Bree Barton Heart of Thorns 1 - Serce z cierni.pdf

393 Pages • 86,674 Words • PDF • 4.3 MB
Uploaded at 2021-09-24 16:48

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

Dla Carli Christiny Cat, oryginalnej BA ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

Jedna z pradawnych map świata jest w kształcie serca, starannie narysowana i niegdyś ubarwiona wyrazistymi kolorami, barwy te jednak zblakły, jak się można spodziewać, że wyblakną uczucia wątłego, starego serca, brązowej mapy świata. Ale uczucie jest niezatarte, tęsknota nieskończona, kompas zjeżony jak gwiazda wskazuje wszystkie kierunki, w jakie może pójść para zakochanych, rześki wiatr wzdyma ich żagle, przyszłość nie jest zmapowana, wciąż tak daleka od brzegu, gdzie morze wlewa się w gwiazdy. – TED KOOSER, Mapa świata Fidacteu zeu biqhotz, limarya eu naj. Zaufaj swemu sercu, nawet jeśli cię to zabija. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

DAWNO, DAWNO TEMU w zamku wykutym w skale pewna dziewczyna skrycie planowała morderstwo. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

W PRZEDDZIEŃ SWOJEGO ŚLUBU z księciem Mia Rose powinna była siedzieć przy toaletce z czereśniowego drewna, układać kasztanowe loki i sznurować fiszbinowy gorset. Powinna się była krzątać przy trenie sukni ślubnej – pasie ostrygowego jedwabiu, który ciągnął się za nią niczym otulony śniegiem bulwar. Mia nie robiła nic z tych rzeczy. Chodziła nerwowo po swoich panieńskich komnatach, ściskając w dłoni woreczek z krwią dzika. Od tygodni skrupulatnie prowadziła badania, potajemnie wynosząc z zamkowej kuchni różne kawałki mięsa – kaczego, gęsiego, sarniego – i oto z prób zwycięsko wyszła dziczyzna z leśnej świni. Krew dzika zaschnie tak samo jak ludzka, tworząc ciemnobrązową skorupkę. Wcześniej Mia wykradła jedną z powłóczystych sukni siostry, aby ją podrzeć wraz ze swoją ślubną szatą i porzucić razem ze skrwawionymi wstążkami. Plan był prosty. Upozoruje scenę zbrodni, zostawi zniszczone ubrania w tunelach pod zamkiem, tak by nasuwał się tylko jeden wniosek: Mia, przyszła małżonka księcia, została brutalnie napadnięta, porwana, a najprawdopodobniej zabita razem z jej młodszą siostrą, Angelyne. Dwie biedne panny Rose, przedwcześnie ścięte różyczki. Podczas gdy królewska straż będzie przetrząsać zamkowe tereny w poszukiwaniu nikczemnego mordercy, Mia wyprowadzi Angie na wolność. Nie był to wprawdzie najdoskonalszy plan, problem polegał jednak na tym, że nie miała innego. Był jeszcze jeden dodatkowy, lecz zdecydowanie ważny szkopuł: Nie powiedziała o tym siostrze. – Mi? Jesteś już gotowa? Angelyne wpadła do komnat Mii, sunąc miękko po podłodze w satynowych pantoflach.

– Przyszłam sprawdzić, czy nie potrzebujesz… – Urwała w połowie zdania. – Dlaczego masz na sobie linę? Mia wcisnęła w szlufki spodni grubą linę z myślą o tym, że będą się opuszczać w podziemne wnętrzności zamku. Otworzyła usta, by to wyjaśnić, ale nie wydobyła z siebie ani słowa. W skroniach zaczynał jej pulsować ból głowy. Angie zmarszczyła brwi. – Wiesz, że zaraz się zacznie ostatnia uczta. – Jestem tego świadoma. – A ty nie włożyłaś jeszcze ani sukni, ani rękawiczek. – Zgadza się. – Do tego twoje włosy wyglądają, jakby na głowie zdechł ci pudel. – Zawsze lubiłam towarzystwo pudli. – Czy to krew? – Angelyne wyrwała siostrze z ręki skórzany mieszek, powąchała zawartość i od razu się skrzywiła. – Nie obchodzi mnie, co właśnie zamierzałaś zrobić. Powiem ci, co zrobisz teraz. – Wskazała czereśniową toaletkę, odsunęła na bok stos książek i ogarek świeczki. – Usiądziesz. A ja upnę ci włosy. Mia, poirytowana, plasnęła na krzesło. Ból głowy chwycił jej czaszkę w kleszcze. Czemu nie potrafi powiedzieć siostrze o swym planie? Jakby stawka tego wszystkiego i tak nie była zdradliwie wysoka: miesiąc temu ich ojciec, Griffin, obiecał królowi swoją córkę za żonę. Mia, jako siedemnastolatka, była oczywistym wyborem. Ale piętnastoletnia Angie czekała druga w kolejce. Mia desperacko próbowała odwieść ojca od tego zamiaru. Dziewczętom w rzecznym królestwie rzadko pozwalano mieć własne zdanie w kwestii przyszłego męża, lecz ona naiwnie założyła, że z nią będzie inaczej. Pod okiem ojca przez minione trzy lata szkoliła się na Łowczynię. Przecież nie

pozbyłby się jej tak łatwo tylko dlatego, że dostał lepszą ofertę. Ale choć go błagała, zaklinała, ojciec się nie ugiął. Skazał ją na dożywocie, unicestwił wszelkie szanse na życie w miłości czy szczęściu. Jej własny ojciec, który bardziej niż ktokolwiek inny znał moc miłości. Na szczęście Mia nie miała najmniejszego zamiaru wychodzić za księcia Quina i pokładać się z nim w małżeńskim łożu. Postawiła sobie zadanie do wykonania. Ocalić siostrę i… odnaleźć morderczą Gwyrach. – Angie? Muszę ci… – Podziękować? Nie ma za co. A teraz nie ruszaj się. – Angelyne gmerała w jej koszyczku ze szpilkami do włosów i innymi zatrważająco ostrymi przedmiotami. To przez Mię siostra w ogóle znalazła się w zamku. Kiedy królowa próbowała przydzielić swojej przyszłej synowej dwórkę do pomocy przy sukniach, klejnotach i kosmetycznych mazidłach, Mia wpadła w popłoch (dlaczego miałaby się przy niej kręcić jakaś obca kobieta?). Poprosiła więc, żeby przez pierwszy miesiąc po zaręczynach w królewskim zamku mogła z nią mieszkać Angie. Potem nie było dnia, by tego nie żałowała. Przeciągi w nieprzytulnym zamczysku tylko pogorszyły wiele tajemniczych chorób, z którymi zmagała się jej siostra. W pradawnej twierdzy Kaer Killian, wykutej w lodzie i zamarzniętej skale, panował przeraźliwy ziąb. Nie wspominając już o tym, że Angie przyciągnęła zainteresowanie książęcego kuzyna, co mogło im przysporzyć kłopotów. Była szczupła i gibka, miała bladą twarz w kształcie serca, pąsowe jak płatki róż usta i faliste włosy w kolorze letnich truskawek dojrzewających na krzaczku. – Mia Rose – mruknęła pod nosem Angie. – Księżniczka Chaosu, Niszczycielka Tego, Co Ładne. Odkaszlnęła krótko i szybko się opanowała. Tak ostro szarpnęła kościanym grzebieniem splątane włosy siostry, że Mia jęknęła z bólu.

– Angelyne Rose, Mistrzyni Zadawania Cierpień, Dzierżąca Narzędzia Tortur. Mia pomasowała sobie skronie. – Głowa mi już pękała, zanim zaczęłaś mnie dręczyć. Nie mam pojęcia, skąd się biorą te nagłe napady porażającego bólu. Angie przestała ją czesać. – Gdzie cię dokładnie boli? – Tu. – Wskazała tył głowy. – Potylica. I tutaj. – Przyłożyła końce palców do nasady nosa. – Kość klinowa. Jakby mi paliło ogniem twarzoczaszkę i mózgoczaszkę. – Mów ludzkim językiem z łaski swojej. Nie wszyscy znają anatomię. – Nawet żuchwa mi pulsuje. – Pomasowała sobie dolną szczękę. – To znaczy, że cię boli ząb. – Zęby. I to wszystkie. – Jak to możliwe, żeby bolały cię wszystkie zęby naraz? – Angie znowu stłumiła kaszel. – Mam coś odpowiedniego. Wyłowiła ze swego koszyczka pogiętą puszkę z miętową maścią. Spróbowała odkręcić wieczko, ale palce nie mogły sobie z tym poradzić. Obie wlepiły wzrok w rękawiczki skrywające jej dłonie. Skóra nienarodzonych jagniąt miała miękki, bladoróżowy kolor. – W porządku – odezwała się Mia. – Możesz je zdjąć. Nie powiem ojcu. Powoli, ostrożnie Angie zsunęła skórkową rękawiczkę najpierw z małego palca, potem z serdecznego, środkowego, wskazującego i wreszcie z całej dłoni. Położyła rękawiczkę na toaletce. Skóra Angelyne była gładka, brzoskwiniowa, tak różna od mlecznej cery Mii i jej miedzianych piegów. – Pomyśl tylko – powiedziała cicho Angie. – Od pojutrza nigdy więcej nie będziesz musiała ich nosić. Jak łatwo było o tym zapomnieć.

Z wyjątkiem królewskiej rodziny od wszystkich dziewcząt wymagano, aby nosiły rękawiczki ze względów ostrożności. Każda kobieta mogła być Gwyrach, wiedźmą, dlatego każda stanowiła zagrożenie. Słowem „Gwyrach” określano kobiety, które potrafiły dotykiem manipulować mięśniami, kośćmi, oddechem i krwią swoich ofiar. Nie kobiety, przypomniała sobie Mia. Demo ny. Są istotami na pół boskimi, na pół ludzkimi – gniew i moc bóstwa zmieszane z typowymi dla ludzi drobnymi zazdrościami i urazami. Gwyrach umieją łamać kości i zamrozić czyjś oddech. Pozbawić kończyny tlenu, urzec serce fałszywym pożądaniem, sprawić, że krew komuś zawrze lub po skórze przepełzną dreszcze. A nawet, że zatrzyma się serce. Mogą bez wysiłku dokonać morderstwa – wystarczy, że przyłożą dłoń do czyjejś piersi i życie w niej zgaśnie na zawsze. Mia swego czasu widziała dowód. Pewna Gwyrach zniszczyła ich życie i Mia zamierzała ją odszukać. „Serce za serce, życie za życie”. Lecz najpierw ona i Angelyne muszą uciec. Dostrzegła w lustrze, jak przez twarz siostry przemyka cień. Zaraz jednak zniknął. Angie wtarła miętową maść w szczękę Mii i szybko z powrotem włożyła rękawiczkę. Nadgarstki miała tak szczupłe, że Mię zabolało w piersi. Jak u ptaszyny. To dlatego mama nazywała młodszą córkę swoim łabędziątkiem. Zanim Mia się zorientowała, siostra wkładała jej już przez głowę lnianą tunikę i zapinała na żebrach fiszbinowy gorset. – Do czterech diabłów, Angie! – Co? Wyglądasz jak księżniczka! – Zapatrzyła się z podziwem na odbicie starszej siostry. – Czy w książęcych komnatach będą zapalone świece? Bo ich światło robi cuda z twoją kościstą sylwetką. Obojczyk rzuca przepiękne cienie… – Wątpię, czy będzie patrzył akurat na mój obojczyk – mruknęła Mia

ponuro. Gorset wypychał, co mógł, do góry, a dekolt sukni okazał się wyjątkowo głęboki – nigdy jeszcze nie widziała na wierzchu aż tyle własnego ciała. – Masz figurę mamy. – Angie westchnęła. – Co ja bym dała za taką krągłość porcelanowych piersi. Mia złowiła jej spojrzenie w polerowanym szkle i mimo wszystko – a może właśnie ze względu na wszystko – obie wybuchnęły śmiechem. Zawsze tak było: w jednej chwili się przemawiały, a w drugiej piszczały, nie mogąc powstrzymać wesołości. – Widzę, że znowu czytałaś te swoje powieścidła. – Tak mało wiary pokładasz w zrządzeniach losu. Nie ma nic złego w tym, że ktoś czeka, aż się zakocha! Że porwie go coś większego niż on sam, że w tańcu przeznaczenia znajdzie przystojnego partnera. – Jak mama i tata. Angie dotknęła swojego wisiorka z księżycowym kamieniem. Kiedyś należał do ich matki. – Tak – potwierdziła miękko. – Właśnie tak. Marnują cenny czas. Teraz albo nigdy. – Musisz mnie posłuchać, Ange. To, co ci zaraz powiem, jest bardzo ważne. – O? – Siostra Mii wzięła długą szpilkę do włosów i zanurzyła ją w wosku tlącej się świecy, po czym chwyciła pasmo ciemnorudych włosów Mii i nawinęła je na ciepłą, pokrytą ciekłym woskiem szpilkę. Gdy wypuściła kosmyk, skręcił się w idealny korkociąg. W blasku latarni Mia bezwiednie skojarzyła barwę swych włosów z kolorem świeżej krwi. – Angelyne – odezwała się cichym jak śmierć głosem. – Wydostaniemy się stąd. Ty i ja. Nie musisz nic robić, wszystko przygotowałam. Wystarczy, że mi zaufasz.

Angie wolno odłożyła szpilkę na toaletkę. Jej niebieskie oczy błysnęły w lustrze. – Wiem, co skrycie planujesz, Mi. Widziałam, jak ślęczysz nad mapami, jak pakujesz plecaki. Wiem, że chcesz uciec. Ale ja zostaję. Mia w oszołomieniu nie mogła znaleźć słów. – Nie… nie zostawię cię. – Może ja chcę być zostawiona. Nie pomyślałaś o tym? Może to życie, które uparcie odrzucasz, życie w zamku, u boku księcia, wcale nie jest takie złe. – Chcesz dać się uwięzić na zawsze w tym lodowatym grobowcu? – Wyciągnęła rękę i dotknęła czoła siostry. – Masz gorączkę? Pewnie odbiera ci rozum. Angie odtrąciła jej dłoń. – To ja z nas dwóch jestem ta rozsądna! Traktujesz mnie jak ofiarę. Biedna, mała, chora Angie, zawsze ktoś musi ją ratować. Tylko że ja nie potrzebuję ratunku. Idź. Uchodź z zamku. Biegnij do swoich przygód. – Przygód? Mówisz, jakbym się wybierała na wakacje. Angie, wiesz, że muszę ją znaleźć. Jeśli nie tata, ja to zrobię. „Serce za serce, życie za życie”. – Tak, jasne. Wy, Łowcy, myślicie, że wymierzacie sprawiedliwość, podczas gdy tak naprawdę jedynie przechylacie szalę wagi na drugą stronę. Więcej ciał. Więcej strat. Rozmowa zboczyła z zamierzonych torów zbyt szybko, by Mia za nią nadążyła. – Wybierasz małżeństwo bez miłości? Dlaczego? A co z „tańcem przeznaczenia”? Pomyśl o tym, jak mama patrzyła na tatę… – Staram się o niej nie myśleć – odburknęła Angie. – Choć najwyraźniej uparłaś się, żeby mi wciąż przypominać. – Naprawdę właśnie tego chcesz? Związać się świętą przysięgą

z chłopakiem, który cię nie kocha? Tylko po to, żeby się kręcić po zamku w ładnej sukni? – Nie będziesz mi mówić, czego chcę! Z twarzy Angie odpłynęła cała krew. Dziewczyna zachwiała się, pochyliła do przodu i kurczowo zacisnęła dłoń na kolumience łóżka. Jej szczupłym ciałem wstrząsnął ostry kaszel. Mia w jednej chwili znalazła się obok niej. – Znów napad zawrotów głowy? – Biorą się nie wiadomo skąd. Wszystko jest w porządku i nagle robi mi się ciemno przed oczami. – Może powinnaś się położyć? – Może tak. Mia pomogła siostrze spocząć na łóżku z baldachimem, pod głowę podsunęła jej cynobrowe jedwabne poduszki. Patrzyła, jak pierś Angie – delikatna papierowa latarnia – wnosi się i opada. Wezbrało w niej poczucie winy. Mia sama nie czuła się za dobrze. Zalało ją niewyjaśnione gorąco, buchało takim żarem, jakby się nachyliła nad ogniem, a pomarańczowe płomienie lizały jej piegowatą skórę. Pod pachami zebrał się obfity pot, popłynął strużką do rowka w dole pleców. Powód numer sześćset dwunasty, dla którego nie była dobrym materiałem na księżniczkę: księżniczki nie mają mokrych plam na pięknych jedwabnych sukniach. Angie uśmiechnęła się smutno. – Spójrz na mnie. Nie nadaję się nawet do porządnej ucieczki. Naprawdę jestem heroiną ze swoich powieści. – Sięgnęła ręki siostry, jej skóra spływała potem. – Idź, Mi. Jeśli chcesz uciec, leć. Tylko bym cię spowolniła. Mii zaciążyło serce. Angie nie mogła przetrwać nawet pięciu minut, nie ulegając którejś ze swych niewyjaśnionych dolegliwości: a to gorączce, a to napadowi kaszlu, a to zawrotom czy potwornemu bólowi głowy. Czasami

potykała się na prostej drodze, kulała, stopy nagle odmawiały jej posłuszeństwa, a palce nóg drętwiały. Mia przeszukała wszystkie swoje książki o fizjologii, przetrząsnęła tomy poświęcone przypadłościom i infekcjom. W końcu musiała się poddać. Oddech uwiązł jej w gardle. By uciec, należało cichaczem przebyć labirynt ciągnących się w nieskończoność tuneli, zbiec z zamku, niepostrzeżenie przekraść się przez podzamcze, przejąć jakąś łódkę i spłynąć rzeką Nathą na wschód do Fojo Karação. To tam ich matka zakochała się po raz pierwszy i tam narobiła sobie wrogów. Podróż potrwa wiele dni. Może tygodni. Angie nie przeżyje takiej drogi, nie da rady. W głębi serca Mia przypuszczała, że siostra wie o tym już od dawna. Prawda wsączyła się w nią i przyprawiając o mdłości, zamieniła się w pewność. Nigdy nie odnajdzie morderczej Gwyrach. Nigdy nie opuści zamku. Wyjdzie za mąż za księcia. Dzielnie próbowała zamaskować swą rozpacz. Skoro nie może uratować siostry, przynajmniej sprawi, że Ange się uśmiechnie. – Obawiam się, że utknęłaś tu razem ze mną. Choć wolałabyś pewnie, żeby jakiś przystojniak podziwiał krągłości twej porcelanowej piersi. Wtem usłyszała kroki – ktoś zbliżał się zamkowym korytarzem. Dwa krótkie stuknięcia zabrzmiały nieprzyjemnym echem w jej komnatach. – Lady Mia? – Zza drzwi dobiegł lodowaty głos księcia. – Mam wieści. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

KSIĄŻĘ QUIN stał w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wykazywał uderzające podobieństwo do tak lubianej przez Mię tablicy anatomicznej: miał długie, szczupłe ciało i idealnie symetryczną twarz. Nie żeby zwracała na to uwagę. – Możesz się do mnie zwracać „Mia”. Mówiłam ci z tysiąc razy, że nie ma potrzeby dodawania „lady”. – Póki nie będziesz moją księżną, pozostaniesz moją damą – odparł w typowy dla siebie dziwnie oficjalny sposób. Popatrzył na jej nagie ręce i wzdrygnął się mimowolnie. – Wybacz, wasza łaskawość. – Ostatnie, czego było jej trzeba, to żeby książę na nią doniósł. – Właśnie dokonywałam ablucji – skłamała. Pośpiesznie wzięła z toaletki aksamitne popielate rękawiczki i wsunęła je sobie na dłonie. Podczas gdy większość dziewcząt w rzecznym królestwie nosiła szorstkie rękawice z wołowej albo jeleniej skóry, Mia i Angie miały miękkie, miłe w dotyku rękawiczki ze skóry nienarodzonych jagniąt. Jako córki najemnego zabójcy cieszyły się pewnymi przywilejami. Zwłaszcza że ów zabójca dowodził Kręgiem Łowców – oddanych królowi tropicieli złowrogich Gwyrach. Quin odchrząknął. – Przyszedłem ci powiedzieć, że ostatnia uczta została odłożona. – O? Czemu zawdzięczamy ten tragiczny obrót wypadków? – Coś ze spaloną kaczką. Zbierzemy się ponownie za godzinę. Mia zastanowiła się, dlaczego Quin nie przysłał z tą wiadomością którejś ze swych niezliczonych służących. W Kaer roiło się od nich, cała służba składała się z młodych kobiet. Czy chodziło mu o coś jeszcze? Stali oboje w drzwiach, wychyleni ku sobie, starannie unikając kontaktu wzrokowego. Książę bawił się złotym guzikiem przy rękawie swojej zgrabnie skrojonej zielonej kurty. Ubierał się w barwy klanu Killian: przyprawiający

o chorobę morską kolor szmaragdowy i połyskujący blaskiem złoty. Znowu odchrząknął. – Ufam, że się nie spóźnisz? – Oczywiście, że nie. – Nie tak jak wczoraj? – Wczoraj to był wyjątek. – I przedwczoraj. Więc o to mu chodziło: chciał z niej zadrwić. Gniewnie spojrzała w jego błyszczące zielone oczy, obramowane wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi i garstką piegów rozrzuconych po skórze o barwie piasku. Złociste, wiecznie zmierzwione bujne loki podwijały mu się nad uszami. Tak, Quin był przystojny. A także zimny i arogancki, i całkowicie nieprzenikniony. Mia zaś bardziej niż czegokolwiek pragnęła wiedzieć – znać prawdę o innych i sama dawać się poznać. Miał rację co do tego, że ostatnio spóźniała się na przyjęcia. Spędzała te wieczory, sporządzając mapy tuneli i przygotowując się do ucieczki z siostrą. Czy łudziła się, myśląc, że uda się jej uniknąć zaplanowanego dla niej losu? Popatrzyła na Quina i poczuła ciężar tego, co sobie właśnie uprzytomniła: to będzie jej mąż. Towarzysz życia po grób. Do tej pory spędziła z nim bardzo niewiele czasu – zbyt mało, by rozgryźć, co z niego za chłopak – wiedziała jednak dokładnie, jakim mężczyzną jest król Ronan. Klan Killian królował w Glas Ddir od wieków, napawając się władzą, nadużywając jej. Wydawało się, że naturalną koleją rzeczy syn odziedziczy cechy ojca. Strach zatopił zęby w żołądku Mii tak mocno, że się od tego zachwiała. – Czy coś ci… – Quin wyciągnął ramię, by ją podtrzymać, a potem szybko cofnął rękę od jej odzianej w rękawiczkę dłoni. – Chyba nie zemdlejesz, co? Wypuściła powietrze z płuc.

– Nigdy w życiu jeszcze nie zemdlałam. Nie jestem tego rodzaju dziewczyną. Nie powiedziała mu jednak, że jego dotyk przeszył skórkę rękawiczki jak sztylet. Czy dotknięcie chłopaka zawsze jest tak nieprzyjemne? W tej materii nie miała osobistego doświadczenia. Podczas gdy inne dziewczyny potajemnie wymykały się do pustych straganów na targu, by nieśmiało użyczać swych ust innym ustom, Mia rzucała nożami w drewniane kłody i uczyła się, ile kości trzeba złamać, by skręcić kark wiedźmie – Gwyrach. Quin wskazał łóżko, na którym z pościeli wystawały drobne stopy Angelyne. – To twoja siostra? – Odpoczywa. – Dopilnuj, żeby się obudziła w ciągu godziny i też stawiła na czas. – Skąd to nagłe przywiązywanie wagi do punktualności, wasza łaskawość? Przestąpił z nogi na nogę. – Ojciec tego żąda. Po skórze Mii przemknął zimny jak płatki śniegu dreszcz, jakby ktoś przesunął jej po karku kostkę lodu. I to od wewnątrz. Nie podobał się jej król Ronan. Nie podobało się jej, w jaki sposób zwraca się do swych młodych służących czy patrzy na jej siostrę. Nie podobało się jej, jaką przyjemność sprawia mu torturowanie pochwyconych Gwyrach, które sprowadzono do Glas Ddir. Widziała jego Salę Rąk. Wyprostowała się. – Za godzinę będziemy w Galerii. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Czy to jej wyobraźnia, czy rzeczywiście z jego ramion ustąpiło nieco napięcia? – To dobrze. Ojciec będzie zadowolony. Matka już się wściekła na

kucharki za to, że zniszczyły kaczkę. Nie chciałbym jej dawać kolejnego powodu do narzekań. Mia poczuła cios w brzuch, jak zawsze, gdy ktoś mówił o swej matce, zwłaszcza z tak wyraźnym lekceważeniem. Miała ochotę złapać księcia za ramiona i potrząsnąć nim, żeby mu wbić do kory mózgowej choć trochę rozsądku. Przypomnieć, jakie ma szczęście. – Łowcy też już tu są – powiedział Quin. – Dołączą do nas na ostatniej uczcie, by nam zapewnić ochronę. Ale tobie nie wolno z nimi rozmawiać. W jej piersi rozgorzał gniew. Miała wszelkie prawo rozmawiać z Łowcami według własnego uznania. Bądź co bądź, przez ostatnie trzy lata szkoliła się z nimi w Kręgu i przygotowywała, by w swe osiemnaste urodziny złożyć świętą przysięgę – ślubować, że do końca życia będzie tropiła i eliminowała wiedźmy. Przemawiała do niej czysta logika kreda wyznawanego przez Łowców: „Serce za serce, życie za życie”. Choć nigdy nie zabiła żadnej Gwyrach – ojciec surowo jej tego zabronił – Mia wiedziała, że kiedy przyjdzie czas, nie zawaha się. A potem ojciec w trybie przyśpieszonym zwolnił ją z Kręgu Łowców i obwieścił swoje plany związane z jej zamążpójściem. – Wezmę to pod rozwagę, wasza łaskawość. Przyjrzała mu się badawczo. Gdy po raz pierwszy przybyła do zamku, żywiła niedorzeczne przekonanie, że pod zimną jak lód powierzchownością księcia może się kryć czerwone, bijące serce. Zgłębiała teraz jego szmaragdowe oczy w poszukiwaniu iskry radości, straszliwej tajemnicy, maleńkiej szczeliny w jego litej masce. Czegoś. Czegokolwiek. Ale jeśli faktycznie nosił maskę, miał ją przymarzniętą do twarzy, a za nią zmrożone pozostawały sekrety królewskiego syna. Quin ociągał się w drzwiach. Co on tu jeszcze robi? – Twoje sprzączki – bąknął.

– Moje sprzączki? Ruchem głowy wskazał ozdobne klamerki przy jej butach. – Bardzo błyszczą. – Dziękuję? Zapadła nieznośna cisza. Oboje desperacko szukali w głowach czegoś, co mogliby powiedzieć. – Twoje sprzączki też błyszczą – palnęła Mia. – Wielkie dzięki. Jeśli na tego rodzaju konwersacjach przez najbliższe pięćdziesiąt lat miało opierać się jej małżeństwo, kusiło ją, żeby wziąć rzeczone sprzączki i zakłuć się nimi. – Muszę już… – Powinienem… – Tak – rzucili oboje równocześnie. Quin nie mówiąc nic więcej odmaszerował korytarzem na swoich długich nogach; jego sylwetka odbijała się w czarnych onyksowych ścianach. Naprawdę wyglądał jak Poraniony Człowiek – podługowata męska postać z jej ulubionej tablicy anatomicznej, jeśli nie liczyć rozmaitych broni sterczących z ciała Poranionego. Palce Mii zesztywniały, krew ledwie pełzła w żyłach. Nie po raz pierwszy książę zostawiał za sobą ślad przypominający mroźną smugę. Nie wiedziała, czemu przypisać odrętwienie rąk czy muśnięcie chłodu na policzku, jakie odczuwała, gdy Quin był w pobliżu. Może tak właśnie przejawia się to, że ktoś nas nienawidzi? Jakby się zapaść w śnieżną zaspę, nago, bez okrycia. Odegnała od siebie tę myśl. Nienawiść nie jest zimna, tak jak miłość gorąca. Przypisywanie znaczenia wrażeniom cielesnym to niebezpieczna gra. Wrażeniami kupczą wiedźmy i dopóki chadzają na wolności, dotyk jest

polem bitwy, a ciało – narzędziem wojny. Dla Mii straty w ludziach w tej wojnie były druzgocące. Przemknęła obok głęboko uśpionej siostry. Angelyne potrafiła zapaść w sen szybciej niż jakakolwiek inna znana Mii osoba. Zawsze taka była. Mia rozcierała sobie ręce tak długo, aż przywróciła w nich krążenie krwi. Chwyciła leżące na toaletce siarqowe pałeczki i wyjęła z kryjówki pod łóżkiem skórzany tornister. Potem pochyliła się nad kamiennym paleniskiem i zmiotła na bok kupkę popiołu. Pod spodem znajdował się żelazny ruszt, a pod nim była klapa. Mia jak najciszej, żeby nie zbudzić siostry, podniosła ruszt, po czym otwarła klapę i opuściła się w ciemność. Złoży wizytę swojej matce. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA SKROBNĘŁA SIARQOWĄ PAŁECZKĄ o szorstką skałę, w której wykuto tunel. Grube jak kciuk pałeczki były prezentem od ojca, jego ostatnią zdobyczą z wyprawy do Pembuki – leżącego na zachodzie piaszczystego królestwa. Najwyraźniej próbował tym podarkiem z powrotem wkupić się w jej łaski. Nie podziałało, ale i tak zatrzymała prezent. Griffin Rose przemierzał cztery królestwa, polując na wiedźmy, i jego kieszenie zawsze były pełne egzotycznych podarków. Mia wciąż pamiętała czasy, gdy była jeszcze głodną przygód małą dziewczynką, a ojciec rozwijał leżące na kuchennym stole zwoje pomarszczonego brązowego papieru i pozwalał jej wodzić palcem po trasach swych podróży. – To jest znany świat – mówił – podzielony na cztery królestwa. – Rzeczne, piaszczyste, śnieżne i ogniste! – wykrzyknęła, by mu się przypodobać. – Bardzo dobrze, różyczko. – Ojciec wyjął z kieszeni kawałek doprawionej papryczką czekolady, chociaż dla Mii największą nagrodą było jego pełne zadowolenia skinienie, kiedy poprawnie odpowiedziała na pytanie. – A teraz wymień nazwy w językach mieszkańców tych królestw. Mia radziła sobie z językami luumi z łatwością, tak samo jak z matematyką i naukami przyrodniczymi. Język postrzegała po prostu jako system gramatyki i reguł. Przynajmniej tak było na wczesnych etapach, gdy podstawiała zmienne w równaniach. Lubiła równania. Uwielbiała, kiedy wychodził jej właściwy wynik. – Glas Ddir, Pembuka, Luumia i Fojo Karação – wyrecytowała z dumą. – Mogłabyś trochę popracować nad wymową – zauważył ojciec. Zamigotał zielony płomień, przed oczami Mii przepłynęły ciemne kształty. Mocniej przejechała pałeczką po ścianie tunelu i znowu rozbłysnął ogień, a w powietrzu rozeszła się kwaskowata woń jajek. Siarqowa pałeczka jak za sprawą magii wyczarowała płomień. Jakiej tam magii. To chemia. Pocierając siarqową pałeczką o szorstką

powierzchnię, mieszamy znajdujące się na niej związki chemiczne, a przy tym dodajemy odrobinę ciepła wywołanego tarciem. I oto w naszych palcach pojawia się zielony płomień. Nauczyła się tego od ojca podczas szkolenia Łowców. „Czasami nauka pozornie wygląda jak magia” – powiedział jej wtedy. „Nigdy nie zapomnij jednak, że nauka wymaga spokojnej głowy. Magia wywodzi się z okrutnego, niepokornego serca”. Mocno zacisnęła palce na siarqowej pałeczce. Od czasu gdy ojciec przystał na ofertę królewskiej rodziny i oddał Mię za narzeczoną dla księcia, jej serce stało się zuchwałe i niebezpiecznie okrutne. Osłoniła teraz wątły płomyk dłonią, po czym sięgnęła do plecaka po ręcznie narysowaną mapę i kompas, dawno temu przywieziony przez ojca z Luumii, czyli z południa. Płonąca pałeczka rzucała na korytarze zielonkawe światło. Podczas gdy Mia posuwała się naprzód, żelazna igła kompasu kręciła się to w prawo, to w lewo na mokrej korkowej podkładce. Ból głowy zniknął niczym łza na piasku. I nagle wrócił jeszcze silniejszy, gdy przypomniała sobie słowa księcia. „Łowcy też już tu są, ale tobie nie wolno z nimi rozmawiać. Póki nie będziesz moją księżną, pozostaniesz moją damą”. Nawet słowo „moją” sprawiało, że ścinały się w niej wnętrzności. Jakby była śliczną banieczką albo puszystym spanielem u stóp Quina, czekającym, aż się go podrapie za uchem. Osobistą własnością w jedwabnej sukience. Błyskotką na złotym łańcuszku. Rzecz jasna, poza ufortyfikowanymi murami Kaer dziewczęta w całym Glas Ddir zaganiano do zawierania małżeństw „ze względów bezpieczeństwa”. W niektórych związkach dochodziło do przemocy. A nawet jeśli nie dochodziło, kobiety dożywotnio były skazane na gotowanie i sprzątanie, rodzenie i wychowywanie dzieci, jak poczciwe domowe koty

z zadowoleniem mruczące w słońcu. Czy naprawdę myślała, że jej to nie spotka? Gwyrach są niegodziwe, owszem, lecz król jest tak samo nikczemny. Zbudował swoje królestwo na kościach strachu i grozy. Gwyrach wyglądają jak normalne kobiety. Gdy nadobna dziewczyna na targu otrze się o twoje ramię, nie masz pojęcia, czy po prostu niechcący wpadła na ciebie w ścisku, czy też była to ostatnia rzecz, jaką poczułeś w życiu. W rozlicznych burdelach, otaczających zewsząd Kaer Killian jak gorset, mężczyźni mogli poczuć, jak im przyśpiesza puls i sztywnieje pewna część ciała, a potem nagle zwalić się na miękką jak puch podłogę z sercem, które zatchnęło się krwią. Ponieważ nie istniały żadne oczywiste oznaki, które by pozwalały odróżnić wiedźmy od zwykłych kobiet, pilnie obserwowano wszystkie niewiasty. Bali się ich właśni mężowie i własne dzieci. Nawet w zaciszu domowym nie wolno im było zdejmować rękawiczek. Król Ronan wydawał prawo za prawem ograniczające ich możliwości poruszania się. „Jesteśmy zobowiązani do zapewnienia bezpieczeństwa dobrym kobietom z rzecznego królestwa” – głosił królewski dekret. „Działamy z obowiązku i miłości”. Mia nie miała pewności, kiedy miłość zaczęła oznaczać klatkę. Chyba skręciła w niewłaściwym miejscu. Korytarz kończył się ślepo małą okrągłą komorą, tak niską, że Mia musiała się przygarbić. Nie była tu nigdy wcześniej. W sklepienie nad jej głową wprawiono zmurszałe drewniane drzwi. Zdjęła z nich łańcuszek i mocno szarpnęła za klamkę, obsypując się pyłem. Podciągnęła się przez dziurę do połowy ciała. Widok zasłaniały zwoje purpurowego aksamitu. Zebrała drogą tkaninę i odsunęła ją na bok, wdychając ziemisty zapach lilaku i łoju. Małe ośmiokątne pomieszczenie oświetlały rzędy świec płonących w cienkich mosiężnych uchwytach. To

była zakrystia przylegająca do królewskiej kaplicy. Mia mogła stąd zerknąć również do samej kaplicy, której celowo do tej pory unikała. Ze złoconego sklepienia spoglądały w dół figlarne aniołki o tłustych pośladkach, celując strzałami miłości w ołtarz – ten sam ołtarz, przy którym ona i Quin mieli nazajutrz wziąć ślub. Usłyszała głośny metaliczny trzask i zanurkowała z powrotem do swojej kryjówki, akurat w momencie gdy do zakrystii wkroczył książę Tristan. Kuzyn Quina w drugiej linii, syn jakiegoś od dawna nieżyjącego królewskiego kuzyna, miał dwadzieścia lat. Był barczysty i muskularny, miał przeraźliwie białą skórę i jednodniowy zarost, stale kładący się cieniem na jego policzkach. Angie uważała go za atrakcyjnego, lecz zdaniem Mii było w nim coś z grubianina. Uczył się na xiędza – powołanie uderzająco sprzeczne z jego temperamentem. Mimo że Tristan był młody i niedoświadczony, król zgodził się, by poprowadził ceremonię książęcych zaślubin, ku wielkiemu rozgoryczeniu Mii. W tej chwili jednak przyszły kapłan wymachiwał cynowym świecznikiem, zataczając nim szeroki łuk i strącając po kolei cienkie mosiężne uchwyty. Z każdym trzaśnięciem metalu o metal kolejna świeczka lądowała na podłodze i toczyła się po marmurowej kraciastej posadzce. – Zebraliśmy się tutaj – „trzask” – zgodnie z królewskim dekretem Ronana, syna klanu Killian, niezwyciężonego władcy Glas Ddir – „trzask” – aby zostać świadkami zawarcia najświętszego związku. „Trzask, trzask”. Najwyraźniej ćwiczył przed ceremonią ślubną. A przy okazji robił bałagan, który służące będą musiały posprzątać. Siał zniszczenie dla czystej przyjemności niszczenia. Urocze. Mia opuściła się w swój tunel. Zamknęła za sobą drzwi i z powrotem zabezpieczyła je łańcuszkiem. Potem wróciła po własnych śladach,

przyświecając sobie mętnym światełkiem, które prześwitywało pomiędzy jej palcami, malując na ścianach zielone jak mech kształty. Historia opowiedziana cieniami. W krypcie nie było nikogo. Jak zawsze. Najwyraźniej poza nią w Kaer Killian brakowało chętnych do przemierzania katakumb. Przez jakąś niewidoczną szczelinę sączył się blask księżyca, rysując na grobowcach perlistobiały pasek. Mia ruszyła pomiędzy nimi, przesuwając palcami po niszach ściennych i nagrobkach, aż znalazła napis, którego szukała. „Wynna Rose”. – Cześć, mamo. – Uklękła cicho przy grobowcu matki, przyciskając dłonie do chłodnego szarego kamienia. – Przyszłam się z tobą zobaczyć przed ślubem. Cisza była przytłaczająca. Zakradła się do najdalszych głębin serca Mii. Nagrobek matki, choć skromny, wyglądał ładnie, zupełnie niepodobny do otaczających ją, bogato zdobionych mauzoleów. Ojciec zamówił u kamieniarza prosto wyrzeźbioną śliwę, która teraz widniała na nagrobku jego żony. Mia delikatnie powiodła palcami po żłobieniach, w górę smukłego pnia, potem po wygiętych gałęziach. Mama zawsze kochała drzewa, a śnieżna śliwa należała do jej ulubionych. Dla Mii jednak najważniejszy był ten element rzeźby, którego większość ludzi nie zauważała: przycupnięty na gałęzi samotny ptaszek zapatrzony w okrągły księżyc. Odrobina życia na zimnym, martwym kamieniu. Była to jedyna dobra rzecz, jaką jej przyniosło kilkutygodniowe przebywanie w zamkowym zamknięciu: mogła spędzać czas z matką. Gdy Wynna zmarła trzy lata temu, król zażądał, aby jej ciało złożono w krypcie pod Kaer Killian. Matka Mii i Angie spoczywała zatem w katakumbach jako jedyna zmarła nienależąca do królewskiej rodziny, co jeszcze bardziej potęgowało tajemnicę otaczającą jej śmierć.

Zamknąwszy oczy, Mia wciąż widziała ciało mamy, świetliste rude włosy rozsypane na podłodze ich domu. Rękawiczki rzucone obok, kamień księżycowy leżący ukośnie na gardle. Oczy otwarte i pociemniałe na zawsze. Zabita bez jednego zadraśnięcia. Kiedy Mia myślała o wiedźmie, która to zrobiła, krew w żyłach zmieniała się jej w czarny olej. Bardziej niż czegokolwiek w życiu chciała ją odnaleźć. By tamta zapłaciła za poczynione zło. „Nienawiść sprawi tylko, że zejdziesz na manowce. Czasami miłość jest silniejszym wyborem”. Ostatnie słowa wypowiedziane przez matkę, wyżłobione jak epitafium w umyśle Mii. – Różyczko. Drgnęła, gdy z cienia wynurzył się ojciec. – Co ty tu robisz, moja różyczko? Wyglądał na zmęczonego. Spostrzegła przygarbione ramiona i głębokie bruzdy na twarzy, która wydawała się starszą, bardziej znużoną wersją jej rysów: ten sam cienki nos, ładnie zarysowane policzki oraz żarliwe szare oczy. Gdy była mała i układał ją do snu, całował córeczkę w obie powieki. „Dwa ciemne statki wiozące sekrety” – mawiał. „Zamykać luki, spuścić żagle”. – Przyszłam zobaczyć się z mamą – odrzekła Mia. – Twojej matki tu nie ma. – Wytrzymał jej spojrzenie i przez chwilę Mii zdawało się, że coś zaiskrzyło mu w oczach. Potem odwrócił wzrok. – Ciało bez duszy to po prostu kości i prochy. „Cenne kości” – odparowała w duchu. „Cenne prochy”. Podał jej rękę. – Chodź ze mną. – Dokąd? – To słowo zapiekło ją w język. – Przez nawę w kaplicy do

oblubieńca? – Mam coś dla ciebie. Coś, co, jak sądzę, zechcesz przyjąć. Kiedy nie ruszyła się z miejsca, wyciągnął rękę i zabrał jej kompas, po czym wsunął go sobie do kieszeni tak zwyczajnym gestem, że ogarnęła ją wściekłość. – Z tego nie będziesz mieć pożytku. Lecz z tego, co dla ciebie mam, owszem. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

KATAKUMBY ZWĘŻAŁY SIĘ, przechodząc w małe kwadratowe pomieszczenie, z którego biegł dalej długi korytarz. Ojciec prowadził Mię bez mapy. Brodę miał przyprószoną siwizną, lecz wciąż poruszał się sprężystym krokiem. Choć Mia gorliwie szkoliła się w sztukach związanych z polowaniem – w tropieniu, mapowaniu, przetrwaniu – ojciec nieodmiennie pozostawał w nich mistrzem. Griffin Rose był najlepszym Łowcą, jakiego kiedykolwiek znało rzeczne królestwo. – Teraz stąpaj ostrożnie – rzekł. – Ta ścieżka jest bezlitosna. Szli pod sadem pełnym śliw śnieżnych: przez szczelinę w skale Mia widziała, jak drzewa gną się na wietrze. Było ich tysiąc – osobisty dar dla króla Ronana od królowej śnieżnego królestwa. Rozkwitały dopiero po pierwszym mrozie, gdy ich srebrzyste gałęzie uginały się od soczystych purpurowych śliwek śnieżnych, ulubionych owoców jej mamy. Mia potknęła się i wpadła na plecy ojca, kiedy tunel wyrzucił ich na wąską skalną półkę poza obrębem zamku. Lodowaty nocny wiatr wgryzał się w skórę Mii. – Zimno ci. – Zanim zdążyła zaprotestować, ojciec zarzucił jej na ramiona swą grubą szarą pelerynę. – Zabawne, prawda? Choć tak wnikliwie studiujemy ludzką fizjologię, nie opanowaliśmy czegoś tak prostego jak ochrona własnego ciała przed chłodem. Zachęcił ją gestem, żeby usiadła na skraju urwiska. Nie był typem rodzica, który strąca swe dzieci w przepaść, co zawsze w nim doceniała. W tym momencie jednak dała się ponieść przepełniającemu ją oburzeniu. – Gwyrach umieją rozgrzać każdego, kogo zechcą – rzuciła zaczepnie. – Jeżeli im przyjdzie ochota, potrafią zająć ogniem ludzkie ciało. Usiadła niedbale, a on usadowił się obok niej. W żółtym blasku księżyca widać było podzamcze Killian, domy, tawerny, warsztaty i burdele ciągnące się wzdłuż rzeki Nathy. W starym języku słowo natha oznaczało węża i nazwa ta była trafna – rzeka wiła się przez całe królestwo, przypominając

gniazdo oślizłych czarnych żmij. Jej dopływy niczym szwy łączyły setkę odosobnionych wiosek. Glas Ddir oznaczało ziemię rzek. Zmrużywszy oczy, Mia ledwie dostrzegła na wschodnim horyzoncie przyprószone śniegiem szczyty i porośnięte bujną zielenią zagajniki Ilwysion – wysokogórskich lasów, wśród których dorastała. Za nimi rzeka łukiem kierowała się na południowy wschód i wspinała do Foraois Swyn, Pokręconej Puszczy. Ojciec powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem. – Powinienem był zabrać cię tam, żebyś to zobaczyła. Pokręcona Puszcza wygląda cudownie. O mało się nie roześmiała. Dziewczętom zabraniano zapuszczać się do Foraois Swyn, gdzie zarówno woda, jak i las łamały prawa natury. Natha rozwidlała się tam na tysiące mniejszych żmijek, pnąc się pod górę, zamiast płynąć w dół, a nieszczęsne czar-drzewa jak jeden mąż skłaniały się ku północy, splatając ze sobą gałęzie pod baldachimem błękitnych igieł. Nikt nie wiedział, dlaczego drzewa się nagięły ani dlaczego woda płynie w górę zbocza, ale dziewczęta miały ścisły zakaz wchodzenia do tego lasu. Obawiano się, że ta wyjątkowo sprzeczna z naturą magia może je splamić. Ojciec Mii wskazał skalisty szczyt wznoszący się niedaleko od nich. Ku zaskoczeniu Mii z kamiennego gzymsu zwisał tam, podskakując lekko na wietrze, pokryty pyłem brązowy wagonik. – To stary laghdú. Gdy byłem mały, używano go podczas królewskich zaślubin. Widzisz linę? – Wskazał czarną kreskę, ledwie dostrzegalną na tle nieba. – Pannę młodą przystrajano ciężkimi jedwabiami, obwieszano klejnotami i opuszczano na podzamcze, cal po calu. Wystawny pokaz bogactwa i władzy. „W którym panna młoda odgrywała rolę błyszczącej ozdoby” – pomyślała Mia. – Nazywali to Bridalaghdú – mówił dalej ojciec. – W starym języku: „lot

panny młodej”. – Raczej upadek panny młodej – sprostowała. Wbrew sobie poczuła, jak wzbiera w niej duma. Przynajmniej raz wiedziała coś więcej niż ojciec. Uśmiechnął się. – Masz oszałamiający umysł, różyczko. – Dlaczego zaprzestali odprawiania tej ceremonii? – Nie zamierzała dać się wciągnąć opowieści, ale ciekawość zwyciężyła. Ojciec doskonale wiedział, jak zarzucić odpowiednią przynętę. – Panna młoda spadła. Nałożono na nią tyle kilogramów ubrań i drogocennych kamieni, że strój ją przeważył, gdy wychyliła się z wagonika. Poleciała na dół w zamieci aksamitu i roztrzaskanych kości. Następnego dnia w kaplicy zamiast królewskiego ślubu odbył się królewski pogrzeb. Mia zadrżała. W Glas Ddir nie narzekano na brak dziewcząt. Ciekawe, ile czasu odczekała królewska rodzina, zanim sprowadziła do zamku kolejną narzeczoną. – Bridalaghdú był jednym z pierwszych rytuałów, którym położyła kres Bronwynis, gdy została królową. – W głosie ojca zabrzmiała tęskna melancholia. – Uznała go za archaiczny i uwłaczający kobiecej godności. Mia wiele słyszała o królowej Bronwynis. Prawie dwadzieścia lat temu, kiedy Glas Ddir wkraczało w świetlany okres postępu, ojciec i matka Mii stali razem w tłumie ludzi zebranych pod Kaer Killian. W dniu, w którym Bronwynis została koronowana na królową, jedni się śmiali, inni ronili łzy. Nigdy dotąd w historii kraju na rzecznym tronie nie zasiadała kobieta. Jej panowanie było krótkie. Gwyrach zabiły królową wkrótce przed tym, jak Mia się urodziła. Tron po Bronwynis odziedziczył jej młodszy brat. Tym bratem był oczywiście Ronan. Pierwsze, co zrobił jako król, to przywrócił stare zasady, by dopilnować, że wyłącznie mężczyźni będą mieli prawo do sukcesji.

Ojciec Mii westchnął. – Nauczyłem cię wielu rzeczy, prawda? – Sprawdźmy. – Mia zaczęła wyliczać na palcach. – Polować na wiedźmy. Chwytać wiedźmy. Nigdy nie pozwolić, by moim ciałem zawładnął ktoś inny. O, i oddać moje ciało chłopakowi, którego nawet nie znam. A to tylko dlatego, że tak każe mi ojciec. Milczeli przez chwilę. – Wiem, że mapowałaś tunele. Zawsze byłaś moim małym odkrywcą. Ale wiem też, że nigdy nie zostawiłabyś siostry. Jej twarz zapłonęła. Więc od samego początku wiedział. Łagodna czułość, z jaką wymówił słowa „moim małym odkrywcą”, ukłuła Mię. Jakby była ciekawskim dzieciakiem z lupą i sfatygowaną kieszonkową mapą. Owszem, była taką dziewczynką dawno temu, gdy świat wciąż wydawał się jej różową śliwką, czekającą tylko na to, by ją zerwać. Matka i ojciec mówili jej, że może sobie wykuć taką przyszłość, jaką zechce, ale by to osiągnąć, musi opuścić Glas Ddir. Mia pamiętała, jak dojrzało w niej pragnienie wyjazdu, jak bardzo chciała pożeglować do pozostałych trzech królestw, spijać kolory, zapachy i smaki, które jej ojciec przywoził ze swoich podróży, zamknięte w cienkich szklanych fiolkach oraz paczuszkach owiniętych szeleszczącym brązowym papierem. Marzenie to umarło wraz z mamą. Niemal z dnia na dzień Mia przehandlowała swe mapy geograficzne na inny rodzaj mapy – atlas ludzkiego ciała. Każdą możliwą godzinę spędzała, ślęcząc nad książkami i tablicami anatomicznymi, badając słabości zastawek serca, śledząc błękitne odgałęzienia żył, studiując schemat Poranionego Człowieka, by jak najlepiej poznać teorię ran. Gdyby się jej udało sprowadzić ciało do układu spójnie działających części, mogłaby perfekcyjnie nad nim zapanować i wzmocnić się przeciw knowaniom wiedźm.

Był jednak jeszcze jeden powód. Nie potrafiła się otrząsnąć z wrażenia, że gdyby miała lepszą wiedzę o ciele – gdyby się w porę dowiedziała, w jaki sposób krew płynie żyłami płucnymi do lewego przedsionka serca, albo gdyby wiedziała, jak można przywrócić delikatny rytm skurczów mięśnia sercowego – niewykluczone, że mogłaby ocalić życie matki. – Powiedziałeś, że coś dla mnie masz – odezwała się do ojca, siląc się na spokojny ton. Wyjął spod peleryny cienką paczuszkę i wręczył ją córce. Papier zmarszczył się po rozwiązaniu woskowanego sznureczka i Mia zobaczyła niedużą, oprawną w skórę książkę. Właściwie książeczka nie była większa niż dłoń Mii, pękała w szwach od kartek w kolorze kości słoniowej i spięto ją zatrzaskową klamrą ze szkarłatnym kamieniem. Brązowa skóra zmiękła z wiekiem, a miejscami wyświechtała się jak kolana w ulubionej parze spodni. Mia powiodła palcami po spękanych żyłkach książki. W okładce wyrżnięto inicjały: W.M., dwie wiązki białych blizn. „Wynna Merth”. Nazwisko panieńskie matki, sprzed czasów, kiedy Wynna wyszła za Griffina i dołączyła do klanu Rose’ów. Serce Mii zabiło żywiej w piersi. – Pamiętnik mamy. Ileż to razy widywała, jak matka, skulona na siedzisku przy oknie ich domku, zawzięcie gryzmoliła na tych kartkach? Wynna zazwyczaj wyglądała spokojnie, kiedy patrzyła przez szybę na las, obserwując ptaki śmigające wśród śliw i kolczastych tarnin. Twarz jej jednak ciemniała, gdy wracała do swojego dziennika, atrament rozlewał się czasem zmieszany ze łzami. Mia wciąż pamiętała ten moment, gdy zdobyła się na odwagę i spytała mamę, czy to, o czym pisze, sprawia jej ból. – O, tak. – Usłyszała w odpowiedzi. – Piszę o najbardziej boleściwej

rzeczy, jaką znam. A kiedy Mia zapytała o czym, mama odpowiedziała po prostu: – O sobie. – Matka chciała, żeby należał do ciebie – rzekł teraz ojciec. – Byś go dostała, gdy będziesz gotowa. Myślę, że jesteś. Mia przycisnęła pamiętnik do piersi. Historia jej matki zawsze była spowita tajemnicą, ciężkim welonem, którym zasłonięto jakąś niewypowiedzianą grozę z przeszłości. Jakie sekrety mama pogrzebała na tych kartkach? W pamięci Mii rozbłysło na wpół sformowane wspomnienie. – Był też kluczyk. – Tak. – Ojciec wyciągnął z kieszeni rzeźbiony czerwony kamień. Mały, skrzydlaty, z lekko przekrzywionym łebkiem i dziobkiem otwartym jak do śpiewu. Strzyżyk rubinowy. Mia zawsze z wielkim zainteresowaniem uczyła się rozpoznawania gatunków. Strzyżyk rubinowy, zamieszkujący śnieżne królestwo, był jedynym znanym ptakiem, który przesypia zimę. Samice w tym celu budują pośród gałęzi śliw śnieżnych sklepione, szczelnie uwite gniazda. Matka Mii uwielbiała te ptaszki. Było jej to niejako pisane: w starym języku słowo wynna oznaczało strzyżyka. – Mały strzyżyk rubinowy – powiedział ojciec, wciskając czerwony kamyk w dłoń Mii. Natychmiast poczuła trzepotanie, jakby ptaszek przeniknął przez jej skórę i rozpostarł skrzydła w jej piersi, desperacko próbując uciec. Mia znów usłyszała głos mamy, nawołującej swoje pisklęta do domu. „Mio, mój rudowłosy kruczku, Angie, moje łabędziątko”. Wspomnienie było zbyt przesycone czułością, odepchnęła je więc od siebie. Jej palce niespokojnie gładziły czerwony kamień. Bardziej szklisty od karminowego kwarcu, połyskliwy prawie jak szkło. Kruchy, łamliwy, o nierównym przełamie. Kiedyś zgłębiła właściwości fizyczne dziesiątek minerałów, nigdy jednak nie widziała dokładnie takiego okazu.

– Znasz ten kamień? – spytał ojciec, przyglądając się jej badawczo. – Czy to sprawdzian? Skinął głową. – Być może najważniejszy, jakiemu podda cię życie. Milczała przez chwilę, przeszukując w głowie prywatny katalog. – Fojuen – powiedział. – Może dałbyś mi sekundę! – warknęła. Jedyne, czego nie cierpiała bardziej niż niewiedzy, to tego, gdy ojciec podawał odpowiedź za nią. Czytała o kraterach pełnych fojuenu w ognistym królestwie na wschodzie. Na Fojo Karação jej rodzice poznali się w czasach studenckich. Był to archipelag wysp utworzonych z lawy wyplutej przez wulqany setki lat temu i stwardniałej na olśniewającą czerwoną skałę. Dzięki lekcjom języka, których udzielał jej ojciec, Mia wiedziała, że fojuen oznacza powstałego z ognia. Fojuen to ponadto oficjalny język królestwa Fojo. Interesująco było pomyśleć o języku jako o wulqanicznym szkle, historii opowiedzianej w pozostałościach z dawnych czasów. Mia wiedziała o fojuenie coś jeszcze: jeśli się go przytnie i wypoleruje, staje się śmiertelnie ostry. Matka – znająca się na rzeczy, ponieważ studiowała w Fojo medycynę – opowiadała Mii, jak lekarze w ognistym królestwie otrzymują z czerwonego kamienia klingi mieczy i groty strzał. Chirurdzy posługują się skalpelami o ostrzu zrobionym z fojuenu. Wykonują nimi czyste, minimalne nacięcia, ledwie widoczne dla ludzkiego oka. – Nie każ mi tego robić, ojcze. – Zamknęła palce wokół kamiennego strzyżyka, a jego ostry dziób wbił się w miękkie wnętrze jej dłoni. Poczuła się jednocześnie oszołomiona i zaciekle silna, bliska matce najbardziej od lat. A także dzielniejsza. – Nie każ mi wychodzić za Quina. Nawet na nią nie patrzył. – Chronię cię w ten sposób, różyczko.

– Przed czym? Wiem, że odkąd mama umarła, twoje życie nie ma żadnej wartości. Ale moje ma. Chcę walczyć razem z Kręgiem. Chcę znaleźć jej zabójczynię. Ojciec, którego znam, nigdy nie oddałby mnie w ten sposób: na śliczną żonkę dla mało ważnego księcia. – Być może związek z księciem jeszcze cię zaskoczy. – Nie chcę za niego wychodzić! Nie chcę być niczyją żoną. Ale jeśli pewnego dnia wybiorę małżeństwo, i to wyłącznie z własnej woli, chcę takiego, jakie mieliście ty i mama. Swego czasu miłość jej rodziców eksplodowała jak deszcz iskier na tle nieba, sypiąc dokoła kosmicznym pyłem, który błyszczał nadal. Doprowadziła również do cierpienia i smutku. Śmierć Wynny pozostawiła zionącą wyrwę, której już nikt nigdy nie zapełni. Ojciec podniósł się sztywno. – Obiecałem królewskiemu rodowi córkę. Może powinna nią być Angelyne. Królewska rodzina dopilnuje, by otoczono ją najlepszą opieką. – Nie. Nie obarczaj jej tym. – Mia wstała z ziemi. – To muszę być ja. – Dobrze więc. – Łagodnie ujął ją za ramiona. Dłonie miał zimne jak bloki lodu, ich chłód przeniknął przez pelerynę. – Uczta czeka na pannę młodą. Zniknął w tunelu, zostawiając ją samą. Mia powstrzymała się od płaczu. Nie płakała od dnia, kiedy tuliła w ramionach pozbawione życia ciało matki. Łzy zdradziecko toczą się po policzkach. Wszelkiego rodzaju uczucia sprawiają, że człowiek wystawia się na ciosy, staje się bezbronny i słaby. Czasami Mia zastanawiała się, czy jej ciało w ogóle pamięta jeszcze, jak się płacze. Czy ma w sobie zachowane całe pokłady niewypłakanej soli? Może Mia kiedyś niczym słup solny rozpadnie się i zwali na ziemię. Co jest dobrego w tym, że się kogoś kocha, skoro ten ktoś zostanie nam

odebrany? Jeśli z miłością nieuchronnie łączy się strata, może łatwiej byłoby zapieczętować serce przed jedną i drugą. A jednak w Mii wezbrała miłość do siostry, jak słona woda, jak żółć. Brak logiki w miłości rozwścieczył ją. Czymże jest miłość, jeśli nie pulsacją przenoszoną przez wiązki nerwów i trzepotaniem zastawek? Równaniem bez znanych zmiennych? Nieprzewidywalnym skurczem serca? By uratować Angelyne, musi poświęcić siebie. Czy miłość to gotowość do poświęceń? „Czasami miłość jest silniejszym wyborem”. Mia nigdy mocniej nie tęskniła za matką. Tak bardzo łaknęła pocieszenia. Może słowa mamy ukoją jej duszę. Wsunęła kamiennego strzyżyka w zamek i obróciła kluczyk. Książka otwarła się z westchnieniem papieru. Mia głośno wciągnęła powietrze. Kartki były puste. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– LADY MIA. Jak miło, że do nas dołączyłaś. Król Ronan potrafił w każde słowo wstrzyknąć utajoną groźbę. Jedno spojrzenie na monarchę władczo zasiadającego przy stole sprawiło, że ból głowy wrócił Mii ze spotęgowaną siłą. Król miał szarawą, bladą cerę, jego kościstą postać otulały bogate szaty z rysiego i gronostajowego futra. Na talerzu władcy piętrzyły się pieczona kaczka, kawałki dziczyzny, krem migdałowy, zielona galaretka z gęsiny, pasztet z sarniny, a on nie tknął z tego wszystkiego ani kęsa. Jego stalowoniebieskie oczy wwiercały się w Mię tak zajadle, że wystraszyła się, czy przypadkiem nie zapomniała włożyć rękawiczek. Przesunęła palcami po nadgarstku, upewniając się, że jagnięca skórka wciąż okrywa jej dłonie. – Najmocniej przepraszam waszą łaskawość. Mimo że jestem tu już od tygodni, skomplikowany układ korytarzy wciąż wprawia mnie w pomieszanie. Kaer jest piękny, ale potrafi omamić. Natychmiast pożałowała swego doboru słownictwa. Takich wyrazów jak „zauroczyć”, „omamić” nie wolno było używać pochopnie. Spostrzegła, że rysy królewskiego oblicza stwardniały. – Zastanawialiśmy się, jaka też przytrafiła ci się tragedia. – Usta królowej Roweny wygięły się w wystudiowanym uśmiechu. Mia niemal się spodziewała, że w ślad za słowami posypią się z nich perły. Królewska małżonka była piękna, lecz wyglądała krucho. Srebrzystoblond włosy przerzedzały się jej na skroniach, delikatna jasna skóra przypominała cienką skorupkę jajka, fiołkowe oczy zdawały się znękane. Między nią a Ronanem nie było miłości. Jeśli kiedykolwiek tliła się między nimi namiętność, dawno zdążyła ostygnąć. Rowena wskazała gestem puste miejsce przy zastawionym stole – krzesło u boku księcia. – Mój syn tak się niepokoił.

Quin nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego. Był raczej rozdrażniony. – Na czterech bogów! Dajcie dziewczynie spokój. – Księżniczka Karri, starsza siostra Quina, uniosła swoją pintę kamiennosłodu i mrugnęła łobuzersko. – Niczego nie straciłaś, Mio, trochę bezsensownej paplaniny. Pij! Raduj się! Przyszłaś akurat w porę na płonące kamiennojagody. Mia opadła na swoje krzesło, wdzięczna księżniczce za to wtrącenie. Pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, że Karri byłaby znakomitą królową. Wyróżniały ją zarówno duma, jak i bezpretensjonalność i wyglądała na więcej niż dziewiętnaście lat. Śmiała, pełna energii, w ucztowaniu i walce mogła dorównać najlepszym. Wielu mieszkańców Glas Ddir (w tym jej własna matka) uważało, że królewska córka wyraża się niedyplomatycznie, ze zbytnią swobodą, lecz Mia podziwiała ją całym sercem. Jasna skóra Karri była wyraźnie opalona, włosy pofarbowane na ostrobiały kolor i krótko przycięte. Dziewczyna nosiła pozbawione ozdób tuniki i spodnie i mogłaby spokojnie przewodniczyć zebranym w sali osobom. Karri jednak nigdy nie miała rządzić królestwem, mimo że była rok starsza od Quina i nieskończenie lepiej się do tego nadawała. Ronan w porę o to zadbał. Mia zapatrzyła się w księcia. Właśnie skupiał się na tym, by nabić zielony groszek na widelec. Oto prawdziwy dziedzic tronu. – Może – odezwał się Quin przyciszonym głosem – zamiast pierścionka powinienem był dać ci zegarek kieszonkowy. Służąca z furkotem położyła Mii na kolanach serwetkę i postawiła przed nią puchar tarninowego wina. Mia pociągnęła niezbyt godny damy łyk i zamknęła oczy, mając nadzieję, że rozplącze zaciskający się w jej głowie węzeł bólu. Może wraz z bólem zniknie również książę. Uniosła powieki. Quin wciąż tu był. – Nie wiem tylko, gdzie bym go sobie włożyła – odmruknęła półgębkiem

– skoro nie mam ani jednej kieszeni w tych lalczynych ciuszkach, które uparła się przydzielać mi twoja matka. Książę okręcił się na krześle. – Wulf! – zawołał. – Beo! Jego dwa psy gorliwie podbiegły do stołu, a on schylił się, by je podrapać za uszami. Oba miały sierść w złotej barwie Killianu albo – gdyby ktoś wolał – w kolorze loków Quina. Wulf oparł łeb na kolanie Mii i wlepił w nią smętne brązowe ślepia. – Lubią cię – zauważył książę. – A przecież nikogo nie lubią. Mogłaby się nawet uśmiechnąć, gdyby nie maleńkie potwory zapalające siarqowe pałeczki w jej kościach skroniowych. Może to z powodu samej Wielkiej Galerii. Sala miała dwa olbrzymie kamienne paleniska po dwóch przeciwległych stronach, a jej ściany, podłoga i sufit całe były połyskliwie czarne. W polerowanym onyksie płomienie i sylwetki ludzi nie tylko się odbijały, lecz także powiększały, przyprawiając Mię o wyraźne wrażenie, że uwięzła w potężnej czarnej kostce do gry. Przycisnęła sobie dłoń do piersi i poczuła strzyżyka z fojuenu. Kiedy ojciec zostawił ją samą, zatrzymała się na krótko w swoich komnatach, by ukryć pamiętnik, włożyć aksamitną suknię i wetknąć sobie kluczyk do gorsetu. Nie była pewna dlaczego, ale bliskość spoczywającego tuż przy sercu kamiennego ptaszka, który należał do mamy, przyniosła jej pociechę. Mia na odległym krańcu Galerii dostrzegła trzynaście znajomych twarzy. Trzynastu Łowców – w tym jedna Łowczyni – skupiało się wokół szarego kamiennego stołu, jedząc w pełnym napięcia milczeniu. Przez plecy mieli przewieszone kołczany ze strzałami, a przy talerzach położyli sztylety. Każdy dobry Łowca wie, że broń trzeba trzymać zawsze w pogotowiu. Dostrzeżesz wiedźmę po drugiej stronie pokoju i może wykorzystasz szansę. Lecz jeśli znajdzie się ona tak blisko, by cię dotknąć, szansę masz tylko na to, żeby

umrzeć. Oczy Mii powędrowały na Domeniqa du Zola, jej przyjaciela z dzieciństwa. Dom zaczął trenować z Kręgiem mniej więcej w tym samym czasie co ona. Oboje nosili w sercach tę samą ranę – Gwyrach zabiły mu ojca. Lecz nawet mimo tak druzgocącej straty szeroki, łobuzerski uśmiech Doma potrafił rozświetlić pokój. Chłopak teraz też się uśmiechał. Śmiał się z czegoś, co właśnie powiedział inny Łowca. Płomienie ognia z kominka ocieplały jego łagodnie brązową skórę. Wzrok Mii padł na srebrny sztylet pod opuszkami palców Doma. Ostrze było piłkowane, rękojeść zdobił bladozielony kamień. Czy to awenturyn? Jadeit? Jakie jeszcze niespodzianki Dom odkrył, podczas gdy ona tkwiła uwięziona w zamku, odgrywając rolę damy w opałach? Poczuła, że zalewa ją tęsknota. Nie za Domem, tylko za życiem, które ją kiedyś czekało. Miała być jedną z nich, stała już na skraju wielkiej przygody, sądziła, że niewiele brakuje, aby wymierzyć sprawiedliwość zabójczyni matki. Teraz powinna siedzieć przy tamtym stole wśród Łowców, nie przy księciu Quinie goniącym po talerzu groszek. Kątem oka dostrzegła, że on też się gapi na Łowców. Czy w ogóle ich kiedyś widział? Wątpliwe. Byli szemraną paczką przestępców, płatnych zabójców, ludzi o podejrzanej reputacji, nader chętnie wymachujących bronią. Quin uświadomił sobie, że go przyłapała na przyglądaniu się, i odwrócił wzrok. Umysł Mii wciąż nie mógł się oderwać od pamiętnika matki. To nie miało sensu. Ze sto razy widziała, jak mama pisze w tej książce. Czy ojciec wymienił zapisane kartki na czyste? Zerknęła na niego ukradkiem. Nawet on nie jest aż tak okrutny. Martwiło ją też coś zupełnie innego: fakt, że Tristan nachylał się

zatrważająco blisko Angie. Szeptał jej coś do ucha, od czego ona się płoniła. Mia z niepokojem patrzyła, jak książęcy kuzyn z wściekłym zapamiętaniem rozszarpuje kaczkę. Najwyraźniej, grzmocąc niewinne świeczki, nabrał apetytu, a kto wie, do czego jeszcze byłby zdolny. Tristan podniósł wzrok i spojrzał prosto na nią, a na jego twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek. – Może nas zechcesz oświecić, lady Mio. Właśnie dyskutowaliśmy o skuteczności Łowców twego ojca. – Machnął widelcem w stronę Kręgu. – Od piętnastu lat święta przysięga zobowiązuje ich do wyplenienia magii z wszystkich czterech królestw. Ale czy nie jest prawdą, że im więcej wiedźm zabijają, tym bardziej te się mnożą? – Tym większa więc potrzeba, by Krąg utrzymał swą liczbę i siłę – odrzekła cierpko Mia. – Wydaje mi się, że Gwyrach stały się jak starożytne Máiywffan. Odetnij jedną głowę, a ze skrwawionego kikuta wyrośnie dziesięć następnych. – Na czterech królów! – Policzki Karri płonęły, oczy miotały iskry. – Odkąd to wierzysz, kuzynie, w mityczne morskie potwory? Po przeciwnej stronie Galerii rozległ się głośny trzask, gdy sługa dorzucił do ognia kolejną kłodę. Płomienie rozbuchały się i Mia poczuła, że buzują tuż pod jej skórą. Wtem jedna z kuchennych posługaczek potrąciła ją w ramię naczyniem z płonącym deserem. – Wybacz, wasza łaskawość. – Wąskie oczy dziewczyny błysnęły przerażeniem, jej smagła, bursztynowa skóra pobladła o kilka odcieni. Służbę chłostano za mniejsze niezręczności niż ta. – W porządku – odpowiedziała szybko Mia. – Nic się nie stało. Służąca nisko pochyliła głowę. – Dziękuję, wasza łaskawość.

– Głupia niezdara – syknęła Rowena. Zwróciła się do Ronana. – Ale przecież nie zatrudniasz posługaczek dla ich talentów kelnerskich, prawda, mój kochany? Jeśli król podszywał swe wypowiedzi groźbą, królowa miała dar nasączania swoich jadem. Głowa Mii przeszła już wszelkie granice bólu. Wrażenie było takie, jakby rdzeń przedłużony obluzował się jej w czaszce. Mając dobry dzień, potrafiła znieść uszczypliwość królewskiej rodziny, dziś jednak odbierała to jeszcze gorzej niż zwykle. Psy były w tej kompanii najpoczciwszymi stworzeniami. Król Ronan zignorował żonę i utkwił przenikliwe spojrzenie w ojcu Mii. – Doprawdy zadziwiające, Griffinie. W ostatnich miesiącach dostarczyłeś nam żałośnie mało wiedźm. Moja Sala Rąk jest głodna. Mię owionął zimny podmuch. Potworki w jej głowie niosły teraz widły i z uciechą dźgały ją nimi w przedsionek błędnika. Co się, do czterech diabłów, dzieje? Jej ciało stało się obcym narzędziem, doskonale dostrojonym do symfonii, której ona sama nie słyszała. Trzask i crescendo, mróz i palące gorąco. Księżniczka Karri odezwała się pierwsza. – Twoje metody, ojcze, są barbarzyńskie. Gwyrach to po prostu kobiety. Niektóre z nich mają dzieci. Wiele jest jeszcze dziewczętami. Ronan skierował się do niej z zimną, wyrachowaną wściekłością. – Jeżeli w to wierzysz, to znaczy, że nie mam córki. Dlaczego upierasz się, by widzieć dobro tam, gdzie są tylko nikczemność i zepsucie? To bękarty zrodzone ze związku bogów i kobiet upadłych. Nie ludzie. Stworzenia półkrwi, które starają się nam zaszkodzić. – Mają też moc uzdrawiania. Dotknięciem dłoni potrafią zatamować krew i zaleczyć ranę. To była prawda, Mia czytała o tym w książkach. W dawniejszych czasach

Gwyrach były po prostu Gwyddon. Istotami obdarzonymi magią. Pięknymi i młodymi. Podchodzono do nich z zaciekawieniem i sympatią, wręcz z podziwem. Uważano za pobłogosławione przez czterech bogów. Ale ich świeżo kiełkująca magiczna moc szybko się wypaczyła i przeistoczyła w coś ciemnego – stała się sposobem sprawowania władzy nad niewinnymi i słabymi. – Wiesz, że nie zawsze tak było – ciągnęła Karri, nabierając rozpędu. – Magia ustępuje i przypływa. Jedyne, co się zmienia, to nasza reakcja na nią. Gdy twoja siostra zasiadała na rzecznym tronie, zachęcała do studiowania magii. Zaprosiła do Glas Ddir uczonych i badaczy z czterech królestw. Zanim zamknąłeś granice… – Twój ojciec miał wszelkie prawo, by je zamknąć – wszedł jej zimno w słowo Tristan. – Nasi sąsiedzi zezwalali na rozkwit sprzecznych z naturą wypaczeń. Król Ronan z zadowoleniem skinął głową. – Mój bratanek ma więcej rozsądku niż wy wszyscy razem wzięci. Pozostałe królestwa stworzyły podatny grunt dla rozwoju magii. Przez wiele lat pozwalały, by to plugastwo szerzyło się wśród ludności. Obiecałem mojemu ludowi triumfalny powrót lepszych czasów. – Tak, ojcze. – Głos Karri nie tyle syczał, co skwierczał. – Czytałam ten dekret. Wiedziałeś, że to był jeden z pierwszych tekstów, jakie mój nauczyciel podsunął mi, gdy uczyłam się czytać? Triumfalny powrót do dawnej wspaniałości, czasów, kiedy Glas Ddir wzbudzało respekt i strach. Jeśli chodzi o wygłaszanie własnych poglądów, Karri była w tym niezrównana. Mimo to Mia nie mogła się nadziwić jej zuchwałości, zwłaszcza że słuchaczy dziś nie brakowało. Kamiennosłód rozwiązał księżniczce język. Jej żarliwe przekonanie wytrącało z równowagi, wślizgiwało się do umysłu Mii w niewygodnej aurze prawdy.

Nie umiała jednak zaakceptować zapatrywań Karri. Choć przewracał się jej od tego żołądek, musiała trzymać stronę króla, przynajmniej w tej kwestii. Gwyrach rodziły się takie, nie nabywały swych zdolności z wiekiem. Ich kłopotliwe pochodzenie było legendą: po tym, jak wieki temu bogowie połączyli się z ludzkimi kobietami, pierwsze Gwyddon wydały na świat córki, ich córki też miały córki i ich ród nie wygasał. Ale te córki nie były normalnymi dziewczętami, lecz demonami – z każdym pokoleniem bardziej niegodziwymi i pozbawionymi serca niż ich przodkinie. Mia, z natury będąc naukowcem, nie mistykiem, zawsze miała wątpliwości co do mitów o pochodzeniu wiedźm. Dowodów empirycznych nie dało się jednak obalić. Spędziła trzy lata, studiując każdy haniebny występek tych kobiet, a lista była długa. Gwyrach swoją urazę żywiły wiecznie i niczego nie puszczały w niepamięć. Sprawiały, że skóra schodziła z ciała, zostawiając kości, płuca wypełniały się flegmą i płynem, serce płonęło żywcem w piersi niewinnych ludzi. Wiedźmy nie wykorzystywały już swoich mocy do leczenia, lecz do rzucania uroków, zadawania ran i zabijania. – Każda żywa istota ma zdolność do czynienia zarówno dobra, jak i zła – głosiła swoje poglądy Karri. – Coś, czego ty, ojcze, nigdy nie pojmowałeś. Królowa Bronwynis uważała, że im lepiej rozumiemy magię, tym skuteczniej możemy spożytkować jej moc do dobrych celów. Na ziemistą twarz króla wystąpiły kolory. – Nie wypowiadaj nawet jej imienia. W Galerii ucichło. W kuchni coś spadło z brzękiem na podłogę. Ciało Mii zachowywało się dziwnie. Kości ramienne drgały w stawach łokciowych, mięśnie ramion napinały się i rozluźniały według własnego uznania. Czuła, że żebra kłują ją w klatkę piersiową – i nie chodziło o gorset. Chwyciła się kurczowo stołu, żeby się nie przewrócić i nie wpaść w płonący

deser. – Jeżeli mam głupią rodzoną córkę, może nabędę lepszą na drodze małżeństwa. – Lodowato niebieskie oczy króla wbiły się w Mię. – Oddaję ci głos, lady Mio. Wznieś porywający toast. Oddech drapał ją w piersi. Była boleśnie świadoma obecności kamiennego strzyżyka pod suknią, rozgrzanego do czerwoności, dymiącego węgielka na swym sercu. Sięgając po puchar, czuła, że wszystkie oczy kierują się na nią. Choć raz była wdzięczna za rękawiczki – zamaskowały dygotanie palców. „Serce za serce” – przypominała sobie. „Życie za życie”. – Toast – zaczęła, starając się zapanować nad drżeniem głosu – za Krąg Łowców: prawdziwych bohaterów tej uczty. Są wojownikami, którzy oczyszczają cztery królestwa z magii. Dzielnymi duszami, które dla naszego bezpieczeństwa ryzykują własne życie. Spojrzała na ojca, lecz jego twarz była nieprzenikniona. Pod mostkiem poczuła wybuch gniewu. To przez niego nigdy nie będzie przemierzać czterech królestw w poszukiwaniu morderczyni Wynny. Ale dlaczego on sam jej nie szuka? Czemu się poddał? Mia nie cofnęłaby się przed niczym, by pomścić matkę – nawet gdyby miało ją to kosztować życie. W jej myśli zaczął się wplatać pewien zamiar. Skoro zostanie odsunięta od szukania sprawiedliwości dla matki, będzie mogła przynajmniej umocnić Łowców, by robili to za nią. Uniosła puchar nieco wyżej, jej słowa nabrały werwy. – Kiedy będę księżniczką, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by dopilnować, żeby Łowcy mieli to, czego im trzeba. Dziś Krąg składa się z trzynastu osób. Kiedyś będzie ich dziesięć razy więcej. Oby moja obecność w Kaer zasiała grozę w sercu każdej żyjącej Gwyrach. Przez chwilę w Galerii panowała pełna zaskoczenia cisza. Kątem oka Mia

dostrzegła, że posługaczka, skulona, wycofuje się do kuchni. Ojciec ze zbolałą miną wyciskał życie z serwetki stołowej. A na policzkach Angie… czy to były łzy? Wzrok Mii powędrował na księcia Quina. Jego usta wykrzywiały się prawie w uśmiechu, na twarzy podziw mieszał się z troską. Ale gdy tylko spotkały się ich spojrzenia, odwrócił oczy. Pilnie zaczął drapać za uszami swoje psy, ich sierść błyszczała w blasku ognia jak polerowany brąz. Milczenie przerwał Tristan. – Śmiałe słowa z ust jeszcze nie księżniczki – wyrzekł drwiąco, po czym zwrócił się do króla z zupełnie inną miną: – Ale, wasza łaskawość, bądźmy rozsądni. Jeśli mamy mówić o polityce, czy nie czas, aby damy opuściły nasze grono? Po wyjściu z Galerii Angelyne bez słowa przemaszerowała sztywno obok siostry. Najeżyła się, gdy Mia dotknęła jej ramienia. – Czuję się zmęczona. Idę się położyć. – Co się stało? Jesteś na mnie zła? – Nie zła. Tylko zmęczona. Angie wywinęła się jej z rąk i zniknęła za zakrętem korytarza, zostawiając skonsternowaną siostrę samej sobie. „Zamykać luki – wymruczała Mia – spuścić żagle”. Lecz Angie już nie było. Królowa wycofała się do swoich komnat, więc Mia i Karri stały we dwie w niezręcznej sytuacji, biorąc pod uwagę ich różnicę zdań w kwestii wiedźm. Księżniczka z roztargnieniem bębniła palcami o swój szeroki skórzany pas, jakby bezwiednie szukała miecza. – Przepraszam, wasza łaskawość – odezwała się Mia. – Nie chciałam… Karri przerwała jej niedbałym ruchem ręki. – Masz prawo do swoich opinii. Jeśli pozwolimy odebrać sobie własne zdanie, będziemy naprawdę zgubione. Ale skoro wkrótce zostanę twoją

siostrą, czy mogę udzielić ci małej rady? Mia kiwnęła głową. – Strzeż się mojego ojca. Może macie wspólnego wroga, ale on nie jest twoim przyjacielem. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

NIE SPOSÓB BYŁO UNIKNĄĆ RĄK. Sala Rąk, usytuowana w środkowym korytarzu kamiennego serca Kaer, stanowiła dumę monarchy przeznaczoną dla oczu zagranicznych dygnitarzy. Nieważne, że napływ tych ostatnich słabł, aż ustał zupełnie, kiedy król Ronan zamknął granice swego kraju – i tak nie brakowało służących i dworzan, którzy wzdrygali się na widok Rąk. Nie brakowało też – jak w przypadku Mii – zbuntowanych narzeczonych. Zazwyczaj przemierzała ten odcinek korytarza w pośpiechu, lecz tego wieczoru, wracając do swoich komnat, celowo zwolniła kroku. Pomieszczenie było monumentalne – bardziej przypominało świątynię niż salę – i zawsze osobliwie ciepłe. W powietrzu unosiła się woń octu i psującego się mięsa. W żelaznych uchwytach niczym w kajdanach na każdej ścianie płonęły kremowego koloru świece, zalewające salę miękkim światłem. Ukryta w cieniu służąca stale pilnowała, by płomienie nie zgasły. A w migotliwym blasku świec majaczyły Ręce. To dlatego, że każdej schwytanej Gwyrach król Ronan zabierał lewą rękę. Odpiłowywał ją jeszcze za życia pojmanej i zatrzymywał sobie jako trofeum. Kilka dni wcześniej Mia zawędrowała do zastrzeżonej części zamku i usłyszała krzyki. Wrzaski demona, jak sobie powiedziała, pośpiesznie się wycofując. Ale niczym się nie różniły od ludzkich. Osiem kości nadgarstka: haczykowata, główkowata, łódeczkowata, grochowata, księżycowata, trójgraniasta, czworoboczna mniejsza i czworoboczna większa. Pięć kości śródręcza. Trzy ścięgna. Niezliczone rozcięgna i więzadła. Tętnice łokciowa i promieniowa, doprowadzające krew do krzepkich kości ręki, stawów i mięśni. Mia bezwiednie zastanowiła się, jak długo może trwać przecinanie tych wszystkich kości, ścięgien i naczyń krwionośnych. Odpiłowane Ręce umieszczano w kamionkowym garnku z solą, octem

i proszkiem zimat. Po siedmiu dniach marynowania gotowano je na słońcu. Służące sporządzały świecę z ludzkiego łoju, mieszając go z wodą różaną. Tak oto z każdą nową Ręką w sali rozbłyskiwało kolejne światło. Same Ręce były szare, brązowe i czarne; najświeższe w kolorze fioletowych siniaków. Przez rozkładające się ciało często przezierały kości palców. Niektóre wystawiono w szklanych gablotkach, artystycznie ułożone na szkarłatnych aksamitnych poduszkach. Inne powieszono u belek sufitowych na długich rzemieniach. Gdy Mia przechodziła wśród nich, milcząco kręciły piruety. Zakołysało się jej w żołądku. Pewnego dnia, kiedy schwytają wiedźmę, która zabiła jej matkę, Ręka winowajczyni dołączy do poprzedniczek. Czy nie właśnie tego Mia pragnęła? W cieniu stała cicho służąca pilnująca świec. Wyglądała na spłoszoną. Oczy miała szeroko otwarte, a gęste żółte włosy splecione w długi, opadający na plecy warkocz. W nieśmiałym geście powitania uniosła ubraną w rękawiczkę dłoń i Mia skinęła jej głową. W tym momencie jej wzrok padł na leżącą w szklanej gablotce świeżą Rękę. Skóra była uwalana brudem, paznokcie zdarte na strzępy, wciąż otoczone krwawymi obwódkami. Zapewne ta dłoń należała do Gwyrach, której krzyki Mia słyszała niedawno. Zdumiało ją i zmartwiło, jak cienki miała nadgarstek, jak kruchy. Dziecięcy. Mia dostrzegła ślady – rowki po paznokciach, które wbiły się w spód ręki, gdy jej właścicielka zacisnęła piąstkę. „Demoniczna dłoń” – powiedziała sobie w myślach, przyśpieszając kroku. „Demoniczne ciało”. Ale jak na Rękę demona ta była boleśnie mała. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA PRZESZŁA JUŻ PRAWIE PRZEZ SALĘ, gdy usłyszała muzykę. Ulotną, zapadającą w pamięć melodię, co do której była pewna, że już ją kiedyś słyszała. Poszła za nią. Dźwięk poprowadził ją przez połyskliwe zamkowe korytarze, obok spiżarni i antyszambru, przez pogrążone w mroku ogrody wewnętrzne, porośnięte skręconymi pnączami i pełne kwiatów. Na każdym kroku Mia widziała własne odbicie w szklistych ścianach. Zatrzymała się pod drzwiami biblioteki. Było to jej ulubione miejsce w Kaer. Spędzała tu wiele godzin, błogo zaszyta wśród książek. Zamkowe zbiory szczyciły się imponującą kolekcją tablic anatomicznych i dzienników medycznych – było tu znacznie więcej tomów, niż państwo Rose trzymali w swym górskim domku. Mia zerknęła z korytarza do środka. We wschodniej alkowie przy satynowo czarnym pianinie siedział książę. Nigdy nawet nie zauważyła, że w bibliotece stoi jakiś instrument. Ale cóż, zawsze była pogrążona w lekturze. Quin pochylał głowę nad klawiaturą, Beo i Wulf leżały zwinięte przy pedałach u jego stóp. Książę śpiewał miękko. – Pod śliwami, jeśli nam będzie dane. Pod śnieżną śliwę przyjdziesz na spotkanie. Miał piękny głos, lekki i czysty. Mia nigdy nie widziała go pogrążonego w tak błogim spokoju. Nie paliły się żadne łuczywa, ale przez wąskie jak strzelnica okno wpadał srebrny promień księżyca, a w jego blasku włosy księcia lśniły niczym złota przędza. Mia rozpoznała piosenkę. Dawno temu, kiedy była mała i mieszkała w lasach Ilwysion, na wioskowym placu wystąpiła trupa wędrownych muzykantów z Luumii. Była to ballada, którą rycerz śpiewał dla swej nadobnej ukochanej. Później Mia i Angelyne całymi miesiącami kręciły się

po domu odziane w wystawne lawendowe i cytrynowe suknie mamy, wyśpiewując słowa Pod śnieżnymi śliwami i wygłaszając wyznania dozgonnej miłości. W tamtych czasach Mia z radością zaczytywała się pełnymi marzeń powieściami i chętnie bawiła się z siostrą w przebieranki. Dopiero po śmierci matki stwierdziła, że z baśni nie ma żadnego pożytku. Teraz, gdy stała wpatrzona w księcia, wróciła myślą do tamtych historii. Quin był przystojny jak baśniowy rycerz. Kilka lat temu mogłaby wpaść w uniesienie na widok jego nieskazitelnej twarzy. Gdyby miał w sobie zalążek ciepła, iskiereczkę pasji, może udałoby się ją rozdmuchać w płomyk, a płomyk w ogień. Ale od Quina czuła tylko lód. Jak można wykrzesać coś ciepłego z lodowca? Kiedy tak roztrząsała w progu tę niemożliwą alchemię, wydały ją psy. Wulf i Be podbiegły do niej w susach i radośnie przytknęły nosy do jej kolan. Pewnie rozpoznały ją po zapachu. Muzyka urwała się raptownie, książę wstał z ławki. – Nie słyszałem, jak weszłaś. – Nie chciałam ci przeszkadzać, wasza łaskawość. Myślałam, że jesteś w Galerii i rozmawiasz o polityce. Jak mu się udało niepostrzeżenie ominąć Salę Rąk? Sama sobie odpowiedziała: „Ponieważ mieszka w tym zamku przez całe życie. Zna labirynt przejść znacznie lepiej niż ja”. – Politykowanie nigdy mnie zbytnio nie obchodziło – odparł. Mia stłumiła jęk. Wyłapał to jednak. – Powiedziałem coś zabawnego? – Nie. Tylko że… – zawahała się, nie wiedząc, na ile może być szczera. – Powiedz, co myślisz. – Oczywiście, że nie interesuje cię polityka. W polityce chodzi o władzę, a ty ją masz bezdyskusyjnie.

Ku jej zaskoczeniu nie zaprzeczył. – Uważasz mnie za rozpuszczonego smarkacza. – Uważam, że cię rozpieszczono. Wasza łaskawość – dodała pośpiesznie. Nie chciała, żeby to zabrzmiało tak opryskliwie. Ale też nie zamierzała mówić czarująco. Czarowanie kogoś słowem to złagodzona wersja urzekania, rzucania uroku. A tego ostatniego Mia obawiała się nade wszystko. Gorsze od takiej formy magii było jedynie morderstwo. Gwyrach potrafiły urzec serce ofiary, wlewając w nie namiętność, doprawić krew pożądaniem i – co najbardziej niepokojące – odrzeć człowieka z rozsądku. Mia słyszała w głowie głos ojca: „Rzucić na kogoś urok to znaczy zniewolić go, różyczko. Odebrać mu możliwość wyboru. A bez możliwości wyboru kim jesteśmy?”. Pochyliła się, by pogłaskać Beo. – Twoje psy lubią muzykę? Milczenie. A potem: – Beo lubi. Ma doskonały gust, jak każda kobieta. Jej brat to zupełnie co innego, niecywilizowana bestia. Wulf woli klawikord. Żartuje sobie? Z jego twarzy nie dało się nic odczytać. Książę Quin, Mistrz Śmiertelnej Powagi. Kto by pomyślał? Czekała, żeby coś jeszcze powiedział, gdy uświadomiła sobie, że on czeka, aż ona coś powie. W głowie miała taką samą pustkę, jaką ujrzała na kartkach dziennika swej matki. – W takim razie nie będę ci przeszkadzać. – Odwróciła się, żeby odejść. – Zaczekaj. Wyglądał teraz inaczej, kiedy tak stał przy pianinie z Wulfem, który u jego stóp dopraszał się pieszczot. Górne guziki szmaragdowej kurty były rozpięte, ubranie odsłaniało trójkąt gładkiej złocistej skóry. Zmusiła się, by odwrócić wzrok i spojrzeć na regały.

– Zgadzasz się z moją siostrą? – zapytał. – W kwestii magii? Jej narządy wewnętrzne znowu się rozbujały – flota statków napierających burtami na kości. Nawet gdyby zgadzała się z Karri (ale się nie zgadzała), nie mogła wyznać tego przed Quinem. Poglądy sprzeczne z królewskimi były równoznaczne ze zdradą. – Twój ojciec rozumie znaczenie Łowców – odrzekła. – Za co jestem mu bardzo wdzięczna. Przy blasku księżyca niewiele było widać, ale odniosła wrażenie, że w twarzy Quina odbija się rozczarowanie. Chłopak zesztywniał. – Wiem, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Wolałabyś dołączyć do wesołej zabójczej kompanii swojego ojca i dla sportu zapolować na Gwyrach. – Myślisz, że polujemy dla sportu? – Powinnaś wiedzieć, że też nie jestem zadowolony z tego małżeństwa. Ojca ani trochę nie obchodzi, czego bym chciał. Moje osobiste pragnienia nigdy się nie liczyły. Nasz związek jest sojuszem dwóch silnych rodów. Jeżeli pod meniskiem aliansu zabulgoce albo zakłębi się magia, twój ojciec znajdzie ją i zdusi w zarodku. A ty nieustannie przypominasz, że śmierć depcze po piętach każdej Gwyrach. Nigdy jeszcze nie słyszała, by książę wypowiedział tyle słów jednym cięgiem. „Pod meniskiem aliansu”. Kto w realnym świecie tak mówi? Pretensjonalne rozpieszczone książątko – oto kim jest. Jej gniew był jak łagodne postukiwanie dobiegające z odległego pokoju. Więc książę nigdy jej nie pokocha. Świetnie. A ona nigdy nie pokocha księcia. Miłość jest zagrywką, i to całkiem kiepską. Jedyna miłość, jakiej mogła ufać, to uczucie łączące ją z siostrą. Dla Angelyne umarłaby po tysiąckroć. Aby ją uratować, czego o mało nie zrobiła. – Pod tym względem zgadzamy się zatem – rzekła. – Ten związek to

czysta transakcja. Niefortunny przejaw naszego pochodzenia, nic więcej. – Żwawym krokiem podeszła do pianina i wyciągnęła rękę w rękawiczce. – Zgoda? Quin przez chwilę nie reagował. Potem ujął jej dłoń i uścisnął. Ciepło rozlało się w niej jak miód. Parujące, lepkie, popłynęło po miękkiej skórze jej rąk i ramion. Palce Mii stały się dziesięcioma kawałkami czekolady wolno topniejącymi na półpłynną masę. Taką, która rozpuszcza się w ustach. – Mia? – Głos księcia brzmiał miękko, był pełen ciekawości. Dobiegał chyba nie stamtąd, skąd powinien. Czy Quin przysunął się do niej? Czuła jego oddech na swoim karku. Powoli uniósł rękę i powiódł kciukiem po jej obojczyku, wywołując falę gęsiej skórki. Następnie wziął ją delikatnie za ramiona i obrócił w swoją stronę. Jego oczy nabrały odległego, złocistego połysku. Odsunął kosmyk włosów z jej policzka i kości jarzmowe Mii zabrzęczały w szwach. – Wasza łaskawość. – Odczuwała własny oddech niczym zawęźloną wstęgę w gardle. – To nadzwyczaj nieodpowiednie. Zamarł. Jego ręka zawisła w powietrzu łagodnie zaokrąglona, jakby właśnie miał ująć w dłoń jej podbródek. Na czole Quina zaperliła się kropla potu, oddech stał się urywany, nierówny rytm postukujący w piersi staccato. I wtem chwila prysła. Mia patrzyła, jak twarz księcia na powrót przyjmuje wyraz chłodnego lekceważenia. Quin zagwizdał na psy. W głowie miała chaos. Nie rozumiała tego, co się właśnie między nimi wydarzyło, ani dlaczego wciąż otula ją delikatne ciepło. Książę nie był już szronem, szadzią ani mrozem – był ogniem, rozżarzonym węglem. Nie był taki, jak dotąd przypuszczała. Ale coś poszło nie tak. Bardzo nie tak. – Spotkamy się o poranku, lady Mio – rzekł szorstko.

– O poranku – powtórzyła jak otępiała, podczas gdy on już przechodził obok, z psami drepczącymi w ślad za nim. Przez całą noc, kiedy pogrążony we śnie zamek skrzypiał i trzeszczał, Mia śledziła gęsią skórkę na swym rozpalonym ciele. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

OBUDZIŁA SIĘ Z DRGNIENIEM. Leżała w swojej komnacie sypialnej wśród szkarłatnych satynowych poduszek obrzeżonych czarną koronką. Czy rodzina królewska celowo nakazała przyoblec baldachimowe łóżko barwami klanu Rose’ów? Zdawało się to lekką nadgorliwością. Śniły się jej oczy Quina. Tęczówki były koncentrycznymi kręgami, jeden bladozielony, drugi o głębszym, malachitowym odcieniu. Jak to się stało, że nigdy dotąd tego nie zauważyła? Widziała, jak zbierało się w nich miękkie światło, kiedy wyciągnął rękę, by jej dotknąć, i zobaczyła też, jak szybko się ulotniło. Czemu jej nienawidzi? Ona też nie chce brać z nim ślubu, ale nie obwinia go o zaaranżowanie tego związku. Z tego, co słychać, wynika, że Quin jest kolejnym pionkiem w planie jego ojca. Nie mogła z powrotem zasnąć. Minuty ciągnęły się jedna za drugą, minęła godzina i kolejna. Może do snu ukołysze ją jakaś książka. Mia wygramoliła się z barykady koronkowych poduch, włożyła jedwabne pantofle, zarzuciła na koszulę nocną sobolową etolę i ruszyła bezgłośnie przez mroczne korytarze zamku. Była w połowie drogi do biblioteki, gdy usłyszała przesączające się z północnego skrzydła głosy. Gniewne głosy. Jeśli się nie myliła, w północnej części Kaer, tuż za bawialnią, znajdują się komnaty książęce. Zmieniła kierunek i chyłkiem podążyła innym przejściem, unikając po drodze dwóch strażników. W czarnej etoli pięknie zlewała się z onyksowymi ścianami. Na paluszkach dotarła możliwie jak najbliżej północnego skrzydła i skierowała się do bawialni księcia, gdzie stał złocony klawikord, tu i tam rozmieszczone były rzeźby, a uwagę przykuwała mała drewniana scena obramowana grubymi brokatowymi kurtynami. Mia właśnie wcisnęła się za zieloną aksamitną kotarę, gdy dobiegł ją oburzony głos Quina. – …nie mogłeś mnie ostrzec?

– Jest w naszym interesie, byśmy trzymali ją blisko, mieli na oku. – Rozpoznała burkliwy ton charakterystyczny dla króla Ronana. – Na pewno to rozumiesz, choć nie masz w sobie ani krzty męża stanu. Ciszę przeciął chłodny głos królowej Roweny. – Będziesz całkowicie bezpieczny, mój drogi. Nie dopuścimy, aby stała ci się jakakolwiek krzywda. – Ale jest niebezpieczna. Nie zaprzeczycie. – Krąg nie jest już taki jak niegdyś – odparł Ronan. – Podejrzewamy, że lojalność jej ojca mogła się zmienić, że stracił oddanie sprawie. Dopóki ona przebywa w Kaer, możemy wywierać pewien… nacisk. Królewskie słowa owinęły się wokół szyi Mii. Rozmawiają o niej. – Wiem, o co tu naprawdę chodzi – wtrącił Quin. – Nigdy nie przestaniesz mnie karać. To po prostu najnowszy punkt mojej niekończącej się pokuty. – Bądź wdzięczny – warknął jego ojciec. – Byłem wobec ciebie znacznie bardziej pobłażliwy, niż na to zasłużyłeś. Milczenie. I znowu przerwała je królowa. – Śpij smacznie, wypocznij, kochanie – powiedziała miękko. Serce Mii zadudniło w uszach. Kłótnia dobiegła końca, Ronan i Rowena wychodzą. Zaraz przyłapią ją na podsłuchiwaniu – jej pantofle wystają spod aksamitnej kotary. Zmusiła nogi, by się poruszyły. Czym prędzej wyśliznęła się z książęcych komnat i pomknęła korytarzem z powrotem. Zanim się oddaliła, zdążyła jednak usłyszeć zimny, matowy głos Quina. – A, tak. Dziękuję, ojcze. Dziękuję ci ogromnie za narzeczoną zakładniczkę. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

ANGELYNE MIAŁA DAR UPIĘKSZANIA. Podczas gdy Mia ostatnie trzy lata spędziła na rysowaniu anatomicznie poprawnych szkiców połączenia lewej i prawej opłucnej z błoną surowiczą śródpiersia, Angie zajmowała się znacznie przyjemniejszym działem sztuk plastycznych. Stała teraz za Mią przy czereśniowej toaletce, nakładając na jej twarz jeden odcień za drugim. – Różeniec na policzki. Pod oczy skruszone płatki lulka. Na usta pasta z wrotyczu i śnieżnej śliwki. Och, wiem, że nie cierpisz tłustych balsamów, ale czy mogę wetrzeć go choć odrobinkę? Rozświetli cerę, doda blasku. – Wcieraj, ile uważasz – odpowiedziała Mia. Jak lepiej mogłaby obwieścić światu kompletny rozpad własnego życia, niż pokrywając sobie twarz mazidłem z wnętrzności zwierząt? Po swojej nocnej wyprawie nie zmrużyła już oka. W jej głowie wciąż rozbrzmiewały przemieszane głosy księcia i jego rodziców. Co rozumieli przez to, że Griffin nie jest oddany sprawie? Ojciec zawsze okazywał lojalność klanowi Killian, nigdy nie było inaczej. Daremnie próbowała poskładać zasłyszane skrawki rozmowy i połączyć je w sensowną całość. W bibliotece Quin powiedział jej, że ich związek jest sojuszem dwóch silnych rodów. Ale to było, zanim rodzice złożyli mu nocną wizytę. Ich małżeństwo, owszem, okazuje się narzędziem nacisku… tyle że nie takiego, o jakim książę myślał. Teraz Quin ma jeszcze więcej powodów, by jej nienawidzić. „Moja narzeczona zakładniczka”. Czy naprawdę uważają, że jest niebezpieczna? Jakaś niewypowiedziana prawda poruszyła się na skraju jej świadomości. Odepchnęła ją od siebie. – Nie rozpoznasz sama siebie – trajkotała Angie – kiedy zastosuję na twojej twarzy swoją magię. Jesteś absolutnie zachwycająca, Mi, ale nie zaszkodzi, żebyś raz na jakiś czas zgodziła się na odrobinę upiększenia!

Angelyne paplała więcej niż zazwyczaj. Mia była jej wdzięczna – dzięki temu sama nie musiała się odzywać. Spoglądała ponuro na swoje odbicie, mając w głowie przerażenie i zamęt, podczas gdy siostra za pomocą swoich sztuczek nadawała jej wygląd księżniczki. Mia pozostała milcząca, kiedy Angie poprowadziła ją do szafy i wprawnie zasznurowała na niej fiszbinowy gorset, a potem przyodziała ją w suknię ślubną z ostrygowego jedwabiu. Zręcznymi palcami siostra udrapowała na niej z tyłu tren. Mia najchętniej by się go pozbyła. Był absurdalnie duży – można było w nim ukryć całe światy – przymarszczony i plisowany w powódź ciężkich, niewygodnych zakładek. Mia poczuła się unieruchomiona jak cieląca się krowa. Angie cofnęła się o krok, by podziwiać swe dzieło. – Jesteś taka urocza, Mi. Wreszcie coś pięknego wśród tego całego smutku. Szkoda, że mama nie może cię zobaczyć. Musnęła dłonią kamień księżycowy i zacisnęła mocno powieki. – Chcesz odpocząć? – zapytała Mia z niepokojem. Jej siostra lekko pozieleniała. – Nic mi nie jest. Tylko pomyślałam o mamie. Czasami jest tego wszystkiego za dużo. Mia bardzo pragnęła powiedzieć jej o pamiętniku. Ostatnia noc była pełna okrutnych tajemnic, a dziennik mamy zranił ją najbardziej. Ale siostra zawsze czuła się zdruzgotana, gdy była mowa o czymkolwiek, co należało do matki. Sama nie zatrzymała po niej nic oprócz kamienia księżycowego; najmniejszy osobisty drobiazg mógł wywołać zawieruchę wspomnień, pod wpływem której Angie przez kilka dni musiałaby leżeć w łóżku. Po śmierci Wynny Griffin i Angie chcieli spalić jej rzeczy, Mia zaś wolała zachować wszystko, czego dotknęły ręce matki. Nie chodziło o sentymenty. Uważnie badała każdy przedmiot pod kątem poszlak: pasmo włosów, nieznany zapach.

Nawet najmniejszy ślad mógł oświetlić ścieżkę prowadzącą do zabójczyni. – Wyglądasz jak księżniczka z baśni. – Angelyne opierała się o kolumienkę łóżka, na jej długich rzęsach lśniły łzy. – Mia Morwynna, córka klanu Rose’ów, księżniczka rzecznego królestwa. Mia nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Drgnęła na dźwięk stanowczego stukania do drzwi. W progu stanął ich ojciec. – Czekają na ciebie, różyczko. Tym razem gdy podał jej rękę, przyjęła ją. Słońce schowało się już za horyzont, gdy Mia z ojcem ruszyli zamkowymi korytarzami, z orszakiem straży i służących, który dotrzymywał im kroku, trzymając się w niewielkiej odległości za nimi. Mia na tę okazję włożyła nową parę rękawiczek z jagnięcej skórki – mlecznobiałych, nabijanych czarnymi i czerwonymi ćwieczkami. Po ceremonii będzie od nich wolna na zawsze. Niewielka pociecha w porównaniu z ceną, jaką musi zapłacić. Bardzo chciała powiedzieć ojcu o tym, co podsłuchała. Zapytać go, co to wszystko znaczy. Desperacko pragnęła wierzyć, że w swoich wyborach kierował się dobrymi pobudkami. Może naprawdę próbuje ją chronić. – Ojcze… – zaczęła, lecz słowa zamarły jej na ustach. Przez całe życie ufała mu w pełni i bezgranicznie, jak tylko dziecko potrafi. Ale zaufanie buduje się latami, a żeby je zniszczyć, wystarczy kilka krótkich tygodni. Miał swoje sekrety. Wróciło do niej coś, co kiedyś usłyszała od mamy: „Sekrety to po prostu inny sposób, w jaki ludzie okłamują się nawzajem”. Mia chciała, żeby ojciec powiedział jej wszystko, ale nie umiała już zaufać jego słowom. Byli prawie w kaplicy, kiedy zrobił coś przedziwnego. Puścił jej dłoń i stanowczym, naglącym ruchem położył rękę na jej plecach. Gdy się

odezwał, zabrzmiało to szorstko. – Matka kochała cię bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Nigdy nie spotkałem się z takim uczuciem. Z miłością o takiej mocy. Miłość jest magnetytem, siłą tak potężną, że nic jej nie może powstrzymać, nawet śmierć. Ty też nosisz w sobie tę miłość. Biegnij do niej, różyczko. Biegnij co tchu, wolna. Poczuła, jak jej dusza unosi znękaną głowę, wychyla się ku tej opromienionej słońcem obietnicy. W korytarzach panował mrok, lecz ona wyczuła obecność jasności. Może była przy tym jej mama – w powietrzu, w odbiciu dziewczęcej postaci w onyksowej ścianie. Możliwe, że Mia nie jest sama. Była pewna, że widzi, jak usta ojca układają się do wypowiedzenia słów „wybacz mi”, te nie wybrzmiały jednak, zagłuszone weselnymi trąbkami. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA STANĘŁA PRZY ZŁOTYM OŁTARZU, aby poślubić swą prawdziwą miłość. Tylko że nie było w tym prawdy ani nie była to miłość. Nawet ołtarz nie był naprawdę ze złota, lecz raczej z zaśniedziałego brązu. Tonęła w jedwabiu o kolorze ostrygi, w powietrzu unosiła się ciężka woń psującego się lilaka. Książę przypominał sopel o idealnie ułożonych kędziorach. – Zebraliśmy się tutaj – zaczął recytować Tristan – zgodnie z królewskim dekretem Ronana, syna klanu Killian, niezwyciężonego władcy Glas Ddir, by zostać świadkami zawarcia najświętszego związku… Tym razem nie chlastał świeczek, choć równie dobrze mógłby to robić. Przy każdym jego słowie Mię przeszywał dreszcz, któremu towarzyszył wewnętrzny donośny trzask. W jej plecy wwiercało się pięćset par oczu – służących, dworzan, dygnitarzy i złowieszczo wyglądających strażników. Kątem oka dostrzegła też Łowców, których dłonie spoczywały na rękojeściach mieczy i łukach. Nad ich głowami z galeryjki na chórze sterczały piszczałki organów przypominające szkielet z wyszczerbionymi kośćmi. Przy ścianach stały posągi przedstawiające bóstwa, ascetycznie chude męskie postacie w żałobnych szatach wznoszące się nad mauzoleami wczesnych władców z klanu Killian, teraz będących zaledwie kupkami szacownych ludzkich prochów. Pod sklepieniem pełnym uśmiechniętych z wyższością aniołków wisiał olbrzymi pierścień ociekających woskiem świec. Kaplica królewska była kolosalna i mroczna, niczym katedra bardziej pasująca do pogrzebu niż ślubu. – Zobowiązuje to wszystkich obecnych do poszanowania tego najdoskonalszego związku – ciągnął swoje Tristan – wyznaczającego początek przymierza dwóch wielkich rodów… Mia ukradkiem obejrzała się przez ramię, zerkając ku zasiadającym na balkonie bliskim. Angie zdobyła się na uśmiech, lecz twarz ojca była

nieprzenikniona, jakby zasłonięta kurtyną. Dlaczego powiedział jej tamto o miłości i matce? Wtedy dodał jej tym odwagi, ale z perspektywy nawet tak krótkiego czasu wydawało jej się okrutne, że szyderczo wygłosił kazanie o miłości, prowadząc ją do ołtarza, przed którym miała zawrzeć niechciane małżeństwo. Książę przeczesał sobie palcami złote loki. Nie spojrzy na nią. Pomyślała o miodopłynnym cieple, które ją zalało, gdy w bibliotece dotknął jej skóry, i porównała je z lodowym ukłuciem jego słów skierowanych do rodziców. „Jest niebezpieczna. Moja narzeczona zakładniczka”. – Jeżeli jakikolwiek mężczyzna w swoim głębokim przekonaniu ma zastrzeżenia – mówił Tristan – i zna powód, dla którego tych dwoje nie może połączyć się węzłem małżeńskim, niech go wygłosi teraz albo zachowa dla siebie na wieki. „Zawsze mężczyzna” – myślała posępnie Mia. Bogowie zabronili kobiecie mieć zastrzeżenia. Bogowie zabronili kobiecie nawet wyrazić „głębokie przekonanie”. Od dziewcząt przeznaczonych na Łowczynie oczekuje się, że radośnie pośpieszą zawrzeć małżeństwo z chłopcami, których prawie nie znają. Wspaniałe księżniczki zmuszone są patrzeć, jak ich gburowaci młodsi bracia dziedziczą całe królestwa, podczas gdy one same znacznie lepiej się do tego nadają. Mia zawsze żywiła nadzieję, że może któregoś dnia, jeżeli Łowcom uda się wyeliminować magię, król Ronan ogłosi, że Glas Ddir jest bezpieczne. Był to kolejny powód, dla którego zgłębiała anatomiczne teksty – musi przecież istnieć sposób na zneutralizowanie magii, na pewno można dociec, jak Gwyrach opanowują ciała innych osób, i położyć temu kres. Dziewczęta nie będą już więcej kontrolowane ani ograniczane – dostaną wolność życia zgodnie z własnym przeznaczeniem. Było to marzenie szalone i zarazem słodkie; pulsowało w niej każdego

dnia, gdy się szkoliła na Łowczynię. Czemu kobiety nie miałyby same wykuwać swego losu według własnego uznania? Prowadzić nieuporządkowanego, skomplikowanego, ekscytującego, pełnego przygód życia? Taki rodzaj wolności zawsze był jej marzeniem, i nie tylko jej, lecz także wszystkich mieszkanek Glas Ddir. Teraz, kiedy spędziła kilka tygodni blisko króla, uświadomiła sobie, jakie to było dziecinne. Ronan lubuje się we władzy i przemocy. Postrzega wiedźmy jako zbiór demonicznych części ciała, które należy rozczłonkować i unieszkodliwić przez powieszenie, ale swoich ludzkich poddanych traktuje niewiele lepiej. Nie będzie wolności dla kobiet z rzecznego królestwa. Mia pogrzebie swoje marzenie w płytkim grobie. Quin bawił się złotymi guzikami swojej ślubnej kurty. Jak zwykle ciągnęło od niego zimową zamiecią, aż mróz przeszedł Mii po skórze. Jak to możliwe, że ledwie kilka godzin temu jego dotyk rozpalił jej ciało? Zamknęła oczy, żeby rozjaśnić sobie w głowie. Ale się nie rozjaśniło. Stała się dziwna rzecz. Jej umysł wysnuł wizję miejsca, którego nie mogła dokładnie zobaczyć – obraz składał się z barw i tekstur, lecz nie miał określonych kształtów. Pozwoliła kolorom tańczyć pod powiekami. Nasycone morskie błękity i wulkaniczne czerwienie poruszały się i wibrowały jak żywe. Miała ochotę je spijać. Czy była kiedyś w tym miejscu, czy tylko je wyśniła? Nie umiała uchwycić ani jednego kształtu, ale słyszała dobiegającą gdzieś z boku dźwięczną muzykę przemieszaną z hałaśliwym, perlistym śmiechem wielu dziewcząt. Czym jest to feeryczne złudzenie? Mia chciała w nie wierzyć, chciała zamieszkać pośród tych kolorów i poczuć do głębi ich prawdę. Oto miejsce, w którym nigdy nie zmuszono by jej do małżeństwa zaaranżowanego przez mężczyzn, miejsce, gdzie mogłaby swobodnie wędrować, nie należąc do nikogo i przez nikogo niekochana. Jedynie w życiu bez miłości można być

naprawdę wolnym. Raptownie otwarła oczy, upojona wizją tego, jaki mógłby być świat. Zamierzała ominąć wzrokiem Quina, ale spojrzała wprost na niego. Właśnie oglądał się za siebie. Jego oczy były dwiema iskrzącymi się na zielono siarqowymi pałeczkami. – Zatem nie ma zastrzeżeń – stwierdził Tristan. Mia miała zastrzeżenia. Przed chwilą bezpiecznie przebywała w świecie własnych fantazji. Teraz została z nich odarta jak kolba kukurydzy z liści. Stała nieosłonięta, obnażona, wystawiona na spojrzenia i ciosy. Nie miała najmniejszego pojęcia, dlaczego całe jej ciało drży i klekocze, czemu uczucia wirują bez ładu i składu, a myśli kłębią się, pomykają i zderzają ze sobą. Nie było to miłe wrażenie. – Teraz równocześnie złożycie swoje śluby – rzekł Tristan. – Weźcie się za ręce i wypowiedzcie świętą przysięgę. Quin ujął dłonie Mii. Wyobraziła to sobie czy palce mu przy tym drżały? Wciąż miała włożone rękawiczki, więc może się jej zdawało. Reszta kaplicy migotała i rozpływała się w obłoku dymu, zostali dla siebie tylko we dwoje. Płomienie świec splatały się w świetlny arras. Ciało z mojego ciała, kość z mojej kości, Oddaję ci siebie, swego ducha, własności. Słowa popłynęły z jej ust bez wysiłku. Przez tyle tygodni Quin nie raczył jej zaszczycić uwagą, a teraz nie odrywał od niej wzroku. Patrzyła, jak pierś unosi mu się i opada, jak książę zaciska usta. Jego spojrzenie rozdzierało ją i scalało z powrotem, budując całą historię ognia i mrozu, i popiołu pod skórą. W chorobie, cierpieniu, gdy śmierć przyjdzie cieniem, Należę do ciebie po ostatnie tchnienie. Jego górna warga wyginała się łukiem pośrodku, dolna była zaokrąglona,

pełna. Mia poczuła, jak jej rzepki kolanowe zamieniają się w papkę. A więc to takie uczucie, gdy człowiekowi miękną kolana. Przysięga małżeńska rozbrzmiewała w kaplicy brzękiem spółgłosek, arią samogłosek. Dopóki nie stopnieje lód na południowych krańcach, Dopóki miasta nie zapadną się w zachodnich piaskach. Miała wyraźne uczucie, że w jej piersi splata się bicie dwóch serc, jak palce dłoni dwojga kochanków. Dopóki wschodnie wyspy nie spopieleją, Dopóki północne szczyty nie skruszeją. To było szaleństwo. Mia odnosiła wrażenie, że coś ją rozrywa, rozszarpuje. Nie rozumiała, co się dzieje, a jeżeli czegoś nie znała, nie mogła temu zaufać. Książę wychylił się ku niej i otoczył jej nadgarstek palcami. Przyrzeknij mi, przyrzeknij, Że będziesz mój na wieki. – Przyrzekam – powiedział Quin. „Przyrzekam” – miała powiedzieć Mia, lecz słowo uwięzło jej w gardle. Musi uciekać. To nie jest logiczne, ale do diabła z logiką. Ogarnęło ją nieodparte, dzikie pragnienie – szarpało nią niczym wyszczerzona bestia. Musi się stąd wydostać. Strząsnęła ze swej ręki jego dłoń i rzuciła się w tył. Zaczęła się obracać, lecz Quin był szybszy. Jego ręce natychmiast znalazły się na jej talii, miękkie, ale stanowcze. Okręciły ją, tak aby znów stała twarzą do niego. Wkroczył w jej przestrzeń, spalił na popiół jej impet, ujął jej twarz w obie ręce… a potem opadł, opadł, opadł w jej ramiona. Twarz księcia była zbyt bliska, zbyt ciężka. Ciało zaczęło wiotczeć. W kaplicy rozpętało się pandemonium. Co się dzieje? Mia próbowała podeprzeć Quina, zmagając się z ciężarem jego ciała, i wtedy to wyczuła. Pogrążony głęboko w jego plecach grot strzały.

Dłoń Mii zrobiła się śliska od krwi, książę osunął się na posadzkę. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

CHAOS. KRZYKI. Buchające zewsząd mordercze gorąco, płynne i gęste, niczym skłębiony wir wulqanu w Fojo. Mia przykucnęła nad bezwładnym ciałem Quina. Wydało się jej, że słyszy krzyk królowej Roweny, a potem szczęk stali, z ogólnego hałasu nie dało się jednak wyłowić pojedynczych dźwięków. Jakiś spanikowany człowiek popędził w stronę ołtarza i szybko znalazł się po niewłaściwej stronie ostrza strażnika. Nie mogła dostrzec swych bliskich – na balkonie kotłowały się jakieś sylwetki. Oczy zaszły jej łzami, kiedy spojrzała w dół na Quina. Krew rozlewała się pod nim ciemnym kręgiem. Kałuża była już tak wielka, że Mia widziała w niej odbicie swej twarzy. Księciem wstrząsały konwulsje, na wargi wystąpiły mu plamki śliny. Żył. Nie pożyje już jednak długo, jeśli go stratują, uszkodzą czaszkę. Czemu królewska straż nie pośpieszyła mu na ratunek? Kaplica pływała jej przed oczami, ale Mia zdołała sobie uświadomić dwie rzeczy. Po pierwsze, skoro nikt inny nie przyszedł im z pomocą, to ona musi zadbać o bezpieczeństwo Quina. Po drugie, łucznik, który próbował go zabić, prawie na pewno wciąż tu jest. Otoczyła księcia ramionami na wysokości piersi i przyginając się nisko do ziemi, pociągnęła go do zakrystii. W głowie jej łupało, ale ręce nie drżały. W duchu podziękowała ojcu: oprócz innych rzeczy odziedziczyła po nim opanowanie niezbędne w chwilach kryzysu. Zakrystia wyglądała dokładnie tak samo, jak ją zapamiętała. Niewielki stół w kącie, hojnie okryty purpurowym aksamitem. Chwyciła stojącą na nim świeczkę, odsunęła materiał na bok i zanurkowała pod spód, wciągając za sobą Quina. Zajęczał. Nie mogła go położyć na plecach – łucznik o to zadbał –

podparła więc jego ciało na boku. – Wyjdziesz z tego – zapewniła, choć sama nie miała najmniejszego pojęcia, jak miałoby się to dokonać. Strzała weszła głęboko, rana tryskała krwią. Goście weselni zupełnie oszaleli. Panujący w kaplicy zamęt lada moment mógł wedrzeć się do zakrystii. Mia ze zgrozą powitała kolejną myśl. A co, jeśli księcia próbował zabić któryś ze strażników? Powinna działać szybko. Wbiła paznokcie pod krawędzie klapy, drewno rozszczepiło się pod wpływem szarpnięcia. Cienki łańcuszek zabezpieczający drzwi z drugiej strony łatwo prysnął, kiedy mocno na niego naparła, wciskając się przez szczelinę. Stojąc w podziemnym korytarzu, znów otoczyła Quina ramionami i na wpół powlekła go, a na wpół wpadła razem z nim do tunelu. Tren sukni ślubnej opadł na nich jak przegrzany suflet. Quin krzyknął. Upadł na plecy, wbijając sobie strzałę głębiej. Mia przeklinała się za swoją lekkomyślność. Wzięła z podłogi zakrystii świeczkę i zatrzasnęła klapę z powrotem. – Quin, patrz na mnie. Musisz na mnie patrzeć. Nie potrafił skupić spojrzenia. Dotarło do niej, że powinna wyjąć strzałę. Nie miała przy sobie potrzebnych rzeczy – większość panien młodych nie zabiera do ołtarza noży ani wilczych jagód – ale musiała spróbować. Przysunęła świeczkę bliżej. Płomień tańczył wściekle, szarpany jej nierównym oddechem. Strzała weszła w plecy ponad lewą łopatką. Szpic złowrogiego czerwonego grotu naciskał teraz na skórę od środka nad obojczykiem. Pocisk prawie musnął po drodze lewe płuco i serce. Książę miał szczęście, że jeszcze żyje. Mia przekręciła go na brzuch i przycisnęła mu krawędź łopatki, by ustabilizować tułów. W powszechnym przekonaniu należało tkwiącą w ciele strzałę przepchnąć na wylot. Ale to był zły pomysł. Przy takiej operacji

mocowane na strzale lotki dodatkowo uszkadzały narządy wewnętrzne i powodowały tym większe krwawienie. Jeśli strzała zrobiła czyste nacięcie, wówczas wyjście było oczywiste – można ją było wyciągnąć z powrotem, pod warunkiem że zrobiło się to bardzo, bardzo ostrożnie. Mia zamknęła oczy i przywołała pod powiekami obraz Poranionego Człowieka: wysokiej, szczupłej postaci naszpikowanej najróżniejszymi strzałami, sztyletami, włóczniami, rzutkami i mieczami. Owszem, makabra, ale nie bez powodu była to jej ulubiona tablica anatomiczna. Obok każdej rany zamieszczono zwięzły opis, zalecono odpowiednie postępowanie i wypisano rokowania co do uzdrowienia. Dla Mii była to niesamowita ulga, że nawet rany można podzielić na kategorie i poradzić sobie z nimi. Swego czasu nauczyła się na pamięć każdego opisu. Na ile mogła wnosić z widocznego czubka grotu, był to gładki kamień, bez zadziorów czy wcięć. Wcięcia grotu stwarzają problemy – podczas wyciągania mogą się zahaczyć o narządy wewnętrzne i poszarpać je. Wszystko więc wskazywało na to, że może się udać. Czy będzie kiedyś lepsza okazja do wyjęcia całej strzały z piersi mężczyzny? – Weź głęboki wdech – doradziła. – Zaboli, ale tylko przez chwilę. Zrobiła to szybko. Jedną ręką przycisnęła mocno łopatkę, a drugą chwyciła drewniany promień. Nabrała powietrza i jednym stanowczym ruchem wyszarpnęła strzałę. Odrzuciła ją na bok zadowolona. Wyjęła pocisk w całości, nie wyłączając grotu. Znakomicie. Jej radość trwała jednak krótko. Z rany wytrysnęła świeża krew, Quin przetoczył się na plecy, zawył z bólu i stracił przytomność. Zapewne coś poszło źle. Za dużo tej krwi, musiała zadrasnąć tętnicę szyjną. Starała się nie panikować. Dlaczego ojciec nigdy nie pozwalał jej sprawdzić teoretycznej wiedzy o ranach w praktyce? Chirurg jest dobry tylko o tyle, o ile ćwiczył na martwych ciałach. Ale mimo że inni Łowcy często

w ramach szkolenia wyciągali strzały ze zwłok Gwyrach, ojciec zakazywał Mii nawet obecności na tych makabrycznych zajęciach. Książę zajęczał, jego pobladłe usta poruszyły się bezdźwięcznie. Próbował mówić. Dotknęła jego czoła – gorące jak piec. – Pod śliwami – wyszeptał. – Pod śnieżną śliwę przyjdziesz na spotkanie. Ze ściśniętym sercem pomyślała o Angelyne i poczuła, jak wzbiera w niej wstyd. W kaplicy próbowała uciec. Wcześniej obiecała, że będzie chronić siostrę, lecz ostatecznie pierwotny instynkt wygrał, udowadniając, że instynktom nigdy nie wolno ufać. Co się teraz dzieje z Angie? Czy jest bezpieczna? Niezbyt sensowne pytanie, zważywszy na to, że ktoś właśnie strzelił Quinowi w plecy. Czy stoją za tym Gwyrach? Niedorzeczna teoria – skoro potrafią zatrzymać serce dotykiem, nie potrzebują strzał i łuku. Czy Kaer jest w oblężeniu? Czy któreś z pozostałych królestw postanowiło przypuścić atak? Nagle Quin usiadł sztywno i wyprostował się jak struna. Wystraszyła się. – Chcieliśmy tylko… wcale nie mieliśmy zamiaru… leżała tam na kamieniu… taka nieruchoma… tak zimna… Po plecach Mii popełzł zimny dreszcz. – Kto leżał na kamieniu? – Nie chcieliśmy, żeby nas znalazł. Wcale nie zamierzałem… – Kto? Kto was znalazł? Osunął się w jej ramiona, mamrocząc rzeczy pozbawione sensu. Majaczy w gorączce czy pragnie coś wyznać przed śmiercią? Kiedy zakaszlał, na jego wargach pojawiła się strużka krwi. Mia na tyle znała anatomię, by wiedzieć, że to niedobrze. Szarpnięciem rozchyliła mu ślubną kurtę, a potem koszulę, aż odpadło kilka złotych guzików. Tors miał gładki, bezwłosy, w sam raz dla buchającej z rany krwi. Mia nigdy nie widziała jej tak wiele. Była wszędzie. Ostrygowy

jedwab jej sukni przesiąkł głęboką, pulsującą czerwienią. Co za gorzka ironia. Oto znajdowała się w tunelach pod Kaer Killian, mając na sobie skrwawioną suknię ślubną. Przeżywała groteskową parodię ucieczki, którą skrycie planowała dla siebie i siostry. Jakież to było naiwne – snuć plany związane z krwią dzika i fingowanym zabójstwem. Prawdziwe morderstwo okazało się czymś zupełnie innym. Patrzyła na poszarzałą twarz księcia, na rozdartą koszulę, na jego zlepione potem, przyklejone do czoła złote loki. Nigdy dotąd nie wyglądał tak młodo i niewinnie. Trudno być niereformowalnym dupkiem, gdy się umiera, nawet jeśli się ma taki talent do dupkowatości jak książę. – Nie zostawiaj mnie, Quin. W swoim siedemnastoletnim życiu tylko raz widziała martwe ciało, a było ono przedziwnie czyste, sterylne – ciało jej matki, nieskalane żadną widoczną raną. Aż do tej chwili Mia nie wiedziała, że człowiek ma w sobie tak dużo krwi. Co innego czytać o tym, że w ludzkim ciele jest pięć czy sześć litrów krwi, a co innego marynować się w niej. Była przyzwyczajona do tego, że zawsze znajduje właściwą odpowiedź, lecz teraz jej nie miała. Tego sprawdzianu najwyraźniej nie zda. Jeśli nie zdarzy się cud, Quin umrze w jej ramionach. Płomień świecy zamrugał, zawirował, po czym zgasł z cichym trzaskiem, pogrążając ich w ciemności. Mia była wyczerpana do granic. Nie może się poddać. Nie teraz. Nie w taki sposób. Kartkowała w głowie każdą książkę, z jaką się zetknęła, przypominała sobie wszystkie szkice anatomiczne, które narysowała jako Łowczyni, udzielane przez ojca lekcje fizjologii, umiejętności medyczne matki. Może udałoby się zatamować krwawienie. Może nie jest za późno. Instynktownie zdjęła rękawiczki i odrzuciła je na bok, aby przyłożyć dłonie do piersi Quina. Choć raz nie poczuła bijącego od niego chłodu, tylko

niezdrowe gorąco. Chodziło o to, by dobrze przycisnąć. By dać mu znać, że nie jest sam. By zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby nie umarł w tym ciemnym tunelu, bez rodziny, bez swoich psów. – Zostań ze mną. Proszę. Zaskoczyło ją ochrypłe brzmienie własnego głosu. Nigdy nie czuła się bardziej osamotniona. Jej ciało było jak wyżymana szmata. W wyobraźni widziała, jak cała jej nadzieja i siła, wirując, zdążają do olbrzymiego porcelanowego odpływu. U góry słychać było tupot stóp i szczękanie metalu. Albo strażnicy znajdą ją z martwym księciem w ramionach, albo nasłany zabójca spuści się do tunelu i zamorduje ich oboje. Przyłożyła ucho do piersi Quina, rozpaczliwie nasłuchując bicia serca. Nic. Czy to powiew wiatru w tunelach? Musnął jej skórę, zassał powietrze w korytarzu. Tak bardzo chciało jej się spać. Zaczęła odpływać, lecz zaraz ocknęła się z drgnieniem. Jak jej ciało może się buntować w takim momencie? Walczyła z sobą, by zachować kontrolę. Ale koniuszki palców jej zdrętwiały, zaciążyły na piersi księcia. Oczy ją piekły, powieki były jak z ołowiu. Osłabła, głowa jej opadła do przodu. Kosmyki potarganych włosów otarły się o twarz Quina. Straciła go. To koniec. – Łaskocze. Gwałtownie otwarła oczy. Czy on się właśnie odezwał? – Twoje włosy. – Mamrotał niewyraźnie, jakby leżał na dnie długiego zsypu czy rynny. W ciemności wyczuła, jak książę unosi drżącą rękę i rozdziela odgradzającą ją od niego kurtynę pukli. – Są wszędzie. Usiadła prosto. Serce jej przyśpieszyło, gdy wbiła oczy w niezgłębioną ciemność. Tyle że ta nie była niezgłębiona – z jakiejś niewidocznej szczeliny

w skale sączyło się słabe światło. Policzki Quina zaróżowiły się nieco. Spojrzenie szeroko otwartych, opalizujących na zielono oczu było czyste, a przy tym skonsternowane. Mia też czuła się zaskoczona. Jak to możliwe, że na jego twarz wracają kolory? Książę dźwignął się do pozycji siedzącej, lecz zaraz oparł się niepewnie na łokciach. – Co się stało? Byliśmy w kaplicy, składaliśmy przysięgę. Ostatnie, co pamiętam… Wlepił wzrok w leżącą na ziemi strzałę. Potem popatrzył na ranę. – Nie powinieneś… – Mia chciała go ostrzec, ale już było za późno. Zdążył dotknąć dziury w swej piersi. Skrzywiła się, czekając na okrzyk bólu. Ale on nawet nie drgnął. W oszołomieniu gapił się na swoje palce. Nie był żadnej dziury. W słabym świetle Mia ujrzała niemożliwe: rana była zasklepiona, krew zatamowana. W miejscu niedawnego krwawiącego rozcięcia widniała cienka jak rybia ość biała blizna o karbowanych różowych brzegach. – Na czterech bogów – mruknął Quin. Umysł Mii wirował. Książę powinien być martwy. Gapiła się na swoje ręce, wciąż uwalane krwią. W jakiś sposób ocaliła mu życie. Ale jak? – Uleczyłaś mnie – powiedział cicho. Nie. Niemożliwe. Spędziła trzy lata na studiowaniu tajników ludzkiego ciała. Tak głęboka, poważna rana nie znika pod wpływem zwykłego dotyku. Chyba że… Chyba że… – Jesteś Gwyrach – rzekł Quin. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA USŁYSZAŁA SŁOWA QUINA, ale nie mogła ich pojąć. – Ja… nie jestem Gwyrach – zająknęła się. – Nie mogę być Gwyrach. – Uleczyłaś mnie dotykiem. – Ostrożnie dźgnął palcem zabliźnioną ranę. – Nawet mnie już nie boli. Jakby tego nigdy nie było. – Oczy mu się zwęziły. – W kaplicy, podczas ceremonii… rzucałaś na mnie urok, prawda? Poczuła, jak żołądek jej się zwija. Płynna lawa zawrzała w piersi i podniosła się do gardła. Mia z trudem przełknęła i powstrzymała wzbierającą żółć. Wszystko, co do tej pory wiedziała, cała z trudem zdobywana prawda – odeszła. – Ja nie mogłabym… nie umiem… nigdy bym tego nie zrobiła. Słowa wydobyły się z niej poszarpane. Nawet gdy je wypowiadała, wiedziała, że to kłamstwo. Teraz ujrzała ceremonię ślubną w nowym świetle: miodopłynne ciepło, ogniste iskry wwiercające się jej w skórę. Rzucała na niego urok. I zapewne to samo robiła w bibliotece. To, co naiwnie wzięła za budzący się pociąg, było jej własną ciemną magią. Jak mogła być tak tępa? Czytała o tym w setkach książek, znała sygnały, objawy. Dotknęła jego ręki w bibliotece i ponownie w kaplicy. Za każdym razem Quin pocił się i ciężko oddychał, serce biło mu tak głośno, że czuła jego dudnienie pod własną skórą. Tymczasem ona sama nieświadomie nasyciła jego krew pożądaniem. Sprawiła, że jej zapragnął. Ale czy nie miała przy tym włożonych rękawiczek? „Rzucić na kogoś urok to znaczy zniewolić go, różyczko. Odebrać mu możliwość wyboru. A bez możliwości wyboru kim jesteśmy?” Królewska straż z hałasem przetrząsała nad nimi zakrystię. A wraz z nią niewątpliwie polowali Łowcy. Przerażająca prawda zagnieździła się gdzieś w dołku żołądka Mii. Jest wiedźmą. Jeżeli ją znajdą, zabiją. Quin chwiejnie podniósł się na nogi.

– Musimy uciekać – rzekł. Zamrugała. – Nie jestem pewna, czy… – Ktoś najwyraźniej chce mojej śmierci. A kiedy odkryją, że jesteś Gwyrach… – Jego twarz przybrała ponury wyraz. – Twoja ręka zostanie najnowszym nabytkiem w kolekcji mojego ojca. W jej piersi zatrzepotał strach. – Wydałbyś mnie? – Nie, Mio. Nie jestem takim nikczemnikiem, za jakiego mnie najwyraźniej uważasz. – Pokazał gestem swoją bliznę. – Ale tu widać taki mały dowód, nie sądzisz? Miał rację. Zabliźnione ciało było wypaczeniem natury, a mogła za tym stać tylko magia. Zatem i jego los, i jej były z góry przesądzone. Nad ich głowami rozległ się wrzask, a potem szczęk stali i mosiądzu. Przez głowę Mii przemknęła szalona myśl. Zupełnie nielogiczna, do cna nierozsądna – coś, na co Mia nigdy by nie wpadła, choćby się zastanawiała przez milion lat… ale to mogło się udać. Zebrała w sobie wszystkie siły i wstała. – Znam drogę ucieczki – powiedziała. – Chodź za mną. Wiele dni spędziła, ślęcząc nad starannie narysowaną mapą tuneli, ale ostatecznie to nie mapa miała ją ocalić. Prowadząc Quina przez korytarze, odtwarzała żwawy, pewny krok ojca z wczorajszego wieczoru. Jego pożegnalny prezent. Chwilę później znaleźli się w zamkowej krypcie. Mia miała wielką ochotę przytulić policzek do maminego grobu. W przyćmionym świetle widziała elegancką śliwę wyrzeźbioną w chłodnej szarej płycie i samotnie siedzącego na gałęzi ptaszka zapatrzonego w księżyc. „Do widzenia, mamo”. Najwyraźniej nigdy nie będzie miała szansy, by się porządnie pożegnać – nie dostała jej ani trzy lata temu, ani dzisiaj.

– Dlaczego jesteśmy w krypcie? – zaniepokoił się Quin. – Zobaczysz. Nigdy dotąd nie zaznała takiego stanu wyczerpania. Jej ciało było pustym naczyniem poddanym kaprysom siły większej niż jej własna. Widziała, że książę też jest oszołomiony, skołowany. Otoczyła go ramieniem w pasie i razem powlekli się chwiejnie tunelem wychodzącym z krypty. – Ta ścieżka jest bezlitosna – odezwała się Mia, powtarzając słowa ojca. – Uważaj, gdzie stawiasz kroki. Dziękowała losowi za swe silne nogi i biodra, gdy tak sunęli przed siebie, z trudem utrzymując równowagę. Kiedy w końcu dotarli nad krawędź przepaści poza zamkiem, porywisty wiatr zmierzwił włosy Mii, zamieniając je w malinowy mus. Księżyc wyglądał jak lśniący kamień na niebie. I oto był – połyskujący paciorek uwieszony nad przepaścią dwadzieścia stóp ponad nimi. Laghdú. Wagonik, którym kiedyś wożono nad kamieniołomem książęta i księżniczki, teraz pusty, kołysał się na naprężonej linie, która łączyła Kaer Killian z położonym daleko w dole podzamczem. „Biegnij, różyczko. Biegnij co tchu, wolna”. Czy ojciec wiedział? Nie miała czasu zastanawiać się nad tym. Pomogła Quinowi przejść po urwistej skarpie i wpakowała go do wagonika. – Mia? – Głos księcia brzmiał niepewnie. Strzępy skrwawionej koszuli szarpał wiatr. – Co my właściwie zamierzamy zrobić? – Musisz mi zaufać. Zuchwała propozycja, zważywszy, że suknia ślubna plątała się jej wokół kostek i przed chwilą o mało nie posłała jej w otchłań. Ten piękny ciuszek mógł ją przyprawić o śmierć. Potknęła się o niego po raz ostatni. Wpiła palce

w tren i oddarła go, po czym zmięła w bezładne, brudne zawiniątko i cisnęła na skały. Coś wymknęło się spomiędzy jedwabiu. Mały, lecz gruby przedmiot zaczepił się o krawędź ziejącej przepaści. Mia zsunęła się po kamieniach, by podnieść go z ziemi. I oto trzymała w ręku pamiętnik mamy, z kamiennym strzyżykiem rubinowym wetkniętym do zamka. Kto go tam włożył? Ojciec? Angelyne? Nie poczuła, kiedy książkę wsunięto do trenu sukni. Ale swoją drogą tren właściwie żył własnym życiem, a ona była wystarczająco zajęta czym innym, na przykład: spartaczonym ślubem, ratowaniem umierającego, ciemną magią i takimi tam drobnostkami. Może nie powinna pytać kto, tylko raczej dlaczeg o. Pamiętnik matki jest bezużyteczną cegłą pełną niezapisanych kartek i nostalgii. Chwyciła w dwa palce skrzydełka kamiennego ptaszka i przekręciła go w zamku. Wiatr zatrzepotał kartkami, w oczy Mii rzucił się czarny atramentowy wpis. Serce stopniało jej w piersi. Większość stronic wciąż była pusta, na pierwszej jednak pojawił się tekst. Mia czuła, że zaschło jej w ustach, kiedy powiodła palcami po eleganckim odręcznym piśmie matki. Gdyby ten zeszyt się zagubił, pisząca pokornie prosi, by znalazczyni dołożyła wszelkich podyktowanych rozsądkiem starań, ażeby wrócił w odpowiednie ręce. Gdyby zgubiła się znalazczyni tego zeszytu, pisząca skromnie doradza, by rozważyła ona dalszą podróż w tym samym kierunku, ku bezpiecznej przystani. Ścieżka ukaże się sama tej, która jej szuka. Wszystko, czego poszukujesz, zostanie Ci ukazane. W.M. Pod tymi słowami wśród zamazanych, zapętlonych zawijasów i kręgów widniała mapa. Nie było czasu, żeby nad tym rozmyślać. Z tuneli dobiegały zgiełkliwe wrzaski. Strażnicy najwyraźniej depczą im już po piętach, pałając słusznym,

wynikającym z lojalności gniewem. Czy razem z nimi w pościg ruszyli Łowcy? Jeśli tak, oddechy Mii są policzone. Wetknęła książkę z powrotem w zwinięty tren, by ją osłonić, i pchnęła zawiniątko obok księcia. Następnie podciągnęła się i sama usadowiła w wózku. Twarz Quina spłonęła rumieńcem. – Czy wolno mi zauważyć, że to niesłychanie niedobry pomysł? – A masz lepszy? Gorączkowo przesuwała rękami po wnętrzu wagonika, szukając czegoś ostrego. Skoro nikt nie będzie obsługiwał wału korbowego, trzeba przeciąć cumę trzymającą wagonik na miedzianej linie i puścić się w dół na łeb na szyję. Bridalaghdú: upadek panny młodej. – Czego szukasz? – Potrzebny mi nóż. Książę pobladł. – Nóż? – Nie dziabnę cię przecież. Dopiero co uratowałam ci życie, nie pamiętasz? Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Zbyt długą. Tunele zaraz wyplują śmiertelną mieszaninę strażników i nasłanych płatnych zabójców. Mia czuła zagrożenie we krwi. Quin wyjął zza cholewki buta skórzaną pochwę, a z niej – cienki srebrny sztylet. Wręczył go Mii. Teraz to ona pobladła. – Czy mogę wiedzieć, dlaczego wziąłeś na nasz ślub nóż myśliwski? Uśmiechnął się smutno. – Zawsze mądrze jest mieć przy sobie broń w czasie niewyobrażalnego przymusu.

Może książę wcale nie jest taki, na jakiego wygląda. Może ma swoje sekrety. Mia wzięła od niego nóż i uniosła go wysoko. Ostrze zalśniło w srebrnym blasku księżyca. Złowiła w nim własne odbicie. Spoglądał na nią demon w ostrygowym jedwabiu. A jednak pomimo wszystko – choć stała pośród zwęglonych resztek swego dotychczasowego życia – czuła się znacznie bardziej wolna niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Pełna mocy. „Biegnij, różyczko. Biegnij co tchu, wolna”. – Dokąd uciekamy, Mio? Gdzie się ukryjemy? Nie odpowiedziała. Jednym szybkim ruchem ciachnęła cumę trzymającą ich przy czarnej skale. Linka trzasnęła i wagonik zachybotał się, po tak wielu latach wreszcie uwolniony z więzów. Polecieli w dół. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

1. Przeżyć lot ślizgowy sto pięćdziesiąt metrów w dół* w potencjalnie niesprawnej maszynie. 2. Po wznowieniu stosunków z twardym gruntem przetrząsnąć dolną stację kolejki linowej w poszukiwaniu prowiantu. Nie znaleźć niczego prócz przeżartych przez mole spodni i giezła. 3. Przywdziać przeżarte przez mole spodnie i giezło i przepasać je dostępnymi materiałami. Przez „dostępne materiały” należy rozumieć kłębek spleśniałego powrozu. 4. Ze skrwawionej sukni ślubnej zmajstrować prowizoryczny tobołek. 5. Włożyć do niego nóż myśliwski. 6. Nie marnować czasu na rozważanie, dlaczego twój luby podczas ślubu miał za cholewką ukryty nóż. 7. Przekraść się niepostrzeżenie przez podzamcze Killian. 8. Zajrzeć do tajemniczo zjawionej mapy i ruszyć w stronę rozwidlenia rzeki. * W razie przyszłych ucieczek rozważyć inną metodę. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

STRACEŃCZY LOT ŚLIZGOWY Mii i Quinna kupił im tylko trochę czasu. Jeśli nie liczyć prastarego wagonika, z Kaer można się było wydostać jedną drogą – stromą, wykutą w skalistym wschodnim zboczu góry. Mia szukała jeszcze stopami oparcia, kiedy dostrzegła chmarę ludzi ciemniejącą na wschodnim trakcie. – Będą na podzamczu w ciągu godziny – stwierdził Quin. – Strażnicy mojego ojca są szybcy. – Musimy więc być szybsi. Wciąż była w stanie szoku, ale przynajmniej działało to na nią mobilizująco. Szybko prześliznęli się przez boczne zaułki osady, śmigając pomiędzy chatami i szopami. Domy w większości wyglądały na uśpione, spowite nocną ciszą, ale tawerny i burdele buczały rozpustnym zgiełkiem. Kiedy pośpiesznie przemykali koło jednego takiego przybytku, z frontowych drzwi wytoczył się jakiś klient i zwymiotował strumień żółci, o mało nie trafiając w buty księcia. – Urocze – mruknął Quin. Mia niewiele czasu spędziła na podzamczu, dlatego zdziwił ją opłakany stan wioski. Spodziewała się zadbanych, czystych domów, takich jak w Ilwysion. Ujrzała jednak obskurne rudery i kryte strzechą chałupy, a do tego piętrzące się przy ulicach sterty gnoju przyciągającego roje much. Ludzie byli chudsi, niż zapamiętała, ubrani w łachmany, z twarzami uwalanymi sadzą i brudem. Naliczyła co najmniej pięć szczurów, które smyrgnęły spomiędzy kamieni. – Glas Ddir nie prosperuje pod rządami mojego ojca – zauważył Quin, kiedy przycupnęli pod ścianą kuźni, żeby złapać oddech. – Bronwynis wprowadziła wolność handlu i kraj rozkwitł, ale kiedy została zamordowana i władzę przejął mój ojciec, nasze wspaniałe królestwo podupadło. Import zanikł, a eksport obrócił się w popiół. Mia uniosła brew.

– Myślałam, że nie obchodzi cię politykowanie. – Nie obchodzi mnie wysiadywanie i ćmienie cygar z nadętymi fanfaronami. Politykowanie to co innego niż polityka. Miał rację co do rzecznego królestwa. Odkąd Mia sięgała pamięcią, mieszkańcy Glas Ddir sami zaopatrywali się w to, co niezbędne do życia: len i wełnę, drewno, solone mięso, miękkie sery i najwyraźniej nieprzeliczone baryłki tarninowego wina, które jej zdaniem zawsze było niemiłosiernie rozcieńczone wodą. Glas Ddir pogrążyło się w przeraźliwej nędzy i nigdzie nie rzucało się to w oczy bardziej niż na podzamczu Killian. – Musimy ruszać – rzuciła. Wynurzyli się więc z zaułka i pośpieszyli aleją po oślizłych od brudu kamieniach brukowych. Nie poruszali się jednak tak szybko, jak Mia by sobie życzyła. – Postaraj się nadążać – ponagliła. – Próbuję – wysapał Quin. – Okazuje się, że prawie umieranie jest bardzo wyczerpujące. – Tak samo jak ratowanie komuś życia. Jak się okazuje. Obok nich przeszła chwiejnie dziewczyna w potarganej lnianej sukience. Z jej dużych oczu wyzierał głód. Zmierza w stronę burdeli? Jest na to o wiele za młoda. Żołądek Mii zacisnął się jak pięść. Szkoda, że nie ma przy sobie sakiewki ze srebrnymi monetami, żeby mogła je dać dziewczynie, albo czegoś do jedzenia, albo drogich kamieni z zamku – czegokolwiek, co stałoby się odrobiną nadziei. Quin potrząsnął głową. – Nieczęsto zaglądam na podzamcze, ale ilekroć to robię, zawsze przypomina mi to o prawdziwej cenie rządów mojego ojca. Robię, co mogę, żeby pomóc. Zaskoczyło ją to wyznanie życzliwości. W bibliotece nazwała go

rozpieszczonym, podczas gdy tak naprawdę miłosiernie wspierał wynędzniałych poddanych swego ojca. Jej matka też to robiła. Przez wiele lat Wynna odwiedzała górskie wioski i miasteczka położone na brzegach rzeki Nathy. Docierała nawet na podzamcze Killian i użyczała lekarstw chorym. A jak Mia spędziła ostatnie kilka lat życia? Czytając anatomiczne książki w rozrzedzonym powietrzu Ilwysion. Wzdrygnęła się zażenowana. To ona z nich dwojga jest rozpieszczona. – Przepraszam, panienko. Okręciła się na pięcie i spostrzegła chłopaka mniej więcej w wieku Quina, tyle że plecy miał przygarbione jak staruszek. Nie wyglądał na miejscowego. Jego skóra o chłodnym odcieniu brązu była usiana ciemnymi piegami, przypominającymi rozchlapane kropelki atramentu, a spod plątaniny czarnych włosów spoglądały pozbawione blasku srebrzyste oczy. Było w nim coś kruchego. Choć zwrócił się do niej przez „panienko”, w jego głosie pobrzmiewała szlachetna godność. Skinął im obydwojgu. Mia poczuła, jak Quin najeżył się u jej boku. – Szukacie schronienia na noc? Niczego bardziej nie pragnęła, niż wyspać się w ciepłym łóżku. Kończyny ciążyły jej ze znużenia. Ale jeśli się zatrzymają w wiosce, niedługo znajdą ich strażnicy lub jeszcze gorzej – Łowcy. Chłopak właściwie odczytał jej wahanie. – W takim razie prowiantu. Na drogę. Nie mam wiele do zaproponowania, ale może weźmiecie to. – Wyciągnął rękę z małym bochenkiem chleba i woreczkiem śnieżnych śliwek. Mia zauważyła, że u prawej dłoni brakuje mu dwóch palców. – Ile za to chcesz? – zapytała. Z tego, co wiedziała, chłopak mógł być jednym z królewskich szpiegów, rozmieszczonych w burdelach na podzamczu, by donosili o podejrzanych

sprawach. Od szpiegów roiło się wszędzie – zdesperowani głodni ludzie zrobiliby wszystko dla nagrody pieniężnej, jaką Ronan oferował za wydanie w ręce strażników dziewczyn podejrzanych o uprawianie magii. – Nic nie chcę, panienko. – Przerwał na chwilę. – Przypominasz mi moją siostrę, to wszystko. Quin utkwił w nim przeszywające spojrzenie. – Gdzie jest twoja siostra? – Nie ma jej. Zabrana. – Przez Gwyrach? – Nie, jaśnie panie. Przez ludzi króla. Mii znów skręcił się żołądek. Słyszała opowieści o zaledwie dwunastoczy trzynastoletnich dziewczętach, które królewska straż zaganiała prosto do Kaer Killian, z pominięciem Kręgu Łowców. Niektóre z nich uznawano za niewinne i wracały do rodzin. Innych nikt już więcej nie widział. Nie chciała wierzyć tym pogłoskom, ale pewnego razu, już podczas pobytu w zamku, zobaczyła dziewczynę, którą znała w Ilwysion, smukłą i silną, z promienną oliwkową cerą i czarnymi włosami – tak jedwabistymi, że opadały jej na plecy jak gładka tkanina. W dzieciństwie ta dziewczyna prześcignęła trzech chłopców, biegnąc pod górę, i wygrała. Ale na zamku nie miała już w sobie gracji chyżej biegaczki o lekkich stopach. Stała się żywą lalką, z ciężkim makijażem na twarzy, klejnotami i piórami unurzanymi w złocie. Paradowała po dworze króla Ronana z innymi faworytami z pobliskiego burdelu, a kiedy Mia ją ujrzała, zrobiło się jej niedobrze. Kolejny sposób, w jaki Mia została uprzywilejowana: jako córce Griffina Rose’a oszczędzono jej takiego losu. – Musimy iść – zwróciła się do Quina. Już i tak ryzykowali wykrycie. Jeśli chłopak rozpozna księcia, tym bardziej zechce wskazać strażnikom właściwy kierunek.

– Proszę. – Nieznajomy postąpił krok naprzód i Mia zauważyła, że utyka. Wyciągnął przed siebie prowiant. – To prezent. Nie odrywał wzroku od jej rąk. A ona nie miała włożonych rękawiczek – właśnie sobie uświadomiła, że zostawiła je w tunelach. Chłopak na pewno doniesie. Poczuła falę mdłości: powinien na nią donieść. Przecież jest wiedźmą, Gwyrach. – Musimy iść, i to już – szepnęła nagląco do ucha Quinowi. Kiedy się odwracała, zauważyła, że książę wyciąga rękę po jedzenie. Jego palce odrobinę za długo ociągały się na dłoni chłopaka. Gdyby Quin był kobietą, ten dotyk kosztowałby go obcięcie ręki. – Wszystkiego dobrego, wasza łaskawość – powiedział miękko nieznajomy, gdy uchodzili w ciemność. A więc już na samym początku rozpoznał księcia. Mia zastanawiała się, ile poświęcili dla bochenka chleba i garści śliwek. Pamiętnik matki działa na zasadzie magii. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Normalny atrament w normalnej książce nie pojawia się nagle na stronie. Mia, zerkając na eleganckie pismo mamy, czuła nieokreślony niepokój. Przez ostatnie trzy lata skupiała się przede wszystkim na eliminowaniu magii we wszelkich jej przejawach. A teraz nieoczekiwanie sama stała się magiczną istotą z magiczną książką w ręce. Czy to oznacza, że jej matka również parała się magią? – To beznadziejne – wysapał Quin, czerwony na twarzy z wysiłku. Dotarli na obrzeża podzamcza i zbliżali się już do rzeki. – Strażnicy mają konie. I psy. M oje psy, znające mój zapach. A my uciekamy pieszo i mamy na nas dwoje cztery nogi, które w dodatku się trzęsą. O ile nie wyczarujesz nam ucieczki – pomachał palcami w powietrzu – nie mamy żadnych szans. Sęk w tym, że kiedy na twarz wróciły mu kolory, odzyskał wraz z nimi zgryźliwość.

– Magia – odwarknęła – to nie jest słowo. A może wręcz przeciwnie. Tak naprawdę miała ograniczone pojęcie o tym, na czym polega magia, a na czym nie. Znowu dopadła ją ta nowa świadomość: jest wiedźmą, Gwyrach. Demonem. M orderczynią. Odegnała od siebie tę myśl, nie potrafiąc się z nią pogodzić. Z powrotem skupiła się na mapie. Mama naszkicowała zamek i podzamcze Killian, lecz ziemie położone na zachodzie i południu były na tym rysunku podejrzanie nieobecne – pusta przestrzeń na płowej stronicy. Na wschodzie nakreśliła wijącą się niczym wąż rzekę Nathę, z nagryzmolonym w jej rozwidleniu tajemniczym półksiężycem, zaznaczyła też najdalsze zachodnie granice z wysokimi drzewami w Ilwysion. Las zanikał jednak na długo, zanim dotarł do Pokręconej Puszczy czy wschodniego wybrzeża, gdzie Morze Solone oddzielało rzeczne królestwo od wysp ognistego królestwa. Prawie jakby Wynnie zabrakło atramentu. Zatem, rozumowała Mia, skoro atrament wypełnia wschód mapy, dobrze robią, przemieszczając się w tę stronę. Nigdy nie kierowała się instynktem – nie była osobą z gatunku impulsywnych – ale tym razem jej przeczucie okazało się właściwe. Zadrwiła w duchu z własnej chybionej logiki. Gapi się oto na dziwaczną mapę narysowaną dziwacznym atramentem, próbując odczytać znaczenie wpisu, który – z tego, co wiedziała – nie jest niczym innym jak jedną z zagadek jej matki. „Ścieżka ukaże się sama tej, która jej szuka. Wszystko, czego poszukujesz, zostanie Ci ukazane”. Wynna zawsze wykazywała typowe dla poetów zamiłowanie do sylogizmu i wesołkowatą smykałkę do zabawy. Mia z kolei wręcz przeciwnie – miała zwyczaj brać wszystko zbyt dosłownie, za co Domeniq du Zol beształ ją dobrodusznie podczas szkolenia

Łowców. – Bierzesz świat zbyt poważnie – mawiał często. – Biorę świat takim, za jakiego się podaje – poprawiała go. – Jak każdy człowiek ze zdrowym rozsądkiem. Nie miała nawet swojego ukochanego kompasu, który by jej pomógł wyznaczyć kurs. Zupełnie nie taką Mię Rose znała. Z trudem przełknęła ślinę. Prawdziwa Mia Rose jest wiedźmą. Co oznacza, że nigdy tak naprawdę nie znała samej siebie. – Mam nadzieję, że to, w co się tak wpatrujesz w tej książce – powiedział Quin – to projekt budowy tratwy. Bo o ile nie przywołasz skądś łodzi, kiedy dotrzemy do rzeki, nasza mała ekspedycja będzie miała szybki i krwawy koniec. – O, człecze małej wiary. – Wiara sprawia, że ludzie dają się zabić. Wolę raczej składać ofiary na ołtarzu logiki. Zimnym, lecz racjonalnym. „Zabawne” – pomyślała Mia. Sama zawsze uważała tak samo. Teraz jednak jej logika wypaczała się w dziką hipotezę związaną z tajemniczym zawijasem na mapie matki. Wyglądał na niewiele więcej jak kawałek skórki przy paznokciu, gryzmołek w rozwidleniu rzeki, półksiężyc unoszący się na atramentowej powierzchni Nathy, ale Mia nabierała pewności, że wie, co to jest. Łódź. Zanim ojciec Domeniqa du Zola zginął z ręki Gwyrach, pływał po rzece małą owalną łódeczką zwaną koraklem. Przewoził nią pasażerów po rzecznym labiryncie w rozwidleniu Nathy i pobierał za to opłatę w srebrnikach. Rodzina Domeniqa nazywała tę łódkę „Promykiem słońca”. Składała w ten sposób hołd swojemu dziedzictwu: w języku fojuen określenie du Zol oznacza „ze słońca”.

Może łódź wciąż tam jest. Nieważne, że ojciec Doma nie żyje już od trzech lat. Ani że wkrótce po jego śmierci du Zolowie – z wyjątkiem samego Doma, który został w rzecznym królestwie, żeby się szkolić na Łowcę – przeprowadzili się z powrotem do Fojo Karação. Ani że łodzie z reguły raczej nie tkwią latami w tym samym miejscu. Łodzie się przemieszczają. O to zresztą chodzi. – Jesteśmy blisko – powiedziała z większym przekonaniem, niż je miała. – Blisko czego? Niemal na pewno ścigała widmo łódki. Niemniej wytrwale parła w stronę rzeki, aż grunt pod stopami stał się gąbczasty, miękki. Czuła wilgotną woń Nathy, zapach ciernistych tarnin zasysających słodką wilgoć z nadbrzeżnego mułu. Setki lat działania erozji zmieliły skałę na proch, zamieniając ją w połyskliwy czarny piach. Mia i Quin wyszli na małą polankę. Wezbrana Natha toczyła oleistoczarne wody u ich stóp. W świetle księżyca wyglądało to jak rozwidlony język – jedno odgałęzienie płynęło na zachód, drugie na wschód. Mia wzdrygnęła się. „Czarny język demona”. Usłyszała szczekanie psów, a zaraz po nim ochrypłe nawoływania ludzi. Ogarnęła ją panika. Mapa jej jednak nie zwiodła: w wodę wrzynał się tutaj mały zdezelowany pomost. Rozpoznała zapach butwiejącego drewna. To naprawdę miejsce, z którego ojciec Doma zabierał pasażerów na pokład „Promyka słońca”. Quin zamrugał. – Czy tu gdzieś będzie łódź? – Cii. – Włoski zjeżyły się Mii na karku. – Ktoś się zbliża. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA NIE USŁYSZAŁA ICH, LECZ WYCZUŁA. Nie miała tak wyostrzonego słuchu jak ojciec, ale przechodziły ją złowieszcze gorące ciarki, gdy krew pulsowała jej w palcach rąk i nóg. Czy to magia pozwalała jej wyczuwać zbliżającą się czyjąś obecność? – Na drzewo – syknęła, zaganiając Quina w stronę najbliższego pnia. – Umiesz się wspinać? – Nie jestem kociątkiem. Jasne, że umiem wejść na drzewo. – To tak jak kociątka. Wdrapała się pośpiesznie po pniu i przecisnęła biodra między gęstymi konarami. Quin dzięki swoim długim kończynom podciągnął się ze znacznie większym wdziękiem. Dorastał w zamku, a ona w lesie, ale miał rację – całkiem nieźle się wspinał. – Nikogo nie słyszę – szepnął prawie bezgłośnie. Przyłożyła sobie palec do ust. – Dość gadania. – Wcale nie gadam! Zacisnęła mu dłoń na ustach. I od razu poczuła ciepło jego oddechu pod palcami. Dwadzieścia stóp pod nimi na skraju polany czaili się Tuk i Lyman, dwaj z najlepszych Łowców jej ojca. Najbardziej doświadczeni Łowcy umieli stąpać lekko, tak aby odgłosy kroków tłumiła miękka ziemia. Mimo że Tuk był wielki jak wół, a Lymanowi nigdy nie zamykała się gęba, obaj doprowadzili do mistrzostwa sztukę bezszelestnego skradania się. Gdyby Mia ich nie wyczuła, nigdy nie zdołałaby usłyszeć, że nadchodzą. Nie lubiła ani jednego, ani drugiego, odkąd pewnego dnia po treningu podsłuchała, jak stroją sobie żarty. – Czego się spodziewała? – mówił Lyman. – Żona płatnego mordercy

zawsze będzie celem dla skrytobójców. Powinna była o tym pomyśleć, zanim za niego wyszła! Mia nigdy im nie wybaczyła, że tak bezdusznie wyrażali się o jej matce. Teraz kurczowo trzymała się gałęzi, czując mrowienie na skórze, doprawione wieczornym przymrozkiem. Może tamten chłopak z wioski ich wydał. „Albo może – podpowiedział jej wewnętrzny głosik – Tuk i Lyman złapali mój trop”. Niektórzy Łowcy twierdzili, że potrafią wychwycić zapach magii, wywęszyć Gwyrach wśród normalnych kobiet. „Smród magii” – nazywał to Lyman. „Nie przystoi damie. Ale przecież nie mamy do czynienia z damami, no nie?” Tuk pochylił się nad wodą i ochlapał sobie szeroką rudobrunatną twarz. Potem usiadł i oparł cały ciężar zwalistego ciała o pień dębu. Wyjął z plecaka piersiówkę z diabelskim napitkiem, pociągnął długi łyk i mlasnął z przyjemnością. Lyman tymczasem nerwowo chodził tam i z powrotem wzdłuż brzegu, niespokojnie przebierając palcami. Policzki miał zaróżowione od ruchu, był światłem na tle ciemności Tuka, giętką łodyżką drgającą u boku mahoniowej góry. – Mów, co chcesz – odezwał się Tuk. – To nie znaczy, że zasłużyła na śmierć. – Znowu pociągnął haust trunku i beknął, jakby chciał zaznaczyć swe zdanie. – Nie my decydujemy, kto ma żyć, a kto umrzeć. – Uratowała życie księciu. – Pewnie po to, żeby go zaraz potem zabić. Wiesz równie dobrze jak ja: właśnie tym się zajmują. Powietrze uwięzło w gardle Mii. Wyczuła także subtelną zmianę w oddechu Quina – szybkie zachłyśnięcie się, a potem ucisk w piersi. Krzyknie? Jeśli uwierzył w to, co mówił Lyman… Jeżeli pomyślał, że Mia spróbuje go zabić…

Lecz książę siedział cicho. Wolno wypuścił powietrze – gorące, wilgotne, zaparowało jej palce. Rozluźniła chwyt na jego ustach. – Nie zaszła daleko – stwierdził Lyman. – Wie tylko tyle, ile przeczytała w książkach, ale nie przetrwa w lesie nawet jednej nocy. Wystraszy się. Wróci z podkulonym ogonem do tatusia. Mia znała las jak własną kieszeń – przynajmniej ten las, w którym dorastała w Ilwysion. Tam ma przewagę. Jest u siebie. Lyman może się wypchać sianem. – Łyknij sobie i uspokój się, dobrze? – Tuk podniósł manierkę w stronę kompana. – Działasz mi na nerwy. Lyman przestał chodzić. – Ktoś tu jest. – Tak, ganiająca po lesie zgraja królewskich idiotów. Nagle Tuk zamilkł i też zaczął nasłuchiwać. Mia poczuła, że jej żołądek zamienił się w płytę lodu, która topnieje, pocąc się przez brzuch. Łowcy ją wyczuli. Już wiedzą. Lyman podniósł głowę. Jego oczy przygwoździły ją jak stalowa krata. – Tu jesteś – rzekł i nie powiedział już nic więcej, ponieważ w gardle utkwiło mu srebrne ostrze. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA MOGŁA DOKŁADNIE OKREŚLIĆ moment śmierci Lymana. Poczuła to we własnym ciele – agonię, która smagnęła go w pierś niczym bicz: uszkodzona tchawica, uciszony krzyk; przecięta tętnica szyjna, mózg pozbawiony tlenu; sapnięcia i gulgoty rozoranego gardła. Dławił się własną krwią. Serce wiło się z bólu, czerwony płyn wytryskiwał z szyi, zalewając odsłonięty fragment ciała i plamiąc na ciemno tunikę. Nie rozumiała, na jakiej zasadzie odczuwa te rzeczy, ale nie było wątpliwości, że zapaść organizmu Lymana odbija się echem w jej własnym ciele, w jej krwi i kościach. Czy to też wiąże się z posiadaniem magii? Odczuwanie czyichś doznań cielesnych? Nigdy o tym nie czytała w żadnej z książek. Jednakże wrażenie było bardzo realne i naprawdę okropne. W brzuchu zakotłowała się jej gorąca żółć, z trudem powstrzymywała wymioty. Tuk sięgał już po miecz. Jak na tak zwalistego mężczyznę miał zaskakująco szybkie ruchy. Wolną ręką wyjął z kieszeni kościany talizman, pocałował go i wetknął sobie za pasek. – Pokaż się! – warknął, ale z zarośli nie wynurzył się żaden napastnik. Powietrze zabulgotało w gardle Mii. Tym razem to Quin musiał przycisnąć dłoń do jej ust, żeby stłumić okrzyk. Palce miał lodowate. Kto rzucił sztylet? Zaćmiony umysł Mii pływał we krwi, ale nóż wyglądał znajomo. Bladozielony kamień. – Tylko tchórz zabija w ciemności – sarkał Tuk. – Pokaż się. Spomiędzy drzew wyszedł Domeniq du Zol. Oczy Tuka rozszerzyły się, choć nie tak bardzo jak Mii. Dom jest tajemniczym zabójcą? Nie było w tym żadnego sensu. Tuk wypluł słowo, które wzbierało w piersi Mii: – Zdrajca. Domeniq potarł sobie tył krótko ostrzyżonej głowy. Dobrze znała ten jego

gest: ilekroć Dom był zakłopotany, skrobał się po potylicy z tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem. Teraz się jednak nie uśmiechał. Schylił się i wyciągnął piłkowany srebrny sztylet z gardła Lymana. Rozcięta kość i chrząstka wydały przy tym chłepczący odgłos. Domeniq postąpił naprzód. Kamień na jego szyi jarzył się głębokim północnym błękitem. – Przykro mi, Tuk – rzekł. Tuk prostym, pewnym ruchem ciął mieczem, lecz Dom był szybszy. Sparował cios, zaczepiając sztyletem o bok klingi, przekręcił nadgarstek i wytrącił przeciwnikowi broń. Mia nigdy nie widziała, żeby tak walczył. Wiedziała, że jest utalentowanym szermierzem, ale na treningach najwyraźniej się nie ujawniał. Teraz działał jak błyskawica, z wielką siłą i zdumiewającą precyzją. Wystarczył jeden krok i manewr zmyłkowy. Dom wcisnął swoje ostrze w przestrzeń między żebrami Tuka, przeszywając mu serce tkwiące w kostnej klatce. Tuk zabełkotał, nabity jak świnia na rożen. Jego potężne ciało skuliło się i osunęło, ogromna wysklepiona pierś unosiła się jeszcze z trudem, duże brązowe oczy mrugały, powstrzymując łzy. Wykrzywił twarz w grymasie szoku. Nie mógł uwierzyć w zdradę. Dom pochylił się nad nim i spokojnie położył mu dłoń na ramieniu. Ze swojej kryjówki Mia nie widziała za dobrze, ale była niemal pewna, że jego gładką brązową twarz znaczył smutek. Dom skłonił głowę. – Wybacz mi, bracie. Nie zasłużyłeś na to. Moment, w którym zatrzymało się serce Tuka, Mia odczuła jak powiew rozdygotanej pustki, poryw zimnego powietrza ciągnący ciemnym korytarzem. Była zmęczona. Tak bardzo zmęczona. Znużenie sączyło się z niej

porami skóry. Czy powinna spróbować ich uleczyć? Wszelka niechęć, jaką żywiła do tej pory do Tuka i Lymana, ulotniła się w chwili, kiedy polegli. Nie zasłużyli na śmierć. Nie z ręki jednego z przyjaciół, współbraci Łowców. W jakiś sposób zdawała sobie jednak sprawę, że tych dwóch nie da się już ocalić. Ich serca zamilkły. Obaj mężczyźni odeszli. Groza tego, czego przed chwilą była świadkiem, wstrząsnęła nią, zamieniła kończyny w galaretę. Straciła pewność chwytu, nie była się w stanie utrzymać na drzewie. Poczuła, jak ręce Quina mocno obejmują ją w pasie. Przyparł ją do konaru, otoczył ramionami tułów, nie pozwolił spaść. Twarz miał wciśniętą w tył jej głowy, nos zatopiony we włosach, czuła jego oddech spływający aż do mieszków włosowych. Kości jego szczupłych bioder przyciskały się do pleców Mii, przewiercały się przez zgniecione cienkie giezło oddzielające ich ciała. Na polanę w kakofonii jazgotu i skowytu wpadły Wulf i Beo. Domeniq pstryknął palcami i zagwizdał. Mia poczuła, że Quin sztywnieje. Jeżeli Dom skrzywdzi te psy… Ale tego nie zrobił. Położył rękę na łbie każdego z nich i podrapał je za uszami. A one zamerdały w odpowiedzi. – Wulf! Beo! Za psami na polanę wpadła galopem biała klacz z dosiadającą ją po męsku księżniczką Karri. – Psy miały trop! – wykrzyknęła książęca siostra. Dom szybko się wyprostował. – Więc pewnie go zgubiły, wasza łaskawość. W blasku księżyca Karri wyglądała srogo. Krótkie białe włosy sterczały jej na wszystkie strony, a suknia, którą niechętnie włożyła z okazji wesela, była umorusana i potargana. U boku zamiast ozdobnego bukiecika miała przypięty miecz. Mia pomyślała, że broń pasuje jej znacznie lepiej niż

kwiaty. Karri kiwnęła głową w stronę dwóch martwych mężczyzn. – Kto to? – Moi bracia w Łowach. – Dominiq wskazał sztylet wystający z potężnej piersi Tuka. – Rany są jeszcze świeże. Napastnicy nie odeszli daleko. Mia była wstrząśnięta. Dom właśnie zabił ich obydwu z zimną krwią, a teraz obwinia o to kogoś innego? Karri zsunęła się z siodła i przykucnęła, by obejrzeć sztylet. – Gwyrach? Dominiq potrząsnął głową. – Wiedźmy nie potrzebują ostrza. – Owszem, potrzebują, jeżeli atakują z odległości. – Karri przytrzymała butem bark Tuka i wyszarpnęła ostrze z mokrej rany. – Nie pochodzi z Glas Ddir. – Oszacowała ciężar broni, przerzucając ją z jednej ręki do drugiej i chwytając zręcznie zieloną rękojeść. – Lekka stal. Z zadartym czubkiem. – Pembuka – rzekł Dom. – Proszę spojrzeć na kamień w rękojeści, wasza łaskawość. To awenturyn. Nie ma w tej okolicy nic takiego. Stawiam na piaszczyste plemiona z dalekiego zachodu. Tam lubią broń o cienkim ostrzu. Musiało być co najmniej trzech ludzi, może więcej, skoro położyli trupem dwóch Łowców. Wyciągnął ramiona nad głowę, popisując się mocnymi ścięgnami na plecach. Dom miał wyrzeźbione muskuły i budowę ciała żywcem wyjętą z powieści, które uwielbiała Angelyne. Mii ścisnęło się serce. Angie. – Dowiemy się, kto zabił tych dwóch – powiedział Domeniq. – I znajdziemy twojego brata, wasza łaskawość. – I Mię też? Mia była zaskoczona, i to w dodatku całkiem mile, że Karri zależy na jej bezpieczeństwie. Dom skłonił głowę. – Ją też. Ktokolwiek zabił tu tych Łowców, zabrał z sobą i księcia, i jego

czarującą narzeczoną. „Czarującą narzeczoną”. Odnotowała w głowie, że jeśli wyjdzie z tego cało, ma walnąć Doma w tylną część ciała. O ile oczywiście najpierw nie zginie z jego ręki. Księżniczka zmarszczyła brwi, wyraźnie coś rozważając. – Czy na ślub byli zaproszeni jacyś goście z Pembuki? – Nie zostało ich zbyt wielu w Glas Ddir, wasza łaskawość. – Może i nie. Ale paru się znajdzie. – Potrząsnęła głową. – Kolejny powód, dla którego fanatyzm mojego ojca przyczyni się do jego śmierci. Uważa, że ukrócił napływ cudzoziemców, lecz oni wciąż tu są i nienawidzą nas bardziej niż kiedykolwiek. Spojrzała znacząco na Doma. – Gdybym to ja miała rządzić tym królestwem, wszyscy byliby mile widziani, otworzyłabym na oścież każdą bramę i zburzyłabym wszelkie mury. Jej słowa przyprawiły Mię o dreszcz, przypominając jej, dlaczego księżniczka Karri ma zadatki na wspaniałą królową. Ponowne otwarcie granic odblokowałoby dla Mii świat, którego nigdy nie poznała. Nagle napłynęło do niej wspomnienie pewnej rozmowy z matką – jedno z tych, które Mia straciła po jej śmierci. Wynna rzadko rozmawiała o swojej przeszłości, ale była taka jedna noc, pod koniec jej życia, kiedy policzki zaróżowiły się jej od tarninowego wina i Mia miała okazję szturchnąć mamę, pokierować ją w stronę gawędziarskiej nostalgii. – Rzeczne królestwo jest całym znanym ci światem, Mio. Światem postrachu i ograniczeń. Ogniste królestwo było inne. Udałam się do Fojo Karação, żeby studiować medycynę, ale nauczyłam się tam znacznie więcej. Wyobraź sobie miejsce, w którym ludzie z Pembuki, Luumii, Fojo i Glas Ddir mieszkają obok siebie w pokoju. Wyobraź sobie języki, zdobycze kultury i dzieje mieszające się i zlewające ze sobą, nie bez tarć, ale z duchem zaciekawienia i wymiany myśli. I magię. W Fojo magia niewiele się różniła

od miłości. Mia sceptycznie uniosła brew. – Wiem, że mi nie wierzysz – powiedziała mama głosem złagodniałym za sprawą wina. – Ale magia była sposobem na to, by dawać przyjemność ludziom, których się dotykało. Można było kochać, kogo się tylko chciało, bez oceniania, bez strachu. Mężczyźni mogli kochać mężczyzn. – Uśmiech zatańczył na jej ustach. – Kobiety mogły kochać kobiety. Jej śmiech był jak łyczek alkoholu – takiego, który drapie w gardle. – Tu też mogłoby tak być, gdyby wciąż żyła i rządziła Bronwynis. – Skoro w Fojo było tak idealnie – zapytała Mia – to czemu się stamtąd wyniosłaś? W oczach matki zamigotał smutek. – Zważ moje słowa, krucze dziewczę: miłość może być piękną rzeczą. Lecz ludzie, których kochasz, to zarazem ci, którzy cię najdotkliwiej ranią. Teraz Mia ujrzała tamtą rozmowę w innym świetle. Być może matka kochała jakąś kobietę – Gwyrach – która kiedyś za pomocą magii dawała przyjemność, a nie zadawała ból. Jeżeli mama w ognistym królestwie kochała jakąś wiedźmę… dawna ukochana nosząca w sobie wieloletnią urazę… Czy właśnie ta Gwyrach przekradła się do rzecznego królestwa, pałając żądzą krwi i zemsty? W brzuchu Mii obróciło się ostrze objawienia. „Ludzie, których kochasz, to zarazem ci, którzy cię najdotkliwiej ranią”. Na polanie księżniczka Karri podciągnęła się na siodło. – Zabierz tych ludzi z powrotem do Kręgu i pogrzebcie swych zmarłych – rzekła do Domeniqa. – Powiem strażnikom, że szukamy grupy jeźdźców z Pembuki. Albo przynajmniej jednego łucznika i dwóch mężczyzn władających sztyletem. Podążymy wzdłuż Nathy na zachód, do piaszczystego królestwa.

Dom wyprostował się. – Pozwól, wasza łaskawość, by Łowcy przeszukali rzekę. Piaszczyste plemiona nie znają jej tak dobrze jak my. Złapiemy ich, wystarczy jeden dzień. I, wasza łaskawość – wyszczerzył się w uśmiechu – musisz przyznać, że wasze jednostki rzeczne nie dorównują naszym. – Prawda, prawda. Nasze łodzie hałasują z daleka jak stado niezdarnych słoni. Wy, Łowcy, macie talent do poruszania się niepostrzeżenie. Dobrze więc. Zostawiam wam rzekę. Ja ze strażnikami odetnę im drogę lądem. – Zagwizdała na psy. – Beo! Wulf! – Wasza łaskawość. – Dom położył dłoń na boku klaczy. – Znajdziemy twojego brata. Gdyby nie żył, już byśmy na niego trafili. Większą wartość ma dla nich żywy. – Mój brat pewnego dnia będzie królem. – Mia nie potrafiła odczytać emocji, jaka w tej chwili przemknęła przez twarz księżniczki. Czy to była duma? Zazdrość? – Nie zapominaj, że choć zapewne ma wartość żywy, martwy może być wart jeszcze więcej. Z tymi słowami odgalopowała z polany, a psy posłusznie popędziły za nią. Quinowi opadły ramiona, jego ciało zaciążyło Mii na plecach. Czy mogła go winić? Siostra księcia powiedziała prawdę: skoro jest dziedzicem tronu, ktoś zawsze będzie dybał na jego życie. Kiedy Quin osłabł, groziło im, że oboje nie utrzymają się długo na drzewie. Byli za bardzo znużeni. Mia nie wiedziała, jak długo jeszcze wytrwają, zanim wydadzą swoją obecność. Dom stał spokojnie nad brzegiem. Głęboko zamyślony, spoglądał ponad rzeką w pustkę. Mia była ciekawa, czy myśli o swoim ojcu. Zaledwie kilka dni przed śmiercią jej matki Dom znalazł ciało ojca na brzegu Nathy. Długie czarne warkocze walały się w mule, skóra w odcieniu ciemnej umbry zlewała się

z błotem. Nie było krwi ani żadnej widocznej rany. Dom nie lubił o tym rozmawiać, ale Mia słyszała, jak Łowcy rozprawiali o szczegółach: kiedy syn dotknął twarzy ojca, odkrył, że język jest przymarznięty do zębów, usta są pokryte szronem, mimo że dzień był ciepły. Jakaś Gwyrach zamieniła oddech w jego ciele w lód. Domeniq pozostał z ojcowym modrym kamieniem na szyi i z wściekłością w sercu. Sądząc po dwóch ciałach krwawiących jeszcze na brzegu rzeki, miał w sobie więcej furii, niż Mia przypuszczała. Ale dlaczego miałby zabijać własnych braci w Łowach? Mężczyzn, którzy starali się upolować morderczynię jego ojca? Mia nie znała odpowiedzi. Nie mogła znieść niewiedzy. Dom schylił się, podniósł z brzegu gładki otoczak i posłał go ślizgiem po czarnej wodzie. Kamień pomknął jak kruk, elegancko i lekko, po czym wylądował, miękko stuknąwszy o coś drewnianego. Na przeciwległym brzegu Mia dostrzegła miseczkowaty bladożółty kształt, tak dobrze zakamuflowany w brzozowym młodniku pośród białych pni, że inaczej nigdy by go nie zauważyła. „Promyk słońca”. Dom zadarł głowę. Tym razem twarz rozjaśniał mu znany łobuzerski uśmieszek. W blasku księżyca białe zęby błysnęły na tle skóry w odcieniu ciepłej ochry. Czy patrzył na nią? Twarz mu drgnęła, a w ciele Mii zadudnił puls, gdy Dom odwrócił się na pięcie i odmaszerował z polanki. Mogłaby przysiąc, że puścił do niej oko. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

Z OPUSZCZENIEM KRYJÓWKI ZWLEKALI – jak im się zdawało – godzinami, choć przypuszczalnie były to tylko minuty. Ukradkiem popłynęli przez ciepłą wodę na drugi brzeg i z cichym chlupnięciem wywindowali się do łodzi. Mia była wdzięczna księciu za milczenie. Jej myśli, normalnie tworzące jedną gładką linię logiki, teraz rozwidlały się na liczne odgałęzienia i strumienie, wirując wokół pytań bez odpowiedzi, które jedynie odsyłały ją jedno do drugiego. Dom zabił Tuka i Lymana, ale ją uratował. Okłamał księżniczkę, zmylił strażnikom trop i wyssał z palca historyjkę, by wysłać pościg w niewłaściwą stronę. Lecz to nie wszystko – poprowadził Mię prosto do łodzi swojego ojca. Tylko dlaczego? Gdyby to Domeniq posłał strzałę w plecy Quina w kaplicy, mógłby łatwo dokończyć dzieła w lesie, wystarczyłby krótki ruch nadgarstka. Nie, Dom nie był nasłanym mordercą. Czemu jednak pomógł im w ucieczce? W grę zapewne wchodziło coś jeszcze. Coś, czego Mia nie widziała. Natha omywała zaokrąglony dziób „Promyka słońca”, spłukując mech i proch, które gromadziły się kto wie od jak dawna. Korakl, mający kształt połówki łupiny orzecha włoskiego, był skonstruowany z pociętego na pasy i poprzeplatanego drewna – podłużnie biegły wierzbowe listwy, przetkane poprzecznie witkami leszczyny, a całość obciągnięto nieprzepuszczającą wody skórą wołową, którą następnie uszczelniono warstwą żółtego smołowego mazidła. Taki rodzaj łódki doskonale się nadawał na rzekę. Płaski, pozbawiony kila spód płytko zanurzał się w wodzie. Koraklem ponadto łatwo mogła manewrować jedna osoba. Mia usiadła na rufie ze starym rozszczepionym wiosłem, którego ostra drzazga uparcie wbijała się jej w dłoń. Pomimo znużenia czerpała siły z nowej teorii. Jeśli zaszyfrowana wiadomość od mamy jest prawdziwa –

„Wszystko, czego poszukujesz, zostanie Ci ukazane”, a przecież ona nade wszystko szuka morderczyni Wynny – to znaczy, że Mia wreszcie znajdzie się na właściwej ścieżce. – Jestem zmęczony. – Quin ciężko oparł się o prawą burtę łódeczki. – Ty nie? – Wykończona. – Masz jakiś pomysł, dokąd się wybrać? – Wiem, że zmierzamy na wschód. – Dogłębność twej wiedzy wprawia mnie w osłupienie. – Może pora, żebyś się przespał. Wyczerpanie sprawiło, że stali się drażliwsi. Mia nie była pewna, co bardziej pozbawiło ją sił: uzdrowienie księcia czy odczucie śmierci Tuka i Lymana, ale wiedziała, że jej ciało nigdy nie było do tego stopnia wypompowane. Wzbierał w niej ból przenikający aż do szpiku kości, rozpierający się w żebrach, ramionach i biodrach. Tylko raz w życiu spotkała się z takim doznaniem: kiedy rozkwitała w kobietę. Jak gdyby własny szkielet nie był już wystarczająco duży, żeby ją pomieścić. Dopadła ją niepokojąca myśl: czy to uczucie towarzyszy „rozkwitaniu” w wiedźmę? Zamknęła oczy, żeby odeprzeć kolejną przyprawiającą o mdłości falę. Ojciec powiedział jej kiedyś, że dziewczyna albo się rodzi jako Gwyrach, albo nie – nie ma pośrednich możliwości – lecz czasem ciemna magia może latami pozostawać w uśpieniu, dusić się i tlić, aż zostanie wyzwolona przy sprzyjających okolicznościach. Mówił, że magia najczęściej ujawnia się pod wpływem nagłych potężnych emocji: gniewu, strachu, miłości. Mia zastanawiała się, co skłoniło jej magię do przebudzenia. Może wszystkie te trzy emocje: gniew na ojca, strach przed nieuchronnym małżeństwem i miłość do Angelyne. Przyszła jej do głowy kolejna, jeszcze bardziej niepokojąca myśl. Czy ojciec w ogóle mówił prawdę? – Oświeć mnie w jednej kwestii – odezwał się Quin. – Moja demonologia

kuleje, ale czy Gwyrach nie jest przypadkiem dzieckiem człowieka i boga? – Moja matka nie pokładała się z żadnym bogiem, jeśli o to pytasz. – Ani mi to w głowie – odparł spokojnie. – Nie wierzę w bogów. A nawet gdybym wierzył, wydawałoby się to nader mało prawdopodobne, by poszukiwali na świecie rozrywki, włócząc się z ludzkimi… częściami ciała. Mia spłonęła rumieńcem. Nie miała najmniejszej ochoty na rozprawianie z księciem Quinem o mechanice uprawiania miłości. – Znasz mity o pochodzeniu tak samo jak ja – powiedziała. – W zamierzchłych czasach, kiedy jeden z czterech bogów pokładał się z kobietą, ta rodziła mu córkę, Gwyrach, demona, w którym gniew i potęga bóstwa mieszały się z ludzkimi drobnymi zazdrościami i innymi nikczemnościami. Te córki miały córki, tamte córki też miały córki i tak to szło. Demony z pokolenia na pokolenie. Przyglądał się jej badawczo. – A w co ty wierzysz? Otwarła usta, żeby wystrzelić z odpowiedzią, ale poczuła się zdeprymowana. Jeśli się podpisze pod popularnymi wierzeniami, wówczas przyzna, że jest potomkinią kobiety, która dawno, dawno temu zadała się z bogiem. Prawdę rzekłszy, mit pochodzenia wiedźm zawsze wydawał jej się nieco naciągany, ale nigdy nie miała palącej potrzeby, by go kwestionować. Rzecz jasna, to było wtedy, gdy polowała na Gwyrach, a nie była jedną z nich. – Jeżeli wierzyć mitom – stwierdził Quin – twoja matka też była wiedźmą. Nie chciała się z tym pogodzić. Nie mogła. Znała swoją mamę: Wynna była uosobieniem łaskawości, szczodrości i miłości. W najmniejszym stopniu nie przypominała zdemoralizowanych demonów, o których Mia wywiadywała się od lat.

– Porozmawiajmy o czymś innym – zaproponowała. – Zgoda. – Najwyraźniej nie trzeba było księcia szczególnie namawiać. – Wiesz, że nigdy nie byłem na rzece? Ani razu. – A nazywasz się księciem rzecznego królestwa. – Wyszło bardziej czepialsko, niż zamierzała. – Słuchaj, jeżeli mamy rozmawiać w normalny, cywilizowany sposób, spróbuj zachowywać się normalnie i/lub cywilizowanie. „Nie jestem normalna” – miała ochotę wrzasnąć. „Jestem Gwyrach”. – Ostatecznie – ciągnął Quin – mężowie z żonami prowadzą właśnie cywilizowane rozmowy, prawda? – Nie wiem. Nigdy nie miałam męża. Ani żony – dodała. – I teraz też nie mam. Przechylił głowę. – Nie masz? – Chyba nie nazwiesz tej porażki – machnęła ręką w stronę Kaer – udaną. – Nawet ślubna porażka może zaskoczyć efektywnością. – Zawsze używasz takich napuszonych słów? Rzeka chlupnęła zachłannie po bokach łódki. Quin przeciągle wypuścił powietrze. – Dorastałaś tutaj, prawda? Nad rzeką? – Tak, w Ilwysion. Nie jesteśmy dokładnie w mojej części lasu, ale wkrótce będziemy ją mijać. Nigdy mnie jednak nie ciągnęło do wody. – Z powodu włosów? – Słucham? – Odniosłem wrażenie, że damy nie są chętne wodzie, ponieważ niszczy im fryzury. – Kto ci tego naopowiadał? Książę odchrząknął.

– Chyba przeczytałem w jakiejś książce. – Może pora, żebyś zrewidował swój dobór lektur. Mia nie przepadała za wodą z racji jej zmienności. Rzeka w jednej minucie była spokojna, w drugiej niebezpieczna, w danym miejscu krystalicznie czysta, w innym zaś mętna, nieprzejrzysta. Denerwowało Mię, że bez względu na to, gdzie się człowiek znalazł – czy obozował nad górskim strumieniem, czy żeglował po Morzu Opalizującym – można było nabrać w dłonie wody i patrzeć przez nią na wskroś, kiedy przezroczystą migotliwą strużką wymykała się spomiędzy palców. Nie podobała się jej myśl, że coś niewidocznego mogłoby ją zabić. – Umieram z głodu – mruknął Quin. – Nie jedliśmy od wielu godzin. Jak na kogoś, kto w zamku był tak małomówny, na łonie natury zrobił się strasznie gadatliwy. Mia patrzyła, jak książę wyjmuje prowiant otrzymany od chłopca we wsi. Wytrząsnął z woreczka śnieżną śliwkę i dźgnął palcem biały mechaty punkt na jej powierzchni. Westchnął. – Dał nam spleśniałe śliwki. Oczywiście. Mia spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Znasz tego chłopaka? – Widziałem go wcześniej we wsi. – Odwrócił wzrok. – Raz czy dwa. Przyjaciel. Mia doznała dziwnego wrażenia, puls jej przyśpieszył, uszy wypełnił szum cieczy, przez zastawki w sercu popłynęła lepka ciecz. – Chciałby cię otruć? – Nie, bogowie! Nie ten rodzaj przyjaciela. – Quin uderzył chlebem o burtę „Promyka”. Bochenek stuknął jak drewno o drewno. – Ale jak przypuszczam, nie przeszkadzało mu, że podarował nam czerstwy chleb. Cisnął bochenek za burtę. – Nasze jedyne jedzenie popłynęło.

– I tak byś tego nie jadła. Jesteś bardziej podejrzliwa niż ja. – Jestem ostrożna – sprostowała. – Sam mógłbyś być bardziej ostrożny. Jakby celowo chciał jej zrobić na złość, wgryzł się w jedną ze śliwek. I aż się skrzywił – pleśń najwyraźniej łaskotała go przy tym w język. – Proszę, tylko nie napapluj do łódki – powiedziała. Wyszczerzył się w uśmiechu. Była taka zmęczona, że bełkotała, zamiast mówić wyraźnie. Pomyślała, że skoro Quin czuwa, może by się odrobinę zdrzemnęła, ale nie chciała go o nic prosić. Sama teraz dzierżyła ster – całkiem dosłownie – i podobało jej się to. Poza tym jeśli nigdy nie był na rzece, pewnie nie trzymał też wiosła w ręce. Książę spał, głowa kiwała mu się na boki, gdy Mia usłyszała chlupot. Dostrzegła je ze sporej odległości: dwie dziewczyny stojące do niej tyłem nad błotnistą zatoczką. Długie spódnice zatknęły sobie za bieliznę, gorsety porzuciły na brzegu. Były młode, zaledwie dwunasto-czy trzynastoletnie. Księżyc barwił ich głowy szafirowym srebrem. Nie miały rękawiczek. Każda w gołej ręce ściskała brzozową gałązkę. Naprędce ostrugane, oplecione podpałką i zapalone, witki zamieniły się w niby-broń. W ciemności dziewczyny wyglądały jak niebieskie demony trzymające gwiazdy. Mia poczuła ucisk strachu. Czy te dwie to Gwyrach? Czy zwyczajne dziewczęta? Nie znała odpowiedzi, ale i tak musiała koło nich przepłynąć. Twarze miały pomalowane jak wojownicy, jednak kiedy „Promyk słońca” podpłynął bliżej, Mia dostrzegła, że wojenne barwy były zrobione z błota i zgniecionych kwiatków tarniny. Dziewczyny walczyły z zapałem, ryczały i szarżowały na siebie nawzajem, wymachując białymi latarenkami. Wyższa pośliznęła się i upadła na bok, lądując w szlamie. Gdy druga chciała jej pomóc, ta wciągnęła ją za sobą do błota. Bagno połknęło je chciwie i zaczęły się w nim taplać z chichotem, coraz brudniejsze, ale nadal

piękne. W tym momencie były więcej niż dziewczętami – były dzikimi, wolnymi istotami. Gdy tylko ujrzały Mię, natychmiast zamilkły. Patrzyły na siebie, gdy korakl mijał zatoczkę. Dwie ubabrane błotem dziewczyny przy brzegu i jedna wysmarowana krwią w łódce. Mia poczuła, że serce jej mięknie. Sama kiedyś była taka jak one, chodziła po drzewach i pod osłoną nocy włóczyła się po Ilwysion. Ona i Angie nigdy nie urządzały udawanych walk, choć Mii pewnie by się to podobało. Nawet jeszcze przed śmiercią mamy Angelyne zawsze była słabowita, a Mia zadzierzysta. Poczuła wyrzut i ukłucie wstydu. Jasne, że była zadzierzysta. Od zawsze miała w sobie magię, a magia wywodzi się z okrutnego, niepokornego serca. Kiedy zostawiła za sobą dwie dziewczyny u brzegu, zaczęła się obawiać o ich bezpieczeństwo. Jeżeli królewscy szpiedzy przyłapią je na rozbijaniu się po lesie bez rękawiczek i na chłopięcych zabawach, obie zostaną zapędzone do zamku, gdzie czekają je najróżniejsze okropieństwa. Ale gdy „Promyk słońca” sunął bezgłośnie w dal, Mia zauważyła, że niepotrzebnie się obawiała, bo one nie potrzebowały jej współczucia. Zarumienione twarze dziewcząt wyrażały gniew, a oczy były pełne czegoś, czego ona sama od dawna już nie czuła. W tej chwili tylko ją ogarnęły przestrach i zawstydzenie. Jakimże chorym miejscem stało się Glas Ddir, skoro swobodę zachowania dziewcząt piętnuje się tam niczym hańbę. Król Ronan z samozadowoleniem głosi, że im zapewnia „bezpieczeństwo”, podczas gdy wszystko to są pokrętne kłamstwa. Te panny, które sprowadza do Kaer, nie są bezpieczne. Co do pozostałych dziewcząt w rzecznym królestwie: jaki pożytek z bezpieczeństwa, jeżeli przychodzi kosztem wolności? Kobiety w Glas Ddir trzymane są w klatkach, a klatka to zaaranżowane małżeństwo albo para rękawiczek.

– Mia. Drgnęła, słysząc głos Quina. Odwróciła się i ujrzała zarys jego sylwetki na tle nieregularnych, świetlistych księżycowych plam na brzegu. – Może teraz ja wezmę wiosło? Powinnaś trochę odpocząć. Czy widział dziewczyny? Zamrugała i zobaczyła tylko ciemność. Rzeka zdążyła pochłonąć ich obraz. – Jeżeli dasz mi wiosło – rzekł – przypilnuję kursu. Zmarszczyła brwi. – Mówiłeś, że nigdy dotąd nie obsługiwałeś łodzi. – Powiedziałem, że nigdy nie byłem na rzece. W mojej królewskiej wannie ze złota sterowałem maleńkimi statkami zrobionymi z łupin orzecha. Nie roześmiała się. Westchnął. – Nie wiem, dokąd zmierzamy, lecz dopóki prąd niesie nas coraz dalej od mojego niedoszłego zabójcy, nie będę się uskarżał. Nie jestem bosmanem, ale nie sprowadzę łódki na mieliznę. Była nazbyt zmęczona, by się spierać. Podała mu wiosło i przesunęła się do przodu, żeby się ułożyć na dziobie korakla. Wciąż miała przed oczyma obraz wojowniczych dziewcząt: ich zadziornego triumfu i bynajmniej niespeszonej przekory. Angelyne spoglądała na Mię z tą samą przekorą, kiedy się przemawiały w jej panieńskich komnatach. Czy to naprawdę było zaledwie wczoraj? W ciągu tej jednej nocy przeżyła tyle, że wystarczyłoby na obdzielenie kilku żywotów. Co się teraz dzieje z Angie? Czy jest bezpieczna? Wtem Mia doznała olśnienia. Królewski ślub wymaga obecności królewskiego pana młodego. W tej chwil jedyny kandydat płynie razem z nią po rzece, z każdą minutą coraz dalej od Kaer Killian. Jej siostrze nie grozi już, że wyjdzie za księcia – dopóki książę będzie przy Mii, i to żywy. Ogarnęło ją błogie zadowolenie. Mimo wszystko nie porzuciła siostry,

wciąż ją chroni. Rzeka znikała za nimi jak linia atramentu sympatycznego. Przez chwilę Mia czuła się szczęśliwa. Sięgnęła po suknię ślubną, żeby ją zwinąć w poduszkę, i natknęła się na dziennik matki. Tyle się działo, że nie zaglądała do niego od kilku godzin. Serce w niej wezbrało, kiedy wyjęła książeczkę i powiodła palcami po starannie wyrżniętych, prostych rowkach tworzących litery W.M. Pismo matki zdobiły bujne zawijasy, inicjały jednak były uderzająco kanciaste. Odruchowo włożyła kamiennego strzyżyka do zamka. Odwróciła się, zasłaniając dziennik przed Quinem, i cicho otworzyła książeczkę. Pierwsza strona w blasku gwiazd co prawda wyglądała pstrokato, ale po prawej nie było już pusto. Mapa ukazywała więcej niż poprzednio. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA OBUDZIŁA SIĘ W ZALANE SŁOŃCEM POŁUDNIE. Zasłoniła sobie oczy i zamrugała w oślepiającym świetle. Gdzie się znajduje? Wspomnienia minionej nocy napłynęły rwącą falą: czerwienie, czernie i bladożółty kolor łódki. Usiadła gwałtownie. Gwyrach. Jest wiedźmą. To słowo było jak rozpełzające się po ciele zakażenie. Wiele czytała o zakażeniach: mikroskopijne żyjątka atakują krew, kości i inne tkanki, zabijając człowieka od środka. Czy magia nie robi tego samego? Rzecz jasna, niektóre Gwyrach zabijają swoje ofiary w popisowy sposób – ojciec mówił jej o czyrakach i pęcherzach, gnijącym żywcem ciele, usychających kończynach – ale najwyraźniej wolą niewidoczne metody, takie jak zamrożony oddech czy zakrzepłe, pozbawione krwi serce. W umyśle Mii zaświtał promyk nadziei. Zawsze miała wrażenie, że w tajemniczej przeszłości jej matki kluczową rolę odgrywało Fojo Karação. Teraz mapa wypełniła się nieco atramentem, popychając ją na wschód. „Ścieżka ukaże się sama tej, która jej szuka. Wszystko, czego poszukujesz, zostanie Ci ukazane”. Znajdzie morderczynię matki w Fojo. Poczuła dreszczyk emocji. Wcale nie ucieka od czegoś, już nie. Tak naprawdę ku czemuś wybiega. – Dzień dobry! – powitał ją książę, aż drgnęła. Zapomniała, że ma towarzysza podróży. Quin siedział wyprostowany na rufie, wyglądając zdrowo i rześko. Koszulę miał rozchełstaną na piersi. Kiedy przeprawiali się wpław do łodzi, woda obmyła go z zakrzepłej krwi, tak że teraz nic nie plamiło jego gładkiej, złocistej skóry. Włosy mierzwił mu wiatr i wyglądało to naprawdę czarująco. Mia przetarła oczy.

– Jak długo spałam? – Sporą chwilę. I spałaś jak zabita. Zerknęła w stronę lasu, chcąc zorientować się w terenie. Kredowobiałe brzozy i srebrzyste śliwy stały w uporządkowanych, równiutkich szeregach. Las przypominał starannie oskrobane kości. Za nimi wznosiły się strzeliste świerki i jodły, ich soczystozielone iglaste korony rosły coraz rzadziej, im wyżej pięły się szczyty i bardziej rozrzedzało powietrze. W najwyższych partiach górskich drzewa całkiem pozbyły się swej zielonej szaty, stały brązowe i nagie w porywistym wichrze. Znajdowali się w Ilwysion, gdzie Mia dorastała. Uśmiechnęła się bezwiednie. Jako dziecko zachłannie wędrowała wzdłuż każdego bulgoczącego strumyka, wspinała się na każde drzewo, gmerała pod każdym kamieniem. Była to idealna okolica dla dziewczynki, która chciała zostać odkrywcą, pełna cudów natury i okazji do przeżycia przygody. Wciągnęła do płuc świeże powietrze. Uwielbiała jego czystość i rześkość – jakże się różniło od zimnej stęchlizny, którą oddychano we wnętrzach zamku Kaer, czy od obrzydliwych wyziewów podzamcza. Ilwysion było zielonym rajem: z omywanych deszczem skał zwieszały się mchy i porosty, ze starych pni drzew wyrastały młode siewki, a runo leśne tworzyło gruby miękki dywan, wygodniejszy niż jakiekolwiek buty, które Mia miała okazję nosić. Leśne zwierzęta – jej pierwsi przyjaciele – pomykały do swoich kryjówek. Olbrzymie białe skały piętrzyły się jedna na drugiej, niektóre przypominały przechylone wieże, inne tworzyły tajemnicze kręgi. Obdarzona fantazją siedmioletnia Mia lubiła sobie wyobrażać, że pradawni bogowie urządzali sobie tutaj niegdyś gry towarzyskie, przy czym puszcza była planszą, a ogromne głazy – kostkami. Praktycznie nastawiona do świata siedemnastoletnia Mia czuła ukłucie strachu na myśl o bogach. Czy naprawdę jest demonem, potomkinią jakiegoś

bóstwa? Coraz bardziej wydawało jej się to niedorzeczne, śmiechu warte. Znała przecież swoich rodziców, oboje byli bez wątpienia ludźmi. A gdyby ojciec kilka dni temu powiedział jej, że jest wiedźmą, roześmiałaby mu się w twarz. Świadomość tego, kim jest – czym jest – na nowo wstrząsnęła nią i przejęła grozą, która wylała się z Mii niczym wrzący olej z kotła. Szarpnęła na sobie zesztywniałe z brudu, wysuszone na słońcu giezło, zmuszając własne myśli do żwawszego biegu. Wychyliła się przez burtę łódeczki i ujrzała swoje odbicie w wodzie. Było jeszcze gorzej, niż się spodziewała. Jej kasztanowe włosy skręciły się i zmatowiały – wyglądały jak gniazdo dzikiego ptaka. Mazidła, które Angie tak starannie nałożyła jej na twarz, rozmazały się i porobiły jej zacieki pod oczami. Za długo spała – była w marudnym nastroju i zdezorientowana. Ochlapała sobie twarz wodą. – Wyglądasz uroczo – stwierdził Quin. – Naprawdę. Do twarzy ci w zaplamionej koszuli. Przewróciła oczami. Posłał jej łobuzerski uśmiech. – Jesteś głodna? Nałowiłem ryb. – Co zrobiłeś? Wskazał starannie przycięte białe kawałki mięsa ułożone na jednej z listew korakla. – Skaltów – uściślił. – Na wypadek, gdybyś się zastanawiała. Zdumiała się. – Podczas gdy spałam, nałowiłeś skaltów, oczyściłeś je i pokroiłeś na kawałki? Wzruszył ramionami. – Mam wiele talentów. Nagle poczuła się wygłodzona. Sięgnęła po kawałek ryby, lecz zatrzymała się z ręką zastygłą w pół ruchu. – Nie powinniśmy ich najpierw ugotować?

– Jak najbardziej. Skalt najlepiej smakuje opieczony, posolony i skropiony roztopionym masłem. Jako że jesteś wiedźmą, zapewne potrafisz doprowadzić powietrze do spontanicznego zapłonu? Książę był zdecydowanie w wyśmienitym nastroju. – Mikroskopijne żyjątka mogą być bardziej śmiercionośne niż trucizna – odrzekła poważnie. – I istnieje duże prawdopodobieństwo, że skaziłeś mięso, gdy je ciąłeś. – Sprawdziłem, czy nie ma zmian chorobowych na skórze. I oczyściłem ryby porządnie. Może cię to zdziwi, ale mam w tym nieco wprawy. – Poklepał się po brzuchu, szczupłym i zaskakująco napiętym. Mia przez rozchyloną koszulę dostrzegła skrawek skóry. – Zjadłem co najmniej sześć skaltów i czuję się znakomicie. Rzeczywiście, wyglądał całkiem dobrze – policzki miał zaróżowione, w zielonych oczach odbijały się okruchy błękitu rzeki. Rześkie górskie powietrze wyraźnie dodało mu werwy. Długie ciało księcia jakby się odwinęło z kłębka – Mia pomyślała, że Quin wygląda na wyższego niż w zamku, gdy tak siedzi sobie wygodnie na pawęży, z twarzą i włosami wyzłoconymi w słońcu. Zjadła kawałek ryby, a potem następny. Słone, mokre bryłki surowego mięsa ośliźle przeciskały się przez gardło, ale po kilku kęsach poczuła, że ciało odzyskuje siły. – Weź sobie jeszcze – zachęcił ją, zadowolony. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie obudziła się w alternatywnym świecie, w którym Quin nie jest rozpieszczonym książątkiem, tylko doświadczonym surwiwalowcem. – Kto cię nauczył łowić ryby? – Spędzałem godziny w kuchniach w Kaer Killian. To jedyne miejsce, w którym na pewno nie spotkałbym swojego ojca. – Odchrząknął. –

Przespałaś wszystkie nadrzeczne miasteczka. Przynajmniej wydaje mi się, że wszystkie. Właściwie to nie wiem, ile ich jest. – Gdybym miała mapę, tobym ci pokazała. – Nadrzeczne miasteczka Ilwysion były tak naprawdę małymi osadami położonymi nad brzegami Nathy. Mia znała je wszystkie. – Kiedyś było ich co najmniej dwadzieścia, zależnie od tego, co uznać za miasto. Teraz jest o wiele mniej, odkąd poznikały jarmarki. – Nadrzeczne jarmarki – westchnął tęsknie Quin. – Zamkowi kucharze mówili o nich wiele razy. Chyba cieszyły się popularnością, gdy moja ciotka była królową. Mia przytaknęła. – Handlowano na nich jak na targach, ale były to też miejsca spotkań towarzystkich. Ludzie wyczekiwali ich przez cały tydzień. Przynajmniej tak słyszałam. Matka opowiadała jej o wszystkich tych miejscach targowych, ożywających co tydzień za sprawą handlarzy, muzykantów grających na lutniach i psałterionach oraz radosnych tancerzy, którzy pili i weselili się na potęgę. Kupcy i aptekarze wystawiali swoje towary nad brzegami rzeki: futra i skóry, ceramiczne dzbany i kufle, wystawne jedwabie w kolorze indygo, lalki, grzebienie i kościane kostki do gry, szklane cudeńka, a także najróżniejsze maści, eliksiry i esencje o rzekomo magicznych właściwościach. Jak wyjaśniła jej mama, zanim strumień handlarzy i innych gości z pozostałych trzech królestw wysechł zupełnie, wraz z nimi przybywało wiele odmiennych opinii o magii. Mieszkańcy Glas Ddir byli pod tym względem podejrzliwi, ale zarazem ciekawi. Cóż innego, jeżeli nie magia, stosowana w małych dawkach, mogło wygładzić zmarszczki na skórze albo wnieść nieco pikanterii do komnat sypialnych?

Siłą przywołała się z powrotem do teraźniejszości. – Mama mi mówiła, że to był jej ulubiony dzień tygodnia. Powietrze wypełniały bukiety zapachowe z wszystkich czterech królestw: stopiony ser bulgocący i pryskający w terakotowych garnkach, siekana kapusta kiszona w solance, kurczak doprawiony limonką i mango, maczany w pikantnym sosie imbirowym i podawany na długich srebrnych szpadkach. Quin jęknął. – Musisz akurat teraz mówić o tych wszystkich pysznościach? Mój surowy skalt z minuty na minutę wygląda coraz żałośniej. Mia uśmiechnęła się mimowolnie. Kiedy mama opowiadała jej o nadrzecznych jarmarkach, ona, wtedy mała dziewczynka, zamykała oczy i próbowała sobie odtworzyć pod powiekami tamte ożywione sceny. Wyobraźnia zawodziła ją jednak. Obraz malowany przez Wynnę tak bardzo różnił się od wyludnionych miejsc targowych, w których Mia bywała w dzieciństwie: ponurych, z pozbawionym smaku jedzeniem i darmowym ostrzeniem noży. Wymagano, by każdej kobiecie przybywającej na taki targ towarzyszył ojciec, mąż lub brat, tak aby wszystko było jak należy. A zatem: nudno. – Patrz! – zawołała. – To jeden z nich. Tyle z niego zostało. Łódź przemykała właśnie wzdłuż brzegu, na którym stały opuszczone stragany. Drewniane ramy i belki, niegdyś okryte namiotowymi płótnami, teraz leżały w rozsypce. Właściwie niewiele się zachowało – dawno złupiono to, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Mia zauważyła kilka strzępów ubłoconego, wdeptanego butami w ziemię materiału. Zdawało się niemożliwe, by w tym spustoszonym zakątku kiedykolwiek tętniło albo choćby tliło się życie. – Mój ojciec zrobił iście królewskie pobojowisko – mruknął cicho Quin. – Próbując odnowić bogate dziedzictwo rzecznego królestwa, zahamował

napływ wszystkiego, co składało się na to bogactwo. Obiecał przywrócić krajowi wielkość, a jedynie odarł go z wszelkich kolorów, smaków i kultur, które kiedyś sprawiały, że królestwo było wielkie. Słońce przesunęło się i w jego promieniach rozbłysł zabłąkany wśród ruin kawałek miedzi. Mia pomyślała o matce Domeniqa, która na rzecznych targach sprzedawała metalowe przybory kuchenne, zanim kobietom w ogóle zakazano handlowania. Lauriel du Zol była osobą słusznej postury i wielkiego serca. Jej głowę zdobiła bujna kaskada ciasno skręconych czarnych włosów, na twarzy często gościł uśmiech. Lauriel była ponadto najlepszą przyjaciółką Wynny. Sprowadziła się ze swoją młodą rodziną do rzecznego królestwa z Fojo, zdążając w ślad za rodzicami Mii, którzy wrócili do własnej ojczyzny. Wkrótce potem król Ronan zamknął i uszczelnił granice, przez co du Zolowie znaleźli się w potrzasku. Sprawili sobie domek w Ilwysion, dzięki czemu Mia i Dom dorastali razem, od małego znali się jak łyse konie. Wciąż miała przed oczami obraz ich matek na balkonie domku Rose’ów, gdy przyciszonymi głosami wspominały życie w Fojo. Stłumiony szept ich głosów raz po raz przerywały wybuchy serdecznego, tubalnego śmiechu Lauriel. Mia tęskniła za tamtymi czasami. Straciła to życie tak nagle. Najpierw ojciec Domeniqa zginął z rąk Gwyrach, a potem, za kilka dni, tak samo umarła jej matka. Lauriel z bliźniaczkami – dziewięcioletnimi siostrami Doma, Sachą i Junay – opuściła rzeczne królestwo w nocy, wymykając się po kryjomu sekretnym kanałem z powrotem do swojej ognistej ojczyzny. Dom wolał zostać i szkolić się w Kręgu na Łowcę. – Mogę spytać, o czym myślisz? – odezwał się Quin. – O nadrzecznych targach. O wszystkim, co straciliśmy. W rzeczywistości myślała o Domeniqu stojącym nad martwymi towarzyszami na polance. Co powiedziałaby jego mama, gdyby zobaczyła,

jak syn zabija dwóch ludzi? Lauriel także miała zręczne ręce, ale wykorzystywała je do wyrobu kuchennych narzędzi, nie do przebijania ludzkich serc metalowym ostrzem. – Gdzie mieszkałaś? – zapytał Quin. – Zanim się sprowadziłaś do Kaer. Myśli Mii zdążyły opaść spiralą w jakieś mroczne miejsce. Była wdzięczna księciu, że ją stamtąd wyrwał. Wskazała odległy, oprószony śniegiem szczyt. – Nasz dom stał w połowie tej góry. – Czy w zimie nie robiło się mroźnie? – Niemiłosiernie. Musiałyśmy wkładać trzy warstwy skarpetek, żeby zwyczajnie wyjść z łóżka. Ale zawsze lubiłam śnieg. Moja siostra nie. – Urwała, przywołując wspomnienia z dzieciństwa. – Kiedyś wywabiłam ją z domu na zewnątrz obietnicą, że zrobię dla niej pięćdziesiąt aniołków na śniegu. Anielski zastęp dla Angelyne. – Dotrzymałaś obietnicy? – Nie było szans. Straciłam czucie w palcach u nóg już przy aniołku numer dziewięć. Quin wyglądał na rozbawionego. Zaczerpnął głęboko powietrza, po czym wypuścił je z westchnieniem. – Powietrze jest tutaj takie czyste. Wszystkie te dęby i wiązy. Pewnie było ci miło zasypiać przy kołysance wiatru szepczącego wśród drzew. Nie mylił się. Była tu w dzieciństwie szczęśliwa. Kiedy jednak umarła matka, wszystko, co Mia do tej pory kochała, zeszło na dalszy plan, zmalało. Dom jakby się skurczył, zaczęła się w nim dusić. Ojciec zapewniał, że nic jej nie grozi, ale nie umiała czuć się bezpieczna. Zachmurzyła się. Przez trzy lata polowała na Gwyrach. Czy to znaczy, że od początku ścigała samą siebie? – Odkąd pamiętam, chciałem opuścić zamek. – Quin potrząsnął złotymi

lokami. – Musiałem dopiero o mało nie zginąć, żeby mi się udało. Zaskoczyło ją to wyznanie. – Dlaczego chciałeś się stamtąd wynieść? – A ty nie chciałaś? – To co innego. Kaer Killian jest twoim domem. Należysz do tego miejsca. – Miejsce, w którym się przyszło na świat, nie zawsze jest tym, do którego się przynależy. Zalała ją fala tęsknoty za ojczystymi stronami. Domem zawsze była dla niej mama – jej spokojna, kojąca obecność. Mia skrzywiła się, przypominając sobie okropne rzeczy, jakie powiedziała matce w dniu, w którym zginęła. Z jej orzechowych oczu wyzierał wielki smutek. Okrutny podstęp pamięci sprawiał, że pewne słowa nieustannie przewijały się wężowym ruchem przez głowę Mii, a wąż ten zawsze był gotów popełznąć od nowa. Oczy mamy były ogromnymi płótnami, na których malowały się uczucia, nieustannie zmieniające się portrety utkane z iskier i cieni, tamtego wieczoru jednak stały się dwiema czarnymi dziurami, które pociemniały na zawsze. Mia od trzech lat siłą odpierała tamto wspomnienie, a teraz dopadło ją znowu. Jak można czuć tęsknotę za domem, którego się już nie ma? – Jestem ci winien przeprosiny – powiedział Quin. Uniosła brew. – Za co? – Musiałem zmienić przeznaczenie twojej sukni ślubnej i wykorzystać ją jako narzędzie wędkarskie. Ruchem głowy wskazał ciągnącą się w wodzie linkę umocowaną do lewej burty korakla. Mia rozpoznała kłębiącą się na dnie łódki plątaninę jedwabiu, teraz już nie tak białą jak kiedyś. Jakimś cudem, podczas gdy spała, książę zdołał wyjąć jej spod głowy zawiniątko. Następnie odciął

nożem paski jedwabiu i związał je razem w jedną długą linkę. Szturchnął palcem swoją ślubną kurtę, pokazując, że brakuje w niej kilku złotych guzików. – Wiedziałaś, że ryby uwielbiają błyskotki? Kiedy nie masz przynęty, błyszczący guzik wystarczy, by przywabić rybę. Mia słuchała go jednym uchem. Wszystkie jej myśli krążyły gorączkowo wokół jednej rzeczy: dziennik a. Pamiętnik mamy zniknął. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– SZUKASZ TEGO? Quin uniósł miękką brązową książeczkę z czerwonym strzyżykiem wetkniętym w zamek. Mia z wyraźnie wyczuwalną ulgą wyrwała mu pamiętnik z ręki. – Nie powinieneś był go brać… – Jest pusty, Mio. Nic w nim nie ma. Czuła na sobie jego badawczy wzrok. Źle zrobiła, że trzymała kluczyk przy dzienniku, to była nieostrożność. Odtąd będzie nosiła kamiennego ptaszka na szyi, wetkniętego pod bluzkę, tuż przy sercu. Nie żeby Quin nie mógł otworzyć książeczki siłą, gdyby zechciał. Skóra i papier na pewno łatwo się poddadzą. Mia przekręciła kluczyk i dziennik otworzył się z trzepotaniem kartek. Zdecydowanie nie był pusty. Przesłanie wpisane ręką matki i mapa wciąż widniały na swoich miejscach nietknięte, a atramentowy rysunek rozszerzył się nieco dalej. Teraz Mia ujrzała obrzeża Pokręconej Puszczy i bieg rzeki wijącej się pośród przechylonych drzew. Czuła mocne ciągnięcie na wschód, jak gdyby matka delikatnie popychała łódź w stronę Fojo Karação, kusząc podróżników bezpieczną przystanią. Mia w głębi serca wiedziała, że zdążają we właściwym kierunku. W głębi swego wiedźmowego serca. Ogarnęła ją ognista burza gniewu. Polowała na Gwyrach, która zabiła jej matkę, podczas gdy sama jest i była wiedźmą. Te dwie rzeczy naraz nie mogły się jej pomieścić w głowie. Za każdym razem, gdy sobie przypominała, że ma magię, czuła się tym od nowa zdruzgotana. Oscylowała od obojętnego, tępego niedowierzania do rozpalonej, skwierczącej wściekłości. Nie mogła znieść, że spotyka to właśnie ją. To nie fair. – To należało do twojej mamy, prawda? – Quin zostawił wiosło w zgięciu łokcia jednej ręki, a drugą osłonił się na wysokości piersi. Patrzył na nią uważnie. – Wołałaś ją przez sen. Wciąż powtarzałaś: „Przepraszam, mamo. Przepraszam”.

Nie zaskoczyło jej, że przepraszała we śnie. W ciągu ostatnich trzech lat codziennie w duchu błagała ją o wybaczenie za okropne słowa, które tamtego dnia padły z jej ust. Lecz w tonie głosu Quina była jakaś zadra, której nie rozumiała. – Nie ufam twojemu ojcu – rzekł ni stąd, ni zowąd. – Ani swojemu, jeśli o to chodzi. W ostatnich latach liczba schwytanych Gwyrach wyraźnie spadła, choć nie jest tajemnicą, że poza murami Kaer wiedźmy mają się całkiem dobrze. Wróciła do niej gwałtownie rozmowa, którą niedawno słyszała w bawialni. Rozważyła, jakie korzyści może odnieść, jeśli przyzna się księciu, że podsłuchiwała, ale takie wyznanie mogłoby się obrócić przeciw niej. Postanowiła z tym zaczekać. – Mój ojciec oddał koronie bezcenne usługi – odparła. – Gdyby nie on, w królestwie roiłoby się od wiedźm. – W królestwie roi s ię od wiedźm. Kolejny powód, dla którego nie ufam Łowcom. Zwrócili się przeciwko nam. I sami przeciwko sobie, jak widzieliśmy. Nagle poczuła, że musi stanąć w obronie przyjaciela. – Jesteśmy tu tylko dzięki Domeniqowi du Zolowi. Ocalił nam życie. – Odbierając je dwóm innym ludziom. – Czasami tak to właśnie działa. „Serce za serce, życie za życie”. – Jak na kogoś tak obsesyjnie stojącego po stronie sprawiedliwości – zauważył – masz dziwny sposób rozwiązywania równań. Poirytowana, wyciągnęła rękę. – Wiosło. Wstał, skłonił się sardonicznie i z rozmachem wcisnął jej wiosło w czekającą dłoń. – Dama wygrywa.

Gdy go mijała, otarli się lekko ramionami i przez sekundę łódka się kiwała, rozchybotana ich ruchem. Bijący od księcia chłód ustąpił iskierkom ciepła. Te szybko jednak zniknęły. Quin niemal odskoczył i pochylił się nad burtą, by sprawdzić linkę wędkarską. Oczywiście nie chciał jej dotknąć, miała przecież moc odebrania mu życia. Ale dopiero co je ocaliła. Czy on naprawdę uważa, że Mia zamierza go skrzywdzić? Co jeszcze miałaby zrobić, by udowodnić swoje dobre intencje? Lyman powiedział, że Mia go zaraz zabije. Ponieważ Gwyrach „właśnie tym się zajmują”. Nie. To nieprawda. Ona by tego nie zrobiła. Nie jest taką dziewczyną. Poprawiła się: nie jest taką Gwyrach. Kiedy sformułowała myśl w ten sposób, zabrzmiało to tak niedorzecznie, że o mało się nie roześmiała. Podczas gdy pałający gniewem Quin zajmował się swoją linką, Mia zabrała się do pracy. Pora poddać pamiętnik serii eksperymentów. Na razie było jasne, że ona widzi napisy, a Quin nie. Lecz w jaki sposób książka, kiedy się jej nie rusza, wydziela z siebie atrament? Jak to działa? Przez ostatnie trzy lata Mia przeprowadzała drobiazgowe badania nad magią, robiła próby i testy, jakby miała do czynienia z teorią naukową. Owszem, magia to magia, ale przecież istnieje w naturalnym świecie, a więc zapewne podlega jakimś własnym zasadom. Gdyby udało się złamać kod, odszyfrować reguły, być może Mia mogłaby zrozumieć magię i zapanować nad nią. Przy czym „zapanowanie” oznaczało tylko jedno: drogę do zupełnego wykorzenienia. Równie dobrze może zacząć ćwiczyć na tej książce. Miała kilka hipotez. Gwyrach zapewne znalazłaby sposób na to, by zaczarować dziennik, wyposażyć go w jakieś tajemnicze, wydzielające atrament urządzenie. Czy to się opiera na magnetyzmie? Czy jakiś

wewnętrzny magnetytowy syfon pobiera atrament z sekretnego pojemniczka ukrytego w grzbiecie książki? A może zasada działania jest czysto mechaniczna i wypływ atramentu został aktywowany przez jakiś wyzwalacz czy kompas. Mia przesunęła się, by zasłonić książkę przed Quinem. Ostrożnie przechylała ją we wszystkie cztery strony świata, by sprawdzić, czy nie pojawi się więcej atramentu. Nie pojawiło się. Delikatnie stukała dziennikiem o burtę łódki w nadziei, że przemieści tajemniczy wyzwalacz i wytrząśnie więcej atramentu na kartkę. Bezskutecznie. Nadal nic nie wiedziała. A niewiedza była dla niej nie do zniesienia. Jedyna w miarę potwierdzona teoria mówiła, że Gwyrach widzi atrament, a ktoś, kto wiedźmą nie jest – nie widzi. Chociaż probiercza grupa ludzi – czyli ona i książę – była żałośnie mała. No i jej matka, rzecz jasna. Do myśli Mii wśliznęła się niewygodna prawda. Czy mama mogłaby pisać wiedźmowatym atramentem, gdyby sama nie była wiedźmą? Quin wydał z siebie przesadnie głośne westchnienie. – Jeżeli podążasz za czymś, co, jak sądzisz, widzisz w tej książeczce, to naprawdę zmierzamy donikąd. – O? A dokąd ty byś nas zabrał? Poruszył się z zakłopotaniem, ale nic nie odrzekł. – Zatem w porządku. Na twoje szczęście zawsze dobrze sobie radziłam z mapami. – Żeby sobie dobrze radzić z mapami – mruknął – trzeba najpierw mieć jakąś mapę. Posłała mu miażdżące spojrzenie, ale wiedziała, że książę ma rację. Pozwoliła, by los rzucił ją w nieprzewidywalny wir zdarzeń, i przed każdą decyzją zwlekała, aż magiczna mapa łaskawie zechce ukazać jej ścieżkę do

„bezpiecznej przystani”. Mia Morwynna Rose miała racjonalny umysł naukowca, należała do Kręgu Łowców, a teraz zachowywała się jak zagubiona dziewczynka, która kręci kciukami w oczekiwaniu, aż nie wiadomo jakim cudem ukaże się jej atrament sympatyczny. „Bezpieczna przystań”. Co to w ogóle oznacza? Dla Gwyrach nigdzie nie jest bezpiecznie. Pod jej mostkiem znowu gromadził się gniew, niczym kłąb szkarłatnego ognia. O co ta złość? I na kogo? Nie rozumiała, dlaczego jej ciało waha się teraz między skrajnymi temperaturami. Na liście popełnianych przez wiedźmy zbrodni, o których czytała, figurowało sprowadzanie chorób ciała zaczynających się od odczuwania lodowatego zimna; po nim następował ostry, palący ból, na skórze pojawiały się pęcherzyki i z czasem kończyny gniły, aż w końcu odpadały od tułowia zupełnie. Zamknęła oczy, nie chcąc w to uwierzyć. Magia naprawdę działa jak zakażenie. Z tego, co Mia sama obserwowała, własna magia zżerała ją żywcem. Jak daleko jeszcze do Pokręconej Puszczy? Drzewa zaczynały się już skłaniać ku wschodowi, w powietrzu wyczuwało się szczyptę zimy. Wobec porażki, jaką Mia poniosła z dziennikiem, pocieszała się, że zmierzają do odpowiedzi. Nie. Do sprawiedliwości. „Serce za serce, życie za życie”. – Nie chciałem być okrutny – odezwał się książę. Był bardziej zmienny niż płynąca pod nimi woda. – Powiedziałem ci, że o ile się oddalamy od Kaer, nie będę się skarżył. I nie narzekam. Skinęła głową. – To dobrze. Nie musisz się martwić. Zabiorę nas w jakieś bezpieczne miejsce. Znowu się jej przyglądał. Jeśli zamierza wytrącić ją z równowagi, mogą zagrać w tę grę oboje. Wbiła wzrok w jego twarz w poszukiwaniu skaz. Lecz zamiast nich znalazła długie rzęsy, przeszywająco zielone oczy, ostro

zarysowane kości policzkowe, lekko zadarty nos, wygięte jak łuk usta, a niżej wspaniały obojczyk, biegnące w dół bicepsy i gładką płaszczyznę klatki piersiowej zwężającą się w stronę szczupłych mięśni brzucha. Koszulę miał rozpiętą do pasa, Mia widziała szczyt jego kości biodrowych ułożonych w ostre V, jak zrywający się do lotu ptak. Poczuła trzepotanie w brzuchu. Czy to motyl, czy gołębica – nie sprawdzała. Sięgnęła w głąb i zdusiła trzepot w zarodku. Zamilkli na dłuższy czas. Dzień powoli chylił się ku zmierzchowi. Odbijające się w wodzie światło słoneczne przybrało złocistą barwę, potem łososiową, po czym nastał zmrok, gdy księżyc przywdział biały welon i wtoczył się na kruczoczarne niebo. Kiedy łódź osiadła na mieliźnie, Mia nie spodziewała się tego. Wstrząs wytrącił jej wiosło z ręki i poleciała do przodu. Ramiona miała obolałe i opuchnięte, dłonie tak zdrętwiałe, że straciła w nich czucie. Quin złapał ją, żeby nie wypadła za burtę, jego ręce mocno chwyciły zaokrąglenia jej barków. – Powinnaś była zjeść więcej ryby – rzekł, chociaż wyczuła, że chciał powiedzieć coś innego. I zaraz pośpiesznie się cofnął, zabierając ręce. Na chwilę zapomniał o niebezpieczeństwie bezpośredniego dotyku skóry. Mia chwiejnie wyszła na brzeg, pragnąc rozprostować nogi. Podniosła wzrok na las. Natha kończyła się w tym miejscu ślepo niewielką zatoczką, w której teraz między szarymi kamieniami utkwił dziób ich łódki. Książę pomasował sobie kark. – Zdaje się, że rzeka się tutaj kończy. Ale w rzeczywistości nie była to prawda. Nad sobą mieli widok urągający logice: Natha z bulgotem wspinała się po szarych głazach, tworząc odwrócony wodospad. Gapiąc się na to w zdumieniu, Mia uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy do końca nie wierzyła w istnienie tego miejsca.

Ale oto był dowód, niepodważalny. Woda zamiast w dół płynęła do góry. Poczuła niepokój, zaciekawienie i – wbrew wszelkiemu rozsądkowi – głód. – Do czterech diabłów – mruknął książę. – Popatrz na to. W ciągnącym się dalej lesie wykrzywione czar-drzewa przywierały do siebie, splatając gałęzie w baldachim o uwodzicielsko błękitnym odcieniu. Pokręcona Puszcza przyzywała ich, zbyt urokliwa, by w nią uwierzyć. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

NATHA PŁYNĘŁA W GÓRĘ ZBOCZA, będąc raczej strumieniem niż rzeką, co zmusiło Mię i Quina do porzucenia łodzi. Ruszyli pieszo przez czar-las, Foraois Swyn, podczas gdy morelowy księżyc rzucał między splecionymi drzewami dziwne długie cienie. Pokręcona Puszcza była jedną z wielkich zagadek Glas Ddir. Okryte białą korą czar-drzewa jak jeden mąż skłaniały się na wschód, w stronę Fojo Karação. U podstawy ich pnie rosły poziomo, równo z gruntem, co pozwalało na nich bez trudu usiąść. Ale po metrze czy dwóch strzelały ostro pod kątem prostym, jak łokieć ręki kierujący się ku słońcu. Wyżej drzewa stawały się jeszcze bardziej interesujące. Dwadzieścia stóp nad podłożem splatały się z sobą – co najmniej po dwa lub trzy, często więcej. Kremowobiałe gałęzie okręcały się wokół siebie jak połamane palce, ich aksamitnoniebieskie igły tworzyły nad głowami wędrowców gruby baldachim. Jako że dziewczętom nie wolno było wchodzić do Foraois Swyn, Mia nigdy dotąd nie widziała tych drzew. Ale jej matka, przez całe życie kochająca drzewa wszelkiego rodzaju, rysowała je. „Samotne drzewa” – mawiała Angie, wodząc palcami po splecionych konarach. Mia zawsze uważała, że jest wręcz przeciwnie. Żadne czar-drzewo nie rosło samotnie. Charakterystyczny kształt zgiętego łokcia oraz splecione gałęzie sprawiły, że puszcza dostała taką, a nie inną nazwę. Ludzie snuli niekończące się domysły na temat tego, czemu drzewa rosną akurat w ten sposób. Stawiano naukowe hipotezy: może pradawni leśnicy manipulowali młodymi sadzonkami, by zyskać interesujące ich drewno, albo drzewa odpowiadają na jakieś magnetyczne przesunięcie w jądrze Ziemi. A ponieważ mieszkańcy Glas Ddir byli z natury bardzo podejrzliwi, dziwaczność drzew przypisywali głównie magii. Demony z dawnych czasów doskonale nadawały się na kozła ofiarnego. W rzecznym królestwie obwiniano je o wszystko. Mia zawsze się śmiała z takich bzdurnych wyjaśnień. Teraz, stąpając

w ciszy po miękkim dywanie błękitnych igieł zaściełających dno lasu, rozmyślała o tym. A co, jeśli absurdalne podejrzenia zawierają ziarno prawdy i te drzewa same miały niegdyś w sobie magię? Czy z tego powodu są nikczemne lub podłe? – Kiedy się zastanawiam nad tym, kto chce mojej śmierci – odezwał się Quin – wciąż myślę o zasadach sukcesji. – I? – Jeżeli coś mi się przydarzy, tron dostanie po mnie mój kuzyn. Co chyba nawet pasuje, zważywszy na to, że Tristan jest właśnie synem, jakiego mój ojciec nigdy nie miał. Mia wyczuła w jego słowach więcej niż tylko nutkę goryczy. – Tron powinien przypaść mojej siostrze – mówił dalej. – Karri zawsze była lepsza niż ja, we wszystkim… przynajmniej we wszystkim, co się liczyło. W polowaniu, łucznictwie, szermierce, dyplomacji, grach wojennych. Ja filetowałem w kuchni ryby, podczas gdy ona uczyła się mistrzowskiego władania bronią na zamkowych terenach. – Może mógłbyś zmienić prawo dziedziczenia tronu, gdy zostaniesz królem. – Nie chcę być królem. – W takim razie jesteś jedynym mężczyzną w historii, który nie marzy o zasiadaniu na rzecznym tronie. – A jednak akurat ja muszę na nim zasiąść. Tymczasem moja siostra, najbieglejsza w posługiwaniu się bronią osoba, jaką znam, najbardziej utalentowana jako polityk i najszlachetniejsza dusza, będzie więdnąć w galerii dla kobiet, upijając się kamiennosłodem. Mia przyjrzała mu się uważnie. – Ty też masz niezłe talenty. Złowiłeś kilkanaście skaltów na guzik. Roześmiał się.

– A, tak. Mistrz Sztuki Guzikowej. To ja – dodał ze smutkiem. – Tak jakby kilkanaście skaltów uratowało mi skórę. Na chwilę z powrotem zapadło między nimi przyjacielskie milczenie. – Wiesz, umiem nie tylko łowić ryby – pochwalił się Quin. – Uwielbiałem historię. Doskonale radziłem sobie w nauce o teatrze… Mam talent do sztuk polegających na udawaniu. I szczególny dryg do muzyki. – Tak – zgodziła się Mia. – Słyszałam, jak grasz. Czy to była jej wyobraźnia, czy oczy księcia zaszły mgiełką? – Miałem nauczyciela muzyki. Pochodził z Luumii, był zaledwie rok starszy ode mnie. Jego rodzice zostali zatrudnieni jako muzycy na dworze mojego ojca, dlatego mieszkał w zamku razem z siostrą. Była urocza. Urządzaliśmy sobie długie spacery w śliwowym zagajniku. Czasami razem z nią… – Nie muszę słuchać, co z nią porabiałeś – przerwała mu Mia. Uśmiechnął się. – Jej brat był muzycznym cudownym dzieckiem. A także moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Spędzaliśmy w bibliotece długie godziny, grając na pianinie. Powiedział mi, że pianista powinien dotykać klawiszy w taki sam sposób, jakby dotykał kobiety: delikatnie. Ale mój ojciec… – Mocno zacisnął szczęki. Cokolwiek zamierzał powiedzieć, zmienił zdanie. – Ojciec ostatecznie zdecydował, że pianino nie będzie moją przyszłością. – Quin. – Mia zatrzymała się, uderzona swoim przemyśleniem. – A jeśli twój ojciec przygotowuje Tristana na króla? Jeżeli naprawdę uważa, że nie nadajesz się do rządzenia, to on mógł wynająć zabójcę, żeby cię zlikwidował. Książę nie wyglądał ani w połowie na tak zadowolonego z jej teorii jak ona sama. – Doceniam twoje bystre oko w sprawie synobójstwa, ale zauważ, że to

byłoby raczej skrajne rozwiązanie. – Przerwał na chwilę. – Choć przypuszczam, że gdyby ojciec potrzebował doświadczonego zabójcy, nie musiałby daleko szukać. Spojrzał na nią znacząco. – Ach. Masz na myśli mojego ojca. Przypomniała sobie dziwne zachowanie taty, gdy wręczał jej pamiętnik i wtedy, kiedy ją odprowadzał do królewskiej kaplicy. Czy król Ronan zlecił Griffinowi zabicie własnego syna? A może Quin miał na myśli ją? Znów napłynęło wspomnienie rozmowy księcia z jego rodzicami: już wtedy uważał Mię za niebezpieczną. – Łowcy zabijają wyłącznie wiedźmy – rzekła. – Takie jest kredo. Święta, nienaruszalna zasada. – Musisz przyznać, że masz do tego nieco fanatyczne podejście, Mio. Dopiero co widzieliśmy, jak Łowca złamał to kredo i zabił dwóch innych Łowców. Każdego można kupić. – Nie mojego ojca. – No dobrze. Któregoś z jego ludzi. Tylko oni mieli w kaplicy łuki i strzały. – Oni i cała masa strażników! Powtarzam ci, że Łowcy zabijają wyłącznie Gwyrach. Wlepił w nią wzrok, jego zielone oczy odbiły błękit igieł, przybierając kolor płytkiej sadzawki u stóp wodospadu. – Dlaczego dołączyłaś do Kręgu? To strasznie krwawe zajęcie, przynajmniej jak na dziewczynę. – Ruchem głowy skinął w stronę rzeki. – Twój przyjaciel Łowca jest niewątpliwie dobry we władaniu bronią, ale nie wyobrażam sobie, żebyś ty… Mia błyskawicznie wyjęła z tobołka nóż, ujęła go lekko za koniec

rękojeści i posłała przed siebie, celując w drzewo rosnące dwadzieścia stóp dalej. Pomknął w powietrzu jak srebrna wstęga i wbił się w biały pień z nieskazitelną precyzją. – Punkt dla ciebie – powiedział. Wyciągnęła ostrze z drzewa i wytarła je z białych kłaczków kory o koszulę, po czym schowała z powrotem do pochwy. Książę miał uśmiech na ustach, ale nie w spojrzeniu. – Wiesz co – stwierdził – zaczynam żałować, że ci pożyczyłem ten nóż. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

WĘDROWALI WŚRÓD DRZEW Pokręconej Puszczy – coraz wyżej w rzedniejącym powietrzu. Mia była zmęczona, lecz rześki górski wiatr dodawał jej sił. Choć nie miała kompasu ani żadnej mapy, z wyjątkiem tej fragmentarycznej w pamiętniku matki, czuła się jak odkrywca, a przecież właśnie tego kiedyś pragnęła w życiu najbardziej. Książę klapnął głośno na pień czar-drzewa, skutecznie przerywając ciszę. – Jestem głodny. – Ale przecież ryby… – Były dawno temu. A ja zawsze jestem głodny. – Wyciągnął ramiona, podparł sobie nimi tył głowy i zapatrzył się w igły czar-drzewa. – Cudownie. Tak jakby patrzeć na dwa nieba naraz. Mia usiadła na innym pniu. Też była głodna. Jak wilk. Dyskretnie otworzyła pamiętnik mamy. Podążali mniej więcej zgodnie z biegiem wspinającej się pod górę Nathy, rzeka była najwyraźniejszym paskiem na mapie. Mia spróbowała raz jeszcze delikatnie potrzeć kartkę, żeby sprawdzić, czy nie uda jej się wydobyć więcej atramentu. Na próżno. – Mam szczerą nadzieję, że nie śledzisz trasy naszej ucieczki w tej pustej książeczce. Zatrzasnęła dziennik. – Może czas, żebyś znowu nałowił ryb. Szerokim gestem zatoczył ręką łuk w stronę rzeki. – Okazałoby się, że dobre ryby z Glas Ddir są zgodnie z naturą niezdolne do pływania pod prąd. Miał rację. Żaden srebrzysty skalt nie pokonałby wodospadu pnącego się pod górę. Mia przygryzła sobie wargę. Kapryśny pamiętnik mamy nie umożliwiał dokładnego wyznaczenia trasy. Zamknęła oczy i odtworzyła pod powiekami niemagiczne mapy, nad którymi ślęczała w dzieciństwie. Oszacowała, że

będą się przedzierać przez Pokręconą Puszczę przez kilka dni, może cały tydzień. Trzeba się będzie wspiąć na górę i zejść po drugiej stronie nad Morze Solone, oddzielające Glas Ddir od Fojo Karação. Przez całą tę drogę rzeka dostarczy im w bród wody pitnej, ale żadnego jedzenia. – Jesteś Łowczynią – rzekł Quin. – Może nam coś upolujesz? – Nie poluję na zwierzęta. – Ludzie to też zwierzęta. – Gwyrach nie są ludźmi – odparła. – Wyglądasz mi jednak na człowieka. – Jego uśmiech zgasł. – Jak mnie uleczyłaś, Mio? – Nie mam ochoty na udzielanie lekcji podstaw magii. – Sama nie wiesz, prawda? Czuła, że na policzki i szyję wypełza jej rumieniec. Kolejny przykład tego, pomyślała, jak nasze ciało nas zdradza. Własne słowa odbiły się w niej z trzaskiem. „Gwyrach nie są ludźmi”. Czy naprawdę w to wierzy? Jeśli tak, to krew dudniąca teraz w jej żyłach, oddech drapiący w tchawicy, ciężko pracujące zastawki tętnicze są nieludzką krwią, nieludzkim oddechem, nieludzkimi zastawkami. Co sprawia, że jakaś istota jest człowiekiem? Jej mózg? Serce? Czy to raczej niepoznawalna suma niepoznawalnych części ciała? – Nie zrobię ci krzywdy. – Skąd wiesz? Jeśli otrzesz się o mnie przez przypadek, mogę paść martwy. – Czy to dlatego powiedziałeś swoim rodzicom, że jestem niebezpieczna? Wbił w nią wzrok, nie mrugając powiekami. – Co jeszcze podsłuchałaś w moich komnatach? – Że twoi rodzice nie ufają mojemu ojcu. I że jestem narzędziem nacisku. Twoją „narzeczoną zakładniczką”.

Zaczerwienił się. – To nie moja wina. Wiedziałem, że ojciec zaplanował nasze małżeństwo w ramach taktyki zastraszania, i miałem rację. Ale zakładałem, że ma zamiar zastraszyć ludzi z Glas Ddir, a okazało się, że chodzi o twojego ojca. Podniósł patyk i dziabnął nim w ziemię. – Obiecali mu, że będziesz bezpieczna, że nikt cię nie tknie, o ile… on wyrobi swoją normę. – Ta norma to liczba dostarczonych wiedźm. – Tak. – Quin wbił twarde spojrzenie w patyk. – Dla mojego ojca do Sali Rąk. – A gdyby mój ojciec się nie wywiązał? Milczenie Quina było wymowniejsze niż całe księgi. Regały. Biblioteki. Więc ojciec jej nie okłamał: naprawdę próbował ją chronić. Zmusili go, by wydał córkę za mąż. Gdyby odmówił, król kazałby ją zabić. Albo coś jeszcze gorszego. Z trudem przełknęła ślinę. – Ale ty nie wiedziałeś, że mam w sobie magię. Nawet ja o tym nie wiedziałam. Dlaczego uważałeś, że jestem niebezpieczna, Quin? Krew toczyła się przez jej żyły tak zimna, że przyprawiała o dreszcze. Książę odwrócił wzrok. – Bo jesteś – odrzekł cicho. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

W MIARĘ UPŁYWU NOCY robiło się coraz zimniej i po raz pierwszy Mia nie winiła o to lodowatego księcia. Północny wiatr szczypał ją w nos i koniuszki palców. Usłyszała trzaśnięcie gałązek i odwróciła się, spłoszona. – Quin? Nie odzywali się do siebie od kilku godzin, ale jego głos zabrzmiał miękko. – Tu jestem. – Chyba coś słyszałam. Spróbowała węszyć, wyczuła jednak tylko zapach wilgotnej ilastej ziemi. – Pewnie zaburczało mi w brzuchu. Pójdę poszukać portulaki. – Portulaka to świetny pomysł. Nie miała pojęcia, co to jest portulaka, ale nie zamierzała się do tego przyznawać. Zaczął gmerać wśród runa, wyrywając garściami jakąś zieleninę, aż w końcu rzucił Mii na kolana kupkę mięsistych liści. – Zaskakująco pożywna jak na chwast. – Jadalna chociaż? – Tak, Mio. Nie próbuję cię otruć. Portulaka smakowała jak papier, ale nie było co narzekać. Wyciągając dyskretnie twarde włókienka spomiędzy zębów, Mia zapatrzyła się w górę na drzewa. Gdy oglądała szkice matki, nie wychwyciła niezwykłej zmysłowości czar-drzew: prężnych, pełnych wdzięku krągłości, długich konarów, którymi te rośliny zdawały się obejmować nawzajem. Księżycowa poświata lśniła na kremowobiałej korze niczym blask świec na nagiej skórze. – O czym myślisz? – spytał Quin. Zawstydzona, odwróciła wzrok.

– O tym, że powinniśmy rozbić obóz. – Zupełnie nie to jej chodziło po głowie. – Jeżeli rozciągniemy suknię między drzewami… I tak rozpoczęła się jej żenująca próba zbudowania schronienia. Najpierw usiłowała wetknąć brzegi sukni w warkocze posplatanych gałęzi, ale przez wędkarskie wyczyny księcia miała na to za mało materiału. Postanowiła zrobić choć pochyły daszek. Z wbitych w ziemię dwóch rozwidlonych gałęzi zmajstrowała ramę i próbowała na niej rozpiąć to, co zostało z sukni i trenu. Potrzebowała jednak jakiejś poprzeczki albo przynajmniej solidniejszych gałęzi. Za każdym razem, gdy rozciągnęła materiał, prosta konstrukcja waliła się pod wpływem pierwszego porywu zimnego wiatru. Quin patrzył na nią w milczeniu, żując swoją zieleninę. – Nie palisz się do pomocy – zagadnęła. – O, nie pomogę. – Wypluł łykowaty skrawek. – Kawałek dalej widziałem jaskinię. Miała ochotę mu przyłożyć. – Rozmyśliłam się – orzekła. – Nie potrzebujemy schronienia. Możemy spać pod gołym niebem. Niebo jest idealnie czyste. Gdy tylko to powiedziała, nad ich głowami huknął piorun. W koronach drzew zaszeleściły pierwsze krople deszczu. Quin założył sobie ręce na piersi i oparł się o pień, wkurzająco zadowolony z siebie. – Tak mówisz? Mia drżała u wlotu jaskini. Deszcz spływał rwącymi strugami ze skalnego gzymsu powyżej, przywodząc na myśl blade jedwabne wstążki albo srebrne łzy Angelyne. Przytuliła sobie nogi do piersi, oparła podbródek na rzepkach kolanowych i próbowała znaleźć ukojenie w szemrzącym odgłosie ulewy. Owinęła się potarganymi resztkami sukni ślubnej, ale niewiele dawało to

ciepła. Skrzętnie porządkowała w głowie własne zasady magii – tej prawdziwej, nie mylnych informacji, których się do tej pory naczytała w książkach. Szalone wahania temperatury ciała najwyraźniej były objawem, podobnie jak nagłe bóle, które rozsadzały jej czaszkę, jakby była z pękniętego szkła. Uczono ją, że Gwyrach manipuluje ciałem swojej ofiary, opanowuje jej kości i krew, oddech i mięśnie. W swych podejrzeniach doszła jednak do wniosku, że prawdziwe fizjologiczne oddziaływanie jest znacznie bardziej skomplikowane. Książki nie wspominały, że ciało wiedźmy też doznaje cierpień. Jej ciało stało się wrażliwym instrumentem doskonale zestrojonym z ciałami otaczających ją ludzi. Bóle głowy wyraźnie zelżały, kiedy opuściła zamek, co potwierdzało jej teorię, że zdarzają się tylko wtedy, gdy zmaga się ze swego rodzaju przeciążeniem czuciowym: dokoła niej przepychały się wtedy dziesiątki ciał z ich własną podatną na bodźce chemią. Leczenie wyczerpuje, pozbawia sił życiowych. Patrzenie na czyjąś śmierć sprowadza pustkę. I jeszcze te wrażenia, których doznawała, gdy rzucała urok na Quina: miodopłynne ciepło, wiotczejące kończyny, mięśnie jak roztopiona czekolada. Jeżeli jej ciało faktycznie jest dostrojone do ciał otaczających ją ludzi, wyjaśniałoby to jej wewnętrzne skoki temperatury. W tej przedziwnej alchemii magiczne i niemagiczne istoty są zatem sprzęgnięte ze sobą. Specyficznym emocjom jest przypisana specyficzna ciepłota. Zauroczenie odczuwa się jako ciepło. I to ma sens, skoro pożądanie opisuje się jako gorące. Znowu ukradkiem zerknęła na Quina. Nienawiść najwyraźniej jest zimna. Leżał skulony pod tylną ścianą jaskini. Mia miała wrażenie, że złożyłby

się w kostkę jak para spodni, gdyby w ten sposób mógł ją utrzymać na dystans. Wcześniej, gdy nachyliła się nieco za blisko, odsunął się gwałtownie, a powietrze wokół nich ściął czarny trzaskający mróz. Quin jej nienawidzi. A ponieważ Mia jest wiedźmą, odczuwa jego nienawiść jako zimno. Nie ogrzeje się ani nie poczuje wygodnie na skalnym podłożu jaskini. Deszcz bębnił monotonnie w iglaste korony czar-drzew Pokręconej Puszczy, a Mia zaczęła szczękać zębami. Quin poruszył się za jej plecami. Coś miękkiego i ciepłego otarło się o jej policzek. Złowiła kątem oka złotą smugę i zaraz poczuła na ramionach ciężar, a jej ciało spowiło grube, ciepłe okrycie. Książę odstąpił jej swoją ślubną kurtę. Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, ale już stał do niej tyłem. Bez słowa położył się z powrotem w głębi jaskini, twarzą do skalnej ściany. Za każdym razem, gdy już myślała, że go rozpracowała, on znów ją zaskakiwał. Czuwała, aż usłyszała miękki, stały rytm jego oddechu. Wówczas stanęła u wlotu jaskini, z niezrozumiałych powodów czując się opiekuńczo. Ponad nią szeptały zmoczone błękitne igły. Przez szarą zasłonę deszczu w oddali widziała skrawek rzeki. Zdawało się jej, że dostrzega jakąś zielono-złotą plamę. Przetarła sobie oczy. Nie można im było ufać. Gdy zamrugała, plamy już nie było. Zwinęła się na skale i ciaśniej otuliła kurtą Quina. Wionęło od niej rybą i metalem. Zamknęła oczy i przywołała w pamięci zapach skórki pomarańczy skwierczącej na świeżo złowionym pstrągu, aromat pieczonego chleba, słodkich mlecznych serów oraz gorącej kawy parzonej w miedzianym kociołku – wspomnienia miłych poranków z dzieciństwa, kiedy rodzina

Rose’ów wpadała hurmem do przytulnej kuchni du Zolów na smaczne gorące śniadanie. Małe przyjemności z życia, które teraz wydawało się przeszłością jakiejś innej osoby. Mając pod głową kościstą poduszkę z własnych rąk, pozwoliła napłynąć sennym obłokom. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

BYLI GŁODNI I PRZEMARZNIĘCI. Odkąd zostawili za sobą rzekę, Mia oglądała trzy wschody słońca. A może cztery. Trudno było zachować poczucie czasu. Im dalej zapuszczali się w góry, tym bardziej noce i dnie zlewały się z sobą, tworząc melanż błękitów i bieli. Ulewa przeszła w deszcz ze śniegiem, a potem w sam śnieg, który przywarł do lazurowych gałęzi czar-drzew jak bita śmietana. Mia sobie i księciu wyścieliła wnętrze butów suchym mchem i igliwiem. Codziennie oboje wymieniali wyściółkę, choć coraz trudniej było znaleźć suche, wolne od śniegu zarośla. Jedli, cokolwiek się nadarzyło – chwasty, krzewy, jagody – a kiedy osłabli, wkładali miseczkowaty kawałek kory do pnącego się strumienia i gasili pragnienie lodowatą wodą. Choć krew w ich żyłach zwalniała i gęstniała, Natha nie zamarzała. – Dokąd idziemy, Mio? – pytał Quin. – Dokąd nas prowadzisz? – Do bezpiecznej przystani – odpowiadała. Widziała w jego oczach pytanie, podejrzenie, ale w pewnym stopniu oboje rozumieli, że książę i tak nie ma się dokąd udać. Zbliżali się. Zziębnięte palce bolały, gdy Mia otwierała książkę, ale na mapie codziennie przybywało atramentu. Na wschodzie zaczęły się już pojawiać wyspy Fojo Karação, skupisko skrawków lądu wynurzających się z Morza Solonego. Krok po kroku Mia i Quin wspinali się wyżej, wędrując przez Pokręconą Puszczę. Kiedy dotrą na grzbiet, będą mogli zacząć schodzić po drugiej stronie, o ile przeżyją na tyle długo, by tam dobrnąć. Była zdeterminowana, by przeżyć. Nie miała swych niezawodnych siarqowych pałeczek, ale dopisało jej szczęście – zdołała skrzesać ogień, kiedy cierpliwie uderzała grzbietem noża o kawałek surowego, nieobrobionego jaspisu. Rozdmuchała pomarańczowy

płomyk, a gdy podpałka się zajęła, podsunęła ogienek pod większe, grubsze gałęzie. Pewnego pomyślnego wieczoru Quin zdołał zagotować w zagłębieniu kamienia ociupinę wody, żeby zaparzyć czeremchowej herbaty. Była to najostrzejsza w smaku, najbardziej cierpka i najsmakowitsza zarazem rzecz, jakiej Mia skosztowała w życiu. – Potrzebujemy pożywniejszego jedzenia – stwierdził książę. Kiwnęła głową. Usta miała tak spękane, że trudno jej było mówić. Ścięgna drżały po wysiłku, do jakiego zmuszała nogi na stromych zboczach to opadających ku przepaścistym wąwozom, to pnących się niemal pionowo do nieba. Ręce podrapała sobie na ostrych gałęziach. Kiedy krzewy rosły zbyt gęsto, wyjmowała nóż Quina i wycinała w nich improwizowany szlak. Milczenie rozciągało się między nimi dwojgiem jak zamarznięte czarne jezioro. Mia zaczęła sobie wymyślać dźwięki, by je czymś wypełnić. Jej zdrowie psychiczne wisiało na włosku: pewnej nocy była pewna, że słyszy psa ujadającego do cytrynowego księżyca. Aby zachować czujność umysłu, obracała w palcach kamiennego strzyżyka, recytując w głowie wszystko, co wiedziała o tym gatunku ptaka. Strzyżyki rubinowe, zamieszkujące śnieżne królestwo, to jedyne znane ptaki przesypiające zimę. Serce strzyżyka w stanie spoczynku bije siedem razy szybciej niż ludzkie, ale w czasie hibernacji zatrzymuje się na kilka miesięcy. Niekiedy gdy Mia trzymała swojego strzyżyka przy policzku, zdawało się jej, że słyszy, jak mama woła ją do domu. „Mój rudowłosy kruczku. Moje łabędziątko”. Za każdym razem, kiedy pomyślała o siostrze, w serce wgryzał się jej bezimienny strach. Kaer nie jest bezpiecznym miejscem, nie z królem Ronanem, nie z Tristanem. Może mimo wszystko ten strach nie był tak bezimienny. Quin dotrzymywał jej kroku. Nie siedział już nadąsany, gdy ona

wykonywała całą pracę. Wykopywał dołki na ognisko, mocował gałęzie. Każde z nich znalazło sobie sposób na załatwianie się bez zbytniego zwracania na to uwagi. Oznajmiali potrzebę krótko i rozumieli się nawzajem: „Pójdę nazbierać jagód” i „Zobacz, gronostaj”. Ale im mniej jedli, tym rzadziej chodzili za potrzebą. Widzieli gronostaja w zimowej szacie i królika oraz majestatycznego białego jelenia – piękne zwierzęta i przypuszczalnie smaczne. Ilekroć jednak Mia sięgała po nóż, jej palce okazywały się zgrabiałe, a ręce ociężałe. O zmroku czwartego, a może piątego dnia w lesie Quin zadał pytanie: – Gdybyś mogła zjeść coś w tej chwili, co byś wybrała? Sadysta czy co? Żołądek Mii burczał i trzeszczał jak pusty statek na wzburzonym morzu. – Ja zacznę pierwszy. – Zęby szczękały mu z zimna. – Czarne trufle. Soczyste czarne trufle w zawiesistym sosie z małym golonym friedhelmem na wierzchu. – Ciasto ziemniaczane – rzuciła Mia. – Tylko ciasto ziemniaczane? Napłynęło nieproszone wspomnienie: posiłek, który zjadła z rodziną przed śmiercią matki. Zebrali się wszyscy przy prostym kwadratowym stole. Jedli ze śmiechem, wymieniając się opowieściami. Odrywali kawałki jeszcze ciepłego ciasta i maczali je w słodkiej brązowej musztardzie z pogiętej puszki. Mama tego wieczoru pocałowała tatę – naprawdę go pocałowała. Gdy Mia i Angelyne beształy ją za to, wzięła szklankę z kamiennosłodem i wzniosła toast: – Za moje kochane, bystre ptaszyny: obyście obie znalazły ten rodzaj miłości, który wasz ojciec i ja mieliśmy szczęście znaleźć dla siebie. Mia otrząsnęła się ze wspomnienia. – Obstaję przy swoim ziemniaczanym cieście. Ze słodką musztardą do

maczania. – Widzę twoje ziemniaczane ciasto i dodaję do niego potrawkę z królika. I jeszcze parujący kubek masłomiodu. I miodowe ciasto z karmelowym sosem i dżemem malinowym. I… – Urwał raptownie. Doszli do małego zagłębienia, gdzie skały tworzyły równe podłoże, a blade drzewa rosły dookoła wieńcem niczym krąg widmowych nimf. Pośrodku kotlinki na nieskazitelnie świeżym śniegu leżał starannie ułożony zając. M artwy zając. Jakby go zostawiono właśnie dla nich. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

POT ZAPERLIŁ SIĘ NA CZOLE MII, gdy Quin wydał okrzyk wojenny i rzucił się na zająca. – Świeżo zabity – gorączkował się. – Pewnie złapał go jakiś puchacz albo wilk, poczuł nasz zapach i uciekł. Niewiarygodne szczęście. Ugotujemy potrawkę! Po karku przeszły jej ciarki. – Quin, to nie wydaje się w porządku. – Zamroziło ci mózg? Pierwszy pożywny posiłek, jaki zjemy od tylu dni. Zając nie ma za dużo tłuszczu, jak wszystkie leśne zwierzęta, ale jest milion razy lepszy niż portulaki i orzechy, którymi się żywiliśmy. Przyjrzała się z bliska. – Co go zabiło? Nie widać rany. Quin w rozdrażnieniu podniósł zająca za uszy i obejrzał go dokładnie z góry na dół. – Tutaj. – Triumfalnie wskazał ślad na szyi. – Coś go dziabnęło w szyję. – To czyste cięcie. Nie wygląda na dzieło drapieżnika. – Naprawdę zamierzasz roztrząsać, jak zginął? Umarł i tyle! Teraz możemy go zjeść. Proszę o nóż. Wyjęła sobie z buta nóż myśliwski, lecz zawahała się, zanim mu go podała. – Nie jestem pewna, czy… – Na czterech bogów, Mio. – Wyszarpnął jej nóż z ręki. – Przynajmniej jedno z nas powinno się zainteresować utrzymaniem naszej dwójki przy życiu. W dogasającym świetle słońca Quin uwijał się jak w ukropie. Po wielu dniach mozolnego brnięcia w lodowcowym tempie nareszcie się ożywił. Znalazł kawałek starej liny i odciął z niej fragment, by powiesić zająca za tylne nogi. Następnie naciął skórę wokół każdej tylnej stopy i pociągnął

ostrze w stronę brzucha zwierzęcia, najpierw wzdłuż lewej, potem wzdłuż prawej łapy. Wbił nóż w podbrzusze i zamaszystym ruchem rozpruł zająca aż po gardło. Mia patrzyła, jak starannie skóruje zdobycz. – Nie miałam cię za rzeźnika – odezwała się. – A może byś rozpaliła ogień? Przydała się do czegoś? Ależ role się odwróciły. Rozbawiłoby ją to, gdyby przeczucie nieuchronnie nadchodzącego nieszczęścia nie grało na jej rdzeniu kręgowym jak na harfie. – Zrobimy dołek do gotowania – mruczał do siebie Quin. – Na kościach wyjdzie dobry rosół. Doprawię dzikimi porami i garścią owoców czeremchy. Mia zrobiła kilka kroków, żeby poszukać drewna, i nagle stanęła jak wryta. – Drewno na ognisko – bąknęła. – Tak, dobrze. Nie zrobię wszystkiego naraz, nie? Będziesz musiała… – Nie, mam na myśli, że jest tu stos drewna na ognisko. Książę opuścił nóż. Na skraju polanki leżała sterta polan. Nie były co prawda zrąbane siekierą – głównie gałęzie świerku i czar-drzew – ale suche jak wiór, wyraźnie zebrane i przygotowane przez istotę sprawniejszą niż puchacz czy wilk. Quin odezwał się dopiero po chwili. – Ciekawe. Może ktoś mieszka w tym lesie? Nadal uważam, że to cudowne zrządzenie losu. Ale jego głos nie brzmiał już tak pewnie jak przedtem. Pracowali w milczeniu. Mia napięta do granic, Quin nucąc sobie pod nosem, być może po to, by zatuszować fakt, że też jest napięty do granic. Choć nie wyglądał na zdenerwowanego. Mia podziwiała zręczność, z jaką posługiwał się nożem. Wyjął jelita zająca, rozedrgane różowe i czerwone pętle. Brał je w dłonie tak zwyczajnie, jakby to były wstążki do włosów.

Ostrzem poodrywał skórę od mięśni w miejscach, gdzie mocno przywierała, ale nie przedziurawił przy tym żadnych narządów. Powyjmował najróżniejsze wnętrzności: wątrobę, nerki, serce – jak Mia się domyśliła – i ułożył je starannie na skale. – Jesteś w tym zatrważająco dobry. – Mówiłem ci, że godzinami przesiadywałem w kuchni. – Kucharze pozwalali małemu księciu patroszyć króliki na kolację? – Kucharze byli zaszczyceni, że interesuję się ich pracą. Moja siostra zawsze wolała polowanie, jej noga nigdy nie postała w kuchni, a dla mnie była to ulubiona część zamku. Dzięki suchemu tajemniczemu drewnu Mia w mgnieniu oka rozpaliła trzaskające ognisko. Zgodnie ze wskazówkami Quina włożyła do ognia trzy duże kamienie, po czym patykiem wygrzebała w ziemi dołek, który wyścieliła zdartą z zająca skórą. Naładowała do niej śniegu, a kiedy kamienie się rozgrzały, przetoczyła je do przygotowanego dołka i patrzyła, jak śnieg się topi na rosół. – Nagrzej więcej kamieni – polecił książę. – Rosół musi być bardzo gorący, żeby mięso się w nim ugotowało. Kiwnęła głową i wzięła się do pracy. Gdy płyn wystarczająco się nagrzał, Quin wrzucił do niego mięso i trochę małych kostek. Rozłupał większą kość i wychłeptał płynną zawartość. – Do czterech diabłów, dobre. – Podał Mii drugi kawałek. – Szpik. Bogaty w minerały. Bardzo pożywny. Wyssała resztę szpiku i oblizała sobie usta. Uderzyły ją zmiany, jakie zaszły w księciu. W ciągu jednego krótkiego tygodnia Quin przeistoczył się z mazgajowatego książątka w człowieka obytego z lasem, kogoś, kto zręcznie ćwiartuje zająca na kolację. Nigdy by nie pomyślała, że kiedyś uzna za atrakcyjne przyglądanie się pracy rzeźnika,

ale widok rąk Quina sprawnie oprawiającego wnętrzności, oddzielającego tłuszcz od skóry, okazał się wręcz pociągający. Pomimo zimna książę się spocił. Raz za razem wierzchem dłoni odsuwał sobie niesforne loki z czoła. W bijącym od ogniska pomarańczowym blasku policzki pałały mu delikatnym rumieńcem. W brzuchu Mii zakłębił się gorący płomień. Poczuła ciche dudnienie w piersi, miała wrażenie, że nie wszystko jest tak, jak powinno być. Czy ktoś zostawił to drewno dla nich? Czy specjalnie tak ułożono zająca, by Quin go znalazł? Przeczucie podpowiadało jej, że coś jest nie w porządku. Ale odkąd to ufa przeczuciom? Nie zaliczała się do osób podejmujących decyzje w oparciu o to, co czują, wolała polegać na faktach i twardych dowodach. Wszystko będzie dobrze. Posiłek da im energię niezbędną, by ruszyli ku swemu przeznaczeniu. Dziwaczne stwierdzenie, jeśli się weźmie pod uwagę, że Mia nie miała pojęcia, co jest ich przeznaczeniem. „Ścieżka do bezpiecznej przystani ukaże się sama tej, która jej szuka”. Na stronie z mapą nie zostało zbyt wiele miejsca, które mógłby zająć atrament. Zapewne zbliżają się do końca wędrówki. Pochłonęli potrawkę, siorbiąc gorący rosół z zagłębienia. Mięso było pożywne i bardzo smaczne. Mia chyba jeszcze nigdy nie jadła tak apetycznej potrawki. Kiedy to powiedziała księciu, wyszczerzył się w uśmiechu. – Mogę przyrządzić na zapas to, co zostało z mięsa. Uwędzę je, może jutro rano wysuszę kilka pasków na słońcu. Takie lepiej się nadaje na drogę. Wspaniałe źródło białka. Zupa ją rozgrzewała, rozpuszczała napięcie zawęźlone między łopatkami. Mia zaczynała się przekonywać, że dała się ponieść paranoi. Nie ma przecież powodów do niepokoju. Bobry i inne zwierzęta znoszą gałęzie na kupki, a martwy zając nie musi zaraz budzić obaw.

– Przepraszam, że byłem dla ciebie nieprzyjemny. – Quin zaskoczył ją tym razem słowami. – Wiem, że na głodnego potrafię być nie do zniesienia, a przez tyle dni głodowałem. Wyciągnął rękę i dotknął jej nadgarstka. Palce księcia nie były zimne, ani trochę. – Jeszcze szpiku? Kiwnęła głową. Pozwolił, by jego opuszki nieco dłużej zatrzymały się na jej skórze, i poczuła, jak jej własny puls drży w zetknięciu z nimi, zanim Quin cofnął dłoń. Serce biło jej gdzieś w okolicy krtani. Rzuciła z ukosa spojrzenie na księcia, lecz on siedział z oczyma wbitymi w zajęcze truchło. Albo lubi widok wnętrzności, albo unika jej wzroku. Żeby się uspokoić, Mia wzięła głęboki wdech. Nozdrza wypełniła jej cierpka woń psujących się jajek. Zamarła. Czy ktoś zapalił siarqową pałeczkę? Quin zaczął coś mówić, lecz urwał. – Wydaje mi się, czy ty też czujesz…? – Siarqa. – Zerwała się na równe nogi i zrobiła krok, ale zgubiła powiew z wonią. Gdy przesunęła się w drugą stronę, zapach stał się mocniejszy. Wrócił niepokój, który odczuwała wcześniej, cała orkiestra bębniła o jej kręgi. Książę ruszył w stronę, z której płynęła woń. – Quin, nie uważasz, że powinniśmy… Ale on przepychał się już przez otaczające kotlinkę zarośla, napędzany energią czerpaną z posiłku. Mia nie miała wyboru, poszła za nim. Książę zwinnie, z wdziękiem poruszał się po nierównym terenie, podczas gdy ona czuła się słabo i niepewnie stawiała stopy. Blask ogniska szybko został za nimi i zgasł. Mia zaczęła się potykać o poziome pnie czar-drzew. Przez

ostatnie dni żołądek jej się skurczył na skąpej leśnej diecie i teraz zapewne walczył z nieprzetrawionym mięsem. Quin zdążył ją znacznie wyprzedzić, zanim zawołał z daleka: – Mia! M ia! Krew ścięła się jej w żyłach. Nie umiała odczytać zawartej w jego głosie emocji. To zaskoczenie? Przestrach? Pobiegła szybciej, żeby za nim nadążyć. Jeszcze kilka sekund i wypadła z rozpędu na małą polankę, a tam… o mało nie wtrąciła Quina do bulgocącego u jego stóp gorącego źródła. – Patrz, co znalazłem. Zanim cokolwiek odpowiedziała, już ściągał z siebie kurtę i koszulę. Zastanowiła się, czy powinna odwrócić wzrok, gdy zaczął zdejmować spodnie, ale zrzucił je, zanim miała czas to przemyśleć. Spojrzenie Mii przemknęło po jego gładkiej złocistej skórze, kiedy wskakiwał do wody. Wnętrzności rozpływały się w jej ciele, kości roztapiały się na miazgę. To było znajome uczucie i niebezpiecznie ciepłe. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– WEJDZIESZ CHYBA, NIE? Quin poklepał wodę obok siebie. Z powierzchni sadzawki unosiła się skłębiona para. Źródło fosforyzowało, spirale siarqowego oparu mieszały się z blaskiem gwiazd, tworząc migotliwy zielonkawy welon. – Daj spokój, Mio. To nierozsądne nie chcieć się ogrzać. Mia niczego nie pragnęła bardziej. Sadzawka wyglądała idealnie – pełna gorącej wody naturalna wanna wypłukana w górskim zboczu, wskazująca na podziemną aktywność wulqaniczną. Z radością wskoczyłaby do wody, gdyby nie jeden mały problem. Gorąco. Wciąż wykuwała swoją teorię o magii i temperaturach ciała – co było skomplikowane z powodu niezliczonych nieznanych zmiennych – ale zarówno jednego, jak i drugiego razu, kiedy rzucała na księcia urok, gorąco pojawiło się nieodmiennie. Jako Łowczyni spojrzała na tę sprawę pod innym kątem, badając objawy urzeczenia. Przyśpieszony puls, pocące się dłonie, rozszerzone źrenice: to były oznaki pociągu fizycznego. A także naturalnej odpowiedzi ciała na ciepło. A jeżeli tylko dlatego ostatecznie nie rzuciła na Quina uroku w lesie, ponieważ oboje byli przemarznięci? I skoro tak, co stanie się w źródle termalnym? Nie bez znaczenia była również kwestia, czy on zostawił na sobie bieliznę, czy zdjął ją, podobnie jak wierzchnie okrycie. Na ile nagi jest książę pod tymi wszystkimi bąbelkami – w skali od jednego do dziesięciu? – Myślałam, że jestem zbyt niebezpieczna – powiedziała. Ku jej własnemu zaskoczeniu zabrzmiało to dość wstydliwie. Jego brew wygięła się w idealny łuk, gdy ją uniósł. – Nigdy nie bałem się dziewczyny w bieliźnie. Choć muszę przyznać, że mam ograniczone doświadczenie. W grze wstydliwości Quin jak na razie wygrywał. Niespodziewanie

spoważniał. – Balansujemy na skraju odmrożeń, Mio. To może uratować ci życie. Usiadła na brzegu sadzawki. Śnieg skrzypiał pod nią, gdy zdejmowała buty z opuchniętych stóp. Ostrożnie zanurzyła duży palec w wodzie. Raj. – Jeżeli zostaniesz po swojej stronie – rozumował głośno Quin – damy radę i będzie w porządku. Palce stóp czuły się w kąpieli cudownie. Książę ma rację, Mia umie nad sobą panować. Jeśli gniew, miłość i strach wyzwalają magię, musi po prostu dopilnować, żeby ich nie odczuwać. Nic specjalnie trudnego. A gdyby się pojawiły wrażenia związane z rzucaniem uroku, zawsze może po prostu wyjść z sadzawki. Co najważniejsze, nie dotknie go, choćby ją nie wiedzieć jak kusiło. Zdjęła sobie przez głowę giezło, zsunęła spodnie i ześliznęła się z brzegu do wody prawie bez chlupotu. Kąpiel była nie tylko po prostu przyjemna. Mia odczuwała ją jak cynamon i czekoladę, jakby ktoś siłą wepchnął rękę w jej serce i przywrócił mu równomierne bicie. Zanurzyła się głębiej, ciepła woda zawirowała wokół jej szyi i ramion, pieszcząc wysmaganą wichrami skórę. Wszystko, co było w niej do tej pory zmrożone, tajało, każda martwa cząstka z drżeniem wracała do życia. Quin wydał z siebie przeciągłe westchnienie zadowolenia. – Ideał, prawda? Mia pogrążyła się z głową, wystawiając nad wodę tylko oczy. – Uważaj na menisk – rzekł. – Tworzy się coś w rodzaju siarqowej powłoki. Uniosła usta ponad wodę. – Menisk aliansu, co? Przez chwilę miał skonsternowaną minę. Nie obraziła go chyba? Zaraz

jednak w jego oczach zaiskrzyło wspomnienie. – A. Tak. Zdaje się, że bywam nieco pretensjonalny. – Nieco. Ale ogólnie znośnie inteligentny. – Znośnie. – Kąciki ust drgnęły mu w uśmiechu. Mia zanurkowała cała i przeczesała sobie palcami włosy. Brud schodził z nich płatami. Nie miała pojęcia, jak bardzo się zapuściła. Woda spłukująca z niej warstwy brudu sprawiała jej nieziemską, niesamowitą przyjemność. Jak mogła mieć podejrzenia wobec gorąca? Jest wyśmienicie. Usłyszała zniekształcony przez wodę głos Quina i wystawiła głowę z powrotem. – …tak zimno, że nie czułem własnego potu. – Pociągnął nosem i skrzywił się nieco. – Aż do teraz. – Trudno powiedzieć przez tę siarqę. – Możesz się trochę przybliżyć – zaproponował. – Jeśli chcesz. – Tutaj mi dobrze, dzięki. Ponownie się zanurzyła i wściekle potarła sobie twarz, zastanawiając się, ile brudu przywarło jej do skóry. Niepokój, który odczuwała przy kolacji, rozpuścił się i zamienił w piankę. Jedyne, co ją teraz niepokoiło, wynikało z uczucia błogości, musującego i przenikającego ciepłem do głębi. Musowanie nie jest dobre. Ciepło też nie. Książę znowu coś mówił. Wychwyciła tylko końcówkę. – …małżeństwem? Parsknęła wodą. – Co? – Czy jesteśmy małżeństwem? Twoim skromnym zdaniem. – Nie – odrzekła. – Wypowiedzieliśmy święte przysięgi. – Ja nie. Nie do końca.

– Masz rację. Ja ci przyrzekłem, o, przyrzekłem, że będę twój na wieki, ale ty nie przyrzekłaś, o, nie przyrzekłaś, że będziesz moja. – Przechylił głowę w zamyśleniu. – A Tristan nie ogłosił nas mężem i żoną. Zabulgotała. – Nigdy nie cierpiałam tej części przysięgi małżeńskiej. Wystarczyłoby mi po prostu „jesteś jego kobietą, jesteś jej mężczyzną”. – Zapewne nie usłyszysz tego od drogiego kuzyna Tristana. Jest dość staroświecki. Tak jak mój ojciec. – „Staroświecki” to łagodne określenie. – Wolałabyś „ohydny”? – Skłaniałabym się do „podły”. Wymienili uśmiechy. Quin odchrząknął. – Powinnaś wiedzieć, że mówiłem szczerze, kiedy wspomniałem, że mam ograniczone doświadczenie z dziewczętami w bieliźnie. Mój ojciec zapełnia Kaer pięknymi kobietami, ale nigdy nie wydawało mi się właściwe, by… – Nie musisz mi tego mówić – wtrąciła pośpiesznie. – Powiedziałaś kiedyś, że moja władza nie podlega dyskusji. To prawda. Nawet gdybym miał szczere intencje, zawsze pozostanie brak równowagi spowodowany władzą. Widziałem, jak ojciec dzień po dniu nadużywa tej władzy… I obiecałem sobie, że nigdy nie będę taki jak on. Mia poczuła się niedorzecznie szczęśliwa. Wcześniej zakładała, że książę traktuje kobiety tak samo jak jego ojciec, ale się myliła. – To takie piękne, Quin. I rozsądne. – Nie słyszałaś? Jestem znośnie inteligentny. Przesunęła się odrobinkę bliżej. Nie na tyle, żeby go dotknąć, tylko by lepiej słyszeć. Całkowicie nad sobą panowała, miała swoje zdolności pod pełną kontrolą. Jest wiedźmą, owszem, ale teraz silniejszą, mądrzejszą.

Ogarniające ją kuszące ciepło nie pochodzi z magii. Była tego absolutnie… prawie… w dużej mierze pewna. – Woda z gorącego źródła najpierw przemieszcza się przez zbiornik magmy, zanim się przedostanie przez skorupę ziemską – wyrecytowała, ponieważ nie wiedziała, co powiedzieć. – Czy od Łowców wymaga się, by wiedzieli niesłychanie wiele o wszystkim? – Nie doceniasz mnie. Wiem wszystko o niesłychanie wielu rzeczach. Skłonił się przed nią dwornie. – Dama wygrywa. Przysunęła się jeszcze trochę, wciąż prawie cała zanurzona. Przeczesała sobie włosy pod wodą. Czuła, jak unoszą się na powierzchni – cynobrowe, jedwabiste. Quin uśmiechał się nadal. Dzieliło ją od niego zaledwie kilka cali. Była na tyle blisko, by widzieć jasny krótki zarost na jego twarzy, cień wąsów dokoła ust. By zauważyć srebrzysty poblask gwiazd na jego lokach. Wyglądał olśniewająco. Nawet po pełnym udręki tygodniu spędzonym w lesie. Nawet mimo że o mało nie umarł. Ciało Mii mruczało od doznawanych wrażeń. Doskonałość twarzy Quina rozcierała jej narządy wewnętrzne na miazgę. Dostrzegł, że mu się przygląda, i odwzajemnił spojrzenie. Palce Mii tak bardzo pragnęły go dotknąć. Jego oczy lśniły intensywniejszą zielenią niż kiedykolwiek, może dlatego, że odbijały kolor źródła, a może z powodu uczucia, którym płonęły. Czy Mia wymyśla sobie urojenia, czy wyciąga prawdziwe wnioski? Oddech księcia się zmienił, to fakt. Właściwie jej oddech też. To się stawało niebezpieczne. Wiedziała, że powinna natychmiast wyskoczyć z sadzawki. A jeśli jej magia wywiera właśnie subtelny wpływ,

burzy mu krew i wznieca w nim pożądanie? Niemożliwe. Przecież go nie dotknęła. Rzecz jasna, gdyby Quin spoglądał tak na nią, ponieważ naprawdę jej pragnie… to byłoby zupełnie co innego. Stała zapatrzona w jego spojrzenie. Woda ściekała z jej krągłości, bielizna przywarła jej do ciepłej, mokrej skóry. Quin lekko rozchylił usta. Powiodła wzrokiem po idealnym wygięciu jego szczęki, po ostrych krawędziach obojczyka i wtem napotkała wzrokiem oderwany kawałek czerwonej skóry ponad jego sercem. Wbiła wzrok w poszarpany, groźnie wyglądający ślad, zaogniony i ociekający czarną ropą. Oddech uwiązł jej w gardle. Strzała. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

QUIN SCHOWAŁ SIĘ CAŁY POD WODĄ. Wynurzył tylko twarz, na której perliły się teraz krople. – Nie patrz tak na mnie. Nic mi nie jest. Zdecydowanie jednak coś mu było. Mia zdążyła zobaczyć wyraźne uszkodzenie, złowieszcze purpurowe żyłki wokół blizny i co najbardziej przerażające: wystający spod skóry odłamek czerwonego grotu strzały. – Nie wyjęłam jej całej – szepnęła. Własne zaniedbanie odczuła jak cios prosto w twarz. Była tak zadufana w sobie, tak absolutnie pewna, że wydobyła całą strzałę, ale czy się przyjrzała ranie? Niewystarczająco. Odrzuciła strzałę za siebie i nawet się nią nie zainteresowała. Miała wystarczającą wiedzę teoretyczną, żeby rozpoznać znaki ostrzegawcze. Fragment grotu oderwał się w piersi Quina i utknął w miękkiej tkance nad sercem. Ciało, usiłując się pozbyć mikroskopijnych żyjątek, w odpowiedzi zapoczątkowało stan zapalny. Ale w ciągu ostatniego tygodnia wywiązała się infekcja. Zakażona rana zagrażała całemu ustrojowi. Mia zadrżała w szponach strachu. Ciało Quina zwróci się samo przeciw sobie, wyda wojnę własnym narządom, obniży ciśnienie krwi i w końcu spustoszy mózg. Nieleczone ogólne zakażenie ustroju oznacza śmierć. – To drobiazg – rzucił szorstko książę. – Nic mi nie jest. Siarqa działa antyseptycznie. Moczenie się w gorącym źródle może się okazać lecznicze, Mia obawiała się jednak, że jest za późno. Jeśli infekcja rozprzestrzeniła się już po ciele z krwią, miejscowe przemywanie rany będzie bezużyteczne, jak przewiązanie strzaskanej kości zielonym źdźbłem trawy. Ostrożnie musnęła ranę opuszkami palców. Z bólu książę gwałtownie wciągnął powietrze i odsunął się, by go nie mogła dosięgnąć. – Musimy to wyjąć, Quin.

– Wiem, że próbujesz pomóc, ale zamiast tego możesz mnie zabić. Otwarła usta, żeby wyrazić sprzeciw, lecz nic nie przyszło jej do głowy. Miał rację. – Jeżeli mam być całkiem szczery – dodał – myślę, że może właśnie rzucasz na mnie urok. – Cały czas zastanawiam się tylko nad tym, jak cię nie zauroczyć. Nawet cię nie dotknęłam. – Może mylimy się co do magii. Może wcale nie polega na dotykaniu. – Powiódł sobie palcami po mokrych włosach. – Dokładnie w tej chwili… sposób, w jaki na mnie patrzysz… moje ciało zachowuje się dziwnie. – Moje też. Jesteśmy rozebrani w gorącej kąpieli, Quin. Sądzę, że „dziwnie” to sprawa punktu widzenia. – Westchnęła. – Nigdy nie chciałabym skłaniać cię do zrobienia czegoś, czego sam byś nie chciał. Ale nie możesz winić mojej magii za każdym razem, kiedy coś odczuwasz. A jednak czy sama nie rozumowała dokładnie w ten sposób? Obwiniała własną magię o każde zawahanie temperatury ciała, o każdą odrobinę chłodu, każdą iskrę pożądania. – To nie w porządku, że masz taką moc. – A co w tym wszystkim jest w porządku? Nie chcę przejąć nad tobą kontroli. Chcę, żebyś czuł to, co czujesz, ponieważ takie są twoje uczucia. Bo tak jest prawdziwie. A w tej chwili chcę wyjąć tę strzałę, zanim… – Mia. – Zrobię to! – M ia. Pobladł jak płótno. Za późno poczuła dudnienie w kręgosłupie – za jej plecami zdążył wyrosnąć jakiś cień. – Kolacyjka z robactwa, a potem kąpiel z bąbelkami. – Głos brzmiał ochryple, znajomo. – Co za magiczny miesiąc miodowy.

Z Pokręconej Puszczy wyłonił się kuzyn Tristan w towarzystwie dwóch wielkich białych psów i trzech królewskich strażników. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– NIE DO WIARY, że się tu spotykamy, kuzynie. Quin wrócił do chłodnego, formalnego tonu, w jakim się wypowiadał w Kaer Killian. Mia nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jego głos zmienił się podczas wędrówki przez las: książę porzucił swoją wyniosłą intonację na rzecz ciepłego, niższego tembru. Brytany Tristana kłapnęły masywnymi szczękami. – Daruj sobie uprzejmości. – Tristan rzucił do swoich ludzi: – Brać ich. Najbardziej żylasty z trzech strażników ruszył w stronę Mii. Jego szczupła sylwetka, oślepiająco biała skóra i jasnoruda czupryna przywodziły na myśl klon jesienią – taki, który może się złamać pod wpływem zaciekłej wichury. Był jednak silniejszy i bardziej wredny niż jakikolwiek klon. Chwycił Mię pod pachami i powlókł ją po ziemi. Poczuła się boleśnie bezbronna i wystawiona na spojrzenia, gdy ją wyszarpnął z wody. Przemoczona bielizna sprawiała wrażenie ociekającej wodą drugiej skóry. Rozszalały ból głowy, który łaskawie dawał Mii spokój przez ostatni tydzień, powrócił z mściwą zajadłością, przypiekając wrażliwe kości czaszki. Pozostali dwaj strażnicy mocowali się z Quinem na ziemi. Mia w końcu zdołała dostrzec, że książę ma na sobie bieliznę. Też był wściekły. – Zostawcie ją – warknął. – Rozkazuję wam, żebyście nas puścili. Tristan przykucnął. Wziął w dwa palce brudne giezło Mii i z wyraźnym obrzydzeniem odrzucił je na bok. Sam zdążył wyhodować sobie tygodniowy zarost – plamisty, nierówny, ciemnobrązowy, znaczył wyszczerbione linie na jego ziemistej twarzy. Niebieskie tęczówki zniknęły zupełnie, źrenice były rozszerzone w nienaturalnym stopniu, nadając oczom upiorną, jednolitą czerń. – Rzecz w tym, kuzynie, że nie żyjesz. Przynajmniej tak uważa cała reszta rzecznego królestwa. A nieboszczyk nie może za bardzo wydawać

rozkazów, czyż nie? – Zwrócił się do strażników: – Przywiązać ich do drzewa. Mia sięgnęła po swoje spodnie, lecz jeden z psów kłapnął na nią zębami. – Czy mogę się ubrać? – spytała. – A po co? – zadrwił Tristan. – Musisz być ubrana, żeby umrzeć? – To absurd. – Głos Quina był zimny od pogardy. – Nie jestem martwy, to oczywiste. Dobre wieści dla zainteresowanych. Mój ojciec na pewno ucieszy się, widząc mnie całego i zdrowego, tak samo jak moją żonę. Żonę. Drażliwe słowo. Mia wiedziała, o co chodzi Quinowi, chociaż nie była pewna, na ile jego strategia okaże się skuteczna. Śmiało można powiedzieć, że Tristan jako xiądz nie postarał się zbytnio przy ich ceremonii ślubnej. Strażnicy przywiązali Mię do jednego pnia, a Quina – do drugiego kawałek dalej. Miała intymną świadomość jego ciała, oddechu w jego płucach, krwi w kończynach. Wionął od niego chłód – najeżony kolcami i zadziorami – co potwierdzało jej teorię, że nienawiść jest zimna. Czuła, że oczy Tristana drapią ją wręcz w nagą skórę. – Nigdy cię nie widziałem w takiej okazałości. Szkoda, że trzeba wykonać wyrok na czymś tak ładnym. – Ona nie jest czymś – fuknął Quin. – W takim razie jest demonem. Oboje zamarli. Tristan tryskał samozadowoleniem. – Masz mnie za głupca? W tunelach zostało tyle wylanej krwi, że wystarczyłoby na ofiarę z dziewicy. Ale dziewica to nie jest właściwe słowo, prawda? – Kopnął pień, do którego był przywiązany książę. Mia poczuła, jak Quin się wzdryga. – Wygląda na to, że masz niewybredny gust, kuzynie. Twoja żona to Gwyrach. Wyjął nóż z pochwy i przykucnął przed księciem.

– Wiesz, co spotyka mężczyznę, który poślubi demona, prawda? Quin ryknął. Jego doznania odbiły się rykoszetem w ciele Mii. Tristan dźgnął nożem zainfekowaną ranę po strzale, rozrywając cienką tkankę bliznowatą. Quin gwałtownie wciągnął powietrze i chociaż Mia nie mogła tego zobaczyć, poczuła, jak książę z bólu zaciska szczęki i zęby. Nie wiedziała, jakie magiczne więzy splotły ich ze sobą, ale wyraźnie odczuwała jego ciało jako swoje. Tristan nie wbił ostrza głęboko. Po chwili Mia usłyszała dźwięk wsuwania noża z powrotem do pochwy. – Tak blisko serca – zagadnął. – Jestem przekonany, że twój mały demon uratował ci życie. – Wstał. – Podążam waszym śladem od kilku dni. Moje psy bez trudu złapały trop. Rzucił brytanom dwie duże kości wołowe i uśmiechnął się, kiedy jego ulubieńcy wgryźli się w nie z krwiożerczą zaciekłością, a czerwone kawałki mięsa splamiły ich białą sierść. – Zostawiliśmy wam zająca. Smakował? A także ładny stosik drewna na ognisko. Tyle przynajmniej mogliśmy zrobić. Ostatnia wieczerza godna króla. – Roześmiał się. – To było rozczarowująco łatwe. Jak zwabienie dwóch zagłodzonych zwierzątek do klatki. Mia zaklęła w duchu nad własnym brakiem rozwagi. Wszystko, co podpowiadał jej instynkt – metaliczna plama nad rzeką, szczekanie psa do księżyca, a nawet przeczucie związane z zającem – było trafne. Czemu nie posłuchała intuicji? Może dlatego, że nigdy w życiu nie robiła nic podyktowanego przeczuciem. Nie należała do tego rodzaju dziewcząt. Postanowiła, że jeśli ujdzie z życiem, będzie bardziej ufała instynktom. Choć właściwie nie wyglądało na to, by miała z tej opresji wyjść cało. Książę wciągał i wypuszczał powietrze krótkimi, rwanymi haustami, próbując uregulować oddech. Kolory jego cierpienia odmalowały się w umyśle Mii

jako zbyt jaskrawe maźnięcia i bryzgi. Jeżeli jest jakaś szansa na to, że ujdą z życiem, trzeba sprawić, by Tristan się rozgadał. Uniosła podbródek. – Więc od początku miałeś taki plan? Zabić kuzyna i zawładnąć tronem? Tristan przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią przeciągle, ciężko. Dlaczego jego oczy są tak czarne? Widać w nich przemoc. Przypomniała sobie sposób, w jaki kosił świeczki w zakrystii, jak wyraźnie czerpał przyjemność z łamania czegoś, co da się złamać. Poczuła, że królewski kuzyn z trudem powstrzymuje gwałtowną chęć zaciśnięcia jej rąk na szyi. – Ładna dziewczyna – rzekł – ale głupia. Nie mam nic wspólnego z próbą zabójstwa. Choć dzięki zdumiewającemu obrotowi losu teraz dostanę wszystko, czego chcę. Kiedy przykucnął przed nią, zobaczyła to. W rozpięciu koszuli błysnął na srebrnym łańcuszku wisiorek. Perłowobiały kamień, delikatny, kulisty. Kamień księżycowy. Panika wyłączyła jej umysł. – Gdzie ona jest? Co jej zrobiłeś? – Nic. – Skrzywdziłeś ją. Nigdy by ci nie dała tego kamienia. Nie po dobroci. Nie, o ile… – Twoja siostra to szczególna dziewczyna. – Wykrzywił usta w uśmiechu. – Niepotrzebnie się martwisz, jest pod dobrą opieką. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, zadbam o jej bezpieczeństwo. Dla mojej narzeczonej pragnę tego, co najlepsze. Mia poczuła ucisk w piersi. Dostrzegła wszystko z przerażającą jasnością: Tristan, zawsze mający na oku własne korzyści, nie zmarnował okazji i sięgnął po zdobycz. Pożądał nie tylko rzecznego tronu – pożądał także jej siostry. A teraz za jednym zamachem dostanie wszystko, czego chce. Koronę

i małżonkę. Mia obawiała się, że Angelyne jest zbyt słaba, żeby mu stawić opór. Czy nie wspomniała o tym, że chce mieszkać w zamku i wyjść za mąż za księcia? Lecz nawet jeśli Angie w wieku piętnastu lat była na tyle lekkomyślna, żeby w królewskim małżeństwie upatrywać dla siebie szczęścia, Mia znała ją lepiej. Wiedziała, że niedola w końcu wkradnie się jej do serca i spowije je zimną, mokrą mgłą. Angie jest księżycową poświatą, muzyką i łabędzim wdziękiem. Nie zasługuje na śmierć w złotej klatce. Lodowy kolec wbił się Mii w czaszkę. Nienawiść, nienawiść, nienawiść – ta pochodząca od niej albo od Tristana, nie wiedziała. Ciało miała tak mocno dostrojone do otaczających ją ludzi, że nie potrafiła odróżnić, które odczucia są jej własne, a które to jedynie odbicie wrażeń jej oprawcy. Nachylił się bliżej. – Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? Uniósł nóż, a ona cofnęła się odruchowo, czekając na spotkanie z metalem. Ale książę powiódł ostrzem po jej obojczyku i musnął jej piersi. „Porcelanowa krągłość” – pomyślała Mia i to wspomnienie omal nie złamało jej serca. Poczuła, jak w Tristanie narasta podniecenie, w miarę jak nóż sunął w dół jej brzucha. Serce zamarło jej w piersi. A więc to tak. To już koniec. Zabije ją albo zgwałci i zabije, co jeszcze gorsze. Umrze z ręki książęcego kuzyna, zgwałcona i poniżona, nie będąc w stanie ochronić siostry. Serce dudniło jej tak mocno, że wyrywało dziurę w klatce piersiowej. „Mam magię” – pomyślała. Nie potrzebuje ostrza, by zabić człowieka. Może zatrzymać jego serce. Wprawdzie nie bardzo wiedziała, jak to zrobić, ale jeżeli przyzwie miłość, gniew i strach, może uda się jej odpowiednio pokierować własną magią, a w

tej chwili te trzy emocje kotłowały się w niej rozbudzone i wyraziste. Jeśli go nie zabije, może przynajmniej rzuci na niego urok i kupi sobie w ten sposób szansę na ucieczkę. Magia jest zła, niegodziwa, nikczemna. Mia była tego świadoma. Ale ważyły się jej losy. Musi skłonić Tristana, by jej dotknął. – Wasza łaskawość – zamruczała, mając nadzieję, że jej głos brzmi zmysłowo, uwodzicielsko. Wiedziała, że książęcy kuzyn jest stałym bywalcem burdeli na podzamczu, miejsc, gdzie ładne dziewczyny schlebiają mu i udają, że cudownie się bawią w jego towarzystwie. – Odkąd pamiętam, zawsze pragnęłam, byś mnie dotknął. – Masz mnie za głupca? Wyczuła jego wahanie – nieufność przemieszaną z pożądaniem. Wolno przesuwał grzbiet ostrza w górę po jej udzie, potem po brzuchu, po szyi. Choć w ustach wzbierała jej cierpka żółć, wydała z siebie cichy jęk. – Tak. Właśnie tak. A teraz pozwól, że zetkną się nasze ciała. – Nie masz włożonych rękawiczek. Właściwie mało co masz na sobie. Przycisnął koniec noża do jej dolnej wargi – nie za mocno, ale i tak poczuła kropelkę krwi na ustach. – Jaka szkoda – rzekł – że nawet nie mogę cię pocałować na pożegnanie. Nie zamierzał jej dotknąć. Jej umysł zataczał desperackie kręgi. Co takiego Quin powiedział w gorącym źródle? Że może magia nie zawsze wymaga dotyku? Została jej ta jedyna nadzieja i Mia uchwyciła się jej rozpaczliwie. Pozwoliła uczuciom płynąć bez opamiętania, sprawiła, że wściekłość wzbiła się w niej z dna brzucha ku mózgowi. Odepchnęła logikę, tak długo trzymała rozum pod zmąconą powierzchnią myśli, aż zabulgotał i utonął. Zwinęła wszystko w jedną wiązkę – strach, gniew, miłość – i podłożyła pod to ogień. Nic się nie wydarzyło.

– Tristan. Kuzynie – odezwał się Quin zachrypniętym, suchym głosem. Ręka tamtego napięła się, nóż znieruchomiał na gardle Mii. – Jestem ci winien przeprosiny. – Głos Quina świszczał. – Jestem ci winien wiele przeprosin. – Nie interesują mnie twoje przeprosiny. – Wiem, że nie. Robisz, co musisz. I tak jesteśmy już martwi. Chciałem tylko powiedzieć… – Zamilkł na chwilę. Gdy znów przemówił, głos miał zdławiony od emocji. – Nie doceniłem cię. Nie doceniałem cię przez całe życie. I za to cię przepraszam. Teraz widzę, jaki popełniałem błąd. Nie mogę cię o nic poprosić… Nie zasługuję z twojej strony na nic… ale gdybyś mnie zechciał wysłuchać, miałbym jedną, ostatnią prośbę. Wszyscy czekali na ciąg dalszy. Brytany nadstawiły uszu i nawet strażnicy wychylili się do przodu. Mia nie mogła uwierzyć, że ci ludzie zaledwie tydzień temu poprzysięgli ją chronić. Teraz staliby bezczynnie, przyglądając się, jak ona wykrwawia się na śmierć w śniegu. – Jeden toast – rzekł Quin. – Napijmy się razem po raz ostatni. Tylko o tyle proszę. Tristanowi zwęziły się oczy. – Dlaczego miałbym się przychylić do tej prośby? – Ponieważ jesteś człowiekiem, który zostanie królem. Masz w sobie więcej z mężczyzny, niż ja miałem kiedykolwiek w życiu. Znasz się na władzy i wpływach, zdobyłeś łaskę mojego ojca w sposób dla mnie nieosiągalny. – Głos znów mu zadrżał. – Nigdy nie nadawałem się na króla. Wiedziałem o tym i ty wiedziałeś, a nade wszystko wiedział mój ojciec. W pewien sposób wyświadczasz mi wielką przysługę, uwalniając mnie od tego ciężaru. Jestem już martwy. Zawsze taki byłem. Lecz ty, kuzynie, ty pewnego dnia będziesz królem. – Odchrząknął i przełknął ślinę. – Król przyznaje umierającemu człowiekowi spełnienie ostatniego życzenia,

ponieważ król może. Tristan się wahał. Mia widziała, że rozważa propozycję księcia z różnych stron. W końcu jego twarz od ocienionych zarostem policzków po zimne czarne oczy rozciągnęła się w uśmiechu. – Dobrze więc. – Schował nóż do pochwy. – Ponieważ król może. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

DIABELSKI NAPITEK smakował jak roztopiony świński łój, gęsty i zjełczały. Mia nie chciała go pić, ale Quin nalegał. Zebrali się w obozie Tristana wokół trzaskającego ognia, który rozpalił jeden ze strażników. Mia patrzyła, jak tamten najpierw związuje swoją długą czarną brodę w węzeł, a potem przykłada nóż do miękkiego patyka i krótkimi, szybkimi ruchami struga z niego wióry. Następnie strażnik skrzesał iskry i zapalił ostrużyny. Wkrótce ognisko rzucało na jego satynową szarobrązową skórę miękkie płatki popiołu. Kiedy zobaczył, że Mia mu się przygląda, wyjaśnił: – Tajemnica tkwi w nadgarstku. I posłał jej prawie ojcowskie mrugnięcie. Dziwnie było zazdrościć komuś umiejętności rozpalania ognia na kilka minut przed własną egzekucją. – Dobrze jest napić się razem – powiedział Quin, stukając swoją manierką o piersiówkę Tristana. Machnął ręką w stronę strażników. – I z nimi też, z nimi też. Przekonał swojego kuzyna, że zasługuje na to, by wznieść toast za jego sukcesy („ponieważ dostałeś to, po co przybyłeś, prawda?”), że napitek powinien być gorący („jak może być diabelski, jeśli nie przy czerwonym ogniu?”) i że wszyscy powinni się napić („co to za pan, jeśli pije sam?”). Udało mu się nawet do tego stopnia przypochlebić, że zdjęto mu kajdany, choć Mię pozostawiono w więzach. Ludzie Tristana popychali ją do przodu kijami, żeby nie ryzykować bezpośredniego dotknięcia. Krótko mówiąc, Quin gadał jak najęty i zdołał nakłonić Tristana, by ten zgodził się na wiele rzeczy. Niestety, darowanie im życia nie weszło do puli. Książę uniósł swoją manierkę. – Za Tristana, syna klanu Killian, następcę tronu Glas Ddir. Za ciebie, kuzynie, z podziękowaniem, że pozwoliłeś skazańcowi ogrzać kości, zanim

zaśnie zimnym snem wiecznym. Na pewno tkwił w tym jakiś fortel. Jeśli faktycznie miało to być ostatnie „hura”, cała ta scena zdumiała Mię jako w najwyższym stopniu dziwaczna – popijać sobie w wesołej kompanii z ludźmi, którzy zaraz odbiorą ci życie. „W sumie bardzo pasuje do mężczyzn – pomyślała – typowy bezsensowny archaiczny rytuał”. Książęcy kuzyn uniósł swój napitek. Quin stuknął się z nim naczyniem i z gulgotem wlał w siebie zawartość, a Tristan i pozostali poszli w jego ślady. Z pomrukiem zadowolenia pokiwali głowami i każdy otarł sobie usta rękawem. Żylasty rudowłosy strażnik pociągnął kolejny łyk. – Lepsze niż te pomyje, które gotuje dla nas Spence. – Popatrzył wilkiem na trzeciego strażnika, siwiejącego mężczyznę, którego włochata ręka spoczywała na wydatnym brzuszysku. – Spróbuj sam gotować dla czterech z tego, co znajdziesz w lesie, Talbyt, ty stary zrzędo. Mia nigdy dotąd nie kosztowała diabelskiego napitku i nie rozumiała, jak komuś może on smakować. Spróbowała jeszcze raz. Jakby zasysać roztopiony gęsi smalec. Czy Quin ma jakiś plan? Usiłowała złowić jego spojrzenie, lecz on konsekwentnie unikał jej wzroku. Czuła, jak gdyby w głowie zamiast mózgu miała blok topniejącego lodu. Myśl o siostrze kroczącej przez kaplicę królewską ku ołtarzowi, zmuszonej do małżeństwa, na zawsze zamkniętej w tym kamiennym więzieniu… Musi ją uratować. Lina werżnęła się jej boleśnie w nadgarstki, gdy próbowała się uwolnić. Zerknęła na brytany, którym z pysków zwisały strużki śliny, a ostre jak brzytwa zęby wystawały z czerwonych, mokrych dziąseł. Nawet jeżeli jakimś cudem udałoby się jej podziałać magicznie na

wszystkich czterech mężczyzn jednocześnie, psów nie da rady poskromić. – Jak ci smakuje, Mio? – Quin patrzył teraz prosto na nią. – Napitek? – Ohydny – odpowiedziała. – To dobrze. – Skinął głową. – Bo dostałaś inny niż pozostali. Żylasty strażnik podniósł sobie rękę do gardła. Wszystko potoczyło się szybko. Tristan zerwał się na równe nogi, lecz zaraz chwiejnie pochylił się naprzód, o mało nie wpadając do ognia. Krzyknął coś, ale zamiast słów z jego ust wyszły ślina i żółta piana. Próbował dać rozkaz psom. Nie mogły go zrozumieć, udzielił im się jednak niepokój, zaczęły warczeć i grzebać łapami w śniegu. Spence na czworakach wymiotował musztardową żółcią. Talbyt, z twarzą pobladłą jak chusta, złapał się kurczowo za brzuch, a strażnik, który rozpalił ogień, pośpiesznie napychał sobie usta śniegiem. Wszyscy trzymali się za piersi i zwracali zawartość żołądków na ziemię. Quin był już na nogach. Mia patrzyła w oszołomieniu, jak książę wyjmuje sobie z ust kawał kory drzewa i wypluwa jej resztki. – Czar-drzewo – wyjaśnił krótko. – Wyjątkowo chłonne. Naturalne antidotum na truciznę. Zakrzątnął się po obozie. Złapał ich ubrania i wepchnął je wszystkie do torby kucharza. Przeciął więzy na nadgarstkach Mii i wziął ją za rękę. Odwrócili się, gotowi do ucieczki i… stanęli oko w oko z psami. Brytany Tristana szykowały się, by ich rozszarpać na kawałki. Wywróciły oczy, łyskając białkami, naprężyły ogony i wyszczerzyły zęby. – Mio – odezwał się Quin – czy możesz rzucić na nie urok? – N-nie wydaje mi się… – Chociaż spróbować? Nie mieli innego wyboru. Opadła na kolana. Siłą woli zmusiła się do łagodnych, uspokajających myśli. Pies sam

w sobie nie stanowi zagrożenia. Jest lojalnym zwierzęciem, poddanym swojemu panu, łasym na miłe słowa i tłuste kąski. Przypomniała sobie psy Quina – poczciwe złociste stworzenia o świetlistym odcieniu sierści i miękkich pyskach. Przywołała w pamięci ich przymilny psi uśmiech. W zakamarkach umysłu zakołatało na wpół zapomniane wspomnienie. Nie miała pojęcia, co robi. Jak niby przemieni dwa żądne krwi brytany w potulne psiaki? Zamknęła oczy, palce jej zadrgały. Wyciągnęła ręce. I coś się zdarzyło. Poczuła się czysta, pogodna, ożywiona, jakby jej wyjęto wnętrzności i w ich miejsce włożono gęsi puch. Głowę miała lekką, a palce – które jeszcze przed chwilą drżały – teraz były pozbawione krwi, niczym dziesięć liści lilii wodnych unoszących się na chmurce z gorącego strumienia. Na jej dłoniach rozlało się mokre ciepło. Była pewna, że psy zatopiły zęby w jej rękach, że z ran tryska krew. Ale gdy otworzyła oczy, ujrzała, że ta ciecz to psia ślina, a ciepło pochodzi od języka. Większy pies lizał jej rękę. Mniejszy machał ogonem. Patrzyła w zdumieniu, jak oba brytany kładą się na śniegu. Zaskomliły i przewróciły się na grzbiety, nadstawiając różowawe brzuchy do głaskania. Nagle na kostce Mii zacisnęło się pięć zimnych palców. Tristan leżał brzuchem do ziemi, z wykrzywioną twarzą umazaną wymiocinami i śliną, ale z jakiegoś powodu jego chwyt był jak żelazna obręcz. Kości Mii zadygotały w stawach. Usłyszała ostry, suchy trzask i Tristan wrzasnął z bólu. Puścił jej kostkę. Spojrzała w dół i zobaczyła coś niemożliwego: jego palce odchylały się do tyłu, paliczki były wyłamane ze stawów. Blada twarz książęcego kuzyna przybrała ziemisty kolor. Mia odkopnęła jego połamaną dłoń, mocno chwyciła Quina za rękę i puściła się biegiem. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

KSIĘŻYC WYGLĄDAŁ JAK BIAŁA BLIZNA NA NIEBIE, a szare chmury – jakby sączyły się z nakłucia. Lekki śnieżek prószył na czar-drzewa, gdy Mia i Quin uciekali coraz wyżej i wyżej. Brakowało im tchu, biegli na oślep, oboje nękani tym samym niewypowiedzianym pytaniem: jak długo magia będzie działała na psy? Mia Morwynna Rose, Wszystkowiedząca o Wszystkim, Mistrzyni Teorii, miała w głowie pustkę. Nie wiedziała, co zrobiła psom ani jak tego dokonała. Jedno nie ulegało wątpliwości: że Quin z całą pewnością uratował im życie. Był kulinarnym geniuszem i okazał się lepszym zabójcą niż ona. W uszach wciąż rozbrzmiewał jej odgłos łamania kości Tristana. W tamtym momencie poczuła wyraźne drgnienie magii w palcach oraz odbicie jego ciała w swoim. Połamała mu palce, nie mając takiego zamiaru. Czy Quin to widział? Zerknęła na niego kątem oka. To przypuszczalnie nie rozwieje książęcych obaw o jej zdolności do panowania nad własną magią. Powietrze gwizdało jej w nozdrzach, kłuło boleśnie w płuca. Była wdzięczna Quinowi, że pomyślał o zabraniu ubrań. Śnieg z minuty na minutę padał gęściejszy. Ubrania jednak nie wystarczały. Uderzała się rękami po bokach, by się nieco rozgrzać. – Skąd wiedziałeś, że Tristan zgodzi się na ostatni toast? – Nie wiedziałem. Miałem taką nadzieję. Zawsze go ciągnęło do napitku. – „Ponieważ król może”. Genialne. Książę zamyślił się. – Mój kuzyn zawsze był próżny. Wiedziałem, że jeśli zagram na jego próżności, mamy szansę przeżyć. – A mówiłeś, że nigdy nie byłeś dobry w grach wojennych. – Nie. Powiedziałem, że moja siostra była w nich lepsza. Ja zawsze miałem dryg do sztuk polegających na udawaniu. – Uśmiechnął się smutno. – Próżność sprawia wrażenie siły, lecz prawie zawsze okazuje się słabością.

– A ty wspaniale to wykorzystałeś. Jesteś niesamowitym aktorem. Czysty geniusz. – Znośny geniusz. – Co wrzuciłeś do tego napitku? – Pamiętasz naszą herbatę z czeremchy? Kiwnęła głową. – Owoce nie są trujące. Ale pestki już tak. – Strząsnął sobie śnieg z loków. – Można powiedzieć, że to była pestka. – Zachowałeś pestki? – Była pod wrażeniem. – Ostrożności nigdy dość. Zwłaszcza jeśli się jest ściganym, jak my. Jeżeli nie liczyć śniegu skrzypiącego pod nogami, wokół panowała absolutna cisza. Biały puch stłumił dokoła wszelkie odgłosy. Zwolnili kroku. Zaczynali się czuć bezpiecznie. Mia pomyślała, że więcej w tym zagrożenia niż wtedy, kiedy się czuli zaszczuci. – Czy to nie dziwne, że mu wierzę? – odezwał się Quin. – Nie sądzę, by Tristan stał za próbą zabójstwa. A przynajmniej nie on tym sterował. Po prostu wykorzystuje okazję. Potrafi być gwałtowny, ale brakuje mu bystrości umysłu, by przeprowadzić skomplikowany plan. Jest raczej takim człowiekiem, który czeka, aż okoliczności przybiorą korzystny obrót i same ułożą się przed nim na talerzu, zanim on sięgnie po nóż. – W takim razie musiał z kimś współpracować. – Nie trzeba było dodawać: „z twoim lub moim ojcem”. Oboje pomyśleli to samo. – Czy to nie okropny sposób na śmierć? Zatruć się czeremchą? – O, nie umrą od tego. Przez kilka dni będą wycieńczeni wymiotami. Wnętrzności zostaną dosłownie spustoszone. Ale nie powinni się zatruć na śmierć. – Zmarszczył czoło. – Przynajmniej nie wydaje mi się. Starałem się nie przesadzić z… – Stracił wątek. – Trudno jest odpowiednio dobrać ilości. Jak zawsze w gotowaniu do celu dochodzi się metodą prób i błędów.

Odrobiną wiedzy i szczyptą intuicji. – Przerwał. – Nie żeby zabijanie było jak gotowanie. – Ale gotowanie często łączy się z zabijaniem, prawda? Zanim zjemy mięso, musimy zabić zwierzę. – Gotowanie to akt miłości. Kucharz ma o kogoś zadbać, okazać, że mu zależy. To nie polega na… Potknął się. – Quin? Policzki pałały mu niezdrowo. Znowu się potknął i przytrzymał ręką gałęzi drzewa. Wyraźnie osłabiony, opadł na śnieg, przyciskając sobie dłoń do lewego barku. Strzała. Mia znów o niej zapomniała. Ile razy jeszcze zapomni? Jest nierozważną, gapowatą, absolutną karykaturą… – Pomóż mi – wyszeptał, po czym osunął się zupełnie. Mia uklękła przy nim i rozdarła mu koszulę. Rana się jątrzyła. Tristan ją podrażnił, teraz sączyła się z niej białożółta ropa. Cały bark księcia był zaogniony i opuchnięty. Kiedy Mia dotknęła jego nabrzmiałej skóry, zajęczał. Czy uda się jej uzdrowić zainfekowaną krew? Nie wiedziała, jak daleko sięgają jej moce. Przedtem zaleczyła mu ranę po strzale, skierowała tkanki na naturalną ścieżkę samonaprawy i ozdrowienia, lecz tamto obrażenie, choć poważne, było miejscowe. Właściwie załatała mu tylko skórę, nie musiała naprawiać całego ustroju osłabionych narządów. Teraz ciało Quina zwracało się przeciw niemu. Jego mózgowi. Sercu. – Położę cię na ziemi – zapowiedziała. Wciąż był nieprzytomny, ale może choć trochę pocieszy go dźwięk jej głosu. Ułożyła go na plecach i pośpiesznie nagarnęła pod głowę miękkiego igliwia.

Jednym ruchem otworzyła torbę. Zbierając się gorączkowo do ucieczki, Quin zdążył chwycić kilka rzeczy, ale nie było wśród nich noża myśliwskiego. Stracili gładkie, czyste ostrze, a zamiast niego odziedziczyli skorodowany kozik kucharza. Równie dobrze mogłaby się posłużyć zardzewiałym gwoździem, nie mówiąc już o tym, że na kuchennym nożu po latach krojenia surowego mięsa narosła skorupa żyjątek. Jeżeli krew Quina nie jest jeszcze zainfekowana, na pewno zaraz będzie. Odepchnęła tę myśl od siebie. Teraz ma dwa zadania: Wyjąć odłamek grotu. Wyleczyć infekcję. Quin uratował jej życie. Pora, by ona ocaliła jego. Twarz księcia błyszczała pod warstwą niezdrowego potu. Quin raz po raz wracał do przytomności, a wtedy mamrotał tę samą piosenkę: „Pod śliwami, jeśli nam będzie dane. Pod śnieżną śliwę przyjdziesz na spotkanie”. – Ciii. Oszczędzaj siły. Mia odetchnęła głęboko, przywołując w pamięci tablicę z Poranionym Człowiekiem. Poczuła nagły napływ spokoju. Bądź co bądź, już to kiedyś robiła. Tym razem sprawi się lepiej. Położyła dłoń na mostku chorego i wraziła zardzewiały nóż w ranę. Ciało księcia drgnęło w reakcji odruchowej. Nie przestawała dłubać. Tępy kozik uniemożliwiał precyzyjne ruchy, więc kiedy dziura powiększyła się wystarczająco, Mia wsunęła palec pod skórę. Tkanki były ciepłe, gąbczaste i natychmiast wyczuła wśród nich twardy, ostry kamień. Kiedy wyjęła ostatni odłamek grotu, ciało Quina zadygotało i znieruchomiało. Przyłożyła obie ręce do rany. Czuła to – krew krzepła w jego ciele, zwalniała, gęstniała. W odpowiedzi jej własna krew też stawała się gęstsza. Po ciele Mii przemknęło mrowienie, traciła czucie w palcach. Zmęczenie kładło się jej całunem na oczach.

Tym razem było trudniej. Czuła, jak żyjątka buntują się w jego żyłach. Złościło ją, że krew walczy z jej mocą, że jego ciało zabije się samo w absurdalnym planie ratowania swojego zdrowia. Czy ludzie naprawdę są tak wadliwie zbudowani? Do tego stopnia ułomni? Mia tak mocno przygryzła sobie wargę, że poczuła na ustach smak żelaza. Tam w tunelach chciała, żeby książę nie umarł. Teraz zależało jej na tym, żeby żył. Jego serce rozszalało się w wybuchowej gorączce, na co jej serce odpowiedziało tym samym: skurcz za skurcz, rozkurcz za rozkurcz. Odtworzyła w pamięci słowa ojca: „Magia wywodzi się z okrutnego, niepokornego serca”. Nie dbała o to. Ciało Quina nuciło wewnętrznie melodię, której nie rozpoznawała. Śpiewało o niewysłowionych krzywdach, jakich doznał ze strony rodziny. O wściekłości, która go ogarniała, ponieważ zmuszano go, by żył życiem, jakiego nie chciał. O dogłębnym, wszechogarniającym wstydzie. Jak to możliwe, że jego uczucia stały się jej udziałem? Była taka zmęczona. Jak najcięższa góra. I pozbawiona wagi jak powiew wiatru. A potem było już po wszystkim. Jej ręce ześliznęły się z jego piersi, opadły na poduszkę z igliwia. Mia, wyczerpana, osunęła się na Quina, na jego smukłe ciało, ciepłą pierś. Jej włosy rozsypały się po jego twarzy. Wystraszyła się, że go zgniecie, ale nie chciała się odsuwać. Dopóki nie poczuje, że książę oddycha. Ostro wciągnął powietrze i zachciało się jej krzyczeć z radości. Ręce księcia przesunęły się po jej ramionach gładkim, pewnym ruchem, posyłając drobne wibracje wzdłuż jej kręgosłupa. Pierś i brzuch miał napięte, gdy przylgnął do jej bioder. I przeniknął ją dreszcz – zaczynając od dna brzucha, rozszedł się pomarszczonymi falami po ciele niczym rozwijany z beli jedwabny materiał.

Poczuła na szyi jego miękkie usta. – Dama wygrywa – wymruczał. Kręciło się jej w głowie. Czy można upaść, mimo że się już leży? Quin przesunął się pod nią i poczuła twarde wcięcie jego kości biodrowych, a potem jego silne ręce na swojej talii. Rozeszło się po niej ciepło jego ciała. Przygniatała go do ziemi, ale sądząc ze sposobu, w jaki wodził palcami po jej skórze, wywołując w jej ciele śpiewne nuty, raczej mu to nie przeszkadzało. Myliła się jednak również co do tego, ponieważ nagle została odepchnięta na bok. Uświadomiła sobie, co książę zrobił, i odsunęła się pośpiesznie, zawstydzona. Quin podniósł się do pozycji siedzącej i oparł się swymi długimi plecami o drzewo. Przykucnęła na piętach. – Przepraszam – powiedział słabo. – Nie zamierzałem być niewdzięczny. Tylko że… – Nie chcesz, żebym cię przypadkowo zabiła. – To też, między innymi. Jego twarz była jak burzowe niebo ze słońcem przedzierającym się przez chmury, poznaczona niedającymi się odczytać emocjami, niczym książka napisana w języku, którego Mia nie znała. – Co masz na myśli, mówiąc „między innymi”? – Mogę ci zadać pytanie? Kiwnęła głową. – Co przydarzyło się twojej matce? – Noo… zabiła ją jakaś Gwyrach. – A ty znalazłaś tę Gwyrach? – Jeszcze nie, ale znajdę. Odruchowo uniosła rękę do piersi, lecz kamiennego strzyżyka tam nie było. Poczuła się załamana. Dziennik i kluczyk zostały w obozie, obok niedojedzonej potrawki. Zapragnęła pobiec z powrotem, po zgubę, ale

zajęłoby to wiele godzin, a kto wie, kiedy psy otrząsną się z zauroczenia? Ostatnia materialna rzecz, która łączyła Mię z matką, była stracona na zawsze. Jak teraz wyznaczy kierunek wędrówki? Ogniste królestwo to archipelag złożony z setek wysp. Bez mapy będzie naprawdę zgubiona. – Skąd wiesz, że nie zrobił tego twój ojciec? – spytał Quin. – Mówiłam ci, że mój ojciec nie jest zabójcą. Jest Łowcą. Poluje tylko na… – Gwyrach. Tak, wiem o tym. – Spojrzał na nią znacząco. – Czy to nie oczywiste, Mio? Twoja matka była wiedźmą, tak samo jak ty. – Nie uwierzę w to. Niemogę uwierzyć. Mama była dobra. Była najmilszą, pełną ciepła, najłagodniejszą kobietą, jaką znam. Nigdy by… – Nie posłużyła się magią, żeby kogoś uleczyć? – Wskazał gestem swój bark. – Tak jak ty zrobiłaś dwa razy, żeby przywrócić mi zdrowie? Doprawdy odrażające, żeby tak ratować mi życie. Ostro potrząsnęła głową, nie mogąc się z tym pogodzić. Jej ojciec utkał ciemną pajęczynę kłamstw, lecz matka nie była lepsza ze swymi zawoalowanymi sekretami. Czy Wynna zaliczała się do Gwyrach? Nawet jeśli tak, Griffin nie zabił jej mieczem ani strzałą. Mia widziała i trzymała w ramionach bezwładne ciało mamy – żadnej krwi, żadnych siniaków, żadnych złamanych kości. Wzdrygnęła się, przypominając sobie suchy trzask palców Tristana. – Mio. – Quin dotknął lekko opuszkami jej podbródka. Poczuła przepływ chłodu, ale w jego twarzy nie było nienawiści. – Mówię tylko, że nie uważam, abyś była tak nikczemna, jak myślisz. – Uśmiechnął się słabo. – I jestem wyjątkowo do tego predestynowany jako ktoś, na kogo rzuciłaś urok. „Predestynowany”. Kto używa takich słów poza książkami? Poczuła, jak kąciki ust unoszą się jej w uśmiechu.

Ale ten uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił. Z daleka dobiegło wycie psa. Dwóch psów. Quin podniósł się chwiejnie. Mia też wstała… i byłaby się zwaliła plackiem na twarz, gdyby jej nie podtrzymał za ramię. – Wyczerpało mnie to uzdrawianie. Nie wydaje mi się, żeby zostało choć trochę magii na psy. – Potrzebna nam broń. Opadła na kolana i pogrzebała w śniegu, aż znalazła odłamek grotu, który dopiero co wyjęła z piersi księcia. Nie stracił nic na ostrości. Kiedy go przytrzymała kciukiem i palcem wskazującym, ukłuł ją w skórę i utoczył kroplę krwi. Ale był za mały na broń. Odrzuciła go w śnieg – zatoczył łuk, szkarłatny jak skrzydło strzyżyka. Ten kolor przykuł jej oko. Poniosła odłamek z powrotem, przyjrzała mu się uważniej i wytarła go o spodnie. Krew zeszła, lecz kamyk wciąż był czerwony. Szklisty, łamliwy, o nierównym przełamie. Połyskliwy jak szkło. Rozpoznała go natychmiast. Fojuen. Kamień, którego okaz po raz pierwszy zobaczyła zaledwie tydzień temu. Kamień wytworzony w wulqanach Fojo Karação. Taki sam, jaki jej matka wybrała na strażnika swojej książeczki z sekretami. Jeśli zabójczyni Wynny pochodzi z Fojo, czy należy uznać za zbieg okoliczności, że morderca nasłany na Quina też się stamtąd wywodzi? Wsunęła sobie odłamek grotu do kieszeni. „Bezpieczna przystań”, do której tak zdążali, coraz bardziej przypominała gniazdo rzezimieszków. – Psy, Mio. – Quin był bardzo blady. – Już tu są. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA PĘDZIŁA POD GÓRĘ Z QUINEM U BOKU, przedzierając się przez gęste zarośla. Biegła, aż myślała, że serce jej eksploduje, aż mięśnie łydek zamieniły się we wściekłe płomienie, a oddech piekł ją nieznośnie w płucach. Wdrapywali się wyżej i wyżej, jakby zależało od tego ich życie. Słyszała sapanie Quina. Jak długo jeszcze dadzą radę biec? Nie wiedziała, czy minęły minuty, czy godziny, gdy nagle do niej dotarło, że już się nie wspinają – zbocze schodziło teraz w dół. Zsunęli się po osypisku i wypadli na ścieżkę. Ku zaskoczeniu Mii kamienie wyglądały tu na wygładzone przez setki ludzkich stóp i zwierzęcych kopyt – dowód na to, że mimo iż król Ronan uszczelnił granice, niektórzy wciąż znajdowali sposoby na ucieczkę. Szlak zstępował zygzakiem w dół zbocza, tuląc się do obrywistego białego klifu. Dalej Mia widziała rozedrgany bezmiar szarych wód. Dotarli do Morza Solonego. Krew wyrwała się do przodu w jej żyłach. Mia nie potrzebowała już mapy – coś ją wołało, jakaś niewidzialna siła pociągała za żelazo we krwi. Czy to na tej zasadzie Natha wspina się zboczem wbrew grawitacji? Czy wodę ciągnie pod górę olbrzymi magnetyt? Myśl o tym, że jakaś niewidzialna siła może działać na wodę i krew, przeczyła każdej teorii, wszelkim naukowym zasadom, jakie Mia przyswoiła w życiu. Ale przecież tyle z trudem opanowanych teorii ostatnio legło w gruzach… Z góry potoczył się na nich ze stukotem deszcz drobnych kamyków. Zapewne poruszonych psimi łapami. Brytany się zbliżają. Puls Quina przeplatał się z jej pulsem, echo bicia jego serca rozbrzmiewało w jej klatce piersiowej, gdy ślizgiem dotarli na skraj przepaści. Przed chwilą ścieżka sunęła w dół stromym skłonem, a teraz jej nie było, znikła. Rozlegał się za to potworny, dudniący huk.

U ich stóp grzmiał wodospad. Rzeka przelewała się przez krawędź nadmorskiego urwiska niczym przerażający biały ślubny welon. Mia nigdy jeszcze nie słyszała, żeby woda waliła z taką siłą. Z powodu spowijającej wszystko mgiełki nie dało się dostrzec, jak nisko w dole jest dno czeluści. Na pewno nie przeżyliby upadku. Tocząca się z takiej wysokości woda skruszyłaby im kości jak szkło. Mia znowu przypomniała sobie nienaturalne wygięcie palców Tristana, zmiażdżone paliczki, powyłamywane ze stawów śródręcza. Ludzkie ciało jest słabe, to układ łamliwych, delikatnych części. Co łatwiej jest złamać: czyjeś kości czy serce? Mózg Mii milczał. Lecz serce krzyczało. – Musimy skoczyć – rzekła. – Co? Za kilka sekund poczują gorący oddech psów na karku, psie zęby rozszarpią im skórę. Ale to nie do końca tak. Odkąd opuściła zamek, w jej wnętrzu odzywał się cichy głosik, wabił ją, nawoływał do przodu, prosił, by mu zaufała. Nie mogła już dłużej ignorować tego przyzywania. Nie wiedziała, co się stanie, kiedy uderzą w wodę – jej przyszłość była pustą stronicą książki. Uświadamiała sobie jednak, że trzeba ją zapełnić. – Musimy skoczyć. Nigdy nie pokładała zbytniego zaufania w losie. Teraz jednak czuła syreni śpiew przeznaczenia. Znalazła się dokładnie tam, gdzie powinna. Robiła dokładnie to, co powinna – być może po raz pierwszy w życiu. Psy były już całkiem blisko. Mia wyciągnęła rękę. Quin ją chwycił. Z jej gardła nagle uleciało całe powietrze. Skała i ziemia, a zaraz potem pustka. Swobodne spadanie. Lodowate powietrze.

Chłostanie skóry. Biała piana i złoty wir. Złociste loki księcia. Quin przecinał powietrze niczym błyskawica. Mia zamknęła oczy. Woda zachłannie przyjęła ich miękkie ciała – udrapowany w biel potwór powitał oboje niczym róża śmierci. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

CIAŁO QUINA UDERZYŁO PIERWSZE. Jej – zaraz po nim. Powierzchnia była cienką szklaną płytą, gdy się przez nią przebili, a woda rozerwała się pod nimi. Świat stał się biały, potem czarny, a potem niebieski. Mia czekała na milion lodowatych odłamków, które zaatakują jej skórę. Lecz woda okazała się ciepła. Mia czuła, jak coś zagarnia ją w dół, jak wodospad wtłacza jej głowę w głębinę. Mimo ogromnego nacisku wody gwałtownie poruszała nogami, by się wypchnąć ku górze. Wynurzyła twarz nad powierzchnię i łapczywie wciągnęła powietrze. Z trudem machając rękami, popłynęła poprzez ryczącą mgłę, aż znalazła się nieco z boku, pod łagodniej opadającą strużką. Woda delikatnie spływała jej po głowie, przyklejając włosy do twarzy. Ciepły, miękki dotyk zamiast zimnego smagania, którego się spodziewała. W oddali majaczyły cynamonowe i ceglaste skały. Kilka stóp od Mii z wody wyskoczyły złote loki Quina. Trudno było powiedzieć, czy książę śmieje się, czy krztusi. Może jedno i drugie. „Jak tam…?” „Czy my właśnie…?” Huk wodospadu sprawiał, że nie mogli się usłyszeć, ale nie potrzebowali słów. Są cali. Przeżyli. Nad wschodnim horyzontem ukazał się cienki różowy pas słońca. Wygięli szyje, żeby popatrzeć w górę na szczyt urwiska. Na krawędzi kręciły się niespokojnie dwa punkciki, ujadanie brytanów głuszył ryk spadającej wody. Psy wyglądały stąd jak ziarenka białego pieprzu na klifie. Jak to możliwe, że Mia i Quin przeżyli taki skok? Toń w kotle eworsyjnym u stóp wodospadu miała głęboki niebieskozielony odcień, ale już nieco dalej kolor się rozmywał. Mia nabrała w rękę wody i podniosła do ust. Sól ukłuła ją w wargi. Odpłynęła nieco od wodospadu, sunąc przez łagodne fale. Rzuciła okiem

ku dziwnym czerwonawym skałom. Chciała do nich dotrzeć, ale się zawahała. Czy książę umie pływać? Gdzie miałby się nauczyć, odizolowany w zamku od świata? Ale on płynął pięknie zamaszystymi, gładkimi ruchami. Założył sobie ręce za głowę i spokojnie unosił się na plecach, jakby się urodził na oceanie. Popłynęli razem do czerwonawych skał. Po morzu rozlało się więcej słonecznego światła w postaci długich rdzawych i brzoskwiniowych macek. Różowy pas na horyzoncie zamienił się w wynurzającą się z oceanu złocistą koronę. Mia była zmęczona, kiedy dotarła do skał, mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. W wodzie po ramiona podążyła wzdłuż naturalnego wygięcia klifu, przesuwając rękami po porowatej powierzchni. Skalna ściana zaprowadziła ją do płytkiej zatoczki, gdzie Mia wypełzła na ląd, czując pod dłońmi osypujący się czerwony piasek, a na plecach nieśmiałe ciepło słońca. Quin też wyszedł na brzeg i stanął naprzeciw niej, wytrząsając sobie słoną wodę z włosów. Mokre miały raczej odcień zmatowiałego złota, kolor uprażonej na ogniu pszenicy. Drżał. Mia nie czuła ani odrobiny zimna. W jej ciele pora roku zmieniła się z zimy na lato. Słona woda ściekała jej z włosów, zbierając się w dołkach nad obojczykami. Skórę miała miękką i zarumienioną i podobne ciepło zalewało ją od środka. Cudowne. Quin wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć. Położył palec w zagłębieniu u nasady jej szyi, po czym podniósł go do ust. Mia miała mu do powiedzenia milion rzeczy, ale żadna z nich nie dawała się wypowiedzieć. Zaufał jej i przeżyli. Zaufała samej sobie i przeżyli. Przeczyło to wszystkiemu, co miała wyuczone w głowie, ale potwierdzało cichy poszept serca. Po raz pierwszy nareszcie go posłuchała. – Dziękuję, Mio – odezwał się miękko Quin. – Że uratowałaś mi życie.

Jego głos odbił się echem od czerwonych skał. Książę powiódł koniuszkiem kciuka po linii jej szczęki, zostawiając gorący ślad – tak dymny, że spalił jej podbródek na popiół. Książę zrobił krok w jej stronę i poczuła ucisk w żołądku. Za nim unosił się nad ziemią balon na gorące powietrze. Balon był gigantyczny, uskrzydlony i pomalowany na czerwono. Podeszli do niego ostrożnie, nie wiedząc, czy odkryli skarb, czy przekleństwo. Statek powietrzny był uwiązany do skały. Zakołysał się łagodnie na wietrze, gdy przesunęli dłońmi po wykonanym z brązu koszu, rzeźbionym w muszelki i rowki, z wpasowaną w środku wąską drewnianą ławeczką. W górze z metalem zespolona była olbrzymia rura z prostą korbą na jednym końcu i pękami suchej podpałki wepchniętymi do drugiego otworu. Pod rurą przymocowano chropowaty kamień, a obok wisiała na lince największa siarqowa pałeczka, jaką Mia widziała w życiu. W ciepłych promieniach słońca, teraz radośnie wiszącego nad horyzontem, balon wyglądał jak rozżarzony węgielek. – Widziałaś już kiedyś coś takiego? – spytał Quin. – Tylko w książkach. Znała podstawy działania tego urządzenia. Zgodnie z zasadą wyporności gorące powietrze wewnątrz czaszy sprawia, że cały balon unosi się w otaczającym go zimnym powietrzu. Aby się wznieść wyżej, wystarczyło za pomocą ognia podgrzać zawartość czaszy. By zniżyć lot, przygaszało się ogień, powietrze w czaszy ochładzało się i balon opadał ku ziemi. Mia wspięła się do brązowego kosza, by wypróbować prymitywny metalowy ster – jedyny sposób kierowania balonem, kiedy się wzbije w powietrze – i dostrzegła słowa wyryte na czerwonym skrzydle: Jeśliś dotarł w podróży aż dotąd, Masz przed sobą niewiele już drogi, Weź ogień, powietrze, leć do Refúj,

Tam rozplączą się troski i trwogi. Rozplączą się w dobrym czy złym znaczeniu? To jedno z tych słów, którym Mia nie ufała: zinterpretujesz je po swojemu, a mogą znaczyć zupełnie co innego. Pilnie obracała w myślach nazwę Refúj. W języku fojuen oznacza ona azyl. Bezpieczną przystań. „Ścieżka do bezpiecznej przystani ukaże się sama tej, która jej szuka”. Więc enigmatyczne przesłanie matki nie było w gruncie rzeczy aż takie tajemnicze. Wynna prowadziła córkę do bezpiecznej przystani, rzeczywistego miejsca na mapie, do Azylu, Refúj. Mia poczuła się triumfująco. Oto znalazła drogę, mimo że nie miała już pamiętnika mamy. Może od samego początku znała ścieżkę, wystarczyło po prostu słuchać. Quin stał w gotowości z ręką opartą o kosz balonu. Wyczuwała, że przelewają się przez niego sprzeczne prądy: to zimne, to rozgrzane do czerwoności. – Nie mogę zagwarantować, że będziesz bezpieczny – powiedziała. Odłamek grotu z kamienia fojuen parzył ją przez materiał w kieszeni spodni. – Nigdzie nie jestem bezpieczny – odparł i wspiął się do kosza jej śladem. Mia potarła potężną siarqową pałeczkę o kamień. Rozległ się trzask, poleciały iskry. Kiedy przytknęła ognisty koniec do podpałki, natychmiast buchnął płomień. I to nie zielonkawy, jak blask siarqowej pałeczki, tylko złocistoczerwony, jaskrawy – w kolorze płynnej lawy. Mia pewną ręką sięgnęła po ster. – Myślisz, że… – zaczął Quin. Wiedziała, o co chciał spytać. Czy jej zdaniem ktoś zostawił tutaj ten balon dla nich? Że spodziewają się ich w Refúj? Tak właśnie myślała.

Bo się ich spodziewają. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

GDY BALON UNIÓSŁ SIĘ Z NIMI KU NIEBU, Mia ujrzała swą matkę. Dostrzegła pukle jej włosów w rudych zboczach wzgórz, zaokrąglenie jej bioder w falach Morza Solonego opromienionego wschodzącym słońcem. To miejsce miało w sobie prawdziwy kształt Wynny i Mia odnalazła jej ducha w rozedrganej kąpieli kolorów: w czerwonych jak krew skałach i w modrym jak niebo oceanie. Podsyciła ogień – zasyczał, zabulgotał, posyłając gorące powietrze do czaszy – i wznieśli się wyżej. Czuła to wznoszenie we krwi. Łagodne ciągnięcie – a może to było pchanie? – i niemal magnetyczną siłę wiodącą ją delikatnie ku czemuś. Lecieli nierównymi zrywami, co odbijało się na żołądkach. Nie zbierało się jej jednak na mdłości. Zacisnęła palce na metalowym sterze i oddychała miarowo. Czuła, że jest jej ciepło i smutno, że żyje. Pomyślała o matce, która przybyła do Fojo Karação jako dziewczyna. Serce Mii wzbierało na myśl o tym, że zobaczy to piękne miejsce, ogniste królestwo tak głęboko przemawiające do jej duszy. Pachniało nawet jak mama – trochę słodko, a trochę dziko, niczym świeżo ścięte kwiaty i dym drzewny. Mia musiała samej sobie przypomnieć, że matka nie czeka na nią w Refúj. Mama nie czeka ani tam, ani nigdzie indziej. Przekręciła korbę i balon wciągnął porcję powietrza. Wiszące nad oceanem słońce zmieniło barwę i teraz przypominało rozżarzoną pomarańczę, a Mia poczuła się trochę jak ptak, jak skrzydlate stworzenie zawieszone pomiędzy światami. – Zawsze przekraczamy jakąś granicę, prawda? – zagadnął Quin. – W laghdú, łodzią, balonem. Nieustannie znajdujemy się w jakimś stanie zawieszenia, przemieszczamy się ku czemuś albo się od czegoś oddalamy. Zapewne miał rację. Balon wzniósł się ponad górskim grzbietem i obojgu aż dech zaparło.

W skalnym zagłębieniu lśniło jak klejnot idealnie błękitne jeziorko. W jego nieskazitelnie czystej wodzie zdumiewająco odbijało się niebo. Woda lśniła w porannym słońcu, a pośrodku w niebieskim obramowaniu tkwiła maleńka wysepka. Czerwień okolona błękitem okolonym czerwienią. – Nigdy nie widziałem aż tak niebieskiej wody. – Quin zakaszlał. – W powietrzu czuć jakby dym. – Przesunął dłonią po brzegu brązowego kosza. Na palcach pojawiła się szara smuga. – To popiół? Mia wpatrywała się uważnie w wypełniające krater jeziorko. Kiedy dokładniej zbadała wzrokiem wznoszące się dokoła oślepiająco czerwone szczyty, stwierdziła, że wcale nie są to szczyty – ich wierzchołki były wklęsłe jak łyżki. W pewnej odległości z takiej właśnie chochli unosił się w kłębach dym. – Tak, to popiół – odrzekła. – Nie widziałeś nigdy tak niebieskiego jeziora, ponieważ musi być wyjątkowo głębokie. W języku fojuen mówią na to qaldera, „wrzący kocioł”. – Czy to oznacza to, co myślę? – Lecimy nad kraterem wulqanu. Mia jedynie czytała o wulqanach, nigdy nie widziała ich na własne oczy. Zaczęło w niej narastać podekscytowanie. Nareszcie zwiedza cztery królestwa, spełniając marzenia z dzieciństwa. Jest wolna. Poczuła ostre ukłucie winy. Nie dotarła tu po to, by zwiedzać. Przybyła, żeby odszukać Gwyrach, która zabiła jej matkę. – Gdy byłem mały – odezwał się Quin – do Kaer przywędrował pewien uczony. Zrolował w palcach popiół, robiąc z niego szare ziarenko. – Nauczał o czterech prastarych bogach, czterech braciach, którzy ze sobą wojowali. Każdy z nich zaszył się, obrażony, we własnym zakątku świata, i stąd mamy cztery królestwa. Ale bóg z Glas Ddir najbardziej kochał braci,

dlatego wypłakiwał sobie po nich oczy. To dlatego w naszym królestwie jest tyle rzek. – Każde dziecko zna tę historię. To nasz mit założycielski. – Mój ojciec przywiązywał dużą wagę do wiary w mity… „Przywrócić królestwu jego dawną świetność” i takie tam. Ale nigdy nie podobała mu się część o bogu rzecznego królestwa. Mówił, że prawdziwy bóg nie roniłby łez. Quin potrząsnął głową, mierzwiąc sobie loki. – Rzecz w tym, że Glas Ddir nigdy nie wyglądało na miejsce epickich starć bogów. Zawsze było zimnym, wilgotnym lądem, a jego mieszkańcy nie wywodzą się od nikogo wielkiego. To smutni, głodni ludzie, których mój ojciec zmusił do posłuszeństwa. Ale tu… – Wskazał ręką rozpościerającą się dookoła wspaniałą scenerię. – Ta okolica wygląda jak stworzona przez bogów. „Rzeczny bóg płakał wodą, ale ognisty tchnął ogniem”. – Myślałam, że nie wierzysz w bogów. Wzruszył ramionami. – Mity wydają się dalekie od rozsądku, ale w skrytości ducha miałem nadzieję, że są prawdziwe. Czy wszyscy nie chcemy wierzyć w coś, co jest od nas większe, co nas przerasta? Mia nie była tego pewna. Własna magia ją przerastała i nie podobało jej się to. Jeśli coś jest za duże, nie można nad tym panować. Ale czy to nie magia stoi za tym, że Quin wciąż żyje? Czy nie dzięki magii oboje przeżyli? „Nie” – doszła do wniosku. Przeżyli, ponieważ posłuchała własnego instynktu i intuicji, nie magii. A jeżeli to jedno i to samo? Książę uśmiechnął się. – Zgodnie z legendą pochodzisz od jakiegoś boga. Nie mów mi, że nie rozmyślałaś o tym, ile masz w sobie niespożytej mocy.

– Moc jest bezużyteczna, jeśli się nie umie nad nią panować. – Ale ty umiesz. – Zamknął jej dłonie w swoich. Zapatrzyła się w jego nagą skórę na swojej. Miała siedemnaście lat, a nigdy dotąd nie trzymała za rękę żadnego chłopca. W Glas Ddir coś takiego uważano za zdradę. Pod wpływem jego dotyku przeszedł ją dreszcz. Czy to dlatego, że do tej pory zawsze musiała mieć włożone rękawiczki? A może między nią a Quinem było coś szczególnego, jakaś alchemia: chemia i pożądanie? Książę miał ciepłe palce. – Już mnie nie nienawidzisz – zauważyła. – Nigdy cię nie nienawidziłem. Ani przez sekundę. W głowie zamigotała jej siarqowa pałeczka. Przecież właściwie odgadła, że jej ciało jest jakoś wewnętrznie dostrojone do ciał otaczających ją osób. Przypomniała sobie, jak lodowate książę miał palce, jak ciągnęło od niego chłodem. I słowa, które wypowiedział do swoich rodziców w noc poprzedzającą zaślubiny: „Jest niebezpieczna. Nie zaprzeczycie”. Skojarzyła zimno z niewłaściwą emocją. Nieustanny ziąb, jaki odczuwała w obecności Quina, nie świadczył o nienawiści. To był strach. – Bałeś się mnie – powiedziała powoli. – Tak. Ale już się nie boję. Podniósł jej dłoń do ust. Jego miękkie wargi parzyły, gdy kolejno całował końce jej palców. Czy kiedy odsunie rękę, będzie miała pięć wypalonych kraterów? – Zawsze chciałem to zrobić – wymruczał. – Od momentu, gdy pojawiłaś się w Kaer. Marzyłem, żeby zdjąć ci rękawiczki. Tak bardzo pragnąłem się dowiedzieć, jak wyglądają twoje dłonie. Są jeszcze piękniejsze, niż sobie wyobrażałem. Zrobiło jej się zimno ze strachu. Czy ona właśnie rzuca na niego urok?

Odsunęła się. – Skąd możesz wiedzieć, że nie… Zanim dokończyła myśl, kątem oka złowiła w dole jakiś ruch. Na nierównych czerwonych skałach nad niebieskim jeziorem rozsiadła się wielobarwna osada. Dotarli do Refúj. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

PIERWSZE, CO MIA ZAUWAŻYŁA, gdy balon dotknął ziemi, to to, że grunt nie jest tak twardy, jak sobie wyobrażała. Dobra wiadomość, ponieważ jej umiejętności w zakresie podchodzenia do lądowania pozostawiały wiele do życzenia. Kosz uderzył w ziemię i przekrzywił się, Quin poleciał na nią i oboje o mało nie wypadli, chwytając się czego popadło, czyli głównie siebie nawzajem. Mia uświadomiła sobie, że nie są sami. Otaczały ich kręgiem dziewczęta. Przyglądały się im. Włosy miały skręcone w wymyślne zawijasy i dobra, skórę – płową, mahoniową lub czarną jak onyks, dłonie – bez rękawiczek. Jedne były ubrane w długie, luźne lniane suknie pofarbowane na biało i jasnobrązowo; inne miały na sobie zgrabne spodnie przycięte na wysokości łydki. – Przywiążcie ją – powiedziała starsza kobieta o połyskliwie czarnych włosach, spowita w jasnopurpurową chustę. Mia drgnęła, gdy wystąpiła naprzód dorodna dziewczyna z klejnotami wpiętymi w nos. Ale dziewczyna wyciągnęła rękę, żeby przywiązać balon, nie Mię. Złapała linę i umocowała ją do żelaznego pierścienia na ziemi. Balon przechylił się jeszcze raz, po czym znieruchomiał. Dziewczyny nie pomogły im przy wysiadaniu. Mia i Quin podciągnęli się i wygramolili z kosza. Gdy zeskoczyli, stopy przyjemnie zagłębiły im się w ziemi. Miejscowa skała wulkaniczna łatwo się kruszyła i ścierała na proch, toteż po milionie lat chaosu powstał miękki czerwony piasek. – Bhenvenj Refúj. – Staruszka przywołała ich machaniem. W jej głosie słychać było silny akcent. – Chodźcie, chodźcie. Proszę, znajdźcie sobie dom. Nikt jeszcze nie przywitał Mii w ten sposób. „Proszę, znajdźcie sobie dom”.

Właściwie kobieta w purpurze nie interesowała się nimi zbytnio. Wydawała dziewczynom polecenia, żeby uzupełniły zapas podpałki. – Przepraszam – zagadnęła ją Mia. – Nie jesteśmy pewni, dokąd… – Refúj. – Ale czy nie powinniśmy… Staruszka wymamrotała coś w języku, którego Mia nie rozumiała. Pokazała na prawo. – Do merqad! Iść, iść. Najwyraźniej chciała się ich jak najszybciej pozbyć. Mia i Quin, skonsternowani, podreptali we wskazanym kierunku. Wzdłuż ścieżki rosły dziwnie wyglądające drzewa – gatunek, którego Mia nie rozpoznawała. W przeciwieństwie do czar-drzew te były niższe, bardziej powykręcane i usiane szarymi cętkami, jak dłonie starej czarownicy. Mia słyszała przed sobą niski pomruk głosów. Podchodząc do lądowania, zauważyli nad brzegiem jeziora ruch – uwijające się kolorowe punkty na barwnej makiecie. Teraz dostrzegli trzepoczący na wietrze żółty namiot. – Mój język fojuen jest fatalny – odezwał się Quin – ale zakładam, że merqad to tak jak market, targ? Mia skinęła głową. Spodziewała się czegoś w rodzaju nijakich rzecznych targów, do których była przyzwyczajona. Okazało się jednak, że się pomyliła. Ścieżka wyprowadziła ich na mały piaszczysty placyk okolony straganami z jedzeniem. Merqad rozwinął się przed nimi niczym eksplozja zapachów i kolorów. W powietrzu mieszały się aromaty pieczonego mięsa, słodkiego wina, orzeźwiających soków owocowych, gorzkich herbat i świeżo upieczonego chleba. Pomarańczowe i żółte namioty stały w rzędach, tuląc się do siebie, kryte plandekami drewniane kramy opierały się jeden o drugi, a w alejkach kręciły się dziewczyny w jaskrawych legginsach, spodniach

i długich, zwiewnych spódnicach. Obok Mii i Quina na trójkołowym wiklinowym fotelu na kółkach przemknęła dwunasto-czy trzynastoletnia dziewczyna ścigająca koleżanki. Śmiała się, gdy je przegoniła, jej brązowe czoło lśniło od wysiłku, kiedy kręciła ręczną korbą, ciemna skóra w odcieniu umbry błyszczała od potu i szczęścia. Z jednego namiotu wypadła gromadka tłustych kur. Rozpierzchły się z gdakaniem, uciekając Mii spod stóp. Odskoczyła, przestraszona, i wpadła na stojące z boku trzy starsze dziewczyny. Zachichotały i wymieniły szeptem uwagi. Czy zerkały przy tym na Quina? On też na nie patrzył. Mia poczuła ukłucie zazdrości. – Chodź. – Złapała go za rękę. Z jego skóry promieniowało lepkie gorąco. Co do jednej emocji wiedziała, że się nie myliła: pożądanie jest gorące. – Popatrz na to. – Quin oblizał się łakomie. – Czy to nie najpiękniejsza rzecz, jaką widziałaś w życiu? Gapił się na pieczone na rożnie olbrzymie ptasie udo. Mia doświadczała swego własnego głodu. Wciąż była zmęczona po leczeniu księcia, wykończona biegiem pod górę i osłabiona skokiem ze szczytu wodospadu – a przynajmniej powinna odczuwać znużenie. Jednakże od momentu, gdy zanurzyła się w Morzu Solonym, otulał ją ciepły błogostan. Nie umiała tego wyjaśnić. I tym razem wyjaśniać nie chciała. Mia Naukowiec plasnęła Mię Wiedźmę po twarzy. Ciepły błogostan jest zdradziecki. Tak samo jak brak wytłumaczenia dla wrażeń cielesnych. I czy to wszystko nie jest trochę za dobre, by się okazało prawdziwe? Mapa matki zaprowadziła ich dokładnie na właściwą wyspę ognistego kraju, gdzie na uciekinierów czekał czerwony balon i zabrał ich do bezpiecznej przystani, noszącej nazwę Refúj. Gdyby Mia zachowała choć odrobinę zdrowego rozsądku, powiedziałaby, że zwabiono ich w pułapkę.

Ale nie wyczuwała pułapki. W tym rzecz. Ani śladu gęsiej skórki, którą miała, kiedy wchodzili w zasadzkę Tristana w lesie. Tu czuła się, jakby wróciła do domu. – Quin? – Zgubiła go w tłumie. – Quin! Dostrzegła księcia znacznie dalej, w alejce między straganami. Zmierzał wolno w stronę indyczego uda. Siedzące w kręgu kobiety, robiące na drutach z oszałamiająco kolorowej włóczki, zacmokały na jego widok. Niewątpliwie przyciągał uwagę, a Mia nie była pewna, w jakim stopniu powinna się tym przejmować. Czy książę jest tutaj bezpieczny? A ona? – Quin! – syknęła za nim, ale albo jej nie usłyszał, albo udawał, że nie słyszy. Kiedy przechodził, dziewczyny zatrzymywały się i gapiły. Mia doznała olśnienia. Do tej pory nie widziała tu ani jednego mężczyzny. Czy to możliwe? Na rzecznych targach, które odwiedzała kiedyś z matką, kobietom z Glas Ddir zawsze towarzyszyli mężczyźni. „Aby zapewnić bezpieczeństwo dobrym kobietom z rzecznego królestwa” – głosił dekret króla Ronana. Ale na targu w Refúj były tylko dziewczyny i kobiety – wszystkie najwyraźniej w pełni bezpieczne. Instynkt Mii walczył z rozsądkiem, krew spływała do palców u nóg, prowadząc ją do czegoś albo do kogoś – tego nie była pewna. – Veraktu. Poczuła nagłe szarpnięcie i odwróciła się gwałtownie. Za nią stała przygarbiona staruszka i w nagiej pięści zaciskała skraj giezła Mii. Puszyste srebrne włosy miała zebrane w węzeł, skóra w dojrzałym kolorze spalonej słońcem sepii była pomarszczona jak kawałek pergaminu w ciągu lat wielokrotnie składany i rozkładany z miłością. Twarz tej kobiety mogłaby opowiedzieć historię.

Staruszka wyglądała na poruszoną. – T’eu veraktu – powiedziała. W tutejszym języku t’eu oznaczało „jesteś”, ale drugiego słowa Mia nie rozpoznawała. Zawsze doskonale radziła obie z nauką języków; nie mogła znieść, jeśli czegoś nie wiedziała. – Nanu! – Podjechała do nich zwyciężczyni wyścigu, manewrując trójkątnym wiklinowym fotelem za pomocą ręcznej korbki. Pot zwycięstwa zmierzwił jej cienkie czarne loczki, zamieniając je w rozdmuchaną aureolę. Uniosła ręce, żeby przygładzić sobie włosy. Duże brązowe oczy dziewczyny spoglądały na staruszkę z miłością i zarazem z frustracją. – Znowu mi się wymknęłaś, Nanu. Chcesz wpaść w kłopoty? Zaczęła rozginać palce kobiety zaciśnięte na ubraniu Mii. – Przepraszam. To się czasami zdarza. Babcia niekiedy się denerwuje. Zapewniam, że nie miała złych zamiarów. Dziewczyna podniosła wzrok na Mię i jej twarz nagle rozjaśnił uśmiech. – Mia Rose! Mia nie mogła w to uwierzyć. To była Sacha, młodsza siostra Doma. Mia nie widziała bliźniaczek, odkąd ich matka pośpiesznie spakowała dobytek i pod osłoną nocy uciekła z rzecznego królestwa. Dziewczynki miały wtedy dziewięć lat. Zdumiało ją, jak bardzo dziewczyna wyrosła w ciągu trzech lat. Właściwie była nie do poznania. Nosiła się z powagą i wdziękiem młodej kobiety. – Mamãe będzie szczęśliwa, kiedy cię zobaczy… Nanu prychała i mamrotała nieskładne wyrazy. Sacha westchnęła. – Wybacz, Mio. To zajmie tylko chwilę. Przyciągnęła twarz babci do swojej i otoczyła dłońmi czaszkę staruszki, kładąc kciuki w zagłębieniach pod łukami brwiowymi.

Powietrze wokół nich zafalowało lekko. Mia poczuła pod własnym czołem dwupunktowy nacisk – echo działania kciuków dziewczyny przytkniętych do kości sitowych, łączących szkielet nosa z kośćmi czołowymi. Gdy Mia odzyskała oddech, spojrzała zdziwiona na staruszkę. Nanu była teraz pogodna, usta przestały jej drżeć, igrał na nich łagodny uśmiech. Wyprostowała przygarbione plecy i z czułością poklepała wnuczkę po głowie. Sacha z zadowoleniem kiwnęła głową. – Przepraszam za to – zwróciła się do Mii. – Po prostu trochę się jej miesza. Ale gdy uspokoję jej nerwy w mózgu, staje się najsłodszą istotą na świecie. Świat Mii wirował. – Jak to zrobiłaś? – To? Po prostu odrobina magii głowy. Odkrwienie mózgu. Mamãe mówi, że żadna Dujia w moim wieku tego nie potrafi. – Wyprostowała się nieco na fotelu. – Ale ja potrafię. Odkąd to Sacha ma magiczne moce? – Mia! – Quin pojawił się u jej boku z dwiema pieczonymi ptasimi nogami. Podał jej jedną. – Głodna? – Skąd je masz? – Wymieniłem się. – Na co? Nie mów, że na złote guziki. Po minie poznała, że odpowiedź jest oczywiście twierdząca. Sacha spojrzała na Quina, potem na Mię i znów na Quina. Z szacunkiem skłoniła głowę. – Wasza łaskawość. Nawet nieogolony i na wpół odmrożony po tygodniu spędzonym w lasach, pozbawiony złotych guzików i królewskich fochów, Quin

w każdym calu był księciem. – Czy jesteśmy tutaj bezpieczni, Sacho? – zapytała Mia. – Ty owszem – odpowiedziała. Popatrzyła na Quina, zaczęła coś mówić, ale urwała. – Po prostu jesteś pierwszym mężczyzną z Glas Ddir, jakiego widzę od trzech lat, wasza łaskawość. Nie jesteśmy zbyt… – Nerwowo pokręciła korbką swojego fotela, po czym westchnęła. – Może lepiej oboje chodźcie ze mną. Zabiorę was do mamãe. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

Z BABCIĄ DREPCZĄCĄ U ICH BOKU Sacha poprowadziła gości przez cały merqad, na którym Mia zobaczyła wszystko, za czym tak bardzo tęskniła. Ujrzała kobietę o jasnej skórze i włosach koloru pszenicy upiętych w luźny kok, ubraną w nieskazitelnie czysty, wyprasowany fartuszek. Wyciągnęła ona z drewnianej skrzyni żywego ptaka i umieściła go na rzeźnickim bloku. Zamiast skręcić mu kark, położyła blade, gładkie ręce na jego sercu. Ptak bez jednego dźwięku, bez trzepotania skrzydłami znieruchomiał. Widziała również dziewczynkę z cienkimi, pełnymi koralików warkoczykami, która płakała, bo otarła sobie kolano. Z rany sączyła się ciemna krew, Zaraz podeszła jakaś korpulentna kobieta o ciemnozłotej skórze i łagodnej twarzy, położyła dłoń na rzepce kolanowej dziewczynki i szloch zamienił się w czkawkę. Kiedy kobieta starła krew, dziewczynka nawet się nie skrzywiła. Kolano było wyleczone, skóra koloru miedzi lśniła, nie nosząc śladu uszkodzenia, jakby ją całowało dobrotliwe słońce. Czy wszystkie tutejsze kobiety to Gwyrach? Mia miotała się w duchu między euforią a szokiem. Trzy lata kłamstw – „Gwyrach nigdy nie wykorzystują swych mocy do leczenia”, „Gwyrach to demony cieszące się z zadawania cierpień i bólu” – w jednej chwili waliły się z hukiem. Merqad był pełen światła, śmiechu i muzyki. Z oddali dobiegały dźwięki melodii wygrywanej na violi da gamba, splecione ze srebrzystym dziewczęcym śpiewem. Wszystkie spotykane osoby wyglądały na szczęśliwe i rozradowane. Z wyjątkiem kobiety, która zabiła ptaka – na jej twarzy malowała się pełna skupienia powaga. Im więcej kobiet Mia widziała, tym bardziej czuła, że w jakiś sposób je zna, jakby je wszystkie łączyła jakaś niewidzialna nić. Patrzyła na matki, córki, siostry, kochanki i przyjaciółki, tak ekscytujące w swej różnorodności: młode i stare, grube i chude, piękne i brzydkie oraz ukazujące jedno ze stu

wariacji między tymi skrajnościami. Najbardziej rzucały się w oczy ręce. Dorastając w Glas Ddir, Mia widywała tylko trzy pary damskich dłoni bez rękawiczek: swej matki, siostry i własne. Tutaj, w Refúj, każda kobieta miała nieosłonięte ręce. Mia widziała najróżniejsze piegi, pieprzyki, znamiona i blizny osadzone na tle ciepłego rdzawego brązu, mlecznej bieli, śniadego beżu i połyskliwej hebanowej czerni. Widziała długie, podwijające się paznokcie i paznokcie krótko obcięte; dłonie poznaczone zmarszczkami i bruzdami, jasne tatuaże zrobione na ciemnej skórze i ciemne na jasnej. Widziała kobiety splatające ze sobą palce albo trzymające się pod rękę, a w kącie jednego straganu dwie dziewczyny stały z ciałami przyciśniętymi do siebie w pocałunku, zachłannie wodząc rękami po kruczoczarnych włosach przyjaciółki. I nie chodziło tylko o ręce. Kobiety miały najrozmaitsze fryzury: proste włosy, nierówne czarne warkoczyki, jasne kędziory i ogolone głowy, loki, upięte kunsztownie koafiury lub nastroszone jeżyki. Każda była udrapowana w oszałamiająco kolorowe stroje o krojach i stylach, jakich Mia nie spotkała w Glas Ddir. A kiedy przepychała się przez tłum dziewcząt, jej uszy delektowały się słodką kakofonią obcych języków. – Odwiedziłam we śnie takie miejsce jak to – powiedziała, przypominając sobie swoją wizję. Podczas zaślubin, gdy stała w królewskiej kaplicy, ujrzała owe kolory, usłyszała dźwięki, odwiedziła ten świat. Nigdy by się jednak nie spodziewała, że jest zamieszkany przez wiedźmy. – Ja nie wyśniłbym takiego miejsca, nawet gdybym próbował przez milion lat – odezwał się Quin. – A mam dość bujną wyobraźnię. Mia wiedziała, o co księciu chodzi. Sama też nie wyobrażała sobie, że tyle bogatych kultur może się łączyć w jednym zakątku świata. Po raz

pierwszy zrozumiała prawdziwą cenę polityki króla Ronana: władca pozbawił rzeczne królestwo energii i życia, którymi niegdyś pulsowało, jakby wytoczył z ciała krew. – Kiedy twój ojciec zamknął granice – rzekła – nie tylko wymazał te miejsca z naszych map. Usunął je też z naszych umysłów. Śpiew stał się głośniejszy. Przy końcu alejki minęli powiewającą flagę z ciemnoniebieskim ptakiem wynurzającym się z czerwonych płomieni. „Phénix Blu”, napisano na fladze – Błękitny Feniks. Za nią stała solidna trójścienna tawerna. Kobiety siedziały tutaj na krzesłach i spoczywały na szkarłatnym piasku. Bywalczynie zgromadzone wokół buzującego ognia śpiewały ochoczo, unosząc szklanice z napojem, którego Mia nie umiała zidentyfikować – bursztynowy płyn usiany czerwonymi cętkami. Wszystkie najwyraźniej znały piosenkę na pamięć, mimo że słowa w ich wykonaniu brzmiały dość bełkotliwie. W gromadzie kobiet Mia dostrzegła trzech mężczyzn i kilku chłopców – pierwsze osoby płci męskiej, na jakie natknęła się w Refúj. Odebrała to jako zgrzyt. O mało się nie roześmiała. Jak to możliwe, że zaskakuje ją obecność mężczyzn, a nie wiedźm? Zdumiewające, jak szybko się przestawiła. Zatrważająco szybko. A jednak, nawet jeśli czuła się poruszona, nie odczuwała trwogi. Tylko zaciekawienie i dziwne spokojnie rozchwianie narastające powoli w klatce piersiowej pod mostkiem. – Nie rozumiem jednak – zwróciła się do Sachy. – Czy wszystkie te kobiety mają w sobie magię? – Większość z nich tak. Te, które nie mają, przybyły tu z kimś, kto ją ma. – Co z mężczyznami? Sacha roześmiała się serdecznie. – Mężczyznom nie zabrania się wstępu do Refúj. Ale muszą tu przybyć ze swoją matką, siostrą lub żoną Dujią. Wtedy uważa się, że są bezpieczni.

– Czy Dujia to wasze słowo na Gwyrach? – Ciii. – Sacha zniżyła głos. – Nie wolno tu tego wypowiadać. Nie jesteśmy demonami. Nie tutaj. Mia zanotowała to sobie w głowie. – Ale co to oznacza dla Quina? Ściśle rzecz biorąc, nie jest moim mężem, a… – Odwróciła się i aż zamrugała, widząc za sobą pustą przestrzeń. Znów go zgubiła. – Quin? Obróciła się na pięcie i ujrzała, że książę zagląda do Błękitnego Feniksa – gapi się jak urzeczony, trzymając w ręce zapomniane indycze udo. Gdy ją zobaczył, wyprostował się. – Przepraszam – rzekł, pędząc, by je dogonić. Jak na chłopaka, który znalazł się w osadzie wiedźm, zachowywał się zadziwiająco swobodnie. Zanim Mia zdążyła zapytać, co go tak zahipnotyzowało w tawernie, powiedział do Sachy: – To mięso jest przepyszne. Chyba najlepsze, jakie w życiu jadłem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. – I takie być powinno. Jeżeli zabija się zwierzę z użyciem przemocy, strach sprawia, że mięso twardnieje i traci smak. Z przerażonego zwierzęcia zawsze będzie kiepskie mięso. Z kolei zwierzę zabite za pomocą magii umiera spokojną śmiercią. Nie odczuwa przy tym strachu. Mia miała kłopoty z przyswojeniem tych słów. Magia jako akt miłosierdzia? Kolejne kłamstwo obalone: jej książki nie wspominały o tym, że Gwyrach mogą używać magii do tego, by uczynić śmierć mniej bolesną. – Proszę. Powinnaś coś zjeść. – Quin znów spróbował podać Mii drugie pieczone udo i tym razem przyjęła poczęstunek. Ugryzła kawałek i musiała się zgodzić: mięso było soczyste, wyśmienite. – Nie wiedziałam, że indyk może być taki smaczny. – Właściwie – sprostowała Sacha – to udo łabędzia.

Mia się zakrztusiła. W tej chwili stanęła jej przed oczami anielska twarz Angelyne, gdy mama splatała w warkocz jej jasne włosy o truskawkowym odcieniu. „Angie, moje łabędziątko”. – Wiesz, nie jestem aż tak bardzo głodna. – Oddała swoją porcję Quinowi, a on chętnie pochłonął pieczyste. W tym momencie, po raz pierwszy od ich przybycia do Refúj, Mia ujrzała coś, co ją przeraziło. Mała dziewczynka dostała napadu złości. Miała nie więcej niż cztery lata, płowe włosy związane w kucyki, porcelanową pąsową skórę i usteczka jak wiśnie. Stała za straganem wysoko wyładowanym lukrowanymi keksami i herbatnikami, szarpała swą mamę za spódnicę i wrzeszczała tak zapalczywie, że z ust pryskała jej ślina. Kobieta krzyknęła coś w języku, którego Mia nie rozumiała. Potem złapała córeczkę za nadgarstek. Mała natychmiast się uciszyła. Mia, zaniepokojona, zwróciła się do Sachy: – Co ta kobieta właśnie zrobiła? – Jaka kobieta? Nie widziałam. – Wzięła dziewczynkę za nadgarstek i… – Mia urwała. – Nie wiem. Dziecko zrobiło się bardzo spokojne. – Pewnie ją po prostu odkrwiła – rzuciła Sacha pogodnie. – Nie jest to ściśle zakazane, nie łamie żadnego z Trzech Praw, choć można by dowieść, że prawo ma tutaj zastosowanie. Mama czasami robi tak z moją siostrą. To jedyny sposób, żeby ją uspokoić, kiedy się rozbryka. – Użyłaś już tego słowa wcześniej: odkrwić. Co to znaczy? – Dokładnie to, co myślisz. – Jej fotel potoczył się nieco szybciej. – Obiecuję, że mamãe wyjaśni ci to znacznie lepiej niż ja. Pomimo słońca mile ogrzewającego jej ramiona i ręce Mia poczuła dreszcz. Zerknęła na Quina i pod jej skórą popełzły zimne ciarki. Może książę, mimo okazywanej nonszalancji, tak naprawdę się lęka. Bądź co bądź,

ma talent do udawania. Została nieco w tyle za Sachą i zapytała go: – Wszystko w porządku? – Łabędź jest doskonały. Bardzo apetyczny. – Nie boisz się? Wzruszył ramionami. – Nie. Czego miałbym się bać? Dobiegł ją dziwny dźwięk, jakby chluśnięcie wody. Słyszała go już kiedyś. Krew Quina napierała na ścianki tętnic z większą niż zwykle siłą. Tym razem Mia intuicyjnie rozpoznała, co to znaczy. – Kłamiesz – stwierdziła. Poczerwieniał. – Wcale nie. – Tak. – Znów wychwyciła chlupot. – Słyszę to. – Imponujące – rzuciła Sacha przez ramię. – Większość z nas dopiero po latach ćwiczeń jest w stanie usłyszeć kłamstwo. Ja tego nie potrafię. A chciałabym. Mia poczuła, że rozpiera ją duma. Posługuje się zaawansowaną magią. Ma talent. Ale gdy tylko to pomyślała, ogarnął ją wstyd. Będąc w tym dziwnym, pięknym miejscu, zatracała logiczne podejście do rzeczywistości. Zmusiła się, by pamiętać, co tamta matka zrobiła swojej córeczce. Gwyrach umie uciszyć i podporządkować sobie inne istoty ludzkie. Ten rodzaj mocy nie jest czymś, z czego można być dumnym. – Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Sacha. – Nareszcie w domu. Poprowadziła ich do chatek stojących w rzędzie nad brzegiem jeziora. Mia widziała pośrodku wody czerwoną wyspę – przygarbioną jak żywa istota, pulsującą energią. Poczuła, że coś ją do niej przyciąga w sposób, którego nie umie wyjaśnić. Miała zarazem wrażenie, że to zakazana rzecz,

dojrzałe czerwone jabłko spryskane trucizną. – Ten jest nasz. – Sacha wskazała głową domek w kolorze jeziora, jak gdyby woda chlusnęła z krateru i pokryła ściany błękitem. A tam, w drzwiach domku, stała Lauriel du Zol. Najlepsza przyjaciółka matki Mii. Lauriel zawsze miała niesamowitą prezencję, była kobietą o tubalnym głosie i słusznej posturze, a zarazem źródłem niewyczerpanej energii, równie obfitym jak jej wspaniała korona czarnych, skręconych niczym korkociągi loków, które tańczyły za każdym razem, gdy się śmiała. Jej widok sprawił jednak Mii ból. Du Zolowie byli nieodłącznym elementem jej dzieciństwa w Ilwysion – ich przytulna kuchnia i ciepłe, sympatyczne żarciki. Patrząc na Lauriel, Mia powędrowała pamięcią z powrotem do szczęśliwszych czasów, zanim się wszystko zepsuło. Zaledwie dzień po tym, jak matka Mii zniknęła z jej życia, odeszła również Lauriel. – Mia. Kochana. Sposób, w jaki Lauriel wymówiła jej imię – miękko wypowiedziane M i przesycone miodem samogłoski – przyniósł Mii pociechę. Rosła kobieta zamknęła ją w miażdżącym uścisku, po czym pocałowała najpierw w jeden policzek, a potem w drugi. – Bhenvenj. Witamy cię najserdeczniej. Vuqa. Chodź, chodź. Gdy Lauriel wreszcie wypuściła ją z ramion, Mia dostrzegła, że oczy jej lśnią. Gospodyni otarła sobie łezkę z błyszczącego brązowego policzka. – Twoja mama byłaby taka szczęśliwa. Marzyła o tym, że pewnego dnia dotrzesz do Fojo Karação i zobaczysz świat, w którym sama się zakochała. Szkoda, że nie ma jej z nami, by mogła to ujrzeć na własne oczy. Prawda krążąca w duszy Mii od tylu dni w końcu osiadła na dnie jej żołądka. Mia znała odpowiedź, zanim jeszcze zadała pytanie, które dopiero teraz zmaterializowało się wyraźnymi pociągnięciami pędzelka, jak atrament

wysychający na kartce. Zaczerpnęła powietrza. – Czy moja mama miała magiczne moce? – O, kochana. Twoja matka miała całe pokłady magii. W naszej siostrzanej wspólnocie była potężną Dujią, utalentowaną Dujią. – Lauriel dotknęła policzka Mii. – Tak jak ty. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA SIEDZIAŁA PRZY MAŁYM DREWNIANYM STOLE z Lauriel, Quinem i bliźniaczkami, pałaszując smakowite śniadanie. Boleśnie tęskniła za pamiętnikiem – chciała go otoczyć ramionami, wycisnąć z niego do ostatniej kropli prawdę o tym, co jej matka ukrywała przez tak wiele lat. Mia niczego właściwie nie wiedziała: o mamie, o magii, o świecie. Lecz w kuchni było ciepło. Wszystkimi porami wychodziły z niej strach i wyczerpanie ostatnich dni. Mimo znużenia czuła, jak serce otwiera się jej niczym kwiat do słońca. Gdy zamknęła oczy, wsłuchała się w stukanie widelców i wczuła w aromaty jedzenia ugotowanego na ogniu, mogła sama przed sobą udawać, że jest w domu, że jej rodzina siedzi wokół stołu, a tato – korzystając z tego, że ciasto na chleb jeszcze rośnie – kradnie mamie całusy. Jedyna korzyść z przeraźliwego bólu głowy była taka, że pozbawił ją wszelkiej możliwości snucia naukowych domysłów. Została zmuszona do tego, by żyć w swoim ciele, by poddać się nastrojowi poranka i prostym przyjemnościom, wśród których niepoślednie miejsce zajmowało posilanie się normalnym jedzeniem. – Jak wam smakuje minha zopa? – spytała Lauriel. Mia wysunęła swoją miskę do przodu i gospodyni z uśmiechem nałożyła jej kolejną hojną porcję. – Tutejsza klasyka. Wieprzowe chouriço, grillowane cebulki, pieczone pomidory i cieniutkie ziemniaczane frytki doprawione czosnkiem i winem. Lauriel przygotowała dla nich niezrównaną ucztę: oprócz minha zopa był też chrupiący chleb prosto z pieca, a do niego żółte masło i dżem z zanaby, miękkie, kruszące się sery, świeżo grillowany dorsz z zielonym chili i tygrysim mleczkiem, przysmażona kapusta sarepska, kurczak w papryce pieczony w gorącym popiele oraz słodki płyn zrobiony z przyrumienionej kukurydzy. Lauriel z dumą wymieniała nazwy dań, stawiając je na stole. Nad każdym talerzem wiła się wstążka gorącej pary. Kubki smakowe Mii były

wniebowzięte. Wielodniowe wygłodzenie powoli ustępowało. Z każdym kęsem czuła, jak jej ciało odżywa. W domu mama wiele razy próbowała gotować dla rodziny swoje ulubione dania według przepisów z Fojo, ale nigdy nie mogła dostać wszystkich niezbędnych przypraw i składników. Tłumaczyła, że jest to niemożliwe, odkąd król Ronan zamknął granice Glas Ddir. Teraz, siedząc w przytulnej kuchni du Zolów, Mia wiedziała, że po raz pierwszy spotkała się z autentyczną fojueńską kuchnią. Odcienie i nuty smakowe tańczyły na jej podniebieniu. Pomyślała o wszystkich porankach, jakie spędziła z du Zolami, wygodnie usadowiona w ich słonecznej kuchni w Ilwysion, patrząc na swoją szczęśliwą jak zawsze mamę. – Kochanie, wszystkiego wystarczy na dokładkę – powiedziała Lauriel, stukając chochlą o ogromy rondel. Nad piecem z belek sufitowych zwieszały się długie sznury czosnku, a obok nich wisiały żelazne i miedziane naczynia zrobione własnoręcznie przez panią domu. Poniżej w rzędzie pomarańczowych ceramicznych donic pyszniły się rozrosłe zioła i inne rośliny przyprawowe. Kuchnia nie miała ścian – była otwarta na resztę skromnego domostwa. Przez tylne drzwi Mia dostrzegła brzuchate czerwone pomidory dojrzewające na pnączach. – Smakuje ci ryba, wasza łaskawość? – Sacha utkwiła w księciu pełne nadziei spojrzenie. – Pomagałam ją przyrządzić. Mia sądziła, że Quin wyrazi typową dla siebie kulinarną euforię, lecz on, odkąd przybyli do tego domu, stał się milczący, zamknięty w sobie. – Jest nią oczarowany – zapewniła Mia za niego. – Quin uwielbia ryby. – To świetnie – stwierdziła Lauriel. – Codziennie rano wyciągamy z jeziora świeży połów. Junay przewróciła oczami. – Jeśli znowu będę musiała jeść rybę, zakopię jej truchło gdzieś w tym

domu, tak żeby żadna z was nigdy go nie znalazła. Junay, druga z bliźniaczek, w całej pełni zachowała ogień, jaki Mia pamiętała sprzed trzech lat. Sacha była czarująca i zrównoważona, miała w sobie starannie kontrolowaną dojrzałość. Junay, jak zawsze nieprzewidywalna, wyrażała swoje uczucia prosto z mostu. Obie siostry odziedziczyły po ojcu ciemną cerę w odcieniu umbry – Dom, podobnie jak matka, miał skórę w kolorze ciepłej ochry – ale na tym podobieństwo bliźniaczek się kończyło. Nawet ich włosy świadczyły o dwóch sprzecznych osobowościach: u Junay na wszystkie strony sterczały gęste, nastroszone korkociągi, podczas gdy Sacha siedziała wyprostowana w swym wiklinowym fotelu, wcierając sobie w skórę na głowie słodki olejek migdałowy. – Gdybyś zakopała rybę we własnym domu – odparła spokojnie Sacha – sama też przesiąknęłabyś jej wonią. – Dziękuję – odgryzła się Junay. – Tak się cieszę, że mam wszystkowiedzącą siostrę. – Zwróciła się do Mii: – Jak mogłaś nie wiedzieć, że twoja mama jest Dujią? – Duj! – skarciła ją Lauriel. – Junay! – Co, mamãe? Jestem ciekawa. – Niezrażona, znów skierowała się do Mii. – Nie było oznak? Tak, żeby coś do czegoś nie pasowało? Pewnie się zastanawiałaś. Pytanie zaskoczyło Mię. – Chyba nigdy nie mówiła o swojej przeszłości. Wiedziałam, że ma sekrety, ale nigdy nie pomyślałam… – Urwała, zbita z tropu, czując, że beznadziejna z niej córka, skoro nie znała tak oczywistej części życia własnej matki. Nie wspominając już o tym, jak kiepski z niej naukowiec: przeoczyła każdą możliwą wskazówkę. – Cóż… wiedziałam, że studiowała medycynę w Fojo Karação. Że podróżowała do nadrzecznych miasteczek w Ilwysion i na podzamcze Killian, żeby pomagać chorym i umierającym ludziom.

Junay jęknęła. – Nie studiowała tu medycyny! Przybyła, by zgłębiać magię. Nigdy cię nie zastanowiło, dlaczego tak wielu z tych ludzi wróciło do zdrowia? Mia otworzyła usta, ale nie zdołała wyksztusić słowa. Jej matka leczyła ludzi magią. To oczywiste. Dwunastolatka miała więcej rozumu niż Mia. – Junay. – Lauriel twardo położyła rękę na stole. – Masz bezwzględne podejście. Mia właśnie przebyła długą podróż. Czy możesz zostawić ją w spokoju? – Super. – Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi, po czym znów je rozplotła. – Naprawdę nie wiedziałaś? Po prostu trudno w to uwierzyć. – Mój ojciec dowodził Kręgiem Łowców! Jak matka mogła mieć magiczne moce? Gwyrach to demony. Nieludzkie i bezlitosne. Spostrzegła, że Lauriel rzuca pośpieszne spojrzenie na swoje córki. – Przepraszam – powiedziała szybko. – Nie miałam na myśli… Gospodyni machnęła ręką. – Przypuszczam, że w podróży spotkało cię wiele niespodzianek i nie każda z nich była przyjemna. – Zwłaszcza ta, kiedy Nanu złapała ją na targu i nazwała veraktu – wtrąciła Sacha. Wszyscy odwrócili się, by popatrzeć na staruszkę, która w tej chwili apatycznie robiła na drutach, świszcząc oddechem, i nie stanowiła dla nikogo zagrożenia. Lauriel zwróciła się do Junay. – Dziś twoja kolej, żeby jej pilnować, Jun. – Pilnowałam jej wczoraj! – A ja przedtem pilnowałam jej przez pięć dni z rzędu – rzekła spokojnie Sacha. – Dałaś jej lekarstwo? – Nie potrzebuje go – fuknęła Junay. – Nic jej nie jest.

– Czy lekarstwo jest po to, żeby się jej nie mieszało? – zapytała Mia. Lauriel potrząsnęła głową, aż zatańczyły kaskadą jej czarne loki. Wstała i zaczęła obrywać listki z roślin doniczkowych. – Ciało i umysł zawodzą nas, gdy się starzejemy – wyjaśniła. – Dujie nie są wyjątkiem. Wręcz przeciwnie. Tak jakby magia niszczyła naszą ziemską powłokę szybciej, mocniej. – Włożyła listki do cętkowanego kamiennego moździerza i roztarła je tłuczkiem. – Umysł przeszkadza Nanu, ale problemy sprawiają również płuca. Nie są już takie jak dawniej. Zdarza się, że powietrze w nich utknie i oddychanie staje się kłopotem. Lauriel wrzuciła roztarte zioła do pogiętego miedzianego kubka i zalała je parującym purpurowym płynem. Kiedy Nanu znów zaświszczała, Lauriel wetknęła kubek w jej pomarszczone brązowe dłonie. – Wypij, mamãe. To ci wyrówna oddech, Podczas gdy staruszka sączyła swój napar, Mia zagadnęła: – Czemu nie możecie uzdrowić jej płuc za pomocą magii? Na twarzy Lauriel pojawił się uśmiech. – To nie jest tak, że kładziemy na kogoś ręce i na zawsze pozbawiamy go dolegliwości. Codziennie leczymy ludzi na małą skalę. Lecz magia działa na zasadzie reakcji, nie profilaktyki. Zanim zostaniemy zmuszone do jej użycia, często jest już za późno. – Poklepała swoją matkę po kolanie. – Stosujemy wszelkie środki zaradcze, jakie się da. A kiedy staje się to konieczne, sięgamy po magię. – Dzisiaj zastosowałam na Nanu magię głowy – pochwaliła się z dumą Sacha. – Po tym jak nazwała Mię veraktu. – Co to jest veraktu? – zainteresowała się Mia. – Nic takiego – parsknęła Junay. – To Dujia, która nie dopuszcza do siebie faktów. Dujia, która wypiera się swojej mocy. Dujia, która wstydzi się tego, kim jest, ponieważ przez całe życie karmiono ją kłamstwami i nasiąknęła nimi jak gąbka. – Uśmiechnęła się promiennie. – Czy mogę coś

zrobić z twoimi włosami? Mia, bezsilna wobec huśtawki nastrojów dziewczyny, wyraziła zgodę. Junay klasnęła w ręce i pobiegła na poddasze. – Wybacz jej – odezwała się Lauriel. – Jeszcze nie rozkwitła. Jej siostra owszem i… cóż. Jak możesz sobie wyobrazić, ten dom przypomina strefę wojny. Mieć pod jednym dachem córkę Dujię i jej jeszcze nierozkwitłą bliźniaczkę to koszmar, jakiego nie powinien doświadczać żaden rodzic. Mia miała tyle pytań. Co to znaczy „rozkwitnąć”? Czy chodzi o to, że ujawnia się magia drzemiąca w ciele Gwyrach? I gdzie jest Domeniq? Próbowała sobie wyobrazić postawnego, męskiego w każdym calu Doma w osadzie pełnej demonicznych kobiet. Rozbawiła ją ta myśl. Pewnie jest nawet na to przygotowany, skoro dorastał w domu z dwiema siostrami i matką. Biorąc pod uwagę to, jak wszystkie dziewczyny na merqad gapiły się na księcia, Dom przypuszczalnie cieszyłby się tu wielką popularnością. Ukradkiem zerknęła na Quina. Ścigał widelcem na talerzu kawałek sera. Poczuł na sobie jej spojrzenie, podniósł wzrok i spróbował na siłę się uśmiechnąć. Wiedziała, że powinna zapytać Lauriel, czy jest tutaj bezpieczny. Ale jeżeli odpowiedź brzmi „nie”, czy to oznacza, że będzie musiała opuścić Refúj? To egoistyczne, lecz nie miała na to ochoty. Siedząc tutaj z Lauriel, dowiadując się różnych rzeczy o magii, czuła się bliżej matki niż kiedykolwiek w ostatnich latach. – Czy Dujia w języku fojuen oznacza demona? – spytała. – Duj, nie! Dujia to istota boska. Dujie to siostrzane, lojalne wobec siebie dusze. – A więc tu, w Fojo, Gwyrach są istotami boskimi? – Kochana, ws zędzie jesteśmy istotami boskimi. Duj katt – zaklęła. – Czy matka niczego cię nie nauczyła?

Mia przerzuciła się na tryb tłumaczeniowy. – Czy duj katt to „na czterech bogów”? Lauriel odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się serdecznie, tubalnie, a jej czarne loki zatańczyły przy tym wesoło. – Niebiosa, nie. Duj to „bogini”! Nie bóg. Jaki tam bóg. Jesteśmy Dujiami, potomkiniami bogiń. W rzecznym królestwie nazywają nas demonami, lecz tu, w ognistym królestwie, nosimy swoje prawdziwe imię. – Oczy jej lśniły. – Jesteśmy anielicami. Wspólnotą anielic wywodzących się od Czterech Wielkich Bogiń, które dały początek czterem krainom. – Nie powiedziała „czterem królestwom” – wtrąciła Sacha – bo nie wierzy w królów. – Królowie to po prostu mężczyźni w papierowych kapeluszach. – Lauriel gestem wskazała księcia. – Czasami tak się tylko składa, że papier jest zrobiony ze złota. – Złote korony mogą być prześliczne – dodała Sacha, uśmiechając się nieśmiało do Quina. – Nie wtedy, kiedy są noszone przez króla Glas Ddir! – wydarła się Junay ze stryszku. Quin, zakłopotany, poruszył się na krześle. Widząc go takiego milczącego i pełnego rezerwy, Mia przypomniała sobie księcia, którego poznała w zamku. Ona u du Zolów czuła się jak w domu, swobodniej niż kiedykolwiek od wieków, ale wyobrażała sobie, że Quin znalazł się w zupełnie odwrotnej sytuacji. W Kaer Killian czuł się bardzo nieszczęśliwy, ale przynajmniej miał władzę, podczas gdy w Refúj jest bezradny. Czy się boi? Wsłuchała się w rytm bicia jego serca, ale go nie usłyszała. Kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że nie słyszy niczyjego pulsu. Nawet własnego. Brak tego wrażenia zaniepokoił ją. Dopiero od tygodnia miała

świadomość własnych magicznych zdolności, ale już ożywiły jej krew, sprawiając, że ta zaśpiewała. Bóle głowy były potworne – spokojnie by się bez nich obyła – jednak błyskawicznie przyzwyczaiła się do symfonii bicia ludzkich serc, słodkiej harmonii niezgranych dźwięków. Teraz, kiedy ich nie słyszała, przytłoczona ciszą, poczuła się osamotniona. – Niczego nie czuję – stwierdziła. – Jasne, że nie czujesz. – Junay wróciła na dół z grzebieniem o ciężkich żelaznych zębach. Mia wzdrygnęła się, kiedy dziewczyna wyciągnęła rękę, by ją uczesać. Do tej pory żadna kobieta oprócz matki i siostry nie dotykała jej włosów bez rękawiczek. – Kiedy masz kręcone włosy – zauważyła Junay – naprawdę powinnaś lepiej o nie dbać. – Szarpnęła grzebieniem jej splątaną czuprynę tak mocno, że Mia ledwie stłumiła okrzyk bólu. – Duj! Junay! – upomniała córkę matka. – Co? Zawsze nam powtarzasz, że czasami dla urody trzeba pocierpieć. – Zadawała czuprynie Mii kolejne okrucieństwa. – Nie wyczuwasz naszych pulsów z powodu uzoolionu. Wskazała na drzwi i Mia dopiero teraz zauważyła obrzeże z niebieskich kamieni – taki sam modry kamyk Dom nosił na szyi. Niebieski wzorek ciągnął się wokół wejścia i po podłodze, nieprzerwaną linią otaczając całe domostwo. W ziemię wciśnięto chyba tysiące kamyków. – To granica – wyjaśniła Sacha. – Zapewnia nam bezpieczeństwo. Mia wstała z krzesła – ku konsternacji Junay z jej morderczym grzebieniem – i nachyliła się nad uzoolionem. Powiodła palcem po linii gładkich kamyków i nie poczuła nic. Lecz o to właśnie chodziło. Nic nie czuła. Za każdym razem, kiedy dotykała strzyżyka matki, czerwony kamień rozpalał jej krew, potrząsał nią, by się rzuciła w wir życia. Ale gdy palce

sunęły po uzoolionie, miała wrażenie, że jej krew uderza o ścianę. – Uzool oznacza wodę – mruknęła sama do siebie. Właśnie kleciła w głowie nową teorię: kamień fojuen wyzwala magię, uzoolion zaś ją zakłóca. – Mamy w rodzinie zasady – rzekła Lauriel. – Żadnej magii w domu. Dzięki temu możemy zaufać swoim ciałom i swoim sercom. – Co oznacza, że jeżeli w tym domu ktoś zachowuje się nieznośnie – Sacha spojrzała znacząco na siostrę – to dlatego, że jest nieznośny. – Różne kamienie mają swoje moce – ciągnęła Lauriel. – Mogą potęgować albo umniejszać magię. Niektóre, jak lloira, nawet ją magazynują. Fojuen rodzi się w rozedrganym, pulsującym energią sercu wulqanu. Kiedy Dujia nosi przy sobie to czerwone szkiełko, wzmacnia ono jej magię. Sprawia, że serce szybciej tłoczy krew, tak by płynęła żywiej. Jeśli Dujia jeszcze nie rozkwitła, fojuen może przyśpieszyć rozwój jej magii. A więc teoria Mii jest prawdziwa. Teraz rozumiała, dlaczego gdy przyciskała czerwonego strzyżyka do piersi, odczuwała najróżniejsze skutki uboczne, od bólu głowy, przez palpitację serca, po całkowite omdlenie. Nie było zbiegiem okoliczności, że po raz pierwszy rzuciła urok na Quina tej samej nocy, gdy otrzymała pamiętnik matki, a wraz z nim kluczyk zrobiony z fojuenu. Mały rubinowoczerwony ptaszek miał wielką moc. – A uzoolion daje przeciwny efekt – mruknęła. Lauriel przytaknęła. – Uzoolion osłabia magię Dujii. Jeśli jest go wystarczająco dużo – wskazała gestem kamyki okalające podłogę chaty – można zablokować magię zupełnie. Gdy nosimy przy sobie uzoolion, nie może nami zawładnąć żadna Dujia, która chciałaby nas skrzywdzić. Nawet mężczyzna mający przy sobie ten kamień może wyczuć obecność magii. Cichutkie „puk, puk, puk”. – Domyślam się, że to dlatego Dom nosi na szyi uzoolion.

– Wszystkie nosimy takie amulety. – Lauriel wyjęła spod bluzki niebieski wisiorek. – Zapewniają nam bezpieczeństwo. – Lauriel? – zagadnęła Mia cichutko. – Dlaczego moja mama nie miała uzoolionu w dniu, kiedy umarła? Zrobiło się bardzo cicho. Nawet Junay milczała. – Nie wiem, kochana. – Gospodyni opadły ramiona. – Sama zadawałam sobie to pytanie wiele razy. Jeśli Wynna była z kimś, komu ufała… jeżeli magia tej osoby sprawiała jej przyjemność… jeżeli pragnęła dotyku tego kogoś… – Jeśli była z kimś, kogo kochała – dokończyła Mia. Lauriel unikała jej wzroku. Mia pomyślała o wszystkich tych wieczorach, które jej matka spędziła z Lauriel na balkonie ich domku. Rozmawiały, śmiały się, sączyły tarninowe wino i popijały mocniejsze napitki przemycone z Fojo. Po raz pierwszy wokół jej myśli zaczęła się snuć dymna wstęga wątpliwości. Wiedziała, że Wynna i Lauriel były najlepszymi przyjaciółkami, ale może ich znajomość oznaczała coś więcej? – To prawda, kochałam twoją mamę – powiedziała Lauriel, jakby czytała Mii w myślach. – Lecz tylko jako przyjaciółka. Nie byłam tym aniołem, którego ukochała Wynna. Serce Mii zabiło mocno – aż się obawiała, że pęknie jej od tego mostek. Teoria, którą wysnuła w Pokręconej Puszczy, ożywała na nowo. – Ale mówisz, że kogoś kochała. Kogoś, kto miał magię. Lauriel wstała i wytarła sobie ręce w fartuch. Jej loki już nie tańczyły. – Powiedziałam za dużo – rzekła. – Lauriel. Proszę. Od trzech lat szukam Gwyr… Dujii, która zabiła moją mamę. Jej pamiętnik popychał mnie naprzód, prowadził do tego miejsca. To nie może być przypadek. Jeśli kobieta, która ją zabiła, jest tutaj… jeżeli jest w Refúj…

Patrzyły na siebie intensywnie przez kilka minut, godzin, dni. Mia straciła poczucie czasu. Nie podobało się jej, że nie może wyczuć intencji otaczających ją ludzi. Nie umiała stwierdzić, czy Lauriel nie kłamie. Nie była w stanie określić niczyich uczuć, nawet swoich. – Duj katt. – Junay dwoma palcami chwyciła dorsza za ogon, uniosła go i upuściła na talerz z oślizłym plaśnięciem. – Po co ukrywać zdechłą rybę? Sekrety w tym domu już śmierdzą. Lauriel posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – Junay. – Mamãe – odparła córka, naśladując jej ton. – Zasługuje na to, by wiedzieć! Gdybyś to ty umarła, czy nie zasługiwałabym, żeby mi zdradzić, kto cię zabił? – Zwróciła się do Mii. – Nie wiem, kto to zrobił, ale wiem, kto będzie zorientowany. Zapytaj Zagę. Ona wie wszystko. W swojej sekretnej jaskini ma pewnie cały rejestr morderczych aniołów. – Widząc skonsternowaną minę Mii, dodała: – Idź nad jezioro, znajdź mojego brata. Z radością zaprowadzi cię do Zagi. – Dlaczego to robisz, Jun? – mruknęła Sacha. Junay uśmiechnęła się anielsko do swojej bliźniaczki. – Strzeż się tych nieznośnych, Sach. Kiedy mówimy prawdę, jesteśmy jeszcze bardziej nie do zniesienia. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

ŚCIEŻKA PROWADZĄCA NAD JEZIORO była dywanem miękkiego czerwonego piasku usianego niskimi, suchymi krzewami. Mia poczuła się lepiej, kiedy wydostała się z zasięgu uzoolionu. Podczas gdy słońce mozolnie wspinało się po porannym niebie, jej krew znów krążyła w ciele w rytm własnej muzyki. Lauriel błagała ją, żeby nie szła – „jeszcze nie, poczekaj, aż będziesz gotowa” – ale od chwili, gdy Junay dała jej wskazówkę, wszystkie wiedziały, że to nie podlega już dyskusji. Mia odsunęła swoje krzesło od stołu i bez słowa wyszła. – Mia? – Quin, dzięki długim nogom, bez trudu ją dogonił. – Naprawdę myślisz, że to dobra decyzja? – Dobra czy nie, właśnie ją podjęłam. – Gdzie jest ta logicznie myśląca dziewczyna, która poznałem w lesie? Ta, która do wszystkiego potrzebuje teorii? Nie miałem pojęcia, że kierują tobą… instynkty. – Nigdy mnie tak naprawdę nie znałeś. Zastąpił jej drogę, blokując przejście. – Możemy o tym przynajmniej porozmawiać? Nie tylko narażasz na ryzyko swoje życie… – Odsuń się. – …ale też moje. Poczuła lodowate ostrze jego strachu, ale je odtrąciła. Nie pozwoli, by książę zaprzepaścił jej plany. Nie po to tak ciężko nad tym pracowała i zaszła tak daleko, by teraz stał jej na drodze. – Powiedziałam: ods uń s ię. Odepchnęła go i poszła dalej. Jezioro położone było w sercu wulqanu, pełne otoczaków, z tak spokojną, niezmąconą wodą jak powierzchnia niebieskiego talerza. Gdy Mia podeszła do brzegu, po skórze przebiegły jej ciarki, w ciele zapulsowały gorące

włókienka. Wysnuła teorię, że ma to coś wspólnego z czerwoną wyspą. Kamień fojuen wzniecał wrażenie gorąca w jej krwi, wzywał ją naprzód, zaklinając milcząco. – Czy mogę zobaczyć, co masz w kieszeni? – zawołał za nią Quin. Gdy się nie poruszyła, dodał: – Wiem, że zachowałaś grot, który mi wyciągnęłaś z piersi. Wciąż nie doceniała księcia; znowu okazał się bystrzejszy, niż zakładała. Niechętnie wyjęła z kieszeni odłamek i podała mu go. – Interesujące. – Przytrzymał sobie kamień przed oczyma na wysokości odległych wulqanów. Potem pochylił się i nabrał w garść czerwonego piasku, a następnie pozwolił, by ten przesypał mu się pomiędzy palcami. – Zważywszy na to, że nigdy nie widziałem tej wulqanicznej skały w Glas Ddir, przypuszczałbym, że mój niedoszły zabójca też się wywodzi z Fojo. Bezpieczna przystań, którą mi obiecałaś, może się okazać nie taka znowu bezpieczna. – Na Morzu Solonym leżą setki wysp – wypaliła w odpowiedzi. – Szanse na to, że twój zabójca pochodzi z tej wyspy, są nader nikłe. – Tak samo jak szanse na to, że przeżyję ze strzałą w piersi. Albo że przeżyjemy skok z wodospadu. Albo na to, że będę w Refúj od tylu godzin, a nikt nie spróbuje mnie zabić. – Postukał sobie odłamkiem grotu w dłoń. – Ty i ja najwyraźniej wyślizgujemy się śmierci, korzystając z nader nikłych szans. Powiódł sobie dłonią po zmierzwionych włosach. – Rozumiem, że ta trójka to twoje przyjaciółki. Wyglądają na urocze osoby, ale jak dobrze je znasz? Wiedziałaś, że władają magią? Miał rację. – Powiedziała, że królowie to po prostu mężczyźni w papierowych kapeluszach – ciągnął. – Dziwne stwierdzenie, ale moim zdaniem trafne.

Może w kwestii tutejszych wiedźm też ma słuszność. Mia, rozbawiona, skrzyżowała sobie ręce na piersi. – Nie wierzysz w bogów, a nagle uwierzyłeś w boginie? – Mówię tylko, że ich nie winię za to, że nie ufają moim krewnym. Mój ojciec traktuje osoby obdarzone magią jako gorsze od ludzi. Lecz ja nie jestem moim ojcem. Powiedziałem ci, że dopóki oddalamy się od zabójcy, który na mnie czyha, nie będę narzekał. Jeśli jednak w rzeczywistości zbliżamy się do niego… – Westchnął. – Wiem, że się chcesz dowiedzieć, kto zabił twoją mamę. Gdyby to moja matka nie żyła, działałbym tak samo. Ale jeśli mam znów spojrzeć w twarz śmierci, chciałbym przynajmniej wiedzieć, czy jesteś ze mną, czy przeciwko mnie. – Z tobą – odrzekła instynktownie. – A kogo my tu mamy? – odezwał się ostry głos za nimi. – Książęca para we własnych osobach. Mia obróciła się na pięcie i ujrzała dziewczynę z rękami założonymi ciasno na piersi. Z jej twarzy wyzierała zuchwałość, szczęka była kanciasta, a ciało – pomimo niskiego wzrostu – zwarte i gotowe do skoku. Wyglądała dziwnie znajomo. Była mniej więcej w wieku Mii, może rok albo dwa lata starsza, a rysy ich twarzy zdradzały pewne podobieństwo, chociaż dziewczyna miała śniadą, bursztynową cerę i satynowoczarne włosy, równo przycięte na wysokości brody. Jej oczy były brązowe, nie szare, lecz niemal tak samo żarliwe jak u Mii. Mia zauważyła coś jeszcze: zarzucony na plecy kołczan pełen strzał. – Dom! – zawołała dziewczyna przez ramię. – Jest tutaj twoja przyjaciółka. Domeniq du Zol wyciągnął na brzeg małą rybacką łódkę. Podbiegł do nich, strzepując sobie piach ze spodni, i rozjaśnił się w łobuzerskim uśmiechu.

– Mia! Udało ci się! – Zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, bardzo przypominając przy tym swoją matkę. Gdy w końcu puścił Mię, przytrzymał ją na odległość wyciągniętych rąk. – Długo ci zeszło. Spodziewałbym się nieco lepszych wyników po mojej treningowej partnerce. Dom zawsze wiedział, jak ją sprowokować. Zjawił się zaledwie pięć sekund temu, a już obudził w niej ducha rywalizacji. – Od jak dawna tu jesteś? – spytała. – Od kilku dni. Dałem wam łódź, nie musicie dziękować, ale nie mogłem być waszym przewoźnikiem. – Skłonił lekko głowę przed księciem i wyszczerzył się w uśmiechu. – Wasza łaskawość. Dziewczyna przyglądała się im nieprzyjaźnie. – Mia Rose, dziewczyna polująca na Dujie. Dziewczyna, która sama jest Dujią. – Od niechcenia wyjęła z kołczana strzałę i zaczęła grotem wydłubywać sobie brud zza paznokci. – Jak dla mnie wygląda to na konflikt interesów. Dom jęknął. – Masz okropny sposób zapoznawania się z ludźmi. To jest Pilar. Kiepsko sobie radzi z porażką, dlatego niechętnie patrzy na to, że jesteście tu razem. – Dziękuję. Wolałabym sama prać swoje brudy – odszczeknęła Pilar. Mia nie mogła oderwać wzroku od strzały w rękach dziewczyny. Od jaskrawoczerwonego grotu. Fojuen. Żołądek jej się skurczył do rozmiaru owocu czeremchy. Quin podążył za jej spojrzeniem. – To byłaś ty – rzekł wolno. – To ty strzeliłaś do mnie podczas ślubu. Pilar nie odpowiedziała. Kopnęła kamyk, aż z pluskiem wpadł do jeziora. Mię zalała kakofonia uczuć i temperatur. Doznania w głębi ciała były tak silne, że się odruchowo cofnęła. – Ta strzała nie była przeznaczona dla ciebie, okej? – odrzekła Quinowi

Pilar i zwróciła się do Mii. – Celowałam w ciebie. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA ZAMRUGAŁA W ZDUMIENIU. – Czemu, do czterech diabłów, zamierzałaś mnie zabić? Pilar włożyła strzałę z powrotem do kołczana i przesadnie ciężko westchnęła. – Naprawdę musisz pytać, Rose? – Pytam przecież, nie? – Nie mogłyśmy pozwolić, żebyś wyszła za księcia. Nienawidziłaś osób obdarzonych magią. Chciałaś za wszelką cenę oczyścić królestwo z brudnej, nieczystej magii. Pilar schyliła się, podniosła gładki otoczak i posłała go ślizgiem po powierzchni jeziora. Kamyk zgrabnie odbił się kilka razy od wody. – Kiedyś miałaś zostać królową. Wiedziałyśmy z dobrego źródła, że ty, córka Griffina Rose’a, wzmocnisz pozycję Kręgu Łowców, żeby nasilić kampanię nienawiści. Dzięki twojej żałosnej kandydaturze na władczynię Dujie wciąż są w Glas Ddir w niebezpieczeństwie. Ostatnia rzecz, jakiej nam potrzeba, to pałająca żądzą zemsty królowa na tronie rzecznego królestwa. Mia zwróciła się do Doma. – Wiedziałeś o tym? – Mówiłem im, żeby tego nie robiły. Nie uważałem, abyś zasługiwała na śmierć. – Tak samo jak nie zasługiwali na nią Tuk i Lyman? Jej słowa trafiły w dziesiątkę. Dom zamilkł. Spuścił wzrok. – Nie byli złymi ludźmi – rzekł. – Nie byli też dobrymi, ale nie byli źli. – A jednak ich zabiłeś. – Wiedzieli, że tam jesteś! Próbowałem cię chronić. – Po tym, jak twoja przyjaciółeczka już wcześniej próbowała mnie zabić? Mia usiłowała zachować spokój w głosie. Okazuje się, że Domeniq od lat działa na dwa fronty: udaje, że jest Łowcą, podczas gdy tak naprawdę

zachowuje lojalność wobec wiedźm. – Znałam cię przez całe życie! – Wróćmy jeszcze na chwilę – wtrącił Quin – do miejsca, w którym ty – skierował się do Pilar – próbowałaś zabić ją – wskazał na Mię – a zamiast tego trafiłaś mnie. Pilar jęknęła. – Nie moja wina! Zrobiłeś jakiś dziwny taneczny ruch i obróciłeś ją w ostatniej chwili. Znalazłeś się na linii strzału. Inaczej bym nie chybiła. Jestem bardzo dobrym strzelcem. – Najwyraźniej nie! – Quin pokazał szramę, która mu została nad sercem. – O mało nie umarłem. Dwa razy. – W takim razie dobrze się składa, że twoja szczęśliwa żonka ma magię, nie? Dom spojrzał na Mię, potem na Pilar, a potem na Quina. Przesunął sobie dłonią po potylicy, pocierając krótko przycięte włosy. – Napięta sytuacja. Mia zwróciła się do Pilar. – Co rozumiesz przez „dobre źródło”? Tamta wzruszyła ramionami. – Mamy w zamku szpiega. Są pewne szczegóły… powiedziałaś o wszystkich Gwyrach, że to nikczemne demony, zdeprawowane i złe. Mówią, że wirowałaś po Sali Rąk, śmiejąc się i przeklinając wszystkie wiedźmy, aby je spotkał taki sam makabryczny los. – Kto to powiedział? – Mia czuła na twarzy uderzenie gorąca. – Wasz szpieg się myli. W Sali Rąk nie czułam nic innego jak zgrozę. I chciałam się tylko zemścić na tej Gwyrach, która zabiła moją matkę. „Serce za serce, życie…” – Znam kredo Łowców. Ale zamierzałaś im dać większe możliwości,

żeby nas skuteczniej tępili. Chyba nie zaprzeczysz? – Ułożyła dłoń w czarkę, nabrała do niej powietrza i uniosła, naśladując toast. – „Za Łowców! Prawdziwych bohaterów tej uczty! Kiedy będę księżniczką, dam im monety i broń, i wszystko, czego im trzeba, żeby zabili każdą Gwyrach, jaką znajdą”. I tak dalej. Mię ogarnął przygniatający wstyd. To były jej słowa. Gwałtownie napłynęło wspomnienie ostatniej uczty w Wielkiej Galerii, zwłaszcza jednego momentu: kiedy ją potrąciła posługaczka. Tak samo zakręciło jej się wtedy w głowie, tak samo uderzyło gorąco. – To dlatego cię zapamiętałam. Jesteś tą niezręczną służącą. Ujrzała tamto przyjęcie w nowym świetle. Do tej pory przypuszczała, że jej zmysły przytłoczyła obecność przerażających członków królewskiego rodu, a tymczasem to Pilar się o nią otarła – Pilar szykująca się do tego, by następnego dnia ją zabić. Gorąco, jakie Mia wówczas poczuła, to były mordercze zamiary i gniew, spotęgowane przez czerwonego strzyżyka, który spoczywał wtedy blisko jej serca. Wyprostowała się. Nie było trudno spojrzeć na tę dziewczynę z góry, Mia przewyższała ją o pół głowy. – Skoro wygląda na to, że nie przysłużyłaś się nam w najmniejszym stopniu – odezwała się wyniośle – najpierw bezskutecznie próbując uśmiercić mnie, a potem nieomal skutecznie zabijając księcia, powiedziałabym, że jesteś nam coś dłużna. Pilar potrząsnęła głową. – Typowe. Księżniczka opuszcza swój zamek, udaje się do obcego kraju i uznaje, że my, pokorni niewolnicy, jesteśmy jej coś winni. Pilar i Dom skrzyżowali spojrzenia, a on wybuchnął śmiechem. Mia czuła, jak w jej piersi rozpala się rozdrażnienie. Ci dwoje najwyraźniej stroili sobie z niej żarty, których ona nie umiała zrozumieć.

– Chcę się zobaczyć z Zagą – oznajmiła. – W porządku – odparł Dom. – Dla mnie każdy powód jest dobry, żeby sobie powiosłować. Jak będzie, Pil? – Klepnął przyjaciółkę po plecach. – Zabierzmy ją do Zagi. – Nie jest gotowa na Zagę. – Założę się, że to oceni sama Zaga. Podróż łodzią na wyspę przebiegała gładko. Jezioro było nieskazitelną niebieską taflą, dopóki Pilar i Dom nie zanurzyli wioseł w jego niezmąconej toni. Rybacka łódka pomieściła ich czworo, choć nie było wygodnie. Mia powiedziała Quinowi, że nie musi z nią płynąć – że jest to coś, co powinna zrobić sama – lecz on nalegał. Wprawdzie nie umykał już przed zabójcą, ale miała wrażenie, że nie uśmiecha mu się pozostanie na brzegu, gdzie zastęp wiedźm mógłby go zechcieć ukarać za grzechy ojca. – Łabędzie – zauważył Quin, wskazując stadko białych ptaków sunących w luźnym szyku po powierzchni wody. – Wyglądają inaczej niż tamte w domu. To była prawda. Na białych piórach ptaków kładły się delikatne odcienie w barwach truskawki i mandarynki. Z jakiegoś powodu te łabędzie miały jeszcze więcej wdzięku niż łabędzie w Glas Ddir, z długimi szyjami, krystalicznie niebieskimi oczyma i dziobami w kolorze świeżo rozkwitniętych róż. Mia zamknęła oczy i pozwoliła napłynąć fali wspomnień: dzień, w którym mama zabrała ją i Angelyne nad staw w Ilwysion, żeby karmiły kaczki i łabędzie. Wzięły z sobą bochenek brązowego chleba i kruszyły go na kawałki, rzucając głodnym ptakom. Angie miała zaledwie cztery lata. Podeszła trochę za blisko z wyciągniętą ręką i miękką skórką na otwartej dłoni. Łabędź dziobnął ją mocno i mała wybuchnęła płaczem. Został ślad, na szczęście nieduży. Mia szczególnie zapamiętała wyraz twarzy rozczarowanej,

zdradzonej siostrzyczki. Angie bezgranicznie zaufała łabędziowi, jakby tak piękne stworzenie nie mogło jej zrobić krzywdy. – Czy to te same łabędzie, które jecie? Pytanie zadał Quin. Oczywiście. – Niektórzy z nas owszem – odparł Dom. – Refúj obfituje w zasoby naturalne, ale okoliczności ograniczają nas do tego, co możemy wyhodować, zebrać z pól, zrobić. Jesteś amatorem łabędziego mięsa? – Jadłem go na merqad. Nigdy dotąd nie kosztowałem tak kruchego mięsa. – Następnym razem chodź na merqad ze mną, wasza łaskawość. Wiem, który sprzedawca ma najlepsze mięsiwo, skruszałe i doprawione do perfekcji. – Zachowujesz się, jakbyś mieszkał tutaj od zawsze, du Zol – mruknęła Pilar. – Miej na uwadze, że sam jesteś nowo przyjezdny. Te słowa skutecznie położyły kres rozmowie, płynęli więc dalej w milczeniu. Mia nie miała nic przeciw temu. W miarę jak łódź sunęła do przodu z każdym ruchem wiosła, narastało w niej podekscytowanie. Wkrótce spotka się z Zagą, kobietą, która wie wszystko, nie wyłączając tego, kto zabił jej matkę. Wreszcie zmierza ku odpowiedziom. – Ostatni przystanek, Biqhotz – obwieścił Dom, jakby były jakieś inne przystanki. – Oto wasza lekcja języka fojuen na ten dzień, w dodatku za darmo: biqhotz oznacza „serce”. Mia, rzecz jasna, i tak to już wiedziała, ale musiała przyznać, że nazwa pasuje. Wznosząca się przed nimi skała okazała się bardziej pobrużdżona, niż wyglądała z brzegu w Refúj. Połyskliwe, czerwone jaskinie i tunele lawowe jako żywo przypominały układ tętnic podobojczykowych i pnia ramiennogłowowego wychodzących z łuku aorty. Mia czuła, jak jej łupie w głowie. Przycisnęła sobie kciuki do czoła. Pilar położyła wiosło na kolanach.

– Ból głowy początkowo jest potworny, ale potem się przyzwyczaisz. Czy Pilar próbuje być dla niej miła? Zanim Mia zdołała sklecić odpowiedź, Dom ściągnął koszulę i wskoczył do płytkiej wody. Mięśnie grzbietu napięły mu się imponująco, gdy holował łódkę na brzeg. Jego rudobrązowawa skóra, otoczona zewsząd wulqanicznymi skałami, błyszczała niczym letni zachód słońca, tworząc przyjemny kontrast z ostrym zarysem łopatek. Nie dało się zaprzeczyć, że Dom jest przystojny, ze swymi szerokimi barkami, łobuzerskim uśmieszkiem i psotnymi iskierkami wiecznie obecnymi w głębokobrązowych oczach. Jeżeli Quin był wodą, tajemniczą i zmienną, Dom był ogniem, gorącem, wybuchową energią. Doskonale pasował do serca wulqanu, w którym się znaleźli. Quin też zdjął koszulę i wyskoczył, by pomóc Domeniqowi. Mia mimowolnie pomyślała, że książę wygląda jak żółte źdźbło trawy na tle pobrużdżonego brązowego klifu, jakim jest tors Doma. – Może ja pójdę pierwsza? – zaproponowała Pilar. – Ty, Dom, zajmiesz się przez ten czas gośćmi. Może ich oprowadzisz? Dom zrobił zdumioną minę. – Przecież sam dopiero co przyjechałem! To twoje słowa. – Poradzisz sobie. Tu są tylko popioły i nieboszczycy, nic trudnego. Zanurkowała za czerwoną skalną kolumną i zniknęła. – To by było na tyle. Poszła, a my zostaliśmy. Popioły i nieboszczycy. – Dom potarł sobie tył głowy. – Proste, nie? I zaczął ich oprowadzać. Było tu coś w rodzaju wczesnej osady – przynajmniej dawniej, zanim rozprawił się z nią prastary wulqan. Dom ruszył z Mią i Quinem wśród rzędów osypujących się kamieni, pospajanych niegdyś prymitywną zaprawą z gliny i palonego wapna. Niszczejące ściany dzieliły przestrzenie domostw na kwadraty i prostokąty.

– Zdaje się, że to były domy. Mieszkali tu nasi przodkowie. Przodkinie, jak powiedziałaby moja mama. – Kości cywilizacji. – Na twarzy Quina malował się respekt. – Uwielbiam historię. Dom uniósł brew. – Dlaczego, wasza łaskawość? – Mówiłem niedawno Mii, że w domu nigdy nie odnosiłem wrażenia, by mity były prawdziwe. Ale stojąc tu, czuję dreszcze. Mity założycielskie zaczynają nabierać sensu. – Zrobił deklamatorski gest i wyrecytował głębokim głosem: – Ognisty bóg miał najwięcej gniewu. – Tchnął ogniem – wypowiedzieli Dom i Quin równocześnie. Książę uśmiechnął się. – Wiesz, to mało znany fakt, ale kiedyś w zamku Kaer grałem boga ognia w skromnie wystawianej sztuce. Właściwie miałem role wszystkich czterech bogów. To było teatralne arcydzieło, wyreżyserowane, napisane, odegrane i wystawione przeze mnie, mnie, mnie i tylko mnie. Dom się roześmiał. – Moja mama powiedziałaby ci, że nigdy nie było czterech bogów. Były tylko Cztery Wielkie Boginie: cztery anielskie siostry, które złamały sobie nawzajem serca. Patrząc na to, jak moje siostry zachowują się względem siebie, mogę w to uwierzyć. – Już myślałem, że mam dobrze przyswojone podstawy demonologii – rzekł Quin. – Ale okazuje się, że będę musiał podszlifować swoją angelologię. Mia z przyjemnością słuchała, jak Quin i Domeniq doskonale się dogadują, ale teraz miała pilniejsze zmartwienia. Jej ciało pałało gorącem, myśli przypominały wystrzępioną nić, która lada chwila może trzasnąć. – Myślałam, że się spotkam z Zagą – powiedziała. – Cierpliwość nigdy nie była twoją mocną stroną, prawda, Mio?

Domeniq, czując, że w osobie księcia znalazł wdzięczniejszego słuchacza, poprowadził go jakimś korytarzem. Mia niechętnie podążała za nimi. Dotarli do olbrzymiej, sklepionej sali otoczonej okazałymi łukami – wszystko wykute w połyskliwej cynobrowej skale. I tam je ujrzała: dziwne powykręcane kształty na podłodze. Ludzkie kształty. – To nasi antenaci – oznajmił Dom. – Pogrzebani w popiele i świetnie zakonserwowani. Nie było to sanktuarium. Tylko krypta. Mia uklękła koło jednego ciała. Dziewczęcego – świadczyło o tym miękkie zaokrąglenie młodych piersi, sukienka układająca się falbaniasto na kostkach nóg. Ciało spoczywało w pozycji embrionalnej, ramiona osłaniały głowę. Quin przykucnął obok niej. – Nie rozumiem, w jaki sposób tak dobrze się zachowały. – Czytałam o tym – odpowiedziała cicho Mia. – Podczas spływu piroklastycznego wulqan wyrzuca gorące popioły i okruchy skalne. Ciała zostały tym zasypane, ale pokrywająca je powłoka była porowata, więc kiedy zaczęły się rozkładać, tkanki miękkie uległy wyługowaniu. Do tego czasu jednak popiół już stwardniał na skałę, dlatego, choć w środku zostały tylko szkielety, kształt ciał zachował się idealnie. Ludzie zostali uwiecznieni w swoich ostatnich pozach, dokładnie tak, jak umierali. Wzdrygnęła się. Jakie to okropne – być uwięzionym na zawsze w momencie swej śmierci. – Gdybyś chciał obejrzeć coś innego, wasza łaskawość… – zagadnął Dom. – Wiesz, że nie musisz mnie tak nazywać, „wasza łaskawość”.

Głowa pękała Mii od gorąca i nacisku. Czuła się tak, jakby wulqan zmartwychwstał w jej czaszce ze swym ognistym popiołem i siarką. – Czy moglibyśmy nie stać w tej sali z zakonserwowanymi nieboszczykami? – Jesteśmy w kolebce cywilizacji – zaprotestował Quin. – A ty chcesz wyjść? – Ciebie magia nie dźga boleśnie w głowę. Usłyszała kroki i odwróciła się na pięcie. Pod karminowym łukiem stała Pilar. – Jest gotowa na spotkanie z tobą, Rose. Mia ucieszyła się, że im przerwano. Chłopcy znakomicie będą się bawić sami – Quin wyglądał na zachwyconego lekcją historii na żywo, a Dom najwyraźniej był wniebowzięty, że jej udziela. Wchodząc za Pilar do otworu tunelu lawowego, Mia czuła, jak jej naczynia włosowate nabrzmiewają i drgają, gotowe wybuchnąć. Skała wewnątrz tunelu była bardziej matowa niż z wierzchu – chropowata, szarobrązowa, ciemniejsza. Pilar skrobnęła o ścianę pochodnią, a ta zajaśniała ogniem, po czym ruszyły przez labirynt podziemnych korytarzy. – To tu. Przewodniczka zatrzymała się przed wykutymi w skale ogromnymi podwójnymi drzwiami, wypolerowanymi na wysoki połysk. Mia dostrzegła swoje odbicie, pocięte na kawałki przez szkło wulqaniczne, rozmigotane i poszatkowane. Sięgnęła ku klamkom – dwom rzeźbionym szponom – i zawahała się. – Ty nie wchodzisz? Pilar potrząsnęła głową. Mię przeszły ciarki. Miała tę samą pewność słusznego postępowania jak przy wodospadzie i potem przy balonie – poczucie, że coś nieodwołalnie

popycha ją naprzód. Chwyciła szpony i pchnęła odrzwia. Otworzyły się na monstrualnie wielką salę, od posadzki po sklepienie oświetloną licznymi świecami i pochodniami. Mia prawie się spodziewała, że usłyszy fugę wygrywaną na potężnych organach. Przy przeciwległej ścianie szemrząca strużka wody opadała do srebrnej miednicy, tworząc identyczne miniaturowe odwzorowanie wodospadu, do którego skoczyli Mia i Quin. Tuż obok podskakiwał w powietrzu zabawkowy balon na gorące powietrze, uwiązany na kawałku dratwy. Aż się zachłysnęła powietrzem, gdy zamknęły się za nią wielkie drzwi. Nie zainteresowały jej wodospad ani balon – uwagę Mii przyciągnęło to, co zdobiło pozostałe trzy ściany. Ta sala nie była pustą jaskinią, tylko jej ulubionym miejscem na świecie. Biblioteką. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

PRZY KAŻDEJ Z TRZECH ŚCIAN stały w rzędach niezliczone książki. Pogrupowano je kolorami: karmazynowe przechodziły w rdzawe, rdzawe w pąsowe, pąsowe w kremowe. Zapewne były ich dziesiątki tysięcy. Półki wyrzeźbiono w dziwne kształty, a same książki stanowiły dzieło sztuki: tworzyły koncentryczne kręgi, rozciągały się w wielorzędowe skrzydła, układały w spiralne schody. Niektóre ich stosy wyglądały jak piramidy, inne – jak wielki statek z wzdętymi żaglami. Mia dorastała, mając w domu pokaźny księgozbiór, a na bibliotekę w Kaer Killian nie sposób było narzekać, nic jednak nie mogło się równać z tą kolekcją. Doznała błogiego uczucia. Ból głowy ustał, kiedy wkroczyła w obręb sali. Przesunęła palcem po grzbietach, napawając się tytułami niczym przysmakami. Czym jest wiedźma. Mitologie magii. Anatomia pożądania: wprowadzenie. Widziała tytuły w językach pembuka i luumi oraz w dialektach, których nie umiała nawet rozpoznać. I oczywiście mnóstwo dzieł w języku fojuen. Jedno przyciągnęło jej wzrok: Zu Livru Dujia (księga magii). Może zawarte w nim prawdy okażą się prawdziwe. Ostrożnie zdjęła tom z półki. Był bardzo stary i wyświechtany, kartki strzępiły się na brzegach, grzbiet trzymał się tylko na kilku niciach. Przeczytała słowa na okładce – litery w kolorze merlota na tle barwy kości słoniowej. – A więc wybrałaś. Mia drgnęła i upuściła księgę. Głos był kobiecy, z silnym akcentem, niski i chropowaty, z zanikającymi na końcu spółgłoskami. Mia zamrugała, wpatrując się w ciemne nisze, do których nie docierał blask świec. – Nie widzę cię – rzekła. – Dlaczego zakładasz, że musisz zobaczyć? Schyliła się, żeby podnieść książkę.

– Zostaw ją – polecił głos. – Ale ja… – Wybrałaś tę księgę. Dlaczego? – Ponieważ chcę poznać prawdę o magii. – Swojej magii? – Tak. No, magii w ogóle. – Przełknęła ślinę. – Czy ty jesteś Zaga? Kobieta nie odpowiedziała. Kiedy znów przemówiła, jej głos dobiegł z innej strony – najwyraźniej przemieściła się w sali. – Nie chcesz poznać magii. Chcesz ją kontrolować. Mia nie była pewna, co na to odrzec. – Ty, Mia Morwynna Rose, nie czytasz książek, żeby poznać zawarte w nich lekcje. Czytasz je, by nad nimi panować. Policzki jej zapłonęły. – Skąd wiesz, kim jestem? – Wiem o tobie bardzo wiele. Wiem, skąd przybywasz i dlaczego. Wiem, że nie jesteś prawdziwą studentką magii. – Jak mogę być prawdziwą studentką magii? Nigdy jej nie studiowałam! – Ale tego pragniesz. Zawahała się. Dziwny głos miał rację. W chwili, gdy Mia weszła do biblioteki, całkiem zapomniała o morderczyni swej matki. Miała tylko ochotę skulić się nad dobrą książką i otworzyć na oścież okna swojego umysłu. – Chciałabym obalić kłamstwa, którymi mnie karmiono przez całe życie, tak. Lecz nie dlatego tu jestem. – To też jest kłamstwem. Okłamujesz samą siebie. Rozpaczliwie pragniesz nauczyć się magii. Mia osłoniła sobie oczy ręką, sądząc, że dostrzega jakąś postać przy maleńkim wodospadzie. Nie było tam jednak nikogo. – Jesteś Zaga, prawda? – Cisza. – Dlaczego cię nie widzę?

– Nadal uważasz, że musisz widzieć. Nie umiesz zaufać czemuś, czego twoje oczy nie ogarniają, prawdom, których twój umysł nie potrafi natychmiast przeniknąć. Mimo to sądzisz, że jesteś gotowa uczyć się magii. Doprowadzało ją to do szału. Nie miała ochoty bawić się w słowne podchody z niewidzialną kobietą. Potrzebowała odpowiedzi, nie kolejnych pytań. Zaczerpnęła powietrza. – Kto zamordował moją matkę? – Jeszcze jedna odpowiedź, którą chętnie uznasz za własną. Pożądasz wiedzy w taki sposób, w jaki inni pożądają władzy albo bogactwa. Pragniesz nagrody, którą można nosić zawieszoną na szyi. Wiedza jest dla ciebie czymś, co należy wytropić, złowić i podporządkować sobie, po czym wystawić na pokaz jak trofeum. – Jeśli to oznacza, że znajdę morderczynię matki – odpowiedziała Mia ostro – to owszem. Będę ją tropić we wszystkich czterech królestwach. „Serce za serce, życie za…” – Życie. Tak, wiem. Jeżeli chcesz odpowiedzi, może powinnaś przeczytać swoją książkę. Mia schyliła się, podniosła księgę i otworzyła ją na pierwszej stronie. Szkarłatny atrament wił się krętymi liniami na papierze. PIERWSZE PRAWO KAŻDEJ DUJII Dujia nigdy nie będzie praktykować magii, aby świadomie zadać ból, cierpienie czy śmierć swej wspólnotowej siostrze, o ile jej własne życie nie będzie zagrożone. DRUGIE PRAWO KAŻDEJ DUJII Dujia nigdy nie będzie praktykować magii, aby świadomie zadać ból, cierpienie czy śmierć samej sobie. TRZECIE PRAWO KAŻDEJ DUJII W SYTUACJACH, GDY PRAKTYKOWANIE MAGII JEST NIEZBĘDNE, DUJIA MA SWOBODĘ DECYZJI, BY ROZTROPNIE OKREŚLIĆ NAJWŁAŚCIWSZĄ DOZĘ MOCY I STOSOWNIE ZADZIAŁAĆ. Dla Mii był to przebłysk nadziei – nawet obdarzone magią istoty

podlegają prawom. Może mimo wszystko magia nie różni się tak bardzo od nauki. Nauka daje się poznać, przyswoić. Naukę Mia pojmowała. Ale gdy przewróciła stronę, następna okazała się pusta. Mia pośliniła sobie kciuk i przekartkowała księgę. Jedna pusta strona za drugą. – Książka nie jest taka, jak sobie wyobrażałaś – stwierdziła Zaga. Mia wyszarpnęła z półki inny tom i zaczęła go kartkować, ale i on był pusty. Wyciągnęła kolejny wolumen, potem jeszcze jeden i przerzuciła kartki w poszukiwaniu atramentu. Papier ksiąg był różny, choć zawsze bogaty – zrobiony z papirusu, juty, lnu, bawełny, miazgi drzewnej – lecz wszystkie łączyło jedno: były niezapisane. Nieprzyjemnie znajome uczucie. – Twój nastrój się zmienił – zauważył bezcielesny głos. – Tak, zgadza się. Jestem zła. – Dobrze. Zła na co? – Na ciebie! – Nie na księgę? Porażka, którą przeżywasz, wiąże się z atramentem i papierem. Czy nie byłoby logiczne złościć się na księgę? – Co to ma być? Jakiś okrutny żart? Napełnić bibliotekę pustymi książkami i zwabić mnie do niej? – Te książki nie są puste. Nie zawierają tekstu tylko dla tych, którzy próbują czytać je oczami zamiast sercem. Zachciało jej się śmiać. Myśl o czytaniu książki sercem zakrawała na niedorzeczność. Ale przecież pamiętnik matki też był początkowo niezapisany, dopiero stopniowo pojawiał się w nim atrament. Czy na tym polega sekret? Trzeba coś czuć, żeby zobaczyć słowa? Wróciło do niej coś, co jej mama powiedziała podczas ich ostatniej sprzeczki. „Cokolwiek odczuwasz – strach, gniew, miłość – pozwól sobie to czuć”.

Wypuściła powietrze. Kiedy się znów odezwała, jej głos brzmiał spokojnie. – Mówisz, jakby poszukiwanie wiedzy było bezczelnością. Myślę, że jest przeciwnie. Trzeba ogromnej pokory, by przyznać, że się nic nie wie i że się chce uczyć. – Dla ciebie to niewygodne, jeśli czegoś nie wiesz. – Nie cierpię takiego stanu bardziej niż czegokolwiek w świecie. Zaga nabrała powietrza i Mia wychwyciła w jej oddechu lekkie zachłyśnięcie. – Dobrze. Zatem jesteś gotowa. I tak zaczęła się jej pierwsza lekcja magii: studentka i niewidoczna nauczycielka, dwa głosy ścierające się i zderzające ze sobą w ciemności. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– CZYM JEST MIŁOŚĆ, MIO? – Miłość? – Pojęcie zapewne ci znane. – Wiem, co to jest miłość! Tylko że… nikt mnie nigdy nie prosił, żebym ją zdefiniowała. – Czym jest miłość? – To poświęcenie. Oddanie w ofierze. – Oddanie w ofierze czego? – Siebie samego. Zrezygnowanie z rzeczy, których się pragnie, dla kogoś innego. – To nie miłość. To męczeństwo. – Jaka różnica? – Czym jest prawdziwa miłość? –… – Myślisz o swoich rodzicach. – Co ty wiesz o moich rodzicach? – Tu właśnie umysł cię zawodzi, Mio. Dla ciebie świat jest podzielony na dwie połowy: to, co wiesz, i to, czego nie wiesz. Ale ta logika jest uproszczeniem. Są rzeczy, których nie da się jednoznacznie przypisać ani do jednej, ani do drugiej kategorii. – Albo się coś wie, albo nie. – Nie wszystkie prawdziwe rzeczy dają się poznać. Umysł nie jest do tego wystarczającym narzędziem. Prowadzić cię może tylko serce. Serce wie to, czego nie pojmie rozum. – To nie jest fizjologicznie możliwe. – Czy magia jest fizjologicznie możliwa? A urzeczenie? Uzdrowienie? Czy któreś z nich jest według ciebie fizjologicznie możliwe? –…

– Dopóki nie nauczysz się odczuwać umysłem i myśleć sercem, nigdy nie będziesz Dujią. Nie jesteś naszą siostrą. – Czym jest małżeństwo, Mio? – To układ kłamstw. Coś, co robimy, bo musimy, nie dlatego że chcemy. – To dość cyniczne spojrzenie na małżeństwo. – W takim razie jestem cyniczna. – Czy małżeństwo twoich rodziców było farsą? – Farsą? – Zapewne zastanawiałaś się, jak to możliwe: twój ojciec, wielki Łowca polujący na magię, mający za żonę Dujię. – Mój ojciec przestał jeść, kiedy umarła. Przez kilka dni nie odezwał się ani słowem. Był zdruzgotany. Nigdy nie widziałam takiej żałoby, jaką przeżył. – Wobec tego przyznajesz, że małżeństwo może być szczęśliwym związkiem? – Przyznaję, że małżeństwo kończy się cierpieniem, w taki czy inny sposób. – Jaki jest największy dar dociekliwego umysłu, Mio? – Nieustanne zadawanie pytań. Pragnienie zdobycia wiedzy. Sprawność myślenia, szybkość dostosowywania się, gotowość do wypytywania. – Zła odpowiedź. Największym darem dociekliwego umysłu jest jego zdolność do uciszenia własnych dociekań. – Co? – Nie zgadzasz się? – Dlaczego miałabym uciszać swój umysł? To mój największy atut! – Kwestia opinii. – Kwestia opinii, też coś! – Jesteś zła.

– Jestem urażona. – Poprzedni nauczyciel mówił ci, że masz oszałamiający umysł. Gratulował ci niezwykle sprawnego, błyskotliwego myślenia. Kto cię chwalił za zadawanie pytań? – Ojciec. – O co byś go zapytała, gdyby tu teraz był? –… – Skoro tak kiepsko radzę sobie z magią, jak to możliwe, że uleczyłam Quina? – Magia jest potężna nawet w niewykształconej formie. – Uzdrowiłam go dwa razy. I urzekłam. – Jesteś z tego dumna? – Mówisz do mnie, jakbym była dzieckiem. – Bo nim jesteś. – Może podchodzę naiwnie do spraw magii, ale nie jestem dzieckiem. – Masz rację. Dzieci są impulsywne. Nie nauczyły się jeszcze uciszać swych uczuć. Pod tym względem nie jesteś dzieckiem. Dziecko jest znacznie bardziej skomplikowane. Twoją głowę oddziela od twego serca rozległy ocean. – Dlaczego cię nie widzę, Zago? – Ponieważ to, co się widzi, jest złudzeniem umysłu. – Nie jest złudzeniem. Opiera się na naukowych zasadach. Umysł interpretuje wiadomości przesyłane z oczu. – Umysł, oczy. Mówisz o nich, jakby to była świętość. Czemu któreś z nich dwóch miałoby być uprzywilejowane? Oczy płatają ci okrutne figle. A umysł jest wielkim kłamcą. – Co by to niby miało znaczyć? – Może cię to zaskoczy, ale zgadzam się z twoimi poprzednimi

nauczycielami. Masz wyjątkowy umysł. Lotny, Szybki. I właśnie dlatego nie potrafisz kontrolować swojej magii. Twój umysł jest nadmiernie rozwinięty w porównaniu z sercem. – Nie wiem, czego ode mnie chcesz. Nie mogę zmienić tego, kim jestem. – Chcę, żebyś przestała wypytywać, czego od ciebie chcę. Słuchaj. Czuj. Przestań być moją studentką i zacznij się uczyć od siebie. By poznać odpowiedź na swoje pytanie, musisz zacząć od czego innego. Musisz zapytać, czym jest magia i kim była twoja matka. – No więc świetnie! Czym jest magia? Kim była moja matka? Nie dowiem się tego, jeśli mnie nie nauczysz. – Właśnie cię uczę. Ale ty nie chcesz się nauczyć. Chcesz wiedzieć. – Czym jest błyskotliwość, Mio? – Ktoś jest błyskotliwy, jeśli jego umysł pracuje szybciej niż umysły innych ludzi. – Nie. Błyskotliwość wiąże się ze światłem. – Czemu zadajesz mi pytania, skoro i tak znasz odpowiedź, którą chcesz usłyszeć? – Sprzeciwiasz się mojemu sposobowi nauczania? – Chciałabym tylko, żebyś nie zadawała otwartych pytań, które tak naprawdę nie są otwarte. – Co to jest błyskotliwość? – Powiedziałaś, że ma coś wspólnego ze światłem. – W starym języku słowo to oznacza lśnienie. Błyskotliwość to jasność dla oka. – Mówiłaś, że nie powinnam ufać temu, co widzą oczy. Czy to dlatego kryjesz się w ciemnej jaskini? – Powiedziałam, że wizja jest złudzeniem umysłu. – Ja też dokładnie to powiedziałam!

– Jesteś sfrustrowana. – Nie wiem, co według ciebie mam w tym wszystkim zobaczyć. – W ogóle nie chcę, żebyś coś w tym „zobaczyła”. – Czy jest ktoś, kogo kochasz, Mio? –… – To pytanie jest dla ciebie trudne? – Nie. Tylko chcę dać ostrożną odpowiedź. Pewnie nie spodoba ci się to, co powiem. – Daję słowo, że pozwolę ci mówić. – Kocham moją siostrę. Kocham ojca… albo raczej kochałam. Nie wiem, czy jeszcze go kocham. Czuję… gniew. – Czy gniew stanowi sprzeczność wobec miłości? – Nie. Chyba nie. W dniu, kiedy moja mama… – Tak? – Nieważne. Nieistotne. – Czy gniewasz się też na matkę? – Nie. – Czy… – Moja matka nie żyje. –… – Powiedz coś, Zago. Jest zbyt cicho, kiedy się nie odzywasz. – Może gniew jest głęboko powiązany z miłością. Może najbardziej gniewamy się na ludzi, których najmocniej kochamy. Może miłość sprawia, że w swoim gniewie czujemy się bezpieczni. – Może. – A Quin? Czy kochasz księcia? –… – Chcesz dać ostrożną odpowiedź?

– Serce mnie boli. Czy mogę wyjść? – Nie. Jeszcze nie. – Pójdź, Mio, za blaskiem świecy do srebrnej miednicy pod wodospadem. Widzisz ją? – Widzę. Czekaj… Czy to podstęp? Mówiłaś, że wizja jest złudzeniem. – Tym razem chcę się przekonać, czy widzisz to oczyma. – Widzę. – Widzisz różową rybę w miednicy? – Tak. – Zabij ją. – Co? – Mówiłaś, że wiesz, jak się posługiwać magią. Pokaż mi. – Ja… – Jako Dujia masz moc odbierania życia. Zatrzymaj serce tej ryby. – Nie chcę. – Boisz się własnej mocy. – Nie chcę odbierać życia. Nawet tak małej istocie. – Ostatnie trzy lata życia spędziłaś jednak na doskonaleniu umiejętności zabijania. Polerowałaś swoją ambicję jak kamień. Żyjesz, aby uśmiercić Dujię, która zabiła twoją matkę. „Serce za serce, życie za życie”. –… – Czy nie tak? –… – Nie mam racji? – Nie wiem, co według ciebie miałabym powiedzieć. – Czym jest nienawiść? – To przeciwieństwo miłości. – Nie. Nienawiść jest wypaczeniem miłości. To miłość przekręcona sama

w sobie, uczucie wlewające się w miejsce, na którym wcześniej rosła miłość. Gdybyś zobaczyła ją teraz, tutaj, w tej sali… tę Dujię, morderczynię matki… zabiłabyś ją? – Ja… – Codziennie w ciągu ostatnich trzech lat nie myślałaś o niczym innym. Zawładnęło to twoimi snami i napędzało cię do działania. Sprowadziło cię tutaj, do tej wioski, na moją wyspę. Jeżeli się wahasz, to dlaczego tu w ogóle przyszłaś? – Jestem taka zmęczona, Zago. Chcę tylko snu. – Czym jest błyskotliwość? – Nie wiem. – Czym jest widzenie? – Nie wiem. – Czym jest miłość? – Nie wiem. – Czym jest nienawiść? – Nie wiem. – Jak się czujesz? – Zagubiona. Wyczerpana. Wściekła. – Dobrze. Możesz się oddalić. Jutro rozpoczniemy prawdziwe lekcje. – Jutro… prawdziwe… – Jeżeli chcesz stawić czoło Dujii, która zabiła twą matkę, musisz najpierw sama nauczyć się, jak być Dujią. – Ale ja… – Idź coś zjeść, Mio. Słyszałam, że w Błękitnym Feniksie podają wyśmienitą potrawkę. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA CZUŁA SIĘ ROZBITA. Większą część dnia spędziła w Biqhotz, a gdy wyszła z tunelu, niebo było purpurowe i usiane gwiazdami. Teraz siedziała w Błękitnym Feniksie, ponuro rozpamiętując ostatnie godziny. Krzesło odsunęła nieco od trzaskającego ognia i ledwie napoczęła potrawkę. Po raz pierwszy w życiu kiepsko zdała egzamin. Umysł miała powiązany w supełki. Zaga – zgodnie z własnym twierdzeniem, że nie ufa logice – wprowadzała jeden paradoks po drugim, strzępiła jedne liny, a zabezpieczała inne, po czym zostawiła Mię, by sama doszła do ładu z plątaniną. „Refúj: tam rozplączą się troski i trwogi”. Mii nie było do śmiechu. Nie pomagało, że Domeniq, Pilar i Quin siedzieli w zacisznym kąciku przy palenisku, popijając wesoło i przypiekając na ogniu szmardy – cukrowojajeczne poduszeczki obrzeżone różową solą. Mia nie mogła się nadziwić, jak swobodnie zachowuje się książę – nie przeszkadza mu, że znalazł się w gnieździe wiedźm. Ale właściwie czemu miałby się denerwować? Wie, że nikt nie dybie na jego życie. Jest bezpieczny. Tyle że tak naprawdę nie jest. Nie do końca. Mia wybrała sobie miejsce na uboczu nie tylko po to, by się pogrążyć w zadumie. Dzięki temu mogła nasłuchiwać toczących się w tawernie rozmów. W najbliższym kącie dwie kobiety mówiły do siebie przyciszonymi głosami, ukradkiem rzucając na księcia krzywe spojrzenia. – Powtarzam to od lat: jesteśmy za blisko granicy – powiedziała kobieta o brązowej skórze i przerzedzonych śnieżnobiałych włosach. Luźną szarą tunikę miała przewiązaną w pasie jaskrawą purpurową szarfą. – Było tylko kwestią czasu, kiedy ich nienawiść i bigoteria przekroczą Morze Solone. Jej towarzyszka, starsza pani o wygolonej głowie i wytatuowanych błękitnych pierścieniach na białych ramionach i szyi, skwapliwie przytaknęła.

– Nie powinno go tutaj być. Rzeczne szczury to węże. – Tak podejrzane i zdradzieckie jak te ich rzeki – dodała pierwsza staruszka. – A królewskie nasienie jest najgorsze. Mia właśnie dowiadywała się, że mieszkańcy Glas Ddir nie są szczególnie lubiani. Ona też zalicza się do rzecznych szczurów. – Rozejm? Ujrzała przed sobą Pilar stojącą ze szklanką mętnego napoju usianego czerwonymi cętkami. – Podarunek od mojej niedoszłej zabójczyni – stwierdziła Mia sucho. – Próbujesz mnie teraz otruć? – Gdybym cię chciała uśmiercić, nie potrzebowałabym trucizny. – A może jednak, biorąc pod uwagę twój sukces ze strzałą – fuknęła w odpowiedzi. – Nie piję diabelskiego napitku. To była prawda. Barmanka w Błękitnym Feniksie spojrzała na nią dziwnie, gdy poprosiła o herbatę, lecz Mia nie przejęła się tym. W głowie i tak się jej mąciło, nie musiała dodatkowo wlewać w siebie dziwnych alkoholi. Niecałe pół godziny temu widziała, jak Dom wychylił kieliszek brązowego niczym błoto napoju ze sqorpionem w środku. – To nie jest diabelski napitek – sprostowała Pilar – tylko rai rouj, tutejsza specjalność. Nie jesteśmy już w rzecznym królestwie, Rose. Koniec z waszymi żałosnymi rozcieńczonymi namiastkami alkoholi. Mia przyjęła szklankę, ostrożnie pociągnęła łyk i o mało nie spadła z krzesła. Pilar parsknęła śmiechem. – Dlatego nazywają to czerwoną wścieklicą. Wrzuca się do alkoholu wiórki fojuenu i zostawia na jakiś czas. Nie ma lepszego kopa, żeby obudzić w sobie wewnętrzną Dujię. – Właśnie wypiłam s zkło? – Zmielone na drobny proszek. Nie musisz lecieć do lekarza.

Mia postanowiła, że wypije drinka powoli i zachowa zdrowy rozsądek. Nie da tej dziewczynie okazji, żeby znienacka wbiła jej nóż w plecy, w przenośni czy dosłownie. – Powinnaś zobaczyć, co pija się w Luumii – powiedziała Pilar. – Mój ojciec stamtąd pochodzi. Jest tam tak zimno, że wrzucają do alkoholi kawałki masła, żeby utrzymać ich moc. Tamtejsi ludzie co wieczór piją trzy kieliszki vaalkä: masło i ogień. – Czy twój ojciec sprowadził się tu z twoją matką? – spytała Mia, szczerze zaciekawiona. – Mojego ojca nie ma w Refúj. – Twarz dziewczyny stężała. – Pilnuj swojego nosa, Rose. Pilar ciężkim krokiem wróciła do paleniska i zajęła krzesło obok Quina. Powiedziała do niego coś ściszonym głosem, a on – ku zaskoczeniu Mii – roześmiał się ze swobodą. W tym momencie Dom zaczął wlec swoje krzesło w jej stronę, blokując Mii widok na księcia. – Mogę koło ciebie usiąść? Zanim zdążyła odpowiedzieć, ustawił krzesło i opadł na nie. – Nie powiedziałam, że tak. – Wiem, ale właśnie miałaś to zrobić. Był pewny siebie jak zawsze. Prawie za tym tęskniła. Uniósł w jej stronę gliniany kufel. – Napijesz się? – Nie piję z mordercami – rzekła. – Ani z ludźmi, którzy wspierają i wspomagają morderców. Teraz wiem, że z pełnym zadowoleniem pozwoliłeś, żebym dostała strzałą w serce. Potarł sobie głowę. W blasku bijącym od ognia dostrzegła, że Dom ma czarne włosy na karku wygolone w skomplikowane wzory, rząd wirów

i pozazębianych rombów. – Próbowałem, Mio, naprawdę się starałem. To ja pierwszy odkryłem, że jesteś Dujią. – Dotknął wiszącego mu na szyi uzoolionu. – Wyczułem, jak twoja magia stuka w mój amulet w Wielkiej Galerii na dzień przed ostatnią ucztą. Powiedziałem Pilar, że się względem ciebie mylą. Że sama jesteś Dujią. Ale plan był wtedy już w toku. – Jak w ogóle poznałeś Pilar? Całe życie mieszkałeś w Glas Ddir. – Zdaje się, że moja mama w młodości znała jej matkę. I trochę się z nią zapoznałem, gdy udawała w Kaer posługaczkę. Jest lojalna do bólu, o ile stoisz po jej stronie. – Pociągnął łyk z kufla. – Nigdy nie chciałem, żeby ci się stała krzywda. Wiesz jednak, że zrobię wszystko, aby ochronić swoje siostry. Mia zmiękła. Gdy byli młodsi, patrzyła, jak Dom broni sióstr, zwłaszcza jeżeli inne dzieci dokuczały Sachy z powodu jej nóg. – Jesteś dobrym bratem – odrzekła. – Ja czuję to samo względem Angelyne. Zrobiłabym wszystko, by ją chronić. „A jednak – pomyślała – Angie została w Kaer, podczas gdy ja tu sobie siedzę i patrzę, jak banda nieznajomych przypieka na ogniu szmardy”. – Co się działo w kaplicy, Dom? Po tym, jak Pilar posłała strzałę. Byłeś tam… pewnie widziałeś Angie. – Nikogo nie widziałem. Zniknąłem z Kaer jeszcze przed tobą. – Wyszczerzył się. – Szybciej niż ty. Musiałem was dogonić przed Lymanem i Tukiem. Doprowadziłem was do łodzi. Zatoczyłem nawet pętlę i dotarłem do obozu Tristana, ale was już nie było. Znalazłem tylko dwóch martwych ludzi. Mia wyprostowała się. – Dwóch? – Dwóch strażników, leżących w wymiocinach. Książę znakomicie się

sprawił z pestkami czeremchy. Podziwiam ludzi znających się na truciznach. Mia poczuła suchość w ustach. – A co z Tristanem? Gdzie się podział? – Przepadł. Ale na śniegu zostały ślady. Wstała chwiejnie, rai rouj, chociaż przełknęła tylko łyczek, uderzył jej do głowy. Dlaczego na to nie wpadła? Quin mówił, że trucizna działa tylko czasowo, że po kilku dniach jej wpływ zanika. A jeżeli to prawda… – Muszę wracać. Jeśli jest jakieś prawdopodobieństwo, że Tristan dotarł z powrotem do Kaer Killian… Jeżeli powie królowi, że Quin nie żyje i że on sam ma zostać księciem, a potem zażąda Angelyne za żonę… – Wyluzuj, Mio. Na wszystko to trzeba czasu. Jeszcze wczoraj Tristan tarzał się we własnych wymiocinach w Pokręconej Puszczy. Powrót do zamku zajmie mu co najmniej pięć dni, i to pod warunkiem, że zdrowie dopisze. Nie wyznaczą ślubu zaraz na następny dzień. Najpierw muszą odprawić żałobę po zmarłym księciu. Opadła z powrotem na krzesło, przynajmniej na chwilę uspokojona. – Najlepsze, co możesz zrobić dla Angelyne – doradził Domeniq – to nauczyć się władać własną magią. Jeśli chcesz, by była bezpieczna, żeby on jej nie dostał, przestań walczyć ze swoimi mocami i przyjmij je. Nawet najpotężniejszych mężczyzn można powalić urokiem. – Zerknął znad kufla na Quina. – Sprzęgliście się do końca? – Sprzęgliśmy? Jak w zaprzęgu? Wyraźnie go to ubawiło. – Wy dwoje, Mio, ze sobą. Byliście razem w lesie tyle dni, jedliście razem… s paliś cie razem… – Nie, nic z tych rzeczy. – Szkoda. – Jego oczy prześliznęły się po smukłej sylwetce księcia. – Ja bym nie przepuścił okazji do gorącego spotkania ciał z takim przystojnym

chłopakiem. Mia wlepiła w niego wzrok. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Dom może się interesować chłopakami. Przeciwnie, w chwilach wyjątkowego zadufania w sobie myślała, że może jest zainteresowany nią. Ale gdy teraz ujrzała, w jaki sposób Dom patrzy na Quina, nieśmiało i tęsknie zarazem, uświadomiła sobie, że przypuszczalnie zawsze kochał chłopców, a ona była zbyt naiwna, by to zauważyć. – Naprawdę nie wiedziałaś, co? Chciałem ci to powiedzieć setki razy. Teraz rozumiesz, czemu nigdy nie byłaś w moim typie. Posmutniała. Jak bardzo jej przyjaciel musiał cierpieć w rzecznym królestwie, pragnąc chłopców i wiedząc, że nigdy nie będzie się mógł do nich zbliżyć? I dlaczego ten rodzaj miłości tak bardzo zagraża królowi Ronanowi? Królowa Bronwynis zamierzała uczynić z Glas Ddir miejsce, w którym może rozkwitać każda miłość. Jakże daleko kraj odszedł od jej marzeń. – Na czterech bogów, Dom. Przez wszystkie te lata… – Nie było łatwo, na pewno. Przynajmniej tutaj mogę być, kim jestem. – Roześmiał się. – Choćby w teorii. W Refúj mieszka łącznie czterdziestu sześciu mężczyzn. Co najmniej połowa z nich to dziadkowie. Powiedzieć, że wybór jest marny, to jakby stwierdzić, że wulqany są gorące. Mia go ledwie słyszała. Rozpraszała ją Pilar, która właśnie niepostrzeżenie przysuwała się do Quina, jej ciało wychylało się ku niemu. Dała mu już swoją szklankę rai rouj, a jego policzki płonęły i czerwieniły się coraz bardziej, podczas gdy on sam z każdą sekundą stawał się weselszy. Pilar pacnęła go żartobliwie w ramię i książę wybuchnął śmiechem. – Quin. – Mia wstała. – Wiesz, że nie powinieneś pozwalać, by cię dotykała. Może rzucać urok. – Nie może. – Dom też się podniósł i czubkiem buta odgarnął proch z progu tawerny. Dopiero teraz Mia zauważyła, że całość jest okolona modrym uzoolionem. – Dzięki temu knajpiane burdy nie wymykają się spod

kontroli. Magia i alkohol nie są najlepszą parą. Pilar stanęła z rękami opartymi na biodrach. – Nie rzucałam uroku na twojego cennego mężusia, Rose. W tawernie nagle ucichło. Dwie kobiety, które przedtem rozmawiały o rzecznych szczurach, wychyliły się do przodu. Mia odniosła wrażenie, że bywalcy Błękitnego Feniksa nie mieliby nic przeciwko, gdyby Pilar trzasnęła ją w twarz. – Mówię tylko… – Mia przybrała nieco bardziej zrównoważony ton – że nie powinnaś nadużywać swojej mocy. – J a nie powinnam nadużywać s wojej mocy? – Pilar zaciskała i rozluźniała ręce. – Chodź ze mną, Rose. Dostaniesz swoją pierwszą prawdziwą lekcję magii, czy ci się to podoba, czy nie. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

STANĘLI RAZEM PRZY PUSTYM STOISKU NA TARGU, Domeniq i Pilar po jednej stronie, Quin i Mia po drugiej. Pil narysowała na piasku linię – dosłownie, nie w przenośni – oddzielającą Dujię i jej towarzysza od rzecznych szczurów. Wyciągnęła rękę. – Uzoolion – poleciła. Dom odpiął sobie wisiorek i złożył go jej na dłoni. Jednym szybkim ruchem wcisnęła mu kciuk w zgięcie łokcia, gdzie kość ramienna styka się z łokciową i promieniową. Mia patrzyła, jak jego ciemna skóra blaknie, a potem zmienia kolor na niedojrzały śliwkowy. Palce Doma zadrgały gwałtownie i zrobiły się chorobliwie białe. Mia miała go już wyrwać z uścisku towarzyszki, gdy Pilar puściła. – Faqtan! – zaklął Dom. Zdrową ręką chwycił tamtą niesprawną za nadgarstek i puścił. Ręka opadła bezwładnie wzdłuż tułowia, ciężka jak martwa. Chłopak wyszczerzył zęby. – Robisz się szybka. Pilar odpowiedziała takim samym uśmiechem. – Wiem. Mię ogarnęła zgroza. Nie znała się może na magii, ale na ludzkiej fizjologii – aż za dobrze. – Pozbawiłaś jego mięśnie tlenu. To martwica. – Bardzo dobrze, Rose. Wysoka ocena za starania. Nazwa ci tylko nie wyszła. To się nazywa odkrwienie. – Nieprawda. To się nazywa martwica. Nic ci to nie mówi? Pozbawiona tlenu część ciała staje się martwa. Jeśli odetniesz krążenie na wystarczająco długo, nie tylko zdrętwieją mięśnie: nieodwracalnie obumrą tkanki. Nigdy nie będziesz mógł już poruszyć ręką, Dom. Pilar potrząsnęła głową. Na jej twarzy malowała się emocja, której Mia nie mogła odczytać. Gniew? Smutek? A może to była litość? – Tylu jeszcze rzeczy nie wiesz – powiedziała Pilar. – A tak bardzo

starasz się dowiedzieć wszystkiego. Nie wyobrażasz sobie sytuacji, w której odkrwienie może być użyteczne? Na przykład jeśli cię ktoś napadnie? Mia nie odpowiedziała. – A co z historią magii? – cisnęła dalej Pilar. – Możesz mi powiedzieć, jak albo dlaczego ewoluowała w taki, a nie inny sposób? Każda odpowiedź, jaką Mia miała na końcu języka, była zła. Co zresztą mogłaby zrobić innego, jak wyrecytować fragment tego, czego nauczyła się z książek? Książek, które jej ojciec wręczał wszystkim Łowcom. Książek wypełnionych kłamstwami. – Pozwól, że ci coś opowiem – rzekła Pilar. – Gdy moja babcia była młoda, wracała do domu ze sklepu. Kupiła sobie nowy różowy kapelusz. Wtem z cienia wyszło czterech mężczyzn. Zniszczyli jej kapelusz, ścisnęli ją za gardło i zdarli z niej spódnicę. Z pobliskiego sklepu wyszedł piąty mężczyzna. Błagała go o pomoc, litość, łaskę. „Okażę ci łaskę” – powiedział. Rozpiął spodnie. Zapadła ciężka, nieprzyjemna cisza. Pilar odwróciła wzrok. – Myślisz, że egzystujemy na marginesie społeczeństwa z powodu naszej magii. Że ściga się nas i zabija za karę, bo jesteśmy wiedźmami. Ale jest akurat na odwrót. Ścigano nas i zabijano przez tysiące lat na długo, zanim rozwinęłyśmy magię. Mamy ją z powodu naszych cierpień. Kobiece ciało wytrzymuje tylko tyle, ile może, potem zaś krew się burzy, kości powstają do rewolty. Magia rodzi się na marginesach. Żywi się i dorasta pośród bezbronnych, załamanych. To nasze ciała wołają o sprawiedliwość, domagają się praw po wiekach wypełnionych krzywdą. Pilar przeobraziła się w utalentowaną oratorkę, elokwentną i przemawiającą z zacięciem. Quin też to zauważył. Mia czuła, jak jego ciało ożywa. – I właśnie tego nie rozumiesz w magii – ciągnęła Pilar. – Że nie jest zła,

lecz jest sposobem na przeciwstawienie się złu. Magia to droga do obalenia struktur władzy, które od tysięcy lat trzymają kobietę w niewoli. Jak myślisz, dlaczego posiadamy dar rzucania uroku? Ponieważ czasami jedynym sposobem na wymknięcie się strażnikowi, który cię trzyma pod kluczem, albo mężowi, który cię bierze siłą, albo katu, który ci zakłada na szyję stryczek, bo kochałaś kogoś, kogo nie powinnaś była… jest napełnienie jego serca namiętnością i zdobycie okazji do ucieczki. A jeżeli mężczyzna właśnie miał cię skrzywdzić, zgwałcić, trzeba mu ująć krwi w niektórych częściach ciała. Powiedzmy, że król miał zrobić z ciebie swoją nową ulubioną lalę. Możesz pozbawić krwi te części jego ciała, z których czerpał największą przyjemność. Możesz odwlec atak i zyskać trochę czasu. Właśnie tak narodziło się odkrwienie. Mia wiedziała, że w każdym słowie Pilar jest prawda. Nie słyszała żadnego chlupotania krwi, które by świadczyło o kłamstwie. Co oznaczało, że to ona, Mia, jest ignorantką. Do tej pory nie wiedziała, jak wielu rzeczy nie wie. Pilar zwróciła się do Quina. – Twój ojciec rozpowszechnił i utrwalił kłamstwo o tym, że jesteśmy niegodziwe i zdeprawowane. Że jesteśmy potworami, nie ludźmi. – Ponownie przemówiła do Mii: – Twój ojciec jeszcze to pogorszył. Nasza moc zagraża tym mężczyznom. Ale to nic nowego. Nad naszą siostrzaną wspólnotą zawsze wisiały groźby. Przez całą historię ludzkości słabi mężczyźni bali się silnych kobiet. Blask księżyca otoczył czarną czuprynę Pilar świetlistą niebieską aureolą. Dziewczyna przypominała Mii feniksa powstającego z popiołów. Czy Dujia, którą kochała jej matka, też stała na tym targu, dzielna i piękna, z włosami lśniącymi w księżycowej poświacie? I wtem ujrzała tę samą kobietę wyciągającą rękę, by dotknąć Wynny w ostatnim dniu jej życia, z miłosną pieszczotą spowitą w śmiertelny całun.

– Jeśli to wszystko prawda – odezwała się Mia – jeżeli magia jest sposobem na to, by kobiety mogły się bronić przed mężczyznami, którzy chcą je skrzywdzić… to czemu moja matka umarła? Dlaczego jakaś Dujia zwróciła się przeciw jednej ze swoich sióstr? Ogień na twarzy Pilar zamigotał i zgasł. – Nie wiem. Mia zamknęła oczy, z nadzieją nasłuchując chlupotania krwi zdradzającego kłamstwo. Lecz krew dziewczyny płynęła spokojnie. Gdy otworzyła oczy, Pilar patrzyła na nią z czymś na podobieństwo współczucia. – Przykro mi, Rose. Mówię prawdę. Mia usiadła na brzegu jeziora z kolanami podciągniętymi do piersi. Miała bose stopy. Wbiła pięty głęboko w ziemię i przesypywała miękki czerwony piasek między palcami dłoni. Nocą woda przybrała barwę głębokiego indygo, wyglądała jak płachta gładkiego jedwabiu w kraterze wulqanu. Mia myślała o swoich rodzicach. O łączącym ich wzajemnym pociągu fizycznym, o tym, jak łatwo policzek mamy znajdował drogę do gładkiego ramienia taty albo jak jego ręka idealnie spoczywała na krzywiźnie jej pleców. Jedno z pytań Zagi wzbudziło w Mii wątpliwości: „Czy małżeństwo twoich rodziców było farsą?”. Boleśnie brakowało jej pamiętnika matki. Zapewne zawierał odpowiedzi, ale teraz jest pogrzebany pod stertą śniegu w Pokręconej Puszczy i powierza swoje sekrety rozkładającej się ściółce. Powinna była po niego wrócić. Przeklinała się za to, że lekkomyślnie zostawiła swoją najcenniejszą pamiątkę. Była to ostatnia nić łącząca ją z matką. W pewien sposób zgubienie dziennika oznaczało ponowną utratę matki. Usłyszała kroki i podniosła głowę. Na piaszczystej ścieżce stał cicho

Quin. – Mogę usiąść koło ciebie? – spytał. – Tak. Siedzieli, patrząc na jezioro. Woda odbijała tarczę księżyca w kolorze chabrowym i posyłała idealnie okrągły obraz z powrotem ku niebu. Quin powiódł dłońmi po czerwonym piasku. – Myślisz, że wszystko, co nam tu mówią, to prawda? – Słyszę, gdy ktoś kłamie. – Naprawdę jesteś cudem. Ale nie czuła się jak cud. Czuła się jak oszustka. Nie jest już Łowczynią, ale też niezupełnie Dujią. – Nie wykryłabyś jednak, gdyby kłamali w domu albo w tawernie, prawda? – drążył. – Jak na miejsce, w którym ludzie na ogół twierdzą, że sobie ufają, mają dookoła strasznie dużo uzoolionu. Nie pomyślała o tym dotąd, lecz spostrzeżenie było trafne. – Czy to jest czynny wulqan? – Wskazał odległy pomarańczowy stożek, gorejący, rozżarzony, z kłębami szarego dymu wzbijającego się ku niebu. – Nie wiem. Tracił ją w ramię. – Myślałem, że wiesz wszystko o niesłychanie wielu rzeczach. – Już nic nie wiem. Wziął ją za rękę i w brzuchu zapłonęła jej iskierka. Tego jednego była pewna: ziąb, którym kiedyś ciągnęło od księcia, ustąpił miejsca ciepłemu pożądaniu. Próbowała się skupić na gwiazdach nad głową, lecz były niewyraźne, zamglone z powodu popiołu i dymu. Przepełniało ją gorąco, wylewało się z niej, a może wylewało się z Quina albo też nie było żadnej różnicy. Wolną ręką sięgnął do jej czupryny i podniósł jeden z loków.

– Twoje włosy są bardziej nieposkromione niż w zamku. – Ja też jestem bardziej nieposkromiona. Gorąco przesunęło się do jej ust tak nagle, aż wystraszyła się, że przeinaczy słowa. – Myślę, że Tristan żyje. Dom znalazł w Pokręconej Puszczy dwa ciała. Dwóch strażników. Ręka księcia zesztywniała na jej dłoni. – Nie żyją? Jest tego pewien? – Nie martwię się nieżywymi. Jeśli Tristan przedziera się przez las, zmierza z powrotem do Kaer… – To tylko kwestia czasu, aż dotrze do twojej siostry. Impulsy Mii walczyły z sobą. Minął cały dzień, książęcy kuzyn zapewne zbliżył się do zamku i Angelyne. Co ona wciąż robi w Fojo? – Pojadę z tobą, Mio – zaofiarował się Quin. – Jeżeli chcesz wrócić. – Nie możesz wrócić – odezwał się za nimi melodyjny głos. Mia odwróciła się i ujrzała Lauriel, z włóczkową różową chustą na ramionach. Przyjaciółka mamy trzymała coś w dłoniach. – Nie powinnaś opuszczać Refúj. Przynajmniej póki nie przeczytasz tego. Serce Mii aż podskoczyło. Lauriel przyniosła jej pamiętnik matki. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA Z NAJWYŻSZYM TRUDEM powstrzymała się i nie rzuciła na książeczkę. – Quin, kochany. – Lauriel uśmiechnęła się do księcia. – Dom i Pilar zapraszają cię do tawerny. Może się do nich przyłączysz? Spojrzał na Mię. – Idź – rzekła. – Wiem, gdzie cię szukać. Quin skinieniem głowy pożegnał Lauriel i zniknął w mroku, zabierając z sobą ciepło. Postawna kobieta usiadła ciężko na piaszczystym brzegu. Mia sięgnęła po pamiętnik, ale Lauriel wetknęła go sobie pod pachę. – Nie dostaniesz go tak od razu – wyjaśniła z uśmiechem. – Najpierw musisz ze mną porozmawiać. – O czym? – O wszystkim, kochana. Wszystkim, o czym myślisz i co czujesz. Mia wypuściła powietrze. Zapowiadała się długa noc. – Jak dziennik się tu znalazł? – Dom przywiózł go z Pokręconej Puszczy. Wiedział, że dałam go twojej mamie, więc mi go zwrócił. – Ty jej go dałaś? – Tak. Po to, żeby miała choć jedno miejsce, gdzie mogłaby mówić prawdę, skoro na co dzień musiała wciąż kłamać. Mio, twoja mama tak bardzo chciała ci powiedzieć o magii. Uważała, że magia jest odpowiedzią na złamane serce. Mia pomyślała o własnej magii, która rozkwitła tuż przed niechcianym ślubem. – Ile w ogóle wiesz o magii? – zapytała Lauriel. – Trochę. – Przypomniała sobie niedawne słowa Pilar. – Szczerze mówiąc, niewiele. – Przez wieki – zaczęła opowieść Lauriel – mężczyźni wynajdywali

najróżniejsze sposoby na ciemiężenie kobiet. Nasze ciała były naczyniami, służyły do napełniania i zadowalania, nasze łona musiały być miękkie i uległe, miałyśmy dawać naszym mężom dzieci, czy tego chciałyśmy, czy nie. Byłyśmy ograniczane, zamykane, uciszane. Nazywano to różnymi słowami, jak „ochrona”, „postęp”, a nawet „miłość”. Zatknęła Mii za ucho niesforny kosmyk. – My, Dujie, od samego początku ukrywałyśmy naszą magię, przekazywałyśmy ją w tajemnicy z pokolenia na pokolenie od czasu, jak w sercu wulqanu zrodziły się Cztery Wielkie Boginie. Cztery boskie siostry pobłogosławiły nas darem dotyku, darem, który mieszka w naszym ciele, w krwi, oddechu i kościach. Mia myślała przez chwilę. – Jeśli Sacha ma magiczne moce, czemu nie może się nimi posłużyć, żeby wyleczyć sobie nogi? Albo dlaczego ty tego nie zrobisz? Lauriel uśmiechnęła się dobrotliwie. – Nie wszystko można uzdrowić, kochana. I nie wszystko należy leczyć. – Czy wszystkie kobiety mają magię? – Nie wszystkie. Wiele, ale nie wszystkie. Niektóre ją mają, lecz z nią walczą. Wstydzą się tego, kim są. Sądzą, że Dujie to nieczyste stworzenia, plamiące ziemię, że światem powinni rządzić mężczyźni, którzy poprzysięgli zapewnić nam bezpieczeństwo. – Veraktu – przypomniała sobie Mia. – Tak. W języku fojuen oznacza to „uciszać prawdę”. – Lauriel westchnęła. – Zawsze poszukiwałaś prawdy, już od dziecka. Matka nie mogła znieść tego, że cię okłamuje. Wiedziała jednak, że jeśli ci powie prawdę, narazi cię na śmiertelne niebezpieczeństwo. Zwłaszcza przy takim ojcu. – Myślałam, że tata jest bohaterem. Że likwiduje magię, by zwyciężyły nauka i rozsądek. – Mia pomyślała o swoich niekończących się ćwiczeniach

i lekcjach, o reprymendach i naganach, o nagrodach, które od niego dostawała za prawidłową odpowiedź. Nalegał, by stawiała swój umysł ponad wszystko inne, zwłaszcza nad nierozsądnymi pragnieniami serca. Dotknęła ją ironia sytuacji. Nauka polega na odkrywaniu nowych terenów, przesuwaniu granic, a nade wszystko na zadawaniu pytań. Lecz w rzecznym królestwie to ostatnie można było przypłacić życiem. – Czy mama mówiła ci o królowej Bronwynis? – Mówiła, że razem z ojcem była na jej koronacji. – Tylko tyle? Bronwynis była prawdziwą bohaterką. Symbolem czasów. Wskazywała nam wszystkim drogę jak latarnia morska. W każdym z czterech królestw kobiety odrzucały domowe fartuchy i wstępowały na drogę kariery. Zostawały kapitanami statków, kupcami… nawet politykami. – Ty wyrabiałaś miedziane naczynia. Lauriel roześmiała się swoim tubalnym śmiechem, aż ciasno skręcone czarne loczki zatańczyły jej figlarnie wokół ramion. – Tak, kochana. Myślę, że moje miedziane naczynia były cząstką rewolucji. Twoja matka mawiała, że postęp jest maleńkim ptaszkiem, który dziobie ziarno. Jeden ptak przyciąga drugiego, zlatują się kolejne, aż wreszcie jest cała chmara. Chmara ptaków może być niebezpieczna. Zapytaj jakiegokolwiek rolnika. Lauriel położyła się na piasku. – Bronwynis złamała wszelkie reguły. Pod jej panowaniem w Radzie Kaer zasiadało pięć kobiet i tylko trzech mężczyzn. Zaproponowała miejsce nawet pewniej chłopce. Powiedziała: „Jeśli nie zaprosimy chłopów, by usiedli przy naszym stole, skąd się dowiemy, co jedzą?”. Mia pomyślała o księżniczce Karri. Coś takiego mogłoby wyjść z jej ust. Poczuła wybuch gniewu. – Gdyby nie polityka Ronana, mogłybyśmy się uczyć wykorzystywania

magii do dobrych celów, zamiast chodzić ze strachem w sercu i z dłońmi schowanymi w rękawiczkach. Lauriel zaniosła się śmiechem. – To jest największe kłamstwo ze wszystkich! Rękawiczki nie tłumią naszej magii. Może na krótko osłabiają moc dotyku, ale jej nie odbierają. Naprawdę myślisz, że dar Czterech Wielkich Bogiń można zdusić pod kawałkiem materiału? Teraz Mia zrozumiała, dlaczego bezwiednie rzuciła urok na Quina w zamkowej bibliotece. Lauriel mówiła, zwrócona ku niebu. – Ronan jest złym człowiekiem, nie zaprzeczę. Dopilnował, by podejrzliwość zatriumfowała nad zaciekawieniem, a nienawiść nad miłością. Ale to są po prostu nowe melodie do prastarej pieśni. Mia podciągnęła sobie kolana pod brodę. Historia magii okazała się tak inna od tego, czym karmił ją hojnie ojciec. Przez niego Mia żyła w przekonaniu, że Gwyrach to niegodziwe istoty, że mężczyźni są silni, a kobiety słabe. Ona sama, rzecz jasna, nie zaliczała się do słabych, ale stanowiła wyjątek potwierdzający regułę – odważna, wojownicza dziewczyna, która wymierzy sprawiedliwość morderczyni swej matki, po czym wypleni w królestwie magię i wyzwoli wszystkie nieszczęsne panny w Glas Ddir. Uwewnętrzniła ideę, że kobiety potrzebują ochrony. I zrobiła coś jeszcze. Założyła, że opiekuńcze kobiety – cechujące się łagodnością i współczuciem – są słabe. W dniu, kiedy mama zmarła, nazwała ją słabą. – Czemu jedna Dujia zwraca się przeciw drugiej, Lauriel? – Dlaczego jeden człowiek zwraca się przeciw drugiemu? Dujie to bądź co bądź ludzie. Istoty obdarzone boskim darem, lecz ludzkie. To dlatego nienawiść jest najniebezpieczniejszą z trucizn: owszem, zwraca nas jedną

przeciw drugiej, ale w ostatecznym rozrachunku zwraca nas przeciw samym sobie. – Jej głos złagodniał. – Refúj to święte miejsce, gdzie nasze siostry mogą szukać azylu. Nie ma nas na żadnej mapie. Można się tutaj dostać wyłącznie balonem i nikt z Glas Ddir jeszcze nie znalazł tego miejsca. Ale nie będę cię okłamywać. Nasze ograniczone zasoby są nadwerężone. W Luumii Dujie nie żyją na wygnaniu. W śnieżnym królestwie są traktowane jak królowe. – Czemu się więc nie przeniesiecie do Luumii? – Czekałam na ciebie, kochana. Zanim twoja mama zmarła, zapowiedziała mi, że się tutaj zjawisz. By tego dopilnować, zostawiła ci swój pamiętnik. Pamiętnik. Mia mało o nim nie zapomniała. Widziała go teraz, tkwił wetknięty luźno pod poznaczone dołeczkami ramię Lauriel. Kiedy wreszcie będzie go mogła przeczytać? – Twoja mama często mówiła o wyjeździe do Luumii. Miała tu, na tej wyspie, burzliwą przeszłość. – W brązowych oczach Lauriel zabłysły odległe iskry. – Mieszkanki Luumii mają wspaniałe wyniki tam, gdzie my radzimy sobie gorzej, po części dlatego, że nie muszą wkładać całej energii w walkę z ciemiężcami. Mogą się poszczycić wieloma osiągnięciami w alchemii i mechanice. Interesuje je sposób, w jaki magia przeplata się z nauką. Dlatego intensywnie badają magię: skutki jej działania, korzyści, ryzyko. Nauczyły się wpływać czarami na metale i tchnąć życie w kamienie. Znalazły nawet sposób na to, jak zatrzymać serce ptaka i przywrócić je z powrotem do życia. Mia przechyliła głowę. – Może masz na myśli strzyżyka rubinowego, te ptaki robią to same. Dzięki temu przesypiają zimę. – Nie wiem, co to za ptak, kochana. To twoja matka kochała ptaki, nie ja. – Przeciągnęła się, podniosła do pozycji siedzącej i skinęła głową w stronę kobaltowego księżyca. – W Fojo mamy takie powiedzenie: Lloira vuqateu,

czyli „Idź do księżyca”. Księżyc może naprawić zranione ciało i uleczyć zranioną duszę. Kamień lloira czerpie swą moc z księżycowego przyciągania Ziemi. Dlatego jest to kamień uzdrawiający. – Czy to z tego powodu mama nosiła na szyi księżycowy kamień? – Tak. I bez niego była utalentowaną uzdrowicielką, ale lloira wzmacniała jej dary i czyniła ją silniejszą. Nigdy ci tego nie mówiłam, tobie ani nikomu innemu, ale widziałam twoją mamę w dniu, w którym zginęła. Mia usiadła prosto. Lauriel patrzyła na swoje ręce. – Po stracie męża błądziłam w ciemności. Wiedziałam, że powinnam żyć dla córek, ale nie chciałam. Przyszłam zobaczyć się z twoją mamą, błagałam ją, by uleczyła mój umysł, żeby odjęła ciemność. I zrobiła to. Gdyby nie ona, poddałabym się. – Otarła mokre oczy. – Wieczorem już nie żyła. Smutek opadł na ramiona Mii jak ciężki płaszcz. – To cała ona: ratuje ci życie, a chwilę potem traci własne. Mia pomyślała o swojej siostrze. Angie przez minione trzy lata nosiła na sercu księżycowy kamień, nie wiedząc o jego magii. Ale odkąd powiesiła go sobie na szyi, stawała się coraz bardziej chora. Jakiekolwiek uzdrawiające moce lloira gromadziła niegdyś dla ich matki, umarły one wraz z pierwszą właścicielką amuletu. – Łowcy mają rację co do jednej rzeczy – powiedziała Lauriel. – Nasze siostry rozkwitają pod wpływem silnych emocji, w przebłyskach strachu, gniewu i miłości. Te same emocje wywabiają z ukrycia atrament zrobiony z kwiatów sangfluru. Łagodnie położyła pamiętnik na kolanach Mii. – Twoja mama używała właśnie tego atramentu. Ujawnia się on tylko przed oczyma Dujii. Puls Mii przyśpieszył. Powiodła kciukiem po wypalonych w miękkiej skórze inicjałach. W.M. – Długo musiałaś wysłuchiwać mojej paplaniny. – Lauriel odgarnęła Mii z policzka niesforny kasztanowy lok, tak samo jak robiła to jej matka. –

Jesteś do niej tak bardzo podobna, kochana. I tak długo czekałaś na spotkanie z nią. Oto nadszedł czas. Lauriel podniosła się i ruszyła z powrotem w stronę domu, pozostawiając nad jeziorem swe pełne otuchy ciepło. Lecz Mia nie została sama. Otwarła książeczkę i patrzyła, jak atrament wylewa się na kartki. Wiedziała, że tak się stanie. Nie potrzebowała strachu ani gniewu, by czytać. Miała teraz miłość. Mio. Moja Mio. Jeśli to czytasz, w takim razie wiesz. Stronice paliły ją w dłonie jak gorący popiół, jak ogień. Ta książeczka z jej mapą i wpisem to nie przypadek ani zrządzenie losu. Od samego początku była przeznaczona dla niej. Wytężyła oczy w słabym świetle gwiazd. Każde słowo raniło, ale też każda linia atramentu pociągała ją dalej. Przez całe życie Mia mieszkała w szklanym domu z kłamstw, który za chwilę miał się rozbić i runąć. Pamiętnik matki był raną, a zarazem leczniczym balsamem. Mia zaraz odsunie na bok sekrety i dotrze do ukrytej pod spodem krwi. Spotka się z matką. Z zapartym tchem przystąpiła do czytania. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

Mio. Moja Mio. Jeśli to czytasz, w takim razie wiesz. Jeszcze się nie urodziłaś; czuję, jak mi się wiercisz w brzuchu. Kopiesz, pływasz, znów kopiesz. Wiem, że jesteś córeczką, nie synkiem. Nie pytaj, skąd to wiem. Jestem Dujią; znam się na wielu rzeczach. Atrament zaczerpnięty z kwiatów sangfluru jest szczególny: ukazuje się tylko Dujiom, i to we właściwym czasie. Słowa pojawią się, gdy nauczysz się kierować magią płynącą z Twojego serca. Kiedy osiągniesz odpowiedni wiek, przekażę Ci tę książeczkę, a gdy będziesz gotowa, dowiesz się, kim jestem. Słowa, które tu piszę, sekrety, które wyjawiam, to mój ostatni bastion prawdy wśród życia zbudowanego na zakłamaniu. Ta książka to ostatni kawałek mojego prawdziwego ja. Jestem poślubiona mężczyźnie, którego nie kocham. Ten człowiek to Twój ojciec. Nie takie to proste, jak mogłoby się wydawać. Miłość jest pokrętnym, wężowym zjawiskiem, jak żywe srebro na dłoni. Jak płyn w sercu wulqanu: w jednej chwili gorący, w następnej – zimny. Nie kocham swojego męża i zachowuję się wobec niego nie w porządku pod zbyt wieloma względami, by to zliczyć. Ale kocham kobiety, z którymi jestem związana, moją rodzinę z wyboru, moje siostry. Dla nich jestem Wynną Merth, córką Czterech Bogiń, Dujią. Nie jestem i nigdy nie będę panią Rose. Pozwól, że Ci coś opowiem. Przybyłam do Fojo Karação, żeby studiować medycynę, ale nauczyłam się tam znacznie więcej. Niezwykłe wrażenia cielesne, rozdzierające bóle głowy, dziwny, potężny dar uzdrawiania – to była moja magia. W Fojo znalazłam społeczność kobiet, które mnie przyjęły i poprowadziły, pokazały mi, że moja magia jest darem. Znalazłam tam też pewną dziewczynę. Była wszystkim – zabawna, psotna, zadziorna, urocza. Miała magię, znacznie silniejszą od mojej, w jej obecności czułam się oszołomiona. Kiedy wchodziła do pokoju, moje serce nuciło. „Nie rzucam na ciebie uroku” – powiedziała. „Ale mogę ci pokazać, co znaczy pożądanie”.

I tak się zaczęło. Nauczyłam się odblokowywać świat zmysłowych przyjemności – zamieniać skórę w żar, pobudzać krew do wrzenia. Moje ciało stało się kamertonem, ona była pieśnią. Nauczyła mnie też innych rzeczy, mroczniejszych. Pokazała, jak rzuca się urok na mężczyzn, jak można sprawić, by szaleli z żądzy. Nauczyła mnie posługiwać się mocą niczym ostrzem. Ćwiczyłyśmy na Twoim ojcu. Nie wystarczało jej to jednak. Była nienasycona, ciągnęło ją ku niebezpiecznym krańcom. Drugie Prawo zawsze ją irytowało. Zwróciła więc swoją magię przeciw samej sobie, zaczęła spowalniać krew we własnych żyłach, zatrzymywać serce. Im głębiej zapuszczała się w ten mroczny nurt magii, tym usilniej błagałam, żeby dała spokój, a ona tym gorliwiej ćwiczyła. Kłóciłyśmy się o to. W końcu kłóciłyśmy się już o wszystko. Byłam wściekła. Posunęłam się za daleko. Zrobiłam coś okropnego, niewybaczalnego. Ludzie, których kochamy, to zawsze ci, których ranimy najmocniej. Powiedziała, że tylko w jeden sposób mogę zadośćuczynić za to, co zrobiłam. Że jedynie tak udowodnię siostrom swoją lojalność i pełne oddanie sprawie. Więc siedzę tutaj. Poślubiona mężczyźnie, którego nie kocham. Odprawiam swoją pokutę, a moja ciężka kara to jak codzienna śmierć. Dzień w dzień rzucam urok na Twojego ojca, dowódcę Kręgu Łowców. Jestem powierniczką jego największych sekretów, sekretów, które skrzętnie zbieram i posyłam w noc. Sekretów, które ratują życie Dujiom. Gdy się poznaliśmy, był studentem, błyskotliwym i ciekawym świata. Już wtedy jednak zabiegała o niego królewska rodzina, przygotowując go do tego, kim miał zostać. Był żądny pochwał, nagród, uznania dla swojej wartości. Twój ojciec zawsze bardzo się szczycił tym, że jest najlepszy we wszystkim, co robi. Dzielę łoże z zabójcą. Udaję, że kocham potwora. Co gorsza: sprawiam, że on mnie kocha. Kto tutaj jest potworem? Lauriel pisze do mnie listy, opowiada mi o dziewczynie, którą kochałam: że postarzała się z dnia na dzień, jest zatwardziała od goryczy, a teraz ma dzidziusia. Dziewczynkę. Nie

mogłam w to uwierzyć. Z tego, co wiem, żeby mieć dziecko, trzeba się połączyć z mężczyzną, a w przeciwieństwie do mnie jej nigdy nie interesowali chłopcy. Lauriel mówi, że ojciec tego dziecka dawno odszedł. Wkrótce ja też będę miała córeczkę i będziemy związane tą nicią, nawet jeśli wszystkie pozostałe więzy zostały zerwane. Życie bywa tak dziwne. Przysięgłam, że zawsze będę żyć zgodnie ze swym sercem. I co zrobiłam? Zwróciłam je przeciw innemu człowiekowi, odarłam go z jego mocy. Obrabowałam go z jego serca, a własne zamknęłam w grobowcu. Chcę dla Ciebie tak wielu rzeczy, ptaszyno. Chcę, byś miała żarliwość, miłość i przestrzeń do oddychania. Chcę świata, w którym kobiety będą miały swobodę życia, studiowania, przemieszczania się. Chcę, żebyś nigdy nie musiała udawać, że kochasz człowieka, którego nienawidzisz. Co dzień dokonuję wyboru, by kłamać. Nie ma na tym świecie bardziej spustoszonego miejsca niż serce kłamcy. Boję się, Mio. Co jeśli nie będę Cię mogła kochać w taki sposób, jak na to zasługujesz? Czy prawdziwa miłość może się narodzić z kłamstwa? Czym jest prawdziwa miłość? Kiedyś znałam odpowiedź albo przynajmniej myślałam, że ją znam. Miłość była uczuciem. Była działaniem. Była partnerstwem, żarliwym połączeniem ciała, umysłu i duszy. Teraz myślę, że dałam się wprowadzić w błąd jak dziecko. Czy w ogóle istnieje coś takiego jak „prawdziwa miłość”? Miłość to nic innego jak patchwork ognistych wrażeń, eksplozja światła i gorąca, wybuchanie. Miłość to wulqan. Wulqan jest piękny, ale też zabójczy. Griffin bezlitośnie kosi kłosy ludzkiego życia, podczas gdy ja desperacko próbuję je zbierać. Okłamuje mnie prosto w twarz, a ja wiem, że kłamie, słyszę obmierzły chlupot krwi pod jego skórą. Mężczyznom zawsze zagrażała moc kobiet. Ale król wzniósł się na nowe wyżyny nadużyć.

W jego zamyśle Dujie mają być bezbronne i przerażone, a Twój ojciec dowodzi działaniami, które do tego prowadzą. Nocą, gdy leży obok mnie z krwią moich niewinnych sióstr na rękach, marzę o rewolucji. A gdyby tak kobiety zjednoczyły siły i powstały przeciw swoim gwałcicielom, gnębicielom, oprawcom? Gdybyśmy obaliły stary porządek? W języku fojuen jest takie powiedzenie: Fidacteu zeu biqhotz limarya eu naj. „Zaufaj swemu sercu, nawet jeśli cię to zabija”. Jeśli ratuję swoje siostry, żeby pewnego dnia mogły powstać, jest to warte każdego trudu. Aby ocalić chociaż jedną Dujię, mogę umierać po tysiąckroć. Lauriel mówi mi, że ocaliłam znacznie więcej niż jedną. Pisze o Dujiach z Glas Ddir, które otrzymały moje ostrzeżenie i zdążyły zbiec do bezpiecznej przystani. Są ich dziesiątki. Lauriel opowiada, że ich nadjeziorny mały azyl napełnia się, że przybywają liczne kobiety, które gdyby nie moja wiadomość, zostałyby okaleczone albo straciłyby życie. Mam nadzieję, że ma rację. Muszę wierzyć, że miłość jest silniejszym wyborem – że zawsze zatriumfuje nad nienawiścią. Co za okrutna ironia: wysnuwać miłość z nienawiści, a nienawiść z miłości. W każdym małżeństwie namiętność wygasa. Ale moje małżeństwo jest inne. Wykorzystuję w nim magię, żeby podsycać ogień, rozdmuchiwać płomienie pożądania. Mój mąż mówi mi, że mnie kocha. Całuje moje powieki i nazywa je dwoma księżycami. Czy jakakolwiek Dujia może zaufać temu, jak patrzy na nią kochanek? Czy może ufać czemukolwiek? Ja ufam tylko Tobie, córeczce dorastającej w mym łonie. Czekam. Czekam. Zginęła dziś kolejna siostra, kolejne ciało Dujii zniszczone. Moje serce złamane. Kiedy ta nienawiść ustanie? Dzisiaj Twój ojciec nagrzał wody w naczyniach na pomarańczowym ogniu i przygotował mi kąpiel. Zapalił świece, wrzucił do mydlin płatki piwonii i słodkiego lulka. Przez chwilę widziałam życie, w którym jestem kobietą zakochaną w swym mężu. Najbardziej go

nienawidzę, kiedy jest dla mnie miły, ponieważ wtedy najtrudniej go nienawidzić. Pokłóciliśmy się dziś o Twoje imię. Obojgu nam podoba się Mia – zawsze byliśmy co do tego zgodni – ale Twój ojciec chce dać Ci na drugie jakieś mocne imię typowe dla Glas Ddir, a ja pragnę czegoś lirycznego i kobiecego. Imię to dziwna rzecz, prawda? Będziesz je nosić przez resztę życia, lecz nie masz nic do powiedzenia w jego sprawie i nie da się określić, czy to małe słowo będzie dla Ciebie ciężarem, czy darem. Zgodziliśmy się na Morwynnę. W starym języku Wynna oznacza strzyżyka. Więc widzisz, jakaś cząstka mnie będzie z Tobą już zawsze. My, strzyżyki, składamy swoje życie dla tych, których kochamy. Oto czego nie rozumiem: długofalowe skutki urzeczenia. Czuję, że moja krew dostraja się do jego krwi, moje serce bije w harmonii z jego sercem. Jeżeli noc po nocy dzieli się łoże z potworem, w chłodnym blasku poranka on nie wygląda już jak potwór. Dziś przyszłaś na świat. Drobinka istnienia: purpurowe usteczka, włosy w kolorze czerwieni fojuen, jak moje, szare oczy jak u ojca. Trzymałam Cię i płakałam. Nie wiedziałam, że ludzkie serce może być tak przepełnione. Każdy okruch miłości, jaką mam w sobie, jest prawdziwy. To wielka ulga żywić miłość bez wątpliwości, bez cienia. Należysz zarówno do mnie, jak i do niego, a także do siebie samej. Jesteś Mią Morwynną Rose, moją córką. Kocham Cię bardziej, niż będziesz mogła sobie wyobrazić. W tym miejscu atrament się urywał. Pamiętnik miał jeszcze wiele stron, lecz teraz były blade jak chusta – jeśli nie puste na zawsze, to przynajmniej puste w tej chwili. Mia nie dobyła z siebie na tyle miłości, by je wypełnić do końca. Zamknęła książkę i położyła ją ostrożnie na piasku. Przycisnęła sobie do

piersi czerwonego kamiennego strzyżyka. Ramiona jej drżały. Słup soli, który nosiła dotąd w swoim wnętrzu, skruszył się i rozpadł. Czuła, jak jej serce otwiera się niczym rozcięte, ale bez ostrza, bez udziału magii. Księżyc chylił się już na niebie, a Mia wciąż płakała i płakała. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

NASTĘPNEGO DNIA RANO Mia powiosłowała na wyspę sama. Odczekała do świtu, lecz ani chwili dłużej. Spędziła na brzegu jeziora bezsenną noc, co kilka minut zaglądając do pamiętnika, żeby sprawić, czy nie pojawi się więcej tekstu. Twarz miała zapuchniętą, oczy czerwone od łez, które gromadziły się przez trzy lata. Przybiła do brzegu Biqhotz i jak burza wpadła do biblioteki. – Zaga! – wykrzyknęła. – Wiem, że tu jesteś. Przez chwilę w sali było cicho. Potem zachrypiał głos. – Wróciłaś zagniewana. – Wiem, że to byłaś ty. Ty jesteś kobietą, którą kochała moja mama. To ty ją zabiłaś, prawda? Przedostałaś się do Glas Ddir. Wpuściła cię do naszego domu, pozwoliła się dotknąć. Zaufała ci i dlatego umarła. Wszystkie teorie Mii wskakiwały na miejsce, układając się w całość. Zaga kochała jej matkę. Zaga nienawidziła jej matki. Praktykowała mroczną magię – ten rodzaj magii, który Dujia może zwrócić przeciw swoim siostrom. – Nie dotykałam twojej matki od lat. – Zgadza się. Od trzech lat. – Pięści Mii zacisnęły się tak mocno, że knykcie pobielały pod skórą. – Dlaczego to zrobiłaś? Muszę wiedzieć. – Wciąż ogarnięta obsesją zdobywania wiedzy. Wciąż traktująca miłość jak tekst do analizy. Traktujesz książki jak ludzi, a ludzi jak książki. Mia zmusiła się do spokojniejszego oddychania, czekając na właściwy moment. Zabije Zagę dopiero wtedy, gdy się przekona, że ta jest winna. Wtedy zadziała błyskawicznie, bez żalu. Tak, Mia jest Dujią, lecz dłużej była Łowczynią. „Serce za serce, życie za życie”. – Muszę to wiedzieć, Zago. Muszę usłyszeć, jak to mówisz. Cisza. A potem: – Nie zabiłam twojej matki, Mio. To ona próbowała mnie zabić.

– Kłamiesz. Ale nie mogła być pewna. Pomimo ścian z fojuenu wzmacniających zewsząd magię próba odczytania emocji Zagi była jak walenie w kamienny mur. Mia nie umiała stwierdzić, czy tamta kłamie. – Nie wiesz, do czego była zdolna twoja matka. – Zgadza się, nie wiem. Ale mam już dość sekretów, zagadek i kłamstw. Na tle miniaturowego wodospadu przesunął się cień. Mia odwróciła się w tamtą stronę. – Czemu się kryjesz w ciemności? Czego tak się boisz? Zaga weszła w krąg światła. Mia sięgnęła po nóż, który miała schowany w cholewce. Kupiła go od pijanej Dujii, która bladym świtem wytoczyła się z Błękitnego Feniksa. Była to kiepska broń, ale musiała wystarczyć. Mia od trzech lat rozmyślała i marzyła o tym właśnie momencie, dla niego żyła i oddychała. Ale gdy zobaczyła Zagę, zastygła oniemiała. Zaga była wyniszczona. Wyglądała jak ktoś, kto od dawna choruje. Jej oliwkowa skóra była teraz poszarzała i blada, czarne włosy – niegdyś zapewne lśniące – powypadały kępkami. Dawniej wysoka sylwetka przygarbiła się i wychudła na wierzbową witkę, rysy twarzy stały się surowe, a ciemne, srogie oczy kryły się pod zapadniętymi powiekami. Lewa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, palce zastygły podkulone. – Twoja matka zostawiła swój ślad na nas wszystkich – rzekła Zaga. Dłoń Mii zacisnęła się mocniej na nożu. Ale kiedy Zaga postąpiła krok bliżej, pozwalając, żeby lewa strona jej ciała ukazała się w świetle pochodni, Mia poczuła, jak jej się skręca żołądek. Ujrzała uschnięte ramię, szare, dotknięte rozkładem paznokcie. Żyły wijące się na nadgarstku prześwitywały przez skórę na czarno zamiast na niebiesko. – Zabiłabyś mnie, zanim poznałabyś prawdę. Zanim zobaczyłabyś dzieło

swojej matki. Mia rozpoznała objawy martwicy. Tkanki zostały pozbawione krwi na zbyt długo, co spowodowało atrofię mięśni i śmierć kości. – Moja mama nigdy by tego nie zrobiła. – Zapewniam cię, że owszem. – Nie krzywdziła ludzi. Leczyła ich. – Czy jedno tak bardzo różni się od drugiego? Każde z nich wymaga manipulowania ludzkim ciałem. Czy leczysz drugą osobę, czy ją ranisz, przejmujesz nad nią kontrolę. – To nie to samo. – Twoja matka była porywcza. Nieprzewidywalna. Popełniała błędy. – Czy dlatego sprzedałaś ją mojemu ojcu? Zmusiłaś do żałosnego, pustego małżeństwa, by „odpokutowała” za to, co zrobiła? – Znasz najskuteczniejszy sposób, w jaki Dujia może zabić drugą Dujię, Mio? Nie chodzi o dotknięcie serca. Tak myślą Łowcy: że obejmujemy rękami pierś mężczyzny, aby zatrzymać jego serce na zawsze. Owszem, mamy taką moc. Dujia najbardziej bezbronny ma nadgarstek, nie mostek. Zaga przesunęła palcami prawej ręki w górę lewego nadgarstka, po czarnych żyłach, potem po wyrostku łokciowym aż do piersi. – Jeżeli chcesz zabić Dujię, złap ją za nadgarstek, kiedy jesteś wściekła. Żyły na nim są delikatne, lecz proste, stanowią piękne naczynia dla gniewu. Jeśli dotkniesz miękkich żył na nadgarstku Dujii, poślesz swój gniew prosto do jej serca. Mia poczuła się nieswojo. Znała te żyły bardzo dobrze. Uczyła się o nich z książek i tablic anatomicznych. Przesuwała palcami po własnych naczyniach krwionośnych, śledząc mapę żył odpromieniowej, odłokciowej i pośrodkowej łokcia, odprowadzających krew z kończyny górnej. Teraz jednak czuła w nich chłód, jakby krążenie zwalniało. Przeczucie czegoś

złego. – Twoja matka próbowała zatrzymać moje serce – rzekła Zaga. Mia w tym momencie dostrzegła, czemu nie mogła odczytać emocji Zagi – ta miała nie tyle zwyczajny wisiorek, ile cały napierśnik z uzoolionu. Nosiła na tułowiu gorset z niebieskich kamieni. „Człowiek tak bardzo się zabezpiecza – pomyślała Mia – tylko wtedy, gdy został kiedyś mocno skrzywdzony”. Matka napisała w swym pamiętniku, że zrobiła coś okropnego. Niewybaczalnego. Mia nie mogła tego pogodzić z tym, co wiedziała o swojej mamie, o jej łagodności. Czy to możliwe, że wielkie, uwikłane w uczucia serce Wynny doprowadziło ją do takiej zapalczywości, nieostrożności, a nawet okrucieństwa? Zaga pokuśtykała z powrotem w cień i Mia zaklęła na samą siebie. Trzy lata przygotowywała się do tej chwili, gdy stanie twarzą w twarz z morderczynią swej matki. A teraz nie potrafiła wymierzyć jej sprawiedliwości. Ale co jeśli Zaga mówi prawdę? Mia usłyszała charakterystyczny zastój w oddechu Zagi, a potem głęboki kaszel. Czytała o martwicy płuc: ropny płyn oraz resztki martwych tkanek gromadzą się w pęcherzykach płucnych, powodując gangrenę. Ofiara może szybko umrzeć, może też jednak żyć dalej, długo i boleśnie cierpiąc. – Gniew jest bronią – powiedziała Zaga. – Ale jak każda broń będzie bezużyteczny, jeśli nie nauczysz się nim posługiwać. Dowiedz się, jak z niego korzystać, a okaże się czystym, bezgłośnym ostrzem. Jeśli nie nauczysz się panować nad gniewem, może cię zniszczyć. – Mamo? Mia podskoczyła na ten głos. W drzwiach biblioteki stała Pilar, jej twarz kryła się w cieniu, pięści miała zaciśnięte po bokach ciała. Była w pełni

ubrana, ale przemoczona, woda ściekała po niej na czerwoną skałę, lśniące czarne włosy były przyklejone do głowy jak jedwabny hełm. – Nie powinno cię tu teraz być – rzuciła do niej ostro Zaga. – Wracaj do tawerny i pij do nieprzytomności ze swoimi małymi przyjaciółmi. – Jest rano. A oni nie są mali. To po prostu moi przyjaciele. – Mia usłyszała ból w głosie dziewczyny. – I to jest też mój dom. Oczywiście, że Pilar jest córką Zagi. To wyjaśnia roztaczane przez nią wrażenie ważności, pewność siebie pochodzącą stąd, że jest się córką osoby mającej moc. Mia dobrze o tym wiedziała, bo sama była córką kogoś takiego. – Czy moja matka zadaje ci milion pytań, Rose? A nie odpowiada na żadne z twoich? – Pilar wydała z siebie pełne rozdrażnienia westchnienie, na jakie pozwalają sobie tylko córki. – Jest w tym bardzo dobra. Mia nade wszystko starała się nie tracić z oczu swego celu. Uciekła z rzecznego królestwa, podążała za wskazówkami mapy obiecującej odpowiedzi, przemierzyła zamarznięty las i wymknęła się śmierci – wszystko po to, by znaleźć zabójczynię swojej matki i pomścić rodzicielkę. Każdy krok prowadził ją tutaj: do miejsca, gdzie jej matka znalazła miłość… miejsca, gdzie narobiła sobie wrogów. Czy po tym wszystkim Mia utknęła w martwym punkcie? – Jeśli nie ty ją zabiłaś, to kto? Cisza. – Jesteś pewna, że jeszcze nie wiesz, kto zabił ci matkę? – odezwała się Pilar. – Twój ojciec dowodzi Kręgiem Łowców. Na pewno rozważałaś, co by zrobił, gdyby odkrył, że jego żona jest Dujią. – Oczywiście, że to rozważałam – odwarknęła Mia. – Ale ją widziałam. Widziałam jej ciało. Nie było żadnych ran, żadnych złamanych kości. Moja matka zginęła za sprawą magii. – No dobra. Warto było spróbować. – Pilar wskazała swoje przemoczone

ubrania. – Przez to, że ukradłaś łódź, musiałam przeprawić się przez jezioro wpław, żeby przekazać wiadomość. Książę pilnie potrzebuje twej obecności. Mii zabrakło tchu w piersi. – Dlaczego? Nic mu nie jest? – Czuje się doskonale. Jednak z jakiegoś powodu zdaje się w tobie zakochany. – Wzruszyła ramionami. – Przygotowuje śniadanie i pokornie prosi, żebyś na nie przyszła. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

PODCZAS GDY PILAR WIOSŁOWAŁA PRZEZ JEZIORO, Mia kreśliła sobie palcem na ręce słowa. „Miłość”. Czym jest miłość? Kiedyś zakładała, że nieskoordynowane drgnienie wiązki nerwów to objaw wadliwie funkcjonującego serca. Teraz uprościła swoją definicję: miłość to kłamstwo. Jej rodzice – wydawało się, że tak bardzo w sobie zakochani – okazali się kłamcami. Ich małżeństwo opierało się na rzuconym uroku, nie na miłości. Skoro Mia zrodziła się z tego związku, czy to nie czyni z niej też kłamcy? Całe jej życie było zbudowane na kłamstwach, na nieskończonym stosie kłamstw, wznoszącym się tak wysoko. Wyobrażała sobie, że gdyby chciała ten stos spalić i dotrzeć do prawdy, zajęłoby jej to resztę życia. Przestała kreślić pozbawione znaczenia słowa na swym ciele. Miłość nic nie znaczy, nie w krainie kłamstw. Pilar wysadziła ją na pomoście przed domem du Zolów. – Wrócę – zapowiedziała. – Tylko zgarnę Doma. – Gdzie on jest? – Kto wie? Pewnie z jakimś chłopakiem. Ale wróci na śniadanie. Ma niezły apetyt. Mia stała na pomoście, patrząc, jak Pilar odpływa. Z domu dobiegały postukiwanie i brzęk naczyń oraz chór chichotów. Najwyraźniej Quinowi pomagała w kuchni co najmniej jedna bliźniaczka. Mia opuściła ręce. Nagle zalała ją fala tęsknoty za domem. Opadła ciężko na pomost, czując pod plecami twarde deski. Odbijała się na niej bezsenna noc. Odruchowo otworzyła pamiętnik, by sprawdzić, czy jej smutek nie wywołał na kartki kolejnej porcji sangfluru. Gdy zobaczyła atrament, jej serce wyrwało się ku zapiskom. Mio, moja Mio. Mój bystrooki kruczku, moje kochanie. Jesteś jeszcze mała, ale już taka rozumna, tak niebezpiecznie bystra. Nalegam, żebyś słuchała serca, żebyś w swoich wyborach dopuszczała do

głosu empatię i współczucie, ale Twój ojciec nade wszystko wychwala Twój intelekt, Twoją logikę. Logika nie wystarczy. Miłość zawsze w końcu odsłoni swoje wady. Dobrze jest mieć umysł, ale lepiej mieć serce. Dziś poszliśmy na merqad, Ty na rękach swojego ojca, nasza mała trzyosobowa rodzina. Tylko że tutaj nie jest to merqad, ale zwykły targ. Nie ma muzyki, śmiechu, dotykania. Targowisko zamienia się w trumnę: pełną ciał pozbawionych życia. To aż śmieszne, że niesiemy noże do naostrzenia w tak tępym, nijakim miejscu. Zapytałaś mnie, czy to, co zapisuję w tej książce, sprawia mi ból. Odpowiedziałam, że piszę o sobie, najbardziej zbolałej istocie pod słońcem. Widziałam, jak Cię to dotknęło, gdy usłyszałaś o moim bólu. W takich momentach jak ten dostrzegam rozkwitającą w Tobie kobietę. Mądrą, dobrotliwą kobietę o szarych oczach i dzielnym, pełnym miłości sercu. Będziesz lepsza niż ja, mocniejsza. Czy obiecasz mi, że zawsze będziesz przestrzegać Trzech Praw? Są piękne w swojej prostocie: Nie krzywdź innej Dujii. Nie krzywdź samej siebie. Nie nadużywaj mocy, którą w sobie nosisz. Trzy proste zasady, by przeżyć życie godnie. Złamałam Trzecie Prawo, Mio. Łamię je codziennie z Twym ojcem. I złamałam Pierwsze, ku swemu wieczystemu wstydowi. Lecz zawsze przestrzegałam Drugiego. To chyba mała rekompensata za błędy, które popełniłam. Mia zmarszczyła brwi. Jej matka dwukrotnie wspomniała o tym, że skrzywdziła inną Dujię. Okropna rzecz, niewybaczalna. Wychodzi na to, że Zaga mówiła prawdę. Mia nie mogła uwierzyć, że jej matka byłaby w stanie zrobić coś okrutnego. Tak doskonale zachowała Wynnę w pamięci, z jej niezrównaną urodą i łagodnym sercem. Ludzie mają swoje wady. Mia o tym wiedziała. Ale czy jej matka naprawdę próbowała zatrzymać serce Zagi? Dlaczego?

Łowcy mówią, że jesteśmy demonami, ciałami bez duszy. Mówią, że nie mamy wyrzutów sumienia. Że w ogóle nic nie czujemy. Kłamstwa! Ja nic, tylko czuję. Nieustająco. Być Dujią to znaczy czuć, czuć, czuć. Czy umiesz już korzystać ze swej magii, mały kruczku, teraz, kiedy rozkwitłaś? Czy nasze siostry nauczyły Cię, jak masz kierować swoje dary, aby służyć dobru? Dobrze jest żyć swoimi uczuciami, ale dobrze jest też nauczyć się je uspokajać, zanim zabiorą Cię do miejsc, w których nie chciałabyś się znaleźć. Dam Ci krótką lekcję. Następnym razem, gdy oddech Ci przyśpieszy, stanie się szybki i nieregularny, kiedy będziesz wystraszona lub zdenerwowana, usiądź na krześle i oprzyj mocno stopy o podłogę. Przyciśnij lewą rękę do serca, a prawą połóż tuż pod żebrami, aż poczujesz, jak brzuch podnosi się i opada. Potem zamknij oczy i wyobraź sobie, jak wiatr krąży wśród drzew Ilwysion przed ulewnym deszczem. Przypomnij sobie, jak uderza w dęby i klony, jak szeleści liśćmi. Niech to wspomnienie zbierze się na końcach Twoich palców, a Twój oddech stanie się tym wiatrem. Płuca się uspokoją, oddech zaś spowolni. W starym języku słowo określające oddech oznaczało też „życie”. Starożytni wierzyli, że nasz oddech jest siedzibą ducha. Zgadzam się z tym. Za każdym razem, gdy wciągamy do płuc powietrze, wraz z oddechem przepływają przez nas boginie, uznając w nas swoje córki. Nie jesteśmy demonami, Mio. Jesteśmy największym darem bogiń dla świata. – RATUNKU! POMOCY! Krew ścięła się Mii w żyłach. To był głos Junay. Zerwała się na równe nogi, otwarła z rozpędu drzwi i wpadła do domu, przekraczając uzoolionową granicę z pamiętnikiem matki przyciśniętym do piersi. Quin stał w kuchni bez ruchu, trzymając w ręce miedzianą łyżkę. Twarz Junay zastygła w panice. U ich stóp twarzą do góry leżała Nanu. Krztusząc się powietrzem. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

NANU WIŁA SIĘ NA PODŁODZE, zaciskając sobie kurczowo dłoń na gardle. Kaszlała i świszczała, małą sękatą pięścią uderzając się w piersi. Czoło pokrywała jej warstewka potu. – Mia! – zawołała Junay. Złapała Mię za rękę i przyciągnęła do swojej babci. – Nie wiem, co się stało, ale przestała oddychać… – Gdzie jest twoja mama? – Poszła na merqad z Sachą… – Junay była przerażona. – Proszę, Mio, pomóż jej. Ja nie potrafię. Nie mam magii. Mia opadła na kolana. Pierzaste kosmyki włosów Nanu wymknęły się z węzła i rozpełzły po podłodze wokół głowy jak srebrzyste węże. – Musimy ją stąd zabrać – poleciła Mia. – Z zasięgu uzoolionu. Quin skoczył do działania. Złapał Nanu za szczupłe kostki, podczas gdy Mia chwyciła ją pod ramiona. Głowa staruszki opadła, gdy ją unieśli nad podłoże. – Drzwi! – rzuciła Mia. Junay kopniakiem otworzyła tylne wyjście. Mia i Quin wywlekli Nanu na miękki spłacheć ziemi przy ogródku warzywnym. – Możesz coś zrobić? – lamentowała Jun. – Możesz jej pomóc? – Spróbuję – rzekła Mia. Zasklepianie rany po strzale to coś zupełnie innego niż leczenie chronicznej dolegliwości. Nigdy dotąd nie próbowała naprawić czyichś płuc. Trzeba je skłonić do pracy i napełnić powietrzem, ukoić zapalenie tkanek i wyrównać oddech. „Przypomnij sobie wiatr… Niech to wspomnienie zbierze się na końcach twoich palców… Płuca się uspokoją, oddech zaś spowolni”. Łzy zapiekły ją pod powiekami. Mama dała jej tę radę dokładnie w momencie, gdy tego potrzebowała. Jak gdyby wiedziała. Mia położyła jedną dłoń na sercu Nanu, a drugą na jej brzuchu. Zamknęła

oczy i wyobraziła sobie wiatr w Ilwysion, miarowy, rytmiczny szept drzew. I zrobiła coś jeszcze. Zamiast odpychać uczucia, pozwoliła, by ogarnęła ją miłość – miłość do gór, miłość do dzieciństwa wśród wysokich drzew, miłość do matki. Przywołała w pamięci rześki dzień, kiedy mama okutała maleńką Angelyne grubą wełnianą chustą, którą następne przywiązała sobie na piersi, i zapytała pięcioletnią Mię, czy chciałaby się wybrać na pobliską górę. Wspinały się razem, krok po kroku, aż znalazły się na szczycie i spojrzały w dół na liście w ich jesiennej chwale, skłębione morze w odcieniach rdzy, złota i sjeny. „Zdejmijmy rękawiczki” – zaproponowała mama, a kiedy Mia się zawahała, rzekła: „Jesteś tutaj bezpieczna, ptaszyno”. Mia wciąż pamiętała, jakie to było uczucie stać na szczycie góry i trzymać mamę za rękę bez rękawiczek: musujące ciepło, które popędziło w górę jej ramienia i wzdłuż kręgosłupa, krzepiące jak bliskość trzaskającego ognia i kubek gorącego kakao. Czy to była magia? Czy mama przekazała jej mały, sekretny prezent? – Mio – szepnął Quin. – Udało ci się. Otworzyła oczy. Oddech Nanu wyrównywał się, pierś wznosiła się i opadała bez wysiłku. Staruszka wlepiła w nią wzrok i zamrugała. Quin chwycił ją za dłoń i pomógł jej usiąść na miękkiej ziemi. Nanu pewnym ruchem uniosła rękę, żeby z powrotem zebrać w węzeł swe długie srebrzyste włosy. – Nanu! – Junay rzuciła się babci w ramiona, omal jej przy tym nie przewracając. Po jej policzkach płynęły łzy, nie było śladu butnej, zuchwałej dziewczyny, jaką poznali wczoraj. – Żyjesz! Oddychasz! Nanu ściskała wnuczkę, a na jej pobrużdżonej, brązowej twarzy rozlewał się uśmiech, marszczący skórę wokół oczu w kurze stopki. – Tak, Junie. Żyję, oddycham. Staruszka spojrzała ponad roztrzęsioną koroną loków wnuczki i utkwiła

wzrok w Mii. W jej przeczystych oczach odbijał się spokój, wiedziała. Nie powiedziała veraktu. Powiedziała: „siostra”. Quin przygotował dla nich wspaniałą ucztę. Na stole znalazły się najróżniejsze specjały Glas Ddir, nieco zmodyfikowane zgodnie z dostępnością składników: cienko pokrojone ziemniaki z twarożkiem, placki kukurydziane z gęstym sosem, maślankowy pudding, cynamonowe pierożki oprószone gałką muszkatołową i gorąca czekolada z unoszącymi się na powierzchni szmardami. Przysmaki poszły jednak w zapomnienie, kiedy Lauriel i Sacha wróciły z targu i Junay opowiedziała im, co się wydarzyło. Lauriel ucałowała Mię w czoło i oba policzki. – Aniele – powiedziała. – Dziś jesteś moim aniołem. Sacha podjechała swoim fotelem do babci, po czym gładziła i ściskała jej rękę, jakby się chciała upewnić, że Nanu wciąż tu jest. Mia była oszołomiona, lecz wdzięczna. Lauriel wyjaśniła jej, że to magia oddechu. – Niełatwy rodzaj magii, kochana. Myślę, że masz dar swojej matki do uzdrawiania. Mia czuła się taka spełniona. Tak bliska mamy. Wtem przyplątało się wspomnienie. Dom mówił jej, że jego ojciec zginął, gdy Gwyrach zamroziła mu powietrze w płucach. – Kiedy straciłaś męża… – zaczęła Mia i zaraz urwała. Nie chciała przywołać bolesnych wspomnień. Lecz Lauriel uśmiechnęła się na to. – Dobrze, gdy o nim mówimy. Dzięki temu wciąż żyje. To ludzie twojego ojca go zabili. Próbował nas chronić przed Łowcami. Wiedzieliśmy, że nasze dni w Glas Ddir są policzone, że będziemy musieli uciekać, bo

wkrótce ktoś nas wyda. Łowcy kłamliwie rozpowiedzieli, że jakaś Gwyrach zamroziła mu oddech. Kazałam też kłamać Domowi. Wszystko, byle dziewczynki były bezpieczne. A potem, kilka dni później, zginęła twoja mama… Dwie nieodżałowane straty, jedna po drugiej. – Przycisnęła sobie dłonie do piersi. – Dźgnęli go w serce. Nie pozwolili nam nawet zatrzymać ciała. Zabrali je do Kaer. Z kuchni dobiegło kaszlnięcie. Mia odwróciła się. Quin siedział zakłopotany przy stole, z dala od wszystkich pozostałych. Próbował utrzymać jedzenie w cieple, przykrywając talerze żelaznymi pokrywkami, ale i tak wszystko stygło. Widząc, jak książę bardzo się stara, Mia poczuła, że ściska się jej serce. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że Quin tu nie pasuje. To nie jest jego świat. – Nie powinnam była wychodzić – odezwała się nagle Sacha. – Mówiłam ci, mamãe. Zbyt niebezpiecznie jest zostawiać ją samą z Jun. Jeśli Nanu znów dostanie ataku… – Ale nie będzie niebezpiecznie – upierała się Junay – gdy już rozkwitnę. Ich matka westchnęła. – Tak, Jun. Jednak nie wiemy, kiedy to nastąpi. A do tej pory… – Nie rozumiem, czemu ona rozkwitła przede mną. – Junay zwróciła się do siostry. – Niczego nie czujesz. Siedzisz tylko w tym krześle wyprostowana i sztywna i wszystkich osądzasz, wydajesz wyroki. – Nie masz pojęcia, co czuję – odpowiedziała wolno Sacha. – Wiem, że prawie w ogóle nie masz emocji. Co niby mogło wyzwolić u ciebie magię? Ty nawet nie… – Jak śmiesz?! – Sacha walnęła pięścią w stół tak mocno, że w pokoju zrobiło się cicho. – Myślisz, że mnie nie rani, gdy widzę, jak biegasz dokoła, skaczesz i nieustannie się bawisz? Jak siedzę przykuta do fotela, podczas gdy tobie wszystko przychodzi tak łatwo? Jesteś egoistyczna i lekkomyślna. Nie

dbasz o nikogo, tylko o siebie samą. Jeżeli nie rozkwitłaś, to dlatego, że nie zasługujesz na ten dar. Nie zasługujesz na nic. Pewnego dnia może będziesz Dujią, ale nie jesteś moją siostrą. Słowa drżały od chłodu. Sacha normalnie była bardzo dojrzała i powściągliwa. Ale może jej powściągliwość została starannie skonstruowana. Mia czuła się tak, jakby dostrzegła pęknięcie w gładkiej masce. W brązowych oczach Jun zalśniły łzy. Nawet Lauriel zdawała się zaskoczona tym wybuchem. – Mia? – odezwał się Quin. – Czy zechciałabyś wyjść ze mną do Błękitnego Feniksa? Popatrzyła na nietknięte talerze z jedzeniem. – A co ze śniadaniem? – Nie jestem w tej chwili szczególnie głodny. Ona też nie była. Zerknęła za okno. W powietrzu unosił się welon wulqanicznego popiołu, rozpraszający ostre poranne światło. Chmury były podzielone na pąsowe bruzdy, długie rzędy rumianych zagonów, jak gdyby słońce poorało niebo niczym rolnik ziemię. – Nie jest trochę za wcześnie na Feniksa? – zapytała. – Nigdy nie jest za wcześnie na drinka. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

GDY SZLI DO BŁĘKITNEGO FENIKSA, Mia bezwiednie powędrowała myślami do Angelyne. One też nieraz się ze sobą kłóciły, ale zawsze kończyły tak samo: przeprosinami i małymi prezentami. Mia przynosiła siostrze z targu ładnie pachnące balsamy i wstążki do włosów, Angie zaś wynajdywała dla niej mapy i noże. Doskonale znały nawzajem swoje upodobania. Gdy kłótnia się wyciszała, żadna z nich dwóch tak naprawdę nie chciała ranić drugiej. Ale sposób, w jaki Junay naskoczyła na bliźniaczkę, albo chłód, z którym Sacha się jej odcięła? Mia nigdy aż tak nie dogryzła siostrze, nie w ten sposób. Jak to powiedziała Zaga o gniewie? „Dowiedz się, jak z z niego korzystać, a okaże się czystym, bezgłośnym ostrzem”. Było w tym coś, z czym Mia nie czuła się zbyt dobrze. – W porządku? – zapytał Quin. – Myślałam o swojej siostrze. – A, tak. Chyba coś jest w tym powiedzeniu: „Dziewczyny to dziewczyny”. Zgromiła go wzrokiem. – Mam nadzieję, że tak naprawdę nie wierzysz w tego rodzaju głupoty. Uniósł ręce w geście rezygnacji. – Masz rację. Zaczynam uważać, że nie ma na świecie dwóch takich samych dziewczyn. Kiedy się znów odezwał, jego głos był zabarwiony smutkiem. – Ciekawe, czy moja siostra jeszcze mnie w ogóle szuka, czy może ojciec ją przekabacił i nastawił przeciwko mnie. – Mówisz, jakby ojciec cię nienawidził. – Skąd przypuszczenie, że tak nie jest? Z trudem znosi mój widok. Działam na niego odpychająco. – Zawahał się, ale tylko na chwilę. – Zważywszy jego upodobanie do odciętych rąk, on też działa na mnie odpychająco.

Przez myśl przemknął jej fragment wspomnienia: tamtej nocy, kiedy ukryła się w bawialni, Quin oskarżył swojego ojca o to, że go karze za jakąś zbrodnię. „Byłem wobec ciebie znacznie bardziej pobłażliwy, niż na to zasłużyłeś” – mówił wtedy król. – Czemu ojciec cię nienawidzi, Quin? Czy to jej wyobraźnia, czy zacisnął szczęki? – Bez szczególnego powodu – odparł. – Poznałaś go. Już taki jest. Usłyszała szmer płynącej cieczy, potem przyśpieszenie, a po nim znów zwyczajne szemranie. Uszy miała wyczulone na dźwięk kłamstwa, ale tym razem nie wychwyciła znajomego chlupotu. Tu krył się jakiś niuans. Nie było to całkiem kłamstwo, ale też nie do końca prawda. Quin najwyraźniej wolał zmienić temat. – Nie wyobrażam sobie, żeby mój kuzyn kłamał, przynajmniej nie w kwestii tego, że wszyscy sądzą i mają nadzieję, że nie żyję. Ojciec będzie uradowany, słysząc, że się mnie pozbył. Tristan to syn, jakiego zawsze pragnął. W brzuchu Mii rozwinął się lęk. Jak to możliwe, że ciągle zapomina? Tristan jest o kolejny dzień bliżej zamku, co oznaczało: jeszcze jeden dzień bliżej Angelyne. Powinna wyjechać z Refúj. – Muszę się stąd ruszyć, Quin. Nie mogę pozwolić, żeby Tristan wrócił do Kaer. – Pojedziemy razem. Ale na ile dobrze się czujesz, władając magią jako bronią? Bo jeśli zamierzamy stawić czoło mojemu ojcu i legionowi wyszkolonych strażników, pokrzepiłaby mnie świadomość, że mamy coś więcej niż cztery pięści. Wiedziała, że książę się nie myli. Gdyby tylko pamiętnik ujawnił jej więcej lekcji magii. Jak dotąd jedyna lekcja udzielona przez mamę okazała

się znacznie bardziej użyteczna niż egzystencjalne sesje Zagi. – Napijmy się przynajmniej – zaproponował Quin. – Zanim rzucimy się do bitwy, w której mamy marne szanse na wygraną. Może wpadniemy na jakiś plan. Oceniła go w duchu. Tydzień temu nie uznałaby za możliwe, że książę może być jej sprzymierzeńcem, przyjacielem. Ale czy jest nim naprawdę? „Zdaje się w tobie zakochany”. Czy to prawda? Czy miłość oznacza trwanie u czyjegoś boku, mimo że ten ktoś podejmuje najprawdopodobniej straszliwą decyzję? Znowu ogarnął ją smutek. Jej ojciec wydawał się zakochany w matce. Ona wydawała się zakochana w nim. Jeśli miłość zasadza się tylko na „wydawaniu”, bezpieczniej byłoby uznać, że to nie miłość. Poza tym… książę już raz ją okłamał, a sądząc z tego, jak przed chwilą sprytnie sprowadził rozmowę na inny temat, być może wciąż kłamie. Mia poczuła, że rosną w niej znajome mury. Dotarli do Błękitnego Feniksa. Buchała stamtąd kakofonia wygrywana na instrumentach o strunach zrobionych z baranich jelit, jowialny śmiech wylewał się na piaszczyste dróżki targowiska. – Słyszysz to? – Quin się uśmiechnął. – Tak brzmi dobra zabawa. Zawahała się. Zobaczyła w tawernie Doma i Pilar – najwidoczniej zboczyli w drodze na śniadanie, chociaż właściwie to ostatnie nie doszło do skutku. Hulali sobie w najlepsze, ale coś w tej ich wesołości sprowadziło na Mię poczucie osamotnienia. – Właściwie – powiedziała – wolałabym posiedzieć sobie na zewnątrz. Przyjrzał się jej. – Nie uciekniesz chyba z Refúj beze mnie, co? – Chcę po prostu pozbierać myśli. Dziwny był ten poranek. Skinął głową. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Uderzyło ją to, że ludzie zadają takie pytanie tylko wtedy, kiedy właściwie nic nie da się zrobić. – Wiem, gdzie cię szukać. Pragnęła, żeby już sobie poszedł. Potrzebowała tego. Nie chciała mu ufać – nie, jeśli miał ją okłamywać. Czasem, kiedy patrzyła na Quina, czuła, jak jej rozum zacina się, jak serce wzbiera pod żebrami. Nie chciała niczego czuć. Odczuwanie czegokolwiek nie jest bezpieczne: ani wdzięczności, ani bezbronności, ani na pewno miłości. Ale jeśli nie będzie niczego odczuwać, jak jej się uda przeczytać przesłania mamy zapisane atramentem z sangfluru? Gdy Quin zanurkował w tawernie, poszukała zacisznego kącika na targowisku. Kupcy wystawiali swoje towary – jedzenie, ubrania, błyskotki – i kiedy alejki zaczęły tętnić życiem, Mia ukryła się w opuszczonym straganie. Tam wyjęła spod kurtki pamiętnik matki i otworzyła go z cichym skrzypnięciem. Najwyraźniej nie odegnała od siebie wszystkich emocji i była za to wdzięczna. Stronice wypełniał czarny atrament. Duj katt. Griffin wie. Czuję to w kościach, w klekocie jego serca. Widzę po sposobie, w jaki na mnie patrzy. A może nie? Nie zawsze łatwo daje się odróżnić uczucia związane z miłością od tych połączonych z gniewem. I jedne, i drugie przyjmują postać namiętności, choć miłość zwykle kwalifikujemy jako coś dobrego, jako wzniosłe dążenie, do którego wszyscy powinni aspirować, gniew zaś jako coś złego, jako pokrętne zniekształcenie serca. Czasami kiedy jestem z Twoim ojcem, mam kłopot z odczytaniem wrażeń płynących z jego ciała. Przyśpieszony puls, fale gorąca przy dotyku, nasze serca splatające się w symfonii dźwięku – to mogą być przejawy miłości, ale też równie dobrze gniewu. Czy on wie, że go zdradziłam? Albo czy mnie kocha? Zastanawiam się: czy to możliwe, żeby w ludzkim sercu było i jedno, i drugie?

Prawda jest taka, że nie wiem, na co zasługuję. Wkradłam się do serca Twojego ojca i zawładnęłam nim. Rzuciłam na niego urok i z urzeczenia wystylizowałam miłość. Zrobiłam to dla dobra wszystkich naszych sióstr, lecz nie jest to chwalebny czyn. Czuję, że serce Twego ojca bije mocniej, kiedy kołysze Cię do snu, uczy Cię chodzić po drzewach lub karmi Twój intelekt książkami, które przywozi z podróży. Czy to możliwe, że poszepty jego serca to wcale nie jest gniew, tylko miłość do Ciebie, jego córeczki? Mio. Muszę Cię ostrzec przed urzeczeniem. Dujia nie jest odporna na wpływ magii. Griffin z nas wszystkich robi ofiary, ale był też moją ofiarą i teraz sama padłam ofiarą własnych zbrodni. Pokochałam Twojego ojca. Kocham go za to, jak bardzo on kocha Ciebie. Mia próbowała się pozbyć gorąca, które zapiekło ją za oczami. Więc mama mimo wszystko pokochała ojca, choć w pokrętny sposób. Mia była zawstydzona tym, jak żarliwie pragnęła wierzyć, że jej rodzice kochali się wzajemnie – albo przynajmniej znaleźli sposób na to, by się kochać, przetarli dla siebie ścieżkę wśród oszustw i kłamstw. Czemu tak jej na tym zależy? Miłość prowadzi tylko do bólu. Ludzie, których kochamy, to ci, których najmocniej ranimy. Pozostałe kartki książeczki w tej chwili były puste. Mia zatrzasnęła ją i wetknęła sobie z powrotem pod kurtkę. Obiecała Quinowi, że do niego dołączy, i dotrzyma słowa. Zmuszała się do stawiania stóp jednej za drugą, aż wreszcie stanęła przed Błękitnym Feniksem. Z wnętrza buchnęły pokrzykiwania i wiwaty. W najmniejszym stopniu nie była przygotowana na to, co ujrzała. Na blacie baru stało pięciu chłopaków. Mimo wczesnej pory wszyscy byli w różnych stadiach upojenia alkoholowego, trzymali w rękach rozmaite butelki lub kufle i wiele wskazywało na to, że tańczą – albo przynajmniej dzielnie starają się tańczyć – przy wtórze gwizdów siedzących poniżej

dziewczyn. Żaden z chłopaków nie miał na sobie koszuli. Najwyraźniej wszystkie męskie koszule w Refúj znalazły schronienie gdzieś indziej. Jednym z pięciu był Domeniq, z umięśnionym brązowym torsem wyrzeźbionym w osiem dyskretnych bruzd. Przełknęła ślinę. No, może dziesięć. Jeżeli wcześniej mówił prawdę, właśnie miała przed sobą spory odsetek męskiej populacji wyspy (nie licząc oczywiście dziadków). Nagle dotarło do niej jednak, że chłopak numer pięć w zasadzie nie zalicza się do mieszkańców Refúj. To był Quin. Syn klanu Killian. Śniadaniowy Kuchmistrz, Mister bez Podkoszulka. Dobrze zarysowane równiny książęcego brzucha błysnęły od potu, gdy ich właściciel przechylił butelkę, żeby pociągnąć z niej mętnego płynu, po czym otarł sobie usta ramieniem. – Wypiłem sqorpiona! – wrzasnął. – I szkło! Tłum wiwatował. Mia była zdumiona. Ile czasu siedziała zatopiona w maminym pamiętniku? Na pewno nie tak długo, żeby Quin zdążył się do tego stopnia upić. Jej oczy ślizgały się po jego gładkim, złocistym ciele, które do tej pory widywała tylko w postaci wyzierających spod ubrania skrawków albo przesłonięte siarqowymi bąbelkami. Było bardziej idealne od jej wszystkich tablic anatomicznych, nakreślone nieskazitelnie symetrycznymi, długimi, pociągłymi liniami. Ledwie go poznawała. Czy to ten sam chłopak, z którym uciekła z Kaer? Stwierdzenie, że przeobrażenie Quina jest zupełne, to niedopowiedzenie. Marudny, lodowaty książę właśnie czarował paczkę żwawych młodych wiedźm, pociągając sqorpionowo-szklanego drinka i tańcząc na barze. To ostatnie nie za dobrze mu wychodziło, ale musiała przyznać, że robił

wrażenie. Była też jednak wściekła. Spędzili w Refúj jeden dzień, ale to wystarczyło, by całe jej dotychczasowe życie zostało starte na proch. Jej matka miała magiczne moce. Rodzice nigdy się nie kochali, a jeśli tak, to w pokrętny sposób, zbudowany na kłamstwach i sekretach. Wszystko, czego się dotąd nauczyła o Gwyrach, jest kłamstwem, a ona wciąż nie znalazła morderczyni swojej matki. Czy Quin nie widzi jej udręki? Czemu go to nie obchodzi? „Sama go nie dopuściłaś” – odezwał się w niej cichutki głosik. „Odsunęłaś go. Chciałaś, żeby cię zostawił samą, więc to zrobił”. Jedna z dziewczyn coś krzyknęła i Domeniq roześmiał się w odpowiedzi, odrzucając do tyłu głowę. Szepnął coś księciu do ucha. Quin spłonął rumieńcem. Chłopcy świetnie się ze sobą czuli. Swobodnie. Jak przyjaciele, ale z domieszką czegoś jeszcze. Mia czuła trzaskającą w powietrzu energię. Jak to możliwe, że dotąd tego nie zauważyła? Pomyślała o gorącu, które w nią uderzyło, kiedy stanęła między nimi na Biqhotz, albo o tęsknym spojrzeniu, jakie Quin posyłał do pubu – pierwszego miejsca, gdzie w Refúj w ogóle zobaczyli mężczyzn. Nagle ogarnęło ją osamotnienie tak głębokie, że sama się zdziwiła. Naprawdę była aż taka naiwna? Czy Quin nigdy w ogóle się nią nie interesował? Może woli chłopców, tak samo jak Dom. No i dobrze. Oczywiście, że dobrze. Ale właśnie zaczęła otwierać dla kogoś serce, a ten ktoś otworzył swoje dla innej osoby. Znowu udowodniła sama sobie, że nic, absolutnie nic nie wie o ludzkim sercu. Doskonale rozumiała działanie serca jako narządu. Struny ścięgniste, zastawki przedsionkowo-komorowe, mięśnie brodawkowate – pamiętała to ze szczegółami. Czego nie oganiała, to mechanika pożądania, miłości.

Z czego to się właściwie składa? Czy powoduje gęstnienie, krzepnięcie krwi w żyłach? Czy serce pompuje to przez tętnice? Miłość, namiętność, pożądanie – wszystko to najwyraźniej było łatwo dostępne dla innych ludzi, lecz jej stale się wymykało. Gdy już myślała, że chwyta istotę tych zjawisk, odsuwały się, odpływały z zasięgu. Ludzkie serce zawiera w środku cztery puste jamy. Anatomowie niegdyś uważali, że swobodnie przepływa przez nie duch bogów. Tylko dzięki starannym, drobiazgowym i cierpliwym badaniom naukowcy obalili te mity, sprowadzając ciało do zbioru zasad i twierdzeń, narządów i układów. W ludzkim sercu nie ma żadnych bogów. Jest tylko cierpienie. Strata. Samotność. A czasem w ogóle nic. W mrocznych chwilach Mia zastanawiała się, czy nie jest przypadkiem wadliwie zbudowana. Może w jej sercu są więcej niż cztery jamy? Może jest bardziej puste niż pełne? – Mia! – Quin zauważył ją i zeskoczył z baru. Idąc w jej stronę, wkładał z powrotem koszulę. Twarz miał zarumienioną, włosy atrakcyjnie zmierzwione. Mia z trudem powstrzymywała się, by nie wyciągnąć ręki i nie przesunąć po nich palcami. – Nie widziałem, jak przyszłaś. – Myślę, że może powinniśmy porozmawiać – rzekła. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

DUJIE UWIJAŁY SIĘ NA TARGOWISKU, gdy Mia prowadziła Quina przez merqad, szukając spokojnego miejsca na rozmowę. Książę ani trochę się nie zataczał, co oznaczało, że wcale nie był taki pijany, jak się wydawał w tawernie. Dlaczego miałby udawać? Minęli opuszczony stragan, w którym Mia ukrywała się jeszcze niedawno, teraz zajęty przez dwie starsze panie złączone w miłosnym uścisku. – Nie tu – powiedziała Mia, biorąc Quina pod rękę. Przeciskali się między kramami i namiotami, aż znaleźli się na wąskiej ścieżce wyprowadzającej z targowiska. Czy naprawdę minął dopiero dzień, odkąd przybyli do Refúj? Ciężko w to było uwierzyć. Mia maszerowała obok powykręcanych, nakrapianych cętkami drzew i prawie dotarła do miejsca, gdzie wylądowali balonem, gdy Quin ją zatrzymał. – Mia – zagadnął. – O co chodzi? Nie rozumiała wszystkich kłębiących się w niej emocji, sięgnęła więc po tę, którą rozpoznawała. – Nie mogę tu zostać. Moja siostra jest w niebezpieczeństwie, wracam. – Jak powiedziałem, chętnie pojadę z tobą. Musiałem tylko… – Napić się i potańczyć? – Jej słowa były podszyte gniewem. – Wali się całe moje życie, ale cieszę się, że znalazłeś czas, żeby wlać w siebie trochę sqorpionówki. Czy wolisz towarzystwo Doma od mojego albo w ogóle chłopaków od dziewczyn? – Kogo wolę, tego wolę. Dziewczyny. Chłopaków. – Wysunął nieco dolną szczękę. – O czym my tu właściwie rozmawiamy? Mam wrażenie, że udawaliśmy jedną rozmowę, a tak naprawdę prowadzimy inną. – Sam wiesz najlepiej. Książę Quin, Mistrz Sztuki Udawania. Przyjrzał się jej, przez twarz przemknął mu wir skomplikowanych emocji. Mia przez chwilę miała wrażenie, że widzi za nim w oddali czerwony balon wolno schodzący do lądowania w Refúj.

– Czujesz się, jakbym cię zdradził – stwierdził Quin. – Nie chodzi mi o poczucie zdrady! A może zresztą tak. – Ciężko wypuściła powietrze. – Posłuchaj, nie chcę cię obwiniać. Próbuję tylko poukładać sobie w głowie. Po prostu… Nie umiem już odróżnić, co jest prawdziwe, a co udawane. Nie wiem, czy ci na mnie zależy… – Zależy mi na tobie, Mio. – …czy tylko udajesz. Nie chcę być więcej okłamywana. Wszystko, co mi do tej pory mówiono, okazało się kłamstwem. Przez ostatnie trzy lata miałam tylko jedną ambicję: znaleźć Gwyrach, która zabiła moją matkę. Przybyłam tutaj, do Refúj, myśląc, że ją odszukam, ale znajduję Dujie, nie Gwyrach. Zamiast demonów – anioły. Nic już nie wiem. Nie wiem, kto ją skrzywdził, Quin. – Zamrugała, żeby powstrzymać łzy. – Gdybym się mogła dowiedzieć, kto to zrobił… Gdybym mogła w końcu położyć temu kres… – Może jest coś, co umyka twojej uwadze. Coś, co wydarzyło się tamtej nocy, gdy umarła. Nie miała żadnych ran, kiedy twój ojciec przywiózł ją do Kaer. Wyglądała, jakby po prostu spała. Ale może on… – Co powiedziałeś? Mia zesztywniała, stężała jak grobowiec. Poczuła, jak po karku pełznie jej robak objawienia. – Miałem tylko na myśli – wyjaśnił Quin – że może umyka ci jakiś szczegół. – Powiedziałeś, że wyglądała, jakby spała. Wytrzymał jej spojrzenie. Cały chłód, jaki niegdyś od niego bił, uderzył z powrotem, pokrywając jej skórę szronem. Słońce kąpało ramiona Mii w balsamicznym cieple, a mimo to czuła się, jakby ją zakopano w zamrożonej ziemi. Z trudem dobyła z siebie głos. – Widziałeś moją matkę – wychrypiała. Nerwowo przesunął sobie ręką po włosach.

– Nie rozumiem, czemu miałoby to być dla ciebie ważne. Tak, byłem w krypcie, kiedy strażnicy przynieśli jej ciało. Ale to nie oznacza, że… – Nie uznałeś za stosowne wspomnieć o tym, że byłeś tamtej nocy w krypcie? – Nie chciałem cię martwić. Kłamał. Jego krew zataczała salta w żyłach. – Czemu mnie okłamujesz? Strach wylał się z niego niczym zimny powiew, mieszał się jednak z czymś innym. Mia czuła ucisk pod mostkiem, jakby jej płuca uginały się, przygniecione ogromnym ciężarem. Tak wielkim, że zatoczyła się do tyłu, mając w piersi blok żelaza i lodu. Intuicja podpowiedziała jej, co to jest. Wstyd. – Czego się wstydzisz, Quin? Utkwił w niej baczne spojrzenie. Usta miał rozchylone, oczy szeroko otwarte, przez chwilę myślała nawet, że widzi kolor jego zawstydzenia: czerwonoszary, niczym kauteryzowana rana. Książę przeciągle, ciężko wypuścił powietrze. – To była najgorsza noc w moim życiu – rzekł. „W moim też” – pomyślała Mia. „W moim też”. Lecz słowa uwięzły jej w gardle, stłumione wspomnieniem. Przez trzy lata odmawiała mu wstępu, ale wspomnienia są jak woda: przeciekają pod drzwiami, przesączają się przez szczeliny i szpary, wlewają się do kieszeni, o których nawet nie wiedzieliśmy, że je mamy. Kłębią się i stają mocniejsze, tak silne, że napierają na nas, są w stanie przerwać tamę zbudowaną ze wszystkiego, co myślimy, że wiemy. Wspomnienie wdarło się w końcu w jej myśli i napłynęło rwącym potokiem. Wspomnienie dnia, w którym umarła jej matka. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA MIAŁA CZTERNAŚCIE LAT, była uparta i nad wiek rozwinięta. Wiedziała, że jest bystra, i to nieznośnie. Wykorzystywała swój intelekt, by atakować każdego, kto nie podzielał jej punktu widzenia. Czuła się lepsza, jeżeli sprawiła, że inni poczuli się gorsi. – Ogrzyca – nazywała ją czule Angie. – Bardzo błyskotliwa ogrzyca. Mia szczyciła się znakomitymi osiągnięciami w nauce. Świat był dla niej klementynką podzieloną równo na pół: jedna połowa słodka, druga zgnita. Dobro i zło oddzielone wyraźnie nakreśloną linią. Jej matka uważała, że świat jest pstrokatym wróblim jajkiem, uroczo upstrzonym odcieniami szarości. W dniu, w którym to się wydarzyło, Wynna pakowała do koszyka prowiant dla chorej kobiety mieszkającej w pobliskiej wiosce. Tamta właśnie straciła córkę – dziewczynę wydał królowi Ronanowi jeden z jego szpiegów. O samej kobiecie też plotkowano, że jest wiedźmą, dlatego Łowcy wystawili przed jej domem straże, by pilnie śledziły każdy jej ruch. – Biedactwo – powiedziała Wynna. – Odebrali jej wszystko. Nawet smutek. Griffin i Angelyne wybrali się na targ, Mia siedziała więc przy kuchennym stole sama, szkicując nerwy czaszkowe, gdy Wynna zdjęła z rąk skórkowe rękawiczki. Podwinęła sobie rękawy, by włożyć do koszyka owoce, bochenek chleba, świeże masło, słodką brązową musztardę, butelkę tarninowego wina i smażonego solonego skalta zawiniętego w szeleszczący brązowy papier. Mia kipiała gniewem. Zaledwie kilka dni temu zamordowano ojca Domeniqa. Wszystkie górskie wioski i nadrzeczne miasteczka żyły w wielkim napięciu. Gwyrach, która go zabiła, była na wolności, bezkarnie siała śmierć i zniszczenie. W całym Ilwysion wrzało, nie wyłączając domu Rose’ów.

– Nie rozumiem, dlaczego idziesz do tej kobiety – odezwała się Mia do matki. – Może być wiedźmą. – I co z tego, jeżeli nią jest? – Zabije cię bez namysłu! – Albo i nie. Może zechce mi pomóc. – Magia nie działa w ten sposób. – A co ty wiesz o działaniu magii? – Wiem, że mój najlepszy przyjaciel stracił ojca z powodu Gwyrach – odwarknęła Mia. – I że ta kobieta może być tą, która go zabiła. A ty chcesz ją nagrodzić chlebem i winem? – To nie jest takie proste. Świat ma znacznie więcej niuansów, niż ci się wydaje. Zawsze będzie miejsce na współczucie i miłość. Czasami miłość jest silniejszym wyborem. – Jak możesz mówić o miłości, skoro one żywią się nienawiścią? Gwyrach krzywdzą i zabijają ludzi. Mówisz o nich, jakby były istotami ludzkimi. Nienawidzę ich za to, co zrobiły Domowi. – Nienawiść sprowadzi cię tylko na manowce. Widziałam, jak zmieniła twojego ojca. – Ojciec ma więcej rozsądku niż ty. Rozdawałabyś chleb i zachęcała wiedźmy, żeby nas pomordowały we śnie! – Mio, proszę. – Matka ujęła ją za ręce. – Jesteś tak bardzo utalentowana. Tak bystra, taka uzdolniona. Ale musisz mi coś obiecać. Musisz nauczyć się wyciszać umysł, być mogła słuchać swojego serca. To w życiu jest najważniejsze. Cokolwiek czujesz: strach, gniew, miłość, pozwól sobie na te uczucia. A potem wykorzystaj je dla dobrego celu. Wykorzystaj je, żeby poznawać i uzdrawiać innych, by przynosić im ulgę w cierpieniu, a nie przydawać bólu. Nie możesz pozwolić, żeby twoje uczucia spaczyła nienawiść.

Mama odsunęła jej z policzka niesforny kosmyk włosów. – Jesteś taka jak ja. Też z tym walczyłam. Przez lata zwalczałam swoje uczucia. Są przerażające, zdradzieckie. Ale tylko one się liczą. W końcu okazuje się, że znaczenie ma jedynie miłość. Fidacteu zeu biqhotz limarya eu naj. Zaufaj swemu sercu, nawet jeśli cię to zabija. Jej ręce były tak samo chorobliwie miękkie jak reszta ciała. Mia złapała matkę za nadgarstki. – Nie jestem taka jak ty. Mówisz, że słuchanie serca daje ci siłę, ale ja myślę, że cię osłabia. Ojciec zapewnia nam bezpieczeństwo, polując na Gwyrach, podczas gdy ty pędzisz do nich z prezentami, karmisz je jak kaczki. To nie są kaczki, mamo. To demony. Jeżeli demon zabił ojca Domeniqa, dlaczego sądzisz, że nie zabije i ciebie? W orzechowych oczach matki widziała, że ją zraniła, ale brnęła dalej, napędzana przekonaniem o swojej słuszności i gniewem. – Może to tylko twoje serce cię zabije i może na to zasługujesz. Mia wypadła z domu, trzaskając drzwiami. Nie obejrzała się za siebie. Szła przez las po dywanie sosnowych i świerkowych igieł, czekając, aż przestaną jej się trząść ręce. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była taka wściekła, a na pewno nigdy się tak nie zezłościła na matkę. Tym razem było inaczej. Po śmierci ojca Dom był przybity i otępiały, bliźniaczki płakały w nieskończoność, a Lauriel chodziła po domu jak duch. Strata zupełnie zdruzgotała du Zolów. A tymczasem Wynna niesie przekąski kobiecie, która być może sprowadziła na nich tragedię. Mia nie mogła jej tego wybaczyć. Były miejsce i czas na łagodność, ale na pewno nie tu i nie teraz. Wyszła na małą polankę, gdzie usłyszała dziwny dźwięk. Na ziemi trzepotał i miotał się mały ptaszek. Miał złamane skrzydełko. Wywodził długą, melancholijną melodię, oczy strzelały mu na boki. Strzyżyk wiedział,

że wkrótce umrze. Zanim Mia zrobiła cokolwiek, by go uratować, drgnął i znieruchomiał. Patrzyła przez chwilę w pełnej poszanowania ciszy, potem wyjęła z kieszeni nóż. Rozcięła ptasią pierś, badając kostki i ścięgna, zachwycając się kruchą anatomią umożliwiającą lot. Zaniosła ptaszka do swojej sekretnej jaskini, gdzie trzymała egzotyczne skarby, które ojciec przywoził jej z zagranicznych podróży. Zanurzyła ptasie skrzydła w naczyniu z szynszylowym proszkiem pochodzącym z Fojo i gładziła piórka tak długo, aż stały się lśniące. Wypolerowała dwa odłamki czarnego turmalinu z Pembuki, by zrobić z nich oczy. Następnie wypchała tułów suchą podpałką i z powrotem zaszyła rozciętą czarną skórę igłą i dratwą. Zanim skończyła, miała gęsto pokłute kciuki, ale było warto. Przepchnęła przez stopy ptaszka brązowy drucik, po czym umocowała go na rozwidlonej gałęzi. Strzyżyk wyglądał, jakby lada chwila miał się rozszczebiotać. Przywróciła go do życia. Tymczasem w lesie zapadła noc. Mia była już spokojniejsza, czuła skruchę. Angelyne miała rację – zachowała się jak ogrzyca. Nawet jeśli matka robi coś nierozważnego, kierują nią dobre intencje. Mia postanowiła przeprosić, gdy tylko wróci do domu. Coś jednak było nie tak. Wyczuła to w tym momencie, gdy zobaczyła chatę – w środku paliło się dziwne światło, cienie były długie, upiorne. Wtem usłyszała krzyk siostry. Gwałtownie otwarła drzwi domu. Najpierw ujrzała ojca – siedział przy kuchennym stole z głową schowaną w dłoniach. Angelyne leżała twarzą do podłogi, płakała. Dopiero gdy Mia weszła do środka, zobaczyła, że Angie rzuciła się na nieruchome ciało matki. Zszokowana, Mia zachowała się wbrew logice. Uklękła i wodziła dłońmi po nienaruszonej skórze mamy – jej gardle, piersi, nadgarstkach. To Mia

znalazła księżycowy kamień zaciśnięty w pięści Wynny, talizman, który jej nie obronił. – Żadnych ran – powtarzała w kółko. – Nie krwawi. Tato, to niemożliwe, żeby nie żyła. Smutek ojca był tak namacalny, że można nim było oddychać, niczym gryzącym dymem, który przepalał gardło. – Gwyrach nie potrzebują ostrza ani strzały – rzekł ojciec. – Potrafią zatrzymać ludzkie serce. Król wydał oficjalny nakaz, by Griffin osobiście przywiózł ciało swej żony do zamku. Kilka godzin później przybyło ośmiu strażników i złożyło jej matkę w alabastrowej skrzyni. Nawet pomimo szoku Mia pomyślała, że jest ich zbyt wielu. Ośmiu mężczyzn po jedną martwą kobietę. Błagała, żeby jej pozwolili jechać z sobą. – Zostań z Angelyne – polecił ojciec. – Dopilnuj, żeby była bezpieczna. Siedziała więc oniemiała ze zgrozy, gdy Łowcy przeczesywali lasy w poszukiwaniu zabójczyni. Chora kobieta z sąsiedniej wsi nie była już podejrzana: Mia dowiedziała się później, że Łowcy zabrali ją do Kaer wcześniej tego ranka, na długo, zanim Wynna zginęła. Jej ręka już wkrótce ozdobi królewską Salę Rąk. To Angie znalazła ciało mamy. Wbiegła do domu, dumnie trzymając astrolabium, które kupiła dla Mii na targu, i zobaczyła mamę leżącą na podłodze. Biedna Ange miała zaledwie dwanaście lat. Krzyczała i trzęsła się, gdy siostra gładziła jej jasne włosy. Mia nie słyszała jednakże nic innego, jak okrutne słowa, które rano skierowała do matki. Stały się czymś na podobieństwo wróżby, złej przepowiedni tańczącej pod powiekami za każdym razem, kiedy próbowała zasnąć. „Może to tylko twoje serce cię zabije i może na to zasługujesz”. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– LUDZIE MOJEGO OJCA PRZYWIEŹLI JĄ DO ZAMKU – powiedział Quin. – Ośmiu strażników. Mia siłą sprowadziła się z powrotem do rzeczywistości. Drżała na całym ciele, krew dudniła jej w uszach. – Pamiętam – potwierdziła. – Przynieśli ją do krypty i zostawili. Zabolało, kiedy sobie wyobraziła ciało matki pozostawione w opuszczeniu, w zimnej skrzyni. – Co tam robiłeś, Quin? Powiedz prawdę. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Potem słowa wytoczyły się z niego szybko, jakby chciał się ich pozbyć. – Spotykałem się z kimś. Potrzebowaliśmy miejsca, gdzie nikt nas nie znajdzie. – Z kim się spotykałeś? – Z moim nauczycielem muzyki. – Chłopakiem, który cię uczył gry na pianinie? Kiwnął głową. – Mówiłem ci, że był moim pierwszym przyjacielem, i to prawda. Oczarowała mnie jego siostra, była przepiękna, ale wkrótce dałem się oczarować i jemu. Nasza przyjaźń rozkwitła w coś więcej. Ale w Kaer zawsze ktoś na nas patrzył: służący, strażnicy, mój ojciec. Ne mogliśmy się nawet dotknąć. Graliśmy tylko dla siebie nawzajem piosenki, żeby wyrazić, co czujemy. – Jak Pod śnieżnymi śliwami – przypomniała sobie Mia. – Ta, którą grałeś w bibliotece. – Pierwsza, jakiej nauczył mnie Tobin. Jej tęskna melodia… – Urwał, dopiero po chwili znów się pozbierał. – Chcieliśmy spotkać się gdzieś, gdzie nikt by nas nie widział. I uświadomiliśmy sobie, że krypta znajduje się pod

sadem ze śnieżnymi śliwami! „Pod śliwami, jeśli nam będzie dane. Pod śnieżną śliwę przyjdziesz na spotkanie”. Piosenka podpowiedziała nam dokładnie, dokąd iść. Zaplanowaliśmy więc schadzkę w krypcie, gdy tylko zrobi się ciemno. Zmarszczył brwi. – Ale noc nie przebiegła zgodnie z planem. Byliśmy w krypcie zaledwie od kilku minut, gdy usłyszeliśmy strażników. Kiedy wnosili ciało, ukryliśmy się za grobowcem. Był z nimi mój ojciec, podobnie jak twój. Kłócili się. Mój chciał zatrzymać ciało twojej matki w Kaer, żeby je przebadać, jak mówił. Podejrzewali, że ma magiczne moce, że sławny przywódca Łowców ukrywał w swym domu Gwyrach. Poczuła, jak jej się kurczy żołądek. Mieli rację. – Mój ojciec oczywiście postawił na swoim – mówił dalej Quin. – Jak zawsze. Pozwolił tylko Griffinowi wybrać kamień nagrobny. Dlatego nisza grobowa twojej matki jako jedyna w krypcie nie jest groteskową parodią, moim skromnym zdaniem. Księżyc i ptaszek. Oddech uwiązł jej w gardle. Król nie tylko wykorzystał ją jako zabezpieczenie gwarantujące, że jej ojciec będzie mu dostarczał ręce wiedźm. Prawda była mroczniejsza. Ronan oskarżył go o ukrywanie Gwyrach. Bolało ją w piersi. Jeśli jej ojciec chciał zachować swoje córki przy życiu, musiał dawać królowi, czegokolwiek ten żądał. – Dlatego zmuszono nas do małżeństwa – orzekła. – To nie był jedyny powód. – Przez twarz Quina przemknął cień niczym kir. – Mój ojciec odkrył nas przyczajonych za grobami. Nigdy nie widziałem, żeby wpadł w taką złość. Gdy go ogarnie gniew, staje się… srogi. – Wypuścił powietrze. – Nie skrzywdził mnie… przynajmniej nie fizycznie. Ale skrzywdził Tobina. A ja musiałem na to patrzeć. Po plecach Mii przebiegł dreszcz. – Co zrobił?

– Sama sobie odpowiedz. Widziałaś Tobina. – Co masz na myśli? Jak mogłam… „Chłopak na podzamczu”. Skojarzenie raziło ją jak piorun. Książęcy nauczyciel muzyki to był ten chłopak z podzamcza, który dał im chleb i woreczek śnieżnych śliwek. Przypomniała sobie, że utykał, że w prawej ręce brakowało mu dwóch palców. – Wyrzucił go z Kaer – wyjaśnił Quin cicho. – Wygnał na podzamcze. Ale zanim to zrobił, upewnił się, że nigdy więcej nie zagra na instrumencie. Mia pobladła. Zgroza była zbyt straszna, by ją wyrazić słowami. – Tak mi przykro, Quin. Nie umiem sobie wyobrazić, przez co musiałeś przejść. Wyprostował się, usunął emocje z twarzy. – Jak powiedziałem, najgorsza noc w moim życiu. Po raz pierwszy Mia zrozumiała, dlaczego książę zawsze chłodno i powściągliwie wyrażał się o jej matce. Strach i wstyd z tamtej nocy mieszały się w jego krwi jak zamieć. Coś jej zaświtało w pamięci. – Czy to dlatego tamtego wieczoru przed ślubem powiedziałeś swojemu ojcu, że jestem niebezpieczna? – Właściwie dowiedziałem się tego od niego. Podejrzewali, że twoja matka to Gwyrach, więc mieli też podejrzenia względem ciebie. Choć szczerze mówiąc, sam od dawna przypuszczałem, że możesz mieć magię. Okoliczności śmierci twojej matki były zbyt zagadkowe. Łatwo dałoby się zrzucić winę na twojego ojca, wielkiego pogromcę magii, ale widziałem jej ciało, bez żadnych ran. W mroczniejszych chwilach, kiedy ta straszna noc wciąż od nowa rozgrywała się w mojej głowie, zastanawiałem się, czy to ty tego nie zrobiłaś.

– Dlatego przed ślubem wetknąłeś sobie nóż do cholewki. Uśmiechnął się żałośnie. – Nie obdarzyłaś mnie zbytnią sympatią, to było widać aż za dobrze. Myślę, że mój ojciec czerpał ogromną przyjemność z pomysłu, że dostanę za żonę dziewczynę, która może mnie zabić. – Nigdy nie wydawałeś się szczególnie zdziwiony tym, że mam magię. – I teraz wiesz dlaczego. – Odchrząknął. – Ale już się ciebie nie boję, Mio. Wiem, jaką jesteś kobietą, i widziałem, jak bardzo cię boli utrata matki. Była taka chwila, tam w lesie, gdy zastanawiałem się, czy nie zabiłaś jej przez przypadek. Lecz teraz nie sądzę, żebyś mogła kogoś zabić bezwiednie, mimo że faktycznie masz magię. Widziałem, że wykorzystujesz ją tylko do czynienia dobra. Mia zamarła. Słowa księcia miały jej przynieść pocieszenie, ale trafiły jak strzała w serce. „Zastanawiałem się, czy nie zabiłaś jej przez przypadek”. Usłyszała ochrypły szept Zagi: „Jeżeli chcesz zabić Dujię, złap ją za nadgarstek, kiedy jesteś wściekła. Żyły na naszym nadgarstku są delikatne, lecz proste, stanowią piękne naczynia dla gniewu”. Tamtego dnia Mia, kipiąc z gniewu, złapała matkę właśnie za nadgarstki. – Quin. – Słowa paliły ją w gardle jak ogień. – Myślę, że to ja ją zabiłam. Nie zdążył odpowiedzieć. Powietrze przeszył krzyk. Dobiegł z całkiem bliska, jakby zza rogu. Mia dostrzegła przez drzewa przebłysk czerwieni. Balon na gorące powietrze. Rozległy się kolejne spanikowane krzyki. Mia nie mogła się ruszyć. Stała jak przykuta do ziemi. Z targu wylewały się jednak kobiety, przeciskały się obok nich, pędząc w stronę balonu. Ktoś, kto nim teraz przyleciał, zapewne nie spotka się z tak obojętnym przywitaniem jak Mia i Quin przedwczoraj. „Zabiłam ją. Zabiłam swoją matkę”. Quin wziął ją za rękę.

– Chodź. W tłumie zgromadzonym na lądowisku zapadła dziwna cisza. Balon podskakiwał łagodnie, jeszcze nieprzywiązany, a ciemnoskóra kobieta w jaskrawopurpurowej chuście – ta, która najwyraźniej zajmowała się balonem – zatrzymała się, znieruchomiała przy brzegu brązowego kosza. – Znaleźli nas – powiedziała. Mia stała obok Quina oszołomiona, kiedy kobieta skierowała na nią długi, oskarżycielski palec. – Przez ciebie. Serce Mii ścisnęło się. Czy Łowcy ścigali ją aż na wyspę, czy przez to naraziła Dujie? Ile aniołów uśmierciła bezwiednie? Kobieta w purpurze przywołała ją skinieniem. Mia oderwała zesztywniałe palce od dłoni Quina i ruszyła wolno, jakby szła na ścięcie. W koszu nie było ludzi. Ale kiedy zajrzała do środka, żołądek się jej skurczył. Od razu zapragnęła wymazać z pamięci ten widok. Wnętrzne było zalane krwią, we krwi pływał ptak. Smukły, elegancki biały łabędź z poderżniętym gardłem. Gdy Mia patrzyła na jego poszarpane pióra, przychodziła jej na myśl tylko własna siostra. „Angie, moje łabędziątko”. W środku na ściance kosza napisano krwią połyskliwie czerwoną wiadomość. Mio, wróć do domu. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

ŁODZIE Z REFÚJ BYŁY SOLIDNE, CHOĆ MAŁE. Flota cumowała w przestronnej zatoczce, do której łatwo było się dostać wpław od wodospadu. „Flota” to dumne określenie – łódek było zaledwie dwanaście, każda zaopatrzona w dwa wiosła i wydłubana z twardego, włóknistego drewna pomalowanego na czarno. Długie i smukłe, szpiczaste z przodu i pękate z tyłu, wyraźnie różniły się od „Promyka słońca”. „Kształtem przypominają łzy” – pomyślała Mia. „Albo krople krwi”. Przybycie łabędzia w balonie wywołało powszechną panikę. Ich azyl, ich bezpieczne schronienie przed resztą świata – były stracone. Nigdy dotąd balon nie przyleciał z martwym zwierzęciem i z ostrzeżeniem. Małe dziewczynki płakały, matki próbowały je uspokoić, ale były tak samo przerażone. Ktoś je wydał. „Mio, wróć do domu”. Wiadomość była przejrzysta jak kryształ: jeśli Mia chce jeszcze zobaczyć siostrę żywą, ma wrócić do Kaer Killian. Nie było dyskusji. Od chwili, kiedy ujrzała łabędzia z podciętym gardłem, wiedziała, że wróci. Nie wzięła tylko pod uwagę – i zaciekle przeciw temu protestowała – że Zaga uprze się jechać razem z nią. Zaga obiecała swym siostrom Dujiom, że osobiście oceni zagrożenie. Jeżeli tylko garstka ludzi wie o Refúj, Zaga zajmie się nimi. Jeśli zaś mieszkańcy Glas Ddir zamierzają przypuścić atak na pełną skalę, trzeba się będzie przygotować do obrony. Zaga poinstruowała Doma i Pilar, że mają jej towarzyszyć, a także, ku zdziwieniu wszystkich, Quina. Nigdy nie miał z nią do czynienia i Mia wiedziała z sączących się od niego lodowatych powiewów, że książę się boi. Zaga jednak budziła powszechny respekt i nikt nie śmiał się jej sprzeciwić, nawet Quin. Wzięli tylko dwie łodzie. Quin i Domeniq wiosłowali w jednej, w drugiej

– Pilar i Mia, z przygarbioną Zagą przycupniętą na rufie. Dwie samotne łzy trzymające się wschodniego wybrzeża Glas Ddir: jedna łza dla chłopaków, druga dla wiedźm. „Zabiłam swoją matkę”. Co kilka sekund na nowo rozdzierała ją zgroza. Mama Mii nie żyje z jej powodu. Siostra zapewne wkrótce pójdzie w jej ślady… O ile już nie jest martwa. Łodzie płynęły, chybocząc się na falach. U Mii niepostrzeżenie z poczuciem winy zmieszała się choroba morska, plamiąc jej smutek. Próbowała zająć myśli, zastanawiając się, kto wysłał ptaka. Tristan? Wydawało się mało prawdopodobne, by zdołał już przebyć długą drogę z powrotem do Kaer, skoro zostawili go w lesie niespełna dwa dni temu. Król Ronan? Poderżnięcie gardła łabędziowi doskonale by do niego pasowało. A może Krąg Łowców. Niektórzy z nich spędzili wystarczająco dużo czasu wokół domu Rose’ów, by słyszeć, jak Wynna nazywa młodszą córkę swoim łabędziątkiem. Czy Angie też ma w sobie nierozkwitłą magię? Myśl o tym sprawiała, że strach ściskał Mię za serce. Jeżeli Łowcy odkryli, że Mia i jej matka naprawdę są Gwyrach, zabiją Angie w okamgnieniu, by zdusić ryzyko w zarodku. A jeśli już zabili ich ojca za zdradę, nikt nie obroni Angelyne. – Czy chcesz się dowiedzieć więcej o swej magii? – zapytała Zaga ochrypłym głosem. – Nie – odpowiedziała Mia. A zaraz potem: – Tak. Wszystkie te godziny bezsensownego ślęczenia nad książkami anatomicznymi, rozmyślania o tym, że mogłaby ocalić matkę, gdyby tylko wiedziała, jak krew tętnicza krąży w sercu. Podeszła do tego tak dziecinnie. To jej własna magia zabiła matkę, ale gdyby miała o tym pojęcie – gdyby umiała korzystać z tej magii i kontrolować ją – mogłaby naprawdę uratować

jej życie. Mii wydało się, że w twardych oczach Zagi widzi przebłysk łagodności. – Wiesz, że to ja nauczyłam twoją matkę sztuki urzekania? Wiedziała to z pamiętnika mamy. – Umiem już rzucać uroki. – Znasz uproszczoną wersję – wtrąciła Pilar. – Moja mama potrafi rzucić urok na dziesięciu mężczyzn naraz. Zaga przytaknęła. – Można urzec pożądaniem całą salę mężczyzn. W brzuchu Mii wykiełkowało ziarno lęku. – Nie dotykając nikogo? – Właśnie. Wymaga to wielkiego skupienia, ale jest wykonalne. Ocean chlupotał o burty łodzi zmierzwionymi białymi falami. Za każdym razem kiedy Mia zamknęła oczy, widziała Angie unoszącą się w krwawej kąpieli. Mocniej zacisnęła dłonie na wiośle. Nie udało jej się ustrzec matki, teraz jednak ma okazję to odrobić, uratować siostrę. Mia nigdy nie zamierzała posługiwać się swoim gniewem jak ostrzem, ale może teraz będzie musiała się tego nauczyć – lekcja przyswojona trzy lata za późno. – Dlaczego nikt nie mówi o Trzech Prawach? – zapytała. Zaga zesztywniała. – Nie ma wiele do powiedzenia. Dujie przekazywały sobie Prawa z pokolenia na pokolenie, upraszczały je i kodyfikowały przez setki lat. Pierwsze Prawo: nie używamy magii, żeby szkodzić siostrom. Drugie Prawo: nie używamy magii, żeby szkodzić sobie. Trzecie Prawo: nie używamy magii, żeby szkodzić tym, którzy jej nie mają, chyba że jest do tego powód. – A co się kwalifikuje jako „powód”? Kąciki ust Zagi skrzywiły się i uniosły. Mia po raz pierwszy dostrzegła u niej uśmiech – był tak niewprawny, jakby właścicielka ust nie pamiętała

jego kształtu. – Prawa zawsze były do pewnego stopnia otwarte na interpretację. „Jeżeli to prawda – pomyślała Mia – co za pożytek z takich praw?” – Moja mama mówiła, że bawiłaś się ciemną magią. Coś o wykroczeniu przeciw Drugiemu Prawu. Patrzyła, jak łagodność ulatnia się z twarzy Zagi. – Są pewne rzeczy, których nie mam ochoty wspominać. – Zaga zamknęła się z trzaskiem jak skrzynka. – Chcesz poznać sztukę rzucania uroku czy nie? Podczas gdy Zaga ciągnęła swój wykład, Mia starała się skupić, ale jej umysł powędrował ku ojcu. „Rzucić na kogoś urok to znaczy zniewolić go, różyczko. Odebrać mu możliwość wyboru. A bez możliwości wyboru kim jesteśmy?” Czy wiedział, że własna żona trzyma go pod urokiem przez lata? W Mii zamigotał maleńki płomyk nadziei. Ojciec nie chciał wydawać jej za księcia. Jeśli rzeczywiście był nielojalny wobec korony, czy to oznacza, że dowiedział się o mamie… i próbował jej pomóc? Płomyk dał się rozdmuchać. To ojciec wręczył Mii pamiętnik. Tam w krypcie zadał jej pytanie o kamień fojuen i powiedział, że to bodaj najważniejszy sprawdzian w jej życiu. Równie dobrze mógł jej podarować narysowaną specjalnie dla niej mapę kierującą do Fojo. Co właściwie też zrobił. Wymacała pamiętnik wetknięty do kieszeni kurtki, którą pożyczyła jej Pilar, i poczuła, że zalewa ją ulga. Ojciec wiedział. Musiał wiedzieć. „Matka kochała cię bardziej niż cokolwiek innego w tym świecie. Miłość jest siłą tak potężną, że nic jej nie może powstrzymać. Ty też nosisz w sobie tę miłość”.

Może celowo użył słowa „miłość” zamiast „magia”? A jeśli wiedział, że Mia ma magię, czy domyślał się też, że zabiła własną matkę? Wciąż czuła na plecach jego dłoń, gdy ją eskortował do królewskiej kaplicy. Mocny, stanowczy nacisk bardziej przypominał książkę niż rękę. To niemal na pewno ojciec wsunął dziennik do jej ślubnego trenu, kiedy prowadził ją do ołtarza. Czy chciał, żeby uciekła, choć udawał coś przeciwnego? Ale dlaczego w takim razie rozmyślnie skazywał Angelyne na ten sam okrutny los, na małżeństwo z księciem? – Słyszałaś, co powiedziała moja mama? – zapytała Pilar. Mia drgnęła, wyrwana z rozmyślań. – Oczywiście – odparła, choć obie wiedziały, że kłamie. Podróż do zamku morzem odbywała się szybciej niż lądem. Wysoko nad sobą Mia widziała smugę błękitnych igieł czar-drzew; góry stopniowo zamieniły się we wzgórza, zanim jeszcze dotarli do rzeki. Podczas gdy łodzie żwawo pruły wodę, mknąc wzdłuż brzegu, dzień przeszedł w noc, potem znów nastał dzień i znowu zapadła noc, kiedy wpłynęli na Morze Opalizujące. Ojciec Mii mówił o tym morzu z sentymentem, ona jednak nigdy tutaj nie była. Teraz ledwie zwracała uwagę na opalizujące błyski, blask gwiazd odbijający się srebrzyście od wody. Kiedyś czytała, że ocean przybiera tu charakterystyczny kolor od unoszących się tuż pod jego powierzchnią żyjątek, które tworzą nieziemski poblask. W tej chwili nie obchodziło jej to ani trochę. W myślach bez przerwy powtarzała: „Angie. Angie. Angie”. – Czy będzie na nas czekała armia? – mruknęła w pewnym momencie. – Ten, kto wysłał łabędzia, na pewno przygotował się na nasze przybycie. – Gdybyś słuchała – powiedziała Pilar – wiedziałabyś, że dzięki rzucaniu uroku stajemy się znacznie silniejsze niż oni. Skoro potrafimy panować nad

sercami mężczyzn, kontrolujemy ich samych. Ronan może wysłać przeciw nam dziesięciotysięczny legion, który i tak nam nie dorówna. Mia pomyślała, że Pilar zdaje się odrobinę nazbyt pewna siebie. Gdyby to była prawda, Dujie zapewne nie żyłyby od wieków w takim uciemiężeniu. Zerknęła w stronę drugiej łodzi, na której Quin i Dom rozmawiali cicho. Co jakiś czas po wodzie toczył się ich śmiech. Była zazdrosna o to, z jaką łatwością ci dwaj się dogadują, o to, jak naturalnie przychodzi im zaufanie. Quin nie musi się zastanawiać, czy Domeniq nie rzuca na niego uroku. Może ufać własnym potrzebom. Własnemu pożądaniu. Wiosłowali od wielu godzin, walcząc z falami, które z chlupotem opierały się wiosłom. Zatrzymywali się tylko na krótko, by się posilić wiezionym prowiantem. Mia miała usta spierzchnięte od soli i słońca. Po dwóch dniach wiosłowania klif się stopniowo obniżył i Morze Opalizujące wypluło ich nagle do ujścia Nathy. Stąd droga do Kaer Killian była oczywista: wyraźna czarna linia. Mię bolały ramiona, dokuczały jej odciski na dłoniach. Księżyc wiszący nad głową rozpadł się na tysiąc srebrnych noży, które tańczyły na ciemnej rzece. W mroku nocy woda połyskiwała groźbą przemocy – a może obietnicą. Mia rozpoznała je pierwsza – wysokie drzewa Ilwysion. Wciągnęła do płuc zapach sosny. Po trzech dniach wiosłowania dotarli na miejsce. – Cicho – poinstruowała Zaga, gdy wyciągali łodzie na brzeg rzeki, a ich stopy zapadały się w czarny gąbczasty piach. Wylądowali w niewielkiej odległości od Kaer Killian – na tyle daleko, by las był tu pusty, i na tyle blisko, by widzieć dymną pomarańczową łunę bijącą od palących się przy burdelach pochodni. Pilar pomogła matce wyjść z łodzi. Mia miała tak odrętwiałe kończyny, że mogła sobie tylko wyobrażać, jak podróż odbiła się na Zadze. Ta ostatnia, co zaskakujące, w łodzi nie potrzebowała opieki; jeśli bujanie fal pogarszało

jej obrażenia, nie dała tego po sobie poznać. Teraz Zaga oparła się na swojej sękatej białej lasce. – Rozłożymy się tu obozem i prześpimy się kilka godzin, żeby zebrać siły. Nasza magia staje się nieprzydatna, jeśli jesteśmy zbyt słabe, by się nią posłużyć. Potem, gdy noc będzie najciemniejsza, zejdziemy do kamieniołomu i dostaniemy się tunelami do zamkowego podbrzusza. Mia była urażona tym, że Zaga objęła dowodzenie w jej operacji ratunkowej. Chciała ruszyć do zamku natychmiast i jak najszybciej znaleźć Angelyne. Wiedziała jednak, że potrzebuje snu. Zaga faktycznie dała jej na łodzi lekcje magii, poprowadziła ją przez szereg podstawowych ćwiczeń, po których Mia czuła się wyczerpana. Rozbili obóz. Zaga spoczęła na omszałym głazie, podczas gdy Mia zajęła się rozpalaniem ognia. Pilar zniknęła w lesie, by upolować coś na kolację, a Quin i Domeniq rozpięli wodoodporną płachtę jako prowizoryczne schronienie. Mia nie mogła znieść tego, jak chodzą wokół niej na paluszkach, rozmawiając przyciszonymi głosami. Wolałaby, żeby wrzeszczeli. Była podenerwowana, roztrzęsiona. Podrywała się i rozglądała na każde trzaśnięcie gałązki czy szelest liścia, prawie spodziewając się, że zobaczy, jak Tristan albo królewscy strażnicy przedzierają się przez zarośla. Jeżeli dobrze sobie obliczyła – a raczej rzadko myliła się w rachunkach – książęcy kuzyn będzie się zbliżał do zamku mniej więcej w tym samym czasie co oni. Dmuchała w poczerniałe węgielki, aż się zaróżowiły i strzeliły ogniem. Usłyszała coś i odwróciła się gwałtownie, ale to była tylko Pilar. Wmaszerowała dumnie do obozu z upolowanym warchlakiem przewieszonym przez ramię. Mia nie pytała, czy go zabiła magią czy strzałą. Upiekli zdobycz na ogniu, po czym oddzielili kawałki miękkiego mięsa od kości. Rozmawiali przyciszonymi głosami do momentu, gdy Quin spytał prosto

z mostu: – Co ja tutaj właściwie robię? – Pozostali zamilkli. Jego oczy śmigały od Zagi do Pilar i Mii. – To przecież jasne, że wy trzy doskonale sobie poradzicie, przeprowadzając oblężenie zamku bez niczyjej pomocy. Mia spodziewała się, że Zaga odpowie mu pytaniem. Ale tym razem padło wyjaśnienie. – Zostaniesz z Domem w lesie, poza Kaer. Jeśli napotkamy jakieś problemy, król na pewno z zadowoleniem dowie się, że jego syn znajduje się tuż pod murami zamku, cały i zdrowy. Mia poczuła, jak żołądek jej się zapada. W słowach Zagi usłyszała niewypowiedzianą groźbę: cały i zdrowy na razie. Quin jest ich dodatkowym zabezpieczeniem. „Mój narzeczony zakładnik”. Spojrzała na Doma – nerwowo skrobał się po głowie. Jemu też się to nie podobało. Pilar unikała jej wzroku. – Prześpijcie się, ile zdołacie. – Zaga sięgnęła po swą laskę. – Obudzę was, gdy przyjdzie pora. Pokuśtykała do wysokiego dębu i usiadła na mchu, opierając się o szeroki pień, po czym zamknęła oczy. Mia czuła strach Quina – zimny welon wywołujący ciarki na skórze. Czuła też jego smutek: przenikające do szpiku kości znużenie rąk i nóg. Znowu nie była pewna, do jakiego stopnia uczucia Quina są splątane z jej własnymi. Ona też jest przecież przerażona i smutna. Czy książę nie dość już wycierpiał? W królewskiej kaplicy o mało nie zginął tylko dlatego, że stał za blisko niej. Niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas, niewłaściwa żona. Ile jeszcze ludzi umrze z jej powodu? Quin odszedł od ogniska. Wszyscy zachowywali się wobec siebie z nadmierną ostrożnością, kiedy w milczeniu zakopywali kości i resztki

posiłku. Mia nagarnęła igliwia, przygotowując sobie posłanie, po czym ułożyła pamiętnik pośrodku niczym miękkie skórzaste jajo. Potem usypała ochronny kopczyk z liści i szyszek i zwinęła się wokół niego w kulkę, ale była zbyt niespokojna, by zasnąć. Myślała, że zaczeka, aż pozostali odpłyną w sen, i wymknie się w pojedynkę do zamku. Mogłaby wykraść niepostrzeżenie siostrę i zabrać ją w bezpieczne miejsce. Tylko dokąd? Refúj przestało być azylem. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Usłyszała, że kilka kroków dalej ktoś opadł na ziemię. Książę. Ku własnemu zawstydzeniu udawała, że śpi. Kątem oka widziała, jak Quin leży sztywno na zimnej ziemi poza obrębem płachty, którą rozpiął z Domem jako osłonę. Patrzył w niebo, mocno zaciskając pięści. Jego loki zdawały się lekko poruszać w łagodnym powiewie wiatru, twarz jaśniała opromieniona światłem księżyca. „W innym świecie – pomyślała Mia – w innym życiu mogłabym go kochać”. Wtem czaszkę przeszyła jej groza niczym szpila do przypinania namiotu. Jeśli coś jutro pójdzie nie tak, czy Zaga go zabije? Mia nie powinna go była zabierać do Refúj. Taniec i zabawa w Błękitnym Feniksie – nieszkodliwe dziecięce rozrywki – wydawały się odległe jak inna planeta. Zaga nie jest dzieckiem. By ochronić siebie i swoją córkę, bez wahania skrzywdzi Quina. Może wszystkie matki są takie. – Mia? – zagadnął Quin miękko. – Śpisz? Nie odezwała się. Nienawidziła siebie za to milczenie. Czy naprawdę nie miała już nic, co mogłaby z siebie dać? „Zapewniam mu bezpieczeństwo” – powiedziała w myślach. Będzie trzymać księcia na odległość, by go chronić. Miłość to nie jest coś, co miałoby szansę ich połączyć. Ani teraz, ani nigdy. Nad ich głowami przesunęła się chmura. Niebo zrobiło się granatowe,

usiane gwiazdami. Powietrze było zbyt ciężkie, by nim oddychać. Mia czuła się wyczerpana, cieniutka jak papier, odarta z wszelkich sił. Bez względu na to, co jutro zrobi, komuś stanie się krzywda. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

OBUDZIŁ JĄ SZELEST, po którym zapadła cisza. Pod czyimś butem trzasnęła gałązka. Napięła w ciele wszystkie nerwy. Czy to Tristan? Nasłuchiwała. Znów trzaśnięcie. Omiotła wzrokiem obóz. Pozostali byli pogrążeni we śnie. Dom leżał pod osłoną płachty z rękami złożonymi na brzuchu. Pilar rozwalała się na ziemi, zajmując dużo miejsca. Zaga wciąż siedziała pod drzewem z plecami wygiętymi jak kosa. Nie było Quina. Usłyszała rozchylanie gałęzi, stąpanie, oddychanie. Coś chlupnęło w wodzie. Nikt w obozowisku nie poruszył się, kiedy bezgłośnie wstała i ruszyła wśród drzew ku rzece. Dno lasu było pokryte miękkim zielonym mchem i białymi porostami. Minęła pochyłe wieże szarego i jasnego łupku, gnejsu i kwarcytu, poznaczone warstwami niczym składany damski wachlarz. Wyobraziła sobie rzeczną boginię, wygnaną przez trzy siostry z wulqanicznego raju. Ujrzała ją, jak przemierza to dziwne kamienne królestwo, tocząc łzy po policzkach i spłukując nimi skały, aż powstaje Natha. Grunt pod stopami zrobił się sprężysty, złożony z drobniutkich granulek. Dotarła do rzeki. Usłyszała chlupnięcie, po czym zobaczyła złotą smugę na czarnym tle. Zaczerpnęła powietrza i wyszła spomiędzy drzew. Na brzegu siedział Quin i wrzucał kamienie do wody. Bose stopy dyndały mu nad rzeką, buty stały porządnie ustawione obok na piasku. Najeżył się, gdy ją zobaczył. – W porządku. – Uniosła ręce w geście poddania. – Zaga nie przysłała mnie na przeszpiegi. Jestem tu jako przyjaciel. – Przyjaciel. – Uśmiechnął się smutno. – Odkąd to ty i ja jesteśmy

przyjaciółmi? Może uciekinierami. Partnerami w zbrodni. Wątpliwymi małżonkami. Lecz nigdy przyjaciółmi. – Mogę usiąść? – Możesz robić, co ci się podoba. Jeżeli czegoś się o tobie dowiedziałem, to tego, że i tak zrobisz, co zechcesz. Opadła na piasek. Razem patrzyli, jak woda płynie u ich stóp. Powietrze było nabrzmiałe od wszystkiego, czego nie wypowiedzieli. – Zabawne – odezwała się w końcu. – Kiedyś drzewa przynosiły mi niezmierną pociechę. Mama zawsze je kochała, a ja chyba kochałam je z jej powodu. Te wielkie przyjazne olbrzymy pilnowały mnie, gdy byłam mała. Teraz jednak myślę, że to było kłamstwo. Tak wiele z tego, w co wierzyłam, okazało się kłamstwem. Dziś woda wydaje mi się prawdziwsza. Czarna i mętna, może cię zabić w każdej chwili, ale jest znacznie uczciwsza. Quin długo wpatrywał się w ciemną, pełną wirów rzekę. – Nie chcę wracać, Mio. – Nie winię cię za to. – Powiedzmy, że Zaga mnie nie zabije. Że dotrę do Kaer w jednym kawałku. Ale jeżeli tam wrócę, do ojca, do tamtego świata… zgniotą mnie. Zamienią w kogoś, kogo nie rozpoznam. Zanurzył stopy w piasku. – Wiem, że chcesz uratować siostrę. I nie chciałbym, żeby przydarzyło się jej coś złego. Ale nie mogę otrząsnąć się z przeczucia, że jeśli wrócę, umrę. Kwiaty tarniny wypełniały chłodne nocne powietrze słodyczą. Ich zapach, jak prosta przyjemność, nieodłącznie wiązał się z jej dzieciństwem. Teraz była to woń straty. – Przykro mi. – Spojrzała na swoje ręce. – Nie wniosłam w twoje życie nic, tylko strach i trwogę.

– Nie. Strach i trwoga zawsze w nim były. Tak, bałem się ciebie, ale przez większość życia bałem się własnego ojca. Po tym, co zrobił Tobinowi… – Potrząsnął głową. – Nie wiem właściwie, czemu mnie to zaskoczyło. Przez lata patrzyłem, jak wiesza w tej sali ręce kobiet, które zabił. Dziewczyn. Nawet małych dziewczynek… Nie był w stanie dokończyć, głos uwiązł mu w gardle. – Całe życie ojciec napawał mnie przerażeniem. Ale bałem się też tego, że stanę się taki jak on. Że zasiadając na rzecznym tronie, zamienię się w okrutnika i brutala, kogoś, kto buduje królestwo na bigoterii i nienawiści. – Quin. Popatrz na mnie. – Wzięła jego twarz pod brodę. – Nigdy nie staniesz się taki jak twój ojciec. Nigdy. Jesteś dobry, życzliwy i hojny. Dbasz o innych. Tam w Kaer myślałam, że jesteś samolubny, brałam cię za kolejne rozpieszczone książątko. Ale się co do ciebie myliłam. Myliłam się co do wielu rzeczy. Przycisnął sobie jej dłoń do policzka. – Wyrwałaś mnie stamtąd, Mio. Zabrałaś do miejsc, w których nigdy nie byłem, i pozwoliłaś mi posmakować wolności. Pokazałaś, jakie mogłoby być moje życie. Jaki ja mógłbym być. – Twoje życie się przecież nie kończy. – Nie wiadomo, wszystko zależy od tego, co się dziś wydarzy. – Puścił jej rękę, sięgnął po otoczak i pogładził go kciukiem. – Nigdy się nie spodziewałem, że się tutaj znajdę. Nie wyobraziłbym sobie tego nawet za milion lat, nawet w swoich udawaniach czy zmyśleniach. Ale nie żałuję. Nie żałuję ani jednej spędzonej z tobą minuty. Mia zastanawiała się, dlaczego odbudowała serce, skoro musi je złamać. – Nie pozwolę, żeby ci się coś stało – szepnęła. – Przysięgam. Uśmiechnął się. – Jesteś piękna, gdy kłamiesz.

Kiedy spłonęła rumieńcem, dodał szybko: – Nie żebym chciał ci czegoś ująć lub sugerować, że uroda jest wskaźnikiem twojej wartości. Nie rozumiała, co się dzieje w jej ciele. Nie było to miodopłynne ciepło urzeczenia, ale wrażenie nieważkiego wirowania w powietrzu. Wyobrażała sobie, że tak pewnie odczuwa się pożądanie. – Ale co z Domem? – spytała. – Też jest piękny. – Quin posłał kamień ślizgiem po wodzie. – Bardziej, niż jedna osoba może być piękna, wiesz? – Ale czy ty… – Jestem zakochany w tobie, Mio. Masz tyle magicznych mocy i naprawdę nie wiesz? Wychyliła się ku niemu, zagłębiła palce w jego włosach i przyciągnęła jego usta do swoich. Pożądanie liznęło jej obojczyki, zsunęło się na brzuch niczym płomień. Nie wiedziała, że może kogoś tak pragnąć. Nie w ten sposób. Usta Quina były miękkie, wargi ciepłe i słone. Ujął jej twarz w dłonie i powiódł kciukami po szczęce, a jej skóra topniała pod jego dotykiem. Odsunęła się. – Nie rzucam na ciebie uroku. Nie chcę, żebyś pomyślał… – Wiem. – Wyłowił z kieszeni łańcuszek. Na jego końcu wisiał uzoolion. – Pożegnalny prezent od Lauriel – rzekł i zapiął sobie wisiorek na karku. Mia wstrzymała oddech, przerażona, że pożądanie wysączy się z niego i wyschnie albo że mimo wszystko jednak rzucała na niego urok. Ale czuła opanowanie w ciele, moc, jakiej nigdy nie miała podczas urzekania. Pragnęła go. To nie była jej magia, to była ona sama. – Chcę tego – powiedział. – Chcę ciebie. Poczuła, jak przelewa się przez nią palący ogień jego żądzy. Kiedy go

urzekała, była to iluzja ubrana w zwodniczą szatę. Manipulacja sprytnie udająca pożądanie, z zewnątrz wyglądająca uroczo, wręcz czarująco. Ale uczucia były sztucznie wytworzone, zrodzone z magii, nie z pragnienia. Tu, teraz – gorąco, które w niej pulsowało, drżenie palców, ust – wszystko było prawdziwe. Quin zatopił dłoń w jej lokach, przeobrażając włosy Mii w płynne światło. Drugą ręką powiódł po miękkiej skórze jej karku. Łagodnie odchylił głowę Mii do tyłu i przycisnął usta do jej policzka, szczęki, szyi. Sunąc wzdłuż brzegu koszuli, składał na obojczykach pocałunki jak iskry. Podsycał w niej ogień. – Za gorąco – mruknęła. – Co mam zrobić? – Ochłodzić mnie. Odchylił jej koszulę, tylko o cal, i dmuchał zimnym powiewem na rozpaloną skórę. Po jej kręgosłupie pomknęły cudowne doznania. – Do rzeki – szepnęła. Zsunęli się więc do wody, zalał ich chłodny nurt. Ubrania przylgnęły do nich niczym druga skóra. Mia zatopiła palce w lokach Quina, przesunęła mokrą ręką po jego czole i posmakowała krągłości jego dolnej wargi. Przeciągnęła dłońmi po piersi księcia i zatrzymała je w tym miejscu, gdzie kości biodrowe stykają się z pasem spodni. – Czy to jest tonięcie? – wymruczał. – Bo myślę, że chciałbym tak tonąć wiecznie. Roześmiała się. – Przepraszam. Przepraszam, ale przysięgam, że dokładnie te słowa przeczytałam kiedyś w jednej z książek mojej siostry. Była przerażona, że zepsuła taką chwilę, ale on też się śmiał. – Nie muszę chyba mówić – szepnął jej do ucha – że czytałem tę książkę.

Palce Quina błądziły w plątaninie jej włosów, kiedy ją przyciągnął bliżej, a jego zachłanne usta nie odrywały się od jej warg. Oplotła go nogami, jego szczupły, sprężysty tułów, silniejszy, niż się spodziewała. Ubrania pomiędzy nimi rozpuszczały się w wodzie. Wszystko się rozpuszczało. Czuła się jak cukier rozsypany w morzu. Pocałunki Quina roztapiały ją, spopielały jej myśli, rozum. Czy naprawdę kiedyś myślała, że książę nie ma czerwonego, bijącego serca? Teraz czuła, jak to serce uderza o jej żebra. Jej ciało wibrowało długim, niskim tętnieniem. Straciła poczucie czasu, sekundy rozciągnęły się w minuty, minuty w godziny. Nie było twierdzeń, które by to wyjaśniły. Czemu zresztą miałaby coś wyjaśniać? To, co robił z nią Quin, przeczyło wszelkiej logice. Przesuwała palcami po jego mokrej skórze, ucząc się na pamięć mapy jego ciała. Badała najdalsze krańce jego przyjemności i własnej, zgłębiała wody graniczne pożądania. Żadna nauka nie mogła opisać ciepła bijącego z jej wnętrza, skwierczących promieni ognia i tarcia, jakby słońce ucałowało gwiazdę. Kiedy się w końcu rozdzielili, wspięli się z powrotem na brzeg i wyczerpani opadli na piasek. Mia miała gorące dreszcze, jeśli coś takiego w ogóle jest możliwe. W tym momencie jednak wszystko zdawało się możliwe. Spowijała ją nieziemska, marzycielska mgiełka. Gdzieś w tej mgiełce odezwał się odległy szept: „Ludzie, których kochamy, to ci, których ranimy najmocniej”. Odepchnęła go od siebie. Nie chciała słyszeć tych słów. Nie teraz, kiedy smutki ostatniego tygodnia w końcu ustąpiły błogości. – Uroczy – szepnął Quin, całując jej nadgarstek. – Uroczy. – Pocałował obojczyk. – Urocze. – Zboczył w stronę ust. Mia wydała z siebie jęk rozkoszy, a rzeka odpowiedziała tym samym.

Wtem rozległ się kobiecy krzyk. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

ZNÓW USŁYSZELI KRZYK, przeszywający, przesycony strachem. Mia i Quin pozbierali się z ziemi i pobiegli w jego stronę. Nie było czasu, by omówić plan działania. Pędzili przez las, potykając się o kamienie i pniaki. Kilka sekund później wypadli na polanę, gdzie do drzewa była przywiązana piękna biała klacz. Rżała cicho i przebierała kopytami, wyraźnie wzburzona. Na ziemi leżała dziewczyna przygwożdżona przez dwóch mężczyzn. Jeden ją trzymał za uda, drugi za nadgarstki. Włosy sterczały jej w kępkach na wszystkie strony, spod rozdartej koszuli wyzierała pierś. – Karri! – krzyknął Quin. Karri spojrzała na niego oczyma pobielałymi z grozy. Opierała się z całych sił, wierciła się i kopała, ale nawet wspaniała waleczna księżniczka nie miała szans z dwoma mężczyznami. Gdy Mia ich zobaczyła, żółć spaliła jej gardło jak witriol. Tristan i jego jedyny ocalały strażnik patrzyli na nią równie osłupiali. Ręka książęcego kuzyna zwisała bezwładnie u jego boku, palce, którymi ją wtedy chwycił za kostkę, były sparaliżowane. On i jego rudowłosy towarzysz dowlekli się z powrotem do Kaer Killian spragnieni, wygłodzeni, nieogoleni, z dzikością w twarzach i wycieńczeniem w ciałach. Nie dotarli jeszcze do siostry Mii. Natknęli się za to na siostrę Quina. Obaj mężczyźni powinni być osłabieni po czterech dniach wędrowania o głodzie i chłodzie, żądza jednak natchnęła ich nowymi siłami. Byli upojeni swą mocą, przewagą. Wiedzieli, że mogą wziąć, co chcą, a Tristan chciał własnej kuzynki. Na ile Mii było wiadomo, król wydał na to zgodę. Zrobiło jej się niedobrze. Nawet sama Karri, córka klanu Killian, prawowita dziedziczka rzecznego tronu, nie była bezpieczna. Książę z rykiem rzucił się na Tristana i hakiem zacisnął mu ramię na

gardle. Padli na ziemię, książęcy kuzyn rzucał się dziko z wrzaskiem. Żylasty strażnik, zamiast uciec, przytłoczył Karri całym swym ciężarem. Przesuwał brudną ręką po wewnętrznej stronie jej ud. – Jak dla mnie świetnie, księżniczko – wychrypiał. – Lubię, gdy się opierają. Karri zamarła, a Mia poczuła strach, zimny, śmiertelnie ostry. Lekcja, której udzieliła jej w łodzi Zaga, rozpaliła jej ogień w palcach; Mia dokładnie wiedziała, co robić. Oplotła ramionami ciało mężczyzny od tyłu i wpiła kciuki w jego pachwiny. Krew zgrzytała jej w rękach. Czuła gorąco uciekające z krocza napastnika, w miarę jak kierowała swoją moc w dół, w dół, w dół. Odkrwiała go. Tam, gdzie przed chwilą jego ciało było sztywne, teraz wyraźnie wiotczało. Wcisnęła dłonie jeszcze głębiej, posyłając jego krew do stóp, gdzie nie mogła nikomu zaszkodzić. Mężczyzna zaskomlił, puścił dziewczynę i złapał się za stopy, obrzmiałe teraz z nadmiaru krwi. Twarz księżniczki lśniła w świetle księżyca. Mia nigdy nie widziała, by Karri płakała. – Mia – szepnęła. – Dzięki bogom. Gwałciciel z trudem powlókł się ku drzewom, przyzywając swojego pana. Tristan skorzystał z chwili zamieszania i zdrową ręką wymierzył Quinowi tak silny cios w ramię, że ten zatoczył się i poleciał na ziemię. Książęcy kuzyn i jego strażnik popędzili w bok i zniknęli w klonowym zagajniku. Karri trzęsła się na całym ciele. – Nigdy bym nie pomyślała… Nie myślałam, że on… Szok na jej twarzy stężał, zmienił się w coś innego. Mia usłyszała za sobą świst. Powietrze się rozpruło, gdy obok jej głowy

przemknęła czerwona strzała i uwięzła głęboko w brzuchu księżniczki. Mia patrzyła ze zgrozą, jak ciało Karri osuwa się na trawę. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

– NIE! – krzyknął Quin. W jednej chwili ukląkł u boku siostry. Walczyła o oddech, krwawa aureola rozlewała się coraz szerzej, przesiąkała przez koszulę, plamiła Quinowi ręce, które przyciskał do rany. Mia nie mogła się ruszyć. Nie musiała. Spomiędzy drzew wyszła Pilar z rozedrganym łukiem w dłoni. Trzęsła się. – Moja matka – wyszeptała. – Matka powiedziała… Z lasu wykuśtykała Zaga z laską w ręce. – Kazałam ci ją zranić, Pilar. Nie zabić. Krew zatykała Mii gardło tak samo jak księżniczce. Obie się nią dławiły. Usta Karri poruszyły się w bezgłośnym błaganiu. „Pomóż. Proszę, pomóż mi”. Zaga pochyliła się nad leżącą. Zacisnęła usta w cienką, szarą kreskę. – Ulecz ją – poleciła Mii. – Nie wiem jak. – Wiesz jak. Już to robiłaś, z podobną strzałą z fojuenu. – Ty to powinnaś zrobić. Ja nie wiem, czy… – Każda sekunda, którą marnujesz, jest cenna. Poprowadzę cię, żeby ci się udało. Mia wyczuła, że Pilar się wycofuje, chowa w lesie. Niewyraźnie docierało do niej, że gdzieś na brzegu rzeki jest też Dom – trzyma się na uboczu, lecz czuwa. Nadal była oszołomiona po odkrwieniu, uklękła jednak i łagodnie odsunęła ręce Quina na bok. Zaledwie kilka minut temu dotykał jej tymi dłońmi, ciepłymi i miękkimi; teraz były jak bloki lodu, ledwie ludzkie. – Weź to. – Zaga wrzuciła jej w ręce czerwony kamień. „Strzyżyk mamy” – uświadomiła sobie Mia z drgnieniem. Zaga musiała go wziąć z jej posłania. – Trzymaj blisko serca – poinstruowała Zaga. – Żeby wzmacniał ci

magię. Mia skinęła głową i wetknęła sobie kamiennego ptaszka pod bluzkę, po czym przycisnęła dłonie do brzucha Karri. Palce miała zesztywniałe ze strachu. – Nie – rzekła Zaga ostro. – Serce. Zrobiła, jak jej kazano. Liczyła się każda sekunda, nie mogła ryzykować błędów. – Rozkaż krwi, żeby się uspokoiła – mówiła Zaga cicho prosto w ucho Mii. – Musisz wyciszyć jej rozszalałe serce. Mia przypomniała sobie, jak leczyła Quina: miała zdrętwiałe palce i wrażenie, że jest morką ścierką, wyżymaną z obu stron. – Musisz spowolnić jej serce. Odeślij krew dalej. Ale czy to nie będzie odkrwienie? Odcięcie serca od krwi? Kiedy leczyła Quina, położyła ręce dokładnie na ranie, tylko że jego rana była tak blisko serca… – Jesteś rozproszona. Musisz wymieść swój umysł do czysta. Mia spróbowała ponownie. Zamknęła oczy i pomyślała o spokojnych, stabilnych rzeczach. Niebieskie jezioro w Refúj. Dzbanek śmietanki na równym stole. Gładki biały kamień. – Opróżnij umysł ze wszystkiego – wychrypiała Zaga, więc Mia wymazała i te obrazy. Nic nie widziała. Tylko pustkę. Coś było nie tak. Jej ręce nie działały. Były za ciężkie i o wiele za zimne. Kolor i dźwięk mieszały się, dźwięk czerniał, kolor krzyczał. Oddech księżniczki rzęził jej w piersi. Mia czuła, jak powietrze zacina się w jej własnych płucach. – Bezruch, Mio. Ciemny korytarz. Pusty pokój. Musisz ją wyciszyć. Nie mogła oddychać. Jej ciało było jak lawina. Zimne. Tak bardzo zimne.

Powieki Karri uniosły się, ciałem wstrząsnęły drgawki. W oczach malowało się poczucie zdrady. Potem znieruchomiała. – Karri? – Quin złapał siostrę za rękę. – Karri! Mia nie czuła bicia jej serca. Nie czuła już nic. Czerwony strzyżyk milcząco spoczywał na jej piersi. Duże ciało księżniczki zdawało się niemożliwie małe, gdy tak zastygało na dnie lasu. Dlaczego nigdy nie uświadomiła sobie, jaka Karri jest piękna? Mia do niedawna hołdowała nadrzecznym ideałom urody: gibka kibić, długie włosy, sarnie oczy. Lecz w tym momencie księżniczka Karri była najpiękniejszą kobietą, jaką widziała w życiu. A teraz jej serce milczało. – Zabiłaś ją. – Głos Quina był tak cichy, że musiała natężyć słuch, by go usłyszeć. – Zabiłaś moją siostrę. Niebieskie oczy Karri wpatrywały się w nocne niebo, niczego nie widząc. Quin unikał wzroku Mii. Jeszcze przed chwilą byli złączeni, dwa delikatne instrumenty pożądania. Jak łatwo miłość zmienia się w nienawiść. Mia ujrzała samą siebie, jak klęczy na podłodze swojego domu, ściskając mamę, rozpaczliwie chcąc przywrócić do życia znieruchomiałe ciało. – Mio – odezwała się zimno Zaga – nie udało ci się. W lesie rozległy się męskie krzyki. Albo strażnicy króla Ronana czekali na nich, albo Tristan zdążył wrócić i wezwał posiłki. Nie było czasu na reakcję. Strażnicy wjechali na polanę, tratując końskimi kopytami delikatne młode drzewka i kwitnącą tarninę. Mia usłyszała, jak Dom pędzi przez las. Pilar wahała się, rozdarta. Zaga stała wrośnięta w ziemię. – Mamo? – W głosie Pilar brzmiała panika. – Musimy… Dowódca straży zaszarżował na nią. Mia poczuła miodowy urok sączący się z dziewczyny, kiedy rozpaczliwie dobywała z siebie magię, wyciągając

ręce w stronę napastnika. Uderzył ją na odlew w twarz. Jego rękawica rozdarła jej policzek, szczęka spłynęła krwią. Mia dostrzegła coś, czego przedtem nie widziała: rękawica strażnika była wysadzana niebieskimi kamieniami. Przyjrzała się szybko pozostałym mężczyznom i zobaczyła, że wszyscy mają zbroje nabijane uzoolionem. Ktoś im powiedział o ochronnych właściwościach tego kamienia. – Brudna mała Gwyrach – prychnął strażnik, a Mia jakby usłyszała to słowo po raz pierwszy. Gwyrach. Szorstkie i kąśliwe, spółgłoski wyrzeźbione ze strachu i nienawiści. Jakże różne od gładkich, melodyjnych samogłosek słowa „Dujia”. – Związać wszystkich – rzucił dowódca, po czym wskazał Mię. – Ale ją bierzcie pierwszą. Próbowała złowić spojrzenie Quina, lecz on w udręczeniu schylał się nad ciałem siostry, sparaliżowany jak zdziczałe zwierzę. Liny wbiły się Mii w nadgarstek, gdy strażnicy skrępowali jej ręce. Zaraz potem wrzucili ją na koński grzbiet niczym worek kartofli, boleśnie obijając jej żebra. Dudnienie kopyt pochłonęło wszystkie inne dźwięki. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

SMRÓD W LOCHU BYŁ NIE DO ZNIESIENIA: odór gnijącej padliny. Mię zewsząd otaczały rozkładające się w ciemności zwłoki więźniów. Jak długo wytrzyma, zanim do nich dołączy? Nie wiedziała, ile minęło godzin – może dwie, a może dwadzieścia – odkąd strażnicy wrzucili ją do zatęchłej, pozbawionej światła celi. Nie było sposobu na zabijanie czasu; jak można się spodziewać, lochu nie wyposażono w bibliotekę. Z jakiegoś powodu wciąż myślała o pamiętniku. Ostatnie, co ją łączyło z matką, walało się wśród igliwia na dnie lasu. Przyciskała sobie do piersi małego strzyżyka. Cztery jamy w sercu ptaszka, podobnie jak u człowieka, ale nawet cztery jamy nie wystarczą, aby pomieścić cały smutek, miłość i poczucie straty. W ciemności widziała Karri, z oczu księżniczki sączyło się światło. Gdyby Mia jej nie dotykała, Karri mogłaby przeżyć. Zanim położyła ręce na jej sercu, księżniczka była przytomna, wciąż walczyła o oddech. Zaga zaufała Mii, a ona zawiodła. To była najgorsza porażka w jej życiu. Gdzie jest Quin? Czy wziął ciało siostry do zamku? Czy zabrał ją do domu? Gdy Mia myślała o nim, jak klęczał w lesie przy Karri, serce się jej kroiło. Miał rację, że się jej bał. Próbowała ratować jego siostrę, ale poniosła sromotną klęskę. Jest zabójczynią i nic tego nie zmieni. Nie miała apetytu, ale gardło paliło ją z braku wody. Wiedziała, że u szczytu schodów siedzi dozorca więzienny, choć go nie było widać. – Proszę – odezwała się błagalnie. – Czy mogę dostać trochę wody? – Jeśli królowa zechce dać ci pić, wyśle specjalną dostawę: kubek końskich szczyn. Pożałowała, że prosiła.

Zakładała, że uwięził ją Ronan, ale może podczas ich nieobecności Rowena zdobyła silniejszą pozycję. Jeżeli królowa uznała, że Mia odpowiada za zniknięcie jej syna, to oczywiste, że chce ją trzymać pod kluczem. A jeśli królowa Rowena wie, że Mia jest powodem śmierci jej córki, to aż dziwne, że jeszcze nie zażądała jej głowy na talerzu. – Błagam. – Zadzwoniła kajdanami. – Tylko jeden łyczek wody. Umieram z pragnienia. Dozorca roześmiał się drwiąco. Oddech jej się rwał i zacinał, chciała więc przypomnieć sobie radę mamy. Przycisnęła plecy do obleśnej ściany, wparła stopy w podłoże, lewą rękę położyła na sercu, a prawą na brzuchu. Próbowała wyobrazić sobie wiatr. Ale nie umiała przywołać w pamięci jego dźwięku. Nie zasługuje na pociechę. Zasłużyła tylko na to, żeby ją wrzucono do lochu i skazano na gnicie w ciemnej celi. Myśl o rozpaczy Quina pustoszyła jej serce. Nie zamierzała zabić jego siostry, ale co znaczył zamiar, skoro stało się, co się stało? Mia jest zagrożeniem dla siebie i innych. Czy naprawdę myślała, że może zapewnić bezpieczeństwo własnej siostrze, jeśli jej dotyk ma tak fatalne skutki? Quin nigdy jej nie wybaczy. Sama nie potrafiła sobie wybaczyć. Lauriel nazwała ją aniołem; teraz zdawało się to drwiną. Jest demonem. Wcieleniem śmierci o kasztanowych lokach. Ręce miała brązowe, splamione krwią Karri. Nie widziała tego, ale za każdym razem, gdy przesunęła sobie palcami po skórze, czuła na nich zaschnięte drobiny. Wodziła paznokciem po liniach dłoni, śledząc skrwawioną mapę gdybania. Gdyby tak skoczyła i zasłoniła Karri przed strzałą. Gdyby Zaga nie zmusiła jej do odczuwania, zamiast do myślenia. Gdyby Mia w ogóle nie wybrała się do Refúj.

Gdyby Pilar nie postrzeliła księcia. Gdyby mama wciąż żyła. Gdyby Mia nie miała magii. – Ty. Spragniony szczurze. – Dozorca uderzył kijem o żelazne kraty jej celi. Nie usłyszała, jak się toczył po schodach. – Jest dla ciebie prezent. Przygotowała się na kubek końskich szczyn. Zamiast tego dostała jednak zawiniątko zapakowane w pognieciony papier. – Wygląda na to, że masz wysoko postawionego przyjaciela. Nie jedz za szybko… Nie będę sprzątał, jeżeli zarzygasz celę. Miał na tyle przyzwoitości, że zatknął w uchwycie na ścianie małą pochodnię, zostawiając Mii odrobinę światła. Rozłożyła pośpiesznie papier. Na jej kolana wypadła skibka chleba, a zaraz za nią buteleczka czystego płynu, która o mało nie wyśliznęła się jej z ręki i nie rozbiła na kamiennej podłodze. Mia złapała ją w ostatniej chwili. Odkorkowała i powąchała. Ciecz była bezwonna. Bezwonne są trucizny. Przechyliła flaszkę i wypiła zawartość duszkiem. To była tylko woda. I co by to zresztą miało za znaczenie, gdyby ktoś ją próbował otruć? Tak czy inaczej jest skazana na śmierć w tej celi. Skruszyła skibkę i pochłonęła czerstwy chleb, bardziej wygłodzona, niż myślała. Dopiero kiedy się posiliła, zauważyła, że pognieciony papier nie jest czysty. Natężyła wzrok w słabym świetle pochodni. Oddech jej uwiązł w gardle. Trzymała w ręce kartkę z pamiętnika mamy. To niemożliwe. Książeczka została w lesie, zagrzebana pod stosem szyszek. Chyba że ktoś ją odkopał. Ktoś, kto chce, żeby przeczytała słowa matki. Z niedowierzaniem gapiła się na sangflurowy atrament. Tej strony nigdy nie widziała. Pismo różniło się od poprzednich notek – staranny, pełen

zawijasów charakter zamienił się w ostre, poszarpane linie, jakby te słowa napisano wiele lat później lub w wielkim pośpiechu. Czasami myślę, że Griffin nie wierzy w to, co głosi. Wie, że to kłamstwa, ale nie potrafi cofnąć krzywd, które wyrządził, więc się nie odzywa. Sądzę, że wciąż zabija Dujie, bo jest zbyt wielkim tchórzem, by się przyznać do błędów. Twój ojciec wie więcej, niż to ujawnia, tylko udaje niewiedzę. Słyszę, jak mnie okłamuje, jego krew szumi i burzy się w moich uszach. Czuję, że rzucany przeze mnie urok słabnie, czy to pod wpływem jego mocy, czy z powodu mojej słabości – nie wiem. Sposób, w jaki na mnie patrzy… Jeśli coś mi się stanie, przynajmniej Ty i Angelyne będziecie miały siebie. To wielka pociecha. Ale jeżeli przyjdzie co do czego – jeśli nie będzie innej drogi – wiem, co powinnam zrobić. Eksperymentowałam, zgłębiałam tę samą ciemną magię, za której stosowanie niegdyś tak ostro ukarałam ukochaną kobietę. Miała rację, a ja byłam w błędzie. Czasy pełne desperacji potrzebują desperackiej magii. Wiem, że gdy nadejdzie pora, będę gotowa. Złamię wtedy Drugie Prawo. Moja bystra córeczko, mój rudowłosy kruczku, moje starsze dziecko. Kłóciłyśmy się dzisiaj. Wiem, że tak naprawdę nie miałaś na myśli tego, co powiedziałaś. Widzę i Twoje czułe serce, i sposób, w jaki je próbujesz uciszyć, podpierając się logiką, zasadami. My, matki, lepiej znamy swoje dzieci, niż im się wydaje. Jesteś zła. Tak bardzo wściekła. Zawiodłam Cię pod tym względem i pod wieloma innymi. Nie nauczyłam Cię, jak się złościć, jak zadbać o siebie we własnym gniewie. Jako Dujie jesteśmy uczone, że gniew jest niebezpieczny, że musimy go tłumić. Ja się z tym jednak nie zgadzam. Myślę, że gniew staje się jeszcze bardziej niebezpieczny, gdy się go dławi, ponieważ wtedy rośnie. Jak Dujia mogłaby nie czuć gniewu? Żyjemy w cieniu i bólu, cierpiąc i tracąc bliskich. Uważam, że gniew jest niebezpieczny tylko wtedy, gdy się go tłumi i skrywa. Odczuwanie gniewu to coś naturalnego, dobrego. Ale musimy go wykorzystać na użytek dobra, nie zła.

Moja rada dla Ciebie, córeczko, jest prosta: wydobądź swój gniew na światło dzienne, a miłość go wyleczy. Mio, coś się stało. Myliłam się. Co do wszystkiego. Twój ojciec wie. Mówi, że próbował mnie chronić. Że jestem w niebezpieczeństwie, ale nie ze strony tych, po których się tego spodziewałam. Jeśli jest, jak się obawiam… jeżeli król podejrzewa… wówczas to może są ostatnie strony, które czytasz. Angie i Ty śpiewałyście kiedyś taką piosenkę. „Pod śliwami, jeśli nam będzie dane. Pod śnieżną śliwę przyjdziesz na spotkanie”. Uciekaj, mój rudowłosy kruczku. Leć szybko ku wolności. A jeśli mam jedną ostatnią prawdę, by się nią z Tobą podzielić: Fidacteu zeu biqhotz limarya eu naj. Obiecaj, że zawsze będziesz ufała swojemu sercu, choćbyś musiała zatrzymać Tu tekst się urywał. Pod nim matka pośpiesznie naszkicowała sylwetkę śnieżnej śliwy. Wiatr wirował wokół Mii, ciągnące się jak smoła kształty i groteskowe cienie pełzły po ścianach lochu, przeplatając się z jej wspomnieniami. Więc ojciec wiedział. Nie zabił Wynny, próbował ją chronić. Lecz przed kim? Przed królem? Przed innymi Łowcami? Kto jeszcze był tam tego wieczoru? Mia miała wszystkie kawałki układanki, ale nie umiała ich dopasować. „Choćbyś musiała zatrzymać…” Co zatrzymać? Wstrząsnęła nią nowa myśl. Mama napisała, że jest gotowa złamać Drugie Prawo. „Dujia nigdy nie będzie praktykować magii, aby świadomie zadać ból, cierpienie czy śmierć samej sobie”. Czy Wynna postanowiła zrobić sobie krzywdę? Nie potrzebowała do tego noża ani strzały, skoro mogła zatrzymać własne serce za pomocą magii. Czy sama odebrała sobie życie? Mia poderwała się z ziemi. Ktoś rozmawiał ze strażnikiem na górze, używając miękkich, ckliwych słów. Potem zapadła cisza i zaraz rozległo się

stąpanie, lekkie i szybkie. W ciemności chwiał się płomień pochodni. Mia natężyła wzrok, ale udało się jej dostrzec tylko białą czapkę jednej z kuchennych służących. Po chwili posługaczka znalazła się w kręgu światła. Przycięte na wysokości brody czarne włosy miała wetknięte pod falbaniasty czepek. – Pilar? Wyglądała dokładnie tak samo jak podczas ostatniej uczty – niezdarne ręce i strzelające spod czepka czarne oczy. Z dwiema rzucającymi się w oczy różnicami: krechą zaschniętej krwi na policzku i ciężkim pękiem metalowych kluczy w dłoni. – Jak się wydostałaś? – Mam swoje sposoby. Nie wszyscy strażnicy mieli uzooliony. – Rzuciłaś urok na dozorcę! – Naturalnie. – Pilar wetknęła pochodnię w ścienny uchwyt i przebierała w kluczach, aż znalazła ten, którego szukała. Pociągnęła nosem. – Co tutaj umarło? – Chyba chciałaś powiedzieć „kto”… – No, w każdym razie nie ty. Nie dzisiaj. Kajdany opadły z rąk Mii z miłym dla ucha brzękiem żelaza. Odruchowo roztarła sobie nadgarstki. – Gdzie są pozostali? Bezpieczni? – Nie martw się o nas. Jesteś tu, żeby ratować swoją siostrę. Więc ratuj ją. – A siostra Quina? Obie zamilkły. Potem Pilar rzekła: – Szczerze mówiąc, nie jestem najlepszą łuczniczką. Mia dostrzegła rysę w jej zwykłej zuchwałości. – Zrobiłaś to, co ci kazała matka.

– Ty też. Obie nawaliłyśmy. – Pilar westchnęła. – Starałaś się, Rose. To się liczy. Nie twoja wina, że się nie znasz na magii. Nie dorastałaś w takim otoczeniu jak ja. Ja nie mogłabym przed nią uciec, nawet gdybym chciała. – Zachmurzyła się. – Czasami rzeczywiście chcę. – Próbowałam ją uleczyć. Naprawdę się starałam. – Wiem. Chciałaś uspokoić jej serce, ale nie znałaś swojej mocy i zamiast uspokoić, uciszyłaś je. Gdy zatrzymujesz czyjeś serce, myślisz o bezruchu. O pustym pokoju. Mia poczuła się nieswojo. Pilar przestąpiła z nogi na nogę. – W kuchni praca wre. Mówią, że królowa wydaje ucztę weselną. Ucztę weselną. Słowa zadziałały jak rozżarzony do białości pogrzebacz przytknięty do ciała. Tristan wrócił do Kaer Killian, świeżo po próbie gwałtu. Quin też jest w domu. Mia nie miała pojęcia, który z nich będzie panem młodym, ale doskonale wiedziała, kto jest narzeczoną. – Idź po siostrę – ponagliła ją Pilar. – My zajmiemy się resztą. Mia stwierdziła, że źle ją oceniała. Ta dziewczyna ma prawe serce. Pilar wysoko uniosła pochodnię, gdy skierowały się ku schodom. W mrugającym świetle Mia zauważyła w rogu lochu dziwny kształt. Serce zabiło jej szybciej. W najdalszej celi ktoś się kulił pod cienkim kocem. – Czekaj. Po karku smagnęło ją zimno, zamieniając krew w gęsty szlam. Dostrzegła wystający spod koca kosmyk jasnych włosów. Kształt był zbyt nieruchomy. – Chodź, Rose. Pora iść. – Muszę sprawdzić, kto tam leży. – Nie rusza się. – Muszę zobaczyć. – Świetnie. No to sobie patrz. – Pilar wepchnęła jej pochodnię do ręki. –

Znajdź swoją siostrę i spotkajmy się w kamieniołomie. – Z tymi słowami zniknęła u szczytu schodów. Mia przysunęła się do leżącej postaci. Nie słyszała bicia serca ani szumu krwi, oprócz własnych. Smród był powalający. – Angie? – Jej głos ledwie musnął powietrze. Czuła śmiertelny ziąb, strach niczym lodowa obręcz zaciskał się jej na gardle. Nie zaznałaby w życiu nic gorszego, gdyby znalazła siostrę pod tym kocem, dosłownie gnijącą w lochach Kaer Killian. Ale musiała sprawdzić. Chwyciła rąbek koca i odrzuciła go na bok. Na kamiennej posadzce rozkładały się dwa ciała, mniejsze z nich leżało z rozrzuconymi jasnymi włosami w kolorze płynnego miodu. W oczodole szczupłej martwej twarzy ucztowała rodzina czerwi. Ale to nie była Angelyne. Tylko królowa Rowena. Obok niej spoczywał król Ronan. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA PO OMACKU SZUKAŁA WYJŚCIA Z LOCHÓW. Minęła urzeczonego dozorcę i mozolnie sunęła ku światłu. Była oszołomiona, zdezorientowana. Z trudem wydostała się do zamkowych korytarzy, gdzie zderzyła się z polerowaną kamienną ścianą. Przed oczami wciąż miała czerwie pełzające w dziurze, która jeszcze niedawno była fiołkowym okiem Roweny. Mia wlepiła wzrok w czarny onyks i próbowała się skupić. Nawet własne odbicie wytrącało ją z równowagi. Obok niej przemknęła grupka szepczących służących. Obecność Mii nie wydała im się w najmniejszym stopniu dziwna. Jedna nawet dygnęła. Co tu się, u czterech diabłów, wyprawia? Król i królowa dosłownie gniją w zamkowym lochu i nikomu to najwyraźniej nie przeszkadza. Oparła się o ścianę i łapczywie wciągała powietrze niecuchnące rozkładającą się padliną. Król Ronan torturował i zamordował tysiące niewinnych kobiet. Niemożliwe, by jego los był dziełem przypadku. Królowa Rowena nie popełniła tych odrażających zbrodni, ale odwracała wzrok, udając, że nic o nich nie wie. Czy to oznacza, że też zasłużyła na śmierć? Mia zamknęła oczy, próbując odegnać wizję spod powiek, ale czerwie uparcie kłębiły się w jej umyśle. Była tam także Karri, wykrwawiająca się na ziemi z poczuciem zdrady w oczach. Cała rodzina Quina. Został na świecie sam. Jeśli Mia pozwoli, by ta niezbita prawda znalazła do niej dostęp, zniszczy ją to. Nie mogła teraz dać się zniszczyć. Popędziła do tej części zamku, w której była zakwaterowana jej rodzina. Przed drzwiami komnaty Angelyne nie wystawiono straży. Nikt nie zatrzymał Mii, gdy wpadła do środka. Pokój był pusty. Pachniało w nim lilakiem i mydłem. Na przeciwległej ścianie na kołkach wisiały połyskujące kamieniami naszyjniki i bransolety. Na toaletce w kolorze kości słoniowej starannie ułożono spinki do włosów,

wstążki i grzebienie. Miała ochotę ucałować je z radości. Angie niedawno tu była, dokładnie w tej komnacie. Nie ma ani śladu zamętu czy niebezpieczeństwa. – Różyczko. Odwróciła się na pięcie i zobaczyła stojącego w drzwiach ojca. – Tato! Spodziewała się, że kiedy go znowu zobaczy, ogarnie ją burza emocji: smutku, zakłopotania, gniewu. Ale wszystkie uczucia sprowadziły się do jednego. Ulgi. Mia podbiegła do ojca i zarzuciła mu ręce na szyję. Był szczuplejszy, niż pamiętała, twarz miał zapadniętą, ramiona obwisłe, ale żył. – Tato – powiedziała, kryjąc twarz w jego kurcie i walcząc z napływającymi do oczu łzami. – Wiem wszystko. Wiem, że nie chciałeś mnie wydać królewskiej rodzinie… i wiem, dlaczego musiałeś. Wiem o mamie i o tym, że próbowałeś jej pomóc… Uśmiechnął się słabo, ale jego oczy nie były już szare. Były czarne, szkliste, odległe. – Masz oszałamiający umysł, różyczko. Jednak wyrzekł to bez przekonania, jakby powtarzał wyuczoną lekcję. Zmarszczyła brwi. Odnosiła wrażenie, że jego czarne oczy patrzą przez nią na wylot. Po plecach przemknął jej złowieszczy dreszcz. – Gdzie jest Angelyne? Nie odpowiedział. Serce Mii, jeszcze przed chwilą tańczące w euforii, teraz zgubiło rytm. – Tato, gdzie jest Angie? Wszystko u niej w porządku? Cisza. Włoski na rękach zaczęły jej stawać dęba. – Tak – odrzekł w końcu. Jego głos przypominał pustą kość, z której wyssano cały szpik.

Kłamał. Mia poczuła szpony strachu. – Zaprowadź mnie do niej. Ojciec odwrócił się i wyszedł z komnaty. Ręce zwisały mu sztywno wzdłuż tułowia. Serce Mii tłukło się wściekle o żebra. Miała straszliwe wrażenie, że coś jest nie tak. Opanowało ją bardzo złe przeczucie. Szli szybko lśniącoczarnymi korytarzami, przez antyszambry i ogrody oraz przez Salę Rąk. Mia drgnęła, gdy dłonie zakręciły się na rzemieniach. W głowie zawirowały jej przerażające myśli. Jeżeli król podejrzewał, że jej matka to Gwyrach, czy jej ręce wiszą w tej potwornej sali? Czy wziął je jako trofea, przepiłował ścięgna, naczynia krwionośne i kości w nadgarstku? „Tym samym nadgarstku, którego dotknęłam – pomyślała Mia – kiedy ją zabiłam”. Serce jej zapłakało. Błagała kolana, żeby ją niosły naprzód, lecz ciało stało się rozbitą, pustą skorupą bez duszy. Stanęli przed drzwiami Wielkiej Galerii. W powietrzu unosiły się kuszące aromaty soczystego mięsiwa i słodkich puddingów. – Czekają na nas – rzekł ojciec i skinął na strażników, a ci otworzyli drzwi na oścież. Poczuła na plecach rękę ojca – lekką i chłodną. Kierował Mię do Galerii. Ciężkie odrzwia zamknęły się za nimi, odcinając im odwrót. W sali było pełno ludzi i wszyscy trwali w idealnym bezruchu. Czarny stół biesiadny zastawiono do uczty, podobnie jak stojący obok mniejszy, z szarego kamienia. Z półmisków unosiła się w krętych wstążkach para. Goście siedzieli ubrani w jedwabne szaty i skrojone na miarę kurtki, na palcach i szyjach połyskiwały klejnoty. Wszyscy trzymali w rękach napoje lub sztućce, ale zastygli z nimi w pół ruchu z plecami prostymi jak deski. Na talerzach i tacach piętrzyło się jedzenie: kawałki pieczonej kaczki, wędzonej

dziczyzny i gęsiny, wykwintne karmelowe ciasta, agrestowe tarty, galaretka z dziczyzny i kandyzowane owoce. Nikt nie zjadł z tego ani kęsa. Nikt nie wydawał dźwięków. W sali słychać było tylko trzaskanie i buzowanie ognia płonącego na dwóch ogromnych paleniskach. Przy bliższym kominku leżały żółte psy Quina ze sztywno wyciągniętymi łapami. Ich piersi wznosiły się i opadały, ale zwierzęta wyglądały, jakby je przyszpiliła do miejsca jakaś niewidzialna siła. Mia omiotła spojrzeniem szary stół, jak promień latarni morskiej omiata fale. Znała tu każdą twarz. Łowcy siedzieli w jednym długim szeregu, wszyscy przodem do biesiadnego stołu, tyle że nie było ich już trzynastu; brakowało Tuka, Lymana i Domeniqa, Krąg liczył teraz dziesięć osób. Mia nigdy nie widziała Łowców tak bogato odzianych. Jedyna w ich gronie Łowczyni była wprost nie do rozpoznania, ubrana w sobolową szatę o wysokim kołnierzu, połyskującą w blasku ognia niczym mokre wronie pióra. Nikt nie patrzył na Mię. Wszystkie oczy były skierowane na biesiadny stół władców. Przy tym ostatnim zmieniła się hierarchia. Rzucało się w oczy puste miejsce królowej Roweny, obok którego siedział sztywno Tristan. Pojawiły się za to nowe osoby: Domeniq i Pilar z oczyma nieruchomymi jak polerowany czarny turmalin. Ale to twarz Quina wbiła Mię w ziemię. Oczy miał tak puste jak za dawnych czasów, gdy uważała go za lodowego księcia. Na jego szyi nie wisiał już uzoolionowy amulet. Jej wzrok powędrował w lewo. Kiedy ujrzała, kto zajmuje złocone krzesło króla Ronana, zachłysnęła się powietrzem. Nie. Niemożliwe.

W Wielkiej Galerii królowała Zaga. Jej twarz nie była zastygła – promieniowała triumfem. Uniosła wysoko kielich, przepijając do Mii. Zdradziła ich. Ściany zaczęły się zjeżdżać przed oczami Mii. Cofnęła się o krok i natychmiast poczuła za sobą strażników blokujących jej drogę do wyjścia. Znalazła się w pułapce. Odwróciła się, żeby zapytać ojca, co zrobił, lecz jego twarz też była nieruchoma, oczy miał jeszcze czarniejsze niż przedtem. Patrzył na kogoś ponad jej ramieniem. – Piękna robota – rozległ się melodyjny głos. Na skraju pola widzenia Mii ukazała się zwiewna śnieżnobiała szata bogato haftowana złotą i zieloną nicią, z wyobrażonym królewskim herbem. Mia próbowała skupić wzrok, ale jej oczy przekazywały do mózgu jedynie fragmenty wizji: smukłą kibić, twarz w kształcie serca, dłonie bez rękawiczek, skórę tak bladą, że niemal przezroczystą. Głowę jej siostry wieńczyła złota, migocząca w blasku ognia korona. – O, Mi – odezwała się Angelyne. – Witaj w domu. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

ANGIE PODESZŁA DO NIEJ i ucałowała ją słodko w oba policzki. – Nie przywitasz się? Pewnie nie. Ale i tak się cieszę, że cię widzę. Mia nie mogła złapać tchu. Angelyne wyciągnęła rękę. – Mój kamień, ojcze, proszę. Mia patrzyła, jak ich ojciec odpina sobie na karku amulet. Dopiero teraz zauważyła, że miał na szyi wisiorek z księżycowym kamieniem. Położył perłowy klejnot na wyciągniętej ręce córki. – Dziękuję. Dobrze się sprawiłeś. Możesz usiąść. Jego oczy znów były szare, żarliwe jak dawniej. I pełne świeżego smutku. Wyciągnął drżącą rękę. – Usiądź, ojcze – poleciła Angie tym razem bardziej stanowczo. Odwrócił się na pięcie i poczłapał do biesiadnego stołu, gdzie opadł na krzesło obok pozostałych. Mia poczuła chłód tak przerażający, że aż się zachwiała. Nie tylko ona się bała. Wszyscy w Wielkiej Galerii byli sparaliżowani strachem. Angie powiesiła sobie amulet na szyi i poprawiła łańcuszek, żeby kamienny wisiorek znalazł się dokładnie na gardle. Kamień księżycowy ich matki zamigotał jak nóż nad jej sercem. – Zastanawiałaś się nad tym kamieniem. Myślałam, że wiesz o nim wszystko, skoro tak pilnie studiowałaś magię. – Angie wyraźnie napawała się swoją przewagą. – Eksperymentowałam z różnymi kamieniami, ale księżycowy jest nieporównanie lepszy od innych. Nie ulega wątpliwości, dlaczego matka go używała. Potrafi trzymać urzeczenie całymi dniami. Szczególnie przydatne, jeśli się chce, powiedzmy, wysłać kogoś z ważnym zadaniem. Takim jak sprowadzenie z powrotem uciekającej Mii Rose. – Zgromiła wzrokiem Tristana. – Nie żeby ten kamień zapewniał sukces. Książęcy kuzyn nie wywiązał się z polecenia. Tristan siedział nieporuszony. Gapił się tępo przed siebie, z czoła

spływała mu strużka potu. – Masz magię – zauważyła Mia. Nie rozpoznawała swojego głosu. Zaborcze samogłoski i spółgłoski kłębiły się w jej ustach. Angie utkwiła w niej zaciekawione spojrzenie. – Oczywiście, że mam. Myślałaś, że jesteś jedyna? Wyobraź sobie, czego dokonamy razem! Kruczek i łabędziątko. Splotła palce z palcami siostry, ale jej skóra była szorstka w dotyku, obca. Mia cofnęła rękę. – To ty wysłałaś łabędzia. – Makabryczne, wiem. Ale nie chciałam, żebyś się tam zasiedziała. Mamy tutaj robotę, w naszym własnym królestwie. – Posłała Zadze miażdżące spojrzenie. – Nie szkodzi, że nigdy nie zaproszono mnie do Refúj, żebym się tam uczyła magii. Mia mówiła przyciszonym głosem. – Jeżeli uczyłaś się magii, powinnaś wiedzieć, że trzeba wyzwolić obecnych w tej sali ludzi spod uroku, który na nich rzuciłaś. Ktoś może od tego ucierpieć. Uśmiech spełzł z twarzy Angie. – Myślisz, że o tym nie wiem? Ćwiczę uprawianie magii od prawie trzech lat. Jestem samoukiem. I mam o wiele większą moc niż ty. Zdrada Angie bolała jak nóż wbity w brzuch. Jej siostra tego chciała. To ona zaaranżowała taki przebieg wypadków. – Byłaś zamkowym szpiegiem. Ange przeczesała sobie palcami pasmo długich rudych włosów, po czym potarła perłową powierzchnię kamienia. – Nie podoba mi się to słowo. „Szpieg”. Zakłada niegodziwość. Służę Dujiom. Walczę po stronie prawdziwej rodziny naszej matki. Nie rodziny przynależnej z pochodzenia, tylko rodziny z wyboru.

– To ty kazałaś Pilar strzelić mi w serce! – Kazałam ci uciekać! Pamiętasz? W wieczór przed ślubem siedziałam w twojej komnacie i błagałam cię, żebyś uciekła i zostawiła mnie w zamku. Miałaś takie same bóle głowy jak ja, kiedy rozkwitłam. – Potrząsnęła głową. – Ale ty wzniosłaś przy stole toast, w którym prawie nakazałaś masakrę Gwyrach. Swoich sióstr. Sióstr swojej matki. Sama to na siebie ściągnęłaś, Mi. Pilar słyszała twoje słowa podczas ostatniej uczty, co tylko potwierdziło wiadomości, które przesyłałam Zadze w ostatnich miesiącach. Potem nie miałam już na to wpływu. Rozkazy zostały wydane. Mia poszukała wzrokiem Pilar. Wydało się jej, że mimo pustego spojrzenia dziewczyna żałuje tego, co zrobiła. Zwróciła się z powrotem do Angelyne. – Skoro wiedziałaś, że mama korzysta z magii, czemu mi o tym nie powiedziałaś? – Zawsze byłaś taka czarno-biała. Wiesz, że to prawda. Dobrze się czułaś jako Łowczyni, o chłodnym sercu i umyśle naukowca, ale byłaś trochę ogrzycą, prawda? Miałaś w sercu tylko nienawiść i złość. Gdybym ci powiedziała, że mam magię, zabiłabyś mnie. – Nigdy bym cię nie skrzywdziła. – Ręce się jej trzęsły. – Byłaś wszystkim, na czym mi zależało. – Tak sobie tylko wmawiałaś. W rzeczywistości nie interesowałaś się mną zbytnio. Zależało ci na tej wersji mnie, którą wbiłaś sobie do głowy: kruchej siostrzyczce, co to bez ciebie nie przetrwa. Nawet mnie nie znasz. Jaki jest mój ulubiony kolor? Mia zastanowiła się przez chwilę. – Lawendowy. – Źle. Zielony. Moja ulubiona piosenka? – Nie pa… Pod śnieżnymi śliwami?

– Nie znoszę jej. Przyczepiła się do mnie od czasu, kiedy tańczyłyśmy po domu, udając, że jesteśmy damami. – Jej wzrok był przeszywający. – Kim chciałam zostać, gdy dorosnę? Dłonie Mii lepiły się od potu. – Badaczką. – Znów źle. To twoje marzenie. Ty tego chciałaś. Ja myślałam o małżeństwie i założeniu rodziny, a ty uważałaś, że przez takie rzeczy staję się słaba. Marzyłam, żeby zostać księżniczką. Królową. – Dotknęła korony na swojej głowie. – I oto nią jestem. – Bez wahania pozwoliłaś, żebym przez to umarła. – Nigdy tego nie chciałam. Jesteś moją siostrą. Siostry nie działają na swoją szkodę. – Skręciła kosmyk włosów w sznurek i przerzuciła go sobie przez ramię. – Ale Dujie też są moimi siostrami i muszę je chronić. Wiesz o tym, prawda? Siostra, która potrzebuje ochrony? Mia przez tyle lat wszystko niewłaściwie interpretowała. Tak obsesyjnie pragnęła pomścić śmierć matki, że nie zauważyła, jak jej młodsza siostra rozkwitła i zamieniła się w kogoś innego tuż przed jej nosem. Angelyne była równaniem, o którym Mia nie wiedziała, że je trzeba rozwiązać. Nie. To nie tak. Angie nie była żadnym równaniem, tylko żywą osobą. Zranioną, smutną, samotną, pełną gniewu dziewczyną. A Mia jakimś cudem wszystko to przeoczyła. Angie zakaszlała, po czym wygładziła na sobie szatę. – Zmierzam do tego, że teraz możemy tamte rzeczy zostawić za sobą. Jesteś Dujią. To wszystko zmienia. Cieszę się, że sprawy potoczyły się tą drogą. Cieszę się, że nasza łuczniczka okazała się niezdarą. – Posłała przeszywające spojrzenie Pilar, po czym skierowała wzrok z powrotem na Mię. – I cieszę się, że żyjesz. Zaga mówi, że jesteś utalentowana. – Oczy się jej zwęziły. – Bardzo utalentowana, jak słyszę.

Mia poczuła, że w gardle bulgocze jej żółć. Musiała zacisnąć powieki, ponieważ Galeria wirowała jej przed oczami. Więc to jest zazdrość. Ma ohydny, odstręczający smak, jak zepsuty, spleśniały ser. A także kolor, ale to nic zaskakującego. Zazdrość jest zielona. Przebiegła wzrokiem po biesiadnym stole, zatrzymując się na twarzy ojca, potem Quina, potem Domeniqa. Oczy ich wszystkich były puste, zupełnie pozbawione woli działania. Nikt jej tu nie pomoże. Znajdowała się w sali pełnej ludzi, ale nigdy jeszcze nie czuła się tak osamotniona. – Imponujące, prawda? – Angie uśmiechnęła się zjadliwie. – Nie rozumiem. Nawet ich nie dotykasz. – Jesteś w tych sprawach bardzo uparta, Mi. Magia nie polega na tym, co nam wmawiano. Ojciec nas okłamał. – Wskazała na Zagę. – Nawet ona nas okłamała. Magia jest znacznie potężniejsza, niż nas uczono. Są sposoby, żeby to sprawdzić, by się przesunąć poza istniejące granice. Podczas gdy ty śniłaś na jawie o przemierzaniu czterech królestw, ja zapuściłam się w znacznie bogatsze królestwo: magię, która mi buzowała pod skórą. – To, co robisz, jest złe, Ange. Odbierasz im wolną wolę. Rzucanie na kogoś uroku to… – O, to nie jest urok. Skąd takie wrażenie? Rzucanie uroku jest dla początkujących. Mówiłam ci: ćwiczyłam się w magii, odkąd zmarła matka. Nauczyłam się sama najróżniejszych cudownych rzeczy. Nie urzekłam tych ludzi. Ja ich rozpaliłam. Usta Angie wykrzywiły się w pełnym zadowolenia uśmieszku. – Kiedy ludzi rozpalam, wzbudzam w ich sercu żar. Zmienia on sposób, w jaki krew płynie przez ich kończyny, na nowo przepisuje wiadomości, które mózg wysyła do ciała. Pożądają czegoś wszystkimi włókienkami swojego jestestwa. Pragną tego nad życie. Zastępuje to każdą inną myśl w ich głowie.

– To kontrolowanie czyjegoś umysłu. – Znowu źle. Jeśli już, to kontrolowanie serca. – Angie uśmiechnęła się z wyższością. – Wiem, że lubisz logikę i swoje teorie, ale wiadomość sformułowana w mózgu nigdy nie będzie miała tak wielkiej wagi jak uczucie powstałe w sercu. Gdy takie uczucie się zakorzeni, staje się bardzo potężne. Mózg musi je przyjąć. Ponieważ koniec końców serce jest panem umysłu. Nasz umysł nie może nie zgodzić się z tym, co dyktuje mu serce. Z pobłażliwym uśmiechem spojrzała na gości w Wielkiej Galerii – jak na psy czekające, by je podrapano za uszami. – Nie robię im krzywdy. Ich ciała są ściśle zestrojone z moim: chcą, czego ja chcę, czują, co ja czuję. – Zrobiła szczupłą dłonią kwiecisty gest. – Mówcie! Galerię zalała kakofonia głosów: krzyki, nawoływania, prośby o pomoc, rzucane gorączkowo słowa tworzące bezładną mieszaninę. – Bądźcie cicho – poleciła Angie. Natychmiast umilkli. Tylko płomienie trzaskały na paleniskach. – Jedzcie! Wielką Galerię wypełnił szczęk sztućców. Wszyscy zebrani zaczęli się posilać. Gryźli i żuli, mlaskali i ciamkali, tysiące zębów rozrywały miękkie zwierzęce mięso. Mia nigdy nie widziała nic tak upiornego. – Nie jest to coś, do czego Dujie są przeznaczone. Magia nie polega na władaniu niewinnymi ludźmi. Ma wyrównywać zaburzoną równowagę władzy. – Kto tutaj jest niewinny? – Angie wskazała gestem najpierw Łowców, potem królewską rodzinę. – Kto spośród nich nie skrzywdził, nie zgwałcił albo nie zabił kobiety takiej jak my? Miła poczuła się zakłopotana. Jej siostra miała rację.

– Ale posiadłaś ich ciała bez ich zgody. – Tak jak oni od wieków brali w posiadanie nasze ciała. – Angie strzepnęła sobie niewidoczny pyłek z sukni. – Po prostu nie chcesz pogodzić się z tym, że jestem silna. – Gdybyś była silna, nie musiałabyś rozpalać ludzi, żeby ci byli posłuszni. – A ty wciąż swoje! – Angie nagle straciła cierpliwość. – Przez całe życie traktujesz mnie jak ofiarę. Biedną chorą siostrzyczkę. Jak mogłabym przetrwać bez ciebie? To dlatego wiedziałam, że przybiegniesz w te pędy, jeśli ci wyślę tego łabędzia. Bogowie nie pozwolą biednej małej Angie przeżyć ani dnia bez jej dzielnej starszej siostry. Zawsze mnie chciałaś ustawiać, ale się myliłaś. Nigdy nie byłam słaba ani załamana. Mia skinęła głową w stronę Quina. – Książę w życiu nikogo nie skrzywdził. Próbował tylko naprawić zło czynione przez jego ojca. – Wskazała dłonią stół biesiadny, przy którym jej przyjaciele poruszali rękami i ustami w nienormalny, maniakalny sposób. – Domeniq jest niewinny. Pilar też. A ty trzymasz ich jako zakładników z całą resztą. – Niefortunne następstwo wypadków. – Angie machnęła ręką. – Nie ruszać się! – krzyknęła i Galeria zamarła. Angelyne znów zakaszlała, tym razem gwałtowniej, i przycisnęła sobie księżycowy kamień do piersi. To podsunęło Mii nową teorię. – Myślę, że wypaczyłaś magię ukrytą w kamieniu mamy. Ona urzekała ojca przez lata i borykała się z tym ciężarem dzień po dniu. Ale starała się też wykorzystywać magię do czynienia dobra. Gromadziła ją w tym księżycowym kamieniu, który jej pomagał leczyć chorych i rannych. Ty wzięłaś kamień i pokrętnie używasz go do czegoś innego. Dlatego on pokrętnie działa na ciebie. Wpędza cię w chorobę, Ange. – Zdobyła się na

odwagę. – Wypuść tych ludzi. Póki nie jest za późno. Uśmiech Angelyne zdradzał pragnienie zemsty, jej oczy płonęły emocją, której Mia nie potrafiła umiejscowić. – Ale mamy jeszcze w planach rozrywkę. Jej szata zaszeleściła jak liście na wietrze, kiedy ruszyła ku Łowcom. Broń leżała w ich zasięgu – noże, sztylety, łuki – ale ich ręce nie poruszyły się, przyklejone do boków tułowia. – Łowcy, wstańcie. Cała dziesiątka podniosła się z miejsc. Angelyne uniosła puchar tarninowego wina. Trzymała go wysoko, promieniejąc błogim uśmiechem. – Za bohaterów tej uczty. Jesteście wojownikami, którzy oczyszczają cztery królestwa z magii. Żyjecie i umieracie zgodnie z kredem Łowców: „Serce za serce, życie za życie”. A zatem za wszystkie serca, które zniszczyliście, za wszystkie życia, które odebraliście, wymierzam wam sprawiedliwość. Upuściła puchar, szkło roztrzaskało się na podłodze, ciemnofioletowe wino rozlało się wśród odłamków. Łowcy padli pokotem. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

ŁOWCY ZWALILI SIĘ ZWARTYM SZEREGIEM. Niektórzy polecieli do przodu, prosto na swoje talerze, inni w tył, rozbijając sobie głowy o kamienną posadzkę. Tylko że z roztrzaskanych czaszek nie popłynęła krew. Mia dusiła się powietrzem. Echo każdej z tych śmierci odczuwała we własnym sercu, tyle zatrzaśniętych drzwi, tyle pustki. Jedyna Łowczyni osunęła się do przodu, jej twarz upokarzająco wylądowała w garnku z gulaszem. Cienkie, jasne włosy rozsypały się po stole. Wyglądała tak bezbronnie, tak boleśnie ludzko. Współczucie wezbrało w piersi Mii. Jeżeli Łowcy uważali wiedźmy za niebezpieczne, to tylko dlatego, że im tę prawdę wpojono. W ich kulturze Gwyrach były demonami przynoszącymi ludziom wyłącznie ból i cierpienie. Może Łowcy byli źli, a może tylko źle poinformowani. Bądź co bądź, sądzili, jak jeszcze niedawno Mia, że postępują słusznie. Uświadomiła sobie, że wszyscy są ofiarami rzecznego królestwa. Skażonymi przez wieki życia pod rządami klanu Killian, wśród kłamstw, okrucieństw, nienawiści. – Okazałam im litość – oznajmiła Angelyne. – Mogłam zagotować im krew, spalić ich żywcem od środka. To właśnie zrobiłam przyjacielowi Tristana w lesie. – Uśmiech zaigrał w kącikach jej ust. – Gwałciciel na to zasłużył. Lecz Łowcom okazałam łaskawość. Dziesięć serc przestało bić: szybka, bezbolesna śmierć. Oczy Mii spoczęły na ojcu siedzącym przy biesiadnym stole, a potem na Domeniqu. Przynajmniej Angie nie posadziła ich z pozostałymi Łowcami. Tyle dobrego, że żyją. To wszystko jej wina. Słowa siostry były przekręconym echem jej, Mii, słów wypowiedzianych podczas ostatniej uczty. To ona wywołała wtedy śmierć i zemstę, wypaczony rodzaj sprawiedliwości. Angelyne jedynie podążyła za jej przykładem i wypaczyła sprawiedliwość do końca.

– Myliłam się, Ange, wiem o tym. Lecz ty nie musisz popełniać tych samych błędów co ja. Cokolwiek ten kamień z tobą zrobił… Jakiekolwiek kłamliwe poszepty Zaga sączyła ci do uszu… to jest złe. – Czyżby? Jesteś pewna? Bo właśnie dokładnie według tego kreda sama żyłaś: serca za serca, życia za życia. Nie zaprzeczysz, że Łowcy wymordowali setki, może nawet tysiące naszych sióstr. Po prostu wyrównuję dług. – Musi być jakiś inny sposób. Nie jesteś sobą, Ange. Nie masz natury morderczyni. Jesteś łagodna. Kochasz muzykę, taniec i czytanie powieści. Pamiętasz, jak pląsałyśmy razem po domu w sukniach mamy? – Byłyśmy dziećmi, Mio! W prawdziwym życiu nie ma miejsca na pląsy. W prawdziwym życiu są tylko wstyd, strata i bolesne wybory. Wybory, które zamazują granicę pomiędzy tym, co urocze, a tym, co ohydne. – Angelyne wypuściła powietrze. – Myślisz, że miałam łatwo? Od małego byłam zapatrzona w ciebie. Myślałam, że wiesz wszystko. Ale kiedy odkryłam, że mam magiczne moce, zaczęłam się bać o to, co zrobisz. – Chciałam cię tylko chronić. Na tym świecie jest tyle zagrożeń. Całe życie próbowałam zapewnić ci bezpieczeństwo… – A gdybym ci powiedziała, że to z mojego powodu matka nie żyje? Mia zmusiła się do zachowania spokoju. – Nieprawda. To ja zabiłam mamę, gdy się pokłóciłyśmy. – Nie – zaprzeczyła Angie. – Nie ty. Jeszcze żyła po waszej kłótni. Sprzeciw zamarł na ustach Mii. Nie słyszała chlupotu wezbranej krwi. Angelyne mówiła prawdę. – Była w domu, kiedy wróciłam z targu – ciągnęła Angie. – Ojciec pojechał pomóc Łowcom odwieźć ich ostatnie trofeum do Kaer, przyszłam więc sama. Na kuchennym stole znalazłam na wpół spakowany koszyk. A potem wyjrzałam przez okno do lasu za domem i zobaczyłam mamę

z Lauriel du Zol. W oczach Mii zbierały się łzy. Jeżeli Angie mówi prawdę, to znaczy, że nie ona uśmierciła matkę. Podczas gdy Mia pędziła przez las, wyciszając swój gniew, ich mama wciąż żyła. – Nie miała rękawiczek – opowiadała dalej Ange. – Położyła ręce na głowie Lauriel, a ona łkała, mówiła, że chce umrzeć. Myślałam, że matka ją zabija. – Leczyła ją! Lauriel właśnie straciła męża. Mama uspokajała jej umysł. – Teraz to wiem. Ale wtedy widziałam, że nasza mama bez rękawiczek trzyma za głowę swoją przyjaciółkę, a tamta się trzęsie i krzyczy. W tamtym momencie było to dla mnie jasne: mama jest tą Gwyrach, której szukają Łowcy. Zamordowała ojca Sachy i Junay, a teraz wykańcza ich matkę. Miałam jednak za mało odwagi, żeby ją powstrzymać. Schowałam się tchórzliwie w kuchni, zbyt przerażona, aby wyjść na zewnątrz. Byłam słaba… pod tym względem masz rację. – Nigdy nie miałam na myśli… – Jeszcze nie skończyłam. Nie wiedziałam, co się stało z Lauriel. Przed chwilą jeszcze tam była, a potem już nie. Trzęsłam się, kiedy mama wróciła do domu. Trzymała swój naszyjnik, wyczerpana po tym, co właśnie zrobiła. „Jesteś Gwyrach” – powiedziałam, a ona była za bardzo zmęczona, by zaprzeczyć. Myślałam, że mnie skrzywdzi. Zaczęłam wrzeszczeć, wołać ojca, Łowców, kogokolwiek. Wpadłam w histerię. Próbowała mnie uspokoić, dotknąć, ale nie dałam jej się zbliżyć. Angelyne zasępiła się. – Mój strach przerodził się w gniew, jak to często bywa. Dopiero co widziałam Junay i Sachę rozdarte smutkiem. Wściekłam się, że nasza matka jeszcze bardziej przyczyniła się do ich żałoby. Tylko ona wiedziała, jaka potrafię być nieprzewidywalna, gdy się złoszczę. Ani ty, ani ojciec nigdy nie

widzieliście mojego wybuchu. Ale ona tak. Błagała mnie, żebym jej nie wydawała. Mówiła, że wolałaby umrzeć po tysiąckroć, niż pozwolić, by jej ręka ozdobiła królewską Salę. Ale ja byłam zbyt wściekła – i za bardzo się bałam – by słuchać. Oznajmiłam jej, że gdy tylko wróci ojciec, powiem mu prawdę. Potem patrzyłam, jak chwyta się jedną ręką za nadgarstek, a drugą przyciska do serca. Jak się osuwa na podłogę. Niebieskie oczy Angelyne zasnuły się łzami. – Czy masz pojęcie, jak to jest, Mi? Patrzeć, jak własna matka umiera na twoich oczach? A więc owszem, ich matkę zabił gniew, ale nie Mii, tylko Angelyne. – Myliłam się oczywiście. Okropnie się myliłam. Nie w kwestii tego, że miała magiczne moce, tyko w kwestii jej nikczemności. Nie wiem, co zapoczątkowało moce, które miałam w sobie, ale to księżycowy kamień mamy przywołał je do życia. Rozkwitłam w ciągu tygodnia. Angie otarła sobie łzy z oczu. – Codziennie rano budzę się ogarnięta wstydem i żałuję tego, co zrobiłam. Wstyd nie opuszcza mnie przez cały dzień i co wieczór tulę do snu swój nieodłączny żal. Przez wszystkie lata dźwigam tę prawdę sama, nie dzieląc się nią z nikim. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Pomogłabym ci. Mogłybyśmy pomóc sobie nawzajem. Angelyne potrząsnęła głową. – Uważasz się za opanowaną osobę o naukowym umyśle, ale długo żywisz urazy i nie zapominasz krzywd. Dwie rzeczy, których ci nie mogłam powiedzieć, to moje dwa największe sekrety: że mam magię i że byłam przyczyną śmierci matki. Mia dławiła się emocjami. Myliła się co do wszystkiego, wszystkiego z wyjątkiem tego, że mama złamała Drugie Prawo. Stojąc w obliczu pewnej

śmierci z rąk Łowców, sama odebrała sobie życie. A teraz Angelyne jest w posiadaniu księżycowego kamienia. Wypaczyła matczyny dar uzdrawiania w mroczną, potężną magię, która już nie wymaga dotyku. Jeżeli Angie potrafi rozpalić całą salę ludzi – jeśli jeden rozbity puchar spowodował natychmiastową śmierć dziesięciu osób – co może przynieść przyszłość? Mia kochała siostrę, lecz nie widziała jej tak naprawdę od lat. Angelyne, córka klanu Rose, Posiadaczka Tajemnic. Smutek i wstyd, i magia nadszarpnęły dobroć w jej sercu. A jednak mimo wszystko – lub może właśnie z powodu tego wszystkiego – kochała ją. Angie samotnie uginała się pod przygniatającym ciężarem sekretów. Mia nie czuła nienawiści ani gniewu, ani niesmaku. Czuła tylko smutek. – Przepraszam, Angie – rzekła. – Przykro mi, że tego nie dostrzegłam. – Wciąż ogarnięta obsesją na tle dostrzegania. – Zaga odezwała się po raz pierwszy, odkąd Mia przybyła do Galerii. Podniosła się z królewskiego miejsca przy biesiadnym stole. – Twoja siostra umie to, czego ty nie potrafisz: myśleć sercem i odczuwać umysłem. – Zaga, wspierając się na swojej lasce, podeszła do nich. – Będzie wspaniałą królową. Kolejny kawałek układanki wskoczył na miejsce. Co to Zaga szeptała do Mii, gdy ta klęczała u boku księżniczki Karri, desperacko próbując ją ratować? „Pustka”. „Bezruch”. „Ciemny pokój”. Mia przesunęła sobie paznokciami po rękach. Krew Karri wciąż była zaschnięta w liniach na spodzie dłoni. – Od początku nie zamierzałaś mnie pokierować, żebym wyleczyła Karri, prawda? Chciałaś, żebym ją zabiła. – Pora, aby Glas Ddir miało nową królową. Potężną władczynię, która dla dobra swych sióstr odłoży na bok osobiste namiętności i żale.

Zaga stanęła obok Angelyne i otoczyła ręką jej ramiona. Mia o ułamek sekundy za późno wyczuła, co się zaraz wydarzy: Zaga chwyciła kamień księżycowy wiszący na szyi Angie. Jedno szybkie szarpnięcie wystarczyło, by zerwać delikatny łańcuszek. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MIA NIE MOGŁA SIĘ RUSZYĆ. Jej stopy zapuściły korzenie, które nie pozwalały oderwać się od podłogi. Nigdy nie czuła w swoim ciele takiej bezsilności, jej nerwy czaszkowe odmawiały posłuszeństwa, mózg nie był w stanie skłonić mięśni do działania. Całą koncentrację skierowała do rąk, ale i tak nie zdołała nawet kiwnąć palcem. Krew zamieniła się w zbrylony piasek, kości przypominały szkielet w alabastrowej skrzyni. – Zastanawiasz się, dlaczego nie możesz się ruszyć – odezwała się Zaga głosem spokojnym jak ostrze brzytwy. – Wy, mieszkańcy Glas Ddir, opowiadacie swoim dzieciom bajki o Gwyrach. Mówicie, że nocą zakradamy się do waszych komnat i rzucamy czar na wasz oddech i waszą krew, i kości, byście byli posłuszni naszym rozkazom. W waszych opowieściach zawsze występujemy jako demony lub złe wiedźmy. I czasami macie w tym rację. Jesteśmy demonami, jesteśmy wiedźmami. Ale też istotami ludzkimi. O tym wasze bajki zapominają. Mia bezradnie patrzyła, jak Zaga zamyka w dłoni księżycowy kamień. – Żadna ludzka istota nie jest dobra czy zła, czarna czy biała. Wszyscy mamy różne stopnie szarości. Lecz łączy nas jedno: w sercu jesteśmy żywymi istotami, a żywe istoty robią, co muszą, by przetrwać. Mia kątem oka widziała, jak Angelyne stoi przygwożdżona w bezruchu, z rękami wyciągniętymi przed siebie, zatrzymana w momencie, kiedy sięgała po amulet. Zaga uniosła rękę i oba ramiona Angie opadły bezwładnie po bokach tułowia. – Zostawisz ten kamień pod moją opieką. Kąciki ust Angelyne opadły, oczy się rozszerzyły, chociaż ciało pozostało unieruchomione. Zaga najwyraźniej uwolniła jej twarz. – Proszę – wyszeptała Angie. – Przysięgłaś, że mi go nie odbierzesz. – Wniosłaś do naszego dziedzictwa wielki dar tym swoim „rozpaleniem”, jak je nazywasz. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałyśmy. Lecz jesteś

samoukiem. Ominęły cię niektóre istotne elementy. Na przykład ten, jak stwierdzić, że ktoś kłamie. Oceniała obie siostry Rose, jakby była zadowolona z ich dzieła. – Twoje serce wierzy, że nie możesz się ruszyć, i dlatego się nie poruszasz. Twoje ciało nie chce się ruszyć, ponieważ chce tego, czego ja chcę. Wiesz, dlaczego panuję nad tobą tak całkowicie? Bo wykorzystuję przeciwko tobie twoją magię. A twoja magia jest silniejsza, niż myślisz. Ciało Mii pozostawało w bezruchu, lecz mózg pracował na pełnych obrotach. Więc to jest odczucie wewnętrznego rozpalenia. Przerażające. Przez całe dotychczasowe życie była bardziej związana ze swoim mózgiem niż z ciałem. Nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie to wspaniałe, że sama panuje nad własnymi ruchami. Zaga machnęła ręką i do ust Mii wolno napłynęła ślina. Mia poczuła, że puszcza blokada jej szczęki, że twarz się rozluźnia, a krew z powrotem napływa do policzków. Powiodła językiem po zębach, czując się dziwnie, jakby dotykała czegoś obcego. Ohydne uczucie, gdy ktoś nam pozwala z powrotem wejść do naszego ciała. – Nigdy nie zależało ci ani na mojej siostrze, ani na mnie, prawda? – Słowa wydobyły się z niej wolno, boleśnie. – Chciałaś tego kamienia. Zaga podeszła do najbliższego paleniska, by sobie ogrzać uszkodzone ramię. – Wasza matka była najlepszą uzdrowicielką, jaką znałam. Zawsze miała znacznie więcej talentu niż ja. – Wskazała ręką Mię. – Ty masz ten sam dar. Mia poczuła łagodne pacnięcie w szyję, leciutkie rozluźnienie mięśni. Mogła teraz odrobinę przekręcić głowę, by złowić wzrok siostry. Na twarzy Angelyne malowała się wściekłość. Dziewczyna wyraźnie żałowała tego, co zrobiła. Więc Zaga zachowała się nieuczciwie również wobec niej. Obie były marionetkami w tej wielkiej intrydze. – Kochałam waszą matkę – rozgadała się Zaga. – Lecz kto jej nie kochał?

Wynna jaśniała bardziej niż większość z nas. Chciałam ją wykraść do miejsca, gdzie byłybyśmy bezpieczne, gdzie byłaby moja i nie musiałbym się nią z nikim dzielić. A jednak czułam, że ją tracę. Własna magia była moją jedyną nadzieją. Wynna wiedziała, że jestem lepszą Dujią, ponieważ wiele lat spędziłam w samotności, doskonaląc swoje talenty. Zatem mogłam ją uczyć. Potem, gdy przestawała okazywać zainteresowanie, zaczęłam łamać prawa magii. Sądziłam, że jeśli będzie się o mnie martwić, to mnie mocniej pokocha. Widziałam jednak w jej oczach, że kocha mnie coraz mniej. Sięgnęłam więc po drastyczne środki. Wszczynałam kłótnie. Nade wszystko pragnęłam uwagi Wynny, a jej gniew był lepszy niż odrzucenie. Krytykowałam ją, dręczyłam, znajdywałam czułe punkty, w których ją mogłam zranić czy zawstydzić, i wykorzystywałam je. Wpadałam w szał, widząc, jak potrafi być obojętna, więc ją raniłam. Jeżeli był ból, uraza, przynajmniej wiedziałam, że jest też miłość. Pewnej nocy doprowadziłam ją do ostateczności. Skuliła się i odpowiedziała atakiem. Była wściekła i kiedy złapała mnie za nadgarstek, jej gniew potoczył się przez moje żyły. Zaga miękko dotknęła sobie piersi, jakby tamto wspomnienie wciąż było żywe w jej ciele. – Nie zamierzała zatrzymać mi serca. Kiedy sobie uświadomiła, co robi, sprowadziła mnie znad krawędzi śmierci. Zawsze była utalentowaną uzdrowicielką. Ale część mego ciała umarła i nie dała się odratować. Wynnę zżerały wyrzuty. Orzekła, że nie może być ze mną dłużej, że się nawzajem zatruwamy. Powiedziałam, że jest tylko jeden sposób, by odkupiła swą winę. – Wyjść za naszego ojca – dokończyła Mia. Nie mogła się obrócić, żeby na niego popatrzeć, ale zdawało się jej, że wyczuwa zimne ostrze jego strachu.

Twarz Zagi miała cienistą obwódkę. – Od tamtej nocy zawsze noszę w sobie tę ranę, nie tylko na skórze. Gdy Wynna mnie opuściła, zniszczyła mi serce. Miłość we mnie uwiędła. Nie mogłam już nikogo pokochać. Nawet swoich najbliższych. Mia niewyraźnie odbierała uczucia Pilar przygwożdżonej przy biesiadnym stole. W uszach zadźwięczało jej nowe wrażenie – ani gorące, ani zimne. Bardziej przypominało brzękniecie, odgłos tłuczenia się, po czym nastąpił cichy, delikatny powiew. Czy to był dźwięk pękającego serca? – Czemu po prostu nie przyszłaś po ten kamień? – zapytała, z największym trudem dobywając z siebie słowa. – Dlaczego wplątałaś nas w swoje drobne zazdrości i zemstę? Pilar mogła zwyczajnie skraść amulet z szyi Angie, nie musiała posyłać strzały w moje serce. Zaga pozwoliła, żeby wisiorek prześliznął się jej przez palce i zawisł, dyndając na łańcuszku. – Obie jesteście córkami swej matki – rzekła. – Angelyne, masz wielki dar. Potrafisz zatrzymać czyjeś serce bez jednego dotyku. Sama nauczyłaś się kierować swoimi uczuciami, swym smutkiem i gniewem. Wykorzystałaś serce, by oszlifować własną magię na wysoki połysk. Zwróciła się do Mii. – Ty walczyłaś ze swoją magią, ale ona i tak w tobie wzbiera. Umiesz rzucić urok, przeprowadzić odkrwienie i leczyć tak samo skutecznie jak twoja matka. Rozum podpowiada ci, kim nigdy nie powinnaś zostać, a serce mówi, kim jesteś. – Zaga stała w tym momencie wysoka, majestatyczna, z kamieniem lloira mocno zaciśniętym w pięści. – Dziedzictwo waszej matki jest potężne i należy do wszystkich sióstr, do każdej Dujii. Ale od sióstr wymagamy posłuszeństwa. Lojalności. Miłości. Poświęcenia. Mia czuła, jak magia wypływa strużkami z jej szpiku kostnego, a do palców u rąk i nóg zaczyna wracać energia. Ale w miejsce wyciekającej

magii wsączało się przerażenie. – Będziecie musiały dokonać wyboru – oznajmiła Zaga. – Lecz zanim to zrobicie, wasza matka jest mi winna ostatnie zadośćuczynienie. – Skinęła na Mię i Angie. – Chodźcie. Odwróciła się twarzą do biesiadnego stołu i wskazała długim palcem na Quina. – Ty też ze mną pójdziesz. Gdy się podnosił z krzesła, w piersi Mii rozkwitła zgroza. – Dokąd idziemy? – zapytała, bojąc się odpowiedzi. Zaga się uśmiechnęła. – Złożyć wizytę waszej matce. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

W KRYPCIE BYŁO CICHO, jak przystało na miejsce pochówku. Wchodzili do niej jedno po drugim: Quin, potem Mia, za nią Angelyne i na końcu Zaga. Jeśli się obawiała, że mogliby uciec, to niepotrzebnie. Co prawda większa część rozpalenia wygasła, mięśnie łydek Mii śpiewały, desperacko pragnąc ucieczki, lecz dokąd miałaby się skierować? Zdradziła ją własna siostra, a Zaga zdradziła ich wszystkich. Każda mapa, jakiej Mia zawierzyła w życiu – nawet ta, która obiecywała bezpieczny azyl – w tej chwili była pustą kartką. Serce zabiło jej mocniej, gdy ujrzała grób matki. Chciała uklęknąć i przesunąć palcami po złobieniach rzeźbionej śnieżnej śliwy, przywitać się z zapatrzonym w księżyc ptaszkiem. Zaga wskazała na grobowiec Wynny. – Wasza matka pomoże mi, choć nie żyje. Najpierw jednak sprawdzian dla ciebie, Angelyne. Dobrze się sprawiłaś. Bardzo dobrze. Ale muszę znać twoją prawdziwą lojalność. – Skinęła głową w stronę Quina. – Rzuć na niego urok. Mia wlepiła wzrok w księcia. Próbowała przekazać mu spojrzeniem, jak bardzo jest jej przykro, że go w to wplątała. Jego rodzice i siostra nie żyją, a on sam został ranny, dostał się pod kontrolę wiedźmy i o mało nie zginął. Nie zasłużył na to. Jest łagodny i dobry. Myliła się co do niego, tak bardzo myliła. Angie spojrzała na Zagę zmrużonymi oczyma, jakby głęboko coś rozważała. – Jeżeli to zrobię – rzekła – jeśli rzucę na niego urok, czy oddasz mi kamień? – Jeżeli tego nie zrobisz – odparowała Zaga – zabiję Mię na twoich oczach. Mia poczuła, jak w jej siostrze rozwija się strach, tańczący ze wstydem

i żalem. Zaskakujące, zważywszy na to, że jeszcze niedawno była gotowa patrzeć, jak Pilar przeszywa jej serce strzałą. – Nie rób tego, Ange – odezwała się szybko. – Nie ze względu na mnie. Nie rób tego Quinowi. Nie odbieraj mu wolnego wyboru. Pamiętasz, jak ojciec mawiał, że magia wywodzi się z okrutnego, niepokornego serca? Nie mylił się. Magia rośnie, gdy ludzie zachowują się okrutnie, niepokornie. Ale gdy my robimy to samo, działamy z okrutnych pobudek, wtedy nie jesteśmy lepsze. Zaraz pożałowała jednak, że to powiedziała, ponieważ rysy jej siostry stwardniały. – Nie słuchałaś, co ci mówiłam? Nie będziesz mi już więcej dyktowała, co mam robić. Angelyne nie musiała nawet dotykać księcia. Bez słowa podszedł do niej, ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją. Mia nade wszystko chciała odwrócić wzrok, lecz była jak sparaliżowana. Jego długie palce przesunęły się po bujnych, opadających kaskadą włosach Angie, zabębniły leciutko na jej ramionach jak ciepły letni deszcz. Pocałunek zaczął się słodko, a potem stał się zachłanny, dwa ciała splotły się w ogniu pożądania. Mia wiedziała, że to nie jest prawdziwe, ale i tak bolało. Zacisnęła powieki i próbowała przywołać z pamięci rzekę i tamto wrażenie, gdy przyciskało się do niej jego smukłe, mokre ciało. Tamto – czymkolwiek było – działo się naprawdę. – Proszę – powiedziała Angelyne i Mia otworzyła oczy. Policzki Quina były zaróżowione, usta zbyt pąsowe. Angie musnęła sobie palcami nabrzmiałe wargi. – Dobrze – stwierdziła Zaga. – Twoje talenty mnie zadowalają. Widzę, że zadowalają też twojego przyszłego męża. Piękna, utalentowana, obdarzona mocą żona. Czegóż więcej mógłby chcieć król?

Mąż? Żona? Ostatni kawałek układanki wskoczył na miejsce – Angelyne ma ją zastąpić. Mia oczami wyobraźni widziała już królewskie rozporządzenie: król Ronan, królowa Rowena i księżniczka Karri zostali bezlitośnie zamordowani, ocalał jedynie książę Quin, a skoro Mię uznaje się za martwą albo zaginioną, linię klanu Killianów przedłuży z Quinem druga śliczna dziewczyna z rodziny Rose’ów. On zasiądzie na tronie rzecznego królestwa, a Angie będzie jego piękną małżonką. Quin zostanie uwięziony w życiu, którego tak nienawidzi. I dziwnym trafem historia się powtórzy: Angelyne utknie w małżeństwie będącym farsą, stale trzymając pod urokiem mężczyznę, którego nie kocha. Jeśli zaś chodzi o Mię Rose, zejdzie na margines własnej historii. O ile jej nie zabiją, to wrzucą z powrotem do lochu albo – co gorsza – wykorzystają jej ciało jako narzędzie, ćwiczebną kukłę, na której Dujie będą szlifowały swoje magiczne umiejętności, zwracając się przeciw byłej siostrze. Zostanie poświęcona czemuś, co zawsze kochała: nauce. Sama jednak nie będzie już naukowcem. Stanie się częścią eksperymentu. Ponownie poszukała w sobie gniewu, który powinien teraz krążyć w jej ciele. Ale znalazła tylko smutek. Jej głos był cichy, pełen rozpaczy. – Angelyne, posłuchaj. Myliłam się, lekceważąc twoje marzenia. Nie ma nic złego w tym, że się pragnie męża, który cię będzie kochać, czy gromadki dzieci, czy szafy pełnej ładnych ubrań. Ale tu nie czeka na ciebie takie życie. To parodia małżeństwa, jeśli musisz co dzień, co godzina rzucać urok na męża, tak jak nasza mama. To drwina z życia, do jakiego tęsknisz. Zasługujesz na znacznie więcej. Angelyne zawahała się. Mia widziała w jej twarzy i pragnienie, i ból. Wtem ze śmiertelną precyzją wśliznął się między nie głos Zagi. – Jest tak, jak podejrzewałam. Dopóki macie się nawzajem, nigdy nie wybierzecie nikogo innego. Twoje serce będzie należało do twojej rodzonej

siostry, wspólnota sióstr pójdzie na bok. – Złożyła ręce. – W rzecznym królestwie jest miejsce tylko dla jednej królowej. Zostawiam wam ten wybór. – Nie rozumiem – powiedziała Angie. – Jedna z was żyje. Jedna z was umiera. Skóra Mii paliła ogniem. Gorąco buchające z oczu Zagi smażyło ją żywcem. Więc tak się odczuwa nienawiść. Myliła się również w tym względzie. Nienawiść nie jest zimna. Jest stosem ofiarnym. Myliła się co do wszystkiego. Nienawiść, miłość, gniew mieszają się w ludzkiej krwi, splatają z sobą, tworząc symfonię ognia, dymu i popiołu. Dlaczego ludzkie istnienie jest takie bolesne? Dziwne, że w ogóle ktokolwiek potrafi to przetrwać. W gardle Mii narastał szloch. Pomyślała o Angie leżącej bez ruchu, o jej niebieskich oczach wyblakłych na zawsze. Ujrzała bladą twarz siostry zatrzymaną w momencie śmierci. Obojętnie co Angelyne zrobiła czy jakie popełniła grzechy, świat bez niej zostanie pozbawiony koloru. Nie będzie muzyki. Ani śmiechu. Gdy odeszła ich matka, wraz z nią umarła cząstka serca Mii. Wiedziała, że jeśli pożegna też Angie, straci pozostałą część. „Nienawiść sprowadzi cię tylko na manowce. Miłość jest silniejszym wyborem”. „Miłość jest magnetytem, siłą tak potężną, że nic jej nie może powstrzymać, nawet śmierć”. Na ramieniu Mii przysiadł chłód, niczym ptak. Skubnął skórę na karku. Słowa ojca szumiały w jej głowie, tyle że nastąpiła w nich jedna, za to istotna zamiana. „Magia jest siłą tak potężną, że nic jej nie może powstrzymać. Nawet śmierć”. – Może – odezwała się Zaga – łatwiej podejmiecie decyzję, jeśli wam zademonstruję, jaka magia potrafi być potężna.

Pokuśtykała wolno w stronę grobowca Wynny, ciągnąc za sobą niesprawną nogę. Rozprostowała zaciśniętą pięść i na otwartej dłoni błysnął księżycowy amulet. – Dałam ten kamień waszej matce dwadzieścia lat temu. Kolejny sposób, w jaki ją próbowałam zatrzymać: obsypać prezentami. Wtedy ten kawałek lloiry nie miał na tyle mocy, żeby mnie uleczyć. Pogładziła amulet. – Teraz jest znacznie mocniejszy. Za każdym razem, gdy wasza matka kogoś leczyła, stawała się silniejsza, jak magia zgromadzona w tym kamieniu. Lecz amulet odłączony od właściciela robi się niebezpieczny. Jeśli odbierzecie Dujii jej lloirę, zgromadzona magia może się wypaczyć i zamienić w coś nierozpoznawalnego, sprowadzając na was choroby, cierpienie, a nawet śmierć. Mia zerknęła na Angie. Twarz siostry była nieprzenikniona. Za to w oczach Zagi błysnęło nienaturalne światło. – Jeśli jednak poprzednia właścicielka i amulet zetkną się ponownie, w kamieniu odżyje dawna magia. Pochyliła się, kładąc dłoń na imieniu Wynny. Drugą ręką przytknęła do grobu lloirę. Cień Zagi padł na rzeźbę, tak że Mia nie widziała ptaszka ani księżyca, ani śnieżnej śliwy. Gdy Zaga się odsunęła, nie miała już w ręku amuletu. Mia zamrugała. Kamień przywarł do grobowca. Podeszła bliżej i dostrzegła dlaczego: Zaga włożyła go dokładnie w wyrzeźbione zagłębienie wyobrażające księżyc. Pasował idealnie. – Prochy i kości Dujii mogą być potężne – powiedziała Zaga z uśmiechem, który wykrzywiał jej usta. – Szczególnie tak potężnej Dujii jak wasza matka.

Kiedy zamknęła oczy, wyglądała prawie pogodnie. Nagle Mia dostrzegła wszystko wyraźnie. Zaga pragnęła się uleczyć. Dlatego od zawsze chciała, by kamień Wynny zjednoczył się ponownie z jej ciałem – miała nadzieję, że to aktywuje zgromadzoną w kamieniu magię. Był w tym swoisty, chory sens: nie wystarczyło, by Zaga dostała kamień. Musiała sama przeniknąć do zamku i przycisnąć amulet do grobowca Wynny, tak by w końcu jej czarne, zaskorupiałe żyły przebudziły się i z powrotem przybrały zdrowy, błękitny kolor, a pajęczynowata rzeka życia znów popłynęła od serca do nadgarstka i z powrotem. „Cenne kości. Cenne prochy”. Mię zalało tak silne współczucie, że zaparło jej dech w piersi. Zaga chciała tego, czego każdy by chciał. Wyzdrowieć. Był tylko jeden szkopuł. To nie działało. Zaga gwałtownie otwarła oczy. Była tak samo wyniszczona jak przedtem, uschnięta ręka wciąż wisiała bezwładnie przy ciele. – Nie rozumiem – wymamrotała. – Połączyłam przecież wszystko. Wynna leży w tym grobie. – Znowu zamknęła oczy i zacisnęła usta, skupiając wszystkie swoje nadzieje w tym jednym pragnieniu. Mia zadrżała, bo przez jej głowę przemknęło kolejne wspomnienie. Wieczorem w przeddzień ślubu w krypcie zastała ojca. „Twojej matki tu nie ma” – powiedział wtedy. Myśli Mii popędziły jak strzała od jednego celu do drugiego. Jej oczy pomknęły do ptaszka wyrzeźbionego w nagrobnej płycie. To strzyżyk rubinowy. Oczywiście. Przewinęła sobie w pamięci wszystkie wyuczone fakty. Strzyżyk rubinowy mieszka w śnieżnym królestwie. Jako jedyny ptak przesypia zimę. Ma cztery jamy serca, podobnie jak człowiek. Lecz w przeciwieństwie do człowieka potrafi zatrzymać własne serce na wiele miesięcy, by przetrwać mroźną zimę. No i rzecz jasna był ulubionym ptakiem jej matki.

„Zatrzymać serce. Na wiele miesięcy”. O mało się nie zakrztusiła. Strzyżyk rubinowy zatrzymuje swoje serce, żeby przetrwać. Instynktownie opadła na kolana przed grobowcem matki. Powiodła palcami po głębokich żłobieniach tworzących zarysy śliwy śnieżnej, tak jak robiła po wielekroć, odkąd przybyła do Kaer. Ale tym razem pozwoliła palcom nieco dłużej zatrzymać się w zagłębieniu wyobrażającym ptaszka. Oparła czoło o kamień blisko miejsca, o które ciężko wspierała się Zaga. Mia ukradkiem sięgnęła do kieszeni i zamknęła dłoń na kamiennym strzyżyku. Fojuen to szczególny kamień. Szklisty, o nierównym przełamie i – jak uczyła ją matka – śmiertelnie ostry. Ale oprócz fizycznych właściwości minerału było coś jeszcze. Fojuen powstaje w gwałtownym, niepokornym sercu wulqanu. Pod wpływem tego kamienia serce Dujii przyśpiesza, krew płynie żywiej i magia staje się silniejsza. Talizman wycięty z tego kamienia sprawi, że wiedźmie łatwiej będzie zatrzymać serce swej siostry. Albo własne. A gdyby tak fojuen połączyć w parę z innym kamieniem? Tym o leczniczych właściwościach? Kamieniem, który czerpie swą moc z księżyca, gromadzi w sobie magię naprawiającą ludzkie ciała, leczy zranione umysły… albo ożywia zatrzymane serce? Fojuen, żeby zatrzymać serce, lloira – aby je obudzić. Może, dysponując tymi dwoma kamieniami, Dujia mogłaby wywołać wrażenie, że kończy z własnym życiem, podczas gdy w rzeczywistości zapadnie tylko w sen podobny do hibernacji. – Dość tego – ucięła Zaga gniewnym tonem. Jej plan nie zadziałał, ciało

wciąż było kalekie. – Wstawaj z tej podłogi i decydujcie się. Tylko jedna z was wyjdzie z krypty. Mia ledwie słyszała te słowa. Serce waliło jej o żebra. Hipoteza rosła w jej piersi jak nadmuchiwany balon – dzika, wysnuta z instynktu i desperacji, w dodatku wciąż była tylko hipotezą. Z naukowego punktu widzenia podejrzaną, niedoskonałą, irracjonalną wręcz, lecz ciężką od nadziei. – Dobrze więc – rzekła Mia. – Żegnaj, mamo. Dotknęła zimnego kamienia po raz ostatni, dyskretnie przykładając czerwonego ptaszka do zagłębienia – tylko na ułamek sekundy, by sprawdzić swoją teorię. Pasował idealnie. Natychmiast z powrotem schowała go w dłoni. Jednocześnie z drugiego zagłębienia wyjęła księżycowy kamień i zacisnęła na nim pięść. Zaga, stojąca teraz tyłem do jej matki, nie zauważyła, że Mia ma w ręce oba kamienie. Tyle że jej matki tam nie ma. Trzy lata temu zatrzymała własne serce, ale się nie zabiła. Unieruchomiła je, żeby ocalić sobie życie. Sprawiła, że serce przestało bić… jednak tylko do czasu, gdy bezpiecznie będzie się mogło obudzić. Mia czuła tę prawdę w najgłębszych pokładach swojego jestestwa. Jej ojciec wiedział. Zamówił u kamieniarza nagrobek z wyrzeźbionymi wskazówkami: ptaszkiem, księżycem i śnieżną śliwą. Nie, nie wskazówkami – s kładnikami. Zabójczy strzyżyk. Uzdrawiający kamień księżycowy. I mapa. „Pod śliwami, jeśli nam będzie dane. Pod śnieżną śliwę przyjdziesz na spotkanie”.

Wynna żyje. I ukrywa się w śnieżnym królestwie, czeka. – Nie marnujcie czasu – warknęła Zaga. – Czy twoja siostra umrze, czy ty? Mia odwróciła się do Angie. – Musisz zatrzymać moje serce. Oczy jej siostry zrobiły się okrągłe. – Mi. – Jeszcze niedawno byłaś gotowa mnie poświęcić, prawda? – To co innego. Nie ja trzymałam łuk. – To się nie skończy, o ile same tego nie skończymy. Musimy wybrać. I ja wybrałam. Angelyne potrząsnęła głową. – Proszę, Mi. Nie każ mi tego robić. – Musisz – odrzekła Mia. – To muszę być ja. Zaledwie kilka dni minęło od czasu, gdy próbowała uciec z Kaer, ale miała wrażenie, że to przeszło pół życia. Tamta Mia Rose, wykradająca z kuchni krew dzika, planująca sfingowane porwanie dla ratowania siebie i siostry, zdawała się zupełnie inną osobą. Była gotowa w razie konieczności złamać wszelkie prawa. I teraz złamie kolejne. „Dujia nigdy nie będzie praktykować magii, aby świadomie zadać ból, cierpienie czy śmierć samej sobie”. W gruncie rzeczy nie jest to nawet prawo. Raczej sugestia. Lecz kto wyniesie jej ciało z krypty? Kto je zabierze bezpiecznie do śnieżnego królestwa, gdzie tamtejsze Dujie mogą pomóc z powrotem ożywić serce? Wyobrażała sobie, że matkę zawiózł tam ojciec, który teraz jednak siedzi w Wielkiej Galerii i na pewno nie przyjdzie jej z pomocą. Nie miała odpowiedzi. Mia Morwynna Rose, Wszystkowiedząca o Wszystkim, musiała zaufać czemuś, czego nie wie. Pora zawierzyć

cichutkiemu głosowi przeczucia, zamiast słuchać ogłuszającego brzęczenia umysłu. Wzięła siostrę za ręce. – Niczego nie musisz robić – szepnęła. – Ja to załatwię za ciebie. Trzymając czerwonego strzyżyka i księżycowy kamień w lewej ręce, zagłębiła kciuk prawej w miękkiej, przejrzystej skórze nadgarstka. Angie otoczyła jej dłonie swoimi, a Mia uniosła je do klatki piersiowej i przytrzymała, żeby nie drżały. Przycisnęła czubek kciuka do żyły odpromieniowej, błękitnej rzeki życia biegnącej od nadgarstka do serca. – Kocham cię, Ange. Żyły są pięknymi naczyniami dla gniewu, ale też pięknymi naczyniami dla miłości. Pozwoliła, by jej krew wysączyła się do ostatka. Odpływając, widziała przemieszane kształty i kolory. Ujrzała mamę stojącą na oprószonym śniegiem balkonie; wiatr szarpał jej kasztanowe włosy, gdy szkicowała zarys dzikiej śliwy. Ujrzała Angie w zielonej sukni z dzieciątkiem w ramionach. Ujrzała Karri pędzącą zaciekle na koniu do bitwy, z potem błyszczącym na nagich, spalonych słońcem ramionach. Ujrzała pustą Salę Rąk. I zobaczyła Quina siedzącego na brzegu, wyżalającego się rzece. Jak mogła pokochać księcia? Tak słabo go znała. Lecz go pragnęła. Całym sercem. Poczuła, że płynie ku niemu – ku złotej smudze na odległym brzegu. Znalazła spojrzenie Quina i patrzyła w jego płomiennozielone oczy. Wróci do niego. Ma w sobie wyrytą mapę, którą dopiero teraz odkryła, i on też jest na tej mapie – czeka tam, gdzie morze wlewa się w gwiazdy. Palce Angelyne były zimne, lecz ręce Mii ciepłe. Rozgorączkowane nadzieją. Wtem zdarzyło się coś niemożliwego. Poczuła w dłoni trzepotanie. W ciepłym gniazdku jej ręki ptaszek trząsł się i wiercił. Mia wstrzymała

oddech i rozluźniła palce – tylko na tyle, by zajrzeć do ciemnego wnętrza dłoni. Kątem oka dostrzegła, że strzyżyk rozprostował jedno maleńkie skrzydełko. Nie był już kamienny. Miał kości i pióra, krew i oddech. Strzyżyk rubinowy jej matki ożył. Przez szczeliny między palcami przedarły się promyki światła i Mia poczuła, że serce jej zaraz wybuchnie. Jej głowa niczego nie rozumiała. Serce wiedziało wszystko. Nawet kiedy stanęło. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

PTASZEK ODLECIAŁ CICHO, wyślizgując się spomiędzy nieruchomych palców dziewczyny. Umiał przemieszczać się niepostrzeżenie, cichy jak kamień. Przemknął ponad chłopakiem o złocistych lokach i nad dziewczyną o falistych rudych włosach, którzy klęczeli nad ciałem. Szare oczy pozostały otwarte, spokojne, żarliwe. Szczelina w skale była wąska, ale maleńki ptaszek przecisnął się przez nią i wydostał do śliwowego sadu, gdzie się zatrzymał, by zjeść pająka. Potrzebował posiłku przed długą podróżą. Potem dwadzieścia dni i dwadzieścia nocy niestrudzenie uderzał skrzydełkami. Zatrzymywał się tylko na chwilę, żeby złapać owada lub kijankę. Leciał nad licznymi wodami rzecznego królestwa, nad Lodowymi Jaskiniami i Kopalniami Czerwonej Soli na południu, ponad Cieśniną Nieboszczyka i Białą Laguną, z której powierzchni unosiły się kręte wstęgi pary, za dnia przesłaniające blask słońca, a nocą ozdabiające ciemne niebo zielonymi światłami. Aż wreszcie strzyżyk dotarł do balkonu, gdzie czekała na niego kobieta ubrana w futro ze śnieżnego lisa, z przewieszonym przez ramię toporkiem lśniącym w słońcu. – Mój bystry kruczek – mruknęła. – Nareszcie mnie znalazła. Wyciągnęła przed siebie złożone w czarkę ręce i ptaszek wylądował w nich jak w gniazdku. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

MÓWIĄ, ŻE ZWIĘZŁOŚĆ JEST ISTOTĄ DOWCIPU, ale nie dotyczy to podziękowań – przynajmniej moich. Książka to podróż tysiąca dziękczynień. Postaram się swoje ograniczyć do stu. Czasami gdy dwie osoby kochają się z wzajemnością, tworzą razem piękne dzieło, a ono staje się ich wspólnym dzieckiem. Nie byłoby tej książki, gdyby nie Melissa Miller, która najpierw pomogła mi przywołać na świat Mię Rose, a potem urodziła prawdziwe dziecko. Jest płodna! Ogromne podziękowania składam mojemu wydawcy Katherine Tegen, naszej miłościwie panującej pani, za łaskawe przyjęcie tej opowieści. Oraz Alexowi Arnoldowi, genialnemu redaktorowi prowadzącemu – serce tej historii rozkwitło podczas naszych niekończących się rozmów telefonicznych. Jestem Ci wdzięczna za to, że mi pomogłeś wychować kiełkujące maleństwo w sporego berbecia, jakim jest teraz ta książka. Czy wykorzystałam już wszystkie położnicze metafory? Niestety. Dziękuję Kirby Kim, że otworzyła mi drzwi świata, o którym zawsze marzyłam. Kelsey Horton – jestem Ci winna drinka za wszystkie wieczory, które spędziłaś na redagowaniu, a także za pomoc w zorganizowaniu Singing Shark Attack w 2016 roku. Rebecca Aronson zasługuje na wdzięczność za to, że jest tak doskonała we wszystkim, Emily Rader i Jill Amack – za usuwanie moich błędów, a cały zespół artystyczny – za zaprojektowanie okładki, która sprawiła, że zrozumiałam określenie „miłość od pierwszego wejrzenia”. Wszyscy w wydawnictwach KT i Harper Collins: jesteście wyjątkowi. Proszę, nie rezygnujcie z tej pracy! Słowa podziękowania do moich pierwszych czytelników: każde z Was uczyniło tę książkę niewiarygodnie lepszą dzięki temu, że użyczyliście mi

swoich gałek ocznych i mózgów. Dziękuję Wam, Hannah, Josh i Shari, za to, że czytaliście pierwszy szkic na głos, a Tobie, Hannah, za przeczytanie czwartego szkicu po cichu. Sara Sligar poprowadziła mnie twardą ręką, gdy tego najbardziej potrzebowałam. Kosoko Jackson przysyłał mi zabawne gify, a potem wypunktował miejsca, w których jego zdaniem powinnam poradzić sobie lepiej. Dhonielle Clayton otworzyła na oścież mój umysł i pokazała mi, czym ta historia może być. Brianne Johnson rozpaliła światełko na przyszłość – z niecierpliwością czekam na te książki, którymi usiana jest droga przed nami. Morgan, co mogę powiedzieć? Twoje natychmiastowe reakcje były Wszystkim. Nigdy mi się nie znudzi czytanie: „TAKKKKK, TO SIĘ ROBI CORAZ LEPSZE CGCTRWFUVUV”. Podziękowania należą się Emily Bain Murphy za wspaniałą znajomość i za napisanie książki, która mnie ocaliła. Tarze Carter za to, że wlewała swoje czarujące serce w formę e-maili. Annie Priemazie za rozjaśnianie ciemnych dni kwiatami. I Stephanie Garber za to, że dzieliła się właściwymi słowami we właściwym czasie. Mogę się szczęśliwie poszczycić gromadką utalentowanych artystycznie i chętnie udzielających wsparcia przyjaciół, a są to: Anna Frazier, Aruni Futuronsky, Blandine Saint-Oyant, Brianne Kohl, Cori Nelson, Denise Long, Elana K. Arnold, Elise Winn, Emma Jaster, Hillary Fields, Jeff Giles, Jilly Gagnon, Kyle Boatwright, Lauren Spieller, Leah Henderson, Lorna Partington, Martha Brockenbrough, Michele Moss, Rachael Gross, Rebecca Gray, Rebecca Nison, Rob Walz, Shruti Swamy, Terry J. Benton, Windy Lynn Harris, Sassy Djerassis oraz niezliczeni członkowie grup debiutanckich z 2017 i 2018 roku. Dziękuję Wam, kochani, za czytanie moich długaśnych e-maili. Gorące słowa wdzięczności kieruję do wszystkich moich nauczycieli i mentorów, którzy wiedzieli, że mi się uda, choć sama w to nie wierzyłam.

Nova Ren Suma – jestem Ci nieopisanie wdzięczna za Twoje szczodre, kochające serce. Michael Levin nauczył mnie, jak zarabiać na życie słowami. Nicola Yoon, Francesca Lia Block, Kevin Brockmeier i Kelly Link podpowiedzieli nie tyle, jak pisać najlepsze książki, ile jak prowadzić najlepsze życie. A jeśli się cofniemy o jakieś dwadzieścia lat, znajdziemy moją nauczycielkę Winifred Mundinger, która w trzeciej klasie pomogła mi oprawić w kolorową tekturkę moje pierwsze dzieło z gatunku fantasy, Całuśną Świnkę-Myszkę. Tam, moi drodzy, wszystko się tak naprawdę zaczęło. Mam dług wdzięczności u Sary Fraser za to, że wręczyła mi moją pierwszą powieść dla młodych dorosłych, u Joy Malek za rozpalanie płomieni mojej twórczej duszy oraz u Chrisa DeRosy i Evangelene Strauss za podtrzymywanie mnie na duchu przez tak wiele długich i trudnych lat. W końcu mi się udało! Bill Posley wiedział, że mam w sobie więcej siły – dzięki, Bill! Honoro Talbott, czym byłoby życie bez naszych lanczów, twoich szkiców i czterogodzinnego pedikiuru? Kiedy dorosnę, chciałabym zostać Tobą. Tereso Spencer, nasz SMS-owy wątek podtrzymywał we mnie siły życiowe przez ponad dziesięć lat. Od COGnates do Kauai – jestes darem w moim życiu. I nie tylko dlatego, że nazwałaś tę książkę „obracaczem kartek”. #WeAreHankSorros. Do mojego brata: od chwili, kiedy wypadłeś na ten świat tamtej wietrznej kwietniowej nocy, moje życie zmieniło się na zawsze. Dzięki, że jesteś moim braciszkiem. Do mojej siostry: nigdy sobie nie wyobrażałam, że kruczowłosa piękność, którą trzymałam w ramionach, wyrośnie na moją zapamiętałą, zabawną, odważną przyjaciółkę. To z twojego powodu piszę dla młodych dorosłych. Naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez ciebie!

Do mojej mamy: wszystkie te noce z Narnią czytaną do snu opłaciły się. Nie kochałabym słów, gdybyś Ty nie kochała ich pierwsza. Bez Ciebie nie wiedziałabym, jak marzyć, walczyć czy wytrwać. Dziękuję, że dałaś mi życie. Do Chrisa: pielęgnowałeś moje delikatne artystyczne serce tak, jak tylko Ty umiesz. Twoja miłość, cierpliwość i Twoje współczucie są nie do przecenienia. Finley Fergus ma szczęście, że Cię dostał, ale ja mam większe, bo Cię kocham. Do wszystkich książkowych blogerów, recenzentów i czytelników (tak, do Was!): ta książka przestaje być moja w momencie, gdy zostaje wydrukowana i zszyta. Teraz żyje i oddycha w Waszych sercach i umysłach. Jesteście prawdziwymi magami. Dziękuję, że dzielicie się ze mną swoją magią. ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

Spis treści: Okładka Karta tytułowa Prolog Część pierwsza. Ciało Rozdział 1. Porcelanowa pierś Rozdział 2. Narzędzia wojny Rozdział 3. Kości i prochy Rozdział 4. Puste kartki Rozdział 5. Wspólny wróg Rozdział 6. Boleśnie mała Rozdział 7. Rozpalone Rozdział 8. Zakładniczka Rozdział 9. Miłość jest magnetytem Rozdział 10. Przyrzeknij mi Rozdział 11. Gwyrach Rozdział 12. Czas niewyobrażalnego przymusu Część druga. Kość Rozdział 13. Skuteczna ucieczka w ośmiu prostych krokach Rozdział 14. Szybki i krwawy koniec Rozdział 15. Srebrne ostrze Rozdział 16. Kruk na rzece Rozdział 17. Zwyczajne dziewczęta Rozdział 18. Przynęta Rozdział 19. Zbyt urokliwa Rozdział 20. Strasznie krwawe zajęcie Rozdział 21. Niepoznawalne części ciała Rozdział 22. Topnienie lodów

Rozdział 23. Parujący kubek masłomiodu Rozdział 24. Niebezpiecznie ciepło Rozdział 25. Bielizna Rozdział 26. Magiczny miesiąc miodowy Rozdział 27. Ponieważ król może Rozdział 28. Połamane Rozdział 29. Nierówny przełam Rozdział 30. Potwór Część trzecia. Oddech Rozdział 31. Ogień i powietrze Rozdział 32. Pięć małych kraterów Rozdział 33. Odrobina magii głowy Rozdział 34. Zakazane Rozdział 35. Mordercze anioły Rozdział 36. Przeznaczona dla ciebie Rozdział 37. Rozmigotane i poszatkowane Rozdział 38. Puste Rozdział 39. Wyśmienita potrawka Rozdział 40. Rzeczne szczury Rozdział 41. Bardziej nieposkromiona Rozdział 42. Pod spodem krew Rozdział 43. Bardziej, niż będziesz mogła sobie wyobrazić Rozdział 44. Piękne naczynia Rozdział 45. Zakrztuszona Rozdział 46. Siostra Rozdział 47. Puste jamy Rozdział 48. Wszystko, co myślimy, że wiemy Rozdział 49. Zasługujesz na to

Rozdział 50. Wróć do domu Część czwarta. Krew Rozdział 51. Groźba użycia przemocy, a może obietnica Rozdział 52. Ludzie, których kochamy Rozdział 53. Powietrze się rozpruło Rozdział 54. Spłynęła krwią Rozdział 55. Rodzina czerwi Rozdział 56. Niemal przezroczysta Rozdział 57. Serce za serce Rozdział 58. Smutek i wstyd, i magia Rozdział 59. Kim jesteś Rozdział 60. Nic Epilog Podzękowania Karta redakcyjna ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=

TYTUŁ ORYGINAŁU: Heart of Thorns Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska Redakcja: Adrian Kyć Korekta: Ewa Popielarz Opracowanie graficzne okładki: Piotr Wszędyrówny Jacket art and design by Joel Tippie Mapa: © Virginia Allyn Heart of Thorns Copyright © 2018 by Bree Barton Published by arrangement with HarperCollins Publishers Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus Copyright © for the Polish translation by Patrycja Zarawska, 2018 Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione. Wydanie elektroniczne Białystok 2018 ISBN 978-83-66134-73-7

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku: www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece E-mail: [email protected] Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie www.wydawnictwokobiece.pl Na zlecenie Woblink woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=
Bree Barton Heart of Thorns 1 - Serce z cierni.pdf

Related documents

393 Pages • 86,674 Words • PDF • 4.3 MB

393 Pages • 86,674 Words • PDF • 4.3 MB

285 Pages • 83,736 Words • PDF • 1.4 MB

253 Pages • 61,523 Words • PDF • 5 MB

347 Pages • 142,383 Words • PDF • 2.7 MB

181 Pages • 49,253 Words • PDF • 952.7 KB

24 Pages • 7,369 Words • PDF • 501.1 KB

418 Pages • 72,065 Words • PDF • 1.5 MB

195 Pages • 66,439 Words • PDF • 895.3 KB

432 Pages • 88,470 Words • PDF • 4.6 MB

50 Pages • 21,673 Words • PDF • 1.1 MB

298 Pages • 79,589 Words • PDF • 1.7 MB