Taylor Tawny - Wicked Beast .pdf

166 Pages • 57,457 Words • PDF • 679.4 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:02

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Tawny Taylor – Wicked Beast

Tłumaczyła: Eiden // http://chomikuj.pl/Eiden

Rozdział I

Dla Cailey Holm, kelnerki na pełen etat i samozwańczej pisarki w niepełnym wymiarze czasu, pisanie było porywającą przygodą. Jej opowiadania odpędzały ją z dala od okropnej rutyny jej życia które było zatopione: w paskudnej pracy. Żałosne życie społeczne. Przygnębiające finanse. Przez kilka godzin w tygodniu mogła być kimś innym, modelką z okładek magazynów z porywającą pracą, z mnóstwem wiernych przyjaciół i wielką szafą. Mogła być ścigana przez seksownego samca alfa, zarówno mistrzowskiego, dominującego kochanka jak i cierpliwego, dbającego partnera. Świat idealnego mężczyzny. Ale co ważniejsze, mogła zatracić się w problemach swoich postaci. Zawikłane, trudne sytuacje które zawsze były rozwiązane na Końcu. Pisanie było zabawne. Relaksujące. Ale było takie przed zeszłotygodniowym Wielkim Eksperymentem. To krytykująca partnerka Cailey, Mia Spelman, była osobą która wpadła na ten jakże genialny pomysł. Wszyscy z ich grupy musieli usiąść w kole i wyznać swoje najgorsze obawy. Przywołało jej to na myśli odwieczne nastoletnią zabawę „Pytanie albo Zadanie” na piżamowej imprezie. Te same dziewczęce chichoty i żenujące wyznania. Jedyną rzeczą jakiej brakowało to śpioch Barbie i telefony z żartami. Smutna część - trzy dorosłe kobiety bawiące się w dziecinną grę - nie była zbyt przekonywująca. O nie. Było gorzej. Po tym jak każda przyznała się do swojego strachu (coś, co było całkowicie upokarzające, jeśli dwie pozostałe nie były za bardzo zażenowane), obiecały napisać historię, w której ich bohaterka musiałaby zmierzyć się z tym samym strachem. W ten sposób, wyjaśniła Mia, będą mogły - w jakiś sposób Cailey musiała jeszcze to zrozumieć - wyleczyć się Wielkie, ogromne westchnienie.

Cailey powiedziała to po raz kolejny: Mia czytała zbyt dużo poppsychologicznych książek. Samozwańcza panna Freud obroniła swój wybór materiałów do czytania, twierdząc, że te książki pomogły jej z pisaniem. Dziewczyna chwaliła się, że mogłaby wyleczyć świat. Zabawne, bo ta sama kobieta która osobiście zaprzeczyła teorii osobowości Junga, brała kąpiel mając na sobie koło ratunkowe. Pomimo tego faktu, który zauważyła Cailey, cała ta sprawa była daremna, była wystarczająco zdesperowana, aby pozbyć się swojej miażdżącej fobii wobec kotów, podeszła do tego zadania bez entuzjazmu. Poza tym, opowiadania shapeshifter były gorące dla wydawców erotyki. Mógł być to dobry moment. Kto wiedział? Może osiągnie dwie rzeczy na raz: w końcu stworzy rękopis nadający się do sprzedaży i uzyska kontrolę nad swoim irracjonalnym lękiem. Z innej strony, może napisze trzysta stron paskudztwa a fobia pozostanie do końca jej życia? Były gorsze rzeczy, które mogły ją spotkać jako ajlurofobistyczną kelnerkę w metrze Detroit. Jakby mogła być zmuszona do wzięcia udziału w grze Lwów... w stadionie pełnym prawdziwych uzębionych kotów. - Musisz sprawić, że będą to robić podczas gdy on będzie w swojej kociej formie - Mia skręciła pokrętło przy zepsutej lampie stołowej w stylu witrażowym, położonej na stoliku obok wiśniowej okleiny (te kelnerki nie mogły kupić masywnych mebli z drzewa wiśniowego). Trzask, trzask. Światło zamigotało. Było pięć świateł. W pomieszczeniu wielkości dużej szafy wnękowej. Jak to się stało, że nie zauważyła, że Mia wcześniej nadużywała moc watów? Czy Mia też bała się ciemności? Cailey zrobiła sobie przerwę od zamyślenia o Mii i jej problemu z ciemnością, na wystarczająco długo aby zrozumieć sugestię swojej krytykującej partnerki o jej historii. Czy właśnie Mia jej to zasugerowała...? Nie ma mowy! Żołądek Cailey skręcił się. Szarpnęła się do przodu siedząc na brzegu poduszki krzesła z sztucznej skóry. - Co powiedziałaś? - Interesujące. Sądzę, że Mia miła coś na myśli - Szalona Krytyczka numer dwa, Lisa Goddard, założyła nogę na nogę i postukała palcami o zbyt wypchane oparcie kanapy. - Wszyscy wiedzą, że to nie jest techniczne bestialstwo, jeśli postać nadal posiada ludzki umysł. - Nie. Ma. Mowy!- Cailey powtórzyła zbyt przerażona, żeby powiedzieć cokolwiek innego. Kwaśny smak wypełnił jej usta, sprawiając że jej policzki stały się napuchnięte a wargi zmarszczyły się. - Ale to ma sens - kontynuowała Mia, oczywiście nie zdając sobie sprawy jak obrzydliwy - jak zupełnie odrażający! - był jej pomysł.- Pomyśl o tym... - No właśnie - przerwała Cailey.- Nie chcę o tym myśleć. Nie mogę o tym

myśleć albo ja... - O to dokładnie mi chodzi!- Mia opuściła swoje spłaszczone ręce na uda tak mocno i szybko, że uderzenie wydało głośny, pluszczący dźwięk, kiedy uderzyła w swe wyblakłe spodnie.- Zauważyłam, że nie chcesz myśleć o tym, że koty uprawiają seks... - Heh. Tak! - bez kitu, Sherloku. - ... ale jeśli ta scena będzie wystarczająco gorąca, zapomnisz, że facet jest lwem - kontynuowała Mia.- Nie możesz bać się czegoś, co cię pobudza. Rozumiesz? Huh? Cailey wzdrygnęła się tak mocno, że szczęknęły jej zęby. - Nie nadążam. Jaka część będzie mnie pobudzać? Kobieta przyciśnięta przez ogromnego, uzębionego kota z pazurami? Nie. To na mnie nie działa. Żadnego szczęśliwego mrowienia. Niee - może była to najgorsza rzecz o jakiej pomyślała. - Wstrzymaj się. Sądzę, że to za wcześnie - Lisa obserwowała Cailey ostrymi oczami.- Za mocno na nią naciskamy. Głos rozsądku. - Fobia Cailey jest całkiem zła. Musi wejść w to powoli. Może niech najpierw napisze jakąś bezpieczną scenę, gdzie bohaterka tylko widzi kota. Potem będzie mogła napisać kolejną, gdzie bohaterka dotknie kota. Tego rodzaju rzeczy. Musimy w tym przypadku podjąć ten jeden maleńki krok po kroku kontynuowała Lisa. - Tak. Jeden malusieńki, malutki krok - Cailey zgodziła się, trzymając się rękę w górze i zaciskając palec wskazujący i kciuk razem, aby zilustrować. Zanim Mia zdążyła zasugerować kolejną szaloną sugestię, Cailey przesunęła rozmowę w kierunku projektu Mii. - Więc o czym jest twoja historia? Twoja bohaterka będzie popadać w jakąś głęboką wodę czy coś? - Nie do końca - Mia uniosła podbródek i wyciągnęła kopertę, którą trzymała na łonie. Uniosła klapkę do góry i wyciągnęła stos stron. - Piszę paranormala. O egipskim bogu. Już to nuci. Mam już siedemdziesiąt stron... hej! - Chwileczkę!- Cailey podwędziła Mii strony i patrzyła na nie z niedowierzaniem. Jej termometr bzdur zadźwięczał w jej głowie niczym metalowy garnek w który uderzał maluch. - Co to? Poddanie się Ciemności? To niesprawiedliwie. Kreśliłaś tą historię o egipskim bogu przez tygodnie. Mamy się pchać same siebie, próbować nowych rzeczy. Dodatkowo powinnaś pisać o swoim strachu wobec wody, ty duży kurczaku. - To prawda - Lisa przytaknęła, kierując teraz swoje zezowate oczy na Mię.- Ale wyzwiska nie są wcale fajne.

- Ale łamanie zasad własnej cholernej gry też nie - Cailey wyciągnęła pierwszą stronę streszczenia i podała ją Lisie.- Tak jak myślałam, żadnej wzmianki o bohaterce która boi się wody. To twoja typowa opowieść Mii Spelman z alfa-bohaterem. Mia wyrwała resztę stron z ręki Cailey. - Taak, cóż, strach mojej postaci jest w opowieści. Możecie mnie trzymać za słowo. Lisa oddała pierwszą stronę Mii. - Jeśli nie ma czegoś w streszczeniu, nie może to być większą częścią konfliktu. - Cóż, tak jest - Mia wepchnęła stos do koperty.- Fobia mojej postaci jest drugoplanową fabułą. A to krótkie streszczenie. Wiecie, że nie zawsze umieszczamy drugą fabułkę w krótkim streszczeniu. Nie ma to miejsca. Nie jeśli dzieje się znacznie więcej rzeczy. Romans i napięcie... - To zbyt zabawne - Cailey nie mogła nic poradzić. Roześmiała się, odstawiając miskę z kukurydzianymi chrupkami na szczyt własnych wydrukowanych stron.- To twoja gra. Twoje zasady. Ale hej, jeśli nie chcesz za nimi podążać, w takim razie ja jestem dobra - czyżby znalazła wyjście z tego szaleństwa? Czy chciała je wykorzystać?- Mogłabym porzucić tą sprawę z lowłakiem i zacząć pisać historię o wampirach, którą już chciałabym zacząć. - Daj spokój! Nie wykorzystuj mnie do swoich spraw - Mia wzięła garść chrupek, stawiając ją na kartkach.- Przysięgam, że gram fair. Co tu masz? Chcesz nam to pokazać? Cailey oparła się pokusie zgniecenia kartek i wrzucenia ich do kosza. Dzięki trudnej tematyce, opowieść nie przyszła tak łatwo, jak zwykle się to działo. Walczyła przez kilka dni, żeby wyprodukować dwadzieścia stron których nie nienawidziła. Ale odsuwając trudności na bok, miała wrażenie że dobrze zaczęła. Dosięgnęła czegoś, urosła. Zdesperowana jakiegoś moralnego wsparcia, Cailey spojrzała na Lisę. - Powiedz mi, że podążałaś za zasadami to przebrnę przez to do końca. Lisa uśmiechnęła się jasno. - Trzymam się. Piszę romantyczne napięcie. Romantyczne napięcie? Cailey wypuściła z westchnienie zdrady i spojrzała i zmierzyła się z dawką ich spojrzeń. - Nie wierzę! Wy dwie! Obydwie oszukujecie? Lisa, ty zawsze piszesz o romantycznym napięciu. - Wiem. Ale w mojej opowieści strach bohaterki przed bronią jest główną częścią konfliktu - Lisa wyciągnęła stos stron z czerwonego, przenośnego płótna, które leżało na jej stopach, gdy spadło z błyszczącej góry stolika.- Widzisz? Jest o tym w streszczeniu. - Cóż, przynajmniej to masz - Cailey przekartkowała strony.- Wow. To brzmi dobrze! Nie mogę się doczekać, żeby to przeczytać - podała stosik Mii.Dobra. Dokończę tą sprawę z lwem. Ale muszę wam powiedzieć, dziewczyny, że

naprawdę trudno napisać coś takiego. To znaczy, naprawdę ciężko. - Taa - powiedziała Mia, czytając strony Lisy.- Wiem co masz na myśli. Powiedz, jest bezpiecznie żeby twój bohater - fajnie, ona robi to z dwoma facetami?- używał swój pistolet w erotyczny sposób? Mógłby nim w nią uderzyć. Intymnie. Cailey przełknęła chichot. - Broń? Gdzie? Nie żebym wiedziała coś o tych rzeczach, ale nie sądzę, żeby było to bezpieczne mieć broń tam na... dole. Lisa zmarszczyła brwi. - Żartujesz sobie ze mnie. Mia spojrzała w górę. - Co? Nie, nie żartuję. Powinno być w porządku tak długo jeśli nie są naładowane. - Żartujesz sobie ze mnie - powtórzyła Lisa. Mia potrząsnęła głową. - To rodzaj adaptacji przekierowania. Zastępujesz straszne odpowiedzi innym sposobem... - Tak, tak. Rozumiemy tą część. Ale nie wiemy jak masz zamiar sprawić, że woda będzie erotyczna - zakwestionowała Cailey. - Och, wiem!- powiedziała Lisa a jej ekspresja rozjaśniła się.- Może sprawić, że bohaterka będzie to robić związana... w jeziorze. Mia spojrzała przerażona na Cailey. - Nie! - Tak! To idealne!- Cailey posłała Mii zadowolony uśmiech.- Jeśli zamierzasz wkręcić moją bohaterkę w kota, a Lisy w jakieś szalone zabawy z pistoletem, twoja może robić zboczone rzeczy w wodzie. - Nie, nie mogę. - Dlaczego?- spytała Lisa. - Ponieważ.. uch... ponieważ nie jest bezpiecznie być związanym w wodzie. - Proszę cię - Cailey chwyciła kilka chrupek i zanurzyła się w misce z salsą.- Bohater przecież nie pozwoli miłości swego życia utonąć. No dobra, a jak z tym: możesz iść po omacku. To też zadziała - władowała pomidorowo-pieprzne chipsy do ust. Mniam. Kwaskowate, z nutą limonki i małym, pikantnym kopem. Miała wystarczająco wigoru, żeby pobudzić swoje kubki smakowe. Kochała noc grupy krytyki. Nie tylko dlatego, że te dwie dziewczyny, które siedziały w jej salonie naprawdę pomagały jej pisać, ale też dlatego że była to jedyna noc, w której pozwalała sobie na zjedzenie czegokolwiek czego chciała. Szybko zastąpiła pierwszego chipsa kolejnym. Przy trzecim, rozkoszując się żywą dyskusją jej pomysł zrodził się pomiędzy zrównoważoną Lisą i i nie tak rozważną Mią. Zdecydowanie dotknęła surowy nerw Mii. Ale poddawało to próbie racje Panny Prze warunkowanej. Jeżeli zamierzała na nie mocno naciskać, mogła się domyślić, że Cailey i Lisa wpakują ją w to samo. Poważnie, dlaczego nie miałyby

tego zrobić? To był jej pomysł. Mia była w środku całkowicie nielogicznego argumentu przeciwko oślepienia jej bohaterki kiedy trzask rozrywający błonę bębenkową rozległ się za oknem Cailey. Głowa Cailey obróciła się dookoła, jej oczy skoncentrowały się na scenie na zewnątrz. W połowie oczekiwała, że zobaczy blask w dziedzińcu za swoją kamienicą, albo jeden wysoki dąb w ogniu. Światła zamigotały. - Wow, to było głośne - powiedziała Lisa. - Pewnie, że tak - Mia przesunęła się nerwowo na krześle, jej oczy były szeroko otwarte niczym spodki.- Mam nadzieję, że energia nie... Światła zgasły, pozostawiając je siedzące pośrodku małego salonu Cailey w pobliżu smolistej czerni. - Cholera - szepnęła Mia. - Przepraszam - powiedziała Cailey, mrugając aby przyzwyczaić oczy do ciemności. Jedna z cienistych postaci, które mogła rozpoznać, poruszała się całkiem nieźle. Może Mia. Biedactwo. Wyglądała na przerażoną. Cailey zaczynała wierzyć, że woda nie była tylko jedyną rzeczą, której panicznie bała się Mia. Cailey skoczyła na nogi, uderzając łydkami o stolik do kawy. Gryząc się w język, aby nie przekląć kilka razy na lotną instalację elektryczną swojego budynku mieszkalnego, przesuwała się po omacku po salonie w stylu Helen Keller. - Mia, wszystko w porządku? Kolejny piorun zapalił niebo na zewnątrz na ułamek sekundy, rzucając w pokój dziwne niebieskie światło. - Pewnie. Nic mi nie jeeeest - Mia pisnęła.- Ochmójboże! Co to jest? - Co?- Cailey przechyliła się na prawo opierając głowę na rogu ściany. Kilka czteroliterowych słów cisnęło się jej na język. W celu uniknięcia dodatkowej paniki, znowu się ugryzła. - To dobrze, Mia. To tylko ja - powiedziała Lisa.- Jestem tuż obok ciebie. - D-dzięki. Pospiesz się, Cailey - zęby Mii mocno szczękały o siebie, przez co zacinała słowa. - Idę tak szybko jak tylko potrafię - ryzując kolejne walnięcie w głowę lub w twarz poprzez zderzenie z dużym urządzeniem, Cailey szybko przeniosła się na czworakach wzdłuż linii szafek kuchennych z jednej strony. Liczyła głośno „Raz, dwa, trzy” zatrzymując się na trzecim, wstała i otworzyła górną szafkę i sięgnęła do środka na ślepo. Stos pustych pojemników marki Tupperware uderzyło w blat a pusty dźwięk uderzenia plastiku o laminat dodał wrzawy. Jej drżące dłonie potrąciły wysoki wazon, posłały przynajmniej jeden z kryształowych uchwytów na świec na podłogę, oraz rozsypały jej kolekcję jej solniczek i pieprzniczek aby znaleźć świece na końcu szafy. - Ochhhh - Mia jęknęła.- Nie czuję się zbyt dobrze. - Przepraszam! Staram się. Cholera, nie mogę widzieć. Dźwięki które

słyszysz to ja, przewracam wszystko... Coś ogromnego rozbiło się o jedyne wejście do jej apartamentu i Cailey wypuściła świecę którą ledwo co chwyciła. Co to do cholery było? Drzewo? Słoń? Pieprzony czołg? - Uch, to nie byłam ja - powiedziała Cailey, szukając po omacku upuszczoną świecę cenzurując swój słownik, przypominając sobie że zapomniała kupić baterie do latarki. Nie było tak, że utrata energii było rzadką okazją. Kolejna, ogromna katastrofa. Na rękach i kolanach, Cailey opuściła głowę i przykryła ją rękami. Wtedy trzask rozrywanego drewna rozniósł się po jej małym mieszkaniu. Lisa i Mia wrzasnęły. Cailey krzyknęła i schyliła się jeszcze niżej, uderzając czołem o chłodne linoleum podłogi. - Ała!- krzyknęła, dotykając palcami miejsce bólu.- Cholera, będę wyglądać jakbym była na randce z Maxem, boksującym szympansem, jeśli uderzę w coś jeszcze - upadła na tyłek rozsuwając pojemniki Tupperware po podłodze. - Cailey - głęboki, męski głos ryknął z ogólnego kierunku drzwi. Co do cholery? Światła bardzo szybko zaczęły gasnąć i zapalać się. - Cailey Holm - powiedział mężczyzna, wciąż stojąc poza linią jej wzroku. Cailey nie była pewna czy powinna być przerażona na śmierć czy wdzięczna. Czy znała ten głęboki, mocny głos? Nie mogła być pewna. Nie brzmiał znajomo. Może był to facet od konserwacji budynku, który przyszedł sprawdzić czy nic jej nie jest? Światła znowu zgasły a Mia zapiszczała. Jako ustępstwo wobec zarośniętego kurczaka na pięć stóp, przy jednoczesnej próbie byciem rozsądnym dorosłym (serio, na ile prawdopodobne było, że morderca z toporem ciężko wkroczył do jej mieszkania i krzyczał jej imię podczas burzy?) czołgała się na czworakach wokół krótkiej ściany, która odcinała kuchnię od salonu. Widziała ogromny cień, podświetlany przez żywe błyski szafiru w oknie. Światła znowu zamigotały, tym razem puszczając żółtawy blask. Światło było przyciemnione tylko na tyle, żeby mogła zobaczyć półnagiego mężczyznę z szorstkim głosem. Długawe włosy. Kwadratowa szczęka. Wysokie kości policzkowe. Usta, które nie były zbyt pełne ani zbyt cienkie. Duża, solidna postura. Umięśniona. Wow. Patrzyła, ale nie mogła się powstrzymać. Było coś w nim. Sposób w jaki się poruszał. Sposób w jaki wyglądał. Nieokrzesanie. Dzikość. Niebezpieczeństwo. Seksowność. Jeszcze nie znajomy... Jego wzrok powoli opadł, dopóki na nią nie patrzył. Natychmiast poczuła się mała i bezbronna, jak mysz uwięziona w rogu

przez ogromnego kota. Bicie jej serca uruchomiło się z prędkością, jakby walczyła z pokusą aby odwrócić tyłek i biec jak głupiec. Ale jej wewnętrzny głos - ten jeden który był rozsądny - powiedział jej, że zrywanie się do sprinterskiego biegu nie było konieczne... jeszcze. Ta straszna - oddalona - fascynująca uczta dla jej oczu mogła być konserwującym mężczyzną. Nie znała ich wszystkich. Jak głupio by wyglądała, gdyby pobiegła bez powodu? - Tutaj jesteś - powiedział. Jedna strona jego ust uniosła się w asymetrycznym uśmiechu, przez jej lęki z łatwością się wzmocniły. Dziwne. - Er, tak - powiedziała, starając się zebrać w sobie resztki godność. Na czworakach, jak osioł. Jak głupie to było? Wytarła spocone dłonie o swoje uda opięte w dżinsy, po tym jak wstała na nogi.- Czy jesteś... uch, z konserwacji? Co się stało? Drzewo spadło na budynek? - Z konserwacji?- jego głos był wyraźnie zaskoczony na ułamek sekundy przez jej pytanie.- Nie. Nie dokładnie - zmniejszył odległość pomiędzy nimi zanim zdążyła wziąć kolejny oddech. Ufff, ten facet szybko się poruszał. Praktycznie superbohater, szybszy niż pędząca kula. O co z tym chodziło? Odskoczyła nieco do tyłu, po czym spojrzała na niego oczy, gotowa pouczyć go o niebezpieczeństwie inwazji na osobistą przestrzeń dziewczyny. Ale w tej sekundzie gdy jej oczy spotkały jego, zapomniała co miała powiedzieć. Jego oczy były złote. Nie jak typowe brązowe oczy z drobinkami złota jak te, które miała Miała, ale solidne żółtozłote. Jak pers Lisy. Wściekły pers Lisy. Żołądek Cailey skręcił się, wiążąc się w bolesny węzeł. Zatoczyła się do tyłu. Jego brwi opadły. Jego niegrzeczny uśmiech znikł. Zanim zorientowała się co się działo, złapał ją pod nogi i przerzucił sobie przez ramię jak jaskiniowiec ciągnący tuszę sarny. Była tuszą. Nie był najbardziej godny sposób podróżowania. - Hej!- powiedziała.- Wiesz, mogę chodzić. Najwyraźniej był głuchy, jaskiniowiec z żółtymi oczami odwrócił sie w kierunku drzwi i przebył jej mały salonik w trzech długich krokach. - Hej?- krzyknęła, stając się coraz bardziej zamroczona przez światła odbijające się wokół niej. Położyła dłonie na jego dłonie i pchnęła się w górę, podnosząc górną część ciała.- Conan, co ty wyprawiasz?- kiedy nie odpowiedział, uderzyła go w plecy.- To nie jest zabawne. Odstaw mnie!- kiedy to nie przyniosło rezultatów jakich oczekiwała, zaczęła kopać i bić, jednocześnie krzycząc.- Puść mnie!- w wysokiej głośności. Barbarzyńca postawi ją na dół. Teraz. Albo. - Lisa? Co z małą pomocą? Jej przyjaciółki były stłoczone z rozwartymi ustami na kanapie, wyraźnie ogłuszone przez sytuację, w której aktualnie się znajdowała. Niezbyt dobry znak.

- Lisa! Lisa zaczęła skubać palcami Mii jedno ze swoich ramion, ale nie uwolniła się z uścisku Mii zanim Conan wyciągnął Cailey na korytarz. O Boże! Czy to żart? Co się dzieje? Załamała się w przypływie szalonego ruchu, mając nadzieję, że przypadkowo jej nie upuści zanim dotrze do końca korytarza. Nie miała takiego szczęścia. - Lisa!- znowu krzyknęła.- Niech mi ktoś pomoże! Gdy przeszedł ciężko przez główne wyjście w budynku, złapała się palcami krawędzi framugi drzwi, trzymając się życia. Dlaczego wyniósł ją na zewnątrz? Może chciał jej pokazać ładne gwiazdy. Będąc w połowie w środku i na zewnątrz, wrzasnęła: - Pooomocy!- do swoich przyjaciółek, sąsiadów, wrogów, kogokolwiek kto mógł być w zasięgu słuchu. Barbarzyńca odgiął jej palec po palcu z drewnianej osłony. Gdy wyniósł ją na zewnątrz, rzuciła swoją wagę do przodu, zastanawiając się czy nie nabawi się wstrząsu mózgu poprzez zanurkowanie do ziemi poprzez bicie tego pustaka za wywleczenie jej z domu. Ale trzymał ją bardzo mocno. Nawet nie drgnęła. Zanim ktokolwiek mógł go powstrzymać, przebyli parking i udali się do alejki. Deszcze przestał padać, ale nagle podniósł się wiatr, uderzając o jej twarz tak mocno, że zacisnęła oczy. Swędzenie przeszło po jej rękach i nogach, podobnie jak miliony mały pajęczych stópek. Powietrze trzęsło się i trzeszczało jakby przechodzili przez kieszeń elektryczności statycznej. Otworzyła oczy, z migotliwym widzeniem, dzięki porywającemu, nieustannemu wyciu wiatru, który ją oślepił. Dziwaczne kolory wirowały wokół nich, opalizujące, półprzeźroczyste. Chwilę później zniknęły. Wiatr. Kolory. Zabawna, straszne, pełzające uczucie. Było bardzo ciemno. Żadnych świateł ulicznych. Brak budynków. Brak księżyna. Stali... w lesie? Dziwne. Nie było żadnych lasów w okolicy jej mieszkania, nawet nie w odległości mil. Jak ten brutal mógł zabrać ją tak daleko w tak krótkim czasie? Na piechotę? Nie mógł. Ale zrobił to. Psychicznie otrząsnęła z dala swoją niejasność i wznowiła swoją bitwę o wolność. - Puść mnie, do cholery. Co sądzisz, że robisz? Nie tracąc ani jednego uderzenia, odpowiedział: - To dość proste, żeby zauważyć, prawda? Porywam cię.

Rozdział II

Lander Cornelius uśmiechał się do siebie gdy szedł, pomimo nadużywania siły przez kobietę którą niósł na swoim ramieniu - a może w małym stopniu właśnie przez to. Podziękował cicho czarownicy która wysłała go w dziwny świat jego więźnia, podczas gdy niósł swoją nagrodę z powrotem do swego legowiska. Kiedy czarownica ukazała mu się pierwszy raz, nie miał pojęcia jak potężna była moc jego ofiary, jak cudowna. Jak mógłby wiedzieć? Kto przegapił to czego nigdy nie wiedzieli? Dzięki Cailey, mógł teraz czuć zapach. Smakować. Czuć. Świat już nie był zamaskowanym odcieniem szarości. Pusty i bezwonny. Dwuwymiarowy. Och, radości. Jednak czarownica dała mu jeszcze większy prezent. Gdy kobieta na jego ramieniu w pełni mu ulegnie, będzie mógł posiąść moc zmieniania przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Będzie mógł zmienić wydarzenia, które miały miejsce rok temu i te, które jeszcze nie nadeszły. Wystarczyła myśl o tym, że mógł zapobiec katastrofom. Tragediom. Śmierciom. Tak, to byłby ostateczny dar dla króla. Cailey. Była kluczem do tej władzy, ponieważ posiadała magię większą niż sama wiedźma. Mógł ją kontrolować, kiedy w pełni mu ulegnie. Przynajmniej to powiedziała mu wiedźma. Co ciekawe, wyczuł dziwny związek z jego zdobyczą, niewidzialne powiązanie które transportowało myśli i emocje od jednego do drugiego. Miał otwarty umysł tylko dlatego, żeby słyszeć jej delikatny głos w swojej głowie. Aby udostępnić odczucia, emocje i od czasu do czasu jakąś myśl. Było rozpraszające, przeszkadzało. Z powrotem przesunął nieco jej ciężar, tym samym pozwalając jej na łatwiejsze oddychanie. - Jeszcze kawałek.

- Pieprz się. Przełknął ryk. Cailey w ogóle nie była jak samice, które najbardziej podziwiał. Oczywiście, była inteligentna. I oczywiście, nie mógł zaprzeczyć, że była piękna. Oszołamiające złote fale opadały kaskadami w dół jego pleców i jej ramion. Wyraziste oczy wyrażały coś co niektórzy mężczyźni mogli być wziąć jako zwykły, niezrównany blask twarzy. Jej ciało było miękkie w odpowiednich miejscach, ale również silne i dobrze zachowane w proporcjach. Nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy ją całkowicie rozebraną. Nastąpi to wkrótce, ale na pewno nie wystarczająco szybko. Ale była także szczera, niezależna, uparta. Jego spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego widocznej erekcji na przodzie jego czarnych spodni. Z powodu swojej natury, nie był nigdy chętny do noszenia ubrań; nigdy nie miał przy tym wyboru. Ale w tej chwili jego szaty pęczniały w niewłaściwym miejscu. Musiał dokonać korekty - szybko - lub całkowicie się ich pozbyć. Gdy przyspieszył kroku, Cailey nadal biła pięściami w jego plecy, kopała go i wiła się. Ból mu nie przeszkadzał. W rzeczywistości był wdzięczny, że mógł czuć jej ciosy. Ale obawiał się, że jej dzikie cięgi mogą spowodować obrażenia. Jej. Jego skarbowi. Nie chciał myśleć o konsekwencjach. Na szczęście jego dom nie był tak daleko od portalu między ich światami. Po jakimś czasie wprowadził ją bezpiecznie do środka, nie mogła złapać tchu od swego wysiłku a jej uderzenia z braku siły stały się wolniejsze. Dobrze. Jej wyczerpanie będzie działać na jego korzyść. Zabrał ją prosto do swojej sypialni i postawił ją na nogach. Zgodnie z oczekiwaniami, natychmiast zerwała się do biegu, kierując się prosto do drzwi. Nie potrzebowała dużo czasu, żeby się dowiedzieć, że są zamknięte. Kiedy się odwróciła, utkwiła w nim wściekłe spojrzenie. - Jak śmiesz! Wypuść mnie. Teraz! Oczywiście, nie miała pojęcia jak ma się odnosić do króla. Boleśnie zdał sobie sprawę, jak trudno będzie mu wytrenować tą boginię do całkowitej uległości. Prezent nie przyszedł bez swojej ceny. Kontrola. Musiała zdać sobie sprawę, kto tu jest pod kontrolą. Pochylił się na lewo, opierając się ramieniem o jeden z filarów na osiem stóp w kącie łóżka. - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego cię tu przyprowadziłem? - Nie. Kłamała. Wyczuł to w jej głosie. - Albo kim jestem?- drgnął, wzmacniając swoje spojrzenie.- Nie jesteś w najmniejszym stopniu ciekawa tego kim jestem? - Nie! Nie obchodzi mnie kim jesteś. Kolejne kłamstwo. Było to trudne, ale zmusił się do utrzymania emocji w ryzach, chociaż ta

jędza walczyła z nim odkąd wyrwał ją z jej domu. Jego każdy nerwy był cienko rozciągnięty. Wystarczyło dodać do tego napięcie, które Cailey miała w sobie. Jej piękno. Zapach jej skóry napełniał jego nozdrza. Dźwięk jej głosu szumiał w jego ciele. Było wiele do zrobienia. Otrzeźwiający biznes. Jeśli zamierzał wytrenować Cailey aby móc użyć jej magię do własnych celów, musiała się nauczyć jak mówić prawdę. Musiała nauczyć się szanować go. A co konieczne, musiała się nauczyć podziwiać zarówno jego jako jednostkę i siłę i władcę jego rodzaju. Był królem Werekinów: pierwowzorów dla wszystkich gatunków. Musiał po prostu ją poprowadzić do prawdy - odpowiednio mocną ręką. Stała wyciszona, plecami do drzwi, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Jej gniew jeszcze nie złagodniał. Mógł to wyczuć. Pikantny i słodki. Zachwycający. Prawie tak samo odurzający jak widok jej pełnych warg i piersi koloru kości słoniowej, które unosiły się i opadały przy każdym oddechu. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej pragnął? Jak szybko powstało jego pożądanie? Czy mogła to wyczuć tak samo jak czuł jej tęsknotę i strach które w niej walczyły? Miał nadzieję, że nie. Jeśli tak, to mogła użyć jego pragnienia przeciwko niemu. Musiał zachować kontrolę. Zawsze. Wziął jeden krok naprzód, ale próbowała go powstrzymać unosząc ręce i patrząc na niego rażąco. - Nie zbliżaj się, albo będę krzyczeć - ostrzegła. Nie miał wątpliwości, że krzyknie. Już przestawała granicę swoich strun głosowych raz czy dwa - albo dziesięć razy. Jego bębenki nadwyrężyły się od jej piskliwego krzyku. Ale nie było nikogo, kto by ją teraz usłyszał. Przynajmniej nikogo, kto by coś z tym zrobił. Studiował napięcie w jej ciele, sztywność w jej kończynach gdy zbliżył się do niej o kolejny krok. Posmak terroru wypełnił mu nozdrza. Aromat zmieszał się z jego instynktem pościgu. Uchwycić. Wziąć. - Nie znasz naszego rodzaju - powiedział. - Jakiego „rodzaju”? O czym ty gadasz?- spłaszczyła się na drzwiach. Zatrzymał się tuż przed nią używając swojego rozmiaru jako swoją korzyść. - Nazywam się Lander Cornelius, Król Werekinów. Rozpoznawczo dotknęła powoli swojej twarzy. Jej oczy rozszerzyły się. Jej usta otworzyły. Dolna drżała. - O. Mój. Boże - mruknęła bezdźwięcznym głosem. - Nauczysz się mnie szanować - podniósł jedną rękę do jej twarzy, ale zanim jego palce nawiązały kontakt z jej skórą, szarpnęła się odwracając głowę

w bok. - Nie dotykaj. - Tak, dotknę cię - powiedział.- Kiedy i jak zechcę. Jesteś moja. Jesteś moją własnością. - Nie, nie, nie!- potrząsnęła głową.- To niemożliwe. Dopiero zaczęłam tą opowieść. Nie jest opublikowana. Nie umieszczałam jej w internecie... Jak? Włamałeś się do mojego komputera i ukradłeś ją? Jej pytania zmyliły go. Co było komputerem? I wtedy uświadomił sobie, że sugerowała iż coś jej ukradł. Wziął kilka powolnych, głębokich oddechów które wyczyściły wściekłość z jego twarzy i głosu. - Nie muszę niczego kraść. Komputer? Internet? Nie wiem o czym mówisz. Jej zdziwienie i strach zanuciły wzdłuż tej niewidzialnej linii między nimi i wibrowały przez jego ciało. Uczucie nasiliło się na potrzebę wirowania w nim. Niezależnie od gniewu, frustracji i wściekłości, był obolały od pragnienia dotknięcia jej, zbliżenia się. Dlaczego reagował ną tą... irytującą... kobietę w ten sposób? Sięgnął ponownie, tym razem ku jej ramieniu. Ku jego zaskoczeniu, nie wyszarpnęła się. Jej oczy były wlepione w dół, przymocowane do podłogi. Ściągnęła razem brwi marszcząc je i wygięła kąciki ust. Ale nie uciekła. Nie drgnęła. Nie poruszyła się. Kiedy jego palce wreszcie nawiązały kontakt z jej ciepłą skórą, ostrze przeszyło przez jego ciało. Jej wzrok wbił się w jego twarz. Wyczuła coś? Więź między nimi? Głód przechodził przez jego system? Tą desperacką potrzebę którą sama spowodowała? Jej usta znowu się rozchyliły. Jej język wysunął się, aby zaznaczyć śliską ścieżkę wzdłuż jej dolnej wargi przed wślizgnięciem się z powrotem do słodkiej głębiny jej ust. Cholera, chciał jej posmakować. Pozwoliłaby mu. Przechylił głowę i napotkał jej wzrok. - Nie wiem jak miałbym ukraść cokolwiek. Jestem królem, to moje prawo aby brać to, czego chcę - ciche westchnienie zaskoczenia które usłyszał zbudziło w nim drapieżnika. Wykorzystać. Zdominować. - Nie jesteś prawdziwym królem. Jesteś jakimś obsesyjnym fanem... - Czyim fanem?- opuścił głowę aż małe podmuchy ciepłego, słodkiego oddechu cyklicznie pieściły mu usta. Miękkie jak pociągnięcia pióra. - ... który ukradł moją opowieść i który chce ją odegrać... albo coś w tym stylu - wymruczała chwiejnym głosem, rozdzielając słowa. - Odegrać jaką opowieść? Dlaczego miałbym to zrobić? - Ja... nie wiem - westchnęła. Oznaka uległości. Postęp. Nie potrwa to długo. Będzie miał kompletną uległość. Odda mu ją

swobodnie. A potem posiądzie ostateczną moc i uwolni wszystkich od tragedii. Cailey stała na nogach miększych niż stopiony Cheez Whiz, patrząc na tył swoich powiek jednocześnie dając sobie psychicznego kopa w tyłek. Co do cholery robiła, że rozważała możliwość pocałowania tego typka? Był obłąkany. Obsesyjny fan, który jakoś włamał się do jej komputera, ukradł jej ostatnią pracę która była jeszcze w toku i zapamiętał ją. No dobra, było to pochlebstwo (w bardzo małym znaczeniu), żeby ktoś mógł znaleźć jej pracę i tak ją polubić, że aż zechciał wprowadzić ją w życie. Ale tak naprawdę to nigdy nie znalazła się w jakieś izolatce powstałą przez jakiegoś psychola. Szczególnie szalonego, nachalnego i wyniosłego faceta. Skoro tak, to dlaczego ten facet był taaaaaaki przystojny? I dlaczego jej ciało reagowało taaaaaak dziwnie kiedy się zbliżył? Nie miało to kompletnego sensu. Ten facet był nieznajomym. Nie wspominając już o tym, że ją porwał! Powinna się posikać w majtki... a nie moczyć je swoimi sokami. To prawda, że nie zrobił jeszcze nic naprawdę groźnego. Chociaż wydawał z siebie wibrację typu jestem-twardym-facetem, to nie skrzywdził jej. Gdyby była uczciwa sama ze sobą (coś, czego zwykle wolała uniknąć), musiała przyznać, że traktowała go gorzej niż on potraktował ją. Biła go, kopała, wyzwała go. I jak zareagował? Nie zrobił niczego innego jak niesieniu jej jak worka ziemniaków i rzuceniu jej gorącego spojrzenia typu zamierzam-cię-pożreć. Tymi swoimi dziwnie żółtymi oczyma. Spojrzenie które w pewien sposób doceniała. Ochhhh. Była w strasznych tarapatach! Zbierz się w garść, dziewczyno! Usłyszała samą siebie jak znowu wzdycha. Nie było to zbyt prawidłowe działanie aby odeprzeć niechciane zaloty psychicznego, nachalnego fana który ją porwał. Uniosła ręce aż poczuła, że zostały zamknięte w płynnym betonie, ciężkim, niewygodnym i niesfornym, i przycisnęła swoje spłaszczone dłonie do jego torsu. Była to szeroka pierś. Oooch. Ładny zestaw mięśni. Poczuła kontur rozwiniętych mięśni pod jego opiętą, czarną koszulką. Jej palec wskazujący prześledził linię wokół jednej strony potem skierował się ku środkowi. Był to sutek? Jej palec wskazujący prześlizgnął się po sztywnym kamyczku pod cienką tkaniną. Z całą pewnością. Mmmm... Zabawny dźwięk dudnił w jego klatce piersiowej. Czułą go jak wibrację w swoich dłoniach. W brzuchu. W cipce. Znowu stało się to, czego nie chciała. Albo tego, czego nie powinna chcieć żeby się stało. Sprawy na chwilę obecną były trochę pomieszane - powinna walczyć z tymi możliwościami. Wyobraziła sobie pole bitwy w swojej głowie, małych opancerzonych żołnierzy z wielkim S na pelerynach mierzących się z innymi rycerzami z przeplatanymi C i M.

Taa, bardzo często bywała na Renesansowym Festiwalu. Wyobraziła sobie w głowie potyczkę. Coś oczywistego. Potrząsnęła głową, wytrząsając małych, urojonych rycerzy - którzy byli uderzająco podobni do człowieka który stał przez nią - ze swojego umysłu. Tak było lepiej. Przynajmniej jej umysł znowu był jasny. Na razie. Tak jakby. Odległość. Potrzebowała trochę miejsca. Pomimo faktu, że pragnęła aby pokonał tą odrobinę odległości między ich ustami - bardziej niż pragnęła wziąć kolejny oddech - mocno pchnęła jego pierś. Była twarda. Nie drgnął. Zamiast tego położył ręce na jej, przyciskając je do swego ciała. - Widzę twoje pragnienie. Twoje źrenice są rozszerzone - wyszeptał.Twoje tętno wymyka się spod kontroli. Spuściła głowę w dół i skrzywiła się. O tak, mogła słyszeć dudnienie swego serca. Zabawne, ponieważ mogła czuć także bicie jego serca. Bębniło prawie tak szybko jak jej własne. Ale nie znaczyło to, że była gotowa przełamać się do tego flirtu. Ta dziewczyna miała pewne skrupuły. U jakąś dumę. Nie figlowała z porywaczami. Nie całowała porywaczy. Nie odczuwała pożądania wobec porywaczy... zbytnio. Mogła sobie pozwolić na małą swobodę. Ona po prostu nie przyzna się przed nim do tego. - Cofnij się - szepnęła głosem tak seksownym, jakby mówiła przez telefon. Heh. Mało przekonujące. Równie dobrze mogła tłumaczyć mu, żeby zerwał z niej ubrania i pieprzył się z nią całą noc. - Tak naprawdę nie chcesz, żebym to zrobił - mruknął. Podjęła kolejną próbę, żeby zabrzmieć trochę bardziej przekonująco. - Pewnie, że chcę. - Więc dlaczego jesteś mokra? Mokra? Jak w...? Ochhhh. Nie mógł tego wiedzieć! Prawda? Powąchała powietrze, ale jedyny zapach jak czuła to jego własny. Jego skóry. Ociągający aromat kokosa w jego włosach. I dotyk skóry. Oooch. Skóra. Czas na małą, wiarygodną odmowę. Uniosła podbródek. - Nie robię czegoś takiego, ty psycholu. Zacisnął pięści wokół jej nadgarstków, naciskając na nią całą swoją długością, owinął ramiona wokół jej boków, przypinając jej ręce za plecami. Zebrał jej nadgarstki do jednej pięści. - Mam ci to udowodnić? Mogła myśleć tylko o jednym sposobie, który by to ostatecznie udowodnił. Będzie musiał ją tam dotknąć. Lepiej żeby tego nie robił.

Może nie byłoby to takie złe... - Nie - zakołysała się, ale jej piersi otarły się uwodzicielko o jego klatkę piersiową o jej cipka o jego nogę. Oj. Mówiły kompletnie co innego niż chciała. Coś w stylu „weź mnie teraz”. Zamknęła oczy. Czas na przegrupowanie. Czas coś... zrobić. Podczas gdy zastanawiała się co zrobić, mały głos w jej głowie - ten, który powinien być rozsądny - rozbrzmiał echem niewypowiedzianego zarzutu w jej organizmie: weź mnie teraz. Nie, nie, nie! Otworzyła oczy. Przechylał głowę na bok i zamiast pocałować ją w usta, powędrował do jej ucha. Czy wiedział jak bardzo wrażliwe miała uszy? Czy wiedział, jak będzie szaleć z pożądania jeśli użyje swojego... języka...? Och tak. Właśnie tak. Jego uroczo zwinny język dokuczał jej płatkowi ucha i poczuła jak delikatne włosy na jej karku sztywnieją. Mały strumień oddechu łaskotał jej ucho, wprawiając ją w dreszcz. Jej ramię drgnęło i podniosło się. Gęsia skórka pojawiła się w całej górnej części jej ciała. - Widzę, że doprowadza cię to do szaleństwa - wyszeptał wplatając palce w jej włosy i delikatnie pociągnął je, odchylając jej głowę na jeden bok.- Powiedz mi wszystko o sobie. O twoich wszystkich sekretnych pragnieniach. - Nie mam żadnych sekretnych pragnień - wyszeptała, dobrze wiedząc, że całkowicie sobie zaprzecza. Ale poważnie, jak mogła powiedzieć prawdę, kiedy stała tam czując się taka mała, uwięziona i bezradna? Czego od niej chciał? Powinna po prostu podać się temu mężczyźnie na przysłowiowym srebrnym talerzu? Pozwolić mu zrobić cokolwiek chciał? To prawda, że to pojęcie miało swój urok. Nie! Nie mogła. Nie powinna. Była zrównoważoną dziewczyną, która nigdy nie pozwoliła, żeby jej hormony zastąpiły zdrowy rozsądek. Nigdy. Z wyjątkiem tej jednej chwili, gdy miała zespół napięcia przedmiesiączkowego. Ale to było kompletnie inne. Była wkurzona. Z cholernie dobrego powodu. Jej walący konia były chłopak zasłużył na wszystko co dostał. Wszyscy jej przyjaciele tak mówili. Ale kiedy przyszło do miłości - lub żądzy - była całkowicie w stanie utrzymać zdrowy rozsądek. Przynajmniej wcześniej zawsze się jej to udawało. Wyciągnęła ramiona przed siebie, próbując uwolnić się od Landera, króla Werekinów, i jego zaciśniętego uścisku. Bez skutku. Zaśmiał się, co oblało jej krew odrobiną tlącego się pożądania. Ponownie się szarpnęła. - Jak tylko się stąd wydostaną, moim pierwszym przystankiem będzie najbliższy posterunek policji, tak, że będę mogła na ciebie donieść. Będziesz żałował, że to zrobiłeś. - Nie, nie wierzę, że będę żałował. Wcale a wcale - ugryzł ją w szyję, co posłało błysk płonącego ciepła do jej ciała. Tak, jakby mogła zmienić zdanie,

szarpnął za jej nadgarstki aż cała jej postać na pięć stóp przez co przycisnął ją jeszcze bardziej do swojego ciała na sześć stóp plus jeden. Jeśli sądził, że będzie o to błagała, mylił się. Nie bawiła się w tego rodzaju gry. Ale mogłaby. Odpychając na bok pokusę otarcia kroczem o jego nogę, obróciła nadgarstki mając nadzieję, że ją puści. - To, czego naprawdę chcesz... czego naprawdę potrzebujesz - mruknął w jej szyję.- To mężczyzna, który przejmie kontrolę w sypialni. - To, czego naprawdę potrzebuję - warknęła.- To ponowne krążenie w moich dłoniach. Podobnie jak... krwi? Są odrętwiałe. - W takim razie zajmiemy się tym. W końcu do niego dotarło! Yay! Oczekując, że zostanie uwolniona z mocnego uścisku mężczyzny, przygotowała się do cofnięcia się aby uniknąć kolejnego niedźwiedziego uścisku. Jej nogi napięły się. Nie puścił jej. Zamiast tego poszedł do tyłu ciągnąc ją za sobą aż stanęli obok łóżka. - Uch. To nie to co miałam na myśli - zaprotestowała. - Pewnie, że to - nadal trzymając ją za nadgarstki, okrążył łóżko, do momentu aż stanął za nią a łóżko było z przodu. Bardzo oczywiste zaproszenie. - Nie powiedziałam, że jestem zmęczona. - Nie oczekuję, że będziesz spać - pchnął delikatnie jej plecy, zmuszając ją do zgięcia się w talii, aż jej brzuch i piersi leżały płasko na łóżku. Oczywiście aby częściowo oddychać odwróciła głowę na bok. Ale ta pozycja nie pozwalała jej na szerszy zakres widzenia. Stojąc, przyciskał jej biodra i nogi do boku olbrzymiego łóżka. Chwycił jej nadgarstki po jednym w każdą rękę i powoli je pociągnął aż wygiął jej ramiona były wyciągnięte prostopadle do górnej części jego ciała. Masował jedną rękę aż ślady zniknęły, potem zrobił podobnie z drugą. - Nie ruszaj się - nacisk na górną część jej nóg zmalał.. Odchodził? Wreszcie! Chyba nie oczekiwał, że pozostanie w tym miejscu. Prawda? Sposób, w jaki to wszystko widziała, miał dwie opcje. Numer Jeden: leżeć tam jak idiotka. Albo Numer Dwa: zrobić wszystko co tylko mogła, żeby do cholery się stamtąd wydostać. Decyzje, decyzje. Jeżeli oddalił się na wystarczająco daleko, doszła do wniosku że byłoby godne ryzyka wystawić go na próbę. Serio, dlaczego miałaby tam po prostu leżeć jak jakiś bezmyślny głupek, czekając na niego aż zrobi cokolwiek chciał? Sądził, że była totalną idiotką? Jego ciężar cofnął się do tyłu i przyciągnęła ramiona do środka, w kierunku swojego centrum, jednocześnie podnosząc swoją górną część ciała z łóżka.

- Powiedziałem, że nie masz się ruszać!- ryknął. W zupełnie nieświadomej odruchowej reakcji, z powrotem opadła na miejsce, piersiami i brzuchem w dół i ramionami na zewnątrz. A potem się wściekła. Zarówno na niego jak i na siebie. Od kiedy na ślepo wykonywała polecenia pewnego nadętego porywacza? Nie słuchała się na ślepo nikogo, seksownego barbarzyńcy czy kogokolwiek! Po dźwięku, który słyszała w całym pomieszczeniu, było jasne, że Lander przeniósł się poza uderzającą odległość. Więc, pewnie grzebał w szafie szukając amunicję do swego karabinu, zorientowała się, że może całkowicie bezpiecznie się poruszyć. Po raz kolejny, choć tym razem wolniej, cofnęła ręce i wstała. Oczywiście pewnie przewidział jej zachowanie. Stał około dziesięć metrów od niej, trzymając w ręce skórzany bat a w drugiej kilka czarnych pasów ze srebrnymi klamrami. J ego twarz mówiła tomami - niczym cała pieprzona biblioteka. Nie był z niej zadowolony? Oj, nie było tak źle. Nie miał prawa mówić jej co ma zrobić. Stanęła wyzywająco, ośmielając go by coś z tym zrobił. Nie zamierzał jej uderzyć tymi rzeczami. Myślał, że kim jest? Głęboki burgund zaćmił jego twarz i wpłynął na jego twarz. Uch... był wielkim, złym facetem z batem i ograniczeniami. Kiedy jego nadgarstek trzasnął, sprawiając że koniec bicza spadł na podłogę a ona spojrzała na zamknięte drzwi. Brak wyjścia. Okręcając się, szukała pokoju dla alternatywnej drogi ewakuacyjnej. Na pewno ten pokój miał okno? Prawda? Nie był to jakiś... kod budynku? Wszystkie sypialnie musiały mieć okno lub alternatywne wyjście na wypadek wybuchnięcia pożaru, prawda? Albo było to jej życzenie z jej strony? - Czas na dyscyplinę - barbarzyńca z batem powiedział z niskim, poważnie śmiertelnym hukiem. Cailey wzdrygnęła się i cofnęła w kąt. Podniósł rękę na kilka centymetrów i znowu trzepnął swoim nadgarstkiem. Tym razem skórzana końcówka uderzyła dwanaście nędznych centymetrów od jej prawego ramienia. W potrzasku! Było już za późno aby przejść do opcji Numer Jeden?

Rozdział III

Cailey nie lubiła bólu. W jakiejkolwiek formie. Dlatego nigdy nie była w stanie zebrać się na odwagę, żeby wytatuować swojego słodkiego motylka jak zawsze chciała czy też zrobić sobie kolczyk w pępku. W dodatku nigdy nie myślała, że będzie bita przez ogromnego, blondwłosego barbarzyńcę. Jakby czytał w jej myślach, podniósł wyżej rękę, wydając tym samym znowu ten bijący odgłos. Miała obrzydliwe wrażenie, że tym razem że nie minie swojego celu. Czas przełknąć dumę i zabrać się za poważne błaganie. - O Boże!- krzyknęła, zaciskając zamknięte oczy i krzyżując ramiona na głową, żeby ochronić ją i twarz.- Proszę, nie rób mi krzywdy. Obiecuję, że będę słuchać. Jestem po prostu przerażona - kiedy nic się nie stało przez sto szybkich bić serca, otworzyła lewe oko. Wyraz jego twarzy był stanowczy, przerażający, jego usta były ściągnięte w napiętą linię, oczy zwęziły się do wąskich szczelin. - Będziesz robić co ci powiem, albo zostaniesz ukarana. - Uch... Minęło bardzo, bardzo, bardzo dużo czasu od kiedy ktoś mówił do niej w taki sposób. Tak okrutnie i obraźliwie. Podobnie jak jej agresywny, rygorystyczny ojciec. Dorosły w niej był zaintrygowany tonem głosu barbarzyńcy. Dziecko w niej kuliło się przed nim. Jej spojrzenie natrafiło na jego gniewny wzrok, Cailey powoli opuściła ramiona. - Ja... - słowo, które wiedziała, że spodziewał się usłyszeć, utknęło jej w gardle. Nie mogła przeprosić. Jej duma nie pozwoliła na to. Nie zrobiła niczego złego. Każda rozsądna kobieta bała by się w tej sytuacji. Każda rozsądna kobieta próbowałaby uciec.- Dlaczego to robisz?- mruknęła.- Czego ode mnie chcesz?

Nadal ściskając jeden koniec bata w garści, zbliżył się o jeden krok. Yikes! Dlaczego się zbliżał? Jej wnętrzności odbiły się o okolice jej piersi jak Super Kulki odbijające się rykoszetem od jej klatki piersiowej i mostka. Co zrobi, kiedy ją dosięgnie? Uderzy ją? Czy pocałuje? Które z tych dwóch rzeczy bardziej ją przerażały? Uciec. Teraz. Jej wzrok skakał po pokoju, zrywając się od szafki do zamkniętych drzwi, aż do gigantycznego łóżka. - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - usłyszała, jak mówił.- Jeśli zrobisz to, co ci każę. Ale była zbyt przerażona, żeby mu uwierzyć. Oczywiście, że miał zamiar zrobić jej krzywdę! Miał bat. Już próbował ją uderzyć nim dwukrotnie. Po prostu dzięki swojemu szczęściu natrafiła na sadystycznego fana który torturował kobiety dla zabawy. Pogrzebała w pamięci, desperacko starając sobie przypomnieć czego się nauczyła na zajęciach z samoobrony które brała na Y. Robić dużo hałasu. To odstraszy atakującego. Ale czyż nie robiło się właśnie tego zanim wciągnięto cię do sali tortur? Walczyć. Kopać w jaja. Wydłubać im oczy. Zmiażdżyć ich tchawicę. Zrobisz cokolwiek, żeby móc uciec. Ale czyż nie działało to lepiej zanim zamknęli cię w pokoju ze sobą z batem na dwadzieścia stóp? Czy jej walka nie nakręci tylko jego złości i nie zmusi go do tego, żeby ją wychłostał? Dosłownie? Współpracuj, niech myśli, że idziesz z prądem. Rozmawiaj o sobie tak, że staniesz się człowiekiem w jego oczach a nie celem. Jej wnętrzności powiedziały jej, że był to najlepszy wybór biorąc pod uwagę okoliczności. Nie będzie to łatwe. Ostatnią rzeczą jaką teraz chciała zrobić to prowadzenie przyjaznej pogawędki. Drżąc w środku, opuściła ręce po swych bokach. - Powiedz mi, czego chcesz. - Powiedz mi prawdę. - O czym? - O wszystkim - zbliżył się o kolejny krok. Potem o kolejny i jeszcze jeden aż w końcu po raz kolejny wtargnął w jej przestrzeń osobistą. - Nauczysz się jak mi ulec. Robić to co ci każę bez pytań. - Ulec? Po co? Dlaczego?- spytała, patrząc w te dziwne oczy w daremnej próbie wyczytania z nich prawdy. Tęczówki były koloru stopionego złota. Tak dziwne, ale także... - Bo musisz. ... piękne. Jego oczy były wspaniałe. Boże, pomóż jej, ponieważ cała jego reszta też taka była. Jak było to możliwe?

Jak jednocześnie mogła się kogoś tak bać i czuć szalony pociąg? Sięgnął powoli i chwycił w jej dłoń w swoje. - Musisz mi zaufać. Jej ciało zareagowało na ten łagodny sposób w jaki trzymał jej dłoń, jakby była kruchym, bezcennym dziełem sztuki. Jej twarz rozpogodziła się. Jej płuca zapadły się, zmuszając ją do łykania powietrza w płytkich, czkawych haustach. Jej wnętrzności gotowały się. - Zaufać? To dopiero zabawne. Porwałeś mnie. Groziłeś mi... - Wziąłem cię do niewoli. Nie przeczę temu - jedna jego ręka prześlizgnęła się na jej ramię. Jego wzrok śledził swoją wspinaczkę po jej ramieniu, zatrzymując się mniej więcej na wysoki jej klatki piersiowej zanim uniósł jej twarz.- Ale nie skrzywdziłem cię. - Mogłeś. Jeśli ten bat trafił by kilka centymetrów bliżej... - Mam nad nim całkowitą kontrolę - jego wędrująca ręka znowu była w ruchu, tym razem przesunęła się z jej ramienia na szyję. Jego jeden palec przesunął się drażniąco ku jej uchu.- Wiem dokładnie gdzie trafi koniec bata – wyszeptał. - Uch... - w tej chwili trudno było jej nadążać za rozmową z nim, co ją naprawdę wkurzało. Nie było tak, że gawędzili o pogodzie. Nie, było to znacznie bardziej istotne. Ale on patrzył na nią, dotykał ją.... omójboże. Dotknął dłonią jej policzka. Jego kciuk dokuczał kącikowi jej ust. Jej powieki były ciężkie jak ogromne kotwice, które ciągnęły je w dół. Jej umysł był zamglony, jej myśli blakły i ulatywały na zewnątrz. W jej głowie pojawił się szalony impuls aby ssać jego palec, wirować całym językiem i zaokrągloną końcówką. Odsunęła ten śmieszny pomysł na bok. Co właśnie powiedział? O tak. Coś o bacie. - Ale nie wiesz, czy przesunęłabym się w jego stronę. - Wiem z całą pewnością. Dziwne. Wierzyła mu. - Mogę wyczytać to z twojego ciała. Mówi do mnie. Niemal mogła uwierzyć także temu, biorąc pod uwagę delikatny sposób w jaki dotykał jej twarzy. Kojący tembr jego głosu. Niech to szlag, był cierpliwy. Miły. I jakże uwodzicielski. - Wiesz co teraz mi mówi? - Nie - ale mogła odgadnąć. Chciała tego. Chciała więcej dotyku. Więcej seksownych obietnic wymruczanych tym gardłowym głosem. Więcej chwili takich jak te ostatnie. Dlaczego ten facet? Była aż tak wygłodniała uwagi przez te wszystkie lata? - Pokażę ci - z delikatnym pociągnięciem jej ręki poprowadził ją znowu w kierunku łóżka. Szła chętnie jego śladem. Nie licząc się z całą sprawą z porwaniem, było pewnie coś z nią nie w

porządku, prawda? Wiedząc, gdzie to prowadziło? Czy istniała jakakolwiek wątpliwość, gdzie to prowadziło? Spojrzała w dół na ogromne łóżko. Pewnie wyglądało... wygodnie. Poczucie winy i pragnienie starło się w niej, walcząc o przejęcie kontroli nad jej umysłem. Poczucie winy uzyskało szybkie zwycięstwo. Mimo że czuła się ożywiona i ciepła w środku, nie mogła pozwolić pewnym rzeczom się rozwinąć. Jeszcze nie teraz. Utwierdziła się w swoim rozwiązaniu, odtrąciła jego dotyk i spotkała jego napięte, złociste spojrzenie. - Naprawdę. Ja tu jestem poważna. Powiedz mi, jak możesz oczekiwać, że ci zaufam? Nigdy wcześniej cię nie spotkałam. Wtargnąłeś do mojego domu nieproszony, wyciągnąłeś mnie do... gdziekolwiek jesteśmy, wrzuciłeś mnie do swojej sypialni i zacząłeś gadkę typku „nie ruszaj się, albo cię ukarzę” i wyciągnąłeś swoje pasy do krępowania. Dodatkowo, podajesz się za postać z mojej nieopublikowanej książki. No dalej! Zejdź na ziemię, koleś. Wyglądał na zamyślonego, gdy tak odpoczywał oparty biodrem o łóżko i krzyżując ramiona na torsie. - Kiedy o tym mówisz, mogę zrozumieć twoją ambiwalencję, ale nie mogę... - Ambiwalencję? Nie jestem ambiwalentna - jestem napalona.- Wiem co oznacza to słowo. Oznacza, że mam mieszane uczucia do tej sytuacji. Nie ma wątpliwości, że czuję... - pożądanie. Zmusiła się, żeby przenieść wzrok z jego twarzy na szerokie ramiona. Silne. Muskularne. Pyszne.- Czuję furię - powiedziała nieco chwiejnym głosem. Potrząsnął głową. Złapała jego ruch kątem oka. - I złość. Tak, skrajną wrogość... Dlaczego patrzył na nią tak, jakby powiedziała, że chmury są wykonane z pianek a morze z niebieskiej, malinowej galaretki? Nie mógł czytać jej myśli. To co powiedziała było rozsądne. Wiarygodne. - Co?- warknęła. - Tak jak powiedziałem wcześniej, nie powinnaś nigdy mnie okłamywać wyprostował się do swojej pełnej wysokości na sześć stóp i więcej. - Nie kłamię - powiedziała do jego sutków pokrytych bawełną, tej części która znajdowała się na wysokości jej oczu. Pchnął ją lekko i poleciała na łóżko, lądując na swoim tyłku. Oooch! Był coraz bardziej nachalny. I ku wstrząsowi, podobało się jej to. Co się z tobą dzieje? Wiedziała, że powinna być jeszcze bardziej wkurzona. Powinna go odepchnąć, wymagając trochę szacunku. - Precz z łapami, koleś - wymamrotała. - Co?- oparł się obiema rękami o materac, po obu stronach jej tyłka. Jego nos był tak blisko jej, że musiała zrobić zeza aby zobaczy jego końcówkę. Wstrzymała oddech, częściowo dlatego, że czuła się bezradnie. I

częściowo dlatego, że paliła ją twarz a ciepło ściekało niżej... w dół jej piersi... do jej żołądka. - Jakie to średniowieczne, że twardy facet ciągle wokół popycha dziewczynę - podniosła wzrok z centrum jego piersi na twarz. Cholera, te jego oczy. Zdawało się, że traci swoje skrupuły, gdy patrzyła w nie zbyt długo. Zamiast tego spojrzała na jego usta. Nie było dużo lepiej. - Podoba ci się to. Zwłaszcza, gdy mówił takie rzeczy. Zamknęła oczy i zapatrzyła się w kolory wirujące wokół ciemności. Achh. Znacznie lepiej. Bezpieczniej. - Dlaczego nie zrobisz przysługi nam obojgu i nie otworzysz drzwi? - Po co? Nie będziesz mogła odejść, nawet jak je otworzę. Oczywiście, że będzie mogła. Prawda? - Chcesz się założyć? Wielka gadka wyszła od dziewczyny, która siedziała nos w nos z czystą pokusą na sześć stóp czy coś, z zamkniętymi oczami, ponieważ pożądała go tak bardzo, że aż tekst piosenki „Gimme All Your Lovin” przebrzmiewała w jej głowie w regularnych odstępach czasu. Nie była nawet fanką ZZ Top. - Nie możesz sobie pozwolić na przegraną w tym zakładzie - urągał. - Ha! Mówisz, że nie możesz sobie pozwolić na przegraną - otworzyła oczy i szturchnęła jego klatkę piersiową. Jej palec, będąc osobliwą częścią, cieszącą się terenem do którego właśnie został wprowadzony i odmówił nawet drgnąć, gdy już raz nawiązał kontakt z jego ciałem. Czuła się nachmurzona. Od kiedy części jej ciała miały swój własny umysł? Lander uśmiechnął się. - Widzisz? Ciągnie cię do mnie. Przyznaj się. Nie ma mowy, że się do tego przyzna! Ponieważ nie było to prawdziwe... no dobra, był to mały kawałeczek prawdy, ale nie musiał tego wiedzieć. - Jesteś gotowa usłyszeć treść naszego zakładu?- uniósł swoją rękę i otoczył nią jej palec wskazujący. Potem podniósł go do swoich ust - jego spojrzenie było gorętsze niż reaktor jądrowy w rdzeniu, przez co jego oczy wyrażały wszystkie rodzaje szokujących sugestii - obdarzył pocałunkiem czubek jej palca zanim go uwolnił. - Tak. Pewnie - chwyciła swoją dłoń i schowała ją do tyłu, pod pośladkami. Tam. Przyjrzyjmy mu się jak to robi ponownie. Zaśmiał się i wstał. Dźwięk jego niskiego, dudniącego śmiechu rozprzestrzenił się wokół jej brzucha. - Jeśli wygram, będziesz mu służyć. - A jeśli ja wygram, wracam do domu - powiedziała, starając się nie przyznać do tego jak przyjemne było to musujące uczucie. Dał jej trochę miejsca do oddychania. Jej umysł nieco się rozjaśnił. Niepokojące myśli przetoczyły się przez jej umysł. Zaledwie kilka chwil temu była śmiertelnie przerażona, tym, że Lander ją

pobije lub zrobi coś równie przerażającego. Ale teraz... nie chciała badać swych myśli zbyt głęboko. Był to czas na sprawdzenie wiedzy. Nie zrobił nic istotnego, żeby złagodzić jej lęki - oprócz odstawienia bata na bok, pocałowała jej palca i wymruczenia jakichś ładnych i tandetnych linijek. Nie otworzył drzwi. Nie wyjaśnił jak dobrał się do jej opowiadania. Nie wyjaśnił dlaczego ją porwał. Wszystko co zrobił, to stał tam, gapiąc się na nią tymi dziwnymi oczami, uwodząc ją. - Możesz wrócić do swojego świata - podniósł bat z podłogi i zaplątał go wokół swojego ramienia.- Ale jeszcze nie teraz. Więcej linijek z jej książki. - Nadal tego nie czaję. Dlaczego ciągle cytujesz moją opowieść? - Nie rozumiem - powiedział, bawiąc się końcówką bata.- Co za opowieść? - Jej Mistrz. Jest moja. Napisałam ją. Wyrecytowałeś wierze z dwóch pierwszych rozdziałów. Przesunęła się na bok, dzięki czemu jedna z jej rąk wysunęła się spod jej tyłka. Podrapała się po podbródku. - Więc albo straciłeś kontakt z rzeczywistością, albo... coś innego. Nie ważne. Porwanie jest niezgodne z prawem. Musisz pozwolić mi odejść. - Nie mogę. Czarownica tak powiedziała. - A może jednak i tak spróbujemy? - Proszę bardzo. Ale tak jak powiedziałem, jeśli wyjdziesz, stracisz zakład przez moment patrzył jej w oczy aż podszedł do drzwi sypialni. Wyciągnął klucz z kieszeni i wepchnął go do zamka. Wpatrzył się w jej twarz, otworzył drzwi i odsunął się na jedną stronę. Nie wahała się... zbyt długo. Zerwała się na równe nogi, zaczynając powolny bieg, kierując się ku prostej drodze ku wolności. Kiedy go minęła stojącego przy drzwiach niczym wartownik, odwróciła się i uśmiechnęła się do niego wdzięcznie. - Pa. I... dzięki za zrobienie właściwej rzeczy. Czuła się okropnie tak go zostawiając, chociaż logika podpowiadała jej, że nie ma przez co być jej przykro. Skinął głową. - Teraz tak mówisz. Przeszła przez otwarte drzwi i weszła do pustego, rażąco białego pokoju. Był wielki. Ogromny. Jak na planie filmowym gigantycznej fabryki. Drzwi Landera zatrzasnęły się, zamykając ją. Rozejrzała się za innym wyjściem, ale wiedziała, że nie ma żadnego. Otaczająca ją biel zdawała się być wieczna. Wzięła oddech. Cynamon? - Witaj w moim świecie - powiedziała zamaskowana postać, pojawiając się znikąd jakieś dwadzieścia metrów dalej. Ściągnęła biały kaptur, ukazując aż nazbyt znajomą twarz.- Witaj, Cailey. - Co do cholery? To była ona. Kobieta, która kilka dni temu przeprowadziła wywiad z jej

grupą krytyki. W tym momencie Cailey nie mogła przypomnieć sobie imienia kobiety. Ale pamiętała jak dziwaczna była ta pani i to strasznie mrowiące uczucie jakie wokół siebie rozsiewała. Mia i Lisa też je czuły. Jednogłośnie odrzuciły jej prośbę o dołączenie do ich grupy. - Historia nie osiągnęła punktu, w którym możesz opuścić pokój. Kiedy to się stanie, będziesz mogła zobaczyć co jest na zewnątrz - głos kobiety rozbrzmiewał echem jakby stały wewnątrz jaskini. - To takie szalone. Jak mam się stąd wydostać?- Cailey poruszyła się do przodu, obracając w prawo, przebiegła w ten sposób kilka metrów, a później cofnęła się o jakieś osiemdziesiąt z powrotem do zamkniętych drzwi Landera. - Tak jak powiedziałam, nie wydostaniesz się. Jeszcze nie teraz. - Nie rozumiem - Cailey obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni w miejscu w którym stała. Jedyną rzeczą jaką widziała to węzłowata powierzchnia drzwi. W przeciwnym razie wydawało się, że te mile i mile białej nicości były rozciągnięte do wieczności. - Gdzie jesteśmy? - Jesteśmy w twojej książce. - Niemożliwe. - Jesteś pewna?- Dziwaczna kobieta dała jej chwilę na przeżucie tego zagadkowego oświadczenia zanim kontynuowała.- Musisz grać w tej historii aż do jej rozwiązania. Tylko wtedy będziesz w stanie wrócić do swojego świata. - O czym do cholery gadasz?- spytała, sprawdzając ramę drzwi. Gdy przyjrzała się bliżej, zauważyła, że nie ma ściany w którą byłyby umocowane. Było to zbyt dziwne. Drzwi stojące pośrodku pustego pokoju? Jak było to możliwe? Teraz będąc na skraju paniki, Cailey przejechała palcami po krawędzi drzwi tak wysoko jak tylko mogła. To musiało być złudzenie. Prawda? - Nazwijmy to największym wyzwaniem dla pisarza. - Nie nadążam - Cailey spojrzała w dół na swoje stopy i doszła do wniosku, że nie ma pod nimi podłogi. Było to coś w rodzaju... unoszenia się? - Jak to robisz? Stoję na przeszklonej podłodze?- postukała palcem u nogi oczekując, że coś usłyszy lub poczuje twardą powierzchnię. Nic. - To magia. - Heh. Jaaaasne. Magia - nie miała zamiaru przyznać się, że wyjaśnienia Dziwacznej Kobiety po milisekundzie nabrały większego sensu. Było tam zbyt wiele niesamowitości, żeby kupić całkowicie normalne wyjaśnienie; jednakże nie powstrzymywało jej od desperackiego poszukiwania choć jednego.- Wszyscy wiedzą, że magia nie istnieje. To wszystko to iluzja. Znikający Boeing 747, Budynki Empire State. to wszystko. Sztuczki. Złudzenia. Oszustwo. Nie było czegoś jak unoszenie się czy drzwi w niewidzialnej ścianie. - Masz jakieś inne wytłumaczenie do tego co widzisz?- zakwestionowała kobieta. Pracuję nad tym. Znowu rozejrzała się po dziwnym otoczeniu.

- Jestem martwa? - Gdybyś była martwa, czułabyś to?- Dziwna Kobieta postukała w jej ramię. - Ał! Załóżmy, że nie. Ummm...- naprawdę była zdesperowana, żeby znaleźć jakieś wyjaśnienie, które miało sens. - Jestem w jakimś reality show? - A gdzie są kamery? Cailey rozejrzała się. Tylko więcej bieli. - Są ukryte? Och! Jestem zahipnotyzowana. To wszystko. Kobieta potrząsnęła głową. - Jak mogłabym cię zahipnotyzować? Raz cię spotkałam. W publicznym miejscu. - Machałaś swoim breloczkiem. - Teraz kto przesadza? Boże, Dziwna Kobieta miała rację. Teraz to ona wychodziła poza granicę umysłu. Hipnoza. Jak smutne to było? Nie wierzyła, że ludzie faktycznie mogą zostać zahipnotyzowani, a jednak była skłonna zaakceptować tę możliwość jako prawdopodobne wytłumaczenie dla dziwaczki z którą właśnie miała do czynienia, niż zaakceptować inną alternatywę: że mafia była prawdziwa. Jej żołądek obrócił się. Chłód przetoczył się przez jej ciało. - Nie czuję się zbyt dobrze. - Chodź. Tędy, proszę. Znikasz - Dziwna Kobieta naprowadziła ją ku drzwiom od sypialni Landera, trzymając dłoń delikatnie na jej ramieniu. Cailey nagle nie miała energii, żeby z nią walczyć; po prostu szurała swoje ciężkie nogi, jej wzrok koncentrował się na obciosanej powierzchni. Dziwna Kobieta otworzyła drzwi, wskazała jej stos papieru i ołówek, po czym wepchnęła ją do środka. - Napisz historię a magia zabierze cię do twojego domu. Odsączona, z zawrotami głowy i przytłoczona, Cailey potknęła o próg drzwi i wpadła do pomieszczenia. Plusnęła na bardzo prawdziwe, bardzo solidne łóżko Landera, upadając obok stosu kartek. Lander odczekał kilka sekund zanim o sobie przypomniał. - Jestem Lander Cornelius, Król Werekinów. A ponieważ przegrałaś nasz zakład, musisz mi teraz służyć. - Ja, uch... w porządku. Wygrałeś - spojrzała na twarz Landera, psychicznie odhaczając kolejne punkciki na liście, którą sobie wyobraziła gdy opisywała jego wygląd, aż do tych spektakularnych oczu. Jej wzrok powędrował po pokoju, tym razem wolniej. Nie napisała jeszcze sceny seksu, ale opisała ten pokój w pierwszym rozdziale. Wypolerowane, ciemne drewno, łóżko z baldachimem, bujna pościel, ciemno brązowe ściany i wiejski, średniowieczny wystrój. Była zbyt rozproszona, żeby to wcześniej zauważyć. Ale nie było żadnego zaprzeczenia wobec tego. Siedziała w wiernej replice sypialni Landera, którą

opisała w swojej książce. Nie było sposobu, żeby ktoś mógł znaleźć te wszystkie meble i ustawić je, aż do najdrobniejszych szczegółów ręcznie plecionego dywanu w takim krótkim czasie. Dopiero zaczęła rękopis sześć dni temu. A opis tego pokoju został napisany. W czwartek. Teraz była sobota. Dwa dni? Przebiegła dłonią po wspaniałym nakryciu łóżka, po skomplikowanym wzorze, zaprojektowanym dla mężczyzny ale nie był chłodny. Znowu spotkała jego spojrzenie. Tym razem znalazła komfort i poczucie swojskości w jego oczach. Znała go. Część jej chciała uwierzyć w to wszystko - wyjaśnienia o jej książce, dziwaczne połączenie z Landerem, przytłaczające i niewytłumaczalne przyciąganie do niego. Ale nadal było tak wiele zagadkowych pytań, które trzymały ją z dala od pełnego zaakceptowania tego. Przykładowo dlaczego? Może odpowiedź leżała w kobiecie, która wysłała ją do tego miejsca? Jaki miała związek z nimi obojga? - Mogę zadać ci kilka pytań? - Być może. Wzięła to za tak. - Wspomniałeś wcześniej o czarownicy. Jest przyjacielem? - Nie, nie jest. Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Wiedźma nie mieszka z moją dumą, nie jest także Werekinką. - Powiedziała ci swoje imię?- spytała, otulając swe ramiona grubą kołdrą. Rozmawiali w ogóle o tej samej kobiecie? - Nie - pomógł podnieść jej róg pościeli aż do ramienia. Był to łagodny gest. Nawet słodki. I tak kontrastujący z jego dominującą osobowością. Uśmiechnęła się w podzięce. - Jak wyglądała? - Była bardzo wysoką kobietą. I miała na sobie mocny zapach, korzenny z posmakiem cynamonu... Cailey nie potrzebowała, żeby powiedział cokolwiek innego. Czuła zapach tych perfum, niepowtarzalny zapach który jakby został specjalnie zaprojektowany dla jednej osoby. Kobieta, którą opisał Lander była - jak się spodziewała - tą samą kobietą z którą przeprowadzała wywiad jej grupa krytyki w środę. O tak, miała na imię Monica. Nie, było to Monique czy coś w tym stylu. Może Molly? Cailey nie mogła sobie przypomnieć. Kto się tym martwił? Wszystko, czego chciała wiedzieć to dlaczego. Dlaczego ktokolwiek to zrobił? I jak? Był to jakiś rodzaj zemsty? Wydawało się, że kobieta dobrze przyjęła decyzję grupy krytyki. Chociaż, jak Cailey teraz o tym myślała, coś błysnęło w oczach kobiety kiedy przekazały jej złe wieści. Chłodna determinacja? A może coś o wiele bardziej złowieszczego? - Wiem o kim mówisz - powiedziała, zdając sobie sprawę, że Lander gadał

o detalach wyglądu kobiety, podczas gdy ona rozmyślała o spotkaniu przy mocha latte w Starbuck.- Ale nie rozumiem jak ona mogła... jak to się stało - spojrzała w dół na niespięte kartki obok niej i przeczytała tytuł pierwszej z niej. „Ciemna kapitulacja”. Była to opowieść Mii, którą miała napisać, a nie jej własna? Czy to oznaczało, że Mia lub Lisa pisały jej? Boże, pomóż jej!- I również zastanawia mnie gdzie się znajduję? - Nie mogę odpowiedzieć na pierwszą część ale mam odpowiedź na drugą - błysk w jego oku sprawił, że stała się zarówno ostrożna jak i zaintrygowana. - O tak. - Pewnie. To proste. Przegrałaś zakład. Jesteś w mojej sypialni... odwrócił się i ruszył przez pokój aby otworzyć drzwi szafy.- ... i obiecałaś mi służyć - powiedział przez ramię. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydała żadnego dźwięku. Naprawdę, co miała powiedzieć? Służyć mu? Nie przypuszczała, że miał na myśli... obiad. Odwrócił się z cienkim, metalowym prętem w pięści. Ochhh... W ciągu tygodnia napisała dokładnie dwadzieścia dziewięć stron o jej lwim erotyku, większość z nich była o seksownym Landerze, Królu Werekinów. Ale także wprowadziła bohaterkę, kelnerkę - jak ona sama - która bała się kotów znowu tak jak ona - i która wolała kochanków z tendencją do dominacji. Dominacja. Liny. Rozpieracz nóg. Jednocześnie dreszcz niepokoju i dreszcz oczekiwania zatańczyły w dół jej kręgosłupa. Otuliła się ramionami. Lander usiadł obok niej, jego wyraz twarzy był poważny, ale nie surowy. - Należysz do mnie, Cailey. I oczekuję niczego więcej jak pełną uległością od tego momentu. Wow. Działo się to naprawdę? Musiało. Lander dał jej wszystkie powody jakich potrzebowała. Nie było żadnych innych wyjaśnień. Uwolniła się od kilku pokutujących wątpliwości. Czy było to możliwe czy nie, jakoś Odrzucona Krytyczka dała Landerowi, Królowi Werekinów, luźne pozwolenie na wciągnięcie jego twórcy do świata, który utworzyła. - Przygotuj się na mnie - wyszeptał, jego oddech ogrzał bok jej szyi.Wiesz, jak należy służyć królowi?- jego dłoń zacisnęła się na gałce i uśmiechnął się.- Dowiesz się w mniej, niż dziesięć minut.

Rozdział IV

Przybył z ciemności, Jafari, usposobienie chaosu. Zarówno człowiek jak i bóg, posiadał moc nad elementami, której jego dzieła bały się najbardziej mroczne zaburzenie, chaos, zamęt. Legenda kiedyś dała mu żonę, ale wraz z utratą wiary w ich mit, nadeszło zniszczenie jego rodzaju. Teraz był sam w otchłani. Porzucony przez ludzi starożytnego Egiptu, ludzi których stworzył. Chciał tylko jednego: zaistnieć na nowo. I ktoś go wezwał. Był wolny od cieni. Wolny, aby stworzyć nowych bogów, którzy służyliby mu. Nowych wrogów do zniszczenia. I odzyska tron, który kiedyś był jego - Z Mrocznego Poddania, pracy realizowanej przez Cailey Holm, pisanej przez Mię Spelman.

Cailey była pierwszą osobą, która przyznała się, że nigdy nie była typem, który skakał by na ślepo w danej sytuacji. Była planistką. Myślicielką. Dziewczyną, która chciała to bezpiecznie rozegrać. Zarówno gdy podejmowała nieistotną decyzję gdzie kupić nową kołdrę do jej łóżka albo gdzie żyć, ona zawsze, zawsze, zawsze miała czas, aby rozważyć wszystkie swoje opcje. Słowo „impuls” nie istniał w jej słowniku. Więc o czym myślała, że pozwoliła Landerowi się związać? Czyżby postradała umysł? Tak. Odpowiedź na to pytanie musiało być tak. Dźwięk jej przełykania był skandalicznie głośny, dzięki ciężkiej ciszy która wisiała nad jej głową jak chmura. Znajdowały się tam charakterystyczne objawy

stresu w szerokim zasilaniu: spocone dłonie, walące serce, roztrzęsione nerwy. Jednak coś innego przyćmiewało te nieprzyjemne odczucia. Niezaprzeczalny urok. Było to coś, z czym nigdy wcześniej się nie zmierzyła. Ten facet - z prawdziwego ciała i krwi, z twarzą boga - był jej postacią. Tylko jej. Mieszanka gwiazd filmowych, modeli i byłego chłopaka z liceum, był wytworem jej wyobraźni. Oznaczało to, że był usposobieniem jej definicji o męski perfekcji w każdym tego słowa znaczeniu. Jak często dziewczyna miała szansę doświadczenia nocy z najbardziej idealnym mężczyzną na świecie? Czy rzeczywistość żyła w fantazji? Czy miała odwagę zrobić to, czego wcześniej nie próbowała ryzykować - zamknąć oczy i po prostu czekać na niego? Dał jej dokładnie dziesięć minut na samodzielne, mentalne przygotowanie się. Spojrzała na zegar, jeden z tych staromodnych typu tych nakręconych z wirującymi wokół wskazówkami, licząc sekundy z tiktok. Minęło dziewięć minut? Już? Ale nadal potrzebowała więcej czasu. Druga wskazówka odmierzała zbyt szybko ostatnie sześćdziesiąt sekund. Lander grzebał we wewnętrznym mechanizmie? To nie było w porządku! Wskazówka od minut zawisła na dwunastej. Czas się kończył. Ack! Jak na zawołanie, drzwi otworzyły się, Lander wszedł do środka, mężczyzna, który wiedział co chce znaleźć. Gdyby tylko dokładnie wiedziała co to było. Wydawało się, że nie oczekiwał iż coś zrobić, coś powie, że tam był żadnego „cześć, jak leci?” czy „jesteś gotowa?”. Po prostu podniósł koszulkę, odsłaniając zestaw wyrzeźbionego brzucha, który spowodował, ze jej serce lekko podskoczyło w jej piersi i zrobił basen śliny pod jej językiem. Koszulka podchodziła coraz wyżej. Jego pierś była doskonała. A te ramiona? Mdleje! Wybrzuszenia mięśni ramion i barków zafalowały, gdy ściągnął przez głowę koszulkę i rzucił ją na podłogę. Jego ręce przeniosły się do paska jego spodni. Jej oczy podążyły za nimi, spadając o kilka cali do wypukłości poniżej. Była to wielka wypukłość. Mogła sobie tylko wyobrazić co za budowę anatomiczną wyprodukowała. Omójboże, omójboże, omójboże! Zapomniała. Lander w jej książce miał ogromnego penisa. Gruby, długi, był większy niż cokolwiek widziała wcześniej z bliska. Jakby to było mieć penisa tych rozmiarów w jej dłoni? W ustach? W innych częściach? Smakowicie. Dreszcz oczekiwania popędził po jej kręgosłupie. Jej wzrok skoncentrował się na jego rękach. Stożkowe palce, starannie przycięte paznokcie; nie były tak ogromne, żeby wyglądać na łapy, ani zbyt delikatne, by wyglądać na kobiece. Były, jak cała jego reszta, idealne. Silne. Opalone. I bez wątpienia zwinne. Jakby to było, gdy te palce spłynęły w dół boku jej szyi? Drażniły sutek? Gdyby ślizgały się pomiędzy jej

opuchniętymi wargami cipki? Ogromna bryła zastygła jej w gardle. Przełknęła ślinę raz, dwa, trzy razy. I wtedy spadły mu spodnie a guzek w jej gardle urósł. Lander nie nosił żadnej bielizny, a tym samym mogła spostrzec przedmiot swoich poprzednich spekulacji. Erekcja dumnie sterczała w gnieździe żółtobrązowych loków na szczycie jego gładkiej skóry ud. Nie mogła przestać się gapić. Był prawdziwy. Och, taki prawdziwy. I zapierający dech w piersiach. Jakoś udało się jej przesunąć wzrok z jego pachwiny na twarz. Natychmiast poczuła na policzkach ciepło. Intensywność w jego oczach mogła łatwo podnieść temperaturę jej ciała do śmiertelnego poziomu. Z rękoma do góry, ze spłaszczonymi dłońmi, powiedziała drżącym głosem: - Wow! Czy nie posuwamy się trochę za szybko? Kogo próbowała oszukać? Była bardzo zadowolona jak to wszystko szybko postępowało. Jego odpowiedzią był koślawy uśmiech, przez który została zmuszona do odpowiedzi. - Mam na myśli, że wiem czego oczekujesz. To dość oczywiste. Ale nie dałam ci jeszcze zielonego świata. - Pewnie, że dałaś. - W takim razie słyszysz dziwne rzeczy. Ponieważ powiedziałam ci, że będę ci służyć. W sensie ogólnym. Ale to nie znaczy, że zgodzę się uprawiać z tobą seks, co oznacza, że jesteś zbyt blisko... Lander zrobił jeden krok w jesj stronę, inspirując ją do wzięcia dwóch kroków do tyłu. - Nie odmówiłaś i nie odmówisz mi. Trzymała ręce przed sobą - jakby miało to coś zmienić! - To nie znaczy, że możesz po prostu założyć, iż... - urwała, gdy chwycił jej nadgarstki w dłonie i opuścił je na dół, aż jej ręce nie były szczelnie przyciśnięte do jej boków a gardło zawaliło się jej. Przechylając głowę, nachylił usta nad jej. - Hej! Och! Mrrfff... Miał miękkie, wilgotne wargi. Och, były niebiańskie. Reszta jego ciała była w kontakcie z jej. Jego twarda pierś naciskała na jej miększą. A dzięki temu, że cała jego długość była na niej rozbita, gruby penis był jak gorące piętno na skórze na jej brzuchu. Mogła czuć bicie jego serca. Waliło w tym samym tempie jak jej własne. Zebrał jej nadgarstki za jej plecami i chwycił je w jedną dłoń, druga podnosiła się na tył jej głowy. Pogłębił to, co było miękkim, zmysłowym pocałunkiem. Jego język drażnił jej dolną wargę, a potem nadgryzł ją swoim zębem, wystarczająco mocno aby zaczęła ją ssać w mini-tchnieniach absolutnej błogości. Gdzie, och gdzie ten mężczyzna nauczył się tak całować? Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Był geniuszem, używając języka, zębów, a co najważniejsze, warg, aby dokuczyć jej i dręczyć. W ciągu kilku sekund, łagodne

duszenie w jej żyłach przeistoczyło się w gorące pęcherze. Nie, żeby narzekała. Nie, paaniee, nie było powodu do narzekań. Wręcz przeciwnie. Zwłaszcza gdy wyprawiał te gryzące rzeczy ustami. Ochhhh... Była pewna, że lada chwila rzuci go na ziemię i się nim zajmie. Przynajmniej tak by zrobiła, gdyby mogła się ruszyć. Ale między jego stalowym uchwytem na jej ręce i nie tak dosłownym, ale równie mocnym trzymaniem jej szyi, nie mogła poruszyć żadnym mięśniem. Nawet powieki były ciężkie i powolne. Chociaż jak o tym pomyślała, wydawało się, że tylko jeden mięsień chciał pracować w tym momencie: ten jeden ślizgający się w jego ustach żeby zatańczyć tango z jego językiem. Pomimo tego, że jej cała istota była skupiona na ich połączonych ustach, udało się jej jakoś cofnąć gdy szedł do przodu. Jeden, dwa, trzy kroki aż coś uderzyło o jej złączone ręce. W jej głowie słowa, idź z nim, idź z nim, idź nim, rozbrzmiewały echem w kół jej zatrzymanego zapisu. Co się jej stanie? Mogła złapać jakąś chorobę? Od mężczyzny, który tak naprawdę nie istniał? Zajść w ciążę? Nie za bardzo, odkąd dostała zastrzyk Depo-Provera z przyczyn medycznych. Złamie jej serce? Jakby już pozwoliła sobie zakochać się w człowieku, który był wytworem jej wyobraźni. Zostanie fizycznie zraniona? Gdyby jej historia była pisana przez Lisę lub Mię, byłyby takie okrutne? Nie, jeśli wiedziały co było dla nich dobre. Złamie mu serce? Mało prawdopodobne. Była to pierwsza prawdziwa okazja, w której musiała odpuścić i odkryć tą stronę jej seksualności, którą ukrywała przed swoimi poprzednimi kochankami, nie martwiąc się o nic. Po prostu idź do tego. Tak, właśnie to zrobi. Będzie się kopać przez następną dekadę, jeśli tego nie zrobi. Może dłużej. Nadal odprawiając magię nad jej ustami, jej fikcyjny Pan Doskonały, popchnął ją na plecy i pozwoliła mu na to. Szczęśliwe małe drgnięcie przetoczyło się po jej plecach, zaczynać od podstawy jej kręgosłupa a kończąc na jej karku. Wymamrotał coś w jej suta, na co odpowiedziała „Tak”, chociaż nie miała pojęcia na co się zgadza. Na Boga, miała zamiar ogarnąć tą sytuację i w pełni korzystać z każdej okazji, jaka przed nią stała. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby jej mały strach stanął jej na drodze. Omójboże! Nie wierzę, że to robię. Chłód przetoczył przez jej ciało a ostra panika ugodziła boleśnie w jej brzuch. Lander odsunął te swoje wspaniałe usta, podważając się nad nią na swoich rozpostartych ramionach. Jego spojrzenie było ostre jak brzytwy gdy patrzył na nią. Jego włosy, masa złoto-brązowych fal, opadły na jego ramię. - Rozbierz się.

Jej zerce zjechało do jej palców. Czas, kiedy nowy kochanek miał zobaczyć ją po raz pierwszy nago, zawsze był dla niej szorstkim i niezręcznym czasem. Jeśli było to możliwe, rozbierała się w ciemnościach. Pokój Landera - ze światłem promieniującym z kilku źródeł, w tym garść świec i bardzo zdrowy ogień w kominku - miał ledwie cień do ukrycia. Zrozumie jej powściągliwość? Znał ją tak jak ona znała jego? Jej przeszłość? Jej obawy? Jej niepokoje? O Boże. - Dlaczego nie ściągasz swoich ubrań, Cailey? Wydałem ci polecenie opuściwszy brwi, zaciskając oczy w szczeliny, usiadł, krzyżując ręce na piersi. Ten ogromny penis w erekcji stał dumnie pomiędzy jego nogami. Pomimo jej zakłopotania na jego żądanie, a może właśnie przez nie, leżała tam patrząc na niego. Cholera, był pięknym mężczyzną. Jak to się stało? Dlaczego? Warcząc, skoczył naprzód i chwycił ją za przód koszuli, szarpnął i rozerwał ją pośrodku. Krzyknęła wzięta z całkowitego zaskoczenia i chwyciła za podartą odzież, żeby zakryć się postęprzionymi krawędziami. Tak, postanowiła że pójdzie za ciosem. I tak, zastanawiała się jakby to było mieć dominującego kochana. Ale yikes! Zrywanie ubrania? Niezależna samosia z XXI wieku krzyknęła na przekór. Jak on śmiał! Ten barbarzyńca. Nie miał prawa rozrywać jej ubrania. Ta koszula kosztowała ją ładny grosz. Nie było jej łatwo ją znaleźć. Ugryzła się w język nad wyborem kilka słów, które cisnęły się jej na usta. - Zrobisz tak jak mówię i zrobisz to natychmiast - rozkazał, przypominając jej, że rzeczywiście został napisany aby być mężczyzną, który był przyzwyczajony, że ludzie pytali „jak wysoko?” gdy rozkazał im skoczyć. Król Werekinów. Lider grupy potężnych istot. I mistrzowski kochanek. Zamknęła oczy nie będąc w stanie na niego spojrzeć. Jak zareaguje, kiedy zobaczy jej blizny? Podobnie tak jak wszyscy inni? Żaden z nich nigdy wcześniej niczego nie powiedział, ale wystarczająco wcześnie nauczyła się jaka będzie ich reakcja. Zazwyczaj przybierała formę zaskoczenia w ich oczach, która szybko przekształciła się albo w obrzydzenie albo w litość. Przynajmniej mogła zamknąć swe oczy. To czego nie mogła zobaczyć nie zaszkodziło jej. Mając coraz bardziej trzęsących się nogach, opuściła ramiona pozwalając opaść podartej koszuli. Materiał opadł na jej skórę jak miękkie pióra. Następnie chwytając za kawałek zrzuciła ją na podłogę obok. Jej palce były niesforne, gdy mocowała się z guzikiem swoich dżinsów. - Otwórz oczy. Nie chciała, do cholery. Była cała ciepła i drżąca. Wszystkie te przyjemne odczucia znikną, kiedy dostrzeże obrzydzenie lub litość która z pewnością będzie

widoczna na jego twarzy. - Otwórz je - powtórzył ostro. Rozchyliła powieki, ale nadal patrzyła nisko, gdzieś na poziomie sutek. - Popatrz na mnie. Patrzę. Klatka piersiowa jest częścią ciebie. Nie bądź wybredny, dobrze? Chwycił ją za podbródek i podniósł. Psychicznie usztywniła się na rozczarowanie, które odczuje na jego reakcję, acz niechętnie podniosła oczy na niego. To co zobaczyła, sprawiło, że chciała się rozpłakać. Surowe, niepohamowane pragnienie gotowało się w tych jego złotych oczach. Nie znalazła żadnego śladu obrzydzenia czy litości. - Jesteś absolutnie piękna - powiedział, a jego dłoń prześlizgnęła się po wgłębieniu jej karku. Podniósł drugą rękę i położył ją na środku jej mostka, tuż nad koronką wypukłości jej stanika. Jej oddech przeciągnął się w gardle po czym uleciał z jej płuc w podmuchu, kiedy nagle jego ręka prześlizgnęła i całkowicie pokryła jej pierś. Lekko wygięła plecy w łuk, przyciskając swoją delikatną pierś do jego ręki, podczas gdy jego ręka z karku przesunęła się na zapięcie jej stanika. Otworzył się i z wygłodniałymi oczami, Lander ściągnął jej z ramion stanik. Walczyła z pragnieniem złapania go i zakrycia się. Między atakiem pumy, ogniem i wieloma przeszczepami skóry, które przeszła, skóra na jej szyi, klatce piersiowej, brzuchu i plecach była pokryta rażącymi bliznami. Powierzchnia była grudkowata i miała nierówny pigment. Obrzydzało ją to. Nie musiała sobie wyobrażać, co inni ludzie pomyśleli gdy to zobaczyli. Nie nosiła publicznie strojów kąpielowych odkąd skończyła pięć lat. - Kiedy miałam pięć lat, bawiłam się...- zaczęła się tłumaczyć. Uciszył ją potrząsając głową i powoli się odwrócił. Nie nic poradzić na westchnięcie. Jego plecy nosiły prawie identyczne blizny jak jej. Niżej na prawo było miejsce pokryte szwami od przeszczepionej skóry. Co to znaczyło? Że jej twór nosił te same blizny co ona? - Mam podobne znaki - wyjaśnił.- Nie wiem jak je dostałem. Ale nie mogę już nimi gardzić, kiedy zobaczyłem twoje. Wiążą nas ze sobą, czynią jednym znowu się do niej odwrócił.- Jesteś doskonała w moich oczach. Oniemiała. Absolutnie oniemiała. Co było do powiedzenia, gdy mężczyzna powiedział takie piękne rzeczy? Nadal nie czując się komfortowo na sto procent, ale bardziej swobodnie niż wcześniej, odpięła guzik spodnie, rozpięła rozporek i zsunęła je z bioder. Jego spojrzenie było jak oznakowanie, które naznaczało jej skórę, gdy była odkryta. Po spojrzeniu w jego stronę, wyszła z dżinsów a następnie szarpnęła za swoje majtki. Gęsia skórka pokryła jej ramiona, nogi, plecy. Jej sutki ścisnęły się, hartując wrażliwe szczyty. Jej cipka pulsowała, jak jej gotująca krew biła przez

jej żyły, sprawiając że wrażliwe tkanki stały się obrzęknięte. Zacisnęła wewnętrzne mięśnie i otuliła się ramionami. Nigdy nie czuła się tak wrażliwa i tak... piękna. Uśmiech rozprzestrzenił się po twarzy Landera, sprawiając że jej serce zaczęło się tłuc ze szczęścia. Chichot skroplił jej gardło. Przełknęła go, gdy rzucił się do przodu i oderwał jej stopy od podłogi. Trzymał ją blisko, niosąc ją z taką łatwością, że mogła przysiąc, iż nie mogła warzyć więcej niż dziecko. Niedożywione dziecko. Posadził ją na łóżku i pochylił się nisko, opierając dłonie o materac po obu stronach jej bioder. - Teraz, gdy już sobie z tym poradziliśmy, nadszedł czas przesunąć się do przodu. Prawie każda część jej anatomii poddała się w cichym okrzyku na tą nowinę. Jednakże jej mózg był opóźnioną partią. Nadal tkwił w wiosce wątpliwości. Co dokładnie miał na myśli? Oczywiście było to oczywiste, ale miała wrażenie, że miał na myśli znaczenie więcej niż dziesięć minut pchania i szybki orgazm. Przecież mówił coś o wydobyciu jej fantazji z uwięzi. Zastanawiała się, czy mógłby wziąć trochę wytchnienia, porozmawiać trochę dłużej? Jestem naga. On jest nagi. Trochę za późno, żeby nadepnąć na hamulce. Zbyt świadoma tego jak blisko był, jak wspaniale pachniał i jak cudowne było jego ciało, powoli położyła się z powrotem, aż znalazł się nad nią. Wsunął kolana między jej nogi rozsuwając je. Wtedy jej bardzo niegrzeczny bohater z romansu potarł swoim penisem o jej mokrą, głodną cipkę. Oczywiście, chciała wprowadzić swoje ręce do akcji. Chciała poczuć jego mięśnie pod aksamitną skórą. Ale jako dominujący kochanek nie zamierzał pozwolić jej dotknąć lub chwycić go z własnej woli. Och, nie, nie zamierzał. Chwycił jej nadgarstki w swoje ogromne dłonie i przycisnął je do materaca. Po posłaniu jej uśmiechu, który sprawił iż wybuchły w niej płomienie, stanął na czworakach, usiadł okrakiem na jej ciele i sięgnął do jednego końca materaca. Grzechot metalu podpowiedział co ma zamiar zrobić, zanim zobaczył jak owinął wokół jej lewego nadgarstka skórzaną kajdankę i przypomina ją do łóżka. Dobry Boże, zaraz się roztopi. Zabezpieczył drugą, odchylił się do tyłu i posłał jej spojrzenie typu zamierzam-cię-pożreć-żywcem. Zapiszczała nie ponieważ czuła ból, ale dlatego że chciała aby ją pożarł i znacznie więcej. Zawsze fantazjowała, żeby być z mężczyzną w tej pozycji, nie naprawdę bezsilna we wszystkich zmysłach, ale mieć odczucie, że została pokonana przez silnego mężczyznę. Wiedziała, że mógł teraz zrobić z nią cokolwiek chciał i nie mogła go powstrzymać, ale ufała, że nie zrobi jej krzywdy. Było to przerażające, odkąd sobie to wyobrażała. Uciekł do tyłu, z jedną dłonią na obu jej kolanach i rozsunął je szeroko. Zamierzał spróbować ją tam na dole. O Boże, oboże, oboże, Ooooooobooooże! Rzeczy, które mógł zrobić tym

językiem. W ciągu kilku sekund całe jej ciało stało się gorące, drżące i spięte od potrzeby. Dlatego właśnie zapłakała z gniewu, gdy głośny krach przeszył pokój, momentalnie rozpraszając magię Landera. Potem otworzyła oczy i krzyknęła z przerażenia. Dwie olbrzymie, zdecydowanie przerażające pantery zaatakowały Landera. Z paszczami pełnymi ostrych zębów i pazurami, które mogły rozedrzeć solidny beton w strzępy. Lander robił wszystko, żeby odeprzeć ich atak, ale nieuzbrojony mężczyzna, nie ważne jakiego rozmiaru, był żadnym przeciwnikiem dla dwóch dzikich, żądnych krwi stworzeń jak tamte. Co oznaczało, że nie tylko będzie musiała patrzeć jak pożerają Landera żywcem - nie!- ale na bank sama się znajdzie w dalszym menu zwierząt. I przywiązana do łóżka nie mogła przybrać żadnej pozycji, żeby się bronić. Zastraszona, próbowała uciec do góry łóżka, rozluźniając napięcie w łańcuchach, mając nadzieję, że to jakoś ją uwolni z kajdanek. Niestety ruch przyciągnął uwagę dwóch panter i ruszyły do przodu z szalonymi, żółtymi oczami wlepionymi w ofiarę: w nią. Błyskawicznie cofnęła się o piętnaście lat, do lata podczas które zaatakowała ją puma. Tak, bardzo dobrze znała uczucie jak być ofiarą bardzo potężnego zwierzęcia. Żyła całe swoje życie wspominając tamten moment, kiedy puma rzuciła się na nią i zacisnęła szczęki na jej ramieniu. Nie znowu, proszę! Krzyknęła, modląc się to by strach trwał zaćmił ją na wystarczająco długo zanim nastąpi pierwsze ugryzienie.

Rozdział V

W samym środku straszliwej bitwy, Cailey spostrzegła, że jest cudownie oddzielona od akcji, bez wątpienia jej psychika w ten sposób chroniła ją od załamania. Było tam tylko tyle strachu ile mógł znieść jeden człowiek. Ta scena była absolutnie przerażająca, nawet jeśli tych trzech wojowników byli ludźmi i to wszystko znajdowałoby się poza przerażającą kocią fobią. Nie ma to jak wydobycie najgorszej fobii poprzez bycie w pokoju z dwoma kotami, które desperacko chciały ją zjeść. Lander skopał z trzaskiem pantery z łóżka ułamek zwykłej sekundy zanim wbiła kły w jej szyję. Z zamkniętymi oczami - z mrożącymi krew w żyłach rykach zwierząt, rozdzieranej tkaninie, z upadającymi wokół niej meblami - leżała zupełnie nieruchomo, bezbronnie, czekając aż nadejdzie koniec. Nie miała wątpliwości jak to się zakończy, jeśli Lander nie będzie w stanie walczyć z tymi piekielnymi kotami. Nie wyglądało na to, że się odważy po raz ostatni otworzyć oczy aby sprawdzić co i jak. Gdyby tylko nie była uwiązana. Gdyby tylko miała broń! Cholernie wielki shotgun. Albo miotacz ognia. Lub granatnik. Gdyby tylko wkreśliła to do swojej historii! Bóg tylko wiedział, gdzie Mia lub Lisa to zaprowadzi. Po raz pierwszy żałowała, że była tego typu pisarką. Chociaż... Zaprawdę, nie był to jeszcze koniec jej historii, prawda? Dopiero co przybyła. Nie zaliczyli jeszcze sceny łóżkowej a nie było to dobrze zakończenie dla romansu erotycznego. A poza tym kto słyszał o tym, że zarówno bohater jak i bohaterka zmarli zaledwie po kilku rozdziałach? Och, do diabła, a co jeśli fabuła była popieprzona przez to że wkroczyła tutaj i zajęła miejsce bohaterki? A co jeśli Mia zdecydowała, że musi umrzeć, żeby pozbyć się swojej fobii?

Jeśli wyjdę z tego żywa, obiecuję, że będę wymyślać spiski w mych książkach przed czasem. Przysięgam. Modlitwy wzniesione do napisanych bogów powinny pomóc... taką miała nadzieję. Co jeszcze mogła zrobić? Leżeć tam i oszaleć? Krzyczeć jak jasna cholera, ściągnąć na siebie uwagę panter, żeby mogły pożreć ją szybciej? Próbowała sobie przypomnieć co próbowała napisać później. Oczywiście miało być dużo gorącego seksu, krępowania, dominacji i innych pyszności. Ale prawie zapomniała o innych częściach: nie tak smacznych rzeczach, które miały zmusić bohaterkę do zmierzenia się z jej lękami. Podczas gdy jeszcze nie zarysowała całej książki, zanotowała kilka szczegółowych punktów. O nie. Jeśli rzeczywiście przeżyje te wszystkie punkty, były to także w niektórych przypadkach złe rzeczy. Jej żołądek obrócił się od szewskiej pasji, ale kiedy uświadomiła sobie, że wzrosła cisza, zamiast zrobić kolejne salto, żołądek podszedł jej do gardła. Dlaczego było tak cicho? Czy to dobrze, czy źle? Lander pokonał napastników? Czy oni go wykończyli i obecnie zmierzali w jej kierunku? Przełknęła swój przemieszczony żołądek i z sercem walącym o jej mostek, powoli podniosła powieki. W pokoju panował absolutny bałagan, ale nie zobaczyła żadnego śladu panter czy Landera. Korzystając z chwili, rzuciła się do tyłu i wiła, przerzucając na jedną stronę, aż mogła usiąść. Jej ręce, nadal związane, były płasko przyciśnięte do materaca. Na kolanach odwróciła się by spojrzeć na zagłówek i zaczęła walczyć ze skórzanymi kajdanami, uwalniając najpierw jeden nadgarstek, potem drugi. Wciąż ani śladu po Landerze i panterach. Oboże, oboże, oboże! Jakie piekielne rzeczy wydarzą się następnie? Z zawrotami głowy i uczuciem, że zwymiotuje w każdej chwili, owinęła się prześcieradłem, ześlizgnęła się z łóżka i pobiegła w stronę drzwi. Po przyciśnięciu do nich ucha, sprawdzając odgłosy walczących kotów, powoli otwarła drzwi. Na jednej ścianie leżał ogromny, opalony, rozwleczony lew. Jego grzywa była zlepiona od ciemnoczerwonej krwi. Był martwy? Był to Lander? Mogłaby nawet pomyśleć o pójściu tam, aby sprawdzić co z nim? Za cholerę! Zatrzasnęła drzwi i przycisnęła się do nich plecami. Co robić? Jeśli Lander był martwy, odzie podziały się pantery? Kręciły się gdzieś w okoli, czekając aż wyjdzie z ukrycia? A może znowu wpadną przez drzwi? Wątpiła, żeby drewniane drzwi długo utrzymały z dala zwierzęta, ale na pewno walnięcie by nic nie zrobiło. Odczuwając poczucie za pozostawienie tam Landera, przekręciła gałkę i zablokowała drzwi. Były szanse, że był już martwy, ale jeśli nie był, pozostawiła go całkiem bezbronnego.

Ale do cholery, miała inny wybór? Nagle coś zaczęło się wynurzać za drzwi. Kierując się czystym instynktem, pomimo świadomości, że zwierzę po drugiej stronie które próbowało się dostać do środka mogło być Landerem, popędziła w przeciwnym kierunku, znalazła drzwi po drugiej stronie pokoju, które prowadziły do łazienki. Zatrzasnęła drzwi i zabezpieczyła zamek, po czym odwróciła się mając nadzieję, że znajdzie, co było mało prawdopodobne: jakieś sposoby ucieczki z tego piekła. Po prostu chciała wrócić do domu! Potem znowu, skoro była w stanie opuścić dom Landera, jakie przyjęcie czeka ją ze strony jego Werekinów? Stare powiedzenie „Lepszy diabeł którego znasz, niż tego którego nie znasz” okazało się prawdziwe po raz kolejny. Bez wątpienia tak było. Ack! Nigdy w życiu nie była tak zmieszana albo przerażona. Pomimo swoich wszelkich starań, aby przestać, zatonęła w chłodnej podłodze z kamiennych kafelek na ugiętych nogach, z ramionami owiniętymi wokół siebie i zaczęła płakać. Co ta suka jej zrobiła? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Lander wydał ryk agonii a niektóre z jego kości rozciągnęły się, wydłużyły i zwęziły. Inne skróciły się. Zmiana zawsze była rozdzierająca, ale jeszcze bardziej bolesna była gdy był ranny, tak jak teraz. Na szczęście rany były powierzchowne, uleczone w czasie przemiany. Wił się na podłodze kiedy jego członki powoli się wydłużały. Nawet w jego dzikiej postaci nadal posiadał swój ludzki umysł i duszę. Myśl o kobiecie po drugiej stronie drzwi błysnęła mu przed oczami, które zamknął przed zaciętą agonią, która ogarnęła jego ciało. Musiał jej powiedzieć, że była bezpieczna. Był obolały, żeby przyciągnąć ją do siebie, pogładzić ręką w dół jej pleców, usunąć przerażenie. Kiedy ból minął a najgorsza część przemiany minęła, wszędzie czuł posmak strachu Cailey, szczególnie wokół drzwi. Wiedział, że otwarła je, co najmniej na krótko, zapewne wtedy kiedy był nieprzytomny. Gdy znów był mężczyzną - bestia została wciśnięta głęboko do środka podciągnął się do góry, chwytając za klamkę. - Cailey - zawołał głębszym głosem niż normalnie, słabiej i skrzypiącym. Mogła go usłyszeć?- Jest bezpiecznie, żebyś otworzyła drzwi - zapukał.- Cailey! Usłyszał szuranie nogami, następnie trzask otwieranego zamka. Oparł się pokusie pchnięcia drzwi i wpadnięcia do środka, wiedząc, że pewnie ją przerazi. Zamiast tego, oparł się o ścianę i czekał. Drzwi powoli uchyliły się o sześć cali a blada twarz Cailey ukazała się w szczelinie. Jej zaczerwienione oczy spotkały jego. Ułamek sekundy później, drzwi otworzyły się na tyle szeroko, aby pozwolić mu zrobić krok do środka. Cailey zatrzasnęła je za nimi i zauważył jak bardzo drżała, gdy zakładała blokadę. Jej ramionami. Dłońmi. Potrzeba chronienia jej była jak bardziej bolesny, najpilniejszy impuls.

Nienawidził tego, jaką miała nad nim moc. Wzgardziwszy tym z większą furią niż z tą jaką kierował się na swoich wrogów, w tym pościg za dwiema panterami. Niektóry ból złagodniał, gdy zatopiła się w nim, pozwalając mu owinąć ramiona wokół niej i schować ją w swoim ciele. Powiedziano mu, że będzie się go bać w jego kociej formie. Ale przynajmniej w tym momencie nie bała się go jako człowieka. Była otwarta, pozwalając sobie na bycie bezbronną. Musiał wrócić do jej treningu. Gdyby tylko mogła być jego jedynym celem. Niestety, nie mogła. Te pantery wysłały mu jasną wiadomość, której nie mógł zignorować. Musiał podjąć konkretne działania albo zapłaci drogą cenę. Ale najpierw musi spędzić trochę więcej czasu z Cailey. Przed tym jak zaryzykuje zostawienie jej, musi zapewnić jej wierność. Nie miał pojęcia jak długo będzie musiał być z dala od niej, aż nie porozmawia ze swoim zespołem bezpieczeństwa. Zaczynając od podstaw z nią, po przybyciu do tego miejsca, byłby to ogromny krok wstecz. Jak na ironię, Cailey wydawała się akceptować sytuację lepiej niż oczekiwał pierwotnie. A jednak, mimo jej odpowiedzi, nie mógł być wobec niej łagodny, w łóżku czy poza nim. Nie tylko, że sytuacja tego zakazywała, ale dlatego, że bestia w nim na to nie pozwoli. Będzie twardy. Popchnie ją. Zmusi, żeby zmierzyła się ze wszystkimi tajemnicami, które ukrywała. Weźmie w garść jej lęki, aby zmusić ją do uległości. Coś się zmieniło. Mimo adrenaliny, która pulsowała w jej ciele, naturalnie ją unosząc, jej cała istota skupiła się wokół pojedynczej części jej ciała: drobince na jej plecach. Był pod naciskiem dłoni Landera. Był bardziej nasilony. Bardzo. Jej niewielka część cieszyła się tą sensacją, doceniając siłę emanującą z jego dotyki i komendy, jaką posłał przez ciało. - Cailey - szepnął chrapliwie. Głód który słyszała w jego głosie był jak grom z jasnego nieba, który przeszywał jej ciało.- Nadszedł czas. Aby zrobić następny krok - jedna dłoń zsunęła się niżej, otaczając jej pupę. Poddając się temu - obawa, która nadal biła w jej żyłach, ostre krawędzie jego głosu, nieoczekiwana żądza rozpalająca jej ciało - wygięła kręgosłup, przyciskając swój tyłeczek pod jego dotykiem. Jego wolna ręka zsunęła się z powrotem na jej plecy, odchylając jej głowę do tyłu. Wplótł palce w jej włosy i pociągnął, zmuszając jej głowę do odchylenia do tyłu. Nachylił swą głowę aż jego oddech podsycił jej usta, słodkie i gorące. - Muszę cię przycisnąć. Sprawdzić twoje granice. Ostrza paniki przeszyły ją od środka, pojawiła się mieszanina dziwnych emocji w jej głowie, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Dłoń na jej tyłku uniosła się a w następnej chwili, gdy trzymał ją za włosy, zdarł z jej ciała prześcieradło. Westchnęła, zarówno zszokowana jak i nie. Wystraszona i nie

wystraszona. I pobudzona przez myśli. Bez powodu. Jego leczenie graniczyło z okrucieństwem a jednak rozkoszowała się uczuciem wrażliwości i bezsilności, które się w niej mieszały. Jakim typem kobiety była, skoro miała ochotę na takie traktowanie ze strony mężczyzny? Jego usta ściągnęły się w ciasną linię, jego szczęka napięła się. Jego oczy zwęziły się w szczeliny, koncentrując się na niej. Przez jego usta przeszła pokusa. Tak blisko. Dlaczego jeszcze jej nie pocałował? Jak ona pragnęła jego wyjątkowo cudownego smaku, który wypełniałby jej usta, podobnie jak jego wspaniały zapach jej nozdrza. - Jestem teraz mężczyzną, nie lwem. Ale pragnienia bestii są tutaj. Nie mogę im zaprzeczyć. Szczególnie kiedy jesteś blisko. Moje zmysły są dziesięć razy bardziej ostre. Kolory. Widzę kolory. I czuję zapach. Och, bogini - zaciągnął się, jego nozdrza rozwarły się.- Czuję twoją panikę, twoje podniecenie. Smakuję ją teraz. Tutaj, przed moimi zębami. Strach i podniecenie. Te dwa zapachy muszą być najbardziej odurzającym, uzależniającym zapachem na świecie. Chciałbym je wciągnąć głębiej, przechowywać je w środku - zmusił ją do powrotu do łóżka, odwrócił ją i przydusił do materaca.- Muszę cię posiąść. Jesteś moja. Żaden inny mężczyzna cię nie dotknie - przeciągnął palce w dół jej pleców, kujące cięcia jego paznokci na jej skórze rozbudzały jego szorstki dotyk. Ale ten łagodny ból tylko spotęgował emocje w tej uległej pozycji, na jego łaskę. Rozsunął jej nogi, poszerzając jej stanowisko, napinając jej plecy i kołysząc lekko jej biodrami. Jak długo będzie ją torturował w ten sposób? Dokonywanie takich wstrząsających obietnic odmawiając jednocześnie uwolnienia jej, było czymś czego nagle bardzo chciała. Miała wrażenie że w jej środku znajdował się szybkowar. Pot ściekał wzdłuż linii jej włosów. Drżały jej ręce, kiedy sięgnęła do tyłu, mając nadzieję, że uchwyci jego biodra i nakieruje jego penia w kierunku swojej mokrej cipki. Pieprz mnie, och proszę. Błagałaby, gdyby musiała. To, co pozostało z jej dumy nie sprawiło by jej teraz przyjemności. Nie kiedy była pewna, że umrze, jeśli będzie dręczył ją jeszcze dłużej. - Lander... - Cisza - wgryzł się, jego głos znowu był wyjątkowo ostry. Owinął silne palce wokół jej nadgarstków i podniósł na boki łóżka, przyciskając je do materaca.- Jestem twoim panem - polizał jej ramię, wąchając zgięcie jej szyi.Mógłbym z łatwością złamać tą twoją śliczną szyję. Jego słowa nie przeraziły jej. To co zrobiły, to sekretny dreszcz, który czuła w byciu pokonaną. Rywalizował ze strachem, który czuła, gdy te dwie krwiożercze pantery wpadły do pokoju. Starała się podporządkować swoje puste ciało szczękając zębami. Jego miednica otarła się o jej tyłek, jego penis wtulił się pomiędzy jej

pośladki. Był gorący, gruby, twardy. I chciała go w środku. - Jesteś najsłodszą rzeczą, jaką kiedykolwiek skosztowałem - mruknął o jej mrowiącą skórę na szyi. Gryzł, lizał i całował ją aż cała prawa strona jej ciała była pokryta gęsią skórką.- Cholera, chcę cię wziąć mocno i szybko - uwolnił jej jeden nadgarstek i odsunął swoje biodra. Czubek jego penisa szturchnął jej odbyt, a ona wzdrygnęła się przerażona, że spróbuje ją wziąć w ten sposób. Nigdy nie była pieprzona w tyłek, ale widziała zdjęcia, filmy. Również kilka razy używała penisa do tyłka podczas masturbacji. Ale sama myśl, że coś tak wielkiego wepchnie się do jej wrażliwego środka, sprawiło że zaczęła się trząść. Spięła biodra, mając nadzieję, że da mu atrakcyjniejszą alternatywę. Klapnął dłońmi w jej biodra. - Nie ruszaj się - warknął.- Nie ruszaj. Nawet palcem, rzęsą. Niczym - jego penis jeszcze raz zaczął szturchać i wypróbować nieotwartą dziurkę i mimo swoich najlepszych starań, zapiszczała. Czuła jego napięcie w dźwięku. Niskie dudnienie, bardziej ostrzegawczy warkot drapieżnika wypełniał pokój. Może nie zrani jej śmiertelnie. Może nie złamie jej szyi albo nie zmieni się w swoją lwią postać i nie pożre ją żywcem. Ale była pewna jak cholera, że mógł zrobić wiele innych rzeczy. I oczywiście nie wszystkie były przyjemne. - Wiesz cokolwiek o kryciu lwów?- dokuczał jej wargom swoim penisem. - Nie - szepnęła wdzięczna, że odsunął się od jej odbytu. - Lwy parzą się mocno i szybko... i często - i z tym skoczył do przodu, wbijając w nią swój penis. Siła wydobyła powietrze z jej płuc ze świstem. Ugryzła się, żeby się nie rozpłakać zarówno z wdzięczności jak i wstrząsu. Natychmiast wpadł w szybkie tempo, jego drąg toczył się do środka i na zewnątrz w jej ciasnym kanale, twardo i szybko, w taki sposób jak powiedział, że chce ją wziąć. Jego pierś i brzuch ocierały się o jej plecy, objął ją, jego paznokcie grabiły jej ciało na dolnej części brzucha zanim przesunął się niżej. Znalazł jej łechtaczkę palcem i ocierał ją powoli kolistymi ruchami. Przechyliła głowę do tylu i jęknęła. Bańka ciepła powstała w jej brzuchu. Przewróciła się, stając się coraz większa, rozprzestrzeniając się, aż jej twarz nie poczerwieniała. Kołysała biodrami w czasie pchnięć Landera i zacisnęła swoje wewnętrzne mięśnie wokół niego, wzmacniając przyjemność. Wjechał w nią, nadal pieprząc ją cholernie nieubłaganie, szorstko, dziko, w sposób jaki spodziewała się od zwierzęcia. Dokuczał jej raz po raz, doprowadzając ją do skraju a następnie wycofując się. Chciała płakać, krzyczeć, błagać. - Spójrz na ten śliczny tyłeczek. Jest cholernie idealny. Cholera, chcę go pieprzyć, zatopić głęboko w nim mojego penisa. Zadrżała na myśl, że coś tak wielkiego znajdzie się w jej niewypróbowanej dziurce. Pewnie to ją zabije. Przynajmniej będzie boleć jak cholera. Nie, nie wytrzyma tego. Nadal posuwając jej cipkę, sprawdził jej odbyt palcem, przeciągając

niektóre wilgotności sączące się z jej cipki. Instynktownie zacisnęła obydwie dziurki. Ciemny dreszczyk przeszył ją, i nie mogła nic innego zrobić, jak westchnąć. Płonęła, gdy powoli wepchnął palec do środka, stopniowo rozciągając jej napięte mięśnie. Nie, to się nie stanie! Wzdrygnęła się, ale złapał jej biodra w ręce i przytrzymał ją. To co kiedyś było przyjemnym uczuciem, teraz było znaczniej mniej. Nadal była pobudzona przez słowa. Jej ciało trzęsło się, jakby uderzył w nie gong, ale cień strachu zaćmił ton. Naprawdę była na jego łasce. Jej pozycja nie pozwalała jej na zbyt wiele ruchu. Jej uda były mocno przyciśnięte do boku łóżka a silna ręka trzymała jej ciało przyciśnięte do materaca. Palec nadal ją sondował, końcówka zanurzała się do wnętrza jej odbytu a następnie wycofała się. Przy każdej inwazji, pieczenie łagodniało odrobinę, aż w końcu przyjemność skarłowaciał ból. Jego palec wsunął się głębiej i chciała tego, bardziej pragnęła. Przechyliła tyłeczek do góry, cicho błagając o to, o co domagało się jej ciało. - Dojdź dla mnie. Chcę czuć jak twoja cipka moczy mojego penisa i chcę czuć zapach twoich słodkich soków. Ten zapach doprowadza mnie do szału. Nie musiał prosić dwa razy. Natychmiast potężny orgazm trzasnął przez jej ciało, wysyłając kolejne fale czystej rozkoszy przez jej istotę. Łzy zebrały się w jej oczach, nie ponieważ była smutna, ale dlatego że chwyciło ją tak wiele emocji, że była kompletnie przytłoczona. Wewnątrz swych jelit wiedziała, że było to na co czekała. Czego szukała. Dominujący kochanek, który wiedział, czego dokładnie pragnęła. Lander zawył, zwolnił swoje pchnięcia i rozkoszował się uczuciem słodkiej cipki Cailey, która zaciskała się na jego penisie w konwulsjach. Upojny zapach wypełnił jego nos i drażnił wrażliwą wiązkę nerwów na szczycie jego ust. Jakie to było zwycięstwo, pieprzyć Cailey podczas gdy świat wokół niego wybuchał żywymi kolorami, zapachami i smakami. Było to jak nic czego do tej pory doświadczył. Wewnątrz jego bestia walczyła o kontrolę, grożąc, że znowu ją przejmie. Starał się trzymać ją stonowaną, wiedzą, że Cailey - która nie była Werekinką nie mogłaby znieść widoku przemiany. Ale och, jakie to było bolesne, wstrzymywanie bestii. Jego kości pękały i trzaskały. Konające skurcze zniszczyły jego ciało, opóźniając uwolnienie którego pragnął. Była taka gorąca, jej napięta cipka była śliska dla niego. Jej ciało miękkie i chętne. A różowa dziurka bardzo kusiła. Nauczy się akceptować go tam. Powoli ją przygotuje. Ale teraz był zadowolony przyjemnością, jaką znalazł w jej cipce. I och, jaką przyjemność tam znalazł. Mógł czuć, jak jego orgazm pulsował w jego penisie, jego jądra skurczyły się. Część niego chciała opóźnić uwolnienie, druga za to przypomniała mu jak cienkie było powstrzymanie bestii. Mogła wygrać w każdej chwili i straciłby kontrolę. Gdy złagodniały skurcze jej orgazmu, znowu przyspieszył. Zanurzał się

głębiej, mocniej, nieustannie dążąc do orgazmu. Sięgnął po nią ponownie, drażnił twarde szczyty jej sutków. Zapiszczała a ten dźwięk znowu poruszył bestię w nim. Pobudzona, pchała się ku powierzchni niemal go wyprzedzając. Jeszcze raz chwyciła go agonia. Opadł do przodu, opierając się o plecy Cailey. Przegrywał bitwę. Musiał teraz dojść. Odrzucił głowę do tyły, ryk wyrwał się z jego gardła. Chwycił w ręce miękkie ciało Cailey, poprowadził swoje biodra do tyłu, gorączkowo wepchnął się tak głęboko, jak tylko mogła go wziąć. Czuł drżenie w palcach rąk i stóp, mrowiła go skóra gdy pojawiła się jego lwia grzywa pokrywająca jego szyję, pierś i nogi. Teraz! Gardził bestią która go połykała. Teraz! Wstrzymał oddech, pot lał mu się z czoła na pierś. Teraz! Nie podda się. Nie. O bogini, daj mu siłę, żeby mógł utrzymać bestię w ryzach. Jego nogi pokrywały się gąszczem, ale wyciągał biodra, kontynuując pchnięcia. Ulga była właśnie tam, tuż poza jego zasięgiem. - Cailey - zawołał, jego stał się szorstki przez zmianę. Wyciągnęła się do tyłu, rozsuwając szerzej nogi a jego jądra rozbijały się o nią. Smukły palec prześlizgnął się do jego odbytu i gwiazdy eksplodowały za jego zamkniętymi oczami. Gdy pierwsza seria nasienia pulsowała w jej ciele, bestia natychmiast się wycofała, uwalniając go od przemiany i znowu był wolny aby ponownie cieszyć się resztą orgazmu jako człowiek. Po tym jak ciepło jego krwi złagodziło jego wrzenie, był w stanie myśleć nieco jaśniej. A pierwsza myśl jaka się pojawiła, to ta, że był bardzo blisko utraty kontroli. Żadna lwica nie zepchnęła go na tak blisko. Z innej strony, nigdy nie widział tak cudownych kolorów, nie czuł cudownych zapachów. Czuł ciepło kobiecej cipki. Zawsze mieszkał w bezbarwnym, bezwonnym świecie bez wrażeń zmysłowych. Z każdą minutą, którą spędzał z Cailey, jego zmysły wyostrzyły się. Widok, dźwięk, smak, dotyk. Nigdy nie wiedział, czego mu brakło. Opadł na Cailey, otaczając ramieniem jej talię i przyciskając ją do siebie. Ukrył twarz w zgięciu jej karku. Cholera, lepiej niech prędzej się uwolni, bo inaczej jego penis będzie domagał się więcej. Szybko odsunął się od niej, wyciągnął spod łóżka, żeby ją nakryć. Pomógł jej dostać się na łóżko, zauważając jej szeroko otwarte oczy, które były wlepione na jego nadal stojącego w erekcji penisa. - Nie mogę się tobą nacieszyć. Wątpię, żebym kiedykolwiek mógł. Twoje ciało, twarz, zapach. Cholera, sposób w jaki pachniesz. Nie masz pojęcia co ze mną robi. - Zaczynam myśleć, że to dobra rzecz - przesunęła się w kierunku wezgłowia łóżka, opierając się o zagłówek. Jej dłonie drżały, gdy przycisnęła koc do piersi. Jej źrenice były rozszerzone tak szeroko, że tęczówki były wąskimi pasmami kolory. Potrafił czytać z jej ciała, tak samo jak bestia mogła odczytywać ze

zdobyczy, przewidując każdy jej ruch. Walczyła. Wyczuł konflikt wewnątrz niej. Jednak nie był w stanie złagodzić jej dyskomfortu. Frustrowało go to a także raniło. Zmieszanie które odczytał z jej oczu sprawiło, że chciał odejść, znaleźć wymówkę i odejść, przynajmniej na trochę. Albo zerwać z niej ten przeklęty koc i uwolnić bestię. Cholera, musiał odejść. Tak, nadszedł czas aby zadbać o te pantery. - Wrócę później, maleńka - jego jądra ścisnęły się tak mocno, że aż zacisnął żeby z bólu kierując się do drzwi.

Rozdział VI

- Wychodzisz? Teraz?- Cailey nie mogła w to uwierzyć. Jej Idealny Bohater z Romansu nie był lepszy niż typowy facet; gotowy do wyjścia tak szybko, jak tylko osiągnął szczyt. Nie podzielili nawet kilku minut poduszkowej rozmowy. Albo papierosa. Jakiegoś przytulenia. Żadnej cholernej rzeczy. To prawda, że także nie sturlał się z niej i nie zasnął. Ale musiał wyczuć jak zmieszana była w tym momencie, nie wspominając o byciu skamieniałą. Nawet ona mogła widzieć, jak ręce wciąż się jej trzęsły. Miała mnóstwo pytań, które chciała mu zadać i doceniła by jego odpowiedzi tak samo jak jakieś pocieszenie. Nie było tak, że robiła to każdego dnia: spała z kimś kogo dopiero co poznała. Kogoś, kto zamieniał się w cholerne zwierzę. Cierpliwość nigdy nie była jej cnotą. Ale na szczęście dla Landera, przebaczenie nią było. Jego pochopna wymówka nie była jego winą. To była wina Mii albo Lisy. Suki! Spojrzała na kartki z opowieścią Mii, teraz rozrzucone po całej podłodze. Nie kierowała się zemstą, choć teraz była kusząca. Lander zatrzymał się tylko we wnętrzu drzwi. - Muszę iść. Mój przeciwnik jest gotowy, aby zrobić swój ruch. Te pantery nie ryzykowałyby przyjścia tutaj, gdyby tak nie było. Oczywiście uwziął się na szybki odwrót. Ku jej zaskoczeniu, zaczęły ją palić oczy. Uch-uch, nie było sposobu, żeby sprawił aby się rozpłakała. Ten wspaniały, seksowny, niemożliwe silny i męski głupek. Nie będzie raniona przez mężczyzn. Nigdy. Było to wyczerpanie. I przerażenie. Szok. To też. Westchnęła i podciągnęła nosem. - Och tak. Twój wróg - to prawda, że na chwilę zapomniała o tych

pierdołach typu zło-konta-dobro. Najwyraźniej, podobnie jak w prawdziwym życiu, udając, że problem nie istnieje, nie pozbędzie się go. Nie żeby miała dobry powód do zapomnienia. Ciało Landera sprawiłoby, że większość dziewczyn zapomniałoby parę rzeczy: swoje imiona, przykładowo. Po drugie, zapomniałyby powód dlaczego nie miałyby uprawiać z nim seksu. - Żałuję, że nie nakreśliłam reszty fabuły. Pewnie byłoby to poręczne, wiedzieć co wydarzy się dalej - powiedziała. - Nie wiem co masz na myśli mówiąc o tej „fabule”. Znowu mówisz o opowieści? Co to znaczy? Znasz przyszłość? - Nie, nie znam - westchnęła.- I jest to do bani. - Nie, to co jest do bani - powiedział a jego głos stał się twardy i ostry.-... to to, że muszę cię zostawić. Spojrzał na nią z poważnym głodem w oczach i cieniem uśmiechu. Jego język prześlizgnął się przez dolną wargę i założył na siebie obcisłe spodnie i skórzany bezrękawnik. Po zapięciu trzech metalowych klamer, które trzymały jego kamizelkę zapiętą, przeszedł przez pokój wkraczając w jej personalną strefę swoją przepyszną masą (tak, już zdecydowanie wybaczyła mu tą ucieczkę od niej). Uniósł jej podbródek i potarł kciukiem jej wargę. - Gdybym miał więcej czas... zrobiłbym ci wiele rzeczy. Obietnice, obietnice. Małe drżenie ze szczęścia przebiegło po jej kręgosłupie. Niezależnie od tego jak bardzo była przestraszona podczas gdy się z nią pieprzył, była także szalenie pobudzona. Mimo, że seksualność Landera była trudniejsza, w pewien sposób ciemniejsza niż taka, z którą czułaby się całkowicie komfortowo, nadal chciała więcej tego, co robili wcześniej. Nie wspominając już o tym, że była przerażona aby zostać sama w tym dziwnym miejscu. - Jesteś całkowicie pewien, że pantery nie mogą poczekać? - Całkowicie. Chcąc zachować pozytywny nastrój, opuściła dolną wargę i zrobiła sztuczną nadąsaną minę podczas gdy jej głos był utrzymany w figlarnym tonie. - Świetnie. Idź. Ale co jeśli wrócą? Nie zostawiasz mnie tutaj samej, prawda? Bez pistoletu albo czegoś, siedzę tu jak łatwy cel. - Nie musisz się martwić. Już ustawiłem strażnika na zewnątrz - pocałował czubek jej nosa. Chyba sobie żartował. Pocałunek w nos? Naprawdę myślał, że ją tym zaspokoi? - Co to było?- spytała. - Pocałunek - odwrócił się w stronę drzwi. Czas na ostatnią (desperacką), próbę aby przekonać go do zostania. - Nie. To jest pocałunek - szarpnęła go za nadgarstek, zmuszając go by się obrócił. Wtedy oplotła ramionami jego szyję, ciągnąc go mocno, aż nie usiadł obok niej i nie przycisnęła swoich ust do jego.

Niskie dudnienie zabrzmiało w jego piersi. Wibracje sączyły się do jej brzucha, gdzie zapaliły małe płomienie, tam i tam też. Ich języki zabrały się do tańca w ich złączonych ustach, skręcając się, pieszcząc i pchając. Tymczasem żołądek Cailey zaciskał się rozluźniał w czasie gdy gorąca krew biła przez jej ciało. Przerwał pocałunek jakąś godzinę za wcześnie. - Tak jak powiedziałem, postawiłem strażników na zewnątrz i nie ma tu żadnych innych okien ani drzwi. Jesteś tutaj bezpieczna. Tak długo jak zostaniesz w moim pokoju. - Dobra. Świetnie - och, było do dupy. Nie dał na siebie wpłynąć i był wystarczająco mądry żeby zapewnić ją o ważnych rzeczach - takich jak jej bezpieczeństwo. Nie mogła zaoferować innego wiarygodne argumentu, który przemówiłby aby z nią został. Nie wspominając o tym, że częściowo to była jej wina, że zmierzyła się z tym problemem w pierwszej kolejności. Jak nie patrzeć, napisała trochę o jego największym wrogu, Jagu. Patrząc jak ponownie kieruje się do drzwi, nie zaoferowała mu nawet pomocy, wiedząc jak wielką - albo małą - pomocą by była. Ledwo mogła sobie poradzić z byciem w pokoju z nieszkodliwym kociakiem, nie wspominając już o bitwie z parą zabójczych panter. Jednak część niej martwiła się. Czarownica sugerowała, że ktoś inny pisał jej opowieść. Co oznaczało, że nic już nie gwarantowało (yikes!) szczęśliwego zakończenia. Co jeśli Lander zostanie zabity? Mógł być zabity? Co się wtedy stanie? - Proszę, bądź ostrożny - tym razem nie kłopotała się ukryciem strachu w głosie. - Nie martw się. Wrócę niebawem - tym razem odezwał się w połowie drogi. - Hej!- zawołała.- A co z ubraniami? - Później. Teraz odpocznij. Jest późno - wrócił do niej, pocałował ją ostatni raz i wyszedł. I po raz pierwszy odkąd tu przybyła, spostrzegła jak bardzo cieszyła się towarzystwem Landera. I jak pusty był pokój, gdy zniknął. Nie chodziło tu już o to jak bardzo była przerażona tym co może się stał, albo chrapką na seksualny zarys, albo uzyskanie odpowiedzi na pytania. Był interesujący - w sumie to fascynujący. Chciała z nim spędzać czas, rozmawiać o rzeczach. O wszystkim. Myślała o próbie zaśnięcia; w rzeczywistości bardzo się starała. Ale po leżeniu tam, jak się jej zdawało, przez godziny (co nie było prawdą), poddała się. Za każdym razem gdy słyszała hałas, jej serce zaczęło trząść się w tańcu z jej klatką piersiową, że siadała wyprostowana jak scyzoryk z oczami wlepionymi w drzwi. Zamiast spania, pozbierała rozrzucone strony opowieści Mii w stos i poukładała je w odpowiednim porządku, po czym zaczęła myśleć w jakim kierunku chciała poprowadzić Mię i jej egipskiego boga. Możliwości, jak powiadano, nie miały końca. Ale zanim zapisała jedną stronę, rozległo się

pukanie do drzwi. Owinęła się prześcieradłem jak togą, gdyż Lander zerwał z niej ubranie gdy stało mu na drodze, i przesunęła się ostrożnie uchyliła drzwi. Dwie piękne kobiety stały na korytarzu, bezwzględnie wspaniałe kobiety z idealnymi włosami, doskonałymi twarzami i ciałami. Nienawidziła ich. I wiedząc, że także zamieniają się w zwierzęta, obawiała się ich. Co za sposób na śmierć: zamarynowanie przez kilka zmiennokształtnych modnych laleczek. A jednak widząc strażników stojących obok nich, musiała wierzyć, że Idealne Bliźniaczki nie będą jej grozić w dosłownym tego słowa znaczeniu. W przenośni owszem. Obok nich wyglądała jak psie mięso. Nigdy nie będzie miała ciała takiego jak one. Przynajmniej widząc idealne figury tych dwóch kobiet zaczęła żałować, że ostatniej nocy zjadła na kolację dwie paczki popcornu marki Redenbacher i pół paczki chipsów, które zjadła na spotkaniu grupy krytycznej. Te wszystkie słone pyszności spowodowały poważne wzdęcia. Sztywny uśmiech wpełzł na jej twarz, odsunęła się na bok otwierając szerzej drzwi. - Witam - brzmiała bardziej rześko niż się czuła. Dwie kobiety minęły ją, ich ruchy były giętkie i płynne, dokładnie takie same jak Landera. Zgadywała, że także zmieniały się w lwy. Obydwie posiadały złotobrązowe włosy, chociaż jedna z kobiet miała jaśniejszy odcień: więcej blondu, mniej brązu, zbliżone do jej własnych włosów. Dwa zestawy złotych oczu skupiły się na niej. Gdyby tylko nie miała tak złego wezgłowia, miałaby przynajmniej odrobinę makijażu na twarzy, coś bardziej atrakcyjnego do ubrania niż prześcieradło. Nie było wątpliwości, że robiła TO z ich Werekińskim królem. Och, aj! Mogłaby się wczołgać w dziurę? No cóż. Więc będzie znana jako dziwka króla. Przypuszczała, że były gorsze rzeczy za które można być rozpoznanym. Nigdy nie zabawiała obcych w prześcieradle, ale była tam gdzie była i nie mogła nic z tym zrobić. Wciąż mając na sobie sztywny uśmiech, prowizoryczną suknię, zamknęła drzwi i skinęła żeby usiadły na krzesłach w rogu pokoju. Była to lwia wersja na komitet powitalny na przedmieściach? Jeśli tak, jej goście przybyli z pustymi rękami. Gdzie była zapiekanka z tuńczyka i ciasteczka? Mmmmm, ciasteczka. Jej brzuch zagrzmiał, przypominając jej że minęło sporo czasu odkąd zjadła porządny posiłek. Nagle i zdecydowanie nieoczekiwanie, obie kobiety padły na kolana, przytulają ręce do swoich boków z dłońmi za plecami. - To przyjemność służyć ci - powiedziała jedna, obniżając oczy na podłogę. - Służyć mi?- Cailey powtórzyła z niedowierzaniem. Więc nie był to komitet powitalny? Te dwie piękne dziewczyny były jej (roztrzepany chichot) służącymi?

Nie pamiętała o tym, żeby napisała iż bohaterka ma pokojówki.- Świetnie! - Jest ci zbyt chłodno? Czy życzysz sobie być schłodzoną?- druga spytała w podłogę. - Uch. Żadne z tego - nie była pewna czy mogła się przyzwyczaić do mówienia do ich pleców, ale napłynęła myśli, że kim była aby kwestionować kulturę Werekinów? Jeśli patrzyłby na nią, nie byłaby taka świadoma mając na sobie prześcieradło.- Miałam na myśli, że jestem zadowolona. - Więc i my jesteśmy zadowolone. - I jestem zadowolona, że jesteście zadowolone - och, będzie zabawnie. Może Lander zostawił ją bez ubrań, telewizji, bez książek, ale wspaniałomyślnie dał jej parę młodych kobiety, których jedynym celem było uszczęśliwienie jej. Hmmm... zastanowiło ją to: Jak daleko się posuną? Gdyby nie odpuściła i miała trochę zabawy, po prostu zwariowałaby ze strachu. Była w obcym miejscu pełnym ludzi, którzy zmieniali się w koty, na miłość boską! Był to jej najgorszy koszmar. Mogła tylko udawać, że wszystko jest aksamitne albo trzaskające. Najpierw chociaż coś na początek. Była głodna przez duże „G”. Napięty uśmiech rozprzestrzenił się na jej twarzy. - Jestem naprawdę głodna. Mogę dostać coś do jedzenia? - Mamy warzywa, mięso... - Lasagne? Jej pokojówki wykrzywiły twarze w zdezorientowaniu. - Nie słyszałyśmy o czymś takim jak lasagna. Pewnie nie mogła oczekiwać, żeby banda ludzkich kotów ugotowała jej makaron. Lody pewnie też nie wchodziły w rachubę. Nie za bardzo przepadała za warzywami. Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz jadła sałatkę, kawałek brokuła czy nawet pieczony ziemniak. Mięso brzmiało całkiem nieźle. Może stek T-bone? - Chciałabym trochę mięsa, średnio wysmażone. Różowe w środku będzie dobre, o ile oczywiście jest to kurczak albo wieprzowina. - Bardzo dobrze - Idealne Bliźniaczki wstały, spojrzały na siebie i wybiegły z pokoju. Wykorzystała czas kiedy ich nie było, na przeszukanie pokoju aby znaleźć coś do ubrania. Przegrzebała szafy i komody, starając się znaleźć coś, co nie było na nią za duże. Wypróbowała koszulkę, która sięgała jej do kolan i bluzę w której wyglądała jak balon. Ścisnęła szeroki pas wokół talii. Następnie odwiedziła łazienkę przyłączoną do pokoju, wyszorowała zęby koniuszkiem palca, przeczesała palcami włosy i uszczypnęła policzki nadając im trochę koloru. Było bardzo późno i była zmęczona, ale nie była tak wyczerpana, żeby nie obchodził jej jej wygląd, kiedy wrócą bliźniaczki. Był to powód do domu. Duma była jedyną rzeczą, której zawsze się trzymała. Nieco później, bliźniaczki wróciły z tacą na której stał kieliszek z czerwonym płynem (wino?) i miską czegoś, co od razu ją obrzydziło. Co do cholery? Zamierzały ją nakarmić wnętrznościami zwierząt? Wtedy

przyszło jej do głowy, że lwy jadły zwierzęta. W rzeczywistości czyż organy nie były przysmakiem czy czymś? Może dla lwa. Ale na pewno nie znaczyło to, że to zje. Odwróciła twarz, ponieważ widok czerwonego, włóknistego rekwizytu z horroru napawał ją obrzydzeniem, więc machnęła ręką. - Nie nie! Nie mogę tego zjeść. Nie obróciła się dopóki nie usłyszała jak dwa zestawy stóp szurają i zamknęły się drzwi. Świetnie. Wyglądało na to, że ona, dziewczyna która nazywała warzywa pięcioliterowym słowem, po prostu musiała się stać (odpukać!) wegetarianką.

Rozdział VII

- Są bliskie zabicia - Lander wyszeptał do Kira, swojego młodszego brata, drugiego kandydata do tronu i przywódcę pobliskiej dumy. Jako Król Werekinów, Lander nie tylko rządził swoją dumą, ale wszystkimi dumami, stadami i paczkami zmiennych. Jego pozycja wystawiała go na ataki i długo się uczył komu może zaufać. A co ważniejsze, komu nie mógł. Kirowi mógł powierzyć własne życie. W rzeczywistości Kir okazał się kimś więcej niż jedną niezapomnianą okazją. Kir chrząknął, jego mięśnie zafalowały gdy stanął gotowy do ataku w ciężkim cieniu drzewa. - Powiedziałbym, że mamy je teraz kiedy są rozproszone. - Nie. Poczekamy - Lander obserwował jak pantery pędzą za stadem impali, srebrzystoniebieskie światło księżyca w pełni odbijało się od ich futra z soboli.- Chcę je śledzić trochę dłużej, żeby zobaczyć czy doprowadzą nas do naszego wroga. Kir wypuścił z siebie poirytowane westchnienie. - Co dobrego przyniesie zabicie tych dwoje? Jag zwyczajnie znajdzie jakichś innych facetów, którzy szukają łatwej kasy. Kir westchnął. - Tak, wiem. Szukałem wymówki, aby zaspokoić swoją żądzę krwi. Moje terytorium cierpi z powodu braku przyzwoitej zdobyczy. Lwice nie znalazły zdrowego stada gazel od miesięcy. - Moje również - powiedział Bourne, najmłodszy z braci, stając za nimi. Dryce, trzeci z najstarszych był z nim. Czterej bracia reprezentowali wszystkie cztery lwie dumy Werekinów, najpotężniejszych mężczyzn na świecie. Z wielką mocą przychodziła wielka odpowiedzialność. Lander skinął głową. - Widzę to samo tutaj. Wysłałem kilka zespołów do kilku obszarów w celu

zebrania danych na temat populacji zwierząt. Jak na razie to co słyszę nie jest za dobre. Cała główna populacja zwierzyny spada - gazele, zebry, gnu, bawoły. Coś wyszło z równowagi, ale nie wiem jeszcze co. Zespoły przypatrują się wszystkiemu: śmiertelności, liczbie żywych urodzeń, wodzie i źródeł żywności. Mam nadzieję że szybko dostaniemy odpowiedź. - Tak. W międzyczasie utknęliśmy jedząc udomowione jedzenie bez smaku - Bourne zmarszczył nos.- Samice straciły przyjemność polowania. - Myślę, że ma to wpływ na nas wszystkich, w sposób w który nigdy byśmy się nie spodziewali - prawie osłabiający głód ściskał Landera, gdy patrzył jak pantery lądują na młodej impali.- Nadal tu jest - nasza natura. Jesteśmy myśliwymi, drapieżnikami. Instynkt polowania wyjdzie tak czy inaczej. - Nie jestem pewien, czy za tobą nadążam - powiedział Dryce. Lander zmusił się, by odwrócić się plecami do panter, mając teraz skulone uszy na grzywie. - Jeżeli nie możemy polować na zdobycz, najciemniejsza strona naszego człowieczeństwa przejmie kontrolę. Pozabijamy siebie nawzajem. Cailey wyczuła, że Lander wrócił zanim otworzyła oczy. Było to ciepłe, mrowiące uczucie które ją ogarnęło. Mimo, że była w łóżku, z zamkniętymi oczami i w drzemce, czuła jak sama się uśmiecha. A kiedy ten niski, burczący głos dodał inne odczucia, uśmiechnęła się szerzej. Otworzyła oczy i zmierzyła się z jego złotym spojrzeniem. - Wygodnie?- zapytał. - Bardzo. - Moje samice powiedziały, że nie zjadałaś zbyt wiele. - Bez urazy, ale twój gust jest do bani - zauważyła, że jego uniesienie brwi jest już charakterystyczne.- Może o tym nie wiesz, ale my, typowi ludzie, lubimy jak nasze mięso jest gotowane. Nie włókniste, surowe i krwawe. Prawie zwymiotowałam! I nie jestem typową wegetarianką. - Gotowane? - Taa, no wiesz. Ogrzewane. Nad ogniem. Tak, że nie ma krwi. A mięso jest ciepłe i delikatne. Zmarszczył nos. - Nie mogę sobie wyobrazić, żeby dobrze smakowało. - Zdziwiłbyś się. Hej, nie jestem zbyt dobrą kucharką, ale może przydzielisz mi przywileje w kuchni? Mogę sobie poradzić z kilkoma prostymi rzeczami: mogę usmażyć kilka hamburgerów. - Hamburgery? Westchnęła. Było jej daleko do Julii Child albo bogni domostwa, Marthy Stewart. Ale hej, nawet jej najgorsze danie pobiło surowe jedzenie dla królika na każdy posiłek. Ugh! Nie tylko było okropne w smaku, ale była głodna już po jakichś dziesięciu minutach. Zastanawiała się czy lwołaki mają te nowoczesne udogodnienia, które

uważała za pewnik aż do teraz: mikrofalówkę, mikser, robot kuchenny. Westchnienie, westchnienie, westchnienie. Czego by nie oddała za mrożonki Lean Cuisine, a nie był to nawet pomysł na dobre jedzenie. Dobry stek z Outback brzmiał teraz naprawdę dobrze. Powódź śliny wypełniła jej usta. Połknęła ją z trudem, gdy Lander rzucił jej te swoje przepyszne, pożerające spojrzenie. No no, jej bohater miał pokrętny popęd płciowy. A kto narzekał? Na pewno nie ona. - Która godzina? Jestem bardzo głodna - wyznała siadając. Okrycie zsunęło się z jej talii odsłaniając jej odzianą część ciała. - Kawałek po szóstej. Ja... też jestem - jego spojrzenie nieco się zwęziło.Masz na sobie obrania. - Oczywiście, że tak. Miałam gości. Przypuszczam, że wiesz o tym. Miałam odgrywać gospodynię nago? Skrzywił się. - Samice nie są twoimi gośćmi. Są twoimi służącymi... - Tak, rozumiem, ale pomimo tego... - Nie masz obowiązku odgrywać gospodyni. Zostały przysłane po to, żeby ci służyć. - Rozumiem, ale... - Dlatego nie było potrzeby, żebyś założyła na siebie ubranie - jego głos stopniowo stawał się ostrzejszy, bardziej zastraszający. Dlatego właśnie gdy doszedł do słowa „siebieh, prawie zrezygnowała z bronienia swoich działań. Powiedział, że zajmie się sprawą ubrań później. Nie sugerował, żeby samodzielnie ruszyła na polowanie na ubranie.- Zapomniałaś, co powiedziałem?- spytał grasując coraz bliżej. - Nie. Jak mogłabym?- żałowała chwili w której żart wymsknął się jej z ust. Zatrzymał się pokonawszy dystans, rozstawił nogi w szerokim rozkroku i skrzyżował ramiona na swoim torsie. - Sądzisz, że jaką wysłałaś wiadomość moim lwicom? Poprzez noszenie ubrań przeciwstawiłaś mi się. - Boże, nie myślałam o tym. Jest całkiem inaczej w moim świecie. Myślę, że będzie mi trudno całkowicie poddać się twojej potrzebie abym była ci uległa... - Życie każdego członka mojej dumy jest zależne od ich całkowitego oddania się ich królowi. Jeśli tego nie uczynią, może się wydarzyć dowolna ilość rzeczy. Żadne z nich nie jest dobre - westchnął.- Muszę cię traktować jak pozostałych członków mojej dumy podczas gdy tu jesteś. - Co oznacza? - Musisz zostać ukarana. Jej brzuch spadł do jej stóp. Jaki rodzaj kary mógł wymyślić facet, który zamieniał się w dzikie zwierzę? Była pewna, że nie chciała wiedzieć. Jednak jej duma nie pozwoliła jej paść na kolana i błagać o litość. W jej gardle powstała ogromna bryła a jej usta wyschły, jej język był jak skóra.

Przypomniała sobie, że nie mógł jej skrzywdzić. Stworzyła tego faceta, napisała jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość... no cóż, na pewno kawałki przyszłości. Wiedziała, że był dobrą osobą, choć wadliwą. I wiedziała, że nie był okrutny, choć był silny i dominujący. Wreszcie wiedziała, że jego piętno dominacji nie zawierało hardcorowego sadyzmu i poniżenia. Nawet to nie sprawiło, że poczuła się lepiej. Nadal było wiele sposobów na które mógł ją zranić, niektóre bardziej bolesne niż cios batem lub trzciną cukrową. Miała prawie nadzieję, że zegnie ją i uderzy pejczem dziewięciorzemiennym. - Ściągnij ubrania - zażądał głosem ostrym jak brzytwy. Jego ton dał jej do zrozumienia, że oznaczało to czysty biznes i oczekiwał, że kompletnie mu ulegnie. Od szumu irytacji które przeleciało przez jej ciało, wiedziała, że nie była dokładnie podłączona do całodobowego niewolnictwa. Nie chciała. To, czego chciała, pragnęła, to seksualne poddanie. Rodzaj wanilowej niewoli. Kilka zabaw z barierami. Żaden prawdziwy ból. Żadnych tortur. I na pewno nie upokorzenia. Wystarczyło intensywne uczucie, które wzmocniło jej seksualną odpowiedź. Niestety mężczyzna przed nią oczekiwał znacznie więcej. Gorąca i zimna w tym samym czasie, rozebrała się wręczając mu watowate ubranie. Chłodnie i spokojnie wziął od niej szaty, odwrócił się i ruszył z powrotem do szafy. Po umieszczeniu ich w koszu na podłodze, zamknął drzwi i odwrócił się do niej. - Pozostaniesz bez ubrania aż nie wydam ci pozwolenia na ubranie się. Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć jakieś sarkastycznej odpowiedzi. - Nie jestem tylko twoim królem ale także mężczyzną, który obiecał zmierzyć się z twoimi wszystkimi potrzebami. Złapał jej podbródek w dłoń i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. - Musisz mnie szanować, robić co ci każę. Zawsze - uwolnił jej podbródek. Odrzuciła głowę na bok. - Dobra, może byłam zbyt romantyczna nad tym jaki powinien być kochanek dominując a kontrolujący - mruknęła.- Mimo wszystko autorzy nie zawsze piszą o tym, czego chcieli w prawdziwym życiu. Piszą o tym, o czym fantazjują ich czytelnicy. - Co powiedziałaś?- zagrzmiał. Gdy nie odpowiedziała, znowu chwycił ją za podbródek.- Jakie masz przede mną sekrety? Zadrżała. - Żadne. Żadnych tajemnic. Masz rację - bardziej niż kiedykolwiek wcześniej musiała stać na straży. Obmurować się, bronić się. Nie kupowała jego usprawiedliwień o wymaganie jej uległości. Coś innego tutaj się działo. Nie chodziło tu o to, że dała zły przykład jego służącym. Był to tylko

kamyczek na szczycie lawiny. Całkowicie poza kontrolą. Próbował coś od niej dostać? Jeśli tak, to co? Wykorzysta jej lęki i niepewności przeciwko niej? Użyje jej słabości do manipulowania nią? Pociągnął jej brodę zmuszając ją by za nim poszła. - Tędy. Szła za nim, nie żeby miała jakiś inny wybór. Pewnie, mogłabym odtrącić jego rękę i stanąć na swoim polu. Ale nie miała jaj, żeby to zrobić. Nie masz cholernego kręgosłupa. - Czuję, że nie masz dużego doświadczenia co do poddaństwa. Dlatego mam zamiar okazać ci trochę cierpliwość. I trochę współczucia - otoczył ją, zmuszając ją do cofnięcia się, dopóki jej cały tył nie spłaszczył się na chłodnej, twardej ścianie a jej przód o jego gorące, twarde ciało. Mimo że nadal miał na sobie spodnie, wiedziała, że jest pobudzony. Ogromne wybrzuszenie w jego spodniach było jednym wielkim znakiem. Płomienie które widziała w jego zwężonych oczach, kolejnym. Uwolnił jej podbródek, przesunął dłońmi po jej ramionach a następnie owinął ciasno palce wokół jej nadgarstków. Przycisnął je do ściany, pochylił się i wyszeptał jej do ucha: - Nie ruszaj się. Nie wiem co. - D-dobra. Wstydziła się przyznać, że poważnie nakręciła się przez tą grę. Moc Landera, siła - nie wspominając o jego surowej, silnej seksualności - wydawały się przenikać jej każdy por. Mogła czuć ich zapach, smakować je, poczuć głęboko w jelitach. Wtedy ją zostawił i w mgnieniu oka zatęskniła za gotującym ciepłem, które pochodziło z jego ciała. Rozebrał się, odsłaniać wszystko, pobudzając ją tym. Koniuszek jego wyprostowanego penisa błyszczał od kropelki przedwczesnego orgazmu. Odczuła nagłą potrzebę padnięcia na kolana, wzięcia go w usta i zlizania tej słonej perełki. Chwilę później zdała sobie sprawę, że nie dostanie tej szansy. Otworzył drzwi i weszły Idealne Bliźniaczki. Gdy tylko znalazły się w pokoju, już znajdowały się na kolanach ze spuszczonym wzrokiem, z rękami złączonymi za plecami. Cailey instynktownie owinęła ramiona wokół siebie, ukrywając jak tylko mogła swoje ciało pokryte bliznami. Lander stanął tak, że plecy służących były skierowane do Cailey, gdy przed nim klęczały i mógł widzieć jej twarz. Okrutny drań. Miał zamiar na nią patrzeć gdy robił... z tymi dwoma kobietami, które tak bardzo nienawidziła. Pieprzyć go. Ich wzrok spotkał się na ułamek sekundy, zanim przerwał połączenie. - Jako król, wymagam pewne rzeczy od moich wszystkich poddanych, łącznie z moimi kochankami. Nie pytam o te rzeczy, ponieważ mam jakąś wypaczoną przyjemność powodując ból.

Kłamca. - Nie szukam także głębokiej potrzeby kontroli. W takim razie dlaczego? - Mogę nie być doskonałym mężczyzną, ale nie powstrzymam się od wykorzystania innych ludzi do zwalczenia moich osobistych demonów. Ponieważ był jej bohaterem, chciała mu wierzyć, a jednak zdała sobie sprawę, że było jeszcze mnóstwo nieodkrytych rzeczy o jej postaci. Nie napisała streszczenia. Nie zrobiła żadnego grafiku postaci i także nie myślała głębiej o jego motywacjach, był szkieletem który ukrywał się w jego szafie. Może ich historia nie będzie tylko o niej - o kontaktach z jej lękami, odkrywaniu mrocznej strony swojej zmysłowości. Ale może ta historia będzie również o Landerze, o czymś z czym musiał sobie poradzić? - Adria, Nevan, rozbierzcie się - rozkazał. W czasie jednego uderzenia serca, dwie służące zaczęły zrzucać z siebie (skąpe) ubrania. Kilka minut później klęczały przed nim kompletnie nagie. Ich złota skóra bez skazy migotała w blasku świec. I płomienie odbijały się w ich długich, falowanych włosach, które opadały na szczupłe ramiona, w dół smukłych pleców, sięgając prawie ich idealnie małych wgłębień. - Bycie panem oznacza, że moim obowiązkiem jest zachować wszystkich członków mojej dumy na ich pozycjach. Ponieważ kiedy na nich nie są, dzieją się straszne rzeczy, które nie powinny. Ludziom dzieje się krzywda. Kto cierpiał? Nie był to pierwszy raz kiedy Lander powiedział coś takiego. Cailey zastanawiała się o kim mówił. Była jakaś straszna tragedia w jego przeszłości? Skinął na jedną z bliźniaczek, na tą która miała blond włosy. - Adria. Wstała. - Tak, Panie. - Służ mi - jego oczy ani razu nie opuściły twarzy Cailey, nawet gdy ta inna kobieta, idealna kobieta którą pogardzała, uklękła u jego stóp i pozwoliła mu pieprzyć ją w jej usta. Zmieszanie i szok pieniły się gorącym bólem w żołądku Cailey. Nie miała żadnych praw do tego mężczyzny. Absolutnie żadnego roszczenia. A jednak oglądanie go jak posuwał tą kobietę w usta wkurzało ją. Był jej, do cholery. Stworzyła go. Dla jej bohaterki. Nie dla tej dziewuchy. Wtedy zwróciła się do niego, pozwalając mu zobaczyć wściekłość w jej oczach. Zdawał sobie sprawę jak mogło to ją bardzo zranić? Domyślała się, że miał jakieś przeczucie. Właśnie dlatego to robił. Żeby nią manipulować. Dlaczego? Nie, nie musiała wiedzieć dlaczego. Walić go. Nie pozwoli mu się skrzywdzić. Było to proste. Wszystko o czym musiała pamiętać, to o tym, że nie była to rzeczywistość.

Był to tylko zły sen i prędzej czy później obudzi się. Jej serce nie należało do Landera, ten mężczyzna nie istniał. Nigdy do niego nie będzie należeć. Ponieważ pozwoli sobie zakochać się w jej bohaterze, zgłaszała się po pewne złamanie serca. Było to nieuniknione. Był fikcyjną postacią. Jej złość nadal gotowała się w środku, więc zamknęła oczy by się skupić. Musiała zbudować te mury. Chroniły ją wcześniej. Zrobią to znowu. I jeśli nie mógł jej zranić, nie mógł nią manipulować. - Patrz na mnie. Pierdol się. Otworzyła oczy nie ponieważ chciała, ale w odruchu. Nie chciała na niego patrzeć, ale cholera, nie mogła się powstrzymać. Jej spojrzenie walnęło w jego twarz, jakby zostało strzelone z gumki. Złapała jego zmrużone spojrzenie i przytrzymała go, ośmielając aby odwrócił wzrok jako pierwszy. Pchnął biodrami mocniej do przodu, wpychając swojego penisa głębiej w gardło Adrii. Cailey wzdrygnęła się, zarówno podniecona przez sposób w jaki się poruszył pieprząc tą kobietę, acz także dlatego że była świadkiem, gdy pojawił się mrożący chłód w jego oczach. Mimo to nie odwróciła głowy. Było to głupie kwestionowanie jego autorytetu, ale do cholery, jej duma nie pozwalała jej opuścić wzroku wiedząc, że tego od niej oczekuje. Inne kobiety nie patrzyły mu w oczy chyba że im powiedział. Ale były służącymi, mniej lub bardziej zabawkami, gdy się na nie patrzyło. Ona nigdy nie będzie zabawką mężczyzny. Była osobą. Która owszem, lubiła trochę uległości w sypialni, ale także oczekiwała, że będzie traktowana z szacunkiem, zarówno w sypialni jak i poza nią. Oczywiście Lander miał inne pomysły co do sposobu traktowania na jakie zasłużyła. Jego spojrzenie stało się jeszcze chłodniejsze. Lodowe. Chwycił włosy kobiety w pięść i pociągnął. Jego penis uciekł z jej ust niemal z komicznym pop! - Zostawcie nas. Oj, biedne dziecko. Nawet nie doszedł. Adria i Nevan wstały na nogi i ruszyły w kierunku drzwi całkowicie unikając patrzenia na nią. - Pa pa!- zawołała radośnie do ich wycofujących się pleców. Tchórzliwe dziwki. Jak mogły pozwolić mężczyźnie na takie traktowanie? Było to takie złe, złe, złe! Niewolnictwo zostało zakazane jakieś sto pięćdziesiąt lat temu, przynajmniej w jej świecie. Nie kupowała pretekstu Landera, jeśli chodziło o to, że duma była w niebezpieczeństwie jeśli nie było porządku wśród członków. Po prostu chciał trzymać te kobiety na ich miejscach. Jeśli miała jaja, wypluje mu to w twarz. I pomyśleć, że oddała się rozpuście z tym mężczyzną! Seksapil nadal kapał z niego jak sos czekoladowy z owoców, ale dzięki temu małemu wyczynowi który zrobił, była odporna na jego urok. Nie dostanie się ponownie między te nogi, och nie, nigdy. Tak jak się bała, rzeczywistość nie była tak świetna jak fantazja, no chyba że chodziło o Landera, Króla Werekinów. Był wielkim palantem w skórze lwa.

- Nie ma miejsca na dumę w tym związki - stwierdził stanowczo, robiąc jeden, dwa, trzy kroki w jej stronę. Jaki związek? Ten, który nie istniał? - Oznacza to, że przełkniesz swoją? - drażniła się, trwając przy swoim postanowieniu. Nauczyła się dawno temu złego sposobu radzenia sobie z takimi mężczyznami jak Lander. Na kulenie się przed nimi. Podobnie jak uczyniły to te dwie kobiety. Ale nie kuliła się już więcej. Była teraz silna. Jako nastolatka była bagatelizowana, pobita, upokorzona i była nauczona wstydzenia się za swoje myśli, czyny, słowa, emocje przez jej długoletniego chłopaka. Wtedy nie była wystarczająco silna, by bronić siebie i poczuć wystarczającą pewność swojej wartości. Ale te mroczne lata nauczyły ją myślenia. Zrogowaciały. I była całkiem zdolna do bronienia siebie. Jej pierwszy kochanek ukradł jej pewność siebie, jej niewinność i jej zaufanie. Co gorszego mógł zrobić jej jakikolwiek mężczyzna?

Rozdział VIII

Jafari naładował pokój ciepłem, które stopiło kamień który tłukł się w jego ciele ogromną falą. Ta kobieta nie będzie mu się już przeciwstawiała. Decyzja została podjęta. Nie miał żadnego wyboru. Zrobi tak, że będzie musiała go zaakceptować. Albo umrzeć. Zatrzymał się gdy pamięć jej oczu wypełnionych łzami błagania wtargnął do jego umysłu. Były koloru letniego nieba. Niebieskiego upierzenia sójki. Ten odcień. Tak rzadki w tym lodowatym, czarnym świecie w którym żył. Pamiętał zapach jaśminu na jej skórze i słodki smak jej pocałunku. Kwiaty. Miód. Słodki i pachnący. Brakło mu takich doznań. Jedwab jej włosów prześlizgiwał się przez jego palce. Dźwięk jęku kobiety w ekstazie. Furia została wyprzedzona przez innego rodzaju emocje. Ciemna pasja która nim wstrząsnęła. Nie chciał tylko posiąść tego człowieka, żeby żądać jej oddania. Chciał jej w sposób jaki mężczyzna chciał kobiety. Jej lojalności, poświęcenia, miłości. Bardzo niebezpiecznych rzeczy dla boga. --- Z „Mrocznego Poddania”, pracy realizowanej przez Cailey Holm, piszącej jako Mia Spelman. Jako władca, Lander nigdy nie odczuwał przyjemności z karania sługi. W rzeczywistości czasami czuł ich ból bardziej dotkliwie niż się wydawało. Zwłaszcza w tym przypadku. Nie było tak, że Cailey nie zareagowała. Zrobiła to w sposób który przewidział. Z gniewem. Ale z powodu tego dziwnego powiązania między nimi, które niedawno

osłabło, wyczuł że gniew kamufluje coś innego. Może głęboko zakorzeniony ból, którego chciała uniknąć. Przez ostatnie kilka chwil, że była to cena którą musiał zapłacić za jej cudowny dar. Wiedźma nie miała tylko na celu, żeby tylko sprowadził Cailey do swego świata, przejął kontrolę nad jej potężną mocą a później odesłał ją z powrotem do jej świata, wyczerpaną i bezsilną. Nie. Zawsze była jakaś cena do zapłacenia. Zwłaszcza gdy dar był tak wspaniały. Cailey zasłużyła na otrzymanie czegoś od niego. To co do tej pory jej dał, było zbyt delikatne, więc może należało siłą wycisnąć jej na twarz emocje, które ukrywała. W jakiś sposób czuł że zna ją, rozumie. Na przykład wiedział, że to dobrze, że się złościła. Dała sobie samej pozwolenie na czucie tej emocji. Ale bólu - rodzaj dogłębnej agonii której większość ludzi doświadcza przynajmniej raz w życiu - nie poczuła. Wiedźma powiedziała mu o ataku kuguara, który sprawił, że Cailey bała się kotów. Ale zawiodła nie mówiąc mu reszty. Nie chodziło ty o jakiś pojedynczy incydent, jakim był traumatyczny atak. Cailey nie bała się zwierząt. Bała się siebie. Kiedy Cailey po raz pierwszy zjawiła się w jego świecie, ukrył bestię w sobie ponieważ wiedział, że się jej bała. Bestia reprezentowała wszystko, czym gardziła Cailey. Była nieokiełznana, bezwzględna, przebiegła. Drapieżnik napędzany mrocznym instynktem. Ale teraz, kiedy zaczął rozumieć ją lepiej, zauważył że bestia mogła ją uzdrowić. - Co teraz czujesz, Cailey?- spytał. - Nic - osiadła na krześle, obniżając spojrzenie na swój nietknięty talerz ze śniadaniem. Znowu będzie go okłamywać? Odważyła się nadal go okłamywać? Nawet po tym, jak została ukarana? Gniew, ostry i gorący, wpadł w jego system. Tolerował jej postawę podczas jej kary, ponieważ wiedział, że musi zachować kontrolę. Ale nie chciał, nie mógł tolerować jej ciągłych kłamstw. Już nie. Pokonał dystans między nimi, wiedząc, że jego bliskość nieco ją rozbroi. Stał nad nią, zmusił ją by na niego spojrzała poprzez podniesie dłonią jej podbródka. Drugą oparł się o oparcie krzesła. - Chcesz, żebym znowu cię ukarał? Cień przetoczył się przez jej oczy, ale nie odezwała się Pochylając się niżej, aż jego usta prawie dotykały jej, powtórzył. - Spytam cię jeszcze raz, co czujesz? - Sądzę, że wyraziłam całkiem jasno co czuję - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Jej oddech drażnił jego nozdrza, mieszając jego głód. Wiedział

jak cudownie smakowała. Cierpiał, chcąc przycisnąć swoje usta do jej i zanurzyć język w jej słodkiej głębinie. - Nadal potrzebuję, żebyś powiedziała to słowami. - Po co? Żebyś mógł się czuć wielki i potężny?- warknęła mrużąc oczy. - Nie - wyszeptał, przysuwając się bliżej. Spróbować ją. Chciał ją spróbować. - Więc będziesz mógł użyć moich uczuć do manipulacji mną?- spytała z nieco mniejszą złością. - Nie. - W takim razie uderzysz mnie mocno następnym razem, tam gdzie boli najbardziej?- zakwestionowała z wahaniem w głosie. Tam. Było w tym trochę prawdy. Pozwolił, żeby zapadła między nimi komfortowa chwila ciszy. Wtedy zapytał ciszej, tym razem tuż przy jej ustach: - Cierpisz, Cailey? - Nie. Nie cierpię. Nigdy nie cierpię. Nigdy. Tym razem nie było to kłamstwo. Szczerze wierzyła w te słowa. Mógł usłyszeć przekonanie w jej głosie. Ostatni ślad jego złości wyparował. - Sądzisz, że dlaczego tak jest?- spytał, zmuszając sam siebie do odsunięcia się o centymetr, żeby mógł się skupić na jej oczach. Wzruszyła ramionami a jej postawa typu nie-obchodzi-mnie-to nie była zbyt prawdomówna. - Jestem zrogowaciała. Przynajmniej tak mówią mi ludzie. Skinął głową, schwytany przez cienie które zobaczył w jej oczach. - Zrogowacenie czasem się przydaje - wyciągnął przed nią jedną swoją ręką, wewnętrzną stroną do góry.- Chociażby jak tutaj. Jej wzrok ześlizgnął się z jego twarzy na jego rękę, po czym wrócił na swoje dawne miejsce. Kiedy wróciło do jego oczu, zmiękło. Jej oddech, szybki i płytki, zwolnił. A czerwień na jej policzkach ustąpiła bardziej przyjemnemu odcieniowi różu. Docierała do niego tymi oczami. Błagając o pomoc. Nie zawiodę cię, Cailey. Obiecuję. Chętnie zapłacę za twoją cenę. - Pojawiły się, kiedy byłem młodszy - wyjaśnił, siadając i przyciągając swoje krzesło bliżej jej.- Zwyczajne lwiątko. Wyciągnęła palec wskazujący, aby prześledzić linię na jego utwardzonej skórze na dłoni. - Są bardzo twarde. Grube. Musiało im zająć dużo czasu, żeby stać się takimi. I nadal tu są. - Tak. - Ale jesteś królem. Dlaczego zajmujesz się pracą ręczną? - Bo czasami jest to konieczne, a nawet król zrobi to, co jest konieczne. A raczej mądry król zrobi to, co się od niego wymaga. Jak on polubił ten moment. Nie była to najbardziej erotyczna chwila. Była bardziej... intymna. Dotykająca. Do jego serca. Spostrzegł, że czuje coś czego nie czuł nigdy wcześniej, głęboką radość która rozgrzała go od środka w

odmienny sposób niż wcześniej. Owszem, jego penis był twardy jak kamień a jego jądra mocno ściśnięte. Ale działo się coś innego, coś głębszego. W pewnym sensie, to coś sprawiało, że czuł się zagrożony. Odsunęła rękę, kładąc ją na swoim drugim kolanie. - Ale czyż nie dlatego masz służących? Żeby wykonali dla ciebie całą ciężką robotę? Chwycił za kawałek owocu i przycisnął go do jej ust. - Moi służący nie są niewolnikami. Zgłaszają się dobrowolnie. Być może w twoim świecie sprawy mają się inaczej miedzy twoimi królami i ich służącymi. Ale nie rozkażę mojemu służącemu, żeby wykonał obowiązki, które sam mogę zrobić. - Naprawdę - powiedziała kategorycznie mrużąc ze zwątpieniem oczy. Jeden kącik jej ust uniósł się w cieniu asymetrycznego uśmiechu gdy żuła i przełknęła. Delikatnie podniósł jej rękę i splótł palce z jej. Pocałował gładką, aksamitną skórę na grzbiecie, śledząc delikatne niebieskie linie jej żył ustami. - Nie wierzysz mi - walną ręką nakarmił ją kolejnym owocem. - Nie. To znaczy, kto by się zgłaszał, żeby być dobrowolnie czyimś sługą? Nawet jeśli nie traktujesz swoich sług jak niewolników?- wyglądała na naprawdę zakłopotaną.- Nie płacisz im? - Płacić?- zajęło mu kilka sekund, żeby uświadomić sobie co miała na myśli.- Nie. Nie rekompensuje lwicom ich usług. - A jednak chcą ci służyć?- tym razem sama podniosła kawałek jedzenia do swych ust. Patrzył jak rozsuwają się jej wargi, jak jagoda prześlizguje się między nimi znikając w słodkiej głębinie jej ust. - Będziesz mogła je o to zapytać, gdy znowu je zobaczyć - spostrzegł, że płomień emocji przeszedł przez jej twarz. Ale niczym błyskawica, był krótkotrwały. A potem jej ekspresja znowu wróciła do ciekawości i zmieszania.Wierzę, że moje samice nie służą tylko dla dobra całej dumy, ale także dla satysfakcji i honoru. Mimo wszystko jestem ich królem. Cailey wyglądała na bardziej zdezorientowaną i znowu zaczęła jeść. Może ich światy były tak różne, że nie była w stanie zrozumieć obowiązków i honoru? Jeśli tak było, to zaczęło go zastanawiać jaki był świat z którego pochodziła. Wszystko co wiedział o jej świecie, to fragmentaryczna wiedza, którą zebrał przez tą krótką chwilę, kiedy przybył ją schwytać i poprzez chaotyczne obrazy które wysyłała mu za pośrednictwem niewidzialnego mentalnego połączenia między nimi. Miał bardzo ograniczony punkt widzenia. - Hmmm. Jeśli nie dostają zapłaty za wykonanie określonych zadań, to jak opłacają rachunki?- delikatnie wyciągnęła rękę z jego. - Rachunki? - No tak. Czynsz, opłata za samochód, ubezpieczenie, usługi komunalne.

Zarabiamy pieniądze w naszych pracach żeby kupować nimi rzeczy, zapłacić za to co potrzebujemy. - Wychodzi na to, że nasza gospodarka bardzo się różni od twojej w tym zakresie. Nie jest zależna od wymiany waluty. - Więcej jak dostajesz to czego potrzebujesz? - Po prostu idę i to biorę. - Taa? - przez moment była wyraźnie zaskoczona jego wypowiedzią, zanim jej oczy błysnęły ze zrozumienia.- Och, czaję. Jesteś w stanie iść i wziąć co chcesz. Tak jak powiedziałeś, jesteś królem. Co robią wszyscy inni? Muszą kupować rzeczy, prawda? - Nie, robią to samo co ja. - Nie ma mowy. - Znowu mi nie wierzysz? - Nie żebym była jakimś ekspertem w dziedzinie antropologii czy coś, ale nie znam żadnej kultury - pomijając plemiona które żyją w dżungli i takie tam która nie korzysta z jakiejś formy pieniędzy, żeby kupić i sprzedawać towary i usługi. - Teraz znasz. - Dziwne - zamrugała kilka razy patrząc na niego.- Więc jeśli będę chciała jakieś nowe ciuchy, gdzie je dostanę? - Ode mnie. - Ale skąd je weźmiesz? Uszyjesz je? Czy może twoi słudzy je zrobią? Skąd wezmą materiał na zrobienie ubrań? - Z rynku. - Rynek - powtórzyła echem a oczy jej rozbłysły.- Więc mimo wszystko je kupisz. - Nie, wezmę to co potrzebuję. Westchnęła. Był to długi, zmęczony, ciężki wydech. Taki, który przerwał tą całą mistyfikację, aż w końcu mógł odczytać jej ekspresję. - To dziwne. Rozmawianie o znaczeniu rynku było stratą czasu. Zwłaszcza teraz, gdy w końcu nieco zjadła. Choć cieszył się tym, że między nimi łatwo powstał komfort, były ważniejsze i bardziej ciężkie rzeczy, które musieli przedyskutować. Zdecydował, że nadszedł czas aby skierować rozmowę w innym kierunku. - To nieistotne. - Może dla ciebie. Ale nie dla mnie. Jestem bliska polubienia tego pomysłu, że wystarczy, że tylko pójdę i wezmę to co potrzebuję bez konieczność bycia niewolnicą w głupiej pracy, aby zarobić kilka dolców w godzinę - oczywiście przedmiot ich dyskusji był bardziej znaczący dla Cailey niż dla niego. - Twój świat ma swoje naprężenia. Ale jestem pewien, że także ma swoje dobre strony. - Co wiesz o moim świecie? - Bardzo mało. W zasadzie to nic.

Przechyliła głowę i zaczęła obserwować go, przygryzając swoją bujną dolną wargę. Zauważyła że ich oba talerze są puste. - Więc pozwól, że spytam w którym wolałbyś żyć? W miejscu gdzie każda twoja potrzeba jest zagwarantowana? Gdzie nikt nie wychodzi poza podstawowe potrzeby - jedzenie, schronienie, ubranie? Albo w drugim z ekscytującymi, wygodnymi i użytecznymi technologiami jak telefony komórkowe, laptopy i MySpace? - Żyjecie bez podstawowych potrzeb? Bez jedzenia?- zaraz wyczuł jej wycofanie się. Nie było fizyczne. Ale emocjonalne. Chwycił jej twarz w swoje dłonie.- Wiem, że nie minęło dużo czasu i zdaję sobie sprawę trudno mówić o tak wrażliwych kwestiach tak szybko, ale byliśmy ze sobą intymnie fizycznie. To coś dla ciebie znaczy. Wiem to. Jej wzrok w końcu spotkał jego. - Tak, to coś znaczy - idąc za ciosem, szepnęła.- Jak dużo o mnie wiesz? Ile powiedziała ci wiedźma? - Wierzę, że tylko tyle aby ci pomóc. - Wiesz o wszystkim? Poczuł jak się szarpie starając się odsunąć, ale trzymał ją w delikatnie naciskając na boki jej głowy. - O wszystkim? Nie. Ale możesz mi powiedzieć. - Nie ma nic do powiedzenia - przymknęła powieki. Miał nadzieję, że chociaż jedna łza ucieknie z tych pięknych oczu, acz wiedział, że tak się nie stanie. Gdy ponownie otworzyła oczy, mógł zobaczyć w nich tarczę, którą się broniła. Rozmowa dobiegła końca. Zamknęła się. - Więc który byś wybrał? Nie odpowiedziałeś. - To prawie niemożliwy wybór. Byłem w twoim świecie. Nie zostałem w nim długo i nie zobaczyłem wszystkiego. Ale widziałem wystarczająco. Być może dla niektórych te „wygodne technologie” mogą być podstawową koniecznością. - Dla kogo? Nie mógł sobie jeszcze pozwolić na zagłębienie się w tym obszarze. Może rozmowa o jego bracie, piątym bracie którego stracił wkrótce po klątwie, zbliżyłaby ją do niego, wydłubałaby dziurę w tej ścianie, którą wzniosła wokół siebie. Nie mógł jednak podjąć tego ryzyka. Potrzebował szacunku Cailey, nie współczucia. Jej zaufania, nie podejrzliwości. - Po prostu mówię o ogóle. Jej spojrzenie nie zachwiało się. - Kłamiesz. Nikt nigdy nie odważył się nazwać Landera Corneliusa kłamcą. Przełknął westchnienie. Nie miało się to dziać w ten sposób. Cailey znajdowała się w jego niewoli. Wiedźma, która wysłała go w jej świat nie wspomniała nic o tym, że Cailey rzuci mu wyzwanie. To on powinien to robić w stosunku do niej - nie tylko uwalniając ją od jej lęków, ale także zmuszając ją do padnięcia na kolana, zgięcia

się do jego woli i wzięcia we władanie magię którą posiadała. Poza tym nie miał żadnych problemów z pokonaniem. Sfrustrowany i nieco wytrącony z równowagi, puścił jej twarz i odchylił się do tyłu, wiedząc że jego wycofanie będzie oznaką słabości. Potrzebował trochę przestrzeni. Żeby pomyśleć. Aby rozważyć swój następny ruch. Cailey nie była jak lwice w jego świecie. Była wolno myśląca i wyzywająca a także nie miała żadnych skrupułów w przesłuchiwaniu go, kwestionowaniu i ukazywaniu swego gniewu. Żadna lwica nie odważyła się nigdy tego zrobić. Z drugiej strony zrozumiał, że jej dziwne zachowanie jest orzeźwiające, intrygujące. W inny sposób było strasznie frustrujące. Irytujące. Może odpowiedzią było pozwolenie, by zobaczyła bestia. Wtedy nie miałaby innego wyboru tylko musiałaby go szanować. Była gotowa? Czy będzie to zbyt przerażające i cofnie to, co przed chwilą dokonał? Cokolwiek pomyślała, nie mógł jej pozwolić, że odsunął na bok ukaranie jej. Wstał. - Sądzę, że nadszedł czas abyś zobaczyła mnie w mojej kociej formie. - Nie - wyzwanie które widział w jej oczach natychmiast zniknęło. Za to pojawiły się w tym miejscu cienie ciemnego strachu. Skoczyła na nogi.- Proszę. Przepraszam za to, że zareagowałam wcześniej w taki sposób. Byłam wkurzona. Przyznaję. Jeśli musisz mnie ukarać za zezłoszczenie się, chętnie przyjmę cokolwiek postanowisz. Wychłoszcz mnie. Zrób cokolwiek, ale proszę, nie zamieniaj się w kota. - Nie, nie chodzi tu o twoje zachowanie, o karę czy o konsekwencje - więc co to było? Pozwalał swojej frustracji, swojemu braku doświadczenia z tego rodzajami zachowania doprowadzić do zbyt wczesnego zdemaskowania swojej bestii?- Byłaś tu. Widziałaś inne koty. Odwracając się od niego owinęła się ramionami. - Pewnie, pantery, którzy by nie odczuwał większego szacunku i podziwu dla tego gatunku. - O to dokładnie mi chodzi - pochylił się bliżej, nie tylko dlatego, że był niespokojny żeby doprowadzić rozmowę do celu, ale dlatego że po prostu był przyciągany. Jej zapach był najlepszy perfum, jej piękna twarz była najlepszym dziełem jakie kiedykolwiek widział. I był wygłodniały aby spróbować jej ładne, pełne wargi.- Jeśli zobaczysz mnie w mojej kociej formie, zrozumiesz, że nie są tylko zabójczymi drapieżnikami. Ale także wdzięcznymi, pięknymi zwierzętami które powinny być szanowane i podziwiane. Odsunęła się od niego. - A-ale nadal jesteśmy w trybie kary co oznacza, że jeśli teraz się zamienisz w kota, skojarzę twoją kocią formę ze złymi rzeczami. Muszę najpierw iść na zakupy, zanim do tego przejdziesz. - Zakupy? - Taa - z szeroko otwartymi oczami posłała mu najbardziej żałosne, obronne spojrzenie. Jej dolna, bujna warga drżała bardzo nieznacznie. Ten ruch

przykuł jego uwagę i wzbogacił jego głód.- Co może połączyć dwie rzeczy? Kupowanie czegokolwiek zawsze jest dobre dla kobiety. - Zakupy?- powtórzył. Cofnęła się o kilka kroków. - Proszę? Może nie zasługuję na nowe ubrania. Ja... nie wytrzymam sposobu w jaki chcesz mnie ukarać. Ale jeśli będziesz naciskał na tą... widocznie przełknęła szukając, jak się wydawało, właściwego słowa.- ... sytuację ze zmienianiem się, nie będę w stanie zobaczyć żadnego piękna czy majestatu. To złe, bardzo złe. Jego wnętrzności skręciły się i ostre uczucie przebiło jego jelita. - Dobra - wzburzony wyrzucił ręce w powietrze. Kto by przypuszczał, że ta kobieta namiesza mu w głowie aż tak bardzo? Ale cholera, była. Musiała. I musiał jakoś opanować ten stan rzeczy zanim straci pełną kontrolę. Jakie niebezpieczeństwa ta kobieta ściągnie na jego ludzi? Kobieta, która posiada tak wielką moc? - Zabiorę cię na rynek - mruknął.- Ale tylko wtedy jeśli opowiesz mi kiedy czujesz ból - kiedy jej szczęki rzuciły się do otwarcia, dodał.- Nie mówię o fizycznym bólu. Chodzi mi o głęboki ból tutaj. W samym sercu. Jej spojrzenie opadło. Brwi też. Zacisnęła mocno wargi i było widoczne, że walczy. - Nie mogę sobie przypomnieć. Minęło już bardzo, bardzo dużo czasu. - Możesz sobie przypomnieć. Ale nie chcesz. - Nie, mówię poważnie. Nie pamiętam. Och! Jak czasami się boję. Tak jak wtedy te dwie pantery... - To nie to, czego szukam. Westchnęła, żachnęła się. Chciał pocałować tą grubą wargę. - Jesteś taki podły. - Lepiej, żebyś powiedziała mi kiedy czujesz ból, inaczej zamienię w kota. Tutaj i teraz. - Świetnie! Pomyślę o tym - zaczęła chodzić wykręcając sobie ręce. Do łóżka i do stołu, tam i powrotem.- Ale musisz dać mi kilka minut do namysłu. To nie coś, co dziewczyna po prostu mogłaby wymyślić w swojej głowie. - O to właśnie chodzi. Dla większości lwic - er, kobiet - tak jest. - W takim razie chyba jestem dziwna. - Dam ci trzy minuty. - Ack! To nic. Równie dobrze możesz dać mi trzydzieści sekund. - Lepiej, żebyś myślała szybko ponieważ już straciłaś piętnaście sekund.

Rozdział IX

Cailey chciała krzyczeć. Albo zakląć. Po prostu wstać i wyjść z pokoju. To było cholernie niesprawiedliwe! Co do cholery ten facet próbował jej zrobić? Kompletnie ją zniszczyć psychicznie? Nie wyrządził już wystarczającej szkody? Najpierw ją porwał. Później ją przeleciał. Potem posuwał inną kobietę w usta. Potem wkurzył się bo ona była wkurzona. A teraz wymagał, że przyzna się do jakiejś głębokiej, mroczne, sekretnej agonii albo zmieni się w wielkiego, przerażającego lwa. Suka - er, wiedźma - która ją odesłała, zapłaci kiedyś za to. Upewni się, że tak się stanie. I także oberwie się Mii albo Lisie, komukolwiek kto zapisywał te strony. - Dwie minuty trzydzieści sekund - skinął w kierunku zegara na stoliku obok łóżka.- Dwie i dwadzieścia pięć. - Co do diaska? Nie ma mowy. Powinieneś mnie ostrzec zanim zaczniesz odliczać. - W porządku. Zaczynam. Teraz - ze skrzyżowanymi ramionami stał tam, patrząc jednak milcząc. Całkowicie ją rozpraszał. Czy nie rozumiał, że niektóre osoby nie czuły dokładnie tego samego co inni? Dzięki jej wychowaniu - nie matce tylko trudnej dyscyplinie ojca który kochał ją ale był całkowicie niezdolny do okazywania emocji - i szorstkiej drodze w liceum, gdy pozwoliła chłopakowi manipulować nią przez kilka lat, nie należała do miękkiego, potrzebującego rodzaju, którego wewnętrzne ja zostało

krzywdzone za każdym razem gdy ktoś źle na nią spojrzał. Dorosła by być silną, pewną siebie. Niezależną. Zrogowaciałą. Te zrogowacenia musiały się skądś wziąć, powiedział nieznośny głos w jej głowie. I w jakiś sposób o tym wiedział. Możesz po prostu przyznać to co już wie. Natychmiast powiedziała głosowi w swojej głowie, aby się w końcu zamknął. Nic dobrego nie mogło wyjść z tego szaleństwa. Niektóre rzeczy lepiej było zostawić pogrzebane w przeszłości. Poza tym, ostatnia osoba która próbowała ją nieco stopić - oczywiście pomijając nieszkodliwe partnerki krytyki - została wykurzona na krawężnik tak szybko, że jej głowa aż się skręciła. Co sprawiało, że ludzie myśleli, że mieli prawo zagłębiać się w jej szafkę i szturchać jej szkieletu? Miała Mroczne i Okropne tajemnice, przynajmniej nie bardziej niż ktokolwiek inny. Jej szafka nie była bardziej cmentarzem nic Disneylandem. Zraniona głęboko w środku? Co do cholery? - Koniec czasu. - Aw, cholera. Naprawdę chcesz, żebym coś wyciągnęła? Ponieważ nie przeżyłam żadnych okropnych tragedii ani nic. Nie zostałam zgwałcona przez kuzyna mojej matki, moi rodzice nie porzucili mnie i moi dziadkowie nie wychowywali mnie sekretnie. Moi rodzice nie mieli także problemów z alkoholem. Jeśli tego oczekujesz, możesz to sobie obejrzeć w dziennych talk showach. Zawsze są pełne popieprzonych ludzi. - W takim razie wracamy do naszej umowy. - Co oznacza, że zmienisz się w lwa? - Tak - ku jej zaskoczeniu rzucił się do przodu i rozgniótł swe usta o jej. Pocałunek był surowy, dziki, nieokiełznany, cielesny. I jakże podniecający. Jego usta, język i zęby próbowały, podbijały i drażniły. I niezależnie od paniki, która szybko ją ogarnęła, przetoczyła się do dzikiej, miażdżącej rzeki erotycznego głodu. Mniej lub bardziej wspięła się po jego ciele, aż całkowicie rozciągnęła swoje ciało na jego, rozpłaszczając piersi na jego szerokim torsie, ocierając się kością łonową o jego udo. Zacisnęła palce chwytając się jego ramion. Międzyczasie gdy działała jak bezmyślna dziewucha, której nie obchodzi świat zewnętrzny tylko rzucenie się na Landera, w środku zaczęły się mieszać jej myśli i emocje. Jak mogła na niego reagować w ten sposób? Zrobił tak wiele strasznych obrzydliwości za które powinna go znienawidzić a nie pożądać jakby był ostatnim pieprzonym facetem na ziemi. Powinna walić pięścią o jego ogromny tors a nie ocierać o nią piersiami, tak, że aż zesztywniały jej sutki na szczytach. Powinna go kopnąć w jaja a nie ocierać biodrami o jego udo jak barowa dziwka. Powinna, powinna, powinna. Nie powinna, nie powinna, nie powinna.

Była tam i nie było zaprzeczenia temu co właśnie robiła. Część niej była kompletnie obrzydzona jej zachowaniem. Ale z drugiej strony, tej której chyba nigdy wcześniej nie widziała, pocieszyła ją. Kto do cholery będzie ją teraz osądzać? Kto by się dowiedział? Kto by się przejął? Wyłączyła swój mózg i poddała się wyśmienitym doznaniom, które obciążały jej system. Smaki, dotyki i zapachy. Była świadoma jego siły, czuła ją z łatwością gdy ją podniósł odrywając jej stopy od podłogi. Nawet sposób w jaki jego ręce dotykały jej tyła, gdy owinęła nogi wokół jego talii. Odwrócił się a następnie przycisnął ją pomiędzy ścianą a swoją masą. Tak, była to zdecydowanie najbardziej zachwycająca pozycja w której należało być. Złapał jej nadgarstki w dłoń i przycisnął je do ściany, zostawiając ją trzymającą się tylko na udach. Mocniej je ścisnęła, co spowodowało kontakt jej cipki z jego przepysznym brzuchem. - Tak - szepnęła. - Boisz się mnie teraz, moja mała Cailey? - Nie. Wcale nie. - Dobrze. Chcę, żebyś to zapamiętała gdy będziesz patrzeć jak się zmieniam. Sposób w jaki cię dotykam, całuję. Pieprzę cię - uwolnił jej ręce, popchnął w dół spodnie i zanim się zorientowała, główka jego penisa szturchała jej śliskie wejście. Chwycił jej biodra w ręce stojąc w miejscu i pchnął miednicą do góry wprowadzając swojego penisa głęboko do środka. Wdzięczna za tą słodką inwazję, owinęła ręce wokół jego szyi trzymając się go. Nie był delikatny gdy ją posuwał. I nie chciała, żeby taki był. Mocniej. Ostrzej. Był to sposób w jaki tego chciała. Och, co ten mężczyzna jej robił! Z każdym pchnięciem w górę, wypychał miednicę do przodu, co powodowało najbardziej zachwycające tarcie o jej cipkę. Idealnie ciasną. Doskonały rytm. W krótkim czasie każdy nerw w jej ciele był rozpalony. I płynne ciepło pulsowało przez jej ciało, wznosząc się ku jej walącemu sercu. - Weź swe wyzwolenie, Cailey. Weź je teraz - pchnął mocniej, ich ciała dochodziły razem niemal gwałtownie.- Nie wytrzymam zbyt długo. Z rękoma nadal przytrzymującymi jej pośladki, z penisem zanurzonym w jej zaciskającej się cipce, odwrócił się i zaniósł ich do łóżka. Poszła w dół, lądując z odbiciem. Nie tracąc uderzenia, uniósł jej biodra i wjechał w nią. Kąt sprawił że główka jego penisa ocierała się o magiczny punkt w niej. Do tego Lander odchylił się do tyłu, robiąc sobie tym samym dostęp do jej łechtaczki i zaczął ją gładzić okrężnymi ruchami. Była zatracona w przyjemności w czasie krótszym niż dziesięć oddechów bez tchu. Rozpalona przez ciepło konwulsji, wypchnęła biodra witając jego penisa w swojej pulsującej cipce. Pieprzył ją mocniej, powodując że oszałamiający orgazm

był jeszcze bardziej zdumiewający. A potem nagle wycofał się z niej. Był to głośny odgłos. Dziwny dźwięk emitujący z boku łóżka. Oszołomiona i nadal drżąca od stóp po głowę, ścisnęła razem nogi i przekręciła się na bok. Otworzyła oczy gdy usłyszała niski pomruk. Natychmiast parsknęła i zamknęła je z powrotem. Albo lew właśnie się zakradł, wchłonął Landera i stał tam zastanawiając się czy znajdzie miejsce jeszcze na nią, albo Lander zmienił się w kota. Tak czy inaczej, oszalała. Całkowicie zesztywniała z przerażenia, zaciskała oczy i w kółko przełykała podnoszącą się zawartość żołądka. Krzyczała w swojej głowie. W rzeczywistości siedziała absolutnie cicho. W głowie pełzła w kierunku drugiej strony łóżka. W rzeczywistości leżała tam jak świnia na rożnie, czekając aż piśnie przycisk GOTOWE w jej piersi jak gulgot indyka. Rusz tyłek, do cholery! Rusz się. Teraz. Palcem. Powieką. Czymkolwiek! Usłyszała jak zwierzę się porusza, odgłos poduszek łap uderzanych o podłogę. Z tego co widziała, lew - wobec którego naprawdę nie chciała myśleć, że to Lander - był ogromny z grubą złotobrązową grzywą kryzowaną wokół pyska. W swojej wyobraźni wszystko co widziała to ostre zęby. Oprawione czarnymi wargami kota. I te twarde, okrutne żółte oczy. Jej najgorszy koszmar się spełnił. Najpierw skoncentrowała się na oddychaniu, tylko dlatego zakręcenie w głowie przypomniało jej, że nie oddychała przez jakiś czas. Następnie ożył jej mózg naładowany życiodajnym tlenem i ostrożnie się podniosła, przesuwając w przeciwległym kierunku na łóżku. W odpowiedzi lew stanął dęba. Jego dwie przednie łapy wylądowały na materacu, jego waga spowodowała, że sturlała się do niego. Natychmiast przypomniała sobie tą scenę ze "Szczęki", kiedy jacht przechylił się a mężczyzna zjechał prosto w otwór gębowy rekina. Nie zostanie pożarta żywcem! Nie dzisiaj. Nigdy. Czy rzeczywiście wiedziała, że Lander Mężczyzna mógł kontrolować Landera Lwa? Lub było to możliwe, że gdy się zmienił, instynkt przejął kontrolę nad jego ludzkim umysłem, jego duszą? Boże, mogła mieć tylko nadzieję, że tak nie było. Walcząc z efektem grawitacji, przeholowała się w poprzek łóżka. W głowie wiedziała że nie było mowy, żeby mogła się przetoczyć, czołgać szybciej niż ta ogromna bestia z pazurami i kłami, ale nie powstrzymało ją to od próbowania. Wypowiedziała krótką modlitwę, przeżegnała się - coś, czego nie robiła od lat - i skierowała się do łazienki. Bestia wyskoczyła w powietrze i wylądowała na wprost drzwi.

- Cholera!- odwróciła się, szukając miejsca do ukrycia się, ale nic nie znalazła. Nie była to jaskinia a klatka. Był tylko dołączony pokój z ładnymi, grubymi, stalowymi drzwiami. I oczywiście nie było żadnego pistoletu wiszącego nad kominkiem. Nie miała nawet noża. Cholera, teraz byłaby strasznie wdzięczna z pilnik do paznokci. Albo za jedną z tych małych maczug. Była sama, bezbronna, podatna. I skamieniała. Zwierzę otworzyło swój pysk emitując ryk, który wysłał tsunami przerażenia, który popędził przez jej system. Lew ponownie zrobił jeden z tych swoich skoków, wysoko w powietrze i wylądował kilka metrów od niej. Stał tam po prostu patrząc na nią tymi swoimi okropnymi żółtymi oczyma, podobnie jak to zrobił górski lew gdy była mała. Mierzył ją. Czekał na jej ruch tak, że mógł zaatakować. O Boże, oboże, boże! Nie mogła na to nic poradzić. Wrzask drgał w jej piersi, wysadzał jej gardło. Łzy wypłynęły z jej oczy zacierając wizję. - Nie, nie nieeeee! Jej żołądek zacisnął się w strasznym skurczu. Gwiazdy błyszczały jej w oczach gdy ciężko upadła na kolana. Sekundę później wyczuła jak lew zbliża się coraz bardziej, więc była wdzięczna że ciemność blokowała gwiazdy, lwa i przerażenie. Tak, ciemność. Jej modlitwa została wysłuchana. - Cholera, Daisy, przestań mnie lizać. Zły pies - z zamkniętymi oczami Cailey zepchnęła nieznośnego beagla i przeturlała się na brzuch. Sięgnęła po koc, ale poczuła tylko miękkie futro pod sobą. Co do cholery? Nie miała nawet zwierzęcej skóry w swoim pokoju. I Daisy zdechła jakieś trzydzieści lat temu. Och tak. Nie była w domu. Była w jaskini lwa. I była żarciem dla kota. Natychmiast załamała się. W alarmie jej serce otworzyło drogę dla przepływu adrenaliny, więc otworzyła jedno oko. - Ochdziękibogu!- wyrzuciła z siebie. Ogromny kot zniknął. Lander mężczyzna wrócił. I wydawało się, że nadal posiadał wszystkie istotne części jej anatomii. - Chodź ze mną - jego oczy błyszczały gdy na nią patrzył. Jego szczęka była napięta, ale jego usta wykrzywiły się w seksownym szerokim uśmiechu. Był oparty na rękach i kolanach nad nią, jego uda były oparte okrakiem o jej nogi. Poczuła impuls, żeby owinąć ręce wokół jego szyi i przyciągnąć, aż jego waga nie zgniotła jej. Musiała byś trzymana, czuć się bezpiecznie. - Dokąd zmierzamy? Proszę, powiedz mi, że nie zostanę przedstawiona żadnym innym futrzakom. Nie wyzdrowiałam jeszcze od pierwszego razu. - Och, nie. Jeszcze nie - pocałował jej czoło a następnie rozpuścił po jej twarzy drobne liźnięcia i pocałunki. Mmmm. Zaczęła się czuć ciepło i przyjemnie w środku.

Ciepło wyprzedziło chłód przerażenia. Strach który owinął wokół niej swoje lodowate palce wokół jej najgłębszych części i ściskał je mocno, aż nie mogła oddychać powoli, by odzyskać władzę. - Zabieram cię gdzieś, gdzie będzie ci przyjemnie - więcej ciepła. Pocałował zgięcie jej szyi, liżąc jej skórę językiem. Pomimo gęsiej skórki która wyskoczyła na całym jej ciele, trysnęło przez nią jeszcze więcej ciepła. Wyprostował się a następnie wstał z jej nadgarstkami w swoich dłoniach. Podniosła się w górę, jej nogi nie były tak mocne jak zwykle - nie żeby je obwiniała - przeszli przez pokój, kierując się do drzwi, które prowadziły do białej nicości. Zatrzymała się tuż przed drzwiami, czekając aż je otworzy. - Ale nie mogę tam iść. Próbowałam, pamiętasz? - Sądzę, że teraz możesz. Znaczyło to, że mogła wrócić do domu Jakby w odpowiedzi na jej pytanie, dodał: - Czarownica powiedziała mi, że będziesz mogła iść gdziekolwiek, kiedy będziesz gotowa. Sądzę, że teraz jesteś. To było takie zagmatwane! Dziwne zasady które nie miały sensu. Lander mający seks oralny ze służącą. Cała ta historia schrzaniła się. Czy to z powodu Mii czy Lisy, czy tej wiedźmy? - Kto tworzy te zasady?- mruknęła. Z klamką w ręku uśmiechnął się, pociągając drzwi. - Nie wiem - odsunął się na bok, sugerując, żeby ho minęła. Wysunęła głowę na korytarz. Wyglądał na dość normalny korytarz ciemny, pokryty zamkniętymi drzwiami - chociaż wystrój był dziwny. Miał średniowieczny charakter sypialni Landera. A ściany wyglądały jakby były zrobione z solidnego kamienia. Przypominały jej stary zamek. Było tam nieoczekiwanie ciepło, gdyż korytarz wydawał się na zimne miejsce. Zapach wilgotnego brudu czy czegoś starego wisiał ciężko w powietrzu. Podłoga i ściany były chłodne w dotyku. Jedynym źródłem światła były zapalone pochodnie, które wystawały ze ścian w regularnych odstępach. Teraz mogła zrozumieć, dlaczego Lander mógłby docenić technologię. Wydawało się, że jego świat nie był tak zaawansowany jak ten prawdziwy. Nawet nie blisko. Mogła sobie wyobrazić jego reakcje na Corvette, telewizję albo komputer. - Tędy - złapał ją za nadgarstek, powstrzymując ją od podążenia w dół korytarza. Otworzył drzwi i naprowadził ją na słabo oświetlony pokój. Loch. Podobny do tych, które widziała w internecie. Tam w rogu było zawieszone coś, co wyglądało jak seksualna huśtawka. W drugim rogu była klatka. Wysokie, drewniane coś tam. A na przodzie jednej ze ścian stała ławeczka z krzyżem na ścianie. Na ścianie były również półki z mniejszymi przedmiotami. Pod półkami

były zawieszone różnorodne baty, liny, skórzane pasy i kajdany. Ciepło które czuła od pocałunków zniknęło. Po raz kolejny zimny wąs owinął się wokół niej, jak lodowaty, wirujący śnieg, który były podrzucany w górę zamieci. Może fantazjowała o takich rzeczach raz czy dwa... więcej niż kilka razy. Ale robienie tego typu rzeczy? Yikes! Nie wspominając już o tym, że miała strasznie niską tolerancję na ból. Więc wszelkie ekstremalne rzeczy odpadały. Chciał ją przygotować na tego typu zabawy? Spytać jakie były jej granice? A może była to prawdziwa niewola a nie zabawa w krępowanie? Nie miała zamiaru ruszyć się dalej zanim nie dowie się, czego ma się spodziewać, niezależnie od tego czy Lander ponaglał ją dość mocno pchając jej plecy, kierując ją w róg z seksualną huśtawką. Zaparła się nogami i oparła swoje plecy na jego dłoni, używając swojej wagi, aby powstrzymać pchanie do przodu. - Uch, poczekaj chwilkę. - To nie powód, żeby się bać. Łatwo mu mówić. Chyba nie oczekiwał, że skuje go łańcuchem i będzie poklepywać łopatką. Ouch! Z jakiegoś powodu - nie takiego oczywistego - to wyobrażenie sprawiło, że spojrzała groźnie. Nie chciała zdominować mężczyzny. Szczególnie mężczyzny, który był wielki i silny (i absolutnie przepyszny) jak Lander. Cokolwiek to było, zawrotna ulga że przeżyła spotkanie z jego kocią formą czy seksowny klimaty pomieszczenia (lub po prostu szaleństwo) czuła cię podniecona i ciepła - i drżąca - jeszcze raz. Może dał jej jakiś chemiczny feromon czy coś? Serio, jak to miało mieć jakiś sens? Była poważnie wkurzona na niego za to co zrobił z Adrią. Później przerażona gdy dosłownie straciła przyjemność. A teraz została przyprowadzona tutaj, do dzikiego świata S i M, była bardziej niż trochę zdenerwowana. Teraz czuła się jak kociak grzejący się w promieniach słońca na parapecie. Praktycznie mogła usłyszeć, jak mruczy. Jak niecodziennie szalone to było? Feromony. Tak, to musiało być to. Wpompował w nią jakiś magiczne, odjazdowe, trwałe hormony lwołaka. I po prostu nie mogła się oprzeć. Tej chemicznej rzeczy. Tia. To było to. Była to jej opowieść i trzymała się tego. - Nie zraniłem cię, gdy się zmieniłem. - Tak. Cóż, przypuszczam, że dlatego, że lwy nie jedzą martwych ofiar powiedziała przez ramię. Pochylił się bliżej aż cały jej tył opierał się na jego przodzie. - Gdyby była to prawda, nigdy bym nie jadł. Przede wszystkim to lwice polują dla naszej dumy. My, samce, rzadko zabijamy co jemy. - Przypuszczam, że miało to sprawić żebym poczuła się lepiej? - Nie można powiedzieć, że nie próbuję - tym razem pchnął ją mocniej a

ona pozwoliła poprowadzić się przez pokój. Podejrzliwie zatrzymała się dobre dziesięć stóp o seksualnej huśtawki. - Nadal nie jestem przekonana do tego wszystkiego. - To ma być nagroda - z uśmiechem w oczach stanął przed nią i skinął na huśtawkę.- Przyjmiesz swoją nagrodę. - Nagroda? Za co?- nieco zmieszana, pochyliła się w dół, umieszczając swój tyłeczek w huśtawce. Nagrody, wygrane, tego typu rzeczy były dobre. Otrzymała okolicznościowe nagrody. Nigdy nie była rozczarowana gdy ktoś jej to oferował. Potem znowu, nigdy tak zwana nagroda nie wiązała się z batami i łańcuchami. To prawda, że nie zaprzeczyła że lubiła tą całą sprawę z dominującym kochaniem. Był to ekscytujące. Szczególnie gdy facet był zbudowany jak bóg. Ale nigdy nie wyobrażała sobie samej siebie w lateksowym kostiumie. Właśnie o ten rodzaj niewoli w lochu chodziło. Hardcorowa dominacja. Sztuka sensacji. Ból. Endorfiny. Wszystko czego szukała to twarda ręka, łagodne ograniczenia i trochę niegrzecznej rozmówki podczas seksu. Kiedy podniósł jej rękę i przywiązał ją sznurem zawieszonym na metalowym pierścieniu przykręconym do sufitu, spytała: - Nie powinniśmy najpierw o tym pogadać? Wiesz, omówić zasady. Limity. Bezpieczne słowa. Nigdy wcześniej tego nie robiłam ale czytałam o tym w książkach. - Nie ma takiej potrzeby. Nie zamierzam przetestować dzisiaj twoich granic - przywiązał drugi nadgarstek, potem ukląkł prostując jedną jej nogę. Może mówił prawdę, ale musiała być pewna. - I tak sądzę, że musimy pogadać. Ja... uch... mam pewne obawy - no dobra, starała się teraz podjąć racjonalną rozmowę. Nie było to łatwe, gdy była naga, z rękami nad głową, ze związaną jedną nogą, z wystawionymi piersiami i cipką, otwarta, dostępna, wyeksponowana.- Ja... Jej twarz oblała się potężnym gorącem. Podobnie się stało z kilkoma innymi częściami jej ciała. Udawała, że nie roztapia się w środku jak świeczka zostawiona w saunie. Przynajmniej próbowała udawać. Przechylił głowę uśmiechając się do niej. Była nagrzana na sto stopni czy jak? - Co chcesz mi powiedzieć, Cailey?- przesunął spłaszczonymi dłońmi po jej goleni i pod kolanem. Przez moment tam się zatrzymała a następnie przesunęła się pomalutku w górę jej uda.- Chcesz mi powiedzieć, że chcesz abym przejął kontrolę? Że mam cię związać? Sprawić, że poczujesz się wyeksponowana i wrażliwa? - Uch... Tak. Ta niegrzeczna ręka, ta cudownie niegrzeczna ręka przesunęła się kilka centymetrów na północ. - Czy chcesz mi powiedzieć jak bardzo będziesz napalona, jak będę cię

pieprzył wibratorem? Ta słodka, gorąca cipka dostanie wielkiego penisa. - Och. - I powinniśmy także porozmawiać o tych sutkach. Nie możemy o nich zapomnieć. Niech zgadnę: doprowadzi cię do szaleństwa, jeśli będą ściśnięte tak że niemal dojdziesz. Nie mogła już mówić. Jej gardło zapadło się. - Wreszcie nada jest ten twój słodki tyłeczek. Nigdy nie byłaś tam brana przez mężczyznę. Przeraża cię to. Ale wiem, że nauczyłem cię jak się zrelaksować. Myślę, że trenujesz sama siebie. Cieszy mnie to, Cailey - wsunął palec w usta, zwilżył go a następnie przycisnął go do jej odbytu. Po drżeniu otwarła się dla niego, biorąc jego palec po kostkę. Wsunął następny palec w jej cipkę. Fala uderzeniowa przeszła przez nią jak wstrząs elektryczny. Wygięła plecy w łuk, wypychając swe piersi w jego kierunku. Podmuch powietrza wydobył się z jej ust i zacisnęła pierścień mięśni wokół jego palca, przytrzymując go w środku. Dobry Boże, ten facet wiedział jak wynagrodzić dziewczynę! Nie mogła się doczekać by zobaczyć jakie inne nagrody miał na myśli.

Rozdział X

O słodka bogini, był bliski utraty kontroli. Westchnienie Cailey, jej otwarte ciało na niego, jej obrzęknięte wargi lśniące od jej soków. Słodki zapach miodu otulający jej dziurkę. Dźwięk jej małych westchnień i jęków. I uczucie zaciskających się mięśni na jego palcu. Bestia już tam była i czekała na moment słabości, aby się uwolnić. Ale dla Cailey musiał się trzymać zwarty. Cholera, musiał zaprzeczać sobie samemu. Ale nie znaczyło to, że zaprzeczy jej. Nagrodę, którą jej obiecał. Nagrodę, którą otrzyma, nieważne jak bardzo by go to dręczyło. Skrępował jej drugą kostkę za pomocą skórzanej kajdany, ostrożnie ją dokręcając na tyle, by mogła ją poczuć. Była usatysfakcjonowana tak długo, jak czuła lekki ciężar i ciśnienie na mankiecie. Wiedział, że nie będzie próbowała się uwolnić. Wyczuł, że to uczucie wstrzymywało ją i cieszyło zarazem. Podobnie jak była przerażona podczas próby uległości, teraz niesamowicie mu ufała, że az wysyłała ku niemu falę za falą, które były przepełnione emocjami. Jego jądra przeszył ostry ból a ciężar i ciśnienie spermy była podobna do wstrząśniętej butelki szampana. Później. Skup się na Cailey, przypomniał sobie. Ale cholera, jego jaja tak bolały. - Masturbujesz się, Cailey? Co cię podnieca?- spytał. - Czasami - powiedziała bez tchu. Widział lekkie drżenie jej nóg i ramion, dygotanie mięśni brzucha. Jej źrenice były teraz rozszerzone, że obejmowały niemal jej całe tęczówki. Bycie świadkiem skutków jej pragnienia zachwycało go. Jej sutki. Wystające do niego, zapraszające do spróbowania.

- Powiedz mi, co robisz gdy się masturbujesz? Oblizała wargi i wessała je w usta. - Powiedz mi. - Nie mogę ci tego powiedzieć. - Chcę usłyszeć, jak wypowiadasz te słowa. Chcę, żebyś usłyszała samą siebie. - Dlaczego? - Ponieważ wiem, co to z tobą zrobi. Possała je z lekkim westchnieniem i uwolniła je nierównomiernie. - Dotykam się. - Gdzie? - Na moim łóżku. - Nie o to mi chodzi, gdzie siebie dotykasz? Tutaj?- musnął jej fałdki które były opuchnięte i obrzęknięte z pobudzenia. - Taaaak. Tam. I moją cipkę. - Twoja cipka. Jak dotykasz swoją cipkę? Mocno ją pocierasz? Delikatnie? Podoba ci się ulotne drażnienie dotyku? Czy bardziej pewny? - Pół na pół. Podciągnął lekko jej kapturek odsłaniając różową perłę i potarł ją. - Podobnie jak to? - Ooooch, tak. Okręgami. Powoli zataczał mocne okręci swoim palcem wskazującym, używając swojej wolnej ręki do chwycenia wibratora i postawił go w pobliżu. - Pieprzysz swoją cipkę palcami? Jak tak?- nadal masując jej cipkę, wsunął w nią dwa palce. Gładkie fałdki otuliły go, miękko i wilgotno, gorąco. Paląca potrzeba wybuchnęła w jego jelitach. Cholera, było to okropne piekło. - Taaaak. Widział jak ściskały się wnętrza jej ud, gdy posuwał ją palcami, zbliżając ją coraz bardziej do końca. Prawdopodobnie go to zabije, ale nie miał innego wyboru. Była to jej pierwsza nagroda i nie zamierzał jej umniejszyć. Rzeczy wydawały się łatwiejsze do zrobienia, gdy już tak postanowił. Oczywiście szybkie uwolnienie byłoby zadowalające, ale jakże odległe od rewelacji. Wiedział, że orgazm będzie znacznie potężniejszy, jeśli doprowadzi ją kilka razy do skraju a potem się wycofa. Cała sztuka polegała na zrozumieniu jej ciała. Ostrożnie. Szukanie znaków i podążanie za instynktem bestii. Będzie musiał poluzować trochę wewnętrzny opór, żeby wypłynąć na powierzchnię. Trochę ryzyka było tego warte. Zamknął oczy, przewidując kota w sobie. Zawsze w nim był, zazwyczaj czekał w jego najciemniejszych zakamarkach z jasno świecącymi oczyma w cieniach. Przywołał go, wyobrażając sobie lwa kręcącego się wewnątrz klatki, przenosząc się z ukrycia coraz bliżej światła, bliżej uwolnienia. Gdy ruszył do przodu, poczuł jak jego zmysły potęgują się jeszcze

bardziej. Zapach podniecenia Cailey był intensywny, słodko piżmowy i jakże kuszący. Posmakował ją w powietrzu. Słyszał jej każdy oddech a nawet walące bicie jej serca. Jej zwilżone usta. Napięte ciało. Polowanie. Śledzenie. Branie. Schylił się między jej nogami i wciągnął głęboki oddech przez nos, pragnąc utrzymać ten cholernie piękny zapach na zawsze. Nie chciał, żeby zniknął. Nie mógł znieść tej myśli. Otworzył oczy aby zobaczyć jej mokre wargi, które ociekały słodkimi sokami i wiedział, że musi ją spróbować. - Lander?- wyszeptała drżącym głosem. - Czy kiedykolwiek jakiś mężczyzna całował cię tutaj? Jakikolwiek mężczyzna oprócz mnie? - Nie. N-nigdy. Jej odpowiedź zadowoliła część niego, która była obolała z pragnienia posiadania jej, uczynienia ją swoją na zawsze. Była to część, której nigdy nie podejrzewał o istnienie aż do teraz. Zawsze dzielił swoje samice z innymi samcami z dumy. Zazdrość, potrzeba posiadania na wyłączność, była jedynym uczuciem, którego nigdy nie doświadczył. Nie był pewien co ma z tym zrobić. Rozsunął jej wargi palcami, rozciągając je szeroko odsłaniając jej cipkę i różowy otwór do jej pochwy. Wirował językiem po jej łechtaczce, powoli, okrężnymi ruchami, następnie po kilku minutach śmigał nim mocno i szybko. - Boże, Lander. Oboże, oboże, oboże. Zmieniał ciągle nacisk. Powoli potem szybko, dodając kilka palców w jej pochwie. Pompując do środka i na zewnątrz. Wiedział moment, w którym była bliska dojścia. Był to zapach, który prawie wyrwał z niego bestię. Rzucił się w tył, chwilę zanim było za późno. Cailey krzyknęła. Jej biodra szarpnęły się w górę, jej kostki i nadgarstki pociągnęły za skrępowanie. - Nie! Będzie to robił znowu i znowu, zabierał ją do granicy uwolnienia. A potem, co z pewnością było męką niemal nie do zniesienia, da jej uwolnienie na jakie zasłużyła. Będzie to słodka nagroda dla nich obu. To była nagroda? W której książce? Na pewno nie w jej. Do tej pory Lander przywiódł ją trzy razy na skraj - dwa podczas gdy siedziała na huśtawce i raz gdy była na ławce. Gdy była bliska orgazmu, odsunął się od niej, przez co wygięła się w łuk. Była sfrustrowana, chciała krzyczeć. Ale nie zrobiła tego. Ostrzegł ją. Jeśli krzyknie, nie zrobi nic więcej. I do cholery, po przejściu tych trzech razy wiedziała, że nie będzie orgazmu dopóki o tym nie zdecyduje. Jak na ironię, chciała ulec mężczyźnie w takiej sytuacji. Była związana i bezbronna, całkowicie pod jego kontrolą. Była to jej ostateczna fantazja. Jednak nie byłą do końca szczęśliwa, zwłaszcza przez

przebieg akcji. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wyglądała rundy czwartej. W tym momencie nie była pewna, czy miała energię by zrobić to jeszcze raz. Czuła się zmęczona, choć krew pulsowała przez jej ciało parzącymi falami, domagając się uwolnienia, któremu Lander zaprzeczył trzykrotnie. Zapiszczała, gdy jego palec znalazł się na jej wrażliwej cipce. Ten drań wiedział dokładnie jak ma ją dotykać, jak szybko poruszać palcem, jak mocnej siły używać, jak bardzo ją nawilżać. Tym razem chwycił za wibrator i przez krótki moment miała nadzieję, że doprowadzi ją nim do szybkiego finału. Nasmarował intensywnie jej dziurkę i drażnił jej odbyt końcówką. O Boże, zdawał sobie sprawę co to z nią wyprawia? Było to takie niesprawiedliwe! Takie okrutne. Nienawidziła go. Uwielbiała go. - Pokaż mi, jak go bierzesz w swój tyłeczek. Zacznę powoli. Powoli nie było tym czego chciała. Chciała być pieprzona mocno i szybko. Tak, och tak. Skinęła głową i wpuściła gładko do środka wibrator o końcówce w kształcie pocisku. Pchnęła przeciwko inwazji, i powoli, tak jak obiecał, wsuwał się głębiej centymetr po centymetrze. - Och tak, otak, otak - szeptała w kółko, gdy brała zabawkę głębiej w siebie. Zaprzestał wbijania, pozostawiając koniec na zewnątrz a pierścień mięśni zacisnął się wokół nieco, trzymając go w miejscu.- Proszę, pieprz mnie. Pragnęła czuć grubego penisa w swojej cipce podczas gdy jej tyłeczek był pełen. Było to poza słowami. Wiedziała, że nie zajmie jej długo dotarcie do tego miejsca, ciepłego, pulsującego miejsca gdzie wszystko skupiało się na miejscu między jej nogami i mrowiącym ciepłem, które emitowało z jej ciała tak intensywnie, że praktycznie mogła je spróbować. Rozpiął kajdany które przytrzymywał jej kostki i pchnął ją z powrotem na kolana. Zadrżała, gdy ukląkł między jej nogami z penisem w jednej pięści. - Byłaś bardzo dobrą dziewczynką, Cailey. Zasłużyłaś na swoją nagrodę. Tym razem nie przestanę. Weź ją - i z tymi słowami pchnął do środka wypełniając ją całkowicie. Wypuściła powietrze z płuc, gdy wszedł w nią cały. I wysunął się z powrotem, rozdzielając ich. Oooch, jak dobrze. Tak bardzo dobrze. Najpierw posuwał ją powoli, a ona rozkoszowała się uczuciem jego grubego penisa ślizgającego w tą i z powrotem z jej zaciskających się fałdek. Pieprzenie nigdy takie nie było, takie poza słowami. Słowo cudowne nawet nie opisywało odczucia, które powiększało się w jej ciele za każdym razem gdy wpychał się swoim grubym prętem. Za każdym razem gdy tłoczył się do środka i na zewnątrz, jego penis ocierał się o szczególne miejsce w niej, to jedno które dało tyle doznań. W ciągu kilku chwila nie mogła złapać tchu, każdy mięsień jej ciała ścisnął się tak mocno, że chciała zapłakać. Otworzyła oczy z prostej potrzeby patrzenia na niego aby zarejestrować na zawsze w pamięci ten moment zdarzający się raz w życiu. Boże, był takim pięknym mężczyzną. Jego ciało było całe grube i duże i

silne. Był najbardziej wspaniałym mężczyzną jakiego kiedykolwiek spotkała, nie mówiąc już o spaniu. I patrzył na nią jakby była Miss Wszechświata. - Cailey, och, kurwa, moja mała. Mój słodki kociaku - sięgnął w górę ściskając jej sutki wystarczająco mocno, żeby wysłać przez jej ciało falę przyjemnego bólu. I była tam, w tym magicznym miejscu a jej ciało zaciskało się wokół niego. Jęknął w jej usta, dał jej finałowe pchnięcie i wycofał swojego penisa z jej drżącego ciała. Uwolnił jej ręce z związania, które trzymało je po bokach i siedząc na podłodze, wciągnął ją na swoje kolana. Trzymał ją, z wibratorem w jej tyłeczku, przez długi czas. Przytuliła się do niego wdzięczna za bliskość, za poczucie bezpieczeństwa. Dotykał ją czule, gładził jej włosy, ramiona. Ten facet był zbyt dobry, żeby był prawdziwy. Gdyby tylko był prawdziwy. W końcu delikatnie położył ją na gęstym futrze, które było rozciągnięte na podłodze i wyciągnął zabawkę z jej odbytu. Miała nadzieję, że nie zamierzał jej znowu zostawić. Jeszcze nie teraz. Odłożył zużytą zabawkę na bok i wyciągnął się obok niej, patrząc na nią. Jego oczy były przepełnione emocjami, gdy na nią patrzył. Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Taki delikatny moment. Żadne słowa nie musiały być wypowiedziane. Czuła, co on czuł. - Lander, ja... to było... Pukanie przerwało to, co miało być bardzo szczerym, prawdziwym i mało wygodnym wyznaniem. W pośpiechu wszedł wielki człowiek, którego Cailey nigdy wcześniej nie widziała. - Mój królu, proszę o wybaczenie, że przerywam, ale mam wiadomość. Twój brat, Kir, zaginął. Lander zerwał się do góry. - Nie.

Rozdział XI

Lander wypuścił wypuścił z piersi potężny ryk, który rozerwał jego gardło i odbił się echem o odległe góry. Cierpiał wcześniej. Ale nie tak jak teraz. Jego brat. Zamordowany. Tylko dlatego, żeby go dostać. Zemsta. Jag, ten popieprzony bękart i jego pierdolony program. Na kolanach sięgnął w dół aby przygarnąć Kira w swych ramionach. Gdy się poruszył, maleńki błysk światła przykuł jego uwagę. Co to było? Mały, błyszczący obiekt pochwycił srebrzyste światło księżyca po raz drugi. Oskubał go i stanął, sprawdzając go z bliska. Natychmiast rozpoznał przedmiot. A przecież nie mógł zrozumieć jak mógł znaleźć się tutaj, mile od miasta. Odpowiedzi. Dostanie je. Tak szybko jak będzie mógł. Wrzucił przedmiot do swojej kieszeni i znowu ukląkł obok swego brata. Choć ciało jego brata było już częściowo rozczłonkowane przez lokalnych padlinożerców głodujących z braku żywności, nie mógł go tam zostawić, leżącego niczym pasza. Prawda, że działy się takie rzeczy. Ale było w tym tylko tyle obrazy, ile mężczyzna mógł przyjąć. Kir. Martwy. Jako król, Lander wytrenował siebie żeby nie okazywać emocji, zwłaszcza takich, które mogły ujawnić słabość, wrażliwość. Obowiązek, honor, obietnica; dobre samopoczucie tych, którzy polegali na jego ochronie. Było to znacznie ważniejsze niż cokolwiek innego. Kir. Martwy. Cholera. Ten drań, Jag, nadal próbował odkryć lukę w swoim królu. Kir był tą osobą, której Lander mógł wszystko przekazać: tron, wszystko.

Furia rozrastała się w nim, nabierała rozpędu. Jego oczy piekły od łez. Bez emocji, do cholery. Złapał Kira w ramiona, zatoczył się na nogach. Skupił się na każdym oddechu i kroku który wziął, pędząc za dwiema samicami. Jego wróg wiedział co to z nim zrobi. Poprowadzi go w pułapkę. - Mój królu - jedna z lwic przemówiła za jego pleców.- Nie możesz wnieść zmarłych do miasta. To ryzyko choroby. Znał to ryzyko. Tak samo jak wiedział, że nie może pozwolić, żeby wszyscy członkowie jego dumy zostali narażeni potencjalnym śmiertelnym zakażeniem. Było tylko kilka leków, żeby ich ochronić i dlatego było też wiele przepisów regulujących traktowanie zmarłych, które miały być ściśle przestrzegane. Przez wszystkich. - Nie przeniosę go za obręb murów miejskich - nie przestał iść gdy mówił.Ciało Kira zostanie oczyszczone. Przez ogień. - Bardzo dobrze - lwica przemieniła się w swoją kocią formę i popędziła przed nim, nie wątpiąc, że ma zamiar przygotować ogień. Przez niedawny spadek niższych gatunków zwierząt porzucili uroczyste spalanie, chcąc pomóc przetrwać mięsożernym gatunkom. Ich świat był złożony z cyklu życia i śmierci, każdy poziom wspierał następny. Lander byłby przeklęty, gdyby pozostawił kości swego brata do objedzenia. W oddali biały słup dymu sięgał chmur. Ogień został przygotowany. Przeszedł odległość do ściany miasta, przemawiając do ducha swego brata, przepraszając za jego cierpienia i zapewniając, że zaopiekuje się jego żoną i dziećmi. Później, przytłoczony żalem, Lander w końcu się pożegnał, ślubował, że się upewnić, iż Kir nie umarł na próżno i wspiął się na podest z tyłu ognia i wrzucił ciało brata do wgłębienia. Nie będąc w stanie patrzeć, jak wściekłe jęzory ognia prześlizgują się po ciele brata, odwrócił się i wkroczył do miasta przez główną bramę. Podczas gdy przepychał się przez zatłoczone ulice, przechodzące samice, szczeniaki, kilku mężczyzn, którzy nazywali jego miasto domem, mógł myśleć tylko o dwóch rzeczach. Po pierwsze, musiał znaleźć sposób aby to zrozumieć. Po drugie, musiał dowiedzieć się co Cailey miała wspólnego ze śmiercią jego brata. Jeśli ktoś mógłby nosić emocje na zewnątrz, wielkie niczym neon zawieszony na szyi, byłby to Lander. A emocje które nosił, były mrożącą wściekłością. Cailey widziała ją wszędzie, poczynając od sposobu w jaki wszedł, kończąc na drgających mięśniach na jego szczęce. I w jego oczach, och Boże. Ta wściekłość była skierowana na nią? Co ewentualnie zrobiła, że był na nią taki wściekły? Pierwszy raz odkąd przybyła do dziwnego świata ludzi-kotów, była kompletnie skamieniała za sprawą Landera. Zerwała się na równe nogi ze swego miejsca przy stole, wyrzucając jednocześnie w powietrze swoje śniadanie i luźny

pióropusz papieru, rzucając się w kierunku drzwi łazienki: najbliższego wyjścia. Ale zanim otworzyła drzwi, Lander złapał ją od tyłu i obrócił ją sobie w ramionach, aby zmierzyła się z jego twarzą wypełnioną wściekłością. Zadrżała, gdy pod jego spojrzeniem jej krew zmieniła się w lód. - C-co się stało?- w kółko pytała siebie co mu zrobiła, że był na nią taki wściekły. Spędziła w tym pokoju prawie cały swój czas, odizolowana. A gdy opuścił ją wczoraj po południ, wszystko między nimi było w porządku. Przynajmniej niczego nie wyczuła. Chociaż była zmartwiona, kiedy nie wrócił do niej ostatniej nocy. Trzymał jej ręce tak mocno, że aż je posiniaczył. - Napraw to. Teraz, czarownico. - Czarownico? Nie jestem czarownicą. O czym ty mówisz? - Mój brat Kir - przeciągnął ja przez pokój, całkowicie nieświadomy - albo obojętny - na fakt, że niemal nie dotykała stopami ziemi. - Nie znam twojego brata. Co z nim nie tak? Lander zatrzymał się, spojrzał na nią z agonią przez kilka sekund i powiedział: - Nie żyje. Serce Cailey zatrzymało się z dosłownym piskiem. Pomiędzy furią Landera leżało znacznie mocniejsze uczucie: miłość. I rodzaj głębokiej straty, którą mógłby zrozumieć tylko ktoś, kto doznał czegoś podobnego. Powinna rozpoznać to wcześniej. Ale to nadal nie pomogło jej zrozumieć dlaczego Lander sądził, że miała coś wspólnego ze śmiercią jego brata. - Tak mi przykro, Lander. - Nie. Nie musisz czuć litości czy smutku. Nie ma potrzeby - znowu zaczął iść, ciągnąc ją (nagą!) w dół korytarza ku wąskim schodom, które prowadziły w dół.- Musisz to tylko naprawić. Zrób cokolwiek co musisz, żeby to cofnąć. Chciał, żeby cofnęła śmierć Kira? Potykając się za nim, użyła swojej wolnej ręki aby chwycić się czegokolwiek stałego, wliczając w to plecy Landera, kiedy nie znalazła niczego innego. - Ale ja nie mogę. - Musisz - praktycznie biegnąc, kontynuował ciągnięcie jej drzwi przez drzwi na zewnątrz, wciągając ją w wąską uliczkę zatłoczoną po obuch stronach dwupiętrowej budowli z drewna i kamieni. Boleśnie świadoma swojej nagości, owinęła wokół siebie wolne ramię i unikała patrzenia na kogokolwiek. Ludzie patrzyli na nią, gdy Lander przeciskał się miedzy nimi. Mogła czuć na sobie ich wzrok. - Są pewne rzeczy, których nikt nie jest w stanie zrobić, Lander. Proszę, przestań. Proszę. Nie zatrzymał się. Zamiast tego pędził przez zatłoczone ulice, przez gromady kobiet, dzieci. Była całkowicie upokorzona, zawstydzona, że aż nie mieściło się to w głowie. I gotowa do rozpłakania się. - Lander - powiedziała, szarpiąc swym ramieniem. Nie zamierzała być

ciągnięta jak jakiś maluch. Zawstydzona przed tyloma ludźmi.- Zatrzymaj się! Zatrzymał się, och zrobił to. Ale nie odczuła szczególnej ulgi. W rzeczywistości po trzech szybkich uderzeniach serca zapragnęła, aby znowu wrócił do galopu przez zatłoczoną ulicę do miejsca, które tylko Bóg znał. Po raz kolejny spostrzegła, że praktycznie zakrywała się ze strachu. - Jestem przerażona - przyznała, mając nadzieję, że go to rozbroi lub wytrąci z równowagi na tyle, żeby pomyślał zanim zrobi coś strasznego.- Jestem zawstydzona. I zdezorientowana. I naga. Powietrze praktycznie skwierczało między nimi. Stał cichy, zbyt blisko, żeby było to komfortowe, patrzył na nią przez zmrużone oczy z zaciśniętymi ustami w twardą linię. - Wiedźma mi powiedziała, że możesz zmienić przeszłość. Potrząsnęła głową. - Że co powiedziała? Jak mogłabym to zrobić? - Powiedziała, że wszystko co mam zrobić to zdobyć twoją uległość a twoja moc będzie moja. Chętnie mi ją oddasz. Więc teraz musisz zrobić to mówię. Stała gapiąc się na niego nie wiedząc jak długo. Po pierwsze, czy ten wcześniejszy romans był sztuczką? Pewien rodzaj obłąkanego sposobu aby zdobyć od niej władzę? Jeśli tak, jaka moc i jak dokładnie ta moc mogła zostać przekazana? Jedyne co miała, to jej pisanie, historie które przędła. Jeśli Lander był w stanie ją zdominować, jak mógł sprawić, że napisałaby cokolwiek by chciał? Czy było to właśnie to, co miała na myśli ta kobieta? Miało to sens, pomijając jeden mały detal: jej krytyczne partnerki nie odrzuciłyby jej, gdyby nie napisała historii Landera. Dostałaby inną historię nad która miałaby pracować. Czy ta kobieta popełniła błąd umożliwiając Cailey napisanie własnej książki? - Chciałabym mieć magiczne moce. Naprawdę, naprawdę bym chciała. - Kłamczucha - splunął.- Posiadasz magiczne mocne i widziałem dowód. Na własne oczy. Kolory. Widzę kolory, podczas gdy wcześniej nie mogłem. Czuję zapachy. Smakuję smaki. Wszystko to ty zrobiłaś. Swoją magią. - Nie. Nie zrobiłam. To nie ja. Nie wiem jak... - Jak mogę ci uwierzyć. Odkąd tutaj się znalazłaś, nie robiłaś niczego innego oprócz okłamywania mnie. - Hej, nie robiłam tego - to prawda, że powiedziała mu kilka białych kłamstw, raczej bardziej nieszkodliwe bujdy. Ale także powiedziała mu dużo prawdy.- Powiedziałam, że nie znam twojego brata. To była prawda. - Więc jak to znalazło się koło jego martwego ciała?- Lander wepchnął rękę w kieszeń i wyciągnął ją. Cailey patrzyła jak rozwierają się jego palce, odsłaniając jeden diamentowy kolczyk. Kolczyk, który wyglądał całkiem jak ten, który nosiła w trzeciej dziurce w lewym uchu - pozostałość po jej buntowniczych, nastoletnich latach.

- Kolczyk? To nie jest... - oczywiście, że uniosła swoją rękę do ucha, szukając biżuterii jakby spodziewała się, że tam będzie. Nie było. Wyciągnęła go zeszłej nocy? - To nie jest moje. - Zdecydowanie jest. Żadna lwica w mieście nie posiada niczego takiego. - Ktoś mnie wrabia - odpowiedziała. Ze zwątpienia na jego twarzy wyczytała, że nie kupuje jej wyjaśnień. Ale nie miała nic innego do zaoferowania. Tak naprawdę była zaskoczona. I nieco wkurzona. Kto próbował sprawić jej kłopoty? Kto jeszcze wiedział, że istnieje? Przedtem cały czas siedziała w sypialni Landera niczym więzień, była obsłużona od czasu do czasu... idealnie... Suki! Były zazdrosne? O nią? Właśnie dlatego umieściły jej kolczyk obok martwego ciała brata Landera? Aby się jej pozbyć? Mogła sobie tylko wyobrazić karę, jaką miała zapłacić za zabicie brata króla. Życie za życie? Cholera, może to lepiej, żeby Lander myślał, iż może zmienić przeszłość. Mogła to być jedyna szansa, żeby uratować swój tyłek. Przynajmniej do momentu gdy będzie mogła udowodnić, że jest wrabiana. - Dobra, dobra! Zrobię co będę mogła. Tylko proszę, zabierz mnie do domu. Wyciąganie z domu w takim stanie jest upokarzające. Proszę. - Bardzo dobrze - Lander natychmiast zrobił zwrot o osiemdziesiąt stopni kierując się w stronę z której przybyli.- Wykorzystasz swą magię zaraz po naszym powrocie - nagle zatrzymał się a Cailey praktycznie rozbiła się na nim.- Jeśli zawiedziesz, zapłacisz drogą cenę. Po prostu świetnie. Jak do cholery się z tego wydostanie?

- Kolczyk?- spytał Bourne, spoglądając na maleńki drobiazg który Lander trzymał w dłoni. - To wszystko co znalazłem - Lander pogładził kciukiem po polerowanej powierzchni wpatrując się w błyszczącą głębokość perełki, skinął głową.- Jest jej. Dryce, stojąc przy drzwiach, skrzyżował ręce na piersiach. - Twoi strażnicy również znaleźli świadka, który doniósł iż widział tą cudzoziemkę zeszłej nocy przy domu Kira. Niemożliwe. Albo było? Lander zacisnął dłoń na diamencie, niemal krusząc go w pył swoimi mięśniami. - Przypomnij mi jeszcze raz przebieg wydarzeń - nie chciał wierzyć w to, co mówili mu jego bracia. Lub w dowody, które zostały wzniesione przeciwko Cailey szybciej niż śnieg na górach w środku zimy. Ale w tym momencie dowody były dość przytłaczające.

Bourne położył kartkę papieru na biurku Landera, na której była zarysowana oś czasu. - Przypuszczamy, iż Kir zginął o godzinie drugiej wczorajszego ranka. Opuściłeś dom tuż po północy. Cailey była sama. - Ze strażą postawioną przy drzwiach - zauważył Lander. - Twoje samice zgłosiły, że przyniosły Cailey posiłek około godziny po tym jak wyszedłeś. Wróciłeś chwilę po trzeciej, znajdując ją tam, gdzie ją zostawiłeś. Następnie poszedłeś do łóżka, wstałeś o piątej. Lander przejechał palcami po krawędzi papieru. - Ale strażnicy nie widzieli, jak ona wychodzi. Co z ruchami Kira? Czy ktoś widział jak wychodzi z domu w czasie w którym miano widzieć Cailey przy jego domu? - Nie - odpowiedział Dryce, przechodząc przez pokój i siadając na krześle przed biurkiem Landera. - Więc myślimy, że Kir zmarł w domu?- Lander umieścił kartkę z linią czasową w rogu biurka i wstał. Jego nerwy były zbyt napięte, żeby siedział. Musiał być wyprostowany, w ruchu. Żeby rozpracować nieco tej furii która tkwiła w jego ciele. Albo to, albo oszaleje. Dryce złożył wyprostowane palce pod podbródkiem. - Wszystkie dowody potwierdzają tą teorię. - Czy ktoś widział jeszcze kogoś w pobliżu jego domu w tym czasie?spytał Lander cały czas chodząc. - Nie - Bourne pokręcił głową. Lander chciał jeszcze o tym porozmawiać. Linia czasu zadziałała, ale inne kawałki układanki zbytnio nie pasowały. - Dobra. Więc Kir nie wychodził z domu, przynajmniej nie żywy. A jednak odkryto go poza murami miejskimi, wiele kilometrów stąd. Niezależnie od tego, Cailey mogła mówić prawdę. Cailey zasugerowała, że była wrobiona, że ktoś położył jej kolczyk przy ciele Kira. Chciał wierzyć, że jej wersja była bardziej wiarygodna niż ta, którą próbował mu sprzedać jeden ze strażników. - O czym mówiła prawdę, Lander?- spytał Bourne. Bardzo ufał swojemu najmłodszemu bratu. Ale nie był gotów powiedzieć mu o wszystkim co podejrzewał. Jeszcze nie teraz. - Pytanie: jak kobieta rozmiarów Cailey mogła usunąć ciało Kira? Dryce odwrócił się na krześle w stronę Landera. - Nie wiemy. Ale w ostatnim raporcie zespół przeszukuje dom Kira, zbiera więcej dowodów. Powinniśmy wkrótce ich wysłuchać. Lander przeczesał palcami swoje włosy. - A jak długo ciało Kira znajdowało się na pustyni? - Przypuszczamy, że zostało tam umieszczone na krótko przez jego śmiercią. W przeciągu godziny. Lander pokręcił głową. - Oznacza to, że Cailey miałaby mniej niż dwie godziny na dostanie się do

domu Kira, zabicie go, wyniesie go z domu, dostarczenie go na miejsce gdzie go znaleźliśmy i wrócenie do domu. Nieważne, że taki wyczyn byłby trudny dla kogoś twoich rozmiarów. Kogoś, kto znał drogę po mieście. O ile mi wiadomo, przed wczorajszym rankiem, Cailey nie opuściła mojej sypialni. Nigdy nie spotkała Kira. Nigdy nie zabrałem jej do jego domu. Jak mogła wiedzieć gdzie go znaleź, jak dotrzeć do bram miasta i jak wrócić do domu? - Powiedziałeś, że może używać magię - Bourne stwierdził sztywno. Serce Landera dosłownie przestało bić. - Tak, to prawda - jak mógł o tym zapomnieć? Jeśli była wystarczająco silna, żeby zmienić przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość to z pewnością posiadała na tyle magii, żeby przetransportować mężczyznę na odległość kilkunastu kilometrów. Po raz kolejny wątpliwość zgasiła nadzieję. Cailey zabiłaby jego brata? Ale dlaczego? Jak? - Ustalono w jaki sposób umarł?- spytał Lander. Bourne wyciągną kartkę z starannie ułożonych stron i położył ją na biurku Landera. - Wstępny raport sugeruje, że został zraniony nożem w klatkę piersiową. Słowa kąsały, czuł się jakby to on dostał ostrzem w pierś. Ale pytanie wciąż pozostało: dlaczego? Dlaczego ktoś zabił? Samoobrona. Zemsta. Strach. Strach? Może jeśli Cailey zabiła jego brata, to być może nie zrobiła tego w jego domu. Może wziął ją z zaskoczenia i przeraził ją na śmierć a ona się przed nim broniła. - Można było określić czy był w swojej kociej czy ludzkiej formie gdy umarł? Bourne przejrzał strony. - Nie. Porozmawiam z lekarzem i sprawdzę, co powie - Bourne ruszył ku drzwiom, ale zanim je otworzył, rozległo się pukanie od zewnątrz. Odsunął się na bok i otworzył je, odsłaniając gościa, jednego z elitarnych strażników Landera. - Mój królu - strażnik nachylił się do kolan, kłaniając się.- Mam wiadomość - podał Landerowi zapieczętowaną paczkę i cofnął się czekając na odpowiedź. Lander złamał pieczęć i otworzył starannie złożony papier, który łączył zapisane kartki. Strona po stronie opisywała szczegółowo co znaleziono w domu Kira. Krew: zapewne Kira. Włosy: również wyglądały na Kira. Artykuły odzieżowe należące do lwicy. Kolejny kawałek biżuterii, właściciel nie zidentyfikowany. Ślady stóp we krwi na podłodze. Odciski dłoni. Lander westchnął, odsyłając posłańca. Próbował uniknąć nieuniknionego, ale jeśli coś miało mu powiedzieć, że było to niemożliwe, to zrobiła to ta cholerna lista. Chcąc czy nie, musiał iść do domu Kira i zobaczyć wszystkiego dowody na własne oczy. Musiał się upewnić, czy Cailey mówiła prawdę. Albo czy stało się już najgorsze: to on zaprosił mordercę do swego miasta.

Co ja zrobiłem? Szukając mocy, która miałaby zakończyć ból i tragedię jego ludzi, sprowadził jego źródło do swojego otoczenia?

Rozdział XII

Mężczyzna, który stracił wszystko rzadko przeżywa taką stratę, przynajmniej nie bez kurczowego trzymania się jakichkolwiek resztek przeznaczenia, które miały pojawić się później. Jafari mógł zaakceptować takie nawalenie ze strony człowieka. Ale kiedy ten o którym była mowa, był bogiem, istotą którą stworzyła całą ludzkość która polegała na przyszłości, bycie tak słabym było upokarzające. Jafari pogardzał swymi oczyma za pragnienie patrzenia na tą kobietę. Gardził swoim ciałem za tak szybkie i całkowite pobudzenie przez samą myśl o niej. Gardził swoim umysłem za zaintrygowanie jej każdym słowem, myślą i gestem. Gardził swoją duszą za ulegnięcie jej. Wypełniała atramentowe cienie jego świata świetlistym blaskiem. Pusty chłód ciepłem. Sprawiła, że jego świat stał się kompletny. Ale co bardziej szokujące, uczyniła go kimś więcej niż bogiem. Uczyniła go człowiekiem. -- Z „Mrocznego Poddania”, pracy realizowanej przez Cailey Holm, piszącej jako Mia Spelman.

Trzy dni. Dwie noce. Właśnie tyle czasu minęło odkąd Lander ruszył na Cailey, wymagając od niej, żeby przywróciła do życia jego brata. Trzy dni. Dwie noce. Przez ten czas chodziła po podłodze próbując dowiedzieć się jak mogłaby wymigać się z jej obietnicy.

Z tego co wiedziała, tylko jeden mężczyzna zmartwychwstał: ten, którego narodziny świętowano w Boże Narodzenie. Poza boskością no i okazjonalnymi horrorami z potworami lub postaciami z romansów paranormalnych nikt nie powstał z martwych. Cholera, cholera, cholera! Przynajmniej Lander zniknął na chwilę. Nie żeby jego nieobecność jej pomagała. W pewien sposób sprawiła, że wszystko było dziesięć razy gorsze. Zamiast zakończyć tą całą sprawę i zmierzyć się z konsekwencjami (których nawet nie chciała sobie wyobrazić), została zostawiona niczym szaleniec w izolatce. Ale z desperacji (rozproszenie było dobrą sprawą), w końcu zajrzała do opowieści Mii i zaczęła pisać. Była gdzieś w środku rozdziału, gdy uderzyła w nią najmocniejsza burza mózgów. Czy to zadziała? Jeśli strony ich opowiadań były jakąś linką, która powiązała przyjaciółki ich historiami i sobą nawzajem, mogły w jakiś sposób komunikować się między sobą za pośrednictwem tych nasyconych magią kartek? Cholera, było to wszystko co miała. Pisała tak szybko jak tylko mogła, przyspieszając scenę w której posłaniec udał się do bohaterki Mii, błagając ją by uratowała brata króla w książce, którą ona pisała. Gdy skończyła, odłożyła kartki na bok. I wreszcie, po trzech dniach i dwóch nocach paniki, usnęła.

- Mamy teraz wystarczająco dużo dowodów, żeby ją aresztować i oskarżyć o morderstwo - stwierdził ponuro Bourne. Lander opadł na najbliższe krzesło, ciężar decyzji zbliżył się do niego tak mocno, że dosłownie czuł jak ciąży mu na barkach. Bez względu na obciążające dowody, które były teraz jeszcze bardziej istotne niż kolczyk i rozmazany ślad, wciąż trudno było mu uwierzyć, że Cailey zrobiła takie rzeczy. Zmasakrowała nożem mężczyznę, który był prawie dwukrotnie większy od niej, następnie usunęła jego ciało a potem wróciła do domu zanim ktoś zauważył jej nieobecność? Nie tylko charakter przestępstwa wydawał się być sprzeczny z jej naturą, ale było to również logistycznie trudne do kupienia. Chyba że - i było to ogromne chyba - użyła swojej magii albo skorzystała z czyjejś pomocy. - Powiedziałeś, że pochodzi z obcego świata - przypomniał mu Bourne. Lander przeczesał palcami włosy. Wiedział co sugerował jego brat. Był to jedyny sposób który miał jakiś sens. Tak jakby. - To prawda. Wiem to na pewno. Przeniosłem się tam za pomocą magii. - Z powrotem przyniosłeś magię.

Usłyszał gniew w głosie brata, który nie tylko zdenerwował go, ale także zawstydził. Ich ludzie odczuwali lekki szacunek dla sztuk magicznych. Nie bez powodu. To przekleństwo sprawiło, że byli tacy jak byli teraz, czasami ludźmi, czasami bestiami, dwoma istotami które walczyły w ich ciałach. Zawsze. Walcząc o kontrolę. Magia również sprawiła, że byli sierotami. Tak więc kiedy opowiedział swoim trzem braciom, że skontaktowała się z nim wiedźma i zaoferowała wielki dar, byli pesymistycznie nastawieni do tej całej sprawy. Po pierwsze zakwestionowali czy cała ta magia była prawdziwa. A kiedy potwierdził im, że była, nie tylko nie uwierzyli że ten dar miał być dla nich korzystny, ale podejrzewali, że sprowadzi na nich wielką tragedię, jeśli Lander odważy się wprowadzić go do ich świata. Na początku czuł się podobnie, aż wiedźma powiedziała mu, że tak czy inaczej nic nie zyska na jego decyzji. Wreszcie wbrew radzie każdego człowieka, któremu ufał, powędrował do świata Cailey i sprowadził ją do swojego. Ponieważ bał się o jej bezpieczeństwo, trzymał ją zamkniętą w swoim domu. Jeśli jego ludzie czegoś się bali, to dążyli do tego zniszczenia. A co jeśli jego bracia mieli rację? Co jeśli to Cailey była tą, której należało się obawiać a nie odwrotnie? Głos w jego głowie wciąż zaprzeczał takiej możliwości. Nie. Nie potrafiłaby zabić kogokolwiek, nawet w przerażeniu. Lub za pomocą magii. I na pewno nie była agentką jego wroga. Nie. Była wrabiana. Cholera, kto jej to robił? A jemu? Co teraz powinien zrobić? Dowody były wystarczające, żeby ją skazać. A jednak był pewien, że była niewinna. Miałby pozwolić, aby kontynuował ten proces czy miałby ją uwolnić? Była to decyzja niemożliwa do podjęcia, pomiędzy sprawiedliwością, której domagałby się każdy członek jego dumy a magią, której żaden z członków jego dumy nie mógł pojąć. Moc, która mogła zmienić przeszłość. Kształtować przyszłość. Może nawet znieść klątwę. I przywrócić tych, których stracili. Braci. Rodziców. A co jeśli to co powiedziała Cailey było prawdą? Co jeśli nie posiadała żadnej magii? Albo co jeśli nie mogła mu się poddać? Acz prowadziło to do innego pytania: dlaczego wiedźma kłamałaby, mówiąc mu, że Caiely posiada taką moc, zwłaszcza że wiedźma nie miała nic do zyskania na jego decyzji? Tyle pieprzonych pytań i żadnej odpowiedzi. Wiedźma zniknęła po jego powrocie do domu z Cailey. A ponieważ to ona go odszukała a nie odwrotnie, nie miał pojęcia jak ją znaleźć. Cailey częściej okłamywała go niż mówiła mu prawdę. Nie dostał od niej żadnej odpowiedzi. A jego pozostali bracia, Bourne i Dryce, jego rada zaufania, patrzyła na

magię znudzonymi oczyma, bardziej wrogo niż wyrozumiale i na pewno byli bardziej skłonni do uwierzenia w najgorsze niż najlepsze. Nie mogli być obiektywni. - Mój królu. Jaka jest twoja decyzja?- spytał sztywno Bourne, jego postawa zbyt wyraźnie pokazywała to, w co wierzył, że należy zrobić. Lander pokręcił głową. - Nie wierzę, że zabiła Kira. Mogły zostać podrzucone. Wszystkie dowody. - Odciski stóp? - Jeśli ktoś pożyczył jej buty. - Jej zapach? - Przeniesiony z osobistych przedmiotów. Jego brat zniżył się do przysiadu przed nim. - Mogę dostać pozwolenie na szczerą wypowiedź? - Tak - wiedział co powie Bourne, ale nie chciał mu odmówić szansy wypowiedzenia się. - Rozumiem, dlaczego sprowadziłeś tutaj cudzoziemkę. Nie zgadzam się z twoją decyzją, ale nie o to mi chodzi. Musisz zrozumieć, że wiedźma kłamała. Podejrzewam, że została wysłana przez Jaga, żebyś mógł chętnie wprowadzić niebezpiecznego zabójcę w nasze mury. Na pewno już rozważałeś taką możliwość. - Ona nie jest zabójcą. - Dowody mówią inaczej. Dlaczego nie uznasz nawet tego? Gdyby był to ktoś inny, zrobiłbyś tak. - Ponieważ ją znam. I chcę wierzyć, że jest niewinna. I że posiada magiczny dar. Moc. Tylko pomyśl o bólu i cierpieniu które możemy zaoszczędzić naszym ludziom. Wiedźma powiedziała... - O tak, moc która może zmienić przeszłość. Która uwolni nas od tej cholernej klątwy i ukształtuje przyszłość. Sprowadzi naszych braci. A może przyszłość jaką chce stworzyć, to taka gdzie Jag jest królem a twoje kości leżą na pustyni oczyszczone przez padlinożerców? Lander rzucił się na nogi, odpychając swego brata. - Nie. Nie, nie. Nie. Wiedźma powiedziała mi, że moc Cailey może być wykorzystana wyłącznie dla dobra. - Więc zapytaj ją jak jej użyć. Zmuś ją, żeby ją użyła - jego brat uśmiechnął się ironicznie.- Jeśli zostanie uznana za zamordowanie brata króla, zostanie skazana na śmierć. Czy jest jakiś lepszy powód, żeby wezwać swoje wspaniałe moce niż ocalenie swojego własnego życia?- Bourne był okrutnym sukinsynem, ale miał rację. Wyobrażenie sobie przerażonej Cailey, która była zamknięta w małym pokoiku z kilkoma lwicami, oburzało Landera. Z jej strachem do jego rodzaju wyobrażał sobie jak przerażające by to było. Nie wspominając o niebezpieczeństwie w jakim by się znalazła, nie mogąc się obronić przed lwicami w ich kociej formie. Nie, nie mógł pozwolić, żeby została aresztowana.

- Będę ją trzymać w swoim domu - zatrzymał się przed kominkiem który teraz był wypełniony popiołem i zwęglonym drewnem. Jego wnętrzności wydawały się być tak samo lotne jak ogień, który tam się palił. Emocje kłębiły się. Myśli były chłostane. - Wiesz, że duma tego nie zaakceptuje, gdy słowo zostało już powiedziane. Nie będą tylko zmyleni przez twoją pozorną zdradę prawa, ale także wściekli za brak szacunku dla twojego brata. Lander wyprostował się sztywno a wściekłość rozgrzała w nim na nowa. Jak jego brat śmiał kwestionować jego miłość wobec Kira! Nadal był odwrócony plecami do Bourne'a, jego spojrzenie skoncentrowało się na stosie popiołu w kominku. - Wiesz, że kochałem naszego brata. Bardziej, niż cokolwiek innego. - Zatem musisz aby prawo zostało wprowadzone w życie. - Ona nie jest lwicą. - Możesz ją trzymać w osobnej celi. Kiedy zmierzy się ze skazaniem, użyje swoją moc, jeżeli posiada jakąś. Przynajmniej dowiesz się prawdy: czy ona jest mordercą czy wiedźma... albo obie. Lander przetarł sobie twarz. Jego oczy zapłonęły od powolnego zapachu krwi i śmierci Kira w sypialni w dole korytarza. Rozejrzał się po salonie Kira, po portretach wiszących na jednej ze ścian. Cholera, tęsknił za zarozumiałym, irytującym głosem Kira i jego groźnym błyskiem w oku. Bourne miał rację. Jeśli Cailey nie zostanie aresztowana, jego duma porzuci go mniej lub bardziej a jakakolwiek nadzieja na ochronienie ich przepadnie. Nie było wątpliwości, że Jag, skryty oszust, zjawi się by zwabić ich fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. A wtedy kto wiedział co mogło się stać. Już życie było dla nich trudniejsze. Nie chciał sobie wyobrażać co będzie, gdy mężczyzna taki jak Jag zacznie im przewodzić. - Zgoda - w momencie gdy słowa wysunęły mu się z ust, bestia go pokonała. Wyszedł z domu na czworakach, podniósł głowę i wyryczał przekleństwa do księżyca powyżej. Po raz kolejny obowiązek zmusił go do czegoś. I najprawdopodobniej pod koniec jutrzejszego dnia Cailey zostanie mu odebrana. Agonia zagrała w jego gardle, gdy rozległo się echo kolejnego ryku.

Aż do tej chwili, Cailey nigdy nie podejrzewała, że Lisa - jej krytyczna partnerka która normalnie była rzeczowa i praktyczna - była taką sadystyczną suką. Było wystarczająco złe, że odwróciła opowieść Cailey z perwesyjnegoseksu-z-lwołakiem w typową opowieść z kategorii morderstwo-tajemnicadźganie-napięcie. Ale teraz pojechała za daleko. Kiedy Cailey wróci do domu, zapłaci jej za to. Wiedziała, że powinna być przerażona. I była. Ale jeszcze bardziej była wkurzona.

Po pierwsze, tego ranka przyszła wiadomość. Pięć słów wypisane na kartce papieru: Niestety, nie można tego zrobić. A następnie krótko po południu grupa lwołaków wyciągnęła ją z domu Landera z rękami związanymi za plecami. Została aresztowana za zamordowanie brata Landera. Tylko do cholery jak mogli pomyśleć, że udało jej się zrobić coś takiego, skoro tylko raz była poza domem? Lisa, zapłacisz za to. Kilka dni temu zorientowała się kto pisał jej historię. Gdy usiadła i pomyślała o tym, wydawało się to takie proste. Po pierwsze, nie tylko historia Landera zmieniła kierunek, zmierzając ku terytorium Lisy, ale także wiedziała dlatego, że odkąd pisała opowieść Mii, a przecież były tylko trzy dziewczyny w ich grupie, to Lisa musiała otrzymać jej. Przynajmniej jedna z nich nie zamierzała skończyć swojej własnej opowieści. A ponieważ wiedźma była taką suką, Cailey wiedziała, że nie miała zamiaru do tego dopuścić. Lisa, nie masz pojęcia, co zrobiłaś. Lander patrzył na nią jakby nagle wyrosła jej druga głowa, rogi i ogon. Naprawdę wierzył, że mogłaby kogoś zabić? Przynajmniej tym razem miała na sobie ubrania. Półprzezroczysta szata która wisiała na niej i sięgała za uda nie była dokładnie tym, czego potrzebowała, ale zakrywała najważniejsze części. - Jestem niewinna - mruknęła, gdy została przeciągnięta obok niego.Przysięgam. J-ja po prostu potrzebuję trochę więcej czasu. Spotkał jej wzrok na kilka sekund a następnie odwrócił się. Tyle z nadziei, że pomoże jej to wyjaśnić. Jak do cholery sama się wydostanie z tego gównianego bałaganu? Grrrr! To nie był moment, żeby Lisa napisała, iż jej bohaterka uwalnia się z kłopotów za sprawą magii, ale może zadziałałoby pokazanie trochę współczucia? Nie, to byłoby zbyt proste. W jaskrawym świetle dnia, Cailey maszerowała przez zatłoczone ulice a jej porywacze otaczali ją po obu stronach i z tyłu. Stworzyli całkiem niezły spektakl dla wielu ludzi. Nie tylko została upokorzona (po raz kolejny), ale także jej gniew był wyparty przez poważnej obawie o swoje bezpieczeństwo. Wydawało się, że poddani Landera nie podzielali amerykańskiej postawy wobec przestępców typu niewinny-aż-wina-zostanie-udowodniona. Boże, zastanawiała się czy w ogóle zostanie poddana rozprawie? Czy już ją skazali? Sporo złotych kocich oczu patrzyło na nią z nienawiścią, a ta mała złość którą czuła pod powierzchnią, przerosiła się w mroźne przerażenie. Nigdy nie czuła się tak pogardzona. Znienawidzona przez grupę ludzki, którzy byli wyposażeni w pazury i kły kiedykolwiek by chcieli. - Co się ze mną stanie?- spytała jednego ze strażników, tego który

traktował ją najbardziej delikatnie, który nie mówił zbyt wiele. - Zostaniesz osądzona w naszym sądzie. Zostaną zaprezentowane dowody przeciwko tobie. I sędzia zdecyduje, czy to wystarczy aby cię skazać. Podejrzewała, że to dobry znak, że będzie rozprawa, ale podczas gdy dreptała między rażącymi spojrzeniami lwołaków, wątpiła, żeby była sprawiedliwa. - Jak długo potrwa rozprawa? - Mamy bardzo niską przestępczość w naszym mieście. W rezultacie twój przypadek jest pierwszy na wokandzie. Rozpocznie się jutro rano. - Znakomicie - podejrzewała, że było to zarówno dobre jak i złe. Dobre, ponieważ nie będzie siedziała w celi miesiącami czekając. Źle, bo jeśli zostanie skazana, jej opowieść mogła zostać przerwana w wielkim stylu. Lisa mogłaby nie myśleć od odejścia od romansu w jej opowieści. Przynajmniej w romansach bohaterki nie były skazywane na śmierć za morderstwo. Albo pożarte przez wkurzone kobiety koty. Nie poczuła się lepiej z tą myślą. Cała ta surowa nienawiść docierała do niej, choć nie była miłym typem wobec społeczeństwa. Chciała się bronić, właśnie tam, na ulicach; wykrzyczeć swą niewinność mimo faktu, że nikt by jej nie uwierzył. A co z Landerem? Co to z nim zrobi? Tęskniła za nim tak bardzo, że aż bolało. Obraz jego chłodnej miny, gdy została wyprowadzona z jego domu utkwił jej w głowie. Nie zniknął, bez względu na to jak bardzo próbowała go odepchnąć. Po prostu było do dupy. Na tak wielu poziomach. Lisa, nienawidzę cię. Po przełknięciu jednego upokorzenia za drugim - poddała się rewizji osobistej! Ack! - została przesortowana do sali sądowej, która wyglądała jak pomieszczenie w domu. Ostatnim razem gdy była w sądzie, siedziała za ławą przysięgłych, przysłuchując się przypadkowi o pijanym kierowcy. Było całkiem inaczej siedzieć na krześle pozwanego, zwłaszcza, że nie miała wygadanego obrońcy, który by dla niej pracował. Była pozostawiona sama sobie by się bronić. Sędzia, mężczyzna w średnim wieku z większością siwych włosów niż brązowych, odczytał jej zarzuty i spytał jak się do tego ustosunkowuje. Oczywiście, odpowiedziała: - Niewinna. Następnego dnia sędziemu zostały przedstawione obciążające dowody przez detektywa lokalnej policji. Na końcu nawet była przekonana, że zabiła Kira. Sprawy miały się źle. Nie wspominając o tym, że nauczyła się czego interesującego o tych ludziach. Kompletnie pogardzali magią. Czymkolwiek, co było związane z magią: ludźmi, rzeczami, miejscami. Nie miała całej opowieści, ale było oczywiste, że za sprawą magii wydarzyła się wielka tragedia. A teraz, odkąd wszyscy wiedzieli że

została sprowadzona do tego miejsca z obcego świata za sprawą magii, należało się obawiać i gardzić nią. Zdawało się, że procesy czarownic w Salem zaczęły się od nowa. Nie było dla niej żadnej nadziei. Przegra tą rozprawę w wielkim stylu. Bolał ją brzuch. Bolała ją głowa. W czasie gdy prokurator, czy jakkolwiek się nazywał, był pochłonięty swoją sprawą przeciwko niej, była gotowa zwymiotować. Tylko jedna rzecz sprawiłaby, że poczułaby się lepiej, mniej odizolowana i bezradna. Jedna rzecz, która się nie stała. Albo jedna osoba, która się nie zjawiła. Cały czas czekała, aż Lander się pokaże. Na pewno chciał wiedzieć, co działo się podczas procesu. Nieważne, że to on z nią spał, to on sprowadził ją do świata zmiennokształtnych ludzi i bez technologi. Zmarłym był jego brat. Jednak ku jej zaskoczeniu, nie pokazał się. Nawet na chwilę. Nawet wtedy, gdy werdykt został odczytany kilka godzin później: winna. Lub następnego ranka, gdy została skazana - na śmierć. Boże, jej opowieść kompletnie wymykała się spod kontroli! Nigdy, nigdy, nigdy by nie wsadzi bohaterki swojego romansu w piekło. No właśnie, jeśli przeżyje aby napisać kolejną książkę.

Rozdział XIII

W końcu zjawił się, żeby ją zobaczyć. Przynajmniej przed egzekucją, a nie po. Była jakaś szansa, że faktycznie zamierzał jej pomóc? Spojrzała w jego oczy, na ciało które było sztywno wyprostowane, na skrzyżowane ramiona i drgające mięśnie wzdłuż jego szczęki. Nie. - Musisz wykorzystać swoją magię, Cailey - powiedział. Żadnego powitania, ale podejrzewała, że tak się stanie. - Cześć, jak mają się sprawy? Co go przekona, że nie potrafi się posługiwać magią? Jej śmierć? Po raz kolejny przypomniała sobie te procesy czarownicy, które miały miejsce w XVI wieku, kiedy sprawdzano kobiety poprzez przywiązywanie do nich ciężkich kamieni i wrzucanie do rzeki. Tonęły czy płynęły, i tak przegrywały. - Nie ma żadnej magii. - Wolisz stracić swoje życie niż oddać swoją magię?- krzyknął po raz pierwszy tracąc swój spokój, chłodną i zebraną postawę, która była irytująca. I w końcu zrozumiała jak bardzo był zdesperowany, aby uwierzyć iż posiada magię, co było przynajmniej jednym powodem, dlaczego pozwolił temu procesowi zajść tak daleko. Zmuszał ją do tego. Szkoda, że nie miała czterech asów. Więcej dwójek, piątek, szóstek i ósemek. Jej oczy teraz płonęły, strasząc łzami które wstrzymywała całymi dniami. Upokorzenie było złe. Przerażenie było straszne. Niepewność nie do zniesienia. Ale desperacja w oczach Landera była sto razy gorsza niż to wszystko razem wzięte. Gdyby tylko mogła sprowadzić jego brata ze świata umarłych. Ale Lisa nie napisałaby opowieści w ten sposób. Wiedziała to tak samo dobrze jak to, że Lander kochał swego brata rodzajem zaciętej pobożności, której nigdy wcześniej nie widziała.

- Lander, jeśli czekasz aż wykonam jakieś zaklęcie lub zrobię coś z magią zanim wstrzymasz egzekucję, będę cię błagać, żebyś mi uwierzył. Ja. Nie. Potrafię. Używać. Magii. - Wiedźma. Dlaczego miałaby kłamać? - Nie wiem. Chciałabym wiedzieć, bo jeśli właśnie dlatego mnie tu sprowadziłeś - żeby uzyskać ode mnie jakąś moc - to jest ogromny błąd. Nie wiem dokąd zmierzamy. - Nie wierzę ci - odwrócił się i odszedł a łzy gniewu wymsknęły się z jej oczu, spłynęły w dół po policzkach, wzdłuż boków nosa. Zgromadziły się wzdłuż jej górnej wargi, słone i gorące. - Nie chcesz mi wierzyć - powiedziała do jego pleców.- Mogę to zrozumieć. Ale to, czego nie mogę zrozumieć, to to jak możesz stać i patrzeć jak zostanę ukarana śmiercią za zbrodnię której nie popełniłam i błąd, którego nie mogę kontrolować. Myślałam, że troszczysz się o sprawiedliwość nawet jeśli ja cię nie obchodzę. Ten drań nie przestał iść. Tama pękła i fala łez trysnęła z jej oczu. Dlaczego Cailey była taka uparta? Co by straciła, gdyby użyła swojej magii? Nie miało to sensu. Stanie twarzą w twarz ze śmiercią , jeśli nie ożywi jego brata i nie cofnie wydarzeń sprzed kilku dni. Poza samo zachowaniem co mogło być możliwą przyczyną, że wstrzymywała swoją moc? - Masz coś?- Bourne spytał Landera, gdy wszedł do pomieszczenia gdzie czekali Bourne i Dryce. Lander pokręcił głową. - Nie. Nadal zaprzecza, że nie ma żadnych magicznych mocy. Dryce pokręcił głową. - Umrze jutro o wschodzie słońca. - Powiedziałem jej to, ale nadal twierdzi, że jest niewinna mimo dowodów, które zostały przedstawione sędziemu i były bardzo przekonywujące... przynajmniej z wierzchu. - Nadal nie wierzysz świadkowi?- Borune spytał zraniony. - Nie, nie wątpię w niego. Po prostu wątpię w dowody. Wszystko co zostało zaprezentowane, mogło zostać tam umieszczone przez kogoś, kogoś z planem. Dryce wyglądał na zamyślonego i nachmurzonego, krzyżując ręce, gdy myślał. - A dlaczego by ktokolwiek - z planem czy bez - chciałby śmierci Cailey? - Nie wiem. Jak nie patrzeć, nasi obywatele myślą że każda magia jest częścią przekleństwa. - Bo jest - kłapnął Bourne.- Zobacz, co ta magia nam zrobiła, co zrobiła Kirowi. Te słowa były niczym nóż wbity w jelita Landera, ale jak zwykle starał się utrzymać minę bez emocji. Lander wiedział, że Bourne obwinia go o śmierć Kira. Gniew Bourne'a wbijał klin między nich. Niestety, lista Landera z

zaufanymi przyjaciółmi zmalała przez tą godzinę. Taka była nadzieja jego wroga? Jag zauważył szansę na działanie od środka, by osłabić władzę i wpływy króla na jego dumę? Miało to o wiele więcej sensu niż gdyby Cailey miała zamordować jego brata z jakichś nieznanych przyczyn i miałaby usunąć w pojedynkę jego ciało. Mógł stwierdzić - zarówno po jej reakcji na rzeczy jak reakcji członków jego własnej dumy - że nigdy wcześniej nie była w mieście. Sprawiło to, że prawie niemożliwe było, żeby mogła dokonać tej zbrodni. Teraz, gdy została rozwiązana sprawa jej domniemanych mocy, prawda była bardziej bolesna. Podczas postępowania procesu, coraz trudniej było mu wierzyć, że posiadała moc, którą tak bardzo chciał, żeby miała. Brak magii? Jego brat już nigdy nie będzie chodził po ziemi żywy. Stracił kolejnego - najdroższego - członka rodziny, przyjaciela i sojusznika. Na zawsze. Kolejny oficer wszedł do pokoju z ponurą miną. - Cudzoziemka została zabrana do sali sądowej. Ze względu na charakter przestępstwa i relacje ofiary z naszym królem, sąd nakazał aby jej wyrok został wykonany natychmiast. Cailey miała poświęcić swoje życie na darmo. Zdał sobie sprawę, że ta kobieta znaczyła dla niego więcej niż kiedykolwiek jakaś lwica. Może jej magia była innego rodzaju? Taką, którą tylko on, mężczyzna który nigdy nie pozwolił sobie na okazywanie emocji, mógł doceni. Myśl, że straci ją na zawsze, że inna tragiczna strata goniła pierwszą, wzbudziła w nim odrazę. Lander skoczył na równe nogi i minął obydwóch mężczyzn. Musiał to natychmiast zatrzymać, zanim będzie za późno - niezależnie jak będzie to wyglądać dla jego dumy. Było to ryzyko, które musiał podjąć. Korytarz który prowadził do zali, wydawał się być dłuższy i szery a przebycie jego odległości w ludzkiej formie zdawało się trwać w nieskończoność. Pchnął dwóch uzbrojonych strażników u drzwi i wpadł do pokoju, w momencie aby zobaczyć jak Cailey klęka i pochyla się do stóp mężczyzny, który był upoważniony przez sąd aby odebrać jej życie. - Nie! - krzyknął, gdy egzekutor uniósł ramiona a długie, srebrne ostrze mignęło nad jej głową. Cały pokój ucichł a setki par oczu zwróciło się ku niemu, rozszerzając się w rozpoznaniu. Kilku sekundowe milczenie szoku minęło.- Jako król, moim prawem jest ułaskawić kogokolwiek z jakiegokolwiek przestępstwa. Sędzia zmarszczył brwi. - Jak sobie życzysz, mój królu - skinął na strażników, którzy pomogli Cailey stanąć na nogi, rozwiązali też jej ręce. Pęd gorączkowych szeptów rozszedł się po tych, którzy spodziewali się zostać świadkami śmierci skazanej morderczyni, niebezpiecznej cudzoziemki, którą ich król rzeczywiście uwolnił. Chciał wziąć tą drżącą kobietę w ramiona i pocieszyć. Ale najpierw musiał przemówić do tych mężczyzn i kobiet, aby pomóc im zrozumieć dlaczego zrobił

coś takiego. Przeszedł na przód sali, czując jak śledzą go setki ciekawskich spojrzeń. Odwrócił się i spojrzał spotykając ich wzrok jeden po drugim, aż ogarnął całe pomieszczenie. Cailey była ostatnią, na którą spojrzał. - Dzisiaj może nie zrozumiecie moich działań, ale jako wasz król mam prawo ułaskawić tą kobietę. W moich oczach ona nie popełniła żadnego przestępstwa przeciwko naszej dumie, przeciwko mnie osobiście ani przeciwko mojej rodzinie. Gdyby źdźbło trawy opadło na podłogę, byłoby można usłyszeć jego dźwięk. W tej małej przestrzeni cisza była ciężka. Jego kontrola nad dumą wisiała na włosku, prześlizgiwała mu się przez palce. - Możecie pomyśleć, że popełniłem straszny błąd poprzez uwolnienie tej kobiety i że narażę was i wasze rodziny na niebezpieczeństwo. Ale przysięgam, zrobiłem to co uważam za najlepsze dla dumy, dla waszego bezpieczeństwa i dobrobytu - kontynuował. - Ona jest twoją konkubiną - krzyknął ktoś z tyłu. Był zszokowany. Kto ośmieliłby się mówić do niego z tak małym szacunkiem? Jeśli była to taktyka Jaga, to działała. Przed dzisiejszym dniem, żaden członek jego dumy nie odważył się mówić do niego w taki sposób. Wziął kilka powolnych, głębokich oddechów zanim kontynuował. - Nie jest moją konkubiną. Jest - była - moim jeńcem. Sprowadziłem ją tutaj wbrew jej woli aby wypełniła dla mnie zadanie. Dla was wszystkich. Więcej ciszy. - Ale nie jest już moim jeńcem. Oczekuję, że będziecie traktować Cailey z szacunkiem, gdy spotkacie ją na ulicy. Jest gościem waszego króla, ambasadorką innego kraju. I zasługuje na takie samo traktowanie z takim samym szacunkiem jak każdy odwiedzający nasze miasto. Więcej ciszy. Wiedział, że rozpęta się piekło, ale nie miał pojęcia jak wielkie ono będzie. - Ktokolwiek kto obrazi Cailey Holm zostanie aresztowany za zdradę westchnął. Po raz kolejny sala wypełniła się zszokowanymi szeptami. Lander chwycił Cailey za dłoń i wyprowadził ją z budynku. Szła obok niego cicho, jej delikatna dłoń tkwiła w jego przez całą drogę do domu. Zgodnie z oczekiwaniami, gdy natychmiast weszli do jego domu, wślizgnęła się w jego ramiona i zmoczyła mu ramię łzami. Jeżeli Cailey byłaby kiedykolwiek gotowa aby paść na kolana i całować mężczyznę po stopach, to właśnie nastąpił ten moment. Była tak blisko końca, że była pewna, iż każda komórka w jej ciele skurczyła się świętując bycie żywą, zwłaszcza jej głowa, która była bardzo bliska od odseparowania od jej reszty. Ścięcie, w tym miejscu, było ewidentnie jedynym sposobem w prawie na skazanie mordercy. A miała nadzieję, że spotka ją bardziej przyjemna, łagodniejsza śmierć jak uśpienie lekami czy coś. Powinna lepiej o tym wiedzieć,

rozważyć barbarzyńskie metody tego świata. Och, kogo to obchodziło? Żyła! Yayayayayay! Została oficjalnie ułaskawiona. I Lander dał im jasno do zrozumienia, że jeśli spadnie jej choć jeden włos z głowy, dorwie ich tyłki w swoje ręce. Mimo świętowania wewnątrz jej ciała, w innych sposób jej nastrój wciąż był bardzo ponury. Nie był to moment na założenie butów do tańca. Były pewne rzeczy, które musiała koniecznie przedyskutować z Landerem. Chociażby tą całą sprawę z magią: nadal wierzył, że mogła jej używać? A jego żal za bratem w końcu pozwoli mu się pogodzić z faktem, że nie mogła sprowadzić go z powrotem. Czuła, że Pan Stoicki jest bliski rozsypania się. W końcu musiała się rozprawić z szokiem nad tym, jak Lander pozwolił daleko zajść tej sprawie. Naprawdę mu na niej zależało czy nie? Znajdowali się teraz w pokoju, który nazywała domem i konsumowała swój zwyczajny wegański obiad. Od tamtej pierwszej nocy była skazana na to, co było bezpieczne: warzywa i owoce. W tak zwanej kuchni w domu Landera, nie było niczego innego jak umywalki i lady. W ogóle brakowało instrumentów do gotowania. Lander siedział przy stole, wpatrując się w ciszy w pustkę. Pęknięcie w jego masce stawało się coraz szerze. Tak samo jak jej. Odsunęła na bok swój pusty talerz. - Możemy teraz porozmawiać?- spytała, przerywając grubą ciszę, która powstała między nimi. - O czym? - O tym co wtedy się stało. Uratowałeś moje życie. Tia, o tym. - Nie musisz mi dziękować. Zrobiłem to, co było najlepsze dla mojej dumy. To co było słuszne. Słuszne. Niemal ją to rozczarowało. Nie robił niczego dla siebie samego? Ponieważ czegoś chciał? A może dlatego, że targnęły nim emocje? Tak poza tymi niegrzecznymi rzeczami. - Więc przerwałeś wykonanie mojej egzekucji i ogłosiłeś moją niewinność ponieważ tak należało zrobić? - Tak. Hmmm. Od czego powinna teraz zacząć? Chciała usłyszeć jak mówi jej, że myśl o jej utracie pchnęła go do tego desperackiego aktu. Część niej wierzyła, że w tą sprawę było zaangażowane coś więcej niż tylko czysta logika. Głównie z powodu jak zareagowali ludzie na sali sądowej. Byli zdezorientowani. Wkurzeni. Dla człowieka, który żył w celu utrzymania respektu wśród członków swojej dumy było to ryzykowne posunięcie. - Więc nadal myślisz, że mam magiczne moce? - Nie - powiedział chłodno.- Jeśli by tak było, uratowałabyś się sama. Arktyczny chłód przeszedł zygzakiem przez jej ciało, sprawiając, że zdębiały jej włosy na karku.

- Więc pozwoliłeś, żeby proces zabrnął tak daleko - do punktu w którym sekundy dzieliły moje życie od śmierci - żeby mnie sprawdzić? Nie patrzył na nią. - Musiałem poznać prawdę. Dobra, jej nastrój właśnie stał się bardziej kwaśny niż kwaśne żelowe misie. Nie, nie była to cierpkość, to było cholerne piekło wściekłości. Niczym Wezuwiusz podczas wielkiej erupcji. Wszystkie emocje, które butelkowała wewnątrz siebie od jej przybycia do tej zapadłej dziury wybuchnęły na powierzchnię. Whoosh. Jej serce zaczęło uderzać o jej mostek, jej ręce drżały, krew dudniła w uszach. W swojej głowie wiedziała, że porozmawiają o tym po procesie, ale z jakiegoś powodu emocje wzięły górę. Widziała siebie jak reaguje a jednak nie mogła się powstrzymać. - Pozwoliłeś, żebym została wywleczona na ulice miasta, upokorzona, wcisnąłeś mnie w fałszywy proces, zostałam poniżona po raz kolejny, znienawidzona i skazana, i niemal spotkałam się ze śmiercią, żebyś mógł zobaczyć czy uratuję swój tyłek jakąś durną magią? Ty. Draniu. - Nie miałem innego wyboru. - Nie miałeś innego wyboru? Powinnam cię kopnąć w jaja - zerwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi, otwierając je szeroko. Kierując się zakłopotaniem i wściekłością, pobiegła korytarzem, który prowadził do głównych drzwi i pchnęła dwóch strażników, opuszczając budynek. Zatrzymała się na ulicach miasta wśród gapiących się i nieufnych lwołaków. Od razu chciała odwrócić się na pięcie i pobiec z powrotem do środka. Ale byłą zbyt wkurzona, żeby zrobić to jeszcze teraz. Więc po prostu biegła. I biegła. I biegła. Aż powietrze które falowało w jej płucach stało się ostre jak maszynki do golenia, a nogi ścisnęły skurcze, a w głowie aż się zakręciło. Nienawidziła tego miejsca. Nienawidziła tą opowieść. I na pewno nienawidziła tego palanta bez serca, którego stworzyła. Wiele razy, ona i jej krytyczne partnerki mówiły, że gdyby miały kiedykolwiek szansę, nigdy by się nie zdecydowały na życie z bohaterem z ich ulubionego romansu. Byli zbyt dominujący, Kontrolujące dupki alfa. Jeśli to nie udowodniło tej teorii, to już nic nie mogło. O to chodziło. Koty wszelkiego rodzaju były do dupy. Już nigdy nie spojrzy w pysk kota z innymi uczuciami jak z pogardą. Faceci też byli do dupy. Szczególnie ci dominujący, kontrolujący. Może zrezygnuje z pisania romansów. Nie mogła znieść idei o napisaniu kolejnej historii miłosnej z udziałem jakiegoś manipulującego palanta. Wiedziała, że Lander pozwolił by ją aresztowano, żeby zobaczyć czy zdobędzie się na mały magiczny akt. Prawie się do tego przyznał, kiedy jeszcze

była w sądzie. I podejrzewała, że pozwoliłby rzeczą zabrnąć dalej ze względu na magię. Ale rzeczywiście przyznał, że czekał do ostatniej sekundy przed śmiercią. I że nie zatrzymał wykonania egzekucji, ponieważ mu zależało... Znaczyła dla niego tak mało, że był gotów zaryzykować jej życie dla jakiejś głupiej, wymyślonej magicznej mocy. Jej ciało było całe nerwowe i roztrzęsione dzięki adrenalinie, która pompowała w jej krwiobiegu. Szła nadal, rozpraszając się myślami o tym, jak wydostać się z tego piekielnego miejsca i wrócić do bezpiecznej i stosunkowo wolnej od kotów rzeczywistości. Skończyła z tym. Bardzo, bardzo skończyła. Ta cholerna książka. Musiała zakończyć pisanie głupiej opowieści Mii o egipskim bogu. Co oznaczało, że musiała wrócić do Landera. Grrr. Dobrze. Wróci. Będzie po prostu ignorować tego palanta, spędzi cały swój czas na pisaniu aż nie skończy tej głupiej książki. Zazwyczaj napisanie powieści zajmowało jej kilka miesięcy, ale teraz w grę wchodziło prawdziwe życie. Jeśli pisałaby od wschodu do zachodu słońca, doszła do wniosku, że mogłaby skończyć w przeciągu kilku tygodni. Mogła przez ten czas ignorować lwiego palanta. Odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni, wpadła prosto na Adrię. Tą jedną, która nie była dla niej za miła. - Śledzisz mnie?- uśmiechnęła się szyderczo.- Lander cię wysłał? - Nie. Martwiłam się o ciebie. Gdybyś nie zauważyła, duma nie jest gotowa, żeby cię przyjąć z otwartymi ramionami. Bałam się, że mogłaś wpaść na kogość, kto zaryzykowałby gniew Landera, żeby wyeliminować zagrożenie jakie sobą reprezentujesz. Teraz był to obrót o sto osiemdziesiąt stopni wobec Adrii? Albo nie był? Cailey błędnie zinterpretowała cichy sposób bycia Adrii jako wrogość? Wierzyła w najgorsze, ponieważ była zazdrosna? - Zauważyłam, że twoi ludzie mają coś przeciwko magii. Powiesz mi o co z tym wszystkim chodzi? Dla mnie - nic osobistego w tym momencie - wasze lęki są trochę wyolbrzymione - jak na ironię te słowa padły z ust osoby, która kiedyś była tak wystraszona pięciofuntowego kociaka, że nie mogła wejść do sklepu zoologicznego bez ulu na patyku. Adria wyglądała na zaskoczoną. - Lander ci nie powiedział? - Nie, myślę że nie miał... okazji. - W takim razie ja to zrobię - Adria otoczyła Cailey ramieniem i zaczęła prowadzić ją do domu. I nagle Cailey poczuła się mnie sama, samotna i pogardzona. - Byliśmy bardzo łagodnymi i kochającymi spokój ludźmi. Ale nie byliśmy zadowoleni z tego co mieliśmy. Chcieliśmy więcej. Leków do leczenia naszych chorób. Technologi, żeby ułatwić sobie życie. Więc kiedy grupa czarownica przyszła do nas obiecując nam te wszystkie wspaniałe rzeczy i znacznie więcej, nasz król - ojciec Landera - podpisał z nimi kontrakt, nie zdając sobie sprawy z

tego co zrobił. Zaklęcie zostało rzucone a nasi ludzie dostali wiele wspaniałych darów. Maszyny, których nikt sobie nigdy nie wyobrażał. Leki, które leczyły najgorsze choroby. Ale kiedy przyszedł czas, żeby zapłacić za zaklęcie, nasz król odmówił. Czarownice były wściekłe. Nie tylko odebrały większość darów, ale zostało rzucone drugie zaklęcie. Ciemny czar, powodując że nasze natury i dusze zostały podzielone na dwa. Natura stała się bestią. Nasza dusza stała się ludzką postacią i zostaliśmy przeklęci, aby żyć w ten sposób przez całą wieczność, jeden walcząc z drugim. Fascynujące. Cailey jeszcze nie napisała fabuły, a dotknęła ją w dziwny i nieoczekiwany sposób. Po pierwsze, zauważyła jakiego wielkiego ryzyka podjął się Lander wypowiadając się w sądzie w jej imieniu. Uświadomiła sobie również, jakiego ryzyka się podjął, sprowadzając ją tutaj w pierwszej kolejności. Aww, cholera. Zaczynała dostrzegać coraz więcej rzeczy, niż widziała kiedykolwiek indziej. Co oznaczało, że powinna pomówić z Landerem i wysłuchać co ma jej do powiedzenia. Cholera. To będzie bolesna rozmowa. A nie lubiła bólu w żadnej formie w psychicznej czy fizycznej. - Więc to wielka rzecz, że Lander użył magii żeby mnie tu sprowadzić? - Wielka sprawa. - I narażam swoje życie chodząc po ulicach, ponieważ tragedia wydarzyła się nie tak dawno i za sprawą magii? - Dokładnie. - Dzięki, że po mnie przyszłaś - Cailey przysunęła się trochę bliżej do Adrii, gdy szły, nawet bardziej świadomie wyglądała drogi, która zbliżała ją do bezpiecznego domu Landera. Była teraz wdzięczna, gdy zobaczyła strażnika na posterunku, tego z którym wcześniej walczyła. W rzeczywistości nawet go przeprosiła gdy do niego podeszła. Przyjął przeprosiny skinieniem głowy i usunął się na bok, pozwalając jej wejść do budynku. Adria zostawiła ją, gdy namierzyły Landera w jego bujnym biurze w bibliotece na głównym korytarzu. W pomieszczeniu było ciemno z wyjątkiem migotliwego blasku złota, który pochodził od ognia w kominku i falującego oświetlenia kilku świec, które były poustawiane na kilku półkach wypełnionych książkami. Pokój sprawiał wrażenie że czuła się otulona i bezpieczna. Wygodna kanapa stała przed kominkiem, otoczona kilkoma fotelami. Lander siedział w jednym fotelu z nogami wyciągniętymi przed siebie, ze skrzyżowanymi kostkami i kieliszkiem w jednej ręce. Uniósł głowę, gdy weszła do pokoju i ujrzała dziwne refleksy w jego oczach. Były to najbliższe emocje, jakie zobaczyła z jego strony. Powietrze było ciężkie, naciskało na ramiona, głowę, kończyny. Jej nogi były trochę niepewne, gdy podeszła do kanapy i osiadła na miękkich poduszkach. Tym razem nie mówiła. Czekała.

Aż znajdzie słowa, które musiał powiedzieć. Zaczął o dwóch słów, dwóch pięknych słów i wiedziała gdzieś w swym środku, że był to początek uzdrowienia dla nich obojga. - Wybacz mi.

Rozdział XIV

Gdyby nie uwolnił emocji które narastały wewnątrz niego, Lander wiedział że żałowałby tego ryzyka, na które naraził każdego członka swojej dumy. Była jedna osoba, której chciał zaufać, jedna osoba z którą chciał zaryzykować dzieląc się tymi emocjami. Cailey. Jego maska ukrywała smutek, który rozpalał jego duszę, odłożył wino, wstał i ruszył na nią jak wściekły nosorożec. Ale ku zdziwieniu nie uciekła. Zamiast tego, gdy objął ją ramionami i przycisnął do siebie, zrelaksowała się w jego rozpaczliwym uścisku. I nie ruszyła się, nawet wtedy gdy sądziła, że trzyma ją w ten sposób jakąś godzinę. Po postu opuścił głowę, wtulił twarz w jej pachnące włosy i pozwolił popłynąć łzom. Nie było szlochania. W rzeczywistości jego gardło ścisnęło się tak mocno, że walczył o oddech. Po prostu z jego oczu wyskakiwała gorąca kaskada słonych kropel. Cicha rzeka udręczenia, straty, wściekłości i frustracji. Nie puścił jej aż nie wyschły łzy. Nie cofnęła się, tak jak oczekiwał. Zamiast tego otoczyła jego szyję ramionami i odchyliła głowę do tyłu, mrużąc zaczerwienione oczy w szparki a jej dolna warga drżała. Chwycił w dłonie jej cenną twarz. - Nie zasługuję na to, ale proszę cię o wybaczenie. Nie uwolniłem cię tylko dlatego, że było to słuszne... ja... Przycisnęła palec do jego ust. - Już rozumiem. Wiem, dlaczego chciałeś wierzyć, że mogę używać magię. Jak bardzo jesteś zdesperowany, że z powrotem sprowadzić swojego brata. Jego głowa opadła aż nie dotknęli się czołami. - Ale nigdy nie powinienem pozwolić, żeby moje pragnienia, bez względu

jak przytłaczające by były, zastąpiły mój szacunek do ciebie - agonia jego straty gryzła go w środku. Był to najbardziej rozdzierający ból, jaki kiedykolwiek zniósł. Niemal paraliżujący. - Nie widzisz? Dlatego mogę ci wybaczyć - chwyciła jego twarz między swoimi miękkimi dłońmi i odchyliła się, by spotkać jego wzrok.- Ponieważ to co zrobiłeś, zrobiłeś z miłości. Dla twojego brata. A potem stanąłeś przed swoją dumą i powiedziałeś te rzeczy o mnie... Nie miałam pojęcia ile to znaczy, aż Adria mi nie powiedziała. - Ja... - bogini, czy mógł powiedzieć te słowa?- Potrzebuję cię, Cailey. Nie pokazuję emocji nikomu tylko tobie. Jestem taki samotny. Taki samotny i zamknięty. Łza popłynęła po jej policzku. - Lander. Och, Boże - przytrzymała uścisk na nim, przyciskając swe ciało do jego. I oczywiście bestia w nim zareagowała, wysyłając wibracyjne prący po jego całym ciele. Nie teraz. Otarła łzy kapiące z jej szczęki. - Ufasz mi tak bardzo? Abym widziała cię takiego jak teraz? - Tak - przełknął raz, dwa, trzy razy. Nigdy nie powiedział nikomi tych słów, które chciał powiedzieć teraz. Żadnej lwicy. Nawet swojemu bratu. Nikomu.- Potrzebuję sanktuarium. Bezpiecznego miejsca w którym mógłbym odpuścić i po prostu... czuć. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś moim sanktuarium aż do chwili, gdy zrozumiałem, że mogę cię stracić. - Jestem... przytłoczona - podciągnęła nosem, przejechała dłonią po twarzy, ścierając błyszczącą wilgotność, która zgromadziła się nad jej górną wargą i policzkach.- Nie jestem całkowicie zaszczycona. Mężczyzna taki silny jak ty, powierza mi swoje sekrety, swój ból i wrażliwość. - Jeśli bym tego nie zrobił, popełniłbym błąd działając w swojej złości. Właśnie tego chce mój wróg. Sądzę, że właśnie dlatego zostałaś wrobiona. Ma to na celu rozproszenia mnie i oddzielenia od reszty dumy. Ale nie mogę o tym mówić z kimkolwiek. O mojej frustracji. O moich obawach. Skinęła głową, a współczucie zmiękczyło jej wyraz twarzy, jej oczy. - Wiem, co masz na myśli - uwolniła jego szyję. Jej jedna ręka ześlizgnęła się w dół i chwyciła jego. Pociągnęła go w stronę łóżka.- Każdy potrzebuje kogoś, kto go zrozumie - wahała się przez chwilę o jej wzrok opadł na ułamek sekundy, zanim z powrotem uniosła twarz.- Też chcę ci powiedzieć o moich sprawach. Sądzę, że zrozumiesz mnie lepiej niż ktokolwiek. Również nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo szukałam. Kogoś, kto mnie zrozumie. Usiadł obok niej, wdzięczny, że zdecydowała mówić jako pierwsza. Nie był gotów, żeby mówić o Kirze. Emocje nadal były zbyt surowe. Cailey zassała wystarczająco dużo powietrza, żeby napompować jeden z tych ogromnych paradnych balonów. A następnie wypuściła je powoli. Ledwo mogła uwierzyć, że to robiła - mówiła o rzeczach, o których ślubowała już nigdy

nikomu nie wspominać. Dla niej mówienie o rzeczach nie sprawiało, że ból minął. Sprawiało to tylko, że ból zbliżał się do powierzchni, gdzie mogła go poczuć. Właśnie dlatego terapia nie zadziałała. Dlatego właśnie zdecydowała, że nic nie pomoże. Ale teraz nie mówiła, żeby wyleczyć samą siebie. Rozmawiała swobodnie z Landerem, aby i on mógł poczuć się bardziej komfortowo, rozmawiając z nią na temat swoich problemów. Nie, żeby nie zrobił tego wcześniej. Płakał. Tak jakby. Było wiele łez, ale nie płaczu czy słowa żalu. Nadal czegoś brakowało. Ogromnego kroku w dobrym kierunku. To prawda, że ten krok doprowadził ich do złamania serc, gdy będzie mogła wreszcie wrócić do domu. Lander nie zamierzał podążyć tam za nią. Był królem, władcą, który kochał swój lud bardziej niż kogokolwiek czy cokolwiek innego. Ale nie mogła teraz o tym myśleć. Po pierwsze, wciąż nie była przekonana, czy kiedykolwiek będzie w stanie opuścić ten świat. Niewielka część niej nie chciała iść. Boże. Przełknęła głaz, który zaległ w jej gardle na milisekundę. - Chcę ci opowiedzieć o dniu, w którym zostałam zaatakowana. Lander skinął głową, wyraz jego twarzy był pełen szacunku i współczucia. - Mój ojciec i ja wybraliśmy się na wycieczkę na zachód, gdy miałam sześć lat, po pożarze. Miała to być podróż życia, impreza po naprawdę trudnym roku. Pojechaliśmy wypożyczonym samochodem kempingowy, tym z fantazyjną kuchnią, łazienką, całe dziewięć jardów. Wyglądałam tej wycieczki od kilku miesięcy. Słowa przychodziły łatwiej niż kiedykolwiek. Była wdzięczna. Bardziej niż wdzięczna. Była zszokowana. - Byliśmy w stanie Montana, wybraliśmy się na pieszą wycieczkę po skalistym terenie i nagle tam był, ten ogromny kot, nisko przygarbiony, z uszami do tyłu. Obrazy z tego dnia błysnęły jej w umyśle, krystaliczne jasne jak wideo w montażu. Czuła swe napięte ciało, jak adrenalina przepływa poprzez jej żyły a włosy na karku stają dęba. Serce zabiło jej twardo i mocno waląc o klatkę piersiową a zimny pot zrosił jej czoło. Czuła się jakby przeżywała to na nowo. - Jestem tutaj, maleńka - ścisnął jej dłoń, a to uczucie sprowadziło ją z powrotem do bezpieczeństwa. Spojrzała na niego z wdzięcznością. - Mój ojciec powiedział, że nie mam się ruszać, ale byłam zbyt skamieniała, żeby ho słuchać, zwłaszcza gdy spojrzało to na mnie swymi dziwnymi oczami. Odwróciłam się i krzycząc pobiegłam w kierunku mojego taty, przez co wyzwoliłam w tym instynkty polowania. Poczułam jak ciężar uderzył mnie od tyłu, ból gdy ostre pazury rozdzierały moją skórę. Ból kruszenia. Ugryzienie. Moją rękę.

Łzy popłynęły w dół jej twarzy, gdy wspomnienia zalały jej umysł. Zawsze słyszała, że organizm nie może pamiętać bólu. Ale było to kłamstwo. Jej czuło. Czuła teraz te wszystkie odczucia, prawie instynktownie tak jak w momencie gdy to się stało. - Potem nie miało znaczenia jakiego rozmiaru był kot; gdy raz spojrzałam w jego oczy, panikowałam. Są drapieżnikami z natury. Ja jestem ofiarą. Może nie ma to sensu, gdy mówimy o pięciofuntowym kociaku, ale widzę je właśnie w ten sposób. Nie powiedział niczego, tylko wciągnął ją na swoje kolana, mocno trzymając przy sobie. Sile ręce pieściły jej plecy, kołysały tył jej głowy. Szorstki głos ze wzruszenia wymruczał pocieszające słowa. - Już dobrze. To już koniec. Nie winię cię za to, że się boisz. - Najgorszy moment był wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że nawet mój ojciec - mężczyzna który kontrolował wszystko wokół, w tym mnie - nie mógł powstrzymać dzikiego zwierzęcia. Byłam całkowicie na łasce bestii i nigdy nie mógł tego zmienić. Bezduszne zwierzę zdecyduje czy będę żyła, czy umrę. Nikt ani nic więcej. - Wtedy cię puścił. - Tak. - Okazał ci litość. - Nie całkiem. Byłam papraniną. Spędziłam tydzień w szpitali, zdrowiejąc. Złamane kości. Dużo szwów. Więcej blizn. Wstrząs. Uderzyłam głową o kamień, kiedy upadłam - wciągnęła łyk powietrza i wypuściła je.- Uff. Nie rozmawiałam o tym od długiego czasu. To trudne. - Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłaś. - Yhym. - Wtedy zaczęły wzrastać mury?- spytał cicho. - Nie - przyznała, spotykając jego spojrzenie.- Pierwsze cegły powstały kilka lat wcześniej. Kiedy umarła moja mama. Jedno cierpienie za drugim zbudowało go przez lata. Rzeczy, które zrobił lub powiedział mój ojciec a czasami rzeczy których nie zrobił i nie powiedział. Naprawdę pochrzaniony związek jaki miałam z moim licealnym chłopakiem. Później współpracownik, o którym myślałam, że jest moim przyjacielem a mnie zwolnił. Życie jest trudne. Byłam przez jakiś czas bezdomna. Samotna. Wystraszona. Siedzieli tak jakiś czas, obejmując się nawzajem ramionami, oddychając równocześnie, jakby byli dwoma kawałkami jednej istoty. Powoli, stopniowo, promieniujące ciepło z ciała Landera ogrzewało jej chłodną skórę. Ciepło wsączyło się do środka. Mogła poczuć, jak porusza się w obiegu jej krwi, pulsuje w górze i w dole jej rąk i nóg. Ostatecznie zebrało się w jej brzuchu i między nogami. Chciała usłyszeć, to co chciał powiedzieć. Ale teraz dzięki temu emocjonalnemu rollercoasterowi tylko jeździła, ale również pragnęła czegoś bardziej cielesnego, fizycznego uwolnienia tych wszystkich emocji, które przetrzymywała wewnątrz.

To uczucie brzęczało w jej kręgosłupie, jak energia elektryczna. I zdawało się, że Lander też to czuł. Zaciągnął się głośno i wzmocnił uścisk wokół niej. Jego dotyk zmienił się z łagodnego, zmienił się mocny uścisk, twarde posiadanie. Powąchał jej szyje, jego palący oddech łaskotał jej skórę i spowodował powstanie gęsiej skórki. To znowu się działo: chemia gotowała poważnie ciepło. I była wdzięczna za tą szansę zatracenia się w świecie erotycznych doznań. Nawet jeśli była to tylko chwilowa ucieczka od bólu.

Rozdział XV

Achhh, jak ten facet ją dotykał. Wystarczyło dobre połączenie miękkiej zmysłowości i twardego, cielesnego głodu. Cailey zamknęła oczy i po prostu wsiąknęła w to wszystko. Czasami jego ręce muskały jej skórę niczym jak miękki powiew letniego powietrza. Innym razem drapały i szczypały. Dawały klapsy i trzymały. Nigdy nie przykuła uwagi na znaczący sposób w jaki trzymał ją mężczyzna, aż do teraz. Znowu chodziło o poczucie posiadania, utraty kontroli i wrażliwości. Dla niej było to takie podniecające jak dla mężczyzny był film porno. Może nawet bardziej. To nie mógł być przypadek, że Lander wiedział dokładnie czego pragnie od kochanka. Ujawnił jej rzeczy o niej samej - przynajmniej pod względem seksualnym - do których nigdy świadomie się nie przyznała. Podobnie jak bardzo chciała być zdominowana. Jak niesamowite byłoby uprawianie seksu gdy było się wkurzonym. I jak ledwo kontrolowała swoje emocje. Sądziła, że może się zachowywać w sposób on-nie-jest-mój, może-zrobićcokolwiek-zechce. Myliła się. Postęp już dawno przekroczył pusty seks. Miała jakieś uczucia wobec Landera. W sumie to całkiem sporo. Cholera, rzeczy działy się za szybko! Lander przerwał jej filozofowanie przerzucając ją na brzuch na kanapię i zaserwował jej klapsa w tyłek. Dźwięk rozniósł się echem po sali. Mózg zarejestrował użądlenie milisekundę później. W odpowiedzi jej kręgosłup wygiął się, przechylając jej miednicę w dół, między poduszki. Z jej cipki wytrysło ciepło. Wtuliła twarz w skórę i zapiszczała. Gdy palenie już zniknęło, zakołysała biodrami w przeciwnym kierunku. Tak, chciała więcej.

- Podoba ci się uczucie twardej ręki na twoim tyłeczku, prawda mój kotku? - Tak - wymamrotała. - Hmmm? Odwróciła głowę. - T-tak. - Jak bardzo? - Bardziej niż się spodziewałam. - Poproś mnie. O Boże, zaczął tą seksowną, nieprzyzwoitą grę. Kochała ją. Kochała, kochała, kochała! Dlaczego prawdziwy facet nie robił takich rzeczy? Czy to prawda, co mówili, że bohaterowie z książek nigdy nie mogli być prawdziwi? Że byli wytworem kobiecej wyobraźni i mieli tylko dobre strony, żadnych złych? Nie chciała o tym myśleć. Lander nie był doskonały, choć był całkiem wspaniały. Wzdychnęła, rozkoszując się zapachem skóry i mężczyzny, którego widziała spomiędzy poduszek kanapy. - Proszę, Lander, uderz mnie jeszcze raz. - Co to z tobą robi, kotku? - Podnieca mnie. Jestem naprawdę napalona. - Dobrze więc - nastąpiła chwila ciszy a Cailey napięła się, spodziewając się klapsa w każdej sekundzie. Zapomniała o słodkiej agonii uderzenia; o lękliwym napięciu oczekiwania - bicie serca podkręciło ciepło jej ciała do epickiego poziomu. Po raz kolejny usłyszała ostre klapnięcie zanim poczuła ból. Pysznie. Kłująco. Nie tak rozdzierające, żeby nie mogła go znieść. Ani zbyt miękkie. Co to za cud mieć mężczyznę, który wie wszystko o swojej kochance. Absolutny cud. O to chodziło. Była zniszczona dla przeciętnego mężczyzny. Na zawsze. Żaden inny mężczyzna nie mógł być porównany do tego jednego i jego magicznych rąk. - Powiedz mi, o czym myślisz?- jego gorący oddech połaskotał jej kark. Zęby otarły się o jedną stronę jej szyi. Po raz kolejny pokryła się gęsią skórką. - Myślę, że jesteś najbardziej niesamowitym kochankiem jakiego miałam. - Czyżby?- w jego głosie przebrzmiała nutka śmiechu, ale także czegoś innego. Pochlebstwa? Każdy facet lubił, gdy połechtało się jego ego. - Przysięgam. O mój Boże. Przewrócił ją na plecy, położył jej stopy na podłodze i zaklinował swe biodra między jej nogami. Wybrzuszenie ocierało się o jej mokre fałdki. Była taka wdzięczna za to tarcie, chociaż wolała, żeby to wybrzuszenie zostało obnażone, jak cała reszta Landera. Choć ubrania świetnie na nim wyglądały - przypominały jej te ze skóry, które widziała na mężczyznach na Renesansowych Festiwalach teraz pragnęła poczuć jego aksamitną skórę ślizgającą się na jej, jego piersi na

jej sutkach. - Mmmm - jego głos był niskim pomrukiem, był podobny do ciężkiego mruczenia kota. I po raz pierwszy nie była obrzydzona podobieństwem tego mężczyzny do bestii. Podnosząc się na nogach, pochylił się nad nią, polizał jej szyję powolnymi liźnięciami od zgięcia ramienia do płatka ucha. Obserwował ją przez moment tymi dziwacznie złocistymi oczami, a ona tam leżała, trochę zdyszana, trochę konając, zastanawiając się kiedy ją pożre. Był taki potężny. Taki piękny. Taki doskonały. Dla niej. - Lander - szepnęła. - To bestia - jego głos był żwirowy, niższy niż kilka sekund wcześniej.Staram się ją utrzymać. Naprawdę się staram. Ale ten zapach. Och, bogini. - Zapach? - Twojego podniecenia - znowu opadł na kolana. Jego głowa była na poziomie jej pępka. Wziął głośny wdech rozwartymi nozdrzami.- Cholera, ten zapach - tym razem gdy jego wzrok spotkał jej, był pełen surowego pragnienia. Coś dzikiego zamigotało w jego oczach. A potem rozsunął szeroko jej kolana. Dziękowała wszystkim bóstwom znanym ludzkości, gdy rozsunął jej fałdki i polizał jej cipkę. Powolne buchnięcie o jej cipkę, raz, dwa, trzy. Przy czwartym szybko wepchnął język do wnętrza jej pochwy. Potem dodał palce. Dwa z nich, nie, trzy. Zatapiały się głęboko do środka. Odkrył to miejsce w jej środku, to, które rozbłyskiwało eksplozję jasnego światła za jej powiekami. Bicie jej serca waliło w uszach, i kołysała biodrami w przód i w tył, przyspieszając przy uderzeniu. Dawniej doznawała oralnego seksu, ale to, och Boże. Było takie poza... poza. Jego język śmigał po jej cipce z idealnym naporem i we właściwym tempie. Orgazm pojawił się znikąd, jak piorun na bezchmurnym niebie. Gorący i potężny. Zawędrował od jej cipki do twarzy, aż dotarł na sam czubek głowy, potem zawrócił z powrotem na dół. Ale nie przestawał. Nadal dręczył jej hiper czułe fałdki, pocierając i liżąc językiem i palcami. Kolejny orgazm dotarł najpierw do jej pięt. Więcej pulsującego ciepła. Jej mózg stopniowo roztapiał się w jej czaszce. Jej kości zmiękły do mokrych gąbek. A każda kropla wilgoci w jej cieple była wypalana, jak kropla wody prażyła się na asfalcie w sierpniu. Minutę później leżąc na kanapie z nerwowym zawrotem głowy, otworzyła oczy by posłać mu wdzięczny uśmiech. Tym razem nie dostał przyjemności. Tylko dał. Wiedziała w której sekundzie zerwał się na równe nogi i zatoczył w kierunku drzwi, z jedną ręką przyciśniętą do piersi, drugą przysłaniał sobie twarz. - Nie - jego głos zamienił się w niski pomruk, nie do końca ludzki.- Nie teraz. Cofnij się - rzucił się do drzwi, ale w momencie gdy do nich dotarł, jego palce skróciły się i zaostrzyły i wygięły w pazury jak w jakichś magicznych sztuczkach.

Cailey patrzyła z przerażeniem i fascynacją, jak mężczyzna, który dał jej najbardziej niesamowitą przyjemność jaką kiedykolwiek doznała, zamieniał się w lwa. W przeciwieństwie do pierwszego razu, nie mogła odwrócić wzrok. Zamiast tego patrzyła na jego twarz. Miał zamknięte oczy, ale nie musiała widzieć ich otwartych, żeby wiedzieć jak bolesna była przemiana. Było to wyraźnie wypisane na jego twarzy. Słyszała jak pękają kości niczym łamane wysuszone gałązki. A w jelitach mogła praktycznie poczuć palenie i skręcanie jego mięśni, gdy rozciągały się jego kończyny zmieniając kształt, wydłużył się jego tors. Prawie odczuła ulgę, gdy grube futro powstało z jego skóry, tak jak na przyspieszonym wideo, które zarejestrowało rośnięcie trawy. Gruba opalona grzywa pokrywała jego szyję i tył głowy. Jego głowa skręciła się, przeciągając uszy do góry głowy. I stał się lwem. Stojącym nieruchomo na środku biblioteki Landera. Otworzył oczy i napotkał jej wzrok. I wyczuła, że Lander człowiek był w jego środku. Nie była skamieniała tak jak wcześniej, choć nie była gotowa żeby się skulić i zdrzemnąć. Nadal było jeszcze trochę panicznego przerażenia. Jej strach przybrał formę walącego serca i płytkich oddechów, które ją osłabiły. Ale tym razem nie była gotowa do ucieczki, krzycząc. Nawet gdy otworzył swój wielki pysk ziewając mrukliwie. A może było to ziewający pomruk? Tak czy inaczej, była przerażona, ale nie na tyle, żeby tego nie wytrzymać. Siedziała prosto nie spuszczając oczu z lwa. Z Landera. To - nie, on - chodził tam i z powrotem i zastanawiała się co myśli - jeśli mógł myśleć. Zbliżył niezdecydowanie, jakby nie chciał jej przestraszyć. Bliżej. Jeszcze bliżej. Aż - yikes!- znalazł się zasięgu dotknięcia, gdyby pochyliła się i wyciągnęła rękę. Z całą pewnością był w zasięgu skoku. Wiedziała, jak zwierzę mogło daleko skoczyć. Ale on nie skoczył. Nie zaatakował. Nawet nie obnażył swych zębów. Zamiast tego, po prostu tam stał z tymi żółtozłotymi oczami kota, patrząc na nią. Chciał, żeby coś zrobiła? Powiedziała coś? Nie wystarczyło, że nie zwariowała, biegnąc po pokoju, tak jak powinna? Wspomnienie atakujące kuguara niechętnie błysnęło w jej umyśle. Jej ciało zareagowało. Był to jak kopniak w jelita. Oompch. Powietrze wypadło z jej płuc i ponownie sapnęła wspinając się po kanapie, zakrywając się poduszkami. To zwierzę nie było pumą. I nie zostanie rozszarpana. To był Lander. Nie skrzywdzi jej. Nie mógł jej skrzywdzić. Cholera, dlaczego mówienie samej do siebie nie działało?

Panika wzięła górę, popychając jej serce do pełnowartościowego galopu. Jej żołądek ścisnął się. Mdłości. Nie mogła oddychać. Miała zemdleć. Stąd. Uciec. Teraz. Siedząc bokiem, cofnęła się do tyłu, czując za sobą podłokietnik kanapy. Wszystko było w porządku. Te zęby nie miały zamiaru zatopić się w jej ciele, zmiażdżyć jej kości. To był Lander. Lander, Król Werekinów. Postać, którą stworzyła. Nie mógł jej skrzywdzić. Cholera, dlaczego nie mogła zniechęcić się do paniki? Była teraz na skraju kanapy, obróciła się cipką, przekładając nogi na jedną strone. Ledwo utrzymywały jej ciężar, gdy obeszła biurko, skupiając się wciąż na lwie - który nadal stał tam, gdzie wcześniej - i skierowała się do drzwi. Przy każdym kroku który brała, oczekiwała, że zagrodzi jej drogę, wszystkimi ostrymi pazurami i zębami, włosami i mięśniami. Ale nie zrobił tego. I znalazła się w korytarzu. Sama. Bezpieczna. Zajęło jej trochę zanim jej ręce przestały się trząść a jej serce przestało walić. Ale strach powoli znikał. Co za cholerny tchórz. Potrząsnęła głową. Było beznadziejnie. Kompletnie okropna beznadzieja. Nigdy się nie pozbędzie swojego irracjonalnego strachu. Dlaczego? Ponieważ był irracjonalny. A z definicji nieracjonalny znaczył nierozsądny. Niemożliwy do przekonania. Nieopanowany. I poza jej możliwością do przemiany. Mia się tak myliła. Niezła próba, dziewczyno. Tyle o wielki planie Mii wyleczenia ich wszystkich. Cailey wypuściła westchnienie obrzydzenia i pogodziła się z faktem, że będzie żyła w tej głupiej obawie przez resztę swojego życia. Ta trauma była po prostu zbyt wielka. Blizny zbyt głębokie. Przynajmniej w jej przypadku. Rany, co jeśli Mia i Lisa też zostały porwane do swoich opowieści? Nie mogła się powstrzymać od niewielkiego (złośliwego) śmiechu, który wybuchł w jej gardle. Będzie to jakaś poetycka sprawiedliwość, szczególnie dla Mii, Samozwańczej Panny Freud. Miała swój seks w wodzie ze swoim egipskim bogiem? Teraz w tej minucie? Jeśli tak, mogła się założyć, że Mia pewnie posrała się ze strachu. Ha. I ha! To nauczka. I Lisa. Zastanawiała się czy tych dwóch seksowny byłych policjantów wycelowali w nią swoimi pistoletami. W znacznie lepszym nastroju, otworzyła nieco drzwi. Nigdzie nie mogła zobaczyć Landera. Co za pech. Pewnie było tak samą nią rozczarowany, jak ona sama. Zrobił wszystko - poza natychmiastowym przemienieniem się w mężczyznę - żeby jej to ułatwić. Mimo to, nadal nie mogła sobie z tym poradzić. Nie mogła wytrzymać z nim w jednej sali. A co najgorsze, nie porozmawiał z nią o swoim bracie, o bólu jego straty.

Och, było do dupy! Czuła się taka szczególna, gdy powiedział jej, że była jego schronieniem, osobą z którą chciał się podzielić swoimi wszystkimi sekretami. Może zdecydował, że nie była wystarczająco silna. Niegodna.

Rozdział XVI

Jafari trzymał ją w ramionach, czując jak życie ulatnia się z jej ciała, był bezsilny żeby je zatrzymać. Zagubiony w rozpaczy, oślepiony wściekłością, przeklął wszystkie istoty. Po raz kolejny to co stworzył, obróciło się przeciwko niemu. Ale tym razem było znacznie gorzej. Ponieważ nie był już odizolowany od świata. Był jego częścią. Chętnie wszedł do swojego własnej stworzonej istoty i pozwolił, aby stała się jego częścią, aby go zmieniła. I patrzył co się stanie. Kochał tę kobietę. I jak wszystko co kiedykolwiek kochał, miał także stracić i ją. - Z „Mrocznego Poddania”, pracy realizowanej przez Cailey Holm, piszącej jako Mia Spelman. Była idealna. Lander skinął do lwicy z uznaniem, przyjmując szatę którą mu zaoferowała. Cailey będzie zadowolona z tego daru. A przynajmniej miał taką nadzieję. Znał ją w najbardziej intymny sposób, ale miał jeszcze wątpliwości, jeżeli chodziło o jej osobisty gust w niektórych rzeczach, wliczając w to ubrania. Ale wiedział za co byłaby naprawdę wdzięczna. I chociaż chciał ją wziąć na „zakupy” tak samo jak i ona tego pragnęła, wiedział, że nie było to praktyczne. Po pierwsze, wiedział, że nie pozwoliłby na to, żeby inne samce z jego dumy widziały ją zupełnie bez ubrania. Nie, była jego. Dziś oznaczy ją. Publicznie. Znalazł ją w jego pokoju, czekającą cierpliwie. Lwice przyniosły jej jedzenie i picie, więc nie była głodna czy spragniona. Miał plany wobec niej.

Dużo planów. Zaczynając od ich podróży na rynek. Cailey z trudem mogła nazwać półprzezroczystą koszulkę którą zaprezentował jej Landera - choć była wspaniała - odpowiednim ubiorem do wyjścia. Ale odkąd odbył jeden wypad na miasto kilka dni temu w szacie nie mniej przejrzystej, wiedziała, że kobiety w tym świecie miały tendencję do ubierania się w kuse stroje. Właściwie to odpowiedniejszym określeniem byłoby słowo zdzirowate. Niezależnie od tego faktu, że przypadało dziesięć kobiet na jednego mężczyznę, wydawało się, że mężczyźni dyktowali trend w kobiecych sukienkach. Przynajmniej nie ugotowała by się w tej gorączce. W ciągu dnia ten świat był gorący, gorący, gorący. Jak rozpalona pustynia. Na szczęście powietrze było suche. Więc przynajmniej nie czuła się, jakby chodziła w łaźni parowej, gdy opuściła chłodne wnętrze domu Landera. Była już tam prawie tydzień. I ani razu nie zobaczyła elektrycznego pojazdu, komputera, telewizora, mikrofalówki. Brak przewodów zasilających, kabli telefonicznych czy urządzeń elektrycznych. Interesujące było to, kiedy szli - tym razem wzięli znacznie wolniejsze tempo - że ulice, fasady budowli, powietrze były czyste. Wszystko pachniało świeżo, jak skoszona trawa i wiosenne kwiaty. Być może obniżony styl życia miał swoje zalety, choć po pół godzinie chodzenia, była całkowicie gotowa do pewnego zmotoryzowania transportu. Nawet motorower byłby do przyjęcia. Przynajmniej tym razem nikt się na nią nie gapił, gdy szła ulicą, choć nie przegapiła tych spojrzeń, które posyłali Landerowi jego obywatele, niektóre ostrożne, niektóre bardziej przyjazne. Kobiety i dzieci, a od czasu do czasu mężczyzna, witali go gdy przechodzili. Zajęło im o wiele więcej czasu dojście z punktu A do punktu B, niż gdyby szła sama. Nie, żeby narzekała. Nie panie. Ta dziewczyna nie spędziła nawet chwili w siłowni przez ostatnie lata. W rezultacie była nieco obolała po kilku blokach. Częste przystanki które robił Lander, aby przywitać swych kochających mieszkańców, dawały jej szansę aby złapać oddech. Ale wkrótce dotarli do, jak się domyśliła, celu ich podroży i szybko zorientowała się, że ten maraton był warty wysiłku. Och, radości! Rynek był jak ogromny targ na pływającym poduszkowcu, pełen genialnych ubrań, żywności, biżuterii, przedmiotów dekoracyjnych dla domu. I najlepsze z tego wszystkiego było to, że mogła po prostu wziąć to co chciała. Tylko pod jednym warunkiem. Mogła wziąć tylko to, co rzeczywiście było jej potrzebne. Na szczęście dla niej, jej lista potrzeb była naprawdę dłuuuuuuga. Było to spełnienie marzeń dla dziewczyny, która nigdy nie szalała podczas

zakupów. Zaczęła od ubrań. Potrzebowała codziennych ubrań i dwóch specjalnych strojów na wyjścia. Acha, i jeszcze kilka cieplejszych dla zimniejszych nocy. Potem przeniosła się do butów, biżuterii aby uzupełnić ubiór na specjalne wyjścia a niektóre kwiaty rozweselą męski wystrój Landera. Lander stał tylko przy jej boku, uśmiechając się z pewnym uroczym błyskiem w oczach. Odkąd się załamał i płakał, okazywał wobec niej więcej emocji - zarówno tych dobrych jak i złych. Tak jak teraz. Wyglądał... na autentycznie szczęśliwego. A ona czuła się naprawdę szczęśliwa. Nie mówił dokładnie o tych rzeczach - o śmierci brata, procesie, uczucia do niej. Ale w głębi serca wiedziała jak się czuł. Była cierpliwa, była gotowa poczekać aż będzie chciał o tym porozmawiać. Wreszcie Lander zabrał ją do specjalnego sklepu na końcu rzędu. Wnętrze obfitowało w skórzane kajdany, bicze, łopatki, skórzane pasy, ubrania, opaski na oczy i maski. Lander skierował się prosto ku obrożom. Niektóre były funkcjonalne - szerokie, z czarnej skóry, z pojedynczym srebrnym pierścieniem z przodu. Inne były bardziej dekoracyjne, z pięknym klejnotami rozsianymi na powierzchni i sznurami paciorków które spływały w dół. Lander sięgnął po jedną z nich. Była całkowicie cudowna. Skórzana obroża była szeroka na półtorej cala, podzielona pionowo na środku, tak, aby obydwie połówki były przytrzymywane przez srebrną obręcz ozdobioną klejnotami na środku gardła. Na szczycie okręgu wisiały trzy sznury jasnych kryształów a z tyłu wisiały trzy mniejsze oszlifowane kółka. Po obu stronach tego okręgu było przyczepionych kolejnych pięć strun kryształów. Wziął obrożę od właściciela sklepu i odwracając się, umieścił ją na jej szyi, mówiąc: - Nikt już cię nie uzna za moją konkubinę. Jesteś moim schronieniem. Moją krwią. Moją duszą. Moim przyjacielem. - Lander - uznała, że została schwytana w obrożę. Lander dbał o nią. Powiedział te słodkie słowa: „Moja dusza”. Oznaczało to wszystko. Był to najbardziej idealny moment w jej życiu. - Dziękuję. Trzech mężczyzn musiało na polecenie Landera, zanieść jej cudeńka do domu. Rozłożyła wszystkie rzeczy, cieszyła się wczesnym obiadem z Landerem, mając nadzieję, że później pójdą do lochów, żeby się sobą zająć. Ostrzegł ją, że musi wyjść z domu wcześniej, żeby „zająć się pewnymi ważnymi sprawami”, cokolwiek to znaczyło. Przypuszczała, że pewnie miało to związek ze śmiercią jego brata i żeby pozyskać względy dumy, czego jeszcze wyraźnie nie zrealizował w pełni. Nie powiedział jej tego, ale wiedziała, że wielu jego ludzi widziało w niej

zagrożenie a poprzez ułaskawienie byli także wobec niej podejrzliwi. Jak długo zajęłoby jednemu mężczyźnie pokonanie strachu i uprzedzeń całej kultury? Dłużej, niż zajęło mu pokonanie jej? Boże, gdyby tak było, obydwoje musieliby poddać się długiej, frustrującej walce. Kiedy skończyła swój posiłek, Lander wciągnął ją na swoje kolana i opowiedział jej o swoim życiu księcia. Cicho opowiedział jej historię o tym jak głupio wyszedł poza mury miasta wbrew rozkazom ojca i niemal zapłacił najdroższą cenę za swą pomyłkę. Jeden brat nie żył. Jego drugi brat, Kir, został poważnie ranny chroniąc go przed atakiem. W tym czasie Jag był zaufanym przyjacielem ich ojca. Ale od tej pory bracia wiedzieli, kto był ich wrogiem. Lander nie był w stanie niczego zrobić dla Jareda. Ale ślubował, że Jag kiedyś zapłaci za to co zrobił. Nigdy nie znalazł okazji, żeby mu się odpłacić. Tym razem kiedy Lander płakał, nie był cicho. Trzymał ją i płakał za brata, za któremu nigdy nie podziękował. Za przysługi, za które nigdy nie będzie mógł się odwdzięczyć. Wypłakiwał nienawiść, którą dążył swego wroga. I żal po utracie Jareda i swych rodziców, matki i ojca którzy oboje padli ofiarami choroby, która zabrała wiele istnień ludzkich na przestrzeni lat. W końcu gdy łzy wyschły, Lander ściągnął Cailey ze swych kolan i stanął, oświadczając, że za godzinę udadzą się do lochów. Spodziewał się, że przygotuje się w tym czasie dla niego. - Tak, panie - powiedziała wczuwając się w swoją nową rolę niewolnika seksualnego w obroży i uroczyście skierowała się do łazienki, aby wziąć kąpiel w wannie. W ciągu kilku minut, Adria i Nevan, jej pokojówki, przybyły aby jej pomóc z zestawem do pedicure i manicure i pielęgnacji intymnej. Minęło trochę czasu, zanim przyzwyczaiła się do dwój kobiet, które przygotowywały jej najbardziej intymne części ciała, w tym tamto miejsce. Ale gładka skóra była tego warta. Pomogły jej wyjść z kąpieli, owinęły ją grubym ręcznikiem i posadziły na krześle, po czym zaczęły żmudnie układać jej włosy. Suszenie i zakręcanie włosów bez pomocy narzędzi elektrycznych było sporym wyzwaniem. A ponieważ włosy Cailey były grubsze niż przeciętnej dziewczyny, było to prawdopodobnie jeszcze trudniejsze. Ale udało się za pomocą miechu do rozpalania ognia i dziwnych lokówek ogrzewanych nad ogniem. Trochę makijażu, obroża zostało umieszczona z powrotem na swe miejsce i była gotowa aby sprawdzić wyniki w łazienkowym lustrze. Nigdy nie wyglądała tak dobrze, nawet na licealnym balu. A tydzień wegańskich posiłków zrobił cuda z jej figurą. Gdyby kiedykolwiek mogła wrócić do domu, miała ochotę wziąć te dziewczęta do domu. Zdziałały niecodzienne cuda. I mogłaby przyzwyczaić się do wegańskich posiłków. Podczas gdy podziwiała dzieło Adrii i Nevan, posłaniec, kobieta której nie

rozpoznała, przybyła ogłaszając iż Lander oczekiwał wszystkie trzy w lochach. Jej serce szczęśliwie podskoczyło w jej piersi. Miała przeczucie, że ten raz będzie specjalny, inny od poprzednich - nie żeby narzekała na nowsze doświadczenia. O nie. Skierowała się do lochów z podążającymi za nią Adrią i Nevan, parada nagiej kobiety która w innych okolicznościach byłaby nieco komiczna. Ale w tym przypadku była ekscytująca, porywająca. Serce Cailey nie było, ono powiewało. Jej pachnąca skóra szybko stała się śliska od potu a ręce nerwowo jej drżały na tyle, żeby ją zirytować. Ukryła je za plecami splatając palce, gdy weszła do podziemi. Lander stał z tyłu sali, naprzeciwko nagi, zupełnie nagi - taki jak go lubiła - z wyjątkiem kilku grubych skórzanych pasm które otaczały jego bicepsy. Jego włosy były rozczochrane, jego broda i policzki były pokryte blond zarostem, co nadało mu dziki, niebezpieczny wygląd. A jego oczy, te złote oczy, pożerały ją. Człowieku, była szczęściarą. Chciała zachichotać, ale nie zrobiła tego. Zamiast tego wzięła przykład ze swoich dwóch pokojówek, które teraz były po obu jej stronach, opadły na kolana. W swoim prawdziwym życiu nigdy nie zabawiała się w pana i sługę, ale czytała o tym. To prawda, że jej lektura ograniczała się do fikcji. Prawdopodobnie nie było to zbyt wiarygodne źródło żeby cokolwiek zobrazować, w tym BDSM. Ale przynajmniej to było coś. I nauczyło ją to, że niewolnica z obrożą miała zachowywać się jak służąca. Opadła na kolana, opuściła głowę i umieściła drżące dłonie na swoich udach, naśladując postawę Adrii i Nevan. Przez krótką chwilę zastanawiała się co te kobiety nadal robiły w lochu. Miała nadzieję, że ta wizyta nie będzie powtórką z ubiegłej, gdy Lander został przez nie obsłużony. Nie mogła (jeszcze) rościć sobie jakiegokolwiek prawa wobec tego mężczyzny. Mógł pieprzyć kogo tylko chciał. Ale zaborcza część niej (ta jedna, która nigdy nie istniała przez poznaniem Landera) nie lubiła się dzielić. Okresowo. Podczas gdy rozważała odpowiedni plan jak z nim postąpić, aby nie robił tych rzeczy ze służącymi, zbliżył się. A niech to, był ogromny, szczególnie gdy była na kolanach, tak nisko na ziemi. Zarówno była ogromna jego całość jak i pewne części jego anatomii. Dostanie nieco tego! Tia. Kto by się przejmował tymi innymi dziewczynami? Nic dla niego nie znaczyły. Wypłakiwał się na ich ramieniu? Słuchał, gdy przyznawały się do najgorszych lęków? Nie. Dlatego też mógł dzielić się z nimi swoją fizyczną częścią, ale inne zarezerwował - te, które się liczyły - dla niej.

- Cailey. Kochała sposób, w jaki wypowiedział jej w imię, sposób w jaki głos ochrypł na końcu. Podniosła głowę. - Tak, panie?- i w tym momencie zauważyła, że zaczęła się zakochiwać w tym mężczyźnie. - Dzisiaj chcę cię nauczyć, jak masz mi prawidłowo służyć, tak samo jak nauczyły się tego twoje służące. Już nie wymagam twojej uległości w celu uzyskania wszelkich magicznych mocy. Zamiast tego, robię to dla ciebie. Czuję, że chcesz do mnie należeć, że jesteś ciekawa a może i trochę niepewna niektórych rzeczy. - Jestem - czytał jej w myślach czy jak? - Nie skrzywdzę cię, ale przycisnę, częściowo dlatego, że bestia doprowadza mnie do tego. A częściowo dlatego, że jest to coś, czego szukasz skinął na Adrię i Nevan.- One pokażą ci. Rób to co one, idź za ich przykładem. Skinęła głową. Lander opuścił pokój, zostawiając ją aby się zastanowiła co dokładnie miał dzisiaj na myśli. Najpierw będzie pieprzył Adrię i Nevan, żeby pokazać jej jak ma się zachowywać? Czy skończy się na czworokącie, gdzie trzy kobiety będą mu usługiwać w pewien sposób? Poczuła jak jej ekspresja ściemniała. Wtedy Lander wtargnął do pokoju nie z jednym, ale z dwoma pięknymi mężczyznami za sobą. Jakby jej ciekawość nie została wcześniej pobudzona! Więcej facetów? I to nagich! Nadzy, pyszni mężczyźni. Byłoby po jednym dla każdej dziewczyny? Albo wszyscy trzej dla niej? Ostatnia myśl sprawiał, że poczuła się niegrzeczna. I bardziej niż trochę winna. Fala ciepła wtargnęła na jej policzki. Skóra paliła gorącem w momencie gdy Lander spojrzał na nią. Zdecydowała, że nie zabije Lisy, gdy wróci do domu, niezależnie od tego wcześniejszego nonsensu. - To Calder i Slade, dwoje kluczowych członków naszej dumy - Lander przedstawił ich mówiąc prosto do Cailey.- Oznaczyłem cię jako moją własną. Ci mężczyźni zrobią tylko to, na co im pozwolę. Nie masz się czego bać. Ha! Właściwie to nie była przerażona, ale nie powiedziała tego Landerowi. Zorientowała się, że gdyby przysunął się nieco bliżej, zauważy to całkiem szybko tym swoim wrażliwym nosem jak całą resztą. Lander okrążył ją, zatrzymując się bezpośrednio za nią. Pozostali dwaj mężczyźni zwrócili się do pań po obu jej stronach, ich rumiane penis w erekcji kołysały się gdy chodzili. Wzięła głęboki oddech, gdy otoczyli ją i dwie pokojówki, ich pachwiny znajdowały się trochę powyżej poziomu oczu. Zapach mężczyzn wypełnił jej nos. Nie był to znak żadnych złych rzeczy. - Służ mi - warknął Calder a Nevan otworzyła ista, biorąc jego grubego penisa głęboko w gardło. Cailey dosłownie siedziała tam nieruchomo, gdy jej pokojówka była posuwana w usta.

Oglądała pornole i nie wstydziła się przyznać do tego, że to ją podniecało... przez jakieś pięć minut. Później stawały się monotonne, nudne. Akcja na żywo była inna niż oglądanie pornosa. Była podniecająca Mogłoby to się znudzić? Musiała przyznać, że te dwa lwołaki lepiej wyglądali niż ci głupkowaci faceci którzy grali w pornosach, które oglądała. Pysznie. Spójrzcie tylko na te kaloryfery. Wyrzeźbiona doskonałość. Nogi zbudowane z mięśni i gładkiej skóry. Jej spojrzenie powoli powędrowało na północ, zatrzymując się na piersi która prawie (ale nie całkiem) rywalizowała z Landera. Drugi mężczyzna, Slade, odchrząknął i Cailey obróciła głowę aby zobaczyć co zamierza zrobić. Nakierował Adrię na pobliski klęcznik i dostała zawrotu głowy, spodziewając się że jest w jakimś gorącym show. Mogła sobie wyobrazić siebie na tym miejscu, jak bierze gruby pręt Landera do ust, owija swój czubek języka wokół jego grubej główki albo pochyla się na klęczniku, napina mięśnie i czeka na to, co zrobi dalej. Podczas gdy Calder kontynuował posuwanie Nevan w usta, zaledwie kilka cali od Cailey, drugi mężczyzna znalazł wibrator i zaczął dręczyć Adrię, która aż dosłownie drżała w potrzebie orgazmu. Cailey również nieco zadrżała, zwłaszcza gdy Lander przykucnął za nią, jego masa rozparła się na jej plecach i sięgnął po obu jej stronach aby pieścić jej piersi i bawić się sutkami. Potem ugryzł jej szyję i nie mogła zapobiec krzyknięciu. Była to najdziwniejsza, najbardziej erotyczna sytuacja w jakiej kiedykolwiek się znalazła. O boże, co ten mężczyzna wyprawiał swoimi palcami. Kocham cię, Lisa! Wielki całus dla ciebie! Mwah! Niestety, Calder postanowił podjąć akcję niewiele dalej od Cailey i Landera. Jego penis uciekł z ust Nevan z niegrzecznym pyknięciem i pomógł jej stanąć na nogi, prowadząc ją do ławki, którą po raz pierwszy użył Lander, gdy przyprowadził Cailey do lochu. Ławka wiązała ze sobą kilka wspaniałych wspomnień. O tak, tak. I wiedziała, że po dzisiejszej nocy będzie miała jeszcze większe znaczenie. Jej krew skwierczała, gdy patrzyła jak Calder zapina Nevan w pasy. On także chwycił za wibrator i za każdym razem gdy pokojówka nie wykonała tego co jej kazał, była dręczona na skraj błędu. Te lwołaki były zbyt okrutne. Ale w pewnym sensie najbardziej wspaniałe. Jęk ze strony klęcznika przykuł uwagę Cailey do drugiej pary. Patrzyła jak Slade przeciągnął klęcznik tak, że Cailey miała jasny widok na tył Adrii. Wtedy rozsunął pośladki Adrii i strasznie powoli wepchnął wibrator w jej odbyt. Cailey zadyszała. Lander przesunął rękę w dół jej brzucha, następnie otulił jej łechtaczkę, drażniąc jej szczeliny palcami.

Odchyliła głowę do tyłu i wydała z siebie zduszony kwilący dźwięk. - Mmmm, jesteś strasznie mokra, kotku. Otwórz oczy. Patrz. Będziesz następna. Zamknęła oczy? Och. Zamknęła. Obrazy w jej głowie były tak jasne, że mogła przysiąc, że były otwarte. Ale kiedy rzeczywiście je otworzyła, odkryła, że klęcznik był opuszczony. Adria była obecnie wiązana linami, jej piersi były wypukłe przez skrępowanie. Więcej lin otaczało jej talię i ramiona. Slade podniósł związaną kobietę na stół, rozsunął jej nogi, a następnie stojąc przy brzegu, wbił się mocno w jej cipkę. To Cailey krzyknęła. Obydwie pokojówki były teraz pieprzone, jedna siedziała wyprostowana na ławce z szeroko rozciągniętymi nogami, druga leżała na plecach. Cailey patrzyła na nie od tyłu, patrzyła na mięśnie pleców mężczyzn, na ramiona, nogi i tyłki, które zaciskały się gdy w kółko wbijali się w kobiety. - Lubisz patrzeć, jak moi mężczyźni pieprzą, Cailey?- Lander szepnął jej do ucha.- Jesteś taka gorąca i wilgotna. Oni cię do tego doprowadzili? Czy ja? - Oboje - odpowiedziała bez tchu. Zaczerpnęła obdarty łyk powietrza i wypuściła je w westchnieniu. Mogła przysiąc, że powietrze w pomieszczeniu rozcieńczyło się, tlen jakoś się wyczerpał. Jej oczy przysłoniły się erotyczną sceną przed nią, otulając jej świat wirującymi kolorami i cielesnym ciepłem. Palce Landera powoli doprowadzały ją do szaleństwa, pieściły jej fałdki, drażniły jej cipkę, pokonywały jej otwarcie, ale nie wypełniały jej. Była to agonia, ekstaza. Obydwie równocześnie. Zarówno nie chciała żeby to się skończyło jak i pragnęła końca. Palce Landera zatrzymały się. - Otwórz oczy i patrz. Teraz gdy je otworzyła, odkryła że obydwie kobiety były na uboczu a mężczyźni nawzajem pieścili swoje penisy. Całowali się, mogła zobaczyć jak ich otwarte usta wypełniały się językami, które się głaskały, przeszywały. Dwaj duzi, silni mężczyźni. Dotykali się wzajemnie w ten sposób. O Boże, nukleator był gorący. Była raz w barze dla gejów. Widziała jak geje się całowali. Ale z jakiegoś powodu, to było inne. Ci mężczyźni emanowali aurą surowej mocy i siły, i bez wątpliwości swoją kocią naturą. Więc oglądanie jak dwoje bardzo mocnych, bardzo męskich mężczyzn chwyta swoją seksualność, było fascynujące. Zaczęły powstawać pęcherzyki gorąca. Skwierczenie jej krwi podniosło się o kolejne sto stopni, gdy patrzyła jak nawzajem pocierają swoje penisy. Powolne ruchy, wypełnione ręce, przesuwające się w górę i w dół grubych, twardych wałów. Jej usta wypełniły się śliną, gdy patrzyła na ten widok. Jej głowa też się rozpływała. A jej cipka - pusta! - pulsowała z głodu. Kiedy, ach kiedy Lander zamierzał ją przelecieć?

Jego palce znowu zaczęły swe badania. Jedna ręka zawędrowała do jej lewego sutka, boleśnie szarpała końcówkę a następnie szczypała ją. Po raz kolejny usłyszała, jak sama ciężko oddycha i jęczy. Lander wezwał pokojówki, które rzuciły się do niego. Pomogły jej stanąć na nogi, gdyż chwiała się jak roztopiona żelatyna i poprowadził ją na seksualną ławkę. - Patrz na nich - Lander szepnął jej do ucha, wskazując na dwóch całujących się mężczyzn. Skinęła głową a Adria i Nevan jednocześnie rozsunęły szeroko jej nogi, gdy patrzyła jak Slade zgina się i bierze grubego penisa Caldera w swój okrągły, umięśniony tyłek. Dosłownie zapiszczała, gdy patrzyła jak pręt Caldera znika odbycie Slade'a w pierwszym pchnięciu. Mogła przysiąc, że jej serce waliło o jej klatkę piersiową. A wypalająca gorączka pewnie wystarczyła, aby spowodować trwałe uszkodzenia mózgu. Dość tego. Była gotowa na orgazm. Musiała dojść. I na Boga, Lander musiał jej pozwolić. - Proszę, Lander - nie zamierzała błagać. Nie w tym momencie. Teraz zbyt dbała o te całe odgrywanie roli. Tylko jedna myśl rozbrzmiewała echem w jej głowie. W kółko. Ulga. Teraz. - Wkrótce, kotku. Najpierw patrz. Chciała zapłakać. Chciała krzyknąć. Zamiast tego przełknęła ryk frustracji który utknął kulą w jej gardle i skoncentrowała się na niesamowitym widoku przed nią. Dlaczego tak ważne było, żeby to widziała? Choć było to piękne i podniecająco, to tkwił w tym jakiś cel? Po około dziesięciu uderzeniach serca, dowiedziała się w czym tkwiła rzecz. Dwóch mężczyzn - którzy nadal się pieprzyli - zaczęli się zmieniać, podobnie jak to zrobił Lander. Grube, opalone włosy pokryły ich ciała. Ich kończyny skróciły się. Ciemniejsza grzywa wyrosła na ich szyjach i ramionach i po chwili widziała jak dwa lwy się pieprzą. Jeden z nich pochylił głowę do tyłu i ugryzł bok szyi drugiego. Ryk mrożący krew w żyłach rozniósł się echem po sali a krew Cailey zrobiła się zimna, mimo tego, że Lander dotykał jej cipkę. Przez jej całe ciało przetoczył się strach, wypierając zdesperowany erotyczny głód. Odwróciła głowę, zamykając oczy w przerażeniu, mając nadzieję że wizerunek ogromnych kotów zniknie. Lander ukląkł przed nią, dokuczając jej odbytowi i waginie palcami. - Patrz. Była to ostatnia rzecz, jaką chciała robić. Ale gdy odwróciła głowę i ponownie zmusiła się do otwarcia oczy, Lander nagrodził ją jednym wsunięciem palca w cipkę. Przeszył ją pojedynczy piorun ciepła. - Tak, właśnie tak. Patrz a dostaniesz nagrodę. To prawie koniec. - Tylko nie zostawiaj mnie. - Obiecuję, że nie zostawię. Tak długo, jak będziesz patrzeć - rozsunął jej

wargi i dotarł do jej cipki, zaczynając od dołu przesuwał się w kierunku jej łechtaczki. Jego język serwował jej powolne, leniwe liźnięcia. Spowodowały powolną, pyszną falę ciepła w jej brzuchu. Było to takie dziwne, ale kim była, żeby narzekać? Obserwowała scenę z Dzikiego Królestwa - nie była to dokładne wizja z jej erotycznych fantazji - podczas gdy Lander wykonywał wobec niej seks oralny. I pomimo wszystkich wstrząsów szoku, pokochała to. Lew na górze przestał się poruszać i zastanawiała się, czy skończyli. Jeden zsunął się z grzbietu drugiego i obydwoje spojrzeli na nią. Ponownie się napięła, ale gdy dwa palce Landera zatopiły się w niej wypełniając jej cipkę, zimny dreszcz strachu szybko został zastąpiony ciepłym oczekiwaniem. Co z tego, ze dwa lwy znajdowały się wraz z nią w jednym pomieszczeniu? Nie musiała się nimi przejmować. Mogła udawać, że ich tam nie było i cieszyć się na magii, która Lander wykonywał na jej ciele. Tak, właśnie to zrobi. Wpatrywała się ślepo w jednego z lwów, podczas gdy język Landera, jego usta i dłonie doprowadziły ją do kompletnego szaleństwa. Wtedy Adria podała mu małą wtyczkę do tyłeczka i miskę ze smarem. W tej pozycji, jej odbyt był dostępny. Nie zapomniała o jego obietnicy o tym, że wytrenuje ją, żeby go tam przyjęła. Jej cipka zacisnęła się wokół jego palców i poczuła jak przypływ ciepłego płynu otacza je gdy powoli je wyciągnął a następnie z powrotem je zanurzył. Jego jęk był niskim hukiem niż ludzką wokalizacją. Ale był równie seksowny. Tak samo jak musujące uczucie w jej odbycie, które zataczało łagodne koła. - Tak jest. Zrelaksuj się, kociaku - nadal stymulował jej odbyt podczas gdy lizał jej cipkę. Posuwał jej waginę swoim językiem a następnie wsuwał i wysuwał czubek swego języka tam i z powrotem. Małe wstrząsy przyjemności ze stymulacji zmieszały się z przyjemnością jego intymnego dotyku na jej tyłeczku. Pchnął końcówkę wibratora do jej odbytu. Wsunęła się do środka a pierścień mięśni zacisnął się na nim, wypychając go z powrotem. Zadrżała i spróbowała się zrelaksować, acz chociaż miała palec, wibrator do tyłeczka a nawet sztucznego penisa w swoim odbycie, nie była całkowicie przyzwyczajona do rzeczy które się działy. Chociaż teraz wiedziała jedną rzecz. Uczucie posiadania czegoś w swojej odbytnicy było intensywnie erotyczne. Niegrzeczne. - Tak jest. Zrelaksuj się i otwórz dla mnie, tak jak otwierasz swoją cipkę Lander kontynuował masowanie jej odbytu i po raz kolejny wepchnął końcówkę do jej środka. Zrelaksowała się i smukła wtyczka wsunęła się głębiej, znacznie głębiej. Ochhhhh. Była to cudowna rzeczy. Nie chciała, żeby jej ciało wycisnęło ją z powrotem. - Tak. Teraz mam zamiar cię pieprzyć.

Były to najlepsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszała. Lander oparł na kolana, ustawił biodra między jej udami i położył dłonie po obu stronach jej talii i powoli zanurzył swego grubego penisa w jej cipce. Jego oczy, te oczu koloru stopionego złota, spotkały jej. Przysięgła, że ta przyjemność mogła zabić dziewczynę, była na swoje drodze do szybkiej - i najbardziej cudownej - śmierci. Do środka i na zewnątrz, och tak powoli. Czuła każdy cal jego wspaniałego ciała. I wtedy jej pełna odbytnica dodała kolejną warstwę przyjemności, co było jednym z najbardziej niezwykłych momentów w jej życiu. Jego spojrzenie przewiercało ją z taką samą intensywnością jak jego penis zatapiał się w nią intymnie. Natychmiast poczuła się wrażliwa i otwarta. Po raz kolejny szukała izolacji w ciemności. Zamknęła oczy, ale warknął. - Nie zamykaj się na mnie. Z powrotem podciągnęła go góry swoje ciężkie powieki i spotkała jego zaborcze spojrzenie. Dosłownie widziała, jak te oczy stają się twarde, gdy przyjemność przejęła kontrolę. Jego ekspresja stała się zdziczała. Szczęka zacisnęła. Oczy zwęziły się w szparki. Twarz zaczerwieniła się. Mięśnie jego ramion zafalowały pod jego gładką skórą. Walka którą wyczuła - mężczyzna przeciwko bestii - tylko wzbogaciła jej pragnienie o jeszcze większym szczycie. Stawał się coraz bardziej zaborczy, bardziej wymagający. Zamiast wzięcia jej jako mężczyzna, pompował w nią ciężko i ostro, jak zwierzę. A jej ciało zareagowało na zmiany. Podobnie jak drżała z zimna i ciepła w tym czasie, była na skraju orgazmu. Tak, och tak. Tego właśnie pragnęła, musiała to dostać. To surowe, dzikie pieprzenie przez mężczyznę, który ledwo był człowiekiem. Pozwoliła sobie odpłynąć, pozwoliła ciepłu orgazmu ogarnąć ją. Gdy westchnęła z wdzięczności, dołączył do niej głos Landera, jego gardłowy jęk w wyższej tonacji był niż jej jęk był dla niej komplementem. Och tak, była to piosenka i nie miała nic przeciwko żeby grała w kółko w jej głowie!

Rozdział XVII

Była otoczona. Przez lwy. Z pazurami, które mogły wyrwać jej wnętrzności na zewnątrz. Z zębami, które mogły zmiażdżyć jej kości. A jednak nie była wystraszona na śmierć. Czyżby dodatkowi członkowie z rasy Landera podziałali? Może Mia, samozwańcza doktor psychiatrii, miała rację? Zaraz po tym jak wróciła na ziemię po tym niesamowitym orgazmie, otworzyła oczy, aby dostrzec, że ich czterej nowi mieszkańcy lochów zmienili się w lwy. Siedziały po jej obu stronach, mężczyźni po jej prawej, kobiety po lewej. Ich złote oczy, takiego samego odcieniu jakie miał Lander, były na niej skupione. Jeden z mężczyzn pacnął łapą w jej nogę, która nadal była przywiązana i o dziwo, nie wyskoczyła ze swojej skóry. Jedna z kobiet oparła się o jej drugą nogę i ku swojemu zdziwieniu, uśmiechnęła się gdy ciepłe futro połaskotało jej goleń. Lander dosłownie zamruczał, gdy wycofał swojego penisa z jej drżącego ciała. - W ich oczach jesteś ich królową. Trochę dziwnie było o tym myśleć, ponieważ nie tak dawno temu każdy mężczyzna, kobieta i dziecko w tym miejscu uważało ją za zagrożenie dla ich życia. Teraz była królową? Można było podyskutować o tym zwrocie akcji w sondażach Gallup. Na pewno tutaj rzeczy szybko ulegały zmianie. - Byłabym zadowolona, gdybym nie była ich obiadem. Chichot dosłownie odbił się o pierś Landera. Był to najdziwniejszy rodzaj drażniącego odczucia, przez które prawie sama zaczęła chichotać. - Obiecuję ci, że nikt nie chce cię zjeść... z wyjątkiem mnie - poruszył swoimi brwiami dając jej do zrozumienia o czym mówił.- Dobrze się czujesz? Opadając na pięty, zaczął grzebać przy jej kostkach, uwalniając je z kajdan. - Tak. Czuję. Naprawdę.

Jeden z mężczyzn wydał z siebie mały ryk i wzdrygnęła się. Jej serce zaczęło walić z dużą prędkością i poczuła jak sztywnieje jej ciało. O nie. Za szybko to powiedziała. Cholera by to wzięła. - Zrelaksuj się, kotku - Lander masował podeszwy jej stóp. Było jak w niebie. Zamknęła oczy i skupiła się na przyjemnym uczuciu które serwowały jej ręce tego silnego mężczyzny, które naciskały na jej napiętą stopę. Kostkę. Łydkę. Przesuwał się wyżej, na co nie narzekała. - O to chodzi. Skoncentruj się na wolnym oddychaniu. Skoncentrowała się, ale nie na oddychaniu. Zamiast tego skupiła się na jego głosie, jego dotyku, leniwym zapachy seksu na jej skórze. Było to bardziej przyjemne niż myślenie o wdechu i wydechu. Podziałało. Tempo dudniących uderzeń serca zwolniło na trochę. I rozpadł się kawałek ciężkiego, krzepnącego betonu w jej brzuchu. Jeden z lwów ponownie się o nią otarł i poczuła, że ciężka bryła z jej żołądka przechyla się ku gardłu. - Zrelaksuj się - ręce Landera gładziły jej uda, jego palce były rozsunięte. Potarł kępkę u szczytu jej nóg, przez co zadrżała.- Pomyśl o nich jak o swoich obrońcach. Swoich strażnikach. Lwy opiekunowie, nie aniołowie stróże? Cóż, cholera. Dlaczego by nie? Podczas gdy walczyła z pewną psychiczną gimnastyką, Lander uwolnił jej drugą nogę. Następnie zajął się jej nadgarstkami. - Jesteś teraz wolna i jestem tutaj. Chcą, żebyś ich dotknęła. Rozpoznała. Możesz? Ack. Nie poleciała do drzwi, gdy zamienili się w kotki. Czy to nie wystarczyło? Naprawdę musiała dotknąć jednego? - Może innym razem?- zasugerowała nadal z zamkniętymi oczami. O wiele łatwiej było jej sobie z tym poradzić, gdy miała zamknięte oczy. - Proszę, kotku. Nie rób tego, dlatego, że proszę. Albo dlatego, że tego chcą. Zrób to dlatego, że możesz i chcesz. To twoja szansa aby pokonać lęk, który krępuje cię mocniej niż jakiekolwiek więzy, jakie mógłby na ciebie nałożyć. Co do tego miał rację. I mogła przyznać, że była już cholera i zmęczona ze zwalczaniem jakiegoś głupiego lęku - a kilka nieprzyjemnych doznań fizycznych które towarzyszyły temu strachowi - wstrzymywały ją. Kiedyś chciała zostać weterynarzem. Tak, była wtedy dzieckiem, a dzieciaki marzą o wielu rzeczach, gdy są małe. Kosmonauci. Strażacy. Łyżwiarze. Księżniczki. Ale jej marzeniu o zostaniu weterynarzem było znacznie większe niż przemijająca fantazja. Jej ojciec był weterynarzem i obserwowała go w pracy. Podziwiała to, co był w stanie zrobić dla zwierząt. Tak, jak sobie przypominała, także chciała to robić. Nawet teraz ambicja do pracy ze zwierzętami była tam, wewnątrz niej krzycząc o satysfakcję. I o potrzebę, która była większa niż marzenie. Przez kilka lat nawet chodziła do szkoły weterynaryjnej, ale odpadła podczas pierwszego dnia stażu. Jej ojciec był bardzo rozczarowany a ona zbyt się

wstydziła, żeby mu się pokazać na oczy. Odrzuciła na bok centrum swojego życia, swoje nadzieje, wszystko. Dosłownie zataczała się z bólu i zmieszania. Bez swojego życiowego marzenia, czego miała oczekiwać? To był pierwszy krok. Gdyby mogła pozbyć się swego strachu wobec kotów, mogłaby wrócić, dokończyć. W końcu mogłaby odzyskać swoje życie. Pojechać i stanąć twarzą w twarz ze swoim ojcem, pokazać mu, że jest silną kobietą na jaką ją wychował. Może i Lander porwał ją wbrew jej woli, ale jej strach trzymał ją w niewoli dłużej, niż on. Nie było wątpliwości, że jej fobia była najbardziej bezlitosnym mistrzem, któremu kiedykolwiek uległa. Już nie! Z nadal zamkniętymi oczami, sięgnęła na swoją prawą stronę, wiedząc, że gdzieś tam znajdowały się lwice. Jej dłoń spotkała coś ciepłego i miękkiego. Futro na kości. Przypuszczała, że głowę. Boże, wszystkiego chciała, to szarpnąć rękę z powrotem. Ale nie pozwoliłaby sobie na to. Nie. Nie, nie, nie. Pozwoliła, aby jej palce powędrowały po wierzchu głowy lwicy, po raz kolejny koncentrując się na przyjemnych obrazach. Lander. Nagi. Zwyciężył. Przyjemny powiew ciepła złagodził chłód jej strachu. Hmmm... może nie było to takie złe. - To sposób. Tak - Lander nadal zachęcał ją miękkim głosem, popychając ją, aby przysunęła się bliżej lwów, dotknęła je wszystkie, pozwolił, żeby ją otoczyły, wąchały jej nogi swoimi ogromnymi głowami. Z biegiem czasu udało jej się otworzyć oczy. Drapała je za uszami. Jak miękko. Niski, dudniący dźwięk wypełnił brzęczeniem pokój, zarówno pochodził od Landera jak i innych lwów. W końcu skinęła głową. Łatwo oddychała. Nie było paniki. Przerażenia. Cykl został przerwany. Była zachwycona. Nie, bardziej podniecona. Nie mogła sobie wyobrazić czegoś lepszego niż to. Była wolna! Nie mogąc ich zatrzymać, Cailey pozwoliła łzom wypłynąć z oczy. Dawno temu zrezygnowała z pozbycia się fobii. Sama pozwoliła, żeby strach podyktował jej karierę. Miejsce gdzie mieszkała. Stronę chodnika, którym chodziła. Dla osoby, która bała się kotów, świat stwarzał duże niebezpieczeństwo. Ulice wokół jej domu. Jej przyjaciele i rodzina. Nawet w lokalnej księgarni, którą prześladowała od wieków, właścicielka postanowiła nabyć figurkę starożytnego kota. Naprawdę mogło to być takie proste? - O mój Boże. Sądzę, że pozbyłam się swego strachu. Dzięki tobie Lander wyglądał na dumnego.- Cudownie. - Zniknął na dobre?

- Mam taką nadzieję - jego uśmiech był bardziej oślepiający niż jakiś napakowany koleś na plaży Kalifornii. Mocno opalona skóra kontrastowała z białymi zębami. Mężczyzna mógłby być bardziej wspaniały? Poważnie? - Muszę cię zostawić na jakiś czas. Było to zdecydowanie dołujące. Właśnie obmyśliła niektóre pomysły, jakby chciała uczcić swój nowo wyleczony stan. Nie na co dzień dziewczyna pozbywała się czegoś tak ogromnego jak życiowa fobia. A przecież wiedziała, że Lander nie zostawiłby jej gdyby nie musiał. Było to pewnie jakieś super ważne sprawy, które król lew miał do zrobienia. Zdecydowała, że świętowanie może poczekać. Zresztą chciała trochę popisać. Nagla była zainspirowana aby napisać o wielkiej fobii Mii w tym Czarnym Momencie, kiedy w końcu stawi czoła ze swoim strachem wobec wody. Będzie to zabawna scena do napisana. Pełna napięcia i głębokiego wzruszenia. Przerażenia. Trwogi. Odkrycia. Może nawet będzie trochę seksu. Uch huh. Była zainspirowana. W końcu je miał tam gdzie chciał. Te pieprzone pantery zapłacą za to co zrobiły. Za zaatakowanie go w jego cholernym domu. I za zabicie jego brata i za próbę wrobienia Cailey. - Nadal trudno mi uwierzyć, że Adria była tego częścią - powiedział Bourne. Ciało Landera było takiego ciasne, że jego głowa płonęła. Każdy mięsień naciągnął się do granicy. Jego serce waliło o mostek. Jego krew paliła żyły. Dosłownie potrafił posmakować gorzki i kwaśny smak nienawiści w swoich ustach. - Ja też. Ale dałem jej szansę na wyjaśnienie i niczego nie zaprzeczyła. - Jak dowiedziałeś się, że to właśnie ona wrabiała Cailey? Lander zacisnął i rozluźnił swoje pięści gdy szedł, patrząc prosto przed siebie. - Zajęło mi trochę, zanim poskładałem wszystkie wskazówki do kupy. Oczywiście to być ktoś, kto swobodnie wchodził i wychodził z mego domu. Ktoś, kogo bym nigdy nie podejrzewał. Ktoś, kto miał łatwy dostęp zarówno do Cailey jak i do jej rzeczy i wyglądał dość podobnie do niej, żeby uznano ją za nią na ulicy. Adria miała to wszystko... i pomyśleć, że była to lwica, która kiedyś miała zostać moją królową. - Przykro mi. Służyła ci przez długi czas. Nigdy bym jej nie podejrzewał powiedział cicho Dryce, będąc u jego boku. Lander spojrzał przez swoje ramię i posunął się do przodu. Nie było dzisiaj miejsca na błędy. Żadna krew nie zostanie przelana. Brak ofiar śmiertelnych, oprócz panter. Coś ominął?

- Chciałem, żeby Adria temu zaprzeczyła gdy się z nią skonfrontowałem. Chciałem, żeby tak zrobiła. Ale tak się nie stało. Po prostu rozpłakała się i poprosiła, abym okazał łaskę, udzielając jej szybkiej śmierci. Zero procesu. Po prostu zrobił to i lwica którą naprawdę kochał i szanował, leżała na pustyni, a jej tusza była pożerana przez padlinożerców. Te pieprzone pantery szybko do niej dołączą. Budynek przed nimi miał zdezelowaną strukturę, zniszczoną przez czas i żywioły. Lata temu to miejsce wyglądało zupełnie inaczej, dom i stodoła tłoczyły się w centrum wysokich drzew uprawnych. Ale po przekleństwie i późniejszym zakazie używania magii, jego duma opuściła budynki poza miastem, szukając nowego życia wśród murów miasta. Setki domostw jak to jedno, szpeciło krajobraz smutnym wspomnieniem jakie życie utraciła jego duma. Ukryty za szeroki dębem, skinął na swoich ludzi, przywołując ich do przodu. Dryce był po jego prawej stronie, Bourne i pozostali dwaj stali po lewej. - Mężczyźni z tyłu są gotowi?- spytał Dryce'a. Dryce skinął głową. - Powinni. Chociaż nie możemy przejść do pozycji, dopóki nie dadzą nam sygnału. - Ilu ich mamy? - Czterech z tyłu budynku - odpowiedział Bourne. - Wspaniale - dobrze się krył. Ponadto miał element zaskoczenia, ponieważ pantery jadły i nie były gotowe do ataku. Jego plan musiał zadziałać. Musiał się tylko uzbroić w cierpliwość. Wystawił zdobycz, znając naturę panter. Gdy polowały, zabijały gdzieś gdzie czuły się bezpiecznie. Jego ludzie podążyli za nimi aż tutaj, a wtedy Dryce posłał po niego, dając mu do zrozumienia, że nadszedł czas. Adrenalina biła przez jego ciało, gdy zmniejszali odległość między sobą a budynkiem. Lander oparł się o ścianę zewnętrzną. - Rzeczy są teraz w takim bałaganie. Jedna sprawa to pozbycie się tych dupków. Ale jeśli mam zamiar spać dzisiaj w nocy, to muszę się pozbyć Jaga - na dobre. - Jest bardziej ohydny niż ślimak, ale mam kilku ludzi, którzy pracują nad nim. Dostaniemy go - Bourne położył dłoń na ramię Landera, jak mógłby go pocieszyć, a Lander zdał sobie sprawę, że mógł mu okazać wrażliwość nawet teraz. Jego związek z Cailey tak go zmienił? Sprawił, że był bardziej skłonny okazywać słabość wśród innych? Mogło to być zarówno dobre jak i złe. - Nadal masz poparcie większości dumy a teraz, gdy potwierdzono że Cailey nie miała nic wspólnego ze śmiercią naszego brata, zyskała przychylność wśród lwic - kontynuował Bourne. - Dobrze - Lander skinął głową.- Przeszkadzało jej to, ta nienawiść którą

od nich wyczuwała. Jest wrażliwa na tym punkcie, dlatego w pierwszej chwili tak trudno było mi uwierzyć, że mogła kogoś zabić. - Miałeś rację - Bourne pochwycił błysk światła i skinął głową.- Dobra, już czas. Gotowy żeby rozwalić kilka panter? Z zaostrzonymi zmysłami, gotowym ciałem, Lander pobiegł do drzwi. - Tak. Jestem gotowy od momentu gdy wpadły do mojej sypialni. - Cholera! Kundle Hadesa - druzgocące uderzenie w tył głowy niemal zwaliło Landera na kolana. Kolejne, w górną część pleców, pozwoliło mu zobaczyć gwiazdy. Chwilę później ból nadszedł w fali białości. Zapłonął w dole jego szyi i wsiąkł w jego jelita. Świat wyblakł, kolory do których się przyzwyczaił gdy po raz pierwszy dotknął Cailey znowu wypełniły się odcieniami szarości. Dźwięk był stłumiony. Mężczyzna krzyknął. Dryce? Bourne? Nie, nie mógł stracić dwóch pozostałych braci. Lander stłumił nudności a następnie stanął na nogi. Świat zanurzał się obracał gdy starał się iść do pobliskiego stada lwów. Byli skuleni nad czymś, nad kimś. Modlił się, żeby nie stracił kolejnego brata przez swoich wrogów. Bestia w nim rozbudziła zalegające emocje, wściekłość, frustrację i rozpacz. Po raz kolejny upadł na ziemię, całkowicie pokonany przez bolesną przemianę. Chciał, żeby się to skończyło, aby mógł powstrzymać tych skurwieli od krzywdzenia jego brata. Każda sekunda wydawała się całym życiem. A potem było już po wszystkim i stał się bestią. Dryce! Jego ryk frustracji i wściekłości przeszedł echem. Adrenalina maskowała palący ból, ugryzienia i pazury gdy przecierał sobie drogę przez wrogie stado lwów. W końcu dotarł na miejsce. Tak jak się obawiał, Dryce leżał na ziemi, zakrwawiony i nieprzytomny. Spóźnił się? Ułamek sekundy później coś twardego uderzyło w głowę Landera. Świat wokół niego się zamknąć niczym czarny tunel. I tym razem nie mógł wywalczyć sobie drogi powrotnej. - Mam okropną nowinę - oczy Nevan były przekrwione i wypełnione łzami i po raz pierwszy odkąd Cailey ją spotkała, wyglądała na wstrząśnięta. Cailey natychmiast zaczęła panikować. Zerwała się jak sprężyna z łóżka aż zawirowało jej w głowie. - Co? Co się stało? Co z Adrią? Nie widziałam jej... gdzie jest? - To straszna tragedia. Kompletnie straszna. O Boże!- Nevan chwyciła swą twarz w drżące dłonie. Łzy wypływały z jej oczu. - Co?- Cailey dosłownie potrząsnęła ogłuszoną kobietą, skamieniała i

zdesperowana, żeby usłyszeć detale. Miało to coś wspólnego z Adrią? Landerem? Pożar wybuchł w jej jelitach. Nevan otarła nos wierzchem dłoni. - Nasz król został pokonany. On i jego bracia są przetrzymywani przez Jaga i jego armię. Jag ubiega się o tron. - Gdzie? Wiesz, gdzie są przetrzymywani?- Cailey popędziła do szafy i otworzyła drzwi. Płacząca kobieta potrząsnęła głową. - To nie ma znaczenia. Nic nie możemy zrobić. Lwicom nie wolno ingerować w jakikolwiek sposób w sprawy związane z lwami czy ich stanowiskiem władzy. Najsilniejszy przewodzi dumą. Takie jest prawo. - Do diabła z prawem - krzyknęła Cailey, wyrywając z szafy najbardziej solidne ubrania jakie posiadała.- A co z dobrem dla wszystkich? Jag jest tym typem lwa, którego chcecie, żeby wam przewodził? Nevan potknęła się robiąc krok do tyłu. - Nie. - Jag będzie tym władcą jakim jest Lander?- spytała, szarpiąc się z cieniutką górą. - Nie. Nikt nie będzie takim władcą jakim jest Lander, no chyba, że jego młodszy brat, Dryce - Nevan osunęła się na krzesło w rogu pokoju i ukryła twarz w dłoniach.- Ale nie możemy nic zrobić. Cailey weszła w swoją spódnicę, która sięgała do kolan a następnie stanęła nad Nevan. Oszołomiona, sfrustrowana, przestraszona i napędzana żeby coś zrobić, cokolwiek. Ale co? Potrzebowała pomocy. - Naprawdę będziesz stać i patrzeć jak mężczyzna który na to nie zasługuje, przejmuje władzę? - Nie mogę ingerować. To zakazane. Do diabła z tym. Buty. Potrzebowała butów. - Nie mogę po prostu tak siedzieć. - Musisz. - Do cholery z tym, co muszę - zdecydowana, wściekła i gotowa do krzyku, Cailey wciągnęła buty i pobiegła do drzwi. - Dokąd idzie?- Nevan krzyknęła za nią. Cailey zatrzymała się przy drzwiach. - Nie będę podlegać jakiemuś głupiemu prawu, które nie ma sensu. Mam zamiar znaleźć sposób, aby pomóc Landerowi... albo umrzeć próbując. Nevan padała do jej stóp. - Błagam. Nie możesz! - Kto mnie powstrzyma?- Cailey posłała Nevan swoje najzimniejsze spojrzenie jakie w sobie zgromadziła pośród kompletnej paniki.- Ty? pospieszyła korytarzem w kierunku schodów. Nevan podążyła za nią. - To mój obowiązek.

- Pieprzyć twój obowiązek. - Ale jak mu pomożesz?- spytała Nevan, nadal stojąc za nią.- Nie masz nawet pazurów. Cailey zatrzymała się na środku klatki schodowej. Odwróciła się. - Ha! I tu się myślisz. Mam pazury. Po prostu nie są takie jak twoje zakrzywiła palce i przecięła nimi powietrze. Nevan kpiąco złapała ją za nadgarstek. - Dobrze, kochanie, skoro sądzisz, że będziesz walczyć ze stadem panter z trzy calowymi pazurami lwa, jesteś w strasznym szoku. Choć ton Nevan sprawiał ból, Cailey wiedziała, że Nevan miała cholerną rację. Potrzebowała broni. Byłoby to samobójstwo, gdyby walczyła wręcz. Ale nie było tak, że ktoś ofiarował jej pomoc. A w świecie pełnym zwierząt-ludzi broń każdego była naturalna - ogromne zęby i pazury - nikt nie potrzebował broni stworzonej przez człowieka. Będzie miała trudności ze znalezieniem czegoś, co mogłaby użyć jako pałkę. Nieważne, że potrzebowała czegoś bardziej skutecznego. Podobnie do karabinu półautomatycznego o szerokim zasięgu. Usiadła tyłkiem na schodach, nagle odczuwając brak siły. Zakrywając twarz, pozwoliła popłynąć łzom. Och, była tak cholernie słaba, płacząc tak jak teraz. Teraz, gdy Lander potrzebował, żeby była silna. Ale nie mogła ruszyć na ratunek sama, nieuzbrojona. Było to zbyt głupie, nawet żeby o tym myśleć. - Przykro mi - mruknęła Nevan siadając za nią. - Nie, nie jest ci. Gdyby naprawdę było ci przykro, pomogłabyś mi. - To nie prawda. Posłuchaj - Nevan objęła rękoma Cailey a następnie odsunęła jej palce od twarzy.- Znasz naszego króla bardzo dobrze. Wiesz, jak bardzo wymaga od nas szacunku. Wobec niego i jego prawa. Od wszystkiego, nawet jeśli się z tym nie zgadzamy. Prosi nas o to, bo jest honorowym królem, który chce dla nas jak najlepiej. - Tak, wiem. - I także wiesz, że nigdy nie stawił siebie ponad prawo. Wolałby umrzeć, niżby pozwolić na to, żeby lwice złamały prawo i przyszły mu z pomocą. Dlaczego? - Ponieważ nie chce, żeby stała się wam krzywda. Albo gorzej. Nevan skinęła głową. - Dokładnie. - Ale to nadal nie jest sprawiedliwe. - Nie. Nie jest. Ale właśnie tego chciałby nasz król. Cailey zamknęła oczy a obraz Landera natychmiast przetoczył się przez jej umysł. - Nadal nie mogę tu siedzieć i nic nie robić. - W takim razie chodź ze mną. Może nie będziesz mogła pomóc naszemu podbitemu królowi, ale być może poczujesz się lepiej pomagając lwicom przygotować się na nowego króla.

Och, jupi. Kiedy Cailey nie wstała żeby od razu za nią podążyć, Nevan znowu pociągnęła ją za rękę. - Proszę. Będzie to bolesny szok dla wielu lwic, które cię szanują. Twoja siła i miłość do naszego króla pomoże. - To nie dokładnie to, na co miałam nadzieję. - Może nie, ale to najlepsze, co możesz zrobić. Dla nas wszystkich. Zrezygnowana ale daleka od zadowolenia, Cailey podążyła za Nevan na pustą ulicę. Kluczyły przez labirynt dróg, w końcu dochodząc do wąskiej kamienicy, która wyglądała bardzo podobnie do Landera, z tą różnicą, że brakowało bogato rzeźbionej stolarki z przodu budynku. - Minęło dużo czasu odkąd wśród naszych ludzi doszło do zmiany przywódcy - wyjaśniła Nevan, otwierając drzwi dla Cailey. Po tym, jak Cailey weszła do środka, Nevan zamknęła drzwi i wyprzedziła ją, prowadząc ją w dół wąskim korytarzem, mijając stromą klatkę schodową i kilka zamkniętych drzwi.Ale zgodnie z tradycją, lwice spotykają się z naszym sabatem sióstr i przygotowują się na nowego króla. - Sabat sióstr? Tak jak czarownic? - Nie. Nie ma już tu więcej czarownic. Czary zostały zakazane wiele lat temu, po tym jak nasi ludzie zostali przeklęci. - Lander i Adria wspominali o klątwie. Możesz powiedzieć mi więcej? - To była straszna tragedia - Nevan usiadała przy drewnianym stole, wskazując Cailey pobliskie krzesło.- Nie tak dawno temu, czary były powszechne w naszym mieście. W rzeczywistości, wszystkie lwice do pewnego stopnia praktykowały magiczną sztukę. Ale niestety, staliśmy się zależni od magii, nie mogliśmy znaleźć zastosowania do niemagicznego wykonywania wielu rzeczy. Więc zostaliśmy przeklęci, a rzeczy na których najbardziej polegaliśmy, zostały zakazane, nasi ludzie strasznie cierpieli. - To bardzo smutne. - To już nie ma znaczenia - Nevan potrząsnęła głową.- Nie można nic zrobić, żeby usunąć klątwę. Niektórzy z naszych ludzi teraz obawiają się magii. Niektórzy ją znoszą. Ale inny mają skrytą nadzieję, że nasz przyszły król pozwoli powoli, aby wróciła. Kilka lwic próbowało przekonać naszego króla, żeby zmienił prawo. Ale odmawiał. - Oczywiście uważał, że to najlepsze dla wszystkich. Prawda? - Tak, jestem pewna że miał to na myśli. Dlaczego Cailey miała poczucie, że nastąpiło „ale” po ostatnim stwierdzeniu? - Ale to jedna opinia z której nie podzielam z naszym królem - Nevan dodała. Tak, właśnie o to chodziło. Cailey nagle poczuła się nieswojo. Czy to znaczyło, że Nevan chciała, aby prawo się zmieniło? Wystarczająco, żeby pomóc innemu mężczyźnie zabić króla? O Boże! Czy właśnie weszła do jaskini wroga? Tego, który wrobił ją w

zabicie brata Landera? - Gdzie jest Adria?- Cailey napięła stopy, opierając dłonie na stole. - Nie widziałam jej od wczoraj. Niewygodnie ci? Możemy poczekać na sabat sióstr w salonie. - Tak. Brzmi to dobrze - przypuszczała, tak jak sugerowała nazwa, że salon znajdował się w przedniej części domu, blisko drzwi. Choć nie była pewna na sto procent, że będzie musiała szybko uciec w bliskiej przyszłości, czułaby się lepiej będąc blisko drzwi. Tak na wszelki wypadek. Wzrastający, małostkowy niepokój żeby wyjść, gdy zjawi się zlot sióstr Nevan, nakreślał plan na bliską przyszłość. Nie było jasne, czy tego pozorne lekceważenie Landera było spowodowane jakąś kulturalną sprawą czy było częścią planu, aby go odsunąć od władzy. Ale było krystaliczne jasne, że Cailey nie podzielała tej postawy wobec całej sprawy. Nic a nic. Planowały cholerną imprezę powitalną dla nowego króla! Halo! Była... zakochana... w tym obecnym. Który, miała taką nadzieję, nadal żył. Nie miała zamiaru wystrzelić confetti i nucić melodii, nawet jeśli ten facet, który zajął jego miejsce nie był podstępnym łapserdakiem. Podczas gdy jej gospodyni była zajęta planowaniem koronacyjnej uroczystości nowego króla, Cailey powoli kierowała się do drzwi, mając nadzieję, że lwice były zbyt zajęte, żeby zauważyć jej nieobecność zanim będzie za późno. Nie miała pojęcia gdzie miałaby iść, skupiona na swojej ucieczce, ale musiała znaleźć lepsze miejsce niż to. Lander na pewno musiał mieć gdzieś kilku lojalnych towarzyszy, którzy planowali jego ocalenie. Jak mogła ich znaleźć? Wzięła jeden, dwa, trzy kroki. Gdy była poza salonem - zniknęła z pola widzenia - ruszyła szybko w stronę przednich drzwi domu. Tak! Sukces! Otworzyła drzwi i pobiegła, mocno i szybko. Nie odwracała się, żeby sprawdzić czy ktoś za nią podąża. Po prostu pompowała swymi ramionami, żeby przyspieszyć. I nagle coś ogromnego, jak pieprzony Humvee, walnęło w jej plecy. Padła na ziemię tak mocno, że zapadły się jej płuca. Instynktownie zwinęła się w kłębek, próbując wciągnąć oddech. Cokolwiek ją uderzyło - ktokolwiek ją uderzył - szarpnęło ją za nogi. Oszołomiona, z wzrokiem przysłoniętym migotliwymi gwiazdkami, spojrzała na swojego oprawcę. Nevan. Te kobiety-lwy mogły wyglądać na drobne i delikatne, ale były jak cholerni gracze rugby. Umięśnione. Szalenie silne. I podstępne jak diabli. - Nie mogę pozwolić, żebyś biegała tutaj luzem. Coś niefortunnego mogłoby się zdarzyć. - Sądziłam, że stałoby się coś nieszczęśliwego, gdybym tam tkwiła. - Być może - uśmiech Nevan był pusty.- Albo nie. To zależy od ciebie. Jak na razie, sprawy nie wyglądają obiecująco.

- Dlaczego się mną zajmujesz? - Ponieważ obiecałam to mojemu królowi - zaciskając mocniej rękę na ramieniu Cailey, Nevan odwróciła się i zaczęła iść, ciągnąc Cailey niczym upartego maluch. - Cóż, jeśli o mnie chodzi, to bierzesz tą obietnicę zbyt poważnie. - Nie pytałam cię. - Tak sądziłam. Cailey przypuszczała, że nadszedł czas na Plan B. Szkoda, że nie miała Planu B. Starała się coś wymyślić, gdy wracała do domu Nevan. Ulice nadal były niesamowicie puste i ciche. Wydawało się, że cały świat wycofał się do środka. Życie mieszkańców miasta utknęło w miejscu. Czy każdy planował koronację nowego króla? Albo opłakiwanie straty Landera? Lander był martwy? Nagle łzy znowu zapiekły. Zakryła usta dłońmi, starając się zatrzymać emocje w środku, tak jak kiedyś. Mógł być już martwy. Lisa, co cholery napisałaś? Proszę, powiedz mi, że wiesz że to niefajnie zabić bohatera opowieści! Pomyśl, Cailey, pomyśl! Jesteś teraz w jednym z opowiadań Lisy. Co by zrobiła jej bohaterka?

Rozdział XVIII

Cailey przeczytała przez ostatnich kilka miesięcy wystarczająco dużo książek Lisy żeby wiedzieć, że Lisa nie była tym rodzajem autorki żeby skracać fabułę. Nie było wygodne rozwiązania w tej sytuacji. Żadnego cudownego rozwiązania, które zaprezentowałby się niczym ładnie zapakowany prezent urodzinowy z kokardką. Nie. Jeśli naprawdę teraz była bohaterką Lisy, musiała tak myśleć i działać. Co oznaczało, że musiała być dzielna i użyć swego mózgu. Gdy dziewczyna była w środku paniki, nic nie było łatwe. Ale musiała spróbować. Natychmiast po powrocie do domu Nevan, została przetransportowana do mniejszego pokoju na tyłach domu i pogrożono jej, że zostanie zamknięta niczym zbuntowana nastolatka, jeśli znowu będzie próbowała uciec. Naprawdę się zjeżyła, gdy była traktowana z góry. Przed dzisiejszym dniem, Nevan była milszą z dwóch pokojówek. Kobieta zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Nawet że ją to obrzydzało żeby ją słuchać, Cailey poszła na palcach z powrotem na korytarz i zaczęła podsłuchiwać plany lwic, mając nadzieję, że któraś wspomni czy Lander żyje czy nie. Po około godzinie w końcu dostała wieści na które tak długo czekała: był żywy a wyrok nie zostanie wykonany aż do jutrzejszego ranka. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, więc nie było czasu. Gdyby mogła wymyślić jakiś cuchnący plan! Ale minęły godziny, od kiedy została zaciągnięta za ucho - nie dosłownie, ale bardzo blisko - z powrotem do miejsca Nevan i wysłana do jej pokoju jak psotne dziecko. Wykonała wiele sapania, szybkiego chodzenia i myślenia, ale nadal nie miała pojęcia jakby mogła pomóc Landerowi.

Ale znając Lisę, oczekiwała czegoś więcej. I to co musiała zrobić, musiało być wielkie. Taka rzecz, do której nie miałaby jaj lub wiedzy na początku opowieści. Był to Czarny Moment opowieści, kiedy cała nadzieja została utracona a sprawy stawały się jeszcze czarniejsze. Cholera, gdyby tylko Lisa nie była takim wielkim spiskowcem! Za dobrze. Wpisała Cailey w ciasny róg i nie zostawiła jej żadnej łopaty, żeby mogła sobie wykopać drogę na zewnątrz. Wrrr! Cailey zsunęła się na tyłek, przyciskając plecy do ściany. Zakryła twarz starając się powstrzymać kolejną falę łez. Mogłaby być bardziej sfrustrowana i przerażona? Myśl, dziewczyno! Pomyśl. Czego się nauczyłam? Jakie słabości mogę odsłonić dla miłości mego życia? Boże, był miłością jej życia! Lander. Mężczyzna, który został stworzony przez jej wyobraźnię. Teraz nie było czasu na poświęcanie cennej energii psychicznej na rozmyślanie nad tym. Nauczyła? Nauczyła nie bać się kotów. Nauczyła się, że lwy mają miękkie futro wraz z tymi ostrymi zębami i pazurami. Były inteligentne. A lwice pracowały razem. Ich kultura była bardzo odmienna od najbardziej izolowanego życia w jej świecie, gdzie małżonkowie mieszkali samotnie w domu, polegając tylko na sobie nawzajem - bardziej lub mniej. Na jakie luki mogła się narazić? Mogło to być tak oczywiste? Bała się kotów przez lata. Co jeśli zaczęła by na nich polegać? Nie, jeśli zrobi więcej to, czy czasami nie przyjmie niektórych cech zwierząt, którymi kiedyś gardziła? Hmmm... Mimo to, jak mogła to zrobić? - Musimy iść zapolować - usłyszała jak powiedziała jedna z nich i był to pomysł, który w nią uderzył. Polowanie. Genialne. I szalone. Co jeśli zasugeruje zgromadzonym samicom, żeby zapolowały na Jaga zamiast na niektóre, biedne jelenie poza miastem? Mogłyby go otoczyć, doprowadzając go do niej... albo na odwrót. Tak, tak będzie lepiej. Będzie przynętą i doprowadzi go do czekających lwic. Wtedy będą mogły się z nim rozprawić. Żaden samiec nie mógłby sobie poradzić z czterema lwicami, a może i więcej. To mogłoby zadziałać. To prawda, że było wiele rzeczy, które mogły pójść źle. Mogłyby odmówić. On mógłby mieć bilion strażników, którzy mogliby rozerwać je wszystkie na kawałki. Albo po prostu mógłby nie nabrać się na tą przynętę i pożreć ją. Ale znając ich kulturę, pewnie nie będzie się tego spodziewał.

Tak, brzmiało to dokładnie tak, jak spisek który napisałaby Lisa. Musiało tak być. Zdecydowana, żeby przekonać przynajmniej kilka lwi do swojego planu, przesunęła swoje stopy i weszła do pokoju. Lepiej, żeby wyrzuciła z siebie to szaleństwo zanim z tego zrezygnuje. - Mam plan - oznajmiła od progu.- Szukam kilku odważnych lwi, które nie boją się nagiąć prawa i iść ze mną. Jej wielka zapowiedź spotkała się z ogłuszającą ciszą. Niezrażona kontynuowała. - Zdaję sobie sprawę, że Lander wbił każdemu do głowy, że prawo musi być pierwsze. Ale cholera, kocham tego mężczyznę i nie pozwolę mu poświęcić się dla jakiegoś odrażającego typa który nie zasługuje, żeby być królem. To nie tylko będzie dobre dla Landera. Ale także dla was wszystkich, was którzy będziecie musieli żyć pod rządami Jaga. Więcej ciszy. Sheesh! Co zrobić, żeby kilka osób zmieniło zdanie? Spotkała spojrzenie każdej lwicy w pokoju. - Żadnej z was nie obchodzi co stanie się z waszym królem? Jest wspaniałym człowiekiem, honorowym na tyle, że jest gotów poświęcić swoje życie dla was. Nie zasługuje na waszą pomoc? Chodzi mi oto, że zdaję sobie sprawę, iż wszyscy działają instynktownie, że bestia w was odpowiada za wasze zachowanie. Ale musi tam być też trochę ludzkości. Jedna z lwic skinęła głową i Cailey natychmiast pochwyciła spojrzenie kobiety swoim. - Posłuchajcie swoich ludzkich serc. Jeśli będziemy pracować razem, to sądzę, że istnieje sposób aby zatrzymać bieg tej sytuacji. - Prawo jest prawem - powiedziała Nevan wstając i rzucając Cailey niegodziwe spojrzenie.- Musimy mu podlegać. Właśnie tego chce od nas nasz król. Kompletnego poddania się jego przywództwu. - Nie, wierzę, że chciał abyście ulegli człowiekowi, który w was siedzi. Prawo, które stworzył miało wam pomóc, żebyście trzymali się swojego człowieczeństwa. Ono powoli się wyślizguje z was wszystkich. - To nonsens - zadrwiła Nevan.- My wszyscy nadal posiadamy nasze człowieczeństwo. Ale bestia w nas sprawia, że jesteśmy silni. Spójrz na siebie. Straciłaś wszystkie ślady bestii, które kiedyś posiadali twoi ludzie, jesteś słaba. Bezbronna. - Nie lekceważ tej dziewczyny - Nevan uznała to za zabawne. Cailey nie miała zamiaru ustawiać jej do pionu. Zauważyła, że w najbliższym czasie będzie do tego wiele okazji.- Więc nam nie pomożesz. Nic wielkiego. Wróć do planowania swojej imprezy. Nie potrzebuję cię - spojrzała na każdą lwicę, ponownie nawiązując z każdą z nich kontakt wzrokowy.- Ale te, które pragną znaleźć równowagę między bestią a człowiekiem, chodźcie ze mną. Mam zamiar uratować człowieka, który nie zasługuje na śmierć. Nie spoglądając drugi raz, uniosła podbródek, odwróciła się i wyszła z

pokoju, mając nadzieję, modląc się, że przynajmniej kilka lwic wyjdzie z nią z budynku - i nie po to, żeby jej przeszkodzić. Jeśli się tak nie stanie, nie będzie miała szansy, żeby pomóc Landerowi a jej opowieść romantyczna skończy się tragedią. Gdy była już na zewnątrz, odwróciła się z powrotem do domu, wstrzymując oddech gdy patrzyła na drzwi. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy pierwsza lwica wyszła z domu jej śladem. Za nią wyszły trzy następne. Otrzymała pomoc, którą potrzebowała. Boże, pomóż jej, miała zamiar rzucić się do jaskini lwa. Ale nie mogła zrobić mniej dla mężczyzny, którego kochała.

To było to. Koniec jego panowania i niestety, utrata nadziej dla swego ludu. Lander ciężko dla nich walczył, próbował im pomóc pokonać bestię. Gdy Jag będzie u władzy, ich człowieczeństwo zostanie utracone a klątwa już nigdy nie zostanie zniesiona. Cholera! Walił pięściami o ścianę celi, dopóki nie stały się zakrwawione i posiniaczone. Ta pieprzona klątwa została rzucona na jego ludzi, żeby działali jak zwierzęta. Poza nieistniejącymi magicznymi mocami Cailey, jedyny sposób aby złamać klątwę, było sprawienie, że jego ludzie jakoś odwrócą się do bestii w sobie. Było to niemożliwe zadanie. Teraz to wiedział. Tak, zawiódł wszystkich. Swoich braci. Swój lud. Cailey. Nawet nie dostał szansy, żeby jej powiedzieć, że ją kocha. Ale przypuszczał, że tak będzie lepiej. Bo jeśli sytuacja byłaby odwrotna i gdyby patrzyła na jego egzekucję, wiedząc, że go kocha, ból jej utraty stałby się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Tak, lepiej będzie, żeby nie wiedziała. Może by tak nie rozpaczała. Odwrócił się od okna, mając nadzieję, że noc minie szybko i miał nadzieję, że chociaż zniknął, Cailey znajdzie bezpieczną drogę powrotną do swego świata. Było to końcowe zadanie dla Jaga, zanim oddał mu koronę. Zadaniem Jaga jako nowego króla było dopilnowanie tego. Wtedy dźwięk przywiódł go do okna. Był stukający. Miękki, ale rytmiczny i zdecydowanie najbardziej zamierzony. Kto by do niego przyszedł? Dlaczego? Prawo było bardzo jasne w takiej sytuacji. Nikomu nie było wolno ingerować w jakikolwiek sposób w kwestię przywództwa. Kiedy król został pokonany przez innego samca, członkowie jego dumy mieli powitać nowego króla. Kto ośmieliłby się zlekceważyć prawo? Wściekły wyjrzał przez okno. Cailey.

Był rozdarty pomiędzy obawą o jej bezpieczeństwo a wściekłością za jej nieposłuszeństwo. Powierzył ją lwicy której ufał i bardzo szanował, wiedząc, że sprawi iż będzie bezpieczna i pomoże jej przejść przez tymczasową zmianę. Nigdy się czegoś takiego nie spodziewał, chociaż pewnie powinien. - Co tutaj robisz?- krzyknął przez grube, zamglone szkło. - Wyciągam cię stąd. - Co? Nie!- nie powinna mu pomagać w ucieczce. Bezbronna kobieta. Co to było za szaleństwo?- Wracaj do domu, do Nevan. Zanim stanie ci się krzywda. Musisz. - Nie. Był obolały, żeby jej dotknąć, wstrząsnąć nią, przyciągnąć do siebie i zmusić, żeby posłuchała. Przycisnął rękę do chłodnego szkła i dotknął ją mentalnie poprzez niewidoczne połączenie. Poczuł jej ból, posmakował jej strach. - Tak, do cholery! Nie zniosę widoku jak dzieje ci się krzywda. Albo gorzej. Potrząsnęła głową, jej oczy błyszczały z przekory. - Nie. - Jag zaprowadzi cię do domu po mojej egzekucji. Zostało to już ustalone. - Nie chcę, żebyś został zabity - przycisnęła swoją dłoń do grubej tafli szkła, która ich oddzielała od siebie. Zamknął oczy i pomodlił się o to, żeby szkło się rozsypało aby mógł poczuć jej miękką rękę w swoich, ciepłą i delikatną. Poczuć słodki zapach jej skóry. Po raz ostatni skosztować te drżące, pulchne wargi. Odejdź. Będziesz bezpieczna. Nadszedł czasy, żebyś wróciła do domu. - To mnie zabija, Cailey. Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. - Ja też. Dlatego musiałam przyjść, Lander. Nie mogłam po prostu siedzieć i świętować zwycięstwo twego wroga. Przycisnął czoło do okna. - Tak musi być. Ponownie potrząsnęła głową. - Bzdury. Kocham cię. Wolałabym umrzeć, niż pozwolić cię zabić. Wstała z twarzą przykrytą determinacją. Znał ten wyraz twarzy. - Co zamierzasz zrobić? - Zamierzam ci dokładnie pokazać, jak bardzo cię kocham. Mam zamiar stać się lwicą. Dla ciebie - i wtedy pobiegła na środek ulicy i krzyknęła.- Jag! Ty paskudny tchórzu. Dlaczego nie przyjdziesz tutaj i nie pokażesz z czego naprawdę jesteś zrobiony? Jestem tym, czego chcesz. Moja magia nie tylko sprawi, że staniesz się królem, ale da ci więcej mocy niż mógłbyś sobie wyobrazić. ale żeby dostać tą moc, musisz przyjść tutaj osobiście. - Nie!- Lander krzyknął, ale był bezsilny, żeby ją powstrzymać. Gdy patrzył jak w ludzkiej formie podkrada się za Cailey z rękoma wyciągniętymi rękoma do ataku, serce podniosło mu się do gardła. Bestia w Landerze prędko przejęła kontrolę, zanim psychicznie mógł ją ostrzec. W ciągu kilku sekund był na ziemi wijąc się z bólu, jego kości i mięśnie

znowu zmieniały się w koci kształt. Gdy zakończył przemianę i z powrotem rzucił się do okna, aby sprawdzić Cailey, było już za późno. Mógł zobaczyć jak cieniste postacie gromadzą się wokół niej, ukryte poza polem jej widzenia. Kocice na czworakach. Bez wątpienia strażniczki Jaga. Chwilę później ryknął gdy wyskoczyły ze swego ukrycia, pędząc ku jego pięknej, delikatnej kobiecie. Patrzył zdumiony, jak futrzaki zaatakowały Jaga zamiast Cailey. Zanim strażnicy Jaga przybyli na ratunek, został powalony na ziemię. Jego krzyki bólu zmroziły krew w żyłach Landera. Patrzył jak Cailey wybiegła ze środka walki wręcz i z powrotem podbiegła do jego okna. - Idę po ciebie - zastukała w szybę. Próbował ją powstrzymać, ale jego ludzki głos został uwięziony pod bestią, połączenie między ich umysłami zostało zerwane. Ryknął znowu, drapiąc okno. Cailey odwróciła się i pobiegła za budynek i nie mógł już jej zobaczyć. Odwrócił się i ruszył na drzwi ze swoimi szponami, zdesperowany, żeby ochronić ją przed jego wrogami. Ale drzwi były zbudowane, żeby zatrzymać jego rodzaj. Wielu przed nim próbowało tej samej rzeczy. Rowkowe, głębokie blizny pokrywały powierzchnię, ale nie przebiły jej. Będzie już dawno martwa, zanim wyrwie się z tego pokoju. Kobieta, którą kochał bardziej niż cokolwiek innego. Kobieta, dla której oddał swój tron.

Rozdział XIX

- Wybór należy do ciebie. Zostajesz czy odchodzisz? Cailey zachwiała się do tyłu. Co do cholery? Sekundę temu - dosłownie jedno bicie serca wcześniej była tak blisko uratowania Landera. A potem wszystko stało się oślepiająco białe. I znowu była w tym dziwnym miejscu a kobieta którą odrzuciła grupa krytyczna znowu z nią była. Monica. Nie, Monique. Jakiekolwiek było jej imię. Cynamon. Znowu pojawił się ten zapach. - Dokonaj wyboru - zażądała kobieta.- Szybko. Cailey stała w tym pustkowiu przez co najmniej dziesięć sekund, całkowicie oszołomiona. Teraz? Musiała podjąć decyzję właśnie w tej chwili? Co z Landerem? Miał się w porządku? Co się z nim stanie, jeśli zdecyduje się wrócić do domu? Po pierwszej rozmowie z tą dziwną kobietą, Cailey wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała się zmierzyć z tą decyzją. Ostatnio jednak zaczęła wątpić, czy ten moment kiedykolwiek nadejdzie. Minęło tak dużo czasu od pierwszego dnia. Nauczyła się kochać jej nowy dom. Może nie było idealnie, ale było kilka bardzo dobrych rzeczy w tym miejscu. Na pewno kochała mężczyznę, który tutaj mieszkał. Mężczyznę z jej fantazji. Cholera, jak mogłaby go zostawić? Zapewne nigdy nie byłoby prawdziwego faceta z którym mogłaby go porównać. Był poza doskonałością. Był jej bratnią duszą, jedyną osobą która do niej pasowała. Która ją rozumiała. Która zburzyła jej mury. Jeśli wróci do domu, zostawiłaby go w tyle. Co to było za zakończenie szczęśliwi-na-zawsze? Ani nie chciała takiego przeczytać ani żyć samotnie. Poza tym jeszcze nie powiedziała mu wszystkiego. Musiała mu podziękować za to wszystko co dla niej zrobił. Żeby wiedział, ile dla niej znaczy i

jak wdzięczna jest za to, że jej zaufał pozwalając jej zostać jego sanktuarium, schronieniem. Było tak wiele rzeczy pomiędzy nimi, które musieli obgadać. To był taki krótki czas. Nie, nie, nie. Nie była jeszcze gotowa, żeby odejść. Jeszcze nie teraz. - Potrzebuję więcej czasu. Proszę. Kobieta potrząsnęła głową. - Twój czas minął, Cailey. Musisz wybrać. Cailey spojrzała w dół, w białą nicość. Co teraz? Ma zostać tu z Landerem? Czy wrócić do domu? - Czy Lisa nadal pisze moją opowieść? - Nie, skończyła dokładnie w tym samym momencie co ty skończyłaś Mii. - Ale ja nie skończyłam. Nie wiedziałam, jak powinnam ją zakończyć. Więc nie powinnam wrócić i napisać końcowe strony? - Nie. Napisałaś tyle, ile było trzeba. Grrr! - Mogłabyś mi chodzić powiedzieć, jak Lisa zakończyła moją książkę? - Także nie napisała ostatniego rozdziału. Same napiszecie swoje zakończenie szczęśliwi-na-zawsze. Cóż, ta część brzmiała dobrze. - Czy szczęśliwi-na-zawsze nie sugerują, że bohater i bohaterka będą razem na końcu? Wiedźma wzruszyła ramionami. - To zależy. Cailey rozejrzała się. Gdzie były drzwi do świata Landera? - Daj mi pióro i kawałek papieru. Napiszę go teraz. - To nie zadziała w ten sposób. - Więc jak zadziała?- Cailey chciała płakać. Lub krzyczeć. Albo po prostu potrząsnąć tą wkurzającą kobietą a może nawet ją walnąć.- Mogę stwierdzić, że bycie-bohaterką-romansu jest do bani? Oczy kobiety mrugnęły, gdy się uśmiechnęła, podpowiadając Cailey, że cieszyła się widząc jej walkę. Sadystyczna suka. - Możesz powiedzieć cokolwiek chcesz. Ale to i tak niczego nie zmieni. - Dlaczego mi to robisz?- Cailey pękła, gdy próbowała uporządkować swoje opcje. - Ponieważ potrzebujesz, żebym to zrobiła - Hah. Potrzebuję? Nie bardzo - Cailey chodziła tam i z powrotem. Odejść od jej życia, książek, przyjaciół, od wszystkiego? Czy zostawić Landera? Boże, jak mogła żyć z utratą czegokolwiek?- Kim jesteś? Jakimś aniołem zemsty czy demonem? Kobieta wzruszyła ramionami. - Żadnym. - W takim razie czarownicą. Tak jak powiedział Lander. - Spotkałaś kiedykolwiek czarownicę, która mogłaby w magiczny sposób

przetransportować człowieka w wyimaginowany świat? Co zrobić? Życie? Czy Lander? Świat rzeczywisty? Czy ten który stworzyłam? Dlaczego nie mogłaby mieć obu? - Nigdy nie spotkałam czarownicy. Więc skąd mam wiedzieć do czego zdolna jest czarownica? Ale oglądałam Bewitched w telewizji, kiedy byłam dzieckiem. Mogła zrobić bardzo dużo. - Ten pokaz był żartem - nie czarownica zadrwiła. - Tak mówisz. Uwielbiałam ten program. I tak samo miliony innych ludzi Cailey poruszyła nosem w sposób Samanthy. Tak, to było głupie, skamleć na temat programu telewizyjnego, który zszedł z anteny dziesiątki lat temu, podczas gdy stała w obliczu najbardziej niemożliwej decyzji w swoim życiu. Ale musiała zdobyć trochę czasu. Co do cholery miała zrobić? - Musisz zdecydować teraz. - Próbuję!- Cailey warknęła, desperacja sprawiła, że stała się drażliwa.Robiąc mi to, jesteś złośliwa. - Tak mówisz. Mam swoje powody, żeby robić to co robię. Cailey spojrzała na kobietę. - Które są...? Okrutna nie-czarownica ugryzła się w język. - Uch, uch, uch! Nie rozproszysz mnie po raz kolejny. Dokonaj wyboru. Masz dokładnie trzydzieści sekund. - To za mało czasu. - Czego dowiedziałaś się o sobie w tym wszystkim? Pomyśl o tym. I pomyśl, co cenisz sobie bardziej, a wybór będzie łatwy. - Znowu wypowiada się ta, która nie musi podejmować żadnych decyzji. - Hej, przynajmniej masz wybór. Teraz niewielka, cicha odpowiedź przeszła szybko przez Cailey. Kimkolwiek, czymkolwiek była ta osoba, Cailey wyczuła, że nie miała zbyt wielkiego wyboru, gdy chodziło o ważne rzeczy. Nie żeby właśnie powiedziała coś takiego. Zrozumiała to kiedy wypowiedziała swój komentarz naciskając na słowo "ty". Tym bardziej chciała się dowiedzieć, dlaczego ta kobieta robiła to wszystko. Ale było jasne, że Cailey nie dostanie jednoznacznej odpowiedzi. Gdyby miała na coś obstawiać, wybrała by wybór, wolność. Cailey zamknęła oczy. Nie dlatego, że wieczna pustka była rozpraszająca czy coś, ale dlatego, że po prostu chciała się skupić wewnątrz siebie. Czego dowiedziała się o sobie? Jak wiele zyskała odkąd znalazła się w świecie kotołaków? To był tylko tydzień. Siedem dni. Ale tak wiele się zmieniło. Ona się zmieniła. Na początek, zmierzyła się ze swoim lękiem wobec kotów. Było to oczywiste. Ale urosła także na inne sposoby.

Dowiedziała się, że nie była aż tak różna od kotołaków jak pierwotnie myślała, że także posiada ciemniejszą naturę, bestię. Nauczyła się, że to dobrze czuć ból. Pozwoliła sobie odczuwać ból. I stać się wrażliwą. Nadal mogłaby być silna, nawet obnażając swoje słabości. I wreszcie odkryła jakie zaspokajające było ulegnięcie potężnemu panu. Jak wolna się czuła, gdy była związana. Chcę moich przyjaciół, mój świat i... - Niech tak będzie - powiedziała kobieta.- Dokonałaś wyboru. - Nie! Czekaj! Ja nic nie powiedziałam... och, do cholery! Było tylko puf. Nie, raczej wham, jak ogłuszający grzmot. A potem kobieta zniknęła. Cailey zrobiła wyskok z obrotem o 360 stopni, przeszukując biel. - Gdzie poszłaś? I dlaczego nadal tu jestem? Co się dzieje? Gdyby tylko nie było to takie pochrzanione. Właśnie to się działo, gdy dziewczyna nie mogła dokonać wyboru? Utknie w tym okropnym miejscu na wieki? Gadanie o piekle! Zatonęła w nieistniejącej podłodze, owinęła ramiona wokół ugiętych kolan i oparła na nich podbródek. Czuła się szarpana w przeszłości, ale wykraczało to poza wszystko czego kiedykolwiek doświadczyła. Chciała krzyczeć. Do diabła, dlaczego by nie miała? To nie tak, że był tam ktoś kto by ją usłyszał. Krzyknęła, głośno, długo i mocno, aż nie rozbolało jej gardło. Dźwięk rozbrzmiewającego echa był całkiem satysfakcjonujący, choć tylko na tyle było ją stać. Kołysała głową w przód, dopóki nie docisnęła twarzy do kolan a ramiona zakryły jej głowę. Zamknęła oczy, obrazy Landera przelatywały przez jej głowę. Niektóre ją rozbawiły. Niektóre sprawiły, że płakała. Boże, brakowało go jej. Czuła jak jej nastrój topnieje coraz bardziej. Jej ciało stało się ociężałe, podobnie gdy miała grypę zeszłej zimy. Lekkie łomotanie zaczęło się w skroniach, potem rozprzestrzeniło się na przód głowy, aż jej całe ciało rozdarte bólu domagało się Tylenolu. Mrowienie rozprzestrzeniło się po jej ciele. Gorące ciarki. Osunęła się na bok i zwinęła do pozycji embrionalnej. Musiała umierać. Co innego mogłoby to być? Zacisnęła mocno oczy gdy nadpłynęła fala agonii. Napłynęły na nią jak fale oceanu. Szybciej, szybciej, mocniej, mocniej. - Proszę, niech to wszystko się skończy. Oślepiająca biel rozbłysła pod jej zamkniętymi powiekami. Mrużąc oczy, odwróciła głowę. Ból nieznacznie znikł, wystarczająco na tyle, że odważyła się otworzyć oczy. Niemożliwe. Była z powrotem w swoim domu, leżała na kuchennej podłodze. Było ciemno.

Brak światła. Za oknem rozbłysło niebieskie światło. Daleki piorun. Burza. Przypomniała sobie teraz: spotkanie jej grupy krytyki, burza, wpadający Lander przez frontowe drzwi. Jej mózg nadal próbował się wydostać z jej czaszki, gdy podniosła się na ręce i kolana, po czym zaczęła się czołgać w stronę salonu. - Lisa? Mia? Nie było ich tam. Spojrzała na drzwi, wiszące, szeroko otwarte drzwi i zaczęła się zastanawiać, czy wróciła do domu przed lub po tym jak Lander wyciągnął ją. Korzystając z kanapy, wstała na nogi. Cholera, jej głowa ją zabijała. Dotknęła palcami miejsca, gdzie ból był najgorszy i stwierdziła, że była tam krew, ciepła i lepka. Ała. Spojrzała na palce. Uderzyła w coś głową? Cała ta sprawa z porwaniem była jakimś snem? Puściła wodze fantazji, gdy leżała na podłodze nieprzytomnie niewiadomo jak długo? Jej wnętrzności opadły do jej palców u stóp. Jeśli tak było, Lander naprawdę nie istniał i... ochhhh, bolały ją piersi. Było możliwe mieć złamane serce przez kogoś, kto nie istniał? Opadła na kanapę i dotknęła palcami rosnącego guza na swojej głowie. Międzyczasie rozejrzała się wokoło, starając się znaleźć jakąś wskazówkę co stało się z Lisą i Mią. Znalazła to czego szukała na stoliku, pod miską frytek. Strona z opowieści Mii o jej egipskim bogu. Wyglądała bardzo znajomo.

Jafari trzymał ją w swoich ramionach, czując jak życie ulatuje z jej ciała, ale był bezsilny, żeby je zatrzymać. Zagubiony w bolesnej rozpaczy, oślepiony wściekłością, przeklął całe stworzenie. Po raz kolejny to co stworzył obróciło się przeciwko niemu. Ale tym razem było znacznie gorzej. Ponieważ teraz nie był odizolowany od świata. Był jego częścią. Świadomie wszedł do swego tworu, pozwolił mu stać się częścią niego, pozwolił mu go zmienić. I spójrzcie co się stało. Kochał tę kobietę. I jak wszystko co kiedykolwiek kochał, miał ją utracić. Gdzie się podziały Lisa i Mia? Czy kiedykolwiek ponownie zobaczy Landera poza swoimi marzeniami?

Rozdział XX

- Lisa! Och, dzięki Bogu! Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka podła!- Cailey zatupała na Lisę i posłała jej najzimniejsze spojrzenie jakie mogła w sobie zebrać z rozdzierającym bólem głowy, złamanym sercem i ogromną dawką ulgi. Przez kilka krótkich chwil, była przekonana, że Lisa napisała jej opowieść. I że Lander był prawdziwy. I że spotkała go osobiście. I że jego ręce ją dotykały i wypowiedział do niej te wspaniałe, magiczne słowa: „jesteś moim sanktuarium”. Ale Lisa niestety wyglądała na zupełnie zdezorientowaną, gdy potknęła się w drzwiach. Jej włosy były w kompletnym nieładzie a jej ubrania postrzępione. Jej twarz była blada a oczy szeroko otwarte z szoku. - O czym ty mówisz? Cailey natychmiast poczuła się jak skończona idiotka. Oczywiście, że te rzeczy się nie wydarzyły. Jakby mogły? Strona Mii. To musiał być jakiś dziwny zbieg okoliczności. Zaniepokojona, że jej partnerka krytyki mogła zostać zdmuchnięta przez następny podmuch wiatru, chwyciła Lisę za rękę i poprowadziła ją do kanapy. - Co się stało? Wszystko w porządku? - J-ja nie jestem pewna - Lisa usiadła, rozejrzała się po pokoju a następnie spotkała spojrzenie Cailey.- A co z tobą? Nic ci nie jest? - Nie - przypomniała sobie o pęknięciu na czaszce, które lekko potarła.Sądzę, że coś spadło mi na głowę, Blada twarz Lisy nabrała jeszcze bielszego odcienia. - Co? - Nie... nic - Lisa potrząsnęła głową, marszcząc mocno brwi. Cailey wyczuła, że coś się działo. Co to mogło być? Czyżby Lander naprawdę mógł się wedrzeć do jej mieszkania? - Nic, czyli co?- musiała usłyszeć, że oprócz niej ktoś jeszcze inny wypowiada te słowa.

W tym momencie nie mogła sobie zaufać, gdyż nie mogła odróżnić rzeczywistości od fantazji. Ale gdyby Lisa powiedziała, że to wydarzyło się naprawdę, że Lander był prawdziwy, to może, tylko może, wróciłby do niej. Cailey spojrzała na drżące dłonie przyjaciółki. - Dlaczego się trzęsiesz? - Mogłabym przysiąc... - Lisa ponownie potrząsnęła głową.- To szalone. - Może nie. Słysząc zachęcające słowa Cailey, Lisa kontynuowała. - Przyszedł tutaj mężczyzna i cię porwał. A potem przyszedł jeszcze jeden i zabrał mnie. - Tak!- Cailey krzyknęła skacząc w górę. Biedna Lisa prawie wyskoczyła ze swojej skóry.- Przepraszam. Nie chciałam cię tak wystraszyć. - Więc to nie był sen? - Nie, chyba że obie miałyśmy ten sam sen. - Och, dzięki Bogu!- twarz Lisy odzyskała część swego kolory. Po napiętej chwili, gdy żadna z nich się nie odezwała, Lisa dodała.- Och, teraz to rozumiem. Powiedziałaś, że jestem podła ponieważ nie spodobał ci się sposób w jaki opisałam twoją historię. - Nie, nie spodobał! Co jest nie tak z pisaniem o seksie i jeszcze raz o seksie? - Uch, to po jakimś czasie robi się nudne. - Nie, jeśli jesteś kreatywna. - Hej, dałam ci scenę gdzie oglądałaś dwóch wspaniałych mężczyzn-lwów, który robili to ze sobą nawzajem. Powiedziałabym, że było to całkiem kreatywne. - Tak, to było pyszne - Cailey poczuła, jak uśmiecha się do tych wspomnień.- Tak, bardzo, bardzo smakowite. Ale nadal mogłaś uratować brata Landera. Dlaczego nie zrobiłaś przynajmniej tego? - Spójrz, co proces zrobił dla was obojga. Cailey pomyślała o tym. Czy ich miłość byłaby taka wspaniała, gdyby uniknęli tego całego procesu i bliskiej egzekucji? Być może. Z drugiej strony, może nie. Czuła jak marszczy brwi. - A co z tobą? Wolałabym nie pytać jakie piekło zgotowała ci Mia. Lisa skrzywiła się. - Powiedzmy, że byłam dla ciebie dobra i zostawmy to w spokoju. - Prawie zostałam stracona. Lisa skinęła głową. - Tak jak powiedziałam. - Niemożliwe. - Możliwe. Cisza. - Co napisała?- spytała Cailey. - Och, między innymi zostałam postrzelona i prawie zabita. - Jej, jak ostro. Mówiąc o ostrości, ta straszna kobieta która wysłała nas

do naszych opowieści rozmawiała z tobą? - Tak. - Cailey pochyliła się do przodu. - Powiedziała ci jak albo dlaczego to nam zrobiła? Czy zobaczymy jeszcze naszych bohaterów? - Nie. Z powrotem opadła na kanapę. - Cholera. Więcej ciszy. - Pozbyłaś się swojego strachu wobec broni?- spytała Cailey. - Nie jestem pewna. Myślę, że tak. Co z twoim strachem przed kotami? - Jeszcze nie testowała, ale było dobrze gdy byłam w świecie Landera. Lisa spojrzała na drzwi. - Zastanawiam się, gdzie jest Mia. - Tak. Ja też - Cailey spojrzała na Lisę. Lisa spojrzała na Cailey. Następnie Cailey ponownie poszła do drzwi na palcach, na pół się spodziewając że znajdzie oszołomioną Mię w burzy, jak to znalazła Lisę. Korytarz wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Tapeta trzepała na ścianach w długich paskach, biczowała się na wietrze niczym rozdrobniona flaga. Dywan był miękki pod bosymi stopami, przesiąknięty. - Co tutaj się stało? Mieliśmy tornado, powódź czy co? - Jestem tak samo zdziwiona jak ty - powiedziała Lisa w drzwiach.- To zbyt dziwne dla słów. - Taa - Cailey wysunęła głowę na zewnątrz. Brak Mii. Tylko trochę złośliwego wiatru, walącego deszczu i wiele piorunów. Skinęła na Lisę.- Burza wciąż szaleje. Lepiej wróćmy do środka. - Dobra. Opadły na kanapę obok siebie. Cailey patrzyła prosto przed siebie, drżąc za każdym trzaskiem grzmotu. Za każdym razem zastanawiała się, czy ten dźwięk pochodzi od jakiego alfa bohatera z romansu, który dobija się do drzwi. Za każdym razem była rozczarowana, gdy Lander nie pojawił się w jej salonie. Lisa wydawała się reagować w taki sam sposób. Burza szalała dalej i dalej, stając się coraz bardziej bolesna. Było wystarczająco kiepsko, że tęskniła za Landerem. Nie chciała wracać. Chciała powiedzieć tej typce jakkolwiek miała na imię, że pozostaje we wiosce kotów z Landerem. Czarownica nie dała jej szansy. Jej wnętrzności bolały ze sporą zaciętością a w miarę upływu czasu zdała sobie sprawę jak wiele Lander dla niej znaczył i jak trudno będzie zrobić krok do przodu, udając że nie istniał. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby przeczytała książkę, którą napisała Lisa. - Hej, nie masz czasami kopii rękopisu który napisałaś, prawda? - Nie. Wróciłam z pustymi rękami. Jak z tobą? - Tak samo - Cailey westchnęła.- Powiesz mi jak to się skończyło?

- Chciałabym, ale z jakiegoś powodu pamiętam, że to napisałam, ale nie mogę sobie przypomnieć szczegółów. - To dziwne - Cailey pamiętała co napisała... albo nie? Był Egipski facet. I trochę wody. I trochę seksu... Okej, jej pamięć też została wymazana. - Ta nie-czarownica nie gra fair - Cailey chrząknęła. - Zgadzam się. Nie-czarownica?- Lisa zachichotała. - Twierdziła, że nie jest czarownicą. Ani aniołem. Ani demonem. Więc co pozostaje. - Nie wiem. Nie-czarownica, jak sadzę - Lisa wskazała na torebkę, która była porzucona w kącie.- Może moja opowieść jest w środku - pobiegła i złapała ją, wsuwając dłonie do środka, posłała Cailey spojrzenie pełne nadziei zanim spojrzała w dół. - Cholera! To wersja, którą napisałam. - Znowu mogę powiedzieć, że nie-czarownica nie gra fair. Wtedy rozległ się hałas na zewnątrz, huk. Cailey i Lisa wymieniły uśmiechy. Mógłby to być bohater. Albo Mia. Albo seksowny mężczyzna-lew z innego świata. Cailey pobiegła w kierunku drzwi. Mia, która wyglądała na tak samo zbitą jak Lisa, weszła do środka na wyraźnie drżących nogach. - Co do cholery? Cailey usunęła się na bok aby wpuścić przyjaciółkę a następnie sprawdziła korytarz. - Czego szukasz?- spytała Mia. - Ich. - Kogo? - Chłopaków. Nie było ich tam, do cholery. - Więc to nie był sen?- Mia spojrzała zdziwiona. Cailey podjęła próbę zamknięcia drzwi - nie było to łatwe, odkąd zawiasy zostały oderwane - i mozolnym krokiem z powrotem wróciła na kanapę. - Nie. To było prawdziwe, oni także. - W takim razie nienawidzę cię - powiedziała Mia. - Taa, cóż, ja nienawidzę Lisę, więc to nic wielkiego. Stojąc przy oknie, Lisa westchnęła ciężko. - Wygląda na to, że burza się kończy. Powinnam iść do domu. Może trochę popiszę. Kto wie? Może to coś zmieni Mia wytarła czerwone, łzawiące oczy. - Wy dwie też się zakochałyście w swoich bohaterach, prawda? Lisa wzruszyła ramionami. - Nie gadajmy teraz o tym za bardzo. Kto wiem, może tylko o tym śniłyśmy albo coś.

Cailey potrząsnęła głową. - Wiesz, że to nie prawda. - Taa - Lisa przeciągając nogi skierowała się do drzwi.- Idę do domu. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Cailey westchnęła, zdając sobie sprawę, że wkrótce zostanie sama. - Dobra. - Sądzę, że też pójdę do domu - Mia podążyła za Lisą rozcierając ramiona.- Jestem naprawdę zmęczona. Sprawiło to, że Cailey poczuła się sama i samotna, zastanawiając się czy kiedykolwiek ponownie zobaczy swojego mężczyznę-lwa. Wyczerpana, ale zbyt podminowana by spać, usiadła przy swoim komputerze, otworzyła swoją pracę w toku i zaczęła pisać. Może Lisa miała dobry pomysł, żeby napisały swoją własną historię. A magia zadziałałby po raz ostatni. Zorientowała się, że była to jedyna nadzieja jaka im została. To było to. Koniec. Cailey otarła łzę z oka i nacisnęła ZAPISZ, tworząc kopię zapasową historii swego serca na pamięci USB. Zajęło jej trzy miesiące napisanie swojej wersji o opowieści Landera. Trzy długie, samotne miesiące. Z kilkoma wyjątkami pisała tak, jakby tam żyła z całym swoim przerażeniem, ekstazą, złamanym sercem, czuła to wszystko na własnej skórze. Gdy pracowała, przeżywała każdej chwili te magiczne dni i noce, zarówno dobre jak i złe. Była pewna, że była to najbardziej potężna książka jaką kiedykolwiek napisała. Spojrzała na zegarek. Mia i Lisa miały się pojawić w każdej chwili na spotkaniu ich grupy krytycznej. Spotykały się co tydzień, dzieląc się swoimi historiami, wymieniając uwagi. Ani razu nie rozmawiały o powrocie chłopaków. Ten temat wisiał w powietrzu niczym nieprzyjemny zapach o którym nikt nie chciał rozmawiać. Była tak, jakby obawiały się, że jeśli to zrobią, przeklną siebie a koniec ich opowieści może się nie spełnić. Cóż, do diabła z tą (bardzo głupią) logiką. Trzymanie tej całej frustracji i bólu w sobie nie zrobiłoby nic dobrego dla żadnej z nich. Miała zamiar przełamać ciszę. Dzisiejszej nocy. Cailey przygotowała się na spotkanie ich grupy krytyki w ten sam sposób, jak przygotowywała się co tydzień. Wyłożyła przekąski i napoje, wydrukowała końcowe strony jej rękopisu, zabrała pióro i notatnik i udała się do salonu. Jednak tym razem była mała zmiana planów. Zamiast zwykłych przekąsek,

zdecydowała się zamówić na wynos steki w lokalnej restauracji i zapłaciła, aby zostały dostarczone. Niezależnie do faktu, iż tęskniła za Landerem i domyślała się, że Lisa i Mia znajdowały się w tym samym położeniu, miały co świętować. Nie tylko wszystkie ukończyły swoje powieści, ale Cailey potwierdziła, że pozbyła się swojej fobii. Koty już nie napawały ją przerażeniem. W rzeczywistości, po części dzięki swoim zmartwieniom z powodu braku Landera, teraz patrzyła na nie z pewną smutną tęsknotą i koleżeństwem. Nawet rozważała zakup kociaka. Pukanie do drzwi zasygnalizowało przybycie co najmniej jednej z jej partnerek krytyki. Było za wcześnie, żeby przybył ich obiad niespodzianka. Podbiegła do drzwi i otworzyła je, znajdując Mię i Lisę, które o czymś zawzięcie dyskutowały. Dialog nie zatrzymał się, gdy ją zobaczyły. - Nie obchodzi mnie to. Całkowicie nie akceptuję, żeby główna postać romansu umarła - powiedziała Mia nad ramieniem.- Jestem głodna. Powinnam zjeść zanim przyszłam. - Nie przejmuj się tym. Mówiłam, że będziemy mieć dzisiaj coś wyjątkowego, ja stawiam. Cailey zamknęła za nimi drzwi i spojrzała na zegar na swoim magnetowidzie. - Powinno być już za chwilę. - Mmmm. Zamówiłaś coś, co ma być dostarczone?- spytała Lisa. - Pizza?- Mia skrzywiła się. Podekscytowana Cailey nie mogła się przestać uśmiechać. - Nie. Nie tym razem. Postanowiłam, że zasłużyłyśmy na coś dużo lepszego. - No proszę - Lisa podniosła szklankę wypełnioną dietetyczną colą. Mia zrobiła to samo. - To miło z twojej strony, że przeszłaś przez te wszystkie problemy i koszta. - I wyleczyłaś się międzyczasie z pewnych okropnych lęków - dodała Lisa. - Muszę przyznać, Mia, że masz rację - wyznała Cailey.- Za każdym razem gdy patrzę na jakiegoś kota to myślę o Landerze. Uśmiech Mii nie był zadowolony z siebie. Był prawdziwy, chociaż pojawił się ślad cienia w jej oczach. - Tak, sama mam teraz bardzo niskie rachunki za prąd gdy nie palę światła w każdym pokoju w moim mieszkaniu przez całą noc. I czajcie, biorę urlop. Rejs! - To wspaniale!- Lisa wzięła łyk zanim usiadła przy stoliku.- A ja zapisałam się na zajęcia bezpiecznego obsługiwania się bronią palną. - To dobre dla ciebie. Wspaniale było widzieć jak daleko zaszły przez ostatnie trzy miesiące. O dziwo nie tylko magiczna podróż w ich opowieści je zmieniła, ale i skutki tego, co robiły potem.

Wydawało się, że żyły teraz trochę inaczej. Zamiast rejsu przez tydzień na autopilocie, każda z nich robiła więcej, podejmowała ryzyka, kwestionowała i szukała więcej możliwości by doświadczyć nowy rzeczy. Żeby żyć. Podejrzewała, że było to jak doświadczenie bliskiej śmierci. - Lekcje na które się zapisałam, zaczynają się od stycznia - ogłosiła Cailey. Jej obydwie partnerki krytyki krzyknęły. - Muszę wziąć kilka odświeżających kursów zanim zacznę staż, ale przynajmniej nie muszę przez wszystko przechodzić od nowa. - Tak się cieszę!- Mia objęła Cailey i przytuliła ją. - Zawdzięczam to tobie i twojemu szalonemu pomysłowi - Cailey przytuliła ją mocno w odpowiedzi. - I wrednej nie-czarownicy która nie grała fair - dodała Lisa. - Tak, jej też. Nastąpiła kolejna ciężka cisza, podczas której trzy z nich usiadły i patrzyły na siebie nawzajem. Cailey w końcu położyła na stole wydruki. - Kto chce przeczytać ostatni kawałek opowieści Landera? - Ja!- Lisa szybko chwyciła strony w dłonie, zanim Cailey zauważyła jej ruch. Wsunęła jedną rękę do swojej torebki i położyła folder na stoliku do kawy.Chętne? Mia chwyciła za opowieść Lisy, a następnie wyciągnęła swoją kopertę i podała ją Cailey. - Proszę, może przeczytasz moją? Chichotały i wzdychały, krzyczały gdy czytały zakończenia książek, potem ponownie się wymieniły. Tym razem Cailey miała historię Lisy a Mia miała jej. Zanim Cailey przeczytała ostatnią stronę niezwykle satysfakcjonującego zakończenia Lisy, facet od dostawy z restauracji zapukał do drzwi. Zerwała się na równe nogi i ruszyła do drzwi. - Czas na jedzenie. Mam nadzieję, że jesteście naprawdę głodne. - Głodna!- Mia zatarła dłonie a jej oczy stały się nieco wodniste. - Ja też. - Wspaniale - Cailey poszła po torebkę, wykopała kilka rachunków do dostawcy i otworzyła drzwi. Coś ogromnego utknęło jej w gardle, przynajmniej tak się czuła. Stojąc zamrożona w drzwiach, przełknęła głośno ślinę, spijając oczami najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek widziała. Lander. Przez krótki moment zastanawiała się, czy ją poznaje i czy jego pamięć została wymazana do czysta. Ale jej zmartwienia szybko dobiegły końca, gdy posłał jej jeden z tych swoich szelmowskich uśmieszków, szarpnął ją w swoje ramiona i zgniótł jej ciało na swoim. W swej rozkoszy ledwo zauważyła jak Lisa i Mia wymykają się na palcach obok nich. - Przyszedłeś tutaj? Dla mnie?- powiedziała w jego pierś.

- Tak. - Zostawiłeś swój dom, swoją dumę. - Ty jesteś moim domem, moją dumą. Moim życiem - położył dłoń na jej policzku i nie przejmowała się tym, że nadal stali w korytarzu. Wszystko było tak, jak powinno. Gorące łzy spłynęły po jej policzkach, skapywały z jej szczęki. - Spędziłam ostatnie trzy miesiące tęskniąc za tobą. - Ja też za tobą tęskniłem. Nie mogłem trzymać się z dala. Oczarowałaś mnie - pocałował ją. Na początku czule. Później mocniej. Zacisnął palce wokół jej ramion trzymając ją mocno. Jeszcze mocniej. I wtedy pocałunek pogłębił się, coraz bardziej desperacko i zaborczo. Wycofał ją do jej mieszkania i kopniakiem zamknął drzwi a ona zachichotała przy ich połączonych ustach. Pocałunek został przerwany a ich usta rozdzieliły się gdy seria radosnych okrzyków wydobyła się z jej gardła. Dosłownie skakała w górę i w dół. Pół tuzina pytań wyleciało jej z ust. - Jak mnie znalazłeś? Możesz tu zostać ze mną na zawsze? Jaką znajdziesz pracę? Nadal zamieniasz się w lwa, nawet w moim świecie? Jak cię uratuję przed wrzuceniem do zoo? Co to oznacza? Jego oczy błyszczały w uśmiech gdy patrzył na nią. - To znaczy, że jesteś moja. Teraz tylko to mnie obchodzi - posłał jej spojrzenie, które bardzo polubiła.- Może mnie oprowadzisz? Chciałbym zobaczyć, jak mieszkasz, gdzie śpisz... Jej twarz natychmiast się zarumieniła. - To dla mnie przyjemność.

Rozdział XXI

W sekundzie, gdy Cailey weszła do swojej sypialni, została przyciśnięta do ściany. Zabawne, bo nie narzekała ani trochę. Głównie z powodu kto ją przyciskał. Lander. Jej Lander. Był tutaj. W jej mieszkaniu. W rzeczywistym świecie. Nie był snem. Lub fantazją. Zadrżała, gdy pochylił usta na jej i zaserwował jej pocałunek. Nie był to także nieśmiały pocałunek. Był dokładnie tym, czego pragnęła, sprawił, że zakręciło się w jej głowie a płuca jej eksplodowały. Międzyczasie rozdarł jej bluzę na samym środku aż do dołu i zsunął strzępki z jej ciała. Jej spodnie były następne. Jego desperackie starcie się z jej ubraniami tylko podkręciło temperaturę jej ciała o kilkanaście stopni w górę. Tak, och tak, kochała swojego dominującego faceta-lwa. Bardziej, niż mogła powiedzieć. Starała się zrewanżował, ale powstrzymał ją przyciskając jej nadgarstki nad jej głową do ściany. Wysunął swoje biodra do przodu, trzymając jej ciało przy ścianie i zebrał obydwa nadgarstki w jedną rękę. Wolna ręka rozpoczęła wędrówkę w dół boku jej szyi, ramion, piersi. Poczuła jak sztywna bryła ukryta pod jego ubraniami stała się twardsza, ciepło promieniujące z jego ciała wzrosło do kilku śmiertelnych poziomów. Patrzyła jak jego dłoń ugniata jej piersi przez koronkowy biustonosz. Długie, stożkowe palce. Palce, które dały jej wiele godzin przyjemności. Były to najwspanialsze ręce na ziemi. - Zajęło mi tak wiele czasu, żeby odnaleźć drogę powrotną do ciebie. Prawie umarłem, tęskniłem za tobą tak bardzo. Te słowa dotknęły ją tak głęboko, że cichy szloch wyrwał się jej z gardła a

jej oczy wypełniły się palącymi łzami. Lander pocałował każdą powiekę, ocierając łzy kciukami. - Też za tobą tęskniłam. Nie chciałam odchodzić. Chciałam ci powiedzieć tak wiele rzeczy. Starałam się... - Już dobrze - uciszył ją, dotykając palcem wskazującym jej dolną wargę.Jesteśmy teraz razem. To wszystko co teraz się liczy. - Dziękuję, że do mnie przybyłeś. - Proszę bardzo - znowu ją pocałował, tym razem miękko. Uwolnił jej nadgarstki i obiema rękami zaczął pracować przy przednim zapięciu jej stanika. Jak tylko pozbyła się biustonosza, wplotła place w jego jedwabiste włosy i przytrzymała się ich mocno, odwzajemniając pocałunek z całą miłością jaką posiadała. Widocznie mu to nie wystarczyło, bo jęknął w ich połączonych ustach, objął rękami jej biodra i objął jej tyłeczek. Uniósł ją i objęła go nogami w pasie nadal całując. Ich języki pieściły się wzajemnie, głaskały w intymnym, erotycznym tańcu. Nie mogła się nim nacieszyć. Smakował tak dobrze. Czuł się tak dobrze. Pachniał tak dobrze. Zabijało ją to, że nadal miał na sobie ubrania. Nie zatopił tego wspaniałego penisa w jej mokrej cipce. Była dla niego gotowa. Boleśnie gotowa. Zadrżała od stóp do głów. Ten raz będzie inny od wszystkich. Nie było lochu. Innych ludzi-lwów. Nie było fantazyjnego sprzętu do niewoli. Było jej łóżko. Jej pokój. I tylko oni. Chociaż jej wcześniejsze doświadczenia z klasycznym seksem były raczej przeciętne i łatwe do zapomnienia, miała wrażenie, że tym razem tak nie będzie. Nawet bez wszystkich oznak jego lochu, Lander był wciąż tym samy potężnym, dominującym, nieco niebezpiecznym mężczyzną w jej oczach. Jej ciało było jego. Przerwał pocałunek, gdy zaprowadził ich do łóżka a potem pochylił się w talii, kładąc ją na plecy. Patrząc na nią szklanymi oczyma, wsunął palce za pasek jej majtek i zsunął je z jej nóg. Jego oczy błysnęły gdy spojrzał na jej świeżo ogoloną cipkę. Jego nozdrza rozsunęły się nieznacznie. - Uwielbiam twój zapach - jego język przetoczył się wzdłuż jej dolnej wargi.- Ale jeszcze bardziej kocham twój smak - chwycił ją za pięty, zmuszając by zgięła kolana.- Otwórz się dla mnie, kociaku. Niech cię spróbuję. Mogła dosłownie poczuć każde uderzenie serca w swojej cipce. Było najbardziej niesamowite, bolesne uczucie. Ale było to nic w porównaniu z uczuciem języka Landera, który trzepotał na jej łechtaczce, jego palce drażniły jej szczelinki, jej odbyt. Wsunął dwa palce do jej pochwy, zgiął jej i zaczął ocierać o to wrażliwe miejsce, które wydawała się być w stanie znaleźć. W następnym pchnięciu dodał palec w jej tyłeczek i była gotowa go przyjąć. Z mocno zamkniętym oczami, zaciśniętymi dłońmi, ciałem drżącym jakby

uderzał w nie gong, rozsunęła szerzej nogi i uniosła biodra w górę. Jego palce i język wykonywały magię na jej ciele, ale nadal był tylko jeden sposób, żeby doszła. Potrzebowała jego penisa w swoim wnętrzu. I potrzebowała go teraz. - Proszę, Lander. O Boże, nie drażnij mnie teraz. Czekałam tak długo. - Hmmm - powiedział, gdy jego usta pożerały jej cipkę.- Ale ja też czekałem długi czas, żeby cię posmakować - zapodał jej cipce powolne pchnięcia.- Mmmm. - Ochhhh - wygięła się gdy gorąca biel przebiegła wzdłuż jej kręgosłupa i eksplodowała za jej powiekami. Wpychał te palce na do środka i na zewnątrz jej cipki i tyłeczka, wypełniając ją, rozciągając, posiadając. To wystarczyło, aby zwariowała, płakała, błagała i miętosiła kołdrę na przemian wzdychając w błogości. Był w tym za cholernie dobry! Było to takie niesprawiedliwe. Chciała żeby on - Pan Kontrola - choć raz się zatracił. Była tak oszalała z pragnienia, że nie mogła poczekać kolejnej sekundy na spełnienie. Włożył drugi palec w jej odbyt, rozciągając ją. Była to jej zguba. Zrezygnowała z próby walczenia z intensywnym ciepłem które tak zręcznie się w niej mieszało. Orgazm przeszedł przez jej ciało niczym wybuch jądrowy, fala mrowiącego ciepła przetoczyła się do piekła. Kilka sekund później, gdy jej cipka nadal zaciskała się w skurczach, wsunął się w nią gruby penis Landera. - Och! Tak!- przycisnęła do siebie swoje kolana, przytrzymując je rękoma. - Dotknij swoje sutki - Lander rozkazał bez tchu. Było to zadanie, które chętnie wykonała. Szczypała swoje sutki między kciukami a palcami wskazującymi, okręcała je tworząc przyjemny ból który tak bardzo się jej podobał. To uczucie dodało kolejną warstwę ekstazy co było najbardziej wzruszającą chwilą w jej życiu. Otworzyła oczy i spotkała spojrzenie złotych oczu Landera. Nie spoglądała w bok, podczas gdy ją pieprzył. Nawet na moment. Nie chciała tym razem zamykać się w ciemnym miejscu. Chciała dzielić każdą mikrosekundę tego odczucia z Landerem, każdy oddech, bicie serca, mrugnięcie oka. Dosłownie mogła zobaczyć jak narasta jej orgazm, napinają się mięśnie ramion, sztywnieje kolumna jego szyi, twarz się zaczerwieniła. Jej własne spełnienie już tam było. Szczytowali razem, ich oddechy się synchronizowały a ich ciała współpracowały ze sobą doskonale, byli dla siebie stworzeni. - Kocham cię, Lander. - Też cię kocham. Przyjmiesz mnie ten sposób na jaki czekałem? W swój tyłeczek? Zadrżała na myśl, że ten jego ogromny penis ją tam wypełnia, rozciągając jej tyłek. Ale wiedziała, że była gotowa. Nie będzie boleć tak długo, jak będzie zrelaksowana.

Był to jeden prezent który teraz mogła mu dać. Jeden prezent który chciał tylko od niej. - Tak, Lander. Przyjmę cię. Pieprz mnie w moją dupę. Pocałował ją niemal słodko. Potem spojrzał na nią żeby się upewnić czy jest gotowa polecieć z nim na księżyc, chwycił jej pośladki w dłonie i wyszeptał: Dziękuję - i powoli wysunął swego penisa z jej pulsującej cipki a po chwili podała mu butelkę z nawilżaczem, który trzymała w szufladzie szafki nocnej, zmienili nieco swoją pozycję w celu umożliwienia mu łagodnego wejścia w jej tyłek. Czuła każdy jego cal gdy w nią chodził. Była zachwycona przemiłym uczuciem, gdy wypełnił ją całkowicie. Było jak w niebie. - Teraz dotknij siebie - ruszył się w niej powoli. Do śroooodka. Na zeeewnątrz. Sięgnęła między nogi i dotknęła swojej cipki, głaszcząc ją najpierw powoli a potem szybciej gdy napięcie wewnątrz niej narastało. Gorętsze. Mocniejsze. Podeszwy jej tup napięły się. Jej uda też. Fala gorąca przetoczyła się przez jej piersi. Gotująca burza pasji narastała w jej brzuszku. Była prawie tam, i o Boże, było tak dobrze, tak dobrze. - Dojdź, kotku. Dojdź teraz. Orgazm był niczym gorąca fala która przetoczyła się przez jej ciało. Jej cipka pulsowała, gdy Lander wsuwał w nią obrzękniętego penisa. Pieprzył ją mocniej, szybciej, aż w końcu do niej dołączył. Patrzyła jak napięcie na jego twarzy znika, pozostawiając czystą rozkosz. Boże, nigdy sobie nie wyobrażała samej siebie za milion lat takiej szczęśliwej, takiej zakochanej. Mogłoby być tak na zawsze? Ze swoją przeszłością nigdy nie sądziła, że mogłoby to być możliwe. Prawie się bała teraz w to uwierzyć. Było to dziesięć razy lepsze niż szczęśliwe zakończenie, które napisała w swojej opowieści, więc oczywiście tego nie zrobiła. Opowieść którą napisała nie była powiązana z rzeczywistością. Przynajmniej już nie. - Muszę ci coś powiedzieć - powiedział a jego głos stał się poważny. Jej ciało natychmiast stało się lodowate i zaczęła wymieniać w myśląc wiele złych rzeczy, które w połowie oczekiwała, że powie. - Proszę. Po prostu pozwól mi być zadowoloną przez kilka minut, dobrze? Błagam cię. - Dobra. Ale musimy porozmawiać. - Tak, później - przytuliła się mocniej, naciągając kołdrę na ich splecione ciała i starała się udawać, że nie była gotowa do płaczu. - Dobra, czas na rozmowę. Czekałem wystarczająco długo - Lander odciągnął Cailey od zlewu w którym piętrzyły się brudne naczynia. - Może najpierw pozmywam? To znaczy te świństwa są mordęgą do usunięcia gdy zaschną - wskazała na talerz z przyklejonymi jajkami.

- Później - oczywiście nie miał zamiaru jej pozwolić na ciągłe przeciąganie tego co nieuniknione. Unikała podjęcia tematu przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny, podczas gdy poszła na zakupy do warzywniaka, ugotowała im kilka posiłków, odkurzała, ścierała kurze i pobiegła do centrum handlowe po nowe ubrania dla Landera. Sądziła, że jeśli będzie udawać, że Lander zostanie z nią na zawsze, to może to coś zmienić. Przez cały czas Lander dziwił się na wiele rzeczy które ona uważała za pewnik. Samochody, światło elektryczne, kuchenka mikrofalowa. Radio. - Dobrze. Porozmawiamy później - powiedziała radośnie, mając nadzieję że dzięki swej błędnej interpretacji jego słów zyska trochę czasu. Wykręciła się z jego uścisku i wróciła do zlewu. Po prostu nie była jeszcze gotowa zmierzyć się z rzeczywistością. Nowa fantazja, gdzie Lander żył w jej świecie i byli razem szczęśliwi, była taka wspaniała, że nie chciała jej puścić. - Nie. Posprzątasz później - tym razem Lander całkowicie wyniósł ją z kuchni.- Czekałem wystarczająco długo. Cholera. Fantazja się skończyła. - Świetnie. Dobra. Przepraszam - rzuciła się na kanapę, czując jak miękną jej kości a żołądek przesunął się do palców jej stóp.- Było po prostu świetnie z tobą tutaj. Usiadł obok niej. - Hej, nie zamierzam nigdzie iść. Co sprawiło, że tak myślałaś? - To co powiedziałeś zaraz po tym, jak... - Kochaliśmy się? - Tak - jej policzki poczerwieniało. Kochaliśmy się. To znaczy, to co robią faceci. Wkręcają dziewczyny, spuszczają bombę a potem szybko uciekają. - To facet nikogo nie przykręcił. I nie spuścił bomby. Nie będę pytał co to bomba. Przypuszczam, że coś złego. - Tak, to bardzo złe. Ale nie odchodzisz?- były to jedyne słowa o które się troszczyła. Chociaż w tym samym czasie czuła się nieco winna, prosząc go by z nią pozostał. Lander był królem swego ludu. Był władcą, który był szanowany, nawet uwielbiany przez większość. W jakiej sytuacji stawiałoby to resztę Werekinów? W opowieści jej wersji, bohaterka z powrotem przeszła do jego świata i żyli jako król i królowa i wyprodukowali kilka cudownych dzieci-kociąt. Oczywiście zrobiła tak, że biedna królowa mogła spożyć trochę magicznego eliksiru który uśmierzył ból podczas narodzin. Nie było powiedziane, kiedy sama znajdzie się w takiej sytuacji, więc chciała ustanowić wszystkie podstawy. I także napisała, że klątwa została zniesiona podczas narodzin ich pierwszego dziecka, a ludzie Landera już nie walczyli z bestią. W każdym razie świeżo wyleczeni Werekinowie mieli swego ukochanego króla.

W przeciwieństwie do teraz. Splótł palce z jej i spojrzał na ich połączone dłonie. - Mogę tu z tobą zostać. Tak długo jak chcesz. - Na zawsze. - Tak długo, jak oboje będziemy żyć. Musiała zapytać. Musiała wiedzieć. - A co z twoim domem, twoimi ludźmi? Troszczyłeś się o nich. Bardzo. Nie było ci trudno ich zostawić? Kto rządzi na twoim miejscu? Jego twarz rozjaśniała. - Nie powinienem się dziwić, że o to pytasz, ale jednak jestem nieco zdziwiony - pocałował ją w czoło, jego oczy błyszczały miłością.- Kotku, moi ludzie mają teraz bardzo dobrego, honorowego i godnego zaufania króla. Więc nie musisz się martwić. - Dobra. Chciałam się po prostu upewnić. - Doceniam to. Mój brat Kir zajął moje miejsce i wierzę w jego zdolność do panowania nad Werekinami - że będzie ich dobrze traktował, umieści ich potrzeby nad swoje własne. - Kir? Skinął głową. - Dzięki tobie Jag został zatrzymany i populacja mniejszych zwierząt wróciła do normy. Wszyscy Werekinowie mają mnóstwo jedzenia. Powrócił spokój. Klątwa została zdjęta. Bestia w nas już nie walczą z naszym człowieczeństwem. Ale co ważniejsze, to dzięki tobie Kir żyje. - Tak się cieszę, Lander. Nie wiedziałam, czy to zadziała - łzy zaślepiały jej widzenie. Łzy głębokiej radości i wdzięczności. Bardziej niż powrotu Landera, chciała aby brat którego kochał był bardzo żywy, zdrowy i tuż u jego boku. Była to pierwsza z kilku zmian, jaką dokonała podczas tworzenia swojej opowieści. - Ze zniesionym przekleństwem nie będziesz się już zamieniał w lwa? - Nie. Ale zachowałem niektóre z moich kocich cech i instynktów, zmysły i podwyższona siła, instynkt polowania. Ale już nie zmieniam się fizycznie w bestię. Na szycie radości odczuła ulgę. Nie dlatego, że była zaniepokojona tym, że Lander zmieni się w lwa wokół niej, ale ponieważ dlatego, że zobaczyła ulgę w jego oczach. - Zmiana była bolesna? - Bardzo. - W takim razie się cieszę. - Widzisz?- chwycił jej twarz w dłonie.- Miałem rację. Posiadasz magiczne moce. Zmieniłaś wydarzenia w przeszłości. Zniosłaś klątwę. Z powrotem sprowadziłaś Kira. Zmieniłaś wszystko... mnie. - Nie, to ty zmieniłeś wszystko dla mnie - pocałowała Landera, człowieka który zawsze będzie jej mężczyzną lwem. - Mam coś dla ciebie - podszedł do swoich ubrań, pogrzebał w kieszeni i wycofał swoją pięść. Rozwinął palce, odsłaniając piękną obrożę którą jej dał.

Łzy rozmysły jej widzenie jeszcze bardziej niż wcześniej, uniosła włosy i pozwoliła swemu panu zapiąć obrożę wokół szyi. Była Landera. Na zawsze. I on należał do niej. Dziki, potężny władca jej serca.
Taylor Tawny - Wicked Beast .pdf

Related documents

166 Pages • 57,457 Words • PDF • 679.4 KB

166 Pages • 57,457 Words • PDF • 679.4 KB

273 Pages • 88,898 Words • PDF • 1.4 MB

29 Pages • PDF • 22.3 MB

74 Pages • PDF • 2.5 MB

166 Pages • 129,138 Words • PDF • 41.9 MB

164 Pages • 81,147 Words • PDF • 1.3 MB

11 Pages • 7,331 Words • PDF • 409.7 KB

99 Pages • 27,183 Words • PDF • 1.1 MB

2 Pages • PDF • 2.2 MB

76 Pages • 19,361 Words • PDF • 4.1 MB

405 Pages • 78,108 Words • PDF • 1.2 MB