Britt Bury - Immortal Heat 01 - The Darkest Day [całość].pdf

357 Pages • 77,075 Words • PDF • 6.5 MB
Uploaded at 2021-09-24 16:50

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


,a

Britt Bury

– Immortal Heat 01 – The Darkest

Day Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumaczenie: mary003 Korekta: BloodyFairy Korekta całości: Majj_

Prolog Tysiąc lat wcześniej…

Czasami ból był zadawany przez skórę – ostre zakończenie miecza wbijało się prosto w jelita. Kelvin Kerr znał ten rodzaj agonii lepiej niż ktokolwiek inny. Gruba warstwa krwi na jego twarzy zaczęła zasychać. Potarł zabłoconym ramieniem swoje czoło, czując pęknięcia skóry, odrywając jej zwisające płatki. Słabe światło zachodu słońca chowało się za ciemnymi chmurami, rozprzestrzeniając pomarańczowe plamki, podczas gdy on nawoływał do rzezi. Jego ciężki tupot rozchlapywał błoto na jego przemoczone spodnie, gdy uderzał butami o bagnistą ziemię, zatrzymując się tak gwałtownie, że omal się nie przewrócił. Wpatrywał się w ziemię, a otaczające go odgłosy śmierci wyblakły do głuchych szeptów. Cesan Kerr – naczelny szef klanu Kerrów – leżał pobity i ścięty u stóp Kelvina. – Ojcze – szepnął Kelvin w udręce, upadając na kolana tuż obok martwego ciała. Żółć wzrosła w jego gardle. Wnętrzności wypływały na ziemię – czerwona kałuża krwi mrocznie mieszała się z otaczającym go terenem. Ktoś przeciął Cesana od biodra do mostka, zanim odciął mu głowę, pozostawiając silnego i miłowanego przywódcę niczym więcej, jak stertą, wydrążonych zwłok.

Kelvin zacisnął zęby, a całe jego ciało trzęsło się ze wściekłości. Fionn1 Campbellowie z pewnością za to zapłacą. Ta wojna – nieskończona, krwawa pomiędzy dwoma klanami – właśnie stała się piekielnie bardziej osobista. Nawet nieśmiertelność Fionn nie uratuje ich od jego gniewu. Mucha wylądowała na otwartych wnętrznościach przywódcy, wpatrując się w niego oczami, a Kelvin ryknął ze wściekłości. Zginając się na kolanach tuz obok ciała, przeczesał delikatnie dłonią brudną skórę głowy. Nieśmiertelność nic nie znaczyła. Jak mogło to się stać? Klęczał, jako samotny nieśmiertelny – wielki wojownik Pookah – dotykając zajadle

odciętej

głowy

„nieśmiertelnego”

wodza.

Nie



nie

nieśmiertelnego. Nawet życie nieśmiertelnego można zakończyć jednym, czystym machnięciem ostrzem o szyję. Delikatnie dwoma koniuszkami palców opuścił powieki swojego wodza. Jego nozdrza się rozszerzyły; zaatakował go metaliczny zapach krwi i potu. Zacisnął mocno oczy, a spod jego powiek uciekła pojedyncza łza. – Pomszczę cię… Wstając na nogi, Kelvin złapał za ciężki miecz, zaciskając krwawe palce mocno wokół rękojeści. Klan Campbellów się wycofał. Kelvin zauważył ich znikających w lesie. Ani jedna dusza Campbellów nie będzie mogła się ukryć. Znajdzie ich i zabije każdą z nich. Zielone oczy żarzyły się w oddali.

1

Z irlandzkiego: Fionn - "Fionn" (lub "Finn") to w rzeczywistości pseudonim oznaczający "jasny" – w odniesieniu do koloru włosów, a w niektórych wersjach – również "biały", co dotyczy czystości.

Czerwona mgła przysłoniła obraz Kelvina, gdy patrzył, jak zadowolona z siebie istota ośmieliła się na niego spojrzeć. Nawet Fionn o szmaragdowych oczach był poobijany i krwawił, Kelvin poznał go od razu – James Campbell, Dowódca Bitwy Klanów Campbellów. Pokrywała go krew mojego ojca… Kelvin raz jeszcze spojrzał na swojego zmarłego ojca. Podnosząc jedynie oczy, wpatrywał się w oddalonego Fionn, wymawiając jego imię przez swoje zaciśnięte i popękane usta. – James. Kelvin oddalił się od ciała, skupiając wzrok na swoim uciekającym wrogu. Jedynie James miał stracić dzisiejszej nocy swoje życie. Więc Kelvin może poczekać. Po tym jak Fionn znajdzie swoich partnerów, Kelvin zniszczy nie tylko jego, ale każdego, kto stanie mu na drodze. – Ty, twoja kobieta, a nawet twój spadkobierca umrą z mojej ręki – obiecał Kelvin. – Zapamiętaj moje słowa, zabiorę ich wszystkich na twoich oczach. – Jego skóra stała się gorętsza, a bestia wewnątrz niego rosła. – Campbell McCall jest dobry wtedy gdy jest martwy.

Rozdział 1 Teraźniejszość

Zmierzch zachodził nad pofałdowanym terenem Szkocji, gdy Izel Campbell dostrzegła małą, rozklekotaną chałupkę. Dokładnie sprawdziła swoją mapę i kompas, delikatnie podskakując na swoich turystycznych butach. Leciała samolotem, jechała pociągiem, a potem autobusem, tylko po to, by potem na własną rękę dostać się do tego bezludnego miejsca. Szkoda, że jej telefon komórkowy nie działał. W przeciwnym razie, jej aplikacja Mapy od razu zaprowadziłaby ją prosto na miejsce. Ocierając z czoła krople deszczu, westchnęła z ulgą. W końcu przybyła. – Dziadku? – zawołała, otwierając drzwi chatki i zaglądając do wnętrza skąpego mieszkanka. Łóżko, szafka nocna i maleńki stolik zajmowały minimalną przestrzeń. Na ścianach wisiały mapy i diagramy, a na podłodze rozwalone były stosy książek i papierów. Wciągnęła głęboko powietrze i zmarszczyła nos. Zapach pleśni i zgniłego drewna uraziły jej zmysły, powodując skręcanie się jej żołądka. Chatka była niczym więcej jak kilkoma kawałkami drewna położonymi na trawiastym wzgórzu. W tym momencie, nie zdziwiłaby się, gdyby znalazła ciąg łańcuchów trzymających wszystko w kupie. Jej dziadka nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Położyła swoją torbę przy drzwiach i powoli weszła do środka. Ze światłem słonecznym dokuczającym jej wzdłuż horyzontu, wszystko, co mogła zrobić, to poczekać. – A co my tu mamy? – zadrwił głęboki głos zza niej.

Izel złapała powietrze i odwróciła się powoli. W drzwiach stał bardzo duży mężczyzna, jego wielkie rozmiary sprawiły, że oddech stanął w jej gardle. Musiał mieć co najmniej sześć i pół stopy wysokości2 z ramionami tak szerokimi, że zakorkowały całe wejście. Opalenizna pokrywała jego umięśnioną sylwetkę, jak pięknie zapakowany prezent. Szkoda, że to nie było Boże Narodzenie. Jego ciemne włosy opadały na ramiona i były mokre od wcześniej padającego deszczu, a niebieskie oczy płonęły z jakiegoś zamiaru. – Jesteś Campbellem. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Czyżby się znali? Nie, zdecydowanie nie. Izel pamiętałaby tak imponującego mężczyznę. Jego kunsztowna szczęka i grube wargi sprawiały, że miękły jej nogi. Chociaż nie wiedziała kim lub czym był, zauważyła, że całe jego ciało było pokryte bronią. Dwa sztylety były przypięte do pasa, ciężki miecz zwisał na jego plecach, rękojeść wyglądała tuż zza jego umięśnionego ramienia. Pomyślałaby, że ten nieśmiertelny w Nowym Jorku wyglądałby dość nieuprzejmie. Stał kilka metrów od niej, górując nad całym wejściem, a gdy zadarł głowę w jej kierunku… Czy on ją właśnie obwąchał? Poważnie, kim do diabła on był? Ponieważ ludzie wymarli ponad dwadzieścia lat temu, Ziemia była teraz otwartym siedliskiem dla wszystkich rodzajów gatunków. Chociaż większość z ras zachowała ludzki wygląd i budowę, nieśmiertelność była wspólnym mianownikiem, a także od różnych frakcji nieśmiertelnych przychodziły różne zalety i umiejętności. 2

czyli na nasze jakieś ok. 190cm

Została wychowana w prywatnej szkole o wysokim statusie i uczęszczała na małą, prestiżową uczelnię. Northeast było świetnym miejscem na dorastanie. Większość makabrycznych i złych istot posiadały tendencję do czajenia się w mrocznych miejscach, w zaciszu świata. Ale pamiętała opowieści o potężnym klanie Pookah, mieszkającym w Szkocji. Oh – gówno. Pookah byli uważani za wysokich (z wyboru), zajadłych (z wyboru) wojowników z niesamowitą siłą i nadludzkimi zmysłami. Chłód spłynął po jej plecach. Prawdopodobnie mężczyzna stojący przed nią należał do Pookah i choć jego rodzaj nie mógł fizycznie zmienić się w zwierzę, to słyszała kiedyś, że wszyscy Pookah mają zwierzęcy wpływ nad innymi. Izel patrzyła, zarówno zdumiona, jak i wystraszona – emocje niezbyt często witają do jej portu. Mężczyzna przechylił głowę. – Nic nie powiesz? – Jego gruby, szkocki akcent przeszedł przez jego język jak ciemna melasa i nie mogła powstrzymać się, by nie oblizać ust. Gdy lekki wiaterek przemknął obok niego, została zbombardowana jego ostrym, męskim zapachem. Ponownie oblizała wargi. Pyszności. Skup się, Izel, skup się! – ale to nie było proste. Mężczyzna był oszałamiający. Niebezpieczny. Ale najgorsze, że jej ciało odpowiadało na niego. Mimo, że widziała już wcześniej wielu przystojnych mężczyzn. Mężczyźni,

którzy

byli

mili

i

bezpieczni

i

oczywiście

zainteresowani nią, ale nigdy nie była w stanie poczuć choćby najmniejszego przyciągania. Dlaczego więc teraz, po dwudziestu pięciu latach emocjonalnej obojętności, w środku jakiegoś zadupia, wpatrywała się w człowieka, który wyglądał jakby chciał przerznąć ją od dżinsów po

podkoszulek, a potem zjeść na kolację, czyżby jej libido w końcu zdecydowało się obudzić? – Ja.. Jestem Izel Campbell. Uniósł podbródek, ponownie się mocno zaciągając. Czyste obrzydzenie pojawiło się na jego twarzy. – Jesteś krewną Mistyka. Izel pokiwała głową. Wielu mówiło na Euana Campbella Mistyk. – Jestem jego wnuczką. Jego oczy się rozszerzyły. – Wnuczka – powtórzył. – Nie, wnuk? Zmarszczyła brwi, wpatrując się w podłogę. Może i nie była piękną supermodelką, ale nie wydawało jej się, że wygląda jak facet. – Jesteś McCall – dokończył ze zdziwionym tonem. Izel rozpoznała termin i zacisnęła wargi. McCall. Znany również jako Syn Przywódcy Bitwy. Tak, o to chodziło – kiedy pojawiła się w swojej rodzinie, okazało się, że posiada dwa chromosomy X. Jej ojciec zanim umarł był Dowódcą Klanu Campbellów w Bitwie, a linia Campbellów zawsze rodziła męskiego potomka. Poza Izel. Przypomniała sobie, co powiedział do niej kiedyś dziadek: Jeśli kiedykolwiek spotkasz kogoś kto odniesie się do ciebie McCall, uciekaj… to wróg. Jej wzrok z powrotem uniósł się na mężczyznę. Przysunął się bliżej niej – z groźnym wyrazem twarzy. Podwójne gówno… Zrobiła krok do tyłu, starając się zachować odległość między nimi. Mężczyzna spojrzał na jej ruch, ale znów podkradł się bliżej.

– Co za okazja – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Fakt, że jesteś kobietą, a nie mężczyzną… – obejrzał ją od dołu do góry – …nie powstrzyma mnie przed tym, co musi być zrobione. Izel kontynuowała swoje małe kroki w tył. – C.. Co musi być zrobione? – zapytała, niepewna, czy chce znać odpowiedź. Widziała niebezpieczeństwo w jego lodowatych niebieskich oczach i poczuła, jak jej puls przyspiesza. – Ty. – Podszedł bliżej. – Musisz umrzeć. Izel ulokowała się w najdalszym rogu maleńkiej chatki. Poczuła zimną, drewnianą ścianę za jej ramionami i wiedziała, że jest w pułapce. Mężczyzna unosił się nad nią, jak sęp. Coś, co zaczęło się od poszukiwań odpowiedzi na tajemnicze pytania, przeobraziło się teraz w walkę o jej życie. Była… przerażona? Jak to możliwe? Aż do tej chwili, klątwa umieszczona na Izel tuż po jej narodzeniu, powstrzymywała ją przed czuciem czegokolwiek. – Gdzie on jest? – Jej głos załamał się ze strachu. Jego oczy zmrużyły się na nią. – Kto? Gula utknęła w jej gardle, gdy spojrzała na obcego, dużego mężczyznę, podchodzącego bliżej. – Mój dziadek… Euan Campbell. Co ty… Mężczyzna uciął jej słowa zgrzytliwym okrzykiem, jakby samo imię jej dziadka wywołało u niego napad wściekłości. Zacisnęła wargi, gryząc się w język, żeby nie zaskamlać. To nie mogło się dziać… nie mogła za chwilę umrzeć.

I na dodatek zawiodła swojego dziadka. Nigdy nie rozwiąże tajemnicy podróży, w którą ją wysłał – nigdy się nie dowie, dlaczego… była zupełnie i całkowicie niezdolna odczuwać emocje. Jej życie zbliżało się do końca i w końcu poznała rozczarowanie. Dziwna wilgoć wypełniła jej oczy. Dotknęła cieczy spływającej po jej policzku i spojrzała z niedowierzaniem na swoje mokre palce. Łzy? Niemożliwe. Jej dolna warga zaczęła się trząść. Nie tylko umrze, ale umrze jako nieudacznik. Spojrzała na swoje nogi, chcąc być silniejsza, walczyć jak inni Wojownicy Fionn. Ale nie była Wojowniczką, była Poetką. Wszystko co mogła robić, to przemawiać. Jej

dziadek

Euan

był

Mistykiem,

jedną

z

najbardziej

dominujących istot magicznych, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Jej ojciec, James, był Wojownikiem i choć nigdy go nie znała, mówiono, że był silny i odważny. Izel pochyliła głowę, ciepło spalało jej wnętrze, pozostawiając za sobą ciężar grożący jej uduszeniem. Była małą kobietą wśród dumnych i silnych Fionn. Nie Wojownikiem, ale prostą Poetką. Mimo, że gdzieś w sobie posiadała dar przekonywania, brakowało jej kontroli, by go wykorzystać. Wciąż… próbowała. Jej wzrok ponownie się uniósł, gdy coś nieznajomego w niej wzrosło. Wydobywało się z ziemi i pokonywało każdą komórkę jej ciała, do jej ramion i do jej mrowiącej szyi. Mogła być słaba, by nazywać ją McCall, ale była McCall, córką Wodza Bitwy. A Campbellowie nie ukrywali się. Nigdy. Próbowała dostać się do swojego daru, wyciągnąć go na wierzch, wzmacniając swoje słowa magią.

– Nie chcesz tego zrobić. – Obcy nie zatrzymał się słysząc jej słowa. Zamiast tego, dobył miecz i zrobił kolejny krok w jej kierunku. – Owszem, nie będę czerpał radości z zakończenia życia kobiety, ale jest to coś, co muszę zrobić. – Jego akcent był cudownie głęboki i gdyby nie mówił o jej zbliżającej się śmierci, jego głos może i by ją podniecił. Izel potrząsnęła głową. Musiała być pewna i skoncentrowana na słowach, które wymawiała – bez tego jej przemowa będzie bezsilna. Niestety, obecnie brakowało jej pewnych elementów, które by rozpaliły jej moc. To czego potrzebowała to jej dziadek, Euan – dlaczego go tutaj nie było? Był jedyną osobą, która wysłała do niej cholerny list, pouczając ją, żeby porzuciła swoje życie na Manhattanie i przyszła tutaj. Izel miała nadzieję, że jej dziadek jej pomoże i że może użyje swojej magii, by ją „wyleczyć”. – Jak ci się wydaje, co przedstawia moja ekspresja? – Mężczyzna przechylił głowę, badając ją, i na szczęście, na chwilę przestał iść w jej kierunku. – Jestem inna. – To była prawda. W tych okolicznościach, to było wszystko, co mogła wymyśleć. – Coś jest ze mną nie tak. Mam na myśli… – Tak, dokładnie to, co miała na myśli. Zazwyczaj nie chciała dzielić się swoimi przemyśleniami z nieznajomym, ale jeśli to rozproszy go od zabicia jej, ze szczęściem na twarzy będzie nawijać przez całą noc. – Potrzebuję pomocy mojego dziadka. To dlatego tu przyjechałam. Nie wiem dlaczego taka jestem. – Taka? – warknął, wyraźnie coraz bardziej zniecierpliwiony. – Nie potrafię czuć… złości, szczęścia, niczego.. Nigdy.

– Nigdy? Izel przełknęła głośno, potrząsając głową. – Wydajesz się odczuwać teraz wszystko w jak najlepszym porządku. Mogę poczuć twój strach. – Uniósł brodę, ale zachował swoje niesamowite niebieskie spojrzenie na niej. Czy miał rację? Izel przełknęła ciężko, przerażona, gdy chłodny pot rozprzestrzenił się po jej ciele. Jeszcze bardziej przerażona tym, że czuła się przerażona. Nigdy nic nie czuła. Miała umrzeć – widziała to w jego surowych oczach, obecnie skupionych na niej. Co się działo? – To… pierwszy raz. Uśmiechnął się. – Muszę mieć talent do wydobywania takich emocji na powierzchnię. – Podszedł bliżej, dokręcając dłoń wokół rękojeści miecza. – Masz u mnie dług wdzięczności. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, ale nie mogła. To – strach? Przeżycie to było wyniszczające. Zamknął dzielącą ich przestrzeń. Upadła na kolana, zbyt przerażona, aby nawet kontynuować rozmowę. Co za słaba próba ratowania własnej skóry! Daleka od płakania lub użycia swojego czaru w celu przekonania napastnika. Skuliła się w kącie, drżąc o swoje życie. Postawa mężczyzny nieco złagodniała i Izel wiedziała, co kryło się pod tym spojrzeniem. Było mu jej żal. Z jego budową i zachowaniem, Izel nie zdziwiłaby się, gdyby był Wojownikiem. Miał niewątpliwie straszne i wzbudzające szacunek spojrzenie. Chociaż nie mogła określić jego nieśmiertelnego wieku, Izel nie miała wątpliwości, że ten obcy mężczyzna nigdy nie zawahał się przed

obliczem zabicia kogoś. Został przeznaczony wojnie, zadawaniu bólu i śmierci. Zadrżała. Była Poetką, żałosną Fionn, wpatrującą się w koszmar, nie będącą w stanie się bronić, gdy czubkiem miecza podniósł jej podbródek. – Wstań, kobieto. Twój żmijowaty dziadek przewraca się w grobie widząc, że ostatnia z jego rodu umiera na kolanach. Kwas w jej żołądku zaczął pęcznieć i kipieć tak mocno, że omal nie zwymiotowała. Człowiek, o którym właśnie była mowa i który był jej dziadkiem, był martwy. On nie mógł umrzeć. Euan był dla niej zawsze dobry, być może zbyt dobry. Nigdy nie była w niebezpieczeństwie, nigdy nie wyjechała na własną rękę i nigdy się nie bała. Poczuła cierpienie, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie spełniła wszystkie te trzy rzeczy. Tuż za ramieniem mężczyzny zobaczyła zachód słońca nad okolicą jej rodzinnego domu. Wstała na nogi, wzięła płytki oddech i przystawiła szyję pod ostrze. Pomieszczenie pociemniało, gdy Słońce schowało się za wzgórzem Szkocji. Ciemność nagle pokryła całe jej ciało, a oddech uciekł z jej płuc w bolesnym krzyku, gdy przez jej ciało, raz po razie, przechodziły konwulsje, gdy jej krew zdawała się przeistaczać w lawę. Czuła jakby jej kości wyrywały się spod mięśni, wywracając jej ciało na lewą stronę i grożąc rozerwaniem się skóry. Co się dzieje? Ułożył ostrze pod kątem prostym do jej szyi. Kobieta zadyszała, a jej oczy się rozszerzyły. Jasny i świecący szmaragd wirował przez jej tęczówki, barwiąc je. Jej oddech stał się

urywany. Dyszała, trzymając się za klatkę piersiową. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, Kelvin był zaskoczony. To podstęp? Ostatnia szansa na uratowanie siebie? Nie, nie mogło tak być, bo istota spoczywająca pod jego bronią zaczęła się zmieniać na jego oczach. Wybuch odurzającej woni zalał jego umysł. Słyszał głośne bicie jej serca. Opuścił swój miecz, zrobił krok w tył, zahipnotyzowany jej niewytłumaczalną transformacją. Patrzył jak jej policzki różowieją, a włosy robią się coraz gęstsze i błyszczące, zmieniając się z blond do głębokiego, czekoladowego brązu. Duże loki opadły na jej plecy, a jej skóra stała się oliwkowa. Jej usta były głęboko purpurowe, a jej jasne, zielone oczy okrążone były grubymi, czarnymi rzęsami. Chwyciła swoją bluzkę, niszcząc i usuwając ją, jakby od tego zależało jej życie. Kelvin nie mógł się powstrzymać, aby nie gapić się na jej czarny, jedwabny biustonosz wyściełający jej piersi. Pogładził dłonią usta, otwarcie wpatrując się w jej wspaniałą, nowo powstałą sylwetkę. Chciał jej pomóc – Nie! Chciał ją zabić. Nie, chciał jej posmakować. Ścisnęła mocno powieki i zacisnęła zęby. To nie wyglądało na ból. Wyglądało na duszenie się. Jednak nic jej nie ściskało. Nic, co Kelvin by przynajmniej widział. Stał tam, bezradny, patrząc jak ta piękna kobieta wije się w agonii. Położyła dłoń na ścianie, by się podeprzeć i spojrzała na niego, a jej zielone oczy jasno błyszczały. – C-c-c-co się ze mną dzie-dzieje? – zapytała, walcząc z wypowiedzeniem każdego słowa. Kelvin patrzył z niedowierzaniem, zbyt zajęty wpatrywaniem się w nią, by móc racjonalnie myśleć. Jej zapach był oszałamiający. Jego rasa

Pookah posiadała wyostrzony węch i mógł natychmiast wykryć dziwną słodycz w jej krwi, jak czysty cukier przepływający przez jej żyły. Czystość. Słodkość. Śmiertelność. Śmiertelność? Okazuje się, że po tym wszystkim ta kobieta nie była Fionn, a człowiekiem, mistycznie przebranym za jednego z nich. Widział jak spływa z niej magia, jak wąż gubiła swoją starą skórę. Jak do diabła było to możliwe? Kelvin znał krewnych tej kobiety, wiedział, że jest potomkiem nieśmiertelnego Wojownika. Więc to, że jest człowiekiem musiało oznaczać, że ma dwa recesywne geny. A matka musiała mieć w sobie również sporo śmiertelnej krwi. Dziewczyna nie kłamała, gdy twierdziła, że jest inna. Ale czy wiedziała, jak naprawdę była wyjątkowa? Nie mógłby rozkoszować się zabiciem jej. Cholera, czuł się na nią zły, gdy tak przykucnęła i trzęsła się w kącie. Nie będzie dumny z odebrania życia tej kobiecie, ale to musiało być zrobione. Była ostatnią z rodu Campbellów i ich spadkobierczynią, jego najbardziej znienawidzonym wrogiem. Wrogiem, który zabrał mu tak wiele. Jego bratu. Była po prostu skutkiem ubocznym, na którego nie mógł nic poradzić. Jednak, wydawała się być równie zaskoczona jak on. I była ostatnim żyjącym na ziemi człowiekiem. Ostatnim człowiekiem, w którym płynęła krew. Kelvin walczył, by utrzymać swoją wściekłość. Jak mógł się wahać? Izel Campbell była związana krwią z tymi, którzy zamordowali jego krewnych. Wyciągnęła się, łzy spływały w dół jej zarumienionych policzków.

– Ty! – wydyszała. Chwyciła go za przedramię, przyciągając go bliżej i przerzuciła ciężar swojego ciała na niego. Kelvin się napiął. Tego było za wiele. Jej zapach, jej ciało, dotyk palców na jego skórze – wszystko to coś w nim obudziło. Jego instynkty przepływały przez jego żyły z pragnieniem tak wielkim, że od razu w głowie pojawiła mu się jedna myśl. Moja kobieta. Pewnego rodzaju wstrząs uderzył w Kelvina. Przez krótki moment, mógł poczuć Izel, czuć jej emocje tak, jakby były jego własnymi. Była przetłoczona, głucha na wszystko co przychodziło z zewnątrz. Jej ekspresja nie kłamała. Zacisnął zęby. Błysk rozżarzonego światła przepalał jej skórę. Kelvin wiedział o tym dlatego, że przez ułamek sekundy czuł to wszystko razem z nią tak intensywnie, silnie i rozdzierając jego duszę. Co się działo? – Proszę, pomóż mi – wyszeptała słabym głosem. Zmieniała się, to było oczywiste. Ale dlaczego właśnie on? Jakoś, jej esencja przenikała jego ciało, zmieniając go, łącząc ich. Został przeznaczony tej kobiecie, swojemu wrogowi. Powinien skończyć z nią teraz. Złamać jej kark, to połączenie i iść naprzód. Ale zamiast tego, patrzył jak jej spojrzenie zamyka się na jego ustach. Zadrżała przeciwko niemu. Zanim się powstrzymał i mógłby przywrzeć do niej swoimi ustami, jej kolana się ugięły. Wydała ostatnie westchnienie, dławiąc się, jak gdyby samo powietrze było zbyt ciężkie do przełknięcia. Jej efektowne oczy stały się bezduszne, wpatrując się w coś obok niego, jakby nie mogła niczego widzieć. Jej konwulsje natychmiast ustały i opadła na podłogę. Kelvin złapał jej bezwładne ciało, przyciskając ją mocno do siebie.

Rozdział 2 – Spodziewałem się twojego telefonu, bracie – powiedział Ian Kerr, starszy brat. – Znalazłeś bazę Mistyka? Kelvin chwycił torbę kobiety i wyszedł na dwór. Przycisnął telefon komórkowy ramieniem do ucha i zaczął rozpakowywać bagaż Izel. – Jak zawsze, Ian. I natknąłem się na coś więcej. Jak, do cholery, mógł wyjaśnić co się stało, skoro sam nie potrafił tego zrozumieć? – Kel? – zapytał Ian, oczywiście zatroskany. Kelvin splądrował zawartość torby, odpychając różne części garderoby, póki gładki materiał nie otarł się o jego dłoń. Pieszcząc materiał, wyjął go z torby i przyjrzał mu się dokładnie. – Ja… ach, ja.. – Po raz pierwszy w życiu, dosadny, z ciętym językiem, wojownik Pookah, starał się znaleźć odpowiednie słowa. W jego uścisku tkwiły czarne, jedwabne majtki Izel. – W porządku? – zapytał zirytowany Ian. – Tak. Po prostu… znalazłem McCall. – Potrząsnął głową i wepchnął elegancką bieliznę z powrotem do torby. Nie chciał myśleć o tym, jak ten doskonały człowiek mógłby wyglądać w tej bieliźnie. – Więc zabiłeś ostatniego syna Campbella – wywrzeszczał Ian. Kelvin potarł dłonią czoło. – Cóż, właściwie to nie. – Więc go schwytałeś – stwierdził Ian z niezakwestionowaną wiarą.

Kelvin spojrzał przez ramię na domek. Wciąż mógł poczuć jej zapach… – Chryste, Kel, co się, do cholery, dzieje? – Cóż.. – Wciąż przekopując się przez jej rzeczy, znalazł jej portfel… – Na początek powiem ci, że syn Campbella okazał się być córką – powiedział, wyciągając jej prawo jazdy z kieszeni portfela. – To niemożliwe – zaśmiał się Ian. – Nigdy wcześniej nie było narodzin kobiety w rodzie Campbellów. – Wiem. – Przestudiował jej Nowojorski dowód osobisty. Nie powinien być zaskoczony, że mieszkała na Upper East Side3. Jakby nie było, Euan Campbell był bogatym sukinsynem. – Ale w tej chwili, to akurat mój ostatni problem. Ian oniemiał, jego oczekiwania były proste i konkretne. Campbell Fionn byli wrogami i mieli zostać zabici na ich oczach. Cisza Iana stanowiła zakwestionowanie działania Kelvina, a raczej jego braku. Kontynuował rozpoznania portfela, znajdując karty kredytowe, identyfikator studencki Wyższej Szkoły Artystycznej dla Fionn i kilka małych prostokątów z różnymi na nich znakami oraz jedną fotografię. Jego głos był bardziej szorstki, niż przed chwilą, gdy Kelvin spojrzał na zdjęcie i powiedział: – Nie mogę jej zabić, Ian. To śmiertelniczka. No i w końcu to powiedział. Izel Campbell, Fionn, McCall, jego najbardziej znienawidzony wróg był człowiekiem. Ludzką kobietą. Nie

3

jedna z dzielnic nowojorskiego Manhattanu, zlokalizowana pomiędzy Central Parkiem a East River. Znana w przeszłości jako "dzielnica jedwabnych pończoch", obecnie Upper East Side utrzymuje status jednej z najbardziej zamożnych i wpływowych sekcji Nowego Jorku

wspominając już o tym, że ostatnim człowiekiem. Brzmiało to absurdalnie śmiesznie, nawet dla Kelvina. Przechylił głowę, oceniając małe zdjęcie, które trzymał w dłoni. Była na nim Izel i dwie inne kobiety. Wszystkie się uśmiechały i nosiły koszulki FCA. Jednak, uśmiech Izel zdawał się nie obejmować jej oczu. Ostry ból przeszył jego pierś, gdy przypomniał sobie jej słowa. Powiedziała, że nigdy nie czuła emocji, aż do dzisiejszego dnia. Gdy jej ciało odrzucało magiczny wpływ, który ją ukrywał, zapach całej jej istoty nagle go zbombardował. W tej jednej, krótkiej chwili, stała się częścią niego. Jej krew, ciało, a może i nawet jej umysł były nieskalane. Kelvin wiedział o tym, bo czuł to na własnej skórze. Cokolwiek go ogarnęło, niezależnie jak silne uczucie mógł poczuć do Izel, Kelvin wiedział, że przyczyną tego była jedynie magia. To było jedynym, logicznym wyjaśnieniem. Ale dziewczyna była człowiekiem. Nie miała żadnych mocy. A głównymi zdolnościami Kelvina była nieziemska siła i super zmysły. To by wyjaśniało, że było jeszcze coś innego, co by tu zadziałało, a Kelvin musiał się dowiedzieć, co to takiego. – Jeśli jest człowiekiem, jak przez cały ten czas udało jej się tak spokojnie chodzić po świecie? – zapytał sceptycznie Ian. – Nie ma mowy, że udałoby jej się przeżyć. Wampiry od razu, by ją wysuszyły. – Masz rację, bracie, gdyby była człowiekiem do tego czasu. Była ukryta za pewnego rodzaju osłoną magicznego zaklęcia. Miałem ściąć ją o głowę, gdy zaczęła trząść się akurat pod moim mieczem. – Czekaj! Prawie zabiłeś ostatniego śmiertelnika? Kelvin wzdrygnął się, wpychając wszystkie rzeczy z powrotem do torby. Nie rozkoszowałby się zabiciem Izel w jej postaci Fionn i nigdy

tego nie chciał. Ale była jego wrogiem i Pookah przy zabiciu wroga nigdy nie drgnie choćby nawet powieka. Więc, dlaczego, do cholery, Kelvin wciąż czuł potrzebę jej chronienia? Tak, była kobietą Campbellów, ale była też najczystszą formą człowieczeństwa. Tylko barbarzyńca mógłby zabić ostatniego żyjącego śmiertelnika. Może nim właśnie był. Do diabła, to on spędzał niezliczone lata dążąc do osiągnięcia takiej etykietki. Walczył, okaleczał, zabijał, wciąż żył myślą o obowiązku i honorze i kochał to. Jednak dzisiaj, zawahał się w obliczu najbardziej znienawidzonego wroga. – Kel, opowiedz mi wszystko. Mów, co się dokładnie stało – nakazał Ian. Biorąc głęboki, zirytowany wdech, Kelvin zdał relację z kilku ostatnich godzin, decydując się opuścić mały szczegół o uważaniu kobiety za swoją. Na szczęście, wciąż starał się temu zaprzeczać. Jakby tego było mało, nadal nie było żadnego śladu po Euanie Campbellu. – To nie ma sensu – wymamrotał wreszcie Ian. – Bez jaj – zgodził się szyderczo Kelvin. –

Mówi

się,

że

McCall

Campbellów

jest

wszechmocny.

Przepowiednia została przewidziana dla niego… – Dla niej – poprawił go Kelvin. – No właśnie, dla niej. Choć przepowiednia jest niejasna, podejrzewam, że ta dziewczyna wejdzie w sferę przeciwstawiania się władzy, ale wciąż pozostaje spadkobierczynią klanu Campbellów. Dzięki temu, że jest kobietą, będziemy mogli łatwiej nią manipulować i być może, przejąć większą kontrolę nad jej życiem, niż nad śmiercią.

Kelvin poczuł wzrastający ogień w swoim żołądku. Przejmowała go myśl o śmierci śmiertelniczki. Dlaczego go to w ogóle obchodziło? Ślubował nad gnijącym trupem swojego ojca, że zakończy jej życie! Ale sama myśl o zasmakowaniu jej oliwkowej skóry i ssaniu tych purpurowych warg, sprawiła, że jego fiut się poderwał. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak bardzo chciał jakiejś kobiety. Otarł ręką usta i oblizał zęby. Reagował tak na nią, bo nie uwolnił jej, gdy była na to odpowiednia pora. To i ciemność przeważały nad nim. Jego rodzaj funkcjonował i rozkwitał nocą. Tak, to miało sens. Polowanie na Mistyka ukradło Kelvinowi trochę czasu dla siebie. Mimo, że był pewien, że Euan Campbell przeszedł do innego świata, Kelvin dwanaście ostatnich miesięcy spędził na poszukiwaniu wszędzie tej nory po to, by mieć pewność. To był cholernie długi rok. Przysiągł, że pierwszą rzeczą za jaką się weźmie po powrocie na terytorium Kerr, będzie mnóstwo kobiet. – Oprócz bycia Campbellem i spadkobierczynią klanu – kontynuował Ian – jest również człowiekiem. Domyślam się, że Mistyk ma z tym coś wspólnego. Lampka zapaliła się w głowie Kelvina, słysząc słowa Iana. Euan Campbell, staruszek kurwa, był jednym, jeśli nie najstarszym i najpotężniejszym Fionn, znanym jako Mistyk. Mógł łatwo zamaskować prawdziwą naturę Izel. – Dopóki nie będziemy wiedzieć więcej, nie możemy podejmować żadnych pochopnych decyzji – powiedział Ian, a Kelvin usłyszał jak jego brat głośno wydycha powietrze, zanim przemówił ponownie: – Nadchodzi Trybunał Sporów. W tej chwili to niezbyt odpowiedni moment na sprawdzanie przepowiedni Driady.

Driada była siłą, z którą lepiej było nie lecieć sobie w chuja, chyba, że chciałoby się dostać nieźle po dupie. Dwadzieścia pięć lat temu, Kerrowie dostali przedsmak mocy na temat McCalla Campbellów, o których krążyły już plotki. Było to niedługo po tym, jak rozeszła się wieść, że Euan i pierwszy syn Campbella zniknęli. Przez ostatnie ćwierć wieku, Kelvin i jego ludzie szukali nieśmiertelnego samca Fionn. Spojrzał ponownie przez ramię. Izel Campbell ze swoimi szmaragdowymi oczami i zapachem śmiertelniczki, była ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się zobaczyć. – Przyprowadź ją tutaj – rozkazał Ian. Kelvin uśmiechnął się, nie dlatego, że był podekscytowany spędzeniem z nią czasu, ale dlatego, że był po prostu zadowolony, że nie musi jej zabijać. Sprzątanie brudów, to wszystko. – Gdzie jest teraz? – zapytał Ian. – Zemdlała i położyłem ją na łóżku. Myślę, że to przez co przeszła, było szokiem dla jej organizmu. – Nie wątpię. Jeśli Mistyk rzeczywiście rzucił na nią jakiś urok, pewnie

dostała

przypływ

więcej

niż

jednej

silnej

emocji.

To

charakterystyczne dla ludzi, którzy wcześniej byli zamknięci na emocje. Kelvin myślał o tym przez chwilę. Jeśli Izel od urodzenia była pod wpływem magii, cała jej istota została zmieniona. A gdy czar, który nosiła, opadł z niej, to będzie jak oddychanie myślenie i czucie po raz pierwszy. Pamięć o niej zrzucającej koszulką zamigotała w jego głowie. Po raz pierwszy czuła. Nie, żeby go to obchodziło. Była dla niego niczym… innym, niż jego znajomą. Nie, nie mógł być tego pewien, a przynajmniej jeszcze nie.

Zaprzeczanie było naprawdę piękną rzeczą. Tak czy inaczej, sytuacja ta może zostać naprawiona. Tylko dlatego, że los skazał Izel na bycie jego kobietą, nie oznacza, że on musi to zaakceptować. – Musisz przyprowadzić ją do naszego zamku. Skonsultuję się z Ryo i zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć – powiedział Ian. Kelvin spojrzał w nocne niebo, wydychając głośno powietrze. Ryo. Czarownica, która dla nich pracuje. Dwudziesto – ośmioletnia blondynka, która nie brała niczego na poważnie i jeszcze była niesamowicie dynamiczna. – Chociaż nasz rodzaj posiada instynktowne żądze, krew nie woła do nas jako pożywienie. Upewnij się, że ona się o tym dowie i zrozumie, że jej życie leży w twoich rękach. Bo jeśli jakiekolwiek inne stworzenie, zwłaszcza wampir, wyłapie jej zapach, może zostać wypatroszona w kilka sekund. – Dobra. – Kelvin wiedział to wszystko, a jednak, zakuło go w piersi na słowa brata i jawnie przedstawione fakty. Głębokie ciepło przepompowało się przez jego żyły. Potrzeba, by zapewnić jej bezpieczeństwo zaczynała go przerastać. – Jak dużo wie? – zapytał Ian. – Nie wiem. – Czy wie o przepowiedni albo o rywalizacji naszych klanów? Uchwyt Kelvina wzmocnił się na telefonie, gdy kroczył do frontowego wejścia chałupki. – Nie wiem, Ian! – Więc lepiej się dowiedz, Kelvin. Im mniej wie, tym lepiej. Masz doskonałą okazję na wyćwiczenie swojej miękkiej, słodkiej strony…

– Nie mam miękkiej i słodkiej strony – warknął Kelvin. Ian się zaśmiał. – Serio? Naprawdę śmieszne. – Trzymaj się z dala od miast, stworów, wszystkiego i wszystkich. Żeby ją tu przyprowadzić, będziecie musieli sprostać wielu trudnościom, Kel. Kelvin pogładził dłonią swoją szyję i mentalnie odwzorowywał mapę drogi do zamku Kerr. – Podróżowanie z człowiekiem na piechotę przez Szkockie okolice zajmie mi kilka dni. – No tak, i koniecznie pamiętaj o tym, że jest człowiekiem. Delikatnego, kruchego rodzaju. Zanim do nas dotrzesz, w czasie twojej podróży postaram się odkopać tyle, ile tylko będę mógł, byś po powrocie miał przynajmniej część odpowiedzi. Wiesz, że Przesilenie jest tylko za kilka dni. – Obawy Iana były oczywiste i Kelvin chciał, żeby chwilami potrafił lepiej skłamać swojemu bratu. Rasa Kelvina, Pookah Razorback, została dotknięta przez ciemność. Wraz z wydłużeniem zimowej nocy, powoli wymykała mu się kontrola nad jego wewnętrzną bestią. – Przyprowadzę ją na czas. Bez obaw. Kelvin i jego brat byli jedynymi ocalałymi potomkami Cesana Kerra. Po tym jak ich ojciec został zabity przez klan Campbellów, Ian, jako pierworodny, z wdziękiem i męstwem przejął nad nim wychowanie. Ian zawsze martwił się każdym ruchem Kelvina, co nie do końca irytowało samego Kelvina. Pookah byli zapewne najsilniejszymi

nieśmiertelnymi w królestwie, a kiedy poddawali się zwierzęciu, byli po prostu przerażający. Może to najbardziej martwiło Iana. Kelvin poruszył się, podskakując na palcach. – Kelvin? – Wiem, Ian! – odgryzł mu się, gdy poczuł jak jego charakterek wzrasta. – To nie są jakieś głupie żarty. Nie znalazłeś jeszcze swojej kobiety, a wraz z nadejściem ciemności, twoja kontrola staje się coraz mniejsza. Człowiek powinien być nietknięty, w każdy możliwy sposób, dopóki nie dowiemy się więcej. Zrozumiałeś mnie? Nienawidził, gdy jego brat rozmawiał z nim w ten sposób. Nienawidził również tego, że właśnie znalazł swoją kobietę i nie był w stanie powiedzieć o tym bratu. Choć rzadko odbiegali od wojny i strategii, Kelvin myślał, że w dniu w którym znajdzie swoją partnerkę, będzie dniem pełnym dumy. Czuł zapach jej skóry, w jej oczach widział swój dom i prawdziwe życie w pokoju. Los miewał okrutne poczucie humoru. – Tak, bracie. – Kelvin nie potrzebował niańki. Był okrutnym wojownikiem, do cholery. Głównym Przywódcą armii Kerrów, do kurwy nędzy! – Powodzenia, bracie. Kelvin zakończył swoją rozmowę, a jego umysł zagłuszyły udręki. Zwolnił krok, zatrzymując się przed oknem. Zaglądając do środka, znalazł leżącą na łóżku, wciąż nieprzytomną Izel. Leżała na materacu, jej piersi wystawały spod biustonosza, gdy wznosiły się i opadały przy każdym jej oddechu. Jej szczupły tułów był opalony, a ciemne dżinsy, które wcześniej ledwo pozostawały na swoim miejscu, trzymały się na jej zaokrąglonych i pełnych biodrach. Pogładził

dłonią usta, gdy przeniósł wzrok na jej szczupły brzuch, a później znowu na biodra. Boże, dopomóż…

*****

Wizyta oficjalna, pomyślała Ryo, gdy szła dumnie wzdłuż długiego holu zamku Kerr w kierunku izby Iana. Czy Pookah umarliby, gdyby uwzględnili kilka kolorów w tym kiciu? Owszem, zamek został odnowiony, ale bądźmy poważni, czy ktoś tu słyszał o pastelach? Oparła się o otwarte framugę w pokoju Iana. – Chciałeś ze mną rozmawiać? Zmieszanie pojawiło się na twarzy Iana, jak jakaś plaga. Kiedy przekonają się, że była całkowicie niesamowita i mogła widzieć przyszłość? Cóż, poniekąd. – Tak. Chodzi o Kelvina. Uniosła długie, platynowe loki i opuściła je na przedramię. – Aha. – Znalazł McCall, tylko, że on okazał się być nią i wydaje się, że jest… – Człowiekiem. – Urwała, ziewając. Powiedz mi coś czego nie wiem, Pookah. Jego brwi się złączyły.

– No właśnie, człowiekiem. Potrzebuję informacji. Powiedziała, że posiada przepowiednię ogłoszoną przez Driadę. – Och, śmiertelniczka ma dużo więcej, niż tylko to. – Odrzuciła włosy na plecy, robiąc mentalną notatkę, że musi się spotkać ze swoim stylistą. Ian praktycznie wwiercał się w nią spojrzeniem. – Należy do Azteków – poinformowała go. – Jej mama była wielką szychą, ale bardziej martwiłabym się o klątwę otaczającą człowieka, a nie o proroctwo. Sądząc z zakłopotanego wyrazu twarzy Iana, pogubił się. To typowe dla samców. Przewróciła oczami i kontynuowała. – Ona jest prze–klę–ta. – Zrozumiałem cię za pierwszym razem, wiedźmo. To diaboliczny rodzaj klątwy, czy ludzka ochrona? – Ach, chodzi o zły rodzaj. – Pragnęła, by mogła powiedzieć Ianowi więcej. Niestety, to był problem Kelvina. A jeśli Ryo wyzna zbyt wiele szczegółów, zmieni nie tylko koleje losu człowieka, ale też i Kelvina. – Po prostu powiedz Kelvinowi, żeby do mnie przyszedł. – Spojrzała na sufit. – Albo wiesz co, nieważne. Sam z siebie zechce mnie znaleźć w ciągu tych kilku tygodni.

Rozdział 3 Izel czuła obecność. Otoczył ją obcy i palący ciężar, męski zapach spowodował, że kąciki jej ust wygięły się ku górze. Czuła jak jego ciepło ją pochłaniało i uwielbiała to. Moja… Otworzyła szybko oczy. To był on. Nieznajomy. Unosił się nad jej ciałem. Przystawił twarz do zgięcia jej szyi, więc mogła poczuć na skórze jego ciężki oddech. – Co, do cholery! – krzyknęła, odbijając się do pozycji siedzącej i zakryła piersi prześcieradłem. Zerwał się z łóżka i wstał, wyglądając prawie na równie zaskoczonego co ona, jednak szybko trzeźwiejąc, a jego spojrzenie wwiercało się w nią tak intensywnie, że czuła ukłucie wywołane jego wzrokiem na jej skórze. Dyszała i była zmieszana swoją reakcją. Chciała krzyczeć na tego człowieka, który najwyraźniej nigdy nie słyszał o osobistej przestrzeni i który zapewne uważał, że to właściwe budzić ją swoimi ustami. – Gdzie jest moja bluzka? I dlaczego… – Zerwałaś ją, kiedy zakradałaś się do mnie jak pieprzony maniak. Izel zamarła. Jej oczy się rozszerzyły. Barwa jego głosu, razem z jego rozmiarami, była przytłaczająca. Był tak wysoki, że musiała wykręcić do góry szyję, by spotkać jego wzrok. Przybliżyła prześcieradło bliżej swoich – większych? – piersi. – Nie zrobiłabym tego. Ja…. Ty… – Zaczęła się jąkać, próbując przypomnieć

sobie

swoje

ostatnie

wspomnienia

przed

utratą

przytomności. Jej żołądek skręcił się ze strachu, przypominając sobie, że ten mężczyzna przystawiał miecz do jej gardła.

Bolały ją płuca, gdy próbowała złapać powietrze. Ten nieznajomy próbował ją zabić. Zabić! Z jakiegoś powodu przełożył swoje zamiary, ale nie chciała kulić się ze strachu. Nie tym razem. Jeśli po nią przyjdzie, była pewna jak cholera, że podejmie walkę. Izel czuła się, jakby wewnątrz niej płonął jakiś ogień. Adrenalina ścigała się w jej żyłach. Jej krew pompowała gorąco, ocieplając jej skórę. Jej ciało zaczęło szumieć, tętnić życiem. To tak, jakby jej dusza w końcu obudziła się z dwudziestopięcioletniego snu. Krążył w pobliżu. Jego niebiesko – lodowate oczy tliły się w jakimś zamiarze. Patrzyła, jak mięśnie na jego klatce piersiowej się napinają i rozluźniają, jakby każdy oddech był pracochłonny. Sam widok jego umięśnionego torsu, napinającego się pod koszulką, wprawiał ją w podniecenie. Podniecenie? Izel wzięła głęboki wdech, rozumiejąc jak to jest walnąć w ciężarówkę Macka. Czuła. Emocje! Choć były one mylące to i tak powitała je radośnie. Wreszcie była żywa. Chciała płakać, krzyczeć. Chciała zrobić to wszystko. Prawie żałośnie umarła, słaba wymówka jak dla Poetki Fionn. Teraz kierowały nią emocje, kuły jej skórę i paliły jej żołądek. Lecz te boleści były tak dobre. Spojrzała na przystojnego mężczyznę, stojącego przed nią. W innych okolicznościach, może i poświęciłaby sekundkę na docenienie jego silnego ciała, ciemnych włosów i pięknych oczu. Ale to nie były inne okoliczności. Nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie, nawet jeśli ten mężczyzna był niebiańsko przystojny i każda komórka w jej nowym ciele

prężyła się ku niemu w odpowiedzi. Nie! Później przekona się, co się z nią stanie; teraz musi walczyć. Wzrok Izel opuścił tego wspaniałego Szkota na tyle długo, by znaleźć mały sztylet leżący na nocnym stoliku obok niej. Odepchnęła prześcieradło z piersi. Czy nieznajomy właśnie się uśmiechnął? Wyciągając się w poprzek łóżka, wyskoczyła, chwytając nóż. – Trzymaj się z dala ode mnie! – zagroziła, z większym przekonaniem, niż kiedykolwiek wcześniej. Mężczyzna zaśmiał się rozbawiony i podszedł bliżej, daleki bycia zaniepokojonym bronią, którą trzymała w ręku. – Tak się nie stanie, mały człowieczku. Może będziesz dobrą dziewczynką i odłożysz nóż z powrotem, hm? Czy on właśnie nazwał ją człowiekiem? Wyciągnęła nóż dalej, odnajdując skórę na swoim przedramieniu w pięknym oliwkowym kolorze, a nie tą typową bladą, którą znała. Serce Izel zabiło mocniej, jej oddech stał się tak nierówny, jak fale emocji, które teraz na nią napierały. Och, zajebiście, zajebiście, zajebiście! Nie mogła przecież chcieć zerwać dla niego ubrań, rzucić go na ziemię i ujeżdżać go, póki przestanie móc samodzielnie chodzić. Co, do cholery, było z nią nie tak? Jej płeć stała się mokra, a ciało bezradne wobec tak spieszących się pragnień. Uderzyła w nią kolejna fala. Emocja strachu i chęci przetrwania mocno ją kopnęła. Mężczyzna zrobił kolejny krok do przodu. – Mówię poważnie, ty potworze! Cofnij się! – Jej ręce nieco zadrżały, gdy przygryzła wnętrze policzka, by powstrzymać się od krzyku. Te gwałtowne zmiany były spowodowane fizycznym bólem.

W jej żyłach na zmianę przepływała zimna i ciepła krew. Malutkie, białe kropki nieco przysłoniły jej widok. Przycisnęła wolną dłoń do ust, przełknęła ciężko, połykając z powrotem żółć gromadząca się w gardle. Wzięła głęboki oddech i uniosła brodę, patrząc mu w oczy. Wreszcie, jej życie było warte przeżycia, dzięki Bogu, pomyślała. Nieznajomy wydawał się być urażony jej uwagą. Celowo zrobił kolejny krok w jej kierunku. Chwyciła mocniej sztylet w swojej spoconej dłoni, aż jej kłykcie pobielały na rękojeści. Każda kolejna emocja nadchodziła z pełną siłą, bez żadnego ostrzeżenia. – Potworze? – zadrwił. – Skoro twoje dźgające umiejętności są niczym innym, niż twoim rozumowaniem mojego gatunku, to mam wszelkie prawo nie bać się ani ciebie, ani twojej broni. Co za dupek. Izel chciała zakwestionować jego zdanie – pokazać mu, że się myli i że jest silna i doskonale wie, co robi. Prawda była taka, że nie wiedziała za dużo o swoim własnym gatunku, a co mówić o innych. – Kim są dziewczyny w twojej torbie? – Czy właśnie przyznała mu rację? – Masz na myśli zdjęcia z mojej torby? Grzebałeś w moich rzeczach! Posłał jej niewinne wzruszenie ramionami. – Kim one są? Nie wydajesz się być z nimi szczęśliwa. – Są moimi przyjaciółkami z domu. Moje współlokatorki. – Przyjaciółki? – Przechylił głowę. – Musisz być bardzo kiepską przyjaciółką, skoro nie byłaś w stanie czuć emocji i odwzajemniać jakiejkolwiek straty, czy radości.

Czuła jakby użądliło ją z tysiąc os. Przygryzła wnętrze policzka, zmuszając się, by wciąż trzymać głowę uniesioną wysoko. Dla niej świat był prosty: Fionn, dobrzy. Wampiry, złe. Ludzie, wymarli. Wszystko inne było nieznane. Oczywiście istniało kilka gatunków z różnych podkategorii rodu. Chociaż, w przeważającej części, Izel nigdy nie musiała się martwić tymi rzeczami. Miała tylko dwoje przyjaciół, z którymi teraz mieszkała i których znała od urodzenia. Lorna i Ava MacAvoy były Fionn, co było jedyną wspólną rzeczą, którą dzieliły siostry. – Nie widziałem mężczyzny na zdjęciu. Mogę chyba zakładać, że…? – To nie twoja sprawa. – No tak, brak mężczyzny. – Jego usta rozciągnęły się w zwycięskim uśmiechu, gdy jego oczy wędrowały po jej ciele. Czy on gapi się na moje piersi? Izel przypomniała sobie, że jest bez koszulki. Przysunął się bliżej, będąc teraz jedynie kilka centymetrów od jej wyciągniętej ręki. – No dalej, kobieto, opuść nóż – powiedział rozbawionym półgłosem. – Nigdy! – krzyknęła w odpowiedzi, starając się nie myśleć o jego seksownym uśmieszku. Traciła swój rozum. Którą rozsądną osobę pociągałby morderca? Martwą, chorą na umyśle, taką. Dobra, nie zabił jej, ale zdecydowanie może to zrobić. Kto wie, jak długo leżała nieprzytomna, będąca totalnie łatwym celem. Ale nie zranił jej. Wciąż jednak nie mogła ryzykować. Podszedł bliżej, dzięki czemu końcówka ostrza dotknęła jego piersi.

– Więc mnie dźgniesz? – zaszydził, podjudzając ją. – Tsk, tsk, tsk4. Nie sądzę, by było cię na to stać, dziewczynko. – Jeśli chodzi o moje życie, to nie zawaham się przebić tym twojego serca. – To nowe poczucie własnej wartości było przyjemne. Jego jasnoniebieskie oczy wwiercały się w nią, wpatrując się w jej twarz z wyrazem… głodu? Był piękny. Śmiertelnie. Podziwiała jego duże dłonie, rozpaczliwie chcąc poczuć je na własnej skórze. Po raz kolejny, walczyła z chęcią rzucenia się na niego. – Nie chcesz mnie zasztyletować, dziewczynko. – Przechylił głowę. – Tak naprawdę, myślę, że chcesz zrobić ze mną zupełnie coś innego. Jego głos był przeplatany silną pokusą, co spowodowało, że zmiękły jej kolana. Głupie kolana. Zamykając na nich swoje spojrzenie, zbliżył się jeszcze bardziej, wykorzystując swoje obszerne ciało do otoczenia jej. Izel przełknęła ślinę, starając się zignorować pustkę w swoim brzuchu, gdy zacisnęła zęby z potrzeby. – I tu właśnie się mylisz. Chcę cię dźgnąć. Kłamstwo. Uśmiechnął się na jej słowa, ale nie poruszył się. – Śmiertelny cios w serce, hm? A później zabierzesz moją głowę? Zabijanie nieśmiertelnych wymagało „śmiertelnego ciosu” i dekapitacji, dlatego właśnie wielu nieśmiertelnych przewoziło ze sobą nie tylko pistolety, ale i ciężkie noże, jak i również miecze. Kiedy była młoda,

4

chodzi o dźwięk wyrażający dezaprobatę. no wiecie, jak ktoś kręci głową i „klika” językiem.

Izel zapytała kiedyś swojego dziadka, dlaczego nie możesz po prostu wziąć ich głowy? Bo, dziecko, trzeba najpierw zabić ostatnią ludzką cząstkę jaką posiadają, a więc zadać śmiertelny cios. W świecie nieśmiertelnych – ludzie i wygaszeni śmiertelni, zostali zastąpieni przez naczelne geny i umiejętności potrzebne im do przeżycia – teoria jest taka, że wszyscy jeszcze posiadamy w sobie cząstki ludzkości, które są w nas głęboko ukryte. – Bez mojej głowy, dziewczynko – kontynuował Szkot – szybko się wyleczę i w krótkim czasie będę twoim ogonem. Izel zakrztusiła się guzkiem ściskającym jej gardło. – Ja… Mogłabym cię wyprzedzić… Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. – Potrafię szybko biegać. – Nienawidziła tego głupiego uczucia. Fionn byli znanymi uczonymi. Większość odbywała praktyki i studiowała wykorzystanie i wzmocnienie swoich umiejętności. Nie każdy może być błogosławiony jak siostry MacAvoy. Lorna, Poetka Fionn, mogła tylko szepnąć słówko, a jej usta od razu stawały się bardzo przekonujące. Ava była tak silną Mistyczką, że magia płynąca w jej krwi, sprawiała, że jej skóra błyszczała. Jednak, jeśli chodzi o Izel, to mimo, że spędzała wiele godzin ćwicząc swoje perswazyjne zwroty, to jednak jej moc nadal się nie rozwinęła. – Ach, dziewczynko, dostarczyłaś mi niezłego ubawu, ale teraz, czas skończyć te gierki. Odłóż nóż i idźmy naprzód. Przed nami długa droga. My? Nami? Nagle ten facet chciał, by stali się podróżującymi razem kumplami? Nie ma mowy, nawet w ciągu miliona lat! – Teraz moja

kolej do śmiechu, bo chyba odstawiłeś swoje lekarstwa, skoro myślisz, że gdziekolwiek z tobą pójdę, potworze! W mgnieniu oka, chwycił ją za nadgarstek i obrócił, chwytając ją pośrodku. Izel nie celowała już nożem w niego, jej plecy były oparte o jego klatkę piersiową, a nóż przystawiała do swojego obojczyka. – Nie próbuj ponownie nazwać mnie potworem. – Jego usta przesunęły się po jej uchu, a zarost na jego brodzie lekko połaskotał jej wrażliwą skórę. Ciarki przechodziły jej po plecach. Choć wciąż trzymała nóż, jego masywna dłoń zawinęła się wokół jej nadgarstka, zapobiegając jej uderzeniom. Jego druga ręka przesunęła się na jej brzuch. Czuła szorstkie zgrubienia na jego dużej dłoni wędrującej po jej gładkim brzuchu. Jego dłoń kontynuowała powolną wędrówkę w górę jej tułowia, ostatecznie zatrzymując się u podstawy szyi. Przytrzymał jej gardło dłonią. Zadrżała – ze strachu? Oczekiwania? Pożądania? Sama nie wiedziała. Walcząc przeciwko dziwnemu przyciąganiu, trzymała się swojej godności i zanim się odezwała, stłumiła mały jęk. – Posłuchaj, nigdzie z tobą nie pójdę. – Potrząsnęła lekko ramionami, podkreślając swój protest. Poważnie, co było z nią nie tak, albo raczej powinna powiedzieć w porządku? Nie tak dawno temu kuliła się w kącie i zaakceptowała nadchodzącą śmierć. Teraz, zamknięta w uścisku tego faceta, walczyła namiętnie i z determinacją. To nagłe uczucie ją narkotyzowało. Zamknęła oczy, rozkoszując się ciepłem emitowanym z jego ciepłego ciała, które przylegało teraz do niej. Kochała to! Moment…. nienawidziła. Nienawidziła tego. Fuj! Chciała krzyczeć z frustracji. Ale

zanim mogła, mężczyzna ukrył twarz w jej włosach, wdychając głęboko. Ledwo wyłapała jego mruczenie. – A ghra mo chroi5... Moje serce? Cholera, powinna była bardziej przykładać się w szóstej klasie do Języków Świata. Oczywiście mówiąc gaelickim, szepnął do niej w taki sposób w jaki szepcze kochanek. Dreszcz przeszedł przez jej ciało. – Posłuchaj mnie uważnie, kobieto, bo powiem to tylko raz. – Dokręcił swój uścisk na jej nadgarstku. – Nie rozstaniesz się ze mną. – Przechylił głowę, a jego miętowy oddech unosił się nad jej skórą. – Zabieram cię do zamku Kerr. Jeśli spróbujesz uciec, złapię cię, a możesz mi wierzyć, dziewczynko… – jego ostre zęby otarły się o jej ucho – …że nie obędzie się bez konsekwencji. Gęsia skórka przebiegła po jej skórze. Wierzyła mu. Była jednocześnie przerażona i podniecona. Jej sutki były tak twarde, że graniczyły z bólem. Owszem, nie będzie tak po prostu stała i przyjmowała miecza na gardło, ale nie była też głupia. Był zabójcą. I byłoby nierozsądnie z jej strony wprawić w gniew takie zwierzę. Wciąż, zwierzę, czy nie, może ten mężczyzna mógł okazać się przydatny. Naprawdę posiadał ogromną wiedzą o jej ludziach, więc może mógłby ją do nich zaprowadzić, albo przynajmniej zapewnić jej kilka odpowiedzi na temat jej dziadka. Skinęła głową porozumiewawczo i spróbowała się trochę od niego odsunąć. Dał jej trochę przestrzeni, przesuwając swoją szorstką dłoń z jej szyi, przez jej piersi do dołu, przez jej brzuch i w końcu, odrywając ją od

5

z jęz. irlandzkiego: kocham moje serce. Zostawiłam w oryginale, bo tak też było w książce.

niej. Izel odsunęła się powoli i natychmiast zadrżała z braku ciepła. Skrzyżowała ramiona na piersi, próbując ukryć swój brak odzieży. Wciąż z nożem w ręku, podeszła do swojej torby, odrywając od niego wzrok tylko, po to, by wyjąć koszulkę i się w nią wsunąć. Obawa ponownie przez nią przemknęła. Fale emocji były nieustępliwe, a Izel nie miała pojęcia, jak sobie z nimi radzić. Była na wpół pewna swoich słów. Wiedziała, jakie informacje mogą okazać się niezbędne i co najważniejsze, jak je uzyskać. Uzyskanie odpowiedzi i wydobycie przysięgi było wielką sztuką. Mogła jedynie polegać na swoich losowych emocjach i na przemówieniu. Jeśli miała wędrować przez Szkocję z tym barbarzyńcą, potrzebowała małego zabezpieczenia. – Zamierzasz mnie skrzywdzić? – zapytała wprost. Spotkał jej wzrok. – Nie. Czy naprawdę mogła mu wierzyć? – Słowo honoru? – Zgoda, słowo honoru. Nie skrzywdzę cię. – Więc dlaczego próbowałeś mnie zabić? – Okoliczności były inne. – Serio? – Izel uniosła brwi. – A co tak radykalnie zmieniło się od tamtego czasu? Mężczyzna spojrzał na nią, jakby odpowiedź była oczywista. – Ty, dziewczynko. Zmieniłaś się. – Skinął na niewielkie lustro wiszące

przy

drzwiach.

Posłała

mu

Niepewna, czy powinna się z tym zmierzyć.

niedowierzające

spojrzenie.

– O. Mój. Boże – wyszeptała, wpatrując się w swój nowy wygląd. Długie, grube włosy były tak ciemnoczerwone, że wyglądały jak połączenie czekolady z malinami. Normalnie jej skóra była blada, teraz miała piękny oliwkowy odcień, a jej oczy miały najjaśniejszy odcień zieleni, jaki kiedykolwiek widziała. Przez całe życie marzyła by być piękna, a teraz była ponad to. Musiała śnić. Jaka mogła być przyczyna tej całej zmiany? Tu nie chodziło jedynie o jej wygląd, ale całe jej ciało zostało gwałtownie zmienione. To była ona. Czuła się naprawdę obudzona, po raz pierwszy w życiu. Jakby jakiś niewidzialny magnez pchał ją w kierunku brutala, który wcześniej próbował ją otwarcie pokroić. Oderwała się od wpatrywania się w lustro i spojrzała na Szkota. – Co się ze mną stało? – Jej dłonie same uniosły się do góry, by określić rysy jej nowej twarzy. Przejechał dłonią po karku i potrząsnął głową. – Nie jestem pewien, ale wydajesz się być człowiekiem. Izel zachwiała się na nogach, nie wierząc jego słowom. Niepokojące drgawki gotowały się pod jej skórą. Znalezienie istoty, która posiadała pięćdziesiąt procent krwi było rzadkością, ale która byłaby pełnym człowiekiem? Niemożliwe. – Jak? – Zmieniłaś się na moich oczach. Myślimy, że Mistyk rzucił na ciebie jakieś zaklęcie… – Mistyk, masz na myśli mojego dziadka? – Tak. Lekki pot rozlał się po jej czole. Miała być chora. Kuląc się, zacisnęła wargi i zachwiała się.

Gorąca dłoń spoczywała na jej plecach. Zaskoczona dotykiem, umknęła od niego, wpatrując się w wysokiego mężczyznę przed nią. Zmarszczył brwi, patrząc się na swoją dłoń, jak gdyby ta postanowiła się go nie słuchać i sama chciała ją pocieszyć. Przez cały ten czas, Izel walczyła z tym mężczyzną o swoje życie, gdy okazało się, że miała umrzeć dużo wcześniej, niż się tego spodziewała. Ludzie żyli, może jakieś osiemdziesiąt lat? O Boże, jak to możliwe? Nie miała żadnych informacji o swoich rodzicach. Cholera, nawet nie wiedziała, gdzie był jej dziadek! Wszystkie odpowiedzi, których nigdy od niego nie dostała, były teraz wypisane na jej śmiertelnej twarzy. Gdyby naprawdę urodziła się jako człowiek, bez wątpienia Euan zakamuflowałby ją poprzez magię. Ufała swojemu dziadkowi, wiedziała, że jej zdrowie i bezpieczeństwo były jego głównymi zmartwieniami. Ale dlaczego jej nie powiedział? Może dlatego, że poprosił ją, aby spotkała się z nim tutaj, na wyżynie Szkocji. – Powiedziałeś, że mój dziadek nie żyje. – Oddech Izel ugrzązł w gardle, a jej oczy nasiąknęły wilgocią. Ponownie zwalczyła ochotę użalania się nad sobą. Ekspresja Szkota była trudna do odczytania. Niezbadana. – Wiem z pewnego źródła, że odszedł do Cypher. Łza zatańczyła na dolnej rzęsie Izel. Cypher było królestwem o wiele gorszym od Piekła, jedynym, które tak naprawdę przerażało nieśmiertelnych. – Skąd o tym wiesz? Wyprostował swoje ramiona. Czyżby jej łzy wprawiały go w zakłopotanie?

– Od Ryo Righteous – powiedział. – Jest naszą czarownicą. – Jego brwi się uniosły, jak gdyby właśnie wpadł na pewien pomysł. – Chodź ze mną, a będziesz mogła porozmawiać z nią osobiście. Zdobędziesz własne odpowiedzi. Izel bezmyślnie skinęła głową, myśląc o tej ofercie. Odpowiedzi. Jednej pragnie rozpaczliwie. Czy naprawdę będzie w stanie zaufać temu mężczyźnie, że dotrzyma swoich obietnic? Musiało być coś więcej. Żadna istota nie pomagała bez odpowiedniego motywu. Uderzyła kolejna fala emocji. Tym razem to był upór. Wrząca pewność siebie płonęła w jej oczach. Zmrużyła spojrzenie, koncentrując je na Szkocie. – Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – Skrzyżowała ramiona, czując nagły przypływ odwagi przelewający się przez jej ciało. Była inteligentną dziewczyną i jeśli miała wystarczająco czasu, by myśleć logicznie, potrafiła wykorzystać ludzi i sytuacje na swoją korzyść. Nie zajęło jej długo, by wywnioskować, że ten mężczyzna nie chce, a raczej nie może jej skrzywdzić. Wiedziała, że jej wyjątkowość trzeba było ocalić. Kto i po co nie wydawało jej się być w tej chwili zbyt istotne. – Jestem Kelvin Kerr, Dowódca Bitwy i następnej linii klanu Kerr – powiedział, wyraźnie spięty, jakby był uprzedzony o jej negatywnej reakcji. Kiedy Izel skinęła z obojętnością i wciąż się wpatrywała w niego oceniająco, jego oczy się rozszerzyły. – Nie masz pojęcia, kim ja i mój klan jesteśmy? – Oprócz tego, co powiedziałeś. Nie. – Arogancki dupek. Stał tam oniemiały. Izel spojrzała na podłogę, następnie na niego i znowu na podłogę. Długa, niezręczna cisza wypełniła pomieszczenie. Czyżby naruszyła lokalny temat tabu? Czy ci Kerrowie byli jakimś słynnym klanem albo czymś takim? Nagle poczuła się jak bramkarz

wypraszający jakąś sławną osobistość z klubu. Prawie mogła usłyszeć krzyk mężczyzny, Jak możecie nie wiedzieć kim jestem! – No cóż – powiedział w końcu z dużą ostrożnością w głosie. – Jestem Pookah Razorback i jestem odpowiedzialny za bezpieczne przyprowadzenie cię do zamku Kerr. Przygryzła dolną wargę i nadstawiła kark, rzucając mu spojrzenie typu, Chłopcze, chyba oszalałeś! Mężczyzna postanowił zignorować jej pytające spojrzenie. Z jego zaciśniętymi pięściami i urywanym oddechem, sprawiał wrażenie, jakby zatupał nogą i odmówił podania więcej formalnych szczegółów. Więc, tak to będzie, co? Izel

była

mistrzynią

w

unikaniu

konwersacyjnych

pytań.

Uświadomiła sobie, dlaczego jej współlokatorki były tak zirytowane po powrocie do domu, gdy je zignorowała. Okazało się, że karma mogła być niezłą dziwką. Izel przeanalizowała swoją sytuację. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, była człowiekiem ukrytym za magią, obecnie rządzona przez przerośniętego nieznajomego, który chciał zabrać ją do swojego zamku. P.S… Pan Mroczny Wysoki i Zabójczy próbował mnie wcześniej zabić. Jak mogę mu zaufać? Dreszcze spływały w dół jej kręgosłupa. Chciała porozmawiać z tą Ryo o swoim dziadku, ale być może były inne sposoby, aby poznać szczegóły tajemniczego zniknięcia Euana, niż podróżowanie samotnie przez Szkocję z tym Pookah. Ciągnięta jak powóz. Na dodatek bez autobusu. – Dobra – ach, Kelvin, to brzmi naprawdę wspaniale, ale mam zamiar spędzić… – To nie wchodzi w grę. Izel wyrzuciła ręce w górę.

– Posłuchaj, ty Świniowato – Niedźwiedzi Mężczyzno! Nie jesteś moim ojcem ani opiekunem. Nie masz prawa mnie do… – Ten mężczyzna to Pookah. – Przerwał jej. – To mój kuzyn. – Czy on był poważny? – A ty jesteś najbardziej kapryśną i zmienną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Przed chwilą byłaś gotowa ze mną pójść. – Nie byłam. – Kolejna debata? Wiesz co się z tobą stanie, gdy zdecydujesz się podróżować na własną rękę? Właściwie to Izel starała się o tym nie myśleć. – Więcej niż jeden gatunek z miłą chęcią zabije cię na miejscu. Wielu będzie chciało cię też zjeść. Twój zapach można wyczuć na milę. – Jego oczy zamigotały dziwną powagą, co wywróciło jelita Izel z bólem. – Jesteś ostatnim człowiekiem. – Ostatnie słowa wygłosił z ostrożnością. – Zostałem poinstruowany, by zapewnić ci bezpieczeństwo, dopóki nie dowiemy się więcej. – Więcej o? – Tobie – warknął. – Teraz, jeśli skończyłaś już swoje przesłuchanie, możemy ruszać. – Odwrócił się w stronę drzwi. Izel kompletnie niezadowolona o mało nie wykipiała, lecz wciąż pozostawała w miejscu. – Spodziewasz się, że uwierzę, że zabierzesz mnie do zamku jedynie po to, by uzyskać jakieś wartościowe informacje o moim człowieczeństwie? Nie sądzę, że… – Wierz, w co chcesz, dziewczynko. – Odwrócił się do niej. – Fakt jest taki, że żyjemy w świecie, w którym większość żeruje na krwi, organach, lub duszach, jak na cukierkach. – Wziął głęboki oddech. – A,

ty, dziewczynko, jesteś rzadkością, której istoty nie poddawały się przez dziesiątki lat. Włosy zjeżyły się na jej karku. Nie potrafiła określić, czy to z powodu jego szorstkiego głosu, czy z ostrzeżenia, które widniało w jego słowach. Mimo, że nie chciała tego przyznawać, miał rację. Izel zapukała do świata, którego nie znała. Nigdy nie zaznała podniecenia, czy zagrożenia, tylko nudę i rutynę. Seksowny mężczyzna przed nią, był symbolem wszystkiego przed czym była chroniona – przygoda, niebezpieczeństwo, strach, miłość. Jej emocje były tak nowe, że aż bolały. Choć Izel wiedziała, że mężczyzna ukrywa jakieś inne motywy, którymi nie chciał się z nią podzielić, prawda była taka, że była bezpieczniejsza z nim, niż bez niego. – Czy twój rodzaj, yyy, żywi się moim rodzajem? Potrząsnął głowę i zaniósł się małym chichotem. – Chryste, nie. Jem jedzenie. Tylko, że ty jesteś… – przesunął z roztargnieniem dwa palce po dolnej wardze – …rozpraszająca. – Odchrząknął. – Co powiesz na układ – zaproponował, wyczuwając jej wahanie. – Wiem, że jesteś ciekawa swojego pochodzenia, więc możemy pomóc sobie nawzajem. Jak Pookah mógł wiedzieć więcej o jej rodowodzie niż ona? Z drugiej jednak strony, nie wiedziała nic. Jej dziadek był szefem klanu Campbellów, ale nigdy nie wchodził w żadne szczegóły. To było tak, jakby chciał trzymać Izel z dala od swego dziedzictwa, na tyle, ile to możliwe. Mimo to, musiała mieć w pobliżu jakąś rodzinę, a może Pookah wiedział również, jak ich znaleźć. – A ty co wiesz o moim pochodzeniu?

– Najwyraźniej więcej niż ty. Masz krewnych w tych rejonach. Więc chodź ze mną, a po tym jak dotrzemy do zamku, wtedy… – urwał, jakby starannie zastanawiał się nad doborem każdego słowa – …zorganizujemy ci z nimi spotkanie. Iskra ekscytacji przeszła przez nią. Mogła w końcu dowiedzieć się czegoś o swojej rodzinie. A może nawet dowiedzieć się czegoś o swoich rodzicach. Jak zginęli. Jacy byli. Czy ją kochali. – Pomożesz mi? – zapytała, patrząc na niego spod rzęs. – Tak. Chociaż technicznie nie była już Izel Fionn, wciąż czuła się jedną z nich. A z tym wiązała się pewna gra słów. Musiała nawiązać z Pookah umowę. Magiczne siły mogą okazać się bardzo przydatne. Kiedy nieśmiertelni zgadzali się na słowną umowę i stawiali za nią swój honor, istota była zobowiązana do zakończenia umowy. Jeżeli jedna strona umyślnie nie dotrzyma targu, czekały ją bolesne konsekwencje. Izel nie znała szczegółów, głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie weszła z kimś w umowę. Dzisiaj musiała. Potrzebowała mieć ochronę przed tym Pookah, a przynajmniej na krótką chwilę. Miała dwa cele, znaleźć swojego dziadka i utrzymać swoje człowieczeństwo. Nigdy nie zostanie zakamuflowana ponownie. Żyła, czuła i była gotowa pozbyć się tej nicości, choćby tylko, żeby odczuwać emocje na jeden dzień. Przechyliła szyję i odgarnęła włosy z czoła, sumując swoją umowę. – Pozwolę zabrać ci się do swojego zamku. W żaden sposób nie skrzywdzisz mnie fizycznie. – Przerwała dla podkreślenia słów. – A kiedy dotrzemy na twoje terytorium, znajdziemy klan mojego dziadka i będę mogła porozmawiać z Ryo, gdy tylko będę chciała.

Przedstawiła swoje warunki i czekała na jego odpowiedź. Jeśli jej nie otrzyma, zacznie uciekać. Jego błękitne oczy, płonęły, gdy na nią patrzył. Wydawało jej się, jak słyszy go mamroczącego: – Jasne, dziewczynko. – Dobra. – Podniósł torbę, zawiesił ją na ramię, a jego wzrok padł na jej usta. – Na mój honor, masz moje słowo.

Rozdział 4 – Możesz zwolnić? – Izel była oszołomiona tempem, którym przemierzali lasy Szkocji i które spowodowałoby eksplozję serca pumy, nie mówiąc już o jej zwykłym, ludzkim sercu. We wczesnych godzinach porannych, mogła niemal zobaczyć błysk napięcia promieniującego od Pookah idącego przed nią. – Kelvin! – krzyknęła, gdy nie zwolnił kroku. Zatrzymał się, odwrócił i podszedł do niej. – Nie krzycz. Chcesz żeby cały cholerny las nas usłyszał? Zmrużyła oczy i stanęła w miejscu. – Nie mogę iść dalej! Jest druga nad ranem. Jestem zmęczona, wyczerpana i moje plecy mnie zabijają! – Oddychając ciężko, zdecydowała się złagodzić swoje podejście. – Proszę. Zacisnął szczękę, marszcząc brwi. – Dobrze, że jesteśmy wystarczająco daleko, więc nie powinno być w pobliżu żadnego zagrożenia. Izel westchnęła z ulgą i opuściła swoją torbę. Rozmasowała i wykręciła swój kark, podczas gdy jej szyja wykręciła się w stronę pobliskiego konara. Kelvin podał jej manierkę z wodą. Nie mogąc się powstrzymać, łapczywie wypiła duszkiem zawartość. Przesuwanie się chłodnej cieszy w dół jej suchego gardła, było niebiańskie. Nie chciała tego, ale głośny jęk wydobył się z jej ust, gdy maleńkie krople spływały z jej ust po brodzie. Jej oczy wystrzeliły w kierunku Kelvina, odnajdując jego intensywne, wbite w nią spojrzenie. Jej policzki spaliły się ze wstydu, gdy opuściła manierkę.

Wycierając ramieniem swoje usta, oddała mu wodę z powrotem. Kelvin wziął ją, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z jej twarzy. O co mu chodziło? Wyglądał tak, jakby walczył z zakażeniem krwi, czy czymś takim. – Zaraz wrócę. Szarpnęła głowę. – Czekaj, co? Nie zostawiaj mnie samej w tym strasznym lesie. – Sprawiasz, że czuję się nieswojo. – Spojrzał przez ramię i posłał jej seksowny uśmieszek, który pozbawił ją tchu. – Ale muszę przyznać, że myślałem zajmie ci cały tydzień zanim się dla mnie rozgrzejesz. Czy on właśnie do mnie mrugnął? Arogancki kutas! – Nie schlebiaj sobie. Po prostu wolę twoje towarzystwo niż śmierć. Cóż właściwie to… – Postukała palcem swój podbródek i spojrzała w niebo. – … nie, wolę śmierć. Kelvin przeszedł wzrokiem przez całe jej ciało, a jego nikczemny uśmieszek powrócił. – Cóż, przynajmniej wolisz mnie bardziej niż coś, dziewczynko. Choć zakładam, że moje szanse się zwiększyły. – Zadrżała na dźwięk jego chrapliwego głosu i patrzyła jak odchodzi, nienawidząc swojego serca za zatrzepotanie pod jej żebrami. – Poradzisz sobie – powiedział z nagłą zmianą tonu. Moment: sekundę wcześniej z nią flirtował, a teraz traktował ją jak obcą osobę. – Nie wybieram się daleko. Wezmę trochę drewna i kolację. Muszę zająć się wyżywieniem i moim zakwaterowaniem. Jego zakwaterowaniem? Świetnie. Jej puls się uspokoił. Była niczym więcej jak zadaniem.

– Och, Kelvin, topisz moje serce. – Zdeterminowana nie myśleć o nim, zaczęła rozpakowywać swoją torbę. Pookah milczał, gdy odszedł i zniknął w lesie. – Cholera – szepnęła do siebie Izel. O co chodziło z Kelvinem Kerrem, przez którego zachowywała się jak nastolatka zakochana w złym chłopcu? Nienawidziła i chciała go w tym samym momencie. Kilka godzin temu próbował ją zabić, a teraz tęskniła tu za nim. Zaczynała rozumieć rosnącą w niej emocję irytacji. Ale to nie były tylko jej wewnętrzne zmagania. Była jakaś siła, niewidzialna, która ciągle sprawiała, że ciągnęło ją do Kelvina. Powinnam dać sobie klapsa. Potarła skronie dwoma palcami, próbując oczyścić swój umysł. Trzymała się nadziei, że jej dziadek żył i nie mogła myśleć inaczej, dopóki to nie zostanie jej udowodnione. Przeszturmowała swoją torbę. Gdzieś w środku był batonik. Choć nie miała żadnych doświadczeń z „instynktami”, pewne twierdzenia wyraźnie zdawały się potwierdzać w jej żołądku. Euan żył. Przeczucie powiedziało jej, że mieszkał w tym samym miejscu, które pchnęło ją do Pookah. Zajebiście. Euan był inteligentnym, potężnym mężczyzną. Musiał wiedzieć, że zmieni się w ciacho z wielkimi piersiami i zabójczymi włosami. Co prawdopodobnie było przyczyną wysłania do niej listu w zeszłym tygodniu. Jednak, przybyła za późno. Euan zniknął i nadeszła jej kolej stać się potomkinią dziadka.

Izel może i nie była pełnokrwistą Fionn, ale była wnuczką Euana. Czuła jego duszę wyślizgującego się z Krainy, do której przybyła. Nie, Euan nie był martwy, po prostu nie występował już na Ziemi. Jej dłonie z powrotem zagłębiły się w torbie. Serio, gdzie była ta cholerna czekolada! Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebowała zlokalizować klan Campbellów. Chociaż Euan nigdy jej o nich nie opowiadał, byli najlepszym zabezpieczeniem jej dziadka. Wszyscy Fionn posiadali jakiś rodzaj magii. Mistycy magię mieli w swojej krwi, Poeci mieli ją w swoich ustach i słowach. Wojownicy posiadali moc poprzez swoje mięśnie i siłę fizyczną. Izel zastanawiała się, jaka będzie jej moc, jeśli w ogóle będzie ją miała. Rozejrzała się po ponurym lesie, obawiając się kłopotów, które mogły przyjść z niedaleka. Przydałaby się teraz flota Wojowników. Chociaż doświadczała zdenerwowania, była zaskoczona, że odbieranie tych fal emocji nie przychodzi jej z taką trudnością, jak gdy nalatywały na nią pierwszy raz po przemianie. Strach, złość, nienawiść, pożądanie. Jej puls wzrósł. To wciąż było o wiele lepsze, niż nie czucie niczego. Jej myśli wróciły do Pookah. Kiedy jej ciało zostało zalane emocjami, wstrząs ten okazał się być zbyt przytłaczający. Zwłaszcza, gdy została uderzona również jego emocjami. Czuła esencję Kelvina mieszającą w niej i przez ułamek sekundy, dostrzegła jego prawdziwe ja. Być może, dlatego nie bała się go tak bardzo, jak powinna. Anomalię uczuć Kelvina – dosłownie pod jej skórą – nie tylko ją szokowały, ale i oświecały. To było tak, jak gdyby na jedną chwilę, stali się jedną duszą.

Jęknęła. Mimo, że jej umysł nie miał pojęcia, co się dzieje, to jej ciało, pewna jak cholera, że reagowało na Kelvina. Chciało Kelvina. Zdradzieckie ciało. Właśnie wtedy poczuła oprawioną w skórę książkę, którą zabrała z domu dziadka. Ukradkiem przechwyciła książkę i zapakowało ją w opakowanie. Cieszyła się, że ją ma. Brązowa skóra była gruba, a papier sztywny. Śmierdziała kurzem i trzeszczała, gdy otworzyła okładkę. Ledwo dostrzegła niewyraźne gryzmoły znajdujące się na pierwszej stronie. Wygląda na to, że ludzie mieli bardzo słaby wzrok. Porażka. Izel przesunęła się do promieni księżyca. I teraz mogła to zobaczyć: mały, wycięty kwadracik. Wewnątrz niego był ukryty srebrny łańcuszek, który posiadał małą fiolkę z przezroczystą cieczą. Euan musiał zostawić to dla niej. Przesunęła naszyjnik przez głowę i wepchnęła małą fiolkę pod koszulkę, rozumiejąc, że cokolwiek wisi na tym łańcuszku, zostało przeznaczone do noszenia i trzymania blisko niej. Gdy przerzuciła kartkę na drugą stronę, w górnym rogu zauważyła datę widniejącą na kartce. To były jej urodziny. To nie była książka, to był dziennik. Zerknęła, ledwo odczytując skrypt.

Izel Rose, Weź łyk w odpowiednim czasie. Ukryje na moment twój zapach. Nigdy nie zapominaj, że jesteś Campbell. Pochodzisz z długiej linii wielkich ludzi. A ty, jesteś cudem. Z miłością, Dziadek E.

Położyła rękę na piersi, przyciskając dłoń do fiolki ukrytej pod jej koszulką. Ukryć mój zapach? Nadchodził odgłos dudniących kroków Kelvina. Zamknęła książkę i schowała ją na dno torby, decydując się na dowiedzenie się od Pookah przynajmniej podstaw. Nie była pewna, czego się mogła spodziewać od Kelvina. Ufać mu, że utrzyma ją przy życiu, to jedno. Ale zaufać mu względem sekretów swojego ciała, to co innego. Przechodził przez drzewa, niosąc królika, ogromną ilość drewna i naręcze ogromnych liści sięgających ziemi. – Pamiątki z obcej krainy? – zapytała Izel, nie odwołując się do nieprzyzwoicie dużych liści. – Kolacja i nocleg – odpowiedział, kładąc łodygi obok niej. Zrobił jej łóżko? Nic w tym Szkocie nie ma sensu. Wiedziała, że Kelvin jakoś nie szczególnie lubił jej dziadka. Sposób w jaki drwił za każdym razem, gdy mówił „Mistyk”, był tego wyraźnym znakiem. No i na dodatek, wciąż nie była pewna, czemu na początku chciał ją zabić. Stawiała dziesięć dolców na to, że to z powodu jej spokrewnienia z Euanem Campbellem. Prawda, Kelvin był szkockim zabójcą, ale nie był dziką bestią, którą starał się udawać. Musiała się zastanowić, czy Kelvin Kerr kiedykolwiek stawiał kogoś ponad siebie. Niemniej jednak, był tutaj, w środku nocy, będąc dla niej miłym. Po skończeniu ustawiania jej „materaca”, zabrał się za rozpalenia ogniska.

– Tak! – Westchnęła, wyciągając ze swojej torby w połowie zjedzonego Snickersa i ze szczęściem biorąc kęs. Przeżuwała uważnie, wmawiając sobie, że nie miała gdzieś tego, co przyniósł Pookah. Dobra, może i gwizdała na to. Ale na pewno nie na obie rzeczy! Czekolada natychmiast zaczęła rozpuszczać się w jej ustach, a karmel przykleił się do jej zębów trzonowych. Mmmm, tak dobre. Batonik zniknął po dwóch gryzach. Starała się nie patrzeć na nieprzyzwoicie zbudowanego mężczyznę przed nią. Starała się nie zauważać, w jaki sposób pot nasączył jego koszulkę, przez co ta przylgnęła do jego szerokich ramion i falujących mięśni brzucha. Starała się nie wychylać głowy, by mieć oko na jego ruchy. – Dotrzemy jutro do miasta? – zapytała. Ciało Kelvina się napięło i wyjrzał przez swoje ramię. – Nie. Żadnego miasta. – Ale skąd weźmiemy samochód? – Nie weźmiemy. – Więc, jak dojedziemy do… – Pójdziemy – powiedział z irytacją, po czym całą swoją uwagę poświęcił rozpaleniu ogniska. Izel była dobrze wyćwiczona, ale jedynym powodem dla którego podróżowała pieszo do chatki dziadka było to, że nie można się tam dostać w żaden inny sposób. Teraz, gdy o tym pomyślała, w lesie nie było dużo śladów, a co dopiero na drodze. A wieże obsługujące telefony komórkowe? Zapomnij o tym! Zastanawiała się, jak to możliwe, że jego

telefon wciąż działał i stwierdziła, że pewnie ma włączony jakiś specjalny serwis lub połączenie. – Nie rozumiem. Na pewno uda nam się dostać jakiś pojazd? Nawet nie odwrócił się w jej stronę. – Twierdza Kerr nie jest łatwo dostępna. Żaden pojazd nie sprawdzi się w czasie naszej wędrówki. – Jego ciemne brwi uniosły się, gdy szybkim ukradkiem spojrzał na jej twarz. – Poza tym, trzymanie się z dala od dróg i miast i wszystkim, co wiąże się z innymi, leży w twoim najlepszym interesie. Ogień zatrzeszczał do życia. Blask światła błyszczał na jego opalonej i połyskującej skórze. Stłumiła jęk i zacisnęła razem uda. Chciałaby go zignorować. Zignorować mrowienie na jej kręgosłupie i wilgoć między nogami. Wdychając drżący oddech, ścisnęła mostek swojego nosa. Ta fala emocji była jeszcze gorsza. – Kolejny urok? Spojrzała w górę i znalazła go, siedzącego po drugiej stronie ognia, uważnie się jej przyglądającego. Był teraz zamyślony? W milczeniu kiwnęła głową i odwróciła się od niego. Nadwyrężając jej kontrolę, uderzyła w nią kolejna fala emocji, zanim nawet zdążyła zapanować nad poprzednią. Ten przypływ emocji był jeszcze silniejszy niż poprzedni. Pożądanie. Mocne, szalejące pożądanie. Przepływało przez jej żyły, ocieplając przy tym całe jej ciało. Przycisnęła dłoń do swojego czoła i próbowała spowolnić swój oddech. Chcąc, czy nie chcąc, skupiła swoją uwagę na spróbowaniu wyrzeźbionego ciała Pookah, znajdującego się przed nią.

– Myśl o innych rzeczach. Myśl o innych rzeczach – skandowała sobie cicho. – Dziewczynko? Musiała mieć halucynacje, ponieważ mogłaby przysiąc, że w głosie Kelvina słyszała zmartwienie. Odwróciła się i z powrotem spojrzała na niego, zaciskając pięści po obu stronach ciała, aż wbijała w siebie paznokcie. Jej wzrok spotkał się z jego. Namiętnym głosem, którego nie rozpoznała, zabłagała: – Rozpraszasz mnie.

Rozdział 5 Rozpraszam ją? Boże, gdyby tylko wiedziała, co naprawdę chciał z nią zrobić. Kelvin obserwował jej delikatne oddechy z głową spoczywającą w jej dłoniach. Biedna dziewczyna była już bombardowana przez wstrząsy swojej transformacji. Chciał przycisnąć jej drobne ciało do swojego i kołysać się z nią… Nie! Powinien być szczęśliwy, że cierpi. A nie fantazjować o tym, jak by to było czuć jej nagą skórę przy swojej. Wpatrywał się w ogień, niektóre iskry w nim były o wiele gorętsze, niż węgiel przed nim. Ta drobna kobieta wpływała na niego w sposób, który mu się nie podobał. Do diabła, sam fakt, że na niego wpływała, wprawiał go w obłęd. Zazgrzytał zębami. I nie mogę „jej fizycznie skrzywdzić”. Spojrzał na piętno na swoim nadgarstku. Pojawiło się w chwili, gdy zgodził się na warunki Izel. Pieprzona rzecz nie zniknie, póki jej rokowania w pełni nie zostaną ukończone, albo Izel sama go od tego uwolni. Śmiech pełen humoru uciekł z jego ust. Chryste, był w umowie z Campbellem. Jego ojciec przewraca się w grobie. Mógł, powinien ją znokautować, ale musiał dostarczyć ją do zamku bez żadnego szwanku. Nie wspominając o tym, że nawet jeden cios w głowę śmiertelniczki od nieśmiertelnego, mógłby ją zabić. Kiedy jej egzotyczny zapach zatańczył przed jego nosem, zacisnął pięści. Był nią tak zahipnotyzowany, że graniczyło to niemal z obsesją. Jej obecność ponownie stała się dla niego przytłaczająca. Nie kłamał, kiedy

powiedział, że wprawia go w zakłopotanie. Chryste, „zakłopotanie” to mało powiedziane. Ta kobieta zamieniała go w szaleńca. Jego wzrok był skupiony na niej, wspominając, jak jej delikatne dłonie głaskały jej ramiona i jak popijała z manierki. Gdy kropla wody umknęła z jej ust w dół jej szczęki, on naprawdę rozważał zlizanie płynu z jej szyi. Poruszył

biodrami,

subtelnie

próbując

opanować

swoją

nieustającą erekcję. Setny raz dzisiaj, jego fiut był twardy jak skała. – Ach, gówno – mruknął pod nosem. Czymkolwiek była ta więź, Kelvin na pewno jej nie przyjmie. I na Boga, będzie walczył. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zorientuje się co robić, lub gdy Ian będzie miał jakieś cholerne informacje. Ponieważ byłby kompletnie głupi lecieć sobie w chuja z Driadą. Jego oczy nadal wpatrywały się w kobietę przed nim. Wciąż zmagała się z kto wie, jakimi emocjami. Rozpraszał ją? Kelvin przez chwilę myślał o tym, jak postępować. Gdyby wiedziała o nienawiści jego ludzi do jej ludzi, zgodziłaby się na to wszystko? Jakie informacje Mistyk przed nią ukrył? Wiedziała o proroctwie? Były pytania, na które potrzebował odpowiedzi, ale jak je zdobyć? Nadal trzęsąc się od intensywności mistycznych następstw, przechylił głowę dokładniej się jej przyglądając. Czy ten drżący człowiek posiada sferę przeciwstawnych mocy? – Musisz być głodna – powiedział, pozbywając się sztyletu zza pasa i podnosząc królika. Jej zielone oczy wpatrywały się to w niego, to w zwierzę. Obrzydzenie pojawiło się na jej twarzy.

– Dziękuję, ale nie skorzystam – odpowiedziała, gdy złapała się za gardło. – Nie możesz jeść tej nędznej czekolady i spodziewać się, że zapewni ci siłę na naszą podróż. Musimy nadrobić jutro czas, a nie chcę być nas spowalniała. Wywróciła swoimi oczami i posłała mu płonące spojrzenie. – Jaki masz w tym interes? – warknęła. – Zawsze zachowujesz się względem ludzi jak kretyn? To nie jest tak, że myśl o podróżowaniu z tobą przez ten cholernie stary kraj mnie cieszy. Trzymając swój wzrok zniżony, zaczął zdzierać skórę z królika. – Jaki masz problem z tempem, co? Nie starzejesz się przecież z dnia na dzień. Kelvin nie odrywał wzroku od swojego zadania. – Chcę wyrwać cię z lasu, tak szybko, jak to tylko możliwe. Twój ludzki zapach jest silny i może przywołać niechcianą uwagę. – I nie mogę być blisko ciebie w czasie Przesilenia. Jej oczy rozszerzyły się, jakby właśnie odkrył jakąś wielką tajemnicę. Po chwili przekręciła i spojrzała mu prosto w twarz. – Niechcianą uwagę, co? – Czy wiesz cokolwiek o moim rodzaju? – zapytał, zdesperowany, aby skierować rozmowę na inny temat. Nieumyślnie ją zdenerwował. A jeśli była zła, mniej prawdopodobne, że zrezygnowałaby z informacji. Najprościej było się z nią zaprzyjaźnić. Zdobyć jej zaufanie. Może mógłby ją zmiękczyć oferując jej bezużyteczny wywiad ze sobą. Kobiety lubią rozmawiać. Wciąż i wciąż marudzić i stale próbować

dzielić się z mężczyznami „swoimi uczuciami”. Kelvin przybił sobie piątkę w umyśle. O tak. Dobry plan. Izel

spojrzała

na

niego

w

pełni,

jej

poprzedni

„epizod

emocjonalny” zdawał się oddalać. – Nie bardzo. – Wzruszyła ramionami. – Choć słyszałam, że pojawiliście się trójkami, jak Fionn. – Nie jesteśmy jak Fionn. – Splunął słowa. – Wy macie cechy, gdzie my mamy instynkty. Przewróciła oczami i przesunęła się, dając mu wgląd na swój profil. – Tak, są trzy rasy Pookah. Odwróciła się z powrotem, twarzą do niego. Kelvin się uśmiechnął. Więc była nim zaciekawiona. Mimo, że nigdy nie przyzna się do tego głośno, ta myśl sprawiła mu radość. – Jestem Razorback6, ale są też Wolverine7 i Bear Pookah8. Jej wzrok zamknął się na nim, a fascynacja płynęła z jej spojrzenia. – Co sprawia, że jesteście inni? Spojrzał w dół na swoją przenośną tarczę. – Bycie Razorback niesie ze sobą… – pomyślał przez chwilę o tym, jak to przedstawić. – …konsekwencje. Położyła łokcie na kolanach i oparła brodę o swoją dłoń. – Jakie konsekwencje? W końcu miał jej uwagę. 6 7 8

z ang. dzik z ang. rosomak z ang. niedźwiedź

Może gdybym się z nią zaprzyjaźnił, powiedział jej kilka rzeczy o sobie, mógłbym zdobyć jej zaufanie, a ona odpowiedziałaby na moje pytania. Proste. Jeśli Ian chciał wiedzieć, jak bardzo Izel była wtajemniczona, Kelvin był na dobrej drodze. – Istnieją różne zasady, które stosuje się do każdej z ras. Wyzwalają w nas różne zmiany. Izel wyprostowała się i usłyszał jej przełknięcie. – Co ciebie zmienia? Jej szerokie, niewinne oczy wpatrzone były prosto w niego. Nie mógł się nie uśmiechnąć. – Kilka czynników – odparł nieśmiało. – W szczególności, noc. Ciemność. Posłała mu pytające spojrzenie. – Ciemność uwalnia na powierzchnię moje zwierzęce instynkty – wyjaśnił. Natychmiast się wyrwała, całkowicie się prostując. – Mówisz, że noc może zmienić cię w świnię? – Nie – odparł szybko, wracając wzrokiem do królika w swoich dłoniach. – Mówiłem ci, że się nie zmieniam. Żadnych zmian. – Więc co? – zapytała szorstko. – To ma związek z kopulacją. – Czy jego głos był brutalniejszy niż był przed chwilą? Zmusił się, by mówić dalej. Chciała to w końcu usłyszeć. – Mój rodzaj ma jedną partnerkę. Niektórzy traktują je jak towarzysza. – Spojrzał na nią ponownie. Była cicho, obserwowała go

skrupulatnie. – A możemy znaleźć ją jedynie w czasie Przesilenia Zimowego… – Najmroczniejszy dzień roku – wtrąciła. Kelvin się napiął. Kobieta była szybka. – Tak. Skinęła głową, milczeniem dając mu znak aby kontynuował. – Nie ma mowy na znalezienie jej, albo… mieć absolutną pewność, że już ją spotkaliśmy… dopóki jej nie spróbujemy. – Jego dłonie poruszały się szybciej na króliku. Nie ryzykował patrzeniem na nią. Był zbyt zajęty przeklinaniem siebie za rozpoczęcie tego tematu. Musi najpierw pomyśleć, zanim zacznie gadać. – Poprzez „spróbowanie” masz na myśli… – przechyliła szyję, oczywiście w poszukiwaniu kontaktu wzrokowego, ale nie odwróciła jego uwagi od jego zadania – …masz na myśli pieprzenie – skończyła. Wzdrygnął się. Dlaczego w ogóle obchodziło go, by to wiedziała? Taki właśnie był. Tak był skonstruowany. Nigdy w swoim długim życiu nie wstydził się swojego rodzaju. Jednak za sprawą anielskiego spojrzenia tej małej kobiety, spoczywającym na nim, czuł się trochę nieswojo ze swoją kastą Pookah. – Podstawową zasadą natury jest potrzeba rozwijania się – powiedziała spokojnie. – Rozmnażanie jest kluczowe dla przetrwania ssaków, jak wnioskuję po tym co powiedziałeś, a noc Przesilenia ma ci w tym pomóc. Kelvin uniósł gwałtownie głowę, wstrząśnięty jej prostym rozumowaniem i obojętnym tonem.

– A jak to się dzieje, że stajesz się świadomy, że to twoja partnerka? – zapytała, wciąż pozornie niewzruszona. – Ach… cóż… – Jak do diabła miał jej to powiedzieć? Każdy sposób, którego próbował brzmiał niezbyt pochlebnie. – Naprawdę nie ma opcji, by nie dowiedzieć się tego bez… – To znaczy, że je pieprzysz. – Przerwała, mówiąc wciąż obojętnym tonem. – Aby znaleźć naszą partnerkę, musimy… – Pieprzyć – powiedziała ponownie. – A ponieważ jedynym sposobem, aby ją znaleźć jest pieprzenie, to musisz ich pieprzyć sporo. Kelvin właśnie przyglądał się najpiękniejszym ustom, jakie kiedykolwiek widział na oczy, wypowiadające najsprośniejsze słowa z tej dziedziny i cholera, jeśli to, by go nie podnieciło. Co z tego, że słyszał te słowa w odniesieniu do nich. Te jej nowo odkryte emocje – śmiał mieć nadzieję, że to zazdrość – spisywały się dobrze i podobało mu się to. Wcześniejsza pruderyjna, panna Campbell, nigdy nie użyłaby takiego języka. – Nie bierzesz mnie na serio? – zapytał. Zrobiła w odpowiedzi pod nosem dziwne pssssh. – Ach, nie bardzo. To wszystko brzmi jak rozbudowany pretekst, by sobie poużywać. Tym razem, usłyszał pogardę w jej głosie. I z jakiegoś powodu to mu przeszkadzało. Nie chciał, by jej zdanie o nim było najgorsze. – To nie mój wybór. To leży w moim rodzaju. Jak zresztą w każdym Pookah. Ona po prostu wzruszyła ramionami. Ponownie ją tracił.

– Po jej znalezieniu, nigdy nie pragniemy innej. – To sprawiło, że na niego spojrzała. Kelvin dostrzegł jak jej delikatna klatka piersiowa zadrżała. – W porządku. – Skrzyżowała ramiona. – Ale jeszcze nie odpowiedziałeś skąd wiesz, że ją znalazłeś. Spojrzał na jej twarz, na nowo przekonując się, jak jest piękna. – Zabieramy ją do łóżka... – uniósł rękę, aby powstrzymać ją od kolejnego przerwania słowem „pieprzycie” – …w czasie Przesilenia i dzięki temu, czy będziemy mogli wrócić do światła, okaże się, czy to ona. Milczała przez dłuższą chwilę. Pozwolił jej przetrawić swoje słowa, mając nadzieję, że nie będzie musiał wchodzić w jeszcze większe szczegóły. Cały proces poszukiwania własnej partnerki był złożony. Był w nim jeden punkt, który chciał przed nią zataić. Malutki szczegół o jego rasie, który nigdy nie przeszkadzał mu, aż do tego momentu. Kelvin, podobnie jak wielu Razorback, był z wieloma kobietami. Jednak, gdy już raz przespał się z kobietą, która nie była jego partnerką, Pookah nigdy nie zapragnie tej konkretnej kobiety po raz kolejny. Ale w chwili, gdy będzie dzielił łoże ze swoją prawdziwą i jedyną kobietą, wybór zostanie dokonany. Wybór ten przerażał wielu Razorback… choćby dlatego, że nigdy nie można go cofnąć. – Przesilenie jest jedynym okresem, w którym to może się stać? – Aby znaleźć naszą partnerkę, tak; musi trwać Przesilenie. – Spojrzał w dół na swoje zakrwawione ręce. Jak mógł kiedykolwiek twierdzić, że to mądry pomysł? Przez tysiąclecia Pookah gadają o swoim życiu seksualnym z największą powagą. Zajebiście, Kel.

Gdzie był Ian, gdy go potrzebował? Powinien już wdrażać w życie plan, jak wydobyć z niej potrzebne informacje. Zamiast tego, Kelvin siedział tu plotkując o swoich eskapadach seksualnych, jak jakaś uczennica. Z szacunkiem dla wszystkich mocy Iana, Kelvin miał przewagę, jeśli chodzi o opanowanie swoich instynktów Pookah. W starych dokumentach pisano, że Pookah powinni być w stanie odmówić swojego ciała nieszczęsnym kobietom, aż do Przesilenia, przez co mogli posiadać ją na wieczność. Pomimo swoich własnych przekonań, Ian nie przywiązywał dużej wagi do starożytnych pism swoich przodków. Nie wierzył, że można to „ciągnąć” do końca swojego bytu. Aby pozostać bezpiecznym, jego brat generalnie unikał kobiet, chyba, że był absolutnie pewien, że nie było mowy o tym, by była jego partnerką. Kelvin lekko potrząsnął głową, czując potrzebę przeproszenia za swojego brata. Zawsze były cholerne konsekwencje. Jeśli Razorback nie był ostrożny i po raz pierwszy prześpi się ze swoją kobietą przed Przesileniem, zrezygnuje z niej na wieczność i będzie żył w ponurej egzystencji, ponosząc tego straty. Kelvin żył ponad tysiąc lat, nie dbając o to, czy kiedykolwiek spotka swoją partnerkę. Patrzył na kobietę po drugiej stronie ogniska, czując uderzenie w klatce piersiowej. Zawsze były konsekwencje. – Co się dzieje przez pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku? Żyjesz w celibacie? – zapytała szczerze Izel. Kelvin zaśmiał się.

– Boże, nie. – Jej ramiona opadły. Chryste, co się z nim dzieje? Próbował zdobyć jej zaufanie, czy ją odepchnąć? Trudno to było określić w tym momencie. Zajebiście, kurwa wspaniale, ty gnojku! – Noc dotyka nas przez cały rok – powiedział, starając się zamaskować jego wcześniejsze słowa. – Im bliżej Przesilenia, tym efekt jest silniejszy. Jest. Lepiej. Przygryzła dolną wargę i wpatrywała się w ziemię. Mógł śmiało powiedzieć, że wciąż była zaciekawiona. Po wszystkich swoich wpadkach słownych, nie odstraszył jej całkowicie. – Wybierasz jedną kobietę w noc Przesilenia i masz nadzieję, że trafiłeś? – W jej tonie słychać było odrobinę naiwności. Kelvin ponownie spojrzał na królika, który był gotowy do umieszczenia nad ogniskiem. – Nie tylko jedną – wymamrotał. Nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć, że wpatruje się w niego z zaciśniętą szczęką. – Tylko co? – warknęła. – Biegasz jak szalony próbując wydymać każdą kobietę, jaką tylko zobaczysz? – Jej oddech stał się szybszy i mógł poczuć bijącą od niej złość. – A co jeśli ona nie chce, co? Co wtedy? I tak to robisz? Jego wzrok wbijał się w nią. – Nigdy nie musiałem zmuszać kobiety! Ja tylko… – Pokręcił głową. Ta rozmowa szła w złym kierunku. – Jedynym powodem, dla którego ci to powiedziałem to, po to, byś zrozumiała, że noce są coraz dłuższe i o wiele trudniej jest mi…

– Jest ci co? – zaszydziła. – Kontrolować się? Mówisz, że chcesz mnie „spróbować”? – Wyśmiała ostatnie słowa. – Myślisz, że będę kolejną w twoim łóżku? No to masz pecha, bo nigdy… – Z natury jestem pod naciskiem. – Przerwał jej znudzonym tonem. Nadszedł czas, aby to zakończyć. Będzie musiał uzyskać od niej odpowiedzi w inny sposób. Nie potrzebował, by go lubiła. Nie potrzebował, by mu ufała. Przeznaczona kobieta, czy nie, faktem jest, że są wrogami. Wro – ga – mi! Nadszedł czas, aby zacząć ją traktować jak jednego z nich. – Nie unoś się. Nigdy nie odszukałbym cię, gdybym nie chciał niczego więcej jak uduszenia cię. Jesteś zwykłym człowiekiem. A ja jestem ponad tysiącletnim, nieśmiertelnym wojownikiem. Widziałem… – widział jej zbite z tropu spojrzenie. – …i pieprzyłem niezliczoną ilość kobiet. Nie jesteś w moim typie. – Z tymi słowami, wbił kij w ciało królika i trzymał go ponad ogniem. Jego spojrzenie spoczywało na ogniu, nie mogąc na nią spojrzeć. Utrzymywał swoje ostre rysy i przygryzł język, by przypadkiem nie odwołać swoich słów. Jego plan zdobycia jej zaufania właśnie odniósł odwrotny skutek. Nie powiedziała ani jednego słowa, po prostu cicho zwinęła się na ziemi, odwracając się do niego plecami. Kelvin spojrzał w niebo, przesuwając dwoma palcami wzdłuż swojej szczęki. Skrzywdził ją potwornie. Gorzej, dokonał wyboru. Mógł pozwolić jej być jego. Ale nie zrobił tego. Zasługuję na wypatroszenie.

Rozdział 6 Izel rzuciła się na pluszowe liście, które Kelvin dla niej zrobił i odwróciła się od niego. Była zziębnięta, głodna i prawie łkała. Musiała zużyć całą siłę, by nie rozpłakać się przy Kelvinie przez jego wstrząsające obelgi. Zagłębiła się w temat, o którym nie miała bladego pojęcia i słono za to zapłaciła. Oczywiście nie była zdenerwowana faktem, że Kelvin miał nieprzyzwoitą liczbę kobiet. Nieeee, nie przeszkadzało jej to, w ogóle. A jednak, pomimo stoczonej walki o zachowanie spokoju i powrotu do swojej nieczułości, jej krew ścigała się przez jej napięte ciało. Oto właśnie ja, zupełnie niewzruszona. Znów się odwróciła, twarzą do niego. Siedział na drzewie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, trzymając w dłoni swój sztylet. Jej spojrzenie osiadło na jego grubych bicepsach i umięśnionych przedramionach. Nawet po jego okrutnej przemowie, jej ciało wciąż odpowiadało na jego. To ma się zmienić, obiecała sobie. Nie chciała mieć nic wspólnego z tym dupkowatym Pookah. A on nie chciał mieć ze mną. Dobrze, zgoda, załatwione. Zamierzała wziąć się w garść. Gdy tylko dotrą do zamku, zdobędzie odpowiedzi, których szukała i odejdzie. I być może, jeśli będzie mieć szczęście, uda jej się znaleźć dziadka, wieść szczęśliwe życie, spotkać miłego mężczyznę, który przetestuje jej nowo nabyte uczucie pożądania. Jej wzrok ponownie wylądował na Kelvinie. Choć to całe nowe „uczucie” było rzeczą pewną, Kelvin z pewnością był mężczyzną, od którego powinna trzymać z dala swoje ciało. Był mroczny, niebezpieczny,

a gdyby tylko jej przyjaciółki go spotkały, od razu chciałyby zawrócić do domu. Ale nie Izel. Plus, nie chciał jej… i próbował ją zabić. Jego miecz leżał obok niego, metal lśnił się w świetle księżyca. Wziął kilka, wolnych oddechów. Wspaniale, że ktoś mógł w ogóle spać. Świt był zaledwie o krok od zapadnięcia, a Izel rozważała podjęcie ucieczki. Pewnie, nie będzie chroniona, ale być może samej uda jej się znaleźć klan swojego dziadka. Z pewnością nie potrzebowała Kelvina. Dobra, może i go potrzebowała, ale na pewno go nie chciała. Mimo to, z pomocą dużego szczęścia i gorączkowego sprintu, może mogłaby natknąć się na innego Fionn i raz na zawsze pozbyć się tego Pookah. Albo

wbiec

prosto

w

krwiożerczego,

psychopatycznego

mordercę. Czy ona naprawdę rozważała ucieczkę? Celowo podda próbie swoje bezpieczeństwo, tylko po to, by oddalić się od Kelvina? Czy jego rozdrażnienie, jego gorylowate słowa naprawdę aż tak bardzo ją dotknęły? Wzdrygnęła się, przypominając sobie, co powiedział. Tak… dotknęły. Hałas, który przypominał nieco odgłosy stóp, uderzył ją z daleka. Jej wzrok przesunął się na gęsto zalesione drzewa, zaledwie kilka metrów od niej. Gałęzie szeleściły lekko, a ona wpatrzyła się w nie intensywniej, próbując coś dostrzec. Głupi, bezużyteczny ludzki wzrok. Wstrzymała oddech i mentalnie mruknęła. To tylko wiatr. Nie świruj. To po prostu… Otworzyła szeroko oczy, gdy zobaczyła kim była istota w oddali.

*****

Kelvin obudził się z blaknącym, ludzkim zapachem Izel. Po drugiej stronie ogniska dostrzegł nędzne posłanie, które dla niej zrobił, ale jej tam nie było. – Cholera – wymamrotał, podnosząc się na nogi. Potrząsnął głową, chwycił za miecz i jeden ze sztyletów. Z nożem w ręku, podniósł głowę do lekkiej bryzy, łatwo chwytając jej ślad. Pobiegł za nią. Krew gotowała się pod jego skórą. Nie wiedział czy był wściekły na Izel, czy na siebie. Nie ostrzegał jej? Nie powiedział, że nigdy mu nie ucieknie? To był bezużyteczny wysiłek, bo nie mogła mu uciec. Już się do niej zbliżał, jej zapach stawał się silniejszy z każdym jego krokiem. Dlaczego uciekała? Wiedziała, że jego ochrona była niezbędna do jej przeżycia. Wyglądało na to, że jego nienawistne słowa pobudziły ją do ucieczki. Powinien był to w ogóle mówić? Prawdopodobnie nie. Nie tylko dlatego, że to było kłamstwo, ale dlatego, że to również powodowało w nim fizyczny ból. Jezu, co się z nim działo? Nie dbał przecież o uczucia Izel. Nigdy nie należał do osób, które by siadły i się nad tym zastanawiały. Ale tkwił w tym, po raz kolejny martwiąc się o tego człowieka. Miał ochotę pokroić swoje własne ciało. Zdradziecki worek skóry! Gałęzie uderzały w jego przedramiona, piersi, gdy mijał kolejne drzewa. Miękka, omszona ziemia chlupała pod jego nogami i wtedy przypomniał sobie raz jeszcze, że nie chciał tej kobiety, była wrogiem. Ale mimo całej walki samego ze sobą, jego umysł szeptał mu, że jest jego – że pragnie jej bardziej niż jakąkolwiek inną kobietę, którą widział na oczy. Zaprzeczanie temu było jak odmówienie płucom dostarczenia tlenu. Bolało. A jego ciało trzęsło się w proteście. Pieprzyć to! Kelvin walczył tysiące razy, być może z milionami ludzi podczas bitew, ale w jaki sposób miał zwalczyć swój instynkt? Nie powinno go obchodzić, czy ta kobieta płakała, ale starał się zrozumieć cel

jej ucieczki. Uciekła, gdy powiedział jej, że nie dba o to. Powinien pomyśleć o tym jak ją ukaże, a nie o tym, jak ona się czuje. Kelvin zamarł w miejscu, gdy złapał zapach czegoś unikalnego. Czegoś rzadkiego. Głęboko wdychał zapach stwora. Strach osiadł na nim ciężko. Alp. Wymamrotał przekleństwo. Izel została zwabiona przez Alpę, jedną z najtrudniejszych do zabicia kreatur. Alpa mogła zmieniać się w cokolwiek albo kogokolwiek. Mogła zagłębiać się w czyimś umyśle, skraść myśli i wspomnienia. Na litość boską, mogła zrobić niemal wszystko. Na szczęście był bardzo blisko nich. Przez lata, wiele istot polowało na Alpy chcąc je całkowicie zgładzić. Miały za dużo mocy dla zwykłego śmiertelnika, a najgorsze było to, że Alpy, jak większość stworzeń z tych rejonów, karmiły się krwią i ciałem. Z nocnym powietrzem kującym jego skórę i nocą pokrywającą jego ciało, podmuch furii popłynął przez żyły Kelvina. Potrzeba chronienia jej, sprawiała, że chciał okaleczyć każdą istotę, która jej zagrażała. Musiał zabić. Ciemność przysłoniła jego umysł. Czarna noc sączyła się głęboko w jego ciele. Został uderzony wstrząsem mocy i czuł się z tym bardzo dobrze. Między atramentową nocą, a jej uderzającą istotą, Kelvin stał się silniejszy, niż kiedykolwiek przedtem. Jego żyły się poszerzyły, pompując większą ilość krwi w jego mięśniach. Jego pazury się wydłużyły, wyostrzyły. Jak gdyby przygotowywały się do pocięcia każdej istoty, która będzie próbowała powstrzymać go od tego czego pragnął. A tym czego chciał była zielonooka śmiertelniczka. Przeżył setki przesileń zimowych. Zawsze promieniał witalnie na długie noce, które miał; rozkoszując się nimi. Ale nigdy nie aż tak. Był

całkowicie przejęty. Jakby jego wigor i pożądanie było przeznaczone jedynie dla niej. Biegł. Tylko kilka jardów, tuż za drzewami, no i była, stała na środku małej polanki, jasne gwiazdy błyszczały nad nią. Kelvin przykucnął w krzakach, skanując obszar. Wydawała się być sama, ale gdy ma się do czynienia z Alpą, nigdy nie można być pewnym. Dobry Boże, zapierała mu dech w piersiach. Ukląkł, podziwiając jej piękno. Stała szczęśliwa, że mogła oglądać taniec księżycowego światła tuż nad swoją nieskazitelną skórą. I on powiedział, że go nie interesuje. Jakim głupim mężczyzną był. Był tu, zadziwiony, z prawdziwym bólem w klatce. Tak piękna, że aż boli. Stała nieruchomo, najwyraźniej zachwycona czymś po drugiej stronie polany. Podejrzewał, że patrzyła na Alpa. Być może w tej chwili mieszał w jej myślach. Gdyby tylko mógł się mu przyjrzeć – co do diabła? To był Mistyk, Euan Campbell we własnej osobie. Wyszedł z drzew i podszedł do niej. Wyglądała na przybitą. Po chwili, Kelvin uświadomił sobie, że to nie był prawdziwy Euan Campbell. Mógł go poczuć. Alp musiał wyciągnąć to wspomnienie z pamięci Izel i przewidzieć, co chciała zobaczyć. Skurwiel zastawił na nią przynętę, wabiąc ją do siebie. Kelvin chwycił za sztylet, przygotowując się do ataku. Musi być wystarczająco szybki. Uwzględnienie elementu zaskoczenia było jego największą bronią. Chociaż Alpy mogły się nagle rozpraszać, ich pięć zmysłów było dość słabych. Jeśli Kelvin podejdzie wystarczająco szybko, może nawet nie zauważyć, że nadchodzi. Kreatura sięgnęła w stronę Izel. Gniew wzburzył się w Kelvinie.

Chce dotknąć mojego człowieka? Po moim trupie! Wyskoczył z krzewów. Poruszał się szybciej niż kiedykolwiek, kierując obnażony sztylet przed siebie, a miecz prosto w serce Alpa. W chwili, gdy tylko ostrze przebiło pierś tej kreatury, zniknął. Za wolno. Kelvin popchnął Izel za siebie. Stojąc plecami do niej, trzymał broń przed sobą, powoli krążąc wokół niej, czekając aż Alp pojawi się ponownie. – Co ty wyprawiasz! – zawołała. – To mój dziadek! – Szturchnęła jego plecy, próbując przejść obok niego. – Nie – warknął, nie pozwalając jej się ruszyć. – To Alp. Zostań za mną. – Jego oczy przesuwały się szybko, przeszukując całą okolicę. Alp może być wszystkim, może być wszędzie. Chryste, to może być nawet ćma, która teraz tu krąży. – Nie, to on. – Nadal sprzeciwiała się Kelvinowi. – Izel! – warknął, patrząc na nią przez ramię. – Zaufaj mi w tym jednym. Natychmiast ucichła, a z jej oczu odeszła cała nadzieja. Odwracając się i machając mieczem w ręku, Kelvin wciąż kręcił się wokół swojej kobiety. Gotowy. Czekający. Dźwięk łkającej z tyłu Izel sprawił, że jego klatka piersiowa się napięła. Musiała być nieźle zmieszana, zagubiona. I sam Bóg wiedział, że nie miała żadnego powodu, by mu zaufać. Gdy Kelvin myślał, że właśnie zacznie z nim walczyć, zamiast tego poczuł lekkie ciepło jej dłoni spoczywającej na jego plecach. Nie mógł ryzykować spojrzeniem na nią. Urywane oddechy, które brała i sposób w jaki jej dłoń drżała, potwierdziły mu tylko to, jak bardzo się bała. A jeśli

by się teraz odwrócił i rzeczywiście zobaczył w jej pięknych, zielonych oczach strach, bez wątpienia opuściłby miecz i przyciągnął ją w ramiona. Tak, patrz przed siebie. Musiał się skupić. Nie chciał jej zawieźć, teraz, gdy dała mu swój niewielki wyraz wiary w niego i dokonała wyboru. A on jej nie zawiedzie. Kelvin czuł jej niepokój, ale zachowywała się cicho. Nagle Alp pojawił się zza Izel, chwytając ją za talię i przyciągając do siebie. Krzyknęła, a Kelvin odwrócił się, uniósł sztylet, by przeciąć nim kreaturę, ale zatrzymał się, gdy zobaczył, że potwór przybiera swoją normalną postać. Długie, czarne paznokcie wyrosły z jego łap w kolorze szafranu. Jego skóra śmierdziała zgniłą siarką. Przesunął swoimi ostrymi pazurami po jej szyi. – Aht, aht, ach Pookah – wysyczała kreatura jednocześnie przesuwając swoimi palcem. Izel zadyszała, kiedy chorowita łapa zacisnęła się mocniej na jej gardle. Kelvin zobaczył czerwień. Ciało Alpa było żółte i zaśmiecone zgniliznami i otwartymi ranami. Jego oczy i kły były czarne i sączyła się z niego śmierdząca żółć. Był wdzięczny za to, że Izel nie może zobaczyć tego jak groteskowo wyglądał stwór za jej plecami. Wzrok trzymał zamknięty na łapach Alpa. Jeden ruch nadgarstka i ta kreatura mogła skręcić kark Izel. Kelvin się napiął. Jego mięśnie się zgięły, a dłonie mocno trzymały sztylet. – Wiem o czym myślisz Pookah i odradzam ci to – wysyczał, utrzymując swoje ohydne oczy na Kelvinie. – Mmm, w tym wieku nie wąchałem jeszcze tak czystego człowieka. – Alp pochylił głowę, przesuwając swoim ohydnym językiem w górę szyi Izel. Kelvin usłyszał jej zdławiony okrzyk przerażenia, zanim jej ciało zaczęło się zauważalnie trząść.

– Pozwól jej odejść, potworze – ostrzegł go. – A obiecuję ci szybką śmierć. Alp uśmiechnął się, smoła kapała z jego kłów. – Nazywasz mnie potworem? – Nachylił się do jej szyi, przebiegając nosem wzdłuż kości policzkowych Izel. – Wiesz jaki rodzaj dotrzymuje ci towarzystwa, człowieku? To… – wskazał podbródkiem na Kelvina – jest bestia. – Zaciągnął się głęboko. – Ostatnie stworzenie, które pochłonąłem miało tylko w połowie ludzką krew. Rzadkie znalezisko, wiesz? – Powąchał jej ucho. – Ale ty, kochana, założę się, że jesteś w pełni ludzka, czyż nie? Kelvin spojrzał w jej piękne oczy. Były w nich łzy, a sam widok jej strachu przeciął jego serce. Dopadło go dziwne uczucie. Emocja, jakiej nigdy nie doświadczył w swoim długim, długim życiu. Strach. Nie odnośnie wroga Alpa, ale o to komu zagrażał. Chronić ją. Kiedy kreatura przyłożyła swoją gębę do włosów Izel i cicho zajęczała, ogień w ciele Kelvin wzrósł. Musiał zacząć działać. W każdej chwili Alp mógł wbić swoje paskudne zębiska w jej słodką szyję. Boże Wszechmogący! Kelvin ryknął mentalnie, chcąc móc wykrzyczeć te słowa na głos. Nie mógł wykonać żadnego ruchu, nie mógł podejść wystarczająco blisko bez wcześniejszego narażenia Izel. Alpy były zbyt szybkie. Nikt nie mógł podejść do nich wystarczająco blisko. Kelvin przyglądał się na to, jak spokojna stała się Izel. Jej twarz wyrażała spokój, gdy oddech również miała spokojny. Spojrzała na niego, a jej zielone oczy zabłyszczały. Wierzyła, że ją uratuje? Odpuściła wszelkie wątpliwości i całą swoją wiarę opierała na nim? Chodziło albo o to, albo o zdawanie sobie sprawy, że jej śmierć nadchodzi.

Nie! Nie pozwoli jej umrzeć! Alp odgarnął długie włosy Izel na bok i delikatnie polizał płatek jej ucha, ponownie zanurzając twarz w jej włosach. Kelvin zazgrzytał zębami ze wściekłości, ale Izel tylko się uśmiechnęła i powoli opuściła brodę do piersi. Realizowała swój plan. Nawet o tym do cholery nie myśl, dziewczynko! Wiedział, co zamierza. Izel, człowiek, zamierza sprzeciwić się bestii za swoimi plecami. Chciał na nią nawrzeszczeć, powiedzieć jej, by mu zaufała, powiedzieć, że nie pozwoli tej kreaturze jej skrzywdzić. Ale nie mógł, nie bez narażania jej na większe ryzyko. Adrenalina przepłynęła przez Kelvina. Czy mu się to podobało, czy nie, do zniszczenia tej bestii jest potrzebne działanie zespołowe. Kiwając lekko głową, chwycił mocniej swój miecz. Nagle na skórze Izel zatańczyła jakaś iskierka, i na krótko wydawała się błyszczeć. Nie zdawała sobie sprawy z tego zjawiska, a działo to się tak szybko, że Kelvin pomyślał, że sobie to wyobraził. Bez ostrzeżenia, uderzyła głową do tyłu, uderzając czubkiem głowy w nos Alpa. Trysnęła krew, a istota potknęła się do tyłu, rycząc z bólu. Jego dłoń opuściła jej szyję i wystrzeliła w kierunku krwawiącej twarzy. Idealnie. Upadła na ziemię, w tym samym czasie, kiedy Kelvin rzucił się do przodu, machając dziko swoimi ostrzami. Jednym szybkim, płynnym ruchem posłał ostrze prosto w pierś Alpy, przesuwając nim, aż do jego szyi. Głowa Alpy opadła na ziemię, a wraz z nią jego martwe ciało. Izel sterczała w miejscu i zaczęła się gwałtownie trząść. Skuliła się, gdy pocierała dłonią szyję. Kelvin zauważył, jak się skrzywiła, gdy

dotknęła własnego gardła i pożałował, że nie zabił Alpa wolno, tak by mógł cierpieć. Wkładając miecz w osłonę, popędził do Izel. Bez pełnego zrozumienia skąd pochodzi jego gniew, wściekle chwycił jej ramiona i szarpnął ją do siebie. – Co do cholery, kobieto! – krzyknął. – Mogłaś zostać zabita! Powinnaś! Co ty sobie myślałaś podążając za Alpem do lasu? – Czuł jak jej delikatna klatka drży z przerażenia. – Myślałam, że to mój dziadek! – krzyknęła. – Skąd mogłam wiedzieć? I cóż… gdybym wtedy za nim nie pobiegła, to i tak zjadłby mnie przy naszym ognisku! Kelvin nie słuchał jej. Wciąż po prostu na nią wrzeszczał. – Nigdy mnie nie zostawiaj! Rozumiesz! – Żartujesz? – Szarpnęła się, próbując się wyswobodzić z jego uścisku. – Nie chcę nigdy znajdować się blisko ciebie! Ciągle tylko wrzeszczysz na mnie po tym, jak o mało co nie zginęłam. I pomyśleć, że po tym wszystkim chciałam ci podziękować. – Ogień przeszył Kelvina, gdy na nią patrzył. Nigdy w swoim życiu nie był tak wściekły. Jak śmiała narazić się na niebezpieczeństwo? Spojrzał w jej jasne oczy. Żyła. Przycisnął swoje czoło do jej i wypuścił z siebie urywany oddech. Przestała walczyć, najwyraźniej wstrząśnięta okazaniem przez niego… uczuć? Nie wiedział jak to nazwać, nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Jego gniew odpłynął szybko, a w jego miejsce pojawiła się ulga. Nic jej nie jest. Była bezpieczna. A on zabił jej porywacza. Przyciągnął ją bliżej, ale ona szarpnęła się, oddalając się od niego i wyciągnęła szyję w górę. Patrzyła mu prosto w oczy z szeroko otwartymi

ustami, zamierzając pewnie na niego nakrzyczeć. Ale zanim mogła, jej delikatny podbródek zaczął drżeć. – Ach, Chryste, dziewczynko, nie becz – powiedział Kelvin, a jego pierś ponownie się dziwnie wykręciła. Otarła ramieniem swoje oczy, jakby była zdeterminowana coś zrobić, ale w zamian tego, spojrzała na niego. – Beczeć? – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Powinnam cię uderzyć! – dźgnęła go w pierś jednym ze swoich delikatnych palców. – Straciłam dziadka. – Dźgnięcie. – Porwała mnie jakaś świnia! – Kolejne dźgnięcie. – A potem jakiś potwór próbował mnie zjeść. – Tym razem uderzyła go całą pięścią. Kelvin odsunął się, pozwalając jej do siebie przyjść. – Nie jadłam nic prawdziwego od kilku dni! A teraz na mnie wrzeszczysz. Nie byłoby mnie w tym bałaganie, gdyby nie ty! – Kiedy Kelvin myślał, że pokaże mu gdzie jego miejsce, wzniosła ręce do góry i potrząsnęła głową. – Ale co cię to obchodzi? – zadrwiła. – Jestem od ciebie gorsza, racja? W końcu jestem tylko człowiekiem. Tępy nóż wbity w serce Kelvina byłby lepszy niż to. Wcześniejsze zastanawianie się Kelvina jak bardzo ją skrzywdził, właśnie wyszło na jaw. Jego słowa najwyraźniej wbiły się w nią głęboko, a najgorsze było to, że nawet tak nie myślał. Chociaż powinien jej nienawidzić, chciał coś z tym zrobić. Jeśli dziewczyna chciała mu się odpłacić, zrobiła cholernie dobrą robotę. Zaciskając szczękę, patrzył jak pochłania ją gniew. Obserwował, jak jej twarz pogrąża się przez niego w bólu. Patrzenie na cierpienie i zdenerwowanie swojego wroga powinno go zadowolić, ale dla niego to było zbyt wiele do zniesienia. Bez namysłu chwycił jej twarz w dłonie i przyciągnął jej usta do swoich. Nie wiedział co ta mała śmiertelniczka z nim robiła, ale wiedział, że nie mógł mieć jej zdenerwowanej.

Pierwszy kontakt z jej pełnymi ustami wstrząsnął go. Spodziewał się, że będzie kazała mu spadać i był zaskoczony, gdy oddała mu pocałunek z pełną siłą. Wspięła się na palce i zatopiła dłonie w jego włosach. Kiedy przyciągnęła go do siebie, Kelvin jęknął przy jej rozchylonych wargach i wsunął język do jej mokrych, ciepłych ust. Z dłońmi na jej buzi, przechylił głowę, zagłębiając się w niej, smakując jej słodki smak. Zatracił się. Oszalał dla swojej kobiety. Uderzając o zęby, wepchnął język głębiej, nie mogąc się nią nacieszyć. Jak przez mgłę poczuł jej niepewność, ale ona tylko przysunęła go bliżej, jak gdyby bała się, że ją zostawi. Z pogłębiającą się i pochłaniającą go ciemnością, całkowicie przestał logicznie myśleć i zdecydował, że chce ją mieć. Całą. Jej namiętność była niezrównana. Ocierała się o jego język, jakby była wygłodniała. Przesunął dłonie z jej szyi do bioder, przyciągając ją bliżej siebie. Ani razu nie odrywając od niej ust, popychał ją do tyłu. Oparła się plecami o duże drzewo. Kelvin położył dłonie na pniu po obu stronach jej głowy i przycisnął swoje ciało do niej. Miał zamiar pochłaniać tą kobietę, badać jej ciało, póki nie będzie błagać o litość.

*****

Izel została całkowicie otoczona przez tego mężczyznę, jego twarde ciało przylegało do niej. Jego duże bicepsy tuż przy jej twarzy przypominały o jego ogromnej sile. Czuła się strasznie bezpiecznie. Na ułamek sekundy dostrzegła znaki na jego nadgarstku, które stanowiły

zawartą między nimi umowę, jej władzę nad nim. Pomysł bycia związaną z tym mężczyzną, pokazania tego… Jęknął, gdy przygryzła jego dolną wargę. Mimo, że nie miała pojęcia, co robić i polegała wyłącznie na instynkcie, nigdy nie czuła się lepiej niż z tym Pookah rozgrzewającym ją samymi ustami. Jego pocałunek był pilny, wymagający. Był niebezpieczny, grzeszny i smakowity. Jej ciało wzdrygnęło się, domagając się więcej. Tak, to co powiedział zraniło jej uczucia, ale nie pozwoliła sobie o tym zapomnieć. Zbyt wiele emocji się w niej rozbijało, a jej wycieńczony umysł zdawał sobie sprawę, że omal nie umarła, nie zaznając przedtem ani jednego pocałunku. Nie tylko chciała, by Kelvin ją całował, chciała być przez niego skonsumowana. Całe jej ciało drżało z pożądania. Najdelikatniejszy dotyk sprawiał, że chciała więcej. Wygięła plecy, przyciskając piersi do jego umięśnionego torsu i z desperacją kołysząc biodrami przeciwko niemu. Usłyszała ciche mruknięcie wydobywające się z jego gardła, a jego duże dłonie chwyciły jej tyłek. Podniósł ją, a ona instynktownie owinęła nogi wokół jego szczupłej talii, zarzucając ręce wokół jego szyi. Uginając swoje kolana, powoli przesuwał się w dół jej ciała. Czy on próbował uciec? Nie, proszę, nie! Zanim zdążyła zacząć go żałośnie prosić, napiął swoje biodra, przesuwając swojego twardego fiuta wzdłuż jej płci. Zadyszała na jego złośliwy ruch. Czy jest coś jeszcze co wywołuje tak wspaniałe emocje? Kiedy jęknęła, zrobił to jeszcze raz… i jeszcze raz. – Kelvin – wydyszała nierównym głosem. Wywołanie jego imienia wydawało się, go rozzłościć. Pochylił głowę, zaostrzając swój uścisk na niej. Przez jej koszulę, pośpiesznie wessał w usta jej twardego sutka. Ścisnął go mocno między swoimi ustami, lizał go i drażnił, aż zaczęła

drżeć pod jego ustami. Z ustami przyciśniętymi do jednego, zaczął ugniatać drugą jej pierś. – Boże, kobieto, doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Jego głos był chropowaty i mogła poczuć jego gorący oddech przez wilgotną bawełnę, wprawiając ją w drżenie. Przyssał się językiem do jej szyi, zostawiając mokre ślady wzdłuż jej gardła. Zarost na jego szczęce drażnił ją i łaskotał, wysyłał dreszcze w dół jej kręgosłupa, gdy wciąż pozostawał wczepiony ustami w jej wilgotną skórę. Ich oddech stał się szybszy, a ciała złączone razem. Czuła jego dłoń między ich ruszającymi się biodrami, grzebiącą przy pasku. Dźwięk brzmiący jak rozpinanie metalu był jak kubeł zimnej wody wylanej na jej głowę. Zrozumiała to. Zamierza uprawiać ze mną seks. Izel otworzyła szybko oczy i odepchnęła jego ramiona. – Nie. Nie możemy… Kelvin spojrzał na jej twarz, oczywiście zdezorientowany. Przemknęła wokół niego, wyprostowała bluzkę i wygładziła włosy. – Musisz cholernie sobie ze mnie żartować. Wypuszczając z siebie powietrze, odwróciła się i spojrzała na niego. – Posłuchaj, tylko dlatego, że się całowaliśmy, nie oznacza, że zamierzam się z tobą przespać. Kelvin uśmiechnął się do niej, kiedy zapinał swój pasek. – To było coś więcej niż pocałunek, dziewczynko. Patrzyła na niego, próbując uspokoić swój oddech. – Cóż, cokolwiek to było, to na pewno się już nie powtórzy.

Arogancki Pookah zlustrował ją wzrokiem od dołu go góry, zatrzymując swoje spojrzenie na jej ustach. Zarozumiały uśmiech rozprzestrzenił się na jego twarzy. Oczywiście nie brał jej na poważnie. – Byłam po prostu zdezorientowana – oznajmiła, próbując się jakoś wybronić. – Przez te wszystkie zalewające mnie emocje i bliskie spotkanie ze śmiercią, nie miałam czego się… – Wmawiaj sobie cokolwiek potrzebujesz, dziewczynko. – Uśmiechnął się złośliwie. Izel miała ochotę wgnieść jego gębę w ziemię, zanim zdążyła krzyknąć. – Jak śmiesz! Wykorzystałeś moją… moją sytuację. Jego uśmiech tylko się poszerzył. Wciąż na nią patrzył, gdy podchodził do martwego Alpa. – Teraz też? – Pochylił się i wyciągnął sztylet z klatki piersiowej Alpa. – Wydaje mi się, że ty również się na mnie rzuciłaś. – Przesunął płaską stroną noża po swoim udzie i wytarł go z krwi w kolorze musztardowym, a następnie ukrył sztylet w bucie. – Nie. – Wciąż była pod dużym wrażeniem jego uwagi i trudno było jej ułożyć proste zdanie. Jezu, jak długo trzeba czekać, by serce wróciło do normalnego rytmu? – Nieważne – stwierdziła, krzyżując ramiona. Materiał na piersi wciąż był mokry od jego języka. Opanowała się pokusie westchnienia na ten dotyk. – Po prostu wiedz, że to się już nie powtórzy. Zbliżył się, pochłaniając ją wzrokiem. – Ach, dziewczynko, sposób w jaki wydyszałaś moje imię każe mi sądzić, że nastąpi to wcześniej, niż myślisz. – Był tak blisko, że mogła

niemal poczuć na swojej skórze wibracje wywołane poruszaniem się jego języka. Wzięła głęboki oddech, nienawidząc tego, że może mieć rację. Z jego ciałem prawie dotykającym jej, nie była w stanie jasno myśleć. Spojrzała mu w oczy i wyjąkała ciąg słów, które jako jedyne mogła utworzyć. – Chciałbyś, Pookah. Cofnął się, a jego twarz ponownie rozciągnęła się w zarozumiałym uśmieszku. – Tego właśnie chcę, człowieku. Tego chcę.

Rozdział 7 Izel wędrowała przez las i obserwowała znikającą, ciemną noc, którą zaczęły przełamywać promienie słońca, rozpoczynające nowy dzień. Po śmierci Alpa i intensywnym pocałunku Kelvina, wróciła do obozu nieco rozchwiana. Sen w tym momencie był nierealną ambicją. Przez resztę nocy walczyła ze swoim pożądaniem. Zajęło jej całą silną wolę, aby trzymać ręce przy sobie i nie poddać się temu zabójczo przystojnemu Pookah o swoim nikczemnym uśmieszku. Cieszyła się, że położyła temu kres. Naprawdę. Myśl, że mogłaby być jedną z wielu, strasznie ją „bulwersowała”. Byłabym po prostu kolejną przeleconą. Ta myśl nie była pociągająca, zwłaszcza, że była niedoświadczona. Ostatniej nocy przeżyła swój pierwszy pocałunek, na litość boską. Tak, była zadowolona, że przestali. Nie wspominając o tym, że wcześniej Kelvin wyraził bark zainteresowania nią. Więc czemu ją pocałował? Odpowiedź nie miała żadnego znaczenia! Miała ważniejsze sprawy na głowie niż zachowanie Pookah i postanowiła przestać się tym przejmować, a przynajmniej spróbować. Do wczoraj wiodła spokojne, proste życie. Ale wciąż miała swoją dumę. I choć była przyzwyczajona do tego, że ciągle ją pomijano, życia w cieniu swoich pięknych współlokatorek, supeł w żołądku Izel spowodował, że przez jego wcześniejszą uwagę jeszcze bardziej się zacisnął. Tak właśnie wyglądało nieprzejmowanie się?

Będzie musiała sobie z tym lepiej radzić, zwłaszcza, że prawda była taka, że nigdy wcześniej nie była tak obolała jak dla Kelvina. Cholera, nigdy jej nic nie bolało, nawet okres. Musiała się od niego zdystansować i od wszelkich innych kwestii, które zachmurzały jej rozsądek. Życie jej i jej dziadka wisiało na włosku. A jeśli te powody nie były wystarczające, to co ma powiedzieć o Kelvinie, który przystawiał jej miecz do gardła! To nie było normalne, aby szaleć za człowiekiem, który próbował cię zabić… prawda? Spojrzała w niebo z frustracją. – Uratował mi życie – wymamrotała. – Mówiłaś coś? – zapytał, spoglądając na nią, ale w dalszym ciągu idąc naprzód. Odkąd wyruszyli rano, szedł kilka metrów przed nią. Były już godziny popołudniowe, a Pookah wciąż był nieugięty, jak diabli. – Tak, właściwie to tak – odpowiedziała cierpko. – To może podzielisz się tym ze mną? – Znowu spojrzał na nią przez ramię. Boże spraw by zwolnił. – Och. – Wzruszyła ramionami. – Mówiłam tylko jakim nieubłaganym kretynem jesteś. – Stanął wreszcie i odwrócił się do niej twarzą. Odmówiła podziękowania za to. – Jak możesz tak mówić? – warknął. – Karmię cię, chronię i eskortuję… Uniosła palec uciszając go, gotowa rzucić się na niego za każdy czasownik, którego używał, a raczej nadużywał. – Karmisz mnie? Nie. Dałeś mi cuchnącą padlinę, usmażyłeś puchatego królika na ogniu i mówisz, że mnie karmisz? Zdumiony wyraz Kelvina kazał Izel myśleć, że właśnie tak uważał.

– A co do „chronienia” i „eskortowania”, powinieneś raczej użyć słów „dręczenie” i „porwanie”. – Hej, powiedziałem ci, że pomogę ci odnaleźć rodzinę. Mam na skórze znak, który może to udowodnić. – Błysnął w jej stronę znakami, które świadczyły o zawartej między nimi umowie i które znajdowały się na jego nadgarstku. Izel przewróciła oczami. – Och, proszę cię. Może od niedawna jestem ucieleśnieniem człowieka, ale nie urodziłam się wczoraj. To było wbrew mojej woli. Chciałam pójść własną drogą, a ty… – Po prostu przewidziałem fakty, dziewczynko. Przewidział fakty? O nie, nie. Napierała ku niemu, nie zatrzymując się, póki nie stanęła na jego palcach. Wyciągając szyję, spojrzała mu w oczy. – Fakty? Jakie niby fakty? – Słyszała jad we własnym głosie. Bóg jedynie wie, jak cholerną czuła wściekłość. – Masz na myśli potrzebę chronienia mnie? – Agresja i złość wzrastały w niej i wykorzystała to. Jej malutki palec przesunął się w dół po jego przemoczonej potem koszulce i patrzyła, jak jego oddechy stają cię ciężkie. Kiedy jej dotyk dotarł do szwów dżinsów, jego szeroka pierś uniosła się w głębokim wdechu. – Chcę, żebyś wiedział, Pookah – podniosła się na palcach – że potrafię sama o siebie zadbać. Pochylił głowę, a gdyby Izel nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że został zahipnotyzowany. Jego usta znajdowały się niebezpiecznie blisko jej. Gdy poczuła, jak ledwo dotykają jej warg, chwyciła przez spodnie jego jaja. Jęknął, a ona nie wiedziała, czy z bólu, czy z przyjemności.

– Nie potrzebuję żadnej części ciebie – szepnęła swoim najgroźniejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć. Pookah spojrzał na nią, najwyraźniej oszołomiony jej działaniem. – To, kobieto, oznaczałoby koniec. – Wydawało jej się, jak usłyszała, że to mamrocze. Odchrząknął, najwyraźniej próbując otrząsnąć się z wpływu, jaki na niego wywarła. Cofnęła się od niego. Uśmiechnął się. – Jesteś bardzo przebiegła, dziewczynko. Zanim zdążyła odpowiedzieć, obok jej nosa uniósł się słaby zapach kapusty i mięsa. Miasto było blisko. To dobrze, pomyślała Izel, bo umierała z głodu. – W porządku, dziewczynko – powiedział, opierając stopę na szczycie pnia. – Skoro mnie nie potrzebujesz to czemu wciąż ze mną podróżujesz? Zmarszczyła brwi. – Bo powiedziałeś, że muszę. Krzyżując ramiona na piersi, uniósł na nią brew. – Dobra. – Machnęła dłonią w powietrzu. – Jeśli powiem, że chcę iść, to czy pozwolisz mi odejść? Wzruszył ramionami. – Zależy, w którym kierunku. Jej oczy rozszerzyły się w szoku. – Co?

– Powiedziałaś, że potrafisz sama o siebie zadbać, czyż nie? – Oczywiście, że potrafię. – Zatem w porządku. Dziesięć kilometrów na wschód znajduje się miasto. – Wskazał w odpowiednim kierunku. – Skoro tak jest, to może sama pójdziesz do miasta i ludzi i przekonasz się, czy sobie faktycznie poradzisz? Zobaczyć jak sobie dam radę? Aha, w sensie jak długo przeżyję. Ten Pookah właśnie zirytował ją do samego końca. Najwyraźniej złapał zapach miejscowości i teraz stara się ją blefować. Nie wiedziała, jakie istoty żyją w tym miejscu albo jak duże mogą być. Ale nawet gdyby wpadła na nie w mieście, Fionn utrzymają ją w stanie nienaruszonym. Bzdura, potrzebowała go, ale cholera z nią, jeśli postanowi się do tego przyznać. Spojrzał na nią, triumfalny uśmiech rozciągał się po jego twarzy. Myśli, że może mnie skłonić do błagania go! Myśli, że będzie mógł odejść, zanim ona da mu tą satysfakcję. Na dodatek była głodna, brudna,

więc

dopiero

później

zacznie

się

martwić

brakiem

samozadowolenia Szkota. Nagle uderzył ją mocny przypływ niepokoju. Kiedy to minie? Albo przynajmniej uda się to uspokoić? Paliła ją klatka piersiowa. Wtuliła się w swoją koszulę i poczuła ukrytą pod spodem fiolkę. Być może nadszedł czas, aby wypróbować jej zawartość. Jeśli jej zapach zniknie, jej śmiertelność odejdzie i nie będzie rozpoznawalna. Wzięła kilka głębokich oddechów, spokojnie starając się zapanować nad samą sobą. Masa splątanych w piersi emocji powoli zaczęła się rozwiązywać. Dzięki Bogu, może w końcu uda jej się lepiej z nimi radzić. Otrzepała swoje ręce.

– Wiesz co, Kelvin? – To była jej kolej na to, by się uśmiechnąć. – Myślę, że zrobię sobie mały spacer do miasta. – Z tymi słowami, podniosła swój bagaż i ruszyła na wschód. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła przed

wymknięciem

się

Pookah,

była

jego

otwierająca

się

z

niedowierzania buzia. Przeszła kilka metrów, a Kelvin ją puścił. Pewnie czekał aż zawróci i przyjdzie do niego, czołgając się przed nim. Izel się uśmiechnęła. To się nie zdarzy. Wzięła fiolkę ze swojej szyi. Usunęła korek i potarła palcem przez otwarcie. Uniosła palec do ust i zaczęła zlizywać z niego wilgoć. Jej dziadek wyraźnie napisał „mały łyk w odpowiednim czasie”, ale fiolka była tak mała, że szczęściem było wzięcie tylko jednego „łyka”. Mądrze postąpiła zaczynając ostrożnie i próbowała płynu, tak długo, jak było to możliwe. Czekała. Nie czuła się inaczej. Może musiała napić się więcej. – Co, do diabła! – zaklął Kelvin, gdy do niej podbiegł. Okej. Więc jednak nie trzeba było brać więcej. – Co, w imię Chrystusa, właśnie się stało? – warknął, szarpiąc ją za ramię i wykręcając do siebie. Jego spojrzenie omiotło jej ciało z góry na dół. Uśmiechnęła się i pozwoliła mu na rozgryzienie tego przez swoje „obwąchiwanie”. Przyciągnął ją do siebie, wplątując dłoń w jej włosy. – Nie mogę cię wyczuć. Izel zapragnęła klasnąć. Udało się! Nie miała pojęcia, jak długo to potrwa, ale nie dbała o to. Wreszcie miała nad sobą jakąś kontrolę. Jego oczy zmrużyły się na nią.

– Co zrobiłaś? Posyłając mu najbardziej osłupiałe spojrzenie, jęknęła: – O czym ty mówisz, Kelvin? – Wiesz cholernie dobrze, o czym mówię! Mówię o tym, że nie mogę… – zbadał ją ponownie – …nie mogę cię wyczuć. Jesteś człowiekiem, ale… to zniknęło. – Czy w jego słowach brzmiało poczucie straty? Naprawdę cieszył się jej śmiertelnym zapachem? Opowiedziała się jednak za tym, że to niemożliwe. Odsunęła się z dala od niego. – Co zrobiłaś? – zapytał ponownie, ledwo powstrzymując swój gniew. Wyciągnęła małą fiolkę spod swojej koszuli, przeniosła łańcuszek przez głowę i pomachała nim ze zwycięskim uśmiechem. – Mówiłam ci, jestem gotowa wstrząsnąć miastem.

*****

Słońce już prawie zachodziło, kiedy Kelvin powiedział Izel, że za jakieś dziesięć minut powinni osiągnąć wewnętrzne granice małego, szkockiego miasteczka. Linia drzew zaczęła się przerzedzać, ustępując miejsca przerośniętym krzewom i trawie. Izel straciła równowagę i prawie upadłaby twarzą na ściółkę, ale Kelvin w porę złapał ją za ramię i podtrzymał. – Ostrożnie, dziewczynko, stare tory kolejowe.

Przez te wszystkie przerośnięte krzewy nawet nie zauważyła, że wchodzi na tory kolejowe. Spojrzała na Kelvina. Przynajmniej w końcu przestał milczeć. Po pokazaniu mu fiolki, mruknął coś w obcym języku i podążał za nią. Miała wrażenie, że magia i jej używanie wywołało w nim rozdrażnienie. Chociaż Fionn byli przyzwyczajeni do używania magii, dowiedziała się, że Pookah nie. Im dalej szli, tym bardziej mogła wyczuć zbliżającą się cywilizację. Z tego całego podniecenia prawie zgubiła swoje buty. – Nadal nie możesz mnie wyczuć, prawda? – spytała przez ramię. Szła teraz przed Kelvinem, spragniona ciepłego jedzenia i jeszcze cieplejszego prysznica. – Nie – mruknął. Małe domki unosiły się wzdłuż brzegu rzeki i zaczęła iść na oślep w ich stronę, wypuszczając przy tym roztrzepany okrzyk. – Uspokój się, kobieto. – Kelvin złapał ją za ramię, nagle ją zatrzymując. – Musimy wejść ostrożnie. Ponieważ nie wiemy kiedy eliksir osłabnie, musisz trzymać się bardzo blisko mnie, a od razu, gdy tylko cię wyczuję, wyjeżdżamy. – W jego głosie słychać było lekki niepokój. – Albo… – położyła rękę na innym wyjściu – …mogę wypić więcej, a wtedy się tu zatrzymamy. – Uśmiechnęła się, starając się odsunąć, ale ręka Kelvina była jak imadło zaciśnięte na jej ramieniu. – Mówię serio, Izel. Zostaniesz przy mnie i znikniesz innym z oczu. – Sposób w jaki wypowiedział jej imię ze swoim akcentem, sprawił, że zmiękły jej kolana. – Och, uspokój się. Nikt nie wie, kim jestem. A jeśli zapytają, jestem Fionn, co jest swego rodzaju prawdą.

– Nikt cię o to nie zapyta, bo nie będziesz się kręcić w ich pobliżu. – Pookah oczywiście był już o tym przekonany i Izel czuła się jak małe dziecko próbujące wykłócać się o godzinę policyjną. – Nikt się nie dowie – powiedziała przez zaciśnięte zęby, coraz bardziej rozdrażniona tym, że obstawał przy spieraniu się z nią, gdy za chwilę mogli zjeść coś normalnego i prawdziwego. – Nie tylko o to się martwię. Jeśli wejdziesz do miasta, zwrócisz na siebie uwagę. Jego wzrok powędrował po jej ciele. – Och, łapię. – Oddała mu spojrzenie. – Nie chcesz, żeby wokół mnie kręcili się jacyś faceci. Jesteś zazdrosny. – Przemknęło przez nią uczucie triumfu. Na pewien sposób ten Pookah jej pragnął. Ta myśl wywołała u niej pewne poczucie satysfakcji. Zadrwił. – Nie jestem zazdrosny. Po prostu nie chcę przez całą noc uganiać się za innymi istotami. Mimo tego co powiedział, uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. – Wmawiaj sobie, cokolwiek tylko potrzebujesz, Pookah. Kelvin podszedł bliżej, zamykając między nimi ostatnią wolną przestrzeń. Jego zapach był mocny i męski. Pochylił się, a jego usta otarły się o jej ucho. – Ciesz się póki możesz, dziewczynko. Jednej z tych nocy będziesz zaciskać swoje miękkie uda na moich biodrach, błagając o litość. – Gdy się odsuwał, przytrzymał na niej wzrok. Czy ona się do niego pochylała?

– A teraz. – Jego głos zmienił się tak nagle, że Izel o mały włos nie zemdlała. – Na wypadek gdybyś spróbowała uciec, wezmę to. – Szybkim machnięciem zdjął fiolkę z jej szyi i zacisnął ją w dłoni. – Hej! – krzyknęła z jednej strony zaskoczona, a z drugiej oszołomiona jego poprzednimi słowami. – Ale co jeśli…. – Wtedy będziesz musiała do mnie przyjść i sobie to wziąć. – Pomachał fiolką w powietrzu, tak samo jak wcześniej ona. Łapiąc rozdrażniony oddech, odwróciła się na pięcie. Nie rzuciła się po nią, a zachowała się jak pięcioletnie dziecko. Cieszyła się tupaniem nogami o ziemię w czasie swojego marszu, to wszystko. Kiedy słońce się w pełni ukazało, zbliżali się do głównej ulicy małego miasteczka i poszukiwali miejsca, w którym mogliby się zatrzymać. – Czy ty w ogóle wiesz, gdzie my jesteśmy? – zapytała Izel, kiedy szli przez miasto, nie mijając po drodze żadnej istoty. – Jesteśmy blisko brzegu rzeki Lochness. Roześmiała się. Moment, mówił serio? – Żartujesz, prawda? Lochness, jak potwór z Loch Ness? – Jej podniecenie zmalało, gdy zdała sobie sprawę z tego, że są w cholernie małym miasteczku obok zbiornika wodnego, który mieścił największego na świecie wodnego węża. – Wiesz, jak na urodzonego w Szkocji, nie wiesz zbyt wiele o swojej ojczyźnie. Przewracając na niego oczami, nadal kontynuowała: – Czy istnieje powód, dla którego wciąż nikogo nie widziałam? Wzruszył ramionami.

– Nie ma tu zbyt wielu istot. Kiedyś to miejsce było atrakcją dla ludzkich turystów, ale teraz, każdy zatrzymuje się tu jedynie przejazdem. – Uniósł podbródek, a ona podążyła za jego spojrzeniem. Przy drodze znajdował się ciąg małych domków. – Kwatery. Izel miała ochotę, by coś zjeść, odpocząć, a nawet napić się piwa. Zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że za każdym razem, gdy spojrzała na Kelvina, jej ciało zalewało się ogniem, jakby to była najnormalniejsza reakcja na niego. Oczywiście, zazwyczaj zagłuszała to złością, widząc jak Pookah cieszy się ze strzelenia gola wprawiając ją w szaleństwo. Szła nieznacznie za nim i zlustrowała jego długie włosy, mokre na końcach od potu, tańczące na jego opalonej szyi. Chociaż jego bagaż zakrywał większość jego pleców, widziała jak koszulka przylegała do jego szerokich ramion, zwężając się na jego wąskiej talii i och Boże, ten jego tyłek. Coś pięknego. Chciała zanurzyć paznokcie w… – Fuj! Kelvin odwrócił się patrząc na nią z zakłopotaniem. A niech to, nie miała zamiaru jęczeć tak głośno. – Ja po prostu… Jego brwi uniosły się na jej jąkanie. – Nieważne – powiedziała na zakończenie. Szli dalej. Kelvin był spięty, starając się nie przebiec dłonią po małych plecach Izel, gdy zaprowadził ją do małego domku. Ciemność zaważyła na nim, jego umysł zaparował od cielesnych myśli. W przeszłości te myśli skupiały się na przypadkowej kobiecie lub swoim samodzielnym akcie płciowym. Ale teraz, wszystko o czym mógł myśleć, to jej ciało i jakie by to było uczucie być wewnątrz niej.

Otworzył drzwi do urokliwego domku i wprowadził Izel przez mały przedpokój. – Nie możesz tak po prostu… – szepnęła surowo. Jej zielone oczy obiegły pomieszczenie. – To może być czyjś dom. Jego usta drgnęły. Jej niepokój był uroczy. – Nie, właściciel będzie tu wkrótce. Mają oko na swoje kwatery. – Wchodząc dalej do środka, rozejrzał się dookoła, spoglądając wstecz na Izel, która odmówiła odsunięcia się od drzwi. Spojrzała na niego. – Skąd masz pewność, że jest do wynajęcia? Trzymał swój wzrok prosto, celowo ignorując jej spojrzenie. – Dużo podróżuję. – Wiedział, że jego słowa z pewnością naprowadzą jej myśli do ich wcześniejszej rozmowy o jego podbojach godowych. Nie, nie zamierzał ponownie otwierać tej puszki Pandory. – Podróżujesz? Innymi słowy, biegasz po okolicy zaliczając każdą samicę stąd aż do Glasgow – zadrwiła po cichu. Wydawało mu się, że słyszy, jak mruczy: – Nieważne. Nie obchodzi mnie to. Jej drobna stopa wreszcie przesunęła się naprzód, a ona zawołała: – Halo? – Jej łagodny głos sprawił, że Kelvin ponownie miał ochotę się uśmiechnąć. Kobieta miała dobre maniery, ale nikogo tu nie było. Stojąc w drzwiach, można było zobaczyć dosłownie cały dom. Był mały, z jedną łazienką i sypialnią na prawo i aneksem kuchennym na wprost. Wygodny i cichy. – Cześć, ludziska.

Za sobą, Kelvin usłyszał westchnienie Izel, gdy właściciel, o którym wcześniej mówili, usadowił się w salonie. Spojrzał na nich i splótł ręce, jak gdyby przygotowywał się do namawiania ich do kupna domu. Na jednym wdechu, Kelvin obwąchał właściciela, rozpoznając w nim hybrydę różnych gatunków. Nie stwarzał realnego zagrożenia. – Więc, chata jest dostępna, sześćdziesiąt pięć dolarów za dzisiejszą noc. Mam inne, które są… – Nie, nie trzeba. Ta jest dobra – wtrącił, wyciągając pieniądze z tylnej kieszeni i przekazując je właścicielowi. – Zatem w porząsiu, cieszcie się swoim pobytem i wyprowadźcie się do jutrzejszego południa, okej? – Hybryda wyszła, a Kelvin zamknął za nim drzwi, odwracając się w stronę Izel. – Poszło dość łatwo – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Chociaż, byłeś trochę niegrzeczny. – Jest hybrydą gargulca i gnoma. Nie chcę go blisko ciebie. – Chryste, musiał przestać z brzmieniem jakby mu zależało. Z pozorną obojętnością, skinęła mu głową, a następnie udała się do sypialni. Obserwował jak odkłada swój bagaż, a następnie w nim grzebie. Stojąc na palcach, zajrzał głębiej i zobaczył jak wyjmuje z torby czarną bieliznę. Jego fiut stał się twardy, gdy zaczął myśleć o tym, jak wkłada ją na swoją oliwkową skórę. – Idę wziąć prysznic – powiedziała głośno przez ramię, zbierając swoje świeże ubrania i kierując się do łazienki. Szybko zamknęła za sobą drzwi. Odłożył własny bagaż, prostując ramiona i zastanawiając się nad następnym ruchem. Chciał żeby tu została, z dala od miasta i innych, którzy prawdopodobnie przebywali w lokalnej tawernie, zaledwie ulicę dalej.

Trzymanie człowieka od rozklekotanego baru nie powinno być trudne. Zdobędzie jedzenie i przyniesie je tutaj, zanim wyjdzie spod prysznica i uda jej się wymknąć z domku. Chwycił klucz hybrydy i wyszedł, zamykając drzwi od zewnątrz. Po drugiej stronie drogi znajdowała się pizzeria, a kiedyś była nawet popularna. Wyglądała na wciąż dobrze prosperującą. Pobiegł na drugą stronę ulicy, wdzięczny, że to miasto było tak małe, dzięki czemu przy składaniu zamówienia mógł mieć oko na domek. Bębniąc palcami o blat, czekając aż pizza się upiecze, wmawiał sobie, że wcale nie cieszył go powrót do niej. Niektóre wytłumaczenia w ogóle nie działały. Kelvin nie mógł być przy zdrowych zmysłach. Nie chciał Izel Campbell. Mógł temu zaprzeczać i ignorować ją tak łatwo jak inne kobiety, które mógł mieć: musiał zacząć wszczynać w życie tę koncepcję.

*****

Izel jęknęła głośno. Ciepła woda wspaniale spływała po jej ramionach i plecach, rozluźniając jej napięte mięśnie. Westchnęła i stała nieruchomo przez długą, długą chwilę, powoli relaksując się w rosnącej parze. W końcu wstrząsnęła butelką szamponu, który zabierała ze sobą na czas podróż i wmasowała go we włosy, nigdy tak jak teraz nie doceniając zapachu truskawek.

Przesunęła dłonie wzdłuż ciała, namydlając je. Kiedy jej palce wylądowały na jej stwardniałych sutkach, jej umysł za dryfował do zabójczo przystojnego Pookah. Masowała swoje piersi, zdumiona przyjemnością jaką niósł ten dotyk. Pomyślała o silnych ramionach Kelvina, jego intensywnym spojrzeniu i przesunęła rękę nieco niżej. Masując swój płaski brzuch, rozchyliła nogi i zamknęła oczy na ten dotyk. Delikatnie pogładziła małą wiązkę nerwów między swoimi udami. Niewielkie drżenie poruszyło jej skórę od wewnątrz i przepłynął przez nią gorący przypływ pożądania. Była na skraju… czegoś. Nigdy wcześniej nie dotykała się w ten sposób. Kilka dni temu, nigdy nie czuła pożądania, nigdy nie czuła tego rodzaju potrzeby. Od swojej zmiany próbowała okiełznać swoje emocje, albo przynajmniej wrócić do rozsądnego myślenia.

Pomimo

swoich

wysiłków,

poczuła

gorączkę,

niewolę

szalejących i bombardujących ją uczuć. Dwadzieścia pięć lat obojętności emocjonalnej i przeżywania wszystkiego co się w niej budowało, aż do teraz, gdy złapała samą siebie na lekkim drżeniu, które promieniowało z wnętrza jej ciała. Po części była zaniepokojona całym tym chaosem. Jednak bardziej dominująca część jej uważała za ekscytujące to, że wreszcie żyła… czuła. Wszystkie stworzenia, zwłaszcza ludzie, potrzebują emocji i będzie walczyć do śmierci byle tylko je utrzymać. Ale w tym momencie, z palcami na swojej płci i ciepłą wodą spływającą po jej piersiach, była chętna do zbadania swojego procesu uczuciowego. Drzwi się otworzyły, a Izel pisnęła, szamocząc się, by zakryć część swojej intymności. –Sterczysz tu prawie… – Kelvin zatrzymał się w pół zdania. Przez przezroczystą

zasłonę

prysznicową

wyglądając, jakby obwąchiwał powietrze.

zobaczyła,

jak

unosi

głowę,

– Wynocha! – krzyknęła. Miała zbyt wiele do ukrycia, jak na swoje drobne dłonie. – Sterczysz tu od godziny – powiedział, kończąc swoją poprzednią wypowiedź, choć jego ton był chrapliwszy niż wcześniej. – Również chciałbym dostać trochę wody, księżniczko. – Wyszedł bez słowa, trzaskając za sobą drzwiami. Spojrzała na sufit i jęknęła. Zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik, jej skóra protestowała przeciwko temu ruchowi, a brzuch zawiązał się boleśnie. Kolejna nieudana próba osiągnięcia satysfakcji. Jeśli wcześniej nie była tego pewna, teraz z pewnością wiedziała, że potrzebuje trochę przestrzeni. Potrzebowała szansy na odzyskanie swoich perspektyw. Od zniknięcia dziadka, uwagi Pookah, nadal nie widziała w zasięgu wzroku prawdziwych odpowiedzi, dotyku wolności, który wydawał się rzeczą do której jak najbardziej ma prawo. Na sąsiedniej ulicy znajduje się bar, a ja zamierzam się napić.

Rozdział 8 Kelvin mało co nie wyszedł z siebie na widok Izel pod prysznicem. Bycie nieśmiertelnym niosło ze sobą pewne atuty, a jego głównym atutem był dobry wzrok. A to, że była tam zasłona prysznicowa, w niczym mu nie przeszkadzało. Początkowo wwalił się przez drzwi, bo był zaniepokojony, że jej ludzki zapach wróci. Kiedy wrócił z pizzerii, mógł dobitnie poczuć zapach Izel. Mimo, że nie był to jej ludzki zapach, to i tak był hipnotyzujący. Dopóki z łomotem nie otworzył drzwi od łazienki, odetchnął zroszoną mgłą, wiedział już co to był za zapach… jej pobudzenia. To było jak wejście w samą rozkosz. Czy wtedy zobaczył jej delikatne palce na jej płci? Musiał użyć całej swojej woli, by nie zerwać zasłony i odebrać swojej zapłaty. Myślał o przyciśnięciu jej nagiego ciała do płytek i poruszaniu się w niej. O niej owijającej nogi wokół jego talii, podczas gdy on mocno by ją pieprzył. Jej paznokciach wbijających się w jego plecy i jęczącej mu do ucha. Kelvin pokręcił głową i przeklął swoje ciało, które po raz kolejny tak łatwo na nią odpowiadało. Ostatnie pół godziny spędził właśnie w tej cholernej pizzerii, koncentrując się na niereagowaniu na nią. Co miał zrobić? Nigdy wcześniej nie czuł takiego przywiązania do żadnej kobiety. To było prawie niesamowite, bo mógł ją postrzegać za pomocą szóstego zmysłu, którego nie miał. Powąchał ją zanim inni mieli okazję to zrobić, a całe jego ciało krzyczało, by ją wziął. Sprawić, że się dla niego podda i tylko dla niego.

Gorsze niż to, była myśl – był widok – jej bólu lub niebezpieczeństwa, które wywoływało u niego wściekłość. Była taka krucha. Tak niewinna. Niech

to

szlag!

Musiał

się

pozbierać.

„Campbellowie”

i

„niewinność” nie idą w parze. Kelvin walczył przeciwko Fionn od setek lat. Zabili jego bliskich, osłabili jego klan. Nienawidził ich. W żadnym przypadku nie byli niewinni. A Izel była jedną z nich. Przeczesał dłonią włosy. Jego umysł był trochę jak zakodowany bałagan. Nie wspominając o tym, że był już wyczerpany i znajdował się w trudnej sytuacji. Minął miesiąc odkąd zaciągnął jakąś kobietę do łóżka. Pomiędzy ciemnością, zbliżającym się przesileniem, a bezsennymi nocami, był dziwne zdezorientowany. Oczywiście był bardziej podatny na pożądanie do kobiety. To było właśnie powodem tego, że reagował tak jak reagował. Jej zapach, piękno i noc były wybuchową mieszanką, która posiadała w sobie dodatkowe atuty. Tak, to było na pewno powodem jego reagowania na nią. Musiał tylko zacząć w to wierzyć. Chyba, że – Izel Campbell, ostatnia znana mu śmiertelniczka i jego największy wróg – jest mu przeznaczona? Nie, to nie wchodziło w grę. Ona jest niczym więcej jak tylko środkiem za pomocą, którego dojdzie do swojego celu. Jego rozmyślanie zostało przerwane, gdy Izel weszła do salonu, mając na sobie krótką spódniczkę i tak wysokie obcasy, jakich nigdy nie widział. Albo nigdy wcześniej nie widział, by takie ubrania leżały tak idealnie na kobiecie. Jej włosy były luźne, ułożone w grube loki, spadające swobodnie po jej plecach. Jej zielone oczy błyszczały i ledwo mógł zobaczyć w nich zmęczenie. Czyżby walczyła ze snem, co? Objęła spojrzeniem całe jego ciało, zanim spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechnęła się, a on wciągnął głęboki oddech na ten piękny widok.

Chryste, dopomóż.

– Płacę ci za magię i rozpracowywanie mglistych frazesów i zagadek – warknął Ian, włażąc do dużej jadalni. Ryo siedziała w drugim końcu ogromnego, szklanego stołu, trzymając w jednej dłoni kieliszek, a w drugiej kosmyk włosów, którym kręciła. – Czy to jest… ? – Ian zmrużył oczy, podchodząc do niej. – To moja Dalmore Trinitas9! Ryo skinęła głową i pociągnęła długi łyk. – Tak, to ona. Usiądź Pookah, musimy pogadać. – W końcu dlatego tu przyszedłem. Sądząc z wyrazu twarzy Ryo, ona dobrze o tym wiedziała. Wiedziała, że Ian będzie się starał wydusić z niej jakieś odpowiedzi, jak i spodziewała się jego wizyty. – To jest takie doooooooobre. – Westchnęła, patrząc na bursztynową ciesz. – Taa. – Ian nalał sobie kieliszek. Oczywiście przyniosła dwa. – Ta whiskey jest bardziej niż dobra. Ma pięciokrotność twojego wieku, wiedźmo. Skończyła swojego drinka, pochłaniając go jednym haustem. – Posłuchaj, musisz zrozumieć, że to, że jestem wszystkowiedzącą, super – niesamowitą czarownicą, nie oznacza, że mam jedynie paplać o

9

Dalmore Trinitas to obecnie najdroższa whisky na świecie. 64-letni trunek powstał z połączenia destylatów lat: 1868, 1878, 1926 i 1939. I to właśnie wiek najmłodszego określa wiek całej whisky. Zachowana do dziś ilość destylatów była tak niewielka, że wystarczyła do stworzenia zaledwie trzech butelek whisky. Do tego faktu nawiązuje też nazwa trunku - Trinitas.

różnych rzeczach. – Świdrowała go swoimi niebieskimi oczami. – Czasami wiedza powoduje więcej szkód niż pożytku. – Wątpię w to. – Ian usiadł w fotelu, podkradając kolejny kieliszek whiskey. Gdy zatrudniał czarownicę, był pewien, że była na wpół obłąkana. Każdego dnia coraz bardziej utwierdzał się w tym, że to tylko przykrywka. Bycie w stanie zapobiec negatywnym skutkom było nie tylko użyteczne, ale pozwalało Ianowi podejmować lepsze decyzje dla wszystkich zainteresowanych. – Ale co jeśli decyzje, które podejmiesz odkryją nie tylko przeszłość, ale i przyszłość, jaką znamy? Ian spojrzał na Ryo. – Nigdy nie wspomniałaś, że czytasz w myślach. – Nie mogę… czyż nie mówiłam, że jestem wszystkowiedząca? – Uśmiechnęła się, a potem westchnęła, kiedy nie pasowała jej jego mina. – Nie wszystko jest w czyjejś mocy, Ian. Nawet ja mam czasami związane ręce i muszę po prostu pozwolić na dopełnienie się przeznaczenia, tak jak powinno to się stać. Ponownie w to zwątpił. Bywała trudna, a Ian nie miał czasu na rozwikłanie jej gierek. Ryo uniosła swoje dłonie. – Uspokój się. Nawet nic nie powiedziałem! – Jesteś już gotowy na wysłuchanie mnie, czy wciąż chcesz uparcie wpadać w furię?

Ian wziął głęboki wdech i zmagał się o przywrócenie kontroli. Wziął kolejny, powolny łyk whiskey i pozwolił drinkowi złagodzić gardło i brzuch, zanim skinął na Ryo, by kontynuowała. – W ciągu ostatnich stu wieków zostało dokonanych wiele przysiąg. Problem w tym, że gdy magiczne istoty składają przysięgę, to czasami grozi to czymś więcej niż typowym niebezpieczeństwem. Ian skinął głową. Czarownice, czarnoksiężnicy, nawet Mistyk Fionn mogli posługiwać się magią, a ona mogła nieść olbrzymie spustoszenie. – Euan Campbell – oświadczył, jakby wypowiedzenie jego nazwiska wyrządziło mu fizyczną szkodę. Chociaż obecnie go nie było, Euan był i tak najpotężniejszym Mistykiem na świecie. – Co on zrobił? – warknął Ian. Ryo przerzuciła włosy na jedno ramię. – Nie chodzi o to, co zrobił, ale o to, co uruchomił. – Potrząsnęła głową. – Mężczyźni i ich chęci zemsty. Ian wiedział o zemście dużo więcej, niż było to konieczne. Jego nienawiść do Fionn Campbellów sama w sobie go napędzała. – Gdy ktoś tak bardzo działa pod wpływem nienawiści, może przypadkowo no nie wiem, przekląć ciało i krew swoich ludzi. Ian zmarszczył brwi. – Euan przeklął swój ród? – W pewien sposób… kiedy Kelvin zabił Jamesa Campbella, Euan zaprzysiągł, że pewnego dnia straci… – Strzeliła kostkami palców. – Jak na ironię przystało, przekleństwo to może uratować życie Kelvina. – Pewnego dnia straci co?

– Umm… ta część jest nieco niewyraźna. – Świetnie. Chcesz mi powiedzieć, że Euan umieścił klątwę śmierci nad moim bratem i nie znasz wszystkich szczegółów na ten temat, a ja mam się nie martwić? – Dokładnie! Bo widzisz, magia Euana jest trochę posrana. Ten mały czar trwa już od ostatniego ćwierćwiecza, nic nie znaczy, bo nikt nie może jej powstrzymać, więc po co się martwić? – Nie wierzę, że oczekujesz ode mnie bym tu siedział i… – To jeden z tych momentów, gdy musisz po prostu zaufać temu, co mówię i pozwolić kilku następnym dniom przemijać tak, jak powinny. Ian wywrócił oczami. – Nie powinieneś się skupiać na klątwie Euana, tylko martwić się tym, którego spłodził. – Masz na myśli jego syna Jamesa? – Tak. James Campbell urodził się potężnym mężczyzną Fionn, podobnie jak jego ojciec Euan i ojciec Euana. – Wiem tylko, że u Campbellów rodzeni są mężczyźni. Dlatego zwiększenie McCallów przez kobietę nie ma żadnego sensu. – Boże, ludzie! – Ryo przewróciła oczami. – Co opisuje termin McCall? – Syn szefa bitwy. – Nie! Ian zmarszczył brwi. – Właśnie, że tak! – oczywiście ta wiedźma musiała mu zafundować swoją odświeżoną historię Szkocji, bo przecież jakby ta nigdy nie była taka sama dla Fionn i Pookah. To była jedyna rzecz, jaka ich ze

sobą łączyła. Ian spłodziłby męskiego potomka, przyszłego szefa klanu Kerr, a Kelvin spłodziłby Mccala Kerrów, syna szefa bitwy. I tak dalej, i tak dalej. Chyba, że zmieniłaby to niespodziewana śmierć kilku kluczowych w hierarchii osób. – Tytuł McCall opisuje osobę o niepowtarzalnym sercu i mocy. Tylko wy uważacie, że potężną istotą musi być mężczyzna. – Więc chcesz powiedzieć, że ta śmiertelna kobieta ma niepowtarzalne serce i wielką moc? – Tak! Podobnie jak wszyscy McCall. – James był McCall i jakoś nie miał potężnej mocy, w przeciwnym razie wciąż by żył. Ryo zacmokała językiem w wyrazie dezaprobaty. – Spójrz na siebie. Mierzysz sukcesy przez użycie brutalnej siły. Czy istniało jakieś narzędzie pomiaru nieświadomości Iana? Jeśli tak, to musi mierzyć jedynie cipki, które przeleciał, bo co innego wymagałoby cennej siły i witalności? Ryo uśmiechnęła się do niego. Niezbyt zadowolenie, ale przyjaźnie i z niesamowitym, złowrogim błyskiem w oku, który krzyczał: wiem coś, czego ty nie wiesz… – James walczył i zginął za coś, co stawiał ponad siebie – powiedziała mu Ryo. – Swojego spadkobiercę. – Tak, Ian to wiedział. Kiedy plotki głosiły, że urodził się McCall Fionn, a wraz z nim jakaś przepowiednia, którą zmartwiony jest sam diabeł, na klan Campbellów spadło piekło. Ian nie był bez serca. Mógł zrozumieć walkę i poświęcenie się dla młodych wojowników, ale przez to nie było tu teraz Jamesa, który mógłby zatroszczyć się o bezpieczeństwo i dobro swojego klanu. W końcu

dokonał złego wyboru. Wyboru, którego Ian nigdy by nie odważył się dokonać. Jego klan był na pierwszym miejscu. Zawsze. I musieli go rozwijać. – Po śmierci Jamesa, Euan uciekł z dziewczyną, którą chronił swoją magią. I co teraz? – A teraz magia się skończyła. Euan jest w miejscu, gdzie nie może troszczyć się o Izel, jak to miało miejsce przez te wszystkie lata. – No tak. Musi pozostać chroniona. – Ufam Kelvinowi i wiem, że będzie dbał o jej przetrwanie. Jest zdolny i mądrze podróżuje. Mało prawdopodobne, by wziął dziewczynę gdzieś, gdzie mogłaby zostać skrzywdzona. Pewnie będą szli przez wioski, tak jak to ustaliliśmy. Ryo na moment odwróciła wzrok. – Tak. Jestem pewna, że tak będzie. – Uśmiechnęła się. – I tak.. walczy o jej przeżycie… teraz. Ian nie znał żadnego potężniejszego nieśmiertelnego niż jego brat. – Nie z powodu swojej siły – powiedziała Ryo, jakby ponownie czytając w myślach Iana. Chryste, czyżby chciała powiedzieć, że Kelvin, Razorback, który zabił tysiące nieśmiertelnych i był z kobietą nie dłużej niż przez jeden dzień, miał „niepowtarzalne serce”, przez co Ian nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Nie to, że jego brat był złym człowiekiem, ale nie był przekupny, że się tak wyrażę. – Nie, nie, nie, nie mówię o Kelvinie. Naprawdę sądzisz, że Euan pozostawiłby dobro swojego jedynego dziedzica, który okazał się być jego cenną

wnuczką,

w

pewnym

sensie

w

nieśmiertelnego? – zapytała sarkastycznie Ryo.

ręce

przypadkowego

– Mówisz o zaręczynach? – Bardzo dobrze, Pookah! – Z kim? – Dlaczego by nie z ostatnim, najmocniejszym i najgroźniejszym Fionn w całym królestwie! – Zaśmiała się przesadnie jak czarny charakter z kreskówek. Głupia jak but, to na pewno. Wciąż jednak, Ian nie mógł odgadnąć o kim ona mówi. – Andrew Thompson – oświadczył znudzonym tonem. Jej oczy zabłyszczały. – Jedyny w swoim rodzaju. Szef bitwy klanu Campbell. Mówi się, że Andrew jest równie bezwzględny, co wspaniały. – Łapię, Ryo. – Oczywiście czarownica cieszyła się pogrywając z nim i wzdychając na jego najistotniejszego wroga, tylko po to, by wyprowadzić go z równowagi. – Jesteś pewien? Bo mogę przejść dalej. Wiesz, jestem przewodniczącą Klubu Fanów Seksownego Andrew. Ian się skrzywił. Z pewnością żartowała. – Tak więc człowiek jest ustawiony w poślubieniu Thompsona – powiedział głośno Ian. To nie miało sensu. Choć prawnie kobieta była spadkobierczynią klanu Campbell, przywiązaną przez to do silnego i potężnego mężczyzny, co było bardzo dobrym posunięciem ze strony Euana. Jednak to również oznaczało, że Thompson był prawdopodobnie wtajemniczony w przemianę dziewczyny i na pewno ją tropił. Kelvin mógł sobie z nim poradzić. Jeśli Thompsonowi uda się złapać Kelvina i śmiertelniczkę, Ian w pełni wierzył w waleczne

umiejętności swojego brata. Ten mały szczegół zaręczyn był niczym więcej niż udręką. – Ryo. – Ian się pochylił, odstawiając na stole szklankę. – Opowiedz mi o tym proroctwie. Jakie są uprawnienia. – Jak sam wiesz, co czterysta lat odbywa się Trybunał Niezgody. Następują cztery dni, w których wszystkie światy się otwierają. Istoty z Piekła, Nieba, Ziemi i Strefy Zero mogą swobodnie się poruszać. To bardzo brutalne, wojujące cztery dni. Mamy jeszcze kilka miesięcy, zanim rozpocznie się Rywalizacja. Ale wiele z nich przygotowuje się do tego od wieków. Ian wiedział o tym aż za dobrze. Żył i walczył przez trzy Rywalizacje.

Powiedzieć,

że

było

trudno,

było

wielkim

niedopowiedzeniem. Najgorzej było zwalczyć Piekło. Przy każdej okazji próbowali przejąć nie tylko Ziemię, ale i Niebo. Powiedz mi coś, czego nie wiem, czarodziejko. Westchnęła. – To, czego nie wiesz, to że tym razem w grę wchodzi również Podziemie. Zbierają dusze, które zostały wysłane do Piekła i przechwytują ich moce. A jeśli moce Izel dostaną się w niepowołane ręce… – Jakie to są moce? Przecież ona jest śmiertelna. – Izel może i jest człowiekiem, ale nosi w sobie trzy rasy Fionn. Ian zadrżał na tę myśl. Jeśli sam miałby w sobie trzy rasy Pookah, to z pewnością by zwariował. Ale Fionn mieli cechy, nie instynkty – takie jak perswazja, magia i siła. Nosiła w sobie wszystkie trzy? – Jeśli to prawda, to i tak nie ma żadnej różnicy. Jest słabym człowiekiem.

– Ach. – Ryo uniosła palec. – To moment, w którym wkracza najdroższa mamusia. Ian się skrzywił. – Matka Izel jest nikim innym jak Cualli de Quetzal. Ian otworzył szeroko oczy. Królowa Azteków i ostatni znany pełnokrwisty człowiek. Ryo kontynuowała: – Chociaż Królowa nie była nieśmiertelną, nosiła w sobie krew silnych, magicznych przodków, więc jeden jej sabat równał się energii elektrowni jądrowej. Niestety dla Królowej, jej moc nie ujawniła się w wystarczająco szybkim czasie, by jej pomóc, ale udało jej się przekazać ją swojej córce. – Nie masz chyba na myśli…? Ryo przytaknęła. – Pomyśl, że Izel jest bezsilną, ale uśpioną śmiertelną. Musi znaleźć sposób, by iskierka Azteków… doładowała się do końca, aż w końcu jej moc się przebudzi. – Kiedy to się stanie? Jak? Ryo wzruszyła ramionami. – Ta część jest niejasna. Wiem tylko, że Driada przewidziała jej przyszłość do panowania, ale jak to wszystko wygląda? – Westchnęła. – Nigdy nie podali szczegółów. Ian pogładził grzbiet nosa. – Cholera. – Tak – zaszydziła Ryo. – Jasna cholera.

Spojrzał na Ryo. – Jesteś o to taka spokojna? Mówimy o wrogu, wrogu mojego klanu, który ma wystarczającą moc, by nas stąd zmieść! – Dobrze, że nie jest zła, co nie? Zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że mamy szczęście, że ma niepowtarzalne serce. Ryo promieniała z zadowolenia. Ian spiorunował ją spojrzeniem. Wstał gwałtownie, odrzucając czarne krzesło do tyłu. Musiał zamówić z Kelvinem słowo. – Kelvin zadzwoni w ciągu kilku dni – powiedziała Ryo, sięgając po butelkę whiskey i nalewając sobie kolejny kieliszek. – Poza tym, nie zamartwiałabym się tym w tej chwili. – Dlaczego, do cholery, nie? Wzięła łyk napoju. – Bo nadchodzi twój kuzyn i ma ze sobą demona. – Alistair? – Ian wysłał swoich dwóch kuzynów w tym samym czasie, gdy Kelvin wyruszył, by zlokalizować McCall. Podczas gdy on był szczęśliwy, że po dwudziestu pięciu latach poszukiwań Kelvin w końcu znalazł dziewczynę, Ian nie słyszał ani słowa od jednego ze swoich kuzynów. Ryo pokręciła głową. – Nie, Keith. Alistair w tej chwili tkwi zamknięty w lochu Fionn. Głupio trochę, że Wolverine został złapany, zabawiając się z Poetką i przypadkowo dostał się do niewoli. Usta Iana otworzyły się, przygotowując się na wydanie rozkazów…

Głośne boom, cudzoziemski okrzyk i dźwięk tłuczonego szkła odbił się echem po korytarzu. Ryo spojrzała na wejście do jadalni w tym samym momencie, gdy wbiegł młody żołnierz Pookah. – Sir! Wrócił Keith i ma ze sobą demona! Ian spojrzał między oszalałym chłopcem, a Ryo. Uśmiechnęła się i pociągnęła kolejny łyk. – Mówiłam ci. Ian sprintem wybiegł z pokoju.

Rozdział 9 – Jakoś nie wydaje mi się, by były to ubrania do podróżowania – wybełkotał Kelvin, nie będąc zbyt zadowolonym z widoku tego małego człowieczka w takim stroju. Izel wygładziła dłonią spódnicę. – Cóż, nie pakowałam się z myślą o nieprzyjaznym porwaniu i buszowaniu po jakiejś szkockiej wsi. Kelvin skrzyżował ręce na piersi. – Nieprzyjaznym porwaniu? – zaszydził. – To stworzenie musi być naprawdę okropne skoro przynosi ci jedzenie i nie zostawia cię samej na obcym terenie i na dodatek pomaga znaleźć krewnych? Potrząsnęła głową i westchnęła, przebiegając palcami po włosach. – Ah, Pookah, jak ty zniekształcasz prawdę. Jego wzrok powędrował do podłogi. Cholera. Zniekształcał prawdę i nawet nie miała pojęcia jak bardzo. Rzeczywistość jego prawdziwego położenia uderzyła go w twarz, dzisiaj już po raz setny. Był wabikiem na niepewną Izel i całkiem możliwe, że zadawał jej tym ból. A robił to przez swoją obietnicę „zlokalizowania” klanu Campbellów i uzyskania od niej odpowiedzi. Tak, na pewno ich znajdzie. Spojrzał na znak na swoim nadgarstku. Gdyby zdecydował się zadziałać przeciwko niej, przez jego żyły przeszedłby niewyobrażalny ból. Ale niestety dla tej naiwnej śmiertelniczki, wzięła pod uwagę tylko skrzywdzenie jej w sposób fizyczny, który nie ma nic wspólnego z poszukiwaniami Campbellów. Izel ostrożnie podeszła do niego siedzącego na kanapie. Przyjrzała się pudełku pizzy leżącemu na stoliku. Kelvin zacisnął pięść i odsunął nadgarstki z dala od swojego wzroku i myśli. Robił to, co musiał zrobić i

co kazano mu zrobić. Nie chciał myśleć o rzeczach, których nie mógł kontrolować, jak na przykład plany Iana wobec Izel, gdy już przybędą do zamku. Kelvin wstał, oferując Izel miejsce na małej sofie. Usiadła, nie odrywając oczu od zamkniętego pudełka pizzy. Oczywiście umierała z głodu, ale próbowała utrzymać dobre maniery. Postanowił ją zachęcić. – Na co czekasz? Wcinaj, dziewczynko. Izel uśmiechnęła się do niego, a Kelvin miał ochotę przycisnął dłoń do serca. To był drugi raz, gdy uśmiechnęła się bezpośrednio do niego. Uniosła górną część opakowania. Kelvin obserwował jak jej oczy się rozszerzają. Pisnęła z zachwytu. – Uwieeeeeeeeeeeeelbiam wegetariańską pizzę. – Oderwała sobie kawałek i wzięła obfity kęs. – Oh, święty Boże – wymamrotała z pełnymi ustami. Kelvin zaczął się zastanawiać, czy zaraz nie zacznie skakać i odprawiać z radości taniec Apaczów. Chryste, jeśli sam sos i ciasto przynosiły jej taką radość, to nigdy ponownie nie odważyłby się wejść przez te drzwi bez nich. Wstał, patrząc jak pożera ogromny kawałek pizzy. Poczuł dumę i triumf na myśl, że mógł zrobić jej taką przyjemność. – Idę pod prysznic, a potem odpoczniemy. Nadal nie wiem dlaczego jesteś ubrana… – machnął dłonią, wskazując na jej strój – …tak. Wciąż przeżuwając kawałek, przewróciła oczami. – Wychodzę. – Nie zrobisz niczego takiego – warknął Kelvin. Pozornie niezainteresowana, wzruszyła ramionami i wzięła kolejny kęs pizzy. – Spoko.

Kelvin otworzył usta, przygotowując się do kłócenia się z nią o to. – Nie… – Przerwał, wskazując na nią palcem, zanim machnął dłonią. – Nie zamierzasz się ze mną o to kłócić? – zapytał z niedowierzaniem. – Eh. – Ponownie wzruszyła ramionami, zbyt zachwycona jedzeniem, by choćby na niego spojrzeć. Kelvin prawie zaczął drapać się po głowie. Co się działo? Ta kobieta walczyła z nim i poddawała próbie jego cierpliwość na każdym kroku, a teraz była taka uległa? To musiał być jakiś podstęp. – Uciekniesz, gdy tylko wejdę pod prysznic – stwierdził. Spojrzała na niego, jej usta były pełne, a policzki delikatnie naciągnięte. – Czyżby? – wymamrotała. Kelvin gapił się na nią. Wydawała się być szczerze zadowolona z pobytu tutaj i prawie sama zjadła całą pizzę. Czyżby wreszcie zdecydowała się go słuchać? Może po prostu przestraszyła się ataku Alpa. Musiałaby być szalona opuszczając Kelvina po tym strasznym incydencie, z wyczuwalnym zapachem czy też i bez. Zmarszczyła czoło i przełknęła śliną. – Serio? – zaszydziła. – Naprawdę martwisz się, że mogłabym cię zostawić? – Patrzyła na niego przez chwilę, zanim zabrała się za kolejny kawałek pizzy. – Wyluzuj, Pookah. Cholerna kobieta i jej cholerne nastroje. Chwilę temu przyczepiła się do porwania. A teraz sugeruje, że pomysł „zostawienia go” przez nią, zrobiłby na nim jakieś wrażenie. Kelvin nie uwierzył jej i czuł potrzebę przypomnienia jej o jej wcześniejszej groźnej sytuacji. – Lepiej żebyś nie poddawała próbie mojej cierpliwości, bo obiecuję, że… – Przytrzymał jej spojrzenie. – Że nie uciekniesz za daleko.

Zauważył gęsią skórkę, która pojawiła się na jej oliwkowych ramionach, ale zachowywała się tak jakby jego słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia. – Jasne, jasne – powiedziała, odprawiając go machnięciem ręki.

*****

Izel mamląc w buzi ostatni kęs, wychyliła się na kanapie i rzuciła okiem na drzwi od łazienki, które pozostały lekko uchylone. Dostrzegła rozbierającego się Kelvina i wstrzymała oddech, aż zaczęła się dusić. Kaszląc i nadal przeżuwając kawałek, instynktownie rozejrzała się po pokoju w zakłopotaniu, dziękując Bogu, że była sama. Zazgrzytała zębami i jeszcze bardziej wychyliła się na kanapie. Nigdy wcześniej nie widziała tak bardzo odsłoniętego Kelvina. Jego skórę pokrywała opalenizna, a pod nią było widać wyrzeźbione mięśnie. Ścisnęła uda. Chciała polizać i gryźć każdy centymetr jego ciała. W zamian, zacisnęła zęby chowając się w swojej skorupie. Nigdy w swoim życiu nie czuła się aż tak głodna. Sparaliżowana wykwintnym ciałem wojownika, patrzyła na jego silnie zbudowaną klatkę piersiową, opadającą pod jego subtelnymi oddechami. Jej wzrok powędrował niżej do mięśni na jego torsie. Wtedy dostrzegła tatuaż. Syknęła i zacisnęła mocniej uda. Nie spodziewała się, że Kelvin posiada tatuaż. Coś dużego, ciemnego, na kształt trójkąta, owijało się wokół jego biodra – strategicznie zarysowując doskonałości dolnej części jego żołądka. W każdym punkcie znajdowały się małe

gwiazdki. Obstawiała, że gwiazdki symbolizują trzy rasy Pookah. W środku jednego z trójkątów znajdował się celtycki Razorback. Zacięty stwór sporządzony czarnym atramentem na boku tułowia Kelvina aż korcił Izel, by go dotknęła. Izel zagryzła wargę i pochyliła się jeszcze bardziej. Obserwowała jak Kelvin rozpina swoje spodnie i pochyla się ku nim. Nagle poczuła na sobie jego wzrok. – Chyba powinienem zacząć się martwić tym, że nie potrafisz oderwać ode mnie wzroku. Izel zadyszała. Zanim zdążyła się odsunąć z powrotem, uderzyła nogą w stolik i spadła z kanapy, lądując płasko na tyłku. Kelvin zaczął się śmiać. Świetnie. Zajebiście. Siedziała jak idiotka wciśnięta między stolikiem, a kanapą. Została przyłapana na gapieniu się na mężczyznę, nieumyślnie dokarmiając tym jego ego. Jej policzki płonęły, gdy się podnosiła, mrucząc coś pod nosem i zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda jej się odzyskać swoją godność. Usłyszała ciężkie kroki Kelvina i świst zasłony prysznicowej prześlizgującej się po pręcie. – Zdaje się, że nie mam powodów obawiać się, że uciekniesz, bo jak widać nie możesz oderwać ode mnie wzroku na wystarczająco długo, by choćby spojrzeć na drzwi. Izel ścisnęła mostek swojego nosa. Kelvin nie był typem mężczyzny, który zamierzał pozwolić jej poprawić swoją reputację. Świetnie! Wstając, wygładziła dłonią swoją spódnicę. Przelało się przez nią poczucie niepewności. Widok Kelvina bez koszulki wywoływał u niej

ślinotok, jak u basset hound10. Wygładziła włosy, a następnie delikatnie obciągnęła koszulę. Już z tak wieloma nachodzącymi ją uczuciami, potrafiła je doskonale opisywać. Najmniej przez nią lubianym było upokorzenie. Chociaż słowa, działania i ogólna postawa Pookah ciągle się zmieniały, to nie sposób było usunąć zasianego w Izel ziarna niepewności. – Nie jesteś w moim typie – powiedział. Spojrzała raz jeszcze na drzwi łazienki, ale tym razem gdy Kelvin był zajęty szorowaniem się, ona zamierzała się stąd ulotnić. – Nie uciekniesz za daleko. Marnujesz szansę, szansę, szansę, mruknęła do siebie. Cokolwiek. Może nie uda jej się odejść za daleko, ale gdzieś na pewno. Izel nie wiedziała jak ten cały „mogę poczuć twój zapach” działa, ale cicho zawiesiła swoją brudną koszulkę na klamce od drzwi łazienki i miała nadzieję, że zapach dotrze do Kelvina i będzie uważał, że wciąż znajduje się blisko. Podeszła na paluszkach do drzwi, delikatnie odsunęła blokadę i po cichu wyszła w noc. Chłodny powiew powietrza przesunął się po jej gołych nogach i spowodował niewielki dreszcz przebiegający przez jej ciało. Chłodna noc natychmiast ostudziła jej senny umysł i zmęczone ciało. Powinna teraz odpoczywać, ale była strasznie zdesperowana, by zatopić się w ten gorliwy, wewnętrzny chaos. W ciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się tak wiele. Słyszała już kiedyś o terminie „wysiadać umysłowo”, ale nigdy nie sądziła, by kiedykolwiek miał dotyczyć jej osobiście. Kilka kroków dalej, Izel spostrzegła maleńki pub. Była bliska zaczęcia biec. Wiedziała, że Kelvin będzie lada chwila wkurzony jej 10

Basset Hound – jedna z ras psów, należąca do grupy psów gończych i posokowców, zaklasyfikowana do sekcji psów gończych w podsekcji gończych krótko nożnych. Typ jamnikowaty.

ucieczką, ale gdy będzie w środku baru, mogłaby zrobić awanturę, gdyby próbował ją stamtąd siłą wyciągnąć. Niepewnie podeszła do drewnianych drzwi. Zaskrzypiały zawiasy, gdy drzwi zaczęły się otwierać. Weszła do słabo oświetlonej karczmy i przeskanowała wzrokiem otoczenie. Pub był typowo wiejski i idealny dla turysty chcącego trochę odpocząć. Była wdzięczna, że udało jej się wypatrzeć kobietę stojącą za barem i tylko garstkę porozrzucanych w kątach mężczyzn. Wszystkie oczy przesunęły się na Izel. Zdobyła się na pewność i podeszła do baru. Usiadła na czarnym, skórzanym stołku i złożyła dłonie na błyszczącym blacie. Podeszła do niej barmanka. – Co ci podać, panienko? – Była szczupła, o czarnych włosach ciasno spiętych w kucyk. Chociaż jej rysy były ostre, jej oczy były życzliwe i łagodziły napięcie Izel. Kobieta spojrzała na Izel i uniosła brew, czekając na zamówienie drinka. – Ja… ja, ah – jęknęła Izel, zdając sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie zamawiała drinka. Kilka razy poszła na kolację z Lorną i Avą, ale nigdy nie piła. Zacisnęła usta, rozglądając się na lewo i prawo, desperacko starając sobie przypomnieć co zawsze zamawiała Lorna. Było różowe, a w otoczkę wbita była limonka. Cholera! Jak to się nazywało? Nawet gdyby udało jej się to sobie przypomnieć, czy istniałaby szansa, że mają takiego drinka w takim miejscu, jak to? Izel zerknęła przez ramię. Rozejrzała się, gorączkowo szukając jakiegoś menu. W tym momencie zadowoliłaby się literkami na ścianie, gdyby któreś opisywały jakiegoś pieprzonego drinka. – W takim razie, whiskey – powiedziała barmanka, sięgając dłonią pod ladę. Chwyciła spod baru kieliszek, podniosła go i wlała do niego płyn

z taką energią, że Izel była pewna, że zaraz wypłynie na blat. Podsunęła Izel pełną szklankę. – Dz-dziękuję. – Izel chwyciła szklankę w swoją trzęsącą się dłoń. Rozejrzała się na lewo, a następnie na prawo. Czyżby każdy się na niej skupiał? Izel nagle się poczuła jakby była oświetlona – wpatrywało się w nią sześć par oczu, czekając, żeby się przekonać, czy naprawdę wypije. Przycisnęła szklankę do brzegów swoich uchylonych ust. Biorąc wcześniej krótki wdech, wygięła do tyłu głowę i przechyliła szklankę, wypijając wszystko jednym haustem. Czuła jak oczy zaszły jej łzami i stłumiła kaszel, stawiając pustą szklankę z powrotem na ladzie. – Whooo! Nie było tak źle, co nie panienko? – Barmanka uśmiechnęła się do niej, nalewając jej kolejną szklankę. – Myślisz, że uda ci się zrobić to ponownie? – zapytała kobieta, przysuwając nowo napełnioną szklankę do Izel. Wszyscy wciąż się na nią gapili, gdy Izel podniosła szklankę, a stali klienci nawet zasalutowali, gdy Izel ponownie powtórzyła cały proceder, słysząc w głowie, jak jej współlokatorki już by planowały imprezy na kolejny rok. – Jasna cholera! Słowa uniosły się z tłumu, gdy Izel ponownie wychyliła kolejnego drinka i głośno odstawiła szklankę na ladę. Barmanka uśmiechnęła się, kręcąc przy tym głową i nalała jeszcze jednego.

*****

Kelvin uniósł twarz do gorącego strumienia wody. Uczucie paniki nagle spłynęło wzdłuż jego kręgosłupa. Musiał stać się odporny na tego człowieka, musiał stać się silniejszy. Inaczej będzie bezużyteczny dla swojego klanu. Chryste, od kiedy poznał Izel, ani razu nie pomyślał o zemście za swojego ojca! To nie sprawiało, że stawał się spokojniejszy, czy czuł jakby opadał z niego jakiś wielki ciężar. Kelvin uderzył pięścią w płytkę. Brał udział w przegranej bitwie i dobrze o tym wiedział. Wystarczyło sobie przypomnieć jej oczy, jak na niego patrzyła, jakby była zahipnotyzowana jego ciałem, przypomnieć sobie, jak oblizała na ten widok usta. Ponownie uderzył pięścią w płytki. Jeśli Kelvin zaciągnie ją do łóżka przed Przesileniem, po przebudzeniu o świcie straci do niej wszelką chęć… prawda? Przynajmniej się od niej uwolni, w ten, czy w inny sposób. A jeśli przestanie jej pragnąć, znikną wszystkie jego problemy. Cóż, a przynajmniej większość z nich. Wszystko co musiał teraz zrobić, to przekonać Izel, by poszła z nim do łóżka przed najmroczniejszym dniem. Jego fiut się poderwał. Chyba dodał oliwy do ognia? Może i był barbarzyńcą. Wypuścił głośny oddech. Może ją albo uwieść albo sprawić, że zacznie go nienawidzić. Spojrzał na znak na nadgarstku, zakręcił kurek i szarpnął na bok zasłonę prysznicową. Chwycił ręcznik, owinął go wokół talii, decydując, że będzie musiał sobie jakoś poradzić z bałaganem, w który się wpakował. Nadal lekko wyczuwając Izel, wszedł do salonu – od razu zdając sobie sprawę, że w domku brakuje drobnej brunetki. Wciągnął powietrze i odwrócił się, znajdując jej koszulkę przywiązaną do klamki w łazience. – Cholerna kobieta! – Udusi ją, jak tylko ją spotka. Wytarł się, szybko założył ubrania i buty i pobiegł do drzwi, mocno je za sobą

zatrzaskując. Uniósł głowę do nieba, dając się ponieść nocy. Wziął głęboki wdech – a jego oczy od razu skupiły się na kierunku północnym. Karczma. Dziewczynka niech lepiej bawi się póki może, bo od razu wywlecze ją do domu, a ona będzie tylko błagać go litość.

Rozdział 10 Kelvin grzmotnął drzwiami baru. Pośród sześciu włóczących się mężczyzn w środku pubu, nie trudno było dostrzec piękność po którą przyszedł. Izel pochylała się nad stołem bilardowym, a nad nią pochylał się jakiś mężczyzna. – Uderzaj w ten sposób – mruknął jej do ucha nieznajomy, ale Kelvin mógł słyszeć szepty tak wyraźnie jak w biały dzień. Kelvin obserwował jak nieznajomy kładzie łapy na jej przedramionach i przycisnął swoje ciało do pleców Izel. Ogień rozszalał się w Kevinie na widok mężczyzny obmacującego w ten sposób jego człowieka. Wziął głęboki oddech i zacisnął dłonie w pięści. Widząc ją z tym nieznajomym, miał ochotę przełożyć ją przez kolano i dać klapsa w tyłek za bratanie się z jakimś nieznajomym mężczyzną. – Izel – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Kel! Tak się cieszę, że tu jesteś. Hej, Varina… – Spojrzała na kobietę za barem. – Dostanę drinka dla mojego przyjaciela? Barmanka obróciła się i spojrzała na Kelvina. – Czysta whiskey – powiedział, maszerując w kierunku Izel i tego idioty wiszącego nad nią. Nie planował pić, ale w tym momencie trochę alkoholu jak najbardziej mu się przyda. Nie była w niebezpieczeństwie, ale nieważne jak dużo razy sobie to powtarzał, jego krew nie mogła ostygnąć. Zazdrość skręcała jego żołądek, jak gdyby został dźgnięty nożem.

– Widzę, że nie masz problemów ze zdobyciem przyjaciół, dziewczynko. – Zacisnął pięści, czując paznokcie wbijające się w jego skórę. Były ostrzejsze niż zwykle. Wziął głęboki oddech, starając się stłumić gniew. Kelvin odwrócił się od niej zanim zdążyła mu odpowiedzieć i ruszył w stronę baru. Chwycił szklankę whiskey i usiadł na stołku. Starał się ją traktować jak każdą inną dziewczynę. Pomijając fakt, że Izel była piękna, podobno potężna i krążyła nad nią jakaś niejasna przepowiednia – oh i była ostatnim pełnokrwistym człowiekiem, nie wspominając już o tym, że była jego przeznaczoną kobietą – to nie była niczym specjalnym. Kelvin zaczął się zastanawiać nad tym, jak wiele razy będzie musiał sobie to wmawiać, aż w końcu zacznie w to wierzyć. Kiedy zaakceptuje to, że ta śmiertelniczka nic dla niego nie znaczy? W głębi duszy doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Nigdy. Mimo swojego wewnętrznego krzyku, nie pozwoli jej brać udziału w tej walce. To jak się czuł i jak będzie ją traktował było dwiema różnymi kwestiami. Kelvin nabrał głębokiego łyka ze swojego drinka, ani razu nie odrywając od niej oczu. Uśmiechnęła się do niego, jej czarująco zielone spojrzenie zdawało się błyszczeć. Oczywiście była pijana, ale Kelvin nie mógł się powstrzymać przed spojrzeniem na jej krótką spódnicę, jej opalone uda uginające się, gdy do niego podchodziła. Cholera! Musiał skupić się na tym jak ją od siebie odciągnąć, a nie na tym jak bardzo chciał ją posadzić na barze i pieprzyć mocno, dopóki nie

zapomni

o

pozostałych

mężczyznach.

Nadszedł

czasy,

aby

przypomnieć jej kim był. Oh tak, był jeszcze fakt, że dziewczyna go

pragnęła, co zamierzał wykorzystać i cieszyć się nim przez całe swoje cholerne życie. Opuścił podbródek i uśmiechnął się do niej. Tak samo jak do każdej innej, pomyślał, próbując przekonać samego siebie. Wiedział, że do niego przyjdzie. Trzymając szklankę w dłoni, odwrócił się do baru i oparł łokcie o blat. Jedną stopę oparł na dolnej części stołka, a drugą położył swobodnie na podłogę. Otwierając się na nią, przytrzymał na niej spojrzenie. Tak właśnie wygląda zaufanie, kobietko. A teraz przyjdź do swojego mężczyzny.

Pookah wyglądał jakby był właścicielem całego miejsca. Jego wyniosłe nastawienie pokazywało czysto męską siłę i jak cholera pasowało to do niego. Gdyby była przy zdrowych zmysłach, wyśmiałaby jego arogancję, nazwała go palantem i wróciła do udawania, że w ogóle na nią nie działa. Ale paląca żołądek szkocka sprawiła, że przybyło jej odwagi. To było coś wspaniałego. Pookah spisał się naprawdę dobrze. Jego ciemne dżinsy były przeplatane skórzanym, czarnym paskiem, a cienka biała koszulka przylegała idealnie do jego mięśni klatki piersiowej i tułowia. Cholera, wyglądał dobrze. Jej fizyczna reakcja na niego była jeszcze gorsza po tym jak na własne oczy przekonała się co ukrywał pod ubraniami. – Wygląda na to, że mnie znalazłeś – westchnęła, wchodząc między jego otwarte kolana. Nie wiedziała czy to emocje, czy ogromna żądza przepływająca przez jej ciało dodawała jej odwagi, czy może to efekt palącej cieczy, ale w tej chwili nie wiele ją to obchodziło. Konsekwencje wydawały się błahe.



Łatwo

było

cię

znaleźć.

Szczerze

mówiąc,

człowieku,

spodziewałem się od ciebie jakiegoś większego wyzwania. – Odchylił się od niej i jednym, dużym haustem dopił swoją whiskey. – Cóż, mój kochany Pookah – zamruczała, przesuwając biodrami po wewnętrznej stronie jego ud. Czy ona właśnie usłyszała jego warkot? – Być może zmieniłam plany. – Posłała mu najprzebieglejsze spojrzenie na jakie było ją stać, odwróciła się do niego plecami i poszła do mężczyzny, którego właśnie poznała i który wciąż stał przy stole bilardowym. Mam nadzieję, że podobają ci się widoki. Ludzie, alkohol wyzwalał w niej kocicę! Ale uwielbiała to. Przynajmniej dzisiaj mówiła i czuła to co chciała. Owszem, pragnęła Kelvina, ale również krzywdził jej nowo odkryte uczucia. Usłyszała za ramieniem łamiące się szkło. Brzmiało to tak, jakby ktoś zbyt mocno odstawił szklankę na blat. Uśmiechnęła się. Podchodząc do stołu i stając obok mężczyzny, odwróciła się twarzą do Kelvina. Czuła, że mina jej rzednie, gdy wstaje i z zauważalną wściekłością rusza w jej stronę. Okej, teraz była trochę przestraszona. Kelvin wyglądał jakby miał zamiar kogoś zabić, a ostatni drink, którego wypiła, zaczynał odbijać się na jej żołądku. Poczuła mdłości, a oczy zaszły jej mgłą. Próbowała wyłapać sens całej sytuacji, ale obecnie jej mózg nie funkcjonował tak jak powinien. – Ja, ach, hm… – Nogi zaczęły jej drżeć i przysunęła dłoń do czoła. – Kel, to jest, hm, Greer. – Pstryknęła palcami wpatrując się w nowo poznanego mężczyznę, starając się zachowywać tak jak na co dzień i jakby miała wszystko pod kontrolą. – Greer ee, on jest…

– Zmiennym jak mniemam – warknął Kelvin, rzucając Greerowi jadowite spojrzenie. – No cóż, wygląda na to, że ta dama woli bardziej moje towarzystwo od twojego, Pookah – powiedział Greer zuchwałym tonem. Boże, co z tymi zarozumiałymi mężczyznami! Nagle jednak poczuła, że ma dużo większe problemy. Z każdym kolejnym oddechem, starała się przezwyciężyć mdłości i poczucie otępienia. Uniosła dłonie do obu ogromnych nieśmiertelnych i wsunęła się pomiędzy nich. Chryste, co ona sobie myślała? Dlaczego próbowała rozwścieczyć Kelvina? Co próbowała udowodnić? Że ją chciał? I co z tego? Był facetem, a seks to seks. To nie znaczyło, że jej do tego potrzebował. Pomieszczenie zaczęło przed nią wirować, co było trochę dziwne, bo była pewna, że przecież gdy tu przyszła, to bar stał w miejscu. – Nie czuję się za dobrze. – Spojrzała na Pookah. – Proszę, zabierz mnie stąd.

Ach, Chryste. Izel ledwo stała na nogach. Spojrzała na niego spod swoich gęstych rzęs i stał się kompletnie bezradny. W tamtej chwili Kelvin zrozumiał, że wszystko co musiała zrobić, to zatrzepotać oczami, a on w sekundę będzie przed nią na kolanach. Najlepsze jest to, że ona nigdy się o tym nie dowie. Mimo, że chciał rozerwać tego zmiennego na strzępy nawet na oczach swojej kobiety, to rozumiał, że Izel jest w złym stanie. Czuł od niej woń alkoholu i zastanawiał się jakim cudem jest jeszcze w stanie choćby mówić. Zmienny czekał na jego ruch, najwyraźniej gotów do walki. Kelvin spojrzał na niego i zrobił coś czego nigdy przedtem by nie zrobił – wycofał

się z wyzwania. Jego kobieta go potrzebowała, a to było dla niego priorytetem. Kelvin spojrzał na zmiennego i owinął rękę wokół malutkiej talii Izel i zaczął ją wyprowadzać. – Wygląda na to, że to jednak mnie woli. Do następnego, zmienny. – Zanim wyszli położył na barze pięćdziesięciofuntowy napiwek. Unosiła się nad nimi chłodna mgła z rzeki. Kelvin poczuł jak Izel drży w odpowiedzi na nią. Zacisnął na niej uścisk. Potknęła się i upadłaby na twarz, gdyby w porę jej nie złapał. – Ach, chrzanić to. – Uniósł ją i przycisnął do swojej klatki piersiowej, niosąc ją na rękach z powrotem do domku. Usłyszał westchnienie i poczuł na karku jej oddech. Kelvin spojrzał na twarz anioła przytulonego do jego piersi. Objął ją mocniej, kiedy jej ręka przywarła mocniej do jego koszuli. Po raz kolejny jego umysł i ciało były w kompletnej sprzeczności. Powinien wywlec tego wroga za włosy do domu, a nie trzymać ją jakby była jego delikatnym skarbem. Ale była delikatna. Była to ostatnia delikatna osoba jaką nosił ten świat. Kelvin wciąż był wściekły zaprzepaszczeniem walki. Zapłaci mu za to jak obchodziła się z tym zmiennym. Próbowała doprowadzić go do szaleństwa? Czy ona nie ma najmniejszego pojęcia do czego był zdolny? Jego skradający się Razorback byłby przerażającym widokiem dla kogoś postronnego. Z Izel w swoich ramionach, Kelvin odblokował drzwi i kopnął w nie, otwierając, a następnie zamykając za sobą. Zaniósł ją prosto do sypialni. Wciąż ją trzymając, powoli opuścił jej nogi na podłogę.

Zachwiała się, jakby zamiast nóg miała galaretę. Biedna kobieta pożałuje tego jutro. Chwycił rąbek jej koszuli i przeciągnął ponad głowę. – Ccc-ooo ty robisz? – wymamrotała, nieudolnie odpychając jego dłonie. – Rozbieram cię do łóżka. – Zsunął dłonie na jej gładkie nogi i zaczął odpinać klamry na szpilkach. – Sama mogę to zrobić – zaprotestowała, gdy dla równowagi chwyciła Kelvina za ramiona. Wyszła ze swoich butów, a on odrzucił je na bok. Jego palce dosięgły rąbka spódnicy. – Powiedziałam, że sama mogę to zrobić – ponownie wybełkotała, ale zignorował ją, odsuwając coś co uważała za spódnicę. – Nie walcz ze mną. Jestem bardzo dobry w rozbieraniu kobiet. – Boże! Wiesz co ty łajdaku, możesz zrzucać ze mnie ubrania tak jak to robiłeś z innymi kobietami w ciągu swojego życia… – złapała powietrze – …ale wiedz, że to wszystko… – patrzył na Izel ubraną tylko w biustonosz i majtki z czarnej koronki i przesuwającą dłoń ze swoich piersi do dolnej części brzucha – … jest dla ciebie nieosiągalne. Odwróciła się, a Kelvin jak przystało na ironię, wciąż spoczywał na kolanach i podziwiał jej cudownie wyposażony tyłek. Patrzył jak wspięła się na łóżko i klapnęła na plecy. – Zapominasz, dziewczynko. – Wstał i usiadł obok niej. – Że już to miałem. Przewróciła się na brzuch i odwróciła twarzą do niego. – To się nigdy nie powtórzy. Coraz lepiej idzie mi poskramianie emocji. Nigdy więcej impulsywnej Izel dla ciebie, proszę pana. – Z powrotem przewróciła się na plecy.

Kelvin spojrzał na nią, przebiegając po ustach palcami. Światło księżyca wbijało się przez okno do środka, oświetlając jej ciało. – Chyba nie powiesz, że nie myślałaś o nas, o ostatniej nocy w lesie. – Odsunął od siebie pokusę przebiegnięcia dłonią w dół jej brzucha. Nie wiedział co chciał osiągnąć rozmawiając z nią w ten sposób. –Oczywiście, że o tym myślałam – szepnęła. Kelvin

nie

mógł

się

powstrzymać.

Nigdy

fizycznie

nie

wykorzystałby jej w takim stanie, ale wiedział, że może teraz będzie trochę bardziej chętna na rozmowę. Postanowił skorzystać z okazji zdobycia kilku informacji. – O czym dokładnie myślałaś? Jej oczy były zamknięte, lecz się uśmiechała. – O twoim smaku. Boże Wszechmogący. Kelvin już i tak walczył o powstrzymanie swojego pożądania do tej kobiety. A kiedy jeszcze zobaczył jak jej pełne wargi wyginają się w nieprzyzwoitym uśmiechu, gdy o nim mówiła… – Więc masz miłe wspomnienia? – Tak bardzo chciał jej dotknąć, że aż go to bolało. – Są jedynymi jakie mam – wymamrotała. – Co masz na myśli? – Dlaczego naciskał? Być może chciał ją lepiej poznać. Być może chciał wykorzystać sytuację, by zdobyć jej zaufanie. A może szukał pretekstu do patrzenia na nią. – To ty, Kel. Jesteś jedyną osobą, do której czułam coś innego niż… boję się.

W końcu do niego dotarło. Izel naprawdę nigdy nic nie czuła. Żadnej miłości do rodziny, czy nawet przyjaciół. Żadnej radości, czy szczęścia. Od momentu pojawienia się u niej emocji, była otoczona tylko nim – i Boże dopomóż, nie mógłby być bardziej szczęśliwszy będąc jedyną osobą odbierającą jej uczucia. Walczyła ze snem i starała się do niego mówić, mimo swojego złego samopoczucia. Nawet mając zamknięte oczy, przechylała głowę w jego stronę. Nie mogąc się powstrzymać, chwycił zabłąkany kosmyk z jej twarzy w palce i założył go za ucho. – Czego się boisz, dziewczynko? Izel oparła policzek o ramię. – Że nigdy nie będę w stanie cię odepchnąć. To był jak cios prosto w jego żołądek. Ta naiwna mała śmiertelniczka żywiła do niego głębokie uczucia. Chociaż ta myśl wywołała w jego ciele przypływ dumy, to w tym samym czasie poczuł się jakby przez jego żyły właśnie przepłynęła trucizna. Kelvin oparł łokcie o kolana, skrzyżował palce i trzymał grzbiet nosa kciukami. Co do diabła ma zrobić? Pomyślał o swoich poprzednich opcjach: zaciągnięciu jej do łóżka, albo sprawieniu, że go znienawidzi. Spojrzał na anioła spoczywającego obok niego decydując się w tej chwili na bycie szczerym. – A co gdybym bał się tego samego? Co jeśli to ja jestem od ciebie uzależniony? Jej policzki były lekko zaróżowione, kontury oczu trochę rozmazane, ale uśmiechnęła się do niego. – Kuszenie nie uzależnia. Mężczyzna taki jak ty nie może być od kogoś uzależniony.

Wpatrywał się w nią. Jej delikatne rysy emanowały cieniem bólu, ale i tęsknoty. Zadrżała. Kelvin widział drżenia przechodzące przez jej ciało, prześlizgujące się wzdłuż jej skóry. Biedna dziewczynka. Kiedy to drżenie ustąpi? Wciągnął głęboko powietrze i zacisnął szczękę. Promieniował od niej słodki zapach pożądania. Musiała właśnie zostać trafiona uczuciem pożądania. To było zbyt wiele. Musiał ją dotknąć. Położył dłoń wysoko na jej klatce piersiowej, tuż nad piersią. Jęknęła i poczuł, że jej pożądanie wzrosło. Przesunął dłonią w dół jej ciała, między jej pełnymi piersiami do płaskiego brzucha. Wygięła się na jego dotyk, zdesperowana by utrzymał na niej swoją dłoń. Nigdy nie widział, by kobieta była bardziej na krawędzi. Nie chodziło jedynie o jej zapach. Kelvin mógł poczuć jak potrzeba paliła ją od wewnątrz. Jej ciało krzyczało do niego. Potrzebowało go. Jedno dotknięcie; tyle było trzeba do popchnięcia ją na krawędź. Przyjrzał się jej ciału. Ta kobieta pragnęła czegoś za co on byłby w stanie zabić. – Proszę. Tylko ten jeden raz chcę poczuć, mieć… – Jego oczy rozszerzyły się na jej słowa. Czy ona myśli o tym co on myśli, że ona mówi? – Nigdy nie miałaś orgazmu? – Jej policzki się zarumieniły, zanim odwróciła od niego twarz. Więc o to chodziło. Z tymi wszystkimi nowymi zawalającymi ją emocjami, to nie było takie dziwne, że niemal się pod nim wiła. Chęć zrobienia jej przyjemności, ulżenia jej stała się zbyt przytłaczająca. Zrobiło mu się ciepło, a serce waliło mu mocno w piersi. Jego fiut nigdy nie był tak twardy. Chciał sprawić, że dojdzie bardziej, niż pragnie oddychać. Ale nie w ten sposób. Nie, chciał jej w pełni świadomej, zdolnej odczuwać każde dotknięcie jego dłoni i smak jego języka.

Ostatnią resztką woli, Kelvin wstał z łóżka i okrył ją kołdrą. Wymamrotała coś czego nie zrozumiał i odpłynęła w sen. Przez chwilę stał przy niej przy łóżku, po prostu się na nią patrząc. Wyglądała tak niewinnie i nie mógł jej tego odbierać. Kelvin z roztargnieniem przesunął dłoń w dół do przodu swoich dżinsów. Musiał ją odepchnąć, a im bardziej będzie ją odpychał, tym prawdopodobniejsze, że będzie trzymać się z dala. Śpij dobrze, dziewczynko, bo jutro będziesz pragnęła nigdy mnie nie spotkać.

Rozdział 11 – Pobudka, człowieku. Twój eliksir przestaje działać. Izel głęboko wciągnęła powietrze. Jezu, nie musiał tak na nią krzyczeć. Przystawiła dłoń do czoła. Jej myśli były mgliste i czuła się jakby jej mózg był dwa razy większy od czaszki i miał zaraz eksplodować. Dudniło jej w uszach, gdy powoli próbowała usiąść. Przełknęła ostry, nieprzyjemny smak. – Cc.. co się stało? – Wypiłaś całe wiadro whiskey i zataczałaś się po całym mieście. – Ciii. Nie ma potrzeby krzyczeć na mnie, Pookah. – Powoli otworzyła oczy i zobaczyła uśmiechającego się Kelvina. Bez wątpienia wyglądał teraz na rozczulonego. Izel położyła dłoń na swoim brzuchu. Jej skóra była zimna. Skóra? Nie koszula? Spojrzała w dół. – Eee… czemu jestem nieubrana? – Złapała pościel i przyciągnęła ją do samej szyi, a jej mięśnie zaprotestowały na ten nagły ruch. – Chyba ty nie… to znaczy, my nie… – Nie. Rozebrałem cię, żebyś mogła spokojniej spać – powiedział znudzonym tonem. – Masz. – Rzucił w nią kulką zrolowanych ubrań. – Wstawaj. Weź szybki prysznic i ubieraj się. Im dłużej tu tkwimy, tym większe grozi ci niebezpieczeństwo. – Kelvin był już wykąpany, ogolony, ubrany. Poszedł do salonu i zaczął przygotowywać swoją torbę. Izel połknęła z powrotem ostrą, obrzydliwą ślinę i wyskoczyła z łóżka. Gdyby była w stanie myśleć trzeźwiej, może byłaby i zawstydzona tym, że Kelvin widzi ją w takim stanie. Był czysty, przystojny i pachniał sosnowym mydłem. Izel przeczesała dłonią skołtunione włosy. Ona

natomiast wyglądała piekielnie i śmierdziała barem. Sięgnęła po swoje dżinsy, bluzkę i bieliznę, którymi rzucił w nią Kelvin i poszła do łazienki. Ku jej zaskoczeniu, poczuła się o wiele lepiej po szybkim prysznicu. Umyła zęby, ubrała się, poprawiła włosy i spotkała Kelvina w salonie. Wszystko było spakowane, wliczając w to jej torbę. – Nie zamierzam opóźniać mojej wędrówki tylko dlatego, że ty masz kaca – powiedział, zakładając torbę na ramię. Wywróciła oczami, zakładając na siebie torbę i łapiąc po drodze kawałek zimnej pizzy. – Mogę dostać ją z powrotem? – Wskazała na małą fiolkę wiszącą na szyi Kelvina. Jej fiolkę. – Nie. – Sięgnął po nią dłonią i schował pod swoją koszulkę, z dala od jej oczu. Cholera z nim! Miał szczęście, że właśnie z wielką radością zajmowała się konsumpcją resztki pizzy, bo inaczej walczyłaby z nim, próbując z powrotem odzyskać swoją fiolkę. Póki co mogła poczekać, ale później z pewnością nie odpuści. Uśmiechnęła się i podążyła za Kelvin do drzwi i słonecznego, wczesnego poranka.

***** Po godzinnej wędrówce i wpatrywania się w jego plecy, Kelvin nadal nie odezwał się do niej ani słowem. Izel zaczęła się zastanawiać, czy ostatniej nocy do czegoś doszło. Nie uprawiali seksu – wiedziałaby gdyby tak było, a już na pewno czułaby tego konsekwencje. Ale za żadne skarby

świata nie mogła sobie przypomnieć – cóż… niczego poza swoim piątym szotem. Podbiegła do Kelvina. – Co się dzieje, Kelvin? Nieznacznie zwolnił tempo, lecz wciąż wpatrywał się przed siebie. – Już ci mówiłem. Eskortuję cię do mojego zamku. – Chodziło mi o nas. Zachowujesz się inaczej. – Próbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale Kelvin wciąż wpatrywał się w niebo. – Czy coś się stało? – Nic się nie stało. Byłaś kompletnie zalana, więc położyłem cię do łóżka. – Kolejne spojrzenie w górę. Co się z nim działo? Izel widziała jak jego mięśnie się napinają. Jego usta zacisnęły się w tak twardą linię, że cała szczęka wyglądała jakby była wykonana z cementu. Tak, coś zdecydowanie jest na rzeczy. – Dlaczego zachowujesz się w ten sposób? – Niby w jaki? – odparował. Uważnie obserwowała jego twarz, myśląc, że może zauważy jakąś wskazówkę, albo cokolwiek co jej pomoże. Niestety

wróciła

z

pustymi

rękami.

Wrogość

wręcz

od

niego

promieniowała. – Zimny. – A jakiego oczekiwania spodziewałaś się ode mnie, Izel? Nie jesteśmy kochankami. Nawet nie jesteśmy przyjaciółmi. Mam zapewnić ci transport. Nie chcę prowadzić z tobą żadnej konwersacji zbliżonej do tej z ubiegłej nocy.

Izel potknęła się. Była pewna, że słowom Kelvina wyrosły nogi, kopnęły ją w twarz, a ona przez to się potknęła. Izel przeszukała swój mózg, starając sobie przypomnieć rozmowę, do której nawiązał Kelvin. Pamiętała jego głos, gdy być może, leżała na łóżku? – Co mówiłam? Kelvin ponownie spojrzał w niebo, a następnie głośno westchnął. Zatrzymał się i odwrócił się twarzą do niej. jego brwi były zmarszczone. Wyglądał jakby walczył pomiędzy głosem w swojej głowie i czymś jeszcze. Serio, co się działo z tym mężczyzną? – Powiedziałaś mi, że czegoś ci brakuje. Że nigdy nie doznałaś… – jego wzrok przesunął się po całym jej ciele – …żadnej przyjemności. – Uśmiechnął się szyderczo na ostatnie słowo. – I powiedziałaś, że mnie pragniesz. – Całe ciało Izel się zarumieniło. Nagle poczuła, jakby jej nogi nie mogły utrzymać jej ciężaru i jakby ktoś ścisnął jej płuca. Wzięła drżący oddech. – I? – Nie wiedziała, czy chce to usłyszeć, ale zmusiła się, by o to zapytać. Jak mogła to wszystko powiedzieć? Kelvin wzruszył ramionami, unosząc jedną brew. – Poinformowałem cię, że z pewnością cię wezmę, dostarczę ci masę orgazmów, ale po tym wszystkim byłabyś stracona dla innych samców. – Izel wzięła głęboki wdech. Ostry ból przeszył jej klatkę. Spuściła wzrok, zastanawiając się, czemu Kelvin tak ją ranił, czemu zadawał jej te wszystkie ciosy, które odbierała jakby ktoś dźgnął ją nożem. Spojrzała na jego twarz. Jego wzrok wwiercał się w nią. – Nawet po tym wszystkim, nawet po tym jak powiedziałem ci, że byłabyś dla mnie tylko kolejnym zaliczeniem, wciąż żałośnie się do mnie przymilałaś i błagałaś mnie bym cię wziął.

Nóż został dokręcony. Izel czuła, jak jej oczy wypełniają się łzami. Nigdy w swoim życiu nie słyszała bardziej dosadnych, bolesnych słów. Skupiła się na powstrzymaniu podbródka przed drżeniem. – Nie obraź się, ale… – kontynuował Kelvin – …życie bez jakiejkolwiek przyjemności wydaje się być dość żałosną egzystencją. Nic dziwnego, że zaczęłaś żebrać. Izel ledwo trzymała się na nogach i trzymała usta szczelnie zamknięte, starając się nie zwymiotować. Jego ostre, bezceremonialne słowa przecinały przestrzeń między nimi, wysyłając dreszcze w dół jej kręgosłupa. Żołądek się jej wywracał, czuła wbijające się w jej dłonie paznokcie. Zwiesiła głowę. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak mocno zaciska pięści, póki z jej dłoni nie zaczęła wypływać krew. Kelvin Kerr ze swoją pogardą w głosie, w jakiś sposób sprawił, że jako dwudziestopięcioletnia dziewica, poczuła się tania. Nie będąc w stanie już dłużej powstrzymać łez i prędzej wolałaby pójść do diabła, niż pozwolić, by ten Pookah widział jej płacz. Upuściła swój bagaż na ziemię i zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła zrobić. Uciekała. Z każdym jej kolejnym krokiem, coraz bardziej płakała. Chłodne powietrze owiewało jej wilgotną twarz, jak poruszała nogami tak szybko, jak tylko mogła. Musiała od niego uciec. Nie miała pojęcia, gdzie jest, ale to też ją nie obchodziło. Po prostu biegła. Krople wody zaczęły uderzać o jej policzki i ramiona. Gdy linia drzew robiła się coraz rzadsza i Izel wyczuwała woń oceanu, deszcz całkowicie się rozpadał. Łzy swobodnie spływały po jej twarzy i zaczęła się krztusić szaleńczym oddechem nie chcącym przejść przez jej gardło. Płakała tak bardzo, że ledwo mogła widzieć. Odtwarzała w głowie każde słowo wypowiedziane przeciwko niej.

Żałosne. Żebractwo. Żałosne. Biegła szybciej, płacząc coraz bardziej. Co się działo? Wiedziała, że Kelvin był kapryśny – Chryste, był bardziej zrzędliwy, niż te paskudne zielone marionetki z telewizji. Ale nigdy nie sądziła, że przez to potrafi być aż tak okrutny. Naprawdę nie mogła go o to winić, a może mogła? Był strasznie rozdrażniony powtarzając to co powiedziała… że błagała. Wybiegła zza drzew i w odległości kilkuset metrów zobaczyła ocean. Usłyszała rozbijające się fale o skały – może powinna skoczyć. Rzucenie się z urwiska byłoby lepsze niż stanięcie twarzą w twarz z Pookah. I pomyśleć, że wszystko czego chciałam, to tylko coś poczuć. Zwolniła tempo i zatoczyła się na urwisku. Deszcz padał w tej chwili coraz mocniej. Położyła dłonie na głowie i schowała twarz w przedramieniu. Chciała już się pozbierać. Nawet teraz stojąc tam po tym wszystkim co zostało powiedziane, całe jej ciało było obolałe przez Kelvina. Boże, była żałosna. Ale nic nie mogła na to poradzić. W jego spojrzeniu było coś przez co poczuła się, jakby rozpadła się na milion kawałeczków. Wszystko w niej pękło. Za sprawą jednego spojrzenia. Był zimny, agresywny, dziki. Ale ten sposób w jaki na nią patrzył, gdy była w szponach Alpa, sposób w jaki patrzył na zmiennego, gdy była w barze, zanim została przez niego przywołana do porządku. To właśnie w tamtych chwilach widziała coś głębszego. Co się kryło pod tym całym okrucieństwem? Desperacja? Tęsknota? Czy chciała się do tego przyznać, czy nie, Kelvin z czymś walczył, ale nie była pewna, czy ma siłę, by dowiedzieć się co to takiego. Dzięki brutalnemu wykładowi, który jej zaserwował, dowiedziała się, że przebłyski emocji, które na nią napierają mogą być dla niej dużo cięższe do zniesienia, niż wcześniej sądziła.

Izel usłyszała łamiące się za nią gałązki. Kelvin był blisko. Wyprostowała ramiona. Albo mogła pokazać Pookah jak bardzo czuje się upokorzona, albo nie da mu satysfakcji z tego, jak bardzo ją zranił swoimi słowami. Skrzyżowała ramiona na piersi, uniosła podbródek i obróciła się twarzą do niego. Jego ciemne, przemoczone włosy wisiały luźno wokół jego twarzy, a mokra koszulka przylgnęła do jego skóry, uwydatniając potężne mięśnie. Uważała, że Pan Kerr był ciachem, gdy był suchy, a co ma powiedzieć, gdy jest mokry? Cholera. Podszedł do niej, jego lodowato niebieskie oczy błyszczały jak oświetlone lodowce. Dlaczego była na niego wściekła? Och tak, bo mnie poniżył. Podszedł do niej, zatrzymując się zbyt blisko. Deszcz wciąż leciał na nich ciurkiem. Spojrzał na nią, marszcząc brwi. – Nie chciałem brzmieć tak ostro. – Izel przechyliła głowę, zaciskając wargi. Mieć nadzieję na „przepraszam” to najwyraźniej zbyt wiele. – Serio? To zabawne, bo mam wrażenie, że właśnie tego chciałeś. – Znowu przypomniała sobie ostre słowa Kelvina. Nie tylko brzmiał, jakby starał się celowo zranić jej uczucia, ale na dodatek, jakby próbował w każde pojedyncze słowo wbić żądło. Zauważyła, że jego silna szczęka się zacisnęła. – Nie miałem tego na myśli – powiedział najbardziej doskonałym tonem, jaki kiedykolwiek słyszała w swoim życiu. I o to chodziło! Miała z tym cholernym Pookah same trudności. Najpierw zgniótł ją swoimi słowami, a teraz rozmawiał z nią, jakby nic wielkiego się nie stało.

– Idź do diabła. Jej ciało drżało i nie wiedziała, czy to z powodu lejącego się strumieniami na jej skórę deszczu, czy ogromnego wstydu jaki czuła. Zawstydził ją. Nie, nie była zawstydzona przez swoje wyznania. On tylko potwierdził jej słowa. – Nie rozumiesz. – Jego twarz była wyraźnie napięta. – Nie miałem tego na myśli, bo… sobie to wymyśliłem. – Dobra, ja… czekaj, co? – Skłamałem. Fala lodu przeszyła jej ciało. – Wszystkie rzeczy, które powiedziałeś, że mówiłam ostatniej nocy… – przełknęła ciężko – …że błagałam… Potrząsnął głową. – Nic nie powiedziałaś. Nic nie zrobiłaś. Jednocześnie poczuła ulgę i złość. Nie była żenująco błagającą kobietą, więc dlaczego Kelvin tak jej powiedział? Popatrzyła na niego i syknęła. – Naprawdę jesteś totalnym dupkiem. – Ogarnęła ją wściekłość, więc zacisnęła pięści po obu stronach ciała. – Specjalnie próbowałeś mnie skrzywdzić.

To

dla

ciebie

jakaś

gra?

Sprawia

ci

przyjemność

doprowadzania kogoś do łez? A może po prostu chcesz, by wszyscy wokół ciebie byli tak samo nieszczęśliwi jak i ty? Chwycił ją za ramiona. –

Pragnę

cię.



Delikatnie

nią

potrząsnął.



Twojego

zdumiewającego poczucia humoru i tych twoich mądrych ust i tego tyłka, o który w ogóle nie dbasz, co kiedyś wprawi cię w niezłe kłopoty. Na

miłość Boską, stawiłaś czoła Alpie! Jesteś człowiekiem! A mimo to włóczysz się po tym brutalnym świecie z większą odwagą niż niektórzy mężczyźni z mojego frontu. W każdej dowolnej chwili mógł wypominać jej głupie i beztroskie zachowanie… a wybrał akurat tą. – Nie rozumiesz? – Pochylił głowę. – Nie jesteś taka jak każda jaką znam. I pragnę cię bardziej niż powinienem. Izel stała nieruchoma, prawdopodobnie będąc w stanie szoku. Nic w tym mężczyźnie nie miało sensu. Głośno wypuścił powietrze, jego oddech owiał jej policzek. – Spójrz na siebie, dziewczynko. Jak mógłbym cię nie chcieć? Bez żadnego ostrzeżenia, pokrył jej usta swoimi. Czując na sobie jego pełne usta, poczuła dreszcz przechodzący w dół jej kręgosłupa. Nie! Nie zmięknie. To co jej powiedział było okropne. Odsunęła się od niego, ale niewiele pomogło; zaczął tylko jeszcze mocniej ją całować. Ponownie się odsunęła, szamocząc i ostatecznie udało jej się odwrócić głowę. Trzymając pięści na jego masywnej piersi, wrzasnęła na niego. – Zostaw mnie w spokoju! Rysy jego twarzy były surowe, ale pozbawione wyrazu; nie mogła nic z niego wyczytać. Nie miała pojęcia, co zamierzał zrobić, ale nie chciała w tym uczestniczyć. Przywarła do swojej dumy i starała się zignorować gorące, wilgotne, przeszywające ją pragnienie. Przesunął jedną rękę wzdłuż jej ciała i przycisnął swoje przedramię wokół jej talii. Zaciskając je w ten sposób, poczuła jego erekcję na swoim brzuchu. Poruszyła biodrami, starając się uwolnić z jego silnego uścisku.

Ledwo zauważyła, że ją podniósł, opierając o swoje mokre ciało. Była do niego przyciśnięta jak w imadle. Chwycił jej tyłek, zawijając jej nogi wokół swoich bioder. Jej gorąca krew przepływała teraz coraz szybciej. Dotyk jego mokrego ciała ocierającego się o nią… Nie! Nie podda się. Ale próbując się od niego uwolnić, ostatecznie uziemiła swoją płeć przy jego twardym fiucie. – Ach… – Zadrżała, a Kelvin jęknął przy jej uchu. Jej walka natychmiast ustała. Cholera z jej ciałem, które reagowało na niego z taką łatwością. Jednak w następnej chwili zrobił najdziwniejszą rzecz: złagodził swój uchwyt i postawił ją na nogi. Przytrzymał ją wzrokiem i Izel zdała sobie sprawę z tego, co właśnie nastąpiło. Zrobił to ostentacyjnie. Ona również go pragnęła. Palant! Znowu się z nią bawił. Ujął jej twarz w swoje dłonie, pochylił się i delikatnie musnął jej usta. Więc Pookah chciał się zabawić. Okej. Ona też może się trochę zabawić. Zacisnęła usta, wciąż trzymając je idealnie zamknięte. Jego język przesuwał się wzdłuż jej ust, ale zachowała spokój, nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Poczuła na ustach jego uśmieszek. – Pocałuj mnie, kobieto. Wiem, że tego chcesz. – Nie. Przesunął ustami po jej szczęce. – Mogę poczuć twoje podniecenie. Zajebiście. Głupi Pookah i jego głupi nos. Owszem, ciągnęło ją do niego i nie potrafiła ukryć na to swoich fizycznych dowodów, ale wciąż nie mogła się przełamać po tym co zrobił… co powiedział. Pragnął jej bardziej niż powinien? Co to u diabła miało znaczyć?

Jego usta naparły na nią i po raz kolejny odmówiła mu pocałunku. Delikatnie odchylając się do tyłu, spojrzał jej w oczy. – No dobra, człowieku, twoja wola jest silna, a duma godna uwagi. – Zmarszczyła na niego brwi. Bardzo mądrze, Pookah. Odepchnęła jego pierś i tym razem się potknął. Chwytając jej przedramię, pociągnął ją za sobą, gdy upadł na ziemię. Zanim zdążyła choćby mrugnąć, Kelvin obrócił ją na plecy, zaklinowując się pomiędzy jej rozchylonymi udami. Chwycił w dłonie jej nadgarstki i przytrzymał nad jej głową. Jego wzrok zdawał się mięknąć, gdy spojrzał na jej twarz. – Jestem głupim mężczyzną, który powiedział kilka przykrych słów. – Jego głos był gruby, sprawiając, że zacisnęła dłonie. Patrzył jej w oczy. – Powiedz mi teraz, że mnie nie chcesz, a zostawię cię w spokoju. – Deszcz wciąż padał wokół nich, a jasnoszare niebo otaczało jego ciało, wyglądając jak aureola. Zapierający dech w piersi widok. Skrawek trawy na którym leżała łaskotał ją w ramię, a presja poddania się mężczyźnie pod którym leżała, była ogromna. Pragnęła go. Zaprzeczanie temu byłoby kłamstwem. Ale nie chciała mu się oddać. Spojrzała mu w oczy i zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła zrobić. Zacisnęła usta i uniosła podbródek. Z seksownym uśmieszkiem na twarzy, wychrypiał: – Uparta dziewczyna. – Pochylił swoje usta i spodziewała się, że znowu ją pocałuje. Zamiast tego, przesunął biodrami między jej nogami, a ona zadyszała w odpowiedzi na potężną, rozprzestrzeniającą się falę ciepła. Kelvin skorzystał z okazji, gdy rozchyliła swoje usta i wsunął język między jej usta, całując ją głęboko. No i jestem skończona.

Nie mogła myśleć. Dokonujące się w niej zmiany w ciągu ostatnich kilku dni przyprawiały ją o gorączkę. Serce waliło jej w piersi i Izel była zaskoczona przekonując się, że naprawdę ją bolało. Bolało przez tego człowieka w taki sposób, że nie potrafiła tego nawet opisać. Odepchnął ją, podjudzał, zdumiewał i na dodatek uważał ją za odważną. Był nieporównywalny. Dał jej wszystko, co kiedyś pragnęła poczuć. Pożądanie przejęło nad nią kontrolę, wygięła się w łuk i przesunęła swoim językiem po jego, całują go mocniej. – Grzeczna dziewczynka – mruknął w jej usta, kontynuując ocieranie się o nią swoimi biodrami. W jej ciele zaczęła wzbierać się nieznana, intensywna przyjemność. Poczuła dreszcz w środku i wiedziała, że jest na skraju czegoś niesamowitego. Puścił jej nadgarstki, a ona natychmiast zanurzyła dłonie w jego włosach, przyciągając go bliżej siebie. Jego silny język poruszał się w i na jej ustach w tak mistrzowskim rytmie, że nie mogła się powstrzymać i jęknęła. Poczuła w sobie palącą potrzebę. Musiała wiedzieć, jak to jest poczuć jego skórę przy swoim ciele. Musiała poczuć jego nagą skórę. Przesunęła nerwowo palcami po jego koszuli, ale nie udało jej się rozpiąć ani jednego guzika, bo Kelvin odsunął się nieco od niej, złapał za kołnierz koszuli i zdjął ją przez głowę. Nawet nie zdążyła usłyszeć jak opadła na ziemię, a Kelvin już zdjął jej koszulkę i z powrotem pochylał się nad nią. Czucie jego mokrej, silnej piersi przesuwającej się nad nią, wysłał mokry przypływ pożądania między jej nogi. Jej myśli całkowicie odpłynęły, przesunęła dłonią po jego ciele, wygłodniała jego dotyku. Wygłodniała tego co jego silne, grzeszne ciało jej obiecywało. Wyglądało na to, że podzielał jej uczucia. Jego dłonie pilnie przesuwały się po jej nagim torsie. Przyciskając do niej usta, szarpnął w dół jej stanik, odsłaniając jej obolałe piersi. Chłodne krople deszczu

uderzały o jej rozgrzaną skórę, rozpryskując się na jej twardych sutkach. Bez żadnego ostrzeżenia, jego usta przesunęły się na jej sutek. Krzyknęła, gdy wziął go do buzi, mocno ssąc. Jeszcze bardziej wygięła plecy w łuk, wbijając mocniej dłoń w jego włosy. Warknął w odpowiedzi, szybko poruszając językiem po jej sutku, kiedy masował dłonią jej drugą pierś. Czuła jakby jej piersi miały zaraz eksplodować od tej silnej rozkoszy. Kierując uwagę na jej drugą pierś, przesunął dłoń w dół jej brzucha, zanurzając ją w spodnie i pocierając o jej płeć. – Taka mokra… – wychrypiał – …jak powinnaś być. – Przygryzła dolną wargę i odruchowo uniosła biodra w jego stronę. Boże, płonęła dla tego mężczyzny. I wtedy ponownie się od niej odsunął. Siedząc na piętach, otworzył jej dżinsy i przesunął na kolana. Jego wzrok był pogrążony wpatrywaniem się w pokrytą jedwabiem część ciała między jej nogami. – Chcę cię dotknąć. – Kiedy uniósł na nią wzrok, domyśliła się, że prosi o zgodę. Jej serce zatrzepotało i z zapałem skinęła głową. W mgnieniu oka rozdarł jej majtki, odrzucając je na bok. Powrócił do jej ciała, liżąc i skubiąc po kolei każdą z piersi. Leniwie krążył palcami po jej pępku… aż przeniósł się niżej. Rozsunęła nogi jeszcze szerzej. Zadrżała, gdy przesunął po łechtaczce swoim palcem. – Ciii. Trzymam cię, kochanie. – Krople deszczu spływały w dół jej ud, gromadząc się na sprawnie ruszające się dłoni Kelvina. Wytarł wodę wokół wrażliwej wiązki nerwów. Chłodna ciecz była czymś niesamowitym przy jej rozgrzanym ciele. Przesunął palec do jej dziurki.

– Och, tak! Kel! – Wiła się pod nim. Pogładził ją, tym samym zwiększając jeszcze bardziej ciśnienie. Jej mięśnie się napięły, a oddech stał się urywany. Była tak bliska… czegoś. Położył palec na jej dziurce. Podtrzymując się na łokciu, spojrzał jej w oczy. – Jesteś na to gotowa? Chwiejnie skinęła głową. Kelvin zdawał się doskonale wiedzieć, co za chwilę stanie się z jej ciałem. Jego oczy płonęły niebieskim ogniem, wpatrywały się w jej twarz, gdy wsunął w nią swój gorący palec. Dyszała. Powoli zaczął przesuwać nim do środka i na zewnątrz. Jęknęła. A kiedy wsunął w nią drugi palec, zanurzając się głęboko, wykrzyczała jego imię. Chciała zamknąć oczy i odrzucić głowę do tyłu, ale zacięte spojrzenie Kelvina usidliło ją, zmuszając do patrzenia w jego oczy, jakby było to dla niego coś ważnego. Jego grube palce wchodziły w nią coraz głębiej. – Kelvin… – usiadła powoli, chwytając się jego bioder –…c …coś się dzieje. – Nie miała pojęcia co, ale wiedziała, że nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Poruszał się w niej coraz szybciej. – Tak. Nagle przez całe jej ciało przeszedł wybuch przyjemności, sprawiając, że głośno krzyczała. Czuła przepływające przez nią ciepło i zaciskające się na jego palcach jej ścianki i mięśnie.

– O to chodzi. Trwało i trwało, pulsując całym jej ciałem. Dopiero gdy ustąpiły drżenia, zaczął się powoli z niej wycofywać. Grzeszny uśmiech rozprzestrzenił się na jego twarzy. Dlaczego był… Zanurzył palce z powrotem w jej wnętrzu. Krzyknęła. Była tak wrażliwa, że graniczyło to z bólem. Zataczał nim mocne kółka, poruszając się szybko. Wbiła paznokcie w jego miednicę, kiedy kolejna eksplozja przeszła przez jej ciało. – Kelvin! – krzyknęła, zalewając jego palce czymś mokrym i śliskim. W końcu wycofał się całkowicie, spowalniając swoje ruchy. Oddychała ciężko, a wszystkie napięcia, które towarzyszyły jej ciału w ciągu ostatnich kilku dni, zdawały się całkowicie zniknąć. Czuła się zrelaksowana, ale wciąż dusiła w sobie jakieś niespełnione pragnienie. Chciała go dotknąć. Deszcz ustawał. Kelvin usiadł, nie mogąc oderwać oczu od jej ciała. Chryste, była piękna. I ten sposób w jaki jej oczy się rozszerzyły, gdy osiągnęła kulminacyjny punkt. Nie planował naciskać jej aż tak daleko, ale chciał by zapamiętała ten moment. A sądząc po wyrazie jej twarzy, udało mu się. Nie planował również swojej reakcji na nią. Uczucie jej dotyku na swojej skórze, jej zapachu, smaku. Wszystko to wysyłało go na skraj szaleństwa. Był dla niej zdesperowany, oszalały w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Ale teraz musi się uspokoić i odejść. Nie zmusiłby jej żeby położyła na nim swoje ręce, ale jego fiut był już wystarczająco napięty i musiał sam to zakończyć.

Gdy już miał wstać i odsunąć się, Izel uniosła się do góry i klęknęła przed nim. Nie pobiegła z piskiem po ubrania za co był ogromnie wdzięczny. Przygryzła swoją pełną wargę, jej wzrok spoczął na jego piersi, zanim nie przesunął się na jego fiuta. Czy chciała go dotknąć? Kelvin nawet nie odważył się mieć takiej nadziei. – Eee… – Spojrzała mu w oczy, a potem znowu w dół. W górę, w dół. – Chcesz go zobaczyć? – Jej policzki się zaróżowiły, gdy skinęła głową. Wziął głęboki oddech próbując uspokoić puls. Musiał rozegrać to bardzo powoli. Na podstawie rozmowy z poprzedniej nocy był prawie pewien, że nigdy nie widziała gołego mężczyzny. Otwierając rozporek dżinsów, przesunął swoje spodnie nisko na biodra, odsłaniając swoją twardą erekcję. Jej oczy się rozszerzyły, a żar wzroku spoczywający na jego fiucie sprawił, że ten szarpnął się w odpowiedzi. Zadyszała. Przesunęła swoim różowym językiem po zębach i wargach. Westchnienie sprawiło, że jego fiut zaczął pulsować, a na jego główce zaczęła pojawiać się wilgoć. Był tak blisko dojścia, a ona przecież jeszcze nic nie zrobiła. – Chcesz go dotknąć? – Bez zastanowienia skinęła głową, nie odrywając od niego wzroku, jakby była nim sparaliżowana. – Śmiało. – jego głos był cichy, czuł się tak jakby miał do czynienia z oswajaniem kotka. W każdej chwili mogła się wystraszyć i uciec. – Ja… – Spojrzała mu w oczy. – Nie wiem co… – Bez wątpienia mógł stwierdzić, że była zawstydzona. W tym momencie nie był pewien, czy uda mu się dalej powstrzymywać, więc powinna jak najszybciej się odsunąć.

– Tutaj. – Delikatnie chwycił jej dłoń i położył na spodzie swojej erekcji. Powstrzymał przekleństwo na jej miły, miękki dotyk. Powoli odsunął od niej swoją dłoń. Spojrzała na niego z niepewną miną. Kelvin wiedział, że jego kobieta potrzebowała wskazówki, by wiedzieć, że pragnie, by trzymała na nim swoje ręce. Musiał ją tylko zachęcić. – To takie przyjemne, dziewczynko. Spojrzała na niego i dostrzegł cień uśmiechu. – Owiń wokół niego palce. Owinęła. – Och tak, właśnie tak. Teraz przesuwaj dłoń w górę i w dół. Nie mógł sobie przypomnieć żeby kiedykolwiek drżały mu tak nogi. Jednak teraz, z jego towarzyszką kładącą na nim swoje ręce, walczył o utrzymanie się w pionie. Mimo tego jak bardzo zaprzeczał temu przez ostatnie kilka dni, to nigdy z żadną kobietą nie czuł się tak… dobrze. Ścisnęła go mocniej, przesuwając dłoń w górę i w dół i znowu w górę. Zassał oddech. Sięgnął między jej nogi, pocierając jej łechtaczkę. Zadyszała, zaciskając mocniej dłoń. – To takie przyjemne, dziewczynko. Szybciej. Mocniej. – Słowa stanęły mu w gardle, gdy osiągał punkt kulminacyjny. Chwyciła go mocniej, przesuwając coraz szybciej. Poruszając się w niej palcami, patrzył jak odrzuciła do tyłu głowę, gdy wstrząsnął nią kolejny orgazm. Nigdy nie będzie miał dość tego widoku. – Och, dziewczynko, sprawiasz, że dochodzę. – W ostatniej chwili odsunął od niej biodra i trysnął spermą na ziemię. Przyjemność

ogrzewała go od wewnątrz, gdy doszedł mocniej, niż kiedykolwiek w swoim życiu. Izel odsunęła rękę. Mimo, że powinien czuć się nią nasycony, czuł się jedynie jeszcze bardziej wygłodniały. Owinął rękę wokół jej talii i z powrotem zaczął ją kłaść na ziemi. –Cc-o ty robisz? – wydyszała. Uśmiechnął się. – Zamierzam się upewnić, że jesteś gotowa, a wtedy cię wezmę. – Wystrzeliła rękami w jego pierś i odepchnęła go. Co do diabła? Wsunęła na siebie swoją bieliznę, chwyciła bluzkę i założyła dżinsy. Kelvin siedział ze spodniami wciąż zwieszonymi na udach i będąc zdezorientowanym jak diabli. – Nie będę się z tobą kochać, Kelvinie. – Wciągnęła na siebie bluzkę. – Dlaczego nie? Myślałem, że… Przewiesiła włosy przez ramię, ścisnęła je dłonią i zaczęła wyżynać z wody. Podniósł się na nogi, wciągnął spodnie i zaczął się z nimi mocować. – To jakaś zemsta za to co wcześniej powiedziałem? Powiedziałem ci, że mi przykro, że się tak zachowałem. – Tylko dlatego, że czegoś żałujesz, nie oznacza, że to się nigdy nie stało. I nie, to nie jest zemsta. Nie mam zamiaru oddać swojego ciała mężczyźnie, który szczerze mówiąc nie wiadomo czy nawet będzie dla mnie miły następnego dnia. – Potrząsnęła głową i wyrzuciła ręce do góry. – To znaczy, między nami nie ma żadnych uczuć! Może pożądanie, ale

tylko to. Jesteś po prostu facetem, który myśli swoim… – machnęła dłonią na jego krocze – …dzisiejsza noc była dziwna. A ja wciąż muszę walczyć ze swoimi nowymi uczuciami. Krew Kelvina zawrzała. Żadnego uczucia między nami? Dziwna noc? Gdyby tylko wiedziała jak się czuł, co to wszystko z nim robiło! Ta pojedyncza kobieta bardziej komplikuje jego życie niż cała armia Fionn, z którą kiedyś walczył. Wystarczyło żeby tylko na nią spojrzał i jego fiut robił się twardy, co powinno go nieco zawstydzić. Każde pojedyncze, nienawistne słowo, które wypowiedziała w jego kierunku wcale nie przynosiło mu radości. Przez próbę zaciągnięcia jej do łóżka przez Przesileniem, ryzykował dla niej całą swoją wieczność. Postępował tak, by jej nie skrzywdzić, nie zhańbić swojego klanu, nie pragnąć jej. I to czyni mnie tchórzem. Po patrzeniu jak jej oczy wypełniły się łzami na jego wcześniejsze ostre słowa, był niemal pewien, że nie mógłby zrobić tego ponownie. Chryste, wystarczyły mu tylko trzy sekundy żeby za nią pobiec i się przed nią płaszczyć. Wykonał gównianą robotę próbując ją odstraszyć i zdystansować swoimi słowami. Oczywiście nie mógł wierzyć, że podejmie odpowiednią decyzję, porzuci tą kobietę i wróci do swojego klanu. Im dłużej myślał o zatrzymaniu jej przy sobie, tym bardziej hańbił nazwisko Kerr. Niech los odwali za mnie całą brudną robotę. Kelvin mógł ją uwieść. Izel Campbell była największym wrogiem jego klanu. Znał przeszłość i mógł się nią nacieszyć przez jakiś czas, ale los nie będzie przecież na tyle okrutny, by na wieczność przywiązać Pookah do Fionn. Jego uczucie do tej kobiety były intensywne i

sprzeczne, a nawet przygnębiające. Ale coraz trudniej szło mu walczyć z własnym instynktem. Po co w takim razie walczyć? Mógł mieć to co najlepsze z obu światów. Odkryje pragnienie Izel, weźmie ją w czasie Przesilenia, a potem nie będzie miał innego wyboru, jak tylko pozwolić jej odejść. Choć z jakiegoś dziwnego powodu ta myśl go bolała. Jednak, tak będzie najlepiej. Dla wszystkich zainteresowanych. Z obowiązku i honoru rodzi się ofiara. Złapał ją na gapieniu się na jego tatuaż. Zademonstrował tors, a ona szybko odwróciła wzrok. – Walczysz z uczuciami, co dziewczynko? – Spojrzał na swój symbol klanu, uśmiechnął się, gdy zobaczył na nim ślady paznokci, które po sobie zostawiła. Potarł palcem krwawiącą rysę, podniósł rękę i roztarł krew między kciukiem, a palcem środkowym. Obowiązek i honor, powtarzał sobie w głowie. Kelvin może pobawić się w swoje zachcianki przez następne kilka dni; potem będzie musiał pozwolić jej odejść.

Rozdział 12 – Więc nie będziesz teraz ze mną rozmawiać? – zawołał Kelvin tuż za Izel. Przez ostatnie kilka godzin z powodzeniem ignorowała irytującego Pookah, więc nie zamierzała się poddać. Poza tym, znała ogólny kierunek, do którego zmierzali. A raczej Kelvin znał, a on szła za nim. – Kobieto, nie masz żadnego sensu. Powinnaś być ze mną szczęśliwa biorąc pod uwagę to jak dobrze cię zaspokoiłem. Jej policzki zapłonęły i posłała mu zawstydzone spojrzenie. – Nie bądź tego taki pewien. – Ach, ale jestem. – Był tuż za nią, oddychając przy jej uchu. – Wiem, bo czuję się tak samo. Zaspokoiłaś mnie, kobieto… w sposób, którego nigdy nie zaznałem. Przeszło przez nią poczucie dumy. Była niedoświadczona. Lata świetlne przed pojawieniem się Pookah nie doznała żadnych sytuacji intymnych, a teraz on przyznał, że była w tym dobra. Nie powinno ją obchodzić co sobie myślał. Nie powinna czuć się szczęśliwa z tego, że potrafiła zadowolić tego mężczyznę, ale była, a teraz znowu znajdował się tuż przy niej. – Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. – Prześledził palcem po boku jej ciała, a ona zadrżała. – Twoje szeroko rozłożone uda, spływający po nas deszcz. Smak twoich ust i to nikczemne kołysanie się twoich bioder pod moim dotykiem. – Już dobrze, przestań!

Czuła przy skórze jego uśmiech i zdała sobie sprawę, że celowo próbował ją podjudzać. Nie rozumiała tylko dlaczego. W każdym razie, to nie ma znaczenia! To musiało się skończyć. Dystans, w porządku. Usta Pookah, nie w porządku. – To nie zdarzy się ponownie – powiedziała, przyśpieszając tempo i zostawiając go za sobą. – Wciąż nie kontroluję swoich uczuć, ale jestem coraz bliżej. Bądź pewien, że nigdy… – zakrztusiła się własną śliną – …nie posmakujesz mnie ponownie. Poczuła jego ciepłe ciało przy swoich plecach, jego oddech pieścił jej ucho. – Ach. Dziewczynko, wciąż mogę cię posmakować. – Przez całe jej ciało przeszedł dreszcz. Owinął ramię wokół niej, jego palce wsunęły się pod jej koszulę, przesuwając się po brzuchu. – Tak samo jak i ty wciąż możesz poczuć mnie. Strzepnęła jego rękę, ale musiała zagryźć wargę, by nie jęknąć. Prawdą było, że wciąż mogła go poczuć. Jej płeć była mokra od ich ostatniego kontaktu, a jej piersi były opuchnięte i stwardniałe. Bała się, że jej ciało zacznie czuć coś, czego nie będzie potrafiła zatrzymać. Większą obawą napawały ją jej bolesne piersi, które wręcz pragnęła rozerwać na strzępy w uczuciu, którego nie rozumiała. Wspomnienie przenikliwych oczu Kelvina wpatrzonych w nią co chwilę nachodziło jej umysł. Dlaczego to były te ulotne chwile, a nie te, w których Kelvin traktował ją w ostry, bezlitosny sposób? Podniosła swoją torbę, zakładając ją na ramiona. Nie, wolała zignorować tą pustkę pod jej żebrami, które teraz się odradzało. Pustkę, którą było jej serce. Podjęła już decyzję. Nie było takiej opcji, by mogła

całkowicie zaufać i oddać się Kelvinowi. Odnajdując swoje prawdziwe ja, nie będzie w stanie ponownie oddać się temu niegodnemu Pookah. , – Już ci mówiłam, że nie zamierzam się z tobą przespać. – Dlaczego brzmiała, jakby bardziej próbowała przekonać samą siebie niż Kelvina? – Między nami nie ma żadnego uczucia… – Och, między nami jak najbardziej jest uczucie, dziewczynko. Przewróciła oczami. – Mam na myśli prawdziwego uczucia. Jak zaufanie albo miłość. Usłyszała odgłos jego kroków dudniących o ziemię, które po chwili ustały. – Chcesz bym cię kochał? – Nie, nie powiedziałam tego. – Odwróciła się do niego, czując się zmieszana i próbując się wycofać. – Pragnę tylko czegoś prawdziwego z osobą, z którą będę chciała podzielić się swoją intymnością. Coś co powiedziała, znalazło oddźwięk w całym Pookah. Podszedł do niej. Izel uniosła podbródek, kiedy nad nią wyrósł. Jego spojrzenie było lodowate, przebijając się prosto do jej rdzenia. – A to co było między nami nie było intymne? – warknął. Zachowaj spokój, powiedziała sobie i wzięła głęboki oddech. Sposób w jaki na nią patrzył, jakby była jego własnością, sprawił, że jej ciało drżało, a kolana stały się słabe. Zrobiła krok do tyłu, próbując utrzymać dystans między sobą, a tym niemożliwym mężczyzną. – Wiesz co mam na myśli, ale w porządku, jeśli mam ci to przeliterować. Nie zamierzam uprawiać z tobą seksu. – Wytrzymała jego spojrzenie. – Możesz tupać nogą, ranić moje uczucia, robić cokolwiek, ale wiedz, że taka jest moja decyzja.

Skrzyżował ramiona na piersi i przechylił głowę. – Powiedziałaś, że nie będziesz pieprzyć nikogo do kogo nie będziesz żywić żadnych uczuć. A jak wcześniej wspomniałem, przedtem pokazałaś już jak silne uczucia do mnie żywisz. – Spojrzał na nią od dołu do góry, uśmiechając się chytro. – Dwa razy. Jej policzki ponownie zapłonęły, ale nic nie powiedziała. – Więc co chcesz powiedzieć to to, że nie zamierzasz uprawiać seksu z mężczyzną, póki cię nie pokocha? Jej szczęka pewnie już wylądowała na trawie. Mówił o miłości, jakby to było czymś złym. Posłała mu najpodlejsze spojrzenia na jakie potrafiła się zdobyć. – Nie muszę ci się tłumaczyć. Chcę tego co chcę. – Jej głos z każdą kolejną sylabą stawał się coraz głośniejszy. – Byłabym głupia myśląc, że twoje uczucia do mnie są głębsze niż kałuża. – Wycelowała w niego palcem i zacisnęła zęby. – Nie będzie kolejnego podboju. Mięśnie na piersi Kelvina wydawały się zesztywnieć. Kiedy myślała, że zacznie się z nią kłócić, opuścił ręce i przeszedł obok niej.

*****

Słońce zachodziło i Kelvin zdał sobie sprawę, że cały dzień był rozmyty, bo ciągle był pogrążony w myślach. Izel robiła co mogła, by go ignorować, ale Kelvin zadbał o to, by odświeżyć jej pamięć o ich

wcześniejszym kontakcie. Mniej starał się myśleć o tej seksownej kobiecie, a bardziej o tym co zrobił. Odtwarzał w pamięci jej jęki, wicie się jej ciała, krople deszczu spływające po jej ciele. Myśli te przez cały dzień utrzymywały jego fiuta twardego jak skała. Atrakcją wieczoru było dla niego ukradkowe zerkanie na jej tyłek i na jej koszulę, która co chwilę się podnosiła. Pragnął tej istoty w sposób, w jaki nigdy nikogo nie pragnął. Chryste, to było złe. Nie powinien się przyzwyczajać do tej kobiety. Nie mógł zapewnić jej, że będzie jej i żądać od niej tego samego. Nie zamierzał obnażać przed nią swojej pieprzonej duszy. Nie, z pewnością nie mógł zrobić tej cholernej rzeczy. Więc dlaczego czuję w sobie taką pustkę? Po

raz

setny

przypomniał

sobie

najmądrzejszy

sposób

postępowania. Pozostawało wiele do stracenia. Poświęcenie swojego nieśmiertelnego życia było numerem jeden na jego głupiej liście. Kelvin obserwował jak Izel pociera szyję i ramiona. Z pewnością była wyczerpana, ale też i zbyt uparta, aby zrzec się swojego milczenia i poprosić go o postój na noc. Kiedy przesunęła palce na swoje mięśnie i zaczęła masować zgięcie szyi, Kelvin otworzył usta. Pragnął położyć dłonie na jej oliwkowej skórze. Nagle został uderzony jej pięknem. Znowu. Kilka razy na dzień zdarzało mu się przyznawać do tego, że jej skóra promieniała pięknem. Podszedł do niej, aby poinformować ją o swoich planach rozbicia obozu, gdy nagle wyczuł jakiś obcy zapach. Chwycił ją za ramię, zatrzymując ją. – Ała. Jesteś…

– Ciiii. – Był zaskoczony, gdy umilkła bez stawiania się. Zamykając swoje oczy, odetchnął głęboko, mając kilka sekund na rozpoznanie obcego zapachu. Nagle otworzył swoje oczy. Ja pierdolę! Izel zadrżała w jego uścisku, wyczuwając jego wzburzenie. – Ccc-co to jest? – zapytała ze słyszalnym strachem w głosie. – Demon. – Chwycił jej nadgarstek i przeciągnął ją po lesie z szybkością samochodu wyścigowego. Musiał zyskać pewną przewagę. Kelvin pobiegł w przeciwnym kierunku do demona. Wydawało mu się, że kilka razy słyszał, jak Izel próbowała coś powiedzieć, ale nie miał czasu na zatrzymanie się i wyjaśnianie. Kelvin zwolnił dopiero, gdy las stał się gęstszy, a na ich drodze pojawiły się bujne krzewy. Rozejrzał się po terenie i usłyszał jak Izel opadła na ziemię, ciężko dysząc. – C… co się dzieje? – zapytała między oddechami. Kelvin zdjął najpierw swój plecak, a później jej torbę i odrzucił je na dużą warstwę liści. – Demon stoi nam na drodze. Zamierzam go wywabić. – Co? Zamierzasz go tu zwabić? – Jej dłoń spoczywała na jej falującej piersi. Nie zamierzał biec, ciągnąć ją za sobą tak szybko; chciał tylko utrzymać ją z dala od niebezpieczeństwa. – Tak. Nasza pozycja zapewni mi przewagę. Izel włożyła głowę między kolana. – Dziewczynko – powiedział, klęcząc obok niej. Uniosła głowę, rozchylając różowe usta od głębokich oddechów. – Nie możemy go

prześcignąć. Ale zaufaj mi… – przebiegł palcami po jej buzi, chcąc zabrać od niej cały strach – …ochronię cię. Jej delikatne mięśnie gardła poruszyły się delikatnie od drżenia, ale skinęła głową. Była taka odważna. Pierś Kelvina rozszerzyła się z dumy. Jego człowiek ufał mu w kwestii swojego życia. A on nie zamierzał jej zawieść. – Dlaczego demon tu jest? – zapytała, jej oddech zwalniał do normalnej prędkości. Kelvin pokręcił głową. – Nie wiem. Pojawiają się z różnych powodów. – Izel zaczęła się lekko trząść, więc Kelvin potarł dłońmi w górę i w dół jej ramion. – Widziałeś ich kiedykolwiek? – Tak. Zabijałem już kiedyś demony. – Kontynuował pocieranie jej ramion, próbując ją pocieszyć i ogrzać. Był wojownikiem, a jej wiara w jego umiejętności walki oznaczała dla niego naprawdę bardzo dużo. – Choć różnią się od siebie siłą. – Co masz na myśli? Posiadają w Piekle pokój ważenia albo coś takiego? – Kelvin uśmiechnął się do niej. Dziewczynka starała się wyglądać na odważną, ale wyczuwał jej strach. Nie mógł jej o to winić. Potwory wychodzące spod normalnego świata nie wywoływały żadnych dobrych uczuć. Nie chciał jej przestraszyć, ale nie chciał upiększać ich sytuacji. – Ogólna zasada brzmi, że im ciemniejsza krew, tym mroczniejsza dusza. Demony z ciemną krwią są silne i bardziej diaboliczne od tych z jasnym kolorem krwi. – Skąd wiesz o kolorach ich krwi? Kelvin spojrzał na jej nadgarstek i uniósł głowę.

– Mogę powiedzieć, że masz niebieskie żyły i czerwoną krew. Demony mają jeszcze bardziej przezroczystą skórę, która czasami przybiera nawet szarawy odcień. Izel przełknęła. – S..szarą skórę? – Spojrzała w dół, składając ręce na kolanach. – Jak się tu dostają? – Patrząc na jej opuszczone ramiona i bezwładne ręce, Kelvin zaczął sądzić, że jest bardziej naiwna i żyje bardziej pod kloszem niż myślał. Nie wiedziała nic ani o demonach, ani o innych stworach przybywających tu z zaświatów i innych światów. – Poza Trybunałem Niezgody, demony w jedyny, inny sposób mogą się tu dostać poprzez pomoc samego diabła. Nie wiem jednak jak ich tutaj odsyła. Ale chodzą plotki, że aby wrócić do podziemnego świata, muszą przed śmiercią wykonać wolę diabła, który odsyła je z powrotem do Piekła. Kelvin

obserwował

jej

delikatne,

zmarszczone

brwi,

gdy

niewątpliwie próbowała wszystko sobie jakoś przetrawić. – Co to oznacza? – Że diabeł najwidoczniej z nimi rozmawia. Daje im zadanie, które muszę wypełnić. Izel wzięła drżący oddech. – A co jeśli nie wykonają zadania diabła? – Jeśli nie uda im się wypełnić zadania przed śmiercią, ich dusze lądują w Cypher. – Zauważył, że Izel wzdrygnęła się na to słowo. Cypher było miejscem, w które powiedział jej, że udał się tam Euan Campbell, bez możliwości powrotu. – Demon mnie zabije – szepnęła zrezygnowana Izel, co sprawiło, że wszystkie wnętrzności Kelvina się wykręciły.

Przesunął palec pod jej brodę, zmuszając ją, by na niego spojrzała. – Nie, dziewczynko. Nie pozwolę mu cię skrzywdzić. – Wciąż drżała, ale uśmiechnęła się do niego z entuzjazmem. Pomógł jej wstać na nogi, prowadząc ją do dużego drzewa otoczonego krzewami i zaroślami. – Zostań tutaj. Nie wychodź i bądź cicho, nieważne co zobaczysz. Przykucnęła, jej zielone oczy wypełniał strach. Nie wiedział co mógł jeszcze powiedzieć, by ją pocieszyć. Po prostu będę musiał udowodnić swoją siłę. Jego krew zawrzała. Pazury wydłużyły się i wyostrzyły. Wydobywając miecz i sztylet, odwrócił się od kobiety, którą cenił bardziej niż kogokolwiek innego. Mógłby chronić ją całymi swoimi siłami. Chwycił mocniej rękojeści swoich broni i obserwował ostatnie plamki formułujące się w ciemności.

Rozdział 13 Izel skuliła się za dużym drzewem, otoczona mokrymi liśćmi i mchem. Była pewna, że jej niekontrolowane drżenie w końcu zdradzi jej pozycję. Niestety odkąd usłyszała słowo „demon”, nie była w stanie pohamować swojego strachu. Zerkając zza liści przed siebie, skupiła się na Pookah, stojącym zaledwie kilka metrów dalej. Jego koszulka przylgnęła do jego prążkowanych mięśni ramion i pleców i mogłaby przysiąc, że gdy na nie patrzyła, wydawały się rosnąć. Wysoki, potrafiący posługiwać się bronią, z opalenizną błyszczącą pod światłem księżyca: pomyślała jakie to szczęście mieć kogoś takiego za swojego obrońcę. Wiele osób skuliłoby się na jego widok. Rozwścieczony Pookah Razorback z wydłużającymi się w szpony paznokciami, wielkimi mięśniami, morderczym wzrokiem… tak, powinna bać się istoty przed nią, ale wszystko co czuła to ciepło i bezpieczeństwo. Liście przed Kelvinem zaszeleściły. Jej oczy przesunęły się na mieszaninę krzaków, a następnie z powrotem do niego, gdy chwycił mocniej swój miecz. Przybył demon. Widziała go skradającego się zza drzew. O. Mój. Boże. Kucając niżej, utrzymywała wzrok do góry. Oddech ugrzązł w jej suchym gardle i modliła się, by demon nie mógł usłyszeć jej dudniącego w piersi serca. Potwór był istnie wyjęty z koszmarów. Był tak duży jak Kelvin tylko, że miał półprzezroczystą, szarą skórę i czarne, grube żyły. Ciemne żyły przebiegały po jego szyi, twarzy, ciele, jak rzeka po mapie.

Naprawdę był bestią Piekła. Jego żółte oczy świeciły w ciemności i wędrowały po okolicy, gdy zbliżał się do Kelvina. – Czuję człowieka, Pookah. Oddaj mi go, a pójdę swoją drogą. – Głos demona był jadowity, a sposób w jaki jego hebanowe usta opluwały się śliną sprawił, że Izel zasłoniła swoje usta z niesmakiem. – Po moim trupie. – Głos Kelvina był zabójczy. Jej drżenie wzrosło. Demon dobył z pleców dwa postrzępione, najnowocześniejsze sztylety. Odsłaniając zgniłe zęby, warknął: – Mówisz, masz! – Przerażający stwór ruszył na Kelvina, machając dziko sztyletami. Kelvin zablokował uderzenia demona. Obrócił się dookoła, przecinając całe przedramię demona. Gęsta, czarna krew zabarwiła sztylet Kelvina, który wciąż napierał na demona. Niezrażony, demon uderzył ponownie z szybkością i siłą, jakiej nigdy wcześniej nie widziała. Kelvin dopasował swoje tempo, ale im dłużej toczyła się walka, tym więcej krwi zdobiły skórę obu istot. Kiedy znaleźli się w blasku księżyca, Izel zauważyła, że jest tam nie tylko ciemna krew demona, lecz i czerwona Kelvina. Głośne brzdęknięcia uderzających się metali i brutalnych warknięć odbijały się od otaczających ich drzew. Ptaki odleciały z drzewa, nawet pojedyncze owady się przenosiły. Wszystko stało w miejscu, wliczając w to nią, oprócz mężczyzny walczącego, by ocalić jej życie i atakującego demona. Nie! Nie mogła po prostu siedzieć i patrzeć, jak ta bestia zabija mężczyznę, którego… kocha?

Demon dźgnął Kelvina w udo, który ryknął przez zaciśnięte zęby. Widok jego cierpienia i bólu niemal rozwalił ją na kawałki. Izel poczuła przypływ furii i skupiła wzrok na demonie. Ośmielił się skrzywdzić mojego Pookah. Upewni się, że tego pożałuje. Nagle Izel poczuła iskry przechodzące pod jej skórą – w tym samym momencie demon syknął z bólu. Ale dlaczego? Żadne z nich nie dotknęło demona. Nie było sposobu, by mogła skierować ból na demona, prawda? Była przecież śmiertelniczką. Bezbronną. Niezrażona, przeszła obok niskich krzewów, skradając się bliżej. Chwyciła z ziemi gruby, spiczasty kij i stanęła przy dużym pniu drzewa. Wystarczy jeden, czysty strzał. Demon atakował ciężko Kelvina, jego szare plecy wirowały i przesuwały się tuż przed nią. Kelvin przeciął pierś demona, ale nawet jak tryskała z niego czarna krew, to i tak się nie ugiął. Demon kopnął Kelvina w zranioną nogę, powodując, że się potknął. Stracił równowagę w najcenniejszych sekundach. Izel chwyciła kij. Nie myśląc o niczym innym, jak o pomożeniu Kelvinowi, wybiegła zza drzew i ruszyła do demona, wbijając w niego kij. Krzyknął z bólu i odwrócił się, chłostając ją swoimi pazurami. Kelvin ryknął ze wściekłości na dźwięk jej krzyku. Rzucił się na demona, wbijając w serce bestii sztylet. Jego żółte oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem, zanim Kelvin odciął głowę od jego ciała. Nie marnując czasu, podbiegł do Izel i ukląkł obok niej. Leżała na boku, wijąc się i krzycząc z bólu.

– Izel! Izel, kochanie, co się dzieje? – oddech ugrzązł mu w gardle, gdy przewrócił ją na plecy. Chwytała się za biceps, w który tkwił głęboko zakorzeniony czarny szpon. Z rany uciekała strużka purpurowej krwi. – Boże, kobieto, coś ty sobie myślała? – wyszeptał, jednocześnie szarpiąc się ze swoim paskiem. Gdy szarpnął za pazur, rana okazała się być dużo większa. Kelvin zacisnął zęby i zawinął skórzany pas wokół jej ramienia, tuż nad raną, modląc się, by obrzydliwa bestia piekieł nie uszkodziła głównej tętnicy. – Skrzywdził cię. – Jej załzawione, zielone oczy wpatrywały się w niego z taką miłością, że jej skóra wydawała się lśnić. Następnie tak jak wcześniej, cały blask się ulotnił. Czy Kelvin wyobraził to sobie? Zanim mógł zakwestionować swoje myśli, ruszyła się i skrzywiła z bólu. Jego pierś się zacisnęła, gdy pogładził ją po policzku. Ryzykowała, żeby mu pomóc. A teraz, ranna i obolała leżała na mokrej ziemi. Zdjął koszulkę i rozdarł ją na długie paski. – Spójrz na mnie, kobieto. – Wyprostował jej rękę, opierając ją na ziemi. Delikatnie kładąc kolano nad jej łokciem, przycisnął go do ziemi i umocował pasek nad jej raną. Pazur demona był ząbkowaty i niestety znacznie trudniejszy do usunięcia, niż wsadzenie go tam. – Muszę wyjąć z ciebie ten pazur. – Jej błyszczące oczy rozszerzyły się ze strachu. – Jeśli nie uda mi się tego wyjąć, możesz zostać otruta. – Jej delikatne gardło z trudem przełknęło ślinę i Kelvin nienawidził tego, co miało się stać. – Pozbędę się go naprawdę szybko, dobrze? – Zadrżała, ale skinęła głową. – Kiedy się go pozbędę, zacisnę tu pasek… – Zerknął na skórę nad jej górnym bicepsem. – To pomoże powstrzymać krwawienie.

Zmarszczyła brwi i przygryzła dolną wargę. – Jak tylko krwawienie ustanie, owinę twoją rękę i wydostanę cię stąd do diabła, dobrze? – Posłała mu płaczliwy uśmiech i skinęła głową. Boże, jak on mógł to zrobić? Kelvin usuwał już raz pazur demona i wiedział, jak rozrywający jest to proces. A przecież on był nieśmiertelnym mężczyzną, przyzwyczajonym do ponoszenia ran. Spojrzał w dół na kruchą kobietę, która musiała znieść jeszcze więcej bólu z jego rąk. Ale to było konieczne. Czy to nie wymówka dla wszystkiego? Chciał

przekląć

swoje

wewnętrzne

przeczucie.

Szept

ten

towarzyszył mu przez całe życie, ale w ostatnich chwilach był coraz głośniejszy i częstszy. – Izel. – Poprawił kolano na jej ramieniu i pociągnął za pas na tyle, by spoczął przy jej skórze. – Nieważne co, trzymaj oczy otwarte. Rozumiesz mnie? – Patrzyła na niego z: agonią i zaufaniem. Próbował się trzymać. Ogarnęła go wściekłość. – Zaczynamy. – Jedną ręką chwycił koniec paska, a drugą pazur. Głęboki oddech. Zamknęła oczy, łzy spływały po jej policzkach i włosach. Jednym szybkim, płynnym ruchem wyciągnął pazur, poczuł dreszcz przechodzący przez jej ciało, a potem usłyszał krzyk. Wygięła plecy w łuk, krzycząc, ale Kelvin wciąż przytrzymywał jej rękę kolanem. Pazur pozostawił średniej wielkości dziurę w jej mięśniu, z którego wylewała się swobodnie krew. – Moja dzielna dziewczynka. Mocno szarpnął za pasek, próbując powstrzymać przytłaczającą ilość krwi, która się z niej wylewała. Jej krzyk ucichł, powieki zaczęły opadać.

– Nie. Nie! Izel, spójrz na mnie. Trzymaj oczy otwarte! – Pociągnął mocniej, ale krew i tak wypływała. Kelvin przycisnął drugą dłoń nad otworem. Jej skóra była chłodna, ale krew gorąca. Patrzył na nią bezradnie, czując jak jej życie prześlizguje się obok niego. – No dalej, kochanie. Spójrz na mnie. Proszę, otwórz oczy. – Jej gęste rzęsy uniosły się, a jej zielony wzrok skoncentrował się na nim. – Dobra dziewczynka. Kąciki jej ust lekko wygięły się w górę, zanim odwróciła wzrok, aż wreszcie zamknęła oczy.

Rozdział 14 – Co to do diabła ma być? – Ian zbliżył się do swojego kuzyna Keitha, Bear Pookah, który stał w holu zamku, próbując poskromić szarpiącą się kobietę. Wreszcie

Keith

złapał

za

jej

wymachujące

nadgarstki

i

przymocował je za nią. Plecami opierała się o jego klatkę, jej ramiona były unieruchomione, a mimo to wciąż kopała i się szarpała. – To jest C.M.K. Córka Mrocznego Księcia. Ian rzucił na nią okiem. Jej długa, czarna grzywka zakryła jej twarz, gdy dziko wymachiwała się na wszystkie strony. Ian złapał jej zapach i zaciągnął się nim głęboko. Nie śmierdziała siarką i padliną jak się spodziewał; kobieta raczej pachniała ogniem i cynamonem. Nie kobieta. Demon. Była demonem. Nie tylko demonem, ale prawdziwym nasieniem Szatana. Ian podszedł bliżej, złapał ją za nogi i przymocował jej stopy do podłogi, przez co musiała stać na palcach. Mimo, że jej ciało było teraz całkowicie nieruchome i znajdowało się między dwoma Pookah, to wciąż rzucała głową na boki. Ian chwycił ją za szyję. – Wystarczy, kobieto. Twoje wysiłki są bezużyteczne. Warknęła i odrzuciła głowę do góry, sprawiając, że włosy opadły jej za głowę jak kurtyna. Ian spojrzał w dół, spodziewając się zobaczyć zszarzałą skórę i zgniłe oczy. Oddech ugrzązł mu w gardle. Demon był… oszałamiający.

Ian przyglądał się z podziwem. Jej jasną skórę akcentowały najjaśniejsze fiołkowe oczy, jakie kiedykolwiek widział. Jej gęste rzęsy i włosy były tak czarne, że kiedy padały na nie światło, to jej fiołkowe oczy pogłębiały tylko swoją barwę. Żadnych czarnych żył przeszywających jej twarz, ale, by mieć pewność, Ian wyszarpnął z uścisku Keitha jej jedną rękę i podciągnął skórzany rękaw kurtki. – Odwal się ode mnie! – krzyknęła. Ian nie zwrócił uwagi na jej słowa, zamiast tego wpatrywał się w żyły po wewnętrznej stronie jej nadgarstka. Fioletowe. Jej krew była fioletowa. Jednak jej skóra nie była bardziej przezroczysta niż jego albo innego nieśmiertelnika. – Dlaczego? – zapytał. Skrzywiła się. – Dlaczego co? Uniósł jej nadgarstek do jej oczu. – Im ciemniejsza krew, tym mroczniejsza dusza – stwierdził i jeszcze raz spojrzał na jej przedramię, wciąż nie wierząc w to co widzi. Fioletowe naczynia krwionośne. – Jak bardzo jesteś zła, księżniczko? Warknęła na niego, ukazując zęby. Nawet jej pełne usteczka miały fioletowy odcień. Jak dojrzałe śliwki. Mógłbym zatopić zęby w tej soczystej, dolnej wardze, a potem zacząć ją ssać. Potrząsnął głową i odrzucił jej nadgarstek. Skąd wzięła się ta myśl? – Zabierz ją na dół – rozkazał. – Kiedy ją zamkniesz, przynieś mi klucz do jej celi.

Keith skinął głową i wyszedł, przeklinając demona, którego musiał zamknąć w lochach. Zajęło Keithowi kilka minut okiełznanie i zamknięcie jej. Wrócił i oddał klucz Ianowi. – Wyjaśnij mi jak na nią wpadłeś. – Ryo dała mi cynk o demonie będącym w pobliżu. Jasne, że to zrobiła. Nic nie powiedziała, dopóki demon nie wdarł się do zamku. – Zrobiłem małe rozpoznanie. Wywęszyłem jednego mężczyznę i dwie kobiety. Ale kiedy po nich poszedłem, była tam tylko ta samotna kobieta. – Dlaczego tu byli? Keit pokręcił głową. – Nie powiedziała. Nie, jestem tego pewien. Wnioskując z jej złośliwości i manier, ta kobieta dużo chętniej oplułaby Keitha, niż mu cokolwiek powiedziała. – Dlaczego demony weszli do naszego królestwa? – Może dlatego, że wyłapali wzmiankę o śmiertelniczce i proroctwie. Ale wolałbym, żebyś nie brał tego za pewniaka, dopóki jej nie przesłuchasz. – Dobra – zgodził się Ian i udał się w kierunku lochów. Kilka minut później stał przed obliczem demona. Wszystkie demony jakie znał Ian, były ohydne. Ta kreatura była wspaniała. Sam sposób w jaki jej biodra się poruszały, gdy podeszła do drzwi celi, był strasznie erotyczny. Sposób w jaki jej fiołkowe oczy utkwione były w nim, jakby mogła zobaczyć jego duszę…

Odjazdowy. –

Puść

mnie,

a

może

pozwolę

ci

żyć



wychrypiała

najseksowniejszym głosem, jaki Ian kiedykolwiek słyszał. – Odpowiedz na moje pytania, a może oszczędzę ci tortur. Uniosła brwi. – Tortur? Głupi Pookah, jestem z podziemia. – Złapała za pręty i szarpnęła. – Uwielbiamy tortury. Przez jego żyły przeszedł ogień. Spojrzał w dół na to stworzenie. Niemal każdy centymetr jej ciała był pokryty czarną skórą. W słabym świetle, gdzie kończyły się jej buty i gdzie zaczynała się jej skórzana, krótka spódniczka, dostrzegł przebłysk jej kremowych ud. Jej płaszcz był opięty, wtulony do krzywizn jej talii i pełnych piersi. Zamek znajdował się tak nisko, że mógł zobaczyć za nim jej koronkowy biustonosz. Pogładził palcami usta. Jego fiut był twardy jak stal. Cholerstwo chciało za wszelką cenę wydostać się ze spodni i dostać się do tego demona. Demon! Ona jest demonem! Z jaką łatwością zapomniał o tym fakcie. – Dlaczego tu jesteś i jak udało ci się wedrzeć do naszego królestwa? Odpowiadaj teraz albo… – Albo co? Dasz mi klapsa? – Przycisnęła swoje ciało do krat. Mógł poczuć jej ciepło. Podszedł bliżej. – Nie, demonie. – Pochylił się. – Zostawię cię tu, dopóki nie zgnijesz. Odsunęła się z irytacją z dala od krat. – Mój ojciec cię zabije za przetrzymywanie mnie!

Ian się uśmiechnął. Wiedział, że blefowała. To nie był pierwszy raz, gdy kobieta starała się użyć na nim podstępu. Pod koniec tego dnia, zaczynał podejrzewać, że demon jest nie tylko księżniczką, ale i na dodatek rozpieszczoną. W innym wypadku nie udałoby się jej złapać z taką łatwością. – Zabije mnie? – Ian rozejrzał się na boki. – Zabawne, bo nigdzie go nie widzę. Och! – Pstryknął palcami. – To dlatego, że nie może tu wejść, dopóki nie pozwoli mu na to Spór. Wbiła w niego spojrzenie. – Ale ty możesz. Dlatego pytam cię po raz kolejny. Jak i dlaczego się tu dostałaś? Wysunęła podbródek i skrzyżowała ramiona. – Mam swoje sposoby, ale to nie jest już twój interes. – Dobra – warknął, ale po raz kolejny przytłoczył go jej zapach. – I tak cię nie potrzebuję. – Nie? – Spojrzała w dół jego ciała. – Ta stojąca rzecz w twoich spodniach sugeruje, że jesteś kłamcą. Ian warknął: – Powinienem cię teraz zabić! – Więc czemu tego nie zrobisz? Bo przeraża mnie to, że możesz coś dla mnie znaczyć. – Ryo! – ryknął Ian, przechodząc korytarzami zamku. – Kłopoty w raju? – Stała w drzwiach, opierając się o framugę i piłując swoje paznokcie.

– Co się dzieje z demonami? Keith powiedział, że było ich trzech. Poszedł poszukać dwóch pozostałych. Poszli po śmiertelniczkę? Śledzą Kelvina? Jak w ogóle się tu dostali? – Wow – zażartowała, nie odrywając wzroku od swoich różowych paznokci. – Musisz się wyluzować. Chcesz Valium? Mam trochę. – To odpowiedzi chcę. – I demonicznej księżniczki, czyż nie? – Jak ty… nieważne. Do Sporu został jeszcze miesiąc. Jak demonom udało się wejść do królestwa? Musiały być wspomagane przez magię. Sam diabeł nie może postawić nogi w tym królestwie. Skinęła głową. – Znasz powiedzenie zawrzeć pakt z diabłem? A czy kiedykolwiek słyszałeś o powiedzeniu zawrzeć pakt z Sierrą Black? Ian zmarszczył brwi. – Nie, nie znasz takiego powiedzenia, bo nikt nigdy nie zawarł paktu z Sierrą Black, a przynajmniej nikt kto przeżył, by móc o tym opowiedzieć. – Do czego pijesz? – Jeśli Sierra chciałaby wejść do tego królestwa, to z pewnością znalazłaby na to sposób. Właściwie, to już znalazła. Sierra. Demoniczna księżniczka nazywana Sierrą. Moja. Zamknij się! Oczywiście umysł Iana musiał z nim igrać. – Dlaczego tu jest?

Ryo postukała paznokciem w brodę, jej wzrok przez chwilę był odległy. – Bez obaw, to nie ma nic wspólnego ze śmiertelniczką; choć inny demon… mężczyzna… – Nabrała ostro powietrza. – Ooo, jego przeznaczenie już się dokonało. Kelvin go złapał, zanim ten zdążył wrócić do Piekła. Czyż to nie smutne? Jak to mówią, nie ma to jak w domu. Ian potarł skronie. – Kelvin i śmiertelniczka są bezpieczni? – Na razie. – Keith powiedział, że była kolejna C.M.K. Znajdzie ją? – To…. – Ryo wskazała palcem na Iana – …jest wyłącznie problemem Keitha. Boże, ta kobieta była obłąkana. – Zamierzasz powiedzieć mi coś więcej na temat demona, którego trzymamy w lochach? Ryo uśmiechnęła się promiennie. – Po co miałabym to robić? Wkrótce sama chętnie się tym z tobą podzieli. Och! – Spojrzała na swój nadgarstek, jakby patrzyła na zegarek, którego tam nie było. – Zrobiło się późno. Muszę już wracać do swoich komnat. Wiesz, że mrok sprawia, że czuję się zniecierpliwiona… och, czekaj… to chyba ty, a nie ja, prawda? – Ruszyła przez korytarz, raz jeszcze oglądając się na Iana. Odchodząc wolnym krokiem, czarownica zostawiła go coraz bardziej pochłaniającego się w uczuciu przerażenia. Przeszył ją najstraszniejszym, najsilniejszym spojrzeniem na jakie było go tylko stać,

jednak ona nawet się nie wzdrygnęła. Teraz poczuł przerażenie dla swojego fiuta, będąc pod dachem z jedną, małą demonicą w jego lochach. Biorąc po trzy schodki na raz, Ian po raz kolejny udał się w stronę dolnej części zamku, prosto do lochów. Zatrzymał się gwałtownie, gdy usłyszał miękki, cichy szept demonicy. – Co masz na myśli mówiąc, że nie przyjdziesz po mnie, aż do otwarcia krainy przez Spór? – warknęła. Ian stojąc w ciszy, zerknął zza rogu. Skrzywił się, kiedy zobaczył księżniczkę mówiącą do swoich… dłoni? – Zabierz mnie stąd! Lana mnie potrzebuje. Nie mogę tracić czasu tkwiąc zamknięta w jakimś świńskim lochu. Lana? Kim była Lana? I dlaczego księżniczka mówiła do swoich otwartych dłoni, jakby te dostarczały jej odpowiedzi? – Tatusiu! – powiedziała cicho. Następnie przewróciła oczami, jakby z jakiegoś powodu się nachmurzyła. Tatusiu? W sensie Szatanie? Albo Ian całkowicie stracił rozum albo ta kobieta była nikim innym, jak wcielonym diabłem. Spojrzała w dół na swoje wyciągnięte dłonie. Jej fiołkowe oczy rozszerzyły się, jakby właśnie usłyszała coś strasznego. – N… Nie mogę tego zrobić! No dobra, to zaszło zdecydowanie za daleko. Ian wyszedł zza kamiennego muru, za którym się chował i złapał kobietę za nadgarstki, zanim zdążyłaby się od niego odsunąć. – Puszczaj! – krzyknęła. – Kim ty do diabła jesteś…

Ian uciął swoje słowa, gdy spojrzał w dół na jej dłonie. Dwie długi blizny przecinały jej skórę. To nie fakt, że jej krew była fioletowa zszokował Iana. Tylko to, że krew zakrzepła i uformowała się w słowa. Na jednej jej otwartej dłoni widniał napis: Zabij Pookah…

Rozdział 15 Kojący, ciepły wiatr owiewał twarz Izel. Doskonale pamiętała uczucie zimna sprzed kilku chwil, gdy cała się napięła, by otworzyć oczy. Oddalając od siebie tą mglistą przeszłość, wpatrywała się na cień postaci na tle jaskrawo pomarańczowego światła. Kelvin. – Trzymaj się, dziewczynko. – Jego głos był miękki, przyjemny. Przesunął opuszkami palców po jej policzku. – Jak tylko poczujesz się lepiej, skarcę cię tak bardzo, że aż rozboli mnie gardło od tego ciągłego wrzeszczenia na ciebie. – Spojrzał w dół na nią, uśmiechając się, lecz jego uśmiech nie obejmował jego oczu. – Dla-dlaczego? – Jej głos był ochrypły, zamrugała oczami starając się mieć lepszy widok na klęczącego przed nią mężczyznę. – Za zdjęcie demona. Ty… zmartwiłaś mnie, dziewczynko. Izel poczuła się tak, jakby właśnie uderzono ją w twarz. Pookah miał naprawdę zmartwiony głos. Troszczył się o nią. I na litość boską, jej też na nim zależało i to bardzo. Przypomniała sobie tą przerażającą scenę, co mogło stać się z Kelvinem. Być może, ale to tylko być może robili postęp. Biorąc pod uwagę to, że wrażliwość Kelvina raczej była głęboko zakopana i nigdy przed nikim jej nie pokazywał. A może to tylko moje urojenia wynikające z utraty krwi. – Wyglądasz jakbyś potrzebował czyjejś pomocy. – Spróbowała się uśmiechnąć, ale jej usta były opuchnięte, a skóra zbyt sucha. Próba jakiegokolwiek poruszenia twarzą kończyła się na tym, że czuła tylko swoje napuchnięte, bolące oczy. Kelvin zbadał ją, a na jego twarzy pojawił

się ból i zmieszanie. Podążyła za jego wzrokiem, gdy zatrzymał się na jej ramieniu. – Jezusie. – Izel wzdrygnęła się widząc swoje ramię owinięte przekrwawioną szmatką i na dodatek całe spuchnięte. – Jest źle, prawda? Starała się nie zasypiać, zachować czujność, skupić się na twarzy Kelvina, ale jej oczy z każdą chwilą robiły się coraz cięższe, ledwo powstrzymujące się od zamknięcia. Nigdy wcześniej nie czuła się tak słaba, tak śmiertelna. – Nie, nie, nic ci nie będzie. – Wyjął skrawek materiału z plecaka i zaczął opatrywać jej ranę. Albo traciła rozum albo sprawy nigdy nie wydawały się być tak jasne. Bo z siedzącym przy niej nieśmiertelnym, pielęgnującym jej ranę i z troską na twarzy, poczuła się jak prawdziwy skarb. Skrzywiła się, gdy delikatnie uniósł jej rękę, bandażując ją wkoło. Wtedy zorientowała się, że nie miał na sobie koszulki, a materiał, którego używał musiał być jej resztkami. – Zabraknie ci koszuli, jeżeli wciąż będziesz wszystkie tak darł. – Myślałem, że podoba ci się gapienie na mój goły tors. – Spojrzał na nią i puścił jej oczko. Był naprawdę wspaniały i Boże dopomóż, bo zaczynało jej się podobać jego wyrośnięte ego. Izel poczuła spalone krzewy i drewno. Jednak teren wokół niej był czysty. Kelvin musiał odciągnąć ją z dala od poprzedniego „miejsca zbrodni”. Przy blasku ognia tańczącego na jego plecach, obserwowała jego duże bicepsy, które co chwilę się rozciągały, gdy ją pielęgnował. Jego szeroka pierś z każdym kolejnym oddechem unosiła się powoli, a mięśnie pokrywającego jego brzuch były po prostu wyśmienite.

Po założeniu bandaża, Kelvin uklęknął na kolanach i wyciągnął się do pobliskiej manierki. Wtedy zauważyła kawałek zdartej skóry. Przesunęła wzrokiem po jego ciele, które teraz okazało się być już całkowicie uzdrowione po ataku demona. Żadnych blizn, tylko gładka skóra, z wyjątkiem tego jednego miejsca. – Co to? – Wyciągnęła swoją zdrową rękę i przesunęła palcem po ranie. Wciąż klęcząc przy niej, przyłożył otwartą manierkę do jej ust, pozwalając jej się napić. – Blizna śmierci. – Odsunął od niej manierkę i powoli przesunął kciukiem wzdłuż jej dolnej wargi. – Choć można wyleczyć wiele ran, to nigdy nie można się pozbyć blizny śmierci. Zmarszczyła brwi. – Dlaczego? Lekko wzruszył ramionami. – Z kilku nieznanych mi powodów. Może dlatego, że przypomina ci, jak blisko było się śmierci. Jedyne co Izel wiedziała o fizjologicznej nieśmiertelności było to, że zwiększała się wraz z dorastaniem nieśmiertelnika. Czasami zdarzały się okresy przejściowe. Choć specyficzny czas wahał się dla każdego z osobna, po kilku latach istnienia, krew nieśmiertelnych stała się silniejsza i trwalsza. Mimo, że nieśmiertelność sama w sobie technicznie zatrzymywała starzenie się, w wyjątkowo wolnym tempie i w zależności od rodzaju i sposobu zadania ciosu, można było ich zabić. Kelvin powiedział wcześniej, że żyje już ponad tysiąc lat, ale wyglądał na jakieś trzydzieści pięć. Za jakieś tysiąc lat będzie pewnie wyglądał na czterdzieści. Izel stłumiła uśmiech. Bez względu na wiek, Kelvin i tak będzie seksowny. Ponownie spojrzała na jego bliznę śmierci.

Kiedy i kto mu ją zadał? Nie mogła uwierzyć, że jej silny Pookah mógł otrzeć się o śmierć. Ta myśl wywołała u niej ból brzucha, więc położyła na nim dłoń. – Komu udało się podejść tak blisko, by zostawić na tobie tą bliznę? Coś złego błysnęło w jego oczach. – Nikt kogo znasz.

*****

Słońce pojawiło się na horyzoncie. Kelvin trzymał się blisko Izel. Pozwolił jej się przespać, mając nadzieję, że to ją wzmocni, ale wciąż z ostrożnością przyglądał się jej ramieniu. Choć rana nie była już tak tryskająca, to jednak wciąż krwawiła. Nie mogła uzdrowić takiej rany na własną rękę. Musiał jej pomóc i to szybko. – Czuję ocean – wymamrotała. Jej oczy wciąż były zamknięte i wyglądała strasznie blado. Ma urojenia, pomyślał. Wcale nie byli w pobliżu oceanu. Przyłożył dłoń do jej czoła. Była rozpalona. Siadając na niej okrakiem, ujął jej szyję i delikatnie ją uniósł. – Dziewczynko? – Patrzył na nią, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Z wyjątkiem jej twarzy, całe jej ciało było chłodne. Zniżył głowę, przysuwając policzek do jej nosa. Miała płytki oddech. Nagle go

oświeciło. Tkwił pośrodku Szkocji, trzymając w ramionach swoją kobietę i patrząc na jej śmierć. Mocno zacisnął szczękę i ostrożnie położył ją z powrotem. Podszedł do ich plecaków i wyrzucił całą zawartość na ziemię. Sięgnął po swój portfel, wsadził go do tylnej kieszeni spodni, nalał wody do manierki i przymocował do swojego paska. Stwierdził, że wszystko co znajdowało się w plecaku Izel było nieprzydatne, z wyjątkiem małej broszury zawiniętej w skórę. Choć nie wiedział co to było, pomyślał, że dla niej musiało wiele znaczyć. Wsunął książkę za pasek, tuż przy plecach. Po włożeniu reszty broni do paska, wrócił do Izel. Chwycił za fiolkę wiszącą na swojej szyi, przesunął palcem po jej otworze, a następnie przesunął nim po suchych ustach Izel. Czekał aż jej ludzki zapach zniknie, a wtedy schował fiolkę z powrotem pod swój kołnierz. – Chodź tu, kochanie – mruknął, okrywając jej małe ciało swoimi dłońmi. Owinął dłonie wokół jej talii, a następnie wstał. Jej wiotkie nogi zwisały swobodnie, a głowa wylądowała na jego piersi. Przesunął ustami wzdłuż jej gorącego czoła. W odpowiedzi zmarszczyła brwiami. – Zaraz zaczniemy biec. Wiedział doskonale, że każdy jego ruch, wstrząs kroków będzie dla niej męczarnią i spowoduje ogromny ból, ale w tej chwili nie miał żadnego, innego wyboru. Musiał zapewnić jej pomoc medyczną. Harlington było tylko godzinę drogi na południe. Małe, ekskluzywne miasteczko z pewnością posiadało jakiegoś uzdrowiciela albo lekarza. –Gd-gdzie? – zgrzytnęła. Kelvin przysunął ją bliżej. – Zabieram cię do miasta. Sprowadzę pomoc. Napięła się.

– Nie. Dowiedzą się, że jestem… – Dziewczynka była tak słaba, że ledwo mogła mówić. – Ciiii, jestem tu. Nie pozwolę by coś ci się stało. – Kelvin nigdy wcześniej nie czuł się bardziej bezradny. Dzięki Bogu, że były jeszcze istoty, który praktykowały medycynę, magiczną, czy nie. Kiedy rzucił się do pełnego sprintu, Izel skrzywiła się i jęknęła z bólu. – Tak mi przykro, kochanie.

Rozdział 16 Był powód, dla którego Kelvin nie był w Harlington od kilku lat. Był naprawdę wielkim szczęściarzem, skoro udało mu się przejść niezauważonym choćby dwa kroki, tym bardziej z człowiekiem, którego niósł na ramieniu. Szykowne miasteczko znajdowało się tuż przy torach kolejowych, biegnących ponad trzy tysiące mil od wybrzeża. Chociaż miasteczko było małe, jego mieszkańcy byli niezwykle bogaci i nie obchodzili ich przyjezdni. Wszedł do środka ekskluzywnego hotelu. Recepcjonistka uniosła swoją brązową brew, trzymając przy uchu słuchawkę od telefonu. Trzymając Izel jedną ręką, drugą sięgnął do kieszeni po portfel i z hukiem położył na ladę swoją kartę Centurion American Express. Kobieta zadyszała, gdy wyczytała wyryte srebrnym drukiem jego nazwisko. – Oh, pan Kerr! Przepraszam. Nie wiedziałam… – Nieważne – warknął. – W tej chwili znajdź mi jakiegoś lekarza! – Już, oczywiście. – Odeszła pośpiesznie, rzucając wokół siebie rozkazy. Do lady podszedł chudy, rudy mieszaniec. – Fredrick – rozkazała recepcjonistka. – Zaprowadź pana Kerr do apartamentu. – Tędy, proszę Pana. – Fredrick poprowadził ich w stronę windy. – Uzdrowiciel jest już w drodze, Panie Kerr – zawołała recepcjonistka, gdy drzwi windy się zamykały. Minuty wydawały się być godzinami. Kelvin położył Izel na ogromnym łóżku, ale nie usiadł obok niej. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej ten widok go bolał. Jej skóra była półprzezroczysta, a bandaże, które jej założył były tak przesiąknięte krwią, że na materiale nie pozostało ani jednego białego, czystego miejsca. Powieki miała opadnięte

na te blade policzki; w tej chwili był w stanie uciąć sobie rękę, byle tylko zobaczyć jak te policzki z powrotem stają się różowe. Zacisnął dłonie w pięści, gdy przesuwał wzrokiem po jej ciele. Nagle ktoś zakołatał do drzwi. – Pan Kerr? – zapytał niski mężczyzna, wchodząc do środka. Kelvin wyczuł w nim kogoś na wzór czarnoksiężnika. – Tak. Proszę. – Zaprowadził uzdrowiciela do Izel. – Jest… – Umierająca – dokończył za niego lekarz. Kelvin

miał

ochotę

poderżnąć

mężczyźnie

gardło

za

wypowiedzenie tego zdania na głos. Jednak zdołał ugryźć się w język, nie chcąc zdradzić żadnych szczegółów na temat swojej śmiertelniczki. Lekarz podszedł do łóżka i położył na nim czarną skórzaną walizkę. Dźwięk otwierania złotej klamry sprawił, że Kelvin poczuł się nieswojo, ponieważ w środku znajdowało się całe stado różnych narzędzi i płynów, które równie dobrze mogłyby należeć do seryjnego mordercy. Unosząc głowę i spoglądając znad swoich okularów, uzdrowiciel obejrzał dokładnie Izel i wyjął z torby przezroczysty płyn. Kelvin zaciągnął się głęboko, przerażony i zaniepokojony słabością jego kobiety. – Jest w niej spora cząstka człowieczeństwa – powiedział uzdrowiciel, przytykając długą igłę do fiolki z płynem. – Nie uzdrawia się sama, prawda? – Spojrzał na Kelvina, który poruszył się niespokojnie. Odnotował w jego tonie jakieś podejrzenia, ale ludzkość wciąż była gatunkiem wygonionym (rzekomo) i bardzo rzadko można było znaleźć istoty z pomieszaną krwią ludzką. Kelvin wiedział, że istoty żyjące na tym świecie choć były nieśmiertelne, to ich siła i szybkość uzdrowienia były zróżnicowane. Czy ten lekarz mógł poruszać się jeszcze wolniej?

Uniósł pełną strzykawkę na wysokość swojego wzroku i lekko nacisnął dwa razy, wysyłając ciecz w powietrze. Z rękami skrzyżowanymi mocno na piersi, Kelvin chodził za nim krok w krok, gorączkowo obserwując, jak uzdrowiciel unosi się nad jego kobietą. Zwilżył wacikiem wewnętrzną część łokcia. Przystawił igłę przy grubej żyle i przebił jej delikatną skórę. Kelvin syknął, patrząc jak igła wbiła się w jej rękę. Nigdy niczego tak bardzo nie pragnął, jak oszczędzić tej kobiecie bólu. Jakby czytając w jego myślach, uzdrowiciel spojrzał na niego przez ramię. – Podałem jej morfinę. Następna część byłaby bez tego nie do zniesienia. Uzdrowiciel usunął z ramienia Izel kawałek materiału, który kiedyś był koszulą Kelvina. Widok odsłoniętej rany sprawił, że Kelvin napiął się cały ze wściekłości. Gdyby to było możliwe, Kelvin wróciłby do demona, zabijając go powoli, znów go zabijając i znów. Uzdrowiciel wylał na krawędzie ran jakiś pomarańczowy płyn. Zaczął uciekać z niego dym, jak z wrzątku, a Izel rozchyliła usta, szlochając w bólu. Na powierzchnię zaczął wydobywać się czarny, mały pazur. Kelvin mrugnął w niedowierzaniu. Ten mistyczny eliksir wydobył z jej

rany

odłamki

trującego

pazura.

Jego

wściekłość

osiągnęła

maksymalny poziom wkurwienia. Najgorsze już za nami. Jeszcze tylko szybki szew i wszystko będzie w porządku. Uzdrowiciel zszył ranę, a Izel na szczęście nie wydawała się tego odczuwać. Miała zrelaksowaną twarz; spała spokojnie. Kiedy ostatni szew był już na miejscu i uzdrowiciel się odsunął, Kelvin odetchnął z ulgą.

Kelvin miał już podziękowania na końcu języka, gdy lekarz zaopatrzył grubą jak torpeda strzykawkę w czerwoną ciecz. – Morfina, którą jej podałem uśmierzy nieco ból. Proponuję byś odwrócił wzrok. – Pochylił się nad Izel i odsunął jej koszulkę, podwijając ją za stanik. Kelvin miał ochotę warknąć na niego za to, że ją tak dotyka, ale poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, kiedy uzdrowiciel zwilżył wacikiem kolejne miejsce na jej ciele – serce. Boże, nie. Odrzucając na bok wacik, uzdrowiciel chwycił za strzykawkę i oparł wolną rękę o jej pierś. Z dłonią nad jej sercem, umieścił igłę pomiędzy swoim kciukiem, a palcem wskazującym. Nie spuszczając oka z tego miejsca, uniósł wysoko rękę. Zanim Kelvin zdążył choćby mrugnąć, uzdrowiciel wpakował igłę w kruche serce jego samicy. Szybko otworzyła oczy i wypuściła bolesny, przeszywający krzyk. Wygięła się w łuk, jakby do jej klatki piersiowej były przymocowane sznureczki, za które ktoś pociągał. – Co ty wyprawiasz? Co to ma być? – To… – powiedział uzdrowiciel, z roztargnieniem wciskając w nią płyn – …jest tapaidh a leighaes. Inaczej „szybko uzdrawiające lekarstwo”. Uzdrowienia, chyba jego dupy. Ten kutas niech lepiej sobie z nimi nie pogrywa, bo wtedy przekona się do czego jest zdolny Kelvin. – Musi wlecieć bezpośrednio do serca. Z jej nadzwyczajną ilością ludzkiej krwi, umiera w tempie, którego nie widziałem od dekad. – Kelvin spojrzał na wijącą się pod nim kobietę. Jej zielone tęczówki były puste, a białka zalane purpurowym kolorem. Krzyczała wciąż i wciąż, gdy ciecz wlewała się do jej ciała.

– Co, do kurwy!? Powiedziałeś, że morfina uśmierzy jej ból. – Bo tak jest. Wciąż wmuszając w jej serce gęstą ciecz, uzdrowiciel odwrócił się do Kelvina, pytając: – Znasz jej współczynnik człowiek-nieśmiertelnik? – Kelvin był gotów skończyć z tym mężczyzną. Jak mógł rozmawiać tak swobodnie, podczas gdy Izel wiła się w agonii? Uzdrowiciel musiał coś wyczytać ze spojrzenia Kelvina, bo wzruszył ramionami i odwrócił się, skupiając swoją uwagę na Izel. Wreszcie purpura zniknęła z jej oczu. Izel zamknęła oczy i wypuściła drżący oddech, dławiąc się szlochem. Łzy spływały po jej różowych policzkach. Kelvin miał zamiar zabić czarnoksiężnika, gdy nagle zauważył zmianę. Różowe! Jej policzki są zaróżowione! Obserwował jak życie wraca do niej wraz z rumieńcem. – Nic jej nie będzie. Została uzdrowiona, jednak potrzebuje odpoczynku i zmian bandaży dopóki rana całkowicie się zagoi. Szwy powinny zadziałać góra w ciągu doby. Kelvin skinął głową, nie odrywając wzroku od Izel. – Dziękuję – powiedział, nigdy w swoim życiu nie będąc tak bardzo wdzięcznym. Uzdrowiciel podszedł do drzwi i już prawie był na zewnątrz, gdy mruknął: – Doliczę swoje usługi do twojego rachunku. – I wyszedł. Kelvin ostrożnie usiadł obok Izel. Wyglądała na tak kruchą, tak… śmiertelną. Przesunął dłonią po jej twarzy, szczęśliwy, że temperatura

wraca do normy. Wciąż miała zamknięte oczy, jednak uśmiechnęła się, jakby poznała jego dotyk. Widok swojej brudnej i zakrwawionej dłoni na jej wspaniałej twarzy, przywrócił go do rzeczywistości. Uderzyło go to, że nie wyglądał wystarczająco reprezentacyjnie obok niej. Po zabezpieczeniu zamku i rolet, stał nad Izel, patrząc na nią przez dłuższy czas. Nie mógł wyczuć jej ludzkiego zapachu, no i na tą chwilę wyglądała na uzdrowioną. Spojrzał na bezprzewodowy telefon na nocnym stoliku i pomyślał, że nadeszła odpowiednia chwila, by sprawdzić co u Iana. Nienawidził używać telefonu stacjonarnego, ale tak bardzo spieszył się, by pomóc Izel, że zgubił gdzieś swoją komórkę. Spoglądając raz jeszcze na piękną istotę śpiącą na pluszowym łóżku, wstał i poszedł do łazienki. Nie chcąc, by jej pierwszym widokiem był on – zakrwawiony i brudny, postanowił wziął prysznic, a dopiero później zatelefonować do brata. Chwilę później, po wyjściu z zaparowanej łazienki, Kelvin wykonał kilka telefonów do recepcji, zamawiając coś do jedzenia, jakieś ubrania i inne pierdoły, aż wreszcie wybrał numer Iana. Wycierając się wiszącymi ręcznikami i zakładając na siebie biały szlafrok, przeczekał cztery sygnały, zanim jego brat się odezwał: – Tak? – Ian? – Kelvin ledwo rozpoznał głos brata. Zwykle spokojny, teraz brzmiał na niezadowolonego i zirytowanego. – Nie mam wiele czasu. Jestem dwa dni drogi od domu. Znalazłeś coś? Ian głośno westchnął, jakby nie wiedział od czego ma zacząć.

– Musisz wrócić, Kel. Nie… Ja… – Serce Kelvina zabiło szybciej. Coś wstrząsnęło Ianem, a Kelvin nie był w stanie podjąć się „odpowiedzialnej” roli. – Co się dzieje, Ian? – Od czego by tu zacząć! Regularnie dopada mnie wkurwienie. Złapaliśmy C.M.K. i ona jest… – Trzymacie Córkę Mrocznego Księcia? – Kelvin przejechał dłonią przez włosy. Kolejny demon przedarł się do królestwa? Co się dzieje do diabła? – Tak. Do tego jest cholernie złośliwa. No i ciemność… – Słysząc głos Iana, Kelvin dobrze wiedział przez co teraz przechodzi jego brat. Wiedział, bo sam się teraz z tym zmagał. – Tonę dla niej, Kel. W sposób, w jaki nigdy nie tonąłem. – Zanim Kelvin miał okazję wspomnieć mu o demonie, Ian kontynuował: – Keith szuka tej, która jeszcze uciekła. – Że co? – Kelvin ledwo się powstrzymał, by nie krzyczeć. – Na naszej ziemi przebywają dwie córki demona? – Tak. Nie mam pojęcia po co przyszły. Ta, którą udało nam się złapać w ogóle nie chce współpracować. Ciągle powtarza, że przyjdzie po nią ojciec w dzień następnego Konfliktu. – Kelvin wyłapał syk w śmiercionośnym tonie swojego brata. Chociaż Kelvin sam spotykał na swojej drodze demony, Córka Mrocznego Księcia to zupełnie inna bajka. Żeńskie demony różniły się kształtem i wyglądem. Były też krwistymi potomkiniami Szatana, dość nietypowymi, które unikało się na mile – ohydne bestie Piekieł. – Trybunał Niezgodny nadal przed nami. Kiedy otworzą się cztery królestwa, każdy będzie krył swoje własne tyłki i uciekną z Cypher. Nie żeby mnie to obchodziło.

Kelvin chciał mieć więcej czasu, by móc pogadać z bratem. Jednak stacjonarny może być z łatwością wykorzystany przeciwko niemu. Rozważał wszystko, co stało się w ciągu ostatnich kilku dni: rozlanie ludzkiej krwi w lesie, spotkanie Alpa, martwy demon, a teraz to. – Ian, muszę wiedzieć, czego dowiedziałeś się na temat Izel. – Izel? – odparł jego brat rozbawionym tonem. – Człowieka – poprawił się szybko. – No cóż, ten człowiek jest w rzeczywistości jedynym spadkobiercą i na mocy prawa liderem klanu Cambpellów. Nie wspominając o… Kelvin tak mocno ściskał słuchawkę, że o mało jej nie złamał. – O? – Okazało się, że jest zaręczona z Andrew Thompsonem. Poczuł uderzenie gorąca na twarzy i mocno zacisnął zęby. Znał dobrze Andrew Thompsona. Wojownik Fionn był Szefem Bitwy Klanu Campbellów od ostatnich dwudziestu-pięciu lat. I on myśli, że może roszczyć żądania do mojej kobiety? Nigdy! – Chce dziewczyny, Kel. Z dobrych źródeł wiem, że jest na waszym tropie. Przebywasz w górach, z dala od miast? Kelvin warknął w duchu, przeklinając siebie. Jego myśli były skupione na Thompsonie, miał nadzieję i modlił się w duchu, by dzielił grób z innymi Fionn. – Niech ten skurwiel tylko próbuje mnie złapać. Rozetnę go na pół, tak jak… – To nie takie proste, Kel. Alistair nie wrócił ze Stanów. Czarownica powiedziała, że został złapany przez klan Campbellów, ale nie wiemy, gdzie go trzymają. Musisz sprowadzić tu człowieka tak szybko, jak

tylko to możliwe. Potrzebujemy kogoś do naciskania ich. Miejmy nadzieję, że nasz kuzyn wciąż żyje. Kelvin miał mroczki przed oczami. Alistair Kerr był Wolverine Pookah i jak dotąd nigdy nie dał się złapać. – A co do proroctwa. Ryo potwierdziła, że dziewczyna już od urodzenia ma przeznaczenie napisane przez Driadę. Szczegóły są niejasne, ale podobno ma zapobiec władzy. Mistyk musiał to wiedzieć i pewnie dlatego ją ukrył. Mogłaby być groźna. Musimy mieć ją przy sobie. Ale… – Chryste, Ian, co jeszcze? – Jest też pewne przekleństwo, a mianowicie, że to wszystko może dotyczyć również i ciebie. – Co to do cholery ma znaczyć? – Potarł kark. Był przeklęty? Kelvinowi chciało się śmiać. – To znaczy, że los bywa okrutny. Jakoś udało ci się oderwać tego niby „potężnego człowieka” od swojej życiowej drogi. Dlatego właśnie musisz ją tu sprowadzić, a wtedy dowiemy się wszystkiego dokładniej. Ryo nie chce powiedzieć mi nic więcej. Mówi, że sam w ciągu kilku miesięcy będziesz chciał się z nią zobaczyć. – Oczywiście, że tak. W związku z tą niesamowitą kobietą. – Więc chcesz mi powiedzieć, że kobieta w moich rękach ma dar zapobiegania władzy i jest przeklęta? – Nie wiem. Ryo powiedziała, że sam będziesz chciał z nią pogadać. Wspaniale. – Czy człowiek przejawia jakoś swoje moce?

– Nie, żadnych. – Kelvin widział pewnego razu jak Izel błyszczała, ale nie był pewien, czy w grę wchodziła magia. Nie było potrzeby ujawniana takiej informacji dla czyjegoś kaprysu. Kelvin musiał zebrać twarde dowody, zanim zdecyduje się opowiedzieć o tym Ianowi. – W każdym bądź razie, poza demonami, człowiekiem, Alistairem i Trybunałem Niezgody, nie trzeba się martwić, ale musimy mieć się na baczności. Kelvin obawiał się każdej chwili Trybunału Niezgody. Między demonami szturmującymi ziemię, a aniołami walczącymi pod bramami Piekła, mrok trwał przez dziewięćdziesiąt sześć godzin, przez co zawsze ilość ofiar była wysoka. Pojawienie się demonów było bardzo niepokojące. Może Izel i jej dziwne moce okażą się na coś przydatne. – Musisz uważać. Możliwe, że ktoś dowiedział się o człowieku i jej rzekomych mocach. Nie wiemy tego dokładnie. Jest potomkinią Campbellów, ale jej matka była najwyraźniej Cualli de Quetzal. Kelvinowi zaschło w gardle. Królowa Azteków była ostatnim pełnokrwistym człowiekiem, ale zmarła dwadzieścia pięć lat temu. – Kobieta, którą chronisz ma nie tylko krew Campbellów, ale i Azteków. Kto wie jakie naprawdę płyną w niej moce? – Ian wypuścił drżące westchnienie, a Kelvin nawet przez telefon mógł poczuć jego wrogość. – Jest cenna, Kelvinie i musimy zmusić ją do współpracy. Jeśli będziemy musieli użyć skrajnych środków, by rozsznurować jej usta, to… – Chryste, Ian! – Co? Co się z tobą dzieje? Zaginął jeden z naszych kuzynów. Panienka, którą przetrzymujesz jest potomkinią wszystkiego, czego nienawidzimy. Myślisz, że nie wskoczy na tron swojego klanu i nie dokończy tego, co jej zaczął jej tatuś? – Oddech Iana był szybki od

zdenerwowania. – Nigdy nie spodziewałem się, że dożyję dnia, w którym Kelvin Kerr przemówi w obronie Campbellów. – Nie wiesz jaki jestem… – Doskonale wiem, bracie. – Ton Iana był pełny obrzydzenia, wbijając się w ciało Kelvina jak tysiące igieł. – Wiem co przynosi mrok. Zapominasz, że dzielimy ten sam rodzaj. Myślisz, że nie walczę? Powiedz mi, czy widok tego człowieczka zaciera obraz naszego okaleczonego ojca? Jej uśmiech sprawia ci przyjemność mimo, że wiesz, że zdradzasz naszego ojca? Kelvin zmrużył oczy i przełknął gulę w gardle. – Nie sądzę. Przywieź ją tutaj i miej oko na nagrodę. – Z tymi słowami, Ian się rozłączył. Kelvin rzucił telefonem przez pomieszczenie, sprawiając, że rozpadł się na drobne kawałki. Miej oko na nagrodę? Spojrzał przez ramię na zamknięte drzwi od pokoju. Nigdy wcześniej nie słyszał, by Ian był tak wściekły. Ale jego brat miał rację. Jej klan, jej krewni zabrali im tak dużo. Po raz pierwszy Kelvin niemal zaśmiał się na ironię całej sytuacji w jakiej się znalazł. Czuł pustkę z powodu tego, co jej klan mu odebrał; a sam zamierza zrobić jej to samo. Tak wiele ofiar, tak wiele nienawiści. Jaki będzie koniec? Albo czy to się w ogóle skończy? Zemsta i ślubowanie zniszczenia klanu Campbellów były paliwem napędzającym go przez te wszystkie lata. A teraz, los wszystko przekręca, a poczucie sprawiedliwości wydaje się być jedynie złudzeniem. Był nie tylko związany ze swoim wrogiem, ale bronił ją do ostatniego tchu i ślubował jej na swoje życie. Jednak we wszystkich wizjach i snach o tym co przyniesie kolejne dwadzieścia pięć lat, Kelvin nigdy nie przewidział, że McCall Campbellów

będzie miał tak piękną twarz. Niemniej jednak, była tu ta, na której przysiągł się zemścić, a wszystko co mógł zrobić, to ją chronić. Czy Ian kiedykolwiek zdoła to zrozumieć? Czy komukolwiek uda się zrozumieć? Jego kobieta, przeznaczona mu kobieta omal nie zginęła. Kelvin nigdy nie czuł się bardziej bezradny – nigdy nie pragnął tak bardzo. Chodził za uzdrowicielem, cicho modląc się do aniołów, by się nad nią zmiłowały. Nie powinien pragnąć Izel w sposób w jaki to robił. Nie powinien się nią przejmować, albo dbać o jej potrzeby. Albo dzwonić dziesięć racy do recepcji i domagać się damskich ubrań i udogodnień wszelkiego rodzaju. Zdał sobie sprawę, jak bardzo te udogodnienia przekraczają jego. Głęboko w sobie pragnął ją chronić, a nie zniszczyć. Ogarnął go wstyd. Przesunął dłonią po głowie. Nic nie szło tak, jak powinno. Jego honor właśnie został zakwestionowany, a jedyną rzeczą o jakiej mógł myśleć Kelvin, były zaręczyny Izel z tym durniem Thompsonem. Chciał wrzeszczeć z zazdrości. Chciał, by ta piękna istota jaką jest Izel była przeznaczona tylko jemu. Jej rodzaj, jej klan… może los rzeczywiście paskudnie się z nim bawił. Może był przeklęty. Furia przesączyła się przez jego całe ciało. Musiał pomyśleć, odzyskać nad sobą kontrolę. Noc była już ciemna. Rozdarł nowo pakowane ubrania. Sprawdził raz jeszcze co u Izel, wciąż spała spokojnie, uśmiechała się przez sen. Kelvin zamknął drzwi, bojąc się, że może odwrócić się plecami od wszystkiego co uznawał za ważne.

Rozdział 17 Izel miała wrażenie, jakby otaczała ją chmura. Zanurzona w jedwabnym otoczeniu i zakopana głęboko pod kołdrą. Przytulając twarz do najmiększego materiału, jaki kiedykolwiek dotykała, powoli uniosła powieki. Całkowicie uwięziona pomiędzy czerwoną, a złotą tkaniną, zapach – mięsa i czekolady? – unosił się przed jej nosem. Wyciągnęła ręce, wdychając mocny zapach. Jej lewe ramię było obolałe, ale zaskakująco znośne. Przyjrzała się świeżym, czystym bandażom, jak przez mgłę pamiętając silne ramiona Kelvina owinięte wokół niej. I ból. Przesunęła palcem po swojej klatce piersiowej, krzywiąc się na wspomnienie spalającego ją od środka ognia. Mimo tego wszystkiego i tego, że ledwo była świadoma, to wyraźnie słyszała głos Kelvina. Czuła jego obecność. Usiadła powoli, rozglądając się dookoła na ekstrawaganckie mieszkanie. Gdzie do diabła ona była? Czyżby Pookah zabrał ją w końcu do pieprzonego zamku? Otworzyła usta, gapiąc się na srebrną dekadencką tacę pełną czekoladek. Wszystkie wyglądały smakowicie, a kiedy z wielką ochotą wsadziła do ust kawałek mlecznej czekolady, jej żołądek zakrzyczał z rozkoszy. – Mmm – jęknęła, gdy kremowa czekolada topiła się w jej ustach. Wzięła kolejną. – Kelvin? – zawołała z pełnymi ustami. Brak odpowiedzi. Po

przeszukaniu

pomieszczenia,

zauważyła

nowe

ubrania,

pudełka, worki, jedzenie i kilka innych rzeczy porozrzucanych po całym

pokoju. Pookah zadbał o wszystko. Troszczył się o nią, uratował ją. Ciepło wypełniło jej pierś. Choć nie zawsze rozumiała jego nastroje albo inne konflikty wewnętrzne, które zdawał się prowadzić, wiedziała, że w pewnym sensie się o nią troszczy. Po raz kolejny, gdy stanął w obliczu zabrania ją, albo zostawienia, uratował ją i przyniósł tutaj. Wstała z łóżka i przeszła się przez coś, co wydawało się jej być pokojem hotelowym. Jeśli to był hotel, to był najelegantszym miejscem, jakie kiedykolwiek widziała. Zapiszczała z radości, kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła ogromną łazienkę z przeogromną wanną. Dziesięć sekund zajęło jej rozebranie się, wskoczenie do ciepłej wody i cieszenie się obfitymi bąbelkami. Uśmiechała się nurkując pod wodą. Kiedy wróci Pookah, będzie dla niego gotowa. Przechadzanie się po hotelu nie za bardzo pomogło stłumić niepokój Kelvina. Jak już, to jeszcze bardziej był na krawędzi. Odtwarzał w głosie słowa Iana, wstręt w głosie własnego brata. Uderzył pięścią w duże drzewo obok hotelowego chodnika. Pamięć o jego ojcu gniła, jak jego ciało w grobie, a on na dodatek zbratał się z wrogiem. Stał się pośmiewiskiem dla wszystkich Kerrów. Ostatni raz zaciągnął się głęboko wieczornym powietrzem, zanim wróci do hotelu i apartamentu, w którym czekała na niego wspomniana wcześniej przyjaciółka. Noc była sprzymierzeńcem dla jego instynktów. Czuł obrzydzenie sam do siebie za swoje czyny. Im dłużej myślał o Izel, tym bardziej jej pragnął. A im bardziej jej pragnął, tym bardziej jej nienawidził, nienawidził siebie. Desperacko chciał i potrzebował ją obwiniać, ale nie potrafił.

Czy sam jej uśmiech powoduje, że zapomina o zemście? Czy jej bujne ciało mogło stłumić nienawiść do jej rodzaju? Zacisnął zęby. Jeśli ktoś mógł, to tylko ona. Jego kobieta. Została dla niego stworzona. By go zaspokoić i nasycić. A on miał ją chronić i pielęgnować. Ale jakim kosztem? Zdradzając swój klan, swojego ojca – i po co? Dla kilku nędznych dekad ze śmiertelniczką? Oddech ugrzązł mu w gardle. Wcześniej nawet nie pomyślał o takich szczegółach. Była śmiertelniczką! Los bywa naprawdę okrutny. Wiedział, co powinien zrobić. Czego od niego wymagano. Tysiące lat walki i nienawiści, życiu w zemście nie może zostać przekreślone dla spędzenia kilku dni z jakąś kobietą. Ale ona nie była jakąś kobietą; była jego kobietą. Tą samą kobietą, której pragnął ponad swoje życie. Głęboko w sobie wiedział, że tylko będąc w niej mógłby poczuć się spełniony, kompletny. Prawda ta była silniejsza niż nienawiść, którą przez cały czas odczuwał. Potrzebował jej, ale jego klan potrzebował jego. Tchórzostwem było zdać się na los i usprawiedliwiać się tym, że został do tego zmuszony? Wziąć Izel, kochać się z nią przed Przesileniem, a potem ją porzucić? Jak wszystko dobiegnie końca, wybór będzie leżał w jego rękach. Ale czy mógłby żyć z takimi konsekwencjami? Musiałby. Po odblokowaniu drzwi do apartamentu, Kelvin od razu przeszedł do sypialni. Żołądek zapadł mu się na podłogę, gdy znalazł puste łóżko. Zaalarmowany, od razu przeszukał pokój, a następnie otworzył drzwi łazienki. Krew opuściła jego mózg, przenosząc się do jego powiększającego się fiuta, gdy wszedł do środka i zobaczył…

Izel, nagą, w wannie. Rozluźnił szczękę i przesunął dłonią po swoich otwartych ustach. Boże Wszechmogący. Jej oliwkowa skóra była wilgotna od wody, lekko zaróżowiona,

a jej

zielone

oczy błyszczały

przeciwko

lekkiemu

oświetleniu. Dziewczynka była rozpromieniona. Bąbelki pokrywały ją od ramion w dół; Kelvin nigdy nienawidził niczego bardziej niż tych pieprzonych mydlin zakrywających mu widok. – Czekałam na ciebie – mruknęła. Trzymał utkwiony w niej wzrok, przesuwając dłoń ze swoich ust na szyję. – Widzę, że czujesz się już lepiej? Uśmiechnęła się i powoli usiadła, ale bąbelki wciąż pokrywały jej ciało. – Dzięki tobie. – Jej głos był zmysłowy, uwodzicielski. Kelvin nie zdał sobie sprawy, że się do niej przybliżył, dopóki nie zauważył, że pochyla się nad wanną. Przeszukał swój mózg, próbując znaleźć jakieś okrutne myśli o tej pięknej istocie, którą miał przed sobą, ale na nic nie trafił. – Jest wystarczająco duża dla nas dwojga. – Jej różowe usta rozchyliły się w urzekającym uśmiechu. Bez żadnego wahania, Kelvin zdjął buty. Chwycił rąbek koszuli, spoglądając w dół na swoją kobietę i zatrzymał się. Jej oczy były tak wyraziste. Patrzyła na niego z ogromnym zaufaniem. Poczuł jej emocje przeradzające się pożądanie. Patrzyła w górę na niego, oferując mu całą siebie. Kelvin nie mógł zaplanować tego lepiej. Mógł wziąć ją teraz, a o poranku ją odepchnąć. Jednak jego ręka puściła rąbek koszuli, ramiona opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Wstała. Mój Boże. To niesprawiedliwe, że jedna kobieta wyglądała tak pięknie. Krople wody spływały po jej idealnych kształtach. Oblizał

wargi, obserwując jak jedna kropla przepływa od jej szyi przez piersi, zwisając na twardym sutku. – Pieprz mnie – wyszeptał z roztargnieniem, obserwując jak jej pierś wznosi się i szybko opada, jakby sam jego głos wywoływał w niej podniecenie. Zacisnęła uda razem pod jego intensywnym spojrzeniem, wydobywając z siebie płytkie oddechy. – Kelvin – szepnęła, przechylając głowę i patrząc na niego spod swoich grubych rzęs. Jej usta były purpurowe, a z każdą sekundą pogłębiały tylko swój kolor, jakby specjalnie chciały go skusić. Jej usta – chciał w nich utonąć. Nie mógł oderwać wzroku. Były tak pełne. Idealne. Jego kobieta stała przed nim, drżąc o jego dotyk. Instynkt podpowiadał mu, by wziął to co jego. Zacisnął dłonie po bokach ciała. – Przykro mi, dziewczynko. Nie mogę. Izel otworzyła usta z szoku, szukając spojrzenia Kelvina. Odmawiał jej? Przez ostatnie kilka dni, to ona była tą, która naciskała na hamulce, ale teraz była dla niego gotowa, a on odmawiał? – Co zrobiłam? Jego twarz wykrzywiła się w bólu. – Nic. Ja… nie mogę być z tobą w ten sposób. – Wypowiedziane przez niego słowa były sprzeczne z tym jak się zachowywał. Izel może i nie wiedziała za wiele o zbliżeniu fizycznym, ale wiedziała, że ten Pookah płonął dla niej. Wiedziała to po sposobie w jaki na nią patrzył, sposobie w jakim jego ciało lgnęło do niej. Niezależnie od powodu, dla którego odmawiał, walki jaką ze sobą toczył, to nie zamierzała odpuścić.

Prawie umarła, na litość Boską! Znów! Może i nie była jeszcze zakochana w Kelvinie. Moment – jeszcze? Od kiedy zaczęła myśleć o pokochaniu Pookah? Może od kiedy zobaczyłam jak walczy, by mnie ochronić? Wystarczyło jej przypomnienie sobie, jak jego umięśnione ciało odbiera ciosy wyznaczone w nią, by wszystkie negatywne myśli od razu zniknęły. I by dbanie o serce stało się nieistotne. Dzielili tylko jedną szansę, ale lepsza jedna szansa, niż nic. Całe jej ciało krzyczało do niego w sposób, którego sensu nie potrafiła znaleźć. A chcąc związać się z Szefem Bitwy Klanu Kerr, będzie musiała grać przeciwko wszystkiemu, co on. A wtedy musiałaby nauczyć się grać nieczysto. – Dobra. – Stojąc, odrzuciła włosy na ramiona, odsłaniając dla niego trochę więcej swojej nagiej skóry. Woda w wannie sięgała jej do łydek. – Naprawdę nie muszę iść do twojego zamku. – Wzruszyła ramionami. – Twoje usługi nie są niezastąpione. Jestem pewna, że znajdę kogoś innego, kto zaprowadzi mnie na lotnisko i do mojego domu. Zmrużył oczy, mięśnie jego szczęki wyraźnie się napięły. Gdy myślała, że nacisnęła go na tyle, by się poddał, on zadrwił: – Niezastąpione. – Tak – zaszydziła. – Wygląda na to, że jestem dość popularna. Jestem pewna, że gdy tylko zejdę schodami, znajdę kilku chętnych mężczyzn. – Uważaj na język, kobieto. Izel zadrżała. Jego ton był ostrzegający. Chciała jednak dostać się pod jego mur. Chciał jej; musiała tylko nacisnąć nieco mocniej. Unosząc podbródek i dodając sobie nieco odwagi, oblizała usta.

– No co? Nie lubisz, gdy mówię o innych mężczyznach? – Wodziła palcem między swoimi piersiami. – Czy myśl o nich dotykających mnie… – Kobieto! Zamknij buzię, albo sprawię, że pożałujesz swoich słów. – Ciężko oddychał. Jego pierś falowała pod oddechami. Musiała tylko wbić ostatnią igiełkę. Mądra osoba pewnie by się zamknęła, ale wszystko w nim sprawiało, że zachowywała się niemądrze. – Sprawisz, że pożałuję swoich słów? – Zaciskając usta, spojrzała mu prosto w oczy. – Za dużo powiedziane, jak na mężczyznę, który nigdy nie dotrzymuje swoich gróźb. Warknął i objął jej talię swoimi dużymi dłońmi. Oddzielała ich jedynie porcelanowa ścianka wanny. Woda spływała w dół jej kolan. Kelvin przysunął jej twarz do swojej. – Specjalnie mnie prowokujesz. – Owinął jej włosy wokół swojej dłoni, muskając jej usta. – Nie masz pojęcia co narobiłaś. Zgniótł jej usta swoimi, a ona jęknęła czując na sobie jego gorący język. Sięgając za nią, pieścił jej cipkę od tyłu, sprawiając, że jęknęła przeciwko jego gorącym palcom na jej zgrabnym ciele. Podążył za nią, kiedy zrobiła krok do tyłu, jakby nie chciał, by ich ciała dzielił choćby centymetr. Wciąż w pełni ubrany, Kelvin wszedł za nią do wanny. Natychmiast opadł na kolana, ciągnąc ją za sobą w dół. Przyciskając jej plecy do zimnej ściany wanny, wcisnął biodra między jej rozchylone uda. – Tak, tak – błagała pomiędzy pocałunkami. Tego właśnie chciała. Kelvina, niekontrolującego się i pochłoniętego swoją impulsywnością. Jego usta były pilne, złe, jakby plądrując ją, chciał ją ukarać. Tak, ukaż mnie!

Przygryzła jego dolną wargę, zanurzając dłonie w jego włosy. Z jego piersi wydobył się gardłowy jęk, gdy przygryzał i całował zagłębienie jej szyi. – Nigdy nie waż się mówić o innych mężczyznach – warknął cicho, ściskając jej biodro. Wygięła się pod nim w łuk, pocierając swoją cipką o erekcję utkwioną w jego dżinsach. Zadyszała, gdy przeszedł przez nią dreszcz przyjemności. – Słyszysz, kobieto? Wcisnął się pomiędzy jej uda, naciskając swoim dużym fiutem na najwrażliwszą część jej ciała. – T..tak. – Skinęła głową, ledwo powstrzymując się przed krzykiem. Jakby nagradzając ją, pochylił głowę i przesunął językiem po nabrzmiałym sutku. Jedną ręką podtrzymywał jej talię, a drugą przysunął jej pierś do swoich ust. Wessał mocno jej sutek, jej głowa opadła do tyłu, opierając się o krawędź wanny. Woda pluskała i pluskała wokół nich, pieszcząc jej rozgrzaną skórę każdym swoich ruchem. Szarpnęła za guzik jego spodni, ciągnąc i popychając materiał, desperacko próbując się go pozbyć i poczuć przy skórze jego twardego fiuta. Wreszcie udało jej się przesunąć spodnie na biodra, a jego erekcja w końcu była wolna. Chwyciła go dłonią, a on jęknął przy jej piersi. Poruszając swoimi biodrami, przysunęła jego fiuta do swojej cipki. Wilgotna główka drażniła jej wejście. Odrzucił głowę do tyłu, pozostając bez ruchu. Wpatrując się w jej oczy, chwycił jej biodra w swoje dłonie. Starała się poruszyć, wiercić, by mogła wsunąć go do swojego ciała, ale on trzymał ją w miejscu. Jego niebieskie oczy płonęły. Próbował zamaskować agonię na swojej twarzy. Patrzył na nią z desperacją, jakby chciał wejść do pokoju, a

ona miała klucz. Chciała mu coś dać, cokolwiek, co mu to ułatwi. Ani razu nie odrywając wzroku od jej twarzy, wygiął biodra na spotkanie z nią. Jego fiut wsunął się pomiędzy wilgotne fałdki jej płci, pocierając się o łechtaczkę. – Ach. – Zarzuciła dłonie wokół jego ramion, trzymając się jego koszuli, jakby od tego zależało całe jej życie. Kołysał się przeciwko niej, nie wsuwając się w nią, lecz przesuwając swojego nabrzmiałego fiuta wzdłuż jej płci, i tak w kółko. – Kel, proszę! Tak. – Drżenie wstrząsnęło jej kręgosłupem. – Zaczynam rozpoznawać ten ton. – Pchnął ponownie, rozlewając wodę poza wannę. Podgryzając jej dolną wargę, szepnął: – Dojdź dla mnie, dziewczynko. – Wykrzyczała jego imię, robiąc to jej każe. Całe jej ciało zadrżało przeciwko niemu, jej płeć jednak zamykała się na pustce. Czuła jak jego ciało się napięło, a po chwili na jej brzuchu wylądowało jego nasienie. – Chryste, kobieto, doprowadzasz mnie do szału – jęknął przez zaciśnięte zęby. Wygięła plecy w łuk, kochając to uczucie, gdy ten wielki mężczyzna wije się przy niej… Jej mężczyzna. Owinęła ramiona wokół jego szyi i zacisnęła nogi na jego torsie. Siedząc tak, tuliła się do niego, przerażona tym, że żadna siła nie byłaby teraz w stanie oderwać jej od niego. Jego dłonie przesuwały się po jej plecach w górę i w dół, gdy próbował złapać oddech. Żadne z nich nigdy nie czuło się lepiej. Izel miała wrażenie, jakby była na krawędzi utraty czegoś, czegoś co było dla niej cenne. Przytuliła się do niego, czując się tak, jakby w każdej chwili ktoś miałby wyrwać go z jej ramion.

Rozdział 18 Izel wślizgnęła się w nowy biustonosz i majtki, które zostały jej dostarczone. Podwójnie noszony jedwab na jej ciele sprawiał, że czuła się wyśmienicie. Materiał był drogi, ręcznie wykonany, więcej ujawniając niż zakrywając. Uśmiechnęła się do swojego lustrzanego odbicia. Kelvin zostawił ją samą w sypialni, by mogła się swobodnie ubrać. Po „akcji w wannie”, ujął jej szyję w dłonie, wpatrując się w nią swoimi niebieskimi oczami. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej odnosiła wrażenie, że szukał jakiejś odpowiedzi, do której ona była kluczem. Jednak Izel nie posiadała żadnych odpowiedzi. Na swój sposób rozumiała tego Pookah. Jakiekolwiek miał problemy, wiedziała, że po upływie jakiegoś czasu na pewno sobie z nimi poradzi. Póki co, był inteligentnym,

kierującym

się

swoimi

zwierzęcymi

instynktami

mężczyzną, uosobieniem wszystkiego co męskie i dzikie. Może chwilowo nie był po prostu w swoim żywiole. Rozpamiętywała jego głęboką nienawiść do jej dziadka, ale bez względu na jego zażalenia, dało się ją wyeliminować, prawda? Pomimo swoich problemów, Kelvin zdawał sobie sprawę, że nie była taka jak Euan i na pewno nie oskarżał ją za cokolwiek, co zrobił mu jej dziadek? Wsunęła na nogi obcisłe, ciemne dżinsy i obejrzała swój profil w lustrze. Były zbyt napięte z tyłu, ale idealnie podkreślały talię. Wypuszczając westchnienie, wciągnęła na siebie fioletowy, kaszmirowy sweter. Minie trochę czasu zanim przyzwyczaję się do takiego tyłka. Po wyciągnięciu włosów spod kołnierza, zaczęła przerzucać swoje zakrwawione i odrzucone w róg ubrania. Może uda jej się uratować przynajmniej swój pasek.

Nagle usłyszała jakby coś uderzyło o podłogę. Dziennik dziadka. Dzięki Bogu, pomyślała, podnosząc go. Nigdzie jednak nie mogła znaleźć opakowania. Kelvin pewnie je gdzieś zgubił, gdy niósł ją do miasta. Była mu wdzięczna, że przynajmniej go zachował. Usiadła na materacu i otworzyła dziennik. Pierwszą stronę pokrywały losowe bazgroły, co do których Izel nie miała pojęcia, co oznaczają: Zabezpiecz Zarr; Klątwa Kerr; Dwadzieścia pięć. No dobra, w ostatnim pewnie chodziło o jej wiek. Hasła rzucane były, jak lista zakupów do sklepu. Akurat gdy modliła się o jakieś wyjaśnienie, ze środka wypadła zmięta kartka. Rozłożyła ją, oddychając powoli. Po zasięgnięciu porady u Driady, moje przeznaczenie stało się jasne. Izel, nie idź za mną. Ukryłem cię. Jesteś bardzo wyjątkowa, dziecko. Niezależnie od tego, że sądzisz, że cię okłamałem co do twojego istnienia albo w jakiś inny sposób, uwierz, że na sercu leży mi tylko twoje dobro. Czasami nie wszystko jest dobre, dziecko. Przykro mi, że pomimo moich wszelkich starań, nie ominie cię ból. Jesteś ostatnim człowiekiem. Jednak silniejsza od tego, jest krążąca w tobie krew Campbellów. Posiadasz wszystkie trzy kasty naszego rodzaju. Tylko ty jedna masz do nich dostęp. Driada zapewniła mnie, że po dwudziestu pięciu latach uda ci się objąć władzę. Musisz zostać z naszym klanem. Ochronią cię. Eliksir jest tylko ostatecznością, lecz jest dość nieprzewidywalny w swoim działaniu. Trzymaj się z dala od Pookah. Trzymaj się z dala od wszystkich Kerrów. Twoje przeznaczenie zmieni się po jednym spotkaniu. Nie płać za coś na marne. Znajdź Andrew Thompsona, a wszystko będzie dobrze. Nie tylko swoją przyszłość trzymasz w swoich rękach, Izel. Całusy, dziadek E.

Przez długa chwilę wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Co to w ogóle miało oznaczać? Jaką cenę? I co miało znaczyć, żeby trzymała się z dala od wszystkich Kerrów? Zaraz mi to wyjaśni. Opuściła głowę i zmięła list, zmieszana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Rozległo się pukanie do drzwi. Wstała z łóżka, wsunęła list do tylnej kieszeni i zatrzasnęła dziennik. – Wszystko gotowe. Możemy ruszać. – Kelvin najwyraźniej nie był nauczony poczekać na pozwolenie, by wszedł, ponieważ od razu wpakował się do środka. Położył torbę na podłodze i wskazał palcem na dziennik. Spojrzała na dziennik i niechętnie go oddała. Nie odkryła niczego

wyjątkowego

oprócz

kilku

ostrzeżeń

napisanych

przez

nadmiernie troszczącego się dziadka. Mimo to wydawało jej się, że odebranie dziennika z rąk Kelvina było czymś, co powinna zrobić. Nie otworzył go, ale pewnie przeczytał jego zawartość, gdy była nieprzytomna. Chociaż z drugiej strony, gdyby to zrobił, to nie zostawiłby jej listu. Rozsunął boczną kieszeń torby i schował go do środka. Ubrany w świeżą czarną bluzkę i dżinsy, Kelvin wyjął swoją kurtkę, a następnie się w nią wsunął. Jego opalona skóra i niebieskie oczy wydawały się błyszczeć w kontraście z ciemną, przylegającą do ciała koszulką. Przygryzła dolną wargę, myśląc: Ciemność mu służy. – Gdzie moja torba? Rzucił jej parę butów turystycznych. – Nie masz torby. Mam wszystko co będzie nam potrzebne. – Od ich „chwili”, Kelvin był dla niej oschły i nie miała pojęcia dlaczego. Mogła to jedynie dodać do swojej mentalnej listy wszystkich rzeczy, których w

nich nie rozumiała. Czy nie poczynili pewnych postępów? Odwrócił się w stronę drzwi. – Kel? – Zatrzymał się i spojrzał przez ramię. – Zostało coś jeszcze eliksiru? Odwrócił się do niej. – Niewiele. – Więc to znaczy, że resztę podróży pokonamy samochodem? – Nie – odpowiedział szorstko. – By załatwić samochód i dostać się do zamku Kerr, musielibyśmy przejść przez całe miasto, co jest bardzo ryzykowne i nie leży w twoim interesie. – Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. – Sądzę, że już za dużo tego ryzyka. Już ci mówiłem, że samochodem nie zajedziemy za daleko. Musimy pokonać skomplikowane tereny, by dostać się do zamku. Westchnęła głośno, sznurując swoje nowe buty. Więc takie będzie jej życie. Na początku była kompletnie odcięta od własnych uczuć, a teraz będzie musiała żyć w ukryciu. Jej myśli powróciły do listu. Słowa dały jej trochę do namysłu. Klan Campbellów i ten cały Andrew Thompson zapewnią jej bezpieczeństwo? Zatroszczą się o wszystko? Nie o to, by jej pomóc, nie o to, by zapewnić jej normalne życie, tylko o to, by ją ukryć. Euan mało razy odwołał się do eliksiru, ale w pewnym sensie powiedział, że jest potężny. A Kelvin właśnie powiedział, że niewiele go zostało. Zakrztusiła się, łapiąc drżący oddech. Zamierzają mnie zamknąć. Jej dziadek ją kochał, dbał o jej samopoczucie. Jednak obietnica władzy sprawia, że ludzie robią różne szalone rzeczy. Jaką cenę musiał zapłacić dziadek? Nie była zbyt przekonana co do jego śmierci. Euan był potężnym mężczyzną. Plus to, że na pewno, by się z nią wcześniej

pożegnał. A nie zrobił tego. Jedyne co zrobił, to zostawił jej list, po raz kolejny ją przestrzegając i pouczając. Nagle poczuła, że znalezienie i pozostanie z klanem Campbellów nie będzie za dobrym przedsięwzięciem. A może szukała jedynie kolejnego pretekstu do pozostania z Kelvinem. Pozostanie przy Pookah było jednak zabronione. Izel zmarszczyła brwi, przygryzając dolną wargę. Nie zaprzestanie poszukiwań dziadka, ale przestała być od niego niezależna. To on trzymał ją odciętą od swoich emocji. Pomimo wszelkich powodów dla których to robił, zranił ją tym. Przez całe swoje życie nie była w stanie niczego poczuć. A teraz przez jeden jego list miała zrezygnować z jedynego mężczyzny przy którym coś czuła i przy którym jej serce zaczęło bić na nowo? O nie, na pewno tego nie zrobi. Obietnica odwrócenia losu, czy zmiany ścieżki życia nie robiła na niej dużego wrażenia. Jednak jak źle mogło być? Euan nie był przecież osobą dramatyzującą. W jednej kwestii miał rację: była Campbellem. Jedyną spadkobierczynią klanu Campbell. Czuła krew swojego ojca, krew wojownika w swoich żyłach. Spojrzała na Kelvina. Moje życie należy tylko i wyłącznie do mnie i to ja zdecyduję o swoim przeznaczeniu.

*****

Dzień później, napięcie Kelvina wydawało się złagodnieć. Izel wiedziała, że celowo zwolnił podróż, więc mogła przemieszczać się swoim własnym tempem. Szedł tuż obok niej. Przypadkowo co chwilę dotykał jej dłoni albo boku, pomagając jej przejść przez zarośnięte krzaki i rośliny. Co chwilę łapała go, jak zerka na jej zranione ramię. – Czuję się dobrze. – Spojrzał na nią, więc się uśmiechnęła. – Rana prawie się wyleczyła. Nie wiem skąd wziąłeś tego lekarza, ale odwalił kupę dobrej roboty. – Miło mi to słyszeć, dziewczynko. Kelvin nie był zbyt rozgadany. Chociaż ona sama była pogrążona w swoich własnych myślach, nie potrafiła pozbyć się wrażenia z tykającego nad nią zegara. Gdy dotrą do jego zamku, porozmawia z Ryo, może zostanie dzień i odnajdzie klan Campbellów. A kiedy tak się stanie, prawdopodobnie będzie żyła w zamknięciu, odcięta od światła słonecznego i normalnego życia. Czy mogła zbudować związek z Pookah i żyć w klanie Campbellów? Czy zobaczy ponownie Kelvina? Sama myśl, że mogłoby się tak nie stać, skręcała jej żołądek. W ciągu ostatnich kilku dni zdążyła się przyzwyczaić do dominującego Pookah. Nie była gotowa zrezygnować z jego silnego głosu i przeszywającego spojrzenia. Nie wspominając już o jego ustach. Poczuła mrowienie przeszywające jej kręgosłup. Izel chciała stanąć w miejscu, tupnąć nogą i skamleć, jak rozpieszczone dziecko, któremu matka nie chciała kupić upragnionej zabawki. Nie była gotowa go zostawić. Nie kiedy Kelvin wreszcie był dla niej miły. Chciała w pełni wykorzystać swoją wolność, skoro później zostanie zamknięta i przetrzymywana za cementowymi murami i

kolczastą bramą. Było tak wiele rzeczy, których nie zaznała. Tak wielu rzeczy pragnęła się nauczyć. Jej wzrok powędrował do jego wyrzeźbionej szczęki, do silnej piersi. Przesunęła wzrok na jego biodra, oblizując usta, kiedy myślała o grzesznych rzeczach, jakie skrywały się pod jego spodniami. O tak, w całej okazałości była gotowa do nauki. Nikt nie byłby w stanie znaleźć chętniejszej uczennicy. – O czym rozmyślasz, dziewczynko? – O tobie. – Spotkała jego wzrok. Czy ona właśnie powiedziała to na głos? Poczuła falę gorąca zalewającą jej policzki. – A dokładniej? Zagryzła dolną wargę, tłumiąc upokorzony uśmiech. – Mam nadzieję, że w dobrym sensie. Jesteś dzisiaj bardzo milcząca. – To samo mogę powiedzieć o tobie. Skinął głową, idąc dalej. Był czymś roztargniony; to było zbyt oczywiste. O czym rozmyślał Pookah? Ośmieliła się mieć nadzieję, że o niej. Spojrzała na niego, żółte promienie słoneczne podkreślały jego opaloną skórę. Serce zadudniło w jej piersi. Czuła się tak jakby patrzenie na niego w ten sposób, na tle zielonych wzgórz, promiennego słońca i niebieskiego nieba było jej przeznaczone na zawsze. Kelvin Kerr należał do niej. Jego niebieskie oczy zapłonęły, jakby myślał o tym samym. Jednak wiedziała lepiej. Kelvin sam powiedział, że znalezienie partnerki było poważnym i skomplikowanym procesem. Zazdrościła kobiecie, której uda się spędzić życie obok tego nieśmiertelnika. Wbiła paznokcie w dłonie,

jakby sama myśl o bezimiennej kobiecie bez twarzy była dla niej zbyt przytłaczająca. Wzięła głęboki wdech i uspokoiła się, postanawiając nie myśleć o rzeczach, na których nie miała wpływu. Nadchodziła ciemność i Izel była w pełni gotowa sprawić, by Kelvin nigdy nie zapomniał tych nocy. Bo gdy będzie już po Przesileniu, jedyne co jej pozostanie, to wspomnienia.

*****

Kelvin był zatopiony w myślach. Chociaż Izel była cicho przez cały dzień, mógł zgadnąć w jakim kierunku podążają jej myśli. Coś nią miotało. Była zadowolona zajmując się swoimi emocjami i przygotowując się do podróży. Jednak teraz, szła cicho, wyglądając jakby jej myśli stale były skierowane do wewnątrz. Jakby była zdeterminowana, by coś zrobić. Zdeterminowana do czego? Wiedział, że w ciągu ostatnich kilku dni, jej zaufanie do niego wzrosło i powinno go to cieszyć, jednak czuł się winny. Dziewczynka kompletnie mu się oddała. I Boże dopomóż, bo mało co jej nie wziął. Dotyk jej gorącej cipki, mokrej i gotowej. Musiał przywołać całą swoją siłę, by zakołysać w niej biodrami, nie wziąć jej i zaprzeczyć jej pragnieniu… pragnieniu do niego. Nie zasługiwał na coś takiego. Była bystra, więc powinna wiedzieć, że nie może mu tak ufać. Chryste, dlaczego nie może go tak po prostu znienawidzić? Dlaczego nie mógł zrobić ostatecznego kroku i ją zdradzić? Przez nią stał się taką ofermą. Po tym jak dzień zbliżał się do końca,

wiedział, że dzisiejszej nocy czekało go kolejne wyzwanie. Gdy ponownie będzie szukała jego dotyku, dotknie go, czy będzie w stanie jej odmówić? Zobaczymy. Od jej ostatniego wypadku, Kelvin naprawdę starał się znaleźć wszelkie sposoby na uratowanie jej. W nocy miał możliwość pociągnięcia za spust i zniszczenia jej. Wszystko co musiał zrobić to zaciągnąć ją do łóżka, a on wymiękł. Dlaczego? Bo wiedział, że musi z niej zrezygnować. Przynajmniej dla swojego klanu. Ale czy uda mu się zrobić to ponownie? Miał mnóstwo czasu, zanim nastąpi Przesilenie. Być może będzie mógł się nią cieszyć aż do ostatniej chwili. Tak długo, jak się w niej nie zakocha. Jak długo uda mu się trzymać z dala od głębokiego zanurzenia się w nią, tak będzie miał jeszcze szanse na uratowanie się. Ale czyim kosztem? Mimo, że mógł się powstrzymać, by całkowicie jej nie wziąć, czy na koniec zhańbi swój klan i swojego brata, by oddać się na wieczność w jej ręce? Wbije swoim ludziom kolejne żądło zdrady…? Zacisnął szczękę. Był w pełni świadomy tego, jak wyglądała odpowiedź. – Ile mamy czasu? – Czasu na co, dziewczynko? Jej policzki się zaczerwieniły, jakby zdała sobie sprawę, że właśnie powiedziała coś nieodpowiedniego. – Chodzi mi o to, kiedy dotrzemy do twojego zamku? Chwycił jej dłoń, pomagając przejść nad przewalonym drzewem. – Jutro dotrzemy do zewnętrznych wież. – Zewnętrznych wież?

– Posiadamy strażnice otaczające nasze ziemię, jakieś dziesięć mil od zamku. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. – A czy jutro nie wypada Przesilenie? Serce Kelvina przyśpieszyło i cholera jasna, jeśli tego nie słyszała. – Wypada. – Spodziewał się od niej jakiegoś komentarza, ale milczała. Czterdzieści pięć minut później, Izel siedziała na kocu przy ognisku. Po raz pierwszy odkąd ją spotkał, Kelvin poczuł sukces dogadzając swojej kobiecie. Lepiej nie przyzwyczajaj się do tego uczucia. Rozbili obóz obok wód słodkowodnych, by mogli swobodnie obmyć się w zimnej wodzie. Wykąpana, z rozpuszczonymi włosami i pełnym brzuchem, siedziała ubrana jedynie w jego koszulkę, gdy posmakował jej po raz pierwszy. Miał tylko tą jedną chwilę. Czas uciekał. Jutro nastanie nowy dzień, a wraz z nim rzeczywistość. Poddał się jej. Tak czy siak, i tak pozwoli jej odejść. Jednak teraz mógł spędzić ostatnie godziny na rozkoszowaniu się nią. O ile było to możliwe. Noc była pieszczotą na jego skórze, podsycała go, popychała go do jego kobiety. Ta noc poprzedzała Przesilenie, więc instynkt w nim był jeszcze silniejszy. Jutro będzie tylko gorzej. Nie chciał teraz o tym myśleć, bo prawdopodobnie była to jego ostatnia chwila spokoju. Dzisiejszego dnia nie miało miejsce ani jedno złe

wydarzenie. Podróżowali bez żadnych ataków i zagrożeń. A teraz kładąc ją na plecach, usta splątane razem, Kelvin czuł jej desperację. Pragnęła go tak samo, jak on potrzebował jej. Zapytała ile mają czasu i dopiero teraz czuł, jak bardzo jej ciało drży pod nim, jakby zdawała sobie sprawę z tego co to oznacza. Wiedziała, że była skazana na porażkę. Niedługo zabraknie eliksiru, więc albo ukryje się za pomocą magii, albo więzienia. Mogła też chodzić z gigantyczną tarczą ochraniającą jej tyły. Przytrzymał jej twarz dłonią, ciesząc się słodkim smakiem jej ust. Jej lśniące oczy zamknęły się, gdy przesunął kciukiem wzdłuż jej dolnej wargi. Wszystko miało teraz sens. Był tak pochłonięty swoimi schematami i działaniami, że zaniedbał jej potrzeby, jej cierpienia. Przez cały czas wiedział, że jest bardzo inteligentna. Zdawała sobie sprawę jaka czeka ją przyszłość, a cokolwiek, co zobaczyła na jego twarzy, skłoniło ją do wyszeptania: – Nie czuj dla mnie litości. – Czuję do ciebie wiele emocji, dziewczynko. Wybacz, ale litość nie jest jedną z nich. Uśmiechnęła się delikatnie. – Jutro przybędziemy na miejsce. – Odwróciła wzrok. – Wszystko się zmieni, prawda? Kelvin przytaknął. Nie mógł jej okłamać. Wszystko się zmieni. Rozumiał jej tok myślenia, jakby był jego własnym. Próbowała być czuła i nie myśleć o tym co przyniesie jutro. On chciał dać jej wszystko, czego teraz potrzebowała.

– Izel. – Przesunął palcem w dół jej szczęki. – Nie wiem co przyniesie jutro. Ale póki co, czy chcesz dzielić ze mną teraźniejszość? Kelvin nie chciał myśleć o czymś innym poza tą chwilą, jednak nie wyobrażał sobie kolejnych kilkuset lat bez śmiertelniczki leżącej przed nim. – Tylko tu i teraz? – szepnęła. – Tylko tu i teraz. Skinęła głową. Podciągnął koszulę do jej pasa. Nigdy nie widział nic bardziej seksownego, niż jego kobieta ubrana w jego ubrania i tęskniąca za jego dotykiem. Czuł rozpierającą go dumę. – Rozłóż dla mnie te śliczne uda. – Przełknęła głośna i zrobiła co kazał. – O to właśnie chodzi, dziewczynko. Pozwól mi cię zobaczyć. Nie nosiła majtek. Wpatrzony w jej lśniącą cipkę, przesunął dłońmi po jej łydkach, po czym ścisnął jej kolana, zmuszając ją do szerszego rozłożenia nóg. Jęknęła i oparła się na łokciach. Była cała jego, oczekująca na jego dotyk. Całkowicie odsłonięta i przynosząca mu tym ogromne zadowolenie. Zdusił w gardle niski warkot, gdy jej cipka stawała się coraz mokrzejsza pod jego spojrzeniem. Jej ciało czeka na mnie… rozpoznaje we mnie swojego pana. Tak być powinno. Nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Musiał posmakować tego co należało do niego. – Moja – wychrypiał i zanurzył usta w jej cipce. Mój Boże, była przepyszna. Upadła na plecy i wykrzyczała jego imię, gdy głęboko i powoli poruszał się w niej językiem.

– Tak, Kelvin. Tak – wydyszała. – Chryste, kobieto, twój smak. Nie mogę się nacieszyć. – Oparł jej uda o swoje ramiona i pochłonął jej słodki smak. Z twarzą pomiędzy jej giętkimi udami, Kelvin przesuwał językiem po jej pulsującej łechtaczce. Wsunęła dłonie w jego włosy, bawiąc się nimi. – Podoba ci się – powiedział, przesuwając językiem po jej najwrażliwszym miejscu. – Tak! Spojrzał

w

górę,

znajdując

jej

błyszczące

z

pragnienia

szmaragdowe oczy. Przytrzymał ją spojrzeniem i uśmiechnął się. – Cóż, to… – głęboko wsunął w nią język – …jest moje – mówił dosłownie. Teraz. Jutro. Na wieczność. Z jakiegoś powodu chciał być z nią. Dyszała, kiwając głową. – Powiedz mi. – Kolejne liźnięcie. – Powiedz do kogo to należy. Jej oddech stał się szybszy. – Do ciebie. Uśmiechnął się. Usztywniając swój język, pchnął go głęboko w jej cipkę. Krzyknęła, ciągnąc go mocniej za włosy. – A to? – Zanurzył się w niej ponownie, smakując jej słodki smak. – Twoje, Pookah. Cała jestem twoja. – Skręcała się pod nim, starając się zaspokoić. Jego fiut napiął się boleśnie w jego spodniach, chcąc znajdować się tam, gdzie w tej chwili znajduje się jego język. Chwycił jej tyłek. Podniósł jej biodra i przechylił głowę, wchodząc głębiej, zatapiając się ile tylko mógł. Jeśli nie mogę poczuć jej orgazmu na swoim fiucie, to poczuję go na języku.

Przyciskając do niej całą twarz, pieprzył ją swoimi ustami. Nie miał dla niej żadnej litości, pochłaniał ją, jak małe dziecko pochłania cukierki, kochając każde ich liźnięcie. – Kel… Kel. – Jego imię na jej ustach czyniło go wygłodniałym. – Sprawiasz, że… – Zanurzył się głębiej, warcząc, gdy poczuł jak jej cipka zaciska się wokół jego języka. Orgazm objął całe jej ciało, wysyłając drżenie w dół kręgosłupa, sprawiając, że zaczęła krzyczeć. Korzystając ze swojego języka i zębów, wyciągnął z niej każdy ostatni dreszcz. Drżąc ciężko, obsypał jej uda pocałunkami, zanim położył głowę na jej brzuchu. Nigdy nie widział niczego bardziej erotycznego, niż jego kobieta dochodząca przy jego ustach. Jej ciało było tak wrażliwe, tak drżące dla niego. – O mój Boże. – Przesunęła swoją miękką dłonią po jego twarzy. – To było… – Jej pierś wznosiła się i opadała, gdy próbowała uregulować oddech. Ugryzł ją leciutko w brzuch. – Niesamowite. Uniósł podbródek i spojrzał w jej oczy. Jej delikatne dłonie pieściły jego twarz, gdy się w niego wpatrywała. – Tak, niesamowite. Kelvin wpełzł nad jej ciało, pochylając się i skradając całusa. Odchyliła się, popychając go na plecy. Przesunęła się nad nim, dosiadając go okrakiem. – Izel, nie... – Przycisnęła do niego usta, uciszając go. – Potrzebuję twojej pomocy, Kel. – Jej głos był tak ochrypły i seksowny, że Kelvin mógł dojść na sam jego dźwięk. Trzymając dłonie na

jego nagiej piersi, Izel pocałowała go w kark. – Chcę cię poznać. Naucz mnie jak… – Urwała, jakby nie wiedziała jak ubrać w słowa, to czego pragnęła. – Nauczyć cię czego, dziewczynko? – Przesunął palcem po jej policzku. Przytrzymał jej wzrok. – Chcę cię zadowolić. Czy on śnił? Jego fiut mało nie wybuchnie w jego dżinsach, ona siedziała na nim okrakiem i chciała go zadowolić? – Już to zrobiłaś, dziewczynko. Uśmiechnęła się. Boże, jej uśmiech. Kobieta samym swoim spojrzeniem sprawi, że cały klan padnie przed nią na kolana. Westchnął, gdy się pochyliła i przesunęła językiem po jego sutku. Zassał swój oddech i chwycił tył jej głowy. Spoglądając na niego znad jego piersi, ponownie przesunęła po niej ustami. Jej mokre wargi wywołały drgawki w całym jego ciele. Kelvin nawet nie zauważył, że odpięła jego pasek i zdjęła mu spodnie. A kiedy uklękła między jego nogami, przestał oddychać. Nie ma chyba na myśli…? Wzięła jego fiuta w dłoń i oblizała usta. – Naucz mnie – wyszeptała. Kelvin stłumił jęk. Chociaż miała na sobie jego białą koszulę, widział, że stwardniały jej sutki. Była podniecona. Przesunął palcem po główce swojego fiuta. – Poliż go tu. – Przesunęła swoim różowym językiem po główce, spoglądając na niego i badając jego reakcję. Jego kobieta uczyła się, jak

go zaspokoić. Jego fiut pulsował, na wierzch zaczęły wypływać lśniące kropelki. Nie zdążył powiedzieć choćby słowa, bo przebiegła po nim językiem, kosztując swoje poczynania. – Podoba mi się twój smak – powiedziała między liźnięciami. – Chcę więcej. Sen. Kelvin uniósł głowę. – Mogę dać ci więcej. Na pewno jesteś gotowa? – Tak – powiedziała, przesuwając językiem wzdłuż jego fiuta na co on jęknął. – Zamknij usta na główce i przesuń je w dół, najdalej jak możesz. Nie wahając się, zrobiła co powiedział. Z podbródkiem przyciśniętym do klatki piersiowej, Kelvin obserwował, jak jego kobieta pochłania go w całości. Odgarnął jej włosy z twarzy, wstrząśnięty tym co zrobiła. – Wspaniale, dziewczynko. – Starał się nie ruszać biodrami. – A teraz chwyć mnie tutaj. – Przycisnął dłoń do podnóża swojego fiuta. – Przesuwaj dłonią, gdy będziesz mnie smakować. Kiedy to zrobiła, Kelvin przeklął pocierając spocone czoło. Kiedy zobaczył jak zaciska usta wokół jego fiuta i na dodatek przesuwa po nim dłonią, wiedział już, że to koniec. – Przesuń się; zaraz dojdę, dziewczynko! Odsuń się. – Jednak nie zrobiła tego. Zamiast tego, wzięła go jeszcze głębiej, coraz szybciej przesuwając po nim dłonią. – Izel! – krzyknął, gdy jego nasienie trysnęło prosto w jej gorące usta. – Boże! Jego oczy powędrowały w tył głowy, gdy wstrząsał nim coraz większy orgazm pod niegodziwymi ustami tej kobiety.

Tu i teraz? Niemożliwe. Tu i na zawsze.

Rozdział 19 Leżenie przez całą noc w silnych ramionach Kelvina było najważniejszym momentem w życiu Izel. Przez cały dzień wędrowała z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Pookah po raz kolejny wciągnął ją w coś uzależniającego. Na okrągło odtwarzała w głowie ostatnią noc, przypominając sobie jego niecierpliwą twarz na chwilę przed tym jak doszedł. Promieniowało od niej poczucie dumy. Zrobiła to, zadowoliła go. Przez krótką chwilę miała tego silnego, nieśmiertelnego wojownika na swojej łasce i kochała to. Jednak dzisiaj wypadało Przesilenie. Dotrą na terytorium Kerr i ta mała przygoda dobiegnie końca. Dzisiejszy wieczór był jej ostatnią szansą, by być z Kelvinem. Odsunęła od siebie te wątpliwości i smutek. Wiedziała, że tak się stanie. Musieli stawić czoła rzeczywistości. Izel odejdzie do swojego klanu, znajdzie dziadka i rozpocznie samotne życie, zamknięta gdzieś, gdzie nie będzie mogła zasmakować swojego człowieczeństwa. A Kelvin wróci do swojego klanu i poprowadzi armię. Wciąż pozostaje dzisiejsza noc. Na Boga, chciała by zostało ich jeszcze wiele. Ostatniej nocy, ona i Kelvin byli po tej samej stronie. Czuła, że zna jej myśli, jej obawy. Nadchodziła przyszłość. Oboje to rozumieli i akceptowali. Nie czuła się źle, ani nie wstydziła się z intymnej bliskości, jaką dzieliła z Kelvinem. Jak już, to czuła się o wiele spokojniejsza. Po raz pierwszy ktoś chciał z nią być tak po prostu, bez żadnego powodu. Była człowiekiem, więc była o wiele słabsza od innych kobiet. Pomimo listu

dziadka, nie posiadała żadnych ukrytych zdolności ani nie mogła zaoferować nic… ważnego. Była po prostu Izel. A mimo to Kelvin ją chciał. – Opowiedz mi o swojej książce. – Głos Kelvina wyrwał ją z zamyślenia. Nie spodziewała się takiego pytania, ale że byli jeszcze daleko od zewnętrznych wież, to cieszyła się z możliwości porozmawiania z nim. – Jest mojego dziadka. Przyglądał się jej, zwalniając, by się z nią zrównać. Pomyślała, że nie ma żadnych powodów, by mu o niej nie opowiadać. – Nie patrzę tak na to, ale z tego co tam pisze, to jestem jakaś ważna.



przekomarzała

się,

jednak

Pookah

nie

wyglądał

na

rozbawionego. – A co tam pisze? – Jego głos był szorstki. Wzruszyła ramionami. – Szczerze mówiąc, to niewiele. Właściwie to dziadek próbuje mi dyktować co mam teraz robić. – Przypomniała sobie słowa dziadka w liście. – Muszę odnaleźć klan Campbellów i znaleźć jakiegoś faceta zwącego się Andrew Thomas… – Thompson. – warknął Kelvin. – Co? – Czemu to go tak zdenerwowało? – Andrew Thompson, a nie Thomas. – Trzymał wzrok skupiony przed siebie. – Znasz go? – Nie patrząc na nią, skinął twierdząco. – Co jeszcze mówi książka? – Biło od niego wyraźne napięcie i Izel poczuła się nagle tak, jakby wpakowała się jakieś kłopoty.

– Eee… – Przeszukała umysł. – Że eliksir, który mam jest bardzo rzadki, a być może nawet niezastąpiony. – Ponownie szybko skinął głową. – Co oznacza, że klan Campbellów prawdopodobnie będzie trzymać mnie z zamknięciu. – Kelvin wpatrywał się w ziemię, to był jedyny dowód jakiego potrzebowała. Mimo, że sama na to wpadła, to prawda wypisana na twarzy Kelvina bolała ją jeszcze bardziej. Na początku znajdowała się w emocjonalnej niewoli, a teraz miała znaleźć się w niewoli fizycznej. – Możemy porozmawiać o czymś innym? – Czy to wszystko? – Pookah robił się coraz bardziej ponury. Nie miała zamiaru powiedzieć mu o nadopiekuńczości Euana i o tym, że ostrzegł ją, by trzymała się z dala od klanu Kerr. Nie sądziła, by Kelvin przyjął to zbyt dobrze. – Większość. Jedyne co tam jest to to, że posiadam wszystkie trzy kasty Fionn i jestem bardzo potężna. – Wzruszyła ramionami. – Ale sam dobrze wiesz, że nie mam żadnej super mocy. Jestem tylko człowiekiem. – Podyskutowałbym z tym. – Spojrzał na nią, a jego intensywne niebieskie oczy wręcz ją pożerały. – Osobiście przekonałem się o twoich talentach – powiedział z uśmiechem. Jej policzki zapłonęły, uderzyła go w ramię, ale on tylko się roześmiał. – Co powiesz, byśmy teraz porozmawiali o tobie? Posłał jej zmieszane spojrzenie. – Chcesz porozmawiać o moich talentach? – Złapał ją za piersi, a ona strzepnęła jego dłoń, śmiejąc się. Lubiła go takiego. Figlarnego… szczęśliwego. – Chodziło mi o twój rodzaj. – Otworzył usta, więc szybko się odezwała, by jej nie przeszkodził. – Nie o rżnięcie innych lasek.

Uśmiechnął się do niej. – Jak już wiesz jestem Razorback Pookah, tak samo jak mój brat Ian. Moi kuzyni to Bear i Wolverine. Ciekawe. – Razorbacks posiadają swoje własne instynkty; inne ma Bear, a Wolverine tak naprawdę ich nie ma. Przechyliła głowę. – Co to znaczy? – Wolf nie posiada żadnych precyzyjnych wyzwalaczy, które my posiadamy. To bardzo rzadka rasa, więc niewiele o niej wiemy. Mój kuzyn Alistair jest jedynym Wolfem w naszym klanie. Reszta z nas to albo Razor albo Bear. – Spojrzał na nią. – Z tego co wiemy Wolfy nie potrafią mieć tylko jednej kobiety. – pomasował swój kark. Ten Alistair musi być większym podrywaczem od Kelvina. – To naprawdę nie jego wina. – Bronił swojego kuzyna, jakby Izel jakoś to skomentowała. – Wolfy rodzą się z istotą, która przyciąga samotne kobiety. – Istotą? – Tak. Coś jakby feromon. Och. Więc koleś jest przesączony seksem i pewnie nieziemsko pachnie. Cholerni Pookah. To wyglądało tak jakby ich życiowym celem albo pracą było przelecenie całej populacji kobiet. Poczuła jak jej pierś zaciska się ze smutku. Przypomniała sobie, że jutro będzie musiała zrezygnować z Kelvina, a on pójdzie swoją własną drogą, próbując znaleźć swoją życiową partnerkę.

– Bear…. – powiedział, jakby wyczuwał jej smutek i próbował ją czymś zająć – …ma kilka mocnych instynktów. Z pewnością jeden z nich na pewno ci się spodoba. Zadrwiła. – Niby jaki? Niedźwiedzi celibat? – Tak – odpowiedział Kelvin zupełnie poważnie. – Oo…kej – zaszydziła. – To nie żart. Bear ma całkiem inne instynkty. Są wobec nich bezradni. Patrzyła na Kelvina przez dłuższą chwilę. – Dobra, łapię. Opowiedz mi o celibacie. – Są silni, a ich zmysł węchu jest bardzo korzystny dla naszego klanu. – Spojrzał na nią. – Bear nie mogą posiąść kobiety, póki w pełni nie dojrzeją. Izel posłała mu spojrzenie typu „co w tym takiego dziwnego”. – To się nazywa pokwitanie, Kel. – Nie chodzi o to. Bear osiągają swoją dojrzałość w nieco inny sposób. Wszystkie stare zwoje mówią, że chodzi o kondycję. – Co to znaczy? Wzruszył ramionami. – Nie mam pojęcia. Uśmiechnął się do niej, nadal utrzymując tempo jej małych kroczków.

– To dość trudne dla nich. Niektórzy muszą czekać bardzo długo, spędzając dni na ćwiczeniach i szkoleniach. – Oczywiście było mu szkoda swojego kuzyna. – Jesteś wodzem bitew. Nie możesz im tego jakoś ułatwić? – Jestem Naczelnym Wodzem Bitew – powiedział z największą dumą tego świata. – Żaden wojownik pod moim dowództwem nie może liczyć na litość. Izel uśmiechnęła się. Kelvin Kerr był typowym mężczyzną i uwielbiała w nim to. Szczerze mówiąc lubiła to, że był taki zacięty, inaczej pewnie straciłby szacunek wśród swoich ludzi. – Więc, jak ma na imię twój kuzyn Bear? – Keith. Wciąż nie osiągnął dojrzałości. Skinęła głową. – A ile ma lat? Kelvin zapatrzył się w niebo. – Osiemset albo coś około tego. Zakrztusiła się swoją własną śliną. – Co? Myślałam raczej o trzynastu! – Wygląda na trzydzieści. – Uśmiechnął się do niej. Zacisnęła usta. – Biedny facet. Więc on nie może… – Przerwała, nie wiedząc jak o to zapytać i czy chce znać odpowiedź. Kelvin uśmiechnął się.

– Nie może zaciągnąć kobiety do łóżka. A przynajmniej dopóki nie osiągnie dojrzałości i znajdzie swoją jedyną kobietę, która go przełamie. Do tego momentu jego ciało w ogóle nie reaguje. Wytrzeszczyła oczy. – Biedny. – Nie współczuj mu. Keith jest jednym z naszych najzacieklejszych wojowników. Żyje dla walk i jest z tego zadowolony. Przeskoczyła nad kopcem mrowiska. – Co z jego kobietą? Czeka gdzieś na niego? Kelvin zapatrzył się w nią. – Nie wiem. Ale jestem pewien, że gdy tylko ją spotka, to ją rozpozna. Zmarszczyła brwi. – Jak? – Po zapachu. To pierwszy znak, jaki nasza rasa rozpoznaje. Możemy wyczuć naszych partnerów, ale tylko Bear posiada na tyle mocny węch, by wiedzieć to na pewno. Pokręciła głową. – Raaaaacja. Musisz „spróbować” panienki, by wiedzieć to na pewno. Zatrzymał się, więc ona odwróciła się do niego. – Wiesz co się dzieje, kiedy Pookah w końcu znajduje swoją partnerkę? – Jego szafirowe oczy były przeszywające, wypalały wejście prosto do jej duszy. Przełknęła ślinę i pokręciła głową.

– Staje się jego obsesją. Nie jest w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o niej. – Podszedł bliżej. – Jedno posmakowanie jej swoim językiem i staje się dla niej oszalały. Kolejny krok. – Pożąda jej jak narkotyku w sposób w jaki nigdy nie pozwoli mu być zaspokojonym; zignoruje wszelkie logiczne myślenie i honor, jeśli to pozwoli mu znaleźć się wewnątrz niej. – Jego szczęka się zacisnęła. Był tak blisko, że mogła poczuć żar bijący z jego ciała. Wypuściła drżący oddech i wyszeptała: – Bo to leży w twojej naturze. Jego usta unosiły się tuż nad jej ustami. – Tak. Taka moja natura.

*****

Słońce prawie zachodziło, gdy dotarli do jednej z zewnętrznych wież Kerr. Była okrągła i tak wielka, że przewyższała leśne drzewa o co najmniej dwadzieścia stóp. Otoczona leśnymi drzewami, Izel wdychała słodki zapach jabłek. Moment, jabłka w zimie? Przypatrzyła się bliżej owocom. No jasne, magia! – Panie! – Do Kelvina podbiegł ogromny mężczyzna, salutując mu w przywitaniu, jak na żołnierza przystało, a następnie skupił się na Izel, głęboko wdychając powietrze.

– Chłopcze! – warknął na niego Kelvin. Wojownik wyprostował się i powrócił do mówienia po… celtycku? Cokolwiek mówił ten facet, wkurzyło to Kelvina i nie musiała znać języka Pookah, by rozumieć, że Kelvin kazał mu się zamknąć i spierdalać. Wojownik wyglądał na przerażonego, ale udało mu się wyjąkać. –Tak, panie. – A potem uciekł. Najwidoczniej Pan Kerr nie owijał w bawełnę. Uśmiechnęła się, myśląc: tak, on jest mój. – Chodźmy do środka – wyszeptał prosto do jej ucha, wywołując dreszcz przechodzący w dół jej kręgosłupa. Kelvin poprowadził ją wąskimi schodami wieży. W połowie drogi, otworzył duże drewniane drzwi i wprowadził ją do środka. Łóżko stało na środku wiśniowej, drewnianej podłogi i było pokryte kremowym jedwabiem. Lekki wiaterek wdzierał się przez otwarte okno, sprawiając, że wszystkie świece zaczęły migać. Proste, ale jakże świetne. Przez duże zasłony mogła zobaczyć, jak słońce zachodzi nad horyzontem Szkocji. – Usiądź, dziewczynko. – Kelvin wskazał na mały fotel przy drzwiach. – Musimy porozmawiać. – To nie brzmiało zbyt dobrze, ale posłuchała go i usiadła. Ukląkł przed nią, opierając łokieć na kolanie i pocierając palcami usta. – Nie chcę cię zostawiać, ale nie widzę innej opcji. – Jej oczy się rozszerzyły. Co? Nie! – Będziesz tu bezpieczna. Wrócę rano i eskortuję cię przez pozostałą drogę do mojego zamku. Była w szoku. Jaka głupia i naiwna była. Czy ona naprawdę wierzyła, że będzie chciał zostać z nią na noc? Oczywiście, że nie chciał.

To była jego „najruchliwsza” część roku. Zakrztusiła się, próbując się nie rozpłakać. – Nie chcesz mnie. Jego duża dłoń wylądowała mocno na jej kolanie. – Nie w tym rzecz, dziewczynko. Pokręciła głową, wpatrując się w dół na swoje kolana. – Izel, już to wyjaśniałem… gdy nadejdzie mrok, moje zwierzęce instynkty przejmą nade mną władzę, będę bezbronny, nie będę mógł ich powstrzymać. Zmarszczyła brwi. – Więc idziesz być z kimś innym? – Nie. Nie w ten sposób. Nie tym razem. – Tym razem? – Podniosła głowę i spojrzała na niego. – Mówiłeś, że właśnie to robisz. ‘To moja natura, bla bla bla’ – powiedziała, naśladując jego akcent, nienawidząc tego, jak bardzo ją to bolało. – To było przez tobą. – Jego głos był ostry. – Dziewczynko. – Ujął jej podbródek, zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy. – Jesteś jedyną kobietą, z którą chcę spędzić dzisiejszą noc, ale nie chcę cię skrzywdzić. – Spojrzał na znaki po wewnętrznej stronie swojego nadgarstka. Więc o to mu chodziło? – Uwalniam cię od naszej umowy – wyrzuciła z siebie. – Nie! – Mimo jego protestu, znaki zniknęły z jego skóry. Jego wzrok był dziki, gdy się w nie wpatrywał. – Nie powinnaś była tego robić. – Ale powiedziałeś… – Nie chodzi tylko o ból, Izel. Kiedy słońce całkowicie zajdzie… i będę blisko ciebie…. – Przebiegł dłońmi po jej udach, wpatrując się w nią

z największym pożądaniem, jakie kiedykolwiek widziała. – Nie będę w stanie pozwolić ci odejść. Serce waliło jej w piersi. Nieśmiertelny Pookah klęczał przed nią, wpatrzony w nią z najsurowszym pożądaniem i ciepłem, że od razu była gotowa pozbyć się swoich wszystkich zahamowań. Troszczył się o nią, próbował ją bronić przed samym sobą, przed bestią, która czaiła się głęboko w nim. Przełknęła narastający w gardle guzek. Nie było mowy, by pozwoliła mu przejść przez próg. Nie dbała o to kim był, ani w co może się zamienić. Ufała mu. Całą sobą. – Kel, chcę byś został ze mną na noc. Jego oczy przeszukiwały jej twarz, jakby nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. – Nie pójdę szukać innych. Po prostu nie mogę być blisko ciebie. Ja… Kładąc palec na jego ustach, przerwała mu: – Ufam ci całym swoim życiem, Pookah. Proszę, zostań na noc. Jego język przesunął się przez usta, liżąc i ssąc jej palec. Zadrżała, a on puścił ją z cichym warknięciem. – Dziewczynko, nie pragnę niczego innego. – Jego twarz ponownie pogrążyła się w bólu. – Ale kiedy nadejdzie ranek… – Wiem. – To była jednorazowa noc. Jutro wszystko się zmieni; ich życie pójdzie w różnych kierunkach. Nie była na tyle naiwna, by wierzyć, że jest jego partnerką, ale kłamałaby twierdząc, że ta myśl jest jej obojętna.

– Nie, dziewczynko. Mój rodzaj… jeśli my… – Powędrował wzrokiem po pomieszczeniu. Jego oczywiste napięcie sprawiło, że zacisnęły jej się wszystkie wnętrzności. Co próbował jej powiedzieć? – Powiedziałem ci jak Razorback znajduje swoją wybrankę? Jak jest jego jedynym światłem w mroku? – Skinęła głową. – Nie powiedziałem ci, że kiedy ją odnajdujemy… jesteśmy związani. Przez życie. Przez wieczność. Siedziała cicho, starając się pojąć, to co mówił. – Nie rozumiem. Zirytował się. – Kiedy mówię, że nasze życie jest związane, chodzi mi o dosłowne znaczenie. Kiedy jedno umrze, drugie też. Nieważne jak, kiedy, albo gdzie. Ochodzą, my odchodzimy. Jedno serce nie jest w stanie bić bez drugiego. Wow. To się nazywa zaangażowanie. Nie ma nic prostego w funkcjonowaniu Pookah. Albo chcą cię jednorazowo, albo trzymają cię przy sobie na zawsze. Gdzie było w tym wszystkim miejsce dla niej? – Myślisz, że jestem twoją partnerką? Jego usta się zacisnęły i spuścił wzrok na podłogę. Rozumiem. Wcześniej już przygotowywała się w marzeniach na taką opcję. Jednak, z jego punktu widzenia wszystko wydawało się być zupełnie inne. Mógł się z nią kochać dzisiejszej nocy, ale kiedy nadejdzie ranek, całe pożądanie jakie do niej czuł, zniknie. Druga opcja mówiła, że jest jej przeznaczony i nie będzie w stanie zostawić jej do końca życia?

Więc kiedy się zestarzeję i umrę… On tez. Czy mogłaby z tym żyć? Mogła żyć z każdym z tych scenariuszy? Patrzeć na niego i nie widzieć ani trochę pożądania w jego wzroku? Nigdy więcej nie widzieć, jak te niebieskie oczy rozpalają się ogniem, gdy na nią patrzy. Albo skazać go na śmierć i zostawić mu tylko kilka dekad życia? Albo to albo nic. – Ryzyko jest zbyt duże, Kel – wyszeptała, ustępując mu. – Póki nie jesteś w stanie powiedzieć mi, że nie ma mowy bym była twoją partnerką, to faktycznie powinieneś już iść. Poczuła ból, gdy spojrzała mu w oczy. Jej klatka piersiowa zapadła się, jakby ktoś w nią uderzał. Ostatnią rzeczą jaką chciała, było to, by odszedł. Ale jeśli to oznacza, że będzie mógł żyć kolejnych kilka tysięcy lat, to jest gotowa się poddać. Jego twarz złagodniała. – Dziewczynko, jeśli wciąż będziesz mnie chciała, to chciałbym zostać z tobą na noc. – Co? Nie wiedziała, czy była szczęśliwa, czy zasmucona. Górę wzięło zbyt wiele emocji i nie potrafiła rozpoznać większości z nich. Chciała tylko jego. Teraz. Na zawsze. Zmarszczył brwi, ujmując jej twarz w swoje dłonie. Powoli zamknęła oczy, rozkoszując się jego dotykiem. Wbiła paznokcie w jego pierś, gdy chwyciła go za koszulę. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go teraz puścić.

Rozdział 20 Izel obserwowała jak ciemność przesączyła się przez pokój. Przeciwko nocy płonęło jedynie kilka porozrzucanych po pokoju świec. – Tracę… tracę nad sobą kontrolę. Jesteś pewna, że nie chcesz się wycofać? – Głęboki głos Kelvina był pełen napięcia. – Jeszcze jest na to czas… jeśli… jeśli nie… Spojrzała w jego niebieskie oczy wpatrujące się w nią dziko i płomiennie. Podniosła się na palcach, aż udało jej się zanurzyć dłonie w jego włosach. Tuż przy jego ustach, wyszeptała: – Jeśli to ma być moja jedyna szansa, Pookah… – wycisnęła na jego ustach leciutki i delikatny pocałunek – …niech to lepiej będzie warte mojego czasu. Pocałował ją, przebijając język między jej zębami i pijąc z niej z jak największą intensywnością. Z pomrukiem przesunął dłonie na jej tyłek, podnosząc ją, a ona natychmiast owinęła nogi wokół jego bioder, gdy niósł ją do łóżka. Delikatnie położył ją na materacu, podążając za nią w dół. Jego waga nie tylko była na miejscu, ale była wręcz konieczna. – Pragnąłem tego od chwili, gdy cię zobaczyłem – powiedział w przerwie między pocałunkami. Zatracona w jego głębokim pocałunku, nawet nie zauważyła, kiedy zdjął z niej ubrania. Odsunął się, przesuwając dłonią po jej ciele i patrząc jej głęboko w oczy. Gdy wypowiedział słowo „moja”, instynktownie wygięła się w łuk, przytakując mu. Nigdy nie pragnęła niczego bardziej, niż, by jego roszczenia do niej okazały się prawdziwe.

Mój Boże. Kelvin pełen podziwu spojrzał na swoją kobietę. Jej oliwkowa skóra błyszczała, gdy leżała tu ubrana jedynie w koronkową bieliznę; jej oczy również błyszczały. Tracił kontrolę. Prawda prawie wypłynęła z jego ust. Nie mógłby żyć nie móc jej dotknąć. Tylko przez tą jedną noc, chciał wiedzieć, jakie to uczucie być głęboko w ciele swojej kobiety. Musiał zaznać i poczuć ten spokój. Pozwolił jej, by miała go za zaborczego, gdy wypowiedział „moja”. Chryste, nie mógł tego nie powiedzieć. Kiedy zapytała go wprost, czy jest jego partnerką, inny, lepszy mężczyzna by skłamał. Ale Kelvin? Nie mógł. Każda odpowiedź była, jak skazanie dla każdego z nich. Do diabła z tym. Nic z tego się teraz nie liczyło. Ian, klan, instynkty – wszystko to przepadło. Wszystko co było w tej chwili ważne, to kobieta leżąca pod nim, rozłożona jak świętość, z czego był ogromnie zadowolony. Przebiegł dłonią po jej gardle, między jej piersiami, rozdzierając środek stanika i zrzucając go z niej. Westchnęła. Nie zamierzał szarpnąć go tak mocno, ale ledwo się kontrolował, a bestia w nim coraz bardziej przybierała na sile. Zdjął swoją koszulę i przerzucił ją na drugą stronę pokoju i od razu zamknął usta na jej już i tak twardym sutku. Jęknęła. Nie było drażnienia, delikatności, jak wcześniej planował. Nie, był wręcz oszalały. Gotowało się w nim tyle dzikości. Musiał mieć swoją partnerkę. Jeśli to oznaczało, że ma związać się z człowiekiem, to niech tak będzie. Przeszukał wszystkie pokłady pamięci, by przedłużyć jej śmiertelność. Przytrzyma ją żyjącą i zdrową tak długo, jak pozwoli mu na to jej ciało. A jeśli przyjdzie na to czas – jeśli jej śmiertelność da o sobie znać – będzie z nią do samego końca.

Życie w tym świecie bez niej było po prostu niemożliwe. Musiał ją mieć. Trzymać. Posiąść. Należała tylko do niego. Przesuwając swoim językiem w dół jej brzucha, podgryzał i lizał ślad zostawiony po krawędzi majtek. Czuł jej podniecenie. To było wszystko, aby wysłać go na krawędź. Wziął w usta niebieski jedwab zakrywający jej płeć i rozerwał go zębami. Oddychał coraz szybciej, bestia w nim rosła w sile, domagając się, by wziął swoją partnerkę. Jego dłoń wylądowała na jego pasku, ale gdy spojrzał na jej twarz, zastygł w przerażeniu. Trzymała powieki mocno zaciśnięte, czoło zmarszczone i przygryzała dolną wargę, podczas gdy palce wbijała w prześcieradło. Czekała na ból. Zszedł z niej. Chryste! Zamierzał zerwać z siebie spodnie i wziąć ją, jak jakiś dzikus! Uniosła się na łokciach. – Kel, wszystko w porządku. Rozumiem. – Wyciągnęła ramiona w jego stronę. Serce przekręciło się w jego piersi. Oto ona, śmiertelna dziewica, akceptująca nie tylko jego, ale i jego dzikie żądze. Ofiarowywała mu swoje ciało, swoje zaufanie. Jej zielone oczy wpatrywały się w niego z intensywnością, gdy usiadła i wciąż wyciągała do niego ręce. – Wróć do mnie. Była darem, który należało pielęgnować, czymś tak dalekim od niego i czego nigdy nie miał. Cofnął się i padł przed nią na kolana. Owinął ręce wokół jej talii i przycisnął do swojego ciała. Przytulił ją do siebie, przyciskając twarz do jej brzucha. Jej palce zanurzyły się w jego włosach i wtedy wycisnęła na jego czole delikatny pocałunek. – Wszystko w porządku – wyszeptała.

Pokręcił głową przy jej ciele. – Nie. Nic nie jest w porządku. Ale potrafię, mogę sprawić, że będzie ci dobrze, kochanie. Odzyskam nad sobą kontrolę. – Czuł jej uśmiech przy swoich włosach. Pocałował jej brzuch, biodra, żebra. Przesuwając dłońmi po jej gładkich plecach, przesunął językiem w górę jej ciała, zataczając kółka wokół wrażliwych piersi. Wydyszała jego imię i wygięła się w łuk. Mimo, że bardzo chciał zamknąć usta wokół tych wrażliwych punkcików, kochał lizać ją, cieszyć się miękkością jej skóry. Zmusił się, by zrobić to powoli. Delikatnie. Dyszała. Spojrzał jej w oczy, gdy powoli położył ją z powrotem na łóżku. Ujmując w dłonie jej twarz, wziął pomiędzy zęby jej dolną wargę. Chryste, miała najsłodsze usta. Lizał ją, podgryzał, aż w końcu wsunął język do środka. Wziął głęboki oddech. Powoli. To była najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek robił. Całe jego ciało trzęsło się z wysiłku, by opanować żądzy siedzącej w nim bestii. Wciąż składając pocałunki na jej ustach, chwycił jej kolano, rozłączając jej uda. Wtuliła się w jego ramiona, podporządkowując się mu. Przesuwając w dół rękę, odnalazł jej delikatne fałdki. – Więcej – jęknęła w jego usta, wyginając się do jego dłoni. Wbiła paznokcie w jego plecy, unosząc biodra do jego ciała. Zacisnął zęby. Jego fiut był już twardy, a całe ciało krzyczało, by w końcu zanurzył się w jej mokrej cipce. – Kelvin. – Sięgnęła w dół między nimi i ścisnęła jego dłoń. – Potrzebuję cię.. proszę. Muszę to poczuć. Przecież mnie nie zmiażdżysz. –

Skierowała dwa jego palce do swojego wnętrza. – Proszę – błagała, przesuwając jego dłońmi i pieprząc się jego palcami. – Izel, ja… ja… wiszę na włosku. – Jej zapach, dotyk, gładkie ciało, jęki wprost do jego ucha… nie mógł się temu oprzeć. – Więc odpuść. Chcę wszystko, co możesz mi dać. – Kiedy odpięła jego pasek i pchnęła w dół spodnie, odkopał je na bok i polizał jej cipkę, w tym samym czasie wkładając w nią palce. Jej ciało się napięło i krzyknęła, gdy dopadł ją orgazm. Spijał z niej krzyki, gdy jego dłoń zalewała słodka woń jej orgazmu. – Nie mogę czekać dłużej. – Wyjął palce i przesunął nimi po jej mokrej cipce. Odsunął swoją wilgotną dłoń i potarł nią całego swojego fiuta, a następnie przystawił go do jej wejścia, czując jej ciepło. – Izel – wyszeptał, patrząc jej w oczy. – Ta noc i ty, to wszystko czego pragnę. Pchnął w nią, zanurzając się na całą długość. Zdusiła w sobie krzyk bólu. – Taka ciasna. – Jego głos załamał się z wysiłku jaki włożył w kontrolowaniu siebie, pozwalając jej ciału przyzwyczaić się do jego wielkości. Przenosząc ciężar ciała na jedną rękę, pochylił głowę i wessał jej sutek, a drugą ręką schodził niżej, drażniąc palcami łechtaczkę. Kiedy zaczęła kołysać się biodrami, zapytał: – Więcej? – Tak. Ostrożnie się wycofał i ponownie w nią wszedł. Wygięła plecy w łuk i westchnęła. Spojrzał na nią, modląc się, by Bóg dał mu siłę do zaprzestania ranienia jej.

– Kel, jest dobrze. Kontynuuj! – Wyszedł z niej i wszedł ponownie, zginając biodra, by uderzyć głębiej. – Tak, tak. Nie przestawaj. Proszę, nie przestawaj! – Nigdy. Tak dobrze było ją czuć. Jej gorąca cipka zaciskała się wokół jego fiuta tak mocno, że walczył o to, by nie dojść. Kiedy poruszył się w niej, odrzuciła głowę do tyłu. Chwyciła jego biodra i Kelvin wiedział, że była na krawędzi. Czuł jak jej mała, ciasna pochwa się napina. Potrzebował więcej. Potrzebował pieprzyć ją głębiej, mocniej. Siadając, chwycił ją za tyłek i uniósł jej biodra, trzymając ją na równi z sobą. Szybko znalazł się ponownie w niej. Zdusił przekleństwo, gdy krzyczała, prosząc o więcej. Wchodził w nią i wychodził szybciej i mocniej. Wpatrywał się w jej okrągłe piersi, które podskakiwały za każdym razem, gdy w nią uderzał. Jej różowe sutki były twarde, proszące się o possanie. Dźwięk uderzających o siebie bioder i skóry wprawiał go w szaleństwo. Jej skóra błyszczała, gdy jej pełne usta się rozchyliły, dysząc, gdy spoglądała na niego spod rzęs. Moja. – Dojdź dla swojego mężczyzny. – Przycisnął jej ciało do swojego, gdy wszedł w nią tak głęboko, jak tylko mógł. – Och, tak! – Czuł jak jej cipka zaciska się na jego fiucie. To było zbyt wiele. Kompletnie bezradny, podążył za nią. Odrzucił głowę w tył i ryknął do sufitu, gdy doszedł głęboko w niej. Wciąż będąc w niej, upadł na nią, a ona owinęła nogi wokół jego pasa i ramiona wokół jego szyi. Przywiązując się do niego, obsypała pocałunkami jego szyję, uszy, czoło.

Spojrzał na nią, mając przeprosiny na ustach. Próbował zrobić to powoli, nie chciał wziąć jej tak brutalnie, ale jej wzrok był jedynie wygłodniały. Przygryzła jego wargę i wbiła paznokcie w plecy. Jęknął, uwielbiając to, co w tej chwili czuł. Wciąż był twardy w niej, tak jakby ich niedawna przyjemność była jedynie wspomnieniem. – To wszystko na co cię stać, Pookah? – Pociągnęła go za włosy, wbijając się ustami w jego usta. – Ty… możesz sobie dać radę? Ze mną… z tym? Ponownie go pocałowała. – To mnie kręci, bardzo. Potrzebuję cię… ostro… więcej… Czy to mogło być prawdziwe? Czy ta noc mogła mieć wpływ również na nią? Jej oczy zalśniły zielonym ogniem, a usta były spuchnięte od jego pocałunków. Taka piękna. Taka namiętna. Więc moja. – Mam nadzieję, że nie jesteś zmęczona, człowieczku. – Zakołysał biodrami w jej wnętrzu. – Nie jestem nawet bliski skończenia z tobą. Uśmiechnęła się w jego usta. – I dobrze.

Rozdział 21 Kelvin wymęczył swoją kobietę. Godzina po godzinie poznawał w kółko na nowo jej ciało. Mimo, że był pewien, że nigdy tak naprawdę nie uda mu się nią nacieszyć, w końcu pozwolił jej odpocząć. Zaraz po zachodzie słońca, spojrzał na piękną kobietę leżącą na jego brzuchu, jej ciemne włosy rozłożyły się na jego piersi, jak syrop czekoladowy. Bezmyślnie przesunął palcami po jej lokach, biorąc głęboki oddech. Spokój. To uczucie szybko zostało zastąpione zgniatającym jego duszę poczuciem winy. Nie zniszcz tego, powiedział sobie. Był przekonany, że gdy wzejdzie słońce, ostatnie zaprzeczenia i niepewności znikną i w końcu będzie mógł w pełni cieszyć się swoją kobietą. Te ostatnie godziny były zdecydowanie najlepszymi w ciągu jego długiego życia. Nagle ciężar, który nosił, nie był dla niego już tak wielki, zrobił się znośny. Wybór nie wydawał się być trudny. Nie było szans, by w jakikolwiek sposób mógł skrzywdzić tą kobietę. Przede wszystkim była jego, a wszystko inne było sprawą drugorzędną. Znajdzie sposób, by być razem z nią i to na o wiele dłużej niż kilka nędznych dekad. Musiał istnieć jakiś czar, który mógłby ją zmienić. Kelvin nie zrezygnuje, dopóki jego kobieta nie stanie się nieśmiertelna. Ale czy zechce mnie, gdy dowie się, że jesteśmy wrogami? Gdy odkryje co zrobiłem… Jej maleńkie ramiona uniosły się z westchnieniem, a jej oddech łaskotał jego mięśnie brzucha, gdy przytuliła policzek do jego pępka. Była taka mała, taka krucha. Jej zielone oczy uniosły się nad jego ciałem, spotykając jego spojrzenie. Smutny uśmiech rozciągnął się po jej twarzy.

Kelvin zacisnął szczękę. Słońce wzejdzie, wyjaśni jej wszystko, a ona mu wybaczy. Musi. Z czymkolwiek przyjdzie mu walczyć, mając ją przy boku, pokona wszystko i wszystkich. Z pewnością zrozumie. Owszem, nie bywał z nią szczery. Jego początkowe intencje nie były zbyt szlachetne i próbował ją odepchnąć więcej niż raz. Ale należała do niego. I mimo, że może nie najlepiej zachował się tej sytuacji, był to jedyny sposób, jaki znał. Mógł to jeszcze naprawić. Przyznać się, powiedzieć jej wszystko i ruszyć dalej… razem. Tak, musi mu wybaczyć. Pozwolenie jej odejść nie wchodziło nawet w grę.

*****

Izel przeciągnęła się, kochając uczucie znajdującego się pod nią twardego ciała Pookah. Była obolała, głodna i całkowicie wyczerpana. Obolała w dobrym sensie. Wielkie dłonie Kelvina kręciły loki w jej włosach, gdy wpatrywał się w dół na nią. Nikt nigdy w całym jej życiu tak na nią nie patrzył, jakby była najcenniejszą osobą na świecie. Odcień smutku przebił się przez jej serce. Noc mijała stanowczo za szybko. Wkrótce całkowicie zniknie, a ona będzie musiała zrezygnować ze swojego Pookah, a on już nigdy nie spojrzy na nią w ten sposób. Albo będzie jeszcze gorzej, zwiąże się z nią i jej słabościami, skazując siebie na przedwczesną śmierć. Jakby czytając w jej myślach, uniósł jej podbródek.

– Nie bój się, dziewczynko. Nigdy się nie wybieram. Zmieniła pozycję i oparła brodę o górną część jego brzucha. Jego oczy wyglądały tak, jakby wpatrywały się w niebo, gdy przeszukiwała jego twarz w poszukiwaniu odpowiedzi. – Wciąż jest ciemno – wyszeptała. Na jego twarzy rozciągnął się chytry uśmieszek. – Tak. Co oznacza, że jeszcze nie skończyłem ze swoim człowiekiem. – Podniósł ją i przycisnął jej usta do swoich, czując przy nich jej uśmiech. – Twój człowiek potrzebuje jedzenia. – Boże, kochała to, jak to brzmiało. Oczywiście nie chciała go zostawiać, ale jej głód graniczył z bólem. Jeśli mają spędzić razem ostatnie chwile, tak jak wcześniej, będzie potrzebowała zastrzyku energii. Pocałowała go jeszcze raz i wyszła z łóżka, zakładając przez głowę jego koszulkę i wskoczyła w swoje dżinsy. – Idę na dół złapać jakieś jabłko i wracam za jakieś trzydzieści sekund. – Właśnie mocowała się z guzikiem w spodniach, kiedy chwycił ją za rękę i pociągnął z powrotem do łóżka. – Muszę cię zasmakować jeszcze jeden raz– powiedział, drażniąc jej usta swoim językiem. Uwielbiała jego gorące, poruszające się na niej usta, wkrótce utonęła w jego pocałunku. Z dłońmi na jej pośladkach, leżał na plecach, zakotwiczając ją na swoich biodrach. Jęknęła z rozkoszy, nawet wtedy, gdy jej żołądek warknął ostrzegawczo głośno. Z jego gardła wyleciał zabawny jęk, wibrujący tuż przy jej ustach. – Tylko szybko – powiedział, całując w dół jej szyję i jednocześnie delikatnie ją zachęcając. – Weź swoje jabłko i szybko zbieraj swoją dupę z powrotem do mnie. – Uśmiechnęła się, zagryzając wargi i szybko skinęła

głową. Gdy tylko wybiegła za drzwi, usłyszała za sobą jego krzyczący głos: – Masz minutę, a potem przyjdę do ciebie i wezmę cię dokładnie tam gdzie stoisz. Jej uśmiech poszerzył się, gdy pomyślała, Obiecujesz? Gdy tylko Izel wyszła na zewnątrz, owiało ją chłodne powietrze i już tęskniła za ciepłym dotykiem Kelvina. Adrenalina piętrzyła się w jej żyłach, gdy szła do jednego z drzew. Wygięła się w górę i zerwała kilka owoców, podczas gdy jej umysł odtwarzał kilka ostatnich godzin. Sposób w jaki na mnie patrzył… intensywny. Proszę Boże, pozwól by ją chciał. Ostatnia noc była dla niej zbyt dobra, by mogła nie okazać się jego. A może chwytam się brzytwy. To da się zrobić, prawda? Może być jego partnerką, racja? Nawet jeśli była, naprawdę chciała pchać się w coś takiego? Mogłaby być aż tak samolubna? Kelvin sprawił, że znów posiadała emocje. Czuła się żywa w środku, kiedy był blisko niej. Pełna. Czuła się bezpieczna będąc wtulona w jego ramiona. Chronił ją, walczył o nią. Teraz musi jedynie znaleźć swojego dziadka i wszystko będzie już dobrze. Euan musiał przekonać się i zobaczyć, jak bardzo była szczęśliwa u boku Kelvina. Całe to jego gadanie o władzy i jej mocach było wręcz głupie. I nawet jeśli z jakiś powodów posiada te magiczne moce albo cokolwiek to było, to już nie miało znaczenia. Po raz pierwszy, przyszłość wydawała się być dla niej możliwa. Wszystko będzie na swoim miejscu. Tylko musi okazać się partnerką Kelvina; po prostu musi. Chyba dowiem się tego w ciągu kilku minut.

Z jabłkami, które trzymała w jednej ręce, spojrzała w las, gdy otwierała

drzwi

wieży.

Zatrzymała

się,

gdy

ujrzała

najbardziej

zniewalająco szare oczy, jakie kiedykolwiek widziała, iskrzące do niej pośrodku wczesnego porannego cienia drzew. Przeszedł przez nią strach. Krzyknęła i upuściła owoce. Płonące szare oczy utkwione były w Izel, gdy spomiędzy drzew wyłaniała się postać. – Spokojnie Izel. Jestem twojego rodzaju, z twojego klanu. – Rozszerzyła oczy, gdy postać wyszła do przodu. Był wysoki, szczupły i siedział na największym koniu, jakiego kiedykolwiek widziała. Mężczyzna z czarnymi włosami był zadbany, a jego ciemne brwi uniosły się, gdy przesuwał wzrokiem po jej ciele. Miał mocną, gładko ogoloną szczękę, a jego grube wargi zaciskały się w cienką linię. Zamarła pod jego bacznym okiem. Był jej rodzaju? Nie ma cholera mowy. Chodziły plotki, że patrząc na twarz Wojownika Fionn, można zostać urzeczonym jego pięknem. Istniało duże prawdopodobieństwo, że mężczyzna przed nią była właśnie takim Fionn. Nie zsiadając z konia, zbliżył się, zatrzymując się tuż przed nią. Wtedy czterech innych Wojowników wyszło z cienia, również na koniach, towarzysząc wpatrującemu się w nią mężczyźnie o szarych oczach. Widząc go, zdała sobie sprawę, że nigdy poprosiła o konia. Potarła ramię swoją drżącą dłonią. Nawet jeśli nie miała na sobie męskiej koszuli, jej roztapirzone włosy i opuchnięte usta wręcz krzyczały „właśnie zostałam zerżnięta”. – Przybyliśmy aby zabrać cię do domu – powiedział Fionn.

Izel usłyszała za sobą dudnienie kroków wkurzonego Pookah na schodach wieży. Wszystkie oczy odwróciły się w tamtą stronę. Szarooki Fionn wypuścił przesadne westchnienie i zsiadł z konia. Przewracając oczami, wyjął miecz. Przenajświętszy Boże, musi mieć dobre siedem stóp wysokości! Jej Pookah był wysoki, miał gdzieś około sześciu dziewięćdziesiąt stóp. Był również wyposażony w ogromne mięśnie i był zabójczo przystojny. Istota przed nią była szczupła i sądząc z wdzięku jego ruchów, o anielskich cechach. Kelvin przedarł się przed drzwi, trzymając w dłoni miecz, mając na sobie tylko dżinsy. Ścisnął Izel za ramię i wepchnął ją za siebie. Czterej pozostali Wojownicy już szturmowali do przodu, ale szarooki uniósł rękę, nakazując reszcie, by pozostali na miejscu. Zerknęła do przodu, obok falującej piesi Kelvina. Wojownik był dziwnie spokojny, a jego postawa była strasznie wyrachowana. – Nawet nie myśl o wzięciu jej, Fionn – warknął Kelvin. Fionn przechylił głowę. – Jest moją narzeczoną, Kerr. ŻE CO?! – I naszą przywódczynią. – Spojrzał przez ramię na stojących za nim mężczyzn. Ci nieśmiertelni byli częścią klanu Campbell? Chciała ominąć Kelvina i wyjść do przodu, ale jego ręka szybko zablokowała jej drogę, nie pozwalając jej się ruszyć. – Kel. – Dotknęła jego stalowego bicepsa. – To mój klan? – Szybko skinął głową, nawet nie odrywając wzroku od Fionn.

Cóż, poszło łatwo. Myślała, że będzie musiała ich wyśledzić. Podeszła do przodu, ale ramię Kelvina ponownie się napięło. – Pookah? Przestań. Powiedziałeś, że pomożesz mi znaleźć klan Campbellów i oto oni. – Ledwo skończyło swoje oświadczenie i już rzucił jej przez ramię mordercze spojrzenie. – Czyżby? – zapytał Fionn, unosząc jedną z brwi. Jej oczy przenosiły się między dwoma mężczyznami. Oczywiście coś przegapiła. Nie było tajemnicą, że Kelvin nie darzył sympatią jej dziadka, ale teraz gdy byli razem… Razem? Nie jesteśmy razem. Słońce nawet jeszcze nie wzeszło. Fionn uśmiechnął się do niej, jakby chciał coś powiedzieć. – Trzymaj język za zębami, Thompson, albo przysięgam na Boga, że ci go odetnę – syknął Kelvin. Thompson? Fionn uśmiechnął się, wciąż wpatrując się w nią i ignorując groźbę Kelvina. – Izel, jestem Andrew Thompson, Szef Bitew klanu Campbell i Naczelny Dowódca. Jednak teraz, kiedy już cię znaleźliśmy, możemy zabrać cię do naszego zamku, gdzie zostaniesz koronowana na naszą przywódczynię. Jej dziadek kazał jej znaleźć Andrew Thompsona i klan. Bała się, że zamierzają ją zamknąć, ale ku jej zaskoczeniu chcą ją mianować przywódczynią całego klanu. Może obawiali się rzekomej mocy, jaką posiadała. Andrew z pewnością coś wiedział. Przez brak snu i ogólnie nierozumienie tego, co się dzieje, musiała to trochę lepiej zrozumieć: –Co?

– On chce cię tylko wykorzystać – wtrącił szybko Kelvin. Zwinęła ramiona, pozostając za nim. Ufała Kelvinowi, a jeśli twierdził, że ten mężczyzna niesie ze sobą tylko problemy, to wierzyła mu. – Okłamywać kobietę, Kerr? – zakpił Andrew z szyderczym uśmieszkiem. Pochylił się lekko. – Czy mi się wydaje… – wskazał podbródkiem na Izel – …czy ty właśnie bronisz Campbella. Z piersi Kelvina wydobył się głęboki warkot. – Izel – odezwał się do niej Andrew, jakby ogromny nieśmiertelny osłaniający jej ciało, nie istniał. – Wiem, że jesteś człowiekiem odkąd się urodziłaś. Byłem tam. Twój dziadek uchwalił nasze zaręczyny i zabrał cię do Stanów, gdy twoi rodzice… – jego oczy mrugnęły na Kelvina – …umarli. Jej usta pozostały otwarte, gdy patrzyła na swojego rzekomego narzeczonego. Nic z tego nie miało sensu. – Wszystko jest zapisane w dzienniku, który zostawił ci Euan – dopowiedział Andrew. Zajebiście! Nagle poczuła się , jakby zalegała dwa tygodnie z pracą domową. – Nie miałam okazji przeczytać wszystkiego. – Jej wymówka brzmiała żałośnie. Oczy Fionn wciąż się nad nią pastwiły. – Widzę. Cóż… – Zacisnął wargi i spojrzał na Kelvina, zanim jego krytyczny wzrok nie wylądował znów na niej. – Wygląda na to, że Pookah zajmował twój czas innymi sprawami. Kelvin zacisnął zęby na tę uwagę, a ona zaczerwieniła się ze wstydu. – Ona nie należy do ciebie i nigdzie z tobą nie pójdzie.

Andrew zamachnął się mieczem. – Jestem tym zmęczony, Kerr. Spowodowałeś już wystarczająco dużo szkód. Ona jest naszą przywódczynią i zabierzemy ją. Odwracając głowę do Kelvina, próbowała pozbyć się wszelkiego poczucia niezręczności. – Chcę zostać z Kelvinem. Może moglibyśmy coś wymyśleć? Kelvin mógłby pójść z nami. – Andrew spojrzał na nią w chwili, gdy pozostali Fionn wybuchli śmiechem. – Przestańcie! – krzyknęła. Miała już tego dość. Po pierwsze najpierw musiała poradzić sobie z humorami Kelvina odnośnie różnicy klanów, a teraz jeszcze Fionnowie się z niej śmiali? – Jestem waszą przywódczynią, więc macie się mnie słuchać, czyż nie? Wszyscy zamilkli i dostrzegła kątem oka uśmieszek Kelvina. – A ty. – Poklepała go po ramieniu. – Musisz pozwolić mi się z tym zmierzyć. – Spojrzała na Andrew, gotowa wygłosić swoją przemowę o idei pokoju, ale Fionn uciął jej słowa, zanim miała jeszcze szansę się odezwać. – Pookah nie może iść z nami. A ty nie możesz zostać z nim. Miała dość ludzi mówiących jej co ma robić, a czego nie i już otworzyła usta, by powiedzieć mu co o tym wszystkim sądzi, ale znów jej przerwał. – Dlaczego chcesz, żeby taki nieuczciwy bydlak cię eskortował, skoro już i tak cię wykorzystał? Jego słowa boleśnie uderzyły w jej ucho. Jasne, Kelvin bywał humorzasty, ale uratował ją. Chronił i pomagał jej.

– Kel nie jest nieuczciwy. Opowiedział mi o swoim klanie i o tym jak… – Jak zabierze cię do swojego zamku, żeby cię torturować, a w końcu zabić? Żołądek jej się zacisnął. Fionn kłamał, musiał kłamać. Wyśmiała Andrew. Uśmiechnęła się, patrząc w górę na swojego przystojnego Pookah i pokręciła głową. – Kelvin by nigdy. – Zamarła, kiedy zobaczyła spoglądające na nią niebieskie oczy Kelvina, smutek widniał na całej jego twarzy. – Wykorzystał cię Izel. Masz proroctwo – jesteś silna. Jesteś również przywódczynią naszego klanu. – Pochylił głowę ku Kelvinowi. – Nienawidzi Campbellów. Nienawidzi Fionn. Nienawidzi ciebie. Kelvin obnażył zęby ze złości, ale Andrew kontynuował. – Pookah u boku, którego stoisz, mordował naszych braci. Zabił… – Wystarczy! – ryknął Kelvin, podnosząc miecz. Oddech ugrzązł jej w gardle, gdy próbowała oddychać. Nie, nie wierzy w to. Ponownie odwróciła się do Pookah. – Kelvin? Przełknęła ślinę, czując jak ogromny węzeł zaciska jej żołądek. – To nie prawda… powiedz im, że to nie prawda. – Jej głos powoli się załamywał. – Powiedz mi, że to nie prawda. – Nie mogę, dziewczynko. Nie mógłbym cię znów okłamać, ale na pewno bym cię nie skrzywdził. Poczuła jak z każdym kolejnym uderzeniem serca, przez jej ciało przepływa lód. Przypomniała sobie to, co powiedziała, gdy uwolniła go od ich umowy. Spojrzała na już nieistniejące znaki na jego nadgarstku.

– Nie skrzywdziłeś mnie – szepnęła. – Ty mnie zniszczyłeś. Jego oczy były zamglone, rzęsy prawie mokre. Zmarszczył czoło, przytrzymując jej wzrok, lecz nie mówiąc ani słowa. Jego milczenie piekło ją, jak mocno wymierzony policzek. Skrzywiła się czując ogromny ból w piersi, jakby właśnie ktoś wyrywał jej serce. Krew musiała opuścić jej twarz, bo nagle poczuła zawroty głowy, zimno. Podeszła do Andrew. Kelvin rzucił się po nią, ale Fionn szybko przycisnął ostrze miecza do jego gardła. Pozostali Fionn zsiedli z koni, dobywając swoje miecze i przygotowując się do walki, ale Kelvin jedynie zazgrzytał zębami. – Myślisz, że uda ci się utrzymać mnie z dala od niej? – Wpatrywał się wprost w Andrew. – Szczerze mówiąc Thompson, czuję się obrażony, że wziąłeś ze sobą tylko czterech. Patrzyła, jak szczęka Andrew się napina, a jego oczy się zwężają. Pookah najwyraźniej uderzył w sedno. Widząc oczywistą reakcję Kelvina na nią, Andrew uśmiechnął się szyderczo i zagrał na jego uczuciach. – Mogłeś ją zranić, a nawet zabić. Jej życie nigdy nie będzie cię obchodzić. – Zawsze będę dla niej walczył! – syknął Kelvin z jadowitą wściekłością. – Nie! – Izel była wstrząśnięta, słysząc krzyk wydobywający się z jej ust. Co się właśnie stało? W ciągu kilku sekund odeszła cała miłość… Miłość? Zakrztusiła się szlochem. Gdyby chociaż wiedziała co to miłość. Pookah z pewnością nie wiedział. – Dziewczynko, ja nie…

– Nie. – Łzy groziły wypłynięciem z oczu. Spojrzała na niego, a coś w jej postawie musiało zaalarmować Kelvina, ponieważ cofnął się od niej, trzymając dłoń na swojej piersi, jakby go zraniła. Pookah wdarł się do jej życia, wykorzystał całą swoją broń i oto co po sobie pozostawił. Spotkała jego spojrzenie, jej wzrok rozmył się, wróciła wspomnieniami do dnia, w którym go spotkała, do miecza, który przytknął do jej gardła. – Żałuję, że gdy cię poznałam, nie miałam na tyle szczęścia dla twojego miecza, byś skończył to, co zacząłeś. Kiedy stanęła obok Andrew, Kelvin otrząsnął się z własnych myśli i już miał coś powiedzieć. Jednak Andrew rzucił w jego stronę jakiś pył i Kelvin opadł na kolana. Zacisnął zęby, kiedy warknął: – Usypiające proszek? Ależ z ciebie tchórz. Nie mógłbyś mnie pokonać, prawda? Mięśni brzucha Pookah były napięte, oczywiście starał się oprzeć działaniu proszku. Zanim mogła przeanalizować całą scenę, Andrew podniósł ją i posadził na swoim koniu. Fionn za nimi również dosiedli swoich koni. – Chciałbym zostać, ale wygląda na to, że musimy wracać. Czeka nas kompania witająca. – Wskoczył za nią na dużego konia i sięgnął po lejce. – Słodki mały Wolverine czeka na nas grzecznie jak domowe zwierzątko. Izel obserwowała, jak powieki Kelvina opadają, gdy nagle strzelają w górę, jakby właśnie ktoś go uderzył. – Ty… zapłacisz… za to… Thompsonie – wychrypiał, zanim przeniósł na nią wzrok. Uniósł podbródek. – Wschód.

Patrzyła, jak żółte promienie przecinają horyzont. Z powrotem spojrzała na Kelvina, czując na sobie jego niebieski wzrok, gdy szepnął: – Jesteś… – Jego oczy się zamknęły, gdy wielkie ciało runęło do tyłu, pogrążając się w śnie.

Rozdział 22 Wędrówka do zamku Campbellów – a raczej jej zamku – była okropna. Podskakując na siodle przeogromnego konia, Izel ledwo trzymała się koszuli Andrew, wpatrując się w dal. Spojrzała w dół na swoją pierś, po raz kolejny zaskoczona, że nie widzi tam ogromnej dziury. Dziwne, bo czuła się tak jakby Pookah wbił w nią pięść i wydarł serce, przebijając po drodze żebra. Była taka głupia. Jej oczy zapłonęły łzami. Chciało jej się płakać. Potrzebowała się rozpłakać. Ale zamiast tego, przepychała się obok Andrew, próbując myśleć o czymś innym. Jej umysł po prostu nie był w stanie znieść więcej. Oczywiście odpowiedź na pytanie, czy jest partnerką Kelvina, padła głośno i wyraźnie. W końcu zazwyczaj jedno nie nienawidzi drugiego i nie chce go torturować. Była taka naiwna, ale była prawie pewna, że to nie wchodzi w grę. Wciąż było ciemno, pewnie będzie uprawiał seks z innymi kobietami. Wszystko co jej powiedział okazało się być kłamstwem. Pozorami. Dała mu kredyt zaufania; Pookah sprawił, że mu wierzyła. Po tym jak Kelvin zasnął, Andrew chciał go zabić albo zabrać do niewoli, jednak Izel nie pozwoliła na to. Zakazała im i kazała zostawić go samego. Musieli coś wyczytać z jej oczu i twarzy, bo nawet nie kłócili się z jej decyzją. Żywy czy martwy, Izel nie chciała trzymać życia Pookah w swoich rękach, tak jak on to robił z jej. Dosłownie nie miała serca, by go zabić, ale była też przekonana, że nigdy więcej nie chce już go spotkać. – Jak długo będzie spał? – zapytała nad dudnieniem uderzających kopyt.

Andrew wzruszył ramionami. – Godzinę albo dwie. – Konie zwiększyły prędkość, zmuszając ją, by trzymała się siodła nieco mocniej. Chociaż ciało Andrew było ciepłe i dobrze pachniało, było niczym w porównaniu z gorącem i aromatycznym zapachem jej Pookah. Nie. On nie jest mój. Prawie się rozpłakała, ale udało jej się powstrzymać. Nie tylko musiała znaleźć sposób na zlekceważenie tej zdrady, ale również poskładać w kupę swoją już prawie nieistniejącą dumę. Po tym jak dosłownie wyszła z łóżka Kelvina, różni członkowie jej klanu z pierwszej ręki mogli się przekonać o jej haniebnym zachowaniu. Z jej gardła uciekło krótkie westchnienie. Nawet nie chciała wiedzieć, co jej dziadek by na to powiedział. – Jak tylko wyjedziemy z lasu, będziemy mieć prostą drogę. Może dwadzieścia minut do naszego zamku. Pokiwała głową, patrząc na mijany las. Odtwarzała w głowie wszystko co zostało powiedziane. Miała zostać przywódczynią klanu, ale nie miała pojęcia o byciu liderką. Jej jedyną nadzieją na wskazówki był dziadek, ale nie wiedziała czy jest martwy, czy jeszcze żyje. A teraz przepadło jeszcze spotkanie w zamku Kerrów z czarownicą Ryo. Musi znaleźć jakieś inne wyjście. Musi znaleźć Euana i mu pomóc. Nie tylko dlatego, że za nim tęskniła, ale też dlatego, że uważała go za o wiele lepszego przywódcę. Jak przydatny może być człowiek ze złamanym sercem? Coś jeszcze przyszło jej do głowy. – Trzymasz Wolverine’a jako więźnia? – zapytała.

– Tak. Tydzień temu Poetka Fionn nieświadomie go do nas zwabiła – odpowiedział Andrew. Po chwili dodał: – Byliśmy na twoim tropie przez ostatnie kilka dni, ale powoli zaczynałem tracić twój zapach. Zaraz po tym jak pozbyli się drzew, zachęcił konia i zwierzę przeskoczyło nad gałęziami w pełnym galopie. Ramię Fionn dokręciło się wokół niej, otaczając ją. Znów nie mogła przestać porównywać go do Pookah, myśleć: Pachnie kiepsko w porównaniu do Kelvina. Przejażdżka trwała zaledwie kilka minut. Wkrótce Izel spoglądała w dół na twierdzę klanu Campbell. Chociaż zamek był piękny i mistrzowsko odnowiony, ledwo zauważyła rozrzutne wnętrze, czegoś co od chwili wejścia do środka, powinna nazywać domem. Zdesperowana, by zostać sama, od razu zapytała o swój pokój, by mogła się wycofać i w samotności użalać się nad sobą. Andrew poprowadził ją wypolerowanymi schodami i długim korytarzem, zatrzymując się tuż przed francuskimi drzwiami. Złote pokrętła błyszczały od światła, gdy Andrew je przekręcił, otwierając drzwi na oścież. Pokój – a bardziej apartament – był wspaniały. Ogromne łóżko było pokryte głęboko fioletowym jedwabiem i Izel zapragnęła uciec i ukryć się w tej pościeli. Jej spojrzenie skanowało otoczenie, zauważając masywną garderobę, kącik i łazienkę. – Pozwolę ci odpocząć. – Andrew? – Zatrzymał się w drzwiach, ściskając gałkę i odwracając się, by na nią spojrzeć. – Zamierzasz… zamierzasz się ze mną ożenić? Jego twarz była pozbawiona wyrazu. Mruknął coś w odpowiedzi: – Taki mam obowiązek. – Posyłając jej spięty uśmiech, który nie dosięgał oczu, wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

Żółć zgromadziła się w jej gardle, zagrażając jej, a po kręgosłupie przeszedł zimny pot. Jak szybko wszystko uległo zmianie w ciągu zaledwie kilku godzin. Już nie jest pełnym nadziei człowiekiem, ufającym ślepo w kłamstwa jakiegoś głupca, została zmuszona stanąć oko w oko z członkami jej klanu, którzy rzucali jej miażdżące spojrzenia, przez które poczuła się upokorzona. Skończyła z zaufaniem. Z uczuciami. Wypełni swój obowiązek, tak jak chciał tego Euan. Mimo wszystkiego, co ją spotkało, była w stanie to zrobić. Stanie się uwięzioną śmiertelniczką bez pragnienia wolności. Po prostu będzie istnieć. Tak jak przed uwolnieniem swoich emocji. Przekręciła kran, obserwując jak ogromna wanna napełnia się parującą wodą. Zdjęła swoją – jego – bluzkę. Wtedy po raz pierwszy pozwoliła sobie na jedną łzę. Wciąż mogła poczuć na sobie jego zapach. Wciąż między nogami była mokra od jego spermy. Z gardła wyrwał jej się drżący oddech, gdy szarpnęła za grube zasłony, zasłaniając okno i uciekając przed porannym słońcem. Nigdy tak bardzo nie chciała zniknąć.

*****

– Gdzieś ty do diabła był! – krzyknął Ian, otwierając podwójne drzwi komnaty Kelvina. – I dlaczego nie masz przy sobie człowieka? I jak…

Kelvin posłał swojemu bratu mordercze spojrzenie, zmuszając go do przerwania swojej wypowiedzi. W jego oczach musiało być coś groźnego, bo Ian uniósł ręce, podchodząc do niego powoli. – Porozmawiaj ze mną, bracie. – Ian usiadł na łóżku obok niego. Zgarbiony, z łokciami opartymi o kolana, trzymał w ręku szklankę szkockiej, wręczając ją Kelvinowi. – Straciłem ją. – Odrzucił głowę do tyłu, jednym haustem pochłaniając zawartość szklanki. – Trudno. – Ian poklepał go po ramieniu. – Choć teoretycznie to ona ma zostać przywódczynią klanu, kiedy tylko poślubi Thompsona, to pewnie on… – Nie poślubi tego pierdolonego chuja! – Rzucił się na nogi, roztrzaskując kieliszek o kominek. Zaczął maszerować po pokoju. Jestem jak zwierzę zamknięte w klatce. Jego kobieta odeszła. Zawiódł ją. Ledwo zwracał uwagę na mówiącego do niego Iana, bo jedyne co mógł myśleć to jej oczy. Odtwarzał w głowie tę scenę, kiedy jej ufające zielone oczy wpatrywały się w niego, błagając go spojrzeniem, by zaprzeczył prawdzie. Zaprzeczyć temu, że oszukiwał ją od momentu ich spotkania. To spojrzenie będzie prześladować go w snach przez resztę jego nieśmiertelnego życia. – …Alistair już wrócił. Kelvin spojrzał na Iana. – Co powiedziałeś? – Powiedziałem, że Alistair wrócił. Nic mu nie jest.

– Jak to możliwe? Thompson powiedział mi, że go mają. Rzucił we mnie proszkiem nasennym, jak jakaś mała dziwka, którą z pewnością jest! – Jego wściekłość się podwoiła. Jasne, był zadowolony, że jego kuzyn uwolnił się od Campbellów, ale samo myślenie o Andrew Thompsonie sprawiało, że się w nim gotowało. – Tak, mieli go. Wygląda na to, że laska, która go złapała, też go uwolniła. Och, Alistair, jak zwykle pan i władca kobiet. – Więc gdzie jest teraz? – Nie podał mi żadnych szczegółów. Tylko, że będzie za kilka tygodni. – Ian uśmiechnął się, odtwarzając w głowie rozmowę telefoniczną. – Powiedział, że zamierza się zemścić na kobiecie, która go schwytała. Kelvin tylko machnął ręką. Świetnie, z Wolfem wszystko w porządku, ale szczerze mówiąc był zbyt zajęty pławieniem się w smutku i opracowywaniem planu odbicia Izel, by mógł myśleć teraz o Alistairze. Ian najwyraźniej sądził, że jego nastrój jest nieco lepszy, bo od razu zmienił nastrój. – Potrzebuję odpowiedzi, Kel. Jego tętno przyśpieszyło. Gdyby chociaż mógł porozmawiać z Izel, choćby przez chwilę. – Thompson rzucił na ciebie pył i wtedy zabrano człowieka? Chryste, znów się zaczyna? Kelvin przekręcił głowę na bok i wykręcił ramiona. Wystarczyła wzmianka o „człowieku” by zawrzała w nim wściekłość.

– Czy przynajmniej powiedziała coś więcej o swoim proroctwie? Jak na przykład to, kiedy ma w pełni zawładnąć swoimi mocami? Jej wartość i umiejętności… – Jej wartość i umiejętności nie są twoim interesem – warknął. – Jezu, Kel! Co do diabła się z tobą dzieje? Zachowujesz się jakbyś… – Ian wytrzeszczył oczy i Kelvin wiedział już, że w końcu pojął, co się dzieje. Kiedy przestał maszerować po pokoju i spojrzał na swojego brata, swojego przywódcę, wiedząc, że będzie w jego oczach martwy. – Jest moją kobietą. Ian wstał, wpatrzony tylko w niego, ale Kelvin kontynuował: – A nasz spór z klanem Campbellów jest już zawieszony. Nie mogę i nie zamierzam podnosić ręki na moją kobietę i jej ludzi. Może z wyjątkiem Andrew Thompsona. Usta Iana wisiały rozdziawione, ale milczał. Kelvin uniósł podbródek. Nie wstydził się tego. Jego kobieta była silna i piękna i nie czuł nic innego, jak dumę, mogąc ją nazywać swoją partnerką. Wypieranie się jej jest jak wypieranie potrzeby oddychania, pomyślał i to była prawda. W każdej chwili spodziewał się, że Ian zaraz wybuchnie. Zacznie wrzeszczeć, wyzywać jego honor i będzie przypominał mu o obowiązkach względem swojego klanu – zemście na klanie Campbellów. Każda cząstka jego istnienia zostanie podważona przez jego brata. Przez ostatnie tysiąc lat żył dla honoru, chwały i wojny, ale wszystko co kiedyś uważał za szczęście, teraz wyrzucił za okno.

Jestem gotów żyć jak zhańbiony wyrzutek, napiętnowany przez swój klan, przez pamięć ojca, brata… jeśli tylko to oznacza bycie blisko mojej kobiety. Szczęka Iana napięła się. Zaczyna się, zaraz dostanie kłujący go w dupę wywód na temat całego swojego życia. – W porządku Kelvinie. – Czy jego głos faktycznie brzmiał szczerze? Spojrzał na Iana, zdezorientowany jak diabli. – Wierz mi albo nie, ale naprawdę rozumiem. Nie możemy działać przeciwko naszym partnerom. Bez względu na okoliczności. – Kręcąc głową, spojrzał na Kelvina. – To nie w naszej naturze. Po prostu nie jesteśmy w stanie się ich wyprzeć. Jezu Chryste, Ian posiadał coś takiego jak empatia! Kelvin nie był pewien, czy go wypytać, czy dziękować za cud i przyjąć go jako wygraną i przechylić na swoją korzyść. Ian uwolnił go od ciężaru, z którego Kelvin nie zdawał sobie nawet sprawy, że go dźwiga. Jeśli jego brat powiedział by cokolwiek innego, wskazał mu drzwi i kazał wybierać, z pewnością wybrałby Izel. Zawsze będzie dla niego najważniejsza. Kiedy obudził się w trawie ze słońcem na twarzy, pierwszą rzeczą, jaka mignęła mu przez jego zrujnowany mózg, były lśniące szmaragdowe oczy Izel. I wtedy właśnie uświadomił sobie, że nie potrzebuje do życia tlenu, ale jej zapachu. Była wszystkim czego pragnął, wszystkim czego pożądał. Jej ciało było jego własnym uzależnieniem. Jej skóra i usta były jak narkotyk, którego musiał zasmakować, by przeżyć. Nieustannie czuł w sobie desperację i będzie ją czuł dopóki nie znajdzie się z nią… w niej. – Zakładam, że nieźle to schrzaniłeś – powiedział Ian, zauważając wstręt Kelvina do samego siebie. Posłał bratu ostrzegające spojrzenie. – Nie trzeba być geniuszem, by się tego domyśleć. Jednak teraz wszystkie rozkazy będą wychodzić od niej. – Splótł ręce za plecami, marszcząc

czoło. – Myślisz, że wytoczy wojnę przeciwko nam? Zaatakuje z zaskoczenia? – Nie – odpowiedział szczerze Kelvin. – Lekceważenie kobiet bywa groźne, bracie. – Czy Ian właśnie zadrżał? – Nie – powiedział z wyraźną nutką zaufania. – Obudziłem się z głową na ramionach. – Uśmiech rozciągnął się na jego ustach. Andrew Thompson bez wątpienia by go zabił. Albo zabrał go przynajmniej jako więźnia. Izel oczywiście była osobą odpowiedzialną za darowanie mu życia, więc wciąż musi jej na nim zależeć. – Może ona po prostu nie chce nigdy więcej cię spotkać. Tylko dlatego, że dziewczyna nie miała serca by cię zabić, kiedy leżałeś nieprzytomny, nie świadczy o czymś wielkim. – Ian wydawał się odczytać jego myśli i nieświadomie zgniótł tlący się w Kelvinie mały promyk nadziei. Przebiegł palcami przez włosy. – Może. Ale dziewczyna nie ma wyboru. Jest moja i będzie musiała się ze mną zobaczyć. – Spojrzał na Iana. – Idę po nią. Ian ponownie rozdziawił szczękę. – Co to miało być? Bracie, musiałeś uderzyć się w głowę, kiedy zapadłeś w krótką drzemkę, bo gadasz farmazony. – Nie ma tu nic do nierozumienia. Idę po swoją kobietę. – Kelvin, przecież ona znajduje się za murami klanu Campbellów. Otoczona flotą strażników, nie wspominając już o Thompsonie. – Nie wspominaj o tym śmieciu! Izel jest moja, nie jego! Nie pozwolę na pierdolone zaręczyny z jakimś Fionn.

– Posłuchaj. – Ian uniósł dłonie, najwyraźniej próbując go uspokoić. – Chcę ci tylko coś wyjaśnić. Nie możesz tam tak po prostu wejść i zadzwonić dzwonkiem. Sam zresztą wyraziłeś niechęć w związku z walką z jej ludźmi. Nie mam pojęcia, jak… – Oddam się w ich ręce. – Genialne! Dlaczego tak wiele czasu zajęło mu wpadnięcie na ten pomysł? – Nie ma mowy. – Ton Iana był surowy. – Nie oddasz się w ręce naszego wroga. Postradałeś umysł czy co? Przesuwając dłonią po ustach, ponownie przestał słuchać Iana, odtwarzając w głowie odległość między jej zamkiem, a jego. Mógłby dostać się tam przed zmrokiem. – Kelvin! – Ian pstryknął palcami przed jego twarzą. – Tym razem możesz nie mieć takiego szczęścia. Raz cię oszczędziła. Co jeśli tym razem nie będzie taka hojna? – Pokręcił głową. – W najlepszym razie zostaniesz uwięziony i torturowany. Jego wzrok spotkał wzrok Iana. – To jest nic w stosunku do tego na co zasługuję. Jeśli umrę, to przynajmniej nie będę pod jej wpływem. Kelvin usłyszał parsknięcie Iana. Jego brat próbował przekonać go, że to zły pomysł, ale to nie działało. Zamierzał odzyskać swoją kobietę. – Kel, sprawy Fionn są naprawdę ważne, owszem, ale mamy większe problemy na głowie. Sąd Niezgody jest tuż za rogiem. Demony już przedostają się do naszego świata, a ja… – Pomasował kark. – Potrzebuje cię, bracie. Nie mogę pozwolić sobie cię stracić. Jeśli ten człowiek zgodnie z przepowiednią posiada jakieś moce, niewątpliwie więcej niż jedna frakcja będzie chciała po nią przyjść. Nie wspominając o tym, że może wykorzystać te moce przeciwko nam.

Cholera. Kelvin nie pomyślał o tym. Dzięki Bogu, że chociaż Ian myśli jeszcze racjonalnie. Dobra, musi po nią pójść, ale też będzie musiał przeżyć, by móc ją ochronić. – Ona jest przeklęta, bracie. Ma ustalone jakieś proroctwo z Driadą. Wiem, że czujesz wobec niej silne emocje… – Nie czuję wobec niej „silnych emocji”. Jest moją partnerką, Ianie. Cokolwiek ze sobą niesie, przyjmę to bez żadnego problemu. Chcę ją całą. Ian westchnął głośno i wyrzucił ręce w powietrze. – Cóż… nie możesz tam po prostu pójść, machając wkoło pochodnią. – Kelvin uśmiechnął się do niego. Miał go po swojej stronie. – Zbierz swoje myśli, wybadaj wszystko i zanim wyjedziesz zadbaj o interesy. Masz tu całą armię, która jest od ciebie zależna, a jeśli tak bardzo upierasz się przy daniu wepchnąć się do lochów Campbellów, miej przynajmniej na tyle kurtuazji w sobie i wyprostuj swoje sprawy. Wybadać. Oczy Kelvina wystrzeliły w kierunku opakowania leżącego na drugim końcu łóżka. Pamiętnik. Być może w nim znajdzie jakieś odpowiedzi. Ian podszedł do drzwi, oglądając się przez ramię. – Jeszcze raz proszę cię Kelvinie o przemyślenie wszystkiego, zanim tam pobiegniesz machając mieczem. Kilka dni przygotowań przysłużą ci i pozwolą zdobyć przewagę. – Złapał spojrzenie Kelvina. – Bo bracie, z pewnością będziesz jej potrzebował.

Rozdział 23 Godziny przedłużały się w dni, a Izel wciąż pozostawała w swoim pokoju, sama. Może i była tchórzem, ale na razie nie była w stanie nikomu stawić czoła. Co gorsza, musiała zmusić się, by poczuć coś, czego obiecywała, że już nigdy nie będzie czuła… nic. Dopiero teraz tak naprawdę wiedziała, jak to jest, gdy czegoś brakuje. Leżała na łóżku, odtwarzając w głowie chwile, które wywoływały u niej łzy – kiedy zbierała jabłka, kiedy Pookah czekał na jej powrót. Wtedy wciąż miała nadzieję. Odrzuciła śliwkową ciepłą pościel. Do jej drzwi pukali rozmaici lokaje i pokojówki. Szepcząc cicho oferowali jej jedzenie, ale Izel zawsze ich odprawiała. Nie mogła pozbyć się wspomnień z poprzedniego tygodnia, który wciąż na nowo odtwarzał się w jej głowie. Każda pojedyncza sekunda była kłamstwem. Przecież ona nawet odwołała dla niego ich układ! Przysiągł nie skrzywdzić jej fizycznie. Jej głupota była przerażająca. Powinnam była wyrazić się konkretniej. Ledwo była w stanie wziąć te dziesięć pryszniców wciągu ostatnich dni, ale bez względu na to, jak mocno się szorowała, wciąż czuła na skórze zapach Pookah. Czuła go w środku. Rozległo się głośne pukanie do drzwi. – Nie jestem głodna! – krzyknęła. Ogromne drewniane drzwi zazgrzytały otwierając się i ukazując bardzo wysokiego i bardzo uderzającego Wojownika Fionn. – Przykro mi, ale nie przyniosłem jedzenia.

Natychmiast usiadła, podciągając koc pod samą szyję. Mimo, że była ubrana w prostą koszulkę i ohydne spodnie, wciąż czuła potrzebę ukrycia się. – Czego chcesz? Kim jesteś? Nie możesz tu tak po prostu wleźć. Jego brwi się uniosły, wpatrując się na przemian w otwarte drzwi i w nią. – Pewnie, że mogę. Nie widzisz? O proszę, więc jednak ktoś ma tu poczucie humoru? Biorąc kilka długich kroków, zamknął odległość między nimi. Już miała mu powiedzieć, żeby się wynosił, kiedy opadł obok niej na łóżko i postawił na stoliku nocnym dwie szklanki. – Wybacz, ale nie możesz… – Wiesz co… – Przerwał jej, odkręcając zakrętkę czegoś, co wyglądało na butelkę z alkoholem. – Użalanie się nad sobą nie pasuje do ciebie. Gapiła się na niego z niedowierzaniem. Za kogo do diabła on się ma? Nie znała go. A teraz był tu, dając jej wskazówki, jak ma się zachowywać. – Nie zrozum mnie źle. – Nalał trunku do szklanek. – Jak nikt uwielbiam płaczliwe imprezy, ale zawsze będzie lepiej, jeśli zaprosisz sobie kogoś innego. – Ja... eee… k-kim ty jesteś? – wyjąkała. Obie szklanki wypełniły się jakąś cieczą do samej krawędzi. Trzymał je na wysokości oczu. – Ja… – podał jej jedną szklankę – …jestem twoim nowym najlepszym przyjacielem. – Ze szklanką w dłoni, zasalutował jej i

opróżnił ją jednym haustem. – Ahh. – Spojrzał na nią i na jej wciąż pełną szklankę. Gapiła się na niego przez chwilę. Przyszedł aby pomóc mi zakończyć moje użalanie się nad sobą. Albo mnie rozproszyć. – Andrew cię tu przysłał? – Tak. Mam ci to ładnie przedstawić i przekonać do zmiany. Ciekawe. Co dziwne, Izel nie czuła się obrażona. Nawet nie zawahał się, gdy to powiedział. Żadnych ukrytych gierek. Podobało jej się to. – Słusznie – powiedziała. Z napiętym uśmiechem, skopiowała jego ruchy i wypiła zawartość szklanki jednym duszkiem. Poczuła palenie w gardle. Zakaszlała, gdy oczy zaszły jej łzami. – Dobre, co nie? – powiedział, znów napełniając obie szklanki. Z dłońmi na piersi, po raz ostatni zakaszlała i skinęła głową. – O to i ona. – Uśmiechnął się, wręczając jej nowo napełnioną szklankę. – Waleczna wojowniczka, o której tak wiele słyszałem. Waleczna? Zabawne, bo nigdy w swoim życiu nie czuła się bardziej słabsza. Jednak palenie w żołądku spowodowane likierem, niosło ze sobą pewną nadzieję, że może spali też resztki jej upokorzenia. Albo przynajmniej na chwilę o nim zapomni. – Ramsey? – Zaledwie po kilku kieliszkach, czegoś co Izel nazywała abstynentem, gawędziła ze swoim nowym przyjacielem z głową zawieszoną między chmurami. Mimo, że wcześniej tego nie zauważyła, Ramsey był jednym z Fionn, którego Andrew wziął ze sobą, gdy przybył po nią do wieży Kerr. – Tak? – Opróżnił kolejną szklankę.

– Jak udaje ci się mówić z takim akcentem, skoro inni Wojownicy tego nie potrafią? – Potrafią. Po prostu to ukrywają. – Dlaczego? – Jej żołądek zapłonął. Wzruszył ramionami. – Chcą brzmieć bardziej profesjonalnie albo gównianie. Zresztą, co mnie to obchodzi. – Wyciągnął swoje długie ramiona. – Widzisz, to na co ci pozwalają. Polubiła Ramseya. Był zabawny, wyluzowany i pozwolił jej się oderwać

od

ciągłego

rozmyślania

o

Kelvinie,

co

było

błogosławieństwem. Wojownik potrafił też posługiwać się sarkazmem, tak by nikt tego nie zauważył, co bardzo sobie ceniła. Wyglądało na to, że potrafił znieść niemal wszystko, że tylko silny ból albo utrata kogoś bliskiego mogłaby go złamać. Nadrabiał swoim humorem i sarkazmem. Izel wiedziała o tym, bo dobrze się przyjrzała swojej najlepszej przyjaciółce, Avie. – Więc co planował Andrew wysyłając cię tutaj? Ramsey wzruszył ramionami. – Upić cię. – Serio? – Nie. Myślę, że chce przejść już przez ten cały… – ze szklanką w dłoni, wskazał na Izel – …incydent z Pookah, tak szybko jak to możliwe, a nic tak nie przeraża Thompsona bardziej, jak rycząca kobieta. Izel westchnęła. – Ja nie… no cóż… niech się lepiej już zamknie.

Ramsey zachichotał. – Bez wątpienia jesteś silną osobą. A przynajmniej powinnaś być; w końcu pochodzisz z dobrego łoża. – Znałeś moich rodziców? – To pytanie nękało ją odkąd tu przyjechała, ale nie miała odwagi, by zapytać o to kogoś. Ramsey był pierwszym Fionn przy którym czuła się komfortowo, a odkąd przyniósł jej… Skinął głową. – Tak. James, twój ojciec, był zawziętym Wojownikiem. Ale… – Przesunął dłonią po swojej szczęce. – Kiedy umarła twoja matka, nastał czas wojny. Jimmy zatracił się w bitwie. – Pokręcił głową, przez chwilę błądząc wzrokiem gdzieś daleko. – Powiedziałem mu, że jest upartym osłem, ale oszalał po tym, jak stracił swoją partnerkę. – Więc… on… – Zmarł na polu walki – powiedział szybko. – A moja matka? Ramsey nie patrzył na nią, gdy wyszeptał: – Były jakieś komplikacje… z twoim porodem. Była w pełni człowiekiem i… Skinęła głową, nie chcąc dłużej tego słuchać. Nie tylko odziedziczyła po matce ludzkie geny, ale i zabiła ją przez swoje narodziny. – Pozwól mi to wyprostować – powiedział szybko Ramsey, najwyraźniej chcąc zmienić temat. Siedząc naprzeciwko niej na łóżku, skrzyżował nogi. – Byłaś szczupłą blondynką, która nie odczuwała żadnych emocji?

– Powiedziałeś to tak, jakbym była emocjonalnym wrakiem. – Zaśmiała się z rezygnacją, będąc niezmiernie wdzięczna za to, że miała brzuch pełen alkoholu, co pozwoliło ją odsunąć od tego, co właśnie usłyszała. Uniósł brwi. – Cicho! – Ponownie się roześmiała. – Tak. Nie byłam w stanie czuć żadnej emocji. – Usłyszała cichy trzask, gdy skinął głową i pociągnął kolejnego łyka. – Co to? Uśmiechnął się i wyciągnął język, ukazując srebrny kolczyk na samym środku. – Jak długo już go masz? – Raczej wolała rozmawiać o Ramseyu niż o sobie. Zwłaszcza, że większość z jej opowieści kończyła się jej żałosną klęską. Stuknął kolczykiem o górne zęby. – Od szesnastych urodzin. – Ci zbuntowani nastolatkowie. Potrząsnął głową. – Nie, to nie było tak. Wszyscy nasi Wojownicy mają takie. Co? Wojownicy Fionn mają przekłute języki? Była tym szczerze zaskoczona. – Jakiś chłopski klub czy coś w tym stylu? – Wow, jej słowa brzmiały trochę chaotycznie. Ten alkohol musiał być naprawdę mocny. – To nasz symbol. – Podciągnął rękawy koszuli. – Popatrz. – Wyciągnął swoje gołe przedramię, dłońmi do góry. Na prawym nadgarstku widniało duże celtyckie „W” napisane tłustym drukiem, dzięki czemu wyglądało jak żywe. Jego lewa ręka była wytatuowana w

trójkątach, spoczywających tuż poniżej łokcia, z trzema diamencikami w każdym z nich. W środku skomplikowanego wzoru znajdował się lew. – Wszyscy mamy gdzieś taki. – Wzruszył ramionami. Izel pomyślała o tatuażu Kelvina. Dumny znak jego klany widniał na jego biodrze. Udało jej się prześledzić językiem każdą jego cząstkę. Stop. Nie powinna o tym myśleć. Ponownie tylko doprowadziłaby się do płaczu i kolejnego użalania się nad sobą. – Hej… – wyszeptał Ramsey. Musiał dostrzec jej smutek, bo poklepał ją po ramieniu, kompletnie niewzruszony jej łzami. – Nie martw się. – Łezka, łezka. – Ciebie też niedługo wytatuujemy. Uśmiechnęła się i parsknęła. – Może nawet zrobimy ci warczącego lwa na dupie. Jej depresja minęła, gdy prawie zakrztusiła się od wybuchu śmiechu. Ramsey był błogosławieństwem. Gdyby kiedykolwiek chciała mieć starszego brata, chciałaby, żeby był taki jak on. Wyczuł, kiedy pogrążyła się w rozpaczy i jednym zdaniem potrafił poprawić jej humor. Doceniała to bardziej, niż cokolwiek teraz miała. Mimo całego swojego humoru i szyderstwa, dokładnie wiedział, co trzeba zrobić by poprawić jej humor. Domyślała się, że pewnie sam musiał dokładnie wiedzieć, jak się czuje. Czyżby ten Wojownik również przeszedł zawód miłosny? Boże, miała nadzieję, że nie, ale jego postawa i sposób w jaki jego wzrok krążył po pokoju, gdy tylko padało słowo „zdrada”, świadczyło o tym, że sam tego doświadczył. Mimo, że nie znała szczegółów, czuła smutek z

powodu swojego nowego przyjaciela. Wiedziała jak to jest i nigdy nie życzyłaby tego nawet największemu wrogowi. – Więc chcesz o tym pogadać? – Ton Ramseya zmienił się na poważny. – Pogadać o czym? – zapytała, mimo, że wiedziała do czego nawiązywał. – O Pookah, który zostawił cię w takich kawałkach. – Jego ciemne oczy uważnie ją obserwowały. Chwyciła kieliszek, czując lekkie drżenie dłoni. – A czy ty chciałbyś rozmawiać o czymś takim? – Nie – odpowiedział natychmiast. – Ale słyszałem, że to pomaga. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Kiedy na nią spojrzał, wziął kolejnego łyka i powiedział: – Straciłem kobietę. Nie powiem nic więcej. W jakiś sposób oświadczenie Ramseya sprawiło, że poczuła się lepiej. – On… eee… – Pokręciła głową. – Nie. To była moja wina… byłam głupia. Ramsey przechylił głowę, jakby dobrze rozpoznawał to zranione spojrzenie, które miała. – Uwierzyłam mu – wyszeptała. – Myślałam, że mnie chce. Że byliśmy… Zakochani, jednak nie była w stanie powiedzieć tego na głos. – Czasami mężczyźni popełniają błędy. – Wpatrywał się w dół na swoją pustą szklankę. – Miałaś pewne oczekiwania. Obowiązek i

honor ma wielkie znaczenie. – Wzruszył ramionami. – Walczysz, wygrywasz albo przegrywasz. A kiedy nadchodzi coś, co zabiera nas poza naszą rutynę, zachowujemy się tak, bo nie wiemy jak się dostosować. W jego głosie pobrzmiewał smutek. Z pewnością rozumiał jej uczucia lepiej, niż jej się na początku wydawało. – Brzmi jakbyś go tłumaczył… swojego wroga Pookah. Ramsey tylko pokręcił głową. – Nasze klany rywalizują od wieków. Oboje kogoś sobie zabieraliśmy. Jeśli nigdy nie przestaniemy, to nigdy się nie zmieni. – Głośno wypuścił powietrze. – Dosyć mojego bełkotu. Pookah zachował się jak dupek. Zasługujesz na coś lepszego. Ale Izel… – spojrzał jej prosto w oczy – …Ty sama musisz podjąć decyzję. Wpatrywała się w swoje kolana. Nie sądziła, by mogła się kiedyś pogodzić z tym, co się stało. Bezduszność Izel zniknęła kilka tygodni temu. – Należysz tylko i wyłącznie do siebie – powiedział, jakby czytają w jej myślach. – Nie rób czegoś przez co później będziesz cierpieć. Poczuła nagły przypływ przerażenia. Co jeśli nie należała do siebie? Wszystko co miała oddała Kelvinowi. – Ostrożnie – ostrzegł ją Ramsey, jakby widział jej plątaninę myśli. – Albo znajdziesz sposób jak żyć bez niego, albo z nim. Jeśli nie będziesz mogła, będziesz skazana na życie w pustej skorupie. Jej oczy natychmiast się rozszerzyły. Przez cały ten czas Izel była pewna, że nie jest partnerką Kelvina. Ale co jeśli była? Jeśli by go do siebie przywiązała, śmiertelnością, naraziła by go na ryzyko.

– Nie jestem jego partnerką. – Chciałaby być o tym bardziej przekonana. – Jeśli bym była, to już by po mnie przyszedł. Nie ma nic… Ramsey roześmiał się tak głośno, że aż się przestraszyła. – Kobieto, jestem w stanie założyć się o własne jaja, że Pookah już po ciebie idzie. Zmarszczyła brwi. – Jak możesz tak mówić? Byłeś tam; widziałeś co się stało. Okłamał mnie i pozwolił mi odejść. – A co ty możesz o tym wiedzieć, co? – Jego ton było nieco szorstki. – Nigdy nie lekceważ mężczyzny, jeśli chodzi o jego kobietę. Izel przełknęła ślinę, czując w głowie brzęczenie spowodowane alkoholem. – Jeśli tu przyjdzie, to po Wolverina, a nie po mnie. – Racja. – Postawa Ramseya była dziwnie spokojna. – Zapomniałem ci powiedzieć, że nam uciekł. – Jak to? – Ktoś go uwolnił, gdy pojechaliśmy po ciebie. Świetnie. Teraz Kelvin to już na pewno nie przyjdzie. Nie żeby w ogóle się tego spodziewała. – No dobra, robi się późno. Muszę iść poćwiczyć z chłopakami. – Wstał z łóżka. – A ty, lepiej weź prysznic, bo… – pochylił się i wciągnął powietrze – …pachniesz jak żule z pubu. Posłała mu miażdżące spojrzenie za jego dokuczliwą uwagę, ale on wysunął brodę. – Tylko się nie przewal po drodze.

Szturchnęła go w ramię na co on się roześmiał i ruszył do drzwi. – Przyślę ci trochę jedzenia. Po tym wszystkim będziesz go potrzebowała. – Podniósł pustą butelkę po alkoholu. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, krzycząc przez ramię: – Odpocznij trochę. Pogadamy jutro. Zatoczyła się trochę i upadła z powrotem na łóżko. Kiedy udało jej się wstać, podeszła do okna, odetkała zasłony i wpuściła do pomieszczenia pierwsze promienie słońca. Jak długo rozmawiali? Idąc za radą Ramseya, skoczyła pod prysznic, pozwalając wodzie spływać po swoim ciele. Była taka wdzięczna za swojego nowego przyjaciela. Chociaż, jak pozostali Wojownicy Fionn, Ramsey był przepiękny, nie czuła do niego żadnego pociągu fizycznego. Gdzieś głęboko w sobie, Izel wiedziała, że to dlatego, że czuła pożądanie do innego mężczyzny. Kelvin Kerr zrujnował moje podejście do innych mężczyzn. Dla niej liczył się tylko on. Myślała o słowach Fionn. Będzie musiała znaleźć jakiś sposób, by żyć dalej, bez Kelvina. Woda spływała po jej szyi, gdy zwiesiła głowę. Nie było takiej opcji. Nie mogła go mieć, ale nie mogła żyć bez niego. Pookah miał jej serce i zapłaciłaby każdą sumę byle tylko odzyskać je z powrotem. Została skazana na zagładę. Skazana na życie w pustce, samotności. Walcząc przeciwko nadchodzącej rozpaczy, uniosła twarz do strumienia wody. Mogła i chciała użalać się potajemnie nad sobą. Nikt nie musiał wiedzieć o jej słabościach. Nadszedł czas, by się podnieść. Jej ludzkie życie było zbyt krótkie w porównaniu do otaczających nieśmiertelników i musiała wykorzystać je najlepiej, jak

tylko będzie mogła. Musi znaleźć Euana i uczynić go dumnym, nie pozwalając nikomu więcej dowiedzieć się, że znów była emocjonalnym wrakiem. Była jedyna rzecz, jaką musiała zrobić, działać jak maszyna, a nie kobieta. Czas wrócić do chwil, gdy była pozbawiona uczuć. Będzie po prostu istnieć. Co musiała zrobić, to uszczęśliwić innych. Udowodnić swoją wartość na tyle, aby pozostać w swojej dziedzinie. Zrzucając z siebie ręcznik, wślizgnęła się do łóżka, oddychając głęboko i tuląc się do kołdry. Twarz Pookah co chwilę przeplatała się w jej myślach, sposób w jakie jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią, uczucie jego dłoni na swojej skórze, poruszanie się wewnątrz niej… jego duże dłonie obejmujące jej twarz, gdy całował każdy jej zakątek, chwaląc jej urodę. Chryste, wciąż go czuła. Czekała aż przyjdą łzy, ale nie przyszły. Zamykając oczy, jej ostatnią myślą, jaka przypłynęła przed snem było: jestem martwa w środku.

Rozdział 24 Ostatnie dwa tygodnie mijały powoli i Kelvin, aż się palił, by znów zobaczyć Izel. Albo raczej loch Campbellów. Mimo, że mu się to nie podobało, musiał przyznać Ianowi rację. Potrzebował czasu, by się ogarnąć, odzyskać siły i przygotować armię Kerrów. Rzucając rozkazy i polecenia do swoich najstarszych oficerów, ostatnie dni spędził na przygotowaniu ich do swojej nieobecności. Prawda była taka, że nie miał pojęcia co się z nim stanie, gdy już znajdzie się w rękach Campbellów. Po przebudzeniu w trawie tego ranka, gdy Fionn zabrali Izel, Kelvin oczyścił wieżę, w której zostały wszystkie ich rzeczy. Stojąc w drzwiach sypialni, upadł na kolana na rozprzestrzeniający się przed nim widok. Pościel była wymięta, świeża od śladów niedawnego kochania się. Wciąż mógł czuć jej zapach, jej pobudzenie. Seksualność i niewinność przemknęły przez jego mózg w chwili, gdy wszedł do środka. Miał przed sobą dowody swojej zdrady. Jej rzeczy był porozrzucane. Fioletowy sweter leżał obok biustonosza i majtek, których z niej zerwał. Świece wciąż migotały i w jakiś sposób ten pokój jest miejscem, w którym spędził najwspanialsze chwile swojego życia. Potarł szyję dłonią. Siedząc teraz w swoich komnatach w zamku, wyjął opakowanie z dziennikiem. Wciąż i wciąż odtwarzał w głowie tę cudowną noc. Nienawidził przebywania w pomieszczeniu, w którym kiedyś znalazł zbawienie, a teraz przyprawiało go o chore poczucie straty. Przynajmniej wciąż miał jej rzeczy.

Rozwiązał sznureczkiem zawartość i przesunął palcem po okładce. Na każdej stronie było coś napisane. Większość z tych informacji już znał. Driada przewidziała dla Izel specjalne proroctwo… moce niszczące królestwa… wszystkie trzy kasty w jego Fionn. Wreszcie natknął się na coś nowego. Kelvin przeczytał wiadomość napisaną przez Mistyka jakieś dwadzieścia–pięć lat temu: Jej los jest przesądzony. Będzie siedliskiem wspaniałej magicznej mocy, darów, które przekraczają wyobrażenia wszystkich narodów. Lecz jedno spotkanie z bestialskim Pookah zmieni jej przeznaczenie. Tkwi w niej śmiertelność, która w końcu ją osłabi. Przestanie kontrolować swoje własne serce. Będzie cierpieć. Umrze. Jej egzystencja skończy się dość szybko. Jestem tego pewien. Zabije ją skrzyżowanie dróg z Pookah. Jest wielka. Przyniesie pokój. To nie może się nie udać. Jej przekleństwem będzie je zbawienie. Kelvin z niedowierzaniem gapił się w kartkę. Poczuł żółć wzbierającą w gardle. Drżąc i czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła, upadł na kolana. Skazałem swoją kobietę na śmierć. – Ryo! – ryknął Kelvin, gdy kroczył przez ciemne sale zamku. Po przeczytaniu tego przekleństwa, klątwy, która wisi nad Izel, rzucił dziennikiem przez cały pokój i od razu wybiegł szukać wiedźmy. – Ryo Righteous! Jak możesz być służącą skoro nigdy cię tu nie ma?



krzyknął

ponownie.

Wiele

gatunków

wynajmowało

czarnoksiężników, zielarzy i innych różnych istot magicznych o różnych talentach i umiejętnościach. Ryo była z Kerrami dość krótko, ale jej obecność okazała się nieoceniona. Jej umiejętności i wizje pomagały im już więcej niż raz.

– Jezu Chryste, Kerr, mamy piątek rano. – Zaspana czarownica wyglądała zza drzwi swojego pokoju. Jej jasne włosy sterczały na wszystkie strony, a dopasowana różowa piżama, którą nosiła, została ozdobiona czarnymi nietoperzami. Podrapała się w głowę, ziewając głośno. – Wiesz, że to podchodzi pod nadgodziny. Wiedźma już teraz była opłacana bardzo dobrze, nie wspominając już o wyposażeniu jej kwater. Ale Kelvin był gotów dać jej cokolwiek zapragnie, byle tylko udało jej się uratować Izel. – Musimy pogadać – powiedział chłodno. Wciąż ziewając, zaprosiła go do środka. Kwatery Ryo zostały podzielone. Mały przedpokój oddzielono od reszty pokoi. Pojedyncze biurko, lampa i szafa były tak duże, że zajmowały prawie całe pomieszczenie. Usiadła przy biurku, odsuwając na bok papiery i pióro. Kelvin nie wiedział co zrobić. Żadnej magii bez umowy. – Śmiało – powiedziała profesjonalnym tonem. Ze skrzyżowanymi ramionami, oparł się o drugą stronę biurka. – Muszę cofnąć tą przepowiednię… klątwę. – Mówisz o śmiertelniczce – stwierdziła. Wbił w nią swój zmieszany wzrok. – Rozmawiałam o tym z twoim bratem jakieś kilka tygodni temu. Kelvin zacisnął zęby. –

Nie

potrzebuję

informacji,

muszę

przeznaczenie. Czarownica roześmiała się i odłożyła pióro.

tylko

zmienić

jej

– Jestem zaszczycona, że uważasz mnie za wszechpotężną czarownicę – ale spójrzmy prawdzie w oczy, ani ja, ani nikt inny… – spojrzała mu w oczy – …nie może cofnąć, ani zmienić klątwy, którą zapoczątkowała i wprowadziła w życie Driada. To jest niemożliwe. Uderzył pięścią w biurko. – Niech cię szlag, wiedźmo! Na pewno da się to odwrócić! – Ej! – krzyknęła w odpowiedzi. – To zabytek. – Wygładziła swoje biurko z kości słoniowej. – Wy świnie musicie się w końcu nauczyć dobrych manier. – Ryo – warknął ostrzegawczo Kelvin, będąc na granicy cierpliwości. – Pookah? – zaszydziła, przewracając oczami. Kelvin wziął głęboki wdech, próbując powstrzymać swoją wściekłość i zmienić taktykę. – Ona umrze… – wyszeptał. Wiedźma spuściła wzrok, bawiąc się swoimi palcami. – A ciebie to obchodzi, bo jesteście teraz połączeni. Martwisz się, że i ty umrzesz wraz z nią? – Oczywiście, że nie! Moje życie nie ma większego znaczenia. Chcę, by przeżyła. – No cóż – powiedziała mu. – Nie podzielisz losu Izel i nie umrzesz. Kelvin poczuł jak zasycha mu w ustach. Czyżby ta wiedźma w ogóle go nie rozumiała? To życie Izel chciał uratować, a nie własne. Moment. – Co masz na myśli mówiąc, że nie podzielę jej losu? Jesteśmy ze sobą związani. Kiedy jedno z nas umrze, drugie…

– Znam przepowiednię, a już i tak powiedziałam za dużo. Przykro mi Kelvinie. Naprawdę mi przykro, ale nie mogę zmienić tego, co przepowiedziała Driada. – To wszystko jest takie niejasne… – Tak! – Wskazała na niego, jakby właśnie podał jej rozwiązanie najważniejszej z zagadek. – Poszperałam trochę i ty, ty mała niegrzeczna bestyjko, jesteś jedyną osobą, która zmieniła przeznaczenie tej laski. Kelvin spuścił głowę. Jakby nie wiedział! Chryste, co musiał zrobić, by uzyskać jakąś odpowiedź? – Może moglibyśmy nieco oszukać – zaćwierkała wesoło. Oszukać? Świetnie. Szukał dwudziesto-ośmioletniej wiedźmy tylko po to, żeby dowiedzieć się czegoś takiego. Zajebiście. – Mogę przemienić ją w ropuchę i będziesz mógł przetrzymywać ją w słoiku – zaoferowała. Czy ona próbowała go wkurwić? W co ona grała? – To poważna sprawa! – ryknął Kelvin. – Kerr, posłuchaj mnie uważnie. Zawaliłeś. Jesteś jednocześnie jej partnerem i przekleństwem. – Spojrzała mu w oczy. – Ma z góry przesądzone życie, co oznacza czekanie… nie zadzieraj z tym. Warknął, pragnąć udusić tą wiedźmę. – To nic dobrego, skoro jej życie kończy się śmiercią! Jej przeznaczenie, jej moce… to wszystko umrze wraz z nią. – A ciebie obchodzą jej moce? – spytała ze szczerą ciekawością. – Oczywiście, że nie! Obchodzi mnie ona. Chcę tylko jej. – Chodził w tę i z powrotem, przesuwając dłońmi po włosach. Musiało być coś co może zrobić.

– Będziesz musiał po prostu stawić temu czoła. Mimo, że jesteś jej przekleństwem, jesteś także jej zbawieniem. Bądź cierpliwy. – Oczy Ryo powędrowały gdzieś daleko, jakby dostrzegła coś poza Kelvinem. – Czasami znając wynik, dostrzega się wszystko gorzej. – Nie mogę czekać i pozwolić jej umrzeć! – Chciał ją chronić. Chciał spędzić każdą sekundę blisko niej, chroniąc ją przed kimś lub przed czymś. Ryo nie była pomocna. Kiedy z powrotem utkwił w niej wzrok, świeciła. Niesamowite stworzenie. A potem to go uderzyło. Izel też tak świeciła kilka razy. Jasna cholera! Nie mógł sobie tego przewidzieć! Czy była w stanie skorzystać ze swoich mocy? To co uważał za wytwór swojej wyobraźni, mogło być jej wewnętrznym blaskiem. Co oznaczałoby… że jeśli Izel dojdzie do swoich mocy, będzie nie do powstrzymania. Niezniszczalna. Być może nawet nieśmiertelna. Była nadzieja. Może i proroctwo zostało przepowiedziane, ale jeszcze nie spełnione. Kelvin wiedział, że może to jeszcze naprawić. – Planujesz dzisiaj wyjechać… mądrze. – Nadal wpatrywała się w coś obok niego. – Znajdę rozwiązanie gdy wrócisz. Kelvin tylko pokręcił głową i wyszedł. Nie rozumiał co oznaczało pożegnanie Ryo. Teraz miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie! Zatrzaskując za sobą drzwi, wydawało mu się, jak słyszy ciche skandowanie wiedźmy. Cholerna wiedźma.

*****

Ryo siedziała idealnie nieruchomo pośród ciemności. Patrząc prosto przed siebie, oddychając głęboko, wzywała do siebie swoją siłę. Wymamrotała coś w obcym języku, a na papierze leżącym przed nią zaczynał się pojawiać jakiś starodawny napis. Czuła, jak jej puls przyśpiesza. Jej oddech przyśpiesza. Szybciej… szybciej… Dysząc, zassała oddech, gdy odzyskała ostrość widzenia. – O… Boże! – krzyknęła. Potarła dłonią czoło, powoli się skupiając. – Nienawidzę tego cholernego zaćmienia – mruknęła do siebie. Przyjrzała się leżącej przed nią kartce, którą teraz wypełniały czarne symbole. Rozpoznając wymarły język, odczytała wiadomość, jaką pozostawiły jej duchy. Jej żołądek się skręcił. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Spojrzała na drzwi, przez które właśnie wyszedł Kelvin. – Pookah się wkuuuuuurwi!

Rozdział 25 Ostatnie kilka tygodni, Izel spędziła na poznawaniu tajników biznesu Campbellów. Chociaż teoretycznie to ona była tu szefem, pozwoliła Andrew nadzorować wszystkie sprawy, a szczególnie te związane z armią Campbellów. Andrew niewiele się do niej odzywał. I szczerze mówiąc bardzo jej to pasowało. Mimo, że każdy był dla niej bardzo uprzejmy, była raczej traktowana jak bomba, którą każdy obserwował, bo nie wiadomo było, kiedy może wybuchnąć i zniszczyć wszystko wkoło. No cóż, musieli po prostu nieco poczekać. Jak dotąd, nie było żadnych oznak rozwijającej się w niej magii, która miała zniszczyć królestwa, żadnych też oznak Kelvina Kerra. Jedyną dobrą rzeczą, jaką się nauczyła, było to, że jej dziadek przebywał w Cypher jako Strażnik. Wciąż miał swoją duszę; a teraz był jeszcze strażnikiem królestwa. Tylko najpotężniejsi nieśmiertelni mogą zostać Strażnikami Cypher. Niestety, wraz z niezanoszeniem się na Sąd Niezgody, trudno było dostać się do Cypher, a co jeszcze mówić o porozmawianiu z jednym ze Strażników. – Dzień dobry, słońce! – ryknął Ramsey, otwierając drzwi na oścież. Usiadła na łóżku, pocierając swoje senne oczy. Od ich pijackiej pogawędki, Wojownik Fionn stał się jej jedynym przyjacielem. Każdego ranka przychodził, by eskortować ją do pokoju dowodzenia, gdzie spotykała się z przywódcami różnych frakcji klanu Campbell. – Co będziemy dzisiaj robić? – zapytała, rozciągając się. Wzruszył ramionami, siadając po drugiej stronie materaca.

– Wydamy kilka rozkazów, stoczymy kilka wojen, no wiesz, same przywódcze sprawy. – Podał jej kubek gorącej kawy. – Przywódcze sprawy.

No

jasne.

– Przewróciła oczami,

przysuwając kubek do ust. – Jestem pewien, że Andrew ma kilka spraw, z którymi chciałby się z tobą podzielić. – Z pewnością – wymamrotała, wycierając kąciki ust. Po pomieszczeniu rozwyło się jakieś brzęczenie i Ramsey wyciągnął komórkę z kieszeni. Otworzył klapkę i spojrzał na ekran. Pewnie jakiś sms. – Jeszcze jedna sprawa, szefie. Patrzyła na niego, biorąc dużego łyka kawy. – Wygląda na to, że wreszcie pokazał się twój Pookah. Poczuła mrowienie w całym ciele, gdy wypluła całą kawę na Ramseya. – Chryste, kobieto. – Roześmiał się, pocierając swoją koszulę, która teraz była cała mokra od ciepłego płynu. Zakaszlała i poklepała się po piersi. – Tak bardzo… – kaszel – …przepraszam. Wstał i z powrotem schował swój telefon do kieszeni. – No i? – Uniósł brwi, wyglądał na w ogóle nieprzejętego tym, że właśnie opluła go kawą. – Idziesz? Wciąż próbując złapać oddech, wytrzeszczyła oczy. – Idę gdzie? – Żeby spotkać się z Andrew i Lennoxem. No chyba, że chcesz zostawić życie Kelvina Kerra w ich rękach?

Lennox był wojownikiem Fionn i prawą ręką Andrew. On również kipiał szczerą nienawiścią do Pookah. – Nie! – Wyskoczyła z łóżka i pobiegła w poszukiwaniu jakiś ubrań. Przedzierając się przez stosy koszul i spodni, zaczęła się denerwować, mocując się z szafą. – Dziewczyno, idziemy tylko na dół, a nie na jakiś bal. – Zamknij się – krzyknęła, wyciągając dżinsy i zakładając czerwoną bluzkę. Zamykając szafę, zatrzymała się nagle, gdy uderzyła w nią rzeczywistość. – Ja nie wiem nawet czy chcę się z nim zobaczyć. – Dostrzegła, jak wzrok Ramseya mięknie, gdy spotkał ją pośrodku pokoju. – To twój wybór. Póki co, musimy uzgodnić co z tym zrobić. Wiadomość nie powiedziała nam za wiele. – Skinęła potwierdzająco. – Hej. – Ujął ją delikatnie pod brodę. – To ty jesteś Szefem Campbellów. Na jej ustach pojawił się słabiutki uśmiech. Kelvin tu był i musiała przygotować się na stawienie czoła nie jednemu Fionn, który z pewnością będzie chciał go zabić. Decyzja należała do niej. Z drżącym oddechem, wygładziła dłońmi włosy i uniosła głowę. Robiąc wszystko, by wyglądać na twardą, przybrała na twarz swoją maskę i przynajmniej jedyne co mogła zrobić, to wyglądać na pewną siebie. Zaciskając usta, posłała Ramseyowi pojedyncze skinienie. – Dzielna dziewczynka – powiedział, prowadząc ją do drzwi. Osiem minut później, czternaście korytarzy dalej i kilka grzmocących uderzeń serca, stała pośrodku pokoju dowodzeń. – Panowie – powiedziała do Andrew i Lennoxa, gdy tylko weszła. Na środku pokoju stał długi mahoniowy stół. Na nim porozkładane były

mapy i różne dokumenty. Po lewej znajdowała się sekcja, w której na ścianach wisiały monitory i stał ogromny komputerowy sprzęt, otoczony biurkiem w kształcie półksiężyca. Kamery chroniące bezpieczeństwo Campbellów pilnie skanowały teraz terytorium. – Ramsey powiedział mi, że Pookah wdarł się za nasze mury – powiedziała. Andrew posłał Ramseyowi miażdżące spojrzenie, ale ten tylko się uśmiechnął i opadł na jeden z foteli przy stole. – Tak. Kerr sam się poddał. Został zabrany na dół. – Izel to „na dół” znała bardziej jako „do lochów”. Mimo, że zamek, w większej części, był odnowiony, lochy znajdujące się niżej wciąż przypominały Wczesne Średniowiecze. Więzienie wciąż było bardzo barbarzyńskie. Spojrzała na Ramseya chcąc dodać sobie otuchy, zanim znów powróciła do Andrew. – Nie chcę, by ktoś skrzywdził Pookah. Szare oczy Andrew rozszerzyły się. – Chyba nie chcesz go wypuścić? Powinno się go zabić, torturować. – Andrew. – Wzięła głęboki wdech i zmrużyła oczy. – Nikt nie tknie Pookah. Kątek oka dostrzegła uśmiech Ramseya, splatającego razem palce i zakładającego je za głowę. Spojrzenie Andrew było miażdżące i mogła dostrzec, jak zaciska szczękę.

– W takim razie co chcesz z nim zrobić? Może sprowadzić do swoich komnat? – zadrwił. I wtedy wszystkie spojrzenia wylądowały na Thompsonie. Pokój ucichł, powietrze dosłownie wibrowało z napięcia. Nie daj się albo od razu uciekaj. Pochyliła się do przodu, opierając dłonie na stole, ani na chwilę nie odrywając wzroku od Andrew, który stał po przeciwnej stronie. – Nic o mnie nie wiesz, a poza tym nierozsądnie jest mówić do mnie w taki sposób. – Ich spojrzenia się skrzyżowały, gdy przywoływała do siebie całą swoją odwagę. – Myślałam, że jesteś człowiekiem honoru, Andrew – warknął na to, ale kontynuowała. – Nie byłam świadoma, że dobry i szlachetny Fionn Campbell, byłby w stanie torturować nieuzbrojonego mężczyznę, który właśnie co się poddał. To przemówienie zdecydowanie go oburzyło, bo widziała jak oczy Andrew rzucają na nią gromy. – Nie wiem w jaki sposób tu rządzisz, ale nie jesteśmy barbarzyńcami. Nie rzucamy się z bejsbolami, a dopiero później zadajemy pytania. Na te słowa Lennox cały zesztywniał, a Ramsey poszurał nogami pod stołem. – I odtąd nie wydasz żadnych odgórnych rozkazów bez uzgodnienia tego ze mną. – Wciągnęła się. To był jej klan, jej dowództwo. Nagle poczuła przypływ energii. – Pookah trafi do lochów, ale nie stanie mu się tam żadna krzywda. – Spojrzała na całą trójkę, zanim jej wzrok z powrotem wylądował na Andrew. – Zakładam, że odnoszenie się do mnie bez szacunku było spowodowane chęcią ochrony i zemsty w moim imieniu, więc ci wybaczam.

Zacisnął zęby, a ona wręcz prowokowała go spojrzeniem, by ją skrytykował. – Wierzę, że nie będziemy mieć problemów. – Nie czekała na jego odpowiedź.



Ramsey

będzie

strzegł

Pookah.

Dopilnuje

jego

bezpieczeństwa i godnego traktowania więźnia. Nikt nie wejdzie do celi, ani nie położy na nim łap. Jej wzrok ponownie powędrował po całej trójce. – Doszliśmy do porozumienia? Ramsey i Lennox odpowiedzieli chórem. – Tak. Uniosła brew na Andrew. Zgrzytając zębami i wciąż posyłając jej mordujące spojrzenie, warknął: – Tak.

*****

Kelvin siedział w ciemnej celi i czekał. Do ściany była przyczepiona pojedyncza deska, nadając temu miejscu jeszcze większy charakter klatki. Tkwiąc między kamiennymi ścianami i kratami, próbował stłumić swoje podekscytowanie. O tak, był naprawdę zadowolony z bycia więźniem. Do tej pory nikt go jeszcze nie pobił. Chciał wierzyć w to, że Izel wie, że tu jest i że kilka minut rzuci się w jego ramiona. Tak bardzo jak

chciał w to wierzyć, wiedział również, że była to tylko i wyłącznie jego fantazja. Jeśli chce odzyskać z powrotem swoją śmiertelniczkę, będzie musiał na nią zasłużyć. I tylko Bóg mi świadkiem, że to zrobię. Zerwał się na równe nogi, gdy tylko usłyszał zbliżające się kroki. Marmurowy korytarz oświetlały pochodnie, sprawiając, że ten lśnił, a zapach mokrej skały i ziemi uderzał w jego wrażliwe nozdrza. Gdzieś w oddali rozbrzmiewało powolne echo od kapiącej wody. Jego tętno przyśpieszyło. Kroki brzmiały na zbyt mocne, by to mogła być ona. Usiadł, czekając. Chwilę później, ciemnooki Fionn z krzesłem w dłoni i gazetą, rozłożył się dokładnie naprzeciwko celi Kelvina. – Pookah – powiedział, rozkładając krzesło i opierając go o ścianę naprzeciwko. Fionn zdecydowanie był Wojownikiem i wyglądał nawet znajomo. Przecież to oczywiste. Kelvin walczył z nimi od wieków, a widząc w kółko te same twarze na polu bitwy, nie sposób było ich zapomnieć. Fionn usiadł i zaczął rozwiązywać krzyżówkę. Kelvin zmarszczył czoło i wpatrywał się w Wojownika z niedowierzaniem. – Masz zamiar zanudzić mnie na śmierć? – zażartował Kelvin. – Twoje techniki torturowania są naprawdę cienkie… – Torturowania? Chodzi co o to, co zamierzałeś zrobić Izel? Kelvin poderwał się na nogi i chwycił za pręty. – Nigdy bym na to nie pozwolił. Fionn nawet na niego nie spojrzał. Przysuwając długopis do gazety, zapytał:

– Jaki jest dziesięcioliterowy synonim „pozbycia się”? Napiął się cały, ale odpowiedział ze smutkiem: – Porzucenie. – A! – zawołał Fionn, przytakując i kreśląc słowo na papierze. – No jasne. Co się tu do diabła działo? Ktoś powinien przyjść i zacząć go torturować. Był zaskoczony, że Thompson czekał tak długo; spodziewał się, że ten kutas od razu tu przyjdzie, żeby go torturować. – Ramsey Gunn – wychrypiał Kelvin. Zajęło mu to chwilę, ale w końcu sobie go przypomniał. Wojownik, który siedział naprzeciwko niego, był wysoko postawionym sierżantem armii Campbellów. – Dlaczego ktoś o twoim statusie przebywa w lochach? Czyżbyś został zdegradowany? Ramsey jedynie się uśmiechnął. – Jaki jest pięcioliterowy synonim słowa „dupek”, Pookah? Zaczyna się na P, a kończy na „eb”. Kelvin ponownie chwycił za kraty. – Co to za gra, Gunn? – Jestem tu, żeby cię pilnować. Wiesz co? – Oparł łokcie o kolana i spojrzał Kelvinowi w oczy. – Mamy tu naprawdę gorącą laskę, która wydaje nam rozkazy. Z chęcią robię wszystko czego tylko zapragnie. – Lepiej nie mów o Izel w ten sposób – powiedział Kelvin przez zaciśnięte zęby. Gunn spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się szeroko. – O tak. Jest najpiękniejszym człowiekiem z najzieleńszymi oczami i najsłodszym głosikiem.

Jego kłykcie zbielały, gdy wbijał się dłońmi w kraty. – Za dużo sobie pozwalasz. – A dlaczego miałbym sobie nie pozwalać? – Uśmiech Gunna ani na chwilę nie zmiękł. – W ciągu ostatnich tygodni bardzo się do siebie zbliżyliśmy. – Mrugnął i Kelvin zapragnął wydostać się z celi i wydłubać mu te oczy. Fionn z pewnością dobrze się bawił. Dręczył go, przypominał mu o tym co stracił… swoją kobietę. Kutas przed nim stale przebywał obok niej. Mógł spojrzeć w jej piękne oczy. Jego krew zawrzała, zazdrość z każdą chwilą rosła coraz bardziej. Co oni robili razem? Czyżby Izel tak szybko o nim zapomniała? Zabrała tego Fionn do łóżka? Nie! Ryknął i potrząsnął kratami, sprawiając, że zaczęły się trząść. – Tak myślałem, że nie potrafisz się zachować, ale nie musisz tego tak demonstrować, dzikusie. – Wstał i odłożył na krzesło gazetę i długopis. – Jesteś prawdziwym głupcem, Kerr. Tylko trochę bliżej, pomyślał Kelvin. Wtedy będzie mógł złapać i udusić tego drania. Fionn pokręcił głową, jakby czytał mu w myślach. – Jeśli myślisz, że naprawdę uda ci się do mnie podejść, daj sobie spokój. Kelvin obnażył zęby i warknął. – Jeśli się o nią troszczysz, wyjedziesz, Pookah. Zostawisz ją. – Jest moją kobietą. Nie wyjadę bez niej. Gunn uniósł brwi. – Naprawdę? A jeśli ona cię nie chce? Co jeśli nie może nawet znieść twojego widoku?

Kelvin spuścił wzrok. Zadawał sobie to samo pytanie, te same obawy. – Wiesz, że wydała rozkaz, by nikt cię nie skrzywdził. A w dniu, gdy ją zabraliśmy, zabroniła komukolwiek cię dotknąć. Oszczędziła cię, pozwoliła wrócić do twojego klanu, by oszczędzić ci bólu. A ty przyniosłeś jej tylko cierpienie. – Fionn zmrużył na niego swoje ciemne oczy. – Nie zasługujesz na taką dobroć. – Myślisz, że o tym nie wiem? – syknął Kelvin. – Nigdy na nią nie zasłużę. Ale… – Zasznurował usta, będąc wstrząśnięty tym, jak ta mała kobieta go zmieniła. Kelvin nigdy się nie poddał, nigdy nikogo nie prosił. Domagał się i brał. Jednak tutaj, w lochach swojego wroga, był gotów paść na kolana, by móc ją choćby na chwilę zobaczyć. Nienawidził siebie bardziej niż mogłaby Izel. Naraził jej życie na niebezpieczeństwo. Pomimo tego przekleństwa, wiedział, że jeśli dostanie jeszcze jedną szansę odzyskania jej… dotknięcia… nie popełni tego samego błędu. Dlatego jestem takim samolubnym draniem. Nie było sensu temu zaprzeczać. Skrzywdził ją. Naraził na niebezpieczeństwo i poprzez stawienie się tu, nadal to robi. Ale jego uczucia do niej są zbyt duże, by zmusić go do ucieczki. Nigdy nie dbał bardziej o czyjeś bezpieczeństwo, życie. – Właśnie zacząłem naprawdę żyć. Nie chcę wracać do tego co było. – Spojrzał na Fionn bez żadnego wstydu. – Ona nie tylko zakończyła moje wcześniejsze życie. Ale i przyniosła mi nowe. Życie bez niej byłoby jak balansowanie na krawędzi.

Pewnie to sobie tylko wyobraził, ale wydawało mu się, że przez sekundę widzi zrozumienie w oczach Fionn. Jakby w jakiś sposób rozumiał położenie Kelvina – jego nędzną sytuację. W oddali rozbrzmiały odgłosy delikatnych kroków. Zarówno Kelvin, jak i Ramsey spojrzeli wzdłuż korytarza. Serce Kelvina zaczęło bić szybciej. Jego kobieta szła do niego. Fionn zostawił go, niewątpliwie starając się nie dopuścić, by mógł ją zobaczyć. – Być może nadszedł czas na wyjaśnienia, Pookah. Wszystkiego. – Spojrzał przez ramię. – Nie otrzymasz już lepszej szansy na otrzymanie wybaczenia od swojej partnerki. – Fionn wtopił się w murowany korytarz, pogrążając się w cieniu.

Rozdział 26 Po spotkaniu z Wojownikami w pokoju dowodzenia, Izel czuła się trochę napuszona. A przynajmniej tak było, dopóki nie weszła do lochów. Była zdeterminowana, by zachować siłę i nie obchodziło ją, że Kelvin Kerr znajdował się zaledwie w odległości splunięcia. Przez cały dzień starała się pozostawać z dala od lochów, zanim zdecydowała się z nim zobaczyć. Usłyszała ryk Pookah w oddali. – Nie musisz tego robić. Izel niemal wyskoczyła ze skóry. Ramsey pojawił się znikąd, przerywając jej galopujące myśli. – Przestraszyłeś mnie na śmierć – szepnęła twardo. Nie mogła się powstrzymać, by nie wyglądać wzrokiem poza jego ramię. Złapała się nawet na tym, że stanęła na palcach, próbując dostrzec przez korytarz celę Kelvina Kerra. – Izel? Jej wzrok ponownie wylądował na Ramsey’u i czuła, jak na jej twarzy pojawia się zakłopotany uśmiech. Dlaczego była taka… roztrzepana? Nie miała pojęcia, co w tej chwili czuła. Nienawidziła Pookah, prawda? Wmawiała sobie, że nigdy nie będzie pewna, czy zechce choćby na niego spojrzeć, a jednak czuła jakieś dziwne emocje. Przyszedł po mnie. A może i nie. Przeklęła w myślach samą siebie. Czyżby nie nauczyła się niczego? Kto wie, dlaczego Kelvin się tu znalazł, a jej roztrzaskane serce nie poskleja się tylko dlatego, że postanowił przyjść tu, do jej klanu. Wrogiego klanu. Nie… jego szlachetność i ofiarność nic już dla niej nie znaczyły. Bynajmniej.

– Pójdziesz do niego, a nie będzie odwrotu. – Usłyszała ostrzegawczy ton Ramsey’a, gdy wydawał swoje oświadczenie i wiedziała, że ma rację. Jeśli zdecyduje się zejść niżej, znajdzie się na widoku Pookah. Zobaczy jego przeszywające oczy, usłyszy jego głęboki głos, poczuje jego zapach, męski zapach. Całe jej ciało nakazywało jej, aby się ruszyła i poszła do niego. Ta sama siła podpowiadała jej, żeby nie szła, bo jeśli tylko na niego spojrzy, to od razu mu ulegnie. Czy widok mężczyzny, który miał jej serce, napawa ją smutkiem i jak domek z kart runie na podłogę? Jeśli będzie patrzył na nią z tą intensywnością, zaciętością, czy będzie w stanie mu odmówić? Jej myśli zostały przerwane, gdy usłyszała głośne westchnienie Ramsey’a. – Nie jestem w żaden sposób upoważniony, żeby ci mówić, co masz robić, a czego nie. – Spojrzał na nią z niepokojem, tego rodzaju jaki rodzic obdarza swoje dziecko. – To będzie bolało Izel… potwornie. Od jej pojawienia się tutaj, Ramsey był jedyną osobą, która nie patrzyła na nią z pogardą albo nie szydziła z jej niewiedzy. Wyjaśnił jej co się będzie działo i dał jej wolną rękę. – Dziękuję ci, Ram. – Chwyciła go za rękę, ściskając go przyjaźnie. Z korytarza dobiegł ich przerażający ryk. Izel od razu odsunęła rękę od Ramsey’a, jakby ta ją oparzyła. Oglądając się przez ramię, Ramsey krzyknął: – Daj spokój, Pookah. Serio? – Znów spojrzał na nią, wzruszył ramionami i zszedł jej z drogi. – Może lepiej idź uspokój tą bestię. – Co się stało? Jest ranny? – Zrobiła krok do przodu. – Nie, jest tylko wkurwiony tym, że mnie dotknęłaś.

Spojrzała na niego ze zmieszaniem. – Co? Jak? Przecież on nawet nas nie widzi, nie żeby to miało jakieś znaczenie. Nie wiem jak… – Lepiej już skończ, zanim zacznę podejrzewać, że chcesz mnie obrazić – powiedział z uśmiechem. Odwzajemniła jego uśmiech. – Wiesz o co mi chodziło. – Wiem. A teraz, czy możesz pójść zrobić coś z tym dzikusem? Za chwilę cały zamek się rozleci przez jego napady złości. Przewróciła oczami, ale gdy tylko Ramsey zniknął jej z oczu, zostawiając Izel samą, zaledwie kilka kroków od Pookah, poczuła przypływ strachu. Przełykając mały guzek w gardle, ruszyła do małego, zaciemnionego korytarza. Miękkie kroki jego kobiety rozlegały się bliżej… powoli… powoli. Czuł się bardzo niepewnie. Kelvina aż bolało z potrzeby zobaczenia jej, dotknięcia. Chociaż była ukryta w cieniu, mógł już poczuć jej zapach. I nie tylko to, czuł na niej swój zapach, w niej też. Poczuł przypływ męskiej dumy. Moja partnerka. Potrząsnął głową, walcząc nad zapanowaniem nad swoimi instynktami i zachowaniem spokoju. Jego umysł i ciało zdecydowanie toczyły walkę między sobą. Wyszła z cienia, a jemu aż ugrzązł oddech w gardle. Taka piękna. Moja…

– Izel.



Chwycił kraty,

chcąc zapanować nad swoimi

maniakalnymi myślami. Te, które miał obecnie, kazały mu wziąć jego kobietę, ryczeć i walczyć o nią. Uniosła przyćmioną przez pochodnię twarz. Jej oczy wypełniły się jeszcze powstrzymywanymi łzami. Sam jej widok był druzgocący. Nakazał sobie zachować spokój… odmówił poddania się własnym instynktom. Jej wystraszone oczy wpatrzone były w coś nad nim. Zaatakował go ból, poczuł ostre kłucie w klatce piersiowej. Ona cierpiała. Jej oczy nie spotkały jego, raczej szybko omiotła jego twarz i spuściła wzrok na podłogę, jakby nie mogła wytrzymać jego widoku. To moja wina. Kelvin chciał wypatroszyć sam siebie. Jak mógł pozwolić, by do tego doszło? Od samego początku wiedział, że jest jego, a mimo to zaprzeczał temu, krzywdząc ją przy tym. Teraz też cierpiała. Zamierzał nieskończenie błagać ją o wybaczenie. Walczyć, nawet paść na kolana, jeśli będzie trzeba. Zrobi wszystko, aby to naprawić. Jednak stojąc przed nią pośrodku ciemnej celi, zrozumiał, że była daleka sprzymierzenia się z nim. Bez względu na to co zrobi, nigdy nie będzie dla niej wystarczająco dobry. Miał jedynie nadzieję, że uda mu się ją ochronić; śmierć nie wchodziła w grę. A jeśli mógłby zmienić jej przeznaczenie za pomocą magii, zmieniłby wszystko, tak żeby nie musiała cierpieć. Kiedy wyszeptała jego imię, osunął się na kolana, jego dłonie zjeżdżały w dół po kratach. Jej delikatny, łamiący się głos był dla niego jak policzek. Pochylając głowę, wziął długi, głęboki wdech, pozwalając na pochłonięcie się rozpaczy.

– Przepraszam, kochanie. Izel spojrzała na Kelvina. Była taka głupia myśląc, że uda jej się to znieść. Z każdym krokiem, który brała, wspomnienie jego zdrady, jego kłamstw, wręcz ją spalało. Nawet w pełni się skupiając nie potrafiła zachować kamiennej twarzy. Wiedziała, że jej ból był wyraźnie widoczny – a Pookah mógł go zauważyć poprzez jedno spojrzenie. Był dumnym wojownikiem. Nieśmiertelnym liderem silnej armii. Mężczyzną, który nigdy się nie poddaje, nawet w obliczu tortur lub porażki. A teraz, ten sam mężczyzna klęczał przed nią, prosząc. – Proszę, dziewczynko – błagał. Jej zęby zazgrzytały z bólu. – Myślisz, że masz do mnie jakiekolwiek prawo? Po tym wszystkim? – Nie – wyszeptał, kręcąc głową. – Nie mam żadnego prawa. Moje wina jest zbyt duża. – Uniósł wzrok na Izel i po raz pierwszy odkąd wyszła z cienia, spotkała jego wzrok. – Błagam cię, byś się na mnie zemściła. – Jej oczy się rozszerzyły, a szczęka zacisnęła. Czyżby prosił o to, żeby go skrzywdziła? Szybko pokręciła głową. – Nie zrobię czegoś takiego. Ja… ty… – Musisz! – powiedział ostro. – Błagałbym o śmierć, ale muszę żyć, by móc cię chronić. Nie ufam nikomu innemu oprócz sobie w kwestii twojego bezpieczeństwa. Pochłonęła ją wściekłość i podeszła do krat.

– Mojego bezpieczeństwa? Mojego bezpieczeństwa! – Widok przed nią zaczął się rozmazywać. – Wstawaj! – krzyknęła. – Wstawaj i wynoś się! Nie przyszedł po nią. Przyszedł tylko po to, by nie mieć później wyrzutów sumienia. Nie chodziło o miłość, nawet nie o pożądanie, ale o bezpieczeństwo. A myślała, że najgorszy cios zadał jej w wieży. Łzy, które próbowała powstrzymać, zaczęły spływać po jej policzkach. Widziała jak Kelvin zaciska szczękę, jakby ten widok go krzywdził. – Nie – powiedział spokojnie, wciąż przed nią klęcząc. – Nie wyjdę stąd bez ciebie. Nadal czuła w sobie gniew. Wszystkie emocje, które starała się stłumić w ciągu kilku ostatnich dni, teraz zaczęły wypływać na powierzchnię. Przerażenie i wstyd, że gdy ona okazała zaufanie Kelvinowi, on wykazał się taką nieuczciwością. Zakrztusiła się własnym szlochem. Chciała go uderzyć. Przekląć i nienawidzić. Chciała, żeby wstał i walczył z nią. Odkrzyknął coś. – Jak mogłeś mi to zrobić? – wrzasnęła, próbując złapać oddech, gdy zanosiła się płaczem. Ze zmarszczonymi brwiami i białymi kostkami u dłoni, Kelvin wyglądał, jakby ktoś go krzywdził, a jej gniew jeszcze bardziej się tylko wzmógł. Czyżby wielki zły Pookah był zdenerwowany? Och, jak ciężko mu pewnie było znieść widok płaczącej kobiety. Jak strasznie musiał się czuć! – Powiedziałam, wstawaj! – ponownie krzyknęła, waląc dłońmi w kraty, zanim je mocno chwyciła. Potrząsnęła gwałtownie zimną stalą. – Wstawaj! Spójrz na mnie! Jesteś przecież silny, co? – Kopnęła jedną z krat. – Udowodnij to! – Jej twarz była gorąca od nienawiści.

Nie do niego. Gdyby naprawdę go nienawidziła, nie byłaby taka zła. To siebie nienawidziła. Nienawidziła tego, że go tak kocha. Nienawidziła tego, że ją skrzywdził. Nienawidziła tego, że na to pozwoliła. Pookah pokręcił głową, wciąż pozostając na kolanach. – Nie jestem wart tego, by na ciebie patrzeć. Jego pokora uderzyła ją w żołądek, sprawiając, że i ona teraz zaczęła wrzeszczeć. Musiała zacząć się nim brzydzić. Musiała pozostać uparta i nieustępliwa. Zrzucić całą winę na kogoś albo na coś, ale on jej na to nie pozwalał. Klęczał przed nią, biorąc na siebie całą odpowiedzialność. Gdy jej całe ciało zaczęło drżeć, upadła na kolana. Była zagubiona. Spojrzała na niego przez kraty. – Proszę – wyszlochała. – Spraw, by to się skończyło.

Rozdział 27 Kelvin zacisnął zęby. To było o wiele większą torturą niż to, co Andrew Thompson mógł kiedykolwiek zaplanować. Patrzył bezradnie jak jego kobieta upadła na ziemię, błagając aby to się skończyło. Położył dłonie na jej dłoniach. Wpatrywała się w ziemię, gdy razem trzymali się za kraty. – Chcę to z powrotem – mruknęła, pociągając nosem. Pochylił głową pragnąc rozpaczliwie zabrać od niej ten ból; zmienić ostatnie tygodnie swojego życia. – Co, miłość? – zapytał delikatnie. Jej jasne oczy wyglądały jak lśniące szmaragdy od jej mokre łzy. – Moje serce – wyszeptała, pochylając głowę i zaciskając mocno powieki. Czuł się jakby ktoś rozdzierał go od środka nożem. Dała mu dosłownie wszystko co miała. W tą finałową noc, zaufała mu bardziej niż swojemu ciału; zaufała mu swoim sercem. I nie tylko go zabrał, ale i jeszcze złamał. Wspomnienie dziennika Mistyka wróciło do jego umysłu. Serce wymknęło się spod jej kontroli… Odetchnął ciężko. Przyszedł tu, by o nią walczyć. Wywalczyć jej odzyskanie, ale tylko rozwścieczył ją, informując o swojej służbie. Moim obowiązkiem jest utrzymać cię bezpieczną, powiedział. Jak mogłem być tak ślepy… tak głupi? Uwalniając jej dłonie, ujął w dłonie jej buzię. – Izel – wyszeptał, namawiając ją aby na niego spojrzała. – Tak bardzo cię przepraszam. Zrobiłbym wszystko aby było ci lepiej. Ale… –

podtrzymał jej spojrzenie – …nie oddałbym ci twojego serca. Właśnie o nie jestem gotów walczyć do ostatnich dni. Nigdy nie pozwolę ci odejść. – Powoli po jej twarzy spływały kolejne krople łez. Przesunął kciukami po jej policzkach. – Dziewczynko… – przysunął ją bliżej, przysuwając jej usta tylko centymetry od niego – …masz nie tylko moje serce, ale i moją duszą. Wszystko we mnie, Izel… należy do ciebie. – Patrzył jak jej broda drży, zanim przysunął jej usta do swoich. Wstrząsnął nim smak jej słodkich ust. Boże, jak on za tym tęsknił. Trzymał przez kraty jej buzię i smakował jej ust, wsuwając język między jej zęby, pijąc z niej. Jej usta drgnęły, gdy spotkały się z jego pasją. Poczuł jej pożądanie, gdy chwyciła go mocno za ramiona. Zaszlochała cicho, gdy między kratami wbiła w niego paznokcie. Warknął i przesunął dłonią od jej szyi do piersi. Z desperacją pomasował jedną, a potem drugą, umierając z intensywności pożądania do swojej kobiety. Jęknęła i czuł jak jej ciało zaczyna się trząść. Niespodziewanie szarpnęła się do tyłu. Zanim do Kelvina dotarła utrata jej rozgrzanych ust, poczuł na twarzy ukłucie spowodowane uderzeniem jej dłoni. Gdyby kraty były posadzone rzadziej niż sześć cali od siebie, nie miał wątpliwości, że cios spowodowałby niezłe pieczenie. Na jej twarzy od razu pojawiło się samozadowolenie. Obserwował jak jej pełne wargi zaciskają się, gdy uniosła dłoń i ponownie uderzyła go w policzek. Zacisnął zęby, ale nie powstrzymał jej. Był dla niej tak twardy, że po tym jak jej dłoń ponownie wylądowała na jego policzku, jego fiut tylko jeszcze bardziej się szarpnął. – Lepiej ci, dziewczynko? – wychrypiał.

Przesunął dłońmi pod policzkach, ocierając resztki łez. – Nie. – Jej głos był trochę ochrypły od wcześniejszych krzyków i seksowny jak diabli. Wciąż klęcząc, patrzył jak jej ciało wznosi się i opada, próbując powstrzymać pożądanie, które do niego czuła. Z pewnością chciała uderzyć go raz jeszcze, bez wątpienia myśląc, że ponownie kpił z jej uczuć. Jej wściekłość była tak silna, że Kelvin mógł poczuć jak promienieje pod jej błyszczącą skórą. Śmiał mieć nadzieję, że to on był przyczyną pojawienia się mocy? Podniosła rękę zamierzając uderzyć go ponownie, ale tym razem chwycił jej nadgarstki, zanim wymierzyła cios. Oszołomiona i jeszcze bardziej wściekła, uniosła drugą dłoń. Szybkim ruchem Kelvin ponownie chwycił jej drugą dłoń. Szarpała się, próbując się uwolnić, ale trzymał ją mocno. Kiedy szarpnął ją za przedramiona, jej piersi znalazły się tuż przy kratach. Zauważył jak jego kobieta drży, a w jej spojrzeniu dostrzegł iskrę pożądania. Kontrast jej rozgrzanego ciała i zimnej stali, wywołał w nim jęk. Nie mógł się już powstrzymać. Wreszcie miał w ramionach swoją partnerkę i nigdy nie pozwoli jej odejść. Pochylił głowę i posmakował jej szyi. Jęknęła z rozkoszy, ale za bardzo się uczepiła swojej dumy i wciąż z nim walczyła. Za każdym razem gdy się szarpnęła, on w odwecie albo ssał jej gardło albo je lizał. Przysunął nawet bliżej swoje ciało, potrzebując czuć ją przy sobie. Jego fiut był tak twardy, że wiedział, że mogła poczuć go na swoim brzuchu między kratami. Jej zmagania ucichły, więc uniósł głowę, ponownie zagłębiając język między jej wargami.

Jej jęk prosto w jego usta sprawił, że zamruczał. A kiedy oddała pocałunek i przesunęła biodra bliżej niego, szukając jego dotyku, wiedział, że mu się oddała. Uczucie jej ciepłego ciała przy zimnych metalowych kratach mało nie odebrało mu rozumu z pożądania. Puścił jej nadgarstki, ale przygotował się na możliwość jej odwrotu i ponownego odwetu. Zalało go szok i trwoga, gdy chwyciła jego koszulę, przyciągając go bliżej. Zatraciła się dla niego. Kompletnie postradała rozum dla tego mężczyzny i kochała to. Boże, jak ona go pragnęła. Jej ciało było jakby podgrzewane od wewnątrz. Emitowało ciepło, które tylko on mógł wywołać. Chciała, żeby zapłacił za to co zrobił. Chciała żeby za nią tęsknił i to przez bardzo długi czas. Dążyła, by sprawić, że i jego będzie bolało i żeby tylko ona mogła temu zaradzić. Tak, to właśnie musiało zrobić. To właśnie dlatego jej dłonie powędrowały do jego paska, starając się uwolnić jego twardego fiuta. Jego dłonie szarpały się z jej dżinsami. Szarpiąc i szarpiąc, aż w końcu je rozerwały. Bez żadnego ostrzeżenia, zanurzył dłoń między jej udami. Krzyknęła i instynktownie zakołysała się nad jego dłonią. Nauczył jej ciała do rozpoznawania jego dotyku… tylko jego. Wychrypiał gardłowym głosem: – Jesteś taka mokra dla swojego mężczyzny. – Ponownie naparł mocno na jej usta, ssąc między zębami jej dolną wargę. Jego gruby palec krążył po łechtaczce, sprowadzając na nią fale rozkoszy. Ani na chwilę nie przestając jej dotykać, rozpiął swoje spodnie i pchnął go między jej uda. Jej jęki stawały się coraz głośniejsze, gdy chwiała się na krawędzi orgazmu. Właśnie wtedy gdy poczuła, jak ulga wkrada się w jej ciało,

Kelvin w jednym płynnym ruchu obrócił ją dookoła i owinął ramię wokół jej bioder. Teraz podpierając się na rękach i kolanach, przysunął jej tyłek do zimnych krat, przyciskając do niego swoje biodra. Trzymając ją pośrodku brzucha, dostrzegła jak chwyta swojego fiuta, a potem poczuła jego główkę przyciskającą się do jej dziurki. – Moja! – krzyknął, wchodząc w nią. Jednym szybkim ruchem, zanurzył się w nią w całości i dopiero teraz poczuła się jakby miała wszystko. Nie mogąc się powstrzymać, krzyknęła: – Tak! – Z rozkoszy wygięła plecy w łuk. Uczucie mienia go w sobie było jak powrót z ciężkiej podróży. Była tam, gdzie chciała żeby był… ze swoim mężczyzną, przyciskającym mocno jej ciało do swojego. Zapragnęła rozpłakać się ze szczęścia. – Moja – warknął ponownie, wpychając swojego fiuta nawet jeszcze głębiej. Jego silne dłonie trzymały jej biodra i przyciągnął jej ciało z powrotem do tyłu, gdy ponownie pchnął w nią mocno. Jakby nie mógł być wystarczająco blisko, wystarczająco głęboko. – Kelvin! – krzyknęła, wijąc się przy jego ciele. Jej ciało zalało gorąco, a jej ciałem targały ostre wstrząsy, gdy potężny orgazm rozlał się po jej ciele. Czuła jak jej cipka zaciska się wokół grubego fiuta wewnątrz niej. Kelvin wydawał się być oszalały. Chwycił ją mocniej w pasie i pieprzył ją niemożliwe mocno. Jej oczy rozszerzyły się z szoku od intensywnej przyjemności, a paznokcie wbijały w podłogę. Dźwięk jego bioder uderzających głośno o kraty, kiedy zanurzał się w nią głęboko, wywoływał w niej desperacką potrzebę więcej i więcej.

Dyszała, będąc na skraju kolejnego orgazmu. Była wobec tego bezsilna… bezsilna wobec niego. Pookah wywołał w niej pożar, głód, którego nie potrafiła zaspokoić. Nie mogąc sobie poradzić z siłą orgazmu, upadła na przedramiona. Przed oczami widziała plamki, gdy krzyczała, kiedy przez jej ciało przeszła kolejna fala przyjemności. Kelvin krzyknął i poczuła w sobie jego naznaczający ją wytrysk. W tym momencie nikogo bardziej nie kochała ani żywiła do niego odrazy.

Rozdział 28 Izel przywołała całą swoją siłę, aby tylko trzymać się z dala od lochów. Od jej epizodu z Pookah, skutecznie unikała więzienia przez ostatnią dobę. Siedząc na swoim łóżku z głową w dłoniach, robiła wszystko, byle powstrzymać się przed powrotem. Jej myśli i ciało były w stanie ciągłej dezorientacji, poczucia winy i… szczęścia? Nie, z pewnością nie mogła być zadowolona z powodu tego co się stało. Kelvin przyznał, że jej pragnie. Więc? Przypomniała sobie o jego winie i od razu zalała ją wściekłość. Była jego partnerką, a on zjawił się tu, żądając jej. Niech to szlag. Nie panowała nad własnymi emocjami. Gdy tylko zobaczyła Pookah, całe spustoszenie, które w niej dokonał, wybuchło na jego oczach. Za każdym razem, gdy podnosiła na niego rękę w gniewie albo z innego powodu, węzeł wewnątrz niej się rozluźniał. Gdy była blisko niego, łatwiej jej się oddychało. Przez samą jego obecność czuła się silniejsza. Byli połączeni. Jej życie było jego życiem. Jej śmiertelne życie. W chwili gdy się zakochali, wydała na niego wyrok śmierci. A teraz, pomimo zdrady, uległa mu ponownie. Jest tutaj. Przyszedł po mnie. Pomimo jego zachowania, nie była głupia, by wierzyć w jego miłość do niej. Miała ochotę przywalić samej sobie. Nieważne co czuł Pookah, jej uczucia były niezaprzeczalne i paliły ją aż do samych kości. W głębi siebie nadal go kochała. I to ją właśnie powoli zabijało.

Może udałoby jej się znaleźć sposób, by go uwolnić – pozwolić mu związać się z kimś innym, kimś nieśmiertelnym. Jeśli tylko jej magia Poetki dojdzie do skutku, uda jej się przekonać go, żeby dał jej spokój. Jednak teraz, jej jedyną opcją było trzymanie się jak najdalej od niego. Jej głównym priorytetem było znalezienie dziadka, nawet jeśli miała się z nim zobaczyć tylko na chwilę. Wartownicy byli najpotężniejszymi istotami wśród wszystkich królestw. Z pewnością byłby w stanie jej pomóc. Wiedziałby co robić. Czy takie właśnie było idealne rozwiązanie? Nie. Ale to był najlepszy pomysł jaki w tej chwili miała. Jeśli tylko uda jej się zerwać to połączenie z Kelvinem, będzie mogła skupić się na swoich obowiązkach i spróbować żyć normalnie. Może uratuję trochę godności, jaka mi jeszcze została. Musiała wieść nowe życie. Potrzebowała perspektyw. W chwili, w której wylądowała w Szkocji, jej życie wciąż zależało od innych. Nie miała nic do gadania, gdy Euan umieścił nad nią to zaklęcie, ale teraz miała. – Hej – zawołał Ramsey, wchodząc do pokoju i wyrywając ją z myśli. Posłała mu słaby uśmiech i z powrotem spuściła wzrok na podłogę. – Jak więzień? – zapytała, starając się brzmieć obojętnie. Wzruszył ramionami i usiadł obok niej. – Oprócz tego, że nie może się zamknąć, to jest okej. – Pochylił się powoli, pocierając jej ramię. – Ciągle pyta… a właściwie to ryczy… o ciebie. Od razu uniosła głowę, spoglądając na przyjaciela. – Ram, muszę się stąd wydostać. – Westchnęła ciężko. – Jestem taka zagubiona. Chodzi o to, że… – Z jej ust wydostał się słaby śmiech. – Siedzę tu, wszystko to kotłuje się w mojej głowie i czuję się, jakbym nie

miała żadnych opcji. Jak mogę pragnąć czegoś, czego nie powinnam? Jak mogę być tym kim jestem, gdy czuję w sobie pustkę? Poklepał ją po ramieniu. – Nie wiem. Wszystko kiedyś na pewno nabierze sensu… – Albo i nie. – Przerwała mu. – Nom. – Przytrzymał jej wzrok i uśmiechnął się. – Wiesz co, jeśli szukasz kumpla do podróżowania, znam pewną osobę. Zmarszczyła czoło. – Andy zlokalizował poszukiwacza. Przebywa na Ukrainie i może dostać się do Cypher. Odlatuje dzisiaj w nocy. Spróbuje pogadać z twoim dziaduszkiem. Zeskoczyła z łóżka i spojrzała na Ramseya. – W takim razie ja też jadę! Odchylił się, podpierając się łokciami. – Cóż, jakimś sposobem nigdy nie przyszło mi to do głowy. – Uśmiechnął się złośliwie. Świetnie! W końcu może wydostać się zamku, znaleźć dziadka i odkręcić cały ten bałagan. – O nie… ja... – spojrzała w dół na swoje ciało – …pachnę. Pociągnął nosem. – Pachniesz Pookah. Upiorne stworzenie… – Wiesz o co mi chodzi. Jestem człowiekiem i nie mam już swojego eliksiru. Jak dostanę się na Ukrainę pozostając niezauważoną? Spojrzał na nią z dezaprobatą.

– Kto powiedział, że o pójściu niezauważoną? – Przewróciła oczami w odpowiedzi. – No dobra, jesteś człowiekiem, i owszem, większość kreatur pewnie od razu wywęszy twój zapach, ale na szczęście mówiłem poważnie, gdy twierdziłem, że pachniesz jak Pookah. Spojrzała na Ramseya nie będąc pewna, czy potrzebuje wyjaśnienia, ale jej mina zdawała się mówić właśnie to. – Jesteś jego partnerką. – Wzruszył ramionami. – Jestem pewien, że kiedy wy dwoje… – machnął na nią ręką, unikając jej wzroku – …no wiesz… – ponownie przewróciła na niego oczami – …byliście do siebie pewnie przyklejeni. Ale wiesz, że najlepiej będzie pogadać o tym z Pookah. Ramsey podrapał się po podbródku i rozejrzał po pokoju. – Nie powinniśmy zamknąć jednego gdzieś w bezpiecznym miejscu? Izel uśmiechnęła się i wymierzyła mu kuksańca. – Gdy pachniesz teraz jak mieszanka człowieka z Pookah, uda ci się skopać kilka tyłków i uzyskać swoje odpowiedzi… a zresztą jestem pewien, że Andy będzie trzymał cię bezpieczną. I kto wie… – powiedział, uśmiechając się – może wkrótce zawładniesz swoimi mocami i sama będziesz mogła się maskować. Ramsey był jak powiew świeżego powietrza. Zawsze sprawiał, że wszystko wyglądało lepiej. – Nie zrozum mnie źle. – Pochylił się i wyciągnął przed siebie dłonie. – Twój śmiertelny tyłek będzie musiał się pewnie trochę po gimnastykować. Świetnie.

– Przyjrzyj się plusom. – Złapał ją spojrzeniem. – Przynajmniej będziesz z Andrew… i będziesz mogła sprawić, że poczuje się naprawdę nędznie. Uśmiechnęła się i poprawiła włosy. – Cóż, na to właśnie czekałam. Wstał, uśmiechając się szeroko. – Mam wezwać Dowódcę Armii, żebyś mogła z nim porozmawiać? Uniosła podbródek, uśmiechając się słodko. – Poproszę. Ramsey skłonił się. – Do zobaczenia w sali dowodzenia. Izel odetchnęła głośno, przygotowując się psychicznie do ponownego pojedynku z Andrew Thompsonem.

– Andrew? – Izel odchrząknęła, stojąc przed mahoniowym stołem pośrodku sali dowodzenia. Wojownik siedział po przeciwnej stronie, przedzierając się przez stosy papierów leżących przed nim. – Tak – powiedział z roztargnieniem, nie szczędząc jej spojrzenia. Spojrzała na niego. Ich ostatnia rozmowa nie skończyła się najlepiej i wolałaby nie wchodzić w to po raz kolejny. Andrew zawsze wyglądał i wydawał się na zorganizowanego. Jego biała koszula była mile obcisła, rękawy podwinięte do łokci. Po raz pierwszy zauważyła jego tatuaże. Te same odznaczenia były wytatuowane na przedramieniu i nadgarstku Ramseya. Pomimo, że nie znała jego prawdziwego nieśmiertelnego wieku, szacowała go na około dwieście lat, a wyglądał na jakieś dwadzieścia

dziewięć. Jego gęste czarne włosy były porządnie utrzymane w bardzo dobrym i profesjonalnym stylu. Jak zwykle, jego broda i szczęka były gładko ogolone. Przyglądając się bliżej, można było dostrzec linie po uśmiechaniu się wokół jego oczu, ale nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widziała go uśmiechającego się. Andrew Thompson nie był złym człowiekiem, po prostu nie był zbyt przyjazny i był zbyt niedostępny. Gdyby nie była pewna, że cierpi na dokładny przypadek dupkowatości, powiedziałaby nawet, że jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Wiedziała, że był odpowiedzialny za wiele spraw, a ostatnie sprawy na pewno nie ułatwiały mu roboty. Biorąc głęboki wdech, odezwała się do niego życzliwym głosem. – Chciałabym towarzyszyć ci podczas podróży na Ukrainę. Rozumiem, że żyje tam ktoś kto może dostać się do Cypher i jeszcze porozmawiać z Wartownikami. Podarł papiery i posłał Ramseyowi miażdżące spojrzenie. – Nie. – Odparł tak po prostu i wrócił do swojego zadania. Wyciągnęła krzesło naprzeciwko niego. Pochyliła się, opierając dłonie o wypolerowane drewno. – Andrew, wiele się między nami wydarzyło. – Przestał przedzierać się przez dokumenty, ale wciąż na nią nie spojrzał. – Sporo poświęciłeś. Mogę sobie tylko wyobrazić jak musisz się czuć. – Czuję się.. – jego szare oczy wwiercały się w nią – …jakbym musiał chronić swój klan. Uniosła podbródek, przytrzymując jego spojrzenie. – Czuję się tak samo. – To był jej jedyny sposób na spróbowanie znalezienia kompromisu z Andrew. Mimo, że nie znała go za dobrze, wiedziała, że ma dobre intencje.

– Muszę pojechać z tobą. Jeśli ten człowiek naprawdę może umożliwić mi spotkanie z dziadkiem, to muszę tam jechać. Spojrzał na nią przelotnie, potem znów powrócił do leżących przed nim papierów. – To jest zbyt niebezpieczne, Izel. Spojrzała na Ramseya. Uniósł brwi, dodając jej wsparcia. – Możesz mnie ochronić. – Mężczyźni uwielbiali komplementy, prawda? Otworzył usta i wiedziała, że zamierzał się kłócić o tą kwestię. – Proszę cię uprzejmie abyś mnie ze sobą zabrał. – Pochyliła się i szepnęła: – Oboje wiemy, że w innym wypadku mogę ci to rozkazać. Jego złośliwe spojrzenie skupiło się na niej. Niech to szlag! Tak bardzo chciała, żeby zabrał ją tam z własnej woli. Sam Bóg wiedział, że podróż dla każdego minęłaby milej i rozsądniej by było, gdyby się nie było znienawidzonym przez Szefa Bitew. – To mój dziadek, Andrew. Jeśli nie weźmiesz mnie dlatego, że jestem jego rodziną, to przynajmniej dlatego, że za nim tęsknię. – Wpatrywała się w swoje dłonie. – Trzeba w końcu to wszystko naprawić. Muszę z nim porozmawiać. Andrew wypuścił głośne westchnienie. Spojrzał na Ramseya, potem na Lennoxa, który stał za nim. Obaj Fionn skinęli twierdząco. – No dobra – powiedział niechętnie. Zanim zdążyła mu podziękować, uniósł rękę. – Ale… – powiedział szybko – najpierw musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz. – Co wiem? – Dziennik Euana – wyjaśnił.

Jej ramiona opadły. – Nie mam go. Zostawiłam go. – Wydawało mi się, że powiedziałaś, że przeczytałaś część. – Jego głos był niemal warknięciem. Kiedy przytaknęła, pomachał dłonią, nakazując jej by przemówiła. – Chcę to usłyszeć. Przeszukała głowę, próbując sobie przypomnieć co było w nim napisane. – Pisał, że jestem człowiekiem, ale wciąż mam w sobie krew Fionn. Że posiadam w sobie wszystkie trzy kasty. – Wpatrywała się w sufit, jakby na nim było wszystko wypisane. – Tylko tyle przeczytałam. Andrew podparł się rękoma o stół i pochylił się. Lennox i Ramsey przyglądali się jej z ciekawością. – Pisał też, że… eee… – Nienawidziła tego, że musiała przyznać się do następnej części. – Jedno spotkanie z Pookah odmieniło mój los. – Zaryzykowała spojrzeniem na Fionn znajdujących się przed nią. Szczęka Lennoxa opadła prawie na ziemię, Ramsey roześmiał się bez humoru, a Andrew wyglądał tak, jakby już to wiedział, ale wciąż rozważał zabicie kogoś. Stawiam na siebie albo na Kelvina. – Oh… – Pstryknęła palcem. – Wspomniał też o Zarr. – Cała trójka rzucili sobie spojrzenia i na chwilę odczepili się od niej. Dzięki Bogu. – Dlaczego do diabła wspomniał o Zarr? – zapytał Ramsey Andrew. – I co ma do tego Zarr? – dodał Lennox. – Eee… ej, ej. – Izel uniosła dłoń. – Co to jest Zarr?

Czy Andrew właśnie przewrócił na nią oczami? – Są ostatnimi Strigois w królestwie. Krew Silas Zarr praktycznie otwiera Piekło. – Więc chodzi o Silas? – zapytał Ramsey. Andrew pokręcił głową. – Może, albo może Euan tak po prostu odwoływał się do wszystkich z nich. – Co to są Strigois? – zapytał Izel, nie znosząc tego, że jak zwykle nie była z niczym zaznajomiona. Andrew potarł grzbiet nosa. – Żywią się krwią, a ich dotyk spala wszystkie żyjące istoty. Jej puls przyśpieszył. – Są wampirami? – Niezupełnie. – Mówi się, że Imogene Zarr są Żniwiarzami. Śmiercią samą w sobie – dodał Lennox. Andrew rzucił okiem na Izel. – Wystarczy o tym. Było w tym dzienniku coś jeszcze co powinniśmy wiedzieć? Potrząsnęła głową, a Andrew odsunął się od stołu i wstał. – Euan pisze o Zarr, a my mamy demony spacerujące po królestwie. – Zbieg okoliczności? – zapytał Ramsey. Zarówno Andrew, jak i Lennox posłali mu rozdrażnione spojrzenia.

Ramsey spuścił głowę, wpatrując się w swoje dłonie. Gromkie spojrzenie Andrew wylądowało na niej. – Lepiej idź się spakować.

Rozdział 29 Kelvin ochrypł od ciągłego wrzeszczenia o powrót Izel przez ostatnich kilka godzin. Ani na chwilę nie przestał krzyczeć, błagając ją o powrót. Jego instynkty były głośniejsze niż zwykle. Po ostatniej nocy mało co nie oszalał przez odległość jaka ich dzieliła. Musiał być blisko niej, chronić ją. Chryste! Cała jego istota została stworzona wyłącznie dla chronienia jej i dania jej przyjemności, a obecnie stracił swój cel. Bolało go ciało, krew przepływała ospale w żyłach. Dusił się bez niej. Kiedy usłyszał delikatne odgłosy jej zbliżających się kroków, mało nie padł na kolana w podziękowaniu. Im bliżej była, tym bardziej czuł jej zapach, czuł ją. Był jak pies w klatce, krążący i węszący przy kratach i oczekujący na swoją ucztę. Oczekujący na swoją kobietę. – Kelvin. – Jej słodki głos był przeplatany jakimś zamiarem. Za każdym razem, gdy kładł na niej swoje oczy, mógłby przysiąc, że była jeszcze bardziej piękniejsza. – Przyszłam się pożegnać. Chwycił kraty. – W końcu cię przekonali, żebyś mnie straciła? Jej zielone oczy rozszerzyły się szeroko, gdy krzyknęła: – Nie! Obserwował ją uważnie, ani razu nie zdejmując z niej wzroku. Naprawdę nie chciała patrzeć, jak ktoś go krzywdzi. Była o wiele lepszą istotą niż on. Czystą duszą. – Nie, chodzi o mnie. Wyjeżdżam. Przepłynęła przez niego fala furii.

– Po moim trupie! Zmarszczyła brwi i podeszła bliżej. – Jadę z Andrew… – Zajebiście. Ten mięczak nie obroni cię nawet, jeśliby próbował i niech mnie szlag, jeśli… – Ty… – wycedziła. – Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. Krew podeszła mu do gardła. Potrzeba zabicia Thompsona była zbyt przytłaczająca. Myśli, że weźmie moją kobietę? Najpierw odetnę mu ręce. – Jedziemy zobaczyć się z poszukiwaczem. Mam nadzieję, że pomoże mi dostać się do Cypher i będę mogła porozmawiać z dziadkiem. – Jej głos był spokojny, ale uścisk Kelvina na kratach tylko jeszcze bardziej się wzmocnił. – Jest Wartownikiem. Na zawsze przywiązanym do Cypher i bez nadziei powrotu do normalnego świata. Poświęcił się dla mnie. Nie mogę pozwolić, żeby przez moje błędy poszło to na marne. – Spojrzała na niego i szybko utkwiła wzrok w podłodze. Kręcił głową, kiedy próbował odzyskać spokój. Po ostatniej nocy był pewien, że uda mu się ją odzyskać. Wywalczyć jej powrót. A przynajmniej sprawić, że znów będzie ją do niego ciągnęło. Na tym mógł budować całą resztę. Ale gnić w tym zapomnianym przez Boga miejscu bez niej? Nigdy! – W takim razie będę cię eskortować – powiedział Pookah, jakby nie był zamknięty w celi. Skrzyżowała ramiona na piersi, potajemnie uwielbiając jego upór i dumę. Mimo to nie było mowy, by mogła go uwolnić, a przynajmniej nie dopóki nie wróci. Już poprosiła Ramseya, żeby miał na niego oko gdy wyjedzie i żeby upewnił się, że nikt go nie skrzywdzi. Gdyby puściła go teraz wolno, mógłby za nią podążyć, a

ostatnią rzeczą jakiej chciała, była walka między Andrew, a Kelvinem, kiedy ona będzie w drodze znajdowania swoich odpowiedzi. – Ostatnio byłeś moją eskortą i skończyłam wykrwawiając się, będąc pobitą i prawie martwą. A to były tylko fizjologiczne uszkodzenia. Nie miała zamiaru wspominać o ostatniej części. Ćwiczyła przemówienie przez cały poranek, starając się nastawić na ponowne stanięcie twarzą w twarz z Pookah. Powtarzała sobie w kółko, żeby być silną, nie dać się złamać. Wszystko co mogła zrobić, to modlić się, żeby Kelvin nie mógł przedrzeć się przez tą fasadę obojętności. – Kochanie, nie możesz wyjechać beze mnie. Jestem twoim obrońcą. Muszę być przy tobie. Jesteśmy połączeni. – jego głos był szorstki i prawie uwierzyła, że naprawdę chciał być z nią. – Nie – wyszeptała. – Nie chronisz mnie; ty mnie ranisz. Wyciągnął rękę. – Izel… proszę. – Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, zachęcającą ją do przyjścia do niego. – Chodź do mnie. Przypadkiem spojrzała na jego twarz, co było wielką pomyłką. Jego niebieskie oczy płonęły zamiarem takiego okrucieństwa, że mimowolnie zadrżała. Kręcąc głową, powiedziała: – Nie wypuścisz mnie, jeśli to zrobię. – To prawda – przyznał. – Że nie pozwolę ci odejść, ale jeśli to oznacza nadrobienie u ciebie choć trochę zaufania, to zrobię to. – mimo, że nie była przekonana, pragnęła go dotknąć, poczuć jego ciepłe palce na skórze. Ale nie mogła ryzykować. – Dziewczynko… – Spojrzał na nią, wyczuwając jej wahanie. – Nigdy już cię nie oszukam. Przyjdź do mnie, a przysięgam, że cię puszczę.

– Zacisnął zęby, jakby jego słowa sprawiały mu ból. – Będę patrzeć jak odchodzisz i nawet nie poproszę, żebyś wróciła. Czy przypadkiem to ona nie traciła na takiej umowie? Kelvin nie poprosi, żeby wróciła, nie chce jej? W jej gardle urósł guzek. – Ale wiedz jedno. – Jego lodowate oczy usidliły ją, a jego głos był przepełniony niegodziwą obietnicą. – Jeśli nie otworzysz tych drzwi, znajdę własny sposób, żeby się stąd wydostać. Znajdę własny sposób, żeby pójść za tobą. Po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz. To nie była groźba, to było stwierdzenie faktu. Przyłożył głowę do krat. – Tylko daj mi szansę, zanim mnie opuścisz. Prosił. Po raz pierwszy Kelvin Kerr nie domagał się niczego. Chciał być po prostu blisko niej. I pozwolił jej wybrać. Czuła ciężar w piersi. Mimo, że był to mały gest, był to początek. Bo prawda była taka, że ona również chciała go dotknąć. Jej ręka uniosła się na spotkanie z nim i zauważyła, jak jego oczy rozbłysły, gdy jej dłoń weszła w kontakt z nim. Spodziewała się, że szarpnie ją i przygwoździ przy kratach, więc była zaskoczona, gdy delikatnie przesuwał kciukiem po jej kostkach. – Taka delikatna – mruknął. Proste dotknięcie, a było wszystkim czego potrzebowała, by rozpalić w niej ogień i pobudzić wszystkie zmysły do życia. Jej zdradzieckie organy odpowiadały na niego zbyt łatwo, w wewnętrznej walce, która się w niej toczyła jeśli idzie o tego mężczyznę, bezlitośnie wygrywało pożądanie.

– Mogę poczuć na tobie swój zapach… w tobie – wyszeptał. Zamknęła na nim swoje spojrzenie i nie zauważyła nawet, że powoli przyciąga ją ku sobie. – Z każdym dniem jest coraz silniejszy. – Bliżej. – Jesteśmy jedną duszą, kochanie. – Jego usta były cale od jej. Wróciła do rzeczywistości, uciekając od jego dotyku. – Proszę, wróć. Nie złamałem swojej przysięgi – powiedział. Wtedy to do niej dotarło. – Chcesz tylko mojego ciała. Skrzywił się, jakby powiedziała coś, co powinno być już oczywiste. – To prawda, chcę twojego ciała. Ale nie tylko jego. Pokręciła szybko głową. Był Pookah, a ona była jego partnerką. Miał wobec niej zwierzęce instynkty, które musiał zaspokoić i tylko o to mu chodziło. Nie kochał jej. Jedyne czego od niej potrzebował, było zaspokojenie go. – Nie zamierzam kłamać i mówić, że mnie nie pociągasz. – Teraz nagle decydujesz się skończyć z kłamstwami? – zakpiła. – Sam się do tego przyznałeś, Kelvinie. W twojej naturze leży pragnąć swojej partnerki. Nigdy nie wspomniałaś nic o troszczeniu się o nią. – To nie prawda! – Walnął pięścią w kraty lochu, a jego oczy stały się lodowato niebieskie. – Tęsknię za tobą w sposób, którego nawet nie potrafię wytłumaczyć. Jedyne czego chcę, to chronić cię, być przy tobie. Co mam zrobić, żebyś to dostrzegła? – Co powiesz o zaczęciu z prawdą? – Uśmiechnęła się kpiąco. Niski ryk wydobył się z jego klatki piersiowej. – Chcesz prawdy, dziewczynko? – Ponownie uderzył pięścią w kraty. – Od chwili, w której ujrzałem cię po raz pierwszy, wiedziałem, że

jesteś moją partnerką. Nigdy nie zawahałem się w swojej służbie. Nigdy nie kwestionowałem swojego honoru. Ale ty… – Patrzyła jak wraz z kolejną odpowiedzią, resztki spokoju Pookah znikają. – Jednym pojedynczym oddechem, zmieniłaś wszystko. Jego dziki wzrok skupiony był na niej. – Myślałem, że ty, że wy wszyscy, zrozumiecie moją walkę. Wszystko co znałaś, co miałaś i co myślałaś, że będzie, nagle znika… zmienia się. Jej ręka zacisnęła się w pięść, mnąc koszulę na jej brzuchu. Było jej niedobrze przez jego słowa. Było jej niedobrze przez samą siebie. Tak wiele oczekiwała od tego mężczyzny, chciała, żeby ją zrozumiał, ale nie miała pojęcia o ciężarze, jaki ze sobą niósł. Po chwili znów się odezwał, obnażając tym razem zęby: – Nie żałuję tego, kochanie. Jedyne czego żałuję to sposobu w jaki się zachowywałem. Nie miałem pojęcia jak mogę to zmienić… jak mogłem zapanować nad swoimi instynktami. Tak bardzo próbowałem temu zaprzeczyć. – Jego wzrok migotał niebezpieczeństwem. – Nigdy już nie popełnię tego błędu. Jej ciało zaczęło się trząść. Nie miała jak się bronić, bo szczerze mówiąc nie spodziewała się tego. Wzięła głęboki wdech, zdając sobie sprawę, że dostała właśnie to o co prosiła. – Chcesz więcej? – Przycisnął czoło do krat. – Nasze klany są wrogami. Zostałem wysłany, żeby odnaleźć Mistyka, Euana, aby upewnić się, że opuści to królestwo. Zostałem wysłany, żeby cię zabić, nie tylko ze względu na twoje proroctwo, ale ze względu na to kim jesteś, z jakiej linii krwi pochodzisz.

Jej gardło zacisnęło się w mocnym węźle, a kiedy Kelvin ponownie na nią spojrzał, w jego spojrzeniu czaiła się tylko wściekłość. – Zabiłem twojego ojca. Kelvin obserwował jak jego kobieta otwiera szeroko oczy ze zdumienia. Stał w ciszy, czekając na jej odpowiedź, ale nie otrzymał żadnej. Przez długi czas tylko się w niego wpatrywała, łzy groziły wypłynięciem spod powiek. – Dlaczego mi to mówisz? – szepnęła. Ponieważ chcę rozpocząć z tobą nowe życie pozbawione kłamstw. – Ponieważ to prawda, dziewczynko. Ponieważ przez tysiąc lat robiłem rzeczy, których nie mogę cofnąć. Łzy w końcu wypłynęły i Kelvin skrzywił się na ten widok. – Chryste, kochanie, chciałbym to wszystko cofnąć. Cokolwiek. Wszystko. Nigdy nie chciałem sprawić ci bólu. – Potarł czołem zimne pręty krat, kiedy zaciskał na nich mocno pięści. Spojrzał w jej oczy. – Kocham cię, Izel. Jesteś dla mnie najcenniejsza. Liczysz się tylko ty. Kelvin poderwał się w górę, gdy poczuł powiew ciepłego wiatru i zaczął rozglądać się dookoła. Wyczuł, że nie byli już sami. Czuł jakąś obcą obecność, esencję, która zdawała się go pochłaniać. Izel zdawała się niczego nie zauważyć, przesunęła tylko dłonią po swoich mokrych policzkach. – Muszę iść – wyszeptała. Potrząsnął kratami. – Izel, nie! Nie wychodź.

Odwracając się, obejrzała się na niego przez ramię, a jej spojrzenie wyrażało udrękę. – Powiedziałeś, że nie będziesz prosił. Kelvin pożałował swoich słów w momencie, w którym je powtórzyła. Odkąd odeszła, walił w ścianę próbując wymusić tym jej powrót – rozpatrzeć jej niebezpieczny plan. – Daj spokój, Pookah – mruknął Gunn, siedząc naprzeciwko celi i wpatrując się w krzyżówkę. Odkąd Izel wyszła, Kelvin nie przestał walić i szarpać za kraty. – Nie uciekniesz kraty są wzmocnione magią. Mimo, że słyszał słowa Fionn, nie obchodziło go to. Po prostu wciąż kontynuował swoje próby wydostania się na wolność. – Przebywa już kilka godzin bez ochrony! – ryknął Kelvin, wbijając pazury w ścianę z cegły. – Izel jest z Andrew. Nic jej nie jest. – Ten kawałek gówna nie potrafi zadbać nawet o swój tyłek! Fionn odrzucił krzyżówki i podszedł do niego. – Andy jest silniejszy niż te wasze wieprze zatrudnione na linię frontu, Kerr. Kelvin nie zwrócił uwagi nie zniewagę Fionn, kontynuował swoją pracę nad marmurową ścianą. – Co ty do diabła robisz? Ani na chwilę nie przestając szarpać, odpowiedział: – Idę po swoją kobietę. Gunn pokręcił głową. – Jest bezpieczna…

– Nie! – przerwał mu Kelvin, nie chcąc słyszeć, że jego partnerka jest bezpieczna bez niego. – Musisz mnie uwolnić – warknął. – Znajdę sposób, ale wolałbym nie marnować swojego czasu. Oszczędzę cię, jeśli otworzysz drzwi. Fionn zachichotał. – Trzeba ci to przyznać, Kerr. Nawet w takiej sytuacji nie jesteś pesymistą. – Nic nie rozumiesz, gnoju! – Kelvin złapał kraty swoimi brudnymi, pokrwawionymi dłońmi. – Jestem jej przekleństwem i jedynym, który może ją uratować. – O czym ty mówisz? – Głos wojownika nagle stał się przejęty. – Mistyk. – Pochylił podbródek, pozwalając Gunnowi domyśleć się, że mówił o Euanie Campbellu. – Przeczytałem jego dziennik. Oczy Fionn zmrużyły się w szparki. – I czego się z niego dowiedziałeś? – Mam go w swoim zamku. Wiem, że gdy tylko Izel mnie spotkała, jej los się odmienił. – Też to wiem – powiedział Fionn znudzonym tonem. – No tak, ale wiesz, że ma umrzeć? Ciemne oczy wojownika powróciły szybko do Kelvina. – Och, kurwa – wychrypiał Gunn, jakby dzięki tym dwóm słowom wszystko nabrało dla niego sensu. Gunn pokręcił głową, ale wyglądało na to, że wierzył Kelvinowi. Na jego twarzy odmalowało się przerażenie, jakby wiedział dużo więcej, niż z tego co Kelvin zdawał sobie sprawę.

Kostki Kelvina były białe, gdy ściskał kraty. Wiedział, że biła od niego desperacja, ale nie dbał o to. Bezpieczeństwo Izel było ważniejsze niż wszystko inne. A jeśli to oznacza padnięcie przed Fionn na kolana i błaganie o uwolnienie, to tak zrobi. Gunn zmarszczył brwi, jakby napadły go jakieś nieprzyjemne myśli. – Jeśli naprawdę troszczysz się o Izel, jeśli jesteś jej prawdziwym przyjacielem, jej wiernym poddanym, uwolnisz mnie. – Napotkał mroczne spojrzenie wojownika. – Ponieważ sam dobrze wiesz, że jestem jedynym, który może ją ocalić. Fionn skrzywił się na niego, ale pociągnął za pęk sznury na szyi. – Będę miał przesrane – mruknął, otwierając celę. Gdy tylko kraty się otworzyły, Kelvin skoczył do Fionn, odbierając mu jego miecz. – Pożyczam – powiedział i od tak pobiegł w stronę korytarza. – Masz czas póki nie skończę – powiedział, machając w powietrzu krzyżówkę. – Potem po ciebie przyjdziemy. Kelvin posłał mu napięty uśmiech. – Przyjąłem. – Kto by pomyślał? Fionn i Pookah… w tej samej drużynie? Wybiegając z murów zamku, przyśpieszył, kierując się do lasu. Ciemność napędzała go i przejęła kontrolę nad jego ciałem. Łapiąc najmniejszy zapach swojej partnerki, biegł za nim. Biegł tak szybko, jakby zależało od tego jego życie. Ponieważ zależało.

Rozdział 30 Andrew poinformował Izel, że magazyn, który jest ulokowany na obrzeżach terytorium Campbellów, mieści w sobie ogromną ilość zapasowej broni, pojazdów, a nawet magiczne mikstury i proszki. Ostatnie spostrzeżenie przykuło jej uwagę; mogło pomóc ukryć jej ludzki zapach. – Euan pokazał mi ten magazyn tuż po twoich narodzinach. Nikt inny o nim nie wiedział. Izel skinęła porozumiewawczo. Jej dziadek był tajemniczym mężczyzną. Jeśli zabutelkował gdzieś potężne mikstury, nic dziwnego, że ufał jedynie Andrew odnośnie ich lokalizacji. Wędrując po raz kolejny przez ciemne lasy Szkocji, Izel rozmyślała nad ostatnim razem, gdy była w tej samej sytuacji. Boże, jak ona tęskniła za Pookah. Miała wcześniej taki dobry plan. Odejść, unikać kłopotów, dopóki nie złamie powiązania z Kelvinem. A teraz co ona do diabła robiła? Szukała tylko jakiś wymówek. Chciała uczciwości, więc jej ją dał. Chciała wyznania uczuć, więc się do nich przyznał. A sposób w jaki patrzył jej w oczy, gdy mówił, że ją kocha… ledwo mogła myśleć o czymś innym. Ale jak mogła kochać mężczyznę, który zabił jej ojca? Przypomniała sobie bliznę na brzuchu Kelvina i nagle zrozumiała. Musiała pochodzić od niego. Wszystko co słyszała o swoim ojcu to tyle, że był okrutnym wojownikiem. Zatem to on musiał być tym, który był bliski zakończenia życia Kelvina… Ogarnęła ją dezorientacja. Czy mogła winić Pookah za bronienie się? Za wściekłość i odwet na polu bitwy na swojego wroga? Co ona by zrobiła?

Pewnie to samo. Ciężkie westchnienie uciekło z jej ust, gdy szła za Andrew. Nic nie było proste. Ale na Boga, przecież mogła to naprawić. Rywalizacja Campbellów i Kerrów trwa już wystarczająco długo. Owszem, chciała znaleźć swoją własną drogę, ale być może Kelvin był zbawieniem, którego szukała. Razem mogli zakończyć ten spór i doprowadzić do pokoju. Wreszcie będzie można położyć kres nienawiści. A potem wspólnie zostaną znienawidzeni przez swoje klany. Nie… musiała wierzyć, że jest szansa, nawet mała, ale która pozwoli wszystko zmienić. Już pogodziła się z faktem, że kocha Pookah. Ale sytuacja była teraz całkowicie inna. Po jego chwili szczerości, nie mogła się tak po prostu zresetować i pozwolić mu aby od tak zabrał od niej cały ból ostatnich kilku tygodni. Chciała aby spróbował i to właśnie zrobił. – Twój czas dobiega końcu, człowieczku. – Co to było? – zapytała Izel, rozglądając się wkoło po ciemnym lesie. – Co, co to było? – Andrew zatrzymał się i odwrócił się twarzą do niej. – Ta kobieta. Słyszałeś ją? Odkręcił się, przeczesując wzrokiem otoczenie. – Nie widzę… – Jego głowa wystrzeliła do cienia naprzeciwko nich. – Imogene Zarr – wyszeptał.

Kobieta w krwawoczerwonym płaszczu wyszła z cienia. Jej ciemne oczy świeciły pod kapturem. Utkwiła wzrok w Izel, ale zachowała dystans, jakby na coś czekała. – Szlag. – Andrew wyjął miecz i sztylet i pchnął Izel za siebie. – Zjadacz mięsa w pobliżu. Panika przemknęła w dół jej kręgosłupa. Czyżby Lennox nie wspominał, że Imogene Zarr jest Żniwiarzem? Izel sapnęła, kiedy krzewy przed nimi zaszeleściły i widać było jakiś ruch. Obrzydliwy stwór wyszedł zza linii drzew, wyglądając dosłownie tak, jakby przed chwilą wyszedł z grobu. – Wampiry – mruknął Andrew, kiedy kolejne dziewięć wyszło z cienia. – Trzymaj się za mną – rozkazał jej. Z szybkością, jakiej Izel nigdy wcześniej nie widziała, Andrew wkroczył do akcji wdzięcznie machając mieczem i pogrążając się w wir walki z potworami. Obok niej zaczęły przelatywać krew i różne części ciała i poczuła ulgę, że żadna z nich nie należała do Andrew. Odgłos bulgotania umierających potworów rozbrzmiał echem w całym lesie i czuć było w powietrzu metaliczny odór krwi i potu. Poczuła ostre ukłucie z tyłu dłoni. Jeden z wampirów wyrwał się z tłumu i ją podrapał. Wzrok tej kreatury utkwiony był w jej szyi, gdy zaczął krążyć wokół niej. Spojrzała na Andrew, ale on wciąż był pogrążony walką. Cholera. Była zdana tylko i wyłącznie na siebie. Przyjęła pozycję wojownika, podnosząc z ziemi połamaną gałąź. Stwór zamachnął się na nią swoimi pazurami, ale udało jej się w porę odskoczyć.

Kiedy ponownie się na nią rzucił, krzyknęła i zamachnęła się z całych sił, waląc go prosto w pysk. Wampir odskoczył do tyłu, trzymając się za bok twarzy. W oddali rozdarł się przerażający krzyk, a na twarzy Izel rozciągnął się szeroki uśmiech. Wszędzie by poznała ten dźwięk. Kelvin po nią przyszedł. Jego siła i szybkość były niezrównane, a wiedziała to, bo sama była tego świadkiem, gdy walczył z Alpem. Mimo, że nie mogła go zobaczyć, wiedziała, że biegł szybciej niż ktokolwiek kogo znała, chcąc się dostać do niej jak najszybciej. Niezrażony, wampir ponownie ruszył na nią. Trzymając gałąź mocniej, była zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej skopać mu tyłek i pobiec do swojego Pookah. Nic nie może mnie od niego zatrzymać, pomyślała. Jej serce zabiło z nadzieją, z miłością. Dodało jej ciepła, sprawiło, że stała się silniejsza. Ona i Kelvin będą żyli długo i szczęśliwie, nawet jeśli ją zabije. Wampir skoczył do przodu, celując w jej gardło. Odskoczyła do tyłu i potknęła się, a jego pazury trafiły w jej pierś. Upadła na plecy, krzycząc w agonii, mokry mech ocierał się o jej ramię, a gorąca krew lała się z rany. – Odpoczywaj, człowieku. Zamknij oczy i się poddaj – powiedziała Imogene kojących dźwiękiem, który rozbrzmiał w jej głowie. Poczuła jak jest usta zalewają się czymś o miedzianym smaku, gdy leżała na ziemi. Mogła jedynie patrzeć jak wampir zlizuje krew ze swoich rąk i wpatruje się w nią, jak na swój kolejny posiłek. Izel zmusiła się, by zachować przytomność. Nie mogła się wykrwawić. Nie mogła umrzeć! Nie! Nie mogła pozwolić, by Kelvin umarł w ten sposób tylko dlatego, że ona jest człowiekiem. Poczuła w sobie coś ciepłego.

– Izel, kochanie. Wizja Izel była mglista, ale jej wzrok powędrował rozpaczliwie po okolicy na dźwięk znajomego głosu. – Dziadek? – Ciii, jestem tutaj, dziecko. Nie mogła go dostrzec. Widziała jedynie ciemność. – Gdzie? – W twojej duszy, dziecko. Twoja magia mnie przywołała. Jesteś silna. Zawsze będę przy tobie. Zawsze byłem. Musisz jedynie po mnie sięgnąć. Sięgnąć? Magia? Czy ona miała halucynacje? – Jesteś zdrowa na umyśle, moje dziecko. Słyszysz mój głos. Tak mi przykro, Izel. Kiedy przekląłem Pookah, nie wiedziałam, że to ty będziesz dla niego najcenniejsza. Chciałem cię jedynie chronić. Izel spróbowała coś powiedzieć, ale krew w gardle jej to uniemożliwiała. Umierała. A wkrótce Kelvin również umrze. – Nie, dziecko. Zostanie ocalony. Czar jaki na niego nałożyłem zadziałał na długo przed tym jak się związaliście. Więc nasze połączenie zostało zerwane? Nie będę końcem Kelvina Kerra? – Przeżyje, Izel. Poczuła ogromną ulgę. Kelvin przeżyje. Świat wokół niej wydawał się zwalniać. Nie mogła skupić się na niczym innym z wyjątkiem zbliżającego się wrzasku. Kelvin. – Jesteś cudem, Izel. Już raz przetestowałem twój los. Myślałem, że znając wynik utrzymam cię od cierpienia, ale wszystko to

doprowadziło tylko do tej chwili. Wybacz mi, dziecko. Twój los należy teraz do ciebie. Bądź silna. Głęboki tembr głosu jej dziadka opuścił jej głowę tak łatwo i szybko, jak się pojawił. Nie miała pojęcia jak do tego doszło. Czyżby była chroniona przez magię? Niezależnie od przyczyny to nie wystarczało. Jej powieki robiły się ciężkie od zmęczenia. Opuszczało ją życie i robiło jej się zimno. Zanim zamknęła oczy, wydawało jej się, że widzi Kelvina dobywającego miecz i zatrzymującego się nad nią. Upadając na kolana, Kelvin przytulił do siebie ciało Izel. Szybko przesunął po niej wzrokiem. Tak wiele krwi. Jej zapach, swój zapach, zmieszany w jedno zaatakował jego zmysły. Położył dłoń na jej brzuchu. Moja kobieta i moje dziecko. – Izel. – Zdusił szloch. – Izel, kochanie, spójrz na mnie. – Jej oczy poruszyły się pod jej powiekami. Oczywiście walczyła i po chwili uniosła rzęsy i mógł wpatrywać się w jej zielone oczy, który próbowały skupić się tylko na nim. – Jesteś. Oto moja silna dziewczynka – powiedział łagodnym głosem, trzymając się kurczowo jej spojrzenia. Wściekłość gotowała się pod jego skórą. Przeszywający ból rozprzestrzenił się po jego klatce piersiowej, ale zmusił się, by jego dotyk był delikatny, wiedząc, że najmniejszy ruch może przynieść jej tylko jeszcze więcej bólu. – K-kobieta… ona… przywołuje mnie. – Jej przerywany szept był tak cichy, że ledwo mógł ją słyszeć. – Jaka kobieta, kochanie? Nie ma tu… – Rozejrzał się szybko po okolicy i zauważył kobietę w czerwonym płaszczu. – Zginiesz!

Thompson, który w końcu zabił ostatniego wampira, spojrzał w miejsce, w które wpatrywał się Kelvin. Krwawa peleryna zawirowała wokół kobiety, gdy się odwróciła i zaczęła biec. – Nie pozwól jej uciec – krzyknął do Andrew. – Próbuje zabrać duszę Izel! – Fionn pobiegł za nią, znikając między drzewami. Kelvin spojrzał w dół na Izel. – Uciekła, Izel – wyszeptał, delikatnie przesuwając kciukiem po jej czole. Boże, była taka zimna. Spojrzała na niego, ledwo trzymając otwarte powieki. – N-nie obawiaj się. Nic cc-i nie będzie. Kelvin zmarszczył brwi, a po chwili uświadomił sobie o co jej chodzi. Nie umierał, jak ona. – Niemożliwe. Jesteśmy połączeni. Ja nie…. Pokręciła głową. – Nie. Ja… Nie chcę brać c-cię ze sobą. – Uśmiechnęła się. – Kocham… cię. – Jej delikatny głos załamał się, gdy w jej gardle zaczęła zbierać się krew. – Nie! Nie ma żadnego pożegnania. – Nie miał pojęcia jak to było możliwe. Nie wiedział jak ich połączenie zostało zerwane. Złość, strach, smutek, czuł to wszystko na raz. Kładąc dłoń na jej brzuchu, poczuł łzy uciekające z jego oczu i spływające po policzkach. – Musisz się trzymać, kochanie. Słyszysz? Musisz się dla mnie trzymać. – Pomasował ją lekko po brzuchu. – Dla nas. Jej delikatne brwi ściągnęły się w oszołomieniu. – Tak. Wygląda na to, że niedługo kolejny Pookah wystawi twoją cierpliwość na próbę. – Coś ścisnęło go w środku, gdy tylko wypowiedział

te słowa. Mimo, że wiedział, że jej rana była śmiertelna, nie mógł po prostu uwierzyć w to, że ona, jego kobieta umiera. Los będzie okrutny nie zabierając go z nią. Jej pełne usta zrobiły się sine, a normalnie zaróżowione policzki zbladły. – P-przepraszam. – Ciii. Nie waż się przepraszać, dziewczynko. Musisz ze mną zostać. Naprawię to. – Łzy spływały po jego twarzy, gdy pozbył się wszelkich zahamowań. Odrzucił głowę do tyłu i zaczął krzyczeć. – Weź mnie! To moja wina. Proszę, ocal ją! Weź mnie! Zauważył, że próbowała coś powiedzieć, ale tym razem nie mógł zrozumieć słów. Przycisnął usta do jej ust, przekrzywiając jej twarz. – Proszę, kochanie. – Zaszlochał przy niej. – Nie opuszczaj mnie. Czuł jak lekko się przy nim uśmiechnęła. Jej klatka uniosła się w drżącym wdechu. Wydech. Patrzył, prosił, błagał anioły aby zamiast niej zabrali jego. Jej pierś uniosła się. Wydech. Klęczał tam, patrząc na swoją kobietę, jego jedyną prawdziwą partnerkę. Kobietę, którą kochał bardziej od siebie, bardziej niż swoje życie. – Izel? Nie poruszyła się.

– Nie. – Wpatrywał się w nią, czekając aż jej pierś uniesie się w kolejnym oddechu. Przesunął po niej swoim pustym spojrzeniem. Ujął w dłonie jej twarz. Zimna. – Nie! – Pochylił się, chwytając jej kark i przytykając jej twarz do swojej. Łzy wypływające z jego oczu opadły na jej policzki, gdy wtulił się w jej twarz. Tulił w ramionach jej martwe ciało, kołysząc się na boki. – Wiem, że mnie słyszycie, tchórze! – krzyknął do nieba, trzymając Izel tuż przy sobie. Jednak anioły nie odpowiedziały. Dlaczego by miały? To była przecież jego wina. Jego samo istnienie ją przeklęło i nie zdołał jej ochronić. Zawiódł ją. Kelvin ledwo usłyszał kroki za sobą. – Czy ona…? – Thompson obejrzał się przez ramię. Przez krótką chwilę, Kelvin chciał zanurzyć w nim miecz i rozciąć go na pół za nie utrzymanie jej bezpiecznej. Ale po raz kolejny przypomniał sobie, że nie może winić za to nikogo innego, jak tylko siebie samego. – Moja partnerka – powiedział zachrypniętym głosem, wciąż ją kołysząc. – Wszystko o co dbałem… zniknęło. Usłyszał jak Fionn ostro nabiera powietrza. – O nie… Euan – powiedział Andrew. Kelvin spojrzał przez ramię na Thompsona. Jak ten Fionn śmiał wspominać o Mistyku, podczas gdy on siedział tu, tuląc w ramionach swoją martwą kobietę! – Wiem! Wiem, że ją przekląłem! Przeczytałem tą pieprzoną książkę!

– Nie – odpowiedział Andrew oszołomionym tonem. – Byłem tam w nocy, w której się narodziła. – Spojrzał na Izel. – Tej samej nocy, w której zabiłeś Jimmy’ego. Tak. Kelvin doskonale pamięta tę noc. Walczył z Jamesem Campbellem przez ponad tysiąc lat. Ale ostatnim razem, gdy spotkał go na polu walki, Kelvin w końcu odniósł zwycięstwo. Gdyby tylko wiedział, że jego zachowanie sprowadzi taki los na jego kobietę. – Zadziałała klątwa Euana – wyjaśnił Andrew. – Euan cię przeklął. Kelvin zmarszczył czoło, gdy wpatrywał się w Fionn. – Co? – James był jedynym synem Euana, a kiedy go zabiłeś, nałożył na ciebie klątwę. Stracisz… – jego głos się napiął – …to co dla ciebie najcenniejsze. Kelvin wytrzeszczył oczy. Dwadzieścia pięć lat temu ten pierdolony Mistyk nieświadomie wprowadził w ruch siły, które uśmierciły jego wnuczkę. Klątwa zaczęła działać odkąd przyznał się do tego, że Izel jest jego partnerką. Teraz to ja żyję, a ona jest martwa. Zduszony szloch uciekł z jego piersi, gdy zaczął krzyczeć w mrok. Po raz kolejny poczuł palenie w żyłach. Nie mógł się na to zgodzić. Nie mógł. Wstał z Izel w swoich ramionach i odwrócił się do Fionn. – Zabieram ją ze sobą. Znajdę sposób by ją uratować, by ją przywrócić. – Pookah, nie ma żadnego sposobu. Odeszła. – Nie! – wykrzyczał przez zaciśnięte zęby. – Moja wiedźma… może pomóc. Przywróci jej życie. – Trzymał się ostatniego kawałka swojej

nadziei. Jeśli Ryo nie będzie mogła ocalić jego kobiety, Kelvin na własną rękę wyciągnie ją z zaświatów. – Nie mogę pozwolić ci ją zabrać. – Nie pytam cię o pozwolenie, Fionn. – Spojrzał twardo na Thompsona. Krew sączyła się z dwóch maleńkich punkcików na jego szyi i Kelvin zdał sobie sprawę, że Fionn nie jest całkowicie silny. – Należy do swojego klanu, zostanie pochowana na terytorium Campbellów. – Należy do mnie! – ryknął Kelvin. Błyszczące oczy Thompsona omiotły Izel. – Jest naszą przywódczynią i zasługuje na odpowiedni pochówek. Jeśli ją teraz zabierzesz, zbiorę swoich ludzi i przyjdę po nią. – Rób co chcesz, Fionn. Tej nocy, ona idzie ze mną. A teraz zejdź mi z drogi. Andrew spojrzał na niego ostatni raz i musiał coś dostrzec w jego spojrzeniu, ponieważ w końcu odsunął się na bok. – Zobaczymy się wkrótce, Pookah. Z przyciśniętym do siebie martwym ciałem swojej partnerki, Kelvin wystartował, biegnąc na oślep do swojego zamku.

Rozdział 31 Ryo wystrzeliła z łóżka. Odsunęła swoje platynowe włosy z twarzy i zerknęła przez otwarte okno. Wciąż było ciemno, ale nadchodził. Mogła to wyczuć. Wiedziała, że to się stanie, ale nie była w stanie wpłynąć na przeznaczenie. Przeznaczenie zawsze musiało zostać dokonane. Był coraz bliżej. Ryo zasunęła z powrotem zasłony, poprawiła piżamę i stanęła kilka metrów przed drzwiami. Przełknęła guzek zalegający w gardle. Wszystko w niej się wywracało. Wiedziała, że to co za chwilę zobaczy będzie przerażające. – Ryo! – ryknął Kelvin, gdy kopnął nogą drzwi. – Przywróć ją do życia! Ryo rozdziawiła buzię z szoku, wstrzymując całe powietrze. Pookah trzymał w ramionach połamane, krwawiące ciało swojej partnerki – ostatniego człowieka. Było gorzej, niż przewidywała. Wiedziała, że tak się stanie, widziała jej śmierć na długo przed Kelvinem. Proroctwo się wypełniło zabierając z ziemi ostatnią ludzką duszę. Euan Campbell, ten głupi Mistyk był za to odpowiedzialny. Przez swoją ślepą nienawiść do Kelvina rzucił klątwę na swoją wnuczkę – jego bratnią duszę – i ją zabił. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny! Ryo wyszeptała cicho: – Przeznaczenie Izel zostało wypełnione…

– Gówno prawda! Masz ją ożywić! Musi być jakiś sposób! – Kelvin zakrztusił się od własnych słow. Spojrzał na Izel i Ryo dostrzegła świeże łzy spływające po jego już i tak załzawionej twarzy. Przysunął bliżej Izel. Z zamkniętymi oczami pochylił głowę i wtulił ją w zakrwawione włosy Izel. – Proszę, wiedźmo… proszę. Zwróć mi ją. Ryo było przykro z powodu Pookah. Kelvin Kerr był jednym z najsilniejszych

nieśmiertelnych

stąpającym

po

tym

świecie.

Był

świadkiem stuletnich wojen, przetrwał liczne urazy, a teraz stał przed nią kompletnie zagubiony z powodu utraty swojej kobiety. Duchy to przewidziały. Zaraz po tym jak Kelvin wyszedł z jej pokoju w noc, w której do niej przyszedł, przeczytała prawdę o klątwie. Jednak cała ta klątwa, przepowiednia… z jakiegoś powodu wydawały jej się niejasne. Ryo nie mogła nic zrobić, ale Kelvin to już inna historia. Co stało się później zależało tylko i wyłącznie od kobiety, którą Kelvin trzymał w swoich ramionach. Czas sprawdzić jak bardzo jest potężna. – Jest coś czego możemy spróbować… – Ryo spojrzała na Kelvina. Jego oczy rozbłysły nadzieją. – Wszystko co zechcesz! Ryo podniosła dłonie. Czuła się tak jakby próbowała ujarzmić niespokojną bestię. – Musisz posłuchać mnie bardzo uważnie. Istnieje mit, opowieść o Ubore. Jednak to już nie leży w mojej mocy. Tylko Izel może siebie uratować. Jeśli to nie zadziała, to przykro mi. Izel zniknie na zawsze. Rozumiesz? Kelvin

przytaknął

szybko.

Boże,

czuła

się

jak

dupek.

Prawdopodobnie dawała mu fałszywą nadzieję, a śmierć człowieka

odwlecze tylko na kilka dni. Jednak Ryo wiedziała o instynktach Pookah. Chodziły pogłoski o tym, jak Razorback stracił swoją partnerkę, a pomimo to przeżył, a Pookah nigdy jeszcze nigdy nie był tak skory do dzielenia się. Kobieta Pookah była jego sercem i nie mógł bez niej żyć. Taka był uch los, a los bywa okrutny. Klątwa Euana mogła uchylić tą więź, ale w chwili gdy Kelvin pogodzi się ze śmiercią Izel, podzieli jej los. Niemniej jednak wierzyła w to co powiedziały jej starożytne duchy. – Połóż ją. – Ryo wskazała dłonią, aby Kelvin położył kobietę na jej łóżku. – Podobno jej dusza wciąż przebywa w jej ciele, więc jest jakaś szansa. Po dziewięciu nocach dokarmiania, dusza się odnowi i nabierze siły. – Kelvin położył delikatnie Izel na materacu, a Ryo położyła dłoń nad jej sercem. – Jednak Kelvin istnieje też sporo sprzeczności. – Spojrzała w dół na Izel i uniosła dłoń nad jej ciałem. Po kilku sekundach milczenia, mruknęła: – Cholera, nie czuję jej duszy. – Nie – wychrypiał Kelvin. – Wciąż się trzyma. Czuję to. – Na jego twarzy pojawił się bardzo słaby uśmiech. Nadzieja. Po raz kolejny Ryo poczuła się jak dupek. Musiała spróbować. – Okej. Nawet jeśli się trzyma, wciąż nie ma żadnej gwarancji. Przekazałam ci jedynie stary mit – powiedziała Ryo z zamierzonym sceptyzmem, ale nieważne jak często powtarzała słowo „mit” i „jeśli” nie czuła się mniej winna, a Pookah nie wyglądał ani trochę bardziej na odstraszonego. – Kelvin jeśli mam być z tobą szczera, wyrazić profesjonalną opinię, przywołanie tego rodzaju magii jest niemożliwe bez duszy Izel w jej ciele. Izel była śmiertelniczką. Nie zapanowała w pełni nad swoimi mocami… – Wspomniałaś coś o karmieniu? – zapytał Kelvin, jakby nie słyszał tego co mu właśnie powiedziała. Przytaknęła. Pookah bez względu na wszystko miał zamiar to zrobić. Może powinna była mu powiedzieć.

– Będzie potrzebowała krwi od kogoś żywego, kogoś bardzo silnego. – Spodziewała się, że przewidział przynajmniej to. Gdy ma się do czynienia z krwią od razu myśli się o wampirach, które nie są w tym świecie mile widziane. – Dostanie moją. Coś jeszcze? Spojrzała mu w oczy, ból był namacalny. – Kelvin, nie… – Już to wyjaśniłaś – warknął. – Jest coś jeszcze czego potrzebuje? – Podniósł się i spojrzał na martwe ciało Izel. – Daj mi trochę czasu na przygotowanie jej. – Zanim Kelvin miał okazję zapytać ją co to znaczy, dokończyła: – Zamierzam ją nieco oczyścić. – Przynajmniej tyle mogła zrobić. Nie chciała wspominać mu o tym, że potrzebowała zostać z nią samą na kilka chwil, aby spróbować wykorzystać jej moce. Nadal wyczuwała od niej wibrujące życie, gdy przesuwała dłonią nad ciałem Izel, ale poza tym nie czuła nic. Jeśli Ryo skoncentruje się bez wiszącego nad nią Pookah, może uda jej się uzyskać lepsze rezultaty. – Godzina? – zapytał Kelvin. Ryo przytaknęła. Chociaż wydawało się, że wyjście może go zabić, Kelvin odwrócił się, niechętnie zmierzając do drzwi. Na chwilę przed wkroczeniem do ciemnego korytarza, zatrzymał się i spojrzał przez ramię na swoją partnerkę. – Jest w ciąży. Bardzo wczesny etap, ale mogę wyczuć dziecko. Czy… – Ryo zauważyła jak wszystkie jego mięśnie się napinają i usłyszała jak przełyka łzy.

– Nie wiem – wyszeptała łagodnie. – Magia jest potężną sprawą, rywalizuje jedynie z miłością…. Wszystko jest możliwe. Mgła. Szara i ponura. Wszystko co Kelvin mógł czuć i widzieć było miało przygnębiające kolory pustki przerywane przez przerażająco bolesne ataki jego duszy. Jego partnerka, jego jedyna prawdziwa kobieta, była martwa. Ryo wyczyściła Izel z brudu i krwi. Leżała na łóżku czarownicy okryta białym prześcieradłem. Przesunął opuszką palca po jej policzku. Jej ręce i nogi były martwe; twarz chuda, pierś spokojna. Okno było otwarte i w jego szyję uderzył silny poranny wiatr. Chciał ją zabrać, wziąć w ramiona i trzymać przy sobie. Wiatr zaczął ryczeć w pokoju. Musiało być jej zimno. Wiedział, że w ciągu kilku sekund na jej ciele pojawi się gęsia skórka. Przyjrzał się jej piersi, jej ramionom. Tak, pewnie zaraz zacznie drżeć. W oddali zabrzmiał czyjś ryk. Kilka minut zajęło mu zrozumienie, że ten odgłos wydobywa się z jego gardła. Wilgoć wypływała z jego oczu, ale jego spojrzenie wciąż utkwione było tylko i wyłącznie w niej. – Kelvin? – zapytał Ian stojąc tuż za nim. – Cii… śpi. – Patrzył na twarz swojej kobiety i uśmiechnął się. Wkrótce się obudzi, powiedział sobie. Nie była martwa… nie… ona tylko odpoczywała. – Kelvin, może pójdziesz do swojego pokoju i nieco odpoczniesz… – Nie zostawię jej! Wynocha! – Pochylił się i chwycił jej delikatną dłoń. Nie chciał jej puścić. Nigdy tego nie zrobi. Pochylił się i złożył na jej dłoni pocałunek. – Wróć do mnie – wyszeptał.

Pochłonęła go całkowita desperacja i wściekłość. Był bezużyteczny. Bezradny. Wszystko co mógł zrobić to czekać.

Kelvin zmrużył oczy i powoli uniósł ciężkie powieki. Słońce zachodziło. Pomarańczowe promienie przedarły się przez okno i uderzały go w twarz. Dzień ostatecznie ustąpił dziewiątej nocy. Jeden bok jego twarzy był przyciśnięty do materaca. Z jego rozciętego przedramienia wypływała krew. Zacisnął mocniej pięść na rękojeści sztyletu, chcąc aby jego gorąca krew wypływała jeszcze szybciej. Nie opuścił jej boku. Przez osiem dni rozcinał sztyletem skórę od nadgarstka do ramienia i napełniał krwią szklankę. Każdego dnia zmuszał Izel do otworzenia ust i przełknięcia jego krwi. Ryo przychodziła do nich regularnie, ale tak jak powiedziała, to nie zależało od nich. Izel była jedyną osobą, która może się ocalić. Odmawiając jedzenia i snu, siedział na krześle obok jej łóżka – ruszając się jedynie po to, żeby ją nakarmić. Nie czuł ostrza przecinającego jego skórę. Nie czuł żadnego bólu. Bolało go jedynie życie bez niej… że nie usłyszy bicia jej serca, nie zobaczy rumieńców na jej policzkach. To go właśnie bolało. Słońce

całkowicie

zniknęło

za

horyzontem,

kiedy

wstał

oszołomiony, patrząc na swoją leżącą kobietę. Jego mózg był jak pomyje, ale poczuł jak przez jego ciało przepływa adrenalina. No dalej kochanie… ożyj. Chciał, żeby Izel otworzyła oczy, po cichu modlił się o cud. Zrobiłby wszystko, oddałby wszystko, gdyby to sprawiło, że otworzyłaby swoje oczy.

Ani razu nie spuścił z niej wzroku. Poczuł wzbierającą się w oczach wilgoć. Z każdą sekundą jaka mijała, jego puls przyśpieszał. Jego ciało zaczynało się trząść. Zacisnął szczękę. Nadzieja ulatywała. Tracił ją na nowo. – Kelvin! – Usłyszał w oddali, a po chwili usłyszał odgłos ciężkich kroków. Ian. – Thompson i jeszcze kilku Fionn przekroczyli nasze terytorium. Zamierzają przedrzeć się do środka i zabrać Izel!

Rozdział 32 Kelvin ściskał kurczowo sztylet, , jego przedramię wciąż krwawiło. Stanął przed ciałem swojej kobiety, kiedy do środka weszli Andrew i kilku pozostałych Campbellów. – Dałem ci czas. Nie mam zamiaru wszczynać walki w twoim domu. Chodzi mi jedynie o odzyskanie ciała naszej przywódczyni i umieszczenie go w należytym miejscu. Kilkoro ludzi Kelvina weszło do sali zaraz po Fionn. Kelvin miał ochotę zabić ich wszystkich. Jednak Thompson nie stanowił zagrożenia. I czy mu się to podobało czy nie, należał do klanu jego partnerki. Księżyc świecił jasno, promienie wdzierały się przez okno, rozbłyskując na metalowych mieczach. Kelvin spojrzał na swoich gotowych do walki ludzi. Rozejrzał się na prawo, a później na lewo. Mimo, że wszyscy nieśmiertelni trzymali w ręku swoje miecze, żaden z nich nie wykonał pierwszego ruchu. Wszyscy stali przy brzegu łóżka, na którym mieściła się jego kobieta. Kelvin obejrzał się przez ramię i przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać oczu od jej ciała, martwego ciała. To była dziewiąta noc, a Izel wciąż się nie poruszyła. Przegrywała i wchodziła do innego świata. Nie wróci do niego. Ani tej nocy ani żadnej innej. Wciąż nie był w stanie pozwolić jej odejść. Przez żyły Kelvina przepłynęło ciepło. Uniósł nad głowę zakrwawiony sztylet. Wszyscy czekali. Spojrzał na Andrew. Nie pozwoli mu zabrać Izel.

Zaciśnięte

wokół

rękojeści

miecza

palce

Andrew

zbladły.

Cokolwiek dostrzegł na twarzy Kelvina sprawiło, że stał się gotowy do ataku. – Gotowy na koniec, Kerr? – Podniósł ostrze. – Jestem gotów, by z tobą skończyć. Oba klany, Fionn i Pookah patrzyli, czekając na rozkazy, gdy ich przywódcy chwycili za broń i zaczęli krążyć wokół siebie. – Ostrzegałem, że przyjdziemy po jej ciało. – Zbliż się do niej, a rozerwę ci gardło – warknął Kelvin, czując adrenalinę. I nienawiść. Izel ze swoją duszą i człowieczeństwem została przepowiedziana jako silna i niosąca pokój. Ale nie przyniosła. Nigdy nie dostała szansy. Samo istnienie Kelvina wszystko zepsuło, nieprawdaż? Chryste, chciał umrzeć. Przed swoją śmiercią chciał jedynie kogoś zabić. Szare pierdolone oczy przed nim. Thompson zamachnął się mieczem, jednak Kelvin odparł atak swoim sztyletem i posłał Andrew na kolana. Fionn i Pookah zaczęli wiercić się na swoim miejscach. – Nie! – krzyknęli zarówno Kelvin, jak i Andrew. Tu chodziło tylko o nich. Pozostali wojownicy wycofali się, dając im trochę więcej przestrzeni. Thompson był niezwykle szybki i umknął przed uderzeniem Kelvina. Obrócił się, uderzając Kelvina w łydkę. Kelvin ryknął i kopnął Thompsona w mostek, posyłając go tyłu. Brnąc na niego, obserwował jak Andrew się cofa i w końcu przyjmuje pozycję gotowości. Kelvin ledwo rejestrował jego ruchy. Nie do końca był

świadom tego, że wymachuje sztyletem w stronę Fionn, jedyne co widział to czerwień. Jedyne co czuł to pustka. – To Mistyk. – Zamachnięcie. – To jego wina! Jego! – Ukłucie. Kelvin krzyczał coraz głośniej z każdym kolejnym machnięciem na Andrew. – Wiedziałeś! Wiedziałeś o klątwie, a i tak pozwoliłeś jej umrzeć! – ryknął do nieba i ze wszystkich sił starał się dźgnąć Fionn ostrzem. Nastąpił

dziwny

odgłos,

jakby

rozrywanie

skóry,

poczuł

dzwonienie w uszach i coś ostrego w dolnej części ciała. Spojrzał w dół i znalazł ostrze Thompsona zanurzone aż po rękojeść w jego brzuchu. – Była moją przywódczynią, moim obowiązkiem. Izel była ostatnią Campbell i umarłbym dla niej. – Andrew splunął na niego, zanurzając ostrze jeszcze głębiej. – Spójrz na siebie – powiedział z obrzydzeniem, ale Kelvin ledwo go słyszał. Poczuł przedzierający się przez niego ostry ból. Krew wypływała z jego ciała, zalewając ozdobioną diamentami rękojeść miecza Thompsona. Stał nie chcąc dopuścić do świadomości bólu i krwi. Tak cholernie pragnął zabić Fionn stojącego przed nim. Ale to jego czeka śmierć. Był na to gotów. To życie, jego życie, okazało się być tylko przekleństwem. Nie miał po co żyć, skoro nie mógł mieć przy sobie swojej kobiety. Kelvin poczuł zimną stal przytkniętą do gardła. Ostateczny cios. – Raz na zawsze uwolnię cię od twojej nędzy, Pookah. – Nie waż się go tknąć! Kelvin szybko odkręcił głowę na dźwięk… – Izel! Stała błyszcząc się, jakby była wypolerowana. Emitowała z siebie ciepło. Jej usta były wiśniowo-czerwone, a z każdej cząstki emanowała moc.

Piękna. Wszyscy wojownicy znieruchomieli i patrzyli z niedowierzaniem na piękność stojącą przed nimi. Kelvin walnął pięścią Thompsona w gardło, zmuszając go do cofnięcia się i strącił z siebie jego miecz. Przełykając ból, podszedł chwiejnie do swojej kobiety. Rana, krew, nic nie mogło go powstrzymać. Czy to działo się naprawdę? Czy była prawdziwa? Kiedy był już przekonany, że śni, zdarzyła się najdziwniejsza rzecz na świecie. Podeszła do niego i choć widział, że idzie, to wyglądało to tak, jakby leciała. – Kelvin! – krzyknęła, rzucając mu się w ramiona. Złapał ją mocno i uniósł nad ziemię. – Nie! Nie! – krzyczała, wykręcając się z jego uścisku. Oczywiście… nie mógł oczekiwać, że go zechce. W końcu ją zdradził. – Proszę Boże, nie – mówiła przez łzy. Łzy? Dlaczego płakała? Jej małe dłonie zacisnęły się na ranie na jego brzuchu. – Proszę, niech nic ci nie będzie. – Jej spojrzenie omiotło jego ciało, jej delikatne dłonie przesuwały się po jego ramionach. – Nic mi nie jest, dziewczynko. Wyleczę się – powiedział oszołomiony, wciąż nie wierząc w to co się działo. Jego kobieta, dotykała go. Bała się o niego. Ujął w dłonie jej policzki i spojrzał na jej kochaną twarz. – Proszę, niech to będzie prawdą – powiedział, zanim przysunął swoje usta do jej ust. Czucie jej ciepłych warg na sobie, jej smaku. Nie zasługiwał na to. Chwycił ją za ramiona, odsunął i patrzył uważnie. Uśmiechała się do niego, jej zielone oczy błyszczały promiennie. Jej oliwkowa skóra błyszczała tak bardzo, że można było pomylić ją z jakimś diamentem. Otaczała ją aura mocy.

– Widzisz mnie, Kel? – Jej słowa były przeplatane magią, a Kelvin miał wrażenie jakby każda sylaba namawiała go do odpowiedzenia. – Tak. – Dzięki Bogu. Przyciągając ją do siebie jeszcze raz, poczuł jak jej ramiona owijają się wokół jego talii, przytulając go. – Uratowałeś mnie – wyszeptała przy nim. Ujął w dłoń tył jej głowy. Nie mógł się ruszać, nie mógł mówić. Naprawdę nic jej nie było? Żyła? Dostrzegł niewyraźne białe ślady idące z jej obojczyka i znikające w dół piersi pod sukienkę. Bliznę, która doprowadziła do jej śmierci. Wzmocnił uścisk. – Jak? Ryo powiedziała, że nie masz mocy – wychrypiał. Odchyliła się, ściskając w dłoni jego koszulkę i uniosła na niego wzrok. – Wytrzymałam, Kel. Z jego płuc uleciał drżący oddech. Słyszała go. Słyszała jak pada na kolana i błaga ją, by go nie zostawiała. Poruszyła się, kładąc dłoń na jego brzuchu. – Wyleczyła się – wyszeptała. Kelvin od razu poczuł się lepiej. Skóra wokół rany już się zrosła. – Mój dziadek miał rację. Musiałam jedynie po nie sięgnąć. Kelvin gapił się na nią, będąc pod wrażeniem. Przesunął palcami po jego szczęce, zanim wyszła przed niego i spojrzała na resztę zdezorientowanych nieśmiertelnych wojowników. Poczuł dumę, gdy patrzył jak jego kobieta unosi podbródek i przemawia do Fionn i do Pookah, jakby przez cały czas to ona wydawała im rozkazy. – Jestem Izel Campbell i jestem jedną z was. – Rozejrzała się po wszystkich. – Was wszystkich. – Jej błyszczący wzrok powędrował na chwilę do Kelvina, zanim powróciła do reszty. – Jestem tu aby przynieść

pokój. – Położyła dłonie na brzuchu. Nie… Kelvin nie mógł mieć aż takiego szczęścia… śmiał mieć nadzieję, że tylko Izel przeżyła? – Krąży we mnie krew potężnych Fionn i zaciętych Pookah. Ale to duchy i magia Azteków sprawiła, że ocaliłam. Wszyscy jesteśmy ze sobą związani. Już nie jako wrogowie, a sojusznicy. Wszyscy przysięgaliście lojalność ponad swoje życie aby chronić i bronić klanów Kerrów i Campbellów. – Kelvin zauważył, jak dłonie na jej brzuchu lekko się przesuwają. – W takim razie chrońcie dziecko, które w sobie noszę. Dziecko, które nie jest tylko Kerrem albo Campbellem… ale obojgiem. Kelvin padł na kolana. Przed swoją kobietą, swoją armią i przed swoimi wrogami, objął swoją kobietę wokół talii i na oczach wszystkich ucałował jej brzuch. Jedna kropelka wilgoci umknęła z jego mocno zaciśniętych powiek, gdy chwycił kurczowo materiał na jej plecach. Jej delikatne palce zanurzyły się w jego włosach i przytuliły go do niej. Czuł promieniującą od niej magię Mistyka. Prawie słyszał głos Poety w jej słowach. Czuł jak wojownicy poddają się jej sile. Jego kobieta naprawdę posiadała wszystkie trzy kasty. W jakiś sposób dotarła do swoich mocy… mocy, które mogły przeciwstawić się pozostałym światom. Czuł ją tak samo jak za pierwszym razem, gdy zrzuciła z siebie urok. Byli sobie przeznaczeni. Sparowani. Ani śmierć ani potężna klątwa nie mogła ich rozdzielić. Już na samym początku byli dla siebie stworzeni. Tylko dla siebie wzajemnie potrafili żyć. Wstał i ujął w dłonie jej twarz. – Moje kochanie… moja Izel. – Pocałował ją. Na oczach swojego klanu, jej klanu, to nie miało znaczenia. Byli jednością. Naprawdę niosła pokój. Odsunęła się, jakby czytała w jego myślach.

– To byłeś ty, Kel. To ty przywiodłeś mnie z powrotem. Twoja krew, twoja ofiara. Dzięki temu odzyskałam siłę i wróciłam do ciebie. Ty mnie pozlepiałeś. – Przytknęła jego dłoń do swojego brzucha. – Jedno spotkanie z tobą zmieniło całe moje życie. – Wycisnęła na jego ustach lekki pocałunek. – Dzięki Bogu za to. Oparł czoło o jej czoło i głęboko wciągnął powietrze, wdychając jej zapach. Jego cały świat znajdował się w zasięgu ręki i nigdy więcej już jej nie straci. Odwrócił się, by stawić czoła wciąż oszołomionym mężczyznom. – Koniec sporu. Odtąd Kerrowie i Campbellowie żyją w pokoju. Uklęknijcie i udowodnijcie swoją lojalność, albo odejdźcie. Wszyscy

Pookah

klęknęli,

kłaniając

głowami.

Czy

Kelvin

spodziewał się, że wszyscy będą zadowoleni i od razu się dogadają? Nie, ale był to dobry początek. Fionn stali, wszystkie oczy były skierowane na Andrew. Kelvin zacisnął szczękę i poruszył się przed Izel. – Nie, Kel. Włożyła swoją małą dłoń w jego i stanęła dumnie obok niego. Kelvin wiedział dokładnie co robiła jego kobieta. Okazywała równość, zaangażowanie, miłość, niepowtarzalność. Od tego momentu Kelvin będzie stał obok niej chroniąc ją nie przed prawdą, lecz przed niebezpieczeństwem. – Stoję przed wami, ostatnimi Campbellami i proszę o lojalność. Kelvin obserwował swoją kobietę, gdy przemawiała i zdał sobie sprawę, że jej twarde spojrzenie ani razu nie opuściło Thompsona. Szare oczy Fionn wydawały się płonąć pod jego spojrzeniem. Jednak skinął

głową i Andrew Thompson klęknął tu, na terytorium Kerrów. A wtedy wszyscy pozostali Fionn padli na kolana.

Gdy wszyscy się rozeszli, Kelvin wciąż tkwił w miejscu, trzymając Izel i wpatrując się w swoją kobietę… w swój świat. – Nie wiem czym jestem, Kelvinie. – Spojrzała na niego, jej delikatne brwi były zmarszczone. – Jesteś nieprawdopodobną wojowniczką. Unikatem całego świata. – Chciał krzyczeć z ulgi. Mogła się wyleczyć, mogła przeciwstawić się śmierci. Wreszcie spełniło się jego życzenie. Jego partnerka była nieśmiertelna. Mógł spędzić z nią dużo więcej niż kilka lat; dostał wieczność. Węzeł, który zaciskał jego klatkę, rozluźnił się. Czuł jak napięcie opuszcza jego mięśnie i otacza go radość. Nie wiedział dokładnie jak zadziała ta cała magia i nie miał pojęcia dlaczego na to zasłużył, ale trzymał źródło swojego życia, przysięgając, że nigdy więcej nie pozwoli jej odejść. – Kocham cię. – Ja ciebie też. Po tych słowach, podniósł swoją kobietę i ruszył do swoich komnat. Trzymał ją, powód jego życia, w swoich ramionach i nigdy nie czuł się tak dobrze.

Epilog Ostatnie tygodnie były najlepszymi w całym życiu Kelvina. Jego kobieta była bezpieczna, jego potomstwo szybko w niej rosło. Na moce Izel mówił „humoce”. Powtarzał jej, że to, że posiada w sobie wszystkie trzy kasty Fionn i jej moce są na tyle potężnie, że może sprzeciwić się każdemu, nie oznacza, że będzie lekko. Mimo mocy i magii wciąż wymagała ćwiczeń i kogoś kto ją dobrze poprowadzi. – Kel – jęknęła Izel, odchylając się na jego piersi. Potarł jej czoło chłodną szmatką. – Tak, kochanie? Otarła usta wierzchem dłoni. Każdego ranka miała mdłości. – To jest do bani. Zaśmiał się. Mimo, że czuł w sobie jej mdłości i odrobinę cierpienia, gdy siedział na podłodze w łazience tuląc ją w swoich ramionach, nie mógł być bardziej zadowolony. – Wiem kochanie, ale będzie lepiej – powiedział i pocałował ją w czoło, opierając dłoń na jej nieco już zaokrąglonym brzuchu. – Szybko rośnie. – Westchnęła, kładąc dłoń na jego. – Tak. Nieśmiertelni dojrzewają szybciej niż śmiertelnicy. Nie wspominając już o bliźniakach. – Kelvin uśmiechnął się, co ostatnio robił dość często. Tak bardzo nie mógł się już doczekać spotkania ze swoimi dziećmi. Jego mała czarownica dopiero co zaczęła ujawniać ciążę i niech mu Bóg dopomoże, bo nigdy nie wyglądała piękniej.

Nigdy nie marzył o tym, że jego życie mogłoby być tak wspaniałe. Właśnie osiągnął swój cel. Był wojownikiem Pookah, bestią umieszczoną w tym świecie aby chroniła swoją rodzinę. Mimo, że szczegóły między ich klanami nie były jeszcze do końca uzgodnione, to negocjacje wyglądały obiecująco. – Musimy iść – powiedziała Izel, gdy wstawała. Kelvin wstał obok niej, trzymając ją blisko siebie. – Musisz odpocząć – odpowiedział, ale ona jedynie przewróciła na niego oczami. – Jestem w ciąży, a nie bezużyteczna – mruknęła z ustami pełnymi wody. Wokół zamku tętniło życie, co było dość niezwykłe biorąc pod uwagę potyczki Iana z demonem i nieobecność Alistaira. Kelvinowi nie podobało się, że Izel będzie musiała brać udział w kolejnych stresujących wydarzeniach. – Musimy się spotkać z Andrew – naciskała, płukając i ocierając usta. – Ramsey był nieobecny przez kilka dni. Plus, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Andrew wie więcej niż się do tego przyznaje. Wydaje się dziwny od nocy, w której natknął się na Śmierć. Kelvin zacisnął zęby wiedząc, że Izel miała rację. Thompson był inny od pogoni za Śmiercią. – Może ma więcej informacji o kolejnym poszukiwaczu. Z chęcią porozmawiam z nim raz jeszcze. Mimo, że udało jej się raz skomunikować z Euanem, od tamtego momentu nie udało jej się tego powtórzyć. Skinął głową. Wiedział, że chociaż sprawy się nieco rozwiązywały, a prawda w końcu wyszła na jaw i ta cała klątwa została zażegnana, kontaktowanie się z Euanem było ważne dla jego dziewczynki. Pewnie

dlatego, że za nim tęskniła. Jednak poszukiwacz, którego ona i Thompson mieli odszukać, zginął tamtej niefortunnej nocy. Jak dotąd nie mieli szczęścia w znalezieniu kolejnego, który pomoże im dostać się do Cypher. – Po co mi te wszystkie moce, skoro nie mogę nawet dostać się do Cypher? – mruknęła Izel. Wetknął kosmyk jej czekoladowych włosów za ucho i wycisnął pocałunek na szyi. – Musisz dać sobie trochę czasu, dziewczynko. Twoje moce są wspaniałe, ale potrzebujesz poćwiczyć. Twój dziadek nigdzie się nie wybiera. – Wiem. Ale jak mam ćwiczyć, skoro odprawiasz każdego kto chce mi pomóc? – Pomóc? O nie. Te skurwysyny próbowały cię wykorzystać. Zainwestuj w siebie. – Odkąd Izel doszła do „usprawnienia swoich kompetencji” pukanie do drzwi zamku Kerr ani na chwilę nie ustawało. Wieści szybko się rozeszły, a Izel szybko stała się magiczną wskazówką. Sąd Niezgody się zbliżał, a miesiące przed nim bywały dla wszystkich dość gorączkowe. Kreatury wszystkich sekt przygotowywały się na najgorsze, starając się zdobyć nad innymi gatunkami jakaś przewagę. Chociaż Izel nigdy tego nie przyznała, Kelvin wiedział, że była tym przerażona. I wszystkimi wnioskami dotyczącymi jej magicznej pomocy. Jej przepowiednia naprawdę miała się spełnić. Kelvinowi było niedobrze na samą tę myśl, a tegoroczny Sąd miał być jeszcze bardziej brutalny. Jego mała czarownica była bardzo drogocennym towarem. Kelvin uniósł jej podbródek, zmuszając ją aby spojrzała mu w oczy. – Ochronię cię. – Położył dłoń na jej brzuchu. – Was wszystkich. Słyszysz? Przejdziemy przez to razem, a wszystko będzie dobrze.

Skinęła drżąco, a Kelvin się uśmiechnął. Jego kobieta tak bardzo w niego wierzyła. – Więc naprawdę chcesz abym walczył z Campbellami i porozmawiał o tym z szefem bitew Fionn? – zapytał, zmieniając temat na spotkanie z Andrew. Odwróciła się do niego, śledząc palcem przez jego tors i uśmiechając się. – Nigdy nie wiesz… jak może być zabawnie. Kelvin jęknął, gdy jej małe palce przesuwały się coraz niżej. – Mogę wyobrazić sobie lepsze sposoby na spędzenie naszego czasu. – Pochylił się i wciągnął jej pełną dolną wargę między swoje zęby. – I zabawniejsze. Gdy całował delikatną szyję swojej kobiety, jęknęła i chwyciła go za biodra. Podniósł ją, a ona od razu owinęła nogi wokół jego talii, podczas gdy on wciąż smakował jej miękką skórę. Ani razu nie odrywając od niej ust, położył ją na łóżku, podążając za nią. Odsunął się tylko na tyle, aby spojrzeć w jej oczy i przesunąć kciukiem po jej dolnej wardze. Patrzył na nią z niedowierzaniem. Jego kobieta, jego skarb, jego przyszłość. Bolała go pierś z radości. Ze spokoju. – Chryste, tak bardzo cię kocham, dziewczynko. Uśmiechnęła się do niego. – Ja też cię kocham, Pookah.
Britt Bury - Immortal Heat 01 - The Darkest Day [całość].pdf

Related documents

357 Pages • 77,075 Words • PDF • 6.5 MB

386 Pages • 147,516 Words • PDF • 2.5 MB

158 Pages • 82,031 Words • PDF • 12.3 MB

163 Pages • 99,340 Words • PDF • 23.7 MB

251 Pages • 60,827 Words • PDF • 2 MB

1 Pages • 511 Words • PDF • 345.6 KB

9 Pages • 600 Words • PDF • 9.4 MB

4 Pages • 1,829 Words • PDF • 42.9 KB

38 Pages • 15,340 Words • PDF • 362.2 KB

557 Pages • 35,398 Words • PDF • 10.5 MB

9 Pages • 10 Words • PDF • 1.2 MB

340 Pages • 100,131 Words • PDF • 2.1 MB