Mann Catherine - Zrobię, co zechcesz

141 Pages • 30,830 Words • PDF • 823.8 KB
Uploaded at 2021-09-24 12:33

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Catherine Mann

Zrobię, co zechcesz Tłumaczenie: Julita Mirska HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020

Tytuł oryginału: The Love Child Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2018 Redaktor serii: Ewa Godycka © 2018 by Catherine Mann © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020 Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperCollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harpercollins.pl ISBN 978-83-276-5446-5 Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Muszę zmierzyć długość nogawki, panie Mikkelson. Isabeau Waters podniosła głowę. W pracy spędzała wiele czasu w towarzystwie nagich i półnagich mężczyzn, próbując zmienić ich wizerunek poprzez odpowiedni dobór ubrań, ale żaden klient nie pociągał jej tak jak Trystan Mikkelson, ranczer i magnat z Alaski. Klęcząc na dywanie, zacisnęła palce na centymetrze. Powoli przesuwała rękę wzdłuż okrytej dżinsami nogi, aż wreszcie jej wzrok zatrzymał się na skórzanym pasku. Oddychaj. Jesteś profesjonalistką. Zlecenie, które dostała, było wyjątkowo intratne. Dwa rody, Mikkelsonów i Steele’ów, postanowiły dokonać fuzji i stworzyć jedną spółkę naftową Alaska Oil Barons. Informacja spowodowała wahania na rynku giełdowym. Sytuacja zaczęła się uspokajać, a wtedy senior rodu Steele’ów spadł z konia, doznając urazu kręgosłupa. Rodziny musiały szybko wybrać kogoś, kto zostanie twarzą spółki. Zdziwiło Isabeau, że postawiono na Trystana, który bardziej od kierowania firmą wolał kierować rodzinnym ranczem. Ale inni członkowie rodzin mieli a to problemy małżeńskie, a to zdrowotne lub byli zbyt nieśmiali, aby występować publicznie. Trystan Mikkelson potrzebował jednak zmiany wizerunku i na tym polegało jej zadanie. Garderoba to jedno, ważniejsze było dopilnowanie, aby wytrwał w nowej roli co najmniej cztery tygodnie, do czasu balu charytatywnego organizowanego przez Wilderness Preservation oraz do ślubu swojej matki z Jackiem Steele’em.

Trystan przestąpił z nogi na nogę. - Nie chcę być nieuprzejmy, ale nie dam się przerobić na eleganta. - Pamiętam o pana preferencjach ubraniowych. Ale zmiany są konieczne, żeby wzbudzał pan zaufanie bardziej tradycyjnych inwestorów. – Isabeau odgarnęła włosy za ucho, muskając palcem o perłowe kolczyki; dostała je, na szczęście, od przyjaciółki, kiedy zakładała firmę. Od tej pory zawsze wpinała je na pierwsze spotkanie z klientem. Trystan mruknął coś pod nosem. - Byłabym wdzięczna, gdyby komunikował się pan ze mną za pomocą słów. Zmrużył groźnie oczy. - Panie Mikkelson, spółka Alaska Oil zleciła mi zadanie, które zamierzam wykonać. - Isabeau uświadomiła obie, że musi popracować nie tylko nad jego wizerunkiem, ale i manierami. Dziś widzieli się pierwszy raz; wcześniej oglądała jego zdjęcia w sieci. Facet był przystojny. Już samo utrzymanie profesjonalnego dystansu wymagało wysiłku. Podnieś wzrok, nakazała sobie, będzie ci łatwiej. Psiakrew, on się śmieje. A niech to! Włosy miał gęste i jakby potargane przez wiatr. Żałowała, że umówiła go na wizytę u fryzjera. Ale człowiek reprezentujący Alaska Oil musi wyglądać schludnie. Ponownie mu się przyjrzała. Szerokie ramiona, umięśniony tors… to zasługa pracy fizycznej, a nie siłowni. Isabeau zamyśliła się. Hm, trzeba kupić większe marynarki, a smoking zamówić u krawca. Dreszcz pożądania przebiegł jej po ciele. Oj, niedobrze. Siedziba Alaska Oil mieściła się w dwóch budynkach. Steele’owie urzędowali w jednym, Mikkelsonowie w drugim. Isabeau spotkała się

z Trystanem w jego gabinecie, dawniej gabinecie Jeannie Mikkelson, która na razie nie odstępowała na krok swojego narzeczonego, Jacka Steele’a. Gabinet był piękny, przestronny, ale wystrój bardziej pasował do kobiety niż do Trystana, który co rusz spoglądał w stronę okna, jakby obmyślał drogę ucieczki. Isabeau zerknęła do notatek. Okej, najpierw musi przygotować Trystana do ślubu jego siostry Glenny, która w najbliższy weekend wychodziła za najstarszego z braci Steele’ów, Brodericka. Przed fuzją Glenna i Broderick pełnili w swoich firmach rolę dyrektorów finansowych i to oni powinni zarządzać Alaska Oil. Jednak odmówili; woleli skupić się na życiu osobistym. Trzeci potomek Mikkelsonów, Charles Jr. zwany Chuckiem, również uznał, że ważniejsze jest dla niego ratowanie małżeństwa niż kierowanie spółką. Z jednej strony Isabeau pochwalała ich przywiązanie do wartości rodzinnych i zamierzała podkreślić to w notach dla prasy, a z drugiej strony… Czy nie rozumieją, że akcjonariusze potrzebują zapewnienia, że nic złego się nie dzieje? Nagle jej myśli powędrowały ku leżącej pod kanapą labradorce. Jakby czując na sobie wzrok swojej pani, suka uniosła łeb. Miała na sobie czerwoną kamizelkę, na której widniał duży napis „Pies asystent”, a niżej: „Nie głaskać”. Paige potrafiła wyczuć groźne dla życia spadki poziomu cukru. Oraz ataki paniki. Ataki paniki… Chłopak, z którym Isabeau chodziła na studiach, zaczął ją prześladować, gdy z nim zerwała; mimo że obecnie przebywał za kratkami, nie umiała uwolnić się od strachu. Odchrząknąwszy, podniosła się z kolan. - Już prawie koniec. - To dobrze. – Trystan wyciągnął ręce, żeby mogła zmierzyć obwód klatki piersiowej.

Isabeau zacisnęła zęby. To będzie długi miesiąc. Ale wytrzyma. Musi. To zlecenie ugruntuje jej reputację i być może przysporzy kolejnych, równie ważnych klientów. Nie miała rodziny, na której mogłaby polegać, w przyszłości nie czekał jej żaden spadek. Na razie zdrowie jej dopisywało, ale z cukrzycą nigdy nic nie wiadomo. Dlatego chciała zgromadzić środki na czarną godzinę. Obiecała sobie, że nigdy nie będzie żyła tak jak jej matka – sama i bez grosza przy duszy. - Panie Mikkelson… - Trystan. - Dobrze, Trystan – rzekła, przechodząc na „ty”. – Kontroluj emocje. Uważaj, co mówisz. Lepiej mniej, niż więcej, z czym, jak sądzę, nie powinieneś mieć problemu. Łatwiej uzupełnić wypowiedź, niż cofnąć coś, co nieopatrznie się powiedziało. - To tylko bal charytatywny. Regularnie bywam na takich imprezach. - Tym razem będziesz reprezentował spółkę, której prezes o mało nie zginął, zanim sfinalizowaliście fuzję. Jeżeli nie czujesz się na siłach, mogę poprosić kogoś z rodzeństwa Steele’ów… - Nie trzeba. Poradzę sobie. Muszę przypilnować, żeby Steele’owie nie pozbawili mojej matki należnych jej udziałów. - Rozumiem. Ale właśnie takich rzeczy nie możesz mówić na głos. - Wiem. Tworzymy zjednoczony front. Mam zapomnieć, że od lat nasze rodziny były w stanie wojny. I że mój ojciec nazywał Jacka Steele’a bezwzględnym kanciarzem. Isabeau utkwiła w nim spojrzenie. - Panie Mikkelson… - Trystan. I tak, wiem, to kolejna rzecz, której mam nie mówić.

Wszystko dla rodziny. Całe życie tym się kierował. I dlatego zgodził się na tę cholerną zmianę wizerunku. Ubranie nie powinno mieć znaczenia. Skończył studia na wydziale biznesu i zajmował się ranczem przynoszącym miliony dolarów zysku. Interesy prowadził w dżinsach i zakurzonych kowbojkach, a nie w garniturze i lakierkach. Ale teraz ważyła się przyszłość jego bliskich. Musi zrobić wszystko, aby nowo utworzona spółka Alaska Oil zyskała trwałą, stabilną pozycję na rynku giełdowym. Na szczęście współpraca z konsultantką medialną układała się dobrze, a na niej samej miło było zatrzymać wzrok. Miała ogniście rude, lekko falujące włosy zaczesane na jedno ramię. Kusiło go, aby zanurzyć w nich rękę, sprawdzić ich gęstość i jedwabistość. Był człowiekiem, który większość czasu spędzał na powietrzu, a nie za biurkiem, i który poznawał świat za pomocą dotyku, węchu, wzroku. Oczy Isabeau, błękitne jak alaskańskie niebo w słoneczny dzień, cudownie lśniły. Wciągnął powietrze: pachniała jak dzikie irysy, które przetrwawszy ostrą zimę, rozkwitały na wiosnę. Przeniósł spojrzenie na biszkoptowego labradora, który obserwował go swoimi czekoladowymi ślepiami. Uwielbiał zwierzęta i doskonale je rozumiał. Zrozumienie ludzi przychodziło mu z większym trudem. Marzył, by wrócić na ranczo, wybrać się na przejażdżkę konno, a nawet przejrzeć spis inwentarza. W przeciwieństwie do swojego starszego brata, Chucka, unikał bywania w wielkim świecie. Ale małżeństwo Chucka wisiało na włosku, a żonę brat kochał bardziej od rodzinnego biznesu. Chuck wiedział, co jest ważne; nauczył się tego od rodziców, Charlesa Seniora i Jeannie, którzy świata poza sobą nie widzieli. Po śmierci ojca, który zmarł dwa lata temu na zawał, synowie martwili się, czy matka znajdzie powód, aby żyć dalej. Znalazła. Ku zaskoczeniu wszystkich okazał się nim Jack Steele, wróg

biznesowy Mikkelsonów. Latami Trystan słyszał, jak ojciec wylicza wady Jacka. A teraz on i jego rodzeństwo mieliby o nich zapomnieć? Z rozmyślań wyrwała go Isabeau, która podeszła do biurka, podniosła kilka skoroszytów, zaczęła je przeglądać, coś notować, przyczepiać na marginesach kolorowe karteczki. Po chwili obejrzała się przez ramię i znów skupiła na pracy. Serce zabiło mu mocniej. Dawno nie spotkał tak pięknej kobiety. Najchętniej zaprosiłby ją na kolację, obsypał komplementami… Jednak nie należy mieszać pracy z przyjemnością. Zresztą najważniejsza jest rodzina. Jeannie z Charlesem adoptowali go, kiedy jego biologiczni rodzice, których małżeństwo od początku było burzliwe, postanowili się rozstać. Miał wtedy dziesięć lat. Jego matka, rodzona siostra Jeannie, chciała go powierzyć opiece społecznej. Ciotka zaprotestowała. Oznajmiła, że ona i Charles przyjmą go pod swój dach. Wszystko zawdzięczał Mikkelsonom. Wiedział, że nigdy nie zdoła im się odpłacić. Gdyby nie oni, trafiłby do domu dziecka. A oni kochali go i od początku traktowali tak samo jak trójkę własnych dzieci. Jakby wyczuwając jego wzrok, Isabeau ponownie obejrzała się za siebie. - Gdybyś nie mógł być ranczerem, czym chciałbyś się zajmować? - Bo ja wiem? – Wzruszył ramionami. Żył tu i teraz. Po co się zastanawiać, co by było, gdyby… Wziął z barku butelkę piwa i popatrzył pytająco na kobietę. Kąciki ust jej zadrżały, ale potrząsnęła głową. - Nie, dziękuję. A jeśli chodzi o moje pytanie, usiłuję cię lepiej poznać, łatwiej mi będzie dobrać ci ubranie. Chcę, żebyś dobrze się czuł po metamorfozie. Jeśli coś cię będzie uwierało, ludzie natychmiast to wyczują.

- No to mamy pecha, bo nigdy nie będę dobrze się czuł w roli zmanierowanego gościa w smokingu. – Trystan pociągnął łyk piwa z rodzinnego browaru Icecap Brews. - Zaufaj mi. Wiem, co robię. – Wskazała na skoroszyty skrywające różne informacje oraz pomiary, dzięki którym nieokrzesany ranczer miał zostać twarzą spółki naftowej Alaska Oil Barons. - A ty jak byś się czuła, gdybyś musiała wystąpić w roli, która ci nie odpowiada? – spytał, opierając się o ścianę. W oczach Isabeau pojawił się błysk wesołości. - Tu nie chodzi o mnie. Wolnym krokiem Trystan zbliżył się do biurka. Powietrze w pokoju nagle stało się naelektryzowane. - Inaczej sformułuję pytanie: co byś robiła, gdyby ci się nie powiodło w zawodzie konsultantki? - Odpowiem, jeśli ty mi odpowiesz. – Pogładziła leżący na biurku kapelusz. - W porządku. Ty pierwsza. - Nie ufasz mi? – Roześmiała się. – No więc wróciłabym na studia, na wydział mody. Twoja kolej. - A ja na archeologię. Jeździłbym na wykopaliska. – Ponownie wypił łyk z butelki. Wyobraził sobie, jak siedzi w jakimś odległym miejscu, grzebiąc w ziemi. Wokół kilka osób, żadnych dziennikarzy, cisza, spokój. Tak, mógłby być archeologiem. - Czyli jesteś cierpliwy, spostrzegawczy… Uniósł brwi. - Chyba tak. - Dobrze. Mam coraz więcej pomysłów.

Poczytała sobie o nim w internecie, a on o niej nic nie wiedział. Nie fair. Odstawiwszy piwo, skinął na labradora. - Opowiedz mi o swoim psie. Isabeau zamknęła skoroszyt i odwróciła wzrok. - To trzyipółletnia labradorka. Ma na imię Paige. W porządku, skoro nie chciała mówić o tym, że Paige jest psem asystentem, o czym świadczyła specjalna kamizelka z napisem „Nie głaskać”, nie zamierzał o to pytać. Nie był wścibski. Po chwili Isabeau uśmiechnęła się szeroko. - Śmiało, możesz spytać, po co mi pies serwisowy. Moją wcześniejszą odpowiedź potraktuj jak lekcję. Jeśli usłyszysz pytanie, które wolałbyś, żeby nie padło, daj sztampową odpowiedź. - Przepraszam, zamiast o psa asystenta powinienem był spytać o ulubione miejsce urlopowe albo dlaczego wybrałaś pracę konsultantki. - Tak, to niezłe pytania na początek. Ale nie przeszkadza mi rozmowa z tobą o Paige. Nie lubię jedynie, jak ludzie na ulicy mnie o nią pytają. Czasem ktoś mi zarzuca oszustwo, bo nie wyglądam na osobę niepełnosprawną, która potrzebuje asysty psa. – Potrząsnęła głową. – Mam cukrzycę. Paige ostrzega mnie, jak poziom cukru mi spada. - Grzecznie leży pod kanapą, jakby jej nie było. - Jest skupiona na mnie, gotowa zareagować, gdyby coś się stało. - Nie powinno się jej głaskać? - Nie wtedy, gdy ma na sobie kamizelkę. Nosi ją w pracy. Bez niej zachowuje jak każdy normalny pies. - Nie przeszkadza ci, że cię wypytuję? – Na jej miejscu denerwowałoby go cudze wścibstwo. - Nie.

- Okej. Skąd Paige wie, że spada ci poziom cukru? - Wyczuwa węchem. - Tak jak inne psy wyczuwają narkotyki? - A jeszcze inne zwierzynę lub człowieka pod śniegiem. Różne psy serwisowe wykonują różne zadania: wszczynają alarm, przynoszą leki, podpierają człowieka, gdy ten słabnie. – Zamilkła. – W porządku, mam już wszystkie wymiary, mogę zacząć kompletować ci garderobę. W pierwszej kolejności coś na ślub siostry… - Ale masz świadomość, że w nowym ubraniu pozostanę sobą, nieokrzesanym ranczerem? Hm, sesja przymiarkowa sprawiła mu znacznie większą frajdę, niż się spodziewał. A Isabeau Waters okazała się piękną oraz intrygującą kobietą. Może ten miesiąc będzie całkiem przyjemny? Wbił spojrzenie w Isabeau. W powietrzu czuło się narastające napięcie. - Mogłabyś dotrzymać mi towarzystwa nie jako konsultantka, lecz znajoma, i przypilnować, abym nie powiedział czegoś niestosownego. Co ty na to? Pójdziesz ze mną na ślub mojej siostry?

ROZDZIAŁ DRUGI Jako mała dziewczynka Isabeau wyobrażała sobie, że będzie miała ślub w bajkowym stylu. Mama często snuła z nią te fantazje, ale kiedy królewicz mamy porzucił rodzinę, mała Isabeau przestała wierzyć w bajki i szczęśliwe zakończenia. Dorosła Isabeau nawet w szczęśliwe romanse nie wierzyła, więc dlaczego zgodziła się towarzyszyć Trystanowi na ślub jego siostry? Przez dwa kolejne dni zamierzała poinformować Trystana, że to niedorzeczny pomysł. I ciągle znajdowała powód, by odwlec rozmowę. Ślub miał miejsce nad wodą, na strzeżonej posiadłości Steele’ów. Kiedy młodzi składali przysięgę, Trystan objął Isabeau, jakby byli parą kochanków, a nie znajomych. - Dobrze się czujesz? – szepnął. - Tak, bo co? - Bo się strasznie krzywisz. - Jesteś nieuprzejmy – burknęła. Od kilku minut się uśmiechała. Zaczęły ją nawet boleć kości policzkowe. - Najmocniej przepraszam. – W głosie Trystana pobrzmiewał żartobliwy ton. – Twoją piękną twarz szpeci drobny grymasik. Lepiej? - Odrobinę. - Jesteśmy na ślubie. Staraj się nie patrzeć na zegarek… - Nie patrzę – oburzyła się. – Podziwiam widok. Jeśli się skrzywiłam, to dlatego, że słońce mnie oślepiło – skłamała bez zająknienia. - Aha. – Roześmiał się.

Drewniany dom Steele’ów zrobił na niej ogromne wrażenie. Zbudowany pomiędzy drzewami, składał się z mnóstwa luksusowych apartamentów; wszyscy członkowie rodziny mieli własną przestrzeń. Glenna Mikkelson od kilku miesięcy mieszkała tu z Broderickiem. Ślub na terenie posiadłości stanowił ukłon w stronę patriarchy rodu, Jacka Steele’a, któremu dopiero parę dni temu lekarze pozwolili zdjąć kołnierz ortopedyczny. Niesamowite było to, że mężczyzna w ogóle mógł chodzić, zważywszy że złamał dwa kręgi szyjne. Jego narzeczona, matka Trystana i panny młodej, była o wiele bardziej zestresowana niż on. Ciekawe, czy Trystan widział napięcie na twarzy matki? Isabeau zerknęła na jego profil. Nie, nie widział. Poczuła ciarki na ciele. A potem poczuła, jak Trystan przesuwa rękę niżej, zatrzymując ją tuż nad jej pośladkami. Zrobiło jej się gorąco. Dlaczego tak się zachowywał? Dlaczego zaprosił ją na ślub? Pragnie jej? Czy był to jego wyraz buntu przeciwko metamorfozie, której go poddawała? Wiedziała, że musi się mieć na baczności, nie ulec jego czarowi. - Skup się na ceremonii! – szepnęła. - Tak jest, psze pani. – Ręka powędrowała z powrotem do góry. Ceremonia… Isabeau potrząsnęła głową. Sama też powinna się na niej skupić, może podpatrzy coś, co będzie mogła wykorzystać podczas pracy z innymi klientami. Panna młoda miała na sobie dopasowaną koronkową suknię z długimi rękawami. Upięte w kok włosy podkreślały smukłą szyję. W ręku trzymała bukiet, skromny i elegancki jak ona sama. Pan młody występował w smokingu od Ralpha Laurena. Stetsona zostawił w domu, w przeciwieństwie do innych mężczyzn, których głowy zdobiły kapelusze. Zarówno po stronie pana młodego, jak i panny młodej podobieństwo rodzinne rzucało się w oczy. Mikkelsonowie byli blondynami lub jasnymi

szatynami. Steele’owie natomiast mieli włosy czarne jak ich ojciec oraz matka, w której żyłach płynęła krew Inuitów. Isabeau zebrała informacje o obu rodzinach. Jeannie Mikkelson oraz Jack Steele byli zrozpaczeni, kiedy ich małżonkowie umarli. A potem zakochali się w sobie, zaręczyli i planowali pobrać. Sytuacja z Glenną Mikkelson i Broderickiem Steele’em była nieco bardziej skomplikowana. Z plotek wynikało, że na studiach mieli romans, ale Glenna poślubiła kogoś innego. Mąż ją zdradził; jego kochanka urodziła córkę, którą następnie porzuciła. Dziewczynkę trzymał teraz na rękach Broderick, a ona pulchnymi łapkami obejmowała go za szyję. Isabeau poczuła dławienie w gardle. Po chwili poczuła dłoń Trystana na swojej talii. Rozległa się muzyka. Uroczystość dobiegła końca, państwo młodzi obrócili się do gości. Glenna, promieniejąc szczęściem, przejęła dziecko od męża. Isabeau usiłowała spowolnić bicie serca. Potrzebowała oddechu, przestrzeni. - Jestem głodna – powiedziała, wskazując na rozstawiony w ogrodzie namiot. – Pójdę coś zjeść, a ty porozmawiaj ze swoją rodziną. Wygładziła żółtą jedwabną suknię i oswobodziła się z objęć Trystana. Obcasy zapadały się jej w trawie, kiedy szła pod górę w stronę namiotu. Stoły uginające się od wykwintnych potraw stały wszędzie, w ogrodzie, w salonie, oranżerii, na tarasie. Kelnerzy krążyli z tacami pełnymi drinków i tartinek. Paige ganiała z psami gospodarzy po dużym ogrodzonym wybiegu. Trzymała w pysku jeden koniec kija, drugi koniec trzymał młody husky. Żadne z nich nie zwracało uwagi na spacerującego za ogrodzeniem łosia. Isabeau wystarczała świadomość, że suka jest blisko i że w każdej chwili może ją zawołać. Na razie chciała uciec od tłumu gości, od Trystana, od pokusy. Nie odwracaj się, nie patrz na niego, powtarzała w duchu. Spragniona samotności ruszyła po schodkach na taras.

Wzdłuż balustrady stały rzędy stołów, na których paliły się świeczki. Migoczące płomyki kontrastowały z widoczną w dole wodą łagodnie zalewającą brzeg. Z tarasu Isabeau przeszła na oszkloną werandę. Jej wzrok przykuła rzeźba z lodu przedstawiająca parę reniferów. Wygłodniali goście podchodzili do stołów, nakładali jedzenie na talerze. Na szczęście posiadłość była ogromna, można było się ukryć. Isabeau również sięgnęła po talerz. Hm, łosoś, steki z tuńczyka, kraby, homary, szparagi, szaszłyki, koreczki… do wyboru, do koloru. W salonie muzycy zasiedli do instrumentów. Właśnie o takim ślubie marzyła w dzieciństwie. Westchnęła cicho. Napięcie, jakie czuła jeszcze parę minut temu, znikło. Wyszła na zewnątrz i zająwszy miejsce w fotelu ogrodowym, powiodła wkoło wzrokiem. Lato na Alasce trwało krótko, od połowy czerwca do połowy lipca. Po pierwszej spędzonej tu zimie piętnaście stopni na plusie uważała niemal za upał. Piękno i dzika przyroda Alaski od początku ją zachwycały. Na studiach na zajęciach z literatury rozważania o przyrodzie Thoreau i Emmersona wydawały jej się nudne i bezcelowe; tutaj zmieniła zdanie. Uwielbiała ten spokój. Niedługo jednak mogła się nim nacieszyć, zobaczyła bowiem zbliżającą się Naomi Steele, która szła z dumnie wypiętym brzuchem - była w drugim trymestrze ciąży. - Mogę się tu ukryć z tobą? – spytała, kładąc rękę na brzuchu. – Royce doprowadza mnie do szału swoją troską: może jesteś zmęczona, a może głodna, a może powinnaś odpocząć. Jeśli czegoś nie zjem, gotów mnie własnoręcznie nakarmić. - Masz cudownego faceta – oznajmiła Isabeau. W ciągu ostatniego tygodnia sporo czasu spędziła z bliskimi Trystana. - Jest fantastyczny i piekielnie seksowny, ale stale się o coś zamartwia,

a ja mam ochotę na dziewczyńskie pogaduchy i pizzę z karczochami. - Na pogaduchy zapraszam. – Isabeau uśmiechnęła się przez ramię do jednego z braci Steele’ów. - Nie powiesz nikomu, że oprócz pizzy wzięłam trzy babeczki owocowe? Isabeau wykonała gest, jakby przekręcała na ustach kluczyk. - Będę milczeć jak zaklęta. Naomi wbiła zęby w ciastko. Jadła wolno, rozkoszując się smakiem. Wreszcie przerwała ciszę. - Doceniamy twoją pomoc – rzekła, wpatrując się w horyzont. – Ta fuzja jest dla nas ważna. Oddzielnie nasze firmy nie mają szansy, dopiero razem stanowią siłę. Wiem, że Trystan… – Urwała. - Nie sprawia mi kłopotów, jest chętny do współpracy, czego nie mogę powiedzieć o wielu innych moich klientach. - Chętny do współpracy, bo pewnie myśli, że po miesiącu się wymiksuje. – Naomi złożyła kawałek pizzy na pół i z wyrazem błogości na twarzy zaczęła konsumpcję. - Słucham? – Isabeau utkwiła spojrzenie w swojej rozmówczyni. – A nie takie były uzgodnienia? - Bal charytatywny jest za niecały miesiąc, ale wszyscy liczymy, że twój wpływ okaże się trwalszy i Trystan zechce dłużej zostać w firmie. Najlepiej by było, gdyby całe rodzeństwo Mikkelsonów i Steele’ów zaangażowało się w działalność spółki, ale nie bardzo w to wierzę. Isabeau skierowała wzrok na parkiet, gdzie znajdowała się większość młodego pokolenia. Delaney, najspokojniejsza z rodzeństwa Steele’ów, poprawiała fryzurę. Starała się jak najmniej rzucać w oczy. Po chwili podszedł do niej jej brat Aiden. Tanecznym krokiem okrążył ją raz i drugi, wygłupiając się jak to nastolatek. Naomi ściszyła głos:

- Wykonałaś świetną robotę przy Trystanie. To się dzisiaj rzucało w oczy. - Dziękuję. To również jego zasługa. Przykładał się. - O, nie wątpię. Isabeau nie dała się zbić z tropu. - Cieszę się, że mam okazję go dziś obserwować. Przynajmniej wiem, nad czym musimy jeszcze popracować. - Dobrze, że nam pomagasz. Sami byśmy sobie nie poradzili. – Naomi ponownie pogładziła się po brzuchu. – Kiedy rozpoczęłam procedurę in vitro, nie przypuszczałam, że w naszym życiu zajdzie tyle zmian: fuzja, ślub mojego brata, zaręczyny ojca z Jeannie Mikkelson… - Gratuluję ciąży. - Bliźniacza. Mogłam się tego spodziewać. – Naomi wzięła głęboki oddech. – Sama jestem bliźniaczką. Jej piękną twarz wykrzywił grymas bólu. Pragnąc ją pocieszyć, Isabeau ścisnęła ją delikatnie za ramię. - Twoja siostra… - Razem z mamą zginęła w wypadku lotniczym… Nieprawda, że czas leczy rany. Nie ma dnia, żebym o nich nie myślała. Isabeau skinęła głową. - Dobra, muszę wracać do narzeczonego. Zaraz mi powie, żebym usiadła, oparła wyżej nogi, jadła warzywa. - To miłe, że jest taki troskliwy – powiedziała Isabeau, ale w duchu się wzdrygnęła. Przypomniała sobie chłopaka, z którym chodziła na studiach i którego troskliwość stała się w pewnym momencie obsesyjna. Chciał ją na każdym kroku kontrolować. Royce na szczęście taki nie był, ale rozumiała, dlaczego Naomi może czuć się przytłoczona.

- Zbyt troskliwy. – Naomi przewróciła oczami. – Ale bardzo go kocham. – Dźwignęła się z fotela. – Miło się z tobą gada. Musimy się kiedyś umówić na kawę. Dostrzegłszy narzeczonego, rozpromieniła się. Na jego twarzy również pojawił się szeroki uśmiech. Isabeau nie mogła oderwać od nich oczu. Tu, w tym domu, w tym ogrodzie, było tyle miłości, tyle ciepła. Czy Steele’owie i Mikkelsonowie zdają sobie sprawę, jakimi są szczęściarzami? Minąwszy harfistkę grającą nieopodal namiotu, Trystan przystanął i powiódł wkoło wzrokiem. Nigdzie nie widział Isabeau. Zaprosił ją na ślub Glenny i Brodericka, licząc, że dzięki temu nie będzie myślał o coraz serdeczniejszych stosunkach łączących jego rodzinę ze Steele’ami. Dziś jego siostra wyszła za Brodericka Steele’a. A za miesiąc jego matka poślubi Jacka Steele’a. Gdzie Isabeau się podziewa? Nigdy dotąd nie angażował się w żadne związki, żadna kobieta na tyle go nie pociągała. Owszem, miewał romanse, ale szybko się wypalały. Z Isabeau było inaczej: fascynowała go, rozpalała jego wyobraźnię. Dostrzegłszy ją w ogrodzie, ruszył w jej kierunku. Wyglądała zjawiskowo, gdy siedziała z nogami skrzyżowanymi w kostkach, a promienie zachodzącego słońca padały na jej rude włosy. Nie mógł oderwać od niej oczu. Pragnął porwać ją w ramiona i… Wziął głęboki oddech. - Chodź. – Wyciągnął rękę. Zdziwiona, ale i zaintrygowana uniosła brwi. - Okej, ty jesteś szefem. – Popatrzyła na talerz, nie wiedząc, co z nim zrobić. Trystan zabrał go od niej i odstawił na stół. Obok postawiła pusty kieliszek po szampanie. - Dokąd idziemy?

- Na parkiet – odparł. Nieduży zespół jazzowy grał wolne kawałki. Trystan modlił się, aby muzycy nie zmienili nagle repertuaru. - Chcesz zatańczyć? – Isabeau roześmiała się dźwięcznie. – Zaskoczyłeś mnie. Powietrze wypełniały dźwięki jednego z klasycznych utworów Sinatry. Nie tracąc czasu, Trystan przyciągnął Isabeau do siebie. Nie zaoponowała; nawet przysunęła się ciut bliżej. Poczuł, jak krew dudni mu w skroniach. - Myślisz, że nie umiem? Mama zapisała nas wszystkich na lekcje. Uczyliśmy się zarówno tańców standardowych, jak i kowbojskich oraz ludowych. - Nie protestowałeś? Kroki mieli idealnie zgrane. - A skąd! Bałem się, że rodzina się mnie pozbędzie… - Urwał. Nie chciał psuć nastroju opowieścią o lękach, jakie go prześladowały zaraz po adopcji. – Przepraszam. Powinienem się częściej gryźć w język. Isabeau wybuchnęła śmiechem. - Szczerość to rzecz chwalebna, ale… - Niekoniecznie w świecie biznesu? – Obrócił Isabeau na parkiecie. Jedwabna żółta suknia zawirowała wokół jej nóg. - Pewne sprawy rozsądniej pomijać milczeniem? Niestety ja tak nie potrafię. Trzymając Isabeau w objęciach, przeszedł w stronę kamiennego kominka. Wzdłuż ścian stały zsunięte ze środka pokoju wielkie skórzane kanapy. Nad jedną z nich wisiało ogromne poroże łosia. - Lepiej porozmawiajmy o tańcu – rzekła Isabeau. – Masz do tego prawdziwy talent. Możemy to wykorzystać. W materiałach prasowych… - Błagam! Nie dzisiaj! – jęknął Trystan.

Potrzebował chwili wytchnienia od „pracy”. Cały poprzedni tydzień harował, trudne były zwłaszcza ostatnie dwa dni, kiedy na niczym nie mógł się skupić, bo myślał o Isabeau i o tym, jak będzie z nią tańczył na weselu Glenny. - Dziś tańczmy, bawmy się. Dobrze? - Oczywiście. Wyobrażam sobie, że to musi być dla ciebie wyczerpujący psychicznie okres. Ślub siostry, zaręczyny matki… Powściągając śmiech, przytulił Isabeau do piersi i kołysząc się w rytm muzyki, szepnął jej do ucha: - Ślub jak ślub, ważniejsza jesteś ty. - Zaraz, zaraz! Moja obecność tu ma związek z pracą nad twoim wizerunkiem medialnym. Trystan błysnął zębami w uśmiechu, w jego oczach pojawił się figlarny błysk. - Przestań, bo zorganizuję ci dziesięć konferencji prasowych – zagroziła. - Przecież milczę. - Ty tak, ale twój uśmiech nie. Rozciągnął usta jeszcze szerzej. - Trystan, zachowujesz się nieprofesjonalnie. I bardzo nie fair. Może coś by wynikło z tej wymiany, coś, o czym marzył od dnia przymiarki, ale w tym momencie rozpętała się burza. Isabeau odwróciła się w stronę, skąd dochodziły krzyki. Chuck i jego żona Shana stali na skraju parkietu, oboje wściekli. Ich podniesione głosy zagłuszały muzykę. Pomiędzy skłóconą parę wsunęła się Sage Hammond, która usiłowała pogodzić małżonków. Trystan nie miał pojęcia, o co poszło, ale na widok swojej kuzynki odetchnął z ulgą. Sage była drobnej budowy, ale w roli rozjemcy sprawdzała się znakomicie.

Poczuł, jak Isabeau się spina; rodzinna scysja wyraźnie wytrąciła ją z równowagi. Ściskając jej dłoń, skinął głową w stronę wyjścia. Ucieszyła się z możliwości ucieczki; nie miała ochoty być świadkiem rozgrywającej się nieopodal nieprzyjemnej sceny. Wyszli do ogrodu, potem ruszyli ścieżką prowadzącą do hangaru nad zatoką.

ROZDZIAŁ TRZECI Odgłosy kłótni ucichły. Zastąpił je świst wiatru oraz szelest gałęzi na drzewach. Trystan trzymał Isabeau za rękę. Skórę miał szorstką, zgrubiałą od prac na ranczu. To było fascynujące, ta dychotomia: z jednej strony milioner, biznesmen, z drugiej ranczer w zakurzonych butach. Pociągał ją niesamowicie; główne dlatego chciała uciec od weselnego rozgardiaszu, by chwilę pobyć z nim sam na sam. W pracy często była świadkiem rodzinnych kłótni, ale dziś podniesione głosy skonfliktowanych małżonków poruszyły nią do głębi. Miało to bezpośredni związek z charyzmatycznym mężczyzną u jej boku. W oddali usłyszała szczekanie. Obejrzała się przez ramię, chcąc się upewnić, czy Paige nie denerwuje się jej odejściem. Nie; labradorka bawiła się ze swoimi nowymi kumplami, husky o imieniu Kota i bernardynką Tessie. Zaskoczona, że nie czuje potrzeby przywołania do siebie Paige, Isabeau ponownie skupiła uwagę na Trystanie, kochającym wolność ranczerze, który z gracją światowca nosił smoking i w tańcu potrafił rozpalić jej zmysły. Przepełniała ją radość. Ataki paniki, na które cierpiała, w znacznej mierze wynikały z jej negatywnych kontaktów z płcią przeciwną. Najpierw opędzała się od mężczyzn, którzy kręcili się wokół jej pięknej matki, a potem… Potem na studiach poznała chłopaka. Nigdy nie podniósł na nią ręki, ale osaczał ją, prześladował. Nie miała spokoju, dopóki sąd nie zakazał mu zbliżania się do niej. Ludzie na wiele sposobów potrafią kogoś zranić, zostawić bliznę na psychice.

Ale Trystana się nie bała. Może był trochę nieokrzesany, trochę obcesowy, ale przynajmniej nikogo nie udawał. Od pierwszego spotkania była nim zafascynowana. No i wzbudzał w niej pożądanie – dość bezskutecznie się przed tym broniła. Przekraczając próg hangaru, wcisnął kontakt: ciepłe złociste światło rozproszyło panujący wewnątrz mrok. Okazało się, że nawet hangar może być luksusowo urządzony. Isabeau rozejrzała się zaciekawiona. Jej oczom ukazały się wygodne kanapy oraz piękne drewniane stoły. Pod przeciwległą ścianą stały dwuosobowe kajaki, za nimi znajdowały się wędki i sieci rybackie. Za drugimi drzwiami kołysała się przy brzegu motorówka. Obok znajdował się kolejny kącik wypoczynkowy z siedziskiem oraz dwoma fotelami. - Tu jest o wiele spokojniej – oznajmił Trystan. Isabeau wciągnęła w płuca słone powietrze. - Podobało mi się, jak pozowałeś do zdjęć. Wyglądałeś jak szef wielkiej spółki. Na wesele nie zaproszono przedstawicieli mediów, ale kilka fotografii miało im być udostępnionych. - Czyli zasłużyłem sobie na chwilę wytchnienia? - Przyjście tu to ucieczka? – Isabeau powolnym ruchem wygładziła sukienkę. Oczy Trystana rozświetlił uśmiech. - Raczej szansa, aby porozmawiać z tobą o czymś innym niż praca. Należy nam się przerwa od spraw zawodowych. - Jasne – zgodziła się; nie miała ochoty wracać do zgiełku. Trystan skierował się do lodówki i studiował jej zawartość. – Co my tu mamy? – Wyjął butelkę piwa z etykietą browaru Icecap, po czym patrząc na Isabeau, dodał: - Jest też wino i woda mineralna.

- Korci mnie piwo, ale biorąc pod uwagę moją cukrzycę oraz te pyszności, na które się skusiłam, lepiej, jak ograniczę się do wody. Sięgnął po butelkę i skinieniem głowy wskazał na kanapę. Usiedli. Kiedy podawał Isabeau wodę, ich palce niechcący otarły się o siebie. Isabeau przeniknął żar. Miała wrażenie, że płonie. Podniosła butelkę do ust i wypiła kilka łyków, następnie ją odstawiła na stół, na którym leżała talia kart. - Co to za karty? - Nie martw się, nie będziemy grać w rozbieranego pokera. Nie znam tu wszystkich pomieszczeń, to posiadłość Steele’ów, ale z tego, co się orientuję, ten hangar robi za klub dla mężczyzn. Przychodzą tu się napić, pograć w brydża, posiedzieć w męskim gronie. – Na moment zamilkł. – Ciebie też zmęczył tłum gości? - To był długi dzień – odpowiedziała wymijająco. Starała się nie okazywać lęku czy niepokoju. Mało osób wiedziało o tym, co jej dolega. Odruchowo wyciągnęła rękę do Paige, gdy nagle przypomniała sobie, że bawi się z dwójką miejscowych psów. Spokojnie, nakazała sobie w duchu. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi. Pomogło; nie zerwała się do ucieczki. - Co cię skłoniło do zostania konsultantką medialną? – Zmrużywszy oczy, Trystan pochylił się do przodu. Serce zabiło jej mocniej, w nozdrza uderzył ją zapach wody kolońskiej. - Mam dyplom z marketingu i PR-u. Pracowałam w mediach, przez jakiś czas byłam reporterką, ale lepiej się czuję za kulisami niż na pierwszej linii ognia. - Założę się, że kamera cię kocha. - Miły jesteś, dziękuję. – Isabeau zamyśliła się: ciekawe, jakie są usta Trystana? Unikała jego spojrzenia. Nie chciała mówić o tym, dlaczego sama

boi się występować publicznie, podczas gdy innym pomaga pokonywać lęki i słabości. - Lepiej za kulisami, powiadasz? - Mam wtedy większą kontrolę. – Robiła wszystko, aby nadać swojemu życiu ramy i uciec od panującego w świecie chaosu: tworzyła listy, nie rozstawała się z terminarzem. To były jej narzędzia, sposób na normalność po tym, jak ojciec porzucił rodzinę, a matka ledwo wiązała koniec z końcem. Jej z trudem osiągnięta równowaga psychiczna runęła, kiedy chłopak, z którym chodziła, nie pogodził się z ich rozstaniem. - Denerwowałaś się? - Potwornie. – Odsunęła od siebie obrazy z przeszłości. Nie chciała do nich wracać. – A ponieważ znam z autopsji te nerwy i kołatanie serca, to lepiej rozumiem ludzi, którym pomagam zawodowo. - Ciekawe. - Tobie pomagam dokonać zmiany wizerunkowej. – Na moment zamilkła. – Ale poza tym to niczego ci nie trzeba. Masz idealne życie, wsparcie rodziny… Uśmiech na twarzy Trystana zgasł; w kącikach oczu i ust pojawił się ból. - Nikt nie ma idealnego życia. Wszyscy snujemy plany, czegoś żałujemy, o czymś marzymy. Isabeau, poruszona, zacisnęła dłoń na jego ręce. - A ty o czym marzysz? – spytała cicho. - Pytasz o tak zwaną listę marzeń? O to, co chciałbym zrobić przed śmiercią? - Tak. - Ty pierwsza. - Hm, chętnie nauczyłabym się nowego języka.

- A ja grać na instrumencie. Moje rodzeństwo uczyło się muzyki w dzieciństwie; ja byłem za stary, kiedy dołączyłem do rodziny. - Na naukę nigdy nie jest za późno. Co byś wybrał? Gitarę? - Może. Ale teraz twoja kolej. – Położył rękę na oparciu kanapy. Czując przy szyi jego ramię, Isabeau zadrżała. Miała wrażenie, że powietrze w hangarze wibruje. Nie chciała – nie była w stanie – się odsunąć. - Chcę się nauczyć strzelania z łuku. - Z łuku? – Owinął wokół palca kosmyk rudych włosów. Uśmiechnęła się. Łucznictwo przywodziło jej na myśl złote lata Hollywoodu, sceny z „Robin Hooda” i „Ivanhoe”. - To takie romantyczne. - A z kuszy? Potrząsnęła głową. - Nie. Co innego mężczyzna z kuszą. Trystan roześmiał się i leciutko pociągnął ją za włosy. - Czyli mężczyzna z kuszą by ci się podobał? Co jeszcze masz na liście? Och, mnóstwo rzeczy! Podejrzewała jednak, że z powodu swych lęków większości marzeń nigdy nie spełni. - Oglądanie wielorybów. Ugniatanie winogron. Przemawianie do tłumu. Przejażdżkę na wielbłądzie. - Zaraz, zaraz. – Trystan uniósł rękę. – Cofnij się. - Chodzi ci o winogrona? Wiem, zaskoczyłam cię. – Stuknęła butelką z wodą o jego butelkę z piwem. - Nie, o przemawianie. To mnie zdziwiło, zważywszy na twoją pracę. – Pogładził Isabeau po policzku, po czym znów położył ramię na oparciu kanapy.

- Bo to jest tak, że doskonale wiem, co i jak należy powiedzieć, ale sama nie potrafię wydobyć głosu. Dlatego innym udzielam rad. Pokiwał głową. Nie oceniał, nie krytykował, nie pouczał. Rozumiał ją, a dzięki temu stał jej się bliższy. Nie przypuszczała, że ogień i woda, czy raczej dzikość i błogość mogą zgodnie współistnieć, ale tak właśnie było, istniały w upajającej harmonii. Cały dzisiejszy dzień był magiczny, jak z bajki. Isabeau poczuła, jak przestrzeń między nią a Trystanem się kurczy, zanika. Powietrze stało się gorące od ich oddechów. Trystan opuszkami palców pogładził ją po twarzy. Tętno jej skoczyło. Pochyliła głowę, opierając się policzkiem o jego rękę. Wpatrywali się sobie w oczy. Po chwili ich usta się zetknęły. Powietrze stało się jeszcze bardziej naelektryzowane. Isabeau przysnęła się bliżej. Czuła ciepło bijące z jego ciała. Obejmując ją mocno, Trystan pocałował ją goręcej. Pragnął jej. A ona jego. Często na ślubach ludzie zachowują się impulsywnie, robią szalone rzeczy. Może dlatego, że ulegają emocjom, wierzą w siłę miłości i obietnicę wiecznego szczęścia? Najwyraźniej ona również nie potrafiła się przed tym obronić. Wielokrotnie w przeszłości organizowała wesela. Widziała, co się dzieje. Druhny i drużbowie nagle zaczynali pałać do siebie uczuciem, jakby miłość, która połączyła państwa młodych, była czymś zaraźliwym. Niedługo później, kiedy poziom endorfin opadał, przychodziło otrzeźwienie; zwykle jedno z nich – rzadko oboje naraz – uświadamiało sobie, że popełniło błąd. Pary małżeńskie, które przychodziły na ślub skłócone, zwykle ogarniało bezbrzeżne wzruszenie. Jeszcze inni upijali się i zachowywali kretyńsko. Isabeau nie była pewna, do której kategorii się zalicza; chyba do żadnej. A jednak oddaliła się z Trystanem od domu weselnego, przyszła do hangaru.

Oboje byli podnieceni. Zaczęli pozbywać się ubrań. Potykali się, idąc w stronę długiej ławy, na której leżało mnóstwo granatowych poduch ozdobionych białymi kotwicami. Dziwne, że zwróciła uwagę na taki drobiazg, ale to świadczyło o tym, że wszystkie zmysły miała wyostrzone. Wąskie pasma światła wpadały przez wywietrzniki pod sufitem. Okno było zamknięte. Nastrojowy półmrok stwarzał atmosferę anonimowości. Wiedziała, że nie powinna ulegać, ale nie potrafiła się powstrzymać. Zresztą nie chciała. Pragnęła być z tym mężczyzną. Tu. Teraz. Żałowała jedynie, że Trystan nie może jej dać tego, o czym marzyła: rodziny, domu, dzieci. Ale nikt nie mógł jej tego dać; wcześnie w życiu straciła zaufanie do mężczyzn. Może dlatego ten seksowny ranczer i potentat naftowy tak ją pociągał? Bo był samotnym wilkiem. Bo wolał trzymać się na uboczu. Bo ona nie była mu potrzebna do szczęścia. Bo nie zamierzał się żenić, a sprawę powiększania rodziny zostawił swojemu rodzeństwu. Mogła więc z czystym sumieniem zakosztować magii weselnej. Gładząc jej miękką skórę, miał ochotę rozebrać Isabeau do naga, ale po pierwsze, było zbyt chłodno, a po drugie, w niedużej odległości od nich kręciło się mnóstwo ludzi. Nie spodziewał się, że sprawy między nim a Isabeau zajdą tak daleko, a teraz było za późno; nie potrafił oprzeć się pokusie. Isabeau rozpaliła w nim ogień… Nie, nie dzisiaj, tamtego dnia podczas przymiarki. Była fascynującą osobą o złożonej naturze: odważna, a zarazem nieśmiała, spokojna, a jednocześnie namiętna. Właśnie wsunęła rękę pod jego koszulę i gładziła go po plecach. Zrzuciła szpilki, zaczęła przesuwać stopę wzdłuż jego łydki, do kolana, i wyżej. - Jesteś pewna, że tego chcesz? – spytał.

- Tak. Bardzo. - Możemy znaleźć wygodniejsze miejsce… - Jego dłoń powędrowała pod jej sukienkę aż do bioder okrytych wysoko wciętymi figami. - Musielibyśmy zrobić przerwę, czemu się stanowczo sprzeciwiam. – Rozwiązała mu muchę pod szyją, zsunęła z ramion marynarkę. Zaproszenie Isabeau na ślub Glenny było świetnym pomysłem. Czeka ich jeszcze miesiąc współpracy. No i teraz ta współpraca może okazać się dla obojga znacznie przyjemniejsza. - Mój portfel. - Słucham? – Isabeau znieruchomiała. - Prezerwatywa. Jest w portfelu, w wewnętrznej kieszeni marynarki. - Okej. – Błyskawicznie, nie tracąc chwili, wyciągnęła portfel, spomiędzy banknotów wydobyła opakowanie z prezerwatywą, banknoty rzuciła na podłogę. Trystan położył się między nogami Isabeau. Kiedy objęła go za szyję, przestał myśleć, zaczął odbierać świat zmysłami. Seks z tą piękną kobietą nie figurował wcześniej na jego liście marzeń. A teraz nie wyobrażał sobie, że mógłby nie trzymać jej w ramionach. Była chętna, odważna, podniecona. Naprowadziła go we właściwe miejsce. Myślał, że zwariuje z rozkoszy. Serce mu waliło. Ich ciała poruszały się rytmicznie, uderzając o siebie niczym fale o brzeg. Isabeau oddychała coraz szybciej, pojękiwała, zaciskała ręce na jego pośladkach… Był już blisko, kiedy nagle uniosła się, wyginając plecy i naparła biustem o jego tors. W tym momencie uświadomił sobie, jak wiele czeka go jeszcze przyjemności, ile ma do zbadania nieodkrytych zakamarków. Gdy tylko o tym pomyślał, jego ciałem wstrząsnął orgazm. Pochwycił Isabeau mocniej w ramiona, żeby jej nie zgubić. Razem płynęli po wzburzonym morzu, targani siłą eksplozji.

Powoli ich oddechy zaczęły się uspokajać. W oddali zespół muzyczny przygrywał gościom do tańca, ale w hangarze panowała cisza. Trystan gładził Isabeau po włosach, opuszkami palców pieścił jej ramiona, wdychał upojny zapach perfum. Czuł przez ubranie bicie jej serca. Pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało, w te fajerwerki, w tę niesamowitą chemię. Isabeau przekręciła się i nagle syknęła. Podparłszy się na łokciu, popatrzył na jej wykrzywioną twarz. - Co ci jest? Sprawiłem ci ból? Przepraszam, nie chciałem… - Nie, to skurcz! – Chwyciła się za nogę. Wyciągnął rękę. Isabeau odsunęła się. Nie zważając na jej protest, zaczął masować obolałe miejsce. Zakrywając się kocem, Isabeau opadła na wznak. - Głupio mi. Wolałabym sama… - Ale ja chcę pomóc. Mam wprawę w masowaniu koni. - Czy dobrze usłyszałam? Porównałeś mnie do szkapy? - Przepraszam, ja… Jesteś piękna i niesamowicie seksowna. – Powiódł wzrokiem po jej zarumienionych policzkach i potarganych włosach. – Ale musimy rozmasować ten skurcz, żebyś mogła stąd wyjść, nie wyjąc z bólu. - Słusznie, jeszcze wszyscy by się zlecieli. - No właśnie – szepnął, obsypując pocałunkami jej pokryte piegami ramię. - Miałam ci tylko towarzyszyć na weselu. Trochę się nam ta randka wymknęła spod kontroli. - To źle? - Nie. – Isabeau zmarszczyła w zadumie czoło. – Chociaż nasze relacje

zawodowe mogą się skomplikować. - Ale nie muszą? Zacisnęła powieki, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią, po czym otworzyła oczy i zaczęła poprawiać ubranie. - Emocje potrafią zamącić osąd. A mnie zależy na dobrej opinii. - To zrozumiałe. - Wstyd mi… - Nie, błagam… - Pogładził ją delikatnie po włosach. - To się nie może powtórzyć. - A może umówimy się inaczej? – Trystan zapiął guziki przy koszuli. – Przez miesiąc, póki jestem twoim klientem, będę trzymał ręce przy sobie… - Świetnie, dziękuję. – Poszukała wzrokiem szpilek. Leżały pod kanapą. - Ale będę robił wszystko, abyś prosiła, żebym wziął cię w ramiona… Zapiął spodnie. - Zrozum: nie chcę, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, co między nami zaszło. Tak jak mówiłam, to się nie może powtórzyć. – Wsunęła jeden but, potem drugi. – Zachowałam się bardzo nieprofesjonalnie. Mamy konkretne zadanie do wykonania, a romans… i tak nic z niego nie wyniknie. - Isabeau… - Wyciągnął rękę. - Było cudownie. Nie żałuję ani sekundy, ale musimy przyjąć do wiadomości, że to była jednorazowa przygoda. - Isabeau… - Co? Uznał, że nie ma sensu owijać tego w bawełnę. - Może jednak będzie lepiej, jeśli uznają nas za parę. Bo… - Bez przesady.

Przyciągnął ją z powrotem na kanapę. - Bo jeśli za miesiąc się okaże… Nie dała mu dokończyć. - Co się okaże? Mów jaśniej. - Isabeau, prezerwatywa pękła.

ROZDZIAŁ CZWARTY Uczucie błogości i zadowolenia prysło. - Co powiedziałeś? Może zażartował? Może źle usłyszała? Ale wiedziała, że nie: ani on nie żartował, ani ona się nie przesłyszała. - Prezerwatywa pękła – powtórzył, wypuszczając z płuc powietrze. – Nie masz pojęcia, jak mi przykro. Ale gdybyś zaszła w ciążę, przysięgam, że zatroszczę się o ciebie i o dziecko… - Hola, kowboju! – Isabeau niosła rękę, nakazując mu, by zamilkł. Co on wygaduje? W jaką ciąża? – Przystopuj, z łaski swojej. Jeszcze nie złapałam oddechu, a ty mówisz o przyszłości, która jest mało prawdopodobna. - Tak uważasz? – Potrząsnął głową. – Moim zdaniem lepiej być przygotowanym. Nie chcę, żebyś żyła w niepewności, zastanawiając się, jak ja się zachowam. Na myśl, że po jednorazowym seksie – z klientem! – mogłaby zajść w ciążę, jej poziom stresu znacząco się podniósł. - Przypadkiem nie usiłujesz mnie wybadać? Dowiedzieć się, co bym zrobiła, gdyby spełnił się czarny scenariusz? Nie potrafiła sobie wyobrazić siebie z nieślubnym dzieckiem. Zadrżała. Miała wrażenie, że się mocno ochłodziło. Poprawiła sukienkę. Materiał otulił jej zziębnięte ciało. - A wiesz, co byś zrobiła? – Trystan odgarnął jej kosmyk za ucho. Wcześniej nie przeszkadzał jej półmrok panujący w hangarze, teraz ledwo cokolwiek w ciemności widziała. Jakby czytając w jej myślach, Trystan

wcisnął kontakt, zapalając górne światło. - Jeszcze nie. – Przełknęła ślinę, próbując zachować spokój. Jej poprzedni związek zakończył się traumą: chłopak, z którym się spotykała, zaczął ją prześladować. Teraz na myśl o jakimkolwiek związku czuła ucisk w sercu. Coraz trudniej się jej oddychało. Żałowała, że nie ma przy sobie psa. Cholera, sądziła, że nie potrzebuje Paige; zgubiła ją nadmierna pewność siebie. Oddychaj, powoli, głęboko. Unikaj hiperwentylacji. Gdyby była w ciąży, musiałaby ograniczyć leki przeciwko atakom paniki. Ledwo to sobie uzmysłowiła, serce zaczęło jej łomotać. - Muszę na spokojnie pomyśleć. - Okej. Słusznie. – Tristan przesunął rękę między jej łopatki. – A może byśmy… - Wykluczone. Wprawdzie jestem trochę oszołomiona i zdezorientowana, ale jedno wiem: nie będziemy więcej uprawiać seksu. Cofnął dłoń. - Chciałem zaproponować, żebyśmy porozmawiali innego dnia i w innym miejscu… Dlaczego tak uważasz? Z tym seksem? Isabeau wstała i wygładziła sukienkę. To było ważne: panować nad własnym ciałem i wyglądem. Sprawdziwszy, czy nie zgubiła kolczyków, obróciła się twarzą do Trystana. Nie denerwuj się, nakazała sobie. Popełniła błąd. Musi pobyć sama, przewietrzyć głowę i na spokojnie wszystko przemyśleć. - Masz rację – rzekła, przygryzając wargę. – Umówimy się na rozmowę. Dziś jednak postąpiliśmy nieodpowiedzialnie. Impulsywnie. Magia ślubu tak działa. Ale od tej chwili nasza znajomość nie może wykraczać poza sferę zawodową. - Myślisz, że to takie proste? Że wystarczy zignorować pociąg fizyczny i on sam zniknie? Na co dzień obcuję z przyrodą, znam prawa natury…

- To mnie nie interesuje. – Isabeau wyprostowała się i kilkoma ruchami poprawiła fryzurę. – Od dziś łączą nas jedynie relacje zawodowe. Do czasu balu charytatywnego wyjaśni się sprawa dziecka. Jeżeli okaże się, że nie jestem w ciąży, pożegnamy się i każde z nas pójdzie swoją drogą. Nocne powietrze owiało Trystana, przejmując go niespodziewanym chłodem. Dziesiątki myśli przelatywały mu przez głowę. Wsparty o słup na przystani patrzył, jak Isabeau się oddala. Ubrana, z wygładzoną fryzurą, wyglądała tak, jakby nic między nimi nie zaszło. Ale zaszło. I wiedział, że nigdy o tym nie zapomni. Obserwując malejącą postać, myślał o miękkich wargach Isabeau, o piersiach, które tak kusząco na niego napierały. Była piękną i namiętną kobietą. Kochając się z nią, przeniósł się w zaczarowany świat zmysłów i marzył, by ta chwila szczęścia i szaleństwa trwała jak najdłużej. Przez wiele miesięcy, może lat. I nagle wszystko się skończyło. Nie wykluczał, że w ciągu tej godziny Isabeau mogła zajść w ciążę. Gdyby tak się stało, zaopiekowałby się matką i dzieckiem. Gotów był nawet się jej oświadczyć, choć podejrzewał, że dostałby kosza. Stanowczo odrzuciła pomysł dalszych spotkań na gruncie prywatnym; nalegała, żeby odtąd ich relacje ograniczały się do sfery zawodowej. Czyli małżeństwo odpada. Trystan podrapał się po brodzie. Musi wszystko przemyśleć, ale jedno nie ulega wątpliwości: w przeciwieństwie do swoich biologicznych rodziców nigdy nie porzuci dziecka. Jego dziecko zawsze będzie wiedziało, że jest kimś ważnym i kochanym przez oboje rodziców. Gdy tak stał zamyślony, zobaczył zbliżającego się Royce’a Millera, narzeczonego Naomi.

Royce, młody naukowiec, człowiek cichy i spokojny, zawsze sprawiał wrażenie, jakby był zatopiony w myślach, jakby rozwiązywał w głowie zadania matematyczne, które mogłyby zrewolucjonizować produkcję smarów i olejów. Facet był geniuszem. - Nie widziałeś Naomi? – spytał, przystając koło Trystana. - Mojej przyszłej przyrodniej siostry? Nie, ale jak zobaczę, to powiem, że ją szukasz. – Trystan wbił wzrok w morze. Światła palące się w domu i ogrodzie Steele’ów odbijały się od powierzchni wody. Royce oparł się o balustradę biegnącą wzdłuż pomostu. - Lepiej nic nie mów. Usiłowałem namówić ją, żeby usiadła i odpoczęła, ale tylko się na mnie zezłościła. - Jest piekielnie niezależna. Zmarszczywszy czoło, Royce zszedł na trawę i przykucnął, by obejrzeć z bliska jakiś kamyk. Po chwili podniósł go i wrócił na pomost. - Jest też w zaawansowanej ciąży i ma spuchnięte kostki. Dlatego chciałem, żeby usiadła i położyła nogi wyżej. Trystan obrzucił go uważnym spojrzeniem. - Na twoim miejscu bym nie nalegał. Większość ciężarnych cierpi na obrzęk nóg, ale nie chcą, aby im to wytykano. - Wiem. – Royce przekładał kamyk z ręki do ręki. – Naomi się wścieka, kiedy próbuję się o nią troszczyć. Dziwne są kobiety, trudno je zrozumieć. - Bardzo trudno – potwierdził Trystan. Nie tyle chodziło mu o Naomi i jej potrzebę samodzielności, co o Isabeau i jej upór. Przez kilka tygodni miał stać na czele spółki. Ciąża Isabeau trochę by im skomplikowała życie. Trochę? Właściwie byłby to koszmar medialny. Ciekawe, pomyślał, jaki będzie najbliższy miesiąc, a raczej najbliższych

osiemnaście lat. Czy zdołają razem, zgodnie, zająć się wychowaniem dziecka? - Masz może jakieś rady dla mnie? Na ten czas, kiedy będę występował w roli szefa naszej nowej firmy? Wprawnym ruchem nadgarstka Royce cisnął kamyk przed siebie. Ten odbił się pięć razy od powierzchni wody, zanim poszedł na dno. - Dlaczego mnie o to pytasz? - Po ślubie z Naomi wejdziesz do rodziny. O twojej roli w fundacji Wilderness Preservation wszyscy wypowiadają się z uznaniem. - O rady powinieneś spytać Delaney. Trystan potrząsnął przecząco głową. - Jesteś z zewnątrz, masz bardziej obiektywne spojrzenie. Royce wzruszył ramionami. Nie był w stanie na niczym się skupić; przypuszczalnie myślał o swojej ciężarnej narzeczonej. - Nie należę do rodziny – odrzekł i skinąwszy głową, ruszył w kierunku domu. - Ja też nie – mruknął Trystan, czując bolesne kłucie w trzewiach. Naomi zdjęła buty. Nogi miała spuchnięte i obolałe. Ależ była głupia, myśląc, że może wybrać się w szpilkach na ślub brata. Przez kilka godzin czuła się tak, jakby cofnęła się w czasie - do okresu sprzed ciąży, zanim jeszcze związała się z seksownym naukowcem, który uwielbiał życie z dala od tłumów. Niedawno przenieśli się do małego domku pod miastem. Było tam spokojnie, romantycznie i przytulnie. Jednak coraz częściej miała wrażenie, że się tam dusi. Rozsądniej więc było spędzić noc w rodzinnej posiadłości, niż jechać godzinę – lub dłużej, gdyby pogoda się popsuła – do swojej romantycznej chatki. Wiedziała, że ślub i wesele ją wyczerpią, ale nie przypuszczała, że tak

bardzo. Wysiadła z windy i przeszła do swojego dawnego pokoju. Odetchnęła głęboko, rozkoszując się spokojem. Cztery miesiące temu Royce wtargnął w jej życie, a raczej ona postarała się wtargnąć w jego. Była w ciąży bliźniaczej i bardzo zależało jej na tym, aby pozyskać dla nowo powstałej spółki Alaska Oil jednego z najlepszych na świecie inżynierów naftowych. Udało się. Pozyskała inżyniera i zdobyła narzeczonego. Royce był cudownym człowiekiem, spełniał wszystkie jej kaprysy, ale jego opiekuńczość bywała irytująca. Czasem zastanawiała się, co nim kieruje: czy kocha ją i nie wyobraża sobie bez niej życia? Czy też troska o nią i bliźnięta wynika z miłości do dziecka, które stracił kilka lat temu? Przycisnęła ręce do bolącego krzyża. Zmęczenie ciążowe różni się od normalnego zmęczenia. Chętnie porozmawiałaby z kimś o swoich lękach, ale nie miała z kim. Royce natychmiast zacząłby ją pocieszać, mówić, żeby się nie martwiła, wszystko będzie dobrze. Przeszła do kącika kuchennego. Usta miała wyschnięte i strasznie chciało jej się pić. W ostatnim czasie stale musiała pić. Wyjęła z lodówki butelkę wody, którą najpierw przycisnęła do karku. Drugą ręką pogładziła się po brzuchu; na jej twarzy zagościł uśmiech. Powinna urządzić pokój dla dziecka nie tylko w domu, w którym mieszka z Royce’em, ale również wstawić kilka mebelków tutaj; przynajmniej ze dwa przenośne łóżeczka. Zmieszczą się bez trudu, pokój był duży, widny. Przez ogromne okna wpadało alaskańskie słońce, zalewając blaskiem cały salon. Jej spuchnięte stopy zapadały się w miękkie inuickie dywany, które dostała w prezencie od babki, kiedy jako studentka wyprowadziła się z domu do wynajętego mieszkania.

Z grubej belki pod skośnym sufitem zwisał kryształowy żyrandol. Kryształy odbijały światło żarówek oraz promienie słońca, tworząc na beżowej kanapie fantazyjne migoczące wzory. Z butelką w ręce Naomi udała się na werandę, z której rozciągał się widok na mieniące się czerwienią góry. Wyglądały tak, jakby płonęły. Z zadumy wyrwał ją odgłos windy. Royce, pomyślała. Obejrzała się przez ramię. Tak, to on. Obdarzył ją ciepłym uśmiechem sięgającym oczu, po czym schyliwszy się, przytknął usta do jej szyi. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Uwielbiała tego faceta. Był przystojny, doskonale zbudowany, włosy miał gęste, ciemne, nieco przydługie, jakby zapomniał pójść do fryzjera, i lekko potargane, jakby dopiero wstał z łóżka, ale to oczy przykuwały jej uwagę. Oczy zwierciadłem duszy? Tak! Patrząc w nie, widziała, jakim Royce jest człowiekiem: wrażliwym, silnym, inteligentnym. Istniał między nimi silny pociąg erotyczny. Ilekroć przebywali razem, była pewna, że sople na drzewach zaczną topnieć. Gdyby tylko wszystko w ich związku było równie nieskomplikowane. - Gdzie byłeś? Stęskniłam się za tobą. - Szukałem cię. Nawet pytałem Trystana, czy cię nie widział. - Ach, ci Mikkelsonowie. Nigdy nie sądziłam, że nasze rodziny połączą się nie tylko zawodowo, ale i prywatnie. - Jest was tyle, Mikkelsonów i Steele’ów, że byłoby dziwne, gdyby wasze drogi się nie zeszły. Royce usiadł na drugim końcu sofy i popatrzył na krajobraz pogrążony w złocistym blasku zachodzącego słońca. - Ufam mu, znaczy Trystanowi. Naprawdę możesz się odprężyć. - Chciałbyś, żebym ciągle odpoczywała. A ja nie znoszę bezczynności.

- Ależ robisz coś niesłychanie ważnego. – Pogładził ją po brzuchu. Sprawiał, że czuła się kochana i doceniona. Mimo to cały czas kiełkowało w niej ziarno niepewności. Nie żałowała, że kilka miesięcy przed poznaniem Royce’a poddała się zabiegowi in vitro. Zabieg udał się; spodziewała się bliźniąt. Jednocześnie zastanawiała się, jak by to było, gdyby to Royce był ich ojcem. A potem znów nachodziły ją inne myśli: czy Royce pragnie jej dziećmi zastąpić to, które stracił? Może bardziej zależy mu na dzieciach niż na niej samej? Szukając odpowiedzi w jego oczach, powtarzała sobie, że Royce jest człowiekiem prawym i honorowym. Oraz bardzo opiekuńczym. - Ciąża nie przeszkadza mi uczestniczyć w sprawach firmy. Rodzina potrzebuje moich porad prawnych. - Możesz doradzać. Przez telefon. Prychnęła lekceważąco. Royce położył sobie na kolanach jej stopy i wprawnymi, kolistymi ruchami zaczął je masować. - Ciąża bliźniacza zawsze jest ciążą wysokiego ryzyka. Proszę, myśl o naszych dzieciach. - A twoim zdaniem nie myślę? - Ogarnęła ją wściekłość, której żaden masaż nie był w stanie złagodzić. - Niczego takiego nie sugerowałem. - Już się wycofujesz? Pewnie ze strachu, że złość odbije się na moim zdrowiu? Ugniatał palcami jej łydki. Psiakość! Trudno było się na niego gniewać, zwłaszcza że ból, który czuła, ustępował. - Naomi, czytałem kilka artykułów o wpływie wysokiego ciśnienia na…

- Nie mam podwyższonego ciśnienia. Miło, że się przejmujesz, ale naprawdę niepotrzebnie. - Okej, będziemy pilnować, żeby pozostało w normie. Oddychała coraz szybciej. Wiedział, czego jej ciało się domaga i co lubi. - Czy to znaczy, że nie będziemy się kochać, mimo że lekarz pozwolił nam na seks? – Przyjrzała mu się przez zmrużone powieki. - Będziemy, ale bardzo powoli. Uśmiechając się łobuzersko, objął ją w pasie i przytulił. Mimo wydatnego brzucha poczuła się lekka jak piórko. Po chwili wstał i przeniósł ją do sypialni. Żar w jego spojrzeniu sprawił, że zapomniała o lękach. A nadopiekuńczość Royce’a i jego potrzeba samotności wydały jej się czymś nieistotnym. Gotowa była zatracić się w rozkoszy. Ich związek był stosunkowo świeży, trwał zaledwie kilka miesięcy, namiętność jeszcze nie wygasła. A inne sprawy… ułożą się z czasem. Nie miała co do tego wątpliwości. Uczucie, które ich łączyło, było zbyt cenne, aby pozwolić mu wygasnąć. Odkąd cztery lata temu założyła firmę konsultingową, Isabeau często spotykała się z klientami w ich domu. Nigdy nie była zestresowana czy onieśmielona. Klienci zaś mieli ten komfort, że są u siebie, więc praca nad zmianą lub poprawą ich wizerunku medialnego przebiegała sprawnie. Ale nie wszyscy byli tacy jak Trystan, seksowny szatyn o świeżo przystrzyżonych włosach i płomiennym spojrzeniu. Do Trystana na przymiarki oraz konsultacje przyjeżdżała do jego tymczasowego biura. Kilka spotkań odbyli u niego w domu, ale terminy tych spotkań ustalili, zanim odwiedzili hangar. Wyglądając przez okno hydroplanu, Isabeau poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Latanie małymi samolotami było większym

przeżyciem, większą przygodą. Podziwiała rozciągający się w dole krajobraz, skalistą linię brzegową oraz góry, które nawet latem były gdzieniegdzie pokryte śniegiem. Cały czas miała świadomość, że obok niej, w tej niedużej zamkniętej przestrzeni, siedzi mężczyzna, z którym się kochała. Mężczyzna, który jest jej klientem. Mężczyzna, o którym nie potrafi przestać myśleć. Odtwarzała w głowie wydarzenia z wczorajszego dnia. Miała ochotę powtórzyć to, co zaszło w hangarze, ale tym razem wolałaby kochać się nieśpiesznie. No i żeby nie było tej przygody z prezerwatywą. Serce biło jej mocno. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi. Jeżeli jest w ciąży, to sobie poradzi. Urodzi dziecko, otoczy je miłością, stworzy mu ciepły bezpieczny dom. Dzięki poświęceniu matki zdobyła wykształcenie i miała niezłą pracę. Niespodziewana ciąża w niczym jej nie przeszkodzi, najwyżej trochę opóźni wspinaczkę po szczeblach kariery. Westchnęła cicho. Owszem, czuła lekki niepokój… Jeśli wyniki cukrzycy nagle się pogorszą… Nie, nie pogorszą się. Przed laty zapytała swej lekarki, czy kiedyś będzie mogła mieć dziecko. Odpowiedź brzmiała: tak. Miała więc wszystko pod kontrolą. Wszystko poza uczuciem, jakim darzyła Trystana. Lecieli w trójkę: ona, Trystan, który siedział za sterami, oraz Paige, która leżała zwinięta między fotelami. Łeb psa spoczywał na jej nodze. Isabeau pogładziła miękkie uszy. Dotyk sierści działał na nią kojąco. Pamiętała o swoim postanowieniu, że podczas kolejnych tygodni pracy z Trystanem będzie się miała na baczności. Musi zachować profesjonalny dystans. Oraz spokój. Ma trzymać ręce przy sobie. Nie dopuszczać do seksu i unikać prezerwatyw… - Skąd imię Paige? – Trystan przerwał ciszę. – Dlaczego nie Lassi, Bella

czy coś w tym stylu? Wciąż czuła się niezręcznie, opowiadając o zadaniach, jakie jej pies wykonywał. Powoli uczyła się asertywności, stawiania granic. Zawsze łatwo się denerwowała, a stres sprawiał, że podnosił się jej poziom cukru. Dzięki lekom i terapii coraz lepiej sobie z tym radziła. Ale kiedy były chłopak zaczął ją prześladować, podupadła na zdrowiu. Potrzebowała pomocy i o dziwo najbardziej skutecznym lekiem okazał się pies asystent. - Nie podoba ci się? - Nie o to chodzi. Po prostu ludzie bardzo świadomie wybierają imiona koniom. Zwykle to się wiąże z jakąś charakterystyczną cechą danego rumaka. - Ciekawe… - Isabeau wyjrzała przez szybę. Zielone doliny, jeziora… - To co, zdradzisz mi, co się kryje za imieniem Paige? Trystan wyszczerzył zęby w uśmiechu. Chociaż miał na nosie okulary słoneczne, gotowa była przysiąc, że patrzy na nią z szelmowskim błyskiem w oczach. Obróciła się na fotelu. Chciała, aby Tristan się przed nią otworzył. Potrzebowała jak najwięcej informacji o nim, jeżeli miała zrobić z niego idealnego rzecznika spółki. - Coś za coś. Opowiem ci o Paige, jeśli ty mi opowiesz, co kryje się za imieniem któregoś z twoich koni. - Okej – zgodził się. - Domyślam się, że mam mówić pierwszy? - Wolałabym. - Twardy z ciebie negocjator. - Potraktuję to jako komplement. A więc? – Lekko pochylona w przód czekała. Hm, imię konia odzwierciedlające jego charakter? Spodziewała się czegoś w stylu Rocky.

- Hieronim. Wybuchnęła śmiechem, po czym przygryzła wargę. - Serio? Hieronim? - Słowo honoru. Usiłowała sobie wyobrazić małego brzdąca, który wymyśla takie imię dla swojego konia. - Ile miałeś wtedy lat? - Jedenaście. Zmarszczyła czoło. - Dostałeś pierwszego konia w wieku jedenastu lat? Myślałam, że w waszej rodzinie dzieci wcześniej uczą się jeździć. - Ja już umiałem. I sporo jeździłem, ale jako gość. – Potarł kark, był wyraźnie spięty. – Nie jestem synem Mikkelsonów. Adoptowali mnie. Odwiedzałem ich, ale na stałe zamieszkałem z nimi dopiero po adopcji. Chyba coś wcześniej napomknął na ten temat, ale nie mogła sobie przypomnieć. - Moja biologiczna matka i Jeannie to siostry. W dzieciństwie, kiedy moi rodzice wyjeżdżali, mnóstwo czasu spędzałem u Mikkelsonów. Kiedy miałem jedenaście lat, rodzice się rozwiedli. Matka miała zamiar umieścić mnie w rodzinie zastępczej. Ciotka zainterweniowała i razem z wujkiem wzięli mnie do siebie. - Musiało ci być ciężko… - Byłem… jestem szczęściarzem. Wszystko mogło się gorzej skończyć. A ja wiodłem uprzywilejowane życie. Nigdy nie zdołam odpłacić się Mikkelsonom za to, co zrobili. I nagle Isabeau doznała olśnienia. - Dlatego zgodziłeś się stanąć na czele firmy!

- Ta firma wiele dla nich znaczy. Zapadła cisza, głęboka i niczym nie zmącona. - Dobrze, a co z Hieronimem? - Podczas pierwszego tygodnia, kiedy już wiedziałem, że nie wrócę do domu… mój ojciec biologiczny wyjechał do pracy w Australii, a matka uznała, że nie chce sama wychowywać dziecka… no więc tego pierwszego tygodnia wujek podarował mi młodego konia rasy Tennessee Walker i powiedział, że mogę wybrać mu imię. Nazwałem go Hieronim, bo święty Hieronim to patron sierot i porzuconych dzieci. - Trystan, ja… - Jego słowa poruszyły nią do głębi. - Nie chcę współczucia. Teraz twoja kolej. Imię Paige? - Po tym, co opowiedziałeś… moja historia wydaje się taka przyziemna. - Nie wykręcaj się. Przyziemność bywa interesująca – dodał żartobliwym tonem. - No więc Paige otrzymała imię w ośrodku szkoleniowym. Trafiła tam jako szczeniak i przez dwa lata uczyła się, jak być dobrym psem serwisowym. Raz do roku odbywa się akcja charytatywna: osoby, które poczynią dużą donację na rzecz ośrodka, mogą nadać szczeniakowi imię. Grupa dzieciaków skrzyknęła się, zebrała pieniądze i wybrała imię Paige na cześć swojej koleżanki, która zginęła w wypadku samochodowym. - To wzruszająca historia. - Dzięki hojności darczyńców psy serwisowe trafiają do ludzi, którzy nie mają trzydziestu tysięcy na ich szkolenie. - Tyle kosztują dwa lata nauki? Isabeau zasłoniła oczy przed słońcem. - W to wchodzi nauka, jedzenie, opieka weterynaryjna. Gdyby nie pomoc wolontariuszy, byłoby jeszcze drożej. Psy najpierw zdobywają podstawowe umiejętności, potem personel dokładnie obserwuje zwierzę i decyduje, gdzie

które najlepiej się sprawdzi. Kiedy psiak kończy szkolenie, zostaje przydzielony do konkretnej osoby. - Już po szczeniaku widać, czy ma potencjał na psa serwisowego? Opowiadając o aspektach szkolenia, Isabeau powoli się uspokajała. Fakty łatwiejsze są do przekazania niż emocje. - Każdy ośrodek ma własne metody. Na ogół treserzy znają rodowód zwierząt, potrafią odpowiednio nimi pokierować, sprawdzić cechy psychofizyczne. Oczywiście pies może z wielu powodów nie ukończyć szkolenia. - I co wtedy się dzieje? – spytał Trystan, wykonując lekki skręt w prawo. - Można psa przydzielić do innych, łatwiejszych zadań. A jeśli z nimi też sobie nie radzi, trafia do adopcji. Bez trudu znajduje dom, bo lista oczekujących bywa długa. - To skomplikowany proces. - Tak. Ja też chodziłam na różne zajęcia, zanim dostałam Paige. I dalej chodzę na kursy odświeżające wiedzę. - Jestem pod wrażeniem. Isabeau skierowała wzrok na psa. Labradorka podniosła łeb i popatrzyła na swoją panią mądrymi czarnymi ślepiami. Życie bez Paige… Nie, nawet sobie tego nie wyobrażała. Łzy wezbrały jej pod powiekami. - Mam szczęście, że dostałam Paige – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Kiedy zachodzi potrzeba, zawsze śpieszy mi z pomocą. Znów nastała cisza, choć mniej przytłaczająca niż wcześniej. Krajobraz w dole stawał się coraz bardziej wyraźny, kontury ostrzejsze. To było fascynujące obserwować świat z tej perspektywy, zwłaszcza w towarzystwie tego niezwykłego mężczyzny.

Ponownie utkwiła w nim spojrzenie. Skąd ten mars na jego czole? - Nie myślałem o tym wcześniej… - rzekł z zatroskaniem – ale jak się ma cukrzyca do ciąży? Czy mogą wystąpić komplikacje?

ROZDZIAŁ PIĄTY Jechał drogą wijącą się między drzewami. W jego życiu zaszły spore zmiany. Przez miesiąc, na prośbę bliskich, miał kierować Alaska Oil, reprezentować rodzinę w kontaktach z prasą i na spotkaniach biznesowych, ale ostatnio sprawy się nieco pogmatwały. Być może zostanie ojcem. Jeszcze nie wiedział na sto procent, poza tym Isabeau nie odpowiedziała na jego pytanie o cukrzycę. Pobyt na ranczu pozwoli mu wszystko przemyśleć, poznać lepiej Isabeau, przygotować się na różne ewentualności. Czarny dach widać było ponad czubkami sosen. W przeciwieństwie do eleganckiego domu Jeannie duży drewniany dom Trystana idealnie harmonizował z dzikim alaskańskim krajobrazem. Ranczo należało do rodziny Mikkelsonów, ale spośród jej członków tylko Trystan przejawiał zainteresowanie pracą ranczera. Inwestował w ziemię i w konie. Kątem oka dostrzegł płową klacz galopującą po padoku za drewnianą stodołą. Range rover podskakiwał na wybojach. Isabeau zerknęła na Paige, która leżała przypięta pasem na tylnym siedzeniu. - Zdjęcia nie oddają uroku tego miejsca. Masz tu własny kawałek raju. - Dziękuję – odrzekł Trystan bardziej wzruszony zachwytem w jej głosie, niż chciał się do tego przyznać. – Jutro, jak odpoczniesz i się rozpakujesz, oprowadzę cię po terenie.

- Super. – Isabeau przyłożyła rękę do ust, próbując powstrzymać ziewnięcie. – Przepraszam, to był długi dzień. - Podobno kobiety w ciąży szybciej się męczą. - Męczą się też, kiedy cały dzień są w podróży. - Fakt. – Zacisnął rękę na kierownicy. – Nie odpowiedziałaś, czy cukrzyca może mieć negatywny wpływ na przebieg ciąży. Rozmawiałaś kiedykolwiek o tym ze swoim lekarzem? - Owszem. – Isabeau przygryzła wargę. – Wyobraźnia podsuwała mi różne okropne scenariusze, ale lekarka rozwiała mój strach. Powiedziała, że jak zajdę w ciążę, to trzeba będzie częściej badać ciśnienie i poziom cukru we krwi. Będę musiała zwracać większą uwagę na to, co jem. Kiedy matka choruje na cukrzycę, zwykle dziecko jest większe, ale mam się nie bać, bo ze wszystkim można sobie poradzić. Zadowolony? - Tak, dziękuję – odparł Trystan. Z każdym jej słowem czuł przypływ coraz większej opiekuńczości. Zaparkował na podjeździe. Domem i stajnią zajmowało się małżeństwo w wieku pięćdziesięciu kilku lat, dawni sąsiedzi jego biologicznych rodziców. Przed laty Gena i Lou pomagali jemu, teraz on mógł się zrewanżować, oferując im pracę u siebie. Przedstawił małżonkom Isabeau, wiedząc, że troskliwie się nią zajmą, następnie zaprowadził do pokoju gościnnego, a sam skierował się do swojej sypialni. Chciał sprawdzić, co u rodziny, zwłaszcza u brata. Nie rozmawiali od czasu, gdy Chuck pokłócił się z żoną na weselu Glenny. Chuck z Shaną całymi latami starali się o dziecko. Niepowodzenia skutkowały u obojga stresem. Co poczują, jeżeli okaże się, że Isabeau jest w ciąży? Otworzył drzwi do jasnego słonecznego pomieszczenia. Przez moment stał w progu, rozglądając się wkoło. Chciał nacieszyć się swoim królestwem; wiedział, że długo tu nie zabawi.

Powiódł spojrzeniem po drewnianych belkach pod sufitem, po wielkim łóżku przykrytym musztardową kapą, popatrzył na góry za oknem. Po chwili ruszył w stronę kącika wypoczynkowego, gdzie stały wygodne skórzane meble, a na podłodze leżał dywan ze skóry jelenia. Usiadł w ergonomicznym fotelu, włączył komputer, który stał na szklanym stoliku, i kliknął w aplikację umożliwiającą rozmowy wideo. Chuck odebrał telefon w ogromnej bibliotece. Sprawiał wrażenie spokojnego. Od śmierci ojca był głową rodziny. I chociaż mówił, że musi zrobić sobie wolne i odpocząć, najwyraźniej wciąż pracował. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, a blask w oczach mocno przygasł. Wiedząc, że brat sam z siebie nie udzieli mu informacji o swoim życiu prywatnym, Trystan odchrząknął. - Co u ciebie? – spytał. - Wszystko w porządku? Chuck przeczesał włosy. - Kryzys czasowo zażegnany. - Czasowo? - Małżeństwo… to skomplikowana rzecz. W bibliotece panował półmrok. Trystan ledwo widział grzbiety książek na półkach. - Wierzę – powiedział ze współczuciem. – Mogę jakoś pomóc? - Nie, ale dzięki, że dzwonisz. To wiele dla mnie znaczy. - Nie chcę się wtrącać w twoje sprawy… - Nie żartuj, jesteś moim bratem! Poza tym ratujesz mi tyłek. Zgodziłeś się reprezentować firmę, a dobrze wiem, że świat biznesu cię nie kręci. Chuck roześmiał się posępnie. Miał wyrzuty sumienia. Podniósł z biurka przycisk do papieru w kształcie niedźwiedzia, podrzucił go raz i drugi i wreszcie oznajmił:

- Jestem twoim dłużnikiem, braciszku. Wyszczerzywszy zęby, Trystan machnął ręką. - Któregoś dnia możesz wpaść wysprzątać stajnię. - Okej, umowa stoi. Trystan zamyślił się. Rozmowa pomogła Chuckowi, może więc…? - Czy Alayna nadal mieszka z tobą i Shaną? - Chcesz z nią pogadać? Mam ją poprosić, żeby do ciebie zadzwoniła, czy zawołać ją teraz? - Zawołaj. A ty dbaj o siebie. - Jasne. Do usłyszenia. – Twarz Chucka znikła sprzed ekranu. Trystan zastanawiał, czy mądrze robi, chcąc rozmawiać z Alayną, ale Isabeau pokazała mu, że człowiek nie jest alfą i omegą. Po chwili jego młodsza siostra, szczupła, nieśmiała, lecz niesamowicie bystra, zajęła miejsce zwolnione przez Chucka. - Cześć, Trystan. Widzę, że dotarłeś do domu. Mam nadzieję, że wszystko dobrze ci się układa z tą konsultantką. Sprawia miłe wrażenie. - Jest kompetentna i… Zawahał się; nie chciał za bardzo wychwalać Isabeau, by nie wzbudzać niezdrowych emocji u rodzeństwa. Sam fakt, że dzwoni i wypytuje o różne rzeczy, na pewno wyda się Alaynie podejrzany. - Tak, i miła. Bardzo miła. Dlatego dzwonię. Potrzebuję pomocy. - Nie zastąpię cię na spotkaniach z prasą. – Siostra potrząsnęła ze śmiechem głową. - Nie o to chodzi. - Mam wyrzuty sumienia, że nie pomagam. – Alayna skrzywiła się. – Nienawidzę czuć się winna.

- To się nie czuj i pomóż. Potrzebuję paru sugestii. - Na temat? - Jak wywrzeć wrażenie na Isabeau. Jak jej zaimponować. W oczach siostry pojawił się błysk zainteresowania. - Zawodowo czy prywatnie? - Prywatnie. Przestała się bawić naszyjnikiem i zmarszczyła czoło. - Żartujesz? Okej, przepraszam – zmitygowała się, widząc jego poważną minę. – No więc kobiety różnią się. To nie jest tak, że jeden prezent lub jeden pomysł na randkę każdej przypasuje. Moja rada? Po prostu słuchaj uważnie, co Isabeau mówi. Wtedy sam wpadniesz na rozwiązanie. - Przeceniasz moje zdolności. - Spróbuj. Przekonasz się, że mam rację. Kobiety lubią mężczyzn, którzy umieją słuchać. Którzy podejmują wysiłek, aby je zrozumieć. Brzmiało to logicznie. Trystan potarł skronie. - I kiedy ją zrozumiem, będę wiedział, co robić? - Kiedy będziesz słuchał, odkryjesz jej pasje. Dowiesz się, co ona lubi, co jest dla niej ważne. Alayna westchnęła. Przyszło mu do głowy, że pewnie wiele razy tłumaczyła te „zawiłości” różnym matołkom. Pożegnali się. Dlaczego kobiety są takie enigmatyczne? – zastanawiał się. Dlaczego nie potrafią udzielić jednej prostej odpowiedzi? Ma słuchać Isabeau… Jeszcze żadna kobieta go tak nie pociągała. Dobrze, podejmie ten wysiłek, będzie jej słuchał i starał się ją zrozumieć. Zaskoczył ją dom Trystana. Wcześniej widziała w sieci zdjęcia oraz

czytała o tym, jak Trystan uczestniczył, fizycznie i finansowo, w jego budowie. Ale ani zdjęcia, ani artykuły nie były w stanie oddać atmosfery, jaka tu panowała, tej ciszy i spokoju. Nic dziwnego, że Trystan nie chce porzucić swojej górskiej samotni i wpaść w korporacyjne tryby. Przyciskając kolana do piersi, siedziała na łóżku obłożona notatkami. Nagle Paige, która leżała na dywanie między łóżkiem a kominkiem, ziewnęła głośno. Isabeau przeniosła wzrok z papierów na labradorkę. Uśmiechnęła się, widząc, że psica smacznie śpi. Słońce opadło za linię drzew, w pokoju nastał łagodny półmrok. Isabeau powiodła wkoło wzrokiem. Odkąd poznała Trystana, miała wrażenie, że znajduje się w cudownym śnie. Najwyższy czas się obudzić. Ponownie zatopiła się w lekturze dokumentów. Czytała, przejrzane papiery odkładała na drewnianą komodę, nieco dłużej skupiła się na liście miejsc, gdzie Trystan mógłby się pokazać, oraz wydarzeń, w których mógłby wziąć udział, poczynając od stanowego festynu, a kończąc na kolacji dla wpływowych osobistości ze świata polityki. Skoncentrowana na pracy, gryzła skuwkę długopisu. Ciche skrzypienie sprawiło, że podniosła głowę. W drzwiach, oparty ramieniem o framugę, stał Trystan. Na widok muskularnej sylwetki i wspomnienia ich niedawnej fizycznej bliskości serce zaczęło jej łomotać O tej bliskości musi zapomnieć. O jego dotyku i pocałunkach. I pilnować się, aby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. - W przyszłym tygodniu jesteś umówiony na wywiad z dziennikarzem w Juneau. Sporządziłam listę spraw, o jakie może cię pytać. W wolnej chwili przećwiczymy…

- Nie – zaprotestował. – Będę mówił prawdę. Isabeau potrząsnęła z uśmiechem głową. - Oczywiście, ale jest prawda i prawda, a ty musisz unikać pułapek. Jesteś inteligentnym człowiekiem. Myślę, że spodoba ci się to wyzwanie. - To komplement? – Trystan odkleił się od framugi i zbliżył do łóżka. - Nie, prawda, ta druga prawda. – Isabeau zgarnęła kartki w równy stos. - Spryciula. – Wziął od niej plik i przejrzał go pobieżnie. – Przyślij mi to mejlem. Rano przeczytam i przygotuję odpowiedzi. A potem może byśmy chwilę odpoczęli? Tutejszy spokój bywa źródłem natchnienia. Zważywszy na to, jak działał na nią widok Trystana, lepiej, aby nie miała dodatkowych bodźców. Co jeśli odkryje, że Trystan pociąga ją jeszcze bardziej niż dotąd? - Odpoczęli? O czymś konkretnie myślałeś? Wzruszając ramionami, Trystan usiadł w fotelu nieopodal łóżka. - Moglibyśmy wybrać się na przejażdżkę konną. Popływać kajakami. Pojechać do miasteczka na kolację. Twój wybór. Dobrze się czuła w jego towarzystwie. Nawet Paige go lubiła. - A można by wypłynąć kawałek w morze? I z łodzi oglądać wieloryby? Gotowa była podjąć ryzyko. Może dlatego, że to on, Trystan Mikkelson, stanowił największe dla niej zagrożenie. Psiakość, czyżby się zadurzyła? - To się da załatwić. Przeszył ją dreszcz. Przez moment nie była w stanie nabrać powietrza, a tym bardziej wydusić z siebie słowa. Trystan powiódł po niej spojrzeniem, a jej zrobiło się gorąco. Sama też nie mogła oderwać wzroku od Trystana. Zapadła cisza. Powietrze wydawało się naelektryzowane.

- Jesteś zadowolona z pokoju? – zapytał Trystan. - Tak. – Owijając kosmyk wokół palca, ponownie rozejrzała się dokoła. – Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego. - Gena dopilnuje, żebyś zawsze miała tu świeżą przekąskę. Gdybyś czegokolwiek więcej potrzebowała, nie krępuj się powiedzieć. - Dzięki. – Isabeau przygryzła wargę. – To, co się wydarzyło w hangarze… mam nadzieję, że niczego nam nie utrudni. Bo czeka nas sporo pracy. Naszym celem jest zmiana twojego wizerunku. Wszystko musi być temu podporządkowane. - Jasne. Zmrużyła oczy. - Nic nie knujesz? - Zamierzam wywiązać się z obietnicy wobec mojej rodziny. - To jest odpowiedź na moje pytanie? - Tak. Chcę wykonać to, do czego się zobowiązałem. Ale uważam, że ty i ja powinniśmy się lepiej poznać. Na wszelki wypadek. Na wszelki wypadek. Te słowa dźwięczały jej w głowie. Były przypomnieniem, dlaczego powinna skupić się na pracy i nie pozwalać sobie na nieprofesjonalne zachowanie. Jeżeli jest w ciąży, tym bardziej będzie potrzebowała swojej firmy – firmy odnoszącej sukcesy i przynoszącej zyski. Skinęła głową. Trystan dźwignął się z fotela i ruszył ku drzwiom. - Świetnie. Do zobaczenia rano. Popołudniowe słońce świeciło wysoko na niebie. Trystan oparł się wygodnie w swym kajaku i wystawił twarz na ciepłe promienie. Miał nadzieję, że dzisiejsza wycieczka podziała równie kojąco na Isabeau i przy okazji pozwoli mu ją lepiej poznać. Każdego dnia pragnął jej coraz

bardziej. Wiedział, że ona też go pragnie. Nie rozumiał, dlaczego nie mogą wykorzystać tego czasu - zanim uzyskają konkretną wiadomość o ciąży – żeby być z sobą, kochać się i zobaczyć, czy do siebie pasują. Nie proponował tego Isabeau. Odrzuciłaby jego pomysł, ale był cierpliwym człowiekiem. Na razie wybrali się na kajaki, a kiedy wrócą zmęczeni na brzeg, urządzą sobie piknik na plaży. Kosz z jedzeniem czekał w zaparkowanym przy pomoście range roverze. Isabeau miała na sobie kamizelkę, a pod nią strój piankowy. Mimo lata i mimo że woda u wybrzeży Juneau była cieplejsza niż gdzie indziej, na ogół wszyscy na Alasce wsiadali do kajaków w piance. Trystan zerknął w prawo: Isabeau dzielnie wiosłowała, tnąc wodą. Paige, również ubrana w kamizelkę, towarzyszyła swojej pani, nie przejmując się brakiem lądu pod łapami. Wykonując parę mocnych pociągnięć wiosłem, podpłynął do Isabeau. - Ty wiesz o mnie wszystko, a ja o tobie prawie nic – zauważył. Wiedział tylko, gdzie ją pocałować, żeby mruczała z rozkoszy. - Nie poczytałeś o mnie w sieci, tak jak większość moich klientów? Płynęli obok siebie. Jej pociągnięcia były słabsze, ale jak na amatora radziła sobie całkiem nieźle. - Uznałem, że skoro rodzina cię zatrudniła, musisz być dobra w tym, co robisz. - Ufny z ciebie człowiek. - Jak każdy mam zalety i wady. A ty próbujesz się wymigać od odpowiedzi. Uderzył bokiem kajaku o jej kajak, poprawiając tor, tak by za bardzo nie oddalali się od brzegu.

- Nie mam żadnych wielkich tajemnic. Urodziłam się i dorastałam w stanie Waszyngton, niedaleko Seattle. Moi rodzice… rozwiedli się, kiedy chodziłam do podstawówki. Mama ciężko pracowała, żeby zapewnić mi dostatnie życie. Mówiąc to, Isabeau patrzyła przed siebie. - Kochała cię – powiedział Trystan. Słyszał to w jej głosie. - Tak, bardzo. – Kąciki ust jej zadrgały. - A ojciec? - Uznał, że im mniej będzie pracował, tym mniejsze będzie płacił alimenty. I tego się trzymał, dopóki nie wymyślił sposobu, żeby zniknąć bez śladu. - To podłe – mruknął Trystan. Odruchowo skierował wzrok na brzuch Isabeau ukryty pod kamizelką ratunkową. Brzuch, który pieścił, a którego właściwie nie widział. Tamtego dnia byli tak podnieceni, że rzucili się na siebie, zanim do końca się rozebrali. Żałował tego pośpiechu, ale miał nadzieję, że wkrótce uda mu się to naprawić. Isabeau wykonywała coraz dłuższe pociągnięcia. Jej rude włosy upięte na czubku głowy połyskiwały w słońcu. - W sumie mamie i mnie było lepiej bez niego, ale żal mi mamy, że tyle lat musiała tak ciężko pracować. Potem wyszła drugi raz za mąż za wspaniałego mężczyznę. - Nadal mieszka w Waszyngtonie? - Mieszkała do śmierci. Zmarła rok temu na chorobę płuc. - Współczuję. – Uścisnąwszy jej dłoń, Trystan przypomniał sobie radę Alayny: słuchać uważnie i pytać.

To nie powinno być trudne, zwłaszcza że chciał dowiedzieć się jak najwięcej o tej fascynującej kobiecie. - Co sprawiło, że zamieszkałaś na Alasce? - Chciałam zacząć wszystko od nowa. Okazało się, że mnóstwo bogatych Alaskijczyków pragnie skorzystać z profesjonalnych usług, żeby zmienić swój wizerunek. – Zanurzyła wiosło w wodzie. – A ciebie nigdy nie kusiło, żeby przenieść się gdzie indziej? Popatrzył na zatokę, na porośnięty bujną trawą brzeg, na przelatujące w górze wielkie ptaszysko, którego cień padał na wodę, na widoczne w oddali góry. Tu było wszystko, czego potrzebował do życia. - Nie. - Myślałam, że wybraliśmy się na kajaki, żeby pogadać, lepiej się poznać. - Masz rację, przepraszam. – Przechylił głowę, obserwując lecącego orła. – No więc nie, bo kocham to miejsce, ten krajobraz, tutejszą przyrodę. Pragnę ją chronić… Isabeau uśmiechnęła się. - Mówisz to z pasją. I tak powinieneś mówić podczas wywiadów. – Na moment zamilkła. – Podobno ty i Delaney Steele odegraliście dużą rolę w ściągnięciu do Alaska Oil Royce’a Millera? - Przekonaliśmy go, że obu naszym rodzinom zależy na ochronie przyrody. Że nie chodzi nam o wyłącznie o obniżenie własnych kosztów. - Na tym polega wasza siła. Nie owijacie w bawełnę. Nie boicie się wyrażać swoich poglądów. Nie jesteście jak spod sztancy. - O! Potraktuję to jako komplement. - Wydajesz się zdziwiony? - Bo konsultantka medialna kojarzy mi się z kimś, kto usiłuje stworzyć wizerunek jak spod sztancy, bez zagnieceń, bez krzywizn.

- Krzywizny bywają ciekawe, przyciągają uwagę. Jednak coś się musi za nimi kryć. W oddali trysnęła fontanna. Kajaki zakołysały się gwałtownie. Trystan wielokrotnie widział ten spektakl, wynurzanie się wielorybów z głębin morskich, i za każdym razem zamierał z zachwytu. Tym razem zamarł, widząc radość i zachwyt na twarzy Isabeau. - Jezu! Jaki wspaniały widok! – Cieszyła się jak dziecko. – Dziękuję! Nie był w stanie oderwać od niej oczu. Marzył o tym, aby przyciągnąć jej kajak, pochylić się i przywrzeć ustami do jej warg. Całować ją długo i powoli. Rozkoszować się chwilą na wodzie, nie spieszyć się tak jak tamtego dnia w hangarze. Ale może będą mieli lepszą okazję do pocałunków, kiedy wyjdą na brzeg, rozłożą koc, postawią na nim kosz piknikowy… Z zadumy wyrwała go Paige. Szczekając głośno, trącała łapą Isabeau, która siedziała dziwnie przekrzywiona i miała zamglone spojrzenie. Wiosło wysunęło się jej z rąk, uderzyło o burtę i wpadło do wody. Nie tracąc ani chwili, Trystan kilkoma pociągnięciami pokonał dzielący ich dystans. Z przerażeniem myślał o tym, jak daleko są od brzegu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY Isabeau już jako nastolatka nauczyła się żyć z cukrzycą, ale nadal irytował ją brak współpracy między ciałem a głową. Z najwyższym trudem zmusiła się, aby unieść powieki, a następnie zacisnęła ręce na obu burtach, starając się wyprostować mętny rozchybotany obraz, jaki miała przed oczami. Jak przez mgłę słyszała szczekanie Paige. Zazwyczaj pies najpierw trącał ją łapą, a potem skomlał. Szczekanie było ostrzeżeniem trzeciego stopnia; oznaczało, że ona, Isabeau, nie zareagowała na pierwsze dwa. Próbowała się skupić, otworzyć usta, wydobyć głos. Nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Na szczęście zobaczyła Trystana, który wystraszony wiosłował w jej stronę. Uff! Nie była sama, zaraz nadejdzie pomoc. Musi jeszcze chwilę wytrzymać. Nie była przyzwyczajona do tego, by polegać na innych. Ale uznała, że z kimś, komu ufa, może pełniej doświadczać życia i na przykład wypłynąć w morze, by obejrzeć wieloryby. Szkoda, że dzisiejsza przygoda tak niefortunnie się zakończyła. Szczekanie przeszło w skomlenie. Trystan był coraz bliżej i Paige wyczuwała, że pomoc jest tuż-tuż. - Isabeau, odezwij się. – Głos Trystana niósł się nad wodą. – Co mam robić? Jak ci pomóc? Jego słowa nieco rozproszyły mgłę, która przesłaniała jej świat. - Nic mi nie jest, po prostu trochę mi się kręci w głowie. – Drżącą ręką

sięgnęła do pojemnika przyczepionego do burty. – Zjem coś i zaraz dojdę do siebie. – Wyjęła paczkę migdałów, wrzuciła kilka do ust i zaczęła je wolno gryźć. Trystan przeciągnął linę przez uchwyt na dziobie drugiego kajaka i wiosłując energicznie, ruszył do brzegu. Isabeau sięgnęła po kolejną garść migdałów. Z każdym kęsem ostrość widzenia się jej poprawiała. Może powinna mieć wyrzuty sumienia, że Trystan ją holuje, ale robił to tak sprawnie, że nawet nie wydawał się zmęczony. Patrzyła, jak pod obcisłą pianką mięśnie mu się napinają. Na ten widok przeszył ją dreszcz. Tak, zdecydowanie doszła już do siebie. - Przepraszam, że cię wystraszyłam! – zawołała. – I że zepsułam wycieczkę. - Powinienem był wcześniej zawrócić. - Jestem dużą dziewczynką, wiem, co mi wolno, poza tym zawsze wychodzę z domu przygotowana. – Wrzuciła do ust resztę migdałów. – Naprawdę nie przejmuj się. Paige zrobiła, co do niej należało. Mruknął coś pod nosem, po czym znów zanurzył wiosło. Kiedy łódź zaszurała dnem o piasek, wszedł do wody i chwyciwszy za linę, przyciągnął do siebie drugi kajak. Podał rękę Isabeau, podtrzymując ją, by nie upadła. Razem przeszli na kamienistą plażę. Paige biegła za nimi, otrzepując się z wody. Pomógł Isabeau usiąść, a sam wrócił, by wciągnąć kajaki na brzeg. Paige ułożyła się obok swojej pani. Wkrótce do nich dołączył. - Wracajmy do domu. - Naprawdę nic mi nie jest. – Isabeau usiłowała wstać, ale zacisnął rękę na jej ramieniu. – Słowo honoru. Za bardzo się podnieciłam widokiem i nie

zareagowałam na ostrzeżenie Paige. Ona na szczęście się nie poddała. Poczekaj, sprawdzę cukier. Z wodoodpornej torby wyjęła małą saszetkę oraz telefon komórkowy. Trystan skrzywił się, widząc, jak kłuje się w palec. Ale dla niej to było coś normalnego, żyła z cukrzycą od lat. - Jest okej. - Uśmiechnęła się. - Zapiszę wynik w aplikacji, potem jeszcze raz sprawdzę. Dzięki za pomoc. I troskę. - Nie żartuj. Żałuję tylko, że nie zauważyłem wcześniej oznak… - Nie mogłeś wiedzieć. Oparła dłoń o jego tors. Przełknęła ślinę, oblizała wargi. Trystan utkwił w nich spojrzenie; zmrużył oczy, źrenice mu rozszerzyły, nozdrza zadrgały. - Isabeau – szepnął. Wiedziała, że powinna go odepchnąć. Obiecała sobie, że będzie trzymać się na dystans. Ale to było takie trudne! Pragnęła go, tęskniła za jego dotykiem, pocałunkami, chciała się przekonać, czy seks z Trystanem naprawdę był tak fantastycznym przeżyciem, czy tylko jej się wydawało. Zanim zdołała podjąć jakąkolwiek racjonalną decyzję, przysunęła się i zamknęła oczy. Ich usta się zetknęły. Przestała myśleć, skupiła się na doznaniach: słonym smaku warg, sile obejmujących ją ramion, ochrypłym pomruku wydobywającym się z ust Trystana. Jej palce wędrowały po jego torsie, dotarły do szyi, do policzka pokrytego szorstkim popołudniowym zarostem. Pocałunek był taki, jak pamiętała, a nawet lepszy. Może dlatego, że znajdowali się na powietrzu, w promieniach słońca, którego blask przeciskał się między jej zamkniętymi powiekami. Od wody i wiatru nie odgradzały ich żadne ściany; otaczała ich nieograniczona przestrzeń. Serce Isabeau zabiło szybciej; chłonęła Trystana wszystkimi zmysłami,

każdą komórką ciała. I kiedy odsunęła się, wiedząc, czym grożą dalsze pocałunki, uświadomiła sobie, że popełniła wielki błąd. Bo teraz pragnęła Trystana jeszcze bardziej. Nie umiał zdecydować, czy całowanie Isabeau to był dobry pomysł czy zły. Ona wyraźnie tego chciała, a on wciąż czuł się skołowany po tym, co zdarzyło się na wodzie. Nadal miał w pamięci jej przechyloną sylwetkę oraz własny strach. Natychmiast po powrocie do domu zamierzał wyszukać w sieci jak najwięcej informacji o cukrzycy. Obiecał sobie również, że jeden pocałunek nie przeszkodzi mu w osiągnięciu ważniejszego celu - zwabieniu Isabeau do swojego łóżka. Oswobodziwszy się z jego ramion, wskazała na kajaki. Powinni odstawić je na miejsce, a lunch zjedzą w samochodzie, w drodze do domu. Robi się późno, musi sprawdzić pocztę, odpowiedzieć na mejle i na wiadomości pozostawione w telefonie. Wymieniała dalej, co ją jeszcze dziś czeka, ale Trystan bardziej niż na słuchaniu skupiony był na obserwacji. Usiłował odgadnąć nastrój Isabeau i zdecydować, co dalej. Na razie uznał, że skoro ona woli zignorować pocałunek, to nie będzie poruszał tego tematu. Po co ma mu znów mówić, że taka sytuacja nie może się powtórzyć? Po powrocie do domu każde z nich ruszyło do swojej sypialni. Trystan wziął prysznic i ubrawszy się, przeszedł do salonu. Ku swemu zdumieniu zobaczył tam Isabeau. Przez dłuższą chwilę była nieświadoma jego obecności. Włosy miała upięte oraz połyskujące od wilgoci. Czyli też wzięła prysznic. Ubrana była w legginsy i luźną białą koszulę. Korciło go, by wsunąć pod nią ręce. Oczywiście nie uległ pokusie; wiedział, że z Isabeau należy postępować

powoli i spokojnie, tak by jej nie wystraszyć. Nie chciał, żeby zerwała się do ucieczki, tak jak po seksie w hangarze. Zbliżywszy się do kanapy, ponownie się zdziwił. Sądził, że Isabeau będzie trzymała na kolanach laptop lub tablet, a ona… wyciągała włóczkę ze stojącej obok niebieskiej torby. Był zbyt zaskoczony, by zapytać, dlaczego nie dzwoni, nie pisze mejli, nie robi żadnej z rzeczy, o których mówiła nad wodą. Po chwili wyjęła z torby szydełko i usadowiła się wygodniej. Wyczuwając obecność Trystana, poniosła wzrok. Rudy kosmyk kontrastujący z błękitem oczu opadł jej na twarz. - Co tak marszczysz czoło? - Bo… zaskoczyłaś mnie. - Szydełkuję. – Znów wyciągnęła trochę włóczki. Przeczesując palcami włosy, Trystan podszedł do okna. - Dlaczego? – spytał przez ramię. - Ponieważ jest to zajęcie twórcze, a zarazem odprężające. Uznałam, że należy mi się chwila relaksu. – Mówiąc to, zmieniła pozycję i wsunęła sobie za plecy poduszkę. Biorąc głęboki oddech, Trystan powiódł wzrokiem po rozległym horyzoncie. Zazwyczaj zieleń za oknem działała na niego kojąco, ale dziś miał zbyt wiele spraw na głowie. Głównie martwił się zdrowiem Isabeau. Tu na ranczo był u siebie; żadne inne miejsce na ziemi nie dawało mu takiego poczucia przynależności. Każdy szczegół, poczynając od drobnych rzeźbionych elementów, a skończywszy na ścianie okien z widokiem na dziki alaskański krajobraz, odzwierciedlał jego osobowość. - Jak się czujesz? - Zawrócił w stronę kominka, przy którym Isabeau siedziała ze swoją robótką. - Świetnie. Przysięgam. – Uśmiechnęła się. – Jeszcze raz sprawdziłam

cukier. Wszystko jest w porządku. Przepraszam, że cię wystraszyłam. Usiadłszy obok na kanapie, wskazał na włóczkę. - Co to będzie? - Szalik. Przekazuję je miejscowym schroniskom dla bezdomnych. Tego się nie spodziewał. - Fajnie. - Warto pomagać – powiedziała cicho. - Szkoda, że nie wszyscy tak uważają. On i jego bliscy byli niesamowicie bogaci. Chociaż utworzyli mnóstwo fundacji dobroczynnych, ciągle zastanawiał się, co więcej mogą zrobić i jakie inne akcje wesprzeć. Czuł lekkie wyrzuty sumienia, że za mało uwagi poświęca balowi charytatywnemu, do którego Isabeau miała go przygotować. Powinien bardziej się przyłożyć, zamiast rozmyślać nad tym, jak ją uwieść. - Czyli robisz szaliki? - Również koce i czapki. Mama i ja właśnie ze schroniska dostałyśmy pomoc. Te słowa zamurowały Trystana. Przez chwilę siedział zbity z tropu, usiłując zachować neutralny wyraz twarzy. - Byłyście bezdomne? – wydusił wreszcie. - Tak. Po tym, jak ojciec nas opuścił, zostałyśmy wyeksmitowane z mieszkania. W schronisku mieszkałyśmy tylko przez dwa tygodnie, ale to nas uratowało. Mówiąc, szydełkowała. Nie patrzyła na Trystana. - Przykro mi. – Rozumiał ją. Jego świat też został wywrócony do góry nogami, ale przynajmniej on zawsze miał się gdzie podziać. - E, było, minęło. Jestem dorosła, pracuję, odnoszę sukcesy. W każdym razie, kiedy tam mieszkałyśmy, poznałyśmy staruszkę, która robiła dla nas

różne rzeczy na drutach i na szydełku. - Była wolontariuszką czy pracownicą schroniska? – Z przyjemnością słuchał głosu Isabeau. Cieszyło go, że się przed nim otwiera. - Dawną mieszkanką. Z doświadczenia wiedziała, co znaczy bezdomność. Chciała się rewanżować za pomoc, którą sama otrzymała. – Isabeau sprawiała wrażenie zamyślonej, wpatrzonej w przeszłość. – Zajmowała się mną, kiedy mama szukała pracy. Pamiętam, jak w wakacje uczyła mnie szydełkowania. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. W końcu oznajmił: - Masz duży talent. Zerknęła na niego, uśmiechając się pod nosem. - To, że ktoś jest biedny, nie znaczy, że musi nosić stare dziurawe ciuchy. - Słusznie. Roześmiała się cicho. - Wydajesz się lekko zmieszany. Lekko? Dobre sobie! Kiedy rodzina poprosiła go, aby popracował ze specjalistką od spraw wizerunku, był pewien, że spotka pustą kobietę o płytkich zainteresowaniach. Teraz było mu wstyd, że uległ stereotypom. - Po prostu nie spodziewałem się, że konsultantka medialna może być tak mądra i empatyczna. - Spróbuję się nie obrazić. – Isabeau wyciągnęła z torby ze dwa metry włóczki i ponownie zabrała się do pracy. - Nigdy nie kryłem, że uczestniczę w tej metamorfozie pod przymusem. Ważny jest człowiek, nie jego powierzchowność. - Ludzie w różny sposób zdobywają pewność siebie. Jeżeli potem mogą ją wykorzystać dla dobra innych, wówczas to… - wskazała na szalik – bardziej

pomaga mnie, ofiarodawcy, niż osobie obdarowanej. Oczami wyobraźni zobaczył małą Isabeau, która z zapałem i wdzięcznością uczy się szydełkować. - Tak, jesteś prawdziwą niespodzianką. - Niespodzianką mogę być; gorzej gdybym była nudziarą. – Isabeau wydęła wargi. Przeszył go dreszcz. - Kotku, ty nawet nie stałaś koło nudziary. Pragnął jej bardziej od powietrza. Pragnął ją przytulić, pocałować. Z trudem się pohamował. Intuicja mu podpowiadała, że nie powinien naciskać, nie powinien wywierać najmniejszej presji. Był na dobrej drodze, czynił postępy, a zatem… Zatem powinien zaproponować kolejną romantyczną randkę. Zastanawiała się, w którym momencie straciła kontrolę nad swoim klientem. Wtedy gdy ją pocałował? Czy kiedy popatrzył na nią z takim pożądaniem, że aż zrobiło się jej gorąco? W każdym razie, ukoiwszy nerwy szydełkowaniem, wieczór spędziła na ustalaniu dla Trystana planu wywiadów, na żywo i przez skype’a. Nazajutrz Trystan zaskoczył ją propozycją kolejnej wycieczki. Kiedy zaczęła protestować, że powinni się przede wszystkim skupić na pracy, zaskoczył ją po raz drugi, oświadczając, że umówił się na wywiad na festiwalu „Gorączka złota” w Juneau. Spacerując wśród tłumu, zacisnęła mocniej rękę na smyczy. Dumna była z Paige, która posłusznie szła przy nodze, nie zwracając uwagi na to, co się działo wokół. A działo się wiele. Z oddali dochodził warkot pił: mężczyźni i kobiety walczyli o to, kto z leżących obok sosnowych bali stworzy najpiękniejszą rzeźbę. W powietrzu

unosił się słodko-żywiczny zapach trocin. Niedaleko było minizoo, w którym zwierzęta, głównie kozy, bezczelnie domagały się smakołyków od odwiedzających je dzieci. Słysząc nieopodal głośne okrzyki zachęty, Isabeau obejrzała się za siebie. Zobaczyła, jak dwudziestokilkuletnia brunetka unosi nad głowę siekierę, a potem rzuca ją i ze zdumiewającą precyzją trafia w znajdujący się pięćdziesiąt metrów dalej cel. Tłum widzów zareagował entuzjastycznie, klaszcząc i gwiżdżąc. Uradowana brunetka wykonała żartobliwy ukłon, po czym ustąpiła miejsca nowemu zawodnikowi. Z głośników płynęły dźwięki gitary i banjo. Przeciskając się między ludźmi stłoczonymi wokół stoisk z jedzeniem i stojących w kolejkach do dmuchanych zjeżdżalni, Isabeau czuła głęboki spokój. Zamiast oglądać następne konkursy, popatrzyła na Trystana. Miał na sobie sprane dżinsy, zakurzone jasnobrązowe buty kowbojskie oraz czerwoną flanelową koszulę z podwiniętymi rękawami. Wyglądał tak jak zawsze: seksownie. - Miałeś doskonały pomysł z tym festiwalem – pochwaliła go. - Cieszę się, bo to jedna z moich ulubionych imprez. I pomyślałem sobie, że właśnie tu mógłbym opowiedzieć o tym, jak my, mieszkańcy Alaski, dbamy o nasze bogactwa naturalne. - Brawo, jestem pod wrażeniem. Isabeau zamyśliła się. Twierdził, że nie umie przemawiać do tłumu i to prawda, nie potrafił, kiedy przebywał w obcym sobie świecie biznesu, ale tu był wśród swoich i czuł się jak w domu. - Śmiało mógłbyś być dziewiętnastowiecznym poszukiwaczem złota, który przemierza Alaskę, a noce spędza w namiocie. Trystan roześmiał się cicho.

- Nawet nie potrzebowałbym namiotu. Wystarczyłby hamak rozwieszony między drzewami i ciepły śpiwór. Minęła ich grupka dzieci w wieku szkolnym podrygujących w rytm muzyki; każde coś jadło, a to lody, a to watę na patyku. - Pasujesz tu – powiedziała Isabeau, widząc, ile osób pozdrawia Trystana. Sprawiał wrażenie człowieka niesamowicie przystępnego, podczas gdy w sytuacjach bardziej oficjalnych wydawał się chłodny i zdystansowany. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Uważała, że nowy wizerunek lepiej odzwierciedla jego osobowość. Ale to nieprawda. Trystan tu był szczęśliwy, tu był w swoim żywiole i nie potrzebował żadnych zmian. - Ten miesiąc wkrótce dobiegnie końca i wrócisz na ukochane ranczo – dodała z uśmiechem. Wciąż jednak pamiętała słowa Naomi: że może Trystan dłużej pozostanie u steru Alaska Oil. Czy wtedy jej, Isabeau, usługi dalej będą potrzebne? Czy firma zechce ją zatrudnić na stałe? I najważniejsze, czy ona i Trystan ciągle będą utrzymywać bliski kontakt? - Będzie mi ciebie brakowało. – Utkwił w niej swoje niebieskie oczy. Skóra ją zapiekła. Na moment wszystko ucichło i znikło, cały gwarny otaczający ich świat. - Pracujemy razem dopiero dwa tygodnie. Właściwie półtora. - To najlepiej świadczy o tym, jakie wrażenie na mnie wywarłaś. - Po prostu robię, co do mnie należy. A flirtowanie utrudniało pracę. Jak zdoła oprzeć się Trystanowi, jeżeli na trwałe połączy ich dziecko? - Chciałbym się z tobą dalej widywać. Masz własną firmę, możesz wziąć urlop. Pieniądze nie grają roli. Wiele spraw musimy omówić, zwłaszcza gdyby się okazało, że jesteś w ciąży.

Cholera, sami sobie skomplikowali życie. Mogliby się umawiać, flirtować, gdyby nie to, że kierując się impulsem, poszli z sobą do łóżka. Ona dawno podjęła decyzję, że nie powtórzy błędów matki, że nie będzie żyła smutna i samotna przez nie wiadomo ile lat, mimo to wybory, jakich ostatnio dokonywała, nie były najmądrzejsze. - Nie zamierzam być od kogokolwiek zależna, szczególnie od mężczyzny, z którym sypiam. Przez chwilę Trystan milczał, jakby usiłował przetrawić tę informację. Zanim zdążył się sprzeciwić, kątem oka Isabeau dostrzegła ekipę dziennikarską. Uff, uratowana przez media. - Spójrz w prawo – powiedziała, wskazując głową na kobietę i mężczyznę przy stoisku z pączkami. Dziennikarka w szpilkach, które zapadały się w błocie, stuknęła w łokieć swojego kamerzystę; najwyraźniej ich rozpoznała. Ten poprawił na ramieniu sprzęt, po czym oboje ruszyli energicznie w ich stronę. - Czas na mój debiut – mruknął Trystan. - Pan Mikkelson! – zawołała dziennikarka, machając do niego. – Ogromnie się cieszę, że pan i pańska dziewczyna zgodzili się udzielić nam wywiadu. Pańska dziewczyna? Isabeau wytrzeszczyła oczy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Kiedy pół godziny później wsiedli do SUV-a, Isabeau wciąż dygotała z wściekłości. Wcześniej, zachwycona towarzystwem Trystana, niczego nie przeczuwała. Trystan wyjechał z parkingu. Nie odzywała się. W lusterku bocznym patrzyła, jak stragany, wokół których kręcą się rodziny z dziećmi, stają się coraz mniejsze. Im bardziej się oddalali, tym większy ściskał ją żal. Trystan od początku ją pociągał. Uległa tej chemii, tej fascynacji, ale przecież nie byli parą. Poza seksem oraz pracą nic ich nie łączyło. Może to się zmieni, gdy jej ciąża okaże się faktem, ale na razie… Cholera, wykorzystał ją do własnych celów. Usiłował… Co usiłował? Wywrzeć na niej presję? Po co? Żeby znów poszła z nim do łóżka? Żeby mieć nad nią kontrolę, jeśli ciąża się potwierdzi? Zerknęła na swój brzuch, potem przeniosła spojrzenie na Trystana. - Nie mówiłem jej o tym – powiedział, czując na sobie jej wzrok. - To już nie ma znaczenia. Artykuł się ukaże, a w nim pojawi się informacja, że jestem w związku z klientem. – Isabeau objęła się w pasie; ponownie wstąpiła w nią złość. – Pisanie sprostowań nic nie da. - Zróbmy co innego: udajmy, że jesteśmy szaleńczo w sobie zakochani. Przecież to się zdarza; ludzie, którzy razem pracują, potrafią zapałać do siebie uczuciem. Niech się wszyscy dowiedzą, że się spotykamy. Wtedy nie zdziwią się, że jesteś w ciąży… - A jeśli nie jestem? A wszyscy uwierzą w naszą bajeczkę?

- Wówczas zerwiemy… - Urwał. - Jeżeli będziesz chciała. Zaskoczyło ją jego wahanie. - Jeżeli ja będę chciała? A ty nie będziesz chciał? Chyba nie chcesz powiedzieć, że po niecałych dwóch tygodniach znajomości nie wyobrażasz sobie życia beze mnie? - Nie. Ale nigdy też nie kryłem, że chętnie bym się z tobą dalej widywał. – Oderwawszy rękę od kierownicy, pogładził Isabeau po ramieniu. – No, nie dąsaj się. Jest taka ładna pogoda; moglibyśmy zawrócić, obejrzeć jakieś inne konkursy, coś przekąsić. - Nie pojmuję. Dajesz dziennikarce do zrozumienia, że jesteśmy parą, a potem jakby nigdy nic mówisz: chodźmy na frytki? - Przeszłości nie zmienimy, możemy się tylko cieszyć przyszłością – oznajmił filozoficznie Trystan, nasuwając okulary słoneczne na nos. Łatwo powiedzieć. - Jeśli ci nie przeszkadza, wolałabym w jakimś spokojnym miejscu zjeść kolację i jechać na lotnisko. - Uzgodniłem z pilotem, że jutro rano wracamy na ranczo. Isabeau nabrała podejrzeń. Tego było już za wiele. Nagle poczuła, jak Paige trąca ją nosem w stopę. - Trystan… Uniósł rękę. - Nie denerwuj się. Lecimy jutro, a nie dziś, z powodu warunków atmosferycznych, o których dowiedziałem się dopiero po wylądowaniu. Zarezerwowałem nam apartament w hotelu, bo nie ma sensu tłuc się samochodem taki kawał drogi. Apartament, który składa się z dwóch sypialni. I prosiłem o dostarczenie nam ubrania na zmianę oraz jedzenia dla Paige. Isabeau wypuściła z płuc powietrze. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.

- Dziękuję. I przepraszam. Zachowuję się jak niewdzięcznica. - Nie zastawiam żadnej pułapki. Słowo harcerza. – Posłał jej kpiące spojrzenie. – Co nie znaczy, że nie próbuję wywrzeć na tobie jak najlepszego wrażenia. I to robił. Isabeau zacisnęła usta, by nie zdradzić mu prawdy. Na festiwalu w Juneau Trystan uświadomił sobie ważną rzecz: potrzebuje Isabeau. Kiedy patrzył na świat jej oczami, wszystko wydawało mu się jaśniejsze, bardziej przejrzyste. Sam jako twardo stąpający po ziemi realista nie zwracał uwagi na szczegóły i niuanse. Przy niej widział więcej, pełniejszy obraz rzeczywistości. Był pewien, że zaplanował idealny dzień. Niestety dziennikarka zaskoczyła go swoimi pytaniami i Isabeau miała później pretensje. Oczywiście gdyby zdradził jej, co planuje, przejęłaby nad wszystkim kontrolę, a dziennikarka jadłaby jej z ręki. A tak on, niczym naiwne dziecię, wpadł w dziennikarskie sidła. Miał świadomość, że teraz, w położonym nad wodą pięciogwiazdkowym hotelu, musi się bardzo pilnować. Isabeau postanowiła odpocząć w jacuzzi na tarasie. Widział, jak ubrana w kostium kąpielowy kieruje się na zewnątrz. Ledwo mógł oderwać od niej wzrok. Oczywiście wolałby relaksować się wspólnie, najlepiej nago. Nie zamierzał się jednak jej narażać. Zamówił lekką kolację: alaskańskie tacos z krabami, świeże chipsy kukurydziane oraz owocową salsę. Postawił tacę na stoliku przy jacuzzi. Isabeau obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła ciepło. - Ależ jest tu pięknie. – Wskazała przed siebie na zatokę oraz pobliskie

szczyty gór. – Chociaż już jakiś czas mieszkam na Alasce, nie mogę się napatrzeć na te wspaniałe widoki. Odwzajemniając uśmiech, Trystan podziękował w duchu Alaynie za jej cenne rady. Isabeau sięgnęła do srebrnego półmiska; przez moment jadła w milczeniu, delektując się smakiem. - Mmm, to jest o niebo lepsze od ociekających tłuszczem frytek – stwierdziła. Kucnąwszy obok, Trystan starł okruch z jej ust. - Chyba się do ciebie przyłączę… - Mam na sobie kostium kąpielowy – oznajmiła. - Ja też. - Może to głupie, zważywszy że… - Urwała, dojadając ostatni kawałek taco. - Nie, wcale nie głupie. – Trystan zdjął szlafrok i usiadł na brzegu wanny. Westchnął zadowolony. - Chodzi o to… Po prostu dopóki sytuacja się nie wyklaruje, lepiej się na nic nie nastawiać. Oblizała palec i wytarła usta serwetką, którą następnie odłożyła na stolik. - Rozumiem. – Na myśl o dziecku Trystan znów poczuł przypływ opiekuńczości. - Ale twoje oczy lśnią z pożądania. – Isabeau sięgnęła po wodę z cytryną. Trystan oparł łokcie na kolanach. - Moja mama… Jeannie… nauczyła mnie szacunku do kobiet, więc nie zrobię nic wbrew twojej woli. Z kolei ojciec nauczył mnie, aby wytrwale dążyć do celu. - Opowiedz mi o nim. Wiem tylko tyle, co wyczytałam w pismach

biznesowych. Trystan skinął głową. Pragnął rozwiać jej obawy, zyskać zaufanie. - Charles Mikkelson uwielbiał brać udział w Iditarod; to jedne z najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych wyścigów psich zaprzęgów. Każdego roku cała rodzina mu kibicowała. Zapraszali mnie, kiedy jeszcze byłem ich siostrzeńcem, nie synem. - A ty uczestniczyłeś kiedykolwiek w wyścigu? – spytała z uśmiechem Isabeau. Najwyraźniej jego słowa działały na nią kojąco, bo wydawała się coraz bardziej zrelaksowana. - Raz towarzyszyłem ojcu, rok przed jego śmiercią. Żałuję, że tak długo czekałem. – Powiódł wzrokiem po statkach zacumowanych w zatoce. Na niebie wciąż świeciło słońce. - Brakuje ci go. - Bardzo. Umarł tak młodo. Był zdrowy, wysportowany, regularnie się badał. Z drugiej strony strasznie ciężko pracował; zabił go stres. - Skąd wiesz, że stres? - Po prostu wiem. Dlatego nie jestem zwolennikiem łączenia naszych dwóch firm w Alaska Oil. Zaczną się przepychanki, podchody, walka o władzę. - A może nie? Może będziecie zgodnie współpracować i wszyscy na tym skorzystacie? – Isabeau pochyliła się, niechcący trącając go stopą. - Wątpię, ale kto wie? – Dużym palcem u nogi zaczął gładzić jej podbicie. Zmrużyła oczy, ale nie cofnęła stopy. - Opowiedz mi o tym wyścigu. - Nazwa pochodzi od szlaku prowadzącego ze Steward do Nome, gdzie odkryto złoża złota. Start jest w Anchorage, a meta w Nome. Wyścig trwa od

ośmiu do jedenastu dni w zależności od warunków pogodowych. - Mieszkam tu od dwóch lat i nie wyobrażam sobie spędzenia jedenastu dni na wietrze i mrozie. – Isabeau zanurzyła rękę w wodzie. Trystan ponownie wbił wzrok w pasmo górskie. Alaska… tu był jego dom. - Tym szlakiem podróżowali Inuici, potem rosyjscy handlarze futrami. No i górnicy. Wyścig stanowi ważny element naszej kultury, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy skutery śnieżne niemal całkiem wyparły psie zaprzęgi. - A co z psami? Bardzo się męczyły? – Isabeau zerknęła na Paige, która spała obok na podłodze. - Niektórzy uważają, że trasa licząca ponad półtora tysiąca kilometrów jest mordercza. W odpowiedzi na krytykę stowarzyszenie właścicieli psów zaostrzyło przepisy i wprowadziło surowe kary dla tych, co nienależycie dbają o czworonogi. Nie wiem, jak inni, ale ojciec traktował psy jak członków rodziny. Prędzej przegrałby wyścig, niż naraził zwierzę na krzywdę. Jeżeli widział, że szczeniak nie przejawia zdolności czy chęci do biegów w zaprzęgu, to nie szkolił go w tym kierunku. – Trystan wskazał na Paige. – Ją też sprawdzano, czy się nadaje na psa asystenta. Isabeau zamyśliła się. - Podobno gdy tylko szczenię otwiera ślepia, zaczyna szukać celu w życiu, zajęcia dla siebie. Już wtedy przejawia skłonności do bycia psem rodzinnym lub psem serwisowym. - No właśnie. Jedne pracują w ratownictwie górskim, inne stróżują, a jeszcze inne są mistrzami w pokonywaniu toru przeszkód. Tak samo jest z ludźmi. Moim celem w życiu jest prowadzenie rancza, a nie spółki naftowej. Ale oczywiście zamierzał dopilnować, by dziedzictwo jego ojca nie przeszło w obce ręce. Obiecał to rodzeństwu. Tego zresztą oczekiwałby

Charles. - Zamieszanie spowodowane fuzją nie będzie trwało wiecznie. - Wiem. – Trystan przyjął wygodniejszą pozycję; czuł, jak powoli uchodzi z niego napięcie. – A ty? Spełniłaś swoje marzenia? Zastanawiałaś się kiedykolwiek, co byś robiła, gdybyś mieszkała na wsi, gdzie nie byłoby zapotrzebowania na usługi konsultantki medialnej? Isabeau odstawiła szklankę. Sprawiała wrażenie speszonej, nawet lekko wystraszonej, jakby zadał niestosowne pytanie, na które nie chciała odpowiadać. Zaczęła się podnosić. Jego oczom ukazał się hipnotyzujący widok jej biustu. - Chyba pora wyjść z wody… Delikatnie ujął ją za łokieć. Pragnął jej i chciał, by ona pragnęła jego. Ale nie zamierzał się narzucać. - Nic ci z mojej strony nie grozi. Do niczego między nami nie dojdzie, chyba że sama będziesz tego chciała. Po chwili wahania usiadła z powrotem. - Dziękuję, że to mówisz, bo widzisz… Paige ostrzega mnie nie tylko wtedy, gdy poziom cukru mi spada. Również wtedy, kiedy wpadam w panikę. Pomaga mi uporać się z atakiem. - Możesz rozwinąć ten temat – poprosił. Nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. - Oprócz cukrzycy cierpię na zespół lęku uogólnionego – oznajmiła Isabeau, patrząc mu w oczy. – W niektórych sytuacjach miewam ataki paniki. Kiedy Paige wyczuwa zbliżający się atak, wykonuje coś w rodzaju terapii uciskowej: napiera ciałem na moją nogę. Albo kiedy wracam do domu i boję się, że ktoś czai się wewnątrz, Paige dokładnie sprawdza wszystkie pokoje. Isabeau zamilkła, po chwili kontynuowała:

- Niektórzy mylą psy serwisowe z psami, które dają normalne wsparcie emocjonalne. Psy serwisowe są specjalnie szkolone; wykonują konkretne zadania, mają wstęp do restauracji i wszystkich budynków użyteczności publicznej, pod warunkiem że potrafią się dobrze zachowywać. Wiem, że trajkoczę jak najęta, ale mnóstwo ludzi nie dostrzega tej różnicy. Nie rozumie, że takie psy jak Paige pomagają osobom z zespołem stresu pourazowego lub zaburzeniami lękowymi. - Wiem. Nie musisz nic więcej mówić – powiedział Trystan. - Jesteście obie niesamowite, ty i Paige. Z przykrością słuchał o jej problemach i lękach. Wiele rzeczy, o których wcześniej wspominała i które były jak fragmenty łamigłówki, wreszcie zaczęło układać się w logiczną całość. - Wspomniałaś, że lepiej się czujesz za kulisami niż na pierwszej linii ognia. - Tak, to się z tym wiąże. - Przykro mi. - Tylko się nade mną nie lituj. I nie obchodź się ze mną jak z jajkiem. Mam problemy zdrowotne, ale radzę sobie z nimi. Nie jestem żadną kaleką. Jestem dumna z tego, co osiągnęłam. Dzięki Paige mogę żyć pełnią życia. Nie odzywał się, nie chciał jej irytować, ale pytań miał coraz więcej. - Chcesz wiedzieć, co spowodowało moje ataki, tak? - Powiesz mi, jeśli uznasz to za stosowne. Nie zamierzam wnikać. - Dziękuję. Doceniam twoją wrażliwość i cieszy mnie brak przerażenia na twojej twarzy. - Czyli zdałem test? – Trystan zerknął na Paige. Teraz już wiedział, jakie zadania spełnia labradorka. Isabeau roześmiała się. - Nie myślałam o tym jak o teście, ale może podświadomie chciałam cię

sprawdzić. – Na moment zamilkła. – Ataki paniki zaczęły się, kiedy straciłyśmy z mamą dom. W schronisku zdarzyło się parę nieprzyjemnych sytuacji, było też kilka niezbyt miłych incydentów z mężczyznami, z którymi mama się spotykała. A potem… - Isabeau przełknęła ślinę. – Na studiach miałam chłopaka. Nie spodobało mu się, kiedy z nim zerwałam. Zaczął mnie prześladować. Za stalking i złamanie zakazu zbliżania się do mnie trafił do więzienia. Po wyjściu wszystko zaczęło się od nowa. Paige zaskomliła i przysunąwszy się bliżej, oparła pysk na brzegu jacuzzi, jakby swoją obecnością chciała pocieszyć Isabeau. Trystanowi na myśl o stalkerze zrobiło się niedobrze. Żałował, że nie znał wtedy Isabeau; że nie mógł jej chronić. - Dlatego przeniosłaś się na Alaskę? - Tak. I chociaż czuję się tu bardziej bezpieczna, nie pozbyłam się dawnych lęków. – Pogładziła psa po głowie. – Paige wyczuwa, kiedy zaczynam panikować i napiera na mnie swoim ciałem. To mnie uspokaja. Kiedy źle znoszę przebywanie w tłumie, wydaję jej polecenie „przestrzeń”. Wówczas okrąża mnie, nie pozwalając nikomu za blisko podejść. W restauracji, kiedy mówię „tyły”, siada tak, żeby patrzeć, co się dzieje za moimi plecami i daje mi znać, jeśli ktoś się do mnie zbliża. - Niesamowite – powiedział Trystan, zdumiony więzią łączącą ją z psem. - Paige to moja lina ratunkowa. - Niesamowite, że to stworzenie cały czas czuwa… - Wykonuje swoją pracę w sposób nierzucający się w oczy. Prawie zawsze wychwytuje zagrożenie. - Dobrze, że mi o tym mówisz. – Wiedział, jak dużo ją to wyznanie kosztowało. - Kilka razy wspomniałeś, że chciałbyś, aby nasza relacja wykroczyła poza ramy zawodowe. A ja chcę, abyś zrozumiał, że w moim życiu są pewne komplikacje…

Popatrzył jej w oczy. - To mnie nie zniechęca. W ich spojrzeniu pojawiła się intymność. Coś się zmieniło, oboje to czuli. Nie do końca był pewien, co ta zmiana oznacza, ale… W głębi pokoju rozległ się dzwonek telefonu. Isabeau podskoczyła i obejrzała się za siebie. Trystan zaklął w duchu. - Zignoruj. - Może jednak powinieneś… Dzwonienie ustało. - Widzisz? – powiedział. – To nie było nic ważnego. Telefon znów zaczął dzwonić. - Powinieneś jednak odebrać. Isabeau wstała. Na widok jej ociekającego wodą ciała w zielonym jednoczęściowym kostiumie Trystanowi serce zabiło mocniej. Kiedy wyszła z jacuzzi i narzuciła miękki szlafrok, uznał, że trudno, odbierze. Chwyciwszy ręcznik, ruszył do środka. Na ekranie telefonu zobaczył numer swojego brata Chucka. - No? Co się dzieje? - Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale na budowie rurociągu był wypadek. - Psiakrew – warknął Trystan. Przyciskając telefon ramieniem do brody, owinął ręcznik wokół pasa. - Są ranni? - Kilka osób, na szczęście mają niewielkie obrażenia. Ale zaczęła się akcja protestacyjna, zjawili się dziennikarze. Trzeba się tym zająć. Wiem, że

się na to nie pisałeś, kiedy zgodziłeś się reprezentować firmę, w każdym razie gdybym był ci potrzebny… - Dam sobie radę. Ty masz inne rzeczy na głowie. - Dzięki, stary. Nie chcę, aby Steele’owie uznali, że nie potrafimy się wywiązać się z umowy. - Jasne. Już tam jadę. – Wiedział, że wyniknie z tego wielki szum medialny. – Podaj szczegóły. Słuchając, skinął na Isabeau i wręczył jej kartkę z informacją, którą pośpiesznie nabazgrał. „Szykuj się. Wypadek przy rurociągu. Na miejscu dziennikarze i demonstranci. Będziesz mi potrzebna”. Trystan potrzebuje jej pomocy. Te słowa dźwięczały jej w głowie, kiedy pakowała swoje rzeczy i później w samolocie. Wyruszyli hydroplanem rano, kiedy tylko zaczęło świtać. Nigdy nie była na budowie rurociągu; zaskoczyło ją, że miejsce jest tak odosobnione. Wcześniej, lecąc na ranczo, podziwiała w dole piękne zielone krajobrazy, teraz zaś gdzieniegdzie widziała drzewa iglaste porastające ośnieżone zbocza gór. Ale nie skupiała się na widokach; przez całą drogę myślała o tym, w jaki sposób Trystan ma ugasić pożar. Odszukała go wzrokiem. Stał parę metrów dalej i rozmawiał z majstrem, który coś notował. Krzyki protestujących oraz głośna muzyka zagłuszały jego słowa. Demonstranci krążyli w pobliżu autobusu i rozstawionych namiotów, w których mogli się skryć przed wiatrem i deszczem. Najwyraźniej nastawiali się na dłuższy pobyt. Na szczęście nie doszło do wycieku. Dzięki Bogu chociaż za to. Za ogrodzeniem tłoczyli się przedstawiciele mediów. Ich kamery wyglądały dziwacznie na tle sterczących ku niebu sosen. Demonstranci z transparentami zaczęli rytmicznie skandować hasła.

Isabeau rozejrzała się. Protestujących było ponad siedemdziesiąt osób, ekip dziennikarskich z pół tuzina. Hm, mogło być gorzej, choć i tak sytuacja wymagała szybkiego działania. Trystan dyskutował z obrończynią środowiska Delaney Steele oraz z robotnikami pracującymi na budowie. Mimo że wcześniej twierdził, że nie potrafi negocjować, radził sobie doskonale; podsuwał pomysły, proponował rozwiązania. Może dlatego bliscy wytypowali go do reprezentowania spółki. Może uważali, że skoro radzi sobie na ranczu, poradzi sobie w świecie biznesu: bestia jest inna, ale do jej ujarzmienia potrzeba tych samych umiejętności. Zza pleców Isabeau wyłonił się ekscentryczny geniusz Royce Miller ze swoją narzeczoną Naomi, prawniczką Alaska Oil. Isabeau widziała determinację w jej oczach, gdy stała z ręką na brzuchu, usiłując rozeznać się w sytuacji. Royce w roboczych butach, które chrzęściły na żwirze, podszedł do Trystana i majstra. Jego obecność jako inżyniera od spraw technicznych była niezbędna - to dzięki jego nowatorskim projektom udało się uniknąć wycieku. Ten szczegół, uznała Isabeau, trzeba podkreślić, odpowiadając na pytania dziennikarzy. Oraz fakt, że spółka wstrzymała wszelkie prace, gdy tyko nastąpiła awaria. Naomi przystanęła obok Isabeau i otuliła się mocniej swetrem. Wiał zimny wiatr. - Jak ci idzie praca z Trystanem? Isabeau pochyliła głowę, by wiatr nie zagłuszył jej słów. Nie odrywała wzroku od Trystana, który do rozmowy z Royce’em i majstrem zaprosił znanego, dość sympatycznego dziennikarza. - Chyba go nie docenialiście – rzekła. – Z ręką na sercu uważam, że w ogóle nie potrzebuje mojej pomocy, może jedynie przy wyborze stroju na ważne uroczystości. A w tym celu mogliście wynająć stylistę, taniej by was to

kosztowało. Wytrzeszczywszy oczy, Naomi wybuchnęła śmiechem. - Mówimy o tym samym człowieku? Tym, który wymyka się z przyjęć, na których jest więcej niż tuzin gości? Naomi zmarszczyła czoło, udając, że się zastanawia. - A, nie, przepraszam, to mój narzeczony się wymyka. Isabeau uśmiechnęła się. Wciąż spoglądała na Trystana. Jakaś magnetyczna siła ciągnęła ją do niego; z trudem się jej opierała. - Chodzi mi o to, że Trystan znakomicie radzi sobie z dziennikarzami. Jest w swoim żywiole, kiedy rozmawia o sprawach związanych z ziemią, z przyrodą. Jak teraz. Więc na tym balu charytatywnym organizowanym przez Wilderness Preservation wypadnie znakomicie. - Czy oni powinni tu wchodzić? – spytała Naomi, wskazując na dziennikarzy i demonstrantów, którzy powoli zbliżali się w ich kierunku. - Wkrótce ma się odbyć konferencja prasowa. Chcą ustawić kamery. Przypuszczalnie faktycznie chcieli, ale na widok rozgniewanego tłumu napierającego na pomarańczową taśmę Isabeau poczuła skok ciśnienia. Raz, dwa, trzy. Wdech. Raz, dwa, trzy, wydech. Oddychała głęboko, próbując się zrelaksować. Krzyki stawały się coraz głośniejsze, bardziej natarczywe. Do gwizdów i krzyków doszło walenie w bębny. Isabeau odszukała wzrokiem Paige; suka stała obok, była spokojna. To dobrze, pomyślała Isabeau i ponownie skupiła się na Naomi. Ta wachlowała się. Czoło miała wilgotne od potu, usta wykrzywione. - Dobrze się czujesz? - Tak – odparła Naomi. - Na pewno? – Przyjrzawszy się jej uważnie, Isabeau zauważyła

niepokojące oznaki. Coś było wyraźnie nie tak. Naomi przestąpiła z nogi na nogę. - Jestem trochę zmęczona, ale musiałam tu przyjechać. To zbyt ważna sprawa, żeby zostawić ją w rękach kogoś spoza rodziny. Powietrzem wstrząsnął kolejny ryk. Protestujący zerwali taśmę. Klaskali w dłonie, wydzierali się. Isabeau poczuła narastający strach. - Rozumiem. Ale warto, żebyś wybrała się do lekarza – powiedziała przez ściśnięte gardło. Paige zaczęła skomleć ostrzegawczo, napierać na swoją panią. Otaczał ich coraz gęstszy tłum. Isabeau stała bez ruchu, jak skamieniała. Znikły kolory, znikły dźwięki, był tylko rozwrzeszczany tłum. Jak przez mgłę zobaczyła szerokie ramiona Trystana, który usiłował się do niej przecisnąć. Coś wołał, ale nie wiedziała co. Jeden z demonstrantów popchnął ją, a ona, straciwszy równowagę, wpadła na Naomi. Paige obszczekała mężczyznę, po czym czujna i spięta, cały czas szczekając, zaczęła biegać od Isabeau do Naomi i z powrotem. Dlaczego? Czyży tłum ją zdekoncentrował? Dziwne, pomyślała Isabeau, usiłując zapanować nad nerwami. Nagle czyjeś silne ręce odsunęły demonstranta, a potem… O Chryste! Potem Trystan zdzielił faceta pięścią w szczękę.

ROZDZIAŁ ÓSMY Nie powinien był tego robić. Szkoda, że się wcześniej nie zreflektował, zanim puścił pięści w ruch. Opamiętanie nastąpiło, gdy Royce Miller wraz z ochroniarzem ściągnęli go z faceta, który napierał na Isabeau, i zaprowadzili pośpiesznie do przyczepy. Tam zawołali również Isabeau, Naomi i podekscytowanego psa. Kiedy drzwi przyczepy się zamknęły, Trystan uwolnił się od przytrzymujących go rąk. - W porządku. Już panuję nad sobą. - Na pewno? - Royce przyjrzał mu się sceptycznie i cofnął o krok, omal nie zahaczając o łóżko. Trystan oparł dłoń o zawalone papierami biurko. - Słowo. – Skinął głową, po czym przeniósł zatroskane spojrzenie na Isabeau. – Dobrze się czujesz? Była blada jak ściana, oddychała szybko, a Paige napierała ciałem na jej nogę. - W sumie tak. – Odruchowo pogładziła psa po uszach. – Musimy się zastanowić, jak to rozegrać, bo jutro zdjęcia ciebie atakującego demonstranta zaleją internet. – Zerknęła na Paige. – Spokojnie. Siad. Paige zaszczekała i, co było zupełnie nie w stylu doskonale wyszkolonego psa asystenta, odsunęła się od swojej pani. - Co się dzieje? – spytał Trystan. - Nie wiem. Zawsze w ten sposób ostrzega mnie, kiedy spada mi poziom cukru. Ale teraz żaden spadek nie nastąpił.

- Może lepiej sprawdź? - Sprawdzę, oczywiście. Hm, tylko raz widziałam Paige zachowującą się podobnie. Na samym początku. Byłam z wizytą u lekarza, a Paige wyczuła, że starsza pani siedząca w poczekalni jest na skraju ataku cukrzycowego i… Nagle Naomi wciągnęła z sykiem powietrze i jedną rękę przycisnęła do ust, a drugą do brzucha. Royce błyskawicznie znalazł się przy jej boku. - Co ci jest? Naomi zbladła, na jej czole utworzyły się kropelki potu. - Ona… Paige szczeka na mnie… - Mówiła coraz wolniej, przeciągając słowa, jakby mówienie sprawiało jej ogromną trudność i wreszcie zastygła bez ruchu. Wrócili do dawnego apartamentu Naomi na terenie posiadłości Steele’ów. Royce wyjął z lodówki pojemnik malin, dwa listki mięty oraz miskę pomarańczy. Był systematyczny, kochał rutynę i polegał na niej zwłaszcza w chwilach stresu. Ale wypróbowana strategia radzenia sobie z problemami nie bardzo się sprawdzała, po prostu wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin całkowicie wytrąciły go z równowagi. Najpierw awaria rurociągu, potem protesty na budowie, a na końcu Naomi, która straciła przytomność. Na widok zemdlonej kobiety wstąpiła w niego energia. Musi ratować narzeczoną! Nie pamiętał jazdy na pogotowie, ale zapamiętał słowa lekarza. Naomi ma cukrzycę ciążową, konieczny jest wypoczynek oraz dieta. Od tego zależy zdrowie matki i dzieci. Royce wyjął z szafki niedużą deskę i skupił się na tym, co może wykonać dobrze i sprawnie. Na przykład pokroić pomarańcze i przygotować orzeźwiający napój. Do szklanki z zimną wodą wrzucił dwie cząstki pomarańczy, cztery

maliny oraz listki mięty. Wiedział, że Naomi źle przyjęła informację, że ma leżeć w łóżku. Była niesamowicie niezależna, zawsze umiała zatroszczyć się o siebie. Między innymi za to ją uwielbiał. Wiadomość o cukrzycy ciążowej go przeraziła. Drżał o zdrowie narzeczonej oraz bliźniąt. Przed oczami stanęły mu obrazy z przeszłości. Poprzednia narzeczona poroniła, a potem od niego odeszła. Stracił wszystko. Długo cierpiał, nie umiał sobie poradzić z bólem rozstania. Myśl, że mógłby stracić Naomi… Nie, nie dopuści do tego! Ruszył do kanapy, na której odpoczywała. Szedł wolno, by ze zdenerwowania nie rozlać wody. Chciał wszystko jej podać, wszystko za nią zrobić, ale musiał postępować ostrożnie, by nie doprowadzić jej do furii. Z trudem nad sobą panowała, zresztą on też. Cholera, tyle ludzi! Naomi przekręciła się na bok i cisnęła kolorowe pismo na stolik kawowy. - Szlag by to trafił! Mam cały czas leżeć? Wrrr. – Opuściwszy rękę, pogładziła bernardynkę Tessie. – Zwariuję! - Nie zwariujesz. – Royce podał jej szklankę wody z kawałkami owoców i przysunął pilot do telewizora. – Będę dostarczał ci rozrywki. - My dwoje plus Tessie razem dwadzieścia cztery godziny na dobę? Może ty lubisz życie samotnika, ale ja jestem towarzyską istotą. Royce skrzywił się, słysząc zrzędliwy ton. Frustracja Naomi była zrozumiała, jej strach też. Wolałby jednak, żeby nie wspominała o tym, jak bardzo się od siebie różnią. Oczywiście wiedział o tym, ale nawet sam przed sobą wolał się do tego nie przyznawać.

- Nie znam nikogo, kto by miał większą rodzinę niż ty. Możesz wspólnie z ojcem zażywać kąpieli słonecznych. Naomi przewróciła oczami. - Nie jestem pewna, czy długo byśmy razem wytrzymali. - Fakt – przyznał ze śmiechem Royce. - Jedź do pracy – powiedziała, wzdychając z rezygnacją. –Wiem, że cię korci, a mnie nic nie będzie. - Mogę pracować w domu – odrzekł, chociaż tu, w tych ścianach, się dusił. Podszedł do okna, za którym roztaczał się widok na góry i morze. - A jeśli będziesz czegoś potrzebować? - Mam telefon, a w domu są dziesiątki osób. - Ale jesteś moją narzeczoną… - W takim razie jedźmy do ciebie. Do niego? Przecież to był ich wspólny dom. - Nie. – Potrząsnął głową. – Stąd jest bliżej do miasta. - Może będę musiała leżeć aż do rozwiązania. Naprawdę wytrzymasz w tym zgiełku i chaosie? – spytała z niedowierzaniem. - Dla ciebie zniosę wszystko – oznajmił z przekonaniem, ale i ze świadomością, że to nie będzie łatwe. - Ale… - Przecież nie zostaniemy tu na zawsze. – Podejrzewał, że w jego samotni zwariowałaby z nudów. – Zresztą zdrowie twoje i naszych córek jest najważniejsze. Przyglądając mu się z namysłem, Naomi podniosła szklankę i zamieszała słomką owoce.

- Okej, wrócimy do tego tematu, jak nieco ochłoniemy. - Jasne – zgodził się Royce. Pocałował ją w czoło, wciągając w nozdrza zapach szamponu. – Odpocznij, a ja chwilę popracuję. - Dobra. – Ziewnęła, powieki zaczęły jej ciążyć. – Nie będę ci przeszkadzać. – Ponownie ziewnęła i pogrążyła się we śnie. Dopadło go potworne zmęczenie, zapewne adrenalina odpuściła. Zerknął na komputer w drugim końcu pokoju, ale zamiast podejść do biurka, usiadł w wygodnym fotelu i przywołał psa. Tessie popatrzyła na Naomi, ale wstała i posłusznie podeszła do niego. Royce utkwił wzrok w narzeczonej. Serce zabiło mu mocniej. Chociaż nie był biologicznym ojcem dwóch kruszynek, które nosiła w łonie, kochał je bezgranicznie. Ale jako człowiek racjonalnie myślący nie mógł zignorować prawdy. Głaszcząc bernardynkę, rozmyślał o tym, jak szybko on i Naomi zostali parą. Zakochali się w sobie bez pamięci, zanim jeszcze odkryli, jak bardzo są inni. Teraz, patrząc, jak we śnie Naomi osłania ręką brzuch, poczuł bolesne kłucie w sercu. Mimo ogromnego zmęczenia wiedział, że nie zdoła zmrużyć oczu. Naomi parę razy napomknęła o ich różnych charakterach i potrzebach psychicznych. Ile minie czasu, zanim uzna, że ciągłe kompromisy wymagają zbyt wiele zachodu? Isabeau chłonęła alaskańskie widoki, podrygując na końskim grzebiecie. Miała nadzieję, że przejażdżka pomoże jej uporać się ze stresem. Po odwiezieniu Naomi do szpitala wszyscy zebrali się w posiadłości Steele’ów. Musieli omówić sprawę awarii przy budowie rurociągu, protesty przeciwników oraz wydźwięk medialny tego, co się stało później. Zamieściła kilka wiadomości na stronach społecznościwych, które nieco uciszyły burzę. Wywiad z Royce’em nagrany dzień po awarii zdecydowanie

pomógł. Mimo że jego ciężarna narzeczona miała problemy zdrowotne, Royce wypowiadał się w sposób rozważny i skupiony. Mniej więcej godzinę później Trystan uznał, że czas wracać. Isabeau spojrzała na zegarek; tak, najwyższa pora. Nagle przyszło jej do głowy, że dom Steele’ów przypomina drewniane chaty, jakie budowali dawni poszukiwacze złota oraz odkrywcy tych ziem. Oczywiście był znacznie większy i o wiele bardziej luksusowy, ale przez moment miała wrażenie, jakby cofnęła się w czasie. Wcześniej Trystan oprowadził ją po stajni. Chociaż tu nie dorastał, widziała, jak konie reagują na jego obecność: po prostu wyczuwały w nim pokrewną duszę. Mimo że przy rurociągu zareagował gwałtownie, gdy sądził, że jej dzieje się krzywda, w sumie był najbardziej opanowanym człowiekiem, jakiego spotkała. Przeczesawszy palcami końską grzywę, popatrzyła na rozległe zielone tereny. Na łące po lewej biegały dwa masywne konie pociągowe. Przypomniała sobie ich imiona: Mars i Jupiter. W galopie wydawały się lekkie i zwinne, ich kopyta ledwo dotykały ziemi, a ogony i grzywy powiewały niczym chorągwie na wietrze. W takich chwilach rozumiała, dlaczego Trystan woli żyć z dala od świata mediów i biznesu. Dlaczego woli przebywać na ranczu i jeździć konno, niż przemawiać do kamer i mikrofonów. Potarła miękkie skórzane lejce. - Ta przejażdżka… to był świetny pomysł. Czuję się jak nowo narodzona. – Mięśnie, których od lat nie używała, zostały pobudzone do życia. Ale nieważny był ból w udach; ważny był pęd, swoboda, tętent kopyt i przestrzeń. - Super. - Jest coś magicznego w takiej ucieczce od rzeczywistości. To jak wyciągnięcie wtyczki z kontaktu. – Pochyliwszy się, pogładziła Willow po

szyi. Zbliżając się do stajni, klacz zarżała cicho. - I mówi to specjalistka od wizerunku medialnego – powiedział ze śmiechem Trystan, zeskakując na ziemię. Isabeau, zachwycona jego naturalnym wdziękiem, przez moment nie była w stanie nabrać tchu. - Bo w życiu ważna jest równowaga. – Dała Willow znak do zatrzymania się. Siedziała z ręką na łęku, kiedy podszedł Trystan. Ujął ją w pasie; zsunęła się, ocierając ciałem o jego ciało. - Przepraszam, że tam na budowie straciłem nad sobą panowanie, ale… Po prostu cieszę się, że nic ci się nie stało. Pochylił się, by ją pocałować. A może to ona wspięła się na palce. W każdym razie ich usta się zetknęły, przywarły do siebie w pocałunku. Idealnym, a zarazem… Psiakość, ufała Trystanowi, ale nie chciała, żeby ktoś bił się w jej obronie. Zrobiło się jej gorąco. Jego usta ją kusiły, ogień pożądania coraz mocniej trawił. - Muszę wrócić do rodziny – szepnął Trystan, gładząc ją delikatnie po włosach. - Pójść z tobą? - Nie. Głównie będziemy omawiać sprawy biznesowe, a nie mojego wizerunku. Odpocznij. - Chętnie porozmawiałabym z Naomi. - A to dobrze się składa. Może wtedy Royce zgodzi się zostawić narzeczoną i dołączyć do dyskusji na dole. Po chwili podszedł do nich stajenny, który sięgnął po lejce Willow

i Abacusa. Konie ruszyły za nim do stajni. Trystan wskazał głową w stronę pomieszczenia biurowego, w którym zostawili Paige. Psina powitała ich radosnym merdaniem. Razem skierowali się do domu Steele’ów. Trystan odprowadził Isabeau do windy. Wcisnęła przycisk, nad którym widniało imię Naomi. Czekając, trzymała Trystana za rękę; na ustach wciąż czuła smak pocałunku. Po chwili weszła do niedużej kabiny. Kilkanaście sekund później drzwi się rozsunęły. Jej oczom ukazał się pokój skąpany w blasku słonecznym. Wysoki sufit i eklektyczne dzieła sztuki na ścianach pasowały do Naomi. Royce siedział przy niedużym stoliku pochylony nad komputerem. W uszach miał słuchawki, czoło zmarszczone i w skupieniu coś pisał. Z kolei Naomi leżała na wygodnej sofie, ze znudzoną miną chrupiąc łodygę selera. Isabeau pomachała nieśmiało. - Nie przeszkadzam? - A skądże! - Naomi odłożyła seler. – Chodź, chodź. To dopiero jeden dzień, a już dostaję świra. Biedna Tessie też. Isabeau odpięła Paige smycz i dała komendę, która zwalniała psa od pracy. - Zabawa. Labradorka i bernardynka podbiegły do siebie, witając się jak dobre znajome. Royce wyciągnął z uszu słuchawki. - Cześć. Miło, że wpadłaś. - Trystan prosił, żeby cię poinformować, że mają na dole naradę. Royce wyłączył komputer. - Kto? - Większość Steele’ów i Mikkelsonów. Nie ma jedynie nowożeńców,

którzy udali się w podróż poślubną. - Dobra, idę na dół. – Pocałował narzeczoną w czoło. – Nie wstawaj, pamiętaj, co lekarz mówił. Otworzył drzwi na taras, wypuszczając na zewnątrz psy, po czym skierował się do niedużego holu. Isabeau poczekała, aż zasuną się za nim drzwi windy, następnie obróciła się do Naomi. - Przynieść ci coś? - Dzięki, nie trzeba. Royce mnie zaopatruje w zdrowe przekąski i wodę z owocami. Może masz na coś ochotę? – Naomi wskazała na półmisek ze świeżymi warzywami oraz wielki dzbanek z wodą. – Śmiało. - O, chętnie. – Isabeau nalała sobie szklankę wody, po czym usiadła w fotelu. – Jak się czujesz? Nie lubię się wtrącać, ale masz taką zafrasowaną minę. Naomi przygryzła wargę. - Nie chcę martwić Royce’a, biedak i tak jest już przerażony. Ale ta moja niedyspozycja… - Zamilkła, przełykając łzy. – Po prostu odżyły we mnie bolesne wspomnienia. Miałam siostrę bliźniaczkę, która zginęła w wypadku samolotowym, kiedy byłyśmy nastolatkami. I teraz, kiedy tak leżę, to myślę o niej. Właściwie non stop. A kiedy zasypiam, śni mi się Brea. Isabeau była jedynaczką, ale bardzo kochała swoją matkę, Lorettę, która harowała od świtu do nocy, więc czas, jaki miały dla siebie, był na wagę złota. Czasem, żeby mogły porozmawiać, mama budziła ją w nocy, gdy wracała z drugiej zmiany. Uwielbiała opowiadać córce różne historyjki na dobranoc, zarówno bajki, jak i anegdoty o prawdziwych ludziach. Mała Isabeau często ją prosiła, żeby opowiedziała jej o jej imienniczce, Izabeli Bawarskiej, która została królową Francji. Do dziś zdarzało się Isabeau śnić, że mama stoi w nogach jej łóżka. I bolało ją, gdy budziła się, a mamy nie było. - Współczuję. – Ścisnęła Naomi za rękę. – Musi być ci bardzo ciężko.

- Jest. – Naomi w zadumie pogładziła się po brzuchu. – Zginęła tak tragicznie. Isabeau powstrzymała odruch, aby również pogładzić się po brzuchu. Miesiączka spóźniała się o jeden dzień, niby to niewiele, ale… Z trudem skupiła się ponownie na rozmowie. - Kiedy śmierć tak nagle nam kogoś zabiera, w naszym życiu powstaje wyrwa… Loretta zmarła na POChP, Isabeau miała czas się z nią pożegnać. Z kolei ojciec zginął pięć lat temu w wypadku motocyklowym; nigdy nie dowiedziała się, czy ich relację dałoby się po latach naprawić. Naomi wyjrzała zamyślona przez okno. - W owym czasie krążyły słuchy, że to wcale nie był wypadek. - Jak to? - Policja nie znalazła dowodów, ale mnóstwo pytań pozostało bez odpowiedzi. No i wszyscy mieliśmy jakieś dziwne przeczucie, że ktoś z rodziny Mikkelsonów maczał w tym palce. - Ale jak można spowodować katastrofę samolotu? – Pomysł wydawał się Isabeau niedorzeczny. - Nie wiem. Żeby nie zwariować z rozpaczy, pogodziłam się z myślą, że nigdy nie poznam prawdy – oznajmiła Naomi. Ból wciąż czaił się w jej oczach. – Zresztą nawet jeśli ktoś z Mikkelsonów jest winien, nie sądzę, aby chciał uśmiercić kilka osób. Raczej chciał nastraszyć konkurencję, może spowodować drobny wypadek podczas lądowania… - Nie wyobrażam sobie, aby twój ojciec pozwolił policji przerwać dochodzenie. Jack Steele był budzącym postrach, wpływowym człowiekiem. Spadł z konia i złamał kręgosłup. Na jego miejscu każdy byłby sparaliżowany, a on? Tylko patrzeć, a zacznie biegać.

- Tata załamał się po śmierci córki i żony. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo polegał na mamie. Bez niej był zupełnie zagubiony. A potem u mnie wykryto raka i tata przez ponad rok w ogóle nie zajmował się biznesem. Isabeau pomyślała o swojej matce, którą porzucił mąż i która robiła, co mogła, aby zapewnić córce szczęśliwe życie. A także o sobie: czy jest w ciąży? Jeśli tak, czy da radę samotnie wychować dziecko? Może jest zbyt uparta i nierozsądna, chcąc zachować niezależność? - Jak sobie poradziliście? - Pomógł wuj Conrad. Prowadził własne interesy, nasze sprawy nie bardzo go interesowały, ale stanął na wysokości zadania. Mnóstwo mu zawdzięczamy. - A teraz nie może wam pomóc? - Rozkręcił swój biznes i nie ma czasu na inne rzeczy. Poza tym nie jesteśmy już dziećmi. Wuj twierdzi, że powinniśmy sami pilnować własnych spraw i ma rację. - Jesteście liczną rodziną, wszystkim wam zależy, żeby firma prosperowała, ale jakoś nikt z was nie pali do roboty; każdy jest czymś bardzo zajęty. - Na szczęście jest Trystan, który ma więcej talentów, niż mu się wydaje, oraz mój brat Marshall. - Z jakim entuzjazmem o nim mówisz – zauważyła Isabeau. Obie kobiety wybuchnęły śmiechem. – Czy on tak samo jak Trystan kocha udzielać się towarzysko? - Podobnie – przyznała Naomi. – Pod tym względem idealnie się dobrali: Trystan, Royce i Marshall. Marshall jest teraz na jakiejś konferencji. I dla Steele’ów, i dla Mikkelsonów rodzina jest najważniejsza. Dlatego Marshall pojechał na konferencję, a Trystan zgodził się porzucić ranczo i być tymczasową twarzą Alaska Oil.

- I dlatego Jeannie i Charles Mikkelsonowie adoptowali siostrzeńca. - I dlatego mój brat adoptował córkę Glenny, która nie jest jego biologicznym dzieckiem. - Szczęściarze z was. Macie wokół siebie ludzi, na których zawsze możecie polegać. Wypowiadając te słowa, Isabeau uświadomiła sobie, że to samo jej dotyczy. Wprawdzie nie była bogata i zawsze żyła skromnie, ale też miała szczęście do ludzi, poczynając od cudownej matki oraz kobiety, która nauczyła ją szydełkowania, a skończywszy na… Tak, na Trystanie. Zastanawiała się, jak to możliwe, że po przygodzie ze stalkerem stała się samodzielna, niezależna i zaczęła stronić od ludzi, podczas gdy w głębi serca marzyła o bliskości z innymi, o tym, żeby mieć duże grono przyjaciół oraz liczną rodzinę. Jeszcze kilka tygodni temu starałaby się trzymać Trystana na dystans, teraz jednak czuła się coraz bardziej odważna. Pragnęła uwolnić emocje i zobaczyć, dokąd ją zaprowadzą. Po udanej naradzie większość jej uczestników wybrała się na ryby. Trystana natomiast bardziej ciągnęło do zapachu skóry, siana, koni. Nie spodziewał się, że Steele’owie i Mikkelsonowie - niegdyś konkurenci w biznesie, obecnie partnerzy w interesach – znajdą płaszczyznę porozumienia. Nie ma to jak pasmo nieszczęść, aby dawni wrogowie nawiązali przyjaźń i współpracę. Nie przepadał za salą konferencyjną, nudziły go negocjacje, dyskusje o kosztach i zyskach, ale… Po pierwsze, chciał pomóc rodzinie, a po drugie, chciał wywrzeć wrażenie na Isabeau. Postanowił jednak, że zanim opowie jej o wynikach narady, wybierze się na krótką przejażdżkę.

Wyszedłszy z domu, ruszył do stajni gotów zamienić drewniany stół pokryty dokumentami na energicznego quartera Abacusa. Wyprowadził konia na boksu, po czym wyjął z torby gumowe zgrzebło. Pozwolił, by koń je powąchał, po czym opierając jedną rękę na szyi zwierzęcia, drugą zaczął wykonywać małe okrężne ruchy po jego brzuchu i zadzie; usuwał z sierści cząstki brudu, a jednocześnie poprawiał ukrwienie skóry. Wiedział, że stajenny już to wszystko zrobił, ale pielęgnacja konia zawsze go odprężała. Nagle usłyszał znajomy dźwięk dzwonka przyczepiony do psiej obroży. Spoglądając ponad końskim kłębem, zobaczył Paige idącą obok swojej pani. Na widok luźno upiętych rudych włosów oraz zgrabnej sylwetki w koszuli i opiętych dżinsach serce zabiło mu szybciej. Isabeau wyciągnęła rękę, pozwalając Abacusowi ją powąchać, a drugą zaczęła gładzić konia po szyi. Zwierzę, spragnione pieszczot, naparło lekko na jej dłoń. - Wybierasz się na kolejną przejażdżkę? – spytała Trystana. - Może. – Odłożył zgrzebło i sięgnął po szczotkę ze sztywnym włosiem. - W ramach dekompresji po rodzinnej naradzie? - No proszę, nie tylko ładna, ale i domyślna. – Obejrzawszy się przez ramię, uśmiechnął się szeroko. Z konia leciały na ziemię grudki, pyłki i nadmiar sierści. – Co u Naomi? - Odpoczywa. Pocieszające jest to, że nie zatrzymali jej w szpitalu, ale niestety ma cukrzycę ciążową i podwyższone ciśnienie. Musi leżeć. - Cukrzyca ciążowa różni się od twojej cukrzycy? Odłożył szczotkę i wyjął z torby czerwoną kopystkę. Przeciągnął dłonią po przedniej prawej nodze konia. Abacus posłusznie ją podniósł. Trystan z wprawą, delikatnie, usunął z podeszwy brud i kamyki. - Tak. Moja jest typu 1; zachorowałam w dzieciństwie i muszę brać leki

do końca życia. Cukrzycę Naomi wywołała ciąża i choroba najprawdopodobniej zniknie po narodzinach dzieci. Naomi po prostu musi przestrzegać zaleceń lekarskich. - A ty dbasz o siebie… no wiesz, na wszelki wypadek? Opuścił nogę konia. Wokół pojawiło się sporo much. Abacus przegonił je, machając energicznie ogonem. Przy okazji dostało się Trystanowi, który akurat przeszedł do prawej tylnej nogi. - Oczywiście – odparła bez wahania Isabeau i zmieniła temat. – Jak narada rodzinna? Oglądając czyste kopyto, Trystan pokiwał z zadowoleniem głową. - Nazywamy to kontrolowaną katastrofą. Nie było rannych, środowisko nie zostało skażone. Czyli szczęście w nieszczęściu. Ale nasz główny konkurent opowiada o wypadku na prawo i lewo, licząc, że nasze akcje polecą ostro w dół. - Straty są do odrobienia – powiedziała Isabeau, obserwując, jak Trystan czyści pozostałe kopyta. – W najbliższym czasie macie dwa wspaniałe wydarzenia: bal charytatywny oraz ślub Jeannie i Jacka. Znajdziecie się na pierwszych stronach gazet. Trystan wyprostował się i chwycił za gardło, jakby się dusił. - Krawaty jednoznacznie kojarzą mi się ze stryczkiem. Isabeau roześmiała się. W promieniach słońca jej rude włosy połyskiwały złociście. Była piękna, szlachetna i wyglądała jak księżniczka z bajki. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się nieśmiało, zupełnie jakby słyszała jego myśli. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Przypomniał sobie, jak bardzo się o nią bał, kiedy stała wśród demonstrantów. Nie, nie będzie o tym myślał. Woli skupić się na niesamowitym błękicie jej oczu. Oraz na jej rozchylonych wargach, nad którymi się pochylał. Nie zdołał się oprzeć. Zmiażdżył je w pocałunku.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Nawet nie próbowała zaprzeczyć, że pocałunki Trystana działały na nią jak żadne dotąd. Łączyło ją z Tristanem coś wyjątkowego, coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Poczuła za plecami ścianę boksu. Kolana jej drżały, bała się, że straci równowagę. Teraz przynajmniej miała za sobą coś solidnego. Z ciała Trystana buchało ciepło. Zapach wody po goleniu mieszał się z zapachem siana i zwierząt. Wsunęła palce w jego włosy. Pragnęła go. Wiedziała, że dużo dłużej nie wytrzyma. Na pewno istniały ważne powody, dla których nie powinni uprawiać seksu, ale żadnego nie potrafiła sobie przypomnieć. Liczyły się tylko ramiona, które ją obejmowały. Oraz usta, które przywierały do jej warg. Nagle rozległ się hałas. Isabeau zamarła. Opiekuńcze ramiona Trystana objęły ją jeszcze mocniej. Cokolwiek się działo, wiedziała, że ją ochronią. Marszcząc czoło, Trystan rozejrzał się. Jego spojrzenie złagodniało, kiedy zorientował się, kto jest winowajcą. Jupiter, jeden z koni pociągowych, kopnął w drzwi boksu i zarżał cicho. Po drugiej stronie pojawiła się głowa Marsa, który rżeniem odpowiedział na rżenie brata. Isabeau zaczęła znów normalnie oddychać; uspokoił ją widok stęsknionych za sobą koni. Zerknęła na Trystana i oboje wybuchnęli śmiechem. Trystan ponownie zgarnął ją w ramiona.

- Dlaczego nie możemy mieć chwili wyłącznie da siebie? – spytał. – Dlaczego ktoś nam zawsze przerywa? - Mnie jest dobrze – zamruczała. Nie chciała wracać do prawdziwego świata, do zmartwień, trosk i niepewności. - Mnie też, ale to miejsce… Ktoś może tu wejść. Wprawdzie media już nas ogłosiły parą, ale nie chciałbym, żeby twoje zdjęcie trafiło do sieci. - Wiem. Kochany jesteś. Mówiąc to, uświadomiła sobie, że tak jest w istocie. Trystan był dobrym człowiekiem, przeciwieństwem jej ojca. Nigdy nie zostawiłby żony i dziecka na pastwę losu. Szanowała go; była mu wdzięczna, że chce ją chronić przed zainteresowaniem mediów… Może czas, by ona dała mu coś od siebie; żeby zaryzykowała. Szybko, zanim stchórzy, wykonała skok na głęboką wodę. - Skoro zostaliśmy uznani za parę, przekonajmy się, jak by nam było z sobą. – Nagle zamilkła speszona. Przecież od paru tygodni wszędzie bywali razem. Ale… to nie to samo. Co innego romantyczna kolacja przy świecach, a co innego praca. - Co konkretnie masz na myśli? - Randkę. - Randkę? – Trystan, wyraźnie zaintrygowany, niechcący otarł kolanem o jej kolano. - Tak. Tylko ty i ja. Z dala od tłumów, z dala od dziennikarzy. Intymne spotkanie we dwoje przed balem charytatywnym i ślubem twojej mamy. Z bijącym sercem obserwowała jego reakcję. Zmrużył oczy, jakby analizował jej słowa. - Podoba mi się twój pomysł – odparł cicho, a jej dreszcz przebiegł po

plecach. – Gdzie chciałabyś pójść? - Spraw mi niespodziankę. Jak to możliwe, zastanawiał się Royce, żeby w tak ogromnym domu czuć się przytłoczonym nadmiarem ludzi? Ponieważ Naomi siedziała z kobietami, omawiając bal charytatywny i dopinając na ostatni guzik szczegóły ślubu oraz wesela Jacka i Jeannie, wiedział, że nie musi przy niej tkwić. Ciągły niepokój o jej zdrowie był naprawdę wyczerpujący. Z tabletem pod pachą i Tessie przy nodze wszedł do kuchni. W razie czego schowa się w spiżarni, która rozmiarem nie ustępowała jadalni u niego w domu. Idąc z opuszczoną głową, wpadł na Trystana. - Przepraszam, nie zauważyłem cię. – Chwycił Tessie za obrożę. – Stój, mała. - Moja wina. – Trystan schował telefon do kieszeni. –Dogrywałem szczegóły randki z Isabeau. - Czyli jednak łączy was coś poza pracą – stwierdził Royce, nie żeby to go strasznie interesowało. Po prostu ze względu swoją pracę w Alaska Oil starał się uczestniczyć w życiu Naomi, jej przyjaciół i rodziny. - Na to wygląda. - To życzę szczęścia – powiedział Royce. Dobry związek wymaga sporego wysiłku. Wiedział to z autopsji; miał za sobą zerwane zaręczyny. - Dzięki, przyda się. Ty już wiesz, czego chcesz, a ja jestem dopiero na początku drogi. Royce zamyślił się. Takie sprawiał wrażenie? Kogoś, kto ma jasno wytyczony plan? Liczył na to, że wszystko się ułoży, kiedy wrócą z Naomi do własnego domu.

Jej śmiech, który dobiegł z salonu na końcu holu, uzmysłowił mu jednak ważną rzecz: że tu, z rodziną, wśród ludzi, Naomi jest szczęśliwa. Trystan poklepał go po ramieniu. - Wszystko w porządku, stary? - Tak. Idziemy z Tessie na spacer. - Z Tessie i z tabletem? Royce zerknął na urządzenie, które ściskał pod pachą. - W ciszy na przystani obojgu nam będzie dobrze. - Może masz rację. Nie zatrzymuję cię. Royce strzelił na Tessie palcami, po czym obejrzał się za siebie. - Jak tu wytrzymujesz? To znaczy, tak daleko od swojego rancza? Trystan potarł szyję. - Liczę dni do powrotu. Skinąwszy głową, Royce ruszył w kierunku spiżarni, w której zastał nastoletniego Aidena Steele’a. - Chcesz coś? - Nie, dzięki. Spokojnie, stary, nakazał sobie w duchu. Pamiętaj o priorytetach, a priorytetem jest Naomi z bliźniętami. Nie powinien się za bardzo skupiać na ich odmiennych potrzebach i zapatrywaniach. Na tym, czy się dogadają, czy będą szczęśliwi. A także czy on zdoła spełnić swoje marzenie o pomaganiu innym, jeżeli nie będzie miał gdzie pracować. Uwielbiał panującą w nocy ciszę, kiedy patrzył na śpiącą Naomi i trzymał rękę na jej brzuchu. W takich chwilach wyobrażał sobie, jak zabiera dzieci na wycieczki w góry, jak razem jeżdżą na saniach, jak oglądają zorzę polarną i gwiazdy na

niebie. Otworzył drzwi prowadzące do ogrodu i wciągnął w płuca świeże powietrze. Od morza wiał ciepły wiatr, niosąc głosy mężczyzn stojących z wędkami na przystani. Śmiali się i żartowali, nic sobie nie robiąc z tego, że hałas odstrasza ryby. Royce skręcił w bok, zerkając tęsknie na wiatę, pod którą zostawił furgonetkę. Jeszcze kilka miesięcy i wrócą z Naomi do domu. Wszystko szło zgodnie z planem. Zero dziennikarzy, zero kamer, zero wścibskich oczu, tylko oni z wierną Paige w cichej nabrzeżnej restauracji, w której zatrzymali się w drodze powrotnej do Anchorage. Dzięki temu, że miał samolot i licencję pilota mogli z Isabeau podziwiać miejsca, z których wiele było niedostępnych samochodem. Chciał jej pokazać swój ukochany stan. Tym razem nie zadzwonił do Alayny po rady, ale kierując się jej poprzednimi wskazówkami, wybrał restaurację Anastasia’s z rosyjską kuchnią, która tak im w dzieciństwie smakowała. Wnętrze było eleganckie: pozłacane łuki, orzechowa boazeria, beżowe ściany, piękne delikatnie haftowane obrusy i serwetki. Na każdym stole złoty świecznik, w którym migotał jasny płomień. Zamówili zupę cebulową, wędzonego łososia, szaszłyk barani oraz ciemne pieczywo. Cały czas prowadzili ożywioną rozmowę. Dopiero gdy doszło do zamawiania deseru, zorientowali się, że zleciały już dwie godziny. Na deser poprosili o szarlotkę oraz herbatę bezkofeinową o smaku cytrynowo-waniliowym; z wina, rzecz jasna, zrezygnowali. Trystan ani na chwilę nie odrywał oczu od Isabeau, która siedziała naprzeciwko niego w obcisłej granatowej sukience na cienkich ramiączkach. Jej szyję zdobił brylantowy wisior, który połyskiwał w blasku świecy. Usta miała lekko rozchylone, uśmiechnięte. Wyobraził sobie, jak porywa ją w objęcia, całuje namiętnie, wsuwa palce w jej włosy, burzy fryzurę…

Z błogim westchnieniem przechyliła głowę, tak by lepiej słyszeć skrzypka grającego słynne tematy z „Jeziora Łabędziego”. Trystan podziękował w duchu mamie, która nie mogła żyć bez Czajkowskiego. Isabeau odstawiła filiżankę. - Naprawdę mnie zaskoczyłeś. - Czego się spodziewałaś? - Bo ja wiem? Chyba czegoś miejscowego, w stylu alaskańskim. Trystan upił łyk wody. - Moi rodzice kochali podróżować, a moja siostra Alayna, która na co dzień jadła niemal wyłącznie pizzę i nuggetsy z kurczaka, uwielbiała kuchnię rosyjską. No i przypomniała mi się ta restauracja, do której jeździliśmy, kiedy ojciec nie mógł już patrzeć na pudełka z pizzą. - Kuchnia rosyjska… Kto by pomyślał? - Do Moskwy to cała wyprawa, a do Anastasia’s można wpaść niejako po drodze do domu. Pomyślałem, że sprawię ci taką niespodziankę. Że będzie romantycznie… - Ujął nad stołem dłoń Isabeau. - Spontaniczne wyjazdy zwykle wywołują we mnie niepokój, ale tak to zorganizowałeś, że czuję się całkiem zrelaksowana. Najlepszym dowodem była Paige, która drzemała pod stołem. - Dlaczego? To znaczy dlaczego spontaniczny wyjazd wywołuje twój niepokój? - Mam zwyczaj wszystko dokładnie planować. Z planem czuję się bezpiecznie. – Isabeau zaczęła rysować palcem kołka na obrusie. – Myślałam, że ty też jesteś planistą. Kochasz swoje ranczo, niechętnie je opuszczasz. Dlatego Mikkelsonowie mnie zatrudnili: żeby pomóc ci wyjść poza twoją strefę komfortu. - Praca to jedno, a randka to coś zupełnie innego.

- Czyli lubisz podróżować? - Uwielbiam, ale na własnych warunkach. I zależy, w jakim celu. Chętnie zabrałbym cię w różne miejsca, pokazał ci park Denali na Alasce i „Jezioro Łabędzie” w Londynie. Moglibyśmy też skoczyć do Moskwy na prawdziwie rosyjską kolację. - Nasz wspólny czas zbliża się do końca. Bal charytatywny jest już w ten weekend. - Wiem. – Wahadło zegara poruszało się szybciej niż smyczek w ręce skrzypka. - A w kolejny weekend jest ślub twojej mamy. - Nie musisz mi przypominać – odrzekł Trystan. Wciąż nie mógł się pogodzić ze ślubem matki z człowiekiem, który nie tak dawno temu był konkurentem biznesowym ich rodziny. Z drugiej strony nie miał prawa oceniać czyjegoś wyboru. - To, że nasza współpraca się kończy, nie znaczy, że nie możemy się dalej widywać. - Spokojnie, nie wybiegajmy myślą naprzód. - Okej. – Zbliżywszy ich splecione palce do ust, pocałował Isabeau w rękę, po czym uniósł filiżankę. – Wznoszę toast za twoje piękno, za twój urok i wielkie serce. Stuknęli się filiżankami, Isabeau wypiła łyk. Spojrzenie miała… czy to możliwe… uwodzicielskie. - Nocujemy tutaj? – spytała cicho. Serce zabiło mu mocniej. - Jeśli tego chcesz. - Chcę. Bardzo chcę. Podjęła decyzję: zrobi to.

Zamierzała wycisnąć z tego wieczoru wszystko, co się da; cieszyć się każdą sekundą spędzoną z Trystanem, każdym jego dotykiem i spojrzeniem. Doznania i wspomnienia zachowa sobie na przyszłość. Zbyt wiele w życiu przeszła trudnych chwil, kiedy walczyła o swoje zdrowie i swoją niezależność, by zrezygnować z szansy, jaka stała przed nią otworem – szansy spędzenia nocy z człowiekiem tak wrażliwym na jej potrzeby. Dreszcz oczekiwania towarzyszył jej, kiedy szli do pięciogwiazdkowego hotelu przy kamienistej plaży, o którą z hukiem rozbijały się fale. Złotą windą wjechali na swoje piętro. Wysiedli z kabiny przytuleni: ona opierała głowę na jego ramieniu, on obejmował ją w talii. Paige dreptała dwa kroki za nimi, jakby nie chciała przeszkadzać. Trystan otworzył drzwi i wprowadził Isabeau do pogrążonego w półmroku apartamentu. Kiedy wspomniała o spędzeniu tu nocy, natychmiast zarezerwował pokój w luksusowym hotelu w pobliżu restauracji. Pierwsza rzecz, jaka rzucała się w oczy, to ogromne łóżko z dekoracyjnymi poduszkami w kolorze czerwieni, złota i błękitu. Przez wielkie wykuszowe okna rozciągał się widok na rozgwieżdżone nocne niebo. Isabeau odpięła smycz, zdjęła psu kamizelkę i wydała hasło „zabawa” oznaczające koniec pracy. Paige ruszyła na zwiedzanie nowego pomieszczenia. Zabrawszy rękę z talii Isabeau, Trystan podszedł do drewnianego stolika, na którym stał bogato rzeźbiony stojak na kadzidła, sięgnął po leżące obok zapałki i przyłożył płomień do patyczka. Powietrze wypełnił zapach drzewa sandałowego. Isabeau uśmiechnęła się. Nareszcie! Miała wrażenie, jakby miesiącami opierała się pokusie, a przecież minęły zaledwie trzy tygodnie od tamtego dnia w hangarze, od spontanicznego seksu, o którym nie potrafiła zapomnieć. Pragnęła Trystana, jej ciało drżało z pożądania.

Wzięła kilka głębokich oddechów, próbując odzyskać samokontrolę, i rozejrzała się po pokoju. Trystan poprawił brokatowe zasłony w oknie, następnie powiesił na krześle marynarkę. Obróciwszy się, popatrzył z powagą na Isabeau i rozłożył ramiona. Nawet chwili się nie wahała. Zarzuciła mu ręce na szyję. - Powiedziałeś, że wolałbyś powolniejszy rytm – szepnęła. – Bardzo mi to odpowiada. Widziała, jak negatywnie stres i pośpiech wpływały na związek Naomi i Royce’a. Nie chciałaby mieć podobnych problemów, gdyby znajomość jej i Trystana przerodziła się w coś poważniejszego. Lepiej naprawdę dobrze się poznać, zanim podejmie się wiążące decyzje. - Wolniejszy rytm nie oznacza braku tempa. Można zacząć energicznie, a potem zwolnić i jeszcze bardziej zwolnić… - Brzmi kusząco. - Powiesz mi później, czy spełniłem twoje oczekiwania? - Nie boisz się krytyki? - Nie. Jeśli coś ci nie będzie pasowało, spróbuję drugi raz, trzeci i czwarty, aż wreszcie będziesz krzyczeć z rozkoszy. – Pochylił głowę i pocałował ją tuż pod uchem. Po krzyżu przebiegł jej dreszcz. - Ale to działa w dwie strony. Powiedz, co byś chciał? Przytulił ją mocno. Oczy mu zapłonęły. - Sprawić, żebyś miała orgazm. Wielokrotnie. Wstrzymała oddech. Zaskoczył ją. Zaskoczył tym, że myślał o niej i jej przyjemności. - Zważywszy, jak bardzo cię pragnę i ile czasu minęło od hangaru, myślę, że to nastąpi bardzo szybko.

Drżała z podniecenia, mimo że jeszcze do niczego nie doszło. Co będzie, gdy zrzucą ubranie? Gdy poczuje jego dotyk na skórze? - Czy mogę coś dodać do mojej listy pragnień? – szepnął Trystan, całując Isabeau w skroń. – Marzę o tym, żeby ujrzeć cię nagą. - To się da zrobić. – Cofnęła się krok. - Chcę ci pomóc zdjąć ubranie… Uwolniła rękę i pogroziła mu palcem. - A ja chcę widzieć twoje oczy – zsunęła prawe ramiączko, odsłaniając stanik – kiedy będziesz patrzył na mnie. Zsunęła lewe i poruszywszy zmysłowo biodrami, pozwoliła jedwabnej sukience opaść na podłogę. Spojrzenie Trystana było dla niej wystarczającą nagrodą. Jego niebieskie oczy zdawały się płonąć. Jeszcze nigdy nie widziała takiego żaru w niczyich oczach. Trystan błyskawicznie rozwiązał krawat, następnie zbliżył ręce do koszuli. Potrząsając głową, Isabeau odsunęła je na bok i sama zaczęła rozpinać guzik po guziku. Nie czekał bezczynnie, rozpiął pasek. Ona wyciągnęła mu ze spodni koszulę. Czuła na palcach ciepło jego skóry. Dobrze pamiętała: był umięśniony, ale nie przesadnie. Marzyła o tym, by językiem, dłońmi i ustami zbadać każdy centymetr jego ciała. W hangarze rzucili się na siebie jak głodne zwierzęta; nie poświęcili chwili na to, aby poznać swoje ciało. Trystan miał rację: powinni zwolnić, delektować się dotykiem, pieszczotą. Poczuła, jak szorstkimi palcami rozpina jej stanik, sekundę później usłyszała jęk zachwytu. Trystan na moment odsunął ręce, pozwalając stanikowi opaść, po czym zacisnął je powrotem na jej piersiach. Sutki jej stwardniały, a ją samą przeszył dreszcz. Usiłowała w siebie wmówić, że to nie ma nic wspólnego z hormonami ciążowymi; przecież nie

jest w ciąży, tylko miesiączka się jej spóźnia. Ale już po chwili przestała o tym myśleć. Tak długo czekała na ten moment, że nie chciała psuć sobie radości. Trystan przywarł ustami do jej warg. Złączeni pocałunkiem cofali się w stronę łóżka, potem opadli na materac. Nie przestając się dotykać, zerwali z siebie resztę ubrań, a potem… potem w ciepłym świetle lampy zaczęli odkrywać to wszystko, co dotąd było ukryte. Kiedy poczuła, że dłużej nie wytrzyma, szepnęła do Trystana, aby przyśpieszył. Pochyliwszy się, bez słowa wyjął z portfela prezerwatywę. Nasunął ją, po czym opierając się na łokciach, ułożył się na Isabeau. Otoczyła go nogami w pasie i przyciągnęła mocniej do siebie. Był w środku. Poruszali się szybko, rytmicznie, jego mokry tors ślizgał się po jej spoconych piersiach… Trąciła go brodą w ramię i szepnęła, że chce być na górze. Przekręciwszy się na wznak, wsunął rękę pomiędzy ich ciała. Ręka powędrowała w dół, odnalazła łechtaczkę. Naciskała na nią, to cofała się, aż wreszcie Isabeau wygięła plecy, odrzuciła w tył głowę i odleciała. Jej ciałem wstrząsnęła seria dreszczy, z ust wydobył się przeciągły jęk. Trystan ponownie obrócił ją na plecy i chwilę później do jej jęku dołączył jego ochrypły pomruk. Leżeli w ciszy, przytuleni, oddychając ciężko. Gdy ich ciała ostygły, Isabeau usłyszała nad uchem równomierny oddech Trystana, który tuląc ją do siebie, zapadł w sen. Zawsze uważała, że w spaniu razem jest coś niezwykle intymnego. W seksie oczywiście też, ale śpiąc, człowiek jest taki bezbronny. Zamiast zasnąć, zaczęła rozmyślać o przyszłości. Skierowała wzrok na migoczące za oknem gwiazdy. Szum fal zalewających brzeg działał kojąco. Sądziła, że seks z Trystanem przyniesie jej odpowiedź, podsunie rozwiązanie, a on wszystko skomplikował.

Bo teraz pragnęła więcej i bardziej. Życie byłoby prostsze, gdyby spotkali się na przyjęciu: dwoje obcych ludzi, którzy idą do łóżka i rano się rozstają. Ale ich sytuacja była inna. Trystan był człowiekiem skrytym, stroniącym od ludzi. Ona pomagała takim jak on czuć się pewnie i swobodnie w miejscach publicznych i przed obiektywami fotoreporterów. On nie mógł się pogodzić ze ślubem matki z dawnym wrogiem rodziny. Ją wciąż bolało odejście ojca i dręczyła myśl o dawnym stalkerze. Tych rzeczy nie mogła zmienić. Miała jednak kontrolę nad jedną sprawą i czas najwyższy, aby stawiła jej czoło. Nie powinna dłużej ignorować spóźniającej się miesiączki. Naomi dopiero niedawno odkryła, że ma cukrzycę ciążową. Ona, Isabeau musi koniecznie o siebie zadbać, zwłaszcza że też ma dolegliwości zdrowotne. Zaraz po powrocie do Anchorage wybierze się do lekarza, przebada i dowie, czy jest w ciąży.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Słuchając wywodu siwowłosego senatora, Trystan wrzucił do ust maleńką kanapeczkę. Zamiast delektować się jej smakiem, pokiwał głową, udając wielce zainteresowanego. Od czasu do czasu unosił zdziwiony brwi oraz dyskretnie zerkał w bok na Isabeau, która krążyła po sali, rozdając uśmiechy. Jego rozmówca lubił perorować, więc nie przeszkadzało mu milczenie Trystana. Toteż Trystan zadowalał się podjadaniem kanapek, kiwaniem głową oraz wydawaniem z siebie stosownych pomruków. Poparcie senatora było ważne dla powodzenia spółki Alaska Oil, zwłaszcza po niedawnym wypadku na budowie. Całe szczęście, że nie doszło wtedy do wycieku. W każdym razie dla dobra rodziny i dla dobra spółki Trystan gotów był zacisnąć zęby i brylować na salonach. Wiele zależało od tego, jak przebiegnie dzisiejszy wieczór. Przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, uśmiechnął się. Czułby się znacznie swobodniej, gdyby nie miał na sobie smokingu, ale pod tym względem Isabeau była nieubłagana; na szczęście odpuściła z lakierkami. Ona sama wyglądała zjawiskowo w rozkloszowanej złotej sukni. Oświetlona blaskiem żyrandoli sprawiała wrażenie, jakby przybyła z innego świata. Gorsetowa góra sukni odsłaniała dekolt. Z luźno upiętego koka wysuwały się kręcone rude pasemka. Z uszu zwisały długie złote kolczyki. No i usta, pomalowane różową szminką i rozciągnięte w anielskim uśmiechu… Stanowiła uosobienie doskonałości i elegancji. Ponownie zalała go fala wspomnień. Pierwszy namiętny seks w hangarze dostarczył mu niezapomnianych wrażeń. Ale sto razy bardziej wolał noc,

którą spędzili razem, powolny seks, pieszczoty, nieśpiesznie poznawanie swoich ciał i ich reakcji. Pragnął spędzić z nią więcej czasu, nie jedną noc, nie kilka godzin, lecz… po prostu więcej. Chciał jednak, żeby jej też na tym zależało, ale nie tylko z powodu dziecka. Mimo lekkiego stresu krążyła po sali, z każdym zamieniając słowo. Paige śledziła ją uważnie. Zastanawiał się, jak uczestnicy balu zareagują na jej widok. Ale obecność psa serwisowego nikogo nie dziwiła. Oczywiście powszechna akceptacja Paige w znacznej mierze wynikała z jej doskonałego wyszkolenia oraz ze sposobu, w jaki Isabeau ją prowadziła. Tu, w sali balowej na ostatnim piętrze gmachu Mikkelson Enterprises, Trystan czuł się prawie jak w domu. W przeciwieństwie do Steele’ów, których nowoczesne biura znajdowały się w szklanym wieżowcu, Mikkelsonowie woleli tradycyjny wystrój. Oba budynki były wspaniałe, ale służyły różnym celom. Pomysł był taki, aby w zależności od potrzeb i sytuacji korzystać raz z jednego, raz z drugiego. Na wystawną kolację z kontrahentami lub elegancki bankiet zdecydowanie bardziej nadawała się sala balowa w gmachu Mikkelsonów. Kwartet smyczkowy grający na scenie umilał gościom czas, a dźwięki, które niosły się w powietrzu, były jakby dopełnieniem widocznych przez okno świateł łodzi kołyszących się na wodzie. Na lśniącym marmurowym parkiecie tańczyło kilka przytulonych par. Obie rodziny pojawiły się w pełnym składzie: z żonami i mężami. Wszyscy starali się zająć polityków oraz przedstawicieli śmietanki towarzyskiej ciekawą rozmową. Wśród gości był główny konkurent Alaska Oil, właściciel Johnson Oil United. Cal Johnson stał w rogu i pił szampana. Kątem oka Trystan zauważył zbliżającego się patriarchę rodziny Steele’ów, a zarazem swojego przyszłego ojczyma. - Wybaczy pan, senatorze, jeśli na moment ukradnę mojego przyszłego

pasierba? – spytał Jack. - Ależ proszę, proszę. – Z tacy niesionej przez kelnera senator chwycił kolejny kieliszek szampana. – Wspaniałe przyjęcie. A na cześć pańskiego szybkiego powrotu do zdrowia zaraz podwoję swoją dotację. Trystan przyjrzał się badawczo Jackowi. Musiał mieć mu coś ważnego do powiedzenia, skoro przerwał jego rozmowę z senatorem. - Jesteśmy panu ogromnie wdzięczni. – Jack uścisnął dłoń senatora, po czym wskazał głową na koniec sali. – Może zechce zamienić pan słówko z moją uroczą narzeczoną Jeannie i naszą koordynatorką medialną, Isabeau Waters. Na pewno pan nie pożałuje. Senator poklepał Trystana po ramieniu. - Doskonale się, młody człowieku, spisujesz. Mam nadzieję, że będziemy cię częściej widywać. Skinąwszy na pożegnanie, ruszył na poszukiwanie Jeannie i Isabeau. Cal Johnson podążył za nim, zdegustowany, z miną świadczącą o tym, że drażni go sojusz Mikkelsonów ze Steele’ami. - Nie trzeba mamy ratować przed Johnsonem? – spytał Trystan. Jack wybuchnął gromkim śmiechem. - Jeannie da sobie radę. Ty najlepiej powinieneś to wiedzieć. - Wiem. Od śmierci ojca Chuck i ja bardzo się o nią troszczymy. - To dobrze. Jeannie ciężko przeżyła śmierć męża i chociaż jest silna, pragnę otoczyć ją opieką. - Mama zasługuje na spokój. - Wciąż masz problem z naszym ślubem, prawda? - Muszę przyznać, że wszystkich zaskoczyliście – odparł Trystan. – Trudno wymazać z pamięci lata wrogości, jaka panowała między naszymi rodzinami.

- Tak, rozumiem cię. Latały w powietrzu ostre słowa – przyznał Jack. – Mam nadzieję, że kiedyś wszyscy zdołamy o tym zapomnieć. I że może któregoś dnia zajrzysz do nas do Kit’s Kodiak Cafe na rodzinne śniadanie. Zapoczątkowałem tę tradycję, kiedy dzieci były małe. Jechaliśmy tam, żeby ich mama mogła sobie dłużej pospać… - Kiedy wspomniał zmarłą żonę, głos mu zadrżał. - Taki obraz nie pasuje do obrazu Jacka Steele’a, jaki malował mój ojciec. Według niego Jack Steele rzucał dzieci na pożarcie niedźwiedziom. Jack ponownie się roześmiał. - Lubię ludzi z charakterem. Dotrzemy się, zobaczysz. - Oby. – Trystan nie miał wyboru; ponieważ chciał, by matka była szczęśliwa, musiał zaakceptować jej narzeczonego, a wkrótce męża. – A kiedy wrócicie z podróży poślubnej, może faktycznie wpadnę do Kit’s Kodiak. Ale ty płacisz. - Zgoda – ucieszył się Jack i przytrzymał Trystana za łokieć, gdy ten zamierzał odejść. – Wiedz, że bardzo kocham twoją matkę. - Już to mówiłeś – mruknął Trystan. Wciąż nie potrafił zapomnieć, jak bardzo Charlesa złościły posunięcie biznesowe Steele’a. Oraz to, że bezczelnie podkradał mu klientów. To był jeden z głównych powodów, dlaczego Trystan uparł się, aby przez miesiąc, dopóki sytuacja się nie wyklaruje, ktoś z Mikkelsonów – nawet on sam – reprezentował spółkę, a nie któryś ze Steele’ów. - I będę powtarzał tak długo, aż mi uwierzysz. Aha, i doceniam wasze zaangażowanie w fuzję. Uśmiechając się pod nosem, Trystan sięgnął po kieliszek szampana. Dziwna to była rozmowa. - Nie mieliśmy wyjścia. - Mogłeś machnąć ręką. Masz mnóstwo swoich akcji, wystarczyłoby ci na

przejęcie rancza. Trystan zjeżył się. Należał go rodziny, do końca życia będzie wdzięczny Mikkelesonom, że go adoptowali. I miałby machnąć ręką, kiedy matka bardziej niż kiedykolwiek go potrzebowała? - Jestem to winien rodzicom, żeby zatroszczyć się o ich dziedzictwo. - Lojalność to cecha, którą cenię. – Na moment Jack zamilkł. – Szanuję cię, Trystan, choć pewnie moja opinia nic dla ciebie nie znaczy. - Znaczy, ponieważ jesteś ważny dla Jeannie. – Dopiwszy szampana, Trystan odstawił kieliszek. – Ale jeśli ją skrzywdzisz, na moją lojalność nie licz. - Nie skrzywdzę. – Jack szarpnął muchę pod szyją. – Co za cholerstwo! To już wolę kołnierz ortopedyczny. Facet o mało nie stracił w wypadku życia, a tak lekkim tonem mówi o kołnierzu? Twardziel, pomyślał z uznaniem Trystan. W kwestii muchy pod szyją byli całkowicie zgodni. - Radziłbym ci pozbyć się tego cholerstwa, ale pewnie mnie nie posłuchasz, więc powiem jedynie: dzięki za to, co powiedziałeś o mojej matce. - Dobry z ciebie syn. – Jack ścisnął Trystana za ramię. – A ze mnie spostrzegawczy gość: widzi, że cały czas wodzisz wzrokiem za panną Isabeau. Idź i poproś ją do tańca. Uśmiechając się pod nosem, Trystan szedł przez salę, przeciskał się między ludźmi, okrążał elegancko nakryte stoły. Serce biło mu jak szalone. Isabeau stała z rękami skrzyżowanymi na piersiach, rozmawiając z Milesem, właścicielem sporego wydawnictwa prasowego. Przeczesując palcami jasną czuprynę, chudy trzydziestolatek pochylił się nad nią. - Miło, że wpadłeś, Miles – powiedział Trystan, kiwając mu głową na powitanie.

- Za nic w świecie nie przepuściłbym takiej imprezy. Fuzja Steele’ów i Mikkelsonów to duża rzecz. Nasi czytelnicy z uwagą ją śledzą; powstaną nowe miejsca pracy… - Mężczyzna skierował spojrzenie w bok. – Chociaż dziwi mnie, że zaprosiłeś Cala Johnsona. To wasz wróg. Trystan zmrużył oczy. - Liczysz na ładny cytat? - Pomarzyć nie można? – spytał Miles, obejmując Isabeau. – Twoja specjalistka od mediów przekazała mi informacje o waszych działaniach na rzecz ekologii, ale to się wiąże z większymi kosztami. Kto wie, czy firma Johnsona was nie wyprzedzi. Trystan nie zamierzał się jednak wdawać w rozmowę na ten temat, a poza tym chciał, żeby facet zabrał rękę z ramienia Isabeau. - Isabeau za ciężko pracuje. Zasłużyła na taniec. Płynnym ruchem przyciągnął ją do siebie i poprowadził na parkiet. Rozbrzmiały pierwsze nuty walca Brahmsa, który Alayna wykonywała przed laty na recitalach skrzypcowych. Trystan jedną rękę zacisnął na dłoni Isabeau, drugą na jej talii. O tak, tu, w jego ramionach, jest jej miejsce. Po nocy w hotelu oboje czuli lekkie skrępowanie. W dodatku to uczucie nasiliło się, kiedy poruszył temat wizyty u lekarza. Isabeau zmieniła temat i wyszła z psem na spacer. Dziś, na wszelki wypadek, postanowił trzymać się neutralnych tematów. - Jak oceniasz mój dzisiejszy występ? - Na szóstkę. - Nikomu nie dałem w zęby. Chociaż korciło mnie, kiedy ten łobuz położył łapę na twoim ramieniu. - Brawo za powściągliwość. Zarząd oraz inwestorzy też ją docenią. A tak serio, to pokazaliście wszyscy zjednoczony front. Za tydzień ślub Jeannie i Jacka umocni to wrażenie.

Uśmiechała się promiennie. Ruchy miała płynnie, pełne gracji. Ale w jej oczach widział rezerwę, jakby myślami była gdzieś daleko. Coś było nie tak. Wiedział, że Isabeau jest skryta, niechętnie się otwiera. Nie żeby on lubił się zwierzać. Ale dziś zależało mu na tym, by poznać jej myśli. Niczego tak bardzo nie pragnął. Dobierał w głowie słowa, układał pytanie, kiedy nagle muzyka ucichła i Isabeau, oswobodziwszy się z jego objęć, cofnęła się, a potem znikła w tłumie. Mimo starannie dobranej kreacji i przyklejonego do warg uśmiechu czuła, jak zimne macki paniki zaciskają się jej na szyi. Znikąd nie miała ratunku. Pół godziny temu przekazała Paige stajennemu Steele’ów, który pokochał labradorkę i zgodził się nią zaopiekować. Paige pracowała od rana, należał się jej odpoczynek, a Isabeau wierzyła, że poradzi sobie sama do końca wieczoru. Najwyraźniej się myliła. Udawanie, że wszystko jest w porządku, nadszarpnęło jej nerwy. Wciąż wracała pamięcią do dzisiejszego poranka, kiedy w gabinecie lekarskim usłyszała, czego może oczekiwać kobieta w ciąży. Test dał pozytywny wynik. Z uwagi na cukrzycę lekarka wykonała również badanie usg. Isabeau spytała o leki przeciwko atakom paniki. Nie żeby brała je często; od czasu seksu w hangarze może dwukrotnie. Na szczęście nie powinny zaszkodzić. Lekarka przedstawiła dokładny plan działania: co, jak i kiedy. Opuszczając gabinet, Isabeau zaczęła dygotać. I pierwszy raz poczuła mdłości. Skup się. Wdech, wydech. Pocieszała się, że Trystan w najmniejszym stopniu nie przypomina jej byłego chłopaka, tego, który ją prześladował po rozstaniu. Ale bała się; nie chciała skończyć tak jak jej matka, od której odszedł mąż.

Najśmieszniejsze było to, że już kochała dziecko, które nosiła w swoim łonie. W dodatku zaczynała czuć coś do jego ojca. Musiała uciec na moment, odpocząć. Co za ironia losu: Trystan radzi sobie świetnie, szybko pokonuje wszystkie trudności, a ona jest na skraju wyczerpania nerwowego. Odkąd go poznała, w jej życiu zaszło tyle zmian, że łatwo było się pogubić. W cichym kącie na końcu sali ujrzała Naomi, która w zielonej sukni o podwyższonym stanie odpoczywała na sofie. Ciemne proste włosy opadły jej na ramiona. Suknia idealnie podkreślała jej wypukły brzuch. Obok siedziała Jeannie. Kobiety rozmawiały. Isabeau cofnęła się pośpiesznie. - Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. - Ależ nie, chodź - powiedziała Naomi, odstawiając szklankę. – Kochana Jeannie dotrzymuje mi towarzystwa. Mogę obserwować przyjęcie, ale nie mogę w nim uczestniczyć. To zalecenie lekarza. Więc siedzę tutaj, a Jeannie zamiast… - Żadne zamiast. Dobrze mi z tobą. – Starsza kobieta poklepała ją po dłoni. – Nosisz w sobie wnuki Jacka. Snujesz plany na przyszłość, o których z przyjemnością słucham. I może za jakiś czas lekarz pozwoli nam urządzić ci przyjęcie bociankowe. Naomi podrapała się po nosie. - Chyba nie potrzebuję zgody lekarza na otwarcie kilku prezentów. W razie czego mogłabym prosić Royce’a, żeby mnie zastąpił, ale same wiecie, jak bardzo on nie lubi zgromadzeń. Isabeau przysiadła na brzegu sofy. - Trystan też nie. Nie ma w tym nic złego. - Tak, ale Trystan przynajmniej się dziś pojawił. Jeannie skierowała wzrok w głąb sali.

- Jestem dumna z mojego syna. Jego przemiana to w znacznej mierze twoja, Isabeau, zasługa. Isabeau wygładziła suknię na kolanach. Uświadomiła sobie, że ta kobieta, matka Trystana, będzie babką jej dziecka. - Wspaniale go wychowałaś, Jeannie. W dodatku zaskoczył mnie znajomością muzyki klasycznej i kroków tanecznych. Jeannie rozpromieniła się. - Dziękuję, kochanie. A ty, skarbie – zwróciła się do Naomi – o nic się nie martw. Różnicie się z Royce’em, ale gołym okiem widać, jak bardzo się kochacie. Naomi zaczęła bawić się pierścionkiem zaręczynowym. - Royce kocha nasze bliźniaki, a to mnie niesamowicie wzrusza. I chociaż nie jest biologicznym ojcem, uważa je za swoje. Stracił już jedno dziecko… Jeannie pochyliła się. - Kiciu, chcesz powiedzieć, że ty go nie kochasz? Bo jeśli tak, to nie możesz z nim zostać tylko z powodu dzieci. Te słowa poruszyły Isabeau i dały jej do myślenia. Naomi położyła ręce na brzuchu. - Sama nie wiem, co czuję. I nie jestem pewna, czy Royce wie. Wszystko potoczyło się tak szybko. Nawet nie zdążyliśmy się dobrze poznać. Mamy różne charaktery, kiedyś mogliśmy się godzić w łóżku, a teraz, gdy seks nie wchodzi w grę… - Zerknęła na Isabeau. – Mam nadzieję, że nie wprawiam cię w zakłopotanie? - Bynajmniej. - Isabeau odsunęła na bok własne troski. – Nie mogę udzielić ci żadnych mądrych rad, ale lubię wasze rodziny i jestem świetnym słuchaczem, więc gdybyś kiedyś chciała pogadać, zawsze możesz na mnie liczyć. Naomi okręciła kosmyk włosów wokół palca.

- Jeannie, co mi radzisz? - Kieruj się sercem. - Kurczę, wiesz, że nie należę do osób, które proszą o pomoc. Na ogół na każdy temat mam własne zdanie. – Naomi popatrzyła na swoje ręce, a potem lekko speszona podniosła wzrok. – Chciałabym poradzić się mojej mamy. Ojej – dodała pośpiesznie. – Chyba cię nie uraziłam? - No skąd. To naturalne pragnienie, zwłaszcza w twojej sytuacji – odparła Jeannie i wzięła głęboki oddech. – Nie jestem twoją mamą, ale jedno ci powiem: jeżeli zamierzasz odejść od Royce’a, zrób to, zanim bliźnięta się do niego przywiążą. Słysząc to, Isabeau uświadomiła sobie, że sama też powinna podjąć decyzję dotyczącą związku z Trystanem. Wstała i oddaliła się po cichu. Nie będzie odkładała rozmowy do kolejnego badania usg. Trystan zasługuje na to, aby poznać prawdę. Rozglądała się po sali, szukając wzrokiem przystojnego kowboja w smokingu. Po chwili go ujrzała: prowadził ożywioną rozmowę z Jackiem Steele’em i paroma liczącymi się donatorami. Gdy tylko goście rozjadą się do swoich do domów, zaprosi Trystana na spacer. Muszą porozmawiać. Naomi dawno nie czuła się tak niezręcznie jak teraz, gdy siedziała obok Royce’a w limuzynie. Po rozmowie z Jeannie postanowiła go znaleźć i wrócić do domu. Dwukrotnie dzwoniła na jego komórkę, zanim w końcu odebrał. Kiedy zeszła na dół, czekał w samochodzie. Uśmiechnął się, kiedy wsunęła się na siedzenie. Przez moment milczeli. Limuzyna włączyła się w ruch, a oni nadal się nie odzywali.

Jeannie dała jej bodziec do działania, mimo to nie była w stanie zebrać myśli, a tym bardziej wyrazić ich w logiczny sposób. Samochód skręcił; powoli oddalali się od kołyszących się na wodzie łódek. Wiedziała, że musi coś zmienić. Że taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Czując narastające napięcie, pierwsza przerwała ciszę. A ponieważ wciąż miała mętlik w głowie, zaczęła od prostego stwierdzenia. - Brakowało mi ciebie na przyjęciu. Royce ściągnął muszkę, która uwierała go w szyję, i rzucił ją na podłogę. - Czekałem na dole. Chciałem być gotów w każdej chwili odwieźć cię do domu. Trochę się zasiedziałaś… Wstąpiła w nią irytacja. - Lekarz dał mi zgodę. - Nie powiedział, że możesz szaleć. - Nie szalałam. – Zsunęła buty, żeby nie zauważył jej spuchniętych nóg. – Spędziłam wieczór na kanapie. - Ale po schodach musiałaś wejść. – Oparłszy głowę o szybę, zaczął wybijać palcami rytm. Denerwował ją ten dźwięk. - Skoro tak się o mnie troszczysz, mogłeś mi potowarzyszyć, zamiast bawić się w pustelnika – warknęła, krzyżując ręce na piersi. - Nie znoszę tłumów. Pokazałem się, bo tego po mnie oczekiwano, a potem wyszedłem. Biorąc głęboki oddech, Naomi wyjrzała przez okno. Mijali wysokie sosny i znaki uliczne, w których odbijało się światło latarni. Oczywiście nie zwracała na to uwagi. Od dwóch godzin zastanawiała się nad słowami Jeannie. Miała mnóstwo

wątpliwości. Wiedziała, że Royce nigdy jej nie porzuci, a już na pewno nie porzuci dzieci. Ale czy życie z nią go nie unieszczęśliwi? Ona nie chciała mieszkać w głuszy, z dala od cywilizowanego świata, a zatem czy może wymagać, aby on pokazywał się w jej świecie, ilekroć go o to poprosi? Zaczęła obracać pierścionkiem zaręczynowym; sprawdzała, czy palce jej nie spuchły. - Chyba za bardzo się pośpieszyliśmy. Royce wyprostował się i zacisnął zęby. Samochód zwolnił; kiedy rozsunęły się skrzydła bramy, kierowca wjechał na teren posiadłości Steele’ów. - Nie zgadzam się. Wiedzieliśmy, czego chcemy, więc nie było sensu czekać. - Ale my prawie się nie znamy. - Opowiedz mi, co byś chciała, żebym wiedział. - To nie takie proste. Moje związki były skomplikowane z powodu rzeczy, które doświadczyłam w przeszłości: śmierci mamy, śmierci siostry bliźniaczki, choroby nowotworowej. Naomi utkwiła spojrzenie w swoim domu rodzinnym, miejscu, w którym przeżyła wiele radości, ale i wiele smutku. Korciło ją, by wysiąść z samochodu i uciec, z drugiej strony wiedziała, że musi odbyć z Royce’em tę rozmowę. - Ty też byłeś w kilku niełatwych związkach, między innymi z kimś, kogo znałeś niemal od kołyski. Royce ujął ją za rękę. Wyraz irytacji w jego oczach zastąpiła troska. - Boisz się tego, co czujesz – zauważył. - Na razie czuję się wielka i gruba.

- Jesteś w ciąży. Bliźniaczej. – Głos mu się załamał. Ciąża. Dzieci. Pragnął mieć dzieci, ale to nie jest wystarczający powód, żeby być razem. Naomi westchnęła; zdawała sobie sprawę, jak trudno się Royce’owi odnaleźć w jej głośnym chaotycznym świecie. - Owszem, i nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Ale nie potrafię zapomnieć o tym, co nas różni. Jesteśmy kompletnie inni: ty kochasz samotność, ja uwielbiam towarzystwo. – Zamilkła. – Mój styl życia nie przystaje do twojego. Staramy się częściowo żyć po twojemu, w głuszy, częściowo po mojemu, wśród ludzi. Ale sam widzisz, że nie najlepiej nam to wychodzi. Skończy się tak, że przez pół roku ty będziesz nieszczęśliwy, a przez pół ja. - Jesteś zmęczona. Odpocznij. Później poroz… - Całymi dniami odpoczywam, a ty nie słuchasz, co mówię. – Poczuła w oczach łzy. Kochała go i kochała swoje nienarodzone dzieci; dlatego muszą się rozstać. – Royce, zrywam z tobą. Zdjęła pierścionek, który niedawno przyjęła z radością, i położyła na jego dłoni. Psiakość, oskarżała Royce’a, że jest samotnym wilkiem, pustelnikiem, ale sama też bała się stawić czoło prawdzie. - Pozwól mi odejść – szepnęła. Kiedy otworzyła drzwi auta, zobaczyła Trystana i Isabeau spacerujących po ogrodzie. Dlaczego są tu, a nie u Mikkelsonów? Ale nie zastanawiała się nad tym, bo miała ważniejsze sprawy na głowie. W oczach Isabeau dostrzegła niepokój i obawy, taki sam niepokój, jaki ona sama dziś czuła. Zebrawszy się w sobie, wysiadła z samochodu i szybko, zanim ją Royce zatrzyma, pobiegła do domu.

ROZDZIAŁ JEDENASTY Szare chmury zasnuwały niebo. Trystan sięgnął po dłoń Isabeau. Przyjechali do posiadłości Steele’ów po Paige; kiedy odebrali psa, zaproponował Isabeau spacer wzdłuż nabrzeża. Isabeau skinęła głowa, ale nie patrzyła na niego; szła wpatrzona przed siebie. Paige, puszczona luzem, biegała radośnie. Oddalając się od domu, skierowali się w stronę zatoki. Liczył na to, że zdoła przekonać Isabeau, aby wybrała się w końcu do lekarza. Przeszkadzał mu ten dziwny stan zawieszenia; chciał wiedzieć, co ich czeka, podjąć jakieś konkretne działania. Paręset metrów dalej Isabeau przystanęła. - Chciałaś się przejść, prawda? – upewnił się. – Czy wszystko w porządku? Wzdychając ciężko, obróciła się do niego twarzą. - Byłam u mojej lekarki – oznajmiła cicho. – Na sto procent jestem w ciąży. Poczuł kłucie w sercu. Spodziewał się takiej wiadomości i sądził, że jest na nią przygotowany. Ale co innego możliwość ciąży lub podejrzenie ciąży, a co innego ciąża potwierdzona przez lekarza. W głowie zaczęły mu kołatać dziesiątki myśli. Gdzie będą mieszkać? Czy zdoła uszczęśliwić Isabeau? Kiedy urodzi się dziecko? O Chryste! Będzie ojcem! Machnąwszy ręką, Isabeau się odwróciła. - Nieważne. Nie musisz nic mówić. Pogadamy później, jak przetrawisz tę

informację. Podciągnęła suknię, w której była na balu, i ruszyła biegiem w stronę domu. Psiakrew! Zaklął w duchu. Nie tak miała wyglądać ich rozmowa! Przecież zależało mu na tej kobiecie, chciał zdobyć jej serce. - Poczekaj! – zawołał, chwytając ją za łokieć. – Porozmawiajmy teraz. Jak wiesz, nie jestem krasomówcą, ale gdybyś mogła mnie wysłuchać… Obejrzała się przez ramię. Promienie księżyca podkreślały ognisty blask jej rudych włosów oraz strach w jej oczach. - Nic mi nie będzie – powiedziała. – Dziecko i ja damy sobie radę. Chciałam jedynie, żebyś wiedział. A teraz odchodzę. Fale szumiały, rytmicznie zalewając brzeg. W powietrzu unosiło się głośne cykanie świerszczy. Paige przebiegła obok, rozbryzgując wodę. Trystan usiłował się skupić, dobrać właściwe słowa. - Przepraszam, nie powinienem być zaskoczony. Od czterech tygodni właściwie o niczym innym nie myślę. Jedno nie ulega najmniejszej wątpliwości: ty i nasze dziecko możecie na mnie polegać. Weźmiemy ślub. Nie musisz się stresować, będę się tobą opiekował. Moje dziecko nigdy nie poczuje się niechciane czy niekochane. Sam aż za dobrze wiedział, jak to jest, kiedy rodzice porzucają dziecko, a ono nie rozumie, czym zawiniło. Isabeau zmarszczyła czoło. - Chcesz postąpić honorowo i to… to jest godne podziwu. Ale nie bardzo rozumiem stwierdzenie, że nie muszę się stresować. To znaczy, chcesz się ze mną ożenić, żeby uchronić mnie przed atakiem paniki? - Ależ nie… – zaprotestował, ale widział, że ją uraził. Wchodząc na mokrą skałę, Isabeau zachwiała się. Instynktownie wyciągnął rękę. Zignorowała ją; nie chciała jego pomocy. - Sądziłam, że rozumiesz, o co chodzi z moimi atakami paniki – oznajmiła

gniewnie. Wiatr targał jej suknią. – Ale ty najwyraźniej uważasz mnie za kalekę, która nie potrafi dać sobie sama rady w życiu. Potrząsnął sfrustrowany głową. Wcale tak nie uważał! - Przepraszam, źle się wyraziłem. Jesteś jedną z najbardziej zaradnych i kompetentnych osób, jakie znam. - Więc co miałeś na myśli, mówiąc, że nie będę musiała się stresować? - Po prostu chcę, żeby tobie i dziecku żyło się lepiej. I żebyśmy byli razem. Jest między nami chemia, lubimy swoje towarzystwo. Ślub niczego nie zepsuje… Pomyśl o naszych listach marzeń; moglibyśmy je wspólnie realizować… - O listach marzeń? Zwariowałeś? – Mówiła coraz głośniej. – Mamy się pobrać, żeby wspólnie odfajkowywać kolejne punkty na naszych listach marzeń? – Potrząsnęła głową. – Do tego wystarczy ci kumpel. W małżeństwie chodzi, a przynajmniej powinno, chodzić o coś innego. O miłość. A ty mnie nie kochasz. Trystan zaklął w duchu. Powinien był użyć tego słowa, bo przecież naprawdę mu na niej zależało. - Darzymy się uczuciem. Jestem pewien, że miłość z czasem się pojawi. Isabeau wykrzywiła wargi. - Trystan, lepiej milcz, bo tylko wszystko pogarszasz. - Ale… co robię nie tak? Co… - Proponujesz mi małżeństwo, bo masz w głowie obraz idealnej rodziny. Ale to nie jest wystarczający powód, żebyśmy się pobrali. Nie okłamuj się. Poczuł narastającą frustrację. - Chcesz znać prawdę? – spytał przez zęby. – Okej. Nawet gdybyśmy idealnie do siebie pasowali, nie jestem pewien, czy zdołałabyś mnie pokochać. Trzymasz ludzi na dystans. Za bardzo boisz się, że możesz znów zostać sama; nie wiem, czy to z powodu ojca, który porzucił ciebie i matkę,

czy z powodu śmierci matki. Zbladła. Oczy lśniły jej od łez. - Czyli wszystko jasne – powiedziała cicho i obróciwszy się, zeskoczyła na piasek. Minęła Trystana. Nawet na niego nie spojrzała, i zaczęła się oddalać. Został sam, z niczym. Zrobił coś wbrew sobie, coś, czego nigdy miał nie robić: zraził do siebie matkę swojego dziecka. Ogarnęła go wściekłość, a zarazem bezbrzeżny smutek. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wstawał w środku nocy, by pobuszować w lodówce; pewnie jako nastolatek. A dziś znów wędrował po ciemku na dół, licząc na to, że może w kuchni znajdzie coś, co poprawi mu nastrój. Pięć dni temu Isabeau dała mu kosza. Od pięciu dni rozmawiali wyłącznie o sprawach zawodowych typu oświadczenia dla prasy w związku z nadchodzącym ślubem Jeannie i Jacka. Kiedy próbował poruszyć temat dziecka, mówiła, by poczekać z tym do drugiego trymestru. W dodatku nie miał pomysłu, jak ponownie zdobyć jej względy. Był zdesperowany. Znów czuł na sobie ciężar sieroctwa; porzucenie przez rodziców zaważyło na całym jego życiu. Nie pozwoli, aby jego dziecko doświadczyło tego co on. Chciał być z Isabeau, chciał podjąć próbę wspólnego życia, ale w głębi duszy przyznawał jej rację: co innego, gdyby tylko o nich chodziło, jednak kiedy jest dziecko, związek musi być oparty na miłości. Ale jak sprawdzić, czy w ich wypadku to jest możliwe, skoro Isabeau odwróciła się od niego? W smętnym nastroju wszedł do kuchni. Był niewyspany, od wielu nocy nie zmrużył oka, ale wiedział, że gapiąc się w sufit, nie rozwiąże swoich problemów. Zaskoczyło go palące się światło. Matka, z włosami upiętymi niedbale

w kok, siedziała przy stole. Na kamiennym blacie leżały wędliny oraz sery, obok pieczywo, liście sałaty, pomidory i plasterki cebuli. Trystan zatrzymał wzrok na butelce piwa, którą Jeannie trzymała w ręce. - Nie możesz spać, mamo? Dopadł cię przedślubny stres? Próbna kolacja była zaplanowana na jutro, ślub miał się odbyć pojutrze. Trystan miał pojawić się sam, bez osoby towarzyszącej. - Nie, kochanie. Ślubem się nie denerwuję, inne sprawy mnie absorbują. Wszystkich nas zdumiała wiadomość o rozstaniu Naomi i Royce’a. Jack potwornie martwi się o córkę. – Jeannie wskazała głową na stół, zachęcając syna, aby przyrządził sobie kanapkę. Jego też zdziwiło rozstanie Royce’a z Naomi. I dało mu do myślenia. Jaką ma szansę pozyskać z powrotem Isabeau, skoro tak idealna, zdawałoby się, para jak Naomi i Royce nie zdołali się dogadać? Tak całkiem poddać się nie zamierzał. Bądź co bądź Isabeau urodzi jego dziecko: ono na zawsze ich połączy. Ale na myśl o tym, że ich relacja ograniczy się do odbierania i odwożenia dziecka, poczuł ból w piersi. Wzdychając ciężko, sięgnął po kromkę żytniego pieczywa. Zaczął układać na niej plastry rostbefu, indyka, pepperoni oraz sera. Starał się skupić na jedzeniu, by nie zwariować. Żeby nie myśleć o tym, co mu sprawia ból. - Wszystko w porządku? – spytała Jeannie. Zawsze wiedziała, kiedy coś mu dolega. - Po prostu jestem głodny. Nie umiem spać, kiedy mi w brzuchu burczy. - Jako dziecko używałeś tego argumentu, żeby nie kłaść się do łóżka. - Tak, kiedy przyjeżdżałem do was w odwiedziny. – Uśmiechnął się na wspomnienie letnich wakacji, które spędzał z ciotką i wujkiem, którzy później zostali jego rodzicami. – Nie sądziłem, że to pamiętasz. - Odwiedziny… co za dziwne słowo. Kiedy ja cofam się do tamtych czasów, widzę przed oczami małego chłopca, mojego syna.

- Miło, że tak mówisz. Jeannie ścisnęła jego dłoń. - Jesteś mój – rzekła, patrząc mu w oczy. - Ale nie byłbym, gdyby moja biologiczna matka była osobą bardziej odpowiedzialną. Wtedy ty byś ciągle była ciocią Jeannie. - Gdyby, gdyby. – Machnęła ręką, jakby odganiała dym. – Nieważne, co by było. Ważne, co jest. Myślę, że byliśmy sobie przeznaczeni. A więc, mój synu, mów, co się stało. Zawahał się. Nie chciał tuż przed ślubem dostarczać jej więcej trosk. Najpierw zaprzeczył, że cokolwiek się stało, ale potem zobaczył dobrze mu znany wyraz determinacji na jej twarzy. Wiedział, że matka nie odpuści. Wypiwszy łyk piwa, oznajmił: - Isabeau jest w ciąży. - Hm… - Jeannie odłożyła kanapkę na talerz. – Tego się nie spodziewałam. Chociaż gdybym nie była tak zaaferowana własnymi sprawami… Wydawaliście się bardzo… zaprzyjaźnieni. Czyli dziecko… - Tak, jest moje. Jeannie, uradowana, rozpostarła ramiona. - Gratuluję. Będę babcią! To wspaniała nowina. – Nagle zmarszczyła czoło. – Dlaczego masz tak smutną minę? Bo jego plany legły w gruzach. Jego marzenie o stworzeniu z Isabeau rodziny. - Odrzuciła moje oświadczyny. Powiedziała, że jej nie kocham i że usiłuję stworzyć idealną rodzinę, której moja biologiczna matka mnie pozbawiła. - A kochasz ją? Czy kochał? Wziął głęboki oddech. - Skąd, u diabła, mam wiedzieć? Wiem tylko, że chce mi się wyć na samą

myśl o życiu bez niej. Jeannie ściągnęła brwi. - Nie siedzę w tobie, więc nie wiem, co dokładnie czujesz. Ale coś ci powiem. Dwa razy w życiu kochałam i byłam kochana. Za każdym razem to było coś zupełnie innego. Twój ojciec był moją szkolną sympatią, moją pierwszą miłością, razem dorastaliśmy i razem dojrzewaliśmy. Z Jackiem to było jak rażenie pioruna. Wszedł do pokoju, ja spojrzałam na niego i to wystarczyło; zrozumiałam, że ten człowiek odmieni moje życie. Na moment zamilkła. W jej oczach kryła się wielka mądrość. - Kochanie, Isabeau patrzy na ciebie tak jak ja na Jacka. Jakby poraził ją piorun. Nie skrzywdź jej. Bądź dla niej dobry i czuły. Na myśl, że mógłby skrzywdzić Isabeau, zrobiło mu się słabo. I nagle doznał olśnienia. Uśmiechnął się pod nosem, speszony i zakłopotany. - Myślałem, że będziesz po mojej stronie. - Dobrze myślałeś. Pragnę twojego szczęścia. Jesteś moim synem i kocham cię. Bezwarunkowo. – Jeannie pogładziła go po policzku. – A jeśli chodzi o idealną rodzinę, miałam nadzieję, że znalazłeś ją tu, z nami. Bo ja i Charles poczuliśmy się spełnieni, dopiero kiedy do nas dołączyłeś. Ogarnęły go wyrzuty sumienia i strach, czy jej też nie uraził. - Mamo, przecież wiesz, że cię kocham. - Wiem, synu. Synu. To słowo słyszał z jej ust miliony razy, ale z jakiegoś powodu dziś zadźwięczało inaczej, silniej. Wniknęło w jego serce, przepełniło go spokojem, dało mu pewność siebie. Był synem Jeannie i Charlesa Mikkelsonów. Miał – nadal ma – idealną rodzinę. Teraz nadszedł czas, aby założył własną. Z Isabeau. Z kobietą, którą kocha. Tak, kochał ją.

Oby tylko z wzajemnością. Serce krwawiło jej z bólu po rozstaniu z Trystanem i nie wiedziała, czy zdoła wytrwać podczas uroczystości weselnych, nie wybuchając płaczem. Przyszła, bo musiała; bo zawsze wywiązywała się z obowiązków. Miała nadzieję, że z Paige u boku da radę wytrwać do końca. Zerknęła w głąb kościoła, podziwiając lśniące dębowe ławy oraz ogromne witrażowe okna. Aranżacje kwiatowe zdobiły nawę. Wnętrze wyglądało elegancko, a zarazem bajkowo. Przypomniała sobie poprzedni ślub, sprzed miesiąca, i łzy zamgliły jej wzrok. Wtedy też było pięknie, uroczyście… i kusząco. Pokusę stanowił Trystan. Nigdy nie zapomni wspaniałego zakończenia tego wieczoru, kiedy to poczęli dziecko. Serce waliło jej mocno, z trudem panowała nad emocjami. Czuła, że Paige napiera na nią ciałem, ale to zignorowała. Jeannie zaprosiła ją przed uroczystością do apartamentu nowożeńców. Nie bardzo miała na to ochotę, kilka ostatnich dni żyła w stresie, ale wiedziała, że choćby z powodów zawodowych nie może odmówić. W apartamencie zgromadziły się wszystkie kobiety z obu rodzin: córki Jeannie, jej synowa oraz córki Jacka. Otaczały pannę młodą, która miała na sobie piękną koronkową suknię do połowy łydki. Jej poprzetykane siwizną jasne włosy upięte były w kok przystrojony maleńkimi goździkami. Nie ulegało wątpliwości, że Jeannie Mikkelson jest atrakcyjną kobietą. Dziś promieniała szczęściem. Blask bijący z brylantowych kolczyków w jej uszach nie mógł się równać z blaskiem radości, jaka biła z jej oczu. - Miłe moje - niczym dyrygent uniosła dłoń, nakazując ciszę - dziękuję, że jesteście tu dziś ze mną. Zdaję sobie sprawę, że ten ślub mógł podzielić nasze rodziny, więc tym bardziej się cieszę z waszej obecności. Dziękuję moim dziewczynom, że przyszły mnie wesprzeć, i dziękuję córkom Jacka, że przyszły mnie powitać.

- Wypadek Jacka uświadomił nam, co jest w życiu ważne – powiedziała Glenna Mikkelson-Steele, najstarsza córka Jeannie. – Rodzina, miłość, jedność. Wszystkie dziewczyny pokiwały głowami, nawet Naomi, która z uniesionymi nogami i opuchniętą od płaczu twarzą siedziała na kanapie. Isabeau miała nadzieję, że biedaczka pogodziła się już z myślą o rozstaniu z Royce’em, ale najwyraźniej wciąż cierpiała. Szczęście bywa niestety ulotne. Jeannie wsunęła obluzowaną spinkę w kok. - Miłość do Jacka kompletnie mnie zaskoczyła. Glenna roześmiała się. - A mnie i Brodericka zaskoczyło, kiedy zastaliśmy was w biurze pod prysznicem. Zapanowała ogólna wesołość. Isabeau uśmiechnęła się pod nosem: dobrze, że ta informacja nie dotarła do uszu dziennikarzy. - Chodzi mi o to, że można znaleźć miłość tam, gdzie się jej najmniej spodziewamy – rzekła Jeannie. – Człowiek, który się na nią zamyka, łatwo może ją przegapić. – Zbliżyła palce do naszyjnika z pereł i brylantów, który Jack jej podarował z okazji zaręczyn. – No dobra, koniec przemówień. Życzę wam, moje kochane, samych radości, które zamierzam z wami dzielić. Isabeau odczekała, aż dziewczyny – ostrożnie, by nie rozmazać makijażu i nie naruszyć fryzury – wyściskają swoją mamę, teściową i macochę. - Dziękuję, że mnie zaprosiłaś – powiedziała, podchodząc na końcu. Jeannie uścisnęła jej dłoń. - To ja dziękuję tobie, że przyszłaś. Za wszystko ci dziękuję. Bardzo pomogłaś naszej rodzinie, a głównie Trystanowi. - Będzie mi was brakowało. – Isabeau poczuła dławienie w gardle oraz napór Paige na nogę.

- Szkoda, że wyjeżdżasz. Pasujesz do nas. Isabeau znieruchomiała. Czy Trystan mówił coś matce? Bo gotowa była przysiąc, że w oczach Jeannie zobaczyła wyraz sympatii i aprobaty. - Dziękuję – szepnęła wzruszona, z trudem powściągając łzy. – To dla mnie zaszczyt, że mogłam pomagać tak cudownej rodzinie. Wiedziała, że to nie koniec; że wkrótce Steele’owie i Mikkelsonowie dowiedzą się o jej ciąży. I staną się częścią jej życia, a także życia jej dziecka. Pragnęła tego dla nich obojga. Pragnęła miłości Trystana, bo zakochała się bez pamięci w tym niezwykłym człowieku. A skoro chce z nim być, musi nauczyć się sztuki kompromisu. Tamtego wieczoru na plaży powiedział, że z czasem miłość się pojawi. Tylko czy ona, Isabeau, potrafi czekać? Trzymając w ręku smycz, weszła z Paige do kościoła. Spostrzegła Trystana. Nie mogła oderwać od niego wzroku. I nagle uzmysłowiła sobie jedną rzecz: może nie jest elokwentny, ale nie rzuca słów na wiatr. Wierzy w to, co mówi. Inny mężczyzna mógłby twierdzić, że ją kocha, choć wcale by nie kochał. Wrodzona prawdomówność Trystana nakazywała mu ostrożność. To było godne podziwu. Może na takiego mężczyznę warto poczekać? Może warto dla niego pójść na kompromis? Może warto go kochać, aż wreszcie on odwzajemni jej uczucie? - Państwo Jeannie i Jack Steele’owie – oznajmił Broderick, uroczyście przedstawiając stojących u góry schodów nowożeńców. - Mamo, Jack, wszystkiego najlepszego! – zawołała Glenna, która trzymała na biodrze córkę. Ustawiwszy się nieco z boku, Trystan kątem oka obserwował Isabeau. Przećwiczył w myślach to, co zamierzał jej powiedzieć i teraz czekał na odpowiedni moment, by do niej podejść.

Miał nadzieję, że udzieli jej się atmosfera ślubu, tak jak tamtego wieczoru przed miesiącem. Brakowało mu jej dzisiaj. Widział jej przyjazd do kościoła, widział, jak rozmawia z fotografami, a później idzie z Jeannie i dziewczynami na babskie spotkanie. Muzyka grała, czas płynął. Raz po raz wznoszono toasty, pijąc zdrowie młodej pary. Trystan krążył wśród gości, starał się z każdym zamienić słowo. Kiedy pokrojono tort, postanowił wymknąć się na balkon. Tylko na moment. Potrzebował chwili samotności. Był zły na Royce’a Millera, który w ogóle się nie pojawił. Okej, facet ma złamane serce, ale pracuje dla Alaska Oil, poza tym obie rodziny zawsze go dobrze traktowały. Powinien był się pokazać, choćby ze względu na Naomi… Trystan przyłapał się na tym, że myśli jak zakochany. I nagle poczuł mrowienie na plecach. Odwrócił się. Na wprost siebie ujrzał Isabeau. Kiedy uśmiechnęła się, odetchnął z ulgą. Od wielu dni na jej twarzy nie gościła radość, jedynie wyraz zawodowej uprzejmości. - To była piękna ceremonia. Bez druhen i drużbów, z synami rozsadzającymi gości w kościelnych ławach. - No wiesz, nas „dzieci” jest tyle, że gdybyśmy wystąpili w roli druhen i drużbów, nie starczyłoby przy ołtarzu miejsca dla mamy i Jacka. - I kobiety mogły włożyć, co chciały, a nie ohydne suknie dla druhen. – Uśmiech Isabeau dosięgał jej oczu. W Trystana wstąpiła nadzieja. - Nie wyobrażam sobie, żebyś w czymkolwiek wyglądała ohydnie – stwierdził. Może nie było to najbardziej romantyczne stwierdzenie na świecie, ale

naprawdę się starał. - Dziękuję. – Wargi jej lekko zadrżały. – To pewnie przez ciążę. Podobno od kobiet w ciąży bije blask. Na moment wzruszenie odjęło mu głos. Dziecko… ich dziecko… - Zdecydowanie promieniejesz. Zaczerwieniwszy się, opuściła wzrok, po czym zaczęła drapać Paige za uchem. Wiedział, że to świadczy o jej zdenerwowaniu i dlatego postanowił wstrzymać się z poważną rozmową. - Masz rację co do ślubu, był piękny – powiedział. - Byłem autentycznie wzruszony, widząc ich tak szczęśliwych. Nie spodziewałem się, że mama wyjdzie powtórnie za mąż, ale cieszę się, że znalazła miłość. - Świetnie się spisałeś. Spełniłeś życzenia swoich bliskich. Na pewno są z ciebie dumni. Muzyka wypełniała powietrze. - Wszystko zawdzięczam tobie. Jesteś fantastyczną nauczycielką. Była dla niego kimś znacznie więcej. Musi ją o tym przekonać! - A ty uczniem. - Tworzymy zgrany zespół. – Ujął jej rękę. – Wciąż jesteś zła o to, jak zareagowałem na wiadomość o dziecku? - Było mi przykro. Ale mamy sporo czasu, aby ułożyć nasze relacje. Sporo czasu? Nie chciał czekać miesiącami. - A może od razu coś postanowimy? Hm? Westchnąwszy cicho, Isabeau ścisnęła jego dłoń. - Jestem zmęczona. Może po prostu cieszmy się, że znów z sobą rozmawiamy? Uniósł jej rękę do ust i pocałował wewnętrzną stronę nadgarstka.

- Chwili dłużej bez ciebie nie wytrzymam. Pragnę być z tobą, nie z powodu dziecka, ale z powodu… ciebie. Zamrugała i wciągnęła z sykiem powietrze, ale nie próbowała mu przerywać. Może, pomyślał, to jednak jest odpowiedni moment? Na rozmowę, na przekonanie Isabeau? Usiłować przywołać tekst, który przygotował, a potem uznał, że zwyczajnie w świecie powie prawdę. - Isabeau Waters, wywróciłaś moje życie do góry nogami w najlepszy z możliwych sposobów. Spędzając tydzień z dala od ciebie, zrozumiałem, że nie wytrzymam ani dnia dłużej. Jestem w tobie zakochany po uszy. Otworzyła usta. - O rany! – Jej oczy lśniły ciepłym blaskiem. – O rany – powtórzyła. – Jak na faceta, który nie lubi przemawiać, całkiem nieźle sobie radzisz. - Bo jesteś moją muzą. – Przepełniła go miłość. - Trystan, czuję to samo co ty. Kocham cię i bardzo się tego boję, ale jeszcze bardziej się boję życia bez ciebie. – Przyłożyła jego rękę do swojego brzucha. – Pragnę być z tobą i razem wychowywać nasze dziecko. Pochylił głowę i musnął wargami jej usta. - To dobrze. – Pogładził ją po brzuchu. – Bo chcę tego samego. Ponownie zbliżył usta do jej warg. Nie mógł uwierzyć, że jego marzenia się spełniają. - Przeraża mnie tylko myśl, że znudzi ci się życie na alaskańskiej prowincji. I że zechcesz uciec do miasta, a ja w mieście… - Nie – przerwała mu. – Nie zamierzam cię zmieniać. Zresztą nie jesteś pustelnikiem żyjącym w jaskini. Zarządzasz ogromnym ranczem, wiedziesz pasjonujące życie. - A co z twoją pracą? Z twoją karierą?

Zastanawiał się nad tym, kiedy jeszcze nie byli pewni, czy Isabeau jest w ciąży. Wtedy nie chciał na nią naciskać, teraz jednak muszą coś ustalić. Przemyśleć wszystko i na spokojnie podjąć kilka mądrych decyzji. Za nic w świecie nie chciał się znaleźć w takiej sytuacji jak Naomi z Royce’em. - Mogłabym zatrudnić wyszkolonych pracowników, którzy przyjmowaliby zlecenia w terenie, i ograniczyć własną działalność do roli konsultantki. W ten sposób dałabym radę łączyć pracę z byciem matką. Opuściwszy rękę, zaczęła gładzić jedwabistą sierść labradorki. Paige raz i drugi trąciła ją mokrym nosem. - Obie z Paige czułyśmy się fantastycznie na twoim ranczu. Myślę, że wszyscy będziemy tam szczęśliwi. - Na pewno. – Oczami wyobraźni Trystan zobaczył, jak jeżdżą konno, jak prowadzą dom, jak się kochają. – Ale gdybyś jednak… - Gdybym jednak, wtedy ci powiem i razem wymyślimy nowy plan. – Wspiąwszy się na palce, Isabeau zarzuciła mu ręce na szyję. – Nie chcę gwiazdki z nieba. Chcę kogoś, kto razem ze mną będzie się w to niebo wpatrywał. Ciebie. - Kocham cię, Isabeau! Kiedy w jej oczach zalśniły łzy, zrozumiał, że nie musi szukać dalej. Znalazł słowa, które będzie jej codziennie powtarzał, znalazł kobietę, o jakiej marzył, znalazł szczęście.

Spis treści: OKŁADKA KARTA TYTUŁOWA KARTA REDAKCYJNA ROZDZIAŁ PIERWSZY ROZDZIAŁ DRUGI ROZDZIAŁ TRZECI ROZDZIAŁ CZWARTY ROZDZIAŁ PIĄTY ROZDZIAŁ SZÓSTY ROZDZIAŁ SIÓDMY ROZDZIAŁ ÓSMY ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ DZIESIĄTY ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mann Catherine - Zrobię, co zechcesz

Related documents

141 Pages • 30,830 Words • PDF • 823.8 KB

96 Pages • 31,410 Words • PDF • 728.2 KB

179 Pages • 36,152 Words • PDF • 738.9 KB

138 Pages • 32,020 Words • PDF • 633.2 KB

138 Pages • 32,020 Words • PDF • 633.2 KB

8 Pages • 2,042 Words • PDF • 152.4 KB

15 Pages • PDF • 8.9 MB

13 Pages • PDF • 534.8 KB

598 Pages • 242,442 Words • PDF • 9.3 MB

333 Pages • 97,591 Words • PDF • 2.8 MB

154 Pages • 35,232 Words • PDF • 646.8 KB

630 Pages • 100,779 Words • PDF • 1.5 MB