać, upewnił się, że jego fiut był należycie okryty, a potem się odwrócił. To była pokojówka i miała belę materiału w swoich rękach. Gdy drzwi wsunęły się z powrotem na miejsce, wetknęła coś w ościeżnicę żeby zapobiec całkowitemu ich zamknięciu i ruszyła w jego stronę. „Włóż to. Nie mamy czasu –” „Czekaj, co –” „Włóż to! Personel ochrony ma zmianę i mają obowiązkową modlitwę smutku i pamięci za niemowlę. Musimy dostarczyć cię w dół korytarza –„ „Nie pozwolę ci tego zrobić –” „Chcesz pomóc, tak? Dla miłości twojego brata.” iAm zazgrzytał zębami. Trafił swój na swego. „Kurwa!” „Nie wiem co to znaczy.”

303

Chwycił cokolwiek miała w rękach, ale kontynuował sprzeczanie się, wciągając fałdy na siebie. „Co z podróżą powrotną?” „Odwrócę ich uwagę. Będziesz potrzebował trochę czasu w bibliotece – chyba, że wiesz dokładnie czego szukać?” Ciężka szata opadła na jego nogi. „A co tutaj?” Światło zgasło bez ostrzeżenia. „Aktywowałam system dobowy.” Ach tak, światło i ciemność na przemian, bez tego nie mogłeś spać. Klik! Cienka latarka wskazała jej drogę do łóżka, a ona szybko ułożyła poduszki i kołdrę w taki sposób, że wyglądało jakby ktoś tam był. Potem podbiegła z powrotem i przytknęła coś do jego twarzy. Psik! Zakaszlał kiedy ciężki zapach lawendy i czegoś cytrusowego uderzył go w nos. „Co, do diabła –” Więcej psikania. „To uniform pokojówki. Nikt nie będzie zadawał pytań jak zobaczą nas razem, ale twój zapach jest zbyt męski. To powinno ukryć go na wystarczająco długo. Teraz się pochyl – jesteś za wysoki na tę szatę. Nie możemy pokazać twoich stóp, albo się domyślą. Chodźmy.” Podążył za nią do wyjścia, ale zanim zdążyła je otworzyć, chwycił ją za ramię i odwrócił. „Nie powinnaś tego robić.” „Nie mamy czasu.” „Zabiją cię przez to.” „Twój brat potrzebuje pomocy. Dla swojej partnerki. Czy masz jakieś inne rozwiązanie żeby stąd wyjść i zobaczyć te księgi?” Gdy się odwróciła, pociągnął ją z powrotem. „Jak masz na imię?” „maichen.” „Nie, nie chodzi o twoją pozycję. Jakie jest twoje imię?” „Takie jest. Teraz chodź – dosyć gadania,” powiedziała natarczywie. „I nie zapomnij o przykucaniu.” I tak po prostu, wyszedł z celi i był na korytarzu. Ponieważ rozglądał się na obie strony, dźgnęła go łokciem. „Kucanie,” wysyczała. „W ten sposób.” Zgiął kolana, zgarbił ramiona i poszedł jej śladem, starając się naśladować jej oszczędne ruchy. Była szybka i zdecydowana idąc przez 304

korytarze, biorąc zakręty w prawo i w lewo w sekwencjach tak pokręconych, że zgubił się w ich plątaninie. Niewiarygodne, na nikogo nie wpadli, ale taka była natura żałoby s’Hisbe. Zamknięcie dla wszystkich. Może, po wszystkim, ona zaprowadzi go do tylnego wyjścia? Tak, ale co potem by się stało z nią? „Rejestrujący system monitorujący,” powiedział. „Zamknij się.” „Gdy wrócimy będziesz musiała zająć się plikami video z monitoringu albo oni dowiedzą się co zrobiłaś, jeśli kiedyś to przeanalizują.” Nie odpowiedziała mu, tylko przyspieszyła prowadząc go w dół różnymi korytarzami. Zgodnie z tradycją s’Hisbe prostota wynosiła duszę na wyżyny, oznaka tego była wszędzie w pałacu, nic tylko subtelne tabliczki umieszczone wysoko nad drzwiami ilustrujące tajne wejścia do różnych pokoi, powierzchni magazynowych i wyjść. Stopniowo powracały do niego lata spędzone w pałacu i był zaskoczony, że wiedział gdzie byli: prowadziła go długą drogą do biblioteki, ale było to sprytne. To było na tyłach pałacu i gdyby na kogoś wpadli, prawdopodobnie byłby to sługa. Co, zważywszy na fakt, że podszywał się pod jednego z nich, ułatwiało wędrówkę. „Tutaj,” powiedziała, biorąc ostatni zakręt w prawo i zatrzymując się na czarnych marmurowych płytkach, których żyłki biegły w odwrotnym kierunku do wszystkich innych. Kładąc swoją dłoń na ścianie, uruchomiła drzwi, które otworzyły się chętnie. Gdy weszli w ciemność, zapaliły się światła uruchamiane czujnikiem ruchu, oświetlając regały wypełnione oprawionymi w skóry woluminami. Powietrze było suche i trochę zakurzone, ale biblioteka była czysta, wypolerowane podłogi lśniły jak lustra, półki błyszczały. Gdybyś chciał cokolwiek przeczytać nie było krzeseł ani stołów – oczekiwano, że weźmiesz to, czego potrzebujesz i zabierzesz do swojej kwatery, gdzie z tym usiądziesz. Jasna cholera, jak mieli cokolwiek tutaj znaleźć? „Czasopisma medyczne zostały przeniesione,” wyszeptała, wybiegając do przodu.

305

Znowu za nią podążył, nie zawracając sobie głowy przykucaniem: wokół nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć i ta część pałacu nie była monitorowana. Istniejący system katalogowania oznaczał czarno-czarne cyfry na grzbietach woluminów na regałach. Ale było to dla niego niezrozumiałe, gdyż zakładano, że już wiedziałeś, gdzie możesz znaleźć to, czego szukasz. „Tutaj,” powiedziała. Musimy zejść na dół.” W końcu stanęła i wskazała rząd regałów „Tutaj zostały przeniesione.” Zmarszczył brwi i wszedł. System numeracji na grzbietach nie był, kurwa, wcale pomocny, więc wyciągnął jeden z woluminów i otworzył okładkę. Kiedy w końcu dotarł do słów w dialekcie Starego Języka Cieni, odkrył, że właśnie miał przeczytać o scalaniu złamanych kości. Schodząc w dół regału, wybrał losowo kolejny tom. Coś o wzroku. Dalej coś na temat ciąży i porodu. „Choroby,” mruknął. „Szukam czegoś o chorobach. Albo o wadach wrodzonych. Lub… genach recesywnych…” „Pomogę.” maichen rozpoczęła wyciąganie woluminów. „Co możesz mi powiedzieć o przypadłości?” „Nazywa się zastygnięcie. Zamarzają – dostają… to jak samoistny rozrost kości… przypuszczalnie jest śmiertelna…” Boże, nie wiedział wystarczająco dużo na temat tego, co mówił. I tak, gdy oboje torowali sobie drogę w dół regałów, kategorie i organizacja woluminów stawały się coraz wyraźniejsze. Jak wszystkie wampiry, Cienie nie miały do czynienia z ludzkimi wirusami i rakiem, ale było mnóstwo innych rzeczy, które im dokuczały – pomimo, że nie tyle z iloma musieli walczyć Homo Sapiens. Z każdą wysuwaną księgą był świadomy upływającego czasu i bardziej martwił się o to, że maichen zostanie przyłapana niż o siebie. Szybciej, szybciej z czytaniem, powrotem i wyborem kolejnej księgi z szeregu. Tutaj musi coś być, pomyślał. Po prostu musiało. ***

306

Całe ciało Treza było sztywne od napięcia w jakim pozostawało we wnętrzu Benza. Fritz kontynuował wycieczkę po chodniku – co byłoby wspaniałe, gdyby psaniec był pieszo. Ale próba upchnięcia sedana wielkości oceanicznego jachtu na pasku betonu zbudowanym aby mogło z niego korzystać od czterech do pięciu ludzi w tym samym czasie? Nie tak wspaniałe – Selena wydobywała z siebie coś w rodzaju juhuu-łał!!! za każdym razem, gdy wchodzili w następny zakręt i posyłali w powietrze kolejne uliczne automaty z Caldwell Courier Journal. Był szczerze zadowolony, że dobrze się bawiła. Kurewsko pragnął żeby oglądali film akcji zamiast w nim uczestniczyć. „Fritz!” krzyknął poprzez ryk silnika. „W dół, w kierunku rzeki.” „Jak obie życzysz, Panie!” Bez ostrzeżenia, Fritz szarpnął w lewo i pomknęli w kierunku deptaka okrążającego kolejny drapacz chmur. Benz wziął schody jak człowiek ubrany w ochraniacze na kolana, podskakując, rozpychając się łokciami, unosząc się chaotycznie w sposób od którego trzęsły się zęby trzonowe, a twoje nerki błagały o litość. Ale wreszcie byli na płaskim terenie, który dawał ludziom wybór z którego z czterech wejść skorzystać. Naturalnie Fritz wybrał najkrótszą trasę. Przez pierdolony hol. Gdy S600 wbił się w przeźroczystą ścianę, szklane tafle wybuchły, a odłamki pofrunęły do przodu i na boki lądując na śliskiej podłodze by popłynąć dalej jak śnieg po zmarzniętej powierzchni jeziora. Spoglądając przez okno, Trez miał dobry widok na portiera skaczącego na równe nogi za biurka w bankowym holu. Wydawało się niegrzeczne, aby nie wyrazić wdzięczności biednemu draniowi, dlatego Trez popchnął Królową Elżbietę i uniósł się na fali uderzenia, gdy runęli przez wnętrze, opadając po drugiej stronie. Brzdęk! Druga runda ze szkłem była jak jazda bez trzymanki; kratownica Benza roztrzaskała się w drobny mak, gdy eksplodowali ponownie w noc. „Myślę, że pójdziemy górą,” zawołał Fritz. „Zabezpieczyć się.” Zrozumiałem, wielki facecie. 307

Trez zesztywniał, gdy zbliżyli się do krawędzi schodów, a potem – Zero grawitacji albo blisko tego jak tylko mogło być bez robienia jakichś trzydziestu tysięcy stóp, a gdy się unieśli jazda była super gładka i stosunkowo cicha, nic tylko gardłowy pomruk silnika wpadający do uszu. Wszystko się zmieniło, gdy przelecieli nad chodnikiem i wylądowali na brukowanej ulicy. Zawieszenie wchłonęło tyle siły uderzenia ile mogło, ale iskry lecące z tylnej części podwozia były jak te spod narzędzi dentystycznych. „Proszę mi wybaczyć,” powiedział Fritz, patrząc w lusterko. „Ukształtowanie terenu to nie twoja wina,” odkrzyknął Trez w odpowiedzi. „Ale nie jestem pewny co do tego całego szkła.” Aby się upewnić, że Selena krzyczała przez całą drogę, rzucił na nią okiem. Yup. Uśmiechała się i zanosiła się śmiechem, jej oczy błyszczały jak Bożonarodzeniowe lampki. Gdy Trez ponownie spojrzał do przodu, kamerdyner wciąż patrzył we wsteczne lusterko i mówił do niego. „Panie, jest mi strasznie przykro, ale muszę zawrócić do domu –„ „Fritz! Skup się na drodze, kolego!” „Och, tak, panie –” Wrzasnął, kiedy kamerdyner skorygował kurs i ledwo udało się uniknąć skoszenia równolegle zaparkowanych samochodów jak chwastów. „Jak już mówiłem, panie, muszę zawrócić do domu,” kontynuował kamerdyner, nie gubiąc przy tym rytmu. „Muszę nadzorować przygotowanie Ostatniego Posiłku.” Jakby to była gra wideo, w której można było wcisnąć pauzę. „Ach, Fritz.” Ni z tego, ni z owego w mercedesie zrobiło się ciemno i zgasły zewnętrzne światła. W tej samej chwili, wysoko na niebie, oślepiające światło przebiło się w dół na drogę, migając nad nimi przez ułamek sekundy. „Helikopter,” mruknął Trez. „Fantastycznie.” Przekręcając się wokół własnej osi, wyjrzał przez tylną szybę. Migające białe i niebieskie światła przyspieszały razem z nimi, ale policjanci cięli nimi w poprzek drogi zamiast ich śledzić – co mogłoby dać im chwilę lub dwie przewagi nad CPD i pozwoliło im się ponownie wyrwać. 308

Cholera, jak niby mieli się w tego wydostać? Zanim sobie odpowiedział, Fritz uderzył w kierunku rzeki, ale nie drogą. Zamiast skorzystać z jednej z legalnych dróg, przebił kolejny krawężnik i zaczął jechać tuż pod wznoszącą się autostradą. Wysokie jak sekwoje słupy wysokiego napięcia przelatywały za oknami, a kamerdyner omijał je jak zawodowy biegacz przeszkody. Nikogo za nimi nie było, ale ledwie mogli mieć nadzieję, że tak będzie zawsze. Northway nad ich głowami kierowała się w stronę ziemi – Faktycznie, zaczęło się zejście z wyżej wymienionej, a przy tej prędkości, Trez był przekonany, że zostanie z nich piure ziemniaczane gdy dotrą do asfaltowego połączenia. Z wyjątkiem tego, że Fritz szarpnął samochodem spod spodu, jadąc grzbietem chodnika wokół drogi, wiodącego równolegle do rzeki Hudson. Jakoś udało mu się wjechać w przerwę pomiędzy barierkami i wtedy, tak po prostu, byli na drodze zjazdowej, która zabierała ich na autostradę w dobrym kierunku. Z daleka od miasta. Trez czekał na śledzący ich ogon jednostki CPD rozświetlonej jak na obchody Czwartego Lipca. Zamiast tego ujrzał flotę niebieskich chłopców po drugiej stronie Northway jadącą na imprezę w stronę miasta. Fritz zwolnił i uruchomił światła. Włączył się w ruch uliczny. Płynęli w tempie około siedemdziesięciu mil na godzinę. „Jak, do diabła tego dokonałeś?” Powiedział Trez z nabożnym szacunkiem. „Ludzi raczej łatwo zmylić. Mają tendencję do podążania za światłem, podobnie jak myszy za laserowym wskaźnikiem. Bez oświetlenia? To daje jedną poważną zaletę – cóż, to i posiadanie pod maską podwójnej mocy koni mechanicznych.” Trez odwrócił się do swojej królowej. „Wszystko w porządku –” Selena wychyliła się i zgniotła jego usta w pocałunku. „Co za noc! To była najbardziej ekscytująca rzecz jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła!”

309

Adrenalina szybko przemieniła się w pożądanie i oddał jej pocałunek przyciskając ją do siedzenia. Wylizując drogę do jej ust, jedną ręką odnalazł jej pierś. „Powinienem mu powiedzieć żeby znowu dodał gazu?” Warknął w jej usta Trez. „Bo nie sądzę, że mogę czekać…” „Niedługo będziemy w domu,” mruknęła, uśmiechając się. „I lubię oczekiwanie. Byłam ciebie głodna od początku jazdy.” Trez jęknął głęboko z gardła i dotarł do przycisku podnoszącego przegrodę. „Fritz?” „Tak, panie?” „Trochę szybciej, jeśli możesz.” „Z przyjemnością, panie!”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

310

TRZYDZIEŚCI SIEDEM Wkrótce po tym jak Xcor i Baltazar wykonali kolejny unik w labiryncie uliczek, Xcor został trafiony przez coś tak dużego i tak twardego, że został totalnie zaskoczony, gdy wzbił się w powietrze, a świat się kręcił, gdy on pozostał całkowicie nieruchomy - lub co bardziej prawdopodobne, że to on kręcił się wokoło. Będąc w powietrzu, przygotował się na bolesne uderzenie - ale z jakiegoś absolutnie głupiego powodu, wylądował na swoich butach. Był to rodzaj trafienia za pierwszym razem - niewystarczające błogosławieństwo, biorąc pod uwagę jego pęd. Aby nie upaść na ziemię, skoczył do przodu, próbując kontynuować bieg. Coś było nie tak. Jego nogi nie działały prawidłowo. Starając się pozostać w pozycji pionowej, był ledwo świadomy, że Balthazar krzyczał jego imię, a potem nagle, jego żołnierz był tuż obok niego, łapiąc go za ramię i przeciągając dalej. W głębi umysłu wyczuł obecność odjeżdżającego ogromnego pojazdu w stylu wampirów. A potem zmienił się dźwięk uderzania pocisków. Piskliwe wystrzały zastąpiły niskie odgłosy ołowiu wnikającego w cegły, asfalt i kamień. Reduktorzy szli po drugiej stronie tej terenówki. Co oznaczało, że on i Baltazar mieli sekundę lub dwie na znalezienie kryjówki i Balthazar z tego skorzystał. Mocne szarpnięcie, Xcor odczuwał w całym wyciągniętym ciele. Następnie chwilę później, był w jakiejś dużej strukturze. Nie pojeździe - czy coś. Rzeczywiście, to było gigantyczne pudło z jakimś napisem na boku. P... O... D... S... Jego nadaktywny mózg widział kształty czerwonych liter, ale wzór nic dla niego nie znaczył. Ale to co wyraźnie zarejestrował? To to, że byli na czystej pozycji w celu uzyskania celnego strzału. Podniósł broń, w tym samym czasie zrobił to Balthazar.

311

Zmuszając płuca do zaprzestania chciwego łapania powietrza, czekał... czekał... czekał... Grad pocisków stawał się coraz głośniejszy, gdy strzelcy się do nich zbliżali. Również zabójcy się zbliżali w swoim hałaśliwym pościgu, żaden z nich nie kłopotał się, by zwolnić, gdy dotarli do kryjówki, która była tak dobra – że nadal parli do przodu. Zwyczajowo, Xcor wziął jednego z lewej, podczas gdy Balthazar przyzwyczajony był do działania po prawej stronie. Dwie kule. Nie dwa tysiące. Dwa bardzo dobrze umieszczone czterdziesto milimetrowe pociski w plecach rzuciły obu strzelców do przodu, twarzą do brudnej nawierzchni. "Biorę ich" krzyknął Balthazar, zmieniając broń na swoje sztylety. Xcor by potwierdził, ale zaczynał odczuwać swoje rany. Bali wyskoczył, jego ostrza zalśniły. Uderzył najpierw najbliższego, wielki wybuch światła zalał aleję jak w południe. Nie robiąc przerwy, odwinął się i wbił ostrze w drugiego strzelca. Osuwając się dalej podczas drugiego błysku, żołnierz zdołał wydobyć sztylety i chwycić oba zanim... ...ogromny samochód, który uderzył Xcora, przemknął aleją. Balthazar pobiegł z powrotem do kryjówki, uderzając ramionami w metalową wiatę, i obaj zamarli spoglądając, na to co opuszczało okolicę. Ale gry i zabawy jeszcze się nie skończyły. Uspokoić się. Musieli się uspokoić... ...Uspokoić... Dematerializacja z centrum miasta była jedynym sposobem, na wydostanie się stąd: Syreny samochodów policyjnych człowieków stawały się coraz głośniejsze, następnie pojawiły się światła na końcu zaułka, idealnie wydobywając wszystko z cienia. "Idź", Xcor nakazał, wiedząc, że jego żołnierz był w znacznie lepszym stanie niż on. "Nigdy w życiu". "Ociąganie się tutaj ze mną może oznaczać twój koniec." "Zatem umrzemy razem."

312

Gdy Xcor oddychał głęboko, starając się spowolnić bicie swojego serca i obniżyć ciśnienie krwi, zapach podgrzanego metalu, prochu wraz z oparami diesla z tego pojazdu i paskudny smród potu i zabójców drażnił jego nos. Jego nogi go zabijały, obu z nich. Jeśli w tym tempie, ból będzie stawał coraz większy, to chyba usiądzie albo zemdleje. Cholera. Samochody policyjne gnały, pędząc na złamanie karku, pierwszy... drugi... trzeci kolejno, hałas i światła blakły, gdy ich minęli. Ale będzie ich więcej. A kolejna fala będzie wolniejsza, w trybie rozpoznania, a nie w trybie pościgu. "Jak bardzo jesteś ranny?" zażądał Balthazar. Chciał leżeć. "Moje nogi są problemem. Jedna jest postrzelona, druga prawdopodobnie złamana." "Kiedy ostatni raz się karmiłeś. Od kobiety?" Miesiące temu. Odkąd spotkał Laylę. Jej ultra-czysta krew niosła go przez rekordową ilość czasu, a kiedy w końcu wytrzymałość zaczęła blaknąć, brał z żyły jeleni, które upolował w lesie, nie mówiąc nic mężczyznom, o tym że uciekał się do takich praktyk. Ale Bali wiedział. Wszyscy musieli wiedzieć. "Dawno, tak na prawdę" narzekał jego żołnierz. Xcor rozejrzał się wokół, nie podejmując dalej rozmowy. W poprzek drogi, były schody przeciwpożarowe ale nie miał siły wlec się tam w górę z odpowiednią prędkością, a nie był w stanie się zdematerializować. "Idź," powiedział do Baltazara. "Dasz radę." "Nie mam siły by-" Balthazar wskazał. "Tam. Dach. Tam musisz dotrzeć." Szczekanie psów. Co najmniej dwóch. Na początku alei. Ach, tak, ludzie przyprowadzili nosy godne poszukiwań. W przeciwieństwie do tych na ich żałosnych twarzach. "Musisz" powiedział Baltazar. "Wystarczy dach. Nie dalej." Xcor prześledził drogę ucieczki schodami przeciwpożarowymi, obok szeregu okien, piętnastopiętrowca. Mogło być gorzej, jak przypuszczał. "Teraz". 313

Zamykając oczy, wiedział, że to nie zadziała. "Chcę, żebyś poszedł. To jest rozkaz." "Nie-" Xcor podniósł rękę i uderzył w twarz swojego zmęczonego wojownika. Znużonym głosem, powiedział: "Pozostali potrzebują kierowania i opieki. Ty możesz to zrobić. Idź - i zabierz te pistolety ze sobą. Są cenne. Idź! Ktoś musi ich prowadzić!" Balthazar nadal klął, gdy znikał... a psy podchodziły coraz bliżej pozycji, w której był Xcor. Dzięki świeżemu zapachowi jego rozlanej i ciągle wytryskującej krwi, mogły go odnaleźć w ciągu kilku sekund. Tym razem, gdy opuścił powieki, było to z czystego wyczerpania, a nie z jakiejkolwiek nadziei, że się zdematerializuje. Tuż przed tym zanim miał zostać schwytany, uniósł broń i wiedział, że straci życie w strzelaninie... Obraz Layli pojawił się tak wyraźnie, jakby stała tuż przed nim. Jeśli sam się nie ewakuuje, umrze i nigdy nie spojrzy na nią ponownie. Głębokie poczucie straty uderzyło go w środek klatki piersiowej, i zrozumiał to, czemu zaprzeczał od pewnego czasu. W obliczu rzeczywistości, że mogą mu odmówić spotkania po raz ostatni z tą kobietą, jedynej, ostatniej szansy usłyszenia jej głosu, poczucia jej zapachu w nocnym powietrzu, bycia świadkiem jej fizycznej obecności... związany samiec w nim krzyknął z wściekłością na taką zbrodnię. Właśnie kiedy owczarek niemiecki skręcał za rogiem metalowego pojemnika, jego zastępca idący na krótkiej smyczy, krzyknął coś w rodzaju, ‘stop’ lub podobne bzdury... Xcor zniknął. Tylko chęć ponownego zobaczenia swojej kobiety dała mu siłę, by rzucić się w nocne powietrze, zdematerializować swoje poobijane, osłabione ciało na dach, gdzie mówił Balthazar. Gdy policjant na dole wydał okrzyk szoku, a inny przybyły z nim dołączył do głośnej rozmowy, Xcor spadł z powietrza, lądując ciężko na płaskim żwirowym dachu w budynku nad ich głowami. "Dzięki Pani Kronik", usłyszał czyjś pomruk. 314

Jęcząc, Xcor przewrócił się na plecy. Zypher stał nad nim. Balthazar, też. "Jest ciężko ranny." To była ostatnia rzecz, jaką usłyszał, zanim przez utratę krwi i rany stracił przytomność. *** Jedną przecznicę dalej, Rankhor miał własną listę problemów, dzięki tym wszystkim cholernym człowiekom, którzy zalali alejki. Stojąc tyłem, z rękami nad głową do zbliżającego się niebieskiego chłopca, był zirytowany. I znudzony. Prawdziwa zabawa, z tymi zabójcami, przeszła przodem wraz z Billem Murrayem - sprawiając, że kuloodporna zabawka Mannego Manello była punktem medycznym dla rannych. Tymczasem on utknął tu z sześciopakiem z Caldie w najlepszym wydaniu. "Nie ruszaj się." Tak jak w filmach, pomyślał, gdy przewracał oczami. "Tak panie oficerze." Jego wyostrzony słuch dokonywał pomiarów triangulacyjnych ich pozycji z całkowitą dokładnością. I nie było niczego przed nim w alei. Żadnych samochodów, nocnych pieszych, albo innych glin. Bóg jeden wie, gdzie skończy Manny. Albo, co się dzieje z Trezem i Seleną. Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. "Oficerze?" "Nie ruszaj się." "Nie obraź się, ale muszę wiać." Tak po prostu, ponieważ CPD nie stresowało go w najmniejszym stopniu, zniknął i zdematerializował się z terenu hotelu. Uśmiechnął się w stanie cząsteczkowym, wyobrażając sobie zdziwienie policjanta. Ale, był całkowicie przeciwny takim pokazom. Była jedna i tylko jedyna zasada w wojnie z Korporacją Reduktorów: Nie wystawiać się na widok 315

publiczny. W najlepszym interesie wszystkich było, by ludzie nie wiedzieli, że wampiry były czymś więcej niż mitem na Halloween i że Walking Dead w rzeczywistości była nie tylko widowiskiem telewizyjnym. Zdarzało się jednak, że nie było wyboru. I choć po prostu właśnie zrobił zajebisty pokaz, zakładając kajdanki braciom i ich innym znajomym, było to lepsze niż tracenie czasu na kasowanie wspomnień, kiedy Manny naprawdę go potrzebował, a i Trez z Seleną być może byli w tarapatach. Prąc do przodu, ponownie się zmaterializował trzy przecznice bliżej rzeki na dachu wiaty dla dostawców. Kiedy Manny pędził aleją w swoim opancerzonym czołgu, ze swoim ślubnym welonem powiewającym z tyłu, składającym się z jednostek CPD, Rankhor błysnął w dół światła tych ksenonowych lamp - i machnął lekarzowi by jechał dalej. Potem spokojnie i bardzo świadomie wszedł na drogę za karetką i otworzył ogień do ścigających ją pojazdów. Nie był jednak dupkiem. Jego, Mary kiedyś była człowiekiem. Więc celował w przednie opony i blok silnika. Pierwszy w kolejce, pierwszy załatwiony. Auto na przedzie szybko straciło kontrolę i zaczęło się obracać, co oznaczało, że drugie było trudniej bezpiecznie trafić. Ale wstrząsnął gównem, czyniąc je bezużytecznym. Pa pa. Dogonił Mannego ponownie dematerializując się dwie przecznice w dół i zmaterializował się na fotelu pasażera w taki sam sposób, jak opuścił samochód. Manny krzyknął przestraszony, ale nie stracił kontroli nad pojazdem. Jechał dalej środkiem alei. "Musimy się stąd wydostać," powiedział lekarz. "Skieruj się do rzeki. Dokładnie wiem, co robić." "Policjanci są wszędzie." "Powiem ci, kiedy skręcić." Rankhor wyjął telefon i zaczął pisać smsa. Przecznicę dalej warknął "Teraz! W prawo!" Rankhor przytrzymał się mocno, gdy Manny wykonał ostry skręt i ponownie uderzył w gaz. "Mają helikopter," ogłosił Manny.

316

Faktycznie, na ekranie widzieli śliczny obraz światła przysuwającego się w ich stronę, szeroka wiązka migała wokół, gdy helikopter oświetlał ich z góry. "Za dwie przecznice w górę, skręć w lewo." "Zamkną nas w-" "Zrób to!" Iiiii tak po prostu byli pod autostradą, tak że reflektor ich nie oświetlał. "Jeszcze jedna przecznica," mruknął Rankhor, podnosząc się do przodu, modląc się, by- "Tam!" Powyżej na prawo, powoli otwierał się dok serwisowy, panele podnosiły się ujawniając sczerniałą przestrzeń garażu wielkości małego domu. "To nasze!" "Cholera, jak to zrobiłeś?" "Wszystkie gratulacje do V." Tak po prostu, RV Manny'ego, wraz ze wszystkimi jego gazami, strzykawkami i skalpelami, i przepraszam dwoma skurwysynami na jego przednich siedzeniach, był ukryty i mocno wpasowany jak kleszcz w zatoce. Manny zwolnił obroty silnika, ale nie zdjął uścisku z kierownicy. Jakby trochę się spodziewał ponownej jazdy. "Co teraz zrobimy?" Rankhor otworzył szybę i słuchał odgłosów samochodów policyjnych jadących na zewnątrz. "Mamy spokój-" Jego komórka zadzwoniła i odebrał. "Dobra robota, mój bracie." Głos Vhrednego był jasny jak słońce. "A ty myślałeś, że nigdy się to nie przyda." "Dzięki Bogu za zdalną aktywację." "Dzięki mojemu telefonowi. Boom! Jesteście bezpieczni?" "Tak, ale myślę, że pobędziemy tu chwilę, chyba że ktoś przyjedzie i nas zabierze." "Co się kurwa tam dzieje?" "Zabierz nas i powiem ci, w drodze do domu." "Będę za dwadzieścia minut. O ile nie muszę się martwić o CPD?" "Och, nie." Rankhor machnął ręką. "Będzie dobrze. Brak glin w pobliżu." 317

Gdy odłożył słuchawkę, Manny spojrzał na niego. "Czy ty jesteś nienormalny? Ta lokalizacja jest przeszukiwana przez policję." "On potrzebuje ćwiczeń." Z przekleństwem, Manny uderzył głową kilka razy w tył swojego siedzenia. "Cholera! Nawet jeszcze nie miałem szansy użyć tego wszystkiego, a teraz całość do kosza." "Cóż, przynajmniej pobawiłeś się niektórymi przyciskami. I to był dobry test kuloodporności." Telefon Rankhora dał znać, że przyszedł sms. "Och, dobra wiadomość - Trez i Selena dotarli bezpiecznie do domu. Domyślam się, że wyjechali z miasta, zanim rozpoczęła się zabawa." "To ulga." Manny wziął głęboki oddech, a potem zaklął. "Jak to coś stąd wydostaniemy? Każdy posterunek policji w mieście, będzie miał opis." Rankhor rozejrzał się po wnętrzu i wzruszył ramionami. "Kawałek po kawałku, jeśli będziemy musieli." "Jakoś to nie napawa mnie nadzieją." "Nie widziałeś swojego szwagra ze śrubokrętem. Ten skurwiel może rozebrać cokolwiek." "Jak on to zmontuje". "Wspaniale". "Czy ty mnie kantujesz, żebym nie płakał jak mała dziewczynka?" "O nie. Ani trochę." Rankhor obrócił się w fotelu i aktywował aplikację latarki na swoim telefonie. "Szukasz autostopowiczów?" przeciągle zapytał Manny. "Masz coś tutaj, co mogę przekąsić?" "Nie, chyba że lubisz smak sterylizacji." Rankhor poprawił się w fotelu i obniżył go do pozycji półleżącej. "Złe zamieniło się w gorsze-" "Nie, nie możesz zjeść RV." "Ciebie też nie mogę?" "Nie!" Zamykając oczy, odwrócił się od lekarza w drugą stronę. "Sztywniak". Tłumaczenie: Fiolka2708 318

TRZYDZIEŚCI OSIEM W pałacowej bibliotece, iAm wysunął ostatni tom z ostatniej półki w ostatnim rzędzie ksiąg leczniczych. Gdy otworzył skórzaną osłonę, krzyk w jego głowie był tak głośny, że nie mógł się skupić na czytaniu treści. "Proszę" powiedziała maichen. "Pozwól mi." Nawet jeśli to oznaczałoby, że jest cipką, znowu opadł na dupę, twarda podłoga była niewygodna przez cienką warstwę tkaniny bladoniebieskiego stroju pokojówki. On już wiedział, co maichen znajdzie. Albo nie. Błąd w jego rozumowaniu, kiedy wyruszał na tą głupią wyprawę, był taki, że nigdy wcześniej nie słyszał o tej chorobie. To nie było tak, że był jednym z uzdrowicieli w s'Hisbe, z rozległą wiedzą, co dolegało ludziom i jak to naprawić, ale to co miała Selena? Cienie by postrzegali to jako wadę i trzymali się od tego z dala jak od ognia - więc byłaby pewna wiedza o tym. Powinien był wiedzieć. Ale gdy przychodziło do jego brata, był zdolny do wszystkiego, aby ocalić skurwysyna. "On ma podobną chorobę?" zapytała maichen. "Co?" "Po prostu powiedziałeś, że robisz wszystko, aby uratować swojego brata?" Świetnie, że mówił teraz głośno. "Lepiej wróćmy." "Przykro mi, że nie znalazłeś-" Powiedziała cicho "Chodź, idziemy." iAm wstał i podał jej rękę. W trakcie przeglądu tej ostatniej księgi z tymi wszystkimi bezwartościowymi słowami, ona też usiadła na podłodze. Jej zamaskowana twarz zwrócona była do góry, jakby patrzyła na jego dłonie. "Musimy iść", mruknął, chcąc by po prostu odłożyła z powrotem tę cholerną książkę i odeszła razem z nim. Kiedy w końcu wyciągnęła rękę, ciężki rękaw zsunął się, odsłaniając cienki nadgarstek i jej długie, cienkie palce. Które drżały.

319

Kochał kolor jej skóry. Ciemniejszy niż jego. "Nie mam zamiaru cię skrzywdzić", powiedział z grubsza, zanim jej dotknął. "Wiem," szepnęła. Gdy nawiązał z nią kontakt, przez jego ciało przeszedł dreszcz, poczuł energię elektryczną, która wędrowała od tego połączenia, do jego serca, czyniąc jego rytm znacznie szybszym. I nie był pewien, ale pomyślał, że ona też poczuła wstrząs, bo jej szata poruszyła się gwałtownie, jakby podskoczyła. Jednak nie było czasu, aby myśleć o którejś z tych rzeczy. Biorąc księgę z jej ręki, odstawił ją ma miejsce, które było puste i ruszył w długą podróż powrotną do wyjścia. Przeszedł około piętnastu stóp, gdy zdał sobie sprawę, że nadal trzyma jej rękę. Musiał zmusić się do jej puszczenia. Gdy doszli do ukrytych drzwi, odsunął się na bok i pozwolił jej otworzyć, ze względu na możliwość kontroli bezpieczeństwa albo jakichś innych zabezpieczeń. Gdy byli w holu, powiedziała, "Przygnij kolana, pamiętasz? Jesteś bardzo wysoki i bardzo duży." iAm pamiętał plan. "Dziękuję." Pozwalając jej przejąć prowadzenie, obserwował jak szła, przesunięcia jej ciała pod szatą, która kamuflowała ją prawie całkowicie. Jaka była pod nią? Jaka była jej twarz? Jak tylko te myśli go uderzyły, odrzucił je. Teraz nie miał czasu do stracenia, nawet sekundy na coś takiego. Przeszli około dwudziestu pięciu mil, tak daleko, jak mógł stwierdzić, gdy z naprzeciwka pojawili się strażnicy. Spod siatki, która zakrywała mu twarz, iAm śledziła ich podejście, przygotowując się do walki. Typowi strażnicy s'Exa, w czerni, zbudowani jak bramkarze, a ich broń była oczywiście przytwierdzona wokół talii. Sztylety z długimi ostrzami na biodrach gotowe, by po nie sięgnąć. Ich twarze były odkryte, i nie mógł sobie przypomnieć, czy to miało znaczyć, że są na ścieżce wojennej? Cholera, gdyby zostali odkryci?

320

Przed nim, maichen nawet nie mrugnęła. Zatrzymała się, położyła obie ręce na sercu, i skłoniła głowę w błaganiu. Stając za nią, iAm skopiował dokładnie jej pozę, jego mięśnie ud były mocno zaciśnięte, jak zmusił nogi do pozostania w połowie wysokości. Strażnicy spoglądali na nich i iAm modlił się, żeby zapach lawendy wykonał za nich całą robotę. Jeśli złapie powiew czegoś bliskiego agresji w żyłach... Ale nie, po prostu skinęli głowami i ruszyli dalej. Dzięki, kurwa. Po kolejnych stu jardach lub coś koło tego gwałtownie się zatrzymała i omal nie w nią nie uderzył. "Jesteśmy" powiedziała, patrząc w górę i w dół korytarza. Czekał, aż otworzy drzwi do celi. Kiedy tego nie zrobiła, pochylił się do niej i powiedział cicho: "To nie twoja wina. I dziękuję." Opuściła głowę, a głos, który wyszedł zza jej maski wydawał się zdenerwowany. "Bardzo przepraszam. Za to wszystko." "Nie martw się o to. Nie chcę, żebyś więcej tu przychodziła. Wykonuj swoje obowiązki, ale nie angażuj się w to. Wystarczająco dużo ludzi jest już w tym koszmarze." Maska się przesunęła i spojrzała na niego. "Chcę zrobić więcej. Pozwól mi pomóc uwolnić-" "Nie." "Nie chcę, abyś był myszoskoczkiem." "Co?" "Nie chcę, abyś był tam na zawsze." "Nie będę tam tak długo, obiecuję ci." Z wyjątkiem tego, że potrzebował wydostać się stąd jak najszybciej. "A teraz możesz już pójść?" Kiedy nadal się wahała, on był tym, który wywołał drzwi więzienia, biorąc jej rękę i umieszczając ją na ścianie Światła wewnątrz były zapalone, nie zgaszone. A s'Ex leżał na łóżku, oparty o zagłówek, z nogami wyciągniętymi i skrzyżowanymi w kostkach. W jednej ręce, miał osełkę. W drugiej sztylet. Wolnymi, pewnymi ruchami ostrzył sztylet.

321

Nie spojrzał nawet w górę. "Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy osobiście przyszedłem sprawdzić co u ciebie." iAm umieścił swoje ciało przed maichen, blokując ją całkowicie. "To nie jest jej wina. Zmusiłem ją." "To jest kłamstwo." Kat spojrzał w górę, a jego czarne oczy błyszczały. "Ale tak czy siak, to jest najmniejszy z twoich problemów." *** Gdy Fritz podjeżdżał przed rezydencję Bractwa, Selena wypadła z tylnego siedzenia Mercedesa, zanim samochód nawet się zatrzymał. Nagły gwałtowny wyskok był wyrazem jej emocji, czegoś co trzymała w sobie, i to było dobreZ wyjątkiem tego, że była na wysokich obcasach i wyskok nie wyszedł za dobrze: Ponieważ maleńki czubek szpilki jej butów, zakleszczył się pomiędzy kamieniami bruku, dopadła ją grawitacja i wyrzuciła swoje ramiona do przodu, a jej ciało przesunęło się daleko poza normalnośćTrez złapał ją w ramiona silnym uściskiem, chwytając zanim zdążyła upaść i trzymał ją przy swojej masywnej klatce. Trzymał ją tak, jakby nic nie ważyła. Kładąc swoje ręce na jego szyję, odchyliła się i uśmiechnęła tak szeroko, że pewnie wyglądała jak wariatka. Nie dbała o to. "To było niesamowite!" Trez uśmiechnął, kiedy wspinał się po schodach do drzwi przedsionka. "To z pewnością było coś innego." Selena wychylając się zza Treza, krzyknęła do lokaja, "Fritz, możemy to powtórzyć jutro w nocy?" Kamerdyner szedł ich śladem. "Ależ oczywiście, pani! Służę ci. Jednak muszę zwrócić uwagę, że samochód wymaga nieco uwagi przed jakimikolwiek wycieczkami." Chyba miał rację, i może właśnie dlatego, psaniec zaparkował samochód równolegle do drzwi, zamiast wśród innych pojazdów po drugiej stronie fontanny. Czy da się go przywrócić do dawnej świetności?

322

Minęła krótka chwila, zanim weszli do przedsionka, a następnie zostali przyjęci w cieple rezydencji i wspaniałym wnętrzu przez jednego z pracowników Fritza. "Wybaczcie mi," powiedział kamerdyner: "Muszę zająć się przygotowaniami do Ostatniego Posiłku." "Dzięki za dostarczenie nas w jednym kawałku," mruknął Trez. "To była przyjemność." Gdy psaniec poszedł do jadalni, Trez ruszył po schodach, jego długie nogi kroczyły przez mozaikę foyer - a Selena zaczęła się uśmiechać z zupełnie innego powodu, niż czysta adrenalina. Ale nie wziął jej do swojej sypialni. Jej mężczyzna ruszył wokół podstawy wielkich schodów na lewo, zabierając ją do ozdobnych drzwi łazienki. "Otwórz mi drzwi," warknął. Spojrzała w górę i utonęła w jego oczach. Zacisnął zęby i zmrużył oczy z czystej potrzeby seksualnej, zmieniając się w swoją zwierzą wersję. Jego odpowiedź na jazdę samochodem, pomyślała. Wyciągając rękę, chwyciła mosiężną gałkę i otworzyła drogę. Taki piękny pokój, z oddzielną toaletą, pachnącym brzoskwiniami powietrzem, czerwono różowymi żyłkami marmuru, na ścianach i podłodze. Po obu stronach lustra nad umywalką opadała czerwono brzoskwiniowa satyna, jakby było oknem i można było przez nie wyjrzeć. Wokół umywalki biegła aksamitna krwistoczerwona listwa ze złotymi frędzlami. Starodawne kinkiety gazowe paliły się w całym pokoju, a ich łagodne żółte światło dawało poświatę jak ze świec. "Będziesz chciała wykorzystać tę blokadę," powiedział, pochylając się, żeby mogła się do niej dostać. Przesunęła ją w pozycję zamknięte. Dając im trochę prywatności. Na przeciwległej ścianie była długa zaokrąglona ława, i on przyniósł ją tam, trzymając ją jedną ręką, kiedy popchnął na podłogę różne rodzaje poduszek, jedwabnych i wyszywanych. Rozciągając ją, zamruczał głęboko z gardła, gdy pieścił jej ramiona, jej talię, nogi. "Myślałem o tym całą noc," powiedział.

323

Wyginając się, czuła pieszczotę sukni poruszającej się na jej udach, jak zagarniał dłonie wyżej i wyżej. "O Boże," wyszeptał, patrząc na jej płeć. "Zapomniałeś już?" Uśmiechnęła się i spuściła powieki. "Że dały mi wszystko, z wyjątkiem majtek?" "Mmm, nie, pamiętam." Przeniósł ją wokół, ciągnąc do przodu, tak aby mógł opleść się jej nogami wokół bioder. Pochylając się nad nią, położył usta na boku jej szyi, a następnie wyciągnął język, i wodził nim, aż do płatka jej ucha. "Wiesz, co jest najtrudniejsze?" Przerwał jej pytanie pchnięciem biodrami, a jego podniecenie naciskało na jej nagą płeć przez tkaninę spodni. Gdy dyszała, jego palce podryfowały nad stanik jej sukni. "Hmmm?" Mruknął, skubiąc ją, jakby za karę. "A ty?" "Mam dobry pomysł", jęknęła. "Co to, to nie." Pchnął w jej rdzeń ponownie, głaszcząc ją swoją erekcją. "Wierz lub nie." "C-co..?" Przyłożył usta obok jej ucha. "Zrywanie sukienki zębami. Chcę zabrać cię na Ostatni Posiłek po tym, i tak bardzo jak szanuję Braci..." Trez całował ją w dół ramienia. "Będę musiał ich wszystkich zabić, jeśli zobaczą cię nago. A to dużo sprzątania." "Więc co zamierzasz zrobić?" "Usiądź na mnie." Miała zawroty głowy, jak zrobiła to o co prosił, ale to było z powodu namiętności, ciepła... potrzeby. "Teraz... co?" "Bardzo ostrożnie pozbędziemy się tego." Chwytając za brzeg, pociągnął czarną tkaninę ponad jej talią... piersiami. "Fuuuuuuuuuck". Gdy rzucił jedwab na podłogę, po prostu patrzył na to, co się objawiło. "Och, to jest to, czego chcę." Dłońmi głaskał w górę i w dół jej ud, opuścił głowę na jedną z jej piersi i zaczął ssać, jego ciemna głowa kontrastowała z jej jaśniejszą skórą. Odchylając głowę do tyłu, dała mu dostęp jakiego chciał, rozszerzając kolana jeszcze bardziej. 324

Dźwięk jaki z siebie wydał był iście samczy, a uchwyt jakim złapał jej biodra był szorstki, gdy szarpnął ją do przodu. "Daj mi", zażądał. Słychać było szybkie zip! gdy rozpinał rozporek, a następnie, warczenie powróciło. "Całą noc. Myślałem o tym całą noc." Osunął się na nią naporem swoich bioder, a ona złapała go za nadgarstki, wyginając się ponownie w łuk. W szaleńczym tempie, puścił się w ruch, a ona wzięła wszystko co jej dał, powodując natychmiastowe uwolnienie. Tak gorące, tak dzikie... kulminacja wspaniałej kolacji, szalonej jazdy do domu, ciągłe niecierpliwe wyczekiwanie, gdy była razem z nim. Przyciągając go z powrotem w dół do jej ust, przylgnęła do niego, szukając jego ust i ssąc jego język, aż rytm jego pchnięć sprawił, że przestało to być możliwe. Szybciej, mocniej, następnie i ją uderzył orgazm. I to było jak wychylanie się przez te szyby, wzrastająca prędkość, a następnie spektakularny wstrząs. Z wyjątkiem tego, że to jej ciało się rozpadało. W cudowny sposób. Gdy zaczynała już opadać, poczuła jego nadgarstek na swoich ustach. "Weź mnie", mruknął. "Chcę poczuć twoje zęby w moim ciele." Temperatura natychmiast wzrosła i odepchnęła jego rękę z drogi. Kiedy wysunęły się jej kły, syknęła i uderzyła w bok jego szyi, tuż przy grubej żyle biegnącej z jego serca. Trez wykrzyknął jej imię i przyciągnął mocniej do siebie, przechylając głowę, zachęcając do wzięcia więcej, wszystkiego, czego potrzebowała - jego erekcja kopała, gdy doszedł w głębi jej ciała. Jego uwolnienie wywołało i jej, biorąc ją ponownie do krawędzi. Nigdy nie czuła się bardziej bezpieczna, czy bardziej kochana.

Tłumaczenie: Fiolka2708

325

TRZYDZIEŚCI DZIEWIĘĆ Gdy drzwi celi zamknęły się szczelnie za nim i maichen, iAm szarpnął nakrycie głowy i rzucił nim. „Pozwól jej iść.” s’Ex zsunął swoje silne nogi z posłania i wstał. „Czy wiesz co jest moim największym błędem? Nie wydałem poleceń zbyt dobrze.” „Ona nie jest tego częścią. To jest pomiędzy tobą i mną.” „Tak, widzisz, wciąż się mylisz. Ty i ja jesteśmy właściwie tylko pionkami w wielkim dramacie, ale nie o to chodzi.” Egzekutor podszedł do przodu i iAm wysunął ręce, osłaniając maichen. „Stop.” „Albo co?” „Zabiję cię.” s’Ex zatrzymał się przed nim i spojrzał w dół na jego nos. „Doprawdy?” „Tak.” iAm zwinął ręce w pięści i poczuł jak jego kły się wysuwają. „Jeżeli pytanie brzmi czy ty czy ona wyjdzie stąd żywa, gwarantuję ci, że to ona będzie wciąż stała na nogach, gdy otworzą się drzwi. I nie obchodzi mnie czy zginę w trakcie.” s’Ex zmarszczył brwi i spojrzał na pokojówkę. Zwracając się do niej, powiedział. „Zły brat. Wiesz o tym, prawda?” iAm odchylił się w bok i podtrzymał kontakt wzrokowy. „Więc, zrobimy to?” „Byłbyś głupcem walcząc ze mną. Zważywszy na to, że przyszedłem cię stąd wydostać.” iAm nie chciał się rozpraszać. „Ty zadajesz pierwszy cios albo ja.” „Słyszysz co powiedziałem? Przyszedłem żeby zabrać cię do tej pierdolonej biblioteki – ale zakładam, że właśnie stamtąd wracasz. Albo przespacerujemy się tam w drodze do wyjścia.” W ciszy, która nastała iAm przeleciał słowa kata tam i z powrotem dzieląc je na sylaby żeby zrozumieć sens. Potem zmarszczył brwi. „Nie łapię.” „Jeśli nie masz nic przeciwko, musimy to zrobić teraz, gdyż muszę wrócić do sądu za jakieś dwadzieścia minut.”

326

iAm zastanawiał się, co to kurwa było. s’Ex przewrócił oczami. „Mówiłem, że ci pomogę, nie?” „Zamknąłeś mnie tu! Uderzyłeś mnie w głowę –„ „Nie, dupku. Jeden z moich strażników to zrobił. Pracowałem za kulisami aby popytać i cię stąd wydostać – nie powinieneś znaleźć się w tej celi. To nie było częścią umowy.” Zamrugał oczami. „Byliśmy w bibliotece,” wtrąciła maichen. „Bez sukcesu. I pójdę z wami. Chcę mieć pewność, że wyjdzie stąd żywy.” s’Ex i iAm spojrzeli na nią jednocześnie i szczeknęli, „Nie.” „Widzisz?” Powiedział kat kiedy obszedł ich idąc w kierunku drzwi. „W czymś się zgadzamy. Teraz możemy to zrobić.” I drań wcale nie mówił o walce. Święte. Gówno. Wyglądało na to, że z zaufaniem nie było tak źle jak przypuszczał. iAm spojrzał na maichen. Wyszeptał łagodnym głosem, „Nie idź za nami.” „Nie możesz mówić jej co ma robić,” powiedział s’Ex uruchamiając drzwi. „Teraz kontynuujmy – chyba, że chcesz zgnić w tej celi?” iAm pokręcił głową w stronę pokojówki. „Nie.” „Czekam,” rzekł s’Ex. „maichen.” „Pójdę za tobą, jeśli będę chciała,” to było wszystko co, powiedziała przepływając obok niego i stając obok s’Exa w holu. Włoski na ciele iAma stały dęba, gdy poszedł w ich ślady, wciąż ubrany w strój pokojówki w którym się skradał. „Nie chcę mieć cię na sumieniu, jeśli zdecydujesz się zginąć z takiego kretyńskiego powodu.” Gdy szli korytarzem, nie zwracała uwagi na jego psioczenie. Uff. Zdawało się, że nie ma mózgu pod czaszką. A może chodziło o niego… bo poczuł, że nie chce jej opuścić. Co było wariactwem. s’Ex prowadził ich przez korytarze obierając inną drogę niż ta wybrana przez maichen. I przez całą drogę, iAm był przygotowany na zasadzkę, starcie, którego wynikiem będzie dostarczenie go do więzienia w górze rzeki 327

Hudson i nakopanie mu do tyłka. Ale piętnaście czy dwadzieścia minut później był na zewnątrz pałacu, minął puste kwatery dla służby… stojąc przed murem, który oddzielał Terytorium od ludzkiego świata. iAm spojrzał na kata. „I tak po prostu pozwolisz mi odejść?” Szepnął w ciemność. „Tak jak powiedziałem, taka była nasza umowa, czyż nie?” Gdy iAm nie odpowiedział, s’Ex pokręcił głową. „Kłamstwo oznaczałoby koniec dla całej naszej trójki. Przynajmniej do zakończenia żałoby, kiedy muszę dostarczyć twojego brata.” „Nie zauważą, że mnie nie ma?” „Dlaczego miałoby to kogokolwiek obchodzić? Odsyłam przestępców regularnie – i usunąłem już pamięć każdemu kto o tym wiedział.” s’Ex rzucił okiem na maichen. „Chociaż wszystko byłoby łatwiejsze, gdybyś nie nalegała na zamianę celi w salon meblowy.” iAm wyciągnął dłoń. „Będąc szczerym, nie liczyłem na ciebie.” „Pierdol się.” s’Ex potrząsnął wyciągniętą w jego kierunku dłonią. „Teraz idź.” Tak po prostu, wyjście się przed nim otworzyło. Nie musiał się nawet dematerializować przez barierę. iAm zatrzymał się i spojrzał na pokojówkę. W ciszy, która nastąpiła s’Ex wypluł wulgarne przekleństwo. „Nie popieram niczego z tego, co jest między wami. Ale ty wiesz jak pozamykać sprawy po jego wyjściu.” Z tymi słowy egzekutor odmaszerował, jego czarna szata pofalowała za nim. To było tak dziwaczne, pomyślał iAm, zostając sam na sam z samicą. Miał dwie stopy potrzebne do ucieczki, ale nie mógł się ruszyć. „Mogę zobaczyć twoją twarz,” usłyszał siebie. „Zanim odejdę.” Gdy nie zareagowała, wyciągnął rękę i przesunął dłonią w dół tkaniny obejmującej jej głowę i ramiona. „Muszę zobaczyć twoją twarz, albo będzie mnie to prześladować całymi dniami.” Miał przeczucie, że zamierzała to zrobić, tak czy siak. „Ja…” Jej głos zadrżał. „Nie wiem.”

328

iAm skinął głową, czując się jak dupek. „Przepraszam, to nie moja sprawa.” Pod wpływem impulsu ukłonił się jej w pas, jak gdyby była o wiele więcej niż służącą. „Jeszcze raz dziękuję.” Odwrócił się i przeszedł przez otwarte drzwi. „Jutro w nocy,” wypaliła. „Spotkasz się ze mną?” Znieruchomiał, stojąc jedną nogą na Terytorium, a drugą poza nim. „Gdzie?” „Nie wiem. Gdzieś. Jakoś…” iAm zmarszczył brwi i pomyślał o tym, gdzie znalazł Treza na górze pomiędzy s’Hisbe i Kolonią Symphatów. Ta chata musiała tam być, miała ze sto lat gdy Trez znalazł w niej schronienie. Jasna cholera, wiedział, że Mordh już jej nie używa. „Znasz Górę Czarnego Węża?” „Tak,” szepnęła. „W połowie zbocza po wschodniej stronie, przy Świecącym Piorunie na głównym szlaku, jest domek. Będę tam pierwszy i rozpalę wewnątrz ogień. Zdematerializujesz się stąd, gdy zobaczysz ogień. Spotkamy się tam o północy.” Mógł wyobrazić sobie jak przygryza dolną wargę, wahając się przed daniem odpowiedzi. „Nigdy cię nie skrzywdzę,” ślubował. „Wiem.” „Muszę iść.” Wpatrywał się w nią intensywnie, starając się dojrzeć coś pod szatą. „Przemyśl to. Będę tam i poczekam godzinę. Jeśli ci się nie uda, całkowicie zrozumiem.” Nie była „ważna” w oczach s’Hisbe, ale wciąż, samice musiały być ostrożne, gdyż bez względu na pozycję, żyły na Terytorium. Zwłaszcza jeśli nie miały wpływowych krewnych. „Do widzenia,” powiedział zanim się odwrócił i zaczął biec. Chwilę później, gdy się dematerializował, wiedział, że nigdy więcej jej nie zobaczy. A jednak, choć to było prawie pewne, zamierzał być w umówionym miejscu na górze jutrzejszego wieczora. O czasie. Chyba nawet tak cyniczny prawiczek jak on, był trochę romantykiem. 329

*** Gdy Trez i Selena wyszli wreszcie z łazienki na dole, było grubo po północy. W rzeczywistości, gdy sprawdził telefon, był zaskoczony, że była trzecia nad ranem. Przedmuchali dobre trzy godziny. Nie mógł wymyślić lepszego sposobu spędzenia tego cholernego czasu. Oczywiście ludzie zaczęli się schodzić na dzień do domu, z sali bilardowej płynęły głosy. „… całe serie kul!” Mówił Hollywood. „Jakby padał deszcz ołowiu!” „Moja biedna klinika na kółkach.” Ton Mannego było dużo mniej entuzjastyczny. „Dziewiczy rejs i spójrz, co się stało z tym cholerstwem.” Cóż, przynajmniej tych dwóch dotarło bezpiecznie do domu. Jezu, nawet o nich nie pomyślał, i jak egocentryczne to było? „A ten dupek powiedział mi, że nie ma żadnej policji,” wtrącił V. „Dla ewakuacji. Niewiarygodne – wszedłem prosto na kongres odznak.” Trez objął Selenę. „Chcesz dołączyć do imprezy?” „Musimy opowiedzieć naszą część!” Całując ją w czoło poszedł w stronę sklepionego przejścia prowadzącego do krainy stołów bilardowych, sof i wielkiego ekranu, który mógł pełnić rolę samochodowego kina. „Sprawdźmy, sprowadziliśmy CNN,” powiedział ktoś, gdy telewizor obudził się do życia. Faktycznie, na olbrzymim ekranie pojawił się materiał filmowy z kamer bezpieczeństwa ukazujący Mercedesa przejeżdżającego szklaną pułapkę przez lobby, które było jak niekończąca się pętla. Potem było oświadczenie policjanta, który brał udział w pościgu. I takiego czy innego świadka. Trez skinął na powitanie Rankhorowi i Mannemu. Podniósł dłoń w stronę V i Butcha. Przeszedł ze swoją samicą obok Z i Belli. „I po sprawozdaniu,” powiedział ktoś z żalem. „Gówno,” ktoś odpowiedział. Nawet radosne podniecenie Seleny dosyć szybko opadło, jakby oglądanie samej siebie spowodowało, że wszystko stało się bardzo realne.

330

Kiedy otworzyły się drzwi wewnętrznego przedsionka, Trez był mgliście świadomy zimnego podmuchu strzelającego do pokoju. A chwilę później na jego ramieniu wylądowała ręka. Gdy się obrócił, iAm stał za nim. „O, hej, człowieku.” Zaczął obejmować brata, tylko po to żeby go odrzuciło. „Co to, kurwa, za zapach?” „Nowy żel do mycia w pracy.” Trez dokończył uścisk. „Pozbądź się go. Sprawia, że pachniesz jak nieco starsza pani – co to jest? Lawenda?” „Co się stało z Mercem? Walnął w gówno.” Trez wskazał na ekran. „To się stało.” iAm jednak skoncentrował się na Selenie, śledząc jej profil i sukienkę z zaskoczeniem, które szybko ukrył. „Byliśmy na randce,” wypalił Trez. Selena rozejrzała się, a gdy zobaczyła kto przyszedł, wyciągnęła ramiona. „Cześć,” powiedziała, obejmując jego brata. „Myślę, że rozwaliliśmy przedmieścia Caldwell.” Zabawne, iAm był jedynym facetem, którego by nie zabił za kontakt ze swoją kobietą. Przypuszczalnie związany samiec w nim wiedział, że iAm nigdy nie przekroczyłby granicy nawet w myślach, a co dopiero czynem. iAm uśmiechnął się lekko. „Przynajmniej wiem, dlaczego Benz wycenia go na pięćdziesiąt tysięcy dolców. Wspomogę się drinkiem, chcesz też?” Trez pokręcił głową. „Nie, wszystko w porządku.” Z wyjątkiem tego, że gdy jego brat podszedł do baru, Trez przeprosił i podążył za nim. „Hej, słuchaj, chcę po prostu przeprosić za ciszeęw eterze – prr!” Gdy butelka, którą wybrał iAm wyślizgnęła mu się z ręki, Trez chwycił ją zanim uderzyła o podłogę – i właśnie wtedy zobaczył, że dłonie jego brata drżały. „Jezu, iAm, wszystko w porządku?” „Och, tak. Całkowicie.” „Tutaj,” powiedział Trez oddając wódkę. „Jesteś pewny, że chcesz sam sobie zrobić drinka?” „Zdecydowanie.” 331

„Czekaj, pozwól, że podam ci kieliszek.” Obszedł bar dookoła i wziął z półki niski spiczasty kieliszek, a w tym czasie iAm odkorkował flaszkę. „Sok żurawinowy, prawda?” „Nie.” „Czysta? Zwykle nie pijasz wódki w ten sposób.” „Skuteczność. Dzisiaj chodzi o skuteczność.” Trez podał szkło i patrzył jak iAm nalewa sobie zdrową porcje rozluźniacza. Oczekiwał, że poziom nie będzie wzrastał, ale kiedy tak się nie stało, poczuł, że stara się starannie ukryć szok. To iAm był tym bardziej stonowanym z nich dwóch. Wypił wszystko, a poziom alkoholu w jego krwi był w śpiączce. To były kurewsko ciężkie dwadzieścia cztery godziny. „Jak sprawy w restauracji?” Zapytał Trez, gdy opróżnił zawartość swojego kieliszka. „Ach, dobrze, tak. Dobrze.” „W klubie?” „Tak samo.” iAm pił jakby to gówno było wodą, strącając cały ciężar w otwarte gardło. Trez zaklął. „Kurewsko mi przykro.” „Dlaczego?” Mruknął iAm. „Wiesz, dlaczego.” Chrząknięcie, które nadeszło w odpowiedzi mogło oznaczać dowolną ilość rzeczy. „Słuchaj, muszę się położyć. Jestem wykończony.” „Tak, myślę, że powinniśmy zrobić to samo.” „Jak ona się miewa?” Trez obejrzał się i zamierzał spojrzeć prosto na brata, ale jego wzrok odmówił współpracy. Śledząc pełny gracji łuk pleców Seleny, zobaczył ją nagą w tej toalecie, jej rozłożone nogi, jej ciężkie piersi obnażone dla jego ust, jego rąk. Potem zobrazował sobie ją śmiejącą się szaleńczo na tylnym siedzeniu Benza. Przypomniał sobie jak wpatrywała się w noc podczas obiadu. „Ona jest niesamowita,” powiedział ochryple. „Absolutnie niesamowita.” 332

„To dobrze, bracie. To dobrze.” Podsumował iAm, chowając butelkę pod pachą. „Słuchaj, muszę się położyć – ale będę drzwi obok jakbyś czegoś potrzebował, okay?” „Dzięki.” iAm odwrócił się nie oglądając, trudno było nie wyczuć każdej uncji ciężaru Treza. Pewnego dnia, ślubował, zamierzał znaleźć sposób na to wszystko.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

333

CZTERDZIEŚCI Nie było wyjścia. Gdy Layla stanęła pośrodku grupy w sali bilardowej, doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby próbowała się wymknąć i wziąć swój samochód na małą przejażdżkę, byłaby pod ostrzałem pytań na które nie miała łatwych odpowiedzi. Ale do rzeczy, Luchas był na dole w klinice w stanie poważnym, ale stabilnym. Khill i Blay wciąż z nim byli, a ona przyszła tu tylko po coś do jedzenia. Opuszczenie nieruchomości byłoby błędem. Zwłaszcza by zobaczyć się z kimś pokroju Xcora. A może tak było lepiej. Poprzedniej nocy była o krok od przekroczenia granicy, granicy, której po wielu refleksjach, wiedziała, że nie mogła przekroczyć. Droga Pani Kronik, nie mogła sobie wyobrazić, co sobie myślała, a ta wymuszona separacja była dobrą rzeczą—nawet ona nie chciała żeby Luchas cierpiał. Na ogromnym ekranie telewizora nad kominkiem, obrazy strzałów i pisk samochodów migotały jak w filmie. Niewiarygodne, co stało się w centrum miasta. Dzięki Bogu nikt nie został ranny. "Więc gdzie jest teraz twój fikuśny wehikuł?" ktoś zapytał Mannego. "Wciąż nad rzeką. Musieliśmy zostawić go w magazynie V." Lekarz przetarł oczy, jakby miał straszny ból głowy. "Wszędzie są dziury po kulach—i walnąłem w coś dużego." "Reduktor?" zapytał jeden z Braci. "Nie. Kiedy wysiadłem i sprawdziłem, zobaczyłem czerwoną krew na przednich reflektorach i grillu. Więc był to człowiek lub jeden z waszych—a biorąc pod uwagę, ilu was tu jest i to, że nikogo nie brakuje, to musiało być to pierwsze." "Albo Drań." "Może. Taak. Ktokolwiek to był, jestem cholernie pewien, że później cierpiał."

334

Layla zmarszczyła brwi. "Ktoś został ranny?" "Nikt z naszych, nie martw się." ktoś odpowiedział. Ogarnęło ją dziwne przeczucie. Nic nie mówiąc, wycofała się z pokoju. Po sprawdzeniu, że nikt nie zauważył jej wyjścia, wzięła swój telefon z kieszeni szaty, który pożyczyła od Doktor Jane i wysłała krótki sms. Tak szybko, jak został wysłany, usunęła słowa, a następnie upewniła się, że komórka była ustawiona na wibracje zanim ponownie ją schowała. Przechodząc przez frontowe drzwi, trzymała ją w ręce w kieszeni przy szczpłym ciele i czekała na odpowiedź. Gdy nic nie przyszło przez dziesięć minut dwukrotnie sprawdziła, czy może nie wysłała go pomyłkowo— "Hej, tam." Obróciła się i zobaczyła Khilla i Blaya wychodzących z ukrytych drzwi do tunelu pod schodami. Rumieniąc się, powiedziała - Właśnie wracałam na dół. "Odpoczywa wygodnie. Doktor Jane mówi, że jego funkcje życiowe ulegają poprawie. Już nie jest w bezpośrednim niebezpieczeństwie." Blay przerwał mu "Więc idziemy do łóżka. Zanim się przewrócimy." Khill ziewnął tak mocno, że jego szczęka strzeliła. "Doktor Jane rozbiła się na dole. Wyobraź sobie że nie spała przez dwa dni. Zamierza zadzwonić do nas natychmiast jak coś się zmieni." "Dacie mi znać jak będziecie mnie potrzebować?" powiedziała. "Myślę, że jest ok teraz. Dzięki za wszystko. Naprawdę." Wymienili uściski, życząc sobie dobrego dnia, a ona chyba musiała wykonać bardzo dobrą aktorską robotę, że wszystko jest normalnie, bo chwilę później, udali się razem na drugie piętro. Nieświadomi jej zmartwień. Layla spojrzała w stronę sali bilardowej. Wzięła telefon i sprawdziła czas. Trzecia rano. Nadal nie było smsa zwrotnego. Zanim pomyślała jasno, o tym, co robi, wymknęła się przez jadalnię i kuchnię.

335

Psańce trudziły się nad przygotowaniem Ostatniego Posiłku, a Fritz ledwie spojrzał z szacunkiem kiwając głową, kiedy obok niego przemknęła. Nikt nie zauważył, kiedy weszła do garażu. Albo kiedy rzuciła się do zamknitych drzwi po drugiej stronie. Kiedy wpisała kod na klawiaturze, rozległ się krótki sygnał dźwiękowy, gdy został zwolniony rygiel. Chwilę później, była za kierownicą swojego samochodu i przyspieszyła. Gdy zmierzała w dół góry, zwidh spowolnił ją, a pora sprawiła, że serce biło jej jeszcze mocniej. Ale dotarła do podnóża góry, a gdy skręciła na wiejską autostradę naprawdę dodała gazu. Nie było wiele czasu. Boże, tak musiało wyglądać uczucie uzależnienia, pomyślała tępo, gdy chwyciła kierownicę wystarczająco mocno, aby zabolały ją kostki. Pociąg do narkotyku lub drinka... lub w jej przypadku, Xcora... był nie do odparcia. I nie było w przyjemności w uleganiu temu pociągowi, tylko ból winy i rezonujący wstręt do siebie, że po raz kolejny to przesłoniło lepsze impulsy i uległo się czemuś, co równie dobrze może cię zabić. Albo zrujnować ci życie. Ale niech Pani Kronik ocali jej duszę, nie była w stanie nie upewnić się, że z Xcorem było wszystko dobrze. *** W domu Króla w którym przyjmował audiencje, Paradise uśmiechnęła się do starszego mężczyzny przed jej biurkiem. "Och, nie ma za co. Cieszę się, że mamy cię tu dzisiejszego wieczora." "Byłaś bardzo pomocna." Skłonił się do niej, z czapką w ręku. "Bądź w dobrym zdrowiu aż do godziny świtu." "Ty również." Kiedy wyszedł z salonu, usiadła w fotelu i zamknęła oczy. Ostatnie spotkanie tej nocy. Ghrom widział się z dwiema do czterech osób na godzinę przez osiem godzin, więc było ich co najmniej szesnaście, może nawet do trzydziestu osób. I dla każdego z nich, musiała wypełnić protokół, który utworzył jej ojciec: rozpoznanie, rejestracja jeśli wcześniej nie byli spotkać się z królem, zaoferować żywność i napoje przed ich wezwaniem. Następnie 336

życzyć im dobrego dnia i wprowadzić do bazy dane w notesie, który dał jej ojciec o temacie dyskusji oraz wszelkich decyzjach, które zostały dokonane lub o przyznanych uprawnieniach. Nie była wyczerpana. Była wyciśnięta do cna. Tak wiele do nauki, tak wiele nazwisk i problemów, drzew genealogicznych i więzów krwi i nie ma miejsca na błędy. W dodatku, musiała być przyjazna dla wszystkich i zaangażowana w rozmowę, podczas gdy czekali, zwłaszcza jeśli ktoś przyszedł sam. Nie, żeby to był wymóg pracy określony przez jej ojca. Ale czuła się, jakby to było ważne. Może przez jej strój stewardessy. Bardziej prawdopodobne, że ze względu na jej szkolenie w glymerii. "Wiele tutaj pustych krzeseł." Jej powieki uniosły się i podskoczyła. "Peyton! Jezu, nie umiesz pukać?" "Pukałem. I jeden z Braci mnie wpuścił—przez co prawie straciłem kontrolę nad pęcherzem." Spojrzał na otwarte wrota. "A ty nie masz drzwi przed swoim biurkiem albo ja nie chciałem pukać w nie. Przepraszam, że cię przestraszyłem." Poruszając myszką oczyściła ekran z kolorowych kulek. "Czego chcesz." "Nie odpowiadasz na moje smsy. Czy telefony." "Jestem na ciebie wkurzona." "Parry, daj spokój. Nie bądź taka." "Mam do ciebie pytanie." Przeniosła spojrzenie z arkusza kalkulacyjnego Excel nad którym pracowała na jego niebieskie oczy. "Jakby ci się podobało, jeśli odmówiono by ci dokonania wyboru, ponieważ masz blond włosy." Rozłożył ręce. "Nieważne, nie mówimy o kolorze włosów." "Mówię poważnie. Przestań kłócić się ze mną i odpowiedz na pytanie." "Poszedłbym do sklepu i kupił czarną farbę do włosów." Kręcąc głową, Paradise podniosła oczy z nad notebooka z jej listą do zrobienia i sprawdziła kilka rzeczy, które już wykonała. 337

"Nie rozumiem, dlaczego to taka wielka sprawa" mruknął Peyton. "Dlaczego w ogóle chcesz być na wojnie? Także arystokraci tam giną, wiesz. Dlaczego nie chcesz być bezpieczna— " "Za biurkiem, prawda? Albo bardziej prawdopodobne, w sukni w dużym domu. Racja?" "To nie jest złe, by dbać o sprawiedliwy podział płci." "Nie musisz wracać do swojego bongo." Czuła, że patrzy na nią z jego wysokości. "Nie pamiętasz, nalotów Parry? Czy nie pamiętasz, jak to było? Ludzie zostali wymordowani w ich własnych domach. Kawałki ich ciał wycinano z nich, podczas gdy jeszcze żyli. Znaleźli rodziców Lasha siedzących wokół ich stołu w jadalni, martwe ciała ułożone były w pozycji pionowej, w tych samych krzesłach na których jedli zwykle obiad. Dlaczego chcesz być częścią tego?" Paradise znowu spotkała to twarde spojrzenie. "Nie chcę!" "Dlaczego więc toczymy tę walkę!" "Bo chcę móc wybierać. Chcę być zdolna do podejmowania ryzyka, jeśli zechcę - i nie uderzaj we mnie podsumowaniem tych zgonów, jakbym nie przypominała sobie każdej rzeczy, która się wydarzyła. Członkowie mojego rodu także zostali zamordowani. Nie wolno mi chcieć się zemścić? Czy to jest jedna z tych rzeczy, które można robić tylko jeśli ma się penisa?" Oparł ręce na biurku i pochylił się do niej. "Mężczyźni nie mogą rodzić." Wstała z krzesła i spotkała się z nim szczęka-w-szczękę. "Masz rację. Chciałabym zobaczyć jednego z was próbującego przejść przez to doświadczenie. Płakałbyś jak mała piczka po dziesięciu minutach." Spojrzenie Peytona opadło na jej usta na ułamek sekundy, to rozproszenie uwagi ją zaskoczyło. Przez wszystkie lata przyjaźni, to się nigdy nie wydarzyło. Nawet nie zastanawiała się nad tym, w zasadzie. "Dobra" powiedział ponuro. "Zrób coś zamiast gadać." "Słucham?" "Dołącz do programu." Przesunął ręką nad biurkiem. "Złóż swoją aplikację i postaraj się przejść test fizyczny." "Może, tak zrobię" 338

W tym momencie wszedł jej ojciec. "O, cześć, Peyton. Jak się masz, synu?" Natychmiast, Peyton wyłączył się. "Wszystko dobrze, proszę pana. Dziękuję." Gdy uścisnęli sobie dłonie, była całkowicie pewna, że jej ojciec nie miał bladego pojęcia o prądach w salonie—i bardzo pewna, że Peyton także. Jego ramiona były jednak wciąż sztywne, jakby kłócił się z nią w głowie. "…miło z twojej strony, że przyszedłeś wesprzeć Paradise." Ojciec uśmiechnął się do niej. "Zwłaszcza pierwszej nocy. Muszę powiedzieć, że przeszła moje oczekiwania, moja najdroższa. To naprawdę wspaniały pomysł żebyś zajęła się czymś przed swoją prezentacją." "Dziękuję, ojcze" odparła, pochylając głowę. "Cóż, musze wyjść. Peyton, może ty dotrzymasz jej towarzystwa do świtu?" Przeszywające niebieskie oczy strzeliły w jej stronę. "Nie mieszkasz w domu?" "Nie niepokój się" wtrącił łagodnie jej ojciec. "Ma towarzystwo pełniące rolę przyzwoitki. Teraz, wybacz proszę, ale muszę was opuścić." Sprawdzić ich ‘gościa’, bez wątpienia. "Bracia odeskortują Króla z posiadłości" powiedział ojciec, okrążając biurko aby ją objąć. "Psańce będą sprzątały przynajmniej przez godzinę. Zadzwoń do mnie jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała." "Tak zrobię." Potem wyszedł. "Nie mogę uwierzyć, że pozwala ci tu zostać" powiedział Peyton. "To nie był do końca jego wybór." "Co to znaczy?" "Nic" Przeczesała palcami włosy, wzburzając fale. "Nie musisz zostawać. Tak naprawdę, chciałabym żebyś wyszedł." Czuła jak się w nią wpatrywał, a kiedy nie było odpowiedzi, spiorunowała go wzrokiem. "Co?" Jego oczy były przykryte ciężkimi powiekami w sposób jakiego wcześniej nie widziała. "Nigdy nie byłaś taka…" "Wstrętna?" 339

"Nie" wymamrotał. "Nie to." "Cóż, zatem" Gdy nie odpowiedział, potrząsnęła głową "Idź do domu, Peyton. Po prostu idź do domu, zapal sobie i przygotuj się do bycia wielkim gościem w kampusie centrum treningowego. To rola dla której się urodziłeś." Z tym słowami, obeszła go i opuściła salon. Nie obchodziło jej co zrobi, czy wyjdzie… albo czy będzie stał przy jej biurku do czasu, gdy Psańce odkurzą go miotełkami z króliczego futerka. Skończyła. Na tę noc. I z samicami, generalnie.

Tłumaczenie: Nuffanilia

340

CZTERDZIEŚCI JEDEN "Nie. Tutaj. Połóż go przy ogniu-" Xcor wydostał się z jego ramion. "Nie jestem inwalidą." Kiedy kuśtykał po niewielkim pokoju domku, który kupił dla Layli, zatrzymał dla siebie fakt, że był przemarznięty do szpiku kości, i w rzeczywistości, doceniał ciepło płomieni, które buzowały wokół polan w kominku. "Masz złamaną nogę" powiedział Zypher. Podczas gdy siadł na kanapie, ostre nudności zagroziły opróżnieniem jego żołądka, przełknął odpowiedź, jak również podchodzącą mu do gardła żółć. "Naprawi się." "Jest tu jadło". Nie wiedział, kto to powiedział. Nie obchodziło go to. "Gdzie jest alkohol?" "Tutaj". Gdy pojawiła się przed nim butelka, Bóg wie z czym, wziął co zostało ofiarowane, odkręcił, i podniósł do ust. To była wódka, biały płyn palił w gardle i rozpalił drugi zestaw płomieni w brzuchu. To była bardzo, bardzo długa podróż do domu, z nim dematerializującym się mila po mili, bo nie mieli żadnego pojazdu do dyspozycji. A teraz jedyne czego chciał to być samemu - ale bał się, biorąc pod uwagę, że wszyscy tu byli bo martwili się o niego, że to zabierze mu więcej energii, niż potrzebował by namówić swoich żołnierzy, aby się uspokoili. "Prawie zginąłeś" powiedział Balthazar w drodze do drzwi. Napił się więcej wódki. "Ty również-" "Ktoś tutaj jest" powiedział Syphon przy wykuszu. "Samochód." Natychmiast wszystkie pistolety zostały wyciągnięte z kabur i wycelowane w szkło - z wyjątkiem jego. Pod cienką kurtką, jego ręka bezwładnie zwisała, najprawdopodobniej miał zwichnięty staw. Ale nie odstawił wódki.

341

"Kto to jest," domagał się, myśląc, że to prawdopodobnie psaniec starał się o zatrudnienie. "'To samica," ktoś rzucił. "I nie z klasy sług." Xcor natychmiast się zerwał i wyszczerzył kły. Nie potrzebował potwierdzenia wzrokowego. Była tylko jedna kobieta, która wiedziała o tym miejscu, i która mogła przyjechać samochodem. "Zostawcie nas", rozkazał. "Już". Kiedy jego Banda Drani po prostu stała w półkolu, oczarowana tym co widzieli kurwa przez okno, wydał ryk lwa. "Zostawcie nas!" Zypher odchrząknął. "Ona jest sympatyczna, rzeczywiście, Xcor-" "A będzie ostatnią rzeczą jaką widzicie, jeśli się stąd nie wyniesiecie!" Jeden po drugim żołnierze niechętnie się dematerializowali... tak, że gdy jego kobieta zapukała do drzwi, był sam. Szukając większego oparcia w butelce, pił twardo; następnie zwlekł się z kanapy, podszedł i otworzył szeroko drzwi. W chwili, gdy Layla na niego spojrzała, zawołała: "Jesteś ranny!" Szok na jej twarzy był tak duży, że spojrzał na siebie i swoje zakrwawione ubrania. "Tak, wydaje się, że jestem." Zabawne, że teraz kiedy ona była przed nim, nie czuł bólu. "Może wejdziesz i ogrzejesz się przy ogniu." Jakby nie było w tym nic złego. Jak gdyby nie olewała go, gdy mieli się spotkać o północy - żeby mogła przekazać mu swoją decyzję. Znał jej odpowiedź. Jej poprzednia nieobecność była jasną odpowiedzią – widocznie odzyskała rozum. Layla weszła do środka, a jej wzrok wędrował w górę i w dół jego ciała. "Xcor, co się stało?" "Nic." Zamknął drzwi. "Myślałem, że nie możesz się wyrwać." "Dowiedziałam się, co się stało w centrum. I musiałam..." "Musiałaś co? Przyjść tu, aby zobaczyć, czy umarłem, i wyzwoliłem cię z twojego obowiązku?" Kiedy nie odpowiedziała, zaśmiał się i wrócił na kanapę. "Przepraszam, ale muszę usiąść." Był świadom tego, że śledziła go spojrzeniem. I bez wątpienia jej bystre uszy złapały jęk, który starał się ukryć. "Powinieneś udać się do lekarza." 342

Xcor zaśmiał się i wziął kolejny łyk z butelki. "Myślisz, że to wymaga uwagi? Bractwo Czarnego Sztyletu musi mieć inny standard obrażeń niż my. Miałem dużo, dużo gorsze rany w ciągu wieków. Nie ma nic co nie wyleczyłoby się podczas nocy." "Kiedy po raz ostatni się karmiłeś?" Nagle jego ciało zastygło. "Czy proponujesz mi." Kiedy była zajęta patrzeniem na wszystko w domku, ale nie na niego, roześmiał się ponownie. "Wezmę to za nie. Poza tym, już raz wspomagałaś i wyleczyłaś wroga, wszyscy wiemy jak dobrze ci poszło, tak dobrze że wrócił na zewnątrz." "Dlaczego mnie drażnisz?" Wypił ponownie, przełykając ciężko. "Ponieważ to lubię. I jestem draniem, pamiętasz? Drań który zmusił cię do swojej obecności noc po nocy, podczas gdy stajesz się ciężka młodym innego samca." "Cierpisz." "Tak naprawdę, teraz, gdy tu jesteś, już nie." To ją na chwilę uspokoiło. A potem on był w szoku, kiedy zaczęła iść do przodu, zbliżając się do kanapy... a kiedy szła odsunęła rękaw na prawej ręce. "Co robisz?" Zapytał. "Mam zamiar dać ci moje żyły." Zatrzymała się przed nim. Wystarczająco blisko, aby mógł ją złapać. Blisko na tyle że gdyby chciał, mógłby szarpnąć ją sobie na kolana. Znaleźć jej piersi rękami, ustami. "Jesteś w gorszej kondycji niż myślisz." "Och, aye," powiedział szorstko. "Masz rację. Ale nie w sprawie moich obrażeń." Podała mu nadgarstek. "Zostałeś potrącony przez pojazd Bractwa, prawda?" "Więc uważasz, że jesteś mi to winna? Ciekawa zmiana przynależności." "Nie możesz zaprzeczyć." "Nie mogę pojąć, dokąd zmierzasz, kobieto. Wcześniej nie czułaś się dobrze z tym, że zdradzasz. Co się zmieniło?"

343

"Nie zaatakowałeś ich dzisiaj, prawda? Miałeś szansę, gdy zaczęła się walka, iść po członków Bractwa, ale zamiast skierowania swoich żołnierzy na Mannego i Rankhora lub innych Braci, którzy tam byli, opuściłeś scenę nie raniąc żadnego z nich." Tak, pomyślał. Mógł się domyślić, że RV było własnością Braci. Złapał zapach dematerialiacji z pojazdu - a żadne inne grupy wampirów nie mogły sobie pozwolić na taki luksus. Xcor uśmiechnął się twardo. "Nie słyszałaś o instynkcie samozachowawczym? Gdybym został ranny tak bardzo jak myślisz, odszedłbym aby się ratować." "Bzdura. Znam twoją reputację. Dzisiaj miałeś okazję i nie skorzystałeś z niej. Faktem jest również to, że miałeś okazję zaatakować rezydencję przez prawie rok i nic nie zrobiłeś." "Czy muszę ci przypominać o naturze naszej umowy?" Zapytał znudzonym tonem. "Pokazujesz się i koisz moje oczy, a ja nie zabijam ich wszystkich." "Przysięga złożona kobiecie nigdy by cię nie zatrzymała. Jesteś synem Krhviopija." Och, ale przysięgałem tobie, pomyślał. Jej głos stał się silny. "Nie zamierzasz ich atakować, prawda? Ani dzisiaj. Ani jutro. Ani za rok. I nie dlatego, że przychodzę do ciebie - w przeciwnym razie, zabiłbyś jednego lub więcej z nich w zaułkach tego wieczora. To było poza zakresem naszej umowy, czyż nie?" Kiedy podniósł na nią wzrok, jej oczy były tak przenikliwe, że poczuł się mały - i nie dlatego, że siedział, a ona stała nad nim. "Z jakiegoś powodu, że nie są już dla ciebie celem, prawda?", powiedziała. "Są?" *** Gdy Layla stała nad Xcorem, wypowiadała głośno myśli, które sformułowała w głowie podczas jazdy z siedziby Bractwa tutaj, do domku.

344

To było tak, jakby szła stromym zboczem i nagle dotarła do polany bez zarośli, z której widziała perspektywę, będąc jej częścią, a jednak nie będąc tego świadoma. "Odpowiedz mi", powiedziała. Uniósł brwi. "Mówiłaś, że jestem mężczyzną bez honoru, że przysięga złożona kobiecie nie ogranicza moich działań. Dlaczego chcesz żebym dał ci jakiekolwiek odpowiedzi, kiedy nie można mi ufać." "Co się zmieniło? Wiem, że to nie ma nic wspólnego ze mną, ale coś się zmieniło." "Skoro jesteś tak dobra w formułowaniu moich odpowiedzi, wierzę, że mogę po prostu usiąść i pozwolić ci prowadzić monolog." Gdy nadal na nią patrzył, jego twarz była spokojna i opanowana, jak maska, i wiedziała, że nie da jej nic więcej. A może miał rację: Nie mogła wierzyć w to co powiedział. Jednak ona ufała jego działaniom. "Weź ode mnie", powiedziała, wyciągając nadgarstek. "I lecz się." "Jesteś perwersyjną kobietą. Co z twoim młodym?" "Kobiety mogą bezpiecznie karmić mężczyznę, pod warunkiem że nie weźmie zbyt wiele." Karmiła Khilla i Blaya miesiąc temu, kiedy Selena z nadmiaru ostrożności była wyłączona. A tak w ogóle, sama podjęła z żyły zaledwie dwanaście godzin temu, więc teraz była najsilniejsza. A on nie był. "Nie karmiłeś się odpowiednio odkąd brałeś z mojej żyły, prawda?" Zerknął na ogień. "Oczywiście, że tak." "Kłamiesz." "Proszę skorzystaj z tego samochodu i znikaj z powrotem do Bractwa." "Nie." Jego oczy zwęziły się, gdy spojrzał na nią. "Przeciągasz strunę." "Ponieważ mam rację we wszystkim-" Tak po prostu, był na nogach, nawet jeśli był bezwładny, to jeszcze udało mu się na nią napierać, zmuszając ją, by zrobiła krok do tyłu lub upadła. I kolejny. I kolejny. Dotarła aż do ściany. 345

I była tam zablokowana przez jego ciało. "Czasami warto przemyśleć swoje wnioski, Wybranko." Layli trudno było oddychać, ale nie dlatego, że była naciskana na klatkę piersiową. "I wiem coś jeszcze." "A co takiego." Przypominała sobie intensywnie co usłyszała jak Blay i Khill mówili o poprzedniej nocy, o tym, jak Rankhor, V i bliźniacy poszli do miejsca, gdzie przebywała Banda Drani. "Wiem, że miałeś jeszcze jedną szansę, aby ich zabić. Wiem, że poszli do domu gdzie mieszkałeś, i nie zostawiłeś tam nic, co mogło ich skrzywdzić. Mogłeś zastawić tam zasadzkę, lub założyć jakąś pułapkę, ale nie zrobiłeś tego." Na to odskoczył od niej. Bolesne było to, że widziała jak utykał dookoła, zobaczyła jego zakrwawione, podarte ubrania, była świadkiem jego wyczerpania. Powiedziała ponuro, "Więc niekoniecznie karmię wroga, prawda?" W końcu zatrzymał się przed kominkiem. Umieścił jedną rękę na biodrze i wpatrywał się w płomienie, wydawał się dziwnie pokonany. "Po prostu idź," powiedział. "Dlaczego chcesz ukryć to, co jest dla mnie dobrymi wieściami?" Pomysł, że może nie stara się już zniszczyć Bractwa lub Ghroma był ogromną ulgą. "Dlaczego?" "Jeśli nie mielibyśmy naszej umowy, przychodziłabyś się zobaczyć ze mną." Layla poczuła dziwne ciepło, i zdała sobie sprawę, że tak było po raz kolejny, kiedy zbliżała się do przepaści. Wszystkie ich dotychczasowe noce był zdefiniowane tańcem w roli manipulatora i ofiary. I ta rola dawała jej przewrotne poczucie bezpieczeństwa. Oznaczało to, że mogła się ukryć za obowiązkiem wobec Bractwa. Oznaczało to, że mogła udawać, że została do tego zmuszona. Prawda... była znacznie bardziej skomplikowana.

346

Jego obraz, kiedy widziała go w nocy, stojącego, tam gdzie był teraz przed kominkiem, powodował, że miała ochotę zdjąć kurtkę; jakby wcześniej nie było jej gorąco, za to teraz była w płomieniach. Xcor obejrzał się przez ramię. Migotliwe światło oświetlało jego rysy, jego deformacja twarzy wydawała się jeszcze bardziej widoczna. A jednak, choć mógł być brzydki dla niektórych... dla niej taki nie był. Próbowała wyobrazić go sobie bez ubrania. "Tak," szydził. "Czy nadal byś tu przyjeżdżała? I nie martw się, że zranisz moje uczucia. Kobieta, która mnie urodziła, nie chciała mnie. Jestem dobrze zaznajomiony z kobiecym lekceważeniem." Po chwili ciszy, machnął ręką w powietrzu. "Wierzę zatem, że to jest odpowiedź-" "Przyjeżdżałabym" powiedziała stanowczo. "Przyjeżdżałabym tu, by się z tobą zobaczyć." Położyła ręce na swoim wielkim brzuchu, chcąc oszczędzić nienarodzonemu młodemu tej rzeczywistości. Jego oczy rozszerzyły się w szoku. Potem zwęziły. "Dlaczego". Jego głos był ostry żądaniem, które zmobilizowało ją do powiedzenia jakiejś innej prawdy. "Nie wiem, dlaczego." Wzruszyła ramionami. "Ale brak zrozumienia nie zmienia faktu, że przyjeżdżałabym." Nastąpiła kolejna długa cisza. Gdy Xcor odpowiedział, mówił tak cicho, że nie była pewna, co powiedział. Ale brzmiało to jak "Nie szukałem przemiany." Nie trudziła się, aby poprosić go o powtórzenie, cokolwiek to było. Bez wątpienia, jeśli chciał by usłyszała jego słowa, mówiłby głośniej. "Weź z mojej żyły." Po wydaniu tego polecenia, wiedziała, że nie będzie już odwrotu. Po przekroczeniu tej granicy, gdzie nie było udawania, a był wybór, była bardzo świadoma tego, że jej przeznaczenie się zmienia. Ale przynajmniej nie przez kilka losowych i nieistotnych decyzji, np. czy przejść w lewo czy w prawo. Była świadoma. Bardzo świadoma, że to było tak, jakby ten przytulny pokój w tym malowniczym małym domku, miał krzykliwe kolory i emanował mocniejszymi zapachami niż jej nos mógł poczuć. Jej słuch również był 347

wyostrzony do punktu bólu, każdy trzask ognia lub oddech z jej ust lub jego, rezonował jak echo jakiegoś wielkiego kanionu. Wtedy podszedł do niej, nie szybko i bez agresji. Jego oczy były zwrócone na nią, ale był ostrożny, jakby teraz drapieżnik bał się swojej zdobyczy. Krocząc obok niej, Xcor podał jej ramię. Gdy tylko spojrzała na niego, powiedział: "Widziałem kiedyś. Jak dżentelmen podawał ramię wartościowej samicy?" "Tak", powiedziała szorstko. "Tak to jest robione." Po tym, jak wsunęła rękę pod jego, poprowadził ją do kanapy i posadził na zużytych poduszkach. Potem odwrócił się i wyszedł z pokoju. "Dokąd idziesz?" Zawołała.

Tłumaczenie: Fiolka2708

348

CZTERDZIEŚCI DWA "Masz najpiękniejsze dłonie na świecie." Trez leżał w swoim łóżku z Seleną obok, oboje byli nadzy i całkowicie odsłonięci. Ich seks był tak namiętny, że prześcieradła wylądowały na podłodze, a ich gorąca skóra dopiero teraz zaczynała się schładzać w delikatnych powiewach powietrza ciemnego pokoju. "Wspominałeś już o tym wcześniej", powiedziała z uśmiechem. Zrobił mmmm-hmmmm. "Lubię je na sobie. Lubię patrzeć na nie. Lubię je czuć." Gładząc jej dłoń swoją dłonią, czuł ten kontakt w całym ciele. Tak spokojnie, pomyślał. To było tak spokojne. "Chciałabym zobaczyć gwiazdy", powiedziała po chwili. "Przez okno tam." "Tak." Jak to zwykle było tuż przed piątą rano, okiennice były opuszczone na dzień. Były opuszczone nie tylko z powodu pogody, ale i światła słonecznego, a świt przybywał później w te dni. "Wiesz, nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem," powiedział. Odwróciła się na bok, opierając głowę na dłoni, którą się zajmował. A jak zobaczyła, że brakuje mu kontaktu, dała mu drugą do zabawy. "Nie doświadczyłeś czego?", zapytała. "Tego rodzaju ciszy." W ciągu tych wszystkich lat pustych orgazmów, chciał wiedzieć, że taka głęboka więź na niego czekała. To by sprawiło, że takie obżeranie się było całkowicie zbędne. "Chcesz włączyć jakąś muzykę czy coś?", Zapytał nagle, na wypadek, gdyby był jedynym cieszącym się z ciszy. "Nie, jest... idealnie." Na to, musiał się wykręcić i pocałować ją w usta. Następnie poprawił poduszki za plecami i wznowił ten nowy rodzaj zabawy... w której prześledził

349

każdy z jej palców, rozwierając je i składając przed przystąpieniem do gładzenia końcówek. "Kocham gwiazdy," powiedziała, jakby mówiła do siebie. "Mam pomysł na dzisiejszą noc." "Tak?" Rzucił kolejne Mmmmm-hmmmm. "To niespodzianka. Będziesz jednak musiała odłożyć łódkę na później". A on prawdopodobnie będzie potrzebował valium. Ale ona będzie go kochała. "Trez?" "Tak?" "Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił." Uśmiechnął się w ciemności. "Czy to zaangażuje mój język, przypadkiem? Wystarczy, że wymienisz część ciała, moja królowo." "Nie." Zmiana w jej głosie zatrzymała go. I na ułamek sekundy chciał powiedzieć: Proszę, nie. Możemy porozmawiać o tym po zmroku. Zostawmy godziny dziennie na fantazje o wieczności. Ale jak zawsze, nie mógł odmówić jej niczego. "Co to jest?" Selenie zajęło trochę czasu, zanim odpowiedziała, i to prawdopodobnie oznaczało, że starannie dobierała słowa. Starał się zachować spokój. "Nie spiesz się." "Siostry". Zawahała się. "Te, które odeszły... są wystawione na cmentarzu. Wiesz, dokładnie tam, gdzie mnie znalazłeś" Ten żywopłot, pomyślał. Ten, przez który wyjrzał, by zobaczyć te marmurowe posągi... które, jak się teraz obawiał nie zostały w ogóle wykonane z marmuru. "Tak pamiętam." "Nie pozwól im mnie tam zabrać". Odsunęła swoją rękę i usiadła. Kiedy spojrzała w dół na niego, jej długie, piękne czarne włosy rozlały się na ramiona, obejmując jedną z jej piersi, dotykając skóry na jej udach. "Będą chcieli. Powinieneś wybrać pozycję... wiesz, kiedy przyjdzie czas, mogą umieścić mnie w dowolnej pozycji, jakiej chcesz. Potem położą tynk na

350

włosach, twarzy i ciele. To jest rytuał. Dlatego wszyscy tam są różni, w różnych pozach, mam na myśli." Trez potarł twarz. Nic to nie pomogło na złagodzenie bólu w klatce piersiowej. "Selena, nie mówmy o tym-" Złapała go za ramię. Mocno. "Obiecaj mi. Nie będę mogła wypowiadać się za siebie, kiedy ten czas nadejdzie. Musisz to dla mnie zrobić." Ponownie, nie mógł odmówić jej niczego - i dla związanego mężczyzny, to nie tylko wydawało się w porządku, ale i zdrowe. Tyle, że ta prośba? Złamała go, kiwnął głową. "W porządku". Odchrząknął. "Dobra, zadbam o to." Na raz, jej ciało się rozluźniło, i odetchnęła. Potem, przysunęła się do niego i potrząsnęła głową. "Wiem, że to wbrew wszystkiemu, czego byłam nauczana i wszystkich tradycji... ale część mnie jest paranoikiem, że utknęły tam w środku." "Przepraszam - co? Masz na myśli, swoje siostry?" Skinęła głową. "Skąd wiemy na pewno, że Zanikh istnieje? Co jeśli wszystko, co powiedziano, że jest prawdą, w rzeczywistości nie jest? Jak wszyscy w Sanktuarium, zawsze starałam się unikać tego cmentarza - i nienawidzę ciszy i spokoju panującego tam w środku. Boże, te biedne kobiety, które znałam, wspólnie z nimi się posilałam i pracowałam razem w służbie Pani Kronik." zaklęła cicho. "Są zatrzymane na tym cmentarzu, nie tylko zamrożone w ich ciałach, ale zapomniane przez resztę z nas, bo nie możemy sobie poradzić z tym, jak się czujemy, gdy z nimi jesteśmy. Co jeśli one mogą nas zobaczyć? Co jeśli one mogą nas usłyszeć? Co jeśli czas po prostu płynie, kiedy one są tam uwięzione na zawsze..." Selena zadrżała. "Nie chcę tego. Kiedy odejdę, chcę być wolna." Jej wzrok wrócił do okna, do gwiazd migoczących powyżej tak wysoko. "Każdy gatunek ma wersję dla życia pozagrobowego," powiedział. "Ludzie mają Niebo. Wampiry Zanikh. Dla Cieni, jest to wieczność. Nie możemy wszyscy być w błędzie, a każda wersja jest po prostu inną wersją tego samego. Więc to wydaje się mieć sens, że jest coś po tym wszystkim." "Ale nie ma gwarancji, i nie będziesz wiedział, dopóki nie będzie za późno." Wydawała się wycofywać w głąb siebie. "Wiesz, kiedy zastygam, słyszę rzeczy... które się dzieją w tym miejscu, w którym jest moje ciało... 351

poza moją kontrolą, słyszę, czuję i widzę. Moja świadomość jest ze mną, jestem tam, ale nie mogę zrobić czegokolwiek. Jak już wcześniej powiedziałam, nie ma większej paniki, niż to co czujesz, gdy twój mózg funkcjonuje, a pozostałe rzeczy nie." Nie trać tego, powiedział sobie. Nie waż się tego stracić. Zbierze się do kupy i będzie dla niej. Tu i teraz. Gdy ucichła, wyobraził sobie, samego siebie w tym miejscu, które opisała, świadomy wszystkiego, ale bez możliwości udzielenia odpowiedzi lub zareagowania. Wyciągnął rękę i pogładził jej długie włosy. Następnie zaczął ją całować, cicho, powoli. Chwilę później przetoczył się na nią. Gdy w nią wszedł, ta znajoma już szokująca ciasność porwała go, a on potwierdził swoje przyrzeczenie poprzez akt fizyczny. Czasami zło, z którym walczyłeś było czymś, co mogłeś uderzyć albo mogłeś zastrzelić czy rozedrzeć na kawałki. Czasami nawet nie mogłeś zadać mu bólu. I to było naprawdę cholernie okropne. Gdy jego biodra się kołysały, a ona objęła go ramionami, utrzymywał ten słodki rytm i uważał, aby mógł całować ją przez cały czas. W połowie drogi poczuł deszczowy zapach łez. Oboje płakali. *** W siłowni ośrodka szkoleniowego, Rankhor biegał jakby był ścigany przez własną bestię. Bieżnia tego nie czuła. Był pewien, że dźwięki pochodzące z pasa które były na tyle głośne, że usłyszał je mimo pompowania do swoich uszu T.I., który był jak heroina – oznaczały, że maszyna odpadnie w każdej chwili. Ale nie chciał przerywać tempa, by przesunąć się na następną obok. Kiedy bieżnia zaczęła śmierdzieć jak reduktor, wiedział, że decyzja została podjęta za niego. Wskakując na boczne szyny, wyciągnął czerwoną zawleczkę stopu i nastąpiło natychmiastowe spowolnienie. Albo to, albo zgrał się ze śmiercią urządzenia. 352

Łapiąc oddech, otarł twarz jednym z białych zniszczonych ręczników. Były bardziej jak papier ścierny, ale takie lubili. Fritz próbował, od czasu do czasu, zmienić je na coś bardziej miękkiego, ale on i jego bracia zawsze protestowali. To były ręczniki na siłownię. Miały być cienkie i nędzne, tkanina frotte równoważna z kojotami. Kiedy pocisz się jak świnia i nie czujesz spodu stóp z wysiłku, nie chcesz dochodzić do perfekcji jak Szpic. Czyżby naprawdę zrobił dwadzieścia cztery mile? Cholera, jak długo, był tutaj na dole? Wyłączając bieżnię, zdał sobie sprawę, że nie tylko zdrętwiały mu stopy, ale jego mięśnie płonęły, a ramię, które miał ranne dobre pięć dni temu było wykręcone. Skończył parkując na jednej z drewnianych ławek, które stały po drugiej stronie pokoju. Gdy jego oddech stopniowo wrócił do normy, czuł się tak, jakby był z braćmi, mimo że był sam: Czy to przez sztangę, która wciąż była ustawiona na sześćset funtowe obciążenie dla Butcha, czy przez hantle, którymi Z robił wymachy lub drążek, na którym Thor podciągał się w górę i w dół, mógł zobaczyć obraz każdego wojownika, usłyszeć ich głosy, widzieć jak chodzą, poczuć ich wzrok na sobie jak mówili do niego. To wszystko, powinno sprawić, że czuł bardziej związany, zamiast mniej. Ale w rzeczywistości, nawet jeśli ta czterdziesto czy pięćdziesięciometrowa przestrzeń była zapchana tymi wszystkimi dużymi ciałami, nadal czuł się odizolowany. Wycierając ponownie twarz ręcznikiem zamknął oczy i przeniósł się do innego miejsca, innego czasu... do wspomnień, które teraz już wiedział, starał się zostawić za sobą, ponieważ groziły wynurzeniem. Biały wiejski domek Belli. Jej ganek, który był tak angielsko przytulny, że zbierało się na wymioty... lub kucający glina jedzący szarlotkę. On wychodzący, przez frontowe drzwi, z głową zwisającą jakby został ścięty i tylko chrząstki szyi nadal ją utrzymywały. Jego ukochana Mary na górze w sypialni, która właśnie powiedziała mu żeby się odpieprzył. Chociaż, oczywiście, ona nie była tak wulgarna. 353

Jego życie się kończyło z chwilą, jak opuścił ten dom. Nawet jeśli był żywy, był martwym idącym mężczyzną... ...do chwili, aż nagle wystrzeliła z tego progu z bosymi stopami. Nie czuję się dobrze, Rnkhor. Nie czuję się dobrze... "Czemu o tym myślisz, stary." Przetarł jeszcze raz, mocno ręcznikiem twarz. "Po prostu zostaw to gówno... daj spokój, pomyśl o czymś innym..." Z wyjątkiem tego, że jego mózg nie chciał się przekierować. A następne wspomnienie było jeszcze gorsze. Pokój szpitalny, ale nie jeden z tych tutaj w rezydencji, ani nawet w klinice Aghresa. Szpital człowieków, a jego Mary była w łóżku. Cholera, wciąż pamięta kolor jej skóry. Źle, wszystko źle. Nie tylko blada, ale siniejąca. Aby ją uratować, zrobił jedyną rzecz, o której mógł pomyśleć, zwrócił się do jedynej matki jaką miał: Musiał odszukać Panią Kronik. Opuścił szpital człowieków i poszedł do domu, do swojego pokoju, ukląkł na ostrych diamentach, aż jego kolana były czerwone od krwi. Modlił się o cud. Z przekleństwem, wyciągnął się na ławce, opierając swój tułów na twardym drewnie, stawiając obie stopy na podłodze po obu jej stronach. Jego Mary nie wracała dzisiaj do domu. Była w domu pomocy. Matka tego dziecka została zabrana do Aghresa. Po przejściu w śpiączkę. Pracownicy postanowili zostawić dziecko w domu na cały dzień, a Mary chciała być z dziewczynką. Boże, przypomniał sobie, cierpienie przez światło dzienne, gdy Mary leżała chora w szpitalu. To nie było bezpieczne dla niego, być z nią w czasie godzin słonecznych, ale był przerażony, że ona umrze, kiedy nie będzie mógł się do niej dostać. Pewnie mogli zawieźć młode by zobaczyło swoją mahmen, gdyby gówno doszło do tego. Jako pretrans, mogło iść nawet w samo południe. Wpatrując się w sufit, myślał o Trezie i Selenie. Ich randce. Ich wypadzie od centrum miasta. Zabawne, że uniknęli ludzkiej policji. To było warte walki. Wszystko.

354

Jego Mary nie wracała do domu dzisiaj, a on nie wiedział, jak ma przetrwać przez kolejne dwanaście godzin, dopóki nie zobaczy jej ponownie. Mimo, że wiedział, że mógł zadzwonić, napisać smsa, albo porozmawiać z nią przez Skypa w każdej chwili i tak długo, jak mu się podoba. Ta dziewczynka prawdopodobnie straci swoją mahmen. I Trez prawdopodobnie straci Selenę. Rankhor był całkiem pewien, że wszyscy modlili się o cud, tak jak on. I może to było to, z czym miał problem. Dlaczego on miał szczęście? Thor nie miał. No tak, brat znalazł Autumn, i to było błogosławieństwo ponad miarę. Ale tak jak kochał tę kobietę, utrata Wellsie omal go nie zabiła. Po prostu nie łapał tego. Chyba że ponownie wkroczy Pani Kronik, lub ktoś znajdzie lekarstwo... Dlaczego on i Mary zostali oszczędzeni? Kiedy jego mózg zaczął skupiać się na tym jednym, musiał to uciąć. Nie chciał zwariować tu zupełnie sam. Tak, pomyślał kwaśno. Bo było dużo lepiej dzielić to z najbliższymi. Straszne czasy. Straszne czasy. Jeśli śmierć przyszła po troje... pomyślał tępo. Kto będzie tym trzecim?

Tłumaczenie: Fiolka2708

355

CZTERDZIEŚCI TRZY Ponieważ Xcor wyszedł z głównego pokoju w domku, Layla przygotowała się żeby wyjść za nim na zewnątrz aby go nakarmić nawet gdyby miała to zrobić na trawniku. Ale gdy tylko podniosła się z kanapy, usłyszała dźwięk… prysznica. Kierowana impulsem, przeszła w poprzek i za rogiem stanęła przed zamkniętymi drzwiami łazienki. „… kurwa…,” mruknął z drugiej strony. „Xcor?” „Zostaw mnie. Wrócę za chwilę.” Gdy przez szpary w ościeżnicy drzwi popłynęło kolejne przekleństwo, chwyciła zasuwę i otworzyła je. Xcor stał przed umywalką, jego koszula była rozpięta do połowy, tułów wygiął pod złym kątem gdy starał się odpiąć guziki i ściągnąć ją przez głowę – bez urażania ran od pocisków na boku. „Co ty robisz?” Zażądał. Przez czarną tkaninę. Przez jedną chwilę, wszystko co mogła zrobić, to gapić się na jego prążkowany brzuch, tak głęboko wyżłobione mięśnie w poprzek jego brzucha, że rzucały cienie. Ale dalej były jego zapadnięte biodra wystające spod skóry, jego bojówki wisiały tak nisko, że tylko potężne mięśnie ud utrzymywały je na miejscu. Były niewiarygodnie potężne. Ale również zbyt wąskie. Skup się, powiedziała sobie. „Zamierzam ci pomóc to zdjąć.” „Poradzę sobie –„ Okręcił się znowu, wydając jęk bólu. Ignorując go, zamknęła drzwi, co sprawiło, że całe ciepło spod prysznica zostało w łazience. „Stop. Nic tylko się zranisz.” „Wszystko ok,” rzucił. Natychmiast położyła rękę na jego ramieniu, a on zamarł w bezruchu. „Pozwól mi pomóc,” szepnęła.

356

Dobrą wiadomością było to, że część koszuli miał na głowie. Więc nie było sposobu, żeby zobaczył jej drżące ręce, którymi ujęła brzeg i delikatnie pociągnęła ku górze, pomalutku przechodząc w górę jego ramion, co ukazało jej oczom wachlarz mięśni, biegnący w dół jego tułowia i masywne wybrzuszenia jego mięśni piersiowych. Dyszał oddychając, jego klatka unosiła się i opadała, pompując powietrze szybciej, gdy uniosła koszulę ponad jego ramiona. Ciężkie ramiona. Grube ramiona zwężające się przy łokciu i dalej przy nadgarstku, ale masywne wszędzie indziej. Odkrywając go, wszystko o czym mogła myśleć to, że był zabójcą. Zwyczajnym zabójcą, którego ciało odzwierciedlało rodzaj pracy jaką wykonywał. „Zaczekaj tam na mnie.” Odmówił spojrzenia w jej oczy. „Nie wezmę od ciebie, gdy jestem brudny.” „Masz brzydką ranę ciętą.” Gdy dotknęła ciepłej, bladej skóry pod zaognioną linią, wzdrygnął się. Ale jego głos pozostał mocny. „To się musi zagoić podczas nocy.” „Tylko jeśli się nakarmisz.” Chrząknięcie, które otrzymała w odpowiedzi było najbardziej lekceważącym jakie słyszała kiedykolwiek. Postąpił naprzód, „Jeśli nie wyjdziesz, zobaczysz o wiele więcej niż moją pierś.” „Ale nogi masz bardziej poranione.” Przyjrzała się powiększającej się plamie na bojówkach. Jego dłonie powędrowały do zamka w rozporku. „I co?” Jakby dawał jej ostatnią szansę. „I co?” Wzruszyła ramionami. „Naprawdę uważasz, że zamierzam zostawić cię pod prysznicem z gorącą wodą bez pomocy? Jesteś blady jak płótno. Ciśnienie krwi jest, oczywiście, niskie. Możesz zemdleć.” „Och, na miłość…” Teraz na nią spojrzał. Szybko i skutecznie, rozpiął rozporek. Górna część spodni opadła. Utknęła niżej na udach. Ale coś zostało ujawnione. I to było… pobudzone.

357

Xcor uniósł brew. „Możesz przestać się gapić. Trudno mi uwierzyć, że cieszysz się widokiem.” Próbowała spojrzeć gdzie indziej. I patrzyła. Ale jej oczy miały własny umysł. „Jesteś taki duży,” wydyszała. Wzdrygnął się. Jakby to, co powiedziała, było ostatnią rzeczą na świecie, której się spodziewał. A kiedy przemówił następnym razem, jego głos się zmienił. Teraz błagał. „Layla… Wybranko Laylo… musisz wyjść.” *** Ponieważ Xcor stał prawie całkowicie nagi przed samicą, nie mógł się ruszyć. I nie tylko dlatego, że jego spodnie zaklinowały się powyżej kolan i zamieniły w pęta. Zielone oczy Layli były niesamowicie szeroko otwarte i skupione na jego fiucie – i tam pozostawały. Zastanawiał się czy ten wieczór mógł jeszcze bardziej przekroczyć granice. Chwila – może nie powinien odrzucać takiego sposobu przejścia w Zanikh. Tymczasem jego fiut kochał taką uwagę. Cholerstwo poruszyło się jakby sugerowało, że powinna nim potrząsnąć i się zaprzyjaźnić. Przykrył sterczącą długość obiema dłońmi i przycisnął do podbrzusza. „Layla.” Zamiast zrobić rozsądną rzecz i odwrócić się od niego z przerażeniem i obrzydzeniem, pochyliła się i chwyciła pasek jego bojówek. Zanim zdołał ją odepchnąć, jego spodnie zjechały w dół i zablokowały się wokół kostek. „Chodź, wsadźmy cię pod ten prysznic.” Nie dała mu szansy zaprotestować. A sekundę później, jego poturbowane i posiniaczone ciało było pod spadającą ciepłą wodą, bolące kości i leczące się rany krzyczały i wzdychały pod wpływem uderzeń. Wraz z zasunięciem zasłony dała mu prywatność jakiej chciał – za wyjątkiem

358

dźwięku opuszczania klapy klozetu, sugerującego, że nie go nie opuściła, ale raczej usiadła. Nie było powodu żeby nie użyć mydła i szamponu i starał się być szybki. Niestety, kula ledwie ominęła płuco i miał piekącą pewność, że ma w ciele kwas akumulatorowy. A mydło nie pomagało. Innym problemem było to, że doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej nagości i pobudzenia. Im bardziej będzie skuteczny, tym szybciej się ubierze. Jednak nie w ubrania. Nie miał czystych ubrań. Zamykając oczy w poczuciu klęski, wypłukał mydliny ze swoich włosów, odchylając głowę w bok. I to był błąd. Strumień wody uderzył w jego fiuta i niech go cholera weźmie, jeśli nie poczuł dłoni, jej dłoni. Albo może jej ust – Uwolnienie było nieoczekiwane. Było jednak niepożądane. Zacisnął zęby, gdy jego kogut kopał i przetaczał się przez niego orgazm – „Nie musisz tego ukrywać,” powiedziała gardłowym głosem. „Widzę twój cień.” „To odwróć wzrok,” jęknął, gdy jego biodra pompowały wytrysk. „Nie mogę.” Opierając się o płytki, wiedział, że stracił przewagę, jaką sądził, że ma w tej sytuacji. Ta kobieta odgadła straszną prawdę o nim. Wiedziała, że jego cele się zmieniły. I wydawała się niechętna utrzymywaniu jakichkolwiek stosunków na zasadach zapewniającym im zachowanie honoru i godności. Ale przynajmniej nie widziała, że wszystko opierało się na niej. Że jego życie… tak żałosne… opierało się teraz na niej. Gdyby to ujrzało światło dzienne, byłby zrujnowany. Xcor zakręcił kran, zdeterminowany położyć kres temu wszystkiemu i po prostu ją odesłać żeby mógł odzyskać kontrolę. Właśnie gdy miał odsunąć zasłonę i się nią owinąć, ciężki ręcznik został przerzucony nad krawędzią. „Dla twojej skromności,” powiedziała. Naśmiewała się z niego? Nie martwiąc się o wycieranie, przykrył dolną część ciała i odsunął zasłonę. Rzeczywiście siedziała na toalecie, polar maskował jej zmienione ciążą kształty. 359

Bez słowa, podciągnęła rękaw i wyciągnęła rękę. W jej oczach było wyzwanie. „Dobra,” warknął, zły na samego siebie. Na nią. Wkroczyli na nowe terytorium. Opadając do jej kolan – ponieważ miała rację, miał straszne zawroty – umieścił kły w jej ciele. Wygłodzony. Bardzo mu jej brakowało. A jednak wbił kły najdelikatniej jak mógł. Gdy poczuł pierwszy smak, jęknął, jego ciało zakołysało się uderzając w szafkę na której była zamontowana umywalka. Jej krew była jak ciemne wino, które zamiast zaspokajać, wywoływało pragnienie w jego wyschniętym gardle, a między jego nogami kogut kopał i kopał. Uwolnił orgazm w ręcznik, rozkosz puściła się pędem jego żyłami, przez jego kości, ciało – Moja. Z głębi trzewi dopadło go pragnienie wzięcia jej tak gwałtownie, że zaczął zgodnie z nim postępować, jego ciało znalazło się na skraju zerwania na równe nogi i zaciągnięcia jej na podłogę żeby ją posiąść. W ciąży czy nie, miał zamiar dopaść jej płci i zostawić w niej swój ślad – Przerywając kontakt, odepchnął się od niej, podpierając się nogami o szafkę, zimna porcelana stojącej za nim wanny pokąsała jego ramiona, a on zesztywniał próbując przywrócić sobie samokontrolę. „Co się stało –„ „Idź!” Krzyknął. Wewnątrz niego, jego seksualna bestia skradała się, gotowa żeby ją mieć – w komplecie z jego żądzą krwi, wiedział, że może nie zapanować nad oboma instynktami naraz. Był zdolny pić z jej nadgarstka i jednocześnie pieprzyć ją do surowego. „Xcor, nie wziąłeś wystarczająco –„ Zaciskając zęby, zamknął oczy i naprężył się. „Wypierdalaj stąd! Jeśli chcesz aby twoje młode uszło z życiem – wyjdź! Zaatakuję cię! Idź!” Tym przyciągnął jej uwagę. Bez wątpliwości pozostawał fakt, że wciąż miał orgazm, ręcznik przepadł, a on dysząc wyrzucał z siebie strumienie, znacząc własne uda i 360

brzuch, mięśnie jego nóg drżały od wywieranego na nie nacisku – aby był pewny, że nie rzuci się na nią. „Idź!” Ułamek sekundy później była poza łazienką, a chwilę potem poza domkiem. Tak się spieszyła, że zostawiła wszystkie drzwi otwarte, tak więc mógł zobaczyć tylne reflektory jej samochodu, niechlujnie krążące po trawniku od frontu, a potem mknące w dół drogi. Dopiero gdy nie mógł widzieć jej tylnych czerwonych świateł i usłyszeć szelestu opon, trochę się rozluźnił i otrzeźwiał. Trzymając swojego koguta, zaczął głaskać trzonek, wyobrażając sobie jej wzrok na sobie i dziwny ton jej głosu, gdy mówiła o jego rozmiarze. Nie był zainteresowany masturbacją. Ale to czego naprawdę nie chciał to żeby jego racjonalna strona całkowicie go opuściła – żeby nie podążył za nią w noc, zatrzymując ją w jakimś niebezpiecznym miejscu żeby zrobić jej to, czego zrobić jej nie chciał. Nie, pozostanie na miejscu. Och, Boże… sposób w jaki na niego patrzyła, pomyślał, gdy zaczął przychodzić do siebie.

Tłumaczyła: Sarah Rockwell

361

CZTERDZIEŚCI CZTERY „Powiedział, że będzie mi potrzebna parka.” Następnego wieczoru, gdy nastała ciemność i okiennice zostały podniesione na noc, Selena spoglądała tam i z powrotem pomiędzy dwoma płaszczami, które trzymał przed nią Fritz. Jeden był czerwony, drugi czarny; oba były wełniane i stosunkowo długie. „Och, przepraszam, pani.” Odwrócił się z powrotem do szafy wnękowej przy garażu. „A może któryś z tych?” Tym razem zaproponował jej wybór pomiędzy puchową kurtką do pasa, która wyglądała jakby była zrobiona z bułeczek podawanych do obiadu i drugą, zdecydowanie dłuższą. Obie były czarne i miały małe metki z napisem PATAGONIA. „Jest stosunkowo łagodna noc,” zauważył Fritz. „Może krótszą z nich?” „Tak, myślę, że masz rację.” Wkładając ją, była zaskoczona jak była lekka, a po zapięciu zamka, sprawdziła kieszenie. „Jest fantastyczna.” Lokaj uśmiechnął się. „Cała przyjemność po mojej stornie. Rękawiczki?” „Myślę, że będę trzymała ręce w kieszeniach.” „Jak sobie życzysz, pani.” Idąc do kuchni czuła się pełna życia. Trez nie chciał powiedzieć jej dokąd się wybierają, a tajemnica była jak mocne, uderzające do głowy wino, przyprawiające ją o szum głowy, a ciało o falowanie. Przed drzwiami do jadalni, zawahała się. Dźwięki i zapachy Pierwszego Posiłku były oczywiste i przyjazne, głosy, które znała tak dobrze, zapachy powodujące burczenie w brzuchu. Mimo to zawróciła i udała się do innego wyjścia z kuchni, które wychodziło z boku na główną klatkę schodową. Wszyscy byli tacy mili poprzedniej nocy, wszystkie samice nie szczędziły jej uwagi i wsparcia. Nie chciała im przeszkadzać i naprawdę nie potrzebowała szczególnego traktowania.

362

Czuła się trochę zmęczona, a chciała zachować siły na randkę. Gdy weszła do foyer, zobaczyła, Treza i Mannego, stali blisko siebie po drugiej stronie mozaiki z wizerunkiem kwitnącej jabłoni na podłodze. Byli poważni i rozmawiali w skupieniu. Jaj serce się zatrzymało. Czy lekarz nalegał żeby, ze względu na swój stan, nigdzie nie wychodziła? A może chciał żeby najpierw zeszła na dół do kliniki? Spojrzała za siebie, rozważając rzucenie się do ucieczki. To nie prowadziło do podziemi, chociaż – „Musisz o nią zadbać,” ostrzegł Manny. „Zadbam. Przysięgam na życie mojego brata.” Och… a niech to – Manny wyciągnął coś z kieszeni. Breloczek, albo coś w tym stylu. Wymachując tym przed twarzą Treza, powiedział, „Nigdy nie prowadził jej nikt inny.” „W takim razie dlaczego mi ją dajesz?” „Musisz wypaść w dobrym stylu. Wychodzisz ze swoją kobietą, nie musisz jechać jakimś BMW.” „Jesteś samochodowym snobem.” Selena zmarszczyła brwi. Samochód? Mówili o – Trez odwrócił się tak, jakby wyczuł jej zapach w powietrzu i natychmiast, gdy ją zobaczył, uśmiechnął się. „Hej, jesteś gotowa, moja królowo?” Idąc przez ogromną przestrzeń, uśmiechnęła się w odpowiedzi. Rozpuściła włosy, bo przypadkiem wiedziała w jaki sposób się w nie wpatruje, bawi się nimi, gładzi je, a wolał je właśnie takie. I właściwie nie była przyzwyczajona do tego stylu, ale również to polubiła. Formalny kok Wybranek mógł spowodować jedną cholerną godzinę bólu głowy na każde kilka godzin noszenia. Stając na czubkach palców, pocałowała jego usta i przytuliła do jego boku, wpasowując się idealnie pod jego ramię. „Jestem bardzo gotowa.” Manny przybił piątkę z Trezem i powiedział pod nosem, „Mam cię.” „Dzięki, człowieku.”

363

Następnie medyk mrugnął do niej i udał się do jadalni, w której byli wszyscy. „Co to znaczy?” Zapytała Selena, gdy Trez otworzył drzwi do przedsionka. „To, mam cię?” „Nic.” Pochylając się do przodu, otworzył drugie drzwi i do środka wpadł chłód nocy, powodując mrowienie jej nosa i zaróżowienie policzków. „Za bardzo?” Zapytał. „Co?” „Za zimno? Zadrżałaś.” „Uwielbiam to.” „Dobrze, chcę opuścić dach.” Od frontu, po prawej stronie kamiennych schodów, stał zaparkowany złowrogo wyglądający czarny samochód, z czarnymi kołami i czymś w rodzaju ogona z tyłu. „Najdroższa Pani Kronik, co to jest?” Powiedziała. „Nazywa się Porsche dziewięćset jedenaście.” „Och…, mój.” Schodząc w dół po schodach, zbliżyła się do maszyny, wyjęła jedną rękę z kieszeni i przesunęła opuszkami palców po nadwoziu. Gładkie, błyszczące, lodowate. „Ale on ma dach, nie?” Powiedziała. „Na tym polega trik.” Otwierając drzwi, posadził ją w fotelu pasażera. „To nowe dziecko Mannego. Dostał go tydzień temu – taki sam model jak poprzedni, ale wnętrze ma inne. W każdym razie tak powiedział.” W środku wyczuła skórę, woń ludzkiej wody kolońskiej i zapach Panikhi. Trez usiadł za kierownicą i zamknął drzwi po swojej stronie. Kiedy przekręcił kluczyk, zabrzmiał potężny ryk, a przez wnętrze przeszły subtelne wibracje. „Sprawdźmy to.” Wcisnął inny przycisk. „Spójrz w górę.” Jak za sprawą magii, to co było nad głową otworzyło się i uniosło, cofając się w uporządkowanych seriach fałd do bagażnika. 364

„Pomyślałem, że chciałabyś zobaczyć gwiazdy.” Uśmiechnął się i włączył ogrzewanie. „Ma osłonę, tak więc nie musisz się martwić o ognisty podmuch.” Odchylając się do tyłu, zobaczyła… aksamitne niebo z migoczącymi gwiazdami. Wypuszczając okrzyk radości, zarzuciła wokół niego ramiona i przyciągnęła go do pocałunku. „To jest niesamowite!” Roześmiał się. „Nie mogę uwierzyć, że nigdy wcześniej nie widziałaś kabrioletu.” „Nigdy nie jeżdżę samochodem. Chyba, że z tobą .” „Cóż, zapnij pasy. Ta suka będzie latać.” Gdy wcisnął gaz, samochód wyskoczył do przodu jak koń z boksu, a ona nie mogła nic na to poradzić, że patrzyła w niebo i uśmiechała się tak mocno, że bolały ją policzki. Nawet w zwidhzie, pojechał szybko strzelając w dół góry, aż dotarli do drogi u podnóża. Skręcił w lewo. „Dokąd zmierzamy?” Zapytała, gdy ponownie wcisnął gaz, a ona została wessana w swój fotel kiedy silnik ryknął. „Zobaczysz.” Spojrzał na nią. „Wystarczająco ciepło?” „Idealnie!” Było głośno i upojnie, zimne powietrze wirujące wokół jej głowy, gorące powietrze uderzające w jej stopy, warczenie samochodu i pochylanie się na zakrętach drogi. Zanim się zorientowała, jej serce biło szybko, jej żołądek robił fikołki, a ona czuła oktany we własnych żyłach. „Mam nadzieję, że to długa podróż!” Krzyknęła. „Co?” „Nieważne!” Traciła z oczu minuty i mile, ale stopniowo stawała się świadoma, że leśny krajobraz został usiany ludzkimi siedzibami. Wkrótce pojawiły się sklepy, domy, parki i iglice apartamentów mieszkalnych. „Gdzie jesteśmy?” Zapytała, gdy zwolnił aby zatrzymać się na czerwonym świetle. „Na przedmieściach Caldie.” 365

„Znowu pojedziemy do śródmieścia?” „Nie.” Uśmiechnął się do niej. „Ale jesteśmy prawie na miejscu.” Zatrzymał się przy nich mały samochód w kolorze banana, a ona poczuła jak kierowca na nich spogląda. Muzyka dudniła wewnątrz tamtego samochodu, a jego silnik zwiększał obroty. „Czy on ma jakiś skurcz?” Zapytała. „W stopach?” „Nie, to się dzieje w innym miejscu,” mruknął Trez. Gdy światło zmieniło się na zielone, mały samochód eksplodował do przodu, jego opony zapiszczały, a w ślad za nim pozostał nieprzyjemny zapach. „Co to wszystko było?” „Czekaj na to.” Faktycznie, samochód z niebieskimi i białymi światłami wyskoczył z parkingu i pomknął w pościgu. Ale nie za Trezem i za nią. Trez pokręcił głową. „To małe gówno powinno wiedzieć, że na tej ulicy nigdy się tego nie robi. Poza tym, jest szalony biorąc ten samochód.” Sięgnął i ścisnął ją za rękę. „Gotowa?” „Och, tak.” Rozejrzała się i nie zobaczyła niczego, tylko rozciągające się na terenie jednopiętrowe budynki połączone ze sobą wspólnym dachem i parkingiem. „Jesteśmy na miejscu?” „Prawie.” Tak naprawdę, pojechali nieco dalej, za kolejne skupisko sklepów ze słowem outlet przypiętym do każdej nazwy. Potem był niewielki las i niewielkie wzniesienie, następnie… Parkingi. Wolne parkingi, rozległe jak trawniki w Sanktuarium. Spojrzała na drugą stronę samochodu. „Co… to jest?” „Witamy w Storytown.” Selena przesunęła się do przodu. Na końcu największego z parkingów był zestaw oświetlonych wejść, tak wysokich i szerokich, że przeczyły rozumowi. Ale to, co było za nimi? Było jeszcze bardziej zdumiewające. Ogromne mechanizmy sięgające wysoko w niebo były oświetlone jak tęcze, a przez wszystkie migające światła i zakręcone czubki wyglądały jakby to były zabawki dla gigantów.

366

Trez obrócił samochód Mannego i strzelił przez parking, zmierzając do bramy w ogrodzeniu, która wyglądała jak miejsce odprawy. Gdy zatrzymał się przed bocznym wejściem, musieli zaczekać, zanim umundurowany na granatowo człowiek nacisnął coś i machnął do nich. „Haj, pan Latimer.” Trez wychylił się i wyciągnął rękę. „Mów mi Trez.” „Jestem Ted.” Potrząsnął ręką i skinął w stronę Seleny. „Zamierzmy bardzo o was zadbać dzisiejszego wieczoru. Naprzód, tędy.” „Zrozumiano. Dzięki, człowieku.” „Nie ma problemu.” Kiedy wcisnął gaz, Selena została obezwładniona przez wszystkie neony. „Co to za miejsce? To jest… magiczne.” „I wszystko nasze. Nikogo nie ma, tylko ty i ja.” „Jak to jest… możliwe?” „Jeden z moich ochroniarzy jest bratem szefa ochrony w tym miejscu. Pogadali z właścicielami i zrobili dla mnie małą przysługę.” Gdy podjechali do drugiego strażnika, Trez zatrzymał samochód i wyłączył silnik. „Podobała ci się wczorajsza nocna jazda przez śródmieście, prawda?” „Och, tak – bardzo tak.” Pochylił się i pocałował ją. „Zaczekaj aż będziesz do góry nogami, moja królowo.” *** Z wysokiej wieży ochrony w centrum parku rozrywki, iAm obserwował z rozbawieniem jak Trez prowadził Porsche przez bramy i zatrzymał się przy drugim punkcie kontroli. „Chcesz lornetkę?” Rzucił okiem na Wielkiego Roba. „Nie, dziękuję. Jestem dobry.” Bramkarz z shAdoWs gwizdał gdy nakładał z powrotem zestaw słuchawkowy. „Masz wyjątkowe oczy skoro widzisz tak daleko.”

367

iAm tylko wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk ze swojego termicznego kubka. Kawa w środku była wystarczająco mocna i gorąca, aby zrobić pizzę z języka. Tak jak lubił. Kiedy Trez obudził go ze swoim radosnym pomysłem około dziesiątej rano, w zasadzie nie spał, raczej był w śpiączce. Plan był oczywiście zwariowany. Kto, do cholery, wynajmuje cały przeklęty park rozrywki na trzy godziny? Zwłaszcza kiedy cholerstwo zostało zamknięte po sezonie tydzień temu? Trez wynajął. Oto kto. I iAm pomógł facetowi to zrobić. Robienie tego wszystkiego dla Seleny pochłonęło niewiarygodne ilości pieniędzy, a niektóre szczere rozmowy telefoniczne były trudne do przejścia. Ale dzięki Wielkiemu Robowi i jego bratu Jimiemu, vel Jimbo oraz żonie właściciela, która poprzedniego lata straciła ojca chorego na raka, wszystko załatwili: personel, oddelegowany na przerwę w związku z zamknięciem po sezonie, został wezwany z powrotem, a maszyny, zabezpieczane przed mrozem, były ponownie gotowe do użytku. Mieli nawet zniżki na stoiskach – dzięki kelnerom od Sala. Radość na twarzy Seleny i duma na gębie brata – oczywista nawet z wysokości wieży – były tego warte. I wiesz co, dzisiejszego wieczora trudno było pogardzać ludźmi. Na Boga, właściciele nie zatrzymali żadnych pieniędzy, oprócz wypłat dla personelu. Oddali je Amerykańskiemu Stowarzyszeniu na Rzecz Raka. Czasami ludzie potrafili się wznieść, pomyślał. Naprawdę potrafili. „Więc kim ona jest?” Zapytał Wielki Rob. „To znaczy, słyszałem, że jego dziewczyną, ale nie wiedziałem, że była… wiesz, chora. Długo już są ze sobą?” „Wystarczająco długo.” Nastała ciężka cisza. „On nie wraca do pracy, prawda?” „Przez jakiś czas nie.” „Zamierzacie nas sprzedać, chłopaki?” „Nie wiem. Nie dotarliśmy tak daleko.” I nie była to prawda na wielu poziomach. 368

iAm ponownie sprawdził swój zegarek. Ósma trzydzieści. Idealny czas odjazdu żeby dotrzeć na jedenastą trzydzieści. W dupę fikuśna karetka Mannego utknęła w śródmieściu, gdzie wciąż było zbyt gorąco po nocnej imprezie żeby ją ruszyć, ale mieli plan awaryjny dla Seleny. Manny miał, przemalowany, swój stary ambulans i był w gotowości, a park rozrywki był więcej niż szczęśliwy, mając na swoim terenie dobrego lekarza, który czeka i obserwuje. „Rozumiem dlaczego nic nie mówił,” mruknął Wielki Rob, gdy opuścił lornetkę. „I nie bez powodu, ona wygląda jak nie z tego świata.” „Jest również bardzo dobrym człowiekiem.” „Czy ona wie co on robił… no wiesz. Kobieta z klasą, jak ona… wiesz co mam na myśli.” „Szczerze mówiąc, myślę, że to gówno zajmuje ostatnie miejsce w ich myślach.” „Tak. Jasne. To znaczy, tak.” iAm spojrzał na gościa. „Nie martw się, ogarniam to. Możesz wracać do klubu.” Człowiek przytaknął. „Powinienem iść.” Gdy mężczyzna zawahał się, iAm wyciągnął rękę. „A jeśli chodzi o plany na przyszłość dotyczące firmy, wszystkimi się zaopiekujemy, obiecuję. Bez względu na to, co się stanie.” Wielki Rob potrząsnął dłonią. „Dzięki, człowieku. Ale muszę powiedzieć, że bardzo lubimy dla ciebie pracować. Poza tym, nie wiem czy Milczący Tom przejdzie następną rozmowę kwalifikacyjną. Prawie go to zabiło, gdy pięć lat temu aplikowaliśmy do Treza.” „Tak, sądzę, że wypowiedział jakieś dwanaście słów odkąd go znam. Uważaj na drodze.” „Dzięki. Zadzwoń do mnie gdybyś czegoś potrzebował.” Wielki Rob odłożył lornetkę na biurko i zatrzymał się na chwilę, patrząc na zewnątrz, gdzie Trez i Selena spacerowali pomiędzy zderzakami samochodzików i kręcącymi się filiżankami dla dzieci. Potrząsając głową, wyszedł, zamykając za sobą drzwi. iAm ponownie sprawdził swój zegarek. Trzy godziny. 369

A potem co? Co, do diabła, miał zamiar zrobić z maichen? Co zrobi, gdy Trez i Selena będą go potrzebowali… a on będzie na spotkaniu z tą kobietą? Jezu, po całym tym życiu w celibacie, to szokujące znaleźć się w sytuacji aranżującego spotkanie sam na sam z przedstawicielką odmiennej płci. I nie po to żeby gadać. Nie, nie był w rozmownym nastroju. Przecierając oczy, wyobraził sobie kobietą przykrytą tą blado niebieską szatą i obsesyjne pragnienie wśliznięcia się pod jej krawędź. Niech to piekło, gdyby to nie było wyczerpujące pod względem molekularnym, prawdopodobnie spędzałby całe dnie patrząc w sufit i rozmyślając o tym, co mógłby jej zrobić. A ponieważ tak było, spał i budził się z erekcją. W tej sprawie również nic nie zrobił. Gdyby drgnął, wszystko stałoby się zbyt realne. I z tego samego powodu nie powiedział swojemu bratu ani słowa na temat wycieczki do s’Hisbe ani o kobiecie z którą miał „randkę”. W porównaniu do tego z czym miał do czynienia Trez, to był pikuś. A, do tego wszystkiego, były tam jeszcze zachwycające krajobrazy, które, co z zaskoczeniem odkrył, sprawiły, że chciał zostać w tym miejscu. Może dlatego, że czyniły sprawy mniej przerażającymi? Ale chwila, nie myślał o tym, że miał zamiar pójść. Jak mógłby zostawić…? Nie, nie zamierzał iść. Po raz pierwszy w życiu sądził, że nie może sobie zaufać by nie rzucić się na jakąś biedną samicę. I, cholera, ona prawdopodobnie również poszła po rozum do głowy. Spotykać się nieznajomym samcem w szczerym polu? Musiałaby być obłąkana, żeby coś takiego zrobić. Zwłaszcza, że musiała wiedzieć, co mu chodziło po głowie. Nie, powiedział sobie. Żadne z nich nie zamierzało pokazać się w domku na górze o północy. I tak było lepiej dla wszystkich. Naprawdę. Tak było.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell 370

CZTERDZIEŚCI PIĘĆ "To nie żyje! O losie, tego już nie ma, przestań!" Nie, pomyślał Xcor. Nie zrobi tego. Gdy nadal dźgał reduktora, czarna krew plamiła mu twarz, klatkę piersiową, przedramię. Czarna krew zbierała się na zimnym asfalcie alejki. Czarna krew dostała się do jego oczu. Ale wciąż atakował, a jego ramię przenosiło ostrze w tułów reduktora, wszędzie, z wyjątkiem pustej klatki piersiowej. Zypher na niego krzyczał, odciągał go, przeklinał. Wszystko na marne. Wyprowadzony z równowagi, stawał się bestią bez hamulców, jego umysł unosił się powyżej wysiłku, doprowadzając go coraz dalej do zabijania, zabijaniaSzarpnięcie, które w końcu oddzieliło go od ofiary, było porównywalne z siłą lawety, dość silne by rozdzielić go ze zniekształconą, sączącą się padliną. Nie wyraził na to zgody. Krążąc, ciął sztyletem przez powietrze, niewiele brakowało, a dotarłby do gardła Zyphera. Kiedy Zypher wyszedł z pola rażenia, wyciągnął własną broń i przygotował się do walki. Xcor pomiędzy szałem, a kończącymi się siłami, sapał, wypuszczając ustami wielkie chmury. Opuścił dom samotnie, bez żadnego z nich, krzycząc i gotowy do konfliktu, półnagi i całkowicie szalony. Zrobił to dla dobra swoich żołnierzy. "Co się z tobą dzieje!" zażądał Zypher. "Co ci jest!" Xcor wyszczerzył zęby. "Zostaw mnie w spokoju." "Więc mam ci pozwolić się zabić?" "Zostaw mnie!" Echo jego krzyku odbijało się w alei, słowa biegły pomiędzy ceglanymi ścianami budynków, pędząc w ciemnościach jak nietoperze uwolnione z jaskini. Twarz Zyphera wyrażała czystą wściekłość. "Oni mają broń, pamiętasz? A może ostatnia noc zatarła ci pamięć!"

371

"Oni zawsze mieli broń!" "Nie taką!" Xcor spojrzał na zabójcę. Mimo, że był w większości rozczłonkowany, wciąż się poruszał, unosił cienkie ramiona w powietrze jak w zwolnionym tempie, nogi brodziły w gulaszu z wnętrzności i czarnego oleju. Warcząc na reduktora, wydał okrzyk, a potem wbił go w zapomnienie. Światło było tak jasne, że został oślepiony przez błysk, jego siatkówki zbuntowały się na blask. Ale szybko wróciły do normy, a każde mrugnięcie pozwalało na lepszą widoczność. Po prostu potrzebował więcej. Musiał znaleźć następnych - i potrzebował czegoś jeszcze. "Przyprowadź mi kurwę" warknął. Zypher się cofnął. "Co?" "Słyszałeś mnie. Znajdź mi jedną. Przyprowadź ją do domku." "Człowiek czy wampir?" "To nie ma znaczenia. Wystarczy żebyś odpowiednio zapłacił, aby była chętna." Spodziewał się pytania. Nie było żadnego. Zypher tylko skinął głową. "Jak sobie życzysz." Xcor zaczął się oddalać, przygotowując się do polowania, walki i zabijania. Zanim zerwał się do biegu, spojrzał przez ramię. "Blondynka. Chcę blondynki. I musi mieć długie włosy." "Wiem, do kogo zadzwonić." Xcor skinął głową i pobiegł alejką, jego buty grzmiały na nierównym chodniku. Wąchał wiatr, jego mózg filtrował zapachy spalin diesla i tanich restauracji, brudnych bezdomnych ludzi i gnijących ryb w rzece. Jego wściekłość na siebie zaostrzała się z każdym haustem powietrza"Hej, stary, potrzebujesz towar?" Przygarbiając ciało, odwrócił się, ale wiedział co jest źródłem tego zapachu, który zbliżał się do niego, wiedział że ten kto stoi w cieniu w żadnym wypadku nie był człowiekiem. Wróg, którego szukał sam go znalazł, a reduktor nie zdawał sobie sprawy z kim rozmawiał. "Tak," powiedział. "Chciałbym trochę towaru." 372

"Nietutejszy skurwysynu" powiedział zabójca. "Czego chcesz?" "Co masz?" "Mam dobry towar. Czysty kolumbijski biały proszek H, nie to meksykańskie czarne-" Xcor nie pozwolił kontynuować sprzedażnej ściemy. Gwałtownie skoczył do przodu i zamachnął się sztyletem, tnąc zabójcę po twarzy na wysokości oczu. Nieumarły natychmiast podniósł ręce do góry i zgiął się w pół wyjąc z bólu - Xcor nie tracił czasu, zrobił wymach nogą i kopnął go w czaszkę, jakby to był piłka, wysyłając nieumarłego w powietrze. Skacząc wysoko, wylądował na reduktorze, przewrócił go i uwięził jedną dłonią ręce na jego głowie. Smród zjełczałego mleka i cuchnącego potu, ze słodkim zapachem wywoływał odruchy wymiotne. Wściekłość, że nie był w stanie się pozbierać odkąd zostawiła go Layla, jeszcze raz wyszła na zewnątrz. Obnażając swoje sztylety, chwycił jeden swoją dominującą ręką i przeniósł go do bladej twarzy reduktora i tak w kółko, dopóki jego twarz stała się płynna od bicia, kości skruszyły się, a szczęka zwisała. Z każdym wdechem wyciągał rękę w górę; z każdym wydechem walił pięścią ze sztyletem, w stałym tempie oddychania. Zypher miał lepszą robotę. Też musiał się pieprzyć by wyjść z tego nastroju. *** Layla siedziała na krawędzi łóżka, jej ręce drżały gdy trzymała telefon w obu dłoniach. Już nie raz przeczytała, to co zostało do niej wysłane. W rzeczywistości, czytała te słowa od chwili, kiedy dźwięk jej wibrującego na nocnym stoliku telefonu obudził ją o zmierzchu. Nie przychodź do mnie ponownie. Nie będzie mnie więcej w domku, ani na farmie i nie chcę więcej być w Twojej obecności. Nie jestem zainteresowany niczym, co masz do zaoferowania. Xcor musiał podyktować to swojemu iPhonowi. Nigdy nic jej nie wysłał za pośrednictwem wiadomości tekstowych, a ona zawsze podejrzewała, że nie umiał czytać ani pisać.

373

Spośród wszystkich sposobów, które mogła sobie wyobrazić na zakończenie ich związku nie myślała, że ich rozstanie, będzie tak wyglądało. Nie z powodu tego, że nagiego próbowała zmusić do nakarmienia się od niej. "... Halo?" Podskoczyła, a telefon wyskoczył z jej rąk i wylądował na krótkowłosym dywanie. Gdy Khill podszedł, aby go podnieść, wpadła w panikę i zaczęła się gramolić z łóżka, aby dostać się tam pierwsza. Albo próbowała się gramolić. Ze swoim brzuchem, nie mogła dostać się daleko bardzo szybko i wstrzymała oddech, gdy jego ręka zgarnęła chudy telefon komórkowy. "Czy wszystko w porządku?", Zapytał. "Wyglądasz blado." Nie patrz na to. Nie patrz na ekran"O mój Boże, płaczesz?" "Nie" Wyciągnęła rękę. "Nie płaczę." Daj mi telefon, daj miKhill podszedł do niej i przechylił jej twarz. "Co się dzieje?" Gładząc kciukiem po jej policzku, położył ten cholerny pieprzony telefon z powrotem, tam gdzie był przedtem, przy łóżku. Wyświetlaczem do dołu. "Pukałem i nikt nie odpowiadał," powiedział. "Martwiłem się." Z drżeniem, zamknęła oczy, a jej zszargane nerwy wciąż wibrowały. "Po prostu czytałam smutną historię w internecie. Chyba była bardziej emocjonalna niż myślałam." Usiadł obok niej. "Sporo gówna się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni-" Zanim się zorientowała, rozpłakała się i przytuliła do jego wielkiej klatki. Oplatając ją ciężkimi ramionami, trzymał ją delikatnie i pozwolił wszystko wypłakać - a fakt, że błędnie zakładał, że łzy były tylko dlatego, że jest w ciąży z bliźniakami i ma zbyt dużo hormonów sprawił, że rozpłakała się jeszcze mocniej. Płakała przez te miesiące kłamstw i oszustwa; za te wszystkie wycieczki na łąkę; wymykanie się z domu; za korzystanie z samochodu, który kupił jej Khill. 374

A przede wszystkim, co było najgorsze, płakała z powodu poczucia straty, tak potężnego, że czuła, jakby ktoś umarł i nie było nic, co mogła zrobić, aby go ocalić. Bombardował ją obraz Xcora, jego próby poprawienia swojego wyglądu i to, że zawsze starał się być czysty, nawet idąc prosto z walki... on pod tym prysznicem, jego ciało szczytujące za zasłoną... do porażki, gdy opuścił głowę i patrzył w ogień jakby obnażył istotną częścią siebie, co go wykrwawiało, osłabiało i zmieniało. Próbowała przekonać samą siebie, że tak będzie najlepiej. Nigdy więcej podwójnego życia. Nigdy więcej fałszu. Nigdy więcej ukrywania telefonu i martwienia się, czy jej wyjście zostało odkryte. Nigdy więcej Xcora"Zadzwonię do dr Jane" powiedział szybko Khill, gdy podszedł do telefonu stacjonarnego. "Co? Nie Jestem- " "Jak mocne są twoje bóle w klatce piersiowej?" "Co?", Powiedziała przez katar. "O czym ty -" Wskazał na jej mostek. Patrząc w dół, stwierdziła, że trzymała rękę na swojej flanelowej koszuli nocnej, a miękka tkanina marszczyła się pod jej napiętą pięścią. To było źródło łez, pomyślała. Szły prosto z jej serca. "Szczerze mówiąc," szepnęła. "Wszystko w porządku. Po prostu musiałam to z siebie wyrzucić - bardzo przepraszam." Ręka Khilla unosiła się nad telefonem. I nawet wtedy kiedy w końcu zabrał rękę, było bardzo jasne, że nie był przekonany. "Myślę, że muszę coś zjeść," powiedziała. To nie była prawda, ale on natychmiast przeszedł w tryb zamawiania, wzywając Fritza, zamiast zespołu medycznego, prosząc o różne rodzaje żywności.

375

Jego niepokój o jej dobre samopoczucie i jego uwaga tylko doprowadziły ją ponownie do płaczu. Najdroższa Pani Kronik... przecież była w żałobie.

Tłumaczenie: Fiolka2708

376

CZTERDZIEŚCI SZEŚĆ "Ok, więc jesteśmy." Selena chwyciła rękę, którą podał jej Trez i podeszła do krawędzi pierwszej gondoli, z sześciu. Małe wagoniki były ustawione parami i miały po dwa miejsca tuż obok siebie z prętem blokującym, który został podniesiony ponad płytkim daszkiem. Gdy Trez dołączył do niej, operator w mundurze kiwnął do nich z drugiego końca peronu. "To pojedzie tędy?" Zapytała, wskazując przed siebie na tor pnący się w górę. "Pojedziemy w górę?" Trez musiał oczyścić swoje gardło. Dwa razy. "Ach, tak. Pojedziemy." "O mój Boże, ale wysoko!" "Ja, ach, tak. Wysoko." Odwróciła się do niego, gdy rygiel opuszczał się pomiędzy ich nogi. "Trez, poważnie, znienawidzisz to-" Nastąpiło szarpnięcie, a potem ruszyli do przodu po torze, słychać było delikatne CHK-CHK-CHK, gdy koła zaczęły obracać się wraz ze wzrostem prędkości. "Ale ty to pokochasz", powiedział, całując ją. "Trzymaj się." Gdy rozpoczęła się wspinaczka, która była niemal pionowa, jej plecy zostały wciśnięte w wyściełane siedzenie, a rękami chwyciła metalowy zimny pręt. Przez chwilę żałowała, że nie wzięła rękawiczek z domu, ale potem zapomniała o dyskomforcie. Wyżej, wyżej, wyżej... niewiarygodnie wysoko. Wychylając się z wagonika, uśmiechnęła się. "O mój Boże, jesteśmy tak wysoko!" A byli dopiero w połowie drogi na szczyt. CHK-CHK-CHK stało się bardzo głośne, a szarpanie coraz silniejsze, aż poczuła, jakby ktoś naciskał na jej ramiona. Chłodny wiatr stał się silniejszy i bardziej energiczny, jej włosy fruwały z boku, a parka ledwo utrzymywała ciepło przy jej ciele. "Widok jest niesamowity," szepnęła.

377

Nie byli tak wysoko, jak poprzedniej nocy, ale bez bufora między nią, a przestrzenią poniżej, bez tafli szkła izolującego od upadku, z wyjątkiem toru przed i ciągle rosnącą odległością do ziemi, czuła się tak, jakby szybowała. A światła parku były wspaniałe. Wielokolorowe i migające, były wszędzie na dole, znakując kontury różnych atrakcji, odbijając się w lustrach, z czerwonymi, żółtymi i niebieskimi szczytami. "To tak, jakby niebo zostało przeniesione i gwiazdy były tutaj!" "Tak. Oh, uh-huh... tak. Myślę, że jesteśmy na szczycie... och, tak, wow. Uh huh." Nagle stanęli na równej platformie i wszystko ucichło, z wyjątkiem stłumionego wiatru w uszach, jazda stała się gładka i delikatna, gdy okrążali róg. Szybko rzuciła okiem na swojego mężczyznę i zobaczyła, że pomimo ciemnej skóry, był blady jak ściana. Puściła się jedną ręką i zakryła jego. "Trez, co ty na to, żebyśmy zostali na ziemi po tym, ok?" "Och, nie, w porządku, jestem spięty, ale jest dobrze." Uh huh. Dobrze. Jego szczęka była zaciśnięta tak mocno, że martwiła się o jego tylne zęby, a jego szyja była sztywna powyżej kołnierza czarnej skórzanej kurtki. Właściwie jedyna rzecz, która porusza się w jego całym ciele to jego prawe kolano. Podskakiwało w górę i w dół, w górę i w dół – "Jedziemy," mruknął. Jakby przygotowując się na cios. Odwróciła głowę do przodu akurat w chwili, by zobaczyć absolutne nic przed nimi. Było tylko powietrze, jakby skończyły się tory. "Gdzie się to-" Whooooooooooosh! Na raz pędzili na złamanie karku, nieważkość i latanie, pikowanie głową w dół, w dół, w dół. Selena śmiała się jak wariatka, puszczając pręt i rzucając ręce do góry. "Taaaaaaak!" Tak szybko, powietrze rozrywało jej włosy, uderzając ją w twarz, przyciskając ją do siedzenia; potem było ostro w prawo, ostro w lewo, furkotanie, furkotanie, aż do kolejnego wspinania z CHK-CHK-CHK, a następnie... 378

"O mój Boże!" wrzasnął Trez. W górę i wokół, a świat przechylił się i byli do góry nogami zanim ponownie ustawili się normalnie. I kolejna pętla i następna, która skręcała w bok. To było jak jazda do domu, tylko jeszcze bardziej szybka i lekkomyślna, ale i wspaniała. "Mogłabym to robić ciągle!" Krzyknęła, gdy zbliżała się następna sekwencja. "Na zawsze!" "Chryste, tylko nie ponownie!" *** Cztery razy. Z rzędu. I to Trez był tym, który na to nalegał. Gdy ich mały koszyk grozy wrócił na platformę po raz kolejny, był gotów na kolejne tortury. Selena była zachwycona i to było warte wszystkiego - nawet skręconych jelit w środku. "Zróbmy to jeszcze raz", powiedział, starając się być dumnym. Mimo, że ktoś będzie musiał chirurgicznie usunąć mu ręce z metalowego pręta. "Nie, myślę, że mamy dość." "Żartujesz? Kocham to gówno-" "Skończyliśmy," zawołała do operatora. "Mam wasze zdjęcia," powiedział mężczyzna, zaciągając w dół korbę, a silnik, chaotycznie się zatrzymał. "Właśnie się drukują." Okaaaay, czas wyjść. Tak. "Trez?" Puszczając metalowy rygiel, obserwował jak jego metalowy zbawca się unosi i uderza w miejsce. "Tak. Idę ". Natychmiast. "Jestem." Gdy Selena wstała i wychodziła, był gotowy za nią podążyć. Iść do operatora. Zabrać te zdjęcia, o których nie wiedział, że były robione. Zamiast tego, po prostu siedział płytko oddychając. Choć nie był cipką. Gdy próbował wstać, okazało się, że jego nogi zdrętwiały od ud w dół, ale po 379

żenującym potknięciu, jakoś wydostał się z wagonika na peron bez całkowitej kompromitacji. A fakt, że Selena musiała go przytrzymać, nie dawał całkowitej pewności, że utrzyma się w pionie. "Och, dziękuję", usłyszał, jak powiedziała do operatora. Potem spojrzała na niego. "Tutaj, podejdź do ławki i spójrz na zdjęcia." Zanim się zorientował siedział na odcinku zimnego kutego żelaza, patrząc na fotografie roześmianej Seleny i siebie, wyglądającego jak ktoś kto miał swoje jaja w imadle. Tymczasem, jej dłoń głaskała go po plecach, robiąc w wolnym tempie koła na skórzanej kurtce. "Proszę, madam." "Dziękuję bardzo." Trzymała coś dla niego. "Może napijesz się drinka?" Był zbyt wyżęty, by wyrzucić z siebie ‘Wszystko dobrze.’ Po prostu wziął cokolwiek to było, przyłożył do ust, i zrobił to, co mu kazano. "Och, to dobre," tchnął kiedy wreszcie opuścił butelkę. "Piwo imbirowe. Słyszałam o tym od dr Jane". Jakieś dziesięć minut później, był w stanie prawidłowo skupić się na tym na co patrzył. "Jesteś taka piękna," powiedział, wpatrując się w zdjęcie, na którym byli razem. "Nie jestem tego pewna, ale powiem ci jedno – tam właśnie jest moje życie. Jak się czujesz?" Potarł kciukiem twarz na zdjęciu. "Jesteś tak pełna życia. Spójrz na siebie, twoje oczy są niesamowite." Jedną po drugiej, studiował każdą fotografię. Oni podczas szybkiej jazdy w dół, drugi raz, gdzie nie masz nic, z wyjątkiem nieważkości, wiatru ryczącego i nie jesteś całkowicie przekonany, że gówno skończy się dobrze, kiedy pędzisz w dół. Mógł praktycznie poczuć dreszczyk krążący przez ciało Seleny, podniecenie, przyjemność, wibrującą siłę życia, przemieniającą ją w błyskawicę radości. A on? Nigdy nie widział siebie wcześniej tak bladego, jego ciemna skóra ziemisto-blada jak gówno - co było oczywiście możliwe. Kto wiedział.

380

"Musimy zrobić z nich kalendarz," oznajmił. "Z jednej połowy, w każdym razie". "Wyglądasz teraz znacznie lepiej. Mniej zielono. Byłeś trochę zielony." "Poszedłbym na tego skurwiela milion razy, jeśli to jest to, czego chcesz." Pochyliła się, odwróciła jego twarz do swojej i pocałowała go. "Wiesz, co właśnie udowodniłeś?" "Co? Że nawet prawdziwi mężczyźni potrzebują czasem torebki na rzygi?" "Nie" Pocałowała go ponownie. "To, że można powiedzieć ‘kocham cię’ nie używając tych słów." Jego pierś się napięła. Nie mógł nic na to poradzić. "Spójrz na mnie. O Kasanowie też tak myśleli." Kończąc piwo imbirowe, rzucił pustą butelkę do kosza pięć stóp dalej, i umieścił zdjęcia w wewnętrznej kieszeni kurtki. Wstał, podał jej rękę. "Co powiesz na pusto kaloryczny, ale całkowicie smaczny posiłek? Mówię o prawdziwie chemicznym i pełno przetworzonym jedzeniu. Tego rodzaju, który człowieki tradycyjnie jedzą po takim wypadzie, a potem wracają do domu i leżą do góry brzuchem?" "Brzmi wspaniałe." Ujęła go za rękę. "Nie mogę się doczekać, co zaserwują." Trez pomachał do szatniarza - a następnie pomyślał, że być może powinien stanąć w kilku kulturystycznych pozach, tylko po to żeby zrekompensować sobie poprzednią akcję. Sklepiki z przekąskami były z tyłu i na prawo, więc szli wokół podnóża tego rollercostera. Spojrzał w górę, aż do szczytu, na metalowym rusztowaniu, który był w powietrzu. Człowieku, był zadowolony, że nie widział tego widoku z dołu, zanim wyruszyli na górę. Im więcej o tym myślał, tym bardziej sprawa zawrotów groziła powrotem, pot wystąpił mu na dłoniach i na jego górnej wardze, ale dobra wiadomość przyszła w formie zwracania uwagi na budkę z hot-dogami, która została otwarta tylko do nich. Podchodząc do lady, trzymał Selenę mocno przy sobie, łapiąc jej zapach, oraz szampon i mydło, których użyła zanim opuścili dom. 381

Okrągła kobieta człowieków z miłym uśmiechem podeszła, odkładając swój magazyn People. "Co dla was?" "Dobry Boże, tak wiele możliwości do wyboru," powiedziała Selena. Całe menu było podświetlone na czerwono z żółtymi napisami, oferując różnego rodzaju rzeczy, które gwarantowały wyśmienity smak gdy je jadłeś i powodowały lekkie problemy, gdy były w tobie. Ale, jak jej powiedział, po to właśnie były leki na trawienie. "Co bierzesz?" Spytała. "Wezmę Coney Island Specjal" oznajmił. "I dużą Coca-colę z extra lodem." "Ok" powiedziała kobieta. "A pani już wie co chce?" Selena zmarszczyła brwi. "Tak naprawdę mam ochotę na hamburgera. Ale mam też ochotę na hot doga?" "Dam ci trochę mojego." "Świetnie, więc bardzo bym chciała hamburgera z serem i frytkami." "Nie ma problemu." Kobieta wskazała na inną część menu. "Chcesz coś jeszcze do nich?" "Przepraszam?" "Do swoich frytek. Jak chili, ser, jalapenos - lista jest tutaj." Gdy Selena uważane przeglądała opcje, Trez skorzystał z możliwości studiowania oszałamiającego profilu swojej królowej. Te usta były prawie nie do odparcia, a im więcej na nie patrzył, tym bardziej resztki adrenaliny transferowały się z walki lub ucieczki na czyste, nierozcieńczone pożądanie. Dyskretnym ruchem, musiał sobie poprawić. Nie mógł się doczekać, kiedy wrócą do domu. Weźmie ją nago. Jego wzrok powędrował w dół do jej piersi. Kurtka, którą miała na sobie usłużnie dostosowała się do tych kształtów, które kochał tak bardzo"Trez?" "Tak?" "Czy masz jakieś pieniądze? Nie sądziłam, że pójdziemy ludzkiego-" Przerwał jej. "Za nic nie płacisz." Biorąc swój portfel, powiedział do pani: "Ile płacę?" "To jest w cenie." "Zatem pozwól, że zostawię napiwek". 382

"Och, w porządku. Wiem, dlaczego jesteście-" Trez skoczył do przodu, kładąc stówę na blacie i przesuwając ją do przodu. "Weź to. Za to, że byłaś tak miła dla nas." Oczy kobiety zrobiły się duże. "Jesteś pewny?" "Oczywiście". Po pierwsze, nie chciał, żeby kobieta kontynuowała i sprawiła, że Selena poczuje jakiś rodzaj litości. Z drugiej strony kobieta wyszła w zimną noc na kilka godzin pracy. Dla osób tu pracujących nadeszły wakacje. Nie ulegało wątpliwości, że skorzystałaby z dodatkowej gotówki. "Wow. Dziękuję." Gdy kobieta przygotowywała jedzenie, czuł, że Selena patrzy na niego z szacunkiem, ale to nie sprawiło, że ponownie się napiął. Gadanie o jego męskiej dumie - kurwa pozował jak Ahnold. A sposób w jaki patrzyła na niego? Sprawił, że czuł się wielki jak góra. Kilka minut później, wyruszyli do stolika piknikowego pomalowanego na kolor niebieski i krzyczący siadajcie obok siebie. Powietrze było zimne, jedzenie gorące, a napoje gazowane pieniste i słodkie. Jedzenie tych napompowanych bułek było trudne, oboje z pochylonymi głowami i serwetkami, ale był to nawet jakiś rodzaj zabawy. I rozmowa, kiedy mogli rozprawiać o smaku i przyprawach i pieczeniu języka... jeździe na roller-costerze... co mają zamiar robić dalej... czy idą na watę cukrową lub desery lodowe z polewą krówkową. Było wspaniale, pięknie, normalnie. A gdy siedział ze swoją kobietą, mogąc wytrzeć jej usta serwetką, lub podzielić się z nią colą albo śmiać się, kiedy powiedziała, że lepiej by zrobili stawiając karuzelę obok, ponieważ była tylko dwie stopy nad ziemią, nasiąkał tą atmosferą, dopóki nie przeniknęła jego umysłu, ciała i duszy, blaskiem, którego nigdy dotąd nie czuł. Po prostu z nią być. Nie robiąc nic szczególnego. W środku parku rozrywki. To był cud. Błogosławieństwo ponad miarę. Marszcząc brwi, zdał sobie sprawę, że gdyby nie rzeczywistość czająca się za rogiem tego idealnego momentu, skradająca się za nimi jak cień... 383

równie dobrze mógł marnować ten czas z nią, w połowie zajęty martwieniem się o otwarcie shAdoWs, lub zastanawianiem się, co się dzieje w s'Hisbe, czy gapieniem na to co akurat łaskotało go w dupę. Roztrwoniłby ten czas, jak bogaty mężczyzna, który pozwolił diamentom po prostu wypaść z kieszeni, bo miał ich całe masy po powrocie do domu. Rzadkość szła w parze z szacunkiem. "Mogę tu siedzieć wiecznie," powiedział przełykając ostatni kęs. "To jest moje niebo." Selena obejrzała się i uśmiechnęła. "Moje też."

Tłumaczenie: Fiolka2708

384

CZTERDZIEŚCI SIEDEM Tuż przed tym jak pierwsi cywile przybyli na spotkanie z Królem, Paradise, z niemałą dozą dumy, przedstawiła folder swojemu ojcu. „Przeorganizowałam arkusz przyjęć. Myślę, że teraz będzie łatwiej tobie i twojemu Królowi.” Jej ojciec uśmiechnął się, gdy otworzył laptop i zobaczył arkusz kalkulacyjny z nazwiskiem każdego cywila, nazwą rodzinnego rodowodu, aktualnym tematem spotkania i każdym poprzednim problemem, którym zajmował się Ghrom. „To jest… takie pomocne,” powiedział, gdy przebiegł palcem wskazującym w dół kolumn. „Pomyślałam, że mogę poprawić w ten sam sposób to, co zostało już zrobione.” Spojrzał w górę. „Mogłabyś.” „Dalej są” – przeszła do następnego z wielu arkuszy – „akta każdego obywatela z najmniejszymi szczegółami.” Abalone zmarszczył brwi kiedy przejrzał jej notatki i przerzucił raporty. „Jak się tego wszystkiego dowiedziałaś?” „Mam swoje źródła.” Uśmiechnęła się. „Okay, niektóre pochodzą ze stron ludzi na Facebook, a pozostałe od moich przyjaciół.” „To jest… nie wiedziałem, że się sparował.” Ojciec pochylił się do folderu przed nią. „On?” „W ubiegłym roku. Nie rozgłaszali tego.” Paradise zniżyła głos, mimo iż byli sami. „Mówili, że była z młodym.” „Ach. Więc teraz chce potwierdzić związek.” „Niedługo rodzi. Gdybym była Ghromem, oszczędziłabym nieszczęsnemu samcowi upokorzeń zadawaniem zbyt wielu pytań i po prostu uszanowała to, że chce zapewnić swojemu młodemu –„ „Chcesz zabrać pracę twojemu ojcu?” Zabrzmiał głos Ghroma. Gdy ślepy Król osobiście pojawił się w sklepionym wejściu do salonu, Paradise podskoczyła. „To znaczy, nie, nie, ja…”

385

Król się uśmiechnął. „Jestem pod wrażeniem twojego sposobu myślenia. Wykonujesz dobrą robotę, Paradise.” Z tymi słowy, on i jego blond pies przeszli do jadalni. „Nie czuję stóp,” wymamrotała. Ojciec objął ją. „Przeszłaś moje najśmielsze oczekiwania, jakie miałem co do tego.” Odsunęła się i odgarnęła włosy na ramię. „Lubię to. Naprawdę.” „Sprawiasz, że jestem dumny.” Aby ukryć rumieniec, usiadła za komputerem, jakby już czuła, że to jej miejsce. „Jak sprawy w domu? Z –„ „Dobrze. Jestem zadowolony, pomimo, że mi ciebie brakuje.” „Mogę wrócić.” „Nie, nie, będzie najlepiej jak zostaniesz tutaj.” Włożył teczkę pod ramię. „Dobrze się bawiłaś z Paytonem ostatniego wieczora?” „Wyszedł zaraz po tobie.” Abalone zmarszczył brwi. „Mam nadzieję, że się nie pokłóciliście?” „On ma przestarzałe poglądy na wiele spraw.” „Pochodzi z tradycyjnej rodziny.” Podniosła jedno z piór Montblanc, które znalazła na biurku. Obracając je w dłoni, obciągnęła swoją granatową spodniczkę niżej na kolana. „Ach… Ojcze.” „Tak?” Biorąc głęboki oddech, otworzyła najwyższą szufladę w biurku i wyjęła aplikację do programu w centrum szkoleniowym. „Ojcze, czy kiedykolwiek pozwoliłbyś mi zrobić coś takiego?” Gdy podała mu papiery, a jego oczy prześledziły formularz, pospieszyła z wyjaśnieniem. „Nie mówię, że chciałabym walczyć czy coś w tym rodzaju. Po prostu, przyjmują samice i ja –„ „Walczyć? To jest… po to aby walczyć.” „Wiem. Ale spójrz” – wskazała na część znajdującą się w preambule – „mówią, że mogą trenować kobiety –„ „Paradise.” Iiiiiiiiiii jego punkt widzenia został podsumowany w sposobie w jaki wypowiedział jej imię: połączenie „bądź poważna” i „nie łam mi serca.” 386

„Ty jesteś z tego wykluczona,” powiedział. „Bo jestem kobietą, prawda,” odparła z goryczą. „Co oznacza biurko i papiery w najlepszym razie – i tylko do czasu, aż zostanę sparowana.” „To jest wojna. Czy ty rozumiesz czym naprawdę jest?” Potrząsnął jej aplikacją. „Śmierć tylko czeka. To nie jest hollywoodzka produkcja ani romantyczna fantazja.” Uniosła podbródek. „Wiem o tym.” „Czyżby?” „Nie jestem tak odseparowana jak sądzisz. Rodzina, którą straciłeś w atakach była również mojej krwi, ojcze. Moi przyjaciele zginęli. Wiem jak to jest.” „Nie, Paradise. Nie pozwolę na to.” Pochylił się i umieścił aplikację w koszu na śmieci. „To nie jest dla ciebie.” Odwrócił się bez słowa i wyszedł wielkimi krokami, w jakiś sposób zatrzaskując jej drzwi przed nosem, choć te pozostały na swoim miejscu na ścianie. *** Kiedy Abalone wyszedł jak co noc, Dholor zmaterializował się pół mili od jego domu. Lokalizator GPS, który umieścił w zewnętrznej kieszeni na piersi płaszcza z wielbłądziej wełny, który nosił samiec, działał jak marzenie. I podziwiał teraz bogatą okolicę. Nieźle, całkiem nieźle. Udając się na swobodną przechadzkę, sprawdzał domy po drodze do tego, na którym koncentrował się sygnał w jego telefonie komórkowym. Właściwie, poprawna nazwa dla tych domów brzmiałaby rezydencje. Te posiadłości były zdecydowanie zbyt duże na zwykłe domy: wielopiętrowe, zamaszyste, daleko od drogi, miały pełne dramatyzmu krajobrazy oświetlone od zewnątrz, jakby bogaci ludzie żyjący wewnątrz nie mogli znieść myśli, że ich pozycja zostałaby zignorowana w godzinach nocnych. Kontynuując, musiał kontrolować swoją frustrację. Brakowało mu walki bardziej niż mógłby przypuszczać. W rzeczywistości, brak rozlewu krwi 387

– całej zabawy – była bardzo niezadowalająca. Gdy zaczynał z Bandą Drani, był przerażony agresją i krwią. Jednak, po kilku stuleciach, wojna stała się dla niego czymś normalnym. Następna kamienna budowla była zniewieściała, zaprojektowana na modę średniowiecznej sterty kamieni w jakiej żyła Banda Drani w Starym Kraju i on zatrzymał się naprzeciwko ogromnej przestrzeni. Postacie poruszały się w środku, za oknami obwieszonymi ciężkimi tkaninami, a światło ze środka niosło złote i srebrne refleksy po ścianach. I nagle już nie myślał o dawnym legowisku Xcora. Przypomniał sobie skąd pochodził: jego prawdziwe, uprzywilejowane i bogate, pochodzenie. Poszukując zemsty za jego siostrę, zaprzedał się samemu diabłu. Teraz, po drugiej stronie układu, był biedny, samotny i bez perspektyw. Jego jedynym ogniskiem domowym była ambicja. Przynajmniej było się jak ogrzać przez najbliższe zimowe miesiące. Dholor nie zatrzymywał się, zimno wdzierało się przez skórzany płaszcz, który nosił, nadal poplamiony zabijaniem sprzed kilku dni. Zanim wszystko się zmieniło. Dom, który okazał się jego celem, stał po lewej, po przeciwnej stronie ulicy. Był wytworny i zabytkowy, z białą, prawdziwie piękną federalną werandą o strukturze kości, na którego przywrócenie do poprzedniej świetności i utrzymanie, stać było tylko kogoś bardzo bogatego: żadnej łuszczącej się farby. Żadnych zaniedbanych krzaków. Żadnego zapadającego się dachu czy ganku. W przeciwieństwie do innych, nie było sposobu żeby zajrzeć do środka. Wszystkie zasłony były zaciągnięte i tak grube, że nie mógł dostrzec przez nie światła. Nie było żadnych samochodów na podjeździe, ale gdy czekał, kryjąc się za krzewem, dostrzegł dwie osoby zbliżające się do drzwi… choć nie przybyły do posiadłości żadnym środkiem lokomocji. Ponieważ byli wampirami, które zmaterializowały się na miejscu. Dziesięć minut później, przybył kolejny gość. Piętnaście minut po nim, dwóch kolejnych. Byli dyskretni, i nie każdy używał frontowych drzwi – bez wątpienia po to, aby uniknąć podejrzeń. 388

Dholor sprawdził swój telefon, pomimo iż wiedział, że to była poprawna lokalizacja. Tak, Abalone tam był. Trzymając się cieni, został dłużej, nie dlatego, że miał jakieś szczególne plany infiltracji, ale raczej dlatego, że musiał je sformułować. Jego ambicja, silna jak trzeba, nie została jeszcze wprawiona w ruch – miał rozpoznanie do wykonania, słabości do odkrycia, strategie do zdefiniowania. Zza zakrętu wyjechał samochód i przemieszczał się w dół ulicy. Gdy przeszedł przez ulicę pod latarnią, zobaczył, że to Rolls-Royce, jeden z ciemnych z oznaczeniem białego kaptura. I był tu bez samochodu. Rzeczywiście, jego brak perspektyw był problemem. Zastanawiał się, jak zamierzał zebrać jakieś zasoby? Jak miał wspierać sam siebie, gdy budował koalicję? Odpowiedź, gdy nadeszła, była tak oczywista jakby przeznaczenie oświetliło przed nim drogę. Tak, pomyślał, był sposób… Chwilę później powrócił do najbardziej hojnej kwatery Abalona z uśmiechem na twarzy.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell.

389

CZTERDZIEŚCI OSIEM Na szpitalnym łóżku, Luchas odzyskiwał i tracił świadomość, przetaczały się przez niego fale bólu, bezsensownie go maltretując. Gdy po prostu nie mógł już wytrzymać, szarpnął dookoła ręką, która jeszcze miała palce. Odnajdując guzik, tak długo wciskał w niego kciuk aż usłyszał sygnał dźwiękowy. Drzwi stanęły otworem i weszła dr Jane. „Luchas?” „Moja noga,” jęknął. „Boli…” Podeszła, sprawdzając maszyny, indeks kardiologiczny i Bóg wie co jeszcze. „Dam ci coś na to –„ „Infekcja…,” bełkotał, obracając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę. „Moja noga…” Miał porzucić ten plan, ale zamiast tego, poczuł jakby zdecydował zabić samego siebie, wchodząc w otchłań piekielną, najpierw stopami – wprowadzając swoje uszkodzone kostki, a potem łydki. W nagłym, szalonym przypływie siły, zaczął ciągnąć prześcieradła. Dr Jane chwyciła go za ramiona i próbowała położyć – w tym samym czasie ktoś wszedł do sali. Khill – jego brat. „Luchas, Luchas, przestań –„ To był Khill, który podchodząc bliżej starał się chwycić go za ręce i położyć z powrotem. To nie była uczciwa walka. Był słaby, tak słaby, a potem odpłynął na fali uczucia palenia postępującego w dół. Patrząc w bok, zobaczył dr Jane wyciągającą strzykawkę z jasnej, plastikowej rurki umieszczonej w jego ramieniu. Nad nim pojawiła się twarz Khilla, jego niedopasowane intensywne oczy. „Luchas, uspokój się. Mamy cię.” „Moja noga…” Lek działał cuda, przynosząc ulgę jakby zanurzył ciało w ciepłej kąpieli. Ból wciąż tam był, ale on nie przejmował się nim za bardzo. „Jest coraz gorzej,” usłyszał siebie. „Infekcja… myślałem, że umrę.” „Luchas…”

390

Coś w jego bracie go zainteresowało, coś w tonie jego głosu, w napięciu ust i oczu. „Co,” powiedział Luchas. „Co?” Khill spojrzał na dr Jane, jakby miał nadzieję na przysłowiową ewakuację ze strefy zagrożenia. „Luchas,” powiedział jego brat, „Musiałem cię ratować.” Uratować go? I o to w tym wszystkim chodziło. Chciał odejść. „Co?” „Powiedziałem jej, żeby odjęła ci nogę. Aby ratować twoje życie.” Luchas zamilkł. Na pewno musiał źle zrozumieć, właściwe tłumaczenie tego co zostało powiedziane, zostało zniekształcone przez leki przeciwbólowe, które otrzymał. „To było jedyne wyjście. Traciliśmy cię.” „Coś ty mi zrobił,” powiedział powoli. „Co zrobiłeś –„ „Uspokój się.” Luchas oparł się o poduszki, jego twarz, z której odpłynęła krew, wyrażała grozę nie do opisania. Spoglądając w dół swojego ciała, ujrzał cienkie prześcieradła ujawniające kontur uda, kolana, łydki i stopy lewej nogi… ale tylko udo i kolano prawej. Z krzykiem sięgnął do tego co powinno tam być, szarpnął prześcieradła jakby w jakiś sposób ukrywały to, czego w rzeczywistości tam nie było. „Co zrobiłeś!” Odwrócił się do brata, chwytając go za koszulę, szarpiąc, ciągnąc palcami, które mu pozostały. „Coś ty, kurwa, zrobił!” „Umierałeś –„ „Ponieważ chciałem! Jak mogłeś!” Okładał Khilla, bezskutecznie waląc pięściami, bijąc swoją zrujnowaną ręką. Khill się nie bronił. Pozwalał na bicie jakby to miało się stać – nie, nie był to wielki atak. I Luchas nie wytrzymał długo. Szybko zużył energię, opadł z powrotem na poduszki, jego zapadnięta klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół, linia ciśnienia pompowanej krwi rozbłyskiwała raz po raz. A kończyna, której nie było wciąż bolała. „Wynoś się,” powiedział tępo. „Nie chcę cię więcej widzieć.” Odwracając się do ściany, usłyszał cichą rozmowę, a potem otwierane i zamykane delikatnie drzwi. 391

„Jaki jest w tej chwili poziom bólu?” Zapytała dr Jane. „Dlaczego boli…?” Mruknął. „Odcięłaś ją.” Boże, teraz był nawet bardziej okaleczony, to kim był i co miał, jeszcze bardziej odeszło. „To się nazywa ból fantomowy. Ale odczucie jest bardzo prawdziwe.” „Odcięłaś… Czy to ty ją odcięłaś?” „Tak.” „W takim razie też się wynoś. Nie zgodziłem się na to –„ „Umierałeś –„ „Nie słucham. Wynocha.” Nastąpiła przerwa, a on nie cierpiał sposobu w jaki na niego spoglądała, pełna dobroci, zaniepokojona, zatroskana. „W swoim czasie, Luchas, gdy poczujesz się lepiej –„ Odwrócił gwałtownie głowę. „Odmówiłaś mi mojej śmierci. Zmasakrowałaś moje ciało bez pozwolenia. Więc musisz mi wybaczyć, ale nie jestem kompletnie zainteresowany tym, co masz do powiedzenia.” Lekarka zamknęła na krótko swoje oczy. „Przyślę Ehlenę żeby przyniosła coś do jedzenia.” „Nie kłopocz się. Po prostu opóźniłaś to, co nieuniknione. Zamierzam osobiście dokończyć robotę.” Luchas sięgnął do rurek przyczepionych do jego ramienia, ciągnąc aż wyrwał, czysta, jasna i czerwona krew była wszędzie – Ludzie weszli wszystkimi drzwiami, które tam były, ścigając się w panice, łapiąc go, głośno rozmawiając. Walczył z nimi, zwijając się i odpychając, walcząc żeby pozostać w pozycji pionowej z powodu braku łydki i stopy… Ktoś musiał dać mu kolejny zastrzyk, bo całe jego ciało zwiotczało. Mimo, że jego mózg nakazywał poruszać się, nie było żadnej odpowiedzi. Gdy jego oczy toczyły wokół, napotkał ciemne spojrzenie Khilla stojącego w drzwiach, jego duże, zdrowe, silne ciało blokujące drogę. Równie dobrze mogły to być drzwi do Zanikhu, na drodze do których stał samiec. „Nienawidzę cię!” Krzyknął Luchas. „Nienawidzę cię!”

392

*** Ponownie w domu Króla, Rankhor był w jadalni, stojąc plecami do zamkniętych drzwi z rękami skrzyżowanymi na piersi. Większość Bractwa była w pokoju, wokół kłębiło się zbyt dużo energii kinetycznej. Ghrom siedział w swoim fotelu, nogi miał skrzyżowane w kostkach, a głowa jego psa spoczywała na jego kolanach. „Spóźnia się. Skurwysyn się spóźnia.” Mordh skinął z miejsca w którym stał, przy kominku z rękami wyciągniętymi tak jakby zmarzły. „Przyjdzie.” „Widzę ludzi.” Hollywood sprawdził swój zegarek. „Chcesz żebym go przyprowadził? Mogę zarzucić na niego lasso i przyciągnąć go tutaj za jego penisa –„ Dzwonek u drzwi zabrzmiał kurantami i V uchylił połowę zasłony w oknie. „Mówiąc o dilerze.” „Pozwól mi go powitać,” mruknął Rankhor, wyślizgując się na zewnątrz. „Nie jest sam,” szczeknął V. „Ja też nie jestem.” Zamykając drzwi, przeszedł przez salon. „Paradise?” Kiedy dziewczyna zerknęła znad biurka, uśmiechnął się do niej. „Zamknę twój pokój na sekundę. Zrób mi przysługę i zostań tu dopóki po ciebie nie przyjdę?” Jej duże, ładne oczy zrobiły się jeszcze większe. „Wszystko w porządku?” „Yup. Ale chcę żebyś tu została.” „W porządku. Oczywiście.” Mrugnął do niej. „Grzeczna dziewczynka. I zamknij za mną, okay?” „Pewnie.” Zamykając ją, zaczekał aż przekręci miedziany zamek po swojej stronie, a potem udał się do wejściowych drzwi. Otwierając je, obrzucił Assaila spojrzeniem. Facet był ubrany jak z szafy Butcha, wszystko dopasowane i szyte na miarę, tak dobrane jakby gówno było narysowane na jego ciele. A za nim, para identycznych bandytów stojących obok siebie. A fakt, że obaj były ubrani w luźne czarne ubrania, uff. Mógł sobie tylko wyobrażać jaka moc rażenia ukryta jest pod tymi płaszczami. 393

„Myślałem, że przyjdziesz sam,” powiedział. „Twój Król chciał poznać moją załogę. Tak więc są, moi kuzyni.” Rankhor pochylił się. „To nie jest twoja cała załoga, prawda?” „Mogę cię zapewnić, że używam tylko tych dwóch.” Rankhor cofnął się i skinął żeby weszli do foyer. „Obszukam cię.” „Jesteśmy w pełni uzbrojeni.” „Bez jaj.” Gdy ich trzech wyłożyło to, co mieli Rankhor wskazał na ogromną srebrną tacę stojącą na stoliku pod złoconym lustrem. „Rzućcie to tam. I upewnijcie się, że to cały wasz metal. Znajdę coś u ciebie, a wypcham cię swoimi gaciami.” Pobrzękiwanie. Brzdęk… brzdęk… brzdęk, brzdęk, grzechotanie, grzechotanie. Rankhor nie chciał być pod wrażeniem, ale musiał im dać jakieś uznanie. Dobrze wyglądająca broń i dużo ostrych noży. „Ty pierwszy,” powiedział do jednego z bliźniaków. Drugi postąpił krok do przodu. „Obszukaj mnie. Mój brat jest trochę nerwowy.” „Co proszę? Czy ja przegapiłem notatkę, że wniosłeś opłatę od nie prześwietlania bagażu?” Skinął na Pana Nerwowego i oklepał go do dołu. „A teraz, potrzebujesz lizaka bo było tak ciężko? Teraz ty z listą żądań, podejdź tu.” Uwolnił numer dwa i podszedł do Assaila obserwującego pokaz jak wąż. „Ładna woda kolońska,” mruknął Hollywood, gdy facet rozłożył ramiona, a on uderzył w zaskakująco umięśniony tors. „Gdzie ją kupujesz, wymieniasz za dragi?” „Zawsze jesteś tak samo niegrzeczny,” odparł Assail znudzonym tonem. „Jesteś drugą osobą, która pyta mnie o coś takiego w ciągu ostatnich 48 godzin.” Kopnął faceta w picerskie włoskie mokasyny, rozsuwając szeroko stopy. „Masz ze mną problem, zgłoś się do organizacji chroniącej prawa człowieka.” „Zrzeszającej ciebie.”

394

Rankhor wyprostował się, gdy sprawdził dolną część jego ciała. „Dla twojej wiadomości, Vredhny, syn Khwriopija, jest naszym osobistym kontaktem. Preferuje skargi składane osobiście. Ma z tego niezły ubaw.” Kończąc z ich trójką, podszedł do zamkniętych drzwi sali audiencyjnej, wiedząc, że pójdą za nim. Otworzył je szeroko, stanął z boku i piorunował wzrokiem każdego skurczybyka, gdy tak wchodzili jeden po drugim. „Assail,” powiedział Ghrom przeciągając samogłoski. „Znowu się spotykamy.” „Ale tym razem bez pocisków,” odpowiedział diler. „Jeszcze nie,” mruknął jeden z braci. Assail przebiegł oczami po zgromadzonych. „Masz tu sporo ochrony.” Ghrom wzruszył ramionami. „Miałem do wyboru zebrać ich albo figurki Hummela. Rzuciłem monetą.” „Czemu zawdzięczam uhonorowanie rozkazem przybycia.” „Mordh? Czyń honory, ponieważ wiesz o czym masz mówić.” Zjadacz grzechów odstąpił od paleniska i uśmiechnął się jakby miał zamiar coś zjeść. „Mamy powody by przypuszczać, że uczestniczysz w obrocie narkotykowym w Caldwell.” Assail nawet nie drgnął. „Nigdy nie ukrywałem swojego biznesu.” „Widziałeś to już wcześniej?” Gdy Mordh rzucił pakiecik w powietrze, Assail chwycił go i obejrzał. „Heroina.” „Symbol jest twój, czyż nie?” „Mówi o kogo chodzi.” Odezwał się Rankhor. „Znaleźliśmy tego wiele przy zabójcach w klubie należącym do jednego z naszych przyjaciół.” Ghrom uśmiechnął się chłodno, gdy sięgnął w dół do futra swojego psa przewodnika. „Więc, widzisz, że stawia to nas wszystkich w niewygodnej sytuacji. Używasz wroga do rozpowszechniania towaru. Czyż nie?” Assail ponownie nie zareagował. „Jeśli tak, to w czym problem?” „Pompujesz kasę do ich kieszeni.” „Ja…? Tak?” „Nie bądź tak kurewsko naiwny. Uważasz, że jak, do kurwy nędzy, oni zamierzają wydać te pieniądze?” 395

„Ostatniej nocy,” powiedział Rankhor, „napatoczyliśmy się na walkę pomiędzy Bandą Drani i jakimiś zabójcami. Zgadnij co ściskali w dłoniach? AK-47. To jest pierwsza poważna broń jaką widzieliśmy w tym mieście od czasu ataków.” Assail wzruszył ramionami i uniósł dłonie. „Jak to wszystko może mieć cokolwiek ze mną wspólnego? Ja jestem biznesmenem –„ Ghrom poruszył się podekscytowany na fotelu. „Twój biznes stwarza większe niebezpieczeństwo dla moich chłopców. A to kurewsko nakręca psychola we mnie, dupku. Więc od teraz twój biznes należy do mnie.” „Nie masz prawa mnie powstrzymać.” „Jeśli trójka z was nie wyjdzie stąd żywa, myślę, że to będzie koniec gry, nie sądzisz?” Jeden po drugim, każdy Brat w pokoju wyciągnął sztylet. Rankhor usztywnił się na jakikolwiek gwałtowny ruch, ale Assail pozostał niewzruszony jak ogórek. Nie wiercił się, nie mrugał, nie chrząknął i nie drgnęła mu powieka. Może skurwiel nie miał ośrodkowego układu nerwowego. „Jak sądzisz co się stanie teraz,” powiedział Ghrom, „gdy się dowiedziałem? Uważasz, że tak po prostu odpuszczę i pozwolę, aby ten pierdolony konflikt interesów trwał?” Nastąpił bardzo długi okres ciszy. Wreszcie Assail pochylił głowę. „W porządku. Przestanę im to sprzedawać.” Nozdrza Ghroma zafalowały, gdy sprawdzał zapach samca. Chwilę później, powiedział, „dobra, teraz stąd wypierdalaj. Ale wiedz, że jeśli znajdę to gówno choćby przy jednym zabójcy, przyjdę po ciebie i nie po to żeby porozmawiać.” Rankhor zmarszczył brwi, ale kiedy Ghrom skinął w stronę wyjścia, otworzył drzwi i czuwał przy nich, patrząc jak trzech z nich wyszło, udało się do ich zbioru pistoletów i noży, korygując ich zbiorowy niedobór żelaza. Potem wyszli przez drzwi, opuszczając w ten sposób posiadłość. „Kłamał,” powiedział Ghrom ponuro. „Wiedziałem, że to było zbyt łatwe,” mruknął Rankhor. „Dlaczego pozwoliłeś mu odejść?” 396

„Chcę żebyś go śledził.” Ghrom skinął głową do Rankhora i V. „Wy dwaj. Jeśli zabijemy Assaila teraz, nie znajdziemy jego dostawcy i nie upewnimy się, że Korporacja Reduktorów straciła wszelki dostęp do towaru. Śledźcie matkojebcę, dowiedzcie się gdzie dostaje to gówno, a potem sprawcie żeby wróg nie miał już czego sprzedawać w Caldwell.” Król przesunął się do przodu na swoim fotelu. „A następnie umieśćcie kulkę w piersi każdego z tej trójki.” „Nie ma problemu, mój Panie.” Rankhor spojrzał na V, który skinął głową. „Uważaj to za zrobione.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

397

CZTERDZIEŚCI DZIEWIĘĆ Poruszając się szybko, ale nie za szybko, maichen przemknęła wzdłuż pustych korytarzy pałacu, udając się do rytualnej komnaty Królowej. Od czasu do czasu, przechodziła obok strażników, innych pokojówek, nawet jednej albo dwóch Głównych. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Bo ona ukrywała się w przebraniu jej skromnego alter ego. Gdyby ktokolwiek wiedział kto jest pod blado niebieską szatą, wywiązałoby się wielkie poruszenie. Zamiast tego, gdy dotarła do celu, strażnicy stojący po prawej i po lewej stronie, ledwie na nią spojrzeli. Byli wykończeni pod koniec swoich zmian i dlatego było to idealne wyczucie czasu. „Sprzątanie dla Królowej,” powiedziała z pełnym szacunku ukłonem. Otworzyli dla niej drzwi, a ona wśliznęła się do środka. Święte miejsce było wyłożone czarnym marmurem od podłogi do sufitu i nie było nic co zmniejszało odurzenie na skutek bycia otoczonym przez ów błyszczący noir: żadnych chodników, żadnych mebli, tylko kilka witryn w narożnikach, gdzie było przechowywane i uzupełniane jedzenie. Oświetlenie pochodziło z lamp z żywym ogniem palącym się na knotach, a dzięki użyciu specjalnych olejów, migotało biało-zielonym blaskiem. Nie rozglądała się wokół. Już bardzo dawno nauczyła się tego nie robić. Było coś przerażającego w tym pokoju, zwłaszcza gdy spędzało się w nim dużo czasu. Im dłużej siedziałeś w jego ścianach, tym bardziej traciłeś zmysł orientacji, do czasu gdy już nie byłeś pewny gdzie są cztery ściany, a wszystko poniżej i powyżej znikało i umieszczało cię pośrodku wielkiego nocnego nieba, zawieszonym bez grawitacji w innym wymiarze, gdzie nie byłeś pewny czy cię kiedykolwiek uwolni. Nienawidziła tego pokoju. Ale była zmuszona tu przyjść.

398

Jej matka, Królowa, siedziała po środku tego wszystkiego, twarzą na północ, czarne błyszczące szaty spadające na podłogę wokół niej, spływające z czubka jej okrytej głowy stawały się jednością z marmurem. Wydawało się jakby kamień zamienił się w ciecz, która próbowała ją pochłonąć. Jej matka była nieruchoma, nawet nie oddychała. Była pogrążona w żałobnych medytacjach. To była dobra wiadomość. maichen przeszła do narożnika i otworzyła bezszelestnie drzwi szafki. Nic, z wcześniej pozostawionego jedzenia, nie było tknięte. Kolejny pozytywny znak. Za mniej niż godzinę, o północy, najwyższy kapłan AnsLai przyjdzie wraz z Astrologiem i przeprowadzą rytuał, fragmenty meteorytów zostaną pokruszone i skonsumowane w świętej herbacie jako sposób na obcowanie w gwiazdami, które decydowały o wszystkim u Cieni. Wtedy będzie puszczanie krwi i rytualny seks. Po którym Królowa będzie mogła znowu wyjść z nory i znaleźć ukojenie w żalu. O ile „żal” jest trafnym określeniem Trudno uwierzyć, że ta samica czuje cokolwiek do tych, których rodzi. Upewniając się, że rytuał wciąż trwa, maichen wycofała się w kierunku drzwi. Zanim wyszła, spojrzała na matkę. Widywała samicę tylko podczas oficjalnych okazji w jej życiu, kiedy maichen wyszła z dworu w pełnym szlacheckim odzieniu, jakby to był pokaz cennego wazonu lub dzieła sztuki. Z wyjątkiem tych pokazów robionych z myślą o Terytorium, żyła w świętych kwaterach otoczonych przez strażników. Nigdy nie była odwiedzana przez samicę, które, natychmiast po jej urodzeniu, oddała ją pod opiekę specjalnie wyszkolonego personelu w apartamentach będących więzieniem. Takie było życie Księżniczki s’Hisbe. Jednak znalazła drogę na zewnątrz. Od tej pory krążyła wokół pałacu, pod przykrywką pokojówki, niskiego kapłana, nawet astrologa. maichen wyślizgiwała się i żwawo się oddalała.

399

Odkryła, że s’Ex, ulubiony kochanek jej matki, ma schadzki z dwoma ludzkimi samicami, które ewidentnie przemycał – prawdopodobnie tylnym wejściem. maichen nie miała zamiaru wyjawiać jego sekretu, ale odkryła że wysoko w ścianie jest palenisko i nauczyła się, że jeśli się zmaterializuje w tym miejscu, będzie mogła podróżować wzdłuż systemu ogrzewania i klimatyzacji. Do jakiegoś momentu nie było to nic jak tylko gra dla zabicia czasu i nie nauczyła się niczego poza swoim szpiegostwem. Jednak, zmieniło się to jednej nocy, gdy była w postaci Cienia, spojrzała w dół przez listwy, napotykając na pierwszy i jedyny akt krycia w jej życiu. Pomimo, że… cóż, było tam wiele części ciała. Nie była więc pewna, co dokładnie widziała. Musiała wydać jakiś dźwięk lub coś w tym rodzaju, bo s’Ex zamarł i spojrzał w górę, napotykając jej oczy, nawet mimo poruszających się naprzeciwko niego ludzi… s’Ex przyszedł do jej celi natychmiast po tym i zawarli swoją małą umowę. W zamian za zachowanie tego, co widziała dla siebie i nie używanie więcej systemu wentylacyjnego, mogła opuścić swoje kwatery pod warunkiem, że zostanie w pałacu i będzie, obowiązkowo, zakamuflowana jak należy. To uchybienie mogło oznaczać dla s’Exa śmierć: Cienie wierzyli, że łączenie się w pary jest świętością. Królowa mogłaby się wściec, wiedząc że niektóre części jej ciała zostały… zasadniczo… narażone… na działanie… ludzkich części ciała poprzez eksploatowanie cnoty s’Exa. Samiec należał do niej i tylko do niej. Każdy o tym wiedział. A te ludzkie kobiety? Równie dobrze mógłby mieć w łóżku owce zamiast nich. Gdy maichen stąpała wzdłuż, przemieszczając się korytarzami, jej żołądek zaczął wywijać koziołki. Kiedy osiągnęła pewien wiek, otrzymała nieco prywatności, tak że mogła odsyłać wszystkich strażników ze swoich kwater – i wykorzystała ten przywilej jeszcze raz tego wieczoru: zanim poszła sprawdzić czy jej matka była, w rzeczywistości, w pełnej żałobie, powiedziała swoim służącym żeby opuścili jej kwatery, że była zmęczona stresem i pragnęła prywatności by sprawować rytuały, których od niej wymagano. 400

Nikt jej nie wypytywał. I nikt nie wróci aż po świt. Byłoby łatwo wykorzystać system wentylacyjny i uciec w świat. Spotkać się z bratem swojego oblubieńca. I… Cóż, nie wiedziała co. Och, gwiazdy ponad nią, naprawdę chciała to zrobić? Nie była nawet pewna, gdzie był domek o którym jej mówił. Nie, to było ryzykowne. Głupie. Lekkomyślne – Jakiś obraz iAma stojącego przed nią nago, odciął jej wszystkie myśli. Gdy jej ciało zaczęło się rozgrzewać od środka na zewnątrz, zdała sobie sprawę, że pomimo wszystkiego co mówił jej umysł, jej ciało będzie do niego ciągnęło. Pójdzie. Niech niebo jej pomoże… zamierzała iść. A później zajmie się konsekwencjami, jakiekolwiek będą.

Tłumaczyła: Sarah Rockwell

401

PIĘĆDZIESIĄT Trez po prostu potrzebował złapać to gówno: Gdy przybył do Storytown, był dobry w przejażdżkach dziecięcych. Typu Filiżanki i Smok - nie opuszczały ziemi i ledwo dawały wiatr w twarz - i pieprzonych karuzelach z windami i tych twardych koniach i jednorożcach jeżdżących w górę i w dół. Mówiąc o słupach poruszających się w górę i w dół... "Jesteś gotowa, aby wrócić do domu?" Zapytał. Selena na niego spojrzała. "Jestem. To dało mi tak wiele radości." "Prawda? Najlepsza noc w moim życiu." Pochyliła się do niego i uścisnęła. "To nie do końca prawda. Myślałam, że cię stracę na roller-coasterze." Zatrzymał się. Obrócił ją wokół. Odgarnął jej włosy z twarzy. "Byłem tam z tobą. Tak, było doskonale." Pocałunek przypuszczalnie miał być jednym z tych to ja podejmuję decyzję, szybkie stwierdzenie, że dokładnie miał na myśli to co powiedział. Ale chciał to robić z nią przez całą noc i zanim się zorientował, stała równo z nim, jej piersi naprzeciw niego, jej biodra zamknięte w jego dłoniach, język spleciony z jej. "Chcesz się stąd wydostać," znów warknął. "Tak", powiedziała na jego ustach. W każdym razie już chyba był czas, pomyślał i szybko zerknął na zegarek – 23.15. Mimo, że jego fiut go pośpieszał, nie chciał przegapić spaceru z powrotem do miejsca, gdzie był zaparkowany samochód. Z ramieniem oplatającym jej plecy, idąc krok w krok, szli ścieżkami, które prowadziły ich obok miejsca, gdzie przy niebieskim stoliku piknikowym jedli hotdoga i burgera, wokół stoiska z watą cukrową, gdzie dostali duży stożek Marge Simpson i odrywali kawałki karmiąc siebie nawzajem. "Nie dałem ci pluszaka" powiedział. "Chciałeś kupić mi jednego? Och, nie musisz-" "Nie, chciałem dla ciebie wygrać jednego. Na strzelnicy."

402

Posłała mu spojrzenie spod powiek. "Wiem, co możesz dla mnie zrobić. Pamiętasz jedzenie waty cukrowej?" "Tak..." "Twój język był bardzo dobry." Uderzyły go wszelkiego rodzaju obrazy z jej nagim ciałem i szeroko rozłożonymi udami i musiał się zastanawiać, czy nie było jakiegoś hotelu w drodze do domu. "Boże, szkoda, że to nie lato," jęknął. "Tak?" "Mógłbym wcisnąć cię w ciemny kąt i ściągnąć te spodnie w dół." "Możesz to zrobić teraz, wiesz." Zatrzymał się. "Jest za zimno." "Naprawdę?" wzięła go za ręce i pociągnęła. "Spójrz tutaj. Brak światła. Jest osłonięte." Rzeczywiście, obiekt był cały wygaszony, ponieważ był czynny tylko dla nich i był w kształcie gwiazdy, wiele wejść wychodzących z centrum, tworzyło gęste zakamarki z ciemnością zapewniającą prywatność. "Nikt nas nie zobaczy", wyszeptała do jego gardła. Bez żadnych zewnętrznych świateł, punkt, który wskazała był czarny jak smoła, a jego fiut uderzył w przycisk iść, zanim jego mózg to zrobił. Odwracając ją twarzą do siebie, pocałował mocno i przycisnął plecami do malowanych barierek, jego ręce skradały się pod jej kurtką i dotarły do jej piersi. Sutki były sterczące i szczypał je przez biustonosz i bluzkę, a następnie włożył swoje udo, pomiędzy jej nogi. "Kurwa, chciałbym to robić przez całą noc", powiedział zanim ponownie wziął jej usta. Była gorąca pod jego rękami i jego ciałem, gotowa, tak cholernie gotowa, jak on. Chciał by była całkowicie naga – to było naprawdę szalenie gorące, ona i on w ubraniach; plus to, że może będzie w stanie dostać się do jej sutków ustami. Było na to zbyt zimno, a poza tym przyszedł tu na szybki numerek, i nie uważał za dobry pomysł, że ktoś mógłby zobaczyć ją w tym stanie, ze wszystkim cudownie porozpinanym i gorącym jak piekło. Związany mężczyzna w nim mógł poczęstować jakiegoś biednego człowieka kłami. 403

Niezbyt romantyczne zakończenie wieczoru. Jego ręce przesunęły się na jej spodnie i przypadkowo je odpięły i opuściły. Były rozcięte na dole, dziękuję kurwa, i jedna strona zsunęła się z jej buta jak sen. "Chcesz zdjąć moje majtki?" Zapytała pomiędzy oddechami. "Nie, zamierzam cię w nich pieprzyć." I tak zrobił. Złapał ją za perfekcyjny tyłek i uniósł z ziemi wokół swoich bioder. Sięgając do niej od tyłu, pogładził ją, czując, jak była gotowa, jak była gorąca, jak była zdesperowana. Chciał spędzić tam całą noc. Zamiast tego, pchnął jedwab na bok, i"O Boże, Selena", syknął. Ślisko i gorąco, ciasno i energicznie, penetrował ją, kołysząc się i stojąc w tym samym czasie. Gdy zaczął się poruszać, trzymał za jej tyłek i kołysał nią w tę i z powrotem. Jej włosy były na jego twarzy; jej zapach w jego nosie; była ogromną falą, w której chciał utonąć. Szybciej. Mocniej. Doszła pierwsza i kochał to, jej rytmiczne skurcze napędzały go jeszcze bardziej. A potem skoczył na kolejkę górską i był gotów jechać nią do nieskończoności, jego fiut kopał wewnątrz niej, a orgazm zbliżał ich dusze. Gdy było już po wszystkim, sapał naprzeciw niej, dopóki nie zaczął się martwić, że ją miażdży. "Przepraszam-" "Mmmm". Zbliżyła się do jego ust, zaczęła ssąc dolną wargę i ją skubać. "Jeszcze." Natychmiast był gotów iść jeszcze raz, ale nawet kiedy jego biodra zaczęły się poruszać, musiał się zatrzymać. "Dom", odchrząknął. "Musimy to zrobić w domu." "Wciąż zaniepokojony o zimno?" powiedziała przeciągle, biegnąc kłami od jego szczęki do szyi. "Czuję się tu tak gorąca." Trez jęknął i się zachwiał. "Jestem chciwy. Chcę więcej dostępu do ciebie niż można uzyskać tutaj." Jej śmiech był jak pieszczota nad jego nagim ciałem. "Zatem przy pomocy wszelkich środków, zabierz mnie do łóżka." To było ryzykowne, kiedy zakładał jej spodnie z powrotem. Szczególnie, gdy schylił się do ziemi i był oko w oko z jej nagą płcią. 404

Zacisnął zęby i jakoś udało mu się ją ubrać i wepchnąć się do rozporka bez wskakiwania na nią jak jakiś jaskiniowiec. Następnie nonszalancko wyszli z cienia, jak gdyby nigdy nic przyciągnął ją z powrotem do swojego boku. "To było tak niesamowite," szepnęła. "Nadal czuję cię w sobie." Trez zaczął śmiesznie iść. To było albo to, albo mógł coś złamać. Po pewnym czasie udało im się dotrzeć do samochodu, obliczył dokładny czas przybycia do jego sypialni - zakładając, że pojadą sto pięćdziesiąt mil na godzinę. Hej, to w końcu było Porsche, prawda? Otworzył dla niej drzwi, posadził ją w środku i zamknął je, następnie przeszedł szeroko dokoła na stronę kierowcy. Posadził swój tyłek w kubełkowym fotelu, i odpalił silnik. "Och! Zimno! "Krzyknęła. Grzanie zaczęło działać, kiedy, zamknął drzwi i teraz, potężne dmuchawy wykopywały arktyczne zimno zewsząd. Oboje sięgnęli do przodu, uderzając w różne przyciski i pokrętłaMuzyka eksplodowała z nagłośnienia Burmester, i zanim zdążył ją włączyć zabrzmiał DJ Khaled ‘Hold You Down’. "Czekaj", powiedział. "Nie, zostaw to." Wydostał się z samochodu i przeskoczył wokół znowu do jej boku, otworzył drzwi i podał jej rękę. "Zatańczysz ze mną." "Co?" "Zatańcz ze mną, moja królowo". Wydobywając ją z fotela, poprowadził do przodu Porsche, w światła reflektorów, pociągając ją bliżej. Poruszali się razem splatając palce, przekształcając miejsce do parkowania i otwarty park rozrywki w prywatną salę taneczną. "Zawsze..." mruknął naprzeciw niej. "Przytrzymam cię..." Trez położył głowę na jej ramieniu, tak, że jego dużo większe ciało było wokół niej, obejmując ją, chroniąc i kochając. Tańczyli w świetle reflektorów. ***

405

W wieży bezpieczeństwa, iAm obserwował swojego brata, jak pomagał wysiąść Selenie z samochodu i prowadził ją w okolice przodu auta. Nie wiedział, jaki leciał utwór, ale to nie miało większego znaczenia. Oglądanie ich dwojga jak poruszają się w jednym tempie, w rytm muzyki, trzymając się blisko, wystarczyło. iAm stwierdził, że musiał obetrzeć oczy. Cholernie ciężko było na to patrzeć. Odwrócił się i chodził wokół małej przestrzeni, myślał, jak bardzo Trez nienawidził być tak wysoko w powietrzu, z niczym więcej niż zakrętem przed sobą i dużą odległością do ziemi. Mężczyzna zawsze nienawidził wysokości, do tego stopnia, że był to cud, że go namówił na mieszkanie na XVIII piętrze Commodore. Patrzył na roller-coastera, gdy kilka minut później, zagwizdał telefon w kieszeni jego skórzanej kurtki. Wyjął go na zewnątrz. Czas się zbierać, brzmiała wiadomość. Niemal natychmiast przyszedł drugi sms od jego brata. Dziękuję bardzo. Trez nigdy nie pisał niepotrzebnych słów w smsach. Więc musiał naprawdę tak myśleć. iAm zawahał się z odpowiedzią. Następnie wysłał: Cieszę się, że mogłem pomóc. Zobaczymy się w domu. Wkładał telefon z powrotem do kieszeni kurtki, kiedy się zawahał. Zatem idę zadbać o sprawy. To była wiadomość, którą wysłał z milion razy w ciągu ostatnich kilku lat. I rzeczywiście, to miał na myśli. Miał zamiar zobaczyć co w restauracji i klubach – jak tam szło, czy ktoś potrzebował cokolwiek. To było dokładnie to, co potrzebował zrobić. I dokładnie to, co nie pozwoli mu udać się do tego cholernego domku. Czas iść. Bez obecności kogokolwiek, kto mógłby być świadkiem, zdematerializował się w dół, gdzie zaparkował BMW X5, który on i jego brat dzielili. Chwilę później przez boczną bramę wyjechało Porsche, więc i on ruszył w dyskretnej odległości przez dwu-hektarowy pusty parking, jak i Manny, w zwykłej karetce. 406

Przez całą drogę z powrotem do Bractwa, iAm miał obraz brata i Seleny w swojej głowie, tańczących w świetle reflektorów jak para nastolatków. Szkoda, że byli jak w powieści Johna Green. Ile jeszcze nocy mają przed sobą, zastanawiał się. Cholera, poczuł się chory tak myśląc, ale tutaj był tykający zegar. Z każdą minioną godziną, było bardziej prawdopodobne, nie mniej, że Selena ponownie będzie miała zapaść. A wtedy co do cholery, zrobi ze swoim bratem? Jezu Chryste, Trez będzie nie do opanowania. Z tymi szczęśliwymi myślami, biegnącymi przez jego głowę, stracił poczucie czasu i zanim był świadomy pokonanej odległości, wspinał się przez zwidh do rezydencji. Manny odbił w bok i udał się do tylnego wejścia dla karetki. Miał nadzieję, że Selena nigdy nie będzie znała środków ostrożności, jakie były podejmowane dla jej dobra. To zrobiłoby sporo szumu. Jak mogłoby nie. iAm był ostrożny i zachował odległość na ostatnim zakręcie przed rezydencją, dając czas Trezowi aby wprowadził ją do wnętrza. Kiedy w końcu dostał się na dziedziniec, przejechał wokół fontanny i zaparkował obok GTO Rankhora. Który nie miał stać tam zbyt długo. Brat zawsze przenosił go do garażu w czasie zimowych miesięcy. Porsche Manny'ego stało u podstawy schodów, z otwartymi drzwiami, bez wątpienia jego kluczyki były w drodze do lekarza, aby mógł przeparkować go do podziemnej części centrum szkoleniowego. iAm zgasił BMW. Wysiadł i zamknął je, mimo że nie musiał. I zatrzymał się. Wpatrywał się w niebo, patrzył na oddech wydobywający się z jego ust odpływający i znikający. Obraz tańczącego Treza i Seleny był jak pies z wbitymi kłami w jego mózg, pamięć odmawiająca poruszenia - i wstydził się przyznać, że myślał o wszystkim co jego brat mógł stracić lub jak zebrać smutnego drania z chodnika, gdy wszystko pójdzie w złym kierunku. Zamiast tego, zastanawiał się... 407

Cholera, zastanawiał się jak to jest. Trzymać kobietę blisko ciała. Mieć jej zapach w nosie i ręce na jej ramionach, talii, biodrach. Chciał wiedzieć, jak to jest obrócić jej twarz do swojej iDobrze, musi się wycofać z tego wszystkiego. Bo nic z tego nie działo się dla niego. Nie teraz. Nie w ciągu pół godziny, jeśli poszedłby do tej chatki. Nie w ciągu tygodnia lub miesiąca lub roku od terazJak na zawołanie, zaczął wiać zimny wiatr. Jakby wszechświat chciał podkreślić jak zimny i samotny miał iść dalej. Dźwięk otwierania drzwi na zewnątrz przedsionka postawił go na baczność. Lubił Mannego, ale nie potrzebował teraz faceta bawiącego się muzyką w samochodach To nie był lekarz. Trez wychodził z domu. Biegł w dół po kamiennych schodach. Kierując się na dziedziniec. Cholera. iAm położył rękę na telefonie na wypadek, gdyby potrzebował zadzwonić... co kurwa. "Hej, czy z nią wszystko-" Jego brat owinął go w niedźwiedzim uścisku. "Dziękuję bardzo za dzisiejszy wieczór." W pierwszym momencie, iAm nie wiedział, jak zareagować. On i jego brat raczej nie obejmowali się. "Byłem tak zadowolony, że tam jesteś. Oznaczało to dla mnie wszystko." iAm musiał oczyścić swoje gardło. "Ja, ach..." Trez po prostu ścisnął go mocniej. iAm ostrożnie objął Treza. Ten gest poczuł jako coś dziwnego, ale kiedy w końcu oddał uścisk, poczuł że jego brat drży. Przykro mi, stary, powiedział w swojej głowie. Nie chcę nic z tego dla ciebie. Zimny wiatr nadal wiał, a po dłuższej chwili, obaj się cofnęli. Trez zdjął już kurtkę, więc wsunął ręce do kieszeni swoich spodni. "Mam twojego smsa. Czuję się źle, że po prostu zrzuciłem wszystko na ciebie." 408

"W porządku." "Nie jest." "Trez, musisz z nią być i zadbać o swoją kobietę. To jest najważniejsze. Reszta to po prostu rozmowa." Te ciemne oczy skoncentrowały się na czymś powyżej lewego ramienia iAma. A może czymś powyżej ucha. "Poważnie nie wiem dlaczego jesteś tu i tracisz ze mną czas," mruknął iAm. "Chcę czegoś więcej dla ciebie niż to." "Czasem mi się podoba moja praca w Sal, serio." Spojrzenie brata zawisło na nim. "To nie jest to, o czym mówię, i wiesz o tym." iAm dołączył do klubu pięść-w-kieszeni. "Wystarczy tego gadania. Idź do swojej kobiety." Trez był upartym sukinsynem, dla którego nie znaczyło nie. Ale iAm, jak zwykle, przedostawał się do niego. Mężczyzna odwrócił się i odszedł, ale dotarł tylko do połowy drogi do wejścia do rezydencji, zanim zatrzymał się i obejrzał przez ramię. "Nie trać całego życia na mnie, ok.?" Trez pokręcił głową. "Nie jestem tego wart, a ty jesteś wart więcej niż to." iAm przewrócił oczami. "Przestań myśleć. Zacznij iść." "Zadaj sobie pytanie, co zostanie dla ciebie po moim odejściu. Jeśli będziesz uczciwy, nie sądzę, że spodoba ci się odpowiedź bardziej niż mnie. I oszczędź mi tego, że wszystko będzie dobrze. Żaden z nas nie jest aż tak naiwny." "Dlaczego się tym rozpraszasz. Poważnie, Trez." "To mnie nie rozprasza. To rodzaj gówna, które zjada cię żywcem, kiedy kogoś kochasz. " Po tym stwierdzeniu, Trez ruszył dalej, kierując się po kamiennych schodach i znikając w drzwiach przedsionka. iAm zamknął oczy i oparł się o SUVa. Nie potrzebował teraz w głowie tego małego monologu swojego brata. Naprawdę nie potrzebował. Tłumaczenie: Fiolka2708 409

PIĘĆDZIESIĄT JEDEN Ręce Seleny były zesztywniałe. Stojąc przy blacie w kuchni Bractwa, próbowała otworzyć puszkę coli i odkryła, że jej palce odmówiły prawidłowego chwycenia zawleczki. Zamiast pociągnąć za metalowy dziobek, przesuwały się po powierzchni. Przeszły jej przez głowę wszystkie rodzaje ostrzeżeń i wpadła w panikę, przypomniawszy sobie jak spędziła trzy godziny na mrozie bez rękawiczek. Kilka razy zacisnęła pięści, dmuchnęła w nie, potrząsnęła ramionami. Trzasnęła knykciami. Próbowała, żeby nie szukać problemów gdzie indziej w jej ciele. Ludzie chorzy na to, co ona, wciąż mogli doznać łagodnych odmrożeń. Ponownie stanęła naprzeciw puszki, jej serce waliło jak młotem, gdy spoglądała z wielkim dystansem, jednocześnie przybliżając się raz jeszcze do wieczka. Spojrzała chłodno na swoje ręce i palce, jakby były przywiązane do nadgarstków kogoś innego, kierowane cudzym mózgiem. Krak! Fizz! Odetchnęła i musiała przytrzymać się granitu. „Wszystko w porządku?” Tuszując ulgę, uśmiechnęła się kiedy Trez wszedł z jadalni. „Wzięłam sobie napój. Pić mi się chce.” „Jak twój brzuch?” „Bardzo dobrze. A twój?” Gdy podszedł do niej, miała uczucie, że też coś przed nią ukrywał. Z szokiem odkryła, że pomimo jej wielkiej przemowy o jej wielkim życiu w prawdzie, po tym jak wyszła z poprzedniego Zastygnięcia, chciała żeby zachował swój sekret dla siebie, tak jak ona chciała zachować swój: mieli cudowną noc; ostatnią rzeczą, której chciała, to zrujnować to poważną rozmową odsłaniającą problemy nie do rozwiązania i pytania na które nie można odpowiedzieć zanim będzie za późno. „Brzuszek w porządku.” Wymusiła kolejny uśmiech. „Czy chciałbyś udać się na górę?” „Byłoby świetnie.” 410

Podnosząc swój napój, ujęła dłoń którą jej zaoferował i poszła z nim przez jadalnię do foyer. W zasadzie dom był pusty, Bracia w pracy, Ghrom przyjmował cywilów, Beth, Marissa i Mary w Bezpiecznym Domu, Bella niańczyła M.G. i Nallę w nowym pokoju dla dzieci, a Psańce były zajęte swoimi obowiązkami. Wszystko to będzie toczyło się nadal, gdy ona odejdzie, pomyślała. Całe to otwieranie i zamykanie drzwi, planowanie i konsumowanie posiłków, ludzie żyjący swoim życiem. Najdroższa Pani Kronik, chciała z nimi zostać. Nie chciała pójść dalej by być w całkowitej nicości, kompletnie wyłączona z tego kim była, co się dla niej liczyło, co myślała i czuła. Odejdzie. Nic nie zostanie. Została przeszkolona – nie, zaprogramowana, tak naprawdę – żeby wierzyć w życie po życiu, by służyć Matce Rasy, być wiernym tradycji, do czego nie była ustanowiona ani nie zgłosiła się na ochotnika. I musiała zakończyć to wszystko bez jakiegokolwiek kwestionowania. Zbliżając się do końca życia, chciała zadawać pytania, mieć wątpliwości i zabrać głos. Tak dużo zmarnowanego czasu. Gdy zaczęła wchodzić z Trezem po schodach, zaczęła się zastanawiać, że jeśli istnieje Zanikh i ludzie nadal tam żyją… dlaczego Pani Kronik żądała odnotowywania w Sanktuarium wszystkiego co dzieje się na Ziemi? Po co te wszystkie woluminy pełne opisów żywotów… jeśli, po śmierci, ludzie wciąż istnieli tylko w innej formie? Zachowujesz przecież tylko to, co miało zostać utracone. Jej serce zaczęło dudnić, chwyciło ją nagłe przerażenie – „O, cholera,” westchnął Trez. Najwyraźniej czytał jej w myślach. „Nie wiem o czym myślę. To prawdopodobnie jakiś nonsens –„ Wyciągnął swoją wolną rękę i zacisnął na poręczy. „Trez! Co się stało?” „Cholera. Kurwa.” Spojrzał na nią, ale jego oczy były nieobecne. „Pomożesz mi się dostać do pokoju? Ja nie widzę –„ „Najdroższa Pani Kronik, pozwól mi zawołać dr Jane!” 411

„Nie, nie, to po prostu migrena.” Złapał równowagę z jej pomocą. „Nie mam dużo czasu. Muszę dostać się na górę do ciemnego pokoju i położyć się.” „Pozwól mi zawołać dr Jane –„ „Nie, przypomnij sobie, mam to całe moje życie. Wiem kiedy nadchodzi. To będzie trwało jakieś piekielne osiem godzin, ale naprawdę nie stanie mi się nic złego.” Selena próbowała wziąć na siebie jak najwięcej z jego wagi, gdy kuśtykali na podest drugiego piętra, a potem przez drzwi prowadzące na trzecie. Jego duże ciało poruszało się powoli, a miejscami zupełnie tracił wizję i zamykał oczy. Jakoś udało jej się umieścić go w pokoju i położyć. „Ciemność pomoże,” powiedział, umieszczając przedramię na twarzy. „I mogłabyś przynieść kosz na śmieci?” Krzątając się wokół, zgasiła wszystkie lampy z wyjątkiem tej w łazience i upewniła się, że pojemnik stał tuż przy jego głowie. „Chcesz żebym zdjęła ci ubranie?” „Okay. Tak.” To nie było doświadczenie na jakie liczyła, ale ostatecznie, jej nastrój prysł dużo wcześniej. A kiedy wprowadziła słowa w czyn, była bardzo delikatna, pomagając mu z jego kurtką, potem zdjęła buty i skarpetki oraz spodnie. „Zostawię koszulę. Po prostu nie mam na to siły.” Chwycił ją i posadził przy swoim biodrze. „Nie w taki sposób planowałem zakończyć dzisiejszy wieczór.” Pocałowała jego dłoń. „Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?” „Pozwól mi tu poleżeć następne sześć do ośmiu godzin. I nie martw się, jak powiedziałem, wszystko od bólu po nudności, jest normalne. Niestety.” „Co jest tego przyczyną?” „Stres.” „Chcesz żebym zadzwoniła do iAma?” „Cholera, nie. Już i tak ma za dużo na swoim talerzu. Właściwie myślę, że to on jest tego przyczyną.” „Czy coś jest z nim nie w porządku?” 412

Gdy Trez zamilkł, chciała naciskać, ale był chory. „Nie musisz iść,” powiedział, „Nie chcę ci przeszkadzać.” „Nie będziesz.” Pogłaskał jej dłoń i jego usta, jedyna oświetlona część jego twarzy, pękły w uśmiechu. „Kocham twoje dłonie. Już ci to mówiłem to, prawda? Są gładkie i miękkie… długie palce…” Siedząc z nim, gdy opuszki jego palców poruszały się od wnętrza nadgarstka do podstawy jej palców, czuła, że jej panika topnieje. Nie czuła już niczego dziwnego w stawach. Tak więc zdecydowanie to było zimno. Nieco później delikatnie zajęczał, usta zacisnęły, a ciało napięło. A potem zaczął przełykać. „Chcę żebyś wyszła,” mruknął. „Przepraszam – ale nie chcę żebyś to widziała…” „Jesteś pewny –„ „Proszę. Teraz.” To była ostania rzecz jaką chciała zrobić, ale wstała. „Jestem w domu, ok? Nie wychodzę. Zadzwoń do mnie, gdybyś –„ Szarpnął się w bok i dopadł kosza na śmieci. Zawisł nad nim i posłał jej ciemne spojrzenie. „Musisz wyjść teraz.” „Kocham cię,” powiedziała, pędząc do drzwi. „Żałuję, że nie mogłam pomóc.” Nie była pewna czy usłyszał jak się wyślizgiwała, a kiedy tylko zamknęła drzwi, dźwięk jego wymiotów sprawił, że się skrzywiła. Przez ułamek sekundy pomyślała, że rozbije obóz w holu, po drugiej stronie jego pokoju. Ale potem, gdy zastanawiała się gdzie usiądzie na podłodze, zdała sobie sprawę, że nie może zdjąć dłoni z klamki. Jej dłoń zastygła na mosiądzu. *** „Oczywiście, że nie zrezygnuję. Nie bądź głupi.” Gdy Assail zwrócił się do swoich kuzynów w kuchni szklanego domu, był wściekły – i wściekł się nawet bardziej na pytanie Ehrica. „Ale Król –„ 413

„Nie ma prawa ingerować w handel z ludźmi.” W dobrym momencie uniknął myślenia czy komentowania kwestii konfliktu interesów. „I nie mam zamiaru stosować się do jego rozkazu.” „Więc jak będziemy kontynuować?” „Będzie nas śledził. To właśnie zrobiłbym, gdybym był nim. Chcę żebyście ostrzegli mojego znajomego. Wstrzymamy operacje na krótko i zrobimy rozpoznanie.” „Aye.” Gdy obaj wyszli, pozostał w kuchni, tak, że gdyby którykolwiek z Braci stacjonował wokół domu, miałby go na widoku. Wyciągając fiolkę kokainy, ponownie odkrył, że jest prawie pusta, ale było przynajmniej tyle żeby dać mu kopa. Kiedy skończył się pokrzepiać, poszedł do swojego gabinetu po drugiej stronie domu. Tu też było duże szklane okno i tak przekręcił lampę na biurku, żeby mieli na niego dobry widok. Siadając, spojrzał na stertę papierów, które sporządził. Rachunki maklerskie. Rachunki inwestycyjne. Środki pieniężne w USA i za granicą. Wzrost. Wzrost. Wzrost. Fortuna, którą dysponował, zmieniła miejsce około miesiąca temu. Wyprane pieniądze z Kajmanów przeniósł na bardziej legalne konta w Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Tak dużo, i wszystko z tego gromadziło odsetki, dywidendy i uznanie. Kiedy zaczynał w biznesie narkotykowym, wkrótce po tym jak przybył do Ameryki ze Starego Kraju jakiś rok temu, już radził sobie całkiem nieźle, nawet jak na jego standardy. Teraz wartość jego różnych kont została podwojona. Wybierając losowo plik dokumentów, spojrzał na końcowy raport miesięczny. W jego komputerze codziennie pojawiał się jeszcze świeższy. Pomimo jego hojności, myśl w jaki sposób Ghrom zamierzał przejąć jego interesy, rozwścieczyła go do szpiku kości. Ale nie z powodu do którego mógł się komukolwiek przyznać. Bez tego… nie miał nic.

414

Gdy zaczynał poszerzać swoje interesy w Europie, osiągnął swój cel, jedyny jaki miał w życiu, jedyną motywację dla której wstawał z łóżka każdego wieczoru, ubierał się i wychodził z domu. To prawda, zawsze cieszyło go zarabianie pieniędzy. Ale od ostatniej zimy… Przeklinając, odchylił się do tyłu w swoim skórzanym fotelu i położył dłonie na głowie. Potem, bez patrzenia, sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyjął telefon. Dawno temu nauczył się numeru telefonu Soli na pamięć. Ale nie zadzwonił. Nie dlatego, że wyprowadziła się z Caldwell za swoją babcią. Nie dlatego, że musiała opuścić kryminalne życie jakie tutaj wiódł. Przeglądając telefon, przeszedł do tarczy numerycznej. Jak wiele razy wcześniej, wycisnął sekwencję dziesięciu cyfr, jedna po drugiej, opuszkami palców rysując wzór, który jego serce znało na pamięć. Nie, nie zadzwonił do niej. Ale robił to regularnie: dziesięć cyfr, które były dla niego przypadkowe, wystukiwał na swoim telefonie… i usuwał bez wyciskania klawisza „Zadzwoń.” Gdyby Król odebrał mu powód do życia? Nie zostałoby mu, kurwa, nic poza duszeniem się faktem, że jedyna kobieta jakiej pragnął jest nieosiągalna. Kobieta. Nie samica. Była człowiekiem, nie wampirem. Do diabła, nie miała nawet pojęcia, że wampiry istniały. I w tym tkwił haczyk. Nawet gdyby zerwał z narkotykami? Nie było tak, jakby mógł pojechać do Miami, stanąć u niej w drzwiach i powiedzieć, Hej! Zacznijmy tam, gdzie przerwaliśmy! To się nie wydarzy – ponieważ wcześniej lub później, jego gatunek się ujawni i gdzie mieliby wtedy być? Z jakiegoś powodu, bezruch i cisza w jego szklanym domu dotarła do jego świadomości, przypominając mu jak bardzo był samotny – i będzie, gdy przestanie brać. Do diabła, jego kuzyni nie będą zadowoleni z siedzenia obok i lamentowania nad stratą kobiety, której nie kochali – ich także straci. Boże, ależ był żałosny, nieprawdaż. Wracając do rzeczy, co miał zrobić? 415

Kokaina skwiercząca wewnątrz jego żył, spowodowała, że jego mózg kalkulując, że A+B=C, opierał się na zupełnie… niedorzecznych pomysłach. Co jednak poskutkowało podsunięciem mu raczej olśniewającego rozwiązania tego wszystkiego. Prostując się na siedzeniu, zmarszczył brwi i rozejrzał się wokół pokoju, jego oczy wędrowały podczas, gdy jego mózg tworzył, tworzył plan. Kiedy nie mógł znaleźć żadnej jego wady, wyczyścił numer Soli i wybrał numer do Ehrica. Gdy odezwała się poczta, stwierdził, że prawdopodobnie wciąż się dematerializuje. Chwilę później jego telefon zadzwonił i odpowiedział, nie bawiąc się w powitania. „Zostawiłeś już symbol dla niego?” Odpowiedź Ehrica została zagłuszona przez wiatr w dole rzeki. „Właśnie przybyliśmy.” „Czekajcie na niego. Nie ujawniajcie się.” Assail kontynuował wydawanie poleceń, a na koniec zabrzmiała idealna odpowiedź Ehrica: „Jak sobie życzysz.” Assail zakończył rozmowę i na powrót zatonął w fotelu. Biorąc głęboki oddech, zaklął. To będzie wymagało dużo pracy. Ale było to jedyne rozwiązanie jakie zdawał się mieć. Plus fakt, że znacznie go to pochłonie w przyszłości. A to było dokładnie to o co mu chodziło. A jeśli nie zadziała? Wtedy będzie martwy i nie będzie się niczym przejmował. Nawet kobietą za której ciałem tęsknił, za każdym jego centymetrem, każdą komórką swojego czarnego, wstrętnego serca. Jej matka miała rację, nadając jej takie imię. Marisol rzeczywiście ukradła jego serce.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

416

PIĘĆDZIESIĄT DWA iAm nie chciał żeby słowa Treza dotarły jeszcze bardziej do jego świadomości, gdy stali na dziedzińcu w zimnym wietrze. Miał zamiar wejść do środka, szybko coś zjeść i zapomnieć, że nastąpiła jakakolwiek interakcja. Iść w noc. Udać się do klubów i restauracji. Przejrzeć papiery, przejąć kontrolę, podjąć konkretne i trwałe decyzje. Zamiast tego, utknął we foyer, wpatrując się w trzy historie, namalowane wysoko na suficie przez jakiegoś wielkiego artystę. Temat był ważny, jak przypuszczał inspirujący: bohaterowie na czcigodnych rumakach, walka w chmurach, niebiańscy wojownicy, którzy byli odważni, silni i po stronie sprawiedliwych. Ale to nie cała ta chwała go zatrzymała. Przeznaczenie Treza było kruche jak domek z kart, trudna sprawa, która rządziła życiem ich obu. Każdy ruch, który podejmował iAm musiał być ostrożny, zamierzony i obliczony na przetrwanie. Jego brata. To z tego powodu był kilkuwiekowym prawiczkiem. Do diabła, nigdy nawet nie spojrzał na samicę w ten sposób. Czy Trez bzykał je w klubach, czy puszczał porno w telewizji, czy mówił o tym jak brał je na biurku, w samochodzie, grupowo na pierdolonym parkingu, iAm nigdy nie był tym zainteresowany. Był wyciągającym kopyta jebaką. Nie-jebaką, niejako. I tak, próbował całego tego gejowskiego gówna, zastanawiając się, czy może był atrakcyjny dla mężczyzn i samców. Nic z tego. Doszedł do punktu, w którym, gdyby nie mył ich co noc, zastanawiałby się czy w ogóle ma jaja. Zadaj sobie pytanie, co ci zostanie, gdy ja odejdę. Jeśli jesteś uczciwy, nie sądzę, że odpowiedź spodoba ci się bardziej niż mnie.

417

Nieświadomie podejmując decyzję, iAm odwrócił się na pięcie i wyszedł do przedsionka. Stał na wietrze od frontu wielkiej, szarej rezydencji…, a potem zaczął lecieć. Podczas podróży do miejsca przeznaczenia, przebłysk przeszłości dobijał się do niego: ucieczka Treza z Pałacu. iAm był uwiązany do czasu, gdy wypełni obietnicę i przyprowadzi samca z powrotem – choć teraz była to ostatnia rzecz jaką miał zamiar zrobić. Szalone polowanie. Domek na Górze Czarnego Węża. Gdy iAm scalił swoją postać, przez chwilę miał nudności idąc do podniszczonej, zwietrzałej konstrukcji z jej szorstkim pionowym belkowaniem i cedrowym gontem oraz kamiennym kominem, sterczącym z linii dachu jak zgniły ząb. Było… właściwie tak samo. Nawet nie w tym samym rodzaju, z innymi oknami albo bardziej rozrośniętymi krzewami czy drzewami, które padły albo urosły. Nie, przez ułamek sekundy nie był pewien czy to lata temu, czy teraz. Trzęsąc się, podszedł do frontowych drzwi. Gdy je otworzył, zaskrzypiały zawiasy, ale przynajmniej był bardziej przygotowany na to co zobaczył. Dokładnie tak samo. Od ustawienia prostych mebli, przez zapach starego ognia, do powiewów wiatru znajdujących sobie drogę przez ściany. Zamknął za sobą drzwi i zaczął się przechadzać, jego buty szorstko plaskały w skrzypiące deski podłogowe. Przy kamiennym palenisku, znalazł obfite zapasy drewna – zgadywał, że myśliwi używający tego miejsca byli dobrymi duszami i chcieli zapłacić za to gówno. Gdy położył polano na ruszcie i wepchnął sosnowe igły pod spód, trzęsły mu się ręce. Wyciągając zapałkę, zadowolony, że pracował z wieloma kapryśnymi płytami kuchennymi, podpalił ją i powachlował, wskrzeszając płomienie. Mówił sobie, że to strata czasu i ciepła. Ona nie przyjdzie. Nie było żadnego sposobu żeby miała przyjść. Po prostu miał zamiar posiedzieć tu pół godziny albo coś koło tego, być świadkiem jak jego mózg zapuszcza się w mroczne, niebezpieczne rejony, a następnie zgasić ogień i wrócić do Caldie. 418

Kluby. Najpierw pójdzie do klubów, a potem – Zamarł na dźwięk otwieranych drzwi. Zapach maichen zalał wnętrze. Odwracając głowę, podniósł oczy. Tam w drzwiach, stała we własnej osobie, jej szaty trzepotały w wiejącym za nią zimnym wietrze. Była zarówno duchem… i uosobieniem sił witalnych. A kiedy na nią spojrzał, dokładnie wiedział po co oboje tu przyszli.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

419

PIĘĆDZIESIĄT TRZY Selena przemierzała powoli długi podziemny tunel do centrum treningowego. Wlokła się noga za nogą od podnóża krótkich schodów prowadzących do podziemnego korytarza, do drzwi, które otwierały się w biurowej szafie. Za każdym razem, gdy musiała wprowadzić hasło albo wypchnąć drzwi przez ościeżnice, czekała na ponowne uderzenie. Zwrot akcji. Żeby, jak na górze, spowodować manifestację. Zamiast tego, skończyła nie tylko pojawiając się w przestrzeni, w której pracował Thor, ale przeszła również przez szklane drzwi, wychodząc w betonowym korytarzu po drugiej stronie. Klinika była około trzydziestu metrów dalej, a zbiór drzwi prowadził do różnego rodzaju miejsc przeznaczenia: siłowni, sali gimnastycznej, szatni. Jej stopy nie zatrzymały się przed żadnymi z nich. Nie, zabrały ją prosto do jedynego miejsca, do którego postanowiła nigdy więcej dobrowolnie nie wracać. Jej pukanie było ciche, jakaś szansa na brak odpowiedzi, albo dlatego, że nikogo tam nie było (punkt dla niej!), albo byli zajęci niosąc pomoc komuś innemu (smutek, ale także ulga), albo tak pochłonięci pracą, że jej nie usłyszeli (co było jak zostawianie komuś, kto tak czy siak nie chciał rozmawiać, wiadomości głosowej). Dr Jane otworzyła. I wydała z siebie wielkie, Hej!, odsuwając się gwałtownie. „Selena, cześć.” Uniosła niepewnie dłoń. „Cześć.” Nastąpiła przerwa. I wtedy lekarka powiedziała, „Czy to sprawa towarzyska, czy potrzebujesz…” „Jesteś prawdopodobnie dość zajęta, prawda.” „Właściwie, po tym jak zamknęłam się tu na trzy dni, po prostu nadrabiam zaległości w dokumentacji medycznej.” Kobieta odsunęła się. „Wejdź, jeśli chcesz.” Selena zesztywniała. Przestąpiła próg. Rozpaczliwie starała się nie patrzeć na stół do badań.

420

Tymczasem dr Jane przeszła dalej i usiadła na obracanym stołku, zawijając swój biały kitel wokół siebie i krzyżując nogi. Ubranie, które miała pod spodem było niebieskie. Jej Crocsy były czerwone. Jej oczy były leśno-zielone. I śmiertelnie poważne. Selena zaczęła chodzić w kółko, ale wszędzie gdzie spojrzała, widziała białe oszklone stalowe szafki pełne narzędzi tortur. Szarpnęła się, spoglądając na drzwi prowadzące na korytarz, które zamykały się cicho i powoli. Jak wieko trumny. „Hej,” powiedziała dr Jane, „szłam po prostu rozprostować nogi. Zechciałabyś przyłączyć się do mnie na parę rundek wokół sali gimnastycznej?” „Och, Boże, tak. Dziękuję.” Wyszły razem, a idąc w dół minęły szereg drzwi i wiele, wiele metrów korytarza. Gdy dotarły do miejsca przeznaczenia, dr Jane otworzyła ciężkie stalowe odrzwia i włączyła uzbrojone w metalowe klatki światła. „Wiem, że to dziwne, ale kocham to miejsce,” rzekła Jane. „Drewno w pięknym żółto-miodowym kolorze i wszystko pachnące płynem do podłóg. Co jest zupełnie zwariowane, ponieważ nie cierpię chemicznego zapachu w powietrzu i na przedmiotach.” Gdy lekarka zaczęła iść wokół krawędzi boiska do koszykówki, Selena była prawie pewna, że powolne tempo było celowe. Zdążyły przejść krótszy bok, pod obręczą i zakręcić z lewo wzdłuż odkrytych trybun, zanim Selena powiedziała cokolwiek. „Moim zdaniem…” Jej oczy wezbrały łzami i uświadomiła sobie swoje przerażenie. „Mamy tyle czasu ile potrzebujesz,” powiedziała miękko dr Jane. Selena otarła łzy pod oczami. „Boję się o tym mówić. Tak jakby…” „Czy masz jakieś objawy?” Nie była w stanie mówić. Ale kiwnęła głową. „Moim zdaniem… tak.” Dr Jane wydała dźwięk mmm-hmmm. „Chcesz powiedzieć mi jakie?” Selena wyciągnęła rękę, tę która zastygła na klamce u drzwi i rozczapierzyła palce. Gdy się otworzyły i zamknęły, jej umysł przeszedł w dziką jazdę Czy jest gorzej? Czy mają się lepiej? Czy są takie same? 421

„Ręce?” Gdy wszystko, co mogła zrobić, to przytaknąć, dr Jane zapytała, „Gdzieś indziej?” Przynajmniej w tym momencie mogła zaprzeczyć. „Czy pamiętasz,” powiedziała lekarka, „czy zanim nadszedł atak, miałaś lub nie, jakieś symptomy?” „Co to znaczy?” „Jakiś rodzaj poprzedzającego ostrzeżenia?” Selena ponownie otarła oczy i wytarła ręce w spodnie, które Trez zdejmował z niej nie więcej niż pół godziny temu. Z nagłym przypływem męki chciała wrócić do tej chwili, cofnąć do tego czasu zanim jej choroba znowu dała o sobie znać. „Nie wiem. Nie pamiętam żebym zauważyła cokolwiek. Ale przedtem… Zwykle ignorowałam to jak tylko mogłam. Nie chcę o tym myśleć.” Spojrzała na lekarza. „Przepraszam, że nie wróciłam na dół żeby się z tobą zobaczyć, wiesz, wtedy po…” Dr Jane pomachała w powietrzu. „Boże, dziewczyno, nie martw się o to. Nie ma żadnych twardych zasad i musisz robić to, co naprawdę czujesz. Ludzie mają prawo kierować własnym życiem.” „Czy jest coś, co możemy dla mnie zrobić? Coś, co… powinniśmy zrobić?” Uzdrowicielka dała sobie czas na odpowiedź. „Będę z tobą szczera, okay?” Ach, tak. Nic się nie da zrobić. „Będę za to wdzięczna.” „W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dużo ludzi szukało rozwiązania. Manny sięgnął do swoich ludzkich kontaktów. Rozmawiałam z Aghresem. Mordh udał się na terytorium symphatów – i dostałam smsa od iAma, że udał się do s’Hisbe.” „Nic?” „Aghres ma wiedzę tylko o pacjentach, którzy zmagają się z lokalnymi epizodami, jak zapalenie stawów dotykające ręce lub kolana, biodra czy barki. Nic z objawami ogólnosystemowymi, tak poważnymi jak twoje. Leczy pacjentów przeciwzapalnie i lekami przeciwbólowymi – mimo, że próbował jakiegoś leku człowieków, nie odnotował żadnych przełomowych efektów w leczeniu czy zapobieganiu. Ani symphaci, ani Cienie nie znają problemu.” 422

Zarządzanie. To było najlepsze na co mogła mieć nadzieję. „Czy możesz mi powiedzieć ile mam czasu?” Dr Jane potrząsnęła głową. „Mogę zbadać markery stanu zapalnego. Ale tak naprawdę nie mam ich do czego porównać – a ataki przychodzą szybko, z tego co rozumiem. To sugeruje wzrost tak nagły jak trzęsienie ziemi.” Kontynuowały spacer wokół sali gimnastycznej, udając się w stronę drzwi z napisem POKÓJ ZE SPRZĘTEM. „Myślę, że powinnyśmy wrócić i sprawdzić moje… wiesz.” Selena zakręciła dłonią w powietrzu. „Markery stanu zapalnego.” „Możemy, jeśli chcesz. Myślę, że ważne jest, aby zrobić cokolwiek sprawia, że czujesz wsparcie i jesteś spokojniejsza.” „Okay. W porządku.” Chwilę później poczuła jak dr Jane łapie ją za rękę i ściska. A kiedy spojrzała, była w szoku widząc emocje na twarzy uzdrowicielki. Tyle bezbrzeżnego smutku, tak głębokiego bólu. Selena szarpnęła kobietą, aż ta się zatrzymała. „To nie twoja wina.” Oczy w kolorze leśnej zieleni okrążyły przepastną przestrzeń sali gimnastycznej, na niczym się nie zatrzymując. „Ja po prostu… Chcę pomóc. Chcę dać ci resztę wielu, wielu lat, które ci się należą. Chcę żebyś żyła. A fakt, że nie mogę znaleźć rozwiązania… Tak mi przykro, Selena. Tak bardzo mi przykro – ale zamierzam walczyć. Mam zamiar próbować, szukać…” Wydawało się najbardziej naturalną rzeczą na świecie objąć kobietę ramionami i ją przytulić. „Przepraszam,” wydusiła dr Jane. Później, jak zdała sobie sprawę Selena… … było to pierwsze z jej pożegnań. *** maichen miała trudności ze znalezieniem domku. Góra Czarnego Węża nie była zbyt stroma. Wschodnia strona szczytu również nie stanowiła problemu. Zapach ognia także powinien być łatwo wyczuwalny, gdyż nawet w formie molekularnej jej zmysł węchu był silny, a nie było nic bardziej 423

wyraźnego niż dym jesiennej nocy. Mimo wszystko, było to trudne. Podróżowała w powietrzu szukając, szukając… Była na skraju odwrócenia się i powrotu, opanował ją pełen tęsknoty smutek – ale wtedy powiew wiatru przyniósł zapach dymu i skrzyżowała z nim swój szlak, śledząc jego ślad skupiona na jego źródle. I był tam domek o którym on mówił. Rzucała na niego cień, pozostając w formie energii, przemykała nad obskurnym terenem wokół małego kształtu – uspokajając siebie, że w rzeczywistości będzie tu z nim sam na sam. Przybierając formę, zbliżyła się do drzwi i zapukała. Gdy nie odpowiedział, otworzyła je. Był przy kominku, kucał pochylony w stronę ognia. Jego ogromne ciało natychmiast podniosło się do pozycji stojącej, migotliwe światło za nim utworzyło aurę. Gdy weszła do środka, wiatr pochwycił i zatrzasnął drzwi, a trzaśnięcie sprawiło, że podskoczyła. „Zimno tu,” powiedział z grubsza. „Staram się żeby było cieplej.” To, że go zobaczyła sprawiło, że kompletnie przestała być świadoma otoczenia wokół. Mogłaby być na pustyni, nad oceanem albo na lodowcu i niczego by nie zauważyła. „Podejdź bliżej.” Skinął na nią dłonią. „Do ognia.” Jej ciało posłuchało bez wahania, pomimo że szła do niego, nie do płomieni. Gdy stanęła obok niego, odsunął się jakby nie chciał jej przytłaczać. „Pozwól mi przynieść ci coś do siedzenia.” Zanim zdążyła mu powiedzieć żeby nie robił sobie kłopotu, podszedł do posłania i rozciągnął na górze miękką podkładkę wraz z szorstkimi kocami. Zorganizował wszystko pewną ręką i ponownie się odsunął. Seksowność sączyła się z niego nieodparcie. Tak bardzo starał się być opanowany, tak pełen był szacunku, ale mogła w nim wyczuć potrzebę. I tak, uświadomiła sobie… że to rzeczywiście dlatego ryzykowała tak bardzo żeby tu przyjść. Też go pragnęła. Nawet jeśli miało to wywołać kryzys. Mimo, iż było nieodpowiedzialne. Nawet jeśli nie miało sensu. 424

Całe swoje życie postępowała zgodnie z zasadami. Ale żadna odpowiedzialność czy obowiązek nie był nawet z połowie tak zniewalający jak on – a jej czas względnej wolności, właśnie się wyczerpywał. Opuszczając się na posłanie, skrzyżowała nogi pod ciężką szatą. „Proszę. Usiądziesz ze mną?” „Jesteś pewna, że mnie chcesz.” Zawisł nad nią, jego ciemna twarz pochłaniała swawolne błyski światła. „Tak,” odetchnęła. Ukucnął, spod zmrużonych powiek spojrzał na szatę obejmującą ją od czubka głowy po podeszwy stóp. „Pozwól mi ciebie zobaczyć,” rzekł głębokim głosem. maichen przełknęła ciężko. Potem uniosła ręce do siatki zakrywającej twarz – ale przytrzymała ją na miejscu. „Boję się.” „Czego?” Co, jeśli nie spodoba mu się to, co zobaczy? „Już wiem, że jesteś piękna,” powiedział jakby czytał jej w myślach. „Skąd?” Położył dłoń na środku swojej dużej piersi. „Widzę cię tutaj. Znam cię… tutaj. Dla mnie jesteś bardzo piękna, bez względu na to jak wyglądasz.” Będąc dotkliwie świadoma wszystkiego, czego mu nie powiedziała o sobie, wyszeptała, „Nie znamy się.” „Czy to ma dla ciebie znaczenie?” „Nie.” „Dla mnie też nie.” Zmarszczył brwi i spojrzał w ogień. „Przez ostatnich kilka nocy, przez wszystko ci działo się z moim bratem – to jest niespodzianka. Nie chcę tracić więcej czasu. Chcę używać życia, zamiast trwać w tej koszmarnej neutralnej strefie, czekając na spadający topór.” „Czy twój brat… wróci kiedykolwiek na Terytorium? Mówią, że… że odmawia wykonania swoich obowiązków. Mimo, że Królowa zarządziła zniesienie żałoby…” Musiała przestać. Strach był zbyt wielki. Powinna przyjść do swojego partnera nietknięta. To się nie może wydarzyć.

425

Ale co mógł jej zrobić Pomazaniec? Oboje byli zmuszeni do krycia, a tradycja dyktowała, że właściwie był jej własnością. Jego protest zostałby potraktowany jakby krzesło protestowało żeby na nim usiąść. iAm pokręcił głową. „Po tym jak Trez straci Selenę, wszystkie zakłady zostaną zniesione – a szczerze, co do Księżniczki? Ona nie będzie chciała tego, co z niego zostanie, chyba że jest nekrofilką. Będzie martwy, czy chodząc czy będąc w grobie.” maichen zwiesiła głowę. Nigdy nie miała się dowiedzieć niczego o czekającym ją kryciu. To była część jej wychowania, oczekiwanie, że gwiazdy przeznaczą jej Namaszczonego, który ją zapłodni – i to z nim, dzięki niemu, mogła zapewnić swojej matce kontynuację linii krwi zgodnie z zasadami s’Hisbe. Z góry przesądzone. Zapisane w świętych gwiazdach. Akceptowała swoje obowiązki w taki sam sposób jak akceptowała wszystko w swoim życiu, od zajmowanej pozycji, przez samotność, po nieustające poczucie, że traci coś nie ze swojej winy czy wyboru. Odchrząknęła. „Wyobrażam sobie, że Księżniczka pozwoliłaby mu odejść, gdyby tylko mogła. Nie chciałaby żeby ktokolwiek cierpiał, zwłaszcza ktoś taki, kto stracił wartościową samicę.” „Znasz ją?” „Towarzyszyłam jej.” „Jaka ona jest?” Zanim zdążyła odpowiedzieć, podniósł rękę. „Właściwie, nie muszę tego wiedzieć.” „Myślę, że mogłaby powiedzieć, że jest tak samo uwięziona jak twój brat. Myślę, że… że jest również w więzieniu przeznaczenia.” Przetarł twarz. „To rzeczywiście sprawia, że mniej ją nienawidzę. Sądzę, że nigdy nie myślałem o tym jakie to jest dla niej.” „Tak jak on, odpowiedziała na swoje przeznaczenie. Nie wybrała tego.” iAm zaśmiał się krótko. „Może powinny powiedzieć Królowej, że spieprzyła. Jeśli oboje odmówią udziału w tej grze, to mógłby być koniec. Nie żeby to uchroniło mojego brata od utracenia swojej miłości.” „Ale gwiazdy wyjawiły ich przeznaczenie.”

426

Powędrowało do niej ciemne spojrzenie. „Wierzysz w to? Chodzi mi o to, czy faktycznie uważasz, że ustawienie w prostej linii kilku niezainteresowanych planet oddalonych o miliony lat świetlnych, może być używane jako mapa życia ludzi? Ja nie.” „Taki był sposób od pokoleń,” odparła głuchym głosem. „Nie był dobry. W rzeczywistości, to czyni wszystko jeszcze bardziej obraźliwym. Pomyśl, jak dużo zostało zrujnowane." Klatka piersiowa maichen zacisnęła się, gdy on mówił głośno rzeczy o których sama myślała… odkąd, wiele lat temu, dowiedziała się, że samiec któremu została przeznaczona na partnerkę, uznał swoje przeznaczenie za tak wstrętne, że uciekł z Terytorium, nie dbając o groźbę kary śmierci i wydalenia. „Dość tej rozmowy,” powiedział. „To nie jest to, po co tu przybyliśmy. Nie jest.” Jej oczy przesunęły się pod maską w jego stronę. „Nie, nie to.” Jego spojrzenie przesunęło się po jej szacie, jakby już ją rozbierał do naga. Serce zaczęło walić jej jak młotem, dłonie spotniały. „Musisz wiedzieć, że nigdy nie miałam… Nie jestem…” „Ja też nie.” Cofnęła się. Nic nie mogła na to poradzić. Był tak bardzo męski, miał tak piękne kształty, więc… „Zmieniłaś zdanie?” Wtrącił. „Nie erotycznie, to jest…” „Jak to możliwe?” Wypaliła. „Jesteś tak przystojny.” Nastąpiła chwila ciszy. A potem, bez ostrzeżenia, odrzucił głowę w tył i roześmiał się. Dźwięk był tak nieoczekiwany i… urzekający, że… prawie znowu odsunęła się zdziwiona. Gdy jego oczy ponownie na niej spoczęły, po raz pierwszy się uśmiechnął. To pozbawiło ją oddechu. „To najpiękniejszy komplement jaki kiedykolwiek otrzymałem.” Poczuła, że się uśmiecha pod maską – ale wtedy znowu spoważniał, tak jak ona. Nie będzie odwrotu, pomyślała. Jeśli nie odejdzie teraz, zanim ściągnie jej kaptur… nie zamierzała odejść zanim dokona tego czynu. maichen uniosła dłonie do maski, podjęła decyzję. 427

Chwytając krawędź siatki, zaczęła ją unosić. Niepokój sprawił, że jej serce biło nierówno, ale nie zwolniła, nie zatrzymała się. Planety nie powinny rządzić szybkimi wyborami czy schedą po zmarłych, pomyślała, gdy chłodne powietrze uderzyło w jej gardło, szczękę… jej usta. Wybrała to. Wybrała jego.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

428

PIĘĆDZIESIĄT CZTERY iAm czuł się, jakby był zawieszony w czasie, gdy twarz maichen została ujawniona cal po calu. Jej usta były pełne i głęboko czerwone, jej skóra gładka i nieco ciemniejsza niż jego, jej kości policzkowe szerokie i wysokieNie był w stanie sformułować myśli, kiedy jej oczy zostały odkryte. Głęboko osadzone i ciężkie od rzęs, genialnie oliwkowo zielone. Była mocno rozemocjonowana i to było tego oznaką, coś co ujawnia spojrzenie Cieni. Może jego też było takie. Następnie jej włosy. Ściśle skręcone, spływały z czubka głowy i przykrywały jej ramiona. Były tak długie, że nie mógł zobaczyć, gdzie się kończyły. Była po prostu, najbardziej niezwykłą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Zarówno egzotyczna, bo żył wśród ludzi już tak długo, że cechy jego ludu stały się mu obce, i zupełnie normalna, bo jej piękno i jej kolor skóry były tak podobne do jego własnych. "To przestępstwo cię przykrywać," wyszeptał. Rumieniec, który biegł z jej gardła sprawił, że jego kły zeszły w dół, a dłonie zwinęły się w pięści z chęci jej dotknięcia. "Po prawdzie?" Szepnęła. "Na mą krew." Jakby jego uwaga dodała jej odwagi, odłożyła siatkę na bok i nadal się rozbierała, zwolniła proste mosiężne zapięcie przy jej obojczyku i pozwoliła pierwszej warstwie spaść z ramion. Delikatnie zbudowana, ale bardzo kobieca. Kiedy starał się nie zastanawiać jak wyglądało jej ciało, jego oczy nie chciały patrzeć nigdzie indziej. To pulsowanie krwi na boku jej szyi było zaproszeniem do ugryzienia. Jej piersi błaganiem, by je dotknąć. Zapach jej płci był wezwaniem do odpowiedzi.

429

iAm przełknął przekleństwo, które chciało ulecieć z jego ust. Była więcej niż oczekiwał, zbyt piękna, zbyt żywa. Jego serce waliło, a jego fiut był twardy jak marmur. Żałował, że nie napił się drinka, zanim przyszedł tutaj. Lub sześciu. "Jesteś głodny," szepnęła. "Tak." "Czy zechcesz wziąć z mojej..." Nie mógł uwierzyć, że to zaproponowała. "Z twojej żyły?" "Powinieneś o to zadbać." Och, pieprzyć to, tak. "Chciałbym prosić o taką..." "Nie ma potrzeby." Spodziewał się, że zaoferuje mu nadgarstek, ale ona uniosła podbródek i wystawiła swoje gardło. Okazał się naprawdę cholernie głupi. iAm wiedział, że powinien zapytać, czy była pewna, naciskać, żeby to przemyślała. To pójdzie bardzo szybko, jeśli zatopi w niej swoje kły. Zamiast tego, jęknął: "Proszę, wyjaw mi swoje imię." "maichen. Mówiłam ci. To jedyne imię, które czuję, że jest moje." Zacisnął zęby. "Maichen, musisz wiedzieć... Nie sądzę, że zdołam przestać. Jeśli się tam dostanę." "Wiem. Dlatego chcę cię przy moim gardle. Bez odwrotu." Przymknął oczy i zaczął się kołysać. "Nie masz ojca w domu? Kogoś, kogo będzie obchodziło, że jesteś..." Wiedział, że są różne normy dla klasy sług – nie oczekiwano od kobiet by były dziewicami, gdyż były zobowiązane do służenia w każdy sposób, jakiego od nich zażądano. Ale jednak. "Czy jesteś tego pewna?", zapytał. Jego erekcja krzyczała do niego ZAMKNIJ MORDĘ, ale jego sumienie mimo wszystko było silniejsze niż popęd. "Jestem." Te jej oliwkowe oczy były opanowane, mocne, pewne. Czas przestać mówić. iAm podszedł do niej, rzucając się do przodu, chwytając za kark, odchylając ją do tyłu, trzymając ją w ramionach i przykładając usta do jej 430

ciała. Jeszcze nigdy nie brał od kobiety w ten sposób, ale nie od razu uderzył. Został pokonany przez jej zapach, przez miękką skórę pod jego ustami, gdy wyciągnął język i polizał jej żyłę. Chciał ją dalej wąchać, ale kiedy jej ręce chwyciły jego ramiona i wygięła się w jego kierunku, nie mógł już dłużej czekać. Syknął i przeniknął jej skórę. Gdy ją ukąsił, krzyknęła, ale zamiast go odepchnąć, przyciągnęła go jeszcze bliżej. Jej krew była cudowna w jego ustach, degustacja ciemnego wina i obietnica zatrucia, która rozpoczęła się w momencie, kiedy przełknął. Ssąc ją, zagarnął dłonią po jej ciele, znajdując krzywą jej talii i zaokrąglenie bioder. Więcej, brał więcej, gdy jego biodra pchały do przodu, szukając tego niezbędnego jej punktu, który wciąż był jeszcze w fałdach materiału. Mając zawroty głowy i hiper-koncentrację w tym samym czasie, położył ją płasko i usiadł okrakiem na jej ciele, jak dzikie zwierzę chroniące swoją ofiarę. Ale on też chciał jej dać. Przekładając wyżej jedno ze swoich ramion, położył swój nadgarstek na jej ustach. Przyjmując to co jej zaoferował, również uderzyła, biorąc jego żyły jak on wziął jej, wypełniając okrąg, który eksplodował ciepłem między nimi. Zanim się zorientował co robi, zaczął szperać przy jej szacie, ciągnąc w górę, coraz wyżej i wyżej, rąbek, fałdy, dużą ilość. Jej uda były gładkie i sprężyste, i otworzyły się dla niego, dając mu dostęp do tego czego chciał najbardziej. Brak majtek. Cienie ich nie nosiły. Kiedy zamiótł dłonią po jej płci, jęknęła i pociągnęła mocniej to co jej dostarczał - i chciał, żeby go osuszyła. Ale nie na odwrót. Zmuszając się do puszczenia jej żyły, polizał rany zamykając je, a następnie zjechał ustami w dół, przechodząc przez wdzięczne skrzydło obojczyka. Kierując się do jej piersi, chwycił rąbek jej szaty kłami i rozerwał go, tkanina ustąpiła"Och, słodki Jezu," wysapał. Jej piersi były duże i jędrne uwieńczone małymi sutkami, nie marnował zbyt dużo czasu patrząc na nie. Nie, udał się do nich ze swoimi ustami, czcząc je, gdy ona nadal brała z jego nadgarstka. A wciąż, chciał więcej jej. 431

Właśnie, kiedy jego chciwość zapragnęła przenieść głowę niżej - mimo że nie miał pojęcia, co robi - ona puściła jego żyłę i uwolniła go. Nie dając jej szansy uszczelnienia ugryzienia, uniósł się nad nią i chwycił w swoje ręce obie strony, tego co zaczął już drzeć. Riiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip. Po tym, szata była w dwóch częściach, a ona była przed nim naga. Wijąca się ciemna skóra była skąpana w blasku ognia, a jej ciało zostało oznaczone smugami jego czerwonej krwi -i to nie sprawiło, że chciał umieścić coś innego na niej. Aby wszyscy wiedzieli, że jest jego. Mgliście, w tyle swojego zamroczonego mózgu, był zdumiony, że opowieści, które słyszał i uznał za fikcję - te opowieści o mężczyznach będących przy ofiarowanej samicy i tworzących natychmiast więź - w rzeczywistości były całkowicie i absolutnie prawdziwe. Widział jej twarz, ale chwilę temu, a teraz zszedł w dół czasoprzestrzeni, zaginiony i znaleziony na przemian, najedzony i głodny w tym samym czasie. "Moja", warknął. *** Naga na oczach swojego kochanka, maichen oczekiwała, że będzie się czuła skrępowana i zawstydzona. Tylko kąpiąca ją kobieta widziała to na co teraz patrzył iAm. Zamiast tego? Odrzuciła szatę uwalniając ręce i przeniosła dłonie do swoich piersi. "Twoje", powiedziała. Potem przełożyła ręce i dotknęła swojej odsłoniętej płci. "Twoje." Jego górna warga podwinęła się w górę i wydał z siebie ryk, który był po części czcią, a po części diabelski. Potem zdjął płaszcz, koszulę. Buty i spodnie. Blask ognia oświetlił jego skórę, rzucając cienie na mięśnie, które okalały jego ramiona, klatkę piersiową i brzuch. Jego podniecenie było ogromne. 432

To wszystko było tak pozbawione kontroli, ten niezwykły cykl zdarzeń a kulminacja była jeszcze przed nimi. Co dalej, zastanawiała się? Była teoretycznie wyposażona w wiedzę o seksie w ramach przygotowań do swojego krycia. Uzdrowiciel przedstawił jej anatomiczny przegląd tego, jak mają się układać sprawy - i było jeszcze to, co ona widziała u s'Exa i tych ludzi. Ale żadna z tych niezręcznych sytuacji nie powiedziała jej nic, co by wyjaśniło, jak elektryzujące to będzie. Jak bardzo będzie chciała łączenia. Jak zdesperowana będzie się czuła. Kładąc ręce po obu jej stronach, iAm zawisł ponad jej ciałem i powoli przeniósł swoje usta do jej. Kontakt był delikatny i ulotny, sprawiając, że chciała więcej - ale potem stopniowo położył się na niej, jego nieprawdopodobnie erotyczna waga, jego twarde kształty wbijały się w nią. Jego twardy fiut ocierał się o jej rdzeń. Wygięła się pod nim w łuk, poruszając nogami, szukając czegoś, choć nie wiedziała czego. "Jestem tu" powiedział. "Zajmę się tym." Ale nie zrobił tego. Pocałował ją tylko, co sprawiło, że wszystko stało się gorsze, spokojnie lizał jej usta, kołysząc się przed jej piersiami, jej udami wszystko bez łączenia. "Dlaczego czekasz", jęknęła. "Muszę się upewnić, że jesteś gotowa – na to, że będzie bolało." Otworzyła szeroko oczy. "Nie będzie żadnego bólu. Prawda?" "Co dokładnie... ach, wiesz o...?" Jej usta się poruszyły, ona mówiła - a on kiwał głową, odpowiadając coś w zamian. Ale nie miała pojęcia, co było mówione po obu stronach. Z wyjątkiem tego, że jego ręka poruszała się między nimi, pocierając jej płeć, wnikając do środka. Przyjemność jaką jej dawała była jak ogień, gorąca, obejmująca całe ciało, zabierając ją do innej świadomości. Następnie poczuła nacisk na jej rdzeń, ale nie bolesny. Po prostu pchanie, delikatne pchanie, powodujące wewnętrzne rozstępowanie. Gdy jego ręka pojawiła się u jej boku, zdała sobie sprawę, że to jego podniecenie wchodziło w nią, nie palce. Przesunął jej biodra, aby pomieścić go dalej, była świadoma szczypiącego szoku, przełamania bariery - a następnie połączenie było tak 433

głębokie, że odczuła to tak, jakby wszedł w jej całe ciało. Dobrze, tak dobrze rozkoszowała się, jego bliskością, skóra przy skórze, ten kontakt rozgrzewał ją od środka i na zewnątrz. I wtedy zaczął się poruszać. Na początku powoli, następnie z narastającym pędem, była niesiona wraz z jego rosnącą przyjemnością. Przeniosła ręce w dół na jego gwałtownie poruszające się plecy, kochała jego moc i wiedzę, że ten szczególny mężczyzna był tym, który był pierwszym w jej ciele. A potem tama pękła i wszystko stało się o wiele bardziej żywe, rosnący pęd popychał ją wobec jego ciała. Otworzyła usta, krzyknęła, ale nie z bólu. On również krzyczał, poczuła w sobie pulsujący rdzeń. Ale to nie był koniec. Nie zatrzymał się. On po prostu poruszał się dalej, w niej, nad nią. Uzdrowiciel nie powiedział jej, że to było tak dobre. Nic a nic.

Tłumaczenie: Fiolka2708

434

PIĘĆDZIESIĄT PIĘĆ Wszedł do jej życia w bejsbolówce Syracuse i niebieskich dżinsach, które były dziurawe. Paradise była przy swoim biurku i dokonywała wpisów w systemie, przeglądając zapytania e-mailowe, rozdzielając gości na krzesłach, gdy po salonie przeszedł zimny wiatr. Do tej pory przyzwyczaiła się już do lodowatego powietrza - przechodziło za każdym razem, gdy nowa przychodząca osoba otwierała przednie drzwi. Więc nie podniosła wzroku znad biurka, do chwili, aż wyczuła dziwną przy nim obecność. Kiedy podniosła wzrok, miała swój profesjonalny uśmiech na miejscu ale szybko stracił wyraz. Stojący przed nią mężczyzna miał sześć stóp i siedem cali wzrostu, z barkami tak szerokimi, jak drzwi i szczęką, która była prosta jak strzała. Miał na sobie jakąś wiatrówkę, mimo że było na tyle zimno, by założyć płaszcz i rękawiczki. A potem była pomarańczowa bejsbolówka i te dżinsy. "W czym mogę pomóc?", zapytała. Daszek czapki był tak nisko, że nie mogła zobaczyć jego oczu, ale czuła je na sobie. "Jestem tutaj w sprawie programu szkoleniowego." Jego głos był bardzo głęboki i zaskakująco cichy. Biorąc pod uwagę jego rozmiar fizyczny, spodziewała się czegoś znacznie głośniejszego. "Programu szkoleniowego?" "Dla wojowników Bractwa Czarnego Sztyletu". "O tak. Wiem, ale to nie - to znaczy, to nie tutaj. Nie w tym domu." Rozglądając się, próbowała dostrzec jego oczy. "Wiem," powiedział. "To znaczy, muszę złożyć aplikację i pomyślałem, że może będzie tutaj jakiś formularz." "Był w e-mailu, który został wysłany. Czy mam go do ciebie przesłać?"

435

"Ja, ach..." Rozejrzał się jeszcze raz. Wsunął ręce do kieszeni tych dżinsów. "Czy masz formularz, który jest wydrukowany?" "Wyślę ci całość teraz, jaki jest twój adres e-mail?" Kiedy wydawał się, skupiać na ścianie za jej głową, stwierdziła, że jego włosy były ciemne. Ciemne i bardzo krótkie. "Nie mam adresu e-mail," powiedział cicho. Paradise zamrugała. "Hotmail jest darmowy." "W porządku", mężczyzna powiedział, cofając się o krok. "Znajdę inny sposób aby zdobyć formularz." "Czekaj." Otworzyła szufladę. "Proszę. Weź mój, to znaczy ten." Zawahał się. Wyciągnął długie ramię. Biorąc to co ona wcześniej wyciągnęła z kosza na śmieci. "Dzięki". Spojrzał w dół i zmarszczył brwi, przynajmniej pomyślała, że zmarszczył brwi. "Ten jest już wypisany na górze?" Kiedy oddawał go jej z powrotem, przeklęła. "Przepraszam. Ja... pozwól, że wydrukuję ci nowy." Kliknęła myszką na e-mail, który dostała od Peytona i wydrukowała załącznik. Gdy maszyna za biurkiem zaszumiała, mężczyzna położył formularz na jej biurku. "Przystępujesz do programu?" Świetnie. Jeszcze potrzebowała wykładu od zupełnie obcego faceta. Chwyciła formularz z powrotem. "Kobiety mają prawo do udziału w szkoleniu. To jest napisane w wiadomości e-mail. Możemy przystąpić -" "Myślę, że powinnaś. Nawet jeśli nie chcesz walczyć, myślę, że kobiety powinny być przeszkolone - nie wiesz, kiedy i przed czym będziesz musiała się chronić. To logiczne." Paradise tylko patrzyła na niego. "Ja..." Odchrząknęła. "Muszę się z tobą zgodzić." Gdy drukarka się uspokoiła, obróciła się w fotelu i wzięła ciepłe strony. Plik kartek nie potrzebował spinacza, zszywania, lub w innego sposobu spinania ich razem, ale otworzyła kolejną szufladę i grzebała w poszukiwaniu czegoś od OfficeMax. "Możesz to przynieść tutaj", powiedziała, gdy je wręczyła. "Kiedy je wypełnisz, oddam je Braciom." 436

Złożył formularz i umieścił w jego cienkiej wiatrówce. "Dziękuję." A potem zdjął czapkę i jej się ukłonił. Kiedy się wyprostował, mogła go wreszcie zobaczyć i skategoryzować w ramach OMG. Lub bardziej OMFG. Jego oczy były idealnie błękitne, głęboko osadzone, ciemne brwi i rzęsy. Jego twarz miała zapadnięte policzki, dlatego, że był zbyt chudy, i to po prostu uwidoczniło strukturę kości. A jego usta... Gdyby przyciągnął jej uwagę wcześniej, najpewniej teraz powaliłby ją na tyłek. Dzięki Bogu za krzesło. "Jak masz na imię?" Wypaliła, jak się odwrócił. Włożył czapkę z powrotem. "Craeg". Wstała i wyciągnęła rękę. "Jestem Paradise - co zapewne już wiesz, bo przeczytałeś wypełniony formularz." Świetnie, bełkotała. "Miło cię poznać, Craeg," powiedziała kiedy nie ruszył w jej stronę. Skinął głową, a potem wyszedł, pozostawiając jej dłoń wiszącą w powietrzu. Płonąc, usiadła z powrotem, i zrozumiała, że ooooooh, pięć osób było świadkiem, całego wydarzenia. I były teraz zajęte kartkowaniem People i magazynu Time, starając się wyglądać na zajętych. Jeden ze starszych mężczyzn, nawet podniósł cały Caldwell Courier Journal i umieścił go przed swoją twarzą. Cóż, również mogła udawać bardzo zajętą. Robiąc wszelkiego rodzaju hałas klikaniem na klawiaturze, próbowała mocno podenerwowane ciało pobudzić do dziania. Nigdy wcześniej go nie widziała. Nigdy. Więc może, właśnie przybył ze Starego Kraju - z wyjątkiem tego, że jakie były na to szanse? Zdecydowana większość ludności była z okolic Caldwell, od jak dawna? Plus nie miał akcentu. Więc musi być... no, obcy, oczywiście. Ale musiał być członkiem arystokracji, skoro słyszał o programie szkoleniowym, prawda? Spoglądając na drzwi wejściowe, przez które wszedł, chciała, by dostarczył wypełniony formularz z powrotem. 437

Kim on był"Paradise?" Podskoczyła. I skoncentrowała się na swoim ojcu, który przyszedł nie wiadomo skąd."Tak?" Zdając sobie sprawę, że jej głos brzmiało zbyt normalnie, a ona była jeszcze na niego zła, odchrząknęła. "Co mogę dla ciebie zrobić?" Jakby był po prostu kolejną osobą, którą się opiekowała. "Chciałem tylko zapytać jak się czujesz?" Jego ton nie był agresywny. Zamiast tego, wydawał się zmartwiony cholera. Chciała być wciąż na niego zła. Westchnęła. "Czuję się dobrze, Ojcze". "Robisz tak wspaniałą pracę. Naprawdę. Wszystko działa sprawnie. Król jest tak zadowolony - jestem bardzo dumny." Tak, to było do niego podobne. Nie można było być wkurzonym, gdy stawałeś twarzą w twarz z tą... szczerością, jego wersja przeprosin. "Czy mogę przynieść ci coś do jedzenia lub picia?" "Nie jesteś psańcem, Ojcze". "Być może potrzebujesz przerwy?" "Nie" Przewróciła oczami. Wstała. Podeszła do niego. "Doprowadzisz mnie do szału." Przytuliła go, bo to było to, na co czekał. Potem cofnęła się. "Oster, syn Sanye, jest następny." Kiedy wskazała dżentelmena, cywil wstał, a jej ojciec uścisnął jej dłoń i wrócił do swoich obowiązków. Idąc za jego przykładem, usiadła ponownie. Spojrzała na komputer przed sobą. I nadal czuła się jak w klatce. Ale to, co zrobi? Pomimo tego, że technicznie nie mógł jej powstrzymać - była w odpowiednim wieku, i nie było informacji w aplikacji, że samica musiała mieć zgodę starszego - ona jednak czuła się sparaliżowana. Trudno było buntować się przeciwko swoim rodzicom, zwłaszcza kiedy miało się tylko jednego. I był wszystkim, co się posiadało na tym świecie.

438

*** Selena nienawidziła niemal wszystkiego co było związane z badaniem, począwszy od pobrania krwi, a skończywszy na prześwietleniu. I czuła się z tym źle. To nie było to, że doktor Jane robiła coś niedelikatnie czy była niezbyt miła. Ale trwanie w tej szpitalnej koszuli, szturchanie i badanie, przekręcanie się i zdjęcia, było jak odliczanie do jakiejś detonacji. Plus, nienawidziła zapachu antyseptycznego płynu, którego musieli używać do wszystkiego. I fakt, że było jej zimno, nawet gdy umieścili jej koc na nogach. I jeszcze to jasne światło wiszące nad głową. Głównie, ale nie tylko to środowisko zewnętrzne, było tym z czym trudno było się pogodzić. To wewnętrzny krzyk, który słyszała, musiała trzymać siłą woli. "Dobra, myślę, że to nasze ostatnie zdjęcie", powiedziała doktor Jane siedząca przy biurku. Na ekranie komputera, był upiorny obraz kolana Seleny, ale nie chciała na to spojrzeć. Musiała pozostać w pozycji leżącej, aż doktor Jane podeszła i przeniosła rękaw rentgenowski. Gdy usiadła, lekarka zabrała płytkę spod jej nogi i umieściła na boku. "Więc... co teraz?" Zapytała Selena. Była odrętwiała. Była zziębnięta. Była spocona. Ale przede wszystkim, czuła, że sztywnieje. I to nie tylko w ręce. "Pozwól, że przyjrzymy się zdjęciom rentgenowskim z Mannym. A potem z tobą porozmawiamy." Selena przesunęła nogi i spojrzała na krawędź stołu. Zgięła jedną, a następnie drugą, miała w głowie mętlik. Lepiej? Gorzej? Tak samo? "Kiedy?" Zapytała szorstko. "Może spotkamy się o świcie? Trez może przyjść tutaj z tobą, jeśli chcesz-" Z zewnątrz pomieszczenia słychać było hałas, i obie spojrzały na drzwi po drugiej stronie. Kiedy dźwięk się powtórzył, dr Jane biegła - tak jak Selena.

439

Ostatecznie, nie była jeszcze Zamrożona, i wydawało się, że to był dobry czas, aby przypomnieć sobie o tym fakcie. Obie wybiegły na korytarz i nasłuchiwały. Centrum szkoleniowe było ciche, bez Braci będących w terenie, i bez nikogo, na szczęście, w pokoju urazowym – Hałas zabrzmiał ponownie i odwróciły się w stronę podwójnych drzwi. Dr Jane szeroko je otworzyła. Uzdrowicielka musiała zrobić unik, gdy coś wyleciało z pokoju. Taca. To była taca na posiłki, i podskakiwała po betonowej podłodze, jakby była naprawdę zadowolona, że jest wolna - i chciała jeszcze trochę zwiększyć odległość. Wewnątrz pokoju na łóżku leżał oszalały Luchas. W połowie jak się wydawało był przywiązany, ale z drugiej strony, jego ramię było wolne i używał go do niszczenia wszystkiego, co mógł dosięgnąć - przewrócił niektóre z monitorujących go urządzeń, to samo ze stolikiem, na którym miał jakiś posiłek, a następnie sięgał do tyłu zagłówka, jakby chciał rozerwać łóżko. "Luchas," Dr Jane, powiedziała z godnym podziwu spokojem. "Co się tutaj-" "Pieprz się!" Selena cofnęła się. Była tutaj, aby nakarmić brata Khilla w ciągu ostatnich kilku miesięcy i zawsze był dżentelmenem. "Luchas-" "Pieprzyć to!" Machnął ręką na wezgłowie i złapał za stolik, popychając go tak mocno, że szuflady eksplodowały z jego wnętrza. "Pieprz się!" Dr Jane wycofała się i mruknęła: "Muszę mu dać środek uspokajający. Nie wchodź tam." Gdy lekarka zaczęła biec, Selena zatrzymała się w drzwiach. "Co się gapisz?" Krzyczał na nią. "Czego do cholery chcesz!" Na łóżku była czerwona plama. Prześcieradło z jednej strony, trochę więcej niż w połowie, było poplamione - on krwawił. Z jakiejś rany"Twoja noga", szepnęła, w pełni świadoma infekcji, która go trawiła. "Uważaj na swoją nogę-" "Chciałem umrzeć!" Splunął. "Starałem się umrzeć!" 440

Jego twarz była wykręcona bólem, który dobrze znała, jego zbyt biała skóra rozciągnięta niemal do rozerwania nad strukturą kostną, która nie miała wątpliwości, była godna pozazdroszczenia, zanim był torturowany przez Korporację Reduktorów. "Odcięli mi moją pieprzoną nogę, aby mnie uratować!" Odgarnął prześcieradło. "Aby mnie ratować!" Kikut owinięto starannie warstwami gazy chirurgicznej, ale pod spodem nie wyglądało to dobrze. Krew sączyła się wszędzie. Zaczął drapać to, co pozostało i wtedy musiała się zaangażować. Maszerując po pokoju, chwyciła jego ręce i wymachując nimi przytrzymała je nad jego głową. Luchas. Stał się. Dziki. Krzyczał, skręcał się, klnąc na nią. Wszystko co zrobiła, to potrząsanie głową i pozwolenie mu by się wykrzyczał, co nie trwało długo. Kiedy przestał walczyć, powiedziała: "Masz szczęście. Tak cholerne szczęście." To go uciszyło. Prawdopodobnie nie bezpośrednia konfrontacja. "Co?" Wyjąkał. "Umieram," powiedziała wprost. "A jeśli ktoś mógłby mnie uratować odcinając mi nogę? Bym mogła zostać tutaj, aby być z osobą, którą kocham? Zrobiłabym to w mgnieniu oka. Tak, tak, myślę, że masz szczęście." Wciąż ciężko dyszał, ale napięcie w jego ciele zelżało. "Umierasz?" "Obawiam się, że tak". Puściła go i cofnęła się. "Nie marnuj tego czasu, który masz. Wiem, że cię boli, i nie wątpię, że jesteś zły na sytuację w jakiej jesteś. Ale osobiście, zamieniłabym się z tobą miejscami w jednej chwili." Dr Jane wróciła, i zatrzymała się, kiedy zobaczyła, że miejsce nie było w ogniu czy coś. "Idę się ubrać," powiedziała Selena i skierowała się do drzwi. "Zimno mi w tej sukni. Czy potrzebujesz pomocy przy sprzątaniu?" Dr Jane spojrzała w tę i z powrotem między nimi, wyraźnie zastanawiając się, co zostało powiedziane i zrobione, aby wrócić do normalności. "Ach, nie, pozwól, że się tym zajmę."

441

"Dobrze." Selena skinęła głową do doktor, a następnie spojrzała na Luchasa. "Dbaj o siebie." Czuła na sobie jego wzrok, gdy wychodziła na korytarz. Wciąż go czuła, gdy szła się przebrać. Kiedy weszła ponownie do tunelu, wpadła w paranoję, że będzie miała atak w połowie drogi do rezydencji i utknie umierając pod lampami fluorescencyjnymi. A może, to się stanie na klatce schodowej do holu... lubDobrze, lepiej będzie jak się powstrzyma. Miała dość kłopotów, bez szukania następnych.

Tłumaczenie: Fiolka2708

442

PIĘĆDZIESIĄT SZEŚĆ Nie mógł przestać na nią patrzeć. Gdy iAm leżał nago przed dogasającym ogniem, jego ciało było splecione z maichen, ich nogi razem, biodro przy biodrze, ich płcie blisko siebie, ale już nie złączone. Jej głowa leżała na jego ramieniu, na którym się podpierał. „Chcę cię znowu widzieć,” szepnął. Chciał jej powiedzieć jak bardzo potrzebuje tego szczególnego czasu, kompletnego oderwania od tego wszystkiego czego nie mógł zmienić wraz z powrotem do Caldwell. Przybycie tu, było jakby stanął z boku, zmienił swoją drogę, dając sobie chwilę wytchnienia. Nie było to definitywne przeniesienie i nie chciał żeby było – nie było sposobu aby porzucił swojego brata. Ale wystarczyło żeby nabrał drugiego wiatru w żagle. „Trudno mi się wyrwać.” Pocałowała opuszki jego palców. „Zostało mi tylko kilka dni, gdy to będzie tak łatwe. Po żałobie będzie znacznie trudniej.” „W takim razie jutro w nocy. O północy.” maichen skinęła głową. „Będę tutaj.” Rozejrzał się po rozlatującym się domku. „Nie, przyjdź do Caldwell. Spotkaj się ze mną w mieście.” Gdy się zawahała, powiedział: „Mam tam lokum. Jest prywatne. Nikt się nie dowie – a ja mogę stworzyć ci bardziej komfortowe warunki.” Chciał ją w łóżku. Pod prysznicem. Może na kuchennym blacie. Żeby ją przekonać, iAm pochylił się i wziął jej usta, głaszcząc jej wargi własnymi, liżąc wnętrze. „Podążaj za sygnałem mojej krwi w tobie, a mnie znajdziesz.” Dźwięk, który wydobył się z jej gardła, wyrażał totalną kapitulację – i zanim to zarejestrował, przekręcił ją na plecy i ponownie posiadł. Fakt, że uprawiali teraz seks był tak monumentalny, że nie mógł o tym myśleć w chwili, gdy był z nią. To był po prostu zbyt duży kamień milowy.

443

Naprowadzając siebie, nachylił się do jej szyi. Wyginając się gwałtownie w łuk, ujeżdżał ją coraz mocniej i mocniej, odnajdując rytm. Jego ciało dokładnie wiedziało co robić, co odkrył z szokiem, a gdy miał orgazm, był zadowolony, że czekał na tę jedną szczególną kobietę. Szalone było również to, że jakaś jego część zaczęła rozmyślać na temat sposobu jej uwolnienia z s’Hisbe. Teraz na jego liście były dwie osoby. Gdy znalazła własne uwolnienie, jej paznokcie wbiły się w jego boki, uda zacisnęły wokół niego, a jego subtelny wytrysk był jak ostra włócznia przyjemności, gdy sam doszedł ponownie. Potem upadł na nią. „Przepraszam,” mruknął, starając się znaleźć siłę do czegokolwiek poza oddychaniem. „Jestem ciężki.” „Nie, lubię ten ciężar.” Gładziła jego skórę. „Czujesz się tak, jak potężny jesteś.” „Nie chcę iść.” „Ja też nie.” Ostatecznie, był w krainie nie-masz-wyboru. Po pierwsze, ogień zgasł i zrobiło się zimno, ale co ważniejsze, nie chciał narazić jej na kłopoty z powodu zaniedbania obowiązków. Przynajmniej nie musiał martwić się o nią i nadchodzący świt. Byłby psychotykiem. Odpychając się od niej, wyślizgnął się z niej i zorientował, cholera, że była pokryta jego zapachem. „Co się stało?” Zapytała, wpatrując się w niego oczami jak oliwin. „Powinniśmy cię umyć.” Ale w cholernym domku nie było prysznica ani bieżącej wody. „Następnym razem zrobimy to w Caldwell.” „Będę ostrożna. Na skraju Terytorium jest ciepłe źródło. Mogę się tam umyć.” „Co z twoją szatą?” Gdy podawał jej naręcze tkaniny, zorientował się, że gówno było pogniecione. Rozdarte. Utytłane w kurzu. „Niech to szlag.” Powinien powiesić jej rzeczy. Co sobie, do cholery, myślał? Wstał i pomógł jej się ubrać, poprawiając dolną część szaty, przypiął górną część mosiężnym zapięciem, otrzepał kaptur i maskę. 444

„Pozwól mi to zrobić,” powiedział, podchodząc żeby przykryć jej włosy i twarz. Nienawidził maskowania jej, kręciło go w brzuchu, a usta robiły się suche: To fakt, że posyłał ją z powrotem na Terytorium bez zabezpieczenia, czynił wszystko bardziej poważnym. Potem cofnął się o krok i spojrzał czy wyglądała tak nieskazitelnie jak w chwili, gdy przybyła – ale teraz to był gorący bałagan. Miał poczucie, że zabrał coś, co nie należało do niego, a przy okazji ją zrujnował. „Powinienem wrócić z tobą,” powiedział. „Upewnić się, że –„ „To byłoby dla mnie trudniejsze. Wszystko będzie ze mną w porządku. Po tych wszystkich latach ukrywanie się jest dla mnie łatwe.” A potem nie było nic więcej do powiedzenia, żadna kombinacja słów nie była w stanie uczynić niczego żeby poczuł się z tym wszystkim lepiej. Z przekleństwem iAm ujął jej ramię i odprowadził do drzwi. „Bądź ostrożna. To niebezpieczne miejsce.” „Będę.” Kiedy zaczęła mu się kłaniać, powstrzymał ją. „Nie. Nie rób tego. Jesteśmy równi, ty i ja.” Przez chwilę tylko na niego patrzyła. Czuł to przez siatkę zakrywającą jej oczy. „Nie jesteśmy,” powiedziała. „Niestety, nie jesteśmy.” Z tymi słowami wyszła przez drzwi i zniknęła zanim zdążył ją powstrzymać. A kiedy zimne powietrze podrażniło jego nagie ciało, odczuł ból – ale nie fizyczny. Po wciągnięciu na siebie ubrania, poszedł sprawdzić czy ogień był całkowicie wygaszony, a potem wyszedł z domku. Gdy wszystko pozamykał i odszedł, pomyślał, że to było całkowicie dziwaczne jak wiele w jego życiu wydarzyło się w tym przypadkowym miejscu: odnalezienie brata, spotkanie Mordha… teraz dzisiejszy wieczór. Dematerializując się, wrócił w plątaninie do rezydencji Bractwa, odzyskując kształt na dziedzińcu. Kiedy patrzył na potężną kamienną werandę z gotyckimi gargulcami osadzonymi na wieżyczkach, witrażowymi oknami i wszystkimi, czającymi się w narożnikach, cieniami, zdał sobie

445

sprawę, jak dużo wysiłku kosztowało zapewnienie bezpieczeństwa i możliwości obrony tego miejsca. Cóż, tak, myślał o sprowadzeniu tu maichen. Ale jakie życie by ją tu czekało? Wciąż miał w głowie Treza i Selenę. I co się stanie, jeśli jedynym sposobem żeby uchronić jego brata przed s’Hisbe będzie zniknięcie ich dwójki gdzieś na świecie, bez wychylania się w żadnym z miejsc i w żadnym momencie? Czy zamierzała prowadzić życie uciekiniera? A co jeśli s’Hisbe znajdzie ją z nimi? Będzie martwa zanim minie oddech. A do tego pragnie jej do szaleństwa… Kolejna sytuacja z gatunku nikt-nie-wygra. Po prostu tego jeszcze potrzebował. *** Rankhorowi zdrętwiał tyłek. Znowu, siedział na skale, wpatrując się przez las w szklany dom Assaila, jak długo? Godziny. I wszystko co facet robił, to brandzlowanie pliku papierów na swoim biurku. Diler narkotyków miał przynajmniej dobry fotel do siedzenia. Rankhor sprawdził swój zegarek. Świt nadejdzie wcześniej czy później. „Czas się kończy, ludzie.” Właśnie gdy jego telefon znalazł się w centrum jego zainteresowania by mógł dowiedzieć jak idzie V śledzenie dwóch kuzynów, Brat zmaterializował się obok niego – a Range Rover z parą dilerów zajechał na półwysep prowadzący do domu. „Dokąd pojechali?” Zapytał Rankhor. „Do śródmieścia. Poszli do hangaru dla łodzi nad rzeką. Nikt nie wyszedł żeby się z nimi spotkać, jak tylko mogłem zobaczyć z tak daleka. Całkiem możliwe, że zdematerializowali się na krótko i poszli gdzieś indziej. Nie mam, kurwa, pojęcia.” Gdy V przetarł oczy jakby były pełne piasku, Rankhor zapytał, „Bracie mój, kiedy ostatni raz spałeś?” 446

V opuścił rękę i zamyślił się jakby wyliczał liczbę pi do tysięcznego miejsca po przecinku. „To było… ach… To znaczy, tak, to było…” Rankhor spojrzał w bok na zamykające się drzwi garażowe. „Będą w domu w ciągu dnia. Znikamy.” „Co robił Assail?” „Poza ćpaniem?” „Nie wychodził, jednak.” „Nie. Poza zabawą ze swoimi papierami i wykonaniem dwóch połączeń telefonicznych trwających nie więcej nić trzydzieści sekund, trzymał swój kciuk w tyłku.” Klepnął V w ramię. „Dorwiemy ich jutro wieczorem.” Gdy podróżowali do domu przez zimne nocne powietrze, V wciąż przeklinał. Kiedy zjawili się na dziedzińcu od frontu rezydencji, znaleźli iAma wpatrującego się w fasadę jakby spodziewał się na dachu Godzilli na zniekształconych stopach zamiatającej włochatym ogonem. „Hej, człowieku, wszystko okay?” Zapytał Rankhor. iAm podskoczył. „O, cholera.” Gdy wiatr zmienił kierunek i przyniósł zapach samca, brwi Rankhora uniosły się. Cień był pokryty zapachem samicy. Albo samca. Osobiście, Rankhor myślał, że biedny drań cierpiał na syndrom Furiatha – stan w którym jeden z braci był tak popierdolony, że drugi wpadał w czarną dziurę próbując go uratować. Niestety, nie wyglądało na to, żeby Trez miał wyjść ze swojego korkociągu w najbliższym czasie. Ale, najwyraźniej, iAm zrobił coś dla siebie. Przez robienie czegoś komuś jeszcze. Dobrze dla niego, pomyślał Rankhor. Najwyższy czas żeby facet zrobił sobie przerwę. „Więc,” powiedział przeciągle V, zapalając ręcznie rolowanego papierosa. „Jak twoja noc, Cieniu?” Najwyraźniej również wyczuł ten zapach. „Dobrze,” odparł iAm. „Mm-hmm.” V wypuścił dym. „Robiłeś coś szczególnego?” „Nie. A ty?” „Nada,” odpowiedział Rankhor, gdy ich trójka ruszyła do przedsionka. „Biznes jak zwykle.” 447

Właściwie noc z Assailem była wprost frustrująca, ale nie tak jak czekanie na info od jego Mary na temat samicy, która została przewieziona do Aghresa w śpiączce. Nic. Nie usłyszał nic. Czy żyła? Czy była martwa? Cholera, on spotkał tę mahmen tylko raz – pewnej przerażającej nocy, gdy uratowali ją i jej młode z rąk agresywnego samca. Ale sprawa martwiła jego Mary, przytłaczała ją – a to oznaczało, że była także na jego radarze. Plus, jego shellan nie była w domu od dwóch nocy. Zaczynał czuć się zdesperowany. Telefon komórkowy nie zastąpi kontaktu. W każdym razie, nie takiego jakiego od niej oczekiwał. Gdy weszli kolejno do przedsionka, Rankhor zbliżył twarz do soczewki kamery bezpieczeństwa. Sekundę później zamek został odblokowany i weszli do foyer. Ostatni Posiłek już trwał, Psańce pracowicie przynosiły jedzenie do jadalni, ludzie gromadzili się w sklepionym przejściu, więcej mieszkańców gospodarstwa domowego schodziło po schodach. iAm wyglądał jakby był gotowy do biegu, jego oczy spoglądały na czerwony chodnik na schodach prowadzących na drugie piętro - jakby w swoim umyśle już był w połowie drogi do jego sypialni. Poza zasięgiem wzroku. Bez wątpienia w drodze pod prysznic. Chociaż właśnie patrzył na swoją komórkę i przedmiot miał włączone wibracje, Rankhor ponownie wyciągnął telefon i sprawdził czy czegoś nie przegapił – Lassiter wyszedł z pokoju bilardowego, jego czarno-blond włosy były zaplecione w grube warkocze, wiszące na umięśnionej piersi. W jednej ręce miał Yoo-hoo, w drugiej opakowanie Starburst i wystarczająco dużo złota na swoim ciele żeby miał swoją własną wartość karatów. „Ktoś złapał Real Housewives New Jersey? Ludzie odwrócili się i popatrzyli na faceta. „Ty wciąż gościsz w tym domu?” Ktoś zapytał. „Jeszcze się nie wyprowadziłeś?” „Zadzwonię po taksówkę dla niego,” ktoś mruknął. „A może odeślemy go z góry pocztą lotniczą?”

448

„Mam wyrzutnię do ziemniaków,” powiedział Butch. „Ma mały otwór, ale wepchniemy go do środka.” „Och, nie wychodzę.” Lassiter się uśmiechnął. „Wyluzujcie, tęskniłbym za tym całym wielkim darmowym żarciem i kablówką – chwilunia.” Jego dziwne, kolorowo skrzące się oczy, zwęziły sią na widok iAma…, a następnie on krzyknął, „Jasna cholera, przeleciałeś kogoś!” W mrożącej ciszy, która nastała, Rankhor trzasnął się w głowę. „Aniołku, twoje wyczucie taktu jest jeszcze bardziej upośledzone niż moje, kolego.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

449

PIĘĆDZIESIĄT SIEDEM „Więc, co ci chodzi po głowie, Pierwszy Doradco? Abalone ukłonił się, gdy Ghrom się do niego zwrócił. „Dziękuję, mój Panie.” Wchodząc do sali audiencyjnej, zamknął za sobą drzwi. „Bardzo dziękuję.” „To musi być coś poważnego skoro zamykasz nas razem,” mruknął Król. „Mój Panie…” Odchrząknął. „Zawsze dążę do tego żeby ci służyć. Na wszystkie sposoby.” „Ustalone. Więc o co chodzi?” Nie po raz pierwszy Abalone chciał zobaczyć oczy samca. Z drugiej strony, może było lepiej, że te okulary skrywają tak wiele. Wołał zachować kontrolę nad swoją okrężnicą. Obecność Furiatha i Zbihra uświadamiała realia czasowe. Mieli nie więcej niż pięć lub dziesięć minut zanim będą musieli dostarczyć Ghroma z powrotem do rezydencji. Ale to nie mogło czekać. „Panie, doceniam, że pozwoliłeś zostać tu Paradise. To bardzo wspaniałomyślne z twojej strony –„ „Ale chciałbyś żeby wróciła z tobą do domu i nie podoba ci się, że mieszka tam Dholor.” Abalone zamknął oczy. „Tak, mój Panie. Ona jest… ta rozłąka jest trudniejsza niż przewidywałem. I proszę nie myśl, że sądzę iż nie jest tu bezpieczna. Prawdopodobnie jest bardziej bezpieczna –„ „Postawiłem cię w gównianej sytuacji, nieprawdaż,” wtrącił Ghrom. „To nie fair prosić cię żebyś był niańką dla jakiegoś dupka kosztem swojego prywatnego życia. Przepraszam.” Abalone zamrugał oczami. Pomyślał o wszystkich kierunkach w jakich pójdzie ta rozmowa, ale Ghrom wyrażający żal nawet nie był blisko tej listy. „Panie, proszę, jeśli cię zawiodłem –„ „Chcesz nas prosić żebyśmy go zabrali?” Furiath się odezwał. „Rankhor zgłosi się na ochotnika w mgnieniu oka.” „Mój Panie, jesteś tak –„

450

Ghrom zignorował go i zwrócił się do wojowników. „Więc, jaki mamy plan? Wasza dwójka pójdzie z nim teraz i dokona ewakuacji?” Oczy Zbihra zmieniły barwę z żółtych na czarną. „Zróbmy to –„ „Zaczekajcie, zaczekajcie. Powinienem z nim porozmawiać.” Ghrom pokręcił głową. „Nie sam, na pewno nie. Jesteś dla mnie zbyt cenny. Powiedz Paradise żeby została tu jeszcze jedną noc dopóki nie oczyścimy terenu.” I w taki sposób, jakieś dziesięć minut później, skończył materializując się do swojego domu w otoczeniu dwójki z osobistej Gwardii Króla. Gdy uformował się przed frontowymi drzwiami w stylu Tudorów, spojrzał na rozświetlone okna i zastanawiał się gdzie był Dholor, co robił, co znalazł. Personel powiedział mu, że samiec, od pierwszej nocy, przespał całą dobę i nie było prawdopodobne żeby coś takiego mogło zdarzyć się dwa razy z rzędu. W związku z tym, Abalone starał się zamknąć jak najwięcej drzwi zanim wyszedł i uprzedził Psańce żeby miały na wszystko oko. Prostując ramiona, obejrzał się na Braci, którzy stali po obu jego stronach jak podpórki do książek Sun Tzu. „Chciałbym być tym, który z nim porozmawia.” Furiath skinął głową. „To jest twój dom. Ty powinieneś cofnąć zaproszenie.” Abalone otworzył miedziany zamek swoim kluczem, ale przekraczając próg, nie odczuł żadnego zwykłego komfortu, nie złagodził tego nawet ukochany kamerdyner, który wyszedł z salonu żeby wziąć płaszcz. „Mistrzu,” powiedział psaniec, kłaniając się głęboko. „Czy mogę służyć twoim gościom Ostatnim Posiłkiem?” „Nie zostaną. Czy mogę zapytać, gdzie jest Dholor?” „Był w swojej sypialni. Sprawdzałem – drzwi były zamknięte i nie schodził nawet na posiłki. Pukałem raz, wczesnym wieczorem, odpowiedział, że odpoczywa.” Abalone się nie wahał. Udał się do schodów, trzymając miedziany klucz w dłoni. Gdy dotarł na piętro, poszedł na przód, mijając drugą najlepszą sypialnię dla gości. Umieszczanie samca w najlepszym pokoju, wydawało się niezasłużonym zaszczytem, nawet jeśli Dholor nie był zbyt mądry. 451

„Dholor,” powiedział Abalone ostro. „Proszę cię na słowo.” Gdy nie było odpowiedzi, zastukał knykciami w zamknięte drzwi – Drzwi otworzyły się same, ujawniając słabo oświetlone wnętrze. Właśnie miał zajrzeć, gdy ciężka ręka wylądowała na jego ramieniu, zatrzymując go. „Pozwól mojemu bratu,” powiedział Furiath łagodnie. „Nie wiesz co tam znajdziesz.” Z wszedł z bronią przy udzie. Chwilę potem, po tym jak okrążył pokój ciężkimi krokami, powiedział, „Czysto.” Abalone ruszył pospiesznie do przodu. Rzeczywiście, pokój był opuszczony – nawet łóżko było zaścielone. Nie było znaku, żeby ktoś tam w ogóle był. Z wyjątkiem lekko uchylonego okna na wprost. Zaiste, jeden z wielu szklanych paneli z nakładkami ze stalowych siatek był pęknięty i lekko uchylony. „Nie był tu więźniem,” powiedział Abalone, gdy poszedł zamknąć okno. „Dlaczego uciekł?” „Ważniejszym pytaniem jest,” rzekł Furiath, „jak możemy się upewnić, że naprawdę odszedł? To duży dom. Mnóstwo kryjówek –„ „Może to wyjaśni sprawę.” Z podszedł do biurka w rogu i wziął zapieczętowaną kopertę. „Jest na niej twoje imię.” Brat przyniósł ją i wręczył Abalonowi. Drżącymi rękami, Abalone otworzył tylne skrzydełko i wyjął pojedynczą kartkę papieru złożoną na pół. Materiały piśmiennicze były jego własne, z grawerowanym wizerunkiem domu u góry: Najdroższy Abalonie, synu Abalona, Wybacz, że nie przekazuję ci moich podziękowań osobiście. Twoja gościnność była bardzo cenna i bardzo hojna. W uznaniu trudnej sytuacji związanej z moją obecnością, która niewątpliwie spadła na ciebie, zamierzam szukać schronienia gdzie indziej. Z całą pewnością nasze drogi zejdą się ponownie, mój kuzynie.

452

Zatem, dziękuję ci za to, że otworzyłeś swój dom przede mną, do tego czasu, pozostaję Twoim Krewnym z Linii Krwi, Dholor „Co to znaczy?” Zapytał Furiath. Gdy automatyczne okiennice zaczęły się zamykać na dzień, Abalone przekazał list. „Nic w konsekwencji. Zgadzam się. Muszę przeszukać dom, ale obawiam się, że to zabierze zbyt dużo czasu, żebyście bezpiecznie wrócili do rezydencji.” „W taki razie zostaniemy na dzień z tobą,” powiedział Furiath, gdy jego oczy przesuwały się po tekście. „Ale dopóki nie wiemy, że ty i twój personel jesteście bezpieczni? Nigdzie się nie wybieramy.” Abalone odetchnął. „Wasza obecność jest błogosławieństwem.” Z roześmiał się głośno. „Myślisz, że chcemy wrócić do Króla i powiedzieć mu, że masz podcięte gardło bo nie wykonaliśmy swojej roboty? To nie jest rodzaj raportu jaki chcę złożyć Królowi.” Furiath oddał list i jeszcze raz położył rękę na ramieniu Abalona. „I pozwól nam wykonać brudną robotę – ten sposób będzie dla wszystkich bezpieczniejszy. Gdzie jest twoja sypialnia?” „Tędy.” „Chodź, zabierzemy cię tam, a potem zabezpieczymy twój personel. Po tym, przeczeszemy ten dom gęstym grzebieniem żeby upewnić się, że nie zostało po nim nic oprócz listu.” Abalone stwierdził, że przytakuje. „Dziękuję, najjaśniejsi panowie. Dziękuję bardzo.” *** „Jestem bardziej niż zadowolona, że przyszedłeś z wizytą. I przepraszam, że kazałam ci czekać.” Dholor uśmiechnął się do samicy, która się do niego zwróciła, wskazując na wygodną sofę na której siedział odkąd przybył do jej posiadłości. „To nie był problem. Było mi ciepło i sucho. Już jesteś uprzejma jak tylko gospodyni mogłaby być.” 453

Arystokratka uśmiechnęła się, błyskając zębami, które były białe jak diamenty na jej szyi. Na jej nadgarstkach. Na jej palcach i w płatkach jej uszu. Stojąc w skromnym mieszkaniu dozorcy swojej ogromnej posiadłości, wyglądała jak modelka, która weszła na złą sesję zdjęciową. „Mój mąż jest chory,” powiedziała z powagą. „Musiałam przy nim być.” Ubrana była w obcisłą koktajlową sukienkę w lamparcie wzory, która kazała się zastanawiać jakiego dokładnie rodzaju potrzeby miał jej starszy hellren. Trudno żeby coś takiego nakładała shellan żeby towarzyszyć jakiemuś starszemu dżentelmenowi przy łóżku. Bardziej prawdopodobne, pomyślał Dholor, że ubrała się tak na spotkanie z nim. „Tak, pamiętam, że chorował,” odpowiedział płynnie. „Bardzo mi przykro.” „To dla mnie wielka przykrość.” „Jak mogłaby nie być.” „Wkrótce zostanę wdową.” Skinął głową w pełnym powagi współczuciu, rozmyślnie pozwalając swoim oczom prześlizgnąć się od jej czarnych, prostych włosów do jej pełnych gracji stóp. Ostatni raz gdy ją widział, kiedy tu był, było znacznie mniej ubrań – zarówno na nich obojgu jak również na kumplach Draniach. Leżała przed kominkiem, a on i jego żołnierze mrowili się tłumnie wokół jej nagiego ciała, karmiąc się i pieprząc. To było około miesiąca temu, na jednej z ostatnich sesji, które odbywały się od wielu lat w regularnych odstępach. „Jesteś sam dzisiejszego wieczora?” Zapytała zachrypniętym głosem. „Tak, i musisz wiedzieć, że nasze drogi się rozeszły, Xcora i moja. Odchodzę od walki.” „Naprawdę,” zamruczała. „Gdzie się zatrzymałeś?” „Jestem pomiędzy rezydencjami w tej chwili.” „Naprawdę.” „W rzeczy samej.” Podeszła do przodu, przechodząc przez mały salon i stając w jego zasięgu. „Wkrótce nadejdzie świt.” 454

Ponownie posłał spojrzenie w dół jej ciała. „Tak. W takim razie muszę już iść.” „Zbyt szybko,” wydęła wargi. „Tylko tak będzie bezpiecznie.” Leniwie poruszał opuszkami palców po jej biodrach, dolnej części brzucha… niżej do punktu, w którym łączyły się jej uda. Naciskając przez sukienkę pogłaskał jej szparkę. „Cóż, muszę tu zakończyć sprawę –„ „Może ty i ja dojdziemy do porozumienia,” powiedziała. „Och?” „Mój hellren jest dużo starszy ode mnie. Jest moją prawdziwą miłością, oczywiście.” „Oczywiście.” „Ale z powodu swojego wieku, a istnieją pewne potrzeby które mam, nie jest zdolny do zaspokajania ich regularnie.” „Sądzę, że jesteś zaznajomiona z moimi umiejętnościami w tym zakresie.” Kobieta uśmiechnęła się dziko. „Tak. Jestem.” „I wydaje się sprawiedliwe, że oferując mi pokój i wyżywienie, dostajesz wynagrodzenie w sposób jaki uznajesz za właściwy.” Samica oparła jedną ze swoich obutych w szpilki stóp na oparciu kanapy i uniosła rąbek sukni do talii, eksponując swoją nagą płeć. „Może najpierw odświeżysz mi pamięć o twoich talentach.” Dholor zamruczał z głębi gardła i pochylił się do niej, wyciągnął język i zaczął wylizywać drogę do jej szparki. Gdy wypchnęła do niego biodra i głowa opadła jej do tyłu, wessał jej łechtaczkę – A potem przestał. Usiadł z powrotem. „Mam jeden problem.” „Tak?” Mruknęła, przyciągając głowę do pionu. „Nie mogę zostać w tym domku. Nie jeśli Banda Drani przyjdzie zapłacić ci… hołd. Z całą pewnością posesja jest na tyle duża, że znajdzie się inna możliwość zakwaterowania?” Zmarszczyła brwi. „Jesteś z linii Błękitnej Krwi, czyż nie?” „Jestem. Ze strony mojej mahmen.”

455

„Jesteś dalekim krewnym mojego hellren, więc byłabym nieuprzejma nie oferując ci schronienia. Oczywiście, jeśli zamierzasz przebywać w głównym domu, będziemy musieli kupić ci ubrania.” Dholor uśmiechnął się do niej. To było po prostu doskonałe. Przecież ona i jej mąż wspierali polityczny zamach stanu na Ghroma – i nie było sposobu żeby byli zadowoleni z późniejszego rozwiązania Rady przez Ghroma. Miał swoją bazę operacyjną. „To byłoby mile widziane,” powiedział, wsuwając swoje ręce na jej biodra i przyciągając ją z powrotem do swoich ust. Naprzeciwko jej płci, mruknął, „Teraz, pozwól mi zademonstrować moje uczucia dla twojej hojności.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

456

PIĘĆDZIESIĄT OSIEM „Pracuję sama,” powiedziała kurwa, idąc po swoje ubrania. „Nie mam alfonsa. Jeśli zechcesz mnie ponownie, wiesz gdzie mnie znaleźć.” Xcor wpatrywał się przez salon domku jak samica się ubiera z wydajnością tylko o sekundę wolniejszą niż prędkość dźwięku. Blondynka wyszła bez żadnego pożegnania, jej obowiązek został wykonany, zapłata w wysokości dwóch tysięcy dolarów została przyjęta. Gdy drzwi się za nią zamknęły, przeniósł spojrzenie na dogasający ogień w kominku. Zapłacił żeby pieprzyć ją na wszystkie sposoby oraz gdzie chciał, i tak zrobił. Wielokrotnie. Wziął również z jej żyły. Za co rekompensatą był drugi tysiąc. Dzięki jego wyostrzonemu słuchowi, usłyszał ją na zewnątrz, idącą po liściach. I wtedy jej głos przedostał się przez cienkie ściany konstrukcji, którą kupił dla kogoś innego. „Tak, wychodzę. Był brzydki, ale pieprzył się jak zwierzę –„ To było ostatnie co usłyszał, więc musiała się zdematerializować. Jego ciało było nagie, gdy usiadł przed kominkiem z łokciami opartymi o uniesione kolana i zwisającymi ramionami. Pot chłodził mu skórę, kły wciąż były wysunięte po karmieniu, fiut wiotki, skurczony i czerwony od pieprzenia. Zapach wszystkiego co robił unosił się w powietrzu, każdy wdech docierający do nosa, przypominał co robiło jego ciało. I z kim. Zwiesił głowę, przeczesując swoje zbyt długie włosy, tępo myśląc o tym, że powinien je przyciąć. Obrazy klęczącej przed nim na czworakach kobiety i jego samego kryjącego ją jak pies, przelatywały w jego umyśle. Jego jajka uderzały w jej cipkę, gdy brał ją w tyłek i dochodził tak wiele razy, że zostawił ją ociekającą.

457

Starał się uczynić to tak brudnym jak to możliwe – nawet całował kobietę. Wszędzie. Chciał splamić swoją skórę tym doświadczeniem. Zmienić swoje ciało. Zmienić swoje myśli. Zapomnieć o dawnych urazach. Zamiast tego, siedząc sam na twardej podłodze, stwierdził, że wyszło zupełnie odwrotnie. Layla była jedyną rzeczą o której teraz myślał: jej śliczna, nieśmiała twarz, te jasne zielone oczy tak mądre i łagodne, to ciało, które całe było aluzją. Sesja z kurwą posłużyła do tego żeby go zdołować, tak żeby światło oferowane przez tą, którą kochał spłonęło w czymś jaśniejszym dla kontrastu. Ta strategia okazała się totalną porażką. Więc, będzie musiał znaleźć inną. Lub spróbować ponownie – tak, mógłby spróbować z inną, albo tą samą, albo trzema lub czterema. Pieniędzy było mało, ale Balthazar i Zypher byli tak uwodzicielscy, że Xcor był pewien iż mogliby z powodzeniem zostać jego adwokatami. I był jeszcze alkohol, który zawsze im pomagał. I walka, mogąca być znakomitym drenażem energii. Co by nie zrobił, skutkowało niemal duszącym pragnieniem, aby zadzwonić do Layli i usłyszeć jej głos, i błagać ją, żeby się z nim spotkała mimo tych wszystkich złośliwości, które jej powiedział. Tylko, że to oznaczałoby jego dalsze umieranie. Khrwiopij nauczył go, że częścią siły jest pozbycie się słabości, a czas upływający na kontaktach z Wybranką sprawił, że jego emocje go wykastrowały: Dokonywał wyborów i znajdował odmianę w rzeczach kompromitujących go jako wojownika. Ona jakoś się w tym wszystkim zorientowała i określiła go naprawdę. Jej wiedza o wszystkim, co dla niej poświęcił była pobudką, a tylko głupiec nie podążyłby tym szlakiem; musiał zmienić przeznaczenie jakim miała się stać, odwrócić się od tej nieznośnej sytuacji z nią, przystępując skwapliwie do odzyskiwania jasności umysłu jaką niegdyś posiadał. Bo jaka była ich przyszłość? Kolejne potajemne spotkania tutaj? Takie, że ostatecznie Bracia podążyliby za nią z powodu jakiejś jej małej wpadki lub jakichś podejrzeń, których nagromadzenia wokół jej osoby nie byłaby 458

świadoma? Jego żołnierze i on, potrzebowali bezpiecznego miejsca do odpoczynku i ładowania akumulatorów podczas dziennych godzin i nie mógł tego narazić na szwank. Co sobie myślał? Przyprowadzając ją tutaj? On i jego dranie nie mieli pieniędzy żeby tak nimi szastać, umowa najmu obciążała ich skromny majątek, zwłaszcza teraz, gdy odszedł Dholor. Przynajmniej Xcor czuł, że może jej ufać. Miała dziewięć miesięcy żeby wyjawić lokalizację łąki na której zawsze się spotykali, a on wiedział gdzie jest rezydencja Bractwa. Było to wzajemne porozumienie – jeśli ona ujawniłaby to miejsce, wiedziała, że następnym jego ruchem byłby atak na pełną skalę na świętą rezydencję Bractwa. Gdzie, jeśli plotki były prawdziwe, w swoim łóżeczku spał pierworodny samego Króla. Nie, nie powiedziałaby nic – Bing! Dźwięk telefonu sprawił, że obejrzał się gwałtownie. Komórka leżała na podłodze przy drzwiach w plątaninie jego spodni. Przeskoczył przestrzeń i jego ręce niechlujnie przeczesywały fałdy materiału, gdy przeszukiwał kieszenie by wydobyć przedmiot ze szklaną szybką. Nie miał od niej żadnych wiadomości, z wyjątkiem tych, które miał nagrane z tekstu. Wprowadzając czterocyfrowy kod na klawiaturze numerycznej, odblokował urządzenie i przeszedł do tekstu wiadomości. Jego analfabetyzm był tak wszechobecny, że musiał używać aplikacji tłumaczącej teksty, które otrzymywał od swoich żołnierzy i od niej. Ale wiedział wystarczająco dużo, żeby zobaczyć, że cokolwiek otrzymał nie było od Wybranki. Odłożył telefon z powrotem bez odsłuchiwania, cokolwiek to było. Fakt, że utknął w martwym punkcie, stojąc jakby sią zgubił, wkurwił go do żywego. Nie mógł – nie chciał – żeby ta kastracja trwała nadal. Było wiele rzeczy w jego życiu, które były dalece bardziej destrukcyjne niż porzucenie samicy, która nie była jego: jego matka zdegustowana jego wyglądem i odrzucająca 459

go z powodu zajęczej wargi; niewyobrażalne cierpienie, gdy znosił maltretowanie w obozie Khrwiopija; a potem całe wieki deprawacji w tej wojnie, gdy zdefiniowała go i prowadziła szalona nienawiść do świata. Problem z Laylą go nie złamie. Zmuszając nogi do chodzenia, poszedł do łazienki i odkręcił prysznic. Krew kurwy zapewniła mu siłę fizyczną, jakiej nie czuł od… Nie, nie mógł już myśleć o Layli. Odciął cię od niej. Zatrzasnął swoje emocje. To było jak śmierć, powiedział sobie. A Los wiedział, że był aż nazbyt dobrze zaznajomiony z tą najbardziej ostateczną walutą. Wchodząc po zimny prysznic, wziął mydło i zaczął szorować skórę - ale potem przestał. Nie, chciał zatrzymać smród na swoim ciele. Celem tego prysznica było wyłącznie wybudzenie go z pokarmiennego letargu, oszałamiającego jego mózg. Potem zamierzał przemówić do sowich żołnierzy. Nadszedł czas na skupienie i wznowienie wysiłków na tej wojnie. I podjęcie na nowo naturalnego biegu jego życia.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

460

PIĘĆDZIESIĄT DZIEWIĘĆ Ponowne włączenie się Treza do buczącego, zwariowanego świata, było w migrenie niewątpliwie jedyną pozytywną rzeczą: po wielkiej burzy bólu i nudności, zawsze była świeżość, po agonii okres, kiedy był tak cholernie wdzięczny, że nie miał już niewidzialnego topora wbitego w mózg, że po prostu chciał przytulić świat. Otwierając oczy, zamrugał kilka razy i spojrzał na otwarte drzwi do łazienki. Gdzie był"Obudziłeś się?" Na dźwięk głosu Seleny, uniósł się z materaca i wypalił. "Hej". Była na szezlongu, czytała z Kindle, blask ekranu oświetlał jej twarz miękkim światłem. "Jak się czujesz?" Odłożyła na bok czytnik i podeszła. "Lepiej". Tak jakby. Teraz martwił się ponownie o nią. "Jak się masz?" Czy coś się zmieniło, gdy on był wyautowany? Jak długo "Nie, nic się nie zmieniło. I byłeś wyłączony około ośmiu godzin." Ach, czyli powiedział to wszystko. Wziął ją za rękę i próbował subtelnie badać, w jaki sposób chwyciła jego dłoń, jak usiadła na materacu obok niego. "Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego nie patrzysz mi w oczy?" Zapytał. "Jesteś głodny?" "Nie, na pewno nie, gdy unikasz pytania." Był zbyt bezpośredni, ale uprzejmości i podobne głupoty nie były jego głównymi umiejętnościami na dobranoc. "Ja, ach, byłam się zobaczyć z dr Jane". Teraz jego krew była zimna jak lód. "Dlaczego?" "Chciałam tylko zrobić badania." "I co?" "Zrobiła kilka testów i..."

461

W tym momencie jego słuch przedziurkował właśnie swoją kartę zegarową i udał się na przerwę. "Przepraszam, możesz to powiedzieć jeszcze raz?" Może gdyby powtórzyła słowa, w jakiś sposób by dotarły poprzez dzwonki alarmowe, które rozdzwoniły się w jego czaszce. "...gdy będziemy gotowi, by ją zobaczyć." Trez usiadł wyprostowany. Potarł twarz. Spojrzał na nią, a ona patrzyła na dywan. "Iść do kliniki, masz na myśli?" "I spotkać się z nimi. Manny też tam będzie." "Ok. Tak. "Spojrzał na łazienkę. "Muszę wziąć prysznic w pierwszej kolejności." "Nie ma pośpiechu." Prawda, nie czuł się tak w ogóle. Odpychając się wokół, wstał z łóżka i poszedł do łazienki, gdzie puścił wodę w toalecie, i wszedł pod natrysk. Poruszał szybko rękami z szamponem i mydłem i nie zamierzał się golić. Wyjść. Wysuszyć się. Wrócić do sypialni z ręcznikiem wokół bioder. Wciąż siedziała, tam gdzie ją zostawił. Kiedy udawał się najbliższą drogą do garderoby, jej ręka wystrzeliła i chwyciła go za nadgarstek. Kiedy w końcu spojrzała na niego, jej wzrok był stabilny jak skała, ale na tyle intensywny, aby wypalić dziurę w tyle jego głowy. I z jakiegoś powodu, to połączenie go przerażało. "Muszę najpierw z tobą porozmawiać", powiedziała. Zamykając oczy na chwilę, Trez opadł na kolana przed nią, w głębi jego umysłu, myślał, Nie, nie, ja nie chcę tego słuchać. Cokolwiek to jest, nie chcęJej ręce, te piękne dłonie, dotknęły jego twarzy i śledziły brwi, policzki, szczękę. Gdy jej kciuk pocierał jego wargę, pocałował go. "Luchas był bezradny dziś wieczorem." Trez zmarszczył brwi i pokręcił głową. "Przepraszam - co?" "Na dole w klinice. On po prostu... się zagubił. Odcięli mu nogę, aby go uratować, myślę, że będzie żyć. Ale nie jest szczęśliwy z tego powodu." "Och. Ok. Tak. " Mimo że to było okrutne, mógł myśleć tylko, co z tego? "Chciał umrzeć. Był tak wściekły, że mu nie pozwolili." 462

Co to ma wspólnego z nami, krzyczał w swojej głowie. Kto daje gówno"Nie chcę odchodzić" powiedziała. "Nie chcę cię opuszczać. Na pewnym poziomie, ja nawet nie wiem, jak - to znaczy, kiedy nadejdzie mój czas, dosłownie nie wyobrażam sobie tego." Trez przełknął, a gardło miał tak mocno zaciśnięte jak imadło. Zanim zdążył odpowiedzieć, wyszeptała: "Jestem przerażona." "O moja królowo-" "Co będzie z tobą". Trez cofnął się – to była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał, że powiedzie - ujęła jego twarz. "Widząc gniew w Luchasie, nienawiść do świata i wszystkich... Obawiam się, że po tym, jak odejdę, z tobą będzie tak samo." Zmuszając się aby być spokojnym, powiedział: "Słuchaj, ja-" "Nie okłamuj mnie lub siebie. Cokolwiek tu powiesz ma być uczciwe." No, to go nie uciszyło na dobre. "Przeraża mnie to, że będziesz tak wściekły, bardziej niż wszystko to, co się stanie z moim ciałem i moją duszą. Czy istnieje życie wieczne czy w ogóle nie ma nic na końcu, to czym jestem bardzo zaniepokojona to ty." Jej oczy świdrowały jego. "Chcę, żebyś mi obiecał – chcę, żebyś mi przysiągł na swoje i moje serce – że będziesz trwał dalej. Że będziesz tu z iAmem oraz Braćmi i pozwolisz im się sobą zająć. Że nie pozwolisz żeby żal cię zniszczył. Nie mogę... nie będę w stanie ci pomóc, więc musisz pozwolić im być tam dla ciebie." "Selena, po pierwsze, nie będziesz nigdzie-" "Moje ręce zaczynają sztywnieć. Moje stopy i kostki, też. Nie sądzę, że mamy dużo czasu, Trez." *** Gdy Selena mówiła, wygładziła brwi Treza, kiedy wyglądało, że mocno się zaciskały. Ćwiczyła te słowa godzinami w swojej głowie, próbując znaleźć właściwą kombinację, by nie mógł odrzucić wiadomości. Było to bardzo ważne. Musiała powiedzieć te rzeczy, a on miał je usłyszeć.

463

"Będzie mi o wiele trudniej przez to przejść, jeśli będę się martwiła o ciebie." Czuła przepływające przez niego emocje i nie była zaskoczona, jak jego czarne oczy rozbłysły brylantową zielenią na jego ciemnej twarzy, i chciała jak cholera mu tego oszczędzić, ale nie mogła. "Chcę, żebyś mi przysiągł," powiedziała, "tu i teraz, że nie odetniesz się od świata, który- " Trez przedarł się na nogi i chodził z rękami na biodrach, głową opuszczoną w dół, jakby próbował odzyskać kontrolę nad sobą. "Trez, chcę żebyś żył po tym jak odejdę." Gdy zaczął kręcąc głową, przerwała mu: "Ponieważ to jest jedyna rzecz, która sprawia, że cokolwiek z tego dla mnie dobre." Wyrzucił ręce w górę. "W porządku, w porządku. Będę żyć. Teraz mogę się ubrać, byśmy mogli zejść do kliniki-" "Trez. Nie okłamuj mnie." Zatrzymał się i obrócił się w jej stronę, jego wspaniałe ciało było pełne napięcia, mięśnie ud i ramion drgały pod jego gładką, bezwłosą skórą. "Co chcesz, żebym powiedział?" "To, że pozwolisz ludziom sobie pomóc. Będziesz tego potrzebował – ja będę potrzebowała, jeśli ty-" "Pozwolę! Dobrze! Nawet zobaczę się z Mary - będę nosić pieprzony znak na piersi, z informacją: ‘Przechodzi żałobę’ kurwa. Szczęśliwa? Teraz możemy kurwa przestać o tym mówić." Gdy na nią warknął, zamknęła oczy z wyczerpania. "Trez-" "Mówisz, że nie wyobrażasz sobie mnie zostawić, prawda? Cóż ja nie mogę nawet o tym myśleć. Nie myślę o tym - odmawiam nawet zbudowania takiej myśli w moim umyśle" dźgnął palcem w swoją głowę "rzeczywistości, w której jesteś, tutaj nie ma. Tak więc nie tylko nie mogę sobie wyobrazić jak będę się czuł, ale pewno nie mogę przysięgać hipotetycznego." "Lepiej zacznij o tym myśleć," powiedziała szorstko. "Lepiej rozpocznij przygotowania. Mówię ci teraz, że skostnienie nadchodzi." Wydawało się, że był zrezygnowany. "Nie mów tak". "Chcę, abyś znalazł inną samicę, gdzieś w dalekiej przyszłości. Chcę, żebyś..." Na to, jej głos załamał się z bólu, tak wielkiego, że mogłaby przysiąc, 464

że zostawi plamę krwi po środku jej koszuli. "Nie chcę, abyś spędził następne dziewięćset lat śpiąc samotnie." Kiedy umilkła, spustoszenie w nim było tak wielkie, że potknął się do tyłu i wpadł na szezlong. "Myślałem, że mnie kochasz", powiedział głosem, który nie brzmiał jak jego. "Kocham. Z całego -" Potarł mostek. "O co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego chcesz żebym znalazł jakąś inną kobietę-" "Trez, posłuchaj mnie." Ale już go nie było, wycofał się gdzieś w głąb siebie, tak że nie mogła do niego dotrzeć. "Trez, kocham cię, i o to chodzi-" "Więc dlaczego mi mówisz, że chce żebym był z kimś innym niż ty?" Jego oczy były zdruzgotane, gdy odwrócił się do niej. "Dlaczego tego chcesz? Kiedykolwiek? To profanacja wszystkiego co czuliśmy do siebie." "Trez-" "Jestem z tobą związany. Wiesz o tym. Dlaczego miałabyś kiedykolwiek powiedzieć związanemu mężczyźnie, że ma uprawiać seks z kimś innym?" "Pomijasz sedno." Cholera, nie przypuszczała, że to pójdzie w ten sposób. Miał dać jej swoją przysięgę - i wziąć jej przyzwolenie do serca, że za milion lat od teraz, gdy wyruszy bez niej i wszystko co znaczyli dla siebie, nie będzie tak żywe, nie będzie się czuł winny, że znalazł kogoś innego będzie szczęśliwy. To była odpowiednia rzeczą do zrobienia dla niej. "Może powinnaś po prostu wyjść," powiedział głuchym głosem. "Co?" Otarł oczy. "Po prostu wyjdź. Wyjdź stąd." Skinął głową w kierunku drzwi. "Byłem przygotowany na absolutnie wszystko, ale nie na to. Nie chcesz mojej miłości, w porządku. Rozumiem. To było szalonych kilka dni dla ciebie i duże emocje potrafią wszystko zniekształcić sprawiając, że rzeczy wydają się bardziej istotne niż w rzeczywistości są. Ale nie możesz już być tu ze mną." Pokręciła głową, jakby to miało pomóc znaleźć sens w jego słowach. "O czym ty mówisz."

465

"Nie winię cię. Dr Jane ci powiedziała, że uratowałem ci życie, więc nie wiele wdzięczności trzeba by to uczucie pomylić z miłością. Rozumiem-" "Czekaj, co - nie rozumiem, co ty mówisz." "Ale ja nie mogę być blisko ciebie. Mówisz, że nie chcesz żebym zniszczył sam siebie? Dobrze, to dobry moment, abyś teraz odeszła." Dziwne migotanie paniki przebiegło przez jej kark. "Trez, nie słuchałeś tego, co mówiłam. Pojmujesz to w zupełnie inny sposób - zły. Kocham cię-" "Nie mów tak" rzucił się na nią. "Nie mów mi tego-" "Powiem to co mi się podoba," odwarknęła. "Twoim słuchem, byłabym zaniepokojona gdybym była tobą." "Och, moje uszy są w porządku, kochanie. Po prostu miałem samicę, którą kocham i czczę bardziej niż wszystko inne na całym świecie i ona mi mówi, że chce żebym pieprzył kogoś innego. Może zanim umrzesz, wypiszesz kartkę Hallmark i zasugerujesz, że to gówno na Walentynki jest naprawdę cholernie romantyczne." Teraz to ona zerwała się na równe nogi. "Nie chcę tego! Nie chcę nic z tego!" Jej głos wzrósł do histerycznego poziomu, ale nie mogła się powstrzymać. "Czy myślisz, że jestem zadowolona mówiąc te rzeczy, myśląc o tym! Bóg jeden wie, ile nocy mi zostało i marnuję tę jedną siedząc na tym pieprzonym krześle patrząc na jakąś bzdurną książkę, której nie czytałam, wyobrażając sobie ciebie wiszącego w łazience po mojej śmierci! Lub pijanego i wjeżdżającego samochodem w drzewo! Albo inny pieprzony szał, który nie trwa dziesięć lat, ale sto!" Krążyła palcem obok głowy. "Te myśli - nie chcę ich! Myślisz, że chcę ci to powiedzieć? Jezu Chryste, Trez, kocham cię! Nie chcę, żebyś kiedykolwiek był z inną kobietą! Chcę, żebyś siedział smutny w kącie do śmierci - nie chcę byś zobaczył słońce lub księżyc, lub cieszył się posiłkiem, lub dobrym dniem na sen! Chcę cię prześladować do końca życia, do momentu aż wszędzie gdzie pójdziesz i każdy, z kim porozmawiasz, wszystko co zobaczysz, będzie moim duchem - bo wtedy będę wiedziała, że nie zapomnisz o mnie!" Wyrzucił swoje ręce. "Selena, ja-" "Chcesz wiedzieć, czym jest śmierć! Powiem ci, co to jest śmierć - jest zapomnieniem ciebie! Jak pachniesz i jak wyglądasz, jak brzmi twój głos, jak się śmiejesz! Nawet jeśli istnieje życie pozagrobowe, moja śmierć będzie 466

tobą beze mnie, dopóki nie zapomnisz jakiego koloru są moje lub jak długie są moje włosy-" Okazało się, że ona była tym, który szedł jak Luchas. Nagle straciła nad sobą kontrolę i rzuciła się do najbliższej lampy, szarpnęła ją ze stolika, i rzuciła przez pokój w stronę okna, rzucając tak mocno jej jedwabny cień poleciał i uderzył w żyrandol wiszący po środku sufitu. Wszystko się potłukło, odprysków szkła mieniły się i leciały wszędzie, że Trez musiał podnieść rękę, aby chronić oczy. Wybuchnęła płaczem. "Nie chcę, żebyś był beze mnie." Gdy jej dusza rozerwała się, zerwał się i podszedł do niej. Kiedy próbował ją przytulić, zamachnęła się na niego i biła go pięściami. "Masz znaleźć kogoś innego", jęknęła. "Zakochać się w kimś innym, a ona będzie w stanie dać ci młode i przytulić cię, kiedy będziesz miał koszmary i przygotuje ci obiad." Łzy popłynęły tak bardzo, że nie mogła złapać oddechu. "Będzie lepsza niż ja, bo ona będzie..." Selena opadła na niego. "... Ona będzie mieć szczęście żyć." Trez trzymał ją przy swoim sercu i głaskał. Prawda wyszła na jaw. Zło, które się starała ładnie spakować ujawniło się dlatego, że chciała być wartościową samicą, a nie godną współczucia, przeklinającą, jaką w rzeczywistości była. A jednak wciąż był z nią. Stojąc dusza z duszą, ciało przy ciele, niezrażony, całkowicie zdecydowany kochać mimo wszystko. W końcu, była świadoma rytmu jego serca. Uderzenie. Uderzenie. Uderzenie. Tak stabilne i silne. Biorąc drżący oddech, odsunęła się. Kiedy wytarła łzy pod oczami, powiedziała ochrypłym głosem: "Wow, dobrze poszło, co?"

Tłumaczenie: Fiolka2708

467

SZEŚĆDZIESIĄT Gdy Selena się odezwała Trez wybuchnął śmiechem. I ona też. Oboje byli całkowicie w bałaganie, jej twarz opuchnięta i czerwona przez krzyk i płacz, jego przedramiona krwawiące przez szkło, które go uderzyło, a ich ciała dygotały, gdy stali razem. "Czy ćwiczyłaś to wszystko?", Zapytał, odgarniając jej włosy do tyłu. "O tak. Z jakąś godzinę." Zaprowadził ją do łóżka i usiedli – zanim to zrobili zgarnęli rozbite szkło, na dywan. "A w głowie, jak poszło?" Selena pochyliła się do pudełka z chusteczkami obok budzika. Podała mu jedną, a drugą wzięła dla siebie. Razem dmuchali nosy i wzięła głęboki oddech. "Poszło tak dobrze. Byłeś wzruszony moją wielkodusznością. Urzeczony przez czystość mojej miłości. A kiedy miałam łzy w oczach, to wszystko było jak w Bezsenność w Seattle- nie w ten sposób." Gdy wskazała swoją twarz, on przechylił ją do siebie i pocałował. "Jesteś jeszcze piękniejsza dla mnie niż kiedykolwiek." Przewróciła oczami. "No weź, bądź poważny. Powiedziałam ci, że chcę, abyś był w celibacie do końca swojego życia". "I nic nie mogło mnie bardziej uszczęśliwić." "Trez, bądź poważny. Zachowałam się jak suka." "Czy myślisz, że ja bym był inny w tej sytuacji?" Wzruszył ramionami. "Człowieku, gdybym miał umrzeć? Nie chciałbym żebyś spojrzała na innego samca – nie mówiąc już, że miałabyś być z nim nago." Nie mógł ukryć obrzydzenia, próbując myśleć o tym koszmarze. "O cholera, nie. Nie ma mowy. UH Huh." "Naprawdę?" "Na sto procent. Poważne." Kiedy spojrzała w dół na dywan, miała najpiękniejszy uśmiech na twarzy. Człowieku, dobrze było być po tej samej stronie.

468

Ale potem jej twarzy posmutniała. Byli cicho strasznie długo. I miał wrażenie, że wie, gdzie poszły jej myśli. "Życie może być bardzo długie," powiedziała. Jakby wyobrażając sobie czas jaki miał przed sobą, i jak wszystko może się zmienić. "Tak, może." Czuł się tak, jakby przeżył trzy wcielenia w ciągu ostatnich dwóch dni. "Ale moja pamięć jest dłuższa niż czas. Jeśli chodzi o ciebie, moja pamięć będzie nieśmiertelną częścią mnie." "Jeśli tak się stanie." Odchrząknęła. "Jeśli znajdziesz kogoś, chcę, żebyś wiedział... nigdy nie miałabym ci tego za złe. Kocham cię zbyt mocno by winić cię za to." "To się nie zdarzy." Selena sięgnęła po następną chusteczkę, ale jej nie użyła. Po prostu ją złożyła. A potem rozłożyła. I znowu złożyła. "Nie chcę, żebyś skostniał na swoim własnym cmentarzu" powiedziała w końcu. "Myślę, że to mój główny cel, jaki staram się osiągnąć. Mój wielki strach o uwięzienie na zawsze w ciele? Zamknięcie w nim? Boję się też, o ciebie w twoim smutku. Tak, oczywiście, jest część mnie, która chce byś pochylił głowę i pozwolił mijać wiekom, ale jeszcze większa część mnie nie chce tego rodzaju więzienia dla ciebie. Myślę, że... to co próbuję ci powiedzieć, to, że jeśli kiedykolwiek poczujesz się źle, wiesz, w jakimś momencie, że coś się będzie działo i że pomyślisz, że to zabawne, lub coś zrobisz, zjesz lub wypijesz... albo będzie film, który będziesz chciał zobaczyć lub będziesz zadowolony z obecności kogoś, po prostu wiedz, że cię kocham w tej chwili. Być może możesz nawet udawać, że to są dary ode mnie z drugiej strony." Uśmiechnęła się smutno. "Pocałunek ode mnie dla ciebie." Cholera, teraz czuł się tak, jakby tracił to ponownie. "Czy możesz mi to obiecać Trez? Że pozwolisz dziać się dobrym rzeczom, nawet jak odejdę?" Prowadziła palce po jego twarzy. "Nawet jeśli te rzeczy się zdarzą, bo będzie inna kobieta przy twoim boku? Jedyną rzeczą gorszą niż to, że ja umieram, jest to, że oboje odchodzimy, mimo faktu, iż twoje duże silne serce nadal bije w piersi." Zamknął oczy. "Nie chcę o tym myśleć." "Ani ja." 469

W ciszy, która nastąpiła, po raz kolejny skonfrontował się z rzeczywistością, w której nie było o co walczyć, nikogo na kogo można krzyczeć, nikogo, kogo mógł przebić sztyletem, aby to zatrzymać, nic z tego. "Chcesz iść teraz do doktor Jane?", Zapytał. "Wolałabym, żebyś odpowiedział na pytanie." Trez zebrał jej ręce w swoje własne. "Jeśli to daje ci spokój, to tak, w porządku. Obiecuję, że..." Ok, nie mógł nawet tego powiedzieć. "Będę trwał dalej." Ulga zalała jej twarz, ramiona, całe ciało. "Dziękuję. To naprawdę pomaga. Nie wiesz nawet, jak bardzo, naprawdę to pomaga mi w tej chwili." Pocałował ją delikatnie, a potem wstał i podszedł do szafy. Nie miał pojęcia, co na siebie włożyć, ale ukrył niegrzeczne fragmenty ciała i nawet pamiętał o użyciu dezodorantu. Kiedy wyszedł, jego żołądek czuł się jakby był skręcany. "Jesteś gotowa, aby iść do kliniki?" Rozejrzała się po pokoju, jakby czegoś szukała. A może po prostu chciała odłożyć nieuniknione na trochę dłużej. "Tak mi przykro z powodu okna", wypaliła. "W porządku. Okiennica jest na swoim miejscu, tak, że nadal będzie chronić przed wiatrem i zimnem." "A lampa." "Jakby mnie obchodziła." Skinęła głową i wstała. Miała na sobie czarne obcisłe dżinsy i luźną białą bluzkę, i uderzyło go to, jak dobrze wyglądała w normalnych ubraniach, nie w tych wszystkich szatach Wybranek. I to było zabawne, jej język również się rozluźnił, stając się bardziej tutejszym. Cholera, pomyślał... chciałby mieć z nią dzieci. *** Podróż na dół do kliniki wydawała się trwać wiecznie, a Selena nie była pewna, czy to źle czy dobrze. Z jednej strony, była gotowa na wiadomości, by mogła poradzić sobie z nimi, jakiekolwiek były. Z drugiej, byłaby zadowolona z życia w niewiedzy trochę dłużej. 470

Trez trzymał ją za rękę, aż do centrum treningowego, nie pozwalając jej odejść, nawet wtedy kiedy wpisywał różne kody dostępu lub gdy musieli iść jedno za drugim przez szafę. Idąc w dół korytarza do dr Jane, pomyślała o wszystkich drzwiach, które mogli otworzyć, z wyjątkiem tych jednych, prowadzących do przeznaczenia. Gdy doszli do sali badań, spojrzała na niego. "Nie mogłabym tego zrobić bez ciebie." Pochylił się i musnął jej usta swoimi. "Dobrą wiadomością jest to, że nie będziesz musiała." Razem weszli do kliniki. Selena natychmiast poczuła, że ma problemy z oddychaniem, przez ten chemiczny zapach i te wszystkie błyszczące rzeczy. A uczucie dławienia wzmogło się, gdy Jane i Manny wstali od ekranu komputera stojącego na biurku i przykleili identyczne profesjonalne uśmiechy. "Złe wieści, prawda?" powiedziała. Ponieważ oboje zaczęli kłamać, przerwała im. "Proszę. Uszanujcie mnie i mój czas nie tracąc słów, próbując upiększyć to wszystko. Powiedzcie mi, co ujawnił wam mój organizm." "Widzimy pewne zmiany w stawach." dr Jane się cofnęła. "Na wszystkich prześwietleniach." Cóż... nie, żeby ją to usztywniło. Mimo, że spodziewała się, takiej odpowiedzi. Dwaj lekarze na zmianę wyjaśniali rzeczy, a Trez kiwał głową, jakby śledził rozmowę. Ona jednak była skupiona na porównaniu dwóch obrazów na ekranie komputera, jeden, który został zrobiony po ostatnim epizodzie... i drugi, który został zrobiony godzinę temu. W odstępie zaledwie dwóch dni... stawy miały teraz szary kolor, w przestrzeniach między kościami. "To tak, jakby zapalenie," powiedziała dr Jane. "Być może twoje ciało trzyma to na dystans?" "Jak długo?" Zapytał Trez. "Nie mamy pojęcia." Manny sięgnął do przodu i wyregulował kontrast monitora, jakby czegoś szukał. "Chcielibyśmy, zasugerować, żebyś przychodziła co sześć godzin na zdjęcia przez następne dni. W ten sposób będziemy mogli zobaczyć, czy zmiany postępują." "Czy teraz cię coś boli?" Zapytała doktor Jane. 471

"Nie." "Bo możemy ci coś dać, jeśli jest to potrzebne." Trez się odezwał. "Czy są jakieś leki, które możemy wypróbować?" Najdroższa Pani Kronik, jej mózg wydawał się zamknięty. "Cóż, omawialiśmy to." Manny spojrzał na Jane. "I utknęliśmy." Dr Jane kontynuowała. "Jedną z rzeczy, to rozważenie środków przeciwzapalnych. Doustne sterydy byłoby problematyczne, ponieważ hamują one układ odpornościowy, a nie jest jasne, w jakim stopniu ataki są wstrzymywane przez własne siły obronne organizmu." "Twoja liczba białych krwinek jest bardzo wysoka," przerwał Manny. "Tak więc na pewno coś się teraz dzieje." "A zastrzyki sterydowe do stawów, nawet jeśli damy tylko największe dawki, byłyby tylko częściowym rozwiązaniem." Jane przeciągnęła rękę przez jej krótkie włosy. "Wydaje się logiczne, aby rozpocząć leczenie niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi - myślę o tych na receptę". "Nie mają wielu negatywnych skutków ubocznych," dzwonił Manny. "Będą głównie łagodzić ból, a ponadto zadziałają jak środki przeciwzapalne, które nie wpływają na układ odpornościowy." Selena zamknęła oczy i żałowała, że nie może być gdziekolwiek indziej. Szkoda, że nie może być kimś innym. I pomyśleć, że całe Bractwo było pełne ludzi, którzy nie boją się tego, czy obudzą się o zmierzchu. To nie było to, że im tego błogosławieństwa zazdrościła. Ani trochę. Ona po prostu chciała być członkiem tego klubu. Rozmowa trwała, ale jej mózg opuścił klinikę i dyskusję lekarzy. Zamiast tego, był z powrotem w sypialni Treza, przeżywając te druzgocące wynurzenia, które ostatecznie ich jeszcze zbliżyły. Trez miał rację. Przeżyli całe życie w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. "...jak myślisz?", zapytał. "Przepraszam?" Wymamrotała. "Co o tym myślisz? Chciałabyś spróbować pigułki? "Kiedy milczał, pochylił się. "Nic ci nie jest? Potrzebujesz trochę czasu?"

472

"Muszę zrobić ci obiad," wypaliła. Potem otrząsnęła się. "Przykro mi, tak, na pewno, postaram się, wezmę cokolwiek chcesz mi dać. Ale po tym, jak dostanę pigułki... Chcę zrobić ci obiad po zachodzie słońca. W Wielkim Obozie. Z nikim innym." Trez uśmiechnął się lekko. "Ok. Chcesz zaplanować dzisiejszą randkę, proszę bardzo moja królowo." Wzięła głęboki oddech i skinęła na lekarzy. "To jest to, co chcę zrobić. A potem chcę iść na moją przejażdżkę łodzią." Uzdrowiciele przekazali wszystkie reguły, jak dbać o rzeczy, wyciągając i dotykając jej ręce, ramiona, a ona naprawdę doceniała ten kontakt. To sprawiło, że nie czuła się jakby była maszyną, o oni naprawili ją z pewnej odległości, ale kimś kogo kochali i o kogo się martwili. Kilka minut później, pomarańczowa butelka z białym wieczkiem została wciśnięta w jej dłonie i nie zauważyła recepty. Więcej kiwania głowami. Więcej dziękowania. Potem Trez i ona wyszli. Czekała, aż drzwi zamknął się za nimi. "Czy zapamiętałeś coś z tego? Jak i co mam z nimi robić?", Gdy spojrzała w dół, pigułki brzęczały wewnątrz buteleczki. "Och, jest etykieta". "Pamiętam wszystko," powiedział, kładąc rękę na jej ramiona. "Chodź". Poprowadził ją z powrotem do biura. Przez szafę. Wracając do wilgotnego zapachu, poszedł przed tunel. "Mogę ci coś powiedzieć?" Spojrzała na niego. "Oczywiście. I obiecuję, że nie będę rzucać więcej żadnymi lampami - dobrze, nie żeby jakieś były w pobliżu, ale jednak". "Możesz rzucać wszystkim, czym chcesz." Zatrzymał się i odwrócił ją twarzą do siebie, odgarniając włosy do tyłu. "Jesteś najodważniejszym człowiekiem, jakiego znam." Roześmiała się. "Dobra, przestań rozśmieszać nieżywą osobę, ok?" "Jestem poważny. I nie mów tak." "Żyjesz z Bractwem. To są najodważniejsi ludzie z całej rasy." "Nie," wyszeptał. Wpatrywał się w nią, a podziw na jego twarzy był... po prostu oszałamiający. Ale to wszystko było nie tak. 473

"Trez, jestem przerażona tym wszystkim." Uniosła pigułki. "Boję się je brać. Boję się iść spać-" "Jesteś bardzo odważna-" "Boję się ugotować ci obiad." Uniosła palec. "I ty też powinieneś. Nie umiem nawet zrobić tostów. Gdzie jest chleb. W tosterze. Jakie to jest trudne - a jednak mam spalone kromki." Potrząsnął głową. "Odwaga nie oznacza, że nie należy się bać." Pocałował ją. "Boże, kocham cię tak bardzo. Kocham cię tak mocno. Kocham cię na zawsze." Założyła mu ręce na szyję i trzymała mocno - być może otarła łzy na jego koszuli. "Dobrze, myślisz, że jestem dzielna... ty jesteś najbardziej romantycznym mężczyzną, jakiego znam, widziałam i o jakim słyszałam". Teraz śmiał się, a głębokie dudnienie brzmiało tak dobrze w jej uszach. "Tak. UH Huh. Dobrze." Przyciągając swoje ciało do jego, powiedziała: "Nie ma nic bardziej romantycznego na planecie, niż kochać kogoś całym sercem, nawet jeśli wiesz, że odchodzisz." Zatrzymał się. "Jak inaczej mógłby mężczyzna kochać taką wartościową kobietę jak ty, jeśli nie całkowicie. Bez opamiętania. I bez zastrzeżeń." Gdy stali w tym tunelu, w połowie drogi do kompleksu szkoleniowego i w połowie drogi do głównego domu, pomyślała, że to było trafne, że po obu stronach nich, wszystko wydawało się nieskończonością. Byli w środkowym punkcie, tu i teraz i nie mogli tego zmarnować. "Nie potrzebuję cię poślubiać w ceremonii," powiedziała. "Nie?" "Żyjemy teraz jak po ślubie." "Więc mówisz, że nie chcesz mnie poślubić." "Pytasz?" Zażartowała. "Chcesz mnie na kolanach?" Klękając na podłodze, wziął ją za ręce. "Selena, będziesz moją shellan? Moją jedyną? Nie mam pierścienia, ale możemy zdobyć jeden dla ciebie, tak jak to robią ludzie. Plus, nie wiem, chcę ci kupić coś drogiego."

474

Jej pierwszym odruchem było jedno, tak jak została wyszkolona – być skromną, nie zwracać na siebie uwagi, nie robić zamieszania i nie oczekiwać przyjemności. Ale, jak mówi jej mężczyzna, Pieprzyć. To. "Bardzo chętnie. Chciałbym wszystko, ceremonię, pierścień, przyjęcie, całość." Otwierając serce szeroko, wpuściła do środka miłość. "Wszystko!" "To moja królowa," mruknął. "O tym właśnie mówię." I tak skończyła... zaangażowana. Kiedy pochyliła się, żeby go pocałować, wydawało się zupełnie dziwne, że kontynuowali odbijanie się rykoszetem tam i z powrotem między takimi niewiarygodnie przeciwstawnymi uczuciami. Ale ta sytuacja wydawała się wzmacniać wzloty i upadki, skupiając uczucia i doświadczenia jak megafon, dopóki wszystko nie było zbyt duże, aby je pomieścić. "Więc, pierścień?" Powiedziała na jego ustach. "Tak, pierścień." Biegł rękami wokół tyłu jej ud i głaskał w górę i w dół. "A może trochę bara-bara, którego nie można dostać w sklepie." "A co to takiego?" Powiedziała przeciągle. "Och, wiesz. Będę ci musiał pokazać na górze..."

Tłumaczenie: Fiolka2708

475

SZEŚĆDZIESIĄT JEDEN "Tak, słyszałem, waszą kłótnię w ciągu dnia." Gdy iAm mówił, spojrzał w lustro nad umywalką w swojej łazience. Jego brat stał za nim, w drzwiach do sypialni, i facet ubrany był na czarno, wyglądając jakby był prosto z czasopisma. Oczywiście znowu gotowy do wyjścia ze swoją kobietą w nocy. "Brzmiała na ciężką," stwierdził iAm. "Przez chwilę była." Trez wszedł i usiadł na krawędzi jacuzzi. "Ale mamy to za sobą. Poprosiłem ją, żeby mnie poślubiła." "Gratulacje". "Dzięki." Podnosząc butelkę żelu do golenia Barbasol, iAm wycisnął trochę, a potem poklepał się po swoich policzkach i brodzie. "Jak ona się czuje?" "Ok." iAm wiedział, że mężczyzna kłamał. Mówił oględnie i najczęściej nie patrzył mu w oczy. "O czym myślisz, Trez." Trez strzelił palcami, jednym po drugim. "Ona nie chce, aby jej szczątki... były tam gdzie są jej siostry." Wskazał na sufit, ale to oznaczało niebiosa powyżej. "Tak więc, wiesz, kiedy nadejdzie czas, myślę o ustawieniu-" Gdy zachrypnięty, głęboki głos nie brzmiał dalej, iAm porzucił brzytwę, związał mocniej ręcznik, który miał wokół bioder i usiadł obok brata. "Cholera." Trez potarł twarz. "Tak, dokładnie. W każdym razie, myślę, że zbuduję dla niej stos. Ludzie Mordha tak robią. W ten sposób, będzie..." Odchrząknął. "będzie wolna. Ona chce być wolna ostatecznie. Wiesz." iAm pokręcił głową. "Nienawidzę tego dla ciebie." "Ja też. Chyba zasadniczo urodziłem się pod niewłaściwą gwiazdą." "Co mogę dla ciebie zrobić?"

476

"Nic. Wystarczy, że mnie wysłuchasz i wybaczysz, jeśli powiem coś niewłaściwego lub cię wkurzę. Stres jest kurwa szalony." Siedzieli obok siebie w milczeniu - bo czasami tylko to można zrobić dla kogoś, kogo kochamy: Były ścieżki, które trzeba było przemierzyć samemu. A to po prostu było do bani. Chciał zapytać, jak długo. Ale to kwestia godzin, których nikt nie mógł policzyć. "Czy zamierzasz zorganizować ceremonię?" Zapytał iAm. "Nie sądzę, że ona tego chce. Nie jestem pewien, co robią Wybranki na pogrzebie-" "Mówiłem o zaślubinach." "O tak. Ach, tak, tak sądzę." Trez uderzył się w kolana i wstał. "Muszę iść. Zamierzam zabrać ją gdzieś dzisiaj i kupić pierścionek. Chcę założyć jej gwiazdkę z nieba na palec. Później ona ugotuje mi obiad na północy w obozie Mordha." "Brzmi dobrze." iAm spojrzał na faceta. "Słuchaj, to nie moja sprawa-" "Wszystko jest twoją sprawą. Jesteś moją krwią, moim bratem." "Czy Selena wie, co się dzieje w sprawie s'Hisbe? O twojej... sytuacji z Księżniczką?" Trez wzruszył ramionami. "Mówiłem jej. Jakiś czas temu. Ale nie myślę o tym wszystkim teraz." Boże, zostało im tylko kilka nocy żałoby. A wtedy… Koszmar, pomyślał iAm. Jego brat miał rację. "Słuchaj," powiedział iAm. "Jestem pod telefonem. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował, uderzaj do mnie." "Dziękuję, mój bracie." Przybili piątkę i Trez posłał mu martwy uśmiech. "Wyglądasz jak Święty Mikołaj". Po tym, jego brat wyszedł. iAm siedział tam przez jakiś czas, a nierówny brzeg wanny i marmurowej półki, jego tyłek odczuwał, jakby ktoś walił go w kółko kijem. To był najsmutniejszy komentarz, że Trez bardziej koncentrował się na pogrzebie, niż ceremonii godowej.

477

Przez chwilę chciał anulować własną... randkę. Czy cokolwiek to było z maichen. Ale równie dobrze mógł czekać przy telefonie w jej towarzystwie. Nagim towarzystwie. Gdy wstał i udał się do umywalki, chwycił swoją Gillette i zaczął się pozbywać mikołajowego wyglądu. Poczucie winy, jakie miał przez wyruszenie na kilka godzin na seks, gdy jego brat tak cierpiał było tak duże, że miał ochotę zwymiotować. Całe jego życie było podporządkowane pod służbę dla tego mężczyzny, a myślenie o sobie i o tym co chciał dla swojego własnego gówna, było jak ćwiczenie kończyn, które były w gipsie przez dziesięciolecia: Wydawało się nieswoje, niepewne i mało prawdopodobne. Ale czuł się trochę jak Trez... jak gdyby miał ograniczony czas, aby cieszyć się, tym co miał, zanim wszystko miało się zmienić i to nie na lepsze. Trez może nie chciał o tym myśleć. Ale jego czas rozrachunku z s'Hisbe przyjdzie, czy to przyznawał, czy nie. Ich rodzice zostali pozbawieni statusu i zysku za sprzedaż Treza Królowej. Nie było żadnych innych środków nacisku w tym temacie - nawet jeśli ich matka i ojciec byliby torturowani i zabici? O czym napomknięto dziewięć miesięcy temu? Miało to być motywatorem dla Treza i dla niego. I w s'Hisbe musieli zdać sobie sprawę, że to było ostatnie co słyszeli z tej linii zagrożeń. Niemożliwe było, aby przejmować się emocjami dwóch osób, które pozwoliły na więzienie cię przez całe życie - po prostu tylko po to aby mogli wznieść się jako jednostka na dworze. Jedną rzecz wiedział na pewno. Gdy nadejdzie czas na rytuał krycia, Królowa przeniesie sprawy na wyższy poziom. Co oznaczało, że zarówno on jak i Trez, będą się musieli oglądać za siebie. Chyba dobrym pomysłem było, aby organizować randki blisko domu. Lub lepiej w rezydencji. Cholera, Trez znienawidzi to. ***

478

"Hmmmm". Gdy Trez wypuścił pomruk, Selena obróciła się wokół w szafie. Zmaterializował się za nią, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, ciałem opartym na ościeżnicy. "No, cześć," powiedziała. "Kocham to, w co jesteś ubrana." "Nie mam nic na sobie." "Dokładnie." Podszedł do niej, odwracając ją twarzą do siebie i przyciągając bliżej. "Choć tu." Jego pocałunek był stanowczy, jego biodra pchały na nią, a jego pobudzenie było bardzo dobrym znakiem, że są w niebezpieczeństwie spóźnienia. Roześmiała się i pchnęła w jego stalową pierś. "Czy nie powinniśmy być u jubilera za pół godziny?" "Kogo to obchodzi." Jakby ona chciała powiedzieć nie? Owijając ręce wokół jego szyi, rozluźniła się. Albo... tak bardzo, jak mogła. Nawet po tym jak wzięła dwie dawki pigułek, jej stawy bolały na całego, jej organizm osiągnął w walce punkt, w którym jej umysł był zaangażowany do walki, a odczucia nie były wytworem paranoi, ale rzeczywistego, zawziętego oporu. A dobrą wiadomością było to, że pożądanie czuła tak głośno i było tak wszechobecne, że zagłuszało wszystko inne. Trez wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Ułożył i pocałował głęboko, jego ręce pieściły jej piersi, a jego miednica pchała i wycofywała się. Gdy ona wiła się pod jego ciężarem, oderwał się od jej ust i zaczął powoli schodzić w dół jej ciała, wciąż liżąc i ssąc, kierując się do jej płci. Zawołała jego imię, gdy tam dotarł, rozszerzając mocno uda dla niego, chłonąc odczucie jego mokrych ust na jej rdzeniu. Orgazm był piękną serią skurczów, przyjemność wibrowała poprzez nią, wypełniając ją w środku. I przez cały czas ją obserwował, jego oczy patrzyły w górę, w stronę, gdzie były jego ręce na jej piersiach. Myślała, że się zatrzyma, tak aby miała czas się ubrać. 479

Ale nie. Kontynuował, lizanie jej płci, badając językiem wokół, dając jej okazję, aby zobaczyła, co jej robi, pokazując jak błyskawicznie ją pobudził, a jego zaróżowione ciało poruszało się szybko... Uderzając w poduszki, pozwoliła sobie na to, by zawładnęła nią namiętność i dreszczyk emocji. A on nadal kontynuował. Gdzieś w głębi umysłu zarejestrowała, że on robi to nie tylko dla jej przyjemności, ale i by zebrać wspomnienia w głowie: Jego oczy nigdy jej nie opuściły, spojrzenie oliwkowych oczu śledziło jej twarz, gardło, piersi, jej brzuch. "Trez..." jęknęła, wyginając się. Kiedy wreszcie uwolnił jej rdzeń, uniósł się nad jej ciałem i wszystko, bez wyjątku z siebie zdarł. Gdy jego koszulka pofrunęła na podłogę, a spodnie też nie były potraktowane lepiej, gdy je szarpał, uśmiechnęła się. Była więc gotowa na niego. Uniósł jej kolana swoimi ciemnymi rękami, zginając jej nogi i delikatnie rozszerzając na boki. Następnie chwycił swoją erekcję i przeniósł do centrum jej potrzeby. Głaszcząc ją, szedł w górę i w dół, nabłyszczając się, wpatrywał się w miejsce, w którym oboje mieli się złączyć. Wchodząc do środka, cofnął się i wszedł w nią ponownie, bardziej jego dłonie wykonywały całą pracę, niż biodra. I każdym razem, gdy był blisko uwolnienia, gryzł się w dolną wargę, a jego kły wbijały się w ciało, które ją czciło. Z jakiegoś powodu, pomyślała o wszystkich swoich szkoleniach jako ehros. Była przygotowana na wykonywanie swojego obowiązku, była nawet ciekawa jak będzie wyglądał akt, ale te doświadczenia z nim, jego wybór, radość nie z jakiegoś wyszkolonego obowiązku, ale dlatego, że go kochała i tylko jego, były dużo wspanialsze i bardziej chwalebne, niż cokolwiek co na jej stanowisku, mogło ją na to przygotować. Ostatecznie, jego kontrola pękła i jęknął, pogrążając się w niej po uszy. Opierając się na swoich rękach, przeniósł się nad nią, jego wzrok krążył wokół jej twarzy, do chwili, gdy opuścił głowę i pocałował ją. Wkrótce jego ruchy stały mocne i szybkie, a ona wyciągnęła ramiona, gładząc jego dolną części pleców, jego pośladki, biodra. 480

Gdy rozpoczął kulminację, czekała cierpliwie i wczuwała się w jego orgazm. Trwało to długi czas, jego sapiący oddech, jego jęki, dźwięk jej imienia wyszarpywany z niego tak, jakby jego dusza była rozdzierana. A mimo to jego biodra nadal poruszały się, a jego płeć w nią uderzała, następnie po raz kolejny doszła razem z nim. Gdy opadł na nią, objęła go. Był tak duży, że ledwo obejmowała jego plecy. Dyszał w jej włosy. W jej gardło. "Kocham cię tak bardzo," powiedział tylko.

Tłumaczenie: Fiolka2708

481

SZEŚĆDZIESIĄT DWA maichen zakradła się do komory rytualnej i sprawdziła co u jej matki, zanim spróbowała opuścić Pałac po raz kolejny. Królowa wciąż siedziała w swojej żałobnej pozie, jej szaty teraz czerwone, musiały zostać zmienione przez służbę poprzedniej w nocy. Wszystko wyglądało dobrze i kolejna ucieczka nie była bardziej ryzykowna. Idąc na palcach po marmurze, ruszyła w kierunku szafki w rogu, otwierając drzwi i"Czy myślisz, że nie wiem, że to ty," przyszły słowa w dialekcie Cieni. maichen zamarła. "Możesz nabrać ich wszystkich, ale nie mnie. Umiem rozpoznać swoje własne ciało." Zamykając drzwi kredensu, maichen przyjęła postawę powitania, kładąc obie dłonie na swoje ramiona, przez co skrzyżowała je na piersi, a następnie obniżyła się na kolana i skłoniła. "Moja królowo." "Pozwoliłam ci na trochę wolności wokół pałacu." "Dziękuję ci, moja królowo", powiedziała w marmurową posadzkę. "Nie nadużywaj mojej dobroci." "Nie będę, moja królowo". "Już to robisz." "Moje oddanie, jak i moja posługa, należą do ciebie, i tylko do ciebie." "Mogę mieć inną zamiast ciebie, jeśli zechcę. Nie jesteś niezastąpiona, jak wszystko inne w moim świecie. Nigdy nie zapominaj, że jestem słońcem, wokół którego obraca się galaktyka, i mogę zmienić twoje przeznaczenie w jednej chwili." Głowa jej matki zwróciła się ku niej, czerwona szata skręcała wokół, jakby była jakimś złym stworzeniem. A potem AnsLai, najwyższy kapłan, i szef Astrologów weszli do pokoju ukrytymi drzwiami po drugiej stronie.

482

Pod szatami, maichen zaczęła się trząść, a instynkt samozachowawczy, zablokował jej umysł powtarzając w kółko w głowie słowo maichen. Jeśli jej matka lub dwaj doradcy dostaliby się do jej umysłu i ostatnich wspomnień, bałaby się, nie tylko o własne życie, ale i iAma. Skąd jej matka wiedziała? "Przepraszam udam się oddać cześć, Wasza Świątobliwość," powiedziała, jak gdyby była, niczym więcej niż sługą. "Tak zrób. I możesz kontemplować kruchość życia, podczas gdy będziesz w stanie modlitwy." maichen wybiegła ze świętego pokoju i uciekała przez sale do własnej celi. Gdy zamknęła za sobą drzwi, oddychała ciężko, jej płuca paliły, ręce się trzęsły, gdy zdarła kaptur ze swojej głowy. Uświadomiła sobie, że została oszczędzona, tylko dlatego, że jej matka uważała, że pozory dobrego wychowania, były więcej warte niż karanie córki, która wychodziła na spacery: jeśli to wszystko by wyszło na jaw, księżniczka byłaby skompromitowana przez kontakty z plebsem lub nawet z Wybranym, ale głównie to nie świadczyłoby dobrze o Królowej. Przez chwilę maichen rozważała pozostanie w swoim pokoju, ale nie będzie miała wiele innych nocy, takich jak ta. Wkrótce zakończy się żałoba z całą ceremonią s'Hisbe gdzie Wybrany i cała populacja przystąpi do bólu Królowej, która przeżywała go do tej chwili prywatnie. Po tym? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jej matka była świadoma jej wypraw po całym pałacu i fakt, że miała być wydana za mąż? Opuszczenie Terytorium stanie się niemożliwe. Prawdopodobne, trudno będzie jej nawet opuścić pokój. Musiała zobaczyć, iAma, zwłaszcza jeśli miał to być ostatni raz. Gasząc oświetlenie, zdjęła biżuterię z szyi i nadgarstków i położyła na łożu. Jak poprzedniej nocy, poinformowała personel, że potrzebuje prywatności i wezwie ich jak będzie wolna. Tak więc miała trochę czasu. Zamknęła oczy... ...rozpłynęła się w powietrzu odnajdując szyb wentylacyjny i wykorzystując go, aby uzyskać dostęp do zewnętrznych przestrzeni.

483

Była zaznajomiona z lokalizacją Caldwell. Widziała mapy. Ale rzeczywistość znalezienia miasta i lokalizacji jednego konkretnego mieszkania napełniła ją szaleństwem. Następnie skupiła się na echu własnego ja, własnej krwi. Było o wiele głośniejsze niż przypuszczała, było prawdziwym światłem, które doprowadziło ją do metropolii z gęsto stojącymi budynkami, tych wysokich wież ze szkła i stali, które były jak ludzkie lasy pośród krajobrazu asfaltu i cegły, z ograniczoną ilością zieleni. Podążając za sygnałem, znalazła i trafiła na pewien taras, wśród wielu innych, na jednej z wyższych konstrukcji - i po przybyciu, nie przyjęła formy. Pozostała w formie Cienia, stanęła na płytkim ganku przed ścianą ze szkła. Wewnątrz przestrzeni, iAm patrzył intensywnie, jakby zdał sobie sprawę z jej obecności. Podchodząc, otworzył jedną z ogromnych tafli, przesuwając ją w bok. "Przybyłaś," powiedział. Unosząc się z luźnego zbioru cząsteczek, stała się cielesna. Dopiero wtedy, lodowaty wiatr od brzegu rzeki przeniknął jej szaty, przerzucając je tam i z powrotem, schładzając ją do kości. "Wejdź", powiedział. "Ogrzej się." Nie wiedziała, co powiedzieć, przekraczając próg. Podmuchy ustały, gdy zamknął taflę szkła. "Co się stało?" Zapytał. Jak on mógł ją tak dobrze odczytać, mimo maski na twarzy, nie wiedziała. I rzeczywiście... chciała powiedzieć mu prawdę o sobie. Mimo, że to popsuje wszystko między nimi - jak mogła tego nie zrobić? Uwiodła go, a on był tym pierwszym, nie jego brat. Była też kobietą, którą, jak sam przyznaje, nienawidził tak długo, bo doprowadziła do ruiny życie jego brata. "maichen?" Przyglądała mu się przez długi czas, próbując znaleźć słowa. Jak miała zacząć? I dlaczego marnowała godziny dzienne fantazjując o nim, kiedy powinna była się przygotowywać do ujawnienia się? Musiała chwilę pomyśleć. 484

"Nic", powiedziała i zaczęła chodzić, utrzymując spokojny poziom głosu. "Jak pięknie tu". Przynajmniej to ostatnie nie było kłamstwem. Wszystkie podłogi były miodowo złote, a reszta biała, meble skromne w wielkiej otwartej przestrzeni, widok rozległy i spektakularny. "Czy jesteś głodna?" Zapytał - z bardzo bliska. Skacząc, spojrzała przez ramię. Był za nią, a jego ciało na pierwszy rzut oka było na coś gotowe. Na seks. Ale nie, powiedziała sobie. Musieli porozmawiać. Musiała mu się ujawnić; inaczej pasja, z jego strony, była nieszczerą manipulacją, której była winna. "Czy ty jesteś," warknął cicho, kiedy postąpił do jej ciała. "Głodna?" Pod nakryciem głowy, oblizała wargi. Jego biodra poruszały się przy jej szacie, co bez wątpienia było bardzo trudne, bardzo duża erekcja pchała tkaniny, które oddzielały ich ciała. Będzie czas później, powiedziała sobie. Powie mu potem. Poczucie winy było silne. Żądza była silniejsza. "Jestem", szepnęła. "Ale nie jedzenia". Jakby czytał w jej myślach, oświetlenie, które jaśniało z sufitu zgasło, skutecznie osłaniając ich przed wszelkimi widzami z zewnątrz. "Mam zamiar to zdjąć" warknął, jakby nienawidził jej kaptura. Nagle zaczęła swobodniej oddychać, widzieć, czuć. Mruczenie, które pobrzmiewało z jego klatki piersiowej, było zwierzęce, ale ręce były delikatne, gdy sięgnął jej szaty. Zdjął ciężar z jej głowy, a następnie zniknęły lżejsze osłony. A ona była przed nim naga. Jego ręce wielbiły ją, gdy prowadził je przez ramiona i na dół do piersi. Obejmując nimi pierś smakował jeden sutek, a następnie drugi, okrążając go, ssąc - i och, to było zbyt dobre. Jej nogi poluźniły się i jakby wyczuwając to, uniósł ją i zaniósł do oświetlonego i przestronnego pokoju, dalej w dół korytarza i sypialni z dużym wysokim materacem, który okazał się być miękki jak chmura. "To jest to czego chciałem ostatniej nocy," powiedział i położył się. 485

W niewielkim pokoju obok paliło się światło, być może to jeden z tych, w których były urządzenia wodne, a dzięki przyćmionemu oświetleniu, mogła cieszyć się z obsesyjnej natury jego wypowiedzi: patrzył na nią z takim skupieniem, że czuła się piękna bez konieczności słyszenia ani jednego słowa o tym fakcie. Jego szerokie dłonie przeniosły się na jej nogi. "Chcę wiedzieć wszystko o tobie." "Oferuję ci moje ciało," powiedziała ochryple. "Rób ze mną co chcesz." *** Rankhor był w połowie drogi na drugą stronę rzeki Hudson, kierując się w stronę Caldwell w jego GTO, kiedy uczucie duszenia i zawroty głowy uderzyły go jak tona cegieł. Przełknął strzał żółci, uchylił okno i wyłączył grzanie. Nie pomogło. Milę później prawie zjechał na bok drogi. "Weź się w garść, dupku." Pieprzona cipka. Co się do cholery dzieje? Był ranny, czekał na pęknięcie sprawy z Assailem i jego bliźniaczych kuzynów i w drodze, aby zobaczyć swoją ukochaną shellan, w swoim ulubionym samochodzie. Życie było tak dobre, jak mógł dostać. Po prostu potrzebował, zebrać się w garść. Po tym, mocniej chwycił kierownicę i zaczął stukać swoim shitkickersem, który nie był na gazie. Tak blisko. Był tak blisko. Może po prostu potrzebował, potrzymać swoją Mary przez chwilę. Klinika Aghresa została przeniesiona do nowej lokalizacji, a Rankhor odwiedził ją tylko kilka razy: raz, kiedy miał ranę brzucha i nie czekali aby się dostać z powrotem do rezydencji Bractwa. Drugi raz, gdy Mary potrzebowała odebrać kobietę i jej młode. Być może był i trzeci raz. Ale nie mógł sobie przypomnieć. Kiedy w końcu dotarł do zjazdu, przeklinał duszności. W tym tempie? Będzie potrzebował leczenia.

486

Może miał wirusa. Wampiry nie zarażały się tymi ludzkimi czy rakiem dzięki Bogu - ale mogły się przeziębić i mieć grypę, które atakowały członków gatunku. Tak, to było chyba to. Musiało być. Gdy reflektory GTO w końcu oświetliły ciche, skromne betonowe bloki, poczuł, że cokolwiek to było, trochę odpuściło, co było miłą niespodzianką. Przynajmniej nie będzie musiał pokazać się Mary wyglądając dziwne. Wysiadając, udał się do bagażnika i otworzył głęboko purpurowy panel. Widok torby Mary, którą sam spakował, ponowił objawy: Miał zawroty głowy i spocone dłonie - jakby nie stał na zimnym wietrze, i nie był ubrany w koszulkę na ramiączka i skóry. "Dość tych bzdur" Chwycił i uniósł torbę; następnie zamknął bagażnik. "Muszę się wziąć do kupy". Zbliżając się do niskiego budynku, udał się do niespecjalnie wyglądającego przedpokoju i zautoryzował. Chwilę później pojawiła się jego winda i otworzyła dla niego. Jak wiele podobnych obiektów, był on czynny z konieczności również w dzień, najnowszy obiekt Aghresa był całkowicie podziemny, górna część służyła tylko jako rekwizyt, by pozbyć się nieproszonych gości i potencjalnych problemów. Jak człowieków. Czy zabójców. Pod ziemię. Do poczekalni. Kiedy pojawił się w recepcji, zastanawiał się, jak ją znajdzie"O Boże, jesteś tu." Jego Mary przybiegła do niego, jakby była ścigana, a kiedy skoczyła w jego ramiona, rzucił cholerną torbę, zamknął oczy i trzymał ją tak mocno, że to cud, że nadal mogła oddychać. Ale, gdy powiedziała, oh, Boże... Jej zapach, jej obecność, jej ciało, ramiona owinięte wokół szyi, wycisnęły całe gówno z niego, to wszystko było jak woda na pustyni, wypełniając go, żywiąc go, dając mu jego siłę i moc. "Tak bardzo tęskniłam za tobą," powiedziała mu do ucha. "Tak, tak bardzo."

487

Nie chcąc puszczać jej, pochylił się i podniósł torbę; Następnie poprowadził ją i pełny ubrań marynarski worek do kąta, z dala od oczu recepcjonistek. Które koncentrowały się na nich, jak kobiety piszące w głowach romantyczne dialogi. Nie zamierzał się tym wkurzać, ale nie chciał nadawać swojego spotkania w świat. Sadzając Mary na swoich kolanach, pobiegł rękami w dół ramion, a następnie pocałował ją, łącząc swoje usta z jej, by utrwalić ponowne pdłączenie. Nie ufał sobie - dlatego szybko przerwał. Zbyt dużo czułości i był skłonny pokryć ją w miejscu publicznym. Och, heeeeeey, Aghres, jak się masz? Mary uśmiechnęła się i przesunęła palcami po jego włosach. "Czuję, że nie widziałam cię z rok." "Ja też, tylko z mojej strony to dziesięć lat." Tak, co z tego, że był jak pies na nią. Pieprzyć to. "Czy wszystko w porządku?" Zapytała. "Nie, jestem daleki od normy. Nie jem, nie mogę spać i czuję, jakby ktoś wsypał mi pasek w moje krocze." Zaśmiała się. "Tak źle? Jezu, powinnam czuć się jakbyś powiedział mi komplement, prawda?" Pochylając się, powiedział cicho: "I mam zespół cieśni w lewym nadgarstku." "Od robienia czego?" zapytała przeciągle. "A jak myślisz?" Przytulił się do jej szyi. Skubnął jej żyłę. "Musiałem coś robić, aby być zajętym w naszym małżeńskim łóżku. I pod prysznicem. I w spiżarni." "W spiżarni? Na dole?" "Mieliśmy młode ziemniaki na Ostatni Posiłek. Przypominały mi ciebie nagą." Więcej tego śmiechu, a on zamknął oczy, pozwalając radości rezonować w pustej czaszce. "Jak to możliwe?" Spytała. "Wyglądają jak piersi." 488

"Nie!" "Nie powiedziałem, że wyglądają jak ładne piersi." Pocałował jej obojczyk. "czy twoje piersi, które tak na marginesie, są najdoskonalsze jakie kiedykolwiek widziałem. W moim życiu. Albo moim życiu pozagrobowym. Czy cokolwiek później następuje." "Jesteś tak zdesperowany, że napędzają cię węglowodany." "Nie są skrobią? Przewinąłem się dwa razy w spiżarni, faktycznie. Ponieważ po tym jak zająłem się sprawą po raz pierwszy, uświadomiłem sobie, że stoję obok puszkowanych brzoskwiń." Ukradkiem przesunął ręką po jej udach. "I możesz sobie wyobrazić, co mi to dało do myślenia." Ohhhhh, tak, pomyślał, jak zmienił się jej zapach, jej podniecenie ładowało powietrze wokół nich. Nagle cofnął się. "Hej, masz chwilę?" Odchrząknęła jakby starała się skupić. "Tak, oczywiście. Czy coś się stało?" "Muszę ci coś pokazać w moim samochodzie." "Wziąłeś GTO?" "Miałem przynieść twoje rzeczy, więc pomyślałem, że wezmę go na przejażdżkę." "Jak miło." Wstała, wyciągając się w sposób, który sprawił, że chciał dotknąć jej piersi. "Właściwie, chciałam zaczerpnąć trochę powietrza. Mogłabym iść na przerwę." Kiedy szli przez recepcję, położył worek marynarski na ladzie. "Będzie ok., jeśli pozostawimy to tutaj na dziesięć minut?" Gdy recepcjonistka skinęła głową, wydawało się, że coś się stało z jej głosem. I, że jej równowaga się zachwiała, bo usiadła omal staczając się na bok krzesła. Przy windzie, Mary szepnęła: "Myślę, że ona cię lubi." "Kto?" "Recepcjonistka?" Pochylając się, odpowiedział "Może równie dobrze być odkurzaczem, nie obchodzi mnie to. Z całym szacunkiem." Kiedy drzwi się otworzyły, ten mały, tajemniczy uśmiech na twarzy Mary był darem od Boga, tak bardzo go dotyczył. 489

Pojechali w górę, a następnie wyszli, on zakrył ją swoim ciałem, gdy objął ją ramieniem i poprowadził do GTO. Przez jakieś zrządzenie losu zaparkował samochód w zaciemnionym miejscu, z dala od świateł bezpieczeństwa - co było po prostu idealne. Otwierając drzwi od strony kierowcy, przesunął fotel do przodu i wskazał drogę na tył. Mary zmarszczyła brwi, ale pochyliła się i poczłapała na tylne siedzenie. Kiedy dołączył do niej, zamknął samochód i był bardzo zadowolony, że szkło było niedawno przyciemniane. "Co to jest?" Zapytała. "Co się dzieje-" Biorąc ją za rękę, położył ją na swoim sztywnym pobudzeniu. "To". "Rankhor!" Roześmiała się trochę mocniej. "Przyprowadziłeś mnie tu tylko po to-" Zaczął całować jej usta, kładąc ręce wokół jej talii. "Normalna sprawa. Wiedziałaś o tym, kiedy mnie brałaś za męża." Gdy go pocałowała, on i jego Bestia kurwa dziękowali, i poruszał się szybko, ponieważ nie chciał, żeby zostali przyłapani, ale nie dlatego, że miał coś przeciwko seksowi w miejscach częściowo publicznych, raczej dlatego, że nie chciał być zmuszonym do rozerwania gardła jakiegoś niewinnego sukinsyna, który przyszedł po plaster z opatrunkiem, a skończył gapiąc się na nich lub robiąc wykład na temat tego, co robią. Zdjął jej luźne spodnie z jednej nogi i kolana, zanim rozpiął swój rozporek. A potem nadszedł czas. Kiedy wsunął się mocno, Mary wypuściła przekleństwo - jej głowa uderzyła w dach samochodu. "Och, cholera, przepraszam," jęknął. "Jakby mnie to obchodziło?" Powiedziała, całując go. "Potrzebuję cię tak bardzo."

Tłumaczenie: Fiolka2708

490

SZEŚĆDZIESIĄT TRZY Trez zatrzymał Porsche Mannego przed sklepem jubilerskim Marcusa Reinhardta. Najstarszy jubiler w mieście, ukazywany w takich czasopismach jak New York Times, a nawet w rozległym raporcie Robba. A przez rozległy, należało rozumieć wagę z karatach. Spoglądając na Selenę, powiedział: „Jesteś gotowa?” „Nigdy nie miałam swojego własnego pierścienia.” „Naprawdę?” Pokręciła głową. „Były klejnoty w Skarbcu –„ przerwała. „Są klejnoty w Skarbcu, ale jako Wybranki nie posiadałyśmy nic za wyjątkiem naszych pereł – a i te nie były naprawdę nasze.” Odblokowując drzwi, powiedział przez ramię, „Jest mi tak samo przykro, jak jestem zaniepokojony.” Ale zamierzał naprawić to dziś wieczorem. Przechodząc do przodu, otworzył jej drzwi i kiedy wyciągnęła swoją piękną rękę, chwycił ją i uległ pragnieniu żeby się schylić i pocałować jej grzbiet. Potem wyciągnął ją delikatnie, stawiając na nogi i zaoferował jej łokieć. Gdy go chwyciła, miał wrażenie, że dla nich obojga ten gest nie był tylko uprzejmie dżentelmeńskim, ale czymś czego oboje potrzebowali. Nie szła tak dobrze jak powinna. Zanim dotarli do drzwi, żelazna blokada otworzyła się szeroko. „Pan Latimer, pozdrawiam.” Człowiek ubrany był w formalny garnitur, miał schludną fryzurę i starannie przyciętą brodę. Jego patrycjuszowski akcent oraz fakt, że jego poszetka miała trzy rogi, z całą pewnością świadczyły o tym, że był głównym facetem specjalizującym się w sześcio- lub siedmiocyfrowych pierścionkach zaręczynowych. „Dzięki za otwarcie sklepu dla nas,” powiedział Trez, gdy podali sobie ręce. „To jest moja narzeczona, Selena.” „Cała przyjemność po mojej stronie, szanowna Pani.” Okay, musiałeś zaakceptować ten ukłon.

491

Wewnątrz, wszystko było przygotowane na prywatny pokaz, i Trez, niespodziewanie, poczuł się z tym wszystkim cholernie dobrze. Gabloty były wypełnione drogocennymi klejnotami, które migotały w specjalnym świetle, jakby biły brawo z powodu przybycia Seleny i jego. Szampan chłodził się w srebrnym wiaderku w towarzystwie dwóch smukłych kryształowych kieliszków. „Czy mogę Państwu zaoferować trochę Veuve Clicquot?” Zostali zapytani. „Nie, dziękuję,” odparł. „Selena?” Podniosła podbródek jakby była zdeterminowana się dobrze bawić. „Tak, proszę.” „Proszę przygotować dwa,” poprawił Trez. Pop! Fizz! Nalane i podane. Brzęknął ich kieliszkami. „Zróbmy to.” Pan Reinhardt zabrał ich do prywatnego pokoju, w którym zamontowano kamery w narożnikach pod sufitem. „Pan Perlmutter przekazał mi pańskie życzenia i pozwoliłem sobie przygotować tacę na tę okoliczność.” Iiiiiiiiiiii nadeszły diamenty. W czarnych aksamitnych gniazdach, diamenty siedziały jak grzeczne dzieci gotowe udzielić szybkiej odpowiedzi na pytanie. Selena westchnęła w pochwale. „Widzisz coś, co ci się podoba?” Zapytał Trez. Przymierzyła każdy po kolei, wkładając pierścionki na odpowiedni palec i przekręcając w różne strony pod światło. Ostatnim aktem było wsunięcie wszystkich, jej palce rozłożyły się udekorowane około dwudziestoma przepięknymi świecidełkami. „Ile kosztuje to wszystko?” Zapytała leniwie, popijając szampana. „Kilka milionów,” odpowiedział pan Reinhardt. Na te słowa, Selena zbladła i opuściła ręce. „Co?” „Kilka milionów,” powtórzył jubiler. „A ile kosztuje ten?” Zażądała. A gdy została poinformowana jaka jest wartość ociosanego kwadracika na jej małym palcu, zawołała, „Najdroższa Pani Kronik!.” 492

Zapadała niezręczna cisza, gdy Trez żałował, że się kurwa nie zamknął. „Selena, nie myślę o cenie –„ „A powinieneś!” Zaczęła zdejmować pierścionki w szalonym tempie. „Nie spędziłam dużo czasu po tej stronie, ale nauczyłam się coś niecoś o ludzkich pieniądzach –„ „Możesz dać nam chwilę?” Zapytał Trez łagodnie. „I możesz to zabrać jeśli martwisz się bezpieczeństwem.” „Poświadczenia zostały zweryfikowane, panie Latimer.” Mężczyzna stanął w swoich wypolerowanych butach. „Proszę się nie spieszyć.” Drugie drzwi zamknęły się za mężczyzną, a Selena odwróciła się do niego. „Trez, nie chcę żebyś wydawał na mnie takie pieniądze.” „Dlaczego nie?” „To marnotrawstwo. Nie będę tego nosiła przez wieki.” Wypuścił powietrze jak ktoś, kto został kopnięty w klatkę piersiową. „Tak, wow. Naprawdę czegoś nie rozumiesz, jeśli myślisz że przeliczam wartość czasu na gotówkę.” Zebrał jej ręce. „Chcę to dla ciebie zrobić dobrze. Chcę… Po prostu chcę tego z tobą doświadczyć, okay? Teraz, właśnie tu” – poruszył ręką wokół stolika – „to jest nasza nieskończoność. To dzieje się właśnie tu, właśnie teraz. Więc pozwól wybrać sobie największy pierdolony pierścionek w tym miejscu i parę kolczyków do kompletu. Powiedz, pierdol się śmierci, dobrze?” Zamrugała szybko. „Och, Trez…” Podniósł jeden z pierścieni, który odłożyła na aksamitną tacę i ustawił nad paznokciem jej serdecznego palca. „No dalej, powiedz to ze mną.” „Powiedzieć, co?” „Pierdol się śmierci.” „Trez. Nie bądź śmieszny.” „Hej, jest szansa, że Ponury Żniwiarz jest na zewnątrz i słucha, a myślę, że powinien wiedzieć jak bardzo nienawidzimy jego dupska. Dalej, moja królowo, powiedz to ze mną. Pierdol się śmierci.” Podniosła swoją wolną rękę aby ukryć uśmieszek. „Jesteś szalony.” „Powiedz mi coś czego nie wiem – i przestań się migać. Pierdol się śmierci!” Kiedy tylko wymamrotała te słowa, pokręcił głową. „Nie. Głośniej. Pierdol się śmierci!” 493

Selena zaczęła się śmiać. „To nie jest zabawne.” „Nie mógłbym się bardziej zgodzić.” Uśmiechnął się i skinął na nią głową, z wciąż uniesionym nad jej palcem pierścionkiem. „Razem – tak żeby cię usłyszał.” „Pierdol się śmierci!” Wrzasnęła. Potem uśmiechnęła się szeroko. „Pierdol się śmierci!” Wsunął pierścień na miejsce i usiadł z powrotem, wpatrując się w brylant. „Wiesz, ten mi się podoba, naprawdę.” Selena spojrzała na jej rękę i przyjrzała się kamieniowi wielkości winogrona o gruszkowatym kształcie. „Och… ludzie. Jest taki duży.” „To jest to, co powiedziała.” Gdy oboje zaczęli się śmiać, przyciągnął ją za kark i pocałował. „Chcesz przymierzyć więcej?” Potrząsnęła głową. „Nie, ten jest doskonały. Chcę ten.” Wyciągając rękę przed siebie, zrobiła to, co robiły kobiety z pierścionkami, zacisnęła usta i uśmiechnęła się do siebie. Boże, kocham cię, pomyślał, idealna, idealnie wartościowa samico. „Jesteś pewien, że nie jest zbyt drogi?” zapytała. „Bez względu na koszty” – pocałował ją znowu – „jest twój.” *** iAm rozebrał się cholernie szybko. Tak szybko jak urodzinowe ubranko było gotowe, chciał zejść w dół do maichen – nawet jeśli nie miał pojęcia, co robić kobiecie poniżej talii, był na trzysta procent gotowy żeby się tego, do diabła, dowiedzieć. Nie zdarzyło się. Szarpnięcie spowodowało, że gdy znalazł się w jej zasięgu, jego fiut poruszył się naprzeciwko niej, ustawiając się w pionie – A był całkiem duży. „Potrzebuję cię,” jęknął, gdy przesunęła dłonie w górę jego pleców i w dół po bokach. „Więc weź mnie.”

494

iAm zmusił się do zatrzymania. „Jednak, czy wszystko z Tobą w porządku? Po ostatniej nocy?” Boże, nie mógł się nasycić tymi oczami w kształcie migdałów i jej czarnymi, kręconymi włosami na białej powłoczce poduszki, jej olśniewającą skórą. Była nieustannym objawieniem, wstrząsającym nim w dobry sposób za każdym razem, gdy na nią spojrzał. „Czuję się dobrze,” powiedziała. „I jestem silna, dzięki twoim hojnym żyłom.” Naprawdę kochał jej akcent, dialekt, którym mówiono na Terytorium ubarwiony jej angielskim, był jak głos domu – Nie, nie domu, przypomniał sobie. Caldwell było domem. Sięgając między nich, ustawił swojego koguta i podprowadził ruchem bioder, chcą się upewnić, że niczego nie wymusza. W odpowiedzi, jej paznokcie wbiły się w jego skórę i wygięła się w łuk, unosząc sterczące piersi. „iAm…” Jego biodra przejęły obowiązki, wchodząc i wychodząc, tarcie docierało do jego głowy jakby pił całą noc. Mocniej, szybciej, dopóki nie doszła, szarpiąc się przed nim, naprężając pod nim, jedna z jej rąk opadła na łóżko, skręcając mocno kołdrę. On kontynuował, dochodząc raz za razem. A potem wyszedł z niej i głaskał się, tryskając na jej płeć, brzuch, piersi. Właśnie wtedy, gdy cały był w tym wszystkim, jakaś jego część odmawiała znaczenia temu co robił. Nie oznaczał tej samicy. On po prostu… nie, nie robił tego. Ponieważ, jeśli ją oznaczał, jeśli to było coś więcej niż tylko intensywna sesja z kobietą, to czy zdarzyło mu się być tak kurewsko przyciągającym? To mogło postawić go w bardzo kłopotliwym położeniu. Zwłaszcza, że jego brat zamierzał odmówić powrotu i wypełnienia swoich obowiązków na Terytorium i iAm będzie musiał przyjąć cios żeby topór nie spadł na głowę jedynego krewnego, który się dla niego liczył. Ale znowu, powiedział sobie, gdy opadł na jej nagie ciało, nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Nie. 495

Nigdy.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

496

SZEŚĆDZIESIĄT CZTERY Trzymali się za ręce przez całą drogę do domu. Gdy Trez prowadził Porsche w drodze do rezydencji, cały czas utrzymywał kontakt ze swoją królową, pocierając kciukiem jej dłoń, bawiąc się jej nowym pierścionkiem, unosząc jej rękę do pocałunków. „Wszyscy byli tacy mili,” wymruczała, głowa opadła jej na zagłówek, błyskające światła ulicznych latarni przy skrzyżowaniach na autostradzie, zabarwiały jej twarz na niebiesko. „Tak. Dobrzy ludzie.” Pomyślał o swoim bracie. Rankhor. Mordh. Dostał nawet wiadomość od Thora – który przeszedł inną wersję tej drogi. A potem o dr Jane, Mannym, Ehlenie. „Wszyscy tak bardzo starają się żeby pomóc,” powiedziała. „Tak.” „Dr Jane i Manny pracowali całą dobę, próbując znaleźć rozwiązanie.” „Tak.” Pocałował jej rękę jeszcze raz. „Pracowali.” „I Mordh udał się do swoich ludzi.” „Zrobił to.” „A iAm udał się na Terytorium –„ Trez szarpnął głową. „Co?” Odwróciła głowę w jego stronę, jej oczy były przymknięte i śpiące. „iAm poszedł do Cieni –„ nagle zmarszczyła brwi. „Och, sprawiasz mi ból.” Trzęsąc się, zwolnił uchwyt. „Przepraszam. Ja – co powiedziałaś?” Gdy powtórzyła to szaleństwo po raz trzeci, jego serce zaczęło walić. Celowo zachowując spokojny ton, zapytał, „Czy wiesz kiedy tam poszedł?” „Nie, dr Jane o tym wspomniała, gdy poszłam się z nią zobaczyć. Miałeś jedną ze swoich migren. Trez, co jest nie tak?” „Nic.” Podniósł jej rękę do kolejnego pocałunku. „Zupełnie nic.” Reszta podróży była doświadczeniem Sybil (chodzi o rozdwojoną osobowość), jedna z jego części była połączona z Seleną, druga połowa polowała na iAma, krzycząc samcowi w twarz, Co, do kurwy nędzy sobie

497

myślałeś, ty pierdolony sukinsynu, narażając siebie na takie niebezpieczeństwo?! Lub coś w tym sensie. „… przebierzemy się zanim tam pójdziemy?” „Przepraszam?” Wziął, prowadzący pod górę, zakręt w prawo. „Co powiedziałaś?” „Chciałabym się przebrać. Gotowanie może narobić bałaganu.” „Możesz to robić nago. Mówię tylko, że – gruntowne sprzątanie będzie pestką, ponieważ zabiorę cię bezpośrednio pod prysznic. Plus to, że mogę zlizać całe ciasto, które na tobie wyląduje… wiesz, gdziekolwiek.” Roześmiała się. „Może być zimno.” „Wtedy będę mógł trzymać swoje ręce na tobie przez cały czas.” „Wtedy nie dokończę żadnego gotowania.” „Nie lekceważ potęgi dań na wynos.” Pochylił się i pocałował ją w ramię. „Ale w porządku. Cokolwiek zechcesz.” Gdy ukazała się wielka, szara rezydencja, zaparkował samochód przed schodami, tak jak chciał Manny, a potem obszedł samochód dookoła żeby otworzyć drzwi swojej kobiecie. Kiedy wyciągnęła rękę, diament złapał światło z lamp bezpieczeństwa i zabłysnął tęczowo. „Kocham go tak bardzo,” powiedziała. „Dobrze. Taki był plan.” Jak tylko weszli do środka, zabrał Selenę do ich sypialni. Fritz i psańce przeniosły jej ubrania do jego szafy, i musiał przyznać, że kochał jej wszystkie fatałaszki pomieszane ze swoimi ubraniami. Dzięki Bogu, że chciała się przebrać, pomyślał, gdy zachowywał się nonszalancko jak tylko mógł. „Słuchaj, pójdę drzwi obok,” powiedział, zachowując poziom głosu. „Na chwilę. Wiesz, sprawdzić co u iAma.” „W porządku,” powiedziała, uśmiechając się. Jak tylko stracił ją z oczu, obnażył kły i porzucił spokojne zachowanie. Nie kłopotał się pukaniem w drzwi brata, po prostu otworzył je na szeroko. „iAm!” Szczeknął, nawet jeśli nie był pewien czy gość tam jest. Nie czekając na odpowiedź, wyjął telefon i wybrał numer faceta. Jeden dzwonek, drugi dzwonek… 498

„Tak? Trez? Co się stało –„ „Co ty sobie kurwa myślisz?” Przerwa. „Co, proszę?” „Poszedłeś na Terytorium, kurwa?” Starał się mówić cicho. „Straciłeś swój pierdolony rozum!” „Trez –„ „Co ty kurwa wyprawiasz?” „Nie będą z tobą dyskutował o tym przez telefon.” Rozłączył się i zaczął krążyć wokół. Potem wystrzelił na zewnątrz, zamaskował swój stan i wrócił do swojego pokoju. „Hej, Selena?” „Tak?” Odezwała się z garderoby. „Muszę tu pobyć przez chwilę. Nie długo. Jeśli chcesz, możesz już iść, ja szybko przyjdę.” Wiedział, gdzieś z tyłu głowy, że nie myślał właściwie – ona nie powinna być sama – ale wściekł się, jego mózg zafiksował się na idiotycznym zachowaniu brata. Wychylając głowę, uśmiechnęła się i powiedziała, że nie zginie. Jednak, pomijając jej kiwnięcie, zamierzała wyjść. Podszedł i pocałował ją, a potem zamknął się w sypialni iAma. Miał wrażenie, że minęła godzina zanim jego brat się zjawił, choć było to zaledwie pięć lub dziesięć minut. I gdy facet wszedł do pokoju, zarejestrował mgliście jakiś zapach na nim: To była samica. Ale co tam. „Co do diabła, iAm?” Domagał się. „Jakbym nie miał dosyć problemów?” „Odpuść. Poszedłem tam, bo chciałem sprawdzić czy nie ma żadnych zapisów o Zastygnięciu w pismach uzdrowicieli. To była tylko wycieczka tam i z powrotem –„ „Jak. Z kim zawarłeś umowę.” „Ze sobą samym.” „Gówno prawda.” „Trez, bez obrazy, ale dlaczego tracisz na to czas? Wydostałem się –„ „Czy to był s’Ex? Wykorzystałeś s’Exa?” Kiedy iAm nie odpowiedział, wyrzucił ręce w górę. „Och, bez jaj! Żartujesz sobie ze mnie –„ „Uspokój się –„ 499

„Uspokój się!? Nie sądzisz, że to poważnie pierdolone szaleństwo dla ciebie żeby się oddawać katowi Królowej? Dla kogo spędziłem ostatnie dziewięć miesięcy płacąc za dostawy prostytutek? To nie wydaje ci się nieodpowiedzialne, zważywszy na to, że chcą żebym tam wrócił?” „Wiesz, co? Nie robię tego z tobą. Nie jestem –„ „Kurwa, nie jesteś! Narażasz nas obu idąc tam! Mogą cię wykorzystać jako dźwignię –„ „Nie zrobią tego –„ „ – żebym tam wrócił do obsługi pierdolonej Księżniczki! Powiedziałeś mi, że mam czas do końca żałoby – mam tylko trzy dni i zajmuję się całym gównem tutaj! Nie potrzebuję ciebie jako karty przetargowej –„ „Trez, wiem, że jesteś schwytany z Seleną. Łapię to. Ale tutaj jesteś poza granicami – „ „Poza granicami? A co gdyby cię zatrzymali? Co, gdyby przyszedł do mnie AnsLai i powiedział, „mam twojego brata, czas na twoje gody”? Czy pomyślałeś choć przez sekundę w jakiej sytuacji by mnie to postawiło? Ty albo życie w pierdolonym więzieniu dla mnie – i nie bycie tu pod koniec życia Seleny! Co, do kurwy –„ Z jakiegoś powodu, zarejestrował nagłą zmianę w zachowaniu iAma: samiec zamarł w miejscu w bezruchu i popatrzył przez ramię Treza, wyraz jego twarzy natychmiast zrobił się pusty. Trez zamknął gębę na kłódkę i opuścił powieki. Nawet zanim się odwrócił, wiedział co znajdzie w drzwiach do sypialni. Yup. Selena otworzyła je i stała w drzwiach blada jak duch. „Masz byś sparowany?” Powiedziała cienkim głosem. „Za trzy dni?” iAm przeklął pod nosem. Właśnie dokładnie to, co nie powinno się wydać, wyszło na jaw. I, co gorsza, Selena podeszła do przodu, jej chód był dziwny, jakby jej kolana lub może biodra jej przeszkadzały. „Co ty…” Zatrzymała się przed Trezem. „Zamierzasz skojarzyć się w parę z tą kobietą za trzy dni?” Czas iść, pomyślał iAm. To jest z całą pewnością, co ci dwoje – „Nie,” powiedziała Selena, gdy podszedł do przodu. „Zostań.”

500

Jakby chciała go do zrobienia tych wszystkich rzeczy, gdyby jej samiec nie był z nią szczery. „Co się dzieje?” Zażądała. Mimo, że Trez został, chwilę wcześniej, rozjechany jak gówno, to facet wyglądał jakby był obiektem nieożywionym. „To nie jest ważne.” „Nie to usłyszałam przed chwilą. I zanim zarzucisz mi podsłuchiwanie, wy dwaj krzyczeliście tak głośno, że słyszałam wszystko drzwi obok.” Trez przeczesał dwoje krótko obcięte włosy i zaczął chodzić. „Selena –„ „Czy zamierzasz się sparować?” „To nie ma wpływu na nas.” „Jak najbardziej ma.” Gdy nastała niezręczna cisza, iAm podjął decyzję. Pieprzyć to! „Gdy byliśmy niemowlętami został sprzedany przez naszych rodziców Królowej Terytorium – jako partner następczyni tronu. Tak zostało orzeczone przez astrologiczny wykres. Zrobił wszystko co możliwe, żeby od tego uciec i z tego powodu wściekł się na mnie, bo jestem jego piętą achillesową. Wkurzył się podczas rozmowy telefonicznej, prawdopodobnie dlatego, że prawdziwą rzeczą o którą się martwi jesteś ty i to, że nic nie może z tym zrobić.” Gdy oboje na niego patrzyli, wzruszył ramionami. „A co tam. Oglądałem Dr Phil z Lassiterem na dole, kiedy nie mogłem spać.” „Czy to prawda?” Zapytała Selena. „Tak.” Trez podszedł do łóżka i usiadł. „Nie rozmawiałem z tobą o tym bo, szczerze mówiąc, tak jak powiedział, bez względu na to, co zrobią za trzy dni, nie zamierzam się sparować z samicą, której nie znam i nie obchodzi mnie to, że jest druga w kolejce do tronu. To się po prostu nie stanie – i to jest prawda, czy jesteś czy nie w moim życiu, i czy będziesz żyła sto dni czy sto lat.” Trez klasnął dłońmi tak jakby zatrzaskiwał drzwi. „I basta.” Selena milczała przez pewien czas. „Powinieneś mi powiedzieć. „Nie lubię o tym myśleć.” iAm przewrócił oczami. „Fakt.” „I, Selena, mówię poważnie. Nie zamierzam tego zrobić ani za siedemdziesiąt dwie godziny ani za siedem milionów.” Trez rozejrzał się. „Widziałeś naszych rodziców, gdy tam byłeś?” 501

iAm pokręcił głową. „Byłem tylko w pałacu.” W celi. „A oni stracili swoją pozycję, więc byli po drugiej stronie tych murów. Jestem pewny jak cholera, że nie będę ich szukać. Dla mnie są martwi. Nie dbam, kurwa, o nich.” „Ja też.” Trez spojrzał na Selenę. „To jest moje życie. Tutaj jest moje życie – ci ludzie, to miejsce, moje biznesy… a najbardziej ze wszystkiego, ty. Nie pozwolę żeby ktokolwiek mi to odebrał, a zwłaszcza dlatego, że jakiś astrolog spojrzał na gwiazdy na niebie i zdecydował, że coś znaczą.” Selena owinęła się ramionami. „Naprawdę chciałabym żebyś mi powiedział.” „Powiedziałbym, gdyby to cokolwiek dla mnie znaczyło.” „I te biznesy… wciąż sprzedajesz kobiety dzięki nim?” iAm patrzył na drzwi. Zaczął pomalutku iść w tamtą stronę. „Same się sprzedają,” odparł Trez. „Mogę udostępnić im miejsce, ot co, ale same każą sobie płacić. To one wybierają kto, za ile i jak często. Moim zadaniem jest zapewnić im bezpieczeństwo.” „Ile pieniędzy od nich bierzesz?” „Płacą klubowi, nie mnie.” „Ale ty jesteś właścicielem klubu.” „iAm,” powiedział Trez ostro. „Chcę żebyś został.” Zamknął oczy. „To nie jest to, co myślę.” „Nie,” przemówiła Selena. „Jeśli on nie ma nic do ukrycia, niech mówi przed publicznością.” Super. Tylko tego mu brakowało. Posady mediatora. Nie. I maichen była wciąż w apartamencie. „Właściwie, to naprawdę muszę iść.” iAm rozejrzał się pomiędzy nimi. „Nigdy wcześniej nie byłem w związku, więc nie mam żadnej rady dla waszej pary. Ale, Selena, myślę, że powinnaś być świadoma dwóch rzeczy. Po pierwsze, całe jego życie zostało zdefiniowane przez bunt przeciwko s’Hisbe i naszym rodzicom. Po drugie, nie był z żadną kobietą odkąd poznał cię w zeszłym roku. Był ci wierny nawet, gdy nie byliście razem. Dlatego nie krzyżuj go z powodu, że myślisz iż ludzkie kobiety pracujące dla niego są z nim w jakiś sposób. Wychodzę.” 502

Nie dał im szansy na wkręcenie go w ich dramaty. Miał dość własnych. Zostawił maichen nagą w łóżku jak jakiś osioł i niepokoił się czy nie wyszła nie czekając na niego. Pędząc na dół do foyer, rzucił się przez przedsionek, wystrzelił na zewnątrz i zmaterializował się w Commodore. Uformował się na tarasie, szarpnął szklane drzwi i popędził przez korytarz prowadzący do jego sypialni. „maichen,” zawołał. Właśnie, gdy minął drzwi do sypialni, powiedziała: „Tak?” Gdy zobaczył ją opartą o poduszki, wziął głęboki oddech, jej nagie ramiona wynurzały się spod okrywającej ją kołdry. „Och, dzięki, kuźwa,” powiedział. „Wszystko w porządku?” Usiadła. „iAm?” Skopując buty ze stóp, nie odpowiedział jej. Nie mógł. Było zbyt wiele do powiedzenia na temat rzeczy, których nie mógł zmienić i nienawidził tego. Zamiast tego, odsunął prześcieradła i wsunął się pod nie w ubraniach. Jej ciało było ciepłe i nagie, i uległe, gdy przyciągnął ją serce do serca. Kiedy jej ramiona go objęły, a ona pogłaskała tył jego głowy, zadrżał – i zdał sobie sprawę, że po tych wszystkich latach spędzonych na planecie, to był pierwszy raz, gdy miał dokąd pójść kiedy czuł, że świat jest gównianym miejscem, a czas był niczym więcej jak tylko torturą do zniesienia. To było nawet lepsze niż seks. Ten moment gdy szukał i otrzymał schronienie? To pozwoliło mu zrozumieć dlaczego Bracia rozświetlali się za każdym razem, gdy ich shellans wchodziły do pokoju, i dlaczego ci mężczyźni gotowi byli oddać swoje życie za te samice. „Dziękuję,” usłyszał siebie. „Za co?” Wyszeptała maichen. „Za to, że tu jesteś.” „Czy Selena zachorowała?” Zapytała. Ponieważ powiedział jej, dlaczego musiał wyjść. „Właściwie nie bardzo. Ale ona i mój brat mają ciężkie chwile.” „Dlaczego?”

503

„Nie ma jak twoja narzeczona dowiaduje się, że jesteś zaręczony z inną podczas, gdy ona umiera. To jest naprawdę robiąca wrażenie rozmowa.” maichen go uciszyła. „To się musi skończyć.” „Gówno z Trezem i pierdoloną Księżniczką? Zgadzam się – jeśli wpadniesz na jakiś dobry pomysł… daj mi znać,” powiedział wyraźnie.

Tłumaczyła: Sarah Rockwell

504

SZEŚĆDZIESIĄT PIĘĆ Tak łatwo było uciec z własnego domu. Assail po prostu rozbił okno na piętrze i opuścił teren po całym zamieszaniu z planowaniem okoliczności ucieczki w nocy. Śledził ruchy Braci w swoim lesie za pomocą kamer termowizyjnych, ogromne sylwetki samców poruszały się jak T. Rex po jego posiadłości, ich obecność była przyklejona do drzew. Po zniknięciu słońca, utrzymał iluzję żaluzji na miejscu, skutecznie zabezpieczających przed światłem dnia, niewidocznych z wnętrza domu. To dawało coś do roboty Braciom, gdy zastanawiali się gdzie i kiedy, on i jego kuzyni wrócą z nocnych wypadów drogą naziemną. Co nie nastąpi, dopóki nie zakończy szczególnego przedsięwzięcia. Skwapliwie udał się na wschód do przygotowanej lokalizacji w opuszczonym centrum handlowym, około pięciu mil od centrum miasta. Samochód z wypożyczalni Hertz był zaparkowany kratownicą do tylnej ściany budynku z wyblakłym znakiem BLUEBELL’S BIRTHDAY BOUTIQUE, DELIVERIES ONLY, który zwisał przekrzywiony znad wzmacnianych drzwi z odpryskującą farbą. Gdy Assail się uformował, Ehric opuścił szybę w oknie od strony kierowcy. „Poprowadzisz?” „Tak, poprowadzę.” Kiedy jego kuzyn wysiadł i Assail zajął miejsce za kółkiem, Evale odezwał się z tylnego siedzenia. „To co chcesz żebyśmy zrobili?” „Nic.” Uruchomił silnik i wycofał, poruszając się szybko, ale przestrzegając wszystkich przepisów drogowych. Pojechał, ale kilka mil później, kokaina którą zapodał sobie jakieś dwie godziny wcześniej, przestawała działać. Ale nie zamierzał ponownie brać. Musiał być skoncentrowany, gdyby trzeba było się dematerializować. Przejechał z ich trójką, przeciętnym Fordem Taurusem przez rozwlekłe przedmieścia z daleka od centrum, na ziemie uprawne, tworzące pas wokół

505

gór Adirondack. Gdy tak jechał wzdłuż, drogi stały się węższe, żółta linia po środku i białe na poboczach były tak niewyraźne, że nie było ich widać w świetle przednich reflektorów. A podczas gdy kontynuował, nikt za nim nie jechał, żadnych samochodów ani ciężarówek jadących w jego kierunku. Kilka mil później zajechał przed mleczarnię, której szukał. Tak jak BLUEBELL’S BIRTHDAY BOUTIQUE była opuszczona i sedan zaturkotał, gdy zjechał z asfaltu na brudną wąską drogę, prowadzącą na zarośnięte pola. Przejeżdżając przez krzaki jeżyn i plątaninę kolczastych gałęzi, prowadził całą drogę do skraju lasu i schronił się wśród brzóz i klonów, które zachowały kilka swoich liści. Kręcąc szybko kierownicą, zawrócił wynajętym autem tak, że było skierowane na zewnątrz i czekał, zostawiając samochód na chodzie. Nienawidził, że reflektory pozostały włączone, ale nie można były nic z tym zrobić. Obecność Braci uniemożliwiała zabranie Range Rovera. „Spóźnia się,” powiedział chwilę później Ehric. „Zjawi się tutaj.” Reduktor miał zbyt wiele do stracenia, gdyby się nie zjawił. „Nie zawiedzie nas.” I, rzeczywiście, chwilę później, ciemny kształt przejechał przez pole, jadąc ich śladem. Bez świateł. Stąd wiedział, że był tym na którego czekali. „Wiecie dokąd iść,” powiedział łagodnie, gdy opuścił o cal szybę w tylnym oknie. Właśnie w ten sposób kuzyni zdematerializowali się z tylnego siedzenia… a reduktor podjechał, zatrzymując się. Jak zwykle, Assail i jego biznesowy współpracownik, opuścili szyby w oknach w tym samym momencie. „Gdzie jest twój Range Rover, wampirze?” „W warsztacie.” „Bądź, kurwa, poważny. Ktoś cię śledził?” „W pewnym sensie.” Zabójca zmarszczył brwi, jego ciemnie brwi opadły na jego ciemne oczy. Przez moment, Assail zatęsknił do Starego Kraju, gdzie znał łajdaków nie tylko z powodu ich smrodu, ale dlatego, że byli w Korporacji Reduktorów wystarczająco długo, aby ich karnacja zrobiła się blada. Nie w Nowym

506

Świecie. Nie, tutaj w jednorazowej kulturze amerykańskiej ludności, nieumarli nie istnieli wystraczająco długo, żeby ich pigment zaniknął. „ATF?” Dopytywał się zabójca. „CPD?” Jakby przez te wszystkie lata bycia człowiekiem, te dwie organizacje przysparzały mu kłopotów. „Przez Bractwo Czarnego Sztyletu. I Ślepego Króla, Ghroma.” Nieumarły odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. „Cokolwiek, mój partnerze, jest to twój problem.” „Nie, obawiam się, że stanie się twoim, kolego.” Bez ostrzeżenia, Assail rzucił się przez okno swojego samochodu i pchnął zabójcę nożem w oko, używając sztyletu dyskretnie umieszczonego na udzie. Gdy reduktor krzyczał, Assail wyszarpnął ostrze i rozciął przód jego gardła. Bulgoczące dźwięki i duże ilości czarnej krwi wypełniły wnętrze SUVA zabójcy i Assail był zmuszony do niezgrabnego wydobycia stamtąd górnej części ciała albo zostałby utytłany w tym bałaganie. Ehric zmaterializował się ze swoim bratem i wykonali szybkie przeszukanie pojazdu, podczas gdy Assail rozglądał się wokół, upewniając się, że wciąż nie było świadków. Gdy zabójca się dusił i rozszarpywał pazurami drugie usta zrobione z jego szyi, pojawił się Ehric z trzema AK i dużą ilością amunicji. Bez słowa, broń i amunicja zostały umieszczone w bagażniku Taurusa i kuzyni, otwierając tylne drzwi, wsiedli z powrotem do samochodu. Assail sięgnął przez okno i wyciągnął jedno z ramion reduktora. Znajdując niepoplamiony kawałek rękawa, wytarł swój sztylet, włożył do olstra… i wydobył ząbkowany nóż myśliwski zza swojego pasa. Pracując szybko, całkowicie odciął głowę. Opuścił ciało tam gdzie było, za kierownicę SUVA, ręce i nogi wciąż się poruszały, prawa ręka nawet unosiła się chwytając za kierownicę. Jazda raczej będzie trudna, zważywszy na brak mózgu i możliwości zobaczenia rzeczy z przodu. Nie, on miał centralny układ sterowania we włosach. Idąc do przednich drzwi po stronie pasażera, otworzył je i umieścił wciąż mrugającą, poruszającą się głowę w kartonie Amazon.com, który został wyłożony ogromny workami. 507

Następnie odszedł i wrócił za kierownicę Taurusa. Zanim samoistnie zgasły wewnętrzne światła, spojrzał na krawędź kartonu i napotkał ruszające się, wstrząśnięte oczy. „Był dobrym partnerem,” mruknął Assail. „Jaka szkoda, że musieliśmy go wykluczyć ze stowarzyszenia.” Z tymi słowy, skierował sedana na drogę dojazdową i odjechał.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

508

SZEŚĆDZIESIĄT SZEŚĆ Trez pozwolił sobie opaść na łóżko brata, ramiona opadły po obu stronach, oczy skoncentrowały się na suficie powyżej. Niech to szlag. Klątwa nigdy nie przestanie go prześladować. Tu gdzie był, próbował postępować dobrze wobec jedynej kobiety jaka kiedykolwiek się dla niego liczyła… a to gówno z s’Hisbe, jak zawsze, było jak pętla na jego szyi. „Nie byłeś… z samicą?” Zapytała Selena. „Odkąd…” Podniósł głowę i spojrzał na nią przez pustą sypialnię. „Dlaczego miałbym z jakąś być? Od kiedy miałem ciebie? Nikt nie był interesujący.” Po długiej przerwie. „Naprawdę?” „Naprawdę.” Położyła dłonie na swojej twarzy. „To jest…” Potrząsnęła głową. „Całkiem fantastyczne, właściwie.” Odpychając się od materaca, oparł się łokciach i przyjrzał się jej. „Pamiętasz co powiedziałaś? Po tym jak ty… no, wiesz, gdy byliśmy w klinice pierwszy raz? Bałaś się, że staniesz się dla mnie kolejną obsesją, która mnie pochłonie?” „Tak.” „Cóż, jeśli jesteś? Pochłonęłaś mnie zanim w ogóle się spiknęliśmy. Pewnie nie pamiętasz, ale…” Potrząsnął głową. „Miałem w zwyczaju czekać na ciebie we foyer każdej nocy.” „Co?” „Tak, żałosne. Wiem. Widzisz, przychodziłaś tu karmić V lub Rankhora albo Luchasa, a ja błądziłem przy frontowych drzwiach na wypadek gdybyś wyszła z centrum treningowego – albo schodziła z innego miejsca w domu. Pewnej nocy – cholera, pamiętam wszystko wyraźnie – wreszcie się zjawiłaś. Popędziłem w dół głównych schodów – byłaś we foyer, gdy złapałem twoją uwagę. Patrzyłem na ciebie i myślałem… to najbardziej niezwykła kobieta jaką kiedykolwiek widziałem.” Wzruszył ramionami i usiadł. „Miałaś mnie tam i wtedy, moja królowo. Byłem tobą opętany na dobre i niedobre, dużo wcześniej zanim dowiedziałem się, że byłaś chora.”

509

Uśmiechnęła się lekko. „Nie miałam pojęcia. Mam na myśli, wiedziałam, gdy byliśmy razem u Mordha i ty… cóż, wiedziałam, że… um, że ci się podobam.” Zamrugał i zobaczył ją nago w jej wielkim łóżku w Wielkim Obozie. „Tak, interesowałem się tobą wtedy. Szukałem sposobu.” Krzywiąc się, powiedział, „Słuchaj, nie wszystko załatwiłem jak trzeba. Powinienem ci powiedzieć o szczegółach sprawy z s’Hisbe, ale bałem się, że się wkurzysz i nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego. Spędziłem wiele lat mojego życia zamknięty w więzieniu w Pałacu i zrujnowałem iAmowi całe życie – i nie zamierzam stracić szansy na ciebie przez całe to gówno bez względu na wszystko. A co do moich firm? Nie są legalne zgodnie z ludzkim prawem, ale zawsze wierzyłem, że ludzie mają prawo do życia w sposób jaki chcą, tak długo jak nikogo nie krzywdzą. Dlatego też, w przeciwieństwie do Mordha, nie pozwalam na sprzedaż dragów w moim lokalu. Ludzkie kobiety są bezpieczne pod moim dachem, uprawiają bezpieczny seks i zatrzymują dziewięćdziesiąt procent z tego, co zarobią. Dziesięć procent, które biorę, idą na rachunki za energię i dla moich bramkarzy. Więc, tak… tak to wygląda.” Wzięła głęboki oddech. „Jestem naprawdę zadowolona, że byłeś ze mną szczery.” „Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś wiedzieć? Jak powiedziałem wcześniej, nie rozmawiam o moich rodzicach, gdyż są dla mnie i dla iAma nikim poza biologicznymi dawcami. Oni nigdy nie dbali o nasze dobro. Tak naprawdę nigdy z nami nie byli. Od samego początku, ja i iAm byliśmy razem i to nam wystarczało. I dlatego o nich nie myślimy.” Selena zbliżyła się niezdecydowanie i opadła na kolana obok niego na podłodze. „Dziękuję.” Jej oczy były tak jasne, tak błękitne, gdy patrzyła na niego. „Za co,” powiedział ochryple. „Nie lubię okazywać słabości. Nienawidzę tego.” „To tylko sprawia, że kocham cię bardziej.” Uśmiechnęła się. „W rzeczywistości, tak szczerze? To jedna z najbardziej atrakcyjnych rzeczy w tobie.” O, cholera. Będzie musiała przynieść tu chusteczki.

510

„Kocham cię tak bardzo.” Gdy głos mu się załamał, odchrząknął. „Nawet bardziej niż mojego brata.” „To swego rodzaju ślubowanie.” „Tak, tak jest.” Zostali tak przez dłuższy czas, on patrzący w dół, ona patrząca w górę, w ciszy, a on uświadomił sobie, że dotarli do tego rodzaju relacji w której byli razem jako odrębne osoby. To był rdzeń ich obojga, ich wady, dostrzeżone i rzeczywiste na tablicy, nieukrywanie niczego – jej choroba, wszystko czego nie chciał jej powiedzieć… i ich wieczność była nadal nienaruszona. Ich miłość mogła być tylko silniejsza. „Byłeś,” szepnęła, „najlepszą częścią mojego życia. Jesteś cudem, który prawie rekompensuje moją chorobę.” „Nie jestem takim wielkim błogosławieństwem.” „Tak, jesteś.” Popieścił jej policzek knykciami. Popieścił jej wargi. „Więc… chcesz ugotować mi kolację?” Skinęła głową i, gdy zaofiarował jej swoją dłoń, aby pomóc jej wstać, wsunęła swoją dłoń, tę z diamentem, w jego rękę. Jej piękną dłoń ze szczupłymi palcami i delikatnymi nadgarstkami. Na początku, nie zrozumiał dlaczego, gdy wstał i pociągnął jego chwyt się ześlizgnął. „Och, przepraszam, niezdara –„ Nie ruszyła się. Selena była dokładnie w pozycji, w której podawała mu rękę, jej przedramię uniesione, głowa przechylona w taki sposób żeby mogła patrzeć mu w oczy, ciało na kolanach. Jedyne co uległo zmianie, to przerażenie w jej oczach. „O, nie…,” powiedział. „Nie, nie, nie teraz…” Ukląkł obok niej, ale ona nie odwróciła głowy w jego stronę. Zamiast tego jej ciało zaczęło pochylać się w bok jakby było jedną bryłą, upadało. „Nie!” Krzyczał. Następną rzeczą o jakiej wiedział Trez to, że był w klinice. Nie miał pojęcia jak dostał się tam z Seleną w ramionach, ale jakoś musiał unieść ją z podłogi w sypialni iAma i zejść na dół, przez tunel i szafę z zaopatrzeniem. 511

Był mgliście świadomy ludzi na swojej drodze. Lassitera, który prawdopodobnie wyszedł z pokoju bilardowego. Thora, który siedział za biurkiem w biurze. Innego brata, który kulał. Ale nikogo, kto by go obchodził. Opierając się plecami o drzwi gabinetu lekarskiego, otworzył je bez pukania, jego serce waliło jak młotem, jego słuch był przytępiony, jego mózg zacięty na jednym słowie, które powtarzał do siebie w kółko. Nienienienienienienienienienienienieienie – To nie mogło dziać się teraz, gdy przeżyli ten transcendentalny moment. Nie teraz, kiedy mieli przypuszczalnie pójść i tańczyć nago wokół kuchni Mordha. Nie teraz, gdy nie zabrał jej na przejażdżkę łodzią. To było zbyt szybko, zbyt szybko… Nagle dotarło do niego, że dr Jane stała przed nim, jej leśne zielone oczy patrzyły na niego, a usta się poruszały. „Nie słyszę cię,” powiedział do niej. Lub przynajmniej myślał, że to było to, co powiedział. Cholera, to dzwonienie w uszach nie pomagało. Gdy lekarka wskazała na stół do badań, pomyślał, w prawo, ok. Położył tam Selenę. Idąc przez wykafelkowaną podłogę, zbliżył się do miejsca w którym chciał być i pochylił się, zamierzając położyć się przy niej płasko. Z wyjątkiem tego, że nie – jej ciało nie przesunęło się, aby zmienić pozycję. Prawie zabiła go lekkość z jaką ułożył ją na boku. Pochylony w dół tak żeby mogła go widzieć, ujął jej rękę, tę która była wciąż wyciągnięta do niego, tę z pierścionkiem na palcu. „Wszystko w porządku – wyjdziesz z tego jak ostatnim razem, zrobisz to znowu. Wyjdziesz z tego.” Nigdy nie odwrócił wzroku od jej spanikowanych oczu. Nie wtedy, gdy były do niej podczepiane maszyny, podłączana kroplówka i aparat rentgenowski zaczął robić zdjęcia. Nie, kiedy dwoje lekarzy i Ehlena pracowali gorączkowo, podając leki, mierząc jej puls i ciśnienie krwi. Nie, gdy zaczęła płakać, a kryształowe krople zaczęły tworzyć się i spływać z krawędzi jej nosa i z boku twarzy.

512

„Mam cię moja królowo. Nigdzie się nie wybieram. Zostań ze mną. Wyszłaś z tego tyle razy wcześniej i to samo stanie się dzisiejszego wieczoru. Uwierz w to ze mną, dalej… uwierz w to razem ze mną…” Musiał otworzyć usta, bo oddychał tak ciężko, że jego nos nie był w stanie sprostać wymaganiom. Musiał też przełknąć – istniało ryzyko, że zwymiotuje na płytki. To nie może być to, pomyślał. Nie jestem gotowy. Nie mogę się pożegnać. Nie pozwól jej odejść dziś wieczorem. To nie może być to… Tłumaczenie: Sarah Rockwell

513

SZEŚĆDZIESIĄT SIEDEM Gry Rankhor podniósł wzrok na szklany dom Assaila, wiedział, że coś jest nie tak na terytorium. Odkąd on i V przybyli, nic się nie zmieniło. We wnętrzu, czy to była kuchnia, czy salon wielkości boiska do futbolu, albo gabinet, były dokładnie tam gdzie miały być - z wyjątkiem tego, że nikt się nie przemieszczał. „Może Assail maluje sobie paznokcie u stóp w podziemiach,” mruknął Rankhor. „Liliowe, prawdopodobnie. Albo czerwień wiśni.” (ciekawe skąd R zna takie kolory ☺) „Wcześniej czy później,” psioczył V, „jeśli zamierza utrzymać się w biznesie, będzie musiał gdzieś pojechać samochodem. Nie można przewozić pieniędzy ani dragów podczas pisania.” „Chyba, że wszyscy razem przedawkowali.” Ci dwaj mieli przejąć Assaila i jego chłopców gdyby się odkomenderowali po zmroku i nie mogli nic zrobić żeby ich zatrzymać. Jednak V zamontował małe kamery zanim odeszli przed świtem i nie było żadnej aktywności w godzinach dziennych – żadne duże worki nie były wnoszone i wynoszone z pickupa. Więc, nie było żadnego sposobu żeby przemieszczali jakikolwiek towar – Jakby byli zsynchronizowani, on i jego brat równocześnie wyciągnęli telefony. AH911. Od Furiatha. Obaj zdematerializowali się bez wahania, podróżując przez rzekę i formując się ponownie przed tylnymi drzwiami domu w którym odbywały się audiencje. V wpisał kod i wpadli do kuchni, zaskakując psankę stojącą przy kuchence. Fakt, że pokojówka Paradise, Vuchie, nie wydawała się zaniepokojona był dobrym znakiem. Nie było również głośnego sygnału alarmu rozbrzmiewającego w powietrzu.

514

Niemniej jednak, wyciągnęli broń i pobiegli do jadalni, wpadając przez drzwi w narożniku – W sam raz żeby zobaczyć Assaila wyciągającego za włosy głowę z kartonu. „Pomyślałem, że chcielibyście dołączyć do imprezy,” szepnął Furiath kącikiem ust. „On po prostu się pojawił.” „Chciałbym przedstawić wam,” stwierdził Assail, „mojego partnera. Mojego byłego partnera.” Brązowe oczy nieumarłego zatoczyły po pokoju, jego poplamione czarną krwią usta były szeroko rozdziawione jak u ryby, która wylądowała w słońcu na dnie łodzi. Bracia, przeklinając, ustawili się wokół sali. Gdy George warknął przy fotelu Ghroma, Król sięgnął w dół by uspokoić psa. „Skąd mamy wiedzieć, że to nie jest jakiś zabójca z ulicy?” „Bo wam to mówię.” „Twoja wiarygodność nie jest czymś za co dobyłbym miecza.” „Ale jak tak.” Assail schował głowę z powrotem do pudełka stojącego na podłodze. „Wiem gdzie stacjonują wszyscy reduktorzy.” Wszyscy ucichli. Ghrom pochylił się, opierając na podłokietnikach fotela, jego okulary nakierowały się na handlarza narkotyków. „Wiesz.” „Aye.” Nozdrza Ghroma zafalowały, gdy testowały zapach samca. „Mówi prawdę, chłopcy.” Łukowate brwi dilera ściągnęły się w irytacji. „Oczywiście, że mówię. Poinformowałeś mnie żebym nie robił interesów z Korporacją Reduktorów. Wykonałem twoje polecenie. Jeśli Bractwo wykorzeni ich w miejscu pobytu, nie będą musiał dłużej udowadniać, że podporządkowuję się twoim rozkazom kiedy będę kontynuował moje zajęcie. Nasze interesy są zbieżne, a gdybyś potrzebował wsparcia w walce, niniejszym zgłaszam siebie i moich kuzynów.” „Jestem wzruszony twoją wielkodusznością.” „To nie ma nic wspólnego z tobą. Jak już ci mówiłem, jestem biznesmenem. Nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobił żeby chronić moje 515

przedsięwzięcie i jest dla mnie bardzo jasne, że zgromadzeni w niniejszym pokoju są zdolni zlikwidować to, co dla mnie cenne. W związku z tym, aby kontynuować, podjąłem niezbędne kroki - nawet jeśli przysporzy mi to niedogodności i strumień moich przychodów na tym ucierpi, gdyż jestem zmuszony do odbudowania mojej sieci na ulicach.” Gdy powietrze w pokoju zaczęło szumieć, Rankhor spojrzał na braci wokół. Był tak kurewsko gotowy przystąpić do pełnej wojny żeby ci nieumarli dranie zapłaciły za to, co zrobili podczas ataków. To było niespodziewane dobrodziejstwo. „To jest moje porozumienie,” – Assail wskazał na pudełko – „to jest Nadreduktor. Zaatakowałem go prywatnie i rozmyślnie nie odesłałem z powrotem do Stwórcy. Czas w którym jego nieobecność byłaby tolerowana, byłby krótki.” Przemówił V. „Więc gdzie jest to siedlisko niegodziwców.” „Brownswick, szkoła dla dziewcząt. Kampus został opuszczony jakiś czas temu i mieszkają w akademikach.” „I próbują stworzyć dywizję,” ktoś mruknął. „Albo próbują napisać reduktorską wersję Our Bodies, Ourselves,” powiedział ktoś inny. Assail przebił się przez gadaninę. „Dowiedziałem się o ich lokalizacji wiele, wiele miesięcy temu. Poza wszystkim, trzeba znać takie szczegóły z życia jednego z partnerów biznesowych. Moi kuzyni monitorowali teren tej nocy i mogę potwierdzić, że wciąż są na miejscu. Wyobrażam sobie, że zechcesz udać się na zwiad posiadłości przed jakimkolwiek skoordynowanym oblężeniem.” Natychmiast, wszyscy Bracia zaczęli mówić, zgłaszając się na ochotnika – ale Ghrom wysunął ręce uciszając ich. „Pozwól nam się tym zająć,” poprosił, kiwając głową w kierunku pudełka. „Chyba, że to jest pamiątka, którą chcesz umieścić na gzymsie kominka.” „Ze wszystkimi informacjami, które dostarczyłem możesz zrobić co tylko chcesz.” „Gdzie jest reszta ciała?”

516

„Na trasie 149. Jest tam opuszczona mleczarnia. Jedź na południowe pastwiska pod lasem, znajdziesz tam resztę ciała i SUVA.” Ghrom usiadł z powrotem i skrzyżował swoje długie nogi w kostkach. „To jest dla nas dużo lepsze wyjście niż musieć cię zabić.” „Nie jestem z tego powodu zadowolony.” „To lepsze niż trumna,” powiedział Rankhor. Diler narkotyków rozejrzał się. „To prawda.” Z tymi słowy, Assail odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę drzwi. „Wiesz gdzie mnie znaleźć, jeśli będziesz miał jakieś pytania albo będziesz potrzebował pomocy w ataku.” Butch wyprowadził samca, eskortując go do drzwi domu. Dopóki Brat nie wrócił i nie miał ich wszystkich w pokoju, nikt nic nie powiedział. „Jeśli to Nadreduktor,” powiedział Ghrom, „Omega dowie się natychmiast.” „Ale on ich zmienia co piętnaście minut,” powiedział V. „I nie musi go zabijać jeden z nas. Może po prostu namaścić kolejnego i ruszyć dalej.” „Może.” Ghrom skinął głową na karton. „Pozbądź się tego, gdy pojedziesz potwierdzić zwłoki.” „Ja pojadę,” zaoferował się Butch. „I wyautuję go z gry na dobre.” V pokręcił głową. „Ty nie możesz się dematerializować. To zbyt niebezpieczne –„ Nagle ni z tego, ni z owego, rozdzwoniły się wszystkie telefony, rozległy się zbiorowe pingi, gwizdy, bim-bamy i dzwonki jakby ktoś uruchomił Ulicę Sezamkową. Gdy wszyscy rzucili się do swoich kieszeni, Rankhor zastanawiał się o co do cholery może chodzić. Thor był poza domem. Mordh nienawidził telefonów. A Lassiter był zmuszony zrezygnować ze wspólnych wiadomości tekstowych po tym jak V uruchomił funkcje dla niepełnosprawnych w idiotycznym Samsungu – zresztą, byłby to chór Denisa Leary „Jestem dupkiem”, który każdy mógł umieścić jako anielski dzwonek. „O, cholera,” ktoś powiedział. Rankhor musiał przeczytać dwa razy to, co zostało przysłane. Potem jego ramię opadło wzdłuż ciała i zamknął oczy. 517

„Kurwa, lepiej niech ktoś mi powie z jakiego powodu ta cała żałoba,” powiedział ostro Ghrom. „To Selena,” usłyszał swoją odpowiedź Rankhor. „Ona umiera.” *** Siedząc na pomiętym łóżku w swoim lokum w Commodore, iAm sprawdzał szatę maichen, szukając wszystkiego co było nie na miejscu, pomięte albo przekrzywione. Nie wyśle jej z powrotem na Terytorium wyglądającą jakby została dobrze bzyknięta. Nawet jeśli tak naprawdę była. „Jutro w nocy,” powiedział. „Tak.” „Dobrze.” Cholera, nie był pewien czy wytrzyma tak długo. „Tu jest ciasno.” Skinął żeby podeszła bliżej, tak ułożył kaptur w swoich rękach, że kiedy włożył go na jej głowę, siatka maskująca jej twarz była na swoim miejscu. Nienawidził zakrywać jej rysów kolejny raz. Miał wrażenie jakby zamykał ją w więzieniu, chociaż była wolna i mogła wyjść, a to jej odpowiadało. Stosunkowo wolna. „Do jutra,” powiedziała, jej piękny głos był stłumiony. Wychylił się do przodu i wziął ją za rękę. Zamierzał ją uścisnąć i pozwolić jej odejść, ale stwierdził że nie jest w stanie zwolnić chwytu. „maichen.” Wziął głęboki oddech. „Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci miejsce tutaj? Mam na myśli, tu, w Caldwell. Gdybym, zajął się tobą i zapewnił bezpieczeństwo tu w mieście?” Zdecydowanie nie mogła być w apartamencie; na pewno nie – s’Ex bez wątpienia zamierza podjąć na nowo wykorzystanie tych czterech ścian i dachu jako pieprzonego pałacu, jak tylko żałoba dobiegnie końca – Och, chwila. To było wtedy, gdy oni domagali się Treza. Cokolwiek. To musi być gdzie indziej. Gdy się zawahała, powiedział, „Nie będziesz musiała komukolwiek służyć. Możesz być wolna.” 518

Możesz być ze mną, pomyślał. To było, taak, szalone, ale ostatnio czuł, że jest tak cholernie mało czasu i, po prostu, nie chciał czekać z niczym. Zwłaszcza, gdy to coś miało sprawić ci przyjemność, zamiast doprowadzić cię do szaleństwa. „Będziesz bezpieczna,” powtórzył. „Na moje życie, będę cię strzegł. I czeka tu cały świat, mnóstwo rzeczy do zrobienia i miejsc do zwiedzania, szkoły do nauki. Ludzie są w większości idiotami, ale zostawią cię w spokoju.” W przebłysku, fantazja rozwinęła złoty wątek, obraz jego gotującego dla niej u Sala, przedstawiającego ją z dumą swoim kelnerom, może zabierającego ją do rezydencji na posiłek. Umyślnie zignorował całą tę sprawę z uciekaj-z-s’Hisbe. „iAm,” szepnęła. Gówno. Ton jej głosu powiedział wszystko. Ale on nie zamierzał słuchać. „Mogłabyś tu mieć prawdziwe życie. Jesteś zbyt dobra żeby służyć innym ludziom. Mogłabyś żyć naprawdę.” Ze mną, dokończył w myślach. Och, Boże, przepadł jeśli o nią chodzi. A, gdy mógł nareszcie to określić, to było znacznie więcej. W jakiś sposób, w głębi swojej duszy, znał ją. Na telefon, leżący na stoliku, przyszła wiadomość. „Pomyśl o tym,” powiedział. „Wiem, że to dużo – więc nie odpowiadaj mi w tej chwili. Udaj się do domu i bądź bezpieczna – zobaczymy się jutro.” Wstając, odprowadził ją przez salon do rozsuwanych drzwi. Chwilę później, odeszła jakby jej nigdy nie było – i prze chwilę zastanawiał się czy sobie tego wszystkiego nie wyobraził. To po prostu wydawało się surrealistyczne. Czy on się naprawdę zakochał? Zamykając za nią, zamierzał wrócić do swojego pokoju i zasłać łóżko – głównie na wypadek gdyby zjawił się s’Ex, żeby pogawędka nie była zbyt krępująca. Zamiast tego, stał przy zasuwanych drzwiach, wpatrując się w noc, jego mózg przeżuwał na przemian co-gdyby i jak. Dźwięk telefonu dzwoniącego w sypialni przeorientował go i poszedł po niego, idąc w dół korytarzem przez drzwi, udając się prosto do stolika nocnego, sięgnął po świecący ekran.

519

Podnosząc telefon, przyjął połączenie. „Rankhor? Wszystko w porządku–” „Trez cię potrzebuje. Teraz.” „Czy to –„ „Tak. Ona jej w klinice.” iAm zamknął oczy. „Powiedz mu, że jestem w drodze.” Gdy się rozłączył, pobiegł do szklanych drzwi, mając w dupie rozbabrane łóżko. Jak tylko wydostał się na zimne powietrze, próbował się zdematerializować, ale jego bijące serce i rozproszone emocje stały do drodze do skupienia. Tylko wizerunek Treza, który sam zmaga się z tragedią był w stanie spiąć jego dupsko do kupy, a chwilę później był na schodach rezydencji Bractwa. Wpadając do przedsionka, zabrało wieczność zanim psaniec się odezwał, i iAm powiedział ledwie dwa słowa do faceta, gdy wbiegł do środka. To był przypadek pełnego sprintu do centrum szkoleniowego, a kiedy w końcu wyskoczył z szafy z zaopatrzeniem i wypadł z biura – iAm zatrzymał się z poślizgiem w korytarzu. Musiało tam być… ze czterdzieści osób pod gabinetem lekarskim, niektórzy siedzieli na twardej podłodze, inni chodzili w kółko. V palił, podczas gdy Butch stukał jedną nogą jak ktoś kto wsadził kostkę do gniazdka. Furiath chodził w kółko jak szalony; Z stał nieruchomo. Bella kołysała Nallę w ramionach. Panikha bez ustanku tasowała karty. John Matthew i Xhex trzymali się za ręce. Autumn obejmowała Thora w pasie jakby była jedyną rzeczą, która trzymała go z daleka od betonowej podłogi. Rankhor był sam, stojąc z daleka od innych. Był tam nawet Ghrom z Beth, M.G. i Georgem. Wszystkie Wybranki były obecne. Każda z nich, w tym Amalya. I Mordh, stał najbliżej drzwi do gabinetu. iAm zamknął oczy. Nie mógł uwierzyć, że wszyscy się pokazali. Gdy zaczął iść do przodu, ludzie obejmowali go, wyciągając ręce, ściskając jego ramiona. Robił co mógł by im wszystkim podziękować i odpowiedzieć, ale kręciło mu się w głowie. Kiedy dotarł do Mordha, on tylko pokręcił głową. „Co się stało?” 520

„Upadła – albo jakkolwiek to nazwiesz – około dwudziestu minut temu. Pracują nad nią. Pytał o ciebie.” Te ametystowe oczy miały czerwony połysk. iAm mógł wykorzystać minutę aby się pozbierać, ale ile już przegapił? Bóg jeden wie co się tam działo, a był tylko jeden sposób żeby się dowiedzieć. Wchodząc do środka, wzdrygnął się. Selena była na stole po raz kolejny, ale widok jej wykrzywionej był jak cios nożem w serce. Trez był tuż przy jej głowie, wpatrując się w jej oczy. Jego usta poruszały się, gdy cicho do niej mówił wbrew pikającym w tle medycznym sprzętom, kablom, rurkom i mankietom. Jej ubrania zostały pocięte i była okryta cienkim białym kocem. Kiwając głową do Ehleny, Jane i Mannego, iAm podszedł i przykucnął. Trez podskoczył i rozejrzał się wokół, jakby zapomniał, że w pokoju był ktoś jeszcze. „Jesteś tutaj,” powiedział samiec. „Tak, jestem.” Trez zwrócił się do Seleny. „Spójrz kto tu jest, to iAm.” Ten zwykle silny głos był piskliwy i zduszony, jakby był przepuszczony przez syntezator. „Hej, Selena,” powiedział iAm. Gdy jej oczy przesunęły się na niego, zmusił się do uśmiechu wbrew smutkowi i strachowi. Była przerażona. Całkowicie przerażona. Dlaczego nie miałaby być. Trez znowu zaczął szeptać i iAm spojrzawszy na Mannego, uniósł brwi w zapytaniu. Uzdrowiciel powoli potrząsnął głową. Cholera.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

521

SZEŚĆDZIESIĄT OSIEM Trez czekał na cud. Od jakichś sześciu czy ośmiu godzin, czekał i modlił się, i mówił dopóki nie stracił głosu. Nawet spowił swoją ukochaną energią, nie raz lecz dwa razy. Ale wciąż pozostawała tam gdzie była, uwięziona wewnątrz jej zamarzniętego ciała, jaj funkcje życiowe powoli zanikały… oczy zamykały się od czasu do czasu. Tylko po to żeby je otwierać i gwałtownie łapać powietrze jej wciąż blednącymi ustami. Później, przypomni sobie ten moment, w którym dotarli do punktu bez możliwości powrotu. To było, gdy personel medyczny wyłączył alarmy, które z początku dźwięczały ostrzegawczo o tym co tu i teraz, ale później zamilkły. „Czy to –„ Gdy jego głos się załamał, oczyścił swoje gardło. „Czas na więcej zdjęć rentgenowskich?” Jane podeszła do niego i powiedziała cicho. „Trez, myślę, że musimy z tobą porozmawiać.” Manny przytaknął. „Może na zewnątrz, w drugim pokoju.” „Nie, nie zostawię jej.” Pogłaskał włosy swojej ukochanej i odetchnął z ulgą, gdy jej oczy skoncentrowały sią na nim. „Nie zostawiam cię, królowo.” iAm pochylił się i powiedział wprost do jego ucha. „Chcesz żeby porozmawiali ze mną?” Trwało chwilę zanim Trez odpowiedział. Nie chciał usłyszeć tego, co zamierzali mu powiedzieć. Nawet jeśli, w swoim sercu, wiedział… wiedział, że tym razem nic się nie zmieni… nie chciał, aby te słowa zostały wypowiedziane. Ale cykle łapania powietrza i strachu, które ją nękały odkładały się na nim. „Tak, proszę,” powiedział uprzejmie. „Dziękuję.” Kilkoro z nich, w tym Ehlena, wyszło do pokoju obok.

522

I dotarło do niego, że on i Selena zostali sami ze sobą. Pochylając się do niej, pogładził jej włosy i potarł jej usta swoimi. Cholera, jej wargi były takie zimne. Chciał zamknąć oczy, ale był przerażony, że coś przeoczy. Zamiast tego, pozwolił wybrzmieć kilku uderzeniom serca. Chcę być wolna. Rzeczą, która najbardziej mnie przeraża to, że zostanę uwięziona w moim ciele. „Selena,” powiedział głosem, który był cienki jak jego skóra. „Selena, możesz się na mnie skupić? Słyszysz mnie?” Zamrugała dwa razy, był to ustalony z nią kod, który oznaczał „tak”. „Muszę wiedzieć…” Przełknął ciężko. „Muszę wiedzieć, jeśli chcesz odejść… czy chcesz odejść?” W odpowiedzi, jej oczy… jej wspaniałe niebieskie oczy… zaszły łzami, i on również zaczął płakać. Z poczuciem głębokiego bólu wyciągnął swoją wolną rękę i starł wilgoć z jej nosa i policzków. Swoje łzy pozostawił tam gdzie były. „Moja królowo, czy to jest czas na twoje przejście? Powiedz mi, jeśli tak.” Jej spojrzenie nigdy go nie opuściło. Mrugnęła raz. A potem… znowu. O, Boże. „Czy ja dobrze rozumiem?” Powiedział. „Czy chcesz tego… do końca?” Teraz oboje płakali na poważnie. I nie musiała mrugać ponownie, ponieważ wiedział w swoim sercu i duszy, czego chciała – ale mimo to, czekał na kolejny sygnał. To był jeden z tych momentów, kiedy chciał postąpić słusznie. Inaczej nigdy nie byłby w stanie żyć sam ze sobą. „Czy już czas?” Wyszeptał. Mrugnęła raz… i potem znowu. Teraz zamknął powieki, a jego ciało zakołysało się jakby jego potężna waga spoczęła na jego ramionach, a te nie utrzymały równowagi. Kiedy znowu otworzył oczy, iAm i lekarze byli z powrotem w pokoju. Jedno spojrzenie na surowy wyraz twarzy brata i wiedział, że cokolwiek zostało powiedziane nie było nacechowane optymizmem. 523

Gdy iAm podszedł, był ostrożny aby potwierdzić i uśmiechnął się do Seleny – co Trez bardzo docenił. A potem pochylił się i szepnął: „Nic nie mogą zrobić. Środki przeciwzapalne nie działają, a ostatnie zdjęcia rentgenowskie ukazały zmiany jakich nie było przy pierwszym epizodzie. Stawy – albo to, co powinno być stawami – ukazują się na kliszy jako jaskrawo białe plamy, z intensywnością charakterystyczną dla metalu. Tak nie było poprzednim razem. Jej funkcje życiowe są coraz słabsze i jest coraz gorzej, mimo że podali jej leki wspomagające oddychanie i tętno. W ich odczuciu… to jest koniec.” Trez skinął głową, a potem przez chwilę skupiał się na twarzy Seleny. „Ona jest gotowa do odejścia,” wyksztusił. „Powiedziała mi to. Czy jest coś… co… możemy…” Manny wystąpił na przód. „Możemy jej pomóc. Jeśli jest pewna.” „Jest pewna.” iAm znowu pochylił się blisko i szepnął coś innego. Trez wziął głęboki oddech. „Selena, chcesz zobaczyć swoje siostry? Furiatha? Przełożoną? Wszyscy są tutaj. Są tuż obok. W odpowiedzi, zamknęła oczy. Raz. I trzymała je w ten sposób, aż poczuł przenikające go zimne ukłucia paniki. Ale otworzyła je ponownie. Była z nim jeszcze. Teraz jej łzy płynęły szybciej i szybciej, i on pragnął móc się skoncentrować wystarczająco mocno żeby zająć jej umysł, ale nie mógł. Był za bardzo załamany, zbyt rozemocjonowany, za bardzo pogrążony w żalu. W każdym razie rozumiał czego chciała. „Nie chcesz żeby zobaczyli cię w takim stanie.” Mrugnięcie. „Kochasz ich jednak i chcesz żeby wiedzieli, że będziesz za nimi tęsknić.” Mrugnięcie. Mrugnięcie. „Chcesz żebym ich od ciebie pożegnał.” Mrugnięcie. Mrugnięcie. „Okay, moja królowo.” Wtedy nastała niesamowita przerwa. Później, gdy obsesyjnie analizował wszystko bez wyjątku co zdarzyło się w każdej godzinie przemijania podczas kryzysu, każdy niuans pokoju i ludzi, każdy skurcz jej twarzy i każde słowo, które do niej wypowiedział, pławił się

524

w tych chwilach. Było to, jak przypuszczał, bardziej jak wpatrywanie się w lufę pistoletu zanim padnie strzał. „Kocham cię,” powiedział. „Kocham cię na zawsze.” Czule gładził jej twarz i modlił się żeby mogła poczuć jego dotyk. Nie wiedział czy mogła czy nie, niepokojąco szary cień przesączał się przez jej skórę. Zamieniając ręce, tak że prawą ręką złapał ją, a drugą pomachał w rozrzedzonym powietrzu, szukając – iAm, jak zawsze, był tam, łapiąc mocno jego dłoń, uspokajając go. Nie przebrnąłby przez to, gdyby jego brat nie utrzymywał go nad podłogą. „W porządku,” powiedział Trez do wszystkich słuchających, „Jesteśmy gotowi.” Manny podszedł do stojaka z kroplówką ze strzykawką wypełnioną płynem w ręku. „Pierwszy zastrzyk jest środkiem uspokajającym.” Trez wyprostował się na krześle, które dostał. Przykładając usta dokładnie do jej ucha, powiedział, „Kocham się na zawsze…” Powtarzał te słowa, aż nie był pewien ile razy je wypowiedział. Po prostu chciał żeby były ostatnią rzeczą jaką usłyszała. „To ostateczny zastrzyk,” ktoś powiedział. Może to był Manny, może nie. Trez zaczął wypowiadać słowa szybciej. I szybciej. „Kocham cięnazawszekochamcięnazawszekochamcięnazawsze…” Chwilę później przestał. Nie wiedział skąd dokładnie wiedział kiedy. Ale ona odeszła. Siadając z powrotem, spojrzał w jej wciąż otwarte oczy. Były tak piękne jak zawsze… nie było w nich jednak życia. Ta mistyczna iskra, która je ożywiała, zniknęła. A jej dusza, nieposiadająca już domu, odeszła razem z nią. Cisza i bezruch śmierci były próżnią samą w sobie, czarną dziurą wsysającą każdego i wszystkich wokół; a przyciąganie było tak silne, że życia innych również zostały wstrzymane, chwilowo sparaliżowane przez potężną, zaraźliwą siłę. 525

Trez położył swoją twarz na stole do badań i uwolnił dwie ręce, które go podtrzymywały, jej i jego brata. Następnie owinął ramiona wokół swojej miłości i zapłakał nad nią z takim żalem, że szkło eksplodowało w całym pokoju, drzwi stalowych szafek roztrzaskały się, wypadając z ramek, nawet ekran komputera i elementy medycznego żyrandola popękały na kawałki. Przygotowywał się na tę chwilę odkąd znalazł ją na zewnątrz cmentarza w Sanktuarium, podświadomie zbierając siły na smutek, jakby mógł przetestować jak był palący i jak toksycznie pachniał. Rzeczywistość była nieopisanie gorsza niż przewidywał nawet w najbardziej pesymistycznych chwilach. Tak naprawdę, był kolejnym kawałkiem szkła w pokoju. Doszczętnie roztrzaskanym, nie do naprawienia.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

526

SZEŚĆDZIESIĄT DZIEWIĘĆ Cóż, teraz wiedział jak to jest zobaczyć kogoś, kogo kochasz skoszonego przez samochód, myślał iAm, gdy patrzył jak jego brat szlocha. Emocje Treza pogrążyły klinikę w wielkim mrozie, powietrze było tak zimne, że oddech wydobywał się z ust każdego w obłokach, a ubrania jakie mieli na sobie rwało się w metaforyczne strzępy. Rozglądając się, iAm zauważył, że trzech medycznych profesjonalistów doszło do granic wytrzymałości, Manny pocierał oczy kciukami, Ehlena wycierała się chusteczkę wyjętą z kieszeni jej koszuli, dr Jane przeciągała dłońmi po twarzy. iAm usiadł na kolanach i masował plecy swojego brata. Nie był pewny czy jakikolwiek kontakt będzie denerwujący czy kojący – było bardziej prawdopodobne, że ani jednego ani drugiego nawet by nie zauważył. Ostatecznie Trez wziął drżący oddech i odsunął się. Był tam stół stojący w zasięgu iAma, a na nim stosy poskładanych białych i niebieskich ręczników. Sięgając po jeden z nich, wyciągnął go w kierunku brata. Trez był po drugiej stronie i żadne chusteczki nie podołałyby w tym momencie. „Chcę przejść przez przygotowania,” powiedział ochryple. „Masz to,” odparł iAm. Gdy personel medyczny zbiorowo uniósł brwi, powiedział, „Mam wszystko czego on potrzebuje. Umieściłem to w szatni parę dni temu.” To było coś, co zrobił zanim odszedł na Terytorium, po prostu na wypadek gdyby nie wrócił. Pomimo, że było to trochę głupie. Gdyby został schwytany i zatrzymany tam, nie byłby w stanie powiedzieć komukolwiek, gdzie tego gówna szukać. „Czy będzie w porządku, jeśli wykorzysta ten pokój?” Zapytał, nawet jeśli tak naprawdę to nie była prośba. „Oczywiście,” rzekła dr Jane. „Będzie miał zapewnioną prywatność.”

527

„Dziękuję.” iAm poklepał kolano swojego brata. „Zaraz wrócę, okay. Przyniosę potrzebne rzeczy.” „Dzięki, człowieku,” powiedział tępo Trez. iAm wstał, a kiedy jego kolana strzeliły, zdał sobie sprawę, że spędził sporo czasu kucając na kaflowej podłodze. Nie mógł znieść patrzenia na Selenę. To było po prostu, zbyt cholernie trudne. Podchodząc do Mannego, przytulił gościa w męski sposób, następnie obdarował Jane i Ehlenę czymś delikatniejszym. „Dzięki za najlepszą opiekę na nimi.” Manny tylko pokręcił głową. „Wynik byłby inny, gdybyśmy tylko mogli to zrobić.” „Niektóre rzeczy…,” iAm wzruszył ramionami. „Nie było nic, co mógłbyś zrobić.” Idąc w kierunku drzwi, pchnął panel… i zmarszczył brwi, gdy odłamki farby zostały mu w dłoniach. Jezu, stal była wypaczona, ramy ościeżnic nie pasowały. Na zewnątrz, jeśli można tak powiedzieć, nie było w domu suchego oka. „Co możemy zrobić?” Zapytał Król występując do przodu i wyciągając dłoń w powietrzu. Zbliżającemu się Ghromowi, iAm uścisnął dłoń, a następnie zdziwił się, gdy został szarpnięty do niesamowicie ogromnej piersi. Przez chwilę pozwolił sobie zatonąć w silnym ciele Króla, do chwili, kiedy był całkiem pewny, że Ghrom uniesie go nad podłogę. Ale przecież musiał się doprowadzić do porządku. Były sprawy, którymi musiał się zająć. Cofnął się, zarejestrował grupę Wybranek odzianych w szaty i poczuł wobec nich szczególną braterską więź. „Trez powie wam to później,” powiedział, „ale chciała, żebyście wiedziały, że bardzo was kochała. Było trudno, na końcu… ona nie mogła tak naprawdę się komunikować. Miłość do was wszystkich była tam jednak.” Skoncentrował się na żółtych oczach Furiatha. „I do ciebie też.”

528

„Ona była samicą wielkiej wartości,” przemówił Najsamiec w Starym Języku. „Pełną uznania dla tradycji i swoich obowiązków, a także osobą, która liczyła się ze swoim szczególnym darem. Jest miejsce w Zanikhu otwarte dla niej dzisiejszej nocy i na wieki.” iAm skinął głową, bo po prostu nie mógł znieść myśli, że życie samicy się skończyło. Że w jednej chwili była w jej ciele osoba i wtedy… poof!... zniknęła jakby jej nigdy nie było, nic tylko przeźroczyste, blednące wspomnienia innych o tym, że się urodziła i żyła. „Muszę przynieść coś dla niego. Z szatni.” Boże, miał wrażenie jakby mówił przez melasę. „To nasz zwyczajowy sposób na…” Reszta zawisła w powietrzu. Gdy przechodził obok Thora, zatrzymał się. Samiec był blady jak prześcieradło i trząsł się w swoich shitkickersach, jego ciemne niebieskie oczy były basenami cierpienia. „Bardzo mi przykro,” wyszeptał iAm. „Jezu, dlaczego to powiedziałeś?” Wydusił Brat. „Nie wiem. Nie mam pojęcia.” Przygarnął samca mocno i poczuł z nim głęboką więź. Potem odsunął się, uściskał ramiona Autumn i pomyślał, człowieku, zajmie parę długich nocy gdy Thor będzie przetwarzał swój zespół stresu pourazowego. Brat wiedział dokładnie, gdzie był teraz Trez. Rankhor był ostatni w szeregu, i co dziwne, zdawał się być w najgorszym stanie. Przynajmniej jego Mary była przy jego boku. „Wszystko będzie w porządku,” skłamał iAm. Prawda była taka, że nie wiedział co, do kurwy nędzy, się wydarzy jako następne. „Musisz pozwolić mi coś zrobić,” powiedział Hollywood przez zaciśnięte zęby. „Muszę… Muszę coś zrobić.” „Jesteś tu. To wystarczy.” iAm objął faceta, a następnie szedł dalej w stronę wejścia do szatni. Wchodząc do środka, uspokoił się i oddychał przez kilka chwil. Potem podszedł do szafek stojących bezpośrednio po prawej stronie.

529

Były cztery torby Nike w osobnych przegródkach i on wziął jedną po drugiej. Chwytając po dwie z każdej strony, uniósł ich ciężar i przecisnął się przez drzwi na zewnątrz. W tradycji Cieni, ciała zmarłych były oczyszczane świętymi minerałami i obmywane wodą tak długo, aż litanie modlitw zostaną powiedziane do przodu i do tyłu. Wówczas były owijane w pachnące tkaniny, a następnie woskowane roztopionym woskiem. Miał właśnie przejść obok Rankhora, kiedy zatrzymał się i zmarszczył brwi. Patrząc na Brata, powiedział, „Która jest godzina?” Rankhor sprawdził swój telefon. „Piąta rano.” „Właściwie jest coś, co możesz zrobić,” mruknął. „O zmroku.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

530

SIEDEMDZIESIĄT Jak tylko słońce schowało się bezpiecznie za horyzont, Rankhor jako pierwszy wyszedł z dworu. Wychodząc przez drzwi biblioteki Francuskiej, przeszedł przez pusty taras, którego żelazne umeblowanie zostało schowane do garażu na zimę. Podobnie basen, był osuszony i przykryty, parasole zmagazynowane, nawet kwiatowe rabaty i drzewa owocowe były okryte przed nadchodzącym śniegiem. To wszystko wydawało się takie stosowne. Jakby rezydencja pogrążyła się w żałobie z nimi wszystkimi. U jego boku, z dłoni w której zawsze dzierżył sztylet, zwisała piła Husqvarna 460 Farmer, gotowa i czekająca. Godziny dzienne były torturą, dziwne obojętne następstwo śmierci łączące wszystkich, przemieniło dom w krainę zombi. Dobrą wiadomością było to, że był wreszcie wolny i zamierzał zabrać się do cięcia. Idąc w dół do drzew na odległym krańcu trawnika, przeszedł przez ich linię i kontynuował spacer do, wysokiego na dwadzieścia stóp, muru oporowego, który wiódł wokół posiadłości. Były tam, około dwudziestu jardów dalej, wzmocnione drzwi do których się udał, wklepał kod bezpieczeństwa na klawiaturze i zaczekał aż cofną się zamontowane we wnętrzu pręty. Otworzył, przesuwając ciężar i odsunął się, robiąc przejście dla jego Braci, jak również Beth, Xhex, Panikhi i wszystkich innych. Drzewa po drugiej stronie to były głównie sosny, w świetle księżyca oceniał och pnie. Chciał uniknąć starych narośli i młodych odrostów. Odpalając piłę, poczuł zapach benzyny i oleju, i upajał się mocą, gdy zbliżył się do pnia mającego około stopy średnicy. Ostrze przeszło przez korę i weszło w miąższ jak sztylet w ciało, cięło szybko i czysto jak chirurgiczny skalpel. A gdy puszysta sosna opadła sprężyście, ruszył do następnej, zwiększając obroty, tnąc i monitorując miejsce upadku, aby nikogo nie skrzywdzić.

531

W ślad za nim, Thor podniósł dwudziestostopowy pień i przeciągnął przez otwór w murze oporowym. Beth była następna. Z. Panikha. Butch. John Matthew i Xhex. Blay i Khill. Szli bez końca, pracując jak linia montażowa, a nikt nie powiedział ani słowa. Żadne z nich nie zawracało sobie głowy płaszczem ani rękawicami roboczymi. Krew z odartych dłoni, która splamiła pnie, była częścią ich hołdu. W powietrzu jesiennej nocy, słodka sosnowa żywica pachniała jak kadzidło. Mordh pomógł mu to zaplanować podczas dnia. W tradycji symphatów, stos pogrzebowy składał się z dwóch części: Trójkątnej podstawy z dziewięciu, dziewięciostopowej długości, słupów, zwieńczonych solidną platformą z dziewięciu sześciostopowych odcinków, a nad tym, części skonstruowanej z dziewięćdziesięciu sześciu polan, z których dziewięćdziesiąt miało dziewięć stóp długości, a pozostałe, sześć stóp. Na górnej krawędzi każdego z dziewięciostopowych słupów było ustawionych dziewięć postaci zemuhs – każdy około dziewięciocalowy – i kolejne warstwy były układane poniżej prostopadłych. Celem takiego ułożenia było zapewnienie mnóstwa powietrza i jasnego ognia. Tak więc w taki sposób zamierzali to zrobić – ponieważ żaden z nich nie znał innej alternatywy – i chociaż ani Trez ani Selena nie byli syphatami, każdy zgodził się, że najlepiej będzie zrobić coś sprawdzonego, a nie stosować rozwiązania ze swojego ogródka, które się nie powiodą. W konsekwencji, Rankhor miał wyciąć około pięciu, sześciu dwudziestostopowych albo wyższych drzew. Potem obciąć gałęzie i okorować, używając kombinacji sztyletów, pił, i innych narzędzi i ułożyć wszystko na płaskim odcinku trawnika na zachód od domu. Kiedy pracował, piłą skaczącą z każdym cięciem jak dzikie zwierzę na smyczy, wrócił myślami do jego własnej przeszłości z jego Mary. Był tam, dokładnie tam, gdzie Trez teraz siedział przy łóżku swojej ukochanej. Znał ten lodowaty strach i niedowierzanie, że życie, ze swoimi niekończącymi się permutacjami, doszło do tego punktu. Poszedł do domu,

532

ukląkł na diamentach, które pocięły jego kolana… pochylił głowę do jedynego bóstwa jakie znał, błagał i żebrał o ocalenie Mary. I Pani Kronik przyszła do niego i podarowała mu to, o co prosił pod pewnym warunkiem – ale ogromnym kosztem. Jego Mary zostanie uratowana, ale w zamian za dar, nie mogła z nim być. To była zapłata za niewiarygodne błogosławieństwo, równowaga dla cudu. Ból w jego piersi był ogromny jak galaktyka, nieskończona rana, tak głęboka i śmiertelnej natury, że był zaskoczony iż nie zaczął krwawić… Rankhor patrzył jak kolejne drzewo upada w bok w śmiertelnym omdleniu na zimną ziemię. Wiedział dokładnie co Trez teraz czuł. Różnica? W jego zmroku, jakieś dwa lata temu, po tym jak przysiągł trzymać się od niej z daleka za to by mogła zostać uratowana od swojej choroby… jego Mary wbiegła przez drzwi jego sypialni żywa i zdrowa, wyleczona i bezpieczna, przywrócona do zdrowia. I zdolna do zjednoczenia się z nim. To było jedyne słońce jakie znał jako dorosły: Był pewny, że dach znad niego zniknął i słońce wzeszło tylko dla niego, ciepło i światło promieniały w dół prosto na nich, ponieważ trzymał swoją kobietę. W tym momencie, oboje zostali przywróceni przez miłosierdzie Pani Kronik. Później dowiedział się, że ponieważ Mary była bezpłodna ze względu na wcześniejsze leczenie raka, Pani Kronik uznała, że dla równowagi podaruje jej życie wieczne. I tak Mary i on są razem po dziś dzień. Trezowi nie przyznano takiego cudu. Selena nie została uratowana. No i byli jeszcze, Thor i Wellsie. Nawet Rankhor nie przyznał się nikomu, że nie rozumie dlaczego on i jego shellan zostali oszczędzeni. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak Pani Kronik przeklęła go jego bestią, wcześniej, gdy jego życie było poza kontrolą. A jednak, uznała za stosowne, zwrócić mu jego ukochaną.

533

Dzięki matce rasy, jego Mary mogła żyć wolna od śmierci, dopóki sama nie zdecyduje inaczej – co może nastąpić, gdy on będzie udawał się w Zanikh. Fakt, że oni zostali ocaleni… wydawał się tak przypadkowy, jak to, że Thor i Trez zostali potępieni. Przynajmniej jego bratu udało się pójść dalej. Mógł tylko mieć nadzieję, że z Cieniem też tak będzie. *** „Zabierz to,” powiedział iAm do Fritza, „do mojego mieszkania w Commodore. Umieść to na zewnątrz szklanych przesuwanych drzwi na tarasie.” „Z przyjemnością, Panie,” odpowiedział lokaj. Z wyjątkiem tego, że brwi psańca powędrowały w górę. „Czy coś jeszcze?” „Nie.” Gdy Fritz po prostu stał przed gabinetem lekarskim, patrząc zdezorientowany, iAm nie mógł pojąć – Och. Jasne. Nie zezwolił na odejście. Zmuszając rękę do uwolnienia go, cofnął się. „Dzięki, człowieku.” „Jeśli jest jeszcze cokolwiek, czego ty albo twój brat potrzebujecie, proszę wezwij mnie. Zrobiłbym wszystko żeby być usłużnym, zwłaszcza teraz.” Lokaj ukłonił się nisko, a następnie udał w dół korytarza, znikając za szklanymi drzwiami biura. iAm rozejrzał się wokół mimo, że był sam. Musiał zająć czymś oczy i pod tym względem, rozumiał dlaczego Rankhor i Bracia błagali o pełnienie służby – jak również dlaczego samice, które nie pracowały w lesie, przyszły na górę by pomóc przygotować tradycyjny, ceremonialny posiłek podczas którego serwowano żałobne potrawy. I dlaczego Wybranki i Najsamiec zamknęli się w Sali gimnastycznej by odprawić starożytne rytuały, perfumowany dym z palonych świętych świec, przenikał centrum treningowe zapachem, który był zarówno mroczny jak i słodki. To był taki galimatias systemów wierzeń i tradycji, a wszystkie skoncentrowane wokół jądra żalu. 534

Jego brat. To dlatego iAm tu czekał. W ciągu następnych trzech godzin, od czasu do czasu, samiec pojawiał się, nagi i ociekający swoją własną krwią. Oznakowanie klatki piersiowej i brzucha samca żałobnika było częścią rytualnego przygotowania dla związanej zmarłej partnerki. I jako najbliższy krewny cierpiącego, iAm musiał wypełnić rany solą, co czyniło je wiecznymi. Podrzucił w ręku ciężki czarny aksamitny woreczek pełny koszernej soli Mortona. Był zawiązany złotym sznurem, a jego waga była słuszna. Nic nie mógł poradzić na to, że z tyłu głowy, spoglądał na drugą stronę tego wszystkiego. Do zmroku nadchodzącej wigilii. Do końca żałoby s’Hisbe. Już od jakiegoś czasu rozmyślał nad rozwiązaniem obejmującym podróż życia. Wszystkie długi jakie kiedykolwiek miał w stosunku do Mordha zostały spłacone, a wraz ze śmiercią Seleny, Trez mógł prawdopodobnie uwolnić środki pieniężne ze swoich interesów, tu w Caldwell i wyruszyć w trasę. Królowa Cieni nie mogła rościć sobie praw do tego czego nie mogła złapać. I ta opcja była najmądrzejszą rzeczą do zrobienia. Teraz problemem… były jego sprawy z maichen. iAm skupił się na zamkniętych drzwiach, wyobrażając sobie jak jego brat owija swoją ukochaną – i przez chwilę, próbował sobie wyobrazić Treza zdolnego w jakiejkolwiek formie udać się w drogę. Co się prawdopodobnie nie zdarzy. Cholera. Było całkowicie możliwe w jaki sposób Trez zamierza rozwiązać sytuację dla nich wszystkich. Przez przystawienie sobie pistoletu do głowy.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

535

SIEDEMDZIESIĄT JEDEN Trez nie pamiętał narodzin. Ale gdy zbliżył się do drzwi sali badań, czuł się tak, jakby to doświadczenie do niego wracało. Po godzinach bólu, kąsany przez wyczerpanie, którym była egzystencja, położył dłoń na popękanej powierzchni panelu i uświadomił sobie, że nawet gdyby nie było żadnych materialnych barier między nim i tym co było po drugiej stronie, wchodząc zamierzał coś popchnąć, zmuszając ograniczenie, które się pojawiło, do uwolnienia go od gęstej kapsuły czasu, w której był. Gdy przybył tu z Seleną w swoich ramionach, życie podzieliło samca, który w nim był... i to gdzie był teraz. Długość życia. I podobnie jak w łonie matki, nie mógł tu dłużej zostać. Miał ostatni obowiązek, który musiał spełnić; nie żeby miał siły na cokolwiek z tego. "Selena", wyszeptał. Jej imię wypowiedziane suchymi ustami, było kluczem, który odblokowywał exodus... i przybył, na świat, który był dla niego nowy, jak to musiało być, kiedy został zrodzony. Nie był bardziej dostosowany, niż niemowlę. I podobnie jak podczas swoich narodzin... czekał na niego iAm. Jego brat spojrzał w górę tak szybko, że mężczyzna walnął głową w betonową ścianę, o którą się opierał. "Hej..." Te ciemne oczy prześledziły go od góry do dołu i Trez spojrzał na siebie. Jego czarne spodnie były poplamione krwią oraz woskiem i włóknami gazy. Jego klatka piersiowa miała świeże wzory ran. Wolna ręka zlepiona tym co miał na spodniach. "Sól" powiedział Trez. "Sól, muszę..." Jego głos był jak klarnet z trzciną w ustniku. W końcu mówił do swojej Królowej od ilu godzin? Tyle modlitw i dziwną rzeczą był sposób, w jaki

536

wracała do niego... nawet jak nie mówił, ani nie słyszał wersetów, nawet w dialekcie CieniPo co tu przyszedł? Gdy iAm podniósł woreczek z czarnego aksamitu, pomyślał, och, dobrze. Tak cholernie łatwo było pozwolić opaść jego udręczonemu ciału na podłogę, kolana absorbujące upadek, który musiałby być ciężki, ale to było coś, czego nie zrobił. Odchylając głowę do tyłu, wygiął mostek do przodu, a wzór nacięć, który sobie wykopał rozciągnął się, ponownie otwierając tak, że rany zaczęły krwawić na nowo. "Jesteś gotowy?" Zapytał iAm. Wydał z siebie jakiś dźwięk, który równie dobrze mógł być potwierdzeniem lub zaprzeczeniem i... coś jeszcze. Ale jego postawa wyraźnie mówiła sama za siebie. Z jego zdartego gardła eksplodował oddech, gdy sól zaszeleściła w torbie i uderzyła go w obojczyki. Ból przepływający przez niego był tak wielki, że jego serce podskoczyło w żebrach, płuca spazmatycznie pompowały – a jednak chętnie znosił to uczucie, mówiąc sobie, że było to w służbie Seleny. Po tym, będzie na zawsze oznaczony dla niej. Tak się działo, jak przypuszczał, podczas ceremonii zaślubin – tylko, że on nie miał już kobiety. A w tym świętym rytuale łączenia jaki miał w głowie, to miało sens, zamiast wielkiej radości, znał tylko przygniatający smutek; zamiast stać się jednością z nią, znakował swoją samotność bez niej. Kiedy nie było więcej soli w woreczku, stał tam, gdzie był, z konieczności i wyboru. Konieczność była spowodowana tym, że mięśnie w plecach i ramionach usztywniły się, może w solidarności z jego kobietą, ale bardziej prawdopodobnie, ponieważ był pochylony przez ostatnie dziesięć czy piętnaście godzin. A co do wyboru? Tak bardzo jak nienawidził rytuału, ponieważ głośno, krzyczał w jego głowie ona nie żyje, nie chciał, żeby się skończył. Każda chwila, która przechodziła w minutę, w tej nowej rzeczywistości była o krok dalej od niej.

537

A te małe chwile, zebrane razem, wkrótce zamienią się w dni, które staną się tygodniami i miesiącami... a upływ czasu był miarą jego straty. Zabierał go z dala od niej. Podczas gdy zajmował się nią w ostatniej drodze, część jego umysłu obsesyjnie odtwarzała wszystko na nowo. Od tej postaci w czarnej szacie, która znalazła go w klubie, do niego samego podnoszącego Selenę z jasnej zielonej trawy w tym innym świecie, do nich walczących o życie, kiedy pierwszy raz tu była. A następnie załamanie na górze w sypialni iAma. Pierwszą rzecz, jaką zamierzał zrobić, po wszystkim co zostanie zrobione, to sprint na górę, aby zobaczyć dokładnie to miejsce, gdzie jej kolana były na dywanie. "Powiedz Fritzowi, żeby nie odkurzał," wypalił. "Co?" Zmusił się do podniesienia głowy i otworzenia oczu. "Powiedz Fritzowi, że nie może odkurzać w pokoju." "Okay". Słowo zostało powiedziane w taki sposób, w jaki mówi się do samobójcy, który stoi na gzymsie. "W porządku." Trez spojrzał na swoją klatkę piersiową. Były na niej granulki soli, niektóre białe, różowe czy czerwone, zabarwione jego krwią. Modlił się, żeby psaniec jeszcze nie sprzątał dzisiaj. Po prostu potrzebował widzieć to miejsce, dokładnie tam gdzie to się stało. Musiał... pamiętać drogę do kliniki, i krzesło obok stołu badań, co do niej powiedział. Jak wyglądała igła. Jak... to wszystko się stało. To nie była jakaś chorobliwa fascynacja. To bardziej było przekonanie, że nie chciał stracić czegoś co jej dotyczyło. Ani jednego wspomnienia. Walcząc by stać prosto, wymamrotał: "Trzeba zbudować-" "Zrobione." Trez pokręcił głową i wskazał ręką. "Nie, nie, posłuchaj. Potrzebuję siekiery... lub piłę..." "Trez. Posłuchaj mnie." "... jakąś... benzynę lub naftę" "Daj mi to"

538

"Co?" Brat delikatnie złapał go za prawy nadgarstek, Trez zmarszczył brwi i spojrzał w dół. Nadal miał sztylet w ręku. "Och". Rozkazał pięści, aby się rozwarła. Kiedy nic się nie stało, próbował mocniej. "Nie mogę puścić." "Odwróć dłoń." iAm odrywał jego palce jeden po drugim. "Proszę bardzo." Gdy mężczyzna schował broń do pasa, Trez próbował zmusić swój mózg do pracy. "Ale może będę potrzebował- " "Bracia i ich kobiety zajęli się stosem." Trez zamrugał. "Zajęli się?" "Budowali go od trzech godzin. Wszystko jest gotowe." Kołysząc się w swoich mokasynach, zamknął oczy i wyszeptał: "Jak ja kiedykolwiek się wypłacę." *** "Proszę, załóż tę kurtkę, musisz być przemarznięty". Rankhor spojrzał na Mary. "Przepraszam? Co powiedziałaś?" Podniosła kurtkę. "Rankhor, jest zero stopni. A jedyne co masz na sobie to koszulka na ramiączka." Nie żeby w nią wątpił, ale spojrzał na swoje nagie ramiona. "Och. Chyba masz rację." "Pozwól, że ci pomogę." Był bardzo świadomy, że traktuje go jakby był dzieckiem, ale to jakoś było w porządku. A kiedy przełożyła jego jedną rękę przez rękaw, a następnie owinęła kurtkę wokół niego, pozwolił jej zrobić to co chciała. Kurtka. Nie kurtka. Nie miało to dla niego znaczenia. Jego wzrok powędrował do stosu. Był wyższy niż się spodziewał, wznoszący się jak mały dom, na płaskiej części trawnika za ogrodem i basenem. Zbudowali podobnej wielkości schody, tak aby sięgnąć najwyższego poziomu, a po dyskusji i zasięgnięciu rady Mordha, oblali podstawę benzyną. Razem ze wszystkimi, stał pod wiatr. 539

Spory tłum, pomyślał. Każdy, kto mieszkał w domu. Cała służba. Również wszystkie Wybranki. "Przyniosłam ci rękawiczki", rzekła jego Mary. Kiedy sięgnęła do jego dłoni, potrząsnął głową. "Pokrwawię je." "To nie ma znaczenia. Już może odmroziłeś sobie ręce." "Jest tak zimno?" Zaraz, ona już mówiła jaka jest temperatura? "Tak," szepnęła. "Jak na tę porę roku jest zimno." "Na to wygląda. Nie sądzę, że powinno być ciepło..., że będzie... myślę, że również powinniśmy cierpieć." Właśnie dlatego, naprawdę wolałby być bez kurtki. Ale nie był w stanie się sprzeciwić swojej shellanKątem oka dostrzegł biały błysk. Kiedy odwrócił się, jego oddech zamarł w gardle. Trez wyszedł z drzwi, których używali by dostać się do biblioteki; iAm był za nim. I tak rozpoczął się ostateczny spacer. Niosąc to, co było dla niego tak cenne, Cień szedł krok po kroku w dół trawnika, zbliżając się do tego nad czym pracowali. Bez żadnego uzgodnienia, ale przez jakąś wspólną myśl, wszyscy ustawili się w dwóch liniach, zapewniając mu przejście. Trez się zmienił, ale nie w dobry sposób. Jak ktoś, kto przez długie miesiące miał niewystarczającą ilość żywności i wody, był skurczony, wyczerpany, był echem siebie, z pustą twarzą, aurą, która wskazywała, że jest chory, mimo że nie był chory w konwencjonalny sposób. Kiedy go mijał, Rankhor zadrżał. Prowizoryczne schody, które zbudowali skrzypiały, gdy Trez na nie wszedł, ale Rankhor nie martwił się, że się rozpadną. Wraz Thorem przetestowali je kilka razy. I stwierdzili, że wytrzymają. Sylwetka Treza na tle nieba oświetlonego księżycową poświatą, jego ciemny kształt blokował gwiazdy, które wschodziły wieczorem, tnąc pokos z galaktyki, jakby jakiś Bóg wziął nożyczki do tkaniny wszechświata. Schylił się i położył ją na środku. Potem został na górze przez chwilę, a Rankhor mógł sobie wyobrazić, że poprawiał wszystko. Wypowiadając ostateczne pożegnanie. 540

To było dobre, że tego rodzaju rzeczy nie było widać, nie było słychać. Niektóre rzeczy, nawet jeśli wszyscy go wspierali, zostały pozostawione w gestii prywatności. Pochodnia, którą zamierzali wykorzystać do podpalenia, pochodziła z grobowca. V pognał do świętego miejsca i zabrał jedną z wielu, które oświetlały dużą salę - co było dodatkowym sposobem na oddanie czci Cieniowi i jego stracie. Thor przyłożył płomienie do stosu, gdy w końcu Trez stanął prosto i wycofał się, a płomienie ożyły skacząc do góry, gotowe by rozprzestrzeniać się dalej, nieposkromione przez zimny wiejący wiatr. U stóp stosu, Trez zaakceptował pochodnię i dwaj mężczyźni rozmawiali. W migotliwym świetle, było widać, że klatka piersiowa Treza została brutalnie pocięta, a rany zamknięte, na jego spodniach była krew, sól i wosk. Zabawne, jak upływ czasu pozwala zauważyć coś innego niż zegar lub kalendarz: stan tej odzieży i jego ciało mówiło o godzinach spędzonych przy jego zmarłej. A potem Thor wrócił z powrotem do szeregu obok Autumn. Trez patrzył na stos. Spojrzał na jego szczyt. Po dłuższej chwili, udał się wokół jednego z punktów trójkątnej podstawy, pochylił się iOgień wystartował, jakby to było dzikie zwierzę uwolnione z klatki, biegnąc na szlakach benzyny, szukając swojego pożywienia i zaczynając swój posiłek. Trez zrobił krok do tyłu, pochodnia opadła mu do boku, jakby zapomniał, że wciąż się paliła. Szybkim ruchem, iAm wkroczył i ją zabrał, a gdy się odwrócił, Trez zaczął krzyczeć. Gdy żywiczne drewno zaczęło dymić, a pomarańczowe iskry i macki ognia strzelały w nocne niebo, Trez wrzasnął z wściekłością, pochylił się do przodu, jakby miał rzucić się w ogień. Rankhor zanim zdążył pomyśleć, wyskoczył z szeregu i pobiegł do człowieka; iAm pewnością nie mógł, mając pochodnię w ręku. Blokując ramiona wokół miednicy Cienia, podniósł go i cofnął o dziesięć stóp. Nawet wiatr wciąż wiejący zza nich nie niwelował ogromnego gorąca. 541

Trez nie wydawał się zauważyć, ani faktu, że został przeniesiony, ani rzeczywistości, że jeśli nie zostałby przesunięty, mógł się spalić. Po prostu wrzeszczał na stos, mięśnie szyi miał napięte, jego pierś unosiła się w górę i w dół, ciało wychylało do przodu, mimo żelaznego uścisku Rankhora. Nie było słychać dokładnych słów, ale może żadnych nie było. Czasami słowa nie były wystarczające. Wszystko co można było zrobić, to krzyczeć.

Tłumaczenie: Fiolka2708

542

SIEDEMDZIESIĄT DWA „Właściwie… Myślę, że raczej zostanę tutaj.” Gdy Paradise mówiła, spojrzała w górę znad biurka. Jej ojciec stał przed nią, raport który mu dała zwisał wzdłuż jego boku, jak gdyby został ogłuszony. „Ależ z całą pewnością powinnaś wrócić do domu.” Nie było nikogo w poczekalni – jeśli o to chodziło, nie było w domu nikogo, za wyjątkiem Vuchie i innego personelu. Coś się działo na dworze Bractwa, Ghrom anulował wszystkie spotkania na najbliższe kilka nocy ponieważ on i Bracia przywdziali żałobę. Nie znała szczegółów, ale cokolwiek to było, stało się nagle. Modliła się żeby ten ktoś nie zginął w wyniku wojny. „Jestem naprawdę… szczęśliwa tutaj.” Nie była to dokładnie prawda, ale wystarczająco blisko. „Lubię mieć swoją własną przestrzeń.” Jej ojciec rozejrzał się wokół, a potem przyniósł krzesło. „Paradise.” Ach, tak. Ten jego „bądź poważna, kochanie” głos. I, zazwyczaj, gdy tak na nią patrzył, była zasysana z powrotem bez względu na miejsce w jakim siedziała, jak gdyby jego ton pater familias (głowa rodziny) miał w sobie siłę odśrodkową zdolną pokonać grawitację. Nie dziś. „Nie,” powiedziała. „Nie wracam do domu.” Och… super. Teraz wszystko zrobiło się jeszcze gorsze: teraz w jego oczach rozbłysnął ból. Przyłożyła ręce do swojej twarzy. „Proszę, nie.” „Ja po prostu… Nie rozumiem.” Nie, mogła sobie wyobrazić, że nie. „Ojcze, potrzebuję czegoś, co jest moje – i nie mówię o kryciu i młodym, i dużym domu gdzieś tam.” „Posiadanie rodziny to nie wstyd.” „Nie powinno byś także wstydem, gdy kobieta chce własnego życia.” „Może jeśli poznasz odpowiedniego –„ Opuściła ręce w dół, na biurko, uderzając w krawędź klawiatury tak, że podskoczyła.

543

„Nie jestem zainteresowana kryciem. Kiedykolwiek.” Na to, on zbladł. Zupełnie jakby powiedziała mu, że chce biegać nago w południe. „Zbliża się pora twojej prezentacji.” „Mam teraz pracę.” Nastąpiła długa chwila ciszy, w czasie której mierzył ją wzrokiem, ale ona się nie zachwiała. „Czy to dlatego, że się kłóciliśmy?” „Nie.” „Więc co… się zmieniło, Paradise?” „Ja.” Porażka przygarbiła ramiona ojca, i to było gdy uświadomiła sobie, że tak jak był jej ghardian według Starego Prawa, w rzeczywistości, nie mógł jej zmusić do niczego. Niestety, to było prawdopodobnie dawno temu. „Czy chodzi o program w centrum szkolenia?” Zapytał. „Tak i nie. Chodzi o dokonywanie wyborów w moim własnym życiu, zamiast rzeczy wymuszonych na mnie. Ja po prostu… Chcę być wolna.” Jej ojciec potrząsnął głową. „Przypuszczam, że jestem z innego pokolenia.” Krzyżując ramiona na biurku, oparła się na nich i pomyślała o tym, co powiedział jej samiec cywil, ten który przyszedł złożyć aplikację – i podał jej swoje imię, ale odmówił podania jej ręki. Ten którego szukała za każdym razem, gdy otwierały się drzwi. „Chodzi o bezpieczeństwo, ojcze.” „Przepraszam?” „Chcę podjąć to szkolenie. Myślę, że chciałabym wiedzieć jak bronić siebie. To nie znaczy, że na końcu znajdę się w śródmieściu, walcząc z zabójcami. Ale, znaczy jednak, że gdziekolwiek mnie to spotka, będę na to cholernie dobrze przygotowana.” „Jesteś zupełnie bezpieczna. Gdziekolwiek jesteś, tutaj czy w domu –„ „A co, jeśli pójdę w inne miejsce?” Gdy nastała kolejna fala ciszy, wiedziała w którym miejscu swojego umysłu przebywał. Choć rzadko mówił o tym na głos, zawsze było to dla niej jasne, że wśród wielu rzeczy, których brakowało samcowi, gdy odeszła jego 544

ukochana shellan, było pragnienie aby mahmen mogła uczestniczyć w takich kłopotliwych rozmowach jak ta. Wydawało mu się, że kobieca interwencja mogła zaowocować bardziej harmonijnymi efektami – ta konkluzja była dla niego zawsze dostępna, gdyż nie mogła być zweryfikowana. Może jej mahmen mogłaby pomóc mu w momentach takich jak ten. A może nie. Było dużo drżenia w jego westchnięciu. Obok niej zadzwonił telefon i odebrała po pierwszym dzwonku, ponieważ ktokolwiek był na linii, mogła łatwiej sobie poradzić niż z tego rodzaju rodzinną ekspresją. „Dobry wieczór,” powiedziała. Była chwila przerwy, a następnie męski głos z dziwnym akcentem powiedział w Starym Języku, „Czy to dom audiencyjny Ghroma, syna Ghroma?” Zmarszczyła brwi i odpowiedziała w ten sam sposób. „Tak, zgadza się. W czym mogę pomóc?” „Czy mieści się prze Wallace Avenue 8/16?” Gdy mężczyzna podał jej adres, spojrzała na ojca. „W czym mogę pomóc?” „Możesz przekazać twojemu Królowi tę wiadomość. Jeśli on nie przekaże opieki nad Namaszczonym Cieniem, Trezem Lathem, do jutra do północy na granicy Terytorium, Jej Najświętsza Dusza, Królowa Rashth, władczyni s’Hisbe, zrozumie ukrywanie rzeczonego samca jako deklarację wojny przeciwko naszemu ludowi. Ona planuje święte gody z jej spadkobierczynią do tronu Cieni, w pierwszą noc po okresie żałoby. Zastosowanie się do tego oszczędzi wampirom rozlewu krwi. Niezastosowanie się gwarantuje bicz boży przeciwko, już nękanej kłopotami, populacji.” Kliknięcie. Odsuwając słuchawkę od ucha, Paradise mogła tylko patrzeć na czarny plastikowy uchwyt z dwiema kwadratowymi końcówkami. „Paradise?” Powiedział jej ojciec. „Cóż to było?”

545

„Zakładając, że to nie był kawał…” Podniosła na niego oczy. „Cienie wypowiedziały wojnę… nam.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

546

SIEDEMDZIESIĄT TRZY Jakiś czas później, Trez zorientował się, że nie jest już na zewnątrz. W rzeczywistości siedział na swoim łóżku na trzecim piętrze rezydencji z rękami leżącymi na kolanach, a jego ciało w jakiś sposób wciąż się poruszało, choć on sam pozostawał w bezruchu. Po tym jak pozostał przy stosie dopóki ten się nie rozpadł by umrzeć w płomieniach, ktoś musiał go tu przynieść. Czy to był dźwięk prysznica? iAm pojawił się w drzwiach łazienki. „Pozwól mi pomóc.” „Czy to nie to, co zawsze robiłeś?” Wymamrotał Trez. „Gdyby role się odwróciły…” Gdy jego brat podszedł, wszystko co Trez mógł robić, to patrzeć na niego w górę jakby iAm był jakimś gigantem. Emocje buzowały poprzez jego wyczerpanie. „Jesteś,” powiedział Trez delikatnie, „najlepszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek znałem.” iAm zatrzymał się. Oczyścił gardło. „Ach… ściągaj te swoje spodnie, okay? I zanim coś powiesz, tak, wiem że nie jesteś głodny, ale przyniosłem ci trochę jedzenia, i tak, trochę alkoholu.” Podczas, gdy iAm wyciągnął rękę, Trez zamrugał i zobaczył Selenę w zamrożonej przestrzeni, wiecznie czekającą na niego, aż ją złapie i ocali. Z wyjątkiem tego, że nie był do tego zdolny. Pochylił głowę, był zbyt zmęczony by płakać, a poczucie, że będzie tak źle się czuł przez resztę swojego naturalnego życia, było jak stalowy garnitur z kolcami wewnątrz. „Chodź,” powiedział iAm łamiącym głosem. Trez przyjął odruchowo to, co mu oferowano, nie dbając o swoje brudne ciało, ani brudne spodnie, ani jedzenie. Ale, gorzała… teraz, mogła pomóc. A przynajmniej, mogła pomóc mu odpaść.

547

Gdy udali się do kąpieli, zaczął dzwonić jego telefon komórkowy na nocnym stoliku, zatrzymał się i pomyślał, Jakie to dziwne. Tyle, że to było normalne, prawda. Ludzie dzwonili do ludzi, gdy czegoś potrzebowali, gdy mieli wieści, którymi chcieli się podzielić albo po prostu sprawdzić co słychać. Pamiętaj, powiedział sobie. Tak to działało… Następną przytomną myśl miał, kiedy wszedł nagi pod prysznic. Oj. To było wszystko, co miał. Tylko… oj. Jakby cała ta woda wdarła się do rany, którą miał w piersi. iAm był tym, który się wychylił, myjąc mu włosy i ciało, mimo, że przód i rękawy koszulki faceta nasiąknęły wodą. A potem stamtąd wyszli i był czas ręcznika. W następnym punkcie do odhaczenia, siedział w łóżku z okryciem wokół bioder i tacą jedzenia obok. iAm był na brzegu materaca, jego usta się poruszały. Z poczuciem dziwnego wyparcia, Trez patrzył na brata z dystansu, obserwując eleganckie ruchy rąk, zmartwiony wyraz twarzy, inteligentne oczy. „Nic mi nie będzie,” powiedział Trez, gdy nastała chwila ciszy. Nie miał pojęcia o czym iAm mówił, ale był pewien, że tematem było jego dobro. „Wyświadczysz mi przysługę?” Zapytał Trez, spoglądając na drzwi w poprzek przejścia. „Podziękujesz… wszystkim? Ode mnie? Za to, co zrobili? Byłem taki zmęczony… Nie miałem pojęcia jak ja to wszystko wybuduję.” Nie było potrzeby dodawać rzeczownika. iAm wiedział o czym on mówi. „Tak zrobię. Na pewno.” „I chcę żebyś zrobił sobie przerwę.” „Co, proszę?” „Nigdzie się nie wybieram. Nie dzisiaj.” Napiął ręce i poczuł ból w przedramionach i ramionach. Zawijanie tych wszystkich bandaży wymagało wysiłku, którego nie był świadomy przy tej robocie. „Jestem za bardzo… wszystko. Jestem zbyt, pierdolone wszystko.”

548

iAm przeszył go parą promieni laserowych. „Jesteś pewny? Zamierzałem spać tu z tobą.” „Dzięki, ale chciałbym zostać w tym czasie sam. I zanim to powiesz, nie, nie zamierzam zrobić niczego głupiego. Możesz zabrać całą moją broń.” „Już ją mam, dałbyś wiarę?” Przyszedł mu do głowy jakiś obraz jego z bronią przystawioną do głowy w noc, gdy Selena zachorowała po raz pierwszy. „Tak, dałbym.” Za wyjątkiem tego, że facet nie znalazł przynajmniej jednej czterdziestki. Nie, bez rozebrania na części Jacuzzi. iAm zaczął znowu mówić i Trez patrzył na niego, kiwając głową w różnych momentach, tylko dlatego, że nie chciał być niegrzeczny. Jego umysł ponownie odpłynął, i zanim się zorientował, jego oczy podążyły za nim, odpływając w tył głowy. Następną rzeczą, którą zarejestrował było to, że leżał płasko. Głos iAma dochodził z wysoka, jak Boga albo spikera w kinie: „Zostawię włączone światło.” Tak, jakby był czterolatkiem. „Dziękuję…” *** iAm stał nad swoim bratem, gdy Trez odpadł na zimno w połwie podziękowania. Gdy miękkie chrapanie wysączyło się z gościa, pokręcił głową. Jego brat pozostanie w tym stanie przez jakiś czas. Rzucając okiem w nogi łóżka, zobaczył spodnie, które zrzucił na podłogę, potem podszedł i podniósł je. Było chyba dobrym pomysłem żeby nie były pierwszą rzeczą jaką samiec ujrzy po przebudzeniu – i iAm wolał je wyrzucić. Jednak pomysł, że mogą być ważnym symbolem śmierci, powstrzymał go, i zadowoliło go złożenie ich i umieszczenie na półce w szafie.

549

Sprawdził Treza raz jeszcze. Ale przyciągnięcie fotela i patrzenie, przez następne cztery lub sześć godzin, jak facet oddycha nie było jedyną rzeczą jaką miał tu do zrobienia. Wycofując się z pokoju, przystanął jeszcze przy drzwiach… i nie zobaczył niczego niepokojącego jak tylko to, że Trez już wyglądał jak martwy. Yup. Nic niepokojącego. Po staremu, po staremu. Boże, chciało mu się wymiotować. Udając się na dół, na drugie piętro, podszedł do otwartych drzwi gabinetu Ghroma. Byli tam wszyscy Bracia i wojownicy, niektórzy siedzieli, inni przemierzali gabinet, kilku stało opartych o ściany. Przestali rozmawiać i spojrzeli na niego. Podniósł rękę w geście pozdrowienia. „Przepraszam, że przeszkadzam. Pomyślałem, że chcielibyście wiedzieć, że uderzył w kimono na górze. Jest wdzięczny za wszystko, co zrobiliście i prosił mnie żebym wam to powiedział.” Było jakieś szemranie – ale coś się wydarzyło. Wybuchło. „Co się dzieje?” Powiedział powoli. Ghrom przemówił z rzeźbionego tronu stojącego za rzeźbionym biurkiem. „Mógłbyś wejść tu na minutę i zamknąć drzwi?” Więc, czekali na niego. „Ach, tak. Nie ma problemu.” Kiedy zamknął ich wszystkich, skrzyżował ramiona na piersi. „Powiedz mi. I nie wciskaj mi kitów, cokolwiek to jest. Nie mam cierpliwości ani energii.” Ghrom wymierzył w niego te czarne okulary. „Około pół godziny temu otrzymaliśmy telefon w domu audiencyjnym.” „Okay.” „Osobnik się nie przedstawił. Jednak ewidentnie był z s’Hisbe. Koniec końców, albo oddamy twojego brata jutro o północy, albo Królowa wypowie wojnę nie tylko mnie czy Braciom, ale wampirom w ogóle.” iAm zamknął oczy. Powinien wiedzieć, że tak się stanie. Naprawdę powinien.

550

Tak naprawdę mógł się przyzwyczaić, mniej więcej jak na dziesięć minut przed następną bombą dramatu lądującą przed nim. Wypuszczając powietrze, wymamrotał, „Skurwiel –„ „Ale go nie wydamy.” iAm otworzył szeroko oczy. „Co?” Ghrom oparł swoje potężne ramiona na biurku i pochyli się, odsłaniając kły. „Nie odpowiadam na groźby. I jesteśmy gotowi iść na wojnę, jeśli to się do tego sprowadza – ale bez względu na wynik, nie dostarczę tego samca nigdzie. Kropka.” Gdy w powietrzy rozeszło się niskie warczenie, iAm rozejrzał się. Nie płakał od chwili, gdy odeszła Selena, nawet wtedy, gdy szedł za swoim bratem do stosu na tyłach domu. Było tak, kiedy zmarła Wybranka, jakby wysadziło nadmiernie przeciążony bezpiecznik w tej części i w centrum jego klatki piersiowej nastała ciemność. Teraz jednak, gdy napotkał stałe, agresywne spojrzenie mężczyzn w pokoju, łzy zaczęły toczyć się po jego policzkach. Po dziesięcioleciach istnienia bez plemienia, okazało się, że on i jego brat znaleźli ich. Ci dumni wojownicy i ich kobiety, przyjęli dwie sieroty, które były same na świecie… i byli gotowi na śmierć w obronie tego co należy do nich. Biorąc drżący oddech, zebrał się do kupy i potrząsnął głową w kierunku Ghroma, nawet jeśli samiec nie mógł go zobaczyć. „Przepraszam, ale nie mogę pozwolić wam tego zrobić –„ „Słucham?” Wtrącił Król. „Wiem, że nie próbujesz mówić mi co mam robić.” „Ale Cienie są zdolne do…” Odchrząknął, nie chcąc ich obrażać. „Nie rozumiesz co moi ludzie potrafią zrobić.” Znali sztuczki nieznane innym wampirom. Ghrom uśmiechnął się z żądzą krwi. „Czyżbyś nie poznał mojego sojusznika?” Gdy Król przesunął ręką w bok, wskazując na Mordha. „Czy muszę dokonać prezentacji?” Ametystowe oczy Mordha były zimne. „Jako lider moich ludzi, nie jestem pozbawiony środków aby udzielić odpowiedzi – i zapewniam cię, że

551

jesteśmy więcej niż kompetentni by przeciwdziałać każdemu atakowi Królowej.” Symphaci, pomyślał iAm. Jezu… Ghrom spojrzał wokół sali. „Chce wojny? Dam jej jedną - i gwarantuję, że taktyka spalonej ziemi będzie wyglądała, jak pierdolony niedzielny obiad w porównaniu z tym na co jestem gotowy, gdy ona spróbuje zabrać naszego chłopca.” Po tym, iAm mógł tylko stać i mrugać oczami jak kretyn. Boże. Cholera. To wystarczyło żeby prawie zaczął współczuć samicy.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

552

SIEDEMDZIESIĄT CZTERY Gdy, jakieś dwadzieścia minut później, iAm zmaterializował się na tarasie apartamentu w Commodore, stwierdził, że notatka, którą zostawił Fritz była wciąż przyklejona taśmą Scotch do szkła. Odkleił ją, a zobaczywszy, że została otwarta i przeczytana, schował wewnątrz swojej skórzanej kurtki. Potem otworzył drzwi i włączył mentalnie niektóre światła. Kiedy światła rozbłysły, mrugał powiekami do czasu, gdy wyregulował ostrość widzenia. Zimny podmuch zatrzepotał zasłonami i nawet przerzucił poduszki na sofie. Nie zasunął za sobą paneli, gdy wszedł. Zdejmując kurtkę, zaczął chodzić wokół. Jego sumienie nie było czyste. Wcale. Znalazł swoje plemię tylko po to, aby zmusić ich do wojny za niego i jego brata? To za dużo żeby z tym żyć. Tak, owszem Bracia byli dużymi chłopcami, specjalnie trenowanymi i uzbrojonymi po zęby – i mieli poparcie symphatów. Ale ludzie szli na śmierć. Taka była natura zbrojnego konfliktu. Niezależnie jakie było rozwiązanie, iAm musiał je znaleźć. Szybko – „iAm?” Gdy zarejestrował głos maichen, obrócił się w koło. „Och, Boże, jesteś tu.” Bez obdarowywania biednej kobiety jakimś cześć i co u ciebie, podszedł i przyciągnął ją do siebie, trzymając mocno. Nawet przez wszystkie szaty poczuł jej ciepło, jej duszę i upijał się tym, czerpiąc z tego energię jakiej potrzebował. Odsuwając się, zsunął jej kaptur i chwycił jej głowę, przyciągając ją do pocałunku. „Dzięki Bogu.” „iAm, co się stało?” Ujął natarczywie jej dłonie. „Chcę żebyś mnie posłuchała i zrobiła to bardzo uważnie. Chcę zabrać cię w bezpieczne miejsce.” „iAm, ja nie mogę z tobą pójść.” „Na Terytorium nie jest bezpiecznie.”

553

Umilkła. Zmarszczyła brwi. „O czym ty mówisz?” Pierdolone piekło, ostatnią rzeczą jakiej potrzebował była realna możliwość, że jeśli on nie zadba prawidłowo o tę sytuację bez wyjścia z Królową o jej własność, maichen mogła zostać ranna albo zabita: Nikt nie zostanie oszczędzony, jeśli dojdzie do wojny z s’Hisbe – a po rozmowie z Ghromem i Mordhem, wiedział, że obaj przywódcy byli przygotowani na atak na Cienie w ich siedzibie. Jutro o północy. „Sprawy rozgrywają się na bardzo wysokim szczeblu. Pałac może nie być wystarczająco bezpieczny –„ „Zostaniemy zaatakowani? Przez kogo?” „Nie chcę w to wchodzić.” Odsunęła się gwałtownie. „Co jest nie tak.” W tym momencie z przedpokoju weszła postać, ogromna postać odziana w czarne szaty. „Proszę, proszę, co za niespodzianka,” powiedział przeciągle s’Ex. „Księżniczka.” Pomimo zamieszania, iAm spojrzał przez ramię na rozsunięte panele, zastanawiając się co będzie, gdy czwarta osoba wejdzie do mieszkania. A biorąc pod uwagę sposób w jaki działały dramaty w ostatnim czasie? Tak, córka Królowej rzeczywiście mogła się pokazać bez powodu. Sprawy wymknęły się spoza kontroli. „Nie zostaliście jeszcze przedstawieni sobie jak należy?” Powiedział s’Ex. „Pozwolisz uczynić mi ten honor, Wasza Pogodna Wysokość?” Gdy iAm potrząsnął głową, zdecydował, że nie było innego wyjaśnienia: s’Ex najwyraźniej stracił swój pierdolony rozum. „O czym ty do diabła mówisz?” „Masz na myśli, że ci nie powiedziała?” iAm spojrzał na maichen. „Powiedziała mi co? Ona jest pokojówką, która się mną opiekowała.” „Ona jest narzeczoną twojego brata.” Egzekutor Królowej wszedł głębiej do pokoju, śledząc ich oboje. „I zgodnie z pałacowym prawem, muszę cię teraz zabić, gdyż widziałeś jej twarz.” Samiec pochylił się i zniżył głos do poziomu szeptu. „Mimo, iż myślę, zważywszy na sposób w jaki się z nią 554

przywitałeś… że prawdopodobnie widziałeś dużo więcej niż to. Nieprawdaż? Chyba, że chcesz żebym uwierzył, iż spotkała się tutaj z tobą wyłącznie po to aby zrobić ci pranie.” Zimno. Zimno wokół jego głowy, ramion, całej klatki piersiowej, aż po jego stopy. iAm natychmiast przemarzł. Można było mówić wiele rzeczy o s’Exie, ale bardzo rzadko kiedykolwiek był… był zły. A mężczyzna był totalnie wkurwiony na kobietę, która stała w poprzek drogi do niego, jakby wpakowała wszystkich w sytuację, której żadne z nich nie podoła. Gdyby rzeczywiście była pokojówką? Nie przejmowałby się. Klasa służących nie miała żadnej wartości poza ich umiejętnościami do pełnienia funkcji – s’Ex mógł rozkazać jej wrócić na Terytorium i ukarać, ale nie byłby tak rozsierdzony. Odwracając się do maichen, iAm wymierzył w nią spojrzenie. Idealnie spokojnym głosem, powiedział, „Zapytam cię raz, i tylko raz – i nigdy więcej nie dostaniesz kolejnej szansy, aby być ze mną szczera. Więc daj sobie czas żeby pomyśleć nad odpowiedzią na pytanie, które zamierzam zadać. Kim. Jesteś.” Gdy czekał na jej odpowiedź, cofnął się myślami do jednej konkretnej rzeczy, którą powiedziała. W tamtym momencie zrozumiał odwrotnie znaczenie słów. Teraz? Obawiał się, że robiła aluzje do prawdy, choć sobie z tego nie zdawał sprawy. Jesteśmy równi, ty i ja. Nie, powiedziała, niestety nie jesteśmy. Księżniczka Catra vin SuLaneh etl MuLanen deh FonLerahn wpatrywała się w oczy iAma. Jego głos był w najwyższym stopniu zrelaksowany. Ale furia wrzała pod jego skórą, gdy doszedł do własnego wniosku – ale oczywiście czekał czy będzie miała odwagę sama to wyznać. „Daj nam chwilę,” powiedziała do Kata. „Nie sądzę, Księżniczko.” „Opuścisz ten pokój i zaczekasz tam” - wskazała na otwarte drzwi – „dopóki nie zawołam cię z powrotem.”

555

s’Ex zmrużył oczy, posyłając jej błysk nienawiści. „Nie napinaj mięśni, których nie masz, samico.” „A ja radzę ci żebyś mnie nie testował. Wynik cię nie ucieszy – jeśli przeżyjesz.” Gdy zawiesiła na nim twarde spojrzenie, górna warga s’Exa podwinęła się, ale ona się nie przejęła. On był zabójcą i bardzo potężnym mężczyzną, ale zawsze będzie rządzony przez tradycje s’Hisbe. To było w nim niezrozumiałe – ani razu nie zabił i nie okaleczył niesprowokowany. I ona długo podejrzewała, że nie oddał się jej matce z miłości, tylko dla zapewnienia sobie skutków politycznych. Niewielu odgadłoby prawdziwą rolę, którą grał za kulisami – ale ona wiedziała, bo podsłuchiwała przez te wszystkie lata. Pomimo złośliwości i wpływów jakie miał w pałacu, nigdy nie starał się obalić ani nawet umniejszyć jej matce w jakikolwiek sposób. Zamiast tego zawsze wspierał ich drogi. Chronił. Czuwał. „Idź,” kłapnęła. Z przekleństwem, s’Ex odwrócił się i odszedł. Gdy doszedł do rozsuwanych paneli, mruknął, „Nie masz pojęcia z czym masz do czynienia, iAm. Miłej zabawy.” Wychodząc, zamknął drzwi. I pozostał dokładnie tam, gdzie mu kazała. Zamykając oczy, starała się znaleźć odpowiednie słowa. W ogóle nie spała w ciągu dnia, ale godzinami walczyła ze swoim sumieniem. Ale gdy przyszła tu wcześniej, wiedziała: była totalnie i całkowicie zakochana w iAmie. I wiedziała, że to był straszliwy błąd, że sprawy zaszły tak daleko. Był czas żeby mu powiedzieć… zanim jej dotknął. Potem, prawdopodobnie byłaby zgubiona po raz kolejny. Przeczyszczając gardło, powiedziała: „Jestem –„ „Właściwie,” przerwał iAm, „nie przejmuj się. Ten mały akt, który z nim wykonałaś, jest znacznie większym wyjaśnieniem niż potrzebuję.” Przerwał i zaczął chodzić, kładąc ręce na głowie. „Co ty sobie kurwa myślałaś –„ „Nie myślałam, że tak się stanie.” „Och, bez przesady, Księżniczko, poślizgnęłaś się i spadłaś na mojego fiuta? Oboje wiemy, że tak się nie stało.” 556

Zmarszczyła brwi. „Nie bardzo rozumiem to wyrażenie, ale biorąc pod uwagę twój ton, muszę zapytać czy takie grubiaństwo jest konieczne –„ „Żartujesz sobie ze mnie?” Wyrzucił ręce w górę. „Jesteś zaręczona. Z moim bratem. I nie tylko mnie okłamałaś, ty mnie wypieprzyłaś!” Catra skrzyżowała ramiona i spiorunowała go wzrokiem. „Może zechciałbyś inaczej ująć odzwierciedlenie prawdy?” „Więc masz urojenia i kłamiesz? Super. Fantastycznie. Co dokładnie kwestionujesz? Twoje kłamstwa czy nasze pieprzenie?” „Jeśli dobrze pamiętam, ledwie zostałeś przeze mnie wykorzystany. I to jest to, co tak nazywasz.” Wypchnęła do przodu swoje biodra. „A tak naprawdę, pamiętam dokładnie jak brzmiał w moich uszach twój głos, gdy wypowiadałeś moje imię.” Wzdrygnął się. Zamrugał kilka razy. Pochylił się. „Ale to nie było twoje imię, prawda. Tak długo jak to wiedziałem, leżałem z pokojówką, nie następczynią cholernego tronu!” „Leżałeś za mną!” Uderzyła we własną pierś. „Ja jestem tą z którą byłeś!” „Gówno prawda! Czy przez jedną pieprzoną chwilę nie pomyślałaś, że dokonałbym innego wyboru, gdybym wiedział kim naprawdę jesteś? Albo jesteś tak samolubna i nadęta, Twoja Pogodna Wysokość, że nie mogłaś zrozumieć albo przejąć się, nawet przez półtorej minuty, reperkusjami kłamstwa na temat twojej tożsamości i utraty dziewictwa ze złym, kurwa, bratem!” „Nie myślałam o tym, że to zajdzie tak daleko!” „W to wierzę,” odparł ponuro. „iAm –„ „Nie.” Wyciągnął swoje dłonie. „Po prostu – nie. Nie mam zamiaru przerabiać z tobą tego gówna. Nie mam czasu i nie interesuje mnie to.” „Miałam zamiar ci powiedzieć. Wiem, że postawiłam nas w okropnej sytuacji –„ „Mój brat właśnie stracił swoją shellan,” rzucił. „To jest problem. Zmarła na jego oczach, a on spędził dzień i noc na przygotowywaniu jej ciała na cholerny pogrzebowy stos. Potem patrzył jak płonie, aż nie zostało nic tylko popiół i zimna ziemia. To gówno jest prawdziwe. Ale, poczekaj, zabawa 557

i gra się nie skończyła! Na szczycie tego wszystkiego jest to, że dowiedziałem się, iż twoja matka, suka jakich mało, przygotowuje atak na jedynych ludzi, którzy kiedykolwiek starali się dbać o mnie i Treza, jeśli on nie zostanie dostarczony jak nocna przesyłka pod jej drzwi jutro o północy. Wszystko przez to żeby doświadczył wątpliwego honoru sparzenia się z kimś takim jak ty.” Gdy Catra zachłysnęła się powietrzem, uderzył, „Więc fakt, ze uprawiałem z tobą seks jest daleko na liście moich priorytetów, nie jest nawet na ekranie mojego radaru. Po prostu, nie jesteś wielką sprawą, Księżniczko.” Nie będzie płakała. Nie, nie będzie. Mimo, iż jej pierś krzyczała z bólu, nie rozpadnie się stojąc przed nim. Musiała wznieść się ponad ich oboje – ponad prywatne konflikty, okazało się, że nadciąga realne zagrożenie dla jej ludzi. „Chciałam żyć,” usłyszała samą siebie, mówiącą ochryple. „Jeden raz, chciałam żyć. I nie liczyłam na drugą szansę. Ty… byłeś jedyną szansą jaką miałam, i zamierzałam powiedzieć ci dziś wieczorem. Wiedziałam, że to nie w porządku. Bardzo mi przykro.” Odwróciła się od niego, podeszła do szklanych przesuwanych drzwi i otworzyła je. „Czas dla mnie, aby wejść i dołączyć do gołąbków?” Mruknął s’Ex. „Wiedziałeś, że moja matka złożyła deklarację wypowiedzenia wojny Ghromowi, synowi Ghroma? Przez Namaszczonego i nasze krycie?” Kat jeszcze się powiększył, jego szaty łopotały wokół niego w podmuchach. Napotykając jej spojrzenie, pokręcił poważnie głową. „Jeśli to prawda, nie było powiadomienia.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

558

SIEDEMDZIESIĄT PIĘĆ I właśnie dlatego, ludzie nie powinni brać ślubu w Las Vegas z osobą, którą znają zaledwie od dwudziestu czterech godzin, pomyślał iAm. Gdy kobieta, którą uważał za zwykłą pokojówkę, okazała się następczynią pieprzonego tronu, co zostało skonfrontowane z katem Królowej, chciał skoczyć z mostu. Jedyną zaletą całego tego bałaganu było to, że udało mu się zostać pierwszym kochankiem narzeczonej swojego brata, przynajmniej była duża szansa, że Trez nie będzie wstrząśnięty. Bynajmniej nie z tego powodu. Mała pociecha. Życie nie było wspaniałe. Z dobrych wieści? Nie musiał martwić się tym całym gównem z samicą przez długi czas. Po tym doświadczeniu? Zamierzał wylądować twardo na ziemi. Celibat pracował dla niego od dawna i miał zamiar ponownie się nim objąć, można tak powiedzieć. s’Ex wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. „O co chodzi z tą wojną?” iAm przewrócił oczami. „Nie próbuj mi wmówić, że Królowa dokonała groźby bez ciebie. Jesteś generałem jej armii. Jej egzekutorem. Daruj sobie, kurwa.” „Mogę cię zapewnić,” wymamrotał s’Ex zdejmując kaptur, „Powiedziałbym jej nie. Jesteśmy zdolnymi wojownikami, zwłaszcza moi strażnicy i mamy uzbrojenie o którym nikt nie wie. Ale to nie oznacza, że mamy wtargnąć na dwór Ghroma, syna Ghroma. Jego reputacja od wieków go wyprzedza.” iAm spojrzał na faceta. W innych okolicznościach byłby przekonany, że s’Ex mówi prawdę, ale po tym jak został świeżo zbajerowany przez maichen – a raczej księżniczkę – pozbył się arogancji w zakresie swojej percepcji. „Oni nie przekażą mojego brata twoim ludziom,” powiedział. Wtedy spojrzał na księżniczkę. „I mają wsparcie symphatów. Nieważne czym

559

będziesz groziła albo co zrobisz, dokąd pójdziesz i jak masz silną armię, Ghrom i Bracia nie zamierzają oddać go tobie.” „To brzmi jakbym go chciała.” Jej głos był zachrypnięty. „Nie. Nie wezmę żadnego samca na moje ciało lub do mojego serca.” Wzruszył ramionami. „To byłoby poetyckie. Jeśli już byś nie dowiodła jak wielką kłamczuchą potrafisz być.” Błysk bólu w jej oczach był czymś czemu odmówił istnienia. Do diabła, wszystko co widział to, że była rozczarowana, że została przyłapana. Jezu, jeśli miała być sparowana z jego bratem, może nadal liczyła, że małe przepychanki w łóżku będą kontynuowane – Przestań. Po prostu odetnij te bzdury, powiedział swojemu mózgowi. Biorąc pod uwagę liczbę rzeczy, którymi mógł się legalnie samobiczować w swojej głowie, naprawdę nie musiał dodawać hipotez do listy. „Jak się o tym dowiedziałeś?” Zapytał s’Ex. „O tej deklaracji?” iAm spojrzał na mężczyznę. „Był telefon do domu audiencyjnego. Nieidentyfikowalny numer i niewykrywalna linia, ale ważniejsze jest to, że nikt w Caldwell nie wie o sytuacji mojego brata w s’Hisbe – albo okresie żałoby Królowej – to musiało być poważne. Było zbyt wiele informacji, a skąd mieli numer? To nie jest wielka tajemnica.” Interesujące, że używał w tej sytuacji sformułowania oni. Tak, zaczynał czuć się wampirem, nie Cieniem, pomimo swojego DNA. Ale znowu, Ghrom i Bracia zaoferowali jemu i jego bratu jedzenie, schronienie, przyjaźń i lojalność. s’Hisbe pełne było tylko wymagań i więzień. „Kiedy tam wrócisz,” powiedział iAm, „możesz im powiedzieć, że nie jesteśmy już z wampirami i Ghrom i Bracia nie wiedzą gdzie jesteśmy. Zniknęliśmy i żadne z was” – spojrzał na księżniczkę – „nie jest w stanie nas odnaleźć.” Kolejna korzyść z jej królewskiego objawienia? Jedyna rzecz, która mogła odwieść go od pomysłu wyjazdu, jedyna więź łącząca go z tym miejscem, teraz przepadła. Opuszczenie Caldwell, opuszczenie Stanów Zjednoczonych, mogłoby okazać się dobre, a pozostanie na tej drodze, prawdopodobnie zdrowe dla niego. 560

Cholera, wiedział, że mieli wystarczająco dużo pieniędzy aby żyć całe wieki, nawet gdyby nie mieli zarobić ani grosza. Pomimo, że byłoby smutno zobaczyć po raz ostatni Króla i Braci i całe domostwo, ale jeśli to zapobiegłoby wojnie, był gotowy to zostawić. On i Trez byliby poza tym. Na dobre. *** Gdy iAm podszedł do szklanych przesuwanych drzwi, Catra musiała na siebie krzyczeć żeby nie pobiec za nim. To wszystko zdawało się być jakimś koszmarem, cały ten wieczór. Nie obejrzał się w jej kierunku kiedy wyszedł. I, mimo, że nie mogła go za to winić, miała ochotę krzyczeć. Zamykając oczy, pochyliła głowę i westchnęła w dłonie. „Nie mów, że się w nim zakochałaś,” powiedział ponuro s’Ex. Zmuszając się do opuszczenia dłoni i przemówienia do egzekutora, napotkała jego oczy. „Dlaczego tutaj jesteś? Nie mogłeś mnie śledzić. Byłam ostrożna.” Popatrzył w dal. „To miejsce nie jest mi obce.” „Byłeś tu już wcześniej?” „Nie jesteś jedyną osobą, która chce być wolna od czasu do czasu. Ci dwaj bracia byli mi winni… przysługę, powiedzmy.” Gdy urwał w tym miejscu, poczuła w nim ból. Głęboki ból. I zastanowiła się czy przypadkiem nie obchodził żałoby po dziecku w tym prywatnym miejscu, żałoby po stracie orzeczonej przez gwiazdy. Patrząc na tego dumnego mężczyznę, odkryła w sobie tworzącą się z nim więź. Nigdy się nie domyślała, że był nieszczęśliwy lub niespełniony w swoim losie, a być może nie był. Ale poświęcił swoje ciało i krew dla tradycji… i dla jej matki. Albo został do tego zmuszony przez gwiazdy. „Przykro mi,” powiedziała. „Z jakiego powodu?” „Dobrze wiesz z jakiego.” 561

Rzadko który mężczyzna uchyliłby się, aby zrobić unik przed spojrzeniem, a on zrobił to teraz. „Nie mam pojęcia o czym mówisz.” Przeorientowując się, wiedziała, że musieli iść i to z kilku powodów. Jednak była doskonale świadoma, że po raz ostatni postawiła stopę w miejscu z którym wiąże ją tyle wspomnień. Chociaż znała iAma zaledwie od kilku nocy, to było jak… całe życie. Dematerializacja stąd była jak zatrzaśnięcie drzwi przed jedyną jasną iskrą jaką kiedykolwiek miała. „Kontynuujmy,” powiedział s’Ex, jakby czytał jej w myślach i wyczuł jej emocje. Bez dalszej dyskusji, nałożyli kaptury, podeszli do drzwi i wyszli. Wiatr był tak silny i zimny, że zaparło jej dech i przez chwilę nie mogła się skoncentrować i zdematerializować. Jednak po chwili, zniknęli z s’Exem i podróżowali na Terytorium. Gdy się ponownie zestalili, byli w lesie na tyłach muru oporowego. W przebraniu pokojówki nigdy nie zostałaby wpuszczona przednim wejściem – Coś było nie tak. Kilku strażników skupiło się wokół tylnego wejścia, rozmawiając z ożywieniem. „Zostań tu,” zarządził s’Ex. „I nie kłóć się ze mną.” „Oni nie wiedzą kim jestem.” „Chyba, że ktoś odkrył, że zniknęłaś.” Byłam ostrożna, pomyślała. Chyba, że… jej matka była na jej tropie. s’Ex zrobił krok do przodu. Zatrzymał się. Obrócił się wokół i wskazał na lewo. „Istnieje sekretny panel o ćwierć mili stąd. Spotkam się tam z tobą tak szybko jak będę mógł.” Catra zmarszczyła brwi i z ciekawością odkryła nagłą chęć ochrony s’Exa. Jednak egzekutor był w stanie więcej niż zadbać o siebie. Chyba, że rzeczywiście odkryją iż przekrada się z powrotem. Wówczas był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. „Żałuję, że znalazłeś się w takiej sytuacji,” powiedziała. „Żal nie jest luksusem na który ty i ja możemy sobie pozwolić. Idź tą drogą. Zaprowadzę cię jakoś do twoich kwater.” 562

Z tymi słowy odszedł, nie martwiąc się żeby ukryć swoje kroki. Na dźwięk łamanych gałązek, strażnicy dobyli broni, przygotowując się na atak. „To ja,” obwieścił s’Ex. Fakt, że strażnicy się nie zrelaksowali, zmartwił ją. „Byłeś poszukiwany,” powiedział jeden podejrzliwie. „Księżniczka zniknęła.” „Wiem. Szukałem jej.” „AnsLai cię szukał,” dodał inny. „W takim razie pójdę do niego i złożę mój raport.” Zniżył swój głos do groźby. „Chyba, że myślisz o tym by zabronić mi wstępu.” „Księżniczki nie ma w jej kwaterach,” powtórzył trzeci. Catra przełknęła ciężko. Nadal nie odłożyli broni. „Nie słyszałeś, że byłem szukać jej w lesie? Jest ubrana jak pokojówka. W ten sposób mogła łatwo udać się na nocny spacer.” Delikatnym ruchem, s’Ex sięgnął za siebie, jego ręka odnalazła klapę w jego szacie i zanurkowała do środka. Kiedy mimochodem cofnął ramię, największy ząbkowany nóż jaki kiedykolwiek widziała, pojawił się wraz z nim. A jego głos wciąż spokojnie kontynuował. „Ona nie ma jedzenia, schronienia, broni i nie jest zdolna egzystować samodzielnie. Jak myślisz, dokąd tak właściwie mogła pójść? Jest bardzo prawdopodobne, że jest na Terytorium, albo nawet w pałacu.” „Mówili, że pomogłeś jej uciec.” „Kto mówi?” „AnsLai.” Ach, tak, najwyższy kapłan był prawą ręką jej matki. Czy to mogła być próba zamachu stanu na egzekutora? „Jak myślisz, kto dokładnie kazał mi szukać Księżniczki?” Zapytał. „A może mówisz mi, że rozkaz Królowej nie jest tak potężny jak kapłana? Czy to jest to, co mam zanieść z powrotem do twojego władcy? Ponieważ tak zrobię, razem z twoimi zwłokami.” Natychmiast wszystko uległo zmianie, sytuacja się rozładowała, strażnicy schowali swoją broń, s’Ex wsunął swoje ostrze w fałdy szaty na udzie. Chwilę później był wewnątrz murów. 563

Idąc samotnie w ciemności, Catra zawinęła ramiona wokół siebie i zadrżała. Otoczyło ją zimno nocy i zatonęła w ogromie wszystkiego co się stało, wszystko co słyszała to głos iAma w swojej głowie: Mój brat właśnie stracił swoją shellan. Zmarła na jego oczach, a on spędził dzień i noc na przygotowywaniu jej ciała na cholerny pogrzebowy stos. Potem patrzył jak płonie, aż nie zostało nic tylko popiół i zimna ziemia. I właśnie dowiedziałem się, iż twoja matka, suka jakich mało, przygotowuje atak na jedynych ludzi, którzy kiedykolwiek starali się dbać o mnie i Treza, jeśli on nie zostanie dostarczony jak nocna przesyłka pod jej drzwi jutro o północy. Tak długo była w cieniu, marginalny gracz w stosunku do prawdziwej mocy swoich ludzi. Jako następczyni tronu nie powinna mieć żadnych wpływów. Ten czas minął. Zawsze przestrzegała tradycyjnych zwyczajów. Ale doświadczając zawodu miłosnego i osobistej straty? Nie mogła pozwolić żeby to nadal trwało. Poczucie krzywdy i gniew iAma zmienił ją w znaczący sposób. Zraniła go, skompromitowała i okłamała. Miał rację, była samolubna. Musiał istnieć sposób by to wszystko zatrzymać. Powstrzymać wojnę. Uwolnić Treza i iAma. Pozwolić sobie być… Cóż, jeśli nie wolną, to przynajmniej nie być trucizną infekującą innych i rujnującą im życie – przez jakieś astrologiczne zapisy, które w danym momencie nie brały pod uwagę osobistych wyborów, osobistych emocji i prywatnego życia. Idąc w kierunku wskazanym przez s’Exa, starała się być cicho i chodzić tylko po najgęstszych częściach lasu. Nie była pewna, gdzie dokładnie był ukryty panel. I nie miała pojęcia co zrobi, jeśli s’Ex się nie pojawi. Albo… gdy zmieni zdanie i, przez wzgląd na własne interesy lub przetrwanie, wyda ją matce. Ale po życiu według zasad, zamierzała walczyć. Tłumaczenie: Sarah Rockwell 564

SIEDEMDZIESIĄT SZEŚĆ Były plany do realizacji. Ponieważ iAm przyjął formę na tyłach parkingu restauracji Sal, był całkowicie niewidoczny. Sprawdzając swój zegarek, zapamiętał czas – miał około dwunastu godzin żeby wszystko zorganizować zanim on i Trez będą mogli wyjechać. Bilety mógł kupić online. Banki i prawnicy pracowali od dziewiątej – pomimo, że mógł utrzymać sprawy na tych frontach w należytym porządku, chciał być zdolny do płynnych zmian, bardzo szybko. Xhex mogłaby zająć się shAdoWs i Żelazną Maską, gdyby chciała. Jeśli nie, mogli to zostawić Wielkiemu Robowi i Milczącemu Tomowi. Bóg jeden wiedział, że tych dwóch drani było współwłaścicielami na mocy pojedynczych udziałów. A Sal? Cóż, tu zamierzał uderzyć do szefa kuchni, Antonio diSenzy. Facet miał łeb na karku, dobry od frontu i za kulisami. I będzie traktował dobrze resztę personelu. Do tych wszystkich przeniesień byli potrzebni prawnicy. Przynajmniej był na tyle sprytny żeby uzyskać od Treza pełnomocnictwa całe lata temu, więc będzie mógł podpisać wszystko bez konieczności przeszkadzania facetowi. A co do Treza? Mężczyzna spał przyjemnie; wiadomość od Fritza przyszła jakieś dziesięć minut temu. Plan był taki żeby to trwało dla biednego drania tak długo jak to tylko możliwe. Potem powie mu, że wybierają się na wycieczkę dookoła świata. Jeśli istniał sposób żeby Trez pozostał w tej sypialni bez zaleceń? Nie zamierzał z tym walczyć. Był tak wyłączony, że iAm mógł przeprowadzić na nim operację na otwartym sercu bez podłączania go do maszyny pozaustrojowej. Prędzej czy później bańka wyczerpania i szoku będzie mijać, i z całą pewnością po drugiej stronie wypłynie jakieś hardkokorowe gówno. Ale mogli przejść ten przełom, gdy tam dotrą: Pierwszą sprawą w porządku

565

obrad było zapewnienie bezpiecznej drogi z Caldwell. Drugą było wprawienie Treza w ruch. Trzecią pozostać duchami. A co do Braci i Króla? Zamierzał dać znać wszystkim poprzez wiadomość i zostawić telefon za sobą. Cienie mogą czytać w myślach jeśli sytuacja tego wymaga. Jeśli wyjedzie bez pozostawiania możliwości kontaktu? Wtedy, gdy Ghrom powie s’Exowi lub AnsLai lub komukolwiek z s’Hisbe, że nie wie gdzie są i nie mógł pomóc im w ucieczce? Prawda będzie wiarygodna i oczywista. W ten sposób Bractwo i wampiry będą bezpieczne. Idąc na przód, minął samochody ludzi z którymi pracował przez ostatnie dwa lata. Nawet jeśli byli ludźmi, będzie za nimi tęsknił – choć nie koniecznie dlatego, że miał z nimi głębokie osobiste relacje. Bardziej dlatego, że lubił tę część swojego życia. Gotowanie, stres na niby, wymagania. W porównaniu z tym co naprawdę miał na swoich barkach, to była miła odmiana, jak pójście na film, gdy chcesz chwili przerwy. Poza tym, tu w Sal? Gdy gówno szło źle, zawsze umiał to naprawić. Otwierając tylne drzwi, zatrzymał się. Naglące głosy, stukanie, gorąco, zapachy… przez chwilę musiał szybko mrugać. „Szefie!” Ktoś powiedział. „Wróciłeś!” Ludzie natychmiast zaczęli do niego podchodzić, przybijać piątki, mówić do niego, zadawać pytania. Boże, chcę tu zostać, pomyślał. Jak w wiele nocy, zmienił tor myślenia, odbiegając od spraw Treza do rzeczy, co do których żałował, że nie może o nich myśleć cały czas. Miejsce było bardzo żywe podczas sprzątania po godzinach, raportów o tym czy sala była pełna gości i krytyki Food & Wine, że są na czwartym miejscu, mówienia do niego w kółko. Nie zamierzał informować ich o zmianie właściciela. Zamierzał przygotować papiery i wysłać je pocztą. Zadba również o konsekwencje podatkowe żeby tytuł prawny był wolny i jasny. Podchodząc do pieca, podniósł pokrywkę garnka z sosem marinera i powąchał. Potem wziął pojemnik z oregano i dodał trochę. „Mówiłem ci w zeszłym tygodniu,” powiedział do swojego su-szefa. „Musisz pilnować tu równowagi.” 566

„Tak, szefie.” Gdy odłożył pokrywkę, wyobraził sobie jak przyprowadza tu maichen. Jak w momencie w różowym kolorze, kiedy wyobrażał ją sobie mieszkającą z nim w Caldwell, zobaczył ich siedzących w tej kuchni w poniedziałkowy wieczór, kiedy restauracja jest zamknięta, albo na górze na miejscach z najwyższej półki. Posunął się tak daleko, że zaczął planować menu. W pewnym sensie, on i Trez kroczyli podobnymi drogami. Jego ukochana nie zmarła naprawdę… ale kobieta, w której się zakochał nie była już na tej planecie. Boże, to naprawdę bolało. I właściwie, może powinien dopisać jeszcze jedno do listy rzeczy do zrobienia przed wyjazdem. Po sprawdzeniu obu klubów może byłoby warto napić się drinka. Yup. Kiedy nadszedł czas powrotu do rezydencji, jaki był lepszy sposób na spędzenie reszty nocy niż przytulenie flaszki Bourbona. To był chyba ostatni moment, gdy będzie w stanie się wyłączyć. Dodatkowo, nigdy nie miał kaca. Więc, wieczorem będzie świeży jak stokrotka. Była to jedyna korzyść z bycia Cieniem, jaką kiedykolwiek znalazł. *** Ćwierć mili. s’Ex powiedział jej, że ma iść ćwierć mili. Catra nie miała pojęcia o co mu chodziło, ale to musiała być długa droga. Albo... nie? Kontynuując, szła od drzewa do drzewa, chowając się za pniami – co, jak przypuszczała, było raczej głupie i dowodziło słów s’Exa, że naprawdę nie potrafiła o siebie zadbać. Atak mógł równie dobrze nadejść z tyłu i nawet jeśli nasłuchiwała z całych sił, jej serce waliło głośnym werblem, który przytępił jej zmysły. Byłoby dużo lepiej poruszać się jak duch przy ziemi, przyjmując formę Cienia, ale była na to zbyt rozproszona – a nie chciała się zatrzymywać i tracić czasu na koncentrowanie się – 567

Weeeeeeeeeeeeeeeeeeeee-oooooooooooooooooooh. Wysoki, ostry dźwięk sprawił, że zamarła, spoglądając w panice w kierunku, z którego nadszedł. Chwilę później, postać wyszła na płytką polanę. To był służący rodzaju męskiego. Samiec służący, który… dziwnym trafem był niezwykle wysoki i barczysty jak s’Ex. Weeeeeeeeeeeeeeeeeeeee-oooooooooooooooooooh. Gdy ponownie wydał dźwięk, ruszyła do przodu, unosząc spódnice. Uwalniając się od najgrubszych gałęzi sosny, modliła się żeby wciąż był po jej stronie. „Przepraszam za strój,” mruknął spod szarego kaptura swojej sukienki farshi. „Ale pomyślałem, że pracuje dla ciebie od jak dawna?” Nie mogła złapać tchu, choć nie przebiegła żadnego dystansu. „Co się dzieje?” „Nie jest dla ciebie bezpiecznie. Straże są wszędzie, poszukują. Twoja matka wie, że nie tylko opuściłaś pałac, ale również Terytorium, i zarządziła dla ciebie publiczne oczyszczenie.” Catra zamknęła oczy. Widziała przerażające tortury, wprowadzanie do krwi specjalnego kwasu, który powodował zwijanie się z bólu i wymiotowanie całymi nocami aż zostaną wydalone wszelkie nieczystości, którymi było się rzekomo napromieniowanym. „Nie przetrwasz tego,” powiedział ponuro s’Ex. „Jedyną nadzieją jest powrót do Caldwell. Możemy znaleźć miejsce –„ „Nie,” warknęła. „Nie zgrywaj tu bohatera. Przegrasz.” „Jeśli ucieknę, sparują Treza z kimś innym. Królowa będzie starać się o więcej młodych, aż będzie miała jedno. To go nie uratuje.” s’Ex potrząsnął głową. „Nie musisz się martwic o samca w tej chwili. Zagrożone jest twoje życie, gdy tylko zbliżysz się do pałacu. Przynajmniej, jeśli uciekniesz, masz szansę.” „Ale oni mnie znajdą. Nigdy nie przestaną mnie szukać, wiesz o tym.” Wyprostowała ramiona. „Musi być inne rozwiązanie.” „Nie, nie ma. Spójrz, pomogę ci. Zrobię co mogę –„

568

„Nie bądź głupcem. Powiedziałeś strażnikom, że Królowa wysłała cię żebyś mnie szukał. To było kłamstwo. Prędzej czy później ona odkryje wszystko co dzieje się w pałacu – będzie wiedziała, że byłeś poza Terytorium tej nocy, gdy zniknęłam. Nawet jeśli postarasz się skłamać i powiesz, że nie byłeś zamieszany w moją ucieczkę, będzie wiedziała. Będzie cię torturować i zabije za zdradę, za pomoc w ucieczce i podżeganie, i zhańbi twoje imię.” s’Ex zaczął mówić, ale Catra nic z tego nie słyszała. Jej umysł zaczął się kłębić, burzyć… kręcić. Bez ostrzeżenia, jakby coś wynurzyło się z głębi mrocznej wody, przypomniała sobie, co powiedziała Królowa: Mogę mieć inną ciebie, jeśli zechcę. Jesteś wymienialna jak wszystko inne w moim świecie. Nigdy nie zapominaj, że jestem słońcem, wokół którego obraca się ta galaktyka i mogę zmienić twoje przeznaczenie w mgnieniu oka. Zmienić. Przeznaczenie. Nagłe przerażenie zacisnęło się wokół jej gardła. „s’Ex… musisz zabrać mnie do sali astrologicznej.” „Co? Odbiło ci? Idea jest taka żeby pozostać z dala od AnsLai i Głównego Astrologa, nie uderzać prosto do nich.” Powoli potrząsnęła głową. „Nie, będą w żałobie, razem z nią. To ostatnia noc. Będą z nią żeby dokończyć rytuały.” Spojrzała na niego. „Pójdę sama, ale może będę musiała się bronić – potrzebuję do tego twojej pomocy.” „Co, do diabła, myślisz, że tam znajdziesz?” „Tylko mnie tam zabierz. Proszę.” Przeklął pod nosem. „Pałac jest pełen straży.” „Tak.” „To nie jest tak, że możemy po prostu przespacerować się przez najświętsze części dworu twojej matki.” „Jeśli zajmie to minutę, albo godzinę czy resztę nocy, to nie ma znaczenia – tak długo jak mnie tam dostarczysz.” Minęła wieczność, gdy się w nią wpatrywał. „Zamierzasz nas zabić.”

569

Napotkała jego oczy przez siatkę zakrywającą jej twarz. Potrząsając głową, powiedziała, „Już jesteśmy martwi. I ty o tym wiesz.”

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

570

SIEDEMDZIESIĄT SIEDEM Gdy Trez się obudził, jego twarz i poduszka były mokre od łez. Ocierając policzki, rozczapierzył palce i spojrzał przez nie na połyskujące światło lampy. Więc. Tak wyglądała druga strona tego wszystkiego. Pozwalając ramionom opaść z powrotem na łóżko, wpatrywał się w sufit. Na pewnym poziomie, nie mógł uwierzyć, że był jeszcze tutaj. Fizycznie i psychicznie. Czy w jego pokoju zawsze było tak cicho? Jezu, za każdym razem, kiedy brał głęboki oddech, jego klatka piersiowa bolała, jakby miał złamane wszystkie żebra. Każde dwa razy. A potem był kołowrotek tortur: Z każdym mrugnięciem powiekami, inna część straty grała na jego siatkówce - i zastanawiał się, czy może to było w jego śnie i dlatego się obudził. Część niego chciała zatrzymać nieustanne odtwarzanie. Inna część była przerażona, że gdyby tak się stało, to by oznaczało, że zaczął się proces zapominania, którym był tak zaniepokojony. Jak długo spał? Tkwił na łóżku może przez minutę lub dwie, a może to była godzina? Albo noc? Potem wyciągnął rękę i poklepał wokół w poszukiwaniu telefonu. Kiedy odwrócił ekran do góry, aby odczytać czas, były tam powiadomienia o nieodebranych połączeniach i smsach czy poczcie głosowej, ale nie miał siły, aby przejrzeć je wszystkie. Umieszczając komórkę z powrotem na łóżku, zdał sobie sprawę, że nie zarejestrował czasu. Gdzie była Selena? zastanawiał się. Zwracając się do sufitu, powiedział: "Jesteś tam?" Co widziała? Czy istnieją zaświaty?

571

Zabawne, że nie spodziewał się strachu, jaki go teraz ogarniał, ale chyba powinien. Pomysł, że nie wiedział, czy z nią wszystko było w porządku, czy nie po śmierci, był czymś z czym będzie musiał żyć. Dopóki sam tam nie przejdzie, pomyślał. A jeśli to była tylko wielka czarna dziura? Cóż, wtedy już nie będzie istnieć, żeby się tym martwić. Szczęśliwa myśl. Kiedy w końcu usiadł, sapnął gdy ból eksplodował w całym ciele jasne, jak gdyby emocjonalne cierpienie w jego duszy nie objawiało się w jego ciele, sztywnych mięśniach, obolałych kościach. To przez rytuał przygotowań. Może zniknie za dzień lub dwa. Wstał i skorzystał z łazienki. Umył zęby. Zastanawiał się czy jest głodny. Nie, jedzenie nie było priorytetem. Picie mogło być dobre. Jednak nawet te wewnętrzne myśli rejestrował, jakby z daleka, tak jakby krzyczał do siebie z drugiego końca boiska piłkarskiego. Skierował się z powrotem do swojej sypialni, podszedł do szafy i otworzył dwuskrzydłowe drzwi. Gdy rozbłysło światło, cofnął się. Mógł poczuć jeszcze jej zapach. A jej dwie szaty wisiały wśród jego ubrań. Idąc do przodu, wyciągnął do nich rękę, ale ostatecznie zawahał się nie dotykając białej fałdy tkaniny, zwłaszcza, że jego świeże rany mostka ponownie rozgorzały w bólu. To było, pomyślał, trochę jak przecięcie na jednym palcu, które nie bolało do chwili zgięcia kciuka - i to naprawdę piekło. Z wyjątkiem tego, że na znacznie większą skalę, oczywiście. Czy to tak miało wyglądać? On przeżywający swoje dnie i noce, natykający się losowo na jej rzeczy i wpadający z powrotem w głąb żalu? "Nie wiem, jak to zrobić", powiedział do jej ubrania, "bez ciebie." Ale mówił nie tylko o ubieraniu. Kiedy nie było żadnej odpowiedzi - ale bez przesady, jakby spodziewał się, że jej duch odpowie? - wziął najbliższe spodnie i koszulę, które miał w zasięgu, wrzucił je na swoje ciało i odszedł. Przez dobre dziesięć minut stał po środku pokoju i chciał poddać się pokusie wrzucenia wszystkiego wokół 572

do kosza. Ale jego ciało nie miało siły ani koordynacji, a jego emocje ciągle burzyły się gniewem, który czuł. Spojrzał na okno, które rozbiła Selena. Była wspaniała w swojej wściekłości, tak żywa, tak... Jasna cholera, wiódł siebie do szaleństwa. W drodze do drzwi, z przyzwyczajenia podniósł telefon, a następnie zatrzymał się przed wyjściem z pokoju. Był pewien, że nie był gotowy na litościwe spojrzenia czy wścibskie pytania. Ale okiennice były ciągle opuszczone? Tak. Więc miał nadzieję, że po Ostatnim Posiłku było już posprzątane i Psańce celebrują ich krótki odpoczynek zanim zacznie się czyszczenie w ciągu dnia. Wydawało mu się, że jest siódma godzina. Tak. Siódma ileś rano. Chwytając za klamkę z mosiądzu, czuł się jakby był z powrotem na dole w klinice, kiedy opuszczał pokój badań po całym tym czasie z ciałem Seleny: był to kolejny portal przez który musiał się przecisnąć. Nacisnął klamkę, zwolnił mechanizm i użył siły byNa pustej podłodze naprzeciwko jego sypialni, leżał nieprzykryty iAm, z głową na ramieniu, z w połowie upitą, zakręconą butelką Bourbona przytuloną do piersi jak wierny pies, brwi miał zmarszczone, jakby nawet we śnie miał do czynienia z gównem. Trez wziął głęboki oddech. Dobrze było wiedzieć, że mężczyzna wciąż był z nim. Ale nie budził kolesia. Stąpając ostrożnie, żeby nie przeszkadzać swojemu bratu, odkrył, że chciał odbyć tę pierwszą podróż w świat na własną rękę. Na dole płytkich schodów, znowu zawahał się z drzwiami - zastanawiał się, jak długo mu to zajmie zanim się przyzwyczai, po czym pchnął je. "...banda fotofobicznych maniaków". Kręcąc się, zmarszczył brwi. Lassiter, upadły anioł, był w drzwiach gabinetu Ghroma, z rękami na biodrach, czarno blond włosami związanymi w warkocz. "Lepiej okaż jakiś

573

pieprzony szacunek, bo inaczej nie zamierzam powiedzieć nawet jednej rzeczy, jakiej się dowiedziałem na mojej małej wycieczce na Terytorium". Z wewnątrz, słychać było różne rodzaje mruczenia. "Nie," powiedział Lassiter: "Chcę, żebyś powiedział, że jest ci przykro, Vhredny." To było dziwne. Jak obiektyw aparatu nabrał nagle ostrości, Trezowi wróciły wyostrzone zmysły, wracał jakiś jego cień dawnego siebie. "Czekam". Zapadła cisza. "Dobrze. I chcę pilota na najbliższe dni - dnie i noce." Niewiarygodne warczenie i ktoś rzucił czymś w faceta, na dywanie na zewnątrz pomieszczenia wyładowała podkładka pod szklankę. "Cóż, jeśli masz zamiar być ponownie paskudny -" Idąc za instynktem, Trez zdematerializował się, w tej samej chwili, kiedy Lassiter odrzucił płaszczyk dupka i strzelił bystrym wzrokiem w kierunku, gdzie stał Trez. Jego obecność została zarejestrowana. Ale nie chciał tego ponownie. Przemykając wzdłuż dywanu, wsączył się do gabinetu, gdy Lassiter wchodził do środka, zamknął drzwi i skierował do Bractwa. "Mamy mapę?" zapytał Anioł. Uważając, aby trzymać się z daleka od czyichś nóg, by nie zobaczyli jego zmienionego stanu, Trez udał się do najdalszego rogu od psa Ghroma. Na szczęście George spał przy tronie swojego pana. Bractwo skupiło się wokół biurka Ghroma, gdy Butch rozwinął niebiesko-zielony, papier. "Tutaj," rzekł Anioł, wskazując palcem. "To miejsce, gdzie to znalazłem. Tam jest ściana oporowa, która biegnie wokół budynków. Mieszkania są tutaj i tutaj. Pałac... tutaj. Ochrona jest ścisła, i z tego powodu udało mi się zobaczyć, że zbierają swoje siły." Zbierają siły? pomyślał Trez. "Musimy dostać się do nich pierwsi," mruknął Ghrom. "Zaskoczenie jest najważniejsze. Nie chcemy, żeby przyszli do Caldwell." Co się, do cholery, dzieje?

574

"...nie mogą znaleźć tego domu. Nikt nie znajdzie tego domu," powiedział V. "Ale tak, ja zostanę z tyłu. Nie lubię tego, ale ktoś musi tu być w razie czego." Lassiter spojrzał przez biurko na Brata i udowodnił, że potrafił być poważny jeśli musiał: "Też tutaj będę." Przez ułamek sekundy, mężczyźni wpatrywali się sobie w oczy. "Dobrze" powiedział V. "To dobrze." "Gdzie jest iAm?" zapytał Ghrom. "Ostatnio jak go widziałem," odpowiedział Rankhor: "szedł na górę, by sprawdzić Treza i katastrofę." "Musimy mieć pewność, że utrzymuje Treza pod tym dachem. Nie chcę, żeby Cień został porwany w środku tego zamieszania. Byłbym szczęśliwy walcząc - cholera, ja się nie mogę doczekać - ale nie chcę żeby przetrzymywali biednego sukinsyna. Nie chcę się tym martwić." Co jest, kurwa? To wszystko było o nim? *** Trez został się w tym francuskim gabinecie z Braćmi i wojownikami, dopóki nie dowiedział się wszystkiego, co potrzebował wiedzieć - a potem musiał się ulotnić przed przybyciem Mordha, który przygotowywał swoich ludzi na północy w kolonii symphathów. Jego stary przyjaciel zjadacz grzechów wiedziałby, że tam był. Kiedy nadszedł czas, aby iść, nie zaryzykował. Wymknął się szparą pod drzwiami i kontynuował w dół schodami, przez mozaikowe foyer... i dalej, przechodząc przez miniaturowe luki w ościeży drzwi do przedsionka i drzwi wyjściowych. Na zewnątrz, słońce wznosiło się nad jesiennym krajobrazem, złote i różowe promienie uderzały w żółte, pomarańczowe i czerwone liście, jak również rozłożyste ciemno zielone kolczaste konary sosnowe i cedrowe. Nie przyjął formy, dopóki nie znalazł się w pewnej odległości od domu, chociaż kamery bezpieczeństwa bez wątpienia zarejestrują jego obecność. Dobrą wiadomością, jeśli można to tak nazwać, było to, że Bracia zostali aby 575

rozmawiać o nadchodzącej walce, więc nie będą oglądać gówna. A jeśli jeden z psańców zobaczy go tutaj? Po prostu założą, że był na spacerze, aby oczyścić głowę. Nie włożył kurtki, i był zadowolony. Uderzające zimno jeszcze bardziej go otrzeźwiało. Chociaż docierało do niego to wszystko przez dobrą godzinę, wciąż nie mógł uwierzyć w nic z tego: Królowa wypowiada wojnę Ghromowi i Bractwu. Przez ich odmowę wydania go. Zjadacze grzechów przechodzą na stronę wampirów. Nie mógł uwierzyć, że było tak wiele przygotowań w jego sprawie. "Selena?" Powiedział, pozwalając, by jego głowa odchyliła się tak, że patrzył w niebo. Brak gwiazd, ponieważ był dzień. Bez chmur. Nic tylko bladoniebieskie niebo. Trez myślał o tym czasie, kiedy próbował uciec z pałacu, a skończyło się na zabiciu wszystkich strażników s'Exa. Tak dużo rozlewu krwi. Tylko wtedy, to było mu obce. Jeśli myślał, że to było złe, cholera, będzie dużo gorzej, jeśli Bractwo pójdzie na Terytorium. Oni ostatecznie zwyciężą, ze zjadaczami grzechów na tyłach... będzie śmierć. Okaleczania. Więcej zniszczonego życia. Odwrócił się, spojrzał na wielką szarą rezydencję. Mimo ponurej elewacji, wewnątrz było pełno życia, miłości i rodziny. Jeśli ta wojna pójdzie do przodu, gdy on był w żałobie, ten straszny ból, spadnie jak deszcz na ten dom i ludzi. Nie umieściłby kogoś kogo nienawidził w swoich butach, w życiu w tej samotności i bólu serca. Nie mógł umieścić tych, których kochał, w miejscu gdzie był. Nie, jeśli był sposób, żeby to zatrzymać. W chwili, gdy podjął decyzję, promień światła słonecznego złamał się w poprzek dachu, rozlewając to niesamowite światło nad uporządkowanymi rzędami łupków.

576

Selena kazała mu przysiąc, że będzie w stanie bez niej żyć, a on jej przyrzekł, ale tylko dlatego, że zmusiła go do tego. To nie było tak, że wtedy wierzył w to co jej powiedział. Teraz jednak, gdy wyobrażał sobie wszystkie życia, które mógł ocalić, gdy mógł ochronić tych samców, samice i ich młode? "To jest tak blisko, jak mogę przyjść, moja królowo," powiedział do nieba.

Tłumaczenie: Fiolka2708

577

SIEDEMDZIESIĄT OSIEM Zajęło im to wieczność, aby dostać się do świętej sali astrologa. Albo przynajmniej tak się wydawało Catrze. Za każdym mijanym zakrętem, każdym korytarzem oczekiwała aresztowania czy zesłania do więziennej celi. Podczas drogi s'Ex ujawnił jej ukryte pomieszczenia i korytarze, o których nie miała pojęcia - i okazał się być niezmiernie zdolny: pewny krok, jasny umysł, zarówno ostrożny jak i agresywny. W końcu jednak, nie tylko dostali się do pałacu i na jego teren, ale i do najskrytszych obszarów jej matki, gdzie tylko niektórzy mieli dostęp i to tylko ci z najwyższym poziomem bezpieczeństwa. Jednak oni mieli co najmniej jedną przewagę: Strażnicy, którzy jej poszukiwali byli zajęci wypatrywaniem jej powierzchowności, przekonani, że szukali córki królowej, a reszta samców s'Exa zbierała się na centralnym dziedzińcu i przygotowywała do walki. To była ponura sprawa. Wszystko. Ale byli w stanie poruszać się szybciej i jak dotąd, bez problemów. Część jej chciała upewnić się, czy jej matka była w trakcie rytuałów, tak by nie spotkali jej przypadkiem w sali astrologa, ale nie mogła ryzykować ujawnienia swojej obecności. Mieli jedną i tylko jedyną szansę, aby dostać się do ewidencji. "Tutaj," wyszeptał s'Ex i zatrzymał się nagle. Skrzywiła się pod maską. "Wejście do sali znajduje się dalej, to nie to." "Nie, wejście jest tutaj." Uwalniając rękę z obszernego rękawa szaty, położył dłoń na ścianę. Natychmiast drzwi się rozsunęły, znikając w ścianie. Od razu też poczuła kadzidło, wiedziała, że byli blisko, a jednak otwarta przestrzeń była czarna jak smoła. Weszła w bez wahania, i czuła że za nią wchodził s'Ex. Gdy drzwiczki się zamknęły równie dobrze mogła mieć zawiązane oczy. Bardzo cicho s'Ex powiedział: "Wyciągnij rękę przed siebie." Gdy wykonała polecenie, poczuła coś szorstkiego.

578

"Idź w lewo," rozkazał. "Trzymaj rękę na ścianie, aby cię poprowadziła." Gdy to zrobiła, uderzyła prosto w jego pierś. "Przepraszam." Odwrócił ją wokół. "Twoje drugie lewo." Szurając nogami, ledwie mogła oddychać. Muszą iść równolegle do korytarza na zewnątrz, pomyślała, ta wewnętrzna przestrzeń była identyczna jak zewnętrzna. "Zbudowałem te korytarze" wyszeptał. "Znam je na pamięć." "Bardzo sprytnie-" "Stop". Słuchając jego rozkazu opuściła rękę. "Co teraz." "Spójrz w prawo". Na początku, nie widziała nic więcej niż ciemność. Z wyjątkiem... nie. Były drobne szczeliny świecące na czerwono w ścianie, jakby jakaś upiorna ręka rysowała wzór z kropek mistycznym piórem. Płytki, pomyślała z podziwem. Byli po przeciwnej stronie przegrody. Wyciągając rękę dotknęła ich. "Pozwól mi iść pierwszemu," powiedział. "I nie wychodź, dopóki nie powiem, że możesz". Przechodząc na bok, żeby mógł zamienić się z nią miejscami, patrzyła, jak jego ogromne ręce przecinają smugę subtelnego sześciennego wzoru... Gdy wszedł, płytki rozstąpiły się na łączeniu, które było nierówne. Z wyjątkiem tego, że nic nie pękło ani się nie rozsypało; nie było uszkodzeń konstrukcji budynku. Został po prostu zbudowany w celu posiadania takiego wejścia. W środku było dziwne, przytłaczające źródło światła. s'Ex wszedł do okrągłej sali z ząbkowanym sztyletem przed sobą, gotowy do ataku. "Czysto", syknął. Biorąc głęboki oddech, wyszła z ciemności do tego zdumiewającego światła. Tylko, że to nie było nic magicznego. To było normalne światło świec, rozstawionych w pokoju z pięknego czerwonego marmuru.

579

Poczekaj, nie, oświetlenie nie było spowodowane świecami. To było słońce, wlewające się przez ogromne, zakrzywione tafle szkła w suficie. A gdy była noc, można było obserwować i monitorować gwiazdy przez przezroczysty okulus. Poruszali się w milczeniu po całej przestrzeni, a ich miękkie podeszwy butów tłumiły kroki na czerwonej marmurowej podłodze. W środku pokoju, było wycięte koło w podłodze, być może na podium, które wzniesie się w górę jak to w recepcji pałacu? Nie było mebli, zasłon, nic, co mogłoby utrudniać koncentrację. Co ważniejsze, nie było nikogo wokół. Trzy pary drzwi. Były trzy pary drzwi... jedne, które otworzyli do przejścia. Drugie, które prowadziły prawdopodobnie do prywatnej rezydencji Głównego Astrologa. I następne… "Pokój z kronikami jest tam" powiedział s'Ex, wskazując na te trzecie drzwi. Oznaczone przez złote ościeżnice, a ponad nimi były wypisane słowa, święte miejsce nie może się mylić, i poczuła błysk zachwytu nawet pod presją czasu i okoliczności tłumiących wszystkie jej emocje. Poruszając się do przodu, wyciągnęła rękę"Nie. Twoja dłoń nie zadziała." s'Ex położył swoją na odpowiednim miejscu na gładkim, nieoznakowanym panelu i... Nic się nie stało. Spróbował ponownie. "Usunęli mnie z komputera. I jest szansa, że uruchomiłem alarm." Odwracając się do niej, powiedział: "Musimy się stąd wydostać. Teraz." "Nie! Muszę zobaczyć-" "Nie mamy czasu na kłótnie." Chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć z powrotem do tajemniczego przejścia. "Nie chcę mieć twojej śmierci na sumieniu." Szarpiąc w odwrotną stronę, wypaliła: "Myślę, że moja matka zmieniła zapisy narodzin!" s'Ex zamarł. "Co?"

580

Catra ciągnęła go w przeciwnym kierunku i dotarła do nikąd. Równie dobrze mogła być przywiązana do drzewa. "Nie mogę być pewna, dopóki się tam nie dostanę. Wierzę jednak, że ona celowo zmieniła zapisy narodzin dla jej własnych celów. Muszę się tam dostać, aby się upewnić. Proszę." s'Ex sięgnął i zdjął nakrycie głowy, a gdy spadło na gładką czerwoną podłogę, jego oczy się zwęziły i błysnęły zielenią. "Jak pewna" zapytał. "Stawiam na to swoje życie. I twoje." Jego decyzja została podjęta, gdy patrzył na zamknięte drzwi - a potem, bez żadnego zamieszania, zrobił dwa skoki w ich kierunku... i wbił ząbkowane ostrze prosto w to, co okazało się być łączeniem. Albo to, albo po prostu zrobił nowe. Umieszczając dłonie na rękojeści noża, użył ogromnej siły i usłyszała crack! Zrobił wejście do małego złotego pokoju. "Zrób to szybko," powiedział ponuro. Catra nie marnowała czasu. Biegnąc po kamiennej podłodze, wskoczyła do środka i poślizgnęła się na złotej powierzchni, odrzucając ramiona na boki dla złapania równowagi. Liczby. Widziała tysiąc złotych szuflad oznaczonych numerami. Wszystko było ułożone według dat urodzenia, a nie nazw. Zamknęła oczy i zaklęła. Nie miała pojęcia, kiedy urodził się Trez. Z wyjątkiem, zaraz - wysoko po prawej stronie, znajdowały się dwie szuflady, które nie były złote. Były białe. Serce jej waliło, ręce drżały, uniosła się na palcach i wyciągnęła jedną z góry. Szuflada była tak głęboka, jak jej ramię, i musiała złapać tył żeby zawartość się nie wysypała. Nie, miała przykrywę. Odłożyła ją na podłogę i otworzyła, znalazła tam cztery arkusze zwiniętego pergaminu, każdy przewiązany wstążką z jedwabiu i zabezpieczony czerwonym woskiem, oznaczonym gwiazdą królowej. Inne nie były oznakowane. Jeden z nich był mniejszy niż inne. Wyjęła pierwszy i złamała pieczęć, rozwijając dokument na podłodze. Był to stary pergamin pęknięty w kilku miejscach i tak mocno zwinięty, że

581

musiała podłożyć kawałek pod szufladę i klęczeć na drugim końcu, aby utrzymać go płasko, żeby mogła zobaczyć wykres powyżej. Święte symbole i napisy czarnym piórem były przeplatane z niezliczonymi czerwonymi i złotymi kropkami, które, kiedy odchyliło się pergamin do tyłu, tworzyły konstelację. To był wykres urodzenia matki. Pozwoliła zwinąć się pergaminowi i umieściła go na boku. Następny... był jej wykresem, i ten także był trudny do rozwinięcia. Trzeci… Trzeci rozwinął się jak tylko złamała pieczęć i gdy pochyliła się, aby go przeczytać, pachniał słodkim zapachem świeżej farby i lakieru, który został naniesiony na pergamin. Ten nowy schemat był wykresem niemowlęcia i rytuału śmierci, został oznaczony w każdym rogu czarnymi gwiazdami pokazując, że dusza dziecka została zwrócona do nieba. Albo przynajmniej, taka była jej interpretacja. Po chwili smutku, odłożyła go na bok. Czwarty, mniejszy, musiał być Treza. I rzeczywiście, kiedy rozłożyła go, zobaczyła, że miała rację. Z jednej strony, były zapisy, że był to mężczyzna, urodził się z bliźniąt ten doniosły moment narodzin, który spowodował zainteresowanie Trezem i iAmem. Catra pamiętała jak wszyscy pracownicy pałacu całe życie rozpamiętywali o niezwykłym i szczególnym wydarzeniu. Jego wykres nie był tak duży jak trzy inne, ponieważ nie był wykresem królewskim, ale w narożach pergaminu były złote gwiazdy, pokazując wzniesienie się na wyżyny dworu Cieni. Siedząc na piętach, czytała jego zapisy i symbole. Potrząsnęła głową. Była tak pewna... a jednak wszystko wydawało się w porządku. "Spokojnie," usłyszała jak s'Ex mówił, w okrągłej sali. "Albo, mimo, że nie chcę, będę musiał was wszystkich zabić." Wyrywając się, Catra spojrzała przez dziurę, którą zrobił dla niej s'Ex. Trzech strażników, ubranych na czarno z wyciągniętymi nożami, otoczyło kata. Och, gwiazdy... co ona najlepszego zrobiła?

582

Zrobiła straszny błąd przychodząc tutaj. Arogancko myślała, że odkryje jakąś tajemnicę, by ich wszystkich uratować. A teraz, nie było gdzie uciekać. Nie da się wygrać, bo oni byli zapewne dopiero pierwszą eskadrą z wielu, które zostały na nich wysłane. Nie chciała umrzeć. Sięgając do przodu, wzięła drugą, cienką, ciężką szufladę. To była jedyna broń, musiałaZ jakiegoś powodu - a później się zastanawiała, dlaczego - gdy wykres Treza zwinął się ponownie w rulon, spojrzała na niego w dół. Gdy tu weszła podłoga była idealnie czysta, bez kurzu pokrywającego jej powierzchnię, bez zadrapań, bez rys. Ale teraz były tam kawałki farby... i małe płatki... wokół miejsca, gdzie leżał wykres. Marszcząc brwi, odłożyła szufladę na bok i ponownie rozwinęła pergamin. Gdy w pokoju obok, rozległy się odgłosy walki, pomruki i jęki brzmiące tak bardzo głośno, tak blisko, pochyliła się nad świętym pismem. W środku wykresu, część farby odprysnęła. Dziwne... Westchnienie, które opuściło jej usta było wynikiem zaciśniętej klatki. By upewnić się, że nie było to tylko jej wyobrażenie, ponownie przeglądała to, co myślała, że widzi. Potem drapała paznokciem zatuszowane napisy. "Och... losie..." szepnęła. Wstając na nogi, krążyła wokół półek, gdzie były przechowywane wykresy s'Hisbe. Jej oczy krążyły, szukając konkretnej daty urodzin, a kiedy znalazła właściwą szufladę, wysunęła ją, umieściła na podłodze, i uniosła wieko. Zapisy cywilne były związane łańcuchami, które miały małe znaczniki, nie były ułożone w żadnej szczególnej kolejności, niekiedy dwadzieścia różnych pergaminów było zwiniętych razem. Dysząc, trzęsącymi się rękami, przeglądała je tak szybko, jak tylko mogła. Gdy znalazła ten, którego szukała, rzuciła się z powrotem do badania dokumentu. 583

Umieszczając je obok siebie, z szufladą na samym szczycie, rozwinęła je. Rzeczywiście, po środku drugiego była łatka z tuszu, wykonana z pieczołowitością, że zmiany nie zostały zauważone w odpowiednim czasie. Minęło jednak wiele lat i tusz postarzał się. Ścierając tusz, odkryła... że w rzeczywistości... Namaszczonym nie był Trez. Z pary bliźniaków, on urodził się drugi, a nie pierwszy. To iAm był świętym mężczyzną. Mimo śmiertelnego zagrożenia z zewnątrz, puściła zapisy i położyła ręce na swojej twarzy. Dlaczego ich zamienili? Czemu"Księżniczko" krzyczał s'Ex. "Musimy stąd uciekać-" "Zmieniła wykresy." "Co?" Catra spojrzała na niego przez ramię, i cofnęła się na widok krwi na rękawach, szaty, jego twarzy i rękach. Ale nie było czasu, aby się tym przejmowała. "Królowa zamieniła zapisy niemowląt, Treza i iAma. Nie wiem, dlaczego". Zwróciła się wykresów. "Wszystko jest tutaj. Naczelny Astrolog jest tym, który przygotowuje najświętsze wykresy dla rodziny królewskiej, nie Tretary. Więc musiał to zrobić, i AnsLai musiał wiedzieć. Ale jakie z tego będą korzyści - Za tobą!" Krzyknęła. Gdy strażnik, który pojawił się za plecami s'Ex podniósł nóż nad głową, kat obrócił się wokół z własnym ostrzem na wysokości szyi. W mgnieniu oka, s'Ex obezwładnił strażnika przecinając mu gardło, trysnęła czerwona krew. Przerażona tym widokiem śmierci Catra, czuła, że jej umysł odlatuje, jak widz oglądający walkę, która okazała zbyt brutalna. Ale, tak jak mówił s'Ex o żalu, nie mieli tego rodzaju luksusu. Zwijając pergaminy, umieściła wykresy Treza i iAma z jej i jej matki w pudle. Niemowlęcia, córki s'Exa wciąż leżał na podłodze, i niemal zostawiła go za sobą. W ostatniej chwili jednak, wyciągnęła rękę i zaczęła zwijać - i wtedy poczuła dziwny chłód. W środku. Dlaczego pergamin miałby być zimny? 584

Rozpłaszczyła ponownie wykres... i biegła palcami po powierzchni. Kiedy dotarła do środka, poczuła subtelne zmiany temperatury. Ponieważ zagęszczony obszar farby wciąż się suszył. To było źródłem słodkiego zapachu. Wykres dziecka również zmienili. "Czas minął, księżniczko," szybko powiedział s'Ex. "Musimy-" "Daj mi swój nóż." "Co?" "Wyczyść i daj mi swój nóż," rozkazała, wyciągając rękę.

Tłumaczenie: Fiolka2708

585

SIEDEMDZIESIĄT DZIEWIĘĆ Ostatnią rzeczą jaką zrobił Trez zanim zdematerializował się z dala od rezydencji Bractwa było zostawienie swojej komórki. Napisał do brata zaledwie dwa słowa. Osiągnąłem równowagę. A potem wrócił do schodów i położył komórkę na zimnym kamieniu. Chwilę później, już go nie było. Nie oglądał się za siebie... nie wahał... nie miał żadnych złych przeczuć. Walka była skończona. Długi czas walki, który definiował jego życie osiągnął swój kres. Ponownie zescalił się tuż przed wielkimi bramami s'Hisbe. Idąc do przodu, wiedział, że natychmiast zostanie zauważony w kamerach bezpieczeństwa, i dobrze. Nie było konieczności zapowiadania się przez telefon, co było dobre dla ludzi, usłyszał kliknięcie i dwa ciężkie panele rozsunęły się. Po raz pierwszy od wielu lat, z powrotem postawił stopy na ziemi swoich ludzi, był gotów nigdy stąd nie wychodzić. Strażnicy westchnęli, gdy go poznali, i natychmiast został otoczony kręgiem mężczyzn odzianych w czarne szaty. Nie dotykali go jednak. Mieli zakaz wchodzenia w kontakt z jego świętym ciałem. I rzeczywiście, nie było potrzeby, aby prowadzili go siłą. Był tu z własnej woli. Był fałszywym darem dla tradycji. Jego ciało nie było zdolne do skojarzenia z kobietą, nie bardziej jak był eunuch. Był martwy od pasa w dół w tym temacie, więc jakiekolwiek dynastyczne nadzieje miała królowa, nie potoczą się po jej myśli. Nie dbał o to. Mogli zrobić z nim co chcieli. Zdał sobie sprawę, że Selena zabrała go ze sobą. Jego dusza odeszła jak i jej - z tą różnicą, że jego ciało jeszcze żyło i nie zatrzymało swojego funkcjonowania. Ale może królowa zajmie się tym dla niego.

586

Kiedy stanie się jasne, że nie był w stanie wykonywać swoich obowiązków, prawdopodobnie będzie musiała go zabić. Wszystko jedno. Jedyne co wiedział, jedyne na czym mu zależało, to żeby jego brat był już wolny od obciążeń, które od dawna ciągnęły go w dół, a Bractwo i ich rodziny były bezpieczne. Tylko to się liczyło. Po drodze do pałacu, zdejmował ubrania, rozpiął koszulę i pozwolił jej spaść na ziemię. Skopał buty. Zrzucił spodnie. Był nagi w zimnym jesiennym słońcu, gdy podszedł do drzwi pałacu. AnsLai, arcykapłan, czekał na niego. I chociaż głowa samca została przykryta kapturem, nie miał siatki na swojej twarzy, więc jego zadowolenie było oczywiste. "Wspaniale, że tu przyszedłeś" samiec zaintonował, kłaniając się w pas. "Pochwalam twoje opanowanie i oddanie, choć być może to trochę późny manifest obowiązku." Po tym, wielki biały marmur wejściowy rozstąpił się i ujawnił biały korytarz, który, gdy Trez na niego spojrzał, zdawał się trwać w nieskończoność. Przez chwilę pomyślał o tym, jak on i Selena obejmowali się w tunelu w centrum szkoleniowym, trzymając się razem. Ta nieskończoność mówiła, że ona była nadal w nim. I to będzie musiało dać mu energię, cokolwiek nastąpi dalej. Strażnicy przed nim rozstąpili się, a on poszedł dalej, robiąc bosymi stopami płytkie kroki. Gdy podszedł do AnsLai, najwyższy kapłan skłonił się ponownie. "Teraz musisz przejść ceremonię oczyszczenia". *** "Weź ten, będzie poręczniejszy." Zamiast dać Catrze nóż, o który poprosiła, kat przekazał jej mniejszy, z gładkim ostrzem.

587

Pochylając się w dół nad wykresem niemowlęcia, pracowała szybko, używając ostrego noża jak brzytwy, próbując znaleźć szczelinę pod dodaną farbą. "Zróbmy to gdzieś indziej, Księżniczko," powiedział. "Musimy - cholera, zostań tutaj." Tak była skoncentrowana nad delikatną operacją, że ledwo zauważyła jego odejście. Jeśli zrobiłaby to zbyt szybko lub zerwała zbyt wiele, zniszczyłaby to, co było pod spodem... W końcu łatka poluzowała się, a następnie odlepiła całkowicie. Na szczęście, atrament, którym zostały wykonane napisy za pierwszym razem zabarwił pergamin, wsiąkając we włókna papieru. Zamknęła oczy i zachwiała się. Zmienili również zapisy dziecka. Noworodek był prawowitym następcą tronu, zgodnie z wytycznymi gwiazd. Gdy uświadomiła sobie konsekwencje, Catra otworzyła powieki i spojrzała przez ramię. s'Ex tyłem do niej walczył z kimś - albo raczej ten ktoś chciał się wyrwać z uścisku kata. Gdy s'Ex odwrócił się, Naczelny Astrolog, w swojej czerwonej szacie, stał naprzeciwko jego ogromnego ciała, zamknięty w uścisku, który był tak silny, że słyszała jego ciężki oddech pod uroczystym kapturem. Mocnym szarpnięciem, s'Ex zdjął to co okrywało głowę samca. Pod kapturem, Astrolog był przerażony, a jego strach jeszcze wzrósł, jak dodał dwa do dwóch i wyraźnie stwierdził, że patrzył na kobietę, której nikt nie mógł zobaczyć. "Tak, teraz będę cię musiał zabić, bo widziałeś księżniczkę" powiedział s'Ex. "Ale najpierw kilka pytań." Catra spojrzała w dół na wykresy i pomyślała... że to co ona tutaj znalazła, powinno jeszcze bardziej wystraszyć Doradcę jej matki. Jak tylko s'Ex się dowie... "Powiemy mu, co już odkryłaś" powiedział s'Ex, ciągnąc mniejszego mężczyznę za sobą. "Zapytamy go, dlaczego wykresy zostały zmienione?" Catra wpatrywała się w kata.

588

Coś w jej twarzy musiało zdradzić jej emocje, bo s'Ex zmarszczył brwi. "Dlaczego tak na mnie patrzysz?" Z roztargnieniem, zauważyła, że szara szata kata zabarwiła się jeszcze bardziej krwią. Nie zawahał się co do żadnego z mężczyzn, którzy starali się atakować, pomimo faktu, że wyszkolił ich, pracował z nimi i bez wątpienia był z nimi w jakiś sposób spokrewniony. Jeśli ujawni te fakty, które znalazła? Cóż, jeśli tak, to, oprócz tego nadwornego Astrologa i bez wątpienia AnsLai, Królowej... matki Catry... samicy odpowiedzialnej za prowadzenie s'Hisbe... oni wszyscy umrą. I Catra poczuła... Tak naprawdę nic nie czuła. Ta kobieta była jej przywódczynią, nie rodzicem - i Królowa złamała tradycje dla swoich własnych celów. To było jedyne wytłumaczenie, szczególnie biorąc pod uwagę to, co kobieta powiedziała w komorze rytualnej. Catra odezwała się do Głównego Astrologa. "Te wykresy zostały spreparowane. Zakładam, że ty to zrobiłeś." Samiec odwrócił głowę tak, by jej nie widzieć, ale s'Ex nic sobie z tego nie robił. Zagryzł ząbkowane ostrze, trzymając broń między zębami, i klepnął wolną ręką jego czaszkę. Potem przemówił ze stalą w ustach. "Księżniczka zadała pytanie. Proponuję odpowiedzieć." Gdy nie było odpowiedzi, tylko otwarte usta bez słowa, s'Ex na nią spojrzał. "Zamknij oczy". Pokręciła głową. "Rób, co musisz. Mną się nie martw." s'Ex przeklął, ale potem chwycił dłoń Astrologa, odzianą w rękawiczkę i ścisnął tak mocno, że samiec jęknął... a następnie gwałtownie krzyknął, kiedy kości zostały złamane. Potem s'Ex wyjął sztylet ze swoich ust i umieścił go z powrotem na gardle Astrologa. "Teraz, odpowiesz na pytania?" "Tak! Zmieniłem wytyczne gwiazd!" krzyknął mężczyzna. "Zmieniłem wykresy! Nie chciałem tego zrobić, ale Królowa tego zażądała! Byłem zobowiązany do zachowania tajemnicy!" 589

"Czy AnsLai wie?" Zapytała Catra. "Nie! On nie wie! Nikt nie wie!" Eksplozja słów wydawała się spowodowana zarówno ze względu na zagrożenie przed którym stał, jak i świadomością czystości sumienia, która od dawna go niepokoiła. "Nie chciałem tego!" Samiec zaczął płakać. "To jest naruszenie mojej świętej pozycji, ale ona powiedziała, że zabije wszystkich z mojego rodu powiedziała, że zabije moją kobietę, moje młode... moich rodziców..." "Dlaczego zamieniono wykresy Treza Latha i jego brata? Nie rozumiem, dlaczego była konieczność zamiany jednego na drugiego." "Prawdziwy Namaszczony, dziecko urodzone jako pierwsze, iAm, był chorowity. Nie oczekiwano, że przetrwa noc, a tym bardziej dożyje do dorosłości. Królowa chciała jednego ze świętych bliźniaków dla ciebie, Wasza Świątobliwość, więc kazała mi zmienić wykres dla drugiego syna, który był żywotny i silny. To był powód." Catra wzięła głęboki oddech. W ciszy, która nastąpiła, wiedziała, że to, co zaraz powie zmieni wszystko. Gwałtownie. Odwróciła wzrok z powrotem na s'Exa. Kat był nienaturalnie spokojny, z jego ogromnego ciała emanował spokój, który wydawał się być ciszą przed burzą. Spokojnym głosem, powiedział: "Powiedz mi". Jakby już wiedział. Odwróciła się do wykresu, zwinęła go i umieściła w dużym złotym pudle wraz z innymi. Następnie wstała i zbliżyła się do kata i mężczyzny. "Daj mi nóż," ponownie powiedziała do s'Exa. Tylko tym razem z innego powodu. "Czemu." "Ponieważ musimy go utrzymać przy życiu." Spodziewała się, że będzie się z nią kłócić, i była w szoku, gdy s'Ex przerzucił broń i podał jej rękojeść - bez komentarza. Ważył prawie tyle samo co szuflady.

590

"Teraz go puść. Musisz go puścić", powiedziała. "Nie będzie uciekać, bo jestem jedyną osobą, która może uratować mu życie. Puść go, s'Ex. Nakazuję ci." Gdy kat zastosował się do nakazu, Naczelny Astrolog opadł na ziemię, jakby nie był więcej niż materiałem. I był cwany. Przeciągnął się kilka stóp dalej. Zawieszając spojrzenie na s'Exie, powiedziała głośno i wyraźnie: "Teraz, Astrologu, powiedz mu, dlaczego został zmieniony wykres jego córki."

Tłumaczenie: Fiolka2708

591

OSIEMDZIESIĄT Zadzwonił telefon. Gdy Paradise usiadła, opierając się o gigantyczne wezgłowie łóżka, przesunęła oczy ponad subtelnym dzwonieniem w poprzek biurka. Przynajmniej, odebranie telefonu dałoby jej coś innego do roboty niż siedzenie w tym podziemnym apartamencie i zadręczaniem się tym, co może zdarzyć się z nadejściem zmroku. Jej ojciec był absolutnie rozwścieczony tym, że wciąż odmawiała powrotu z nim do domu, nawet w świetle groźby przeciwko wszystkim wampirom ze strony s’Hisbe. Ale ona czuła, że musi stanąć w swojej obronie, pomimo zmiany okoliczności. Jeśli zawali? Byłoby tak jakby cofnęła wskazówki zegara w swoim życiu. I przylgnęła do swojej broni, nawet wtedy gdy przypominał jej, nie żeby to było konieczne, że już stracił jej mahmen i nie chciał stracić również jej w zimnym uścisku śmierci. Gdy wypowiedziała po raz ostatni i ostateczny „Nie idę,” popatrzył na nią jakby była kimś obcym. I być może była. Riiiiiiiing. Może to był jej ojciec. Raczej, nie mogła sobie wyobrazić, że udał się na spoczynek. Pomimo, że spróbowałby raczej napisać wiadomość albo zadzwonić na komórkę. Przesuwając nogi na skraj materaca, zeskoczyła i podbiegła do telefonu. Podnosząc słuchawkę, powiedziała, „Dzień dobry, w czym mogę pomóc?” To był męski głos, ale nie jej ojca z linii krwi. To był ten, który dzwonił wcześniej z s’Hisbe, który wydał dekret o wojnie, tym dziwnie akcentowanym tonem: „Mam wiadomość dla twojego Króla, Ghroma, syna Ghroma. Królowa pragnie mu podziękować za błyskawiczny powrót jedynego Namaszczonego. Zastosowanie się Ghroma to decyzja mądrego lidera i

592

samca, i z wielką przyjemnością uspokajam go, że nie zostaną podjęte żadne militarne działania oraz, że istnieje, jeszcze większe, porozumienie pomiędzy naszymi narodami.” Klik. Paradise spojrzała na telefon. Czy miała takie prawo? Kładąc dwa palce na widełkach, oczyściła linię, a kiedy ponownie powrócił sygnał wybierania, wystukała numer ojca na przyciskach. Albo próbowała to zrobić. Trzęsła się tak bardzo, że nie mogła prawidłowo wystukać sekwencji. Kiedy w końcu zaczęło się wybieranie, dyszała ciężko. „Witam –„ „Ojcze!” Przerwała mu. „Ojcze, zadzwonili ponownie –„ „Paradise! Jesteś bezpieczna –„ „Tak, tak, musisz mnie wysłuchać! Zadzwonili ponownie, z s’Hisbe – mówili, że Ghrom oddał…” Co to było? „… tego jedynego Namaszczonego? Powiedzieli, że wszystko jest w porządku – mam na myśli, że odwołali wojnę!” Głupi sposób przekazania takiej wiadomości, pomyślała z tyłu głowy. Jakby przyjęcie urodzinowe zostało odwołane z powodu złej pogody? „O czym ty mówisz?” Powiedział powoli jej ojciec. „Ghrom nie wydał im Treza.” „Może zmienił zdanie?” „Rozmawiałem z nim o świecie. Bractwo wysłało swojego dziennego emisariusza, który miał zebrać informacje o Terytorium. Cokolwiek on… Będę musiał do niego zadzwonić.” „Postarasz się dać mi znać co się dzieje?” „Postaram się.” „Kocham cię,” wypaliła. „Och, Paradise, ja też cię kocham. Zostań w podziemiach.” „Obiecuję.” Gdy odłożyła słuchawkę, uświadomiła sobie, że modli się aby miała szansę osobiście go przeprosić. Pomimo, że przypuszczała, że był to impuls czteroletniej dziewczynki, która chciała być grzeczna. 593

Bez względu na to jaki będzie wynik konfliktu z Cieniami, nie zamierzała ustępować. Groźba wojny była dobrym przypomnieniem, że miała tylko jedno życie do przeżycia. Więc, lepiej liczyć dokładnie. *** Kiedy s’Ex napotkał niezachwiane spojrzenie Księżniczki, zdecydował, że była bardzo sprytna rozbrajając go i zabierając z jego zasięgu Głównego Astrologa, zanim wyciągnął odpowiedź do której został sprowokowany. Ale wyjaśnienie nie było konieczne; wiedział „dlaczego” były zmiany na wykresie. Astrolog jąkał się przy swoich słowach. „Dziecko było prawowitym spadkobiercą tronu, zajmującym twoje miejsce, Księżniczko. Ale Królowa nie chciała przedstawiciela z linii krwi plebsu na tronie. Wiedziała, że egzekutor był reproduktorem. Zmusiła mnie do zmiany czasu urodzenia o cztery minuty i trzydzieści dwie sekundy – co umieściło młode w niekorzystnym położeniu szóstej planety od słońca.” Na raz, dźwięk żałosnego krzyku jego córki rozległ się w umyśle s’Exa… a potem wypełnił krwioobieg. Jego piersi zaczęły pompować ciężki oddech. Pięści się zacisnęły. Jego serce podskoczyło… a następnie wolno ustabilizowało, w miarowe uderzenia zabójcy. Księżniczka podała mu jego ostrze. Jej oczy były pełne smutku, ale również bardzo, bardzo jasne. Drżącym, ale także silnym głosem, wypowiedziała cztery słowa. „Rób to, co musisz.” Wiedziała, że właśnie skazała na śmierć swoją matkę. Ale prawda wyszła na jaw, a on nie zawahałby się pomścić mordercy jego krwi. Ręką, którą walczył, zaakceptował ząbkowane ostrze – i skierował koniuszkiem ku twarzy. Dwoma szybkimi cięciami w dół swoich policzków, naznaczył się. 594

Jedno dla córki, której nigdy nie poznał. Drugie dla krzywdy, którą zamierzał naprawić. Gdy odwrócił się w stronę wyrwy w ściance działowej, był zdeterminowany – ale jeszcze się zatrzymał. Okręcając głowę przez ramię, zawiesił spojrzenie na Głównym Astrologu. Gdy mężczyzna skurczył się w śmiertelnym strachu, s’Ex powiedział, „Jeśli moja córka miała być spadkobierczynią, kto teraz jest następczynią Królowej?” „N-n-nastę-p-p-p-czyni.” Samiec wskazał na Księżniczkę. „Ona ma prawowite roszczenie do tronu. Jej zapisy nie były zmieniane. Byłaby następna w linii po twojej córce, a wraz z jej śmiercią, to ona jest prawowitą następczynią–„ „Morderczyni,” wtrącił, „mojej córki, masz na myśli.” Spojrzał na Księżniczkę. Nie wydawała się przejmować reperkusjami tego, co przed chwilą zostało powiedziane. Nie okazała nawet, że słyszała iż ma zostać Królową. Zamiast tego, przytulała długie, cienkie, złote pudełko do piersi odzianej w strój pokojówki, jej głowa była pochylona. Łzy uderzały w lśniący, żółty metal, spadając z jej oczu. „Ty musisz rządzić,” obwieścił s’Ex. „Musisz chwycić stery tej społeczności i rządzić właściwie. Słyszysz mnie? Zatrzaśnij emocje i przygotuj się na to, co ma się wydarzyć.” Jej spojrzenie poszybowało do niego. „Ona była moją siostrą. Zabili… moją siostrę.” s’Ex cofnął się na chwilę. To była ostatnia rzecz na świecie, którą spodziewał się od niej usłyszeć. I nagle, rzeczywistość ich wspólnego żalu, uderzyła go, a on był tym dziwnie poruszony. Podchodząc do Księżniczki, objął jej twarz i uniósł do własnej. Pocierając jej policzki, schylił się i przycisnął swoje usta do jej czoła. „Dziękuję za to,” szepnął. „Co?” On tylko pokręcił głową i się cofnął. „Ty.” Zwrócił się do Głównego Astrologa. „Masz o nią zadbać. Wierzysz w swoje tradycje, nienawidziłeś 595

swoich kłamstw? Udowodnij to, robiąc wszystko żeby przetrwała – za około dziesięć minut ona zostanie twoją Królową.” Natychmiast, samiec zaszurał nogami i rozpłaszczył się na podłodze, przykładając czoło do skrwawionego czerwonego marmuru u stóp samicy. „Przez wszystko co jest zapisane w gwiazdach, będę służył Królowej Catra Vin SuLaneh etl MuLanen deh FonLerahn do ostatniego uderzenia mojego serca i ostatniego oddechu moich płuc.” s’Ex wyczuł szczerość i wiedział, że nowa Królowa będzie bezpieczna. „Masz tu ceremonialne szaty czy nie?” Główny Astrolog odpowiedział z podłogi. „Mam.” „Ubierz ją. Za dwadzieścia minut głowa jej matki będzie u stóp tronu. Przyprowadź tam Catrę, żeby ceremonia zmiany władzy została zakończona.” „Co z Tobą?” Powiedziała Catra. „Będziesz tam również? Proszę, powiedz mi, że tam będziesz.” „Martw się o siebie, moja Królowo. Jesteś o wiele ważniejsza niż jakakolwiek osoba w tym pokoju, w tym pałacu, na tej ziemi.” Z tymi słowy, odwrócił się i zniknął w ukrytym przejściu.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

596

OSIEMDZIESIĄT JEDEN Czyszczenie i konserwacja broni wojownika było świętym obowiązkiem, sposobem na uhonorowanie połączenia pomiędzy wojownikiem, a jego narzędziami. Gdy Rankhor siedział z pochyloną głową nad drugą ze swoich ulubionych czterdziestek, słodki zapach detergentu do metalu był znajomy jak dźwięk jego własnego głosu. W sypialni mógł wyczuć napięcie Mary. Ale nie wymówiła ani słowa. „Będę ostrożny,” powiedział jej, wstawiając puszkę ze sprayem do jego pudełka z przyborami do czyszczenia broni. „Obiecuję… Będę naprawdę ostrożny.” Dał słowo, nawet jeśli wiedział, że prywatne prawo decydowania było tylko częścią batalii o przetrwanie. Będąc świadomym swojego otoczenia, zabezpieczając tyły, mając swoich braci, którzy mieli na niego oko – wszystko będzie dobrze, na pewno. Zawsze, jednak, istniał element szczęścia. Albo przeznaczenia. Fatum. Jakkolwiek zechcesz to nazwać. „Wiem, że będziesz,” powiedziała cienko. Przeciągnął skrawkiem irchy po lufie z jednej strony i w dół. „Jeśli nie… wrócę do domu, jednak.” Przerwał. Chciała usłyszeć pytanie, które zada. Dał jej wystarczająco dużo, aby poszła dalej. „Znajdę cię,” wydusiła. „Jakoś cię znajdę.” Kiwnął głową – i pomyślał, że prawdopodobnie powinien do niej podejść, ale nie zniósłby bliskości. Jako, że był na krawędzi rozpadu, a w zanadrzu, wraz z nadejściem zmroku, czekała wojna nie mógł sobie pozwolić na emocje. „Ja po prostu nie mogę znieść myśli, że zostaniesz ranny,” powiedziała, dmuchając w chusteczkę i osuszając oczy. „To martwi mnie nawet bardziej niż śmierć.”

597

No tak, ponieważ został im przyznany cud – który wypłaci dywidendę gdyby śmierć próbowała ich rozdzielić. Pomyślał o Trezie i zebrało mu się na wymioty. Boże… wzrok tego samca, gdy rósł pieprzony stos pogrzebowy, wytatuował się w jego mózgu. Nagle, rzucił broń i tkaninę na kolana. „Jestem okropną osobą. Jestem naprawdę straszliwym pieprzonym dupkiem.” Po drugiej stronie, Mary znowu pociągnęła nosem. „O czym ty mówisz?” Zmusił się do podjęcia czyszczenia, głównie dlatego, że gdy spojrzał jej w oczy, nie mógł tego powiedzieć. Do diabła, może nie powinien jej mówić – mimo, że nigdy nie miał przed nią tajemnic. „Ja, ach… Nienawidziłem tego przez co przeszli Trez i Selena. To samo z Thorem.” Znikąd, przypomniał sobie jak siedział w zbajerowanej karetce Mannego i żądał żeby uratował Wybrankę. Jakby rozkazanie lekarzowi, żeby wynalazł lek gwarantowało, że to się stanie. Wtedy mignęła mu przed oczami Layla, dołączająca do nich na zewnątrz, gdy płomienie ryknęły w niebo. Ciężarna Layla, która nosiła bliźniaki Khilla, na litość boską. Wyglądająca jakby miała wyzionąć ducha z powodu żałoby po odejściu jej siostry – do punktu w którym Rankhor nie był jedynym martwiącym się o jej ciążę, jej życie, życie młodych. „Jestem dupkiem,” szepnął. „Mów do mnie, Rankhor.” „Cieszę się, że to nie byliśmy my,” wydusił. „Tak bardzo ich wszystkich kocham, i nosiłem z nimi żałobę… Jestem tak kurewsko szczęśliwy, że cię nie straciłem…” Łzy napłynęły mu do oczu. I jego shellan podeszła do niego.

598

Kiedy wzięła jego broń i odłożyła na bok, a następnie zawinęła swoje ramiona wokół niego, szepcząc mu do ucha słowa wsparcia, poczuł się jeszcze gorzej. To mu po prostu przypominało to, czego Trez już nie będzie miał – Boom! Boom! Boom! „Rankhor,” szczeknął V z korytarza. „Trez sam się oddał w ich ręce.” Rankhor wyprostował się i otarł łzy. „Co?” Usuwając Mary z drogi, wyskoczył do drzwi i gwałtownie otworzył. „Co ty, kurwa, mówisz?” „Słyszałeś – spotkanie u Ghroma. Teraz.” Gdy Brat odwrócił się, żeby odejść, Rankhor chwycił V za ramię. „Jesteś pewny?” „Właśnie był telefon z s’Hisbe.” „Czy iAm wie?” To zatrzymało Brata, i on spojrzał w sufit. „Cholera.” „Jesteś pewien, że Treza nie ma w domu?” „Nie ma, zniknął. Sprawdziłem nagranie z kamery bezpieczeństwa. Zostawił swój telefon na kamiennych schodach i zniknął około godziny temu.” „Cholera… jasna. Okay, w porządku…” Z wyjątkiem tego, że nie był pewien czy to prawda. Może nie będzie wojny… ale co z Cieniami? Ich Cieniami? „Pozwól mi pójść na górę i powiedzieć iAmowi,” usłyszał sam siebie, spoglądając na Mary. „Chcesz żebym poszła z tobą?” Zapytała. „Tak, chcę.” *** iAm obudził się mając na wysokości wzroku dwie pary butów. Jedną tworzyły shitkickersy, duże jak leżanki. Drugą trenerskie tenisówki z czarno-szarym logo i rzepami zamiast sznurówek.

599

Gdy podniósł głowę, ujrzał Rankhora i Mary. „Która jest godzina? Mary uklękła i to był pierwszy znak, że jakąkolwiek wiadomość przynieśli, była zła. Jednak to Rankhor przemówił pierwszy. „iAm… mamy powody by sądzić, że twój brat oddał się sam w ich ręce.” Słowa zostały przefiltrowane przez jego umysł jako seria grzmotnięć i ciosów, kombinacja rzeczowników, czasowników i innych rzeczy pozbawionych sensu. „Przepraszam, co powiedziałeś?” Kiedy usiadł, butelka, którą przytulał odturlała się, stukając w buty Rankhora. „Otrzymaliśmy wiadomość z Terytorium, że Królowa nie zamierza atakować, gdyż Trez dobrowolnie powrócił do s’Hisbe.” „Jezu Chryste!” Skoczył na równe nogi, przepchnął się przez nich i wpadł do pokoju brata. Łóżko było w nieładzie, a drzwi do szafy otwarte… i nie było absolutnie żadnego śladu Treza. „Nie – nie, założyłem, że wyjedziemy!” Krzyczał na nic i na nikogo. „Ja wszystko zorganizowałem! Mieliśmy zamiar wyjechać!” Gdy kręcił się w kółko, ich dwoje stanęło w drzwiach. Głos Mary wzrósł do ostrego tonu, jakby cholernie dobrze wiedziała, że inaczej nie będzie jej słuchał: „Wiemy, że chcesz pójść za nim, iAm. Ale zanim to zrobisz –„ Uderzył do wyjścia z pokoju, gotowy położyć ich trupem, gdyby musiał, tak samo jak doceniał ich troskę. Ale Rankhor złapał jego ramię i szarpnął go z powrotem. „Pozwól, że najpierw cię uzbroję. I Lassiter idzie razem z tobą. Może przebywać na słońcu.” iAm, zanim pomyślał, był gotowy się spierać, ale cóż, dobrze. „Wciąż jesteśmy przygotowani, aby cię wspierać, mój człowieku,” powiedział brat ponuro. „Nie jesteś w tym sam.” Przez chwilę, iAm nie wiedział co facet mówił – ale wtedy zdał sobie sprawę, cholera. Jeśli tam wróci i wydostanie Treza… Królowa zaatakuje Caldwell w odwecie. 600

A wtedy ci ludzie będą oblężeni. „Dlaczego on to zrobił?” Jęknął iAm. „Och, Boże, dlaczego to zrobił?” Mary ujęła go za ręce. „Musiał dowiedzieć się o zagrożeniu. Jakoś musiał usłyszeć coś w domu.” iAm zamknął oczy. „To się musi skończyć. To cholerstwo musi się skończyć.” Ponieważ, jeżeli na Treza w końcu spadnie ten przeklęty miecz? Będzie zaręczony i będzie uprawiał seks z jedyną kobietą, jaką iAm kiedykolwiek kochał. Ponieważ on i jego brat byli takimi szczęściarzami. Yup. „Chodź,” powiedział Rankhor. „Znajdźmy ci jakąś broń. Lassiter już czeka.” To, co nastąpiło potem, działo się w oparach mgły. Na drugie piętro. Olstra wokół jego bioder i owinięte wokół jego ramion. Pistolety. Noże. Długi, czarny, skórzany płaszcz, który to wszystko skrywał. Potem do holu, gdzie upadły anioł był podobnie ozdobiony, ale nie rzucający żartów dookoła. Zanim tych dwóch wyszło, Mordh podszedł i objął go. „Muszę zostać tutaj. Na wypadek, gdyby Cienie zaatakowały Caldwell, muszę mieć możliwość rozkazywania moim zjadaczom grzechów podczas obrony w czasie godzin dziennych.” Kurwa. Prywatne nieszczęście jego i brata wciągnęło tak wielu. „Przepraszam,” powiedział iAm spoglądając po Braciach. Ghromie. Reszcie domowników. „Nie mogę uwierzyć, że do tego doszło.” Rankhor pokręcił głową. „Należysz do nas. Robimy to, co musimy aby ochronić to, co nasze.” Na tym rozmowa się zakończyła i iAm i Lassiter wyszli przez przedsionek na frontowe schody rezydencji. Upadły anioł wyciągnął rękę i chwycił jego ramię. „Przygotuj się do jazdy.” Marszcząc brwi, iAm spojrzał na mężczyznę o czarno-blond włosach. „O czym ty mówisz –„ W mgnieniu oka został wciągnięty przez promień słońca, w górę i na zewnątrz, bez żadnej kontroli lub jego własnej woli… 601

… udając się w stronę domu i przeznaczenia przeciwko, któremu wciąż walczył.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

602

OSIEMDZIESIĄT DWA Kamienie były zimne i ciężkie. Gdy Główny Astrolog przykrywał Catrę siatką po siatce platyny udekorowanej diamentami i szafirami, szmaragdami i rubinami, była coraz mniej zdolna oddychać prawidłowo. Pomimo, że ogrom tego, co się wydarzyło ciążył bardziej niż ciężar ceremonialnych szat. Ostatnią częścią szaty Królowej była cienka woalka, która opadła na jej twarz jak delikatna bryza. „Zrobione,” powiedział astrolog. W zwykłych okolicznościach, strój byłby dostarczony do kwater Królowej, oczyszczony i przygotowany przez rzeszę pokojówek. Ale to nie było zwyczajne. Czy Królowa teraz nie żyła? Jaką śmierć jej zadano? Gdy pytania przelatywały przez jej głowę, wciąż i wciąż, ona – „… przybył! On przybył!” Dźwięk głosów na zewnątrz wykrzykujących ciągle to samo, przeniknął gęstą ciszę komnaty. Marszcząc brwi, uniosła brzeg spódnic i ruszyła do przodu – pamiętając, że nie mogła aktywować drzwi na korytarz. „Czy mógłbyś je otworzyć?” „W tej chwili, Wasza Wysokość.” Główny Astrolog rzucił się do przodu, umieszczając dłonie na ścianie i panel uprzejmie ustąpił. „… Namaszczony przybył!” Na zewnątrz panował szalony chaos, ludzie biegali i podskakiwali z radości, świętowali. Przez ułamek sekundy, stała w drzwiach, chłonąc to wszystko – zanim przypomniała sobie masakrę w okrągłym pokoju za nią. „Chodź tu,” wysyczała do Astrologa.

603

Jak tylko przeszedł, drzwi zamknęły się automatycznie, tłumy ścigające się w górę i w dół korytarza, zarejestrowały jej obecność. Wszyscy się zatrzymali. Padli na podłogę. Rozpłaszczyli się. Gdy obywatele zaczęli szeptać pozdrowienia dla członka rodziny królewskiej, wyraźnie uznali, że była obecną Królową. Podczas, gdy jej to zaświtało, pojawiła się inna myśli. „Oczyszczenie…” Szarpnęła się dookoła, zmuszając się aby jej głos brzmiał cicho. „Och, gwiazdy na niebie, oni zamierzają go oczyścić – szybko, musimy iść do Arcykapłana!” Astrolog nie zadawał pytań. Podążył za nią, gdy biegła przez pałac. Na szczęście dla nich, jej obecność spowodowała falę uklęknięć od dworzanina do Głównego służącego, co znacznie ułatwiało podróż przez tłum, gdyż każdy uderzał w podłogę zanim ją zobaczyli. Święte komnaty AnsLai nie były daleko od sali ceremonialnej i kiedy do nich dotarła, weszła do środka, kładąc dłoń na ścianie – ale Astrolog wychylił się pierwszy i odnalazł miejsce dłonią. Gdy panel się odsunął, zobaczyła dużego nagiego mężczyznę, wyciągniętego na czarnej marmurowej płycie, jego ręce leżały po bokach, stopy razem. AnsLai był w poprzek drogi, stojąc przed kominkiem, jego obie dłonie były wyciągnięte do nieba, gdy szeptał zaklęcia. „Stop!” Powiedziała. „Rozkazuję ci przestać!” Arcykapłan szarpnął się wokół – i natychmiast opadł na kolana. Wasza Wysokość, myślałem, że wciąż jesteś w sali rytualnej?” Catra podbiegła do leżącego z zamkniętymi oczami samca. „Powiedz mi, że jeszcze go nie oczyściłeś –„ „Właśnie zaordynowałem roztwór w jego żyły –„ „Och, nie, nie, nie,” powiedziała. „Nie!” „Co ty mówisz, Wasza Wysokość?” Powiedział Arcykapłan, prostując się. „Przebywał na zewnątrz do dziesięcioleci. Jest nieczysty, nie może sparzyć się z twoją córką – „ „To nie on jest Namaszczonym.” Na to mężczyzna o którym rozmawiali, powoli odwrócił ku niej głowę. I tak oto, wreszcie spotkała, po tych wszystkich latach, Treza Latha. 604

„Bardzo mi przykro,” tchnęła do niego, pochylając się i ściskając mu dłoń. „Nie sprawię, że czas – Bardzo mi przykro…” *** Gdy Trez leżał na stole, czuł palenie wewnątrz przedramienia od miejsca w które zrobili mu zastrzyk, za pomocą zadziwiająco nowoczesnej, pochodzącej z ludzkiego świata, strzykawki. Mógł przypuszczać, biorąc pod uwagę jak starożytny był rytuał, że woleliby jakiś rodzaj trzciny lub ręcznie wykonaną metalową szprycę. Ale nie. Właściwie, była taka sama jaką robili zastrzyki jego Selenie. Natychmiast, poczuł truciznę w swoich żyłach, a raczej coś jak jad po ukąszeniu węża, który nie marnował czasu, rozprzestrzeniając się, mnożąc, przejmując wszystko. Osłabiony z żalu i wysiłku, zdał sobie sprawę, że istnieje duża szansa iż tego nie przetrwa. To sprawiło, że skupił się na suficie nad sobą. Śmieszne, kiedyś, gdy wyobrażał sobie ten rytuał, zawsze był w nim związany. Dziwne, gdzie skończył. Teraz, witał nadchodzący ból – bo to mógł być po prostu bilet powrotny do Seleny. Plotka głosiła, że nie wejdziesz do Zanikhu, gdy popełnisz samobójstwo, ale jeśli zostaniesz zabity? Nie twoja wina. Był, oczywiście, problem egzystencjalny do pokonania, a mianowicie, jak ich dwoje, pochodzących z różnych tradycji może się odnaleźć po drugiej stronie życia. Ale jeśli wiara miała jakąś moc, wierzył w to, że tak się stanie. Mógł równie dobrze wyjść na tej uwadze. Stopniowo zdał sobie sprawę z obecności w pomieszczeniu dwóch osób, poza nim i AnsLai. Jedna z nich skrzyła się kolorami tęczy od stóp do głowy. Królowa. Zaczęła mówić do AnsLai, potem Arcykapłan ukłonił się jej. Następnie AnsLai się wyprostował, mówił, rozglądał się zaniepokojony… potem spanikował. 605

Królowa zwróciła się do Treza – i po całym życiu nienawidzenia tej kobiety, pomyślał bezmyślnie żeby dosięgnąć jej i spróbować ją udusić. Nie miał siły, jednak. Zwłaszcza, gdy ból nasilał się jeszcze bardziej. Nie zamierzał się ruszać, ale zaczął się zwijać, jego ciało próbowało uciec od trucizny. I wtedy, nagle, całe jego ciało wewnątrz stanęło w ogniu. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętał było, że więcej ludzi wbiegło do pokoju i nie opadli na podłogę. Patrzyli zmieszani na Królową. I wtedy Główny Astrolog, w swoich czerwonych szatach, przemówił do wszystkich. Chwilę później opadł na podłogę przed samicą. Och, jakie to ma znaczenie, pomyślał Trez. Nic z tego, nawet monumentalny ból, niezależnie od…

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

606

OSIEMDZIESIĄT TRZY Upadły anioł zaprowadził go na Terytorium. I gdy iAm ponownie się scalił, uświadomił sobie, że dobrze, iż Lassiter przejął całą kontrolę nad lotem. Wątpił, że z bratem w szponach Królowej, byłby w stanie skoncentrować się w stopniu wystarczającym do dematerializacji. „Zabiorę go stamtąd,” powiedział iAm. „Mam oko na twoje plecy.” Kiwając głową z wdzięczności, iAm podszedł do głównego wejścia do s’Hisbe. Wśród rzeczy, które dało mu Bractwo w pożegnalnym prezencie było kilka funtów wybuchowego plastiku C4. Wszystko, co miał zrobić to podłożyć laskę lub dwie pod ogromne wrota i – Jakby wejście do s’Hisbe chciało uniknąć cielesnej szkody, otworzyło przed nimi swoje ogromne skrzydła. Ale po drugiej stronie nie stał nikt przypadkowy. Stał tam s’Ex, wysoki i dumny, idealny strażnik ziem Królowej. Za wyjątkiem tego, że… coś było nie tak. Mężczyzna miał na sobie strój służącego farshi, który niegdyś dał iAmowi i był on poplamiony krwią. Również ostrze ząbkowanego sztyletu, który był tak długi jak przedramię mężczyzny, ociekało krwią. „Nie mamy dużo czasu, chodź,” powiedział nagląco samiec. Zwykle, iAm pomyślałby dwa razy zanim poszedłby za takim jak ten Ponurym Żniwiarzem. Ale już raz zaufał samcowi – i było jasne, że chodzi o zamach stanu. Przechodząc w bieg, on i Lassiter podążyli za egzekutorem do kompleksu pałacowego i weszli na dwór ukrytym wejściem. Gdy znaleźli się w środku, s’Ex poprowadził ich przez zupełnie puste korytarze. Żadnych sług. Żadnych dworzan. A s’Ex, najwidoczniej, nie obawiał się, że zostaną zatrzymani, przepytani… albo zagrożeni. Albo facet stracił swój rozum, albo…

607

„O co, do cholery, w tym wszystkim chodzi?” Zażądał iAm. „Ty jesteś Namaszczonym, nie twój brat.” iAm zatrzymał się tak nagle, że gdyby Lassiter nie odskoczył, powaliłby go na ziemię. „Co?” „Nie ma czasu. Twój brat jest właśnie oczyszczany –stoi u wrót śmierci. Jeśli chcesz się z nim pożegnać, to się pospiesz.” Ponieważ iAm po prostu stał, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę, Lassiter i s’Ex chwycili go pod ramiona, unieśli nad ziemią i zabrali ze sobą. Chwilę później, przyszedł do siebie i uwolnił z ich uścisku, przejmując kontrolę nad własnymi stopami. „To niemożliwe,” krzyknął poprzez odgłos swoich kroków. „Królowa sfałszowała wykres. Byłeś jedynym przez cały czas – ale nie miałeś żyć długo po narodzinach. Trez był lepszym wyborem – dla Królowej i dla rodziców.” Nagle ni z tego, ni z owego, wpadli do głównej sali audiencyjnej i nogi znowu się pod nim ugięły. Na podium stała… jego maichen – Księżniczka – kimkolwiek była, na rany Chrystusa – na jej ciemnych włosach była umieszczona korona Terytorium. Jakieś dwa tysiące Cieni klęczało ma kolanach na tkanych jedwabnych matach z błagalnie pochylonymi głowami. „Ujawniła to,” powiedział s’Ex. „Ujawniła wszystko – mimo, iż prawie kosztowało ją to życie.” „Gdzie jest była Królowa?” „U stóp córki.” I wtedy ujrzał z boku odciętą głowę, czarne oczy wpatrywały się w tłum, nie wyrażając niczego. „Wierzę w przeznaczenie,” powiedział kat. „Wierzę w gwiazdy. Jest tak, jak powinno być.” iAm się otrząsnął. To było naprawdę za dużo, ale nic z tego tak naprawdę go nie dotyczyło. „Mój brat…” „Tędy.” *** 608

Gdy iAm wpadł w końcu do pokoju w którym leżał Trez, stracił oddech. Jego brat, jego krew, był na marmurowym stole, a jego wielkie ciało skręcało się z bólu. Jego pierwszą myślą było, że przypomina mu Selenę, sposób w jaki była powykrzywiana. iAm podbiegł, nie zwracając uwagi na innych ludzi stojących wokół. Ściskając rękę Treza, padł na kolana. „Trez… Trez…?” Ale nic nie docierało do jego brata. Już go nie było, żył, ale został przeniesiony w inne miejsce, jak gdyby jego ciało tymczasowo go uwolniło. „Nie,” usłyszał sam siebie. „Nie po tym wszystkim… Trez, jesteś wolny… możesz ze mną zostać, jesteśmy wolni…” Dobrze, wolni w jakiś sposób, jeśli sam jest Namaszczonym. Ale nie mógł się tym teraz przejmować. Kurwa. „Nie zostawiaj mnie, mój bracie.” „… antidotum. Zobaczymy co będzie dalej.” iAm spojrzał w górę i zobaczył arcykapłana AnsLai, stojącego po drugiej stronie stołu. „Co?” „Podałem mu antidotum… tak szybko, jak się dowiedziałem.” Mężczyzna spojrzał na s’Exa. „Ale może być za późno. Był osłabiony, gdy tu przybył.” iAm zaczął mówić, gadając od rzeczy… cholera, nie wiedział nawet co. To było wszystko, co mógł zrobić. Jego brat przekręcił się i odwrócił, ręce i nogi przechodził ból, którego iAm nie mógł sobie nawet wyobrazić, był bezradny. Tak bardzo bezradny. „… widziałeś ich?” Zapytał AnsLai jakiś czas później. „Co?” Zapytał zachrypniętym głosem. Przypuszczał, że nie przestawał mówić. „Twoich rodziców z linii krwi. Słyszeli, że obaj jesteście na Terytorium – że jesteś prawdziwym Pomazańcem, i oni chcieliby –„ iAm obnażył kły i spiorunował wzrokiem zaniepokojone oczy Arcykapłana. „Możesz im powiedzieć, że jeśli chcą żyć, żeby nigdy, przenigdy nie podchodzili do mnie ani do mojego brata. Zrozumiałeś? Powiedz im, że

609

jedyną rzeczą, która powstrzymuje mnie i Treza od natychmiastowego zamordowania ich jest to, gdzie oni teraz są.” Arcykapłan zbladł. „Tak. Ależ oczywiście.” iAm skupił się na swoim bracie. I wznowił gadanie bez sensu. Podobnie jak Trez zrobił dla Seleny, gdy była w śmiertelnym uścisku. Jakiś czas później, zdał sobie sprawę, że do pokoju weszła kobieta. I wiedział kto to był dzięki echu własnej krwi, ale nie dał nic po sobie poznać. Był za bardzo pochłonięty zatrzymaniem Treza na tej planecie, podczas gdy, niewątpliwie, facet był zajęty pracą nad tym by pozostać po drugiej stronie.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

610

OSIEMDZIESIĄT CZTERY Trez spełnił swoje pragnienie. W trakcie jego umierania na skutek oczyszczenia, dowiedział się, że Zanikh istniał naprawdę. I tak, ludzie różnych tradycji i wyznań wszyscy idą do tego samego miejsca. W pewnym momencie ból stał się tak duży, że jego ciało się poddało – i nagły brak jakichkolwiek uczuć był szokiem. Mimo to, przywitał radośnie odrętwienie. I uczucie, że leci. Wznoszenie, wznosił się… dopóki nie znalazł się na ogromnej, białej przestrzeni, mglistego krajobrazu, a gdy chodził wzdłuż doznał zarówno uczucia lekkości i osadzenia w miejscu. Niedługo potem, ukazały mu się drzwi. Drzwi z gałką, o której instynktownie wiedział, że jeśli ją przekręci i przejdzie na drugą stronę, tym samym, nigdy nie powróci na Ziemię. I wtedy zobaczył Selenę. Jej twarz i kształt nie ukazały mu się na drzwiach, ale w nich, i nawet gdyby je zamknąć, panel zawierał trójwymiarową przestrzeń. Natychmiastowa. Radość. I to samo z jej strony, jej uśmiech promieniował poprzez dystans między nimi, jej kontakt wzrokowy przekładał się na pieszczotę, którą czuł na całym ciele. Ona była zdrowa. Była silna. Była cała. „Moja królowa!” Krzyknął, sięgając po nią. Ale ona wyciągnęła dłoń, powstrzymując go. „Trez, musisz się zatrzymać.” Wzdrygnął się. „Nie. Muszę być z tobą – właśnie tak miało być –„ „Nie. Masz coś do zrobienia. Masz sprawy do załatwienia, ludzi do spotkania. Twoja podróż się nie skończyła.” „To pewne jak cholera.” Potwierdził z przekleństwem. Sposób żeby ponownie połączyć się w niebie w wyobraźni. „Jesteś martwa i ja chcę być z tobą.”

611

„Mam zamiar tu być, czekać na ciebie.” Uśmiechnęła się ponownie, na nowo go rozgrzewając. „Cudownie jest tu, gdzie jestem – przyleciałam z powodu tego, co zrobiłeś, sposobu w jaki mnie uwolniłeś. Odlatuję i jestem wolna, i będę czekać na ciebie aż twoja podróż się skończy.” „Nie,” jęknął. „Nie odsyłaj mnie z powrotem.” „Nie mam takiej mocy. Ale ty masz. Dokonaj wyboru i zostań tam na dole – musisz zadbać o iAma. Musisz odpłacić mu za te wszystkie lata, gdy on istniał dla ciebie. To nie fair z twojej strony, zostawić go samego. Nigdy nie zazna spokoju na który zasługuje.” Cóż, do diabła. To był chyba jedyny argument, którym mogła do niego dotrzeć. Cholera. „A co z nami,” jęknął. Mimo, że było to samolubne. Dziecinne. „Co ze mną… Jestem nikim bez ciebie.” „Przyjdę do ciebie na nocnym niebie. Tam mnie szukaj.” „Pozwól mi cię dotknąć –„ „Dokonaj właściwego wyboru, Trez. Musisz dokonać właściwego wyboru. Musisz spłacić dług wobec tego, którego kochałeś całe swoje życie.” „Ale kocham ciebie,” wyksztusił, zaczynając płakać. „I ja także cię kocham – po wieczność.” Jej uśmiech rezonował w nim. „Nieskończoność i powrót, zapamiętasz? Będę tu na ciebie czekała i na kogokolwiek jeszcze pokochasz. To jest to, co istnieje po drugiej stronie. To jest po prostu miłość.” „Nie odchodź. Och, Boże, nie odchodź ode mnie znowu –„ „Nie odchodzę. Jesteśmy odseparowani, ale nie rozdzieleni naprawdę. Nie opłakuj mnie, moja miłości. Nie umarłam…” *** „Selena!” Gdy iAm usłyszał krzyk, drgnął u podstawy stołu. Cholera, był jakimś wybawcą. Spadał w jakimś popieprzonym śnie, trzymając swojego brata – „Trez?” Powiedział, gdy zrozumiał, że facet jakimś cudem, po dwudziestu czterech godzinach po oczyszczaniu, wrócił do świadomości. 612

Jego brat płakał, łzy ciekły z jego oczu, spadając w dół policzków. „Trez? Wróciłeś?” iAm skoczył na równe nogi i pochylił się nad facetem. „Trez?” Te zapadnięte czarne oczy przesunęły się na niego, i minęła dłuższa chwila, kiedy Trez zdawał się walczyć z tym co realne, a co nie. „Trez?” Wyszeptał iAm, nagle zaniepokojony czy trucizna nie wypaliła mu mózgu. „Czy ty jesteś –„ Naraz, te długie, silne ramiona owinęły się wokół niego i poderwały go w górę. I jego brat trzymał go w ramionach. I mówił. „Jestem tutaj, jestem tutaj, jestem tutaj… dla ciebie, jestem tutaj…” W pierwszej chwili nie zarejestrował słów, ale potem… „Nie zostawię cię,” powiedział Trez szorstkim, chropowatym głosem. „Jestem tutaj i nie zostawię cię.” O… cholera. To były słowa, które iAm wypowiadał do samca w tylu różnych sytuacjach przez całe ich życie razem… słowa, które były poparte czynami i dniami zamartwiania się, latami spędzonymi na modlitwach żeby zdołali przetrwać kolejną noc. iAm opadł na, pokaleczoną teraz, pierś swojego brata, kolana wysunęły się spod niego. W swoich fantazjach, zastanawiał się, jakby to było być wolnym od zamartwiania się o jego brata. Miał szereg powtórzeń. Żadne nie było blisko prawdziwego.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

613

OSIEMDZIESIĄT PIĘĆ Było około południa, kiedy Mary opuściła dwór Bractwa... a bracia Cienie wrócili. Rankhor właśnie przekonał swoją Shella, by poszła do Aghresa, mówiąc jej, że naprawdę, czuł się całkowicie w porządku, kiedy odezwał się alarm bezpieczeństwa przy głównym wejściu. Przepraszając grupę Braci w pokoju bilardowym, wyprzedził Fritza w drodze do monitoringu i natychmiast zobaczył te dwie ciemne twarze, i krzyknął. "Kto to jest?" Zapytał Butch. "Ktoś na kogo czekaliśmy!" Zwalniając blokady, ustawił się tuż przy drzwiach wewnętrznych - i byli tam, wyglądając jak gówno, jak mizerne i zużyte cienie samych siebie. Har-har, har-hardy-har. Ale byli żywi. Byli razem. I widok ich w pozycji pionowej, spacerujących i rozmawiających, zmniejszył trochę ciśnienie, które było na jego klatce piersiowej. "Hej, kolego", powiedział, obejmując najbliższego, a następnie przechodząc do drugiego. Głos Treza był cienki, ale wystarczająco mocny. "Hej, dzięki za wszystko." "Dziękuję tak bardzo za -" "Trez, stary, dobrze, cię widzieć-" "Jezu Chryste, co za historia-" "iAm, witamy powrotem-" I tak to poszło, Bractwo wylewało się z sali bilardowej, a samice z domu, pozdrawiając i mówiąc jakby przeżyły wojnę. Lub zostały prawie ocalone... "O mój Boże, wróciliście z powrotem na czas by zobaczyć Stevego Wilkosa!"

614

Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli na Lassitera, który stał w drzwiach, nagi do pasa, ubrany w nic więcej oprócz czarnych skór, i czapki z daszkiem rodzaju JESTEM NAPALONY z jego srebrnymi lamówkami z przodu głowy - i parą gigantycznych rozchodzonych kapci na nogach, które, jeśli wziąć je razem, tworzyły totalnego Dalmata. Anioł wrócił dwanaście dni temu, mówiąc, że byli bezpieczni, ale nie powiedział, co Trez zamierzał zrobić. I na raz, dupek wydawał się zupełnie i całkowicie zdewastowany. Do punktu, gdzie był niepocieszony. W ciszy, która nastąpiła po tym szczęśliwym ogłoszeniu telewizyjnym, Trez patrzył po całym foyer... a potem wybuchnął śmiechem. Biedny sukinsyn śmiał się tak mocno, że musiał otoczyć ramionami swój brzuch i wytrzeć łzy z oczu. Gdy wszyscy się przyłączyli, Cień przechylił głowę do sufitu i powiedział: "Dziękuję ci, moja królowo. Potrzebowałem tego." Potem podszedł do upadłego anioła i objął faceta. Słowa które powiedział, poważne, spowodowały, że Lassiter miał łzy w oczach. Ponieważ wydawało się, że je ociera. Ale potem dureń wybuchł i powiedział: "Teraz oderwij ręce od mojej dupy. Nie jestem tym typem dziewczyny." I to ustaliło ton na resztę dnia. Jak bandaż na ranie, społeczność owinęła się wokół dwóch Cieni, zabierając ich do sali bilardowej, oferując jedzenie i picie. Było jasne, że pomimo tej chwili wesołości, Trez był mocno ranny. Miał na sobie jakiś rodzaj szarej szaty, a jego skóra była prawie taka sama jak kolor tkaniny. Ale wydawał się zdeterminowany by być obecnym i uczestniczącym. iAm, z drugiej strony, wydawał się mieć poważny przypadek zawrotów głowy. Jak facet, który właśnie wysiadł z jachtu, na którym przeżył ciężki sztorm, podpierał się na różnych rzeczach... stole bilardowym, sofie, barze. Odrzucił ofertę alkoholu. Wziął w zamian colę. Rankhor był tak cholernie szczęśliwy, że byli domu w jednym kawałku, ale mimo to, nie mógł pozwolić sobie na zbyt dużo interakcji. Powiedział sobie, że to z powodu ataku na Korporację Reduktorów, którą zamierzali zlikwidować w tej szkole z Assailem i jego dwoma kuzynami. 615

To mógł być również historyczny atak. Następna w jego głowie była Banda Drani. Nawet jeśli on i jego Bracia wybiliby wszystkich Zabójców, a Omega potrzebował czasu, aby zrekompensować straty, był jeszcze Xcor i jego chłopcy o których się martwił. Ale w rzeczywistości, wciąż nie czuł się dobrze. I po chwili zdał sobie sprawę, że nie był jedynym. Layla również stała na obrzeżach, z jedną rękę na brzuchu, oczami wpatrującymi się przed siebie, ale naprawdę nie skoncentrowanymi na niczym. "Wszystko w porządku?" Zapytał, gdy podszedł do niej. "Potrzebujesz dr Jane, czy czegoś innego?" Kiedy nie odpowiedziała, pochylił się, "Layla?" Podskoczyła, a on wyciągnął rękę by ją uspokoić, jak wymamrotała, "Przepraszam, co?" "Wszystko w porządku?" "Och. Tak." Spojrzała na niego z tym samym rodzajem uśmiechu, który posłał Mary. "Czuję się dobrze." Kusiło go by powiedzieć jej że mówi bzdury, ale on sam nie doceniłby nikogo kto by mu to powiedział. "Chcesz, żebym zawołał Khilla jak skończy?" Samiec i Blay rozmawiali z iAmem, obaj kiwając głowami... wzdrygali się w szoku, jakby nie mogli uwierzyć w całą tą historię, aż do teraz, mimo, że została opowiedziana przez człowieka Stevea Wilkosa, tego z fallicznym symbolem na czole. "O nie. Nie, dziękuję." Gdy Rankhor uwierzył że kłamie, pomyślał, człowieku, on naprawdę był egoistą, jakim myślał, że jest. Straciła siostrę Selenę zaledwie kilka dni temu. Oczywiście, że będzie wyglądała jak jakaś wersja Treza. Stojąc obok niej, Rankhor chciał jakoś pomóc. Ale obawiał się, że był tak władny w zrobieniu czegoś dla niej... jak umiał zdefiniować tą sejsmiczną zmianę, która w jakiś sposób działa się pod jego skórą. Pozornie wszystko było tak samo i wszystko było dobrze. Po prostu czuł się innym samcem bez specjalnego powodu. 616

I to… ...go przerażało. *** Po drugiej stronie miasta, w Tudorowskiej rezydencji Abalonea, Paradise siedziała na swoim łóżku, w swoim pokoju, patrząc w ścianę po drugiej stronie. Podejrzewała, że powinna być zadowolona. Według ojca, zagrożenie z s'Hisbe zostało zneutralizowane, a wszyscy byli bezpieczni... ale była całkowicie rozbita. Oczywiście, przeniosła się z powrotem do domu. Mimo wszystkich jej przebłysków niezależności, rzeczywistość życia z dala od ojca w tych niepewnych czasach była po prostu zbyt niebezpieczna. I była o krok wstecz w związku z jej niezależnością. Przynajmniej wciąż miała pracęPukanie do drzwi było ciche. "Tak?", Powiedziała. Gdy drzwi się otworzyły, pojawił się w nich jej ojciec. Był w swoim granatowym jedwabnym szlafroku, tym, który miał wyszyty rodzinny herb na piersi i szarfę, która była długa do ziemi. "Ciągle nie śpisz?" Zapytała. "Nie mogłem usnąć." "Tak wiele się dzieje." "Tak." Zawahał się, patrząc wokół jej pokoju, jakby ponownie go sobie przypominał. "Czy mogę wejść?" "Oczywiście, to jest twój dom." "Nasz dom", delikatnie ją poprawił. Kiedy doszedł tylko do krawędzi dywanu pokrywającego podłogę, zmarszczyła brwi. "Czy nie czujesz się dobrze?" Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Zamknął. Spróbował ponownie. Ale nic się z nich nie wydobyło. Zwieszając nogi na łóżku, usiadła na krawędzi. "Ojcze?"

617

Ojciec w końcu przeszedł całą drogę do przodu, i zobaczyła, że ma coś w ręku. Kartkę papieru. Zamiast odpowiedzi, podał to jej, cokolwiek to było. "Co to jest?" Zapytała biorąc papier od niego. Patrząc w dół, zmarszczyła brwi. "Och... mój Boże," szepnęła. "Mój Boże…" To był wniosek do programu szkoleniowego Bractwa. A on wszystko wypełnił, swoją własną dłonią. Dla niej. "Ojcze!" Skoczyła i rzuciła mu ręce na szyję. "Dziękuję! Dziękuję!" Trzymał ją. "To kwestia bezpieczeństwa," powiedział szorstko. "Ja po prostu... masz rację. Musisz dowiedzieć się, jak walczyć. Myśl, że kiedyś możesz nie być bezpieczna w jakichś okolicznościach..." Odsunął się. "Masz rację. Musisz się nauczyć." Najwyraźniej, mówiąc słowami Peytona, srał Twinkies11 na samą myśl ale to sprawiło, że ten gest był jeszcze większy. Mimo, że był przerażony... i tak pozwolił jej odejść. "Dziękuję," powiedziała, obejmując go. "Będę ostrożna! Obiecuję!" Podsumowując, była tam. Jezu, powinna rozpocząć treningi, jeśli miała zamiar zdać testy fizyczne. "Obiecuję," przysięgła sobie: "Będę ostrożna." "Będę się o to modlić" jęknął. "Każdej nocy." "Kocham cię, Ojcze!" Zamknął oczy, jakby był na przejażdżce roller-coasterem, i nie był pewien, czy zdoła to przetrwać. "A ty, najdroższa Paradise, masz moje serce."

Tłumaczenie: Fiolka2708

11

Ciasteczka ☺

618

OSIEMDZIESIĄT SZEŚĆ Królowa Catra vin SuLaneh etl MuLanen deh FonLerahn siedziała sama w swoich kwaterach, cisza wokół niej wynikała z tego, że poprosiła żeby pokojówki i służący ją zostawili. Nie przeprowadziła się do dawnych apartamentów Królowej. Nie, przekształciła je w żłobek dla młodych, których rodzice służyli w pałacu. W ten sposób te cenne maluchy będą blisko swoich rodziców, i po raz pierwszy, służący nie będą musieli zostawiać swoich synów i córek z krewnymi albo w zimnych, ciemnych celach, stojących w pobliżu ubogich osiedli mieszkaniowych. Jednak to nie był jej pierwszy dekret. Nie, pierwsze co zrobiła, po zaakceptowaniu obowiązków władcy nad jej ludem, było zniesienie klątwy Namaszczonego. Postanowiła uwolnić iAma. Nie żeby o tym wiedział. Jednak każdy w s’Hisbe tak, przynajmniej nie będzie się musiał kiedykolwiek martwić, widząc ją na Terytorium. Bolał ją każdy zaczerpnięty oddech. Gwiazdy powyżej, zostało wyrządzone tyle szkody przez jedną tak zachłanną. Dobra wiadomość, jak przypuszczała, była taka, że koncertowo zgadzała się z s’Exem, którego wyniosła do pozycji równoznacznej z królem – choć, oczywiście, nie byli parą – który miał dopilnować żeby nikt nie został kiedykolwiek potraktowany tak kapryśnie i nierozważnie. I, ponieważ nigdy nie będzie miała młodego, nie musiała się martwić o jakiś rodzaj ukrytego złego genu, który się ujawni. Rzeczywiście, wyobrażając sobie iAma, była gotowa na celibat. A poza tym, któż inny by ją zechciał? Spotkała swoją drugą połowę – nawet jeśli było to podyktowane przez gwiazdy. A że jej nie chciał? Cóż, niektórzy nie byli pisani innym, bez względu na emocje z tym związane.

619

Gdy drzwi się rozsunęły, a zapach jedzenia poprzedził służącego, zmarszczyła brwi i spojrzała na godzinę na starożytnym obrotowym zegarze stojącym przy jej toaletce. Siedziała tu przez wiele godzin. „Nie jestem głodna,” powiedziała, nie patrząc. „Ale, dziękuję.” Gdy poczuła, że postać nie ruszyła się od drzwi, spojrzała na ubranego w farshi mężczyznę. „Dziękuję,” powtórzyła tępo. „Ale nie jestem jeszcze głodna. Proszę odesłać to do kuchni – nie, zaczekaj, może zaoferujesz to samcom i samicom?” Zamiast kłaniać się i robić uniki, mężczyzna wszedł dalej, panele drzwi przesuwanych zamknęły się za nim. Następnie powoli opadł na kolana, położył tacę przed sobą i rozciągnął swój tułów na marmurowej podłodze przed nią. I wtedy poczuła echo siebie w jego krwi. A może się myliła? Chwila… czy to jest naprawdę – „iAm?” Szepnęła ochryple. „iAm, to ty?” Postać wyprostowała się i zsunęła kaptur. A kiedy przycisnęła ręce do twarzy, modliła się żeby nie spała, a to nie okazało się tylko snem. Bo jego oczy, te o migdałowym kształcie, piękne czarne oczy, lśniły z miłości. „Więc,” powiedział tym swoim cudownym głosem. „Słyszałem, że zostałem zdegradowany.” „Przepraszam, co?” „s’Ex do mnie zadzwonił. Powiedział, że zostałem zdegradowany. Przypuszczam, że nie jestem już Namaszczonym.” iAm wstał i podszedł do niej, jego wielkie ciało powodowało przesuwanie się szaty, jego zapach był jak ciemne przyprawy. Gdy był blisko niej, znowu opuścił się na kolana. „Mówisz, że nie chcesz tego więcej?” Powiedział, przeciągając słowa i wskazując na siebie. „Naprawdę?” Zamknęła oczy i odwróciła się od niego, ból był zbyt duży do zniesienia. „Proszę… nie torturuj mnie.” Ścisnął jej ręce. „Spójrz na mnie. No dalej, spójrz na mnie… maichen.” 620

Kiedy użył jej imienia, którym mu się przedstawiła pierwszy raz, otworzyła powieki i spojrzała w jego stronę. Jej wizja była mokra od łez i on otarł knykciami jej policzki. „Uratowałaś mojego brata,” rzekł. „Nie, nie. Było za późno.” „Ocalał.” „To go prawie zabiło. Ten cały koszmar… prawie do zabił.” „Nie byłaś przyczyną, byłaś rozwiązaniem, o które błagałem.” „Okłamałam cię.” „A ja ci wybaczam.” „Jak?” Wydusiła. Pochylił się i potarł jej usta swoimi. „Łatwo ci wybaczyć. Ryzykowałaś swoje życie aby ujawnić prawdę. Byłaś jedyną, która znalazła prawdę i wszystko odwróciła. Jesteś wybawczynią, o którą modliłem się całe życie, Wasza Wysokość.” Pokręciła głową. „Nie nazywaj mnie tak. Proszę. Wybrałam maichen, ponieważ nie czuję się lepszą niż ktokolwiek inny. Z bicia serca i otwartego umysłu, wszyscy jesteśmy tacy sami.” „Widzisz,” szepnął. „To właśnie ty sprawiasz, że wszystko pięknieje.” Patrzyła na niego przez dłuższy czas. Potem, wyciągnęła drżącą rękę i dotknęła jego twarzy. W odpowiedzi przycisnął swoje usta do koniuszków jej palców. „To jest prawdziwe,” powiedział do niej. „Możesz temu zaufać. Nie budź się żeby to skończyć. Ty i ja? To jest nasz początek.” „Kocham cię,” powiedziała szorstkim głosem. „Nie chcę nikogo więcej, tylko ciebie.” iAm uśmiechnął się i wepchnął pomiędzy jej nogi, przyciągając swoje ciało do niej. „I ja czuję to samo, moja maichen. Kocham cię, kocham cię… Kocham cię…” Gdy zaczął ją całować, odkryła jak trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że przyszedł z powrotem do niej. Że raz rozdzieleni w dwie różne strony, teraz byli podzieleni jako jedna całość. Odsuwając się nieco, zapytała: „Jesteś pewien, że to jest realne?”

621

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej. „Oczywiście, że jest. Ty i ja byliśmy zapisani w gwiazdach…” Z tym słowy, ponownie pocałował ją w usta.

Tłumaczenie: Sarah Rockwell

622

OSIEMDZIESIĄT SIEDEM Deszcz meteorów spadł o północy. Gdy Trez wyszedł z ciepłej rezydencji, i odszedł na pewną odległość od dziedzińca, na drogę dojazdową, wyszedł z przestrzeni osłoniętej od wiatru i zasięgu zewnętrznych świateł bezpieczeństwa, spojrzał w górę i wyraźnie zobaczył niebo. Na gęstej, aksamitnej czerni, wśród jasnych punkcików olśniewająco białych gwiazd, odrobina połyskujących gwiazd migała po niebie, jak złoty pył wypuszczony z otwartej dłoni. Uśmiechnął się smutno. "Dziękuję ci, moja królowo. Potrzebowałem tego." Obserwując niebo, poczuł się równie samotny i całkowicie związany, szczególnie gdy zastanowił się nad tym bezkresem powyżej. Jeśli ktoś kiedykolwiek chciał poczuć nieskończoność czasu i istnienia, jedyne co musiał zrobić, to popatrzeć na nocne niebo i poczuć ich cenne życie patrzące na niego. To był wielka dwoistość związku i separacji. Było tak, jak jego Selena powiedziała mu przy drzwiach do Zanikhu. Chciał ją mieć przy sobie tak bardzo, że ponownie obudził się z mokrą twarzą i poduszką. Ale był tutaj, stojąc w swoich butach, gotowy w jakiś sposób dowiedzieć się, jak oddychać podczas gdy ta, która sprawiała, że jego płuca pracowały była po drugiej stronie. "Idę," powiedział. "Chodź ze mną-" Trez podskoczył i odwrócił się. Jak wiedział, nikogo za nim nie było, ale mógłby przysiąc, że delikatna ręka spoczęła na jego ramieniu. Modlił się, żeby to był duch jego shellan. Jeśli nie, prawdopodobnie tracił rozum. Krótka piłka. Zamykając oczy, musiał poczekać chwilę na koncentrację... a potem się rozpłynął, rozrzucając swoje cząsteczki w zimną, czystą jesienną noc. Kiedy ponownie się zescalił, był przed restauracją Sal.

623

Przypuszczał, że mógł wejść przez tylne drzwi, ale nie. To była wielka noc, rodzaj przywrócenia dla niego. Powinien wejść przez główne. Podchodząc do klawiatury przy szklanych drzwiach, wstukał kod, a następnie je otworzył. Błyskawicznie, zatonął w oldschoolowym wystroju Rat Pack, krwisto czerwono czarna tapeta wnikała w jego siatkówki, był tu tysiące razy. Idąc do przodu, zrobił kilka kroków i udał się do stoisk hostess; następnie przeszedł przez salę i na tył do baru. Wahadłowe drzwi do kuchni były dalej po prawej stronie, idąc zdjął swoją skórzaną kurtkę, i zostawił ją na barze. Miejsce to było puste, jak zwykle w poniedziałek wieczorem. Jego kluby również były zamknięte. Zamierzał udać się do nich jutro. Bo... więc to było to, co miał zamiar zrobić. Po za tym Bracia go potrzebowali. Jezu, a on myślał, że tyle zawdzięczał Mordhowi? To było nic w porównaniu do tego, co czuł teraz do Bractwa Czarnego Sztyletu i ich Króla. Wszystko, w każdej chwili dla tych mężczyzn. Na wieki wieków. Wahał się przy drzwiach do kuchni, patrząc na oba skrzydła, z których każde miało okrągłe okna z pleksi tak, żeby kelnerzy nie zderzyli się nosząc tace jedzenia na zewnątrz. Kładąc dłoń na prawym skrzydle... ...w końcu pchnął. Od razu, zapach słynnego sosu marinara iAma uderzył go w nos - i pierwszy raz od czasu kiedy jego Selena odeszła, poczuł ukłucie głodu. iAm był odwrócony do pieca, mieszając w ogromnym garnku łyżką tak długą, jak ramię. "... Odpowiednia ilość oregano. To najważniejsze". Po lewej stronie, na drugim końcu lady ze stali, był mały okrągły stół pokryty obrusem z lnu, w kwiaty po środku. Siedziała przy nim Królowa Cieni, z odsłoniętą głową i włosami, jej piękna, miła twarz był pochylona w stronę jego brata... oczy świeciły takim oddaniem i miłością, że Trez natychmiast pokochał kobietę.

624

Zauważyła jego obecność przed iAmem, pan Niegdyś Cichy A Teraz Gadatliwy, nie. Natychmiast się zarumieniła, a jej twarz się zmieniła, była napięta, ale uśmiechnęła się. iAm się obrócił. "Hej, bracie, udało ci się." "Ach, tak." Trez wsunął ręce do kieszeni dżinsów. "Jestem." "Dobrze. Ach, dobrze." iAm podszedł, i mimo że zazwyczaj się nie obejmowali, mocno go uścisnął. "Ach... tak, tak. Dziękuję że przyszedłeś." "Dzięki za zaproszenie." Obaj spojrzeli na Królową. Powoli wstała i wygładziła lśniący płaszcz, który miała na sobie. Diamenty. Został pokryty siatką drobnych diamentów. I przez chwilę panika zacisnęła pierś Treza, widok tych klejnotów umieszczonych w metalu przeniósł go doNie, pomyślał. To nie było konieczne. To już nie była rzeczywistość, w której żyli. To był koniec. Koszmar się skończył, i musiał w to uwierzyć, bo - ta samica? Miała być częścią jego rodziny. Nie było konieczności, by obaj żyli samotnie. Czuł zapach wiązania w powietrzu ponad tymi wszystkimi włoskimi przyprawami. Trez odsunął się od brata i podszedł do wysokiej, szczupłej kobiety. Czuł się naprawdę cholernie dziwne, ale do jasnej cholery, osunął się na kolana i upadł na twarz u jej stóp. "Och, proszę, nie", powiedziała, gdy zaczął recytować właściwe powitanie. "Nie proszę. Jestem..." Kiedy podniósł wzrok, ona była na własnych kolanach przed nim. "Proszę", powiedziała. "Mów mi maichen. Tak nazywa mnie iAm". maichen. Jak pokojówka? Pomyślał Trez. Huh. Miał kolejny powód, by ją lubić. Unosząc dłonie, powiedział: "Cześć. Jestem bratem iAma... Trez." Zaczęła się uśmiechać. Potem roześmiała się – i klepnęła jego dłoń. "Cześć. Jestem iAma – jak to się mówi?"

625

"Żona. Cóż, wkrótce będziesz", powiedział iAm, gdy podszedł. "Ale żoną będziesz tu w Caldwell." Wyprostowała ramiona i spróbowała jeszcze raz. "Cześć. Jestem żoną iAma... maichen." Trez uśmiechnął się do niej. "Miło cię poznać... maichen." *** Jakieś dwie godziny później, nadal siedzieli we troje przy tym małym stole. Po początkowej niezręczności, to był szok, jak łatwo było dalej. Mimo, że była Królową, maichen iAma twardo stąpała po ziemi i była zabawna i słodka. I człowieku, ona była w nim zakochana. Nie mogła oderwać oczu od swojego mężczyzny, a za każdym razem, gdy spojrzał na nią, rumieniła się. Jezu, jeśli Trez mógłby wybrać kogoś dla swojego brata? Byłaby to ona. "Więcej cannoli?" Spytał iAm, gdy wstał ze swoim talerzem. "Wezmę drugi." "Nie, dziękuję", odpowiedziała maichen. "Jestem tak pełna, że chyba szata mi pęknie." "Chciałbym, żebyś poznała moją królową," wypalił do niej Trez. Zamarli, a on potrząsnął głową. "Nie, nie zwariowałem. Ja... ja po prostu chciałem to powiedzieć. Myślę, że Selena nie widziałaby świata poza tobą." maichen spojrzała na iAma. Spojrzała na niego. Potem wyciągnęła rękę do Treza. "Wiem, że uwielbiałabym ją. iAm spędził większość tego popołudnia mówiąc o niej." "Naprawdę?" powiedział Trez, zerkając na swojego brata. "Tak zrobiłeś?" iAm wrócił z nowymi cannoli. "Tak. Chciałem aby maichen wiedziała jaka była jej szwagierka." Iiiiiiiiiii miał łzy w oczach. Cholera. Odwracając się do pieca, Trez odchrząknął kilka razy. "Myślę, że to niesamowite. To po prostu... naprawdę niesamowite. Dziękuję." 626

Kiedy był w stanie z powrotem złapać ostrość, zobaczył jak patrzyli sobie w oczy, jak gdyby byli wdzięczni, że mają siebie nawzajem, jak gdyby wiedzieli, jak duże mają szczęście... jak gdyby mieli zamiar celebrować każdą wspólną noc. Może to było sto tysięcy razy bardziej. Gdy Trez spojrzał na nich, pomyślał że jego królowa miała rację. Gdyby pozostał z nią w Pustce? iAm nie miałby tego momentu, tej kobiety, tych najbliższych lat. Selena miała w stu procentach rację. Życie bez niej było bolesne, niewątpliwie nadal będzie rozważał jak wyglądałyby ich noce... ale widok szczęśliwego i zakochanego brata dał mu nagły spokój w tym wszystkim. Jakoś w środku wielkiej nieskończoności, i mimo swej żałoby, wiedział, że to jest dokładnie to miejsce, gdzie miał być w tym momencie. To chyba było przeznaczenie. Gdy iAm pochylił się, by pocałować swoją kobietę, Trez odchylił głowę do tyłu i powiedział bezgłośnie, Dziękuję, moja królowo. Tego potrzebowaliśmy.

Tłumaczenie: Fiolka2708

KONIEC

627

Miłe Panie, tyle było do zrobienia, Treść czekała na odkrycie, Lecz musimy wyjść już z Cienia, Więcej nic już w tym temacie, Prócz miłości i spełnienia. A po drodze dylematy, I Trezowa boleść straty, Pozwalała nam się wzruszać, Serca nasze tym poruszać. Miło było nam odkrywać, Tajemnice Rezydencji, A któregoś pięknego wieczora, Dowiemy się co nowego u Rankhora. Jeśli J.R. będzie płodna, Chętnie ją przetłumaczymy, Każda część jest tego godna, Nieprawdaż, Dziewczyny?

628
Ward J.R. - Bractwo Czarnego Sztyletu 15 - The Shadows.pdf

Related documents

628 Pages • 155,703 Words • PDF • 2.7 MB

628 Pages • 155,703 Words • PDF • 2.7 MB

530 Pages • 135,891 Words • PDF • 7.1 MB

530 Pages • 135,891 Words • PDF • 7.1 MB

632 Pages • 163,718 Words • PDF • 3.9 MB

632 Pages • 163,718 Words • PDF • 3.9 MB

259 Pages • 71,390 Words • PDF • 2.8 MB

259 Pages • 71,390 Words • PDF • 2.8 MB

259 Pages • 71,390 Words • PDF • 2.8 MB

20 Pages • 7,216 Words • PDF • 1.8 MB

70 Pages • PDF • 16 MB

72 Pages • 22,043 Words • PDF • 482.4 KB