1 KUSZĄCY NAJLEPSZY MĘŻCZYZNA-Tempting the Best Man-Armentrout Jennifer PL.pdf

116 Pages • 37,343 Words • PDF • 1.2 MB
Uploaded at 2021-09-24 14:50

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Strona |1

Strona |2

Spis treści: Rozdział 1. ………………………………………………………………………………………………………………..3 Rozdział 2. ………………………………………………………………………………………………………………11 Rozdział 3. ………………………………………………………………………………………………………………24 Rozdział 4. ………………………………………………………………………………………………………………34 Rozdział 5. ………………………………………………………………………………………………………………45 Rozdział 6. ………………………………………………………………………………………………………………57 Rozdział 7. ………………………………………………………………………………………………………………67 Rozdział 8. ………………………………………………………………………………………………………………76 Rozdział 9. ………………………………………………………………………………………………………………88 Rozdział 10. ……………………………………………………………………………………………………………97 Rozdział 11. …………………………………………………………………………………………………………103 Rozdział 12. …………………………………………………………………………………………………………107

Strona |3

ROZDZIAŁ 1 Zaproszenie w kolorze kości słoniowej, z tą elegancką kaligrafią i koronkowymi ozdobnikami bardziej wydawało się być upokarzającą bombą zegarową czekającą, aby wybuchnąć w twarz Madison Daniels, niż pięknym zawiadomieniem o ślubie. Stary, czy ona miała jakiś problem. Mitch, jej starszy o trzy lata brat – prawdę mówiąc jej jedyny brat – w ten weekend brał ślub. Ślub. Była całkowicie szczęśliwa z jego powodu. Wręcz zachwycona. Jego narzeczona, Lisa, była świetną dziewczyną i szybko stały się przyjaciółkami. Lisa nigdy nie wyrządziłaby jej bratu krzywdy. Na tej dwójce mógłby opierać się film kanału Hallmark. Poznali się na pierwszym roku, na Uniwersytecie Maryland, szaleńczo w sobie zakochali, zaraz po studiach zdobyli wyśmienite prace w korporacjach, a reszta była już historią. Nie, Mitch i Lisa, nie stanowili problemu. I ślub odbywający się głęboko w winnicach północnej Wirginii zdecydowanie nie był problemem. Nie byli nim nawet w połowie szaleni rodzice, którzy byli właścicielami i prowadzili bardzo dochodowy sklep internetowy o nazwie DOOMSDAY „R” US, którzy prawdopodobnie będą handlować maskami gazowymi wśród gości. W rzeczywistości, ona weźmie asteroidkę z widniejącym na niej „Ziemia moja suka” i pójdzie na czele, ponad tym. Jej spojrzenie osiadło na zaproszeniu, na jego dole, na liście uczestniczących druhen i drużbów, i skrzywiła się. Wydmuchała powolny oddech, krecąc długimi kosmykami brązowych włosów, które wymknęły się z niechlujnego skrętu. Naprzeciwko jej imienia, rozdzielone kilkoma niewinnymi kropkami i napisane szkarłatnym atramentem widniało imię światka: Chase’a Gamble’ya. Bóg mnie nienawidzi. To było to. Cóż, była główną druhną i każdy inny z braci Gamble byłby w porządku, jako świadek. Ale, och, nie, to musiał być Chase Gamble. Był najlepszym przyjacielem jej starszego brata, powiernikiem, ziomkiem, cokolwiek – i inaczej znany był, jako zguba istnienia Madison. - Gapienie się w zaproszenie nie zmieni żadnej cholernej rzeczy. – Bridget Rogers oparła pulchne biodro o biurko Madison, przykuwając jej uwagę. Jej asystentka była doskonałym przykładem jak katastrofa w modzie na niektórych ludziach, na innych funkcjonowała dobrze. Dzisiaj, Brigdet miała na sobie fuksjową ołówkową spódnicę połączoną z fioletową koszulką o męskim kroju z dużymi kropkami. Dopełnieniem wyglądu był czarny szalik i skórzane botki. W tajemniczy sposób, w rzeczywistości wyglądała dobrze w tym, co powinno być kostiumem klauna. Bridget była odważna.

Strona |4

Madison westchnęła. Teraz mogłaby użyć trochę odwagi. – Nie sądzę, że sobie z tym poradzę. - Słuchaj, powinnaś posłuchać mojej rady i zaprosić Dereka z wydziału historii. Przynajmniej wtedy miałabyś dziki, małpi seks, zamiast pożądania, przez całe wesele, przyjaciela swojego brata. Mężczyznę, który już raz ciebie odrzucił, jeśli mogę dodać. Bridget miała rację. Była przebiegła. – Co mam robić? – zapytała Madison, wyglądając za okno ze swojego biura. Wszystko, co widziała to stal i cement muzeum stojącego obok jej budynku – Smithsonian, który zawsze napawał jej pierś dumą. Ciężko pracowała, aby stać się jedną z nielicznych, którzy mieli przywilej pracować dla tej niezwykłej kulturalnej instytucji. Bridget pochyliła się do twarzy Madison i ponownie przykuła jej uwagę. – Wciśniesz na siebie majtki dużej dziewczynki i uporasz się z tym. Możesz mieć sekret, niegasnącą miłość do Chase’a Gamble’a, ale jeśli do tej pory nie poznał się na twojej wyjątkowości, to facet jest wyraźnie szalony i niewart tego niepokoju. - Wiem, wiem – powiedziała Madison. – Ale on jest po prostu taki… doprowadzający do szału. - Większość mężczyzna taka jest, kochanie – mrugnęła Bridget. - To w porządku, że nie jest mną zainteresowany. Rozczarowujące, ale mogę z tym żyć. I mogę mu nawet wybaczyć zmianę zdania, ten jedyny raz, kiedy prawie się ze sobą spiknęliśmy. Cóż, w pewnym sensie. – Zaśmiała się bez zbytniego humoru i popatrzyła na przyjaciółkę, pragnąc zrozumienia. – Ale on ciągle mnie krytykuje, wiesz? Drażni mnie przed moją rodziną, traktując mnie jak młodszą siostrę, kiedy wszystko, co chcę zrobić to wstrząsnąć nim… i rozebrać do naga. - To tylko jeden weekend – jak może być źle? – spytała Bridget. Starała się dodać głosu rozsądku do tego, co miało być najgorszym weekendem w życiu Madison. Upuszczając na biurko zaproszenie, oparła się o krzesło i westchnęła, leniwie rozważając zadzwonienie na wydział historii. Odkąd tylko pamiętała zawsze był tylko Chase. Zawsze Chase. Dorastali w tym samym bloku na przedmieściach Waszyngtonu. Jej brat i Chase byli nierozłączni od, no cóż, od zawsze. Co oznaczało, że jako dziecko należące do jego rodziny, Madison nie miała nic lepszego do roboty, jak tylko podążać za Mitchem i jego przyjaciółmi. Ubóstwiała Chase’a. To nie było trudne z jego męską urodą, łatwym szczęściem i stanowczo nielegalnymi dołeczkami. Jako chłopak i kiedy dorósł, Chase miał zajadłe opiekuńcze skłonności, co mogło przyprawiać dziewczęce serce o lekkie trzepotanie. Był typem faceta, który zdarłby swoją koszulkę po środku śnieżnego Armagedonu i oddał ją bezdomnemu na ulicy, ale zawsze była w nim ta szorstka, niebezpieczna krawędź.

Strona |5

Chase nie był typem faceta, z którym ktokolwiek chciałby zadzierać. Raz w liceum, chłopak zbyt napalił się na nią w samochodzie zaparkowanym przed domem rodziców, a Chase właśnie wychodził, kiedy usłyszał jej stłumione protesty, gdy ręka tamtego powędrowała tam, gdzie tego nie chciała. Po tej przepychance chłopak nie chodził prawidłowo przez kilka tygodni. A takie zdarzenia dość łatwo cementują szczenięcą miłość, która nie umiera. Wszyscy razem z ich matkami wiedzieli, że je miała w stosunku do Chase’a przez całe liceum i pierwsze dwa lata studiów. Chryste, to była dość dobrze znana teoria, że gdziekolwiek byli Mitch i Chase, Madison również była w pobliżu. Choć było to smutne i żałosne – uczęszczała na uniwersytet Maryland ponieważ oni tak zrobili. Wszystko zmieniło się podczas jej pierwszych lat studiów, w noc, kiedy otworzył swój pierwszy klub nocny. Po tym… robiła wszystko, co w jej mocy, aby unikać Chase’a. Nie żeby to działało, czy coś takiego. Można by pomyśleć, że w mieście tak przeludnionym jak Waszyngton, będzie w stanie unikać tego zdradzieckiego drania, ale prawa natury były okrutną, nieubłaganą suką. Chase był wszędzie. Wynajęła jedno z najmniejszych mieszkań w Galerii, a tydzień później on kupił jeden z luksusowych apartamentów na najwyższym piętrze. Nawet podczas rodzinnych świąt, on i jego bracia siedzieli przy stole jej rodziców, odkąd ci traktowali Gamble’jów, jak grupę synów. Ćwiczyła na siłowni, on tam był wczesnym rankiem podnosząc ciężary, podczas gdy ona wykonywała swój codzienny udawany ruch na orbitreku. A kiedy dostał się na bieżnię? Och, wow, kto mógłby się spodziewać, że mięśnie łydki mogą być tak seksowne? To nie była jej wina, że się wpatrywała i może trochę śliniła. Może nawet raz, albo dwa spadła z orbitreka, kiedy podniósł koszulkę, odsłaniając mięśnie brzucha, które na miłość boską wyglądały jakby ktoś wetknął pod jego skórę wałki malarskie, i otarł czoło jej brzegiem. Kto nie byłby doprowadzony do szaleństwa i się nie przewrócił? Do diabła, jeśli Madison udała się do miejscowego sklepu spożywczego na rogu, on też tam był, obmacując brzoskwinie swoimi cudownymi, długimi palcami – palcami, które bez wątpienia wiedziały jak poruszać strunami gitary, podobnie jak pracować nad kobietą do wyżyn jej seksualnego szaleństwa, a nawet dalej. Ponieważ ona wiedziała – och, czy ona kiedykolwiek poznała jak dobry był. Oczywiście, prawdopodobnie do tej pory połowa Waszyngtonu wiedziała jak użyteczny był z tymi rękami.

Strona |6

- Masz ten wyraz na twarzy. – Bridget uniosła na nią brew. – Znam to spojrzenie. Madison potrząsnęła głową w zaprzeczeniu. Ona naprawdę musiała przestać myśleć o jego palcach, ale nie było ucieczki od obiektu jej dziecięcego zadurzenia – ucieleśnienia jej wszelkich fantazji. Zauroczenia, z którego nigdy nie wyrosła i powodu, dla którego żaden inny facet nie pozostał na dłużej, niż kilka miesięcy, jakby miała zabrać tę małą rzecz do grobu. Chase był jej antychrystem. Naprawdę niewiarygodnie gorącym antychrystem… Nagle zrobiło się zbyt ciepło i szarpnęła za skraj bluzki, i skrzywiła się na zaproszenie. To były tylko cztery dni w romantycznej, ekskluzywnej winnicy. Będą tam setki ludzi i nawet jeśli będzie musiała radzić sobie z Chase’m podczas próby i wesela, z łatwością znajdzie kreatywny sposób na unikanie go. Ale nerwy trzepoczące w dole jej brzucha, podniecenie, które nuciło jej w żyłach mówiły jej coś zupełnie innego, bo poważnie, jak ma zamiar omijać jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochała… i chciała okaleczyć? - Podaj mi ten katalog pracowników? – powiedziała Madison, zastanawiając się czy Derek mimo wszystko nie byłby wolny.

*** Podróż do Hilsboro, w stanie Wiginia, w środowy ranek nie była bolesna, skoro wszyscy inni zmierzali do pracy, do miasta, ale Madison prowadziła jakby miała przesłuchanie do NASCAR. Zgodnie z trzema nieodebranymi połączeniami od jej matki – która uważała, że Madison została porwana do wielkiego, złego miasta, a teraz była przetrzymywana dla nieludzkiej sumy pieniędzy – czterema wiadomościami tekstowymi od jej brata zastanawiającego się, czy potrafi poruszać się po obwodnicy – ponieważ najwyraźniej młodsza siostra nie potrafi kierować – i wiadomością głosową od jej ojca ostrzegającego, że był problem z rezerwacją, była spóźniona na brunch1. Kto do diabła nadal jada brunch? Bębniąc palcami o kierownicę, zmrużyła oczy, kiedy późno majowe słońce wyjrzało spoza znaku zjazdu. Tak – przybliżyła się – tak minęła zjazd. Cholera.

1

Brunch – posiłek pomiędzy śniadaniem, a lunchem

Strona |7

Rzucając gniewne spojrzenie na telefon, ponieważ wiedziała, że będzie dzwonił w gorącym momencie, gwałtownie ruszyła na inny pas i wybrała kolejny zjazd, aby móc wrócić do miejsca, gdzie być powinna. Nie byłaby spóźniona i taka… taka roztrzęsiona, gdyby spędziła ostatnią noc pakując się jak normalna, stabilna emocjonalnie kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat – odnosząca sukcesy, emocjonalnie stabilna kobieta – zamiast lamentować nad faktem, że będzie musiała iść do ołtarza, ramię w ramię z Chase’m, ponieważ, tak naprawdę, to było po prostu okrutne. Fakt, że w ten weekend Derek miał inną randkę i nie mógł jej towarzyszyć, dolał tylko oliwy do ognia. Jej telefon odezwał się, w momencie, kiedy koła jej Chargera dotknęły prawidłowego zjazdu i warknęła na niego, życząc, aby znalazł się w dziesiątym kręgu piekła. Czy tam było dziesięć kręgów? Kto to wiedział, ale ona szybko przekonała się o tym, do czasu, kiedy wszyscy dostali już swoje drinki i zaczęli rozmawiać o tym jak Madison, jako dziecko biegała bez koszulki, wtedy ujawniło się dwadzieścia kręgów piekła i ona odwiedziła każde z nich. Wysokie, czarne drzewa orzechowe stłoczone po obu stronach wiejskiej drogi, którą jechała, zacieniały ją i nadawały niemal eteryczną atmosferę. Przed nią, nad doliną majaczyła modrość z gór. Nie było wątpliwości, tak długo, jak pogoda będzie się utrzymywać, ślub na powietrzu będzie piękny. Nagły trzask szarpnął jej brodę do góry, a koło kierownicy w lewo, prawo, a potem znowu w lewo. Z kołataniem serca, uchwyciła kierownicę, kiedy lawirowała i przekroczyła środkową linię jak dziecko z plakatu dla DUI. - Cholera – wymamrotała, otwierając szeroko oczy, kiedy odzyskała kontrolę nad Chargerem. Pękła opona – pękła, cholerna, opona. – Dlaczego nie? Rozważając czy nie spróbować przejechać kolejnych dziesięciu mil na feldze, jednocześnie wypuszczała serię potwornych przekleństw, które przyprawiłyby o rumieniec jej brata. Skręciła kierownicą w prawo i stoczyła się, aby zatrzymać się na poboczu drogi. Parkując samochód, debatowała nad wyjściem i skopaniem cholernego auta. Zamiast tego zrobiła dojrzałą rzecz: umieściła głowę na kierownicy i zaczęła jeszcze trochę więcej przeklinać. To nie zaczynało się zbyt dobrze. Podnosząc głowę, zsunęła spojrzenie na telefon komórkowy. Chwyciła go z fotela, przeszukała kontakty i szybko nacisnęła przycisk połączenia. Po zaledwie dwóch sygnałach, ktoś odebrał połączenie. - Maddie? Gdzie ty do diabła jesteś, dziewczyno? – eksplodował zatroskany głos jej ojca. – Twoja matka miała już dzwonić na policję, i nie jestem pewien jak bardzo…

Strona |8

- Tato, ze mną wszystko w porządku. Jakieś dziesięć mil od was przebiłam oponę. Przez dźwięki śmiechu i brzdęki sztućców, jej ojciec wysapał. – Co zrobiłaś? Jej brzuch zaburczał, przypominając jej o tym, że było po jedenastej, a ona nie jadła śniadania. – Przebiłam oponę. - Co przebiłaś? Madison wywróciła oczami. – Przebiłam oponę. - Czekaj. Nie słyszę. Ludzie, czy możecie się trochę uciszyć? – Jego głos zabrzmiał nieco dalej od słuchawki. – Maddie jest przy telefonie i coś przebiła. – Sala wybuchła męskim śmiechem. O. Mój. Pieprzony. Boże. - Przepraszam, kochanie. Teraz, co się stało? – zapytał jej ojciec. – Co przebiłaś? - Przebiłam oponę! Oponę! Znasz te rzeczy, które są okrągłe i wykonane z gumy? - Och. Och! Teraz rozumiem – zachichotał ojciec. – Tutaj jest istny zwierzyniec, wszyscy jedzą wszystko na raz. Czy pamiętałaś zabrać do naprawy koło zapasowe uszkodzone podczas ostatniego flaka? Wiesz kochanie, zawsze powinnaś być przygotowana. Co jeśli musiałabyś opuścić miasto podczas ewakuacji? Była tylko sekundy od uderzenia twarzą w kierownicę. Kochała swoich rodziców, do granic możliwości, ale naprawdę nie chciała rozmawiać o jej braku umiejętności planowania, podczas gdy pomieszczenie pełne mężczyzn śmiało się z jej przebijającej cokolwiek – podczas gdy śmiał się Chase, ponieważ zdecydowanie wyłapała w tle jego głęboki baryton. Jej brzuch już teraz wypełniony był węzłami na samą myśl zobaczenia się z nim wkrótce. – Wiem, tato, ale jeszcze nie miałam okazji uzyskać nowego koła zapasowego. - Powinnaś zawsze mieć zapas. Czy nie uczyliśmy ciebie niczego o gotowości? Cóż, w tej chwili to nie to było kwestią sporną? I to nie kometa uderzyła w jej samochód. Jej ojciec westchnął jak robią to wszyscy ojcowie, kiedy ich córki potrzebują ratunku, bez względu na ich wiek. – Tylko się nie ruszaj, przyjedziemy po ciebie, kochanie. - Dzięki, tato. – Zakończyła połączenie i wrzuciła komórkę do torebki. To było takie łatwe, wyobrazić sobie jej absurdalnie dużą rodzinę stłoczoną przy stole, kręcącą głowami. Tylko Maddie się spóźni. Tylko Maddie przebije oponę i nie będzie mieć zapasu. Bycie najmłodszą w rodzinie, która składa się z więzów krwi i gromady Gamble’jów było do dupy.

Strona |9

Bez względu na to, co zrobiła, zawsze była małą, malusieńką Maddie. Nie Madison, która nadzorowała usługi wolontariuszy w Bibliotece Smithsonian. Dorastając, jako pasjonat historii, przemyślała wybór kariery. Madison przechyliła głowę do tyłu, na zagłówek i zamknęła oczy. Nawet z działającą klimatyzacją, ciepło z zewnątrz zaczęło przenikać do środka. Rozpięła pierwsze kilka guzików i była wdzięczna, że wybrała lekkie lniane spodnie, zamiast dżinsów. Znając jej szczęście, dostanie udaru cieplnego, zanim pojawi się jej ojciec, albo brat. Nienawidziła świadomości, że wyciągała któregokolwiek z nich z początku uroczystości. To była ostatnia rzecz, jakiej chciała. A tuż obok tej ostatniej rzeczy było bez wątpienia w jej umyśle to, że Chase prawdopodobnie kręcił głową, wraz z wszystkimi innymi. Minęło kilka minut, a ona musiała przysnąć, ponieważ następną rzeczą, o której wiedziała, był ktoś pukający w jej szybę. Mrugając powoli, wcisnęła przycisk, aby opuścić okno i odwróciła głowę, aby spojrzeć w parę błękitnych oczu owiewanych przez niesamowicie grube, czarne rzęsy. Och… och, nie… Jej serce zająknęło się i opadło, gdy jej spojrzenie przebiegło przez boleśnie znajome wysokie kości policzkowe, pełne usta, które wyglądały na zwodniczo miękkie, ale mogły być twarde i nieustępliwe. Ciemne brązowe włosy opadające na jego czoło, zawsze unikające konieczności wizyty u fryzjera. Mocny nos z lekkim guzem od złamania ze studenckich czasów, dodający nieskazitelnej męskiej urodzie surowy, niebezpiecznie seksowny pazur. Wzrok Madison obniżył się na zwykłą białą koszulkę przylegająca do szerokich ramion, twardej jak skała klatki piersiowej i wąskiej talii. Dżinsy wisiały nisko na biodrach i dzięki Bogu, resztę widoku przesłaniały drzwi samochodu. Zmuszając spojrzenie, aby przeniosło się z powrotem na jego twarz, zassała gwałtowny oddech. Te wygięte we wszystko wiedzący uśmiech zrobiły jakieś śmieszne rzeczy w jej wnętrzu. I jak zapałka rzucona w benzynę, jej ciało rozbudziło się, a płomienie liznęły każdy jej cal. Brzydziła się swoją natychmiastową reakcją na niego, pragnąc, aby jakikolwiek facet do wzięcia w obszarze trzech stanów mógł wywołać to samo morze ognia, a jednocześnie była tym podekscytowana. Całkowicie zrujnowana. - Chase – szepnęła. Jego uśmiech rozszerzył się i, cholera, pojawiły się te dołeczki. – Maddie?

S t r o n a | 10

Na dźwięk jego głosu jej ciało zadrżało. Był głęboki i płynny jak wiekowa whisky. Ten głos powinien być zakazany, tak jak reszta pakietu. Jej spojrzenie ponownie opadło. Cholerne drzwi samochodu, ponieważ nie ma wątpliwości, ten pakiet był całkiem imponujący. Przez krótką, niechcianą sekundę, cofnęła się do czasów studiów, do nocy, kiedy po raz pierwszy odwiedziła klub Chase’a i stanęła w jego eleganckim biurze. Pełna nadziei, pełna pragnienia… Otrząsając się z odrętwienia, usiadła, usztywniając kręgosłup. – Przysłali ciebie? Zachichotał, jakby powiedziała najzabawniejszą na świecie rzecz. – Prawdę mówiąc, zgłosiłem się na ochotnika. - Naprawdę? - Oczywiście – wycedził leniwie. – Musiałem zobaczyć, co przebiła mała Maddie Daniels.

S t r o n a | 11

ROZDZIAŁ 2 Sekundę po tym jak te słowa opuściły jego usta Chase zrozumiał swój błąd, ale cholera nie żałował ich. Dziki, gorący i wręcz grzeszny rumieniec zakradł się na jej policzki i w dół szyi. Część jego – bezlitosny fragment – pozwoliłby połamać sobie nogi i zmiażdżyć dłonie, aby zobaczyć jak daleko podąża ten rumieniec. Ale jak przypomniał sobie wcześniej, w ostatniej możliwej sekundzie, Maddie Daniels była linią, której nie należało przekraczać. Jej wydymane zaciśnięte wargi i gniew płonący w jej piwnych oczach, zmieniał je na bardziej zielone, niż brązowe. Jej oczy zmieniały kolor w zależności od emocji, a ostatnio częściej widział je bardziej zielone. - To było tak jakby prostackie, Chase. Wzruszył ramionami. Grzeczność nie była jego drugim imieniem. – Zamierzasz zostać w samochodzie, czy wychodzisz? Maddie wyglądała jakby miała zostać wyszarpnięta z samochodu. – Mam go po prostu zostawić na poboczu? - Zadzwoniłem po pomoc drogową i są już w drodze. Jeśli otworzysz bagażnik, wezmę twoje rzeczy. W końcu jej spojrzenie przeniosło się z dala od niego i poczuł lekkość w klatce. – Ładny samochód – powiedziała. Chase spojrzał przez ramię na lśniące w słońcu czarne porsche. - To tylko samochód. – Jeden z trzech, które posiadał. Żałował, że zamiast tego nie przyjechał swoją ciężarówką, ale ta pożerała paliwo jak nic innego. Wracając do obecnego niewielkiego problemu, przeszedł do rzeczy. – Maddie, jedziesz ze mną, czy nie? Spojrzała na niego, niemal prowokująco, co było śmieszne. Maddie miała niecałe 162 centymetry wzrostu i prawdopodobnie ważyła 45 kilogramów. Górował nad nią i z łatwością mógł jedną ręką przerzucić ją przez ramię. Ich spojrzenia spotkały się. Z każdą kolejną sekundą wyciągnięcie jej z samochodu i przerzucenie przez ramię stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Może da jej klapsa, na którego wiedział, że zasłużyła. Penis mówił tak, niemal boleśnie nabrzmiewając w spodniach. Zdrowy rozsądek mówił nie, uderzeniem w brzuch.

S t r o n a | 12

Jeśli Chase pragnął osiągnął coś w życiu, to być takim jak ojciec – odnoszący sukces w młodym wieku, zdeterminowany, bogaty i dźwigający gen umożliwiający mu w ciągu dziesięciu sekund spierdolenie każdego poważnego związku. I wszyscy, nawet Maddie, wiedzieli, że on był taki jak jego ojciec. Biorąc głęboki oddech, pomyślał, że zdecydowanie nadszedł czas na lepszą taktykę. – Czeka na ciebie kawałek sernika, który twoja mam dla ciebie odłożyła. Oczy Maddie zaszkliły się. Wcześniej kilka razy widział to spojrzenie. Odkąd tylko sięgał pamięcią czekolada i desery dawały jej to spojrzenie pełne rozkoszy jak po seksie, a to nie pomagało na problem w jego dżinsach. Drzwi samochodu otworzyły się bez ostrzeżenia i odskakując z drogi ledwo udało mu się uniknąć przypadkowej impotencji. - Sernik – powtórzyła, uśmiechając się szeroko. – Czy na wierzchu ma truskawki? Powstrzymywał uśmiech. – Oblany po bokach czekoladą, tak jak lubisz. Ułożyła dłonie na biodrach i przechyliła głowę. – Więc, na co czekasz? – Nacisnęła przycisk na kluczyku i bagażnik się otworzył. – Każda mijająca sekunda, która dzieli mnie od tego sernika sprawia, że ta podróż staje się coraz bardziej niebezpieczna. Ta podróż już była niebezpieczna. Podszedł to tyłu samochodu, podczas gdy ona zabrała rzeczy z tylniego siedzenia. W bagażniku spoczywała tylko jedna walizka. Maddie zawsze była osobą podróżującą z małą ilością bagażu. On spotykał się z dziewczynami, które nie mogły spędzić nocy poza domem bez trzech strojów na zmianę i kilkunastu par butów. Maddie była prawdopodobnie mało wymagającym produktem dorastania z bandą hałaśliwych chłopaków. Wyciągając jej bagaż, zatrzasnął bagażnik obszedł samochód i zatrzymał się. Jezu Chryste… Była pochylona, wyciągając długi worek z rzeczami z tylnego siedzenia. Cienki len jej spodni obciągnął jej krągłą pupę, nad którą wiedział, że ciężko pracowała. Ile razy widział jak ćwiczyła na orbitreku na siłowni? Zbyt wiele razy, aby zliczyć. On naprawdę musi zacząć ćwiczyć w innym czasie. Ale za nic nie mógł oderwać od niej oczu. Maddie mogła być mała, ale miała super diabelne krągłości i mimo, że nie była typem kobiety, do której zwykle uderzał, na swój sposób była piękna. Zadarty nosek i pełne usta, kości policzkowe upstrzone piegami. Długie włosy, obecnie zaczesane do góry, normalnie sięgające do połowy jej pleców.

S t r o n a | 13

Ten rodzaj włosów – ten rodzaj ciała – facet łatwo mógł się zatracić. Oj, do diabła, to było coś więcej, niż to. Pewnego dnia Maddie uczyni jakiegoś sukinsyna szczęśliwym człowiekiem. Ona od zawsze była kompletnym pakietem: inteligentna, zabawna, o silnej woli i życzliwa. I ten tyłek… Chase odwrócił się, wdychając powietrze przez nos, w połowie pragnąc podrzucić Maddie na miejsce, pojechać do miasta i poderwać pierwszą lepszą laskę, która wpadnie mu w drogę. Albo chwycić Maddie za tyłek. Przeszła obok niego lekko go muskając i posłała mu przez ramię dziwne spojrzenie. – Czy ty mi się przypatrujesz? Niech zgadnę. Bambi, albo Suzan przetrzymały ciebie do późna? Nigdy nie mogę ich odróżnić. - Mówisz o bliźniaczkach Banks? Maddie przekrzywiła głowę na bok i czekała. - Ich imiona to Lucy i Lake – poprawił. Wywróciła oczami. – Kto daje swojemu dziecku imię Lake? Och! Jeśli będziecie mieli dzieci, będziecie mogli nazwać je River i Stream. – Potrząsając głową, zmrużyła oczy. Wszystko wiedzące spojrzenie pojawiło się na jej twarzy. – Więc nadal z nimi randkujesz? Szczerze mówiąc randkowanie, nie byłoby terminem, którego używałby do wysokich, chudych bliźniaczek. – Nie randkuję z nimi w tym samym czasie, Maddie. Wcale. - Słyszałam coś innego. - Więc źle słyszałaś. – Ale to spojrzenie na jej twarzy rozprzestrzeniało się. Zaciskając zęby, podążył za nią. Nie było sensu w poprawianiu jej przypuszczeń, ponieważ jego reputacja była prawdopodobnie w tym samym miejscu, co jego ojca. Otwierając tylnie drzwi, zmarszczyła brwi. – Nie odnieśli ich jeszcze do twojego pokoju? Położył jej torbę w bagażniku obok swojej. – Jeszcze się nie zameldowałem. Przyjechałem jakieś piętnaście minut przed twoim telefonem z prośbą o ratunek. Wygładziła niewidzialne zmarszczki na swoich spodniach, nisko spuszczając podbródek. – Nie potrzebowałam ratowania. Chase szyderczo wygiął czoło. – Dla mnie wygląda to inaczej. - Tylko dlatego, że przebiłam… - Powiedz to jeszcze raz.

S t r o n a | 14

Maddie ponownie przeniosła na niego wzrok, a on poczuł w sobie błogość. Ona zawsze jednym spojrzeniem odbierała mu dech w piersiach. – Co powiedzieć? - Przebiłam. Przewróciła oczami. – To naprawdę dojrzałe. - W każdym razie przebiłaś oponę i musiałem po ciebie przyjechać. Czy to nie jest ratowanie? Naburmuszając się, odwróciła się i wróciła do swojego samochodu. Z torebką w ręce, podeszła do Porsche od strony pasażera. Uśmiechnął się. – Zawsze powinnaś mieć… - Wiem. Koło zapasowe – powiedziała, przerywając mu i wsiadając do samochodu. Śmiejąc się pod nosem, także zajął miejsce i spojrzał na nią z ukosa. Wypatrywała przez przyciemnioną szybę; ręką trzymała się telefonu komórkowego, jak koła ratunkowego. Mimochodem się poprawił i modlił, aby doprowadził siebie do porządku zanim ponownie otoczy ich jej rodzina. Pierwsze pięć mil do winnicy, gdzie ślub brał jego kumpel, było ciche, nie oschłe, ale z pewnością nie było najwygodniejszym doświadczeniem. Powinien po prostu ją zignorować. – Dlaczego się dąsasz? - Nie dąsam się. – Posłała mu mroczne spojrzenie. - Nie oszukasz mnie, Maddie. - Przestań mnie tak nazywać. – Przekopała się przez torebkę i wyjęła okulary przeciwsłoneczne. Założyła je i odwróciła się do niego. Sprytnie. – Nienawidzę, kiedy tak do mnie mówisz. - Dlaczego? Nic nie odpowiedziała. Westchnął i przeszedł do bezpiecznego tematu. – Twój brat jest bardzo szczęśliwy. Obok niego, Maddie zrelaksowała się odrobinę. – Wiem. Cieszę się z jego powodu. Zasługuje na to, prawda? On jest taki miły, że każda inna dziewczyna by to wykorzystała. - Tak. – Spojrzenie Chase’a przemknęło z drogi. Nadal się na niego patrzyła, a on nienawidził tego, że okulary zasłaniały mu jej oczy. Nie miał pojęcia, jaki mały strach krył się za tymi ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. – Lissa jest dobra dziewczyną. Jest właściwą osobą dla Mitcha.

S t r o n a | 15

Maddie zassała dolną wargę, a potem powiedziała – Mitch jest dla niej właściwy. Mały uśmiech szarpnął jego ustami. – To prawda. Chociaż, małżeństwo? Nigdy nie myślałem, że doczekam dnia, w którym się ustatkuje. - Naprawdę nie chcę słuchać o jego eskapadach. – Przeciągnęła dłonią po włosach, wygładzając tych kilka luźnych pasem, które wymknęły się z jej koka. – Jeszcze nic nie jadłam. - Czy pełny żołądek będzie lepszy? Parsknęła. - Pamiętasz dziewczynę, z którą się umawiał podczas drugiego roku studiów? Jej oczy rozszerzyły się, a jego uśmiech powiększył. – Och, Boże, tę, która już na pierwszej randce zaczęła wymyślać imiona dla ich dzieci? - Linda Bullock. - Tak! – Podskoczyła na siedzeniu. – Na śmierć wystraszyła Mitcha wydzwaniając do niego o każdej porze w nocy. Wściekł się, kiedy mi o niej powiedziałeś. - Po jednej randce obozowała przed naszym akademikiem. – Chase pokręcił głową. – Ładna dziewczyna, ale była szalona. Szybko zbliżali się do winnicy. Zanim się zorientuje Maddie będzie otoczona przez tych, którzy ją kochają i o nią dbają, a on będzie z braćmi przyglądając się jak przeszukują listę gości w poszukiwaniu panien. Jakby czytając w jego myślach spojrzała na niego. – Założę się, że ty i twoi bracia nie moglibyście być szczęśliwsi. - Dlaczego? Jej usta uformowały się w ciasny uśmiech. – To ślub, a to oznacza łatwe zdobycze. - Chcesz powiedzieć, że potrzebuję łatwych zdobyczy? - Być może. Czerwony rumieniec zabarwił jej policzki pod okularami. Patrzenie na jej atrakcyjnie płonącą twarz było niemal warte tej rozmowy, tego przerabiania wspomnień, które powinny wspomnieniami pozostać. - Okej – powiedziała. Nie potrzebujesz łatwej zdobyczy. Nic takiego nie mówię. - To, co mówisz, Maddie?

S t r o n a | 16

Frustracja przetoczyła się przez nią, gdy przesunęła dłonią po maślanym skórzanym siedzeniu długim, ospałym ruchem, który spowodował szarpnięcie w jego penisie. – Lissa ma dużo ładnych koleżanek. Nie takich jak bliźniaczki Banks, ale jednak. Chase kiwnął głową, a potem sięgnął po osłonę przeciwsłoneczną, wciągając na nos swoje własne okulary przeciwsłoneczne. – Naprawdę. - Więc, tak jak powiedziałam, ty i twoi bracia będziecie się dobrze bawić. - Być może. - Sięgnął ręką, pukając ją w ramię palcami, aby zwrócić jej uwagę i wskazał na długie rzędy winorośli rozciągających się doliną po jego lewej stronie. – Drażliwa? - Nie. Przepraszam. Zbyt dużo kofeiny. Nagle do niej dotarło. Czasami Chase zapominał, że ich stosunki nie były takie jak dawniej i cholera to było do bani. Odchrząknęła. – To, kiedy wy się ożenicie? Chase odszczeknął wymuszonym śmiechem. – Dobry Boże, Maddie. - Co? – Jej niezadowolenie dosięgło kącików jej ust. – To nie jest szalone pytanie. Nie robicie się młodsi. Potrząsając głową ponownie się roześmiał. Miał dwadzieścia osiem lat, nie był stary. Chad, jego średni brat miał trzydzieści lat, a najstarszy, Chandler, trzydzieści jeden. Żaden z nich nie podchodził do małżeństwa z otwartymi ramionami. Nie po tym jak widzieli, co zrobiło ono z ich rodzicami. Lub, w rzeczywistości, co jego ojciec zrobił jego matce. To, dlatego cała trójka prawie wychowała się w domu Danielsów. Maddie pochyliła się nad siedzeniem, uderzając go małą pięścią w udo. – Przestań się ze mnie naśmiewać, głupku. - Nic nie mogę na to poradzić. Jesteś zabawna. - Cokolwiek. Uśmiechając się, skręcił w lewo na prywatną drogę prowadzącą do winnicy. – Nie chcę poznawać małżeństwa, Maddie. Wiesz, co o nas mówią. - Kto podejmie ryzyko z chłopakiem Gamble’ów? Albo, wzięcie za męża Gamble’ja to jak uprawianie hazardu. – Lekko pokręciła głową. – Nie jesteśmy już w szkole, albo na uczelni, Chase. Jego spojrzenie podryfowało z gładkiej linii jej uda, w górę, aż do miejsca, gdzie guziki jej bluzki rozchodziły się, odsłaniając kusząco pulchną pierś.

S t r o n a | 17

- Tak – powiedział, skupiając się na drodze. Jego kłykcie bolały od mocnego ściskania kierownicy. – Zdecydowanie nie jesteśmy już w szkole. Uśmiechnęła się pospiesznie, zanim ponownie zwróciła się w stronę okna, zamierzając zatopić się w przetaczających się wzgórzach, ale nagle musiała do tego wrócić. – Nie jesteś taki jak ojciec, Chase. - Ty, ze wszystkich ludzi na świecie powinnaś wiedzieć, że jestem dokładnie taki jak mój ojciec – odburknął, głosem surowszym, niż zamierzał. Wzrok Maddie ponownie przeniósł się na niego, jej policzki nagle zbladły, a potem ponownie się zarumieniły. Jej usta rozchyliły się, ale nic nie powiedziała i odwróciła się do okna. Jęknął. – Cholera, Maddie, nie miałem tego na myśli… - W porządku. Cokolwiek. Wiedział, że słowa w porządku i cokolwiek były tymi, które go wkurzały. To były te słowa, które matka od czasu do czasu wypowiadała, kiedy ich ojciec nie wracał na noc do domu, albo znikał w nieoczekiwanej podróży służbowej. Chase ponownie przeklął. Jadąc w górę krętą drogą walczył z pragnieniem, aby przeprosić. Tak było jednak lepiej. Od kilku lat Maddie była nikim więcej, jak tylko młodszą siostrą Mitcha. Tak był w stosunku do niej opiekuńczy, ale to było wiadome. Tej jednej nocy, wiele lat temu, na zawsze popsuł stosunku pomiędzy nimi. Ale jeśli Chase wiedział o wszystkim, to zdawał sobie sprawę, że nie ma powrotów. Tak jak nie było powrotów w przypadku jego rodziców. *** W drodze do głównej portierni, Madison robiła, co w jej mocy, aby nie spoglądać na Chase’a, nie dać się wciągnąć w jego samochwalstwo, wpadając w sieć, o której nie miał pojęcia, że wije samym tylko siedzeniem obok niej. Więc patrzyła przed siebie i ignorowała go. Starsza para wolno posuwała się w dół szlaku, z mocno złączonymi dłońmi. Spojrzenia, które dzielili były tak pełne miłości, że Madison poczuła ukłucie zazdrości. To był rodzaj miłości, o którym marzyła, jako mała dziewczynka – miłości, która nie nuży się po dekadach, ale rośnie w siłę. But kobiety na grubej podeszwie poślizgnął się na jednym z kamyków. Jej mąż z łatwością złapał ją za rękę, ale jej torebka na drugim ramieniu upadła, rozsypując zawartość na białych kamieniach.

S t r o n a | 18

Madison pośpiesznie podeszła, klękając, aby szybko zebrać rzeczy kobiety. - Och, dziękuję, kochanie – zanuciła starsza kobieta. – Z wiekiem robię się coraz bardziej niezdarna. - Żaden problem. – Uśmiechnęła się Madison, oddając torebkę. – Miłego dnia. Wracając do Chase’a, odnalazła go uśmiechającego się do niej. Nie tym pełnym uśmiechem ujawniającym dołeczki, ale małym, skrytym. – Co? - Nic – powiedział lekko potrząsając głową. W momencie, w którym Madison weszła do przytulnego atrium Winnicy Belle, została zaatakowała przez jej rodzinę. Łamiące kości przytulasy dawane przez jej bliższych i dalszych kuzynów, kilkoro osób, których nie rozpoznała i wujka. Uściski, które oderwały ją od ziemi i przyprawiły o zawroty głowy. Ale gdy zobaczyła swojego brata po drugiej stronie atrium, stojącego przed kilkoma długimi stołami pokrytymi białymi obrusami, szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy i ruszyła do przodu. Mitch był wysoki, jak ich ojciec, a jego brązowe włosy przystrzyżone były blisko czaszki. Ze swoim amerykańskim dobrym wyglądem i słodkim usposobieniem zwykle miał u swoich stóp tłumy kobiet. Wiele z nich było jej przyjaciółkami. Niektóre z nich bez wątpienia będą w ten weekend lamentować, ale on zapatrzony był tylko w Lissę. Złapał ją w pasie i okręcił dookoła. – Zaczynaliśmy myśleć, że zbojkotujesz wesele. - Nigdy! – Roześmiała się splatając jego dłonie. Nie skoro ma zobaczyć brata na święta. On i Lissa przenieśli się do pobliskiego Fairfax, a z ich zajętością pozostało mało czasu na rodzinne spotkania. – Tęskniłam. - Teraz chodź, zanim zaczniesz na mnie płakać. Zamrugała. – Nie płaczę. - Dobrze. – Uraczył ją kolejnym uściskiem. – Myślę, że urosłaś z jakieś dwa centymetry. Śmiejąc się, uwolniła się od niego. – Przestałam rosnąć jakieś dziesięć lat temu. - Spróbuj dwadzieścia lat – tubylczy głos jej ojca dobiegł z końca stołu. Ten człowiek o posturze niedźwiedzia był prawdopodobnie przerażony, że jeden z jego potomków mógłby brać udział w castingu do Lollipop gild. Ponad ramieniem Mitcha z powitalnym uśmiechem czekała już Lisa. Odsuwając się od brata, Madison podeszła do smukłej blondynki i mocno ją przytuliła.

S t r o n a | 19

- Jestem taka szczęśliwa, że tutaj jesteś – powiedziała Lisa, odsuwając się. Łzy wypełniły jej szare oczy. – Teraz wszystko jest idealne. Chodź, twoja mama ocaliła dla ciebie deser. Idąc za nią, Madison zerknęła przez ramię. Mitch trzymał rękę na ramieniu Chase’a i oboje się śmiali. Serce zabiło jej, a Chase popatrzył do góry i ich spojrzenia spotkały się. Madison odwróciła wzrok i niemal wpadła na Chandlera. Największy i najbardziej umięśniony z braci Gamblejów z łatwością był najbardziej przerażający. Wszyscy trzej bracia dzielili te same intensywne rysy twarzy i niezwykle niebieskie oczy, ale Chandler był wyższy od pozostałych o dobre osiem centymetrów. - Uważaj, karzełku – powiedział, z łatwością ją mijając. – Nie chcę, przejechać po jednej z druhen. Karzełku? – Dzięki, Godzilla. Po tym miał czelność zmierzwić jej włosy jakby miała dwanaście lat. Zamachnęła się na niego, chybiając nieznacznie, co było i tak imponujące biorąc pod uwagę jak był pokaźnych rozmiarów. Chandler śmiał się dołączając do Mitcha i swojego brata. Jak do tej pory nie wypatrzyła średniego z braci. Chad był notorycznym dowcipnisiem i gdy był w pobliżu nikt nie był bezpieczny. Megan Daniels siedziała obok ojca Madison w dużym pokoju zwieńczonym kopułą, i trudno było uwierzyć, że jej mama zbliżała się do swoich 56 urodzin. Nie było ani jednego siwego włoska na masie jej kasztanowych fal. - Usiądź, kochanie. – Poklepała miejsce obok siebie. – Uratowałam dla ciebie trochę sernika. Bez ponownego proszenia, Madison zajęła miejsce i zabrała się za jedzenie przysłuchując się rozmowom, podczas gdy pozostali ponownie zajmowali miejsce przy długim stole. Raz na jakiś czas pojawiał się jakiś bardzo daleki kuzyn, albo ktoś z rodziny Lissy. Jej rodzice wydawali się być mili i mieć dobre stosunki z rodzicami Madison. Pan Grant, ojciec Lissy, nawet uśmiechnął się, kiedy ojciec Madison zapuścił się w następną serię generatorów, które mogłyby utrzymać 1200 metrowy bunkier. Jej matka wywróciła oczami. – Wiesz, że twój ojciec lubi rozmawiać o sprawach zawodowych. Tak, ale rozmowy o sprawach zawodowych u większości ludzi nie krążą wokół apokalipsy.

S t r o n a | 20

Podczas gdy wszyscy byli zajęci ona zwinęła dwa ostatnie ciastka z patery i praktycznie połknęła je w całości. Jeśli to należało uważać za „brunch”, Madison pomyślała, że po prostu mogłaby mieć nowy ulubiony posiłek. - To naprawdę miłe, że Chase zgłosił się na ochotnika, aby ciebie odebrać, kochanie. – Oczy jej mamy zabłysnęły. – Nie był tutaj nawet dziesięciu minut, ale zaraz po ciebie wyjechał. Madison prawie zakrztusiła się ciastkiem. – Tak, naprawdę miłe z jego strony. Jej mama pochyliła się i obniżyła głos. – Wiesz, że nadal jest singlem. Odchrząkując, była wdzięczna, że Chase’a nie było nigdzie w pobliżu stołu. – Brawo dla niego. - A ty kiedyś bardzo się w nim durzyłaś. To było takie słodkie. Usta Madison otworzyły się, aby zaprzeczyć, ale pani Grant zareagowała, zanim mogła powiedzieć choćby słowo. – W kim durzyła? - Chase. – Jej matka mądrze kiwnęła głową w kierunku przodu sali. – Chodziła za nim i Mitchem jak… - Mamo – jęknęła Madison, chcąc ukryć się pod stołem. – Nie podążałam za nimi jak szczeniak. Jej matka tylko się uśmiechnęła. - To takie słodkie – powiedziała pani Grant, jej wzrok podążył do miejsca, gdzie stał Chase i reszta mężczyzn. – A on wydaje się być uroczym, młodym mężczyzną. Mitch opowiadał nam jak został właścicielem kilku nocnych klubów w mieście. Mama przeszła to szczegółowej relacji z sukcesów Chase’a, które były dość imponujące. W ciągu ostatnich siedmiu lat otworzył kilka dochodowych, ekskluzywnych barów, które z łatwością zrobiły z niego jednego z najbardziej pożądanych kawalerów. Jej matka prześlizgnęła się po powszechnie znanym życiu towarzyskich Chase’a jako playboya. Madison nie była w żadnym z jego klubów odkąd skończyła dwadzieścia jeden lat, od tamtej katastrofalnej nocy, kiedy alkohol i kilka lat zadurzenia w facecie rozwinęły się w totalnie upokarzający zmierzch. Po wzięciu łyka wody, przeprosiła, aby móc pójść sprawdzić rezerwację pokoju i ruszyła pomiędzy stołami, i na zewnątrz do szerokiego holu w kierunku biura rezerwacji. Po wyjściu poza obszar, w którym wydawano śniadania zdała sobie sprawę, że ma towarzystwo.

S t r o n a | 21

Chase podążał tuż przy jej boku, z rękami w kieszeniach dżinsów. Był od niej wyższy i przy nim zawsze czuła się jak karzeł. Uniosła na niego brew, całkowicie próbując grac opanowaną, chociaż jej serce waliło od samego chodzenia tak blisko niego. – Śledzisz mnie? - Pomyślałem, że zmienię na wyższy standard. - Ha, ha. Błysnął uśmiechem. – Właściwie, miałem zamiar odebrać klucz. - Ja też. – Winiarnia Belle miała kilka domków rozmieszczonych po majątku i większość zarezerwowana była dla gości przyjeżdżających na sobotni ślub. Przygryzła wargę, zdając sobie sprawę, że jeszcze mu nie podziękowała. - Dziękuję, że po mnie przyjechałeś. Nie trzeba było. Chase wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Dalej podążali przez elegancko zaprojektowany korytarz z odsłoniętymi ścianami z bali, aż w końcu dotarli do recepcji. Starszy mężczyzna za ladą z identyfikatorem głoszącym, że ma na imię Bob uśmiechnął się do nich. – W czym mogę pomóc? Chase oparł się o biurko. – Jesteśmy tutaj, aby odebrać klucze do naszych pokoi. - Och, na ślub? – Jego ręce zatrzymały się nad klawiaturą gotowe do startu. – Gratulacje. Madison powstrzymała śmiech. – Nie jesteśmy. To znaczy, nie ma potrzeby nam gratulować. On i ja nie jesteśmy w taki sposób. Jesteśmy… - Ona próbuje powiedzieć, że nie jesteśmy młodą parą – powiedział spokojnie Chase, uśmiechając się. Niech Bóg broni, żeby ktokolwiek tak myślał. Jezu. – Jesteśmy gośćmi weselnymi. Chase podał ich nazwiska, podczas, gdy Madison mentalnie beształa się za bełkotanie jak niezdarna nastolatka, ale stanie w jego pobliżu było rozpraszające. Jego obecność, jego ostry zapach, który po części pochodził od wody kolońskiej, a po części był zapachem mężczyzny, sprawiły, że jej zmysły strzelały z prawa na lewo. On zawsze musiał stać blisko. Podobnie jak teraz, pomiędzy ich ciałami było zaledwie kilka centymetrów. Czuła bijące od niego naturalne ciepło i jeśli zamknęłaby oczy, była prawie pewna, że mogłaby przypomnieć sobie jak to jest mieć jego ramię owinięte wokół siebie, tulące ją do jego piersi, podczas gdy jego ręka skrada się pod brzeg sukienki, którą ubrała specjalnie dla niego, przesuwając ją w górę… Madison otrząsnęła się ze wspomnień. Nie powinna do tego wracać.

S t r o n a | 22

- Przepraszam – powiedział recepcjonista, zwracając jej uwagę na to, co najważniejsze. – Nastąpiło niefortunne nieporozumienie. Nagle przypomniała sobie wiadomość ojca. – Czy coś się stało? Policzki recepcjonisty stały się rumiane. – Mieliśmy inne wesele, które kończy się w piątek i, cóż, mówiąc szczerze, jeden z niepełnoetatowych pracowników wynajął za dużą ilość domków, co wypchnęło dwie ostatnie rezerwacje. Które, oczywiście, musiały okazać się rezerwacjami Chase’a i Madison, ponieważ jeśli mieli ze sobą coś wspólnego, to tylko to, że zawsze robili wszystko na ostatnią minutę. Chase zmarszczył brwi i pochylił się głębiej. – Cóż, musi być jakieś rozwiązanie. Przełykając w widoczny sposób spojrzał na komputer. – Byłem pod wrażeniem, że pani Daniels już zajęła się tym problemem. Madison miała naprawdę złe przeczucie. - Wyjaśniliśmy ten problem przed jej przybyciem. Mieliśmy tylko jeden dostępny domek stary apartament dla nowożeńców, który ma zostać przebudowany. - Apartament dla nowożeńców? – powtórzył powoli Chase, jakby te dwa słowa nie miały sensu. Jej żołądek podskoczył. Recepcjonista wyglądał wyraźnie nieswojo. – Z całą pewnością zmieści się tam dwójka ludzi. Pani Daniels powiedziała, że to nie będzie problem. Miała zamiar zabić swoją matkę. - Przykro mi. – Chase wyprostował się, a jego 182 centymetry wysokości robiły wrażenie. – Nie możemy dzielić ze sobą domku. Ała. Dzielenie pokoju z Chase’m nie było na jej liście rzeczy do zrobienia, ale do diabła, to nie była jedna z najgorszych opcji. - Pieniądze nie stanowią problemu – kontynuował, z oczami pociemniałymi, aż do granatowego koloru – co było znakiem, że jego temperament miał się ujawnić. – Mogę zapłacić podwójnie, albo potrójnie, żeby uzyskać dwa pokoje. Dobra, teraz to było zwyczajnie obraźliwe. Spojrzała na niego. – Zgadzam się. Nie ma mowy, żeby z nim zamieszkała. Chase zmierzył ją wzrokiem.

S t r o n a | 23

Recepcjonista pokręcił głową. – Przykro mi, ale nie ma innych wolnych pokoi. Albo stary domek nowożeńców… albo nic. Oboje spojrzeli na recepcjonistę. Madison miała głębokie podejrzenia, że Chase był bliski złapania mężczyzny, odwrócenia go do góry nogami i potrząsania nim, aż wypadną klucze. Mogła się na to zgodzić. - Pokoje powinny stać się dostępne w piątkowy ranek i zapewniam, że jesteście pierwsi w kolejce, ale niestety teraz nie mogę nic innego poradzić. Madison przeciągnęła dłonią po włosach, oszołomiona. Mieszkanie z Chase’m? Nie było mowy. Pomiędzy gapieniem się na niego w pobliżu, a chęcią walnięcia go w głowę, oszaleje. A jej mama – jej stuknięta, zajmująca się swataniem matka – przyłożyła do tego rękę. Zamierzała pogrzebać tę kobietę w schronie. Madison zerknęła na wciąż milczącego Chase’a. Mięśnie pracowały w jego szczęce jakby miał zamiar zetrzeć trzonowce wprost do dziąseł. To było przerażające dla niej, ale dla niego? Boże, był gotowy na złożenie oferty na pomieszczenie recepcjonisty. Nie ulega wątpliwości, to stanowiło poważne zagrożenie dla jego planów uwiedzenia kobiet. - Chyba sobie żartujesz. – Chase odsunął się, umieszczając dłonie na wąskich biodrach. Zaklął pod nosem. – Dobra, daj mi te cholerne klucze. Madison zaczerwieniła się. – Słuchaj, nie mogę… - A co możesz? Dzielić pokój z matką, która jest na drugim miesiącu miodowym z twoim ojcem? A może wolisz zamieszkać z jedną z innych par i zrujnować ich romantyczny weekend? – Notatka przypięta do kluczy spadła do jego otwartej dłoni. – Chcesz spać w samochodzie? Nie mamy wyboru. – Jego oczy spotkały się z jej rozszerzonymi. – Jesteśmy na siebie skazani, aż do piątku.

S t r o n a | 24

ROZDZIAŁ 3 - O jejku, wy dwoje nie dotrwacie do ślubu. – Mitch odchylił się na krześle, oczy błyszczały mu z rozbawienia. – Nie ma mowy. Madison westchnęła. - Dlaczego? – zapytała jej matka z drugiego końca stołu. – Poradzą sobie. - Pozabijają się – powiedział ze śmiechem Mitch, a potem spoważniał. – Oni naprawdę mogą pozabijać siebie nawzajem. Zwracając oczy na szklany sufit, Madison walczyła o cierpliwość. – Nie pozabijamy się. - Nie składałbym takich obietnic – mruknął Chase, odzywając się po raz pierwszy odkąd wrócili z recepcji. Boże, była dwie sekundy od wskoczenia mu jak małpa na plecy i uduszenia. Ale wtedy on ruszył zerkając na nią przez ramię. - Ten pociąg udaje się właśnie do domu, jeśli chcesz się zabrać. Wlekąc się za nim, wymruczała. – Kto nie chciałby się zabrać. Chase zatrzymał się jak wryty. – Słucham? - Powiedziałam. – Posłała mu zuchwały uśmiech. – Kto nie chciałby się zabrać. Wycelował w nią ostrym spojrzeniem. – Znam kilkoro osób. Wow. Pomyślał o tym. Odmówiła sobie przyjemności ponownego zarumienienia się. – Założę się, że mógłbyś je policzyć na palcach jednej ręki. - Być może – mruknął i ponownie ruszył. Droga do chaty – na kraniec posiadłości, w pobliże grubych drzew orzechowych, u podnóża gór Błękitnych – była cicha i niezręczna. W chwili, kiedy rozpoczęła rozmowę o jego życiu seksualnym pożałowała tego. Mówiąc takie rzeczy tylko wzmocniła jego chybione przekonanie, że był taki jak jego ojciec. To było coś, na co nigdy nie pozwalała sobie w stosunku do niego. W głębi duszy wiedziała, że stawanie się jak jego niewierny ojciec stawało się jego osobistym koszmarem, ale brnął w to dalej wybierając, co tydzień inną dziewczynę. Okrążyła ciernisty krzew róży podążając we właściwym kierunku. Był taki już od liceum – no może nie taki zły jak Chad, ale Chase ilustrował styl życia playboya.

S t r o n a | 25

A fakt, że Chase stosował zasadę równouprawnienia we wskakiwaniu do łóżka, zawsze piekł, ponieważ był gotowy dla każdej… każdej, oprócz niej. Na zewnątrz domku, Chase trzymał w dłoni jej klucz jakby był to wąż mający zatopić zęby w jego ręce. Przez całą drogę nie powiedział ani słowa. Był wkurzony; wiedziała o tym. Jaki energiczny mężczyzna przybywa na wesele i z zadowoleniem ląduje w jednej chacie z małą siostrzyczką jego najlepszego przyjaciela? A na dodatek w starej chacie dla nowożeńców? Madison nie mogła w to uwierzyć. Ona dosłownie miała pecha, jeśli chodziło o niego. Spojrzała na telefon i zapragnęła go wyrzucić. Brak zasięgu. Wreszcie otworzyła drzwi i pomacała ścianę, wciskając przełącznik światła. Jej szczęka opadła i przycisnęła dłoń do buzi. To był żart. Musiał być. – Za tym musiał stać twój brat – powiedziała. Chase powoli pokręcił głową. – Jeśli jest, to mam zamiar go zamordować. Nic dziwnego, recepcjonista powiedział, że pokój był przewidziany do remontu. Najwyraźniej, ktoś wykonał pospieszną robotę sprzątając pokój. W powietrzu unosił się słaby zapach lizolu i pot-pourri, które utrzymywały się w domku, ale dywan… łóżko. Drewnianą podłogę pokrywało kilka porozrzucanych dywaników. Wszystkie miały kolor tęczy z wyjątkiem jednego pluszowego. Dokładnie pluszowego. Ściany pomalowane były żywą purpurą i na czerwono, a łóżko… łóżko wyłożone było czerwonym aksamitem i miało kształt serca. Chase przeszedł przez pokój, rzucając swoje klucze na białym kredensie, który wyglądał jakby mógł być własnością jej babci. Spojrzał przez ramię, z uniesioną brwią. Madison wybuchła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. – To jest jak gniazdo miłości z lat siedemdziesiątych. Powolny uśmiech rozciągnął się na jego ustach. – Myślę, że widziałem taki pokój na starych filmach porno. Podążając za nim zachichotała. Szybkie spojrzenie na łazienkę ujawniło wannę wielkości basenu, idealną dla napalonej młodej pary. Patrząc przez ramię, Chase pokręcił głową. – Można by zmieścić w niej pięć osób. - To mogłoby być niezręczne. - Ach, prawda, ale za to jest wystarczająco duża dla dwóch osób.

S t r o n a | 26

- Nie wiem – powiedziała, mijając go i wychodząc z łazienki. Naprzeciwko łóżka były drzwi balkonowe, które prowadziły na taras i do jacuzzi. – Nigdy nie przekonałam się do tego całego seksu w wannie. - Bo źle to robiłaś. – Poczuła przy policzku jego ciepły oddech i dobry Boże, czy on wiedział? Madison nie była świętoszką i tylko dlatego, że żaden z mężczyzn nie spełniał w jej oczach oczekiwań, tak jak Chase, nie znaczyło, że nie chodziła na randki. I może miał rację, a ona po prostu miała złych partnerów, ponieważ nie mogła wyobrazić sobie braku czerpania przyjemności z kąpieli razem z nim, ale nie ma mowy, aby kiedykolwiek mu się do tego przyznała. Oznaczało to, że nadszedł czas na szybką zmianę tematu. Ale kiedy poniosła spojrzenie i ujrzała go wpatrującego się w nią spod opadających powiek, oddech uwiązł jej w gardle. Stanie tak blisko niego, kilka cali od łóżka, którego nie powstydziłby się Austin Power, to było zbyt wiele. Noc w jego klubie powróciła w przypływie emocji i splątanych nadziei, które nigdy się nie urzeczywistniły. W końcu odzyskała głos. – To… to nie ma nic wspólnego z moimi partnerami. Chase przechylił głowę na bok, zwężając swoje intensywnie niebieskie oczy. – Partnerami… tak w liczbie mnogiej? Udając obojętność, przewróciła oczami, podczas gdy jej serce kołatało. – Mam dwadzieścia pięć lat, a nie szesnaście. - Nie musisz mi przypominać ile masz lat – warknął. - Więc dlaczego wydajesz się być zaskoczony, że uprawiałam seks? Zrobił krok do przodu, podczas gdy ona cofnęła się do tyłu. – Więcej niż z jedną osobą? Z pewnością to nie była wiadomość z ostatniej chwili. – Z iloma osobami ty uprawiałeś seks? Pięciomaset? – odszczeknęła. – Do diabła, z iloma w ciągu jednego miesiąca? Wyraźne ostrzeżenie uformowało się w tych jego szafirowych oczach. – Nie mówimy o mnie. - I nie mówimy też o mnie. – Jeszcze jeden krok w tył i uderzyła plecami w ścianę. Nie było ucieczki. – Więc, po prostu przestańmy… - Co przestańmy? – Pochylił się, jego oddech drażniącym ciepłem owionął jej policzek, a obie dłonie umieścił na ścianie po bokach jej głowy. Wzrok Madison skierował się na jego usta i nie miała już zielonego pojęcia, o czym rozmawiają. Coś o seksie, i Boże, rozmowa o seksie z Chase’m nie była dobrym

S t r o n a | 27

pomysłem. Ponieważ teraz miała ochotę na seks. Z Chase’m. Chciała poczuć go w sobie, tylko jego, zawsze tylko jego. Chciała tego tak bardzo. W jej żyłach rozprzestrzenił się płynny ogień, uderzając w nią. Pożądanie wzrosło tak szybko, pulsując w jej kończynach, uderzając w nią szybko i mocno, drażniąc jej zmysły. Niewielka część jej mózgu, która jeszcze pracowała wstrzeliwała w prawo i w lewo ostrzeżenia. To było szaleństwo, nawet bawienie się pomysłem, że do czegoś mogłoby dojść pomiędzy nią a Chase’m, ale kiedy podniosła spojrzenie, zderzając się z jego, jej serce zatrzymało się. - Powiedz mi – rozkazał, cichym i poważnym głosem. – Ilu chłopcom pozwoliłaś się dotknąć? Część niej pod wpływem tego pożądania zjeżyła się, ale ta druga część, głupsza, była zachwycona, że mu zależało. – Nigdy nie byłam z chłopcami, Chase. Gniew i coś jeszcze bardziej potężnego rozgorzało w jego niebieskich oczach. – Ach, więc to tak. - Cokolwiek to jest, to nie twoja sprawa. Głęboko zachichotał. Ruch przeniósł jego usta bliżej do jej policzka. – To jest moja sprawa. - Wyjaśnij mi tę wadliwą logikę – powiedziała. Chase uśmiechnął się. – Jesteś siostrą mojego najlepszego przyjaciela. To powoduje, że to moja sprawa – to wszystko jest moją sprawą. I to było najgorsze, co mógł powiedzieć. Teraz pulsował w niej ogień, ale innego rodzaju. – Odejdź. – Zaczęła odpychać się od ściany, ale Chase pochylił się, jej klatka piersiowa zrównała się z jego. Jej ciało sfiksowało. Złość. Pożądanie. Nadzieja. Miłość. Strach. Wszystkie te emocje splątały się razem. – Chase… Nic nie powiedział i wszystko, nad czym mogła się skoncentrować to jego twarda pierś dociskająca się do jej klatki piersiowej. Cienka bawełna jego koszulki i jej bluzka, nie pasowały do ciepła, jakie kłębiło się w nim, czy też budowało w niej. Jej sutki stwardniały do bolących, figlarnych pereł i zassała głęboki oddech, powstrzymując jęk. Jego usta rozchyliły się. Nie było potrzeby ukrywania emocji, nie przed człowiekiem, takim jak Chase, który znał każdy smak kobiety. Chciała być jego smakiem – jego ulubionym. Coś mocno skręciło się w jej wnętrzu.

S t r o n a | 28

Teraz dyszała, a on nawet jej tak naprawdę nie dotknął. Starała się odłącznych od swoich pozostających poza kontrolą hormonów, posuwając się do myślenia o Waszyngtońskim metrze, ale jej ciało wciąż ją atakowało. Zaczerpnął oddech, a potem spojrzał na nią gniewnie, nawet, gdy przycisnął czoło do jej czoła. Zatrzepotała rzęsami zamykając oczy i pozostała nieruchomo, ledwo ośmielając się oddychać, podczas gdy jego oddech tańczył po jej czole, w dół po jej skroni i na policzek. Jego usta zawisły nad jej. - Nie – warknął. Madison nie była pewna, do kogo mówił, ale wtedy jego usta zmiażdżyły jej i cały jej świat stał się nim – jego dotyk i nacisk jego napierających ust, zmusił ją do odpowiedzi. To nie był delikatny pocałunek, albo słodka eksploracja. Był pełen złości i surowy, zapierający dech w piersi i spalający duszę. W tej chwili, nie chciała delikatności. Chciała szybko i mocno, jego i siebie, na podłodze, nawet na pluszowym dywaniku, nagich i spoconych. Jego wilgotny, gorący język domagał się wnętrza jej ust, zmagając się z nią, dopóki nie przejął całkowitej kontroli i nie przemknął czubkiem języka po górnej części jej warg. W sposobie, w jaki ją całował była jakaś przepyszna zaborczość, jakby rościł sobie do niej prawo, podczas gdy jednocześnie wypalał wspomnienia kogokolwiek pasującego do niej. I tak też robił. W jednej chwili, nie było nikogo innego oprócz niego. Zdjął jedną z dłoni ze ściany i rozmieścił palce płasko na jej policzku, zsuwając je w dół po jej szyi. Trzymał ją tam, delikatnie i sprzecznie z zapalczywością jego pocałunku. To było tak, jak zawsze chciała Chase’a, jak zawsze marzyła, że będzie i jak raz przez krótki czas bosko zasmakowała. Jęknęła, wtapiając się w niego. Pomiędzy udami, pożądała jego. Jej ciało… Chase wyszarpnął się, a ona otworzyła oczy, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała nierówno. Wpatrywał się w nią… patrzył jakby zrobiła coś strasznie złego. A to on… on ją pocałował. Odchodząc do tyłu, Chase pokręcił głową, po bokach zaciskając dłonie. – To… to się nie wydarzyło. Zamrugała pod wpływem bolesnego szarpnięcia w piersi. – Ale… tak się stało. Jego atrakcyjna twarz stałą się beznamiętnie obojętna, a Madison poczuła się jakby ktoś uderzył ją w brzuch. – Nie, nie – powiedział. – To się nie stało. Po tym odwrócił się i wybiegł z domku, zatrzaskując za sobą drzwi.

S t r o n a | 29

Madison powoli zamrugała. Och, nie do diabła, on nie tylko wyszedł jak królowa dramatu. Zamierzała znaleźć go i wykastrować. Skrzywiła się. Ok, no może nie aż tak skrajnie, ale będzie przeklęta, jeśli pozwoli mu się tak całować, a potem uciekać. *** Madison była na dobrej drodze do upicia się. Nie do upicia się, aby paść na twarz, czy zrobić striptiz, chociaż bez całej tej jej rodziny dookoła mogło to wydawać się zabawne, ale zdecydowanie w przyszłości czekał ją ból głowy wywołany przez wino. Siedząc na ławce, na tarasie przed domkiem mieszczącym recepcję wdychała zapach górskiego powietrza i winogron. Członkowie jej rodziny i Lissa gawędzili wokół niej. Niski pomruk rozmów normalnie był kojący, jakby była miłośniczką wszelkiego rodzaju szumów, ale teraz, chciała prześlizgnąć się przez drewniane ogrodzenie wokół tarasu i zniknąć w ciemności. Biorąc kolejny łysk, spojrzała na trawnik. Papierowe latarnie wisiały wzdłuż kamienistej ścieżki, rzucając słabe światło na cały teren. Spojrzała w dół, na swój trzeci kieliszek wina Petit i stłumiła zduszony chichot. Lekki, ale gwałtowny pomruk w jej żyłach pomógł złagodzić mieszaninę wstydu i niezaspokojonego pożądania płonącego w jej brzuchu. Nazbyt znajome uczucie po raczej idiotycznym nieporozumieniu z Chase’m. Pocałował ją. A potem, po największym wydarzeniu łamiącym jej serce, on chciał, aby o wszystkim zapomniała. Był tam, zrobił to, a ona z całą pewnością miała złamane serce, aby to udowodnić. Dlaczego ją pocałował, skoro w oczywisty sposób był tym tak zniesmaczony? Kto to mógł wiedzieć. Może odpowiedz była w głębinach jej purpurowego wina. Hałaśliwy śmiech jej ojca przywołał uśmiech na jej twarzy i odwróciła się na ławce. Stał z jej bratem i dwójką z trójki Gamblejów. Chase ukrywał się gdzieś indziej, najprawdopodobniej z dala od niej. Po tym jak ją pocałował – i poczuła potrzebę przypominania sobie, że to on był tym, który ją pocałował – nie widziała go. Jak dziecko, w sposób, który ją traktował – niby przypadkiem ukryła się w łazience, podczas gdy umieszczał bagaż w ich najbardziej w historii krzykliwym domku. To nie był jeden z jej najbardziej dumnych momentów.

S t r o n a | 30

Madison po prostu nie mogła nic z tego zrozumieć i to nie było fair. To było ostatnią rzeczą, z jaką pragnęła się zmagać podczas wesela swojego brata. To był czas świętowania i śmiechu, a nie czas na dodawanie kolejnej kreski na pasie upokorzenia. Ale oczywiście, była tutaj, wdzięczna, że było wystarczająco ciemno, aby ukryć rumieniec, który jeszcze nie wyblakł. Co gorsza, ten pocałunek wysłał ją w przeszłość, do nocy, której nigdy nie chciała pamiętać, ale też tej, której nie chciała zapomnieć. Lecz teraz, nie mogła nie mogła powstrzymać ataku małych obrazów odtwarzanych z tamtego wieczoru. To nie był trzeci rok studiów, a ona jak zwykle nie była pomiędzy chłopakami, wciąż szaleńczo zakochaną w sympatii z dzieciństwa i szczęśliwą posiadaczką seksownej małej czarnej, za którą zapłaciła z pieniędzy zarobionych pracując na pół etatu na uniwersytecie. Noc otwarcia klubu Chase’a, Komodo, wszystko zmieniła. Minęło tyle lat, a wydawało się jakby to było wczoraj. Drinki. Tańce. Wszyscy tam byli – jej brat, Lissa, bracia Chase’a, jej przyjaciele. To była wspaniała noc, taka do świętowania. Noc była sukcesem, a Madison była niesamowicie dumna. Tak wielu ludzi w niego wątpiło, ale nigdy ona. Zbliżał się moment zamknięcia. Jej brat i większość jej znajomych poszła już do domu, kiedy znalazła Chase’a w jego luksusowym biurze na trzecim piętrze, wpatrującego się w krajobraz miasta. Prosta linia jego kręgosłupa, doskonale dopasowany krój jego garnituru wzdłuż szerokich ramion wstrzymał jej oddech. Stała tam, przez okres, który wydawał się wiecznością, a prawdopodobnie pochłonął wyłącznie sekundy, zanim Chase odwrócił się do niej i uśmiechnął… uśmiechnął tylko dla niej. Madison śmiało wkroczyła do jego biura, gorliwie komplementując go za sukces klubu i słuchając jego planów otwarcia jeszcze dwóch: jednego w Bethesda, a drugiego w Baltimore. Czuła się wyjątkowa, że uraczył ją tego typu wiedzą. To było tak, jakby po raz pierwszy jej miejsce było przy nim i to ją zachwyciło. Oboje pili, ale żadne z nich się nie zataczało. Alkohol mógł być przysłowiową odwagą w butelce, ale nie można było winić go za to, co wydarzyło się potem. Podeszła do niego, tylko po to, aby uściskać go na pożegnanie, ale kiedy jego ramiona odwzajemniły gest, a ona odchyliła głowę do tyłu, stało się coś szalonego i niesamowitego. Chase ją pocałował – delikatnie, ostrożnie i tak słodko, że w gwałtownym biciu serca, pomyślała, iż spełniły się jej wszystkie marzenia. Zanim się zorientowała, siedział na jednej ze skórzanych kanap w jego biurze wciągając ją na kolana, a pocałunki… o Boże, pocałunki stały się otwarcie zmysłowe i zaborczo, erotycznie obiecujące. Jego palce były szybkie i zręczne, przesuwając w dół suwak jej sukienki, odsłaniając ją dla jego palącego spojrzenia. Jego ręce były wszędzie, przesuwając się po jej piersiach, skradając się pod

S t r o n a | 31

sukienkę, po raz pierwszy odsłaniając jedną z dziwactw Madison: nienawidziła nosić majtek. Wtedy oszalał, opuszczając ją na kanapę, odnajdując jej najbardziej skrywane miejsca i uderzając, aż jego ciało i język odzwierciedliły ruchy. Kiedy wykrzyczała jego imię, zamarł, przez sekundę nierówno oddychając, zanim oderwał się od niej i skończył przemierzając przez pokój jak dziki kot. Nie potrzebowała dużo czasu, aby zostać wprawioną w zakłopotanie. Chase zaczął wariować, wyprowadzając ją z biura, a następnego dnia zadzwonił do niej przepraszając za pijackie zachowanie i obiecując, że to się nigdy nie powtórzy. I tak było… aż do kilku godzin temu. Przynajmniej teraz, nie mógł winić za to alkoholu. Nie miał wymówki, ale wtedy złamał jej serce, roztrzaskując je na milion niepotrzebnych małych kawałków. Choć było to smutne, ona w pełni nie doszła do siebie po jego oczywistym wyrazie żalu. To ukłuło, pozostawiając piekące miejsce, które przeszywało jej klatkę piersiową, kiedy najmniej się tego spodziewała. Oczywiście, on nie czuł takiego przyciągania do niej, jak ona do niego. Pewnie, musiało coś być pomiędzy nimi, ale było to nierówne. Chciała więcej. A on chciał tylko posmakować, zrozumiałe, i zdecydował, że nie chce niczego więcej, co zazwyczaj było jego sposobem działania. A dzisiaj wcześniej? Może po prostu się nudził. A może po prostu chciał zobaczyć, czy ona nadal go pragnie, a kiedy to sprawdził, odrzucił ją jak tamtej nocy. Madison zassała gwałtowny oddech. On nie był złym człowiekiem; wiedziała o tym. On po prostu nie był facetem dla niej. Głupie łzy zapiekły ją w oczy, a ona powstrzymała je mrugnięciem. Płakanie przez Chase’a było prawie jej wieczornym rytuałem na uniwersytecie, zwłaszcza, kiedy, po tej nocy w klubie i późniejszych przeprosinach, zaczął się spotykać z każdą kobietą w mieście. Tak wiele kobiet, że nie zawracała sobie głowy, aby brać je na poważnie. Nie pomagało to, że wyglądały podobnie: szalenie wysokie, długonogie blondynki z dużym biustem. Dokładne przeciwieństwo Madison. Parskając, wzięła kolejny łyk wina. Należało jej się, pomyślała. Chase nigdy nie był i nie będzie dla Madison. Pocałunek to był fuks, naruszenie normalności. - Madison? – Miękki głos Lissy przerwał jej myśli. Spojrzała do góry i uśmiechnęła się. – Hej tam.

S t r o n a | 32

- Jesteś dzisiaj wieczorem strasznie cicha. – Przyszła panna młoda usiadła obok niej promieniejąc w swojej białej letniej sukience. – Martwisz się o swój samochód? Mitch powiedział, że laweta przywiozła go kilka godzin temu. - Och, nie, z samochodem wszystko w porządku. Tata jutro załatwi dla mnie oponę. Ja… ja po prostu pozwalam, aby mnie to wszystko wchłonęło. – Spojrzenie Madison przebiegło po gościach. – Tutaj jest naprawdę pięknie. - Prawda? – westchnęła. – Mitch i ja byliśmy tutaj dwa lata temu, podczas jednego z festiwali, które oferowały lot balonem. Z lotu ptaka, tak jakby zakochaliśmy się w tym miejscu. - Dostrzegam jego czar. – Choć Madison była znacznie bardziej prawdopodobna, że w przyszłym roku będzie mężatką z dzieckiem w drodze, niż wsadzi swój różowy tyłek do balonu. – Musisz być bardzo podekscytowana. - Jestem! – Jej uśmiech przybrał na mocy i Madison nie mogła nic na to poradzić, tylko, z nad krawędzi kieliszka, odwzajemnić się tym samym. Uśmiech Lissy zawsze był zaraźliwy. – Twój brat jest wspaniałym człowiekiem i nie mogłabym być większą szczęściarą. - Jestem pewna, że on myśli tak samo. Jej oczy zaszkliły się. – Tak, też tak myślę. To coś w rodzaju doskonałości, prawda? Nagle w gardle Madison pojawiła się gula, więc zmyła ją resztką wina. – Tak. Wzrok Lissy przeniósł się na nią. – Dziś wieczorem wyglądasz naprawdę uroczo. - Naprawdę? – Pociągnęła za lekką sukienkę bez rękawów kończącą się tuż poniżej jej ud. Była ciemno niebiesko kobaltowa, ale to nie miało znaczenia… Potrząsnęła głową. Nie wnikajmy. – Dziękuję. Głośny męski ryk dobiegł z miejsca, gdzie stał jej ojciec. Madison odwróciła się i oddech uwiązł jej w gardle. Przyszedł Chase. Madison spojrzała w dół na pusty kieliszek i jęknęła pod nosem. Lissa trąciła ją. – To coś innego, prawda? Uniosła brew i mruknęła. – Coś, w porządku. Biorąc jej komentarz za przyjazny, Lissa brnęła dalej. – Mitch opowiadał mi jak wasza trójka była ze sobą blisko, spośród braci Gamble’jów. Nie mogę uwierzyć, że nadal są wolni. Każdy z nich odniósł sukces i są tacy przystojni. – Jej uśmiech zmienił się w szelmowski. – Twoja matka opowiadała mi, że kiedy dorastałaś podkochiwałaś się w Chase’ju.

S t r o n a | 33

- Naprawdę? – Madison rozpaczliwie zaczęła rozglądać się za kelnerem, którego widziała wcześniej z tacą pełną kieliszków wypełnionych winem. Lissa przytaknęła. – Jak tylko usłyszał, że popsuł się twój samochód, popędził tobie na ratunek. – Zachichotała, a Madison miała ochotę kogoś uderzyć. – Nie był tutaj nawet przez pięć minut. To było bardzo słodkie. Podobnie jak wcześniej, nie chciała wczytywać się w jego motywacje. Nagle wypatrzyła świeżo wyprasowaną koszulę kelnera. Bingo! - Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się…? Madison zrobiło się najpierw zimno, a potem ciepło. – Zastanawiałam się, nad czym? - Wiesz, zostanie czymś więcej, niż tylko przyjaciółką Chase’a? Wiem, że znacie się wieki, a niektóre największe miłości rodzą się pomiędzy tymi, którzy najpierw byli przyjaciółmi. Na przykład ja i Mitch. Na początku byliśmy przyjaciółmi. Och, słodki Jezusie. Madison zaczęła machać ręką na kelnera jak wariatka. - Spragniona? – zapytała Lissa, uśmiechając się. - Bardzo. – Chwyciła kieliszek z tacy, szybko dziękując i uśmiechając się, a potem rozważyła zabranie jeszcze dwóch, gdyby ta rozmowa zmierzała w miejsce, do którego nie powinna. Oczy Lissy zamigotały. – A skoro wy dwoje jesteście tutaj razem, nie będzie już lepszego czasu na poznanie innych możliwości, niż w tak romantycznym miejscu. Aw, co do diabła. Madison chwyciła kolejny kieliszek wina, zanim uciekł kelner. Będzie tego potrzebowała.

S t r o n a | 34

ROZDZIAŁ 4 Chase miał ciężką przeprawę słuchając, o czym rozmawiają jego bracia i Mitch. Coś o nocy poślubnej i niepokoju wydajności. Co, u diabła, jego bracia wiedzieli o pierwszej nocy, jako mąż i żona? Mieli tak samo mało doświadczenia, jak Mitch. Jego średni brat, Chad, wreszcie się pojawił i po tym jak ojciec Mitch’a poszedł rościć sobie prawo do swojej kobiety na wieczór, zaczął dawać wskazówki. - Ogoliłeś swoich chłopców? – zapytał Chase, trzymając puszkę piwa, podczas gdy wszyscy inni pili wino. - Co? – Roześmiał się Mitch. - Ogoliłeś chłopców. – Uśmiechnął się Chad. – Panie kochają, kiedy są gładcy. Nie było wątpliwości, że w swoim umyśle Chad dokładnie wiedział, co kochają panie. Wszyscy w Waszyngtonie wierzyli, że Chase był męską-dziwką klanu, ale w rzeczywistości był nią Chad. - Naprawdę nie mam ochoty rozmawiać z tobą o moich jajach – powiedział Mitch. – Ani teraz. Ani nigdy. Chase parsknął śmiechem. – Dzięki Bogu. - Pożałujesz, jeśli tego nie zrobisz. – Chad uśmiechnął się tym pełnym samozadowolenia uśmiechem. – Powinieneś również zabrać ze sobą kilka zabawek. To… W tym momencie Chase wyłączył się ze słuchania swojego brata. Nie byłby zdziwiony, gdyby Chad, tylko dla zabawy, już wyposażył domek poślubny Mitch’a we wszelkiego rodzaju perwersyjne rzeczy. Opierając się o balustradę Chase przyjrzał się grupie dookoła niego. Większość już wyszła, włączając w to rodziców Mitch’a i Lissy. Młodszy tłum wciąż przeważał – typ ludzi, którzy znaleźliby się w jednym z jego klubów. Skóra go świerzbiła. Nienawidził bycia z dala przez kilka dni, bez możliwości upewnienia się, że wszystko idzie gładko. Jego menedżerowie odnosili coraz większe sukcesy i byli bardziej, niż w stanie utrzymać wszystko tak, aby się kręciło, ale mimo tego, że ta noc upływała zbyt wolno, walczył z diabelnym pragnieniem dzwonienia i sprawdzania wszystkiego, co pięć sekund. Walczył również z tym, aby nie myśleć o tym, co zaszło w tym obrzydliwym domku. Fuck. Co on do diabła sobie myślał? Całując Maddie, ponownie? Spojrzał na Maddie i prawie mógł poczuć jak jego jądra podlegają kastracji. I zasługiwał na to. Z jego reputacją, Chase był pewien, że Mitch nie byłby zbytnio zadowolony, gdyby się dowiedział, że Chase molestował jego siostrę. Choć Mitch nigdy wprost nie potępił tego

S t r o n a | 35

pomysłu – do diabła, kilka razy zasugerował, aby Chase i Maddie zostali parą – nie było mowy, żeby tak się stało. Wątpił też, aby Mitch był tak wspierający, kiedy to stałoby się rzeczywistością i zacząłby rozważać osiągnięcia Mitch’a z kobietami i DNA, które dzielił ze swoim ojcem. Sugestie Mitch’a nie miały zielonego światła. Krzyżując ręce przebiegł wzrokiem po morzu śmiejących się i pijących wokół niego twarzy. Była tam, na ławce. Sadząc po ilości pustych kieliszków wina dookoła niej musiała być już po czwartym, i jeśli była taką, jaką ją zapamiętał to będzie to długa, choć ciekawa noc. Maddie. Mała, dziwaczna Maddie… Kiedy wcześniej ją pocałował… Boże, nie znał bardziej wrażliwej kobiety. W sposób, w jaki wygięła się do niego… Lekko chropawy, kobiecy dźwięk, jaki wydała sprawił, że prawie wyszedł z siebie i to był jego dzwonek na pobudkę, ale ona była taka niesamowicie gorąca. Nadal była zbyt cholernie gorąca. Chase rozszerzył swoje rozważania, powstrzymując warknięcie. To, co stało się tego popołudnia, podobnie jak to, co wydarzyło się tamtej nocy w klubie, było pomyłką. Pomyłką, która go cieszyła, ale czymś, co nie mogło się powtórzyć. To była siostra jego najlepszego przyjaciela… Która teraz stała na ławce, z w połowie pustym kieliszkiem wina trzymanym w smukłych palcach, podczas gdy kołysała biodrami do lekkiego pomruku muzyki dobiegającego z wewnątrz. Psiakrew. Jeden z kumpli Mitch’a stał przy niej, uśmiechając się, jakby właśnie wygrał los na loterii, czy coś takiego. Albo, gdy podnosiła ręce, a jej ciało poruszało się zmysłowo w rytm muzyki, facet myślał, że jego szanse na uprawianie seksu były dzisiaj dość wysokie. Bez zastanowienia, Chase odepchnął barierkę i zrobił w ich kierunku krok. Sekundę od podejścia do niej i zdjęcia jej z tej cholernej ławki, zmusił się do zatrzymania. Co on do cholery robił? Ona nie była jego problemem. Ale cholera, jakaś część jego, chciała, aby nim była. Wracając do opierania się o poręcz, zacisnął szczękę tak mocno, że zabolały go zęby. Kim był ten rozmawiający z nią kujon, namawiający ją do zejścia z ławki? Robby? Bobby? Jakiś bałwan nazywający się jakoś w ten sposób?

S t r o n a | 36

Kimkolwiek był, sięgnął w górę, układając ręce na jej biodrach i ściągnął ją na ziemię. Jej łagodny śmiech rozniósł się po całym tarasie, a każdy miesień w ciele Chase’a naprężył się. - Co cię ugryzło, bracie? – zażądał Chandler. Chase zignorował go, nie mogąc oderwać wzroku od rozwijającej się przed nim sytuacji. Jego najstarszy brat podążył za jego spojrzeniem i roześmiał się. – Co kombinuje dzisiaj mała Maddie? - Nic, same kłopoty – wymamrotał Chase. Chandler roześmiał się. – Ona po prostu się dobrze bawi. Nie ma nic złego w tańczeniu z jakimś facetem. On się z tym nie zgadzał. - Ona nie jest już dzieckiem – dodał Chandler, jakby Chase potrzebował, aby mu to uświadamiać. Przeszyła go złość. – Ona nawet nie zna tego faceta. - I? – I wtedy zrozumiał. – Ej, stary, jaja sobie ze mnie robisz. Głowa Chase’a skierowała się w stronę brata. Każdy inny mężczyzna skuliłby się od niebezpiecznego spojrzenia, ale nie jego brat. Nic nie przerażało Chandlera. – Co? - Nawet nie próbuj udawać? – Chandler pokręcił głową, a potem roześmiał się. – Podoba ci się Maddie. Skrzywił się. – Nie masz pojęcia, co mówisz. - Bzdura. – Chandler oparł biodro o barierkę i spojrzał przez ramię. – Mitch prawdopodobnie powyrywa ci nogi z dupy. Jakbym tego nie wiedział, ale dzięki za wskazówkę. Spojrzenie Chase’a powróciło do Maddie. Było jeszcze trochę miejsca pomiędzy nią, a kujonem, ale ona uśmiechała się do tego faceta – rodzajem uśmiechu, który był niewinny i jednocześnie seksowny jak diabli, a wnętrzności Chase’a skurczyły się. Chandler uścisnął jego ramię. – Ale myślę, że po tym jak cię spierze, to ci podziękuje. Wątpliwe. – Za co? Jego brat spojrzał na niego, jakby Chase był idiotą. – Maddie mogłaby skończyć z kimś znacznie gorszym. - Wow. Dzięki. – Lekko drwiący uśmiech napłynął na jego usta.

S t r o n a | 37

- Wiesz, co mam na myśli. Kiedy w końcu przeboleje pomysł waszej dwójki razem, będzie więcej, niż szczęśliwy. On ciebie zna. Ufa tobie. I w tym właśnie był problem. Mitch ufał Chase’owi, więc robienie czegokolwiek z Maddie było pluciem Mitch’owi w twarz, ponieważ nie było wątpliwości, że według Chase’a wszystko poszłoby źle. – Tak, ale to się nie wydarzy – powiedział w końcu. Chandler milczał przez dłuższą chwilkę, podczas gdy jego spojrzenie przebiegało po kołyszących się krzakach winogron. – Chcesz mi powiedzieć, dlaczego? - Muszę? Nastąpiła kolejna przerwa, a potem – Ja po prostu tego nie rozumiem. Maddie zawsze ciebie kochała – nie patrz tak na mnie. Każdy to wie. – Jego brat błysnął rzadkim uśmiechem. – Byłoby wam razem dobrze – ona byłaby dobra dla ciebie. Odmówił nawet myślenia o tym. - A ty jesteś wystarczająco dobry dla niej – dodał cicho jego brat. Chase przebiegł dłonią przez włosy. – Dlaczego o tym rozmawiamy? Cholera, jeśli w ogóle, jej brat powinien zaciągnąć jej mały tyłek z powrotem do domku, zanim wpadnie w kłopoty z tym palantem. Chandler zachichotał. – Wygląda na to, że Mitch zabawia się ze swoją narzeczoną w krzakach. I niech to diabli, jeśli tak nie było, nie żeby go o to winić. Chase odetchnął głęboko, rozważając powrót do domku… albo spanie w samochodzie. Robiło się późno, a stanie tutaj, patrzenie na nią… Śmiech Maddie rozległ się jak melodia, kiedy została podniesiona w powietrze, zapominając o kieliszku z winem. Facet miał ramiona ułożone wokół jej talii, przyciągając ją bliżej do siebie. I to było to. Chase przestał myśleć. Odpychając się od barierki, ledwo zarejestrował słowa swojego brata mówiącego jakieś szyderstwa do jego odwróconych pleców, kiedy to Chase obszedł taras i stanął za tym facetem, ignorując odległy śmiech brata. Przez chwilę, dwójka stojąca przed Chase’m wydawała się go nie zauważać, ale wtedy spojrzenie Maddie poszybowało ponad ramieniem faceta. Kujon zesztywniał, a potem odwrócił się. Jedno spojrzenie na Chase’a sprawiło, że idiota zaniemówił. Dobrze. - Maddie – powiedział Chase zaskakująco spokojnym głosem. – Czas wracać. Patrzyła na niego, z wypiekami na policzkach. – Dlaczego?

S t r o n a | 38

Jego spojrzenie powinno wskazać, że nie ma potrzeby tłumaczyć, ale najwyraźniej nie widziała rzeczy wyraźnie. – Myślę, że wystarczy na dziś. Maddie naburmuszyła się, a potem odwróciła, szukając kieliszka. – Jest jeszcze wcześnie. A ja nie jestem gotowa, żeby wracać. Bobby, czy widziałeś, gdzie odłożyłam kieliszek? Przysięgam, że gdzieś tutaj był. Jej odmowa musiała dodać nieco odwagi temu małemu kretynowi, bo stanął przed Maddie i Chase’m. – Upewnię się, żeby bezpiecznie dotarła do domku. - Yeah, niedoczekanie. Przygłup-Bobbie nie uginał się, podczas gdy Maddie przeczesywała ciemne zakamarki w poszukiwaniu zagubionego kieliszka. – Z nią wszystko w porządku, stary. - Ona nic dla ciebie nie znaczy. – Chase przepchnął się obok stojącego przed nim faceta, zostawiając go stojącego tam, ze zrujnowanymi planami na wieczór. Chase delikatnie owinął palce dookoła ramiona Maddie i odciągnął ją od miejsca, w którym butelka wina chłodziła się w lodzie. – Chodź, wracajmy do naszego pokoju. Posłał Bobbiemu znaczące spojrzenie, satysfakcja rozeszła się w Chase’ie, kiedy jego słowa osiągnęły cel, a brwi Bobbiego uniosły się, ręce poszybowały do góry w geście poddania, gdy wycofywał się do tyłu. Tak, gra skończona, dupku. Zaczęła protestować, ale potem zakołysała się na lewo, przyciskając dłoń do ust i chichocząc. – Mogę być trochę wstawiona. Nie za bardzo, ale myślę, że jestem na dobrej drodze. Chase uniósł brew. Maddie ponownie zachichotała, kiedy spojrzała na niego spod gęstych rzęs. – Wyglądasz jakbyś ssał coś kwaśnego. Jaki masz problem? Ja tylko tańczyłam i… - I co? – warknął nisko. Zmarszczyła nos. – Cóż, ja… huh, nie wiem. Wywrócił oczami. – Chodź, zabierzmy ciebie do łóżka. - Och, posłuchaj siebie! Rozkazujesz mi pójść do łóżka. Wstydź się – powiedziała chichocząc i uwalniając rękę z jego lekkiego uścisku. – Co sobie ludzie pomyślą? Kontrowersyjny Chase. - Maddie… Ruszyła do przodu, a on westchnął i podążył za nią. O dziwo, zmierzała do schodów, które prowadziły do ścieżki i z dala od wina, co jak sądził było dobrą rzeczą.

S t r o n a | 39

Mijając Chandlera, posłał bratu spojrzenie, zanim ten mógł wygłosić jakiś cwaniacki komentarz. On także miał jeden z takich na końcu języka. Jedynej rzeczy, jakiej nie robił Chandler, były relacje jakiegokolwiek rodzaju. Jego brat chodził na randki, ale to byłby przyjemny dzień w piekle, gdyby jego najstarszy brat się ustatkował. - Dobrej nocy – zawołał Chandler, śmiejąc się. Chase pokazał mu środkowy palec. Była o jeden krok od spadnięcia w dół, zanim on nie rzucił się i nie owinął ramienia wokół jej wąskiej talii. Oparła się o niego, a on sprowadził ją po schodach, bez niej upadającej i łamiącej sobie kark. Odprowadzanie Maddie do chaty było doświadczeniem wymagającym cierpliwości i pełnym rozrywki. Kilka razy odrywała się od niego i zaczynała biec, w Bóg tylko wie, jakim kierunku. Wątpił, aby ona wiedziała. W połowie drogi do domu, zrzuciła szpilki. W pobliżu domku najbliższego ich lokum, usiadła na środku ścieżki, oświetlona bladym blaskiem księżyca. - Co ty robisz? – zapytał. - Robię sobie przerwę. Potrząsając głową, stanął za nią. – Nie idziesz przecież aż tak długo. - Wydaje się jakbym szła od wieków. – Oparła plecy o jego kolana i uśmiechnęła się. – Jestem jedną z tych pijanych dziewczyn. Wiesz, z typu tych, które siadają na środku ulicy? Boże… to tak, jakbym znowu znalazła się na studiach. Skrzywił się. – Czy będąc na studiach siadałaś na środku ulicy? - Więcej razy, niż jestem w stanie sobie przypomnieć – odparła z chichotem. - Nie pamiętam tego. Uniosła rękę i wskazała na niego, ale jej wycelowanie było chwiejne, więc skończyła uderzając siebie w twarz. Skrzywił się i chwycił ją za małą rękę, kierując ją z dala od jej twarzy. – Au. Maddie nie zauważyła, że niemal wybiła sobie zęby. – Wiesz, nie zawsze byłeś w pobliżu. Chase walczył z uśmiechem, gdy pochylał się umieszczając ręce pod jej ramionami i unosząc ją do góry. – Czy będę musiał ciebie nieść? Jeśli tak, to dopełnię moje dzisiejsze postępowanie wobec ciebie, jako skurczybyk rycerz w śniącej zbroi.

S t r o n a | 40

- Nie jesteś rycerzem. – Zatoczyła się do przodu, a potem odwróciła, klepiąc go po klatce piersiowej na tyle mocno, aby sprawić, że odchrząknął. – Ale kimś w tym rodzaju. Masz dobre serce, Chase’u Gamble. Wow. Podchmielona wysadziła w powietrze przeszłość. – Okej. Myślę, że będę musiał ciebie nieść. Naburmuszyła się. – Bardzo dziękuję, mogę chodzić. Po prostu byłam zmęczona. - Myślałem, że nie jesteś zmęczona. - Nie jestem – twierdziła. - Ale z ciebie nudziarz. – Maddie chwiejąc się ruszyła do przodu, a potem zatrzymała się, odchylając do tyłu głowę spoczywającą na długiej, powabnej szyi. Kiedy jej włosy były rozpuszczone, gdy tak robiła, zawisały, aż do bioder. – Księżyc jest taki duży. Coś dużego zaczęło pęcznieć mu w spodniach. I był niemal pewien, że to uczyniło go najgorszym z drani. Ale nic nie mógł na to poradzić. Chase wciąż był jeszcze mężczyzną, objętym zakazem, czy też nie, a Maddie była… ona była po prostu Maddie. Spoglądając przez ramię, uśmiechnęła się. – Jestem naprawdę szczęśliwa z powodu mojego brata – rozwodziła się. – Oni będą mieć dzieci, a ja będę ciocią. Mogę zabrać je do Smithsonian, uczyć historii i… i innych rzeczy. - Zamienisz te nieistniejące jeszcze dzieci we frajerów. Uniosła palec, umieszczając go kilka cali od jego twarzy, a on walczył z pragnieniem polizania go. – Frajerzy są fajni. Ty nie jesteś. Chase zaśmiał się, kiedy wziął ją za rękę i pociągnął wzdłuż ścieżki. – Jakiego rodzaju rzeczy będziesz ich uczyć? - Och, wiesz, różnych… o wojnie secesyjnej i jak ważne jest dbanie o nasze pola bitew, utrwalanie historii… i skłonię ich do zostania wolontariuszami. - Naprawdę? – Byli już prawie przy drzwiach. Zostało już tylko kilka kroków. Uwolniła rękę i lekko go pchnęła. – Tak zrobię. Jestem dobra w swojej pracy. - Nie wątpię. – I tak właśnie było. Przyznawał, że nigdy nie powiedział Maddie, iż był dumny ze wszystkiego, co osiągnęła i jak na studiach zawsze była na liście studentów z najlepszymi wynikami. Może powinien. Wprawiony tym w zakłopotanie, podszedł za nią do drzwi. Będąc już wewnątrz, ona od razu podążyła do krawędzi łóżka i ciężko usiadła.

S t r o n a | 41

Włączył stojącą w rogu małą lampę z fuksjowym abażurem, a następnie pstryknięciem wyłączył przełącznik na ścianie. Mniej światła było chyba lepszym rozwiązaniem. - Więc jak to będzie? – Spojrzała na łóżko, a potem na niego. – Będziemy mieli prawdziwą imprezę z noclegiem? Chase stwardniał boleśnie na samą myśl bycia po prostu obok niej w łóżku. – Prześpię się na kanapie. Patrzyła na niego, ale nic nie powiedziała. Potrzebując zdystansowania, podszedł do swojego bagażu, wyciągnął parę lekkich spodni do spania i koszulkę. – Przebiorę się w łazience. - Dlaczego? Czy on poważnie będzie musiał jej to tłumaczyć? Spoglądając w jej szerokie oczy wywnioskował, że tak. – Przebierz się Maddie, podczas, gdy ja tam będę. Zacisnęła usta. – Może wypiłam o jeden… albo cztery… kieliszki wina za dużo, ale nie jestem, ani pijana, ani głupia. Chase obstawiał to pierwsze. Posyłając jej po raz ostatni znaczące spojrzenie wszedł do łazienki, zamknął drzwi i szybko się przebrał. Wtedy zobaczył na zlewie jej otwartą kosmetyczkę. Pasta do zębów, szczoteczka, kilka rzeczy do makijażu. Niewiele rzeczy, ale wszystkie należące do niej. Wyciągnął rękę, przebiegając palcami po rączce szczotki. Dziwny, zupełnie niewłaściwy obraz jej rzeczy rozłożonych na zlewie w jego mieszkaniu wypełnił jego głowę. W jego klatce rozprzestrzenił się ból, ściskający i znajomy. Stary, on potrzebował jakiegoś leku, czy coś podobnego. To była miła fantazja, ale tylko i wyłącznie fantazja. Kiedy minęło wystarczająco dużo czasu, wrócił do głównego pomieszczenia. Maddie wciąż jeszcze siedziała na łóżku, tam gdzie ją zostawił, wpatrująca się w pluszowy dywan. Westchnął. – Maddie, co ty robisz? - Nie sądzisz, że ten dywanik jest naprawdę odrażający? Przesuwając się na środek pokoju, złożył ręce na piersiach. – Nie jest to, coś, co umieściłbym w swoim mieszkaniu. Skrzywiła się. – Będę miała koszmary, o tym czymś ożywającym i gryzących moją nogę podczas snu. Całkowicie zrujnowałoby to mój pedikiur.

S t r o n a | 42

Jego spojrzenie opadło na jej delikatne stopy. Nie miałby nic przeciwko, gdyby sam mógł je gryźć. – Maddie, powinnaś przebrać się do łóżka. Wstając, chwyciła za skraj swojej sukienki. Kiedy widział ją myślał, że odcień błękitu był idealnym dla niej kolorem. Maddie westchnęła. – Śpię nago, więc nie przywiozłam żadnej nocnej bielizny. Nie myślałam, że to będzie problem… Och, do kurwy nędzy. Obrazy jej lśniącej skóry, zaczerwienionej i gładkiej jak atłas, przesuwającej się pod powłoką wypełniły jego głowę. Przez całą noc jego ciało było napięte jak łuk, ale teraz jego penis pulsował. Był spragniony jej na prymitywnym i surowym poziomie. Rzeczy, które by jej zrobił… I to, dlatego, nic nie zrobi. Nie Maddie. Była zbyt dobra. Odwracając się od niej, gorączkowo szukał rozwiązania. – Mam kilka koszulek, które będą dla ciebie wystarczająco długie. – Ruszył w kierunku bagażu, nabrzmiały członek pomiędzy jego udami sprawił, że trudno było mu się skoncentrować na czymkolwiek innym, niż tym, czego chciał, a czym była chęć rozchylenia jej pięknych ud i zanurzenia się głęboko w jej wnętrzu, bez końca. To się nie wydarzy, chłopaku, więc po prostu się uspokój. Chwycił ciemną koszulkę i się odwrócił. Maddie stała za nim. – Przepraszam. - Za co przepraszasz? Za to, że jesteś trochę wstawiona? – Chase potrząsnął koszulką. – Podnieść ręce do góry. Posłuchała, unosząc je w górę. – Przepraszam za to wszystko. – Jej głos stłumił się, kiedy bawełniana koszulka na chwilę utknęła na jej głowie, a on nic nie mógł na to poradzić, tylko uśmiechnąć się, kiedy pociągnął ją w dół. – Musisz tego nienawidzić – powiedziała, kiedy udało jej się przepchnąć głowę. - Nienawidzić, czego? – Szarpnął koszulkę do dołu i dzięki Bogu była tak samo długa, jak sukienka. Wsuwając ręce pod koszulkę, zaczął szukać zamka z tyłu. Boki jego ramion otarły wypukłość jej piersi, a on nie zdając sobie z tego sprawy podszedł bliżej. - Utknięcia tutaj ze mną – powiedziała, unosząc głowę, aby spotkać się z jego wzrokiem. Skrzywił się. – Nie utknąłem z tobą, Maddie. Nic nie powiedziała.

S t r o n a | 43

Jego palce odnalazły zamek i pociągnął za niego. Sukienka opadła, zwijając się wokół jej stóp, a jego ręce… cholera jasna, jego ręce były na gołej skórze jej pleców. Tak jak pamiętał, jej skóra była tak miękka, jak satyna. Chase natychmiast musiał zabrać ręce i odsunąć się, ale ona zachwiała się do przodu i umieściła swoje małe dłonie na jego biodrach, jej nagie uda otarły się o jego. Potem położyła policzek na jego piersi i westchnęła. - Tęskniłam za tobą – westchnęła. Poczuł jak coś szarpnęło go w klatce piersiowej. – Kochanie, jak mogłaś za mną tęsknić? Widujemy się codziennie. - Wiem. – Wypuściła malutkie westchnięcie. – Ale to nie jest to samo. My nie jesteśmy tacy sami. A ja za tobą tęskniłam. Boże, czy to nie było prawdą? Od tamtej nocy w jego klubie, wszystko się zmieniło. A teraz, stał zastygnięty w bezruchu, uwięziony pomiędzy wiedzą, że powinien zachować pomiędzy nimi dystans, a pragnieniem trzymania ją w ramionach. A ileż to razy trzymał ją w ten sposób? Nie w ostatnich latach, ale kiedy była młodsza, wiele razy. Dziwne, puste miejsce w jego piersi zwykle ignorowało to ciepło. Jako dzieci, on i jego bracia, nie mogli znieść przebywania w ich oziębłym domu, otoczonym przez zmiażdżone marzenia ich matki o małżeństwie i nieobecność ich ojca, więc przebywanie w towarzystwie Mitcha, Maddie i ich rodziny zawsze łagodziło tę samotność. Szczególnie Maddie. Miała ten swój sposób, na owinięcie się wokół jego serca. Nawet w czasach, kiedy tak naprawdę ze sobą nie rozmawiali, ona istniała w głębi jego umysłu jak regularnie nawiedzający go duch. Zamykając oczy, oparł brodę na jej głowie. – Ja… ja też za tobą tęskniłem. Uniosła głowę i uśmiechnęła się sennie, patrząc na niego z tak wielką ufnością w jej pięknych oczach, i Boże, mógł się założyć, że pozwoliłaby mu zrobić sobie tu i teraz wszystko. Jego ciało krzyczało do tego, naprawdę się tego domagało. Z jeszcze większą ilością silnej woli, o której nie wiedział, że posiada, zaprowadził ją do łóżka w kształcie serca, ściągnął przykrycie i delikatnie posadził. Z zaskakującym obrotem losu, nie spierała się z nim, tylko wsunęła te swoje atrakcyjne, seksowne nogi pod koc i położyła się. - Gdzie będziesz spać? – zapytała, opuszczając powieki. Chase unosił się nad nią, spijając wszystko w zasięgu wzroku. Dokładnie wiedział, ile miała piegów na nosie i policzkach. Wiedział, że ta mała blizna pod jej pełną dolną

S t r o n a | 44

wargą, bielszy odcień, niż reszta jej skóry, była od jej wypadku na rowerze, kiedy miała siedem lat. Wiedział, że te usta, w zależności od nastroju, mogły być bardzo wyraziste. Spojrzał przez ramię. Kanapa była długa i wąska, bez wątpienia tak samo wygodna, jak spanie na stercie desek. - Chase? – szepnęła. Z wymuszonym uśmiechem, odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy, a następnie, bez znaczenia, jego dłoń zatrzymała się na jej policzku i ujęła go. Skierowała się do jego gestu i kolejne miękkie westchnięcie przeniknęło spomiędzy jej ust. – Ta kanapa opisana jest moim imieniem – powiedział. - Tutaj jest wystarczająco dużo miejsca. – Przewróciła się na bok, twarzą do niego. – Ja nie gryzę. Problem w tym, że tak jakby miał nadzieję, że to właśnie robi. – Wszystko w porządku. Nadzwyczajne, spała, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, co było dobre, ponieważ jeśli ponownie zaproponowałaby mu położenie się razem z nią, nie był pewien, czy po raz drugi byłby w stanie odmówić. Chase obniżył usta do jej policzka i zanim się wycofał złożył tam pocałunek. Wyłączając światło, udał się na kanapę i wyciągnął na niej, robiąc, co w jego mocy, aby poczuć się komfortowo. Ten ból ponownie pojawił się w jego klatce piersiowej, i tym razem wiedział, że to nie było z powodu braku jej uścisków. To było z powodu braku jej w jego życiu.

S t r o n a | 45

ROZDZIAŁ 5 Z połową butelki Tylenolu, próbującego zdziałać trochę magii na wywołany winem ból głowy, Madison skrzywiła się ukryta za okularami słonecznymi powłócząc nogami obok swojej matki. Zwiedzanie winnicy wydawało się zabawne, prawdopodobnie byłoby całkiem interesujące, gdyby nie pewien psychotyczny perkusista zamieszkujący jej głowę. Boże, naprawdę w nocy wypiła trochę za dużo. Taniec na ławce? Odstawienie z powrotem do chaty przez zaskakująco racjonalnego Chase’a? Zawstydzona i trochę więcej, niż sfrustrowana, trzymała się blisko swojej rodziny, kiedy ci usadowili się na tyle ciężarówki do przewożenia bydła, z której to mogli z bliska i osobiście przyjrzeć się winnicy. Bobby? Robby? Jakiekolwiek było jego imię, dzięki Bogu, znalazł się w innym samochodzie. Nie mogła nawet na niego patrzeć, bez pragnienia ukrycia się pod sianem wyściełającym dno ciężarówki. Każda nierówność na drodze promieniowała wprost do skroni Madison. Uchwyciła się siedzenia, mocno zaciskając szczękę, podczas gdy pojazd kołysał się wzdłuż wąskiej drogi. Pod szerokim rondem słomkowego kapelusza, jej matka skrzywiła się. – Wyglądasz na nieco rozdrażnioną. Zanim zdążyła odpowiedzieć, Chad wtrącił się z uśmiechem. – Ostatniej nocy wypiła jakieś dwadzieścia kieliszków wina. - Madison – napomniała ją matka, ściągając brwi. Wywróciła oczami. – Nie wypiłam dwudziestu kieliszków. Jej ojciec potarł przyciętą brodę. – Ile zatem wypiłaś? - Nie wiem. – Spojrzała na milczącego Chase’a. – Może cztery…? Jej matka sapnęła, a Lissa zachichotała, podczas gdy brat Madison uśmiechnął się i pokręcił głową. – Co za pijaczek – powiedział. Madison zrobiła minę i odwróciła się. Tak daleko jak sięgał wzrok, w jasnym blasku słońca i błękitnego nieba rozciągały się winorośle i wzgórza. Na szczęście rozmowa przeszła z jej kaca do planów weselnych. W piątkowy wieczór odbędzie się próba, skoro wieczory, kawalerski i panieński, odbyły się tydzień temu. Do złożenia był jeszcze autobus programów ślubnych, chcąc na coś się przydać, podczas tego całego zamieszania, Madison zaoferowała się, że zrobi to przed obiadem.

S t r o n a | 46

- Dziękuję! – krzyknęła Lissa, w oczywisty sposób wdzięczna. – Prawdopodobnie będziesz potrzebowała pomocy. To wiele programów plus te małe wizytowniki. Jestem pewna, że jakieś inne druhny z chęcią ci pomogą. Bycie główną druhną wiązało się z pewnymi zadaniami do wykonania i ona chciała tego. Pozostałe dziewczyny zrobiły tak wiele, wkraczając, gdy tylko Madison ich potrzebowała. – W porządku. Zrobię to. Pozwól im odpocząć. Lissa ustąpiła, ale posłała spojrzenie Mitch’owi. Madison rozluźniła uścisk i wygładziła dłońmi swoją dżinsową spódnicę. Naprzeciw niej siedział Chase. Pomimo, że, odkąd wygrzebała się z łóżka, nie powiedział do niej więcej niż dwa słowa czuła na sobie jego wzrok. Ostatniej nocy… Dobry Boże, musiał jej pomóc wydostać się ze sukienki i musiała przyznać się do tego, że spała nago. Cóż, z całą pewnością dodała kolejne nacięcie do pasa upokorzenia. Na zawsze przeklinając wino, posłała w jego kierunku ukradkowe spojrzenie. Ich spojrzenia spotkały się właśnie w chwili, gdy przewodnik zatrzymał się przed dużym kamiennym budynkiem. Wszyscy zaczęli w pośpiechu wysiadać. Lissa i Mitch ruszyli przodem, z ramionami nawzajem oplatającymi ich biodra. Jej rodzice byli równie przytulaśni. Jak wcześniej powiedział Chase, traktowali tę podróż jak miesiąc miodowy. Po ślubie nie mieli takiego z prawdziwego zdarzenia, więc Madison była zadowolona, że spędzają ten czas tak romantycznie i radośnie. - Tutaj – powiedział głęboki głos. Madison spojrzała w górę, zaskoczona odnajdując obok siebie Chase’a trzymającego butelkę wody. Wzięła ją, ofiarując nieśmiały uśmiech. – Dziękuję. Wzruszył ramionami. – Widziałem dużo o wiele gorszych kacy, niż ten, co ty masz, ale woda powinna pomóc. Chase znał się na tym, pomyślała, odkręcając wodę i biorąc łyk. Poza tym pracuje w trzech klubach, gdzie alkohol leje się z sufitów, na studiach był też niezłym imprezowiczem, a potem była jeszcze jego matka… Prawdopodobnie Chase i jego bracia już w młodym wieku poznali jak zwalczać kaca. Zawsze uznawała to za dziwne, że Chase zajął się interesem w postaci klubów nocnych, ale przypuszczała, że w wyraźny sposób był zdeterminowany wypełnianiem powiedzenia „jaki ojciec, taki syn”. Jego ojciec był właścicielem dziesiątków barów i klubów nocnych. Wydawało się naturalne, że jeden z braci podąży jego śladami. Ale Chase… Nie bardzo przypominał swojego ojca. Nie był tak zimny jak starszy Gamble, albo tak egoistyczny. Łagodny dreszcz przebiegł przez ciało Madison, kiedy przypomniała sobie te kilka razy, gdy była w domu Gamlejów. Raz, kiedy była jeszcze

S t r o n a | 47

dzieckiem, a potem, gdy miała siedemnaście lat. Za każdym razem, dom był sterylny i oziębły. Jego matka była martwą skorupą, żyjącą od jednej butelki wina i pigułek na receptę do drugiej. Kobieta kochała nad życie ojca chłopców, a ich ojcu… on nie wydawał się tym przejmować. Dyskretnie zerkając zza okularów na Chase’a, ponownie zauważyła jak spośród trzech braci, Chase był tym, który był podobny do ojca, ale nawet z tymi wszystkimi dziewczynami i klubami, najmniej go przypominał. On po prostu nie mógł przestać zachowywać się jak on. Kiedy spojrzał na nią, popatrzyła przed siebie. Dlaczego ona w ogóle myślała o takich rzeczach? Jeśli to nie miało znaczenia, i jeśli ona nie zacznie zwracać uwagi runie wprost z wąskich schodków, po których przewodnik prowadził ich w dół do piwniczki, w której na półkach leżały tysiące butelek i wypełniały przestrzeń od podłogi, aż po sufit. Dzisiaj Chase był jakiś inny, kiedy żartował ze swoimi braćmi i Mitchem. Podobnie jak napięcie w jego ramionach, którego wczorajszego ranka jeszcze nie było. Miała nadzieję, że to nie było od spania na tej okropnej kanapie. Powietrze w piwnicy było o kilka stopni chłodniejsze, a ona potarła ramiona starając się przegonić chłód. Skoro przechowywanie wina zbytnio ją nie interesowało, zaczęła przechadzać się po labiryncie butelek. Dobry Boże, gdyby miała klaustrofobię przebywanie tutaj byłoby problemem, z tym jak ciasne, wąskie i wysokie wydawały się te regały. Jej japonki uderzały o betonową podłogę, kiedy próbowała odczytać nazwy na butelkach. Większość z nich była dla niej nie do wymówienia i szczerze mówiąc, prędzej by umarła, zanim weźmie kolejny łyk tej rzeczy. Głosy grupy zanikły, podczas gdy przebiegła palcami po schłodzonych butelkach. Oczywiście nie piła zbyt dużo. Ostatnia noc była odchyleniem od normy. Zatrzymując się przy krawędzi półek, spojrzała przez ramię, nagle zdając sobie sprawę, że nikogo nie słyszy. Marszcząc brwi, powróciła do miejsca, w którym wydawało jej się, że ich zostawiła, ale nikogo nie było. - Cholera – mruknęła, pospiesznie idąc naprzód przejściem. To się nie dzieje. Nie zostawili jej. Zacieśniając uścisk na butelce z wodą, przemknęła za narożnik, uderzając w twardą pierś i niemal lądując na pupie. Chase chwycił ją za ramię, zanim wylądowała na swojej tylniej części. – Whoa. Nic ci nie jest?

S t r o n a | 48

Skinęła głową, mrugając. – Nie wiedziałam, że tutaj jesteś. – Zrobiła krok do tyłu, ignorując nagły wzrost bicia jej serca. Jej reakcja była śmieszna. – Dlaczego tutaj jesteś? Przechyliła głowę na bok. – Grupa jest w drodze na lunch. - Och? – Ponieważ nie obijała się w tej straszliwej ciężarówce, jej żołądek ożywił się radośnie. Na jego twarzy pojawił się połowiczny uśmieszek. – To piknik, tak słyszałem, poza konkretną winnicą. To brzmiało niesamowicie smacznie i romantycznie. – Cóż, zatem lepiej się pośpieszmy. Usuwając się na bok, Chase pozwolił jej przejść. Podążył za nią w milczeniu, a ona pragnęła, aby coś powiedział. Cokolwiek. Ale z drugiej strony, ona również nie miała pojęcia, co powiedzieć. Ta niezręczność, która rozwinęła się pomiędzy nimi była do niczego. Dowód na to, dlaczego przyjaciele nie powinni przekraczać tej niewidzialnej linii… Przynajmniej do czasu, aż nie zdecydują się pójść na całość. Kiedy dotarli do wyjścia, Chase zaklął. – Gdzie do diabła są wszyscy? Straszliwe uczucie przemknęło przez otchłań jej brzucha, gdy rozejrzała się po pustym korytarzu. Nie było w nim żadnego innego dźwięku poza cichym oddechem Chase’a i biciem jej serca. - Oni nie…? – Przerwała, nie mogąc zaakcentować tego, co się działo. - Nie. – Przeszedł obok niej i wbiegł po schodach. Kolejne głośne przekleństwo i walenie, spowodowało, że się skrzywiła. Madison znalazła go na szczycie schodów, z rękami na biodrach. – Proszę nie mów tego, co myślę, że chcesz powiedzieć. - Jesteśmy zamknięci – powiedział Chase zabarwionym niedowierzaniem tonem. - Chyba żartujesz. – Przecisnęła się obok niego i spróbowała otworzyć drzwi, szarpiąc za klamkę. Nic. Chciała uderzyć głową w drzwi, ale pomyślała, że skoro jej ból wreszcie złagodniał, to nie jest to dobry pomysł. – Zostawili nas. Chase oparł się o cementowe bloki, zamykając oczy. – Muszą sobie zdać sprawę, że nas brakuje. Wrócą. Wkrótce. To długo nie potrwa. O rany, miała taką nadzieję. Było coraz zimniej, ale kiedy minęło pięć minut, a potem dziesięć, nie wyglądało na to, że w najbliższym czasie miał nadejść jakiś ratunek. Madison usiadła na schodach, przeganiając dłońmi gęsią skórę z gołych nóg. – Wiesz, jestem trochę obrażona, że nikt nawet nie zdaje sobie sprawy, że nas nie ma.

S t r o n a | 49

Zaśmiał się i usiadł na stopniu wyżej od niej, pochylając się do przodu i krzyżując ręce na kolanach. Jego twarz była niemal na poziomie jej, więc teraz, aby z nim porozmawiać nie musiała podnosić głowy. – Tak, to dobrze nie wpływa na poczucie twojej wartości, prawda? - Założę się, że rozkoszują się swoim lunchem. Jedzą kanapki, piją wodę sodową i myślą „Hmm, grupa wydaje się jakaś inna, ale och, nieważne, mamy marynowane jajka!”. Głęboki, chrapliwy śmiech ogrzał jej brzuch. – To mi o czymś przypomina. W pierwszej chwili, zdejmując z głowy okulary i odkładając je obok wody na gzymsie, nie wiedziała, dokąd zmierzał tym stwierdzeniem. I wtedy do niej dotarło. Och, na miłość wszystkich świętych rzeczy na tym świecie. - Miałaś siedem lat – powiedział, rozbawienie przeplotło się w jego głosie. Opuściła głowę ze wstydu. Chase miał tę cudowną wybiórczą pamięć, kiedy przychodziło do wspominania najbardziej upokarzających chwil w jej życiu. - A Mitch i ja wychodziliśmy do parku pograć w koszykówkę, a ty chciałaś z nami pójść, ale Mitch ci nie pozwalał. – Kolejny chichot wypełnił przerwę. – Więc postanowiłaś się zemścić. - Czy możemy porozmawiać o czymś innym? Zignorował ją. – Ale wpychając się do skrzyni w domku na drzewie – co do cholery chciałaś przez to osiągnąć? Jej policzki płonęły. – Miałam nadzieję, że wrócicie i zatęsknicie za mną, a potem poczujecie się źle, bo nie pozwoliliście mi się z wami bawić. Tak, wiem, to nie był najmądrzejszy plan, ale byłam dzieckiem. Chase pokręcił głową i pukiel czarnych włosów opadł na jego czoło. – Mogłaś się zabić. - Tak, ale tak się nie stało. - Poza tym, że pomyśleliśmy, iż poszłaś do domu sąsiadów – dodał, teraz się marszcząc. – Boże, mogłaś godzinami siedzieć w tej skrzyni. Tak by się stało. Na szczęście skrzynia miała po boku przerdzewiałą dziurę, ale coś poszło nie tak, kiedy zamykała kufer. Zatrzasnął się za nią. Nawet z jej chudymi ramionami, nie mogła dotrzeć do wewnętrznej zasuwki. Więc pozostała w tej cholernej skrzyni, bezradna, gdy zapadła noc i czująca jak pełzają po niej pająki. Pamiętała jak płakała przez czas, który wydawał się całym dniem, a potem zasnęła, pewna, że umrze w samotności.

S t r o n a | 50

- Kiedy twój tata zorientował się, że nie byłaś u sąsiadów i nikt nie widział ciebie od czasu, gdy wyszliśmy do parku, myślałem, że zamknie nas w jednym z tych swoich schronów. Roześmiała się, wyobrażając sobie jak wściekły musiał być jej ojciec. Po części przyczyną z powodu, której mogła tak bardzo ich śledzić, kiedy byli dziećmi był fakt, że jej rodzice napędzili stracha Mitchowi i braciom Gamble. Jeśli chciała się z nimi bawić, robiła to, i to ona ustalała reguły. Szkoda, że teraz nie działało to w ten sposób. - Znalazłeś mnie – powiedziała, zamykając oczy. - Tak. - Jak? – zapytała. To była jedyna rzecz, której nigdy się nie dowiedziała. Chase milczał tak długo, że pomyślała, iż nie może sobie przypomnieć. – Szukaliśmy wszędzie – moi bracia i twoja rodzina. Oni byli w domku na drzewie, ale nie wiem, dlaczego jeszcze raz do niego zajrzałem. Zauważyłem tę cholerną skrzynię, na której siadaliśmy i zajrzałem do niej przez dziurę. Dostrzegłem twój czerwony sweter i niemal dostałem zawału serca. Zawołałem ciebie po imieniu, ale ty nie odpowiedziałaś. – Serce zaczęło mu szybciej bić. – Pomyślałem, że tam umarłaś. Do otwarcia jej musiałem użyć tego starego, zardzewiałego młotka. – Wziął głęboki oddech. – Śmiertelnie mnie przeraziłaś. Przygryzła wargę, kiedy przypomniała sobie jak ją podniósł i przeniósł z powrotem do domu. – Przepraszam. Nie chciałam was wystraszyć. - Wiem. Byłaś tylko dzieckiem. Zapadła cisza, a potem ona powiedziała. – Przepraszam za ostatnią noc. Wzruszył na to ramionami. - Nie. Naprawdę. Byłam całkiem wstawiona i mgliście pamiętam jak sama siebie uderzyłam w twarz. Skóra w kącikach jego oczu zmarszczyła się, kiedy zachichotał. – Tak właśnie zrobiłaś. - Ta takie zawstydzające – wymamrotała. – W każdym razie, przepraszam, że musiałeś sobie z tym radzić. - Nie przepraszaj. To było zabawne. - Zabawne?

S t r o n a | 51

Skinął głową. – Byłaś zafascynowana księżycem i uczyłaś dzieci Mitcha i Lissy bycia wolontariuszami i innych rzeczy, mnóstwa innych rzeczy. Madison uśmiechnęła się. Złapał przeciągnięty oddech, a potem – Śpisz nago? Ojej Westchnęła. – Przez cały czas. - Nieźle. Uniosła brwi, zerkając na niego przez ramię. Mrugnął. A potem nic więcej nie powiedziała. W ciszy, która nastąpiła, szukała czegoś do powiedzenia. – Jak mają się kluby? - Dobrze. – Założył na piersiach muskularne ramiona. – Myślę o otwarciu czwartego w Wirginii. - Naprawdę? Wow. To dużo do zajmowania się nimi. - Nie wiem. To jeszcze nic pewnego, ale wygląda obiecująco. Są jeszcze kluby ojca, ale wydają się działaś całkiem dobrze. Nidy nie myślałem, żeby wkroczyć i wykupić je od zarządu, którego tam ustanowił. Wolałbym raczej coś swojego. Znaczą wtedy dla mnie więcej, jakby nie zostały mi przekazane… - Jej wzrok opadł na miejsce, gdzie pocierała swoje łydki, a ona przestała, rumieniąc się. Chase odkrząknął. – Mitch opowiadał, że zwróciłaś się o zwiększenie funduszy na wolontariat i udało ci się. Na początku roku, tak jak wszędzie Smithsonian borykał się z cięciami budżetowymi i wolontariat był pierwszym z wydziałów, którego mogły one dopaść. Wymagało to kilku miesięcy, krwi, potu i sporo pełnych frustracji łez, by w końcu zostać nagrodzonym grantem, który pozwolił im na kontynuowanie działalności. Madison przytaknęła. Jego oczy rozświetliły się dumą, a ona sama od patrzenia na to poczuła wszelkiego rodzaju odcienie szczęśliwości. – To wspaniale. Nigdy nie czując się wygodnie z komplementami, zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. – Zajęło mi to sporo pracy, ale czerpałam z tego przyjemność. - To dobrze… widzieć, jak robisz coś, co sprawia ci przyjemność.

S t r o n a | 52

Uniosła w jego kierunku podbródek, podczas gdy próbowała rozszyfrować, dlaczego to powiedział, ale po chwili uświadomiła sobie, że myślał dokładnie tak, jak to zabrzmiało. – Ty również. Chase kiwnął głową, a potem wziął głęboki oddech. Madison zamarła. Znała to brzmienie, wiedziała, że zaraz powie coś, co jej się prawdopodobnie nie spodoba. - Co do tego, co wydarzyło się… wczoraj po południu…? - Mięsień zapulsował w jego szczęce. – Nie powinienem tak wychodzić. Zaskoczona, patrzyła na niego przez chwilę, a potem odzyskała głos. – Nie, nie powinieneś. Przyjął to nie tracąc spokoju. – To się wydarzyło i nie powinienem był mówić tobie, że tak się nie stało. Zastanawiała się, czy na zewnątrz nie działa się jakaś apokalipsa. Komety spadające z nieba. Przesuwające się bieguny. Topnienie lodowców. Jej rodzice byliby zachwyceni. Boki jego policzków zarumieniły się. – A ja przepraszam. Nie powinienem był… - Nie – powiedziała, wstając, zanim zdążyła zdać sobie z tego sprawę. W ciasnej przestrzeni, pomiędzy nimi było bardzo mało miejsca, a jej gniew był jak trzecia osoba tłocząca się pomiędzy nimi. – Nie mów mi, że nie powinieneś był tego robić. Jego oczy najpierw rozszerzyły się, a potem zwęziły. – Maddie… - I przestań mnie tak nazywać. – Zacisnęła dłonie w pięści. – Myślę, że wyraziłeś się jasno, jaka jestem dla ciebie nieatrakcyjna. - Whoa. Poczekaj. – Podniósł rękę. – To nie ma z tym nic wspólnego. Naburmuszyła się. – Tak, ponieważ jeśli czuje się do kogoś pociąg, to rozkoszuje się pocałunkiem z nim, a po nim, nie zachowuje się jakby całowało się Adolfa Hitlera. Jego usta drgnęły, jakby starał się nie uśmiechnać i również wstał. – Po pierwsze, nie tak się zachowałem. A po drugie nigdy więcej nie chcę słuchać w jednym zdaniu słów „całowanie” i „Hitler”, ponieważ teraz wyobrażam sobie ciebie z tymi małymi wąsikami Hitlera. - Zamknij się. - To nie jest seksowne, wcale. Jego ton był lekki, nawet zabawny, ale teraz jej twarz płonęła, a przed nim nie było ucieczki. - Obojętnie.

S t r o n a | 53

Złość przyciemniła kolor jego oczu, zmieniając je w kobaltowo niebieskie i powodując zniknięcie tego psotnego błysku. – Mówienie o tym – próbowanie pozostać w stosunku do tej sytuacji przyzwoitym facetem – najwyraźniej było pomyłką. - Podobnie jak wczorajszy pocałunek, prawda? - Oczywiście. Madison drgnęła, i przez sekundę, pomyślała, iż dostrzegła błysk żalu w jego oczach, ale wtedy odwrócił wzrok. W jednej chwili wszystko powróciło. Lata zakłopotania i żalu zmieszały się ze sobą, tworząc paskudny wulkan emocji. Uniosła podbródek. – Powiedz mi, czy dzwonisz do innych dziewczyn po tym jak obściskujesz się z nimi i przepraszasz za swoje pijackie zachowanie? Mięsień jego szczęki drgnął. Niezrażona, zrobiła krok do przodu, stając na wprost jego twarzy. – Założę się, że nie. Prawdopodobnie dostają telefony, które nie zawierają przeprosin i kwiatów, zamiast bycia pozostawionymi jak wyrzucony śmieć. Gniew rozgorzał w jego oczach. – Nie jesteś wyrzuconym śmieciem. - Tak, zgaduję, że nie jestem wystarczająco dobra. Ale hej, ciesz się, ponieważ wkrótce będziemy mieli oddzielne pokoje i nie będziemy musieli siebie nawzajem przepraszać. – Odwróciła się i ruszyła schodami w dół, aby odnaleźć jakąś cholerną skrzynię do ukrycia, ponieważ łzy paliły jej oczy i wiedziała, na jaką zazdrosną brzmiała. Robiła z siebie głupca. Ponownie. Madison zdążyła zrobić jeden krok, zanim Chase ją złapał i odwrócił twarzą do siebie. Groźnie na nią spojrzał. – Nie masz cholernego pojęcia, prawda? Próbowała się uwolnić, ale on trzymał jej ramię. – Pojęcia, co do czego? - To nie ma nic wspólnego z tym, że jesteś niewystarczająco dobra, albo, że mnie nie pociągasz. Wcale. - Nie jestem pewna, kogo starasz się przekonać, koleś. Myślę, że twoje doświadczenia ze mną mówią same za siebie. W jednej sekundzie była w połowie kroku, a w następnej stała plecami przy ścianie, a ciało Chase’a przyciskało się do niej we wszystkich właściwych miejscach. - Powiedz mi – powiedział, głosem niskim i grubym. – Czy to wygląda jakbyś mnie nie pociągała?

S t r o n a | 54

Och, och zdecydowanie, był pod jej wrażeniem. Powietrze opuściło jej płuca i poczuła suchość w ustach. Każdy cal jego ciała dociskał się do niej, i mogła poczuć jego erekcję, długą i nabrzmiałą przy jej brzuchu. Elektryczność szumiała po całym jej ciele. - Zaczynam… zaczynam mieć jakieś wyobrażenie – powiedziała. – Całkiem duże wyobrażenie. Każdego innego dnia, Chase mógłby się z tego roześmiać, ale nie teraz. Był wściekły i nie tylko, ale ona się nie bała. Strach i Chase to były dwie rzeczy, które nigdy nie szły w parze. Próbowała przełknąć, aby złapać oddech, ale ich oczy spotkały się i w jego spojrzeniu nie było niczego więcej, jak tylko intensywność pełna boleści. A ona została pochłonięta. Może ona naprawdę nie miała cholernego pojęcia. Ciepła dłoń Chase’a przesunęła się w górę jej ramienia, na skraj cienkiego ramiączka jej koszulki. Za jego dotykiem podążyły fale niewielkich wstrząsów, a kiedy jego palec zahaczył o ten delikatny pasek materiału, nogi ugięłyby się pod nią, gdyby on nie był tak szczelnie przyciśnięty do jej ciała. Pochylił głowę, przyciskając usta do miejsca poniżej ucha. Skubnął ją tam, jedynie niewiele przygryzając, co wysłało falę ciepła przez jej żyły. A potem jego wargi przesunęły się niżej, pozostawiając za sobą gorący szlak. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, absolutnie maniakalnego szaleństwa. Wiesz o tym? Założę się, że tak. Uciszając myśli kotłujące się w jej głowie, które krzyczały i złorzeczyły tysiące ostrzeżeń, chwyciła go za ramiona, gdy jej głowa opadła na ścianę, dając mu dostęp, którego chciał. A chciał go. - Nie powinniśmy tego robić – warknął, a potem głęboko ją pocałował, kradnąc jej oddech, podczas gdy odsunął się od niej lekko przygryzając jej dolną wargę. – Nie, dlatego, że nie uważam ciebie za atrakcyjną. – Pchnął miednicą w jej kierunku, jak gdyby chciał wyjaśnić, co miał na myśli. – I nie, dlatego, że uważam, iż jesteś nie wystarczająco dobra. Jesteś zbyt dobra, Maddie, zbyt cholernie dobra, i to właśnie jest problem. Madison nie wiedziała, co przez to miał na myśli, i nie mogła oddychać, kiedy jego muskularne udo rozchyliło jej nogi, a ona sapnęła, gdy szorstki materiał spotkał się z jej nagą, wrażliwą skórą. Odkrycie, czego nie powinni robić, a co dokładnie robili, spłynęło na dalszy plan wraz z bólem w jej rdzeniu i szalonym pędem uczuć, które przez lata żywiła do tego mężczyzny. - Boże – jęknął Chase, wysuwając biodra do przodu. – Naprawdę będziemy musieli zrobić coś, z tym nie noszeniem majtek, Maddie. Poważnie.

S t r o n a | 55

Zamknęła oczy i wygięła plecy w łuk, gdy jej biodra zakręciły się, tarcie wywołane przez jego uda i jej własne pragnienie rozpaliły ogień głęboko w jej wnętrzu. Gdy przemówiła, jej głos był lekko chropawy i nierozpoznawalny. – Co zrobić? Obie jego ręce uchwyciły jej biodra, gdy mocniej wsunął udo, a ona mogła poczuć przez cienką bawełnę swojej koszulki jak płonie. - To szaleństwo – powiedział, co nie było odpowiedzią. Nie żeby się tym przejmowała. Jego oczy płonęły, gdy przyciągnął ją do siebie i pocałował tak mocno, że poczuła jakby pochłaniał każdy istniejący w niej smak. Zarzuciła ramiona wokół jego szyi, zatapiając palcami w miękkie włosy na jego karku. Jej ciało przysunęło się do jego i wszystkim, na co mogła liczyć, wszystkim, czego chciała było to, aby nie przestawał. Nigdy się nie zatrzymał. Dla niego udowodnienie, co mówiło jego ciało znaczyło więcej, niż jego słowa. *** Porzucony śmieć? Te słowa dzwoniły mu w uszach jak bębnienie. Jego ojciec w ten sposób zostawił jego matkę – jak coś, co może zgnić w wartym milion dolarów domu, otoczone klejnotami, futrami, chłopcami basenowymi i wszystkim tym, czego kobieta może pragnąć z wyjątkiem jednej rzeczy, którą chce – miłości i wierności jej męża. Maddie nigdy, przenigdy nie mogłaby być porzuconym śmieciem. Sekundę przed tym, zanim przyciągnął jej usta do swoich, Chase zassał poszarpany oddech. To było szaleństwo, ale kontrola utknęła gdzieś pomiędzy nią oskarżającą jego o to, że nie jest dla niego pociągająca i jej ognistym pokazem temperamentu. Teraz nie mógł się zatrzymać, wiedział, że tego nie chce, nie, kiedy stała przy nim gorąca i chętna. Jego męskość nabrzmiała jeszcze bardziej, kiedy ona zakołysała biodrami i wydała z siebie przy jego ustach ten lekko chropawy oddech. Jego ręka powędrowała do jej piersi, poczuł szczyt jej sutka i wszystkie dżentelmeńskie fanaberie ulotniły się z tej cholernej piwnicy, wraz z jego zdrowym rozsądkiem. Chase czuł jak jej ciało drży, kiedy ją pocałował i kiedy jego ręka przesunęła się do gładkiej, miękkiej skóry jej uda. Mimo, że w dżinsach był twardy jak granit, walczył, aby powstrzymać tę katastrofę. Bo ostatecznie, czy on naprawdę mógł ją mieć? Była daleko nad nim i nawet tego nie widziała. Ale to było tak jakby nie kontrolował swoich rąk. Jego palec pchnął ramiączko jej topu, obniżając je w dół ramienia, odsłaniając miękką krągłość dla chłodnego powietrza i jego głodnego spojrzenia.

S t r o n a | 56

Jej lekko chropawy jęk zaprzeczenia wstrząsnął nim, kiedy jego dłoń podróżowała dalej na południe, pomiędzy jej rozpostarte uda. Wtedy jej plecy wygięły się w łuk, a spódnica podciągnęła w górę ud. – Proszę Chase, proszę. Jak miał jej odmówić? Jak mógłby kiedykolwiek to zrobić? Jego głowa schyliła się do jednego różowego szczytu, zawirował wokół niego językiem, a następnie zassał go do ust. Jej skóra był zbyt kusząca, aby się jej oprzeć. Jej smak… wstrząsnął jego umysłem. Dłoń Chase’a droczyła się pod jej spódnicą, wzdłuż krzywizny jej jędrnego tyłka, po wilgotne, gładkie płatki jej płci. Obrysował palcem wzdłuż jej wejścia, a ona w dotyku była jak satyna. Był pełen podziwu, oczarowany i pojmany przez nią. Szczerze mówiąc to nie było nic nowego, ale… Chryste, była taka miękka i uległa w jego ramionach, i tak bardzo cholernie doskonała. I chciał ją, całą… Kroki po drugiej stronie drzwi wytrąciły go z jego fantazji, jakby uderzenie po wybuchu broni jądrowej. Szarpnięciem odsuwając się do tyłu, złapał Maddie, zanim ta runęła w dół po schodach. Spojrzała na niego, wyraz jej twarzy był tak zszokowany i domagający, że chciał zablokować te cholerne drzwi i zrobić to, bez końca. W cudowny sposób, doprowadził jej ubranie do ładu, zanim otworzyły się drzwi. Wspinając się na stopień, użył swojego ciała, aby zasłonić ją, dając jej czas, aby odzyskała spokój. W drzwiach stał przewodnik, trzymając w dłoni klucz. Za nim, Chandler, unoszący znacząco brew. Świetnie. - Ach – powiedział Chandler. – Tu jesteś. Zgaduję, że ten mały cień za tobą to Madison? Szukaliśmy was wszędzie. - Cóż, byliśmy tutaj przez cały czas. Zamknięci – powiedział dosadnie i spojrzał przez ramię odnajdując tam szeroko otwarte oczy i twarz upstrzoną wypiekami. Uspakajając siebie, stanął twarzą w twarz z szyderczym obliczem jego brata. – Wystarczająco zbyt długo. Chandler parsknął śmiechem. – Z jakiegoś powodu, mam dokładnie przeciwne wrażenie. Chase zignorował uszczypliwy komentarz swojego brata. Był bardziej zainteresowany, jak teraz do cholery utrzyma swoje ręce z dala od Maddie.

S t r o n a | 57

ROZDZIAŁ 6 Co się do cholery stało? Madison była zdezorientowana. W jednej chwili się kłócili, a w następnej całowali, i robili o wiele, wiele więcej, niż tylko to. Naprawdę podniecające rzeczy, które sprawiły, że była napięta jak łuk, bliska zatracenia, a potem… Potem pojawił się brat Chase’a. Niezręczność, nie była wystarczającym słowem na określenie tego, co się stało. Nadal była oszołomiona, kiedy zostali odprowadzeni na zbocze wzgórza, gdzie odbywał się piknik. Chase powrócił do stoickiego milczenia, podczas gdy jego starszy brat przez całą drogę miał do swojej przystojnej twarzy przyklejony ironiczny uśmieszek, a Madison… Szczerze mówiąc, nie wiedziała, co robić. Czuła się jak bipolarne zombie – napalone bipolarne zombie. Jej matka w momencie, gdy ją zobaczyła podbiegła do niej i mocno ją uściskała. Madison niemal dostała kapeluszem w oko. – Tak się martwiliśmy, kochanie! Myśleliśmy, że spadłaś z ciężarówki, czy coś podobnego! Odwzajemniła uścisk matki, zapewniając ją – Wszystko ze mną w porządku. Tylko utknęłam zamknięta w piwniczce z winem. - Och, to straszne! Jej ojciec zmarszczył brwi. – Prawdę mówiąc, w przypadku opadów radioaktywnych, piwniczka z winem może być najlepszym miejscem. - Ta-to – jeknęła Madison. Mitch uśmiechnął się z miejsca tuż przy Lissie. – Przynajmniej miałaś do towarzystwa Chase’a. Nie mogło być, aż tak źle, i hej, nie pozabijaliście siebie nawzajem. Madison zesztywniała. Przechodzący obok niej Chandler zerknął i mruknął przed dodaniem – Co karze się zastanowić, co zrobili sobie wzajemnie? Sczesując na dół włosy, aby się ukryć płonące policzki, wzruszyła ramionami i usiadła na kocu, zajmując się dojadaniem resztek jedzenia. Teraz, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, nie mogła nawet zacząć analizować tego, co się wydarzyło, ale nie mogła powstrzymać się od sprawdzania czy Chase nadal jest w pobliżu. Był tam, ze swoim bratem, ze swoimi długimi nogami wyciągniętymi przed nim, uśmiechając się, jakby niczym się nie przejmował.

S t r o n a | 58

Okej. Tak powinno być lepiej. Przynajmniej nie rozpamiętywał i nie wymyślał przeprosin. Serce mocniej jej zabiło. Jeśli nie pojawi się z przeprosinami, co to będzie oznaczało? Że nie żałuje tego, co się stało? Że być może mają jakąś przyszłość? Że być może wybiegała zbyt daleko do przodu? Ale trudno było tego nie robić, skoro kochała go od tak dawna. Boże, brzmiała jak trzynastolatka. – Pieprzone życie – wyszeptała. - Co kochanie? – zapytała jej matka. - Nic. Po pikniku, ruszyli w dalszą trasę. Na szczęście teraz nie została z tyłu… A może na nieszczęście, pomyślała po raz setny spoglądając na Chase’a. Kiedy wszyscy zeszli już z ciężarówki i udali się do swoich domków, aby odpocząć przed kolacją, Madison udała się do recepcji, aby zmierzyć się ze ślubnymi programami. Miała nadzieję, że to zadanie sprowadzi jej myśli na właściwy tor. I prawdopodobnie był to dobry pomysł, że nie wróciła do domku. Przebywanie tak szybko sam na sam z Chase’m prawdopodobnie zakończyłoby się klęską. Już miała szalony przypadek nerwicy, nie mając pojęcia jak działać, albo jak powinna postępować. Czy będą się sprzeczać? Czy będą udawać jakby nic się nie wydarzyło? A może wrócą do miejsca, w którym skończyli? Bramka numer trzy, proszę. Zanim Madison dotarła do schodów prowadzących do rozległego ganka, matka owinęła rękę wokół jej talii. – Kochanie, wszystko w porządku? Z powodu wyczerpania, jakie czuła, prawda aż wyrywała się, aby wyjść na wierzch. Cóż, przynajmniej w połowie. Były dostatecznie daleko z dala od grupy, aby zachować prywatność, ale i tak przemówiła ściszonym głosem. – Naprawdę nie wiem, mamo. Jej matka zdjęła kapelusz i przygładziła słabe, ciemne włosy. – Czy to z powodu ślubu? Pracy? - Nie. – Roześmiała się Madison. – Cieszę się z powodu Mitcha i Lissy. Nie chodzi o to. A w pracy wszystko idealnie. - Więc o co chodzi? – Ścisnęła dłoń Madison. – Odkąd przyjechałaś nie jesteś sobą. Tak bardzo chciała się komuś zwierzyć, ale co mogła powiedzieć swojej matce? Umarłaby zanim przyznałaby się, co stało się w piwnicy. - To naprawdę nic takiego. – Uśmiechnęła się, a wtedy jej brzuch zacisnął się, kiedy dostrzegła przeciągającego się Chase’a. Wyglądał niesamowicie w popołudniowym

S t r o n a | 59

słońcu. Jego koszulka podwinęła się, odsłaniając mięśnie jego brzucha. Musiała oderwać swój chciwy wzrok. Czasami jej mama mogła pomyśleć coś szalonego, ale była spostrzegawcza. – Jasne, właśnie widzę. - Co widzisz? – Madison zmarszczyła brwi. Jej mama cicho zachichotała. – Chase… zawsze chodzi o Chase’a. Choć samo oświadczenie było ofensywne, Madison nie mogła nic na nie odpowiedzieć. Zbyt zdenerwowana, zbyt niespokojna, z powodu tego, co się stało, co mogło się pomiędzy nimi wydarzyć, trzymała usta zamknięte na kłódkę. - Wy dwoje zbyt długo bawicie się w kotka i myszkę – powiedziała cicho jej matka. To coś więcej, niż zabawa w kotka i myszkę. Madison pokręciła głową w zaprzeczeniu. - Kochanie, wiem, że twoje serce zawsze należało do tego Gambleja, od momentu, kiedy zaczęłaś widzieć w nim kogoś więcej, niż tylko przyjaciela Mitcha, co jak myślę stało się, kiedy skończyłaś dziesięć lat. – Pani Daniels spojrzała w stronę, gdzie stał on wraz z innymi mężczyznami. Przechyliła głowę na bok. – Ale on zawsze widział w sobie swojego ojca. Biedny chłopak nie ma pojęcia, że wcale nie przypomina tego durnia. - Mamo! - Co? – Roześmiała się. – Ten człowiek był okropnym ojcem i jeszcze gorszym mężem. Tego, czego potrzebuje ten chłopak, tego, czego potrzebują wszyscy Gamblejowie, to porządna kobieta, która pokarze im, że są warci miłości. Madison otworzyła usta, żeby zmienić temat, ale wypłynęło z nich zupełnie coś innego. – On nigdy nie zobaczy w sobie kogoś innego i nigdy nie zobaczy we mnie kogoś innego, niż tylko siostrę Mitcha. - Nie, moja droga, on już widzi w tobie kogoś innego, niż tylko siostrę Mitcha. Po prostu nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. *** Słowa jej matki długo rozbrzmiewały w głowie Madison po tym jak rozgościła się w małym pokoju na tyłach głównego lobby, siedząc na podłodze, z podkurczonymi nogami. Przed nią stały dwa ciężkie pudła. Jedno pełne programów, a drugie wypchane małymi wizytownikami. Może powinna była poprosić o pomoc… Spędzi tutaj całą noc. Zadrżała, spoglądając na głowę jelenia zawieszoną na ścianie. Wzdychając, sięgnęła po programy i zaczęła je składać.

S t r o n a | 60

On po prostu nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Czy to istotnie mogła być jedyna rzecz, która powstrzymywała go przez tyle lat? Pragnął jej, dbał o nią, ale jeszcze tego wszystkiego nie zaakceptował? Nie było sposobu, aby w to uwierzyła. I nie sądziła także, że był to wpływ jego ojca. Albo kogoś się pragnie, albo nie. W jej rozumieniu, nie było niczego pomiędzy. Brała pod uwagę ściągnięcie Bridget, ale jej przyjaciółka zrobiłaby wiele krzyku, jak głupią była Madison, na co prawdopodobnie zasłużyła. Robienie tych nieplatonicznych rzeczy z Chase’m było głupotą. Ale cholera, kiedy chodziło o niego brakowało jej silnej woli. Przed nią znajdował się już porządny stos dziesięciu złożonych folderów, kiedy ktoś zapukał do zamkniętych drzwi. Sekundę później otworzyły się i stanął w nich Chase. – Hej. Zaszokowana, odnajdując stojący przed nią obiekt jej lęków, wszystko, co mogła zrobić to patrzeć się i przypominać sobie, jak cholernie cudownie było czuć go przyciśniętego do niej. – Hej. Przebiegając dłonią przez ciemne włosy, posłał jej szybkie spojrzenie. – Twoja matka pomyślała, że przydałaby ci się pomoc. Przeklęta, wścibska kobieta. Biorąc głęboki oddech, kreśliła tysiące sposobów na zamknięcie ust swojej matce. – W porządku. Poradzę sobie. Jestem pewna, że wolałbyś robić tysiące innych rzeczy. Uniósł sugestywnie jedną brew, a ona się zarumieniła. A teraz ona także myślała o rzeczach, które wolałaby robić. Niech go szlak. Skinął głową na wypełnione pudełka. – Stąd wygląda, jakbyś potrzebowała pomocy. Wzruszyła ramionami składając kolejny program, schylając głowę i pozwalając opaść do przodu długim włosom, zakrywając w ten sposób jej płonącą czerwoną twarz. Wchodząc do pokoju, zamknął za sobą drzwi. – W takim tempie, będziesz tutaj, aż do ślubu. - Bardzo śmieszne. – Patrzyła jak usiadł po drugiej stronie pudła. – Chase, doceniam to… ale nie musisz tego robić. Wzruszył ramionami i chwycił program. Zmarszczki usiały jego czoło. – Co, do cholery? – Pokręcił głową, odwracając kartkę jaskrawo białego papieru ze szkarłatnymi literami. – Musisz poskładać je zgodnie z kropkami, w różnych kierunkach, jak broszura. Widzisz?

S t r o n a | 61

Chase potrzebował kilku prób, zanim doprowadził krawędzie do doskonałości. Kiedy patrzyła, jak jego zwinne palce przesuwały się po zagięciach drugiego programu, jej policzki zapłonęły. Spojrzał w górę, zatrzymując palce. – Więc teraz, kiedy tutaj jestem, masz zamiar tylko siedzieć i… gapić się na mnie? Madison mrugnęła i sięgnęła po kolejny program. – Nie gapię się na ciebie. - Jasne. – Przeciągnął wypowiadane słowo. - Na pewno nie masz nic lepszego do roboty? – Dzieląc program na połówki, ponownie miała ochotę udusić swoją mamę. - Lepszego, niż drażnienie ciebie? W życiu. Madison próbowała zignorować dokuczliwy ton jego słów, ale było ciężko. Na jej twarzy ujawnił się mały uśmieszek, a po kilku chwilach, pracując nad programami, wpadli w łatwą, kojącą ciszę. Cisza została zburzona przez cichy chichot Chase’a, który przyciągnął jej uwagę. – Co? – zapytała, zastanawiając się, co teraz zrobiła. - To dziwne, patrzeć jak to robisz. Roboty ręczne nie są twoją mocną stroną. Odprężając się, ustabilizowała rosnącą pomiędzy nimi stertę. – Ty również nigdy nie wydawałeś się facetem lubiącym rękodzieło. Ponownie się roześmiał. – Nie mam pojęcia, co robię. - Upewniasz się, że ślub Mitcha i Lissy przebiegnie bez żadnych problemów. - I pomagam tobie. Madison uśmiechnęła się na to. – I pomagasz mi. A propos, jestem naprawdę wdzięczna, że mi pomagasz, bo to zajęłoby mi wieki. – Przerywając, odłożyła program na stos i sięgnęła po kolejny. – Ale przykro mi, że moja mama zagoniła ciebie do tego. Palce Chase’a znieruchomiały nad programem, a jego spojrzenie spotkało się z jej. To było szaleństwo. Ubrany w niebieskie dżinsy i czarną koszulę, był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Sam ten moment był idealny. Nawet z głową jelenia spoglądającą nad jego ramieniem jak ufoludek. Jego wzrok przeniósł się na program w jego dłoni. – Twoja mama wspomniała, że to teraz robisz.

S t r o n a | 62

Jego zdanie wydawało się obciążone, jakby brakowało w nim jakiejś puenty. Przechylając głowę na bok, czekała. – Okej? - Ale nie prosiła mnie o to. – Końcówki jego policzków zarumieniły się. – Pomyślałem, że przydałaby ci się pomoc. Jej usta otworzyły się, ale nic z nich nie wypłynęło. Pewnie, on tylko z dobroci serca pomagał jej składać programy, więc to nie było dźwięczne wyznanie miłości, ale wciąż… Chase odchrząknął. – I z tym całym winem leżącym dookoła, ktoś musi mieć ciebie na oko. Madison roześmiała się. – Nie jestem pijakiem. - Wczorajszej nocy byłaś. - Nie byłam! Uniósł brew. – Tańczyłaś na ławce z jakimś kujonem. Potrząsając głową, uśmiechnęła się. – Ma na imię Bobby. - Myślę, że ma na imię Rob. - Och. – Przygryzła dolną wargę. – Żadna różnica. Pochylił się do przodu, dotykając kłykciami jej kolana. – I usiadłaś na środku ścieżki. Pamiętała. – Byłam zmęczona. - I zaczęłaś mówić o tym jak wielki był księżyc. – Usiadł prosto, uśmiechając się. I nagle… Boże, było tak jak pięć lat temu i wszystko… wszystko pomiędzy nimi było normalne. Zabolało ją w klatce piersiowej, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. - To było tak, jakbyś nigdy wcześniej nie widziała księżyca. Dziwne, że nadal nie uważasz, że to tylko kula sera na niebie. Rzuciła w niego złożonym programem. – Nie mam pięciu lat, Chase! Podniósł papier. – Ale byłaś wstawiona! Chichocząc na jego komentarz, chwyciła pudełko z programami i zauważyła, że było puste. Przesuwając je, chwyciła kolejne i wyciągnęła kilkanaście stojaków na wizytówki. Jej rozczarowanie wzrosło, kiedy uświadomiła sobie, że skończą w przeciągu godziny. Madison również pamiętała, o tym, co powiedziała do niego ostatniej nocy, kiedy tak czule trzymał ją w ramionach, co było dowodem, że nie była aż tak pijana.

S t r o n a | 63

Przyznała, że tęskniła za nim – tęskniła za tym. Po prostu przebywaniem razem, drażnieniem siebie nawzajem, albo siedzeniem w wygodnej ciszy. Kiedyś, mogli tak godzinami. Prawie od początku wierzyła, że są sobie przeznaczeni. Teraz wydawało się to głupie i może trochę smutne, ale nie chciała, aby ta chwila się skończyła. Co najważniejsze, nie chciała już za nim tęsknić. *** Chase obserwował jak umieszczała w stojakach małe wizytówki, zastanawiając się, co spowodowało ten smutek przebłyskujący na jej twarzy. Teraz uśmiech powrócił, a ona opowiadała mu o projekcie, w który zagłębiała się w pracy. On koch… lubił ją taką najbardziej. Z łatwością mógł wyobrazić ją sobie z kimś innym, siedzącą bezczynnie, plotkującą, a jednocześnie nadal będącą niesamowicie seksowną. Maddie miała tę łatwość, naturalny urok, który przyciągał do niej ludzi. Pewnego dnia, jakiś facet zostanie szczęśliwym sukinsynem. Zimny podmuch powietrza, który nadszedł znikąd i przemknął po jego szyi, był ciężki do zignorowania. Odpychając te myśli, opowiedział jej o parze, którą jego manager przyłapał w ostatni weekend w pomieszczeniu magazynowym. – Stefan zobaczył coś interesującego, kiedy wrócił po świeże ręczniki. Madison przechyliła głowę do tyłu i roześmiała się. – I to było w Komodo? Czy oni nie musieli czasem przejść przez pokój dla pracowników? Jak oni się tam dostali? - Jeden z kelnerów zostawił otwarte drzwi. – Uśmiechnął się na jej żądający uwolnienia śmiech. – Stefan powiedział, że mieli wyciągnięte iPhony i wszystko filmowali. - Wow. – Parsknęła śmiechem. - Niesamowita umiejętność wielozadaniowości. - Zazdrosna? Wywróciła oczami. – Tak, nie ma nic bardziej romantycznego, niż uprawianie seksu, podczas gdy ktoś wtyka aparat w twoją twarz. W głowie błysnął mu obraz Maddie, leżącej pod nim, nagiej i wijącej się, uprawiającej seks przed kamerą, a potem bez kamery. Tak, nic romantycznego, ale diabelnie seksowne. Nagle poczuł, że jest mu duszno w małym pomieszczeniu i pociągnął za kołnierzyk koszulki. Maddie zmarszczyła brwi. – O czym myślisz? - Nie chcesz o tym wiedzieć.

S t r o n a | 64

Uroczy, gorący rumieniec zalał jej policzki i szybko przeniosła swoją uwagę na wciskanie karteczki w stojak. To nie wydawało się możliwe, ale nabrzmienie w jego spodniach wzrastało. Jezu Chryste. Chase wyciągnął nogi. Ale to nie pomogło. – Tak więc… Zerknęła do góry. – Więc co? - Więc kiedy będziemy to robili na twoim ślubie? Przez dłuższą chwilę, na tyle długą, aby uświadomić sobie, w jaką gównianą dziurę właśnie wdepnął, nie mówił niczego, podczas gdy ona patrzyła się na niego. Chase zaczął obracać to w żart, ale wtedy ona się odezwała. - Nie wiem, czy kiedykolwiek wyjdę za mąż. Naprawdę popieprzona jego część krzyczała z radości, i to było złe, ponieważ ona nie była jego, nigdy nie będzie, a on pragnął jej szczęścia. A Maddie nigdy nie byłaby szczęśliwa będąc samotną. - Wyjdziesz za mąż, Maddie. Plamki zieleni zakręciły się w jej oczach. – Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Chase. Odchylając się do tyłu, uniósł ręce. – Nie jestem wobec ciebie protekcjonalny. Jestem po prostu realistą. Wciągnęła z pudełka stojaczek i wepchnęła w tę biedną rzecz wizytówkę. – Umiesz przepowiadać przyszłość? Nie. Tak właśnie myślałam. - Nie wiem, dlaczego się tak wkurzasz. – Sięgnął i wyciągnął stojak do wizytówek z jej dłoni, zanim go połamie. – Nie ma mowy, żeby jakiś facet nie zakochał się w tobie po uszy. Będziesz miała tak samo wielkie wesele, wspaniały miesiąc miodowy i dwójkę dzieci… Cholera, te słowa były jak paznokcie wbijające się w jego szyję. I cholera, wydawały się jeszcze bardziej ją wkurzać. Unosząc się na kolana, chwyciła stos programów i umieściła je w pudle. – Wyjdę za mąż wtedy, kiedy ty się ożenisz. Chase wydał z siebie zaskakujący śmiech. – Bzdura. Posłała mu spojrzenie, kiedy zaczęła umieszczać stojaczki w kartonie. – Co? Jesteś ponad miłością i małżeństwem? - Po prostu nie jestem aż tak głupi.

S t r o n a | 65

Jej oburzona irytacja była wyraźnym ostrzeżeniem. – To prawda. Wtykanie fiuta w cokolwiek zechcesz jest dla ciebie wystarczająco dobre, prawda? Zapracował na miano bycia podobnym do swojego ojca… Cóż, nie bardzo. Przyglądał się jej przez chwilę, a potem chwycił pudło i odepchnął je. Na kolanach, pozostała z dwoma stojakami z wizytówkami w jej małych pięściach. Przez niego przetoczyło się déjà vu. Z wyjątkiem tego, że Maddie nie miała sześciu lat, i zamiast tych srebrnych stojaczków nie trzymała w dłoniach dwóch zmasakrowanych Barbie, którym on i Mitch obcięli głowy. Chase roześmiał się. Jej oczy zapłonęły zielenią. – Co cię tak śmieszy? - Nic – powiedział, szybko trzeźwiejąc. Maddie zmrużyła oczy. – Oddaj mi pudło. - Nie. - Oddaj mi pudło, albo rzucę ci to w twarz. Wątpił, żeby to zrobiła. Cóż, miał taką nadzieję. – Jaki masz problem? Nie rozumiem, dlaczego tak się emocjonujesz, kiedy mówię, że jakiś facet się w tobie zakocha. - Czy ty myślisz, że to może mieć coś wspólnego z faktem, że kilka godzin temu byłam w połowie naga, w twoich ramionach i byliśmy tylko sekundy od zrobienia tego przy ścianie? – Nagle jej oczy były szeroko otwarte, a policzki zarumienione. – Zapomnij o tym… zapomnij, że nawet o tym wspomniałam. Coś nabrzmiało w jego piersi, bo nawet ze swoją głupotą zrozumiał, dlaczego była taka zła, ale potem to uczucie zostało przebite, ponieważ to nie miało znaczenia. – Aw, do diabła, Maddie… - Powiedziałam, zapomnij o tym. – Wstała i stosunkowo łagodnie umieściła ostatnie stojaki na wizytówki w pudełku. – Dziękuję za pomoc. - Psiakrew. – Odłożył pudło na bok i zerwał się na nogi, chwytając ją, zanim dotarła do drzwi. Jej wzrok opadł na jego rękę, a potem przeniósł się na jego twarz. – To, co się między nami wydarzyło… - Najwyraźniej nic nie znaczyło – przerwała. – Po prostu szukałeś miejsca do wetknięcia… - Nigdy tak nie mów – warknął, teraz wkurzony tak samo jak ona. – Nie jesteś kimś, z kim chciałbym to zrobić. Rozumiesz?

S t r o n a | 66

Maddie mruknęła raz, a potem znowu. Uwalniając rękę, przełknęła. – Tak, myślę, że zrozumiałam. Zanim zdążył jeszcze coś powiedzieć, wybiegła z pokoju, zatrzaskując mu przed twarzą drzwi. Minuty mijały, gdy wpatrywał się w przestrzeń, w której wcześniej stała. Kiedy w końcu dotarło do niego, dlaczego wściekła się tak na te ostatnie słowa, jak prawdopodobnie postrzegała to, co powiedział, Chase ponownie przeklął. Wpychając dłoń we włosy, spojrzał w dół, na starannie złożone programy weselne, a potem na drzwi. Lepiej było, że wierzyła w to, iż jej nie chciał. Może lepiej byłoby, gdyby wierzyła, że pragnie jej, ale tylko dla seksu, bo gdyby związał się z nią, złamałby jej serce.

S t r o n a | 67

ROZDZIAŁ 7 Madison była pełna niespokojnej energii, kiedy wróciła do domku, odnajdując z ulgą, że w jakiś sposób Chase nie zatrzymał ją siłą. Do obiadu zostały jeszcze dwie godziny, a ona potrzebowała czasu, aby odreagować gniew i tłumioną frustrację. Wszystko między nimi było w porządku, a wtedy on musiał wspomnieć o ślubie, szybko przechodząc do tego, że powinna związać się z innym mężczyzną. Czy on nie widział jak okrutne to było, zwłaszcza po tym, co niemal zrobili? Po tym, czego od lat od niego pragnęła? Spoglądając na buty do biegania w walizce, zlekceważyła je dla masywnej wanny. Potrzebowała też czekolady, ale na tego pocieszyciela będzie musiała poczekać. Zdjąwszy ubranie, wbiegła do łazienki, opierając się chęci zatrzaśnięcia drzwi. Czy był w tym jakiś sens, skoro jedyną rzeczą, którą mogła tutaj usłyszeć był, przebywający na zewnątrz, cholerny świstak amerykański? I dlaczego była taka wkurzona? Nic się między nimi nie zmieniło. Pewnie, dzielili ze sobą dwa momenty czystego szaleństwa, ale wszystko pomiędzy nimi było takie jak zawsze. Chase jej nie chciał, nie wystarczająco mocno i nie na tyle, aby pozbyć się jakichkolwiek powodów, dla których nie mógł z nią być. Część niej wiedziała, że to ma coś wspólnego z relacjami pomiędzy jego rodzicami, a nie z nią. Wszyscy Gamblejowie wydawali się nieco uszkodzeni. Chad, był zbyt beztroski, nie biorąc na poważnie żadnej rzeczy w życiu. Chandler wybierał tylko jednonocne przygody, a Chase… Chase, był playboyem. Lubił związki, ale nigdy nie pozwalał, aby trwały ponad jego bezpieczne trzy miesiące. Krótko i zwięźle, lubił żartować. Wydając jęk, zatopiła głowę w pianie pęcherzyków wypełniających wannę i pozostała tam, aż poczuła palenie w płucach. Bąbelki oblepiły krawędź wanny, kiedy wyłoniła się, odpychając długie kosmyki włosów z twarzy. - Maddie, jesteś tam? – Głęboki głos Chase’a zahuczał przez zamknięte drzwi łazienki. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy przebiegła wzrokiem po łazience. Czy zamknęła drzwi? I dlaczego do diabła tak daleko zostawiła ręcznik, złożony starannie na półce, nad toaletą? Uchwyciła się krawędzi wanny, zastanawiając się, czy powinna udawać, że śpi. Jakby to był plan doskonały. I jak wszystkie doskonałe plany, odwrócił się przeciwko niej. Drzwi do łazienki otworzyły się, a lukę wypełniły szerokie ramiona Chase’a. Jej matka nazwałby te ramiona atrakcyjnymi i niech to cholera, jeśli nie miała racji.

S t r o n a | 68

Madison pisnęła i gorączkowo zaczęła zakrywać piersi pianą. Chwilę później zdała sobie sprawę, jak było to głupie, biorąc pod uwagę, że kilka godzin wcześniej widział jej cukiereczki, ale do cholery, nie zajmowała się pokazami erotycznymi na żywo. - Dlaczego tutaj wszedłeś? – zażądała, starając się brzmieć spokojnie i bez wpływu na fakt, że stał blisko, a ona była naga. Chase skrzyżował ramiona. – Wołałem ciebie, ale nie odpowiedziałaś. - Więc, kolejnym logicznym krokiem było wejście do łazienki? Wzruszył ramionami. – Martwiłem się, że coś ci się stało. - W łazience. - Z tobą, wszystko jest możliwe. – Patrzył na nią, nawet nie starając się spojrzeć w inne miejsce, jak zrobiłoby to większość facetów. Ale Chase nie był taki jak większość mężczyzn. Był chodzącą sprzecznością. Zwęziła oczy. – Jezu. Dzięki. Chase nic nie powiedział, gdy wszedł do łazienki i oparł się o jego i jej zlew. Bicie serca Madison przeszło z szybko rosnącego do niezbadanych terenów. – Um, czy mogę tobie w czymś pomóc? Jego rzęsy obniżyły się, a ona wiedziała, gdzie powędrowało jego spojrzenie – do szybko przerzedzającej się piany – a przez jej żyły przetoczyło się ciepło. – Nie jestem pewien – powiedział w końcu. Po tym jego wzrok osiadł ponownie na jej twarzy. – Musimy porozmawiać. - Właśnie w tej chwili? - Co jest złego w tej chwili? Czy on był głupi? – Jestem w wannie, Chase, na wypadek gdybyś nie zauważył. - Och, zauważyłem. – Jego głos stał się niski, chrapliwy i diabelnie seksowny. A jej ciało przeszło wprost do krainy „weź mnie”. Boże, musiała istnieć jakaś pigułka zniechęcająca do seksu lub coś podobnego, co mogłaby zażyć będąc w jego pobliżu. Spojrzała na ręcznik leżący po drugiej stronie pomieszczenia i westchnęła. – Czy to nie może poczekać, aż skończę? – Mieli kilka godzin do obiadu, więc czas nie był problemem. Bycie w wannie było jednak problemem. - Widziałem ciebie już nagą, Maddie. Otworzyła usta. – Nie widziałeś mnie zupełnie nagiej, dziękuję bardzo.

S t r o n a | 69

Jego oczy błysnęły. – Prawdę mówiąc, raz widziałem, kiedy miałaś pięć lat. Biegałaś nago po domu, kiedy miałaś ospę. - Dobry Boże, dlaczego pamiętasz takie rzeczy? – Miała zamiar się utopić, właśnie tutaj, w tej wannie. Pojawił się połowiczny uśmiech. – To było poniekąd traumatyczne. - Tak, cóż, to też jest traumatyczne, więc jesteśmy kwita. – Skoro okazało się, że nie zamierza odejść, zgarnęła na piersi większą ilość piany. – Okej. O czym musimy porozmawiać? - O tobie. O mnie. O tym, co się między nami dzieje. – Powiedział to tak rzeczowo, że w pierwszej chwili pomyślała, że źle go usłyszała. Ale tak nie było. Patrząc na niego, umieściła ręce pod wodą. Wydawał się być oczarowany faktem, gdzie powędrowały jej ręce. – Pomiędzy nami coś się dzieje? Wyraz twarzy Chase’a był nieczytelny, kiedy skinął głową. – Po pierwsze, nie chciałem… obrazić ciebie za to… do czego tam nie doszło. To wyszło w niewłaściwy sposób. Niechciana nadzieja zaiskrzyła w jej piersi. - Udawanie, że nic nie wydarzyło się pomiędzy nami w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin jest tak głupie, jak udawanie, że trzy lata temu też się nic nie wydarzyło. Nie możemy wciąż udawać. Głowa Madison poruszyła się szybko w górę i w dół. - I myślę, że to oczywiste, że mnie pociągasz. – Jego wzrok ponownie się obniżył, a mydlane bąbelki niemal zniknęły. Prześwitywały przez nie fragmenty różowej skóry. – Że ciebie pragnę. Jej oddech ucichł, podczas, gdy jej serce waliło jak szalone. Okej. Wow. To było tak nieoczekiwane, nie miała pojęcia, co zrobić, albo powiedzieć. Oczy Chase’a były jak kawałki ogrzanego niebieskiego lodu, który powodował, że miękła, podczas gdy dalej mówił. – Zalazłaś mi za skórę i robiłem wszystko, aby to zignorować, ponieważ uginanie się pod tym… to nie jest w porządku. Zamrugała. – Dlaczego? Dlaczego to nie jest w porządku, Chase? Przeniósł się, aby usiąść na brzegu wanny, tak blisko niej, jego obecność otoczyła ją. – To nie jest to, o czym myślisz, Maddie. Nie miała już pojęcia, o czym myślała. – Więc mi powiedz.

S t r o n a | 70

Wciągając do płuc krótkie oddechy, jego spojrzenie przeniosło się do miejsca, w którym jej stopy wystawały z wody, wraz z pomalowanymi na czerwono paznokciami. Nie odpowiedział. Niepewna, czy jego brak odpowiedzi był dobrą, czy złą rzeczą, opuściła nogi pod wodę. Stawała się coraz zimniejsza, a jeśli zostanie w niej dłużej będzie cała pomarszczona. Pokręcił głową, a potem ponownie powrócił ten połowiczny uśmieszek. – Pragnienie, tego, czego pragnę od ciebie… to nigdy nie zadziała. Znasz moją historię. Wiesz… jak dorastałem. I jesteś siostrą Mitcha. To jak plucie mu w twarz. Madison zamrugała. – Nie jesteś swoim ojcem. Chase nic nie powiedział. - I… Mitch tobie ufa, a ty nie okażesz mu braku szacunku. To nie ma z nim nic wspólnego. – Podnosząc podbródek spotkała się z jego spojrzeniem. – Rozumiem, co sugerujesz, ale… - Ale? – Uniósł brew. Madison wzięła głęboki oddech. – Ale jesteśmy dorosłymi ludźmi, świadomymi swoich czynów, Chase. Nie potrzebujemy zgody mojego brata. A ty jesteś panem samego siebie. - To nie chodzi tylko o uzyskanie jego zgody. Dotarło do niej, że Chase potrzebował kogoś, kto będzie w niego wierzył, ponieważ jego ograniczeniem nie był Mitch, nie była nim nawet ona sama. I nagle komentarz, który wygłosił wcześniej, o niej będącej zbyt dobrą, okazał się mieć sens. On naprawdę myślał, że ona była dla niego zbyt dobra. Poczuła uścisk w sercu. Czy on nie widział tego, co inni widzieli, że pod tym wszystkim, był dobrym człowiekiem z zasadami? Czy oglądanie, jak jego ojciec maltretował jego matkę, wypaczyło, go do tego punktu, gdzie uwierzył, że nie jest zdolny do bycia w związku? Nawet z nią, kimś, kto znał go przez całe życie? Może wszystko, czego potrzebował było małe pchnięcie przez te ograniczenia. I to pchnięcie musiałoby być z jej strony, i musiałoby być drastyczne. Przełykając, umieściła dłonie na chłodnych brzegach ceramicznej wanny i podniosła się. Woda popłynęła w dół jej ciała. Mydlane bąbelki ześlizgnęły się po jej udach. Powietrze było chłodne w porównaniu z jej ciepłym ciałem, i nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Stała zupełnie naga przed Chase’m i gdyby ją teraz odrzucił, wymyślił jakąkolwiek wymówkę, nigdy nie byłaby w stanie otrząsnąć się z tego odtrącenia. Jego nozdrza zafalowały, kiedy odchylił się do tyłu, zaciskając dłonie na kolanach. – Jezu Chryste…

S t r o n a | 71

Czując się obnażoną, walczyła, aby utrzymać ręce po bokach i pozwolić mu nasycić się widokiem. I chłopie, czy on kiedykolwiek nasycił swoje spojrzenie. Gdziekolwiek powędrował jego wzrok, czuła ciepło intensywnie rozpalające jej ciało. Jej skóra mrowiała i piekła. Zalewało ją ciepło, gromadząc się w jej rdzeniu. - Ręcznik? – powiedziała, chrapliwym głosem. Patrzył na nią tak długo, że zaczęła się zastanawiać, czy stracił zdolność mówienia. A potem to zobaczyła – chwilę, w której się otworzył, i była zachwycona. – Nie. Jej puls walił. – Nie? Chase umieścił dłonie na jej biodrach. Dotyk jego skóry sprawił, że po jej ciele rozszedł się dreszcz. Pozwoliła mu pomóc sobie wyjść z wanny, nie wydając żadnego dźwięku, kiedy pociągnął ją pomiędzy swoje, układające się we V uda. Czekała z sercem w jego dłoniach, podczas gdy pochylił się do przodu, składając słodki pocałunek na jej płonącym udzie. Klatka piersiowa Madison uniosła się, a ciepło rozprzestrzeniło się po jej ciele, gdy jego usta przesunęły się do jej płaskiego brzucha, tańcząc językiem dookoła jej pępka. Odchylając głowę do tyłu, uchwyciła się jego ramion, podczas gdy jego usta podróżowały w górę… i w górę. Po pierwszym kontakcie jego ust, gorących i wymagających, z jej piersią poczuła jak jej ciało słabnie. Jego wargi były miękkie, ale stanowcze, ociągające się i nakłaniające do wydobycia spomiędzy jej ust niewielkich jęków. Pod wpływem jego wykwalifikowanego dotyku, jej ciało stało się płynną cieczą. - Rozszerz dla mnie nogi – rozkazał. Posłuchała, będąc poza jakąkolwiek kontrolą nad swoim ciałem i szarpnęła, kiedy poczuła pomiędzy udami pierwszy, lekki dotyk jego dłoni. Palce Chase’a były lekkie jak piórko, drażniąc ją, doprowadzając do stanu, kiedy to jej biodra poruszały się przy jego dłoni, plecy wyginały w łuk, błagając o więcej. A wtedy dał jej więcej, wsuwając do jej wnętrza palec, a potem dwa. Dysząc, poczuła jak przez koszulę, którą miał na sobie, wbija palce w twardą skórę jego ramion, podczas gdy jej ciało przeszywały wstrząsy. Jego kciuk poruszał się okręgami po kłębku nerwów w złączeniu jej ud. Jej ciało zwinęło się głęboko do środka, aż poczuła, że zaczyna się rozszczepiać, rozpadać. Chase zabrał rękę, ale zanim mogła załkać w proteście, przycisnął usta do wewnętrznej strony jej uda. Jej serce najpierw zatrzymało się, a następnie nierówno podwoiło swoje bicie. To było dawno, tak bardzo dawno temu, kiedy przydarzyło jej się coś tak bardzo intymnego.

S t r o n a | 72

- Chce ciebie posmakować – warknął, trącając nosem wnętrze jej uda. – Powiedz mi, że też tego chcesz. Proszę. - Tak – jęknęła, a potem skinęła głową, tylko na wypadek gdyby nie zrozumiał sytuacji, bo jeśli tego nie zrobił, dobry Boże, miała zamiar utopić go w wannie. A czy nie byłoby żenujące wytłumaczenie tego policji i całej rodzinie? Zsunął się na kolana, a pierwszy dotyk jego ust niemal jej nie złamał. To było delikatne przemknięcie jego warg, słodki, niewinni pocałunek, który rozpoczął się powolnym wrzeniem, a potem eksplodował, kiedy pogłębił dotyk, językiem prześlizgując się po jej długości, a potem wnętrzu. Chase wtulił się w jej ciało, ssąc, szarpiąc, liżąc, aż jej plecy wygięły się i wyłkała jego imię. Była na skraju, wisząc na krawędzi, a potem jej uwolnienie przez nią przemknęło, wyrzucając ją tak wysoko, do miejsca, gdzie istniały tylko żar i doznania. A on kontynuował, spijając ją, aż rozpoczął się kolejny orgazm i ponownie się rozpadła, jej krzyk ochrypł, podczas gdy jej ciało dopadły konwulsje. Kiedy doszła do siebie, Chase ponownie usiadł na brzegu wanny i trzymał ją na kolanach, z policzkiem spoczywającym na jej ramieniu. Jego ręce kreśliły leniwe, płynne koła wzdłuż dolnej części jej pleców, podążały za krzywizną jej kręgosłupa. Madison nie protestowała, kiedy odchylił się do tyłu, pochłaniając ją swoimi żywo niebieskimi oczami. Na jego atrakcyjnej twarzy pojawiły się te dołeczki, a ona chciała je wycałować. Chciała zrobić różne rzeczy. Począwszy od zrewanżowania mu się… Madison sięgnęła na dół, chcąc poczuć jego długość, ale on ją powstrzymał. – Nadal musimy porozmawiać – powiedział, ponownie wciskając palce w ciało jej bioder, kiedy stawiał ją na nogi. Porozmawiać? Nie sądziła, że była w stanie do sformułowania spójnego zdania. Maleńkie kropelki wody spłynęły z jej mokrych włosów, kiedy pokręciła głową. Wstając, Chase zachichotał. Sięgając za nią, chwycił ręcznik i powoli, ostrożnie osuszył ją, zanim owinął materiał wokół jej piersi. - Teraz – powiedział, składając pocałunek na jej czole. – Nie mogę się skupić. Wpatrywała się w niego, wątpiąc w to, że w jakikolwiek sposób to nie niego wpłynęło, skoro doprowadził ją do takiego stanu i sam nie zaznał żadnej przyjemności. Poruszenie niepokoju zagościło w jej brzuchu, a nie była to zbyt przyjemna rzecz po czymś tak niewiarygodnie wspaniałym. – Cóż, nie mogę. Biorąc ją za rękę, przeprowadził ją z łazienki do łóżka. Usiadła, ściskając krawędź ręcznika, ponownie bardzo niepewna wszystkiego. Zwłaszcza, kiedy trzymał na wodzy uczucia, miał twarz pozbawioną emocji, ale jego oczy…

S t r o n a | 73

Stanął przed nią, z rozstawionymi nogami, w potężnej, dominującej postawie. – Chcę ciebie. Masz mnie, chciała powiedzieć. – Myślę, że to mamy już ustalone. Jego usta uniosły się w kącikach. – A ty chcesz mnie. - Kolejny znany fakt – powiedziała. Dobrze znany fakt, ale w tej chwili nie było potrzeby, aby o tym wspominała. – Dokąd zmierza ta rozmowa? – Chciała ją zakończyć, rozebrać go, i w końcu mieć go, tam gdzie zawsze chciała. Dziwne, łóżka w kształcie serca nigdy nie było w jej fantazjach, ale nie miała nic przeciwko improwizacji. - I zależy mi na tobie. Naprawdę. – Chase uklęknął przed nią, jego wzrok spotkał się z jej. – Jest tylko jedna opcja. Nadzieja powróciła, trzepocząc w jej wnętrzu jak podekscytowany motyl. To, że mu zależało na niej, nie oznaczało, że ją kochał, ale Chase nie był typem mężczyzny głoszącym swoje dozgonne oddanie, zwłaszcza w kwestii tatusia. Ale mogła nad tym popracować. I oczywiście, istniała tylko jedna opcja. Przestać pierdolić i być ze sobą. Stawienie czoła jej bratu, przyznanie, że zależy im na sobie i radzenie sobie z tym. Razem, mogła mu udowodnić, że nie był podobny do ojca. Że był wart wszystkiego. Potem mogliby w końcu dowiedzieć się, czy istniało dla nich prawdziwie bajkowe zakończenie. I oczywiście, wiele, wiele seksu w najbliższej przyszłości. - Zgadzam się – powiedziała, walcząc z głupkowatym uśmiechem, który sprawiłby, że wyglądałaby jakby została uderzona idiotyczną gałęzią. - Dobrze. Wspaniale. – Rozluźnił ramiona. – Ponieważ to jest to, czego oboje potrzebujemy. Boże, czy ona kiedykolwiek tego potrzebowała – czy potrzebowała jego. Chase uśmiechnął się. – Kiedy to zrobimy, wtedy… nic nie będzie tak jak wcześniej. Będzie po wszystkim. Zaczęła kiwać na zgodę, ponieważ nadal po kolana siedziała w tym, że jej fantazja stawała się prawdą, ale powoli zaczęło docierać do niej to, co powiedział. Po plecach przebiegł jej lodowaty strach. – Słucham? - Uprawianie seksu – wyjaśnił, podczas gdy wstał i pochylił się do przodu, umieszczając dłonie po bokach jej uda. – Zróbmy to. Miejmy to za sobą. Najwyraźniej nie możemy przejść do normalności, jeśli tego nie zrobimy. To straszne, chłodne uczucie przesączyło się przez jej skórę, pozostawiając ją odrętwiałą. – Przejść do normalności?

S t r o n a | 74

- Tak, do tego, co było wcześniej. Możemy znowu być przyjaciółmi. – Umieścił dużą dłoń na jej ramieniu, a ona się wzdrygnęła. Chase zmarszczył brwi. – Nie ma szkody, nie ma winnych. Madison przeżywała trudny okres, przetwarzając to, co powiedział. Jak długo czekała, aby usłyszeć jak przyznaje, że zależy jej na niej, pragnie jej, a to… to zostało dodane na końcu, jak zaprzeczanie zagładzie. Ból wybuchnął w jej klatce piersiowej. Położył dłoń na jej karku, przechylając jej głowę do tyłu. Złożył pocałunek pod jej podbródkiem, gest był tak słodki i delikatny, że wypełnił jej oczy łzami. Ponieważ zwykle gesty nic nie znaczyły. - Powiedz coś, Maddie. – Puścił ją, ponownie się odchylając. Nie była pewna, czy może cokolwiek powiedzieć. W jej gardle sformułował się guzek i szybko się przemieszczał. Czuła się jakby miała potłuczone wnętrzności, a kiedy przemówiła, jej głos był zachrypnięty. – Więc… więc to jest ten magiczny lek? Będziemy uprawiać seks, aby pozbyć się tego z naszych układów? - Nie nazwałbym tego magicznym lekiem – powiedział, z głową przechyloną na bok. – Ale to w końcu coś, prawda? To było coś, w porządku, i nie ważne jak bardzo tego chciała, to było niewystarczające. I Boże, czy to cholernie bolało? To było coś gorszego. To było jak bycie krojonym na żywca. - Wow – mruknęła w końcu, nieco zdumiona. – To taka romantyczna propozycja, jak mogłabym odmówić? Jego usta zacisnęły się. – Nie musisz być w tej sprawie taką mądralą? Roześmiała się, ale to był kruchy dźwięk. – A jaka powinnam być, Chase? Stając prosto, zrobił krok w tył i pokręcił głową. – Maddie… - Pozwól, że powiem wprost – stwierdziła, wstając. Trzęsły jej się nogi. Jej wolna ręka zadrżała, kiedy zmniejszyła pomiędzy nimi odległość i zatrzymała się. – Martwisz się o okazanie braku szacunku wobec Mitcha przez bycie ze mną i nie chcesz traktować mnie ja twój ojciec twoją matkę, ale w jakiś sposób, w twojej głowie, sypianie ze mną, aby pozbyć się tego ze systemu jest mniej obraźliwe? Chase otworzył usta, ale nic z nich nie wypłynęło. Może zrozumiał swój błąd, ale to nie miało znaczenia. Było już za późno.

S t r o n a | 75

Uśmiechnęła się mocno, podczas gdy jej serce rozpadło się na milion małych kawałeczków. – I nawet, jeśli w jakiś popapranych równoległych wszechświatach byłoby to w porządku dla ciebie i mojego brata, ja nigdy bym się z tym nie pogodziła. A potem zrobiła coś, czego nie zrobiła nigdy w całym swoim życiu. Madison uderzyła go w twarz.

S t r o n a | 76

ROZDZIAŁ 8 Cóż, nie poszło dokładnie tak, jak planował. Nie, żeby Chase tak naprawdę miał jakiś plan. Prawie godzinę później, jego policzek nadal piekł jak diabli, a odgłos zatrzaskiwanych drzwi, które zamknęła mu przed twarzą wciąż dzwonił mu w uszach. Boże, spieprzył wszystko w najgorszy z możliwych sposobów. Gdy siedział na kanapie, zastanawiając się jak do diabła mógłby to naprawić, słyszał płynącą w łazience wodę i wiedział, że ponownie brała prysznic. Maddie była zbyt dumna. Puściła wodę, aby zamaskować płacz. Cholera. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął było zranienie jej, i cholera zrobił to. Czuł się jak najgorszego rodzaju sukinsyn. W końcu, wyszła z łazienki, z opuchniętymi oczami, ale twarzą jasną, kiedy przeszła obok niego, ubrana w inną śliczną sukienkę, która pasowała do zielonych plamek w jej oczach i bez słowa opuściła domek, nienaturalnie wyprostowana. Próbował ją powstrzymać, kilkakrotnie podchodząc do drzwi łazienki, ale nic nie powiedział, ponieważ co tak naprawdę mógł teraz powiedzieć? Jak mógł to naprawić? Powinien był trzymać gębę na kłódkę i odpuścić. Do czasu, aż wstał z kanapy i przebrał się na kolację w parę ciemnych spodni i jasną koszulę, był już kilka minut spóźniony. Gdy Chase mozolnym chodem dotarł na miejsce, większość osób przybyła już do jadalni w głównym domku. Mitch i Lissa siedzieli u szczytu stołu, obok siebie, trzymając się za ręce. Po ich bokach swoje miejsca mieli ich rodzice, a za nimi… cholera jasna, goście panny młodej. Maddie, siedziała wyprostowana z jedną nogą sztywno skrzyżowaną z drugą i rękami złożonymi na kolanach. Siedzenie obok niej było puste. Miejsca były przydzielone. Wyprostowując ramiona, ruszył do swojego miejsca, kiwając głową w odpowiedzi na różne pozdrowienia. Maddie nie patrzyła na niego, nie powiedziała słowa. Spojrzał na nią kącikiem oka. Miała zaciśniętą szczękę i naprężone w wąską linię usta. Naprzeciw niego, stał Chad z kieliszkiem wina w ręce. – Teraz, kiedy jesteśmy już wszyscy, nadszedł czas na toast.

S t r o n a | 77

- I miejmy nadzieję, coś do jedzenia – powiedział Mitch, uśmiechając się. Lissa żartobliwie klepnęła go w ramię, a on się roześmiał. – Śmiało, Chad. Chad odchrząknął melodramatycznie. Połowa osób przy stole pochylała się do przodu, ciekawa, aby usłyszeć to, co miał zamiar powiedzieć. Z nim nigdy, nic nie było wiadomo. - Myślę, że wszyscy możemy się zgodzić z tym, że nikt nie jest zaskoczony będąc w tym miejscu – zaczął, wysoko unosząc kieliszek. – Od momentu, kiedy Mitch i Lissa się spotkali wiedzieliśmy, że został stracony. Rozległ się śmiech, a siedzący u czoła stołu Mitch wzruszył ramionami, akceptując to, co było prawdą. - Mimo, że zaczęli, jako przyjaciele, było oczywiste, że Mitch był napalony na tę ładną blondynkę. Spojrzenie Chase’a spotkało się ze wzrokiem jego starszego brata. Chandler uniósł brew, a potem zerknął na Maddie. - Większość z nas robiła zakłady, ile czasu minie, zanim się z nią umówi. – Chad uśmiechnął się dostrzegając zaskoczony wyraz twarzy Lissy. – Tak, ja obstawiałem tydzień. Chandler dwa tygodnie, a stary dobry Chase, półtora miesiąca. Lisa westchnęła, a następnie się uśmiechnęła. – Mitch zaprosił mnie na randkę, kiedy znaliśmy się już prawie dwa miesiące. – Zwróciła swój szeroki uśmiech w kierunku Chase’a. – Wygrałeś. Wzruszył ramionami, jednocześnie bawiąc się nóżką kieliszka. Mimo, że wiele par oczu zwrócone było w jego kierunku, podobnie jak uśmiechów, Maddie patrzyła wprost przed siebie. - Odkładając na bok zakłady – kontynuował Chase. – Wszyscy wiedzieliśmy, że Mitch i Lissa byli parą z prawdziwego zdarzenia. Nie mogło trafić na siebie dwoje lepszych ludzi. Ich zdrowie!!! Kieliszki uniosły się do góry, a pomieszczenie wypełnił ryk życzeń. Chase był zaskoczony, że jego brat zachował się stosunkowo dobrze podczas przemowy. Potem nastąpiła jego kolej, jako głównego drużby, był zobowiązany do upokorzenia swojego kumpla, ale podobnie jak Chad, uczynił to w prosty sposób: szybko i słodko. Podano jedzenie i obiad zaczął przebiegać w rytmie, w jakim powinien, w przeważającej części. Wszyscy wokół niego świętowali zawiązek dwójki ludzi, którzy na to zasługiwali, ale on? Był zachwycony z ich powodu, ale… Chase spojrzał na Maddie, gdy ta rozmawiała z jedną z druhen.

S t r o n a | 78

Był dupkiem. Nie było, co do tego wątpliwości, i w głębi duszy wiedział, że ona nigdy nie wybaczy mu za jego propozycję. Nie żeby ją za to winił. To było równoznaczne z oferowaniem jej pieniędzy za seks. Gorzej, niż cokolwiek, co zrobił jego ojciec. Apetyt zniknął, pchnął talerz i próbował słuchać tego, co mówił jeden z jego kolegów. Ale zauważył, że Maddie trzymała się z dala od wina. Przynajmniej nie będzie powtórki tańca z tym dupkiem. Zaborcze uczucie wzrosło w nim, kiedy przypomniał sobie tego faceta kładącego dłonie na jej biodrach i zdejmującego ją z ławki. Ten facet nie miał prawa jej dotykać. Chase zassał gwałtowny oddech. Cholera, on nie miał prawa jej dotykać. Gdy obiad się skończył, goście podzielili się na kilka mniejszych grupek, a Chase nie mógł nie zauważyć, że Maddie skierowała się wprost do brata i swojej rodziny. Ciśnienie budowało się w jego klatce piersiowej, jak mocno zalegający nagły ciężar. Wiedząc, że musi naprawić rzeczy, ale nie pewien czy jest w stanie, poczuł jak jego nastrój zmienił się od złego do gównianego, i nie został poprawiony, gdy Chase zbliżył się do niego i umieścił na jego ramieniu ciężką dłoń. - Mały braciszku – powiedział. – Masz to spojrzenie na twarzy. Chase niedbale wzruszając zrzucił dłoń brata, ale przyjął piwo, które ten zaoferował mu drugą ręką. - To samo spojrzenie miałeś, kiedy rzuciłeś się na tego Ricka Summersa za zbytnie spoufalenie się z Maddie tego wieczora w samochodzie. Chase’owi nie podobało się, dokąd zmierzała ta rozmowa. - To samo spojrzenie miałeś, kiedy Maddie była studentką pierwszego roku, a jakiś koleś na twoich zajęciach z ekonomii powiedział, że chciałby zaliczyć ten tyłek. Mięśnie szczęki Chase’a zaczęły pulsować. Tylko Chad o tym wiedział. Był tego świadkiem. Przywołanie wspomnień o tym małym gnojku i bredniach, które mówił na nowo go wkurzyło. - I to jest to samo spojrzenie, które miałeś na twarzy, kiedy ostatniej nocy tańczyła z tym facetem – kontynuował Chad. Uśmiechnął się, kiedy Chase posłał mu spojrzenie. – Tak, zauważyłem. A cały obiad przesiedziałeś, jak ktoś, komu wrzucono szczeniaka pod koła samochodu, spalono wszystkie trzy bary, a potem nasikano na twarz i wsadzono coś grubego… Chase zaśmiał się sucho. – Rozumiem, o co ci chodzi.

S t r o n a | 79

- Podczas mojego toastu nawet się nie uśmiechnąłeś. Wywrócił oczami. - I stary – powiedział po chwili Chad. – Co ty zrobiłeś Maddie? Ponieważ ona przez cały czas miała ten sam wyraz twarzy. - To nie ma nic wspólnego z Maddie. – Wypił pół piwa. – A ja nie chcę o tym rozmawiać. Chad pokręcił głową i zignorował słowa Chase’a. – Zawsze chodzi o nią. Stał nieruchomo, wpatrując się w butelkę. – Czy to jest takie oczywiste? – zapytał na zdławionym oddechu. Spodziewał się, że Chad zażartuje z niego, ale on zachował martwą ciszę. - Tak, to jest takie oczywiste – powiedział wreszcie Chad. – Zawsze tak było. - Świetnie. Wtedy Chad się uśmiechnął. – Więc, co się stało? Wziął kolejny długi łyk piwa, a potem opowiedział Chadowi krótką, niezbyt bezpośrednią wersję tego, co się stało. Zgodnie z oczekiwaniami, jego brat patrzył na niego jakby był największym rodzajem idioty. - Nie mogę uwierzyć, że złożyłeś taką ofertę. – Kręcąc głową, zaśmiał się. – Czego się spodziewałeś? Sądziłeś, że uzna, iż to jest w porządku? Szczerze mówiąc, patrząc wstecz Chase nie był pewien, czego, do cholery, się spodziewał. Gdzieś pomiędzy incydentem w piwniczce z winami, a ujrzeniem jej w wannie, tak nieprawdopodobnie otoczonej pianą, to było najlepsze, co mógł wymyśleć. Chase przeciągnął ręką przez włosy. – Nie wiem, co sobie myślałem. - To jest właśnie problem – powiedział Chad. – Zbyt dużo myślisz. Chase skrzywił się. – To nie ma sensu. - Nie rozumiesz. Przekombinowałeś całą rzecz, podczas gdy powinieneś robić to, co dyktuje tobie serce. Chase wybuchnął śmiechem. – Wow, widzę, że oglądałeś dużo powtórek programu Oprah? - Zamknij się – powiedział Chad, wyciągając ręce nad głową. Chase mógł z łatwością stwierdzić, że było mu cholernie niewygodnie w wyjściowym ubraniu. Podczas gdy Chase gustował w ładniejszych rzeczach, Chad czuł się wygodnie tylko w dżinsach.

S t r o n a | 80

Jego brat błysnął niepohamowanym uśmiechem. – Okej, może zaczniesz myśleć tym, co masz pomiędzy nogami? Tak, czy inaczej wyciąganie kwestii z Mitchem jest bzdurą. Wiesz, że nie miałby problemu z tobą myślącym o Maddie poważnie. Chyba, że jesteś zainteresowany tylko zaliczeniem jej, i hej, mogę to zrozumieć, ona jest całkiem niezłym kawałkiem… - Dokończ to zdanie, a wsadzę ci tę butelkę w tyłek – ostrzegł Chase. Chad odchylił głowę do tyłu i roześmiał się. – Tak, jak się spodziewałem, to nie jest przygoda na jedną noc, więc wątpię, żeby Mitch miał coś przeciwko. - Pozwól, że zadam ci pytanie. Gdybyśmy mieli siostrę, jakbyśmy się czuli, gdyby jeden z naszych przyjaciół węszył wokół jej spódnicy? - To zły przykład. – Chase złożył ręce na piersiach, zwężając oczy na jedną z pięknych druhen. – Nasi przyjaciele są do dupy. Chase parsknął. Jego brat ponownie zamilkł, kolejne dziwactwo Chada. Minęło kilka sekund. – Bracie, każdy z nas jest trochę popieprzony. - Nie gadaj. Chad wypuścił oschły śmiech. – Oglądanie, co nasz ojciec robił naszej matce było popaprane. Ojciec był fiutem, żywy czy martwy. A wiesz, co jest najbardziej popieprzone? To, że wciąż pozwalamy mu pieprzyć nasze życie, a nawet nie ma go w pobliżu. Jakaś część Chase’a chciała temu zaprzeczyć, ale nie mógł kłamać przed bratem. Ze wszystkich ludzi, oni wiedzieli. – Jestem taki jak on. - Nie jesteś taki jak on – powiedział zapalczywie Chad. – Ale kreujesz się na niego. Nawet nie wiem, dlaczego. To jak coś w rodzaju pokręconej samosprawdzającej się przepowiedni. - Znowu to gówno z Oprah. - Zamknij się dupku. Mówię poważnie.- Chad położył dłoń na ramieniu Chase’a. – Z nas wszystkich, ty jesteś najlepszy i nie staraj się zaprzeczać. Przez całe życie pragnąłeś Maddie. Ona jest jedyną rzeczą, która trzymała twój tyłek uziemiony i z jakiegoś powodu wciąż ją odpychałeś. Ta rozmowa zaczynała zmierzać do ziemi niczyjej. Głównie, dlatego, że zaczęła nabierać sensu. – Odpuść sobie…

S t r o n a | 81

- Nie skończyłem. Wysłuchaj mnie, bracie. Nie jesteś naszym ojcem. Nigdy nie traktowałeś Maddie, tak jak nasz ojciec traktował matkę. Chlera, te wszystkie kobiety, z którymi się umawiałeś? Może nawet traktowałeś je lepiej. Jeśli już, są dowodem, że nie jesteś taki jak on. - Co to za rodzaj popieprzonej logiki? Chad posłał mu wszystko mówiące spojrzenie. – Nie oszukałeś żadnej z nich. Nie kłamałeś im. Nie jesteś żonaty i nie obnosisz się przed żoną ze swoimi dziwkami. Ostre ukłucie strachu – rzeczywistego strachu – uderzyło go w brzuch. Co jeśli by to zrobił? Nigdy by sobie tego nie wybaczył. – Nie jestem żonaty. To może być powód. - Nigdy nie zrobiłbyś tego Maddie – powiedział jego brat. - Wiesz, dlaczego? - Założę się, że mi powiesz. Chad wziął duży łysk piwa, kończąc go. – Ponieważ masz coś, czego nie miał nasz ojciec, zdolność do miłości. I zbyt kochasz Maddie, żeby jej to zrobić. Chase otworzył usta, aby zaprzeczyć, ale niech to cholera, jeśli to nie była prawda. Jego brat zaczął się wycofywać, z uniesionymi brwiami. – Nie zamierzasz jej zhańbić, bracie. Nie zamierzasz skrzywdzić jej emocjonalnie. Problem polega na tym, że nie dajesz nikomu szansy, a szczególnie sobie. *** Madison poważnie rozważała rozbicie sobie biwaku na podłodze w domu rodziców, ale ta cała sprawa z drugim miesiącem miodowym przyprawiała ją o mdłości. Większość gości weselnych miała parę, z wyjątkiem Sashy, koleżanki Lissy z Maryland, ale wyglądało na to, że przez wieczór będzie miała zapewnione towarzystwo Chada. Została jej tylko ciotka Berta, ale tak, to nie wchodziło w grę. Poza tym, pomyślała wchodząc do ciemnego, pustego domku, nie jestem już nastolatką. Nie ucieknie od Chase’a. Nie miało znaczenia, że po raz kolejny miała na dłoni swoje serce, a on zabrał je, rzucił na podłogę i rozdeptał. Wszystko, co musiała zrobić to przetrwać dzisiaj i jutro, a potem na resztę weekendu będzie miała swój własny domek. Szybko się przebrała, chwytając koszulę, w którą ostatniej nocy ubrał ją Chase. Serce ścisnęło jej się, kiedy przypomniała sobie, jaki był słodki. Słodki i seksowny, i to nic nie znaczyło. Wszystko, czego chciał to uprawiać z nią seks i pozbyć się tego z systemu. Co za dupek.

S t r o n a | 82

Ręce jej drżały, kiedy sięgnęła do kranu. Siedzenie obok Chase’a przez większość wieczora było praktykowaniem w czystej torturze. Kilka razy chciała się odwrócić i coś do niego powiedzieć – cokolwiek. Albo wziąć kieliszek z wodą i chlupnąć mu nią w twarz. Przynajmniej przez chwilę poczułaby się lepiej. Po tym weekendzie, nie będzie już nic do powiedzenia, wróci do swojego życia i wreszcie zapomni o Chase’u Gamble. Obmyła twarz, zaczesała długie włosy w koński ogon i poszła do łóżka, moszcząc się pod przykryciem. Dzisiaj nie czuła się źle z powodu jego, śpiącego na kanapie pochodzącej wprost z lat sześćdziesiątych. Dobrze mu tak. Madison przewróciła się na bok, plecami do drzwi i zamknęła oczy. W myślach zrobiła listę e-maili, na które musi odpowiedzieć i telefonów, które musi wykonać, gdy wróci do pracy, próbując w ten sposób utulić siebie do snu, zanim wróci Chase. Bez powodzenia. Kiedy księżyc był już wysoko, a jego blade światło prześlizgnęło się przez drewniane okiennice zaskrzypiały drzwi i jego kroki przerwały ciszę. - Maddie? Wstrzymując oddech, udawał, że śpi. Niezły sposób na udawanie dorosłej. Odgłos kroków przybliżył się, a potem, kiedy usiadł łóżko ugięło się pod wpływem jego wagi ciała. Cisza ciągnęła się, naprężona i napięta, jak jej nerwy. Co on robił? W połowie bała się tego dowiedzieć. Ciężkie westchnięcie Chase’a, przyćmiło odgłos bicia jej serca. Sekundę później poczuła same koniuszki jego palców odgarniające kosmyki włosów leżące na jej policzku, wsuwające je za ucho. - Przepraszam – wyszeptał, ale ona go usłyszała. – Przepraszam za wszystko. Zaczerpnęła oddech, przypominając sobie, że w rzeczywistości oddycha. Madison nie była pewna, co powinny oznaczać jego przeprosiny. Czy wszystko cofały? Czy kładły pomiędzy nimi, przysłowiową białą flagę, więc była jakaś nadzieja na pozostanie w przyszłości przyjaciółmi, ponieważ bez względu na wszystko, bez niego nie było przyszłości? I nie była pewna, kogo powinna w rzeczywistości winić za tę katastrofę. Pewnie Chase był niewinny, a to ona – i uczucia, które w to wmieszała – wszystko skomplikowały. Madison pod wpływem napływających łez zacisnęła oczy i usta.

S t r o n a | 83

Chase siedział tak przy niej przez kilka sekund, a potem łóżko zadrżało, kiedy poruszył się, aby wstać. Nie mogąc dalej milczeć, udawać, że nic się nie stało, przewróciła się na plecy. – Chase? Zamarł, z jedną ręką ułożoną na przykryciu, obok jej biodra. W ciemności, jego oczy wydawały się czarne, rysy jego twarzy ostre, dziwnie szczere i bezbronne. Ona naprawdę nie wiedziała, co robi. Jej ciało toczyło wojnę, z jej sercem i myślami, i odkąd była dzieckiem, miała straszliwą, przerażającą kontrolę odruchów. Położyła dłoń na jego gładkiej szczęce. Zamiast się odsunąć, przytulił policzek do jej dłoni i zamknął oczy. - To będzie pamiętne wesele, prawda? – powiedział, pozostając policzkiem przy jej dłoni, kiedy posłał jej uśmiech. – A nawet jeszcze nie było ślubu. Potem położył rękę na jej dłoni i powoli przysunął ją do swoich ust. Złożył na jej dłoni pocałunek, a jej serce zakołatało. – Przepraszam, Maddie. Naprawdę. Nie wiem, co ja sobie do cholery myślałem mówiąc to tobie wcześniej. Pozbycie się tego z mojego systemu, nie jest tym, czego chcę. Jej palce zawinęły się wokół jego. Zmieszanie przetoczyło się przez nią. – Ja nie… ja nie rozumiem. Zassał głęboki oddech. – Nawet nie wiem, co mam myśleć. Chad tryskał tymi całymi bzdurami w stylu Oprah, a niektóre z nich miały sens – tak szalone, jak to wszystko. - Co? Chase uśmiechnął się lekko, a potem ich spojrzenia się spotkały. – Pragnę ciebie. Madison wstrzymała oddech. Nadzieja wróciła, uderzając w jej wnętrzności. Z Chase’m wszystko było jak na kolejce górskiej. Góra. Dół. Góra. Dół. – Już wcześniej to powiedziałeś. - I tak myślę. Kłębiło się w niej wciąż tyle zamętu, ale jej serce ruszyło dalej, tworząc dla niego więcej przestrzeni. Słowa, które opuściły jej usta niemal przypieczętowały jej los. – Zostań? Chase zawahał się, jego ciało pozostało w bezruchu, tak napięte, że mogła wyczuć wytaczające się z niego zdenerwowanie. Potem wprawił się w ruch, skopując buty, gdy jednocześnie odpinał koszulę. Potem rzucił ją, a ona opadła na podłogę jak biała flaga. Madison miała serce niemal w gardle, gdy przebiegała wzrokiem po powierzchni jego dobrze zdefiniowanej klatki piersiowej i przez zagłębienia twardych jak skała mięśni brzucha. Był przystojny, coś jakby prosto z jej fantazji. W bladym świetle księżyca, w

S t r o n a | 84

cieniu domku, zamiotła na bok swoje zastrzeżenia i obawy. Egzystowała na tym, co zawsze – na miłości do Chase’a. I w tej jednej chwili, uwierzyła, że to był punkt zwrotny, który budował się przez lata. Nie będzie już odwrotu. A jeśli ona nie udowodni, że nie jest taki jak jego ojciec, nikt tego nie zrobi. Chase ułożył się na boku, twarzą do niej, pozostawiając pomiędzy nimi niewielką przestrzeń. Żadne z nich nie powiedziało, ani słowa, gdy okręciła się do niego, umieszczając tym samym ich twarze i ciała tylko cale od siebie. Powoli, ostrożnie, Chase położył na jej policzku dłoń. Jego palce przemknęły po łuku jej twarzy, w dół do rozchylonych warg. Poczuła ten delikatny ruch w każdej komórce swojego ciała, a jej reakcja była natychmiastowa, nieokiełznana. Jego palce podryfowały w dół po jej gardle, do krawędzi koszuli bawełnianej. Mały uśmieszek igrał na jego ustach. – Czy wiesz, że patrzenie na ciebie w moich ubraniach jest ogromnie podniecające? – Założył palec za krawędź kołnierzyka, muskając nim jej obojczyk, a jej palce u nóg zawinęły się. – Nie wiem, dlaczego, ale tak właśnie jest. Zastanawiał się, czy czuł to samo, kiedy nie miała na sobie jego ubrań. Potem przypomniała sobie tę twardość przyciskającą się do niej, kiedy byli w łazience i uznała, że tak właśnie jest. - Co zrobimy, Maddie? – zapytał, głosem głębokim i chrypliwym. Madison przełknęła, jej serce dołączyło do ciała, a mózg już zaczął nadrabiać zaległości. Zanim nawet wiedziała, co robi, jej ciało przysunęło się do niego. Unosząc się na kolana, umieściła obie dłonie na jego ramionach i pchnęła, aż leżał płasko na plecach. Usiadła na nim okrakiem, powstrzymując jęk, kiedy poczuła przez cienki materiał spodni jego wzrastającą erekcję, gorącą przy złączeniu jej ud. - Kochaj się ze mną – szepnęła. – Proszę. Chase zamarł, a potem uniósł swoje grube rzęsy, przeszywając ją wzrokiem. Nie odpowiedział, ale położył dłonie na jej udach, przesuwając je do rąbka koszuli. Jego palce zaczepiły się o materiał. Nastąpiła przerwa, moment, kiedy jedyną rzeczą w ruchu było jej bijące serce, a potem podniósł koszulę do góry. I miała swoją odpowiedz. Do czasu, gdy pożyczona koszula dołączyła do jego na podłodze, jej wargi były na jego ustach, a jego duże, ciepłe ciało było pod nią. Pocałunek był łagodny i delikatny. To był głęboki i upalny produkt od lat tłumionego, po obu stronach pożądania. Jego usta połykały jej lekko chropawe jęki, podczas gdy jego dłoń wylądowała na dole jej pleców i

S t r o n a | 85

pchnięciem przysunęła ją do jego klatki. Uczucie jego skóry zalało jej zmysły. Chase pocałował ją jak mężczyzna wygłodniały, opętany potrzebą… potrzebą jej. Madison kurczowo trzymała dłonie na jego ramionach, podczas gdy on dochodził swoich roszczeń. Dłoń zaplątała się w jej włosach. – Jeśli mamy zamiar przerwać – wyszeptał przy jej nabrzmiałych wargach. – Musimy to zrobić teraz. Rozumiesz? Zadrżała, gdy jego zęby skubnęły jej dolną wargę. – Nie chcę przerywać. Nigdy. Rozumiesz? Ponownie znieruchomiał, a potem z niemal dzikim warknięciem, przeniósł się tak szybko, że w mgnieniu oka znalazła się na plechach, otwarta i odsłonięta dla niego, a on unosił się nad nią. Skupienie odznaczyło się na rysach jego twarzy, uwypuklając jego pełne usta. Nagle był na niej. Jego wargi zamknęły się na czubku jej piersi, podczas gdy jednocześnie walczył z guzikami i zamkiem rozporka spodni. Madison wypuściła stłumiony jęk, gdy jej plecy wygięły się w łuk do materaca. Ciało przy ciele, czuła go gorącego i twardego przy udzie, gdy uchwyciła się jego ramion, składając niewielkie pocałunki na całej jego twarzy i w dół szyi. Chase złapał podbródek Madison, trzymając ją, aż jego usta ponownie plądrowały jej, całując ją, aż wiła się i rzucała pod nim. On dowodził. Cześć jej nie chciałaby, aby to odbyło się w inny sposób. Jakaś część rzeczywistości podkradła się do niej z powrotem, i umieściła na jego klatce piersiowej rękę. – Jestem na tabletkach, ale… Wymuszony uśmiech szarpnął jego wargami. – Mam zabezpieczenie. – W jednej chwili nie był już na niej, przez chwilę grzebiąc w walizce, zanim wrócił z foliowym opakowaniem w ręce. Madison uniosła brew. – Planowałeś w ten weekend uprawiać seks? - Nie bardzo – przyznał. – Ale zawsze mam to przy sobie. Nie było czasu, aby pozwolić prześlizgnąć się choćby odrobinie zazdrości, a jej żołądek zapadł się, gdy patrzyła jak wsuwał prezerwatywę na swój gruby członek. Potem jego usta znalazły się na jej wargach i układał ją na plecach, wyciągając się nad nią. Zdumiona mocą jego ciała, przebiegła dłońmi w dół jego brzucha i wokół napiętych bioder. Jego skóra była jak satyna rozciągnięta na stali. Doskonały. Miała jego smak na ustach, gdy całował ją powoli, delikatnie, podkręcając, gdy poczuła go przy swoim wejściu. Poruszając biodrami, jęknęła na uczucie jego w tamtym miejscu,

S t r o n a | 86

blisko, ale nie wystarczająco. Była taka gotowa, była gotowa przez cały ten okres, który wydawał się wiecznością. Unosząc się na łokciach, Chase spojrzał na nią. Jego oczy były gorącymi, wibrującymi szafirami, penetrującymi i intensywnymi, gdy wpatrywał się w nią. - Nie przerywaj – wyszeptała. – Chcę poczuć ciebie w środku. - Teraz nie mógłbym już przestać, nawet gdybym chciał. – Pocałował ją, naznaczając ją całą swoją namiętnością i żądzą, na którą tak długo czuła. – Potrzebuję tego. Cholera, potrzebuję ciebie. A potem wsunął się w nią, jednym, szybkim pchnięciem. Madison wydała z siebie głęboki jęk, gdy poczuła jak ją rozciąga i wypełnia. Żadna z jej fantazji, żaden z mężczyzn, z którymi była w przeszłości, nigdy nie byli tacy, ponieważ to… właśnie to, było to, czego potrzebowała. Zatrzymał się, głęboko w jej wnętrzu. Uniósł jedną z dłoni, odsuwając z jej czoła wilgotne kosmyki włosów. – Jesteś taka ciasna… - Jego głos był gardłowy, prawie zwierzęcy. – Wszystko w porządku? Skinęła głową, a potem owinęła nogi wokół jego bioder. Chase odchylił głowę do tyłu, jęcząc, a potem zakołysał biodrami. Żyły na jego szyi uwidoczniły się, podobnie jak na ramionach. A potem zaczął się poruszać, spowolniając i przeciągając ruchy, co doprowadzało ją do szaleństwa. Tarcie ich poruszających się razem ciał, dźwięki w skądinąd cichym domku, potęgowały jej przyjemność. Stracona… Madison była stracona. Tak długo, powstrzymywał się, podczas gdy ona wołała o więcej, aż w końcu dał jej to, jęknęła, gdy zacisnął dłonie na jej nadgarstkach, przytrzymując ją w bezruchu. Pchnął mocno, a jej biodra pospieszyły mu naprzeciw. Ciśnienie budowało się w niej, świszcząc w jej żyłach jak złapany w butelkę piorun. To było zbyt wiele – zbyt intensywnie. Jej głowa odchyliła się do tyłu, ciało zadrżało. - Dojdź dla mnie – szepnął Chase przy jej szyi. – Odpuść sobie. I Madison tak zrobiła. Rozpadła się wokół niego, gdy krzyczała jego imię. Dwa szybkie, mocne pchnięcia później poczuła jak osiągnął swoje spełnienie, jego ogromne ciało zapulsowało nad jej, gdy wstrząsy łamały jego ciało. Kiedy było po wszystkim, wysunął się z niej i opadł na plecy, przyciągając ją bliżej, tak, że jej policzek spoczął nad jego bijącym sercem. Oboje walczyli ze swoim oddechem. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego, i wiedziała, że już nigdy nie poczuje. Niebo.

S t r o n a | 87

Madison zamknęła oczy. Były spore szanse, że w ostrym świetle poranka i po tygodniu, a może miesiącu pożałuje tego. Ale za kilka lat, będzie w stanie spojrzeć wstecz i będzie wiedzieć, że go miała, choćby tylko przez jedną noc.

S t r o n a | 88

ROZDZIAŁ 9 Madison przeciągnęła się leniwie i uśmiechnęła na przyjemność płonącą w jej mięśniach. Ostatnia noc… tak, to była prawdopodobnie najlepsza noc w jej życiu. Nie kłamała. Po tym, jak Chase potrzebował kilku minut na dojście do siebie, przerzucił ją na brzuch, pociągnął na kolana i… tak, jak powiedziała, najlepsza noc w jej życiu. A jej ciało już płonęło, gotowe na niego ponownie. Ostatnia noc musiała być dla nich punktem zwrotnym. Sposób, w jaki… sposób, w jaki się z nią kochał, to było coś głębszego, nieodwołalnego, i doskonałego. Ona o tym wiedziała. Jakoś, bez słów spalili te granice. Musiał zobaczyć, że był o wiele lepszy od swojego ojca i musiał się dowiedzieć, że byli do tego przeznaczeni. Przewróciła się na bok i sięgnęła ręką szukając ciepłego ciała, i znalazła… pustkę. Otworzyła oczy. Miejsce obok niej było puste, ale zapach lasu i czegoś dzikiego nadal zalegał na poduszce i skręconym przykryciu. Madison odwróciła się w kierunku kanapy, ale ona też była pusta. Zakorzeniło się w niej złe przeczucie, i wygramoliła się z łóżka, trzymając wokół siebie prześcieradło. Sprawdziła łazienkę, ale tam również jego nie było. Wyszedł bez słowa. Serce zakłuło ją boleśnie. Okej. Była głupia. On może robić cokolwiek. Zdobywać dla nich śniadanie, albo spacerować, rozkoszując się świeżym porannym powietrzem. Pospiesznie podchodząc do okna, rozsunęła rolety, krzywiąc się pod wpływem jasnego blasku. Taras był pusty. Dokąd tylko sięgała wzrokiem, nie widziała Chase’a. Odwracając się, zadrżała, kiedy jej spojrzenie powędrowało na łóżko. Nie zostawił jej, nie po takiej nocy. Nie było mowy, ponieważ to… to byłoby jak pozbycie się tego z systemu. To byłoby jak dostanie tego, czego się chce, a potem wybawienie się z trudnej sytuacji, jak faceci robiący to po przygodzie na jedną noc. Ostatnia noc nie była jednonocną przygodą. Jej spojrzenie ponownie powędrowało w kierunku kanapy, a następnie do miejsca przy małej szafie, gdzie znajdowała się jej walizka, a potem… z powrotem na jej torbę. Zimno przeniknęło jej kości. Zniknął jego bagaż.

S t r o n a | 89

Z walącym sercem, przeszła przez pokój i otworzyła drzwi szafy. Dwie z jej sukienek i jej suknia druhny wisiały w szafie, ale wszystkie rzeczy Chase’a – jego smoking, jego koszule – zniknęły. Podobnie jak jego buty, i wiedziała, że jeśli sprawdzi łazienkę, tam również nie będzie jego rzeczy. Madison stała przed szafą, dopóki nie uświadomiła sobie, że się trzęsie. Zostawił ją. On naprawdę odszedł. W odrętwiałym, bolesnym oszołomieniu, wróciła do łóżka i usiadła na jego brzegu. Gardło ją paliło, a oczy piekły, ale zdusiła to, wszystko odpychając. Minuty zmieniły się w godziny, a on nadal się nie pojawił. On naprawdę ją opuścił. Jej mózg przeżywał ciężkie chwile przetwarzając to, ale dowody były jasne. Była głupia. Ostatniej nocy poddała się swojemu ciału i sercu, a teraz wszystko wróciło i skopało jej tyłek. Może powinna była go posłuchać. Ostrzegał ją – przez cały czas ją ostrzegał. Mówił, że jest taki, jak jego ojciec, i to udowodnił. I zniszczył ją. *** Chase chciał udusić recepcjonistę, do czasu, aż mężczyzna nie przekazał mu klucza do nowego domku. Zmusił Chase’a do czekania blisko przez cholerne pół godziny, podczas gdy domek był sprzątany, co spowodowało poważne opóźnienia. Biorąc swoje rzeczy do nowego domu, spojrzał na królewskie łóżko z satynową pościelą. Posłanie, pod którym z łatwością mógł dostrzec nagą Maddie. To przypomniało mu o ostatniej nocy i jego penis stwardniał. Był gotowy na rundę trzecią… a potem czwartą. Ale najpierw musiał wziąć prysznic. Chociaż kochał utrzymujący się zapach wanilii – Maddie – ostatniej rzeczy, jakiej potrzebował było bieganie dookoła pachnąć jakby właśnie uprawiał seks z młodszą siostrą Mitcha. Ostatnia noc była niesamowita – Maddie była niesamowita. I to było coś więcej, niż tylko seks. To było połączenie, cokolwiek to było, wyłamywało się poza sam tylko orgazm. To było coś więcej, od czegoś specjalnego. Jedyny w całym życiu rodzaj gówna. Żadnej z kobiet, z którymi był, nie czuł w ten sposób, i w tej chwili wiedział, że żadnej nie będzie. Teraz on brzmiał jakby oglądał powtórki programu Oprah.

S t r o n a | 90

Ale… to musiało coś znaczyć. A on był zmęczony walką z potrzebą dowiedzenia się, czym to „coś” było. Zmęczony zaprzeczaniem tego, czego naprawdę pragnął – pragnął zbyt długo. Maddie była kimś więcej, niż tylko małą siostrzyczką Mitcha. Więcej, niż małą dziewczynką, która przez lata go prześladowała. Była dla niego wszystkim. A on był czymś więcej, niż synem swojego ojca, ponieważ w głębi duszy wiedział, że nie mógłby skrzywdzić Maddie. Nie po ostatniej nocy. A teraz po prostu sobie to uświadomił? Wczoraj spieprzył wszystko tą obrzydliwą propozycją, ale ostatniej nocy… To musiał być nowy początek. Wziął najszybszy prysznic w swoim życiu, a potem udał się w drogę powrotną do domku. Na tyłach znajdował się mały sklepik z kwiatami i nabył tam tuzin róż. Przytrzymując je pod ramieniem, złapał kawałek sernika z firmowej piekarni, zanim skierował się ponownie do Chatki Miłości. Chase miał nadzieję, że Maddie wciąż spała. Miał naprawdę dobry pomysł na to jak ją obudzić, swoimi rękami, palcami, a potem językiem. Potem może trochę sernika, ale ona prawdopodobnie odtrąci go, dla lepszej rzeczy. Nikt nie mógł stanąć pomiędzy Maddie, a słodyczami. Z trudem wysiadł z samochodu i przeszedł do domku. Jego spojrzenie powędrowało prosto do łóżka – pustego łóżka. - Maddie? W domku było nienaturalnie cicho. Nie słychać było prysznica. Nic. Odstawiając na końcu stołu róże i kawałek sernika, przebiegł wzrokiem po całym pokoju. – Cholera. Maddie nie było. Podobnie jak jej dużej walizki. Zaglądając do łazienki, nie dostrzegł żadnego śladu po niej. Jej suszarka i lokówka zniknęły, jakby ich nigdy nie było. Klnąc pod nosem, odwrócił się i ruszył do drzwi. Miał zamiar ją odnaleźć, przyciągnąć z powrotem… Z ręką na drzwiach, zatrzymał się. Dwa problemy: Nie miał pojęcia, gdzie poszła Maddie. Nie mogła odejść daleko, ale mogła być w którymkolwiek z domków i wkrótce, poza diabelnym waleniem do każdych drzwi, potrzebował lepszego planu gry. A po drugie, nie wiedział, dlaczego odeszła. Po ostatniej nocy, wydawało się dosyć oczywiste, czego chciał, więc nawet nie mógł pojąć, dlaczego odeszła, zwłaszcza, że właśnie zdobył dla nich inny domek, niewyposażony w łóżko w kształcie serca i pluszowe koce. Chociaż, w jakiś sposób będzie mu tego łóżka brakowało.

S t r o n a | 91

Chase odsunął się od drzwi i przeciągnął dłonią przez włosy. Plan gry, na co? Ściganie Maddie? Cholera. W jaki sposób role się tak odwróciły. Odwrócił się, wbijając wzrok w zwinięte pościele tego cholernego łóżka. Podwójna cholera. Po tym jak potarł ręką dół twarzy, chwycił kwiaty i zostawił sernik. Pierwszym miejscem, w które się udał był domek jej rodziców. Siedzieli na tarasie, rozkoszując się herbatą, podczas kartkowania czasopisma o sztuce przetrwania. Chase pokręcił głową powstrzymując uśmiech. Ta dwójka wyglądała jak normalna para u progu emerytury. Ojciec Maddie jako pierwszy spojrzał do góry, uśmiechając się. – Hej, Chase, co kombinujesz? - Nic takiego – powiedział, opierając się o balustradę. – Witam, pani Daniels. Uśmiechnęła się, potrząsając głową. – Kochanie, to najwyższy czas, abyś zaczął do mnie mówić Megan. A te kwiaty! Czyż nie są piękne? – Jej oczy błysnęły. – Czy mogę zapytać, dla kogo są? - Dla pewnej ślicznej osoby? – odparł. - Czy to oznacza… Pan Daniels był już na nogach, podając mu magazyn. – Cieszę się, że wpadłeś na chwilkę. Możesz zakończyć debatę pomiędzy mną i tą tutaj żoną. Zanim zdążył odpowiedzieć przed twarzą miał zdjęcie mężczyzny we flanelowej kurtce stojącego obok stada bydła. – Organiczna wołowina – oświadczył ojciec Maddie. – Staram się wytłumaczyć Megan, że nawet, jeśli nadejdzie apokalipsa, większość ludzi będzie chciała na swoich talerzach mięso. Tak przyzwyczajony to tego rodzaju pytań, Chase załatwił to ze spokojem. – Jestem pewien, że ludzie będą chcieli stek. - Dokładnie! – zgodził się pan Daniels. – Więc powiedziałem, że powinniśmy „sponsorować” stado bydła i wystawić je na sprzedaż. Moja cudowna żona uważa, że to strata czasu. - I pieniędzy – dodała pani Daniels, obracając się na fotelu twarzą do mężczyzn. – Jestem pewna, że ostatnią rzeczą, o jakiej będą myśleć ludzie podczas opadu radioaktywnego jest średnio wysmażony stek. Chase uśmiechnął się. – Albo apokalipsy zombie. Pani Daniels wyrzuciła ręce do przodu. – O tym właśnie mówiłam.

S t r o n a | 92

Jej mąż naburmuszył się. – Kiedy przez trzy lata nie będzie świeciło słońce i zabraknie ci do jedzenia liści mięty, będziesz chciała stek. Przewróciła oczami. – To byłoby ostatnie z naszych zmartwień. - Czekaj – wkroczył Chase. – Jak utrzymasz stado przy życiu, jeśli nie będzie świeciło słońce? Pan Daniels wyprostował się. – Ostatecznie podziemne bunkry są na tyle duże, aby pomieścić organicznie uprawiane pola. Istnieją bunkry na całym świecie, większe niż pięć, albo więcej długości boisk do futbolu. Jak Arka Noego… - Chase’a nie obchodzi Arka Noego, więc zanim zaczniesz, nie zaczniemy też sprzedawać arek do samodzielnego zbudowania. – Uśmiechnęła się do Chase’a. – Można sobie tylko wyobrazić koszt magazynowania czegoś takiego. - Tak, proszę pani – powiedział Chase, uśmiechając się. Pan Daniels zamknął czasopismo. – Ta dyskusja nie jest skończona. Wzdychając, jego żona pokręciła głową. – Szukasz Madison, skarbie? Zaskoczony, Chase zastanowił się, czy to było takie oczywiste. – No cóż, właściwie to tak. Pan Daniels odwrócił się do stołu, rzucając na niego czasopismo. – Zgubiłeś współlokatorkę? - Coś w tym stylu – powiedział Chase. - Nie widzieliśmy jej, kochanieńki, ale możesz sprawdzić u Lissy. – Pani Daniels wzięła łyk herbaty. – Prawdopodobnie sprawdzają czy wszystko jest gotowe na jutro. Dziękując obojgu, zaczął iść ścieżką. Jeżeli Maddie jest z Lissą, nie chciał jej przeszkadzać, ale… Wkrótce znalazł się przy recepcji. Recepcjonista spojrzał na niego, wyraźnie nie chcąc już przechodzić do drugiej rundy. – Czy domek, który dałeś mi dzisiejszego ranka był jedynym dostępnym? – zapytał Chase. Bob skinął głową, jakby zdezorientowany. – Nie. Były dwa. Oba były tego ranka gotowe. – Zaczął stukać coś na swoim komputerze. – Czy ten, który przydzieliliśmy rano okazał się nieodpowiedni? Wziął głęboki oddech. – Nie. Jest idealny. Co z tym drugim domkiem? - Dla panny Daniels? – zapytał, uśmiechając się czule. Najwyraźniej Maddie wywarła znacznie lepsze wrażenie na recepcjoniście, niż on. – Wpadła tutaj jakieś dwadzieścia minut temu i odebrała klucz do domku numer sześć.

S t r o n a | 93

Chase spojrzał na recepcjonistę, czując się, jakby został uderzony w brzuch. Złość rozpaliła w jego wnętrzu burzę. Tak irracjonalne jak mogło się to wydawać, był wściekły i obrażony. Zostawiła go po ostatniej nocy? Odwracając się, opuścił recepcjonistę bez choćby jednego spojrzenia, wrzucając po drodze róże do kosza. *** Madidon była w dziwnym nastroju. Uwięziona pomiędzy resztkami absolutnego szczęścia, że doświadczyła ostatniej nocy, a chłodem, który utrzymywał się głęboko w jej wnętrzu, odkąd opuściła domek, nie była pewna, czy powinna czuć szczęście, czy smutek. Głównie smutna, postanowiła wsadzając małe, białe dzwonki, które użyte będą, jako pamiątki weselne. Przynajmniej doświadczyła czegoś w nocy. Nigdy więcej zastanawiania się, jakby to było przespać się z Chase’em. Teraz wiedziała. To było niesamowite. Serce ją zabolało. Tego popołudnia, prawie zadzwoniła do Bridget, ale doszła do wniosku, że będzie lepiej jak odbędzie tę rozmowę osobiście. Nie ma mowy, żeby przegapiła ten wyraz twarzy Bridget głoszący „co do diabła”, kiedy opisze jak w zasadzie dosiadła Chase’a, a on następnego ranka ją porzucił. Madiosn spojrzała do góry, gdy jedna z druhen zrzuciła przed nimi górę miętówek. Chwyciła jedną, głodna, skoro rano była zbyt podminowana, aby coś zjeść. Lissa zachichotała. – Dobre? Wsuwając jedną do ust, Madison przytaknęła. – Miętowe. Bardzo smaczne. - Mówiąc o pysznościach – powiedziała Sasha, jedna z druhen. – Myślę, że bracia Gamble powinni mieć ksywkę pyszni. Cindy, inna z druhen, parsknęła, spoglądając na wysoką, atrakcyjną blondynkę. – Czy ostatniej nocy nie nadskakiwałaś jednemu z braci? Sasha uśmiechnęła się tajemniczo. – Może… Dobrze wiedzieć, że Madison nie była jedyną. Wrzuciła dzwonek do pudełeczka. - Nigdy nie mogę ich odróżnić. – Uśmiechnęła się Cindy. - Oni są bardzo łatwi do odróżnienia – odparła ostro Madison. – Nie są trojaczkami.

S t r o n a | 94

- Tak, ale cała trójka to chodzący seks – ciemne włosy, niebieskie oczy i mięśnie, z których mogłabym zlizywać czekoladę – powiedziała Cindy, posyłając jednej z druhen szelmowskie spojrzenie. – Oczywiście, gdybym tylko nie była mężatką. W każdym razie, który to był? Chase? Chad? Madison zmrużyła oczy. - Chad – odpowiedziała Sasha, z płonącymi policzkami. – Choć nie miałabym nic przeciwko, gdyby to był również Chase. Do diabła, cała trójka w tym samym czasie. Druhny roześmiały się, ale Lissa przerwała zmartwione spojrzenie Madison. To chyba miało coś wspólnego z wyrazem na jej twarzy. Takim, które mówiło, że w myślach zastanawia się ile małych, metalowych dzwoneczków mogłaby wpakować do ust Sashy. - Czy ty czasem z nimi nie dorastałaś, Madison? – kontynuowała Sasha, nieświadoma bram śmierci, do których pukała. – Zawsze w twoim domu i takie tam? Boże, nie byłabym w stanie siebie kontrolować, ale jestem pewna, że dla ciebie to coś innego. Madison wepchnęła dzwonek przez dno pudełka. – Dlaczego? - Cóż, jestem pewna, że dla nich jesteś jak młodsza siostra – wyjaśniła. – Mam na myśli, czy ty nie jesteś współlokatorką Chase’a? Szkarłat przetoczył się po jej policzkach. Jezu, to było to, o czym wszyscy myśleli? Miała ochotę, aby przejść do drobnych szczegółów, jak nie-bratersko zachowała się ostatniej nocy z Chase’em. - Prawdę mówiąc, nie jestem pewna czy o to właśnie chodzi – powiedziała Lissa, spokojnie się uśmiechając. – Madison jest blisko z nimi wszystkimi, ale z tego, co zauważyłam… - Przerwała, posyłając Madison figlarne spojrzenie. Sasha uniosła elegancką brew. – Cóż, w takim razie, chwała tobie… Po tym, dziewczyny, na tyle na ile można, nie puściły pary z ust na temat braci Gamble i Madison, chociaż atakowały Sashę o soczyste szczegóły. Gdy tylko pudełka zostały zrobione, grupa rozeszła się, aby przygotować się na próbę. Maddie uściskała Lissę i udała się z powrotem do nowego domku. Powinna być zadowolona ze swojej własnej przestrzeni, ale ta była pusta i cicha. Ale kiedy wzięła kąpiel, nie było nadziei na niespodziewaną wizytę ze strony Chase’a. Zsuwając się głęboko do wanny, zamknęła oczy i starała się przestać o nim myśleć. Z wyjątkiem tego, że teraz Chase konsumował jej myśli na zupełnie nowym poziomie, ponieważ teraz wiedziała jak on smakuje, jak to jest poczuć go w sobie. Nie było możliwości na pozbycie się tego z systemu.

S t r o n a | 95

Kiedy obudziła się tego ranka czuła cudowny ból w obszarach, o których już zapomniała, a Chase… Chase zniknął. Wypuściła długi oddech i otworzyła oczy. Opuszczenie tego krzykliwego domku było jedną z najgorszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiła. Część z niej wciąż jeszcze była tam, ale decyzja na jego opuszczenie była słuszna. Jakkolwiek, decyzja, którą musiała podjąć w przyszłości będzie najtrudniejszą, jaką kiedykolwiek wykona, i wiedziała, że wszystkich zaszokuje. *** - Och, nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. – Matka Madison po raz kolejny przytuliła Mitcha, powstrzymując łzy. Pani Daniels rozdawała uścisku od momentu, w którym rozpoczęła się próba i nie było widać ich końca. – Mój mały chłopiec jest już taki dorosły. Mitch skrzywił się. – Mamo… Przyciągnęła go z powrotem do piersi, ścisnęła i zakołysała. Zduszając uśmiech, Madison odwróciła wzrok i jej spojrzenie spotkało się ze wzrokiem ojca. Mruknął i zacisnął dłoń na jej ramieniu. – Jak myślisz, co zrobi, kiedy ty wyjdziesz za mąż? Madison zbladła. – Yikes. Matka posłała jej przez ramię wrogie spojrzenie, a potem wreszcie uwolniła syna i odwróciła się do rozpromienionej Lissy. – Wiem, że będziesz dobrze traktować mojego syna, więc z wyprzedzeniem chciałabym przeprosić za rozpoczynający się od jutra wodospad łez. - Jutrzejszy? – mruknął pan Daniels. – A może lepiej od czasu jak ogłosił swój zamiar zawarcia małżeństwa? - Cicho tam – powiedziała jej matka, ale uśmiechnęła się. Madison wsunęła za ucho luźny kosmyk, podczas gdy wszyscy zaczęli formułować się w grupy. Przejdą przez marsz weselny, złożenie zaślubin, a potem prosto na obiad. A jutro… jutro jej brat weźmie ślub. Podeszła do niego ze łzawym uśmiechem. – Jestem taka szczęśliwa z twojego powodu. Będziesz wspaniałym mężem. Mitch wziął ją w ramiona. – Dzięki, siostrzyczko. - I ojcem – drażniła się lekko.

S t r o n a | 96

Puścił ją, z szerokimi oczami. – Dobry Boże, nie mów tego jeszcze. Mam zamiar spędzić jeszcze kilka lat bez biegającego dookoła małego Mitcha. - Albo małej Lissy. - Ach, dziewczynka? Nie wiem, czy będę mógł sobie z tym poradzić. – Pokręcił głową. – Wystarczająco ciężko było walczyć z oglądającymi się za tobą chłopakami. Madison wywróciła oczami. – To nic takiego. - W ogóle. – Opuścił rękę na jej ramię. – Więc, kiedy ty masz zamiar się ustatkować? Sprawić, że życie mamy i taty stanie się kompletne? Zanim zdążyła odpowiedzieć, nadeszli bracia Gamble. Chad i Chandler, po obu stronach Chase’a, który ubrany był w parę ciemnych spodni i luźną koszulę. Wilgotne włosy kręciły się wokół jego uszu. Czubki jego kości policzkowych były nieco zaczerwienione, a oczy stalowo niebieskie. Wyglądał absolutnie oszałamiająco. Madison miała nadzieję, że jej brat nie zauważył jak zesztywniała, ale oczywiście, szczęście nigdy tak naprawdę jej nie sprzyjało. Mitch uśmiechnął się, ale ona szturchnęła go łokciem i uciekła, zanim podejdą do nich bracia. Najkrótszą drogą podeszła do Lissy i innych druhen. Całkowicie uniknięcie Chase’a było niemożliwe, ale tak długo, jak nie będą mieli możliwości spędzenia ze sobą czasu sam na sam, będzie mogła wytrwać bez załamania się. Albo jeszcze większego podeptania jej serca. I był tylko jedyny sposób na uniknięcie tego. To zaboli jak diabli; to zabije małą jej część – tę jedyną, która nadal wierzyła w bajkowe zakończenie – ale nie miała innego wyboru.

S t r o n a | 97

ROZDZIAŁ 10 Przez większość próby unikanie Chase’a było skuteczne. Aż ustawili się w kolejce do przejścia świadków. Od tamtej pory nie była z nim sam na sam, ale teraz nie było od niego ucieczki. Madison walczyła z kosmykiem włosów, rozpaczliwie dążąc do naturalnego wyrazu twarzy, ale obecność obok niej Chase’a była jak stanie obok słońca, zbyt gorącego, aby go nie zauważyć i zbyt potężnego, aby móc na niego spojrzeć. Patrząc prosto przed siebie, udawała, że jest pochłonięta tym, co Sasha opowiadała Chad’owi. To miało coś wspólnego z bezpiecznymi słowami, i była naprawdę zawiedziona, że nie słyszała nic z tego. Zabawną rzeczą w Chadzie i Chandlerze było to jak postrzegała ich, jako braci. Słysząc takie rzeczy chciało jej się śmiać, ale Chase był inny. On zawsze był inny. - Musimy porozmawiać – powiedział cicho Chase. Udawała niewinność. – O czym? Spuścił brwi, a ona wiedziała, że ją przejrzał. Znał ją zbyt dobrze. – Dokładnie wiesz, o czym. Madison tak naprawdę nie chciała zagłębiać się w to, dlaczego opuścił ją dzisiaj rano, wyprowadzając się z domku, zanim zdążyła otworzyć oczy. A jeśli zaoferuje przeprosiny za ostatnią noc, uderzy go. Poważnie. Krzyżując ramiona, ponownie skupiła się na platynowych włosach Sashy. – Nie ma, o czym mówić. - Bzdura. Na dźwięk warknięcia Chase’a, Sasha zerknęła prze ramię, z uniesionymi brwiami, ale Madison udawała, że niczego nie słyszała. Chase przysunął się bliżej, opuszczając głowę, podczas gdy dłonią ujął ją za łokieć. Podskoczyła pod wpływem nieoczekiwanego szoku, który przesłał przez jej żyły ciepło. Wbrew jej woli, jej spojrzenie spotkała się z jego wzrokiem, i przyłapała go na pełnym zadowolenia z siebie uśmiechu. - Tak właśnie myślałem – powiedział. Nie poruszyła się, nie mogła, albo po prostu nie chciała. – Co myślałeś? Kiedy przemówił, jego głos był szeptem przy jej policzku. – Udajesz, jakby nic się nie stało, jakby ciebie to nie dotyczyło, ale ja wiem lepiej.

S t r o n a | 98

Madison zjeżyła się i spiorunowała go wzrokiem. – Słucham? - Och, nie udawaj. Przez cały czas się przede mną ukrywasz, jak tchórz… - Tchórz? Boże. Ty… Z przodu, konsultantka ślubna odchrząknęła, przerywając coś, co było epicką tyradą. – Dobrze, przejdziemy przez przejście świadków – powiedziała konsultantka szorstkim głosem i tak samo profesjonalnym, jak jej koński ogon i jej świeżo wyprasowany garnitur. – Gdy zabrzmi „Canon in D”, pierwsza para ruszy, a ja dam znaki pozostały. Para? Madison szarpnięciem uwolniła ramię. Chase uśmiechnął się, a pierwsza para w precesji ruszyła ramię w ramię. Madison zawiesiła na Chase’u lodowate spojrzenie. – Jesteś aroganckim dupkiem – dokończyła. – Nie jestem pod twoim wpływem tak bardzo, jak ci się wydaje. - Mówi to dziewczyna, która wczoraj mnie uderzyła, a potem krzyczała moje imię, kiedy… - Zamknij się – syknęła, z zaczerwienionymi policzkami. Sasha i Chad byli następni. Druhna uchwyciła się ramienia Chada, jakby bała się, że może uciec. Mądre posunięcie. - Chase zaoferował swoje ramię. – Milady? Przewracając oczami, debatowała nad zignorowaniem jego, ale to zwróciłoby niepotrzebną i niechcianą uwagę. Kilka par oczu, już zwrócone było w ich kierunku. No dobrze, więcej uwagi. Niechętnie umieściła ramię w zgięciu jego ręki. – Nie będziemy rozmawiać o ostatniej nocy. Jest tak jak jest. Spojrzał na nią. – Mówisz bez sensu. - I doprowadzam ciebie do szaleństwa. Rozumiem. - Panna Daniels i pan Gamble – zawołała konsultantka. Razem, ruszyli sztywno. To musiało być oczywiste dla wszystkich obecnych, że coś się między nimi działo. Chase wyglądał, jakby chciał ją udusić, a ona miała oczy szeroko otwarte, jak u oślepionego światłem jelenia. Kiedy dotarli do końca nawy, rozdzielili się. Zajmując miejsce obok Sashy, przebiegła wzrokiem po drużbach. Chase patrzył na nią, z taką intensywnością, która zarówno wytrącała z równowagi, jak i rozpalała wewnątrz niej emocje. Zdradzona przez serce, a teraz także ciało, zmusiła się,

S t r o n a | 99

aby odwrócić wzrok. Cóż, najpierw byli jak dwie krople wody, a potem on wyraził się jasno, że interesowała go tylko przygoda na jedną noc. I to właśnie dostał. Niepokój zastąpił rosnące w niej, jak smuga gryzącego dymu, zakłopotanie. Po tym jak pojawiła się Lissa, wszystko poszło gładko i szybko. Kolacja była zamówiona w najbliższej jadalni i choć była głodna, jej żołądek się przewracał. Powietrze stało się nieświeże jak w domku, a ona czuła się, jakby nie mogła złapać oddechu. Przepraszając, pospiesznie wyszła z holu recepcyjnego, w kierunku tyłu domu. Na tarasie, zaciągnęła się świeżym, słodko pachnącym powietrzem. Położyła ręce na poręczy i ścisnęła, aż zabolały ją kłykcie. Przed próbą, poszła na skraj posiadłości i wykonała telefon, który omal jej nie zabił. Jej pytanie spotkało się z niedowierzaniem i obietnicą spotkania oraz omówienia, za kilka dni po powrocie do domu. Nienawidząc, tego co uruchomiła, ale wiedząc, że nie było innej możliwości, mruganiem powstrzymała łzy. To był pierwszy krok we właściwym kierunku – tym, który nie wliczał Chase’a Gamble’a. *** Chase był sfrustrowany, zdegustowany i strasznie wkurzony, kiedy patrzył na wycofującą się Madison. Od czasu do czasu, przez te wszystkie lata, on i Madison mieli swoje kłótnie. Zwykle z powodu jakiegoś beznadziejnego faceta, z którym się umawiała, a po nocy w jego klubie, mieli chwile niezręczności, ale to? Nigdy tak nie było. Jego dłonie rozluźniły się i zacisnęły po bokach. Część jego – ogromna część – chciała za nią pójść, chwycić w ramiona i pocałunkami przywołać do rozumu, ale jego druga część była ostrożna, co do tego, co do Maddie. Po prostu nie mógł tego zrozumieć. Co do diabła, zrobił źle, że pluła w niego taką nienawiścią? Odkąd odkrył, że rano zniknęła i zamieszkała w nowym domku, nie pragnął niczego więcej, jak tylko do niej pójść. Nie był pewien, co zrobiłby z nią, gdyby w końcu ją dorwał, ale czuł się, co do tego dziwnie i nieswojo. Serce huczało mu w piersi, kiedy skracał pomiędzy nimi dystans. Opierając się biodrem o barierkę, skrzyżował na piersiach ramiona. – Dlaczego ukrywasz się przede mną? Nie patrzyła na niego tymi pięknymi oczami i miała zaciśnięte usta. – Chase, czy my… czy my naprawdę musimy przez to przechodzić? - A jak myślisz? – zapytał. – Nie jesteś sobą. Wzięła głęboki oddech, a dla niego brzmiał on jak poszarpany. Uniosła rzęsy i zobaczył, że jej oczy były szkliste. Nie było uderzenia podobnego do tego, co poczuł w brzuchu. –

S t r o n a | 100

Przepraszam za bycie suką, ale nic nie jadłam i chyba robię się humorzasta, kiedy mam niski cukier, czy coś takiego. - Maddie, ja… - Ale musimy porozmawiać, o tym co stało się ostatniej nocy. – Uśmiechała się, ale wydawało się to być wymuszone i brzydkie na jej ustach. – Miałeś rację. Przez chwilę, poczuł się zaszokowany i zaskoczony. – Miałem? - Tak. Ostatnia noc musiała się wydarzyć. Ok, może ta rozmowa okaże się lepsza, niż myślał. Chase zaczął się odprężać, ale ona drążyła dalej, i niech to cholera, jeśli nie czuł się jakby ziemia usuwała mu się spod stóp. - Musieliśmy się tego pozbyć – cokolwiek to jest – z naszych systemów – powiedziała, jej wzrok podryfował z niego w stronę, gdzie zachodzące słońce rzucało pomarańczowy blask na winoroślami. – I zrobiliśmy to. Teraz wszystko stało się normalne, prawda? Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Możemy ruszyć dalej. To jest to czego ty chciałeś, czego ja chciałam. Zaskoczony, powoli rozluźnił ręce. To stare porzekadło wypełniło jego umysł. Uważaj, czego sobie życzysz… Ale to nie było to, czego sobie życzył. Jego zamiarem nie było uzyskanie tego, czego pragnął i przejście nad tym do porządku. Co się, do cholery, działo? Co ona miała na myśli? - Co wy tutaj robicie? – zawołał stojący przy drzwiach Mitch. – Wszyscy na was czekają z rozpoczęciem jedzenia, a wiecie, jaki jest tata. Jest w stanie zjeść obrus. Szybko mrugając, Maddie uśmiechnęła się odwracając głowę w kierunku brata. – Patrzyliśmy na zachód słońca, ale teraz już wracamy. Oszołomiony, Chase patrzył jak podeszła do brata, przytulając go mocno, zanim ponownie zniknęła w domku. Stał tam, niezdolny do ruchu czy chociażby przetworzenia tego, co się stało. Dlaczego był taki zaszokowany? To było, to co sam zaoferował, czego początkowo pragnął… co początkowo było kluczowym słowem. Cholera. To było wszystko, o czym mógł myśleć. - Wszystko w porządku, stary? – zapytał Mitch, podchodząc od strony drzwi. Zatrzymał się przed Chase’em, mrużąc oczy. – Nie wyglądasz dobrze. Chase zamrugał. – Tak, ja… ze mną wszystko w porządku. - Jesteś pewien? – Spojrzenie Mitcha stało się przenikliwe. – Wyglądasz prawie jak Madison. Chase zdrętwiał. Na końcu języka miał już zaprzeczenie, ale nie mógł go wypowiedzieć.

S t r o n a | 101

Minęło kilka chwil, a potem Mitch uśmiechnął się przelotnie. – Słuchaj, nienawidzę oglądać ciebie w takim stanie. Zawsze byłeś przy mnie, kiedy dorastaliśmy. Pamiętasz, kiedy Jimmy Decker ukradł mi rower? Chase roześmiał się na to nieoczekiwane wspomnienie. – Tak, pamiętam. Mitch uśmiechnął się. – Odzyskałeś go, ale zastąpiłeś tym, który miał popsute hamulce. Kiedy Jimmy zjechał z górki… - Przerwał zaśmiewając się. – Jesteś tego typu przyjacielem, który… - Pomógłby zakopać ciało, wiem. – Roześmiał się. – Przy okazji, popsucie hamulców było pomysłem Chad’a. - Nie jestem zdziwiony, ale poważnie, stary, jesteś porządnym kolesiem. Nie wiem, co tak naprawdę dzieje się pomiędzy tobą, a moją siostrą… i nie mów mi, że nic, bo mam oczy i znam was oboje. Cóż, cholera… - I nie wiem, co masz na myśli – kontynuował Mitch. – Nie jestem pewien, czy chcę, ale jesteś dobrym człowiekiem, Chase. A moja siostra zawsze była w tobie zakochana. Chase’a ścisnęło coś w środku. Moja siostra zawsze byłą w tobie zakochana. Aż do momentu, kiedy kilka sekund wcześniej wyjaśniła, że wczorajsza noc, nie znaczyła nic więcej, jak tylko podrapanie swędzącej rany. Podobnie jak on sugerując to za pierwszym razem… Pomyślał o różach więdnących w koszu. Cholera. Jak zaplanował zainaugurować ten odnowiony domek… Odchrząknął, zaskoczony tym, że jego głos okazał się tak zachrypnięty. – Nic… nic nie dzieję się między nami. - Bzdury – powiedział Mitch. – Nie mam nic przeciwko ciebie próbującego ją zdobyć. Więc jeśli czekasz na moją zgodę, to masz ją tak długo jak będziesz dla niej dobry. – Jego oczy spotkały się ze spojrzeniem Chase’a. – Rozumiesz, co mówię? - Tak – Głos Chase’a załamał się. Mitch klepnął go w ramię. – Teraz, chodź. Czas jeść, świętować, weselić się i całe to gówno. Poczuł jak jego głowa przytaknęła, a on sam był całkowicie odrętwiały, zmrożony. Ironią wszystkiego było gigantyczne F-U. Przeszkoda, która zawsze go powstrzymywała przed uzyskaniem, tego czego pragnął teraz zniknęła, a to i tak nie miało znaczenia. Ból, który był tak wyraźny przeciągnął się na jego klatkę piersiową. Wziął głęboki oddech, ale czuł się jakby wcale nie oddychał. Jego nogi poruszały się, ale ich nie czuł.

S t r o n a | 102

Uważaj, czego sobie życzysz… Powinien, ponieważ dostał to, i osiedliło się to w jego brzuchu jak masa ważąca dziesięć funtów.

S t r o n a | 103

ROZDZIAŁ 11 W swojej sukni ślubnej Lissa wyglądała absolutnie oszałamiająco. Gorset bez ramiączek z dekoltem w kształcie serca okalał jej talię i szczupłą górę bioder, i rozpływał się w dół jej nóg jak rozkwitające wiosną róże. Do pokrywającego ją delikatnego szyfonu dodana została cienka warstwa pereł. To była piękna suknia, na pięknej kobiecie, i gdyby Madison kiedykolwiek miała wyjść za mąż, chciałaby właśnie takiej sukni; supermodnej, ale także klasycznej. Madison poprawiła ostatnią perłę we włosach Lissy i uśmiechnęła się. – Wyglądasz niesamowicie. - Dziękuję. – Lissa przytuliła ją, a potem rzuciła spojrzenie w kierunku ich matek. Obie kurczowo trzymały chusteczki, jakby te wychodziły z mody. – Myślisz, że jakoś przez to przebrną? - Mam nadzieję. – Madison uśmiechnęła się, wycofując się, tak, aby Lissa miała kilka chwil z jedną ze swoich druhen. Odwracając się do okna wychodzącego na hol recepcji, przypatrywała się jak goście wypełniali alejkę. Na zewnątrz, Chad i Chandler stali z kilkoma przyjaciółmi ze studiów. Nigdzie nie było widać Chase’a. Odkąd powiedziała to, co musiało zostać powiedziane, trzymał się od niej z daleka. Co było tym, czego chciała, ale bolało ją w klatce piersiowej i nadal była wygłodniała bycia po prostu w jego pobliżu. Kiedy Chase powrócił po tym jak zostawiła go na tarasie, nie odezwał się do niej choćby słowem. Nawet, choćby raz się, nie starał się do niej zbliżyć, a po próbnym obiedzie zniknął ze swoim bratem. Najwyraźniej usłyszał to, czego chciał i teraz nie musiał się już o nic martwić. Nadal będą przyjaciółmi. Wszystko było normalne. Noc pełna pasji, którą ze sobą dzielili była przeszłością. To był koniec. Cóż, kiedy spotka się ze swoim dyrektorem to będzie koniec. Otrząsając się z zamyślenia, skupiła się na tym, co działo się wokół niej. Mitch i Lissa zasługiwali na to, aby była tutaj, razem z nimi, całym sercem, a nie tylko szkieletem dąsającym się nad swoim życiem miłosnym. Kiedy nadszedł czas, aby przygotować się do przemarszu druhen, była tak samo nerwowa jak Lissa i Mitch, zaniepokojona z powodu Chase’a i modliła się, aby nie potknąć się o rąbek sukienki.

S t r o n a | 104

W korytarzu zobaczyła jego szerokie ramiona. Biorąc głęboki, pokrzepiający oddech, zebrała się w sobie i stanęła u jego boku, podobnie jak inne druhny przy swoich towarzyszach. W chwili, gdy zza przyozdobionej białymi różami recepcji zabrzmiała cicha melodia poklepała go po ramieniu. Odwrócił się, z beznamiętnym wyrazem twarzy i stalowo niebieskimi oczami. - Jesteś gotowy? – spytała, uśmiechając się, aż zabolały ją policzki. Nie zamierzała zrobić niczego, co zrujnowałoby ten ślub. - Oczywiście. – Zaoferował jej ramię, a ona starając się nie przeżywać tego, jak zapiekł ją chłód w jego głosie, skorzystała z propozycji. Minęła chwila, a potem odezwał się – Maddie, pięknie wyglądasz. Przyjemny rumieniec rozprzestrzenił się na jej policzkach i w dół jej szyi, będąc niemal odbiciem szkarłatnej sukni w greckim stylu. Jej serce potykało się samo o siebie. Popatrzyła na niego, a ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, zanim przechyliła głowę na bok, pozwalając włosom zasłonić jej twarz. - Dzięki – wyszeptała. – Również świetnie wyglądasz. Chase przyjął komplement jak miał to w zwyczaju i skinął głową. Niezręczna cisza rozciągnęła się pomiędzy nimi i wydawało się to niewiarygodne, jak nigdy wcześniej. Mówiąc szczerze, Madison nie miała pojęcia, dlaczego Chase traktował ją tak chłodno. To on był tym, który chciał, aby ich noc była jednorazową przygodą. To on był tym, który wyszedł. Wszystko, co zrobiła, to próba uratowania resztek jej dumy i powiedzenie, że się zgadza. Czego, do cholery, więcej od niej chciał? Z ciężkim sercem, uniosła podbródek, gdy usłyszała muzykę. Przed nimi, każda z par, uśmiechając się, weszła do sali. A potem nastąpiła ich kolej. W głębi, poczuła szczęście i sentyment do brata i Lissy. Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy był szczery, choć miała złamane serce. Po tym weekendzie, jak do tej pory, nie będzie widywała wszędzie Chase’a. Podczas, gdy dla jednych w ten weekend zostaną otwarte drzwi, dla niej zostaną zamknięte. Wszystkie rzędy wypełnione były rodziną i przyjaciółmi. Stając w pomieszczeniu, uświadomiła sobie, jak wielu ludzi kochało jej brata i Lissę. Nic dziwnego, że pochłonęła ją melancholia. W połowie drogi do ołtarza, ramię owinięte wokół jej ręki napięło się, i spojrzała na Chase’a. Jego spojrzenie było pytające i zaniepokojone. Podczas całej tej romantycznej ceremonii uśmiech z jej twarzy nie znikał. Jej brat wyglądał niesamowicie uroczo, zmieniając się w niezdarnego, niemal emocjonalnego

S t r o n a | 105

wraka, kiedy trzymał dłoń Lissy powtarzając słowa, które ich połączą, w zdrowiu i chorobie. A kiedy łzy wypełniły jej oczy, grożąc zniszczeniem całej tej ciężkiej pracy, jaką wykonała tuszem i eyelinerem, spowodowane było to tym jak prawdziwą miłość dzielili ze sobą Lissa i jej brat. Jej serce jednocześnie pękało z dumy i cierpienia. Sposób, w jaki przez całą ceremonię patrzyli na siebie odbierał jej oddech, a kiedy doszło to momentu, w którym wypowiedziane zostały słowa „Możesz pocałować pannę młodą”, zdała sobie sprawę jak wygląda prawdziwa miłość. Ściskając w dłoniach mały bukiet z białych róż, powstrzymywała łzy. Goście zerwali się na nogi i zaczęli wiwatować. Łzy zaczęły jej płynąć i Madison zakrztusiła się niewielkim śmiechem, kiedy Mitch owinął ramiona wokół tali swojej nowej żony, odchylił ją do tyłu i pocałował w sposób, którego nigdy nie powinna oglądać siostra. W chwili, gdy Lissa i Mitch odsunęli się od siebie, śmiejąc się i uśmiechając do siebie, oczy Madison i Chase’a spotkały się. W jego spojrzeniu był świat pełen tajemnic, świat, który był i zawsze będzie dla niej zamknięty. Króciutko posmakowała jego słodyczy i rozkoszowała się nim. *** Srebro zabrzęczało uderzając w szkło, prawie uciszając śmiech i szum rozmów przy głównym stole i otaczających je mniejszych, okrągłych stolikach. Chase uśmiechnął się na coś, co powiedział Chad, rozglądając się po roześmianych twarzach. Jego wzrok zatrzymał się w szczególności na jednej. Maddie. Cholera, wyglądała absolutnie pięknie. Szkarłatna suknia podkreślała jej alabastrową skórę i ciemne włosy, nie wspominając o tym, że uwydatniała jej wszystkie walory, które powodowały nagły napływ krwi do pewnej części jego ciała. Nie, żeby ta przestała napływać od czasu, aż po raz pierwszy, w ten weekend, spojrzał na Maddie. Boże, pragnął jej, w jakimś odosobnionym miejscu. Palce paliły go, aby przebiec po dekolcie w kształcie serca. Spoglądając na wzgórki jej piersi, stwardniał od samego tylko patrzenia, czując niewielkie drżenie, kiedy jego dłoń wsunęła się pod suknię. Chase poprawił się na siedzeniu, obserwując ją spod opadających powiek. Mały, przy zaciśniętych ustach uśmiech rozświetlił jej delikatne rysy twarzy, a jej oczy wydawały się tańczyć pod wpływem słabego oświetlenia i blasku świec, ale wiedział, że coś z nią było nie tak. Marzył o tym, aby dojść do tego, co poszło nie tak. Mógłby przysiąc, że kiedy obudził się tamtego ranka mieli to samo zdanie.

S t r o n a | 106

Piekło go w brzuchu, jakby świat miał się skończyć. Próbował przekonać sam siebie, że to był wrzód. Do diabła, wrzód byłby lepszy, niż jego obijające się i okręcające dookoła siebie wnętrzności. Przez całą noc, Chase rzucał się i wiercił jakby wypił wiadro kawy. Słowa Maddie męczyły go jeszcze długo po tym, jak zostały wypowiedziane. Odtwarzał je w kółko, analizując je, jak nastolatek mający obsesję na tle dziewczyny. Tak nisko właśnie upadł. Cholera. Chase odchylił się na krześle, leniwie obracając nóżkę kieliszka od szampana. To, co stało się pomiędzy nimi, nie było dobre i nie łatwo było mu dawać jej przestrzeń, o którą prosiła. Czuł się jak gówno, nie będąc pewnym, czy miało to coś wspólnego z jego stanem fizycznym, czy z czymś innym. Przez cały dzień przekonywał siebie, że jak tylko wróci do miasta znajdzie wystarczająco rzeczy, które rozproszą jego uwagę. Zatraci się w prowadzeniu klubu; plan otwarcia czwartego już z rzędu oznaczał wiele spotkań, które zajmą jego czas; Były też kobiety… Na samą tę myśl żołądek Chase’a wywrócił się, a jemu się to nie spodobało. Jego wzrok przeniósł się z powrotem do miejsce, gdzie siedziała pomiędzy rodzicami. Cholera. Musi przestać gapić się na nią jak zakochany kundel. Ktoś w końcu to zauważy. Do diabła, ludzie już to zauważyli, włączając w to Mitcha. Wbrew swojej woli i zdrowemu rozsądkowi, znowu wpatrywał się w Maddie, pragnąc, aby spojrzała w górę i zauważyła go. I tak zrobiła. Chase zassał oddech, ledwo świadom, że Mitch wstał i wzniósł toast za swoją żonę. Nie słyszał, żadnej cholernej rzeczy poza pulsem walącym mu w uszach. Proste spojrzenie na nią i jej ciało, i znowu budził się do życia. Był twardy jak kuta stal. Cholernie idiotyczne. Do diabła, to było coś więcej, niż to – ta natychmiastowa reakcja fizyczna tak po prostu nie zniknie. - Za nas! – wzniósł okrzyk Mitch, unosząc kieliszek z szampanem. – Za naszą przyszłość! Madison podniosła swój, nadal ze wzrokiem splecionym z jego spojrzeniem. Jej usta poruszyły się, odzwierciedlając te same słowa, które on wypowiedział – Za naszą przyszłość.

S t r o n a | 107

ROZDZIAŁ 12 W niedzielny ranek Chase obudził się, pokryty zimnym potem. Albo powaliła go jakaś choroba, albo były to skutki odwyku od zanieczyszczeń i smogu DC. Albo było to zupełnie coś innego, i to coś miało imię. Maddie. Przewrócił się na bok, otwierając oczy i mrużąc je pod wpływem promieni słońca sączących się spod rolet. Jedno spojrzenie na zegar, i wiedział, że nie ma dużo czasu na wylegiwanie się w łóżku. Mitch i Lissa wkrótce wyjadą, na swój miesiąc miodowy, na Bahamy, a Chase chciał się z nimi zobaczyć. Było w tym również drugie dno. Chase chciał zobaczyć Maddie, i miał nadzieję, że będzie miał okazję przyprzeć ją do muru, zanim wyjedzie do miasta. Musieli porozmawiać, i koniec tych wszystkich weselnych uroczystości był najlepszym czasem. Żadnych rozproszeń uwagi. Żadnej rodziny, czy przyjaciół kręcących się, dookoła, aby podsłuchiwać rozmowę. Żadnej możliwości, aby uciekła. Skopując przykrycie, które okręcone było wokół jego bioder, wstał i przeciągnął się. Trzeba było późnych godzin nocnych, aby Chase wreszcie zrozumiał, o co chodziło Maddie. Twierdziła, że teraz chce, aby byli tylko przyjaciółmi, ale według niego to były bzdury. Jeśli w rzeczywistości by tak było, nie byłaby tak obrażona, kiedy zasugerował, żeby się ze sobą spiknęli. I przez ostatnie kilka dni nie wyglądałaby jak cień człowieka. Nie. Kłamała. Kłamała, żeby siebie ochronić i zrozumiał to. Ostatecznie, nie zrobił nic takiego, aby pokazać jej, że czuje nic innego, ponad to, co pokazywał przez wszystkie te lata, że nie jest lepszy od swojego ojca. Jeśli nie, mógł udowodnić, że miała rację. Pierwszy raz miał miejsce podczas otwarcia klubu. Przeklął, wchodząc pod gorący strumień wody z prysznica. Wspominając jak ostatniej nocy smakowicie wyglądała w tej czarnej sukni, patrząc na niego tymi szerokimi, niewinnymi oczami, natychmiast zrobił się twardy. Pragnął jej wtedy, tak mało brakowało, żeby miał ją na kanapie w swoim biurze. Jej brat nie był jedyną rzeczą, która go powstrzymała. Maddie zasługiwała na coś lepszego. Ale kiedy otrząsnął się i poszedł po rozum do głowy, nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zrobił. Więc następnego dnia, jak totalny dupek z dobrymi intencjami, przeprosił ją i utrzymywał, że był pijany. A potem umawiał się z wszystkimi kobietami, które nie wyglądały jak Maddie, tak, aby mógł pozbyć się jej z głowy. Zamaskował swoje pragnienia, aby być przy niej bliżej, jakoś

S t r o n a | 108

po bratersku, podczas gdy w rzeczywistości, do czego mógł się teraz przyznać, to była potrzeba bycia z nią. Umieszczając dłonie na mokrych płytkach, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. W głębi serca wiedział, jak zawsze bardzo się o nią troszczył, co wykraczało poza przyjaźń i do świata na literę M, ale nigdy tego nie zaakceptował, nigdy nie odważył się do tego przyznać. Ale to zrobił, i nie było sposobu, żeby pozwolił jej odejść. Odświeżony, przebrany i zdeterminowany jak diabli, ruszył w kierunku głównego domku, nie będąc zaskoczonym, kiedy spotkał tam braci i większość rodziny Danielsów. Mitch i Lissa zajęci byli pożegnaniami, jednocześnie odpierając dupkowate komentarze jednego z braci Chase’a. Spojrzeniem przeskanował tłum czekających ludzi, poszukując twarzy, którą najbardziej pragnął ujrzeć. Ale jej nie znalazł. Zwracając się do Pani Daniels, zmarszczył brwi. – Gdzie jest Maddie? - Właśnie się z nią minąłeś – powiedziała, spoglądając przez ramię, podczas gdy Lissa roześmiała się głośno. Mitch podniósł ją i okręcił dookoła. – Pożegnała się i wyjechała do miasta. Kwas zawrzał w jego żołądku. Nie ma mowy, żeby Maddie wyjechała, bez pożegnania z nim. Nie ma mowy. Ale tak zrobiła. Maddie wyjechała. Zostawiła go. Och, nie do diabła. *** Chase nie zmarnował, ani chwili, po tym jak szczęśliwa para odjechała na lotnisko. Wskakując do samochodu podążył za tą małą czarownicą. Dotarcie do miasta nie powinno mu zabrać więcej niż godzinę, ale szczęście nie było po jego stronie. Na autostradzie był wypadek, który opóźnił go o dwadzieścia pięć minut. Następnie zamknięte zostały dwa pasy, gdy zbliżał się do obwodnicy, a potem inny cholerny wypadek na moście. Kiedy w końcu zaparkował swój samochód, w garażu za Galerią, wyłączył silnik i pobiegł do wejścia. Mogła od niego uciec, mogła się chować, ale dowie się prawdy. Nie mogli być tylko przyjaciółmi. To nie było wystarczające. Nigdy nie będzie. Maddie miała jeden z najmniejszych apartamentów, na najniższym piętrze, a on był zbyt niecierpliwy, żeby czekać na windę, więc wybrał schody, wbiegając po nich jak lunatyk.

S t r o n a | 109

Nic go to nie obchodziło. Mógł myśleć tylko o tym, że Maddie wyjechała bez pożegnania. Jego Maddie nigdy by tego nie zrobiła. Zostałaby i nakrzyczała na niego. Uskarżałaby się na niego. Do diabła, nawet uderzyłaby go w twarz. Ale nie było mowy, żeby wyjechała, chyba, że była przestraszona, a nie zła. Z walącym sercem, pchnął drzwi na czwartym piętrze, niemal wpadając na parę z małym psem. - Przepraszam – wymruczał, pospiesznie przechodząc obok nich. Docierając do drzwi Maddie, zatrzymał się i uderzył w nie, jakby policja miała kogoś zaaresztować. – Maddie? Tu Chase. Nikt nie odpowiedział. Robiąc się coraz bardziej poirytowanym z powodu tej kokietki, zastukał w drzwi, poważnie rozważając ich wywarzenie. Wątpił jednak, aby to doceniła. Po drugiej stronie korytarza otworzyły się drzwi do mieszkania, o których Chase wiedział, że są do wynajęcia. Wyszedł z nich nadzorca budynku, cały pokryty farbą. - Czy wszystko w porządku, panie Gamble? – spytał, używając ściereczki do otarcia rąk. Wtedy zdał sobie sprawę, że naprawdę wyglądał jak wariat uderzając w drzwi Maddie. Opuścił rękę i odchrząknął. – Szukam Maddie. Nadzorca uśmiechnął się czule. – Pani Daniels nie ma w domu. Wyszła z agentem nieruchomości w poszukiwaniu jakiegoś domu po drugiej stronie rzeki. Serce Chase’a zadrżało. – Pośrednik? Skinął głową. – Tak, pani Daniels zadzwoniła do mnie wczoraj, dając mi znać, że planuje się przeprowadzić. Mówiła coś o wyprowadzce z miasta. Przykro mi było usłyszeć, że wyjeżdża, zwłaszcza, że jest takim dobrym lokatorem, ale skontaktowałem ją z pośrednikiem, z którego korzystamy. Wydawało mi się, że jej się spieszy. Nic z tego nie miało sensu. Jego mózg wprost odmówił uwierzenia w to. Ona uwielbiała miasto i podobało jej się, że nie musiała się martwić dojazdami do pracy. Nigdy nie opuściłaby miasta. To nie była ona, chyba, że… Gdy tak patrzył na nadzorcę, niedowierzanie ustąpiło miejsca bólowi, tak rzeczywistemu, że był zaskoczony, iż nie upadł na kolana. Wiedza spłynęła po nim powoli, ściskając i wywracając jego wnętrzności. Ona nie tylko wyjechała. Ona również chowała się przed nim.

S t r o n a | 110

Była zdeterminowana, aby wyjechać, zanim będzie mieć szansę, żeby tak naprawdę ją mieć. *** W poniedziałkowy poranek Madison siedziała przy swoim biurku, marszcząc brwi, kiedy przeglądała maile, które przyszły, gdy była w winnicy. Nic zbyt ważnego, ale kliknęła w pierwszy i zaczęła metodycznie zagłębiać się w niego. Nie mając pojęcia ile czasu minęło, spojrzała do góry, kiedy Bridget umieściła na biurku parujące latte. Uśmiechnęła się. - Dziękuję. Bardzo tego potrzebowałam. - Widzę. – Bridget usiadła na brzegu biurka Madison, w jednej ręce trzymając swój napój, a drugą bawiąc się centami. Nie było wątpliwości, że oddzielała je według kolorów. – Wyglądasz jakbyś nie spała przez tydzień. Świadomie wygładzając dłonią koński ogon, skrzywiła się. Ona już poinformowała Bridget o tym, co wydarzyło się w weekend i swoich planach na przyszłość. - Wczoraj po południu spotkałam się z pośrednikiem i sprawdziliśmy kilka domów w Wirginii. – Przerwała, nienawidząc tego jak trudno było nawet wypowiedzieć te słowa. – Wróciłam dość późno. – A dodatkowo ostatniej nocy nie spałam zbyt dobrze. Kochała swoje mieszkanie, kochała miasto, ale to musiało się stać. Nie było mowy, aby mogła pozostać tak blisko Chase’a, z ryzykiem wpadnięcia na niego z jakąś jego nową dziewczyną. To by ją zabiło. Bridger pokiwała głową. – Nie mogę uwierzyć, że się przeprowadzasz. Wzruszyła ramionami, kiedy przesunęła palcami po powierzchni biurka. – Myślę, że nadszedł czas na zmianę otoczenia. Jej przyjaciółka spojrzała wątpliwie. – I to nie ma nic wspólnego z osobą, z którą dzielisz ten sam budynek? Albo tym całym kuszeniem drużby? Madison zaczerwieniła się, ale nic nie powiedziała. - Wiem, że trudno ci na niego patrzeć, ale Madison… wyprowadzka? – Bridget westchnęła. – Nie jestem pewna, czy to właściwe posunięcie. Miała wątpliwości, ale zrealizuje swoje zamiary. – Potrzebuję nowego startu, Bridget. A jedynym sposobem, w jaki to osiągnę, to wyprowadzenie się z dala od niego, jak najdalej tylko to możliwe. Jeśli będę go widywała, nigdy się od niego nie uwolnię. Pełne sympatii spojrzenie pojawiło się na twarzy Bridget. – Co masz zamiar zrobić z rodzinnymi uroczystościami?

S t r o n a | 111

- Utrzymywanie nadziei, że się nie pojawi? – Wzięła łyk latte. – Radzenie sobie z tym? Myślę, że nie będzie tak źle, jeśli nie będę widywała go codziennie. - Hmm. Na niektórych ludzi odległość działa tak, że lubią się jeszcze bardziej. - Cóż, tacy ludzie powinni być związani i rozstrzelani. – Madison odłożyła kubek z kawą i uchwyciła myszkę. – To drastyczny ruch, ale muszę go wykonać. I tak też zrobi. Tak, jak powiedziała Bridget, nigdy nie pozbędzie się Chase’a, jeśli będzie musiała go oglądać; słuchać o jego podbojach, a od czasu do czasu go obserwować. Wyprowadzka z miasta pomoże. W sumie nie żałowała tego, co stało się na weselu. Wspomnienie tamtej nocy będzie pielęgnować przez dłuższy czas, prawdopodobnie, aż do końca życia. I może pewnego dnia, ponownie odnajdzie taką namiętność. Zabolało ją w klatce piersiowej, a w gardle pojawiła się ogromna gula, ale nie mogła zmusić kogoś do kochania jej. - Cóż, przynajmniej ślub był piękny, prawda? – powiedziała Bridget, wracając do biurka, które stało w biurze, które dzieliła razem z Madison. Madison przytaknęła głową. – Z pewnością, jest to wesele, które należy zapamiętać. - Brzmi jak pocztówka z Hallmarku. – Bridget roześmiała się, podczas gdy Madison powróciła do przeglądania maili. – Powinnaś to zapisać. To brzmi tak ckliwie… o cholera. Patrząc do góry, Madison zmarszczyła brwi na Bridget. – Co? Niebieskie oczy Bridget rozszerzyły się. – Uh, spójrz za siebie. Zdezorientowana, Madison podążyła za wzrokiem Bridget i otworzyła ze zdziwienia usta. – O mój Boże… Nie było wątpliwości, że przez szklane ściany otaczające jej biuro widać było ciemną czuprynę zmierzającą w jej kierunku, wraz z szerokimi ramionami, wyrażającymi pewność i determinację. Chase. Co on tutaj robił? Dlaczego? Nie miała czasu, aby odpowiedzieć na te pytania, ponieważ otworzyły się drzwi i stanął przed nią Chase, wysoki, ciemnowłosy, nieprzyzwoicie seksowny i bardzo wkurzony. Madison zaczęła wstawać, ale jej nogi były zbyt słabe. – Chase, co ty tutaj robisz? Ogień rozświetlił się w jego oczach, kiedy jego spojrzenie osiadło na niej. – Musimy porozmawiać. - Uh, teraz? – Bezradnie rozejrzała się po biurze. – Myślę, że…

S t r o n a | 112

- To nie może czekać – warknął. – Musimy porozmawiać. Bridget zaczęła wstawać. – Myślę, że zostawię was samych. Na zewnątrz jest pełno biurek, które jak myślę wymagają organizacji. Madison już stała, wciskając dłonie do wełnianej spódnicy. Przez ramię Chase’a widziała twarze wielu współpracowników wyglądających ze swoich boksów. To stawało się niezręczne. – Nie. Nie musisz wychodzić. Um, Chase i ja możemy… Zanim zdążyła dokończyć zdanie, stał przed nią. Bez słowa, umieścił dłonie na jej policzkach i docisnął swoje usta do jej. Początkowo zbyt oszołomiona, aby zareagować, zamarła, gdy jego wargi naparły, powoli domagając się, aby jej usta otwarły się dla jego. Wtedy jej ciało zmiękło w jego objęciach, w pocałunek, w którym szybko się zagubiła. Przyciągnął ją do siebie, unosząc ją, tak, że stanęła na palcach. Pocałował ją z całą namiętnością i pragnieniem, które nosił w sobie od lat. Sposób, w jaki jego ramiona drżały przy niej, sięgając głęboko do jej wnętrza, rozbijając świeżo wybudowany dookoła jej serca mur. Kiedy oderwał się od niej, nadal trzymał ją w ramionach. – Dlaczego… dlaczego to zrobiłeś? – zapytała. Mały pół uśmieszek pojawił się na jego twarzy. – Musiałem to zrobić w pierwszej kolejności. - Wow. Potrzebuję jeszcze tylko popcornu – mruknęła Bridget. Madison poczerwieniała od korzeni włosów, po czubeczki palców u nóg. Jakoś zapomniała o tym, że jej przyjaciółka nadal tutaj stała… a dodatkowo pokój pełen ludzi wpatrywał się w nich przez szklaną ścianę. Odsuwając się, pokręciła głową. – Chase… - Pozwól mi najpierw coś wytłumaczyć, okej? Zanim uciekniesz, albo zaczniesz się ze mną kłócić. - Ja… - Maddie – powiedział, z błyszczącymi oczami. - Lepiej pozwól mu mówić. – Bridget usiadła w fotelu, zakładając ręce na piersiach. – Nie mogę się doczekać, żeby usłyszeć, co ma do powiedzenia. Madison posłała przyjaciółce gniewne spojrzenie, ale wyglądało na to, że ta nigdzie się nie wybiera. Podobnie jak on. – Dobrze – powiedziała. Chase wziął głęboki oddech. – Przejdę prosto do sedna. Byłem idiotą, dupkiem. Raz za razem, robiłem tobie złe rzeczy. Otworzyła usta.

S t r o n a | 113

- Przez ten cały czas próbowałem robić to, co właściwe, czyli nie być z tobą. Nie chciałem zdradzić Mitcha umawiając się z jego siostrą. Nie chciałem też spieprzyć naszej przyjaźni, ponieważ byłaś ogromną częścią mojego życia. – Wziął głęboki oddech. – I nigdy nie chciałem być taki jak mój ojciec… traktować ciebie tak, jak ojciec traktował moją matkę. I byłem głupi… teraz to wiem. Chad miał rację. Ojciec nigdy nie kochał naszej matki, ale z mojej strony to, coś innego… innego z naszego powodu. Zawsze tak było. Przez cały czas, kiedy mówił nie odwracał od niej wzroku. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale on kontynuował. – Ale wszystko, co udało mi się zrobić, to spieprzyć sprawę. Tej nocy w klubie… nie byłem pijany. Madison poruszyła się niespokojnie. – Wiem. - To była kiepska wymówka, i przepraszam za to. Tamtej nocy… powinienem był powiedzieć tobie, co czuję. I każdej nocy po tamtej – powiedział, robiąc krok do przodu. – Tamtej nocy w domku też powinienem był powiedzieć tobie, co czuję. Serce rosło jej, w miarę jak nadzieja wzrastała w tej plątaninie emocji, których nigdy nie mogła rozwiązać. Wszystko to wydawało się surrealistyczne. Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy sięgnęła za siebie, aby podeprzeć się o biurko. – A co czujesz? Uśmiech Chase’a ujawnił te głębokie dołeczki, które kochała, a kiedy przemówił, jego głos był ochrypły. – Aw, do diabła, Maddie, nie jestem w tym dobry. Ty… ty jesteś moim światem. Zawsze byłaś moim światem, odkąd tylko pamiętam. Na łagodne westchnięcie Bridget, Madison umieściła drżącą dłoń na ustach. Robiąc krok do przodu umieścił rękę na jej dłoni, delikatnie odsuwając ją od jej ust. – To prawda. Jesteś dla mnie wszystkim. Kocham cię. I to na długo wcześniej, niż zdawałem sobie z tego sprawę. Proszę, powiedz mi, że moja głupota nie wyrządziła pomiędzy nami rzeczy nie do naprawienia. Przez chwilę Madison ani drgnęła, nie odetchnęła, podczas gdy jego słowa spadły na nią i owinęły się wokół serca, tak jak jego silne palce owinęły się wokół niej. A potem rzuciła się do przodu, umieszczając swoje usta na jego wargach. Pocałował ją desperacko i namiętnie, ramionami przyciągając ją do swojej klatki piersiowej. Czuła płynące od niego ciepło, od czubków piersi po twardsze, gorętsze jego części dociskające się do jej brzucha. Rozkoszowała się jego podnieceniem, pasją, z jaką ją trzymał, choć nie było to odpowiednie miejsce, ale tak było, ponieważ to był moment, na który czekała przez całe swoje życie. To było to. Gulka ponownie osiadła w jej gardle. Ledwo zauważyła, że Bridget po cichutku wymknęła się z biura.

S t r o n a | 114

- Pragnę ciebie – wychrypiał przy jej ustach. Zachłysnęła się powietrzem. – Naprawdę? Chase skinął głową. – Nie ma żadnej innej, nigdy nie było. Jesteś tylko ty, Maddie. I przysięgam tobie, nigdy nie będę ciebie traktował tak jak ojciec moją matkę. Do diabła, nie mógłbym. Nie jestem takim typem. Mruganiem powstrzymując łzy, objęła Chase’a i zaciągnęła się jego zapachem. – O Boże, Chase, tak bardzo ciebie kocham. Jego śmiech był mieszanką ulgi i radości, gdy przyciągał ją bliżej do siebie, a ona mogła poczuć jego dudniące serce. Umieściła wargi blisko jego ucha i wyszeptała – Myślę, że muszę wziąć wolne, ponieważ jest coś, co chciałabym zrobić. Oddech Chase’a nabrał niestabilnego tempa. – Nie mógłbym się z tym nie zgodzić, ale… - Ale? – Madison wycofała się, marszcząc brwi. Uśmiechnął się do niej. – Ale później idziemy do domu twoich rodziców. - Naprawdę? – Uśmiech zagościł na jej ustach. Szybciutko zarzuciła ramiona wokół jego szyi. – Boję się nawet zapytać. Uśmiech Chase’a odzwierciedlił jej. – Myślę, że musimy przekazać tę wiadomość bezpośrednio twoim rodzicom, ponieważ to… - Ponownie ją pocałował, splatając swój język z jej, wywołując delikatne jęki. A ten pocałunek spowodował, że jej palce podwinęły się w butach, a serce mocno zadudniło w piersi. Całowanie Chase’a, kochanie Chase’a, było czymś, czym nigdy nie znudzi. Odsuwając się, jego usta uformowały się w uśmiech i powiedział – To jest na zawsze.

S t r o n a | 115

S t r o n a | 116
1 KUSZĄCY NAJLEPSZY MĘŻCZYZNA-Tempting the Best Man-Armentrout Jennifer PL.pdf

Related documents

4 Pages • 491 Words • PDF • 57.7 KB

10 Pages • 3,517 Words • PDF • 82.6 KB

270 Pages • 104,902 Words • PDF • 1.7 MB

933 Pages • 124,265 Words • PDF • 14.9 MB

6 Pages • 2,389 Words • PDF • 370 KB

9 Pages • 941 Words • PDF • 1.9 MB

19 Pages • 17,659 Words • PDF • 11.2 MB

129 Pages • 46,273 Words • PDF • 4.1 MB