The Prince Kiera Cass tł. DD_TT.pdf

60 Pages • 12,538 Words • PDF • 325.3 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:14

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


The Prince tłumaczenie - DD_TranslateTeam

Rozdział 1 Przemierzałem piętro, próbując pozbyć się napięcia z ciała. Kiedy Wybór był czymś odległym - jakąś ewentualnością w mojej dalekiej przyszłości wydawał się być ekscytujący. Ale teraz? Cóż, nie byłem już taki pewien. Lista była już skompletowana, dane osobowe sprawdzone wiele razy. Personel pałacowy przydzielono do odpowiednich zadań, zrobiono przymiarki garderobiane i przygotowywano pokoje dla naszych nowych gości. Wzrastało tempo prac, co było zarówno ekscytujące, jak i przerażające. Dla dziewcząt cały ten proces rozpoczął się już od wypełnienia formularzy - tysiące osób musiało spełnić ten wymóg. Dla mnie zaczął się dziś wieczorem. Skończyłem dziewiętnaście lat. Teraz kwalifikowałem się do wzięcia w tym udziału. Zatrzymałem się przed lustrem, aby znów poprawić krawat. Dziś jeszcze więcej par oczu będzie skierowanych na mnie i powinienem wyglądać jak pewny siebie książę, którego oczekiwano. Nie znalazłszy żadnego błędu, wyszedłem kierując się ku gabinetowi ojca. Kiwałem głową doradcom i strażnikom rodziny królewskiej spotkanym po drodze. Ciężko było mi sobie wyobrazić, że za mniej niż dwa tygodnie, te korytarze wypełnią się dziewczętami. Moje pukanie do drzwi było stanowcze, ojciec sam mi to nakazał. Wydawało się, że zawsze miał dla mnie jakieś rady. Pukaj do drzwi z autorytetem, Maxonie. Przestań chodzić przez cały czas, Maxonie.

Bądź szybszy, mądrzejszy, lepszy, Maxonie. - Wejść. Wkroczyłem do gabinetu; ojciec podniósł na krótko wzrok, rozpoznając mnie. - Ach, to ty. Twoja matka będzie tutaj niedługo. Jesteś gotowy? - Oczywiście - odparłem. Nie było innej dopuszczalnej odpowiedzi. Wyciągnął dłoń i chwycił małe pudełeczko, które umieścił przede mną na biurku. - Wszystkiego najlepszego. Zdjąłem srebrzysty papier, odsłaniając czarne pudełko. W środku znajdowały się nowe spinki do mankietów. On był prawdopodobnie zbyt zajęty, aby pamiętać, że dał mi spinki do mankietów na Boże Narodzenie. Możliwe, że to była część tej profesji. Może przypadkowo dam mojemu synowi ten sam prezent dwa razy, gdy będę królem. Oczywiście, aby to się stało, muszę najpierw znaleźć żonę. Żona. Pozwoliłem temu słowu zagrać na moich ustach, bez mówienia tego głośno. Brzmiało tak obco. - Dziękuję, sir. Zaraz je założę. - Oczekujemy, że zaprezentujesz się dziś jak najlepiej - powiedział, odrywając się od lustra. - Wybór będzie w myślach wszystkich. Rzuciłem mu napięty uśmiech. - W moich również. - Zastanawiałem się, czy powiedzieć mu jak bardzo byłem zdenerwowany. Mimo wszystko też brał w tym udział. Musiał mieć te same dylematy dawno, dawno temu.

Ewidentnie można było odczytać nerwowość z mojej twarzy. - Myśl pozytywnie, Maxonie. To ma być ekscytujące - zachęcał. - Jest. Tylko jestem trochę przerażony tym, jak szybko to się dzieje. Skupiłem się na wpinaniu metalu w dziury w moich mankietach. Zaśmiał się. - Dla ciebie wydaje się szybko, dla mnie minęły lata, zanim osiągnąłem mój cel. Zwęziłem oczy, odrywając je od mojego zajęcia. - Co masz na myśli? Wówczas drzwi się otworzyły i weszła moja matka. Jak zwykle ojciec rozjaśnił się na jej widok. - Amberly, wyglądasz oszałamiająco - powiedział, witając ją. Uśmiechnęła się w ten sposób co zawsze - jak gdyby nie mogła uwierzyć, że ktoś ją zauważa - i objęła ojca. - Mam nadzieję, że niezbyt oszałamiająco. Nie chcę kraść czyjejś uwagi. Zostawiła ojca, podeszła i przytuliła mnie mocno. - Wszystkiego najlepszego, synu. - Dzięki, mamo. - Twój prezent jest w drodze - wyszeptała, odwracając się z powrotem do ojca. - Czy jesteśmy już gotowi? - W istocie, jesteśmy. - Wystawił ramię, ona ujęła je, a ja znalazłem się w ich cieniu. Jak zawsze. *

*

*

- Jak długo jeszcze to zajmie, Wasza Wysokość? - zapytał jeden z dziennikarzy. Było mi gorąco na twarzy od świateł kamer. - Nazwiska zostaną ogłoszone w Piątek, a dziewczęta rzeczywiście pojawią się tutaj tydzień później - odpowiedziałem. - Czy jesteś zdenerwowany, sir? - zawołał kolejny głos. - Poślubieniem dziewczyny, której jeszcze nie spotkałem? Nic niezwykłego. - Puściłem oko i zebrany tłum zachichotał. - Czy to nie cię nie przeraża, Wasza Wysokość? Zrezygnowałem z prób starcia wydźwięku tego pytania z twarzy. Odpowiedziałem tylko w kierunku, z którego prawdopodobnie ono nadeszło, mając nadzieję, że właściwie. - Wręcz przeciwnie, jestem bardzo podekscytowany. - Tak jakby. - Jesteśmy pewni, że podejmiesz świetną decyzję, sir. - Flesz kamery oślepił mnie. - Słuchajcie, słuchajcie! - zawołali inni. Wzruszyłem ramionami. - No, nie wiem. Żadna dziewczyna, która mnie usidli, prawdopodobnie nie może być przy zdrowych zmysłach. Ponownie zaśmiali się i wziąłem to za dobrą okazję do zakończenia spotkania. - Wybaczcie mi, mam rodzinną wizytę i nie chcę być nieuprzejmy. Odwracając się od reporterów i fotografów, wziąłem głęboki oddech. Czy cały wieczór będzie taki, jak to? *

*

*

Rozejrzałem się po Wielkim Pokoju - stoły przykryto ciemnoniebieskimi obrusami, światła paliły się jasno, dodając show splendoru - i zrozumiałem, że nie ma już dla mnie ucieczki. Dygnitarze znajdowali się w jednym rogu, reporterzy w drugim - żadnego miejsca, które byłoby ciche i spokojne. Biorąc pod uwagę fakt, że to ja byłem osobą, na cześć której świętowano, ktoś mógłby powiedzieć, że mogę wybrać sposób, w jaki to będzie przebiegało. Jednak to nigdy nie działało w ten sposób. Zaraz po tym, jak uciekłem od tłumu, ręka mojego ojca znalazła się za moimi plecami i ścisnęła mnie za ramię. Ciśnienie i ta nagła uwaga sprawiły, że moje ciało napięło się. - Uśmiechnij się - rozkazał ściszonym głosem, a ja posłuchałem, kiwając głową w kierunku kilku specjalnych gości. Zauważyłem Daphne, która przybyła tu z Francji ze swoim ojcem. To było szczęście, że czas przyjęcia zbiegł się z chwilą, kiedy nasi ojcowie musieli przedyskutować pracę nad umową handlową. Jako że była córką króla Francji nasze drogi co rusz się przecinały i ona była prawdopodobnie jedyną osobą spoza mojej rodziny, z którą miałem cokolwiek wspólnego. Było miło mieć jakąś przyjazną twarz w tym pomieszczeniu. Skinąłem jej głową, a ona podniosła kieliszek szampana. - Nie powinieneś odpowiadać na wszystko tak sarkastycznie. Jesteś prawowitym następcą tronu. Oni potrzebują władcy. - Jego dłoń na moim ramieniu zacisnęła się mocniej niż to było konieczne. - Przepraszam, sir. Jest przyjęcie, myślałem— - To źle myślałeś. Przed raportem oczekuję, że spoważniejesz. Przestał iść i zwrócił się twarzą do mnie, jego oczy były szare i surowe.

Uśmiechnąłem się ponownie, wiedząc, że on tego chce ze względu na tłum. - Oczywiście, sir. Tymczasowo zrezygnuję z wygłaszania sądów. Pozwolił ramieniu opaść i uniósł swój kieliszek szampana do ust. - Masz tendencję do robienia tego często. Zaryzykowałem spojrzenie na Daphne i przewróciłem oczami, na co ona zaśmiała się, wiedząc zbyt dobrze, co czuję. Wzrok ojca podążył za moimi oczami wzdłuż pomieszczenia. - Zawsze była taka śliczna, ta dziewczyna. Wielka szkoda, że nie może brać udziału w loterii. Wzruszyłem ramionami. - Jest miła. Chociaż nigdy nic do niej nie czułem. - To dobrze. To byłoby niezwykle głupie z twojej strony. Cofnąłem się lekko. - Poza tym czekam na spotkanie mojej drugiej połówki. Podskoczył na te słowa, prowadząc mnie znów do przodu. - Najwyższy czas, abyś zaczął podejmować prawdziwe decyzje w życiu, Maxonie. Same właściwe. Jestem pewien, że sądzisz, że moje metody są zbyt surowe, ale uważam, że powinieneś zrozumieć znaczenie twojej pozycji. Powstrzymałem westchnienie. Próbuję podejmować decyzje. Jednak ty nie ufasz mi na tyle, abym to robił. - Nie martw się, ojcze. Wezmę kwestię wyboru żony bardzo poważnie odpowiedziałem, mając nadzieję, że mój ton sprawi, że on w to uwierzy.

- To coś więcej niż znalezienie kogoś z kim dobrze się rozumiesz. Na przykład, ty i Daphne. Bardzo towarzyska, ale jest kompletną stratą czasu. Wziął kolejny łyk, machając do kogoś za mną. Znów

musiałem kontrolować

wyraz

mojej

twarzy.

Czując

się

niekomfortowo z powodu kierunku, w jakim zmierzała ta rozmowa, włożyłem dłonie do kieszeni i rozejrzałem się dookoła. - Chyba powinienem zrobić obchód. Machnął dłonią, kierując swoją uwagę z powrotem na drink, a ja szybko odszedłem. Próbowałem się zorientować, o co chodziło w tej całej interakcji. Nie miał żadnego powodu, żeby być niegrzecznym wobec Daphne, szczególnie, że nie była nawet brana pod uwagę. Wielki Pokój buzował z podniecenia. Ludzie mówili mi, że cała Illéa czekała na ten moment: na radość związaną z nową księżniczką, na dreszcz emocji ze mną jako synem-który-będzie-królem. Po raz pierwszy czułem tą całą energię i martwiłem się, że może mnie zmiażdżyć. Potrząsałem dłońmi i łaskawie przyjmowałem prezenty, których nie potrzebowałem. Po cichu zapytałem jednego z fotografów o jego obiektyw i całowałem policzki członków mojej rodziny, przyjaciół i jakiś kompletnie obcych osób. W końcu przez moment zostałem zupełnie sam. Przeszukiwałem tłum, pewien, że było jakieś miejsce, w którym powinienem się znaleźć. Moje oczy odnalazły Daphne i zacząłem iść w jej kierunku. Już cieszyłem się na te kilka minut szczerej rozmowy, jednak to musiało poczekać. - Dobrze się bawisz? - zapytała mama, stając na mojej drodze. - Czy wyglądam jakby tak było?

Położyła dłonie na moim prawie-ostrym garniturze. - Tak. Uśmiechnąłem się. - To wszystko, co naprawdę ma znaczenie. Przechyliła głowę, łagodny uśmiech widniał na jej twarzy. - Chodź ze mną na chwilę. Podałem jej ramię, które z radością ujęła i wyszliśmy na korytarz wśród dźwięku kliknięć aparatów. - Czy możemy zrobić coś ciut mniejszego w następnym roku? zapytałem. - Raczej nie. Prawie na pewno ożenisz się wcześniej. Twoja żona może zechcieć jakiejś wyszukanej uroczystości w waszym pierwszym roku razem. Zmarszczyłem brwi, mogłem mieć powód, aby uciec od niej. - Może ona też lubi ciche rzeczy. Zaśmiała się delikatnie. - Przykro mi kochanie. Każda dziewczyna, która zgłasza się do Wyboru, szuka wyjścia z ciszy. - Jak ty? - zastanawiałem się głośno. Nigdy nie rozmawialiśmy o jej przybyciu tutaj. To była dziwna przepaść między nami, ale jednak to szanowałem: ja wychowałem się w pałacu, ale ona zdecydowała się na przybycie tutaj. Zatrzymała się i odwróciła do mnie z ciepłym wyrazem twarzy. - Byłam oczarowana twarzą, którą widziałam w telewizji. Marzyłam o twoim ojcu, tak jak tysiące dziewcząt marzą o tobie.

Wyobraziłem ją sobie jako młodą dziewczynę z Honduragua, o włosach splecionych w warkocz, jak patrzyła tęsknie w telewizor. Widziałem ją, jak wzdychała za każdym razem, gdy musiała się odezwać. - Wszystkie dziewczęta marzą o byciu księżniczką - dodała. - O byciu wyniesioną ponad innych i o noszeniu korony… wszystko o czym myślałam to to, że tydzień wcześniej sporządzono listę nazwisk. Nie miałam pojęcia, że to coś więcej. - Jej twarz posmutniała. - Nie wiedziałam pod jaką będę presją i jak mało prywatności będę miała. Mimo to wyszłam za twojego ojca i mam ciebie. Pogładziła mnie ręką po policzku. - Te wszystkie marzenia się spełniły. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się, ale widziałem łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu. Chciałem sprawić, żeby znów zaczęła mówić. - Więc potem nie żałowałaś? Potrząsnęła głową. - Wcale. Wybór zmienił moje życie, ale w ten najlepszy możliwy sposób. To jest to, czego chcę dla ciebie. Zmrużyłem oczy. - Nie jestem pewien, czy rozumiem. Westchnęła. - Byłam Czwórką. Pracowałam w fabryce. - Wyciągnęła dłonie. - Moje palce były suche i popękane, a brud zbierał się pod moimi paznokciami.

Nie

miałam

żadnych

sojuszników,

statusu,

niczego

wartościowego, co sprawiłoby, że zostałabym księżniczką, a jednak jestem tutaj. Gapiłem się na nią, wciąż nie wiedząc, do czego zmierza. - Maxon, to mój prezent dla ciebie. Obiecuję, że dołożę wszystkich starań, aby zobaczyć te dziewczęta twoimi oczami. Nie oczami królowej, nie oczami matki, ale twoimi. Nawet jeśli dziewczyna, którą wybierzesz, będzie z dużo niższej kasty, nawet jeśli inni będą twierdzili, że nie ma żadnej wartości, zawsze wysłucham twoich argumentów, dlaczego chcesz właśnie ją. I zrobię wszystko, aby wspierać twój wybór.

Po chwili zrozumiałem. - A co z ojcem? Nie zgadza się z tym? Przysunęła się. - Każda dziewczyna, która tu przybędzie, będzie miała swoje wady i zalety. Niektórzy skupią się na tych najgorszych cechach u jednych, a na najlepszych u innych, co dla ciebie nie będzie miało sensu, ponieważ będą ci się wydawali ograniczeni. Ale ja jestem tu dla ciebie, cokolwiek wybierzesz. - Zawsze byłaś. - Racja - powiedziała, biorąc mnie pod ramię. - I wiem, że teraz będę grała drugie skrzypce, po innej kobiecie, tak jak powinnam. Ale moja miłość do ciebie nigdy się nie zmieni, Maxonie. - Ani moja do ciebie. - Miałem nadzieję, że słyszy szczerość w moim głosie. Nie mogłem wyobrazić sobie sytuacji, która zmniejszyłaby moje uwielbienie do niej. - Wiem. - Wymierzyła mi lekkiego kuksańca i wróciliśmy na przyjęcie. Gdy weszliśmy do pokoju wśród uśmiechów i oklasków, rozważałem jej słowa. Ona była jedyną osobą, którą znałem, która była tak niewyobrażalnie hojna. To była jej cecha, którą starałem się przyjąć u siebie. Więc jeśli to był jej prezent, musiał być o wiele ważniejszy niż teraz sądziłem. Moja matka nigdy nie dawała prezentów bezmyślnie.

Rozdział 2 Ludzie ociągali się bardziej niż by wypadało. To była kolejna rzecz, która wiązała się z moim stanowiskiem. Przypuszczam,, że nikt nie chciał, aby przyjęcie w pałacu się skończyło. Nawet jeśli pałac by sobie tego życzył. Umieściłem bardzo pijanego dygnitarza Niemieckiej Federacji pod pilną opieką strażnika, podziękowałem królewskim doradcom za ich prezenty i ucałowałem dłoń prawie każdej damy, która przeszła przez pałacowe drzwi. Moja praca tutaj była skończona, chciałem już tylko spędzić kilka godzin w spokoju. Ale kiedy właśnie miałem uciec od ociągających się gości, zostałem zatrzymany przez parę błękitnych oczu. - Unikasz mnie - powiedziała Daphne figlarnym tonem, z lekkim śladem akcentu łaskoczącym mnie w uszy. Dzięki niemu jej głos zawsze był dźwięczny i melodyjny. - Nieprawda. Było bardziej tłoczno, niż mi się wcześniej wydawało. Spojrzałem na grupę ludzi, którzy nadal próbowali zobaczyć wschód słońca przez okna pałacowe. − Twój ojciec uwielbia robić widowiska. Zaśmiałem się. Daphne rozumiała tyle rzeczy, których nigdy nie powiedziałem na głos. Czasami czułem się z tym niezręcznie. Jak wiele tak naprawdę zauważała bez mojej wiedzy? - Tym razem chyba przeszedł samego siebie. Wzruszyła ramionami. - Do następnego razu.

Staliśmy dalej w ciszy, ale wyczuwałem, że chciała powiedzieć coś jeszcze. Przygryzając wargę wyszeptała: - Czy mogłabym z tobą porozmawiać na osobności? Pokiwałem głową, podając jej ramię i eskortując ją do jednego z saloników w dole korytarza. Nadal milczała, wstrzymując słowa do momentu, w którym zamknąłem drzwi. Mimo iż często rozmawialiśmy na osobności, tym razem wyczuwałem, że coś jest inaczej. - Nie zatańczyłeś ze mną - powiedziała, brzmiąc na zranioną. - W ogóle nie tańczyłem. - Tym razem ojciec nalegał na muzykę klasyczną. Pomimo iż Piątki były bardzo utalentowane, cały czas grały wolne kawałki. Może jeśli miałbym ochotę zatańczyć, to bym ją poprosił. Czułem się nieswojo po tym jak wszyscy pytali mnie o moją przyszłą, tajemniczą żonę. Westchnęła głęboko i rozejrzała się po pomieszczeniu. - Po powrocie mam się wybrać na randkę - powiedziała. - Frederick, tak ma na imię, oczywiście spotkałam go wcześniej. Jest wspaniałym jeźdźcem i jest bardzo przystojny. Jest ode mnie cztery lata starszy, ale wydaje mi się, że to jeden z powodów, dla których tata go lubi. Spojrzała na mnie znad ramienia, z małym uśmiechem na twarzy. W odpowiedzi posłałem jej sarkastyczny uśmieszek. - No a gdzie byśmy byli bez aprobaty naszych ojców? Zachichotała. - Bylibyśmy zgubieni. Nie wiedzielibyśmy jak żyć. Również zachichotałem, wdzięczny, że miałem kogoś z kim mogłem o tym pożartować. Czasami to był jedyny sposób, żeby sobie z tym poradzić.

- Ale tak, tatuś pochwala. Nadal, zastanawiam się... - Opuściła spojrzenie, nagle zawstydzona.. - Zastanawiasz się...? Stała tam przez moment, ze spojrzeniem nadal wbitym w podłogę. W końcu skupiła te głębokie, niebieskie oczy na mnie. - Czy ty to pochwalasz? - Co pochwalam? - Fredericka. Zaśmiałem się. - Nie mogę tego stwierdzić, prawda? Nawet go nie poznałem. - Nie - powiedziała. - Nie o nim, jako o osobie, ale o pomyśle. Czy pochwalasz mój związek z tym mężczyzną? To, że mogę za niego wyjść? Jej twarz była jak kamień, ukrywała coś czego nie rozumiałem. Oszołomiony, wzruszyłem ramionami. - To nie ja mam to aprobować. Tak naprawdę, to nie ty masz to aprobować - dodałem, współczując nam obojgu. Daphne złożyła dłonie razem, jakby była zdenerwowana. Co się tutaj działo? - Więc w ogóle ci to nie przeszkadza? Bo jeśli to nie będzie Frederick, będzie to Antoine. Jeśli nie Antoine, to Garron. Jest cała kolejka mężczyzn czekających na mnie, a żaden z nich nie jest ze mną tak zaprzyjaźniony jak ty. Ale koniec końców, jednego z nich będę musiała poślubić, a ciebie to nie obchodzi?

Przełknąłem, próbując zebrać czas na wymyślenie dobrej odpowiedzi. - Jestem pewien, że wszystko jakoś się ułoży. Bez żadnego ostrzeżenia łzy zaczęły spływać po jej twarzy. Rozejrzałem się po pokoju, próbując znaleźć przyczynę jej płaczu, z każdym momentem czując się coraz bardziej niezręcznie. - Nie mów mi, że zamierzasz się z tym po prostu pogodzić, Maxonie. Nie możesz - błagała. - O czym ty mówisz? - powiedziałem z desperacją. -O Wyborze! Błagam, nie wychodź za jakąś nieznajomą. Nie każ mi wychodzić za nieznajomego. - Muszę. Tak to działa dla książąt Illeii. Wychodzimy za poddanych. Daphne podbiegła i złapała mnie za ręce. - Ale ja cię kocham. Zawszę cię kochałam. Proszę, nie żeń się z kimś innym, jeśli przynajmniej nie zapytasz ojca czy ja nie mogłabym zostać twoją żoną. Kochała mnie? Zawsze? Dławiłem się słowami, próbując znaleźć odpowiedni sposób, aby zacząć. - Daphne, jak... Nie wiem co powiedzieć - Powiedz, że zapytasz ojca - nalegała, ukradkiem wycierając łzy. Przełóż Wybór, aż będziemy wiedzieli czy nam razem wyjdzie. Albo pozwól mi dołączyć. Zrezygnuję z mojej korony. - Proszę, nie płacz już - wyszeptałem.

- Nie mogę! Nie kiedy mam stracić cię na zawsze. - Schowała twarz w dłoniach, łkając cichutko. Stałem tam, skamieniały, przerażony, że mógłbym sprawić, że czułaby się jeszcze gorzej. Po kilku chwilach podniosła głowę. Przemówiła, bezmyślnie patrząc w przestrzeń. - Jesteś jedyną osobą, która wie o mnie wszystko. Jedyną osobą, przy której czuję się naprawdę sobą. - Wiedza to nie miłość - zaprzeczyłem. - To nieprawda, Maxonie. Mamy wspólną historię, która ma się właśnie zakończyć. Wszystko z powodu jakiejś głupiej tradycji. Nadal patrzyła w jakiś punkt w centrum pokoju, a ja nie mogłem zgadnąć o czym myślała. Najwyraźniej rzadko kiedy to wiedziałem. W końcu Daphne odwróciła się w moim kierunku. - Maxonie, błagam cię, zapytaj ojca. Nawet jeśli powie nie, będę wiedziała, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Wiedząc, że tak naprawdę już zrobiła wszystko, co mogła, powiedziałem jej co musiałem. - Już to zrobiłaś. Wszystko.- Podniosłem ramiona, aby następnie pozwolić im opaść. - Nic więcej między nami nie mogłoby być. Wytrzymała moje spojrzenie, wiedząc, że pytanie mojego ojca o coś tak niedorzecznego było poza moimi granicami i nie mógłbym uciec od konsekwencji. Po jej spojrzeniu widziałem, że próbuje znaleźć alternatywne wyjście z sytuacji, ale doskonale wiedziała, że nie ma innego. Była służką swej korony, a ja byłem sługą mojej i nasze drogi nigdy się nie przetną.

Kiedy kiwała głową w zrozumieniu, jej twarz zalała się łzami. Podeszła do kanapy i usiadła, obejmując się ramionami. Nie ruszałem się, mając nadzieję, że nie spowoduję w niej jeszcze więcej żalu. Chciałem sprawić, żeby się śmiała, ale wiedziałem, że w tej sytuacji nie było nic zabawnego. Nie wiedziałem, że byłem w stanie złamać jej serce. Zdecydowanie nie lubiłem tej myśli. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że niedługo to będzie dla mnie normalne. Przez następne kilka miesięcy, będę musiał odesłać trzydzieści cztery kobiety do domu. Co, jeśli któraś zareagowałaby w ten sam sposób? Westchnąłem, przerażony tą myślą. Na ten dźwięk spojrzała w górę. Powoli wyraz jej twarzy zaczął się zmieniać. - Nie martwi cię to w ogóle? - zapytała. - Nie jesteś aż tak dobrym aktorem. - Oczywiście, że mnie martwi. Wstała, zbliżając się do mnie. - Ale nie z tego samego powodu co mnie - wyszeptała. Przeszła przez pokój, w jej oczach było błaganie. - Maxon, kochasz mnie. Pozostałem nieruchomy. - Maxon - powiedziała bardziej stanowczo. - Kochasz mnie. Wiem, że tak. Musiałem odwrócić wzrok od jej zbyt intensywnych, jasnych oczu. Przebiegłem palcami po włosach, próbując ubrać w słowa to co czułem.

- Nigdy nie widziałem, żeby ktoś w sposób taki jak ty wyrażał swoje uczucia. Nie mam wątpliwość, że masz na myśli każde słowo, które mówisz, ale ja tak nie potrafię, Daphne. - Co nie znaczy, że nie wiesz jak to poczuć. Tylko nie wiesz jak to wszystko wyrazić. Twój ojciec jest zimy jak lód, a matka chowa się w sobie. Nigdy nie widziałeś ludzi wolno wyrażających swoje uczucia, więc nie wiesz jak je pokazać. Ale je czujesz. Wiem, że tak. Kochasz mnie, tak jak ja kocham ciebie. Powoli pokiwałem głową, bojąc się, że następna sylaba z moich ust mogłaby sprawić, że wszystko zaczęłoby się od nowa - Pocałuj mnie - rozkazała. - Co? - Pocałuj mnie. Jeśli pocałujesz mnie i nadal będziesz mówił, że mnie nie kochasz, nigdy więcej o tym nie wspomnę. Wycofałem się kilka kroków. - Nie. Przepraszam, nie mogę. Nie chciałem jej mówić jak dosłowne to było. Nie byłem pewny ilu chłopców Daphne całowała, ale wiedziałem, że było ich kilku. Wyjawiła mi to kilka lat temu, kiedy byłem u niej we Francji. Miała większe doświadczenie i nie było mowy, że zrobię z siebie jeszcze większego głupka. Jej smutek szybko przekształcił się w złość, kiedy tylko odsunęła się ode mnie. Roześmiała się bez humoru. - Więc to jest twoja odpowiedź? Nie? Wolisz, żebym wyjechała? Wzruszyłem ramionami.

- Jesteś idiotą, Maxonie Schreave. Twoi rodzice mają nad tobą kompletną kontrolę. Mógłbyś mieć kolejkę dziewczyn ustawioną prze sobą, ale i tak nie miałoby to znaczenia. Jesteś zbyt głupi, żeby zobaczyć miłość, nawet jeśli stoi tuż przed tobą. - Wytarła oczy i wyprostowała sukienkę. - Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała cię oglądać. Strach w mojej klatce piersiowej zmienił się kiedy odchodziła. Złapałem ją za ramię. Nie chciałem, żeby odchodziła na zawsze. - Daphne, przykro mi. - Nie czuj się źle z mojego powodu - powiedziała zimno. - Czuj się tak ze swojego powodu. Znajdziesz żonę, bo będziesz musiał, ale poznałeś już miłość i pozwoliłeś jej odejść. Wyszarpnęła ramię i zostawiła mnie samego. Wszystkiego najlepszego dla mnie.

Rozdział 3 Daphne pachniała jak kora drzewa wiśniowego i migdały. Nosiła ten zapach odkąd skończyła trzynaście lat. Miała go też wczoraj i czułem go, nawet kiedy mówiła, że nie chce mnie więcej widzieć. Posiadała także bliznę na nadgarstku, która pozostała po wchodzeniu na drzewo, kiedy miała jedenaście lat. To była moja wina. Wtedy była mniejszą damą i przekonałem ją - a właściwie wyzwałem - żeby ścigała się ze mną na szczyt jednego z drzew rosnących w ogrodzie. Wygrałem. Daphne panicznie bała się ciemności i jako że sam miałem swoje lęki, nigdy jej z tego powodu nie dokuczałem. A ona nigdy nie dokuczała mi. W niczym, co miało jakieś znaczenie. Miała uczulenie na skorupiaki. Jej ulubionym kolorem był żółty. Nieważne jak bardzo by chciała, nie potrafiła śpiewać, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Ale tańczyła, więc to, że jej wczoraj nie poprosiłem, sprawiło jej jeszcze większe rozczarowanie. Kiedy miałem szesnaście lat na Gwiazdkę wysłała mi nową torbę na aparat. Mimo iż nie chciałem pozbywać się starej, dużo dla mnie znaczyło, że wiedziała czym się interesuje, więc tak czy siak wymieniłem starą torbę na nową. Nadal jej używam. Rozciągnąłem się pod pościelą, odwracając głowę w kierunku gdzie leżała torba. Zastanawiałem się ile czasu wybierała tę właściwą.

Może Daphne miała rację. Mieliśmy wspólną historię. Co prawda nasz związek opierał się na sporadycznych wizytach i krótkich telefonach, więc nigdy nie przypuszczałem, że dla niej miałby aż tak wielkie znaczenie. A teraz była na pokładzie samolotu do Francji, gdzie czekał na nią Frederick. Wyczłapałem z łóżka, zdjąłem pomiętą koszulkę i spodnie od piżamy, i udałem się pod prysznic. Kiedy woda zmywała ze mnie resztki urodzin, próbowałem poskładać myśli. Szczególnie zastanawiałem się nad jej oskarżeniami, dotyczącymi stanu mojego serca. Czy w ogóle jej nie kochałem? Czy miałem miłość, ale ją straciłem? A jeśli tak, to jak teraz miałem poprowadzić Selekcję? *

*

*

Doradcy biegali po pałacu, trzymając w dłoniach stosy aplikacji do Wyboru, uśmiechając się do mnie jakby wiedzieli coś, czego ja nie wiem. Od czasu do czasu klepali mnie po ramieniu i szeptali słowa otuchy, jakby wiedzieli, że nagle zacząłem wątpić w jedną stałą rzecz w moim życiu, na którą zawszę mogłem liczyć. -Dzisiejsza partia jest bardzo obiecująca - powiedział jeden. - Jesteś szczęściarzem - komentował inny. Ale podczas gdy zbierało się jeszcze więcej zgłoszeń, ja nadal myślałem o Daphne i o jej raniących słowach. Powinienem teraz studiować raporty finansowe piętrzące się przede mną, ale zamiast tego rozmyślałem o ojcu. Czy w jakiś sposób mnie sabotował? Sprawił, że nie miałem najmniejszego pojęcia co to znaczyło być w

romantycznym związku? Widziałem jak zachowywał się w stosunku to mamy. Widziałem uczucie między nimi, a nawet pasję. Czy to nie wystarczyło? Czy to było właśnie to, o co powinienem się starać? Patrzyłem w przestrzeń rozmyślając. Może myślał, że powinienem szukać czegoś innego, czegoś innego niż Selekcja. A może, że będę zawiedziony, jeśli nie znajdę czegoś co odmieni moje życie. Pewnie najlepiej by było gdybym nie wspominał, że pragnę tylko tego. Ale może to nie były jego plany. Ludzie są po prostu ludźmi. Ojciec był surowy, ostrze utworzone przez kierowanie państwem, które znosiło ciągłe wojny i ataki buntowników. Matka była kocem, zmiękczonym przez dorastanie w niczym, szukanie bezpieczeństwa i ochrony przez cały czas. W głębi wiedziałem, że jestem bardziej jak ona niż on. Nie przeszkadzało mi to, ale ojcu bardzo. Więc, może sprawienie, że nie będę umiał wyrażać uczuć było celowe, było częścią procesu, który miał sprawić, że będę twardszy. Jesteś zbyt głupi, żeby dostrzec miłość, nawet jeśli stoi tuż przed tobą. - Otrząśnij się z tego, Maxonie. - Odwróciłem głowę w stronę, z której dobiegał głos ojca. -Sir? Jego twarz była zmęczona. - Ile razy mam ci powtarzać? Selekcja polega na robieniu rzetelnych, racjonalnych wyborów, a nie jest kolejną okazją, żebyś mógł śnić na jawie. Doradca wszedł do pomieszczenia, wręczając ojcu list i wyszedł. - Tak, sir.

Przeczytał list i spojrzał na niego jeszcze ostatni raz. Może. Nie. Koniec końców nie. Chciał ze mnie zrobić mężczyznę, nie maszynę. Z chrząknięciem, zmiął papier i wrzucił go do śmieci. - Cholerni buntownicy. *

*

*

Spędziłem lepszą część następnego poranka pracując w moim pokoju, z dala od wścibskich oczu. Czułem się znacznie bardziej wydajny kiedy byłem sam, a jeśli nie byłem wydajny, przynajmniej nie byłem karany. Po zaproszeniu jakie dostałem, stwierdziłem, że ta sielanka nie mogła trwać cały dzień. - Wzywałeś mnie?- spytałem, wkraczając do prywatnego gabinetu ojca. - Tu jesteś - powiedział, składając ręce. - Jutro jest ten dzień. Wypuściłem powietrze. - Tak. Czy musimy jeszcze raz przejrzeć scenariusz Raportu? - Nie, nie. - Położył dłoń na moich plecach, aby mnie lekko przesunąć To bardzo proste. Wprowadzenie, krótka rozmowa z Gavrilem, a następnie przedstawimy uczestniczki. Pokiwałem głową. - Brzmi... łatwo. Kiedy dotarliśmy do jego biurka, położył dłoń na stosie folderów. - To są zgłoszenia.

Spojrzałem w dół. Patrzyłem. Przełykałem. - Zacznijmy. Dwadzieścia pięć lub więcej posiada umiejętności idealne dla przyszłej księżniczki. Dobre rodziny, cenne połączenia z innymi państwami. Niektóre z nich są niesamowitej urody. - Niepodobnie do niego, dźgnął mnie łokciem między żebrami. Odsunąłem się. Dla mnie to nie była gra. - Niestety, nie wszystkie prowincje zaproponowały godne kandydatki. Więc, aby to nie wyglądało na ustawione, dołączyliśmy kilka dziewcząt z tamtych miejsc. Mamy kilka Piątek w zestawie. Nic poniżej. Musimy przecież utrzymać jakiś poziom. Odtworzyłem jego słowa w głowie jeszcze raz. Cały ten czas myślałem, że to będzie przeznaczenie... ale to był tylko on. - Chcesz podejrzeć co wybraliśmy?- zapytał. Spojrzałem na stos jeszcze raz. Imiona, zdjęcia i lista osiągnięć. Wszystkie znaczące detale tam były. Ale wiedziałem, że formularze nie mówiły co sprawiało, że się śmiały, albo co powodowało, że wyjawiały swoje najciemniejsze sekrety. Zawarte tam były zestawy osiągnięć i zalet, a nie ludzi. A z tego wynikało, że jedna z nich zostanie moją żoną. - Ty je wybrałeś? - Odwróciłem wzrok od stosu, aby na niego spojrzeć. - Tak. - Wszystkie? -Istotnie - powiedział z uśmiechem. - Tak jak mówiłem, jest kilka tylko dla dobra widowni, ale masz wiele obiecujących kandydatek. Dużo lepszych niż ja miałem. - Czy wybrał je dla ciebie ojciec? - Niektóre. Ale wtedy było inaczej. Czemu pytasz?

Zamyśliłem się na chwilę. - To właśnie miałeś na myśli, prawda? Że już od dawna pracowałeś nad Wyborem? - Musieliśmy upewnić się, że niektóre dziewczęta będą w odpowiednim wieku i w kilku prowincjach udało się nam to zapewnić. Ale, zaufaj mi, pokochasz je. - Tak sądzisz? Pokochać je? Jakby go to obchodziło. Jakby to nie był kolejny sposób, aby zabezpieczyć jego stanowisko i koronę. Nie obchodziło go to, że byłem z nią związany, dlatego, że była urocza i była dobrą przyjaciółką, ale dlatego, że była Francją. Nawet nie osobą. Ale odkąd miał to czego potrzebował od Francji, ona w jego oczach stała się bezużyteczna. Jeśli byłaby mu w jakiś sposób potrzebna, wiem, że bez cienia wątpliwości wyrzuciłby ukochaną tradycję przez okno. Westchnął. - Nie smuć się. Myślałem, że będziesz się cieszył. Nie chcesz nawet rzucić okiem? Wyprostowałem marynarkę. - Tak jak mówiłeś, to nie jest powód do rozmyślań. Zobaczę je wtedy kiedy reszta świata. A teraz, jeśli wybaczysz, muszę skończyć czytać raporty, które przygotowałeś. Wyszedłem nie czekając na pozwolenie, ale wiedziałem, że moja prośba była wystarczającą wymówką, żeby pozwolić mi odejść.

Może tak naprawdę, nie byłem sabotowany, ale na pewno czułem się jak w pułapce. Znaleźć jedną dziewczynę, którą lubię, spośród tuzina, które on wybrał? I co niby się miało stać? Kazałem się sobie uspokoić. Koniec końców wybrał mamę, która była wspaniała, piękna i inteligentna. Ale z tego co usłyszałem, to stało się bez tego rodzaju ingerencji. Wszystko było teraz inaczej, przynajmniej on tak mówił. Przez słowa Daphne, ingerencję ojca i moje narastające obawy byłem przerażony Selekcją jak nigdy wcześniej.

Rozdział 4 Zaledwie pięć minut przed momentem, kiedy cała moja przyszłość miała mi się ukazać, czułem się, jakbym miał zaraz zwymiotować. Bardzo miła makijażystka ocierała pot z mojego czoła. - Wszystko w porządku, sir? - zapytała, przesuwając chusteczkę. - Ja tylko rozpaczam nad tym, że żadna z tych szminek nie wydaje się być w moim odcieniu. - Mama mówiła czasem: nie mój odcień. Tak naprawdę nigdy nie wiedziałem, o co jej chodzi. Zachichotała, tak samo mama i jej makijażystka. - Sądzę, że wyglądam dobrze - powiedziałem do dziewczyny, patrząc w lustro ustawione w tyle studia. - Dziękuję. - Ja równie - rzekła mama i dwie młode kobiety odeszły. Bawiłem się pojemniczkiem, próbując nie myśleć o nadchodzących sekundach. - Maxon, kochanie, czy naprawdę wszystko jest w porządku? - zapytała mama, nie patrząc na mnie, ale na swoje odbicie. Spojrzałem na nią. - To tylko… to jest… -

Rozumiem.

To

jest

niezwykle

denerwujące

dla

wszystkich

zaangażowanych, ale to polega tylko na wysłuchaniu nazwisk paru dziewcząt. To wszystko.

Zrobiłem powolny wdech i skinąłem głową. Tylko tak powinienem na to patrzeć. Nazwiska. To wszystko, co się wydarzy. Tylko lista nazwisk i nic więcej. Wziąłem kolejnych oddech. Dobrze zrobiłem, że nic dzisiaj nie jadłem. Odwróciłem się i podszedłem do mojego miejsca na scenie, gdzie czekał ojciec. Potrząsnął głową. - Weź się w garść. Wyglądasz okropnie. - Jak ty to zrobiłeś? - wyszeptałem. - Stanąłem twarzą w twarz z ich zaufaniem, ponieważ byłem księciem. Tak jak ty. Czy muszę ci przypominać, że jesteś nagrodą? - Znów wyglądał na zniechęconego, jakbym powinien już to wiedzieć wcześniej. - One rywalizują o ciebie, nie odwrotnie. Twoje życie prawie się nie zmieni, może z wyjątkiem tego, że będziesz miał do czynienia z kilkoma niezwykle podekscytowanymi kobietami przez parę tygodni. - Co jeśli nie polubię żadnej z nich? - Więc wybierzesz tę, którą będziesz nienawidził najmniej. Najlepiej tę, która będzie przydatna. Nie martw się o to jednak; pomogę ci. Jeśli chciał mnie uspokoić tą myślą, to mu się nie udało. - Dziesięć sekund - ktoś zawołał i moja mama ruszyła w kierunku siedzenia, rzucając mi pocieszające spojrzenie. - Pamiętaj o uśmiechu - pouczył ojciec i pewnie odwrócił się do kamer.

Nagle rozległ się hymn i ludzie zaczęli rozmawiać. Uświadomiłem sobie, że powinienem zwrócić na to uwagę, jednak całkiem skupiłem się na utrzymaniu spokojnego i szczęśliwego wyrazu twarzy. Nie rejestrowałem zbyt wiele zanim usłyszałem znajomy głos Gavrila. - Dobry wieczór, Wasza Wysokość - powiedział, a ja struchlałem, zanim zorientowałem się, że kieruje te słowa do mojego ojca. - Gavrilu, zawsze dobrze cię widzieć. - Czy nie możesz doczekać się ogłoszenia? - Ach, tak. Byłem w pokoju wczoraj, gdy kilka z nich zostało wylosowanych; same cudowne dziewczęta. - Był taki spokojny, taki naturalny. - Więc już wiesz kim one są? - zawołał Gavril w ekscytacji. - Tylko kilka, tylko kilka. - Ukrył kompletną mistyfikację z niezwykłą łatwością. - Czy podzielił się z tobą tą informacją, sir? -Teraz Gavril zwrócił się do mnie, szpilka w klapie jego marynarki zamigotała jasnym światłem, gdy się poruszył. Ojciec odwrócił się do mnie, jego oczy przypomniały mi o uśmiechu. Zrobiłem to i dopiero odpowiedziałem. - Nie, wcale. Zobaczę je wtedy, kiedy wszyscy. - Ugh, powinienem powiedzieć damy, nie je. Były gośćmi, nie zwierzakami. Dyskretnie otarłem pot z moich dłoni o spodnie. - Wasza Wysokość - powiedział Gavril, odwracając się do mojej matki. Jakaś rada dla wybranych?

Obserwowałem ją. Ile czasu minęło zanim stała się taka przygotowana, taka bez skazy? Czy może zawsze była taka? Wstydliwie pochyliła głowę i nawet Gavril się rozpłynął. - Cieszcie się swoją ostatnią nocą jako zwyczajne dziewczyny. Jutro, choćby nie wiem co, wasze życie nigdy już nie będzie takie samo. - Tak, drogie panie, i moje tak samo. - To stara rada; ale dobra. Bądźcie sobą - Mądre słowa, moja Pani, mądre słowa. - Odwrócił się z szerokim machnięciem ręką do kamery. - A teraz, przejdźmy do ujawnienia trzydziestu pięciu dam, zwyciężczyń Wyboru. Panie i Panowie, dołączcie do mnie w gratulacjach dla następujących Córek Illéi! Patrzyłem na ekrany, gdzie pojawiło się godło narodowe, a w środku pozostawili mały kwadracik ukazujący moją twarz. Co? Mieli oglądać mnie przez cały czas? Mama położyła swoją dłoń na mojej, gdy tylko pojawił się widok z kamery. Nabrałem powietrza. Potem wypuściłem. Potem znowu. To tylko parę nazwisk. Nic wielkiego. To nie tak, że ogłaszają jedno i sprawa jest przesądzona. - Panna Elayna Stoles z Hansport, Trójka - Gavril odczytał z karty. Zmusiłem się, aby sprawić, że mój uśmiech był jeszcze jaśniejszy. - Panna Tuesday Keepwe z Waverly, Czwórka - kontynuował. Wciąż wyglądając na podekscytowanego, pochyliłem się ku ojcu. - Źle się czuję - wyszeptałem. - Po prostu oddychaj - odpowiedział przez zaciśnięte usta. - Powinieneś je oglądnąć wczoraj; wiedziałem o tym. - Panna Fiona z Palomy, Trójka.

Zwróciłem wzrok ku mamie. Uśmiechnęła się. - Bardzo ładna. - Panna America Singer z Caroliny, Piątka. Usłyszałem słowo Piątka i zrozumiałem, że musiała należeć do jednorazowych typów ojca. Nawet nie zauważyłem zdjęcia, ponieważ moim nowym planem było gapienie się ponad ekranami i uśmiechanie się. - Panna Mia Blue z Ottaro, Trójka. To było zbyt wiele do zapamiętania. Miałem zamiar nauczyć się ich nazwisk i twarzy, kiedy naród nie będzie patrzył. - Panna Celeste Newsome z Clermont, Dwójka. - Uniosłem brwi, nie dlatego, że zobaczyłem jej twarz. Jeśli była Dwójką to musiała być kimś ważnym, więc uznałem, że lepiej udam, że jestem pod wrażeniem. - Clarissa Kelly z Belcourt, Dwójka. Kiedy lista rozwijała się, uśmiechałem się tak, że rozbolały mnie policzki. Jedyną rzeczą, o której mogłem myśleć, to jak wiele to znaczy dla mnie - jak duża część mojego życia teraz się zmieni - i nie potrafiłem się choć trochę z tego cieszyć. Gdybym losował imiona własnoręcznie z miski w prywatnym pokoju, widział ich twarze przed innymi, jakby to mogło zmienić wszystko w tym momencie. Te dziewczyny byłyby moje, to był jedyny sposób, abym mógł to naprawdę poczuć. A teraz nie były. - To już wszystko! - obwieścił Gavril. - To są nasze piękne kandydatki. W ciągu następnego tygodnia będą przygotowywały się do swojej podróży do pałacu, a my będziemy z niecierpliwością oczekiwali na ich przybycie. W następny piątek nastawcie się na specjalną edycję Raportu, poświęconego

wyłącznie poznaniu tych wspaniałych kobiet. Książę Maxonie - powiedział, odwracając moją uwagę. - Gratuluję ci, sir. Cóż za olśniewająca grupa młodych kobiet. - Jestem zupełnie oszołomiony - odparłem, nie kłamiąc w najmniejszym stopniu. - Bez obaw, sir, jestem pewien, że trajkotanie dziewcząt zmieni to, kiedy przybędą tutaj w następny piątek. A wy - powiedział do kamery - nie zapomnijcie przygotować się na wszystkie najświeższe aktualizacje Wyboru tutaj na Kanale Publicznym. Dobrej Nocy, Illéo! Zagrał hymn, światła zgasły, a ja w końcu mogłem się odprężyć. Ojciec wstał i niespodziewanie poklepał mnie mocno po plecach. - Dobra robota. To był ważny moment i poradziłeś sobie lepiej niż sądziłem. - Nie mam pojęcia, co się właśnie wydarzyło. - Roześmiał się razem z garstką doradców, którzy pozostali na planie. Mówiłem ci, synu, że jesteś nagrodą. Nie masz potrzeby, aby się stresować. Zgadzasz się, Amberly? - Zapewniam cię, Maxonie, te damy denerwują się o wiele bardziej niż ty - potwierdziła, gładząc moje ramię. - Dokładnie - stwierdził ojciec - A teraz umieram z głodu. Cieszmy się naszymi ostatnimi spokojnymi posiłkami razem. Wstałem i ruszyłem powoli, a mama dotrzymywała mi tępa. - To było takie zamazane - wyszeptałem.

- Weźmiemy zdjęcia i aplikacje dla ciebie, więc będziesz mógł je przestudiować w wolnym czasie. To jak poznawanie kogoś. Potraktuj to jak spędzanie czasu z twoimi innymi przyjaciółmi. - Nie mam zbyt wielu przyjaciół, mamo. Rzuciłam mi porozumiewawczy uśmiech. - Tak, ciężko o to w tym miejscu - zgodziła się. - Cóż, pomyśl o Daphne. - Co z nią? - zapytałem, nieco zdenerwowany. Mama nie zauważyła tego. - Ona jest dziewczyną, a wasza dwójka zawsze była przyjaciółmi. Udawaj, że to jest to samo. Spojrzałem przed siebie. Nie wiedząc o tym, uspokoiła jeden ogromny strach w moim sercu, jednocześnie podsycając drugi. Od naszej kłótni kiedy myślałem o Daphne, nie było to zastanawianie się jak mogła współpracować z Frederickiem, czy to jak bardzo tęskniłem za jej towarzystwem. Wszystko o czym myślałem to jej oskarżenia. Gdybym był w niej zakochany, to miałbym jej obraz w głowie. Albo tej nocy, gdy ogłaszano listę Wybranych, chciałbym, żeby jej imię gdzieś tam było. Może Daphne miała rację i nie potrafiłem okazywać miłości. Ale nawet jeśli tak było, miałem rosnącą pewność, że jej nie kochałem. Część mojej duszy odczuwała radość z wiedzy, że nie muszę z niczego rezygnować. Mogłem wziąć udział w Wyborze bez żadnych ograniczeń w moich uczuciach. Ale inna płakała. W końcu źle odczytałem moje emocje, że chwaliłem się tym, że byłem dawno temu zakochany, że wiedziałem jak to jest. Ale wciąż nie miałem pojęcia. Przypuszczałem, że już tak pozostanie.

Rozdział 4 W końcu nie przejrzałem aplikacji. Miałem wiele powodów do niepokoju, ale ostatecznie przekonałem sam siebie, że najlepiej będzie, jeśli wszyscy zaczniemy to z czystą kartą, skoro już w tym siedzimy. Poza tym, skoro ojciec przestudiował szczegółowo wszystkie kandydatki, to może ja naprawdę nie chciałem tego robić. Utrzymywałem bezpieczną odległość między Wyborem, a mną… do czasu kiedy to wydarzenie przekroczyło mój próg. W piątkowy ranek przechadzałem się po trzecim piętrze, gdy usłyszałem dźwięczny śmiech dwóch dziewcząt na otwartej klatce schodowej, na drugim piętrze. Dziarski głos ociekał egzaltacją - Czy możesz uwierzyć, że tu jesteśmy? - I one znów wybuchnęły śmiechem. Zakląłem głośno i wbiegłem do najbliższego pokoju, ponieważ podkreślano mi wielokrotnie, że mam spotkać wszystkie dziewczęta dopiero w niedzielę. Nikt nie powiedział mi, dlaczego to jest takie ważne, ale sądziłem, że to może mieć coś wspólnego z ich przemianami. Jeśli Piątki weszłyby do pałacu bez żadnej pomocy, nie miałyby zbyt wielkich szans. Może to miało sprawić, że to wszystko byłoby bardziej sprawiedliwe. Dyskretnie opuściłem pokój, pochylając się i ruszyłem dalej, starając się zapomnieć o tym incydencie. Ale potem, za drugim razem, kiedy szedłem niosąc coś z gabinetu ojca, usłyszałem płynący głos nieznanej mi dziewczyny, który sprawił, że poczułem niepokój. Wróciłem do mojego pokoju i wyczyściłem skrupulatnie wszystkie moje obiektywy aparatów i zreorganizowałem cały mój sprzęt. Zajmowałem się

tym aż do zmroku, kiedy wiedziałem, że dziewczęta będą w swoich pokojach i będę mógł wyjść. To była jedna z rzeczy, która działała ojcu na nerwy. Twierdził, że denerwuję go, kiedy poruszam się tak często. Cóż mogłem powiedzieć? Myślało mi się lepiej, kiedy byłem na nogach. Pałac być cichy. Gdybym o tym nie wiedział, nigdy nie pomyślałbym, że mamy tak duże towarzystwo. Może to nie byłoby takie dziwne, gdybym nie skupiał się na zmianach. Gdy szedłem w dół korytarza, mierzyłem się ze wszystkim, co mnie dręczyło. Co jeśli nie było tu żadnej dziewczyny, którą mógłbym pokochać? Co jeśli żadna z nich nie pokocha mnie? Co jeśli straciłem swoją bratnią duszę, ponieważ ktoś cenniejszy został wybrany z jej prowincji? Usiadłem na szczycie schodów i oparłem twarz na dłoniach. Jak miałem to zrobić? Jak miałem znaleźć kogoś, kogo pokocham, kto pokocha mnie, kogo zaakceptują moi rodzice, a ludzie pokochają? Nie wspominając już o kimś, kto będzie inteligentny, atrakcyjny i utalentowany, ktoś, kogo mógłbym przedstawić wszystkim prezydentom i ambasadorom, którzy przybędą do nas. Kazałem się sobie ogarnąć, myśleć o pozytywnych stronach. Co jeśli spędzę wspaniały czas poznając te damy? Co jeśli wszystkie będą czarujące, zabawne i piękne? Co jeśli dziewczyna, która najbardziej mi się spodoba, uspokoi mojego ojca, ponieważ spełni wszystkie oczekiwania w niej pokładane? Co jeśli mój idealny wybór leży teraz w łóżku mając nadzieję, że okaże się dla mnie najlepsza? Może… może wszystko o czym marzyłem jest tutaj, zanim to wszystko naprawdę się zaczęło. To moja szansa na znalezienie partnera. Przez długi czas Daphne była jedyną osobą, której mogłem zaufać; nikt inny nie potrafił tak

zrozumieć naszego życia. Ale teraz mogłem powitać kogoś innego w moim świecie i to będzie lepsze niż wszystko, co miałem wcześniej… ponieważ ona będzie moja. A ja będę jej. Będziemy tu dla siebie. Ona będzie dla mnie tym, kim moja matka jest dla ojca: źródłem wyciszenia, spokojem, który sprowadzał go na ziemię. A ja będę mógł być jej przewodnikiem, jej obrońcą. Wstałem i zszedłem ze schodów, czując się pewniej. Po prostu musiałem trzymać się tego uczucia. Powiedziałem sobie, że to będzie coś, czym naprawdę Wybór był dla mnie. Był nadzieją. Do chwili, kiedy dotarłem na pierwsze piętro, wciąż się uśmiechałem. Nie byłem zupełnie zrelaksowany, ale zdeterminowany. - … na zewnątrz - ktoś jęknął, delikatny głos rozległ się echem na korytarzu. Co się tam działo? - Panienko, powinnaś wrócić teraz do swojego pokoju - Zerknąłem w dół korytarza i zobaczyłem jak w skrawku światła księżyca strażnik zagradzał drogę dziewczynie - dziewczynie! - do drzwi. Było ciemno, więc nie mogłem dostrzec większości jej twarzy, ale miała przepiękne rude włosy jak miód, róże i słońce połączone razem. - Proszę - wyglądała na coraz bardziej zdenerwowaną, kiedy stała tam, trzęsąc się. Podszedłem bliżej, próbując zdecydować się, co robić. Strażnik powiedział coś, czego nie dosłyszałem. Szedłem dalej, próbując pojąć sens tej sceny. - Ja… ja nie mogę oddychać - powiedziała, wpadając w ramiona strażnika, który upuścił broń, aby ją złapać. Wydawał się tym trochę zirytowany.

- Puść ją! - zaordynowałem, w końcu dotarłszy do nich. Chrzanić zasady, nie mogłem pozwolić, aby tej dziewczynie coś się stało. - Upadła, Wasza Wysokość - wyjaśnił strażnik. - Chciała wyjść na zewnątrz. Wiedziałem, że strażnicy tylko próbowali chronić nas wszystkich, ale co mogłem zrobić? - Otwórz drzwi - rozkazałem. - Ale… Wasza Wysokość… Obrzuciłem go poważnym spojrzeniem. - Otwórz drzwi i pozwól jej przejść. Teraz! - Tak jest, Wasza Wysokość. Strażnik przy drzwiach poszedł je otworzyć, a ja obserwowałem, jak dziewczyna kołysała się lekko w ramionach drugiego, próbując wstać. W chwili gdy podwójne drzwi się otworzyły, spowił nas przypływ ciepłego, słodkiego Anielskiego wiatru. Gdy tylko poczuła go na swoich nagich ramionach, wybiegła. Podszedłem do drzwi i obserwowałem, jak szła zataczając się przez ogród, jej bose stopy wydawały głuche dźwięki na gładkim żwirze. Nigdy wcześniej nie widziałem dziewczyny w koszuli nocnej, a pomimo tego, że ta młoda dama nie wyglądała w tej chwili zbyt wdzięcznie, to wciąż było dziwnie przyjemne. Zauważyłem, że strażnicy też się jej przyglądają i to mi przeszkadzało. - Wróćcie na miejsce - powiedziałem. Odchrząknęli i z powrotem odwrócili się w stronę korytarza. - Zostańcie tam dopóki was nie zawołam poinstruowałem i wszedłem do ogrodu.

Miałem problemy z zobaczeniem jej, ale mogłem ją usłyszeć. Oddychała ciężko i brzmiała jakby prawie płakała. Miałem nadzieję, że to nie było to. W końcu zobaczyłem jak upadła na trawnik, opierając ramiona i głowę o kamienną ławkę. Wydawało mi się, że nie zauważyła, że podszedłem bliżej, więc stałem tam przez chwilę, czekając aż podniesie wzrok. Po pewnym czasie zacząłem się czuć trochę niezręcznie. Pomyślałem, że pewnie będzie mi chciała podziękować, więc odezwałem się. - Wszystko w porządku, moja droga? - Nie jestem ‘twoja droga’- powiedziała ze złością, gdy poderwała głowę, aby na mnie spojrzeć. Wciąż była ukryta w cieniu, ale jej włosy rozbłysły w srebrnym świetle księżyca, które znalazło sposób, aby przedostać się przez chmury. Mimo że jej twarz wciąż była ukryta, zrozumiałem, co chciała przez to powiedzieć. A gdzie była wdzięczność? - Czy zrobiłem coś, co by cię uraziło? Czy właśnie nie dałem ci tego, o co prosiłaś? Nie odpowiedziała mi, ale odwróciła się i znów zaczęła płakać. Dlaczego kobiety mają taką silną skłonność do łez? Nie chciałem być niegrzeczny, ale musiałem zapytać. - Przepraszam, moja droga, czy zamierzasz przestać płakać? - Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem bardziej ‘droga’ dla ciebie, niż trzydzieści cztery inne nieznajome, które trzymasz tu w klatce. Uśmiechnąłem się do siebie. Jednym z moich wielu zmartwień było to, że dziewczęta będą ciągle prezentować się ze swojej najlepszej strony, próbując mi

zaimponować. Bałem się, że spędzę tygodnie na poznawaniu kogoś, myśląc, że jest taki naprawdę, a potem, po ślubie, ujawni się nowa osoba, której nie będę mógł znieść. A tu był ktoś, kogo nie obchodziło kim jestem. Ona mnie zbeształa! Okrążyłem ją, rozmyślając nad tym, co powiedziała. Zastanawiałem się, czy mój nawyk spacerowania jej przeszkadza. Jeśli tak, to czy powiedziałaby mi o tym? - To niesprawiedliwe stwierdzenie. Wszystkie jesteście mi drogie powiedziałem. Tak, unikałem wszystkiego, co wiązało się z Wyborem, ale to nie znaczyło, że te dziewczęta nie miały w moich oczach znaczenia. - To po prostu kwestia odkrycia, która objawi mi się jako najdroższa. - Czy ty naprawdę użyłeś słowa ”objawi się”? - zapytała z niedowierzaniem. – Obawiam się, że tak - oparłem ze śmiechem. - Wybacz mi, to wynik mojej edukacji. - Wymamrotała coś niezrozumiałego. - Przepraszam? - To jest śmieszne! - wykrzyknęła. Jej, ma temperament. Ojciec musiał o tym nie wiedzieć. Oczywiście, żadna dziewczyna z takim usposobieniem nie mogłaby się tu znaleźć, gdyby miał o tym pojęcie. Na szczęście dla niej, to ja natknąłem się na nią w tej stresującej chwili, nie on. Zostałaby odesłana do domu w ciągu pięciu minut. - Co jest śmieszne? - zapytałem, chociaż byłem pewien, że odwoływała się do tego wiele razy. Nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego. – Ten konkurs! To wszystko! Czy ty nigdy nikogo nie kochałeś? To jest sposób, w jaki chcesz znaleźć żonę? Czy naprawdę jesteś taki płytki?

To zabolało. Płytki? Podszedłem, aby usiąść na ławce, ponieważ tak było łatwiej rozmawiać. Chciałem, żeby ta dziewczyna, kimkolwiek była, zrozumiała dlaczego tu jestem i jak wygląda ta cała sprawa z mojego punktu widzenia. Starałem się nie rozpraszać krzywą linią jej talii i bioder, nawet widokiem jej bosych stóp. – Zdaję sobie sprawę, że może ci się wydawać, że ta cała ta sprawa jest niczym więcej niż tanią rozrywką - powiedziałem kiwając głową. - Ale w moim świecie, jestem bardzo chroniony. Nie spotkałem zbyt wielu kobiet. Jedyne, z którymi miałem styczność to córki dyplomatów, a zwykle nie mamy zbyt wielu wspólnych tematów. I to tylko wtedy, gdy mówimy tym samym językiem. Uśmiechnąłem się, myśląc o wszystkich chwilach, kiedy musiałem brać udział w długich kolacjach przebiegających w ciszy, siedząc obok młodych kobiet, co wydawało się być rozrywką, a wcale tak nie było, ponieważ tłumacze byli zajęci rozmowami z politykami. Spojrzałem na dziewczynę spodziewając się, że będzie się śmiała. Kiedy jej zaciśnięte usta odmówiły uśmiechu, odchrząknąłem i kontynuowałem. – Okoliczności sprawiły - powiedziałem wykręcając dłonie - że nie miałem okazji, aby się zakochać. - Wydawało się, że nie pamiętała o tym, że nie wolno mi było tego zrobić, aż do teraz. Mając nadzieję, że nie byłem jedyny, zadałem moje najbardziej intymne pytanie. - Ty miałaś? - Tak - odparła. Brzmiała jednocześnie na dumną i smutną z tego słowa. - Więc miałaś sporo szczęścia. Patrzyłem przez chwilę na trawnik. Ciągnąłem dalej, nie chcąc zagłębiać się w moim dość żenującym braku doświadczenia. – Moja matka i ojciec zawarli małżeństwo w ten sposób i są bardzo szczęśliwi. Ja również mam nadzieję znaleźć szczęście. Znaleźć kobietę, którą

może pokochać cała Illéa, kogoś kto będzie moim towarzyszem i pomoże gościć liderów innych narodów. Kogoś, kto będzie moim przyjacielem i moim powiernikiem. Jestem gotowy, aby znaleźć żonę. Nawet ja mogłem usłyszeć w tym desperację, nadzieję, tęsknotę. Wkradające się wątpliwości. Co jeśli nikt mnie nie pokocha? Nie, powiedziałem sobie, będzie dobrze. Spojrzałem w dół na dziewczynę, która wydawała się być zdesperowana na swój własny sposób. - Czy ty naprawdę czujesz się tu jak w klatce? - Tak, to prawda - westchnęła, a po chwili dodała. - Wasza Wysokość. Zaśmiałem się. – Sam czułem się tak więcej niż raz. Ale musisz przyznać, że to bardzo piękna klatka. – Dla ciebie - odparowała sceptycznie. - Wypełnij swoją piękną klatkę trzydziestoma czterema różnymi mężczyznami walczącymi o tę samą rzecz. Zobaczysz, jak jest wtedy miło. – Czy tam naprawdę kłócą się o mnie? Czy nie wiecie, że jestem jedynym, który podejmie decyzję? - Nie wiedziałem do końca czy czuć ekscytację, czy smutek, ale to była interesująca myśl. Może jeśli ktoś chce mnie tak bardzo, to ja będę chciał jego tak samo. – Właściwie to niesprawiedliwe - dodała. - One walczą o dwie rzeczy. Niektóre walczą o ciebie, inne o koronę. I wszystkie myślą, że już wiedzą co powiedzieć i zrobić, więc twój wybór będzie oczywisty. – Ach, tak. Mężczyzna lub korona. Obawiam się, że niektórzy nie potrafią wskazać różnicy. – Potrząsnąłem głową i zagapiłem się w trawnik - Więc powodzenia - powiedziała komicznie.

Ale w tym nie było nic śmiesznego. Oto jedna z moich największych obaw potwierdziła się. Znów ogarnęła mnie ciekawość, chociaż byłem pewien, że skłamie. – Czy ty też walczysz o to? – Bynajmniej. Jestem tu przez przypadek. – Przypadek? - Jak to było możliwe? Skoro umieściła swoje imię na liście, zapisała się i dobrowolnie przybyła tutaj… – Tak jakby. Cóż, to długa historia. - powiedziała. Musiałem się dowiedzieć, jak do tego doszło. - A teraz… Jestem tutaj i nie walczę. Zamierzam cieszyć się jedzeniem, zanim mnie stąd wyrzucą. Nie mogłem się powstrzymać. Wybuchnąłem śmiechem. Ta dziewczyna była zaprzeczeniem wszystkiego, czego się spodziewałem. Czeka, aż zostanie wyrzucona? Jest tu dla jedzenia? Byłem tym - co zaskakujące - rozbawiony. Może to wszystko będzie takie proste, jak powiedziała mama i uda mi się poznać kandydatki tak dobrze, jak to było z Daphne. - Kim jesteś? - zapytałem. Nie mogła być więcej niż Czwórką, skoro była tak podekscytowana jedzeniem. - Słucham? - zapytała, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Nie chciałem jej obrazić, więc zacząłem wysoko. - Dwójką? Trójką? - Piątką. Więc ona była jedną z tych piątek. Wiedziałem, że ojciec nie będzie zadowolony, że byłem przyjazny w stosunku do niej, ale bądź co bądź, to on pozwolił jej się tu znaleźć. - Ach tak, więc jedzenie prawdopodobnie będzie dobrą motywacją, aby zostać. - Zaśmiałem się znowu i spróbowałem dowiedzieć

się, jak ma na imię ta zabawna młoda dama. - Przepraszam, ale nie mogę odczytać twojego pinu w ciemności. Delikatnie potrząsnęła głową. Jeśli zapytałaby mnie dlaczego jeszcze nie znam jej imienia, zastanawiałem się, co zabrzmiało by lepiej: kłamstwo, że miałem zbyt wiele do zrobienia, aby umieścić je w pamięci, czy prawda, że byłem tym zbyt zdenerwowany i odłożyłem sobie to na ostatnią chwilę. Która, jak sobie nagle uświadomiłem właśnie minęła. - Jestem America. - Cóż, to świetnie - powiedziałem ze śmiechem. Słysząc jej imię nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo mnie zagięła. To była nazwa starego kraju, upartej i wadliwej krainy, którą przebudowaliśmy na coś silnego. Choć może to był powód, dlaczego ojciec pozwolił jej się tu znaleźć: aby pokazać, że nie obawia się ani nie martwi o przeszłość, nawet jeśli rebelianci głupio się do niej przywiązali. Jak dla mnie było coś melodyjnego w tym słowie. – Americo, moja droga, mam nadzieję, że znajdziesz w tej klatce coś wartego walki. Po tym, mogę sobie tylko wyobrażać, co by było gdybyś rzeczywiście spróbowała. Wstałem z ławki i uklęknąłem obok niej, biorąc ją za rękę. Dzięki Bogu patrzyła na nasze palce, a nie w moje oczy. Jeśliby tak zrobiła, zobaczyłaby jak zostałem kompletnie powalony, gdy ujrzałem ją naprawdę po raz pierwszy. Chmury odsunęły się w odpowiednim momencie, księżyc całkiem oświetlił jej twarz. Jakby było mało, że była gotowa stanąć przed mną i nie bała się być sobą, to jest twarz była olśniewająco piękna. Pod grubymi rzęsami były oczy niebieskie jak lód, coś, co świetnie równoważyło płomienie w jej włosach. Jej policzki były gładkie i delikatnie

zaróżowione od płaczu. A usta, miękkie i różowe, miała lekko rozchylone, gdy przyglądała się naszym dłoniom. Poczułem jak coś dziwnego zatrzepotało mi w piersi, jakby żar kominka lub popołudniowe ciepło. Skarciłem się mentalnie. Takie typowe by to było, zadurzyć się w pierwszej dziewczynie, do której mogłem cokolwiek poczuć. To było głupie, zbyt szybkie, aby było prawdziwe i zgasiłem to ciepło. Jednakże nie chciałem pozbywać się jej. Czas może pokazać, że ona jest kimś, kogo warto mieć przy sobie. America była bez wątpienia kimś, kogo powinienem sobie zjednać, a to mogło zająć trochę czasu. Ale postanowiłem zacząć już teraz. – Jeśli to cię uszczęśliwi, mogę poinformować pracowników, że wolisz ogród. Potem będziesz mogła przychodzić tu wieczorami, nie zostając sponiewieraną przez strażnika. Jednak wolałbym, gdyby jeden był w pobliżu. Nie bało potrzeby zamartwiać jej informacją, jak często byliśmy atakowani. Tak długo, jak strażnik będzie w pobliżu, powinna być bezpieczna. – Ja nie… nie sądzę abym chciała czegokolwiek od ciebie. – Delikatnie wyciągnęła palce z mojego uścisku i zapatrzyła się na trawę. - Jak sobie życzysz - byłem trochę rozczarowany. Jak okropne rzeczy musiałem zrobić w stosunku do niej, że tak mnie odpychała? Może ta dziewczyna była nie do zjednania. - Chcesz zostać tutaj jeszcze? - Tak - wyszeptała. – Więc zostawię cię z twoimi myślami. Strażnik zaczeka na ciebie przy drzwiach. - chciałem jej dać czas dla siebie, ale obawiałem się jak nieoczekiwany atak wpłynąłby na jakąkolwiek dziewczynę, nawet na taką, która żywiła do mnie poważną niechęć.

- Dziękuję ci, um, Wasza Wysokość. - Usłyszałem nutę bezbronności w jej głosie i zrozumiałem, że może nie chodzi jej o mnie. Może była tylko przytłoczona wszystkim, co jej się przydarzyło. Jak mógłbym ją za to winić? Zdecydowałem się ponownie zaryzykować odrzucenie. - Droga Americo, zrobisz mi przysługę? - Ponownie wziąłem ją za rękę, a ona zerknęła na mnie ze sceptycznym wyrazem twarzy. Było coś w tych oczach, gdy patrzyła mnie, jakby szukała we mnie prawdy i oceniała. - Może. Jej ton dał mi nadzieję i uśmiechnąłem się. – Nie mów o tym innym. Formalnie rzecz biorąc, nie powinienem cię spotkać wcześniej niż jutro, a nie chcę żeby ktokolwiek się zdenerwował parsknąłem i natychmiast chciałem to cofnąć. Czasami miałem okropny śmiech. - Chociaż nie nazwałbym ciebie krzyczącej na mnie czymś bliskim do romantycznej schadzki, czyż nie? Wreszcie America rzuciła mi figlarny uśmiech. - Wcale nie! - przerwała i wzięła głęboki oddech. - Nic nie powiem. - Dziękuję ci. - Powinienem być usatysfakcjonowany jej uśmiechem, powinienem po tym stamtąd odejść. Ale coś we mnie - może bycie nauczonym, żeby zawsze iść na przód, aby odnosić sukces - zmusiło mnie, abym zrobił jeszcze krok do przodu. Uniosłem jej dłoń i pocałowałem. - Dobranoc. Odszedłem zanim miała szansę mnie skarcić lub zanim zrobiłem jeszcze coś głupiego. Chciałem odwrócić się i zobaczyć wyraz jej twarzy, ale jeśli miałby coś wspólnego z obrzydzeniem, to nie sądzę, że mógłbym to znieść. Gdyby ojciec mógł przeczytać teraz moje myśli, nie byłby raczej zadowolony. Od teraz, po tym wszystkim, powinienem być silniejszy.

Kiedy dotarłem do drzwi, zwróciłem się do strażników. - Ona potrzebuje chwili. Jeśli nie będzie jej tu w ciągu półgodziny, grzecznie zachęćcie ją do wejścia. - Spojrzałem im kolejno w oczy upewniając się, że wszystko zrozumieli. - Wypadałoby również żebyście nie wspomnieli o tym nikomu. Zrozumiano? Pokiwali głowami i udałem się do głównej klatki schodowej. Kiedy szedłem, usłyszałem jak jeden ze nich wyszeptał. - Co znaczy wypadałoby?1 Przewróciłem oczami i kontynuowałem wspinaczkę po schodach. Kiedy dotarłem na trzecie piętro, praktycznie pobiegłem do mojego pokoju. Miałem duży balkon z widokiem na ogród. Nie zamierzałem wychodzić na zewnątrz i pokazywać jej, że ją obserwuję, ale podszedłem do okna i odsunąłem zasłonę. Została tam jeszcze przez dziesięć minut lub może więcej i wydawała się uspokajać z każdą minutą. Patrzyłem jak wytarła twarz, otrzepała koszulę nocną i ruszyła do środka. Zastanawiałem się nad wyskoczeniem na korytarz na drugim piętrze, gdzie moglibyśmy się zupełnie-przez-przypadek spotkać ponownie. Ale stwierdziłem, że lepiej nie. Dziś była zdenerwowana, prawdopodobnie nie była sobą. Jeśli chciałem mieć jakąś szansę, musiałem poczekać do jutra. Jutro… kiedy staną przede mną pozostałe trzydzieści cztery dziewczyny. Och, byłem idiotą, że czekałem tak długo. Podszedłem do biurka i przekopałem się przez stertę plików o nich, przyglądając się zdjęciom. Nie wiem kto miał pomysł, aby umieścić nazwiska na odwrocie, ale był kompletnie niepomocny. Chwyciłem za pióro i przepisałem je z przodu. Hannah, Anna… jak niby miałem to zapamiętać? Jenna, Janella i Camille… serio? To zmierzało do

1

Tu należy się małe wyjaśnienie - w oryginale Maxon użył słowa „behoove”, czyli rzeczownika (It would also behoove….), co po polsku znaczy wypadałoby (są też inne znaczenia, ale tylko to pasuje), a od tego słowa nie ma rzeczownika (no chyba, że się mylę). Tłumaczenie pytania strażnika (What’s behoove?) wypadło więc dość słabo. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł na to zdanie, to może się nim podzielić ☺

katastrofy. Musiałem nauczyć się przynajmniej kilku. Potem będę polegał tylko na pinach, dopóki nie zapamiętam imion. Mogłem to zrobić. Mogłem to zrobić dobrze. Musiałem. Musiałem udowodnić w końcu, że potrafię rządzić, podejmować decyzję. Jak ktokolwiek miałby zaufać mi jako królowi? Jak, skoro sam król nie ufał mi w ogóle? Skupiłem się na swoim zadaniu. Celeste… pamiętałem to imię. Jeden z moich doradców wspominał, że jest modelką i pokazał mi jej zdjęcie w kostiumie kąpielowym na błyszczących stronach kolorowego magazynu. Była prawdopodobnie najseksowniejszą kandydatką i z pewnością nie mogłem uznać tego za wadę. Lyssa zwróciła moją uwagę, ale nie w dobry sposób. Jeśli nie miała osobowości zwycięzcy, nie miała żadnych szans. Może to było trochę płytkie, ale czy to było takie złe, że szukałem kogoś atrakcyjnego? Ach, Elise. Opierając się na jej egzotycznych, skośnych oczach, była dziewczyną, o której wspominał ojciec, która pochodziła z Nowej Azji. Jako jedyna. America. Studiowałem jej zdjęcie. Jej uśmiech był niezwykle promienny. Co sprawiło, że uśmiechała się wtedy tak jasno? Czy to byłem ja? Czy ona czuła coś do mnie zanim nadszedł ten dzień? Nie wydawała się zbytnio cieszyć ze spotkania ze mną. Ale… uśmiechnęła się na koniec. Jutro będziemy musieli zacząć od nowa. Nie byłem pewien czego szukałem, ale wiele z tego, co wydawało mi się słuszne patrzyło na mnie z tego zdjęcia. Może to była jej złośliwość lub jej uczciwość, może miękka skóra na grzbiecie jej dłoni lub jej perfumy… ale wiedziałem szczególnie mocno, że chciałem, żeby mnie polubiła. Tylko jak miałem to sprawić?

Rozdział 6 Przymierzyłem niebieski krawat. Nie. Brązowy. Nie. Dlaczego ubieranie musiało mi sprawiać codziennie tyle problemów? Chciałem zrobić dobre pierwsze wrażenie na tych dziewczynach - i drugie na jednej - a najwidoczniej byłem przekonany, że to może zawisnąć na włosku z powodu źle dobranego krawatu. Te dziewczyny już powodowały, że zatapiałem się w kałuży głupoty. Próbowałem podążać za radą mojej matki i być sobą, z wadami i ze wszystkim. Decydując się na pierwszy krawat skończyłem się ubierać i przygładziłem włosy. Przeszedłem przez drzwi i odnalazłem rodziców na klatce schodowej. Prowadzili przyciszoną rozmowę. Zastanawiałem się czy nie zawrócić, aby im nie przeszkadzać, ale mama pomachała mi. Gdy tylko do nich dotarłem, zaczęła szarpać moje rękawy, potem stanęła za moimi plecami, aby wygładzić mój płaszcz. - Pamiętaj - powiedziała. targają nimi nerwy i najlepszą rzeczą jaką możesz zrobić, to sprawić, aby poczuły się jak w domu. - Zachowuj się jak książę - polecił ojciec. - Pamiętaj kim jesteś. - Nie śpiesz się z podejmowaniem decyzji. - Mama dotknęła mojego krawatu. - Ładny. - Ale nie zatrzymuj ich przy sobie, jeśli wiesz, że ich nie chcesz. Im wcześniej będziemy mieli odpowiednie kandydatki, tym lepiej. - Bądź miły.

- Bądź pewny siebie. - Tylko rozmawiaj. Ojciec westchnął. - To nie żarty. Pamiętaj o tym. Mama położyła mi dłonie na ramionach - Będziesz fantastyczny. - Mocno mnie uścisnęła i odsunęła się, prostując. - Będzie dobrze, synu. No dalej - powiedział ojciec wskazując na schody. - Będziemy czekać w sali jadalnej. Poczułem zawroty głowy. - Um, tak. Dziękuję wam. **** Zatrzymałem się na chwilę, aby złapać oddech. Wiedziałem, że próbowali pomóc, ale udało się im zburzyć całe poczucie spokoju, jakie zbudowałem. Mówiłem sobie, że mam tylko powiedzieć cześć, że dziewczyny będą tak samo zdenerwowane jak ja. A potem przypomniałem sobie, że znów będę miał szansę porozmawiać z Americą. Przynajmniej to powinno być zabawne. Mając to na uwadze, zbiegłem po schodach na pierwsze piętro i skierowałem się do Wielkiego Pokoju. Wziąłem jeden głęboki oddech i zapukałem do drzwi, zanim je otworzyłem. Tam, obok strażników, czekała grupa dziewcząt. Rozbłysły flesze, uwieczniające reakcje zarówno ich, jak i moją. Uśmiechnąłem się do ich pełnych nadziei twarzy, czując się spokojniej, ponieważ wszystkie wyglądały na szczęśliwe z bycia tutaj. - Wasza Wysokość. - Odwróciłem się i zauważyłem Silvię, zbierającą się do dygnięcia. Prawie zapomniałem, że będzie tutaj, ucząc je protokołu, tak samo jak robiła, gdy byłem młodszy.

– Witaj, Silvio. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym przedstawić się tym oto młodym kobietom. - Oczywiście - powiedziała bez tchu, kłaniając się ponownie. Czasami potrafiła być taka dramatyczna. Przyglądałem się twarzom, szukając płomieni w jej włosach. Zajęło mi to chwilę, ponieważ zostałem prawie oślepiony przez światło odbijające się od każdego nadgarstka, ucha i szyi w tym pomieszczeniu. W końcu ją odnalazłem w jednym z końcowych rzędów, patrzącą na mnie z innym wyrazem twarzy niż reszta. Uśmiechnąłem się, ale ona, zamiast odwzajemnić uśmiech, wyglądała na zdezorientowaną. – Panie, jeśli nie macie nic przeciwko - zacząłem - jedną na raz będę wzywał na spotkanie ze mną. Na pewno jesteście głodne, tak samo jak ja. W takim razie nie zajmę wam zbyt dużo czasu. Wybaczcie, nie jestem dobry w zapamiętywaniu waszych imion. Pamiętam tylko parę. Kilka z nich zachichotało, a ja ucieszyłem się, że potrafiłem zidentyfikować więcej z nich niż sądziłem. Podszedłem do młodej damy w rogu z przodu i podałem jej dłoń. Wzięła ją z entuzjazmem i podeszliśmy do kanapy, która była specjalnie przygotowana do tego celu. Niestety, Lyssa nie była tak bardzo atrakcyjną osobą, jak na jej zdjęciu. Jednak zasługiwała na domniemanie niewinności, więc zaczęliśmy rozmowę. - Dzień dobry, Lysso. - Dzień dobry, Wasza Wysokość. - Uśmiechnęła się tak szeroko, że wyglądała, jakby musiało ją to boleć. - Jak odnajdujesz się w pałacu?

- Jest piękny. Nigdy nie widziałam niczego tak pięknego. Tu jest naprawdę pięknie. - Kurde, już to mówiła, prawda? Odpowiedziałem z uśmiechem. - Masz sporo racji. Cieszę się, ze jesteś zadowolona. Co robisz w domu? - Jestem Piątką. Moja cała rodzina specjalizuje się wyłącznie w rzeźbieniu. Macie tu kilka niewiarygodnych dzieł. Naprawdę pięknych. Próbowałem wyglądać na zainteresowanego, ale ona w ogóle mnie nie angażowała. Mimo to, co jeśli przepuściłbym kogoś bez żadnego dobrego powodu? - Dziękuję. Um, ile masz rodzeństwa? Po paru minutach rozmowy, w której użyła słowa piękny nie mniej niż dwanaście razy, wiedziałem, że nie ma niczego więcej, co chciałbym wiedzieć o tej dziewczynie. To był czas, aby przejść dalej, ale wydawało mi się okrutne, aby trzymać ją tutaj wiedząc, że nie ma dla nas szansy. Zdecydowałem się zrobić cięcia tu i teraz. Byłoby to lepsze dla dziewcząt i może zaimponowałbym ojcu. Przecież sam powiedział, że chce, abym dokonywał prawdziwych wyborów w moim życiu. - Lysso, dziękuję ci za poświęcony czas. Kiedy już skończę ze wszystkimi, czy byłabyś łaskawa poczekać chwilę dłużej, abym mógł z tobą porozmawiać? Pokraśniała. - Zdecydowanie. Wstaliśmy, a ja poczułem się okropnie wiedząc, że założyła coś, czego nie było. - Czy możesz, proszę, przysłać kolejną młodą damę?

Skinęła głową i dygnęła zanim poszła do dziewczyny obok niej, w której natychmiast rozpoznałem Celeste Newsome. Tylko ktoś krótkowzroczny zapomniałby tę twarz. - Dzień dobry, Lady Celeste. - Dzień dobry, Wasza Wysokość - powiedziała kłaniając się. Jej głos ociekał słodyczą, a ja uświadomiłem sobie, jak wiele dziewcząt może zastawiać na mnie sidła. Może wszystkie te zmartwienia, że nie będę w stanie pokochać żadnej z nich, nie były prawdziwym problemem. Może zakocham się w nich wszystkich i nie będę w stanie wybrać. Wskazałem jej siedzenie przede mną. - Rozumiem, że jesteś modelką. - Jestem - odpowiedziała radośnie, zadowolona, że już o niej słyszałem. Głównie reklamuję ubrania. Powiedziano mi, że mam do tego dobre kształty. Oczywiście po tych słowach musiałem zerknąć na wspomniane kształty i nie dało się zaprzeczyć, że były wspaniałe. - Czy lubisz swoją pracą? - Och, tak. To niesamowite, jak fotografia może uchwycić ułamek sekundy czegoś przepięknego. Pojaśniałem. - Absolutnie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale niezwykle pasjonuję się fotografią. - Naprawdę? Powinniśmy kiedyś zrobić razem sesję. - Byłoby wspaniale. - Ach! Było lepiej niż się spodziewałem. W ciągu dziesięciu minut już kogoś wyeliminowałem i znalazłem kogoś, z kim miałem wspólne zainteresowania.

Prawdopodobnie mógłbym spędzić z Celeste godzinę, ale jeśli zamierzaliśmy kiedyś coś zjeść, powinniśmy się pośpieszyć. - Moja droga, jest mi bardzo przykro, że kończę naszą rozmowę, ale muszę spotkać się ze wszystkimi tego ranka - przeprosiłem. - Oczywiście. - Wstała. - Będę oczekiwała zakończenia naszej rozmowy. Mam nadzieję, że niezbyt długo. Sposób w jaki na mnie spojrzała… nie potrafiłbym go opisać słowami. On wywołał rumienieć na mojej twarzy. Pochyliłem głowę w lekkim ukłonie, aby go ukryć. Wziąłem kilka głębokich oddechów, skupiając się na następnej dziewczynie. Bariel, Emmica, Tiny i kilka innych już przeszło. Do tej pory większość z nich była miła i spokojna. Ale miałem nadzieję na coś więcej niż to. Po więcej niż pięciu dziewczętach zdarzyło się coś interesującego. Gdy podszedłem, aby przywitać się ze szczupła brunetką, ona wyciągnęła do mnie dłoń. - Cześć, jestem Kriss. Gapiłem się na jej otwartą dłoń, a gdy przygotowywałem się, aby nią potrząsnąć, ona schowała ją z powrotem. - O cholera! Miałam dygnąć! - Zrobiła to, potrząsając głową i rumieniąc się. Roześmiałem się. - Jest mi tak głupio. Pierwsza ważna rzecz, a ja zrobiłam ją źle. - Jednak ona uśmiechnęła się, co było całkiem urocze. - Nie martw się moja droga - powiedziałem, wskazując jej gestem, aby usiadła. - Bywało o wiele gorzej.

- Naprawdę? - wyszeptała, podekscytowała tą wiadomością. - Nie będę się wdawał w szczegóły, ale tak. Ostatecznie przynajmniej starałaś się być uprzejma. Jej oczy rozszerzyły się, a ona popatrzyła się na dziewczyny, zastanawiając się, która mogłaby być dla mnie nieuprzejma. Cieszyłem się, że wybrałem bycie dyskretnym, pamiętając ostatnią noc, gdy ktoś nazwał mnie płytkim - to był sekret. - Tak więc, Kriss, opowiedz mi o swojej rodzinie - zacząłem. Wzruszyła ramionami. - Typowa, jak sądzę. Mieszkam z moją mamą i tatą, oboje są profesorami. Myślę, że też będę uczyć, chociaż również param się pisaniem. Jestem jedynaczką, ale w końcu się z tym pogodziłam. Błagałam rodziców parę lat o rodzeństwo. Nigdy nie ulegli. Uśmiechnąłem się. Trudno być samym. - Jestem pewien, że dlatego, iż chcieli całą swoją miłość skupić na tobie. Zachichotała. - Czy twoi rodzice tak mówili tobie? Zamarłem. Nikt nie zadał mi jeszcze tego pytania. - Cóż, nie do końca. Ale rozumiem jak się czujesz - zapewniłem. Zamierzałem przejść do reszty moich pytań, ale ona mnie uprzedziła. - Jak się dziś czujesz? - Dobrze. To trochę zbyt przytłaczające - wyrwało mi się, trochę zbyt szczerze. - W końcu nie musisz nosić sukienki - skomentowała. - Ale pomyśl, jak zabawnie by było, gdybym musiał.

Śmiech wydobył się z jej ust, a ja jej zawtórowałem. Wyobraziłem sobie Kriss obok Celste i pomyślałem o nich, jak o przeciwieństwach. Było w niej coś pociesznego. Przez cały nasz czas razem nie byłem pod jej całkowitym wrażeniem odkąd skierowała naszą rozmowę na mój temat, ale uświadomiłem sobie, że było w niej coś dobrego, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Minęła około godzina zanim dotarłem do Americi. W czasie pomiędzy nią a pierwszą dziewczyną już spotkałem trzy mocne wyjątki, włączając Celeste i Kriss, które, jak wiedziałem, były ulubienicami publiczności. Jednakże dziewczyna, która była przed nią, Ashley, posępnie wroga wobec mnie, usunęła wszystkie myśli z mojej głowy. Jednak kiedy America wstała, miałem w umyśle tylko ją. W jej oczach było coś złośliwego, czy tego chciała czy nie. Pomyślałem, jak zachowywała się ostatniej nocy i uświadomiłem sobie, że była chodzącym buntem. - America, prawda? - zażartowałem gdy podeszła. - Owszem. I wiem, że słyszałam wcześniej twoje imię, ale mógłbyś mi je przypomnieć? Zaśmiałem się i zaprosiłem ją, aby usiadła. Pochyliwszy się, wyszeptałem. - Czy dobrze spałaś, moja droga? Jej oczy mówiły mi, że igram z ogniem, ale jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Wciąż nie jestem „twoja droga”, ale tak, kiedy się uspokoiłam, spałam bardzo dobrze. Moje służące musiały wyciągać mnie z łóżka. Było mi bardzo wygodnie. - Wyznała to ostatnie, jakby to był sekret. – Cieszę się, że się zrelaksowałaś, moja… - Ach, będę musiał dla niej złamać swój nawyk - Americo.

Stwierdziłem, że doceniła mój wysiłek. - Dziękuję. - Uśmiech zniknął z jej twarzy i pogrążyła się myślach, z roztargnieniem przygryzając wargę, jakby igrała ze słowami w jej głowie. – Bardzo mi przykro, że byłam dla ciebie niemiła - w końcu powiedziała. - Kiedy próbowałam zasnąć, uświadomiłam sobie, że pomimo, iż jest to nieco dziwna dla mnie sytuacja, nie powinnam winić ciebie. Nie jesteś powodem, dla którego wyrzuciłam z siebie to wszystko, a ten cały Wybór nie jest nawet twoim pomysłem. - Miło, że ktoś to zauważył. - I wtedy, kiedy czułam się okropnie, byłeś dla mnie miły, a ja zachowałam się… cóż, wstrętnie. Potrząsnęła głową, a ja zauważyłem, że moje serce wydawało się bić nieco szybciej. - Mogłeś mnie wyrzucić zeszłej nocy, ale tego nie zrobiłeś - stwierdziła. I dziękuję ci za to. Byłem poruszony jej szczerością, ponieważ już wiedziałem, że wcześniej zdarzało się jej być blisko kłamstwa. To sprawiło, że mogłem przejść do tematu, który chciałem poruszyć, jeśli mieliśmy posunąć się naprzód. Pochyliłem się jeszcze trochę, opierając łokcie na kolanach, co było jednocześnie bardziej nieformalne i intensywne niż z kimkolwiek wcześniej. – Ameryko, jak dotąd byliśmy w dobrych stosunkach. To jest cecha, którą bardzo sobie cenię i chcę cię poprosić, byś była tak miła i odpowiedziała mi na jedno pytanie. Pokiwała głową z wahaniem. – Mówisz, że jesteś tutaj przez pomyłkę, więc wnioskuję, że nie chcesz tutaj być. Czy istnieje jakakolwiek możliwość, byś… cokolwiek do mnie czuła?

Zdawało mi się, że bawi się plisami na sukience już od godziny, podczas gdy ja czekałem na odpowiedź i siedziałem tam przekonując siebie, że to tylko dlatego, że nie chce się wydać zbyt gorliwa. - Jesteś bardzo uprzejmy Wasza Wysokość. - Tak. - I atrakcyjny. - Tak! I troskliwy. - TAK! Jestem pewien, że uśmiechałem się jak idiota, tak zadowolony, że udało się jej zobaczyć we mnie coś pozytywnego po ostatniej nocy. Jej głos był niski, gdy kontynuowała. – Ale z bardzo ważnych powodów myślę, że bym nie mogła. Po raz pierwszy byłem zadowolony, że ojciec nauczył mnie jak opanowywać emocje. Brzmiałem całkiem spokojnie, kiedy zapytałem ją. - Czy mogłabyś wyjaśnić? Znów się zawahała.– Obawiam się, że moje serce należy do kogoś innego. A potem w jej oczach pojawiły się łzy. - Och, proszę, nie płacz! – błagałem ściszonym głosem. – Nigdy nie wiem, co robić, kiedy kobieta płacze! Roześmiała się z mojego mankamentu i wytarła kąciki oczu. Byłem szczęśliwy widzą ją taką, beztroską i prawdziwą. Oczywiście ktoś tam na nią czekał. Ta dziewczyna musiała szybko znaleźć jakiegoś mądrego mężczyznę. Nie mogłem zrozumieć jak skończyła tutaj, ale to naprawdę nie była moja sprawa. Jednak nawet jeśli nie była moja, to chciałem, żeby opuściła to miejsce z uśmiechem. – Czy chciałabyś, bym odesłał cię dzisiaj do domu, do twojego ukochanego? – zaoferowałem.

Rzuciła mi uśmiech, który bardziej wyglądał na grymas. - W tym sęk… nie chcę wracać do domu. - Naprawdę? - Odchyliłem się, przebiegając dłonią po włosach, gdy ona znów się ze mnie roześmiała. Skoro nie chciała mnie i nie chciała jego, to czego u diabła chciała? - Czy mogę być z tobą całkowicie szczera? We wszystkim. Pokiwałem głową. – Muszę tu być. Moja rodzina potrzebuje mnie tu. Nawet gdybyś pozwolił zostać mi na tydzień, byłoby to dla nich błogosławieństwem. Więc nie walczyła o koronę, ale wciąż miałem coś, czego chciała. – Masz na myśli to, że potrzebujesz pieniędzy? - Tak. - Miała przynajmniej tyle przyzwoitości, aby się tego wstydzić. – I są… pewne osoby… - powiedziała z wymownym wyrazem twarzy - w domu, których nie chcę widzieć w tym momencie. Zrozumienie tego zajęło mi chwilę. Oni już nie byli razem. Wciąż martwiła się o niego, ale już do niego nie należała. Skinąłem głową, rozumiejąc jej kłopotliwe położenie. Jeśli mógłbym uciec od presji mojego świata przez tydzień, skorzystałbym z tego. – Jeśli zechciałbyś pozwolić mi zostać, nawet na krótko, ja mogłabym zaoferować ci wymianę. To wciąż było ciekawe. - Wymianę? - Co na Boga mogła mi zaoferować? Przygryzła wargę. – Jeśli pozwolisz mi zostać… – Westchnęła. – W porządku. Spójrz na siebie. Jesteś księciem. Cały dzień jesteś zajęty, nie mówiąc już o rządzeniu państwem, a oprócz tego jesteś ograniczony przez trzydzieści pięć…

cóż, trzydzieści cztery dziewczyny, z czego niedługo zostanie tylko jedna? To duża prośba, nie sądzisz? Choć to wciąż brzmiało jak żart, to naprawdę ona przedstawiła mi wszystkie moje lęki z absolutną jasnością. - Nie byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś miał tutaj kogoś? Kogoś, kto mógłby ci pomóc? Kogoś jak… no wiesz. Przyjaciela? - Przyjaciela? - Tak. Pozwól mi zostać, a ci pomogę. Będę twoją przyjaciółką. Nie musisz się martwić marnowaniem dla mnie swojego czasu. Już wiesz, że nic do ciebie nie czuję. Ale możesz ze mną porozmawiać, kiedy tylko będziesz chciał, a ja spróbuję ci pomóc. Powiedziałeś zeszłej nocy, że szukasz powiernicy. Cóż… dopóki nie znajdziesz jakiejś dobrej, mogę nią do tego czasu być. Jeśli chcesz. Jeśli chcę… To nie było to, czego się spodziewałem, ale przynajmniej mógłbym pomóc tej dziewczynie. I może cieszyć się jej towarzystwem trochę dłużej. Oczywiście ojciec oszalałby ze złości, gdyby wiedział, że użyłem jednej z dziewcząt w takim celu… co sprawiło, że to podobało mi się o wiele bardziej. – Poznałem każdą dziewczynę przebywającą w tym pokoju i nie potrafię wskazać, która byłaby lepszą przyjaciółką od ciebie. Byłbym niezwykle szczęśliwy, gdybyś została. Patrzyłem jak napięcie znika z jej ciała. Mimo wiedzy, że jest dla mnie nieosiągalna, nie mogłem nic poradzić na to, że zamierzałem spróbować. – Myślisz, że mógłbym cię nadal nazywać „moja droga”? - zapytałem złośliwie.

Wyszeptała. - Nie ma takiej opcji. - Nieważne, czy było to zamierzone, zabrzmiało to jak wyzwanie. – Będę próbował. Nie zwykłem się poddawać. Zrobiła minę, prawie zirytowaną, ale nie do końca. - Wszystkie tak nazywasz? - zapytała, wskazując głową na resztę dziewcząt. – Tak i wydawało się, że im się to podoba - odparłem, drocząc się z nią zadowolony z siebie. W jej uśmiechu było wyzwanie, kiedy odezwała się. – I to jest właśnie powód, dlaczego mnie nie. Wstała, kończąc rozmowę, a ja nie mogłem nic poradzić, że znów mnie rozbawiła. Żadna inna nie miała ochoty skrócić naszego czasu razem. Skłoniłem się jej lekko; odpowiedziała raczej szorstkim dygnięciem i odeszła. Uśmiechnąłem do siebie myśląc o Americe, porównując ją z innymi dziewczynami. Była ładna, choć nieco zbyt wyrazista. To był niestandardowy rodzaj piękną i byłem pewien, że nie była go świadoma. Było w niej coś… nie wydawała się oddychać pałacowym powietrzem2, chociaż było, być może, coś królewskiego w jej dumie. I, oczywiście, w ogóle mnie nie chciała. Mimo to nie potrafiłem pozbyć się chęci dotarcia do niej. I to było jakbym dokonał pierwszego sukcesu w wyborze: jeśli miałem ją tutaj, to wciąż miałem szansę spróbować.

2

Sama nie do końca to ogarniam xD Chodzi o to, że nie do końca tu pasowała, bo nie miała takiego zadęcia, jak osoby z wyższych sfer
The Prince Kiera Cass tł. DD_TT.pdf

Related documents

60 Pages • 12,538 Words • PDF • 325.3 KB

229 Pages • 81,478 Words • PDF • 1.2 MB

560 Pages • 72,265 Words • PDF • 1.5 MB

433 Pages • 112,165 Words • PDF • 1.2 MB

383 Pages • 122,161 Words • PDF • 1.9 MB

285 Pages • 83,736 Words • PDF • 1.4 MB

64 Pages • PDF • 14.4 MB

41 Pages • 18,554 Words • PDF • 245.2 KB

361 Pages • 92,716 Words • PDF • 5.5 MB

36 Pages • 11,719 Words • PDF • 213.8 KB

49 Pages • 132 Words • PDF • 369 KB