Corinne Michaels -The Arrowood Brothers 1,0 - Wróć do mnie.pdf

323 Pages • 74,957 Words • PDF • 1.6 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:02

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Seria THE ARROWOOD BROTHERS Wróć do mnie Zawalcz o mnie On jest dla mnie Zostań dla mnie

Tytuł oryginału: Come Back for Me Projekt okładki: Sommer Stein, Perfect Pear Creative Redakcja: Sylwia Kozak-Śmiech Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Ewa Rudnicka Fotografia wykorzystana na okładce © Brian Kaminski © 2020. COME BACK FOR ME by Corinne Michaels All right reserved © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021 © for the Polish translation by Dorota Stadnik

ISBN 978-83-287-1599-8 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Wydanie I Warszawa 2021

Dla Melissy Saneholtz z podziękowaniem za wieloletnią przyjaźń, śmiech i miłość. Melisso, jeśli chcesz, uznaj to za powód numer 2099485.

Spis treści

1 Connor 2 Connor 3 Ellie 4 Connor 5 Ellie 6 Connor 7 Ellie 8 Ellie 9 Connor 10 Ellie 11 Connor 12 Ellie 13 Ellie 14 Connor 15 Ellie 16 Connor 17 Ellie 18 Ellie 19 Connor 20 Ellie 21 Ellie 22 Connor

23 Ellie 24 Connor 25 Ellie 26 Connor 27 Ellie 28 Ellie 29 Connor 30 Connor 31 Connor 32 Ellie 33 Ellie 34 Connor 35 Ellie 36 Ellie 37 Ellie 38 Ellie 39 Connor EPILOG Ellie Od autorki Podziękowania

1

Arrowood, obudź się! –  Ktoś wali mnie pięścią w  ramię. Zrywam się z  miejsca jak oparzony. Omiatam wzrokiem otoczenie w  poszukiwaniu źródła zagrożenia, ale widzę tylko mojego kumpla Liama na siedzeniu obok. – Stary, gadasz przez sen. Pocieram twarz dłonią, by otrząsnąć się ze snu. – Nie mam pojęcia, co mi się śniło. – Kobieta. Świetnie. Bóg jeden wie, co mówiłem. – Wątpię. – Stary, gadałeś jak nakręcony. –  Liam zaczyna naśladować kobiecy głos. – Och, Connor, jakiś ty sexy. Och, tak, tak, właśnie tak. – Potem jego głos wraca do normalnej wysokości. –  Coś mi się wydaje, że ona była bardzo ożywiona. Dokładnie wiem, o  kim śniłem. O  aniele. O  piękności z  ciemnymi włosami i najbardziej niebieskimi oczami, jakie w życiu widziałem. Mimo że spędziłem z nią tylko jedną noc, i to osiem lat temu, nadal doskonale ją pamiętam. Pamiętam, jak się uśmiechnęła i  skinęła na mnie palcem, bym za nią poszedł. Pamiętam, jak zrobiłem to bezwiednie. Zupełnie, jakby ktoś zesłał mi ją z  nieba, by mnie ocaliła. Tamtej nocy, gdy mój ojciec się spił jak

świnia i rzucił na mnie z pięściami, gdy wyjeżdżałem z domu na obóz dla rekrutów, obiecując sobie solennie, że nigdy tu nie wrócę. Była doskonała, a ja nawet nie znam jej imienia. Wymierzam Liamowi kuksańca. Nie mam zamiaru zdradzić się ani słowem. – Dzięki Bogu jesteś żonaty. Żadna kobieta nie będzie na tyle głupia, żeby na ciebie polecieć. Fatalnie się prezentujesz, poza tym jesteś dupkiem. Liam szczerzy zęby w  uśmiechu. Nie wątpię, że myśli o  swojej żonie. Niektórzy goście mają wszystko. Liam Dempsey należy do tej grupy szczęśliwców. Ma piękną żonę, do której może wracać, dzieci, przyjaciół, a na dodatek miał wspaniałe, wręcz idealne dzieciństwo. Generalnie jego życie jest przeciwieństwem mojego. Jedyne, co w moim życiu ma jakąkolwiek wartość, to moi bracia. – O czym ty gadasz? Nie bez powodu nazywają mnie Adonisem, a ciebie Strzałą. Ja jestem jak marzenie. – Znowu to samo. Nazywają mnie Strzałą z powodu nazwiska, dupku. Liam chichocze i wzrusza ramionami. – Może, ale moje przezwisko oddaje moją świetlistą osobowość. Chociaż kompletny z niego idiota, będzie mi go brakowało. Będę tęsknił za wszystkimi kumplami. Żałuję, że to był mój ostatni przydział i  że nie będę już częścią sił specjalnych marynarki wojennej. Uwielbiałem służbę w SEAL. – Na szczęście jesteś takim zadufkiem, że zobaczę twój blask, gdziekolwiek wyląduję. – Wiesz już, gdzie to będzie i co będziesz porabiał? – pyta Liam. Odchylam się na niewygodnym siedzeniu C-5 i  wypuszczam z  płuc powietrze. – Nie mam pojęcia – przyznaję. – Dobrze widzieć, że jesteś u  szczytu swoich życiowych możliwości. Musisz się ogarnąć, Arrowood. Wtedy życie będzie mniej gówniane.

Liam był moim dowódcą w  dwóch ostatnich misjach i  jest dla mnie niczym starszy brat, ale w  tej chwili nie mam ochoty na wysłuchiwanie kazań. Mam trzech starszych braci, którzy mnie pouczają. Chociaż wydaje mi się, że właśnie tym są komandosi z SEAL. Braćmi. Takimi, którzy zrobią dla drugiego wszystko, między innymi pomogą przejść przez wielką zmianę, nawet jeśli trwa ona dość długo. Trzy lata temu pełniłem służbę w punkcie kontrolnym. Jakiś samochód próbował nas staranować i  zmiażdżył mi nogę. Miałem kilka operacji, wszystkie udane, ale leczenie nie przebiega, jak należy. Na tej zmianie przypadły mi lekkie obowiązki, głównie administracyjne. Nienawidzę papierkowej roboty. Chciałem być z  moimi towarzyszami broni, zadbać o  ich bezpieczeństwo. Wtedy lekarz poinformował mnie, że zostanę zwolniony z  przyczyn zdrowotnych. Nie nadaję się już do służby w SEAL. A  skoro nie mogę być dłużej komandosem, nie chcę mieć więcej nic wspólnego z marynarką wojenną. – Mam plany. – Jakie? – pyta Liam. – Na przykład skopanie ci tyłka. – Spróbuj, młodzieńcze, ale nie postawiłbym na to żadnych pieniędzy… – Gdyby moja noga była w pełni… Liam kręci głową. – I tak bym cię zabił. Ale żarty na bok. Nie możesz podpisać papierów za dwa tygodnie, nie wiedząc, co dalej. Mój najstarszy brat Declan zawracał mi tyłek tym samym argumentem, gdy zadzwoniłem do niego miesiąc temu. Dec kieruje wielką korporacją w  Nowym Jorku. Powiedział, że szuka nowego szefa ochrony. Wolałbym raczej wsadzić chorą nogę do maszynki do mięsa, niż dla niego pracować. Dec jest w  gorącej wodzie kąpany, przekonany o  własnej wszechwiedzy i  płaci grosze. Po ośmiu latach podobnego losu chciałbym awansować do grupy ludzi lepiej sytuowanych. W  jednym miał rację. Skromne oszczędności nie wystarczą na długo. Będę musiał znaleźć jakąś pracę.

– Coś wymyślę – mówię. – Dlaczego nie wrócisz na farmę? Mrużę oczy i  staram się zapanować nad złością, jaką budzi we mnie sama wzmianka o tym miejscu. – Bo jedynym powodem, dla którego moja noga znowu postanie na farmie, będzie pochowanie mieszkającego tam człowieka. Bracia Arrowood przysięgli troszczyć się o  siebie nawzajem i  chronić, i  robiliśmy to dotąd, aż mogłem się stamtąd wyrwać. Dwa tygodnie po zakończeniu szkoły widziałem tę farmę w  Pensylwanii ostatni raz. Wolę mieszkać na ulicy, niż tam wrócić. Liam unosi ręce. – Dobra, stary, nie patrz na mnie, jakbyś chciał mnie wypatroszyć. Rozumiem. Nie wracasz do domu. Martwię się o  ciebie i  tyle. Widziałem wielu gości, którzy odchodzili ze służby i nie radzili sobie w cywilu. Nawet jeśli psioczymy na swój los, to innego nie umiemy sobie wyobrazić. Liam ma rację. Ja też takich widziałem, sam również nie byłem gotowy na rzeczywistość poza armią. Z  uśmiechem odsłużyłbym dwadzieścia lat, ponieważ marynarka uratowała mi życie. Gdybym się nie zaciągnął, skończyłbym w  więzieniu. Kiedy wytypowali mnie na szkolenie do komandosów marynarki wojennej, wiedziałem, że nie chcę służyć nigdzie indziej. Decyzja o odejściu ze służby nie należała do mnie. – W tej chwili nie bardzo wiem, gdzie mógłbym być. – Mój kumpel Jackson ma firmę, która przyjmuje złamanych komandosów. Na pewno znajdzie miejsce dla następnego. – Ja ci dam złamanego. – Pokazuję mu środkowy palec. Nie możemy ciągnąć tych złośliwości, ponieważ zjawiają się oficerowie z informacją o podchodzeniu do lądowania i instrukcjami, jak ma wyglądać wyjście z samolotu. Nasze powroty do domu trudno porównać ze zwykłymi powrotami. Są pełne emocji, balonów, fanfar, łez szczęścia i ekscytacji. Żony stroją się na tę okazję, ulizane dzieci wyglądają idealnie, chociaż wiadomo, że przez dziewięć ostatnich miesięcy ich życie wcale idealne nie było. Członkowie

rodzin są tak spragnieni widoku swoich powracających bliskich, że dosłownie wchodzą sobie na plecy. W tym wszystkim jesteśmy jeszcze my. Nasze emocje są inne. Jesteśmy gotowi jechać do domu i  zobaczyć ludzi, których kochamy, a  jednocześnie wiemy, że będzie nam trudno. Kochanie człowieka, który szykuje się do ponownego wyjazdu, nie jest proste. Dlatego cieszę się, że miłość i  małżeństwo nigdy nie zajmowały wysokiej pozycji na liście moich priorytetów życiowych. Lubię myśleć, że miłość do mnie nie wiąże się z żadną ofiarą. Dowódca czeka, aż uwaga wszystkich skupi się na nim. – Patterson i Caldwell wysiadają pierwsi, ponieważ jeszcze nie widzieli swoich nowo narodzonych dzieci. Reszta opuszcza samolot w  porządku alfabetycznym. Najpierw odmeldowujecie się u  mnie, potem bierzecie rzeczy i meldujecie się w bazie dopiero za dwa tygodnie, zrozumiano? – Tak jest – odpowiadamy chórem. Dowódca opuszcza podkładkę z listą i patrzy na nas surowo. – Nie każcie mi tłumaczyć się przed żoną, dlaczego muszę wyjeżdżać z domu, żeby wyciągać jakiegoś idiotę z kłopotów. Kilku z nas wybucha śmiechem, ale nie on, ponieważ miał taką sytuację dwie zmiany wcześniej. Na szczęście to nie byłem ja. Podwozie samolotu dotyka ziemi. Przysiągłbym, że w  powietrzu czuć inną energię. Ponieważ mamy wychodzić z  samolotu w  kolejności alfabetycznej, jestem jednym z pierwszych, ale w naszej grupie są ojcowie małych dzieci. Zaczekam, aż wysiądą, wysłucham ochrzanu od komandora Hansena i ruszę w swoją stronę jak inni single. Dowódca wywołuje moje nazwisko, ale nie ruszam się z  miejsca. Hansen podnosi głos. – Arrowood! – Piorunuje mnie wzrokiem, a ja wzruszam ramionami. –  Jezu, za każdym razem robicie to samo, kretyni. Dobrze, będę wyczytywał wasze nazwiska dwukrotnie, a  jeśli nie wstaniecie, wylądujecie na końcu kolejki. Idioci. Otaczają mnie idioci.

– Do zobaczenia za kilka tygodni –  mówi Liam na dźwięk swojego nazwiska. – Przecież muszę się pożegnać. Liam trąca mnie w pierś. – Nie wątpię. Po wyczytaniu reszty nazwisk Hansen wraca do mojego. Nie wygląda na zadowolonego, ale za jego chmurną miną kryje się duma. – Porządny z ciebie gość. – Te dzieci czekają na ojców – mówię. Hansen kiwa głową. – To twoje papiery. Do zobaczenia za dwa tygodnie. Kwituję te słowa skinieniem głowy, biorę papiery i  idę do wyjścia. Na zewnątrz świeci słońce, powietrze jest świeże i  czyste. Kiedy schodzę po schodkach, nie czuję na skórze ani pyłu, ani brudu lepiącego się do skóry. – Siema, palancie. –  Zamieram na chwilę, po czym odwracam się w stronę mojego brata, którego wcale nie miało tu być. – Sean? Podchodzi do mnie z  otwartymi ramionami i  szerokim uśmiechem na ustach. – Dobrze widzieć cię w jednym kawałku – mówi. Ściskamy się na powitanie i poklepujemy po plecach. – Co ty tu robisz? – Pomyślałem, że ktoś powinien cię zabrać do domu po ostatniej zmianie. – Dobrze cię widzieć, bracie – mówię z uśmiechem. – Ciebie też, mały. Oczywiście jestem najmłodszy z braci, ale na pewno nie mały. Sean jest najniższy z nas, ma jednak największe serce. Czasem żałuję, że nie jestem bardziej do niego podobny. – Mogę pociąć cię w  plasterki w  dziesięć sekund, chcesz się ze mną spróbować?

Sean klepie mnie w ramię. – Nie dzisiaj. Przyjechałem w innej sprawie. – Tak? – Uhm. Musimy jechać na spotkanie z Declanem i Jacobem… Czuję nagły niepokój. Nie mamy w  zwyczaju urządzać zjazdów rodzinnych. Prawdę mówiąc, ostatni raz spotkaliśmy się w  komplecie w  dniu, kiedy ukończyłem obóz dla rekrutów. Między mną a  najstarszym bratem są cztery lata różnicy. Moja biedna matka urodziła czterech synów rok po roku i  przez siedem następnych lat wychowywała czterech chłopców, którzy dali jej popalić. Trzymaliśmy się razem i  byliśmy najlepszymi kumplami w rozrabianiu. Teraz jesteśmy rozrzuceni po świecie, widujemy się rzadko, a jeśli już, to we dwóch, góra trzech. – Gdzie? Sean zaciska zęby i wzdycha ciężko. – Do Sugarloaf. Ojciec nie żyje. Czas jechać do domu.

2

To już koniec –  mówi Declan, wpatrując się w dół, w którym spoczywa trumna. Cmentarz jest stary, są na nim stare nagrobki noszące ślady ognia, który roznieciliśmy dla upamiętnienia Guya Fawkesa jak kompletni idioci. Wokół panuje cisza. W  powietrzu unosi się woń charakterystyczna dla terenów rolniczych. Mieszanina nawozów naturalnych, nieco dymu i  mnóstwo żalu. Myślałem, że po śmierci ojca poczuję się lepiej, ale przepełnia mnie tylko złość. – Niezupełnie – przypomina nam Sean. – Nadal musimy zdecydować, co z farmą i ziemią. – Spalić – rzucam bez sentymentu. Powrót w te strony sprawia mi ból. Mimo że ojciec nie żyje, mam wrażenie, jakby mnie obserwował i osądzał, gotów w  każdej chwili unieść pięści do ciosu. Na dodatek czuję, że tajemnice, jakie mieliśmy z jego powodu, nadal ściskają mnie za gardło. – Connor ma rację. Chociaż wolałbym, żeby stary był w środku, kiedy podłożymy ogień – dodaje Jacob. Zgadzam się z nim. Nasz ojciec był kiedyś dobrym człowiekiem. Kochał swoich synów, żonę, farmę i dawał z siebie wszystko. Kiedy umarła mama, straciliśmy oboje rodziców. Zniknął gdzieś dobry, zabawny, ciężko pracujący mężczyzna, który uczył mnie jazdy na rowerze i  łowienia ryb. Jego miejsce zajął pijak, ciosami pięści wyrażający swoją wściekłość.

A bywał naprawdę wściekły. Na wszystkich. Na wszystko. Przeważnie na moich braci i na mnie, bo przypominaliśmy ukochaną kobietę, którą Bóg odebrał mu za wcześnie. Jakby synowie nie cierpieli z powodu straty najlepszej matki na świecie. Dec potrząsa głową. – To jedyne, co nam ten drań zostawił. Farma jest warta miliony. Poza tym są tam rozsypane prochy mamy. Musimy jak zawsze cierpliwie poczekać, a potem to sprzedamy. Chyba że któryś z was zechce tu zostać? – Za nic. –  Nie chcę mieć z  tym miejscem nic wspólnego. Chcę wyrzucić je ze swojego życia, żebym nigdy więcej nie musiał wracać do Sugarloaf. Wszyscy wydają z siebie pomruk aprobaty. – W tym tygodniu musimy spotkać się z  prawnikiem. A  potem sprzedamy to w diabły. Nie wątpię, że Dec już pociągnął za odpowiednie sznurki, by wyrwać nas stąd najszybciej, jak to możliwe. On też chce uniknąć wielu rzeczy w tym mieście, co będzie niemożliwe, jeśli zostaniemy tu dłużej niż jeden dzień. We czterech wsiadamy do samochodu Seana i ruszamy w stronę domu, ale przed bramą wjazdową auto staje. Drewniane słupy ze znakiem nad głowami i  naszym nazwiskiem wypalonym w  drewnie są stare, ale nadal mocno się trzymają. Staram się nie przypominać sobie głosu mamy, ale wspomnienie jest tak żywe i przychodzi tak szybko, że znowu mam osiem lat. – Jak brzmi jedna prawda o strzale? Wydaję z siebie jęk, a mama unosi brew w oczekiwaniu na odpowiedź. – Mamo, w domu jest nowe Nintendo, a ja chcę grać. – Więc mi odpowiedz, Connor. Jedna prawda o strzale? Odkładałem pieniądze na grę od ostatnich urodzin, ale i  tak mi nie wystarczyło, więc musiałem resztę pożyczyć od Jacoba. A on, wredny brat, w zamian za pożyczkę kazał mi przez pół roku wykonywać za niego domowe

obowiązki. Nie miałem wyjścia i teraz mam nowego Mario. Chcę wreszcie pograć. Nie obchodzi mnie żadna strzała. Mama zatrzymuje auto i  krzyżuje ramiona. Kocham ją najbardziej na świecie. – Czemu musimy to powtarzać za każdym razem? – pytam. – Bo to ważne. W  życiu rodzina jest bardzo ważna. Bez niej nie mamy nic. Kiedy przekraczamy ten próg, jesteśmy w domu. Jesteśmy z tymi, którzy nas kochają, i tu, mój kochany synku, zawsze będzie twoje miejsce. Moja mama jest najlepszą osobą, jaką znam, i chociaż nie mogę się już doczekać, aż dorwę się do swojego Nintendo – a strasznie chce mi się grać –  jeszcze bardziej zależy mi na uszczęśliwieniu mamy. Lubię ją uszczęśliwiać. – Nie wypuścisz strzały, póki nie napniesz łuku – burczę, zły, że właśnie to każe mi recytować. – Właśnie – uśmiecha się mama. – A dlaczego to takie ważne? – Mamooo… – jęczę, ponieważ gra mnie wzywa. – Nie jęcz – napomina mnie. – Dlaczego to ważne? – Bo jeśli nie napniesz łuku, nigdy nie ruszysz a przeznaczeniem strzały jest polecieć przed siebie. Jej oczy przepełnia miłość i szczęście, gdy spogląda na mnie.

naprzód,

– Właśnie, a twoim przeznaczeniem jest odnieść sukces. A teraz chodźmy do domu i przekonajmy się, czy twoi bracia nie zdemolowali go do cna. – A ja pogram w grę. Mama wybucha śmiechem. – Tak, ale najpierw domowe obowiązki. – Nie mogę – przyznaje Sean, patrząc na nieutwardzony podjazd. Jeden po drugim moi bracia opuszczali to miejsce i wracali na zmianę, póki i ja nie dorosłem do wyjazdu. Chronili mnie w sposób, którego wtedy nie umiałem docenić. Jacob opóźnił o rok pójście do college’u, by upewnić się, że Sean umie grać w  piłkę, a  ja nie zostaję często z  tatą sam. Sean zabierał mnie na mecze, by wyciągać mnie z  domu po wyjeździe Jacoba.

Declan poszedł do college’u, ale spędzał lato na farmie, by bronić mnie przed pięściami taty, kiedy to tylko możliwe. Mam wrażenie, że teraz właśnie Declan czuje się najbardziej nieswojo, ale to on ma z nas najsilniejszą wolę. – Jak brzmi jedna prawda o  strzale? –  pyta przez ściśnięte gardło, a  ja zamykam oczy. Mama. Co by teraz o  nas pomyślała? Zrozumiałaby, dlaczego wszyscy stąd wyjechaliśmy? Czy widziała piekło, jakie zgotował nam ojciec, i kim staliśmy się z jego powodu? – Usunięcie połowy lotki sprawi, że strzała skręci i zmieni kurs, dlatego tak ważne jest trzymanie się razem – odpowiada Jacob. – Mama byłaby zawiedziona –  mówi Declan. –  Ani kobiet, ani dzieci, nic tylko praca. – Mamy siebie –  wtrącam. –  Zawsze tak było, a  ona właśnie tego by chciała. Declan patrzy przez okno. – Chciałaby, żebyśmy mieli więcej… – Uhm, trudno mieć więcej, kiedy dorastało się w takich warunkach jak my. Głos Jacoba jest cichy i przepełniony smutkiem. – Zawarliśmy pakt. Żadnych małżeństw, żadnych dzieci, żadnego używania pięści w złości. Zrozumiałaby. Chciałaby, żebyśmy się wspierali i nie stali tym, kim on się stał. Może tak. Bóg nam świadkiem, że taką mieliśmy nadzieję. Chcę wierzyć, że jeśli mama patrzy na nas z  góry, widziała to wszystko i  rozumiała, dlaczego jej synowie dokonali takiego wyboru. Miałem ją najkrócej z  nas wszystkich, ale sądzę, że uszanowałaby naszą chęć chronienia innych. Skoro spłodził nas taki mężczyzna, z  pewnością nosiliśmy w  sobie skłonności, jakie sam ujawnił po śmierci mamy. Declan patrzy na Seana, brata, który był zdecydowanie najbliżej z mamą. Nigdy nie wybaczył sobie tego, co zaszło w noc jej śmierci.

– Jedź, bracie. Czas iść do przodu. Sean wali ręką w kierownicę, uruchamia silnik i powoli rusza drogą do piekła. Milczymy. Nie jestem w stanie zebrać myśli na tyle, by wydusić z siebie choćby słowo. Wszędzie otaczają mnie wspomnienia. Ogrodzenie wzdłuż podjazdu, na którym siadałem z  braćmi, marząc o ucieczce. Widzę drzewo po lewej stronie posiadłości. Wspinaliśmy się na nie po drabinie zrobionej z  kawałków drewna, by chronić się między gałęziami i udawać, że jesteśmy bezpieczni. Tata nie mógł nas stamtąd ściągnąć. Był zawsze zbyt pijany, by wejść wyżej niż dwa szczeble. Po prawej jest pole, na którym ćwiczyliśmy strzelanie z  łuku, wyobrażając sobie, że każdy z nas jest Robin Hoodem lub innym dzielnym człowiekiem czyniącym dobro. Słyszę, jak kłócimy się wszyscy, kto strzelał najlepiej, chociaż i  tak wiedzieliśmy, że najlepszy jest Sean. Skurczybyk zawsze miał celną rękę i celne oko. Moim oczom ukazuje się dom. – Jakbyśmy wpadli w  pętlę czasu –  zauważa Dec. –  Nic tu się nie zmieniło. Ma rację. Dom wygląda tak samo jak wtedy, kiedy go opuszczałem. Ma dwie kondygnacje, wokół niego biegnie weranda, na której stoi huśtawka. Biała farba spłowiała i  odpada płatami. Przy jednym z  okien brakuje czarnych okiennic, przy innym wiszą na jednym zawiasie. Chociaż konstrukcja pozostała ta sama, nie taki dom nasza czwórka pamięta. Odchrząkuję. – Tylko że teraz to ruina – mówię. – Nie sądzę, żeby stary zrobił cokolwiek po naszym wyjeździe – dodaje jeden z moich braci. Nie ma mowy, żebyśmy sprzedali ten dom w korzystnej cenie. Chociaż sam dom nigdy nie stanowił o  wartości tego miejsca. Najcenniejsza była ziemia. Ponad trzysta akrów najlepszych pastwisk w  Pensylwanii.

Przepływa tędy rwący potok, trawa dla krów jest wyśmienita, a widoki są malownicze. – Niby jak miałby zająć się obejściem? – prycha Declan. – Przecież nie miał przy sobie czterech wołów roboczych, które wyręczyłyby go we wszystkim, gdy on leżał nawalony jak stodoła. Kiwam głową, czując wzbierającą złość. Mógł chociaż zatroszczyć się o farmę. – Co ze zwierzętami? – pyta Sean. – Będziemy musieli zrobić inwentaryzację dobytku i  zorientować się, w co właściwie wdeptujemy – mówię. Moi bracia kiwają głowami. Rozdzielamy zadania. Czas sprawdzić, co jeszcze zniszczył nasz ojciec.

Ale bajzel, powtarzam w  myślach. To koszmar. Ojciec nie dbał o  nic prócz urządzeń mleczarskich, które musiały być sprawne i  działać, jeśli chciał zarobić na kupno gorzały. Ziemia leżała odłogiem. Nie do wiary. Coś, co mogło mieć wartość dziesięciu milionów plus spadek w  postaci domu, jest teraz warte może połowę tej kwoty. Doprowadzenie posiadłości do stanu, w  którym dostaniemy za nią sensowne pieniądze, wymaga mnóstwa wysiłku. Idę przez pole na lewo w stronę potoku, do miejsca, w którym kiedyś się schowałem. Kiedy pierwszy raz ojciec upił się i  wpadł we wściekłość, miałem dziesięć lat. Declan przyjął ciosy na siebie. Nam kazał uciekać i gdzieś się schować. Nie bardzo rozumiałem, co się dzieje, prócz tego, że brat, którego kocham, krzyczy, żebym uciekał. Więc uciekłem. Popędziłem przed siebie. Biegłem jak w  transie, nie wiedziałem, czy kiedykolwiek się zatrzymam. Biegłem, aż zabrakło mi tchu. Zatrzymałem się dopiero tam, gdzie –  jak mi się wydawało –  nikt mnie nie znajdzie,

ponieważ w  oczach Declana zobaczyłem coś, czego nigdy dotąd nie widziałem – strach. Stoję tu teraz, nad brzegiem potoku, i  spoglądam na platformę na drzewie, na której spędziłem wiele dni i  nocy, uciekając przed piekłem w domu. Co za bajzel. To ostatnie miejsce, w  jakim mam ochotę być, ale nie muszę przed niczym się chować. Nie jestem już przestraszonym chłopcem, a w domu nie kryją się potwory. Mimo to czuję ściskanie w żołądku. Cisza dzwoni mi w uszach, gdy stoję zasłuchany w szum potoku, który zwykł kołysać mnie do snu. Ta ziemia jest piękna. Nie sposób nie podziwiać bujnej zieleni i  różowej poświaty zachodzącego słońca rozświetlającego chmury tak, że przypominają watę cukrową. Zamykam oczy. Podnoszę twarz ku niebu. Wsłuchuję się we własny oddech. Nagle jakiś rumor z góry alarmuje moje zmysły. Rozglądam się, usiłując zlokalizować źródło hałasu. Wtedy słyszę pociąganie nosem. – Halo?! –  wołam, odwracając się w  stronę drzewa i  platformy zawieszonej wysoko między gałęziami. Słyszę szuranie, odgłos stóp przesuwających się po drewnie. Ktoś tam jest. Na pewno dziecko, ponieważ dorosły nie ukryłby się na platformie. Ktokolwiek to jest, nie odpowiada. – Halo, wiem, że tam jesteś –  mówię łagodniej, starając się go nie wystraszyć. – Nie musisz się bać. Znowu słyszę ruch, a potem okrzyk ewidentnie spowodowany bólem. Nie czekam. Wspinam się na drzewo, korzystając z drewnianych stopni, które pomogli mi zrobić bracia, bym zawsze mógł tu wejść. – Wchodzę na górę – uprzedzam. – Nie bój się. – Nie chcę, by ten, kto siedzi na drzewie, spadł, uciekając przede mną. Docieram na platformę. Widzę w  kącie skuloną dziewczynkę. Ma szeroko otwarte, przerażone oczy. Nie wygląda na starszą, niż byłem ja, gdy

znalazłem się tu pierwszy raz, ale ponieważ niewiele mam do czynienia z dziećmi, trudno mi ocenić jej wiek. Wiem za to wszystko o lęku i łzach. W tym miejscu wyglądałem podobnie. – Nie zrobię ci krzywdy. Coś ci się stało? Słyszałem, że płaczesz. Dziewczynka kiwa głową. – Coś cię boli? Łza spływa jej po policzku. Dziewczynka znowu kiwa głową, łapiąc się za ramię. – Ręka? – pytam, wiedząc, że właśnie o to chodzi. Kiedy mała milczy, przypominam sobie własne emocje, gdy chowałem się na drzewie obolały i samotny. – Jestem Connor. Kiedyś tu mieszkałem. To było moje ulubione miejsce na całej farmie. Jak masz na imię? Wargi jej drżą. Widzę, że walczy ze sobą, nie wiedząc, czy odpowiadać czy nie. Ostatecznie zaciska usta i  obrzuca mnie uważnym spojrzeniem zielonych oczu, dając do zrozumienia, że nie zamierza ze mną rozmawiać. Robię następny krok po drabinie i opieram się na platformie. – W porządku, nie musisz mi mówić, jak się nazywasz. Zostanę tu, ile będzie trzeba, żeby sprowadzić ją na dół. Dziewczynka prostuje się, brązowe włosy opadają jej na twarz. Pociąga nosem i odgarnia je z buzi. – Jesteś obcy – odzywa się w końcu. – Tak. Masz rację, że nie chcesz rozmawiać z  obcymi. Czy będzie ci łatwiej, jeśli powiem, że byłem kimś w  rodzaju policjanta w  marynarce wojennej? Dziewczynka mruży oczy i taksuje mnie spojrzeniem. – Policjanci noszą mundury. Uśmiecham się szeroko. Bystre dziecko. – Masz rację. Ale teraz nie pracuję, bo jestem na farmie. Powiesz mi, co ci się stało w rękę? – Upadłam. – Jak się tu wspięłaś?

Dziewczynka porusza się nieznacznie. – Nie chciałam, żeby mnie znaleźli. Czuję ucisk w  żołądku. Przychodzą mi do głowy tysiące odpowiedzi, dlaczego ta mała chowa się tu z  bolącą ręką, zamiast biec do domu po pomoc. Muszę panować nad sobą i  pamiętać, że nie każdy ma gówniane życie rodzinne. To może być cokolwiek. – Dlaczego nie? Przygryza dolną wargę. – Tatuś nie pozwolił mi wychodzić z domu, a ja nie chciałam, żeby się złościł. – Wyciera nos przedramieniem. Kolejna łza spływa jej po twarzy. –  Przyszłam tu, żeby poczekać, aż mamusia wróci do domu. Kiwam głową ze zrozumieniem. – Twój tata na pewno się martwi. Powinnaś wrócić do domu, żeby ktoś obejrzał ci rękę. – Będzie bardzo zły. – Wargi dziewczynki drżą. Biedne dziecko jest przerażone. Albo boi się ojca, albo tego, że okazała się nieposłuszna. Tego nie wiem. Nie wiem, kim jest, nie znam jej ojca, ale na pewno nie może tu zostać ranna i  przestraszona. Prędzej czy później spadnie z tego drzewa. – A jeśli nie powiem mu, gdzie cię znalazłem, jeśli nie zapyta? W jej oczach pojawia się ciekawość. – Będziesz kłamać? – Nie, ale przyjaciele umieją dotrzymać tajemnicy, a my jesteśmy teraz przyjaciółmi, prawda? – Chyba tak. – W takim razie, przyjaciółko, wiesz, że mam na imię Connor, ale ja ciągle nie znam twojego imienia. Mała wydyma wargi. – Hadley. – Miło cię poznać, Hadley. Mogę pomóc ci zejść, skoro boli cię ręka? Hadley kiwa energicznie głową.

Instruuję ją, jak ma podejść bliżej, a  potem obejmuje mnie mocno za szyję, gdy schodzę po szczeblach, starając się jak najmniej trącać gałęzie. W końcu stawiam ją na ziemi i kucam przed nią. Stoimy oko w oko. Hadley patrzy na mnie jak na wybawcę, czym ściska mnie za serce. – Jak ręka? – pytam. – Boli –  odpowiada cicho lekko drżącym z  bólu głosem, przyciskając rękę mocno do siebie. – Mogę obejrzeć? Hadley jest drobna. Chociaż nie wiem, ile ma lat, możliwe, że jest po prostu duża jak na swój wiek. – Możesz. Oglądam jej rękę. Widzę stłuczenie i opuchliznę, ale nic nie wskazuje na złamanie. – Nie wygląda źle, ale i  tak muszę zabrać cię do domu. Trzeba się upewnić, że nie złamałaś ręki. Gdzie mieszkasz? Hadley wskazuje drugi brzeg potoku, gdzie leży farma Walcottów. – Nazywasz się Walcott? – Uhm. Uśmiecham się. Dobrze wiedzieć, że nie sprzedali swojej farmy. Walcottowie byli dobrymi ludźmi. Moja mama i  pani Walcott się przyjaźniły. Po śmierci mamy Jeanie przynosiła nam jedzenie i  dbała, byśmy od czasu do czasu mieli domowe ciasto. Kochałem ją i  było mi smutno, kiedy umarła. Tim umarł miesiąc po niej i  tata powiedział, że to przez złamane serce. Żałowałem, że tata za mało kochał mamę, by umrzeć razem z nią. Szkoda, że nie miałem tyle szczęścia. Nie wiedziałem, czy ktoś kupił tę farmę, czy została komuś przekazana. Walcottowie nie mieli własnych dzieci, a wygląda na to, że farma nadal jest w rękach rodziny. – Odprowadzę cię do domu i dopilnuję, żeby nic ci się nie stało. Chcesz iść pieszo czy mam cię odwieźć?

Widzę jej obawę, ale za żadne skarby nie puszczę tej małej samej, skoro jest ranna. – Możemy iść. – Dobrze. –  Wstaję, wyciągam do niej dłoń i  uśmiecham się, kiedy bierze mnie za rękę. Ten gest mówi mi, że zasłużyłem na odrobinę zaufania. Idziemy w  kierunku jej domu w  milczeniu. Nagle czuję, że Hadley zaczyna drżeć. Zbyt dobrze pamiętam, jak sam nie chciałem wracać do domu ze strachu przed gniewem rodziców. Wiele razy oberwałem drewnianą łyżką, kiedy mama kazała mi wrócić do domu przed zmrokiem, a  ja wędrowałem po polach tak podobnych do siebie, że w  końcu się gubiłem i jeden z braci musiał mnie szukać. – Od kiedy tu mieszkasz? –  pytam, chcąc odciągnąć jej uwagę od zbliżającej się nieuchronnej kary. – Od początku. – A ile masz lat? – Siedem. Musiała się wprowadzić zaraz po moim wyjeździe. – Mieszkasz z rodzicami? – Tatuś prowadzi farmę z mamusią. Mamusia jest nauczycielką. – Muszą być miłymi ludźmi. Hadley odwraca wzrok. Znowu coś nie daje mi spokoju. Całe życie opierałem się na wierze we własne przeczucia. W wojsku to kwestia życia lub śmierci. Musiałem polegać na swoich przeczuciach, analizując, czy coś jest zagrożeniem, czy nie. Coś w zachowaniu Hadley zapala mi czerwoną lampkę w głowie. – Moich rodziców chyba nie ma w domu, więc ich nie spotkasz. Kiwam głową, udając, że nie widzę jej sztuczek. Dorastałem, wynajdując mnóstwo powodów, dla których koledzy nie mogą mnie odwiedzić, a  nauczyciele dzwonić do domu. Mój ojciec śpi, nie ma go w  domu, jeździ traktorem albo wyjechał z  miasta. Byle tylko nikt nie odkrył, co się u mnie dzieje. Byle tylko uniknąć niewygodnych pytań. Chowając się przed światem, ukrywałem też wszystko o sobie.

– Jeśli ich nie zastaniemy, będę chociaż wiedział, że dotarłaś bezpiecznie do domu. – Czy mogę czasem przyjść i  wejść na twoje drzewo? Ma stopnie, a moje nie ma. Posyłam jej uśmiech. – Kiedy tylko zechcesz, mała. Moje drzewo jest twoim drzewem. A jeśli przyjdziesz w ciągu kilku najbliższych dni, pokażę ci dwie inne kryjówki, które zrobiłem z braćmi. – Serio? Super! – Hadley się rozpogadza. – Serio. Zbliżamy się do podjazdu. Przy samochodzie stoi jakaś kobieta. Ciemnobrązowe włosy opadają jej falami na plecy. Wyjmuje z  bagażnika papierową torbę. Kiedy się odwraca, krzyżujemy spojrzenia i serce zamiera mi w piersi. Ona otwiera usta. Wypuszcza z rąk torbę, której zawartość toczy się po ziemi. Stoję twarzą w twarz z kobietą, która nawiedzała mnie w snach. Mój anioł powrócił, tyle że nie jest mój.

3

To niemożliwe. To nie dzieje się naprawdę. Od tamtej nocy minęło osiem lat. Osiem lat udawania, że to był tylko sen i nic więcej. Potem nigdy go już nie widziałam. Nieważne, ile dni i  nocy wypatrywałam go wśród tłumu albo przyglądałam się każdemu kierowcy –  to nigdy nie był on. Po części nawet się cieszyłam, ponieważ tamta noc była jedną z najbardziej bolesnych i niezwykłych nocy w moim życiu. Nie powinnam mu się wtedy oddać, ale trawiła mnie niepewność, w  jakim kierunku zmierza moje życie i  czy ślub z  Kevinem to słuszna decyzja. Wiedziałam jedynie, że chcę być kochana i wielbiona, nawet jeśli tylko przez jedną noc. Chciałam być trzymana w objęciach tak, jak trzymał mnie ten chłopak, gdy ze mną tańczył. Z  drugiej strony cierpiałam katusze, ponieważ następnego dnia wychodziłam za mąż i Bóg mi świadkiem, że modliłam się, by nigdy więcej go nie zobaczyć, co ułatwiłoby mi wybaczenie sobie popełnionych grzechów. Powinnam wiedzieć, że nigdy nie będę w  stanie odpokutować za grzechy, a jego obecność tutaj jest tego dowodem.

– Mamusiu! –  Hadley biegnie do mnie z  przerażeniem w  oczach na widok rozsypanych zakupów. Cholera. Upuściłam torbę. Boli mnie, że Hadley tak się tym przejmuje. – Nic się nie stało, kochanie, naprawdę. Pozbieram je. Hadley odwraca się do mężczyzny, kiedy widzi, jak mój wzrok znowu wędruje w jego kierunku. – Connor, to moja mama. Connor. Nadawałam mu w  myślach wiele imion, ale Connor do niego pasuje. Mocne imię dla mocnego mężczyzny. Czas nie ujął mu atrakcyjności. W  szmaragdowej zieleni jego oczu można utonąć. Włosy ma dłuższe na czubku i zaczesane na jedną stronę, co przydaje mu nieco chłopięcego wyglądu i  wdzięku. Do tego ciało. Boże, jego ciało jest warte grzechu. Rękawy koszuli opinają mu ramiona, pod którymi rysują się mocne mięśnie. Pierś ma szerszą, niż pamiętam. A pamiętam wszystko. Jego dotyk, jego zapach, jego głos, gdy kochał się ze mną w  sposób, o jakim nie miałam pojęcia, że istnieje. Potrzebowałam go i  potrzebowałam wspomnień tamtej nocy bardziej, niż mógłby sobie wyobrazić. Wiele razy przywoływałam je w  pamięci, rozpalając emocje, których tak rozpaczliwie potrzebowałam, tęskniąc za barwami, jakich nabrał mój świat w tamtych chwilach. Był niczym kometa, która rozjarzyła niebo ogniem, a której ogon nigdy nie zniknął mi z oczu. Ale teraz… on… tutaj? To zagraża wszystkiemu, także życiu tej małej dziewczynki, obok której stoi. Patrzę na nich oboje, gdy kucam, by zebrać rozsypane zakupy. – Skąd się znacie? Schyla się po rzeczy, które znalazły się poza moim zasięgiem. – Znalazłem Hadley na drzewie. Myślę, że ma poważnie uszkodzone ramię. Chciałem się upewnić, że dotrze bezpiecznie do domu.

Natychmiast kieruję uwagę na córkę. Nie wiem, czy sama uszkodziła sobie rękę, czy ktoś jej to zrobił. – Jak się czujesz? Co się stało? Spogląda na niego, potem znowu na mnie. – Upadłam. Zamykam oczy, mając nadzieję, że to prawda. Kevin może krzywdzić mnie, ale nigdy nie podniósł ręki na Hadley. – Pokaż mi. Hadley podwija rękaw. Dotykam krwiaka na skórze. Ręka wygląda na spuchniętą. – Trzeba to sprawdzić – mówię. Connor podnosi torbę z zakupami i podaje mi ją. – Mogę jakoś pomóc? Potrząsam skwapliwie głową. – Nie, nie. Mam, co trzeba. Mój mąż pracuje na farmie. Zaniosę zakupy do środka i zawiozę ją, gdzie trzeba. Dziękuję. Nie mogę dopuścić, by Kevin go zobaczył. Zaraz zacznie zadawać setki pytań, kim jest ten mężczyzna, skąd go znam, dlaczego Hadley nie siedziała w  domu, jak powinna, i  co stało się jej w  rękę. W  tej chwili jestem zbyt poruszona, by zmierzyć się z pytaniami Kevina. – Na pewno? – Tak. Connor uśmiecha się smutno i dotyka dłonią czubka głowy Hadley. – Uważaj na siebie, dobrze? Hadley posyła mu uśmiech. – Ty też. Connor wybucha śmiechem. – To nie ja zostałem ranny. – Ale musisz uważać, bo jesteś żołnierzem.

To dlatego go nie widziałam. Wyjechał, ale najwyraźniej wrócił. Tyle że nie wiem, co to oznacza i  czy ma jakiekolwiek znaczenie. Nie wiem, dlaczego w  ogóle rusza mnie jego obecność. Mam tu swoje życie z Kevinem i Hadley. Nie możemy stąd wyjechać, nawet gdybyśmy chciały. Kevin zadbał o to, kiedy sprowadził mnie tutaj, z dala od ludzi, których mogę znać. Nieoczekiwanie dla samej siebie pytam: – Służysz w wojsku? – Tak, jeszcze przez kilka tygodni. Potem odchodzę ze służby. Kiwam głową wdzięczna opatrzności, że znowu zniknie. – Dziękuję za przyprowadzenie Hadley do domu. Robi krok w moją stronę. Tętno mi przyspiesza. Zbieram wszystkie siły, by ustać w miejscu. – Nie ma za co… Toczę ze sobą wewnętrzną walkę, czy podać mu swoje imię. Nie chcę kłamać, ale podanie prawdziwego imienia położy kres pozorom. Jednak mam wobec niego dług. Tyle mu zawdzięczam, że przestaję deliberować i postanawiam powiedzieć prawdę. – Ellie. Connor przybliża się o  kolejny krok. Czuję na sobie jego oddech, gdy wymawia moje imię w najcudowniejszy sposób. – Ellie. Nie ma za co, Ellie. Miło było cię poznać. Uśmiecham się niepewnie. – Wzajemnie, Connor. Wymówienie jego imienia jest niczym ułożenie ostatniego brakującego fragmentu puzzli. Hadley bierze mnie za rękę i  wchodzimy razem po schodach prowadzących do zdewastowanego budynku, który nazywamy domem. Connor odprowadza nas wzrokiem, a ja zastanawiam się, czy dostrzegł to, co ja ignorowałam przez ostatnich siedem lat: że Hadley ma jego oczy.

– Nie jest złamana, ale skręcona –  mówi doktor Langford, oglądając nadgarstek Hadley. – Drugie skręcenie w ciągu dwóch miesięcy. – Tak, ona… ona jest ruchliwa i energiczna, uwielbia biegać i włazić na drzewa. Nie mogę utrzymać jej w miejscu. Doktor Langford kiwa głową. – Moje dziecko też tak szalało. Ciągle miało siniaki i zadrapania. Takie jest wiejskie życie. To wyjaśnia też twojego pecha, prawda? Potakuję. Nienawidzę kłamstw. Nienawidzę tego wszystkiego, a  jednocześnie się boję. Muszę stąd odejść. Hadley rzeczywiście jest niesforna i wiecznie gdzieś się wspina, ale nie ma mnie w domu przez cały czas, a Kevinowi nie ufam. Hadley zarzeka się, że upadła, ja nigdy nie widziałam, by Kevin stosował wobec niej przemoc fizyczną, ale czy można wierzyć, że mężczyzna, który wyładowuje wściekłość na żonie, nie zrobi tego wobec dziecka? Odeszłabym choćby zaraz, gdybym miała dokąd. Ale nie mam. Rodzice zginęli tydzień przed moim ślubem z  Kevinem, poza tym nie mam pieniędzy, nikogo zaufanego ani rodziny, która mogłaby nas przyjąć. Zanim od niego odejdę, muszę wszystko skrupulatnie zaplanować. Dlatego konieczne było podjęcie pracy nauczycielki. – Musisz bardziej uważać. I  nie łaź po drzewach, póki ręka ci się nie zagoi. – Obiecuję – uśmiecha się Hadley. – Mam nowego przyjaciela. – Tak? – Ma na imię Connor. Jest właścicielem farmy obok nas. Doktor otwiera szeroko oczy. – Connor Arrowood? Hadley wzrusza ramionami.

– Powiedział, że był komandosem i  policjantem. Podniósł mnie jedną ręką. – Znam Arrowoodów od lat. Dobrzy chłopcy. Mieli bardzo trudny czas po śmierci matki. Arrowood. Oczywiście. Że też nie przyszło mi to do głowy wcześniej. To musi być Arrowood, skoro był na sąsiedniej farmie. Mieszkam tu od ośmiu lat, ale słyszałam o nich tylko raz. Ktoś mi powiedział, że nie pojawili się w mieście prawie od dekady. – Kiedy to było? – pytam. Doktor Langford podnosi wzrok w zamyśleniu. – Connor miał wtedy około ośmiu lat. Straszne. Rak szybko ją zabrał. Musieli tu wrócić w związku ze śmiercią ojca. – Tak, miałam wyrzuty sumienia, że nie byłam na pogrzebie. – Ja też nie byłem na pogrzebie, ale nie przepadałem za starym Arrowoodem. Po śmierci żony całkiem się zmienił. A  chłopcy pewnie wrócili, żeby pochować ojca i sprzedać farmę. – Sprzedać? Doktor wzrusza ramionami i zaczyna dopasowywać temblak dla Hadley. – Oczywiście, nie zostaną tu długo, nawet jeśli ich ojciec już nie żyje. –   Spojrzeniem daje mi do zrozumienia, że „trudny czas” po śmierci matki był czymś więcej niż tylko żałobą. – Poznałaś dobrego przyjaciela, Hadley. Zawsze lubiłem Connora. Hadley uśmiecha się szeroko na znak, że w  pełni podziela opinię doktora. Mój strach nieco ustępuje. Jeśli go tutaj nie będzie, nie muszę się martwić. Sprzeda farmę, wróci tam, gdzie mieszka, a ja zdołam uniknąć… zakłóceń w planie ucieczki. Skoro już znam jego imię i nazwisko, to kiedy wreszcie się stąd wyrwę, będę mogła raz na zawsze wyjaśnić sprawę. Upewnić się, że Hadley to jego córka. – W porządku, moja mała. Temblak gotowy. Pamiętaj, co mówiłem o  wspinaniu się i  oszczędzaniu ręki, póki nie wydobrzejesz. Nie dokazuj, nie szalej za bardzo.

– Obiecuję – mówi, ale doskonale wiem, że i tak nie usiedzi na miejscu. – A  teraz dasz mnie i  mamie kilka chwil na rozmowę? Coś mi się wydaje, że pani Mueller ma w recepcji pyszne lizaki. Doktor nie musi mówić nic więcej. Hadley znika za drzwiami. – Jak się czujesz? – pyta ojcowskim tonem. – Dobrze. – Ellie, nie chcę się wtrącać, ale masz na ramieniu paskudny siniec. Opuszczam rękaw zła, że się podwinął i  odsłonił to, czego doktor nie powinien zobaczyć. – Uderzyłam się o ścianę, kiedy wynosiłam z klasy przybory do zajęć na powietrzu. Zawsze bardzo łatwo nabijałam sobie siniaki. Jestem coraz skuteczniejsza w  unikaniu pomocy lekarskiej. Kiedy ostatnim razem Kevin wyrwał mi nadgarstek ze stawu, sama go sobie nastawiłam i  unieruchomiłam. Kiedy podstawił mi nogę, a  ja skręciłam kostkę, przez miesiąc nosiłam szynę i  próbowałam ignorować ból. Nie mogłam jeździć na izbę przyjęć, znalazłam więc sposób na maskowanie urazów. Gdyby doktor zobaczył mój bok, nie uwierzyłby w przypadkowy upadek Hadley – o którym nie wiem, czy naprawdę był przypadkiem – i tyle bym ją widziała. Nie mogę dopuścić, żeby mi ją odebrali. Będę ją lepiej chronić. Zrobię wszystko, co trzeba, żebyśmy zniknęły stąd za dwa miesiące. Potrzebuję czasu i środków. Doktor taksuje mnie wzrokiem i  widzę, że nie kupuje mojej wersji wydarzeń. – Nie osądzam cię, chcę tylko pomóc. Pomóc w  czym? Kevin jest właścicielem farmy, samochodu, konta w banku, a ja nie mam nic. Kevin wszystko kontroluje, a kiedy sprawy nie idą po jego myśli, traci panowanie nad sobą. Musimy uciec jak najdalej stąd, żeby nie mógł nas znaleźć, choćby szukał długo i  bez wytchnienia. Nie mam złudzeń: nie odpuści. Będzie chciał zatrzymać córkę, a mnie nie pozwoli odejść. Przywołuję na usta swój najserdeczniejszy uśmiech.

– Nic się nie dzieje, doktorze Langford. Naprawdę. Doktor wzdycha, domyślając się, że nic więcej ze mnie nie wyciągnie. Nikt nie może mi pomóc. – W takim razie do zobaczenia wkrótce. Uważaj na siebie i  dzwoń w razie potrzeby. – Oczywiście, doktorze. Doktor Langford wychodzi i  po chwili do gabinetu wpada Hadley z szerokim uśmiechem na buzi. Jej kieszeń jest pełna lizaków. Podbiega do mnie i obejmuje mnie w pasie. Krzywię się z bólu. – Przepraszam, mamusiu. Zapomniałam, że masz siniaka. Zawsze mam sińce. – Nic się nie stało, skarbie. – Czy tatuś znowu się zdenerwował? – pyta Hadley z troską w oczach. –  Nie powinien tak ci robić. Boże, nie takie życie powinna oglądać. – To był wypadek – kłamię. – Nic mi nie jest. Hadley kręci głową. – Nie podoba mi się, że znowu masz siniaki. Mnie też się nie podoba i  dlatego muszę to zrobić. Dla niej wyrwę się z  tego domu. Muszę ją chronić. Wyszłam za mężczyznę, który w  końcu zniszczy mnie i  Hadley, jeśli w  porę stąd nie ucieknę. I  właśnie to zamierzam zrobić.

4

Jeśli chcemy sprzedać farmę, najpierw musimy włożyć w  nią mnóstwo pracy – mówię, łapiąc piwo, które Declan postawił na stole. – Bez jaj. – Declan potrząsa głową. – Przynajmniej ziemia jest dobra. To jest prawdziwa dojna krowa. – To zamierzona gra słów. – Sean uśmiecha się znacząco i wznosi piwo. Idioci. W  jednym zgadzam się z  braćmi. Żaden z  nas nie chce dla siebie tego miejsca, wszyscy zamierzamy wyjechać z Dodge jak najszybciej. Potem myślę o kobiecie mieszkającej po sąsiedzku; tej, o której śniłem przez osiem lat, która teraz jest mężatką i ma dziecko. Nie mogę tu zostać. Będę chciał znowu ją zobaczyć, przekonać się, czy wszystko, co stworzyłem w myślach, jest prawdą. Jacob odchyla się na krześle i celuje we mnie swoją butelką. Ma całkiem ogoloną głowę. To z powodu najnowszej roli, jaką dostał. – Tylko ty masz dziką kartę, Connor. – Ja? Jacob jest mi najbliższy wiekiem. Jesteśmy do siebie najbardziej podobni. Wiele razy ludzie brali nas za bliźniaków. Obaj mamy metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, ciemnobrązowe włosy i  zielone oczy. I jesteśmy największymi dupkami w grupie.

– Nie masz dokąd wracać. Bez urazy, mały. Wkurza mnie, że ciągle patrzą na mnie jak na młodszego braciszka, który jest naiwnym chłopcem i potrzebuje opieki trzech starszych dupków. Nie widzą we mnie komandosa piechoty morskiej, nie pamiętają, że walczyłem na wojnie, że strzelałem do ludzi i  oni do mnie strzelali, i  że mógłbym ich załatwić, gdybym tylko chciał. – Mam dokąd pójść. Sean wzrusza ramionami. – Odchodzisz z  marynarki, nie masz gdzie mieszkać, nie masz pracy. Może powinieneś zostać na farmie, póki nie staniesz na własnych nogach. – Niegłupi pomysł – mówi zdrajca Declan. – Chujowy! Takie rozwiązanie zrujnowałoby mój plan wyrwania się z  tego przeklętego miasta. Zbyt wiele wspomnień, z  których ze wszystkich sił starałem się przez lata otrząsnąć, wracało do mnie falami od chwili powrotu. – Chcemy tylko powiedzieć, że to może być dla ciebie dobre wyjście na jakiś czas. Wiemy, że z nas wszystkich ty jesteś złotą rączką. – Jacob stara się wyłożyć ich racje. –  Zgadzamy się wszyscy, że tu jest mnóstwo do zrobienia. Takie rozwiązanie ma sens. Tylko co z jego nogą? Prycham, a potem pociągam łyk piwa. Czuję złość i niesmak, że bracia sugerują mi pozostanie w  tym domu. Za każdym razem, gdy jeden z  nich wyjeżdżał, by zacząć nowe życie, ojciec stawał się gorszy. Pił więcej, bił mocniej, a moja nienawiść do tego miasta rosła. Dobrych wspomnień właściwie nie miałem. Jedyne, jakie przywoływałem, to wspomnienie tamtej nocy z moim aniołem. Lecz jak wszystkie anioły, ona nie pasuje do tego miejsca bardziej niż ja. Jest stworzona do czegoś lepszego, a tym lepszym z pewnością nie jest były komandos piechoty morskiej, który marzył o  mężatce. Powiedziała mi wtedy, że chce stąd uciec, dlatego nawet nie zdradziliśmy sobie swoich imion. Jak widać, daleko nie uciekła. Na dodatek wyszła za mąż i  urodziła dziecko w niespełna rok po naszej wspólnej nocy. Najwyraźniej dla mnie to

wspomnienie znaczyło więcej niż dla niej. – Noga jest w  porządku, on już wydobrzał, tyle że nie nadaje się do służby – wtrąca Declan. Nie nadaje się ani do służby, ani do pozostania tutaj. – Słuchasz nas? – Sean dźga mnie palcem. – Nie was, idioci. Sean wzdycha ciężko i odwraca wzrok. – Jacob ma rację, farma wymaga pracy, ty potrzebujesz nowego życia, a my mamy już swoje życie. – Więc tylko ja nie mam dokąd pójść? – Na to wygląda – odpowiada Declan. Teraz pamiętam, dlaczego nienawidzę być z nimi trzema jednocześnie. – Nie zostanę w tym mieście. Declan odstawia piwo i zwraca się twarzą do mnie. – Dlaczego? On nie żyje. Nie zrobi ci krzywdy. Nie, ale ktoś inny może to zrobić. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie. – Skoro tak, to czemu ty nie chcesz tu być? –  prowokuję go. –  Obaj znamy powód i nie ma on nic wspólnego z naszym ojcem. Chodzi o piękną blondynkę, która stała przy grobie ojca i odeszła, zanim zdołał z nią porozmawiać. – Wal się, Connor. – Ty się wal, Dec. Chcesz, żebym tu został, zmagał się ze wszystkim, bo ty nie masz na to ochoty? – Kiedy sprzedamy farmę, żaden z  nas nie będzie już musiał tu przyjeżdżać. – Sean próbuje łagodzić napięcie. – To ma sens, Connor. Jeśli zostaniesz, możesz uporządkować farmę, nie masz innych planów, a Jacob musi przecież jechać do Hollywood, Declan wraca do Nowego Jorku, a ja jestem w  środku wiosennego sezonu treningowego i  muszę wracać do Tampy na spotkanie z drużyną.

Gdybym nie był zły, że to, co mówią, ma sens, ciągnąłbym tę kłótnię. Ale bracia mają rację. Nie mam do czego wracać, kiedy już podpiszę papiery o odejściu ze służby. – Wystawmy to na sprzedaż i zobaczmy, ile dostaniemy – sugeruję. Sean kręci głową. – Nie. Mamy tylko to i nie powinniśmy pozbywać się tego dla samego pozbycia się. Nie kiedy jeden z  nas dysponuje czasem i  potrafi podwoić wartość farmy. Nie mówimy o  marnych groszach, Connor. Mówimy o milionach. Jęczę i drapię się po karku. – Ja się nie zgadzam. Declan wzrusza ramionami na znak, że moje zdanie zupełnie go nie obchodzi. – Niech sobie gada. Przekona się, że mamy rację. – Albo że jesteście bandą dupków. Sean szczerzy zęby w uśmiechu. – To już wiemy. – Jutro mamy spotkanie z  prawnikiem. –  Ton Declana jest stanowczy i  autorytatywny. Mam ochotę walnąć go w  krtań. –  Potem zdecydujemy wszyscy, co dalej. Do tego czasu niech Connor trochę się pogotuje, a  my napijemy się piwka. Pokazuję im środkowy palec. Wkurza mnie przekonanie moich braci, że dobrze mnie znają. Niestety dla nich, moje myśli wędrują ku kobiecie i jej małej córeczce mieszkających po sąsiedzku.

– Co to znaczy, że jest warunek? –  Declan podnosi głos, patrząc na prawnika. Niski i pulchny mężczyzna ociera łysinę chusteczką. Uwielbiam, kiedy ja i bracia sprawiamy, że ludzie zaczynają się pocić.

– Tu nie ma żadnych wątpliwości. Zasadniczo testator mówi, że aby jego dzieci: Declan, Sean, Jacob i  Connor odziedziczyli farmę Arrowoodów, muszą mieszkać na niej przez okres pół roku. Kiedy wszyscy synowie spełnią ten warunek –  zamieszkają na farmie jednocześnie z  pozostałymi braćmi albo jeden po drugim w  ustalonej przez nich kolejności –  wtedy staną się pełnoprawnymi właścicielami posiadłości z  prawem do jej sprzedaży. Sean wybucha śmiechem bez krzty wesołości. – Sukinsyn kontroluje nas nawet zza grobu! – To wariactwo. Musi być jakaś furtka – mówi Declan i wstaje z krzesła. Jego gniew czuć w powietrzu. Prawnik potrząsa głową. – Obawiam się, że nie ma. Wasz ojciec był bardzo… konkretny. Jeśli nie wyrazicie zgody na ten warunek, farma zostanie sprzedana, a  dochód ma zasilić konto fundacji walczącej z przemocą wobec dzieci. – To jakieś jaja – mówię, zanim zdołam ugryźć się w język. – Człowiek, który regularnie tłukł wszystkie swoje dzieci, chce ofiarować teoretycznie dziesięć milionów dolarów na zapobieganie temu, co robił nam? Jacob kładzie mi rękę na ramieniu. – On nie wygra. – Wygra w każdym przypadku! – wrzeszczę. – Jeśli zamieszkamy na tej przeklętej farmie, wykonamy jego wolę. Jeśli odejdziemy, wtedy wszystkie pieniądze, jakie nam się należą – i nie mówcie mi, że nic nam się nie należy po tym piekle, jakie nam zgotował – pójdą na dobroczynność! Nie myślę jasno. Gniew i  oburzenie przepełniają mnie coraz bardziej z każdym uderzeniem serca. Wśród możliwych rozstrzygnięć, jakie brałem pod uwagę, nie było takiego ultimatum. Nie sądziłem, że zostanę zmuszony do zamieszkania w  jedynym miejscu, do którego nie chciałem wracać, przez pół roku. – On nie chce zostać – odzywa się jeden z moich braci. – Nie zostanę. Nie teraz. Nie na takich warunkach. Stanowczo odmawiam. Cholera, niech te pieniądze pójdą na cel dobroczynny, dzięki nim te dzieci zyskają szansę, której my nie mieliśmy.

Sean wstaje i zaczyna chodzić po kancelarii. – Co się stanie, jeśli jeden z braci odmówi? Prawnik chrząka. – Tracą wszyscy. Wyrzucam ręce w górę, mam ochotę w coś walnąć, i nienawidzę siebie za samą myśl o tym. Nigdy nie podniosłem pięści w gniewie. Oczywiście, biłem się, ale albo w  samoobronie, albo dlatego, że nie miałem wyjścia. Przysięga, jaką we czterech złożyliśmy, jest dla mnie świętością. Nigdy nie podniosę ręki na innego człowieka dlatego, że straciłem panowanie nad sobą. – Ile mamy czasu na decyzję? – pyta Declan, jak zawsze odpowiedzialny brat, który na pewno już ułożył plan, jak z tego wybrnąć. – Trzy dni na decyzję. W  ciągu trzydziestu ktoś musi zamieszkać na farmie – wyjaśnia prawnik. Declan wstaje. Idziemy w jego ślady. – Do zobaczenia za trzy dni. Wtedy poinformujemy pana, co postanowiliśmy.

5

Jestem głodny. – Kevin bełkocze z kanapy. – Zrób mi coś. Zamykam oczy, walcząc z  pokusą, żeby mu nawrzucać. To tylko pogarsza sytuację. Muszę uzbroić się w cierpliwość, być sprytna i starać się nie wyprowadzać go z równowagi. – Oczywiście. Na co masz ochotę? Piorunuje mnie wzrokiem. Widzę, że zaczyna się gotować. – Jedzenie, Ellie. Chcę coś do jedzenia. Zasycha mi w gardle. Wstaję i posyłam Kevinowi wymuszony uśmiech, mając nadzieję, że go nim ugłaskam. Idę do kuchni. Hadley siedzi przy stole i odrabia lekcje. – Cześć, skarbie. – Cześć, mamusiu. Kucam przy niej i odgarniam jej z buzi brązowe włosy, które mają taki sam odcień jak moje. – Pobaw się na dworze albo idź do swojego pokoju, dobrze? Przygląda mi się intensywnie zielonymi oczami, rozważając to, o czym żadne siedmioletnie dziecko nigdy nie powinno nawet pomyśleć. – Czy tatuś znowu jest zły? Kiwam głową. – Tak, dlatego chcę, żebyś zeszła mu z oczu, rozumiesz?

Na jej buzi widzę rozczarowanie, które rani mi duszę. Zawodzę ją. Sprawiam zawód swojej córce pod każdym względem. Gdyby moi rodzice żyli i  mogli mnie teraz zobaczyć, oboje na pewno zalaliby się łzami. Nie jestem dziewczyną, na jaką mnie wychowywali, ale staram się, jak mogę. – Dobrze, mamusiu, nie będę mu przeszkadzać. Kiedy stałam się tą kobietą? Kiedy uznałam, że mężczyzna może mnie tak traktować? Czy wtedy, kiedy za niego wyszłam z nadzieją, że moja miłość go zmieni? Czy dlatego, że moi rodzice zginęli tydzień przed moim ślubem, a  ja rozpaczliwie szukałam poczucia bezpieczeństwa? Czy wtedy, kiedy miesiąc po ślubie odkryłam, że jestem w  ciąży? Czy to moja kara za to, że przez lata kłamałam co do Hadley, choć podejrzewałam, że nie jest córką Kevina? Fala poczucia winy jest tak wielka, że boję się w niej utonąć. Przed ponownym pojawieniem się Connora tydzień temu sprawa wydawała się prosta. Byłam żoną Kevina. Chciałam, żeby Hadley była naszą córką, ponieważ na  swój sposób go kochałam i  wierzyłam, że tak zasłużę na boskie wybaczenie. Myślałam, że jeśli będziemy mieli dziecko, wszystko się ułoży. Kevin zmieni się dzięki życiu rosnącemu we mnie. Na jakiś czas rzeczywiście się zmienił. Zupełnie jakby wrócił do mnie chłopak, z którym zaczęłam chodzić w college’u. Stał się łagodniejszy i  troskliwszy, a  we mnie było tyle nadziei, że czasem nie mogłam oddychać. Niestety, nie można zmienić skóry. Człowiek, u  którego na początku znajomości dostrzegałam tylko przebłyski jego prawdziwej natury, przestał się kryć dawno temu, a ja znajdę w sobie siłę, by od niego uciec. Hadley zbiera swoje rzeczy i rusza w stronę tylnego wyjścia. – Mogę zobaczyć, czy Connor jest w domu? Tego nie zniosę. – Nie, skarbie, Connor jest dorosły i pewnie będzie zajęty. – Powiedział, że mogę przychodzić do domku na drzewie, kiedy chcę. Nie wiem, o jakim domku na drzewie mówi, ale wydaje się tym bardzo podekscytowana.

– Hadley, tydzień temu uszkodziłaś sobie rękę… nie możesz tak biegać jak szalona. – Ręka już mnie nie boli, a ja nie wejdę do tego domku. Nie wierzę jej, ale nie mogę ciągnąć tego sporu, bo zaraz Kevin wpadnie w szał. Niech to szlag. – Dobrze, gdzie jest ten domek? – Na jego ziemi – uśmiecha się Hadley. Chyba tego się spodziewałam. Hadley jest bardzo sprytna jak na swój wiek. Przyglądam się bliżej swojej córeczce. Ma oczy tego samego koloru co on. Zawsze uważałam, że ma twarz Kevina, a oczy odziedziczyła po kimś z  mojej lub jego rodziny. Ale na widok Connora i  na widok jego oczu poczułam, jakby cały wszechświat przypominał mi o tym, czego nie byłam pewna. Hadley może być jego córką. Hadley przyciska mi dłonie do policzków. – Lubię Connora. Jest silny. Niósł mnie na rękach. No i  nie krzyczał, kiedy mnie znalazł, a ja myślałam, że na mnie nakrzyczy. Connor zareagował inaczej niż jej ojciec. – Hadley, co ci się stało w  rękę? Powiedz mi, jak było. Nie będziesz miała kłopotów, jeśli powiesz całą prawdę. Hadley odwraca wzrok i wzdycha ciężko. – Upadłam. Nie powinnam bawić się przy stodole. Obiecałam tatusiowi, że nie wejdę na górę, ale chciałam zobaczyć, co robią krowy. Kiedy weszłam na strych, usłyszałam tatę. Wiedziałam, że będą kłopoty. Nie chciałam, żeby znowu się na mnie denerwował. Więc zeskoczyłam, ale upadłam na rękę i  uciekłam. Wiedziałam, że będzie się złościł. Ciągle się złości. Powstrzymuję łzy i uśmiecham się do niej blado. – Przepraszam. – W porządku. Wiem, że tata jest zmęczony.

Do tego jest dupkiem. Egoistą. Wrednym typem. Wściekłym na cały świat. Wyładowującym na mnie całą swoją frustrację. Zamiast powiedzieć na głos to, czego Hadley nigdy nie powinna usłyszeć, kiwam głową. – Może uciekniesz tylnym wyjściem? Hadley wstaje od stołu i wymyka się tylnymi drzwiami w stronę drzewa. Dąb, pod którym przesiaduje, gdy promienie słońca spływają na nią filtrowane przez listowie, to jedno z  jej ulubionych miejsc. Wygląda tam spokojnie, zupełnie jakby brzydka strona świata nie zakłócała jej dzieciństwa. Bóg jeden wie, jak bardzo starałam się dać jej miłość i  normalność, ale Kevin okazuje miłość tylko wtedy, kiedy uzna, że na to zasłużyłyśmy. Zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby nie rozpacz po śmierci rodziców. Czy poznałabym kogoś innego? Czy nie wyszłabym za Kevina? Czy mieszkałabym z Hadley na innej farmie, z innym mężczyzną, który wziął ją na ręce, gdy się bała? Nie, nie mogę tak myśleć. Nie mogę roić o  rzeczach dla mnie niedostępnych. Potrząsam głową i  skupiam się na przygotowaniu Kevinowi jedzenia, żeby moja rzeczywistość znowu nie zmieniła się w koszmar. Pilnuję, by dać właściwe składniki i  nie przesadzić z  ilością majonezu. Kiedyś wpadł z tego powodu w szał. – Ellie! – woła. Zamykam oczy, modląc się w  duchu, by wszystko wyszło jak trzeba. Biorę kanapkę, frytki i korniszona pokrojonego w ćwiartki i idę do salonu. – Proszę, skarbie – mówię najłagodniej, jak potrafię. Nauczyłam się już, że im więcej słodyczy w moim tonie, tym mniejszymi porcjami jadu pluje Kevin. – Jeśli chcesz coś jeszcze… – To mi wystarczy. Wzdycham ciężko w głębi ducha i siadam obok niego. Może dzisiaj nie będzie tak źle i spędzimy czas zwyczajnie. Kevin nie zawsze bywa zły, co

na jakiś czas uśpiło moją czujność. Zaczęło się stopniowo i  na początku zadawałam sobie pytanie, czy przypadkiem czegoś sobie nie wyobrażam. Potem narastało jak kula śnieżna, coraz bardziej rozpędzona i  większa, aż swoim ogromem miażdżyło każdego na swojej drodze. Przede wszystkim mnie. Takie dni jak dzisiaj są najbardziej przerażające. Kiedy nie wiem, czy mam męża, jakiego kiedyś chciałam mieć, czy człowieka z moich sennych koszmarów. Odezwać się? Czekać? Jestem rozdarta i boję się zrobić cokolwiek. Kevin gryzie kęs. Zbieram się w sobie z nadzieją, że wybrałam słusznie. – Widziałam, że drzwi stodoły są naprawione. Kevin chrząka. – Świetnie wyglądają. – Całe godziny trwało, zanim je osadziłem, jak trzeba. Wujek był idiotą, który na niczym się nie znał. Użył złych zawiasów. Dziwi mnie, że nie odpadły wcześniej. Wujek i  ciocia Kevina byli cudownymi ludźmi, po których śmierci on odziedziczył tę farmę. Bez nich mielibyśmy jeszcze mniej, niż mamy teraz. Nie żebym kiedykolwiek tego pragnęła. Miałam swoje marzenia. Jedno z  nich dotyczyło powrotu do północnej części stanu Nowy Jork i  pracy w  winnicy. Dlatego chodziłam na zajęcia z  biznesu na uniwersytecie stanowym Pensylwanii. A potem wszystko się zmieniło. Moi rodzice zginęli mniej więcej w  tym samym czasie, kiedy Kevin odziedziczył tę farmę, i… proszę, teraz mieszkam tu. Mimo wszystko jestem wdzięczna losowi za to miejsce, które zapewnia nam utrzymanie i  stabilność. Nie mówiąc już o  tym, że farma została spłacona, więc nie odziedziczyliśmy po wujostwie żadnych długów. Oczywiście nie widzę na oczy ani centa z zarobionych pieniędzy, ponieważ Kevin skutecznie odciął mnie od wszystkiego. Nie mam pojęcia, jak bogaci czy jak biedni jesteśmy. To jeden z  jego sposobów sprawowania nade mną kontroli.

Teraz chociaż mam własne pieniądze. Kevin nie wie, że płacą mi jak pełnoetatowej nauczycielce. Sądzi, że pracuję jako wolontariuszka. I  niech tak zostanie. Pół roku temu otworzyłam konto na Hadley. – I tak cieszę się, że je naprawiłeś. Sprzęt będzie bezpieczniejszy. Kevin kiwa głową. – Zwłaszcza po śmierci starego Arrowooda. Słyszałem, że wróciły te dupki, jego synowie. Robotnicy tylko o  tym gadali. Jakbym płacił im za plotkowanie przez cały dzień. – Pewnie to było trudne do zniesienia. Radzisz sobie z  pracownikami o wiele lepiej, niż ja bym sobie poradziła. – Próbuję empatii i pochlebstwa. Im bardziej utwierdzę go w  przekonaniu, że jestem po jego stronie, tym większe prawdopodobieństwo, że nie wybuchnie. Kevin opuszcza kanapkę i  opróżnia szklaneczkę stojącą obok niego. Potem odwraca się i  przeszywa mnie wzrokiem. Orientuję się, że moja strategia nie zadziałała. – Kpisz sobie ze mnie? – Daj spokój, Kevin. Doszukujesz się czegoś, czego nie ma. Zaciska szczęki. – Mam dość tego oceniania przez wszystkich. – Nie oceniam cię, tylko chwalę. To różnica. Nie chcę się kłócić, więc nie ciągnijmy tego. Nigdy bardziej się nie cieszyłam, że Hadley jest poza domem. Jeśli sytuacja się zaostrzy, ona przynajmniej nie będzie tego świadkiem. Kevin zawsze stara się bić tak, by nie zostawiać śladów w  miejscach widocznych dla ludzi. A  ślady zostają, nawet jeśli są niewidoczne z zewnątrz. Popełnia błędy tylko kiedy jest zbyt pijany, by na to zważać, ale teraz jest trzeźwy. Zamyka oczy, a ja zaczynam znowu mówić. – Starałam się być miła. Wiem, że mi nie wierzysz, ale to prawda. Jesteś moim mężem, więc mam prawo mówić ci miłe rzeczy. Ciężko pracujesz,

zarabiasz na rodzinę. – Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry, Ellie. Oboje wiemy, że to prawda. – Nie mów tak. To ja nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra – kłamię. Muszę kłamać. Unosi powieki. Pod tą zewnętrzną powłoką widzę smutnego, przestraszonego mężczyznę. Ta skrucha i  pokora zawsze na mnie działały. Dzięki nim zawsze mu wybaczałam. Nie rozumiałam dlaczego, ale uśmiechałam się i pozwalałam mu nadal strasznie się traktować. Kevin jest moim mężem, powinien być moim obrońcą, moim światem, pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek innego. Byłam taka naiwna, pełna nadziei i  spragniona zaakceptowałam każdą formę, w jakiej mi się objawiła.

miłości,

że

– Nie opuszczaj mnie, skarbie. Tłumię wszystkie słowa, jakie chciałabym wykrzyczeć, i  kipiący we mnie gniew, i działam. Nie dla własnego bezpieczeństwa, ale dla tej małej dziewczynki, która usłyszy przez zbyt cienkie ściany jego podniesiony głos. Ujmuję jego twarz w dłonie. Spoglądam w oczy mężczyzny, którego się boję i do którego mam żal. – Nigdy. – Dobrze, bo inaczej bym umarł, Ells. Umarłbym, gdybyś odeszła i  zabrała moją córkę. Bez ciebie byłbym nikim. Jestem nikim. Wiem, że jestem pojebany, ale to wszystko z miłości do ciebie. Gdybyś nie była taka idealna, nie starałbym się tak bardzo. Boże, jesteś całym moim światem. Kiedy styka się ze mną czołem, czuję w  jego oddechu woń wódki. Dziękuję Bogu, że dziś wieczorem dostaję Kevina smutnego i skruszonego zamiast wściekłego i pełnego nienawiści.

Uwielbiam swoją klasę. To moje szczęśliwe miejsce. W  tym miesiącu ozdobiłam ją motywami szekspirowskimi. Są cytaty, fotografie, jest imitacja sztyletu, fiolka z  wodą oraz inne przedmioty, które mogą zainteresować chłopców. Mam do czynienia z  cudownymi dziećmi. Nauczycielka, którą zastąpiłam, była straszną kobietą. Musiała bardzo nie lubić swojej pracy, swoich uczniów, szkoły, samej siebie… Przy niej wszystko było źle. Dlatego teraz ja czerpię korzyści z tej zmiany. Siedzę za biurkiem i  przeglądam sztukę, która będzie tematem lekcji, gdy słyszę pukanie. – Witaj, Ellie, cudownie dziś wyglądasz –  mówi od progu pani Symonds, dyrektorka szkoły. – Dziękuję pani. Jestem podekscytowana nowym tematem, który zaczniemy dziś omawiać. Chciałam też czuć się dobrze. Ostatni tydzień minął spokojnie, a  ja potrzebowałam spokoju. Kevin pracował od rana do wieczora, zadowolony z efektów, więc w domu panowała cisza. Hadley nie zaliczyła żadnych upadków, jej ramię dobrze się goi, wszystkie moje siniaki zniknęły i nie pojawiły się nowe. Nie mówiąc już o  tym, że dzisiaj moje konto powiększyło się nieco o nową wpłatę, co oznacza, że o tyle przybliżyłam się do wolności. Dlatego mam powody, by się uśmiechać i pięknie wyglądać. – Co dzisiaj omawiasz? – Romea i  Julię –  odpowiadam z  uśmiechem. To jedno z  moich ulubionych dzieł literackich. Sądzę, że każda miłość jest na swój sposób nieszczęśliwa. Istnieje bariera, którą każdy człowiek musi pokonać, by oddać serce albo chociaż dzielić życie z  innym człowiekiem. Choć uwielbiam szczęśliwe zakończenia w  książkach, to wiem, że w  życiu nie zawsze są możliwe. – A, wielki Szekspir. Ja zawsze wolałam siostry Brontë i Jane Austen. Uśmiecham się jeszcze szerzej. – Ja też, ale akurat Romeo i Julia jest świetnym tematem na lekcję. – Racja.

Pani Symonds jest wspaniałą dyrektorką. Jest sprawiedliwa, żartuje i  śmieje się z  dziećmi, a  przy tym im nie pobłaża. Ma w  sobie coś z czarodziejki. Widzi wszystko. Nic jej nie umknie i chociaż dzieci myślą, że coś ujdzie im na sucho, to się nigdy nie zdarza. Wszyscy słuchamy, obserwujemy, i interweniujemy, kiedy to konieczne.

wymieniamy

informacje

– Jak się zaaklimatyzowałaś u nas? – Uwielbiam tę szkołę. Dzieci są cudowne i  wykazują wielką chęć do nauki. Pani Symonds kiwa głową. – Miło mi to słyszeć. Wiem, że odejście pani Williams nastąpiło nieoczekiwanie, ale była cennym ogniwem naszego zespołu. Owszem, była nieco szorstka, bardzo skrupulatna w  kwestiach gramatyki i  wiele wymagała od uczniów, ale jesteśmy zżytym gronem. Z tego, co mówili inni, pani Williams była wrzodem na tyłku. – Na pewno budziła respekt. – Jak układa ci się z innymi nauczycielami? Nie bardzo wiem, dokąd zmierzają te pytania. Popadam w  lekką paranoję. Uśmiecham się z rezerwą. – Są bardzo mili. Pani Symonds mierzy mnie spojrzeniem. – Naprawdę? Zauważyłam, że nie jadasz z  nimi lunchu. Czy coś się stało? Najwyraźniej dyrektorce nie umyka także nic, co dotyczy jej personelu. – Nie, nic się nie stało. Wszystko w porządku. Prócz tego, że izoluję się od reszty, by uniknąć cudzych spojrzeń i plotek. To małe miasto. Wystarczy, że mam setkę uczniów, przed którymi muszę ukrywać swoje życie. Nie chcę powiększać tego grona o dorosłych, którzy są o wiele bardziej spostrzegawczy. Pomaga mi to, że Kevin nie należy do ulubieńców miejscowej społeczności. Właściwie nawet nie jest jej członkiem. Zasadniczo nie opuszcza naszej ziemi, nigdy nie uczestniczy w  zebraniach mieszkańców

ani targach. Nie robi też zakupów. Miał tylko jednego przyjaciela, Nate’a, ale nawet z nim już nie rozmawia. Takie życie mu odpowiada i chce, żebym była jego integralną częścią. Dlatego trzyma mnie tak blisko przy sobie. Z  biegiem lat ludzie uznali, że jestem równie nieprzystępna jak on, i zaniechali prób poznania mnie. Dyrektorka postępuje krok naprzód. Na jej twarzy widnieje serdeczny uśmiech. Teraz przypomina mi mamę. Rozumiem, że to jej nastawienie względem nauczycieli i  uczniów. Jest niczym druga matka, pragnąca chronić tych, których kocha. – Wiem, że większość z nich trzyma się razem, układają wspólnie plany pracy, i  zastanawiałam się, czy jest jakiś powód, że ty trzymasz się z boku… – To przez mój rozkład dnia. Zaraz po lekcjach zabieram Hadley i wracamy na farmę, gdzie jest mnóstwo pracy. Pani Symonds przygląda mi się uważnie. Analizuje nie tylko moje słowa, lecz także mowę ciała. – Rozumiem to, my też mamy farmę, ale jesteś tu już od paru miesięcy i chcę mieć pewność, że się zaaklimatyzowałaś. – Naprawdę się zaaklimatyzowałam. Siada na krześle obok mnie i ujmuje moją dłoń w swoje dłonie w geście życzliwości. – Jestem do twojej dyspozycji, jeśli będziesz chciała porozmawiać. Wiem, że trudno jest na nowo przywyknąć do pracy na pełen etat. Poza tym wiem, że mieszkasz w  Sugarloaf już jakiś czas, ale nie masz zbyt wielu przyjaciół. Jeśli potrzebujesz przyjaciółki, w każdej chwili możesz zwrócić się do mnie. Teraz rozumiem, dlaczego ludzie jej się zwierzają. Pierwszy raz od dawna czuję chęć otwarcia przed kimś serca. Chcę paść jej w  ramiona i  wypłakać się na jej piersi, ale w  tej chwili nie mogę sobie pozwolić na zawieranie przyjaźni. Nie stać mnie teraz na luksus prawdy, ale tego nie mogę jej powiedzieć. Uśmiecham się lekko. – Jestem szczęśliwa i dobrze mi tutaj.

– W porządku. – W tej chwili rozlega się dzwonek. – Na mnie już czas. Wiedz, że jeśli będziesz czegoś potrzebować, służę ci pomocą, Ellie. Jesteśmy rodziną i dla ciebie zawsze jest miejsce przy stole. Chce mi się płakać, ale powstrzymuję łzy. – Dziękuję ci, Sarah. – Nie ma za co. Ciesz się swoją tragedią. –  Serce przyspiesza mi gwałtownie, ponieważ nie jestem pewna jej intencji, ale wtedy Sarah dodaje: – No wiesz… sztuką. – Ach, tak! Naturalnie. Kiedy wychodzi, odwracam się i  wzdycham ciężko, zadając sobie pytanie, czy ktokolwiek w tym mieście wierzy w moje kłamstwa.

6

Wracasz do Sugarloaf? –  pyta Quinn, inny kumpel, z  którym służyłem w komandosach. – Jadę do piekła. Liam chichocze i wznosi piwo. – Spotkamy się tam, stary. Wszyscy tam trafimy. Dzisiaj oficjalnie zakończyłem służbę w  marynarce i  teraz czeka mnie odsiedzenie półrocznego wyroku na przeklętej farmie w  przeklętej Pensylwanii. Dwa tygodnie temu podpisałem dokumenty o przeniesieniu do rezerwy i jakaś cząstka mnie bardzo pragnie powrotu. Ta cząstka, która ujrzała coś, czego miałem już nigdy nie zobaczyć. – Zawsze może być gorzej. – Quinn kiwa głową. – Niby jak? – pytam. – Mógłbyś kochać dziewczynę, która nie chce cię znać. Przez chwilę miga mi przed oczami twarz Ellie, ponieważ ona zdecydowanie nie chce mnie znać. Nie powinienem czuć ekscytacji z  powodu jej obecności tam czy poznania jej tożsamości, ponieważ jest mężatką. A zatem nie, gorzej już być nie może. – Nie żebym wiedział, jak to jest, bo tym razem jestem bardzo szczęśliwy – ciągnie Quinn. Liam spogląda na mnie ze znaczącym uśmieszkiem.

– Hm, wydaje mi się, że on jest zakochany w  dziewczynie, która nie chce go znać. Jak ona ma na imię, Strzało? Anioł? – Wal się. W oczach Quinna pojawia się błysk ożywienia. – Serio? Jakim cudem nigdy nie słyszałem o tym aniele? Ponieważ przychodziła do mnie tylko w snach. Ponieważ wiedziałem, że jeśli znajdzie się w  moim zasięgu, będę przeżywać katusze. Ponieważ wy dwaj jesteście idiotami, którzy uwielbiają wykorzystywać to, co wiedzą, do robienia głupich żartów i  nie rozumieją, co ta noc dla mnie znaczyła. – Możecie mi obciągnąć. Chociaż obaj strasznie mnie wkurzają, będzie mi tego brakować. Braterstwa, poczucia wspólnoty, które daje tylko taki zespół jak nasz. Oddałbym życie za nich i  każdego innego z  SEAL. Kierujemy się określonymi zasadami, co mi przypomina moją więź z braćmi. – Ta propozycja nie bardzo mi się podoba. A tobie, Quinn? – Mnie też nie. Jestem szczęśliwy ze swoją dziewczyną. – Tak. Teraz. – Przewracam oczami. Rok temu Quinn nie był tak radosny. Prawdę mówiąc, chyba nigdy nie widziałem człowieka w tak złym stanie psychicznym. Nadal nie wiem, jak przetrwał piekło, przez które musiał przejść. Nie wiem też, dlaczego zgodziłem się na drinka z  nimi. Tylko siebie mogę winić za tę rozmowę. Osobno są trudni do zniesienia, a  razem przypominają tsunami, które zmiata wszystko na swojej drodze. – Zdradź nam –  głos Liama brzmi jak konspiracyjny szept –  czy będziesz jej szukał? – Akurat wam to zdradzę, dupki. – Już ją znalazł –  Quinn zwraca się do Liama, nie patrząc na mnie. –  Widzisz jego minę? Wygląda jak struty. Pewnie zobaczył ją po powrocie. Może to jego dziewczyna z liceum?

– Pewnie była jego pierwszą – dodaje Liam. – Możliwe. Patrz, wygląda jak zbity pies. Rozejrzałem się dookoła i nie widzę kolejki dziewczyn gotowych zrzucić dla niego majtki. Liam wzrusza ramionami. – Może ma małego fiutka? To prawdopodobne. – Jakie to smutne. Żadna laska nie chce takiego wybrakowanego gościa. – Ej, ja tu jestem! – warczę na Quinna. Kontynuują rozmowę, jakbym nie powiedział ani słowa. Liam zerka na mnie z rozbawieniem. – Może chodzi o jego nastawienie. Nie jest zbyt przyjazny w obejściu –  komentuje. – Założę się, że nim wzgardziła. Żaden z  niego przystojniak –  dorzuca Quinn. – Kto chce się zadawać z  marudnym, brzydkim i  bezrobotnym byłym komandosem? To kiepski pakiet. – Kto chciałby zadawać się z wami, dupki? – rewanżuję się. – Cóż, znalazły się dwie olśniewające kobiety, które chcą – odpowiada Quinn. – Ale żarty na bok. Widziałeś ją? – Tak, widziałem też jej dziecko. Ona ma męża. Liam gwiżdże cicho. – Ale niefart. – Co ty powiesz. – Dzieciak chociaż słodki? – pyta Quinn. – Tak, dziewczynka. Zraniła się i ukryła na mojej farmie. Znalazłem ją i zaniosłem do domu. Nie wiedziałem, kim jest jej mama, póki jej tam nie zobaczyłem. Cała sytuacja z  Hadley ciągle do mnie wraca. Nie wiem dlaczego, ale tamten dzień, jej słowa, nadal mnie wkurzają. Rzecz w tym, że nie potrafię określić, co konkretnie tak mnie wkurza: fakt, że Ellie jest mężatką, czy moje przeczucia dotyczące powodu kontuzji Hadley.

– Chcesz mojej rady? Trzymaj się od niej z  daleka. Nie bądź tym gościem. – Nie zamierzam niszczyć małżeństwa i  rodziny, Liam, ale dzięki za wotum zaufania. Liam kręci głową. – Nikt raczej nie planuje tego z rozmysłem. Poza tym nie uważam cię za złego człowieka, Connor, ale takie rzeczy się zdarzają. Widziałem, jak ludzie przekraczają te cienkie granice, a  jeśli ta kobieta coś dla ciebie znaczy, twoje serce przemówi szybciej niż głowa. – Albo fiut. Znowu przewracam oczami. Zachowują się, jakby nie wiedzieli, że miałem całe życie na trening powściągliwości. Nigdy nie przekroczyłem tej granicy. Gdybym to zrobił, upodobniłbym się do ojca. Był egoistycznym gnojkiem, robił wszystko z  myślą o  sobie, nie zważając na bałagan, jaki zostawiał, i oczekując, że inni po nim posprzątają. Nigdy nie będę taki jak on. – Dzięki za tę radę, chociaż o  nią nie prosiłem. Naprawdę doceniam waszą wiarę i zaufanie, jakie mi okazaliście. – Źle to odczytałeś – mówi szybko Liam. Quinn potakuje. – Rozumiemy. Sami kochaliśmy jak wariaci. Jezu. Gadają jak sentymentalne baby. – Nie kocham jej. Nawet jej nie znam. Przeżyłem z nią coś dawno temu. Jedną noc. Jedną noc, która… Czemu ja w ogóle z wami o tym gadam? Liam chichocze. – Ponieważ bez względu na to, czy to jedna noc, czy całe życie, to miało dla ciebie znaczenie i dlatego masz przejebane. Tak, to miało znaczenie… takie, że teraz będę musiał skupić się wyłącznie na remoncie domu i ograniczyć kontakty do minimum. Tyle i nic więcej.

Stoję w  zrujnowanej stodole, jedynym miejscu, w  którym łapię zasięg. Kiedy przesuwam się odrobinę w  prawo, tracę sygnał i  połączenie z Declanem. Jestem tu od dwóch dni i nienawidzę tego miejsca bardziej niż kiedykolwiek. Chociaż w domu panuje spokój i nikt nikomu nie grozi rękoczynami, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że coś wisi w  powietrzu. Przez pięć dni po pogrzebie uprzątałem z  braćmi, co się dało, a  Declan zgodził się –  a właściwie został zmuszony – kupić nowe rzeczy. Chciałem, by zniknęły stąd wszelkie ślady ojca. Meble z jego sypialni, kanapy, naczynia kuchenne… tego już nie ma. Kupiliśmy kilka nowych sprzętów: pralkę, ponieważ stara nie dałaby się już naprawić, nowe łóżka, nowe szafy. Nie miałem najmniejszych wyrzutów sumienia, wydając pieniądze Declana. Musimy spędzić w  tej dziurze w  sumie dwa lata. Ten czas jest wart każdego centa. Teraz powinieniem zacząć naprawiać wszystko, by potem dało się sprzedać całą farmę. – Dec? – rzucam znowu do słuchawki. – Teraz cię słyszę. Ile kasy potrzebujesz? – Jeszcze co najmniej dziesięć patyków. Po drugiej stronie słuchawki rozlega się ciężkie westchnienie mojego brata. – To tylko na naprawę pierwszej stodoły? – Uhm. – Nie byłoby taniej ją rozebrać? – Dec, nie mogę się ruszyć, bo stracę zasięg, więc powiem to szybko. Mówiłeś, żebym spędził pół roku na naprawianiu rzeczy, które przyniosą nam pieniądze. Nowa stodoła – taka, która okaże się przydatna dla farmera

– kosztowałaby nas około sześćdziesięciu tysięcy. Więc wyślij mi pieniądze na naprawę i daj mi pracować. Odzyskasz je, kiedy sprzedamy farmę. Brat milczy. Nie mam pojęcia, czy słyszał moją tyradę, czy straciłem zasięg, ale się rozłączam. Kiedy się odwracam, podskakuję jak oparzony. – Cześć, Connor! – Jezu! – wołam i łapię się za serce, które wali mi jak młotem. – Hadley, nie wiedziałem, że tu jesteś. – Potrafię być bardzo cicho, kiedy chcę. –  Uśmiecha się szeroko, przestępując z nogi na nogę. – Widzę. – Śmieję się cicho. – Przypomniało mi się, jak mój brat Sean skradał się za moimi plecami, żeby mnie przestraszyć. – Ilu masz braci? Ja zawsze chciałam mieć brata. Brata albo siostrę, grymaśna nie jestem. Ale mamusia mówi, że ja jedna jej wystarczę do kochania. Ona też była jedynaczką. Czasem marzyłem o byciu jedynakiem. Trzej starsi braci to prawdziwe piekło. Za życia mamy wszystko było łatwe i zabawne. Głównie dla nich, bo ja byłem małym głupkiem, który słuchał wszystkiego, co mi mówili. Chciałem tylko, żeby mnie akceptowali. Byli fajni, wiedzieli to, czego ja chciałem się dowiedzieć. W wieku Hadley byłem wkurzającym gnojkiem. Kto zeskoczył z drzewa, żeby się przekonać, czy lądowanie zaboli? Ja. Kto zjadł krowi placek, ponieważ to miało uczynić go silniejszym od marynarza Popeye’a, bohatera komiksu? Ja. Kto wziął na siebie winę za stłuczenie porcelanowej figurki mamy, ponieważ nikt nie ukarze najmłodszego z braci? Ja. Czy zostałem ukarany? Oczywiście. – Mam trzech starszych braci. Declana, Jacoba i Seana. – O! Są tutaj teraz? Są tacy duzi jak ty? Mogę ich poznać? Bawi mnie podziw w jej głosie. – Nie, wrócili do siebie, a ja zostałem, żeby pracować na farmie. Hadley przechyla głowę. – To smutne. Będziesz sam.

– Lubię być sam. A skoro o tym mowa… co tu robisz? Czy twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś? – Mamusia kazała mi pobawić się na podwórku, więc przyszłam tutaj. To nie ma sensu, ale nie zamierzam kwestionować dziecięcej logiki. – Pobawić się? – Chciałam wejść na drzewo, ale obiecałam, że nie będę się wspinać, póki ręka mi się nie naprawi. – Byłaś u lekarza? Hadley potakuje gorliwie. – Tak. Mam siniaki i muszę nosić to coś, ale nie lubię tego i zdejmuję, kiedy mamusia nie widzi. – Ja pewnie też bym tak zrobił. Mimo to powinnaś słuchać mamy. – Nie powiesz jej? Obiecaj. Unoszę dłoń, trzymając dwa palce w geście pokoju. – Słowo skauta. Nie żebym kiedykolwiek był skautem. Nie jestem nawet pewien, jak powinien wyglądać gest skautowskiego przyrzeczenia. Hadley podchodzi do mnie i spogląda na pokaźny stos drewna. – Rozbierasz stodołę? – Nie, naprawiam. Usuwam zniszczone deski, a  potem uzupełnię je nowymi. – Mogę popatrzeć? O rany! Nie wiem, jakie są zasady postępowania w takiej sytuacji. Ona ma siedem lat, poznałem ją tylko dlatego, że siedziała na moim drzewie ze zwichniętą ręką. – Nie jestem pewien, czy twoim rodzicom się to spodoba. Mała wzrusza ramionami. – Tatusiowi wszystko jedno. Mam tylko mu nie przeszkadzać. – A twoja mama? Hadley wydyma wargi i kopie kilka razy w ziemię.

– Może sam ją zapytasz. Ani myślę. Za żadne skarby. To zrujnowałoby moje postanowienie unikania Ellie. – To nie jest dobry pomysł. – Przecież jesteśmy przyjaciółmi. – Jesteśmy… –  Naprawdę nie wiem, jak się z  tego wywinąć. –  Muszę pracować, nie mam teraz czasu na chodzenie do was. – Proszę, Connor. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzać. Poza tym co się stanie, jeśli się zranisz? Kto wezwie pomoc, kiedy ty spadniesz? –  Hadley krzyżuje ręce na piersi i  uroczo wydyma usta. Jezu, już rozumiem, dlaczego dorośli mężczyźni nie potrafią niczego odmówić swoim córkom. One doskonale wiedzą, jak dopiąć swego. Widziałem to u  Liama i Aarabelle. Owijała go sobie – i każdego komandosa z piechoty morskiej, z którym miała do czynienia – wokół małego palca. – Jestem pewien, że nie spotka mnie nic złego. – A skąd wiesz? Jakim cudem dałem się jej zapędzić w kozi róg? – Bo wiem. – Bo widzisz – ożywia się Hadley – ja mogę pomóc. Umiem pomagać. Zapytasz mamusię, czy mi pozwoli? Zgodzi się. Kiedy prosi dorosły, inny dorosły nie może odmówić. Taka jest zasada. Wiedziałeś, że kiedyś pomogłam naprawić płot? Sama z siebie. A tobie pomogę naprawić stodołę! To fatalny pomysł. Wiem o tym, a jednak ciągnie mnie tam chęć ujrzenia Ellie. Może znajdę w  niej jakąś wadę. Coś, przez co stanie się mniej ponętna. Coś, co mnie przekona, że przez lata przywiązywałem do tamtej nocy zbyt dużą wagę. Jeśli zdołam zmienić swoją wersję tej historii, wtedy może w  końcu przestanę ciągle do niej wracać. Okłamuję sam siebie. Moja chęć zobaczenia jej nie ma nic wspólnego z potrzebą znalezienia w niej jakiejś wady. Chodzi o nią samą. O kobietę, która ocaliła mnie tamtej nocy, gdy byłem na dnie. Chcę poczuć na sobie

spojrzenie jej niebieskich oczu. Chcę przypomnieć sobie, jak przeczesywałem palcami jej długie brązowe włosy. Czy nadal pachnie wanilią? Idiota ze mnie, ale nie potrafię się powstrzymać. – Dobrze, ale jeśli mama się nie zgodzi, będziesz musiała jej posłuchać. Hadley piszczy i obejmuje mnie rękami w pasie. – Dziękuję, Connor. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Boże, to dziecko złamie mi serce.

7

Mamusiu! – słyszę wołanie Hadley przed domem i zrywam się na równe nogi. Kevin śpi i  jeśli Hadley go obudzi, nie wiadomo, w  jakim będzie nastroju. Wrócił pół godziny temu zmęczony i  zły. Jakoś udało mi się go uspokoić i  namówić, żeby się położył. Jest wiele prawdy w  powiedzeniu, by nie budzić licha. Wybiegam z  domu z  uniesionymi rękami, by ją zatrzymać, i  wtedy go widzę. Connor Arrowood ma na sobie obcisłe dżinsy i  szarą koszulę opinającą jego umięśniony tors. Włosy ma ułożone na jedną stronę, jakby dopiero co przeczesał je palcami. I  ten kilkudniowy zarost na policzkach, czyniący z  niego uosobienie grzechu i  seksu, i  całej reszty, której nie powinnam pragnąć. Posyła mi lekki uśmiech, prowadząc Hadley za rękę. – Znalazłem to śliczne dziecko w stodole i pomyślałem, że jest twoje. Serce mi wali jak oszalałe, ale próbuję się uśmiechnąć. – Zgadza się. – Mamusiu, Connor chce cię o  coś spytać. –  Hadley zadziera głowę, spoglądając na niego oczami rozjaśnionymi radością. Znowu uderza mnie podobieństwo między nimi. Czuję nagły ucisk w piersi. Czy Hadley może być jego biologiczną córką? Gdyby tak, czy to zmieniłoby wszystko?

Zmieniłoby. Przestałaby istnieć więź łącząca nas z Kevinem i może by nas nie szukał. A może pogorszyłoby sprawę. Kevin mógłby wpaść w szał i zrobić Bóg wie co. Jeśli przekonanie, że Hadley jest jego córką, zapewnia jej bezpieczeństwo, nie mogę ulegać prawdopodobnym wytworom mojej wyobraźni. – Chciałeś mnie o coś zapytać? – zwracam się do Connora. – Uhm. Hadley wpadła do mnie i  chciała wiedzieć, czy może spędzać czas na farmie… Nie bardzo wiem, jak powinno być i  czy tobie to nie przeszkadza. Naprawiam stodołę, potem zabiorę się za remont domu i  wszystkiego innego na terenie farmy, co potrwa pół roku. Hadley uprzejmie zaoferowała mi pomoc, żeby miał kto wezwać pogotowie, gdy spadnę albo złamię rękę. Wiem, że Connor coś mówi, ale sens jego słów do mnie nie dociera, odkąd usłyszałam, że zostanie tu na pół roku. – Pół roku? – powtarzam. – Tyle potrwa moja odsiadka na farmie –  oznajmia z  chmurną miną. –  Żeby sprzedać to miejsce, ja i każdy z moich braci musimy tu pomieszkać. Czuję ucisk w  żołądku. Sześć miesięcy życia po sąsiedzku. Dla mnie czas kontroli, by nie błądzić myślami, gdzie nie powinnam, dla Hadley czas na nawiązanie z nim przyjaźni. Sześć miesięcy starań o  to, by Kevin go nie zobaczył i  nie nabrał podejrzeń. Mam ochotę krzyknąć w desperacji. Jeśli chcę zrealizować swój plan, muszę trzymać Hadley z  dala od Connora. Nie z  powodu Kevina, ale dlatego, że jeśli przywiąże się do Connora, będzie cierpiała, kiedy przyjdzie nam uciekać. – Sporo rzeczy do zrobienia w  ciągu pół roku, a  ty… –  spoglądam na swoją córkę – masz dużo zadań domowych i obowiązków. – Ale… – jej wargi zaczynają drżeć – ja lubię pomagać i obiecuję, że nie będę przeszkadzać.

– Co tu się dzieje, do cholery? – Frontowe drzwi otwierają się z impetem i w progu staje Kevin. Strach dopada mnie tak szybko, że nie mam czasu na opanowanie go. Odwracam się błyskawicznie. – Już wstałeś, kochany? Patrzy na mnie, potem na Hadley, wreszcie na mężczyznę stojącego obok niej. – A ty kto? – To jest Connor, tatusiu. – Hadley spieszy z wyjaśnieniem. – Mieszka niedaleko nas. Zamykam na chwilę oczy, by zebrać myśli. Muszę odprawić Connora, zanim Kevin wpadnie w szał, co odczuję na własnej skórze. Już za późno, żeby całkiem uniknąć jego gniewu, więc moja jedyna szansa to go zminimalizować. Kevin przenosi wzrok z Hadley na Connora. – Jesteś jednym z Arrowoodów. – Tak. – Connor ma niższy głos niż Kevin. W powietrzu unosi się tyle testosteronu, że zaraz się nim uduszę. – Ty jesteś ojcem Hadley, tak? Miło cię poznać. – Skąd znasz moją córkę? Robię krok w  stronę Kevina, kładę mu dłoń na piersi i  uśmiecham się łagodnie. – Hadley zawędrowała za daleko, a  Connor był tak uprzejmy, że odprowadził ją do domu. Kevin schodzi z ostatniego schodka i mocno obejmuje mnie ramieniem. – Bardzo miło z jego strony. Hadley, możesz teraz iść do koni. Córka spogląda na mnie, a  ja posyłam jej wypracowany przez lata uśmiech. – Dobrze, tatusiu. – Dziękuję, skarbie. Ale tym razem nie oddalaj się nigdzie. Hadley ma strach w oczach, ale podnosi głowę i uśmiecha się do niego.

– Nigdzie nie pójdę. – Grzeczna dziewczynka. Mój mąż doskonale udaje. Postronne osoby uważają go za kochającego i  opiekuńczego. Zawsze tak było. Nigdy nie dałby ludziom powodów do plotek. Kiedy wychodzimy razem, adoruje mnie. Dotyka mojej twarzy z czułością. Trzyma mnie za rękę i spogląda na mnie z uśmiechem. Tak łatwo uwierzyć w kłamstwa. Sama też daję im się zwieść. Chociaż znam prawdę. Mimo to chciałabym, żeby kochał mnie tak cały czas. Chcę pamiętać, jak dotykał mnie z  miłości, nie w  gniewie. Moje serce tęskni za dobrym człowiekiem, który zaoferował mi pomoc i  nie narzucił żadnych ograniczeń. Wiem, że to głupie. Kevin nigdy nie będzie takim człowiekiem i dlatego odejdę. Jego dłoń wędruje w  dół moich pleców i  łapie mnie za biodro. Po tej stronie mam świeżego siniaka i  modlę się w  duchu, żeby sobie o  nim nie przypomniał, bo wtedy znajdzie sposób, żeby to wykorzystać. – Witaj w domu. Jestem Kevin, a to moja żona Ellie. Connor mruży lekko oczy, ale postępuje krok naprzód z  wyciągniętą ręką. Kevin nie ma wyjścia, musi mnie puścić. Wymieniają powitalny uścisk dłoni, a ja słyszę w tle echo grzmotów. – Miło mi poznać was oboje. – Teraz Connor wyciąga rękę do mnie. Ujmuję jego dłoń na krótką chwilę, po czym przysuwam się do męża, wracając w jego objęcia. Kevin oplata mnie ramieniem, a ja uśmiecham się do niego. Boże, żeby to się wreszcie skończyło. – Hadley nie sprawiła ci kłopotów? – Ani trochę. I  tak planowałem tu zajrzeć któregoś dnia, ale ciągle się nie składało. Minęło sporo czasu od mojego wyjazdu z  miasta. Nie wiedziałem, kto przejął farmę Walcottów, skoro oni nie mieli dzieci. Kevin kiwa głową.

– Wujek zostawił ją mnie. Pierwszy raz od piętnastu lat farma przynosi zyski. Wiem, że twój ojciec zaliczył wielkie straty parę lat temu. – To mnie wcale nie dziwi – mówi Connor obojętnie. – Jestem w szoku, że dom nadal stoi. – Mam nadzieję, że powiedzie ci się lepiej niż jemu. Wątpię, żebyś wyciągnął farmę z zapaści, ale kto wie… Chcę wyrazić oburzenie na tę zniewagę, ale gryzę się w  język. Kevin zwykle nie jest tak niegrzeczny wobec innych. Raczej chce uchodzić za wspaniałego człowieka. A przynajmniej tak było przez jakiś czas. Connor chichocze, jakby wcale go ta uwaga nie obeszła. – Na pewno, Kevin. A  teraz powinienem wrócić do roboty. Do zobaczenia. – Dziękuję za odprowadzenie Hadley do domu –  mówię, gdy odwraca się na pięcie. Kevin ściska mi bok, aż syczę z bólu. W moich uszach ten dźwięk brzmi głośniej niż w rzeczywistości. Connor marszczy brwi, kierując wzrok ku dłoni Kevina spoczywającej w miejscu mojego świeżego siniaka ukrytego pod sukienką. – Nie ma za co –  odpowiada swobodnie. W  jego oczach widzę jednak błysk zrozumienia, co budzi mój niepokój. –  W  razie potrzeby jestem do dyspozycji. – U nas wszystko świetnie, ale dzięki za propozycję. Po tych słowach Kevin okręca się na pięcie. Pozwalam mu pociągnąć się do domu. Wchodząc po schodach, walczę z pragnieniem ucieczki od męża. Jest zły, co oznacza, że rozwiały się moje nadzieje na jego życzliwość. Drzwi zamykają się z trzaskiem. Kevin zaczyna przemierzać pokój tam i  z  powrotem. Spoglądam na tykający zegar. Przez głowę przebiegają mi miliony możliwych scenariuszy. Wszystkie kręcą się wokół sposobów poradzenia sobie z nieuniknionym wybuchem. Przystaje po niecałych pięciu minutach nerwowego chodzenia i wbija we mnie wzrok. – Spałaś z nim?

Serce podchodzi mi do gardła. Otwieram usta. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. – Co? – Słyszałaś, Ellie! Nie pogrywaj ze mną. Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Czyżby wiedział? Czy zauważył, że Hadley ma oczy Connora? Czy wmawiam to sobie, bo przecież Hadley ma nos Kevina? To jakieś wariactwo. Nie wiem, o  co mu chodzi. Pyta, czy spałam z Connorem osiem lat temu czy wczoraj? – Nie! Nie spałam z  nim! –  krzyczę i  odwracam się do niego plecami, jakby dotknął mnie do żywego. A  tak naprawdę nie chcę, by wyczytał z mojej twarzy kłamstwo. – Jak możesz o to pytać? – Widziałem, jak na ciebie patrzył! Jakby cię znał. Jakby miał to, co należy do mnie. Potrząsam głową i zwracam się do niego, by spojrzeć mu w oczy. – Oskarżasz mnie o zdradę z powodu spojrzenia jakiegoś nieznajomego? – Widziałem to. – Chcesz to widzieć, Kevin. Jak mogłam z  nim spać, skoro nigdy przedtem go nie spotkałam? Jak mogłabym to zrobić, skoro sam ci powiedział, że dopiero co tu przyjechał? No jak? – Trzymam się kurczowo myśli, że Kevin nie jest wystarczająco bystry, aby pomyśleć o  okresie sprzed naszego małżeństwa. – Nie wiem, ale… Przysięgam na Boga! – Przysuwa się do mnie i ściska mnie za ramię w  tym samym miejscu, w  którym kilka dni temu miałam siniak. –  Jeśli znowu na niego spojrzysz, Ellie… Nie zdzierżę tego. Jeśli mnie zranisz… Łzy, które tłumiłam, płyną teraz swobodnie. Nie z  powodu zranionych uczuć, ale z bólu. – To ty mnie ranisz, Kevin. Za każdym razem, kiedy to robisz. – Ściska mnie tak mocno, że tym razem siniak będzie jeszcze większy i wyraźniejszy. Wiem to. – Nie zostawisz mnie, rozumiesz? Nigdy. Nie będę za to odpowiedzialny.

– Za co? Ściska mi ramię jak w imadle, ale po chwili luzuje chwyt. – Próbuję zatrzymać cię przy sobie! – Biciem? Kopniakami? Powtarzaniem, że jestem beznadziejna? Groźbami? – pytam z gorzkim śmiechem. – Uważasz, że to nam służy? Po jego twarzy przebiega ból. Czasem moje łzy, cierpienie i wzbudzanie w  nim poczucia winy skutkują. Czasem uświadamia sobie, kim się stał, i wtedy przeżywamy chwile szczęścia. Ale one nigdy nie trwają długo. Przy kolejnym napadzie złości Kevina płacę za nie dziesięciokrotnie. Tym razem nie chcę szczęścia. Udawane życie jest gorsze, ponieważ wiem, że się skończy. Kevin robi krok naprzód z  błyskiem wściekłości w  oczach i  wali mnie w twarz na odlew. – Myślisz, że twoje odszczekiwanie poprawi sytuację? Dotykam palcem piekącego policzka. Łzy napływają mi do oczu. – Czemu to robisz? Zbliża swoją twarz do mojej. – Bo jesteś moja –  cedzi przez zaciśnięte zęby. – Ty i Hadley jesteście wszystkim, co mam. Nie zamierzam cię stracić. Łzy ciekną mi po twarzy niepowstrzymanym strumieniem. – Zabijasz mnie, Kevin. Zabijasz za każdym razem, gdy mnie bijesz, miażdżysz w  uścisku albo zarzucasz, że jestem okropną żoną. Cierpię. Z twoich rąk. – Z moich rąk? A twoje ręce? To ty jesteś z innym. Nie mogę tego znieść. – Jestem z tobą od siedemnastego roku życia! Niby kiedy miałabym czas albo chęć na kogoś innego? Kochałam cię na zabój! Wyszłam za ciebie, wychowywałam z tobą naszą córeczkę i przyjmowałam każdy cios. Kevin wygląda, jakby dostał w twarz. Ma w oczach ból. Przysuwam się do niego. Nie wiem, skąd we mnie ta potrzeba pocieszenia go. Może stąd,

że wyuczyłam się tego przez lata. Może gdzieś w głębi serca ciągle żywię do niego uczucie, chociaż wiem, że nie powinnam go kochać. – Doprowadzasz mnie do szału, Ellie. Nie masz pojęcia, jak cię kocham. Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Chodzi o  to, że… kiedy cię widzę taką, wyobrażam sobie swoje życie bez ciebie i nie mogę znieść tej myśli. – Nie chcę być taka –  mówię, a  te słowa nabierają podwójnego znaczenia. Nie chcę więcej z  nim walczyć, ale jeszcze bardziej nie chcę oglądać w lustrze smutnej i pożałowania godnej kobiety, która pozwala mężowi się bić. Hadley potrzebuje matki, która przestanie być ofiarą. A  ja potrzebuję trochę więcej czasu, żeby nas stąd wydostać. Jeśli jeszcze popracuję, wystarczy mi pieniędzy na mały domek w  małym miasteczku daleko stąd, gdzie Kevin nas nie znajdzie. Pewnie uzna, że wróciłam do Nowego Jorku, skąd pochodzili moi rodzice. Nie będzie mnie szukał na południu czy na zachodzie. Jeśli odłożę wystarczającą sumę, zrealizuję swój plan i zapewnię Hadley życie, na jakie zasługuje. Chciałam mieć na to więcej czasu, ale chyba już dłużej nie wytrzymam. Kevin przywiera do mnie, a  ja walczę ze sobą, by się nie odsunąć. Ujmuje moją twarz w obie dłonie. – Kocham cię, Ells. Kocham i nigdy więcej cię nie skrzywdzę. Obiecuję. Zamykam oczy, gdy dotyka wargami mojego czoła. Obietnice można złamać. Sińce znikają. Ale rany spowodowane przemocą nigdy się nie zabliźniają. Wtedy napotykam jego wzrok i  nie widzę już czułego mężczyzny, składającego przed chwilą słodkie obietnice. – Ale jeśli spróbujesz odejść, Ellie, zabiję was obie. Najpierw ją, żebyś widziała, do czego mnie w końcu doprowadziłaś.

8

Leżę w łóżku wpatrzona w sufit, czekając, aż jego oddech się wyrówna. „Jeśli spróbujesz odejść, Ellie, zabiję was obie”. W ciągu tych lat Kevin ani razu nie groził mi śmiercią i skrzywdzeniem Hadley. „Jeśli spróbujesz odejść, Ellie, zabiję was obie”. Zabije nas. Muszę uciec teraz. Dla Hadley. Dla siebie. Dla szansy na życie. Nie mogę dłużej czekać. „Jeśli spróbujesz odejść, Ellie, zabiję was obie”. Nieważne, że nie zdobyłam jeszcze dość pieniędzy, by móc skutecznie się przed nim ukryć, i  że nie mam planu. Wystarczy mi, żeby się stąd wydostać i  kupić bilety autobusowe dokądkolwiek. Za nic w  świecie nie spędzę tu z córką kolejnej nocy. On jest szalony, zazdrosny i jeśli grozi mi w  taki sposób po jednym spotkaniu z  Connorem, trudno sobie wyobrazić, co zrobi po odkryciu całej prawdy. Drżę z  niepokoju. Mam wrażenie, że każdy mój nerw jest niczym naprężona do granic wytrzymałości lina, która za chwilę pęknie z trzaskiem. Kevin ma płytki sen. Na dźwięk ruszającego auta obudzi się, a  ja i Hadley zginiemy. Muszę uciekać na piechotę. Hadley mnie spowolni, ale będziemy unikać głównych dróg.

Boże, błagam, jeśli mnie kiedykolwiek słuchałeś, potrzebuję cię w  tej chwili. Ciszę przerywa chrapanie. Teraz albo nigdy. Wyślizguję się z łóżka, wyciągam sukienkę ukrytą między szafką nocną a  łóżkiem i  wkładam ją przez głowę. Kiedy szykowałam się do spania, uchyliłam okno w  łazience i  ukryłam torbę pod wanną, by wziąć chociaż kilka rzeczy. Będąc w łazience, wyrzucam torbę przez okno i modlę się w duchu, by udało mi się wymknąć z pokoju bezgłośnie. To będzie połowa zwycięstwa. Stąpam na palcach powoli. Kevin porusza się, a ja zamieram. Byle tylko nie otworzył oczu. Na szczęście to się nie dzieje, więc po chwili ruszam dalej. Mam w głowie tylko jedną myśl: muszę iść. Drzwi pokoju Hadley są uchylone. To moja zasługa, ponieważ najbardziej skrzypią. Delikatnie nią potrząsam. – Hadley, skarbie, obudź się – szepczę. Otwiera oczy i na mój widok zrywa się gwałtownie. – Mamusia? – Ciii –  mówię szybko. Musimy zachować ciszę. –  Idziemy, kochanie. Musisz być cichutko. Zrobisz to dla mnie? Kiwa głową. Uśmiecham się do niej łagodnie. – Dobrze. Ubierz się, weź kocyk i misia. Hadley porusza się wolno. Chwytam kilka jej rzeczy. Serce wali mi jak młotem. Powietrze wypełnia tylko odgłos naszych oddechów. Po paru sekundach biorę ją za rękę. – A tatuś? – pyta cicho, ale słyszę w jej głosie ból. – Musimy iść, skarbie. Bez względu na wszystko musimy stąd wyjść, nie budząc taty. Ufasz mi? Łzy napływają jej do oczu, ale Hadley kiwa głową.

Znowu czuję się najgorszą matką na świecie. Żadne dziecko nie powinno wymykać się z domu po nocy w taki sposób. Dom powinien być bezpiecznym miejscem, do którego po zamknięciu drzwi nie ma wstępu zło całego świata. Tymczasem okazał się miejscem wrzasków i  siniaków. Ale koniec z tym. On już nigdy więcej mnie nie skrzywdzi i będzie musiał mnie zabić, jeśli chce odebrać mi Hadley. – Musimy być bardzo, ale to bardzo cichutko –  szepczę niemal bezgłośnie. –  Kiedy wyjdziemy z  domu, musimy iść i  nie oglądać się za siebie, rozumiesz? Wiem, że ją przerażam, ale nie mam czasu na dyskusję i zależy mi, żeby Hadley się pospieszyła. – Boję się. – Przepraszam cię, ale musimy już iść. – Wrócimy tu kiedyś? Kręcę głową i kładę palce na jej ustach. Teraz albo nigdy. Nie wiem, czy wyjście tylnymi drzwiami to najlepszy sposób, ale to jedyna możliwość. Frontowe drzwi są za blisko sypialni, w  której śpi Kevin, a nie mogę pozwolić, by Hadley sama wychodziła przez okno. Jeśli obejdziemy dom niezauważone, nasze szanse wzrosną. Pociągam Hadley za sobą, czujna na każde skrzypnięcie i inne odgłosy, które w  kompletnej ciszy wydają się spotęgowane. Docieramy do drzwi. Otwieram je powoli. Słychać tylko nasze oddechy. Wychodzimy na zewnątrz. Otulam Hadley bluzą i zapinam zamek. Spoglądam jej w twarz. – Teraz musimy iść. – Mamusiu? – W jej ogromnych oczach widać strach. – Nie bój się. Po prostu musimy iść. Tak mi przykro, Hadley. Wiesz, że kocham twojego tatę i bardzo to dla mnie trudne, ale… musimy iść. Chciałabym wszystko jej powiedzieć, ale nie mogę. Teraz to zbyt wiele dla tej uroczej istoty o  wielkim sercu. Pewnego dnia spojrzy jednak za siebie i  zrozumie, że robiłam to, co wydawało mi się najlepsze. A  może

znienawidzi mnie na zawsze. Tak czy inaczej, będzie żyła i  podejmie decyzję, czy mi dziękować, czy mnie potępić. Tylko to się liczy. Chwytam ją za rękę i prowadzę w miejsce, gdzie leży moja wyrzucona przez okno torba. Zarzucam ją sobie na ramię i ruszam szybkim krokiem za róg domu. Nie mogę zwolnić, przynajmniej dopóki nie oddalimy się od domu na bezpieczną odległość. Hadley prawie biegnie, by dotrzymać mi kroku. Mijamy samochód, idziemy w dół podjazdu. I wtedy słyszę ten dźwięk. Trzask drewnianych drzwi siatkowych. Obudził się. Jest tutaj. Zabije mnie. Nagle zmysły mi się wyostrzają. Czuję powietrze przesycone rosą, rozświetlone księżycową poświatą. Nozdrza wypełnia mi woń krów i świeżo ściętego drzewa. Jeśli on mnie dopadnie, to będzie moja ostatnia porcja powietrza. Spoglądam na swoją śliczną córeczkę i przełykam łzy na myśl, że mogę nigdy więcej jej nie zobaczyć. Cudownego światełka mojego życia. Jedynego powodu, dla którego żyłam. – Uciekaj, Hadley –  mówię jednym tchem. –  Biegnij jak najdalej i  jak najszybciej. Do kogoś, kto cię ochroni. Nie oglądaj się za siebie. Nie zatrzymuj się. Nie słuchaj nikogo innego. Po prostu biegnij. – Mamusiu? Czuję, że Kevin rusza w naszą stronę. Słyszę jego szybkie kroki. Jedyne, co mogę zrobić, to dać się złapać, żeby ona mogła uciec. Nie pobiegnie za nami obiema. – Biegnij! Mam wrażenie, że serce wyskakuje mi z  piersi, gdy Hadley robi, co każę. – Hadley! – ryczy Kevin.

– Biegnij, Hadley! Biegnij i  nie wracaj! –  wołam jak najgłośniej, zagrzewając ją do ucieczki. Kevin łapie mnie za włosy i ciągnie tak mocno, że krzyczę. – Wybierasz się gdzieś? Mogłabym skłamać, ale jakie to ma teraz znaczenie. Przecież on wie, dlaczego wymknęłyśmy się z domu w środku nocy. Nie mam pola manewru i wreszcie nie zamierzam się cofać i bać. Najgorsze wkrótce nadejdzie, ale przynajmniej Hadley nie będzie wtedy w pobliżu. Jakimś pocieszeniem jest myśl, że kiedy on mnie zabije, pójdzie do więzienia i Hadley będzie od niego wolna. – Nie dostaniesz jej. – Czyżby? Sądzisz, że nie wróci do domu do tatusia? Śmieję się. Zabawne w tym wszystkim jest to, że Hadley może nie być jego. Mimo to mam jeszcze w sobie na tyle instynktu samozachowawczego, by trzymać język za zębami. Nabrałam odwagi, ale nie jestem na tyle głupia, by pogarszać sytuację. – Co cię tak bawi, Ellie? – To – mówię przez zaciśnięte z bólu zęby, gdy Kevin omal nie wyrywa mi włosów. – Twierdzisz, że kochasz mnie i Hadley, a zniżasz się do takich metod. – Potrzebuję cię. – Musisz przestać nas krzywdzić. Kevin muska wargami moją szyję i luzuje uchwyt. – Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. Wiedziałem, że pewnego dnia odejdziesz. Walczyłem, żeby cię zatrzymać. Potem urodziła się Hadley i uwierzyłem, że wszystko się ułoży. Powinienem wiedzieć, że nie będziesz lojalna. Zamykam oczy, walcząc z emocjami. Nie mogę okazać słabości. – Pozwól mi odejść, Kevin. Pozwól mi odejść i być szczęśliwą. Pcha mnie tak mocno, że padam na ziemię. Zdzieram sobie do krwi skórę na rękach i nogach. Czuję palący ból.

– Chcesz być szczęśliwa i  zostawić mnie z  tym wszystkim? Nie. Uprzedziłem cię, co się stanie. Ostrzegałem, żebyś nie próbowała ode mnie odejść. – Dlaczego? Dlaczego chcesz mnie zatrzymać? Nie kochasz mnie! Ja nie chcę! Widzę błysk gniewu w  jego oczach. Mam za mało czasu na unik, gdy kopie mnie w tułów. Nie mogę złapać tchu. Pokryty świeżymi sińcami bok boli, jakbym miała złamane żebra. Gramolę się z  ziemi. Usiłuję zaczerpnąć powietrza, ale ból jest nieznośny. – Nie chcesz? – wrzeszczy Kevin i rzuca mnie z powrotem na ziemię. – Kevin! – Czego nie chcesz? Mnie? Chcesz kogoś innego? Łapie mnie za ramię i dźwiga na kolana. – Chcę, żebyś przestał! – Wyrywam mu się. – Mogłabyś to przerwać. Tak, gdybym nigdy za niego nie wyszła. Gdybym odeszła dawno temu. Mogłabym tyle rzeczy zrobić inaczej, ale ich nie zrobiłam. Wybrałam życie z  człowiekiem, który mnie niszczył. Czując, że nie mam wyjścia, pozwoliłam mu się krzywdzić. Teraz jestem złamana i  nie wiem, jak położyć temu kres. – Kevin, proszę – mówię, chcąc wykorzystać być może jedyną szansę. – O co mnie prosisz? Żebym cię nie ranił? Nie pomyślałaś, że to ja się poczuję zraniony, kiedy nie znajdę w  domu żony i  córki? Nie pomyślałaś o mnie, kiedy wymykałaś się z domu, zabierając mi dziecko? Nie, myślałaś tylko o sobie! Nie mogę już powstrzymać łez. Ból w  piersiach jest tak dotkliwy, że mam w  oczach mroczki. Zbieram się w  sobie, by resztką sił zająć go rozmową. Im dłużej skupia swoją uwagę na mnie, tym więcej czasu ma Hadley na ucieczkę. – Błagam cię –  mówię, patrząc mu w  oczy i  dając upust emocjom. –  Wierzyłam twoim obietnicom, że mnie nie uderzysz. Przyjmowałam każde

twoje kłamstwo, dałam się kontrolować. Pozwoliłam ci na to, ponieważ kiedyś cię kochałam. Chciałam, żeby Hadley miała ojca, ale ty złamałeś wszystkie obietnice. Twierdzisz, że jestem egoistką, a co z tym, Kevin? Co z sińcami i ranami? Opada na kolana przy mnie. – Nie widzisz, jak cię kocham, do cholery? Gdybyś mnie tak nie wkurzała! –  Podrywa się z  ziemi i  zaczyna chodzić w  tę i  z  powrotem. –  Prowokujesz mnie i uważasz za głupka. Kto jest głupkiem, Ellie? Patrz, kto klęczy teraz u moich stóp. Wszystko dlatego, że nie umiałaś utrzymać nóg razem. To ponowne oskarżenie sprawia, że mam ochotę rzucić mu się do gardła. Stawałam na głowie, żeby go uszczęśliwić. Robiłam wszystko, o co prosił, dbałam o  dom tak, jak sobie tego życzył. Gotowałam, jak chciał, i zachowywałam się zgodnie z jego oczekiwaniami. No i co? I zawsze coś było nie tak. Dźwigam się na nogi. Śledzi wzrokiem każdy mój ruch. Cofam się i trafiam plecami w samochód. Jestem w potrzasku. – Gdybyś mnie kochał, przestałbyś wreszcie tak mnie traktować. A przede wszystkim nigdy byś mnie nie uderzył. I ja bym nie odchodziła. –   Opieram ręce na chłodnym metalu karoserii. On podchodzi do mnie szybko. Trzęsę się cała ze strachu, wiedząc, co teraz nastąpi. Kevin jest w amoku. – Nie! Nic nie rozumiesz. Nie rozumiesz! – Bierze zamach i wymierza mi cios tak mocny, że robi mi się ciemno przed oczami. Świat wokół mnie wiruje. Łapię się za policzek. Piecze tak bardzo, że jeszcze długo będę to czuła. –  Jesteś moja! Jesteś moją żoną. Masz mnie słuchać. Obiecałaś, że zostaniesz! – A ty obiecałeś o mnie dbać! Hadley. W tej chwili myślę tylko o tym, że moja słodka córeczka nadal biegnie w poszukiwaniu pomocy i schronienia.

Prostuję się i patrzę wprost w jego mściwe oczy. – Możesz mnie zbić, sponiewierać, a ja i tak nie zostanę! Kevin znowu łapie mnie za włosy i ciągnie w górę. Ból jest tak straszny, że krzyczę, nie mogąc się powstrzymać. Nawet zaczerpnięcie oddechu wydaje się katuszą. Ciągnie mnie za włosy w  stronę domu. Próbuję dotrzymać mu kroku, potykając się raz po raz. – Nie musisz zostawać, Ellie, ale nigdzie nie pójdziesz.

9

Tylko dzisiaj. Żadnych imion. Nic. Tylko… Chcę coś poczuć. –  Jej głos brzmi błagalnie. – Poczuj mnie. Spogląda na mnie intensywnie niebieskimi oczami. Przysiągłbym, że widzi wszystkie dręczące mnie demony i przegania je. Dziś w  nocy nie jestem chłopakiem, który ma ojca pijaka, traktującego go pięściami i słownym jadem. Nie jestem synem człowieka, który groził, że zrujnuje mu życie kłamstwami, do jakich ja i  moi bracia musieliśmy się uciec, by go chronić. Nie jestem Connorem Arrowoodem, sprawiającym kłopoty najmłodszym bratem, który ledwo skończył szkołę średnią. W tej chwili dla niej, dla mojego Anioła, jestem bogiem. Patrzy na mnie z taką nadzieją i szczerością, że pokornieję. – Jutro… – zaczynam, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek. – Nie ma jutra. Chcę jej powiedzieć, że jutro wyjeżdżam na obóz dla rekrutów. Powinna o tym wiedzieć, mimo że umawiamy się tylko na jedną wspólną noc. Wrócę do niej. Musi tylko zaczekać. – Jest coś więcej – mówię, ale ona kładzie mi dłoń na ustach.

– Jest tylko dzisiejsza noc. Chcę, żebyśmy się w sobie zatracili. Dasz mi to? Dam jej wszystko. Opuszcza rękę i  zastępuje ją wargami. Całuję ją, dając odpowiedź dotykiem. Powoli, bez słowa rozbieramy się nawzajem w  pokoju hotelowym trzy miasteczka od Sugarloaf. Jestem tu, by pamiętać. Jestem tu, by zapomnieć. Nie wiem do końca, dlaczego przyjechałem, ale może zrobiłem to dla niej. Mam osiemnaście lat, ale czuję, jakbym żył już trzydzieści. Strata matki, alkoholizm ojca, bicie, kłamstwa, konieczność podejmowania decyzji, jakich nigdy nie powinienem podejmować – przez niego. W  tej chwili tego nie czuję. Jestem facetem, który będzie kochał się z kobietą o niebo lepszą od niego. – Connor! Rozglądam się, nie wiedząc, skąd dobiega ten głos. Nie ma tu nikogo innego. Prócz mnie i mojego Anioła. – Connor! Connor! Na pomoc! Siadam gwałtownie. Mój sen ulatuje w ułamku sekundy. Szukam źródła tego głosu. – Proszę, bądź w domu! Proszę! Connor, potrzebuję cię! To Hadley. Wyskakuję z łóżka, wkładam bokserki i biegnę do drzwi. – Hadley? Kiedy otwieram drzwi, stoi w progu z włosami przyklejonymi do twarzy i  czerwonymi obwódkami wokół oczu. Łapie mnie za rękę i  zaczyna ciągnąć. – Musisz przyjść! Musisz pomóc! – Dokąd? – Szybko! – krzyczy.

Trzęsie się cała i ściska mnie za rękę tak mocno, że czuję przepełniający ją strach. Wpatruje się we mnie smutnymi, przerażonymi oczami. Wyobraźnia podsuwa mi straszne obrazy, ponieważ pamiętam taki stan. Pamiętam, jak biegałem niczym oszalały, modląc się w duchu o pomoc. Zanim tam pójdę, Hadley musi mi powiedzieć, co się stało, bym mógł się przygotować. Dzięki wieloletniemu treningowi spowalniam bicie serca i opanowuję chęć natychmiastowego działania pod wpływem impulsu. Kucam przy niej i biorę jej drobne dłonie w swoje. – Musisz mi powiedzieć, co się dzieje. Ruchem głowy wskazuje w  stronę swojego domu, a  potem znowu spogląda na mnie. – Kazała mi biec. – Twoja mama? Hadley kiwa głową. – On… on chciał… próbowałyśmy… Porywam ją na ręce i wbiegam do środka. Sadzam ją wygodnie i próbuję dowiedzieć się czegoś więcej. – Chodzi o  twojego tatę? –  Hadley zaczyna łkać. Czuję ściskanie w  gardle. Chcę ją przytulić, pocieszyć to zrozpaczone dziecko, ale muszę działać. Patrzę jej w  oczy. –  Powiedz mi, co się stało. Wtedy będę mógł pomóc. – Złapał ją, ale ona kazała mi biec i nigdzie nie stawać. O kurwa. Przez chwilę jestem Hadley. Biegnę, przypominając sobie krzyk Declana, który cichł, w miarę jak biegłem coraz dalej. Czuję własny strach, kiedy pędzę przed siebie bez opamiętania, byle do tego drzewa, i modlę się, żeby mnie nie szukał. Declan chronił mnie, a ja zrobię to samo dla Ellie. – Dobrze. Zostań tutaj, zamknij za mną drzwi i  zaraz zadzwoń na dziewieć-jeden-jeden. Powiedz im, co się stało. – Boję się.

Potrząsam głową i przybieram minę najdzielniejszego z dzielnych. – Wiem, że się boisz, ale przybiegłaś do mnie i teraz ja proszę cię, żebyś zadzwoniła na policję. Musimy mieć pewność, że będziemy bezpieczni. Wrócę najszybciej, jak się da. – Z mamusią? Mam taką nadzieję, ale nie będę składać fałszywych obietnic. – Spróbuję. Ty nie otwieraj drzwi nikomu prócz mnie albo szeryfa Mendozy… czy on nadal jest szeryfem? –  Kiedy Hadley kiwa głową, dodaję: – Tylko nam, rozumiesz? Nie podoba mi się, że zostawiam ją samą w  tym zrujnowanym domu, lecz Ellie potrzebuje pomocy. Skoro kazała Hadley uciekać, chciała ją chronić, jak kiedyś moi bracia chronili mnie. – Pomóż jej, Connor – mówi Hadley błagalnie, a ja pragnę tylko spełnić jej prośbę. To dziecko zaufało mi na tyle, żeby właśnie do mnie zwrócić się o pomoc. Nie mogę jej zawieść bez względu na wszystko. – Idę. Pamiętaj, że masz zadzwonić na policję i  nie wpuszczać nikogo prócz mnie albo szeryfa Mendozy –  przypominam. W  ten sposób mówię jej, że nie może wpuścić tu swojego ojca, ale ona już wystarczająco się go boi. – Dobrze. Przytulam ją na chwilę, z  konsoli przy wejściu wyjmuję broń i wybiegam z domu. Myślę tylko o jednym: jak najszybciej dotrzeć do celu. Nie mogę stanąć, zwolnić, zawahać się. Wiem, że łatwiej byłoby pobiec drogą, ale przez pola jest krócej, dlatego wybieram ten wariant. Przeskakuję ogrodzenie. Dawno nie biegłem w  takim tempie. Na ostatnim etapie służby nie mogłem biegać, ale w tej chwili nie czuję bólu. Niesie mnie czysta adrenalina i konieczność pomocy Ellie. Czułem przez skórę, że coś jest nie tak. Jeśli wtedy ten sukinsyn zrobił Hadley krzywdę, zabiję go. Nie mogę jednak pozwolić myślom iść w tym kierunku, ponieważ już gotuję się na myśl, że zrobił coś Ellie.

Biegnąc po mokrej trawie, wspominam tamtą noc. Pamiętam, jak bezpieczna czuła się w  moich ramionach. Długo pielęgnowałem to wspomnienie i dobija mnie myśl, że może być jedyne. Ellie wiele dla mnie znaczy i  nieważne, czy ona podziela to uczucie, czy nie. Była moim talizmanem. Śniłem o  niej tyle razy i  odtwarzałem to wspomnienie tylko po to, by znowu poczuć jej bliskość. Stworzyłem setki rozmaitych scenariuszy, co by było, gdybym obudził się wcześniej, i  jak potoczyłoby się wtedy osiem następnych lat mojego życia. Serce podskakuje mi na widok świateł domostwa. Przyspieszam gnany świadomością, że liczy się każda sekunda. Wyjmuję broń. Biegnąc, trzymam ją u boku. Parterowy ranczerski dom powinien ułatwić mi wtargnięcie do środka przez okno, jeśli okaże się to konieczne. Od frontu znajduje się niewielka weranda, w  oknie wykuszowym pali się światło. Najpewniej właśnie tam są oboje. Szybkim spojrzeniem oceniam możliwość najlepszego sposobu wejścia do domu. Panuje upiorna cisza, księżyc nad głową świeci jasno, pozwalając widzieć i nie być widzianym. Podchodzę bliżej i dostrzegam, że w oknie porusza się zasłona. Mam nadzieję, że szeryf jest już blisko, ale to Sugarloaf, więc nie można przesadzać z  optymizmem, a  sam nie zamierzam zwlekać z  wejściem do środka z powodu oczekiwania na stróżów prawa. – Kevin – słyszę mamrotanie dobiegające przez okno. – Nie rób tego. Łamiący się i  chrypliwy szept Ellie w  niczym nie przypomina jej pięknego, słodkiego i melodyjnego głosu. – Myślisz, że chcę, żeby moja żona odeszła? To ja cię wspierałem, kochałem, utrzymywałem, a ty po nocy kradniesz mi córkę? Zaglądam przez okno i  widzę Ellie leżącą na podłodze przed kominkiem. On chodzi po pokoju nerwowo. Omiatam wzrokiem tę przestrzeń i decyduję, że frontowe drzwi pozwolą najszybciej dostać się do Ellie.

– Chciałam zabrać ją w  bezpieczne miejsce. –  Ellie próbuje krzyczeć, przyciskając jedną rękę do klatki piersiowej. Wygląda na to, że nie może wziąć pełnego oddechu. – Uderzyłeś mnie ostatni raz. Ten sukinsyn ją pobił. Ogarnia mnie furia. Cały mój plan bierze w łeb. Staję pod drzwiami, zatykam broń za pasek spodni i  otwieram drzwi kopniakiem z takim impetem, że roztrzaskuję framugę. Wpadam do środka. Nie obchodzi mnie nic prócz tego drania, który podniósł rękę na kobietę. – Co jest, kurwa? –  Cofa się, a  potem rusza w  moim kierunku. –  Przyszedłeś ratować swoją dziwkę? – Usłyszałem hałas i chciałem sprawdzić, co się tu dzieje. Kręci głową. Obaj wiemy, że z  ponad półtora kilometra nie mogłem słyszeć żadnych odgłosów, ale mam gdzieś jego zdanie. Myślę o  kobiecie leżącej na ziemi i  śmiertelnie przerażonej małej dziewczynce w  moim domu. Przez tę kanalię. – Wynocha z mojego domu! – Chętnie stąd wyjdę, ale mam ścisłe zasady co do mężczyzn, którzy biją mniejszych od siebie. – Robię krok w jego stronę, zaciskam dłoń w pięść, po czym prostuję palce. – Prawdziwy facet wybrałby raczej kogoś w swoim rozmiarze, nie sądzisz? – Wal się! – Może spróbujesz się ze mną? To bardziej ci pomoże poczuć się mężczyzną niż bicie kobiety. Okrążam go jak drapieżca osaczający ofiarę, gotów skoczyć, gdy tylko Ellie znajdzie się poza polem naszej konfrontacji. W  tej samej chwili pokój wypełniają niebieskie i  czerwone światła. W oczach Kevina widzę panikę. Przesuwa się w lewo, jakby chciał pobiec korytarzem do tylnych drzwi, ale rzucam się za nim. Łapię go w  pasie i  pozwalam, by pęd i  grawitacja zrobiły swoje. Padając, próbuje dosięgnąć mnie pięścią, robię unik, wyprowadzam cios i trafiam go w szczękę z donośnym trzaskiem.

Nie mam czasu na więcej, ponieważ czyjeś ręce odrywają mnie od niego. – Puść go, synu. Ja się nim zajmę – mówi szeryf Mendoza. Chwyta Kevina, a ja rzucam się ku Ellie skulonej na ziemi. – W porządku? – pytam. Kręci przecząco głową. – Musimy zabrać cię do szpitala. – Hadley? – Jest bezpieczna – odpowiadam szybko. – U mnie w domu. – Muszę do niej iść. – Ellie próbuje wstać, ale krzyczy z bólu. – Ellie, co jest? – Moje żebra. Mój brzuch… Zaciskam zęby, by nie zrobić czegoś, za co wylądowałbym w więzieniu. Ellie jest ranna i  Bóg jeden wie, co przeżyła. Dla niej chcę być takim mężczyzną, jakiego właśnie ujrzała. – Możesz chodzić? –  Wargi jej drżą, próbuje odwrócić się, by ukryć nowy siniec na policzku. Unoszę dłoń, ale ona odsuwa się gwałtownie. –  Przepraszam – mówię. – Nie. – Ellie próbuje mnie powstrzymać. – Potrzebuję Hadley i muszę stąd wyjść jak najszybciej. – Nie skrzywdzę cię. – Jest bezpieczna? – Jest u mnie – odpowiadam. Napotyka moje spojrzenie i łzy zaczynają lecieć jej z oczu. – Dziękuję, że przyszedłeś po mnie. Gdyby wiedziała, ile dla mnie znaczy. Ile znaczyła dla mnie tamta noc, jej uśmiech i  wszystko, co mi podarowała. Poczułem wtedy, że żyję; że jestem coś wart. Jakbym mógł zostać czyimś bohaterem. Wracałbym do niej każdego dnia, nawet gdybym wiedział, że nigdy nie będzie moja. – Cieszę się, że zdążyłeś na czas.

Łapie się za brzuch i wydaje z siebie zduszony okrzyk. – Ellie? – Boli mnie. Mam ochotę wyrwać mu ramiona ze stawów. Jak może to robić swojej rodzinie? Jego żona i  córka powinny być dla niego wszystkim, a  on dziś wieczorem skrzywdził je obie. Zerkam przez ramię w jego stronę. Stoi z rękami z tyłu. Mam nadzieję, że metalowe kajdanki są ciasne i  wrzynają mu się w  skórę. Obserwuje mnie, więc przesuwam się tak, by zasłonić Ellie przed jego wzrokiem. Nie zasługuje, by na nią patrzeć. Ellie wydaje z  siebie następny jęk. Nie wiem, jak jej pomóc. Nigdy przedtem nie czułem takiej bezradności. – Co mam zrobić? Na widok jej łez pęka mi serce. – Zabierz mnie do Hadley. Kiwam głową. Wtedy odzywa się szeryf Mendoza. – Ellie, mam do ciebie kilka pytań. – Dobrze, ale muszę iść do Hadley. Drżenie w jej głosie zdradza, że Ellie jest na skraju załamania. – Czy może pan przyjąć od niej zeznania tam, gdzie obie będą bezpieczne? – pytam. Mendoza spogląda na Ellie i kiwa głową. – Oczywiście. Mój zastępca McCabe odwiezie Kevina na komisariat, a ja zabiorę was do domu. Ellie ledwo nad sobą panuje. Ręce jej się trzęsą, syczy z  bólu przy najmniejszym ruchu. – Możesz wstać? – pytam cicho. – Pomożesz mi? Wyciągam do niej ręce, nie wiedząc, gdzie mogę jej dotknąć, a ona nie jest w stanie nawet wesprzeć się na mnie.

Chrzanić to. Pochylam się i  najostrożniej, jak mogę, otaczam ją ramionami. – Przepraszam – mówię, gdy jęczy z bólu. – Nie przepraszaj. Dziękuję ci. Chyba nie dałabym rady iść. Delikatnie biorę ją na ręce i przyciskam do piersi. – Nie pozwolę ci upaść. I Bóg mi świadkiem, że nigdy więcej nie pozwolę jej skrzywdzić.

10

Słońce wschodzi, a  ja siedzę na huśtawce na werandzie domu Connora owinięta kocem, z  kubkiem herbaty w  dłoniach. Jestem odrętwiała. Tylko tyle czuję. Świat wydaje się nierealny. Zupełnie jakbym pogrążyła się w półśnie i obserwowała wszystko, co zaszło, nie biorąc w tym udziału. Jednak ból odczuwany przy każdym oddechu dowodzi, że to nie sen. Poza tym czuję się bezpieczna. A przynajmniej na tyle bezpieczna, na ile mogę w tej sytuacji. Connor nie odstępował mnie na krok albo pozostawał w  zasięgu mojego wzroku, bym wiedziała, że ja i  moja córka jesteśmy chronione. Był przy mnie, kiedy odmówiłam wezwania karetki. Wiedział, że nie mogę zostawić Hadley i  nie dopuszczę, by zobaczyła mnie w szpitalu. W  radiowozie siedział ze mną na tylnym siedzeniu. Łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy. Owszem, cierpiałam z  powodu bólu, ale przede wszystkim czułam się kompletnie… rozbita. Kiedy znaleźliśmy się na podjeździe, ścisnął mnie za rękę. Delikatnie. By dodać mi otuchy. Otarłam oczy, ukryłam smutek głęboko. Znowu musiałam być silna. Dla Hadley. Nie było nic ważniejszego niż żeby jak najszybciej do niej dotrzeć. Connor najpierw upewnił się, że wysiadłam i  stoję o  własnych siłach, po czym otworzył drzwi domu. Hadley wybiegła z  przerażeniem na twarzy, które po chwili zastąpiła ulga. Mogłam tylko dotknąć jej buzi i  zapewnić, że wszystko w  porządku. Może o tym nie wie, ale jest najdzielniejszą osobą, jaką znam. Moja córka

ocaliła mi życie, a ja nigdy sobie nie wybaczę, że w ogóle musiała to robić. Dopiero kiedy ją uspokoiłam i  pocieszyłam, jak mogłam, złożyłam zeznanie i  pozwoliłam policji sfotografować swoje obrażenia. Bandażując mi żebra, Connor wyjaśnił, że potrzebują tego jako dowodu w  sprawie sądowej. Dowiedziałam się, że w marynarce był sanitariuszem. Dlatego nie pozwolił Sydney, ratowniczce medycznej, mnie tknąć. Przeżyłam to pasmo upokorzeń dzięki umiejętności wyłączania emocji i odcinania się od bodźców zewnętrznych. Pozwoliłam Connorowi zrobić, co mógł, a sama udawałam, że jestem na plaży, z dala od tego wszystkiego. Obojętna na ból, trzymałam córkę w objęciach, póki nie zasnęła. Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem. Wzdrygam się. Connor unosi obie ręce. – To tylko ja. Chciałem sprawdzić, co u ciebie. Staram się znowu przyjąć wygodną pozycję na huśtawce. – Jestem… tutaj. – Jak sobie radzisz? Wzruszam ramionami. – Nie bardzo wiem. Mój mózg ciągle to wszystko trawi. – Świetnie ci poszło z szeryfem Mendozą. Śmieję się w duchu. Z niczym sobie świetnie nie poradziłam. Całe moje życie to pasmo błędów, z  których największym jest wczorajsza próba ucieczki. Kiedy siedziałam tu zalana łzami, opowiadając Connorowi i szeryfowi całą historię, nienawidziłam samej siebie i karciłam się w duchu za ten pomysł. Nie było w tym nic świetnego. – Nie jestem pewna. Byłam w kompletnej rozsypce. – Nie kłamałaś, powiedziałaś mu wszystko, chociaż nie musiałaś. Znałem… Są ludzie, którzy ukrywają maltretowanie, bo tak jest łatwiej. Byłaś dzielna. Może tego nie czujesz i pewnie miałaś powody, dla których nie odeszłaś wcześniej, ale naprawdę jesteś dzielna i Hadley na pewno też tak pomyśli.

Spoglądam na wschodzące słońce. Pragnę znaleźć pociechę w fakcie, że przeżyłam i  mogę znowu je oglądać, ale nie potrafię. W  tej chwili przepełnia mnie tylko żal i smutek, nie ma we mnie ani krzty dzielności. – Gdybym była dzielna, nie dopuściłabym, żeby to zaszło tak daleko. Odeszłabym po pierwszej próbie poniżenia mnie i  pokazania, jaka jestem słaba. Tyle rzeczy by się nie wydarzyło… gdybym uciekła, kiedy podniósł na mnie rękę pierwszy raz, moja córka nigdy nie musiałaby oglądać sińców na ciele matki ani jej łez. – Łatwo patrzeć na to w ten sposób, obwiniać się albo zastanawiać, co by było gdyby, ale dokonujemy wyborów, które uważamy za najlepsze w konkretnym momencie. Wszyscy czegoś żałujemy. Chyba nie wie, co mówi. Ci, którzy czegoś nie doświadczają, patrzą na tę sytuację inaczej. Słyszałam rozmowy ludzi na temat osób tkwiących w  złych związkach. Słyszałam, jak deklarują, że na ich miejscu nie zrobiliby tego czy tamtego. A  prawda jest taka, że jeśli nie są na czyimś miejscu, nie mogą mówić, co by zrobili. Nigdy nie przypuszczałam, że będę żyć w  przemocowym związku, i proszę, co mnie spotkało. Jako dorastająca dziewczyna uważałam, że znajdę mężczyznę, który będzie traktował mnie jak należy, a  jeśli nie, to do widzenia. Potem spotkałam Kevina i utknęłam w burzliwym związku, w którym on stał się całym moim światem, a  ja zostałam sprowadzona do roli outsiderki we własnym życiu. Z własnej winy. – Doceniam twoje słowa, ale nie zgadzam się z  tobą. Wiedziałam, że powinnam odejść, ale zostałam, licząc, że on się zmieni. Za bardzo się bałam, by zrozumieć, że nigdy do tego nie dojdzie. Connor pociąga łyk kawy i posyła mi smutny uśmiech. – Nie zgadzam się z twoją niezgodą –  mówi. Pozwalam sobie na lekki śmiech, który kończy się skrzywieniem z  bólu. –  Co ci jest? Naprawdę powinien zbadać cię lekarz. Dałam się obejrzeć ratowniczce medycznej imieniem Sydney i zrobiłam to tylko po to, by ją przekonać, że nie grozi mi żadne poważne

niebezpieczeństwo. Jednak bok tak bardzo mnie boli, że nie zdziwiłabym się, gdybym miała złamane żebro. – Pójdę jutro, kiedy Hadley będzie w szkole. – Powinienem chociaż oczyścić ci ranę pod okiem. – Doceniam twoją chęć pomocy – mówię miękko – ale dam sobie radę. Connor przesuwa się i  opiera o  balustradę ze skrzyżowanymi na piersi silnymi ramionami, jakby szykował się do stawienia czoła całemu światu. – Rozumiem, że tak wolisz, ale pozwól chociaż obejrzeć żebra. Na pewno są złamane. Trzeba sprawdzić, czy nie ma objawów czegoś poważniejszego, zwłaszcza że chcesz odłożyć wizytę u lekarza. – Dobrze –  zgadzam się, wiedząc, że sama nie będę w  stanie tego oglądać ani dotknąć. Przy każdym wdechu ledwo powstrzymuję łzy. –  Ciągle nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Jestem taka… zmęczona, ale chyba nie zasnę. Wciąż mam przed oczami jego twarz i czuję na ciele jego kopniaki. Milkniemy oboje. Nie wiem, dlaczego w ogóle o tym mówię. Po kilku minutach ciszy Connor chrząka i pyta: – Ellie, czy twój mąż kiedykolwiek uderzył Hadley? – Nic o  tym nie wiem. Groził… uhm… właśnie dlatego postanowiłam uciekać. Powiedział, że jeśli spróbuję odejść, zabije nas obie. Uwierzyłam mu. Wiedziałam, że najwyższy czas uciekać. Nieważne, że bez planu i bez pieniędzy, i że nie mamy dokąd. Nie mogłam tam zostać ani chwili dłużej. Myślę, że gdybyś się nie zjawił, on naprawdę by mnie zabił. – Postąpiłaś słusznie. Przemoc nigdy się nie kończy. Nawet po śmierci prześladowcy człowiek ciągle odczuwa jej skutki. Unoszę wzrok i przyglądam mu się bacznie, jakbym chciała zajrzeć pod powierzchnię. – Na pewno jeszcze długo będę się tak czuła. – Wyjdziesz z tego i przysięgam, że on nigdy więcej cię nie skrzywdzi. – Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Connor odrywa się od balustrady.

– Nie zrobi tego, póki jesteś u mnie. Jeśli postanowisz wrócić do domu, wymyślimy dla ciebie wiele sposobów obrony, kiedy wypuszczą go z więzienia. Tak czy inaczej, dzisiaj, jutro, dopóki nie poczujesz, że jesteś gotowa odejść, u mnie jesteś bezpieczna. Bezpieczna. To słowo, które tyle razy brałam za oczywistość. Kiedy byłam mała, tata przytulał mnie i powtarzał, że przy nim będę bezpieczna. Zamykał drzwi, podejmował różne środki ostrożności, aż pewnego dnia, kiedy byłam w  college’u, jakiś samochód zjechał na ich pas i  zabił ich oboje. Nigdy nie odnaleziono kierowcy tego auta. Nic nie zagwarantowało im bezpieczeństwa. Kiedy poznałam Kevina, omamił nas wszystkich. Rodzice go uwielbiali, uważali, że jest uroczy, i  powtarzali, jaka ze mnie szczęściara, że już na pierwszym roku w  college’u spotkałam takiego chłopaka. Miesiąc przed końcem roku odziedziczył farmę, więc zaprosiliśmy ich, żeby ją obejrzeli. Nie posiadali się ze szczęścia. Spodobała im się okolica, spodobało się miasteczko. Mieli nadzieję, że kiedyś tu zamieszkam. Potem zginęli, a mnie ogarnęła pustka. Myślałam, że po stracie rodziców tę pustkę wypełni Kevin. Czułam się samotna. Przytłaczał mnie smutek, pragnęłam, by ktoś go choć na trochę rozproszył. Kevin był pod ręką, obiecał się mną zająć, dać mi miłość, dać mi życie. Nabrał mnie, połknęłam haczyk. Teraz czuję się wypatroszona jak złowiona ryba. – Dzięki, ale nigdzie nie jestem bezpieczna. Możemy o  tym teraz nie rozmawiać? Mam mętlik w głowie, nie mogę o tym myśleć. – Oczywiście. Mogę usiąść? –  Przesuwam się i  robię mu miejsce. Connor siada na huśtawce obok mnie. – Wybacz. Nie powinienem zmuszać cię do rozmowy. – Nie masz za co przepraszać. Ja się rozsypałam, ale ty nie zrobiłeś nic złego. – Nie jesteś w rozsypce – mówi Connor i dodaje szybko: – Opowiedz mi o Hadley. Zaglądam przez okno setny raz. Ciągle się upewniam, że naprawdę tam śpi i  nie jest to alternatywna rzeczywistość powstała w  mojej wyobraźni.

W tej chwili nie ufam swoim zmysłom, ponieważ nawet nie jestem pewna, czy żyję i czy przypadkiem nie wylądowałam w czyśćcu. Czuję ból, więc nie mogłam umrzeć. Po śmierci nie ma bólu. I  nie byłoby Hadley. – Hadley zawsze była, jest, cudownym dzieckiem. Jako niemowlę nigdy nie marudziła, przesypiała całą noc i dawała mi pospać. Można powiedzieć: modelowe dziecko z  książki dla młodych matek, bo przechodziła przez wszystkie etapy rozwojowe według podręcznikowej normy. – Idealne dziecko. – Connor się uśmiecha. – Tak, naprawdę idealne. Mam szczęście. Nie zdążyłam ci podziękować, że się nią zaopiekowałeś, gdy uszkodziła sobie ramię. To wiele znaczy, że przejąłeś się jej losem. Jestem ci niezmiernie wdzięczna, że ją znalazłeś i zaprowadziłeś do domu. Connor lekko kołysze huśtawką. – Nie puściłbym jej samej w takim stanie. Dzięki niej łatwiej mi znieść powrót. To miasto nie jest moim ulubionym miejscem na ziemi. – Dlaczego? Wzrusza ramionami. – Mnóstwo wspomnień. Wiele takich, których chciałbym się pozbyć. Wiesz, moja mama robiła to co rano. – Spoglądam na niego zaciekawiona. – Siadała na tej huśtawce i oglądała wschód słońca. Pamiętam, jak starałem się budzić wcześnie, by jej towarzyszyć. Mówiła, że to jej czas w  ciągu dnia, kiedy niczym się nie martwi. Uśmiecham się mimo piekła, przez które przeszłam. Wyobrażam go sobie jako małego chłopca, siadającego z mamą na huśtawce. – To ważne dla dzieci, by miały taki czas ze swoimi rodzicami. Hadley i ja mamy swoje wieczorne rytuały, które ja uwielbiam. Mam nadzieję, że ona je zapamięta na całe życie. – Mama robiła coś wyjątkowego dla każdego z  nas. Chciała, żebyśmy byli szczęśliwi. Umarła, kiedy byłem w wieku Hadley. Dotykam jego dłoni.

– Współczuję ci tej straty. Spotkałam twojego ojca kilka razy, ale nie znałam go dobrze. Szkoda, że nie miałam okazji jej poznać. Musiała być cudowną kobietą. – Była święta. Wiesz, niewiele pamiętam, i wspomnienia są dla mnie… wszystkim. Żałuję, że we wspomnieniach nie widzę wyraźniej jej twarzy. – Wiem, o czym mówisz. Ja też straciłam mamę. Wiem, jakie to trudne. Byłaby dumna, widząc, jaki jesteś. Słabo się znamy, ale wszystko, co dotąd widziałam, świadczy o tym, że dobry z ciebie człowiek. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale odkąd Connor znowu pojawił się w moim życiu, wszystko uległo zmianie. Może to nic nie znaczy, a  może to wszechświat mówi mi, że schrzaniłam tamtą noc, kiedy zostawiłam go śpiącego w hotelowym pokoju, i powinnam posłuchać tego głosu. Może to rodzice dają mi znak z  góry. Cokolwiek to jest, Connor pomógł mi w zeszłym tygodniu bardziej niż ktokolwiek od czasu mojej przeprowadzki do tego miasta. Uratował moją córkę, a  teraz mnie. Był życzliwy i  nie okazał mi wyższości. Nawet teraz, zamiast wypytywać mnie i  ciągnąć za język, odciąga moje myśli w innym kierunku. Tyle lat o  nim myślałam i  teraz jest obok. Akurat wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam kogoś bliskiego. Kiedy zerka na mnie, w jego oczach dostrzegam udrękę. – Mam nadzieję. Moi bracia i  ja staraliśmy się żyć tak, by była z  nas dumna. – Opowiedz mi coś o niej – proszę. Wolę rozmawiać o niej niż o swoich rodzicach i ich wypadku. – Piekła najlepszy placek na świecie. Na urodziny robiła go zamiast tortu. Nie zależało nam na prezentach, byle tylko był placek. – Jaki lubiłeś najbardziej? – Z jabłkami. – Jak Hadley – mówię i znów patrzę w okno. – To dziecko potrafi samo zjeść cały placek. Mój na pewno nie jest tak smaczny jak twojej mamy, ale…

– Na pewno jest świetny, Ellie. Zagryzam wargi, by ukryć ich drżenie, ale nie daję rady. Nie mogę tego powstrzymać. – Boże, Connor, mogłam umrzeć i kto wtedy piekłby jej szarlotkę? Co by się z  nią stało, gdyby… gdybyś się nie zjawił? Czy mogę sobie wybaczyć, że pozwoliłam, by jej świat rozpadł się na kawałki? – Nie umarłaś i jesteś tutaj. Czy naprawdę jestem? Poczucie winy i  ból dławią mnie, utrudniając oddychanie. Starałam się trzymać emocje na wodzy, ale się posypałam. Wszystko się posypało. – Nie powinnam uciekać tej nocy. Gdybym była sprytniejsza i odczekała… – I co by się stało, Ellie? Jak sądzisz? Faceci, którzy używają pięści, nie zważają na porę. Dla facetów, którzy podporządkowują sobie innych siłą, nieważna jest sytuacja czy osoba. Dla nich liczą się tylko oni. Dobrze zrobiłaś. Kręcę głową i ocieram łzy z policzków. – Nic nie zrobiłam dobrze. Connor spogląda w głąb domu, potem na mnie. – Zrobiłaś to dla niej. Nie pozwoliłaś, by ją skrzywdził. Postawiłaś ją na pierwszym miejscu, żeby miała placek z jabłkami, kiedy tylko zechce. Ból w  piersiach dławi mnie nie tylko przez złamane żebra. Czuję się bezradna, niknę jak poranna rosa, stając się nicością. Ze strachu, że Kevin spełni swoją groźbę, dałam się sponiewierać. – Obiecałam sobie, że odejdę, jeśli kiedykolwiek tknie Hadley. Przysięgłam, że nikomu nie pozwolę jej skrzywdzić, i spójrz… – Pełnymi łez oczami spoglądam na śpiącą na kanapie córkę, której buzię oświetlają promienie wschodzącego słońca. – Złamałam dane słowo i zawiodłam ją. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nigdy więcej nie złamać żadnej obietnicy.

11

Przysięgnijmy sobie –  mówi Declan, gdy trzymamy się za nadgarstki, tworząc krąg – że nigdy nie będziemy tacy jak on. Będziemy chronić to, co kochamy, nigdy się nie ożenimy i nigdy nie będziemy mieć dzieci, zgoda? Sean potakuje skwapliwie. – Tak, nigdy się nie zakochamy, bo możemy być jak on. Jacob mocniej zaciska dłoń na moim nadgarstku. – Nie podniesiemy pięści w gniewie. Tylko w samoobronie. Zaciskam palce na ręce Declana i Jacoba i składam przysięgę. – Nigdy nie będziemy mieć dzieci i nigdy tu nie wrócimy. Wszyscy jednocześnie wymieniamy braterski uścisk. Bracia Arrowoodowie nigdy nie łamią obietnic złożonych sobie nawzajem. Dotrzymałem przysięgi, którą złożyliśmy wtedy we czterech. Nigdy sobie nie pozwoliłem na miłość i na dziecko. Nie żebym dostrzegał w sobie podobieństwo do ojca, ale ponieważ słowo dane braciom jest dla mnie święte. Tamtego dnia przerwaliśmy błędne koło. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy chronić się nawzajem i unikać przywiązania do rzeczy i ludzi, po których stracie wpadlibyśmy w alkoholizm. Człowiek jest wart tyle, ile jego słowo, a moje jest niezachwiane. Siedząc tu z  Ellie, wiem, że moje obietnice są warte funta kłaków. Złamałbym dla niej każdą z nich i to mnie przeraża.

Nie umiem jej przekonać, że nie zrobiła nic złego. Głowę i  serce ma pełne swoich prawd, których kurczowo się trzyma. Znam to z autopsji. Mimo to czuję przemożną potrzebę, by jakoś ją pocieszyć. Drży cała, a ja mam ochotę wziąć ją w ramiona, osłonić przed chłodem i  wszystkimi dręczącymi ją demonami. Nie chcę przegiąć, ale potrzeba chronienia jej wygrywa ze skrupułami. – Mogę cię objąć? – pytam, gotów na każdą odpowiedź. Powoli podnosi na mnie wzrok. Przypomina zranione zwierzę. Cierpię na myśl, że ktoś podniósł na nią rękę. Pałam chęcią rozerwania tego faceta na strzępy za to, że wdrukował w nią strach przed wszystkim. Powinna być kochana, chroniona, otoczona troską. – Zrobiłbyś to? Zrobiłbym dla niej wszystko. Podnoszę rękę, zapraszając gestem, by się do mnie przysunęła. Robi to bardzo powoli, posykując z  bólu, a  ja czekam w  bezruchu. W końcu przywiera do mojego boku i opiera mi głowę na ramieniu. Wtedy ja otulam kocami ją i siebie. Milczymy. Słowa są niepotrzebne. W  tej chwili nie mógłbym nic powiedzieć, nawet gdybym musiał. Ona jest ze mną. W moich objęciach. Pozwala mi nieść jej pocieszenie. Okazuje mi zaufanie, mimo że kilka godzin temu przeżyła horror. To kolejny dowód na to, że jest dzielna. Kołyszemy się razem, oglądając słońce wspinające się coraz wyżej po niebie. Jej łzy tworzą mokrą plamę na mojej koszuli, ale nie dbam o to. Jeśli zechce zmoczyć łzami sto moich koszul, pozwolę jej na to. Jeśli zechce zostać w moich objęciach na dłużej, nie ruszę się stąd. Fakt, zostawiła mnie tamtej nocy, nasze życie bardzo się skomplikowało, ale jedno jest pewne: Ellie nigdy więcej nie poczuje się poniżona ani złamana. Zrobię, co w mojej mocy, by od teraz zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa.

– Naprawdę nie musisz mnie odwozić –  powtarza dziesiąty raz, gdy zmierzamy na przesłuchanie wstępne jej męża. – Tyle już dla nas zrobiłeś. Mogłam iść pieszo. Akurat pozwoliłbym jej iść prawie dwadzieścia kilometrów do sądu. Potrzebowała podwiezienia, ponieważ nie może prowadzić ze względu na zażywane leki, a  ja nie potrafię spuścić jej z  oka na dłużej niż godzinę. Odwożę ją więc ze względu na nią i na siebie. – Nie musisz tego powtarzać. Gdybym nie chciał być tu z tobą, tobym nie jechał. Wiem, że tego nie zrozumiesz, Ellie, ale w  tej chwili muszę z tobą być. – Naprawdę? – Tak. Nie wejdziesz do sądu sama. Jeśli chcesz, żebym wszedł z tobą, zrobię to. Jeśli chcesz, żebym został, posłucham. Zrobię, co zechcesz. Dobrze? – Dobrze. Ona i  Hadley zostały u  mnie na noc. Ellie dała się przekonać, że potrzebuje kogoś do pomocy, ponieważ ledwo może się wyprostować przy chodzeniu. Lekarz potwierdził złamanie trzech żeber oraz rozległe stłuczenia. Na ramieniu ma odcisk dłoni swojego oprawcy i czerwony ślad na policzku od uderzenia, ale nie potrzebowała szwów. Nie mam zamiaru zostawiać jej samej. Nie robię tego z  chęci kontrolowania, lecz z  potrzeby chronienia jej. Walczę ze sobą, by nie przedobrzyć. Ellie nie miała wyboru, dlatego czuje się bezradna. A ja nie mogę dyktować jej, co ma robić. Nie chcę być kolejnym mężczyzną, który nią rządzi. Dlatego gryzę się w  język, kiedy tylko przychodzi mi do głowy odpowiedź niezostawiająca przestrzeni do negocjacji, i  staram się okrężną drogą nakłonić ją do podjęcia decyzji, którą uważam za słuszną. Jeśli tego nie zrobi, co dotąd jeszcze się nie zdarzyło, będę musiał się wycofać. Szeryf Mendoza wyjaśnił, że na dzisiejszym przesłuchaniu wstępnym sąd zdecyduje, czy Kevin zostanie w  areszcie do czasu rozprawy, czy zostanie zwolniony za kaucją i będzie odpowiadał z wolnej stopy.

Jeśli zostanie zwolniony, nie wiem, jak zareaguję, i nie wiem, czy Ellie ma plan na taką okoliczność. Parkuję auto. Ellie chwyta za klamkę, ale nie otwiera drzwi. – Nie mogę, nie dam rady. – Dasz radę. – Nie – odpowiada ze ściśniętym gardłem. – Nie mogę go widzieć. Wysiadam, obchodzę auto, staję po stronie drzwi pasażera, otwieram drzwi i pochylam się, by nasze oczy znalazły się na jednym poziomie. – On cię nie skrzywdzi. Jeśli zechce do ciebie podejść, będzie miał ze mną do czynienia. Unosi rękę i opuszkami palców muska mój policzek. – Nie jesteś mi nic winien, Connor. Nie bardzo rozumiem, o co jej chodzi. – Nie jestem tu dlatego, że czuję się zobowiązany. Dlaczego tak myślisz? – Nie wiem, ale nie wiem też, dlaczego to robisz. – Bo mi zależy. – Zależy ci? Jak Ellie może tego nie widzieć? – Zależy mi na tobie i Hadley. Nie masz pojęcia, ile razy o tobie śniłem. Nic o  tobie nie wiedziałem, nie znałem nawet imienia, a ciągle miałem w pamięci twoją twarz. Uratowałaś mnie tamtej nocy. Twój uśmiech, twoje oczy, zaufanie, które mi okazałaś, i  nadzieja, jakiej nigdy nie miałem, trzymały mnie przy życiu. Co noc odtwarzałem to w pamięci, śniąc o moim aniele, który zstąpił z nieba i sprawił, że nie przestałem walczyć. Może nie mam wobec ciebie zobowiązań, ale zależy mi na tobie. Robię to, bo nie umiem sobie wyobrazić, że mógłbym teraz być gdzie indziej. Robię to, bo jesteś dzielna i silna jak cholera; bo nikt nie zasługuje na takie traktowanie, jakie ciebie spotkało. Zabrałaś Hadley i odeszłaś. Wiedziałaś, że musisz to zrobić dla córki, i  zrobiłaś. Teraz musisz to powtórzyć. Musisz walczyć. Musisz tam wejść z wysoko uniesioną głową. Będę przy tobie. Ellie wzdycha ciężko. Widzę, że trudno jej zebrać myśli.

– Mówisz tak, żeby mnie zdopingować. – Głos jej się załamuje. Chrząka i  mówi dalej: –  Nie jestem dzielna, ale chcę taka być. Tyle rzeczy chciałabym ci powiedzieć, ale mam mętlik w głowie. – Nie proszę o nic. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie jesteś sama. – Chciałabym być taką kobietą, jaką we mnie widzisz. Znam to uczucie. Wstaję i wyciągam do niej rękę. – Więc mi ją pokaż.

12

Biorę go za rękę i  wysiadam z  samochodu, zbierając w  sobie odwagę z  każdym krokiem. Connor uważa mnie za dzielną. Nie widzi we mnie głupiej dziewczyny, zbyt słabej, by odejść. Widzi we mnie kobietę, która na pierwszym miejscu postawiła swoje dziecko i  odeszła, gdy jego bezpieczeństwo zostało zagrożone. Teraz znowu muszę poczuć tę siłę. Muszę być silna, chociaż mam ochotę ukryć się w aucie, by nie oglądać Kevina. Przed wejściem do sądu stoi prokurator okręgowy, który kiedyś kolegował się z Kevinem. – Ellie – mówi Nathan Hicks, wyciągając rękę. Ujmuję Connora pod ramię i oboje ruszamy do drzwi. – Cześć, Nate. Patrzy na mnie, na moje siniaki, na rozcięcia na skórze, których nie mogę ukryć, i zaciska szczęki. Kiedy przenosi wzrok na towarzyszącego mi mężczyznę, otwiera szeroko oczy. – Connor? Connor Arrowood? – Nate, kopę lat. – Connor wyciąga dłoń na powitanie. – Faktycznie. Wyjechałeś z  miasta i  nikt nie wiedział, co się z  tobą dzieje. Dobrze cię widzieć. Boże, nie wierzę, że to naprawdę ty.

Connor nie wygląda na zadowolonego, ale Nate jest tu powszechnie znany jako dupek. – Rozumiem, że to ty jesteś prokuratorem? Zaczynam drżeć, ale Connor ściska mnie uspokajająco za rękę. – Tak. Nie wiedziałem, że znasz Ellie… – Mieszka w  sąsiedztwie i… na pewno czytałeś, że to Connor mi pomógł – wtrącam. – Tak, oczywiście, ale jakoś nie połączyłem tego w  jedno –  przyznaje Nate. –  Cieszę się, że jesteście tu oboje. To przesłuchanie wstępne. Przekonamy się, czy sędzia zatrzyma Kevina… Zaciskam palce na ramieniu Connora, ponieważ Nate może to zmienić. Co, jeśli nie jest po mojej stronie? Connor napotyka mój wzrok i włącza się do rozmowy. – Mówisz o panu Walcotcie. Człowieku, który pobił swoją żonę, złamał jej żebra i zostawił ten ślad na policzku, tak? Nate obrusza się i chrząka. – Tak, przepraszam, Ellie, ale to trochę dziwna sytuacja. Wiem, że pokłóciliście się z  Kevinem, ale nie wiedziałem, że doszło do przemocy. Złożymy wniosek o  zatrzymanie go w  areszcie do rozprawy dla bezpieczeństwa twojego i Hadley. Wyrok będzie zależał od raportu szeryfa Mendozy i waszych dzisiejszych zeznań. – Jakich zeznań? – Nic z tego nie rozumiem… – przyznaję. – Szeryf Mendoza wyjaśniał to wszystko, ale szczerze mówiąc, mam taki mętlik w  głowie, że… przepraszam… nie ogarniam tego. – Nie przepraszaj. Wiele przeszłaś, więc wytłumaczę ci to jeszcze raz. Dzisiaj wykażemy przed sądem, że istnieje wystarczająco wiele dowodów, by rozpocząć postępowanie. Jeśli sędzia uzna, że nie dysponuję odpowiednim materiałem dowodowym, czego w  ogóle nie biorę pod uwagę, może oddalić sprawę. Dlatego taka ważna była twoja obecność. Jego słowa mnie paraliżują. Nie tylko dlatego, że jeszcze się nie pozbierałam. Boję się wejść do sali rozpraw i spojrzeć na człowieka, który

zrobił mi krzywdę. Muszę relacjonować wszystko w  obecności innych ludzi, a to dopiero przesłuchanie wstępne. Będę musiała to powtórzyć, jeśli dojdzie do rozprawy. Connor kiwa głową i zaciska zęby. – Czego oczekujesz, Nate? Nate wypina nieco klatkę piersiową, po czym zwraca się do mnie: – A czego ty chcesz, Ells? Mogę naciskać, żeby zatrzymali go w areszcie. Czy ktoś mógłby wpłacić za niego kaucję? – Nie chcę, żeby go zwolnili, jeśli o to pytasz. Nie mogą go wypuścić. Jeśli to zrobią, on zabije mnie i Hadley. Nie pozwoli nam odejść. Serce mi przyspiesza. Trzęsę się jak galareta. Boję się, że zaraz zacznę dzwonić zębami. Zakładałam, że pobicie żony oznacza pozostawienie Kevina w areszcie. Dokąd pójdę? Gdzie się przed nim ukryjemy? – Ellie? –  Connor staje przede mną i  odsuwa mnie o  kilka kroków. –  Uspokój się. Czuję ból w  klatce piersiowej, nie mogę zebrać się w  sobie. Widzę wzrok Kevina, czuję jego kopniaki. Tu i  teraz, jakby wszystko działo się znowu. Odpycham od siebie Connora i z uniesionymi rękami chcę rzucić się do biegu. Muszę zabrać Hadley i  stąd zniknąć. Byłam głupia. Powinnam uciec, zanim do tego doszło. – Ellie, posłuchaj mnie –  mówi Connor, unosząc powoli ręce. –  W  tej chwili musimy tam wejść i  wyjaśnić sędziemu, dlaczego nie można go zwolnić, rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz, wtedy wymyślimy inny plan. On nie zbliży się ani do ciebie, ani do Hadley, słyszysz? Nie zrobi nawet kroku w twoją stronę. Będę tuż przy tobie. Connor nie rozumie, że nie mogę tego zrobić. – Muszę wyjść. – Jeśli teraz wyjdziesz, zwolnią go –  mówi Nate z  przejęciem, jakiego nigdy u  niego nie słyszałam. –  Wiem, że umierasz ze strachu, ale

zawnioskuję o  ustanowienie bardzo wysokiej kaucji, co oznacza, że nie zostanie wypuszczony, jeśli nie ma pieniędzy w ręku albo kogoś, kto zechce wpłacić za niego kaucję. Kwituję tę deklarację śmiechem i potrząsam głową. – Nie rozumiesz, Nate. Nie wiem, jakimi pieniędzmi on dysponuje. Nie mam dostępu do naszych kont. Nie wiem, na jaką kaucję go stać, jeśli sąd ją ustanowi. Wydzielał mi konkretne sumy na zakupy spożywcze. To wszystkie pieniądze, jakie widziałam. Może mieć miliony, o  których nie wiem. Mówił, że od kilku lat farma przynosi zyski. Dostał w  spadku najlepszą ziemię uprawną. Nie mam pojęcia! Nie wiem nawet, co ma! Od wyznania prawdy robi mi się słabo, ale nie mogę udawać, że jest inaczej. Kevin mógł spać na pieniądzach, o  których nie miałam zielonego pojęcia. Mógłby dzisiaj wypisać czek i wrócić do domu. I co wtedy? – Ellie, on musiałby mieć tę gotówkę przy sobie – wyjaśnia Nate. – Nie może jej przelać albo jakoś zdobyć? – pyta Connor. – Nie, ale to nie znaczy, że ktoś nie może wpłacić kaucji za niego. Nie mogę zostać w tym mieście, jeśli on wie, że chcę odejść. Znajdzie mnie i to będzie koniec. Bez względu na to, jak Connor chce nas chronić. – Nie masz wpływu na ostateczny wynik. –  Connor łagodnie ujmuje moją twarz w  obie dłonie i  skłania, bym na niego spojrzała. W  jego zielonych oczach widzę zrozumienie i  obietnicę. –  Teraz możesz zrobić tylko ten jeden krok. Hadley jest bezpieczna. Jest w  szkole, pod ochroną zastępcy szeryfa. W  tej chwili musisz stanąć przed sędzią i  wyjaśnić, dlaczego on nie może zostać zwolniony. Jeśli tego nie zrobisz i uciekniesz, będziesz uciekać już zawsze. Wierz mi, Ellie. Dopóki nie stawisz temu czoła, to się nigdy nie skończy. Dasz radę. Dla siebie i dla Hadley. Próbuję uspokoić oddech i  skupić się na sensie jego słów. Connor ma rację. Muszę to zrobić. Muszę stanąć przed sądem dla siebie i  Hadley. Tylko ona się liczy. Muszę udowodnić, że to, co zrobiłam, było konieczne. – Dobrze – mówię drżącym głosem. Nate przysuwa się o krok. – Zrobię wszystko, co możliwe, żeby uzyskać korzystną dla nas decyzję.

– Dziękuję. –  Potrząsam głową, przełykając łzy, i  wchodzę do sądu w asyście Connora i Nate’a, powtarzając sobie w duchu, że dam radę.

Siedzę i  słucham, jak szeryf Mendoza, a  potem Connor relacjonują zdarzenia tamtej nocy własnymi słowami. To brzmi jak film grozy, a  przecież dotyczy rzeczywistości. Mojego życia. To ja jestem tą dziewczyną, którą opisują jako poturbowaną i  posiniaczoną, leżącą na podłodze, gdy wpadli do domu. Nate drobiazgowo ich przepytuje, by przekonać sędziego o  powadze sytuacji. Obaj powtarzają swoje zeznania. Potem przytacza moje słowa o  kontrolowaniu przez Kevina i  wyjaśnia, że nie znamy wysokości jego majątku. Connor siada obok mnie. Wtedy rozbrzmiewa wezwanie. – Proszę powódkę o zajęcie miejsca dla świadków. – On nic ci nie zrobi, Ellie. Bądź silna i mów prawdę. – Connor szepcze mi do ucha. Powściągam strach i kieruję wzrok przed siebie. Nate stoi obok miejsca dla świadka, więc patrzę na niego. Jest twardy i nieustępliwy. Moje obawy z powodu jego przyjaźni z Kevinem uleciały. Dzisiaj staje po mojej stronie. Obrońca Kevina nie był w stanie wykazać słabych punktów w zeznaniach szeryfa Mendozy i Connora. Ja jestem ostatnia. Modlę się w duchu, żeby nie zwymiotować. Podchodzę do miejsca dla świadków, a  następnie powtarzam za strażnikiem sądowym formułkę przysięgi i siadam. Pierwszy zwraca się do mnie Nate. – Pani Walcott, proszę opowiedzieć, co zaszło dwa dni temu. Splatam palce, zamykam oczy i  zaczynam. Mówię im wszystko. Przytaczam każde słowo, każdą groźbę, nie pomijam ciągania za włosy,

kopniaków, rzucania mną jak szmacianą lalką. Łzy płyną mi po twarzy, ale nie przestaję mówić, nawet kiedy zaczynam się cała trząść. – Myślałam, że umrę. Myślałam, że ostatni raz widzę swoją córkę, kiedy kazałam jej uciekać i  nie wracać. Ból był nieznośny, gdy on bił mnie i kopał. Czuję, jakby nic już we mnie nie zostało. Uszła ze mnie cała siła, jaką zarezerwowałam na to zeznanie, ale w końcu zmuszam się, by spojrzeć na Nate’a. Drżą mu wargi, ale zbiera się w sobie i podaje mi chusteczkę. – Dziękuję, pani Walcott. – Po tych słowach zwraca się do sędziego. –  Wysoki Sądzie, na podstawie złożonych zeznań i przedstawionych przeze mnie dowodów, wnioskujemy o  pozostawienie pana Walcotta w  areszcie bez możliwości zwolnienia za kaucją, ponieważ groził pozbawieniem życia pani Walcott oraz ich córce. Sędzia kiwa głową. – Teraz oddaję głos obrońcy pana Walcotta. Potem ogłoszę swoją decyzję. Adwokat wstaje, zapina guzik marynarki i rusza w moim kierunku. – Pani Walcott, przeżyła pani koszmar – zaczyna. – Tak. – Wygląda na to, że po raz pierwszy, czy tak? Kręcę głową. – Nie, to zdarzało się już wcześniej. – Czyżby? Kiedy? Oblizuję usta. Czuję ściskanie w  żołądku, ponieważ wiem, dokąd zmierza. – Nigdy tego nie zgłaszałam, bo o to pan pyta. Mój mąż bił mnie przy wielu innych okazjach. – Taaak? A może to rodzaj misternego planu, jaki uknuła pani ze swoim kochankiem, by ułatwić sobie wspólną ucieczkę? Otwieram usta. Gwałtownie łapię powietrze. – Słucham?

– Czy panią i pana Arrowooda coś łączy? – Nie, nic nas nie łączy. Dopiero co się przeprowadził. Napotykam wzrok Connora. Zaciska zęby. To samo gadał Kevin tamtego wieczoru. Adwokat Kevina kiwa głową. – Rozumiem. I  akurat teraz, po ośmiu latach małżeństwa, pani mężowi… odbija? Nigdy wcześniej tego nie robił, wbrew pani słowom, pani Walcott, brak dowodów na poprzednie incydenty tej natury. Sama pani widzi, że zbieżność w  czasie może się wydać zastanawiająca. W  środku nocy nieoczekiwanie –  tu adwokat wykonuje palcami w  powietrzu gest oznaczający cudzysłów –  „ratuje” panią mężczyzna, którego pani mąż podejrzewa o romans z panią? Nie dam się stłamsić temu człowiekowi. Muszę trwać przy swoim nie tylko dlatego, że to prawda. Jeśli zwolnią Kevina, Hadley i  ja znowu będziemy musiały uciekać. Znikniemy, zanim go wypuszczą, i  nikt mnie nie zatrzyma. Nieważne, czy po tym wszystkim zostanie skazany, czy nie, ponieważ ja uwolnię się od niego. Znajdę sposób. Zamiast skulić się ze strachu, czego się spodziewają i  czego chcą, prostuję się i biorę głęboki wdech, od którego pali mnie cały bok. – Mój mąż bił mnie wcześniej. Okładał mnie pięściami, szarpał, ciągnął za włosy i  rzucał na podłogę. Kontrolował mnie i  izolował od innych. Osaczył mnie z każdej strony, a potem groził, że zabije naszą córkę i mnie. Nie wiem, co myśli, ani jakie ma wytłumaczenie, ale wszystko, co tu powiedziałam, jest prawdą. Mój sąsiad ocalił mi życie, kiedy córka pobiegła do niego po pomoc i  zadzwoniła na dziewięćset jedenaście. Nie łączy mnie z  nim żadna uczuciowa relacja. Kiedy znalazłam się w niebezpieczeństwie, pan Arrowood zachował się jak przyjaciel, i tyle. – To się jeszcze okaże – mówi obrońca i siada obok Kevina. – Dziękuję, może pani wrócić na miejsce, pani Walcott. Nogi mam jak z waty, ale udaje mi się dotrzeć do ławki. – Czy obrona chce wygłosić oświadczenie? – pyta sędzia. Siedzę rozdygotana, trzęsąc się jak galareta. Nerwy mam napięte jak postronki. Dałam radę przez to przejść, ale najgorsza część dopiero

nadchodzi. Nie mamy już na nic wpływu. Szeryf Mendoza ponowie wchodzi do sali i  siada przy mnie. Po obu stronach mam więc mężczyzn, którzy okazują mi wsparcie. – Na tym etapie odmawiamy zeznań na podstawie piątej poprawki i czekamy na proces. Sędzia nie wygląda na zaskoczonego, ale ja nie posiadam się ze zdumienia. Mendoza pochyla się i wyjaśnia szeptem: – Wiedzą, że zgromadzone dowody wystarczą do wszczęcia sprawy, dlatego najlepiej czekać na proces, zamiast odwoływać wszystko, co teraz powie. Racja, nie daj Boże, wpadłby przez to w  tarapaty. Te same prawa powinny stosować się do świadków i do mnie – ofiary. Jakie to niesprawiedliwe. Sędzia pochyla się i opiera przedramiona na blacie stołu sędziowskiego. Spogląda najpierw na obrońcę, potem na oskarżyciela. – Siedzę w tych sprawach głębiej, niżbym chciał. Rodzina się rozpadła, a obrona zawsze prezentuje bałamutne argumenty, jakoby kobieta i dziecko prosili się o  taki obrót spraw. Nie wiem, kiedy my, jako sędziowie, uznaliśmy to za dopuszczalne. Ale tak nie jest, panie Walcott. Zapoznałem się z  dokumentacją medyczną pańskiej żony, wysłuchałem zeznania pani Walcott i  odnotowałem brak pańskich. Wysłuchałem relacji z  przebiegu wydarzeń tamtej nocy, widziałem zdjęcia przedstawione przez oskarżyciela i  wiem, że to pańska siedmioletnia córka pobiegła po pomoc w  przekonaniu, że jej mama zginie. To nie jest proces, ale wysłuchanie wstępne, na którym ma zapaść decyzja, czy zostanie pan zwolniony z  aresztu do czasu rozprawy, a  jeśli tak, to za jaką kaucją. Zwykle sądy wyznaczają kwotę stu tysięcy dolarów, ale ja pamiętam sprawę bardzo podobną do tej. Obawiam się, że jeśli nie zaufam swojemu sędziowskiemu instynktowi, ta sprawa zakończy się jak tamta. Dlatego oddalam wniosek o zwolnienie za kaucją.

13

Czuję tak wielką ulgę, że ledwo nad sobą panuję. Jedziemy do domu Connora po Hadley i  moje rzeczy. Chcę wrócić do siebie. Dom Connora robi dziwne wrażenie. Jest czysty, wręcz sterylny z  jedną kanapą i  przestarzałym telewizorem. W  każdej sypialni stoi duże szerokie łóżko i komoda. Nic więcej. To budynek, ale nie dom. Chociaż mój dom nie jest wspaniały, to przynajmniej jest wygodny. Odchylam głowę i wypuszczam powietrze przez nos. – Nie wierzę, że go zatrzymali. – Szczerze mówiąc, jak też nie. Odwracam się w jego stronę. – Myślałeś, że go zwolnią? Connor przechyla głowę na bok. – Tak. Zwykle ustanawiają kaucję. Miałem nadzieję, że Nate powalczy. Chociaż byłem przygotowany na… – Na co? Zerka na mnie i znowu patrzy przed siebie na drogę. – Nie byłem pewien, co robić. – Na pewno miałeś jakiś plan.

Connor wybucha śmiechem. – Fakt, chodziły mi po głowie różne wariackie pomysły. Nie wątpię w  to. Dojeżdżamy do początku podjazdu i  Connor zatrzymuje auto. – Co się stało? – pytam. Spogląda na tablicę z jego nazwiskiem, a potem na mnie. – Moja mama… moja mama była sentymentalna pod wieloma względami. Chciała, żebyśmy mieli rodzinne tradycje, które przekażemy dzieciom. Kiedy dojeżdżaliśmy do podjazdu, zatrzymywała auto i zadawała nam pytanie. Każdy z  nas miał inną odpowiedź na podstawie tego, co według niej najlepiej odpowiadało naszym potrzebom. – To urocze. Moja mama była taka sama. Zawsze starała się, by święta wyglądały wyjątkowo, i  robiła rzeczy, które ze mną zostały. Co roku w  dniu moich urodzin wchodziła do mojego pokoju z  tortem, który potem jedliśmy na śniadanie. To tradycja, którą pielęgnuję teraz z moją córką, a Hadley uważa, że to najlepsza rzecz na świecie. – Nie miało znaczenia, że po jej śmierci nikt głośno nie zadawał tego pytania. Moi bracia i ja nadal zatrzymujemy auto, spoglądamy na tę tablicę i zastanawiamy się, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby ona ciągle z nami była. Widzę, że wywarła większy wpływ na swoich synów, niż mogła oczekiwać. – Co to było za pytanie? – Jak brzmi jedna prawda o strzale? Dotykam jego ramienia. Connor zdejmuje dłoń z  kierownicy. Opuszczam rękę i dotykam jego palców. – Co to za prawda? – pytam miękko, nie chcąc, by prysł czar tej chwili. – Nie możesz wystrzelić, póki nie napniesz łuku. – Co to znaczy? Connor kładzie swoją dłoń na mojej.

– To znaczy, że musisz wytężyć ramię, by naciągnąć łuk z  całej siły, kiedy chcesz dopiąć swego. To znaczy, że jeśli nie naciągniesz łuku, nigdy nie pójdziesz naprzód i nie trafisz do celu. Serce zaczyna walić mi jak młotem. Patrzymy na siebie, oddychając w  jednym rytmie. W  tym momencie mojego życia te słowa wiele znaczą. Nie chciałam marszczyć powierzchni wody z obawy o rezultat, ale póki nie stanę pewnie na nogach i  nie zmienię swojego życia, nigdy nigdzie nie dotrę. – Widzę, jaki wpływ wywarła na ciebie twoja mama. Napiąłeś łuk, Connor. Wyjechałeś stąd tamtego ranka, zostałeś komandosem i bohaterem. Po powrocie stałeś się bohaterem dla Hadley i  dla mnie. Dziękuję, że podzieliłeś się ze mną tą prawdą. Connor otwiera usta, by coś powiedzieć, ale najwyraźniej zmienia zdanie. – Proszę bardzo. Przenoszę wzrok na nasze dłonie. Cofamy je oboje. – Przepraszam. Powinnam… Kompletnie się posypałam, a  ty byłeś dla mnie taki dobry. Przeżyłam trudne dni, jestem… – Przestań, Ellie. Nie musisz się tłumaczyć. Nie zrobiłaś nic złego. I przestań ciągle powtarzać, że jesteś w rozsypce, dobrze? – Przecież jestem! – Wszyscy jesteśmy. Może wydaję ci się bohaterem, ale wierz mi, że nie jestem. Popełniłem błędy i  musiałem żyć z  ich konsekwencjami. Myślę o  tobie i  zastanawiam się, czy gdyby sprawy potoczyły się inaczej, tamta noc… – Ja też o tym myślę. Odchyla się na siedzeniu, opiera o  zagłówek, po czym odwraca się do mnie. – To ja się kompletnie posypałem, kiedy zobaczyłem cię tamtego dnia, gdy znalazłem Hadley. Musiałem powtarzać sobie tysiące razy, że masz męża i moje uczucia są śmieszne. Moi kumple radzili mi walczyć z chęcią bycia blisko ciebie, ponieważ to niewłaściwe.

Ja walczę z tym samym. Z pragnieniem bycia blisko niego. Trudno wyjaśnić, dlaczego Connor wzbudza we mnie takie uczucia, a  jednak to robi. Przyciągnęła nas do siebie niezaprzeczalna chemia i połączyła tamta noc. Przebywanie w  jego towarzystwie przyprawia mnie o  zamęt myśli i utrudnia rozszyfrowanie własnych emocji. Uśmiecham się. Wiem, że muszę mu odpowiedzieć, ale nie jestem jeszcze gotowa na odkrycie prawdy. – No dobrze. Jestem wykończona i przytłoczona. – Rozumiem, ale nie jesteś wrakiem. Jasne, sytuacja jest trudna, ale to nie znaczy, że nie znajdziesz wyjścia. Powieki mi opadają. Siłą woli walczę z sennością. – Chyba lek zaczyna działać. Connor kiwa głową i rusza w górę podjazdu. – Jedźmy do domu, żebyś mogła odpocząć. Ziewam szeroko. – Tego mi teraz potrzeba. Jedziemy długim podjazdem, a moje myśli krążą leniwie wokół różnych spraw. Tyle się wydarzyło, że mam wrażenie, jakby moje życie było serią filmowych kadrów, których nie mogę obejrzeć za jednym razem. Za dużo ich jest. Kiedy się zatrzymujemy, Connor dotyka dłonią mojej twarzy. Widzę, że na mnie patrzy. – Jesteśmy na miejscu. – Nie spałam. – Nie? A  może przysnęłam na parę sekund? Biorę głęboki wdech i  otwieram drzwi wolno i  ostrożnie, by nie urazić obolałego boku. Po jeździe, przesłuchaniu i dwóch nieprzespanych nocach padam z nóg. Gramolę się z  auta, zbierając wszystkie siły i  determinację, ale przy pierwszym kroku zaczynam osuwać się na ziemię. Podtrzymują mnie silne

ramiona, nie pozwalając mi upaść. Spogląda na mnie para cudownych zielonych oczu. – Ellie? Tuli mnie do siebie, a ja opieram głowę na jego ramieniu, gdy prowadzi mnie do domu. – Zmęczona. Jestem taka zmęczona. Wszystko dobrze. Mogę iść. – Jesteś cała obolała i pod wpływem leków. Musisz się położyć. Muszę wrócić do siebie i poskładać swoje życie na nowo. – W domu. – Najpierw odpocznij, potem o  tym porozmawiamy. Będę tu, kiedy Hadley wróci. Chcę otworzyć usta i  wyznać mu wszystko, co mi chodzi po głowie, odkąd znowu pojawił się w  moim życiu, ale pokonana zmęczeniem zasypiam jak kamień.

– Tak się nie gra w Go Fish. – Głos Hadley niesie się po małym domu. Uśmiecham się. – Właśnie że tak! Musisz mieć dwie karty tego samego koloru. – Nieee – łaja go Hadley. – Musisz mieć dwie o takiej samej wartości. – Zmyślasz – odpowiada Connor ze śmiechem. – Znam Go Fish i zasady gry. – Oszukujesz. – Ja? Oszukuję? – W jego głosie słychać udawane oburzenie. – Tak, bo pobiłam cię trzy razy z rzędu. Leżę wsłuchana w ich rozmowę, próbując wrócić do rzeczywistości po przebudzeniu. – Myślę, że to ty oszukujesz, Hadley. Słyszę ciche westchnienie.

– Po prostu źle grasz. Ale i tak jesteś moim ulubionym bohaterem. Connor wybucha śmiechem. – Cieszę się. A  ty jesteś moją ulubioną siedmiolatką, która oszukuje w Go Fish. – Będę tęsknić za tobą – mówi Hadley ze smutkiem. – Tęsknić? Dlaczego? Wybierasz się gdzieś? Powoli przesuwam się na skraj łóżka, nie wiedząc, dokąd zmierza ta rozmowa. Muszę nadstawić uszu. – Wtedy w  nocy miałam uciec z  mamusią. Nie wiem, czy jeszcze cię zobaczę, jeśli stąd pójdziemy. – Jej głos się załamuje, a mnie kraje się serce. To jej dom. Jedyne miejsce, jakie zna, a  jej bezpieczeństwo jest najważniejsze. Najpierw muszę wrócić do domu i zrobić, co tylko mogę, by wszystko naprawić. Hadley musi zobaczyć, że sytuacja wraca do normy, a  ja jestem silna. Ciągle boję się tam iść. Chociaż Kevin siedzi, dom jest pełen rzeczy, o  których chcę zapomnieć. Mimo to muszę dać Hadley odwagę do stawiania czoła temu, co budzi jej strach, i udowodnić jej, że potrafi. – Jeśli do tego dojdzie, znajdziemy sposób, żeby utrzymywać kontakt. – Ale ja nie mam telefonu. – To prawda, ale wiesz, gdzie mieszkam. Hadley milknie, a  ja ostrożnie stąpam ku drzwiom, przyglądając się obojgu. Connor i  Hadley siedzą na podłodze po przeciwnych stronach stolika kawowego, na którym leżą karty. Ten widok czyni mój świat nieco radośniejszym. Nie przypominam sobie, by Kevin kiedykolwiek zrobił coś tak zwyczajnego. Kiedy spałam, tych dwoje spędzało czas razem, tworząc więź w sposób, który przyprawia mnie o łzy. – A jeśli się przeprowadzisz? – Zostaję tu na pół roku, ale dopilnuję, żeby twoja mama wiedziała, jak się ze mną skontaktować.

– Obiecujesz? Connor unosi dłoń, jakby salutował. – Obiecuję. Hadley rzuca się naprzód i oplata rękami jego szyję, a on ledwo broni się przed upadkiem na plecy. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Connor. Uśmiecha się ponad jej głową i zamyka ją w objęciach. – W takim razie szczęściarz ze mnie. Może być kimś więcej. Kimś znacznie więcej. Muszę to sprawdzić. Jestem to winna jemu i Hadley. Wchodzę do pokoju. Nasze spojrzenia się krzyżują. – Wstałaś. – Tak. Jak długo spałam? – Mamusiu! –  Hadley rzuca się w  moim kierunku. Wyciągam przed siebie rękę, żeby zamortyzować impet. Ten gest sprawia, że Hadley zwalnia. – Przepraszam. – Nie, skarbie, chcę się przytulić, ale powoli. Chcę miliona uścisków. Takich, które trwają długo, byle tylko trzymać ją blisko siebie. – Byłaś dobra dla Connora? Hadley kiwa głową. – Poszliśmy do obory, żebym zobaczyła krowy. Ma dużo krów, ale – tu zniża głos do szeptu – nie wie, co z nimi robić. – I co, powiedziałaś mu, jak je doić? – pytam ze śmiechem. – Próbowałam, ale on nie słucha. Potem poszliśmy do mojego ulubionego drzewa. Connor podchodzi i mierzwi jej włosy. – Potrzebowałaś odpoczynku, więc znaleźliśmy sobie zajęcie na zewnątrz, a  kiedy zrobiło się zimno, wróciliśmy, żeby się rozgrzać. Obudziliśmy cię?

– Nie. – Posyłam mu uśmiech, wdzięczna za troskę. – Dziękuję, że tak dobrze się nią zająłeś. – To nic takiego. Hadley i  ja jesteśmy przyjaciółmi. Fajnie było powłóczyć się trochę razem. Hadley patrzy na niego z szerokim uśmiechem. – No cóż, myślę, że Hadley i ja musimy wrócić do domu. – Nie! Nie chcę wracać! Proszę! Proszę, mamusiu! Nie zabieraj mnie tam! Kucam przy niej i biorę ją za ręce. – Hadley, już wszystko dobrze. – Nie chcę wracać do domu! – Potrząsa głową, jej oczy szklą się od łez. – Chcę tu zostać. Z Connorem! – Skarbie, nie możemy. Musimy wrócić do domu. Już nikt nas tam nie skrzywdzi. Hadley zalewa się łzami, a  jej łkanie łamie mi serce. Widzę, że strach naprawdę nią zawładnął. Nie mogę przyznać, że czuję to samo. Na myśl o powrocie do tego domu dostaję gęsiej skórki. – Boję się, mamusiu. Connor kuca przy nas. – Nie bój się. Mogę tam iść, upewnić się, że nikogo nie ma i że będziecie bezpieczne. Hadley potrząsa głową. – Nie chcę iść! Nie zmusisz mnie! –  Wyrywa dłoń z  mojego uścisku, wstaje i wybiega za drzwi. – Hadley! –  Wołam za nią i  próbuję podnieść się z  kucek, ale krzywię się, gdy ból przeszywa mi bok. – Spokojnie. Pójdę po nią – mówi Connor i pomaga mi wstać. – To moja córka. Ja pójdę. Potrzebuję tylko chwilki. – Może damy jej czas? Pewnie musi ochłonąć. Wiem, dokąd pobiegła. Jak on to robi? Skąd wie, czego Hadley potrzebuje? Zupełnie jakby przeniknął nas obie. Tak było przy naszym pierwszym spotkaniu, a  teraz

wykazał tę samą intuicję w kontakcie z Hadley. Widział, że ona potrzebuje czasu, podczas gdy ja tego nie widziałam. To musi coś znaczyć, prawda? – Masz rację. Przepraszam. Myślałam, że będzie chciała wrócić do domu. Powinnyśmy wrócić. – Dlaczego? Wzdycham ciężko, żałując, że to powiedziałam. – Bo to jej dom. Bo nie możemy zostać u ciebie. Bo nie chcę, żebyśmy z Hadley doprowadzały cię do szału. – Nie doprowadzacie mnie do szału i nie musicie tam wracać, jeśli nie chcecie. – Nie możemy tu zostać. – Czemu? – Czemu? – powtarzam. – Bo… jesteś kawalerem, musisz doprowadzić farmę do porządku i  nie potrzebujesz jeszcze życiowych rozbitków do podnoszenia na duchu. Poza tym przebywanie w  jego towarzystwie sprawia, że trudno nie dostrzec podobieństwa między nim a  Hadley. Ukrywanie podejrzeń, że Connor może być jej biologicznym ojcem, jest nie w  porządku. On powinien to wiedzieć. Przed tym wyznaniem powstrzymują mnie jednak emocje, jakie odczuwam w jego obecności. Chcę być blisko niego, móc się na nim oprzeć, a  to dla mnie niebezpieczne. To mrzonki pozbawione podstaw. Boję się, że przywiążę się do mężczyzny, który –  o  ile wiem –  i tak stąd wyjedzie. Jakby to już nie stało się z nim i Hadley. A jeśli ona jest jego córką? Jeśli wskazujące na to znaki są prawdziwe? Muszę mu powiedzieć. Connor powoli kręci głową. – Z wami obiema remont pójdzie mi lepiej. Poza tym myślę, że wasze poczucie bezpieczeństwa jest ważniejsze niż mój stan kawalerski. Czujesz się ze mną bezpieczna?

To wariactwo. Nigdy nie czułam się bardziej bezpieczna niż przy nim. Jest silny, stanowczy i  pojawił się, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Ufam mu, choć ledwo go znam. Teraz albo nigdy. Zbieram się na odwagę, by wyznać coś, co może zmienić nasze życie na zawsze. – Czuję się z  tobą bezpieczna i  tylko dlatego jestem w  stanie mówić. Muszę ci coś powiedzieć. Nie, inaczej… Jest coś, co nie daje mi spokoju. Ona jest światem, a  on powinien krążyć wokół niej po orbicie –  jeśli okaże się, że jest jej ojcem. – Możesz powiedzieć mi wszystko. Mam nadzieję, że to prawda, bo wszystko może pójść inaczej, niż sobie wyobrażam. – Zorientowałam się, że jestem w  ciąży, niespełna miesiąc po ślubie. Zawsze się zastanawiałam, czy to możliwe… czy ona jest… –  Urywam, bojąc się powiedzieć to głośno. – Możliwe, że Hadley nie jest córką Kevina – wyznaję w końcu. Rzuca mi szybkie spojrzenie, przenosi wzrok na drzwi, którymi wybiegła Hadley, potem znowu spogląda na mnie. – Myślisz, że może być moja? – Nie wiem, ale ma twoje oczy. – Po tych słowach łzy skapują mi z rzęs jak grochy.

14

Istnieje szansa, że Hadley jest moją córką? To niemożliwe. Niemożliwe. A jeśli to prawda? Tamtej nocy kochaliśmy się tyle razy, że nie pamiętam, czy zawsze uważaliśmy. Nie, jednak uważaliśmy. Wiem to. – To była jedna noc. Miałem prezerwatywę. – Wiem, ale zbieżność w  czasie pozwala tak przypuszczać. A  może to tylko myślenie życzeniowe, bo ona jest taka cudowna, a tamta noc była… Nie wiem, co mówić, co myśleć. Jeśli faktycznie jest moją córką, muszę to wiedzieć. – Od kiedy się zastanawiasz? – Odkąd zorientowałam się, że jestem w ciąży. Jezu Chryste. Mogę być tatą. Byłem przy Hadley tyle czasu i  nie wiedziałem, że mogę być jej ojcem. Siadam i próbuję zebrać myśli. Co by się stało, gdybym wrócił? Czy wtedy bym wiedział? Dlaczego nie przeszło mi to przez głowę, kiedy się spotkaliśmy? Jestem głupcem, mimo to kiełkuje we mnie nadzieja, że ona jest moja. – Dlaczego nie próbowałaś mnie odszukać? Wargi Ellie drżą. – Niby jak? Nie znałam twojego imienia, nie wiedziałam, skąd jesteś. Nigdy więcej cię nie widziałam, póki nie zjawiłeś się tu prawie miesiąc

temu. Wyszłam za Kevina dzień po tym, jak spaliśmy ze sobą, więc nie miałam pewności. Racja. Ślub i… tak, to była jedna noc bez nazwisk i oczekiwań. – Zaraz, dzień po? Ellie potakuje, spięta i prawie zawstydzona. Tymczasem fakty są takie, że mogę mieć dziecko od siedmiu lat, nie mając o niczym pojęcia. – Czy ona coś wie? – Nie, Boże, nie. Wybacz, Connor. Powinnam ci powiedzieć zaraz po twoim powrocie, ale nie mogłam ryzykować podejrzeń Kevina. Ellie ociera łzy. Czuję impuls do działania. Sprowokowałem ją do płaczu w  chwili, kiedy powinna mieć wyłącznie poczucie bezpieczeństwa. Przysuwam się bliżej. – Ellie, nie płacz. – Chodzi o to, że… nie wiedziałam. I naprawdę nie wiem. Ona może nie być twoja, ale w  głębi duszy miałam iskierkę nadziei, że jednak jest. Ponieważ… byłeś dla mnie dobry, a tamta noc jest… – Tamta noc jest wszystkim. Spogląda na mnie bezbronna i krucha. – Mówiłeś, że ci się śniłam? Kiwam głową. – Tak. Cały czas. Odtwarzałem tamtą noc w pamięci, zastanawiałem się, kim jesteś, gdzie możesz być i czy jesteś szczęśliwa. – Nie byłam. – Teraz to wiem. Spoglądamy sobie w oczy, a mnie dzwonią w uszach wyznania, na jakie się zdobyłem. Nie wiem, czy ją przestraszyłem, czy ona czuje tę samą więź, co ja. Z  zamyślenia wyrywa mnie odgłos pioruna. Oboje mrugamy. Uświadamiamy sobie, że nadchodzi burza, a  Hadley jest na zewnątrz i prawdopodobnie chowa się na drzewie.

– Idę jej poszukać – mówię, uprzedzając Ellie. – Connor… – Porozmawiamy jeszcze, kiedy wrócę, ale proszę, żebyś została tutaj chociaż na jedną noc. Dla Hadley. – I dla mnie, dopowiadam w myślach. – Dobrze, porozmawiamy później. Kiwam głową, a  kiedy w  oddali rozlega się kolejny grzmot, czuję go w swojej duszy.

Podchodzę do drzewa, na którym – jak przypuszczam – znajdę Hadley. Przeczucie mnie nie zawodzi. Z góry dobiega mnie szelest. Tym razem trudno nie widzieć w  pojawieniu się Hadley znaku albo przeznaczenia. Jakie jest prawdopodobieństwo, że córka Ellie na własną rękę odnajdzie drogę na moją farmę i  na drzewo, które jest tak ważne w moim życiu? I czy naprawdę ma moje oczy? Próbuję to sobie wyobrazić, ale nie potrafię. Czy ona jest moim dzieckiem? Jeśli tak, to co to znaczy? Czy mogę spędzać z nią czas? Czy ona tego chce? Czy to ma znaczenie, skoro zależy mi na niej i już widzę je obie jako część swojego życia? Besztam się w  duchu, ponieważ w  tej chwili nie mogę tracić czasu na snucie domysłów, bo potrzebuje mnie mała dziewczynka, która może teraz przeżywa piekło i szuka z niego wyjścia. Ja byłem w piekle. Wiele razy. Za wiele. Wspinam się po drewnianych listewkach, wystawiam głowę znad platformy i posyłam jej szeroki uśmiech. – Chyba powinnaś wybrać sobie inne miejsce, jeśli nie chcesz, żebym cię znalazł. Ale ja wiem, jak trudno oprzeć się temu drzewu, kiedy się wie, że ma magiczną moc zapewnienia bezpieczeństwa.

Wargi Hadley drżą. – Nie chcę tam wracać. Nie chcę znowu iść do tego domu. Chcę zostać tutaj. Z tobą. – Ucieczka nie zmieni decyzji twojej mamy. Hadley marszczy brwi. – Ja się boję. Nie mam jej tego za złe. – Wiesz, że twoja mama nigdy nie kazałaby ci wracać do domu, gdyby nie był bezpieczny. Ona pewnie też trochę się boi. – Mamusie i tatusiowie niczego się nie boją. – Nieprawda. Dorośli cały czas czegoś się boją. Hadley krzyżuje ramiona na piersi i  świdruje mnie przenikliwym wzrokiem. – Wcale nie. Wydaję z siebie cichy chichot. – Ja się boję. – Niemożliwe! Jesteś najsilniejszym chłopakiem na świecie. Tylko tak mówisz. Cieszę się, że ma o mnie tak wysokie mniemanie. Chcę być bohaterem, jakiego we mnie widzi, ale bohaterowie upadają najniżej, kiedy zawodzą swoich podopiecznych. Ona już tego doświadczyła. – Jeśli zejdziesz z drzewa, opowiem ci o swoich strachach. Hadley rozważa przez chwilę moje słowa i wzdycha. – Zabierzesz mnie stąd i wyślesz do domu. Wiem, co czuje. Kiedy Declan czy Sean przychodzili tu po mnie, przeciągałem zejście jak najdłużej. Powrót do miejsca, z  którego chce się znowu uciec, jest straszny. Gdybym mógł zamieszkać na tym drzewie, zrobiłbym to od razu. Ojciec nie znał mojej kryjówki, a ja mogłem w końcu swobodnie oddychać. Szanowałem braci za jedno: nigdy mnie nie okłamywali. Mówili mi jasno, co musimy zrobić, by się chronić. Teraz ja zrobię to dla niej.

– Zabiorę cię z powrotem, ale obiecuję, że bez względu na wszystko, nie spotka cię nic złego. Trudno być dzieckiem, a  jest jeszcze trudniej, kiedy czujesz, że świat wokół ciebie rozpada się na kawałki. Na ile zdołałem ją dotąd poznać, Hadley otwarcie nie przeciwstawi się nikomu. Kocha swoją matkę, ale wyobrażam sobie, że czuje się kompletnie zagubiona. – Czemu nie mogę zostać z tobą? – pyta, przesuwając się w moją stronę. – Bo musisz słuchać swojej mamy. – Wolę zostać na drzewie. Chichoczę w  duchu, gdy znowu słychać dudnienie pioruna. Posyłam Hadley znaczące spojrzenie. – Wiesz co? Kiedy pojawi się błyskawica, muszę biegiem wracać do domu. Gwałtownie zwraca głowę w moim kierunku. – Zostawisz mnie tutaj… samą w czasie burzy? Nie, ale muszę jak najszybciej sprowadzić ją na dół, ponieważ drzewo nie jest bezpieczną kryjówką podczas burzy. W oddali widzę już pierwsze błyski. Wzdycham z teatralną przesadą. – Boję się błyskawic… Nie dam rady zostać. Więc albo schodzisz, a ja po drodze do domu opowiem ci o  wszystkich swoich strachach, albo zostajesz tu sama w środku burzy. Decyduj. Hadley przesuwa się na skraj platformy. – Dobrze. Idę z tobą. Ale tylko dlatego, że się boisz. Uśmiecham się, chowając głowę, by tego nie zauważyła. – Spotkamy się na dole. Kiedy Hadley stoi już na ziemi, przyglądam jej się bliżej. Jej oczy mają taki sam kolor jak moje i moich braci. Są zielone ze złotawymi punkcikami. Obrywaliśmy za to, ponieważ przypominały ojcu naszą mamę. Mieliśmy jej oczy. Patrząc teraz na Hadley, widzę to wyraźnie.

A może sobie tylko wmawiam, bo jeśli to prawda, wtedy byłaby moja. Nie pozwoliłbym temu przeklętemu draniowi więcej ich tknąć. Nie żebym na to pozwolił, gdyby okazało się, że Hadley jednak nie jest moją córką. Nigdy w życiu niczego tak nie pragnąłem, jak potwierdzenia, że ona jest moja. Nie dbam o  wszystkie przysięgi złożone w  przeszłości, ponieważ wolałbym umrzeć, niż pozwolić, żeby coś złego spotkało Hadley i  Ellie. Poczułem to osiem lat temu na widok Ellie. Dzisiaj to uczucie obejmuje też Hadley. Ta mała zawojuje moje serce bez względu na to, czyja krew płynie w jej żyłach. Ruszamy w  stronę farmy. Postawa Hadley łamie mi serce. Idzie pochylona, przygaszona, milcząca. Zupełnie jakby u celu wędrówki czekał nas straszny los. Chciałbym uwolnić ją od tego ciężaru, zatrzymać ją i Ellie u  siebie, gdzie będą bezpieczne. Mimo to nie mogę decydować za jej matkę. – Connor? – odzywa się Hadley, gdy idziemy przez pole. – Tak? – Czego się boisz? Wiele odpowiedzi przychodzi mi do głowy. Wszystkie kręcą się wokół ludzi, których kocham. – Kiedy byłem mały, bałem się burzy. Utknąłem kiedyś na moim drzewie, kiedy pioruny biły w ziemię. Burza była tak gwałtowna, że nawet krowy się bały. Byłem tak przerażony, że zszedłem dopiero, kiedy przyszli po mnie wszyscy bracia. – A teraz? – pyta. Teraz boję się, że ona jest moją córką, a ja nie będę jej godny. Boję się, że nie jest moją córką, i ta cząstka mnie, w której tli się nadzieja, nigdy nie otrząśnie się po stracie tego, co moim nie było. A najbardziej boję się, że nie zdołam ochronić jej i Ellie. – Hm, nie wiem. Przeważnie martwię się o ludzi, na których mi zależy. – Jak ja?

Potakuję z szerokim uśmiechem. – Żebyś wiedziała. Jesteśmy przyjaciółmi. – Ja boję się taty. Czuję nagły ucisk w  żołądku. Zalewa mnie poczucie winy. Gdybym o  niej wiedział, mógłbym uratować ją przed tym wszystkim. Oboje zwalniamy kroku. Kładę jej rękę na ramieniu. – Twój tata nie może cię skrzywdzić – zapewniam ją. Odwraca wzrok, po chwili znowu spogląda na mnie. – Bił mamę i zawsze na nas wrzeszczał. To dziecko powinno wieść życie pełne bajek, słońca i  podwieczorków. Ojciec powinien dać jej nadzieję i  stanowić męski wzorzec. Pozbawił ją tego i za to chciałbym go zabić. Zrobię, co w mojej mocy, by rozproszyć jej obawy. – Siedziałem na tym drzewie podczas burzy, bo mój tata był bardzo zły. Strasznie krzyczał, czasem bił mnie i moich braci. – Przecież jesteś silny. – Teraz tak, ale wtedy nie byłem. Pamiętam, jak bardzo się bałem różnych rzeczy, kiedy byłem młodszy. Dopiero kiedy dorosłem i poszedłem do wojska, przekonałem się, że już nie muszę się bać. Nie chcę, żeby ona czekała tak długo, ale dla niej jest nadzieja. – Chcę być dorosła. Wybucham śmiechem. – To wcale nie takie fajne, jak się wydaje, Mała. Naszym oczom ukazuje się dom. Hadley wzdycha. – Kiedy dorosnę, będę robiła, co chcę, i nie będę musiała iść tam, gdzie nie chcę. Ignorancja młodości. Nie mam najmniejszej ochoty być w Sugarloaf ani dokonywać napraw na farmie, której nigdy więcej nie chciałem oglądać. Tak jak nie chciałem odchodzić z  marynarki, ale nie miałem wyboru. A  jednak powrót do Sugarloaf dał mi coś, czego zupełnie się nie spodziewałem… Drugą szansę.

15

Otuliłam ją i  szybko zasnęła –  mówię, wchodząc do pokoju dziennego, gdzie Connor sporządza jakąś listę. Podnosi głowę znad kartki i posyła mi uśmiech. – Dobrze. Pewnie jest padnięta. Wszyscy jesteśmy padnięci. Pod naciskiem Hadley i  Connora postanowiłam zostać tu jeszcze na jedną noc. Ostatecznie zdecydowałam się zostać, ponieważ Connor i ja mamy wiele rzeczy do przedyskutowania, nawet jeśli ta rozmowa miała służyć tylko mnie. Drugim powodem była moja troska o spokój Hadley. – Czy możemy… możemy teraz porozmawiać? Odkłada kartkę i kiwa głową. – To dobry moment. – Może przejdziemy na werandę, żeby nas nie podsłuchała, jeśli się obudzi. – Dobrze. Wypuszczam powietrze przez nos i idę za nim na zewnątrz. Siadamy na huśtawce. Wzdrygam się, bo jest chłodno, ale mam tyle do powiedzenia, że nie poświęcam ani sekundy na myślenie o komforcie termicznym. – Chcę ci powiedzieć, że naprawdę nie mam pojęcia, czy to możliwe. Chciałabym to wyjaśnić, zgoda?

– Oczywiście. Zamierzam obnażyć przed nim duszę i mam nadzieję, że nie posypię się emocjonalnie. – Spotkałam cię w  przeddzień ślubu z  Kevinem. Gdzieś w  głębi duszy wiedziałam, że go nie kocham i  nie powinnam za niego wychodzić, ale czułam, że… muszę. Naprawdę wierzyłam, że on mnie kocha i  jest po prostu opiekuńczy, chociaż trochę zazdrosny i  niepewny swojej pozycji. Chodziło o  sposób, w  jaki ze mną rozmawiał albo mówił o  mnie, rozumiesz? Wmawiałam sobie, że kiedy sformalizujemy nasz związek, Kevin nabierze pewności. Myliłam się. Przeczucie mi mówiło, że tak się nie stanie, dlatego ślub nie ma sensu. Tamtego wieczoru poszłam do baru, ponieważ czułam się kompletnie zagubiona, a  to było ostatnie miejsce, w  którym byli moi rodzice. Oni byli dla mnie wszystkim. Tydzień wcześniej zginęli w wypadku niedaleko tego baru, a ja byłam zdruzgotana po ich śmierci. Mój świat przestał istnieć w jednej chwili. Myślałam wtedy, że jeśli poczuję ich obecność w tamtym barze, będę wiedziała, jak postąpić. A potem ty rzuciłeś „cześć”, i popłynęłam. Jedno słowo wystarczyło, bym poczuła, że moje życie wróciło na właściwe tory. Byłeś cudowny i patrzyłeś na mnie jak na kogoś pięknego i  wyjątkowego. Tańczyliśmy, a  ja zapragnęłam jednej nocy, o  jakiej marzy każda dziewczyna. Nawet jeśli miała być jedna jedyna. Nawet jeśli była czymś niewłaściwym. – Przecież nie musiała być jedyna. Connor ma rację. Gdybym nie uciekła, zanim on się obudził, może nigdy nie wyszłabym za Kevina. Nawet gdyby Connor wyjechał, mogłabym znaleźć w  sobie odwagę, by odejść, przekonawszy się, co mogę mieć. Byłam naiwna i  nie chciałam, by poranne słońce rozproszyło ciemność wspólnej nocy. Zamiast dojrzeć możliwości, wybrałam coś, co uznałam za jedyne wyjście. Nie sądziłam, że Connor mógłby stać się dla mnie kimś więcej, ponieważ zgodził się wtedy na anonimowość równie ochoczo jak ja. – Myślę, że skłamalibyśmy, twierdząc, że to prawda. Ty też przed czymś uciekałeś, o ile pamiętam. Wykorzystaliśmy się wzajemnie, by uciec na chwilę przed naszym prawdziwym życiem. I chociaż bardzo chcę wierzyć, że mogło z tego być

coś więcej, to nieprawda. Zrobiłam wystarczająco dużo, udając, że znam różnicę. Connor spogląda w dal i łapie krawędź huśtawki. – Uciekałem. – Nie byłeś żonaty, więc to nie to – pozwalam sobie na lżejszy ton. Najwyraźniej to nie działa, ponieważ Connor wygląda teraz jak udręczony. – Tamta noc… – zaczyna i urywa. Wyciągam rękę i kładę dłoń na jego dłoni. On nakrywa ją drugą dłonią. Drżenie, które mnie przenika, nie ma teraz nic wspólnego z chłodem. – Co „tamta noc”? – pytam, starając się zapanować nad głosem. Twarz Connora nie wyraża emocji, ale atmosfera staje się ciężka. To dziwne. Pamiętam jednak, że czułam to samo tamtej nocy. Zupełnie jakby jego dotyk miał mnie odmienić na zawsze. Nasze serca zabiły mocniej, gdy otworzyliśmy się przed sobą na wiele zaskakujących sposobów. – Znaczyła o wiele więcej… – Wiem, o czym mówisz. Potrząsa głową, zrywając tę osobliwą nić porozumienia. – Mój ojciec był pijakiem, który bił mnie i moich braci. Te słowa mną wstrząsają. – Connor… – Nie, trudno mi o tym mówić, więc daj mi chociaż spróbować wyrzucić to z siebie. Zamykam się, zapewniając mu ciszę, o którą prosi. – Po śmierci mamy stał się zupełnie innym człowiekiem. Ciągle pił, a  kiedy alkohol przestawał zagłuszać ból, postanawiał dać mu upust. Moi bracia robili, co mogli, żeby mnie chronić, bo byłem najmłodszy i najmniejszy. Czuję ucisk w piersi, ale milczę. – Kiedy wyjechali –  ciągnie Connor –  zrobiło się trudniej. Nauczyłem się, że uciekanie tylko pogarsza moją sytuację. Po powrocie zawsze za to

obrywałem. Ściskam jego dłoń. Tylko tak mogę wyrazić swoje wsparcie. Jak bardzo musiał czuć się zdradzony, gdy człowiek, którego najbardziej potrzebował, stał się największym krzywdzicielem. Connor okazał mi bezwarunkowe wsparcie, dając dokładnie to, czego potrzebowałam, a  ja nie mam nawet pojęcia, jakie to dla niego bolesne. Czy z tego powodu wróciły do niego wspomnienia tamtego koszmaru? Czy widzi we mnie słabą w przekonaniu, że jestem silna?

kobietę,

chociaż

utwierdza

mnie

– Tak mi przykro. Nie zasługiwałeś na coś takiego, a już najmniej z ręki ojca. – Nikt nie zasługuje na bicie, Ellie. Nikt. Nie ma znaczenia, czyja ręka zadaje cios. To niedopuszczalne i niewybaczalne. Przysiągłem, że nigdy nie będę taki jak on. Chcę, żebyś zrozumiała, jak bardzo mi na tym zależy. Nigdy nie uderzyłbym nikogo w gniewie, chyba że w obronie tego, co dla mnie ważne. Unoszę drugą dłoń i delikatnie dotykam jego policzka. – Nie musisz mnie przekonywać. Widzę, jaki jesteś. Nie ma w tobie ani krzty twojego ojca. Zaciska mi palce na nadgarstku i odsuwa moją rękę. – Bardzo ciężko na to pracowałem. Moi bracia też. Tamten wieczór, gdy się spotkaliśmy, należy do najgorszych w  moim życiu. Kończyłem szkołę średnią, a  mój ojciec z każdym miesiącem stawał się coraz bardziej agresywny. Pił coraz więcej i  ciągle szukał sposobów, żeby mnie dopaść. Wiedziałem, że muszę stąd wiać, ale nie byłem tak bystry jak Declan i Jacob, nie mogłem więc liczyć na stypendium. Nie grałem w baseball jak Sean, więc sport nie wchodził w  rachubę. Miałem do wyboru więzienie albo wojsko. Zaciągnąłem się w  ostatniej klasie, nie mówiąc nic ojcu. Tamtego wieczoru poinformowałem go, że wyjeżdżam, a  jemu odbiło. Rzucił się na mnie z wrzaskiem i mówił rzeczy, których nigdy nie zapomnę. Uderzył mnie pięścią, a  ja mu oddałem. Walczyliśmy jak facet z  facetem. Pierwszy i ostatni raz dałem się ponieść emocjom. – Nie ma w tym twojej winy. Broniłeś się.

Pociera twarz dłonią. – Biłem się z ojcem, kiedy był nawalony jak stodoła. Nie winię siebie, ale nie udaję, że nie byłem wkurzony. Przez dziesięć lat bicia i piekła, które nam zgotował, kumulowała się we mnie wściekłość. To co innego. On pewnie nie patrzy na to w ten sposób, ale to zupełnie co innego. Nie szukał zwady, zareagował tylko na określoną sytuację. – Gdybym ja zdzieliła Kevina w głowę kijem baseballowym, co byś mi powiedział? – Że dobrze zrobiłaś. – Więc czym różni się twoja reakcja na cios ojca? Connor zaciska pięści i  pociera nimi nogę. Widzę, że poczuł się nieswojo. Chyba rozumiem go lepiej niż ktokolwiek inny. Sama tego doświadczyłam, walczyłam z poczuciem winy i przez lata myślałam, że być może do pewnego stopnia zasłużyłam na takie traktowanie, ponieważ właśnie to mi wmawiano. Każdego dnia walczyłam ze skutkami swojej decyzji o pozostaniu z Kevinem po pierwszym akcie przemocy. Ofiarą nie zostaje się na chwilę. To chodzi za człowiekiem w  każdej sekundzie. Widzę to u  Connora i  boli mnie, że łączy nas akurat to doświadczenie. Jednocześnie cieszy mnie, że nie jestem sama. – Mimo wszystko –  ciągnie Connor –  kilka godzin po przebudzeniu, kiedy okazało się, że zniknęłaś, wsiadłem do autobusu i  pojechałem na obóz dla rekrutów. Wróciłem dopiero po śmierci ojca kilka tygodni temu. Dręczy mnie mnóstwo pytań. Gdyby Connor pojawił się wcześniej choćby raz, czy byłoby inaczej? Gdybym na niego wpadła, może coś bym poczuła, a może on walczyłby o mnie. Są miliony „co by było gdyby?”, ale prawda jest tylko jedna: liczy się ta chwila, tu i teraz. – Często się zastanawiałam, czy zostałam ukarana za tamtą noc… Zrywa się na równe nogi tak gwałtownie, że wydaję z  siebie okrzyk zaskoczenia, ale zaraz chwyta oparcie huśtawki i zatrzymuje ją. – Nigdy tak nie mów. Za to, co nas połączyło, nikt nie może nas ukarać. Niby dlaczego?

– Bo z mojej strony to było złe! Następnego dnia wychodziłam za mąż. Nie żałowałam tego, co między nami zaszło, nadal tego nie żałuję, ale nie powinnam pójść z tobą do tego pokoju. – Nie rozumiem. – Wyszłam za niego. Zrobiłam to i przez cały czas… – Nie mogę tego powiedzieć. Jeśli to zrobię, popełnię błąd. Potem jednak podnoszę wzrok, widzę jego spojrzenie, milczące błaganie o  prawdę, i  muszę to zrobić. –   Żałowałam, że to nie ty. Człowiek, który posłał mi najcudowniejszy i najczulszy uśmiech. Patrzyłeś na mnie, jakbyś mnie potrzebował. Wiem, że to było złe, ale ja też cię potrzebowałam. Siada znowu na huśtawce, chowa twarz w dłoniach, po chwili spogląda na mnie. – Potrzebowałem cię. – Ale nie byliśmy dla siebie. – Nie, nie byliśmy. Odchylam się do tyłu i  zwracam lekko w  jego stronę. Patrzę na niego, zadając sobie pytanie, czy tak mogłaby wyglądać nasza wspólna codzienność. Czy siadywalibyśmy wieczorami na werandzie i  rozmawiali otwarcie i szczerze, co wcześniej nie było mi dane? – Gdyby tamtej nocy sprawy potoczyły się inaczej, gdybym okazała się odważniejsza i została, czy myślisz, że moglibyśmy się stać dla siebie kimś więcej? Connor odchyla się i opiera ramię na oparciu huśtawki. Widzę, jak łatwo wpasowałabym się w  jego bok, zupełnie jakbym była do tego stworzona, ale nie zmieniam pozycji. Czeka nas jeszcze rozmowa o Hadley. – Nie wiem. Kiedy myślałem, kim moglibyśmy się dla siebie stać, wyobrażałem sobie wiele, ale to były fantazje zrodzone z  tamtej chwili. Kiedy się spotkaliśmy, byłem psychicznym wrakiem, pełnym emocji, z  którymi sobie nie radziłem z  powodu niedojrzałości. Tamta noc przyniosła spokój, ale rankiem zniknął bezpowrotnie. Jak ty. – Nigdy nie zniknęłam. Byłam zagubiona. – A teraz?

Odwracam wzrok, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Chciałabym powiedzieć, że szukam drogi. Nie jestem zagubiona, ale jeszcze się nie odnalazłam. Mam nadzieję, że dotrę tam, gdzie powinnam być. Connor bierze mnie za rękę. – Wszyscy to robimy, Ellie. – Jednym wychodzi lepiej, innym gorzej. Parska śmiechem, który rozbrzmiewa echem w powietrzu. – Jestem wiecznym kawalerem. Przysiągłem, że nigdy nie założę rodziny ani z  nikim się nie zwiążę na poważnie. Odpycham od siebie wszystkich. Nie robię niczego lepiej niż inni. Zastanawiam się, czy niepokoi go prawdopodobieństwo ojcostwa. – A jeśli Hadley okaże się twoja? – Wtedy będę ojcem, jakiego sam nie miałem, a ta mała nigdy więcej nie zazna strachu.

16

Connor, Connor! – woła Hadley, wbiegając do stodoły. Pracowałem non stop, odkąd wyszła do szkoły. Przed godziną skończyłem niespodziankę i  zająłem się tym, co powinienem robić na farmie. – Cześć! Jak było w szkole? – Dobrze. Opowiedziałam przed całą klasą, jak komandos z Navy SEAL mnie uratował, kiedy uszkodziłam sobie rękę. Ellie idzie powoli za nią z  szerokim uśmiechem na twarzy. Serce we mnie zamiera na jej widok. Boże, jaka ona piękna. Słońce świeci na nią z  boku, dół sukienki faluje, poruszany lekkim wiatrem. Ramiona ma owinięte szalem. Jej rozpuszczone włosy opadają swobodnie na ramiona. Wygląda olśniewająco. – Cześć – mówię ze ściśniętym gardłem. – Cześć – odpowiada. – A jak twój dzień w szkole? Ellie wzrusza ramionami. – Dobrze, ale nie mogę się doczekać opowieści Hadley. Spoglądam na małą. Na jej twarzy gości tak szeroki uśmiech, że boję się, czy policzki jej nie pękną. – Więc opowiedziałaś o mnie, tak?

– Tak, tak! I teraz pójdziesz ze mną do szkoły! – Uhm… – jąkam się – co?! Hadley otwiera oczy szeroko i  zaczyna mówić swoim normalnym tempem, czyli z  prędkością dziesięciu machów, może nawet dwudziestu, zdecydowanie za szybko dla normalnego człowieka, żeby mógł za nią nadążyć. – Opowiedziałam, jak znalazłeś mnie na drzewie, choć ja nie chciałam być znaleziona, ale ty jesteś mądry i mnie uratowałeś. Opowiedziałam, jak niosłeś mnie jedną ręką, bo jesteś jak Herkules. A  potem pomyślałam, że jesteś nawet lepszy, bo byłeś w  wojsku i  umiesz strzelać. Potem opowiedziałam, jak znowu mi pomogłeś, kiedy miałam kłopoty, i  jaki z ciebie bohater, i że walczyłeś na wojnie, i że nie boisz się niczego tylko burzy, kiedy byłeś mały. –  Nabiera haust powietrza i  trajkocze dalej. –  Potem powiedziałam, że przyprowadzę cię i pokażę w szkole, bo wszyscy chcą cię poznać, bo jesteś moim najlepszym przyjacielem. Oprócz mnie nikt nie ma dorosłego za najlepszego przyjaciela. Nie uwierzyli w to, ale ty jesteś moim przyjacielem, a mama mówi, że nie mogę obiecywać innym, że przyjdziesz do szkoły, bez spytania cię o zgodę. Connor, pójdziesz ze mną do szkoły? Kiedy wreszcie milknie, uśmiecha się i wygląda na bardzo zadowoloną z siebie. A ja jestem w szoku. – Nie wiem, co powiedzieć. – Musisz. Nie możesz mnie zawieść. Prezentacja jest na ocenę. Oczywiście, że nie chcę jej zawieść. To właściwa odpowiedź. Jednak to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. Niby co miałbym zaprezentować? – Nie, nie chcę cię zawieść, ale na pewno znajdziemy coś lepszego na prezentację. – To musisz być ty. Napisałam nawet pracę o  tobie. Pani Flannigan ją przyjęła, a  ona jest wredna. Nie lubi dzieci, ale pozwolili jej być nauczycielką. O Jezu! – Zgoda, ale nie jestem pewien, czy twoi koledzy w szkole chcą się ze mną spotkać.

– Jesteś superowy. Wszyscy będą cię uwielbiać! – Głosik Hadley brzmi bardzo pewnie. Muszę jak najszybciej się z tego wyplątać. – Są miliony fajniejszych i lepszych rzeczy, które można zaprezentować na lekcji. Hadley wydyma wargi. – Ale ja chcę przyprowadzić ciebie. Zerkam na Ellie, licząc na ratunek z  jej strony, ale ona stoi oparta o  drzwi ze znaczącym uśmieszkiem. Nie sposób odmówić temu dziecku. Zwłaszcza gdy stoi tak z wydętymi ustami i wpatruje się we mnie niewinnie swoimi wielkimi oczami. Niech to szlag. – Dziesięć minut. Hadley podskakuje i piszczy z radości. – Jesteś najlepszy! Nie, ona jest najlepsza. Owinęła mnie wokół palca. Jeśli jest moja, jestem w  większych kłopotach, niż sądziłem. Nie pozwolę jej odejść. Na każdy spędzony z  nią dzień przypadają setki dni, które chcę nadrobić. Straciłem siedem lat. Jeśli Hadley rzeczywiście jest moją córką, zrobię wszystko, by nie przybył już ani jeden dzień. – Myślę, że przeceniasz chęć ludzi do spotkania ze mną. Hadley wzrusza ramionami. – Mój najlepszy przyjaciel jest najfajniejszy. Wszyscy będą mi zazdrościć. Włożysz mundur? Ellie parska śmiechem i pokrywa to udawanym kaszlem. – Wystarczy, Hadley. Connor ciężko pracuje, a  my musimy zająć się twoją pracą domową. – Ale najpierw – mówię z nieco przesadnym entuzjazmem – muszę wam coś pokazać. – Naprawdę? Kiwam głową. – Tak. Przejdźmy się.

– Mama może iść? – Jasne, wszyscy możemy iść… jeśli twoja mama zechce. Oboje oglądamy się w stronę Ellie, która wzrusza ramionami. – Każdemu przyda się trochę świeżego powietrza – mówi. Wychodzimy ze stodoły i  kierujemy się w  stronę drzewa. Hadley idzie między nami. Myślę o  tym, jak wyglądamy z  boku. Pewnie jak rodzina, z matką i ojcem, którzy uwielbiają swoje dziecko. Pod wieloma względami to prawda, ponieważ uwielbiam Hadley i  bardzo zależy mi na Ellie. Na swój sposób ją kocham, chociaż to szaleństwo. Ellie jest kobietą, która budziła moją namiętność, miłość i  tęsknotę niemal przez całe moje dorosłe życie. Wiem, że nie jest gotowa na cokolwiek. Do licha, nadal jest mężatką, poza tym czeka ją proces męża, ale mam wrażenie, że dla mnie ten czas wcale nie upłynął. Była moja przez te lata i teraz muszę poczekać, aż będzie na mnie gotowa – znowu. – Spotkamy się na miejscu! – Hadley puszcza się pędem przed siebie. – Jak poszła naprawa stodoły? – pyta Ellie po kilku sekundach z dłońmi splecionymi przed sobą. – Niewiele dziś zrobiłem. Pracowałem nad czymś innym. – Tak? – Robiłem coś dla Hadley. Ellie spogląda mi w  oczy. niewypowiedzianych pytań. – Nie musiałeś…

W  jej

wzroku

jest

mnóstwo

– Wiem. Rozmawialiśmy zeszłej nocy, ale ja chcę wiedzieć, czy ona jest moją biologiczną córką. Jeśli nie, uszanuję fakt, że jest jego, ale pamiętaj: bez względu na wyniki testów będę lubił ją tak samo. To dobre dziecko, jest… hm, jest… – Zależy ci na niej. Uśmiecham się. – Tak. Na jej matce też.

– My obie też cię lubimy – mówi Ellie. – Troszeczkę – dodaje filuternie. – Możecie u mnie zostać, póki nie poczujecie się na tyle bezpieczne, by wrócić do siebie. Ellie wypuszcza powietrze przez nos, palcami muskając czubki traw. – Hadley zostałaby u  ciebie na zawsze. Nie wiem, czy kiedykolwiek poczuje się bezpiecznie w  tamtym domu, o  co nie mogę mieć do niej pretensji, ale… nie potrzebujesz dwóch kłopotliwych kobiet przy sobie. Nie chcę jej mówić, że właśnie tego mi potrzeba i  że ich obecność ułatwia mi mieszkanie na farmie. Wspomnienia nie są tak natarczywe, kiedy mam Ellie i Hadley obok siebie, a wchodząc do pokoju, wolę oglądać ich twarze, niż widzieć ducha ojca. Zamiast tego decyduję się ujawnić część prawdy. – Wcale mi nie przeszkadzacie. A jeśli Hadley… – Jest twoja – dopowiada Ellie. – W takim wypadku jestem naprawdę wdzięczny za ten wspólny czas. Palce Ellie muskają moje. Nie wiem, czy zrobiła to celowo, ale nie pozwolę umknąć tej chwili. Biorę ją za rękę. Spogląda na mnie, ja patrzę na nią w oczekiwaniu na sygnał wyrażający, czego chce. – A jeśli nie? – Wtedy będę miał całkiem fajną najlepszą przyjaciółkę. Jej uśmiech sprawia, że serce skacze mi w piersi. Chcę, żeby codziennie tak na mnie patrzyła. Chcę być mężczyzną, który przyprawi swojemu aniołowi skrzydła. Jej skrzydła zostały złamane lata temu, ale ja umiem naprawiać różne rzeczy. Nie odzywamy się, podchodząc do drzewa, ale Ellie wyrywa dłoń z mojego uścisku, gdy dobiega nas wołanie Hadley. – Ojej! To najlepsza rzecz na świecie! Spoglądam na wykończony domek na drzewie, któremu poświęciłem długie godziny, a  potem przenoszę wzrok na Ellie. Oczy jej wilgotnieją, gdy obserwuje Hadley, wspinającą się po schodkach na górę. – Ty to zrobiłeś?

– Każde dziecko powinno mieć bezpieczne miejsce. Odwraca się do mnie z  lekko rozchylonymi ustami, zachodzące słońce rzuca miękkie światło na jej twarz. – Przez cały dzień robiłeś to dla niej? Och, Connor… Wkładam ręce do kieszeni, walcząc z  pragnieniem, by dotknąć jej twarzy. Jest zniewalająco piękna. – Na to drzewo wchodziłem, kiedy udawało mi się uciec przed ojcem. To tutaj znalazłem Hadley. Dla niej nie musi wiązać się z  takimi samymi wspomnieniami, jakie mam ja. Zrobiłem to dla nas obojga. I dla ciebie. – Dla mnie? Tak, dla niej. W trakcie budowy myślałem o mamie. Zupełnie jakby była przy mnie, powtarzała, że jest ze mnie dumna, i uśmiechała się do mnie. – Nie mogę strzelić, jeśli nie napnę łuku, Ellie. Wystarczy mi siły, by opóźnić wypuszczenie strzały, póki nie będziesz gotowa. Otwiera szeroko oczy i wstrzymuje oddech. Warto było. Zapłacić potem, frustracją i  koniecznością zmiany planów dla tego jednego spojrzenia. Może i straciliśmy swoją szansę osiem lat temu, ale nie jestem już smarkaczem i  wyznaczyłem sobie cel. Teraz czekam, aż wszystko ustawi się w jednej linii.

17

Jestem wdzięczna, że zgodziłaś się na spotkanie –  mówię do Sydney, przyjaciółki Nate’a. Siedzimy obie w pokoju nauczycielskim. – Nie ma problemu. Naprawdę. Sydney była ochotniczą ratowniczką medyczną, ale jest też prawniczką, którą wynajęłam do pomocy przy sporządzeniu pozwu rozwodowego. – Wiem, że to dziwne… – Dlaczego? – Że tam byłaś i że kłóciłaś się z Connorem. Sydney parska śmiechem. – Connor i ja kłócimy się tak od… właściwie od zawsze. Ma szczęście, że nie znokautowałam go, jak próbował mnie odepchnąć. Jakby uważał, że skoro wrócił, to zaraz będzie rządzić. Myli się. Dokonał wyboru, a  jeśli myśli, że jest nowym człowiekiem i  będzie mi rozkazywał, niech mnie cmoknie w tyłek. Czuję ukłucie zazdrości i staram się to zignorować. To jasne, że coś ich łączyło. Zastanawiam się, czy on ją kocha, czy może ona nadal kocha jego. Sydney reprezentuje typ, który nazwałabym klasyczną pięknością. Jest kobietą o  królewskim wyglądzie, jaką człowiek spodziewa się ujrzeć w  Nowym Jorku czy Londynie, nie w  Sugarloaf. Złotawe włosy związała nisko w węzeł, ze zwisającymi luźno niesfornymi kosmykami. Ma na sobie czarny komplet – żakiet i spodnie – i najpiękniejsze czerwone szpilki, jakie

w życiu widziałam. Otacza ją aura pewności siebie, przez co czuję się mała i nieważna. – Nie wiedziałam, że… – Że co? Jest mi głupio, ale tych dwoje ma jakąś wspólną historię. – Że byliście razem. Sydney odsuwa się na krześle i otwiera usta, ale igra na nich uśmieszek rozbawienia. – Nie, nic z  tych rzeczy. Connor jest dla mnie jak młodszy brat. Chodziłam z jego starszym bratem, z tym idiotą Declanem. Od trzynastego roku życia do momentu jego wyjazdu z miasta. Oni wszyscy są tacy sami. Dominujący, troskliwi i atrakcyjni. A w ich żyłach płynie głupota. Wydaję z siebie westchnienie ulgi. Nie wiem dlaczego, skoro Connor i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, którzy mogą mieć dziecko. – Przepraszam za te przypuszczenia. – Nie przepraszaj. –  Uśmiech Sydney działa uspokajająco. –  Nie przeszkadza ci rozmowa ze mną na ten temat? Chcę mieć pewność, że czujesz się komfortowo. Jeśli obawiasz się, że zdradzę coś Connorowi, bo go znam, to wiedz, że to niezgodne z prawem i grozi pozbawieniem prawa wykonywania zawodu, ale i bez tej groźby nigdy nie zdradziłabym nikomu, o czym rozmawiałyśmy. Nie mówiąc już o tym, że to go wkurzy, co sprawi mi większą frajdę. Niezręcznie się czuję, rozmawiając o  tym z  kimkolwiek, ale Sydney wydaje się życzliwa, poza tym była tam wtedy. Nie ocenia mnie i  w  tej sytuacji o nic więcej nie mogę prosić. – Nie o to chodzi. Nie posądzam cię o niedochowanie tajemnicy, ale na pewno umiesz sobie wyobrazić, jakie to dla mnie upokarzające i… – Przy mnie nie musisz tak się czuć. Chciałabym, żeby to było takie proste. Marzę, by to był tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. – W porządku. Chcę mieć to już za sobą.

– Rozumiem. Wiem, że wiele przeszłaś, i to też nie będzie łatwe. W tej chwili mamy tymczasowy nakaz ochrony dla ciebie i Hadley, co pozwala na przeprowadzenie rozwodu po upływie dziewięćdziesięciu dni oczekiwania. Nie przewiduję problemów z  udowodnieniem winy twojego męża, ponieważ mamy zdjęcia oraz zeznanie policjanta. Jeśli nie masz nic przeciwko wykorzystaniu tego materiału. Ręce zaczynają mi drżeć. Robi mi się niedobrze. Oto powód milczenia wielu kobiet. Strach przed mówieniem głośno o  swojej krzywdzie i  przed trafieniem z  tym w  próżnię. Jeśli stanę przed sędzią i  opowiem mu wszystko, a  on uzna, że to nie wystarczy, i  wyda decyzję o  zwolnieniu Kevina z aresztu? Owszem, sędzia odrzucił wniosek o kaucję, co pozwala mi wierzyć, że sąd orzeknie na moją korzyść, ale nawet Nate powiedział, że mieliśmy szczęście, trafiając na sędziego, który zdecydował o  takim rozstrzygnięciu. Co, jeśli trafię na sędziego nieprzychylnego rozwodom? Bez wyroku Kevin może nie wyrazić zgody na rozwód i  zyska kolejną okazję, żeby mnie kontrolować. – Myślisz, że mogą mi nie uwierzyć? Mogą uważać, że kłamię, i go nie skazać? Mimo świadków i całej reszty? Sydney odkłada pióro i nakrywa moją dłoń swoją. – Ellie, nieważne, czy w  sądzie coś pójdzie nie po naszej myśli. My wiemy, co zaszło, a  ja ci wierzę. Nie jesteś sama. Nie zrobiłaś nic złego. Bez względu na wszystko pomogę ci zakończyć to najszybciej, jak się da. – Nie chcę, żeby znowu nas skrzywdził. – Wiem i zrobię wszystko, żeby temu zapobiec. Wzdycham ciężko i opuszczam głowę. – Powinnam to zrobić lata temu. – Masz siłę, że w  ogóle to robisz. Chcę ci powiedzieć, że bardzo mi przykro. –  Sydney ściska mi rękę. –  Mieszkasz tu od dawna, a  nikt z  nas nawet nie wyciągnął do ciebie pomocnej dłoni. Zawsze przypuszczałam, że po prostu nie chcesz być częścią naszej społeczności. Potrząsam głową, gdy poczucie osamotnienia ustępuje chęci zemsty. – Nie wolno mi było stać się pełnoprawną uczestniczką życia społeczności.

– Teraz to rozumiem. – Poza tym trudno o przyjaciół, kiedy trzeba ukrywać sińce. Sydney cofa rękę i garbi się nagle. – Chyba wiesz, że już nie musisz niczego ukrywać, Ellie. Bardzo chciałabym być twoją przyjaciółką, jeśli ty zechcesz być moją. Przyjaciółka. Proste słowo, a jednak oznacza coś, czego nie miałam od tak dawna, że już nie pamiętam jego sensu. Jednak Sydney jest życzliwa i oferuje mi gałązkę oliwną, której nigdy przedtem nie przyjęłam. – Ja też chcę. Sydney posyła mi uśmiech. – Dobrze. A teraz omówmy szczegóły i uporządkujmy informacje, żeby wnieść sprawę, kiedy tylko będzie to możliwe, dobrze? – Dobrze. Zrobię wszystko, byle tylko mieć to już za sobą, a to jest pierwszy krok.

– Mamusiu? –  zagaduje mnie Hadley, gdy idziemy przez pole do naszego domu po ubrania i inne rzeczy. Przez tydzień obywałyśmy się bez chodzenia tam, ale dłużej to niemożliwe. Potrzebujemy więcej rzeczy, jeśli mamy dłużej pomieszkać u Connora. – Tak? – Dlaczego tatuś cię uderzył? Ściskam jej dłoń nieco mocniej, wyprowadzona z  równowagi tym pytaniem. Nie bardzo wiem, co jej powiedzieć. Wprawdzie Hadley ma tylko siedem lat, ale nie jest naiwna. Ma bystry umysł i  zauważa wiele rzeczy. To dla mnie okazja do uświadomienia jej, by nigdy nie powtórzyła moich błędów. Chcę, by wiedziała, że to nie jest normalne. Nikt nie może podnosić na nią ręki, zwłaszcza w  gniewie. Ja zwlekałam za długo, szukałam zbyt wielu wymówek, ale koniec z tym.

Prostuję się nieco i staram się nadać swojemu głosowi więcej pewności. – Uderzył mnie, bo był zły i  nie umiał nad sobą zapanować. To niedopuszczalne zachowanie, wiesz o tym, prawda? Postąpił bardzo źle. – Żałuje tego? – Mam nadzieję, że tak – mówię wbrew wewnętrznemu przekonaniu. – Czy on nas kocha? Boże, serce mi się kraje. – Myślę, że bardzo cię kocha. Oczywiście Hadley jest zbyt bystra, aby nie dostrzec, że siebie pominęłam. – Czy ciebie kocha, mamusiu? – Wierzę, że bardzo się stara, ale… –  W  tej chwili nie chcę burzyć jej świata. – Kiedy kogoś kochasz, nie chcesz go skrzywdzić. To, co zrobił, jest złe. Nigdy nie wolno w  taki sposób okazywać komuś, że nam na nim zależy. Rozumiesz? Zadziera głowę i  patrzy na mnie, a  ja mam nadzieję, że dotarł do niej sens moich słów. – Chyba tak. Kucam wśród traw, modląc się w duchu, by ta mała dziewczynka nigdy nie pozwoliła nikomu się skrzywdzić. – Nieważne, czy to tatuś, mąż, przyjaciel czy ktoś nieznajomy. Nikomu nie wolno cię krzywdzić. Gdyby tak się stało, powinnaś natychmiast komuś o tym powiedzieć. Nie wolno ci pomyśleć, że to twoja wina, bo to nie jest twoja wina. Hadley przechyla głowę, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Kocham cię, mamusiu. – Ja też cię kocham, moja słodka. To, co się stało, nigdy więcej się nie powtórzy. Nie będziemy już mieszkać z tatusiem. – Czemu nie? Ukrywanie prawdy to jedyne, co robiłam. Nie chcę, by go znienawidziła, chcę jednak, by poczuła ode mnie siłę. Powinna zrozumieć, że wybór,

jakiego teraz dokonuję, nie jest łatwy, ale słuszny. Nie mogę nadal być jego żoną. Nie pozwolę mu nadal być blisko niej. Hadley nie może myśleć, że tak powinno wyglądać małżeństwo. – Ponieważ nie chcę już być jego żoną. Wyprowadzimy się z tego domu i wszystko będzie dobrze. Pojedyncza łza spływa jej po policzku. Żałuję, że nie mogę wziąć na siebie całego jej cierpienia. – Zrobiłam coś złego? – Nie, skarbie. Nie zrobiłaś nic złego, ja też nie. Robię to, bo muszę nas chronić. Wiem, że się boisz i  martwisz, ale wiedz, że bardzo cię kocham i zrobię wszystko, co w mojej mocy, dla naszego bezpieczeństwa. – To znaczy, że tatuś mnie nie kocha? – Jak można cię nie kochać? – odpowiadam pytaniem na pytanie. – Gdyby mnie kochał, nie chciałby, żebyśmy odeszły. Bałam się tej rozmowy. Nie chcę, by Hadley uznała, że to jej wina. – Lubisz, kiedy tatuś na nas krzyczy? Hadley kręci głową. – Ja też nie. Chcę, żebyśmy już nigdy nie musiały się bać. Silne z  nas dziewczyny i nikt więcej nie będzie na nas krzyczał. Jesteś najlepszą córką, jaką można sobie wymarzyć, a  moim obowiązkiem jest zapewnić ci bezpieczeństwo. – Czy on po nas wróci? – Nie, nie będzie już blisko nas. – Bez względu na to, ile mnie to będzie kosztowało, dotrzymam tej obietnicy. – Znajdziemy takie miejsce do życia, które nam obu się spodoba. – Możemy zostać u Connora? Uśmiecham się łagodnie. Pociesza mnie myśl, że Connor stał się dla niej tak ważny. – Nie, skarbie. Connor nie zostanie w Sugarloaf na długo. I chociaż jest dla nas bardzo dobry, musi zająć się swoją farmą. W tej chwili nie jestem na to gotowa.

– On cię lubi. – A ja myślę, że lubi ciebie! – Chichoczę. – Masz na jego farmie domek na drzewie, poza tym pójdzie z tobą do szkoły na prezentację. I może być twoim tatą, dopowiadam w myślach. – Będzie mi smutno, kiedy wyjedzie. Mnie też. Będzie mi brakowało jego spojrzeń, jego siły, zrozumienia i wsparcia. – W takim razie musimy coś zrobić, żeby najbliższe miesiące były wyjątkowe. A teraz chodźmy. Idziemy dalej przez pole, a  Hadley opowiada, jak jej minął dzień. Jest mniej gadatliwa niż zwykle i  mniej ożywiona. Dręczy mnie myśl, że ta rozmowa ją przygnębiła. Wiem, że jeśli teraz nie stawię temu czoła, nigdy się nie podniosę. Na widok domu ogarnia mnie fala mdłości. Wszystko do mnie wraca, słyszę w uszach dźwięki, a najgłośniej brzmi powietrze uchodzące z moich płuc od jego kopniaków. To wszystko działo się tutaj – w moim domu. Oddech Hadley przyspiesza. Mocno ściskam jej rękę. – Wszystko w  porządku. Wchodzimy, zabieramy potrzebne rzeczy i wracamy. Nikt nie zrobi nam krzywdy, rozumiesz? Nie wiem, czy próbuję przekonać ją, czy raczej siebie. A  może obie musiałyśmy to usłyszeć. – Nie ma go tu? – Nie, skarbie, nie ma. Boli mnie strach mojego dziecka, więc powtarzam sobie w  duchu, że muszę okazać siłę, której ona tak potrzebuje. Z samozaparciem robię krok w  stronę domu, w  którym zaledwie tydzień temu rozegrał się mój horror. Karmię swoją determinację głębokim przekonaniem, że muszę chronić Hadley. Przypominam sobie wszystkie momenty, kiedy Kevin coś mi odbierał. Niczego więcej mu nie oddam. Ściskam mocniej jej małą dłoń, pokazując, że nawet jeśli sięgniemy dna, jedyną drogą jest odbić się od niego i iść w górę.

Kiedy stajemy pod frontowymi drzwiami, dopada mnie obezwładniająca myśl. Nie wiem, jak wygląda wnętrze domu. Hadley zna dom w idealnym stanie. Dbałam o czystość i porządek, by nie dawać Kevinowi pretekstu do bicia. Kiedy tamtej nocy uciekłam, w  domu zostały poprzewracane meble i porozrzucane rzeczy. Cholera. Otwieram drzwi, ewidentnie przez kogoś wymienione, i mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak się spodziewam. Nagle staję jak wryta. Wszystko jest na swoim miejscu. Fotografia, rzucona przez cały pokój, stoi na stoliczku przy sofie, jakby nikt jej nie dotykał. Lampa, którą Kevin chciał rozbić mi na głowie, nie leży na podłodze, gdzie ją rzucił. Stoi na końcu stołu. Nic nie rozumiem. Jakim cudem? Kto tu był i posprzątał? Na widok swojej ukochanej lalki w kącie Hadley wyrywa dłoń z mojego uścisku. – Phoebe! –  Pędzi w  jej kierunku, porywa lalkę w  ramiona i  tuli do siebie z całej siły. – Mogę zabrać ją do Connora? – Na pewno nie będzie miał nic przeciwko. – Uśmiecham się łagodnie. Czuję ulgę, widząc, że pokonała strach, i  wdzięczność, że ktoś uprzątnął dom, by Hadley nie widziała zniszczeń.

18

Kiedy podchodzimy do domu Connora z dwiema torbami ubrań, widzimy, że obok jego auta stoi bardzo drogi SUV. – Kto to, mamusiu? – pyta Hadley. – Nie wiem. Idziemy w  stronę samochodu i  wtedy otwierają się drzwi po stronie kierowcy, a z wnętrza wyłania się para czerwonych szpilek. Uśmiecham się na ten widok. – Cześć, Sydney – mówię. – Miałam nadzieję, że cię tu znajdę. – Hadley, to pani Sydney. Sydney wyciąga rękę. – Miło cię poznać – mówi. Obie wymieniają powitalny uścisk dłoni. Hadley spogląda w  stronę domu. – Panią też. Ma pani bardzo ładne buty. – Dziękuję – odpowiada Sydney wesoło. – A ty masz śliczne oczy. Serce zamiera mi w piersi na myśl, czy ona to widzi. Jeśli zna braci tak dobrze, jak twierdzi, czy okaże się na tyle spostrzegawcza, by wysnuć oczywisty wniosek? – Dziękuję, pani Sydney. Mamusiu, mogę iść poszukać Connora?

– Nie sądzę… – Proszę! Muszę pomóc mu przy naprawie stodoły. Na pewno tam jest. Powiedział, że po szkole mogę mu pomagać, bo potrzebuje pomocy. Wczoraj wypuścił kurczaki złymi drzwiami i  musiałam zaganiać je z  powrotem do środka. Kurczaki nie mogą biegać luzem, kiedy tam są krowy –  żołądkuje się Hadley, jakby to była powszechna wiedza. –  Mówiłam mu o tym, ale on powiedział, że chce jak najszybciej wrócić do remontowania domu. Potem znaleźliśmy dziurę w  płocie i  Connor się zdenerwował. – Nie uważasz, że Connor ma za dużo pracy i  będziesz mu tylko przeszkadzać? – pytam, mając nadzieję, że Hadley zostawi go w spokoju. Sydney wybucha śmiechem. – Myślę, że powinnaś go poszukać i pokazać mu wszystkie inne rzeczy wymagające naprawy. – Zna go pani? –  Podejrzliwość w  głosie Hadley jest aż nadto wyczuwalna. – Tak. Znam go, odkąd był małym chłopcem, który łaził za mną i prosił, żebym mu pozwoliła pojeździć na moich koniach. – Naprawdę? – Tak. Hadley marszczy brwi, mierząc Sydney wzrokiem od stóp do głów. – Wie pani, że on jest moim najlepszym przyjacielem i  mówi, że ja jestem jego najlepszą przyjaciółką? – Serio? W  takim razie szczęściarz z  niego –  mówi Sydney z  rozbawieniem. –  Chciałabym mieć taką najlepszą przyjaciółkę jak ty, ale… on pierwszy się z tobą zaprzyjaźnił. Hadley potwierdza to skinieniem głowy. – Tak. I nazywa mnie Mała. Sydney uśmiecha się jeszcze szerzej. – A ty masz dla niego przezwisko? – Tak.

– O! Musisz wiedzieć, że Connor uwielbia przezwiska. W dzieciństwie dałam mu świetne przezwisko, a jako jego najlepsza przyjaciółka powinnaś je poznać. Hadley klaszcze w dłonie i piszczy z radości. – Naprawdę? – Oczywiście! Nazywaj go Kaczorkiem. Uwielbiał to przezwisko i ucieszy się, kiedy je znowu usłyszy! – Uśmieszek Sydney zdradza, że to żart. – Super! Mogę iść, mamusiu? – Tak, ale jeśli nie znajdziesz go w stodole, od razu wracaj. – Dobrze! – woła Hadley przez ramię, oddalając się od nas. – Jest urocza – mówi Sydney ze śmiechem. Patrzę, jak pędzi przed siebie co sił w  nogach, jak włosy fruwają jej wokół głowy, i czuję, jak kamień spada mi z serca. Wygląda na beztroską. I  taka powinna być. Usiłuję przypomnieć sobie chwile, kiedy ją taką widziałam, i nie potrafię. Oczywiście bywała szczęśliwa przez tych siedem lat, ale inaczej. W tej chwili nie widzę w  niej wahania i  oporu przed byciem dzieckiem i  nikim więcej. Jakby zyskała wreszcie poczucie bezpieczeństwa, które pozwala jej czuć się… wolną. – Jest dla mnie wszystkim. – I chyba ma fioła na punkcie Connora. Kiwam głową. – Od razu zrodziła się między nimi więź. Sydney prostuje ramiona i  przestępuje z  nogi na nogę. Wiem, co jej chodzi po głowie, zważywszy na uwagę o  oczach Hadley. Jeśli Sydney chodziła ze starszym bratem Connora, na pewno dostrzegła podobieństwo. – Connor jest dobrym człowiekiem. – Tak. – Wiele przeszedł. Oni wszyscy wiele przeszli… Czy ty i  Connor… znaliście się wcześniej?

– Connor i ja spaliśmy ze sobą osiem lat temu – wchodzę jej w słowo. –  I tak, wiem, Hadley ma jego oczy… i jego uśmiech. Sydney wypuszcza powietrze z płuc. – Nie chciałam być wścibska, ale… trudno tego nie zauważyć. A  przynajmniej ja to widzę, bo… no cóż, zakochałam się w  tych oczach jako dziewczynka. Skoro Sydney to dostrzegła, nasuwa mi się pytanie, czy ojciec Connora też zwrócił na to uwagę. Czasem przyglądał się Hadley skonsternowany, ale nigdy nie powiedział ani słowa, nie rzucił nawet aluzji. Może wiedział? Może dlatego zawsze był dla nas taki miły? Sądziłam, że czuje się samotny. A jeśli zauważył podobieństwo? – Usiądziesz? – proponuję. – To długa historia. Idziemy z Sydney na ganek. Widzę, że czuje się nieswojo. – Z tym domem wiąże się mnóstwo moich wspomnień. Nie byłam tutaj od wyjazdu Declana. – Wydaje z siebie zduszony śmiech. – Myślałam, że jeśli będę unikać tego miejsca wystarczająco długo, ból minie, ale… – Domy niosą prawdę, która nigdy nie umiera. Spogląda na mnie i wzrusza ramionami. – Pewnie tak, ale miłość umiera. Czyż to nie jest prawda? Siadamy. Opowiadam historię mojego spotkania z  Connorem i  późniejszych wydarzeń. Tym razem jest mi łatwiej. Ja mówię, a  Sydney po prostu słucha. – O rany! – rzuca, kiedy kończę swoją opowieść. – Żebyś wiedziała. – On zna twoje wątpliwości? – Tak – odpowiadam z lekkim wahaniem. Do tej pory Connor nie poruszył tego tematu. Czekam, aż zapyta o test na ojcostwo, ale ta chwila jeszcze nie nastąpiła. Myślałam, że zrobi to od razu. Chyba że nie chce wiedzieć. Co nie ma sensu, wziąwszy pod uwagę jego charakter.

Connor jest nadopiekuńczy wobec swoich bliskich. To jasno wynika z  tego, jak mówi o  swoich braciach i  mamie. Przypuszczam, że z  Hadley byłoby tak samo, zwłaszcza że już mu na niej zależy. – Hm, to dopiero rewelacja. – Czy to coś zmienia w kwestii rozwodu? Sydney kręci przecząco głową. – Nie. Jeśli już, to ułatwi ci sprawę, ponieważ nie będziemy musiały walczyć o alimenty czy harmonogram spotkań. Zrobiliście już test? – Nie, my… tego tematu jeszcze nie było… czekałam, aż on… sam poprosi. Nie chcę go naciskać. To wyzwanie. Tamta noc miała być jedyna. I  bez konsekwencji. Wtedy nie znałam nawet jego imienia. Poznałam je dopiero kilka tygodni temu. Sydney wybucha śmiechem z wyrazem niedowierzania w oczach. – Żartujesz. – Nie. – Nie wiem, czy mam się oburzać, czy cię podziwiać. To brzmi jak jedna z tych historii, w których ludzie spotykają się po pięćdziesięciu latach, ale o wiele bardziej zdumiewająca. Może... Tak po prostu się stało. Connor mnie uratował, i nie tylko przed agresją  Kevina. Gdyby nie tamta noc z  nim, gdybym nie wiedziała, że można mieć więcej, niż miałam z Kevinem, już dawno bym się poddała. – Cóż, to wszystko. Sydney rozpiera się wygodnie na krześle. – To kompletne wariactwo, ale bardzo w stylu Connora. – Co jest „w  stylu Connora”? –  Na dźwięk jego niskiego głosu podskakuję nerwowo. – Cześć. Właśnie o tobie rozmawiamy. Connor i Hadley wymieniają spojrzenia, po czym wchodzą po schodach na ganek. – Tego się domyśliłem. Miło cię widzieć, Syd. Co mogę dla ciebie zrobić?

Sydney wstaje, kładzie rękę na biodrze i przechyla głowę. – Możesz zacząć od powiedzenia mi, jak bardzo za mną tęskniłeś. – Zrobiłbym to, Gąsko, ale moja przyjaciółka Hadley nazwała mnie Kaczorkiem. Wiesz może, jak to wypłynęło? Sydney wybucha śmiechem. – Boże, ale to był wieczór. –  Zwraca się do mnie. –  Wiesz, bracia Arrowoodowie są z natury źli, przynajmniej dla siebie. Nie mają hamulców, a jeśli znają twoje słabości, wykorzystają to bezlitośnie. Obecny tu Connor bał się stawu na mojej farmie. Może dlatego, że Declan, Jacob i  Sean wmówili mu, że jeśli ktoś zanurzy w nim stopy, to odpadną mu palce, ale tylko gdy jego imię zaczyna się na literę C. – Nie daj się jej nabrać – mówi Connor. – Nie jest niewiniątkiem. Nigdy nie chciałbym mieć takiej siostry, jaką była Syd. – No nie, zawsze byłam dla ciebie miła – oponuje Sydney. – Jak cholera! – Tak czy siak –  Sydney przewraca oczami i  ciągnie dalej –  powiedzieliśmy Connorowi, że chcemy bawić się w „kaczki i gąski”[1], ale pod jednym warunkiem: że trzeba zachowywać się jak kaczka. Widzę, że to idzie w  złym kierunku. Connor piorunuje ją spojrzeniem, w którym widać jednak braterskie uczucia. – W wodzie. – W stawie przy moim domu – uściśla Sydney. – Bracia wrzucili go do wody i  zmusili, żeby udawał kaczkę. Szkoda, że nie widziałaś, jaki był przerażony, że odpadną mu palce, i cały czas kwakał jak kaczka. Bezcenny widok. Sydney łapie się za brzuch ze śmiechu. Dołączam do niej, ponieważ mina Connora w tej chwili jest bezcenna. Zupełnie jakby ciągle nie doszedł do siebie po tej historii i  cierpiał, że jest bohaterem opowieści, której nie powinnam znać. – Złapał któreś z was? – pytam. – Nie, kwakał i uciekł. Connor przysuwa się do mnie.

– Tak, chwal się dręczeniem sześciolatka. Teraz się śmiejesz, ale kiedy pojawiła się moja mama, wszyscy się rozpierzchli. Sydney znowu przewraca oczami. – Przez ciebie dostaliśmy szlaban na miesiąc. – Zasłużyliście sobie. – Litości, tam było tylko sześćdziesiąt centymetrów wody, dzieciaku. Connor zwraca się do mnie. – Rozumiesz teraz, dlaczego stąd wyjechałem? W tym mieście roi się od złośliwych ludzi pozbawionych skrupułów. Wzruszam ramionami. – Nieźle sobie poradziłeś. Connor kręci głową i zwraca się teraz do Sydney. – Co tu robisz? Nikt cię nie zapraszał. – Cóż… – Sydney przysuwa się do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. –  Ellie i ja jesteśmy teraz najlepszymi przyjaciółkami, Kaczorku. Przyjmij to do wiadomości i pogódź się z faktem, że kręcąc się wokół niej, od czasu do czasu będziesz widywał też mnie. Connor szczerzy zęby w  szerokim uśmiechu, jakby w  najmniejszym stopniu nie psuła mu nastroju. – Świetnie, Syd. Wiem, jak sobie z tobą poradzić. O Boże. To brzmi złowieszczo. A jednak ta szermierka słowna sprawiła mi radość, jakiej nie czułam od lat. Tych dwoje najwyraźniej się uwielbia, ale nie szczędzi sobie przytyków. Zawsze tak wyobrażałam sobie relacje między rodzeństwem. – Niby jak? – pyta Sydney. Connor uśmiecha się jeszcze szerzej, a  w  jego oczach pojawiają się figlarne iskierki. – Zadzwonię do Declana. Teraz już widzę, że Sydney i ja jesteśmy ofiarami uroku Arrowooda.

– Cześć –  rzuca Connor z  niewymuszonym uśmiechem, wchodząc do pokoju dziennego, gdzie sprawdzam prace uczniów. To była zwariowana noc, a ja ciągle usiłuję nadrobić zaległości spowodowane nieobecnością po pobiciu. – Cze… – Reszta przywitania więźnie mi w gardle, gdy podnoszę wzrok znad zeszytów. Connor pewnie dopiero co wyszedł spod prysznica, bo ubrany jest jedynie w szorty i ma mokre włosy. Kilka kropli wody spływa po jego nagim torsie. Zasycha mi w  gardle. Chłonę go szeroko otwartymi oczami. Widzę każdy mięsień wyraźnie jak w  wysokiej rozdzielczości. Włosy ma zaczesane do tyłu. Ręce mnie świerzbią, by ich dotknąć. Pociera dłonią odsłoniętą klatkę piersiową, potem przesuwa ją ku szyi. Widziałam go bez koszuli, widziałam go nagiego, ale to… Nie mogę wyjść z  zachwytu tym widokiem. Walczę, by z wrażenia nie osunąć się z krzesła na podłogę. – Pracujesz? – pyta, stając za mną i zaglądając mi przez ramię. O Boże. Weź się w garść, Ellie. Problem polega na tym, że nie mogę, ponieważ czuję ciepło jego ciała i piżmową woń mydła, którego użył do kąpieli. Opiera się ramieniem o stół po mojej prawej stronie. – Uhm –  odpowiadam, zastygając w  bezruchu. Boję się, że przy najmniejszym poruszeniu mogę dotknąć go przypadkowo, a  wtedy zrobię albo powiem coś kompletnie głupiego. Z każdym kolejnym dniem pod jego dachem walczę ze sobą coraz bardziej. Myślę tylko o tym, żeby go pocałować. Fantazjuję, że pasujemy do siebie jak tamtej nocy przed ośmioma laty. Stąpam po niebezpiecznym gruncie, ale może warto było zapłacić za to obrażeniami. – Potrzebujesz pomocy?

Kręcę głową i próbuję skupić się na zupełnie aseksualnych ćwiczeniach z angielskiej interpunkcji w dialogach, które mam ocenić. – Ellie? Unoszę i przekrzywiam głowę, by spojrzeć mu w twarz, z nadzieją że to lepsze niż bliskość umięśnionego ramienia. – Tak? Uśmiecha się, mrużąc oczy. Uświadamiam sobie, że popełniłam poważny błąd. Ma piękną twarz, a  jego uśmiech sprawia, że muszę naprawdę się pilnować. Nie mogę dać się porwać chwili. Muszę zapanować nad emocjami, dostać rozwód i wynieść się stąd jak najszybciej. – Będziesz siedziała do późna? Nie, zaraz pójdę do pokoju, by nie zrobić czegoś, czego będę żałować. – Nie, już skończyłam. – Pytam, bo jutro wstaję wcześniej. Zamiast w  stodole planuję prace w  głównym budynku. Chcę sprawdzić dom, pozamykać wszystko, ale zwykle czekam, aż się położysz. – Już skończyłam. Nie ma sprawy. Główny budynek jest w  porządku. Zamki i reszta – dukam bez sensu jak idiotka. – Dobrze się czujesz? – Świetnie – odpowiadam pospiesznie, układając papiery w stosy, co nie ma sensu, ale muszę czymś zająć ręce. – Jestem tylko zmęczona pracą i całą resztą. Poza tym Sydney przygotowała komplet papierów rozwodowych, a one wymagały uważnego przejrzenia. – Więc się rozwodzisz? Patrzę na niego, przyciskając kartki do piersi jak tarczę. – Oczywiście. – Nie słyszałem o tym. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. To jedna z tych rzeczy, o których nie chcę rozmawiać, ale przecież Connor i ja spędziliśmy ostatnie dwa tygodnie

pod jednym dachem, co jest dziwne. – Przepraszam, czekałam z  tym… ponieważ na razie nie możemy mu tego doręczyć. Connor kręci głową. – Nie przepraszaj, nie musisz mi się tłumaczyć. Nie, może i  nie muszę mu się tłumaczyć, ale chyba powinnam o  tym napomknąć. Przypominam sobie jednak kilka naszych ostatnich rozmów, które kręciły się wokół jego remontu i  mojej pracy. Starannie unikaliśmy wątków osobistych. Nie wiem dlaczego, ale jest coś, co nie daje mi spokoju od paru dni. – Mogę zadać ci pytanie? – mówię szybko, żeby się nie rozmyślić. – Jasne. Trzymam nerwy na wodzy, ponieważ nie mogę się już wycofać. – Chcesz się przekonać, czy Hadley jest twoja? Patrzy mi w  oczy, a  serce wali mi jak szalone w  oczekiwaniu na jego odpowiedź. – Niczego bardziej nie pragnę. – Więc dlaczego nie powiedziałeś ani słowa? Przysuwa się do mnie, wyjmuje mi z rąk papiery i odkłada na stół. – Ponieważ przeszłaś przez piekło. Ona też. Chcę wiedzieć, czy ona jest moją córką, niczego w  życiu tak bardzo nie pragnąłem, ale nie chcę być egoistą i  domagać się testu jak najszybciej. Mogę zaczekać, Ellie. Mogę czekać, aż będziesz gotowa. – Gotowa na co? Unosi rękę i  odgarnia mi włosy z  twarzy. Jego głos brzmi miękko i łagodnie, ale jest w nim pewność siebie. – Na mnie.

19

Jak idą sprawy? – pyta Sean po tym, jak unikał telefonów ode mnie przez ostatnie dwa tygodnie. – Jakby cię to obchodziło. Rozumiem, że brat jest czołowym baseballistą, ale wkurza mnie potwornie, kiedy zachowuje się tak, jakby jego czas był cenniejszy niż czas innych. Declan ustala wartość ziemi dzięki pomocy jednego ze swoich klientów z branży nieruchomości, Jacob robi… Bóg jeden wie co, ale Sean miał skontaktować się z  niejakim Zachem Henningtonem, z  którym grał, i zapytać o krowy, ponieważ gość ma hodowlę bydła. W  tej dziedzinie poległem na całej linii. Nie mam pojęcia, co robić ze zwierzętami, i  muszę słuchać instrukcji uroczej siedmiolatki. Nie wiem nawet, czy to w  porządku, ale to lepsze niż wszystko, co do tej pory robiłem. Pracownicy z  farmy Ellie pomagali mi, kiedy miałem jakieś pytania, ale sami są zajęci dbaniem o jej farmę. Chociaż wychowałem się wśród zwierząt, nigdy nie zależało mi, żeby nauczyć się prowadzenia farmy. Do moich obowiązków należała naprawa ogrodzenia czy prace stolarskie. Zwierzętami zajmowali się moi bracia. – Jestem zajęty –  wyjaśnia Sean. –  Zrobiłem, co mogłem, ale mam ostatnio kłopoty. – A ja nie? –  rzucam zirytowany. –  Nie mam zielonego pojęcia o krowach, Sean. Ty miałeś się tym zająć.

– Dałem Decowi jego numer. Klnę pod nosem. Declan też do mnie nie oddzwania. Wszyscy mogą mnie cmoknąć w tyłek. Jestem tu od miesiąca, wypruwam sobie żyły sam, mając tylko finansowe wsparcie od Declana, o  które musiałem upominać się dziesięć razy, a  każdy z  nich żyje swoim życiem i  mają gdzieś moje zmagania. – Wielka mi pomoc, dupku. Potrzebuję prawdziwej pomocy. Każdy z  was miał coś zrobić, zamiast tego zostałem ze wszystkim sam –  jak zawsze. – Co cię ugryzło? Jesteś bardziej upierdliwy niż zwykle. Siedzę na beli siana i pocieram palcami czoło. Mógłbym powiedzieć mu wszystko. Część mnie tego chce. Sean jest jedynym bratem, który wie o  moim aniele, ale jedno zdanie prawdy pociągnie za sobą konieczność odpowiedzi na wiele pytań. No ale przecież moi bracia to jedyne, co w życiu miałem. Są moją rodziną. Nigdy nie odwrócili się ode mnie, a ja w tej chwili czuję, jakbym tonął. – Connor? – Znalazłem ją – mówię, zanim zdążę zmienić zdanie. – Kogo? – Ją. Sean milczy przez chwilę, a potem wydaje z siebie zduszony śmiech. – Bez jaj. – Jest tutaj… w tym przeklętym Sugarloaf, a to nie koniec… Opowiadam mu o  wszystkim. Gadam jak najęty, prawdopodobnie mówiąc bratu więcej podczas tej jednej rozmowy niż przez ostatnich dziesięć lat. Sean słucha mojej relacji z  ostatnich tygodni. Zdradzam mu nawet szczegóły, których nie chcę pamiętać, a  których najwyraźniej nie mogę zapomnieć. Opowiadam mu o  Ellie, Hadley, drzewie, domu, biciu i  naszym wspólnym mieszkaniu.

Kiedy kończę, czuję się jak po treningu, po którym nie mogę złapać tchu. Serce mi wali, głowa pulsuje, ledwo dyszę. – Wygląda na to, że byłeś bardzo zajęty, braciszku. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – Nie, ale… na razie nie jestem w stanie tego ogarnąć. – Wielkie dzięki, Sean. – Właśnie usłyszałem, że dziewczyna, o której marzyłeś przez osiem lat, eteryczna istota, która mogłaby chodzić po wodzie, mieszka u  ciebie, bo odeszła od męża przemocowca. Na dodatek możliwe, że masz z  nią dziecko. Daj mi trochę czasu na przetrawienie tych rewelacji. Wzdycham ciężko i spoglądam w sufit. Co za bajzel. – Nie wiem, co robić. – Z czym? – Z Ellie. Nie myślę trzeźwo. Patrzę na nią i  serce mi szaleje. Myślę o niej i walczę ze sobą, żeby jej nie szukać. To śmieszne. A z drugiej strony chcę więcej. Próbowałem zaprzeczać tym narastającym uczuciom. Ellie nie jest gotowa nawet na myśl o  budowaniu czegoś ze mną. Czekałem na nią tak długo, że nasze rozejście z  powodu moich nacisków jest ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał. Marzę o  tym, żeby mnie zapragnęła. Nie chcę, żeby to nastąpiło z powodu jej byłego. – Powiedz, że nie… – Co? Sean waha się, co do niego niepodobne. – Nie zrobiłeś niczego… z nią… po pobiciu przez męża? Gdyby stał tu przede mną, skopałbym mu tyłek. – Jeśli pytasz, czy znowu spałem z Ellie, to odpowiedź brzmi „nie”. Nie jestem samolubnym draniem, który wykorzysta kobietę przechodzącą piekło. – Nie to miałem na myśli. Zbastuj, braciszku. Mówię tylko, że sytuacja jest dziwna, a ja też wiem, jak to jest czuć coś, nawet jeśli to niewłaściwe.

Sean kocha się od dwunastu lat w  swojej najlepszej przyjaciółce. Problem polega na tym, że ona kocha innego. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że ona mieszka tutaj i on nie musi jej widywać. – Nie mówiłem, że nie ma uczuć. – Domyślam się. I jest dziecko. Tak, jest jeszcze Hadley. – Jeśli jest moja… – Musisz się dowiedzieć. Wypuszczam powietrze z płuc i wstaję. – Istnieje prawdopodobieństwo, że nie jest. – Okay, ale może być twoja. Mówiłeś, że ma oczy Arrowoodów, tak? – Nawet Sydney to zauważyła – mówię. Sean wybucha śmiechem. – Sydney… Declana? – We własnej osobie. – Jakim cudem radzisz sobie z  tym wszystkim, Connor? Jesteś w  Sugarloaf i  jakby tego było mało, masz na głowie tę dziewczynę, prawdopodobną córkę i Sydney. Zaraz mi powiesz, że Devney i jej chłopak przychodzą na kolację. – To twój problem, bracie. – Uśmiecham się krzywo. – Hm, każdy ma problem, z którym się zmaga, nie? – Niektórzy mają więcej niż inni. Nie bardzo umiem opisać własne uczucia. Przede wszystkim chcę wiedzieć, czy Hadley jest moja, ale kiedy poznam prawdę, może zdarzyć się bardzo wiele. W tej chwili nie jestem jej ojcem. Nie muszę jej ojcować. Wystarczy mi radość ze wspólnie spędzanego czasu. Są jeszcze uczucia, jakie żywię dla Ellie. Niewytłumaczalne. Kocham ją. Wiem to. Wiem też, że to ostatnia rzecz, jaką chciałaby teraz usłyszeć. Nie musi usłyszeć, że jest jedyną kobietą, jakiej pragnę, i że będę czekać całą wieczność, jeśli tyle potrwa zdobycie jej.

Dojście do siebie po strasznych przejściach może zająć jej całą wieczność. Ale jeśli okaże się, że Hadley to moja córka, nie jestem pewien, czy dam radę czekać. Będę chciał, żeby obie stały się moje. – Mam wrażenie, że ten drań o  wszystkim wiedział… –  przyznaję, dzieląc się z Seanem wątpliwościami, które nie dają mi spokoju. – Tata? Ojciec był draniem, ale ten bzdurny warunek w  testamencie nie jest w jego stylu. Dlaczego mu zależało na naszej obecności w Sugarloaf? Jakie, do licha, to miało znaczenie, czy zachowamy farmę przez dwa lata, czy nie? Chyba że coś podejrzewał. Musiał istnieć powód, dla którego chciał powrotu nas wszystkich, i wcale nie chodziło o jakieś nostalgiczne bzdety. – Niby po co chciałby, żebyśmy wrócili? Sean milczy przez chwilę, w końcu prycha. – Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. – Declan ma niezałatwione sprawy z  Syd. Ty kochasz Devney i  nigdy nie miałeś jaj, żeby jej to wyznać. Ja mogę mieć córkę, a  licho wie, co wyskoczy z Jacobem. – Nie kocham Devney. – Sean stara się brzmieć przekonująco. – Jasne. – Ona wychodzi za mąż. – Nie wychodziłaby za tego idiotę, gdyby miała chociaż cień nadziei, że może mieć ciebie. Obaj to wiemy. Głos Seana jest cichy i pełen frustracji. – Złożyliśmy sobie przysięgę. Owszem, złożyliśmy przysięgę, ale byliśmy wtedy dziećmi. Sytuacja uległa zmianie. – Jeśli potwierdzi się, że mam dziecko, przysięga straci ważność. To kolejna rzecz, która nie daje mi spokoju. Słowo dane braciom jest dla mnie wszystkim, ale zniosę ich gniew, jeśli to oznacza, że mogę ją mieć.

20

Jest późno, nie mogę spać. Przewracam się z  boku na bok w  wielkim pustym łóżku, przytłoczona nawałem myśli. Leżę w starym pokoju jednego z braci Connora, a on jest tuż za ścianą. Przez ostatnie trzy tygodnie nasza trójka wypracowała osobliwą rutynę. Codziennie zabieram Hadley do naszego domu, wykonuję jakąś prostą pracę i staram się spędzić tam odrobinę więcej czasu niż poprzedniego dnia. Dzisiaj Hadley przeżyła to bardziej niż zwykle. Była nerwowa i  ciągle rozglądała się na boki. Kiedy książka wypadła mi z  torby, robiąc dużo huku, Hadley wybiegła z domu. Nie wiem, jak wrócimy tam na stałe, skoro ona tak bardzo się boi. Właściwie nie spieszy mi się z powrotem. Connor jest miły i troskliwy. Ciągle robi coś z Hadley i dba o mój komfort. Jest jeszcze to, jak na mnie patrzy, żar i pragnienie w jego oczach, co wprawia mnie za każdym razem w  drżenie. Zupełnie jak tamtej nocy jest między nami chemia, która nie osłabła. Teraz śpi za ścianą. Zastanawiam się, jak by to było każdego wieczora otwierać jego drzwi zamiast swoich? To myśl, z którą nie powinnam igrać. Wzdycham i  wstaję z  łóżka, narzucam bluzę z  odkrytymi ramionami i  idę do kuchni. Może kilka minut wędrówki po domu pomoże mi się uspokoić i ułatwi zaśnięcie.

Podchodzę do lodówki, wyjmuję mleko i nalewam je do szklanki. Stoję z dłońmi wspartymi na blacie i dumam nad swoim życiem. Kiedy się odwracam, omal nie wypuszczam mleka na widok czyjejś sylwetki w  drzwiach. Zdjęta przerażeniem nie mogę złapać oddechu. Otwieram usta do krzyku, ale powstrzymuje mnie głos. – To ja – mówi Connor szybko, wznosząc ręce. – Nic ci nie grozi. – Jezu, omal nie dostałam zawału. Myślałam, że to Kevin obserwuje mnie i  czeka na stosowny moment, gotów zawlec mnie do domu i dokończyć dzieła. Może Hadley nie jest jedyna, która jeszcze nie doszła do siebie. – Przepraszam, usłyszałem jakieś odgłosy i  chciałem sprawdzić, co się dzieje. – Connor wchodzi do środka. Serce wali mi jak oszalałe, ściskam kurczowo dzbanek z  mlekiem, usiłując złapać oddech. – Chciało mi się pić. Myślałam, że jestem cicho. Podchodzi do mnie powoli, staje przede mną i  delikatnie wyjmuje mi z rąk mleko. – Słyszę wszystko. To efekt służby wojskowej i  nawyku czujnego snu. Nie chciałem cię przestraszyć. Chciałabym mu powiedzieć, że mnie nie przestraszył, ale na wiele sposobów Connor budzi moje obawy. To o  nim myślę za dnia. To z  nim moja córka chce spędzać czas. I jeśli mam być szczera wobec samej siebie, ja też chcę z nim być. Nigdy nie czułam z  nikim takiej więzi jak z  nim. Zupełnie jakby czas spędzony osobno zbliżył nas do siebie. Kompletne wariactwo. Czy dwoje ludzi może należeć do siebie, nawet nie będąc razem? Czy można kogoś kochać, nawet go nie znając? Zawsze wierzyłam w pokrewieństwo dusz. Stojąc teraz przed nim, nie mogę zaprzeczyć, że to coś więcej. – Nie mogłam spać – mówię, zamiast odpowiedzieć na jego deklarację. – Dlaczego?

Ponieważ leżałam w  łóżku, rozmyślałam o  tobie i  zastanawiałam się, czemu nie mogę stąd odejść. – Z natłoku myśli. Myślałam o  nim, ale o  Kevinie także. Dzisiaj otrzymałam informację o terminie rozprawy i ciągle chodzi mi to po głowie. Nie jestem gotowa na ponowne opowiadanie o  tym, co zaszło. W  końcu osiągnęłam stan, w którym nie żyję już tymi wspomnieniami na co dzień, dlatego przytłacza mnie perspektywa przywoływania tamtych emocji przed sądem. Nie dlatego, że nie chcę widzieć Kevina idącego do więzienia za swoje czyny. Po prostu nie chcę wracać do stanu emocjonalnego z  dni po jego aresztowaniu. – Z powodu ustalonej daty? Daty? Daty czego? Gorączkowo szukam w pamięci momentu, w którym się z nim umówiłam. – Jakiej daty? – Rozprawy. Mentalnie pukam się palcem w  czoło. Oczywiście, że Connor ma na myśli tę przeklętą rozprawę, a  nie nas. Przecież nie chodzimy ze sobą, raczej unikamy przyznania, że coś do siebie czujemy. Jestem idealnym przykładem paranoiczki. – Oczywiście, wiem, o co ci chodziło. Jest późno, padam z nóg, ale data rozprawy jest w  porządku. To znaczy dobrze, że już ją znamy i  że to dopiero za pięć miesięcy. Wierzę, że przyniesie rozwiązanie i… Twoje usta są tak blisko. Czuję ciepło twojego ciała, gdy stoisz tak blisko. Wciągam w nozdrza woń wody kolońskiej Connora. – Ellie? – Co? –  Nie spuszczam wzroku z  jego warg i  chłonę sposób, w  jaki poruszają się przy wymawianiu mojego imienia. Powoli podnoszę na niego wzrok. Widzę w  jego oczach pragnienie. Z  moich pewnie można wyczytać to samo. Pragnę go tak, że robi mi się słabo. Nie wiem, czy z  powodu ciemności rozpraszanych tylko srebrzystą

poświatą księżyca, czy dlatego, że tak oszałamiająco pachnie. A  może dlatego, że czuję się samotna, kiedy jestem z dala od niego. – Connor? – Jego imię brzmi niczym szept na wietrze. – Tak? Serce mi wali, gdy biję się z myślami, mając ochotę coś zrobić i będąc niepewna, czy mogę. Każda sekunda wydaje się wiecznością, aż w  końcu przestaję myśleć. Tyle myślałam i nigdy nie wyszło mi to na dobre. Chcę działać. Chcę być. Chcę żyć. Skracam dystans między nami, nie dając Connorowi czasu na reakcję, i  dotykam wargami jego warg. Oddaje mi pocałunek niemal natychmiast. Obejmuje mnie w  talii i  przyciąga do siebie. Nasze usta poruszają się powoli i delikatnie, ale od temperatury tego pocałunku topię się w środku jak wosk. Przesuwam kciuk po policzku pokrytym kilkudniowym zarostem. Ten dotyk przyprawia mnie o  gęsią skórkę. Connor wydaje z  siebie cichy pomruk, który przyjmuję, pozwalając mu pogłębić pocałunek. Chociaż to ja zaczęłam, Connor przejmuje inicjatywę. Oplata mnie mocniej silnymi ramionami, odchyla nieco i  penetruje językiem wnętrze moich ust. Wspomnienia, przy których trwałam, ponieważ całowanie Connora w  niczym doznań. Mam wrażenie, że dotąd żyłam i  nagle weszłam w  strefę pełnych barw, wręcz oślepiająca.

zbladły bardziej, niż sądziłam, nie przypomina zapamiętanych w  czarno-białej rzeczywistości w  której jaskrawość życia jest

Czuję, jakby to był sen, a  ja za chwilę obudzę się z  niego w  swoim łóżku. Jeśli to naprawę sen, to niech trwa wiecznie. Powoli przesuwam dłonie ku jego szyi, a  jego wargi wędrują wzdłuż mojego podbródka. – Boże, Ellie. – Głos Connora jest głęboki i przesycony pożądaniem. – Pocałuj mnie.

Odsuwa się i patrzy na mnie, jakby nagle uświadomił sobie, kim jest i co robimy. – To sen? Wiem, co czuje. – Nie, jestem prawdziwa. Jesteśmy prawdziwi. Muska nosem czubek mojego nosa, a  ja pławię się w  niskich tonach podniecenia, jakie z siebie wydaje. – Nie chcę cię naciskać. Mogę poczekać. Poczekam. Poczekam na ciebie całą wieczność, jeśli będzie trzeba. Doceniam tę deklarację bardziej, niż może sobie wyobrazić. Ujmuje moją twarz w dłonie i odchyla mi głowę, by spojrzeć na mnie z bliska. – Nie chcę, żebyś czekał z pocałunkiem. Zamyka oczy i  powoli mnie całuje. Miękkimi ustami delikatnie dotyka moich warg, nasze oddechy mieszają się w  jeden. Kręci mi się w  głowie, brakuje mi tchu. Zupełnie jakbym uniosła się w powietrze i czekała, aż on przywiąże mnie z powrotem do świata. Wtulam się w  niego bardziej, nie mogąc się oprzeć tej sile, i  wtedy słyszę jedyny dźwięk, który jest w stanie mnie powstrzymać. – Mamusiu, jesteś tutaj? Odsuwam się od Connora tak gwałtownie, że omal tracę równowagę, i z szeroko otwartymi oczami wpatruję się w próg kuchni. – Cześć, skarbie. Co się stało? Nie możesz spać? Chcesz wody? – Connor! –  woła Hadley, ożywiając się na jego widok. –  Nie wiedziałam, że też tu jesteś! – Cześć, Mała. Hadley patrzy to na niego, to na mnie. – Dam ci coś do picia i  zaprowadzę do łóżka, dobrze? –  Może jeśli zdołam ją stąd wyprowadzić jak najszybciej, uniknę niewygodnych pytań. – Dlaczego stoicie po ciemku? To tyle w kwestii unikania niewygodnych pytań. Connor wybucha śmiechem i porywa ją na ręce.

– Bo lampy za jasno świecą. Wracajmy do łóżek, zanim słońce wstanie i wszyscy się roztopimy. Hadley chichocze. – My się nie topimy na słońcu. – Nie? – Nie! – woła Hadley rozbawiona. – Ludzie się nie roztapiają, Connor. – No proszę, czegoś mnie nauczyłaś. Mama zaraz przyniesie ci coś do picia, a  ja ułożę cię do snu. –  Connor odwraca się, puszcza do mnie oko i wychodzi. Stoję oszołomiona i  dotykam warg opuszkami palców, wspominając nasz pocałunek i pragnąc, by Connor mnie też ułożył do snu. Mam kłopot.

Biuro Nate’a wygląda dokładnie tak, jak je sobie wyobrażałam. Jest kompletnym przeciwieństwem biura Sydney. U  niej biel i  szare meble podkreślają nowoczesny wystrój pozbawiony różnych tradycyjnych akcentów tak charakterystycznych dla kancelarii prawniczych. Ta czysta przestrzeń zaprasza do środka, działa kojąco i zachęca klientów Sydney do otwartości. Natomiast w  biurze Nate’a wszystko krzyczy: „Spójrz na mnie!”. Jego biurko zajmuje jedną trzecią pokoju. Z  tyłu stoją regały z  książkami. Nate ma ogromny fotel klubowy obity ciemną skórą. Na ścianach wiszą wyłącznie jego dyplomy i kilka fotografii, na których pozuje z burmistrzem i innymi przedstawicielami władz hrabstwa. – Masz jakieś pytania? – Nate odwraca się w moją stronę. Sydney stuka palcem w pióro, po czym spogląda na Nate’a. – Jakie środki bezpieczeństwa przewidujecie dla Hadley po odczytaniu wyroku? Nate kręci głową i  patrzy na nią spod zmrużonych powiek, jakby powiedziała coś zabawnego.

– Serio, Syd? – Nie Syduj mi tu. Jeśli sąd go uniewinni albo zwolni do czasu zasądzenia kary, wierzysz, że zostawi je w spokoju? Mam wrażenie, że kamień, który utkwił mi w żołądku, przewraca się na drugą stronę, wywołując nową falę niepokoju. Żałuję, że nie ma przy mnie Connora, ale ponieważ on jest też świadkiem, zgodnie z prawem nie wolno mu rozmawiać z oskarżycielem w tym samym czasie co mnie. A  przecież i  tak moglibyśmy ustalić zeznania i  strategię, ponieważ mieszkamy pod jednym dachem. Nate wierci się w fotelu i spuszcza wzrok. – Tego nie wiem. Może trzeba wysłać do szkoły zastępcę szeryfa. – Będę wdzięczna –  mówię z  delikatnym uśmiechem. –  Wiem, że to trudne dla wszystkich. To małe miasto, wszyscy się znają. – To nie ma znaczenia –  przerywa mi Sydney. –  Nieważne, czy znam jego, ciebie, innych. To, co widziałam tamtej nocy, Ellie… cóż, chcę sprawić, by nigdy więcej cię to nie spotkało. Czuję lodowaty dreszcz. Poruszam dłońmi w górę i w dół, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia. Ja też nie chcę nigdy więcej przez to przechodzić. Jeśli Kevin nie zostanie uznany za winnego, stracę poczucie bezpieczeństwa, do jakiego zaczęłam się już przyzwyczajać. Poza tym powiedziano mi, że czas spędzony przez Kevina w  areszcie sąd może mu zaliczyć na poczet odsiadki. Kevin nie ma na koncie wcześniejszych aresztowań i nie jest uznany za groźnego. Fakt, że w ogóle został zatrzymany w  areszcie, zdaje się nieodmiennie zadziwiać Nate’a i Sydney. – Nikt nie ma na to wpływu, Syd. Najbardziej boję się przesłuchania –  przyznaję. Nate prostuje się w fotelu. – Czego się obawiasz? Łatwiej byłoby mi odpowiedzieć na pytanie, czego się nie obawiam. Ten proces to nie bułka z  masłem. Nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Oczywiście omawiali rozmaite scenariusze, ale przecież nie da się

wszystkiego przewidzieć. Jeśli Kevin zostanie zwolniony, nie odpuści. Nie mam wątpliwości. Zrujnowałam mu życie, więc będę musiała za to zapłacić. Nie padnie mi do stóp i  nie będzie błagał o  wybaczenie. Dostanie papiery rozwodowe. Nie mieszkam w  jego ukochanym domu i  nie dbam o  porządek. Nie mówiąc już o  pilnowaniu farmy. O  ile mi wiadomo, pracownicy kradną krowy, ale mam to gdzieś. Zależy mi tylko na bezpieczeństwie moim i  Hadley. Dlatego się obawiam. – Wszystkiego. Co, jeśli nie uwierzą dowodom? Nate i Sydney wymieniają spojrzenia, potem odzywa się Nate. – Nie mam wpływu na to, jak potoczą się sprawy, chociaż Bóg mi świadkiem, że bardzo bym chciał. Co mogę zrobić, to przedstawić twoją sytuację najlepiej, jak umiem. Dlatego czeka nas wiele takich rozmów i wiele prób. Mamy cztery miesiące, żeby się dobrze przygotować. – Co nie zmienia faktu, że mogą mi nie uwierzyć. Sydney wchodzi mi w słowo i bierze mnie za rękę. – Twoja historia nie ulegnie zmianie w zależności od zakończenia. Nie pozostaje nam nic innego, jak powiedzieć prawdę, Ellie. Jesteś silną, piękną kobietą, która przeżyła piekło. Zrobiłaś dla Hadley, co mogłaś. Pokazałaś jej, co znaczą siła i  odwaga. Wyrok, jakikolwiek będzie, tego nie zmieni. Mamy kilka miesięcy na przygotowanie się do rozprawy, więc jeśli on zostanie oczyszczony z zarzutów, my będziemy mieć już plan, jak zapewnić wam bezpieczeństwo. Łza spływa mi po policzku. Słowa Sydney są dla mnie wszystkim. Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek w nie uwierzę. Bardzo długo sądziłam, że moja prawda się nie liczy. Uważałam, że jestem słaba i głupia. Bez względu na to, co mówili o  mnie inni, ja myślałam, że na to wszystko sobie zasłużyłam. Wiedziałam, że nie powinnam za niego wychodzić. Przecież spałam z  innym w  przeddzień swojego ślubu, ponieważ jakaś cząstka mnie szukała ratunku. Byłam za słaba, by go przyjąć. Wstałam, ubrałam się i wyszłam, nie dając szansy sobie i Connorowi.

A teraz… Opuszkami palców ocieram płynące łzy. – Bardzo się boję. – Wiem, ale jesteś dzielna. – Tu chodzi o  coś więcej… przez lata tak mnie zmanipulował, że robiłam wszystko, czego chciał. Czuję się głupia i bezradna, jakby ta chora gra trwała nadal. A jeśli go zwolnią? Co wtedy? W oczach Sydney widzę niepokój, który zastępuje determinacja. – Wtedy będziemy przy tobie, by zapewnić wam bezpieczeństwo. Nie musisz się bać, bo Connor zabije każdego, kto spróbuje skrzywdzić ciebie albo Hadley. Patrzę na nią, strach ściska mi gardło tak, że z trudem oddycham. – Właśnie tego się boję. Zrujnowania komuś życia z powodu bałaganu, jaki sama sobie narobiłam.

21

Idę po trawie. Źdźbła

pokryte rosą muskają mi kostki. Każdy krok przybliża mnie do celu. Obudziłam się dziś wcześnie, a ponieważ Connor i  Hadley już pracowali w  stodole, uznałam, że najwyższy czas uzyskać potrzebną radę od tych, których kochałam najbardziej. Nie byłam tu od lat. W tym czasie starałam się poskładać swoje złamane życie najlepiej, jak potrafiłam. Z upływem dni i lat, w miarę jak mój świat komplikował się bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczałam, jedna rzecz pozostawała niezmienna. Kocham ich i wiem, że oni kochali mnie. Trzymam w  dłoni bukiecik stokrotek, które zebrałam po drodze. Im bliżej jestem, tym bardziej drży mi ręka. Owiewa mnie czyste poranne powietrze, niosące woń traw i pasących się krów. Przenoszę się pamięcią do tamtego dnia sprzed ośmiu lat, kiedy ich pochowałam. Stałam wtedy sama, pogrążona w  rozpaczy, i  czułam, że nic już nie będzie takie samo. I  nie było. Noc ich śmierci na zawsze zmieniła moje życie. Tamten człowiek odebrał mi rodzinę i przyszłość. Teraz zamierzam to odzyskać. Jeszcze kilka kroków i  zobaczę płyty, na których wyryto ich imiona i nazwisko. Małe i proste, znaczą miejsce spoczynku ludzi, którzy byli mi najdrożsi na świecie.

Zatrzymuję się. Serce mi łomocze, gdy spoglądam w dół. Trawa wyrosła na tyle wysoko, że ledwo widać nazwiska, ale na wierzchu leży bukiet zaschniętych kwiatów. – Cześć, mamo – mówię i kucam, by wyrwać źdźbła i odsłonić to, co nie powinno być zapomniane. – Wiem, że minęło sporo czasu i… cóż, wiele się wydarzyło. Mam nadzieję, że patrzysz na mnie z  góry i  wiesz, że jesteś babcią cudownej dziewczynki. Ma na imię Hadley, ponieważ… – Urywam, wodząc palcem po literach składających się na imię i  nazwisko mamy: Hadley Joanne Cody. –  Sama się domyślasz dlaczego. Potrzebowałam twojej obecności przy sobie. Ona przypomina mi ciebie. Jest bystra, zabawna, ma wielki uśmiech. Tata też by ją pokochał. Jest ciekawska i  zdolna jak on. Pokochalibyście ją oboje. Nie wiem tylko, czy bylibyście dumni ze mnie– przyznaję. – Odeszłam od wszystkiego, czego nauczyliście mnie o rodzinie i szacunku. Pewnie dlatego tak długo tu nie przychodziłam. Bałam się, że uznacie mnie za głupią. Złamałam sobie serce na własne życzenie i nie byłam w stanie tu przyjść, ale byłam głupia, mamo. Ty byś mnie nie oceniała. Ty byś mi pomogła. Moja mama była najlepszą osobą pod słońcem. Kochała z  intensywnością niemającą sobie równych. Próbowałam być taka dla Hadley. Kochać ją tak, jakby to był ostatni dzień mojego życia. Wiele razy bałam się, że naprawdę okaże się ostatni, i miałam nadzieję, że siła mojej miłości pomoże jej przetrwać. Taka była miłość mojej mamy. A ja nawet nie dorastałam jej do pięt. – Wybacz, mamo. Wybacz, że nie byłam taka silna jak ty. –  Przenoszę wzrok na nagrobek taty. – Wybacz, że nie znalazłam takiego mężczyznę jak ty, tato. Łzy cisną mi się do oczu. – Przepraszam, że się bałam i chciałam wierzyć, że mogę kogoś zmienić. Przepraszam, że pozwoliłam, aby człowiek, który mi was odebrał, uniknął kary. Nie wiem, kto prowadził tamten wóz, ale wiedzcie, że nigdy nie zapomniałam.

Przez chwilę była nadzieja. Potem policjanci powiedzieli, że nie mają żadnych informacji ani zgłoszeń o  pojeździe z  uszkodzeniami pasującymi do tego wypadku, i sprawę zamknięto. Wtedy moje serce umarło. – Tyle mam wam do powiedzenia. – Głos mi drży. – To właściwie moja spowiedź przed wami. Nauczyliście mnie innego postępowania. Wyszłam za Kevina, chociaż mówiłam wam, że sobie tego nie wyobrażam. Myślałam, że okaże się takim człowiekiem, jakim chcieliście go widzieć, ale pomyliłam się. Chyba już w college’u wiedziałam, że nosi w sobie coś mrocznego. Teraz… teraz zmieniam swoje życie. Z  tych zmian bylibyście dumni. Usiłuję sobie wyobrazić, co bym powiedziała, gdyby Hadley była w  mojej sytuacji. Wiem, że mama położyłaby dłoń na mojej dłoni i  uścisnęła ją mocno. Powiedziałaby, że jestem mądra i  wiem, co robić: zebrać się w sobie i zacząć działać od razu. – Złożyłam pozew o  rozwód po tym, jak Kevin… –  Głos mi drży pod wpływem nowej fali łez. –  Pobił mnie. Zabiłby mnie, gdyby nie Connor. Mówiłam wam o nim ostatnim razem, kiedy tu byłam, ale wtedy nie znałam jego imienia. Na pewno pomyśleliście, że wyjdę za niego, bo ciągle o nim mówiłam. Istnieje prawdopodobieństwo, że jest ojcem Hadley, a to zupełnie inna historia. Kiedy tamtej nocy zostawiłam Connora, przyszłam na cmentarz. Obnażyłam przed rodzicami duszę, wiedząc, że nikomu innemu się nie przyznam, co czuję. Z  jednej strony byłam zawstydzona, z  drugiej pełna nadziei. Opowiedziałam im, jak trzymał mnie w ramionach, jak o mnie dbał i że odtąd wszystko będzie dobrze. – On wrócił i nie wiem, czy to coś znaczy, ale ciągle o nim myślę. Chcę być przy nim. Śnię o nim na jawie i nie mogę spać w nocy, marząc o jego pocałunkach. Boję się, że jest za wcześnie na takie uczucia. –  Dotykam chłodnego metalu i zastanawiam się, czy oszalałam. Connor i ja nie znamy się długo, a mam wrażenie, że nikt inny nie zna mnie lepiej. Jest cierpliwy, troskliwy i dobry. Wiem, że mnie pragnie. Widzę to w jego oczach, ale on walczy z tym pragnieniem. Oboje z nim walczymy.

– Zależy mi na nim, mamo. Troszczy się o mnie, ale co, jeśli mylę się co do niego? Co, jeśli nie będzie nas chciał, bo Hadley nie jest jego? Co, jeśli Hadley jest jego, on będzie chciał mieć rodzinę, ale ja jestem zbyt zdruzgotana? Za dużo tego wszystkiego. Boję się. Boże, boję się, że popełnię te same błędy, ale… nie wiem, jak długo jeszcze zdołam mu się oprzeć. I  to przeraża mnie najbardziej. Gdybyś była przy mnie i powiedziała mi, co robić, mamo.

– Unikasz mnie? – Niski głos Connora wyrywa mnie z zamyślenia. Zapatrzona w  księżyc, podskakuję przestraszona. Czekam, aż serce odzyska normalny rytm, i kręcę głową. – Nie bardziej niż ty mnie. Hadley poszła spać dwie godziny temu, ja siedziałam nad papierami, a  Connor pracował w  obejściu. Od wczorajszego nocnego pocałunku krążyliśmy wokół siebie jak planety po ustalonych orbitach, które nie mogą na siebie wpaść. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie było okazji. Liczyłam, że wieczorem znajdzie mnie tutaj i  wreszcie spróbujemy ustalić, co się dzieje między nami. – I tu się mylisz. Niczego takiego nie robię, mój Aniele. Po prostu pracuję. Muszę w  końcu naprawić tę cholerną stodołę, żeby przenieść krowy, a twój pracownik mówił, że trzeba to zrobić do końca tygodnia. Wiatr szarpie mi włosy. Szczelnie otulam się kocem. Niedługo spadnie śnieg. Przeniesienie bydła na bliższe pastwisko ma sens. – Jak to się stało, że wychowałeś się na farmie mlecznej i  nie masz pojęcia o jej prowadzeniu? Connor wzrusza ramionami z hardością, którą tak u niego lubię. – Nigdy nie miałem zamiaru ani mieszkać na farmie, ani jej prowadzić, więc puszczałem wszystkie informacje mimo uszu. Ten argument ma sens. – Opowiesz mi o swoim dzieciństwie?

– Nie ma o czym. Przechylam głowę. Nie wierzę w to. – Dorastałeś tu z trzema starszymi braćmi. Musi być coś, o czym możesz mi opowiedzieć. Przysuwa się, zapatrzony w pola przed nami. – Widzisz tamto drzewo? – pyta. – Tak. – Tam brat wmówił mi, że jestem potomkiem Supermana i mam latanie we krwi. Powiedział też, że on ma fiolkę kryptonitu i jeśli ja nie skorzystam z daru latania, to umrę. Parskam śmiechem i zaraz zasłaniam usta kocem. – I co? Poleciałeś? Connor robi naburmuszoną minę. – Nie. Na dodatek złamałem nos i dwa żebra. Ale… – tu uśmiecha się szeroko – lanie, jakie dostał Sean, było tego warte. Przysięgam, że nie mógł siadać przez trzy dni. – Chłopcy – konstatuję z rozbawieniem. – Nic nie wiesz. Byliśmy miasteczkowymi zawadiakami. Mama chodziła po ludziach, przepraszała za nas i zarzekała się, że nie tak nas wychowała. Ale czterech chłopaków z mnóstwem czasu i bogatą wyobraźnią stanowiło mieszankę wybuchową, której nie była w stanie okiełznać. Uwielbiam słuchać takich historii z jego życia. – Żałowałam, że nie mam rodzeństwa. – A ja żałowałem, że mam. – Czułbyś się bardzo samotny na takiej wielkiej farmie bez kogoś, z kim mógłbyś pakować się w kłopoty. Connor przekrzywia głowę. – Może masz rację. Po wyjeździe moich braci było mi ciężko. Tkwiłem tu sam i  nienawidziłem tego miejsca. Chociaż gdyby mama żyła, może byłoby inaczej. – Jak umarła? – pytam i natychmiast żałuję, że nie ugryzłam się w język.

Pamiętam ból w oczach Connora, kiedy mówił o swojej mamie. I znam swój ból, kiedy myślę o mojej. Trudno pogodzić się ze stratą rodzica. Dali nam życie, ukształtowali nas, a kiedy odchodzą, człowiek ma wrażenie, że odebrano mu cząstkę jego istnienia. Ja w jednej chwili straciłam oboje. Bez pożegnania, bez szansy powiedzenia potrzebnych nam słów. Nie dane mi było symboliczne zamknięcie. Mam nadzieję, że Connor dostał taką szansę, bez względu na to, jakie to trudne przeżycie. – Rak. Szybki i bardzo złośliwy. Usłyszeliśmy diagnozę i wydaje mi się, jakbym nie zdążył mrugnąć, a  ona już odeszła. Moi bracia i  ja byliśmy… potwornie zdruzgotani, ale nasz ojciec… uhm… – Głos Connora jest cichy i  pełen bólu. –  Pochowaliśmy go razem z  nią tamtego dnia, tyle że jego ciało nie zostało złożone w  grobie. Od tamtej pory przestał być sobą, a życie, jakie znaliśmy, skończyło się raz na zawsze. Biorę go za rękę. – Nie wiem, czy można wrócić do życia sprzed tragedii. Ktoś albo coś je demoluje, a my dryfujemy. Wpatruje się we mnie tak intensywnie, że czuję ściskanie w żołądku. – Ciągle dryfujesz, Ellie? Potrząsam głową. – Nie, chyba już nie. – Dlaczego? – Bo mi nie pozwalasz. Unosi dłoń i dotyka mojego policzka. – Pozwolisz mi znowu się pocałować? – pyta. Tęskniłam za tym, a  jednocześnie chciałam tego uniknąć. Jestem rozdarta między pragnieniem a obawą. Chcę znowu go pocałować, poczuć jego wargi na moich i poddać się urokowi chwili. Obawiam się jednak, że jeśli rozbudzę w sobie nadzieję na coś więcej i stracę Connora, to załamię się jeszcze bardziej. Tyle że moja determinacja słabnie. Opór jest daremny. Przekonując się, że chcę odmówić, okłamuję tylko samą siebie. Niczego bardziej nie pragnę, niż być jego.

Odsuwam od siebie strach i  zadaję jedyne ważne pytanie, które pozostało. – Skrzywdzisz mnie, Connor? – Nigdy. Wierzę mu. – W takim razie pozwalam ci na pocałunek.

22

Odczekuję chwilę na wypadek, gdyby Ellie zmieniła zdanie. Pierwszy pocałunek był wszystkim, ale przed pójściem dalej powstrzymał mnie strach. Wygrała powściągliwość. Tym razem mogę się już nie powstrzymać. Ale spróbuję. Ona jest wszystkim, czego chcę i potrzebuję. I jest tutaj. Chcę wziąć ją w  ramiona i  całować, aż zapomni o  każdej złej rzeczy, która ją kiedykolwiek spotkała. Pragnę dać jej nowe wspomnienia wypełnione tym, co zawsze powinna mieć. Chcę tego i chcę tego z nią. Powoli unoszę drugą dłoń i  ujmuję jej twarz. Siniaki, które ją jeszcze niedawno pokrywały, zniknęły, pozostały tylko zjawiskowe niebieskie oczy, w których nie ma już cienia strachu. Z każdym dniem Ellie zdrowieje coraz bardziej, a  ja każdego dnia mam nadzieję, że pokazuję jej prawdziwego siebie. Nie skrzywdzę jej. Nigdy nie wezmę tego, czego nie będzie chciała mi dać. Będę ją wielbił, bo jest moim aniołem. Nasze usta zbliżają się do siebie, każdy oddech dedykujemy tej chwili. Czuję ciepło jej ciała, gdy pochyla się w moją stronę. – Jesteś tak zachwycająca, jaką cię zapamiętałem… A nawet bardziej… – mówię tuż przed pocałunkiem.

Zaczynam powoli, od zetknięcia warg, nie chcę przestraszyć jej siłą swojego szaleńczego pragnienia. Kontroluję się, wykorzystując każdy aspekt wyszkolenia, jakie przeszedłem. Ona potrzebuje cierpliwości, a  to ostatnia rzecz, jaką w sobie mam, kiedy jestem tak blisko niej. Przesuwa ręce w  górę moich pleców. Koc opada jej z  ramion. Wtedy całuję ją, jak chciałem. Językiem stykam się z jej językiem, prześlizguję się po nim, a jej smak wystarczy, bym chciał teraz umrzeć. Jestem w niebie. Dlatego jest aniołem zesłanym na ziemię dla mnie. Wszystko w niej jest doskonałe. Wydaję z siebie przeciągły jęk. Nie potrafię przestać jej całować tak, jak o  tym marzyłem od dawna. Nasze języki poruszają się zgodnym rytmem, a ja chłonę ją każdą swoją cząstką. Ellie nie ma pojęcia, jak na mnie działa, i może lepiej, by tak zostało. Zaprząta moje myśli, zawładnęła marzeniami. Jeden jej uśmiech jest w stanie podpalić cały mój świat. Kompletnie odleciałem i nie wiem nawet, jak to się stało. W jednej chwili byłem w tym przeklętym znienawidzonym mieście otoczony duchami, a w następnej już nie chciałem opuścić domu, bo ona i Hadley są tutaj. Odrywa usta od moich warg i dotyka czołem mojego czoła. – Kiedy tak mnie całujesz, nie mogę myśleć. – Nie masz myśleć, masz czuć. Podnosi na mnie niebieskie oczy. Pokornieję, widząc jej bezbronność. – To zawsze przynosiło mi zgubę. Gdybym częściej używała mózgu, nie znalazłabym się w sytuacji, w jakiej jestem dzisiaj. Robi krok w  tył. Puszczam ją, chociaż nadal mam ochotę trzymać ją w  objęciach. Oboje mamy swoje demony, a  kiedy się budzą, wiem, jak trudno znowu je uciszyć. – Nie chcę decydować za ciebie – mówię. – Nie robisz tego – odpowiada. – Nie mogę popełnić tego samego błędu. Rzuciłam się w związek z chłopakiem, chociaż wiedziałam, że nie jest dla mnie. Pozwoliłam, żeby mnie krzywdził. Dałam mu się zawłaszczyć, a nie

powinnam. Stłamsił mnie, pozbawił zaufania, którego może już nie da się odbudować. Nigdy nie odzyskam pełni siebie. Może już na zawsze pozostanę kobietą z urazem psychicznym. Przybliżam się do niej, ale siłą woli powstrzymuję się przed dotknięciem jej. – Nieważne, czy pozostały w  tobie jakieś urazy, czy boisz się każdą komórką swojego ciała. Wierz mi, są we mnie miejsca tak pokręcone, że gdyby dało się je wyprostować, to byłby cud. Nie chodzi o doskonałość czy bycie całością. Chodzi o bycie sobą. Ellie odwraca wzrok i zakłada kosmyk włosów za ucho. – Mówisz takie rzeczy, a ja muszę bronić się przed upadkiem. – Jeśli upadniesz, złapię cię. – Co jeśli pociągnę cię za sobą? – Osłonię cię, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy. – A jeśli ty zrobisz sobie krzywdę? –  Ellie zniża głos do ledwo słyszalnego szeptu. – Dam sobie radę. –  Jeszcze parę centymetrów, wyciągam dłoń i  zakładam jej włosy za drugie ucho. –  Nie dam sobie rady ze świadomością, że sprawiam ból tobie albo Hadley. Chcę cię uszczęśliwić, Aniele, a nie doprowadzić do płaczu. Zaciska palce na moim nadgarstku, gdy przesuwam dłoń ku jej brodzie. Przynajmniej nie unika mojego dotyku. – Kompletnie się zapominam, kiedy mnie całujesz. Nie mogę sobie na to pozwolić. Dotykam wargami jej czoła, szukając słów, którymi mógłbym ją przekonać. Nie chcę, żeby się zapominała. Chcę tylko, by zapomniała o świecie dookoła. Chcę dać jej poczucie siły i wolności. Kiedy zbieram się, żeby otworzyć usta, Ellie unosi głowę i  zaczyna mówić. – Pragnę cię, Connor. Chyba zawsze cię pragnęłam. Zniknęłam tamtej nocy i nie możemy udawać, że tych ośmiu lat nie było. Chyba znam twoje

obawy. Jeśli okaże się, że Hadley jest twoja, nie będziesz mógł się wycofać, a ja się boję, że jeśli się nie cofniemy, nie dam rady pójść naprzód. Serce tłucze mi się w piersi jak szalone. – Nie ma znaczenia, czy jest moja, czy nie – mówię. – Dla mnie ma. I tego się obawiam. Jeśli okaże się, że to Kevin jest ojcem Hadley, czy Ellie ode mnie odejdzie? Będzie się bała, że Kevin zechce zabrać Hadley, i ucieknie? Nie wytrzyma i nie mówiąc nic nikomu, ucieknie z Hadley, by chronić ją i siebie? Tego nie zniosę. Chcę, żeby ta mała była nasza. Chcę, by tamta noc przyniosła cud, który żyje teraz między nami. Skoro to dla Ellie takie ważne, dam jej odpowiedź, jakiej oczekuje, bez względu na konsekwencje. – Tego potrzebujesz? – pytam. – Tak. – W takim razie… jutro zrobię test, jeśli to ma cię uszczęśliwić i  dać poczucie bezpieczeństwa. – Dobrze. Chcę wiedzieć, na czym stoję. – Dla ciebie wszystko, Ellie. Rzuca mi się na szyję, a ja łapię ją w objęcia. Chwilę później nakrywa moje wargi swoimi i wszystkie moje obawy ulatują. Może ma rację. Może nie uda nam się pójść dalej, jeśli nie skonfrontujemy się z  przeszłością. Boże, jeśli to prawda, to będę musiał rozpakować naprawdę wielki bagaż.

23

Jestem wykończona. Dzisiaj w pracy miałam urwanie głowy. Próbowałam wyjść ze strefy komfortu i  porozmawiać z  innymi nauczycielkami, ale z moimi marnymi umiejętnościami towarzyskimi nic mi nie wychodzi. Jeśli nie mają dzieci, nie potrafię wnieść do rozmowy niczego innego. Dzisiaj rozmawiały o zakupach. Próbowałam się przyłączyć. Naprawdę próbowałam. Znowu nic z  tego nie wyszło, więc udałam ból brzucha i schowałam się w klasie, żeby coś zjeść. – Connor? – wołam, wchodząc do domu. – Hadley? Odpowiada mi cisza. Może znowu majstrują przy traktorze. Wczoraj wieczorem Connor skończył naprawiać stodołę i oznajmił, że teraz kolej na sprzęt i urządzenia. Jest tyle pracy, że nie wiem, jakim cudem ma zrobić choćby połowę przed końcem sześciomiesięcznego zesłania na farmę. Dla ścisłości, zostało mniej niż pół roku. Minęły prawie dwa miesiące od pobicia. Czas płynie niepostrzeżenie. Co będzie, kiedy minie pół roku? Connor zostanie czy wyjedzie? Czy ja zostanę czy wyjadę, to zupełnie inna kwestia. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wzdycham, ponieważ w tej chwili nie jestem gotowa stawić czoła tym kwestiom. Biorę z  blatu pocztę, przerzucam koperty z  rachunkami, wyciągiem z konta i nieruchomieję na widok ostatniej koperty.

Wyniki testu DNA. Chwytam kopertę i  biegnę do pokoju. Nie mogę jej otworzyć sama. Jednocześnie nie mogę siedzieć tutaj i udawać, że koperty nie ma. Hadley jest moją córką, a w środku jest informacja, od której zależy całe jej życie. Co jeśli wynik okaże się sprzeczny z moimi nadziejami? Wiedziałam, że tak może być i  że to mnie na pewno zaboli. Przedtem myślałam, że spokojnie przyjmę każdą odpowiedź, ale… może się myliłam. Czy jestem gotowa na Connora jako ojca Hadley? Czy dam radę zaakceptować fakt, że to Kevin jest jej częścią i że nigdy się od niego nie uwolnimy? Stawka jest bardzo wysoka. Zamiast osunąć się w  otchłań rozpaczy, biorę się w  garść. Connor jest porządnym człowiekiem i nie będzie na mnie naciskał, tego jestem pewna. Może odczuwać taką chęć, ale nie zrobi nic, co zaszkodziłoby Hadley czy mnie. Powtarzam sobie, że bez względu na wynik testu wiem, co mam robić. Rozwiodę się i  zacznę żyć życiem, na jakie zasługuję. I  nie ma znaczenia, czy Connor będzie jego częścią, czy nie. Odkładam pieniądze, wykonuję pracę, którą kocham, mieszkam z  potencjalnym ojcem mojej córki, ponieważ mój dom tak ją przeraża, że nie wytrzymuje w nim dłużej niż dziesięć minut. Nareszcie czuję, że wszystko zaczyna się układać. Siadam na łóżku, spoglądam w sufit i wzdycham ciężko. Mam to. Teraz trzeba robić wszystko krok po kroku. Najpierw muszę znaleźć Hadley i Connora, odciągnąć go od niej i kazać mu otworzyć kopertę. Wtedy mogę zacząć wariować. Opuszczam rękę i zamiast kołdry czuję satynę. Co jest? Kiedy wstaję i  spoglądam na łóżko, widzę moją czarną satynową sukienkę, która wisiała w garderobie w moim domu. To jedyna ładna rzecz, jaką mam. Wkładałam ją tylko na szczególne okazje. Kevin nie chciał, żebym się ładnie ubierała, ponieważ przyciągałabym uwagę innych. – Co to jest? – pytam i sięgam po liścik. Ellie,

przyjdź o  ósmej wieczorem do baru, w  którym się spotkaliśmy. Hadley zostanie na noc z  Syd, wszystko z  nią dobrze. Należy nam się trochę czasu… we dwoje. Connor – Co ty kombinujesz, Connorze Arrowood? –  mówię głośno, przyciskając liścik do piersi. Bez względu na to, co planuje, zrobił coś, czego nikt dotąd nie zrobił. Postarał się.

Jestem kłębkiem nerwów, kiedy wysiadam z  czarnej limuzyny, która stała pod domem, gdy z niego wyszłam. Ten przejaw troskliwości zrobił na mnie wrażenie. Wygładzam sukienkę i  odgarniam włosy. Szykowałam się w  pośpiechu. Liścik znalazłam dopiero o  wpół do ósmej i  wiedziałam, że dotarcie do baru zajmie około dwudziestu minut. Mimo tempa i  tak spóźniam się kwadrans. Koperta z  wynikami testu DNA leży w torebce. Zastanawiam się, w którym momencie poruszyć ten temat. Przekraczam krawężnik i  cofam się w  czasie. Jest tak, jak to zapamiętałam. Bar jest stary, neon niekompletny i  zamiast świecącego napisu BAR widzę AR. W oknach wiszą stare okiennice, które rozpaczliwie potrzebują naprawy. W  tle rozbrzmiewa przyciszone country, które współbrzmi ze smutkiem gości baru. Ale w środku nie czeka mnie smutek. Tam jest Connor. Otwieram drzwi niecierpliwie i staję jak wryta. Connor jest jedyną osobą na sali. Nie ma innych klientów, nie ma nawet barmana. Obskurne wnętrze zostało sprzątnięte, w  powietrzu unosi się delikatna woń sosny i cytryny wyczuwalna wśród zapachu świec płonących w  różnych miejscach sali. Na środku parkietu stoi przykryty obrusem niewielki stół z  dwoma nakryciami i  bukietem róż w  wazonie. Connor

swobodnym gestem trzyma ramię na oparciu krzesła i  patrzy na mnie z uśmiechem. – Spóźniłaś się – mówi. Odwzajemniam ten uśmiech. – Nie otrzymałam odpowiedniego powiadomienia. Rusza w  moją stronę, nie za szybko i  nie za wolno. Ma pewny krok, jakby wiedział, że przyjadę, nawet jeśli zajmie mi to trochę czasu. – Pięknie wyglądasz. – Ty też. To znaczy przystojnie. Wyglądasz przystojnie – poprawiam się. Wszystkie dręczące mnie obawy znikają. Connor uwalnia mnie od nich samą swoją obecnością. – Chciałem, żebyśmy mieli prawdziwą randkę. – Widzę. Typowe. Zapraszasz dziewczynę i już, tak? Connor staje przede mną. – My nie jesteśmy typowi pod żadnym względem, Aniele. W tym jednym ma rację. Wędruje dłonią w  górę mojego ramieniu, pozostawiając ślad znaczony gęsią skórką. W  końcu dociera ku szyi i  przesuwa kciuk po krawędzi podbródka. – Tylko się nie zapomnij. –  Mówi cicho, ale jego głos brzmi jak ostrzeżenie. –  Zaraz cię pocałuję i  chcę, żeby jedno z  nas zachowało nad sobą kontrolę. Oddech mi przyspiesza. Nie nadążam za sensem jego słów. Kontrola? Pocałunek? Nie daje mi szansy na dalsze rozważania. Dotyka wargami moich warg. Najpierw całuje miękko, delikatnie, słodko, powolnym rytmem, od którego zginam palce stóp. Opieram ręce na jego ramionach. Potrzebuję oparcia, bo czuję, jakbym się roztapiała. Potem pocałunek nabiera intensywności i  nie wiem, na jakiej planecie wylądowałam. Czuję się lekka, jakbym unosiła się w  morzu pragnienia, w którym istnieje tylko on.

Muzyka cichnie, bar znika, jesteśmy tylko my dwoje. Nasze wargi poruszają się razem, ani gwałtowne, ani wygłodniałe, lecz eksplorujące. Jakby poza czasem. To magiczna chwila. Chcę, by trwała wiecznie. Uszy wypełnia mi łomot mojego serca. Rozchylam wargi, przyjmuję jego język, który łączy się z moim. Wydaję z siebie cichy jęk. Boże, takie pocałunki są przestępstwem. Connor przechyla mi głowę, bym dała mu lepszy dostęp do siebie. Ułatwiam mu to. Oddałabym wszystko, by ten pocałunek trwał. Wbijam palce w  jego ramiona, gdy wędruje wargami ku mojej szyi i zaczyna pokrywać ją pocałunkami. – Miałaś zachować trzeźwość umysłu – mruczy, nie odrywając warg od mojej skóry, a potem całuje mnie miękko w zagłębienie u nasady szyi. – Wiesz, co twoje pocałunki ze mną robią? Prostuje się z triumfalnym uśmieszkiem i arogancką miną na twarzy. – Tak. I bardzo mi się to podoba. Uśmiecham się i  robię krok w  tył na chwiejnych nogach, co potęguje jego wesołość. – Uważaj – mówi. – Ty też uważaj. Nie jesteś takim zimnym głazem, jakiego udajesz. Connor chichocze. Jego głęboki, gardłowy głos sprawia, że znowu chcę go pocałować. – Nigdy nie twierdziłem, że jestem. Kiedy chodzi o  ciebie, Ellie, nie mam żadnych zahamowań. – Myślę, że masz o wiele więcej, niż przyznajesz. Connor unosi brew. – Czyżby? – Mieszkam u  ciebie od dwóch miesięcy, a  ty nie zdobyłeś się na nic więcej prócz pocałunku. Po tych słowach natychmiast mam ochotę wymierzyć sobie siarczysty policzek. – Chciałaś czegoś więcej?

Tak. Nie. Nie wiem. – Nie powinnam i dlatego cieszę się, że niczego więcej nie próbowałeś. Oficjalnie nadal jestem mężatką i  z  tego powodu część mnie nie chce, żebyśmy posunęli się dalej. – Nie żebym uważała, że żaden Bóg w niebie nie zrozumiałby tego po tym, co przeszliśmy. Mimo to uważam tę chwilę za początek czegoś nowego. Chcę, by  mój związek z  Connorem nie był naznaczony niezamkniętymi sprawami z przeszłości. Osiem lat temu spędziliśmy razem noc, która nie powinna się zdarzyć. – Nie, tylko… – Chowam twarz w dłoniach. – Nie jestem w tym dobra, więc zapomnij, co powiedziałam. – Wyjaśnij mi to – prosi, gdy siadamy przy stole. – Chcę, żeby nasz następny raz odbył się, jak należy. Żadnych mężów, żadnych sekretów, żadnych wiszących nad nami spraw. Chcę, żebyśmy byli wtedy tylko my. Wyciąga do mnie rękę. Podaję mu dłoń. – Powiedziałem ci, że poczekam na ciebie całą wieczność, i  mówiłem serio. Czuję, jakbym przez tych osiem lat był na misji szkoleniowej. Próbuję się uśmiechnąć, ale jest mi głupio. – Przepraszam. – Za co przepraszasz? – Za to, że oznajmiam ci, że musimy zaczekać do sfinalizowania mojego rozwodu. – Powiedz: mogę cię całować? – Tak. – Obejmować? – Oczywiście. – Możemy chodzić na randki? – Mam nadzieję. Connor uśmiecha się szeroko. – Więc póki nie będziesz gotowa na nic więcej, będziemy to robić. Nie spieszy mi się.

– A co będzie, kiedy minie twoje pół roku na farmie? – pytam. – Wtedy zastanowimy się, co dalej. Nie wiem, dlaczego liczyłam na coś więcej. To nie fair, że oczekuję od niego obietnicy czegoś więcej, ale jestem wdzięczna, że nie składa takich obietnic. Connor mówi prawdę. Zawsze. Jest ze mną szczery. Wie, że nie znoszę gierek. – W porządku, wtedy się zastanowimy – powtarzam. – A dziś jesteśmy na naszej pierwszej oficjalnej randce. I  mam zamiar cię uwodzić. Odchylam się na krześle i wyciągam rękę. – W takim razie masz pole do popisu. Kolacja jest cudowna. Śmiejemy się, opowiadamy sobie więcej historii z  dzieciństwa i  rozmawiamy o  dobrych czasach. Oboje unikamy trudnych tematów i  cieszymy się swoim towarzystwem. Na przystawkę Connor zamówił w barze paluszki serowe podane na talerzach, które wziął z domu, daniem głównym były cheeseburgery, a  frytki dodatkiem na osobnym talerzu. To było urocze, przemyślane i absolutnie doskonałe. – Opowiedz mi o swoich rodzicach – mówi, gdy czekamy na deser. – Nie bardzo wiem, co mówić. Byli cudowni, absolutnie wspaniali. Zginęli tragicznie i ta zagadka do dzisiaj pozostaje nierozwiązana. – Zagadka? Kiwam głową. – Nie odnaleziono auta, które w  nich uderzyło, dlatego sprawa została umorzona. – Tak mi przykro. – Jego głos jest pełen współczucia. Pierwszy raz nie czuję ogromnego smutku. Dziwne, jak proces zdrowienia zachodzi bez naszej świadomości. Przedtem rozmowa o  nich byłaby dla mnie przygnębiająca, ale w tej chwili chcę pamiętać dobro, nie zło. Jestem zmęczona ciągłymi powrotami do czasu ich śmierci. – Bardzo długo tkwiłam w  bagnie i… sama nie wiem. Chyba zapomniałam, jak bardzo moi rodzice się kochali. Czasem aż wstyd mi było na to patrzeć. Tata zawsze ją całował. –  Parskam śmiechem. –  Kiedyś

weszłam do kuchni i zastałam ich na stojąco pod ścianą. Miałam szesnaście lat, świetnie wiedziałam, co robią. Connor się uśmiecha. – Dzięki Bogu, ja nigdy czegoś takiego nie widziałem. Dla mnie moja matka umarła jako wtórna dziewica. Ale z niego głupek. – Z tego, co mówiłeś o miłości swojego ojca do mamy, wnioskuję, że to nieprawda. Poza tym urodziła czterech synów w  ciągu pięciu lat. To mnóstwo seksu. Connor wykrzywia twarz. – Nie, to raz na każdego, a potem nigdy się już nie tknęli. – Tak byś chciał, gdybyśmy byli razem? – Przeciągam palcami po jego dłoni. Connor chrząka. – Nie. Kiedy już będziesz moja, Ellie, będziesz chciała więcej i więcej. – Czyżby? Nie żebym w to wątpiła. Pragnę go teraz. Dotykanie go i całowanie jest jak narkotyk, którego nie mogę odstawić. Nawet nie umiem sobie wyobrazić chwili, kiedy znowu będziemy się kochać. – Jak najbardziej. – Już się nie mogę doczekać tego wyzwania. Connor wstaje i obchodzi stół. – Mówią, że taniec jest jak seks, tyle że w ubraniu. – Naprawdę? – Tak. Zatańczysz ze mną? – Teraz? A muzyka? Uśmiecha się szeroko, wyciągając do mnie rękę. – Nie potrzebujemy muzyki. Podaję mu dłoń. Odchodzimy kawałek od stolika, który zajął prawie całą przestrzeń parkietu. Connor zatrzymuje się, a  ja wchodzę w  krąg jego

ramion. Zaczynamy się kołysać, zetknięci policzkami, spleceni ramionami. Miał rację. Nie potrzebujemy muzyki. Zamykam oczy i próbuję utrwalić ten moment w pamięci. Jesteśmy tutaj, w barze, w którym spotkaliśmy się osiem lat temu, tańczymy zupełnie jak wtedy. Czuję to wszystko: ciepło jego ciała, mocne mięśnie dające mi poczucie bezpieczeństwa, sposób, w jaki wpasowuję się w niego. Connor odsuwa się, by spojrzeć mi w oczy. – Mógłbym tak zostać z tobą na wieki. – Ja też. Naprawdę tak myślę. Z  nim świat jest bezpiecznym miejscem pełnym możliwości. – Powiedz, o czym myślisz – mówi Connor. Chcę wyznać mu wszystko, bo powinien wiedzieć, co czuję. – Przy tobie nie jestem złamaną kobietą, za jaką czasem się uważam. Patrzysz na mnie tak, jak wydawało mi się to możliwe tylko w  snach. To mnie przeraża i zawstydza. Myślę o tym, jak bardzo pragnę czegoś więcej, nawet jeśli to nastąpi zdecydowanie za wcześnie. Gładzi mnie kciukiem po policzku. – Gdybyśmy byli inni, tak by było. Byłaś moja od tamtego wieczoru w  tym barze. Nie planowaliśmy tego, a  oddaliśmy się sobie. Znam cię, Ellie. Widzę cię taką, jaka jesteś. I  myślę, że może właśnie zaczynasz dostrzegać prawdziwą siebie. To mężczyzna, który chce walczyć ze smokami i ma hart ducha, by się z  nimi zmierzyć. Nie boję się zwierzeń. On jest ciszą morską pośród szalejącego sztormu. Potrząsam głową i odwracam wzrok. – Nie zasługuję na ciebie. Unosi mi brodę, by nasze oczy znowu się spotkały. – To ja nie zasługuję na ciebie, Aniele, ale niech mnie szlag trafi, jeśli cię zostawię.

Trwamy w  tej pozycji, poruszając się w  rytm naszych serc grających własną muzykę. Po kilku kolejnych taktach podnoszę wzrok z  nadzieją, że nie zepsuję naszego idealnego wieczoru. – Dostałam coś dzisiaj – mówię. – Chodzi o rozprawę? Ja też dostałem dzisiaj wezwanie. – Nie, to coś innego. – Nerwowo przygryzam wargę. – Ellie… –  W  głosie Connora słychać troskę. –  Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Będę przy tobie, a jeśli sprawa przebiegnie jak poprzednio, na pewno wszystko pójdzie po twojej myśli. – To nie to. Wiem, że nie pozwolisz nas skrzywdzić –  mówię. –   Dostałam coś innego. Wyniki. –  Próbuję nie zwracać uwagi na strach czający się w jego oczach, gdy sięgam po torebkę. Wyjmuję z niej kopertę. –  Jeszcze jej nie otworzyłam. Bardzo chciałam, ale pomyślałam sobie, że powinniśmy zrobić to razem, oczywiście jeśli zechcesz. Mogę otworzyć sama i podać ci wynik. Connor wyciąga rękę i bierze kopertę, muskając opuszkami palców moje palce. Przez chwilę wpatruje się w  nazwę firmy i  nalepkę z  adresem, po czym oddaje mi kopertę. – Zrobimy to razem. Kiwam głową, bo głos więźnie mi w  gardle. Zupełnie jakby waga tej chwili odebrała mi zdolność mówienia. Zaraz dowiemy się, czy Hadley jest jego córką. Trzęsącymi się rękami Connor wyjmuje papier z koperty. Spogląda na mnie jeszcze raz. – Ellie, bez względu na wynik, nic nie zmieni moich uczuć. Kocham Hadley i  cokolwiek dzieje się między nami, nie przestanie się dziać. Jeśli ona jest moja, to przysięgam, że będę ją chronił kosztem własnego życia. Zrobię, co uznasz za stosowne w  tej sytuacji, ponieważ ona jest najważniejsza. Jeśli nie jestem jej ojcem, Hadley nie odczuje żadnej różnicy. Jestem jej ojcem czy nie, ona nigdy więcej nie będzie musiała bać się tego człowieka. Ty też nie.

– Nie widzisz, że wszystko się zmieni? Connor kręci głową. – Nie, nic się nie zmieni. – Jeśli Hadley jest twoja, wtedy będziesz chciał nadrobić cały stracony czas. Tak to jest z rodzicami. Będziesz kochał miłością trudną do opisania. Ona stanie się całym twoim światem, i  tak powinno być, a  to przyniesie wielkie zmiany. Może ci się wydawać, że nic się nie zmieni, ale to nieprawda. Musisz o tym pamiętać. Connor odkłada papier na stół i bierze mnie w objęcia, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Myślę o tobie od chwili naszego pierwszego spotkania. Pragnąłem cię, marzyłem o tobie, kochałem cię na swój sposób przez osiem lat. Zmieni się tylko jedno: kiedyś myślałem, że nigdy nie będę miał rodziny, a teraz będę ją miał. Kobieta, która czasem wydawała mi się tworem mojej wyobraźni, jest prawdziwa, i mamy szansę zbudować coś razem. Może coś się zmieni, ale to, co czuję w związku z nami, pozostanie niezmienne. Dotykam dłonią jego warg, pragnąc, by jego słowa przeniknęły do mojego wnętrza, ponieważ nikt nie powiedział mi czegoś równie pięknego. – Dla mnie też. – Dobrze. Całuję go raz, bo nie umiem oprzeć się pokusie jego bliskości, po czym uwalniam się z jego objęć i sięgam po list. Drżącymi rękami rozkładam kartkę złożoną na trzy części. Odczytuję pierwszą linijkę i oczy zachodzą mi łzami.

24

Mam córkę. Mam małą dziewczynkę. Ellie i ja mamy dziecko. Powtarzam te słowa w myślach jak zdarta płyta. Zupełnie jakbym czekał, aż litery na papierze ułożą się inaczej i  potwierdzą, że to tylko mój wymysł. Hadley jest moją córką. Ellie puszcza kartkę, a ja patrzę w jej niebieskie oczy. – Jest moja. – Tak, twoja. Chcę powiedzieć coś więcej, ale nic nie wydaje mi się stosowne. Pragnąłem tego z całych sił, ale nie pozwoliłem sobie na nadzieję, że to się stanie naprawdę. Między nami błyskawicznie wytworzyła się więź, a  w  ostatnich miesiącach Hadley stała się kimś więcej niż dziewczynką znalezioną na drzewie. – Nie wiem, co powiedzieć –  przyznaję, na okrągło czytając te słowa. Ellie wyciera oczy i ten gest wytrąca mnie z transu. – Dobrze się czujesz? – pytam. Potwierdza skinieniem głowy. – Bardzo chciałam, żeby wynik był właśnie taki. Boże, prawie udało mi się przekonać samą siebie, że nie może być inaczej, ale… strasznie się bałam, że okaże się inaczej. To była tylko jedna noc, uważaliśmy, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale to był ten czas… i ja…

– Jestem cholernie szczęśliwy. Ellie śmieje się przez łzy. – Ja też. Chciałam, żebyś to był ty. Przyciągam ją znowu do siebie i  całuję mocno, szorstko. Jestem w  siódmym niebie. Nie spodziewałem się takich emocji. Odkąd Ellie powiedziała mi o tym, bardzo chciałem, by Hadley okazała się moją córką, nie sądziłem jednak, że przyjmę to z taką euforią. Przez lata pogodziłem się z myślą, że będę bezdzietnym singlem. A  teraz stoję przed ukochaną kobietą i  właśnie dowiedziałem się, że mam córkę. Serce mi łomocze i  nie bardzo wiem, czy chce mi się krzyczeć, śmiać czy jedno i drugie równocześnie. – Czuję, jakbym miał zaraz eksplodować. Nie umiem tego wyjaśnić. Chciałbym, żeby wiele rzeczy wyglądało inaczej, ale… Ellie odwraca wzrok i jej oddech wyraźnie przyspiesza. – Connor, przepraszam. Tak mi przykro, bardzo przykro. – Przykro? Nie mam pojęcia, z jakiego powodu może jej być przykro. – Przepraszam, że cię nie znalazłam. Przepraszam, że wyszłam za tego strasznego faceta i pozwoliłam, by to on ją wychowywał. Tak mi przykro, że nie wie, jak mogłoby wyglądać życie z tobą! – Ellie szlocha, a ja tulę ją do piersi. Płacze, a ja trzymam ją w mocnym uścisku. – Tak mi przykro, że nie zrobiłam dla niej więcej! Przepraszam! Nie umiem sobie wyobrazić, co czuje, bo jeśli jej emocje są bliskie tym, z jakimi ja się mierzę, to jest kompletnie przytłoczona. Umknęło mi siedem pierwszych lat życia mojej córki, ale nie winię Ellie. Niby jak miała mnie znaleźć? Chodzić po mieście, w  którym nie mieszkałem, i  rozpytywać o  faceta, którego imienia nawet nie znała? Byłoby inaczej, gdyby wiedziała, że nazywam się Arrowood. – Zrobiłaś, co mogłaś. Do teraz nie wiedziałaś, że jest moja. Chroniłaś ją, Ellie. Unosi głowę, a ja wycieram słoną wilgoć spod jej oczu.

– Nigdy nie powinna potrzebować takiej ochrony. – Nie możemy cofnąć popełnionych błędów. Bóg jeden wie, że próbowałem odpokutować za moje. Gdyby wiedziała, co chcę wymazać z  pamięci, uciekłaby z  krzykiem. Dzień mojego wyjazdu z  tego miasta był dniem, w  którym porzuciłem dawnego siebie. Moi bracia uczynili to samo. Tutaj byliśmy zmuszeni wieść życie, jakiego nie chcieliśmy. Ojciec nas złamał, stłamsił, sponiewierał, a ja zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by się odbudować. Służyłem krajowi i  próbowałem być dobrym człowiekiem. Nigdy nie pozwoliłem, by koszmarna przeszłość miała zgubny wpływ na moją teraźniejszość. – Czuję, że nigdy nie wynagrodzę tego ani jej, ani tobie. Powinna się dowiedzieć. Już zdążyła cię pokochać. – Będę przy niej do końca życia. – Wiesz, co to oznacza… wszystko, czego się bałam w  związku z rozwodem, przestaje się liczyć. Kevin już jej nie tknie. Nie jest jej ojcem, więc nie ma do niej żadnych praw – mówi Ellie z ulgą w oczach. Nie, jej były nigdy więcej nie znajdzie się blisko niej i Hadley. – Żeby do tego doszło, musimy jej powiedzieć. Ellie cofa się o krok i odwraca. – Wiem. – Nie chcesz tego? Odwraca się na pięcie. – Nie, bardzo chcę. Ale nie możemy zrzucić tego na nią ot tak. Ona nie wie, że już się kiedyś spotkaliśmy. Dla niej Kevin jest ojcem. Myślę, że nie zareaguje źle na tę wiadomość, ale na pewno będzie zdezorientowana. Kiwam głową. Utrudnianie im tej wystarczająco trudnej sytuacji jest ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał. Nawet kiedy masz rodzica sadystę, kochasz go i  chcesz, żeby on kochał ciebie –  może jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy masz prawdziwie kochających rodziców. Błagałem Boga, żeby pozwolił ojcu przejrzeć na oczy i  zobaczyć w  nas dobrych synów. Chciałem, żeby był z nas dumny, i często robiłem wszystko, by zasłużyć na jego uznanie.

Nie doczekałem się. Coraz bardziej rozczarowany dotarłem do punktu, w którym przestało mi w końcu na tym zależeć. – Będzie nas dwoje, żeby pomóc jej przez to przejść. Ellie posyła mi lekki uśmiech. – Mamy córkę. Robię krok w jej kierunku, skracając dystans. – Tak. I mam nadzieję, że niedługo będę miał ciebie.

25

Mamo, patrz! –  woła Hadley, okręcając się na huśtawce z  opony, którą Connor powiesił dla niej obok domku na drzewie. Pracował nad nią godzinę dziennie, starając się, by była wyjątkowa. Od tygodnia Hadley przesiaduje tu do oporu, aż któreś z nas przychodzi po nią, by zaciągnąć ją do domu. – Hadley, robi się zimno, a ty masz lekcje do odrobienia. – Ale mnie się tu podoba! – Wiem, ale masz pracę domową. Poza tym musimy iść do domu po rzeczy. Hadley mruczy pod nosem, celując we mnie stopami. – Nie możesz sama iść? Taki stan trwa od miesięcy. Zaczynam podejrzewać, że Hadley nie czuje już prawdziwego strachu, ale po prostu woli mieszkać u Connora. – Nie, musimy iść razem. Głównie dlatego, że po rozwodzie to już nie będzie mój dom, musimy więc wynieść stamtąd wszystkie nasze rzeczy. Kevin jest właścicielem całej ziemi i domu na farmie. Nie znam się na prowadzeniu farmy, a dom należał do jego rodziny, nie mojej, nie mam więc do niego żadnych praw, nawet gdybym chciała go zatrzymać. – Nienawidzę tamtego domu.

– Wiesz, że już żadna krzywda nas tam nie spotka, prawda? Hadley patrzy na mnie szeroko otwartymi zielonymi oczami. – Wiem. Tatuś jest w więzieniu. I  to jest najsmutniejsze. Czuje się bezpieczna tylko dlatego, że Kevin siedzi. Wiele razy przymierzałam się do tego, by jej powiedzieć, że to Connor jest jej ojcem. Chciałam wyrzucić to z  siebie, zamiast rozmyślać nad każdym słowem, którego chcę użyć. Trudno było znać prawdę i ukrywać ją przed nią, ale Connor i  ja postanowiliśmy zaczekać. Chcę, by Kevin otrzymał papiery, co nastąpi w tym tygodniu. W tym tygodniu składam też dokumenty o pozbawienie go praw rodzicielskich na podstawie testu DNA, który dowiódł, że Kevin nie jest biologicznym ojcem Hadley. Sydney wymogła na Kevinie zgodę na test DNA i  trzyma wyniki na potrzeby postępowania sądowego. To wszystko jest pokręcone i  obrzydliwe, ale każdy formalny krok jest konieczny, by usunąć Kevina z mojego życia. – Dobrze. W takim razie wracaj i siądź do lekcji, a ja dojdę do ciebie za chwilę, tak? Hadley uśmiecha się szeroko i pędzi do domu. Wracam wolnym krokiem, ciesząc się rześkim powietrzem jesieni. Przypomina mi o  mamie. Kochała tę porę roku. Nasz dom pachniał jabłkami, dyniami i  przyprawami. Pieczenie sprawiało jej ogromną przyjemność, a  tata uwielbiał klimaty horroru, więc Halloween było jego ulubionym świętem. Idę wśród wysokich traw, oddychając pełną piersią bez lęku. Doświadczam teraz innego życia. Nie martwię się o punktualne postawienie kolacji na stole ani posprzątanie domu na błysk. Z  wdzięczności dla Connora gotuję i  sprzątam, ale moja praca w  domu jest doceniania, a  nie wymagana. Na dodatek Connor utrzymuje, że kucharka nie sprząta. Po posiłku siedzę więc i nic nie robię. Zbliżając się do domu, widzę jego wysoką sylwetkę oświetloną zachodzącym słońcem.

Boże, co za przystojniak. Ma na głowie baseballówkę włożoną tył na przód, ukrywającą włosy, które tak lubię przeczesywać palcami. Pod białą koszulką prężą się stalowe mięśnie, gdy podnosi belę siana. Farmerstwo to doprawdy bardzo seksowne zajęcie. Stoję kilka metrów od niego, przygryzam koniuszek kciuka i chłonę ten widok. Connor przerzuca belę bez wysiłku, a  ja wydaję z  siebie lekkie westchnienie. Krzyżujemy spojrzenia. Posyła mi jeden ze swoich figlarnych uśmiechów. – Cześć – rzuca. – Cześć – odpowiadam. – Podoba ci się to, co widzisz? Co za prowokacja. Zamiast dać mu satysfakcję i  odpowiedzieć twierdząco, wzruszam ramionami. – Chyba może być… W jego głosie pobrzmiewa rozbawienie. – Chyba? – No dobrze, jesteś okay i w ogóle. Wtedy Connor skacze w moją stronę. Piszczę i rzucam się do ucieczki, ale nie mam szans. Connor łapie mnie i  podnosi z  ziemi. Zaczynam wierzgać nogami. Z domu wypada Hadley. – Connor! – woła, a on zaczyna uciekać ze mną w ramionach. – Nie złapiesz nas! Obejmuję go rękami za szyję, gdy biega dookoła, uciekając przed Hadley. – Masz moją mamę! – Tak. Jeśli chcesz ją odzyskać, musisz nas złapać! Śmieje się, gdy robi unik. Goniąc go, Hadley zanosi się histerycznym śmiechem. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak w tej chwili.

Nie mam żadnych zmartwień, nic mnie nie przytłacza. W objęciach Connora biegającego po polu w kółko, goniona przez naszą rozbawioną córkę, uśmiecham się i czuję, że świat uśmiecha się do nas.

– Pozew o  rozwód został oficjalnie złożony. Sędzia zapozna się z dokumentami i bez względu na to, czy Kevin podpisze papiery, czy nie, wyda decyzję, ponieważ Kevin czeka w więzieniu na proces. Nawet nie wiem, co powiedzieć. Minęło tyle miesięcy oczekiwania z powodu głupich ograniczeń czasowych. Sydney skrupulatnie odliczała dni do momentu, w którym będzie mogła podjąć działanie. – A ojcostwo? Sydney wyjmuje kopię dokumentu. – Dostał wniosek razem z kopią wyniku testu DNA. Chcesz zobaczyć? Kiwam głową. Wiem, że Hadley nie jest jego córką, ale miło będzie zobaczyć potwierdzenie tego faktu na własne oczy. – Zajrzałaś do niego? – Nie, uznałam, że to nie moja rola. Uśmiecham się. Sydney stała się moją zaufaną przyjaciółką, jakiej nigdy dotąd nie miałam. Hadley ją uwielbia, a ona uwielbia dogryzać Connorowi. Spędzanie z nią czasu sprawia mi przyjemność. – Dziękuję, Syd. – Nie dziękuj, tylko otwórz w końcu to cholerstwo, żeby zeszło ze mnie napięcie. Spełniam jej prośbę i uśmiecham się szeroko, czytając wyniki. – Domyślam się, że nie jest ojcem? – zgaduje Syd. – Nie –  mówię ze łzami radości w  oczach. –  Nie jest, ale już o  tym wiedzieliśmy, to tylko… kolejne potwierdzenie. – Czyli… Connor? – Tak, on jest ojcem Hadley.

Sydney odchyla się na krześle z nieskrywanym zaskoczeniem na twarzy. – Tak myślałam, to znaczy Hadley ma oczy Arrowoodów, ale nie bardzo wiedziałam, jak to możliwe. – Zawsze miałam taką nadzieję. Sydney uśmiecha się do mnie. – Ja kiedyś też. Posłuchaj –  zaczyna i  milknie na chwilę. –  Jako przyjaciółka chcę cię przestrzec, że bracia Arrowoodowie mają… ciężki bagaż. Chodziłam z  Declanem długo, wydaje mi się, że całe moje życie. Pocałował mnie, kiedy miałam osiem lat, powiedział, że weźmiemy ślub, i wpadłam po uszy. Kochałam go całym sercem, naprawdę uwierzyłam, że jest tym jedynym, ale potem się zmienił. Dzień po dniu chłopak, którego znałam, znikał z  powodu swojego ojca. Nie dało się na to patrzeć, ale mieliśmy plan. A  potem wyjechał i  nigdy nie wrócił. Łatwo kochać tych chłopców, ale kiedy ich tracisz, nigdy się po tym nie otrząśniesz. W  pierwszym odruchu chcę bronić Connora, ale nie idę za tym impulsem. Sydney nie mówi tego, żeby mnie zranić. To moja przyjaciółka. Poza tym słyszę w jej głosie ból. To jasne, że nie przebolała straty Declana. – Wiem, że mieli trudne dzieciństwo. Sydney prycha. – Ellie, cokolwiek ci mówił… pomnóż to przez dwa. Ci chłopcy przeżyli piekło. Strasznie było na to patrzeć. Connor zniósł najwięcej, bo mieszkał w  tym domu najdłużej. Declan wyjechał pierwszy. Byłam wtedy w  college’u, on też. Było nam dobrze, nawet świetnie. Chodziliśmy do sąsiednich szkół, ale kiedy Connor wyjechał na obóz dla rekrutów, Declan ze mną zerwał. Wpadłam w depresję, na długo zamknęłam się w sobie po jego wyjeździe. – Przykro mi, że cię zranił. – Mnie też. Najsmutniejsze, że uciekłabym razem z nim. Poszłabym za nim na koniec świata, ale on kazał mi zostać i powiedział, że już mnie nie chce. Chciał zacząć wszystko od nowa, a to znaczyło, że z nami koniec. Sydney stara się ukryć ból w  swoim głosie, ale ja słyszę go w  każdej sylabie. I słyszę miłość, jaką nadal w sobie ma. Ale Connor to nie Declan, a  ja nie jestem nią. Przegadaliśmy wiele godzin i  muszę wierzyć, że po

wszystkim, co przeszłam, Connor nie ukrywa przede mną jakiejś mrocznej tajemnicy, która może go skłonić do ponownej ucieczki. To już sobie wyjaśniliśmy. – Wiem, że ty i  jego brat macie różne zaszłości, ale nie jesteśmy już smarkaczami i nie rzucamy się w przepaść z zamkniętymi oczami. Connor zna moje demony, opowiedział mi o swoich. Doceniam twoją chęć pomocy, naprawdę rozumiem twoje intencje, ale między nami coś jest. Mamy dziecko i… sama nie wiem, Sydney, tak mi … – Łatwo go kochać? Chcę pokręcić przecząco głową. Nie kocham go, przynajmniej na razie. Wiem, że mogłabym go pokochać. Wiem, że moje serce rwie się do miłości, ale głowa nakazuje kontrolowanie emocji. Miłość jest potężnym uczuciem i może być wykorzystana przeciwko komuś, jeśli druga strona ma złe intencje, dlatego nie chcę rzucać się w  coś bez wcześniejszego rozeznania, na co się piszę. – Łatwo chcieć go pokochać. Syd kładzie rękę na mojej dłoni. – Nie radzę ci, żebyś trzymała się od niego z  daleka ani nic w  tym rodzaju. Chcę tylko żebyś była ostrożna. Ja nie przeżyłam połowy tego, co ty i Hadley, ale zrobiłabym wszystko, żeby to się więcej nie powtórzyło. – Dziękuję za szczerość. Sydney posyła mi uśmiech. – A teraz uczcijmy nadchodzący rozwód i zjedzmy coś! Łapię torebkę roześmiana od ucha do ucha. – Właśnie. Świetny pomysł. Dzisiaj otwierają się przede mną nowe perspektywy i  mam zamiar cieszyć się tym uczuciem, ale coś nie daje mi spokoju. Wewnętrzny głos powtarza mi, że to jeszcze nie koniec.

Właściwie nie wiem, po co tu przyjechałam. W  głowie zapala mi się czerwona lampka i  wszystko mi mówi, żebym zawróciła. A jednak jestem w Więzieniu Okręgowym hrabstwa Luzerne, a szklana przegroda oddziela mnie od pustego pomieszczenia. Ręce mi drżą z  nerwów. Wiem, że Kevin nie może mnie uderzyć ani dotknąć, ale na samą myśl o tym, że go zobaczę, robi mi się niedobrze. Bez względu na wszystko muszę mu to powiedzieć. Muszę stanąć z nim twarzą w twarz i pokazać, że się nie boję. Tak naprawdę czuję strach, ale go nie okażę. Po drugiej stronie szyby wchodzą rzędem więźniowie w pomarańczowych kombinezonach. Nerwowo opieram dłonie na kolanach pod kontuarem i czekam. Wchodzi powoli, nie patrząc mi w oczy, i siada. Ten człowiek przez tyle lat budził we mnie strach, dręczył mnie, prześladował, a kiedy teraz na niego patrzę, wydaje mi się taki niepozorny. Siada, zdejmuje słuchawkę ze ścianki. Ja robię to samo. – Przyszłaś, żeby kopać leżącego? – Jego niski głos chrypi w słuchawce. – To by się niczym nie różniło od tego, co mi zrobiłeś. –  Po moich słowach zamyka oczy i opuszcza głowę, ale trzyma słuchawkę przy uchu. –  Nie przyszłam, żeby triumfować. Jestem tu po to, żeby… właściwie sama nie wiem, ale czułam, że potrzebuję symbolicznego zamknięcia bez względu na wyrok. Kevin wydaje z siebie pogardliwe prychnięcie. – Zamknięcie. Jesteś moją żoną, Ellie. Zdradziłaś mnie, kurwa, a  teraz chcesz zamknięcia? Jak mogłaś –  cedzi przez zęby –  okłamywać mnie przez siedem lat, że to moja córka? Aż tak desperacko pragnęłaś miłości, że cały czas mną manipulowałaś? Dałem ci wszystko, a  czego się teraz dowiaduję? – Dałeś mi wszystko? Biłeś mnie, Kevin. Biłeś, kiedy nie mogłeś już mnie kontrolować. Nazywałeś mnie grubą, brzydką, beznadziejną. Odmawiałeś miłości, uczucia, wykorzystywałeś seks jako broń. Używałeś

przemocy fizycznej i emocjonalnej. Nie wiedziałam, czy Hadley jest twoja, i  wcale tobą nie manipulowałam. Twoje ojcostwo było bardziej prawdopodobne niż zajście w  ciążę po jednym razie z  kimś innym przed, powtarzam: przed naszym ślubem. Kevin wali pięścią w kontuar, aż podskakuję nerwowo. – Jeden raz. Kłamiesz, przeklęta zdziro. Chcesz rozwodu? Świetnie! Cieszę się, że raz na zawsze pozbędę się ciebie i jej. Czuję ucisk w  piersiach, oczy pieką mnie od napływających łez. Nieważne, że cieszy się końcem naszego związku, myślałam jednak, że żywi choć trochę uczucia wobec Hadley. Jest draniem, ale ona go uwielbiała. Nie rozumiem dlaczego. – Tak niewiele dla ciebie znaczyła? Kevin kręci człowiekiem.

głową,

przypominając

mi,

jak

bezdusznym

jest

– Po co tu przyszłaś? Chciałaś, żebym musiał spojrzeć ci w  oczy i powiedzieć ci… właściwie co? Podpisałem te pieprzone papiery. Nie chcę być mężem naciągaczki, która leci na kasę, a  rżnie się z  innymi. Chcesz rozwodu, proszę bardzo. Bierz swojego bękarta i wynocha. – Przyszłam tu, bo miałam wyrzuty sumienia wobec ciebie. Idiotka ze mnie. Myślałam, że poczujesz się zraniony i  będziesz chciał moich wyjaśnień. Kiedy Kevin przysuwa się do szyby, jego oczy płoną z gniewu. – Posłałaś mnie do pierdla, rozwiodłaś się ze mną, potem oświadczyłaś, że bachor, którego wychowywałem przez siedem lat, nie jest mój. Ja zraniony? Czuję cholerną ulgę, że się od ciebie uwolnię, a  kiedy sędzia usłyszy, jaka z  ciebie dziwka, na pewno nie zostanę tu po procesie. Na twoim miejscu, Ellie, zrobiłbym wszystko, by więcej nie wejść mi w drogę. Po tych słowach odwiesza słuchawkę i wstaje. Patrzę na mężczyznę, którego kiedyś kochałam i chciałam uszczęśliwić, i  który teraz jest mi całkiem obcy. Przyszłam tu, by zamknąć ten etap, i  dostałam dokładnie to, czego chciałam. Między nami nie było miłości. Zamiast niej była zaborczość i kontrola. Byłyśmy dla niego tylko zbędnymi składnikami stanu posiadania.

26

Co to znaczy, że masz dziecko? – pyta Declan, gdy kończę relacjonować mu wydarzenia minionego tygodnia. Unikałem jego telefonów, zasłaniając się brakiem zasięgu, i  wysyłałem mu esemesy z  informacjami na temat postępów prac na farmie. Nie potrzebuję kazania ani przypominania treści naszej braterskiej przysięgi. To już bez znaczenia. Jesteśmy dorośli i jeśli oni tego nie zrozumieją, niech idą wszyscy w cholerę. – Mam córkę. Po drugiej stronie zapada cisza. – Jesteś tam od ilu miesięcy? Od prawie czterech. Jakim cudem zostałeś ojcem w tak krótkim czasie? Wzdycham i  zaczynam wyjaśniać sprawę Ellie i  Hadley. Trzymałem tamtą noc w  tajemnicy. Nie było powodu opowiadać o  niej wszystkim, ponieważ była tylko moja. Dzieląc się tym z Declanem, czuję się jak głąb. Zawsze był bardziej jak ojciec niż brat i  miał największe poczucie winy i rozczarowania z powodu tego, co przeszliśmy i co zrobiliśmy. – Jezu Chryste, Connor! Wyobrażam go sobie w jego eleganckim biurze luksusowego wieżowca, jak osuwa się w fotelu i zakrywa twarz ręką. – Wiem, że wkurzasz się na mnie, ale ja jestem szczęśliwy. Kocham tę małą dziewczynkę i  coraz bardziej tracę głowę dla Ellie. Nie umiem tego

wyjaśnić, ale czuję, że ona jest moją idealną drugą połową. Nie proszę cię o pozwolenie czy o coś więcej prócz zrozumienia. Declan wzdycha cicho i długo. – Mam go więcej niż kto inny, bracie. Ja też kiedyś przeżyłem taką miłość. – Skoro mowa o Syd, to jest najlepszą przyjaciółką Ellie. – Widziałeś ją? – W jego głosie słychać ożywienie, którego przed chwilą nie było. Przed innymi może udawać, ale ze mną mu się nie uda. Kocha ją. Zawsze ją kochał. To z jej powodu nigdy nie znajdzie szczęścia. – Była tu ostatniego wieczoru. – O kurwa. Nie mogę się z nią spotkać. – Nie będziesz miał wyjścia, kiedy przyjedziesz do Sugarloaf na półroczne zesłanie – przypominam mu. Mój brat może i jest grubą rybą w Nowym Jorku, ale Sydney rzuci go na kolana. – Co zamierzasz zrobić ze swoją nową rodziną? Przeprowadzisz się? Znajdziesz pracę? Wymyślisz coś innego? To główny powód mojego telefonu do Declana. Może wyjść z siebie, ale to nic, bo czeka mnie o wiele gorsza przeprawa z pozostałymi braćmi. Jeśli mam ich przekonać do mojego pomysłu, muszę mieć Declana po swojej stronie. – Chcę kupić kawałek ziemi. – Co?! – Declan omal nie dławi się z powodu swojego zaskoczenia. – Sugarloaf jest dla Hadley jedynym domem, jaki zna. Mamy taki areał, że mogę kupić część ziemi. Nie jest obciążona kredytem, więc chcę kupić kawałek dla siebie. – Pogięło cię, debilu? Chcesz zostać w  tym przeklętym Sugarloaf? Pamiętasz, dlaczego stamtąd wyjechaliśmy? Spodziewałem się usłyszeć od ciebie różne głupoty, ale ta jest największa! Teraz moja kolej na krzyk. – Tak, jestem debilem, bo chcę być ojcem dla swojego dziecka! Chcę dać jej to, czego sami nie mieliśmy: stabilność. Możesz uciekać od tych,

których kochasz, Declan, ale ja tego nie zrobię. Odnalazłem kobietę, o której śniłem przez osiem lat, i nie pozwolę jej odejść. Jeśli chce, żebym tu żył i został pochowany w tej ziemi, zrobię to dla niej. Declan prycha i nic nie mówi. Obaj jesteśmy wkurzeni, a wiadomo, że nasz temperament często bierze górę nad rozsądkiem. Poza tym uwielbiamy słowne potyczki, dlatego wątpię, by jakiekolwiek słowa odniosły długotrwały efekt. – Jak będziesz zarabiał na życie? Jak chcesz kupić tę ziemię? – Nie jestem idiotą. Mogę znaleźć pracę. Nie żebym już rozpoczął poszukiwania, ponieważ byłem zajęty aktywnym odbywaniem swojego półrocznego zesłania na farmie, ale coś wymyślę. Podczas służby w marynarce zrobiłem dyplom i chociaż praca na farmie mlecznej nie jest szczytem moich marzeń, pewnie poradziłbym sobie nieźle z mniejszym stadem. Może. – Nie myślisz logicznie. – Nie, to ty mnie nie słuchasz. Zadzwoniłem, żeby opowiedzieć ci o twojej cudownej bratanicy i o tym, że jestem szczęśliwy, ale ty jesteś tak egoistycznym fiutem, że nie chcesz tego słuchać. – Cały ty. Myślisz tylko o  sobie. Co z  Seanem i  Jacobem? Co mamy zrobić, żebyś zapłacił za kawałek ziemi, którą miałeś odziedziczyć? Daj spokój, Connor. Nie chcę tej cholernej farmy ani ziemi. Przysięgliśmy sobie, że nigdy tu nie wrócimy! Ta przysięga powstrzymywała mnie przed rozmową z Declanem. Przez wiele lat liczyli się dla mnie tylko moi bracia, kocham ich, ale nie mogę tak dalej żyć. – Akurat ty powinieneś wiedzieć, że sytuacja się zmienia, Dec. Nie jesteśmy już tamtymi chłopcami. Declan milczy. Spoglądam na telefon z obawą, że za chwilę się rozłączy. – Nie. –  Głos Declana przerywa ciszę. –  Nie jesteśmy. Opowiedz mi o Hadley…

Wtedy przypominam sobie, że mój brat nie jest złym facetem. Jest po prostu opiekuńczy.

Hadley wpada do stodoły z  włosami spiętymi w  koński ogon i  nosem czerwonym z zimna. – Gdzie mamusia? – Pojechała na spotkanie z  Sydney. Jak znam życie, na pewno będą gadać godzinami. Podaj mi klucz francuski. Bez względu na to, co naprawiam, wymieniam, w  czym grzebię, ta przeklęta rzecz nie chce działać. Najchętniej podpaliłbym to albo postarał się o  nowe, ale przecież to ma trzy lata i  powinno działać. W  tym momencie chodzi o sprawdzian mojej determinacji, więc nie daję za wygraną. – Czy brązowe krowy dają brązowe mleko? – pyta nagle Hadley. – Uhm, nie. – Pytam, bo hipopotamy mają różowe mleko, co jest dziwne. Ciekawe, czy ma smak truskawek. Lubiłam truskawki, ale kiedyś zjadłam za dużo i się rozchorowałam. Te historyjki kiedyś mogły wydawać się głupie, ale teraz chcę wiedzieć o  niej wszystko. Bardzo się staram nie patrzeć na Hadley inaczej i  nie obejmować jej mocniej niż dotąd. Chcę powiedzieć jej prawdę, przyciągnąć do siebie i obiecać jej wszystko. Chcę wynagrodzić nam stracony czas, co niestety jest niemożliwe. – Ja uwielbiam truskawki. – To ja mogę znowu je polubić – odpowiada szybko. Uśmiecham się. Naprawdę kocham tę małą. – Czego jeszcze nie lubisz? – Kaczek. Odwracam głowę i patrzę na nią.

– Kaczek? Hadley kiwa głową. – Sydney mówi, że oboje mamy anatidefobię. To trudne słowo. Wiem. Sydney maczała w tym palce? Świetnie. – Co dokładnie powiedziała? – Spytała, czy lubię kaczki. Ja powiedziałam, że są okay, ale mają dziwne oczy. Ona się zgodziła i  powiedziała, że ty też nie lubisz kaczek, a  ja pomyślałam sobie wtedy, że kaczki są głupie. Kiedy powiedziałam o  tym Sydney, ona powiedziała, że masz anatidefobię. Sprawdziłam znaczenie tego słowa. Ja też to mam, bo nie lubię, kiedy kaczki się na mnie gapią. Wiele nas łączy. Nie wiem, czy mam się roześmiać, czy jechać do Sydney, podrzucić jej do łóżka sto sztucznych pająków i  zobaczyć, kto będzie się śmiał ostatni. Ale potem spoglądam na córkę, która wygląda, jakby nasza niechęć do kaczek umocniła jej pozycję w  moim świecie, i  nie mam już ochoty odgrywać się na Sydney. – Rzeczywiście. Uśmiecha się promiennie od ucha do ucha. – Wiesz, czego się jeszcze boję? – Nie. Czego? – Wróżki Zębuszki. – Serio? – pytam z chichotem. – Straszna jest! Kto wchodzi do pokoju, kiedy śpisz, i  zabiera ci ząb? Gdybym mogła być kimś super, to na pewno nie Wróżką Zębuszką. Chciałabym być Świętym Mikołajem, bo on daje prezenty i  uszczęśliwia ludzi. Lubię uszczęśliwiać ludzi. Czy ciebie uszczęśliwiam, Connor? Odkładam klucz, siadam obok niej i  sięgam po butelki z  wodą, które Ellie przygotowała nam do pracy. – Oczywiście, Mała. Znalezienie cię w tamtym domku na drzewie było najlepszą rzeczą, jaka mi się zdarzyła od dawna. – Serio? – Zielone oczy Hadley jaśnieją z radości.

– Serio. – Kocham cię! –  mówi i  obejmuje mnie z  całej siły, wprawiając mnie w osłupienie. Otaczam ją ramieniem i  przyciskam do siebie, nie zważając na zasady, jakie sam stworzyłem. – Ja też cię kocham, Mała. Też cię kocham.

27

Chcesz obejrzeć film? – pytam, wracając do salonu. Właśnie położyłam Hadley spać i  robię, co mogę, by odciągnąć umysł od myślenia o  tym, co dzisiaj zaszło. Jestem zmęczona, zdenerwowana i potrzebuję jakiejś miłej odmiany. – Uhm, wszystko już gotowe. – Wybrałeś film? – Jasne. – Aż się boję. – I powinnaś, mój Aniele. Ponieważ to ty zaprosiłaś mnie dziś wieczorem na randkę, ja mam prawo wybrać film. Tak jest fair. Nie jestem do końca przekonana do jego logiki, ale niech mu się wydaje, że wygrał. Nie mam siły na przepychanki. – W takim razie ja wybieram przekąski. Zwykle Connor zdrowo się odżywia. Jego śniadania i lunche opierają się na makrobiotyce i  innych szkołach zdrowego jedzenia. Jego pomysły na smaczne przekąski to surowe marchewki i  papryka. Czuję, że dziś wieczorem przydadzą się oreo z mlekiem. W  jego oczach widzę rozbawienie, zupełnie jakby czytał w  moich myślach i wiedział, że nadchodzą kłopoty. – Nie jestem przekonany, czy chcę pójść na taki kompromis.

– Co mam zrobić, żeby cię przekonać? – Możesz mnie pocałować. Przysuwam się i  staję przed nim. Connor siedzi na brzegu kanapy. Podoba mi się, że nad nim góruję. – Chyba mogę wyświadczyć ci tę przysługę. Pochylam się, moje włosy tworzą wokół nas zasłonę, i  chociaż to Connor poprosił mnie o  pocałunek, to on przejmuje inicjatywę po zetknięciu naszych warg. Wsuwa mi rękę we włosy, przytrzymuje mocno i pewnie, ale ja chcę być bliżej niego, więc popycham go głębiej i siadam na nim okrakiem. Zaskoczenie w jego wzroku sprawia, że się uśmiecham, ale tylko przez chwilę, bo potrzebuję tego pocałunku. Chcę zatracić się w jego dotyku, cieple i uczuciu. Oplata mnie ramionami, a ja całuję go całym swoim jestestwem. Nasze języki poruszają się razem, palcami przeczesuję jego włosy, a  potem opadam na niego całym ciałem. Nie wiem, czy moje desperackie pragnienie jest wynikiem dzisiejszych wydarzeń, ale chcę o  wszystkim zapomnieć. Chcę, żeby świat wokół mnie zniknął, a  Connor umie to sprawić w najlepszy możliwy sposób. – Spokojnie, Aniele – mamrocze, kiedy znowu go całuję. – Potrzebuję cię. Ujmuje moją twarz w obie dłonie i zagląda mi w oczy. – Jestem tu. Dopadają mnie wyrzuty sumienia, że wykorzystuję go w  taki sposób. Nie chciałam mówić mu o  widzeniu z  Kevinem. Nie chciałam mówić nikomu, ale Connor zasługuje na prawdę bez względu na wszystko. – Byłam dzisiaj w więzieniu. – Powiedz, że jeździłaś do swojego dalekiego krewnego, który siedzi. Proszę… – Rozmawiałam z Kevinem. Connor tężeje, a  ja wzdrygam się, czekając na wybuch złości, ale  nie spodziewając się, że nastąpi coś gorszego.

– Myślałaś, że cię uderzę? –  pyta Connor. Zaczynam się podnosić, potrzebuję przestrzeni dla siebie, ale on łapie mnie za biodra i  zmusza do pozostania w  tej pozycji. –  Ellie, nigdy w  życiu nie zrobię ci krzywdy w gniewie. – Wiem… – Będę ci to powtarzał, aż w końcu mi uwierzysz. Zdenerwowałem się? Tak. Nie dlatego, że tam pojechałaś, ale na myśl o  tym, że znalazłaś się blisko tego dupka. Pojechałbym z  tobą, gdybyś poprosiła. Chcę tylko jednego: zapewnić bezpieczeństwo tobie i  Hadley, i  wszystko, co ci zagraża, wytrąca mnie z równowagi. – Byłam bezpieczna. Tam nie mógł mnie skrzywdzić. Connor wypuszcza powietrze nosem. – To czemu jesteś rozstrojona? Co on ci powiedział? To najbardziej kłopotliwa rozmowa w najbardziej niewygodnej pozycji. Siedzę okrakiem na kolanach mężczyzny, do którego się wprowadziłam i w którym zaczynam się zakochiwać, i rozmawiam o mężczyźnie, z którym się rozwodzę. – Mówił, że jestem zerem i że podpisał papiery rozwodowe. Chce z tym skończyć i nie mieć już nic wspólnego z moim bękartem. Zasadniczo dał mi do zrozumienia, że wcale nie jest mu przykro i że jestem dziwką. – Zabiję skurwiela – cedzi Connor przez zęby. Kładę mu dłoń na policzku. – A potem co? Znowu cię stracę? Hadley by cię straciła. On nie jest tego wart. Connor zamyka oczy na długą chwilę. – Ten gość nigdy już się do ciebie nie odezwie, rozumiesz? Nie zniosę tego. Nigdy nie zbliży się do Hadley i  przysięgam, Ellie, że nigdy więcej nie zostaniesz z nim sam na sam. – Nie mam takiego zamiaru. Po dzisiejszym widzeniu nie pozostało już nic do powiedzenia. Skoro podpisał papiery, to na pewno się rozwiedziemy. Zważywszy na zarzuty i uwagi sędziego, sąd orzeknie rozwód bez uprzedniego kierowania nas na

mediacje. Sydney dostarczyła sądowi mnóstwo dowodów, w  tym zdjęcia, na potwierdzenie oskarżeń o  stosowanie przemocy. Teraz, kiedy już wiadomo, że Kevin nie ma nic wspólnego z Hadley, wszystko jest prostsze. – Na samą myśl, że jesteś obok niego… Widzę jego przygnębienie i  besztam się w  myślach, bo to ja doprowadziłam go do takiego stanu. – Czułam, że muszę to zrobić. Nawet jeśli chodziło tylko o potwierdzenie czegoś, co już wiedziałam… W jego oczach znajduję pełne zrozumienie. – Znam to. – Mówisz o swoim ojcu? – zgaduję. Wzdycha i  zakłada mi kosmyk włosów za ucho. To prosty gest, ale czułość, jaką mnie obdarza nawet w złości, mówi więcej niż jakiekolwiek słowa. Nie wyzywa mnie i nie wrzeszczy. Okazuje mi zrozumienie. – Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy się z nim ściąłem. Nie udało mi się do niego dotrzeć, a  on nie czuł wyrzutów sumienia za to, co nam zgotował. Dlatego wyjechałem i  nigdy nie wróciłem za jego życia. Nie możesz zmusić bestii do ujrzenia światła, Aniele. Nie możesz pokazać jej lepszej drogi, ponieważ to ciemność do niej przemawia. Kręcę się i  zmieniam pozycję, zażenowana, że tę intymność zainicjowałam, by zapomnieć. – Connor – mówię cicho, przeczesując mu włosy palcami. – Tak? – Możemy zacząć ten wieczór od początku? Mogę cię pocałować, bo dałeś mi coś, czego potrzebowałam, nawet o tym nie wiedząc? Mogę leżeć w  twoich objęciach, oglądać z  tobą film i  cieszyć się, że to w  ogóle możliwe? Dotyka ręką mojej twarzy, ostrożnie przyciąga mnie do siebie i  dotyka wargami moich ust.  Ten pocałunek jest jego i  tylko jego. W  głowie mi wiruje od doznań i  emocji, którymi mnie napełnia. Czuję jego miłość. Czuję coś więcej… jego uwielbienie.

Pogłębiamy ten pocałunek oboje i już nie wiemy, gdzie jedno się kończy, a  drugie zaczyna. Przesuwam palce ku jego piersi, upajam się tą chwilą, czując, jak jego mięśnie prężą się pod wpływem mojego dotyku. Jego dłonie wędrują wzdłuż mojej szyi w dół, muskają po drodze moje piersi, aż lądują na pośladkach. Chwyta mnie mocniej, podciąga nieco wyżej, aż czuję jego erekcję. – Connor. – Jego imię brzmi jak modlitwa. – Pragnę cię. – Ja też. – Pragnę coraz bardziej, z każdym pocałunkiem mocniej. Kiedy mogę smakować, czuć i wdychać wszystko, co w nim cudowne i doskonałe. – Sprawiasz, że jest mi dobrze. – Prowadź mnie, Ellie. Nie zrobię nic, o co nie poprosisz. – Całuje mnie znowu i odsuwa się, czym budzi mój jęk zawodu. – Powiedz mi, kochanie. Cokolwiek to jest. Serce wali mi tak głośno, że aż kręci mi się w głowie. – Pocałuj mnie. I  Connor mnie całuje. Całuje tak, jakby tylko do tego był stworzony. Nasze języki stykają się, splatają, spotykają i  zderzają ze sobą, stopniowo doprowadzając mnie do szaleństwa. Potrzebuję więcej. Pragnę więcej. Chcę, żeby mnie dotykał i kochał. – Dotknij mnie. – Z trudem odrywam się na moment od jego warg, by to powiedzieć. Jest jedynym mężczyzną, z  którym tak się czuję. Nikt w  życiu nie całował mnie tak kompletnie i namiętnie jak Connor. Żar jego pocałunków ogarnia mnie całą i teraz moje ciało chce więcej. Już kiedyś mnie kochał. Czułam go w sobie. I znowu chcę go tak poczuć. Dłonie Connora suną w  górę moich pleców, potem znowu w  dół. Przerywa pocałunek i  patrzymy na siebie intensywnie, gdy przesuwa ręce ku moim piersiom. Wiedząc, że sprawdza moją reakcję, zrywam z  siebie

bluzkę i  odsłaniam piersi, a  potem łapię go za nadgarstki, by go ku nim naprowadzić. Żar w  jego spojrzeniu wystarczy, bym stopniała. Odrzucam głowę do tyłu, gdy kciukami pociera moje brodawki i  ugniata moje piersi. Przysięgam, że mogłabym dojść od samej tej pieszczoty. Unoszę głowę. Jego dotyk, jego wzrok i  siła, jaką mi daje, to zbyt wiele i  za mało jednocześnie. – Jesteś doskonała. Jesteś wszystkim, Ellie. Powiedz, czego chcesz. – Chcę więcej. Uśmiecha się, ale kręci głową. Jego oddech muska moją nagą skórę. – Proszę o  konkrety. Chcesz poczuć moje wargi na swoich boskich piersiach? Mam znowu cię pocałować w usta? Czego chcesz, mój Aniele? Nigdy nie wyrażałam głośno swoich pragnień. Byłam raczej zmuszana do milczenia i posłuszeństwa. Nie wiem, jak to robić, ale mam przed sobą rosłego, silnego mężczyznę, który podporządkowuje mi się z własnej woli. Myślę, że dla nikogo innego tego nie robił. Chcę być dzielna. Dla niego. – Chcę poczuć twoje wargi na piersiach. W  jego zielonych oczach zapalają się błyski. Koniuszkiem języka zaczyna zataczać kręgi wokół mojej brodawki, rozpalając mnie do czerwoności. Wsuwam mu palce we włosy, poddając się jego uwielbieniu. Całuje, ssie, pieści moją skórę, przekraczając granicę, za którą chce się jeszcze więcej. Jestem w niebie i w piekle jednocześnie. Zaczynam poruszać biodrami, wyrażając narastające pragnienie. – To już, Aniele. Weź, czego potrzebujesz. Wykorzystaj mnie. Dosiądź mnie i weź, co chcesz. Jego słowa powinny mnie zawstydzić, ale nie czuję wstydu. Idę za jego sugestią i  przesuwam się w  górę i  w  dół, stopniowo zwiększając tempo, podążając za instynktem i szukając spełnienia. Jesteśmy jak nastolatkowie, którzy na razie inaczej nie potrafią, ale i tak jest doskonale. Moje podniecenie narasta, gdy wargi Connora dotykają moich piersi, a jego penis napręża się w dżinsach pod takim kątem, jakiego mi potrzeba. Serce mi łomocze, ciało napina się, by uwolnić emocje.

– Dalej, Ellie. Idź za tym impulsem. Ja cię złapię. Trzymam cię w ramionach i nie pozwolę ci upaść. Napieram na niego mocniej, zwiększam tempo, a  on wydaje z  siebie pomruk. Językiem pieści moją brodawkę, zataczając kółka, potem czuję, jak chwyta ją zębami z idealnym wyczuciem, a ja… odlatuję. Zamykam oczy, odrzucam głowę, a on jest tam, gdzie powinien, całuje moją skórę, gdy ja przeżywam być może najlepszy orgazm w życiu. Stopniowo mój oddech się wyrównuje, a mnie zalewa fala zawstydzenia. Connor podnosi na mnie wzrok. – To była najbardziej podniecająca rzecz, jaką widziałem. Patrzenie, jak puszczają ci hamulce, było pięknym przeżyciem. Zmieniam pozycję, a Connor krzywi się lekko. – Ale ty… – zaczynam. Ujmuje w dłonie moją twarz, całuje mnie czule, a potem dotyka czołem mojego czoła. – Dostałem wszystko, czego chciałem, ale muszę – porusza się lekko –  iść na chwilę do łazienki. Kiedy wrócę, wezmę cię w objęcia i zmuszę do obejrzenia filmu. Tylko nigdzie nie idź, dobrze? Nie wiem, czy byłabym w stanie ruszyć nogami, nawet gdybym bardzo chciała. – Dobrze. – Dziękuję. – Za co? Connor posyła mi uśmiech, który rozprasza moją wstydliwość. – Za zaufanie. Całuję go znowu. – Dziękuję, że jesteś mężczyzną, któremu mogę zaufać. Ja… – Urywam, wiedząc, że jest za wcześnie na wyznanie, że zaczynam się w  nim zakochiwać. Nie wiem nawet, czy powinnam go kochać, ale czuję, że nie mam wyboru. Kocham go. Myślę, że zakochałam się w  nim już tamtego

pamiętnego wieczoru osiem lat temu, a  teraz tylko przyznaję się do tego sama przed sobą. – Ty? – Chciałam powiedzieć, że to wiele dla mnie znaczy. – Ty wiele dla mnie znaczysz, Ellie. – Ja czuję to samo do ciebie. Przyciska usta do mojej dłoni. – Zaraz wracam. Uwalniam go od swojego ciężaru i odprowadzam wzrokiem do łazienki z poczuciem winy, że pozbawiłam go spełnienia, ale wtedy Connor odwraca się i puszcza do mnie oko. To naprawdę najlepszy mężczyzna na świecie, a teraz na dodatek jest mój. Po kilku minutach wraca, a ja nie posiadam się ze szczęścia, gdy mnie obejmuje i  spleceni uściskiem siadamy na kanapie. Connor wciska guzik PLAY, a  ja wybucham śmiechem, widząc tytuł filmu. Tylko on mógł wybrać Piękną i Bestię.

28

To

najpiękniejszy jesienny dzień, jaki w  życiu widziałam. Rześkie powietrze jest przejrzyste, a  promienie słońca podkreślają każdy odcień przebarwionych liści. Stoję na ganku z  kubkiem kawy w  ręce, wpatrzona w obfitość czerwieni i oranżu, która koi moją duszę. Connor, Hadley i  ja wybieramy się dzisiaj na wycieczkę. Nie mam pojęcia, dokąd i  co będziemy robić, ale mam ubrać się ciepło, ponieważ spędzimy czas na świeżym powietrzu. Nie przepadałam za niespodziankami, ale przy Connorze wcale się nie martwię. Jest troskliwy, a  im dłużej z  nim przebywam, tym bardziej się w nim zakochuję. Od tamtego wieczoru na kanapie tydzień temu nie baraszkowaliśmy ani trochę, a ja myślę tylko o tym. Kiedy mija mnie w korytarzu, mam ochotę złapać go i  pocałować. Connor znajduje różne niewinne sposoby na dotykanie mnie bez fizycznego dotyku. To doprowadza mnie do szaleństwa. – Mamusiu! Wiesz, dokąd idziemy? –  pyta Hadley, przerywając ciszę wczesnego poranka, którą chłonęłam z taką przyjemnością. – Nie bardzo, kochanie. A ty jak myślisz? – Chyba zabierze nas na konie. Przekrzywiam głowę i mrużę oczy. – Connor ma konia?

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co Connor ma na farmie prócz mnóstwa pracy. Odkąd jesteśmy tu z  Hadley, pracuje bez wytchnienia. Kiedy wczoraj skończył naprawiać traktor, odstawił taki taniec radości, jakby wygrał na loterii. – Nie… –  Widzę, że Hadley intensywnie się nad czymś zastanawia. –  Chyba nie myśli, że umiemy jeździć na krowach? Chichoczę i kręcę głową. – Myślę, że wie, co robi. – Na pewno? On słabo się zna na krowach. Hadley ma rację. Na szczęście majster Joe i  pracownicy z  mojej byłej farmy uwielbiają mnie i  przychodzą pomagać Connorowi. Nie znosili Kevina i  z  radością stamtąd odeszli, zwłaszcza kiedy się dowiedzieli, że mnie bił. Przenieśliśmy krowy z  farmy Walcottów na ziemię Arrowoodów, by zapewnić im właściwą opiekę. Farma Kevina przestała działać. – Powiemy mu, jeśli tego spróbuje – mówię konspiracyjnym szeptem. –  Ale był bardzo podekscytowany. – Mamusiu, czy to w porządku, że kocham Connora? Jej pytanie zapiera mi dech. Hadley i  Connor bardzo zbliżyli się do siebie, a on wyraźnie zadeklarował, że chce naszej obecności w jego życiu. – Tak, kochanie, nawet bardzo w porządku. – To dobrze, bo naprawdę go kocham. – Cieszę się. On też cię kocha. Hadley promienieje z radości. – Wiem, powiedział mi to. Myślisz, że tatuś będzie zły? Cholera. Nie wiem, co odpowiedzieć, ale nie chcę też kłamać. Ostatnio nawet nie wspominała o  Kevinie. Właściwie to kompletnie unika wszystkiego, co choćby w niewielkim stopniu się z nim wiąże. Jeszcze jej nie powiedzieliśmy, że Kevin nie jest jej biologicznym ojcem, a ja wiem, że Connor zamierza to zrobić w szczególnych okolicznościach. Nie chcę jej tego odbierać.

– Hadley – kucam przy niej i ujmuję ją za nadgarstki – pamiętasz, co ci mówiłam o miłości? Hadley wydyma wargi i wzrusza ramionami. – Nie. Typowe dziecko. – Mówiłam, że kiedy kogoś kochasz, to jest jak dar, i  ta druga osoba powinna być za to wdzięczna. Jak byś się czuła, gdyby Connor był częścią naszego życia? Chciałabyś, żeby zawsze był przy nas? – Jak tatuś? Kiwam głową. – Tak. Jeśli będziemy spędzać z nim czas, może pokochamy go z całego serca. Stąpam po grząskim gruncie, ale chcę wysondować jej nastawienie. Hadley jest najważniejszym elementem, jaki będę brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Jeśli ta perspektywa ją wystraszy, wycofam się. Nigdy więcej nie narażę jej na życie w strachu. – Kochasz Connora? – Tak. Uśmiecha się szeroko, aż zaczynam się obawiać, że uszkodzi sobie buzię. – Ja myślę, że on ciebie też kocha, mamusiu – zniża głos do szeptu. – Skąd ci to przyszło do głowy? – Patrzy na ciebie. – Patrzy? Hadley potakuje. – Patrzy. Myślę, że cię kocha i chce cię pocałować. Co do pocałunków, to Hadley ma pełną rację, ale Connor i  ja najwyraźniej nie zdaliśmy egzaminu z ukrywania emocji. W tej samej chwili pojawia się on, zmierza w stronę domu, jakby zszedł z kartek powieści Jane Austen. Idzie wśród wysokich traw niczym sam pan Darcy oblany światłem wschodzącego słońca. Jest tak zniewalający, że

gdybym nie trzymała Hadley za rękę, rzuciłabym się pędem w  jego kierunku. – Widzisz – mówi cicho Hadley – on na ciebie patrzy. Spoglądam na nią z uśmiechem. – Chyba tak. – Chcę zostać z Connorem. W odpowiedzi ściskam mocniej jej dłoń. – Tu są moje dziewczyny. Czas na przygodę. Poszłabym z nim wszędzie. Hadley puszcza moją rękę i zeskakuje z ganku bez ostrzeżenia. Wydaję z siebie zduszony okrzyk, ale Connor łapie ją pewnie. – Gdzie jedziemy? – pyta, obejmując go za szyję. – To niespodzianka. – No to jedziemy! – woła Hadley. Chwytamy nasze kurtki i  wsiadamy do auta Connora. Hadley ma na uszach słuchawki i  ogląda program dla dzieci, nie zwracając uwagi na otoczenie. W  trakcie jazdy rzucam ukradkowe spojrzenia na Connora. Za każdym razem, kiedy mnie na tym przyłapuje, posyła mi uśmiech. Kładzie rękę na środkowej konsoli i  powolutku przesuwa ją w  stronę mojej dłoni. Idę w jego ślady, aż stykamy się opuszkami palców. Zerkam do tyłu na Hadley. Jest kompletnie pochłonięta swoim programem. – Dzisiaj pytała o ciebie i o nas. Connor zerka w lusterko wsteczne, potem znowu na mnie. – I? – Chyba powinniśmy jej powiedzieć. – Wiesz, co to oznacza? Wiem. To znaczy, że wszystko jest prawdziwe. To znaczy, że Connor chce, żebyśmy z  nim zamieszkały, żebyśmy stali się rodziną i  podjęli poważne zobowiązania.

Chociaż nadal czuję strach, kiedy patrzę na Connora, nie umiem sobie wyobrazić innego zakończenia. Odejście od niego jest niemożliwe. Kocham go. To się stało szybko, ale jestem pewna tego, co czuję. Connor jest bezinteresowny, a tego wcześniej nie zaznałam. – Chcę tego wszystkiego, ale powoli. – Wiem. – Dopóki będziesz to rozumiał. Przesuwa rękę, co pozwala nam ciaśniej spleść dłonie. – Możemy jej powiedzieć, a  reszta zależy od tempa, jakie uznasz za stosowne. Wiedz, że jeśli o  nią chodzi, mogę mieć problem z przyhamowaniem. To mi absolutnie nie przeszkadza. Chcę, żeby Hadley go kochała i żeby on kochał ją najbardziej na świecie. On i  ja możemy zwolnić tempo, nie musimy wyznaczać żadnych terminów, ale tym dwojgu nie odbiorę już ani jednej wspólnej chwili. – Bądź dla niej delikatny… o ile ona ci pozwoli. Connor się uśmiecha. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie uszczęśliwiłaś. Policzki mi płoną. Tylko tego chcę. Connor nie ma pojęcia, ile dla mnie robi. Każda chwila z nim to dar. – Ty mnie też. –  Odwracam się znowu, by się upewnić, że Hadley nas nie słucha. – Mam nadzieję, że ona nas za to nie znienawidzi. – Będziemy ostrożni. Nie mogę doczekać się tej chwili. Hadley kocha Connora, ale uważa go za przyjaciela. Kiedy Connor wejdzie w  rolę ojca, ich relacje ulegną zmianie. Skończą się wyłącznie zabawy i  gry. Connor będzie jej ojcem, a zdyscyplinowanie córki będzie pierwszym wyzwaniem. Pozostaje jeszcze jej reakcja na to, co zrobiłam. Hadley dowie się, że kłamałam, a mnie pozostaje mieć nadzieję, że to nie zrujnuje jej wiary we mnie. Może przejdziemy przez to w  miarę gładko, ale jak dotąd moje życie biegło po wybojach.

Skręcamy w drogę gruntową, a moja ciekawość sięga zenitu. Dokąd on nas wiezie? Hadley zdejmuje słuchawki i przykleja twarz do szyby. – Jesteśmy na miejscu? – pyta. – Tak – odpowiada Connor, nie spuszczając wzroku z drogi. – Są tu krowy? Parskam śmiechem, a Connor zerka na mnie jak na wariatkę. – Hadley myśli, że zabierasz nas na jazdę na krowach, bo kompletnie nie znasz się na hodowli zwierząt. – No nie! Przecież wiem, że krowy siodła się tylko na rodeo! – Connor przekomarza się żartobliwie. – Byki, a nie krowy! – woła Hadley i zakrywa oczy. – Co za różnica. Wiem takie rzeczy. Hadley odrywa ręce od twarzy i kręci głową. – Nie myślałeś, że musisz doić krowy – wytyka mu. – Wiesz co? Byłaś moją ulubienicą, ale teraz muszę się dobrze zastanowić, czy podarować ci cieliczkę Betsy, która dopiero co się urodziła. – Jabłka! –  krzyczy Hadley zamiast odpowiedzieć Connorowi. Całą jej uwagę pochłania widok za oknem. – Przywiozłeś nas na jabłka! Zerkam na Connora. Kiwa głową. – Oboje uwielbiamy jabłecznik, więc pomyślałem sobie, że powinniśmy zerwać trochę jabłek i przekonać twoją mamę, żeby nam upiekła ciasto. Hadley chichocze i fika nogami. – To mój najlepszy dzień! Co roku zabieram Hadley na zbieranie dyni i  jabłek, ale Kevin nigdy z  nami nie jeździł. Zawsze był zbyt zajęty –  albo zbyt zły –  żeby robić z  nami różne rzeczy. Connor nie tylko tu jest, ale jeszcze to wszystko zaplanował. Chciał spędzić z  nami czas. Najpierw wpadł na pomysł, a  potem włożył wysiłek w  coś, co mogło przecież nie wypalić, a  jednak trafił w dziesiątkę.

Przyjął nonszalancką uwagę na temat jabłeczników –  komentarz, jaki zrobiłam w najgorszą noc swojego życia – i zamienił ją w radosny moment. Zatrzymuje samochód, Hadley wyskakuje z niego jak z procy. Odwracam się do niego i otwieram usta, zanim zdążę ugryźć się w język. – Kocham cię – mówię. Cudownie zielone oczy Connora przepełniają się uczuciem. – Pokochałem cię w chwili, kiedy cię ujrzałem. – Ja chyba też, ale poczekajmy,  wiele spraw musi się jeszcze rozstrzygnąć. Connor uśmiecha się i bierze mnie za rękę. – Mamy czas. Teraz chodźmy na jabłka, a może wieczorem zaczniemy planować, jak zamienić nasze dysfunkcyjne trio w rodzinę. Po tych słowach wysiada z  auta, a  ja zastanawiam się, jak mam dziękować jego okrutnemu ojcu za to, że zmusił Connora Arrowooda do powrotu do Sugarloaf, by mógł mnie tu odnaleźć.

29

Ile jabłek potrzebujemy? –  pytam, gdy Hadley wkłada dwa kolejne na pakę. Tak, mamy pakę, ponieważ to dziecko ogołociło z  jabłek połowę sadu. – Lubię jabłka. Są zdrowe. Racja, ale… nie potrzebujemy pięćdziesięciu. – Rozumiem, ale już nam wystarczy. Hadley przystaje, odwraca się do mnie i bierze się pod boki. – Jeśli jabłek będzie za mało, mamusia nie zrobi jabłeczników. Nie bardzo wiem, jak z tym polemizować, ale postanawiam odwrócić jej uwagę. – Lubisz ciasto dyniowe? Hadley marszczy nos. – Fuj. Teraz nie jestem pewien, czy to moja córka. Jak można nie lubić ciasta dyniowego? – A próbowałaś kiedyś? – Nie, bo jest paskudne. Dynie są jak warzywa. Ellie wzdycha ciężko u mojego boku. – Nie masz pojęcia, ile z tym zabawy.

Chyba nie rozumie, że nie przejmuję się tymi potyczkami słownymi. Chcę brać udział w  milionach takich sporów. Będę dyskutował o  wszystkim, o  czym ta mała dziewczynka zechce, jeśli to ma oznaczać wspólnie spędzany czas. – Wszystko w jej zachowaniu jest frapujące. Ellie kręci głową sceptycznie. – Już nie mogę się doczekać, co powiesz za miesiąc. Ja też nie. Mam nadzieję, że nigdy nie podrośnie, chociaż wiem, że to mrzonki. W  którymś momencie moi bracia pewnie uważali mnie za uroczego i  fajnego. Kiedy skończyłem dwa lata, stałem się ich kartą przetargową i  kozłem ofiarnym. Bycie najmłodszym oznaczało bycie najgłupszym i konieczność słuchania starszych. – To na pewno ustąpi za pięć lat. – Connor, Connor! Patrz, mają wielką dynię! –  Hadley wskazuje na dyniowego giganta, jakiego w życiu nie widziałem. – Możemy ją wziąć? – Jestem silny, ale nie aż tak. Ellie prycha. – Hadley, ona nie zmieści się w samochodzie. Hadley wyszukuje kolejną dynię, która jest tylko nieco mniejsza od pierwszej. – A taką możemy? – A zabrałaś traktor? – pytam. – Już naprawiony? – pyta Ellie z przekąsem. Mrużę oczy. – Jeszcze nie. Potrzeba mu kolejnej nowej części. Hadley łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę dyni. – Więc nie możemy go zabrać, bo ciągle jest zepsuty. Jakim cudem to siedmioletnie dziecko ma już w  sobie takie pokłady sarkazmu? – I nie możemy zabrać tak wielkiej dyni do auta. Hadley wzdycha z teatralną przesadą.

– Niech wam będzie. Możemy wziąć kucyka? – Uhm –  dukam, nie rozumiejąc, jakim cudem przeszliśmy od dyni do kucyka. Ellie uśmiecha się szeroko, jakby usłyszała najlepszy dowcip. Jej mina mówi: umieram z ciekawości, jak Connor poradzi sobie z tym pytaniem. – Nie mogę tego obiecać, Mała. Ledwo daję sobie radę z krowami. Hadley spogląda w bok. Chyba analizuje moją odpowiedź. – W porządku. To było łatwe. – Może niedługo – dodaje, biorąc mnie za rękę, co powstrzymuje mnie przed otwarciem ust.  – Chodźmy poszukać dyni. Takiej, którą Connor uniesie bez dźwigu. Podchodzimy do leżących w rzędzie dyń. Hadley ogląda uważnie każdą z nich. – Podniesiesz tę? – pyta, biorąc do rąk dynię wielkości jej dłoni. Posyłam jej jadowite spojrzenie, a ona chichocze jak opętana. – Pogrywasz sobie ze mną – mówię. – Ty możesz podnieść wszystkie dynie. – Chyba uważasz mnie za siłacza. Hadley kiwa głową. – Masz mocne mięśnie. Prawda, że ma, mamusiu? Patrzę na Ellie z chytrym uśmieszkiem. – Właśnie, mamusiu. Mam mocne mięśnie? – Masz wielkie ego. Hadley drapie się po głowie. – Co to jest ego? Ellie wzdycha. – To, co o sobie myślisz. Wygląda na to, że Connor uważa się za siłacza i przystojniaka. – Jest przystojny. Mówiłaś Sydney, że jest – zdradza Hadley.

Ellie otwiera usta, a ja nie mogę sobie odmówić drobnej szpileczki. – Serio? Tak mówiłaś? – Może wspomniałam o tym. Raz. Hadley odkłada dynię, podchodzi do nas i bierze nas za ręce. – Ja myślę, że jesteś przystojny. – Bardzo ci dziękuję, Mała –  mówię i  ściskam jej drobną dłoń. –  A  ja myślę, że twoja mama jest bardzo ładna. – A ja jestem ładna? – Jesteś śliczna – mówię. – Najśliczniejsza dziewczynka na świecie. Hadley promienieje pod wpływem mojej pochwały i puszcza rękę Ellie. Obejmuje mnie za nogi i  wtula się w  nie mocno. Jej uściski są cudowne. Wypływają z jej wnętrza, wkłada w nie całe serce. Zupełnie jakby oplatały mnie słodkie macki. – Nie musisz dawać mi kucyka, Connor. Wybucham śmiechem, bo jej umysł skacze z tematu na temat jak pasikonik. – To dobrze. – Zamiast kucyka mogę dostać szczeniaczka. Ellie parska śmiechem. – Zacznijmy od dyni, potem zastanowimy się nad resztą.

30

Dzisiejszy

dzień był doskonały. Wszystko poszło lepiej, niż sobie wyobrażałem. Hadley miała świetną zabawę, zebraliśmy tonę jabłek i dyń, i dziwne okazy, które Ellie nazwała tykwami. W tej chwili Ellie segreguje jabłka, a Hadley czeka na pójście do domku na drzewie. Dynie przywieźliśmy nie tylko do domu, lecz także do domku na drzewie. Hadley wyjaśniła nam, że wszystkie miejsca trzeba udekorować. Zamieniłbym jedno z pastwisk w dyniowe pole, byle tylko uszczęśliwić to dziecko. – Gotowy? –  pyta Ellie, wychodząc z  domu z  dwoma dyniami i obrusem. – Co to? – Zasłonki. – Zasłonki? – Hadley chce, żeby tam było przytulniej, a zasłonki robią dom. Nie sądziłem, że to takie ważne. Spoglądam przez ramię na dom bez zasłon w  oknach. Kiedyś ojciec chyba po pijanemu zerwał wszystkie karnisze ze ścian. Nie żebym uważał, że zasłony uczyniłyby z tego miejsca prawdziwy dom. Domem stał się dopiero po śmierci ojca, którego obecność już tu nie straszy.

– Myślę, że to ludzie tworzą dom – mówię, przygarniając ją do piersi. –  Ty zrobiłaś z tego miejsca dom. Ellie uśmiecha się łagodnie i daje mi krótkiego całusa. – Powinniśmy powiedzieć jej teraz. – Teraz? Serce przyspiesza mi gwałtownie. Zżera mnie nagły niepokój. Nie jestem strachliwy. W  trakcie służby wojskowej nauczyłem się używać oddechu do kontrolowania emocji. W  tej chwili to nie działa. Kiedy powiemy Hadley prawdę, jej świat ulegnie zmianie. Mój świat już się wywrócił do góry nogami, ale ja jestem dorosły. Ona jest dzieckiem i martwię się, jak przyjmie te wieści. – Im dłużej czekamy, tym bardziej czuję, że jej to odbieramy. Powinna wiedzieć, że jej ojcu zależało na podarowaniu jej takiego dnia. Chcę jej to dać. Ciebie jako ojca. Otwieram usta, ale nie mogę wykrztusić słowa. Czuję, że pocą mi się dłonie. Zupełnie jakbym znowu był małym chłopcem, nie dorosłym mężczyzną. Tak działa mieszanina nerwów, podniecenia, adrenaliny i oczekiwania. – Nie jesteś gotowy? – Jestem – odpowiadam szybko. To nie ma nic wspólnego z gotowością. Na nic nie byłem równie gotowy jak na to. – Jestem pewien i chcę jej o tym powiedzieć. Nie sądziłem, że ty też. – Już czas. Ellie ma rację. Już czas. – Chodźmy do domku na drzewie. Hadley wybiega z koszykiem i lalką pod pachą. – Mam cydr, kubeczki i ciasteczka. – Skąd masz ciasteczka? – pyta Ellie. – Z kuchni. – Ja o nie prosiłem.

Wstrzymuję chichot, ponieważ Hadley ma świetne wyczucie czasu jak na siedmiolatkę. Idziemy we troje w stronę drzewa, które nabrało w moim życiu specjalnego znaczenia. To tutaj chowałem się ze strachu i  tutaj odnalazłem coś, co straciłem. Mam nadzieję, że właśnie tutaj kolejny kawałek mojego życia trafi na swoje właściwe miejsce. Idziemy w milczeniu, to znaczy Ellie i ja milczymy, a Hadley trajkocze o  dyniach i  szczeniakach, póki nie zauważa domku na drzewie. Wtedy puszcza się pędem przed siebie i  wspina po stopniach, które dla niej zrobiłem. Ten domek w niczym nie przypomina mojego starego domku na drzewie. Ma dach, dwa okienka i mały taras z tyłu, który dodałem w tym tygodniu. Nie chcę, by to była jej kryjówka. Wolę, by domek na drzewie znaczył dla niej coś innego. Powinien przynieść jej radość i  być miejscem powstawania cudownych wspomnień. Przypuszczam, że z  rozpędu zrobię jej jeszcze łazienkę, kuchnię, doprowadzę prąd i wodę. – Zrobiłeś taras? – pyta Ellie. – Nie mam pojęcia, skąd się tu wziął. Ellie przewraca oczami. – Wiesz, że cieszyłaby się samą podłogą ze sklejki, gdybyś tylko z nią tu przychodził. Właśnie dlatego poszedłem dalej i zbudowałem jej ten domek. – Wiem, ale powinna mieć wszystko, co mogę jej dać. To dziecko przeżyło horror, więc jeśli ta jedna rzecz wywoła jej uśmiech, to ją zrobię. Ellie bierze mnie za ręce i patrzy mi w oczy. Słowa, które usłyszałem od niej wcześniej, ciągle brzmią echem w moim sercu i bardzo chcę znowu je usłyszeć. Oboje jesteśmy tak zapatrzeni w  siebie nawzajem, że dopiero głos Hadley przywołuje nas do rzeczywistości. – Ożenisz się z mamusią? Nikt nie powie, że to dziecko grzeszy subtelnością.

– Może kiedyś, ale w tej chwili żyjemy z dnia na dzień. – Mam nadzieję, że to właściwa odpowiedź. – Chciałabyś mieć Connora w swoim życiu już na zawsze? – pyta Ellie, a ja dobrze wiem, w którym kierunku zamierza poprowadzić tę rozmowę. Trzymam nerwy na wodzy. Gdyby Ellie uznała, że prawda o  moim ojcostwie wywoła u Hadley wstrząs emocjonalny, nie bylibyśmy tu razem. – Tak! Kocham go i  jest moim najlepszym przyjacielem. Jest wesoły i przystojny, i da mi szczeniaka. – Tego nie powiedziałem. – Dasz mi szczeniaka, kochasz mnie i jestem urocza. – Hadley trzepocze rzęsami i zaciska usta. Jest urocza i czuję przez skórę, że chyba ma rację. Mam do niej słabość, stąd ten taras w domku na drzewie. – Tak czy inaczej –  mówi szybko Ellie, najwyraźniej niewzruszona urokiem Hadley –  co, gdybym ci powiedziała, że dawno temu, jeszcze przed twoimi narodzinami, spotkałam Connora? – Znaliście się? –  Hadley spogląda to na nią, to na mnie, a  ja kiwam głową. – Tak. – Spotkaliśmy się raz i to było… bardzo wyjątkowe spotkanie – ciągnie Ellie. – Twój dziadek i twoja babcia zginęli krótko przedtem i byłam wtedy bardzo smutna. Dzięki Connorowi poczułam się szczęśliwa. Pomógł mojemu sercu. Hadley patrzy na mnie z uśmiechem. – Jak mnie? – Właśnie tak – wtrącam. – Lubię was obie uszczęśliwiać. Ellie wzdycha nerwowo. – Chcę ci powiedzieć, że wtedy… uhm, tamtej nocy Bóg dał mi dziecko. – Mnie? Ellie uśmiecha się i kiwa głową. – Tak, ciebie. Moją piękną, doskonałą, słodką małą córeczkę. Connor i ja zrobiliśmy test, który nam powiedział, że to on jest twoim prawdziwym

tatą. – Ale… ja już mam tatusia. Kucam przy niej. – Masz, ale ty i ja mamy tę samą krew. Ellie klęka i bierze Hadley za ręce. – Dowiedzieliśmy się o  tym dopiero kilka dni temu, a  twój tata i  ja wzięliśmy ślub zaraz po moim spotkaniu z  Connorem. Ale to Connor jest twoim ojcem, nie Kevin. Oboje zastygamy w bezruchu, czekając na reakcję Hadley. Stoi między nami, przetwarzając w swoim dziecięcym umyśle tę informację. – Tatuś nie jest moim tatusiem? – pyta w końcu drżącym głosem. Serce mi się kraje. Kocham ją, nie chcę sprawiać jej bólu, a jednocześnie cieszę się, że wreszcie jej to mówimy. – Nie, skarbie, ale to nie znaczy, że masz przestać go kochać. Nie wiem, kiedy znowu go zobaczysz, ale może zawsze być w twoim sercu. Myślę o tym, co on powiedział Ellie, i gryzę się w język, by nie zawołać, że Hadley nawet tego nie jest mu winna. Ona jest życzliwością i  wszystkim, co dobre w  tym świecie, a  on jest tylko trucizną. Cieszę się, że tak chętnie się ich wyrzekł, bo ja pragnę je zatrzymać. – Hadley – zaczynam z sercem w gardle – nie chcę mącić ci w głowie ani cię smucić. Nie musisz nazywać mnie tatą, póki sama tego nie zechcesz, a jeśli nigdy nie zechcesz, na zawsze będę dla ciebie Connorem. Gdybym wiedział, że jesteś moja, odszukałbym cię od razu. Odtąd będę częścią twojego życia, na ile będziesz chciała, i nic się dla nas nie zmieni, póki nie będziesz na to gotowa. Hadley patrzy na mnie zdezorientowana. – Jesteś moim tatą? – Tak, i jestem bardzo szczęśliwy, że ty jesteś moją córką. Hadley puszcza rękę Ellie i  podchodzi do mnie. Ujmuje moją twarz w swoje małe dłonie i uśmiecha się szeroko.

– Ja też chciałam, żebyś był moim tatą. Cały mój świat staje na głowie. Przysięgam, że w  tej chwili mógłbym nawet zapłakać.

– Nie jestem zmęczona – marudzi Hadley. – Jeśli zaraz nie pójdziesz do łóżka, nie wstaniesz do szkoły. – Ellie nie daje Hadley szans na negocjacje. – Idź umyć zęby. Jakaś cząstka mnie chce prosić Ellie, żeby pozwoliła jej zostać. Po takim dniu możemy udawać jeszcze przez chwilę, że świat zewnętrzny nie istnieje. – Idź, Mała –  mówię, dając wsparcie Ellie. Mogę chcieć zatrzymać Hadley na dłużej, ale nie jestem głupcem. Błysk uznania w jej oczach mówi mi, że dobrze postąpiłem. Chcę dobrze postępować. Chcę być dla niej wspierającym partnerem, co oznacza, że nie zawsze będę tym dobrym policjantem. Gdyby Dempsey i Miller mogli mnie teraz zobaczyć… Oto ja, Pan Domator, szczęśliwy jak cholera. Przedtem nigdy tego nie rozumiałem –  jak dziecko może zmienić cały świat. Obserwowałem przemianę Liama z  kawalera roku w  człowieka rodzinnego w  ciągu paru miesięcy. Myślałem, że może Natalie ma złotą cipkę albo coś w  tym rodzaju, ale byłem kretynem. To była miłość. Wtedy drugi człowiek staje się tak ważny, że chce się zapomnieć o  wszystkich własnych głupich zasadach. Ellie jest brakującą cząstką mojego serca. Przedtem nie wiedziałem, że mi jej brakuje. Rzuciła mnie na kolana i  nieważne, czy wstanę, czy zostanę w  tej pozycji. Dla niej zostałbym tutaj, u jej stóp, póki mam ją przy sobie. Hadley człapie do łazienki z nieszczęśliwą miną. Chwilę później słyszę szum wody, gdy zaczyna swoje wieczorne łazienkowe rytuały. – O czym myślisz? – pyta Ellie, podchodząc do mnie i obejmując mnie w pasie. Na takie gesty zażyłości pozwalała sobie dotąd wieczorami, kiedy

Hadley szła już spać. – Że cię kocham. Uśmiecha się, w  jej oczach miłość miesza się z  odrobiną obawy. Nie mogę doczekać się dnia, w którym nie dostrzegę już tego drugiego. – Powtórz to. – Kocham cię. Mówię to bez zastanowienia i  powtórzę milion razy, póki mi nie uwierzy. Nawet nie wie, ile to dla mnie znaczy, że powiedziała to z własnej, nieprzymuszonej woli. Ellie wspina się na palce i całuje mnie delikatnie. – Ja ciebie też, Connor, a dzisiejszy dzień był… wspaniały. Przyjęła to lepiej, niż się spodziewałam. Czuję, jakby świat się do nas uśmiechał. – Bo naprawdę się uśmiecha. Zasługujemy na szczęście. Tyle już przeszliśmy, że wystarczy nam tego gówna na całe życie. – Zgadzam się. I  mam nadzieję –  całuje mnie znowu, a  jej oczy ciemnieją nieco – na więcej szczęścia dziś wieczorem. – Jakiego szczęścia? – Przekonamy się. Boże, ta kobieta mnie zabija. Chciałbym być bardzo, bardzo szczęśliwy, ale wezmę cokolwiek, co od niej dostanę. Mogę być cierpliwy, ale jestem facetem zakochanym w  kobiecie, którą trzymam w  ramionach, i  bardzo chciałbym jej to okazać. Wysuwa się z moich objęć i zakłada włosy za uszy, kiedy Hadley wpada do salonu. – Czy Connor może mi dzisiaj poczytać na dobranoc? Ellie zerka na mnie. Zwykle to ona kładzie Hadley spać, więc czekam na jej przyzwolenie. – Oczywiście – mówi z enigmatycznym uśmiechem. – Na pewno? – Na sto procent.

– Dziękuję, mamusiu! – Hadley podbiega do niej, obejmuje ją mocno, po czym przybiega do mnie. – Gotowy? – Gotowy. Potem ciągnie mnie do sypialni, która stała się jej pokojem. Łóżko zostało odsunięte od okna, bo bała się czegoś, co stamtąd widziała, a  pościel w  różowym kolorze zastąpiła granatową, która leżała na łóżku Seana. To dziwne, że ojciec nas nienawidził tak bardzo, by nas tłuc, ale nie wyrzucił niczego, co mu o nas przypominało, kiedy już wyjechaliśmy. Wszystko w domu wyglądało tak, jakbyśmy nadal tu mieszkali. Jak zostawiła go mama. Póki nie zrobiliśmy porządku i nie pozbyliśmy się tego bagażu. W  ciągu ostatnich czterech miesięcy rzeczy po prostu… się pojawiły. W  pokoju dziennym stoi duży kwiat doniczkowy, na stole kwiaty w wazonie, na podłodze w łazience leżą maty. Dzień po dniu Ellie zamieniała to miejsce w  dom. Teraz stajemy się rodziną. I to sprawia, że jestem szczęśliwy. – Jak mama to zwykle robi? – pytam. Hadley siada na łóżku i wskazuje mi miejsce obok siebie. – Najpierw musisz wybrać książkę. Lubię tamte – instruuje mnie. – Dobrze, najpierw wybrać książkę. –  Czuję się jak idiota. Tyle powinienem wiedzieć. Podchodzę do  sterty książek i  szukam najbardziej zniszczonej. Zakładam, że to jej ulubiona. – Którąś lubisz najbardziej? Hadley wzrusza ramionami. – Uwielbiam wszystkie. – Kto zje zielone jajka sadzone? –  pytam. Kto by nie lubił książek doktora Seussa? Moi bracia i ja uwielbialiśmy Go, Dog. Go! Nic dziwnego. Chodziło w niej o prędkość i niechęć do kapeluszy. Oczy Hadley jaśnieją. – Nie lubię zielonych jajek na szynce…

– Ja ich nie lubię, ale Hadley może polubić. –  Puszczam do niej oko i podchodzę do łóżka, nie bardzo wiedząc, gdzie usiąść. Hadley przesuwa się i  robi mi miejsce. Siadam i  opieram się plecami o  ścianę. Ona przyjmuje tę samą pozycję, ale zamiast oprzeć głowę o  ścianę, opiera ją na moim ramieniu. Drobnymi dłońmi chwyta mnie za biceps. Czuję, jakby chwytała mnie za serce. Spoglądam na nią i zachodzę w głowę, jaki Bóg uznał, że jestem godny zostać ojcem. Po tylu złych rzeczach, jakie zrobiłem, nie zasługuję na nią. Mimo to jest moja i w tej chwili składam sobie w duchu nową obietnicę. Nigdy nie zrobię nic, z  powodu czego musiałaby się za mnie wstydzić. Będę uczciwy, oddany i godny zaufania. – Poczytasz mi to? – pyta, wpatrując się we mnie. – Tak – odpowiadam nie na jej pytanie, ale na moją milczącą przysięgę. – Jak poznałeś mamę? – pyta Hadley po wysłuchaniu pierwszej strony. Niech to szlag. Nie mogę jej zbyć, więc będę mało konkretny. Uważam, że to dobry plan. – Poznaliśmy się w  restauracji. –  To nie kłamstwo. Podawali tam jedzenie, a w zeszłym tygodniu zabrałem tam Ellie na randkę. To się liczy. – Pocałowałeś ją? Boże, ratunku! Gdzie jest Ellie? – Tak, pocałowałem. Hadley przez chwilę rozmyśla nad moją odpowiedzią. – Kochałeś ją? – Twoja mama jest urocza, jak można jej nie kochać? W  głowie rozbrzmiewa mi słowo: unikać. Chcę uniknąć wszystkich możliwych pytań i  dokończyć czytanie. Znowu otwieram książeczkę i zaczynam, ale Hadley ma swoje plany. – Myślisz, że się z nią ożenisz? Może odpowiedź pytaniem na pytanie jest najlepszą strategią? – A chcesz, żebym się z nią ożenił?

Hadley kiwa głową. – Wtedy będziesz moim prawdziwym tatą. Muszę być ostrożny. Nie mogę jej przestraszyć wizją rzeczywistości, jaka ją czeka, a  jednocześnie chcę ją zapewnić, że jeśli o  mnie chodzi, to jestem w jej życiu na dobre. I nigdy jej nie porzucę. – Już teraz jestem twoim prawdziwym tatą. Zawsze będę twoim ojcem, Hadley. Zawsze. Ciebie i  mnie łączy wspólna krew. Jesteśmy rodziną. W sercach też. Uśmiecha się. – Więc zawsze będę twoją córką? – Zawsze. – Nawet jeśli ty i mamusia nie weźmiecie ślubu? – Nawet wtedy jeśli się nie pobierzemy. Oczy jej jaśnieją. Opuszcza głowę na moje ramię. – Cieszę się. – Ja też, Mała. Ja też. – A teraz możesz mi już poczytać. Wracam więc do czytania. Po dwudziestu minutach i  dwóch kolejnych książeczkach – bo nie umiem jej niczego odmówić – idę do salonu, gdzie mam nadzieję znaleźć szczęśliwą Ellie. Jest. Czyta książkę na kanapie. Staję w progu, by na nią popatrzeć. Jest piękna. Jej ciemne brązowe włosy są związane na czubku głowy. Na nosie ma okulary. Jej piękno jest niewymuszone, naturalne. Przygryza dolną wargę, potem przewraca kartkę. Chcę porwać ją w objęcia i zacałować do utraty tchu. – Czytasz coś dobrego? –  pytam, nie mogąc wytrzymać oddalenia ani chwili dłużej. Podskakuje zaskoczona, potem posyła mi uśmiech. – Romans o dwojgu ludziach, którzy się odnaleźli. Przez jakiś czas żyli rozdzieleni, myśleli o  sobie, ale różne przeszkody na ich drodze nie pozwalały im się zejść.

– Czy to autobiografia? – Historia trochę podobna do naszej, ale mniej dramatyczna. Uśmiecham się i ruszam w jej kierunku. – Wolałbym mniej dramatyzmu. Ellie odkłada książkę i mości się w moich objęciach, gdy siadam obok niej. – Dramatyzm dodaje realizmu. Życie jest pełne wzlotów i upadków. Bez bólu nie czulibyśmy szczęścia. Gdybym nie poznała smutku życia z nieodpowiednim mężczyzną, kiedy wróciłeś do Sugarloaf, nie wiem, czy byłoby tak samo. Może to prawda, ale i  tak nie podoba mi się myśl o  Ellie doświadczającej takiego smutku. – Wolałbym spotkać cię szczęśliwą z  nim niż w  takim piekle, w  jakim tkwiłaś. Nawet gdyby to oznaczało, że nigdy z tobą nie będę. Ellie wtula się w mój bok. – Wolałabym być z tobą. Moje serce chyba nigdy nie należało do nikogo innego. Tu jest moje miejsce. – Boli mnie myśl o tym, że tyle przeszłaś przez te lata, zanim znowu cię spotkałem. Ellie przechyla głowę i spogląda na mnie z lekkim uśmiechem. – Już po wszystkim. Czekam na orzeczenie o  rozwodzie, Hadley jest nasza. Resztę sobie zorganizujemy i odetniemy się od przeszłości. Chcę coś dodać, ale nagle dobiega mnie walenie do drzwi. – Nie ruszaj się – rzucam. Nikt tu do nas nie wpada z wizytą. Podchodzę do półki, która kryje sejf z  bronią. Skanowanie kciuka trwa sekundę. Kiedy drzwiczki sejfu się otwierają, wyjmuję ze środka broń. Ellie otwiera szeroko oczy, ale zostaje w miejscu. Chyba powinienem ją uprzedzić, że w  domu jest sporo takich schowków. Kiedy obiecałem, że będę ją chronić, nie rzucałem słów na wiatr. Trzymam broń u boku, gotów wyeliminować każde zagrożenie.

Kolejne pukanie. – Co mogę dla ciebie zrobić? –  wołam przez drzwi, z  dłonią w gotowości. – Możesz otworzyć te pieprzone drzwi, zanim odmrożę sobie tyłek. O kurwa. Tylko jego mi teraz brakowało. Odkładam broń na stolik, otwieram drzwi i  wzdycham ciężko, piorunując wzrokiem dupka stojącego na werandzie. Declan przyjechał z wizytą. Ciekawe dlaczego. – No co? Nie cieszysz się? Nie powiesz: witaj w domu, bracie, miło cię widzieć? – Co za niespodzianka, Dec, nie wiedziałem, że wpadniesz. – Tak, gadałem z  Jacobem i  Seanem i  wylosowałem krótką słomkę. Padło na mnie, żeby przyjechać i sprawdzić, jak się rzeczy mają, upewnić się, że nasza rozmowa nie była wynikiem twojego urazu głowy, i  poznać twoją dziewczynę. Miło z  jego strony, ale nie chcę go tutaj. Miałem w  perspektywie szczęśliwy wieczór, który właśnie przechodzi mi koło nosa. – Znajdź hotel – mówię i próbuję zamknąć drzwi. – Connor? – woła Ellie. – Wszystko w porządku? Mój brat wparowuje do środka z  szerokim uśmiechem, czarującym jak zwykle. – Ty pewnie jesteś Ellie. Ja jestem Declan, starszy i bardziej szykowny brat tego niewdzięcznika. –  Klepie mnie po plecach. –  Nie chciałem psuć wam wieczoru, ale miałem kilka dni bez żadnych spotkań biznesowych i postanowiłem wpaść. – Och! – Ellie podchodzi do niego z dłonią wyciągniętą na powitanie. –  Miło mi cię poznać. Jestem Ellie, chociaż to już wiedziałeś. Wiele o tobie słyszałam –  mówi cicho i  kieruje wzrok w  dół. –  Wybacz mój niedbały strój. Proszę, nie oceniaj mnie po nim. – Jasne, że nie. Jest późno, wpadłem bez zapowiedzi. Proszę, nie oceniaj mnie po braku manier u mojego brata, i będziemy kwita.

Ellie wybucha śmiechem, a  ja posyłam mordercze spojrzenia w  stronę jego potylicy. Przeklęty idiota. – Dec miał zamiar znaleźć hotel – oznajmiam. Staję u  boku Ellie. Nie mam pojęcia, co przywiodło tu Declana. Przypuszczam, że nie chodzi o  zwykłą braterską wizytę. Gdybym musiał zgadywać, postawiłbym na to, że przyjechał sprawdzić, czy Ellie jest prawdziwa i  czy moja prośba o  kupno ziemi nie jest spowodowana słuchaniem fiuta. Boże, uchowaj, żebym był szczęśliwy. Fakt, że jest za wielkim cykorem, by sięgnąć po to, czego chce, nie oznacza, że ja też. – Hotel? – pyta Ellie. Declan spogląda na mnie, potem znowu na Ellie. – Czy w Sugarloaf jest w ogóle jakiś hotel? Liczyłem, że zaoferujesz mi pokój. Ellie klepie mnie otwartą dłonią w pierś. – Nie możesz odesłać go do hotelu! – Mogę. – Czyżbym przeszkodził w czymś ważnym? – Uśmieszek Declana budzi we mnie chęć walnięcia go pięścią w nos. – Tak. – Nie – odpowiada jednocześnie Ellie. Declan uśmiecha się znacząco, jakby wiedział, co zepsuł. Nic nie szkodzi, nie on jeden ma coś na pozostałych. Declan zapomina, że to małe miasto, mamy erę telefonów komórkowych i  nie musimy wymykać się chyłkiem na spotkanie z kimś. Błyskawicznie mogę wysłać wiadomość do kobiety, której on unika. – Właśnie kładliśmy spać naszą… moją… – Naszą córkę –  dopowiadam, uwalniając ją od snucia domysłów, czy powiedziałem bratu o Hadley, czy nie. Uśmiecha się serdecznie, jej twarz jaśnieje z radości. – Właśnie położyliśmy naszą córkę spać. Na pewno macie mnóstwo spraw do obgadania. Robi się późno, więc ja też już się położę.

– Nie uciekaj z  mojego powodu. Proszę… –  Declan próbuje ją zatrzymać. – Nie o to chodzi. Rano idę do pracy, a jestem bardzo zmęczona. Mam ochotę udusić swojego brata. – Dec, może ty się położysz, co? Musisz być wykończony po tylu godzinach jazdy z  niezapowiedzianą wizytą. Ellie i  ja mieliśmy porozmawiać. – Connor, jest okay, porozmawiamy innym razem. Pogadaj sobie z bratem. – Podchodzi do mnie i całuje mnie w policzek. – Dobranoc. – Naprawdę chciałem, żebyśmy byli szczęśliwi. – Wiem, że brzmię jak nadąsany dzieciak, ale mam to gdzieś. Ellie uśmiecha się do mnie. – Możemy być szczęśliwi jutro. Declan parska śmiechem, ale pokrywa to kaszlnięciem. Już nie żyje. Ellie rumieni się i cofa o krok. – Dobranoc, Declanie. Miło było cię poznać. – Ciebie też, Ellie. Kiedy znika nam z oczu, odwracam się do niego. – Co tu, do diabła, robisz, Declan? – Musimy pogadać. Uznałem, że najlepiej osobiście. Okręca się na pięcie i idzie w stronę drzwi. Nie mam wyboru. Ruszam za nim.

31

Declan i ja idziemy w milczeniu. Wyczuwam jego napięcie. Nie przystaje ani na chwilę. I chociaż chcę go zatrzymać i zażądać, by wreszcie powiedział, o  co chodzi, znam swojego brata. Seana i  Jacoba można ponaglać, Declana nie. Dec analizuje wszystko, rozważa każdą możliwość, a  potem działa. Dlatego odnosi sukcesy w  biznesie. Rozpoznaje boisko przed przystąpieniem do gry. Kiedy docieramy do stodoły, przy naprawie której urobiłem się po łokcie, Declan w końcu przystaje. – Jest ładna. W pierwszej chwili nie jestem pewien, czy mówi o stodole, czy o Ellie, ale potem odwraca się w stronę domu. – Więcej niż ładna –  dodaje. –  Co to właściwie jest? Zadurzyłeś się? Lecisz na nią? – Wal się za samo pytanie –  rzucam gniewnie. –  Mam dziecko, Dec. Dziecko, rozumiesz? Kocham tę kobietę. I kocham swoją córkę. Declan unosi obie ręce. – Spokojnie! Pytam, bo kiedy ostatni raz cię widziałem, obstawałeś za wersją „jebać to miejsce i spalić”. Teraz chcesz kupić ziemię na farmie, na którą mieliśmy nigdy nie wracać. Tak sobie przysięgliśmy. Jak mogłeś pomyśleć, że żaden z nas nie przyjedzie tu sprawdzić, czy przypadkiem nie

porwali cię kosmici albo licho wie co jeszcze? Mogła dowiedzieć się, kim jestem, i teraz chce wydusić z ciebie pieniądze. Trzy razy zaciskam pięści i trzy razy prostuję palce, zanim postanawiam odejść na bok. Nigdy nie chciałem podnieść pięści na moich braci w  gniewie. Może i  chcę złamać inne obietnice, ale tej nigdy nie złamię. Declan wyczuwa mój stan, bo milczy, gdy ja walczę z  narastającą wściekłością. Kiedy udaje mi się nad sobą zapanować, odwracam się do niego. – Możesz uciekać przed własnymi pragnieniami, ale jeżeli chodzi o  mnie, to nie wchodzi w  rachubę. Jeśli wy trzej nie chcecie sprzedać mi ziemi, w  porządku. Wezmę swoją część ze sprzedaży farmy i  kupię inną. Nie musicie mnie rozumieć ani zgadzać się ze mną, ale myślałem, że chociaż uszanujecie moją decyzję. – Szanuję ją! Dlatego tu jestem, kurwa! Dzwoniłem do Seana i Jacoba, którzy uważają, że oszalałeś, ale chcą też twojego szczęścia. Co wiesz o Ellie? Założę się, że Dec celowo próbuje mnie wkurzyć. – Wiem tyle, ile trzeba. – Nie sądzę, Connor. –  Dec milknie. Teraz mogę naskoczyć na niego i zażądać wyjaśnień, ale czekam, aż sam przerwie ciszę. – Przyjechałem tu, bo powinieneś coś wiedzieć, a  nie chciałem przekazywać tego telefonicznie. – Skoro to takie ważne, to mów wreszcie. – Jestem wykończony, a mój brat zrujnował mi przyjemnie zapowiadający się wieczór. Nie mam cierpliwości słuchać, jak krąży wokół tematu. Declan wzdycha i  w  nietypowy dla niego sposób gładzi dłonią podbródek. Widziałem Declana niespokojnego, złego, rozczarowanego i dumnego, ale w takim wydaniu jeszcze go nie widziałem. Mój najstarszy brat sprawia wrażenie… smutnego. – Co pamiętasz z tamtej nocy? Moje ciało tężeje. Ze wszystkich rzeczy z  naszej przeszłości, o  jakich rozmawiamy, ta noc jest tabu. Nigdy nie poruszamy tego tematu; udajemy, że w  ogóle się nie wydarzyła. Wtedy wiedziałem, że bez względu na

wszystko nigdy ojcu nie wybaczę. Tamtej nocy zmusił nas, czterech chłopaków, do zmierzenia się z  czymś, z  czym nie powinniśmy się zmierzyć. Skazał nas na życie pełne żalu i złości. Declan próbował chronić nas trzech, ale bezskutecznie. Tata postarał się, by jeden idąc na dno, pociągnął za sobą resztę. Chciał sobie zagwarantować, że z poczucia winy będziemy go chronić, ponieważ zawsze chronimy się nawzajem. – Pamiętam wszystko. – Ja też. Próbuję zapomnieć, ale nie mogę. – Czemu o tym mówisz, Dec? Declan znowu wzdycha i siada na beli siana. – Wysłuchaj mnie uważnie, zanim wpadniesz w szał, jakbym zrobił coś, czego ty byś nie zrobił na moim miejscu. – Okay. Mówię to, ale myślę inaczej. Jeśli mój brat zrobił coś, co zagrozi mojej relacji z Ellie i Hadley, nie spodoba mu się moja reakcja. – W porządku. Powiem ci o wszystkim, a ty będziesz słuchał, bo wierz lub nie, ale rodzina jest wszystkim, na czym mi zależy, i  każdego, kto jej zagraża, uważam za swojego wroga. Za dużo mnie kosztowało ratowanie nas przed więzieniem czy upodobnieniem się do naszego ojca pijaka i degenerata. – Do rzeczy, Dec. Gra na zwłokę nie jest mocnym punktem mojego brata. I  tak musi zdradzić, z  czym przyjechał, więc lepiej, żeby to zrobił jak najszybciej. Tymczasem on zwleka, tocząc wewnętrzną walkę. – Po twoim telefonie –  zaczyna wreszcie –  zleciłem mojej ochronie sprawdzenie Ellie. Za chwilę wyjdę z siebie. – Słucham?! – Jezu, zrobiłem to, co każdy z nas by zrobił. Zleciłem jej sprawdzenie. Zaciskam wargi i skupiam się na oddychaniu nosem.

– Posunąłeś się za daleko, Declan. Nie miałeś prawa tego robić. Declan wyrzuca ręce w górę. – Nie miałem prawa? Kurwa, jestem twoim bratem, który zawsze stał przy tobie, chronił cię, wyrzekł się wszystkiego jak ty! Nie pogrywam z  tobą, Connor. Nie zrobiłem tego dla przyjemności. Przyjazd tutaj i pokazanie ci tego to była ostatnia rzecz, na jaką miałem ochotę! – Pokazanie mi czego? –  pytam spokojnym tonem. Udziela mi się zdenerwowanie Declana, ale muszę trzymać się w ryzach. Przejeżdża palcami po włosach i kręci głową. – Najpierw pozwól mi wyjaśnić, co ustaliłem. Gestem daję mu znak, żeby mówił dalej. – Nie miałem wiele na początek. Wiedziałem tylko, że była w Sugarloaf i mieszka gdzieś w pobliżu. Moi ludzie znaleźli niejaką Ellie Walcott, żonę Kevina Walcotta, niedawno aresztowanego. Mają jedną córkę. Przewracam oczami. – Przecież wiem o tym. – Zamknij się i daj mi mówić. – Dobrze. – Moja cierpliwość się wyczerpuje. – Trudno im było dowiedzieć się czegoś o  jej przeszłości. Nie pochodziła stąd, jak zakładałem… bo przecież kto, do cholery, przeprowadza się do Sugarloaf? Zaczęli drążyć głębiej i wtedy odkryliśmy jej historię. – Jest dilerką prochów, a  jej rodzice zginęli w  strasznych okolicznościach? –  podpuszczam go, ponieważ to brzmi jak temat melodramatu. Wtedy Declan podaje mi kopertę. – Niezupełnie, ale jesteś blisko. – Blisko czego? – W tej kopercie jest jej metryka urodzenia, akt ślubu i raport policyjny. Wszystko złożysz w jedną całość. Ciągle nie nadążam.

– Co to ma wspólnego z czymkolwiek? Declan czeka, jego wahanie ociera się o filmową ckliwość. – Otwórz kopertę, Connor. Biorę głęboki wdech nosem i  robię, co mówi. Wyjmuję dokumenty. Najpierw widzę metrykę urodzenia, potem akt ślubu z Kevinem, na końcu raport policyjny. Z datą na zawsze wyrytą w mojej pamięci. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. – Nie – mówię, spoglądając na Declana. – Jej nazwisko. –  Declan wymawia je w  tym samym momencie, w którym ja ponownie je odczytuję. To musi być prawda. Mój brat nie spędziłby czterech godzin za kółkiem, żeby mnie okłamać. Nie miałby w  oczach tego strachu, gdyby nie nazwisko, które mogłoby wszystko zniszczyć. – Cody. W tej chwili wspomnienia idealnego dnia ulatują. Ponieważ to mój ojciec zabił rodziców Ellie, a  ja pomogłem to zatuszować. Declan potrząsa głową. – Przykro mi. Łapię się za włosy i jęczę. – Nie! Ja pierdolę! Moje przesrane życie! Jezu, ona tego nigdy nie zrozumie. – Wiem, że to trudne, ale nie możesz jej powiedzieć, Connor. Musisz chronić nas wszystkich. Nie chodzi tylko o ciebie. Przez tę historię wszyscy będziemy mieli przejebane. Patrzę na brata, jakby miał dziesięć głów. Chyba nie myśli, że ukryję to przed Ellie. – Nie możesz tego ode mnie wymagać. – Sądzisz, że jest mi łatwo? Mam to gdzieś. – Kocham ją, Dec! Nie możesz prosić, żebym ją okłamywał.

– Chcesz, żebyśmy wylądowali w  pierdlu? Ty też, razem ze swoimi braćmi. –  Łapie mnie za ramiona. –  Jesteśmy rodziną. Mamy tylko siebie i musimy chronić się wzajemnie. Cofam się o krok. – To po co mi to, kurwa, powiedziałeś? –  wrzeszczę i  odpycham go. Declan zatacza się, ale odzyskuje równowagę. – Czemu to na mnie zwalasz, sukinsynu? Jak mogłeś pomyśleć, że dam radę żyć dalej po takiej bombie? Nie widzisz, co to dla mnie oznacza? Dziadek Hadley zabił jej dziadków. Jezu, kurwa, Chryste, jak mam to zachować w tajemnicy? W oczach Declana pojawia się współczucie. – Nie wiem –  wzdycha ciężko –  ale póki nie pogadam z  Seanem i  Jacobem, to nie jest twoja tajemnica. Powiedziałem ci, bo gdybyś dowiedział się o tym od Ellie, zrobiłbyś dokładnie to samo. Dotąd podziwiałem Declana za umiejętność trzeźwego myślenia. W tej chwili nie jest w stanie mnie zrozumieć. Nie może. Ellie nie jest dziunią, od której mogę odejść z lekkim sercem. Ona jest moją przyszłością. – Nie wiem, jak długo będę w stanie to ukrywać – przyznaję. – Nie chcę jej stracić, Dec. Jeśli Ellie sama się tego domyśli, to będzie koniec. Straciłbym ją i Hadley. Kocham ciebie, Seana i Jacoba, dlatego przykro mi to mówić, ale… wybieram ją. A jeśli akurat ty tego nie rozumiesz, w takim razie do diabła z tobą. Declan dokonał wyboru osiem lat temu i stracił wszystko, co kochał. Sydney. – Potrzebuję paru dni. Pogadam z nimi i… coś wymyślimy. Przykro mi, bracie. Naprawdę mi przykro. Wierz mi, kazałem im sprawdzić te informacje trzy razy, dopiero potem wyciągnąć raport policyjny, bo nie chciałem, żeby to była prawda. Pewnie myślisz, że jesteśmy wkurzeni, bo sobie kogoś znalazłeś, ale my się cieszymy. Nie chcemy, żebyś od tego uciekł. Daj mi tylko parę dni, a potem niech się dzieje, co chce. Kilka dni kłamstw i udawania… Boże, dopomóż.

32

Siedzę w  pokoju nauczycielskim i  próbuję skupić się na pracy. Dzisiaj moja szefowa przychodzi na wizytację, a ja myślę tylko o Connorze. Muszę się ogarnąć. Kiedy wstałam rano, Connor i  jego brat już wyszli z  domu. Straciłam poranną kawę z Connorem na werandzie. Ta poranna kawa stała się naszym codziennym rytuałem, dlatego dzisiaj czegoś mi brakuje. Hadley dołożyła rano swoją cegiełkę. Nie mogłam jej dobudzić i skłonić do wstania. Była powolniejsza niż zwykle i  co trzy sekundy zadawała mi jakieś pytanie. To cud, że nie spóźniłam się do pracy. Drzwi otwierają się i do środka wchodzi pani Symonds. – Gotowa na wyzwanie? Nie, odpowiadam w myślach. – Oczywiście – mówię na głos. – Nie musisz kłamać, wiem, że moi nauczyciele boją się tych wizytacji, ale to ekscytujące obserwacje, Ellie. To będzie ostatnia wizytacja na moich zajęciach. Jeśli zostanę dobrze oceniona, najprawdopodobniej zaproponują mi stałą pracę. Bardzo na to liczę. Nigdy nie miałam nic, co pozwalałoby mi na swobodny wybór. Ta posada zapewnia mi dochody i  niezależność, której potrzebuję. Chociaż

Kevin i  Connor są kompletnie inni, to nie oznacza, że znowu mam być uzależniona od mężczyzny. Chcę kochać i być równa Connorowi. – Naprawdę jestem gotowa i  mam wielką nadzieję, że wynik zadowoli nas obie. Pan Symonds siada przy stole i kładzie obie dłonie na mojej ręce. – W ostatnich miesiącach rozkwitłaś. Nie tylko więcej się uśmiechasz, ale i twoi uczniowie robią postępy. Nigdy nie chciałam wtrącać się w twoje życie osobiste, trzymam się tej zasady wobec wszystkich moich nauczycieli, ale wiedz, że lżej mi na duszy z  powodu poprawy twojej sytuacji. – Mnie też. Szkoda, że stało się to w  taki sposób, ale teraz jestem szczęśliwa. – Connor był moim uczniem –  mówi pani Symonds ze smutnym uśmiechem. –  Był najbardziej uroczy ze wszystkich chłopaków z  rodziny Arrowoodów. Jacob sprawiał mi mnóstwo kłopotów, ale Connor zawsze miał dobre serce, nawet jeśli tak o sobie nie myśli. Nietrudno sobie wyobrazić, jakim był chłopcem. Kiedy się spotkaliśmy, miał ledwo osiemnaście lat, ja też. Byliśmy prawie dziećmi, które musiały szybko dorosnąć. – To dobry człowiek. – Smutne, w jakich warunkach dorastali ci chłopcy. Znałam ich mamę. Cudowna kobieta. Ich ojciec kochał ją jak szaleniec. Nigdy nie widziałam takiej miłości. Po jej śmierci kompletnie się załamał. Przypominam sobie, jak kiedyś się do nich wybrałam, a  on był tak pijany, że chyba nawet nie pamiętał swojego imienia, nie mówiąc o moim. Milczę, chłonąc każdą informację, jaką pani Symonds chce się ze mną podzielić. Rozmawiam z  Connorem o  wielu rzeczach, ale nie chcę wypytywać go o tamte czasy. – Tak czy inaczej… –  ciągnie pani Symonds –  żałuję, że nie zainterweniowałam. Wszyscy widzieliśmy siniaki, ale w  tamtych czasach nauczyciele rzadko zgłaszali takie sprawy. Przynajmniej nie w  małych miasteczkach jak nasze. Więc milczeliśmy, przebąkując między sobą

o  tragedii braci Arrowoodów, a  ja od tamtego czasu mam wyrzuty sumienia. To mnie nauczyło, że nie można pozostawać biernym, kiedy widzi się coś złego. – Więcej ludzi powinno mówić w  imieniu tych, którzy nie mogą –   stwierdzam. Pani Symonds chyba wie, że ma swój udział w  moim przebudzeniu. –  Gdyby nie ludzie, którym zależało na mnie i  Hadley, nie wiem, czy dzisiaj bym tu siedziała. Pani Symonds załamuje ręce i wzdycha. – To byłaby dla mnie nieodżałowana strata. Mam nadzieję, że dziś wszystko pójdzie dobrze, Ellie. I liczę na więcej rozmów w przyszłości. Jej niezbyt subtelna aluzja wywołuje mój uśmiech. To kolejna rzecz, za którą mogę być wdzięczna w życiu. – Ja też. – Do zobaczenia za chwilę. Muszę wspomóc się kawą. Zaraz po wyjściu pani Symonds sięgam po telefon i widzę esemesa od Sydney. Hej! Rozmawiałam z  sędzią. Twoje papiery rozwodowe zostały dziś podpisane! Kopię orzeczenia powinnam dostać wkrótce. Odchylam się na krześle i  wypuszczam powietrze z  płuc. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Dzisiaj Sydney pojawiła się w  sądzie w  moim imieniu, a ponieważ zasadności wniosku o rozwód nikt nie podważał, a ja nie rościłam sobie prawa do żadnej części majątku Kevina, sędzia bezzwłocznie wydał decyzję. Dzisiaj mój rozwód stanie się faktem. Myślałam, że przyjmę to inaczej, może z lekkim smutkiem. Nie żebym kochała Kevina i  chciała, żeby wszystko było dobrze, ale dlatego, że poniosłam porażkę w małżeństwie. W głębi duszy wierzyłam, że będę taka jak moi rodzice. Szczęśliwa, zakochana, mająca rodzinę, i  to częściowo wyjaśnia, dlaczego tak długo trwałam przy Kevinie mimo coraz gorszej sytuacji. Chciałam być jak moi rodzice.

Mama jednak wyszła za mężczyznę, który w  niczym nie przypominał Kevina. Nie doświadczała ciągłej złości, nie spadały na nią ciosy pięści, nie towarzyszyło jej wieczne poczucie, że nie jest wystarczająco dobra. Czasem się zastanawiam, czy tkwiłaby w takim małżeństwie, gdyby była na moim miejscu. Lubię wtedy myśleć, że nie. Odpisuję Sydney. Jestem w  szoku, ale czuję wielką ulgę. Dziękuję. Dziękuję Ci za wszystko. Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast. Nie ma za co. Dziękuję za zaufanie. Niewiele brakowało, a  powiedziałabym jej, że Declan jest w  mieście, uznałam jednak, że to jej nie ucieszy. Poza tym nie wiem, jak długo Declan zostanie. Z liściku, który Connor zostawił mi rano, wynikało, że pojechali gdzieś w interesach i że on i ja zobaczymy się później. Nie „oni”, lecz „on”. Powiedziałam Hadley o  wizycie brata Connora na wypadek, gdyby zobaczyła chodzącego po farmie bardzo wysokiego faceta podobnego do Connora. Piszę: Wspaniała z Ciebie przyjaciółka, Syd. Nagle czuję, że ja taka nie jestem. Nie chcę, by przeżyła niemiłe zaskoczenie, może więc powinnam chociaż przestrzec ją przed możliwością przypadkowego spotkania. Kiedy zaczynam pisać, rozlega się dzwonek i muszę wracać do klasy. – Cholera –  mówię, patrząc na wyświetlacz telefonu. Jeśli wyślę esemesa teraz, nie będę mogła odpowiedzieć na jej nieuniknione pytania, i Syd będzie wariować przez godzinę. Powiem jej o tym później. Teraz muszę zapewnić sobie pracę.

– Dostałam pracę! –  wołam od drzwi. W  salonie zastaję Connora, Hadley i Declana. – Tak? – pyta Connor z uśmiechem, ale jego oczy są poważne. Kiwam głową. – Pani Symonds powiedziała, że dobrze mi poszło, i zaproponowała stałą posadę! To oznacza dodatkowe świadczenia i  urlop. Ale jestem podekscytowana! Hadley podbiega do mnie i obejmuje mnie za nogi. – Dobra robota, mamusiu! – Gratulacje –  mówi Connor, całuje mnie w  policzek i  odsuwa się szybko. Nie wiem, skąd to dziwne zachowanie, ale zakładam, że to wpływ obecności brata. – To dzień wspaniałych wieści. – Co jeszcze? Unoszę palec w  górę, prosząc o  chwilę cierpliwości. Nie chcę pozostałych dobrych wieści przekazywać w  obecności Hadley. Chociaż wydaje mi się, że wszystkie zmiany przyjmuje dobrze, wolę nie mówić tego przy niej. Wie, że rozwodzę się z człowiekiem, którego uważała za swojego ojca, ale nie musi znać szczegółów. Spoglądam na nią. – Odrobiłaś lekcje? – Uhm. – A swoje obowiązki domowe? – Też. Tego jednego dnia, kiedy zrobiła wszystko jak trzeba bez poganiania, muszę na chwilę znaleźć jej inne zajęcie. Spoglądam na Connora z niemą prośbą o pomoc. Connor kładzie rękę na jej ramieniu. – Może pokażesz mojemu bratu domek na drzewie?

Hadley otwiera szeroko oczy, potem odwraca się do Declana z szerokim uśmiechem. – Chcesz go zobaczyć? Declan zerka na Connora i usiłuje wykrzesać z siebie nieco entuzjazmu, ale efekt jest mizerny. – Uhm, jasne. Najwyraźniej nie przepada na dziećmi. Gdybym nie chciała podzielić się z Connorem informacjami od Sydney, poszłabym z Hadley i Declanem do domku na drzewie i popatrzyła, jak gość wspina się tam w swoim drogim garniturze. Connor szczerzy zęby w uśmiechu. – Spodoba ci się, Dec. Znowu możesz wspiąć się na drzewo, tylko żebyś nie spadł. – Super. Zapowiada się świetna zabawa. – Tylko nie spiesz się, Hadley. On jest stary i  pewnie trudno mu już szybko się poruszać – rzuca Connor. Declan piorunuje go wzrokiem. – Ja ci dam stary. – Spróbuj, tylko uważaj, żeby nie złamać biodra. Jeśli sobie coś zrobisz, nie przyjdę ci na pomoc. W głosie Connora słychać kpiarski ton, ale w podtekście jest coś innego. Jakby złość na brata, czego nie rozumiem. Declan jest bardzo miły. Mam nadzieję, że niedługo poznam pozostałych braci Connora i że pewnego dnia zaakceptują Hadley i mnie. To przecież ich bratanica. Nagle dociera do mnie, że Hadley zyskała całą rodzinę. Dotąd miała Kevina i mnie, teraz ma Connora i wszystkich jego bliskich. – Nie wychodzę na długo, ale ty i  tak nie potrzebujesz wiele czasu –  mówi Declan i klepie Connora po plecach. – Zawsze kończyłeś za szybko. Teraz ja nie mogę powstrzymać śmiechu. – Widzisz? – W głosie Declana brzmi rozbawienie. – Nawet Ellie to wie. – Och, nie. Ja nic nie powiedziałam – oponuję szybko.

– Hadley, urządź tam przyjęcie z herbatką. Declan uwielbia rozmawiać z lalkami i bawić się nimi. – Dobrze! – woła Hadley entuzjastycznie. Oboje wychodzą z domu. Connor nie daje mi szansy powiedzieć choćby słowa. Porywa mnie w  ramiona i  obdarza najbardziej zmysłowym i gorącym pocałunkiem ze wszystkich dotychczasowych. Zwykle nie jest aż tak natarczywy. Wyczuwam, że coś się za tym kryje. Przywieram do niego i  poddaję się chwili. Wczoraj wieczorem planowałam coś podobnego. Chciałam dać mu siebie, przynajmniej tyle z siebie, ile zdołam. Jego wargi są ciepłe i  miękkie. Pragnę więcej. Rozchylam usta, znajdujemy wspólny rytm. Oparta plecami o ścianę, przyparta jego silnym ciałem, jestem uwięziona w najsłodszy możliwy sposób. Przesuwam palce w górę jego ramion i dotykam karku. Connor pogłębia pocałunek. Wędruje rękoma wzdłuż mojego ciała, dociera do tylnej strony ud i unosi mnie z podłogi. Instynktownie oplatam go nogami. – Connor – mówię bez tchu. – Boże, doprowadzasz mnie do szaleństwa. Pragnę cię. – Ja ciebie potrzebuję. Tak. Potrzebuję go, potrzebuję nas, nieważne, że jest inaczej, niż planowałam. Nic w  moim życiu nie idzie zgodnie z  planem. Gdyby było inaczej, nie padłabym w  ramiona temu mężczyźnie, bo uważałabym to za grzech. – Ellie, mój piękny Aniele –  mruczy i  znowu nakrywa moje wargi swoimi. Całujemy się nieprzerwanie, jeden pocałunek przechodzi w  drugi, aż usta mi nabrzmiewają od ich intensywności. Pragnę, by to trwało wiecznie. Mijają minuty, a ja mam coraz większą ochotę zrzucić ubranie i przyjąć go w sobie. Nie wiem nawet, czy oddycham, ponieważ w tej chwili istnieją dla mnie tylko Connor i jego głodne wargi na moich.

Unosi mnie wyżej i  opiera o  ścianę, podtrzymując ciężar mojego ciała udami, zaczyna błądzić dłońmi po moich piersiach. Jęczę i  odchylam głowę, gdy czuję jego dotyk. Wiem, że mam mu coś do powiedzenia, ale nie pamiętam co. Coś ważnego. Coś o… – Jestem rozwiedziona – wyduszam z siebie w końcu, wiedząc, że muszę to powiedzieć, póki jeszcze pamiętam, jak się nazywam. Dłonie Connora nieruchomieją. Patrzy mi w oczy. – Jesteś… – Rozwiedziona. Od dzisiaj. – To znaczy… – zaczyna i milknie. – To znaczy, że ty i ja… mam nadzieję, że to, co robiliśmy przed chwilą, możemy robić nie tylko wtedy, gdy próbujemy skraść dla siebie parę minut. Connor wygląda, jakby nagle oprzytomniał. – Cholera! – Ej – mówię i dotykam jego policzka. – Co jest? – To nie tak… Jezu, Ellie, przepraszam. Przed chwilą zachowałem się jak szaleniec. Powoli opuszcza mnie na podłogę, ujmuje moją twarz ciepłymi dłońmi, którymi jeszcze przed chwilą pieścił moje piersi. – Ja też szaleńczo cię pragnęłam. – Musimy o czymś porozmawiać, a ja kompletnie straciłem głowę. – Nic nie szkodzi –  zapewniam go. –  Mamy mnóstwo czasu na rozmowy. W jego oczach pojawia się błysk, którego nie umiem zinterpretować. – Tylko że… nie chcę tego robić teraz i tutaj. Nie kiedy Hadley i Declan mogą wejść w każdej chwili. Potrzebujemy czasu. Kiwam głową. – Racja. Mamy wiele do omówienia.

– Tak – mówi ledwo słyszalnie. – Kiedy twój brat wyjeżdża? Connor spogląda w stronę drzwi i przesuwa palcami po włosach. – Dziś wieczorem. Musi wracać do Nowego Jorku. Co za ulga. Moje wyrzuty sumienia, że zaraz po wyjściu z  pracy nie zadzwoniłam do Sydney z informacją o przyjeździe Declana, słabną. – Może poproszę Sydney, żeby jutro zajęła się Hadley? Chcę mieć Connora wyłącznie dla siebie. Uśmiecha się, ale jego oczy pozostają poważne. – W takim razie jutro – mówi. – Jutro.

33

Zajeżdżam pod dom i  spoglądam w  lusterko. Szkoda, że nie miałam więcej czasu na wystrojenie się czy przebranie w  coś seksownego. Na szczęście spędziłam pod prysznicem dwadzieścia dodatkowych minut na peelingu i goleniu miejsc, które zaniedbałam w ciągu minionych miesięcy. Dziś wieczorem wszystko musi być idealne. Hadley jest u Sydney, gdzie zaplanowały dziewczyńską noc z robieniem paznokci, włosów i  oglądaniem filmów. Hadley trajkotała jak najęta, co będą razem robić, aż moja przyjaciółka wygoniła mnie za drzwi, rzucając na pożegnanie komentarz o dobrych wyborach, poparty znaczącym ruchem brwi i uśmieszkiem. Wszyscy wiemy, co zajdzie dziś w nocy. Nerwy tak mnie zżerają, że trudno mi się ruszyć. Wiem, że go kocham i  że tego chcę. Wiem, że gdybyśmy wczoraj nie spodziewali się w  każdej chwili powrotu Declana i Hadley, pozwoliłabym zerwać z siebie ubranie już na korytarzu. Nie chodzi o pragnienie i zaufanie, tylko raczej o strach, że nie spełnię jego oczekiwań. Spędziłam z  nim tylko jedną noc, potem byłam z  Kevinem. Gdyby spytać mojego byłego męża, stwierdziłby, że jestem fatalna w łóżku. Obawiam się, że Connor poczuje to samo.

Opieram czoło o  kierownicę. Po kilku minutach długich jak wieczność z  zamyślenia wyrywa mnie pukanie w  szybę. Wydaję z  siebie okrzyk przerażenia. – Co do… Przy aucie stoi Connor i patrzy na mnie z troską w oczach. – Chcesz tu zostać? – Najpierw chcę sobie przypomnieć, jak się oddycha. Posyła mi lekki uśmiech i otwiera drzwi. – Usłyszałem samochód i czekałem, ale nie weszłaś do domu. – Spanikowałam, ale już w porządku. Wysiadam z  auta i  biorę go za rękę. Kiedy stajemy pod frontowymi drzwiami, Connor odwraca się do mnie. – Ellie, nie chcę, żebyś panikowała. Chcę porozmawiać i mam nadzieję, że… Uciszam go, przyciskając palce do jego ust.  Już się nagadaliśmy. Dziś wieczorem nie chcę rozmawiać. Nie, dość już słów. – Nie denerwuję się, Connor –  zaczynam i  milknę. Nie chcę go okłamywać. –  No dobrze, denerwuję się, ale z  innych powodów, niż sądzisz. Denerwuję się, bo pierwszy raz w  życiu czuję, że sprawy się układają. Jesteś dla mnie wszystkim i chcę, żebyśmy teraz… Connor dotyka wargami moich warg, nie dając mi szansy, bym dokończyła zdanie. Są miękkie, słodkie i inne niż wczoraj. Nie myślimy o czasie ani nie obawiamy się obecności innych. Teraz nic nam nie przeszkodzi. Odrywam się od niego. Muszę mu powiedzieć, co czuję. – Kocham cię. – Nie masz pojęcia, jak ja cię kocham, Ellie. Nawet nie umiem tego opisać. Unoszę rękę i  muskam kilkudniowym zarostem.

opuszkami

palców

policzek

pokryty

– To mi pokaż. Porozmawiać możemy później. Waha się przez chwilę, potem bierze mnie na ręce. Nie mówimy ani słowa, ponieważ czasem nie potrzeba słów. Stajemy pod drzwiami jego sypialni. Connor popycha je barkiem. Opieram głowę na jego piersi. Słyszę regularne bicie jego serca. Chcę zapamiętać ten dźwięk. Zachować w pamięci każdą sekundę tej nocy. Być prawdziwie kochaną to moje największe pragnienie. Connor sadza mnie na łóżku i robi krok w tył. – Coś nie tak? – Niby dlaczego? – odpowiada pytaniem na pytanie. – Cofnąłeś się. Connor zamyka oczy i wypuszcza powietrze przez nos. – Muszę ci coś powiedzieć. Wstaję i podchodzę do niego. – Tyle rozmawialiśmy przez ostatnie miesiące. W  tej chwili chcę tylko czuć. Zrobisz to dla mnie? Chce, żebym jasno wyrażała swoje potrzeby, więc to robię. Nie chcę rozmawiać o naszej przeszłości czy przyszłości. Chcę teraźniejszości. – Dam ci wszystko, czego chcesz. Kręcę głową. – Chcę tylko ciebie. Wspinam się na palce i  przyciskam wargi do jego ust.  Connor nie ma pojęcia, jak wali mi serce i  jak działają na mnie jego słowa. Siła mojej wiary w nas zadziwia mnie samą. Nigdy nie myślałam, że to zrobię. Bezbronność jest straszna i  bolesna. Zbyt wiele razy próbowałam tego unikać, ponieważ nauczyłam się, że kiedy człowiek da drugiemu człowiekowi prawo do krzywdzenia go, ten z niego skorzysta. Myślę jednak, że Connor mnie nie skrzywdzi. Nigdy by mnie nie skrzywdził – na pewno nie celowo.

Dłonie Connora wędrują w  górę moich ramion i  docierają do szyi. Przechyla mi głowę i  pogłębia pocałunek. Nie przestając się całować, docieramy do łóżka. – Połóż się – instruuje mnie. Robię, o  co prosi, i  kładę się na plecach. Nie idzie w  moje ślady. Stoi i patrzy na mnie. – Nie każ mi błagać – mówię drżącym głosem. Potrzebuję go. Bez względu na to, jak nam będzie dzisiejszej nocy, potrzebuję go. – Nigdy. Nigdy nie każę ci błagać. – Więc mnie kochaj. – Zawsze. Chociaż na ciebie nie zasługuję, chcę, byś wiedziała, że moje serce należy do ciebie. – A moje do ciebie. – Mam nadzieję. Nie daje mi czasu na zastanowienie się nad tymi słowami, bo przysuwa się do mnie i  zdejmuje mi bluzkę. Zadbałam, by włożyć odpowiednią bieliznę, więc Connor patrzy teraz na ciemnopurpurowy stanik z koronką, która niewiele zakrywa. – Jezu – szepcze pod nosem i przywiera wargami do mojej szyi. Wędruje nimi w  dół, ale nie zdejmuje mi stanika. Gorącymi wargami obejmuje przez koronkę moją stwardniałą brodawkę, dając mi wiele doznań jednocześnie. To ocieranie się koronki o coraz bardziej wrażliwą brodawkę połączone z  wilgocią języka odnajdującego skórę, której tkanina nie osłania. Zanurzam palce w  jego włosy, zamykam oczy, czując, jak się w  nim zatracam. Przenosi się na drugą stronę, wsuwa palce pod ramiączko i  powoli je opuszcza. Dotyk jego zrogowaciałych dłoni na mojej skórze przepływa impulsem do najdalszych zakamarków mojego ciała. – Chcesz więcej, Aniele? – pyta z wargami przy moim uchu. – Tak, chcę wszystkiego.

Wydaje z siebie chropawy jęk i przeciąga ustami po mojej szyi. – Więc dostaniesz wszystko, co mam. Każdą cząstkę mnie. Opuszcza drugie ramiączko stanika, odsłaniając dla siebie moje piersi. Językiem zatacza kółka wokół brodawki, potem bierze ją do ust, otaczając wilgotnym, gorącym oddechem. Mogłabym umrzeć. Myślałam, że to, co zrobiliśmy ostatnio, było podniecające, ale bycie w jego łóżku, w jego pokoju, gdzie wszystko należy do niego, przyprawia mnie wręcz o euforię. Z  każdym oddechem czuję zapach jego wody kolońskiej. Z  każdym spojrzeniem widzę coś, co należy do niego. I czuję go. Wszędzie. Przesuwa ręce w dół, ku moim dżinsom. Powoli rozpina guzik. Dźwięk rozsuwanego zamka jest głośny, ale zagłuszają go moje krótkie oddechy. Jestem rozpalona. Connor obserwuje mnie, a ja kiwam głową, dając mu znać, że nadal tego chcę. Zsuwa mi spodnie, zdejmuje bieliznę. Nigdy nie czułam się tak obnażona i tak wyzwolona jednocześnie. Patrzy na mnie jak na bezcenne dzieło sztuki, które właśnie zdobył. Z rozchylonymi wargami pieści moje ciało gorącym wzrokiem. – Nie zasługuję na ciebie, Ellie. – Jego głos jest chropawy od emocji. Nie mówię nic z obawy, że zaraz zaleję się łzami. Chcę oszczędzić sobie zażenowania własną reakcją. Siadam, muskam palcami kontur jego twarzy, wędruję niżej do brzegu jego koszuli i unoszę ją. Ostatnim razem nie dotarliśmy do tego momentu. Connor nie pozwolił mi się dotknąć. Tym razem będziemy sobie równi. On też musi być nagi. Tylko tak jest fair. Poruszamy się wolno, smakując każdą sekundę. Dziś wieczorem nie muszę się spieszyć. Gdybym mogła, robiłabym to wszystko w zwolnionym tempie, by wydłużyć każdą chwilę. Connor bez koszuli wygląda olśniewająco. Wiem, że to słowo za bardzo nie pasuje do mężczyzny, ale nie umiem znaleźć innego określenia. W głowie mi się miesza, gdy patrzę na najdoskonalszy okaz męskiej urody, jaki mogłam sobie wymarzyć.

Każdy mięsień jest twardy, okryty napiętą skórą. Brzuch to wyraźnie zarysowane, wyrzeźbione mięśnie, po których chcę wodzić palcami. Mięśnie ramion są mocne i  chociaż już czułam je na sobie, kiedy mnie niósł, nie byłam w pełni świadoma ich siły. Wodzę opuszkami palców wzdłuż przedramienia, potem w  górę do ramion, a potem w dół tułowia, czerpiąc przyjemność z każdego drgnięcia jego mięśni pod wpływem mojego dotyku. Nie porusza się, pozwalając mi badać swoje seksowne ciało, więc przenoszę się ku drugiemu ramieniu i spoglądam na tatuaż. – Co on oznacza? – pytam. To węzły celtyckie układające się w kształt trójkąta. – To symbol braterstwa. – Wygląda jak grot strzały, jest piękny. Connor uśmiecha się nieznacznie. – Każdy z nas taki ma. Pochylam się i  przyciskam usta do tatuażu. Klękam i  wędruję ku jego plecom, chcąc obejrzeć każdy skrawek odsłoniętej skóry. Poniżej prawej łopatki znajduję kolejny tatuaż. – A ten? –  Wodzę palcami po czarnym szkielecie żaby dzierżącej coś w rodzaju trójzębu. – Taki tatuaż robią sobie żołnierze z SEAL, kiedy tracą kolegę w czasie akcji. To żaba, bo jesteśmy płetwonurkami. – Przykro mi, że kogoś straciłeś. Connor ściska mnie za nadgarstek i przyciąga ku sobie, by znowu mieć mnie z przodu. – Straciłem wielu ludzi w swoim życiu, i Bóg mi świadkiem, że modlę się, by nigdy nie stracić ciebie. – Nigdy mnie nie stracisz. Zamyka oczy i przyciska czoło do mojego czoła. – Próbuję zachować cierpliwość, ale doprowadzasz mnie do szaleństwa. Muszę dotknąć twojej doskonałej skóry –  mówi, błądząc dłonią wzdłuż mojego boku. – Muszę pocałować każdy skrawek ciebie. – Dotyka wargami

miejsca w  górnej części mojej klatki piersiowej, tuż nad miejscem, w  którym chcę znowu poczuć jego usta. –  Chcę poczuć siebie w  tobie. –  Wydaję nieskładny odgłos przyjemności, gdy kładzie mnie na plecy. – Ale na razie chcę zrobić ci dobrze językiem. Już samo oczekiwanie wysyła mnie na orbitę. – Connor –  mówię, nie bardzo wiedząc, co dalej. Pragnę go, ale od bardzo dawna nikt nie dbał o moją przyjemność. Nie wiem nawet, co lubię i czego chcę. – Co, kochana? – Ja… tyle czasu… sama nie wiem. – Ciii – szepcze do mnie jak do dziecka. – Daj mi tylko znać, czy robię coś, co ci się nie podoba. Biorę głęboki oddech i  próbuję się odprężyć. Connor nigdy mnie nie skrzywdzi ani nie zmusi do czegoś, czego nie chcę albo nie lubię. Muszę mu zaufać. I ufam. Rozsuwa mi nogi i  całuje wnętrza moich ud. Rozluźniam się, na ile mogę, jednocześnie zdenerwowana i rozpalona pragnieniem. Wtedy czuję, jak jego wargi wędrują ku górze. Mój oddech staje się urywany, krótki i ciężki, aż kręci mi się w głowie. – Odpręż się, Ellie. Zaraz będzie ci dobrze. Dotrzymuje słowa. Pieści mnie tam językiem, dając mi rozkosz, jakiej nie zaznałam, odkąd… byłam z  nim. Liże i  ssie moją łechtaczkę, wprawiając mnie w  ekstazę, potem spowalnia, zmniejsza intensywność, dając mi chwilę na złapanie oddechu. Powtarza to kilkukrotnie, aż chcę krzyczeć, płakać i błagać, by nie przestawał. Doznanie jest tak intensywne, że omal nie mogę już tego znieść. Dyszę ciężko i kurczowo chwytam prześcieradło, gdy dochodzę na skraj orgazmu, który zaraz eksploduje. Wołam jego imię, a  on ssie mocniej, wzmaga intensywność i prędkość poruszeń języka. Wtedy odlatuję. Wszystko jest lekkie i doskonałe tak bardzo, że nie chcę wracać. Odrywa się ode mnie i pozostaje na czworakach, a ja patrzę na niego, nie mogąc się nadziwić, jakim cudem znowu się odnaleźliśmy. Korzystam z tej

pozycji i sięgam do jego dżinsów. Pragnę go dotknąć. Pomaga mi je zdjąć. Wtedy zapiera mi dech w piersiach. Jest wspaniały. Jego penis jest gruby i  długi; taki, jakim go zapamiętałam i  o  jakim fantazjowałam. Zaciskam na nim dłoń i  zaczynam nią poruszać. Connor zamyka oczy. Muszę skłonić go do mówienia. Ta cisza jest ogłuszająca. – Dobrze to robię? – Najdroższa, nie mogłabyś robić tego źle. Dotykasz mnie, a  ja jestem w niebie. Zmienia pozycję i  kładzie się na boku. Tak jest lepiej. Nasze wargi znowu się spotykają, a ja nie przestaję go stymulować. – Chcę, żebyś mnie kochał. Teraz, Connor. Potrzebuję cię. Całuje mnie mocniej i nasuwa się na mnie. Znowu sięga moich warg i układa się między moimi udami. Patrzymy na siebie, a  ja muszę wyrzucić z  siebie wszystko, co we mnie jest. Emocje, przyjemność, uczucia, których nie umiem pohamować. – Kocham cię. Kocham cię, bo dajesz mi szczęście. Dajesz, nie oczekując niczego w zamian, a ja nigdy tego nie zaznałam. Kocham cię, bo pokochałeś Hadley i  mnie, zanim wiedziałeś, że jesteśmy twoje, bo ja jestem twoja, Connor. Cała twoja. Na swój sposób zawsze byłam. Weź mnie i kochaj. Proszę. Connor nic nie mówi, ale nie musi. Wszystko, co ma w  sercu, widzę w  jego cudownych zielonych oczach. Czuję, co mówi jego dusza, gdy wargami przywiera do moich warg i  powoli wsuwa się we mnie, nieodwołalnie zmieniając moją duszę.

34

Idę do piekła. Nie dbam o  to, bo i  tak nie potrafię przestać. Cały mój plan runął w  chwili, kiedy Ellie zaczęła mnie błagać. Odmowa była niemożliwa. Musiałem mieć ją choć raz. Wiem, że drań ze mnie. Nie wątpię, że mnie za to znienawidzi, ale przynajmniej zatrzymam dla siebie wspomnienia tej nocy, kiedy Ellie odejdzie. – To było… – zaczyna Ellie, próbując złapać oddech. To było spełnienie wszystkich moich fantazji. To były wszystkie fantazje, o jakich nawet nie miałem pojęcia. To było wszystko, na co miałem nadzieję i czego się bałem, i to będzie ostatni raz. – Tak –  mówię, leżąc na plecach i  gapiąc się w  sufit, błagając Boga o więcej czasu. – Było. Wtula się w mój bok, kładzie mi rękę na piersi. Przyciągam ją mocniej. Powtarzam sobie w  duchu, że wreszcie muszę powiedzieć, co wiem, ujawnić prawdę, ale zaraz targuję się o  kolejną chwilę. Cofnąłbym czas, zrobił wszystko, byle tylko naprawić przeszłość, niestety nie mogę i nienawidzę się bardziej, niż potrafię wyrazić. Chcę tylko dać jej szczęście, a teraz zdarzenie sprzed ośmiu lat – które zmieniło nasze życie, ale nie było wynikiem naszego działania –  zmusi

mnie do złamania jej serca. W rezultacie mnie też pęknie serce. Zawsze myślałem, że jeśli powiem komuś o  tym, co zaszło, poczuję ulgę. Długo dusiłem wszystko w  sobie, odsuwałem od siebie każdą myśl o  tym, by móc żyć dalej sam ze sobą. Popełniłem błąd. Zrobiłbym wszystko, by zatrzymać to dla siebie do końca świata. Dlatego tak ciężko harowałem w  armii. Chciałem stać się lepszym człowiekiem i spróbować kogoś ocalić. Wiedziałem, że powrót do Sugarloaf obudzi upiory przeszłości, ale nie pomyślałem, że wpłynie na moją przyszłość. A  tej przyszłości pragnę bardziej niż powietrza czy czegokolwiek innego. Chrzanić ojca. Chrzanić Declana. Chrzanić każdego, kto wiedział, że będzie źródłem cierpienia dla ukochanej osoby i był zbyt wielkim egoistą, by odejść. Moi bracia i ja jesteśmy gotowi na konsekwencje. Chcą wziąć na siebie winę, bo wiedzą, że nie mogę być ojcem dla Hadley ani właściwym mężczyzną dla Ellie z tą tajemnicą między nami. Nie mogę tego dla niej zrobić, a jednocześnie muszę. Jak mam to powiedzieć? Próbuję wymyślić coś, co zminimalizowałoby szkody, ale nie potrafię. – Connor? Spoglądam na zaspokojoną Ellie, wolną w  tej chwili od wszelkich zmartwień. – Słucham? Zastanawiam się, czy wyczuwa moje wyrzuty sumienia. Czy czuje mój niepokój, moją narastającą z  każdą minutą odrazę do samego siebie. Czy wie, że ją kocham? Czy wie, że byłem gotów walczyć dla niej z  braćmi? Czy to będzie się liczyło? – Kocham cię. Nadeszła chwila mojej zguby. Ellie mnie kocha. Człowieka, którego ojciec odebrał jej dwie ukochane osoby. Mówiła mi, jak trudno jej było po

stracie rodziców. Przez tyle lat sprawa pozostawała nierozwiązana, a teraz mój ojciec nie może nawet zapłacić za cierpienie, jakiego jej przysporzył. Dlaczego to musiała być ona? Dlaczego to nie mógł być ktoś inny? – Kocham cię, Ellie. Kocham cię jak cholera, z całych sił i… – Muszę to powiedzieć. Teraz. Tutaj, w  łóżku, nagi po seksie z  nią, muszę zadać jej cios. Kiedy siada, w jej oczach widzę miliony pytań. – Co się stało? – Muszę ci coś powiedzieć. – Dobrze. – W jej głosie słyszę lekkie drżenie. Przekręcam się, żebyśmy mogli widzieć swoje twarze. Muszę być mężczyzną i  przyznać się do czegoś, co zaszło, kiedy byłem jeszcze smarkaczem. Nie jestem jednak gotowy na stratę Ellie. – Pamiętasz, jak osiem lat temu, kiedy się spotkaliśmy, powiedziałem ci, że ściąłem się z ojcem? Widzę, że schodzi z niej napięcie. – Tak, oczywiście, że pamiętam. – Kiwa głową na potwierdzenie. – Kłóciliśmy się o coś, co zaszło wieczorem po rozdaniu świadectw na koniec liceum tydzień wcześniej. Moi bracia przyjechali na uroczystość. Wiedzieli, że zgłosiłem się do marynarki, i chcieli być na mojej przysiędze. Splata palce z  moimi. Przełykam ślinę. Jezu, ona mnie pociesza. Mam tak ściśnięty żołądek, że boli jak cholera. – Nie musimy o tym rozmawiać… – Musimy. Tamta noc, Ellie, kiedy skończyłem liceum, była koszmarem. Ojciec pił jak zwykle i  stracił kontrolę nad sobą. Darł się na wszystkich, wyzywał mnie i braci. Chciał uderzyć Seana, ale on nie był już chłopcem i  wywiązała się bójka. To była… uhm, kolejna draka z  udziałem braci Arrowoodów. We czterech poszliśmy do stodoły, co robiliśmy zawsze, gdy chciał uciec. I to był pierwszy błąd.

– Nie rozumiem. – Wyszliśmy. Ellie potrząsa głową. – Nadal nie rozumiem. – Nigdy nie miał dostępu do kluczyków. Nie upijał się ani na wesoło, ani na smutno. Stawał się agresywny i uważał, że jest lepszy i sprytniejszy od nas. Stary myślał, że może robić, co chce, bo nikt nie ma prawa mówić Arrowoodowi, jak żyć. Ellie zaczyna bawić się dłońmi. – Siadł za kierownicą? Nie ma odwrotu. Muszę to powiedzieć. – Tak, ale nie do swojej furgonetki. Chciał dać Seanowi nauczkę, więc zabrał jego auto. Declan zobaczył reflektory oddalające się od domu. Pobiegliśmy. Wskoczyliśmy do furgonetki Jacoba i ruszyliśmy za nim. Nie mieliśmy planu. To znaczy… jak zmusić pijanego kierowcę do zatrzymania? – Connor… nie rozumiem. Oczywiście, że nie rozumie. Ma dobre serce i  do głowy jej nie przychodzi taki scenariusz. A  może jednak. Wyraz jej oczu mówi mi, że domyśla się już, ku czemu zmierza ta straszna opowieść. – Jechaliśmy za nim przez trzy miasteczka i  próbowaliśmy wymyślić, jak go zatrzymać. Cały czas kłóciliśmy się o  to. Ja chciałem zepchnąć go z  drogi, żeby się  zabił, co byłoby dla nas wybawieniem, ale Jacob nie chciał. Kłóciliśmy się, kiedy zobaczyliśmy nadjeżdżający samochód. Przysięgam, że serca nam stanęły z  przerażenia. Wrzeszczeliśmy, błyskaliśmy światłami, żeby go zatrzymać. Tamci ludzie nie widzieli, że ojciec jedzie zygzakiem. Pewnie nawet nie wiedział, na którym pasie jest. Jacob próbował, uderzył w jego zderzak, liczył, że zepchnie ojca do rowu, ale… – Posłał go na przeciwległy pas –  dopowiada Ellie ledwo słyszalnym głosem. – Wprost na tamto auto.

Zamyka oczy. Spod powieki spływa jedna łza i toczy się po policzku. – Auto moich rodziców. Czekam, aż spojrzy na mnie, i modlę się w duchu, by dojrzała w moich oczach żal i smutek. – Tak.

35

Siedzę na łóżku Connora i  odtwarzam w  głowie te słowa. Jego ojciec odpowiada za śmierć moich rodziców. Mam wrażenie, że w  ciało wwiercają mi się tysiące odłamków lodu. Potrząsam rękami z nadzieją, że to zaraz przejdzie. Brakuje mi powietrza, zupełnie jakby zwaliły się na mnie wszystkie ściany. Nie mogę tu zostać. Nie mogę tak… siedzieć. Zrywam się na równe nogi, ściągam prześcieradło i  owijam się nim. Przewraca mi się w  żołądku, ślina wypełnia mi usta. Jeszcze chwila i zwymiotuję. On tam był. Widział śmierć moich rodziców. Zabitych przez jego ojca. Wiedział. Wiedział, co się stało, i milczał. – Ellie – słyszę za sobą jego głos. – Nie, nie, nie! Ani słowa więcej! Wiruje mi w  głowie. Patrzę na niego. Connor, mężczyzna, którego tak kocham, że oddałam mu całą siebie; który dał mi schronienie, gdy zostałam pobita, okłamał mnie. Przysięgał, że będzie mnie chronić, zbudował dla Hadley domek na drzewie, sprawił, że w  niego uwierzyła, i  po co? Żeby mógł… złamać mi serce? Oddycha ciężko i wyciąga do mnie rękę. – Ellie, pozwól mi wyjaśnić.

Nie ma żadnego wyjaśnienia. Wykorzystał mnie. Jak Kevin. Złość we mnie wzbiera i wybucham. – Wiedziałeś! – krzyczę. – Wiedziałeś i co? Przyjechałeś tu i uratowałeś mnie, żeby uciszyć sumienie? Byłam częścią jakiejś gry? Dobrze się bawiłeś, ratując dziewczynę, której rodziców zabiłeś? Connor otwiera szeroko oczy. – Nie! To, co zaszło między nami, nie ma z tym nic wspólnego. – Akurat. – Wybucham śmiechem. – Przecież tam byłeś, Connor. Byłeś tam, trzymałeś to w  sekrecie i  mówisz mi teraz? Po tym wszystkim?! –   Wskazuję łóżko, gdzie pozwoliłam mu się kochać. Czułam jego miłość całą sobą, w kościach, które teraz chcę połamać co do jednej. Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł mnie tak wykorzystać? – Dowiedziałem się o tym dopiero teraz. Tylko bez takich numerów. Błagam… – Nie jestem głupia. Tak, zachowywałam się jak idiotka i byłam idiotką, która trwała w toksycznym małżeństwie, ale nie kłamałam o swoim życiu. Oddałam ci wszystko! Moje serce, moją miłość, naszą córkę! –  Ostatnie słowo wykrzykuję, szlochając. –  Boże, pozwoliłeś mi powiedzieć jej prawdę! Ty przeklęty dupku! Jak mogłeś jej to zrobić? Łzy lecą mi ciurkiem, a serce rozpada się na tysiące kawałków. Ufałam mu. Myślałam, że mnie nie okłamie, ale to zrobił. Kłamał przez cały czas. Wycieram twarz wzburzona i załamana. – Nie wiedziałem o  tym do przyjazdu Declana. Złożył w  całość wszystkie informacje. Mówię prawdę. Przysięgam. Kocham cię i  kocham Hadley. Nigdy nie skrzywdziłbym was świadomie. Cóż, trochę za późno na tę deklarację, bo właśnie to zrobił. Posłużył się mną, by dostać, czego chciał. – Nawet jeśli to prawda, to i  tak wiedziałeś o  tym przed wspólnie spędzoną nocą. I  nic nie powiedziałeś. Dlaczego? Żebyś mógł mnie zaliczyć, zanim wyjawisz, kto zabił moich rodziców? – Nie mogę przestać krzyczeć na niego. Czuję się zdradzona. Connor miał być inny. Miał być tym, który nigdy nie zrobi mi czegoś takiego, a jednak zrobił.

– Nie planowałem tego, Ellie. Miałem zamiar ci powiedzieć! Próbowałem, kiedy przyjechałaś! – Nie waż się zwalać winy na mnie! Miałeś wiele okazji, ale ich nie wykorzystałeś. Łapie się za głowę i garbi jak staruszek. – Nie zwalam winy na ciebie. Powinienem ci powiedzieć. Masz rację. – Więc czemu nie powiedziałeś? Patrzy na mnie, oddycha ciężko, potem spogląda w sufit. – Bo nie chciałem tego powiedzieć. Nigdy nie chciałem wypowiedzieć głośno tych słów, zwłaszcza do ciebie. Może jestem draniem, ale cię potrzebuję. Zabijała mnie myśl o  tym, że cię zranię, ale zasługiwałaś na poznanie prawdy bardziej niż ja na to, żeby się chronić. – Nie ma żadnego „może”. Jesteś draniem, Connor. Okłamałeś mnie. Wykorzystałeś mnie, wykorzystałeś to, że cię kocham, by dostać, co chciałeś. Idiotka ze mnie. Wieczna idiotka, która sięga po ciasteczko, a łapie się w pułapkę na myszy. – Nie wykorzystałem cię. Kochałem się z tobą, bo wiedziałem, że więcej nie będę. Wiedziałem, że odejdziesz, kiedy powiem ci prawdę, a ja kocham cię najbardziej na świecie. Potrząsam głową, łzy lecą mi policzkach, gdy patrzę na mężczyznę, którego wcale nie znam. – Miłość? Miłość nie odbiera. Miłość nie pozbawia szansy wyboru. Miłość daje, miłość jest troską. Odebrałeś mi coś, nie tamtej nocy, ale w tej chwili. W jego oczach jest żal i smutek, moje słowa są dla niego jak noże. – Zakochałem się w  tobie, nie mając pojęcia, kim jesteś. Żyłem z poczuciem winy za to, co się stało osiem lat temu. Nie wiedziałem, Ellie. W  życiu bym cię nie skrzywdził. Wziąłbym na siebie kulkę, odciąłbym sobie rękę, byle tylko tego uniknąć. Może tak mu się wydaje, ale ja mu nie wierzę. Wystrzelił kulkę prosto w moje serce.

– Cofnij się do momentu, w  którym, jak twierdzisz, nie wiedziałeś. Kiedy nie wiedziałeś? Connor oblizuje wargi i zamyka oczy. – Od naszego spotkania w barze… – Kiedy spotkaliśmy się w  barze, w  którym rodzice byli ostatni raz –   mówię, gdy sens tego coraz bardziej do mnie dociera. –  Chcę wiedzieć wszystko. Chcę poznać wszystkie szczegóły. – On wie, co się stało; wie, jak złamała mnie ta historia, i nigdy mi nie powiedział. – Kiedy ich samochód przekoziołkował i oni tam umierali, co było potem? Connor przełyka ślinę, grdyka podskakuje mu pod skórą. – Zatrzymaliśmy się, Declan i  ja wyskoczyliśmy, żeby im pomóc, a Jacob i Sean ruszyli za ojcem, który jechał dalej, jakby nic się nie stało. Próbowaliśmy im pomóc, ale… oni… już… – Koroner powiedział mi, że zginęli na miejscu –  mówię obojętnym tonem. – Kiedy podbiegłem do ich auta, nie oddychali. To samo usłyszałam od policji. – Więc nawet… nie próbowałeś? Uciekłeś i zostawiłeś ich tam? – Nie jestem z tego dumny. Znasz mnie, Ellie. – Connor przysuwa się do mnie, ale ja się odsuwam. Nie może mnie teraz dotknąć. Jeśli to zrobi, stracę kontrolę nad sobą. Już i  tak ledwo się trzymam. –  Nie jestem potworem. Byłem zdruzgotany. Bracia musieli mnie wciągnąć do furgonetki. Chciałem zgłosić się na policję, ale byliśmy smarkaczami. Nie wiedzieliśmy, co robić, nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami. Zamierzaliśmy sprowadzić ojca do domu i  wezwać policję, żeby został aresztowany. Kręcę głową ze wstrętem. – Więc czemu tego nie zrobiliście? Żadna z jego odpowiedzi nie ucisza burzy emocji, która we mnie szaleje. Potrafię skupić się tylko na jednym: że człowiek, którego kocham, odpowiada po części za śmierć moich rodziców. Przez cały ten czas

myślałam, jak bardzo by go pokochali. Miałam nadzieję, że  byliby dumni z mojego wyboru. Jak by się teraz czuli? – Kiedy obudził się następnego dnia, we czterech poinformowaliśmy go, co zrobił. Roześmiał się i wyzwał nas od głupków, którzy myślą, że jeśli go wrobią, to ujdzie im to na sucho. Powiedział, że to był przecież samochód Seana i że ktoś pewnie widział za kierownicą właśnie Seana, wracającego na farmę mniej więcej w czasie wypadku. Byliśmy miejscowymi łobuzami, więc zagroził, że powie wszystkim, że to Sean prowadził od początku. Co za straszny człowiek z jego ojca. – A samochód Seana? Nigdy nie mogłam pojąć, co się stało z  autem, które zepchnęło ich z  drogi. To był jedyny punkt zaczepienia, by wyjaśnić sprawę. Ze śladów lakieru na samochodzie rodziców wynikało, że to był czerwony wóz. Chce do mnie podejść, ale zatrzymuje się. Widzę, jak cierpi, ale muszę wiedzieć. – Stoi w jednym ze składów na terenie farmy. Tyle czasu go szukałam, a miałam go pod nosem. – Czy twój ojciec wiedział, kim jestem? – pytam ze ściśniętym gardłem. Serce mi wali jak szalone, oddychanie sprawia ból. – Od dnia wyjazdu nie widziałem go ani z nim nie rozmawiałem. Żaden z  nas nie miał z  nim kontaktu. Bracia i  ja opuściliśmy miasto i  przysięgliśmy sobie, że nigdy więcej go nie zobaczymy. Był podłym manipulatorem, który niszczył wszystko, czego tknął. Zawarliśmy braterski pakt, że nigdy się nie ożenimy, nie będziemy mieli dzieci i  nigdy nie będziemy tacy jak on. Nie obchodzi mnie ich braterski pakt. Nie kiedy czuję się martwa w środku. Palce trzęsą mi się tak bardzo, jakby zaraz miały się złamać, ale byłam już bita, więc umiem przyjąć cios. – Odpowiedz mi na pytanie. – Gdybym musiał zgadywać na podstawie faktu, że zmusił swoich synów do powrotu w  miejsce, którego nie chcieli więcej widzieć, to tak, mógł wiedzieć, kim jesteś.

Nie do wiary. Jakim strasznym człowiekiem musiał być stary Arrowood, skoro wykorzystał swoich synów do zatuszowania wypadku i  ucieczki z  miejsca zdarzenia, by potem dokonać zwrotu o  sto osiemdziesiąt stopni i  być miłym dla mnie i  Hadley. Ta myśl jest nie do wytrzymania. Nienawidzę go za to, co mi zabrał, ale to nie koniec sprawy. – Jak to możliwe? – pytam głośno. Connor robi kolejny krok i znowu przystaje. – Gdybym mógł przywrócić go do życia, by zabić go własnoręcznie, zrobiłbym to. Nienawidzę go, Ellie. Żarłbym się z nim do upadłego, ale to już niczego nie zmieni. Gdybyśmy nie pokłócili się tamtego wieczoru, nigdy bym cię nie spotkał, i nawet jeśli, nie daj Boże, cię stracę, będziesz najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Wycieram oczy, zastanawiając się nad czymś jeszcze. – Tamtego wieczoru, kiedy się spotkaliśmy, o co naprawdę pokłóciłeś się z ojcem? Connor siada na łóżku, spuszcza głowę, ale podnosi wzrok, by spojrzeć mi w oczy. – Byłem ostatnim z braci ciągle mieszkającym z ojcem. Rano dowiedział się, że jadę na obóz dla rekrutów. Zażądał, żebym został, bo ma nas wszystkich w garści. Groził, że zniszczy nam wszystkim życie. Nie przyjmą mnie do wojska, jeśli mnie aresztują. Sean grał w futbol w college’u. Jacob właśnie dostał swoją pierwszą rolę w sitcomie, a Declan kończył pracę nad swoim start-upem. Każdy z  nas miał coś do stracenia, ale nie on. On już wszystko stracił. Zależało mu tylko na dwóch rzeczach: na mamie i farmie. Powiedziałem mu, że jeśli piśnie o  tym słowo, zrujnuję mu interesy. Rozpowiem wśród okolicznych farmerów, dostawców i  kupców, że jest agresywnym pijakiem, który zabił dwoje ludzi i  zwalił winę na swoich synów. Zrujnowalibyśmy go tak, jak on zrujnowałby nas. Kazał mi się wynosić i nigdy nie wracać. Więc wyszedłem i spotkałem ciebie… Żołądek przewraca mi się w  brzuchu, w  głowie mi się kręci od tych informacji. Nie mogę złapać tchu, zaczynam osuwać się na ziemię, ale Connor łapie mnie w  ramiona. Chowam twarz na jego piersi. Płaczę nad swoimi rodzicami, którzy zginęli na drodze. Płaczę nad czterema chłopcami, których ojciec był tak podłym człowiekiem, że posłużył się

synami, by uszło mu na sucho morderstwo. I płaczę nad sobą i wszystkim, co straciłam. I tym, co jeszcze stracę, gdy wyjdę z tego pokoju. Płaczę, ponieważ nie kochałam nikogo tak jak jego, a mimo to nie mogę zostać. Pozwoliłam sobie na ten szloch w bezpiecznym kręgu jego ramion, ponieważ jestem za słaba, by zrobić to inaczej. – Tak mi przykro, Ellie. Nie masz pojęcia, jak przykro. Nienawidzę się. Chciałbym cofnąć czas, ale nie mogę. Nie zostawiaj mnie, proszę. Kocham cię i przez resztę życia będę ci to okazywał. Powiedz, że nie odejdziesz. Chciałabym nie musieć odchodzić. Ale nie mogę tego obiecać. Może bym została, gdyby nie porzucili moich rodziców na poboczu i zaczekali na karetkę. Gdyby to zrobili, znałabym chociaż prawdę. Connor nie ma pojęcia, przez co potem przeszłam. Ile tygodni spędziłam na szukaniu najdrobniejszych wskazówek. Obdzwoniłam wszystkie warsztaty samochodowe, stacje benzynowe i  złomowiska z  pytaniem o  czerwony samochód z  uszkodzeniem niewiadomego pochodzenia. Dzwoniłam na policję czasem trzy razy dziennie i  pytałam o  nowe tropy. Rozpaczliwie szukałam wyjaśnień, chcąc po prostu… wiedzieć. Tamta noc zupełnie odmieniła moje życie. Może gdybym znała prawdę, nie zdecydowałabym się na ślub z kimś takim jak Kevin. Co prowadzi mnie do wniosku, że gdybym wtedy znalazła odpowiedzi, nigdy nie spotkałabym Connora w tamtym barze. I nie pojawiłaby się Hadley. Ta myśl wydaje mi się tak nieznośna, że postanawiam nie snuć dalej rozważań „co by było gdyby”. Boże, desperacko pragnę wierzyć, że on nie wiedział o niczym do chwili pojawienia się Declana. Naprawdę. Ale straciłam do niego zaufanie i  nie wiem, czy będę w stanie znowu mu zaufać. Popełniałam ten błąd z  Kevinem za każdym razem, gdy obiecywał, że nigdy już mnie nie uderzy. Więcej nie pójdę ślepo za mężczyzną, bez względu na moją miłość do niego. Po tym, co przeszłam, wolę przeżyć stratę teraz niż później, kiedy zabrnę za daleko. Co wcale nie znaczy, że już nie zabrnęłam. Moja miłość do Connora jest nieporównywalna z niczym innym. Strata Connora może mnie zniszczyć.

Łkam, aż brakuje mi już łez. Jestem pusta w środku i kompletnie rozbita. Nie pamiętam, jak znalazłam się znowu w  łóżku. Nie pamiętam, jak oplotłam go ramionami w  przekonaniu, że jeśli obejmę go wystarczająco mocno, nie będę musiała odejść. Odchylam się i czekam, aż usłyszę od niego, że to był tylko zły sen, ale jedno spojrzenie mu w oczy wystarczy, bym wiedziała, że tak nie jest. – Muszę iść – mówię chrapliwym szeptem. – Nie – odpowiada szybko. Uwalniam się z  jego objęć, serce mi krwawi, gdy przestaję czuć jego dotyk. – Musiałeś spodziewać się takiego zakończenia. – Co mam zrobić? Zgłosić się na policję? Zrobię to. Pojadę w tej chwili, stanę przed szeryfem Mendozą i przyznam się. Potrząsam głową. Napływa mi do oczu nowa fala łez. – Nie chcę tego i  nie oczekuję, Connor. Drugi ojciec Hadley nie może wylądować w więzieniu. Ujmuje moją twarz w dłonie. – Powiedz mi, co mam zrobić. Problem w  tym, że nic już nie można zrobić. Nie on prowadził samochód, który zabił moich rodziców, ani żaden z  jego braci. Gdyby poszedł do szeryfa, skrzywdziłby ludzi, którzy już zapłacili za grzechy swojego ojca. – Ułatw mi to. Okaż mi swoją miłość, pozwalając wstać z łóżka i wyjść z tego pokoju bez zatrzymywania. Już i tak jest mi trudno. Zaciska szczęki i przez chwilę wygląda, jakby chciał zaprotestować, lecz po chwili siada i  przesuwa się na drugą stronę łóżka. Chociaż robi dokładnie to, o co prosiłam, odbieram to jako kolejną zdradę. Nie chcę go stracić. Myśl o odejściu mnie dobija, ale muszę sobie wszystko poukładać w głowie. Nie mogę powtórzyć tych samych błędów. Wyślizguję się z łóżka, sięgam po ubranie i idę do łazienki.

Ubieram się, potem spoglądam w  lustro. Kim jest ta kobieta? Nie płakałam od miesięcy. W  tym czasie czułam się silna, piękna i  mądra. Wszystko uleciało w  jednej chwili. Myślę o  Hadley i  naukach, które chciałam jej przekazać. Będzie zdruzgotana. Bardziej niż w  przypadku Kevina. Uwielbia Connora. Uwielbia tę farmę i  miała nadzieje, które rozwieją się jak mgła, gdy jej powiem. Kolejny raz dokonałam złego wyboru. Wychodzę z  łazienki i  widzę, że Connor stoi oparty o  ścianę. Krzyżujemy spojrzenia. Muszę odwrócić wzrok. On jest moją słabością, a w tej chwili potrzebna mi siła. – Dokąd pójdziesz? – pyta w końcu, przerywając ciszę. – Przenocuję u Sydney. Potem nie wiem. Pewnie rozejrzę się za czymś. – Zostań tutaj. – Tutaj? Odrywa się od ściany i podchodzi bliżej, ale nie dotyka mnie. – Tak. To tutaj Hadley jest szczęśliwa i spokojna. Możecie tu zostać, a ja znajdę inne miejsce. – Chcesz, żebym została w tym domu? – Chcę, żebyś została ze mną, ale próbuję ułatwić ci odejście. W tej chwili nic nie jest łatwe. – Potrzebuję czasu. Nie mogę udawać, że nic się nie stało. Chcę wierzyć, że o niczym nie wiedziałeś i dopiero teraz usłyszałeś o tym od brata, ale to wszystko jest bardzo… – Nie mów nic więcej. Jeśli potrzebujesz czasu, dam ci go. Mam ochotę rzucić się na niego i błagać, żeby mnie złapał i przytrzymał, nie pozwolił, by rozdzieliły nas przestrzeń i czas. Te pragnienia to mrzonki. W tej chwili mocno stoję obiema nogami na ziemi. – Hadley będzie chciała cię widywać. Connor blednie i wydaje z siebie ciężkie westchnienie. – Będę tu. O każdej porze. Dla was obu.

Idę do drzwi wejściowych. Nie dbam o  ubrania i  inne rzeczy, bo w  tej chwili to się nie liczy. Biorę torebkę z konsolki przy drzwiach i zastygam z wyciągniętą ręką. Otwórz je, Ellie. Wyjdź, bo wiesz, że tak trzeba. Nie ruszam się z miejsca. Czuję za sobą obecność Connora. – Ellie… Zamykam oczy. Łzy wypływają mi spod rzęs, tłumię w  gardle szloch. Nic nie bolało tak jak to. Nic. Przyjęłabym na siebie tysiące razów, gdyby to oznaczało, że nigdy nie będę musiała przeżywać tej chwili. Wypuszczam powietrze z  płuc, prostuję plecy, zbieram się w  sobie i otwieram drzwi. – Żegnaj, Connor. Wychodzę i idę w stronę samochodu. W  połowie podjazdu, skąd dom nie jest już widoczny, zatrzymuję samochód i wybucham rozpaczliwym szlochem.

36

Minęły dwa dni. Dwa dni kompletnej udręki. Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Mobilizuję się w obecności Hadley, ale ledwo daję radę. – Mamusiu, gdzie Connor? Usiłuję uniknąć jej wzroku, ale ona wpatruje się we mnie badawczo. Warga jej drży. Wyciągam rękę, by zatrzymać to drżenie. – W swoim domu. – Dlaczego ciągle jesteśmy u Sydney? Bo nie mamy dokąd pójść. Okłamywanie Hadley jest wbrew moim zasadom, ale nie mogę powiedzieć jej prawdy. – Nie czuje się dobrze, więc zostaniemy tutaj, aż mu się polepszy. Hadley przekrzywia głowę. – Nie powinnyśmy być z nim? Mam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z  piersi. Chcę tam z  nim być, ale jak mogę? Jak mu wybaczyć po wszystkim, co zaszło? Okłamał mnie. Oddałam mu duszę, a on ją zdeptał. – Nie teraz. – Kiedy możemy wrócić do domu? – pyta.

Siadam, biorę jej ręce w swoje i zmuszam się do uśmiechu. Moja córka wiele przeszła i  czuję, że znowu ją zawiodłam. Kolejny raz zaufałam mężczyźnie, który na to zaufanie nie zasłużył. Przez osiem lat moje życie toczyło się po równi pochyłej z powodu decyzji, jaką podjęła jego rodzina. Teraz muszę przygotować córkę na nową rzeczywistość, w  której rozpada się nasza tworzona na nowo rodzina. – Hadley, Connor i ja… uhm… rozstaliśmy się na jakiś czas. – Ale – Hadley wyrywa ręce z mojego uścisku – ja go kocham. – Ja też go kocham, ale czasem to nie jest takie proste. Hadley energicznie kręci głową. – Musimy wracać, mamusiu! Musimy. Connor nas kocha, jesteś przy nim szczęśliwa. Już nie płaczesz i Connor cię nie bije! Istnieją nie tylko rany fizyczne. – Wiem o  tym, skarbie, ale pokłóciliśmy się i  oboje doszliśmy do wniosku, że musimy od siebie odpocząć. Hadley otwiera szeroko oczy i dotyka ręką mojej twarzy. – On jest moim najlepszym przyjacielem. – I twoim tatą. I  zawsze będzie częścią twojego życia. Tego ci nie odbiorę. Łzy lecą jej z oczu, a we mnie wszystko tężeje. Każdy kolejny oddech sprawia mi więcej trudności, gdy widzę Hadley zmagającą się z  sensem moich słów. Oczywiście nie tak powinno być. Odejście od Kevina przyniosło mi wyzwolenie. Rozstanie z Connorem jest torturą. – Mamusiu, proszę. Proszę! Musimy wrócić. Mam domek na drzewie, a  on nie umie zajmować się zwierzętami! Musimy mu pomóc. On nas potrzebuje… i przez niego nigdy nie jesteśmy smutne. Connor zabiera nas na jabłka i dynie. Proszę! Błagam w duchu, żeby to się skończyło. Nie umiem powstrzymać łez. Widok rozpaczającej Hadley łamie mi serce.

Palcami głaszczę ją po policzku i ocieram łzę. – Zawsze będziesz miała Connora, Hadley. Zawsze. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale czasem trzeba odejść od kogoś, na kim nam zależy, nawet jeśli zabiera nas na jabłka i dynie. Czasem ludziom po prostu nie wychodzi. I czasem chce się umrzeć z tego powodu. Hadley oddycha ciężko, coraz bardziej wzburzona. – Chcę wracać do Connora! Ja też chcę. – Wiem i bardzo mi przykro. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham, Hadley. Zrobiłabym dla ciebie wszystko, ale tego nie mogę ci dać. – Tatusiowi zawsze wybaczałaś –  zauważa drżącym głosem. –  Nie wiem, czemu nie możesz wybaczyć Connorowi. –  Z  jej piersi wydobywa się szloch. Hadley puszcza się pędem przez korytarz. Kiedy trzaska drzwiami pokoju, wzdrygam się na ten dźwięk i  czuję, jakby umierała kolejna cząstka mnie.

– Ellie, martwię się – mówi Sydney o czwartej nad ranem. Płakałam bez przerwy od mojej rozmowy z Hadley. Albo zanosiłam się histerycznym szlochem, a wtedy tuliła mnie do siebie, albo łzy płynęły mi ciągłym strumieniem. Nie byłam w stanie zrelacjonować, co zaszło, ponieważ to zbyt bolesne, poza tym nie jestem pewna, jaki obowiązek prawny spadłby na Sydney. Nie wiem, czy musiałaby to zgłosić. Do licha, może ona też o  tym wiedziała, ponieważ chodziła wtedy z Declanem. Wszystko się posypało. – Nic mi nie będzie. – Czyżby? Nigdy w życiu nie widziałam kogoś, kto by tak płakał. Co się stało?

Chcę z kimś porozmawiać, ale nie wiem, czy zdołam wykrztusić z siebie choćby słowo. – Tamtego wieczoru dowiedziałam się wielu rzeczy. Connor pewnie liczył, że nigdy się tego nie dowiem. I… nie mogę z nim być. – Skrzywdził cię? Jeśli tak, przysięgam na Boga, że go zabiję. – Nie, nie tak. Nie… fizycznie, nic z  tych rzeczy. To dotyczy tamtego wieczoru, kiedy się spotkaliśmy. – Och. – Sydney gładzi mnie po plecach. – To było osiem lat temu, tak? – Tak, ale to bardzo skomplikowane. – Nie wątpię, ale przeszliście oboje bardzo długą drogę. Cierpię na myśl, że rozstajecie się z powodu czegoś, co zdarzyło się, kiedy byliście jeszcze nastolatkami. Gdyby wiedziała, o  co chodzi, myślałaby inaczej. Ostatecznie dwoje ludzi, których zdanie miałoby znaczenie, nie może go już wyrazić. – Nie wiem, czy można to naprawić. Cholera, nie wiem, jak mogłabym przymknąć na to oko, nawet gdybym chciała. Sydney potrząsa głową. – Szkoda, że nie chcesz mi powiedzieć. Mogłabym ci pomóc. – Mniejsza o szczegóły. – Szczegóły się liczą, ale nie w odniesieniu do niej. – W takim razie opowiedz mi bez szczegółów. Odchylam się na kanapie i przyciskam poduszkę do piersi. – Connor wiedział, co spotkało moich rodziców. Sydney otwiera szeroko oczy. Wie, jak zginęli moi rodzice, i  wie, że sprawa została umorzona z powodu niewykrycia sprawcy. – Wiedział? – Tak. Twierdzi, że kiedy się spotkaliśmy, nie wiedział, kim jestem, i poznał prawdę dopiero cztery dni temu. Jednak wie, co zdarzyło się tamtej nocy. Ten element nie daje mi spokoju. Jak mógł tego nie skojarzyć? Gdybym wiedziała, że jego ojciec zbiegł z  miejsca wypadku tej samej nocy, gdy

zginęli moi rodzice, złożyłabym wszystko w całość. On nie. – Wierzysz mu? – Sama nie wiem. Sydney też rozsiada się wygodniej i podwija nogi pod pośladki. – Znam Connora od dziecka. Ma dużo za uszami, ale nie jest kłamcą. Ten chłopak nie skłamałby nawet z  pistoletem przystawionym do skroni. Musieliśmy z  Declanem wymykać się tak, żeby nas nie widział i  nie wypaplał. Nie twierdzę, że nie dojrzał i  że się nie zmienił, ale jest absolutnie lojalny i  opiekuńczy. Myślisz, że chciałby cię skrzywdzić świadomie? Nie… przynajmniej dotąd tak uważałam. – Więc jak to wyjaśnisz? – Nie wiem, Ellie. Naprawdę nie wiem. W  pracy miałam do czynienia z totalnym bagnem, pracowałam jako wolontariuszka. Pochlebiam sobie, że znam się na ludziach. Nie wierzę, że Connor mógłby cię skrzywdzić. Nigdy w  życiu. Widziałam, jak na ciebie patrzy, i  przysięgam, że wcześniej z czymś takim się nie spotkałam. W jego miłości jest jakaś zaciętość. Ja też to widziałam. Zawsze był czujny, zawsze gotów zrobić wszystko, byle tylko mnie uszczęśliwić. Okazywał cierpliwość w chwilach, w którym większość mężczyzn pewnie już trafiłby szlag. Kiedy brała go złość, nigdy nie kierował jej przeciwko mnie, nawet nie podnosił głosu. Druga część mnie myśli o jego lojalności. Connor chronił ludzi, których kochał; obawiał się, że on i jego bracia zostaną oskarżeni o coś, czego nie zrobili. Potem przypominam sobie, co powiedział o  zgłoszeniu się na policję. Miał zamiar wziąć na siebie wszelkie konsekwencje, gdyby to miało zapewnić mi spokój. Wzdycham ciężko. – Może było inaczej. Nie wiem. Tak czy siak, to nie ułatwia sprawy. – Możliwe. I Hadley chyba źle to znosi. – Zgadza się. Obie źle to znosimy. –  Ocieram łzę. –  Ona bardzo go kocha. Boże, Syd, ja też. Kocham go tak bardzo, że to mnie zabija. Co robić

dalej? Jak sobie z tym poradzić? To niemożliwe. Sydney unosi lekko ramiona i powoli je opuszcza. – Nie wiem. Rozmawialiście o tym? – Straciłam panowanie nad sobą, kiedy o tym usłyszałam, a potem… Nie wiem, było strasznie nerwowo. Sydney zmienia nieco pozycję. Na jej wargach igra leciutki uśmiech. – Co znowu? – Mówisz, że mu nie ufasz. Rozumiem, że coś między wami zaszło, ale odpowiedz mi szczerze na pytanie: straciłabyś panowanie nad sobą przy Kevinie? Gwałtownie odrzucam głowę. W  życiu nie wściekłabym się przy Kevinie. – Nie, on by mnie uderzył. Nigdy nie traciłam przy nim panowania. Mam wrażenie, jakbym nie miała wtedy emocji. Kiedy Sydney znowu rozsiada się wygodnie, emanuje z  niej samozadowolenie, którego nie rozumiem. – Miałam całą noc… Do czego zmierza? Co z tego, że wściekłam się na Connora, a nigdy nie mogłam… – Byłam w stanie się zezłościć – mówię, gdy w końcu dociera do mnie sedno jej pytania. Sydney uśmiecha się szeroko. – Gdybyś mu nie ufała, nie nawrzeszczałabyś na niego. Uciekłabyś albo milczała, ale tego nie zrobiłaś. Wiem, że jesteś zła, i  masz do tego pełne prawo, ale zadaj sobie pytanie, czy chcesz spędzić resztę życia w poszukiwaniu mężczyzny choćby w połowie tak wspaniałego jak Connor. Z  nim masz szansę na prawdziwą rodzinę. Pokochał Hadley, zanim wiedział, że w jej żyłach płynie jego krew. Nie znam wielu takich facetów jak on, Ellie. Nie twierdzę, że nie masz prawa czuć się zraniona, ale bądźcie zranieni razem i znajdźcie sposób na wyjście z tego kryzysu. – A jeśli on nie chce, żebym wróciła, bo go zostawiłam?

– Wtedy okaże się nie takim człowiekiem, jakiego obie znamy.

37

Popilnujesz Hadley do mojego powrotu? – pytam. – Jasne, ale dokąd wybierasz się o czwartej nad ranem? Zmuszam się do uśmiechu i wstaję z kanapy. – Na spotkanie z dwojgiem ludzi, z którymi muszę porozmawiać. Mam nadzieję, że mnie wysłuchają. Wiem, że nigdy nie znajdę nikogo takiego jak on. On jest tym jednym jedynym na całe życie. Problem nie polega na tym, czy go kocham, czy nie, ponieważ będę go kochać do końca życia. Chodzi o  to, żeby umieć odpuścić. Tylko w jedno miejsce mogłabym teraz pójść. Sydney chwyta mnie w objęcia. – Tak mi przykro, że cierpisz, Ellie. Nie zasłużyłaś sobie na to. Chcę, byś wiedziała, że chociaż nie usprawiedliwiam kłamstwa Connora, ci chłopcy mieli trudne dzieciństwo i to ich skrzywiło. Pamiętaj, że wiem, co teraz czujesz, i  że po ośmiu latach nie ma dnia, żebym nie pragnęła, by Declan znowu był mój. Tego się boję. Żalu, że jeśli pozwolę mu odejść, w  moim sercu na zawsze zostanie ziejąca pustka. – Dobrze jest słyszeć twoje słowa. Sydney uśmiecha się ze zrozumieniem w oczach.

– Idź. Ja dopilnuję Hadley. – Dziękuję, Syd. – Polecam się na przyszłość. Idź, zastanów się, a  potem zadaj sobie pytanie, czy twoje życie jest lepsze czy gorsze bez Connora Arrowooda. Wszystko wskazuje na to, że już znasz odpowiedź. Pochylam się i całuję ją w policzek. – Zawsze chciałam mieć najlepszą przyjaciółkę. Dziękuję, że nią jesteś. Wybiegam z domu i wsiadam do auta. Ostatnie dni były piekłem. Mam spuchnięte oczy, włosy w  nieładzie i  pokiereszowane serce. Analizuję pytanie, które zadała Syd, i znam na nie odpowiedź. Moje życie jest gorsze. Mój świat jest smutny i samotny. Connor wzbogacił nasze życie, wniósł do niego miłość i zrozumienie. Connor pokazał Hadley i mnie, czym jest czułość. Pragnę poczuć uścisk jego ramion. W  nocy objęłam poduszkę, spragniona jego ciepła. Wiem, jak to jest odejść od kogoś w  poczuciu słuszności tej decyzji, ale z  Connorem jest inaczej. Parkuję auto i  przechodzę przez bramę cmentarza na drżących nogach. Jestem zmęczona. Za mną nieprzespana noc, nerwy mam na wierzchu, a w środku jestem wrakiem. Tęsknię za nim. Jeśli tak czuję się po dwóch dniach, całe życie bez niego będzie nie do zniesienia. Klękam przed nagrobkami moich rodziców i  kładę dłonie na obu tablicach. – Dowiedziałam się wszystkiego i  czuję się gorzej niż przedtem. Jak mogłam pokochać mężczyznę, który wiedział, co was spotkało? Jak mogę żyć z kimś, kto tam był i nikomu o tym nie powiedział? Którego ojciec mi was odebrał? Siadam na piętach i ocieram łzę.

– Jestem załamana. Nie mam już nikogo. Przez kilka ostatnich miesięcy miałam jego, ale… –  Spoglądam w  niebo, pragnąc ujrzeć tam mamę, i wciągam w płuca haust powietrza. – Potem myślę, jak on musiał się czuć, i  to jeszcze pogarsza moje samopoczucie. Czy zdradzam waszą pamięć i  wszystko, co sobie przyrzekałam? Jego ojciec nie żyje i  nie mogę pociągnąć go do odpowiedzialności, ale zasłużyliście na znacznie więcej, niż otrzymaliście. Ty i tata nie powinniście leżeć w tym zimnym grobie. – To ja powinienem być na ich miejscu – rozlega się za mną niski głos Connora. Zamieram w  bezruchu, niezdolna myśleć i  wykonać najdrobniejszego ruchu. –  Twoja rodzina była kompletna, a  mój ojciec ją zniszczył. A ja zrobiłem świetną robotę, raniąc ciebie. – Co ty tu robisz? – pytam, nie oglądając się za siebie. – Czułem, że powinienem okazać im szacunek i  wytłumaczyć się ze swojego postępowania. Od powrotu przyjeżdżam tu raz w miesiącu. – Jego głos się przybliża, a mój oddech przyspiesza. – Kiedy przyszłaś, chciałem się wycofać, ale zmartwił mnie twój wygląd. – Nie czuję się dobrze. – Mówię prawdę. Jest mi źle. – Ja też nie. Nie mogę spać, Ellie. Nie mogę bez ciebie oddychać. –   Odwracam się, by rzucić jakąś uwagę, ale na jego widok serce we mnie zamiera. W jego oczach szklą się łzy. Connor pada przede mną na kolana. –   Nie mogę pozwolić ci odejść. Nie mogę patrzeć, jak odchodzisz, nie mówiąc ci, co czuję. – Głos mu się łamie. – Nienawidziłem się przez lata za to, co się stało. Myślałem, że jeśli będę ciągle do tego wracał, to mnie zabije, więc odsunąłem od siebie te wspomnienia. Popełniłem błąd i bardzo mi przykro. Jestem rozdarta. Widząc go w  takim stanie, smutnego, samotnego, cierpiącego z powodu czynów popełnionych przez jego ojca, chcę otoczyć go ramionami, ale tego nie robię. Splatam palce, żeby powstrzymać się przed tym odruchem serca. – Nie wiem, co powiedzieć. – Więc powiedz, że do mnie wrócisz. Potrzebuję cię, Ellie. Nie chcę żyć w świecie bez ciebie, do cholery! Już tak żyłem i nie chcę powtórki. Chcę naszej rodziny.

Piersi falują mi od ciężkiego oddechu. Płaczę. Jestem w  kompletnej rozsypce. Connor spuszcza głowę, chcę mu powiedzieć, żeby spojrzał na mnie, rzucić się do niego i  zawołać, że go nie zostawię, ale pozostaję nieruchoma jak posąg. – Opowiedziałem im tę historię wcześniej. Przyszedłem tu w  dzień po naszym spotkaniu i zostawiłem kwiaty. Wiem, że mi nie wierzysz, Ellie, ale przysięgam, że nie wiedziałem, kim jesteś. Teraz, kiedy pierwszy szok minął, wierzę w jego zapewnienie. – Nie jestem pewna, czy to się liczy. – Wiesz, że miałem osiemnaście lat. Nie byłem jeszcze dorosłym mężczyzną, chociaż za takiego się uważałem. Wyobraź sobie, gdyby to była Hadley. Co pomyślałaby o ojcu, który grozi, że pośle ją do więzienia. Przez lata manipulował nami i  zmuszał do robienia tego, co chciał. To nie była łatwa decyzja, a  potem byliśmy starsi i… Sam nie wiem, robiliśmy, co mogliśmy, żeby przetrwać i być dobrymi ludźmi. Spuszczam głowę i zamykam oczy. Tak chciałabym teraz usłyszeć głos mamy. Była najbardziej życzliwą osobą, jaką znałam. Chcę wierzyć, że wybaczyłaby tym chłopcom. Nie wiem, czy tata też, ale ona tak. To nie oni prowadzili auto. Nie zmusili ojca, by po pijanemu usiadł za kierownicą. Connor szuka tylko odkupienia. Potrzebuje mojego wybaczenia, tak jak ja potrzebowałam przyjścia na cmentarz na grób rodziców. On i jego bracia zrobili, co musieli, by przetrwać, jak wszyscy inni. Czy postąpili właściwie? Nie. Ale chronili się nawzajem. Nagle czuję potrzebę udzielenia mu rozgrzeszenia. Nie powinien nosić w  sobie poczucia winy za coś, co nie było jego błędem, czy za to, że nie wyznał mi tego wcześniej. Nie sądzę, by wiedział, kim jestem, gdy spotkaliśmy się w barze, albo gdy znalazł się na moim podjeździe tamtego dnia. Gdyby wiedział, wykazałby się okrucieństwem, do jakiego nie jest zdolny. Zamykam oczy i  zwracam twarz ku pierwszym promieniom porannego słońca wyłaniającego się zza horyzontu. – Wiedziałeś, że moja mama nie piła? – Nie wiem o nich nic prócz tego, co sama mi powiedziałaś.

– Ojciec mojej mamy był alkoholikiem. Wyobrażałam go sobie tak, jak ty opisywałeś swojego ojca. – Odwracam się w jego stronę. – Chciała dla mnie lepszego życia. Chociaż mój tata lubił się napić co wieczór, miał na jej punkcie bzika, i wszyscy dookoła uważali, że są małżeństwem doskonałym. – To widać po tobie. Serce mi łomocze. – Daleko mi do doskonałości. Im też. Chociaż próbowałam ich idealizować, prawda jest taka, że mama nigdy nie nauczyła się artykułować głośno swoich opinii, gdy uważała, że tata się myli, a on miał skłonności do podejmowania złych decyzji. Zerkam na grób taty. W żadnym wypadku nie był pijakiem, ale lubił co wieczór strzelić sobie piwko. Mama nie oponowała, jeśli poprzestał na jednym. – Nie chcę, byś milczała. Chcę, żebyśmy rozmawiali. Będziemy się kłócić, ja będę cię wkurzał. Nie zawsze będzie różowo, ale kocham cię i na serio mówiłem o  naprawieniu tego. Mogłem cię okłamać, Ellie. Mogłem udawać, że nic nie wiem o śmierci twoich rodziców, ale nie zrobiłem tego. Nie tylko z  miłości do ciebie. Po prostu nie chcę między nami tajemnic. Oboje przeżyliśmy piekło, ale kiedy jestem z tobą, czuję się jak w niebie. Oczy zachodzą mi łzami. Kiwam głową, ponieważ czuję to samo. – Wiem, że nie ponosisz za to odpowiedzialności. Wiedziałam o  tym, zanim wtedy od ciebie wybiegłam, ale potrzebowałam czasu, żeby uporządkować myśli i… Pochyla się do przodu z nadzieją w oczach. – Poczekam. Wiem, że to prawda, ale nie potrzebuję czasu. Connor zgadzał się zrobić wszystko, czego potrzebowałam dla odzyskania spokoju, liczył się z moim odejściem, ale wybrał prawdę, zaoferował, że zgłosi się na policję, chociaż narażał tym swoich braci. Stawił czoła temu, przed czym uciekał od lat, ponieważ nie chciał, bym żyła choćby dzień dłużej z demonami przeszłości. Kocham go. Kocham go wbrew logice. I chociaż niektórzy mogą tego nie rozumieć, nie dbam o to.

Kładę mu dłoń na piersi i czuję pod nią bicie jego serca. – Nie mogę. – Czego nie możesz? – Czekać. Widziałam potwory, przeżyłam koszmar na jawie. Nie jesteś ani potworem, ani koszmarem. Stała się tragedia, ale to nie twoja wina, i byłoby nie fair z mojej strony, gdybym cię obwiniała. Auto prowadził twój ojciec, nie ty czy któryś z twoich braci. – Kiedy to mówię, słońce wzbija się wyżej ponad chmury. – Nie umiem sobie wyobrazić, co bym zrobiła, gdyby moi rodzice mi grozili. Byłam zła, a najbardziej na myśl, że wszystko, co mieliśmy, było kłamstwem. – Nic nie było kłamstwem. – Teraz to wiem. – Kiedy wyszłaś z  domu, myślałem, że wszystko stracone. Chciałem paść na kolana i błagać cię, żebyś pomyślała, co razem stworzyliśmy. Potrząsam głową i dotykam opuszkami palców jego policzka. – Nie chcę, żebyś błagał. Wybaczam ci, Connor. Wybaczam wam wszystkim i  myślę, że moi rodzice też by wam wybaczyli. –  Słońce ogrzewa mi twarz. Podnoszę wzrok i się uśmiecham. – Cierpiałem, że muszę sprawić ci ból. – Chyba dlatego tak łatwo przychodzi mi wybaczyć. Ponieważ dobry z  ciebie człowiek, Connorze Arrowood. –  Ujmuję jego twarz w  dłonie. –   Jesteś cudownym ojcem. Jesteś kochany… –  Całuję go w  usta. –  Jesteś szczodry… –  Powtarzam pocałunek. –  Jesteś jedyną osobą, która dała mi poczucie bezpieczeństwa. Unosi ręce i  przyciąga mnie do siebie. Całuje mnie głębiej, ale nie pożądliwie. W końcu odrywa wargi od moich ust, a wtedy opieram głowę na jego ramieniu, zaznając ukojenia w  cieple promieni słońca i  sile jego objęć. – Nie zasługuję na ciebie. Biorę głęboki oddech i wtulam się w niego mocniej. – A ja na ciebie zasługuję. Zabierz mnie do domu. – Zabiorę cię, dokąd zechcesz, jeśli tylko będziemy razem.

38

To tylko moi bracia – powtarza Connor setny raz tego dnia. – To poważna sprawa. Dzisiaj mam poznać twoich braci, oni pierwszy raz zobaczą swoją bratanicę, to jej urodziny i… – Wszystko pójdzie dobrze. To rodzinny grill, na którym ich poznasz i wszelkie obawy wreszcie się rozwieją. Łatwo mu mówić. To nie on za chwilę spotka trzech najważniejszych ludzi w swoim życiu. Zaczynam odchodzić od zmysłów. Dobrze, że Hadley pojechała do koleżanki na kilka godzin. Zyskaliśmy czas na ostatnie przygotowania i  pierwszy kontakt. Nie żeby obecność Hadley miała w  czymś przeszkodzić, uznałam jednak, że nasza piątka potrzebuje czasu na zapoznanie. – Jakie obawy? – Że wcale im nie wybaczyłaś. Wzdycham ciężko. – To jasne, że wybaczyłam. Przecież zaplanowałam przyjęcie i zaprosiłam ich. – Ja to wiem, ty to wiesz, ale to idioci, którzy chcą uspokoić sumienie. Chyba ich rozumiem, co wcale nie zmniejsza mojego niepokoju. – Mam jeszcze sporo do zrobienia.

Oszaleję, jeśli będę tylko stać i  czekać. Idę do salonu i  poprawiam balony. Znowu. Nie ma tu miejsca, w  którym balony nie wyglądałyby dziwnie. Podchodzę do okna, poprawiam zasłony i układam je na podłodze w idealne fałdy. Słyszę za plecami chichot Connora. – To wcale nie jest śmieszne – mówię z nutką wrogości w głosie. Podchodzi do mnie, otacza mnie od tyłu ramionami i zaczyna kołysać. – Trochę jednak tak. – Twój urok tu nie zadziała. – Gdybym miał więcej czasu, na pewno by zadziałał. Kręcę głową, opieram się o jego mocną pierś i biorę głęboki wdech. – Musisz jechać do Nate’a w tym tygodniu? – pyta Connor. – Tak. –  Jeżdżę do niego codziennie. Zbliża się data rozprawy, powtarzamy szczegóły i ćwiczymy przesłuchanie krzyżowe. – Nie mogę się doczekać, kiedy będzie po wszystkim. Connor całuje mnie w potylicę. – Ja też. Ale już prawie koniec. Wtedy ruszymy dalej. Podoba mi się ten pomysł. – Tak, jeśli nie dostanę zawału po spotkaniu z twoimi braćmi. Pierś Connora drży lekko, ale zanim się odwrócę, by go zbesztać za to, że się ze mnie śmieje, widzę tumany kurzu na podjeździe. Natychmiast wyrywam się z jego objęć. – Ellie, wyluzuj, moi bracia cię pokochają. Nie chodzi tylko o to, chociaż to też istotne. Bardziej przejmuję się tym, że oni wiedzą, że ja wiem. Przyjeżdżają, by o  tym ze mną porozmawiać, a z tym wiąże się presja. Chcę, żeby mnie polubili. I żeby ta rodzina zaczęła proces naprawy. Connor ściska mi dłoń. – Chciałabym, żeby to nie kosztowało mnie tyle nerwów. Poznałam już Declana, ale pozostali są sławni. Wolałabym, żebyś im nie mówił, jak zareagowałam na te wieści.

– Wiem i przepraszam za to, ale powiedziałem im też, że masz wielkie serce i naprawdę mnie kochasz. Im szybciej będziemy mieć to z głowy, tym szybciej dopuszczą cię do każdej mojej tajemnicy, której nie chciałem ci zdradzić. – Jak twój irracjonalny lęk przed kaczkami? Connor ściąga brwi. – Kaczki są upiorne i mają oczy z boku głowy. Na dodatek gapią się… bokiem. Śmieję się, rozbawiona tą uwagą, i  wiem, że taki był cel Connora, ale nerwy mnie nie opuszczają. Wychodzimy na werandę w  chwili, gdy trzej mężczyźni wysiadają z jeepa. – No, no, ciekawe, jak nasz Kaczorek sprawił się z  remontem –  mówi jeden z braci Arrowoodów. Connor ignoruje tę zaczepkę. – Jełopie, to znaczy Jacobie, przedstawiam ci Ellie. Jacob zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i uśmiecha się do mnie ciepło. – Ellie, miło mi cię poznać. Chcę ci powiedzieć, jak bardzo nam wszystkim przykro. Błyskawicznie przeszedł do sedna. – Rany, Jacob, daj jej chwilę. – Connor klepie brata w ramię. – Nie, nie, doceniam takie podejście do sprawy. Dziękuję –  mówię i odwracam wzrok. Nie licząc ogolonej głowy, Jacob wygląda niemal jak Connor. Rozumiem, dlaczego tak dobrze mu idzie w Hollywood. – To jest Sean. –  Connor wskazuje gestem drugiego brata. Sean w  niczym nie przypomina Connora. Tylko oczy mają takie same. Sydney nie żartowała, mówiąc, że to ich wyróżnik. Sean ma nieco dłuższe i jaśniejsze o dwa tony włosy, ale jest równie przystojny. Podchodzi i mnie obejmuje.

– Tak mi przykro, Ellie. Szkoda, że nie poznajemy się w  innych okolicznościach, ale naprawdę miło cię widzieć. Odwzajemniam jego uścisk i  walczę z  falą zalewających mnie emocji. Ci faceci są niesamowici. Nie wiem, jak zdołali tu przyjechać, przywitać się ze mną i zachować się w tej sytuacji tak honorowo. – Bardzo się cieszę, że cię poznałam – mówię i gładzę go po plecach. Sean wypuszcza mnie z objęć. Wtedy Connor spogląda na najstarszego brata. – Declana już znasz – mówi. – Wybacz, że nie powiedziałem ci o tym podczas mojej ostatniej wizyty. Bardzo mi przykro z powodu tego nieszczęścia. Nie masz pojęcia, jak nas cieszy, że Connor odnalazł ciebie i Hadley. Nie mogę już powstrzymać łez. Wybucham płaczem, pokonana przez emocje. Napięcie towarzyszące oczekiwaniu na to spotkanie było trudne do zniesienia, ale w  tej chwili puszczają mi wszystkie hamulce. Nareszcie mogę oddychać. Connor błyskawicznie bierze mnie w ramiona. – Coś ty jej zrobił, Dec? – Nie wiem! – On zawsze doprowadza dziewczyny do płaczu – komentuje Sean albo Jacob. Tego nie wiem, bo kryję twarz na piersi Connora i łkam. – Właśnie do niej dotarło, że wybrała najbrzydszego z nas. – Co racja, to racja. Przerzucają się żartami, a ja czuję, że Connor ledwo tłumi śmiech. – Ellie, skarbie, czemu płaczesz? – Bo oni są tacy mili! Wszyscy czterej wybuchają śmiechem, a  ja chwytam Connora za koszulę i wtulam się w niego jeszcze mocniej, żeby ukryć twarz, która na pewno jest czerwona od płaczu. – Wcale nie są mili, ale z czasem ich polubisz.

– Daj spokój, Ellie, mamy o  wiele więcej do powiedzenia, i  chcielibyśmy lepiej cię poznać –  mówi jeden z  nich i  dotyka moich pleców. Wzdycham i odsuwam się od Connora, bo przecież nie mogę się za nim chować w  nieskończoność, poza tym płacz rzadko kiedy dodaje dziewczynie urody, chociaż oni pewnie dobrze to wiedzą. Odwracamy się i  ruszamy z  Connorem w  stronę schodów, ale trzej bracia spoglądają na dom jak na potwora, który zaraz obnaży kły, by ich pożreć. – Co się stało? – pytam. – Ten dom… to nie jest łatwe dla żadnego z nas – wyjaśnia Connor. Wyobrażam to sobie. – Obiecuję, że ochronię was wszystkich. Jak na komendę posyłają mi taki sam niedbały i  czarujący uśmiech. Cieszę się, że jako nastolatka nie miałam z nimi do czynienia. Wszyscy są nieziemsko seksowni i założę się, że zawsze dostają to, czego chcą. Declan pierwszy robi krok w moją stronę. – À propos twojej uwagi, czego mielibyśmy się bać? Connor uśmiecha się do mnie promiennie, a  ja czuję, jak oblewam się rumieńcem. Wchodzimy do środka i słyszę za sobą gwizd uznania. – Wygląda zupełnie inaczej niż parę miesięcy temu. – Tak, i ma zupełnie inny klimat – dodaje Connor. Connor miesiącami remontował dom i  naprawiał stodołę, maszyny i urządzenia na terenie farmy. Kiedy pracował na zewnątrz, ja wykonałam swoją część pracy w  środku. Wysprzątałam cały dom od góry do dołu, dodałam kwiaty i zasłony. – Przepraszam, że zaanektowaliśmy dom – mówię zakłopotana. – Sean, ty śpisz w  stodole albo przytulisz się do Jacoba –  oznajmia Connor ze śmiechem. –  Twój były pokój to sypialnia Hadley do czasu naszej przeprowadzki.

Na dźwięk tego słowa otwieram szeroko oczy. – Przeprowadzka? – pytam. – Omówimy to później. Teraz chodźmy wszyscy pogadać. Nie podoba mi się to, ale nie chcę kłócić się przy jego braciach. Chwytam dzbanek z  lemoniadą i  talerz z  upieczonymi przez siebie ciasteczkami i  dołączam do nich przy stole. Naprawdę się postarałam. Może i  przyjechali tutaj prosić o  wybaczenie, ale ja tego już od nich nie potrzebuję. Im więcej Connor opowiadał mi o  swoim życiu w  tym domu, tym mniej mi na tym zależało. Chociaż wyszłam za mężczyznę stosującego przemoc, mogłam przynajmniej odejść. Oni nie mogli. – Chciałabym coś powiedzieć, jeśli nie macie nic przeciwko –  zaczynam. Bracia wymieniają spojrzenia. Po chwili Declan kiwa głową. – Oczywiście. – Nigdy nie miałam prawdziwej rodziny. Byłam jedynaczką. Kiedy zginęli moi rodzice, byłam bardzo młoda i  dokonywałam złych wyborów, to znaczy przeważnie złych wyborów. –  Rzucam słaby uśmiech w  stronę Connora. –  Powinniście wiedzieć, że jako osiemnastolatka byłam głupia. Kiedy miałam dziewiętnaście lat, nadal byłam głupia. I  szczerze mówiąc, do powrotu Connora ciągle byłam głupia, tyle że moje złe decyzje wpływały także na moją córkę. Chodzi mi o to, że postąpiliście źle, ale nie mam prawa was oceniać. Z tego, co słyszałam, wasz ojciec był strasznym człowiekiem i wykorzystał waszą braterską miłość, żeby wyjść z kłopotów. I  robi to nadal, zmuszając was do bycia w  miejscu, z  którym wiążą się wasze bolesne wspomnienia. Z tego powodu bardzo mi przykro. – Ellie… Unoszę dłoń, by powstrzymać Declana. – Nie, przykro mi z  powodu tego, co przeszliście. O  ile moje dotychczasowe dorosłe życie było dość przerażające, o  tyle dzieciństwo miałam szczęśliwe. Dlatego chcę zawrzeć umowę. Sean odchyla się na krześle.

– Umowę? – pyta z uśmiechem. Wtedy przypominam sobie, co Connor powiedział mi o  ich braterskiej obietnicy. – Nie, cofam to. Proponuję przysięgę. Declan zerka na Connora i na jego ustach pojawia się lekki uśmiech. – Wiesz, że Arrowoodowie nie łamią przysiąg. – Tak słyszałam. – Przynajmniej niektórzy z nas – wtrąca Jacob. – Mam nadzieję, że wybaczycie mu złamanie przysięgi w  kwestii miłości i  dzieci. Bardzo się cieszę, że ten element przysięgi poszedł się gonić. Bracia chichoczą. Connor bierze mnie za rękę, unosi ją do ust i  całuje w kłykcie. – Ja też. Boże, kocham tego faceta. Patrzę mu w  oczy i  kompletnie się w  nich zatracam. On kocha mnie tak mocno, że boli mnie sama myśl, jak wyglądałoby moje życie, gdyby pozostał wierny słowom tej przysięgi. Nie miałabym go, co byłoby dla mnie tragedią. Ktoś odchrząkuje. – Przysięga? Cholera! – Tak, przysięga. Chciałabym, byście dali mi słowo, że wybaczycie mi wszystko, co robiłam przez osiem ostatnich lat, a  w  zamian ja daję wam słowo, że wybaczę wam wszystko, co wydarzyło się osiem lat temu. Declan klaszcze w dłonie. – Doceniam ten gest, ale nasz dług jest nieco większy. – Dlaczego? – Bo straciłaś rodziców, którzy byli dobrymi ludźmi. Gdyby nie tamta noc, pewnie nie podjęłabyś tych decyzji, które powzięłaś po ich śmierci. – Wy też. Wszyscy. To moja jedyna prośba. Chciałabym, żebyśmy zostali rodziną. Chcę, żeby Hadley poznała swoich wujków i… mam

nadzieję, że ją pokochacie. Sean uśmiecha się, pochyla naprzód, nakrywa dłonią ręce Connora i moje. – Przysięgam wybaczyć. Jacob idzie w jego ślady i kładzie swoją dłoń na jego. – Przysięgam chronić tę rodzinę taką szaloną, jaka jest. Druga dłoń Connora wędruje na górę. – Przysięgam, że będę cię kochać. Sean chrząka, maskując tłumiony śmiech. Tylko Declan siedzi nieruchomo. Patrzy na Connora i mam wrażenie, że obaj rozmawiają ze sobą bez otwierania ust. W końcu i Declan pochyla się na krześle. – Przysięgam iść dalej – jako rodzina. Tej chwili, tego momentu nigdy nie zapomnę. Łącząc dłonie z  tymi mężczyznami, których właśnie poznałam, czuję się jak w domu. Zrobili to, o  co poprosiłam, i  modlę się w  duchu, byśmy wszyscy odnaleźli swoją drogę w przyszłość bez niedomówień i niedomkniętych do końca spraw. Łzy napływają mi do oczu. To nie są łzy smutku, lecz wzruszenia. Czterej bracia Arrowoodowie spoglądają teraz na mnie. – Och, ja też mam przysiąc? –  Connor puszcza do mnie oko ze znaczącym uśmieszkiem. –  Dobrze. Przysięgam zapomnieć o  wszelkich grzechach przeszłości i zrobić wszystko, o czym już powiedzieliście. Po chwili rozplatamy dłonie, a wtedy Sean wypuszcza powietrze z płuc z długim westchnieniem. – Lepiej ożeń się z tą dziewczyną, Connor, bo jak nie, to ja to zrobię. Serce mi przyspiesza na samą myśl, udaję jednak, że tego nie słyszałam, i postanawiam, że najpierw przejdę przez rozprawę, a dopiero potem zacznę rozważać tę możliwość. Connor wybucha śmiechem i wzrusza ramionami. – Pewnego dnia złamię przysięgę.

Uśmiecham się do niego. – I wtedy może twoja strzała trafi w cel. – Chyba już trafiła. – Ja też tak myślę. W  tej samej chwili drzwi otwierają się z  hukiem, w  przedpokoju rozlegają się szybkie kroki i  do salonu wchodzi Hadley. Na widok gości przy stole staje jak wryta. Obserwuję jej reakcję, ale Connor przejmuje inicjatywę. – Cześć, Mała, przyszłaś trochę za wcześnie. Mamy dla ciebie specjalną niespodziankę urodzinową. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że mam trzech braci? Hadley kiwa głową. – Bardzo się ucieszyli, że są twoimi wujkami, i chcieli cię poznać. – Wujkami? Connor podchodzi do niej. – Tak. Declana już poznałaś. To mój najstarszy brat. Declan puszcza do niej oko. – Podoba mu się domek na drzewie – mówi Hadley. – Powinnaś znowu go tam zaprowadzić – zachęca ją Connor. Podchodzą do nas pozostali bracia. – Ten wysoki z paskudną fryzurą to twój wujek Jacob. – Connor zniża głos do szeptu. – Myśli, że jest super wyjątkowy, bo występuje w telewizji. – Wcale nie! – woła Hadley i macha do Jacoba. Sean nie czeka, aż Connor dokona prezentacji. Kuca przy niej i podaje jej ciastko. – Ja jestem twój wujek Sean. I jestem najlepszy z nich wszystkich. Hadley mruży oczy, skuszona słodkością w dłoni Seana, w końcu na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. – Lubię cię – mówi. Connor obejmuje mnie ramieniem i chichocze.

– Teraz go lubisz, ale nie mów mu, czego się boisz. Hadley wtula się w bok Connora. Rzadko widzę u niej taką nieśmiałość. – Przyjechaliście na moje urodziny? – Tak – odpowiada Jacob. – W samochodzie mam dla ciebie największy prezent. Hadley spogląda na nas, potem przenosi wzrok na swoich wujków. – Bardzo lubię twoich braci, tatusiu. A ja myślę wtedy, że to Connor dostał najlepszy prezent.

39

Na sali sądowej trzymam Ellie za rękę. Przesłuchanie skończone. Teraz czekamy na wyrok. Nate wykonał doskonałą pracę, przedstawiając Kevina jako brutalnego męża, który znęcał się nad żoną i groził Hadley. Z  trudem słuchałem zeznań Ellie o przemocy fizycznej i emocjonalnej, jakiej doznała. Ledwo się powstrzymałem, by nie przeskoczyć przez barierkę i nie udusić go własnymi rękami. Oczywiście o  wiele trudniej było słuchać obrońcy Kevina, który przedstawił Ellie jako dziwkę mającą ze mną romans, chociaż nie miało to nic wspólnego z  prawdą. Jednak fakt, że to ja jestem ojcem Hadley, nie pomógł naszej sprawie. Każde z  nas mówiło prawdę i  na szczęście Nate uzyskał zgodę na rozmowę sędziego z  Hadley w  osobnym pomieszczeniu zamiast na sali sądowej. – Jesteś gotowa? – pyta Nate zza stołu. Ellie zmusza się do uśmiechu. – Nie jestem pewna, ale bez względu na wyrok sąd wyda zakaz zbliżania się, tak? – Tak, sądowy zakaz zbliżania się do ciebie i Hadley został już wydany. Ellie patrzy na mnie. Uśmiecham się, by dodać jej sił. Wiem, że to niewiele, ale nigdy nie pozwolę temu sukinsynowi znaleźć się w  pobliżu Ellie czy Hadley. Jeśli przyjdzie mu do głowy złamać ten zakaz, ja

z przyjemnością złamię mu nos. A ponieważ przy wjeździe na jego farmę stoi znak NA SPRZEDAŻ, wątpię, byśmy jeszcze kiedykolwiek go zobaczyli. Proces kosztował nas mnóstwo stresu i  nerwów, ale w  domu robiłem wszystko, by rozproszyć smutki i  obawy Ellie. Bolało mnie jej przygnębienie i  cierpienie, nie mogłem znieść myśli, że Kevin może ją ranić nawet zza krat. Nate zaciska wargi. – Szkoda, że nie wiem, w  którą stronę skłaniają się przysięgli, ale zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by jak najlepiej przedstawić twoją sprawę. – Świetnie się spisałeś, Nate. Dziękuję ci – mówi Ellie. – Gdybym wcześniej wiedział, co się dzieje, coś bym z tym zrobił. To samo powiedział kilka tygodni temu, kiedy wraz z  Ellie poznawał szczegóły jej małżeństwa. Miał w oczach przerażenie, gdy się dowiedział, jak długo to trwało. Ellie opowiadała o  swoim życiu z  Kevinem, o ukrywanych sińcach, o tym, jak lekki przyjacielski uścisk powodował, że omal nie mdlała z bólu. Myślałem, że Nate wpadnie w szał, kiedy usłyszał, że powodem odwołania wizyty Kevina i  Ellie na kolacji u  niego było jej podbite oko. Czułem dumę, że Ellie już nie chroni swojego byłego męża. Była opanowana i zdystansowana po tych spotkaniach, jakby zwijała się do środka, ale to i  tak nic w  porównaniu z  dniami poprzedzającymi rozprawę. Nie mogła jeść ani spać, a  jeśli udało jej się usnąć na parę godzin, budziła się z krzykiem z powodu koszmarów. Dopiero kiedy Hadley wybuchła płaczem, Ellie przyznała, że to problem. Sydney poleciła jej terapeutkę i  to był krok we właściwym kierunku. Mnie też namawiała na terapię, bym uporał się z przeszłością, ale w  tej chwili… nie korzystam z  pomocy. Pierwszy raz w  życiu jestem szczęśliwy i  nie jestem gotów dokopywać się do spraw, które zakopałem w zakamarkach pamięci. Cieszę się, że Ellie otrzymuje wsparcie psychologiczne, ponieważ dzięki temu siedzi teraz na sali sądowej silna, nieporuszona i  nieustraszona. Ten

widok trzeba zapamiętać. Ellie rozgląda się dookoła. – Gdzie jest Sydney? Mam nadzieję, że Sydney podpisuje dokumenty, na które czekałem, i  przyniesie mi akt własności, ale nie mówię tego Ellie. Zamierzam zaskoczyć ją wieczorem. – Nie mam pojęcia. Źle się czuję z  tym kłamstwem, ale to raczej niewinne kłamstewko na użytek chwili, by nie popsuć niespodzianki. Ellie na pewno to zrozumie. – Myślałam, że będzie tu chociaż na ogłoszeniu wyroku. – Na pewno zaraz przyjdzie. O wilku mowa. W tej samej chwili Sydney staje w drzwiach sali. Idzie w  naszą stronę ze stoickim wyrazem twarzy. Wygląda w  każdym calu jak powszechnie szanowana pani adwokat, w  niczym nie przypomina dziewczyny, która ganiała Seana wokół jeziora z  wężami w  rękach, ponieważ on panicznie się ich bał i nadal się boi. Potem myślę o  tym, jak przeżyje nadchodzące miesiące. Declan wraca za niecały miesiąc, a  Sydney wręcz zakazała nam rozmów czy choćby wzmianek na ten temat. – Cześć. Przepraszam, ale miałam w biurze urwanie głowy. – Nie ma problemu – mówi Ellie z wymuszoną wesołością, ale wychodzi to nieco nerwowo, ponieważ Kevin wpatruje się w nią uporczywie. Mam ochotę rozkwasić mu gębę. Zamiast tego posyłam mu uśmiech. Ostatecznie to ja wygrałem. Mam córkę i  Ellie, a  jeśli wszystko będzie dobrze, on pójdzie siedzieć. Kilka sekund później na salę wchodzi sędzia. Wszyscy obecni wstają. Sędzia zajmuje swoje miejsce. Czekamy, aż padnie to najważniejsze pytanie. – Czy sędziowie przysięgli uzgodnili wyrok? Ellie ściska mnie za rękę z taką siłą, że mogłaby pogruchotać mi kości, ale nie protestuję. – Tak, Wysoki Sądzie.

Staram się zachować spokój, wiedząc, że bez względu na ostateczne brzmienie ten wyrok nie wpłynie na naszą rodzinę. Ellie powiedziała mi, że jeśli Kevin zostanie zwolniony, ona spakuje walizkę i  wyjedziemy stąd z Hadley. Ja jestem innego zdania. Chciałbym tu zostać na swoim. Jednak te dwie dziewczyny są całym moim światem. Jeśli będą chciały wyjechać, spakujemy trzy walizki, nie dwie. Wprawdzie doszedłem już do porozumienia z  braćmi w  kwestii kupna parceli wydzielonej z  naszej rodzinnej farmy, ale zawsze mogę im ją odsprzedać. Taką mam przynajmniej nadzieję. Sędzia czyta tekst wyroku i oddaje kartkę strażnikowi sądowemu. – Jak brzmi wyrok? Przewodniczący ławy przysięgłych wstaje i spogląda na sędziego. – Ława przysięgłych uznaje oskarżonego Kevina Walcotta winnym. Po tych słowach Ellie odpręża się, a z jej piersi wyrywa się szloch. Co za ulga. On nigdy więcej jej nie skrzywdzi.

– Co myślisz, tatusiu? –  pyta Hadley, pokazując mi rysunek czterokondygnacyjnego domu z wieżą i bramą, otoczonego fosą. Nie mam pojęcia, kto według niej w nim mieszka, ale sam rysunek jest ładny. – Trochę mały – mówię. Hadley się rozpromienia. – Wiem, powinien być większy! Tam możemy trzymać konie i  świnie, i kozy, i kury. – Pokazuje inny wielki budynek, który chyba jest oborą. – Ja myślałem raczej o  czymś takim. –  Pokazuję jej swój szkic, który przedstawia o wiele skromniejszy dom z werandą, bardzo przypominający ten rodzinny. – Nudny. – Nudny?

Hadley wzrusza ramionami. – Powinniśmy mieć pałac. – Bo ty jesteś księżniczką? – Właśnie! O Boże, mam poważny kłopot. – W takim razie, księżniczko Hadley, musimy pójść na kompromis. Codziennie Hadley i ja rysujemy różne domy. Ona nie ma pojęcia po co i  dlaczego. To dziecko nie potrafi utrzymać tajemnicy. Chce wiedzieć wszystko i dzieli się swoją wiedzą z każdym, kto chce jej słuchać. Dlatego wziąłem się na sposób i  teraz mam siedem rysunków Hadley i siedem swoich. – Co robicie? – pyta Ellie od progu. Włosy opadają jej na ramiona i spływają na idealnie krągłe piersi. Kąciki jej miękkich warg unoszą się w  lekkim uśmiechu. Ten widok zapiera mi dech w piersiach. – Rysujemy domy! Największa. Papla. Świata. – Domy? Po co? Nie tak chciałem jej zdradzić swój wielki plan, ale uczę się, że w życiu nie wszystko idzie zgodnie z założeniami i planami. Życie z Ellie i Hadley wymagało wielu zwrotów, ale wszystkie doprowadziły do tego momentu. Chcę się oświadczyć i gdybym czuł, że jest na to gotowa, ożeniłbym się z  nią choćby jutro. W  sumie nie ma wielkiego znaczenia, czy Ellie jest gotowa, czy nie. Liczy się dom, który będzie tylko nasz i wolny od demonów przeszłości. Ten chciałbym zburzyć, ale ostateczna decyzja będzie należała do moich braci. Podnoszę się z  podłogi, gdzie rysowaliśmy z  Hadley, i  biorę do ręki kartki. – Który ci się podoba? Moje chyba są lepsze, ale Hadley najbardziej lubi ten.

Ellie bierze ode mnie rysunki i uważnie ogląda każdy po kolei. – Rozumiem. – Podoba ci się mój, prawda, mamusiu? – Uhm –  pomrukuje Ellie z  namysłem, przechodząc do następnego rysunku. – Mój jest lepszy niż tatusia! – Ej! – strofuję ją żartobliwie. – Mój jest bardzo udany. Hadley kiwa głową i klepie mnie po plecach. – Jak na dorosłego poradziłeś sobie całkiem nieźle. – Wielkie dzięki. Myślałem, że jestem twoim ulubieńcem. Hadley chichocze. – Bo jesteś! Ale to ja wygram! Porywam ją na ręce i całuję w oba policzki. – Nic podobnego, Mała. To ja wygram. Ellie chrząka. – Już wiem – mówi. – Postaw mnie, tatusiu. – Hadley fika nogami, zanosząc się śmiechem. – Masz rację, przy ogłaszaniu werdyktu musimy zachować powagę. Naśladuje mnie, gdy staję na baczność przed Ellie jak przed dowódcą, który zaraz wyda rozkaz. – Spocznij, żołnierze. – Ellie salutuje, a ja jęczę głośno. – Nie jesteśmy żołnierzami, jesteśmy w marynarce. – Dobra, nieważne, marynarze, ludzie nieumiejący rysować. –  Ellie puszcza do nas oko, a Hadley i ja udajemy święte oburzenie. – Wybrałam dom, który najbardziej mi się podoba. Pokazuje nam rysunek Hadley z fosą i całą farmą. – Wiedziałam! Stawiasz mi lody! Nie pamiętam, żebym zakładał się z nią o lody. – Kiedy ci to obiecałem?

– Nie obiecałeś –  oznajmia Hadley –  ale należą mi się lody, bo wygrałam. Myślę, że wygramy coś zupełnie innego. – Mam inny pomysł… – Podchodzę do wieszaka, na którym wisi moja marynarka, i  wyjmuję dokumenty ukryte w  wewnętrznej kieszeni. –  A gdybyśmy dostali nagrodę? Taką, jakiej wszyscy chcemy? Hadley spogląda na mnie zaintrygowana, Ellie robi to samo. – Co ty kombinujesz, Arrowood? Uśmiecham się i podchodzę do niej. – Stwierdziłem, że nasza rodzina ma jedną wielką wadę. – Jaką? – Nie mamy własnego domu. Ellie kręci głową i wydyma usta. – Przecież mieszkamy w domu. – Tak, ale brat niedługo przyjeżdża i pomyślałem sobie, że powinniśmy mieć coś dla naszej trójki. Parę miesięcy temu zwróciłem się w tej sprawie do Declana – mówię i podaję jej dokumenty. – Co zrobiłeś? – Sama zobacz. Ellie powoli rozkłada kartki. W  miarę czytania treści umowy otwiera oczy coraz szerzej. – Kupujesz ziemię? – Kupuję ziemię dla nas. Bracia zgodzili się sprzedać mi część farmy Arrowoodów, kiedy wreszcie zostanie wystawiona na sprzedaż. Chcę się na niej pobudować. Dobra wiadomość brzmi, że możemy zacząć budowę jeszcze przed sprzedażą. Na czas budowy zostaniemy tutaj, a  potem się przeniesiemy. Hadley piszczy i łapie mnie za rękę. – Możemy trzymać kozy? Ona i jej zwierzaki. – Najpierw posłuchajmy, co mama powie na temat domu.

Ellie przewraca kartkę i  przez długą chwilę ogląda architektoniczne plany domu, który zaprojektowałem. – To mój projekt. Pomyślałem, że chociaż nie ma wieży i wrót, będzie dla nas świetny. – Connor… – Ma cztery sypialnie, werandę na całym obwodzie, biuro, gdzie możesz pracować w spokoju. Myślałem, że możemy zrobić… Ellie dotyka dłońmi mojej twarzy, przyciska wargi do moich warg, uciszając mnie pocałunkiem. – Fuj. –  Hadley się krzywi, a  my uśmiechamy się, nie odrywając od siebie ust. – Co ty na to? – Ja na to, że cię kocham i że to doskonały dom. Schylam się, biorę Hadley na ręce i przyciągam do siebie Ellie. – To jest doskonałe. Ellie całuje nas oboje. – Co o tym myślisz, Hadley? Hadley obejmuje nas za szyje i przyciąga do siebie. – Kocham naszą rodzinę. – Ja też, Mała. – I ja. Te dwie istoty, które trzymam teraz w  objęciach, są wszystkim, czego potrzebuję.

EPILOG

Dwa miesiące później – Ci budowlańcy doprowadzają nas do szału. Ale jaka to ulga, że farma Walcottów już sprzedana i nie grozi nam sąsiedztwo Kevina. – Tak. – Connor zabrał mnie wczoraj na kolację. Przysięgłabym, Syd, że chciał się oświadczyć. – Uhm. – Nie wiem, czy jestem gotowa, ale sama zadaję sobie pytanie, czego mi jeszcze potrzeba do tej gotowości. – Racja. Od godziny siedzimy w  domu na farmie. Miałyśmy urządzić sobie babski lunch, ponieważ Connor jest na budowie, a  Hadley pojechała na obóz jeździecki, ale Sydney chyba coś ugryzło. Zamiast jeść, grzebie widelcem w talerzu i odpowiada monosylabami. Rzucam w nią serwetką. – Co się z tobą dzieje? – pytam. – Nic. Wszystko w porządku. Widzę, że kłamie, i chyba znam powód jej niepokoju. – Declan przyjeżdża w tym tygodniu. W jej oczach pierwszy raz pojawia się błysk.

– Nie chcę o tym mówić. – Nigdy nie chcesz, ale według mnie powinnaś. To nie będzie dla niej łatwe. Udawała najlepiej, jak mogła, ale dłużej tak się nie da. Declan zaklepał już sobie wolne na następne sześć miesięcy, by spędzić przypisany mu czas na farmie. Bracia zdecydowali, że kiedy spełnią wszystkie warunki testamentu, podzielą ziemię na cztery części, i  jeśli któryś z  nich zechce zatrzymać swoją część, może to zrobić, ale traci wszelkie prawa do dochodów z  pozostałych trzech części. Kiedy Declan, Sean i  Jacob wystawią na sprzedaż resztę farmy, podzielą pieniądze ze sprzedaży na trzy części, ponieważ Connor zatrzymuje swoją. Teren, na którym się budujemy, jest piękny. To ulubiona część Connora, z niedorzeczną rezydencją Hadley na drzewie. Końca budowy jeszcze nie widać. Dopiero miesiąc temu powstały fundamenty. Declan odmówił bycia naszym współlokatorem w  starym domu i  zlecił budowę małego domku z  pobliżu stodoły, który jest już gotowy i w pełni wyposażony. – Wybacz, mam sporo na głowie. – Na przykład… Declana? Sydney posyła mi ostre spojrzenie, które na pewno innych onieśmiela, ale na mnie nie działa. – Muszę przemyśleć pewne sprawy. Widzę, że jest naprawdę rozstrojona. – Syd, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Wzdycha ciężko i odwraca wzrok. – Popełniłam błąd. – Rozumiem… – Zaliczyłam kompletną wpadkę w urodzinowy weekend Hadley. Boże, mam złe przeczucia. – I?

– Zachowałam się jak idiotka. Wyszłam z przyjęcia, bo nie chciałam być w  pobliżu Declana. Byłam w  kompletnej rozsypce. Rozryczałam się, bo usłyszałam w radiu naszą głupią piosenkę. Poszłam nad staw, bo tak robią głupie dziewczyny ciągle zakochane w swoich eks. Stałam tam, myślałam o nim, żałowałam, że tak się wszystko potoczyło. – Syd… Sydney unosi rękę, by mnie uciszyć. – To nie wszystko, będzie jeszcze gorzej. Najwyraźniej on czuł taką samą… nostalgię i też przyszedł nad staw. Czuję kamień w  żołądku, bo wiem, że Sydney nadal bardzo go kocha. Był tym jedynym. O  którym ona nie może zapomnieć, a  jednocześnie nie chce go znowu w swoim życiu. Zranił ją bardziej, niż to sama przyznaje. – Powiedz, że nie… – Tego nie mogę powiedzieć. Jest źle. – A teraz? Sydney patrzy mi w oczy i łza spływa jej po policzku. – A teraz potrzebuję testu. Biorę ją za rękę i postanawiam podzielić się swoimi obawami. – Ja też. – Serio? – Nie mam pewności – mówię szybko. – Spóźnia mi się okres, a ostatnio Connor i ja byliśmy całkiem zajęci… uhm… nieuważaniem. Usunęłam wkładkę domaciczną i  oboje zgodnie uznaliśmy, że jeśli coś się przytrafi, to znaczy, że tak miało być. Zawsze chciałam mieć więcej dzieci, a Connor to jedyny mężczyzna, z którym chcę stworzyć rodzinę. – Masz test? – pyta Sydney. Kupiłam wielopak, ponieważ należę do tej stukniętej części ludzkości, która potrzebuje co najmniej czterech dodatkowych testów na potwierdzenie pierwszego wyniku.

Kiwam głową. Ruszamy do łazienki. Podaję jej jeden. Sydney idzie na pierwszy ogień. Po niej przychodzi kolej na mnie. Mamy trzy minuty. Nastawiam minutnik. Siadamy w jadalni. – Nie tak wyobrażałaś sobie nasz lunch, prawda? Potrząsam głową. – Nie, ale… rozumiem. – Co ja zrobię, jeśli wynik będzie dodatni? Pamiętam doskonale, co czułam, kiedy okazało się, że jestem w  ciąży z  Hadley. To było przerażające. Nie byłam gotowa na macierzyństwo, a spodziewałam się dziecka. – Wiem, że się boisz, ale Declan to porządny facet. Nie zostawi cię z tym samej. – On nie może się dowiedzieć. Teraz moja kolej na totalne zaskoczenie. – Musisz mu powiedzieć, Syd. – Kiedy będę gotowa. Nie teraz. Obiecaj mi, Ellie. Musisz mi obiecać, że nie piśniesz ani słowa Connorowi. – Nie mogę go okłamywać. Sydney potrząsa głową i łapie mnie za ręce. – Nie rozumiesz… Minutnik brzęczy, a my zamieramy w bezruchu. – Nie powiem mu, póki nie zapyta. Sydney bierze głęboki wdech i kiwa głową. – Pewnie o  nic więcej nie mogę prosić. Mam nadzieję, że wynik jest negatywny i że to był tylko zły sen. Życzę jej, by tak się stało. Wstajemy i ruszamy do łazienki sprawdzić wyniki. Sydney wchodzi pierwsza.

Czekam pod drzwiami i  modlę się w  duchu, by spełniło się życzenie każdej z nas. Nieoczekiwanie w drzwiach wejściowych staje Connor. – Cześć, skarbie. – Podchodzi do mnie i daje mi buziaka. – Cześć. – Stało się coś złego? – pyta, widząc moje rozkojarzenie. Przestępuję z nogi na nogę i przygryzam wargi. – Złego? Nic się nie stało, muszę do łazienki. Wtedy z łazienki wychodzi Sydney z dwoma testami w rękach. Patrzy na mnie i  potrząsa głową, ale nie jestem pewna, co to znaczy. Potem całuje mnie w policzek i podaje mi test, który jak mniemam, jest mój. Wzrok Connora wędruje ku przedmiotowi, którego nie sposób pomylić z niczym innym. Sydney odwraca się do niego i posyła mu uśmiech. – Do zobaczenia jutro. Muszę już iść. – Syd? Ma w oczach łzy, ale nic nie mówi. Dotyka mojego ramienia i rusza do drzwi. Odprowadzam ją wzrokiem, trzymając w dłoni test. Martwię się o nią. – Ellie? – odzywa się Connor. – Czy ja dobrze widzę? Tętno mi przyspiesza. Jeśli wynik testu jest dodatni, wszystko się zmieni. Nie żeby nasze życie nie podlegało ciągłym zmianom, ale dziecko je spotęguje. Ale jakie to ma właściwie znaczenie? Kochamy się i  wiedzieliśmy, że to może nastąpić. Nie wyobrażam sobie życia z  nikim innym. Connor już jest wspaniałym ojcem i  tym razem nie towarzyszy mi strach. Będę miała go przy sobie na każdym etapie tej drogi. – Spóźnia mi się okres –  tłumaczę. –  Pomyślałam, że może jestem w ciąży. Connor uśmiecha się promiennie i w tej chwili naprawdę mam nadzieję, że wynik testu potwierdzi moje przypuszczenia.

Podnoszę test i nagle świat wokół mnie jaśnieje. – Jesteśmy w ciąży – oznajmiam z oczami pełnymi łez. Connor chwyta mnie w ramiona i całuje w szyję. – Będziemy mieli drugie dziecko. – Na to wygląda. Cieszysz się? Odsuwa się ode mnie. – Czy się cieszę? Cholernie się cieszę! Spodziewamy się drugiego dziecka i Bóg mi świadkiem, Ellie, że się z tobą ożenię. Wiem, że chciałaś poczekać, ale… – Nie chcę czekać. – Co? Ujmuję w dłonie jego twarz. – Kocham cię, Connor. Kocham cię bardziej, niż jakakolwiek kobieta kochała mężczyznę. Nie muszę czekać ze ślubem. Nie potrzebuję więcej czasu. Za dużo go już straciliśmy. Chcę, żeby nasza rodzina była kompletna, i chcę być twoją żoną. Całuje mnie, a  ja przestaję oddychać. Nie mam pojęcia, jak długo to trwa, ale oboje zaczynamy zdejmować z siebie ubrania. Przesuwa dłonie po moim ciele delikatnie i  zmysłowo. Całuje mnie głęboko i nawiguje ku sypialni. Powoli opuszcza ramiączka mojej sukienki, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zdejmuję mu koszulę. Uwielbiam jego ciało. I  uwielbiam to, jak moje ciało reaguje na jego dotyk. Eksplorujemy swoje ciała dłońmi. Connor zatacza kciukami kółka wokół moich sutków, które twardnieją z podniecenia, a potem bierze je w gorące usta i chwyta zębami. Jęczę z podniecenia, a ciąża potęguje moje doznania. Connor doprowadza mnie do szaleństwa ustami, a  dłonią wędruje ku łechtaczce. Pobudza ją z wyczuciem, rytmicznie, a ja wyginam się w łuk. – Tak mi dobrze – szepczę. – Zależy mi, żeby ci było dobrze.

Connor nie rzuca słów na wiatr. Używa rąk, by dać mi przyjemność i  okazać uczucie, nigdy złość. Bycie z  nim dostarcza zupełnie innych wrażeń. Seks jest nieziemski. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek miałam orgazm po tamtym spotkaniu z Connorem. Zupełnie jakby moje ciało zamknęło się na wszystko, co robił ze mną Kevin. Miłość i pełne zaufanie do partnera zmieniają perspektywę. To zupełnie inne doświadczenie. Cieszę się, że je poznałam. Connor daje mi więcej, muskając językiem mój sutek i  przyspieszając ruch palca. Zaczynam dyszeć, czuję orgazm zbliżający się z każdą sekundą. Poruszam głową na boki, czując, że zaraz odpłynę. Wołam jego imię, błagając o więcej i jednocześnie pragnąc, by przestał. Narastająca rozkosz staje się wręcz nieznośna, zbyt intensywna. – Connor. – Jesteś piękna. Bardzo cię kocham. Kładzie kciuk na mojej łechtaczce i  przesuwa go w  dół. Napływają kolejne fale rozkoszy, które seriami rozchodzą się po całym ciele. Jest mi tak dobrze, że mogłabym trwać w tym stanie do końca świata. Connor umie wydobyć z  mojego ciała każdą porcję przyjemności, jakiej może ono dostarczyć. W końcu kładzie się na mnie. Wchodzi we mnie jednym sprawnym ruchem. Doznanie jest tak wszechogarniające, że oboje wydajemy z siebie jęk. Przyjmuję go w sobie z  radością, rozkoszując się wrażeniem naszego dopasowania. Przesuwam dłonie w dół jego pleców, a on wchodzi głębiej z kolejnym pchnięciem. Kochamy się jednocześnie delikatnie i  ostro. Connor okręca się nagle i teraz ja jestem na górze, a on trzyma mnie za biodra. Ujeżdżam go, a on kontroluje tempo. – Ellie, już nie wytrzymam. Uwielbiam moment, kiedy traci nad sobą kontrolę. Przyjemnie dysponować mocą, która jest zdolna doprowadzić go do takiego stanu. – Więc się nie powstrzymuj – mówię, zwiększając tempo i nacisk. – Kocham cię.

Kręcę biodrami i opadam na niego, przywierając wargami do jego warg. Wtedy Connor kończy. Leżymy obok siebie w  bezruchu, spoceni. To było intensywne, niesamowite i  emocjonalne doznanie. Connor podnosi się i  opiera na łokciu, spoglądając na mnie z krzywym uśmieszkiem. – Co? – pytam. – Kocham cię – mówi i kładzie mi rękę na brzuchu. – I ciebie też. – My kochamy cię bardziej. – To niemożliwe. Doprowadzamy się do porządku i  wracamy do łóżka, gdzie kładziemy się spleceni w uścisku, ciesząc się spokojem i ciepłem naszych ciał. – O co chodziło z Syd? – pyta Connor, przerywając milczenie. Myślę o swojej przyjaciółce i zastanawiam się, co oznaczało to kręcenie głową. – Wydaje mi się, że ma zamęt w głowie. – Mój brat dziwnie zareagował, kiedy wspomniałem o niej dzisiaj przez telefon. Cóż, oboje będą mieli o wiele większy zamęt w głowach, jeśli test jest dodatni. A  ponieważ nie znam wyniku, moja wymijająca odpowiedź nie jest kłamstwem. – Dziękuję ci – mówię po chwili. – Za co? – Za twoją miłość. Za to, że podarowałeś mi rodzinę. Że podarowałeś mi życie, o jakim mogłam tylko pomarzyć. Connor całuje mnie w czubek głowy. – Podaruję ci cały świat, Ellie. Wiem, że to zrobi, ponieważ już mi go podarował.

Od autorki

Dziękuję za przeczytanie historii Connora i Ellie. Mam nadzieję, że tak jak ja pokochaliście ich wraz z  resztą braci Arrowoodów. W  następnej części poznacie wzruszającą historię Declana i  Sydney, którzy dostaną drugą szansę na miłość. Zapiszcie się na mojego newslettera, by zapoznać się z  treściami dostępnymi tylko dla subskrybentów. Poza tym otrzymacie gratisy i szansę na spotkanie z ulubionymi bohaterami. www.corinnemichaels.com/subscribe

Podziękowania

Dziękuję mojemu mężowi i dzieciom. Tyle dla mnie poświęcacie, bym mogła spełniać swoje marzenia. Tolerujecie moją nieobecność dniami i  nocami, nawet jeśli jestem obok was. Pracuję nad tym. Poprawię się. Obiecuję. Kocham was nad życie. Dziękuję moim czytelnikom. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić mojej wdzięczności. Ciągle nie mogę uwierzyć, że chcecie czytać to, co napisałam. Staliście się cząstką mojego serca i mojej duszy. Dziękuję blogerom. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile dobrego robicie dla świata książek. To nie praca wykonywana dla zarobku. To coś, co kochacie i  robicie właśnie z  powodu tej miłości. Dziękuję wam za to z całego serca. Dziękuję mojej pierwszej czytelniczce Melissie Saneholtz. Kochana, nie wiem, jakim cudem jeszcze chcesz ze mną rozmawiać po tym piekle, jakie ci funduję. Twój wkład w moją pracę i zrozumienie mojego umysłu, kiedy nawet ja go nie rozumiem, powala mnie na kolana. Gdyby nie nasze rozmowy telefoniczne, nie wiem, co stałoby się z  tą książką. Dziękuję za pomoc w rozplataniu pajęczyn mojego umysłu. Dziękuję mojej asystentce Christy Peckham. Ile razy człowiek może być zwalniany i  ciągle wracać? Myślę, że kończy nam się czas. A  tak na poważnie, to nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jesteś strasznie upierdliwa, ale tylko dzięki tobie jeszcze się trzymam. Dziękuję Sommer Stein za piękne okładki i  sympatię do mnie mimo naszych kłótni z powodu mojego wiecznego marudzenia i zmiany zdania. Dziękuję Melanie Harlow za bycie dobrą czarownicą w naszym duecie. Nasza przyjaźń jest dla mnie bardzo ważna i  uwielbiam nasze wspólne

pisanie. Twoja obecność w moim życiu jest błogosławieństwem. Dziękuję Bait, Stabby i Corinne Michaels Books – kocham was bardziej, niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Dziękuję mojej agentce Kimberly Brower. Jestem przeszczęśliwa, że mam cię w swoim zespole. Dziękuję ci za wskazówki i wsparcie. Dziękuję Melissie Erickson. Jesteś cudowna. Uwielbiam twoją twarz. Dziękuję ci za to, że potrafisz ściągnąć mnie na ziemię, gdy fruwam za wysoko. Dziękuję Andi Arndt i  Zachary’emu Webberowi, którzy umieją tchnąć życie w  moich bohaterów i  zawsze tworzą magiczne audiobooki. Andi, twoja przyjaźń i  twoje serce są dla mnie bezcennym darem. Dziękuję za twoje bezwarunkowe wsparcie. Za następne koncerty i zabawy w śniegu. Vi, Claire, Mandi, Amy, Kristy, Penelope, Kyla, Rachel, Tijan, Alessandra, Meghan, Laurelin, Kristen, Devney, Jessica, Carrie Ann, Kennedy, Lauren, Susan, Sarina, Beth, Julia i  Natasha –  dziękuję wam wszystkim za mobilizowanie mnie do bycia coraz lepszą i  za waszą bezwarunkową miłość. Nie ma lepszych sióstr po piórze od was.

[1] Duck, Duck, Goose (dosłownie Kaczka, Kaczka, Gęś) – angielski odpowiednik polskiej zabawy dla dzieci „Chodzi lisek koło drogi” (przyp. tłum.).

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA ul. Sienna 73 00-833 Warszawa tel. +4822 6211775 e-mail: [email protected] Dział zamówień: +4822 6286360 Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz
Corinne Michaels -The Arrowood Brothers 1,0 - Wróć do mnie.pdf

Related documents

323 Pages • 74,957 Words • PDF • 1.6 MB

434 Pages • 81,466 Words • PDF • 1.2 MB

203 Pages • 61,306 Words • PDF • 933.1 KB

6 Pages • 976 Words • PDF • 6.9 MB

630 Pages • 128,629 Words • PDF • 1.6 MB

43 Pages • 19,707 Words • PDF • 2.5 MB

265 Pages • 64,568 Words • PDF • 1.1 MB

232 Pages • 51,381 Words • PDF • 808.4 KB

70 Pages • 38,563 Words • PDF • 524.8 KB

178 Pages • 52,434 Words • PDF • 76.4 MB

238 Pages • 91,275 Words • PDF • 756.2 KB

2 Pages • 1,042 Words • PDF • 299.7 KB