Hurley Matthew M., Dennet Daniel C., Adams Reginald B. jr - Filozofia dowcipu. Humor jak.pdf

461 Pages • 118,601 Words • PDF • 6.2 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:21

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Spis treści Karta redakcyjna   Przedmowa autorów do polskiego wydania Przedmowa 1. WSTĘP 2. DO CZEGO SŁUŻY HUMOR? 3. FENOMENOLOGIA HUMORU A. Humor jako cecha rzeczy lub zdarzeń B. Śmiech Duchenne’a C. Problemy z definiowaniem humoru D. Śmieszny czy dziwny? E. Zależność humoru od wiedzy F. Dobieranie się w pary i umawianie się na randki 4. KRÓTKI RYS HISTORYCZNY TEORII HUMORU A. Teorie biologiczne B. Teorie zabawy C. Teorie wyższości D. Teorie uwalniania napięcia E. Teorie niespójności i rozwiązywania niespójności F. Teorie zaskoczenia G. Mechaniczna teoria humoru Bergsona

5. DWADZIEŚCIA PYTAŃ DO KOGNITYWNEJ I EWOLUCYJNEJ TEORII HUMORU 6. EMOCJE I KOMPUTACJA A. Poszukiwania poczucia humoru B. Co kieruje działaniem naszych mózgów – logika czy emocje? C. Emocje D. Racjonalność emocji E. Irracjonalność emocji F. Algorytmy emocjonalne G. Garść implikacji 7. UMYSŁ JAKO PODATNY GRUNT DLA HUMORU A. Błyskawiczne myślenie: koszty i korzyści bystrości umysłu B. Budowa przestrzeni mentalnych C. Aktywne przeświadczenia D. Ostrożność epistemiczna i poziom ugruntowania przeświadczeń E. Konflikty i ich rozwiązywanie 8. HUMOR I ROZBAWIENIE A. Kontaminacja przestrzeni mentalnych B. Miejsce rozbawienia wśród emocji epistemicznych: mikrodynamika C. Nagrody za dobrze wykonaną ciężką pracę D. Zrozumieć żart: podstawowa odmiana humoru w zwolnionym tempie E. Dysharmonia emocji 9. HUMOR WYŻSZEGO RZĘDU A. Nastawienie intencjonalne B. Różnica między humorem pierwszoosobowym i trzecioosobowym C. Antropomorfizm i antropocentryzm

D. Dowcipy oparte na nastawieniu intencjonalnym 10. W ODPOWIEDZI NA ZASTRZEŻENIA A. Falsyfikowalność B. Nierozstrzygalność epistemiczna C. Pozorne kontrprzykłady D. Rzut oka na inne modele E. Pięć pytań Graeme’a Ritchiego 11. STREFA PÓŁCIENIA: NIE-ŻARTY, SŁABE ŻARTY I PRAWIE-HUMOR A. Względność wiedzy B. Skala intensywności C. Przypadki graniczne D. Bon moty, aforyzmy i zjawiska pokrewne E. Manipulacja oczekiwaniami według Hurona 12. ALE WŁAŚCIWIE DLACZEGO SIĘ ŚMIEJEMY? A. Śmiech jako narzędzie komunikacji B. Koaptacja humoru i śmiechu C. Twórczość komediowa jako sztuka D. Komedia (i tragedia) w literaturze E. Uzdrawiające działanie humoru 13. PUENTA A. Odpowiedzi na dwadzieścia pytań B. Czy można skonstruować robota z poczuciem humoru? EPILOG Bibliografia Przypisy

 

Tytuł oryginału: INSIDE JOKES. USING HUMOR TO REVERSE-ENGINEER THE MIND

 Adiustacja i korekta: MARIA SZUMSKA Projekt okładki: MARIUSZ BANACHOWICZ Projekt typograficzny: MIROSŁAW KRZYSZKOWSKI Skład: MELES-DESIGN

 

© Copyright by Copernicus Center Press, 2016 © 2011 Massachusetts Institute of Technology

 

ISBN 978-83-7886-177-5

 

Wydanie I Kraków 2016

 

Copernicus Center Press Sp. z o.o. pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków tel./fax (+48 12) 430 63 00 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: http://www.ccpress.pl

 

Konwersja: eLitera s.c.

Przedmowa autorów do polskiego wydania

P

ragniemy wyrazić wdzięczność Wydawnictwu Copernicus Center Press za gotowość do zaprezentowania naszej pracy nowym odbiorcom oraz za umożliwienie nam dołączenia krótkiej przedmowy do jej polskiego wydania. W szczególności dziękujemy Billowi Smithowi, Cristinie Sanmartín i Łukaszowi Wróblowi za ich wysiłki uwieńczone przekładem książki. Korzystając z okazji, chcielibyśmy poruszyć dwie kwestie. Pierwsza dotyczy niektórych krytycznych reakcji na koncepcje przedstawione w naszej książce i jednocześnie odpowiada na zastrzeżenia, jakie mogliby wysunąć nasi nowi Czytelnicy, a druga wyzwań, przed jakimi stanął tłumacz, pragnąc możliwie najwierniej oddać nasze idee w języku polskim. Pierwsze reakcje na naszą teorię Od chwili wydania Filozofii dowcipu cztery i pół roku temu pojawiło się kilka konkurencyjnych teorii humoru. W przyszłości zamierzamy porównać te prace z naszą zarówno pod względem zasadności, jak i zdolności do udzielenia odpowiedzi na dwadzieścia podstawowych pytań zadanych przez nas w rozdziale  5 tej książki. Jednak ze względu na oczywiste ograniczenia nie możemy tutaj nawet pobieżnie zaprezentować tych teorii, nie wspominając o ich krytycznej analizie. Zamiast tego chcielibyśmy się odnieść do dwóch rodzajów zastrzeżeń metodologicznych wysuniętych pod adresem naszej pracy. Pierwsza grupa badaczy zakwestionowała słuszność przyjętego przez nas podejścia teoretycznego jako niepopartego wynikami laboratoryjnych badań empirycznych. Nazwiemy ją krytykami „spragnionymi danych” (np.

McGraw, Warner 2013[1]). Druga grupa krytyków z zasady nie ufa ewolucyjnym wyjaśnieniom zjawisk psychologicznych. Nazwiemy ją „sceptykami wobec dokonań psychologii ewolucyjnej” (np. Hempelmann 2013[2]). Naszą odpowiedź na oba rodzaje krytyki zamieściliśmy na blogu Huffington Post (Hurley, Dennett, Adams 2013[3]), uważamy jednak, że w tym miejscu warto przybliżyć polskim Czytelnikom jej główne punkty. Krytycy spragnieni danych obawiają się, iż praca filozoficznoteoretyczna taka jak nasza po prostu nie ma empirycznej wagi porównywalnej na przykład z eksperymentami behawioralnymi lub obrazowaniem struktur nerwowych mózgu i ich funkcji przeprowadzanymi w warunkach laboratoryjnych. Ich zdaniem wyobrażenia zrodzone w umysłach teoretyków pozostają oderwane od rzeczywistości, którą rzekomo mają opisywać. Ten rodzaj sceptycyzmu byłby z pewnością uzasadniony, gdyby prezentowana teoria rzeczywiście nie poddawała się falsyfikacji i stanowiła radykalne odejście od poglądów głównego nurtu. Jednak odrzucanie wszelkich prac teoretycznych na tej podstawie oznaczałoby wylewanie dziecka z kąpielą – wszak prace empiryczne w każdej dziedzinie nauki bardzo mocno opierają się na fundamentach teoretycznych. Nadmierny konserwatyzm krytyków spragnionych danych częściowo zapewne zasadza się na nieporozumieniu dotyczącym tego, co można uznać za dowody przemawiające za daną teorią lub przeciw niej. Filozofowie i teoretycy faktycznie niekiedy wykorzystują dane empiryczne, bowiem nie wszystkie eksperymenty myślowe opierają się na „czystej intuicji”, tak jak nie wszystkie doświadczenia empiryczne muszą być przeprowadzane w zaciszu laboratoriów. Kiedy pojawia się dobrze zdefiniowana, jednoznaczna hipoteza, którą można zweryfikować w praktyce, nie trzeba planować skomplikowanych eksperymentów – wystarczy zaproponować jednoznaczny kontrprzykład. Takie kontrprzykłady często łatwo znaleźć i nie można ich lekceważyć. Odwołują się one do danych pochodzących z obserwacji i pokazują, czy pojęcia stosowane w danej teorii oraz formułowane przez nią przewidywania są zgodne z tym, co dzieje się w świecie rzeczywistym.

Zgodnie z sugestią drugiej grupy krytyków, sceptyków wobec dokonań psychologii ewolucyjnej, nasz model humoru nie poddaje się falsyfikacji z tej prostej przyczyny, że czerpie on z  dokonań teorii ewolucji. Za tym argumentem, dość często przytaczanym przez krytyków myślenia ewolucyjnego, stoją zasadne motywy, ponieważ falsyfikowalność odgrywa szczególnie ważną rolę w przypadku teorii funkcjonowania pewnych cech biologicznych, które – podobnie jak humor i inne cechy psychologiczne – nie pozostawiają po sobie zauważalnych śladów takich jak skamieliny. Zaprezentowany przez nas model nie zawiera jednak wyłącznie wyjaśnień ewolucyjnych. Jest także teorią współczesnego humoru jako cechy, do której mamy taki sam empiryczny dostęp jak do innych współczesnych cech psychologicznych. Kwestie teoretyczne w Filozofii dowcipu przedstawiliśmy w kategoriach poznawczych i emocjonalnych. Część z nich jest zupełnie nowa (np. koncepcja ugruntowania epistemicznego), lecz pozostałe to powszechnie zrozumiałe terminy stosowane we współczesnych teoriach psychologicznych lub ich nieznacznie zmodyfikowane wersje (np. aktywacja rozprzestrzeniająca się dokładnie na czas, błędna atrybucja pobudzenia, a także pamięć robocza i przestrzenie mentalne). Dzięki przyjętej perspektywie ewolucyjnej poddaliśmy analizie interesującą nas cechę, a następnie opracowaliśmy jej teoretyczną podbudowę. Gotowa teoria funkcjonowania tej cechy w dzisiejszym świecie z pewnością poddaje się falsyfikacji poprzez obserwacje i eksperymenty, które można przeprowadzać we współczesnych populacjach. Wyzwania dla tłumacza książki na temat humoru Książka prezentująca nowoczesną naukową teorię humoru stanowi wyjątkowe wyzwanie dla tłumacza próbującego przekazać zawarte w niej idee odbiorcom reprezentującym odmienną kulturę. Musi on nie tylko biegle władać zarówno językiem oryginału, jak i przekładu oraz mieć wiedzę w dziedzinie filozofii, biologii ewolucyjnej, psychologii i kognitywistyki, lecz także zmierzyć się ze skomplikowaną kwestią oddania

sensu dowcipów i innych przytoczonych przez nas przykładów, nie pozbawiając ich przy tym humoru. Każdy, kto uczy się obcego języka lub dąży do biegłości w  posługiwaniu się nim, doskonale wie, jak dużych trudności może przysporzyć odbiór humoru jako bardzo subtelnego, trudnego do uchwycenia zjawiska, głęboko zakorzenionego w konkretnej kulturze. W wielu przypadkach humor po prostu nie przeżywa przekładu. Jak stwierdzamy w rozdziale 3, pewna grupa dowcipów opiera się na unikalnych cechach języka. Często odwołują się one do dwuznaczności składniowych lub semantycznych, lecz nawet błąd w pisowni[4] lub zmiana interpunkcji (np. Eats, shoots and leaves, Truss 2006[5]) może zmienić zwykłe stwierdzenie faktu w źródło rozbawienia. Ponadto wiele przykładów humoru odwołuje się nie tyle do języka, ile do zasobów wiedzy kulturowej niekoniecznie współdzielonej z przedstawicielami innych kultur (zob. rozdział 3). Jedyną znaną nam książką z dowcipami, która została przełożona w całości, jest powstały w starożytnej Grecji zbiór noszący w języku angielskim tytuł The Jests of Hierocles and Philagrius (Bubb 1920). Niestety bardzo nieliczne zamieszczone w niej żarty budzą rozbawienie. Dlatego chcielibyśmy podziękować tłumaczowi Rafałowi Śmietanie nie tylko za odwagę podjęcia się zadania przełożenia naszej książki, w której aż roi się od dowcipów, lecz także za wytrwałość w pracy. Jeżeli niektóre wykorzystane przez nas przykłady humoru wypadają blado, dzieje się tak dlatego, że są one po prostu nieprzetłumaczalne, lecz jeżeli Czytelnik uzna choć niektóre z nich za zabawne, to dzięki dbałości Rafała o szczegóły. W wielu miejscach musiał on zastąpić żarty angielskie polskimi, których mechanizm działania odpowiada kontekstowi dyskusji. To niełatwe zadanie, uważamy jednak, że wywiązał się z niego z godną podziwu sprawnością. Co ważniejsze, chcielibyśmy podziękować Rafałowi za staranny przekład terminów teoretycznych oraz toku naszej argumentacji. Uważamy, że wiernie oddał idee zawarte przez nas w  książce, cenimy

sobie także jego gotowość do współpracy w  wyjaśnianiu wszelkich wątpliwości. Jamesowi Savery, dr. Aeddanowi Shaw, Mariuszowi Szerockiemu oraz prof. Jerzemu Wordliczkowi dziękujemy za przeczytanie pierwszych wersji przekładu. Szczególne wyrazy wdzięczności z naszej strony należą się Karolowi Jałochowskiemu za wnikliwy komentarz do polskojęzycznej wersji Filozofii dowcipu oraz za znaczący wkład w dyskusję nad niektórymi bardziej zniuansowanymi fragmentami książki zarówno w gronie autorów, jak i z tłumaczem.   Matthew M. Hurley Center for Research on Concepts and Cognition, Indiana University Daniel C. Dennett Center for Cognitive Studies, Tufts University Reginald B. Adams, Jr. Department of Psychology, The Pennsylvania State University   28 sierpnia 2015 roku

Przedmowa

W   kwietniu 1975 roku publicysta tygodnika „Scientific American”

Martin Gardner w  swojej rubryce poświęconej grom matematycznym zawarł intrygujące doniesienie: opracowany w  Massachusetts Institute of Technology nowy program komputerowy do gry w  szachy „wskazał z dużym prawdopodobieństwem, że ruch pionem na a4 lub h4 prowadzi do zwycięstwa białych”. Tragedia! Gdyby rzeczywiście tak było, ta królewska gra na zawsze utraciłaby nimb szlachetnej tajemniczości, dorównując poziomem złożoności grze w  kółko i  krzyżyk. Nawet gdyby algorytm rzekomo odkryty przez komputer okazał się koszmarnie skomplikowany i  żaden człowiek nie mógłby go zapamiętać, sama świadomość istnienia niewymagającej myślenia recepty na wygranie każdej partii pozbawiłaby pojedynki na szachownicy wszelkiej radości, wszelkiej głębi i  wszelkiej dramaturgii. Kto chciałby poświęcać całe lata na szlifowanie umiejętności, uczestnictwo w  wyczerpujących turniejach, obmyślanie nowych strategii, gdyby wiedział, że istnieje prostszy sposób na odniesienie zwycięstwa, sztuczka rozbrajająca każdego przeciwnika? Nie wiadomo, jak wielu czytelników dało się nabrać na słowa Gardnera, ale z  pewnością przynajmniej na chwilę wzbudziły one przerażenie w sercach miłośników szachów, zanim nie spojrzeli na datę wydania i  nie roześmiali się z  ulgą. Prima aprilis! Kilka lat później seksuolodzy William Masters i  Virginia Johnson, autorzy książki Współżycie seksualne człowieka (1966, wyd. pol. 1975), analizując obszerne dane na temat orgazmu, zauważyli subtelną, acz uderzającą prawidłowość: z  niemałym zdumieniem odkryli, że wypowiedzenie stosunkowo prostej sekwencji dźwięków, szeregu słów (w dowolnym języku) opartego na ciągu Fibonacciego, w minutę doprowadzi każdego zdrowego dojrzałego człowieka do orgazmu. Badacze

kilkakrotnie sprawdzili uzyskane dane, przeprowadzili dodatkowe eksperymenty, a następnie... zniszczyli wszystkie notatki, wprowadzili do zgromadzonych danych fałszywe wartości, by ukryć tę prawidłowość przed oczami naukowców z  przyszłości, i  złożyli uroczystą przysięgę, że nigdy nie ujawnią odkrytego sekretu. Dzięki ich heroicznemu poświęceniu seks, jaki znamy, nadal istnieje. Na początku 2010 roku Matthew M. Hurley, Daniel C. Dennett i  Reginald B. Adams dopieszczali swój ewolucyjno-neuroobliczeniowy model humoru i  zastanawiali się, czy to możliwe, że odkryli tajemnicę, która przez całe tysiąclecia opierała się dociekaniom nieustraszonych badaczy. Czy odkrywając neurobiologiczne mechanizmy humoru, przy okazji opracowali niezawodny przepis na wytwarzanie najróżniejszych bodźców humorystycznych – od slapstickowej groteski po cięte riposty, od sprośnych żartów po wyszukaną komedię? Wystarczy tylko wybrać pokrętłem właściwy poziom humoru i  zakręcić korbką, żeby wyprodukować Oscara Wilde’a, Charliego Chaplina, Williama Claude’a Fieldsa lub Pelhama Grenville’a Wodehouse’a. Zmiana ustawienia i  kolejny ruch korbką dają Steve’a Martina, Jima Carreya, Dave’a Barry’ego, Gary’ego Larsona... Dzięki triumfowi redukcjonistycznej nauki humor, jaki dotąd znaliśmy, wkrótce przestanie istnieć. No dobrze, skłamaliśmy co do Mastersa i Johnson. Skłamaliśmy także w  kwestii receptury humoru. Teoria zaprezentowana w  tej książce nie tylko nie odkrywa niezawodnego przepisu na humor, lecz także pokazuje, dlaczego jest bardzo mało prawdopodobne, by jakikolwiek człowiek – a  nawet dowolnie rozbudowany system komputerowy – kiedykolwiek stworzył coś podobnego. Sztuka naprawdę bardzo różni się od nauki, a  komedia jest sztuką, podobnie jak muzyka i... tak, sztuka. Sztuka w  pewnym stopniu odwołuje się do technologii (po grecku techne – techniki, którą można opanować), ale umiejętności techniczne u  początkującego artysty to tylko połowa sukcesu. Nasz model pomaga wyjaśnić, dlaczego tak jest, dlaczego sieci neuronów wykorzystywane przez humor – a  są to w  gruncie rzeczy „jedynie” fantastycznie

skomplikowane mechanizmy, nie ma w nich żadnych tkanek o magicznych własnościach – niezmiennie pozostają odporne na wszelkie manipulacje. Nie sposób udowodnić, że nigdy nie powstanie algorytm umożliwiający wygranie każdej partii szachów. Szachy, jak każda gra o  skończonej liczbie możliwości, są podatne na brutalne, siłowe rozwiązania, takie jak algorytmy, ale jednocześnie wiadomo, że żaden dający się skonstruować komputer nie ukończy poszukiwań tego rodzaju algorytmów. Nie wyklucza to (tragicznej) możliwości, że rzeczywiście istnieje jakaś wykrywalna droga na skróty. Podobnie, nikt nie może udowodnić, że nie istnieje droga na przełaj wiodąca do źródeł humoru. Pamiętajmy jednak, że ogromna przestrzeń jego możliwych oddziaływań jest o  wiele, wiele bardziej rozległa i skomplikowana niż szachownica i zmienia się przez cały czas, nikt zatem nie powinien się zbytnio niepokoić. Mimo to zdajemy sobie sprawę, że wiele osób będzie podchodzić do naszej książki z mieszanymi uczuciami: z ciekawością – po co, u licha, istnieje humor? jak coś takiego w  ogóle może działać? – i  z nadzieją, że tajemnica zwycięży, że zwinnej sztuce znów uda się umknąć przed niepohamowanym impetem nauki. Podzielamy te mieszane uczucia i  z radością donosimy, że jeżeli mamy rację, obydwie strony będą zadowolone. Wyjaśnimy, dlaczego humor istnieje, jak oddziałuje na mózg oraz dlaczego komedia jest sztuką. Zacznijmy od pierwszego z pytań.   Pewna staruszka w bucie mieszkała. Dzieci miała tyle, że zliczyć nie umiała Tej swojej gromadki i nie robiła porządków W pokojach wypełnionych zabawkami chłopców: Wszędzie autka, żołnierze, pociągi drewniane, Samoloty, komiksy – a w tym całym bałaganie Walało się świeżo wysuszone pranie. Próbowała zagonić dziatki do sprzątania Raz groźbą, raz prośbą – bez pokrzykiwania, Wciskała im szmatki i wilgotne ścierki Lecz żadne nie tknęło zmiotki ni szufelki, Więc zgotowała im na kolację jakąś marną zupę

I nim spać położyła, każdy dostał w pupę

  ... Ale pewnego wieczoru kobieta wpadła na nowy pomysł: Uszyła im piżamy i skarpety z mikrofibry, a następnej nocy, gdy dzieci spały, ukryła w ich pokojach mnóstwo słodyczy: pod łóżkami, w stosach zabawek i ubrań. Rano, gdy maluchy znalazły pierwsze cukierki, oszalały z radości. Zaczęły przeglądać i sortować swoje rzeczy, chcąc odszukać wszystkie łakocie. Do południa napchały się słodyczami, a w ich pokojach zapanowały czystość i porządek jak w salonie Perfekcyjnej Pani Domu.

  Przedstawiona powyżej historia jest mało prawdopodobna, ale naszym zdaniem Matka Natura (dobór naturalny) wpadła na podobny pomysł: opracowała trik mający zachęcić nasz mózg do podejmowania ogromnego wysiłku związanego z usuwaniem błędów z naszych struktur poznawczych. Pracę tę musimy wykonać, jeżeli chcemy przeżyć wśród chaosu odkryć i  błędów, jakie popełniamy w  toku nieustających heurystycznych poszukiwań. Natura nie może tak po prostu polecić mózgowi, by zabrał się do niezbędnych porządków i  usunął „bugi” (tak jak programista, który instaluje odpowiednie podprogramy, a one zajmują się tym bez protestów). Musi przekupić mózg doznaniem przyjemności. Dlatego przeżywamy radosny zachwyt, kiedy przyłapiemy się na nieświadomym popełnieniu błędu związanego z wnioskowaniem. Wykrywanie i korygowanie błędnych wniosków pod presją czasu byłoby irytująco ciężką pańszczyzną, gdyby ewolucja nie sprawiła, że wykonywanie tego zadania dostarcza nam wiele radości. Wbudowane w  nas źródło przyjemności bezlitośnie pobudzają ponadnormalne bodźce od stuleci tworzone oraz udoskonalane przez wszelkiej maści trefnisiów i komików. Uzależniliśmy się od tej endogennej przynęty dla umysłu tak samo jak długodystansowcy uzależniają się od endorfin, jakie dzięki wysiłkowi fizycznemu pojawiają się w  ich krwiobiegu. Postaramy się wykazać, że humor wyrósł z  problemu komputacyjnego, który pojawił się, gdy nasi przodkowie zyskali możność elastycznego, otwartego myślenia. Niniejsza książka powstała na podstawie rozprawy Matthew Hurleya napisanej w  2006 roku na Uniwersytecie Tuftsa pod kierunkiem dwóch

współautorów – Daniela Dennetta i Reginalda Adamsa Jr. Oddajemy ją do rąk Czytelnika w  poszerzonej i  zmienionej wersji, ale oryginalny pomysł Hurleya oraz zasadnicze elementy jego teorii pozostają niezmienione. Adams od wielu lat interesuje się humorem od strony naukowej. Przedstawił on współautorom obszerną literaturę na temat humoru, korygując krótkowzroczne interpretacje, wyjaśniając nieporozumienia i przypalając im stopy żywym ogniem, gdy wyrażali swoje pomysły mniej jasno i  precyzyjnie, niż powinni. Dla Dennetta publikacja tej książki oznacza dotrzymanie obietnicy złożonej niemal przed 20 laty. Wreszcie może z  całego serca polecić „właściwe wyjaśnienie śmiechu” (i rozbawienia) „wykraczające poza czystą fenomenologię” (Consciousness Explained 1991, s. 64–66). Niniejsza książka traktuje o  humorze, ale nie tylko. Opisuje tarapaty poznawcze myślących podmiotów w  świecie oraz pewną klasę modeli poznawczych mogących z  powodzeniem wybawić je z  tego kłopotliwego położenia. Dowodzimy w  niej, że emocje rządzą wszystkimi naszymi czynnościami poznawczymi – niższymi i  wyższymi – oraz że humor stanowi bogate źródło spostrzeżeń dotyczących funkcjonowania delikatnej maszynerii naszych umysłów. Uzbrojeni we właściwą teorię, możemy wykorzystać humor jako coś w rodzaju urządzenia do odczytywania myśli, ujawniającego ukrytą wiedzę, a  także prawidłowości rządzące funkcjonowaniem rozbawionego umysłu. Nasza teoria opiera się w  znacznym stopniu na wcześniejszych dokonaniach z  tej dziedziny, ale wzbogaca je o  nowe perspektywy, zarówno ewolucyjną, jak i komputacyjną, których dotąd brakowało. Humor nie może być po prostu produktem ubocznym biologii, toteż problem, do którego rozwiązywania zaprojektowała go ewolucja, musi występować wyłącznie u przedstawicieli naszego gatunku (choć pewne jego prymitywne odmiany lub protohumor można dostrzec u niektórych zwierząt). Za pomocą prezentowanej tu teorii próbujemy odpowiedzieć na pytania, których wcześniejsi teoretycy humoru nawet nie zadawali, zatem nawet gdyby okazała się ona nie do końca poprawna, daje nam wszystkim punkt wyjścia do dalszych prac. Uważamy to za znaczący postęp w stosunku do wcześniejszych prób.

Pragniemy wyrazić naszą wdzięczność wielu osobom za ich wkład w  rozwinięcie idei zaprezentowanych w  tej książce. Po pierwsze, chcielibyśmy podziękować nieżyjącemu już Alexandrowi (Sashy) Chislence, którego oparta na zaskoczeniu teoria humoru (rozmowa z 1998 roku) zainspirowała Matthew do poszukiwań ewolucyjnej odpowiedzi na tę zagadkę. Nasza teoria różni się od jego propozycji, ale bez spostrzeżeń Sashy być może nigdy nie podjęlibyśmy tego wyzwania. W miarę postępu prac otrzymywaliśmy obszerne i  wnikliwe komentarze, a  także toczyliśmy dyskusje z  licznym gronem osób, do którego zaliczają się David Huron, Deb Roy, V.S. Ramachandran, Justina Fan, Leo Trottier, Alexander Ince-Cushman, Paul Queior, Seth Frey, Lindsay Dachille, Eric Nichols, Barry Trimmer, Keith Morrison oraz kilku anonimowych recenzentów z wydawnictwa MIT Press. Wszystkie te osoby przeczytały pierwsze wersje naszej pracy i  wyraziły swoje opinie. David Krakauer, Donald Saari, Gil Greengross i  inni uczestniczyli w inspirującej dyskusji nad naszą teorią podczas sympozjum, które odbyło się w  dniu 3 maja 2010 roku w Santa Fe Institute oraz w dniu 5 maja podczas sympozjum sponsorowanego przez Computer Science Department, University of New Mexico. Przydatne opinie na temat naszej teorii uzyskaliśmy od wielu innych osób. Jesteśmy im bardzo wdzięczni za wszystko. Dodatkowo pragniemy podziękować wielu naszym przyjaciołom i  kolegom z  całego świata za cenne informacje na temat istniejących w  innych językach słów posiadających dwa znaczenia zbliżone do dwóch głównych znaczeń angielskiego słowa funny[6] (zob. rozdz. 3). Oto lista tych osób: Rodrigo Correa, Gaston Cangiano, Priscilla Borges, Gilles Fauconnier, Ina Lieckfeldt, Bettina Seidl, Doreen Kinzel, Athina Pantelidou, Van Agora, Vera Szamarasz, Csaba Pleh, Miro Enev, Kaloyan Ivanov, Adriana Belencaia, Yuliya Yaglovskaya, Takao Tanizawa, Toshiyuki Uchino, Heejeong Haas, Angie Huh, Ally Kim, David Moser, Stephanie Xie, Jenny Prasertdee, Johan Vaartjes, Katerina Lucas i Güven Güzeldere. Douglas Hofstadter oraz Center for Research on Concepts and Cognition, CRCC działający w ramach Uniwersytetu Indiana udzielił nam bardzo cennego wsparcia podczas znacznej części prac. Dziękujemy

Dougowi oraz Heldze Keller z CRCC, a także Teresie Salvato z Center for Cognitive Studies na Uniwersytecie Tuftsa za ich pomoc i  wsparcie. Na naszą wdzięczność zasługują także Tom Stone, Philip Laughlin, Judy Feldmann i pozostali członkowie zespołu wydawnictwa MIT Press, którzy pomogli nam w  wydaniu książki. Wreszcie, co najważniejsze, chcielibyśmy wszyscy podziękować naszym rodzinom za nieustanne wsparcie podczas prac nad książką, zwłaszcza Justinie Fan, Susan Dennett i Katharine Donnelly Adams. Matthew M. Hurley Daniel C. Dennett Reginald B. Adams, Jr. 2011

1. Wstęp Najbardziej ekscytujący okrzyk, jaki można usłyszeć w świecie nauki, z rodzaju tych, które zwiastują nowe odkrycia, to nie eureka! (znalazłem!), ale „to zabawne...”. Isaac Asimov

   

Z

daniem ludzi teatru komedia stanowi połowę naszego życia (druga połowa to tragedia). W każdym razie spędzamy znaczną część swoich dni, podejmując próby rozśmieszenia siebie nawzajem. Gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność, opowiadamy anegdoty, żarty i dowcipy. Jedynie przy najbardziej uroczystych okazjach humor uznaje się za coś nieodpowiedniego, chociaż innowatorzy nieustannie poszerzają granice przyzwoitości. Gdy w  jakiejś sytuacji doszukamy się akcentów humorystycznych, czujemy wewnętrzny przymus, by opowiedzieć o  niej innym. Dzisiaj nasze upodobanie do komedii zdecydowanie góruje nad zamiłowaniem do tragedii. Znaczna część branży rozrywkowej, bez względu na rodzaj medium (może oprócz muzyki), produkuje humor. Jeżeli w życiu codziennym nie znajdujemy wystarczająco wielu akcentów komediowych, włączamy telewizory i  pozwalamy zawodowym komikom wypełnić tę lukę niemal w  takim stopniu, w  jakim z  uporem spędzamy całe dni, słuchając nagrań muzycznych. Podobnie jak muzyka, alkohol, tytoń, kofeina i czekolada, humor stał się współczesnym nałogiem. Jeżeli jednak chcemy naprawdę zrozumieć humor, musimy przyjąć perspektywę biologiczną, która umożliwi nam prześledzenie ewolucji tego uzależnienia, a także sformułowanie sprawdzalnych hipotez na jego temat. Każda komórka naszego ciała potrzebuje cukru (glukozy), czyli paliwa utrzymującego nas przy życiu. Dobrym źródłem glukozy jest fruktoza, cukier znajdujący się w  dojrzałych owocach, który wątroba łatwo

przekształca w  glukozę. Jak się okazuje, zwykły, naturalny cukier zdobywający niezmiennie najwyższe subiektywne oceny w  rankingach słodkości, do którego wykrywania najlepiej przystosowane są receptory słodkiego smaku zlokalizowane na naszych językach – to właśnie fruktoza. Ewolucja zaprojektowała więc potężny system służący gromadzeniu fruktozy i  nadała mu wysoki priorytet. Komórki naszego ciała działają zgodnie z ogólną zasadą: w przypadku wykrycia sposobności do spożycia fruktozy, należy z niej skorzystać. Miód, składający się głównie z glukozy i  fruktozy, stanowi szczególnie obiecujące źródło energii. Trudno uwierzyć, że proces delektowania się smakiem ciasta czekoladowego, syropu klonowego lub dżemu truskawkowego sprowadza się niemal całkowicie do bardzo przyziemnego nakazu spożywania glukozy, ale tak jest. Wyposażeni w  tę wiedzę, łatwiej zrozumiemy, dlaczego tak często miewamy ochotę na coś słodkiego. A  skąd się wzięły analogiczny głód i  upodobanie do humoru zwane poczuciem humoru? Z  tak samo praktycznej przyczyny: gdybyśmy przestali poświęcać czemuś ważnemu należny czas i  energię, mogłoby to zagrozić naszemu życiu... Natura już zadbała o to, byśmy energicznie starali się zaspokoić tę potrzebę, sowicie wygradzając wszelkie działania podejmowane w tym kierunku. Ewolucja wcale nie przebiega tak gładko, jak to się często przedstawia. Nie chodzi w  niej tylko o  naturalną selekcję „genów predysponujących” nas do tego czy tamtego, zależnie od cechy żywych stworzeń, która właśnie przykuła uwagę i  pobudziła ciekawość badacza. W  tym procesie należy uwzględnić nie tylko cele, lecz także środki, całą organiczną maszynerię przeznaczoną do wykonywania określonego zadania. W  biologii pytania o  to, „jak” coś się dzieje, są tak samo ważne jak pytania „dlaczego” (Francis 2004). Niektórych zagadek z  dziedziny ewolucji w  ogóle nie da się rozwiązać bez informacji o  ograniczeniach dotyczących funkcjonowania danego systemu, co więcej, wysunięcie jakiejkolwiek prawdopodobnej hipotezy na temat takich ograniczeń zależy od posiadania co najmniej prymitywnego modelu tego rodzaju maszynerii. Jak wykażemy, ewolucji naszego „poczucia humoru” nie da się wyjaśnić bez stawiania hipotez na temat funkcjonalnej architektury naszego mózgu

z  tej prostej przyczyny, że różne nośniki humoru mają z  sobą wspólną tylko jedną cechę – podobny wpływ na te układy mózgu oraz wynikający z nich subiektywny odbiór określonej grupy treści. W różnych miejscach tej książki zwracamy uwagę na pewne ważne komplikacje o  charakterze fizycznym, lecz równie często pomijamy komplikacje, które uznajemy – być może zbyt pochopnie – za możliwe do pominięcia z punktu widzenia przyjętych przez nas celów. W szczególności analizę kwestii dotyczących złożonej i  dynamicznej roli rozwoju relacji między genami, organizmami oraz środowiskiem odkładamy na inną dogodną okazję. Chociaż humor w  życiu człowieka odgrywa ważną rolę, jest jednocześnie bardzo tajemniczy. Po co w  ogóle istnieje? Dlaczego ta kategoria doznań stanowi tak istotny element naszego życia? Kolejne pytanie: Dlaczego humor sprawia nam przyjemność? Dlaczego nie możemy po prostu odbierać żartów bez żadnych uczuć towarzyszących? I  dlaczego się śmiejemy (a nie odbija nam się ani nie drapiemy się za uszami), gdy widzimy lub słyszymy coś śmiesznego? To kłopotliwe pytania, a brak łatwych odpowiedzi na nie przypuszczalnie wynika z faktu, że jak dotąd nie udało nam się wyjaśnić zasadniczej kwestii inspirującej większość istniejących badań w  dziedzinie humoru: do czego właściwie sprowadza się humor? Jakie cechy konieczne i wystarczające umożliwiają odróżnianie rzeczy zabawnych od niezabawnych? W dalszej części książki przedstawimy argumenty przemawiające za tezą, że takie sformułowanie interesującego nas zagadnienia jest niewłaściwe. Jak to zwykle bywa w  postdarwinowskim świecie biologii, skupienie uwagi na wyszukiwaniu domniemanych istotnych cech prowadzi donikąd, gdyż najprawdopodobniej odnajdziemy rodowody podobnych cech ewoluujących zgodnie ze zmieniającymi się uwarunkowaniami selekcji. Dylemat esencjalisty ma dwa oblicza. Wyżej wspomnieliśmy o trudnościach z określeniem cech charakterystycznych interesującego nas pojęcia. Istnieje jednak niebezpieczeństwo kolizji z  pobliskimi kategoriami, w  których mogą występować niektóre z  tych cech: w  przestrzeni ludzkiej aparatury poznawczej graniczą z  humorem takie

grupy elementów jak nienacechowane humorem zagadki, gry słów i  rozwiązywanie łamigłówek, a  także upodobanie do błyskotliwych skojarzeń oraz do wysiłku intelektualnego przybierające niekiedy postać radości doznawanej na przykład podczas podziwiania wirtuozerskich popisów. Odbiór bodźców humorystycznych stapia się z  wieloma innymi rodzajami doznań bez wyraźnych rozgraniczeń. Gra słów może stanowić doskonałą zabawę, lecz niekoniecznie musi być zabawna, podobnie jak wędkowanie lub ogrodnictwo, nie wspominając o  pracy zawodowej. W  każdym z  wyżej wspomnianych przypadków mogą wystąpić okresy względnie wzmożonych emocji graniczących z  wesołością, ponadto odczuwana przyjemność może również wywołać wybuch śmiechu. Istnieją niewielkie szanse na wytyczenie klarownej granicy oddzielającej podgatunek „zabawny” od gatunku „porywający”, gdyż obydwa niewątpliwie zaliczają się do kategorii radości towarzyszących funkcjonowaniu naszych struktur poznawczych. Bardzo trudno uchwycić kwintesencję tego rodzaju pojęć (Wittgenstein 1953; Lakoff 1987). Możemy więc w pewnym stopniu przeformułować pytanie esencjalisty: co sprawia, że uznajemy pewne rzeczy za śmieszne? To pytanie wymaga odpowiedzi przyczynowej wyrażonej w kategoriach procesów zachodzących w  naszych umysłach, a  naszym celem jest zapewnienie wstępnego zarysu nie tylko poznawczego, lecz także emocjonalnego i komputacyjnego modelu humoru. Na pierwszy rzut oka zamiar ten może się wydawać nie tyle skandalicznie ambitny, ile wręcz niespójny. Samą sugestię istnienia komputera dysponującego poczuciem humoru od dawna uważano za coś niedorzecznego. Nawet w opowieściach z gatunku science fiction, w  których występują istoty obdarzone sztuczną inteligencją (np. android Data z serialu Star Trek), zazwyczaj przedstawia się je jako zasadniczo pozbawione zdolności do odczuwania emocji, co dotyczy zwłaszcza niektórych zachowań, takich jak czynna i  bierna świadomość humoru[7]. Autorzy opowieści tego gatunku najwyraźniej sądzą, że nie można wyposażyć niebiologicznej istoty komputacyjnej w  opisywane cechy, lub taktycznie ustępują przed uprzedzeniami otoczenia, gdyż przezwyciężenie ich wymagałoby zbyt wielu wyjaśnień

oraz nadmiernego wysiłku. Proponujemy wziąć byka za rogi i twierdzimy, iż nie można skonstruować naprawdę inteligentnej istoty komputacyjnej pozbawionej poczucia humoru oraz niektórych innych emocji. Emocje te, lub ich czynnościowe odpowiedniki, powinny występować u każdej istoty – biologicznej lub innej – dorównującej człowiekowi poziomem inteligencji. Terminu „komputacyjny” używamy tutaj w  szerszym znaczeniu, niż zwykle czyni się to w  kognitywistyce. Na razie nie zamierzamy konstruować praktycznego, dającego się testować modelu (np. przez określenie architektury sieci neuronowej), wolimy raczej zacząć od miejsca, od którego rozpoczynają się wszystkie dobre projekty, mianowicie od określenia wymagań funkcjonalnych takiego systemu komputacyjnego, by pewnego dnia bardziej techniczne podejście (najlepiej powiązane z  neurobiologią obliczeniową) umożliwiło przedstawienie szczegółowych planów na podstawie naszkicowanego tutaj zarysu. Pracujemy nad teorią, dzięki której humor w  wersji odbieranej, a  także tworzonej przez istoty ludzkie otrzyma swoją wersję komputacyjną, więc będą go mogły odbierać i tworzyć również istoty inne niż człowiek. Będą to urządzenia cyfrowe zdolne nie tylko do generowania żartów, lecz także dysponujące „poczuciem humoru” zbliżonym do ludzkiego. Nie jest to wcale wymóg łatwy do spełnienia. Nie wystarczy stwierdzić, że obecność u  sztucznego tworu pewnych rodzajów ekspresji behawioralnej kojarzonych z  odbiorem humoru w  wielu lub w  większości sytuacji wywołujących analogiczne reakcje u  ludzi wskazuje na obecność prawdziwego poczucia humoru u  tego tworu. Wykazanie istnienia sztucznego, komputacyjnego poczucia humoru wymaga ponadto, by wyżej wspomniana ekspresja behawioralna, niezbędna jako wskaźnik (w przeciwnym razie, skąd będziemy wiedzieć, że zaszło zjawisko odbioru humoru?), wyłoniła się lub powstała za pośrednictwem niektórych spośród tych samych zasadniczych metod przetwarzania informacji oraz tych samych treści co humor naturalny. Które aspekty owych procesów należałoby uznać za kluczowe? Naszym zdaniem nie chodzi tu o obecność białek ani innych związków organicznych, lecz raczej o abstrakcyjne cechy

procesów przetwarzania informacji oraz przyczyn ich istnienia. Ujęcie stricte algorytmiczne nie wystarcza jednak do wyposażenia sztucznego tworu w poczucie humoru, ponieważ strukturę tego zjawiska determinują obarczone ryzykiem procesy heurystyczne, które ewoluowały po to, by umożliwić nam błyskawiczne wyciąganie wniosków w  czasie rzeczywistym, oraz dostarczyły nam zabezpieczeń mających za zadanie chronić nasze umysły przed tego rodzaju zagrożeniami. Kluczowe przyczyny prawdziwego rozbawienia i  śmiechu nie stanowią jedynie swoistych cech bodźców wyzwalających „wykrywanych” w  taki czy inny sposób, lecz są reakcjami wewnętrznymi. Tych ostatnich bodźce wyzwalające nie mogłyby wywołać u  tworów pozbawionych dość specyficznej architektury komputacyjnej, zależnej od procesów wykorzystywanych przez elementy humorystyczne. Przy okazji okaże się, że humor komputacyjny należy do grupy problemów sztucznej inteligencji (tzw. AI-complete). (W jednym z działów teorii obliczeń, zwanym teorią złożoności, badacze opracowali system klasyfikacji w  pewnym przybliżeniu dzielący wszelkie problemy komputacyjne na proste, trudne i  „niemożliwe do rozwiązania”. Grupa najtrudniejszych problemów nosi nazwę NP-zupełnych – jeżeli jesteście ciekawi, oznacza to, że ich rozwiązanie wymaga czasu wielomianowego na niedeterministycznej maszynie Turinga, a jeżeli potraficie rozwiązać jeden z  nich, powinniście być w  stanie rozwiązać je wszystkie). Terminu „problem sztucznej inteligencji” używamy w  odniesieniu do klasy problemów o poziomie trudności przynajmniej równym problemom silnej sztucznej inteligencji (Searle 1980) lub inteligencji w  rozumieniu ogólnym – jeżeli potraficie rozwiązać jeden z  nich, dokonaliście tego, konstruując sztuczny twór, który naprawdę myśli[8]. Naszym zdaniem humor zależy od myślenia. Nie jest wyłącznie odruchową odpowiedzią na bodziec, który jest śmieszny z  natury, lecz wymaga pewnego rodzaju predyspozycji do przetwarzania informacji z  udziałem większości władz umysłu, w  tym przywoływania zasobów pamięci, wnioskowania oraz integracji semantycznej. Z powyższych rozważań wynika, że w tej książce

musimy stworzyć podwaliny teorii swego rodzaju inteligencji ogólnej, która będzie w stanie sprostać wymogom prawdziwego poczucia humoru. Zwróćmy teraz uwagę na niedawne próby stworzenia komputacyjnych algorytmów humoru. Zaliczają się do nich JAPE, STANDUP (Binsted 1996; Binsted, Ritchie 2001; Ritchie i  in. 2006), WISCRAIC (McKay 2000) oraz HAHAcronym (Stock, Strapparava 2005). Wszystkie te modele mają charakter algorytmiczny i  syntaktyczny. Wykorzystują wieloznaczność, podobieństwa fonologiczne i  akronimy jako swoistą strukturę gramatyczną zdań będących nośnikami humoru, a  następnie tworzą żarty, wprowadzając zmiany semantyczne lub fonologiczne na podstawie tabel leksykalnych. Największa wada wszystkich wyżej wspomnianych modeli polega na tym, że nie mogą one ocenić jakości generowanego przez siebie humoru, ba, nie mogą nawet stwierdzić, czy to, co stworzyły, zawiera jakikolwiek ładunek humoru. W rzeczywistości nie zawsze tworzą one treści humorystyczne. W najlepszym razie ich działanie charakteryzuje się nieco wyższym niż losowe prawdopodobieństwem wygenerowania bodźców mogących wywołać u  ludzi pewne rozbawienie. Nie mają one zdolności do rozumienia ani do krytycznej oceny humoru tworzonego przez innych, nie wspominając o  odczuwaniu rozbawienia[9]. Zamiast „poczucia humoru” są wyposażone w  bardzo ścisły algorytm generacyjny przypominający tradycyjne, oparte na gramatyce modele przetwarzania języka naturalnego. Najnowsze badania w  dziedzinie rozumienia zdań sugerują, że oparty na gramatyce model przetwarzania języka nie opisuje mechanizmu wykonującego tę samą pracę u człowieka (Jackendoff 2002). Zgadzamy się, a  ponadto twierdzimy, że ujęcie niealgorytmiczne bardziej nadaje się do kwestii rozumienia w ogóle, a do problemu odbioru i doceniania humoru w szczególności. Jak już powiedzieliśmy, nie możemy jeszcze zaoferować żadnych działających modeli komputacyjnych. Zamiast tego wykażemy, jakie cechy powinna mieć dobra teoria komputacyjna oraz jakie problemy będziemy musieli rozwiązać, podejmując próbę opracowania tego rodzaju teorii. Do jej najważniejszych nowych elementów zaliczają się ewolucyjne

wyjaśnienie pochodzenia humoru, ekologicznie umotywowana teoria emocjonalnego komponentu rozbawienia oraz poznawcza teoria humoru i  śmiechu (oparta na elementach wcześniejszych teorii, lecz bardziej doprecyzowanych), która nakłada pewne wymogi informacyjne i  proceduralne na komponent komputacyjny zdolny do sztucznego tworzenia treści humorystycznych. Opisaliśmy tutaj po raz pierwszy zasadniczą zdolność do tworzenia i  odbioru treści humorystycznych oraz wrodzone[10] „poczucie humoru”, stanowiące podstawowy mechanizm, bez którego humor nie może istnieć, lecz to tylko część obrazu. Zajmujemy się również tym, jak ludzie jako gatunek wysoce społeczny wykorzystują ten wyjątkowy dar. Pokażemy, jak nastawianie intencjonalne – odruchowo przyjmowany punkt widzenia, zgodnie z  którym „automatycznie” przypisujemy atrybuty i  pragnienia każdemu złożonemu, poruszającemu się przedmiotowi, jaki napotykamy – pozwoliło twórcom i  miłośnikom humoru stale rozszerzać zasięg praktykowanej przez nich sztuki. Komizm nie ma wyłącznie wywoływać rozbawienia. Humor został egzaptowany jako narzędzie służące na przykład do doboru partnerów i  rywalizacji o przedstawicieli płci przeciwnej, sprawdzania ich wierności, poznawania żywionych przez nich przeświadczeń oraz do budowania kapitału społecznego. Nasza teoria jest teorią bezwstydnie eklektyczną. W  znacznym stopniu opiera się na istniejących pracach poświęconych humorowi, jednocześnie dostarczając nowatorskich, jednolitych ram dla prawidłowości zidentyfikowanych przez wcześniejsze pokolenia teoretyków humoru, oraz wyjaśnia, dlaczego nie znaleźli oni zadowalająco głębokiego objaśnienia mechanizmów biologicznych stojących za tymi prawidłowościami. Humor to twardy orzech do zgryzienia. Spójrzmy na poniższe zestawienie zabawnych rzeczy i zjawisk:   1. Kalambury i gry słów 2. Ekspresyjna mimika Jima Carreya i śmiertelnie poważnie gesty Charliego Chaplina

3. Karykatury 4. Komedie sytuacja 5. Żarty muzyczne 6. Dowcipy rysunkowe 7. Humor czerpany ze „świata rzeczywistego”, innymi słowy, zapewne niedające się sklasyfikować przedmioty codziennego użytku wywołujące u nas wesołość bez względu na to, czy zostają użyte jako części składowe komicznych scen.   Co wyżej wymienione rzeczy i  zjawiska mają z  sobą wspólnego prócz tego, że wszystkie mogą być bardzo zabawne? Ta zaskakująca różnorodność (a przecież nie wymieniliśmy wszystkich przykładów) kusi nas, byśmy się skoncentrowali na kilku uprzywilejowanych gatunkach najlepiej ilustrujących przyjętą teorię, a  inne odłożyli „na później”. Co więcej, gdzie tylko spojrzymy, odkrywamy brak ostrych granic i progów. Na przykład niektóre karykatury są zabawne, nie będąc śmiesznymi, inne wywołują uśmiech lub chichot, a  na widok jeszcze innych wręcz pokładamy się ze śmiechu. Gry słów obejmują całe spektrum intrygujących łamigłówek do wywołujących śmiech kalamburów, przy czym każdy pośredni odcień ma swą liczną reprezentację. Co więcej, nie wszystkich ludzi śmieszy to samo, a  nawet jeżeli tak się dzieje, to nie w  takim samym stopniu. Humor bardzo zależy od wspólnego kontekstu, nastroju i  nastawienia. Istnieją również oddziaływania wtórne lub metaoddziaływania, takie jak przyjemność, jaką wywołuje dobry żart u  odbiorcy, który słyszał go wcześniej. Przyjemność ta ma charakter bardziej „intelektualny” niż „emocjonalny” i  zasadza się na docenieniu danej konstrukcji z  czysto krytycznego punktu widzenia (analogicznie do przyjemności odczuwanej przez szefa kuchni na samą myśl o  sosie idealnie pasującym do jakiegoś dania). Naszym zdaniem jedyny sposób znalezienia jedności w  tej różnorodności wymaga poważnego potraktowania perspektywy

ewolucyjnej. Zanim Karol Darwin sformułował swoją teorię ewolucji drogą doboru naturalnego, życie przyjmowało zaskakująco zróżnicowane formy – co miały z  sobą wspólnego poszczególne jego przejawy oprócz tego, że żyły? Darwin wykorzystał bogatą skarbnicę doskonale zarejestrowanej i  skodyfikowanej historii naturalnej, wspaniałą bazę danych oczekującą na przekształcenie w  dowody przez odpowiednią teorię. Podążając za jego przykładem, przeprowadzimy kwerendę w  skarbcu wcześniejszych prac nad czymś, co można nazwać historią naturalną humoru. Odwołując się do wielu wnikliwych analiz i  spostrzeżeń, jakie można w  nim znaleźć, postaramy się ująć je w  teoretyczną strukturę wyjaśniającą zarówno prawidłowości, jak i wyjątki.

2. Do czego służy humor? P: Dlaczego Bóg najpierw stworzył mężczyznę? O: Bo wolał zacząć od zera.

   

W

iele najnowszych badań na temat humoru poświęcono ustaleniu, dlaczego pewne rzeczy są śmieszne (lub jak to się dzieje, że określony bodziec pobudza nas do śmiechu). Dociekania te, chociaż ciekawe i inspirujące, pozostają niepełne, ponieważ badają skutki działania możliwych mechanizmów poznawczych bez uwzględnienia ich zasadniczych celów. Znając cel działania dowolnego mechanizmu, możemy zrozumieć jego działanie, natomiast wiedząc, jak działa dany mechanizm, często możemy się domyślić, do czego został stworzony. Arthur Koestler zręcznie wyraził własne zdumienie celem istnienia humoru:   Jaką wartość dla przetrwania gatunku mają mimowolne, skoordynowane skurcze piętnastu mięśni twarzy skojarzone z wytwarzaniem pewnych dźwięków, których często nie da się powstrzymać? Śmiech jest odruchem, ale wyjątkowym, ponieważ nie służy żadnemu widocznemu celowi biologicznemu, możemy go wręcz nazwać odruchem luksusowym. O ile można stwierdzić, jego jedyną praktyczną funkcją jest zapewnienie chwilowej ulgi od presji na wykonywanie czynności praktycznych. Na poziomie ewolucyjnym, na którym powstaje śmiech, element frywolności wydaje się wkradać do pozbawionego humoru wszechświata rządzonego prawami termodynamiki i doboru naturalnego (Koestler 1964, s. 31).

  Przyjrzyjmy się staromodnemu urządzenia zaprezentowanemu na rycinie 2.1. Jeżeli wcześniej go nie widzieliśmy, zorientowanie się, jak współdziałają wszystkie jego części składowe, może nam zająć trochę czasu. Mechanizm ten z zadziwiającą skutecznością za jednym zamachem

obiera jabłko, usuwa z niego gniazdo nasienne i kroi je na ćwiartki. Gdy już zorientujemy się, do czego służy, oraz znamy kolejne etapy jego działania, oferowane przez niego afordancje w  odniesieniu do jabłka nabierają oczywistości, mimo że wcześniej mogły pozostawać nieuchwytne. Poczucie humoru przypomina trochę obierak do jabłek, ale bez jabłka. Jest to cecha złożona, zapewne wyłączna dla naszego gatunku, posiadająca kilka dziwnych elementów, które sprawiają, że wygląda, jakby była zaprojektowana w pewnym bardzo konkretnym celu, którego jednak na razie nie możemy się domyślić. Do czego może więc służyć?

Ryc. 2.1

Niekiedy jakaś cecha może stanowić adaptacyjne rozwiązanie nieistniejącego już problemu. (Na przykład gęsia skórka jako reakcja na obniżenie temperatury otoczenia przydawała się naszym gęściej owłosionym przodkom – hominidom, lecz u stosunkowo bezwłosych ludzi stanowi tylko daremną próbę zatrzymania resztek izolacyjnej warstwy powietrza). W  przeszłości humor mógł służyć jakiemuś trudnemu do

odgadnięcia celowi, który już nie istnieje. (Nasze upodobanie do słodyczy nie służy nam dobrze, ale kiedyś było bardzo przydatne. Być może podobnie przedstawia się sytuacja z  poczuciem humoru). Może się również okazać, że ewolucja wcale nie odpowiada za wykształcenie się tej cechy, a  poczucie humoru to tylko nieszkodliwy produkt uboczny innej cechy zwiększającej sukces reprodukcyjny przodków jej posiadacza. Przyjemność czerpana ze słuchania muzyki – wraz z  pragnieniem jej tworzenia – to prawdopodobny (chociaż kontrowersyjny) kandydat na tego rodzaju przykład produktu ubocznego (Patel 2007; Huron 2006; Pinker 1997; Dennett 2006; Levitin 2006)[11]. Może humor również zalicza się do tej grupy? A oto kolejna możliwość: jeżeli niektóre aspekty naszego poczucia humoru rzeczywiście zostały zaprojektowane, płynące z  nich korzyści mogą odnosić inne replikatory niż my. Język, ta szybka, szerokopasmowa autostrada informacyjna, niewątpliwie stanowi ważną adaptację umożliwiającą rodzicom przekazywanie potomstwu ogromnych ilości (nabytych) cennych informacji, ale ta autostrada pozostaje również otwarta dla innego ruchu. Mogą z  niej korzystać na przykład osoby niebędące krewnymi, przejawiające skłonności do manipulacji, by przekazywać innym potencjalnie szkodliwe informacje (Boyd, Richerson 2005; Richerson, Boyd 2006; Sterelny 2003) oraz najróżniejsze rodzaje oportunistycznych śmieci. Podobnie jak wirusy odpowiedzialne za wywoływanie przeziębienia w  toku ewolucji nauczyły się wykorzystywać ludzki odruch kichania, by móc lepiej zakażać nowych gospodarzy swoim potomstwem, ewoluujące wirusy informacyjne mogły nauczyć się wykorzystywać ludzką skłonność do komunikowania się, aby się rozprzestrzeniać w  populacji (rozbawionych) gospodarzy. Ten „memetyczny punkt widzenia” (Dawkins, 1989, 1993; Dennett 1990, 1991, 1995, 2006; Blackmore 1999) zwraca uwagę na możliwość, że nasze komunikacyjne czynności adaptacyjne tworzą nowy rodzaj niszy oferującej doskonałe warunki rozwoju pewnym rodzajom replikatorów kulturowych. Zabawne memy wydają się szczególnie prawdopodobnymi kandydatami na płodne replikatory kulturowe. Mogą nie przynosić nam

szczególnych korzyści, chociaż podczas własnej replikacji dostarczają nam wiele przyjemności. (Często spekulowano – ale jeszcze tego nie udowodniono – że wektory chorób przenoszonych drogą płciową dysponują adaptacjami zwiększającymi pożądanie lub przyjemność płynącą z  doznań seksualnych, co sprzyja rozwiązłości i  jednocześnie ułatwia tym wektorom przenoszenie się do organizmów nowych gospodarzy. Podobnie przyjemność czerpana przez nas z  humoru może być w  mniejszym stopniu oznaką jego korzystnego wpływu na nas niż sygnałem replikacyjnej sprawności memów, które go pobudzają, wykorzystując podatność powstałą w drodze ewolucji do innych celów). Bez względu jednak na to, czy humor zaczynał jako neutralny, a nawet pasożytniczy symbiont kulturowy, w  pewnej chwili mógł zostać przejęty do innych celów związanych z doborem naturalnym. Gospodarze – ludzie posiadający umiejętność (zręcznego) dzielenia się dużymi zasobami humoru wysokiej jakości, są bardziej lubiani, skuteczniej wpływają na innych, a tym samym łatwiej im gromadzić kapitał społeczny zwiększający ich sprawność reprodukcyjną. Bardziej bezpośredni związek z  doborem naturalnym proponuje hipoteza doboru partnerów seksualnych. Kobiety wykorzystują poczucie humoru (u mężczyzn) jako trudny do podrobienia sygnał inteligencji i energii.   Zgodnie z niektórymi teoriami humoru śmiech powstał w celu ułatwienia tworzenia więzi wewnątrz grup, rozładowywania napięcia lub dla zapewnienia nam zdrowia. Im więcej śmiechu, tym lepiej. Teorie te przewidują więc, że powinniśmy się śmiać z każdego żartu, bez względu na to, jak jest głupi i ile razy go słyszeliśmy, lecz przecież jest inaczej. Wyrobione poczucie humoru wiąże się z wybiórczością, a nie z napadem rechotu za każdym razem, gdy ktoś się potknie i przewróci. Tego rodzaju wyrobienie łatwo zrozumieć, jeżeli nasze poczucie humoru wykształciło się w służbie doboru partnerów seksualnych, w celu oceny zdolności innych do opowiadania dowcipów (Miller 2000, s. 241).

  Trudno udawać posiadanie poczucia humoru rozumianego zarówno jako zdolność do tworzenia komicznych treści, jak i do (tłumienia) reakcji na nie. Jest ono szczególnie cenne jako papierek lakmusowy służący do

oceny nie tylko inteligencji, lecz także trwałych cech osobowości, ukrytych lojalności oraz społecznie istotnych postaw i  przeświadczeń. Młody człowiek niemogący się powstrzymać od chichotu po usłyszeniu komentarza o  charakterze skatologicznym ujawnia swoją niedojrzałość, ludzie niereagujący śmiechem na celną satyrę mogą się zdradzić ze swoimi poglądami politycznymi, podobnie jak ktoś, kto od niechcenia rzuca rasistowski komentarz, zdradza skłonność umysłu, która w  innych warunkach zapewne pozostałaby ukryta. Odbiór tych sygnałów oraz inne praktyczne zastosowania humoru mogły się rozwijać w  społeczeństwach bez (pełnej) świadomości osób je wykorzystujących. Ewolucja kulturowa tego rodzaju przydatnych zachowań nie zależy od tego, czy jednostki je prezentujące rozumieją przesłanki świadczące o  ich wartości, podobnie jak pisklęta kukułki nie muszą rozumieć, że podejmowane przez nie próby wyrzucania z  gniazd potomstwa gospodarzy prowadzą do pełniejszego zaspokojenia ich własnych potrzeb pokarmowych. Możemy nie mieć najmniejszego pojęcia, dlaczego żywimy nieufność wobec osób śmiejących się lub nie w pewnych momentach, i uznać ich zachowanie za odstające od normy. Instynktownie poszukujemy natomiast towarzystwa innych ludzi, których śmiech zsynchronizowany z  naszym odbieramy jako szczery i  zaliczamy ich do grona przyjaciół. Zanim jednak którakolwiek z  tych reakcji będzie mogła się rozwinąć w kulturze, musi dysponować bardziej fundamentalnym podłożem genetycznym – skłonnością świadomie lub nieświadomie wykorzystywaną w służbie tym celom społecznym. Uważamy, że zidentyfikowaliśmy zasadniczy mechanizm, z  którego pośrednio wyłania się humor. Stanowi on część naszego wyposażenia genetycznego, swego rodzaju cechę konstrukcyjną powstałą w  celu rozwiązania dotychczas niezidentyfikowanego problemu komputacyjnego dotykającego nasze mózgi. Krótko mówiąc, nasze mózgi pochodzą od chevroleta, lecz muszą sobie radzić z  oprogramowaniem przeznaczonym dla maserati. Tego rodzaju obciążenie zasobów naszego mózgu doprowadziło do powstania genialnego rozwiązania zastępczego – bardzo swoistej zdolności do eliminowania błędów wykorzystującej wcześniej istniejące „emocjonalne” mechanizmy nagrody i  stosującej je do nowych

celów. Oto nasza teoria w  pigułce (całą terminologię wyjaśnimy w odpowiednich miejscach w książce): Nasze mózgi nieustannie prowadzą (ryzykowne) poszukiwania o  charakterze heurystycznym w  czasie rzeczywistym, tworząc domniemania na temat tego, czego doświadczymy w  przyszłości we wszystkich dziedzinach życia. Ten realizowany pod presją czasu i  pozbawiony nadzoru proces generowania przypuszczeń przebiega z konieczności według dość swobodnych standardów. W jego wyniku do naszych przestrzeni mentalnych dostają się pewne treści, których prawdziwości nie można zadowalająco sprawdzić. Gdybyśmy pozostawili je bez zbadania, nieuniknione błędy pozostające w  przedsionkach świadomości skaziłyby cały nasz zbiór wiedzy o świecie. Musi więc istnieć procedura ponownego sprawdzania kandydatów na przeświadczenia i domysły. Do ich wykrywania i rozwiązywania wszelkich sprzeczności z zawrotną prędkością zachęca nas potężny układ nagrody – rozbawienie jako reakcja na humor – wspomagający tę czynność w  rywalizacji ze wszystkimi innymi zadaniami obciążającymi zasoby naszego umysłu.

3. Fenomenologia humoru Ten, kto się śmieje ostatni, myśli najwolniej.

   

W

  swoim pierwotnym znaczeniu termin „fenomenologia” odnosi się do zorganizowanego katalogu zjawisk – cech lub prawidłowości zachowań – rozpatrywanych na etapie przedteoretycznym. Na przykład William Gilbert opracował znakomitą fenomenologię magnesów (jak działają, gdzie można je znaleźć, jakie związki na nie reagują) w  1600 roku, kilkaset lat przed pojawieniem się spójnej teorii magnetyzmu. Wielu autorów bez większego powodzenia próbowało stworzyć teorie humoru, lecz pozostawili nam oni zalążki fenomenologii. Każda dobra teoria tego zjawiska musi uwzględnić analizowane przez nich aspekty komizmu, zarówno subiektywne, jak i obiektywne. W dużym stopniu wykorzystamy prace naszych poprzedników, mimo że żaden z  nich nie sporządził listy wszystkich funkcji humoru. Mamy zamiar zrealizować to zadanie. Zwrócimy także uwagę na kilka cech niewymienionych lub niedocenionych przez innych teoretyków, na zjawiska występujące na obrzeżach humoru, a  nawet zupełnie poza humorem, które uważamy za ważne dla zrozumienia interesującego nas pojęcia. Zależność humoru od inteligencji zdradzają wzajemne powiązania znaczeń wielu słów. Nonsens i  absurd odgrywają tu podwójną rolę. Z jednej strony sugerują niespójność, sprzeczność lub niegramatyczność – niedoskonałość działania rozumu w dość ścisłym sensie – z drugiej strony używa się ich do opisu zabawnych sytuacji i  niepoważnych gier słów. Absurd w  twórczości Alberta Camusa nie jest tożsamy z  absurdem komedii braci Marx, ale docenienie obydwu wymaga sporej dozy inteligencji. Określenia śmieszny i  groteskowy przypominają nam, że rzeczy absurdalne mogą być przedmiotem kpin i  szyderstwa. Bycie

głupcem oznacza brak bystrości, natomiast zgrywanie głupiego może być trudnym ćwiczeniem na inteligencję. Gdy jest nam głupio, czujemy zakłopotanie własną ograniczoną inteligencją w pewnej sytuacji. Człowiek błyskotliwy jest inteligentny, ale niekoniecznie dowcipny, natomiast ktoś określany mianem dowcipnego ma talent do tworzenia (głównie werbalnego, nie zawsze skrzącego się intelektem) humoru. Zarówno bezmyślny głupiec, jak i myślący komik mogą nas skutecznie rozśmieszyć – pierwszy przypadkowo, a drugi umyślnie. A. Humor jako cecha rzeczy lub zdarzeń Zastanawiałem się, dlaczego frisbee robi się coraz większe. Po chwili mnie uderzyło.

 

Jeżeli opowiesz w lesie żart i nikt się nie roześmieje, czy to na pewno był żart? Steven Wright

  Jak zwykle, gdy poruszamy zagadkowe zjawisko, na którego temat ludzie mają silne przeświadczenia i  własne teorie, musimy zaproponować definicję humoru, odrzucając niektóre popularne, choć niedopracowane koncepcje. Oxford English Dictionary odzwierciedla dość często spotykane przekonania, stwierdzając, że humor jest:   a)  cechą działania, mowy lub pisma wzbudzającą rozbawienie, wesołość, żartobliwość, komizm, śmieszność; b)  darem dostrzegania tego, co śmieszne i  zabawne, wyrażania tego w mowie, piśmie lub w inny sposób.   American Heritage Dictionary proponuje następującą definicję humoru: „cecha sprawiająca, że coś jest śmieszne lub zabawne; komizm”. Mamy więc do czynienia z  zamkniętym kręgiem słów wykorzystywanych w definicjach, w których od humoru przechodzi się do rzeczy śmiesznych

i zabawnych, a następnie do tego, co wywołuje śmiech. A gdy zajrzymy pod hasło śmiech, stwierdzimy, że jest to reakcja człowieka na coś, co jest śmieszne, zabawne lub humorystyczne. Z tego oraz z naszego codziennego życia wyłaniają się dwa oczywiste stwierdzenia: humor wywołuje śmiech oraz humor stanowi wzbudzającą wesołość cechę rzeczy lub zjawisk. Obydwa wymagają poważnej korekty. Pierwsze z  nich podważył już Provine (2000): choć humorowi często towarzyszy śmiech, nie zawsze, a  chyba nawet dość rzadko stanowi on następstwo humoru. W  odpowiednim czasie odniesiemy się do tych uwag. Śmiech ma wiele przyczyn, a gdy przyjrzymy się bliżej temu, jak (oraz dlaczego) powstaje, będziemy również musieli się rozstać z wyobrażeniem humoru jako cechy postrzeganych przedmiotów i  wydarzeń, lub zupełnie zmienić nasze postrzeganie tego zjawiska. Dokonując pierwszej oczywistej korekty koncepcji humoru jako cechy, skorzystamy ze znanego rozróżnienia wprowadzonego przez Charlesa Boyle’a w  XVII wieku, bardziej znanego w  postaci zaproponowanej wkrótce potem przez Johna Locke’a (1690), między jakościami (cechami) pierwotnymi, takimi jak wielkość, kształt i  stan skupienia, oraz wtórnymi, takimi jak barwa, smak[12], zapach i  ciepło, które można postrzegać jako skłonność do wywoływania pewnego rodzaju doznań u  pewnego rodzaju organizmów. Cechy pierwotne można więc uznać za „nieodłączne”, niezależne od swoistych cech obserwatora, natomiast cechy wtórne powinno się określać oraz identyfikować w  odniesieniu do najczęściej wywieranego przez nie wpływu na grupę odniesienia (zwykłych) obserwatorów. Wszystkie czerwone przedmioty mają z  sobą wspólne tylko to, że u  zdrowych ludzi wywołują wrażenie postrzegania światła o  określonej długości fali (co można zdefiniować na gruncie fenomenologii, psychologii, neurofizjologii i tym podobnych). Bez względu na to, jak bardzo powierzchnia czerwonego przedmiotu A  przypomina pod względem budowy chemicznej lub faktury powierzchnię przedmiotu B, jeżeli w  normalnych warunkach ludzie nie postrzegają przedmiotu B jako czerwonego, przedmiot B nie jest czerwony. Analogicznie, bez względu na to, jak bardzo różnią się od siebie powierzchnie przedmiotów

A  i  B, jeżeli zdrowi ludzie nie mogą ich rozróżnić za pomocą zmysłu wzroku i oświadczają, że obydwa są czerwone, to obydwa są czerwone. W takim razie czy humorystyczna treść żartu lub dowcipu rysunkowego bardziej przypomina czerwień, czyli cechę wtórną w  ujęciu Locke’a? Po pierwsze, musimy zauważyć, że humor z pewnością nie stanowi pierwotnej cechy niczego, mimo że taki wniosek moglibyśmy bezkrytycznie wysnuć z  niektórych spostrzeżeń. Zgodnie z  pewnym dość rozpowszechnionym poglądem na humor stanowi on naturalną cechę niektórych przedmiotów i  zjawisk. Spotyka się opinie, że dowcipy są „niezależne od kontekstu” w porównaniu na przykład z innymi aktami mowy (Wyer, Collins 1992). Ale w naszym świecie humor z pewnością nie jest niezależny od kontekstu i  wcale nie stanowi zwykłej, przyrodzonej cechy przedmiotów. Niekiedy dostrzegamy lub nie „humor tkwiący w danej sytuacji”, zależnie od tego, czym w  danej chwili zajmuje się nasz umysł. Gdy jednak coś nas rozprasza, nie przestajemy zauważać wielkości ani kształtu przedmiotów. Żaden żart nie jest śmieszny sam z siebie. Powinno się go raczej traktować jako zjawisko niezawodnie wywołujące humorystyczny efekt w  umyśle odbiorcy. Humor przypomina czerwień w  tym sensie, że najlepiej postrzegać go sposób odbierania pewnych informacji o  świecie w  wyniku procesu ewolucji. Pewne informacje (np. dostarczane nam przez przedmioty nazywane przez nas czerwonymi) ze względu na struktury poznawcze, jakie rozwinęły się w  nas właśnie do ich wykrywania, wywołują w  nas wrażenie czerwieni. Podobnie, istnieje pewien rodzaj informacji (np. zawarty w dowcipach), który ze względu na naszą architekturę poznawczą przystosowaną (między innymi) do jego wykrywania sprawia, że odczuwamy wrażenie czegoś śmiesznego lub humorystycznego. Nawet gdy nie ma w pobliżu przedmiotów zwykle wywołujących w nas wrażenie czerwieni, nadal możemy jej doświadczać, na przykład spoglądając na białe przedmioty oświetlane białym światłem przez okulary, których soczewki przepuszczają tylko barwę czerwoną. Obecność czerwonego przedmiotu (czyli takiego, który zazwyczaj postrzegamy jako

czerwony) nie jest zatem konieczna do zaistnienia doznania czerwieni. Może go zastąpić dowolny inny przedmiot. Możemy również oszukać nasz umysł: zamykając oczy i pobudzając nasze nerwy wzrokowe w odpowiedni sposób myśleć o  czerwieni znajdującej się gdzieś na świecie. Jedynymi rzeczami koniecznymi do powstania (rzeczywistego lub urojonego) doznania czerwieni są architektura czucia i  percepcji zaprojektowana do wykrywania określonego rodzaju informacji oraz odbiór tego rodzaju informacji w  przeszłości. Wcześniejsza ekspozycja na działanie określonego bodźca jest niezbędna z  „praktycznego” punktu widzenia, ponieważ (wyjąwszy cud lub niesamowity zbieg okoliczności z  rodzaju tych wyimaginowanych, o  których uwielbiają dyskutować filozofowie) to właśnie historia interakcji, sposobu wykorzystywania informacji kształtuje nasze struktury poznawcze, uwrażliwiając je na konkretne rodzaje danych. Ta sama prawidłowość dotyczy humoru. Czerwień wykształciła się u  roślin w  toku ewolucji jako cecha z  jednej strony przyciągająca zapylaczy, a  z drugiej ostrzegająca roślinożerców przed toksycznością. Właśnie dlatego nigdy nie zrozumiemy, co kolor ten oznacza dla nas i dla innych gatunków, jeżeli poprzestaniemy na badaniu mikroskopowym fragmentów czerwonych powierzchni lub czerwonych pigmentów. Nie uda nam się zrozumieć humoru, jeżeli skoncentrujemy się wyłącznie na analizowaniu swoistych cech strukturalnych dowcipów, śmiesznych zdjęć i innych zabawnych przedmiotów lub zdarzeń. W takim razie co chcemy powiedzieć, gdy nazywamy coś śmiesznym? Chcemy powiedzieć, że interesujący nas przedmiot lub zjawisko niesie z sobą pakiet informacji, które z dużym prawdopodobieństwem wywołają u  niektórych ludzi odpowiedź na humor. Podobnie stwierdzenie, że ktoś jest dowcipny, oznacza, że często mówi on lub robi rzeczy wywołujące określoną odpowiedź u  innych ludzi obdarzonych poczuciem humoru. (Czerwone przedmioty nie wywołują odpowiedzi polegającej na odbiorze czerwieni u daltonistów). Proponujemy rozwiązanie przypominające przedstawiony przez Davida Hume’a opis postrzegania przez człowieka związków przyczynowych:

wielokrotnie dostrzegamy, że B następuje po A,  i  na tej podstawie wyrabiamy w sobie skłonność do oczekiwania B, gdy tylko pojawi się A. To oczekiwanie przeradza się u  nas w  nawyk, który błędnie identyfikujemy z  bezpośrednio dostrzeganą przyczynowością istniejącą niezależnie od nas. Z  tego rodzaju podatnością na eksternalizację lub błędem atrybucji mamy do czynienia w  wielu przypadkach, jak wtedy, kiedy błędnie doszukujemy się własnych uczuć i wrażeń u innych. Istnieje wiele żartów opartych na tej prawidłowości, na przykład: „Myślę, że powinieneś przestać pić, bo robisz się niewyraźny”. Postaramy się dowieść, że śmieszne rzeczy są tak jak rozmazane twarze – ich istnienie zależy od subiektywnego stanu odbiorcy. Tę błędną skłonność do traktowania rozmytej twarzy jako jej własności nazwiemy błędem projekcji. Rozważmy przykład, jak błąd projekcji może wpływać nawet na naukową analizę humoru. Provine (1993, 2000) przytacza liczne dowody świadczące o  tym, że śmiejemy się z  wielu rzeczy, które wcale nie są zabawne. Analizując wypowiedzi wygłoszone tuż przed wybuchem śmiechu podczas nieformalnych kontaktów między przyjaciółmi i nieznajomymi, badacz stwierdził: „[moi] asystenci uznali zaledwie około 10 do 20 procent komentarzy bezpośrednio poprzedzających wybuchy śmiechu za przynajmniej umiarkowanie zabawne” (2000, s. 40). W swojej obecnej postaci to stwierdzenie może powodować kolejne poważne nieporozumienia, ponieważ istnieją co najmniej dwa różne rodzaje śmiechu. B. Śmiech Duchenne’a Dlaczego Niemcy śmieją się trzy razy, kiedy opowiadasz im żart? Pierwszy raz, kiedy go opowiesz, drugi raz, kiedy im wyjaśnisz, o co chodzi, i trzeci raz, kiedy go zrozumieją.

  Provine twierdzi, że śmiech ma własną rację bytu oraz że nie jest ani konieczny, ani wystarczający do zaistnienia zjawiska humoru. Zgadzamy

się z jego opinią. Śmiech i humor z pewnością jednak nie są zjawiskami rozłącznymi. Chcielibyśmy postawić nieco zmodyfikowaną tezę: związek między humorem i śmiechem wykazuje pewne podobieństwa do związku między myślą i  słowem. Myśli „dzieją się w  umyśle”, a  ich odzwierciedlenie w  aktach mowy ma zwykle charakter pośredni, monitorowany i  często ocenzurowany. Istnieją myśli bez słów i  wypowiedzi bez myśli. (Jak to ujął Mose Allison w  swojej piosence, „Twoja głowa wyjechała na wakacje, lecz usta pracują bez wytchnienia”). Śmiech i  humor również podążają własnymi drogami, ale odbywa się to nieco inaczej. Śmiech, podobnie jak mowę, należy traktować jako zjawisko społeczne, nie tylko jako cechę psychologii lub fizjologii konkretnego człowieka, chociaż jego ewolucyjna podstawa fizjologiczna odgrywa bardzo ważną rolę. Przyjrzyjmy się najpierw różnicy między śmiechem jako wynikiem rozbawienia i  śmiechem będącym jedynie czynnością społeczną. Śmiech ma dwa różne warianty fizjologicznie: spontaniczny – wyrażany całym sercem przez charakterystyczne odgłosy i  mimikę twarzy, wymagającą napięcia zarówno mięśni jarzmowych (unoszących kąciki ust) jak i mięśni okrężnych oka (unoszących policzki i tworzących zmarszczki wokół oczu), i udawany (świadomie lub nie), w którym mięśnie okrężne oka odgrywają niewielką rolę lub nie odgrywają żadnej. Guillaume Benjamin Duchenne de Boulogne (1862) po raz pierwszy zauważył tę różnicę u  swoich pacjentów, stąd pierwsza z  wyżej wymienionych odmian obecnie nosi nazwę śmiechu Duchenne’a. Wykazano, że prawdziwej radości towarzyszy tylko śmiech Duchenne’a, podczas gdy drugi wariant uśmiechu, zwanym niekiedy uśmiechem (typu) Pan Am, stanowi zwykle wyraz jakiegoś innego uczucia radość. W wielu badaniach wykazano zasadność wniosków wyciągniętych przez Duchenne’a (Duchenne 1862; Frank, Ekman, Friesen 1993; Frank, Ekman 1993; Keltner, Bonanno 1997). W  przytoczonym powyżej dowcipie Niemcy za pierwszym i  drugim razem uśmiechają się jak stewardesy linii Pan Am, a  dopiero za trzecim razem śmieją się prawdziwym śmiechem Duchenne’a.

Stwierdzono, że śmiech Duchenne’a może stanowić wiarygodny wskaźnik występowania emocji związanych z  odbiorem humoru, ale (jak zauważyli Gervais i  Wilson 2005) Provine nie wprowadza rozróżnienia między tymi dwoma rodzajami śmiechu, nie można więc wykluczyć, że nieszczery śmiech typu Pan Am odpowiada za część uzyskanych przez niego wyników. Oczywiście należy także uwzględnić możliwość, że jego dane obejmują przypadki, w  których nawet nieszczery śmiech wyraża wykrycie humoru – na przykład przez osoby, które już wcześniej słyszały dany żart, nie uważają go za szczególnie śmieszny, lecz nie chcą psuć nastroju – co również wymaga sprawdzenia. Udzielenie odpowiedzi na te pytania będzie wymagało zastosowania innych, znacznie trudniejszych metod niż użyte przez Provine’a. Obserwowanie, kiedy ludzie się śmieją oraz jakie bodźce poprzedzają wybuch śmiechu, to dobry początek, ale w  niewielkim stopniu przyczynia się do uzyskania pełnego obrazu badanego zjawiska. Chcąc ustalić, czy w  tym, z  czego śmiali się badani, naprawdę tkwią treści humorystyczne, naukowiec musiałby przeprowadzić wywiad ze śmiejącymi się osobami i w taki czy inny sposób zapytać, czy coś rzeczywiście je rozweseliło, a jeżeli tak, to co było w tym zabawnego i dlaczego. (Dla badacza, w odróżnieniu od członków badanej grupy, może to nie być wcale oczywiste). Odpowiedź na pytanie „co i  dlaczego” z  pewnością będzie się odwoływać do skomplikowanych procesów integracji semantycznej mowy, pamięci, gestów oraz danych pochodzących z inferencji – a nie będzie prostym przypominaniem sobie komentarza wygłoszonego tuż przed wybuchem śmiechu. Pewne wyżej wymienione czynniki bardzo trudno, lub wręcz nie sposób, zmierzyć doświadczalnie w  środowisku naturalnym, w  którym Provine gromadził swoje dane. Gdyby jednak jakoś udało się je zdobyć, należałoby je poddać kolejnym badaniom eksperymentalnym w  celu ustalenia, czy te same bodźce prezentowane w tej samej kolejności są obiektywnie śmieszne dla innych osób (w podziale na kategorie, na pewnym poziomie istotności statystycznej). Oczywiście dobrze byłoby również ustalić, czy mieliśmy do czynienia ze śmiechem Duchenne’a czy też nie. Choć to niełatwe zadanie, niepodjęcie go pozostawia zbyt wiele ważnych pytań bez odpowiedzi.

Zgadzamy się ze stwierdzeniem Provine’a, że odbiór treści humorystycznych nie odpowiada za wszystkie przypadki śmiechu, ale uważamy, iż badacz ten zaobserwowałby znacznie silniejsze związki między śmiechem i  bodźcami humorystycznymi, gdyby w  swoich eksperymentach uwzględnił te uwagi. Teoria nakreślona w tej książce przewiduje, że nawet śmiech typu Pan Am często wskazuje na fakt wykrycia humoru przez śmiejącą się osobę (zgodnie z  definicją humoru podaną niżej). Na razie jednak pozostańmy przy hipotezie, zgodnie z  którą przynajmniej czasami śmiejemy się z  rzeczy niemających nic wspólnego z  humorem. Trudno znaleźć niezaprzeczalne dowody na jej poparcie, ale przeanalizujmy chociaż kilku kandydatów. Najczęściej przywoływanym kontekstem, w  którym śmiech (często zwany wtedy niestosownym) pojawia się bez odpowiedniego bodźca humorystycznego, jest pogrzeb. „Niestosowność” śmiechu w  tej sytuacji nie oznacza, że w umyśle śmiejącej się osoby nie ma żadnych zabawnych treści. Śmiech może być odpowiedzią na komiczny fragment monologu wewnętrznego lub na postępowanie innych uznane przez nas za całkiem zabawne mimo powagi okoliczności. Za niestosowne uważa się natomiast narzucanie tej reakcji odbiorcom znajdującym się w  innym nastroju, od których nie można oczekiwać znajomości zabawnych treści. Istnieje jeszcze inne wyjaśnienie śmiechu na pogrzebach, mające zastosowanie także w  innych sytuacjach. Każdemu z  nas z  pewnością zdarzyło się roześmiać, gdy byliśmy zdenerwowani, mimo że nic śmiesznego się (raczej) nie zdarzyło. Jednak te (niepotwierdzone) dowody również trudno odróżnić od wpływu humoru pochodzącego z  chaotycznego natłoku myśli. Do możliwych przyczyn zalicza się wesołość wywołaną naszym nadmiernym zdenerwowaniem. Innym wyjaśnieniem może być śmiech udawany (typu Pan Am) z  różnych przyczyn, w tym z powodu podjęcia świadomej (lub nawet podświadomej) próby rozbrojenia siebie, słuchaczy lub zamaskowania innych, być może bardziej krępujących wyrazów emocji.

Kolejne dowody na to, że zachowujemy zdolność do śmiechu mimo nieobecności humorystycznych bodźców, pochodzą z badań nad pewnymi rodzajami uszkodzeń układu nerwowego oraz z neuronauki. W przebiegu chorób takich jak zespół Angelmana, zespół rzekomoopuszkowy i padaczka gelastyczna bez powodu występują napady śmiechu, podobnie jak u  chorych na kuru, nieuleczalną chorobę neurodegeneracyjną wywoływaną przez priony, podobną do choroby Creutzfeldta-Jakoba (Provine 2000; Black 1982). Santiago Arroyo wraz ze współpracownikami opisał pacjentkę cierpiącą na częste naprzemienne napady śmiechu i płaczu. Pacjentka odczuwa znaczną dezorientację własnym zachowaniem, gdyż podczas wybuchów śmiechu nie odczuwa radości ani rozbawienia (Arroyo i  in. 1993). Sperli (2006) opisuje pacjenta, który uśmiechał się i  śmiał, lecz nie odczuwał rozbawienia, gdy lekarze stymulowali prądem elektrycznym korę zakrętu obręczy jego mózgu. Przypadki te sugerują, że istnieje czynnościowo wyodrębniona sieć neuronów sterująca śmiechem i  zapewne jeszcze jedna odpowiedzialna za odczuwanie wesołości. To intrygujące zjawisko, ponieważ chociaż musi istnieć jakiś złożony łańcuch przyczynowy (zapewne nadmiarowy, pełen pętli pobudzeń zwrotnych[13]) w normalnych warunkach łączący odbiór humoru ze śmiechem, gdyby nie pacjenci z  rozpoznanymi nieprawidłowościami neurologicznymi, nie byłoby uzasadnionych przyczyn, by postulować istnienie odrębnych jego części, do których rozkojarzenia mogą doprowadzić zmiany patologiczne. Co więcej, dezorientacja odczuwana przez pacjentkę Arroyo sugeruje, że podświadomie wiemy, iż śmiech i  rozbawienie powinny być z  sobą powiązane. Istnieją też badania wskazujące na naszą skłonność do śmiechu w  towarzystwie innych śmiejących się osób nawet w  przypadku nieobecności bodźca, który wzbudził u  nich wesołość. Powszechne stosowanie telewizyjnych i  radiowych ścieżek dźwiękowych z  nagranych śmiechem opiera się na zaobserwowanym w  warunkach eksperymentalnych nasileniu percepcji humoru w  odbieranych treściach dzięki śmiechowi innych. Provine (2000) usunął czynnik zaciemniający w  postaci treści humorystycznych i  odtwarzał słuchaczom wyłącznie

śmiech generowany przez automat. Zaobserwował, że prawie połowa studentów uczestniczących w  jego eksperymencie roześmiała się po usłyszeniu śmiechu po raz pierwszy mimo nieobecności jakichkolwiek powiązanych z  nim humorystycznych treści. Zachowując ostrożność, należałoby wspomnieć, iż śmiech osób trzecich bez innych bodźców o  charakterze humorystycznym sam w  sobie może zostać uznany za zabawny. Dobrze byłoby też zwrócić uwagę na rodzaj śmiechu – czy był to śmiech Duchenne’a czy Pan Am, gdyż oczekiwania społeczne związane z  kontekstem eksperymentu mogą stanowić dodatkowy czynnik zaciemniający. Ogólnie rzecz biorąc, istnieją pewne dowody (wcale nie przytłaczające) na to, że śmiech może występować bez humoru, lecz chyba nie tak często jak sugeruje Provine. Pozostaje pytanie, czy śmiech Duchenne’a może występować bez bodźców humorystycznych. Jesteśmy skłonni zgodzić się z  Gervais i  Wilsonem, że nie może, jeżeli nie uwzględnimy osób cierpiących na pewne schorzenia układu nerwowego. Udawany śmiech typu Pan Am często wykorzystujemy celowo, by zasygnalizować naszą świadomość zaistnienia sytuacji zbliżonych do humorystycznych lub odbiór bardzo słabych form humoru, które nie mogą w naturalny sposób wzbudzić w  nas śmiechu Duchenne’a. Dostrzegamy humor w  żarcie, we fragmencie komedii, w  stereotypowej sytuacji, w  okolicznościach zbyt dobrze nam znanych, by wywołać prawdziwe rozbawienie, ale niekiedy chcemy zasygnalizować, że uważamy je za zabawne, więc przyłączamy się do śmiechu. W  rozdziale 12 zastanowimy się, czy śmiech typu Pan Am mógł powstać w  wyniku ewolucyjnego wyścigu zbrojeń: przekonująco udawany śmiech może pomagać w  zdobywaniu względów potencjalnego partnera. Sam fakt istnienia zależnego od naszej woli (niespontanicznego) śmiechu typu Pan Am wystarczy do wyciągnięcia wniosku, że nie każdy śmiech musi być odpowiedzią na humor. (W przypadkach mimikry batesowskiej jaskrawe ubarwienie jadowitego węża ostrzegającego drapieżniki mogą naśladować gatunki niejadowite. Sygnał ostrzegawczy ze

strony niejadowitego węża nadal jednak „dotyczy” trucizny, tyle tylko, że jest fałszywy. Podobnie, śmiech typu Pan Am może „dotyczyć” humoru, nawet jeżeli humor nie stanowi jego bezpośredniej przyczyny). Nie potrzebujemy jednak dowodów eksperymentalnych, by się o  tym przekonać: nie zawsze się śmiejemy, gdy napotkamy jakąś zabawną treść. W  tej książce zamieściliśmy dowcipy, które czytelnik może uznać za zabawne, a  jednak nie zareaguje na nie głośnym śmiechem. (Jeżeli stwierdzimy, że „uśmiechamy się w duchu”, nazywamy to wyczuwaniem humoru lub rozbawieniem). Najwyraźniej mamy tu do czynienia z  pewnym kontinuum: niekiedy dostrzegamy humorystyczne aspekty czegoś, z  czego śmieją się inni, ale nie uważamy całej sytuacji za szczególnie zabawną, przynajmniej nie na tyle, by mogła wywołać u  nas śmiech. W innych sytuacjach, z przyczyn społecznych lub innych, tłumimy w sobie gotowość do śmiechu, co czasami może być dość męczące[14]. Śmiech nie jest zatem ani konieczny, ani wystarczający do zaistnienia zjawiska humoru. Ta podwójna rozłączność sugeruje, że śmiech istnieje – lub kiedyś istniał – z  innych, niezwiązanych z  humorem powodów, że powstał pierwotnie po to, by służyć do innych celów biologicznych, psychologicznych lub społecznych, a  następnie został egzaptowany do swojej obecnie uznawanej za normalną, lecz wyjątkowej roli. Humoru nie można zdefiniować po prostu jako coś, z czego się śmiejemy, chociaż, jak wszyscy wiemy z  własnego doświadczenia, śmiech stale towarzyszy humorowi. Dogłębne wyjaśnienie zjawiska humoru powinno podać przyczynę, dla której istnieje on niezależnie od śmiechu, określić oddzielny cel dla śmiechu i  wyjaśnić związek między nimi, czyli odpowiedzieć na pytanie, dlaczego śmiech zazwyczaj sygnalizuje wykrycie humoru. C. Problemy z definiowaniem humoru Błędne koło w definiowaniu: zob. koło, błędne.

 

Nie muszę ci powtarzać, przecież to oczywiste, że pewne rzeczy lepiej przemilczeć. Myślę, że to mówi samo za siebie. Im mniej się o tym mówi, tym lepiej. George Carlin, Skrawki intelektu (1997)

  Mamy do czynienia z  niewielką grupą częściowo się pokrywających, a więc zawierających niewiele informacji definicji humoru. Humor polega na dostrzeżeniu – na pojawieniu się w  naszym umyśle wrażenia – że coś jest śmieszne. Śmieszne rzeczy wywołują rozbawienie, a  rozbawienie to odpowiedź na humor. Zdefiniowanie humoru w sposób wykraczający poza tautologię okazuje się równie trudne jak zdefiniowanie czerwieni. Wszyscy dobrze znamy humor z osobistego doświadczenia, ale coś nie pozwala nam podjąć dalszej analizy naszych doznań. Mogłoby się wydawać, że nie jesteśmy nawet w  stanie stwierdzić, czy nasze własne rozbawienie lub subiektywne doświadczenie czerwieni jest podobne do doświadczeń innych. Stanowi to przykład słynnego problemu filozoficznego „innych umysłów”, a trudności ze zdefiniowaniem humoru podejrzanie przypominają szczególnie frustrujące przypadki „odwróconych qualiów” lub „odwróconego spektrum” (zob. np. Dennett 1988, 1991, s. 389–398). Etymologia rozważanego terminu dostarcza interesującego, acz ostatecznie niezbyt zadowalającego punktu odniesienia: w  starożytnej fizjologii mianem humorów określano cztery płyny ciała (krew, flegmę, żółć żółtą i  czarną). Ponieważ uważano, że wzajemne proporcje tych płynów determinują nasz temperament, humor zaczął się kojarzyć z  nastrojem – jeżeli ktoś był w  dobrym humorze, oznaczało to, iż wszystkie płyny występowały u  niego w  równowadze. Wreszcie słowo to nabrało skojarzeń przede wszystkim z  pozytywnym usposobieniem – rozbawieniem, i  tak pozostało do dziś. Jak widać, jedyne spostrzeżenie, jakie uzyskaliśmy dzięki tej krótkiej kronice ewolucji omawianego zjawiska, brzmi tak: terminu „humor” używamy w  odniesieniu do pewnego rodzaju przyjemności.

Możemy więc przejść do fenomenologii. Rozbawienie – zamiennie zwane wesołością lub uciechą – jest, jak większość emocji, zjawiskiem dającym się stopniować. Waha się od delikatnego łaskotania umysłu do intensywnej i  wszechogarniającej emocji. Niekiedy zmusza nas do niekontrolowanego śmiechu, a  kiedy indziej, gdy zaledwie oblewa nas łagodny rumieniec rozbawienia, nadal poczuwamy się do zademonstrowania tego uczucia śmiechem intencjonalnym (typu Pan Am) lub tylko uśmiechem. Wszystkie te zjawiska mają z  sobą coś wspólnego, mianowicie odczucie, jakiego doznajemy, gdy jesteśmy naprawdę rozbawieni. Gdy „rozumiemy” dowcip, pojawia się radość, a  wraz z  nią pewien rodzaj satysfakcji z  tego, że domyśliliśmy się, o  co chodzi. (Bardziej szczegółowo przyjrzymy się związkowi humoru z  rozwiązywaniem łamigłówek i  dokonywaniem odkryć w  kolejnym rozdziale). Ponadto humor, podobnie jak piękno, leży „w oku patrzącego”. Jeżeli inni twierdzą, że coś nie było śmieszne, możemy się upierać, iż „dla nas było to śmieszne”. Jeżeli jednak ktoś docieka, dlaczego uznaliśmy coś za zabawne, niekiedy nie potrafimy tego wyjaśnić, mimo niechęci do zrewidowania naszej opinii. Mówimy wtedy: „Nie bardzo wiem, dlaczego mnie to rozśmieszyło, po prostu rozśmieszyło mnie i już”. Wyżej wspomnieliśmy o  pacjentce wybuchającej śmiechem podczas napadów padaczki. Arroyo opisuje również dwóch pacjentów, u  których śmiech wywoływano poprzez pobudzanie prądem elektrycznym zakrętów wrzecionowatego i przyhipokampowego. U obu tych pacjentów sztucznie wzbudzonemu śmiechowi towarzyszyło rozbawienie, lecz żaden z nich nie mógł jednoznacznie skojarzyć wesołości z  konkretną humorystyczną treścią. Pierwszy wspominał o  zabawnych „zmianach znaczenia różnych rzeczy” i  „zabawnym brzmieniu niektórych słów”, natomiast drugi przypisał rozbawienie po prostu ogarniającemu go dziwnemu uczuciu, twierdząc, że o niczym konkretnym nie myślał (Arroyo i in. 1993). Wiele lat temu podobny wynik uzyskał Wilder Penfield, który zaobserwował, że elektrostymulacja pewnego obszaru płata czołowego mózgu u przytomnych chorych pobudzała badanych do śmiechu (Penfield 1958). Itzhak Fried powtórzył eksperyment Penfielda u  pacjentki poddawanej

badaniom mającym na celu określenie przyczyn nawracających napadów padaczkowych i  uzyskał zbliżone wyniki. Na pytanie, co właściwie ją rozśmiesza, pacjentka odpowiadała, że bodźce odbierane przez nią podczas stymulacji zewnętrznej (Fried i  in. 1998). Elektrostymulacja najwyraźniej może wywoływać fałszywe lub urojone uczucia odbioru humoru, prawdopodobnie analogiczne do fantomowych bólów kończyn, przeżyć déjà vu (urojonego wrażenia, że przeżywana obecnie sytuacja już się kiedyś wydarzyła) oraz halucynacji zapachowych i  aury podczas napadów padaczkowych. Odczucie zwane przez nas rozbawieniem można dość łatwo skojarzyć ze środowiskiem normalnych okoliczności i  reakcji, ale my chcemy się dowiedzieć, dlaczego tego rodzaju odczucie w ogóle występuje – nie tylko co je powoduje, lecz także dlaczego określone bodźce wywołują takie, a nie inne reakcje. Dostęp do humoru uzyskujemy jednak wyłącznie przez subiektywne potwierdzenie faktu jego wystąpienia. Dennett (1991) zwraca uwagę na zagadkowość całej sprawy, opisując następujący eksperyment myślowy:   W Ameryce Południowej występuje pewien gatunek naczelnych, bardziej towarzyski niż większość innych ssaków, u którego można zaobserwować intrygujące zachowanie. Przedstawiciele tego gatunku często zbierają się w mniejszych lub większych grupach, czemu towarzyszy ożywiona wymiana sygnałów dźwiękowych. W wielu różnych okolicznościach osobniki te wywołują u siebie nawzajem mimowolne, konwulsyjne napady respiracji, przypominające głośne, niekontrolowane sapanie. Grupowe napady takiego sapania czasami bywają tak silne, że uniemożliwiają im wykonywanie ruchów celowych. Napady te nie mają jednak charakteru awersyjnego, wręcz przeciwnie, większość osobników oddaje się im z upodobaniem, co więcej, niektóre z nich wydają się nawet od nich uzależnione. Można by pomyśleć, że gdybyśmy tylko mogli wczuć się w nich, ujrzeć od środka jak to jest, zrozumielibyśmy ten ich dziwny nałóg. Gdybyśmy tylko mogli go obserwować „z ich punktu widzenia”, wiedzielibyśmy, do czego służy. Ale w tym przypadku możemy być zupełnie pewni, że nasze spostrzeżenia nadal nie wyjaśniłyby tajemnicy tego zachowania. Mamy już bowiem dostęp, o który nam chodzi. Opisywany gatunek to Homo sapiens (rzeczywiście

zamieszkuje między innymi Amerykę Południową), a interesujące nas zachowanie to śmiech (Dennett 1991, s. 62).

  Jak przebiega doświadczenie humoru „od środka”? Jeżeli ograniczymy się do danych możliwych do uzyskania dzięki introspekcji, wszelkie próby udzielenia odpowiedzi na to pytanie sprowadzą nas na manowce. Anonimowy recenzent jednej z  pierwszych wersji tej książki nazwał pozostające wciąż bez odpowiedzi pytanie, co wszystkie śmieszne rzeczy mają z sobą wspólnego, „kluczową zagadką” badań nad humorem. Mimo że wielu teoretyków humoru zgadza się co do tego, że wyjaśnienie tej zagadki musi tkwić w  procesach wewnętrznych wywoływanych u  badanego człowieka przez bodźce o  charakterze humorystycznym, większość naukowców po prostu nie było gotowych do zaproponowania wystarczająco szczegółowych, realistycznych teorii na temat możliwych mechanizmów poznawczych i  emocjonalnych mózgu funkcjonujących za zasłoną świadomego dostępu. Nie mogąc dostrzec wewnętrznej struktury, układu elementów, współpracy poszczególnych części składowych, gdy „zaglądamy do naszego wnętrza” w  zabawnych chwilach, często nie możemy się oprzeć pokusie głoszenia zaimprowizowanych teorii. W  badaniach opartych na tego rodzaju danych występuje pewien charakterystyczny czynnik zakłócający: badani utrzymują, że wiedzą nie tylko, że coś jest zabawne, lecz również dlaczego to jest zabawne. Uznanie ich relacji za autorytatywne opisy humoru zmusiłoby nas do zaakceptowania wielu ludowych teorii, nieprzekonujących wyjaśnień na temat tego, co kryje się za tym niewidzialnym murem. Podejściem alternatywnym do tradycyjnego jest heterofenomenologia (Dennett 1991, 2007a), perspektywa badawcza akceptująca twierdzenia ludzi o  tym, że mają oni pewne odczucia fenomenologiczne, ale zastrzegająca sobie osąd co do ich stwierdzeń, dlaczego mają takie odczucia. Po zastosowaniu podejścia heterofenomenologicznego do wyodrębnienia opinii badanych otwiera się droga do wykorzystania innych zewnętrznych źródeł danych (a także do przeprowadzenia analizy logicznej i formułowania teorii na bazie

doświadczeń) w  celu wyjaśnienia, skąd biorą się u  ludzi tego rodzaju niezwykłe doznania. Podejście zastosowane w  tej książce do wyjaśnienia, czym jest i  jak działa humor, nie będzie się więc opierać na sprawozdaniach ludzi na temat tego, jak i dlaczego dostrzegają go w żartach. Będziemy przytaczać tego rodzaju opisy, ale nie potraktujemy ich jako autorytatywnych ani rozstrzygających. Najpierw spróbujemy odkryć pewne uniwersalne cechy współwystępujące z  odczuciem rozbawienia. Po przedstawieniu wiarygodnej z  ewolucyjnego punktu widzenia teorii wyjaśniającej te zjawiska naszkicujemy projekt sztucznego bytu wyposażonego w zdolność do wykrywania humoru i do odpowiedniego reagowania na jego przejawy. D. Śmieszny czy dziwny? – Po czym poznać, że kucharz jest klaunem? – Jedzenie jakoś tak śmiesznie smakuje.

  Podczas wykładu oksfordzki filozof języka John Langshaw Austin postawił tezę, że choć podwójne przeczenie w języku angielskim oznacza twierdzenie, nie ma języka, w którym podwójne twierdzenie oznaczałoby przeczenie. Na to filozof Sidney Morgenbesser odparł z ironią: „Tak, tak”.

  Jak już wspomnieliśmy, istnieje niezaprzeczalne podobieństwo między radością czerpaną z  humoru i  radością pochodzącą z  rozwiązywania problemów, zadań i  łamigłówek. Kiedy „zrozumiemy” żart, odczuwamy radość z  dokonania odkrycia przypominającą triumf odczuwany po rozwiązaniu jakiegoś zadania. Gdy jednak nie jesteśmy w stanie rozwiązać zadania, pojawia się dezorientacja lub świadomość braku wiedzy przypominająca uczucie, jakie pojawia się, gdy nie jesteśmy w  stanie zrozumieć dowcipu. Omówienie związków humoru z  innymi odczuciami rozpoczniemy od przyjrzenia się wieloznaczności angielskiego słowa funny. Jego podstawowy sens już omawialiśmy: jest ono synonimem słowa śmieszny,

zabawny, czyli wywołujący odczucie rozbawienia. Drugie znaczenie jest bardziej subtelne: używamy go wtedy, gdy nie chce nam się śmiać, lecz jakieś zdarzenie lub stan świata są niezwykłe lub dziwne, co wzbudza w  nas pewien niepokój. Dostrzeżenie czegoś nieoczekiwanego, jak na przykład wtedy, gdy wracamy do domu i widzimy zapalone światło, choć mamy pewność, że wychodząc, zgasiliśmy je, może wywołać to odczucie i  komentarz: „To dziwne, pamiętam że je wyłączyłam...”. Dowcip o  klaunie zacytowany na wstępie do tego podrozdziału jest jednocześnie grą słów opartą na podwójnym znaczeniu tego słowa. (Słowo funny ma jeszcze jedno znaczenie, ‘nietypowy’. Czy nietypowość jest w ogóle godna uwagi lub wiąże się z zagrożeniem to zupełnie inna sprawa). Z drugim znaczeniem wiąże się domniemanie nieuczciwości. Staruszka pyta dzieci: „Co wy tu robicie? Dziwnie się zachowujecie”, gdy widzi, jak się skradają, coś knując. Pytanie sugeruje, że kobieta coś podejrzewa. Kolejny przykład eksponuje jeszcze jeden odcień znaczeniowy: „Pani doktor, dziwnie się czuję”. Pacjent używa tu słowa ‘dziwny’, podejrzewając chorobę: „Czuję się nietypowo, nieprzyjemnie i  budzi to moje zaniepokojenie”. Przymiotnik funny w  obu znaczeniach – śmieszny i dziwny – w połączeniu z rzeczownikiem bone (kość) daje dwa uderzająco odmienne znaczenia: funny bone to odsłonięty fragment nerwu łokciowego w okolicy łokcia (uderzenie w to czułe miejsce, zwłaszcza u dziecka, wcale nie powoduje odczucia wesołości), lecz także poczucie humoru (analogicznie do sweet tooth[15], czyli upodobania do słodyczy). Czy te pozostałe zastosowania przymiotnika funny to tylko leksykalny zbieg okoliczności, podobnie jak fakt, że słowo bank w języku angielskim może oznaczać zarówno brzeg rzeki, jak i  instytucję finansową, czy też łączy je jakiś głębszy związek? Z niejakim zdumieniem odkryliśmy pewną ważną wskazówkę w  tej występującej nie tylko w  języku angielskim rodzinie znaczeń. Nieformalna sonda przeprowadzona wśród językoznawców i rodzimych użytkowników wielu języków sugeruje, że w znacznej części tych ostatnich występuje pojedyncze słowo oznaczające zarówno coś śmiesznego, jak

i  coś dziwnego (nietypowego, nieoczekiwanego, nielogicznego lub bezsensownego), choć zasadzie tej daleko od uniwersalności. W  meksykańskiej odmianie języka hiszpańskiego, chociaż nie w  innych dialektach, prawidłowość ta dotyczy dwóch słów. Pierwszego z  nich, chistoso, używa się w następujący sposób:   (A) „¡Qué chistoso! Pensé que había cerrado la puerta pero ahora está abierta”, co można przetłumaczyć jako: „Dziwne! Myślałam, że zamknęłam drzwi, ale teraz są otwarte”. (B) „Ayer vi una pelicula muy chistosa”, co oznacza: „Wczoraj widziałem bardzo zabawny film”. Drugi przymiotnik to gracioso, który można wstawić do tych samych zdań i uzyskać te same dwa znaczenia, ale w nieco bardziej formalnym rejestrze: (A) „¡Qué gracioso! Pensé que habia cerrado la puerta pero ahora está abierta” (B) „Ayer vi una pelicula muy graciosa”. Lub: „Ayer vi una pelicula que me hizo mucha gracia”.   Poinformowano nas również, że w  jednym z  regionalnych dialektów argentyńskiej odmiany języka hiszpańskiego przymiotnik loco, oznaczający przede wszystkim ‘szalony’ lub ‘obłąkany’ (rodzaj nieprzystawalności do normy), może być używany do opisu zarówno rzeczy odstających od normalności, jak i zabawnych. W brazylijskiej odmianie języka portugalskiego, jeżeli nie we wszystkich jego odmianach, przymiotnik engraçado pełni obie te funkcje. Najwyraźniej wystarczy zmodyfikować intonację i  tempo mówienia, by zmienić jego sens (reguła ta nie obowiązuje bezwzględnie, pomaga tylko ujednoznacznić wypowiedź). Słowo to wypowiedziane szybko i  lekko oznacza ‘śmieszny’: „¡Este filme é mesmo muito engraçado!” (Ten film jest naprawdę śmieszny), lecz wypowiedziane powoli i wyraźnie z pewną dozą dezorientacji zwykle sugeruje drugie znaczenie: „En-gra-ça-do, eu achei

que tinha deixado minha chave na bolsa” (Dziwne, myślałam, że zostawiłam klucz w torebce...). Francuzi również mają kilka słów o  podobnych własnościach. Po pierwsze, słowo drôle dokładnie oddaje obydwa interesujące nas znaczenia. Przymiotnik marrant również oznacza ‘śmieszny’ i  chociaż zwykle nie sugeruje zdziwienia mówiącego, można go używać w  wielu kontekstach właśnie z  takim odcieniem (np. „to marrant, mógłbym przysiąc, że zostawiłem klucze na stole”). Podobne zastosowanie ma słowo rigolo. W  języku niemieckim przymiotnika komisch używa się powszechnie w obydwu znaczeniach: dowcip może być komisch, ale można też powiedzieć: „to komisch, myślałem, że właśnie tu zostawiłem kluczyki”. W  języku greckim analogicznymi właściwościami charakteryzuje się przymiotnik αστείο (astio), podczas gdy γέλιο (gelio) – śmiech – jest najwyraźniej ściśle powiązane z  γελοιος (geloios) – śmieszny. Ta sama prawidłowość obowiązuje w  języku węgierskim, w  którym rzeczownik nevetség określa się pogardliwy śmiech, a  pochodzący od niego przymiotnik nevetséges – śmieszny. Podczas gdy komisch i  αστείο łączą zabawny z  dziwnym, rozbudowane zakresy znaczeniowe γελοιος i  nevetséges wykazują związki między bezsensownością, absurdalnością i  śmiesznością. Dość krótki krok semantyczny dzieli swego rodzaju obcość lub poczucie niezwykłości/zaskoczenia wyrażane przez angielski przymiotnik funny-haha od bezsensowności i poczucia irracjonalności/zaskoczenia wyrażanych przez nevetséges i  γελοιος (w ich drugich znaczeniach). W  języku węgierskim występuje także słowo vicces, które najczęściej oznacza ‘humorystyczny’ lub ‘zabawny’, lecz może również (choć, jak nam powiedziano, tylko w  niektórych kontekstach) być używane w  znaczeniu ‘zastanawiający’, na przykład: „To vicces, ale myślałem, że kiedy wychodziliśmy, światła były zgaszone”. W innych językach również można znaleźć przykłady wieloznaczności słów, których pierwszym znaczeniem jest ‘zabawny’. W języku bułgarskim słowa смешно (smieszno), tłumaczonego wprost jako ‘humorystyczny’,

można również używać w  znaczeniu: ‘głupi’ lub ‘irracjonalny’. Na przykład: „Смешно e дa ce миcли, чe това може да е така” (smieszno je da se mysli cze towa może da je taka), oznacza: „głupio/śmieszne myśleć, że może być tak”, natomiast: „He мислиш ли, че е смешно да искаш тaкива неща?” (nie myslisz li cze je smeszno da iskasz takiwa neszta), znaczy: „Nie sądzisz, że to absurdalne chcieć czegoś takiego?”. Смешной (smiesznoj) w języku rosyjskim pełni tę samą funkcję, podobnie jak derîs w mołdawskim dialekcie języka rumuńskiego. Inne rosyjski przymiotnik, курьезный (kurieznyj) przypomina pokrewne słowo angielskie, curious (‘ciekawy’, ‘dziwny’)[16]. W języku rosyjskim, a także w języku angielskim przymiotnika tego można używać w  odniesieniu do dziwnych lub osobliwych wydarzeń mogących wywołać uśmiech lub śmiech. Można powiedzieć: „po drodze na forum stało się coś kurieznievo”, a  następnie przejść do zabawnej opowieści o tym incydencie. Podobną tendencję można również zauważyć w  niektórych językach azjatyckich. W języku japońskim występuje słowo o znaczeniu zbliżonym do przymiotnika ‘śmieszny’, którego pozostałe odcienie znaczeniowe subtelnie kojarzą się z gelios i nevetséges. Słowa tego, おかしい (o-ka-szii) użyto w poniższych zdaniach:   (C) 彼はおかしい人ですね。 (D) 彼の頭はおかしい。   Pierwsze zdanie można przełożyć „To dowcipny człowiek, prawda?”, natomiast przekład drugiego brzmi mniej więcej tak: „Ma coś nie tak z  głową”, co sugeruje irracjonalne zachowanie. W  języku koreańskim słowo 웃기다 (łut ggi da) również łączy w  sobie obydwa odcienie znaczeniowe angielskiego słowa funny. Można go używać w  sensie zasadniczym, by powiedzieć po prostu: „To jest łut ggi da”, czyli dana sytuacja była zabawna. W  drugim znaczeniu można powiedzieć: „To łut ggi da, myślałem, że zostawiłem kluczyki tu, na stole”, gdzie łut ggi da można przetłumaczyć jako ‘dziwne’.

Zaprezentowane powyżej rozważania opierają się na wynikach nieformalnego sondażu, a nie rygorystycznych dociekań językoznawczych. Nie sięgnęliśmy do źródeł historycznych i nie podjęliśmy dochodzenia, by ustalić, czy obydwa znaczenia interesujących nas określeń rozwinęły się w oderwaniu od wpływu innych języków. Bez względu na to, czy opisane prawidłowości stanowią przykład zbieżności ewolucji kulturowej z  wieloma niezależnymi przypadkami przejmowania znaczeń czy też przemożny wpływ kilku szczególnie trwałych aspektów dziedziczonych znaczeń, sama liczba i  różnorodność odpowiedzi[17] oraz fakt, że osoby współcześnie posługujące się tymi językami nie mają najmniejszych problemów z  tego rodzaju relacjami, sugeruje, że przymiotnik ‘zabawny’ potrafi się zachowywać dość dziwnie. E. Zależność humoru od wiedzy – Co łączy Puchatka z Fatalistą? – Obaj mają tak samo na imię.

  Humor sytuacyjny zależy od wiedzy, której mogą, ale nie muszą posiadać jego docelowi odbiorcy. Można opowiedzieć anegdotę w  jednym towarzystwie i  zostać nagrodzonym śmiechem, podczas gdy inna grupa zapieni się ze złości[18]. Oto dowcip, który część odbiorców uzna za zabawny, inni się z nimi nie zgodzą, a jeszcze innych może on nawet urazić:   (1)   – Co ma dwie nogi i krwawi? – Pół psa.   Za zabawny uznają go zapewne tylko ci odbiorcy, którzy są w  stanie chociaż na chwilę zdystansować się od wszelkich emocji. Wiele przykładów humoru wiąże się ściśle z  uwarunkowaniami kulturowymi. W  najbardziej ekstremalnych przypadkach zależy on od współwystępowania swoistych cech danego języka, takich jak

wieloznaczność słów, rymy, konstrukcje gramatyczne lub zjawisko homonimii. Tego rodzaju humor zwykle ginie w  przekładzie. Oto przykład:  

(2)   A: 昨日鎌倉でおしゃれなタケの箸を売ってる店があ った よ° B: へそれで? 何か買った? A: なんにもタケの箸は5000円もするんだ!これタケなと思 った!

  A:   Wczoraj w Kamakurze widziałem w sklepie stylowe pałeczki z bambusa. B:    Kupiłeś? A:    Nie, kosztowały pięć tysięcy jenów! Drogo!   Humor tego dowcipu wynika z  faktu, że w  języku japońskim słowa ‘bambus’ i  ‘drogo’ są homonimami. Inne dowcipy można przetłumaczyć bez strat, lecz odebrana dawka humoru zależy od znajomości informacji ściśle związanych z  określoną kulturą. Przyjrzyjmy się dowcipowi przetłumaczonemu poniżej.  

(3)   엄마한테혼날걸뻔히알면서소금물이랑맑은물을계속섞어 대는사람이어딨어?!

  Kto przy zdrowych zmysłach będzie mieszał wodę słodką i słoną, skoro wie, że potem matka sprawi mu lanie?! Powiedziano nam, że powyższy dowcip może być zabawny dla Koreańczyków w  wieku gimnazjalnym ze względu na trzy informacje o  charakterze kulturowym. Po pierwsze, w  szkołach koreańskich na lekcjach matematyki uczniowie dość często rozwiązują zadania polegające na mieszaniu wody słonej i  słodkiej w  odpowiednich proporcjach. Po drugie, Koreańczycy uważają za oczywisty fakt, że czynność tę (tzn.

mieszanie wody słonej i  słodkiej) wykonuje się w  kuchni. A  po trzecie, dzieci w  Korei nie odważyłyby się bałaganić w  kuchni z  obawy przed reakcją matek. Dysponując tymi informacjami, możemy zrozumieć, dlaczego dowcip 3 jest śmieszny dla Koreańczyków, ale sami raczej nie wyczuwamy w nim humoru. Powyższy przykład zwraca naszą uwagę na kolejną ważną cechę humoru: zależy on nie tylko od znajomości odpowiednich informacji zawartych w  kontekście. Kluczową rolę w  tym procesie odgrywa sposób wykorzystywania tej wiedzy. Właśnie dlatego wyjaśnienie żartu wysysa z  niego humor, a  podanie w  niewłaściwej kolejności informacji składających się na dowcip zwykle prowadzi do jego „spalenia”.   (4)   Właścicielka ulicznego stoiska z przekąskami widzi zbliżającego się mężczyznę i pyta: „Co podać?”. Mężczyzna odpowiada: „Wszystko jedno”. Aha, mężczyzna jest buddystą[19].   Dennett (1987, s. 76) zwraca uwagę, że wiele dowcipów ma charakter entymematyczny, co znaczy, że opierają się one na niewypowiadaniu wprost jednej lub więcej „przesłanek”. Udane opowiedzenie dowcipu entymematycznego prowokuje słuchaczy do odruchowego „uzupełnienia” implikacji lub przesłanki, a  nawet wielu przesłanek, bez których nie można wykryć humoru.   (5)   Pewien mężczyzna wybrał się w odwiedziny do swojego kolegi, Nowofundlandczyka, i widzi, że ma on zabandażowane oboje uszu. – Co się stało? – pyta mężczyzna. – Kiedy prasowałem koszulę, zadzwonił telefon – wyjaśnia kolega. – To jedno ucho, a drugie? – Musiałem przecież wezwać lekarza!  

Siła oddziaływania tego dowcipu ulegnie znacznemu ograniczeniu, gdy zostaniemy zmuszeni do wyjaśnienia kilku faktów, które trzeba znać, by go zrozumieć. Możemy nawet posunąć się do stwierdzenia, że wspomniany dowcip zapewne niedługo zaniknie, ponieważ niewiele współczesnych telefonów ma kształt i masę zbliżoną do żelazka, poza tym niewielu młodych ludzi wie, jak prasuje się odzież. Będziemy musieli tłumaczyć naszym wnukom: „Cóż, w dawnych czasach telefony były duże i  ciężkie. Każdy z  nich miał zakończoną przewodem słuchawkę, którą brało się do ręki, o  tak, mniej więcej tak samo jak uchwyt żelazka. A  żelazko to kawałek metalu również zakończony przewodem, dość ciężki, podczas używania bardzo się rozgrzewa i  może spowodować poważne oparzenia”. Po tych wyjaśnieniach zareagują na dowcip z żelazkiem tak samo jak my na koreański dowcip z wodą. Humor dla wtajemniczonych przedstawicieli tej samej religii, hobbystów lub grupy zawodowej stanowi skrajny przykład zależności od wysokospecjalistycznej wiedzy. Na przykład wśród informatyków krąży następujący żart:   (6)   Istnieje tylko 10 rodzajów ludzi na świecie – ci, którzy znają zapis binarny i ci, którzy go nie znają.   Jeżeli nie wiemy, że „10” to zapis binarny (dwójkowy) liczby 2, będziemy się zastanawiać, co się stało z pozostałymi ośmioma rodzajami ludzi[20]. W skrajnym przypadku możemy mówić o humorze, którego odbiorcami są pojedyncze osoby. Humor zależy od aluzji lub milczących założeń dotyczących poszczególnych wydarzeń z  prywatnej biografii. Samotnie chichocząca osoba dobrze wie, dlaczego nie chce wyjaśnić pytającym, z czego się śmieje: gdyby to zrobiła, z żartobliwego skojarzenia ulotniłby się cały humor. Możemy się śmiać tylko z  czegoś, o  czym myślimy w określonej kolejności i w określony sposób. Dość rozpowszechniony pogląd o  „uniwersalności” humoru jest w  rzeczywistości artefaktem

powstałym na skutek błędnej interpretacji próbek statystycznych: ponieważ mamy znaczne zasoby wiedzy wspólnej z  większością ludzi, z  którymi się spotykamy w  kontekstach sprzyjających powstawaniu humorystycznych treści, w naturalny sposób powstaje przeświadczenie, że wszyscy potrafią dostrzec humor we wszystkim, co jest „naprawdę śmieszne”. Później dziwimy się – chociaż nie powinniśmy – gdy napotykamy przykłady humoru wymagające wiedzy, której nie posiadamy. Koreańczycy wcale nie mają dziwnego poczucie humoru, to my nie wiemy o pewnych oczywistych dla nich rzeczach. Ted Cohen (1999) cytuje dowcip o Kubusiu Puchatku i zauważa:   Oczywiście, że chcę, żeby ci się spodobał dowcip o Kubusiu Puchatku. Chcę, żeby ci się spodobał, bo cię lubię, dlatego chcę ci ofiarować coś, co ci się spodoba, i chcę, żebyś był mi za to wdzięczny. Ale zależy mi na tym, żeby ci się spodobał również dlatego, że będzie to potwierdzeniem mojego gustu. Właśnie to chcę powiedzieć, gdy mówię, że dowcip jest śmieszny, jak gdyby była to kwestia obiektywna – jak to, że na wybrzeżu stanu Maine jest cholernie mało piasku – ale chodzi mi o to, że śmieję się z niego, więc gdyby wszyscy się z niego śmiali, byłby naprawdę zabawny (lub po prostu zabawny), i dlatego chcę, żebyś się z niego śmiał (Cohen 1999, s. 31–32).

  Jego ostatnie stwierdzenie można uznać za nieco mylące. Cohen nie powinien pisać „gdyby wszyscy się z  niego śmiali, byłby naprawdę zabawny”, chodzi mu raczej (lub powinno mu chodzić) o  to, że gdyby wszyscy „tacy jak my” się z  niego śmiali, byłby naprawdę zabawny” – zabawny dla nas, bo to my jesteśmy grupą, która teraz się liczy. Fakt, że coś jest naprawdę zabawne dla wybranej grupy odbiorców, grupy odniesienia, jest równie obiektywny jak to, że dojrzałe pomidory naprawdę są czerwone (dla zwykłych ludzi, którzy na nie patrzą)[21]. F. Dobieranie się w pary i umawianie się na randki Behawiorysta i behawiorystka umówili się na seks. Gdy po wszystkim zmęczeni opadli na poduszki, jedno zagaduje drugie: – Widzę, że tobie było dobrze. A jak było mnie?

 

Znasz ten wyraz twarzy kobiety, kiedy ma ochotę na seks? Ja też nie. Steve Martin (cytat za: Carr, Greaves 2006, s. 140)

  Provine (2000) zwraca uwagę na jeszcze jedną cechę pomijaną przez wiele wcześniejszych teorii humoru, mianowicie na różnice płci. W  jego badaniach śmiechu podczas rozmowy słuchaczki śmiały się znacznie częściej niż słuchacze bez względu na płeć mówiącego, natomiast słowa mężczyzn wzbudzały o wiele więcej śmiechu niż słowa kobiet u słuchaczy obojga płci. Ponadto w  ogłoszeniach zamieszczanych na portalach samotnych serc ponad dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn poszukuje „poczucia humoru” lub kogoś, kto potrafi ich rozbawić (Smith, Waldorf, Trembath 1990). Kobiety częściej poszukują humoru, niż go oferują, podczas gdy mężczyźni są bardziej skłonni proponować humorystyczne treści, niż ich poszukiwać, zarówno w ogłoszeniach, jak i podczas rozmów w  naturalnych sytuacjach (Crawford, Gressley 1991; Provine 2000). Bressler, Martin i  Balshine (2006) zaobserwowali kolejną prawidłowość: zdaniem mężczyzn kobieta z  poczuciem humoru to w  istocie osoba umiejąca docenić humor, natomiast zdaniem kobiet mężczyzna z poczuciem humoru to taki, który potrafi tworzyć treści humorystyczne. Provine omawia także badania poświęcone umawianiu się mężczyzn z  kobietami, wskazując na dodatnią korelację między częstością śmiechu u  kobiet i  pragnieniem ponownego spotkania wyrażanym zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn[22]. Inni naukowcy odkryli kolejną zależną od płci różnicę aktywności w dziedzinie humoru. McGhee (1976) podaje, że chłopcy w wieku 6–11 lat próbują inicjować humor znacznie częściej niż dziewczęta należące do tej samej grupy wiekowej (zob. też Goldstein, McGhee 1972; McGhee 1979; Chapman, Smith, Foot 1980; Ziv 1984). Weisfeld (1993) zauważa jednak, że inicjowanie humoru przez chłopców na stosunkowo wczesnym etapie rozwojowym dość dokładnie zbiega się w  czasie ze stabilizacją

hierarchii dominacji u dzieci, dlatego może po prostu stanowić zależny od niej artefakt (zob. też Omark, Omark, Edelman 1975). Dodatkowo niezależni, „zaślepieni” sędziowie obojga płci uznali za zabawniejsze wymyślone przez mężczyzn podpisy do dowcipów rysunkowych w  porównaniu z  podpisami autorstwa kobiet (Greengross, w  przygotowaniu). Oczywiście wcale nie musi to oznaczać istnienia naturalnych różnic predyspozycji, lecz raczej fakt, że mężczyźni mają więcej praktyki w tej dziedzinie, lub nawet to, że bardziej się starają. Różnice między płciami w  odbiorze humoru odzwierciedla także zróżnicowana aktywność mózgu. Mózgi kobiet i  mężczyzn oceniających dowcipy rysunkowe poddano badaniu funkcjonalnym rezonansem magnetycznym (fMRI). Zaobserwowano, że oprócz wielu wspólnych obszarów aktywności u kobiet występuje silniejsza aktywacja okolic lewej kory przedczołowej (PFC), a  także struktur mezolimbicznych, w  tym prawego jądra półleżącego (NAcc) (Azim i  in. 2005). Zdaniem autorów oznacza to, że w procesie rozumienia bodźców humorystycznych kobiety w  większym stopniu wykorzystują struktury przetwarzania języka i wykonawcze (na co wskazuje aktywacja PFC) oraz w mniejszym stopniu oczekują nagrody (NAcc), a tym samym wykazują większą wrażliwość na sygnały o błędach niż na nagrodę. Bez względu na to, czy dalsze badania potwierdzą te wnioski, zaobserwowane prawidłowości neurofizjologiczne wskazują na pewne różnice płci. Uzyskane wyniki sugerują więc, że bycie dowcipnym stanowi co najmniej pożądaną cechę u  mężczyzn, podczas gdy docenianie poczucia humoru u mężczyzn jest pożądaną cechą u kobiet. Do tych intrygujących faktów odniesiemy się w dalszej części książki.

4. Krótki rys historyczny teorii humoru Pewien dżentelmen wszedł do cukierni i zamówił ciastko, ale szybko je oddał i poprosił o kieliszek likieru. Wypił i zaczął się zbierać do wyjścia, nie płacąc. Właściciel zatrzymał go. – Nie zapłacił pan za likier. – Ale dałem panu za niego ciastko. – Za ciastko też pan nie zapłacił. – Ale go nie zjadłem. Sigmund Freud (1905), cytowany również przez Minsky’ego (1984)

 

W

  ciągu wieków powstało wiele teorii humoru. Można odnieść wrażenie, że każda z  nich właściwie ujmuje pewien aspekt lub rodzaj humoru i  pomija całą resztę lub po prostu myli się w  jej ocenie. Najlepiej byłoby połączyć ich mocne strony i  stworzyć kompletną teorię mogącą wyjaśnić wszystkie aspekty humoru w  jednolity sposób. Większość teoretyków wymienia trzy rodzaje teorii humoru (wyższości, uwalniania napięcia i  niespójności), natomiast Patricia Keith-Spiegel (1972) wyróżnia osiem głównych kategorii, z  których każda sprawnie analizuje pewien aspekt komizmu. Wprowadzając pewne modyfikacje do tego podziału w  świetle wyników najnowszych prac, możemy uzyskać ogólną mapę interesującej nas dziedziny. Choć granice poszczególnych grup są dość nieostre i w niektórych przypadkach ich zawartość częściowo się pokrywa, za podstawowe kategorie uważamy teorie: biologiczne, zabawy, wyższości, uwalniania napięcia, rozwiązywania niespójności i  zaskoczenia. W  poniższej analizie odwołamy się również do innych poglądów, niepoddających się kategoryzacji, lecz zawierających spostrzeżenia, których nie wolno nam lekceważyć.

A. Teorie biologiczne Zamiast działać na rzecz przetrwania najlepiej przystosowanych, powinno nam raczej zależeć na przetrwaniu najdowcipniejszych. Wtedy wszyscy umrzemy ze śmiechu. Lily Tomlin

  U podstaw teorii biologicznych leży spostrzeżenie, że humor i  śmiech są zjawiskami wrodzonymi. Każda zwraca uwagę na dwa fakty: (1) śmiech pojawia się spontanicznie we wczesnym dzieciństwie (a nawet u dzieci od urodzenia niewidomych i  niesłyszących, zob. np. Thompson 1941; EiblEibesfeldt 1973) i (2) istnienie humoru jest uniwersalną cechą wszystkich ludzkich kultur (chociaż ma różnorodne przejawy). Pozytywne oddziaływanie śmiechu na fizjologię człowieka niekiedy przytacza się jako kolejny argument przemawiający za traktowaniem humoru jako adaptacji genetycznej. Naszym jednak zdaniem to twierdzenie, chociaż bardzo kuszące, jest nieuzasadnione. Dlaczego u  ludzi – ba, u  całych społeczeństw – nie rozwinął się żaden nieoparty na instynkcie nawyk o  pozytywnym oddziaływaniu fizjologicznym? Nawyk ten mógłby być przekazywany z  pokolenia na pokolenie ze względu na swoje (widoczne) pozytywne oddziaływanie niezależnie od wsparcia ze strony instynktu. Załóżmy, że – jak głosi znane porzekadło – codzienne spożywanie jabłek ogranicza kontakty z  lekarzami, i  wyobraźmy sobie, iż wszyscy jemy jabłka i  dzięki temu zachowujemy zdrowie. Wyjaśnienie tego zwyczaju nie wymaga odwoływania się do instynktu nakazującemu nam jeść jabłka, wystarczy sama kultura. Jeżeli śmiech i  humor stanowiły cechy preferowane przez ewolucję, musiały mieć własną rację bytu, pełnić funkcję adaptacyjną, a  plan tego rodzaju „odruchów” musiał zostać w jakiś sposób zakodowany w naszych genach. Omawiane przez Keith-Spiegel teorie, traktujące humor jako odruch, zawierają elementy emocjonalne. Wśród nich pojawia się hipoteza, że śmiech (wzbudzany przez świadomość niedorzeczności) przeciwdziała przygnębiającym następstwom współczucia. Inni mniej lub bardziej przekonująco sugerują, że „śmiech i  humor są tylko

pozostałościami archaicznych zachowań adaptacyjnych” (Goldstein, McGhee 1972, s. 6). Tę kategorię reprezentuje hipoteza, że śmiech pierwotnie stanowił sygnał dla grupy hominidów, iż w okolicy nic im nie grozi, wyraz jedności opinii grupy w  czasach przedjęzykowych lub relikt agresywnych zachowań. Te wyjaśnienia dotykają bardzo ważnej kwestii korzyści, jakich humor i  śmiech mogły przysporzyć naszym przodkom. Bardziej szczegółowa analiza zasadniczych mechanizmów naprowadza nas jednak na lepszy trop. Wszystkie teorie biologiczne traktują śmiech jako narzędzie służące do informowania otoczenia o udanym odbiorze bodźca humorystycznego, dlatego każda z nich stara się wyjaśnić korzyści płynące ze śmiechu w kategoriach komunikacji. Pod pewnymi względami to dobry pomysł. Będziemy o  nim pamiętać, gdy przejdziemy do wyjaśnienia funkcji śmiechu, ale jak podkreśla Provine – a my się z nim zgadzamy – należy pamiętać, że humor i  śmiech nie są aż tak koekstensywne, jak kiedyś sądzono. B. Teorie zabawy Kiedy byłem mały, byliśmy tak biedni, że gdybym nie był chłopcem, nie miałbym się czym bawić. Dickie Scruggs, cytat za: Peter Boyer, The Bribe, „The New Yorker”, 19 maja 2008[23]

  Teorie zabawy stanową ważną podkategorię teorii biologicznych. Pierwszą z  nich przedstawił sam Darwin (1872), który stwierdził, że humor to „łaskotanie umysłu”. Ernst Hecker (1873) zaproponował dość podobną definicję, dlatego przypuszczenie, że zasadnicze mechanizmy rządzące reakcją na łaskotanie i  na treści humorystyczne są bardzo podobne lub identyczne, nosi nazwę hipotezy Darwina-Heckera (zob. np. Fridlund, Loftis 1990; Harris, Christenfeld 1997)[24]. Gervais i  Wilson (2005) niedawno opowiedzieli się po stronie jej zwolenników. Ich zdaniem zarówno humor, jak i  łaskotanie wywołują śmiech Duchenne’a oraz istnieje „niezaprzeczalny związek” między różnymi rodzajami śmiechu bez

względu na rodzaj bodźca, który go wywołał: dowcip, łaskotanie, przepychanki, a u niemowląt i małych dzieci zabawa „w kuku”. Niektóre gatunki małp podczas łaskotania również wydają z  siebie powtarzalne odgłosy podobne do śmiechu, a  czasami próbują łaskotać się nawzajem, można więc domniemywać, że z filogenetycznego punktu widzenia śmiech w  odpowiedzi na łaskotanie pojawił się znacznie wcześniej niż w odpowiedzi na inne rodzaje bodźców, w tym na humor (Provine 2000). Teorie zabawy z  reguły koncentrują się na związku między śmiechem (nie humorem) i  zabawą. Ostatnio jednak pojawiają się stwierdzenia, że śmiech wywołany humorem jest powiązany ze śmiechem wywołanym łaskotaniem (koncepcja naturalnego pomostu między zabawą i humorem) (Ramachandran, Blakeslee 1998; Ramachandran 1998; Provine 2000; Gervais, Wilson 2005). Żaden z  teoretyków nie sugeruje, iż zabawa jest tożsama z  humorem; ich zdaniem humor wykształcił się z  zabawy i  dlatego zachował ten sam środek wyrazu. Zdaniem Gervais i  Wilsona (2005) śmiech Duchenne’a sprzyjał zabawom społecznym, gdy hominidy zaczęły się poruszać na dwóch nogach, a  czynnikiem pobudzającym do śmiechu stała się „ogólna klasa kontaktów społecznych niemających na celu rozwiązywania poważnych problemów” typowych dla okresów względnego bezpieczeństwa. Ta klasa kontaktów społecznych przekształciła się w  nowoczesny humor. To ciekawa hipoteza, ale nie bardzo wiadomo, jak uczestnictwo w tego rodzaju kontaktach społecznych miałoby nam sygnalizować bezpieczeństwo. Można się raczej domyślać, że zajęte zabawą – i pokładające się ze śmiechu – hominidy narażają się na zagrożenie z  zewnątrz, na przykład ze strony drapieżników, gdyż zachowując się głośniej, zwracają mniej uwagi na możliwe zagrożenia. Humor i śmiech powinny przysparzać człowiekowi innych korzyści niż te, które można sparafrazować stwierdzeniem: „wydaje się, że w okolicy jest stosunkowo bezpiecznie”. Mimo wszystko związek między zabawą, łaskotaniem i  humorem zaobserwowany przez wyżej wymienionych autorów jest niezaprzeczalny, dlatego należy go wyjaśnić. Nie można wykluczyć, że humor wykształcił się w  innym celu, a  następnie został powiązany z  pewnymi aspektami zachowań typowych dla zabaw małp

człekokształtnych. Być może, jak sugerują na przykład Gervais, Wilson i inni (Eastman 1936), śmiech jako reakcja na humor rozwinął się z jego zastosowania jako sygnału nieagresji podczas zabaw i łaskotania. Teorie zabawy zwracają uwagę na konieczność wyjaśnienia ewolucyjnego aspektu humoru, związków między humorem i  śmiechem oraz między łaskotaniem i humorem. Kompletna teoria humoru powinna uwzględniać wszystkie te relacje. C. Teorie wyższości Szef poleca sprzątaczce blondynce posprzątać windy. Blondynka pyta: – Na wszystkich piętrach?

  Jedyną rzeczą, która podtrzymuje człowieka przy życiu, jest świadomość nieporównanej niższości innych. Uczucie to pielęgnuję w sobie od zawsze. Oscar Wilde

  Teorie wyższości opierają się na stworzonej przez Thomasa Hobbesa definicji śmiechu jako nagłego przypływu dumy („nagłej chwały”) lub triumfu mającego swoje źródło w  dostrzeżeniu naszej wyższości lub przewagi nad kimś innym, nad obiektem żartu, jak teraz mówimy, lub nad bohaterem humorystycznego epizodu. Rola humoru polega na eksponowaniu problemów i  błędów w  celu potwierdzenia wyższości aktualnej opinii o  samym sobie w  porównaniu ze stroną lekceważoną. Hobbes dodaje, że obiektem żartu może również być dawniejsza wersja nas samych, jeżeli tylko udało nam się przezwyciężyć niemoc, z której się śmiejemy (Hobbes 1840). Podobną opinię można znaleźć u Arystotelesa. Jego zdaniem humor tkwi w  dostrzeganiu wad lub przykładów szpetoty w  następstwie dorozumianego porównania szlachetnego stanu osoby lub rzeczy z ich stanem nikczemnym. Znaczna liczba żartów i  sytuacji społecznych wywołujących śmiech znakomicie pasuje do tej grupy. Często śmiejemy się z  ludzi.

Domniemana wyższość uzasadnia stosowanie znanego zastrzeżenia: Nie śmieję się z  ciebie, tylko z  tobą (lub: z  siebie, z  sytuacji). Przyjemność płynąca z  pokonania przeciwnika w  zawodach często wyraża się triumfalnym uśmiechem. Śmiejemy się z  zachowania pijaków, głupców i  ignorantów, wiadomo też, że osoby źle wychowane śmieją się z  niepełnosprawnych (osoby z  wadami genetycznymi lub rozwojowymi, podobnie jak błaznów, wykorzystywano kiedyś, właśnie by rozśmiesza publiczność). Zaczepki w szkole mają również często, jeżeli nie wyłącznie, charakter kpin. Śmiech, zwłaszcza w  kontekście społecznym, zwykle sugeruje przynależność do elitarnej grupy: tych, którzy śmieją się z czegoś lub kogoś, w  odróżnieniu od tych, których działania lub położenie wywołują śmiech. Niewątpliwie dość często tego rodzaju zachowanie poprawia nastrój, a  tym samym sprawia przyjemność śmiejącym się, ale nadal nie jest jasne, czy humor rzeczywiście istnieje po to, by tworzyć właśnie takie poczucie wyższości. Oto kilka przykładowych dowcipów ilustrujących teorię wyższości.   (7)   Czterej chirurdzy podczas przerwy dyskutują o swojej pracy. Pierwszy mówi: – Moim zdaniem najłatwiej operować księgowych. Otwierasz takiego i wszystko w środku ma ponumerowane. – Ja myślę, że bibliotekarzy – oponuje drugi. – Otwierasz takiego i wszystko w środku jest ułożone w porządku alfabetycznym. Trzeci na to: – Ja wolę elektryków. Otwierasz takiego i wszystko w środku ma oznaczone kolorami. – A ja prawników – mówi czwarty. – Nie mają serca ani kręgosłupa, można im pozamieniać głowy z dupami i tak nikt niczego nie zauważy.   (8)   Prezydent Bush poleciał do Afryki. Na miejscu pyta go reporter:

– Czy jest coś, czego pan nie wiedział przed przyjazdem do Afryki? – Tak. Nie wiedziałem, że mieszka tu tylu Afroamerykanów. Jest ich tu pełno we wszystkich krajach. – Ale panie prezydencie, to nie są Afroamerykanie. Oni się tu urodzili. Bush kiwa głową ze zrozumieniem, po czym mówi: – Aha. Więc to są Afroafrykanie.   Inne dowcipy trudno wytłumaczyć w ramach takiego modelu:   (9)   Napis na etykiecie: SER DAMSKI.   W tym przypadku nie śmiejemy się z  autora projektu etykiety ani z  hipotetycznej docelowej grupy konsumentów (może raczej konsumentek?). Zwolennicy teorii wyższości mogą utrzymywać, że śmieją się z  niekompetencji osoby przygotowującej etykietę do druku, która nie zauważyła braku litery, ale błąd ten możemy równie dobrze przypisać działaniu czynników zewnętrznych (litera E rozpuściła się na skutek działania wilgoci) lub psotnemu nastolatkowi, lecz mimo to uznamy napis za zabawny. Źródłem naszego rozbawienia jest raczej rozbieżność między tym, jak naszym zdaniem powinna wyglądać etykieta, i  jej nieoczekiwanym rzeczywistym wyglądem. Taka drobna zmiana, a  jaki efekt! Niektóre gry słów równie trudno dopasować do teorii wyższości.   (10) W dziupli siedzą dwa ptaszki. Jeden mówi do drugiego: – To co, ty rozbierasz opla, a ja jaguara, okej?!   Eastman (1936) zwraca uwagę na jeszcze jeden kontekst, w  którym humor najwyraźniej nie wiąże się z lekceważeniem. Pisze: „Podejrzewam, że [zwolennicy teorii wyższości] nie tylko nigdy nie widzieli dzieci, lecz także nigdy nimi nie byli”. Każdy, kto pamięta naiwną radość niemowląt

i  dzieci lub podobne epizody z  własnego życia, powinien jeszcze raz uważnie przeanalizować teorię wyższości pod kątem wykluczenia z  niej właśnie tej kategorii ludzi. Teoria wyższości zawsze miała licznych zwolenników. Nie bez przyczyny zajmuje drugie miejsce na liście najbardziej popularnych wyjaśnień mechanizmu działania humoru. Obejmuje dużą część przypadków – na tyle dużą, by kazać niektórym teoretykom odsunąć na bok całą resztę, z  którą nie bardzo wiadomo, co zrobić (zob. np. Bain 1875) – ale jej siła przekonywania maleje. Twierdzenie, że we wszystkich przypadkach humoru znajdują się sądy wartościujące, zapewne zawdzięcza swoją wiarygodność faktowi, iż mogą one towarzyszyć prawie wszystkim wyobrażeniom, jakie pojawiają się w  ludzkich umysłach. Identyfikacja czegoś (jako postrzegane lub wyobrażone F lub G) zawsze wiąże się z  kwestią, czy dla naszych celów jest to dobre czy złe F, świetne lub co najmniej dobre G. Ponadto lekceważenie oparte na tego rodzaju osądzie, tak często występujące w humorze, nie stanowi warunku wystarczającego do zaistnienia zjawiska humoru. W  wielu przypadkach komunikacji międzyludzkiej pojawiają się drwiny, które wcale nie są zabawne, co więcej, nikt nie oczekuje, że u  kogokolwiek wywołają one śmiech. Nie wszystkie porównawcze sądy wartościujące muszą prowadzić do kpin. Najpoważniejsza słabość teorii wyższości polega jednak na tym, że mimo iż proponuje ona ogólną, rodzajową przyczynę znacznej części (jeżeli nie całego) humoru, nie tłumaczy mechanizmu humoru, a  tym samym nie wyjaśnia, skąd wzięła się ta przyczyna! Mówi nam, że (w rzeczywistości) śmiejemy się, gdy dzięki czemuś czujemy się lepsi, ale co nami powoduje i dlaczego? Jakie korzyści uzyskujemy z posiadania silnej skłonności do wyrażania poczucia wyższości? A może to pytanie zdradza błędne założenie? Może humor nigdy nie miał żadnego celu i stanowi po prostu powszechnie spotykaną usterkę w  działaniu naszych układów nerwowych, „zamrożony przypadek”, by użyć określenia Francisa Cricka na cechę obecną w  naszych genach na skutek historycznego zbiegu okoliczności, mutację, która przetrwała bez powodu? Z logicznego punktu

widzenia to oczywiście możliwe, ale dlaczego ten przypadek przetrwał zaledwie u jednego gatunku ssaków i dlaczego nie zanikł w toku ewolucji? Dobra teoria wyższości powinna przynajmniej odpowiedzieć na pytanie, jakie znaczenie adaptacyjne może mieć nasze poczucie humoru, ale jak dotąd nikt nie zaproponował niczego podobnego. Taka teoria musiałaby bowiem wyjaśnić: (1)  jak dochodzimy do wniosku, że ktoś lub coś ma w  pewnym sensie niższą wartość; (2) jak odróżnić humorystyczne przypadki tych porównań wartościujących od innych; (3) jakiemu celowi służy radość wzbudzana w  nas przez tego rodzaju dyskryminację w normalnych warunkach; oraz (4) jakiemu celowi służy komunikowanie tego zjawiska poprzez śmiech. Jeżeli w naszych mózgach w toku ewolucji powstał układ „dyskryminacja prowadząca do śmiechu”, musimy zapytać, jaką przewagę w  dziedzinie sprawności reprodukcyjnej oferował tym, którzy go posiadali. Pozornie tego rodzaju układ powoduje wyłącznie straty energii – zarówno emocjonalnej, jak i  komunikacyjnej, ponadto może sprzyjać powstawaniu ryzykownej manii wielkości, co z kolei naraża zbyt śmiałych przedstawicieli naszego gatunku na niebezpieczeństwo. Za teorią wyższości przemawiają jednak mocne argumenty. Przypomina nam ona, że odbierając humorystyczne treści, odczuwamy przyjemność, natomiast śmiech, mimo swojego automatyzmu, nie przypomina odruchu kolanowego. Co więcej, wykorzystujemy humor jako narzędzie do konkurowania z  innymi, nawet jeżeli nie było to jego pierwotną lub zasadniczą funkcją. Jak stwierdził Arystoteles, humor wskazuje na niepowodzenia. Używamy humoru do wytykania sobie nawzajem niepowodzeń, więc może skłonność do rywalizacji u człowieka istniała od zawsze z innych przyczyn, a humor został tylko dokooptowany do tego celu? Wreszcie, co najważniejsze, teoria wyższości zwraca naszą uwagę na rolę negatywnych sądów wartościujących w humorze. Co zatem uznajemy za wadę lub defekt w  taki czy inny sposób godny napiętnowania? Zgodnie z  teorią wyższości wada stanowi cechę wyśmiewanej osoby, my jednak twierdzimy, że jest ona cechą nas samych, a  dokładniej, naszych dynamicznych modeli świata i  jego mieszkańców.

Dostrzeganie tych wad i  korygowanie ich daje nam wiele przyjemności, prowadzi do „nagłej chwały” spowodowanej odbiorem humorystycznych treści. Nasza skłonność do dostrzegania humoru w  niepowodzeniach i  błędach popełnianych przez innych pasożytuje na zdolności do wykrywania tego rodzaju wad u nas samych, a jej transfer (eksternalizacja) eksponowany przez teorię wyższości występuje z innych przyczyn. D. Teorie uwalniania napięcia Wczoraj przydarzyło mi się freudowskie przejęzyczenie. Siedzę z żoną przy śniadaniu i chciałem powiedzieć „podaj mi masło, kochanie”, a powiedziałem „zrujnowałaś mi życie, ty głupia szmato!”.

  Według teorii uwalniania napięcia humor to forma rozładowywania nadmiernego pobudzenia układu nerwowego. Keith-Spiegel oddziela psychoanalityczną teorię humoru od teorii uwalniania napięcia, ale my omówimy je razem[25]. Najogólniej rzecz ujmując, zwolennicy teorii uwalniania napięcia uważają, że proces myślowy może powodować u  człowieka nagromadzenie napięcia, a  gdy napięcie to zostaje rozładowane poprzez pozytywne emocje wynikające z  kolejnych myśli, powstała w ten sposób energia przekształca się w (lub jest wyrażana przez) śmiech. Herbert Spencer (1860) w  swojej wersji tej teorii mówi o  wymagającym ujścia niepotrzebnym nadmiarze energii nerwowej. Zdaniem Sigmunda Freuda (Freud 1928, cytat za: Keith-Spiegel 1972) pewne wydarzenia wytwarzają tłumioną energię seksualną i/lub agresję, a  gdy to napięcie zostaje rozładowane w  dramatyczny sposób (tzn. nagle i  niespodziewanie), a  nie stopniowo, energia nerwowa zostaje uwolniona, przynosząc ulgę w  postaci humoru. Stanowi ona rozwinięcie jego wcześniejszej (1905) teorii dowcipu, zgodnie z  którą kontakt z  komicznymi treściami stanowi jeden ze sposobów przezwyciężenia wpływu naszych wewnętrznych cenzorów zabraniających nam myślenia o pewnych rzeczach. Dowcip pozwala oszukać cenzora i uwolnić tłumioną dotąd energię, co prowadzi do odczuwania przyjemności w  postaci rozbawienia i uwolnienia energii poprzez śmiech.

Teoria uwalniania napięcia straciła na popularności z  wielu przyczyn. Po pierwsze, w  wieku informacji metafora energii psychicznej oraz napięcia i ciśnienia, które narastają, w miarę jak upiorne opary gromadzą się w  wyimaginowanych rurach i  zbiornikach umysłu, wydaje się nam staroświecka i naiwna. Dlaczego mielibyśmy gromadzić specjalne rezerwy jakiejś dziwnej energii i  gdzie mielibyśmy je przechowywać, zamiast po prostu od razu ją uwolnić? Z  drugiej strony, coraz lepsze zrozumienie zjawiska nierównowagi neuromodulatorów i  procesów przeciwstawnych mających utrzymywać homeostazę między różnymi układami może doprowadzić do zrehabilitowania oraz do wykorzystania pewnych elementów tych osobliwych i staromodnych koncepcji. Rozładowanie tego, co wciąż nazywamy napięciem (mimo rezygnacji z  pseudofizycznego sztafażu stojącego za tym pojęciem) jest istotnym zjawiskiem psychologicznym. Naprzemienny wzrost napięcia i  jego uwalnianie, zdaniem wielu stanowiące charakterystyczną cechę humoru, może się okazać istotną częścią poszukiwanej przez nas teorii, ale tylko wtedy, gdy uda nam się przekształcić i wyjaśnić pojęcia opisujące te procesy[26]. Chociaż teorie uwalniania napięcia dość dobrze sobie radzą z humorem odwołującym się do kwestii o  dużym ładunku emocjonalnym, nie wyjaśniają one innych rodzajów humoru, takich jak humor logiczny. Na przykład proste gry słów i  pułapki gramatyczne, takie jak poniższe, nie opierają się na agresji ani na napięciu seksualnym:   (11) Co zdaniem Freuda poprzedza seks? Fünf! (Cohen 1999) (Eins, zwei, drei, vier, fünf, sechs...)   (12) Pojechał Anglik do Niemiec i udawał Greka.   (13) Ile nici ma dentysta? Sto ma, to logiczne.   (14) Twarz dziecka mówi wiele, zwłaszcza jej część ustna.  

Do atrakcyjnych cech teorii uwalniania napięcia zaliczają się odmienne niż w  teorii wyższości wyjaśnienie dominacji treści seksualnych i  agresji słownej w  humorze oraz znaczenie przypisywane naszej emocjonalnej reakcji na humor – wszyscy wiemy, jak dużą ulgę przynosi szczery śmiech. Próbuje również odnieść się do energii wydatkowanej na śmiech (oraz na poszukiwanie zabawnych rzeczy, z  których można by się pośmiać). W  przeciwieństwie do większości innych koncepcji teoria uwalniania napięcia zakłada istnienie jakiejś przyczyny wydatkowania energii właśnie w  ten sposób, ponieważ jedna z  fundamentalnych zasad biologii głosi, że każdy wydatek energii wymaga celu, nawet gdyby ten cel przestał już istnieć lub został poważnie zmodyfikowany. E. Teorie niespójności i rozwiązywania niespójności Humor to zwariowany rozsądek. Groucho Marx

  Wśród obecnych teorii humoru najwięcej zwolenników ma teoria rozwiązywania niespójności. Jak sama nazwa wskazuje, głosi ona, że humor występuje wtedy, gdy pojawia się niespójność, która następnie zostaje rozwiązana. Oto klasyczny przykład (Suls 1972):   (15) O’Riley był sądzony za napad z bronią w ręku. Ława przysięgłych stwierdziła, że jest niewinny. – Super – stwierdził O’Riley. – To znaczy, że mogę zatrzymać kasę?   Zdaniem Sulsa komizm tego dowcipu wynika z  faktu, że odpowiedź O’Rileya jest niespójna z sytuacją, w której został uznany za niewinnego, chociaż po dłuższym zastanowieniu można ją potraktować jako dość sensowną. Teoria rozwiązywania niespójności wyjaśnia wiele przypadków humoru, nie jest jednak pozbawiona pewnych wad. Przede wszystkim

mówi nam, że niespójność odgrywa dużą rolę w  powstawaniu humoru, a  nawet wskazuje, które bodźce powinny być zabawne, ale to wcale nie przydaje jej mocy objaśniającej – ma więc charakter głównie opisowy. Jeżeli niespójność ma w  humorze rolę do odegrania, nadal potrzebujemy teorii wyjaśniającej, jak i  dlaczego odgrywa tę rolę. Jaka cecha niespójności sprawia, że jest ona zabawna? W  literaturze przedmiotu istnieje wiele analiz par niespójnych elementów oraz sposobów rozwiązania niespójności, co może ułatwić kategoryzację bodźców jako humorystyczne lub nie, ale to niewiele nam mówi, czym jest humor i dlaczego istnieje. Kolejny problem z omawianą grupą teorii polega na tym, że nie wszyscy ich zwolennicy stosują jednolite definicje niespójności. Każdy z  autorów intuicyjnie wyczuwa pewną niespójność w takiej czy innej próbce humoru, ale nie zawsze zgadza się z innymi co do rodzaju niespójności czy też tego, co właściwie oznacza ten termin. Niektóre z jego zastosowań kojarzą się z  wieloznacznością, z  odstępstwem od zwyczajowych sformułowań lub z  jednoczesną prezentacją logicznie niedopasowanych schematów (tzn. nonsens). Jak twierdzą teoretycy skryptów semantycznych, w  przypadku dowcipów o  charakterze narracyjnym niespójność pojawia się między przeciwstawnymi skryptami występującymi w  różnych punktach narracji (Attardo 2001; Raskin 1985). Nawet ci, którzy uważają, że wiedzą, co oznacza niespójność, mają odmienne poglądy na jej rolę w  humorze. Ritchie (1999) zwraca uwagę, iż Schultz (1976) i  Suls (1972) – których teorie niespójności należą do najwcześniejszych i  najbardziej znanych – różnie interpretują funkcjonowanie niespójności. Schultz utrzymuje, że niejednoznaczne jest wprowadzenie, a  niespójność jednej interpretacji z puentą wymusza drugą interpretację. Zdaniem Sulsa, to właśnie puenta powoduje powstanie niespójności we wprowadzeniu, którą rozwiązuje się, stosując reguły logicznego myślenia. Obaj autorzy podają dobre przykłady swoich koncepcji i  chociaż z  pewnością zawierają one niespójności, obydwa modele mają bardzo odmienne wymagania informacyjne. Trudno znaleźć element omawianej teorii akceptowany przez wszystkich jej zwolenników oprócz tego, że humor odwołuje się do „pewnego aspektu

niespójności”. Mimo to zgadzamy się z rozpowszechnioną opinią, iż teorie niespójności stanowią dość dobry fundament dla modelu wyjaśniającego, jak i dlaczego pojawia się humor, postaramy się także bardziej wnikliwie przeanalizować zjawisko niespójności. Pierwszą wersję teorii niespójności przedstawił Kant. W Krytyce władzy sądzenia (1790) pisze: „we wszystkim, co ma pobudzać żywy, konwulsyjny śmiech, musi być coś absurdalnego (w  czym rozum nie znajduje satysfakcji). Śmiech pochodzi z oczekiwania, które nagle obraca się wniwecz”. Filozof ilustruje to „oczekiwanie”, przytaczając dowcip o  Hindusie wyrażającym swoje zdumienie na widok niedawno otwartej butelki, z której wydobywa się spienione piwo. Pytany przez Anglika, co go tak dziwi, odpowiada, że powodem jego zaskoczenia nie jest to, że piana wypływa, lecz to, jak wtłoczono ją do środka. W  dowcipie Kanta mamy do czynienia z  pewnym oczekiwaniem: Anglik zastanawia się (podobnie jak my), dlaczego Hindusa dziwi fakt uwalniania się piany z  butelki. Zjawisko to wydaje nam się zupełnie naturalne. Hindus zaskakuje nas jednak, pokazując nam, że nasze oczekiwania (lub oczekiwania Anglika) były błędne: zdziwiło go coś zupełnie innego. Dodatkowa informacja podana nam przez Hindusa sprawia, że oczekiwanie to natychmiast znika – nagle przekształca się w  nic. Nie mamy już powodu, by je żywić. W  prezentowanej historii z  pewnością można się doszukać czegoś więcej, ale Kant dał nam doskonały punkt wyjścia. Filozof zasadniczo na tym poprzestał. Stwierdził, że oczekiwanie znika, resztę pozostawiając naszej interpretacji. Bardziej szczegółowa wersja jego modelu może się sprawdzić w  praktyce. Podwaliny pod najbardziej wpływową wersję teorii niespójności położył Schopenhauer (1969), który stwierdził, że model Kanta można łatwo zaliczyć do grupy obalonych oczekiwań – znikają one, lecz nie są zabawne. Schopenhauer zapewne miał rację, model Kanta rzeczywiście wymaga doprecyzowania, ale użycie przez tego ostatniego określenia „oczekiwanie” zasługuje na uznanie.

Model Schopenhauera stał się podstawą wielu współczesnych teorii, choć większość ich nowszych wersji pomija niektóre z  podanych przez niego szczegółów. Filozof rozpoczyna od garści uwag na temat niespójności. „Moja teoria śmieszności – mówi – zależy również od kontrastu, który (...) z  taką mocą podkreślam, między reprezentacjami percepcji i  reprezentacjami abstrakcyjnymi” (Schopenhauer 1969, wyróżnienie nasze). Precyzuje, że niespójność musi zachodzić między realnie istniejącym przedmiotem (przez co rozumie percepcję obiektu) i  jego reprezentacją w  umyśle (którą niekiedy określa mianem „wyobrażenia”). Niespójność pojawia się wtedy, gdy reprezentacja abstrakcyjna jest błędna, a  reprezentacja percepcji zgodna z  prawdą. To bardzo przekonujący model. Dla jasności opiszmy go innymi słowami: humor pojawia się wtedy, gdy dane pochodzące z percepcji nagle korygują nasz błędny, wcześniejszy osąd. Schopenhauer dodaje, że nasilenie uczucia rozbawienia i  towarzyszącego mu śmiechu jest proporcjonalne do zaskoczenia podczas dokonywania korekty. Zanim to sugestywne stwierdzenie zmodyfikujemy tak, by można je było przetestować w  praktyce, musimy bardziej precyzyjnie przedstawić najważniejsze kategorie wyobrażeń i  percepcji, czym zajmiemy się w  dalszej części książki. Teoria niespójności jest bardzo przekonująca. Zdaniem większości badaczy wyjaśnia co najmniej tyle przypadków humoru, co teoria wyższości, można ją także stosować do wyjaśniania śmiechu będącego następstwem łaskotania (Ramachandran, Blakeslee 1998; Ramachandran 1998; zagadnieniem tym zajmiemy się szerzej w  dalszej części książki). Dodatkowo (co bardzo ważne), jak żadna inna teoria zwraca naszą uwagę na związaną z odbiorem humoru świadomość absurdu, czyli wskazuje na głęboki związek między tym, co śmieszne, i tym, co nielogiczne. Główne argumenty przeciwko teorii niespójności najczęściej przebierają postać kontrprzykładów. Alexander Bain podaje listę przypadków niespójności, które jego zdaniem nie wzbudzają w  nas poczucia rozbawienia. Oto one:

  Niedołężny mężczyzna uginający się pod dużym ciężarem, pięć chlebów i dwie ryby dla tłumu, wszystkie przykłady niezdatności i rażących dysproporcji; rozstrojony instrument, łyżka dziegciu w beczce miodu, śnieg w maju, Archimedes zajmujący się geometrią podczas oblężenia i wszystkie inne przykłady zaburzenia harmonii; wilk w owczej skórze, naruszenie umowy i fałsz w ogóle; tłumy biorące prawo w swoje ręce i wszystkie przykłady niepokojów społecznych; trup na uczcie, okrucieństwo rodziców, niewdzięczność dzieci oraz wszystko, co nienaturalne; cała lista marności wymienionych przez Salomona – wszystkie te zjawiska są niespójne, lecz wywołują raczej uczucia bólu, gniewu, smutku, obrzydzenia, a nie wesołość (Bain 1875, s. 257).

  Jak zwraca uwagę Pinker (1997), choroba lokomocyjna stanowi kolejny kontrprzykład potwierdzający zasadność teorii niespójności. Występuje ona wtedy, gdy percepcje pochodzące z  układu przedsionkowego nie pokrywają się z  percepcjami powstającymi w  układzie wzrokowym. Wyobraźmy sobie podróżnego znajdującego się pod pokładem statku miotanego sztormem. Jego zmysł wzroku odbiera dane sugerujące, że nie porusza się względem otoczenia, podczas gdy zmysł równowagi rejestruje każdy wstrząs i  przechył, powodując gwałtowną kakofonię bodźców przedsionkowych. Kolizja tych dwóch niespójnych grup danych wejściowych wcale nie jest zabawna. Nie wywołuje śmiechu, lecz raczej wymioty, co przypuszczalnie stanowi produkt uboczny działania obwodów zaprojektowanych przez ewolucję do pozbywania się z  organizmu przypadkowo połkniętych neurotoksyn w  przypadku wystąpienia zawrotów głowy. Przytoczony przykład przypomina nam, że bez względu na to, jak bardzo naturalną odpowiedzią na humor wydaje nam się śmiech, musimy wyjaśnić, dlaczego jest on bardziej odpowiedni niż, powiedzmy, wymioty. Dlaczego nasz układ nerwowy został zaprojektowany tak, byśmy się śmiali, gdy coś wydaje nam się zabawne, a przede wszystkim dlaczego w ogóle cokolwiek miałoby nam się wydawać śmieszne? Niektóre przykłady Baina można umieścić w  kontekstach, w  których wydadzą się nam śmieszne, analogicznie do niektórych przypadków niespójności (braku koordynacji) bodźców wzrokowych i przedsionkowych

(by wspomnieć o niektórych atrakcjach rodem z wesołych miasteczek, np. o beczce śmiechu[27]). Rozstrojony instrument muzyczny czasami wydaje takie dźwięki, że zaskoczeni ich osobliwością wybuchamy śmiechem. Śnieg padający w maju może również sprowokować śmiech towarzyszący bezbrzeżnemu zdumieniu. Nawet skandaliczne przykłady brutalności rodziców (jak w  „niesmacznych żartach” lub w  teatrze okrucieństwa) mogą niekiedy wzbudzać śmiech, jeżeli prezentowane zachowanie jest nie tylko okrutne, lecz także zupełnie nieuzasadnione lub groteskowe[28]. Bain niewątpliwie ma więc rację, że nie wszystkie przypadki niespójności wzbudzają w nas śmiech, ale w teorii niespójności nadal może się kryć coś godnego zastanowienia. Jest rzeczą znamienną, że często, jeżeli nie zawsze, potrafimy wymyślić kontekst, w  którym niespójność zmienia się w okoliczność o zabarwieniu humorystycznym. Refleksja nad przebiegiem tego procesu pomoże nam odkryć kilka dalszych czynników różnicujących, dzięki którym uściślimy i uratujemy teorię niespójności. Suls (1972) rozwinął teorię niespójności, wprowadzając pewne dodatkowe zastrzeżenie: zaistnienie humoru wymaga, by niespójność nie tylko została wykryta, lecz także rozwiązana w  umyśle odbiorcy. Zgodnie tą teorią rozwiązywania niespójności niespójność zachodzi między wprowadzeniem do żartu i  jego puentą. Niespójność zostaje rozwiązana, gdy nasz umysł, stosując reguły logicznego rozumowania, znajdzie sposób powiązania puenty z  wprowadzeniem. Właśnie wtedy wybuchamy śmiechem. Wyer i Collins (1992) pokazują jednak, że nawet rozwiązanie niespójności nie zawsze prowadzi do wystąpienia humoru. Oto przykład (zaczerpnięty z  niedawno zasłyszanej rozmowy): kolega opowiada o  swoim chorym ojcu, opisując jego objawy jako niespójne. Lekarzy zdumiewa ta niezwykła mieszanina symptomów, gdyż wcześniej nie spotkali się z  podobnym przypadkiem. Załóżmy, że rozwiązanie pojawia się nagle, na przykład jeden z  nich znajduje w  czasopiśmie medycznym artykuł opisujący pewną rzadką chorobę, której objawy dokładnie odpowiadają analizowanej przypadłości. Rozwiązanie niespójności bez wątpienia wywoła emocje, może nawet radość, lecz nie rozbawienie. Rozwiązywanie problemów czasami prowadzi do nagłego

rozwiązania niespójności, ale nie zawsze skutkuje powstaniem humoru. Możemy jednak zmodyfikować powyższą historię tak, by była bardziej zabawna, na przykład lekarze odkrywają, że przeoczyli coś oczywistego, coś, co powinni byli zauważyć. Wydaje się więc, iż proces rozwiązywania niespójności należy opatrzyć jeszcze jednym zastrzeżeniem. Wyer i  Collins sugerują wprowadzenie dodatkowego wymogu zaczerpniętego z modelu przedstawionego przez Michaela Aptera (1982). Propozycja Aptera zawiera dwa dodatkowe aspekty nazwane przez Wyera i  Collinsa odpowiednio niezastępowalnością (non-replacement) i  umniejszeniem (diminishment). Zgodnie z  zasadą niezastępowalności zaistnienie humoru wymaga równej prawomocności nowej i  starej interpretacji, innymi słowy, w  procesie reinterpretacji nowa interpretacja nie może wyprzeć starej. Zasada umniejszenia, przypominająca teorię wyższości, głosi, że nowa interpretacja powinna mieć w  pewnym sensie mniejszą wartość niż interpretacja pierwotna (Wyer, Collins 1992). Jak widać, termin „niespójność” w  naszych rozważaniach oznacza coś innego niż u  Schopenhauera oraz u  Kanta. Nie chodzi już o  niespójność między oczekiwaniem i  informacją obalającą to oczekiwanie ani między przedmiotem percepcji i  przedmiotem wyobrażeń. Attardo i  Raskin (Attardo 2001, Raskin 1985) proponują bardziej finezyjną wersję teorii niespójności, w której nośnikiem humoru nie jest sam bodziec, lecz raczej skrypty uaktywniane w umyśle przez pewne elementy tego bodźca, które jednocześnie pokrywają się i  są sobie przeciwstawne (lub niespójne), co przyczynia się do powstania humorystycznego efektu. Oto dowcip cytowany przez obu wyżej wspomnianych autorów: (16) – Doktor w domu? – pyta pacjent ochrypłym głosem. – Nie – szepcze w odpowiedzi młoda i ładna żona doktora. – Wchodź szybko.   Pytanie pacjenta aktywuje w  umyśle odbiorcy skrypt „U lekarza”, co potwierdza jego ochrypły głos, lecz reakcja żony sugeruje, że sytuację tę równie dobrze opisuje inny skrypt, który możemy nazwać „Kochankowie”.

Humor zawarty w  tym dowcipie kryje się w  przeciwstawnych skryptach, gdyż nie można jednocześnie przywołać obydwu. Opisywany model bardzo dobrze radzi sobie z ograniczoną sferą humoru słownego, lecz nie wyjaśnia zjawiska humoru nie tylko dlatego, że ma charakter czysto opisowy (ponadto w  odniesieniu jedynie do pewnych rodzajów humoru słownego), lecz także dlatego, że dopóki nie wiemy, jak działa proces aktywowania skryptów, w  najlepszym razie dysponujemy tylko opisem pozbawionym wyjaśnień (więcej uwagi poświęcimy temu zagadnieniu w  rozdziale 6). Ponadto, jak już wspomnieliśmy, istnieją przypadki aktywowania pokrywających się i  przeciwstawnych skryptów przez treści niekomiczne. Na przykład w  dowcipie opowiedzianym w  niewłaściwej kolejności (tzn. z  puentą na początku) przeciwstawne skrypty nadal się pokrywają, lecz jest on zazwyczaj pozbawiony humoru. Apter (1982) wylewa kolejny kubeł zimnej wody na każdą wersję teorii rozwiązywania niespójności, przypominając nam o  przypadkach humoru, w  których niespójność bodźców nie znajduje rozwiązania, na przykład: „»Nie bój się« wypowiedziane przestraszonym głosem”. Cała grupa zabawnych błędów wnioskowania dostarcza kolejnych kontrprzykładów, takich jak te perełki autorstwa Stevena Wrighta: „Okej, w  takim razie, jaka jest prędkość ciemności?” albo „Nie udało mi się naprawić hamulców, więc zrobiłem tak, żeby klakson działał głośniej”. A  oto kolejny przypadek nielogiczności:   (17) Siedzący przy stole mężczyzna zanurza palce w majonezie, a potem wciera go we włosy. Gdy jego sąsiad patrzy na to ze zdumieniem, mężczyzna wyjaśnia: – Bardzo przepraszam. Myślałem, że to szpinak (Freud 1912, cyt. za: Minsky 1984).   Minsky (1981) próbował rozwinąć ten model, zauważając, że ani cenzor z modelu Freuda, ani teoria rozładowania napięcia nie tłumaczą zjawiska humoru opartego na regułach logiki lub gramatyki (np. gry słów

w przykładach 12–16). Jako pierwszy zwrócił uwagę, iż humor oparty na agresji i  seksualności niezbyt różni się od tego, co nazwał humorem opartym na absurdzie: ludzie muszą się nauczyć unikać nieodwracalnych błędów w  rozumowaniu, przewidując je i  zapobiegając im za pomocą rozwiązań przypominających freudowskich cenzorów. Cenzorzy ci, w  przeciwieństwie do cenzorów freudowskich, zakazują wykonywania niektórych rodzajów operacji logicznych, a  nie bronią dostępu do pewnych rodzajów treści. „Intelekt i  Afekt wydają się mniej odmienne, gdy przyjmiemy hipotezę, że »nieświadomość poznawcza« uznaje błędne rozumowanie za równie »nieprzyzwoite« jak zwykłe »freudowskie przejęzyczenia«” (Minsky 1984, s. 176). W  tym modelu myśl moralnie wątpliwą traktuje się podobnie jak logicznie niespójną – a nasz umysł chce odfiltrowywać jedne i drugie. W modelu Minsky’ego do cenzorów dołączyły jeszcze koncepcje ram odniesienia (frames) i  zmiany ram odniesienia (frame shifting). Ramy odniesienia przypominają skrypty Schanka i Abelsona (1977) stanowiące podstawę modeli zarówno Raskina, jak i  Attarda: są to pakiety reprezentacji wiedzy ogólnej przywoływane przez umysł i uszczegóławiane w  procesie rozumienia poprzez kojarzenie szczegółów aktualnej sytuacji z biegunami reprezentującymi zmienne tych ram odniesienia (zob. Minsky 1974, 1975, 1984; Coulson 2001)[29]. Normalny, nowoczesny człowiek w  naszej kulturze może się zatem odwoływać do ram odniesienia, takich jak przyjęcie urodzinowe, posiłek w  restauracji, wybieranie pieniędzy z  bankomatu, poszukiwania samochodu na parkingu, poślizgnięcie się na skórce od banana, ale prawdopodobnie nie do takich, jak walka z  tygrysem, ostrzenie kosy lub decydowanie, jakiego demona wezwać podczas sporządzania magicznego eliksiru. Jak sugeruje Minsky, wykrycie błędu logicznego w  dowcipie polega na dostrzeżeniu „niewłaściwie przypisanej ramy odniesienia” (często dzięki sprzeczności między biegunami), co powoduje ponowną analizę i  zmianę ramy odniesienia wykorzystywanej do interpretacji określonego wydarzenia. Nowa rama odniesienia powinna wykazywać większą spójność ze wszystkimi biegunami sytuacji opisanej w dowcipie niż rama pierwotna.

Chociaż teoria Minsky’ego wykazuje związki z  freudowskim rozumieniem humoru, omawiamy ją łącznie z  teoriami rozwiązywania niespójności ze względu na fakt, że w znacznym stopniu polega ona raczej na wykrywaniu sprzeczności (niespójności), ponownej analizie ram odniesienia (rozwiązywanie) oraz na związanych z  nimi czynnościach poznawczych niż na emocjach, napięciu lub psychologicznych cenzorach typowych dla teorii uwalniania napięcia. Chociaż nie przekonuje nas koncepcja cenzorów poznawczych (ani w wersji Freuda, ani Minsky’ego), uważamy, iż Minsky ma sporo racji, gdy wspomina o  błędach w  rozumowaniu. Kwestią tą zajmiemy się szczegółowo w  dalszej części książki. Nie cały humor opiera się jednak na błędnym rozumowaniu (np. slapstick[30]) i  nie wszystkie przypadki błędnego rozumowania tworzą humor (zwykle nie wybuchamy śmiechem, gdy odkrywamy, że zapomnieliśmy przenieść jedynkę podczas pisemnego wykonywania skomplikowanego działania matematycznego). Coulson i Kutas (Coulson, Kutas 1998, 2001; Coulson 2001), opierając się na modelu zmiany ram odniesienia (koncepcję tę Coulson [2001] rozwinął znacznie bardziej niż Minsky) – wykonali serię eksperymentów polegających na pomiarach potencjałów wywołanych (ERP), czyli aktywności elektrycznej mózgu. Zwrócili oni uwagę, że przesuwanie ram odniesienia wydaje się mieć zastosowanie do wielu dowcipów, lecz nie posunęli się do stwierdzenia, iż teoria ta stanowi wyjaśnienie wszystkich rodzajów humoru. Coulson (2001) przedstawia dokładny opis tej teorii, wskazując na jej występowanie w  wielu konstrukcjach semantycznych. Większość znanych nam procesów semantycznych nie ma jednak charakteru humorystycznego. Ponowna analiza semantyczna wydaje się mieć zastosowanie do wielu żartów, jednak przesuwanie ram odniesienia jako model funkcjonowania humoru jest obarczone tymi samymi mankamentami co niespójne pokrywające się skrypty semantyczne oraz inne teorie rozwiązywania niespójności. Co prawda niekiedy wiąże się ono z humorem i do pewnego stopnia może go opisywać jako zjawisko, lecz go nie wyjaśnia. Dlaczego

niektóre zmiany ram odniesienia powodują efekt humorystyczny, a  inne nie? Czy humor pozostaje, gdy taka sama zmiana ram odniesienia pojawi się w  innym kontekście lub inna zmiana ram wystąpi w  tym samym kontekście? Musimy odpowiedzieć na bardziej fundamentalne pytanie: jaka cecha omawianego procesu sprawia, że wywołuje on – lub może wywoływać – efekt humorystyczny? F. Teorie zaskoczenia W amazońskiej głuszy badacza ateistę otacza grupa krwiożerczych wojowników. Badacz rozgląda się dookoła i wzdycha do siebie: – O Boże, mam przegwizdane! Nagle robi się jasno i z nieba przemawia donośny głos: – Wcale nie. Przy nodze masz kamień. Podnieś go i walnij w głowę wodza. Badacz podnosi kamień i wykonuje polecenie. Po chwili, ciężko dysząc, stoi nad martwym ciałem wodza, otoczony setką wściekłych wojowników. Z nieba znów odzywa się głos: – Dopiero teraz masz przegwizdane.

  Według niektórych teorii zaskoczenie stanowi przynajmniej konieczny, jeżeli nie wystarczający element humoru. Kartezjusz twierdził, że humor to mieszanina radości i  oszołomienia. Zwolennicy teorii uwalniania napięcia wymagają, by proces ten przebiegał „nagle i  niespodziewanie”. O zaskoczeniu niespodziewanym obrotem wydarzeń wspominają zarówno teorie niespójności, jak i  teorie wyższości. Jak już wspomnieliśmy, Hobbes powiedział, że śmiech wywołuje nagły przypływ dumy („nagła chwała”), a  Schopenhauer często podkreślał występowanie elementu zaskoczenia w  chwili rozładowania napięcia. Arystoteles, mówiąc o zagadkach i „nowościach”, zauważył, że „W nich myśl zaskakuje i, jak to ujął Theodorus, nie pasuje do idei, które już mamy (...). Efekt ten powstaje nawet w  przypadku żartów zależnych od zmiany szyku liter w  określonym słowie; to też niespodzianka. Zjawisko to znajdziemy zarówno w wierszu, jak i w prozie. Słowo, które przychodzi, nie jest tym, co słuchacz sobie wyobraża” (Retoryka, ks. III, rozdz. 11, wyróżnienie

nasze). Zaskoczenie zazwyczaj definiuje się jako charakterystyczną emocję wywołaną czymś nieoczekiwanym, ale w  tym sformułowaniu kryje się błąd. Nie wszystko, co nieoczekiwane, wywołuje zaskoczenie. Świat, jakiego doświadczamy, składa się głównie z  wydarzeń, których nie możemy przewidzieć: ludzi kierujących do nas konkretne wypowiedzi, przelatujących ptaków, odgłosów klaksonu w  oddali, otrzymania dwóch siódemek i dziewiątki podczas gry w karty, zmian pogody. Mimo to wcale nie znajdujemy się ciągle w  stanie zaskoczenia. Zaskakują nas nie tyle rzeczy nieoczekiwane – przecież nie spodziewamy się większości wydarzeń dziejących się w określonym miejscu i czasie – ile rzeczy, które nie miały się wydarzyć, bo spodziewaliśmy się czegoś innego. Zaskakuje nas sprzeczność między przewidywanym oraz postrzeganym zdarzeniem lub stanem. G. Mechaniczna teoria humoru Bergsona Mefistofeles proponuje prawnikowi błyskotliwą karierę w palestrze, dzięki czemu zostanie on włączony w poczet sędziów Sądu Najwyższego, a najlepszy reżyser z Hollywood nakręci o nim film biograficzny – w zamian za dusze jego żony i trójki dzieci. Prawnik marszczy brwi, zastanawia się głęboko i po dłuższej chwili pyta Mefistofelesa: – Gdzieś tu jest haczyk, prawda?

  Bergson (1911) stwierdził, że „sztywność jest w  społeczeństwie czymś podejrzanym”. Ciało, umysł lub społeczeństwo, które nie wykazują zdolności do adaptacji, są podatne odpowiednio na kalectwo, niedorozwój umysłowy lub nędzę i  przestępczość. Zgodnie z  sugestią Bergsona, mechanizm wymuszający adaptację rozwiązałby wszystkie te problemy. Jego zdaniem humor wywołuje sztywność, lub raczej: humor stanowi rozwiązanie dla sztywności. Śmiech pełni funkcję „społecznego mechanizmu naprawczego”. Jeżeli czyjeś zachowanie jest nieelastyczne, śmiech innych przypomina mu o tym i działa jak presja nakłaniająca go do bardziej elastycznego postępowania. Bergson stwierdził również, że „nie

ma większego wroga śmiechu niż emocje”. Według niego humorystyczne okoliczności odwołują się wyłącznie do intelektu. Komik Mike Myers w  e-mailu do autora artykułu na temat humoru opublikowanego w  „New Yorkerze” napisał: „Postaci komediowe są w  pewnym sensie mechanicznymi nosicielami określonych cech, na przykład inspektor Clouseau jest wiecznie z  siebie zadowolony, skunks Pepe Le Swąd co rusz się zakochuje, Felix Ungar to obsesjonat czystości, a Austin Powers jest maniakiem seksualnym” (Friend 2002). To doskonale ilustruje Bergsonowską teorię humoru. Osoby odpowiedzialne za kształtowanie tych postaci wybierają kluczowy humorystyczny aspekt ich osobowości, a  następnie automatyzują je tak, by stanowiły nieelastyczny i  dominujący czynnik determinujący ich reakcje. Humor pojawia się wtedy, gdy obserwujemy zachowania tych postaci w  różnych okolicznościach, do których nie potrafią się one przystosować, wykonując czynności, których zwykle nie wykonujemy (lub się ich nie spodziewamy) w  konkretnych sytuacjach. Jednocześnie czynności te są typowe i oczywiste, co wynika ze sposobu prowadzenia postaci. Model Bergsona ma kilka zalet, na które warto zwrócić uwagę. Po pierwsze, wspomina o korzyściach płynących z humoru, a więc pośrednio zapewnia mu rację bytu. Po drugie, proponuje mniej lub bardziej mechaniczną metodę tworzenia i wykrywania treści humorystycznych. Po trzecie, podejmuje próbę wyjaśnienia społecznej roli humoru. Ma pewne wspólne aspekty z teorią wyższości, jak również z jednym aspektem teorii niespójności (nieelastyczne, mechaniczne zachowania są niespójne z  oczekiwaniem, że umysł człowieka zawsze wymusza zachowania adaptacyjne) i sugeruje, że mogą one zgodnie współistnieć z sobą. Mimo że jego model dobrze przewiduje występowanie pewnych postaci komizmu – takich jak humor oparty na deformacji (karykatury i  tym podobne), wydarzenia rozgrywające się w przestrzeni (poślizgnięcie się na skórce od banana) i  zachowania „mechaniczne” – nie radzi sobie jednak z  opisem humoru znajdowanego w  wielu rodzajach żartów i  dowcipów. Koestler (1964, s. 47) przytacza wiele kontrprzykładów: „Gdyby kontrast

sztywności z  naturalną elastycznością sam w  sobie był śmieszny, nie byłoby zabawniejszych postaci komediowych niż egipskie posągi i  bizantyjskie mozaiki. Gdyby automatyczna powtarzalność ludzkich zachowań była koniecznym i  wystarczającym elementem komizmu, nie byłoby bardziej zabawnego widowiska niż napad padaczki, a gdybyśmy tak naprawdę chcieli się pośmiać, wystarczyłoby zbadać tętno lub posłuchać monotonnego bicia serca – własnego lub kogoś innego. Gdybyśmy rzeczywiście »śmiali się za każdym razem, gdy ktoś zachowuje się jak rzecz«, nie byłoby nic bardziej zabawnego niż zwłoki”. Wreszcie Bergson przypomina nam, że humor jest zjawiskiem ściśle ludzkim (Koestler nazywa nasz gatunek Homo ridens, czyli śmiejącym się człowiekiem). Zauważa, iż tylko ludzie się śmieją, i  dodaje: „równie dobrze moglibyśmy zdefiniować [człowieka] jako zwierzę, z  którego się śmieją”. Śmiejemy się tylko z  ludzi oraz ze zwierząt lub przedmiotów, którym przypisujemy cechy antropomorficzne. Sugeruje to, że humor tkwi w  intelekcie śmiejącym się z  człowieka lub z  jego wad, a  zwłaszcza z niedomagań jego umysłu. Być może śmieją się tylko ludzie, bo tylko oni posiedli zdolność do zachowywania się jak intencjonalne systemy wyższego rzędu, czyli istoty zdolne do przyjmowania nastawienia intencjonalnego (Dennett 1987) wobec innych istot[31]. Tę cechę naszego modelu wyjaśnimy szczegółowo poniżej.

5. Dwadzieścia pytań do kognitywnej i ewolucyjnej teorii humoru Dwóch wieśniaków z amerykańskiego Południa przerywa pracę w polu: Bobby Joe: Gramy w dwadzieścia pytań? Billy Bob: Pewnie. Zaraz se o czymś pomyśle. Bobby Joe: Masz już? Billy Bob: Mam, dawaj. Bobby Joe: To rzecz? Billy Bob: No. Bobby Joe: Da się przelecieć? Billy Bob: No. Bobby Joe: To koza? Billy Bob: No.

   

Z

aprezentowane powyżej zwięzłe podsumowanie różnych teorii umożliwiło nam sporządzenie listy zagadnień, do których powinna się odnieść kompletna kognitywna teoria humoru. Poniżej przedstawiamy tę listę w  formie pytań. Każde pytanie zadano już wcześniej, a  nawet do pewnego stopnia na nie odpowiedziano. Mamy zamiar połączyć najlepsze elementy istniejących teorii w  jednolity model, na podstawie którego będzie można odpowiedzieć na wszystkie te pytania. Dobry model powinien uwzględniać wszystkie rozpoznawalne odmiany humoru i  jednocześnie nie może uznawać za humorystyczne rzeczy ani zjawisk niewywołujących rozbawienia. Bardzo dobry model powinien umożliwiać dokonywanie pewnych zaskakujących przewidywań: powinien nam podpowiadać, jak zmienić zdarzenie humorystyczne w  niehumorystyczne przez wprowadzenie minimalnych zmian do relacji o  nim, a  najlepiej byłoby, gdyby dostarczył nam dobrych przepisów na tworzenie

humorystycznych treści. Uprzywilejowane przypadki humoru rzekomo wyjaśnione przez wcześniejsze teorie to jedno, zupełnie czymś innym jest jednak tworzenie nowych klas przypadków lub nowych taksonomii istniejących przykładów z uzasadnieniem, jak i dlaczego są one zabawne. Innymi słowy, dobry model powinien dawać się przetestować na różne sposoby. Kwestie ogólne związane z  podważalnością naszych twierdzeń omówimy bardziej szczegółowo w rozdziale 10.   1. Czy humor jest adaptacją? Czy geny odnoszą korzyści z  cechy humoru, a  jeżeli tak, to na czym one polegają? Jak cecha ta zwiększa prawdopodobieństwo reprodukcji genów jej posiadacza? Humor jest zjawiskiem wrodzonym (zob. rozdz. 1, przyp.  4) i  występuje we wszystkich ludzkich kulturach. Śmiech pojawia się u  niemowląt na wczesnych etapach ontogenezy, a  także najwyraźniej spontanicznie u  dzieci od urodzenia niewidomych i  niesłyszących. Cecha humoru nie została usunięta w toku ewolucji z puli genów żadnej populacji. Dlaczego? 2. Skąd wywodzi się humor? Czy inne gatunki mają poczucie humoru lub coś, co je przypomina? Powinniśmy być w  stanie odnaleźć behawioralnych prekursorów humoru, a nawet nakreślić szlak mutacji tych prekursorów aż do współcześnie spotykanego fenotypu tej cechy. 3. Dlaczego komunikujemy humorystyczne treści? Niepotrzebny hałas zwraca uwagę drapieżników, a  komunikacja pociąga za sobą określony wydatek energetyczny, dlatego wzajemne przekazywanie sobie przez ludzi pierwszych treści humorystycznych musiało mieć jakiś cel adaptacyjny. Jak tego rodzaju komunikacja różni się od samego zjawiska humoru i  jakie korzyści, jeżeli w  ogóle, odnoszą geny z  takiego zachowania? 4. Dlaczego humor sprawia nam przyjemność? Gdy się śmiejemy, czujemy nie tylko radość, istnieje też pewna szczególna, unikalna dla humoru jakość związana z  odczuwaniem tej przyjemności: rozbawienie. Czym różni się jakościowo rozbawienie od innych rodzajów przyjemności i czy możemy wyjaśnić, dlaczego tak jest? Czy korzyści odnoszone z tego

przez nasze geny równoważą wydatek energetyczny związany ze zjawiskiem rozbawienia? 5. Dlaczego wyczuwamy w  humorze element zaskoczenia? Wiele, jeżeli nie większość, bodźców humorystycznych zawiera element zaskoczenia. Niektórzy teoretycy sugerują nawet, że stanowi on zasadniczą przyczynę humoru. (Inni dołączają do swoich teorii zaskoczenie i nagłość jako dodatkowe, lecz nieumotywowane wymogi). Dlaczego zaskoczenie jest tak ważnym elementem komizmu? 6. Dlaczego osąd jest zawsze obecny w  treści bodźców humorystycznych? Zwolennicy teorii wyższości często utrzymują, że humor zasadza się na rozróżnieniu szlachetnego i  nieszlachetnego stanu rzeczy. Ale równie często, a  nawet częściej, wydajemy osądy poza kontekstami humorystycznymi. Dlaczego w humorze mamy do czynienia z  porównywaniem wartości? Jaki cel ma humor oparty na dokonywaniu tego rodzaju ocen? 7. Dlaczego humor często wykorzystuje się do dyskredytowania innych? Naśmiewając się z czegoś, okazujemy swój lekceważący stosunek, gdy naśmiewamy się z ludzi, często ich poniżamy, chociaż istnieje również praktyka dobrodusznych kpin lub przekomarzania się „dla zabawy”, którą powinniśmy znosić, nie tracąc dobrego humoru. Dlaczego tak się dzieje? Można kogoś znieważyć, ale nie można nikogo wyśmiać ani wykpić, nie odwołując się do humoru. Głosiciele teorii wyższości uważają, że właśnie dlatego istnieje humor. Czy to zjawisko powinno być częścią naszej teorii? Czy odnosimy jakąś korzyść reprodukcyjną z  lekceważenia innych lub z poczucia wyższości? 8. Dlaczego humor tak często wskazuje na niepowodzenia? Arystoteles twierdził, że humor zwraca uwagę na nasze wady. Nawet w  przypadkach dobrodusznego humoru często nawiązuje się do popełnionych błędów: błędne rozpoznanie tożsamości, nieporozumienie, błędne postrzeganie itd. Skąd się bierze ten związek? 9. Jaką rolę odgrywają w  humorze poczucie absurdu lub niespójności? Istnieje wiele różnych modeli niespójności. Czy można je

sprowadzić do wspólnego mianownika i  potraktować jako podklasy bardziej ogólnej klasy wyjściowej? (I  kwestia pokrewna: jaka jest rola przewidywań w  sensie proponowanym przez Kanta? Jak można wytłumaczyć przeciwstawienie percepcji wyobrażeniom w  modelu Schopenhauera? Czy możemy zaliczyć do jednej kategorii modele Sulsa, Schultza, Attarda i Raskina?) 10. W jaki sposób niespójność wywołuje humor? Potrzebujemy tutaj czegoś więcej niż opisu zjawiska. Jakie mechanizmy przyczynowe wzbudza niespójność i  dlaczego? (Zob. pytania Ritchiego dotyczące niespójności w rozdziale 10). 11. Dlaczego śmiejemy się tylko z  ludzi lub z  rzeczy/istot obdarzonych cechami antropomorficznymi? Wydaje się, że zabawne mogą być tylko istoty/rzeczy obdarzone umysłem lub wchodzące w  interakcje z  istotami/rzeczami posiadającymi umysł. W  takim razie źródłem humoru mogą być pewne aspekty działania umysłu. Jaka ludzka cecha czyni nas tematem humoru, a nie tylko jego odbiorcami? 12. Do jakiego stopnia Bergson ma rację, twierdząc, że zachowania mechaniczne są zabawne? Bergson uważa, że nieelastyczność w  działaniu jest szkodliwa, a  charakterystyczną oznaką zachowań mechanicznych jest brak adaptacyjnej reakcji na subtelne zmiany czynników środowiskowych. Czy ma rację, traktując humor jako sposób na utrzymanie w  ryzach nas samych? Czy mechaniczność zachowań stanowi osobną podklasę humoru? 13. Dlaczego można używać humoru jako środka korygującego zachowania społeczne? Dlaczego śmiejemy się z  kogoś, kto postępuje niewłaściwie? Dlaczego niektóre rodzaje niewłaściwych zachowań uważamy za śmieszne, a inne nie? Dlaczego czujemy się upokorzeni, gdy inni śmieją się z  nas? Czy wskutek tego zmieniamy nasze zachowanie? Czy dzięki temu wraca ono do „normy”? 14. Co wspólnego mają z  sobą liczne rodzaje bodźców humorystycznych? Jak mawiał Sokrates, gdy przedstawiano mu jakiś zbiór przykładów: „Dobrze, ale co one mają z sobą wspólnego?”.

15. Jakie są związki zabawy z humorem? Jaki aspekt zabawy wykazuje podobieństwo do humoru? Treść obydwu bywa niepoważna, obydwa prowadzą do odczuwania przyjemności. Zabawa często prowadzi do śmiechu. Jaką mogą mieć wspólną przyczynę? Jaki jest ich związek z łaskotaniem? 16. Jaki jest związek między rozwiązywaniem problemów, dokonywaniem odkryć i humorem? Zwykle wykrzykujemy „Aha!”, gdy odkryjemy coś nowego lub rozwiążemy jakiś problem. Czasami nawet wybuchamy śmiechem. To samo wrażenie odkrycia czegoś nowego występuje wtedy, gdy zrozumiemy dowcip. Jaki jest związek między tymi zjawiskami? 17. Dlaczego tak bardzo pragniemy humoru? Coś nieustannie motywuje nas do poszukiwania humoru. Kupujemy bilety na komedie, stoimy w  kolejkach, żeby usłyszeć najlepszych komików. W  programach telewizji komercyjnych dominują komedie sytuacyjne i  kreskówki. Wydawcy czasopism zabiegają o  swoich prenumeratorów, zamieszczając co kilka stron zabawne komiksy, a każda księgarnia prowadzi dochodową część z  publikacjami o  humorystycznej treści. Co roku na branżę komediową wydaje się miliardy dolarów. Dlaczego humor jest aż tak atrakcyjnym towarem? 18. Dlaczego niektóre treści humorystyczne są zabawne tylko dla ograniczonego kręgu odbiorców? Bodźce humorystyczne często nie mają uniwersalnego charakteru. W  skrajnym przypadku adresatem „prywatnego dowcipu” może być jedna osoba. Jakie cechy kojarzą pewne grupy odbiorców z pewnymi odmianami humoru? 19. Dlaczego niektóre treści humorystyczne są zabawne dla szerokiego kręgu odbiorców? Wiele treści humorystycznych ma jednak charakter uniwersalny. Niektóre rodzaje humoru zawsze wywołują wesołość u  niemal wszystkich ludzi na świecie. Dlaczego zazwyczaj pragniemy dzielić się humorem z  innymi ludźmi? Dlaczego tak rzadko przeżywamy humor w samotności?

20. Dlaczego w  humorze mamy do czynienia z  różnicami płci? Dlaczego mężczyźni częściej tworzą treści humorystyczne, a  kobiety częściej się śmieją? Dlaczego kobiety częściej niż mężczyźni poszukują „poczucia humoru” w  ogłoszeniach zamieszczanych na portalach samotnych serc? Dlaczego wśród komików jest zdecydowanie więcej mężczyzn niż kobiet?   Każde z  powyższych pytań wskazuje na ważny element humoru, więc teorii, która nie udziela na nie wszystkie zadowalających odpowiedzi, będzie czegoś brakowało. Spośród wielu modeli omówionych w  poprzednim rozdziale tylko model rozwiązywania niespójności jest obecnie poważnym kandydatem do miana takiej teorii, chociaż niektórzy badacze (np. Alexander 1986; Gruner 1997) i  wielu „teoretyków kanapowych” – zapytajcie znajomych, to się przekonacie – wciąż upiera się przy teorii wyższości. Jak jednak wyjaśniliśmy w  poprzednim rozdziale, nawet najnowsze teorie niespójności – mimo że wkroczyły na dobrą drogę – nie odnoszą się do wszystkich zjawisk z  tej listy. Teoria, którą przedstawiamy w  kilku następnych rozdziałach, jest w  pewnym sensie po prostu nową wersją teorii niespójności, ale pod innymi względami proponuje zupełnie nowe podejście do interesującego nas zjawiska. Uważamy, że odpowiada ona na wszystkie dwadzieścia pytań.

6. Emocje i komputacja A. Poszukiwania poczucia humoru Nie można wykluczyć, że człowiek po raz pierwszy przyjął pionową postawę ciała po to, by móc się swobodnie masturbować. Lily Tomlin

   

T

reść poprzednich rozdziałów, w  tym krótki przegląd fenomenologii humoru i  jeszcze bardziej pobieżny opis podejmowanych przez naukowców prób wyjaśnienia wszystkich zjawisk związanych z  humorem w  ramach jednej teorii, powinny nas doprowadzić do następujących konkluzji:   1. Bardzo trudno dostrzec (graniczy to wręcz z  niemożliwością), co mają z  sobą wspólnego gry słów, slapstick, klasyczne komedie i  sprośne dowcipy oprócz tego, że są lub mogą być śmieszne. Jak potwierdzają liczne cząstkowe teorie, jeżeli istnieje cokolwiek, co łączy te bardzo różne gatunki humoru, wcale nie jest to oczywiste. 2. Humor zależy zarówno od ograniczeń dotyczących treści, jak i  dynamiki prezentacji lub jest na nie wrażliwy. Żart marnie opowiedziany, w  nieodpowiednim rytmie lub w  niewłaściwej kolejności, zostanie pozbawiony prawie całego ładunku komizmu, natomiast dobry aktor komediowy może wywołać śmiech u odbiorców za pomocą prawie każdej linijki wybranej losowo z  jakiejkolwiek książki. Kluczowym słowem jest tutaj prawie. W  wielu wspaniałych przykładach humoru istniejącego na piśmie lub w  postaci rysunkowej niewielką lub niedostrzegalną rolę odgrywa dynamika prezentacji, na przykład zmienność kroju i  rozmiaru czcionki, rodzaj oświetlenia lub szybkość

odbioru kolejnych bodźców przez publiczność. Pewne rodzaje humoru fizycznego wydają się jednak niemal całkowicie zależeć od dynamiki: od pojawiania się określonych obrazów w  odpowiednim tempie i  dźwięków o odpowiedniej głośności. 3. Ponieważ nie istnieją tematy komiczne ze swej natury, wymóg dotyczący treści musi mieć coś wspólnego ze sposobem, w  jaki treść ta (dotycząca dowolnego tematu) zostaje udostępniona, zasłonięta, użyta lub nadużyta. Oznacza to, że humor jest funkcją poznawczego przetwarzania treści. 4. Ponieważ dynamika jest tak ważna, muszą istnieć uwarunkowania humoru zależne (w jakiś sposób) od rzeczywistych fizycznych, „mechanicznych” parametrów przetwarzania poznawczego: zmienna szybkość przetwarzania, zmienna szybkość wzrostu ekscytacji, zmienne nasilenie i czas trwania poszczególnych etapów przetwarzania i tak dalej. Bez względu na szczegóły tego procesu neurofizjologicznego pozostają one całkowicie nieprzeniknione dla odbiorcy i  jednocześnie nie bardziej „intuicyjne” niż funkcjonowanie układu trawiennego lub poszczególne stopnie kaskady krzepnięcia krwi. (Możemy więc sobie wyobrazić związek chemiczny wyłączający, zakłócający lub nasilający poczucie humoru „tylko” poprzez zapobieganie nagromadzeniu jakiegoś neuromodulatora lub zmianę względnych szybkości przebiegu dwóch częściowo niezależnych procesów, zakłóceń mechanicznych, które nie miałyby sensu w teorii próbującej wyjaśnić zjawisko humoru niezależnie od bardzo swoistego modelu maszynerii odpowiedzialnej za jego wykrywanie). 5. Ten wrodzony układ neuronów służący do przetwarzania poznawczego zwany „poczuciem humoru”[32] musi służyć jakiemuś celowi. Ale jakiemu? Tutaj przechodzimy do zasadniczych kwestii ewolucyjnych. Układ ten musiał zostać zaprojektowany przez ewolucję do wykonywania pewnego bardzo ważnego zadania poznawczego, gdyż powszechnie występuje u  ludzi, a  jego funkcjonowanie przysparza nam ogromnego zadowolenia. Zadanie to powinno być dość dobrze rozwinięte u  ludzi,

ponieważ u  innych gatunków zwierząt nie występuje nic, co przypominałoby nasze poczucie humoru. „Co takiego robimy lepiej, niż robilibyśmy w  innych warunkach, dzięki obecności mechanizmów powodujących naszą skłonność do śmiechu, a  nawet prawie uzależnienie od niego, i dlaczego jest to koszt wart ponoszenia?” (Dennett 1991, s. 63). 6. Bez względu na to, jaka pilna potrzeba sprawiła, że nasz układ nerwowy został ukształtowany właśnie w  ten sposób, może ona nie wykazywać zbyt ścisłych związków z  rolami, jakie obecnie odgrywa humor w naszym życiu. Na przykład układ humoru mógł łagodzić pewne rodzaje obciążeń nakładanych kiedyś przez ludzi na mózgi, które jednak nie mają już większego lub wręcz żadnego znaczenia adaptacyjnego. Zastanówmy się nad podobnym zjawiskiem: wiemy, jak ważnym zadaniem jest zapewnienie przetrwania naszemu gatunkowi. Z  punktu widzenia ewolucji wyjaśnia ono istnienie libido u  człowieka. Najwyższym imperatywem natury, ważniejszym nawet niż utrzymanie się przy życiu indywidualnych osobników, jest doprowadzenie do połączenia gamet. Przedstawiciele naszego gatunku bardzo często systematycznie udaremniają jednak plany natury, wskutek czego maszyneria służąca do prokreacji odgrywa wiele ról pochodnych zupełnie niezwiązanych z  doborem naturalnym, takich jak funkcja układu nagrody, do którego odwołują się pornografia i podteksty seksualne w reklamie. Na konferencji poświęconej ewolucji religii w 2007 roku poproszono Dennetta o podanie choćby jednego przykładu zjawiska powszechnie występującego u  człowieka, opartego na podstawach genetycznych, lecz ewoluującego i  przekazywanego kulturowo, które nie ma pozytywnego znaczenia adaptacyjnego w sensie sprzyjania dostosowaniu genotypu. Odpowiedział: masturbacja. Ku jego zdziwieniu kilku rozmówców próbowało argumentować, że masturbacja musiała „do czegoś” służyć, jeżeli przetrwała, być może stanowiła element prób mających na celu poprawę efektywności zapłodnienia! Podczas poszukiwań uzasadnienia dla istnienia humoru, musimy się wystrzegać naiwnego rozumienia ewolucji. Wśród entuzjastów ewolucyjnych wyjaśnień zjawisk psychologicznych entuzjazm zdecydowanie góruje nad dyscypliną badawczą. Z tego powodu niektórzy

sceptycy poszli na skróty i  odrzucili wszystkie tego rodzaju wyjaśnienia, lecz ich stanowisko jest równie nienaukowe, jak to prezentowane przez najgłupszych psychologów ewolucyjnych. Dobra teoria odwołująca się do ewolucji powinna objaśniać różnorodne, niezależnie obserwowane zjawiska, które dotychczas opierały się próbom jednolitego wyjaśnienia, i  zaproponować plan badań empirycznych mogących nawet zakwestionować jej prawdziwość. Powyższe przesłanki doprowadziły do powstania modelu, który omówimy w kolejnych rozdziałach. Zaprezentujemy pojedynczą hipotezę spełniającą z  łatwością wszystkie wymagania. Być może istnieje inna, lepsza teoria, ale na nią nie wpadliśmy, więc przedstawiamy argumenty za tą, za najlepszym kandydatem na teorię, jakiego możemy zaproponować. Odwołujemy się do niej, wyjaśniając, dlaczego i jak teoria humoru może stanowić szczególnie obiecującą płaszczyznę jednoczącą ewolucyjne, neuroobliczeniowe, poznawcze oraz społeczne aspekty pojmowania samych siebie. Przed szczegółowym omówieniem naszej teorii musimy jednak przygotować przedpole. Pragniemy zwrócić uwagę na kilka powszechnie spotykanych nieporozumień dotyczących funkcjonowania mózgu i  komputerów, emocji i  logiki, rozprawić się z  nimi, a  potem zastąpić je fundamentami, na których powstanie nasz model. B. Co kieruje działaniem naszych mózgów – logika czy emocje? Nie ma wiedzy bez emocji. Możemy być świadomi prawdy, ale dopóki nie poczujemy jej siły, nie będzie to nasza prawda. Do poznania mózgu należy dodać doznania duszy. Arnold Bennett Intelekt bez emocji jest jak dżokej bez konia. Laurence Gonzales (2003)

  Zgodnie z  długą tradycją, sięgającą Arystotelesa i  jego sylogizmu, logicy definiowali podstawy właściwego rozumowania zgodnie ze zbiorami reguł

pierwotnie wywodzących się z  intuicji. Niegdyś intuicje wypływające z  codziennego rozumowania stanowiły jedyne źródło, jedyną instancję osądzającą coś jako racjonalne lub nielogiczne. Arystoteles przedstawił sylogistyczną logikę w  księdze Organon (po grecku ‘narzędzie’). Filozof ten opracował narzędzie służące do myślenia, protezę mającą za zadanie wyostrzyć i  usystematyzować intuicje napotykane podczas myślenia „gołymi rękami”. Zasady te zostały sformalizowane, a  następnie w  XIX wieku rozwinięte w  logikę symboliczną, technologię – memetyczną i  „formalną” w  sensie zaproponowanym przez Haugelanda (1985). Ta logika symboliczna (lub matematyczna) dziś przenika filozofię, informatykę i  inżynierię, a  nawet bywa czasem stosowana tam, gdzie należy zachować szczególną ostrożność (np. podczas sporządzania umów i  polis ubezpieczeniowych), w  codziennym rozumowaniu i  argumentacji. Wewnętrzna spójność logiki matematycznej jest tak przekonująca, że zazwyczaj nikt jej nie kwestionuje. Chociaż logicy niekiedy zapuszczają się do królestwa alternatywnych, wewnętrznie spójnych systemów, tym samym podając w  wątpliwość zasadność wszystkich naszych intuicji, w  niniejszej pracy nie podajemy w  wątpliwość ich postępowania, lecz pytamy o  pochodzenie tychże intuicji: Co sprawia, że każdemu człowiekowi na Ziemi wydaje się słuszne, że p i  nie-p nie mogą jednocześnie być prawdziwe?[33] Albo że p albo nie-p musi być prawdziwe? Skąd pochodzą takie przeświadczenia? Często mówi się, że pewne podstawowe zasady, takie jak wyżej wspomniane, są „dane z góry” lub stanowią „oczywiste reguły logiki” (np. Russell 1912), ale nawet jeżeli stwierdzenie to zostanie podtrzymane, dopiero się okaże, dlaczego psychologiczna i  neurofizjologiczna konstytucja naszych mózgów gwarantuje, iż te reguły uznajemy za oczywiste. Na przykład niemowlęta bez wcześniejszego przygotowania przypuszczalnie samodzielnie odkrywają takie konstrukcje logiczne jak stałość przedmiotów (Piaget 1936/1952, 1937/1954)[34]. Ich zdumienie na widok niestałości przedmiotów niektórzy uznają za wskazówkę wrodzonej skłonności do przestrzegania prawa niesprzeczności. Miałyby one tym samym wyrażać swoje przeświadczenie, że nie (p i nie-p), lecz wyartykułowanie dokładnej

treści p w takim przypadku nie jest zadaniem dla bojaźliwych. W każdym razie wydaje się, że tego rodzaju bezdyskusyjne reguły rozumowania mogą mieć charakter wrodzony, lub przynajmniej niemowlę może je opanować bez niczyjego nadzoru. Choć początkowo oczywistość logiki formalnej z  pewnością była dobrodziejstwem (potrzebujemy aksjomatów, zanim będziemy mogli sformułować twierdzenia), okazała się ona źródłem niekończących się kłopotów dla innej grupy naukowców: architektów systemów rozumujących. Wielu naukowców podejmujących próby stworzenia sztucznej inteligencji (np. GPS – General Problem Solver, zob. Newell, Simon 1972) bezpośrednio importowało formalny system rozumowania do swoich projektów z  bardzo ograniczonym powodzeniem, często każąc wymyślonym przez siebie strukturom używać tak wielu twierdzeń wywodzących się z  owych aksjomatów jak to tylko możliwe. Można wybaczyć pierwszym architektom i tym, którzy poszli w ich ślady: logika stanowi podstawę programowania w  nowoczesnych środowiskach komputerowych, więc pragnienie rozszerzenia zakresu jej stosowania na intelektualne potomstwo powoływane do życia w  tych samych środowiskach było rzeczą zupełnie naturalną. My jednak uważamy, że bardziej odpowiednie byłoby wyposażenie tych modeli tylko w  podobną do naszej świadomość oczywistych aksjomatów, a  następnie pozwolenie im, by rozumowały nieformalnie (tak jak my) zależnie od potrzeb, w celu rozwiązywania problemów, w  których obliczu stają w  swojej niszy ekologicznej, a  być może samodzielnie wreszcie odkryją twierdzenia logiki formalnej. Obecne wiadomo, iż ludzie nie myślą w  sposób normatywnie racjonalny, chociaż często i  w odpowiednich warunkach są zdolni do racjonalnego myślenia (Samuels, Stich, Bishop 2002). Heurystyka i  tendencyjność charakteryzujące nasze myślenie mogą być wynikiem działania pewnego rodzaju aparatu poznawczego, który jeszcze nie został w pełni opisany. Aparat ten rozumuje nieformalnie na podstawie reguł zbliżonych do aksjomatów logiki dostarczających nam funkcjonalnego rusztowania poznawczego (Clark 1997; Clark, Chalmers 1998), a także narzędzi niezbędnych do opanowania technologii takich jak

systemy formalne pozwalające na bardziej efektywne, nieheurystyczne, naprawdę racjonalne rozumowanie. Sztuczna inteligencja opiera się na założeniu, że wraz z pojawieniem się komputerów formalne rozumowanie można we względnie prosty sposób zmechanizować i  zautomatyzować, tworząc „silniki wnioskowania” mogące przetwarzać duże zbiory „aksjomatów” w  celu wyprowadzania z  nich wszystkich sądów logicznych niezbędnych do kierowania zachowaniem i  oddziaływania na inteligentną istotę – poruszającego się ociężale po świecie rzeczywistym robota, nieruchomej maszyny do gry w  szachy lub automatu odpowiadającego na zadane mu drogą pisemną pytania z  najróżniejszych dziedzin. Rzeczywiście, zanotowano ogromne postępy, stworzono duże systemy wypełnione danymi zaczerpniętymi ze świata rzeczywistego nadzorowane przez silniki wnioskowania, które, podobnie jak bibliotekarze, potrafią po mistrzowsku znajdować w magazynach odpowiednie pozycje i zestawiając je, podawać odpowiedzi na wiele pytań (np. Lenat, Guha 1990). Ale koncepcja mózgu człowieka jako komputera z  załadowaną do pamięci dużą bazą danych i  dysponującego doskonałym silnikiem wnioskowania służącym do jej aktualizacji i wykorzystywania (co Dennett 1984 nazywa modelem umysłu typu „chodząca encyklopedia”) natrafiła na poważne przeszkody. Od dawna wiedzieliśmy, że prędzej czy później tego rodzaju hiperracjonalny podmiot prawie na pewno zagubi się w świecie rzeczywistym, nie mogąc należycie zarządzać swoimi zasobami poznawczymi w  odpowiednim czasie. Niektórzy kognitywiści wysnuli z  tej historii następujący morał: logika nie wystarcza. Zbudowanie behawioralnie sprawnego i  samodzielnego systemu wymaga uzupełnienia jego struktur poznawczych, zawierających podsystemy percepcji, pamięci, wnioskowania i  tym podobne, co podsystem emocjonalny (a nawet dwa, trzy lub więcej). Lecz my, podążając w  ślad za innymi (np. Damasio 1994; de Sousa 1987; Elster 1996; Frank 1988), chcemy przedstawić jeszcze bardziej radykalną propozycję: emocje nie są zbiorem ważnych podsystemów zajmujących

miejsce obok podsystemów poznawczych – to emocje rządzą. I  to dosłownie. Cały ośrodek sterowania mózgiem, ustalanie priorytetów, organizowanie, awansowanie i  degradowanie, uruchamianie i  zatrzymywanie, wzmacnianie i  osłabianie w  ramach procesów poznawczych odbywa się za pośrednictwem tego, co nazywamy emocjami poznawczymi lub – bardziej precyzyjnie – emocjami epistemicznymi[35]. Terminem tym określamy zbiór emocji łącznie pobudzających umysł do zachowań prowadzących do uzyskania pewności epistemicznej dzięki wykorzystaniu pewnej formy rozumowania. Nie jesteśmy pierwszymi, którzy sięgają po ten pomysł. W  artykule Explanation as Orgasm (Wyjaśnienie jako orgazm) Alison Gopnik (1998, s.  109) podobnymi słowami opisała olśnienie rozumiane jako poczucie dokonania odkrycia: „Nie tylko poznajemy objaśnienie, gdy je nam się przedstawi, lecz wręcz go pożądamy i odczuwamy zadowolenie po jego uzyskaniu”. Mamy więc motywację do wyjaśniania rzeczy i zjawisk. Chcemy, by świat miał sens. Olśnienie to nie jedyne uczucie w omawianym zbiorze. Zanim przyjrzymy się rozbawieniu motywującemu umysł do wyszukiwania subtelnych przeoczeń w  rozumowaniu zagrażających naruszeniem spójności naszej wiedzy, pokrótce omówimy inne elementy tego zbioru, z  których każdy, jak się wydaje, ma odrębny cel działania, lecz wszystkie odgrywają ważną rolę w  koordynowaniu przebiegu tej typowej dla ludzi odmiany rozumowania. C. Emocje Czytałem, że mózg jest najbardziej zdumiewającą rzeczą we wszechświecie (ale spójrzcie, co wam to mówi). Emo Philips

  Wiemy, dlaczego od urodzenia towarzyszy nam ciekawość: jesteśmy, jak kiedyś powiedział George Miller, pożeraczami informacji. Nasz głód nowości każe nam napełniać sobie głowy faktami, których pewnego dnia możemy potrzebować. Cechę tę mamy wspólną ze wszystkimi

kręgowcami i  przynajmniej z  niektórymi innymi sprytnymi zwierzętami posiadającymi układ lokomotoryczny – o dziwo, z głowonogami. Niektóre odmiany naszych wrodzonych apetytów empirycznych są nastawione na konkretne zagadnienia (Dennett 2006). Na przykład wiemy, do czego służy libido, mimo że niekoniecznie musimy się orientować w szczegółach jego ewolucji. Wykształciło się ono po to, byśmy tak często jak to możliwe wykorzystywali nadarzające się sposobności do łączenia się w  pary poprzez wdrukowanie niemal nieodpartego popędu (nie tak nieodpartego jak napęd oddechowy, ale skutecznie konkurującego z  dążeniem do zaspokojenia głodu, pragnieniem zachowania bezpieczeństwa, snu, pójścia na ryby...). Wiemy również, skąd się bierze nasze upodobanie do słodyczy: w toku ewolucji zaczęliśmy zdecydowanie preferować wysokokaloryczną żywność. I  wiemy, dlaczego tak podobają nam się urocze twarzyczki niemowląt i  dzieci: nasze systemy percepcyjno-motywacyjne wzbudzają w  nas przychylne nastawienie do nich, co dobrze im służy, gdyż dzięki temu uważamy opiekę nad nimi za sprawę najwyższej wagi. Głębsze wyjaśnienie ewolucyjne każdego wyżej wspomnianego przypadku niemal zadaje kłam opiniom, do których przywykliśmy: nie dlatego lubimy cukier, że jest z  natury słodki (cokolwiek by to miało znaczyć!) – cukier jest słodki, dlatego że zaprogramowano nas tak, by nam smakował. Chłopcy nie interesują się dziewczynami (lub innymi chłopcami, jeżeli już o  tym mowa) atrakcyjnymi z  natury, lecz tymi, które postrzegają jako atrakcyjne[36]. Uroda niemowląt stanowi następstwo pobudzania naszego instynktu opiekuńczego, a  nie przyczynę zachowań opiekuńczych[37]. Te trzy wbudowane rodzaje „głodu” doświadczeń są obecnie wykorzystywane przez systemy ewoluujących kulturowo artefaktów zaprojektowanych tak, by nam się podobały, i  przy okazji realizowały wiele ukrytych celów. Mamy wśród nas pornografów i  cukierników, rysowników potrafiących narysować prześliczne myszy, niedźwiedzie, aligatory lub ogry, mamy wreszcie reklamodawców potrafiących wykorzystać wszystkie rodzaje tego głodu po to, by sprzedać nam przedmioty, z którymi nie da się kopulować, których nie da się zjeść ani pielęgnować. (Podczas dalszych rozważań

wykażemy, że komizm w  podobny sposób wykorzystuje nasz instynkt rozbawienia). Wszystkie emocje są zakorzenione w  neurofizjologii, lecz oddziałują także na inne części naszego ciała. Różne emocje sprawiają, że się pocimy, ślinimy, płaczemy, zmienia się rytm naszego oddechu, tętno i/lub ciśnienie krwi, rozszerzają się lub zwężają nasze źrenice, rumienimy się lub bledniemy, napinamy lub rozluźniamy różne grupy mięśni. Za tego rodzaju oddziaływania odpowiadają hormony i  neuromodulatory, których przypływy i  odpływy dostrzegamy bezpośrednio (poprzez pewne oddziaływania wewnętrzne, takie jak uderzenie adrenaliny lub błogi przypływ oksytocyny) oraz pośrednio (zauważając ich oddziaływania zewnętrzne na nas samych i na innych)[38]. Według znanej teorii emocji Williama Jamesa (James 1884, zob. też Lange 1885; James 1890) fizjologiczne następstwa emocji powstają w  odpowiedzi na określone zdarzenia percepcyjne i  poznawcze. Dopiero wykrycie tych oddziaływań fizjologicznych przez zmysły nadaje emocjom ich cechy fenomenologiczne – cechy pozwalające nam odczuwać ich spójność podczas kolejnych epizodów ich doznawania. Gdybyśmy się nie rumienili, jak odczuwalibyśmy zakłopotanie? James i Lange utrzymują, że w ogóle niczego byśmy nie odczuwali. Ich stanowisko to kolejny przykład negujący powszechnie spotykane opinie: nie płaczemy dlatego, że jesteśmy smutni, jesteśmy smutni dlatego, że płaczemy! Być może trochę upraszczamy slogan, ale wiadomo, o  co chodzi. Niektórzy badacze (np. Griffiths 1997; Salomon 1976) nie zgadzają się z  tym stanowiskiem; ich zdaniem pewne emocje (np. zawiść, poczucie winy, zazdrość) mogą występować bez reakcji fizjologicznych. Inni kwestionują pogląd JamesaLangego i  zwracają uwagę na fakt, że przerwanie neuronów łączących narządy trzewne z rdzeniem kręgowym nie wydaje się wywoływać zmiany zachowań emocjonalnych (np.  Cannon 1927; zob. też Chwalisz, Diener, Gallagher 1988) oraz że identyczne zmiany fizjologiczne mogą prowadzić do powstawania różnych emocji (Cannon 1927; Marañon 1924; Schachter, Singer 1962). Prinz z  powodzeniem broni wersji teorii Jamesa-Langego,

uznając wyniki uzyskane przez Cannona, Schachtera i  Singera za niejednoznaczne i poddające się różnym interpretacjom (zob. Prinz 2004). Zdaniem Prinza zazdrość, o której wspomina Griffiths, to raczej skłonność do zazdrości, a nie aktualnie występujący jej przejaw. Dzięki tego rodzaju skłonnościom mamy nadzieję, że ukochana osoba co wieczór punktualnie wróci do domu, lecz wydarzenia zachodzące wtedy, gdy się spóźnia, mają realne następstwa fizjologiczne. Według bardziej rozbudowanych wersji modelu Jamesa–Langego (np. Damasio 1994; Prinz 2004, który nazywa emocje „ucieleśnionymi ocenami”; Niedenthal 2007 proponuje zwięzły przegląd sposobów ucieleśniania informacji emocjonalnych), emocje stanowią swego rodzaju informacyjną pętlę sprzężenia zwrotnego oddziałującą nie tylko na mózg, lecz także na pozostałe części organizmu człowieka: określony bodziec wywołuje zdarzenie poznawcze powodujące uwolnienie hormonów do organizmu, co z  kolei prowadzi do wystąpienia zmian fizjologicznych odbieranych przez zmysły proprioceptywne; zmiany te stają się zintegrowanym komponentem zmysłowym tego zdarzenia. Opisywane pętle mają właściwości, których nie posiada wyłącznie mózgowy system przetwarzania – bo nie może. Pierwsza ważna właściwość wiąże się z  naturalnym czasem trwania emocji. Uwalnianie neuroprzekaźników przez układy współczulny i  przywspółczulny w  celu zainicjowania oddziaływań fizjologicznych wymaga znacznie więcej czasu niż zdarzenia czysto poznawcze – wyładowania neuronalne. Po drugie, emocje zawsze mają określoną wartościowość – walencję – pozytywną lub negatywną[39]. Oznacza to, że zdarzenia odbierane przez nas za pośrednictwem tego rodzaju pętli sprzężenia zwrotnego nie tylko kojarzymy z  odnoszonymi korzyściami lub szkodami, lecz także postrzegamy je jako dobre lub złe właśnie z  tych powodów[40]. Dzięki obdarzonej walencją informacji zwrotnej zdarzenia o  charakterze „czysto poznawczym” (np. bycie świadkiem czyjejś śmierci lub zwycięstwa naszego dziecka w konkursie ortograficznym) może stać się źródłem bólu lub przyjemności dokładnie w  taki sam sposób jak zdarzenia bardziej

„somatyczne” (np. orgazm, znużenie lub sytość), innymi słowy, poznajemy walencję zdarzenia, ponieważ nasz organizm odbiera powiązane z  nią następstwa fizjologiczne[41]. W  przebiegu zdarzeń somatycznych przyjemność lub ból bezpośrednio (fizycznie) oddziałują na organizm (np. podczas aktywności seksualnej, ciężkiej pracy lub posilania się), podczas gdy w  pętli emocjonalnego sprzężenia zwrotnego najpierw musi zajść szybka (automatyczna) ocena faktycznej lub domniemanej treści, która następnie oddziałuje na emocje i  za ich pośrednictwem inicjuje reakcje organizmu. W  ten sposób pewna niedotykalna jakość niemal dosłownie staje się dotykalna – rzecz wcześniej oceniana przez nas wyłącznie poznawczo teraz ma znaczną wartość materialną. Możemy więc powiedzieć, wcale nie uciekając się do przenośni, że oglądanie początkowych scen filmu Szeregowiec Ryan jest naprawdę przejmującym przeżyciem. Nie od dziś wiadomo, że prymitywne, lecz skuteczne obwody nerwowe służące do przekazywania informacji o  niebezpieczeństwie mogą błyskawicznie wywołać reakcje obronne, zanim wolniejszy proces poznawczy zidentyfikuje rzeczywistą przyczynę zagrożenia. Jeżeli ten drugi uzna alarm za fałszywy, gwałtowny wyrzut adrenaliny może zostać zahamowany (zob. np. LeDoux 1998, 2002). Zjawisko to może wywoływać prawie niedostrzegalne i  bardzo krótkotrwałe „ukłucia emocjonalne”, które mimo wszystko wykazują niekiedy silne i  trwałe efekty motywacyjne. Ogólnie rzecz biorąc, emocje muszą być odczuwalne, ale nie wolno nam zapominać, że bardzo podobne procesy czają się tuż pod progiem dostrzegalności. Ta dość szeroka definicja emocji kontrastuje z  niektórymi bardziej szczegółowymi kategoryzacjami (zob. np. Kartezjusz 1649/1988; Ekman 1992, 1999; Tomkins 1962; Izard 1971; Oatley, Johnson-Laird 1987)[42], ale ostatnio przytoczono wiele doskonałych argumentów na jej obronę, zob. np. Damasio (1994, 1999) lub Huron (2006). Autorzy różnych klasyfikacji często zwracają uwagę na znaczną zmienność czasu trwania epizodów emocjonalnych. Niekiedy zanikają one

już po kilku sekundach, a  kiedy indziej, jak podczas odczuwania emocji zwanej miłością, ciągną się przez wiele lat. Nie zgadzamy się z  tym poglądem. Miłość trwająca latami nie jest nieprzerwanym strumieniem miłości, lecz silną skłonnością do wielokrotnego odczuwania dyskretnych epizodów emocji miłości w  zadanym czasie (zob. np. Salomon 1976). Miłość do małżonka nie jest więc doznaniem ciągłym, lecz raczej długotrwałą skłonnością do występowania serii stosunkowo krótkich epizodów emocjonalnych pojawiających się przez wiele lat. Epizody te mogą występować kilka razy w ciągu dnia, a osoba je odczuwająca może ich być świadoma; mogą nawet przerywać (rozkosznie) aktualny tok myśli, ale (zazwyczaj) szybko się kończą. Wtedy możemy zwrócić świadomą uwagę na inne zagadnienia i  zająć się pilnymi sprawami do załatwienia. Niekiedy jednak miewają one skumulowane następstwa wykraczające daleko poza zasięg introspekcji danej osoby. Zaliczają się do nich utrwalanie więzi, takich jak lojalność, zaufanie i  sympatia, budowanie długoterminowego stanu relacyjnego znanego również pod nazwą miłości, który sam w sobie nie jest stanem emocjonalnym. Wiele innych emocji, na przykład gniew, oszołomienie lub poczucie winy, często wydaje się trwać nieprzerwanie przez co najmniej kilka godzin, jeżeli nie dni, bez widocznych przerw. Zjawisko to daje się jednak wyjaśnić w  kategoriach ciągu częściowo pokrywających się epizodów. Istnieje albo stały bodziec, albo pętla sprzężenia zwrotnego raz za razem inicjująca daną emocję. Jeżeli bodziec wywołujący określoną emocję jest stale obecny, może ona nieustannie ulegać wzbudzeniu. Co ciekawe, jeżeli na skutek intensywności doznawanej emocji rozpamiętujemy inicjujące ją zdarzenie, myśl ta może zastąpić bodziec początkowy jako czynnik wielokrotnie wzbudzający tę samą emocję. Jeżeli ciągle myślimy o  tym, dlaczego czujemy się nieszczęśliwi, nasze poczucie przygnębienia będzie narastać. Wszyscy doskonale wiemy, jak trudno wyrwać się z tego rodzaju pętli sprzężeń zwrotnych. Wyzwalanie emocji przez wyobrażenia, a nie przez percepcję odgrywa znaczącą rolę w  umysłach myślących podmiotów takich jak ludzie.

Większość zwierząt najprawdopodobniej ma emocje związane z  oczekiwaniami i  wspomnieniami – pies spoglądający na miskę z jedzeniem najprawdopodobniej „myśli” o jedzeniu, co wzbudza u niego pragnienie emocjonalne. Podobna prawidłowość występuje u nas, dlatego nie tylko nasze doznania, lecz także wspomnienia i  przewidywania mogą mieć wartość. Powiązanie jej z  naszą zapewne unikalną zdolnością do tworzenia hipotetycznych wersji przyszłości oraz alternatywnych wersji przeszłości pozwala nam nie tylko przeżywać te wyimaginowane zdarzenia, lecz także poddawać je ocenie. Damasio (1994) nazwał tę koncepcję hipotezą markerów somatycznych i  zasugerował, że ze względu na dostępność tych ocen mamy możność wyboru między alternatywnymi wersjami przyszłości przez porównanie emocjonalnych walencji potencjalnych zdarzeń ze zdarzeniami z przeszłości (o emocjach wzbudzanych przewidywaniami pisze też Huron 2006). Podsumowując, emocja to wewnętrznie wywołana przyjemność lub ból – percepcja obdarzona walencją – stanowiąca następstwo wielu procesów transdukcji informacji o świecie. Z kolei walencja skojarzona z określonym bodźcem jest czymś w rodzaju domyślnego motywatora. Nie pozostajemy obojętni na emocjonalnie naładowane percepcje. Jako takie uczestniczą one w przetwarzaniu informacji w umyśle analogicznie do innych danych percepcyjnych. Pozwala to na łączenie we wspólne kategorie zdarzeń podobnych do siebie pod względem emocjonalnym, lecz co ważniejsze, umożliwia torowanie (priming) emocjonalne, wskutek którego wspomnienie lub myśl może wzbudzić uczucie bądź też uczucie może służyć jako odnośnik do wspomnienia[43]. Tego rodzaju torowanie może leżeć u  podstaw funkcjonowania markerów somatycznych dających nam zdolność do podejmowania świadomych decyzji na podstawie oceny alternatywnych wersji przyszłości. Ogólnie rzecz biorąc, rozpiętość czasowa emocji odpowiada zmianom fizjologicznym w  organizmie wywoływanym uwalnianiem hormonów i  neuromodulatorów oraz ich wchłanianiem zwrotnym lub okresem refrakcji, co trwa od kilku sekund do kilku minut. Nie wykluczamy jednak obecności krótszych, słabiej zauważalnych oddziaływań, nawet o charakterze podprogowym, mogących

odgrywać ważną rolę w  dynamice doznań (Booth 1969; Huron 2006). W  każdym razie, gdy oddziaływania emocji zanikają, przestajemy je odczuwać, chociaż mogą się pojawiać ich bardziej dalekosiężne następstwa w wyniku interakcji naszego systemu poznawczego lub świata z treściami wyzwalającymi daną emocję. D. Racjonalność emocji Naprawdę musimy zmodyfikować tę historyczną dychotomię – poznanie z jednej strony, a emocje z drugiej – i uświadomić sobie, że nasze emocje są paliwem dającym początek nie tylko zachowaniom społecznym, lecz także różnym poziomom inteligencji. Stanley Greenspan

  Obydwa terminy – emocja i  motywacja – wywodzą się z  tego samego łacińskiego źródłosłowu movere (poruszać), co może wskazywać, że bardzo wcześnie dostrzeżono rolę emocji w  dostarczaniu motywacji do działania. Wielu autorów współczesnych teorii emocji zgadza się z  tym poglądem. Zajonc (1980) zauważył, że pozytywne lub negatywne emocje powiązane z  pewnymi bodźcami wywołują w  nas skłonność do poszukiwania lub unikania tych ostatnich. Frijda (1986) użył terminu „skłonność do działania” do opisu emocji jako czegoś, co zwiększa prawdopodobieństwo występowania określonych zachowań. Prinz (2004) zajmuje podobne stanowisko, przypisując motywację nie ocenie emocji, lecz jej walencji. Nasze stanowisko w  tej kwestii – emocje uważamy za doznania przyjemne i nieprzyjemne analogiczne do głodu i sytości – jest zgodne z tymi poglądami (zob. też Damasio 1999). Po zdefiniowaniu wyższych emocji jako funkcjonujących w  naszym organizmie systemów sprzężenia zwrotnego nadających walencję ocenom treści nieposiadających bezpośrednich transduktorów zmysłowych (zob. też rozdz. 6C) widzimy, że mogą one oddziaływać analogicznie do pochodzących z  zewnątrz nagród[44] i  kar. Mimo że te emocje zależą od treści, mają moc nagradzania lub karania systemu wzmacniającego uczenie

się w  taki sam sposób jak somatyczne uczucia bólu i  przyjemności. „Prawo efektu” Thorndike’a (1911), zgodnie z  którym kara lub nagroda odpowiednio zwiększa lub zmniejsza prawdopodobieństwo ponownego wystąpienia skojarzonego z nią zachowania, stosuje się zarówno do doznań pośrednich, jak i  bezpośrednich. Wynika z  tego, że skłonności behawioralne są w  równym stopniu modyfikowane przez mechanizmy emocjonalnego sprzężenia zwrotnego oraz przez nagrody, takie jak pożywienie, słodycze lub kokaina. Nie ma więc potrzeby postulowania istnienia żadnych motywacji oprócz tych zgodnych z  prawem efektu, zgodnie z którym całą gamę emocji postrzega się jako identyczną z innymi doznaniami somatycznymi obdarzonymi walencją. Jest to oczywiste w  niektórych przypadkach, gdy rozpatrywane zachowanie ma zdecydowanie charakter zewnętrzny. Skurcze głodowe, delektowanie się smakiem, nudności i  sytość (a nawet tępy ból spowodowany przejedzeniem) sterują harmonogramem naszych zachowań związanych z  posilaniem się. Trudniej dostrzegalne sploty emocji, gdy wiele z  nich jednocześnie działa zgodnie lub przeciwstawnie, stanowią motywację netto do dalszych rodzajów zachowań, w tym zachowań ukrytych, o charakterze wewnętrznym: niezależnie od ich rodzaju, najczęściej mają one na celu łagodzić ból lub dawać przyjemność. Thorndike argumentował, że jeżeli krzywa uczenia przebiega łagodnie (a rzeczywiście tak jest), wcale nie musimy postulować istnienia bogatego wewnętrznego życia umysłowego dla wyjaśnienia zachowania zwierzęcia. Wystarczy do tego samo wzmacnianie reakcji w procesie uczenia się, o ile nagroda niezmiennie zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia określonego zachowania, co Herrnstein (1970) wyraził później w  języku matematyki. Uwarunkowania środowiskowe – regularność nagród i  kar – ukształtują skłonności behawioralne zwierzęcia, dostroją jego wewnętrzną wrażliwość na każdą z  nagród, jak również na następstwa interakcji między różnymi rodzajami nagród i  kar. W  tym ujęciu emocje jako motywatory dostarczają pewnego rodzaju racjonalności. Kierują naszymi zachowaniami i  lepiej byłoby, gdyby robiły to rozsądnie, w  przeciwnym razie ewolucja ukarze je wyginięciem. W  przypadku popędów

„somatycznych” takich jak głód, pragnienie, obrzydzenie lub libido korzyści dla nakazu replikacji naszych genów są oczywiste. Dzięki tego rodzaju kategorycznym doznaniom wiemy, kiedy jeść, spać i  szukać partnera, wiemy, że powinnyśmy unikać zbyt ostrych, zbyt gorących oraz zbyt zimnych przedmiotów, wiemy, że powinniśmy wystrzegać się kolizji z  twardymi przedmiotami, wiemy, kiedy się przepracowaliśmy, kiedy mamy wstrzymać oddech, a  kiedy oddychać głębiej. Zachowania te najczęściej wykonujemy dokładnie wówczas, gdy są najbardziej potrzebne i  uzasadnione. Ale nie do końca wiadomo, jaką rolę odgrywają bardziej złożone emocje. Dlaczego mielibyśmy odczuwać nagły przypływ tkliwości na widok słodkich małych dzieci (i zwierząt), zakochiwać się romantycznie, rumienić się ze wstydu lub zachowywać agresywnie (nawet wobec nas samych i  naszych własnych rodzin), gdy wpadamy we wściekłość? Frank (1988) wyjaśnia te i  inne przypadki, przyjmując ekonomiczny punkt widzenia. Utrzymuje, że każda z  emocji powstała wskutek doboru naturalnego jako sposób przysparzania korzyści behawioralnych osobnikowi lub jego genom, których ten osobnik nie poszukiwałby na własną rękę z czysto racjonalnego punktu widzenia. Jego zdaniem miłość i  poczucie winy stanowią rozwiązania problemu zobowiązań. Problem zobowiązań „pojawia się wtedy, gdy w interesie danej osoby leży podjęcie wiążącego zobowiązania do zachowywania się w  sposób, który później wyda się jej sprzeczny z  własnym interesem” (1988, s. 47). Przeświadczenie, że nasz potencjalny partner może nadal próbować znaleźć lepszego partnera niż my, może sprawić, że dwa racjonalne – zbyt racjonalne – podmioty na rynku kojarzenia par nie zgodzą się na najlepszy układ, na jaki mają szanse. Przesadne demonstrowanie zachowań typowych dla „zakochania się” może stanowić gwarancję wierności i  oddania, ale tylko dlatego, że (najwyraźniej) podmiot nie ma nad nimi racjonalnej władzy[45]. Bez tych emocji zdrady i zmiany partnerów byłyby powszechnym zjawiskiem w  całej populacji. Ludzie, którzy w  innych warunkach pozwalaliby sobie na skoki w bok, odczuwają przymus, by tego nie robić, dzięki fizjologicznym następstwom przyjemnego poczucia

przywiązania i  bolesnego poczucia utraty czegoś ważnego dostarczanych przez miłość, a  także dojmującego doznania naganności takiego postępowania dostarczanego przez poczucie winy. Korzyści (dla naszych genów) płynące z  odczuwania przez nas tych emocji są na tyle duże, że wchodzimy w  związki małżeńskie i  zakładamy rodziny, co można interpretować jako zawarcie domniemanej umowy ekonomicznej zwiększającej prawdopodobieństwo przeżycia potomstwa[46]. Inny przykład, odwołujący się do opisanego przez Triversa (1971) wzajemnego altruizmu, dotyczy poczucia winy, które zgodnie z  hipotezą Franka ma zniechęcać do oszukiwania w  kontekście społecznym i/lub mobilizować do zadośćuczynienia. W ten sposób powstaje zbiór wzorców zachowań przyczyniających się do powstawania w  przyszłości nadwyżek kapitału społecznego przewyższającego pozorne, krótkoterminowe korzyści płynące z  oszukiwania w  życiu społecznym. Nie kradniemy posiłku sąsiadowi, gdy na nas nie patrzy, bo w  dłuższej perspektywie czasowej współpraca z  nim przysparza nam o  wiele więcej korzyści niż jeden posiłek. Frank utrzymuje jednak, że wcale nie musimy wiedzieć, iż chodzi tu o korzyść – wystarczy, że czujemy się winni na myśl o kradzieży posiłku. Ewolucja, która odrobiła za nas zadanie z  kalkulacji zachowań społecznych, zadbała o  to, żebyśmy czuli się winni, a  my nieświadomie robimy resztę. Każda emocja inicjuje określony zbiór zachowań powodujących trwałe, długoterminowe korzyści, których układ zmysłów organizmu niekiedy nie dostrzega, lecz które w  procesie ewolucji zwykle przeważają nad drobnymi, krótkoterminowymi korzyściami, łatwiejszymi do bezpośredniego zaobserwowania. W taki oto sposób każda emocja zostaje powiązana z  konkretnymi zachowaniami z  tej prostej przyczyny, że nauczyliśmy się, iż mają one związek przyczynowy z  wywoływaniem przyjemności lub łagodzeniem bólu, czyli z  tą emocją[47]. Proces uczenia się przebiegający według krzywej opisanej przez Thorndike’a, oparty na wzmacnianiu bodźców i  nierozerwalnie związany z  emocjonalnym modelem motywacji, równoważy (w przybliżeniu) wszystkie te

przyjemności i  doznania bólowe tak, by zoptymalizować poszczególne zachowania dla osiągnięcia założonych celów ewolucyjnych. System emocji wchodzących z  sobą w  interakcje stanowi siłę napędową swego rodzaju behawioralnego procesu podejmowania decyzji, który przeważnie dokonuje rozsądnych wyborów (poniżej opisujemy kilka przypadków, w których jednak zawodzi)[48]. Ten rodzaj racjonalności nadawany nam przez emocje przydaje się do realizowania wielu zadań. Jest to ten sam rodzaj racjonalności, który pomaga wszystkim zwierzętom poruszać się po świecie fizycznym – a  nawet po niektórych aspektach świata społecznego – i  przeważnie wybierać odpowiednie ścieżki zachowań. Ale istnieje też rodzaj racjonalności odróżniający człowieka od innych zwierząt: metodyczne, logiczne rozumowanie oparte (podobno) na aksjomatach takich jak prawo niesprzeczności. Pomaga nam ono na przykład rozwiązywać zagadki. Ten rodzaj racjonalności wymaga innego zbioru emocji, odmiennego nie pod względem sposobu działania (wszak są to emocje), ale pod względem rodzaju treści mogących je wzbudzać lub łagodzić. Innymi słowy, różnica tkwi tylko w  rodzaju wywoływanych przez nie zachowań, w  rzeczach, które nas pociągają i  odpychają w  wyniku działania tych emocji poznawczych. Na znaczną część naszego zachowania epistemicznego składają się występujące w  mózgu zachowania ukryte. Są to jednak zachowania posiadające większość innych cech zachowań jawnych, na przykład często mają charakter działań celowych wymagających uwagi, są zwykle wzbudzane przez postrzegane zdarzenia, a  nawet można je warunkować. Zwyczajowo i  intuicyjne rozróżniamy myślenie i  działanie. Ścisłe, niemetaforyczne podejście do tego rozróżnienia, to znaczy traktowanie myślenia jako procesu niepolegającego na „robieniu czegoś” – trąciłoby jednak dualizmem. Tutaj utrzymujemy, że jest to nie tylko proces fizyczny, lecz także umotywowany i  celowy proces fizyczny. Różnicę między myśleniem i  działaniem postrzegamy wyłącznie w  kategoriach tego, czy dany proces nerwowy kończy się w  neuronach ruchowych, czy

też w  innych neuronach wewnętrznych niewzbudzających aktywności ruchowej, ale które zapewne odpowiadają pojęciom wykorzystywanym w  myśleniu. W  tańcu neurony ruchowe muszą ulec aktywacji, by nasze ciało rzeczywiście poruszało się w  świecie fizycznym, lecz w  przypadku tylko myślenia o  tańcu większa część pozostałych procesów neurologicznych przypuszczalnie pozostaje taka sama, oprócz tego, że na skutek hamowania neurony ruchowe nie realizują czynności ruchu[49]. Zachowanie poznawcze stanowi zatem zasadniczo funkcję umysłu – celową (w zwykłym znaczeniu tego słowa) zmianę stanów intencjonalnych (w sensie filozoficznym). Wywołują one pewną zmianę stanu mózgu, co ogranicza liczbę możliwych przyszłych stanów dynamiki sieci neuronów. Można się tu odwołać do niektórych przykładów regularnie spotykanych zachowań poznawczych: pewne rodzaje gromadzenia danych (np. zwracanie uwagi – wyszukiwanie w  przestrzeni percepcyjnej – w  celu wykrycia informacji niezbędnej do toczącego się przetwarzania semantycznego), różne etapy czynności rozwiązywania problemów (które często obejmuje selektywne dodawanie lub usuwanie informacji z  przestrzeni mentalnej [termin zapożyczony od Fauconniera 1985; szczegółowo omawiamy go w  następnym rozdziale] w  celu sprawdzenia, czy spójność nowej konfiguracji skraca drogę do wyciągnięcia wniosku lub sugeruje coś na temat ważności dodanej bądź usuniętej przesłanki) oraz twórcze akty rekombinacji semantycznej. Zachowania jawne wymagają motywacji emocjonalnej (zachowaniami społecznymi rządzą emocje społeczne, natomiast zachowaniami nakierowanymi na przetrwanie – emocje związane z  przetrwaniem). Analogicznie, zachowania ukryte (takie jak zachowania poznawcze) wymagają zmobilizowania podmiotu do ich podjęcia. Dennis Proffitt rozpoczął swój znany esej słowami: „Percepcja przychodzi bez wysiłku. Po prostu się dzieje. W  przeciwieństwie do percepcji, myślenie, zapamiętywanie, mówienie i  rozumowanie często wymaga pewnego wysiłku i planowania” (Proffitt 1999). Nie tylko coś musi nas nakłonić do wykonania zadań związanych z myśleniem, lecz także pokazać nam, jak to

zrobić. Nie jesteśmy urodzonym myślicielami – musimy się nauczyć, kiedy i jak myśleć. Oczywiście proces ten wymaga nadzoru, ale nadzoru wcale nie muszą sprawować inni ludzie – rodzice bądź nauczyciele – jak można by się spodziewać. Zamiast tego istnieje pewien rodzaj automatycznego nadzoru w  obrębie systemu – emocje poznawcze podpowiadają nam (tak samo jak ból podpowiada nam, kiedy należy cofnąć rękę od źródła ciepła), kiedy zadawać pytania, kiedy poprzestać na wyobrażeniach i kiedy się śmiać. Gopnik wraz ze współpracownikami zauważyła, że rozwiązywanie problemów u  dzieci wiąże się z  pozytywną reakcją afektywną (i często jednoczesnym wyrażeniem radości), którą trafnie nazwała „instynktem formułowania teorii” (theory drive) (Gopnik 1998). Jej zdaniem pozytywne emocje (nazywa je „wyjaśnieniem”, my natomiast określamy je jako „olśnienie” lub „odkrycie”) związane z  udaną próbą zrozumienia czegoś – w sensie: „Aha!”, gdy stworzymy spójną teorię danej sytuacji lub ułożymy w  całość ciąg powiązanych zdarzeń – stanowią główny czynnik motywujący nas do angażowania się w  ukryte zachowania poznawcze prowadzące do opracowywania teorii, które z  kolei umożliwiają znajdowanie wyjaśnień w  konkretnych sytuacjach. Zostaliśmy obdarzeni przez naturę skłonnością do budowania teorii. Gopnik wyjaśnia dalej, że budowanie teorii zarówno u niemowląt, jak i u naukowców to tylko dwie skrajności kontinuum zachowań, przy czym teoretyzowanie naukowca stanowi po prostu zorganizowaną społecznie, rozbudowaną wersję narzędzia, którego podstawową wersją dysponują nie tylko dzieci, lecz tak naprawdę każdy nas (Gopnik, Wellman 1994; Gopnik, Meltzoff 1997; Gopnik 1998). Dzieci formułują i  weryfikują własne teorie w  taki sam sposób jak naukowcy: poprzez eksperymenty. Manipulują światem i na tej podstawie odkrywają prawidłowości o  charakterze przyczynowym. Dlaczego to robią? Odkrycie prawidłowości wiąże się z  przyjemnym uczuciem olśnienia, którego wszyscy pragniemy (tak jak cukierków lub opium), ale szczególną rolę odgrywa ono u dzieci i u naukowców. Gopnik z  powagą traktuje argumenty Franka (1988), stwierdzając: „Tu także analogia do popędu seksualnego powinna być oczywista. Natura dba o to,

byśmy robili coś, co będzie dla nas dobre (lub przynajmniej dla naszych genów) w  dłuższej perspektywie czasowej, dlatego sprawia, że wykonywanie tej czynności jest dla nas przyjemne (lub przynajmniej nas fascynuje) na krótszą metę” (Gopnik 1998, s. 107). Nie samo olśnienie motywuje nas do podejmowania tego wysiłku, a  formułowanie teorii nie jest jedynym zadaniem poznawczym wymagającym motywacji. Wiele innych emocji poznawczych każe nam budować stabilne i  wierne „reprezentacje” świata. Jeżeli olśnienie można porównać do orgazmu, jak zaproponowała Gopnik, ciekawość można uznać za analogię pożądania. Charakterystyczny dla ciekawości głód epistemiczny – dojmujące pragnienie odkrycia przyczyny i  porządku – skłania nas do zajmowania się sytuacjami, których wyjaśnienie wymaga wysiłku (często powodującego wyczerpanie), lecz ostatecznie prowadzi do quasi-religijnego momentu olśnienia. Podobnie jak pożądanie nagle rozpływa się po osiągnięciu orgazmu, głód typowy dla ciekawości szybko znika po uzyskaniu olśnienia. Chociaż zdaniem niektórych ciekawość stanowi pierwszy stopień do piekła, rekompensuje ona z  nawiązką ponoszone koszty: bez niej zapewne w  ogóle nie poszukiwalibyśmy odpowiedzi na pytania ani nie formułowalibyśmy teorii. Metafora seksualna nie oddaje wszystkich emocji epistemicznych, gdyż proces poznania jest przypuszczalnie bardziej złożony niż sfera intymnych kontaktów człowieka. Ważną rolę w  wyprowadzaniu nas z  marazmu poznawczego odgrywa nuda. Chociaż ciekawość pobudza nasz aparat poznawczy do wysiłku mającego na celu rozszyfrowanie dotąd niewyjaśnionych prawidłowości, raczej nie podjęlibyśmy wysiłku bez tępego bólu nudy ratującego nas przed osunięciem się w  nieodpowiedzialną bezczynność. Jeżeli nawet nie przychodzi nam na myśl żadna pilna sprawa, i  tak nie przestajemy myśleć, bo niemyślenie przysparza nam bólu. Ciekawość i  nuda kontrastują z  olśnieniem tak samo jak głód kontrastuje z  sytością. Tutaj należałoby zwrócić uwagę na jeszcze jedną emocję kontrastującą z olśnieniem, mianowicie na dezorientację. Jest ona

raczej odmianą bólu niż głodu (i z  pewnością nie jest przyjemnym uczuciem tak jak zachwyt nad odkryciem). Wszyscy znamy jedną z  odmian dezorientacji – to ten dręczący rodzaj niepokoju, gdy wyczuwamy nietypowość jakiegoś zjawiska. Zamiast nagradzać nas za sformułowanie spójnej teorii, ten negatywny sygnał karze nas za niespójność i  zachęca do szybkiego rozwiązywania sprzeczności. Gdy udaje nam się coś zrozumieć, czujemy się wspaniale (olśnienie), w przeciwnym razie w naszym umyśle pojawia się ból: głęboka, a niekiedy nawet rozpaczliwa dezorientacja[50]. Niepewność epistemiczna – brak przekonującej odpowiedzi na naglące pytanie – ma własny podkład emocjonalny zwany również niepewnością. Jest to negatywna emocja zachęcająca do ostrożnego zbadania sprawy, powodująca podwyższoną wrażliwość na sygnały alarmowe i zwiększająca szybkość reagowania na bodźce orientacyjne. Prawdopodobnie istnieje więcej emocji poznawczych niż te, które tutaj opisaliśmy, a  także więcej subtelnych podziałów między nimi[51]. Powyżej dokonaliśmy wstępnej analizy zachowań poznawczych/epistemicznych w  kategoriach emocji, które je motywują i nimi kierują. O mechanizmach myślenia oraz o tym, jak proste przyjemności i  nieprzyjemne doznania podawane w odpowiednich chwilach racjonalnie sterują tymi mechanizmami, można napisać znacznie więcej, lecz jest to znacznie bardziej złożone zadanie, dlatego odłożymy je na później. E. Irracjonalność emocji Miłość jest jak liczba pi – naturalna, niewymierna i bardzo ważna. Lisa Hoffman

 

Nic nie definiuje człowieka lepiej niż gotowość do irracjonalnego postępowania w dążeniu do uzyskania wyjątkowo nieprawdopodobnych nagród. Na podstawie tej zasady funkcjonują loterie, randki i religie. Scott Adams

 

Jak rozum pojawił się na świecie? Jak przystoi rozumowi, zupełnie irracjonalnie, przypadkowo. Jesteśmy skazani na domysły, tak samo jak wtedy, gdy próbujemy rozwiązać zagadkę. Fryderyk Nietzsche

  W poprzedniej części przedstawiliśmy tezę, że szeroko rozumiane emocje stanowią racjonalne czynniki motywujące zachęcające nas do robienia właściwych rzeczy we właściwym czasie po to, by utrzymywać w  równowadze wszystkie potrzeby związane z  przetrwaniem i  rozmnażaniem się, zakładając, iż żyjemy mniej więcej w  takim samym środowisku (fizycznym i  społecznym), w  jakim przechodziły selekcję nasze geny. Dzięki emocjom zmęczenia fizycznego i  znużenia psychicznego wiemy, kiedy powinniśmy wydatkować energię, a  kiedy ją oszczędzać. Głód mówi nam, kiedy powinniśmy się posilić, żeby zdobyć więcej energii, pragnienie, kiedy powinniśmy nawodnić nasze ciała, a  strach, kiedy powinniśmy uciekać gdzie pieprz rośnie. Podmiot efektywnie koordynujący w  czasie tylko te zachowania już uporał się z  wieloma poważnymi wyzwaniami środowiskowymi. Dzięki wyjaśnieniom Franka wiemy, że pozornie irracjonalne emocje, na przykład miłość romantyczna, rozwiązują jeszcze bardziej skomplikowane naturalne dylematy, takie jak problem zobowiązań, co pozwala nam z  powodzeniem uczestniczyć w  jeszcze bardziej skomplikowanych interakcjach społecznych. Na koniec zasugerowaliśmy, iż najbardziej skomplikowane problemy – wymagające elastycznego myślenia – również rozwiązuje pewien zbiór emocji: ciekawość, nuda, powątpiewanie, dezorientacja, olśnienie, radość itp. Mimo tak dobrze zaplanowanego mechanizmu kontroli behawioralnej nabytego przez nas w  toku ewolucji, wciąż jesteśmy dość nierozsądnymi ludźmi. Niektóre emocje każą nam przesadnie reagować na pewne wydarzenia, a  koszty tych reakcji wydają się przewyższać korzyści: na przykład wybuch przemocy w  reakcji na zazdrość lub gniew albo samobójstwo w  wyniku zawodu miłosnego. Ryzykowanie więzieniem za zamordowanie człowieka, który przyprawił nam rogi, może się wydawać

bezsensowne, ale pamiętajmy, że przez większą część historii naszego gatunku, czyli do niedawna, nie istniały systemy prawne grożące tego rodzaju konsekwencjami. Jedno z  wyjaśnień tej pozornej irracjonalności zachowań może więc brzmieć następująco: środowisko, w  którym ewoluowały opisywane emocje, różni się od tego, w  którym żyjemy dzisiaj. Naszym zdaniem emocje te rzeczywiście pociągały za sobą koszty w  postaci zbyt gwałtownych reakcji, lecz rozpatrywane łącznie korzyści przysparzane nam przez te emocje w  ciągu całego życia w  zwykłych okolicznościach po prostu przeważają nad dość rzadko ponoszonymi kosztami. Reakcja niewspółmierna do okoliczności to jedna z  odmian nieracjonalności, ale istnieje jeszcze jedna jej odmiana, znacznie częściej spotykana, a więc ważniejsza. Zwlekamy, gdy mamy coś ważnego do zrobienia, palimy papierosy mimo wydrukowanych na ich opakowaniach ostrzeżeń przed rakiem płuc, uzależniamy się od alkoholu i  narkotyków, a  następnie widzimy, jak niszczą one nasze kariery, rodziny i życie towarzyskie, nie przestrzegamy diet, oszukujemy naszych małżonków, nie oszczędzamy na przyszłość oraz przegrywamy ciężko zarobione pieniądze, mimo iż wiemy, że na wygraną mamy bardzo małe szanse. Dlaczego ewolucja nie zapewniła nam właściwej konstytucji emocjonalnej powstrzymującej nas przed tymi szkodliwymi zachowaniami? Co prawda niektóre z  nich, takie jak zażywanie kokainy i  nieprzestrzeganie diety, stanowią względnie świeżej daty wyzwania środowiskowe, nie jest to główna przyczyna. Oszukiwanie i zwlekanie to odwieczne problemy. Chociaż możemy po prostu złożyć je na karb przeoczeń ewolucji i  zaliczyć do kategorii problemów do rozwiązania bez wyraźnie negatywnego wpływu na sukces reprodukcyjny, istnieje inna, bardziej przekonująca odpowiedź: bo nie może. Za każdym z  powyższych przykładów stoi niekontrolowane – lecz konieczne – pragnienie uczestniczące w  systemie heurystycznym, który wybiera zachowania, rozdzielając dostępne zasoby między różne ważne cele w  czasie rzeczywistym. Wszystkie wyżej opisane zachowania są w  pewnym sensie formami uzależnienia. Narkotyki, alkohol i  hazard

zaliczają się do najlepiej znanych uzależnień. Zwlekanie to z  kolei uzależnienie od lenistwa (i efektywna strategia oszczędzania energii), nieprzestrzeganie diety to uzależnienie od radości dostarczanej przez słodycze i  tłuszcze, oszukiwanie współmałżonka to uzależnienie od różnych emocji społecznych i  seksualnych, a  tracenie oszczędności może być wynikiem uzależnienia od najróżniejszych rzeczy. Kluczową kwestią jest tutaj fakt, że w  każde z  tych zachowań powinniśmy się angażować z  umiarem (zastrzeżenie to nie dotyczy narkotyków, gdyż przejmują one kontrolę nad naszymi układami nagrody na poziomie chemicznym). Przyjęcie niewłaściwych walencji emocji prowadzi do zaburzeń równowagi, więc zachowujemy się irracjonalnie. Wybór odpowiedniego zachowania w warunkach niepewności wymaga zastosowania heurystyk. Dobre heurystyki przeważnie podpowiadają nam doskonałe rozwiązania, ale w pewnych (celowo ograniczonych) obszarach, w których się nie sprawdzają, można przewidzieć, że dadzą słabe, a nawet patologiczne wyniki. Emocje są racjonalne, lecz ich system stanowi heurystyczny motor zachowań funkcjonujący na podstawie niepełnych informacji. Musimy więc przyjąć, że emocje zawiodą nas w  pewnych kontekstach, takich jak reakcje niewspółmierne do sytuacji oraz uzależnienia, których nie da się przezwyciężyć. Analiza zjawiska dyskontowania hiperbolicznego dokonana przez Ainsliego (2001) jest genialną opowieścią o niedomaganiach tego systemu. Pokazuje, jak w  ciągu stuleci udało nam się klecić kolejne warstwy rozwiązań naprawczych, które – gdy działają – skutecznie rekompensują kłopotliwe niedomagania naszych systemów kontroli emocjonalnej. W  swojej pracy badacz prezentuje liczne przykłady zaczerpnięte z  osobistych doświadczeń oraz z  setek filmów i  z literatury pięknej, by wspomnieć o  spotkaniu Odyseusza z  syrenami, podczas którego on sam przywiązuje się do masztu, a  członkom swojej załogi poleca zatkać uszy woskiem, by mogli się oprzeć pokusie. Te wybiegi stanowią również ulubione cele humoru. Poniższy przykład ilustruje zależność samokontroli od spodziewanego zysku:

  (18) Stary farmer staje w drzwiach wychodka i podciąga spodnie. Nagle wypada mu z kieszeni dziesięciocentówka i znika w szambie. – A niech to szlag! – krzyczy. Wyciąga z kieszeni banknot pięciodolarowy i wrzuca za monetą. – Dlaczego pan to zrobił? – pada pytanie. – Przecież nie wskoczę do szamba za marnym dziesiątakiem – odpowiada farmer. F. Algorytmy emocjonalne

Ryc. 6.1. © Przedruk za zgodą Tribune Media Services, Inc. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Umysł często postrzega się jako trzyczęściowy narząd złożony z  odrębnych, lecz wchodzących we wzajemne interakcje procesów poznawczych, emocjonalnych i  konacyjnych, zwanych także aktami woli (Hilgard 1980). Kognitywistyka konsekwentnie koncentruje się na pierwszym z  nich – na przetwarzaniu informacji pozwalającym na percepcję, kategoryzację oraz podejmowanie racjonalnych decyzji. Badanie emocji i  motywacji złożyła na barki psychologów, a  ostatnio zaangażowała do tego nawet celu ekonomistów. Joseph LeDoux jest jednym z  wielu badaczy uważających takie zachowanie za krótkowzroczne:   Umysł będący produktem modelowania kognitywistyki potrafi na przykład bardzo dobrze grać w szachy, można go nawet zaprogramować tak, by oszukiwał. Ale kiedy oszukuje, nie prześladują go wyrzuty sumienia, nie rozpraszają go też miłość, gniew ani strach. Nie motywuje go duch współzawodnictwa, zazdrość ani współczucie. Jeżeli chcemy zrozumieć, jak umysł poprzez mózg czyni nas tym, kim jesteśmy, musimy wziąć pod uwagę cały umysł, a nie tylko jego części służące do myślenia (LeDoux 2002, s. 24).

  Łączne modelowanie poznania, emocji i motywacji jest trudne, dlatego kognitywiści postanowili podzielić swoją dziedzinę na moduły i skupić się przede wszystkim na tym, co wydaje się ważniejsze – na myśleniu – pozostawiając emocje i  motywację oddzielnym badaniom. Problem z  modularyzacją pracy polega jednak na tym, że prowadzi ona do modularyzacji również modeli umysłu powstających w toku tych prac, co wcale nie musi odzwierciedlać podziałów istniejących w  naturze. W  niniejszej książce sugerujemy, że zjawisko kiedyś uznawane za czystą racjonalność może być misternie powiązane z emocjami i motywacjami. LeDoux sformułował bardzo cenne spostrzeżenie: nauka o  funkcjonowaniu umysłu rzeczywiście musi uwzględniać wszystkie jego aspekty, a  nie tylko wyidealizowaną racjonalność poznawczą, nie tylko percepcję i  rozum. Ponadto musi ona uwzględniać nie tylko wszystkie te aspekty, lecz także wszystkie razem, w tym samym umyśle. Kwestię tę częściowo już omówiliśmy. Obecnie coraz częściej emocje i motywy łączy

się z  sobą w  celu stworzenia jednolitego mechanizmu, w  którym zachowaniami steruje przede wszystkim układ nagrody. Pod względem neurologicznym może on być dość skomplikowany, ale z fenomenologicznego punktu widzenia składa się po prostu z namiętności (Frank 1988; Ainslie 2001; Damasio 1994, 1999, 2003). W  podejściu proponowanym przez Ainsliego (zob. Ainslie 2001, rozdz. 4) przyjemności, bóle, a  także chęci, pragnienia, uzależnienia, kompulsje i  namiętności – oraz nasze bardzo różne skłonności do ulegania każdej z  nich poprzez wykonywanie powiązanych z  nimi zachowań – wynikają z zastosowania tej samej funkcji dyskontowania hiperbolicznego w różnych skalach czasowych do wartościowania emocji na podstawie bezpośrednich doświadczeń lub oczekiwań. Mimo to wciąż mielibyśmy do czynienia z  dychotomią poznanie– namiętności. Naszym zdaniem przedstawiony powyżej wstępny opis emocji poznawczych stanowi kolejny krok na drodze do zlikwidowania tej trychotomii. Przyjmując, że myśl składa się z  zachowań, choć są to przeważnie wewnętrzne zachowania umysłu, oraz że jest w  pełni motywowana podzbiorem namiętności w taki sam sposób jak zachowania jawne, możemy sklasyfikować wyższe funkcje poznawcze – rozumowanie, namysł i  podejmowanie decyzji – po prostu jako komponent pochodny umysłu emocjonalnego. Wyższe zdolności poznawcze u człowieka zależą od zakresu tych emocji – bez nich nie byłoby ciekawości, odkryć, rozwiązywania problemów, kreatywności ani humoru. Można przypuszczać, że te umiejętności i  przyjemności są luksusem, na który pozwalamy sobie dopiero po nabyciu podstaw racjonalnego myślenia – dodatkami do standardowej racjonalności – ale naszym zdaniem emocje epistemiczne nie tylko zachęcają nas do korzystania z naszego rozumu, one nim sterują. Uważamy na przykład, że bez poczucia dezorientacji nie wiedzielibyśmy, czym jest sprzeczność. Dopiero włączenie do biologii człowieka (a więc także do jego fenomenologii) tego wyjątkowo osobliwego bólu pozwala dostrzec sprzeczności. Nie jest to kwestia

ilościowa. Nie chodzi o  to, że dezorientacja pozwala nam korzystać z racjonalności, która już potrafi dostrzegać sprzeczności, tylko po to, żeby dostrzegać ich więcej. Sugerujemy raczej, że bez dezorientacji w ogóle nie mielibyśmy poczucia istnienia sprzeczności (ani że jest to coś złego!) (Jackendoff 1987, rozdz. 15, 16 i  2007, rozdz. 3 przedstawia pionierską wersję tej tezy). Wyjaśnienie racjonalności odwołujące się do umiejętności wykrywania sprzeczności bez zaproponowania odpowiedzialnego za nią mechanizmu nie jest żadnym wyjaśnieniem. Dezorientacja (wraz z  jej mechanizmem wyzwalającym na poziomie neuronów) stanowi mechanizm wykrywania oraz fundament wrodzonego nam postrzegania prawa niesprzeczności. (Dla jasności: ból mówi nam, kiedy uderzyliśmy się lub skaleczyliśmy, lecz proces przekazywania tego rodzaju informacji wymaga pobudzenia nocyceptorów – receptorów należących do wyspecjalizowanego rodzaju nerwów przewodzących czucie bólu; podobnie wzbudzenie dezorientacji zależy od pewnego rodzaju „receptorów absurdu” na poziome neuronów. Istnieją koneksjonistyczne modele tego procesu [np. Shastri, Grannes 1996], ale na razie nie wiemy, w jakim stopniu odzwierciedlają one realnie istniejące struktury nerwowe). To samo można powiedzieć o  każdej z  emocji poznawczych. Łącznie stanowią one o  wiele bardziej skomplikowaną i  zniuansowaną odmianę racjonalności: odmianę, która wykrywa sprzeczności i nie znosi ich tak jak większość z nas nie znosi skórek zarastających paznokcie. Wyszukuje ona i  pragnie rozwiązywać problemy nawet wtedy, gdy nie ma żadnych problemów do rozwiązania, dosłownie drży z podniecenia po odnalezieniu brakującego fragmentu układanki. Jak wykażemy w następnym rozdziale, nie posiada się z  radości, gdy nagle odkryje, że popełniła błąd, zbyt pochopnie wyciągając wnioski. Wyższe umiejętności poznawcze w  wielu swoich postaciach (co to znaczy myśleć tak jak człowiek) po prostu polegają na uganianiu się za przyjemnościami i  na unikaniu doznań bólowych dostarczanych przez tę eklektyczną grupę emocji poznawczych, lecz oczywiście w ostateczności mających podłoże neurobiologiczne.

Stwierdzenie „poznanie to po prostu X” bez względu na to, co uznajemy za X, musi z  konieczności stanowić uproszczenie. Poznanie u  człowieka dokonuje się na podstawie analogii, metafory i  wzajemnego przenikania się pojęć (Hofstadter, FARG 1995; Lakoff, Johnson 1980, 1999; Turner, Fauconnier 2002), a  rozgrywa się w  bogato ucieleśnionym kontekście z rozproszonymi ekstensjami oraz z wieloma rusztowaniami poznawczymi (Hutchins 1995a; Clark 1997; Clark, Chalmers 1998). Opiera się na wrodzonych i  automatycznych umiejętnościach postrzegania, kategoryzacji, uwagi i  pamięci, które dzielimy ze zwierzętami (chociaż u  tych drugich nie widać humoru, złożonych konstrukcji logicznych ani kreatywności typowej dla człowieka). Na początku skorzystamy jednak z  tego uproszczenia ze względu na jego wartość retoryczną, by wyrazić sprzeciw wobec tradycyjnych poglądów. Uważamy, że wyższa inteligencja człowieka polega w  dużej mierze na wykorzystaniu tych podstawowych władz umysłu w  służbie emocjom poznawczym. Używamy tutaj takiej samej metonimii jak ludzie przypisujący dyrektorowi zasługi za osiągnięcia firmy jako całości – przypisujemy emocjom poznawczym zasługi za pracę, którą nadzorują, choć w rzeczywistości wykonuje ją cały nasz umysł. Eksponowanie przez nas wagi emocji poznawczych ma jeszcze jedną implikację dla kognitywistyki: sugeruje konieczność radykalnej korekty niektórych standardowych założeń dotyczących modelowania komputacyjnego. Wzywamy do zaprojektowania algorytmów emocjonalnych[52]. Nie będzie to łatwe zadanie. Architektury emocjonalne, tak jak je sobie wyobrażamy, będą miały zupełnie inny charakter niż dzisiejsze maszynowe algorytmy uczenia się czy zintegrowane modele typu AGI (np. SOAR [Laird, Rosenbloom, Newell 1987], ACT-R [Anderson 1976], OSCAR [Pollock 2008] lub LIDA [Franklin, Patterson 2006, Franklin 2007])[53]. Istniejące architektury w żaden sposób nie uwzględniają emocji, a wprowadzanie do nich zmian ich nie może polegać na dodaniu „modułu emocji” do modułów pamięci i „silników wnioskowania” mających za zadanie manipulować symbolami. Nasza koncepcja algorytmów emocjonalnych zakłada istnienie struktury

sterującej opartej na konkurujących i  współpracujących z sobą stanach emocjonalnych służących do wywoływania zmian stanów systemu napędzających zarówno zachowania fizyczne, jak i  poznawcze, a  nie algorytmów obliczających treści emocjonalne, jakby były jedynie danymi wyjściowymi. W naszym ujęciu algorytmy emocjonalne nie mają zmiennej stanu takiej jak na przykład „gniew”, o wartości korygowanej w górę lub w dół zależnie od wydarzeń, którą obserwator porównywałby z poziomem odniesienia i  stwierdzał, czy system wpadł czy nie wpadł w  gniew, lub którą odczytywałby inny podprogram decydujący o tym, czy „zainicjować zachowania typowe dla gniewu”, jak to się dzieje w  architekturach zrobotyzowanych (Mochida i  in. 1995; Shibata, Ohkawa, Tanie 1996; Yamamoto 1993). (Naszym zdaniem pierwsze kroki we właściwym kierunku wykonał Kismet [Breazeal 2000]). Mamy raczej na myśli taką architekturę procesu poznania, w której funkcjonalne aspekty emocji będą stanowić podłoże operacji komputacyjnych. Właśnie na tym podłożu emocjonalnym rozwinie się rozum poprzez motywowanie umysłu do dokonywania takich manipulacji danymi jak na przykład gromadzenie (motywowane przez ciekawość i nudę), rekombinowanie myśli (odkrycia), unikanie sprzeczności (dezorientacja) oraz – obiecujemy, że zaraz do tego dojdziemy – korygowanie błędów (rozbawienie). W  tym miejscu chcemy odróżnić zasadniczą kompetencję „logiczną”, automatycznie tworzącą implikacje, od rozumowania, które musi się wyłonić z  wzajemnych zależności między emocjonalnymi algorytmami poznawczymi i być przez nie sterowane. Proponowane przez nas rozróżnienie najlepiej zrozumieć, odwołując się do dość często spotykanych stereotypów na temat funkcjonowania maszyn cyfrowych i  ludzkiego umysłu. Laicy wiedzą, że komputery zaprojektowano tak, by niemal całkowicie uniezależnić od siebie zapotrzebowanie na energię i wydajność pracy. Na poziomie sprzętowym energię rozdziela się bezstronnie, tak że żadnemu obwodowi nie grozi jej brak. Na poziomie oprogramowania życzliwy dyspozytor (planista niskopoziomowy) przydziela czas procesom posiadającym w danej chwili najwyższy priorytet. Co prawda może istnieć taki czy inny mechanizm

licytacji określający, który spośród tych procesów będzie miał pierwszeństwo, zasadniczo jednak w  kolejce panuje porządek i  nie toczy się w  niej walka o  życie. (Jak powiedziałby Karol Marks, „od każdego według możliwości, każdemu według potrzeb”). Niezbyt klarowne uświadamianie sobie tego faktu prawdopodobnie leży u  podstaw powszechnej opinii, że komputer tak naprawdę nigdy i  „niczym się nie przejmuje”. Nie dlatego, że wykonano go z  niewłaściwych materiałów – dlaczego krzem miałby stanowić mniej korzystne podłoże dla „przejmowania się” niż cząsteczki organiczne? – lecz dlatego, że jego wewnętrzna architektura nie ma wbudowanych elementów ryzyka ani sposobności, więc nie musi się przejmować[54]. Modele komputacyjne w  kognitywistyce z  oczywistych względów przejęły hierarchiczny mechanizm kontrolny i  bezwzględną efektywność typową dla tradycyjnego procesu rozwoju oprogramowania: trzeba przetworzyć mnóstwo danych liczbowych tak szybko, jak to możliwe, więc należy unikać rozrzutności. Przyjęcie tego założenia zaowocowało powstaniem modeli niemogących sobie pozwolić na napęd emocjonalny, w  wyniku czego są one pozbawione zasadniczego poziomu procesów naszym zdaniem odgrywających kluczową rolę w  wyjaśnianiu wyższych funkcji poznawczych u człowieka – oraz oczywiście humoru. Procesy te są „nieekonomiczne”[55], często działają w  sposób nieskoordynowany, a  ich przebiegu nie nadzoruje żadna wyższa instancja (w przeciwieństwie do procesów przeciwstawnych wywoływanych przez wyższe poziomy kontroli w  tradycyjnych systemach obliczeniowych – otrzymują one zadanie do wykonania, a następnie po jego wykonaniu zwalniają pamięć). Procesy takie mają wciąż charakter komputacyjny w  tym sensie, że są napędzane przez informacje i polegają na modyfikowaniu informacji, a ich jedynym produktem jest pobudzanie różnych zachowań i sterowanie nimi. (W tym samym szerszym znaczeniu wszystko, co dzieje się na parkiecie nowojorskiej giełdy, jest również procesem komputacyjnym mimo całego chaosu i rywalizacji: jego główny produkt to zmiana właściciela akcji, a do produktów ubocznych zaliczają się wydychany dwutlenek węgla, wrzody żołądka i  woń potu; istoty wytwarzające te produkty uboczne mają być

wkrótce zastąpione przez maszyny obliczeniowe podobnie nastawione na rywalizację, podobnie zachłanne i podobnie głodne informacji). Niektórych może niepokoić nasza sugestia, że naukowcy zajmujący się AGI powinni podejmować próby odtworzenia mechanizmów ludzkiego myślenia, zamiast próbować jednej z  wielu różnych metod rozwiązania problemów, z  którymi się borykają. Jak to ujął jeden z  naszych anonimowych recenzentów: „Jeżeli można skonstruować pozbawione emocji urządzenie, które potrafi grać w  szachy lepiej niż człowiek (np. Deep Blue), dlaczego nie można zastosować tego samego podejścia do całej reszty umiejętności?”. W  przypadku wielu umiejętności odpowiedź brzmi: można, ale w znacznym stopniu zależy to od wymagań stawianych przez daną umiejętność lub przez rozwiązywany problem. Pozbawiona emocji maszyna grająca w szachy lepiej niż ludzie robi to w zupełnie inny sposób niż my. Hofstadter i  współpracownicy (1995) przekonująco argumentują, że choć Deep Blue może nas pokonać, istnienie takiej maszyny mówi więcej o  samych szachach niż o  inteligencji: szachy to rodzaj problemu, który nie wymaga pełnego wykorzystania ludzkiej inteligencji. Nie jest więc problemem sztucznej inteligencji (typu AIcomplete)[56]. W  wielu dziedzinach badacze sztucznej inteligencji z  pewnością więc mogą i  powinni postąpić tak, jak sugeruje recenzent: system do gry w  szachy, do utrzymywania w  domu porządku w ograniczonym zakresie lub do polecania książek, którymi możemy być zainteresowani (zob. Amazon.com) nie wymaga architektury emocjonalnej. Uważamy jednak, że badacze AGI zamierzający konstruować myślące maszyny ogólnego przeznaczenia powinni dokładnie się zastanowić nad wyzwaniami poznawczymi, w których obliczu staną ich dzieła, i  zadać sobie pytanie, czy tworzone przez nich architektury zawierają heurystyczne procesy podejmowania decyzji umożliwiające dokonywanie wyboru zachowań pod presją czasu, często łączące wiele rodzajów motywacji w  pojedyncze działania, a  ponadto czy zawierają jakąś postać popędu epistemicznego, który konkuruje z innymi popędami, dążąc do realizacji ukrytych zachowań poznawczych, jakie nieuchronnie musi wykonać elastycznie myślący twór.

Fakt, że opowiadamy się za opracowywaniem algorytmów emocjonalnych, niekoniecznie oznacza wezwanie do budowy zupełnie odmiennej od dotychczasowej architektury modelowania poznawczego (chociaż może do tego doprowadzić). Każdy z  obecnie konkurujących z  sobą paradygmatów modelu poznawczego oddaje pewne ważne cechy poznania (przypominając pod tym względem ślepców dotykających różnych części ciała słonia)[57]. Chętnie przyjmiemy i  zaadaptujemy na nasze potrzeby wyniki najbardziej obiecujących prac z  tej dziedziny. Chociaż przedstawiliśmy argumenty przeciwko słabemu rozwiązaniu tego problemu w postaci wdrożenia oddzielnego „modułu emocji”, oczekujemy wprowadzenia emocji poznawczych do jednego lub więcej istniejących paradygmatów dobrze radzących sobie z  niektórymi aspektami zapamiętywania, uczenia się i rozumienia. Na razie chcielibyśmy uniknąć sugerowania jakichkolwiek rozwiązań na poziomie operacyjnym, które mogłyby ograniczać zakres poszukiwań. G. Garść implikacji Przychodzi koń do baru i mówi: – Poproszę piwo. Barman podaje, koń wypija i wychodzi. Siedzący przy barze zdumiony gość pyta: – Nie dziwi pana, że koń jakby nigdy nic wchodzi do baru i zamawia piwo? – Trochę mnie dziwi. Zwykle zamawiał setkę czystej.

Implikacje dla aksjomatów logiki Aksjomaty, z  których wywodzi się logika, nie są w  nas zakodowane w  chwili urodzenia jako wiedza propozycjonalna, choć intuicyjna akceptacja tego przekonania jest poniekąd słuszna – są one w  pewnym sensie wrodzone, jak wykazał Sokrates w  dialogu Menon na przykładzie niewolnika, młodego chłopca, odbierającego pierwszą w  życiu lekcję geometrii. Pewnego rodzaju proces uczenia się może uświadomić nam istnienie aksjomatów, ale nie należą one do środowiska naturalnego

(zewnętrznego ani wewnętrznego), do którego system uczenia się miałby bezpośredni dostęp. Na oczywiste reguły logiczne, uznawane przez Russella (1912) za fundament rozumu, zwraca naszą uwagę samonadzorująca się pętla sprzężenia zwrotnego. Reguły te nie urzeczywistniają się jako główne twierdzenia znajdujące się w  bazie wiedzy, lecz jako ukryte generatory reakcji emocjonalnych na pewne struktury treści dostrzegane w świecie. Ewolucja nauczyła się, że kuszenie nas odpowiednio zbilansowanymi nagrodami i  karami z  wbudowanymi odpowiednimi mechanizmami samowarunkującymi może nas skłonić do zachowań przystojących istotom myślącym spójnie, a  nawet (niekiedy) racjonalnie. Refleksja nad naszymi wrodzonymi talentami i  nawykami myślowymi doprowadziła Platona, Arystotelesa i innych do sformułowania dobrych reguł myślenia, do położenia podwalin pod logikę formalną oraz inne technologie poszerzające i poprawiające moc przekonywania naszego myślenia. Taki system nie mógł zastąpić dawno ugruntowanej formy poznania istniejącej u zwierząt, mógł ją tylko uzupełnić. Jest on po prostu jednym z elementów systemu motywacji emocjonalnej oraz podejmowania decyzji sterującego wszelkimi zachowaniami. Zachowania i podejmowanie decyzji przez człowieka, podobnie jak zachowania innych zwierząt, opierają się na wynikach gry, w  której uczestniczą wszystkie emocje. Jedynie utrzymywaniem wiedzy i myśleniem wyższego rzędu zarządza podsystem poznawczo-emocjonalny. Decyzję o  oddychaniu podejmuje się na poziomie przedracjonalnym. Oddychamy, bo nieoddychanie sprawia nam ból. Decyzję o zjedzeniu posiłku również podejmujemy przedracjonalnie, napędzani „emocją” głodu, tak jak szympansy i  inne zwierzęta. U  ludzi, w  przeciwieństwie do innych zwierząt, te prymitywne odruchy zostały jednak częściowo wyparte przez coraz bardziej elastyczną i zniuansowaną kontrolę behawioralną sprawowaną przez emocje epistemiczne. Nieważne, jak bardzo jesteśmy głodni, możemy nie zjeść posiłku prawdopodobnie zatrutego przez naszych wrogów. Możemy nie oddychać w garażu pełnym tlenku węgla – przy tym wcale nie musimy wykrywać, że taką mieszaniną gazów nie da się oddychać, możemy dojść do takiego wniosku drogą

rozumowania. Tego rodzaju złożone myśli wymagają logicznego konstruowania przestrzeni mentalnych, co z  kolei wymaga emocji umożliwiającej powstanie takiej logiki. Racjonalne myślenie jest procesem emocjonalnym, a  więc musi konkurować z  innymi procesami wzbudzanymi przez emocje. Epizody emocjonalne muszą konkurować o  czas, energię i  zasoby funkcjonalne w  krajobrazie czasowych ekstensji, w  którym istnieją. Podobnie jak inne zmysły, muszą one także konkurować o  uwagę układu percepcji. To wyjaśnia, dlaczego rozsądek u człowieka mogą zdominować takie emocje, jak panika, cierpienie lub wściekłość. Sugeruje także dlaczego, mimo posiadania wrodzonych predyspozycji do racjonalnego myślenia, często zachowujemy się w  sposób niemający wiele wspólnego z  rozsądkiem. Rozsądek jest równie podatny na pokusy poznawcze z  powodu zjawiska dyskontowania hiperbolicznego (Ainslie 2001), podobnie jak każdy inny popęd. Nasza zdolność do rozumowania przynajmniej raz na jakiś czas pozwala nam jednak zbudować skomplikowaną interpretację naszego świata i właśnie to odróżnia Homo sapiens od małp człekokształtnych. Implikacje dla epistemologii Jeżeli stosowane przez nas w procesie wnioskowania metody rozumowania są wynikiem przetwarzania emocjonalnego, to przeświadczenia również zależą od tych emocji. Nawet najbardziej podstawowe, niemodulowane przeświadczenia – dotyczące cech świata, najsilniej umocowane w aktualnej percepcji – zależą od gry emocji do tego stopnia, że mogą je zakłócić lub zniekształcić głęboko niezrównoważone emocje. Skutki myślenia życzeniowego biorą swój początek w  nerwach wzrokowym i  słuchowym (McKay i  Dennett [2009] analizują domniemane przypadki błędnych przeświadczeń adaptacyjnych). Jeżeli żywimy takie czy inne przeświadczenie, twierdzimy, iż pewne informacje pomyślnie przeszły przez nasz umysł, nie wywołując uczucia dezorientacji ani humoru (mogły jednak wywołać uczucie olśnienia). Przebieg tego procesu wyjaśnimy

dokładniej w  kolejnych rozdziałach. Tutaj powiemy tylko krótko, że ludzkie zdolności poznawcze są zasadniczo zdolnościami emocjonalnymi. Implikacje dla ucieleśnienia Kartezjusz uważał, że całe abstrakcyjne, świadome myślenie odbywa się w układzie niematerialnym, res cogitans (rzeczy myślącej) nieposiadającej żadnych własności materialnych. Obecnie w  całej kognitywistyce, podobnie jak w  innych naukach przyrodniczych, dominuje materializm, niektórzy jednak nadal uważają rozumowanie i  pojmowanie za zjawiska bezcielesne. Przeciwstawiają się im nowe tradycje poznania rozproszonego, sytuacyjnego i  ucieleśnionego. Zgadzamy się z  tym poglądem: procesy utrzymywania wiedzy, rozumowania i  rozumienia uważamy za bogato ucieleśnione, dlatego nie można ich rozpatrywać oddzielnie od emocji towarzyszących rozmaitym doznaniom somatycznym. Pojęcia składające się na nasze myśli wywodzą się z  ucieleśnionych interakcji ze światem (por. np. Lakoff, Johnson 1980, 1999; Lakoff, Nuñez 2000), co więcej, również metody manipulacji tymi pojęciami wcale nie odwołują się do czysto abstrakcyjnego i  beznamiętnego przestrzegania reguł, wręcz przeciwnie, są bogato uwikłane w  sprzężenia zwrotne z  informacjami otrzymywanymi od naszego ciała. Czujemy, że coś ma sens, pewne rzeczy uderzają nas jako „prawdziwe”, i  po omacku odnajdujemy drogę, gdy rozwiązujemy problemy – w  taki sam sposób jak odczuwamy ból brzucha lub powiew chłodnego wiatru. Najbardziej abstrakcyjne myśli, najbardziej zawiła i  oderwana od rzeczywistości logika mogą się pojawić wyłącznie dzięki odczuciom, których źródłem jest ciało.

7. Umysł jako podatny grunt dla humoru A. Błyskawiczne myślenie: koszty i korzyści bystrości umysłu Napastnik z bronią w ręku: Pieniądze albo życie! Jack Benny: ... Napastnik: Pieniądze albo życie! Jack Benny: Chwila, chwila, daj się zastanowić![58]

   

D

laczego szybkość miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie? Z  tego samego powodu, dla którego odgrywa bardzo ważną rolę w systemie Gwiezdnych Wojen (amerykańskiej Inicjatywy Obrony Strategicznej) mającym na celu wykrywanie chwili startu międzykontynentalnych pocisków wroga. Wiarygodność czujników i  zaawansowane oprogramowanie nie zdadzą się na nic, jeżeli nie dostarczą dokładnych informacji w  czasie pozwalającym na odpowiednią reakcję. Wszystkie mózgi, od najprostszych układów nerwowych bezkręgowców do naszych wspaniałych narządów, są generatorami przewidywań. Ich podstawowym zadaniem jest ciągłe wydobywanie informacji z  otoczenia i  wytwarzanie oczekiwań, które pomogą danemu osobnikowi w  jego odysei przez niepewny, a często nawet wrogi świat. W tej zdolności mózgów nie kryje się żadna tajemnica ani alchemia. Istnieje wiele różnorodnych, sprawdzonych technik uczenia maszynowego służących do formułowania przewidywań na podstawie dotychczasowych doświadczeń za pomocą zarówno nadzorowanych metod zasilanych błędami, jak i niekontrolowanych metod asocjacyjnych. Mózg jest nieustannie narażony na ryzyko eksplozji kombinatorycznej, gdyż każdy szczegół każdej dynamicznie rozwijającej się sytuacji może analizować dosłownie w  nieskończoność pod kątem zagrożeń

i możliwości, zupełnie jakby grał w szachy błyskawiczne z tysiącami figur i  milionami dopuszczalnych posunięć. W  odróżnieniu od szachów gry, w  które gramy na czas – a  raczej przeciwko innym podmiotom działającym w czasie – to sprawy życia i śmierci. Bez względu na to, czy żyjemy w  świecie tak przenikniętym celowością, jak mamy skłonność zakładać, nasze mózgi są zaprojektowane w taki sposób, by przypisywały celowość wszystkiemu i  wszędzie. Cel jest jak powietrze, którym oddychamy. Nie myślimy o  nim ani go nie zauważamy, dopóki go nie zabraknie, a wtedy wpadamy w panikę. Jednym z celów naszego działania jest zapobieganie upadkom i urazom, na przykład po poślizgnięciu się na skórce od banana. Kolejny to po prostu utrzymanie się przy życiu. W  środowisku behawioralnym, charakteryzującym się presją czasu, zadanie mózgu polegające na tworzeniu w  czasie rzeczywistym przewidywań dotyczących wszystkich ważnych zagadnień realizują procesy zaprojektowane przez ewolucję do podejmowania wielu, naprawdę wielu rodzajów ryzyka po to, by zdążyć na czas.

Ryc. 7.1. Przedruk za zgodą Universal Ucklick Reprints, © Universal Uclick – AMU Permissions Department .

Opracowanie heurystycznych mechanizmów poszukiwawczych mających na celu podążanie tymi „zaplanowanymi” skrótami stanowi nieuniknione zadanie w  procesie projektowania umysłu. Struktura każdej architektury myśli z konieczności obejmuje strategię – lub zbiór strategii – służących zarówno do podejmowania tych rodzajów ryzyka, jak i  akceptowania ewentualnych niepowodzeń lub dochodzenia po nich do

siebie. Strategii tych nie planuje podmiot działający w  czasie rzeczywistym, lecz zewnętrzny wobec umysłu tego podmiotu projektant mierzący adekwatność owych strategii w  odniesieniu do przystosowania. Ryzyko związane z  heurystyką, o  którym mowa, to wbudowane ryzyko związane z  jej architekturą. Podmiot może co prawda skorzystać z  wyuczonych narzędzi heurystycznych do kalkulacji ryzyka pewnych zachowań, nie ma on jednak świadomości funkcjonalnych cech mózgu, którym dysponuje. Ewolucja stanęła w  obliczu tego problemu podczas projektowania nas, ludzi, więc naukowcy będą musieli zmierzyć się z tym samym problemem, sporządzając plany sztucznego poznania. Może istnieć wiele różnych rozwiązań tego problemu – wiele różnych sposobów stworzenia sprawnego narzędzia do wyszukiwania heurystycznego, lecz nas na razie interesuje to, na które natknęła się Matka Natura, przede wszystkim dlatego, że jest to jedyna znana nam i  działająca odmiana takiego systemu z  powodzeniem rozwiązująca pozostałe problemy otwartego, elastycznego poznania (tzn. percepcji, uwagi, kategoryzacji itp.). Nasz umysł działa tak szybko dzięki serii wzajemnie nakładających się na siebie ewolucyjnych rozwiązań awaryjnych – z  których jednym jest humor. W  niniejszym rozdziale opisujemy cechy myślenia sprzyjające powstaniu niszy dla humoru. W tym miejscu z  konieczności uczynimy krótkie zastrzeżenie: dobra teoria myślenia wyjaśnia nie tylko, jak myślimy – jak łączymy i  modyfikujemy konfiguracje informacji w  nowe przeświadczenia i  przewidywania – lecz także jak prawomocnie myślimy o  rzeczach najważniejszych – i  o niewielu innych – po to, by wykonywać tylko te zadania, które musimy wykonać. Na tym etapie naszych dociekań nie możemy jeszcze przedstawić żadnego kompletnego modelu myślenia. Chcąc jednak we właściwy sposób przedstawić naszą propozycję kompletnego modelu cechy poznawczej zwanej humorem, musimy podjąć próbę opracowania jego przybliżenia. Jak zaznaczyliśmy na wstępie, humor stanowi problem sztucznej inteligencji (typu AI-complete) i  jako taki wymaga zaangażowania większości wciąż niewyjaśnionych zdolności

poznawczych. Chcemy klarownie przedstawić nasz model w tym szerszym kontekście, dlatego zaczniemy od pobieżnego naszkicowania pewnego schematu myślenia. Tego szkicu nie należy traktować jako nowatorskiego modelu uwzględniającego wszystkie funkcje poznawcze; ma on jedynie prezentować podstawowe założenia leżące u podstaw naszej pracy. Składa się on przede wszystkim z rozbudowanych i przegrupowanych fragmentów układanki zaproponowanych wcześniej przez innych teoretyków. W miarę jego powstawania skoncentrujemy się na punktach stycznych tych fragmentów celem bardziej precyzyjnego sformułowania naszego modelu humoru i określenia zakresu jego stosowania. Należy również pamiętać, że prezentowany model traktujemy bardzo otwarcie – pozostawiamy w  nim miejsce na dalsze odkrycia w  dziedzinie poznania oraz na korekty, jakie z  pewnością pojawią się w  przyszłości. Oczekujemy, że w  miarę jak kognitywistyka będzie rzucać coraz więcej światła na funkcjonowanie umysłu człowieka, z  naszego opisu pozostaną właśnie te punkty styczne, czyli rodzaje związków humoru z myśleniem (bez względu na to, na czym właściwie polega to drugie) oraz interakcji humoru z  pozostałymi aspektami poznania i emocji. B. Budowa przestrzeni mentalnych Percepcje nie pozostają w umyśle, jak sugerowałoby wyświechtane porównanie do pieczęci i wosku, bierne i niezmienne, dopóki czas nie stępi ich ostrych krawędzi i nie sprawi, że wyblakną. Nie, percepcje raczej wpadają do mózgu jak nasiona w bruzdy zaoranego pola, a nawet jak iskry do beczki z prochem. Każde wyobrażenie rodzi sto nowych, czasem powoli i niedostrzegalnie, a czasem (jak wtedy, gdy się do czegoś zapalimy) towarzyszy mu nagły przypływ fantazji. George Santayana

Ryc. 7.2. Randall Munroe, .

Tak jak poprzednio, do głównych problemów zaliczają się istotność i  prawomocność naszych myśli. Nasze umysły musiały zostać zaprojektowane po to, by myśleć – i  to efektywnie – przede wszystkim o rzeczach ważnych. Chociaż z czysto logicznego punktu widzenia, smażąc jajka, możemy myśleć o  pingwinach, raczej nigdy nam się to nie zdarza (oprócz sytuacji, gdy będziemy się oddawać tej czynności po przeczytaniu tego tekstu), ponieważ nie ma istotnej przyczyny, dla której mielibyśmy tak robić teraz ani w  naszej empirycznej przeszłości[59]. Proces myślenia nie funkcjonuje w ten sposób. Nasze umysły zostały zaprojektowane tak, byśmy przede wszystkim prawomocnie myśleli o rzeczach istotnych. Stawia to przed naszym mózgiem niezwykle trudne zadanie, po raz pierwszy precyzyjnie opisane przez McCarthy’ego i  Hayesa (1969) i nazwane problemem ramy odniesienia (frame problem, wprowadzenie do zagadnienia – zob. Dennett 1984, przedruk w  Dennett 1998). Mózg

człowieka dość dobrze potrafi prowadzić poszukiwania: z jednej strony nie popada w  eksplozję kombinatoryczną, a  z drugiej strony dostrzega większość kluczowych elementów. Nie marnuje naszego cennego czasu ani energii na wyczerpujące rozpatrywanie wszystkich możliwości (moglibyśmy to nazwać problemem Hamleta[60]) ani nie daje się zaskakiwać po kilkanaście razy dziennie. Jak on to robi? Zauważmy, że idealne rozwiązanie problemu ram oznaczałoby powstanie podmiotu zasadniczo niedającego się zaskoczyć. Oczywiście istniałoby wiele rzeczy, których nie mógłby on przewidzieć, ale nie miałby ani pozytywnych, ani negatywnych oczekiwań co do tych kwestii (podobnie jak my co do rzutu monetą: nie zaskakuje nas wypadnięcie orła ani reszki). Wszystkie wytworzone przez niego oczekiwania spełniałyby się. Byłby doskonałym antycypatorem i  ekstrapolatorem radzącym sobie z  przyszłością bez narażenia na eksplozję kombinatoryczną. Jednocześnie nie można wykluczyć, że idealne rozwiązanie problemu ramy odniesienia pod pewnymi względami przypomina perpetuum mobile: po prostu jest absolutnie niemożliwe. Świat dostarcza naszemu mózgowi zbyt wielu bodźców, których wagi nie jest on w  stanie bezbłędnie ocenić na podstawie skończonego procesu próbkowania. Każde rozwiązanie omawianego problemu musi się więc odwoływać do przybliżeń, swego rodzaju zestawu sztuczek do codziennego użytku, dzięki któremu nasz mózg dość dobrze radzi sobie z  przetwarzaniem informacji na bieżąco, a nas nie zaskakuje rozwój wydarzeń. Podejmując próbę rozwiązania tego problemu, ewolucja wykonała pewien kluczowy krok: obdarzyła umysł umiejętnością tworzenia na żądanie przestrzeni mentalnych w  procesie rozprzestrzeniającej się aktywacji. Kognitywiści od dawna postulowali istnienie różnych struktur umysłowych – ram, skryptów, schematów – zaprojektowanych tak, by zwiększyć wydajność procesów uczenia się oraz rozumienia i jednocześnie wyeliminować problem ramy. Omówimy je w  odpowiednim czasie, po opisaniu bardziej fundamentalnej cechy konstrukcji umysłu: przestrzeni mentalnych. Analizy złożonych kompetencji poznawczych umysłu dorosłego człowieka doprowadziły Gillesa Fauconniera do sformułowania

hipotezy przestrzeni mentalnych (Fauconnier 1985; Fauconnier, Turner 2002; zob. też Ritchie 2006). Przestrzeń mentalna to fragment pamięci roboczej, w  której uaktywnione wyobrażenia i  percepcje ulegają wchłanianiu, manipulacji oraz semantycznemu łączeniu w  holistyczny model rozumienia sytuacyjnego. (Oczywiście są to obszary czynnościowe – przestrzenie logiczne, a  nie anatomicznie odrębne fragmenty mózgu!). Powstają one stopniowo, przyrostowo i  zmieniają się w  sposób ciągły. W  przeciwieństwie do ram odniesienia, skryptów, schematów i  innych wyidealizowanych modeli poznawczych (Lakoff 1987; Fauconnier, Turner 2002), które można porównać do struktur danych przechowywanych w  pamięci długotrwałej i  gotowych do użycia w  razie potrzeby, przestrzenie mentalne są tworzone podczas wykonywania zadań wymagających rozumienia, a także podczas abstrakcyjnego i  twórczego myślenia. U  Fauconniera przestrzenie mentalne stały się fundamentem teorii referencji, która później przekształciła się w  teorię integracji konceptualnej, zwaną też teorią amalgamatów konceptualnych (conceptual blending) (Fauconnier, Turner 2002). W tej teorii przestrzenie łączą się za pośrednictwem odwzorowań (map), dostarczając twórczych i zrozumiałych kombinacji myśli odwołujących się jednocześnie do wielu przestrzeni. Przekonuje nas ogólny opis ich funkcjonowania, chociaż mamy zastrzeżenia co do wykorzystywania w  nich wyidealizowanych modeli poznawczych jako surowca do budowy przestrzeni mentalnych. Wkrótce powrócimy do tego zagadnienia. Prosty umysł może zawierać tylko jedną przestrzeń mentalną odpowiadającą aktualnej rzeczywistości pierwszoosobowej (w tym wypadku koncepcja ta może się okazać zupełnie zbędna), natomiast w  bardziej złożonym umyśle, takim jak nowoczesny, niedziecinny umysł człowieka, przestrzenie mentalne pełnią funkcję pojemników rozgraniczających poszczególne obszary myśli. Ta właściwość umysłu pozwala nam śnić na jawie podczas oglądania filmu, oddzielać obydwa procesy od siebie, a  także od naszego poczucia rzeczywistości. Gdy słyszymy, jak Hamlet mówi do Ofelii: „Wstąp do klasztoru”, możemy umieścić jego słowa w przestrzeni mentalnej utworzonej specjalnie dla tej

historii, a  tym samym uniknąć powstania przeświadczenia, że Hamlet instruuje nas, dokąd mamy się udać. Badania uwagi sugerują, że w danej chwili w  naszym umyśle może być aktywna tylko jedna przestrzeń mentalna (Broadbent 1958; Treisman 1960), chociaż szybko i  z niewielkim wysiłkiem możemy się między nimi przełączać (Lachter, Forster, Ruthruff 2004). Nowe przestrzenie powstają szybko, łatwo i na wiele różnych sposobów, na przykład przez wyrażenia przyimkowe („na tym zdjęciu”) lub spójniki („jeżeli..., to...”) (zob. Fauconnier 1985). Gdy pojawia się nowe zagadnienie (tzn. dostrzegamy nowe okoliczności, odbieramy akt mowy lub sygnał od takiego czy innego rodzaju endogennej „przypominajki”), którego nie potrafimy rutynowo lub bezproblemowo włączyć do aktualnie budowanej aktywnej przestrzeni, tworzymy nową przestrzeń służącą do zagospodarowania tej informacji. W  razie potrzeby tworzymy nowe przestrzenie w  procesie swego rodzaju nieświadomej selekcji. W  szczególności gdy pojawiają się nowe uderzające dane, sprzeczne z aktualną przestrzenią do tego stopnia, że staje się ona bezużyteczna dla nowych informacji, zachodzi konieczność stworzenia nowej przestrzeni, która będzie w  stanie je przyjąć (Coulson 2001). W  przestrzeniach mentalnych można powoływać do życia fikcyjne światy charakteryzujące się własną, lokalną spójnością. Zapotrzebowanie na lokalną spójność (w każdej przestrzeni mentalnej) częściowo napędza powstawanie nowych przestrzeni mentalnych. Jak zauważa Ritchie (2006), to samo poszukiwanie spójności prowadzi do odkryć sygnalizujących rozpoznawanie humoru. Ostatnio wykazano, że proces rozumienia zdań ma charakter zarówno przyrostowy, jak i  predykcyjny (Kamide, Altmann, Haywood 2003; Spivey 2007). Tak zwane zdania „ślepej uliczki” lub „wpuszczające w  maliny” (garden-path sentences) to bardzo często i  wnikliwie badana odmiana zdań wywołujących u odbiorców fałszywe oczekiwania z powodu obecności zwodniczych cech składniowych lub niekiedy tylko semantycznych.

  (19) Kontrola dyrekcji była szczegółowa.   (20) Wieś była samowystarczalna: kobiety dostarczały mleka, mięsa i skór.   (21) Na mordy carów państwa Europy patrzyły złym okiem.   (22) Lato spędzę w górach u kuzynek, z których zejdę dopiero po wakacjach.   (23) Lekarz przed operacją myje ręce i pielęgniarki też.   Wiele zdań tego rodzaju często wywołuje rozbawienie. Mają sporo wspólnego z grami słów, a czasem po prostu same są kalamburami. Badania eksperymentalne procesu rozumienia pokazują, że ludzie regularnie przewidują znaczenie dwuznacznych fragmentów zdań, a  następnie korygują je w  ich przestrzeni mentalnej w  miarę napływu informacji ujednoznaczniających (Spivey i in. 2002; Chambers i in. 2002; Kamide, Altmann, Haywood 2003; Chambers, Tanenhaus, Magnuson 2004; Spivey 2007). Oznacza to, że przestrzeń mentalna powstaje stopniowo: wraz z każdym kolejnym słowem wypowiedzi poświęcona jej przestrzeń mentalna rozrasta się, odzwierciedlając pełen zbiór danych dostępnych w określonej chwili. Wyniki tych badań pokazują również, że informacje pragmatyczne, pochodzące z  wyobrażeń oraz z  percepcji, uczestniczą w budowie przestrzeni mentalnych z chwilą pojawienia się, co sugeruje, że nie tylko proces rozumienia wypowiedzi, lecz także sytuacji i  zdarzeń odbywa się stopniowo, przyrostowo w  jednolitym, ciągłym systemie. Wyżej wspomniani badacze (a także inni, np. Marinkovic 2004) zdecydowanie opowiadają się za poglądem, że rozumieniu zawsze towarzyszy „holistyczna” próba zintegrowania informacji pochodzących ze wszystkich źródeł, które do danej chwili dotarły do mózgu, a  w miarę

napływu dalszych informacji (z dowolnego źródła semantycznego) mogących ujednoznacznić wcześniejsze informacje, model ulega odpowiedniemu dostosowaniu. W procesie rozumienia umysł nie oczekuje biernie na zgromadzenie w  buforze informacji „wystarczających” do zakończenia ujednoznacznienia, lecz raczej dąży do usuwania wieloznaczności na bieżąco, na podstawie uzyskanych dotychczas informacji, dopóki nie pojawi się sygnał o  konieczności reinterpretacji. Prognozy te mogą mieć cechy hipotez opartych na „rzetelnej” wiedzy ze względu na dostrzeżenie jakiejś znamiennej cechy lub lokalnego torowania sprawiających, że pewna możliwość wydaje się bardziej prawdopodobna niż inne, lub odwołują się do podświadomie nabytych prawidłowości statystycznych wskazujących raczej na jedno znaczenie niż na inne[61]. W przeszłości proces modyfikacji interpretacji w  świetle nowych danych nazywano zmianą ram odniesienia (frame-shifting). Uważa się, że stanowi on podstawę zwykłego procesu rozumienia, a  nie tylko rozumienia dowcipów (Minsky 1984; Coulson 2001). Zmiana ram odniesienia to proces odrzucania wcześniej zastosowanych ram i ponownego dopasowania posiadanych informacji do innych ram, pełniej odpowiadających wszystkim dostępnym danym. Minsky (1984) stwierdza, że zmiana ram odniesienia „odbywa się bardzo szybko, gdyż »odpowiednie« bieguny powiązanych z  sobą ram są wstępnie z  sobą połączone. Dzięki temu łatwo zastąpić słabnącą interpretację lub udaremnione oczekiwania” (s. 183, wyróżnienie nasze). Teoria humoru Minsky’ego wymaga zainicjowania zmian ram odniesienia przez wystąpienie sprzeczności w  miejscach powiązań. Według teorii humoru opartych na skryptach semantycznych (zob. Raskin 1985; Attardo 2001; lub rozdz. 4E tej książki), humor wynika z niezgodności dwóch skryptów uaktywnionych częściowo pokrywającymi się fragmentami humorystycznego kontekstu. Biorąc pod uwagę, że w  przeszłości teorie humoru opierano na tego rodzaju reprezentacjach, musimy przystanąć na chwilę i  zneutralizować urok tego rodzaju rozwiązań. Chociaż Minsky i  Schank z  pewnością dostrzegli wyraźną prawidłowość występującą

w  procesie poznania, popełnili błąd, traktując ją jako główną jednostkę teoretyczną, jako swego rodzaju podstawowy rodzaj „struktury danych” w  mózgu. W  rzeczywistości skrypty i  ramy bardziej przypominają chmury. Są wystarczająco realne, bardzo wyraźnie widoczne, ale nie stanowią podstawowych jednostek meteorologicznych (Hofstadter, FARG 1995, s. 125). Oto dlaczego: Trudno powiedzieć, co powinno stanowić ramę odniesienia lub skrypt dla konkretnego rodzaju zdarzeń. Weźmy na przykład klasyczny skrypt wyjścia do restauracji. Jego szczegóły znacznie się różnią zależnie od kultury i  poziomu zamożności. Dlatego tak trudno wytyczyć granice zbioru niezbędnych biegunów tej ramy, podobnie jak określić warunki konieczne i  wystarczające do zdefiniowania gry (Wittgenstein 1968). Posiadanie oddzielnej ramy dla każdej etnicznej odmiany wyjścia do restauracji stanowi jednak pierwszy krok na drodze do posiadania oddzielnej ramy dla każdej możliwej czynności wyjścia do restauracji. Droga ta kończy się w  stercie ram pozbawionych ogólności – cechy, dla której pierwotnie zaproponowano to rozwiązanie. Jeżeli w celu ratowania tej teorii proponuje się, by do zbioru bardzo ogólnych ram odniesienia (o dowolnie określonym progu ogólności) dołączyć dodatkowe, bardziej precyzyjne narzędzia służące do dostosowania każdej ramy do idiosynkratycznej zawartości semantycznej poszczególnych sytuacji, wydaje się oczywiste, że powinniśmy się zastanowić, dlaczego te bardziej elastyczne i sprawne narzędzia nie wykonują wszystkich prac związanych z  budowaniem konstrukcji semantycznych. Naszym zdaniem właśnie tak się dzieje. Zamiast wprowadzać całościowe, dające się kategorycznie wyznaczyć struktury takie jak ramy, skrypty lub wyidealizowane modele kognitywne, oprzemy się na modelu aktywacji rozprzestrzeniającej się dokładnie na czas (just-in-time spreading activation, JITSA). Przebieg tego procesu odpowiada spostrzeżeniom Minsky’ego i Schanka, a także w przybliżeniu odzwierciedla strukturę ram bez konieczności postulowania ich istnienia jako pojęć podstawowych. Terminu „rozprzestrzeniająca się aktywacja”

używa się dość swobodnie w  kognitywistyce (np. Collins, Loftus 1975; Bower 1981; Anderson 1983; Hofstadter, FARG 1995), ponieważ można go zastosować do wielu rodzajów modeli. Aktywacja może się rozprzestrzeniać między pojęciami w  modelach aktywnych koncepcji lub sieci semantycznych, między węzłami reprezentacji zarówno zlokalizowanych, jak i rozproszonych w sieciach neuronowych. Ponieważ, jak wcześniej wspomnieliśmy, interesują nas ogólnie punkty przejścia między poszczególnymi etapami procesu poznania, nie musimy w  tym miejscu opowiadać się za konkretnym – neuralnym lub ponadneuralnym – modelem jego przebiegu. Liczy się koncepcja ogólna: wstępne treści semantyczne ulegają aktywacji poprzez odczucia w  przestrzeniach mentalnych pamięci roboczej, a  proces percepcji i  głębszego zastanowienia wynika z  rozprzestrzeniania się pobudzeń wśród powiązanych treści semantycznych oraz zawartych w  nich wzorców interferencji. Na samym początku musimy przyznać, że nie wiemy – nikt jeszcze tego nie wie – jak mógłby funkcjonować w strukturach nerwowych system JITSA wyposażony w  zdolność do wykrywania sprzeczności, a  nawet do zachowywania spójności wystarczającej do przechowywania i wiarygodnego aktualizowania wiedzy o świecie. Istnieją małe modelowe przykłady „weryfikacji koncepcji” (Collins, Loftus 1975; French 1995; Shastri, Grannes 1996) pokazujące, jak zasadniczo sieci mogą uzyskiwać tego rodzaju kompetencje, lecz pojawiają się wątpliwości, w  jaki sposób modele te poradziłyby sobie w  większej skali. Dlatego w  tej chwili przyjmujemy założenie, że architektura funkcjonalna mózgu wykaże pewne podobieństwo do tych modeli. Dochodzimy tutaj do słabego punktu naszej teorii: czerpiąc inspirację z  wielu różnych badań w  dziedzinie kognitywistyki (zob. cytowane powyżej prace), zakładamy, że mózg daje się modelować jako system JITSA posiadający opisywane przez nas zdolności do przetwarzania informacji, a  następnie sprawdzamy, czy z takiego systemu może się wyłonić humor.

Powinniśmy także dodać, że nasz model opiera się na systemie przetwarzania dokładnie na czas (just-in-time processing, JIT). Termin ten zapożyczyliśmy z  inżynierii oprogramowania (eksperymenty psychologiczne wskazujące na obecność tego rodzaju systemu w  mózgu opisali np. Milner i  Goodale 2006). JIT to ekonomiczny model przetwarzania (lub w  naszym przypadku myślenia) wykonujący wszelkie operacje komputacyjne dopiero wtedy, gdy muszą zostać wykonane, a  więc w  pewnym sensie na żądanie. Jest to, rzecz jasna, zarówno biologicznie prawdopodobne (organizmy oszczędzają energię, jeżeli mogą), jak i  realistyczne z  fenomenologicznego punktu widzenia. Niekiedy mamy wrażenie, że myślimy nie o tym, o czym powinniśmy, lecz po zastanowieniu zwykle uświadamiamy sobie, iż proces myślowy nigdy nie bywa przypadkowy. Zawsze znajduje się jakiś związek z  istotnym spostrzeżeniem, pragnieniem lub emocją. Dla jasności: gdyby przetwarzanie nie odbywało się wyłącznie na żądanie, stanęlibyśmy w  obliczu bardzo poważnego problemu – jak wielką (i jakiego rodzaju) dalekowzrocznością musiałby się charakteryzować nasz umysł. Prędkość jest bardzo ważna, a  komputacja wszelkich rodzajów myśli nie tylko wymaga czasu, lecz także narusza zasadę ekonomii. W tym miejscu chcemy uprzedzić możliwe zastrzeżenie. Mogłoby się wydawać, że przetwarzanie typu JIT sugeruje brak przewidywań, podczas gdy wcześniej w tym rozdziale stwierdziliśmy, iż człowiek jest najlepszym przykładem generatora prognoz. Nie ma w  tym sprzeczności. Ludzie nieustannie tworzą mnóstwo istotnych przewidywań dotyczących świata, lecz tego rodzaju przewidywania nie powstają przez mozolne wyliczanie wszystkich możliwości, a  następnie porównywanie szacowanych prawdopodobieństw każdej możliwej wersji przyszłości. Żywione przez nas oczekiwania są raczej wynikiem myśli odnoszących się do aktualnej sytuacji oraz wspomnień innych istotnych myśli powiązanych z tą sytuacją – wszystkie one powstają w  procesie JITSA. Oczekujemy, że przyszłe wydarzenia będą się rozgrywać zgodnie z  naszymi doświadczeniami oraz z  opartymi na wnioskowaniu przewidywaniami powstałymi teraz lub wcześniej, podczas innych procesów rozumienia zdarzeń. Łącznie daje to

bardzo wiele oczekiwań, choć nie tak wiele, jak mógłby wytworzyć automat do generowania przewidywań. Mamy szczęście (dzięki ewolucji drogą doboru naturalnego), że – ogólnie rzecz biorąc – oczekiwania wytworzone przez JITSA są najbardziej właściwymi przewidywaniami w  nieskończonej przestrzeni logicznie możliwych myśli. Istotność ta wynika z pewnej prostej przesłanki: przewidywania najbardziej pasują do środowiska, z którego pochodzą. Przetwarzanie dokładnie na czas może przebiegać stopniowo, w  miarę napływu danych, według wyżej wspomnianego modelu procesu rozumienia. Zamiast wyobrażać sobie komplety ram odniesienia w całości i  hurtowo instalowane w  przestrzeniach mentalnych, wolimy myśleć o  funkcjonalnych quasi-odpowiednikach ram wytwarzanych przez JITSA w  rozległej sieci znaczących węzłów. Dzięki prawdopodobieństwom i skojarzeniom już włączonym w bliskie i znaczące elementy sieci rozprzestrzeniająca się aktywacja ma zdolność do przyjmowania struktury funkcjonalnej określonego rodzaju ramy odniesienia wraz z łańcuchami zagnieżdżonych prawdopodobieństw[62]. Ze względu na szybkość tego procesu, uzyskaną dzięki równoległemu przetwarzaniu rozprzestrzeniających się aktywacji JIT w  naszym mózgu, w  pamięci roboczej pojawia się złudzenie kompletności poznawczej lub złudzenie istnienia ram, jak moglibyśmy nazwać to zjawisko. Złudzenie to jest spowodowane pewną prostą zależnością: rozumienie, myślenie i przywoływanie w pamięci (w przeciwieństwie do wymagającego więcej wysiłku rozwiązywania problemów, które opisujemy w  dalszej części) przebiega bardzo szybko, odnosimy więc wrażenie uzyskiwania natychmiastowego dostępu do wielu danych na temat każdej sytuacji lub myśli, jak gdyby wszystkie te dane zostały już aktywnie załadowane do naszej pamięci roboczej[63]. W  rzeczywistości niektóre szczegóły będą silnie aktywowane, inne pozostaną na marginesie (w naszym aktywnym modelu restauracji mogą się znajdować kieliszki do wina, ale zapewne nie określiliśmy, czy chodzi o kieliszki do wina czerwonego czy też białego), a niektóre nie zostaną aktywowane w ogóle. Wszystkie są jednak dostępne

natychmiast po pojawieniu się choćby najogólniejszego pytania ze względu na zdolność umysłu do aktywacji dokładnie na czas. Gdy dowiadujemy się, że pewna fikcyjna postać wchodzi do restauracji, rozprzestrzeniająca się aktywacja może więc uwzględnić węzły obejmujące stoły, krzesła, kelnerów, menu oraz innych klientów. Niektóre z połączeń wydają nam się obowiązkowe (gdyż stanowią część „definicji” restauracji), podczas gdy inne pojawiają się jako prawdopodobne opcje, coś w  rodzaju bardzo uprzywilejowanych wartości „domyślnych” zawartych w  ramie i  wymagających akceptacji bez sprawdzania, w przeciwnym razie zostałyby stamtąd usunięte w następstwie akumulacji doświadczeń. Uważamy, że właśnie tego rodzaju dynamiczne struktury aktywacji mogą wyjaśnić częstość występowania pochopnej „konkretyzacji niedookreśleń”, co z  kolei stanowi jeden z  głównych czynników umożliwiających wprowadzanie fałszywych danych do przestrzeni mentalnych. Na przykład gdy ktoś nam powie, że Tom i Bill grają w piłkę na plaży, istnieje kilka różnych przypuszczeń, które odruchowo formułujemy w  przestrzeni mentalnej pojawiającej się wraz z  pytaniem, w  jaką piłkę grają. Model JITSA sugeruje, że już pomyśleliśmy o  podyktowanych przez statystykę domyślnych możliwościach – piłka nożna, siatkowa, plażowa – i  bez zastanowienia (niezauważalnie) wprowadziliśmy je do odpowiedniej przestrzeni mentalnej. Możemy również w ogóle nie myśleć o żadnym konkretnym rodzaju piłki, ale gdy usłyszymy pytanie, nasz niezwykle sprawny system aktywacji dostarczy nam odpowiedź dokładnie na czas – tak szybko, że zarówno my, jak i  osoba zadająca pytanie odniesiemy wrażenie, iż znajdowała się tam od samego początku, podobnie jak skojarzona z  ramą odniesienia opcja domyślna[64]. Istnieje jeszcze inna możliwość. Nie mamy na myśli żadnego rodzaju piłki i  nie jesteśmy gotowi do udzielenia jednoznacznej odpowiedzi na pytanie. Po prostu w naszej przestrzeni mentalnej w ogóle nie ma piłki. Odpowiedź „nie wiem” jest całkowicie uzasadniona, chociaż zapewne mniej prawdopodobna z  empirycznego punktu widzenia ze względu na presję społeczną na udzielanie odpowiedzi na pytania. Możemy „uzupełnić” odpowiedź stwierdzeniem, że żadna piłka nie wydaje

nam się bardziej prawdopodobna niż inne, powiedzieć, że prawdopodobnie grają w  piłkę plażową, ale równie dobrze mogą grać w każdą inną. Odwołanie się do prawdopodobieństwa zwraca uwagę na kwestię różnych poziomów ugruntowania epistemicznego. W  przypadku wprowadzenia nieugruntowanej wartości domyślnej – powiedzmy, że „wprowadziliśmy” do przestrzeni mentalnej piłkę nożną, a  później okaże się, że była to była piłka plażowa – zapewne nie zauważymy korekty. Jeżeli jednak okaże się, że Tom i  Bill rzucali do siebie żywą rybą, ta informacja z  pewnością wytrąci nas z  samozadowolenia, ponieważ w  przestrzeni mentalnej co najmniej przygotowaliśmy już miejsce dla domyślnej (chociaż niedookreślonej) piłki. W  kolejnym podrozdziale bardziej szczegółowo zajmiemy się ugruntowaniem epistemicznym. Model JITSA stanowi fundament pozwalający nam opisać niezbędne do zaistnienia zjawiska humoru punkty styczne między poszczególnymi elementami poznania. Opisujemy je poniżej. C. Aktywne przeświadczenia P: Co to jest: żywe, zielone, występuje na całym świecie i ma siedemnaście nóg? O: Trawa. O nogach kłamałem.

  Przeświadczenie to uznanie prawdziwości pewnego sądu opisującego świat. Zapewne jesteśmy przeświadczeni o  tym, że słońce wschodzi każdego dnia, lub o tym, że 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong stanął na Księżycu. Właśnie teraz czytacie książkę – oto kolejne prawdopodobne przeświadczenie. Tego rodzaju przeświadczenia pozwalają nam podejmować w  świecie określone działania z  pewną dozą pewności, że odniosą zamierzone skutki. To raczej mało odkrywcze i niekontrowersyjne uogólnienie przesłania fakt, że istnieją różne rodzaje przeświadczeń. W  tej i  w następnej części przedstawimy różne rodzaje przeświadczeń nieodzownych do opisania mechanizmu humoru.

W naszej teorii najważniejszą rolę odgrywają przeświadczenia przechowywane w  pamięci roboczej – to właśnie one wypełniają treścią przestrzenie mentalne. Mogą one mieć różne źródła semantyczne: występują jako przyczyny i  skutki procesu rozumienia oraz podczas rozwiązywania problemów. Poniżej przedstawiamy kilka sposobów nabywania przeświadczeń przechowywanych w  pamięci roboczej: ktoś nam powiedział, że ciecz w  filiżance to kawa (a my mu wierzymy). Możemy skosztować zawartości filiżanki i stwierdzić, że to kawa. Możemy wysnuć ten wniosek na podstawie koloru cieczy oraz faktu, że znajduje się ona w  filiżance. A  może nie dopiliśmy jej wczoraj podczas przerwy, a  teraz sobie o  tym przypomnieliśmy? Rozumienie struktur językowych, dość „bezpośrednie” postrzeganie zmysłowe (degustacja), wnioskowanie („to mi wygląda na kawę”) i  zawartość pamięci długotrwałej mogą wprowadzać przeświadczenia do pamięci roboczej[65]. Chociaż źródła te stanowią jedynie o potencjalnej treści myśli, gdy tylko informacja stanie się przeświadczeniem w  pamięci roboczej, zaczyna uczestniczyć w procesie myślenia. Tę uczestniczącą w procesie myślenia treść pamięci roboczej nazwiemy aktywnymi przeświadczeniami. Przeświadczenia przechowywane w  pamięci długotrwałej (długoterminowej) lepiej jednak traktować jako nabyte skłonności do wytwarzania określonych aktywnych przeświadczeń w  pamięci roboczej. W  życiu nauczyliśmy się różnych rzeczy zwiększających prawdopodobieństwo aktywacji określonych przeświadczeń w  naszej pamięci roboczej, które w  pewnych warunkach towarzyszą rozprzestrzeniającej się aktywacji. Potraktujmy pamięć długotrwałą jako coś w rodzaju substytutu świata. Świat zewnętrzny stanowi niewyczerpane źródło informacji (o sobie). Informacje te, gdy zwrócimy na nie uwagę, dzięki układom zmysłów wyzwalają w  nas aktywne przeświadczenia. Pamięć długotrwała stanowi natomiast dodatkowe źródło informacji niekoniecznie w  tej chwili dostrzegalnych w  świecie zewnętrznym, lecz łatwo dostępnych na żądanie. Jeżeli więc nie mamy ku temu żadnych powodów (np. sugestia otoczenia lub wzbudzenie rozprzestrzeniającej się aktywacji), by myśleć o  wojnie o  Falklandy, nie żywimy aktywnych

przeświadczeń odnośnie do tego konfliktu bez względu na to, jak wiele o  nim wiemy (w sensie przechowywania informacji w  zbiorze długotrwałych przeświadczeń). Skłonność oznacza potencjalną zdolność do posiadania określonych przeświadczeń, co kontrastuje z  aktywnym statusem przeświadczeń w  pamięci roboczej. Chociaż każdy z  nas przechowuje w  pamięci długotrwałej miliardy przeświadczeń, w  danej chwili dysponujemy tylko kilkoma aktywnymi przeświadczeniami. Musimy stanowczo przeciwstawić się pewnej dość powszechnej interpretacji przedstawionego powyżej rozróżnienia, jakoby pamięć długotrwała stanowiła magazyn sądów przypominających zdania (twierdzeń wyrażonych „językiem myśli”), które można pobierać i przenosić (lub kopiować) do specjalnego miejsca, pamięci operacyjnej analogicznie do procesu kopiowania danych z dysku do pamięci RAM lub z  pamięci RAM do akumulatora – rejestru, w  którym wykonywane są wszystkie operacje. Przede wszystkim, jak już wspomniano w przypisie 7, indywiduacja treści w izolowane przeświadczenia (są ich miliardy!) została podyktowana koniecznością zwrócenia uwagi na kluczowe aspekty informacji w  pamięci długotrwałej, co nie sugeruje istnienia modelu przetwarzania typu GOFAI (Dennett 1987, 1998). Co ważniejsze, w tym kontekście pojawia się również błędny obraz pamięci roboczej jako miejsca, do którego wysyła się różne rzeczy. Za antidotum na tego rodzaju wyobrażenie niech posłuży nam następujące zastrzeżenie: opracowujemy model rozprzestrzeniającej się aktywacji, w którym pamięć robocza to po prostu określona część ogromnej sieci neuronów, która w  danej chwili pracuje, to znaczy jest obudzona, a  nie znajduje się w stanie uśpienia. (Nic nie zostaje przesunięte z miejsca na miejsce). To różnica dająca się w naturalny sposób stopniować. Na przykład, jak wyżej wspomniano, wyniki prac Swinneya i  innych wskazały na uaktywnienie wszystkich znaczeń wieloznacznego słowa w  chwili jego odbioru, lecz zwykle tylko jedno z nich zostaje uaktywnione na tyle mocno, że staje się zauważalne. (Udowodnienie, że introspekcyjnie uznawane za uśpione znaczenia zostały faktycznie rozbudzone, jeżeli nie całkowicie obudzone, wymagało bardzo subtelnych eksperymentów). Kiedy mówimy

o  aktywnych przeświadczeniach, zazwyczaj mamy na myśli najsilniej uaktywnione przeświadczenia, ale – jak się wkrótce okaże – wiele efektów humorystycznych zależy od niezaistnienia ostrego rozgraniczenia między tym, co moglibyśmy nazwać przeświadczeniami rozbudzonymi i przeświadczeniami w stanie uśpienia. Dla zilustrowania zachodzących w  naszym umyśle procesów przyjrzyjmy się bliżej zjawisku zaskoczenia. Aby coś nas zaskoczyło, musi być nieoczekiwane – i  nie znaczy to, że się czegoś po prostu nie spodziewamy. Załóżmy, że czekamy na kogoś, kto podjeżdża pod nasz dom niebieskim samochodem. Fakt, iż jest on niebieski, nie będzie dla nas zaskoczeniem (nie spodziewaliśmy się żadnego konkretnego koloru), ale jeżeli będzie to stuningowany klasyk w  bardzo jaskrawych kolorach (Wolfe 1965), poczujemy się zaskoczeni (chyba że już go widzieliśmy albo zaliczamy się do grupy fanów tego rodzaju samochodów). W  innej sytuacji ktoś przykleił filiżankę do kuchennego blatu, a  my wyrażamy zaskoczenie, gdy nie uda nam się jej podnieść. Gdyby przeświadczenie, że filiżanki do kawy zazwyczaj można brać do ręki oraz że z reguły nikt nie przykleja ich do stołów, nie było do pewnego stopnia aktywne (w naszym rozumieniu), nie pojawiłoby się oczekiwanie obalone przez niemożność podniesienia naczynia, więc nie bylibyśmy zaskoczeni. Poziom aktywności może być niski, ale właśnie tego rodzaju aktywacje szybko i  w  dużych ilościach produkuje JITSA w  ciągłej reakcji na dopływ bodźców do zmysłów. W  reakcji na rozgrywające się wydarzenia system JITSA „śmiało” umieścił nas w kuchni (tworząc na bieżąco ramę odniesienia lub skrypt normalnej kuchni w  przeciwieństwie do ramy lub skryptu kuchni z  gabinetu śmiechu) i  dlatego jesteśmy naprawdę zaskoczeni, gdy nie możemy podnieść filiżanki. Podobnie bylibyśmy zdumieni, gdyby podczas próby skorzystania ze zlewozmywaka został nam w dłoni kurek od ciepłej wody. W  nieznanym środowisku, na przykład w  laboratorium biochemicznym lub na linii montażowej w  fabryce, w  ogóle nie mielibyśmy żadnych oczekiwań odnośnie do wielu podobnych rzeczy i  zjawisk, więc to, co byśmy odkryli, wzbogaciłoby naszą wiedzę, ale by nas nie zaskoczyło.

Jak daleko sięga tego rodzaju automatyczne wytwarzanie oczekiwań? To kwestia empiryczna zależna od różnych okoliczności, w  tym od indywidualnych uwarunkowań. Każdy z  nas ucieleśnia przybliżone rozwiązanie problemu ram odniesienia: do tego celu stosujemy wiele wspólnych strategii, lecz każdy z nas dysponuje także innymi, tylko jemu właściwymi. Wybiegając trochę naprzód ku naszej teorii humoru, jeżeli Adam i Daniel rozumieją dowcip, a Harry nie, prawdopodobne dzieje się tak dlatego, że Harry, podejmując próbę rozwiązania problemu ram odniesienia (w tym kontekście), wykorzystuje inne heurystyki niż wyżej wspomniani. Oportunistyczne i  indywidualne ścieżki heurystyczne wybrane przez system JITSA u każdego człowieka wydają się zależeć od dwóch różnych „sił” ograniczających i modulujących rozprzestrzenianie się aktywacji:   1. Tarcie: aktywacja podążająca wzdłuż takiej czy innej ścieżki sama z  siebie „traci impet” i  wygasa bez wniesienia choćby najmniejszego wkładu w  określoną treść. Bez względu na ograniczenia energii obowiązujące rozprzestrzeniającą się aktywację, porcja energii przeznaczona dla tej ścieżki aktywacji kończy się i  przestaje ona się rozprzestrzeniać w miejscu, w którym aktualnie się znajduje. 2. Zamknięcie: pewien element treści w  jednej ze ścieżek aktywnie uniemożliwia dalsze poszukiwania: „Nic tu nie ma! Oszczędzajcie czas i  energię!”. Ten rodzaj przerywania poszukiwań heurystycznych jest z  konieczności ryzykowny i  prymitywny, gdyż nie dopuszcza do prowadzenia dalszej analizy wzdłuż określonej ścieżki. Gdy szachista podejmuje ryzyko i  lekceważy obecność gońca należącego do swojego przeciwnika (milcząco pytając: jaką rolę mógłby odegrać goniec na tym etapie gry?), działa inaczej niż wtedy, gdy po prostu nie zwrócił uwagi na obecność tej figury.   Cała moc poznawcza systemu JITSA zależy od zamknięcia, ponieważ tarcie jest praktycznie obojętne na treść i  wstrzymuje poszukiwania bez

żadnej innej przyczyny niż wyczerpanie zasobów czasu oraz energii. Zamknięcia można się natomiast nauczyć i  korygować je w  procesie zdobywania doświadczeń. Możemy sobie wyobrazić zamknięcie jako oszczędny system segregacji pomagający nam niezupełnie na ślepo przydzielać zasoby umysłu. System ten, poprzez „samolubne poszukiwanie wymówek” do wygaszenia własnej aktywacji w  każdej chwili, gdy tylko podczas realizacji danego zadania lokalnie stwierdzi, że marnuje swoje zdolności, podejmuje decyzję o  oszczędzaniu zasobów na później, gdy będzie miał lepszą sposobność do wykazania się[66]. Żadnego prawdopodobieństwa nie przypisujemy przeświadczeniom długotrwałym pozostającym w uśpieniu z powodu tarcia, więc nie generują one żadnych oczekiwań. Przeświadczenia długotrwałe, pozostające w  uśpieniu z  powodu zamknięcia, zachowują się odmiennie: zamknięcie wiąże się z  powstaniem pewnego rodzaju sygnału, który tworzy aktywne oczekiwanie, ale zazwyczaj o  charakterze „uśpionym” i  dość ogólnikowym. Na przykład, gdy wyobrażamy sobie biuro, przeświadczenie, że nie ma w  nim hien, zazwyczaj się nie uaktywnia. W naszym wyimaginowanym biurze nie ma również pawianów ani antylop gnu, lecz nasz mózg nie zajmuje się z każdą spośród tych możliwości po kolei jak z  aktywnymi przeświadczeniami, ponieważ zamknięcie słabo uaktywniło ogólne przeświadczenie, że (oczywiście) w  biurze nie ma żadnych dzikich zwierząt. Dlatego obecność hieny (gnu, pawiana lub...) w  takim miejscu naprawdę zaskakuje, gdyż narusza nasze oczekiwania. Gdyby jednak ktoś (lub nawet my sami) zadał nam pytanie, czy w naszym biurze są pawiany, zapewne „natychmiast” odpowiedzielibyśmy, że oczywiście nie ma, ale sam fakt zadania pytania zasadniczo zmienia sytuację poznawczą, pobudzając nasz system JITSA do wytworzenia i  aktywacji przeświadczenia wyrażonego przez nas w  odpowiedzi. Porównajmy to z pytaniem, czy w biurze są jakieś rośliny doniczkowe lub prawnicy. Tutaj zapewne wystąpiło tarcie, więc system JITSA nawet nie otworzył, a więc również nie zamknął tej ścieżki poszukiwań.

Kwestię tego, co należy uwzględnić w  takim kontekście, a  co z  niego wykluczyć, John McCarthy nazwał problemem kwalifikacji. Barwnie ilustruje go znana zagadka z udziałem misjonarzy i kanibali.   Trzej misjonarze i trzej kanibale mają przeprawić się przez rzekę. Do dyspozycji mają łódź wiosłową z dwoma miejscami. Jeżeli na którymś brzegu rzeki liczba kanibali przekroczy liczbę misjonarzy, misjonarze zostaną zjedzeni. Jak mogą bezpiecznie dostać się na drugi brzeg? Oczywiście spodziewamy się, że osoba, której zadajemy to pytanie, zacznie opracowywać strategię kilkukrotnego pokonywania rzeki łódką tam i z powrotem, bezpiecznego przewiezienia wszystkich, zmierzającą do uniknięcia katastrofy. (...) Wyobraźmy sobie inną sytuację: to samo pytanie zadajemy nieukowi, on zastanawia się przez chwilę i sugeruje, żeby cała grupa poszła pół mili w górę rzeki i pokonała ją przez most. „Przez jaki most? – pytamy. – Przecież w pytaniu nie ma ani słowa o moście”. Nieuk na to: „Ale nikt nie powiedział też, że go nie ma”. Patrzymy na wersję pytania w naszym języku, następnie na jego przekład na język logiki pierwszego rzędu i musimy przyznać, że rzeczywiście „nikt nie powiedział, że nie ma mostu”. Więc modyfikujemy zadanie, wykluczając most, i powtarzamy je. Wtedy nieuk proponuje helikopter, a gdy wykluczymy również maszyny latające, proponuje skrzydlatego konia, a potem posadzenie dwóch ludzi przy wiosłach, podczas gdy pozostali będą się trzymać burt łodzi. Teraz widzimy, że nasz nieuk jest bardzo pomysłowym nieukiem. Zrozpaczeni jego odmową przyjęcia zadania w zakładanym duchu, ujawniamy mu właściwe rozwiązanie. Ku naszej rosnącej irytacji, nieuk poddaje je krytyce, twierdząc, że łódź może przeciekać lub że ktoś ukradł wiosła (McCarthy 1980, s. 29–30).

  Sprawienie, by pytana osoba podzielała nasz punkt widzenia, wymaga skoordynowania naszych systemów JITSA w  takim stopniu, byśmy nie musieli każdorazowo doprecyzowywać tej zagadki (jak widać, zadanie to może nie mieć końca). Jak się okaże w  dalszym toku naszych rozważań, efektywne wystąpienie zjawiska humoru wymaga podobnej zbieżności punktów widzenia. D. Ostrożność epistemiczna i poziom ugruntowania przeświadczeń

W kłopoty wpędza nas nie to, czego nie wiemy, ale nasze przekonania, które nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Mark Twain

  Analiza zjawiska humoru wymaga wyjaśnienia jeszcze jednej różnicy między rodzajami przeświadczeń. Uważamy na przykład, że pewna restauracja w  centrum miasta jest otwarta w  godzinach popołudniowych, ale dopuszczamy również możliwość, że jest zamknięta. Jeżeli wybierzemy się tam na lunch, możemy być rozczarowani, ale nie będziemy zaskoczeni, gdyby była nieczynna między lunchem i  kolacją, z  powodu remontu lub urlopu. Ten rodzaj powszechnego, nieugruntowanego przeświadczenia można zestawić z tym, co będziemy nazywać aktywnym ugruntowanym przeświadczeniem. Gdy wybieramy się poskakać na bungee lub poćwiczyć akrobacje ze spadochronem, nasze życie zależy od właściwego działania sprzętu. Przeświadczenia na ten temat wyrabiamy w  sobie, bezpośrednio – sprawdzając uprząż i  linki, lub pośrednio, jeżeli pokładamy zaufanie w  wiedzę i  czystość intencji osoby organizującej tego rodzaju rozrywki. Przeświadczenia, dla których jesteśmy gotowi zaryzykować nasze życie, należą do licznej grupy ugruntowanych przeświadczeń. Rozważmy jeszcze jeden przykład: gdy zamierzamy zatrzymać łódź i  wyrzucamy kotwicę za burtę, żywimy różne przeświadczenia. Mamy dość ogólne przeświadczenie, że wyląduje ona gdzieś poniżej dziobu, ale nie wiemy dokładnie gdzie. Jeżeli spocznie na dnie kilkadziesiąt centymetrów na lewo od miejsca, w którym mieliśmy zamiar ją umieścić, nie będziemy zaskoczeni ani zdezorientowani. Żywimy jednak ugruntowane przeświadczenie, że wolny koniec liny kotwicznej został przymocowany do knagi na pokładzie, więc jeżeli wpadnie ona do wody w ślad za kotwicą, będziemy zdumieni. W pewnych okolicznościach (które wyjaśnimy później) możemy nawet uznać całe zdarzenie za zabawne. Gapie przyglądający się nam z  brzegu prawie na pewno będą pękać ze śmiechu.

Aktywne ugruntowane przeświadczenia są więc przeświadczeniami, na podstawie których śmiało podejmujemy różne działania. Ostrożność epistemiczna sprawia, że postępujemy ostrożnie, natomiast ugruntowane przeświadczenia popychają nas do śmiałych działań. Z tą prawidłowością mamy do czynienia zarówno w  przypadku zachowań jawnych, jak i  ukrytych. Jeżeli nie jesteśmy pewni, czy otworzyliśmy kurek z  gorącą wodą, najpierw sprawdzimy jej temperaturę. Ale jeżeli jesteśmy pewni, że się nie oparzymy, nie zawahamy się włożyć dłoni pod strumień wody. Jeżeli jednak żywione przez nas przeświadczenie „nie znajdzie potwierdzenia w  rzeczywistości”, możemy się poparzyć. Podobna prawidłowość dotyczy rozumienia ukrytych treści semantycznych. Po wysłuchaniu fragmentu zdania: „... kupił nowy zamek...”, jeżeli nie mamy pewności, co oznacza zamek, zachowujemy ostrożność, ponieważ nie wiemy, czy mamy snuć domysły na temat okazałych budowli warownoobronnych, urządzeń do zamykania drzwi, szuflad itp., czy też mechanizmu używanego w broni palnej. Ale jeżeli ktoś mówi, że „poszedł do sklepu ze sprzętem antywłamaniowym i  kupił zamek”, nie zawahamy się przed stwierdzeniem, że przedmiot ten został wykonany z metalu, jego obsługa wymaga klucza i raczej nie dorównuje rozmiarami samochodowi osobowemu. Podobnie przedstawia się sytuacja z  ptaszkami w  dziupli – podstępem zostajemy skłonieni do akceptacji przeświadczenia, które okazuje się nieprawdziwe. Otrzymujemy informacje (o ptaszkach w kontekście dziupli) wymuszające na nas przedwczesne opowiedzenie się za przeświadczeniem, że chodzi o „pustą komorę w pniu drzewa”, podczas gdy słowo „dziupla” nadal pozostaje wieloznaczne. Poziom ugruntowania danego przeświadczenia nie zależy od poziomu jego aktywności. Nasza gotowość do zanurzenia ręki w  wodzie płynącej z  kranu zupełnie nie zależy od tego, czy „świadomie” uznaliśmy temperaturę wody za bezpieczną. Wręcz przeciwnie, słabość, pewna drugorzędność naszego ugruntowanego przeświadczenia o  bezpiecznej temperaturze wody prawdopodobnie wyjaśnia, dlaczego w naszym umyśle nie pojawiły się wątpliwości. Po prostu nie zdążyliśmy się zastanowić, czy

nasze domyślne, ugruntowane przeświadczenie jest w  tym przypadku uzasadnione. Ugruntowane przeświadczenia uczestniczą w dwukierunkowej wymianie informacji między systemami pamięci długotrwałej i  roboczej. Poziom ugruntowania danego przeświadczenia w pamięci roboczej towarzyszy mu podczas pobytu w  pamięci długotrwałej, a  po przywołaniu uaktywnia się w  nowych przestrzeniach mentalnych. Gdy przyglądamy się szopowi z jego charakterystycznym pyszczkiem, jak sprytnie próbuje się dobrać do kosza na śmieci, zapamiętujemy ten fakt i  ugruntowuje się w  nas przeświadczenie, że w  okolicy grasuje szop. Jeżeli przed oczami mignie nam szop (No dobrze, jeżeli nie szop, to co? Jakie inne zwierzę porusza się tak szybko?) biegnący w  stronę garażu, przeświadczenie o  obecności szopa w  okolicy potraktujemy z  pewnym dystansem i  z epistemiczną ostrożnością. Przypuszczamy, że stopień ugruntowania takiego przeświadczenia wiąże się z  rodzajami modyfikacji wprowadzanymi do sieci neuronów w  procesie rozprzestrzeniającej się aktywacji (zapewne analogicznie do markerów somatycznych Damasia). Tego rodzaju markery skojarzone z  przeświadczeniami wskazują, do jakiego stopnia możemy ufać określonym przeświadczeniom, a  tym samym, jak dalece możemy ufać wnioskom wyciąganym z tych przeświadczeń, gdy te ostatnie stają się aktywne. Zaprezentowane powyżej rozróżnienie nabiera wagi, gdy system przestaje poprawnie działać. Ugruntowane przeświadczenie znajdujące się w  pamięci roboczej może się przekształcić w  ugruntowane przeświadczenie w  pamięci długotrwałej, z  kolei przeświadczenie ugruntowane w  pamięci długotrwałej zdefiniowaliśmy wcześniej jako skłonność do tworzenia przyszłych aktywnych przeświadczeń i wykorzystywania ich treści w aktach rozumowania. Wymknięcie się tego procesu spod kontroli, gdy jedno z naszych ugruntowanych przeświadczeń jest błędne, może wywołać całą kaskadę fałszywych przeświadczeń wynikających z  zasadniczo błędnej reprezentacji świata. Problem może nabrać ogromnych rozmiarów. Ślad pozostający w  naszym umyśle po

określonym doświadczeniu nie jest jego kopią wykonaną w  wysokiej rozdzielczości (mimo iż może ona być bardzo obrazowa), lecz raczej wersją o  niskiej rozdzielczości pozbawioną sporej części kontekstu wyjściowego ze względu na konieczność kompresji. W  procesie przywoływania przeświadczeń pomijamy informacje kontekstowe, więc usuwanie błędów wykrywanych później w przeświadczeniach pochodnych staje się coraz trudniejsze. Rozwiązanie polega na likwidacji możliwych błędów w  zarodku: próbujemy wychwycić fałszywe przeświadczenia tak często, jak to możliwe, zanim ulegną one kompresji i zostaną zakodowane, dopóki dysponujemy kontekstem jako punktem odniesienia i zanim pojawi się w nas skłonność do reaktywacji danego fałszywego przeświadczenia. Ewolucja dostarczyła nam licznych rozwiązań wykorzystujących emocje epistemiczne. Po pierwsze, jak wspomnieliśmy w  poprzednim rozdziale, dezorientacja pomaga nam wykrywać konflikty w pamięci roboczej, a tym samym podaje w  wątpliwość sprzeczne sądy i  pozwala je sprawnie zanalizować w  celu wprowadzenia niezbędnych korekt. Co ważniejsze, wykrywanie niewłaściwego ugruntowanego przeświadczenia, zanim wytworzy ono przeświadczenie w  pamięci długotrwałej, może nas uchronić przed całym łańcuchem błędnych inferencji. W  następnym rozdziale przedstawimy argumenty przemawiające za tezą, że pierwotnym celem humoru, powiązanego ze stosunkowo drogim w  utrzymaniu układem nagrody, była realizacja bardzo ważnego zadania chronienia nas przed katastrofą poznawczą. E. Konflikty i ich rozwiązywanie Obchodziłem Święto Dziękczynienia tak, jak nakazuje tradycja. Zaprosiłem do domu na ucztę wszystkich z okolicy, a potem pozabijałem ich i odebrałem im ziemię. Jon Stewart

 

Król Polski wraz z orszakiem książąt polował na łosie. Gdy zbliżali się do lasu, zza drzewa wyskoczył chłop. Podekscytowany machał rękami i krzyczał:

– Nie jestem łosiem! Król wycelował i trafił chłopa w serce, zabijając go na miejscu. – Mój panie! – wykrzyknął jeden z książąt. – Dlaczego to zrobiłeś? Przecież powiedział, że nie jest łosiem. – Mój Boże! – odpowiedział król. – Najwyraźniej się przesłyszałem. Cathcart i Klein (2007)

Gdy pojawi się sprzeczność między aktywnymi elementami przeświadczeń w  naszej pamięci roboczej, odczuwamy konflikt epistemiczny. Nierozpoznane konflikty między przeświadczeniami w  pamięci długotrwałej mogą przebywać uśpione obok siebie. Dopiero gdy obydwa zostaną wprowadzone do tej samej przestrzeni pamięci roboczej – obudzone, a  nie przeniesione – mogą wziąć udział w  konflikcie poznawczym. Istnieją trzy możliwe wyniki konfliktu epistemicznego. W  przypadku nierozstrzygniętych konfliktów odczuwamy dezorientację i  zachowujemy obie informacje wraz z  adnotacją o  zachodzącym między nimi konflikcie (być może za pomocą czegoś w  rodzaju somatycznego markera emocji dezorientacji) w  taki sposób, że przywołanie jednego z  przeświadczeń dość łatwo (za pośrednictwem systemu JITSA) doprowadzi do aktywacji niepewności oraz drugiego, sprzecznego z  nim przeświadczenia. W rozwiązaniu kooperacyjnym znajdujemy sposób na akceptację prawdziwości obu przeświadczeń dzięki twórczemu spostrzeżeniu – olśnieniu, które przekształca pozorną sprzeczność w  zgodność. W  przypadku natomiast rozwiązania niekooperacyjnego jedno z przeświadczeń pozostaje, a drugie zostaje usunięte. W konflikcie mogą uczestniczyć dowolne dwa przeświadczenia bez względu na to, skąd się wywodzą, ale doprowadzenie do ich konfliktu często wymaga ciężkiej pracy – lub szczęścia! Całe społeczeństwa żyją w błogiej nieświadomości, nie mając pojęcia o sprzecznościach tkwiących w  ich zasobach „wspólnej wiedzy”, dopóki jakiś przedsiębiorczy i  pracowity myśliciel lub zdarzenie losowe nie zwrócą ich uwagi na istniejący problem. Nauka i literatura zaliczają się do dziedzin, w których skupiają się procesy stopniowo odkrywające i  rozwiązujące liczne

konflikty dla nas wszystkich. Ponadto każdy z nas realizuje indywidualny program badawczy zmierzający do wykrywania oraz rozwiązywania szczątkowych konfliktów tkwiących w  zbiorach naszej własnej wiedzy o  świecie. (Uśmiech ciśnie się na usta, gdy sobie uświadomimy, kim tak naprawdę są komicy: nieuznawanymi specjalistami, którzy wskazują nam drogę, pomagają nam ujawniać i  naprawiać dotychczas niedostrzegane usterki we wspólnych zasobach wiedzy)[67]. Pierwszy, konieczny krok stanowi uaktywnienie obydwóch przeświadczeń w  tym samym czasie. Powstająca w  ten sposób dezorientacja uruchamia gorączkowe poszukiwania rozwiązania (dostarczając motywacji). Naukowcy często wykorzystują eksperymenty myślowe – zrozumiałe, uproszczone wersje rzeczywistości – do rozwiązywania trapiących ich problemów teoretycznych. Podobnie, wszyscy wiemy, że fikcja, równie dobrze jak opowieści o  prawdziwych wydarzeniach, wydobywa na światło dzienne konflikty towarzyszące wykonywaniu naszych codziennych zadań wymagających rozumienia. Gdy konflikt zostaje rozwiązany przez odrzucenie „fałszywego” przeświadczenia, jest ono najczęściej fałszywe tylko w  lokalnym, rozważanym przez nas fikcyjnym kontekście, a  nie obiektywnie fałszywe. W tym miejscu nasz model zaczyna odbiegać od modelu Schopenhauera odwołującego się do rozróżnienia percepcji i  wyobrażenia. Najnowsze badania sugerują, że wszelkie różnice między tymi dwiema kategoriami mogą być sztuczne lub przynajmniej nakreślone zbyt ostro. W  rzeczywistości percepcja i  wyobrażenia wykorzystują znaczną część tych samych obwodów neuronów (zob. Goldstone, Barsalou 1998; Kosslyn, Ganis, Thompson 2001). Ważnym elementem podjętej przez Schopenhauera próby odróżnienia od siebie tych dwóch jakości nie są ich możliwe nośniki neurologicznie, lecz po prostu wzajemne relacje czasowe: gdy przybywają „percepcje”, „wyobrażenia” znajdują się już w umyśle, co prowadzi do konfliktu. Ponieważ jednak same „wyobrażenia” mogą być przybyszami bardzo świeżej daty (gdyż zazwyczaj wywodzą się z „percepcji”), propozycja Schopenhauera prowadzi nas na dość zdradliwy grunt. Ile czasu musi upłynąć po pojawieniu się informacji w  umyśle

poprzez percepcję, zanim zmieni się ona w wyobrażenie, uzyskując status wiedzy lub domniemania? Nie można jednoznacznie nakreślić takiej granicy, naszym zdaniem nie istnieje również taka potrzeba. Schopenhauer zapewne traktował humor w  kategoriach percepcji przezwyciężającej wyobrażenie, ponieważ często się zdarza, że napływające informacje pochodzące z percepcji modyfikują istniejące wyobrażenia – potwierdzają je, wzmacniają, podważają lub integrują się z nimi. Ten często spotykany przypadek nie jest jednak jedyną możliwością. Endogennie powstające „wyobrażenie” może równie łatwo zakłócić lub podważyć trwającą „percepcję”, dwie postrzegane cechy mogą z  sobą kolidować, jak na rysunkach Rogera Sheparda, na których górne i  dolne części kończyn słonia wydają się należeć do różnych nóg, a  miejsca połączenia szprych odpowiednio z  piastą i  obwodem koła wskazują na ich odmienne orientacje w przestrzeni.

Ryc. 7.3. Przedruk za zgodą Rogera Sheparda.

Jedno „wyobrażenie” może także podważać inne „wyobrażenie”, jak wtedy, kiedy marzenie przerywa nam wykonywane w pamięci obliczenia, a  następnie samo znika, wyparte przez wewnętrzny nakaz powrotu do pracy. W  naszej teorii uwzględniamy wszystkie rodzaje informacji uczestniczące w  budowie i  modyfikacji przestrzeni mentalnych bez identyfikowania ich jako percepcji lub wyobrażeń. Naszym zdaniem liczy się raczej stopień ugruntowania epistemicznego, a  Schopenhauerowska dychotomia odpowiada dwóm punktom krańcowym tego spektrum.

Ryc. 7.3. (ciąg dalszy)

W postępującym stopniowo procesie rozumienia aktywowane przeświadczenia są kolejno wprowadzane do przestrzeni mentalnych, a gdy się tam znajdą, są natychmiast poddawane procesowi dwukierunkowej harmonizacji poznawczej z  aktualną treścią tejże przestrzeni. Na ryc. 7.4 zaprezentowano schemat przebiegu procesu harmonizacji, to znaczy

pokazano, co się dzieje, gdy dwa aktywne przeświadczenia (nie skłonności do takich przeświadczeń!) wchodzą z sobą w konflikt. Górna oś diagramu wskazuje na status poznawczy jednego przeświadczenia, oś lewa odpowiada natomiast drugiemu z  przeświadczeń. Zacienienia kwadratów leżących na przecięciu każdego wiersza i kolumny wskazują na to, co się dzieje, gdy oba rodzaje przeświadczeń wchodzą z  sobą w  konflikt. Jak widać na pierwszy rzut oka (ciemniejsze obszary), w  przypadku kilku konfliktów sprawa jest zupełnie jasna i  znikają one bez walki: gdy ugruntowane przeświadczenie napotyka przeświadczenie nieugruntowane (lub silniejsze nieugruntowane napotyka słabsze), to drugie (zawsze nieugruntowane) zazwyczaj zanika („Poddaję się. Nieważne”). Nie wywiązuje się walka (a skoro tak, prawie tego nie zauważamy; przeświadczenia nie zdobywają wystarczającej „sławy w  mózgu” [zob. Dennett 2005], by „zasłużyć sobie na uwagę świadomości”). Ale gdy zderzają się z  sobą dwa równie silne sprzeczne przeświadczenia, jedno z  nich musi ustąpić. Odczuwamy dezorientację, wybucha walka między przeświadczeniami, z których każde poszukuje sprzymierzeńców, zyskując sobie (choć na krótko) sławę w mózgu, co ostatecznie może prowadzić do takiego czy innego rozwiązania konfliktu. Oczywiście nie ma gwarancji, że konflikt zostanie rozwiązany, ponieważ zależy to od względnej siły sprzymierzeńców po obu stronach. Gdy jednak się pojawi, jedno z  przeświadczeń wchodzi do kategorii bardziej ugruntowanych, a zaznaczony czarnym kolorem konflikt przesuwa się ku obszarowi jasnolub ciemnoszaremu. W przeciwnym razie, to znaczy gdy konfliktu nie da się rozwiązać, mamy do czynienia z nierozstrzygalnością epistemiczną. Tego rodzaju przypadki analizujemy szczegółowo w rozdziale 10.

Ryc. 7.4

Jak wynika z  diagramu zgodności epistemicznej 7.4, informacje uzyskiwane za pośrednictwem zmysłów uważamy za bardziej wiarygodne niż informacje percepcyjne, przy czym te drugie ulegają modyfikacji (zarówno wskutek integracji z  informacjami pochodzącymi od innych zmysłów, jak i odgórnej presji poznawczej) oraz kompresji względem tych pierwszych. Zmysły mogą nas zawodzić, ale z  reguły są bardziej niezawodne niż nasze percepcje, natomiast inferencje odsuwają nas jeszcze dalej od informacji napływających od zmysłów, ponieważ stanowią jeszcze bardziej zmodyfikowane i  skompresowane wersje rzeczy i  zjawisk dostrzeżonych w otoczeniu.   (24) Komu uwierzysz? Mnie czy swoim fałszywym oczkom?   Zjawisko humoru może wystąpić w oznaczonych jasnoszarym kolorem obszarach na ryc. 7.4. Podobnie jak w  przypadku obszarów ciemnoszarych, jedno z przeświadczeń ma większą moc epistemiczną niż drugie, co powoduje, że słabsze przegrywa konflikt, lecz tylko w  jasnoszarych obszarach słabsze przeświadczenia są również ugruntowane. To przeświadczenia zapisywane w  pamięci długotrwałej, przeświadczenia, na podstawie których jesteśmy gotowi działać bez zastanowienia, przeświadczenia mogące wywierać na nas trwały wpływ. Humor może więc występować tylko w  tej części diagramu zgodności

epistemicznej, w której ścierają się ugruntowane poglądy. Jak widać, pod tym względem różni się ona od reszty diagramu.

8. Humor i rozbawienie Gadatliwy fryzjer pyta dowcipnisia: – Jak dziś strzyżemy? – W milczeniu – odpowiada dowcipniś. Bubb (1920)

   

N

asz szkic komputacyjnej architektury poznania i  dynamiczna rola emocji w  sterowaniu procesami mogącymi występować w  tej architekturze prowadzą do powstania swego rodzaju mapy, na której możemy wreszcie zlokalizować zasadnicze lub prymitywne zjawiska humoru i  rozbawienia. (Jak się przekonamy, pomysłowość człowieka i  ewolucja kulturowa przyczyniły się do powstania wielu różnorodnych sposobów wykorzystania tego mechanizmu. Zanim pojawiła się komedia wysoka, zaprojektowana przez pełnych inwencji specjalistów od delikatnego łechtania naszego poczucia humoru, musiało się pojawić coś w  rodzaju komedii niskiej, na którą składały się stosunkowo proste i  niewymagające zbyt wyszukanego intelektu chwile przyjemności poznawczych – jeszcze nie żartów ani dowcipnych powiedzeń, lecz ich przodków). Krótko mówiąc, (w podstawowej wersji) rozbawienie to przyjemność czerpana z  odkrywania określonego rodzaju błędów w  aktywnych strukturach przeświadczeń. Natomiast humor (w  podstawowej wersji) to każda egzogenna lub endogenna okoliczność semantyczna (współwystępowanie posiadających treść elementów w określonym czasie), w której popełniamy taki błąd i z powodzeniem go odkrywamy. A. Kontaminacja przestrzeni mentalnych

Prawdziwy matematyk myśli A, mówi B, pisze C, które wygląda jak D, jest przekonany, że napisał E, a powinno być F.

  Zjawisko automatycznego wyszukiwania heurystycznego powoduje, że wiele informacji zostaje włączonych do naszych aktualnych reprezentacji bez gruntownej analizy, tylko na podstawie prawdopodobieństwa[68]. Nadmierne uproszczenia i  błędy, które tą drogą dostają się do tej działającej w tle maszynerii, są zazwyczaj nieszkodliwymi, niekiedy wręcz bardzo przydatnymi przybliżeniami prawdy, lecz zawsze stanowią zalążek przyszłych problemów, uśpione źródła potencjalnie fatalnych w  skutkach błędów. Wydobywanie ich z ukrycia – usuwanie usterek z naszej machiny rozumowania heurystycznego – to czasochłonny proces konkurujący z  wszystkimi innymi czynnościami poznawczymi o  przydział należnych „cykli pracy” – czasu i energii w odpowiedzialnej za nie części mózgu. Ta kategoria względnie ukrytych lub milcząco przyjmowanych założeń kontrastuje z rozmyślnie artykułowanymi, dostrzegalnymi, uzasadnionymi założeniami wykorzystywanymi podczas rozwiązywania poważnych problemów, których wkład w  aktualne przestrzenie mentalne jest mniej lub bardziej wyraźny. Budowa przestrzeni mentalnych należy do dużej grupy czynności obejmującej z  jednej strony zdecydowanie zależne od woli, zamierzone działania, a  z drugiej nieświadome reakcje. Mamy wrażenie, że nieustanne tworzenie przestrzeni mentalnych w  życiu codziennym przebiega łatwo i automatycznie, a nawet mimowolnie. „My” powierzamy to zadanie nieświadomemu mechanizmowi segregacji działającemu bez dalszego nadzoru, napomnień, a  nawet uwagi „z naszej strony”. Na przykład system JITSA na bieżąco buduje konstrukcje przypominające ramy odniesienia, z  całym ich bagażem. Te tymczasowe struktury danych sprawnie pomagają nam orientować się w  tym, co się dzieje, i  – co ważniejsze – przewidywać to, co wkrótce się wydarzy. Możemy również przejść w  tryb rozwiązywania problemów i  próbować świadomie kierować budową przestrzeni mentalnych. Niekiedy świadomie wprowadzamy do nich pewne nieugruntowane informacje, żeby się przekonać, do czego nas to doprowadzi, i  odkrywamy, że prowadzi do

sprzeczności. W takich chwilach możemy odczuwać zaskoczenie, a nawet przyjemność, lecz nie radość. Różnicę tę możemy dostrzec w zwolnionym tempie, gdy kiepski opowiadacz dowcipów już na wstępie wyraźnie informuje słuchaczy o  kluczowym założeniu. Rozbawienie wywołuje jedynie odkrycie informacji wprowadzonych ukradkiem (czyli takich, które w  chwili przybycia nie zwróciły na siebie naszej uwagi) do przestrzeni mentalnej. Zbyt wyraźne wprowadzenie jakiejś przesłanki zazwyczaj zwraca naszą uwagę na ewentualny błąd, co z  kolei zwiększa naszą czujność i pomaga nam go uniknąć. W procesie rozumienia niezakwestionowany element potajemnie wprowadzony do przestrzeni mentalnej przez system JITSA może natychmiast stać się jawnym elementem tej przestrzeni. Chociaż jednoczesna aktywacja pojęć reprezentowanych przez słowa dziupla i  ptaszki potajemnie i  automatycznie wywołuje skojarzenia z  dziurą w drzewie, wkrótce potem w naszej wyobraźni dość wyraźnie pojawia się charakterystyczny kształt. Ta zmiana statusu zamiast likwidować sposobność do rozbawienia, gwarantuje jego wystąpienie, gdyż aby potajemnie wprowadzony element stał się niekwestionowanym jawnym elementem, musimy dokonać jego epistemicznego ugruntowania. Tego rodzaju ugruntowanie występuje zawsze wtedy, gdy żadne inne elementy z  systemu JITSA skutecznie nie zakwestionują epistemicznego statusu elementu, o którym mowa. Wprowadzając rozróżnienie między świadomymi i  nieświadomymi lub ukrytymi procesami poznawczymi, wcale nie chcemy przez to powiedzieć, że te ostatnie nie są „nadzorowane” przez jakąś centralną jednostkę wykonawczą – ego lub „nasze własne ja”. Chodzi nam tylko o to, że są one funkcjonalnie zlokalizowane, a  więc wymagają oszczędzania zasobów. Wysyłają do całego systemu tak niewiele fal pobudzeń, jak to tylko możliwe na poziomie współmiernym z  ich aktywacją. A  gdy porównamy różne aktywne elementy, obecne na przykład w  przestrzeni mentalnej, i  zauważymy, że niektóre z  nich są ukryte lub dorozumiane (lecz nadal aktywne), nie chcemy przez to powiedzieć, iż wszystkie inne zostają

w  pełni wyartykułowane w  postaci myśli (choć z  pewnością niektóre z nich są artykułowane w dowolnej analizowanej chwili), lecz to, iż są one bardziej globalne, a więc wymagają większej ilości zasobów i są bardziej wpływowe (Dennett 1996, 2005; Dennett, Akins 2008 nazywają to zjawisko „sławą w  mózgu”), a  więc zdolne do pozostawiania bardziej trwałych i  rozgałęzionych następstw (w skrócie zwanych wspomnieniami). Dyskretne wprowadzenie przeświadczenia do aktualnej przestrzeni mentalnej stanowi zatem warunek konieczny, ale niewystarczający do zaistnienia błędu wywołującego humor. Rozbawienie wymaga nie tylko tego rodzaju dyskrecji, lecz także ostatecznego zrozumienia – niekoniecznie w  sensie rozumienia wszystkiego (np. absurdalny humor oparty na błędach wnioskowania i  nierozwiązywalnych złudzeniach wzrokowych; zob. też rozdz. 7E), wystarczy fakt zrozumienia popełnionego błędu. Chcąc „zrozumieć dowcip”, przynajmniej do pewnego stopnia musimy wiedzieć, o  co w  nim chodzi. Jak zauważa Dolitsky (1992, s. 35), „efekt humorystyczny powstaje, gdy słuchacz uświadamia sobie i  akceptuje fakt, że został wpuszczony w  maliny. (...) W humorze słuchaczy zachęca się do przyjmowania założeń, które później zostają ujawnione jako bezzasadne”. Jak dotąd wszystko idzie dobrze: właśnie przytoczyliśmy wnikliwe spostrzeżenie na temat fenomenologii humoru. Ale dlaczego proces odkrywania przebiega właśnie w  taki sposób? Dlaczego nasze mózgi miałyby pełnić funkcję placu zabaw z tego rodzaju atrakcjami i  dlaczego tak bardzo pragniemy korzystać z  tych atrakcji? Nasza odpowiedź wskazuje na istnienie problemu, który tworzy potrzebę bardzo pomysłowo i oszczędnie zaspokajaną przez rozwiązanie wykorzystujące dostępne zasoby naszego mózgu. Problem polega na tym, że gromadzenie „wiedzy o  świecie” to proces oportunistyczny, w  którego przebiegu pojawia się wiele niezauważonych wtrętów, czyli elementów niepoddawanych świadomej analizie ani świadomej akceptacji. Wszyscy wiemy, że w  środowisku naturalnym żyrafy nie noszą kaloszy, ale prawdę mówiąc, nigdy dotąd się nad tym nie

zastanawialiśmy. Naszemu zbiorowi wiedzy o  świecie tylko sporadycznie towarzyszy metawiedza o jego treści. W wyniku tego błędy w nim zawarte pozostają zasadniczo „niewidzialne”, dopóki nie zostaną wydobyte na powierzchnię podczas tworzenia przestrzeni mentalnej. Coś, co działa poprawnie w 99 procentach przypadków, może raz na jakiś czas zawieść z katastrofalnymi skutkami, chyba że zostanie wydobyte na powierzchnię w kontekście fikcyjnym, bądź też rzeczywistym, który – zrządzeniem losu – wybacza nam popełnione błędy. Potrzebujemy więc szybkiego i niezawodnego systemu chroniącego nas przed zagrożeniami stwarzanymi przez naszą własną pomysłowość i spryt. Dostrzeganie i  lokalizowanie tych usterek przynosiłoby natychmiastowe owoce w  postaci kontynuacji aktualnego toku rozumowania bez błędów (tzn. zanim zaczniemy podejmować decyzje, opierając się na fałszywych przesłankach), dawałoby nam także korzyści na przyszłość – błędne wnioski nie zapisywałyby się jako prawdziwe w  pamięci długotrwałej. Mechanizm sprawdzania spójności jest niezbędny w  systemie opartym przede wszystkim na strukturach wiedzy powstających w  wyniku intensywnego przetwarzania danych. Z  kolei te struktury powstają w  wyniku działania procesów zaprojektowanych tak, by podejmować ryzyko pod presją czasu. Niewystarczający nadzór nad nimi powoduje napływ informacji o  zmiennej wiarygodności, co wymaga częstych „konfrontacji z  rzeczywistością”, jeżeli polegający na nich organizm ma skutecznie sobie radzić w środowisku. Rozwiązanie polega na budowaniu przestrzeni mentalnych, które zaliczamy do najwspanialszych osiągnięć ludzkiego poznania. Zajmowanie się rupieciami wypływającymi na powierzchnię świadomości stanowi praktyczną konieczność służącą zachowaniu integralności epistemicznej. To zadanie konkuruje z  innymi naglącymi potrzebami, aby zatem móc skutecznie konkurować, musi ono dostarczać niezależnej nagrody, czyli rozbawienia. Tych obowiązków stróża nie mogą wykonywać nieświadome procesy przebiegające w  tle po prostu dlatego, że wyżej wspomniane usterki ujawniają się jedynie w kontekstach wymagających zaangażowania

dużych zasobów umysłu – w  przestrzeniach mentalnych, w  których wchodzą one w  bezpośredni konflikt z  innymi aktywnymi treściami. Budowane przez nas przestrzenie mentalne można porównać do poligonów doświadczalnych dla wybranych elementów naszej wiedzy o  świecie. Poligony te umożliwiają nam obserwację funkcjonowania tych elementów w  różnych kontekstach. Nagroda motywuje nas do robienia tego, co w  przeciwnym razie byłoby rzadko podejmowanym, uciążliwym obowiązkiem. Nasze mózgi służą do szybkiego i  niezawodnego „tworzenia przyszłości” (jak to kiedyś ujął francuski poeta Paul Valéry). Kompromis między szybkością i  niezawodnością stwarza ryzyko, które ograniczają mechanizmy wyszukiwania błędów. Tworzenie przestrzeni mentalnych pozwala nam stosunkowo bezpiecznie śledzić w  trybie off-line hipotetyczne konsekwencje reprezentacji naszych szybkich jak błyskawica generatorów przewidywań, konkurujących z  innymi czynnościami o  czas i  o  zasoby mózgu. Nieświadome usuwanie błędów po prostu jest niemożliwe, gdyż wymagałoby aktywacji konkretnych treści i  utrzymywania ich w  stanie aktywnym, kosztem konkurentów, przez czas wystarczający na zbadanie ich implikacji i  presupozycji. Proces ten z  konieczności wiąże się z  monopolizacją, choć na krótko, dużych zasobów kory mózgowej[69]. Z powyższych rozważań wyłania się obraz działającego pod presją czasu, niezależnego od woli mechanizmu heurystycznego służącego do wyszukiwania uzasadnionych oczekiwań, wytwarzającego przestrzenie mentalne, w  których nieustannie testowane są elementy naszych zasobów wiedzy. Zgodnie z  tym modelem zjawisko humoru podstawowego występuje wtedy, gdy:   1) aktywny składnik przestrzeni mentalnej, który 2) znalazł się w niej niepostrzeżenie (z takiego czy innego powodu), i został

3) w tej przestrzeni uznany za prawdziwy (tzn. ugruntowany epistemicznie), 4) zostaje rozpoznany jako nieprawdziwy w tej przestrzeni – w sensie bycia przegranym w procesie rozwiązywania konfliktu epistemicznego, 5) i (co oczywiste) odkryciu temu nie towarzyszą żadne (silne) negatywne emocje[70].   Mówiąc prościej: z  humorem mamy do czynienia wtedy, gdy pewne założenie zostanie epistemicznie ugruntowane w  przestrzeni mentalnej, a  następnie zidentyfikowane jako błędne. Pięć wyżej wymienionych warunków to warunki konieczne i wystarczające do odbioru przyjemnego doznania humoru. Zauważmy, że nie można bezpośrednio zastosować ich do bodźców takich jak dowcipy. Są to warunki odnoszące się do zachowań umysłu – zachowań czasami, ale nie zawsze spotykanych w  następstwie odbioru żartu lub innego humorystycznego bodźca. Dlatego ten model humoru zdecydowanie unika błędu projekcji. Czas na podsumowanie naszych dotychczasowych rozważań. Pokrótce opisaliśmy zjawisko budowania przestrzeni mentalnych podczas stopniowego (przyrostowego) rozumienia wydarzeń i  wypowiedzi, scharakteryzowaliśmy także pewien szczególny sposób rozwiązywania niespójności (zainspirowani uwagami Schopenhauera, Kanta, Minsky’ego i  Coulsona) pokazujący, jak rozumienie treści humorystycznych wpisuje się w  model przestrzeni mentalnych. Teoria ewolucji daje nam wyraźną wskazówkę, dlaczego rozwiązywanie niespójności jest tak ważne, a najnowsze teorie emocji wyjaśniają, co nas motywuje do podejmowania tak poważnego wysiłku. Dzięki temu już wiemy, na czym polega prymitywny humor i  dlaczego działa on tak, a  nie inaczej. Zanim przejdziemy do opisu dodatkowych narzędzi poznawczych powstałych na skutek wzmocnienia kulturowego i  umożliwiających zaistnienie humoru wyższego rzędu, musimy uzupełnić nasz ogólny model większą liczbą szczegółów oraz odpowiedzieć na wiele pytań.

B. Miejsce rozbawienia wśród emocji epistemicznych: mikrodynamika Teraz czuję się, jakbym jednocześnie miał amnezję i déjà vu. Steven Wright

  Emocje epistemiczne mają pewną wspólną cechę – trudną do opisania jakość odczuć (quale) powstających w naszej psychice – lecz rozbawienie i  świadomość dokonania odkrycia są sobie szczególnie bliskie, ponieważ są najlepiej znanymi, obdarzonymi pozytywną walencją członkami tej klasy emocji. Ponadto obydwa bardzo często pojawiają się (zwłaszcza w  dobrze skonstruowanych dowcipach) z  tak dużą szybkością, że prawie nie można ich od siebie odróżnić. Z pewnością nie jesteśmy pierwszymi, którzy zwrócili uwagę na związek między humorem i  świadomością dokonania odkrycia. Wcześniejsi autorzy również zaobserwowali silny związek między nimi. Terrence Deacon pisze:   Pomyślmy, z jakim zapałem ludzie współcześni zajmują się tajemnicami, odkryciami naukowymi, zagadkami i humorem, i zwróćmy uwagę na euforię, jakiej dostarcza nam znajdowanie rozwiązań. Apokryficzna opowieść o Archimedesie biegnącym nago po ulicy z okrzykiem eureka! doskonale oddaje to doznanie. Pozytywne emocje towarzyszące chwilom olśnienia sugerują obecność czegoś więcej niż tylko aktu poznawczego. Wzmocnienie, kluczowe do osiągnięcia tego rodzaju przekodowania czegoś znanego, może stanowić ważną część adaptacji każącej naszym procesom myślowym dążyć do osiągnięcia właśnie takiego wyniku. Wydaje się, że okrzyk, początkowo ukształtowany w procesie ewolucji ze względu na jego rolę jako sygnału „przekodowania” potencjalnych agresywnych zachowań do postaci przyjaznej zabawy towarzyskiej, został „przejęty” przez podobny proces przekodowywania obecny w humorze i w świadomości odkrycia. W obydwu tych doznaniach najważniejsze elementy stanowią olśnienie, zaskoczenie i usunięcie niepewności (Deacon 1997, s. 421).

  Arthur Koestler dodaje:   Obecność dwóch przejawów emocji w chwili dokonania odkrycia znajduje swoje odzwierciedlenie na nieco mniejszą skalę w naszych reakcjach na

nietuzinkowy dowcip. Przyjemne wspomnienie podziwu i satysfakcji intelektualnej stopniowo zanika, odzwierciedlając reakcję katharsis, podczas gdy impuls samozadowolenia – ciche echo okrzyku eureka! – wzmaga siłę eksplozji pierwotnego ładunku w postaci śmiechu: „nagłej chwały” (jak to ujął Hobbes) „wynikającej z naszego poczucia wyższości” (Koestler 1964, s. 90).

  I dalej:   Prymitywne żarty pobudzają ordynarne, agresywne lub seksualne emocje, wykorzystując minimum pomysłowości. Ale nawet ordynarny śmiech, w którym eksplodują te emocje, często zawiera dodatkowy element podziwu dla pomysłowej konstrukcji żartu – a także zadowolenie z własnej przenikliwości, dzięki której żart został zrozumiany. Nazwijmy ten dodatkowy element podziwu powiększony o samozadowolenie satysfakcją intelektualną dostarczaną przez żart (Koestler 1964, s. 88).

  Jeżeli mamy odróżnić rozbawienie od innych przyjemnych emocji, zwłaszcza od radości płynącej z dokonania odkrycia, musimy się przyjrzeć bliżej szczegółom reakcji poznawczych na znalezienie rozwiązania (eureka!), zabawne żarty i  niewypały. Co powoduje, że w  pierwszym przypadku odczuwamy olśnienie, w  drugim wesołość, a  w trzecim zaledwie mikrosatysfakcję ze zrozumienia (niekiedy pomieszaną z  irytacją)? Introspekcja – lub „czysta” fenomenologia – nie na wiele się przyda, gdyż proponuje nam tylko pokrętne wyjaśnienie: Cóż, jeżeli opowie się ten żart we właściwym tempie, jest naprawdę zabawny (lub odkrywczy)[71]. Stajemy tu w  obliczu doskonale znanych trudności z  określeniem „qualiów” świadomości! Jaka jest różnica między dźwiękiem oboju i dźwiękiem klarnetu? Pierwszy instrument brzmi... jak obój, a  drugi jak klarnet! Musimy zajrzeć za kulisy, by znaleźć odpowiedzi na tego rodzaju pytania (Dennett 1991, 1996c). Zasadniczą przyjemność czerpaną z  dokonywania odkryć prawdopodobnie dzielimy z  resztą królestwa zwierząt. Można zasadnie domniemywać, że bizony odczuwają przyjemność z  nieoczekiwanego znalezienia nowych przestrzeni porośniętych jadalną trawą, ptaki odczuwają przyjemność z  odkrycia nowego karmnika lub źródła

materiałów nadających się do budowy gniazda i  tak dalej. My, ludzie, możemy również odczuwać radość z dokonania bardziej zaawansowanego rodzaju odkrycia – w  postaci olśnienia – gdy elementy, nad którymi intensywnie myślimy, nagle wskakują na swoje miejsce tak jak fragmenty układanki. Nie wiadomo, czy u  jakiegoś innego gatunku zwierząt występują tego rodzaju zagadkowe doznania. Naszym zdaniem przyjemność znana pod nazwą rozbawienia zawdzięcza swój szczególny smak warunkom określonym w  naszej definicji (rozdz. 8A), do czego przyczynia się także swoista architektura poznawcza człowieka. Różne smaki nagród pozwalają mechanizmowi uczenia się rozróżniać ich źródła. Każda nagroda jest dostrojona do innego pożądanego stanu świata i  wzmacnia zachowania prowadzące do jego osiągnięcia: „słodki” każe nam jeść słodkie rzeczy, „słony” zachęca nas do jedzenia słonych. Obydwa są zachowaniami, które musimy wykonywać, więc gdyby nie różniły się od siebie, gdyby obydwa były po prostu „smaczne”, wtedy bylibyśmy skłonni do popełniania błędów i  spożywalibyśmy na przykład tylko słone rzeczy, co spowodowałoby niedobór niezbędnych naszym organizmom cukrów. Gdybyśmy jednak potrzebowali słodkich oraz słonych rzeczy, lecz w  świecie rzeczywistym zawsze występowałyby one razem (na przykład wszystkie owoce zawierałyby cukier i  sól w  tych samych proporcjach), zaspokojenie obu potrzeb wymagałoby tylko jednej nagrody, gdyż po prostu nie rozróżnialibyśmy ich w  naszej świadomości. Między jakością (quale)[72] nagrody i  charakterystycznymi okolicznościami, w  których się ona pojawia, występuje więc relacja odpowiedniości typu jeden do jednego. Po utrwaleniu się tego rodzaju związku podmiot może się zająć odkrywaniem innych sposobów prowadzących do powstania tych okoliczności, a  zatem do uzyskania nagrody, bez obaw przed popełnieniem brzemiennego w skutki błędu (np. unikania cukru na rzecz soli). Właśnie dlatego olśnienie i  rozbawienie odbieramy jako odmienne odczucia: są one powiązane z  odrębnymi i dającymi się rozróżniać okolicznościami poznawczymi. Sformułowaliśmy już precyzyjne warunki wystąpienia rozbawienia – odkrycie nadmiernie ugruntowanego przeświadczenia potajemnie wprowadzonego do

przestrzeni mentalnej[73]. Jakie są warunki konieczne do zajścia olśnienia? Czym się od siebie różnią? I pod jakim względem są do siebie podobne? Mimo pozorów, olśnienie nie rozwiązuje sprzeczności ani nie ogranicza dezorientacji, chociaż może do tego prowadzić. Nie jest także tożsame z odkryciem fałszywego przeświadczenia w przypadkach humoru, chociaż i  to może spowodować. Olśnienie to po prostu emocja odczuwana przez nas, gdy treści semantyczne w  naszym umyśle pasują do siebie, co umożliwia powstanie nowej konceptualizacji. To radość płynąca ze znalezienia odpowiedzi. Przed pojawieniem się spójności, mogliśmy mieć do czynienia ze sprzecznością powodującą intensywny namysł (Dwóch ojców i  dwóch synów poszło do lasu na grzyby. Każdy znalazł jednego prawdziwka i razem przynieśli do domu trzy grzyby. Jak to możliwe?[74]), lub może ktoś chciał odpowiedzieć na pytanie, a  nie rozwiązać sprzeczność (Człowiek, który to produkuje, nie potrzebuje tego, człowiek, który to kupuje, nie używa tego, a  człowiek, który tego używa, nie wie o tym, że tego używa. Co to jest?[75]), albo po prostu bawimy się jakimś przedmiotem (nawet abstrakcyjnym) i odkrywamy nową informację, nową prawidłowość pobudzającą nasz umysł. Jako dziecko być może nawet odkryliśmy jakieś prawo przyrody, na przykład to, że jeżeli jajko ugotowane na twardo wprawimy w  wystarczająco szybki ruch wirowy, przyjmie ono pozycję pionową. Nie zastanawialiśmy się wtedy nad niczym konkretnym, a prawdopodobnie nie mieliśmy nawet pojęcia, jak i dlaczego działa to prawo, ale i tak nowa informacja wywołała u nas olśnienie. Tak się składa, że wiele sytuacji, zwłaszcza dobrze skonstruowane dowcipy, może niemal jednocześnie wywoływać zarówno olśnienie, jak i  rozbawienie. Olśnienie może dostarczać koniecznego czynnika wyzwalającego, który umożliwia nam odkrycie błędnego przeświadczenia. Ale wcale nie musi tak być, często wystarczy po prostu wykazać, że określone przeświadczenie jest błędne. To częste współwystępowanie olśnienia i  rozbawienia legło u  podstaw spostrzeżeń dokonanych przez Koestlera i  Deacona. Kontrast między rozbawieniem i  Aha! w  wielu przypadkach przejawia się dość ostro, ale granica między humorem

i  rozwiązywaniem zagadek oraz łamigłówek jest dziurawa. Liczne żarty mają formę zagadek, a  rozwiązanie wielu łamigłówek polega na odnajdywaniu i kwestionowaniu dobrze ukrytych założeń. Gdy nam się to uda – lub gdy się poddamy i  ktoś ujawni nam rozwiązanie – często wybuchamy śmiechem. Ale dlaczego rozbawienie i  olśnienie tylko nam przysparzają tak olbrzymiej radości? Zaczątki tego systemu przypuszczalnie występowały w  większości lub nawet we wszystkich liniach hominidów, ponieważ zaobserwowano sugestywne, podobne zachowania u  małp, a  być może także u  innych ssaków[76]. Gdy jednak nasi przodkowie zaczęli dołączać innowacje do zasadniczej architektury poznawczej, którą dzielimy z szympansami i z innymi małpami człekokształtnymi, powstało zupełnie nowe zjawisko emocjonalne, bliski kuzyn przyjemności płynącej z odkrywania czegoś nowego, które – jak zauważa Koestler – często z nim współwystępuje. Niedawno wykazano, że wbrew założeniom przyjętym przez wielu przedstawicieli neuronauki eksperymentalnej istnieją uderzające różnice między neuroanatomiczną budową człowieka i  szympansa (Kaas, Preuss 2007; Gazzaniga 2008). Nie wątpimy, że z ewolucyjnego punktu widzenia różnice te wywodzą się z  innowacji behawioralnych – pamiętajmy: myślenie to jedno z  zachowań wewnętrznych! – ale nikt jeszcze nie zaproponował żadnej szczegółowej hipotezy na temat tego, jak i kiedy się to stało, więc odłożymy na później rozważania, w jakim stopniu za różnice między nami a  szympansami odpowiada „sprzęt” (dostrzegalne różnice w  budowie neuroanatomicznej), a  w jakim „oprogramowanie” (nabyte skłonności do używania w  nowatorski sposób sprzętu, z  którym się urodziliśmy). W  technologii komputerowej innowacje w  dziedzinie oprogramowania zazwyczaj pociągają za sobą innowacje sprzętowe, więc żeby wyrazić naszą hipotezę metaforycznie, rodzimy się z  mózgami chevroleta, które teraz muszą obsługiwać oprogramowanie przeznaczone dla maserati. Prędzej czy później coś zacznie szwankować![77]

Pierwszą innowacją behawioralną u  przedstawicieli naszego gatunku była refleksyjna samoświadomość zaczynająca dostrzegać nie tylko zmiany w świecie zewnętrznym, lecz także zmiany własnych odpowiedzi na świat zewnętrzny, zmiany własnych reakcji na te odpowiedzi i  tak dalej, w  sposób rekurencyjny, a  drugą był oczywiście język. Dzięki nim uzyskaliśmy zdolność do tworzenia „bez szczególnego wysiłku” alternatywnych i  hipotetycznych przestrzeni mentalnych. (W ewolucji języka i  samoświadomości z  ich skłonnością do budowania przestrzeni mentalnych, co było pierwsze? Jak to często bywa, pytanie o  pierwszeństwo kury bądź jajka należy zastąpić subtelniejszymi sformułowaniami. Uznajemy koewolucję za normę i  twierdzimy, że protozjawiska stanowiły podstawę dalszego rozwoju humoru, lecz żadne z  nich nie wyłoniło się cudem w  pełni dojrzałe jak Wenus zrodzona z  morskiej piany. Rola języka w  budowaniu przestrzeni mentalnych – i odwrotnie – stanowi ważne zagadnienie poddawane szczegółowej analizie przez innych badaczy [zob. np. Fauconnier 1985; Fauconnier, Turner 2002; Coulson 2001]. W  tym miejscu wystarczy powiedzieć, że mamy dwie ważne zdolności odróżniające nas od szympansów: język i  refleksyjną samoświadomość. Myśleniem szympansów, podobnie jak naszym, steruje system JITSA, co pomaga im przewidywać wydarzenia w  otaczającym je świecie, ale najprawdopodobniej nie stosują one rekurencji, która okazuje się gigantycznym skokiem jakościowym[78]. Podobnie, szympans może sam się leczyć ziołami rosnącymi w  jego otoczeniu, ale nie może stać się lekarzem ani szamanem, nawet sam dla siebie). Te możliwości poznawcze umysłu człowieka skutkują jego zwiększoną wrażliwością na przyjemności płynące z dokonywania odkryć i  z rozbawienia oraz skłonnością do wynajdywania coraz to nowszych zastosowań dla nich. C. Nagrody za dobrze wykonaną ciężką pracę Kiedyś pokłóciłem się z napakowanym dresiarzem. Powiedział: „Wytrę podłogę twoim ryjem”. Ja mu na to „Pożałujesz”, a on: „Niby dlaczego?”. „Bo nie doczyścisz kątów”.

Emo Phillips

  Wreszcie sformułowaliśmy pełną definicję zasadniczego mechanizmu humoru i wyjaśniliśmy, dlaczego oraz jak powstał. Podsumowując, nasze emocje epistemiczne spełniają bardzo ważne zadanie: możliwie najszybciej i  najdokładniej tworzą przewidywania oraz dbają o  utrzymanie spójności danych w  naszych osobistych systemach reprezentacji wiedzy. Jego wykonywanie poważnie utrudniają rozrzutność i  pomysłowość generatorów przewidywań. Wypełnianie zadania nadzorcy pociąga za sobą wysokie koszty i  wymaga poświęcenia znacznych zasobów, dlatego w  naszym świadomym życiu z  pewnością nie miałoby wystarczająco wysokiego priorytetu, gdyby nie obecność układu nagrody powstałego w  drodze naturalnej selekcji. Działanie tego układu nagrody – potomka lub produktu ubocznego układu nagradzania za odkrycia – wspomaga pewien dość szczęśliwy zbieg okoliczności: u naszego gatunku pojawił się niezależny od woli zwyczaj budowania przestrzeni mentalnych mogących ujawniać sprzeczności między kandydatami (poprzez ich aktywację w tym samym czasie) do zagoszczenia na stałe w  naszych bazach wiedzy. Założenia niepostrzeżenie wprowadzane do naszych przestrzeni mentalnych są wyposażone w  automatyczny wzmacniacz przyjemności, który włącza się, gdy tylko proces wytwarzania przewidywań wykryje konflikt między tymi założeniami. Nagroda (przypuszczalnie) występująca tylko u  istot ludzkich stała się później niezależnym celem. Pragnąc ją otrzymać, nie ustajemy w  podejmowaniu prób wymyślania coraz silniejszych i  skuteczniejszych bodźców. Humor stanowi więc integralny element procesów ewolucyjnych służących do utrzymania spójności naszych reprezentacji wiedzy o świecie[79]. Przedstawiony powyżej wniosek można uznać za rozczarowujący. Oto docieramy do samego sedna maszynerii humoru i  okazuje się, że wykonuje ona dość przyziemne zadanie biurowe, a  z humorem wiąże ją tylko to, że wykorzystuje układy nagrody poddane oportunistycznym manipulacjom najpierw przez dobór naturalny, a następnie przez ewolucję kulturową. Ale pamiętajmy: to samo, co dziwne, dotyczy rozmnażania

płciowego. Polega ono na bezpiecznym dostarczeniu męskiej gamety w pobliże komórki jajowej, by mogło dojść do zapłodnienia. U niektórych gatunków zwierząt, na przykład u ryb, rodzice niekiedy nawet nie zbliżają się do siebie, a  u wielu innych w  ogóle się nie spotykają, po prostu uwalniają swoje gamety do środowiska i mają nadzieję, że „dalej jakoś to będzie”. Fakt, że to skądinąd przyziemne, mechaniczne zadanie doprowadziło do powstania skomplikowanych systemów dobierania się w  pary opartych na atrakcyjności i  rywalizacji – nie tylko u  ludzi, lecz także u  innych ssaków, ptaków, a  nawet owadów – może sugerować nadmierną rozrzutność natury. Z drugiej strony, gdyby nie układy nagrody, po co mielibyśmy się rozmnażać? To ciężka praca, ale przecież ktoś musi ją wykonać! Można zaryzykować stwierdzenie, że im bardziej żmudne, a nawet niebezpieczne zadanie, tym atrakcyjniejsze nagrody przewidziała ewolucja za jego ukończenie. Utrzymywanie systemu bezpieczeństwa naszych świadomych myśli sporo kosztuje, ale warto ponosić ten koszt. Dlatego też nagroda musi być proporcjonalna do poniesionego wysiłku. To ewolucyjne i  mechanistyczne spojrzenie na humor niesie z  sobą ważne przesłanie: nie ma wątpliwości, że wewnętrzna dynamika tego mechanizmu odgrywa kluczową rolę w  powstawaniu zjawiska humoru. Jeżeli wydarzenia rozgrywają się zbyt wolno, są zbyt oczywiste, zbyt trudne lub zbyt..., rozbawienie nie wystąpi w ogóle lub wystąpi w bardzo ograniczonym zakresie. Właśnie tutaj sztuka i nauki humanistyczne muszą połączyć siły z neurologią lub po wieczne czasy borykać się z tajemnicami i omownością typową dla czystej fenomenologii. Tylko neuronauka potrafi wyjaśnić działanie gazu rozweselającego (podtlenku azotu), spostrzeżenia Wildera Penfielda dokonane podczas stymulacji mózgu (zob. rozdz. 3C) oraz doskonale znany, lecz nadal niewyjaśniony wpływ alkoholu i leków na postrzeganie humoru. Każdy, kto kiedykolwiek był świadkiem rechotu pijaków niezwykle podekscytowanych banalnymi komentarzami lub szalonych napadów śmiechu palaczy trawki, przyzna, że oprócz ludzi ze słabo rozwiniętym poczuciem humoru istnieją też ludzie, którzy, gdy znajdą się pod wpływem używek, reagują na swoje doznania nadmierną wesołością i  dopatrują się błyskotliwości w  najbardziej trywialnych

uwagach. Z pewnością, przynajmniej częściowo, będzie można wyjaśnić to zjawisko w kategoriach niewłaściwej modulacji chemicznej prawidłowych odpowiedzi układu nerwowego. W tej chwili jedna połowa naszych czytelników z  pewnością myśli: „Przestańcie ględzić i  powiedzcie wreszcie, jak działa ten proces z neuronaukowego punktu widzenia!”, podczas gdy druga błaga: „No nie, tylko nie neuronauka!”. Zajmujący się teorią humoru przedstawiciele sztuki i nauk humanistycznych podejrzewają, nie bez racji, że większości neuronaukowych szczegółów, jakiekolwiek by one były[80], raczej nie da się w  rozpoznawalny ani w  „odpowiedni” sposób powiązać z  aspektami społecznymi i  treściowymi humoru. W  odniesieniu do tradycyjnego punktu wyjścia takich analiz nie będziemy mieli innego wyboru, jak tylko pogodzić się z pewnym brutalnym faktem: biorąc pod uwagę maszynerię biologiczną, jaką dysponujemy, właśnie takie są najważniejsze cechy dynamiki humoru, właśnie na tym polega różnica między udanymi i  nieudanymi żartami i  tak dalej. Badacze ci uznają się za podwójnie rozczarowanych, ponieważ zadawane przez nich pytania dotyczące humoru – na przykład jakie aspekty treści analizowanej z introspekcyjnie dostępnego punktu widzenia sprawiają, że to czy tamto zjawisko jest tak zabawne? – nie tylko pozostaną bez odpowiedzi, lecz także zostaną wyparte przez pytania i  odpowiedzi, które uważają oni za pozbawione związku z  interesującymi ich zagadnieniami. Na szczęście zupełnie niesłusznie. Dzięki pionierskim pracom Hurona w  dziedzinie muzyki wiemy, że można opracować i  przetestować wiele mówiące korelacje między qualiami i  maszynerią neuronów. Ale w  naszej pracy nad teorią humoru nie zaszliśmy tak daleko jak Huron w swojej analizie muzyki. Na razie musimy zaryzykować rozczarowanie obydwu stron i zaproponować kompromis, przedstawiając zaledwie szkic ujednoliconego podejścia do humoru. Chociaż wyniki niedawnych prac poświęconych tym zagadnieniom są zachęcające, a  pewne odkrycia budzą nasze duże nadzieje, nie chcielibyśmy przedwcześnie opowiadać się po którejkolwiek ze stron toczącego się sporu. W  naszej pracy koncentrujemy się na

funkcjonalnej specyfikacji architektury komputacyjnej, a  nie na konkretnych rozwiązaniach technicznych. Opóźnia to sformułowanie sprawdzalnych hipotez, jakie prędzej czy później muszą powstać na gruncie każdej teorii, jeżeli ma ona być traktowana poważnie, ale uważamy, że lepiej utrzymać ją przy życiu i  stopniowo udoskonalać, niż ryzykować jej odrzucenie w  całości z  powodu uzależnienia od zbyt szczegółowych konkretyzacji[81]. Mimo to możemy dość sporo powiedzieć o  specyfikacji tej maszynerii, wykorzystując prawidłowości, na które zwrócili już kiedyś uwagę badacze zainspirowani sukcesami i  porażkami osób aspirujących do wykonywania zawodu komika. Komicy znajdują się w  położeniu ludzi, którzy potrafią prowadzić samochody wyścigowe, wiedzą, jak wiele można z  nich wycisnąć i  w jakich warunkach, ale nie mają pojęcia, co znajduje się pod maską. Wcześniejsi teoretycy badający występy komików próbowali analizować, co działa, a  co nie działa na odbiorców, i  zupełnie nie zajmowali się kwestiami technicznymi. Zauważyli tylko, że umysł człowieka potrafi konsekwentnie odróżniać wzorce obecne w  odbieranych treściach oraz reagować na nie. Mimo to udało im się zgromadzić wiele cennych spostrzeżeń na temat funkcjonowania maszynerii, którą komicy operują z  taką wprawą. Przyjęliśmy je za punkt wyjścia do dalszych prac. D. Zrozumieć żart: podstawowa odmiana humoru w zwolnionym tempie Prawidłowe wyjaśnienie dowcipu nie tylko nie jest śmieszne, lecz także wcale nie wydaje się prawidłowe. Eastman (1936)

  Eastman ma rację. Gdy opisujemy konkretne zjawisko humoru i wyjaśniamy, jak w jego przypadku działa mechanizm dbający o spójność epistemiczną, rozbawienie i  odczucie przyjemności znikają. Nie możemy się nie zastanawiać, czy opisując kolejne etapy tego procesu, przypadkowo nie pozbawiamy go ładunku komizmu. „Na pewno nie chodzi o  to,

przecież to nie jest śmieszne!”. Pamiętajmy jednak, że nagranie zwykłej mowy odtworzone dziesięciokrotnie wolniej zmienia się w  niezrozumiałe pomruki. Jak coś takiego można wziąć za błyskotliwy komentarz? Odpowiedź na pytanie, jak to się dzieje, że niektóre dowcipy mogą wywoływać rozbawienie, lecz po drobnych modyfikacjach tracą tę zdolność, sama w  sobie nie będzie zabawna, ale nie ma innego sposobu sprawdzenia, czy nasza jednolita teoria ma moc wystarczającą do wyjaśnienia wielu różnych rodzajów humoru. Poniżej zaczniemy od omówienia podstawowej odmiany humoru, a w dalszych częściach książki zajmiemy się bardziej skomplikowanymi przypadkami. Podstawowa odmiana humoru, jak sama nazwa wskazuje, to dość prosta odmiana tego zjawiska (nie może być inaczej). Odbiera się ją z  punktu widzenia pierwszej osoby, co poważnie ogranicza rodzaje treści, których może dotyczyć. Ta odmiana humoru ma postać ukłucia rozbawienia występującego, gdy ugruntowane w  nas przeświadczenie, którego nie byliśmy świadomi, zostaje unieważnione. Znaczna część humoru podstawowego ma charakter niewerbalny, a niektóre jego przypadki mogą pozostawać nieuświadomione. Punkt widzenia pierwszej osoby sprawia, że ten rodzaj humoru nie wymaga komunikowania w kontekście społecznym. Składają się na niego nasze prywatne myśli nieustannie przepływające przez nasz umysł, ale rzadko śmiejemy się z  nich głośno i  zwykle nie podejmujemy prób ubrania ich w  słowa, bo nikt inny nie ma dokładnie tych samych przeżyć w  pierwszej osobie i  o tych samych parametrach JITSA. Uważamy, że ten rodzaju humoru może istnieć u niemowląt, małp człekokształtnych oraz zapewne u  innych zwierząt. Poniższe przykłady powinny pomóc nam rozpoznać kilka rodzajów humoru pierwszoosobowego spotykanych w  naszym życiu lub nam o  nich przypomnieć. A. Przypomnijmy sobie gorączkowe poszukiwania okularów, które zsunęliśmy na czoło, lub kluczy znajdujących się w naszej kieszeni. Punkty zwrotne podczas takich epizodów mogą wytworzyć okoliczności sprzyjające wystąpieniu rozbawienia.

B. Czy kiedykolwiek krzyczeliśmy do kogoś, kto naszym zdaniem powinien znajdować się w  innym pokoju, lecz po jakimś czasie odkryliśmy, że już dawno wyszedł z domu? Albo mówiliśmy przez telefon do kogoś, kto już odłożył słuchawkę? Gdy się zorientowaliśmy, że nikogo nie ma, mogło nam się zrobić głupio. C. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w  windzie z  zasuniętymi drzwiami i  jednocześnie piszemy esemesa. Nagle (otwierają się drzwi i ktoś wsiada lub po prostu mamy wrażenie przebywania w windzie przez dłuższą chwilę) zdajemy sobie sprawę, co się stało: zapomnieliśmy nacisnąć przycisk wybierający piętro, więc winda po prostu nie ruszyła się z miejsca. Konfrontacja rzeczywistości z przyjętym przez nas założeniem, że już ruszyliśmy, powinna wywołać w  nas rozbawienie. „Ależ ze mnie głupiec...”   Czasami analiza tych przypadków może nastręczać trudności. Najpierw sprawdźmy, dlaczego wyżej opisane sytuacje mogą być zabawne i  jak możemy modyfikować okoliczności, by pozbawić te sytuacje komizmu. W  przykładzie (A), jeżeli zgubiliśmy okulary i  szukaliśmy ich po całym domu, nawet po dwa lub trzy razy w  miejscach, w  których najprawdopodobniej je zostawiliśmy, wkrótce ugruntuje się w  nas przeświadczenie, że w ogóle ich nie ma (przecież szukaliśmy ich wszędzie) i  zaczniemy się zastanawiać, może nawet ugruntują się w  nas inne przeświadczenia: (1) zostawiliśmy je na przykład w  sklepie, bo właśnie tam po raz ostatni o  nich myśleliśmy; (2) okulary zniknęły na zawsze, a my nie mamy pojęcia, gdzie je zgubiliśmy. Nagle, kiedy znajdujemy je na własnej głowie, zdajemy sobie sprawę, iż popełniliśmy błąd, nie szukając okularów tam, gdzie najczęściej je umieszczamy, co doprowadziło do pochopnego przyjęcia przez nas przeświadczenia, że zginęły. W  przykładzie (B) mieliśmy wrażenie, że osoba, do której krzyczeliśmy, znajdowała się w  innym pokoju i  wszystko słyszała. Nie biorąc pod uwagę żadnej innej możliwości, założyliśmy, że tam jest – i przeświadczenie to zdążyło się w nas ugruntować. Wprowadzenie do tej sytuacji pewnej modyfikacji, na przykład zdarzenia, które w taki czy inny

sposób powinno zwrócić naszą uwagę na wyjście tej osoby z  domu, sprawia, iż cały epizod przestaje być zabawny. Usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi lub odkładanej słuchawki, lecz nie przestaliśmy mówić. Tak oto opisywany epizod będzie raczej irytujący niż zabawny. Przykład (C) wymaga nieświadomego przyjęcia przeświadczenia o treści: winda jest w ruchu, a my zbliżamy się do wybranego piętra. Zauważmy, że jeżeli nie żywiliśmy takiego przeświadczenia – jeżeli po prostu bezrefleksyjnie staliśmy w  windzie – i  w pewnej chwili odkryliśmy, co się dzieje naprawdę, powiemy raczej beznamiętnie: „Ojej”, ale nie będziemy rozbawieni. Przedstawione powyżej sytuacje są umiarkowanie zabawne, dlatego poniżej zamieszczamy nieco bardziej sugestywny przykład podstawowej odmiany humoru.   D. Wyobraźmy sobie, że odkrywamy, iż czekaliśmy na powtórkę fragmentu meczu... oglądając go na żywo z trybun.   To ukłucie śmieszności odczuwane, gdy popełnimy tego rodzaju błąd w rozumowaniu, stanowi istotę podstawowej odmiany humoru. W (D) nie istnieją silne podstawy epistemiczne uzasadniające oczekiwanie powtórki. Jeden z  najzabawniejszych gagów w  ostatnim filmie Petera Sellersa Wystarczy być to ten, w  którym niezbyt rozgarnięty, żyjący dotąd w  domowym zaciszu Chance Gardner napotyka grupę groźnie wyglądających chuliganów. Uznaje to zdarzenie za bardzo nieprzyjemne, więc próbuje „zmienić kanał”, naciskając na przycisk pilota, który przez roztargnienie wziął z  sobą. Ku jego przerażeniu chuligani wcale nie znikają. Podobne zdarzenia raz na jakiś czas przytrafiają się tym, którzy spędzają zbyt wiele czasu przed komputerem.   E. Po przewróceniu szklanki z  napojem na biurku w  menu edycji programu poszukujemy polecenia „Cofnij”.  

Mamy tu do czynienia z  przeniesieniem domeny interfejsu komputerowego do świata rzeczywistego, co skutkuje powstaniem błędnego przeświadczenia. Po chwili orientujemy się ze śmiechem: „Naprawdę myślałem, że to zadziała!”. W świecie rzeczywistym możemy mieć również do czynienia z pewnego rodzaju odwróceniem efektu Petera Sellersa (Ravaja i  in. 2008). W eksperymentach mających na celu pomiar reakcji psychofizjologicznych (przy użyciu elektromiografii twarzy) osób grających w gry komputerowe typu „strzelanki”, w których wcielają się one w postać żołnierza/zabójcy, badacze odkryli wzrost aktywności mięśnia okrężnego oka (charakterystyczną oznakę szczerego śmiechu Duchenne’a[82]), jak również wzrost pobudzenia (mierzonego przewodnictwem skórnym), gdy postać, w  którą wcielał się zawodnik, zostaje ranna lub ginie. Reakcji tych nie zaobserwowano w  chwili zabijania lub zranienia przeciwnika. Autorzy uznali swoje spostrzeżenie za sprzeczne z  intuicją i  zasugerowali, że wyraźnie widoczna pozytywna emocja związana z  przegraną może mieć związek z  przejściową ulgą (od stresu w  grze) lub stanowić wyraz pozytywnej oceny poziomu trudności gry, a przez to podziwu dla twórców fikcyjnego świata. Naszym jednak zdaniem pozytywne emocje mogą się po prostu wiązać z  odkryciem nadmiernie ugruntowanego przekonania pierwszoosobowego. Chociaż Ravaja i  współpracownicy podali tylko uśrednione wyniki, spodziewamy się różnic w  pomiarach między uczestnikami eksperymentu, a także między poszczególnymi etapami gry. Podejrzewamy, że niektórzy z  badanych graczy odczuwali zaskoczenie i  rozbawienie, gdy – przekonani, iż panują nas sytuacją – nagle zostali zastrzeleni. Powyższe przykłady to „żarty” bez opowiadaczy – endogennie wytworzone zabawne chwile, gdy możemy się głośno śmiać nawet bez świadków, sytuacje, w których czerpiemy radość ze skorygowania usterki istniejącej w naszej prywatnej przestrzeni mentalnej poprzez identyfikację i  naprawę błędu. Te przypadki protohumoru lub quasi-humoru dają nam

wgląd w funkcjonowanie zasadniczych mechanizmów humoru właściwego oraz przyczyn jego występowania. W naszym modelu humor pierwszoosobowy stanowi podstawowe źródło rozbawienia. Jest kategorią rodzajową obejmującą wszystkie gatunki humoru uważane za wyjątki od reguły stanowiącej, że zjawisko humoru nie może zaistnieć bez udziału człowieka lub antropomorfizacji (zob. pytanie nr 11 z  listy dwudziestu w  rozdz. 5A). Nie stanowią one jednak wyjątków choćby dlatego, że człowiek występujący w dowcipie to ta sama osoba, która rozumie żart! (Pierwsza) osoba zarówno popełnia błąd, jak i  odkrywa go. Śmiech z  innych stanowi bardziej wyrafinowaną postać poczucia humoru i zostanie omówiony później. Błędy popełniane przez nas samych możemy komunikować innym, a mówiąc bardziej precyzyjnie, prowokować ich popełnienie przez innych za pośrednictwem żartów polegających na nieporozumieniach językowych takich jak błędna interpretacja poszczególnych słów (kalambury), błędna interpretacja konstrukcji gramatycznych (np. zdania typu „ślepy zaułek”), błędna interpretacja pragmatyczna (lub kontekstowa). Oklepana fraza „gra słów niezamierzona” taktownie zwraca uwagę na fakt, że kalambury mogą powstawać niezależnie od intencji autorów, a ich komizm zazwyczaj opiera się raczej na cechach składniowych i  semantycznych wypowiedzi niż na sytuacyjnych lub pragmatycznych aspektach procesu rozumienia[83]. Gry słów stanowią słabą formę humoru. Czasami udaje nam się natrafić na zaskakująco dobre, ale zwykle są one zaskakująco dobre tylko dlatego, że nasze oczekiwania nie są zbyt wygórowane. Ta cecha gier słów czyni z  nich jednak dobry materiał wyjściowy do wstępnej analizy podstawowej odmiany humoru. Gry słów są zwykle pozbawione wszelkich wodotrysków – ozdobników i upiększeń typowych dla bardziej atrakcyjnych odmian humoru. To humor w wydaniu minimalistycznym.   (25) Prezentacja nowej maszyny do mielenia, która tak wciągnęła rzeźnika, niemal doprowadziła go do utraty interesu.

  (26) Szpieg szukał kontaktu, ale natknął się na wtyczkę.   (27) Drogowiec zachował się jak dżentelmen i zaprosił żonę do walca.   W każdej z  powyższych gier słów czytelnik najpierw dopuszcza semantyczną błędną interpretację, którą następnie poddaje weryfikacji. We wszystkich trzech przykładach każda interpretacja może wystąpić jako pierwsza, a potem zostać zweryfikowana przez drugą, ponieważ tekst tak naprawdę nie mówi jednego lub drugiego, lecz jedno i  drugie. W  wielu żartach lub jednokierunkowych grach słów (takich jak np. 11–14 z  rozdz.  4D) wcześniejsze przeświadczenie zostaje „podważone” po pojawieniu się pełnej informacji, lecz tutaj żadnej interpretacji nie można uznać za „błędną” (dostępne interpretacje mogą nawet utworzyć układ atraktorów, w  których obydwie będą semantycznie aktywne). W  tej sytuacji przedwczesne ugruntowanie jednej lub drugiej interpretacji jest błędem – w  pewnej chwili zdajemy sobie sprawę, że tego rodzaju ugruntowanie jest nieuzasadnione. (Zauważmy, że każdą z  tych i  tak niezbyt błyskotliwych gier słów można spalić na samym początku, zwracając uwagę odbiorcy na wieloznaczność, choćby „drogowiec, który lubił tańczyć...”). Zwrócenie świadomej uwagi na założenie, które w  przeciwnym razie niepostrzeżenie przedostałoby się do aktywnej przestrzeni mentalnej, likwiduje w  zarodku możliwość wystąpienia rozbawienia grą słów oraz każdą inną odmianą humoru. Najlepiej widać to na przykładzie niektórych celowo skonstruowanych nieudanych kalamburów. Są nieudane, ponieważ do pewnego stopnia zapowiadają swoją puentę.   (28) Okres baroku charakteryzował się tym, że wszystkie rzeźby były tłuste.   (29) „Jakie są ulubione ryby lekarzy?” „Duże sumy”.

  Z kolei poniższe są niezbyt udane, ponieważ zazwyczaj nie udaje się im przyłapać odbiorcy na ugruntowanym (i potajemnie wprowadzonym) przeświadczeniu:   (30) Mowa jest srebrem, a milczenie jest owiec.   (31) Napis na ścianie w barze: Piwa i pacierza nie odmawiam.   A oto nieco przeterminowana gra słów dostrzeżona na zderzaku ciężarówki:   (32) Niech się święcą piersi Mai!   (Uczestnicy pochodów w  Międzynarodowym Dniu Solidarności Ludzi Pracy, popularnie zwanym 1 Maja, noszą transparenty z różnymi hasłami, z których „Niech się święci pierwszy maja” należy do najpopularniejszych. Jego powszechna znajomość sprawia, że jest doskonałym kandydatem do wykorzystania w zabawach słownych).   Wreszcie, poniższe gry słów nie są zabawne, w każdym razie dla osoby, która słucha ich jako skierowanych do siebie aktów mowy, ponieważ są to przypadki nieudanego humoru pierwszoosobowego z  negatywnie nacechowaną puentą.   (33) Niedługo będzie pan mógł czytać bez okularów. Wystarczy, że się pan nauczy alfabetu Braille’a.   (34) Odnotowaliśmy pewien postęp. Ma pani przerzuty.   Podobne do gier słów są poniższe zabawne ogłoszenia i reklamy:  

(35) Na sprzedaż: antyczne biurko, idealne dla kobiety, z grubymi nogami i dużymi szufladami.   (36) Danie dnia: stek 7,65, lasagne lub pieczeń 6,50, dzieci 4,00.   (37) Sprzedam psa. Je wszystko, lubi dzieci.   (38) Serwis samochodowy. Za darmo przyholujemy Twoje auto. Zadzwoń do nas, a nigdzie indziej już nie pojedziesz!   W tych przypadkach mamy do czynienia z  niewłaściwą interpretacją znaczenia. Nie chodzi w  nich jednak o  mylną identyfikację sensu słowa, lecz o  błędną interpretację semantyczną często powodowaną przez niejasną strukturę składniową, a  także przez nieprecyzyjną lub nieprawidłową interpunkcję. Dokonując jednej interpretacji treści, podejmujemy ryzyko, a  kiedy odkrywamy, że możliwa jest również inna interpretacja, okazuje się, iż zbyt wcześnie przyjęliśmy tę pierwszą. Kolejny przykład to zdania typu „ślepa uliczka” (wpuszczające w maliny). Humor mogą także powodować najróżniejsze niejasności składniowe, jak na przykład zaimek z niejednoznaczną referencją:   (39) Przytrzymam poręcz, a kiedy kiwnę głową, walnij w nią młotkiem, dobrze?   Walnąć w co – w poręcz czy w głowę? Nie wiedząc, do czego odnosi się zaimek „nią”, dysponujemy dwiema interpretacjami zdania, z  których jedna pojawia się jako pierwsza, a druga może wywołać reinterpretację[84]. Osoba słuchająca tej wypowiedzi może czerpać rozbawienie z  kilku źródeł: po pierwsze, z  niejednoznaczności interpretacji, po drugie (produkcja przewidywań nigdy nie ustaje), z  zaskoczenia, które odmalowałoby się na twarzy mówiącego, gdyby rzeczywiście został uderzony młotkiem w  głowę, i  po trzecie, z  jego zakłopotania w  chwili,

gdy się zorientuje, że jego polecenie było dwuznaczne. Podobne niewypowiedziane implikacje stanowią bogate źródło dodatkowego humoru, zarówno pierwszoosobowego, jak i  trzecioosobowego. W  szczególnie wysublimowanych przypadkach ekonomii słowa puenta bywa pomijana, dzięki czemu słuchacze mogą samodzielnie dokonać odkrycia bez pomocy opowiadającego.   (40) Niektórzy ludzie cierpią na lęk wysokości. Ja boję się szerokości. (Steven Wright)   Ten żart bardziej subtelnie igra z semantyką. Wright, z zapierającą dech w piersiach skutecznością, zwraca nam uwagę na asymetrię w postrzeganiu kierunków. Trzy wymiary: długość, wysokość i szerokość są „takie same” i wzajemnie wymienne, prawda? Nie. Odpowiada za to siła grawitacji[85]. (Czy teraz jesteście zadowoleni, że zadaliśmy sobie trud wyjaśnienia tego żartu? Trudność z  pisaniem o  humorze częściowo polega na tym, że autorzy nieustannie balansują na krawędzi ryzyka: albo obrażają inteligencję czytelników, co chwila podsuwając im wyjaśnienia, albo nie przekonują ich do swoich teorii, nie dostarczając im zadowalających wyjaśnień. Akurat w tym przypadku nie ma uniwersalnego rozwiązania). Teraz rozłożymy na czynniki pierwsze kolejny prosty żart.   (41) P: Jak się pozbyć filozofa sprzed drzwi? O: Zapłacić za pizzę.   Jung (2003), który również wykorzystuje w  swojej teorii koncepcję fałszywych przeświadczeń (omawiamy ją w  rozdziale  9), sugeruje, że „przekonanie czytelnika (np. że za drzwiami stoi filozof podobny do profesora) zostaje przez niego podważone, gdy zdaje sobie sprawę, iż filozof jest roznosicielem pizzy” (zob. rozdz. 11C). Ale przecież to u odbiorców tego żartu pojawia się ugruntowane przekonanie, że na ganku ich domu czeka myśliciel kontemplujący kwestie metafizyczne i  umila

sobie czas, kołysząc się na huśtawce. To przeświadczenie (pierwszej osoby) ulega obaleniu, gdy pojawia się obraźliwa puenta, będąca jednocześnie źródłem humoru. Ośmieszenie filozofów jako gatunku człowieka stanowi dodatkowe źródło wesołości. Nie jest przyczyną rozbawienia, ale stanowi do niej znaczący przyczynek. Powtórzmy: nie wszystkie przypadki humoru kryją tego rodzaju dodatkowe rozkosze, gdy jednak one wystąpią, dopełniają radość płynącą z odbioru humoru. Same w  sobie nie stanowią przyczyny rozbawienia, gdyż to ostatnie mogą powodować tylko uwarunkowania epistemiczne. (Zagadnienie to potraktujemy szerzej w rozdziale 11). Inne założenie o charakterze pragmatycznym przyjmują osoby, którym opowiedziano następujący irlandzki dowcip:   (42) Do pubu w Irlandii wchodzi Anglik z małą zieloną ropuchą na głowie. – Coś podobnego – mówi barman. – Co się stało? W odpowiedzi słyszy cienki głosik: – Najpierw zrobił mi się pryszcz na dupie, a potem już poszło.   Dopóki ropucha nie zabierze głosu, słuchacze zakładają, że barman zwraca się do Anglika. Podobnie jak w  poprzednim żarcie, rozbawienie uzupełnia radość płynąca z wyszydzenia osoby z zewnątrz, ale rozbawienie jako takie jest następstwem wyłącznie odkrycia błędnej identyfikacji adresata pytania zadanego przez barmana. (Morał: jeżeli chcemy kogoś obrazić, możemy po prostu wygadywać na jego temat różne okropieństwa, ale nie będzie to zabawne. Możemy też znaleźć jakiś komiczny haczyk – dowolny mechanizm umożliwiający powstanie humorystycznej treści – i  wykorzystać go do drwin. Jeżeli dobrze to zrobimy, inni docenią to wybuchem śmiechu).   (43) Dwie muffinki siedzą w piecu. Pierwsza mówi: – Ale tu gorąco!

Druga na to: – Jejku, muffinka i gada?!   Zastosowany tutaj mechanizm humoru wykorzystuje fakt, że podczas tworzenia fikcyjnej przestrzeni mentalnej zawieszamy niedowierzanie. Pod koniec drugiego zdania odbiorca zbudował już przestrzeń mentalną, w  której dwie muffinki rozmawiają o  warunkach panujących w  piecu, a następnie jedna z nich zwraca uwagę na bezsens tworzenia tego rodzaju przestrzeni. Słowa muffinki nagle zwracają naszą uwagę na fakt, że milcząco przyjęliśmy założenie – innymi słowy, wskutek podstępu dopuściliśmy przeświadczenie o istnieniu gadających muffinek.   (44) Do baru wchodzą ksiądz, rabin i zakonnica. Barman pyta: – Co to, jakiś żart?   Mamy tu do czynienia z  podobnym mechanizmem. Wiedząc, że słuchamy dowcipu, zawieszamy niewiarę i uznajemy jednoczesne wejście księdza, rabina i  zakonnicy do baru za coś zupełnie normalnego. Akceptujemy ten fakt jako cechę fikcyjnego świata. Puenta wykracza jednak poza dowcip i  zwraca się wprost do nas: „Co wy robicie? To niemożliwe, przecież takie rzeczy nie dzieją się naprawdę!”. A oto kolejny przykład zabawy z zawieszeniem niewiary:   (45) Desperat ma zamiar rzucić się z mostu do rzeki, gdy nagle podchodzi do niego ubrana na czarno stara kobieta i mówi: – Poczekaj, złotko! Dlaczego chcesz się zabić? – Żona mnie zostawiła, jestem śmiertelnie chory, a w firmie jutro odkryją, że zdefraudowałem sporo pieniędzy – odpowiada mężczyzna. – Nie martw się, jestem czarownicą. Rzucę kilka zaklęć i wszystko będzie w porządku. Jeżeli dziś wieczorem pójdziesz

ze mną do łóżka, firma odzyska pieniądze, ty wyzdrowiejesz, a żona wróci do ciebie! Wszystko brzmi obiecująco, więc mężczyzna zabiera ją do taniego hotelu i robi to, o co prosiła kobieta. Gdy jest już po wszystkim, staruszka ubiera się i pyta: – Powiedz, synku, czy nie jesteś za stary, żeby w czarownice wierzyć?   Istnieją inne odmiany humoru ściśle powiązanego z  pierwszą osobą, w  tym humor muzyczny, humor wizualny (np. karykatury, paradoksalne rysunki), a  nawet „humor fizyczny” polegający na naruszaniu oczekiwań odbiorców niezależnie od interpretacji dostępnych w  trzeciej osobie (np. na filmie wieżowiec wali się, a następnie „wstaje” dzięki odwróceniu biegu filmu). Zostaną one poddane bardziej szczegółowej analizie w  rozdziale 11. E. Dysharmonia emocji Mąż i żona oglądają w telewizji program psychologiczny poświęcony zjawisku mieszanych uczuć. Mąż mówi do żony: – Kochanie, to wierutne bzdury. Założę się, że nie powiesz mi nic takiego, co wywołałoby u mnie jednocześnie smutek i wesołość. – Masz największego penisa ze wszystkich swoich kolegów – odpowiada żona.

 

Humor to tragedia plus czas. Mark Twain

  Chociaż rozbawienie zaliczamy do pozytywnych odczuć, zabawne treści dość często mają walencję negatywną. Uczucie rozbawienia w  pierwszej osobie oznacza, że zawiódł nas dotychczasowy model świata, a gdy nasze przeświadczenia zawodzą, wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia jakiejś katastrofy. Właśnie dlatego od dawna uważa się komedię i tragedię za dwie strony tego samego medalu. Przyjęcie perspektywy trzeciej osoby

wobec tego rodzaju tragedii w  epizodach humoru również bardzo blisko łączy komedię ze schadenfreude – radością czerpaną z  cudzych niepowodzeń. Dlatego koncepcja humoru opartego na poczuciu wyższości nie przestaje kusić niektórych teoretyków. Czasami mówimy, że stroimy sobie żarty „czyimś kosztem”. Obiekt żartu nie wydał jednak na to żadnych pieniędzy, dlaczego więc użycie słowa „koszt” w tym dość popularnym zwrocie jest uzasadnione? Niektóre rodzaje nagród, na przykład „kapitał społeczny” rozumiany jako pewien rodzaj pozycji towarzyskiej, mają większą wartość niż zasoby finansowe. Nie można go nabyć za żadne pieniądze, choć stanowi on podstawę wszystkich kontaktów międzyludzkich. Gdy bawimy się czyimś kosztem (społecznym), obiekt żartu natychmiast to odczuwa, a  ponoszony przez niego „koszt” wyraża się w  kategoriach bólu emocjonalnego takiego czy innego rodzaju (np. wstydu lub poniżenia), choć wcale nie musi tak być. (Wbrew temu, co twierdzi teoria wyższości, zamiar „upokorzenia” obiektu żartu nie jest warunkiem koniecznym. Po prostu humorystyczne przedstawienie pewnych epizodów może pociągać za sobą [chwilową] utratę twarzy przez obiekt żartu. Równie często zdarza się, że nie ma „autora” żartu, a  więc nikt nie zamierza nikogo upokarzać. Starszy mężczyzna przyłapuje się na tym, że robi to, co zazwyczaj robią gapiowaci starcy, po czym wybucha śmiechem i  nie może się doczekać, by opowiedzieć o  tym swoim kolegom. Gdy im opowiada, co zaszło, wcale ich nie upokarza). Obiekt żartu czasami śmieje się najgłośniej. W  takich przypadkach możemy być pewni, że śmiech ma za zadanie zminimalizować koszty społeczne, w  pewnym sensie przekuć porażkę w  zwycięstwo poprzez opowiedzenie się po stronie krytyków lub przynajmniej rozbroić ich pogodną, optymistyczną postawą wyrażającą pewność siebie. Obiekt żartu wcale nie musi wiedzieć, dlaczego się śmieje, co więcej, może się śmiać prawdziwym, szczerym śmiechem Duchenne’a. „Projektantem” tej skłonności może być dobór naturalny lub nieświadome warunkowanie. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że wyrażane w ten sposób rozbawienie

pozostaje nacechowane niezadowoleniem (np. podczas publicznych kpin). Emocje o  zgodnych walencjach zwykle wzmacniają się nawzajem, natomiast te o  przeciwnych walencjach raczej konkurują z  sobą i  wzajemnie się znoszą (zob. np. Salomon, Corbit 1974; Fredrickson, Levenson 1998; Fredrickson i  in. 2000). Jeżeli system wykrywania humoru zmonopolizuje silna emocja negatywna, emocje pozytywne chwilowo nie mają do niego dostępu. Jeżeli zakłopotanie obiektu żartu okaże się wystarczająco silne, nie zareaguje on rozbawieniem, podobnie jak wszyscy odczuwający wobec niego empatię. Śmiech w takiej sytuacji nie będzie śmiechem Duchenne’a. Teoretycy zajmujący się rolą namiętności w  zachowaniu często mówią o  „walucie nagrody”, rzekomo występującym w  naszym umyśle zasobie pośredniczącym między konkurującymi z  sobą namiętnościami. Chociaż „waluta” to dość niedoskonała metafora (Komu się nią płaci? Co się za nią kupuje? Czy można ją wymieniać na inne dobra?), koncepcja konkurencji między namiętnościami zasługuje na uznanie, gdyż w każdej chwili nasze zachowanie może być nastawione na osiąganie tylko kilku celów jednocześnie, o  czym świadczą przeżywane przez nas wewnętrzne rozterki. (Czy mogę zjeść kawałek sernika, czy też powinnam wytrwać na diecie?). Rozbawienie jako namiętność sama w  sobie stanowi część tego systemu motywacyjnego, więc konkuruje na rynku nagród tak samo jak wszystkie inne emocje. Często wygłaszany z  perspektywy czasu komentarz: „Teraz to jest zabawne, ale wtedy...”, przypomina nam, że punkt widzenia, z  jakiego postrzegamy daną sytuację, może wpływać na wykrywanie humoru. Tak naprawdę jesteśmy lub możemy się stać specjalistami od manipulowania punktami widzenia, poszukując i  znajdując humorystyczne sposoby prezentacji naszych wspomnień, na przykład w  celu uśmierzenia bólu po urazach emocjonalnych (podobne strategie emocjonalne omawia Greenspan 2000). Wykorzystywane przez nas techniki modyfikacji punktów widzenia znalazły swoje odzwierciedlenie i  rozwinięcie w  sztukach narracyjnych.

Reżyser i scenarzysta Jon Boorstin zidentyfikował trzy zasadnicze, odkryte przez hollywoodzkich scenarzystów perspektywy służące do snucia opowieści za pośrednictwem filmu. Nazywa je odpowiednio okiem podglądacza, perspektywą zastępczą i  perspektywą instynktowną. Uważamy, że każda z  tych perspektyw w  kinematografii wywodzi się z naturalnego punktu widzenia umysłu przyglądającego się światu i każda wywiera swój wpływ na postrzeganie humoru (por. Ritchie 2006). Perspektywa podglądacza to punkt widzenia niezaangażowanej, racjonalnej trzeciej osoby. Przyjmujący ją odbiorca nie odczuwa żadnych emocji mogących kolidować z odbiorem humoru.   Oko podglądacza to oko umysłu, a nie serca, to beznamiętny obserwator powodowany swego rodzaju wrodzoną ludzką ciekawością. Jest nie tylko sceptyczne, lecz dodatkowo łatwo się nudzi. (...) Nie mówię tu o zgłębianiu zawiłości postaci ani o przeżywaniu dreszczyku niesamowitych emocji, ale o czymś prostszym: o oglądaniu wydarzeń rozgrywających się stopniowo w racjonalnej, dającej się wytłumaczyć kolejności, o wciągającej opowieści, która nigdy nie narusza naszego poczucia logiki. To armatura podtrzymująca hollywoodzkie filmy (Boorstin 1990, s. 13).

  Z tej perspektywy oglądamy w telewizji takie filmy jak Głupi, głupszy, najgłupszy lub Jaś Fasola. Nie odczuwamy empatii wobec występujących w  nich postaci. Nie są naszymi przyjaciółmi, nie współodczuwamy ich zakłopotania, lęków ani niepowodzeń. Ta rozłączność emocjonalna powoduje, że możemy się śmiać z ich wybryków i przeżyć, a popełniane przez nich błędy nie mają dla nas znaczenia.   (46) Gdy skaleczę się w palec, jest to tragedia. Gdy ty wpadniesz do kanału i zginiesz, jest to komedia. (Mel Brooks)   Perspektywa zastępcza to punkt widzenia trzeciej osoby. Przyjmując go, wczuwamy się w  położenie postaci i  sympatyzujemy z  bohaterem odgrywającym główną rolę w wydarzeniach. Boorstin mówi: „Perspektywa

zastępcza wkłada nasze serce w  ciało aktora: czujemy to samo, co czuje aktor, ale oceniamy go według własnych kryteriów. (...) w  tym rodzaju transakcji mamy więcej do stracenia niż w  przypadku podglądania, bo zainwestowaliśmy w  nią część nas samych” (Boorstin 1990, s. 67). Gdy przyjaciel, ukochana osoba lub bohater historii, z  którym się identyfikujemy, popełnia kompromitującą gafę, tłum może się śmiać, ale my nie dołączamy do okrutnej publiczności, chcemy tylko sprowadzić ukochaną osobę ze sceny do miejsca, w  którym będzie bezpieczna. Wyobraźmy sobie dobrego przyjaciela, który potyka się i upada w miejscu publicznym: taka sytuacja może wywołać wesołość u  niektórych gapiów, lecz odczuwana przez nas empatia sprawia, że wczuwamy się w położenie naszego przyjaciela. Ogarnia nas współczucie, a  nie rozbawienie. Gdy bohater telewizyjnego skeczu poślizgnie się na skórce od banana, nie możemy się powstrzymać od śmiechu, lecz gdy coś podobnego przytrafia się naszemu dziecku, humor, jeżeli w  ogóle się pojawia, znajduje się na bardzo dalekim planie. Jeżeli upadek nie ma zbyt poważnych następstw, niekiedy odczuwamy jednocześnie współczucie i rozbawienie („Kochany! Nic się nie stało!”). Zdaniem Bergsona wymaga to „chwilowego znieczulenia serca”[86]. Perspektywa instynktowna Boorstina to jedyny pierwszoosobowy punkt widzenia. Znajduje się ona o  wiele bliżej perspektywy zastępczej niż punktu widzenia podglądacza, gdyż nie można (jeżeli wykluczymy wpływ związków o  działaniu dysocjacyjnym i  rzadkie przypadki neuropatologii) nie odczuwać emocjonalnego związku z samym sobą: „Nie chodzi tu o to, by czuć to samo, co postać na ekranie, ale by czuć własne emocje, przeżywać wydarzenia samodzielnie, bezpośrednio” (Boorstin 1990, s. 110). Gdy osobiście przeżywamy jakieś zdarzenie, angażujemy się w  nie emocjonalnie, więc z  dużym prawdopodobieństwem wystąpią w  nas emocje o  charakterze oceniającym (ewaluacyjne). Tylko wtedy, gdy odizolujemy się od negatywnych emocji w  danej sytuacji, możemy wybuchnąć szczerym śmiechem (Duchenne’a) z  siebie, a  raczej

z  popełnionego przez siebie błędu. Najpopularniejszą metodą takiego dystansowania się od emocji jest przywoływanie jej w pamięci: śmiejemy się z  siebie w  danej sytuacji tylko wtedy, gdy później ją wspominamy. Dlatego „teraz to jest śmieszne, ale wtedy takie nie było”. A jakie wtedy było? Najczęściej krępujące, poniżające, niepokojące, niepotrzebnie kosztowne (w kategoriach czasu lub innych zasobów), przerażające lub tragiczne[87]. Teraz jednak, gdy snujemy wspomnienia, sytuacja straciła już swój rzeczywisty wymiar, więc nie przyjmujemy wobec niej perspektywy instynktownej, lecz trzecioosobowy punkt widzenia podglądacza, mimo że odwołujemy się do wydarzeń stanowiących część naszego życia.   (47) Pewien Australijczyk wygrał 26. doroczny wyścig po schodach Empire State Building. W czasie zaledwie 9,5 minuty dotarł na taras widokowy mieszczący się na 86. piętrze. Najbardziej zaskoczony był konserwator przyłapany na masturbacji na 73. piętrze. (Jimmy Fallon, Saturday Night Live, 8 lutego 2003 r., cytat za: Jung 2003)   Asymetria empatii trzech wyżej wspomnianych punktów widzenia częściowo tłumaczy różnice między odbiorem humoru pierwszoi  trzecioosobowego, lecz znacznie więcej różnic wyjaśnia asymetria poznawcza, którą omówimy w następnym rozdziale.

9. Humor wyższego rzędu A. Nastawienie intencjonalne Mężczyzna skarży się swojemu lekarzowi, że jego żona od pół roku nie uprawia z nim seksu. Lekarz informuje go, iż dla ustalenia przyczyny musi z nią porozmawiać. Po jakimś czasie żona mężczyzny pojawia się gabinecie i lekarz pyta ją o powód takiego zachowania. Kobieta wyjaśnia: – Od pół roku codziennie rano jeżdżę taksówką do pracy. Nie mam pieniędzy, więc taksówkarz pyta: „No to jak, płacimy dzisiaj, czy...?”, więc wybieram „czy...”. Kiedy się spóźniam do pracy, szef pyta: „No to jak, mam zrobić notatkę służbową, czy...?”, więc wybieram „czy...”. Wracam do domu taksówką i znów nie mam czym zapłacić, więc taksówkarz znów mnie pyta, a ja znów wybieram to samo. Sam pan widzi, że kiedy wracam do domu, jestem już zmęczona i nie mam najmniejszej ochoty na seks. Lekarz zastanawia się przez chwilę, potem odwraca się do kobiety i pyta: – No to jak, mówimy o wszystkim mężowi, czy...?

   

P

o narodzinach humoru pierwszoosobowego najbardziej obszernym i  najważniejszym królestwem na drzewie filogenetycznym tego zjawiska stała się cała gama komicznych treści wykorzystująca nastawienie intencjonalne (Dennett 1971, 1987) – nawyk przypisywania przeświadczeń, pragnień, stanów umysłu oraz działań innym umysłom – umysłom innych ludzi, a  także zwierzętom, komputerom, latarniom magicznym, mówiącym pociągom i  tym podobnym. To królestwo tak bardzo zdominowało nasze zwyczajowe postrzeganie humoru, że niektórzy teoretycy zupełnie pomijają inne jego odmiany albo w ogóle nie zaliczają ich do humoru. Podobnie do niedawna wielu historyków natury i biologów zaprzeczało istnieniu bakterii – było nie było, pierwotnej formy życia. Jeszcze w  1942 roku wybitny biolog Julian Huxley stwierdził

autorytatywnie, że bakterie nie mają genów![88] Żywe istoty widoczne gołym okiem są niewątpliwie bardziej interesujące, przynajmniej dla laików, niż jakieś bakterie, a  dowcipy dotyczące innych osób i  ich umysłów są niewątpliwie bardziej atrakcyjne dla większości konsumentów humoru niż gry słów. Gatunki te należy jednak uznać za potomstwo, którego istnienie zależy od humoru podstawowego. Dzięki nastawieniu intencjonalnemu możemy z  powodzeniem przewidywać zachowania niewyobrażalnie skomplikowanych podmiotów. Gdy mamy do czynienia ze zjawiskami, których nie możemy łatwo ani szybko zrozumieć, odwołując się do znanych praw fizyki lub prostych prawidłowości (nastawienie fizykalne), czy na podstawie założeń dotyczących ich budowy lub sposobu działania (nastawienie konstrukcyjne), nastawienie intencjonalne umożliwia nam stawianie hipotez (lub tworzenie wyobrażeń) dotyczących przeświadczeń oraz pragnień podmiotów uznawanych za istoty racjonalne. To pozwala nam przewidywać ich zachowanie. Nastawienie intencjonalne jest również znane w  literaturze psychologicznej jako „teoria umysłu”. Ten ostatni termin wprowadza w błąd, ale zazwyczaj nie powoduje to zbyt poważnych konsekwencji. (Wprowadza w  błąd, gdyż zachęca nas do postrzegania nastawienia intencjonalnego jako procesu przywoływania miliardów twierdzeń lub uogólnień wyprowadzanych z doświadczenia drogą indukcji; z poznawczego punktu widzenia stanowi to dość wyrafinowaną czynność, której wcale nie trzeba przypisywać podmiotom doskonale radzącym sobie z  odczytywaniem myśli w  normalnych warunkach, czyli z  interpretacją zachowań. Nie trzeba się odwoływać do zawiłych „teorii”, by wywnioskować, że pies skamlący pod drzwiami chce wyjść na zewnątrz, by sobie ulżyć, i  uważa, iż skamląc, uświadamia ten fakt skłonnej do współpracy istocie, która prędzej czy później wypuści go na zewnątrz). Nastawienie intencjonalne pomaga nam żyć w  społeczeństwie dzięki modelowaniu przeświadczeń żywionych przez innych ludzi. Zakładamy, że inne umysły funkcjonują na podstawie procesów podobnych do naszych, automatycznie próbujemy więc odtwarzać znajdujące się w nich struktury

wiedzy. Dzięki osobnym przestrzeniom mentalnym możemy utrzymywać odrębność tych modeli od naszej własnej wiedzy. W  każdej chwili możemy mieć wiele aktywnych przestrzeni mentalnych odpowiadających nie tylko naszemu modelowi postrzegania świata, lecz także rekurencyjnym modelom modeli postrzegania świata przez innych ludzi oraz ich modelom naszego modelu świata[89]. Lekarz z  zacytowanego we wstępie do tego podrozdziału dowcipu mógł powiedzieć: „No to jak, mówimy o wszystkim mężowi, czy...?”, wtedy, gdy w jego umyśle powstał dobrze zorganizowany rekurencyjny model przeświadczeń żywionych odpowiednio przez męża i  żonę oraz ich przeświadczeń na temat siebie nawzajem. Nikt z  nas nie przetrwałby we współczesnym świecie społecznym bez nastawienia intencjonalnego umożliwiającego nam formułowanie przewidywań. Ale co to ma wspólnego z  humorem? Dzięki nastawieniu intencjonalnemu możemy postrzegać sytuacje społeczne z  więcej niż jednego punktu widzenia, co pozwala nam posiadać więcej niż jedną przestrzeń mentalną odnoszącą się do każdej sytuacji. Im więcej przestrzeni mentalnych tworzymy, tym więcej miejsc, w których może się pojawić humor. Pewne rzeczy lub zjawiska uznajemy za śmieszne wtedy, gdy unieważniają one przestrzenie mentalne w  naszych reprezentacjach wiedzy, lub gdy dostrzeżemy w nich unieważnione przestrzenie mentalne odpowiadające reprezentacji wiedzy innego podmiotu. Model ten wyjaśnia odczuwane przez nas rozbawienie, kiedy choćby oszukamy kogoś w grze, co stanowi szczególnie prymitywną formę zamierzonego humoru. Inne przykłady to ukrywanie się za rogiem z zamiarem przestraszenia kogoś lub ukrycie jakiegoś przedmiotu i  przyglądanie się, jak ktoś inny go szuka. Pewne zwiastuny tej prymitywnej odmiany humoru można dostrzec w  zabawie szympansów, ale w  tym przypadku niełatwo odróżnić wyniki obserwacji od ich antropomorficznej nadinterpretacji. Zachowania, które u  dzieci bez wahania interpretujemy jako poszukiwania zależne od nastawienia intencjonalnego wyższego rzędu (co znajduje swoje potwierdzenie w  udzielanych przez nie odpowiedziach na pytania), u  szympansów mogą mieć postać znacznie mniej skomplikowanych form

interakcji. W  literaturze poświęconej stanom intencjonalnym wyższego rzędu u  szympansów i  innych naczelnych można znaleźć więcej kontrowersji oraz zawiedzionych nadziei niż dowodów. Chociaż ostatnio pojawiły się pewne pośrednie dowody na występowanie intencjonalności u szympansów (np. Call, Tomasello 2008), nie wolno nam zapominać, że wiele „wygłupów” praktykowanych przez szympansy w  klatkach – to znaczy epizodów wzbudzających wybuchy śmiechu u oglądających je ludzi – nie wywołuje większego zainteresowania u  innych przedstawicieli tego gatunku małp (Daniel Povinelli 2010, w rozmowie). Możemy przewidywać humorystyczne epizody, wiedząc, że w  przeświadczeniach innej osoby występuje niezgodność, która wkrótce zostanie rozwiązana. Wybuchamy śmiechem, gdy arogancki lub napuszony osobnik przewraca się na skórce od banana, ponieważ widzimy, że jego modele rzeczywistości fizycznej i społecznej zostały właśnie skorygowane (i to dość szorstko) przez nowe percepcje. W  tym przypadku tworzymy przestrzeń mentalną – możemy ją nazwać osobistą perspektywą uczestnika zdarzenia – w  której główną rolę odgrywa jego zbytnia pewność siebie (postrzegana przez nas jako pyszałkowatość), wraz z  aktywnym przeświadczeniem o  kontroli sprawowanej nad światem fizycznym. Upadek uświadamia mu, że zarówno jego poczucie wyższości, jak i  percepcja bezpośrednio otaczającego świata były fałszywe. Dane te łącznie obalają większy zbiór oczekiwań w przestrzeni mentalnej niż każda informacja z  osobna, dzięki temu całą sytuację odbieramy jako zabawniejszą, niż gdyby pojawiła się tylko jedna z  tych informacji. Zauważmy też zmiany nasilenia humoru towarzyszące modyfikacji niektórych elementów sytuacji postrzeganych z  jego perspektywy. Jeżeli uczestnik zdarzenia jest smutny, nie zachowuje się arogancko lub ostrożnie stawia kroki, jego upadek nie wzbudzi w  nas rozbawienia[90]. Charlie Chaplin wiedział, że przy odpowiednim rozłożeniu wydarzeń i  akcentów w czasie możemy się śmiać jeszcze intensywniej, oglądając film, w którym napuszony bohater nie poślizgnie się na skórce banana w chwili, gdy tego oczekujemy. W tym przypadku mamy do czynienia z metahumorem, a do

śmiechu przywodzi nas błędne oczekiwanie wprowadzone do naszej przestrzeni mentalnej.   Scena zaczyna się od ujęcia mężczyzny. Cięcie. Na ekranie pojawia się skórka od banana. Cięcie. Panoramiczne ujęcie mężczyzny zbliżającego się do skórki, cięcie, powrót do skórki, a gdy mężczyzna już ma nastąpić na skórkę, wydłuża krok i przestępuje nad nią – po to tylko, by przez otwarty właz wpaść do kanału (Bloom 2010, s. 197).

  Łatwowierne, „mające ograniczony kontakt z  rzeczywistością” osoby wędrujące po świecie mogą wzbudzać rozbawienie nawet wtedy, gdy nic złego im się nie przytrafia, jeżeli wszystkie nasze przewidywania co do ich przewidywań, które niebawem mają zostać skorygowane, same zostają elegancko skorygowane. Klasycznym i  najbardziej skrajnym przedstawicielem tej grupy postaci jest pan Magoo, krótkowidzący milioner. Porusza się po świecie, opierając się na całkowicie błędnych przesłankach dotyczących otoczenia, ale dzięki serii nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności udaje mu się uniknąć nieszczęścia. To nie przypadek, że Magoo nie przestaje mówić do siebie. Przyjmując nastawienie intencjonalne, nigdy nie przypisalibyśmy mu tych wszystkich zdecydowanie fałszywych przeświadczeń, gdybyśmy nie usłyszeli ich z  jego własnych ust, ponieważ jego niewerbalne zachowania doskonale pasują do otoczenia. Podobną postacią komiczną, lecz dysponującą większą liczbą stylów komicznych niż pan Magoo, jest Jaś Fasola stworzony przez Rowana Atkinsona. Wykształcenie się humoru trzeciej osoby z  podstawowego humoru pierwszoosobowego nadaje rozbawieniu nowy wymiar emocjonalny. Właśnie tutaj – i tylko tutaj – znajduje zastosowanie teoria wyższości. Jak już stwierdziliśmy, tworzenie przewidywań wiąże się z  ryzykiem popełniania błędów. Za ich odkrywanie i korygowanie ewolucja nagradza nas podstawową odmianą humoru. Każda taka korekta odrobinę wzbogaca naszą wiedzę o  sobie, jesteśmy więc świadomi naszych skłonności do popełniania pewnego rodzaju błędów. Wywołuje to w  nas łagodny

niepokój i  niepewność, które ma za zadanie łagodzić humor trzecioosobowy: widzimy, że inni znajdują się dokładnie w  tej samej sytuacji, równie jak my podatni na branie za dobrą monetę inferencji wprowadzanych ukradkiem do naszych przestrzeni mentalnych, ale my lepiej od nich radzimy sobie z  takimi pułapkami! Mimowolne porównywanie się z  innymi i  ocenianie konkurentów to głęboko zakorzeniona skłonność, którą dzielimy ze zwierzętami nawet tak odległymi od nas na drzewie filogenetycznym jak ryby. W wyniku takiego porównania pojawia się w  nas emocja posiadająca walencję. Znajduje się ona na skali gdzieś między niepokojem lub strachem – „oho, czas się wycofać!” – poprzez uspokajające – „u mnie wszystko w  porządku, u  ciebie wszystko w  porządku” – i  triumfalnym – „frajer!”. Pełen samozadowolenia posmak humoru trzecioosobowego zawdzięczamy domieszce pozytywnej walencji emocjonalnej płynącej z  korzystnego wyniku porównania siebie z  innymi. A  im większa rozbieżność przynajmniej w dwóch wymiarach, tym większa przyjemność: nie tylko na skali idiotyzmu – jak można być tak głupim? – lecz także na skali powagi lub dotkliwości skutków – patrz, co najlepszego zrobiłeś! Gdy konsekwencje są znikome, humor jest słaby, lub w ogóle nie istnieje. Tutaj widać ogromną różnicę między perspektywami, z  których postrzegamy humorystyczne epizody: tragiczne natychmiastowe następstwa obserwowanej sytuacji zawsze całkowicie tłumią humor pierwszoosobowy, lecz mogą potęgować humor trzecioosobowy. Przestrzenie mentalne powołują do życia przestrzenie mentalne, a  te z  kolei dają początek kolejnym przestrzeniom mentalnym. Chociaż nie wszystkie przestrzenie są z  sobą powiązane, wszystkie zajmują miejsce w  kontekście wiedzy ogólnej i  percepcji odbieranych ze świata. Ze względu na tę częściowo hierarchiczną strukturę nasza wiedza może zanegować przeświadczenia osoby, która może o  tym nie wiedzieć. Oznacza to, że informacje globalne znane, poznane lub aktywowane przez odbiorców mogą zostać wykorzystane do budowania wszystkich przestrzeni mentalnych, nawet do tych służących do modelowania przeświadczeń innych osób. W  ten sposób coś, o  czym wiedzą odbiorcy,

lecz nie wie bohater, może obalić jego przeświadczenia. Oto prosty przykład tego rodzaju humoru:   (48) P: Dlaczego blondynka się cieszy, gdy uda jej się ułożyć puzzle w trzy dni? O: Bo na pudełku jest napis: od 3 do 5 lat.   Stworzyliśmy przestrzeń mentalną naśladującą rzeczywistość bohaterki dowcipu. Przestrzeń ta zawiera jej przeświadczenia i  wnioski, w  tym wniosek, że ułożenie puzzli w  trzy dni stanowi duże osiągnięcie. Nasza własna wiedza, że układanka przeznaczona jest dla dzieci z  grupy wiekowej od 3 do 5 lat, unieważnia tę przestrzeń i rodzi poczucie humoru (uwaga: gdyby odbiorca o  tym nie wiedział, dowcip mógłby go nie rozśmieszyć). Blondynka może się o tym nie dowiedzieć – i rzeczywiście się nie dowiaduje – ale my już zdążyliśmy się roześmiać. Nasza własna wiedza, a  nie nasze oczekiwania co do wiedzy blondynki, unieważnia przeświadczenie w naszej przestrzeni mentalnej stworzonej w celu oddania jej myśli. Tego rodzaju asymetrię omawiamy bardziej szczegółowo poniżej. B. Różnica między humorem pierwszoosobowym i trzecioosobowym Nie mam dziewczyny. Ale znam pewną kobietę, która byłaby na mnie wściekła, gdyby wiedziała, co przed chwilą powiedziałem. Mitch Hedberg

  Punkt widzenia odgrywa bardzo ważną rolę. Model humoru przedstawiony przez nas w  rozdziałach 7 i  8 był egocentryczny, lecz heterofenomenologiczny (Dennett 1991). Eksponował on rolę procesów rozumienia zachodzących w umyśle bohatera dowcipu z punktu widzenia pierwszej osoby, jego myśli i rodzaje błędów, jakie może popełnić z tej perspektywy. Aby tak zrobić, musieliśmy przyjąć założenie, że bohater

pierwszoosobowy ma dostęp do treści swojego świadomego umysłu jako podstawowego źródła danych. Umysł ten jest „bezpośredni” i  obszerny, mimo iż przysparza pewnych problemów. Nastawienie intencjonalne pozwala nam wyobrażać sobie przeświadczenia żywione przez innych, musimy jednak zdawać sobie sprawę, że tego rodzaju modele mają charakter symulacji, czyli nie do końca wiernego odzwierciedlenia treści umysłu innych ludzi. Dokładamy wszelkich starań, by odtworzyć myśli naszych bliźnich, ale bez dostępu do ich przeżyć możemy jedynie zbliżyć się do żywionych przez nich przeświadczeń dzięki naszej własnej wiedzy z  przeszłości i  zastosowaniu wielu zabiegów heurystycznych. Zrozumienie poznawczych podstaw naszego modelu pomaga wyjaśnić rolę asymetrii w  tych odmianach humoru. Pamiętajmy, że humor pierwszoosobowy wymaga pochopnego przyjęcia pewnego założenia w  aktywnej przestrzeni mentalnej, co prowadzi do ugruntowania fałszywego przeświadczenia, które następnie zostaje wykryte. Podczas symulowania dostępu do umysłu trzeciej osoby wszystkie te wymagania nadal istnieją, lecz są one z  konieczności łagodniejsze. Przeświadczenie musi sprawiać wrażenie, że jest aktywne, ugruntowane i fałszywe, a my musimy się domyślać, iż wywodzi się ono z inferencji uzyskanych metodami heurystycznymi. Nie wiemy jednak, czy w umyśle tej osoby istnieje takie przeświadczenie, ani nie mamy dostępu do kontekstu wykorzystywanego przez nią w  procesie rozumienia, więc nigdy nie będziemy wiedzieć na pewno, czy rzeczywiście zastosowane przez nią metody heurystyczne doprowadziły do pochopnego przyjęcia interesującego nas założenia. Możemy tylko przypuszczać, że tak jest, a  następnie uznać określone przeświadczenie za nieprawdziwe w kontekście naszej wiedzy. Przekonajmy się, jak od wewnątrz działa mechanizm humoru trzeciej osoby, i zwróćmy uwagę na różnice między poniższymi i wcześniejszymi przykładami.  

(49) Student akademii rolniczej postanowił wybrać się na tani rejs na Karaiby. Wykupił bilet i wsiadł na statek. Zauważył, że większość pozostałych pasażerów to studenci tego samego wydziału. Gdy tylko wyszli w morze, pasażerów przykuto do siedzeń wzdłuż burt i kazano im wiosłować. Co jakiś czas przechadzał się wśród nich nadzorca i na oślep wymierzał im razy. Student mówi: – Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się na nas wyżywa. Drugi student odpowiada: – Jest źle, ale i tak dziesięć razy lepiej niż poprzednim razem.   Zauważmy, że źródłem humoru nie są tu informacje zawarte w puencie (student uważa, że nadzorca jest dziesięć razy łagodniejszy niż poprzedni), lecz w  kolejnej myśli niezaprezentowanej w  tekście, a  właściwie w  rozumowaniu prowadzącym do powstania przeświadczenia, które przypisujemy drugiemu studentowi: po jednym negatywnym doświadczeniu doszedł do wniosku, że po raz drugi nic podobnego mu się nie przydarzy lub że właśnie tak wyglądają rejsy po Karaibach. Obydwa przeświadczenia wydają się równie nieuzasadnione, ale nie przychodzi nam do głowy żadna inna możliwa przyczyna, dla której student mógłby się wybrać na taką samą wyprawę po raz drugi – więc jednocześnie przypisujemy studentowi jedno z tych przeświadczeń i dostrzegamy, iż jest ono fałszywe. (Uwaga: jeżeli zmodyfikujemy ten dowcip i  złagodzimy cierpienia studentów, będzie on znacznie mniej zabawny. Na przykład gdyby nasz student odkrył jedynie, że kelner zachowuje się ordynarnie wobec pasażerów, odpowiedź drugiego studenta byłaby prawie zupełnie pozbawiona ładunku humoru). Porównajmy to z  humorem pierwszoosobowym, w  którym nikomu nie przypisujemy fałszywego przeświadczenia, lecz odkrywamy je we własnym umyśle:   (50) Chcę umrzeć spokojnie we śnie jak mój dziadek, a nie z krzykiem jak jego pasażerowie.

(Bob Monkhouse, cytat za: Carr, Greaves 2006, s. 265)   Podobnie jak w przykładach zamieszczonych w poprzednim rozdziale, w  naszym umyśle najpierw pojawia się starannie budowane przeświadczenie, że dziadek umarł we własnym łóżku na skutek podeszłego wieku, a  potem nagle wypiera je obraz wypadku na autostradzie. Mając na uwadze różnice mechanizmów sterujących naszym punktem widzenia, przyjrzyjmy się kilku sytuacjom, w  których humor pojawia się wyłącznie dzięki jego modyfikacji. Możemy się śmiać z  kogoś, kto naszym zdaniem popełnił błąd w  rozumowaniu, lecz dopiero po pewnym czasie dostrzegamy całą złożoność sytuacji. To, co nam wydawało się zabawne, bohaterka uznała za jak najbardziej racjonalne postępowanie. Możemy roześmiać się ponownie, gdy zauważymy, że prawdziwy problem pojawił się w  naszej przestrzeni mentalnej. W  tych przypadkach asymetria dostępu do informacji odgrywa decydującą rolę w  powstawaniu zjawiska humoru. Poniższy epizod, zabawny dla jego uczestników, opowiadany później może nabrać cech dowcipu:   Laura i Robert zatrzymują się na poboczu z przebitą oponą. Robert patrzy na koło zapasowe i wyjmuje podnośnik z bagażnika. Zdejmują przebite koło, a Jane mówi: – No chodź, na co czekasz? – i zaczyna toczyć oponę po drodze. Robert śmieje się i pyta: – Dokąd idziesz? Przecież mamy zapas! Laura odpowiada: – Nie mamy. Koło w bagażniku też jest przebite!   W tej dość prostej historyjce Robert śmiał się z Laury, bo gdy zaczęła toczyć uszkodzone koło po drodze, przypisał jej przeświadczenie o braku koła zapasowego. Laura rzeczywiście żywiła takie przeświadczenie, ale z  jej perspektywy nie było ono zabawne – było bowiem prawdziwe.

Dlaczego Robert wybuchnął śmiechem? Bo w  jego modelu intencjonalnym Laura błędnie uznała, że muszą poszukać zakładu wulkanizacyjnego. Ogólnie rzecz biorąc, humor trzecioosobowy może występować „w naturze” (w odróżnieniu od sytuacji aranżowanych w dowcipach) częściej niż humor pierwszoosobowy ze względu na ograniczoną złożoność procesu „identyfikacji” fałszywego przeświadczenia w trzeciej osobie: możemy po prostu założyć, że dana osoba żywi pewne przeświadczenie, bez względu na to, czy tak rzeczywiście jest[91]. Tego rodzaju humor nie pojawia się w  czystych przypadkach humoru pierwszoosobowego z  powodu bardzo bliskiego dostępu do tego, co sami naprawdę myślimy. W  humorze trzecioosobowym mamy do czynienia z  nieodłącznym ryzykiem związanym z  przyjęciem nastawienia intencjonalnego, a  więc również z  projekcją naszych przeświadczeń. W  tej przestrzeni mogą powstawać zabawne błędy. Na przykład jeżeli ostrożnie próbujecie przejść rzekę w  bród, nagle tracicie grunt pod nogami i  wpadacie do wody, prawdopodobnie nie uznacie tego zdarzenia za zabawne. Ale jeżeli ja próbuję pokonać tę samą rzekę, nie wiecie, jak bardzo byłem ostrożny w  chwili, gdy straciłem równowagę. Nawet więc gdybym był ostrożniejszy od was, jeżeli nie przyjmiecie założenia, że zachowałem konieczną ostrożność (ponieważ nie możecie jej wykryć), prawdopodobnie będziecie się ze mnie śmiali, przypisując mój upadek nadgorliwości lub nadmiernej pewności siebie, bo powodowany pychą, uznałem zadanie za łatwiejsze, niż okazało się ono w rzeczywistości. Zarówno w  przypadkach humoru pierwszoosobowego, jak i  trzecioosobowego założenie upraszczające dostarcza nam błędnego przeświadczenia, które następnie odkrywamy. Tego rodzaju asymetria perspektyw może się ujawniać na wiele sposobów. Istnieją przypadki humoru dwuosobowego, w  których bohater sytuacji i  odbiorca dowcipu dają się nabrać jednocześnie. W tych przypadkach humor trzecioosobowy przyjmuje taką samą postać jak humor pierwszoosobowy, ale tylko

dlatego, że występuje obok humoru pierwszoosobowego. W  poniższym przykładzie my, jako odbiorcy dowcipu, znajdujemy się w  takim samym położeniu jak matka sprytnej dziewczynki.   (51) Bawiąca się w parku dziewczynka prosi matkę o dolara dla starszej pani. Matkę ujmuje dobroć dziecka i daje jej pieniądze. – Proszę bardzo, kochanie – mówi matka. – Ale powiedz mi, czy ta pani nie może już pracować? – Może – odpowiada dziewczynka. – Sprzedaje cukierki.   Humor dwuosobowy należy odróżnić od humoru podwójnego punktu widzenia (wielu punktów widzenia lub wieloosobowego), w  którym dwa różne punkty widzenia, lub więcej, jednocześnie zawodzą w  odniesieniu do różnych przeświadczeń. Na przykład:   (52) Sędzia przyjmuje adwokatów stron w swoim gabinecie. – Obydwaj wręczyliście mi łapówki – zaczyna. Prawnicy wiercą się niespokojnie. – Mecenas Leoni dał mi 15 tysięcy dolarów. A mecenas Campos 10 tysięcy. Z tymi słowy sędzia sięga do kieszeni, wyjmuje czek i podaje Leoniemu. – Zwracam panu 5 tysięcy, a sprawę rozstrzygniemy zgodnie z przepisami prawa.   Po raz kolejny wystawimy na próbę cierpliwość naszych czytelników i zadamy sobie trud wyjaśnienia dowcipu. Po wysłuchaniu wprowadzenia pojawia się w  naszym umyśle następujące pierwsze przeświadczenie w  pierwszej osobie: pewien sędzia wytyka adwokatom próbę korupcji. Początek rozmowy oraz dyskomfort prawników wskazują na nieprzekupność sędziego. To przeświadczenie okazuje się nieuzasadnione, gdy sędzia przechodzi do puenty. Jego słowa jednocześnie unieważniają przeświadczenia obu prawników, że dzięki łapówce zdobędą przewagę.

Opisana powyżej asymetria informacji pozwala nam przekształcać mało szlachetne metale naszych niepowodzeń lub podbramkowych sytuacji w czyste złoto humoru za pomocą psikusów. Mało śmieszne, niefortunne przygody mogą nam uświadomić, że obejrzenie powtórki tych incydentów z  kimś innym jako ofiarą może być całkiem zabawne. Chociaż sami nie żywiliśmy błędnego przeświadczenia, możemy próbować sprawić, by podobny incydent przytrafił się innym ludziom, co wzbudzi w  nas rozbawienie. Dzięki nowo odkrytej wiedzy możemy przypisać im fałszywe przeświadczenie płynące z wnioskowania z potencjalnie zabawnymi – dla nas – konsekwencjami. Dowcipniś, który poplamił sobie rękę farbą, chwytając się świeżo malowanej poręczy, zapewne nie zaliczy tego incydentu do humorystycznych, ale gdy usunie tabliczki z  ostrzeżeniem „świeżo malowane”, z radością przewiduje, że jego ofiary popełnią ten sam błąd. Gdy dziecko bawiące się w  berka poślizgnie się na mokrej trawie, w  następnej kolejce może naprowadzić goniącego w  to samo miejsce. Rozbawienie dziecka wzbudzi fakt, że wiedza, którą dysponuje, pozwala mu na przypisanie goniącemu je koledze fałszywego przeświadczenia, nawet jeżeli w  rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca (np. gdyby goniący je kolega zachował należytą ostrożność epistemiczną co do stanu trawnika i  przyczepności podeszew swoich butów, ale mimo to się przewrócił)[92]. Warto wspomnieć o  jeszcze jednym przykładzie asymetrycznego humoru – dziwnej radości, z  jaką ludzie oglądają niefortunne wypadki, których ofiarami padają inni. Co tydzień w  America’s Funniest Home Videos – programie telewizyjnym przedstawiającym najzabawniejsze domowe nagrania wideo – można obejrzeć ludzi trafianych w krocze przez zabłąkane piłki bejsbolowe, golfowe i  inne latające przedmioty, wierzgające muły, i  – co najstraszniejsze – przez kierownice własnych rowerów podczas szalonych kaskaderskich popisów. Au! Krzywimy się z  bólu i  chichoczemy jednocześnie. Dlaczego? Dlaczego bawią nas te zdarzenia oraz dziesiątki innych przedstawiających ludzi powalonych przez meble i budynki? Czy to zwykły przykład schadenfreude? Nie, tu chodzi o coś bardziej interesującego, mimo że wypadki, z których się śmiejemy,

bywają przerażające. Na przykład w jednym z wideoklipów małe dziecko podchodzi do grupy tańczącej breakdance i otrzymuje kopniaka w głowę od dziewczyny, która go nie zauważyła. Na kolejnym filmiku próbujący przejść przez ulicę mężczyzna z  pizzą w  ręce wpada pod rozpędzony samochód i  najprawdopodobniej ginie. (Wideoklip okazuje się ostrzeżeniem przed nieostrożnym zachowaniem. Mamy głęboką nadzieję, że to, co oglądamy, osiągnięto dzięki efektom specjalnym, ale całość wygląda bardzo realistycznie i  właśnie to się liczy). Potrącenie przez samochód lub kopnięcie przez tancerza z  pewnością nie jest śmieszne w  pierwszej osobie. Ale choć wszyscy utrzymujemy, że tego rodzaju zdarzenia nie są śmieszne również w  trzeciej osobie, u  wielu ludzi te filmiki wywołują wesołość. Naszym zdaniem wcale nie zaliczają się oni do sadystów ani zwyrodnialców. Wybuchają śmiechem, ponieważ przypisali błędne założenia bohaterom wideoklipów. Przecież tancerka, która kopnęła dziecko, również pada ofiarą zaistniałej sytuacji, gdyż musi stawić czoła wyrzutom sumienia, bo zbyt pochopnie przyjęła założenie, że na parkiecie nie pojawią się niepowołane osoby. Możemy znacznie obniżyć humorystyczny potencjał tych scenek, modyfikując pewne zmienne. Na przykład jeżeli w  pierwszej z  nich zastąpimy chodzące dziecko raczkującym maluchem, zbyt małym, by mógł mieć jakiekolwiek poczucie ostrożności, a  w drugiej okaże się, że mężczyznę ktoś wpycha pod samochód, humor znika. Być może mamy tutaj do czynienia z  boorstinowskim punktem widzenia podglądacza charakteryzującym się empatią bliską zeru. Grymasy bólu i jęki towarzyszące śmiechowi sugerują jednak coś innego. Do powstawania potencjału humorystycznego podczas oglądania najzabawniejszych filmików z  domowych archiwów przyczynia się nasza świadomość, że mamy do czynienia z  amatorskimi filmami wideo (część ramy odniesienia). Pociąga to za sobą pewne konsekwencje: bohaterowie nagrań prawie zawsze są świadomi tego, co robią, a  nawet popisują się, co dotyczy zwłaszcza nieudanych prób kaskaderskich, a więc jak najbardziej można im przypisywać ryzykowne przeświadczenia. W humorze trzecioosobowym przypisujemy komuś nadmiernie ugruntowane przeświadczenie. Dokonujemy tego raz za razem, gdy

widzimy, że jakaś postać zachowuje się w ten sam sposób. Innymi słowy, powtórzony dowcip również zawiera ładunek humoru. Pod tym względem humor trzecioosobowy różni się od humoru pierwszoosobowego – dzięki temu drugiemu uczymy się na własnych błędach i  przewidujemy je, by uniknąć popełnienia ich w  przyszłości. Humor dwuosobowy (lub humor wielu perspektyw) może działać podwójnie podczas powtórnego odbioru – humor pierwszoosobowy może zaniknąć na skutek przewidywania, podczas gdy przypisywanie przeświadczeń trzeciej osobie nadal występuje, więc dowcip ciągle będzie zabawny, lecz nie tak samo jak wtedy, gdy usłyszeliśmy go po raz pierwszy. Ogólnie rzecz biorąc, ten element naszego modelu doskonałe wyjaśnia, dlaczego gry słów (zwykle w pierwszej osobie) są coraz mniej zabawne w miarę powtarzania, a także dlaczego film Monty Python i  Święty Graal obejrzany dwanaście razy w  ciągu jednego weekendu nadal może być (prawie) tak samo śmieszny jak za pierwszym razem. Wreszcie asymetria punktów widzenia stawia przed nami nowe pytanie: jeżeli humor pierwszoosobowy sprzyja zachowaniu spójności epistemicznej, jakich korzyści, jeżeli w  ogóle, przysparza nam humor trzecioosobowy? Jedna z odpowiedzi może brzmieć następująco: nie daje nam żadnych korzyści. Ta odmiana humoru może stanowić spandrel ewolucyjny, czyli produkt uboczny adaptacji. Zarówno humor pierwszoosobowy, jak i  nastawienie intencjonalne są przydatne same w  sobie, lecz łącznie dają w  wyniku humor trzecioosobowy. Ale nawet jeżeli rzeczywiście humor trzecioosobowy powstał w  ten sposób, i  tak można go oportunistycznie egzaptować do innych celów. Mamy nawet na myśli kilku dobrych kandydatów. Oto pierwszy i  najbardziej oczywisty: odbiór humoru trzecioosobowego wykształcił się w  toku ewolucji, by ułatwić ludziom transmisję kulturową cennych informacji. Pomaganie młodym przedstawicielom naszego gatunku w  odkrywaniu błędów czających się w  ich modelach mentalnych może służyć jako waluta w kontaktach opartych na obustronnym altruizmie (Trivers 1971). Innymi słowy, pomagając innym, możemy liczyć na ich pomoc w  przyszłości. W ten sposób powstaje dorozumiana zmowa poznawcza stanowiąca swego

rodzaju rozproszoną lub rozszerzoną sieć poznawczą (Hutchins 1995a; Clark, Chalmers 1998), w  której dosłownie pomagamy sobie nawzajem myśleć. Ponadto zwracanie uwagi na błędne kroki w  rozumowaniu naszych kolegów, zanim podejmą oni na ich podstawie jakiekolwiek działania, może uratować całą grupę, w  tym nas, przed ewentualnymi groźnymi następstwami. Gdy widzimy kolegę próbującego zapalić papierosa na stacji benzynowej, szybko wyobrażamy sobie możliwe konsekwencje takiego postępowania i  powstrzymujemy go, wołając: „Czekaj, nie tutaj!”. Takie automatyczne i  mimowolnie wytworzone przewidywania mogą być zabawne... a nawet uratować komuś życie. Bardziej rozbudowana wersja tego zjawiska obejmuje przekazywanie mitów, legend i bajek w celach pedagogicznych. Wszystkie opowieści bez względu na to, czy są smutne, wstrząsające, śmieszne czy po prostu nijakie, prawdziwe czy fikcyjne, zawierają wiele cennych informacji służących do poszerzania i aktualizowania naszej wiedzy o świecie, a także skłonności naszego systemu JITSA. Jeszcze zanim Ezop spisał pierwsze bajki, ludzie zauważyli, że niezapomniana opowieść „z morałem” stanowi doskonałe narzędzie do przekazywania nabytej mądrości (Dennett 1996a). Dlaczego tak rzadko zapędzamy się w ślepą uliczkę lub podcinamy gałąź, na której siedzimy? Dlatego że (często) słyszeliśmy opowieści o  takich wypadkach, ich ślady znajdują się w  stanie uśpienia w  naszej pamięci długotrwałej, ale łatwo dają się obudzić. Skarbnica opowieści znajduje się w pamięci długotrwałej, w strukturach nerwowych spragnionych działania („Wilk! Wilk!” krzyczy chłopiec z  bajki Pastuszek i  wilk, konkurując z  zadowoloną z  siebie żabą w  garnku z  gotującą się wodą, konikiem polnym i  mrówką oraz wieloma, wieloma innymi). To cenne urządzenia wspomagające, godne (a także bardziej realistyczne i  naturalne) odpowiedniki klatek Minsky’ego i  skryptów Schanka[93]. Opowieść wywołująca rozbawienie (a także strach lub inne silne emocje) łatwiej zapada w  pamięć niż opowieść nijaka, a  tym samym stanowi skuteczniejsze narzędzie przekazu. Jeżeli skłonność do dzielenia się opowieściami wykształciła się u  człowieka w  drodze ewolucji, najprawdopodobniej stało się to dzięki ewolucji kulturowej, a  nie

genetycznej. Nie można tu jednak wykluczyć występowania szeregu efektów Baldwina, które w  taki czy inny sposób udoskonaliły lub usprawniły naszą złożoną z  neuronów maszynerię do nadawania, odbierania, układania i  rozumienia opowieści, a  także zaostrzyły nasz apetyt na nie. C. Antropomorfizm i antropocentryzm Kura i jajo leżą na łóżku. Kura pali papierosa. Przygnębione jajo mruczy do siebie: „Więc na to pytanie już sobie odpowiedzieliśmy...”.

 

Człowiek jest jedynym zwierzęciem, które rozgryza kostki lodu. Oring (2003)

  Zdaniem Bergsona o wiele ważniejsze niż fakt, że tylko ludzie się śmieją, jest to, że śmiejemy się tylko z ludzi. Dla zilustrowania swojej tezy podał następujący przykład: „Można się śmiać z  kapelusza, lecz tym, co wyśmiano, nie jest kawałek filcu lub słomy, ale forma, jaką mu ludzie nadali, ludzki kaprys w  nim odciśnięty” (Bergson 1911/1977, s. 3). Co zatem jest tak śmiesznego w ludziach? Zgodnie z  naszym modelem kluczowym aspektem wszystkich przypadków humoru jest odkrycie lokalnej niezgodności przekonań w  przestrzeni mentalnej. O  ile wiemy, zjawisko to występuje tylko w umysłach takich jak nasze. Musi istnieć intencjonalny podmiot, którego punkt widzenia jest konieczny do zaistnienia zjawiska humoru. Nieformalny przegląd dowcipów nie ujawnia żadnych wyjątków, wzywamy więc czytelników do dostarczenia nam zabawnych przykładów świadczących o  tym, że jest inaczej. Żarty, kawały i  dowcipy niezawierające ani znanych inteligentnych podmiotów (ludzi lub Marsjan), ani podmiotów poddanych antropomorfizacji (np. mówiących jaj lub kur) zawsze polegają na bezpośrednio dostrzeganym unicestwieniu przestrzeni mentalnej utworzonej w  ramach odniesienia odbiorców. Gdybyśmy spróbowali ułożyć żart z udziałem dwóch ostryg, przekonalibyśmy się, że

zadanie to zalicza się do kategorii absolutnie niewykonalnych, chyba że każemy ostrygom mówić do siebie, próbować oszukać się nawzajem bez używania słów lub zachowywać się jak dwoje maleńkich ludzików ubranych w  twarde skorupy. W  przypadku podmiotów nieożywionych sprawa jest jeszcze bardziej oczywista: „Słyszałeś o stokrotce, która rosła pod skałą, a wtedy nagle na niebie pojawiła się chmura...”. No, i co dalej? Ta bezowocna próba sugeruje nieodparcie, że każdy żart na dowolny temat koniecznie musi się opierać na antropomorfizacji: może istnieć śmieszna skała, zabawna stokrotka lub chmura o dziwnym kształcie, jeżeli przedmioty te pomysłowo obdarzymy ludzkimi cechami takimi jak próżność lub lenistwo, oraz pewnymi zdolnościami do postrzegania swojego położenia – lub przynależnością do kogoś (np. przedstawienie Olimpu, domu bogów, jako kopca kreta). Humor „bezosobowy”– taki jak kalambury i  inne gry słów – jest więc w  rzeczywistości humorem pierwszoosobowym: to umysł odbiorcy jest areną, na której wykrywa on błędy w  przestrzeni mentalnej. To nasze przewidywania i  pochopne wnioski w  pewnej chwili okazują się fałszywe. W  (bezosobowym) humorze pierwszoosobowym, w  którym odbiorca jest również dorozumianym podmiotem, podmiot ten musi zatem najpierw „zrozumieć, o co chodzi”, by wystąpił humor. Zjawisko to nie zachodzi, gdy odbiorca i podmiot są różnymi osobami. Dysponujemy już modelem ujawniającym zasadniczą strukturę humoru jako takiego. Pokazaliśmy też, że struktura ta może posłużyć człowiekowi za odskocznię do tworzenia dodatkowych przestrzeni mentalnych umożliwiających modelowanie zarówno fikcyjnych okoliczności, jak i umysłów podmiotów intencjonalnych. Dzięki tego rodzaju wzmocnieniu naszych możliwości poznawczych możemy doszukiwać się komizmu w  znacznie szerszym zakresie okoliczności. W  nowoczesnym środowisku humoru właśnie te odmiany humorystycznych bodźców wyższego rzędu przyciągają najwięcej uwagi, prawdopodobnie dlatego, że nasze wymagania jako dorosłych rosną, zdążyliśmy się przyzwyczaić do bardziej prymitywnych form humoru – na przykład dziecięcego – i  nie sprawiają

nam już one przyjemności[94]. Istnieją również formy humoru, które trudno zaliczyć do przedstawionych dotychczas kategorii. Zajmiemy się nimi w  odpowiednim czasie. Wielość komicznych treści odzwierciedla różnorodność myśli, dlatego nasz model humoru otwiera się na nowe tematy, na nowe sposoby (zwyczaje, techniki) myślenia mogące poszerzyć zarówno domenę humoru, jak i  proces jego tworzenia oraz odbioru. Niektóre potencjalne mechanizmy omawiamy w  następnym rozdziale tytułem przykładu, chociaż próby wyczerpującego sklasyfikowania ich wszystkich byłyby chybione. Wiemy, że nasze twórcze umysły, zwłaszcza komików (i dzieci, które zawsze zaliczają się do niecierpliwych pionierów), ani na chwilę nie ustają w  próbach wynajdywania nowych sposobów rozśmieszenia siebie i  innych. Podobnie jak to się dzieje w  przypadku gatunków muzycznych, nie można wykluczyć powstania zupełnie nowych rodzajów humoru. Korzystamy ze wszystkich narzędzi poznawczych, jakie możemy znaleźć, i  za ich pomocą konstruujemy sytuacje wzbudzające rozbawienie odbiorców. Tego rodzaju sytuacje zawsze wykorzystują jednak złożone mechanizmy logiczne, które w  taki czy inny sposób doprowadzają do ujawnienia ukrytego fałszywego przeświadczenia. D. Dowcipy oparte na nastawieniu intencjonalnym Potrafię przeanalizować dowolny dowcip, jaki mi przyniesiecie, pod warunkiem, że zostawicie go na noc – gdyż zadanie to wymaga refleksji – a rano podam wam wzór chemiczny, na którym się opiera. Eastman (1936)

  Zapowiedź Eastmana można jednocześnie uznać za śmiałą i ostrożną, gdy stwierdził, że refleksja nad jednym żartem może potrwać całą noc. Utalentowani, „naturalni” komicy pozornie bez wysiłku sypią ciętymi ripostami i na poczekaniu tworzą dowcipy, a przecież muszą spełnić wiele warunków i  lawirować między licznymi ograniczeniami. Żmudna dekonstrukcja żartu oraz sporządzanie listy jego części składowych nie jest

po prostu odwrotnością procesu jego powstawania. Błędem byłoby myśleć, że komicy dysponują listą składników, które następnie pracowicie łączą z sobą według tajemnej receptury, tak samo jak błędem byłoby wyobrażać sobie, iż koncertowe solówki muzyków jazzowych to ujawniane podczas retrospektywnej analizy sekwencje gotowych struktur i  wzorców. Pewne ślady analitycznego sposobu komponowania żartów możemy dostrzec w  procesie redakcji, dzięki któremu zyskują one zwięzłość – poprawa brzmienia puenty dzięki zmianie kolejności słów, dodanie akcentu w  jednym miejscu, wprowadzającej w  błąd dygresji w  drugim – ale czynności te wypadałoby zaliczyć do poprawek „postprodukcyjnych”, czyli do etapu aranżacji, a  nie kompozycji, by kontynuować muzyczną paralelę. W  zależności od tego, czy humor powstaje z  punktu widzenia pierwszej osoby, trzeciej osoby czy obu, podczas analizy jego przykładów należy się upewnić:   • czy przeświadczenia znajdujące się w pamięci długoterminowej zostały odróżnione od przeświadczeń przechowywanych w pamięci roboczej, • czy określone przeświadczenie przechowywane w pamięci roboczej wciąż jest aktywne, czy też zostało ponownie aktywowane przed rozwiązaniem akcji, • czy określone przeświadczenie nie jest po prostu wynikiem błędnego postrzegania bądź zawodności pamięci, lecz wynikiem obarczonego błędem wnioskowania heurystycznego, • czy określone przeświadczenie zostało epistemicznie ugruntowane, a nie tylko uznane przez podmiot za prawdopodobne, • czy cały proces odbywa się w ramach nastawienia intencjonalnego, to znaczy, czy analizy są wykonywane z punktu widzenia odbiorców oraz z punktu widzenia rekurencyjnie[95] budowanych przez odbiorców modeli nastawień intencjonalnych innych podmiotów; analizy powinny również uwzględniać zróżnicowane oczekiwania,

a także dokonywane przez podmioty oceny ostrożności epistemicznej innych podmiotów, • i na koniec (pamiętając, że nie wszystkich śmieszą te same rzeczy), czy posiadamy dokładny spis elementów wspólnej wiedzy o świecie, które muszą być dostępne do aktywacji założeń leżących u podstaw powstawania ukrytych błędów zarówno u odbiorców, jak i u wszystkich podmiotów opisanych w humorystycznym epizodzie.   Powyższa lista wygląda na bardzo skomplikowaną, ale dowcip ma bardzo trudne zadanie do spełnienia: musi wniknąć do mózgu i subtelnie wzbudzić tylko właściwe aktywacje, w  odpowiedniej kolejności, w odpowiednim czasie i odpowiednio je względem siebie wyeksponować, musi także odnaleźć w  mózgu wszystkie i  tylko takie[96] zasoby, których potrzebuje do wykonania swojego zadania. Jak się przekonamy w  następnym rozdziale, czynniki te odgrywają znacznie bardziej wyspecjalizowaną rolę w  analizie humoru innego niż dowcipy (oraz epizodów braku humoru, które na pierwszy rzut oka spełniają warunki sprzyjające jego występowaniu). Dowcipy względnie łatwo poddają się analizie. Chociaż są dość nielicznym podzbiorem zabawnych bodźców i  zdarzeń, stanowią zwięzłe, „przenośne” obiekty analizy. Dowcip można zdefiniować jako starannie przygotowany pakiet informacji mający na celu wywołanie zjawiska humoru, chociaż niekiedy żadnemu inteligentnemu projektantowi nie da się przypisać zasług za jego powstanie. Jeden dowcip może bowiem występować w  wielu wersjach, a  w miarę wiernie rozprzestrzeniają się jedynie te najbardziej niezapomniane i zabawne. Ekolodzy odkryli, że wiele instynktownych zachowań zwierząt wywołują określone, istotne bodźce, do których odbioru zostały zaprogramowane ich organizmy. Widząc jasnopomarańczową plamkę na dziobie rodzica, pisklęta mewy uderzają w  nią dziobem, co inicjuje zwracanie przez rodzica pokarmu, a  tym samym proces jedzenia. Niko Tinbergen wykazał, że pisklęta bardziej intensywnie dziobią bardzo jaskrawe pomarańczowe plamy, jaśniejsze i  większe niż te spotykane

w naturze (Tinbergen 1951, 1953). Również inne gatunki często bardziej dynamicznie i  preferencyjnie reagują na bodźce ponadnormalne niż na naturalne. Zainspirowani pracami Tinbergena naukowcy sugerują, że niektóre artefakty tworzone przez człowieka – obrazy, rzeźby, pornografia, muzyka, a  nawet pewne aspekty religii (Boyer 2001) – mają charakter ponadnormalnych bodźców (nadmiernie) stymulujących nasze układy odruchów, wzbudzając silniejsze reakcje niż przewidywał proces doboru naturalnego. Uważamy to za dość prawdopodobną hipotezę. Dowcipy są najlepszym przykładem ponadnormalnych bodźców wykorzystujących nasze naturalne skłonności do wykrywania humoru w taki sam sposób jak perfumy, makijaż, słodziki, muzyka i  sztuka oferują nam wzmocnione wersje doznań występujących w  naturze[97]. Dzięki dopracowanej formie żarty mają moc wywoływania w  nas o  wiele silniejszego i  bogatszego odczuwania absurdu niż codziennie „napotykane” bodźce, bez względu na towarzyszący im ładunek humoru. Niewiele zdarzeń z  codziennego życia jest tak zabawnych, że nie da się ich uczynić jeszcze śmieszniejszymi po dorzuceniu garści fikcyjnych akcentów. Chcąc zaprezentować działanie naszej teorii w  praktyce, musimy złamać jedną ze złotych reguł komedii: nie należy nigdy tłumaczyć dowcipów! Ale właśnie taka jest cena objaśnień: teoria humoru, która nie sprowadzałaby procesu rozumienia żartów do stosunkowo głupiego, mechanicznego procesu poznawczego, wciąż odwoływałaby się do tajemniczego „poczucia humoru”, co oznaczałoby brak jakichkolwiek wyjaśnień. Ostrzegamy więc: po każdym dowcipie pojawi się szczegółowy opis mechanizmów, na których się on opiera. To powiedziawszy, jesteśmy prawie gotowi przejść do analizy „danych”. (Cudzysłów oznacza, że określenie „dane” traktujemy tu dość swobodnie. Wszyscy lub prawie wszyscy wcześniejsi teoretycy wykorzystywali dowcipy jako podstawowe źródło danych służące do badania wiarygodności stworzonych przez siebie teorii. Aby więc porównanie było uczciwe, musimy zrobić to samo. Uważamy, że dzięki temu nasze wnioski okażą się bardziej przekonujące. Mimo to dowcipy i  humorystyczne sytuacje to niejedyny rodzaj danych wykorzystywanych w  testowaniu teorii humoru. W  następnym rozdziale

bardziej szczegółowo omówimy związane z  nimi problemy oraz zaproponujemy parę możliwych rozwiązań). Trochę ułatwimy sobie zadanie, wykorzystując kilka spośród dość często spotykanych prawidłowości, swego rodzaju struktur molekularnych stworzonych z  wymienionych przez nas wcześniej atomów. Są to mechanizmy heurystyczne psychologii ludowej, przeważnie niezawodne, lecz czasami omylne skróty oparte na nastawieniu intencjonalnym. Na przykład sekret to nie tylko coś, o czym wie (lub w  co wierzy) podmiot A, a podmiot B nie. A musi wiedzieć (lub wierzyć), że B o tym nie wie, a  ponadto musi wierzyć, że jest w  jego mocy (A) utrzymać B w  tym stanie niewiedzy. (Jeżeli A  wie, że na B palą się spodnie, a B [jeszcze] tego nie wie, natomiast A wie, że B [jeszcze] tego nie wie, nie jest to duży sekret – ale przez chwilę A może coś zrobić z tą ulotną asymetrią wiedzy. Ale jeżeli A nie jest pewny – nie ma ugruntowanego przeświadczenia, że B jeszcze o tym nie wie – A nie będzie miał motywacji do podjęcia prób działania, które mogą się okazać daremne, gdyby był w błędzie).   (53) – Wiesz, że masz banana w uchu? – Mów głośniej, bo mam banana w uchu!   Analiza nawet tak prostych sytuacji jak powyższa na poziomie atomowym mogłaby być dość uciążliwa, gdybyśmy nie dysponowali molekularnym poziomem opisu i wyjaśnień. Na przykład istnieje ogromna różnica między powiedzeniem komuś o  naszych przeświadczeniach i  powiedzeniem komuś czegoś, co zdradza, że żywimy takie przeświadczenia. W  pierwszym przypadku świadomie chcemy, żeby odbiorcy zauważyli, że chcemy sprawić, by uwierzyli w to, co wyrażamy własnymi słowami (Grice 1957, 1969; ważne uzupełnienia można znaleźć w: Sperber, Wilson 1986; Millikan 2004). W drugim przypadku możemy nie mieć pojęcia, co niechcący ujawniła nasza wypowiedź, możemy wręcz założyć, że nasz sekret (nie będziemy go tu powtarzać) jest bezpieczny, podczas gdy nie jest: nie zdajemy sobie sprawy, że on już wie i wie, że

my nie wiemy, że on wie, że ujawniliśmy to, co wiemy, a  czego – jak myślimy – on jeszcze nie wie – ale on już o  tym wie! Tego rodzaju komplikacje oferują różne możliwości, na przykład nie da się wykluczyć, że celowo udawaliśmy, iż zdradzamy przeświadczenie, którego nie żywimy, i  tak dalej. Zwróćmy uwagę na zawiłości poniższej historii w nieco zmodyfikowanej wersji (Close 2007):   (54) Mężczyzna budzi się ze straszliwym kacem i widzi, że uśmiechnięta żona podaje mu śniadanie do łóżka. Czym sobie na to zasłużył? Wrócił do domu pijany i zarzygał cały przedpokój. Nie miał dość siły, żeby dostać się do łóżka, a wściekła żona musiała zawlec go do sypialni. Kiedy próbowała go rozebrać, krzyknął: „Precz, suko! Nie dotykaj mnie! Jestem żonaty!”.   Genialne! – a może rzeczywiście był tak pijany, jak nam się wydawało, i  po prostu miał szczęście? Nigdy się tego nie dowiemy, a  dowcip pozostaje śmieszny bez względu na domniemany stan męża. Zauważmy jednak, że zastosowany przez niego wybieg, świadomy czy nie, nie powiódłby się, gdyby żona nie sądziła, że był zbyt pijany, by ją rozpoznać, ale jednocześnie nie aż tak pijany, by się nie zorientować, iż rozbiera go kobieta. Najwyraźniej żona nie podejrzewa męża o kłamstwo, bierze więc jego zachowanie za dobrą monetę (ugruntowane przekonanie). Jego akt mowy (rozkaz) mówił jedno, lecz ona wywnioskowała z  niego coś zupełnie innego. Mężczyźnie z pewnością zależy na tym, żeby jego żona nie domyśliła się, dlaczego coś takiego powiedział! Wnioski wyciągnięte przez żonę zależą od jej ugruntowanych założeń, niejawnie i  automatycznie generowanych zarówno na podstawie aktualnie postrzeganej sytuacji, jak i  jej wiedzy o  świecie – o  tym, co dzieje się w  barach, w  których nie brak rozwiązłych kobiet, o  ograniczeniach percepcji związanych ze stanem upojenia, a  nawet o  przysiędze małżeńskiej. Gdybyśmy zmienili w  dowcipie jakiekolwiek szczegóły, rozpadłby się, zupełnie pozbawiony humoru.

Ważną funkcję w  tej historii pełni wskaźnik ugruntowania (poprzez działanie): czyny mówią głośniej niż słowa. To najważniejsze narzędzie heurystyczne pomaga wskazać miejsce, w  którym występuje humor, z  punktu widzenia trzeciej osoby. Wyjaśnia ono również, dlaczego pan Magoo koniecznie musi wygłaszać monologi wewnętrzne. Gdybyśmy nie podsłuchiwali jego mamrotania – wszak nie zwraca się on bezpośrednio do nas ani do nikogo innego – nie wiedzielibyśmy o żywionych przez niego całkowicie fałszywych przeświadczeniach. Nastawienie intencjonalne jako narzędzie wykorzystywane w  naszych procesach myślowych jest podatne na pewien rodzaj epistemicznych uchybień. Niekiedy trudno za jego pomocą dostrzec, czy inni rzeczywiście żywią określone epistemicznie ugruntowane przeświadczenia, dlatego błędy atrybucji stanowią ważne źródło znacznej części humoru nawet w  sytuacjach pozornego potwierdzenia tych przeświadczeń. (A może żona przejrzała męża i  doprawiła trucizną ugotowane na miękko jajko?!). Przeważnie jednak dość dobrze radzimy sobie z  odgadywaniem ugruntowanych przeświadczeń innych ludzi, a  do najbardziej niezawodnych narzędzi, z jakich korzystamy, zalicza się obserwacja tego, co robią. Ze względu na kosztowne następstwa błędnych działań w  świecie rzeczywistym (za rozwiązywanie tego problemu odpowiada nasz generator przewidywań), każde działanie podjęte przez człowieka, jeżeli nie jest realizowane z  widoczną ostrożnością, zwykle wskazuje na istnienie u  niego zbioru ugruntowanych przeświadczeń (i pragnień). Chłopiec z  całej siły kopiący piłkę demonstruje ugruntowane przeświadczenie co do tego, że została ona napełniona powietrzem, a  nie ołowiem. Natomiast ktoś, kto po omacku wędruje po ciemnym pomieszczeniu, nie wykazuje ugruntowanych przeświadczeń co do obecności ani nieobecności różnych przedmiotów na swojej drodze. Przypadkowe natrafienie na jakąś przeszkodę nie może więc być źródłem humoru, chyba że osoba ta dobrze wie, co znajduje się w pomieszczeniu i wykrzyknie: „Och![98] Wiedziałem, że coś tu stoi!”. Bardzo ścisły związek między działaniem i  stopniem ugruntowania przeświadczeń rozluźnia się jedynie w przypadkach, w których obserwator nie dostrzega ostrożności epistemicznej. Gdy obserwowany podmiot żywi

jakieś nieugruntowane przeświadczenie, lecz mimo to decyduje się działać na jego podstawie, wskaźnik ugruntowania zazwyczaj pokaże wynik fałszywie dodatni. Na przykład gdy podmiot ten stwierdzi (rzadko świadomie!), że koszty dalszego gromadzenia informacji są wyższe niż prawdopodobne straty w przypadku popełnienia błędu – nieświadomy tych kalkulacji obserwator może błędnie przypisać podmiotowi ugruntowane przeświadczenie na podstawie postępowania tego ostatniego. Podmiot nadal zachowuje ostrożność, ale specjalnie nie obawia się konsekwencji własnego postępowania, więc postanawia działać. Jeżeli przytrafi mu się coś nieprzyjemnego, nie wywoła to u  niego rozbawienia, ale może wywołać wesołość u  obserwatora, który dokonał fałszywej dodatniej atrybucji. Inną heurystyką często stosowaną w  odbiorze humoru jest wskaźnik podstępu. W  niektórych przypadkach my, jako odbiorcy, wyraźnie widzimy proces, w  którego wyniku obiekt żartu dokonuje kontaminacji własnej przestrzeni mentalnej. Innymi słowy, w  zwolnionym tempie śledzimy moment wniknięcia przesłanki stanowiącej źródło humoru do jego przestrzeni mentalnej. W innych przypadkach, takich jak dowcip 62 poniżej, dajemy się zwieść wraz z występującą w nim postacią, a później dowiadujemy się, jak nas oszukano. Humor oparty na podstępie w  najprostszej postaci polega na niekonstruktywnym zachowaniu jednego z  uczestników komicznego epizodu, takim jak odsunięcie krzesła siadającej osobie. Psikus ten bawi nas w  dzieciństwie, później znacznie mniej. Bardziej wyrafinowane psikusy wykorzystują dość subtelne rodzaje ugruntowanych przeświadczeń. Pewien mężczyzna denerwuje swojego sąsiada przechwałkami o małym spalaniu jego nowego samochodu. „Sześć litrów na setkę! Sześć litrów na setkę!” Sąsiad bierze odwet: co wieczór zakrada się i  dolewa kilka litrów benzyny do zbiornika jego samochodu. „Pięć litrów na setkę! Teraz pali pięć litrów na setkę!” A  później: „Cztery! Widział pan kiedyś coś podobnego? Cztery litry na setkę!”. Wtedy sąsiad nagle przestaje dolewać benzyny. Właściciel nowego auta już się nie

chwali, lecz zaniepokojony bombarduje telefonami dilera, u którego kupił samochód. Ukryte założenie, na którym opiera się kawał – nikt potajemnie nie dolewa paliwa do baku samochodu należącego do kogoś innego – najczęściej sprawdza się w normalnych warunkach. Oto kolejny dowcip o  podobnej strukturze. Pewnego dnia w  biurze pojawia się fircykowaty pracownik w  pretensjonalnym kapeluszu typu homburg (rzecz dzieje się w  latach pięćdziesiątych XX wieku, gdy mężczyźni nosili fedory). Obnosi się z nowym nakryciem głowy, a potem ostrożnie odkłada je na półkę w szatni. Po kilku dniach jego zachowanie staje się na tyle denerwujące, że sekretarki podczas przerwy obiadowej składają się i kupują identycznie wyglądający drogi kapelusz, lecz o jeden rozmiar za duży, i  podkładają na miejsce pierwszego. Ulubione nakrycie głowy teraz spada mężczyźnie na uszy. Ale następnego dnia znów dobrze wygląda w  ulubionym homburgu. Sekretarki zaglądają do środka kapelusza i  znajdują w  nim złożoną gazetę. Przekładają ją więc do pierwszego kapelusza i podkładają na półkę. Tym razem mężczyzna wraca do domu z  kapeluszem niepewnie sterczącym na czubku głowy... I  tak dalej i dalej, dopóki fircyk nie zaniepokoi się naprzemiennym pęcznieniem i  kurczeniem się swojej głowy. Podobnie jak inne kawały, ten zależy nie tylko od przyjęcia domyślnego przeświadczenia, że ludzie raczej nie wykosztowują się na płatanie psikusów innym, lecz także od zupełnie rozsądnego założenia, że kapelusze samoistnie nie zmieniają rozmiarów. (Należałoby przyjąć jeszcze jedno założenie o konieczności spreparowania wszywki z  rozmiarem lub jej usunięcia w  celu ochrony przeświadczenia o  istnieniu tylko jednego kapelusza). Niektóre dowcipy to po prostu ubrane w  słowa lub nagrane przykłady kawałów, jak na przykład te prezentowane w  znanym i  często zabawnym programie telewizyjnym z serii Ukryta kamera. W większości dowcipów polegających na oszustwie wskaźnik podstępu odgrywa jednak inne role, o czym piszemy poniżej. Narzędzie służące do kompresji opiera się na wspólnej dla wszystkich wiedzy ogólnej. Stereotypy w  żartach i  aforyzmach mają zasłużenie złą reputację nie tyle ze względu na eksponowane w  nich przeważnie

niepoprawne politycznie treści (niektóre z  najzabawniejszych przykładów humoru odwołują się do oburzających uprzedzeń, dlatego nie będziemy ich tu przytaczać), ile ze względu na użyte w  nich prymitywne mechanizmy logiczne. Stereotyp pełni funkcję narzędzia do kompresji danych i pozwala na błyskawiczny dostęp do ogromnej biblioteki zawierającej przejaskrawione lub nadmiernie uproszczone informacje. Samo wspomnienie pewnego stereotypu stanowi jawne zaproszenie dla odbiorców do stworzenia przestrzeni mentalnej, która po prostu nie może nie zawierać błędów (zresztą znanych prawie wszystkim), dlatego za najlepsze sposoby wykorzystania stereotypów w  humorze uznaje się metaefekty i meta-metaefekty, gdy odbiorców, już pogodzonych z kolejną niezbyt udaną próbą tchnięcia życia w  oklepane treści, zaskakują nagłe zwroty akcji. Warto też zauważyć rozległość metahumoru jako gatunku: licznym odmianom humoru przypisujemy bardzo wiele różnych oczekiwań wynikających z (omylnego) rozpoznawania jego rodzajów.   (55) Jedzie Ahmed, jedzie, wielbłąd pod nim hasa, A Ahmed ogląda swojego... wielbłąda. Wielbłąd ledwo zipie Jak w starym dowcipie. Oj, nie powinien mu dawać whiskasa!   Oczywiście w  przytoczonej powyżej historyjce nie znajdziemy nic śmiesznego, jeżeli nie spodziewaliśmy się odmiennych zakończeń linijek. Liczna klasa dowcipów eksploatuje odmienne wersje opowieści krążących w różnych kulturach. Opowieści te są doskonałym narzędziem do kompresji danych. (Przypominamy tu dyskusję z rozdz. 8 na temat roli zapamiętanych opowieści w łagodzeniu problemu ram odniesienia). Służą one niemal dosłownie do „uaktywnienia istotnych cech kontekstu”, co stwarza liczne możliwości ich wykorzystania. Im większą część historii można streścić w  kilku słowach, tym większą siłę rażenia będzie miał dowcip. Na dużą skalę z  tego rodzaju kompresji korzystają występujący

samodzielnie komicy (stand-up). Często opowiadają oni krótkie historie ze swojego życia przypominające nasze własne przeżycia, co skłania nas do uaktywnienia znacznej liczby skompresowanych inferencji w  celu uzupełnienia szkicowanego pobieżnie obrazu. Ułatwia to komikom zastosowanie wskaźnika eksponującego humorystyczne aspekty danej sytuacji. Na przykład wypowiedź: „Tylko w Ameryce chorzy muszą iść na sam koniec drogerii, żeby zrealizować receptę, podczas gdy zdrowi mogą kupić papierosy przy wejściu”, wskazuje na coś, co „wszyscy” wiedzą, lecz nigdy wcześniej nie dostrzegali w  tym humoru, co więcej, w  innych kulturach spostrzeżenie to będzie całkowicie pozbawione komizmu. Jednymi z najbardziej efektywnych wskaźników są okrzyk niezadowolenia i  zbolała mina. Na przykład gdy Homer Simpson mówi „D’oh!”, wybuchamy śmiechem. Gest bez słowa lub mina dobrego komika (np.  spóźniona reakcja na jakieś wydarzenie) może mieć podobny efekt komunikacyjny.   (56) Dwóch myśliwych wybrało się do lasu na polowanie. Nagle jeden zbladł, chwycił się za klatkę piersiową i upadł na ziemię. Drugi nie wiedział, co robić, wyciągnął komórkę i zadzwonił na pogotowie. Odebrała dyspozytorka: – Pogotowie ratunkowe, słucham. – Szybko, ratunku, tu, w lesie, mój kolega, leży, nie żyje! Ratunku! Na to dyspozytorka: – Spokojnie, najpierw upewnijmy się, że pański kolega na pewno nie żyje. Po chwili słyszy w słuchawce odgłos wystrzału. Chwilę później odzywa się myśliwy: – Okej, i co dalej?   W latach 2000–2001 angielski naukowiec Richard Wiseman przeprowadził internetowy eksperyment społeczny o  nazwie LaughLab

(Laboratorium Śmiechu) mający na celu zgromadzenie danych statystycznych na temat oceny dowcipów w różnych kulturach (oczywiście mających dostęp do Internetu). Zgodnie z  uzyskanymi przez niego wynikami za najzabawniejszy dowcip na świecie uznano ten przytoczony powyżej. Niekompletna lista „elementów roboczych” tego dowcipu obejmuje: początkowo nie wiemy, w  jakim stopniu u  myśliwego ugruntowało się przeświadczenie, że jego przyjaciel nie żyje, mimo że tak właśnie twierdzi. Dyspozytorka pogotowia podziela nasze wątpliwości i chce (nie bez powodu) je wyjaśnić. Chce również pomóc (na tym polega jej praca), a  ze względu na presję czasu (w innych okolicznościach bez wątpienia staranniej dobierałaby słowa), zwraca się do myśliwego w  drugiej osobie liczby mnogiej, co ma sugerować „wsparcie psychologiczne” – analogiczne do typowego dla personelu pielęgniarskiego wyrażenia „jak się dziś czujemy?” – i  podsuwa „przydatną” sugestię, zupełnie lekceważąc możliwość wystąpienia jakiejkolwiek dwuznaczności. Ta utajona dwuznaczność sprawia, że myśliwy odmiennie interpretuje jej słowa (podobnie mógłby postąpić głupi komputer) i  ugruntowuje się w nim przeświadczenie co do konieczności podjęcia takiego, a nie innego działania. Przeświadczenie to z  pewnością nie ugruntowałoby się w  jego umyśle, gdyby nie przyjął, iż rozmawia z osobą kompetentną, która chce mu pomóc i  dlatego udziela mu najlepszej w  tych okolicznościach rady. Jest zdezorientowany – i oczywiście głupi – ale czy równie bezrefleksyjnie posłuchałby tego samego polecenia, gdyby był przeświadczony, że rozmawia przez telefon z  innym kolegą myśliwym? Myśliwy podejmuje drastyczne działanie na podstawie ugruntowanego przeświadczenia, czego dowodzi eleganckie, zwięzłe zakończenie historii. Odgłos wystrzału pozostaje co prawda niejednoznaczny, ale wydaje się nam, że wiemy, co się stało, gdy nasze przypuszczenie potwierdzają słowa myśliwego: „Okej, i co dalej?” (Zauważmy, że ten dowcip stałby się o wiele mniej zabawny, gdyby tę ostatnią informację podano odbiorcy wprost, zamiast pozostawić ją jego wyobraźni. W  ten oto sposób do rozbawienia dołącza duma z  błyskawicznego rozwiązania problemu, świadomość, że żadne z  przygłupów pod względem intelektualnym nie dorasta nam do pięt, bo

dyspozytorka z  pewnością ponosi część winy za zabójstwo[99]). Bohaterowie dowcipu się nie śmieją, gdyż znajdują się w  zbyt poważnej sytuacji, ale dla czytelnika lub słuchacza cała historyjka rozgrywa się w  świecie fikcji, a  więc emocje takie jak litość, przerażenie czy rozpacz nie kolidują z odbiorem humoru.   (57) Jaś siedzi w kościele z babcią. Słyszy głos księdza: – Za duszę Wojciecha, za duszę Piotra... Przestraszony mówi do babci: – Babciu, lepiej już chodźmy, bo nam też coś zrobi!   Stwierdzenie Jasia w  ostatniej linijce powinno pobudzić do działania wskaźnik ugruntowania u  analityka. Wypowiedź chłopca stanowi akt mowy i  zdradza (ale nie wyraża wprost) jego ugruntowane przeświadczenie, że wyrażenie przyimkowe „za duszę” oznacza tutaj czasownik „zaduszę”, a nie modlitwę w czyjejś intencji. Gdyby ksiądz użył tego wyrażenia w innym kontekście, chłopcu byłoby łatwiej sformułować poprawną interpretację. Zapewne jeszcze nie rozróżnia obu homofonów, bo ma dopiero siedem lat. Jako odbiorcy wyciągamy wnioski na ten i inne tematy, korzystając z  naszej wiedzy na temat kościołów, duchownych i małych chłopców. Zbudowaliśmy przestrzeń mentalną dla przeświadczeń Jasia, więc nie mamy trudności z dostrzeżeniem popełnionego przez niego błędu. Moglibyśmy pójść dalej, tworząc kolejne przewidywania: na przykład wyobrazić sobie, że babcia wyjaśnia wnukowi, na czym polega jego błąd, ale ten dowcip, podobnie jak wiele innych, brzmi lepiej w wersji zakończonej dorozumianą kontynuacją.   (58) Gdy wsiadasz do samolotu i ucieszysz się z widoku kolegi, nie krzycz: „Bomba!”.   Powyższy dowcip nie jest zwykłą grą słów, lecz przykładem humoru wyższego rzędu, opartego na nastawieniu intencjonalnym. Co ciekawe, nie

wymaga on wyraźnego wprowadzenia punktów widzenia konkretnych osób. Humor tkwi w  punkcie widzenia innych pasażerów, stewardes, pilotów – domyślnej populacji skryptu „W samolocie”. Automatycznie zakładamy, że wypowiadane słowo słyszy nie tylko kolega pasażera. Jeżeli uzna on całą sytuację za humorystyczną, to tylko dlatego, że – w przeciwieństwie do niego – dostrzega w niej dwuznaczność, a następnie, wykorzystując nastawienie intencjonalne (analogiczne do naszego w procesie rozumienia żartu), przewiduje, jakie problemy może wywołać ta wypowiedź. Mimowolnie wyobrażamy sobie pasażerów budujących przestrzenie mentalne, w  których błędnie biorą okrzyk „Bomba!” za ostrzeżenie przed ładunkiem wybuchowym. Gdy jednak zobaczą, jak nowo przybyły pasażer macha ręką do kolegi, mogą dostrzec swój błąd i  unieważnić te przestrzenie mentalne po reinterpretacji wypowiedzi. Pasażerowie (w naszej wyobraźni) wcale nie muszą wiedzieć, jak naprawdę wygląda sytuacja, wystarczy, że wyobrazimy sobie, jak budują odpowiednią przestrzeń mentalną, a  następnie, korzystając z  naszej własnej wiedzy o  świecie, unieważniamy ją (tak jak w  poprzednim dowcipie o  Jasiu). Ale to nie koniec. Dopóki nie stworzymy kolejnej przestrzeni mentalnej z  członkami oddziału antyterrorystycznego wraz z  ich przestrzeniami mentalnymi oraz prawdopodobnie podjętymi przez nich działaniami, a  także ze złowrogimi konsekwencjami tych ostatnich dla przestrzeni mentalnej przyjaciela, i  tak dalej, nie będziemy mogli w  pełni zobrazować następstw porady zawartej w  przytoczonym powyżej akcie mowy mającym postać dowcipu. W tym celu porównajmy dowcip 58 z jego niezabawnym zamiennikiem:   (59) Jeżeli w stadninie zobaczycie swojego kolegę o nazwisku Gierek, nie krzyczcie: „O! Gierek!”.   Lub z jeszcze słabszym:   (60) Jeżeli w sklepie warzywnym zobaczycie swojego kolegę o nazwisku Górek, nie krzyczcie: „O! Górek!”.

  Przemilczane, lecz nieodparcie nasuwające się nam na myśl konsekwencje odgrywają o wiele ważniejszą rolę w poniższej (prawdziwej) historii:   (61) W Wielkiej Brytanii właściciele zwierząt domowych bardzo poważnie traktują swoich ulubieńców. Daniel Dennett gościł kiedyś u wybitnego profesora (miał on nawet tytuł szlachecki), który podczas śniadania przywitał go następującymi słowami: „Dzień dobry, Dan. Dobrze spałeś? A może chciałbyś zobaczyć zdjęcia naszego syna i jego nagrodzonego ptaszka?”.   Oczywiście nie mamy tu do czynienia wyłącznie z  niezamierzoną grą słów. Źródłem humoru w  tym wypadku są nasze myśli bezpośrednio i  nieodparcie odtwarzające w  naszych umysłach huśtawkę emocjonalną, jaką przez krótką chwilę przeżywał Dennett: czy dobrze usłyszałem Sir Cecila? Czy na pewno chce przez to powiedzieć to, co powiedział? Naprawdę mają tu takie konkursy? Jego syna? Przy śniadaniu? Pomaga reinterpretacja: w  brytyjskiej i  amerykańskiej odmianie języka angielskiego występują subtelne różnice znaczeń pewnych słów, co potwierdzają zdjęcia pięknej papugi rzadkiego gatunku. Przychodzi ulga – i niech wszystkim będzie wiadomo, że Dennettowi jakoś udało się stłumić chichot, który już-już miał wstrząsnąć jego ciałem (co jest kolejnym elementem wzmagającym komizm całej sytuacji: czy Dennett będzie musiał wyznać, jakie nieprzyzwoite myśli przyszły mu do głowy?). Przy okazji zwróćmy uwagę na pewien problem związany z  tą historią. Ściśle rzecz biorąc, nie jest to dowcip, lecz raczej anegdota, i  dlatego bardziej naturalnie brzmi jako przerywnik rozmowy bez wstępu na temat zwierząt domowych. Mimo iż anegdota nie straciłaby swego komizmu, poszczególne akcenty nie byłyby już tak korzystnie rozłożone w  czasie. Lepiej sięgnąć do podręcznika konstruktora dowcipów i  na samym początku podsunąć odbiorcy możliwie dyskretną i  zawoalowaną wskazówkę. Opcja: „w Wielkiej Brytanii miłośnicy ptaków bardzo

poważnie traktują swoich ulubieńców”, jest rozwiązaniem dość ryzykownym, gdyż ustawia poprzeczkę ukradkowego wniknięcia przeświadczenia nieco wyżej, podczas gdy wersja: „Brytyjczycy uwielbiają pieski, kotki i ptaszki”, zdradza prawie wszystko. Zauważmy też, jak dużą rolę w  tej historii odgrywają szczegóły. Przytoczone słowa wypowiada wybitny profesor, a  nie producent filmów z  Hollywood, barman ani marynarz, ponadto opisywana sytuacja rozgrywa się w Wielkiej Brytanii – od angielskiego dżentelmena oczekujemy wyższego poziomu przyzwoitości (kompresja poprzez odwołanie się do stereotypu), następnie wpadamy na właściwą interpretację, a  nie tylko traktujemy ją jako wstępne przypuszczenie.   (62) Mężczyzna i kobieta spotykają się przypadkowo w jednym przedziale wagonu sypialnego. Po początkowym zakłopotaniu oboje kładą się spać: kobieta na górnej kuszetce, mężczyzna na dolnej. W środku nocy kobieta budzi mężczyznę i mówi: – Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest mi strasznie zimno i zastanawiałam się, czy mógłby mi pan podać jeszcze jeden koc. Mężczyzna z błyskiem w oku proponuje: – Mam lepszy pomysł. Udajmy, że jesteśmy małżeństwem. Kobieta zastanawia się przez chwilę. – Dlaczego nie? – chichocze. – Super – odpowiada mężczyzna. – Sama sobie weź ten cholerny koc!   To klasyczny, zwodniczy dowcip dwuosobowy. Akt mowy mężczyzny „udajmy, że jesteśmy małżeństwem” sugeruje propozycję: „śpijmy na tej samej kuszetce, żeby było nam cieplej”. Gdy kobieta odpowiada: „Dlaczego nie?”, widzimy, że zinterpretowała jego słowa tak samo jak my, czyli pojawiło się w  jej umyśle określone ugruntowane przeświadczenie. My też możemy pochopnie przyjąć takie przeświadczenie. Ostatnie słowa mężczyzny ujawniają podstęp, ponieważ okazuje się, że ugruntowane

przekonanie, które dzieliliśmy z bohaterką historii, opierało się na błędnej przesłance. Oto kolejny przykład humoru dwuosobowego:   (63) Ordynator pyta pacjenta, dlaczego uciekł z sali operacyjnej. – Bo pielęgniarka powiedziała: „Proszę się nie bać, wycięcie wyrostka robaczkowego to bardzo prosty zabieg”. – Nie rozumiem... – Czego pan nie rozumie?! – wykrzyknął pacjent. – Ona mówiła do lekarza!   W tym dowcipie ordynator tak naprawdę odgrywa tylko rolę rekwizytu, partnera umożliwiającego odbycie rozmowy. Ordynator i  my popełniamy ten sam błąd, ale to właśnie nasz błąd stanowi źródło humoru. Dochodzimy do wniosku – nie zauważając tego – na podstawie treści aktu mowy pacjenta, że pielęgniarka pierwotnie zwraca się właśnie do niego. (Dyskretnie uzupełniamy adresata wypowiedzi pielęgniarki wyłącznie ze względu na treść jej słów. Gdyby pacjent przytoczył inne stwierdzenie pielęgniarki, np.: „Czy to, co widzę na tym skalpelu, to nie jest przypadkiem majonez?”, automatycznie za adresata tej wypowiedzi uznalibyśmy chirurga, co zapoczątkowałoby zupełnie inny łańcuch inferencji). Gdy nasz błąd wychodzi na jaw, zagadka zostaje rozwiązana, ale tylko dlatego, że w  ogólnym zbiorze wiedzy o  świecie aktywujemy informacje na temat chirurgów, odbywanych przez nich szkoleń oraz ich legendarnej zimnej krwi. Zachowanie pacjenta było uzasadnione. (Ćwiczenie dla czytelnika: jak zmiany uczestników i  okoliczności wpływają na zawarty w tej scence ładunek humoru?).   (64) Młody brzuchomówca przyjeżdża na występ do klubu do małego miasteczka w stanie Arkansas. Z lalką na kolanach opowiada serię żartów o głupich blondynkach, gdy nagle siedząca

w jednym z pierwszych rzędów blondynka wskakuje na krzesło i zaczyna krzyczeć: – Mam już dość tych twoich idiotycznych żartów o blondynkach. Jak można w ten sposób poniżać kobiety? Co kolor włosów ma wspólnego z wartością kobiety jako człowieka? To przez ludzi takich jak ty kobiety takie jak ja nie mogą w pełni rozwinąć skrzydeł w pracy ani w życiu społecznym, bo ty i tobie podobni dyskryminują nie tylko blondynki, ale kobiety w ogóle... I to wszystko w imię humoru! Zakłopotany brzuchomówca zaczyna ją przepraszać, ale blondynka krzyczy: – Pan niech się do tego nie miesza! Mówię do tego kurdupla na pana kolanach!   To kolejny przykład humoru podwójnej perspektywy ze zgrabnym zwrotem akcji. Wstęp tworzy przestrzeń mentalną z  przedstawicielką grupy stereotypowo uznawanej za mało rozgarniętą (kompresja), która ma coś niegłupiego do powiedzenia (nasz utajony stereotyp zostaje obalony lub zakwestionowany). W  naszej przestrzeni mentalnej reprezentującej model świata blondynki, z  jej początkowego aktu mowy możemy wywnioskować (wskaźnik ugruntowania), że wymyśla ona brzuchomówcy. Puenta unieważnia obydwa niepostrzeżenie przyjęte przez nas założenia jednocześnie: niedawno nabyte przeświadczenie, że kobieta zaprzecza stereotypowi blondynki, oraz błędne przeświadczenie o  treści modelu brzuchomówcy i lalki w umyśle kobiety.   (65) Amerykański senator znany z wybuchowego temperamentu i ciętego języka krzyczy podczas sesji: – Połowa członków tej izby to osły! Pozostali senatorowie zażądali, by wycofał swoje oświadczenie, w przeciwnym razie zostanie usunięty z sali obrad. Po długiej przerwie popędliwy senator wyraża zgodę.

– Okej – mówi – odwołuję to, co powiedziałem. Połowa członków tej izby to nie osły!   Ten żart opiera się na prostym, logicznym spostrzeżeniu, że negację można wyrazić za pomocą różnych struktur gramatycznych. Chociaż zaprzeczeniem zdania: „Tom jest wysoki”, jest zdanie: „Tom nie jest wysoki”, zaprzeczeniem zdania: „Niektóre jajka są świeże”, nie jest: „Niektóre jajka są nieświeże”. Senator z  naszej historii wykorzystuje ten fakt, na pozór odwołując wcześniej wypowiedziane przez siebie słowa, a  więc w  rzeczywistości nie spełnia złożonej obietnicy. Dowcip byłby zabawniejszy, gdyby jakiś udobruchany deputowany dodał: „I to mi się podoba! Przeprosiny przyjęte!”, zdradzając tym samym, że nie zrozumiał żartu oraz że krytyczne słowa krewkiego senatora najprawdopodobniej są uzasadnione. Nie ma znaczenia, czy pierwszy senator wierzy w  to, co mówi, lecz to, jak jego słowa interpretują słuchacze. Bez ugruntowania (jak w przytoczonej powyżej wersji) żart co prawda jest śmieszny, ale nie za bardzo. Jest przykładem humoru pierwszoosobowego (analogicznie do gry słów), który nabiera kolorów, gdyż ośmiesza przedstawicieli gatunku z  lubością wykpiwanego przez wszystkich: polityków. Zmodyfikowana wersja tego dowcipu przyłapuje nas na tym, że niedoszacowaliśmy głupoty senatorów (tzn. nie oczekiwaliśmy, że dadzą się oni nabrać na słowa swojego kolegi), oferuje nam większą dawkę zaskoczenia i  rozbawienia, jednocześnie bezpośrednio dowodząc (a nie tylko dając do zrozumienia) słuszności opinii o głupocie członków izby. Podobny żart, z  pogranicza humoru pierwszo- i  trzecioosobowego, przytacza Koestler (1964):   (66) P1: Powiedzcie mi, towarzyszu, co to jest kapitalizm. P2: Wyzysk człowieka przez człowieka. P1: A co to jest komunizm? P2: To samo, tylko odwrotnie.  

Jedynie słowo „towarzysz” sugeruje tu kontekst trzeciej osoby, podsuwając nam wniosek, że pytający jest komunistycznym aparatczykiem, a  jeżeli tak, to udzielona odpowiedź nabiera cech wywrotowych. (67) Starszy mężczyzna jedzie autostradą. Żona telefonuje do niego na komórkę i przejętym głosem mówi: – Herman, uważaj! Właśnie słyszałam w radiu, że jakiś wariat jedzie autostradą pod prąd! – I to nie jeden! Są ich całe setki! – odpowiada Herman.   W tym dowcipie żona odgrywa podrzędną rolę. W  jednej z  jego licznych wersji na amerykańskiej autostradzie znajduje się Irlandczyk w  wypożyczonym samochodzie i  słucha wiadomości, w  których spiker ostrzega kierowców przed jadącym pod prąd szaleńcem. Ponieważ we wstępie nie ma ani słowa o  tym, że kierowca jedzie niewłaściwą stroną drogi, przyjmujemy wariant domyślny, że wszystko jest w  porządku. Właśnie to ukryte przeświadczenie tworzy sposobność do powstania humoru. Dlatego w kontekście dyskusji na temat zwyczajów kierowców po obu stronach Atlantyku żart ten straciłby większość lub nawet cały ładunek humoru ze względu na zbyt wczesne ujawnienie puenty. W  obu jednak przypadkach lwia część humoru bierze się z  naszego przeświadczenia, że nic nie jest w  stanie zmącić samozadowolenia kierowcy – starszego mężczyzny lub Irlandczyka. Jego ugruntowane przekonanie może mieć tragiczne konsekwencje, czego jednak on sobie nie uświadamia. Podobny brak rozwagi w  mniej niebezpiecznym kontekście nie będzie tak śmieszny.   (68) Małemu chłopcu zachciało się siusiu w kościele, więc powiedział mamie: – Mamo, chce mi się sikać. Mama na to:

– Synku, tak się nie mówi w kościele. Następnym razem, kiedy ci się zachce, powiedz „szeptać”, bo to grzeczniejsze. W następną niedzielę ten sam chłopiec siedzi obok ojca. Znów mu się zachciało i powiedział do ojca: – Tato, chce mi się szeptać. Ojciec odparł: – W takim razie szepnij mi do ucha.   Jedyną interesującą cechą tego przykładu młodzieńczego humoru toaletowego jest fakt występowania humorystycznego zdarzenia wyłączne w  naszej wyobraźni (a nie w  opowieści), w  przestrzeni mentalnej późniejszej względem wydarzeń opisanych w  dowcipie. Słuchacz musi przewidzieć, co zrobi chłopiec. Wiemy, że gdyby tego rodzaju drastyczne wydarzenie rzeczywiście nastąpiło, w  wielu modelach znajdujących się w  przestrzeniach mentalnych doszłoby do unieważnienia ugruntowanych przeświadczeń: uzasadnionego przeświadczenia ojca, że syn chce mu coś szepnąć na ucho (dzięki mechanizmowi ugruntowania u  ojca), przeświadczenia chłopca, że (zawsze) powinien postępować według wskazówek taty, nawet jeżeli nie rozumie dlaczego, oraz przeświadczenia matki i  innych zebranych, że podobne rzeczy nigdzie nie mają prawa się zdarzyć, a  już z  pewnością nie w  kościele. Nie sądzimy, by ktokolwiek z  trójki bohaterów tej historii uznał jej wynik za zabawny, chociaż pozostali obecni mogliby wybuchnąć śmiechem, gdyby tak jak my przyglądali się całej sytuacji boorstinowskim „okiem podglądacza”. Wcześniejsze teorie rozwiązywania niespójności, zwłaszcza teorie skryptów semantycznych, mogłyby dopatrywać się źródła humoru w  przeciwstawieniu oddawania moczu i  przebywania w  kościele, a  może nawet dodatkowo między oddawaniem i nieoddawaniem moczu na kogoś (ta ostatnia interpretacja byłaby zgodna z  teorią wyższości). Nasz model sugeruje natomiast, że wyżej wspomniane czynniki to tylko treści otaczające odkrycie błędnego przeświadczenia. Dodają one jednak pikanterii całej sytuacji, co z  kolei może wzmóc przyjemność płynącą

z  odbioru żartu przez błędną atrybucję i  transfer pobudzenia. Tymi zjawiskami zajmiemy się w następnym rozdziale.   (69) Pewnego razu filozof Daniel Dennett i badacz sztucznej inteligencji John McCarthy ze Stanfordu uczestniczyli w konferencji naukowej. Krótko po rozpoczęciu wystąpienia przez prelegenta ktoś z tyłu sali zawołał: „Głośniej!”. Prelegent kontynuował wykład mocniejszym głosem. Kilka sekund później McCarthy krzyknął: „Śmieszniej!”.   W tym przypadku czas ma kluczowe znaczenie: zakłócenie porządku wywołane przez pierwszą osobę musi ustąpić, by wszystko „wróciło do normy”, lecz drugi postulat nie może się pojawić zbyt późno. Słuchaczom nadal pobrzmiewa w  uszach echo pierwszego okrzyku, dzięki czemu natychmiast dostrzegają, że drugi postulat, jakkolwiek nieoczekiwany, w  całkiem rozsądny sposób uzupełnia wymagania stawiane mówcy przez słuchaczy. Błędne ukryte założenie polegało na tym, że mówca „naprawił” sytuację i żadne inne korekty nie były potrzebne.   (70) Przygłuchy Azjata wchodzi do kantoru wymiany walut w Nowym Jorku. Za 2000 jenów otrzymuje 66 dolarów, pyta więc kasjera, dlaczego za tę samą kwotę dostał mniej pieniędzy niż kilka dni wcześniej. Kasjer wyjaśnia mu powoli: – Fluk-tu-acje. Wściekły klient biegnie do wyjścia, ale przed trzaśnięciem drzwiami odwraca się i krzyczy: – Fok-tam-Amerykę!   Ten żart doskonale ilustruje, jak nasza gotowość do automatycznego uzupełniania szczegółów podczas rozprzestrzeniającej się aktywacji przyczynia się do wprowadzenia fałszywych danych do przestrzeni

mentalnej (zob. rozdz. 7B). Gdy w dowcipie pojawiają się słowa „wściekły klient” i  „trzaśnięcie drzwiami”, odbiorcy automatycznie zakładają, że przyczyną gniewu klienta jest mniej korzystny kurs walut, a  także przypuszczalnie nieświadomość faktu, iż może on ulegać zmianom. Przyczyna, którą przyjęliśmy, okazuje się jednak fałszywa – rozprzestrzeniająca się aktywacja i  domyślne pragmatyczne założenia sprowadziły nas na manowce. Prawdziwą przyczynę irytacji klienta ujawnia puenta – błędne zrozumienie odpowiedzi kasjera. Mamy tu do czynienia z  humorem wieloosobowym z  podwójnym punktem widzenia (nie dwuosobowym, ponieważ przeświadczenia dla każdego punktu widzenia są odmienne), bo zdajemy sobie sprawę, że przyczyną wściekłości klienta (w naszym modelu pierwszej osoby) nie jest to, czego się domyślaliśmy, natomiast on sam uznał się za obrażonego, choć my wiemy, że nie miał ku temu podstaw. Ta ostatnia informacja – błędne przeświadczenie klienta – wychodzi na jaw poprzez jego akt mowy, a na ugruntowanie opinii wskazuje podjęte przez niego działanie.   (71) Młody ksiądz idzie przez miasto. Nagle nagabuje go prostytutka. – Masz ochotę na szybki numerek? – pyta. – Tylko dwie dychy. Zdumiony ksiądz przyspiesza kroku. Po chwili spotyka następną. – Dwadzieścia dolarów za szybki numerek – proponuje. Ksiądz prawie biegnie. Gdy zbliża się do klasztoru, spotyka zakonnicę. – Dokąd ksiądz tak pędzi? – Przepraszam, siostro, ale co spotkam jakąś kobietę, ta chce ode mnie dwadzieścia dolarów za szybki numerek, a ja... – Po co się tak spieszyć? My bierzemy tyle samo, co dziewczyny na mieście.   Na przykładzie tego dowcipu Wyer i  Collins (1992) demonstrują funkcjonowanie własnego modelu humoru. Ich zdaniem zacytowany dowcip opiera się na dwóch przesunięciach semantycznych: przyczyny

pośpiechu księdza (z ucieczki przed nagabującymi go kobietami na chęć skorzystania z  ich oferty) oraz roli odgrywanej przez zakonnicę (z zakonnicy na prostytutkę). W  swojej analizie odwołują się oni do warunków umniejszenia (diminishment) i  niezastępowalności (nonreplacement), które, jak wcześniej wykazaliśmy, są niewystarczające (zob. rozdz. 4). Analiza przeprowadzona zgodnie z  naszą teorią przypomina zastosowany przez nich mechanizm rozwiązywania niespójności, lecz sięga nieco głębiej: dowcip jest zabawny, gdyż jednocześnie ulegają unieważnieniu przeświadczenia występujące w  trzech przestrzeniach mentalnych. Po pierwsze, dzięki puencie zdajemy sobie sprawę, że zdaniem zakonnicy ksiądz spieszył się, by skorzystać z oferty pań lekkich obyczajów – wiemy, że to nieprawda, ze względu na treść wprowadzenia, dlatego unieważniamy jej ugruntowane (aktem mowy) przekonanie. Po drugie, z  kontekstu wiemy, że ksiądz chce wyjaśnić zakonnicy całą złożoność sytuacji, w jakiej się znalazł, lub zapytać, co oznacza wyrażenie „szybki numerek”, lecz jego intencje unieważnia puenta. Te dwa unieważnione oczekiwania są klasycznymi oznakami nieporozumienia: dwie osoby oczekują od siebie nawzajem takich samych interpretacji sytuacji, w której się znalazły, ale każda z nich sformułowała we własnym modelu świata błędne oczekiwania wobec tej sytuacji. Po trzecie, naszą przestrzeń mentalną zamieszkuje tak zwana domyślna zakonnica, istota stereotypowo aseksualna, lub przynajmniej na zewnątrz sprawiająca takie wrażenie. Puenta błyskawicznie obala to przeświadczenie. (Dowcip byłby znacznie mniej zabawny, gdyby ksiądz i  zakonnica toczyli dłuższą pogawędkę). Te trzy jednocześnie unieważnione przestrzenie mentalne sprawiają, że wyżej wspomniany dowcip stanowi dobry przykład humoru (przynajmniej dla odbiorcy, którego wiedza o  świecie pozwala mu na milczące wytworzenie wszystkich trzech przeświadczeń).   (72) Młody mężczyzna i jego dziewczyna siedzą przy stoliku w barze kasyna w Las Vegas. Mężczyzna zauważa w pobliżu Franka Sinatrę z przyjaciółmi. Kiedy jego dziewczyna wychodzi do toalety, biegnie do stolika artysty i mówi:

– Przepraszam, że zawracam panu głowę, ale moja dziewczyna jest największą pana fanką pod słońcem. Właśnie na chwilę wyszła, ale kiedy wróci, czy mógłby pan podejść do naszego stolika i powiedzieć coś w stylu: „Cześć, Johnny! Co to za piękność? Nie zdradziłeś się ani słowem!”? Bardzo się ucieszy, a ja będę pana dozgonnym dłużnikiem. Sinatra się zgadza, a młody człowiek promienieje. Gdy jego dziewczyna wraca, Sinatra podchodzi do stolika i mówi: – Cześć, Johnny! Co to za piękność... Młody człowiek przerywa mu: – Frankie, Frankie, co to za maniery? Nie widzisz, że jestem zajęty?   W tym żarcie opartym na podstępie podziwiamy wirtuozerskie wykorzystanie nastawienia intencjonalnego przez bohatera. Szacunek, z  jakim Johnny podchodzi do stolika Sinatry (wsparty naszą wiedzą na temat tego, jak fani traktują gwiazdy), przygotowuje grunt pod zupełnie nieoczekiwany zwrot akcji, ale to tylko warstwa powierzchowna. Tworzymy pierwszą przestrzeń mentalną, w  której gwiazdor, poruszony słowami młodego, niedoświadczonego chłopaka, wielkodusznie przystaje na jego prośbę i  zbudowany jego odwagą, a  może też czymś więcej, zgadza się uczestniczyć w niewinnej inscenizacji. Zapowiada się doskonała zabawa! W  jego decyzji pewną rolę może odgrywać próżność, świadomość, że szlachectwo zobowiązuje. Dlaczego sławny artysta miałby nie pomóc szaremu człowiekowi? Tworzymy drugą przestrzeń mentalną, w  której, jak się wkrótce przekonamy, nie doceniamy przebiegłości Johnny’ego. Okazuje się ona szczególnie sugestywna, ponieważ sama struktura żartu, a  w rzeczywistości psikusa, zachęca słuchacza do przewidywania kolejnego ruchu głównego bohatera, do oczekiwania czegoś nieoczekiwanego, do odgadnięcia, co się stanie, zanim pojawi się puenta. Przypuszczalnie żart ten straci trochę ze swojego komizmu, gdy reputacja Sinatry jako człowieka mającego konszachty z  mafią odejdzie

w niepamięć, ale nawet bez tego elementu wiedzy o świecie nie możemy nie podziwiać śmiałości młodego mężczyzny. Zdaniem niektórych z  nas Johnny zostanie wkrótce ukarany za swoją bezczelność w  ciemnym zaułku, lecz może Sinatra jednak uzna mężczyznę za bratnią duszę i zamiast zlecać jego pobicie, pogratuluje mu?   (73) Dwaj matematycy jedzą kolację w restauracji i spierają się na temat wiedzy matematycznej przeciętnych przedstawicieli amerykańskiego społeczeństwa. Jeden twierdzi, że jest ona zdecydowanie niewystarczająca, natomiast drugi uważa ją za zaskakująco dużą. – Zrobimy tak – proponuje cynik – zadaj kelnerce proste pytanie matematyczne. Jeżeli odpowie poprawnie, ja stawiam kolację. Jeżeli nie, ty stawiasz – to mówiąc, wychodzi do toalety. Drugi matematyk prosi kelnerkę o podejście do stolika. – Kiedy kolega wróci – szepcze – zadam pani pytanie i chcę, żeby pani odpowiedziała na nie „jedna trzecia x do trzeciej”. Dam pani za to dwadzieścia dolarów. Kelnerka zgadza się, cynik wraca z toalety i przywołuje kelnerkę. – Jedzenie było wspaniałe, dziękuję. Drugi matematyk zadaje pytanie: – A tak przy okazji, czy wie pani, ile wynosi całka z x kwadrat? Kelnerka zamyśla się głęboko. Rozgląda się po sali, patrzy pod nogi, potem mówi: – Hm, x do trzeciej przez trzy? Cynik reguluje rachunek. Kelnerka odchodzi kilka kroków od stolika, po czym zerka na dwóch mężczyzn i mamrocze pod nosem: – Plus stała.  

Jak bez wątpienia przyzna większość czytelników, smakowitość tego dowcipu dla wtajemniczonych mogą również docenić osoby nieobeznane z całkami. Początkowo wydaje nam się, że mamy do czynienia z historią przypominającą wcześniejszą opowieść o  psikusie. (Wiele innych dowcipów ma podobną budowę: wyjście jednej z  postaci do toalety umożliwia pożądany rozwój wypadków). Piękno puenty polega na tym, iż w  przeciwieństwie do naszego stereotypu oraz wbrew stereotypom żywionym przez matematyków kelnerka wie o  wiele więcej, niż nam się wydaje. To ona ukrywa swoją wiedzę, bo zna bardziej precyzyjną odpowiedź na zadane pytanie, niż oczekiwali matematycy. Co ciekawe, nawet osoby niezajmujące się na co dzień matematyką łatwo dostrzegają wagę jej ostatnich słów w tym kontekście. My, którzy dawno zdążyliśmy zapomnieć o całkach, bez trudu domyślamy się, że kelnerka ma rację! Gdy nagle wprowadzamy tę modyfikację do naszej przestrzeni mentalnej, dzieje się coś godnego uwagi: nawet jeżeli nie mamy pojęcia, co właściwie powiedziała kobieta, bez wahania zaliczamy jej stwierdzenie do zbioru przeświadczeń „matematyka dla zaawansowanych” w  naszej przestrzeni mentalnej, a  nią samą do zbioru bardzo inteligentnych kobiet. Przyjemność potęguje świadomość, że ten drobny epizod tak naprawdę niczego nie nauczył matematyków. My wiemy, ale oni nie wiedzą, iż odwołując się do swoich stereotypów tak bardzo nie docenili kelnerki. To kapitalny dowcip feministyczny – wykorzystując nasze stereotypy, jednocześnie je ujawnia. W tym sensie można go uznać za przeciwieństwo dowcipu 64 o  blondynce i  brzuchomówcy, a  jego polityczna poprawność wcale nam nie przeszkadza.   (74) Jesteś analfabetą? Napisz do nas już dziś.   To rzekomo prawdziwe ogłoszenie zamieszczone w gazecie zawdzięcza swój komizm świadomości czytelnika, że ogłoszeniodawca posiada ugruntowane (na podstawie podjętego przez niego działania) sprzeczne przeświadczenia, iż niepiśmienni ludzie znajdą i przeczytają to ogłoszenie.  

(75) Przypomnijmy sobie dowcip z początku tego rozdziału, w którym lekarz pyta kobietę: „No to jak, powiemy o wszystkim mężowi, czy...?   Choć zrozumienie tego dowcipu zależy w dużym stopniu od nastawienia intencjonalnego, główne źródło humoru ma charakter pierwszoosobowy. My, odbiorcy, zakładamy, że lekarz jako bohater pozytywny powinien rozwiązać problemy małżeńskie zgłaszającej się do niego pary. Puenta obala nasze milczące założenie – lekarz okazuje się częścią problemu. Popełniliśmy błąd. Ale w  omawianym dowcipie istnieją także elementy humoru trzecioosobowego: obalenie przeświadczenia zaniedbywanego męża o tym, że może liczyć na pomoc lekarza. Komizm potęguje fakt, iż to właśnie mąż wysłał do niego żonę. Z kolei kobieta, podając przyczyny swojego zachowania, ujawnia kolejne błędne przeświadczenie męża – że przestał jej się podobać – co jest kolejnym źródłem humoru. Można tu także wspomnieć o humorystycznym efekcie mechaniczności opisywanym przez Bergsona: bawi nas powtarzalne zachowanie kobiety polegające na płaceniu seksem za tak drobne przysługi jak przejazd taksówką lub przymknięcie oka na spóźnienie do pracy. W cytowanym dowcipie istnieje wiele źródeł komizmu, a wymowę puenty wzmacnia przebiegłość lekarza, który znajduje sposób na wykorzystanie zaistniałej sytuacji do swoich celów. Dodatkowego smaczku dodają przewijające się przez cały dowcip aluzje seksualne. Tego rodzaju przyjemne treści uzupełniające będą przedmiotem naszych rozważań w ostatniej części następnego rozdziału. Na tym kończymy prezentację pierwszych przykładów zastosowania naszego modelu do całego wachlarza dowcipów. Podobnie jak Eastman twierdzimy, że nasza teoria umożliwia wyjaśnienie „dowolnego dowcipu, jaki nam przyniesiecie”, jednak naszym zdaniem, chociaż dowcipy stanowią dobry punkt wyjścia do analiz, tak naprawdę najłatwiej poddają się analizie. Inne rodzaje humoru również zasługują na zrozumienie, a także, co niezmierne ważne dla naszej teorii, musimy wykazać, dlaczego różne poważne i  trudne wydarzenia naszego codziennego życia nie są

zabawne, mimo iż pozornie, przynajmniej początkowo, spełniają określone przez nas kryteria humoru.

10. W odpowiedzi na zastrzeżenia   Człowiek jest jedynym zwierzęciem, które nie tylko się śmieje, lecz także potrzebuje śmiechu. Mark Twain

   

M

amy nadzieję, że czytelnicy powoli przekonują się do naszego modelu humoru, ale nie powinni jeszcze wpadać w  zachwyt. Zamiast tego niech raczej zaczną intensywnie przetrząsać zasoby swojej wyobraźni w poszukiwaniu kontrprzykładów: rzeczy zabawnych, które nie pasują do naszego modelu, oraz rzeczy niezabawnych, które do niego pasują. Musimy poddać analizie jedne i  drugie, zanim będziemy mogli w  pełni zaufać naszej teorii. Teoria empiryczna, jaką staramy się przedstawić, powinna dawać się obalić – ale niezbyt łatwo! Rozpatrując różnorodne pozorne kontrprzykłady, będziemy mogli doprecyzować pewne sformułowania i  rzucić wyzwanie tym, którzy sądzą, że znaleźli poważny błąd w  naszym ujęciu zagadnienia. W  kolejnych dwóch rozdziałach „pobawimy się wszystkimi przełącznikami” naszego modelu, broniąc go oraz analizując najróżniejsze domniemane kontrprzykłady, jakie udało nam się znaleźć, by prześledzić jego zachowanie po zmianie określonych parametrów i  warunków. Jak się okaże, tych przełączników nie ma znów tak wiele, dlatego w prawie wszystkich badanych przez nas przypadkach kluczową rolę odgrywają aktywne i/lub ugruntowane przeświadczenia, choć raz na jakiś czas będziemy musieli zdecydować, czy w  przytaczanym rzekomym kontrprzykładzie interesujące nas przeświadczenie rzeczywiście jest fałszywe, czy też powstaje w  wyniku pochopnej akceptacji wyników działania heurystyki. Najpierw jednak musimy uczynić dygresję na temat metod falsyfikowalności.

A. Falsyfikowalność Dwaj mężczyźni przygotowują sobie śniadanie. Jeden smaruje masłem tost i mówi do drugiego: – Zauważyłeś, że tost zawsze ląduje na ziemi stroną posmarowaną masłem? Drugi odpowiada: – Tylko się nam tak wydaje, bo trudniej zetrzeć masło z podłogi. Założę się, że równie często ląduje na ziemi posmarowaną stroną do góry. – No to popatrz – mówi pierwszy i upuszcza tost na podłogę. Tost ląduje posmarowaną stroną do góry. – Widzisz? Mówiłem ci! Pierwszy na to: – Już wiem! Posmarowałem nie tę stronę, co trzeba! Cathcart i Klein (2007)

  Wiarygodność naszego modelu sprawdzimy, zmieniając położenie przełączników z  pozycji „śmieszne” na pozycję „nieśmieszne” podczas analizy wybranych humorystycznych epizodów. W  każdym z  podrozdziałów zajmiemy się odrębnym rodzajem modyfikacji i  jej wynikami, co w  połączeniu z  rozbiorem żartów zaprezentowanych w  poprzednim rozdziale pozwoli nam skatalogować przypadki trafień i uzasadnionych odrzuceń. Pokażemy również, że w dość obszernej grupie przykładów jeszcze nie natknęliśmy się na jednoznaczne wyniki fałszywie dodatnie ani fałszywie ujemne. Chociaż uzyskane w  ten sposób rezultaty można uznać za przekonujące, bystry czytelnik z  pewnością zauważy, iż nasza analiza wymaga interwencji interpretacji. Zastosowanie każdej teorii wywoływania rozbawienia do wyjaśniania dowcipu, czyli interpretacja atrybucji stanów intencjonalnych wywołanych przez ten dowcip, jest niezbędna do wypełnienia teoretycznej luki między przedmiotami istniejącymi w  świecie rzeczywistym i  ich semantycznym wpływem na nasz umysł. Analityk nie ma wyboru i musi zasugerować, że na przykład odbiorcy żartu uaktywnili przeświadczenie A w stopniu B na poziomie ugruntowania C, które zostaje następnie obalone i skorygowane przez zdarzenie D. Taka interpretacja wprowadza kolejny poziom

złożoności zwiększający ryzyko popełnienia błędu analitycznego w  porównaniu z  sytuacją, w  której przedmiotem naszych badań byłyby żarty, a  nie humor i  rozbawienie. Do uzyskanych przez nas wyników należy więc podchodzić z  właściwą ostrożnością: w  ostateczności, jeżeli nie uda nam się znaleźć bardziej obiektywnej metody, powinniśmy przynajmniej poszukiwać dowodów lub metod zapewnienia zgodności intersubiektywnej. Najbardziej obiecującą alternatywą – dającą przynajmniej szansę zbadania za jakiś czas, czy odpowiednie podmioty i  zdarzenia rzeczywiście występują w  umyśle i  w mózgu – może być podejście neuronaukowe. Ale czego powinien szukać neuronaukowiec? Jakich zmiennych zależnych powinnyśmy używać i  jakie zmienne niezależne uwzględniać? Zmienną zależną będzie zapewne łatwiej zlokalizować. Jak zwrócił uwagę Duchenne, śmiech nie może służyć za wiarygodny wskaźnik rozbawienia ze względu na niewystarczającą korelację między tymi dwoma zjawiskami. Alternatywą jest odwołanie się do rozbawienia. Ale jak moglibyśmy je zmierzyć? Za jakiś czas być może uda nam się dostrzec jego korelację z  pewnym bardzo konkretnym śladem aktywności w  strukturach mezolimbicznych, ale do tego czasu, podobnie jak w  przypadku kolorów, smaków i  innych qualiów, emocję rozbawienia będziemy określać na podstawie subiektywnych opisów odbiorców humorystycznych treści lub kodowania trudnego do podrobienia śmiechu Duchenne’a. Tego rodzaju pomiary wykonywane u  wielu badanych mogą stanowić skuteczną metodę (nazwaną przez Dennetta 1991 „heterofenomenologią”) obiektywizacji pomiarów (lub przynajmniej uzyskanie statystycznie istotnych pomiarów intersubiektywnych) subiektywnie odbieranych zjawisk pod warunkiem, że osoby dokonujące introspekcji koncentrują się wyłącznie na jakościowych aspektach przeżycia, a  nie odwołują się do pseudoteoretycznych (przedteoretycznych) wyjaśnień swoich doznań. Gdy przedmiotem zainteresowania jest subiektywna jakość, taka jak rozbawienie, mamy

niewiele możliwości. Nawet ślad mezolimbiczny, który zaproponowaliśmy jako możliwy parametr neuronaukowy, może powstać dopiero po skorelowaniu określonych wzorców aktywności w  mózgu z  takimi pomiarami rozbawienia. Wszelkie późniejsze zastosowania takiego wskaźnika będą ostatecznie zależeć od wiarygodności pierwszych samoocen lub od śmiechu Duchenne’a. Chociaż zmienna zależna może nam niekiedy przysparzać problemów, co dotyczy zwłaszcza związanych z  nią ograniczeń metodologicznych, przynajmniej udało nam się ją znaleźć. Określenie zmiennej niezależnej może być trochę bardziej skomplikowane. Nasza teoria zakłada, że rozbawienie powodują: ugruntowanie aktywnego przeświadczenia, odkrycie, iż ugruntowanie to nastąpiło na skutek błędu, niepostrzeżenie, na skutek działania mechanizmu heurystycznego, oraz nieobecność zakłóceń ze strony innych obezwładniających emocji. Choć bez wątpienia istnieje różnica na poziomie neuronów między aktywnymi stanami pamięci roboczej zawierającymi ugruntowane przeświadczenia oraz stanami, w  których przeświadczenia zostały aktywowane, lecz pozostają nieugruntowane, dziś nikt nie może powiedzieć, jak będą one wyglądać podczas tomografii komputerowej mózgu. W  miarę dojrzewania teoretycznej podbudowy neuronauki poznawczej w nieodległej przyszłości może się pojawić możliwość wykrywania tego rodzaju cech. Jeżeli wtedy postulowana przez nas korelacja nie zostanie zaobserwowana, nasz model okaże się niewiarygodny. Opis naszego modelu w  kategoriach aktywacji i  ugruntowania przeświadczeń przez system JITSA, a  także reakcji emocjonalnej w postaci rozbawienia, podpowiada nam, jakich rodzajów zdarzeń należy poszukiwać w  mózgu, gdy badani doświadczają rozbawienia. Nie podejmiemy (przedwczesnych) prób określenia precyzyjnego, niezależnego kryterium ugruntowania przeświadczeń ani pozostałych zjawisk. Na razie ich znaczenie dostrzegamy poprzez różnicowanie danych wejściowych – modyfikację cech dowcipów oraz doznań – i zauważamy, że ugruntowanie to dobre prowizoryczne określenie odpowiedzi

wewnętrznej: gdy jej nie ma, nie występuje też rozbawienie. Przez stulecia ludzie wiedzieli, iż zapłodnienie jest przyczyną ciąży, wiedzieli też, że nie każdy stosunek prowadzi do zapłodnienia, mimo nieznajomości szczegółowych aspektów fizjologicznych tego zjawiska. Wiedzieli jednak, czego szukać. Dzięki temu dziś dysponujemy w  miarę kompletną teorią zapłodnienia, która nie istniałaby, gdyby ludzie najpierw nie wyodrębnili stanu docelowego – zapłodnienia – a  następnie nie uczynili go przedmiotem swoich dociekań. Dopóki nie zostaną opracowane odpowiednie narzędzia neuronaukowe, do weryfikacji naszej teorii wykorzystamy kilka innych metod. Pierwsza z  nich polega na analizowaniu zabawnych sytuacji i  poszukiwaniu kontrprzykładów, podobnie jak to robiliśmy dotąd. Załóżmy jednak, że zaproponowano konkurencyjny model, który równie dobrze jak nasz tłumaczy mechanizmy stojące za wszystkimi rozważanymi przykładami humoru. Jak stwierdzić, który z nich jest lepszy? Najpierw odwołajmy się do naszych 20 pytań z  dziedziny fenomenologii humoru. Jeżeli nowy model odpowie na nie bardziej elegancko i przekonująco niż nasz, należy go przyjąć, dopóki nie zostanie podważony. Taka teoria musiałaby poprawnie wyjaśniać – i  to lepiej niż nasza – nie tylko to, które rzeczy i  zjawiska są komiczne, a  które nie, lecz także dlaczego i  jak wywierają one na nas tak liczne oddziaływania w  wymiarach społecznym oraz behawioralnym. Dzięki wstępnemu zarysowi zasadniczego mechanizmu percepcji humoru w  naszym modelu możemy przedstawić wiele szczegółowych prognoz behawioralnych niemożliwych do sformułowania w  ramach wcześniejszych teorii. Na przykład przewidujemy zróżnicowanie nasilenia rozbawienia podczas wielokrotnej ekspozycji na humor pierwszoosobowy w  porównaniu z  humorem trzecioosobowym (zob. rozdz. 9B), a  także osłabienie lub ograniczenie percepcji humoru zależnego od nastawienia intencjonalnego[100] (np. rzeźby Jake’a Cressa reprodukowanej na ryc. 11.5) u osób nieposiadających rozwiniętej teorii umysłu, w tym u małych dzieci i  osób z  rozwiniętym autyzmem. Podobnie dzieci, które dopiero

uczą się różnic między interpretacjami pierwszego rzędu i interpretacjami wyższych rzędów słowa „dlaczego”, powinien rozśmieszyć znany żart o  kurze przechodzącej przez ulicę. Nasza teoria przewiduje, że dzieci przed tym etapem rozwojowym nie uznają go za zabawny, podczas gdy te, które potrafią dostrzec dwuznaczność pytania, to znaczy wiedzą, iż można pytać o cel bliski i odległy, dają się „wpuścić w maliny”: zastanawiają się, w jakim celu (dalszym) kura przechodzi przez ulicę, a następnie orientują się, że żartobliwe pytanie dotyczy celu bliższego. Jak powszechnie wiadomo, mechanizmy heurystyczne u  dorosłych są znacznie lepiej rozwinięte, więc nie zaskakują ich tego rodzaju dwuznaczności (np. słowa „dlaczego”). Nie pozwalają się tak łatwo wpuszczać w maliny i wiedzą, iż za pomocą jednego wyrażenia możemy jednocześnie pytać o wiele rzeczy. Liczne eksperymenty w  psychologii poznawczej badają skutki interferencji – uczestnikom daje się do jednoczesnego wykonania dwa zadania lub więcej, natomiast w  innych poszukuje się efektów wzmocnienia, takich jak na przykład maskowane torowanie (masked priming) (zob. np. Dennett 2005, s.  39–40). Co więc może zrobić eksperymentator chcący modulować kluczowe zmienne w naszym modelu, czyli aktywność w przestrzeni, ugruntowanie, nieświadome wprowadzanie przeświadczeń do przestrzeni mentalnych oraz nieobecność emocji zakłócających? Przedstawiliśmy przykłady zmienności wszystkich tych parametrów, ale nie nadaliśmy naszej dyskusji formy „rygorystycznego” eksperymentu. Mieliśmy ku temu dobre powody. Po pierwsze, uwzględnienie w  badaniu różnic wiedzy i  gustu byłoby bardzo pracochłonne. Musielibyśmy dać uczestnikom do wypełnienia długie, szczegółowe kwestionariusze na temat ich wiedzy ogólnej i zainteresowań, a następnie tak dobierać zestaw bodźców (dowcipy), by pasowały one do wielu różnych profili. W  ten sposób sprawdzalibyśmy przewidywanie, że poszczególne grupy badanych o  tym samym profilu mają skłonność do oceniania wybranych zbiorów dowcipów odpowiednio jako śmiesznych i  nieśmiesznych. Mimo to mielibyśmy do czynienia z  lawiną nieuwzględnionych (i nieistotnych) zmiennych. Przecież nawet najzabawniejsi komicy nie trafiają ze wszystkimi dowcipami do wszystkich

swoich wielbicieli. Kolejny problem: jak uwzględnić w  badaniu wcześniejszą znajomość (dobrych) dowcipów? Niestety, prośba: „Powiedzcie mi, jeżeli słyszeliście już kiedyś ten żart”, nie nadaje się do wykorzystania w  rygorystycznym eksperymencie z  grupą kontrolną. Co więcej, czy oglądanie nagrań (dobrych) komików (w tomografie, mając inne zadanie do wykonania, lub...) naprawdę zapewnia wystarczająco naturalne warunki do uzyskania wiarygodnych danych?[101] Prawdopodobnie wielu uczestników eksperymentu z  nudów przestanie reagować na jakiekolwiek bodźce. Nie dysponując (na razie) dobrą bezpośrednią metodą pomiaru rozbawienia, jesteśmy skazani na samoocenę badanych uzupełnianą o  dane na temat mimiki i  śmiechu, które można nagrać, a  następnie zaprezentować grupie „zaślepionych” obserwatorów (nieznających bodźca wywołującego punktowaną przez nich reakcję). Tak zwane próby podchwytliwe, polegające na dołączeniu do badanych treści historii niebędących żartami, mogą pomóc skalibrować progi reakcji (jak znany żart z  zupełnie bezsensowną puentą „no soap radio”[102]). Dzięki temu określilibyśmy poziom odniesienia dla mimiki i  śmiechu jako zmiennej zależnej posiadającej pewną wiarygodność, a następnie uzupełnilibyśmy ją o samoocenę. Dopiero wtedy moglibyśmy rozpocząć badania. Bierzemy komplet (dobrych) dowcipów. Dla każdego z  nich tworzymy kontekst torujący, który powinien go „spalić”, na przykład poprzez ujawnienie pochopnego kroku heurystycznego lub usunięcie domyślnego oczywistego rozwiązania zachęcającego uczestnika do wykonania takiego kroku. Następnie układamy torujące konteksty kontrolne dla każdego z  żartów i  prezentujemy je odbiorcom: jedna połowa wysłuchuje ich z  neutralnym wprowadzeniem, a  druga połowa – w  wersji prowadzącej do jego „spalenia”. Przewidywanie: zauważalny spadek poziomu rozbawienia u  odbiorców dowcipów w  wersjach „spalonych”. Z naszej teorii wynika wiele innych szczegółowych przewidywań. Mamy nadzieję, że naukowcy zaczną weryfikować te spośród nich, które odpowiadają ich zainteresowaniom[103]. Być może twórcy eksperymentów behawioralnych opracują nowe rozwiązania metodologiczne na podstawie

naszych przewidywań? Oczekujemy, że wyniki tego rodzaju prób obalenia naszej teorii pomogą z czasem udoskonalić prezentowany tutaj model. Tyle dygresji. Teraz możemy przejść do analizy kontrprzykładów. B. Nierozstrzygalność epistemiczna Zakrwawiony osadnik leży obok płonącego wozu. Z piersi sterczy mu strzała. Podjeżdża do niego oficer kawalerii i pyta: – Boli? – Tylko wtedy, kiedy się śmieję[104].

  Nasz pierwszy zestaw potencjalnych kontrprzykładów składa się z  dziwnych historii. Na pozór pasują one do naszego modelu, ale po dokładniejszej analizie okazuje się, że tak nie jest (zob. też rozdz. 3). Naszym zdaniem w  opowieściach o  dziwnych zdarzeniach mamy do czynienia z  niespójnością między oczekiwanym i  doświadczanym modelem zmysłowym, innymi słowy, zdarzenia lub stany świata w pewien sposób różnią się od spodziewanych. Rozważając wszystkie te przykłady, ściśle trzymamy się punktu widzenia pierwszej osoby: czy uznalibyśmy te zdarzenia za zabawne, gdyby to nam się przytrafiły?   A. Wracamy do domu i  zauważamy zapalone światła. Oczekiwaliśmy, że będą zgaszone, bo pamiętamy, że je gasiliśmy, a  nikt oprócz nas nie ma kluczy... Możemy pomyśleć: „Dziwne, mógłbym przysiąc, że rano je wyłączyłem”. B. Nagle dopada nas dziwne uczucie, ból fantomowy lub mrowienie w  części ciała w  następstwie ucisku na przykład pęczka naczyniowonerwowego, zwane przez lekarzy parestezjami. „Dziwnie się czuję” – często mówią osoby po raz pierwszy upijające się alkoholem lub w  pierwszych stadiach udaru. To stwierdzenie odnosi się do oceny ich świadomego doświadczenia: klasyfikują je jako nietypowe.

Ryc. 10.1. Mother Goose & Grimm, © 2008 Grimmy Inc. King Features Syndicate, Inc. Przedruk za zgodą Susan White-King Features.

C. Podczas jazdy samochodem słyszymy nieznany odgłos. Prosimy dzieci, żeby się uspokoiły, dzięki czemu będziemy mogli posłuchać silnika, a kiedy pytają, dlaczego, odpowiadamy: „Silnik jakoś dziwnie pracuje”. D. Mamy zamiar wypić mleko, które od trzech tygodni stoi w  lodówce (może myśleliśmy, że jest świeże?), ale po powąchaniu mówimy do siebie lub do kogoś innego: „Dziwnie pachnie”.   W tych przykładach wyraźnie widać niespójność: w każdej z opisanych sytuacji coś, co określamy mianem dziwnego, różni się od naszych oczekiwań i  w odniesieniu do każdej z  nich można zaobserwować percepcję zagrażającą wyobrażeniu, jak by to ujął Schopenhauer. Prawdopodobnie spodziewaliśmy się, że światło w  domu będzie wyłączone, z  nogą wszystko będzie w  porządku, mleko będzie pachniało świeżością, a  silnik będzie pracował regularnie. Nazwijmy te przeświadczenia podważonymi oczekiwaniami. Opisane powyżej przypadki niespójności nie stanowią wyłącznie cechy bodźca, niespójność zachodzi bowiem między przeświadczeniem a  postrzeganym stanem rzeczy.

Naszym zdaniem nieprzypadkowo w języku angielskim słowo funny ma dwa tak rozbieżne sensy. Nasze przykłady (A) do (D) opisują zdarzenia, które są dziwne (funny-huh) na granicy śmieszności (funny-ha-ha). Musimy odpowiedzieć na dwa pytania dotyczące tych przykładów. Po pierwsze, jaka wspólna cecha wszystkich czterech powyższych przykładów sprawia, że odbieramy je jako dziwne? Po drugie, dlaczego nie są zabawne i dlaczego nie śmiejemy się z rzeczy, które są dziwne? Na pierwsze pytanie można udzielić następującej odpowiedzi. Mianem dziwnej określamy sytuację, w  której odczuwamy dezorientację w  odniesieniu do czegoś ważnego[105]. Cztery przedstawione powyżej wydarzenia są do pewnego stopnia identyczne (dziwne): nie zawierają humoru i  opisują sytuację niezgodności poznawczej, w  której żadne z przeświadczeń nie może przezwyciężyć drugiego. Właśnie na tym polega dezorientacja – na zaistnieniu nierozstrzygalnego problemu epistemicznego. Tak, postrzegany stan rzeczy zagraża wyobrażeniu, lecz tego konfliktu nie można rozwiązać od razu poprzez unieważnienie jednego z przeświadczeń. A bez unieważnienia przeświadczenia humor nie może zaistnieć. Zjawisko to może przybierać różne postaci, lecz wszystkie sprowadzają się do nierozstrzygalności epistemicznej. W  pierwszym przypadku przeświadczenia o  równej mocy epistemicznej konkurują z  sobą. Żadne z  nich nie może unieważnić drugiego, więc sytuacja pozostaje nierozstrzygnięta i  oba przeświadczenia, choć sprzeczne, pozostają. Możemy zabrać z  sobą do grobu przeświadczenia oparte na silnych, nierozstrzygalnych sprzecznościach wraz z poczuciem dezorientacji, które nieodmiennie pojawia się, gdy tylko tego rodzaju przeświadczenia zostają ponownie przywołane do pamięci roboczej. Oto kolejny przykład silnej nierozstrzygalności:   Szukamy kluczy. Uważnie patrzymy na pusty stół kuchenny. Tam nie ma ich na pewno. Po przetrząśnięciu innych pomieszczeń w domu znajdujemy je... na stole w kuchni. Nie potrafimy rozstrzygnąć, czy wcześniej tam były czy nie. Nie możemy tego stwierdzić na pewno i prawdopodobnie nigdy nam się to nie uda.

Przeświadczenie, że nie było ich tam wcześniej, ponieważ ich nie widzieliśmy, oraz przeświadczenie, że musiały tam być, ponieważ właśnie tam je znaleźliśmy, są jednakowo niezachwiane. Żadne z nich nie daje się podważyć. Podejrzewamy, że ktoś nas oszukał, lub nie przyłożyliśmy się do wcześniejszych poszukiwań: patrzyliśmy na klucze, ale z niewiadomych przyczyn nie zauważyliśmy ich (coś takiego się zdarza), ale nie wiemy tego na pewno. Myślimy: „To dziwne! Przecież tu już zaglądałem...”. Wtedy przestajemy się zajmować całą sprawą, bo mamy klucze w ręku i jesteśmy gotowi do wyjścia. Jeżeli nadal doskwiera nam niepewność – a może tak być – to ze względu na naszą zdolność do ekstrapolacji możemy się pokusić o sformułowanie złowieszczej, lecz niepopartej dowodami konkluzji: zwariowaliśmy albo ktoś płata nam figle.

  Przedstawiony powyżej przypadek A  jest przykładem zasadniczej nierozstrzygalności. Jeżeli jesteśmy bezwzględnie przekonani, że wyłączyliśmy światło, nawet odbierane przez nas jednoznaczne dane zmysłowe nie wywołają zmiany tego przeświadczenia. Możemy mieć ku temu silne podstawy lub nie. Najpierw załóżmy, że nie: kiedy wychodziliśmy z  domu, nie zastanawialiśmy się nad światłami, gdyż mieliśmy inne rzeczy na głowie. W  tym przypadku, gdy po powrocie zastaniemy zapalone światła, niespecjalnie się tym przejmiemy i dojdziemy do słusznego wniosku, że nie zwracaliśmy na nie uwagi, więc zamiast pomyśleć: „to dziwne”, po prostu zaakceptujemy ten stan rzeczy. A teraz załóżmy, że mieliśmy do tego silne podstawy: pamiętamy, że światła były zgaszone, bo specjalnie się im przyjrzeliśmy. Tego rodzaju percepcja wcale nie opiera się na fałszywych inferencjach, a z pewnością nie stanowi ryzykownego kroku heurystycznego. Światła były wyłączone, kiedy na nie patrzyłem! W tym przypadku, ponieważ oba przeświadczenia są właściwie ugruntowane, mamy do czynienia z zasadniczą nierozstrzygalnością, więc żadne z  przekonań nie ulegnie zmianie. W  tych okolicznościach najprawdopodobniej uświadomimy sobie lub przynajmniej założymy, iż stało się coś poważnego (np. ktoś wszedł do naszego domu), a to nie jest powód do rozbawienia. W pozostałych trzech przypadkach jedno z  przeświadczeń charakteryzuje się niepewnością powodującą asymetryczną

nierozstrzygalność. Nazwiemy je słabo nierozstrzygalnymi, by wskazać, że chociaż niepewne przeświadczenie nie może podważyć przeświadczenia, z którym stoi w sprzeczności, samo nie daje się usunąć, ponieważ jego status jako niepewnego już odzwierciedla pełną ocenę wszystkich innych opartych na nim przeświadczeń – nie zostało uznane za błędne, lecz tylko za niepewne. Przyjrzyjmy się bliżej powyższym przykładom. Z pewnością uważamy, że wyczuwamy pewne zapachy, słyszymy pewne dźwięki i  doznajemy pewnych uczuć. Nazwijmy je niekwestionowanymi przeświadczeniami percepcyjnymi. Są to niedawno wykryte (w ramach „zwodniczej teraźniejszości”) aktywne dane pochodzące od zmysłów. Teraz przyjrzyjmy się ich implikacjom – przeświadczeniom inferencyjnym powstałym na podstawie tych doznań – wchodzącym z  sobą w  sprzeczność. W  powyższych przykładach żadne z  przeświadczeń powstałych w wyniku inferencji – rywali pierwotnych przeświadczeń – nie zostało ugruntowane. Nie jesteśmy pewni, czy określony zapach oznacza, że mleko się zepsuło (w przeciwnym razie stwierdzilibyśmy po prostu, że śmierdzi, a  nie że dziwnie pachnie), nie jesteśmy pewni, co oznacza to dziwne uczucie (bo to jest nowe; jeżeli jesteśmy pewni, nie powiemy, że jest dziwne, stwierdzimy raczej: „jestem pijany” lub „stopa mi ścierpła”), nie jesteśmy też pewni, co spowodowało podejrzane odgłosy silnika (na razie nie zatrzymaliśmy samochodu, tylko prosimy dzieci o  ciszę, żeby lepiej usłyszeć). Brak ugruntowania tych nowych przeświadczeń inferencyjnych (czyli: mleko mogło się zepsuć, coś może być nie tak z  moją stopą, a  silnik może wydawać nietypowe odgłosy – oto konkurenci) oznacza, że żadne z nich nie posiada epistemicznej zdolności do zastąpienia innych ugruntowanych ani nieugruntowanych przeświadczeń, z którymi może stać w sprzeczności. We wszystkich trzech przypadkach mamy więc do czynienia z  asymetryczną lub słabą nierozstrzygalnością. Silniejsze przeświadczenia w  zbiorze kwestionowanych założeń (tzn. przeświadczenia, że stopa nie powinna boleć, świeże mleko powinno pachnieć inaczej, a silnik powinien

działać bez zakłóceń) nie mogą zostać wyparte przez nowe przeświadczenia oparte na percepcji zmysłowej (tzn. przez konkurentów) ze względu na niepewny status tych ostatnich. Jednocześnie przeczucia – lub hipotezy – składające się na te konkurencyjne przeświadczenia są nieelastyczne, ponieważ opierają się na wiarygodnych informacjach zmysłowych dostarczonych przez niezakwestionowane przeświadczenia percepcyjne. Z  pewnością zachodzi tutaj zatem konflikt, lecz tylko taki, który wywołuje zdziwienie. Odpowiedź na nasze drugie pytanie – co odróżnia sytuacje dziwne od zabawnych? – brzmi: w  przypadku humoru nierozstrzygalność zostaje rozstrzygnięta z  chwilą unieważnienia ugruntowanego przekonania, a  w przypadkach zdziwienia konflikt pozostaje nierozstrzygnięty. (Poniżej omawiamy pewne wątpliwości związane z  aktywnym statusem kwestionowanych przeświadczeń w  odniesieniu do humoru, ale uwagi te nie odnoszą się do sytuacji określanych mianem dziwnych, ponieważ nie dochodzi w nich do obalenia żadnych przeświadczeń). Oczywiście żaden rodzaj nierozstrzygalności nie jest trwały. W  miarę napływu nowych informacji status ugruntowania każdego ze sprzecznych przeświadczeń może się zmienić i  przezwyciężyć nierozstrzygalność. Przeczucie może zostać potwierdzone, hipoteza obalona, a  domniemanie zanegowane – wtedy nierozstrzygalność przeobrazi się w  humor. W sytuacji braku nowych informacji (nie poszukujemy ich lub po prostu ich nie rozumiemy) nierozstrzygalność może się jednak utrzymywać bez końca. Można by zapytać, czy nie dałoby się zmodyfikować tych dziwnych historii bez zmiany kluczowego konfliktu w  taki sposób, by stały się zabawne. Tak, ale tylko wtedy, gdy wprowadzenie niezbędnych przeróbek jest pragmatycznie możliwe. W  naszym przypadku zasadniczej nierozstrzygalności jedno z przeświadczeń należałoby zastąpić założeniem inferencyjnym przy jednoczesnym zachowaniu jego poznawczego ugruntowania, co pociąga za sobą jego osłabienie. To wykonalne. Załóżmy na przykład, że światłami – o  czym nie wiemy – steruje wyłącznik

czasowy. Automatycznie gasi je o  godzinie dziewiątej rano i  włącza ponownie o wpół do szóstej po południu. Dotąd wracaliśmy przed godziną piątą po południu, więc musieliśmy sami włączać światła (tzn. przed wykonaniem tej czynności przez wyłącznik sterujący). Dzisiaj wyłączyliśmy światła dokładnie w  chwili zadziałania wyłącznika czasowego, a  do domu wróciliśmy nieco później niż zwykle, dlatego zastaliśmy już włączone światła. Odkrycie działania wyłącznika czasowego rozwiązuje tajemnicę (co za ulga!) i  w zależności od chwili odkrycia tego faktu możemy rzeczywiście poczuć rozbawienie. Wieczorem powiemy do siebie: „Światła są teraz włączone, ale rano na pewno dotykałem przełącznika”. To wszystko prawda, ale z  pewnością manipulowanie przełącznikiem nie stanowi niepodważalnej podstawy do przeświadczenia, że na pewno wyłączyliśmy światła. Może się ono okazać fałszywym przeświadczeniem inferencyjnym, którego odkrycie niekiedy prowadzi do powstania zjawiska humoru. W słabo nierozstrzygalnych przypadkach najpierw musimy wzmocnić słabą przesłankę, czyli silniej ugruntować epistemicznie niepewne konkurencyjne przeświadczenie, by uzyskać sensowny konflikt. Jeżeli nie wzmocnimy tego przeświadczenia, nie będzie ono w  stanie obalić kwestionowanych założeń w  sposób humorystyczny, z  kolei jeżeli nie uzyska ono statusu ugruntowanego przeświadczenia, nie będzie mogło zostać w  analogiczny sposób obalone. Musielibyśmy spełnić również pozostałe określone przez nas warunki wystąpienia humoru: jedno z przeświadczeń pochodziło z inferencji, było aktywne i ugruntowane, lecz fałszywe. Trzy rozważane przez nas przypadki nie są obiecującymi kandydatami do takiej modyfikacji dlatego, że są one po prostu nudne. Rozważmy historyjkę z  dziwnie smakującym mlekiem. Wzmocnijmy założenie pochodzące z  percepcji: nie tylko wąchamy mleko, lecz także upijamy łyk i stwierdzamy, że smakuje ono równie źle, jak pachnie. Teraz już nie zastanawiamy się, czy mleko się zepsuło – ale posunęliśmy się za daleko. Upewniliśmy się co do stanu mleka, nie występuje więc fałszywe ugruntowanie epistemiczne silniejszej wersji konkurencyjnego przeświadczenia. Skorygujmy więc opisywaną sytuację w  przeciwnym

kierunku: ktoś przekonuje nas (ofiarę psikusa), że mleko znajdujące się w  szklance nie jest tym samym, które wąchaliśmy i  którego kosztowaliśmy, ale „świeżym” mlekiem, i śmiało je wypijamy – cha, cha! Sytuacja robi się tylko trochę bardziej zabawna (dla nas w ogóle może nie być zabawna), ale w  tak zmodyfikowanej sytuacji można przynajmniej rozpoznać psikusa, w  którym nasze ugruntowane przekonanie nagle zostało obalone. Pamiętajmy, że przeświadczenie nie tylko musi być bezzasadne, lecz także musimy w  nie aktywnie wierzyć (tzn.  trochę się nad nim zastanowić) i  doprowadzić do jego ugruntowania (nie pamiętać, że zazwyczaj nie wiadomo, czy mleko jest świeże, co wyklucza ugruntowanie) wskutek działania mechanizmu heurystycznego (domysłu). Jak widać, trzeciej osobie o  wiele łatwiej śmiać się z  wypicia przez nas nieświeżego mleka. Mniej rygorystyczne warunki obowiązują w przypadku odwołania się do nastawienia intencjonalnego. C. Pozorne kontrprzykłady Do stanowiska odpraw na lotnisku podchodzi mężczyzna i mówi: – Chciałbym, żeby ta torba poleciała do Berlina, ta do Kalifornii, a ta do Londynu. – Przykro mi, ale to niemożliwe – pada odpowiedź przedstawicielki linii. Mężczyzna odpowiada: – Nieprawda. Ostatnim razem właśnie tak zrobiliście.

  – W zagadce, której odpowiedzią są szachy, jakiego słowa nie wolno użyć? – Słowa szachy. Jorge Luis Borges (1944)

  Pewne sytuacje na pierwszy rzut oka spełniają wszystkie nasze wymagania dotyczące humorystycznego punktu kulminacyjnego, ale w rzeczywistości wcale nie są śmieszne ani nawet dziwne. W  niektórych z  nich występują błędy w  rozumowaniu różniące się nieznacznie od błędów prowadzących

do powstawania humoru pierwszoosobowego. Niektóre z  najbardziej oczywistych kandydatów odwołują się do zapominania. Oto dwa przykłady zaczerpnięte z  życia, które na pierwszy rzut oka spełniają wymagania naszego modelu. Dan przychodzi na lunch do bufetu, zapominając, że umówił się z Paulem na partyjkę tenisa. Przysiada się do kolegów, posiłek upływa w  przyjemnej atmosferze. Dwadzieścia minut później pojawia się zirytowany Paul w stroju do tenisa. Danowi oczywiście nie jest do śmiechu. W czasie gdy ta historia rozgrywała się naprawdę, nie była zabawna, mimo że później można ją przekształcić w  dobrą autoironiczną anegdotę. Ale czy Dan właśnie nie odkrył luki w  swojej przestrzeni mentalnej, niepostrzeżenie uaktywnione założenie stojące w  sprzeczności z  innym przeświadczeniem? Aby się przekonać, dlaczego opisywana sytuacja nie jest śmieszna, musimy poddać analizie cały wachlarz możliwości:   1. Danowi zupełnie wyleciała z głowy umówiona partyjka tenisa. Patrzy na Paula i pyta: „Dlaczego się przebrałeś strój do tenisa?”, a kiedy Paul mu wyjaśnia, Dan powątpiewa w  jego słowa. Naprawdę nie pamięta, że się umówił. To pokazuje, że Dan ma bardzo słabą pamięć, ale cała sytuacja wcale nie jest śmieszna. Mogłoby to być zabawne dla kogoś innego będącego świadkiem opisywanej sytuacji, analogicznie do sytuacji nakreślonej w poniższym dowcipie. a. Lekarz: Mam dla pana złe wieści. Cierpi pan na AIDS i na chorobę Alzheimera. b. Pacjent: No cóż, przynajmniej nie mam AIDS.   Czy w  tym przypadku u  Dana występuje błędne, aktywne i  ugruntowane przeświadczenie? Trudno powiedzieć. Czy wolno nam stwierdzić, że każdy, kogo nie prześladują żadne obawy i kto zajmuje się swoimi sprawami, wyraża tym samym swoje (aktywne) przeświadczenie, że w  jego świecie wszystko jest w  porządku? Czy dobry model zarządzania dniem codziennym obejmuje nie zawsze świadome okresowe

kontrole mające na celu sprawdzenie, czy wszystko jest w porządku? Jeżeli tak, to każdy przypadek fałszywie dodatniego stwierdzenia „wszystko w porządku” pozwalającego życiu toczyć się dalej jest de facto aktywnym fałszywym przeświadczeniem, choć bardzo ulotnym. Jeżeli więc – jeżeli – Danowi właśnie wpadła do głowy taka samouspokajająca myśl, przybycie Paula może uznać za zabawne (odsuwając na bok zakłopotanie). Indywidualne różnice wrażliwości na tego rodzaju gafy dopuszczają wystąpienie rozbawienia u niektórych ludzi, podczas gdy inni w tej samej sytuacji odczują zakłopotanie.   2. Dan prawie zupełnie zapomniał o  umówionym meczu. Gdy Paul mu o  tym przypomina, przygnębiony Dan przyznaje, że rzeczywiście się umówili. Korekta błędnego przeświadczenia przebiega zbyt wolno i mozolnie, więc humor nie wystąpi.   3. Dan od razu orientuje się, że zapomniał o  meczu, a  uczucia skrępowania i  zakłopotania (w tej chwili) dominują nad ewentualnym rozbawieniem, jakie mogłoby się pojawić (ponieważ naruszałoby to warunek nieujemnej walencji uczuć). Możemy sobie wyobrazić, że John, który dzień wcześniej słyszał, jak Paul i  Dan umawiają się na tenisa, natychmiast orientuje się w  sytuacji i  wybucha śmiechem. John nie zauważa niczego niepokojącego w obecności Dana na lunchu, dopóki nie pojawi się Paul. Wtedy John odkrywa, że on i Dan popełnili ten sam błąd. Dla Johna jako widza cała sytuacja może być zabawna. John doświadcza klasycznego humoru trzeciej osoby, podczas gdy zakłopotanie Dana uniemożliwia mu odczuwanie wesołości.   4. Tuż przed przybyciem Paula Dan powiedział kolegom przy stoliku, jak to miło nie mieć żadnych pilnych zobowiązań i  spokojnie zjeść lunch w  dobrym towarzystwie. W  tym przypadku sprzeczność może być zbyt rażąca, zbyt oczywista i  prowadzić do zbyt wczesnego ujawnienia puenty w świecie rzeczywistym. Gdy pojawia się Paul i wszystko staje się jasne, nikt nie czuje rozbawienia. Dan po prostu zawalił. (Porównajmy: Jones,

operator reaktora jądrowego, mówi wyraźnie: „Teraz nacisnę przycisk A”, a potem, patrząc uważnie na przyciski, naciska omyłkowo przycisk B. Ta sytuacja prawdopodobnie bardziej przeraża, niż bawi, zarówno Jonesa, jak i  obserwatorów. Nie wiemy, czy operator się przejęzyczył, czy pomylił przyciski, ale popełnił zbyt oczywisty błąd, by u  kogokolwiek wzbudzić rozbawienie, choć możemy sobie wyobrazić przekształcenie tego zdarzenia w zabawny skecz).   5. Dan właśnie powiedział: „Jutro gram w tenisa z Paulem”, lecz myli dni. Dzisiaj jest środa, a nie wtorek. Tutaj fałszywe przeświadczenie Dana jest zbyt aktywne, dlatego jest zaskoczony obecnością Paula, i  choć wkrótce zorientuje się, że popełnił błąd i  z perspektywy czasu może nawet uznać go za zabawny, na razie odczuwa tylko zakłopotanie.   6. Kolejny wariant tej samej sceny. Paul robi psikusa Danowi: umówili się na tenisa na jutro, ale Paul, znając roztargnienie Dana, uważa – i słusznie – że może nabrać kolegę, przychodząc po niego dzisiaj. W  wyniku tego epizod nabiera cech humorystycznych, nawet dla Dana, chociaż nie bez chwili refleksji. Dana rozbawi początkowo popełniony przez niego błąd, gdy na widok Paula pochopnie dojdzie do wniosku, że roztargnienie znów daje mu się we znaki.   Bohaterką naszego drugiego przykładu jest Anna, która w  drodze do supermarketu zamierzała wypłacić pieniądze z  bankomatu, lecz zapomniała, więc gdy znalazła się przy kasie, odkryła, że nie ma czym zapłacić za zakupy. Irytujące lub zawstydzające, ale nie śmieszne. Sytuacji tej nie nazwalibyśmy raczej smutną, jak wtedy, gdyby Annie zabrakło pieniędzy z powodu ubóstwa. Znalazła się w kłopotliwym położeniu tylko ze względu na swoje zapominalstwo, ale cały incydent nie jest śmieszny, zwłaszcza dla niej. Gdy o czymś zapominamy, w naszej przestrzeni mentalnej pojawia się błąd, lecz polega on na zbyt słabej, a nie błędnej aktywacji. Podobnie jak

w  przypadku jednoczesnej aktywacji wszystkich znaczeń usłyszanego przez nas słowa (Swinney 1979), mogą istnieć ślady aktywacji mylnego przeświadczenia – o  tym, że wypłaciła pieniądze z bankomatu (bo miała taki zamiar, bo była to część jej planu dnia), lecz żaden z tych śladów nie jest na tyle silny, by doprowadzić do powstania humoru. Prześledźmy więc zmiany w odbiorze całego epizodu, analizując jego poszczególne warianty. Najprostszą modyfikacją mogącą obrócić całe zdarzenie w  źródło rozbawienia dla Anny byłoby odkrycie pomyłki tuż przed zajęciem miejsca w  kolejce do kasy. Zostawia w  przejściu wózek z  zakupami, biegnie do bankomatu i  wraca do kasy, być może chichocząc w  duchu z własnego roztargnienia. W tym przypadku jej reakcja zależy od sposobu, w  jaki odkryje swój błąd. Przeanalizujmy dwa spośród wielu możliwych wariantów.   a. W supermarkecie Anna spotyka koleżankę, która pyta ją, gdzie jest najbliższy bankomat. Słysząc te słowa, już wie, o czym zapomniała. Nieśmieszne. b. Anna ogląda drogą patelnię, która bardzo jej się podoba, i zastanawia się, czy wystarczy jej pieniędzy na dokonanie zakupu. Zaczyna przetrząsać torebkę w poszukiwaniu potwierdzenia transakcji z bankomatu i wykrzykuje: „Ojej! Zapomniałam pójść do bankomatu!”. W tym przypadku poszukiwanie ujawni jej chwilowe, aktywne, ugruntowane fałszywe przeświadczenie. Potencjalnie zabawne dla niej jako prosty przypadek humoru pierwszoosobowego.   Istnieje jeszcze jedna możliwość: przypadek osobistego, lecz trzecioosobowego humoru. Anna przygląda się z  zewnątrz własnemu zapominalstwu, tak samo jak przyglądałaby się podobnej pomyłce popełnionej przez kogoś innego. Nie przeżyła zażenowania ani dyskomfortu, ponieważ nie zablokowała kolejki do kasy, więc żadne silne emocje o negatywnej walencji nie kolidują z jej odczuciami, a co za tym

idzie, z rozbawieniem zaistniałą sytuacją po chwili refleksji. Anna jednak wcale nie musi odczuwać rozbawienia, jeżeli na przykład bardziej niż zwykle doskwiera jej świadomość bycia roztrzepaną lub właśnie w  tej chwili niepokoi ją coś innego. Chyba najważniejszym wnioskiem, jaki należałoby wyciągnąć z analizy dwóch powyższych przypadków, jest to, że samo zapominanie nie zalicza się do błędów przyczyniających się do powstawania humoru. Ale skłonność do zapominania może często sprzyjać popełnianiu innych błędów będących źródłem humoru. Wykorzystywanie hipotetycznych i  alternatywnych sytuacji do rozwiązywania problemów to kolejna grupa kontrprzykładów, którymi musimy się zająć. Gdy świadomie rozwiązujemy problemy, planujemy i  rozumujemy, często tworzymy tymczasowe przestrzenie mentalne zawierające sprzeczności. Dostrzeganiu niekonsekwencji i  korygowaniu ich w taki czy w inny sposób może towarzyszyć emocja satysfakcji, ale nie rozbawienia. Działając świadomie (choć nieformalnie), możemy umyślnie wprowadzać do przestrzeni mentalnej niepewne – nieugruntowane – założenia. Na ich podstawie tworzymy hipotezy, by się przekonać, dokąd nas zaprowadzą: „Co by było, gdyby...?”. Innymi słowy, śledzimy losy przyjętego założenia, więc nawet jeżeli jest ono błędne, nie mamy do czynienia z błędem ukrytym. Wykorzystujemy je, ale nie jako przesłankę epistemicznie ugruntowaną. Jeżeli jednak jakiś zawiły problem opiera się wszelkim próbom rozwiązania, dopóki nie odkryjemy milczącego założenia, którego istnienia wcześniej sobie nie uświadamialiśmy, na takie odkrycie możemy zareagować śmiechem. Czerpanie przyjemności z rozwiązywania zadań i problemów omówimy w następnym rozdziale. Kiedy Matthew Hurley przedstawiał swoją teorię na sympozjum w Instytucie Santa Fe w 2010 roku, David Krakauer zapytał go, dlaczego pewne rodzaje błędów, takie jak przegrywający ruch w szachach lub błąd taktyczny w  futbolu, nie są śmieszne. Podobnie jak w  przypadku wspomnianego przed chwilą rozwiązywania problemów, błędy te stanowią przykład funkcji ugruntowania epistemicznego naszego modelu. Szachista

(i piłkarz) podchodzi do każdego zagrania z  taką samą ostrożnością jak osoba rozwiązująca problemy. Analogicznie do wprowadzania niepewnych założeń do rozumowania, ruch w  szachach stanowi włączenie domysłu w  proces poszukiwań toczący się na szachownicy, dlatego gracz ma świadomość niepewności dokonywanych przez siebie wyborów. Kirsh i  Maglio (1994) odróżniają czynności epistemiczne od pragmatycznych. Walenie młotem w  ścianę po to, by zrobić w  niej dziurę, to działanie pragmatyczne nastawione na osiągnięcie pewnego celu, ale opukiwanie jej w  poszukiwaniu pustej przestrzeni jest działaniem poznawczym podejmowanym dla uzyskania informacji. Rozróżnienie to ma charakter stopniowalny, lecz jest przydatne i  odpowiada naszemu pojęciu stopnia ostrożności epistemicznej. W  przypadku większości czynności pragmatycznych nie zachowujemy ostrożności i  działamy śmiało, ale posuwając się dalej po kontinuum, docieramy do bardzo ostrożnych działań epistemicznych. Zagrania w  szachach i  w futbolu leżą gdzieś pośrodku. Obie gry mają charakter pragmatyczny (reguły nimi rządzące wymagają określonych zachowań), jednak ze względu na obecność przeciwników zawodnicy zazwyczaj zachowują ostrożność epistemiczną, oczekując na informacje zwrotne od świata. Jak wiemy z  wcześniejszej dyskusji, humor nie może się pojawić bez przyjęcia ugruntowanego błędnego założenia o „poprawności” danego zagrania. Oczywiście istnieją pewne okoliczności, na przykład końcówki partii szachów, w  których liczba i możliwe kombinacje figur są znacznie ograniczone, oraz sytuacje, kiedy gracz wykazuje zbytnią pewność siebie. Wykonany wówczas ruch może faktycznie odzwierciedlać nadmiernie ugruntowane przeświadczenie, a  więc porażka może się stać źródłem humoru współwystępującego z  rozczarowaniem z  powodu przegranej. W  tej zmodyfikowanej sytuacji, po delikatnej zmianie położenia jednego z przełączników naszego modelu, najczęściej niezabawne doznanie przegrania partii może się przekształcić w  zabawne poprzez ponowne wprowadzenie do kontekstu brakującego składnika ugruntowania epistemicznego. A co z przykładami fikcji niestosowanej do rozwiązywania problemów? Ludzie nieustannie opowiadają sobie historie dla rozrywki, ale światy

fantazji i  opowieści ilustrujące jakieś prawidłowości na ogół są nieprawdziwe. Wydaje się, że powinien zachodzić jeden z  poniższych przypadków: (1) w  każdej fikcyjnej historii powinna występować przynajmniej odrobina humoru, ponieważ, mimo że traktujemy je poważnie, rzeczywistość przynajmniej od czasu do czasu, jeżeli nie ciągle, obala iluzję, lub (2) w  fikcyjnych historiach nie mogą występować zabawne epizody, ponieważ mając świadomość ich fikcyjności, nigdy nie uważamy rozgrywających się w  nich wydarzeń za prawdziwe, nie istnieją więc epistemicznie ugruntowane przeświadczenia, które mogłyby zostać obalone.   Wiemy jednak doskonale, że żadne z  tych stwierdzeń nie jest prawdziwe. W  fikcyjnych dramatach nie ma ani odrobiny humoru, a przecież lwią część żartów stanowią fikcyjne opowieści. Dlaczego więc żadna z  przytoczonych powyżej możliwości się nie sprawdza? W  pierwszym przypadku słuchamy opowieści, gdyż sprawia nam to przyjemność, ale nigdy nie uznajemy ich za rzeczywistość, więc nie możemy odkryć, że są nieprawdziwe (może oprócz przypadków, w których ktoś nas okłamuje; tę ważną kwestię omówimy poniżej). Ani na chwilę nie mylimy ich z rzeczywistością. Drugie stwierdzenie stawia przed nami poważniejsze wyzwanie. Jeżeli słuchając opowieści, nie ugruntowujemy w naszych umysłach związanych z nimi przeświadczeń, ponieważ dobrze wiemy, że są fikcyjne, jak mogą one stanowić źródło humoru? Naszą odpowiedź podzielimy na dwie części. Po pierwsze, odłożymy na bok wszystkie opowieści zawierające wyłącznie humor trzecioosobowy, ponieważ wywołują one „fałszywe” przeświadczenia u  występujących w  nich postaci (tzn. przeświadczenia fałszywe w  odniesieniu do fikcyjnego świata). Pozostają więc przypadki, w  których odbiorcy pewnej humorystycznej opowieści mają jakieś ugruntowane fałszywe przekonanie. W  rozdziale 7 stwierdziliśmy, że

fikcyjne światy stanowią doskonałe narzędzia służące do usuwania sprzeczności (w nauce, a także w życiu codziennym), lecz zawsze jest to kwestia sprzeczności lokalnej, zachodzącej w  świecie fikcyjnym, która nawiązuje do naszych zasobów wiedzy o  świecie rzeczywistym tylko w  zakresie niezbędnym do zrozumienia świata fikcji. (Na przykład w  świecie Sherlocka Holmesa za prawdziwe należałoby uznać stwierdzenia, iż jego rodzice byli ludźmi, a on sam nosił bieliznę – chociaż Conan Doyle w  swoich opowiadaniach ani słowem o  tym nie wspomina; detektyw nie posiadał iPhone’a ani balonu na gorące powietrze – chociaż Conan Doyle ani wyraźnie, ani domyślnie temu nie zaprzecza; w  sferze niedookreślenia [tzn. nie jest ani prawdziwe, ani fałszywe w  świecie fikcyjnym] pozostaje także to, czy miał znamię skórne na lewej łopatce oraz czy był dalekim kuzynem Olivera Wendella Holmesa)[106]. Terminy takie jak „fałszywe przeświadczenie” lub „obalone przeświadczenie” nie odnoszą się do jakiejś idealnej, obiektywnej prawdy, lecz są skrótem myślowym opisującym lokalną niespójność z informacjami uważanymi za prawdziwe w  ramach aktywowanych treści. Innymi słowy, jako odbiorcy opisu sytuacji w  fikcyjnym świecie przyjmujemy, że pewne założenia przyjęte w  jego ramach są prawdziwe, a  to w  zupełności wystarcza do wytworzenia zalążków humoru, jak w  dowcipie 45 o  mężczyźnie, który wierzył w  istnienie czarownic. Humor w  opowieściach to humor wynikający z  ich wewnętrznej logiki, zbudowany z  ich elementów oraz z  rozprzestrzeniającej się aktywacji powiązanych obszarów siatki pojęciowej. W tej przestrzeni zawieszamy niedowierzanie w oderwaniu od naszej wiedzy na temat rzeczywistości, oczywiście o  ile wyraźnie zwrócimy uwagę na ten fakt. Prawidłowość ta występuje w  wielu przypadkach metahumoru (np. w  dowcipie 43 o  muffinkach) lub w poniższym:   Facet umiera, nie?... Idzie do nieba i... kiedy jest już pod bramą... Nie, poczekaj, zapomniałem, facet po prostu gnije w ziemi.  

A zmyślone historie, które nie od razu zaliczamy do fikcji? A  kłamstwa? Gdy ktoś opowiada nam historię, którą bierzemy za rzeczywistość, ugruntowujemy w  sobie przeświadczenia w  pierwszej osobie, prawda? Ewidentne kłamstwa nie są śmieszne bez względu na to, czy zaskakujący wynik jest pozytywny czy negatywny po prostu dlatego, że nie uznajemy pochopnie ani nieświadomie pewnej przesłanki za prawdziwą. Mówimy członkowi rodziny, iż nie kupiliśmy mu żadnego prezentu na urodziny, a on odkrywa nasze kłamstwo: pięknie zapakowany prezent leży na stole. Miła niespodzianka, ale nieśmieszna. Jeżeli zamiast tego subtelnie „zdradzimy się” z tym, że zapomnieliśmy o urodzinach (np. szepcząc do telefonu tak, by bezpośrednio zainteresowana osoba nas usłyszała: „Czuję się podle! Na śmierć zapomniałem o  jej urodzinach”), tak by ze smutkiem stwierdziła, iż prezentu nie będzie, a  następnie odkryje go na stole, mamy do czynienia z  innym zdarzeniem – z  potencjalnie zabawnym psikusem. Psikus będzie znacznie mniej zabawny, gdy jubilatka otworzy ładnie zapakowane pudełko i stwierdzi, że jest ono puste – negatywny afekt zdusi humor w zarodku. Jeżeli następnie wśród papierów w  pudełku znajdzie bon towarowy, psikus znów będzie zabawny. Oczywiście tego rodzaju serie zwrotów akcji nie działają jednakowo na wszystkich. Jeżeli ktoś w przeszłości został oszukany w ten sposób, nie wystąpi u  niego ugruntowane przekonanie niezbędne do powstania humoru. W przypisie zamieszczonym w  rozdziale 4 obiecaliśmy powrócić do kontrprzykładów niehumorystycznych niespójności Alexandra Baina (1875), do których odwoływał się on, broniąc przewagi teorii wyższości nad teorią niespójności. Ma rację w odniesieniu do starszych wersji teorii niespójności, lecz w  naszej wersji wszystkie przykłady Baina zawierają błąd projekcji (zob. rozdz. 3), czyli założenie, że humor tkwi w  bodźcach, a  nie w  tym, co dzieje się w  umyśle człowieka podczas przetwarzania tych bodźców w kontekście. Chociaż żaden z  przykładów Baina nie jest zabawny w  swojej podstawowej interpretacji, wszystkie mogą się stać humorystyczne po

wprowadzeniu niewielkich modyfikacji, co dotyczy zwłaszcza treści umysłu osoby postrzegającej. Na przykład zgodnie z  zaproponowaną przez Baina interpretacją przypadku „rozstrojonego instrumentu” pewna osoba bez żadnych oczekiwań po prostu wzięła gitarę, lub zasiadła przy fortepianie, i zaczęła grać, gdy okazało się, że instrument jest rozstrojony. Zazwyczaj jednak, kiedy muzyk bierze do rąk gitarę lub zasiada przy klawiaturze nowego fortepianu (tzn. nienależącego do niego lub od dawna nieużywanego), zachowuje ostrożność, zastanawia się nad brzmieniem oraz sprawdza, czy na pewno został dobrze nastrojony. Właśnie ten brak ugruntowania epistemicznego uniemożliwia im dostrzeżenie humoru w  brzmieniu rozstrojonego instrumentu. Niewielkie zmiany wprowadzone do oczekiwań muzyka mogą jednak wzbudzić rozbawienie: a. Muzyk pół godziny wcześniej grał na tym instrumencie, może więc żywić zasadne (racjonalne) oczekiwania, że gdy wróci, instrument zachowa właściwy strój. Po zagraniu zaledwie kilku dźwięków może wystąpić zabawna dezorientacja. b. Wyobraźmy sobie partię trzeciego rogu w  symfonii Beethovena Eroica graną w  niewłaściwej tonacji. Publiczność – której oczekiwania opierają się na kontekście sali koncertowej i wcześniejszej znajomości tego utworu – może wybuchnąć śmiechem. Muzycy-parodyści (zwłaszcza Peter Schickele) chętnie wykorzystują podobne zabiegi w swoich utworach.   W obydwu przytoczonych wariantach sytuacji nienastrojony instrument może być źródłem humoru. Efekt ten powstaje nie tyle dzięki niespójności (instrument wydaje fałszywe dźwięki), ile przede wszystkim dlatego, że fakt rozstrojenia obala w  naszym umyśle aktywne, ugruntowane przeświadczenie (tzn. oczekiwanie, iż będzie on dobrze nastrojony). Mamy jeszcze cztery kontrprzykłady pochodzące z  wczesnych analiz tego modelu, które chcielibyśmy przeanalizować ponownie, tym razem z perspektywy naszego podejścia. Pierwszy z nich to zagadka.  

(Z1) Mężczyzna wraz z synem mają wypadek samochodowy. Mężczyzna umiera, a jego syn trafia do szpitala. – Nie mogę operować tego chłopca – mówi chirurg. – To mój syn.   O co chodzi w tej historii? Jak wszyscy wiemy, chirurg jest matką chłopca. Zagadka przedstawiona w  tej formie nie jest śmieszna (przynajmniej tak nam się wydaje), ale wydaje się prowokować błąd w  rozumowaniu polegający na pochopnym przyjęciu założenia: chirurg jest mężczyzną, zanim zastąpi je przypuszczenie, że chodzi o matkę. Czy ta historia zostanie potraktowana przez odbiorców jako zagadka, zależy od popełnienia właśnie tego błędu. Dlaczego więc tym razem błędne przeświadczenie nie jest zabawne? Subtelna gra przeświadczeń polega tutaj na tym, że chociaż wydaje się, iż błąd wisi w  powietrzu, w  rzeczywistości go nie popełniamy. W  ogóle. Gdy chirurg mówi: „Nie mogę operować tego chłopca”, pojawia się dezorientacja. Zastanawiamy się, dlaczego nie: czy jego stan jest zbyt poważny? A może lekarz właśnie skończył dyżur? Chirurg szybko dodaje: „To mój syn”. Wiemy już, dlaczego nie może operować. Zauważmy jednak, że wcale nie przyjęliśmy błędnego założenia, iż chirurg jest ojcem chłopca. Przenalizujmy kolejno wszystkie możliwe przeświadczenia. Jeżeli od razu zidentyfikujemy chirurga jako matkę chłopca, nie ma problemu. To oczywiste. Gdybyśmy jednak próbowali wziąć go za ojca (co jest dość prawdopodobne, ponieważ zgodnie ze stereotypem zawód chirurga najczęściej wykonują mężczyźni, a  przynajmniej tak było przed laty, gdy w obiegu pojawiła się ta zagadka), musimy zdać sobie sprawę, że przeświadczenie to nie zostanie ugruntowane, gdyż w kontekście pojawiła się już wyraźnie sprzeczna z  nim informacja o  jego śmierci. Dlatego nie pojawia się błędne ugruntowane przeświadczenie. Naszym zdaniem proces identyfikacji przebiega inaczej. Przed usłyszeniem informacji: „To mój syn”, możemy żywić nieugruntowane, choć dość prawdopodobne (tzn. w stopniu przekraczającym 50%) przeświadczenie co do płci chirurga. Nie

popełniliśmy błędu – chociaż jesteśmy uprzedzeni, nie pozwalamy temu uprzedzeniu przekonać nas całkowicie. Gdy się jednak dowiadujemy, że chłopiec jest synem chirurga, nie możemy zaakceptować przeświadczenia, iż mamy do czynienia z  jego ojcem, ze względu na informację zawartą w  drugim zdaniu. Po prostu uderza nas sprzeczność powodująca dezorientację lub naprowadzająca nas na prawidłową odpowiedź, chociaż zazwyczaj pojawiają się obie właśnie w tej kolejności. Chcąc przekształcić tę zagadkę w  coś bardziej przypominającego dowcip, musimy zmodyfikować pewne informacje, by zachęcić słuchacza do wyrobienia w  sobie takiego czy innego ugruntowanego przeświadczenia. Niektórym odbiorcom wystarczy do tego równie często spotykana wersja tej zagadki przytoczona poniżej.   (Z2) Pewien chłopiec miał poważny wypadek rowerowy. Jego ojciec, dzwoni na numer alarmowy i jedzie z nim w karetce do szpitala. Pomaga wprowadzić wózek na izbę przyjęć, gdzie chirurg patrzy na chłopca i mówi: – Nie mogę go operować. To mój syn.   Wersje tego rodzaju, w  których ojciec jednocześnie żyje i  spotyka chirurga, pogłębiają i  znacząco modyfikują dezorientację odbiorcy. Po pierwsze, pojawia się przeświadczenie, że lekarz nie jest ojcem (ponieważ wydaje się, że kontaktują się z sobą, ale nie jest to wyraźnie powiedziane). Po drugie, nie odnosimy wrażenia, by chirurg był matką chłopca – nie tylko ze względu na uprzedzenie co do płci w  tym zawodzie. Zdajemy sobie również sprawę, iż gdyby znała ojca (jako matka chłopca z  pewnością musi, prawda?), jej wypowiedź nie sugerowałaby braku pokrewieństwa (ojciec już wie, że chłopiec „jest jej synem”, i nikt go nie musi o tym dodatkowo informować). Te dwie zmiany powodują ogromną różnicę przebiegu procesu aktywacji w naszym umyśle. W (Z1) żadne wzbudzone podejrzenie, że chirurgiem może być matka, nie natrafia na zaprzeczającą mu informację, podczas gdy każda myśl, iż

chirurgiem może być ojciec, natychmiast zostaje obalona przez informację o  jego śmierci. Dlatego więc odpowiedź pojawia się, gdy tylko odbiorca przezwycięży uprzedzenie o  dominacji mężczyzn w  zawodzie chirurga, w  związku z  czym nie następuje pochopne ugruntowanie tego przeświadczenia. W  (Z2) hipoteza chirurga jako matki zwykle zostaje zablokowana przez uprzedzenie dotyczące płci oraz przez pragmatyczny kontekst interakcji: „to niemożliwe, przecież rodzice nie rozpoznali się nawzajem”[107], co więcej, przyjęcie hipotezy chirurg-to-ojciec nie powoduje silnej sprzeczności dostrzeganej w  Z1, lecz śladową dezorientację spowodowaną słabszą nierozstrzygalnością epistemiczną: „jak to możliwe, żeby chirurg był jednocześnie ojcem?”. W  kolejnym etapie rozumowania może się pojawić błąd będący źródłem humoru. Dzieje się tak, jeżeli odbiorca ma bardziej ugruntowane przeświadczenie, że chirurg nie jest matką, a  więc prawdopodobnie jest ojcem. Odbiorca musi teraz znaleźć sposób rozwiązania sprzeczności w  sytuacji, w  której ojciec towarzyszący synowi na izbie przyjęć okazuje się chirurgiem. Wtedy prawdopodobnie pojawi się domysł, iż ojciec co prawda przybywa do szpitala jako ojciec, lecz zostaje rozpoznany przez swoich kolegów, wchodzi w  rolę lekarza i  zabiera głos z  tego punktu widzenia. Ta interpretacja wydaje się jednak niezręczna, z  powodu niepewności możemy nie być skłonni uznać jej za poprawną, ale myślimy: „to musi być coś w  tym rodzaju”. Osoby epistemicznie otwarte po usłyszeniu odpowiedzi, że chirurgiem jest matka i  zdając sobie sprawę ze zbyt wczesnego odrzucenia tej możliwości, powinny odczuwać humor pierwszoosobowy. Inni, bardziej konserwatywni epistemicznie odbiorcy, mogą być ostrożniejsi. Nie starają się uzasadnić hipotezy o  ojcu odgrywającym obydwie role, więc gdy słyszą poprawną odpowiedź, nie czują dyskomfortu. Oczywiście pozostaje garstka błyskotliwych osób niedających się wprowadzić w  błąd, które dokładniej przeszukując przestrzeń mentalną „chirurg-jest-matką”, przypuszczalnie od razu znajdą odpowiedź i dlatego w ogóle nie uznają tej zagadki za zabawną. Zaprezentowane przez nas powyżej subiektywne interpretacje podlegają falsyfikacji. Po pierwsze, dobrze dobrany kontrprzykład mógłby podważyć

nasze wyjaśnienia (wykazując ich błędność lub niekompletność), gdyby komuś udało się stworzyć (zabawny) dowcip oparty na błędzie spowodowanym stereotypowym postrzeganiem płci bez podstaw do stwierdzenia, że zależy on od głębszego ugruntowania epistemicznego. Po drugie, starannie skonstruowany paradygmat werbalizacji różnych podobnych struktur zagadek może umożliwić analizę wysuwanych przez nas tez poprzez wskazanie, jakie przeświadczenia żywią odbiorcy przed wyciągnięciem zabawnych, błędnych lub prawidłowych wniosków. Jeżeli odbiorcy, zastanawiając się, mówią: „na pewno nie jest matką”, a  następnie analizują hipotezę chirurga-jako-ojca, przewidujemy więcej śmiechu i subiektywnych opisów rozbawienia niż wtedy, gdy stwierdzają: „to chyba nie matka?”, i postanawiają później przeszukać tę przestrzeń. Kolejnego kontrprzykładu dostarczył recenzent wcześniejszej wersji tej książki, który poprosił nas o  doprecyzowanie naszego modelu na podstawie następującego przykładu: „Kiedy schodziłem po schodach, poślizgnąłem się i  prawie upadłem, na szczęście udało mi się odzyskać równowagę, a  potem wybuchnąłem śmiechem. Nie dostrzegam sprzeczności w  tym, że »prawie upadłem«”. Przyznajemy, że poprzednia wersja naszej odpowiedzi nie była wystarczająco jasna. Ponadto zaprezentowany przez recenzenta przykład jest dość podchwytliwy i dlatego warto go przeanalizować. Jak widać, stosując teorię w praktyce, należy zachować ostrożność. Po pierwsze, recenzent ma rację: myśl „prawie upadłem” z  pewnością nie zawiera sprzeczności. Jest ona w  pełni spójna i  jak najbardziej uzasadniona w tym kontekście – może być aktywna i ugruntowana, ale nie zawiera fałszywego przeświadczenia. Dlatego to nie ona jest źródłem humoru. W takim razie co jest jego źródłem? Przykład jest prosty: prawie upadłem, na szczęście udało mi się odzyskać równowagę. Chociaż przytoczony powyżej opis zawiera wiele wyobrażeń odnoszących się do lub sugerujących możliwe przeświadczenia w  danej sytuacji, każdy przekład zdarzeń na językowe środki wyrazu zawsze upraszcza

rzeczywistość, co więcej, struktura powierzchniowa wypowiedzi przesłania pewne istotne kwestie. W  tym przykładzie humor pojawia się w  myśli, o  której recenzent wyraźnie nie wspomina: w  chwili, w  której prawie upadł, doszedł do fałszywego przeświadczenia. Między innymi nabrał pewności, że upadnie i coś mu się stanie, więc przygotował się na nieuchronną kolizję. Ale nie upadł na ziemię, podobnie jak uczestnicy prób zaufania (zob. rozdz. 11C), z  zastrzeżeniem, że osobą, która nas podtrzymuje, jesteśmy my sami. Właśnie tu znajduje się fałszywe przeświadczenie, które się w  nas ugruntowało, chociaż (jak pokazała rzeczywistość) niepotrzebnie. Ten sam recenzent zaproponował kolejny kontrprzykład, którym chcielibyśmy się podzielić. Odnosi się on do intrygującego zjawiska asymetrii przeświadczeń: „Jeżeli podejrzewam, że żona mnie zdradza, to świadomość, iż błędnie zinterpretowałem pewne dowody (oraz wniosek, że jednak mnie nie zdradza) może stanowić powód do śmiechu. Ale jeżeli jestem przeświadczony, że żona jest mi wierna, lecz dojdę do wniosku, iż w rzeczywistości mnie zdradza, wcale nie jest mi do śmiechu”. Zgadzamy się z  obydwiema opiniami autora. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wyżej opisane przypadki stanowią swoje lustrzane odbicia, lecz jeden jest zabawny, a  drugi nie. Sprzeczność, o  której wspomina recenzent, nie jest jednak tak prosta ani symetryczna, a  więc nie zalicza się do kontrprzykładów z  dwóch przyczyn: aktywności przeświadczenia i  obecności negatywnego afektu. Można by pomyśleć, iż warunek nieobecności negatywnego afektu wyjaśnia, dlaczego jedna z  sytuacji może być zabawna, a druga nie. Ale takie postawienie sprawy przesłania głębszy problem, a  także sprzyja pochopnemu wyciągnięciu wniosku, od którego istnieją wyjątki. Niewątpliwie powzięcie podejrzeń co do niewierności współmałżonka może być przyczyną gniewu, przygnębienia, smutku i  innych negatywnych emocji, ale jeżeli, na przykład, z  innych powodów zastanawialiśmy się nad rozwodem, tego rodzaju, odkrycie może stanowić źródło pozytywnych doznań. (Słyszeliście o lalce Barbie w wersji „Rozwód”? W  komplecie znajduje się wszystko, co kiedyś należało do

Kena). Z  pewnością w  takich przypadkach warunek nieobecności afektu negatywnego odgrywa ważną rolę. Na przykład psikus o  bardzo krzywdzących konsekwencjach nie jest źródłem rozbawienia, zwłaszcza dla ofiary. Możemy podziwiać spryt oszusta, który pozbawia oszczędności starszą panią, lecz śmiech w tym wypadku stanowi wyraz zdumienia jego pomysłowością, a  nie rozbawienia (w rozdziale 12 omawiamy różnice między ciętym dowcipem i  humorem). Ponadto niemal we wszystkich dających się wyobrazić okolicznościach istnieje niedostrzeżona asymetria między przeświadczeniem (podejrzeniem), że współmałżonek jest niewierny, i  przeświadczeniem (zauważmy, że tu nie użylibyśmy słowa „podejrzeniem”) o  jego/jej wierności. To pierwsze będzie z  reguły (bardziej) aktywnym przeświadczeniem. Aktywność przeświadczenia jest warunkiem koniecznym wystąpienia zaskoczenia. Spodziewamy się, że prawo ciążenia działa wszędzie, kamienie są twarde, śnieg zimny, psy zaliczają się do ssaków, a  ptaki latają. To tylko kilka z całego mnóstwa przeświadczeń domyślnych, które wszyscy w  jakiś sposób rejestrujemy, lub przechowujemy w  stanie uśpienia w  pamięci długotrwałej. Rutynowo i  „natychmiast” aktywują je nasze ciągłe doznania zmysłowe. Gdy ktoś rzuca w  nas cegłą wykonaną z  gumy piankowej, spodziewamy się najgorszego, bo wiemy, że cegły są ciężkie i  twarde, ponadto bierzemy nadlatujący przedmiot za cegłę. Aktywacja przeświadczeń nie wymaga „głośnego” wypowiadania naszych myśli. W tym przypadku nasze aktywne przeświadczenia zdradzają reakcje – kucnięcie lub próba uchylenia się. Czy te same przeświadczenia na temat cegieł są aktywne, gdy tylko przechodzimy obok stosu cegieł i  rozpoznajemy jego indywidualne składniki? Nie, chociaż i  te przeświadczenia mogą ulec aktywacji, gdy tylko pomyślimy o  czymś, czym moglibyśmy rzucić, lub o  czymś, czym moglibyśmy zablokować drzwi. Podobnie gdy stwierdzimy, że osoba krzątająca się w  kuchni to nasza żona, nie aktywujemy długoterminowego domyślnego przeświadczenia co do jej wierności, chyba że pojawi się jakaś inna przyczyna kierująca nasze myśli właśnie na te tory. (Iluzjoniści wiedzą, że jeżeli trzymają w  ręku imitację cegły, muszą zachować daleko posuniętą

ostrożność, by się nie zdradzić ze swoim przeświadczeniem – ze swoją wiedzą – o tym, czym jest naprawdę. Przeświadczenie to jest dla nich tak samo aktywne jak nieaktywne pozostaje przeświadczenie, że jajko leżące na stole nie jest atrapą). Gdy więc ktoś uważa, że żona go nie zdradza, a  potem nagle nabiera odmiennego przeświadczenia, dokonane odkrycie uaktywnia żywione przez niego wcześniej przeświadczenie, co oznacza, iż przeświadczenia te powstały w  niewłaściwej kolejności, więc humor nie może zaistnieć. Nie żywiliśmy aktywnego przeświadczenia (nawet najmniejszego), iż żona nas nie zdradza, aż do chwili, gdy nasze uśpione przeświadczenie nie zostało obalone. Trochę przypomina to sytuację, w  której w  nadlatującym przedmiocie rozpoznajemy cegłę dopiero wtedy, gdy zostaniemy trafieni. Dla wykazania, że asymetria aktywności przeświadczenia sama w  sobie może zadecydować o  różnicy między odkryciem zabawnym i  takim, które może być zaskakujące, ale nie zabawne, rozważmy następującą sytuację. Jeżeli podejrzewamy, że listonosz porusza się na rowerze po swoim rejonie, wtedy nasza błędna interpretacja dowodów – rower, który stawiał na chodniku nie należał do niego, ale do kogoś, komu pomagał – może być przyczyną śmiechu. Ale jeżeli nie sądzimy, by listonosz poruszał się na rowerze, a  w pewnej chwili odkrywamy, iż tak jest w rzeczywistości – nie wzbudza to u nas rozbawienia. W lipcu 2008 roku Daniel Dennett przedstawił wczesną wersję naszego modelu na konferencji poświęconej muzyce, językowi i  umysłowi, zorganizowanej na Uniwersytecie Tuftsa. Podczas dyskusji jeden z  jej uczestników, Marc Hauser, zauważył: „Przyszedłem tutaj, spodziewając się, że będziecie mówić o  świadomości. A  tu proszę – opowiadacie o  humorze. Wystąpiło więc naruszenie przeświadczenia i  zachodzi konieczność jego skorygowania. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało, ale wcale nie uważam tego za zabawne. Wydaje mi się, że występują u mnie wszystkie składniki (waszego modelu), lecz nie czuję rozbawienia”. Czy to nie oczywisty kontrprzykład, a jeżeli nie, to dlaczego? Dennettowi

nie udało się wtedy wymyślić przekonującej odpowiedzi, ale po głębszym zastanowieniu wyjaśniliśmy wszystkie wątpliwości. W przestrzeni mentalnej Hausera znajduje się oczekiwanie, które, jak się okazuje, nie zostaje spełnione. Dlaczego nie odczuwa rozbawienia? Najpierw musimy zapytać, jak doszedł do tego błędnego oczekiwania. Nie powiedział, więc rozpatrzymy kilka możliwości. Mógł mieć przeczucie graniczące z pewnością, że Dennett będzie mówił o świadomości, jednym z  głównych przedmiotów swoich zainteresowań badawczych. Przeczucie nie wystarcza, nie stanowi ugruntowanego przekonania, mimo iż Hauser byłby gotów się o  to założyć. Porównajmy to z  oczekiwaniami według wszelkiego prawdopodobieństwa ugruntowanymi w  umyśle Hausera, zawartymi w  przestrzeni mentalnej bez zauważalnej oceny i  wysiłku umysłowego, takimi jak to, iż Dennett będzie miał na sobie (męskie) ubranie i będzie mówił po angielsku. Albo że wystąpienia nie wygłosi ktoś inny noszący to samo imię i  nazwisko. Nie twierdzimy, iż obalenie któregokolwiek z  tych przeświadczeń musi koniecznie wywołać rozbawienie zgodnie z naszym modelem, po prostu może się tak zdarzyć przy właściwym rozłożeniu akcentów, kolejności podawania informacji i nieobecności efektów zakłócających. Trudno natomiast wyobrazić sobie kontekst, w którym fakt, że Dennett nie mówi o świadomości, wywołałby rozbawienie słuchaczy. Granica oddzielająca domniemanie – w  naszym paradygmacie: przeświadczenie pospiesznie wrzucone w  przestrzeń mentalną przez działający bez nadzoru system segregacji – od przeczucia (przypuszczenia, domniemania lub wniosku), nie jest ostra. Łatwo zauważyć, iż dostrzeżenie błędu w jednym z dwóch ostatnich przypadków w  odpowiednich warunkach może wywołać humor, lecz nie będzie to humor uderzający ani nieodparcie śmieszny. Różnica występuje między tym, co można by nazwać przeświadczeniami przyjmowanymi na ślepo a  przeświadczeniami przyjmowanymi ostrożnie. Takie rozwiązanie pozwala nam zręcznie ominąć konieczność opracowania kryterium, swego rodzaju progu jako warunku koniecznego i  wystarczającego, by dane domniemanie wywołało rozbawienie. Widzimy tutaj, jak domena humoru wzajemnie przenika się z  domeną zagadek i  łamigłówek, których

rozwiązania mogą niekiedy wywołać nie tylko podziw i  zachwyt, lecz także wesołość. Wystarczy przypomnieć zagadkę o  chirurgu i  ofierze wypadku. Nie należy także zapominać o  warunku utajonego wprowadzenia (wniknięcia) przeświadczenia do przestrzeni mentalnej. Czy Hauser podczas krótkiego spaceru z  Harvard Square do budynku Tuftsa myślał o  tym, że wkrótce usłyszy, co nowego ma Dennett do powiedzenia na temat świadomości? Jeżeli tak, zniszczyło to wszelkie szanse na powstanie humoru, ponieważ fałszywe oczekiwanie zostało jawnie wprowadzone do jego przestrzeni mentalnej. Mechanizm ten przypomina trochę działanie poniższego (spalonego) angielskiego dowcipu:   (76) Zanim kogoś skrytykujemy, powinniśmy (jak to się mówi w przenośni) przejść milę w jego butach. Dzięki temu, kiedy już zaczniemy go krytykować, nie dość, że będziemy mieli nad nim przewagę, to on będzie musiał iść boso.   Na co możemy odpowiedzieć: Aha, nagle przeskoczyłeś od przenośni do dosłowności. Tego się nie spodziewaliśmy. Nieśmieszne. Ostrożność epistemiczna, ugruntowanie oraz status epistemiczny różnych źródeł informacji to dość subtelne parametry, podobnie jak status określonych przeświadczeń w  pamięci roboczej. Ponieważ nie odżegnujemy się od rozpatrywania przypadków granicznych, dobre kontrprzykłady dla naszej teorii powinny zawierać przeświadczenie lub przeświadczenia: (I)  aktywne, (II) stworzone heurystycznie, (III) ugruntowane oraz (IV)  obalone, a  mimo to niepowodujące rozbawienia. Lub oczywiście być naprawdę zabawne, lecz w żaden sposób nie pasować do tego schematu. Wielowymiarowe niuanse w  tej strefie granicznej omówimy bardziej szczegółowo w następnym rozdziale. D. Rzut oka na inne modele – Co 0 mówi do 8?

– Pogratulować wcięcia w talii.

  Co jakiś czas wspominamy o  rodzinnym pokrewieństwie naszej teorii z  wcześniejszymi modelami humoru opartymi na rozwiązywaniu niespójności. Podobieństwa są dość wyraźne, ale chcemy zwrócić na nie uwagę, by wyeksponować wprowadzone przez nas modyfikacje. Na chwilę powrócimy do typologii przedstawionej w  rozdziale 4, a  następnie przyjrzymy się bliżej kilku modelom rozwiązywania niespójności najbliżej spokrewnionym z naszą teorią epistemologiczną. Powierzchowne podobieństwo między naszym modelem humoru i  modelem rozwiązywania niespójności wynika z  tego, że obydwa odwołują się do mechanizmów logicznych. W  przeciwieństwie do teorii wyższości, uwalniania napięcia, mechanicznej, zabawy i  innych teorii ewolucyjnych, teoria rozwiązywania niespójności stworzyła podwaliny pod naszą pracę dzięki wyeksponowaniu dwóch kluczowych pojęć: nonsensu i  logiki. Jak się okazuje, humoru nie powoduje ani niespójność, ani jej rozwiązanie. Są to jedynie mechanizmy, które zazwyczaj pomagają nam odkrywać błędne ugruntowane przekonania. Odkrycie niespójności oznacza dostrzeżenie sprzeczności. Powstała w  ten sposób dezorientacja pobudza ukrytą behawioralną analizę sytuacji – szczególnie efektywny sposób poszukiwania błędnych ugruntowanych przekonań. Jeżeli tak się dzieje, mamy wrażenie, że rozwiązaliśmy niespójność powodującą humor, lecz jest inaczej: dopiero odkrycie błędnego ugruntowanego przeświadczenia tworzy humor. Możemy być tego pewni, ponieważ inne rodzaje rozwiązywania niespójności nie tworzą humoru (np. pamiętamy, że wyłączyliśmy w  domu światła, widzimy, że się palą i  odkrywamy, że ktoś się do nas włamał), co więcej, nierozwiązane niespójności także mogą być źródłem humoru. Iluzjonista trzyma w ręku kawałek liny. W dół zwisa długa pętla, a ku górze sterczą trzy (!) końce. Pyta widzów: „Czy lina może mieć trzy końce?”. Pytanie retoryczne, na które wszyscy znamy odpowiedź. Nie może, dlatego zakładamy, że czwarty koniec należący do drugiej liny musi być ukryty w jego zaciśniętej pięści. Iluzjonista drugą ręką powoli rozciąga

pętlę, trzy końce liny znikają w  jego dłoni, a  po chwili dwa jej końce zwisają do ziemi. Mężczyzna otwiera dłoń, którą wcześniej trzymał trzy końce liny – i okazuje się, że jest ona pusta. Widzowie często reagują na tę sztuczkę nie tylko podziwem, lecz także śmiechem. Niespójność zachodzi między dwoma i trzema końcami jednej liny, ale podczas pokazu na pewno nie mamy do czynienia z  jej rozwiązaniem. Zgodnie z  naszą teorią w  umysłach śmiejących się osób ugruntowało się przeświadczenie, że iluzjonista trzyma w ręku dwie liny. Po chwili to przeświadczenie zostało obalone. Widzowie nie do końca wiedzą, co się stało, ale przekonali się, iż ich domniemanie o  istnieniu dwóch lin było błędne. To tylko jeden z  setek przykładów magicznych sztuczek wywołujących w  nas tego rodzaju przeświadczenia. Mimo nierozwiązywania niespójności są one źródłem rozbawienia. W tej sytuacji występuje jeszcze wcześniejsza niespójność: pomiędzy trzema końcami liny i  jedną pętlą. To właśnie ta niespójność spowodowała, że powzięliśmy błędne przeświadczenie, czując się zmuszeni dokonać wyboru jednej opcji fałszywej dychotomii. To kolejny mechanizm, zgodnie z  którym niespójność może prowadzić do humoru, lecz bardzo odmienny od niespójności każącej nam odkrywać błędne ugruntowane przeświadczenie. Jak widać, w  opisywanych przypadkach mamy stale do czynienia właśnie z  ugruntowanym błędnym przeświadczeniem. Nasz model łączy w  sobie i  eksponuje pewne elementy teorii humoru Schopenhauera i  Kanta odwołujące się do rozwiązywania niespójności. Ponieważ wcześniejsze modele humoru nawet w  ogólnym zarysie nie proponowały żadnych mechanizmów poznawczych ani neuronalnych, nie można było prześledzić ich działania „w zwolnionym tempie”, nie można więc było poddać analizie kolejnych etapów powstawania zjawiska humoru. Opracowany przez nas mechanizm pozwala spojrzeć na nowsze modele z  nieco innej perspektywy. W  ujęciu teoretycznym zaproponowanym przez Sulsa (1972) niespójność powstaje pomiędzy sytuacją naszkicowaną we wprowadzeniu i  puentą dowcipu. W  naszym

modelu zarówno wstęp, jak i konkluzja (lub puenta) dostarczają informacji w  połączeniu z  istniejącą wiedzą, pozwalających stopniowo budować przestrzeń mentalną, w  której różne przeświadczenia i  metaprzeświadczenia zostają ugruntowane z  różną intensywnością epistemiczną. W  pewnej chwili, rozumując na podstawie reguł logiki, dostrzegamy błąd tkwiący w  inferencjach wykorzystanych do zintegrowania wstępu i  puenty w  jednej przestrzeni mentalnej. Chociaż najczęściej pojawia się rozwiązanie, zabawne jest nie tyle samo rozwiązanie niespójności, ile wykrycie (a nie tylko obecność) błędu. Model Sulsa sprawdza się w przypadku pewnej klasy żartów tekstowych, kiedy to wprowadzenie dostarcza informacji koniecznych do powstania nadmiernie ugruntowanego przeświadczenia, które następnie okazuje się niespójne z  informacjami zawartymi w  puencie (lub z  inferencjami uzyskanymi na podstawie tych informacji). Nie tłumaczy jednak wszystkich odmian humoru, o  czym świadczy konkurencyjny model pochodzący mniej więcej z  tego samego czasu. Model Schultza (1976), o  którym mowa, opiera się na mechanizmie innej klasy dowcipów. We wprowadzeniu do nich znajdują się dwie niejednoznaczne informacje, lecz tylko jedna odpowiada puencie. W  naszej teorii „pierwsza” interpretacja przyczynia się do budowy przestrzeni mentalnej – z  wykorzystaniem istniejącej wiedzy i  inferencji. Ale błąd – niewłaściwe ugruntowanie przeświadczenia – zostaje popełniony jeszcze przed usłyszeniem puenty. To właśnie puenta pomaga zauważyć błędne założenia inferencyjne powstałe podczas konstruowania modelu. W rozwinięciu modelu Sulsa zaproponowanym przez Wyera i Collinsa (1992) znajdują się dwa zastrzeżenia: po pierwsze, rozwiązanie konfliktu między wprowadzeniem i  puentą musi nastąpić w  taki sposób, by pierwotna interpretacja nadal miała sens bez dodatkowych informacji wymuszających reinterpretację (nazywają ten warunek niezamiennością), a  po drugie, w  porównaniu z  pierwotną interpretacją, nowa interpretacja musi mieć mniejsze znaczenie. Na poparcie swojej tezy przytaczają pewną prawidłowość, której ich zdaniem nie da się łatwo wyjaśnić jedynie rozwiązaniem niespójności bez spełnienia tych warunków. Prawidłowość

tę zaobserwował Nerhardt (1976) podczas eksperymentu, którego uczestnicy mieli za zadanie z  zawiązanymi oczami porównywać ciężar przedmiotów podawanych im do obu rąk. Początkowo podawano im przedmioty o  zbliżonych ciężarach, a  następnie przedmioty znacznie różniące się pod tym względem. Wynik? Najczęściej uśmiech lub wybuch wesołości. Zdaniem Wyera i Collinsa, uczestnicy eksperymentu dochodzili do wniosku, że wcale nie miał on na celu badania ciężaru przedmiotów, uznawali całą sytuację za mniej poważną, niż pierwotnie sądzili, i właśnie ta reinterpretacja wywołała u  nich rozbawienie z  powodu umniejszenia. My mamy jednak wątpliwości, czy to jedyne myśli, jakie przychodziły do głowy badanym. Można się zastanawiać, czy eksperymentatorzy próbowali przygotować uczestników, podając im przedmioty o  zbliżonej masie, by sprawdzić, w  jakim stopniu na ich osąd wpływa odległy efekt zakotwiczenia. Tego rodzaju przesłanka byłaby niespójna z  opinią, że eksperyment nie odbywa się na poważnie, mimo to jego uczestnicy mogli zareagować śmiechem. My proponujemy inne wyjaśnienie: uczestnicy eksperymentu po prostu spodziewali się przedmiotów o  ciężarach zbliżonych do tych, z którymi mieli do czynienia podczas pierwszych prób przez ekstrapolację (rodzaj automatycznej inferencji abdukcyjnej). Gdy więc podawano im do rąk przedmioty o  różnych ciężarach, ich aktywne oczekiwania oparte na inferencjach zostały obalone. Tylko to było źródłem humoru, chociaż po jakimś czasie mogła się pojawić refleksja, dlaczego eksperymentator postanowił uporządkować przedmioty właśnie w  takiej, a  nie innej kolejności. Nie widzimy więc konieczności odwoływania się w tym kontekście do warunku umniejszenia. Warunek niezamienności Wyera i  Collinsa to interesująca zapowiedź jednego z  elementów naszego modelu. Jego spełnienie oznacza, że pierwsza interpretacja treści humorystycznej (tzn. przed wystąpieniem niespójności) pozostaje spójna aż do chwili ujawnienia puenty wskazującej na prawdziwość drugiej interpretacji. Naszym zdaniem właśnie dlatego tradycyjny model rozwiązywania niespójności koncentrował się nie na błędach, lecz na interpretacjach. W  naszym modelu odpowiada to następującemu spostrzeżeniu: gdy odkrywamy niewłaściwie ugruntowane

przeświadczenie, często okazuje się, iż rozumowanie prowadzące do takiego ugruntowania jest poprawne (tzn.  składało się z  faktów i  najbardziej prawdopodobnych założeń) przy braku informacji przemawiających za drugim, bardziej spójnym modelem rozumienia. Jak już kilkakrotnie powiedzieliśmy, humor polega na wykrywaniu nieprawidłowych przeświadczeń, a nie na porównywaniu interpretacji[108]. Minsky (1984) utrzymuje, że „przypuszczalnie na próżno pytamy, czym właściwie jest humor”, i  nawiązuje do problemów, z  jakimi borykał się Wittgenstein (1953), próbując zdefiniować pojęcie gry. Podaje jednak kilka kategorii, które jego zdaniem znacząco przyczyniają się do sformułowania przybliżonej definicji komizmu. Pierwszą z  nich jest zmiana ram odniesienia, które już omówiliśmy, a  drugą jego idea „cenzorów poznawczych”. Porównajmy obie te koncepcje z  naszą teorią. Humor, który zdaniem Minsky’ego opiera się na zmianie ram odniesienia, stanowi podklasę humoru uwzględnioną w  naszym modelu (choć, jak wcześniej podkreśliliśmy, sceptycznie podchodzimy do ram odniesienia jako takich). Zmiana ram odniesienia to mechanizm logiczny – zresztą niejedyny – który w  pewnych okolicznościach konsekwentnie obala wywodzące się z  inferencji przeświadczenie uznane wcześniej za prawdziwe. Nie wszystkie zmiany ram odniesienia przyczyniają się do powstania humoru. Coulson (2001) przedstawia przekonujące argumenty za występowaniem zmian ram odniesienia niemal we wszystkich procesach myślowych, lecz przecież nie wszystek humor opiera się na tym zjawisku. Na przykład omówiony powyżej eksperyment Nerhardta wskazuje na pojawienie się humoru w  sytuacji, w  której zmiana ram odniesienia może w  ogóle nie występować. Chociaż uczestnicy badania śmiali się, trudno wskazać na związek danych wywołujących ich reakcję z  jakimikolwiek ramami odniesienia, a  jeszcze trudniej stwierdzić, czy jedna z  nich zastępowała inną, uznaną za fałszywą. Czy istnieje rama odniesienia dla (prawdopodobnie nowego) doznania polegającego na trzymaniu w  rękach przedmiotów o  zbliżonym ciężarze przez osoby z  zawiązanymi oczami? Czy istnieje inna rama odniesienia dla doznania polegającego na trzymaniu w  rękach przedmiotów o  bardzo różnym

ciężarze przez osoby z  zawiązanymi oczami? Naszym zdaniem sednem humorystycznego epizodu dla uczestników eksperymentu było przeświadczenie oparte na inferencji – na oczekiwaniu. Rama odniesienia (jeżeli w  ogóle można ją tak nazwać) dla tego epizodu nie zmieniła się w  chwili odbioru bodźca uznanego za humorystyczny, zmieniło się tylko jedno oczekiwanie. Chociaż zaproponowany przez Minsky’ego mechanizm rozumienia znacznie różni się od naszego, jego poglądy na rolę humoru bardzo przypominają nasze – i on, i my uważamy humor za narzędzie służące do oczyszczania struktur poznawczych. W opracowanej przez niego koncepcji „cenzorów poznawczych” humor pełni funkcję maszynerii służącej do zapobiegania błędom. Różnimy się pod względem kategoryzacji błędów (u niego występują „nieodpowiednie porównania”, u  nas „błędne przeświadczenia”, chociaż wywodzą się one z  logiki), a  także pod względem mechanizmów czyszczących (jego „heurystyczny nadzór nad logiką” to metalogika realizowana jako układ milionów uczonych cenzorów logicznych stosowany w  postaci serii testów warunków wstępnych w  celu „tłumienia nieproduktywnych stanów psychicznych”; u  nas jest to po prostu wykrycie błędnego ugruntowanego przeświadczenia). Mimo tych wszystkich różnic uważamy model Minsky’ego za najbliższy naszemu ze względu na koncepcję oczyszczania struktur poznawczych. Wyjaśnijmy jednak bardziej precyzyjnie, na czym polegają te różnice[109]: według koncepcji „cenzorów poznawczych” w ciągu całego naszego życia odkrywamy miliony zapobiegawczych reguł logicznych opisujących przemyślenia i  inferencje, których powinniśmy starać się unikać. Z tego punktu widzenia humor występuje wtedy, gdy te zasady ulegną złamaniu – gdy w  naszych umysłach pojawiają się takie „zakazane” myśli, jesteśmy zachwyceni. Teoria Minsky’ego koncentruje się na „nieskutecznych lub destrukcyjnych procesach myślowych”, ale my nie dostrzegamy związków humoru z  wykrywaniem tego rodzaju ustrukturyzowanych błędnych przekonań. To bardzo subtelne rozróżnienie: chociaż humor jest powiązany z  błędnymi przeświadczeniami spowodowanymi przez założenia wykorzystywane w  procesie tworzenia

inferencji, błędy te nie stanowią oznak nieprawidłowego rozumowania, więc żadni cenzorzy nie mogą ich wykrywać ani im zapobiegać. Naszym zdaniem humor zwraca uwagę na niepoprawność pewnego przeświadczenia wytworzonego w  procesie rozumienia, a  nie na niepoprawność rozumowania, które doprowadziło nas do niego. Rozumowanie to jest bowiem zazwyczaj (choć zapewne nie zawsze) w pewnym sensie poprawne. Choć stosowany przez nas system inferencji oparty na heurystykach ze swej natury jest obarczony ryzykiem, statystycznie częściej pomaga nam on wyciągać właściwe niż niewłaściwe wnioski. W  większości przypadków dostarcza prawidłowych przeświadczeń dzięki założeniom, które zwykle są prawomocne, i  inferencjom, które zwykle sprawdzają się w  praktyce. Wyrażenie „dwa ptaszki w  dziupli” najczęściej oznacza po prostu ptaszki w  dziupli. Wykrycie błędu w  grze słów (dowcip nr 10) wcale nie nakazuje nam zwiększać czujności za każdym razem, gdy znów usłyszymy te słowa. Nadal powinniśmy zakładać, że „dziupla” w  kontekście „ptaszków” oznacza otwór w  pniu drzewa. Podejmowanie tego rodzaju ryzyka to nieunikniona konsekwencja używania narzędzia, od którego w  dużym stopniu zależy powodzenie naszego rozumowania; poza tym, tak naprawdę, nie mamy wyboru[110]. Ryzykując, popełniamy błędy, ale ryzyko podjęte zgodnie z  regułami sztuki nie powoduje błędów, których unikania moglibyśmy się nauczyć. Dla ochrony przed nimi nie możemy opracować listy reguł postępowania cenzorów poznawczych. Żadne narzędzie oparte na zjawisku humoru lub innym nie nauczy nas, jak dokonywać wyłącznie poprawnych założeń probabilistycznych. Przeciwnie, musimy się nauczyć żyć z  tą usterką w  funkcjonowaniu naszych umysłów i  wykrywać jej konsekwencje, gdy już wystąpią. Humor to mechanizm wspomagający, służący do wykrywania niektórych (nie wszystkich!) spośród sporadycznych, lecz nieuniknionych przypadków zawodności tak ryzykownego systemu. Kuszące, choć nadmierne uproszczenie naszej epistemologicznej teorii humoru dotyczy falsyfikacji przeświadczeń. Część innych niedawno opracowanych teorii również wspomina o  przeświadczeniach (np.

LaFollette, Shanks 1993)[111], a  nawet o  falsyfikacji przeświadczeń (np. Jung 2003). Każdy model zbudowany na tych zasadach, podobnie jak nasz, należy do rodziny teorii rozwiązywania niespójności, modele te można nawet określić mianem nowszych wersji schopenhauerowskiej niespójności między wyobrażeniem i  percepcją. Zwracając uwagę na niedookreśloność modelu Schopenhauera, niektórzy teoretycy proponują wprowadzenie do niego dodatkowych ograniczeń, takich jak te autorstwa Wyera i  Collinsa (zob. rozdz. 10D) lub Junga (2003). Teoria tego ostatniego oparta na koncepcji „oka wewnętrznego” jest ostatnim członkiem tej rodziny teorii, z  którym porównamy naszą teorię epistemologiczną. Zdaniem Junga humor powoduje falsyfikacja przeświadczenia z dodatkowymi ograniczeniami nakładanymi przez „empatię” oraz coś, co nazywa on „zdolnością do doraźnego współodczuwania” (sympathetic instant utility, SIU). Każde z  tych trzech ograniczeń stanowi „warunek konieczny oraz (...) te trzy kryteria łącznie wystarczają do wyjaśnienia wszystkich przyczyn śmiechu” (Jung 2003, s. 220–221). Jung prezentuje kilka ciekawych koncepcji (falsyfikacja przeświadczeń i  nastawienie intencjonalne odgrywające ważną rolę również w  naszej pracy), lecz nie dostrzega kilku innych, a  tych, które dostrzegł, nie ułożył we właściwą całość. Ponieważ teoria Junga jest tylko teorią „mechanizmu wyzwalającego” humor, z  jego poglądami porównamy tylko tę część naszej teorii. Naszym zdaniem u Junga empatia oznacza zdolność do przyjmowania nastawienia intencjonalnego: „Śmiech w  odpowiedzi na dowcip wymaga zrozumienia pragnień i  przeświadczeń opowiadającego dowcip oraz przeświadczeń postaci w nim występujących” (Jung 2003, s. 219). Używa terminu „teoria umysłu” (który poddajemy krytyce powyżej, zob. rozdz. 9A), cytuje literaturę na temat neuronów lustrzanych (Gallese i in. 1996; Rizzolatti i  in. 1996) i  kilkakrotnie powtarza, że „śmiejąca się osoba rozumie stany umysłu” postaci występujących w dowcipie. Oczywiście ma rację, twierdząc, iż teoria umysłu lub nastawienie intencjonalne jest

zawsze wykorzystywane podczas wykrywania humoru w  każdej sytuacji, w  której występują inne podmioty, ale nie docieka, jak wykorzystanie nastawienia intencjonalnego umożliwia wykrycie fałszywego przeświadczenia, dlaczego humor pierwszoosobowy nie wymaga nastawienia intencjonalnego, nie zwraca również uwagi na różnice poznawcze między znajomością stanów umysłu pierwszej i trzeciej osoby tłumaczące złagodzenie warunków koniecznych do wystąpienia humoru trzecioosobowego. Jung wykorzystuje pojęcie „zdolności do doraźnego współodczuwania” w celu stwierdzenia, czy jesteśmy zadowoleni z wpływu danej sytuacji na jej uczestników. Pisze: „Mówiąc bardzo ogólnie, kiedy dobre rzeczy przytrafiają się tym, których osoba śmiejąca się lubi, a  złe rzeczy przytrafiają się tym, których nie lubi, stan ten jest dla niej zadowalający i  SIU ma walencję dodatnią, jednak gdy złe rzeczy przytrafiają się ludziom, których ona lubi, a dobre rzeczy tym, których nie lubi, stan ten jest dla niej niezadowalający i SIU przyjmuje walencję ujemną” (2003, s. 219–220). Opis ten wykazuje niezwykłe podobieństwo do boorstinowskich punktów widzenia (zob. rozdz.  8), które mogą niekiedy modulować humor, ale w  naszej teorii różne punkty widzenia stanowią jedynie sporadycznie spotykane czynniki modyfikujące humor i jako takie nie zaliczają się do mechanizmu wyzwalającego. Można to łatwo zauważyć w  przypadkach humoru pierwszoosobowego: nie ma w  nich osoby, do której moglibyśmy poczuć sympatię lub empatię (oprócz naszego własnego omylnego „ja”) i z nikim nie wchodzimy w relację wymagającą „zdolności do doraźnego współodczuwania”. Weźmy na przykład proste gry słów, w  których humor opiera się wyłącznie na błędnych interpretacjach.   (77) Poszedłem szukać pracy, a znalazłem zawód.   Zarówno w  podejściu Junga, jak i  w naszym występuje falsyfikacja przeświadczeń, lecz Jung twierdzi po prostu, że w  odbiorze humoru

zawsze mamy do czynienia z  falsyfikowanym przeświadczeniem. Jak już wyjaśniliśmy, wiele falsyfikowanych przeświadczeń nie wywołuje humoru (nawet jeżeli towarzyszy im empatia oraz zdolność do doraźnego współodczuwania). Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Czekamy na lotnisku na przylot córki, która nagle telefonuje z  informacją, że przewoźnik przyjął zbyt wiele rezerwacji na jej lot i  w związku z  tym będzie musiała poczekać dwie godziny na następne połączenie. Siadamy więc w  poczekalni i  zaczynamy czytać jakąś książkę, żeby możliwie najlepiej wykorzystać irytującą sytuację. Kilka minut później córka znów dzwoni i mówi, że jakiś pasażer odstąpił jej miejsce, więc jednak poleci pierwszym samolotem. Odczuwamy ulgę, ale nie rozbawienie, mimo że przeświadczenie o konieczności odczekania dwóch godzin zostaje obalone, pojawia się zdolność do doraźnego współodczuwania i „rozumiemy stany umysłu” wszystkich uczestników sytuacji[112]. Chcąc zidentyfikować mechanizm wyzwalający humor, trzeba określić istniejące rodzaje przeświadczeń oraz stwierdzić, jakie rodzaje błędów w  których przeświadczeniach mogą stanowić źródło humoru. W teorii Junga brakuje także metody falsyfikacji przeświadczeń pomagającej rozróżniać mechanizmy wyzwalające humor odpowiednio w  pierwszej i  w trzeciej osobie. Traktujemy więc teorię Junga jako bliską duchowi tej części naszego modelu, w  której zajmujemy się poznawczymi mechanizmami wyzwalającymi, lecz mimo ogólnych podobieństw uważamy ją pod pewnymi względami za niekompletną i błędną. Na naszą szczególną uwagę zasługują prace jeszcze jednego teoretyka. Graeme Ritchie od wielu lat bada teorie humoru (np. Ritchie 1999, 2006) i  jest jedynym autorem (o jakim wiemy) akceptującym teorie oparte na rozwiązywaniu niespójności i jednocześnie dostrzegającym ich niepełność. Poddajmy więc naszą teorię analizie z jego punktu widzenia. E. Pięć pytań Graeme’a Ritchiego – Życie jest jak most. – W jakim sensie?

– A skąd mam wiedzieć? Minsky (1984)

  Niekiedy teoretycy intuicyjnie formułują bardzo ważne spostrzeżenia związane z interesującym ich zagadnieniem, lecz nie potrafią precyzyjnie określić jego konsekwencji dla dziedziny swoich zainteresowań. Ritchie (1999) w  swoim artykule Developing the Incongruity Resolution Theory zauważa, że coś takiego przytrafiło się zwolennikom teorii rozwiązywania niespójności. Analizując zastosowanie modeli Sulsa i  Schultza do tekstowych oraz narracyjnych bodźców humorystycznych (głównie dowcipów), zadaje pięć zasadniczych pytań odnoszących się do kwestii, jakiego rodzaju niespójność jest śmieszna lub dlaczego niespójność powoduje rozbawienie (ale nie odpowiada na nie). Sugeruje, iż odpowiedzi na te pytania będą ważnym krokiem naprzód w teorii humoru. Zgadzamy się z  nim, dlatego poniżej przedstawiamy jego pytania wraz z  naszymi odpowiedziami.   (P1) Co sprawia, że jedna potencjalna interpretacja jest bardziej oczywista niż inne?   W klasycznej teorii rozwiązywania niespójności początkowo przyjmuje się jedną interpretację, która następnie zostaje wyparta przez drugą. Ritchie chce wiedzieć, dlaczego każdą z  nich wybiera się właśnie wtedy, a  nie kiedy indziej. Struktura zastępowania interpretacji w  tej teorii stanowi podklasę modelu zaprezentowanego w niniejszej książce. Zgodnie z tym modelem pierwsza interpretacja wywodzi się z założeń powstających w  procesie inferencji opartym na wiedzy odbiorcy o  świecie i  o  sytuacji nakreślonej we wprowadzeniu do dowcipu. Wskazówki zawarte we wprowadzeniu mogą sugerować, że w  rozpatrywanym kontekście jedna interpretacja jest bardziej prawdopodobna niż inne, a  więc założenie zostaje przyjęte „automatycznie” (czyli niepostrzeżenie). Najprawdopodobniej właśnie tak przebiega proces rozumienia na podstawie niepełnych danych. Należy pamiętać, że nawet wtedy, gdy

opowiadamy sobie dowcipy, a  więc spodziewamy się wystąpienia tego rodzaju błędów, i  tak tworzymy błędne inferencje, jeżeli osoba opowiadająca dowcip jest wystarczająco utalentowana. Po raz kolejny powróćmy do gry słów z  dowcipu 10 w  chwili, gdy się dowiadujemy, że „dwa ptaszki były w  dziupli”. Słowo „dziupla” użyte w  kontekście „ptaszków” najczęściej odnosi się do otworu w  drzewie, dlatego nie dysponując informacjami ujednoznaczniającymi, wybieramy statystycznie najbardziej prawdopodobny sens (w kontekście słowa „ptaszki”) dla niejednoznacznego słowa „dziupla” (w innych przypadkach aktywacji może ulegać znaczenie torowane, a  nie bardziej prawdopodobne). Nasze przeświadczenie często okazuje się fałszywe dlatego, że starą interpretację zastąpiła nowa, zgodna z  istniejącą wiedzą i  uwzględniająca wszystkie dostępne dane bez wystąpienia sprzeczności. W dowcipach interpretacji tej zwykle dostarcza autor dowcipu (jego twórca, ewolucja memetyczna lub oba), który odkrył, jakie informacje uczynią nową interpretację bardziej spójną. Oczywistość to cecha wspólna wszystkich inferencji wytwarzanych przez nieświadome mechanizmy segregacji zależne od heurystyk działających pod presją czasu i  nieustannie tworzących nowe oczekiwania.   (P2) Jak trudny do przyswojenia musi być fragment tekstu, by pobudził odbiorcę do poszukiwań innej interpretacji? Jak można sterować tymi poszukiwaniami za pomocą fragmentu tekstu sugerującego konieczność reinterpretacji?   Po pierwsze, nie cały humor wywodzi się z  reinterpretacji fragmentu tekstu. Możemy śmiać się z  głupiego, głupszego i  najgłupszego, którzy nawzajem potykają się o siebie. Ta odmiana humoru w ogóle nie wymaga reinterpretacji. Przeformułujmy więc pytanie Ritchiego w świetle naszego modelu: „Co każe nam uznać dany model w  przestrzeni mentalnej za niewystarczający?”. Sprawdzanie spójności w  przestrzeniach mentalnych nie tylko odbywa się często, lecz przede wszystkim stanowi niezależny od woli element procesu tworzenia przestrzeni mentalnych, więc samo

tworzenie przestrzeni mentalnych jest operacją przypominającą skrupulatne poszukiwanie sprzeczności. W  wielu przypadkach humoru bardziej spójna analiza dostępnych danych wskazuje na wadliwość początkowej struktury przestrzeni mentalnej (jeżeli nie zawiera ona pewnych danych dostarczonych przez ponowną ocenę sytuacji), ale kiedy indziej możemy wcale nie dysponować bardziej spójną analizą – po prostu okazuje się, że przestrzeń mentalna jest wadliwa, gdyż zawiera w  sobie sprzeczność.   (P3) Co oznacza stwierdzenie, że dwie interpretacje różnią się od siebie w zabawny sposób (w przeciwieństwie do interpretacji, które tylko różnią się od siebie)?   To pytanie odzwierciedla założenia intuicyjnie przyjęte we wcześniejszych teoriach rozwiązywania niespójności (zwłaszcza to, że źródło humoru tkwi w  bodźcu), lecz niemające zastosowania do naszego modelu. Rozbawienie to doznanie towarzyszące odkryciu fałszywego, aktywnego, ugruntowanego przeświadczenia. Często, lecz nie zawsze, wydobywają je na światło dzienne dwie interpretacje pewnej sytuacji. W gruncie rzeczy dwie interpretacje zawsze „tylko różnią się od siebie”, jak mówi Ritchie, a  rozbawienie budzi dopiero sposób odkrycia tej różnicy. Humor tkwi w  tym, co dostrzeżona różnica mówi odbiorcom o popełnionym przez nich błędzie. (P4) Jakie czynniki sprawiają, że jedna interpretacja z natury jest bardziej zabawna?   Żadne wewnętrzne, nieodłączne cechy jakiejkolwiek pojedynczej interpretacji nie czynią jej z  natury bardziej zabawną niż inna, podobnie jak żadna nieodłączna cecha śladu atramentu na papierze nie czyni z niego autentycznego podpisu Abrahama Lincolna. Podpis jest autentyczny dlatego, że złożył go Abraham Lincoln. Interpretacja staje się zabawna dlatego, że odbiorcy dokonali jej podczas odkrywania błędu. To właśnie

wykrycie błędu w  przestrzeni mentalnej budzi nasze zadowolenie, a  zadowolenie to przyjmuje formę rozbawienia, gdyż błąd zrodził się z niepostrzeżenie przyjętej inferencji. (W skrajnych przypadkach dowolne zdanie może posłużyć za zabawną puentę do jakiegoś dowcipu, jeżeli odłożymy na bok kwestie trudności ze zrozumieniem wprowadzenia, rozpiętości uwagi odbiorców i tym podobne[113]).   (P5)  Jakie kombinacje wyżej wymienionych czynników są źródłem humoru?   Ritchie sugeruje, że ostatnie trzy pytania mogą sprowadzać się do tego samego, ale jeżeli rzeczywiście tak jest, należy to ustalić. Ma rację. Podobnie jak w  dwóch poprzednich pytaniach, źródłem humoru nie są interpretacje, lecz to, na co (w niektórych przypadkach) wskazuje różnica między nimi. W  pozostałych przypadkach inne czynniki mogą jednak pomóc nam dostrzec popełniony błąd.

11. Strefa półcienia: nie-żarty, słabe żarty i prawie-humor P: Dlaczego nikt nie lubi żartów o prawnikach? A: Dla prawników nie są śmieszne, a wszyscy inni uważają, że to nie żarty.

   

H

umor, jakkolwiek byśmy go definiowali, jest wytworem ewolucji zarówno genetycznej, jak i  kulturowej, więc najprawdopodobniej istnieją humorystyczne lub pseudohumorystyczne zjawiska charakteryzujące się znacznym podobieństwem do jego prototypowych wersji – to przodkowie, potomkowie lub części składowe znanego nam dziś mechanizmu. Dlatego nie powinniśmy starać się tworzyć doskonałego zbioru warunków koniecznych i  wystarczających określających istotę całego humoru bez uwzględnienia nierozstrzygalnych przypadków granicznych. Biolodzy nie potrafią zdefiniować ssaka z  tego rodzaju wyimaginowaną sokratejską precyzją: na którym etapie ewolucji od gadów poprzez terapsydy do prawdziwych ssaków powinniśmy „wytyczyć granicę”? Humorystyczne zjawiska prawdopodobnie charakteryzują analogiczne podobieństwa rodzinne, więc wytyczenie niearbitralnych linii demarkacyjnych między nimi będzie trudne, jeżeli nie niemożliwe. Przyglądając się uważnie czterem wymiarom zmienności wpływającym na położenie niektórych spośród tych granic, możemy jednak spróbować nakreślić je trochę wyraźniej. Po pierwsze, co oczywiste, istnieją różnice indywidualne, to znaczy zależność humoru od wiedzy. Nie wszyscy śmieją się z  tych samych rzeczy, a  przynajmniej uważają je za zabawne w  różnym stopniu, w  różnych sytuacjach, spoglądając z  różnych punktów widzenia (przypomnijmy sobie asymetrię punktów widzenia w przykładach humoru

pierwszo- i  trzecioosobowego). Na przykład prawnik może nie dostrzec humoru w przytoczonym powyżej żarcie. W rozdziale 3 wykazaliśmy, że humor zależy od wiedzy, ale nie wyjaśniliśmy, dlaczego tak się dzieje. Humor jest zjawiskiem względnym, ponieważ jego istota tkwi w  prawomocności konstrukcji przeświadczeń w  pamięci roboczej, różnej u  różnych ludzi. Po drugie, nawet u  pojedynczego odbiorcy mamy do czynienia ze stopniowalnością humoru. Niektóre żarty po prostu są dla nas zabawniejsze niż inne. Przedstawione przez nas w  rozdziale 7 warunki zaistnienia humoru należy uzupełnić tak, by wyjaśnić to zróżnicowanie. Poniżej proponujemy dwie odpowiedzi. Po trzecie, istnieją przypadki graniczne, które nas bawią, ale mielibyśmy trudności z  wyjaśnieniem – nawet pobieżnie, bez odwoływania się do teorii – co nas właściwie w nich śmieszy (choć prawie na pewno istnieją inne, dotąd niezbadane nośniki humoru, nasza teoria wyjaśnia wszystkie do tej pory poddane analizom, co wkrótce pokażemy). I  po czwarte, humor często przenika się z pokrewnymi zjawiskami. Dowcipy to memy ewoluujące po to, by dawać nam radość. Istnieje wiele rodzajów memów, które wykształciły się w toku ewolucji tylko dlatego, że są źródłem radości, ale rodzaj wywoływanej przez nie przyjemności nie wpływa na pełnioną przez nie funkcję kulturową. Najczęściej przekazujemy innym te wzbudzające w  nas największą radość – niezależnie od jej rodzaju – pod warunkiem, że są one zbudowane w  łatwy do zapamiętania sposób (jeżeli to możliwe, nawet niezapomniany). Memy łączone w  pakiety niosące radość nie zawsze podlegały selekcji pod kątem rodzajów wywoływanych przez nie przyjemności. Każdy jej rodzaj jest dobry, byle prowadził do propagacji memu. Dlatego humor ma tak wielu krewnych: zagadki, łamigłówki, dowcipne wierszyki i zmyślne aforyzmy. Nie ma powodu, dla którego pojedynczy mem nie miałby wywoływać więcej niż jednej przyjemności poznawczej, gdyż sprzyja to jego powielaniu się w  nieskończoność, toteż wiele kategorii spokrewnionych z  humorem częściowo pokrywa się z  innymi. Dzisiaj humor związany z  odbiorem większości dowcipów nierozerwalnie wiąże się z  przyjemnościami innego rodzaju choćby dlatego, że to możliwe,

i  potęguje oddziaływanie humoru. Niektóre z  tych przyjemności bardzo przypominają rozbawienie, jak na przykład emocje epistemiczne: radość płynąca z  olśnienia, okrzyk „aha!” oznaczający satysfakcję z  dokonania odkrycia lub z  rozwiązania problemu oraz uznanie dla ciętego dowcipu. Inne związki występują wskutek zwykłego skojarzenia, takie jak schadenfreude, uznanie wyższości oraz oczywiście motywy seksualne[114]. A. Względność wiedzy Saksofonista po śmierci staje przed bramą nieba. Święty Piotr odsyła go: „Za dużo imprezowałeś, nie ten adres”. Muzyk wsiada do windy, której drzwi otwierają się na innym piętrze w samym środku ogromnego baru. Na scenie rozpoznaje najsłynniejszych muzyków: Louisa Armstronga, Counta Basiego, Milesa Davisa. Saksofonista podchodzi do Charliego Parkera i zagaduje: – Chyba nie trafiłem do piekła? Przecież tu grają sami najlepsi! Charlie odpowiada: – Człowieku, nie słyszysz, że na perkusji duka Karen Carpenter?!

  Każdy z  nas ma indywidualne, niepowtarzalne przeświadczenia ukształtowane zarówno przez kulturę, jak i  przez osobiste przeżycia. Ponadto przejawy konkretnych przeświadczeń u  każdej osoby wyglądają nieco inaczej, na przykład ze względu na odmienne rozłożenie akcentów oraz przebieg torowania w tych samych okolicznościach. U każdego z nas występują także indywidualnie warunkowane skłonności do zachowywania ostrożności epistemicznej podczas aktywacji przeświadczeń w  różnych domenach. To zróżnicowanie powoduje, że w  specyficzny dla siebie sposób konstruujemy nasze przestrzenie mentalne, a  tym samym wykazujemy zróżnicowaną podatność na rozbawienie podczas ekspozycji na humorystyczne treści. Istnieją pewne tendencje ogólne, bodźce wywołujące wesołość u  szerokich grup odbiorców w  danej kulturze, ale niektóre przypadki humoru nie mieszczą się w  tym schemacie, tak jak wyżej zacytowany dowcip dla wtajemniczonych – miłośników muzyki jazzowej. Współcześni odbiorcy z  pewnością rozumieją większość dowcipów przytoczonych w tej książce, czego prawdopodobnie nie da się

powiedzieć o dwóch poniższych przykładach. Zaczerpnęliśmy je z książki Charlesa Bubba (1920) The Jests of Hierocles and Philagrius (Żarty Hieroklesa i Filagriusza) zawierającej różnego rodzaju facecje pochodzące z  wielu źródeł datowanych nawet na V wiek naszej ery, lecz przypuszczalnie przekazywane ustnie przez wiele wieków wcześniej.   (78) Pedant zamówił u złotnika lampę, a gdy ten zapytał o jej rozmiary, pedant odparł: „Dla ośmiu mężczyzn”.   (79) Pedant wiązał rzemień u nowych sandałów. Gdy zaczęły skrzypieć, przerwał i powiedział: „Przestańcie, bo sobie poranicie obie nogi”.   Obydwa dowcipy zapewne opierały się na jakimś rodzaju homonimii (w oryginale greckim) lub na informacjach kulturowych niedostępnych dzisiejszym odbiorcom bez specjalistycznego przygotowania (w tym autorom niniejszej książki). Wszyscy znamy przykłady żartów przeznaczonych dla wąskiego kręgu wtajemniczonych, których nie potrafimy lub nie chcemy wyjaśniać osobom z  zewnątrz albo w  których odbiorze to my jesteśmy outsiderami nieznającymi ukrytych założeń koniecznych do ich pełnego zrozumienia. Dowcipy z  kolejnej grupy rozumiemy, ponieważ potrafimy odtworzyć konieczne do tego przeświadczenia, nawet jeżeli sami ich nie podzielamy.   (80) – Po czym poznać, że jesteśmy na wieczorze kawalerskim bulimika? – Po tym, że tort wyskakuje z dziewczyny! Wielu z nas słyszało o wieczorach kawalerskich (panieńskich), podczas których z  (bardzo dużego) tortu wyskakuje tancerka (tancerz). Lecz dla tych spośród nas, którzy nigdy nie byli świadkiem takiego zdarzenia (autorzy zakładają, że obecnie do tej grupy zalicza się większość z  nas), prawdopodobieństwo aktywacji takiego przeświadczenia po usłyszeniu

powyższego żartu jest bliskie zeru, choć zazwyczaj możemy uzyskać do niego dostęp, gdy zostaje ono wymuszone przez puentę. To kolejny dobry przykład ginącego żartu. Coraz mniej odbiorców słyszących opowieść o  wieczorze kawalerskim automatycznie uaktywnia obraz tancerki wyskakującej z tortu. Oczywiście nie ma sensu wymieniać pozostałych typowych punktów programu takich wieczorów. Zadanie znalezienia fałszywego przeświadczenia w  dowcipie, którego nie rozumiemy (np. 78 i  79 powyżej), jest niewykonalne. Ani dekonstrukcja tekstu, ani analiza bodźców nie ujawnią granic humoru, ponieważ – jak pokazuje nasza definicja – humor pozwala wykrywać fałszywe przeświadczenia w  umyśle człowieka, co nie tylko dopuszcza zależność percepcji humoru od wiedzy, lecz także wyjaśnia, dlaczego granica tej kategorii jest nieostra. Do opisu naszego modelu i  zobrazowania jego działania na dość wysokim poziomie abstrakcji wykorzystaliśmy dowcipy, kawały i  inne przykłady, w pewnej chwili jednak analiza humoru będzie musiała wyjść poza te obiekty charakteryzujące się indywidualną zmiennością i zająć się właściwym przedmiotem badań, czyli procesami neurochemicznymi zachodzącymi w  mózgu. Z  kolei analizę humorystycznych epizodów można kontynuować według wzorca, do którego zawsze odwoływali się komicy oraz inni twórcy i  dostawcy humoru: każda mniej lub bardziej jednolita populacja, każda zgromadzona publiczność dzięki podobnym przeżyciom i  zbliżonej wiedzy o  świecie podziela na tyle dużo przeświadczeń (oraz ukrytych struktur kojarzących je z  sobą), że dobrze dobrane dowcipy wywołują u nich niemal identyczne procesy JITSA. B. Skala intensywności Moja babcia zaczęła biegać 8 kilometrów dziennie, kiedy miała 60 lat. Teraz ma 97 i nie wiemy, gdzie jest. Ellen DeGeneres

 

Wszyscy potrafimy odróżniać dobre żarty od kiepskich, mimo że każdy z nas ma własne niepowtarzalne mechanizmy sortujące. Naszym zdaniem żart o  wieczorze kawalerskim bulimika zalicza się do kiepskich. Analogicznie do stopni smutku, nasilenia bólu oraz niesamowitych i takich sobie orgazmów istnieją różne stopnie rozbawienia. Podejrzewamy, że poziom rozbawienia wywołany w  danych okolicznościach zależy co najmniej od dwóch czynników. Pierwszy z nich to (coś w rodzaju) liczby zanegowanych przy danej okazji fałszywych przeświadczeń. Na przykład jeżeli dowcip polega na błędnej interpretacji jednego słowa (lub dwóch, jak np. w  żarcie o  ptaszkach w  dziupli), rozbawienie będzie niewielkie. Jeżeli jednak chytre zabiegi autora wywołują u  odbiorców poważną dezorientację, radość po nadejściu puenty powinna być o  wiele większa. Do intensywności rozbawienia przyczynia się jeszcze jeden parametr „ilościowy” charakteryzujący przeświadczenia: wspomnieliśmy już o  humorze dwuosobowym, czyli takim, który pojawia się jednocześnie z  perspektywy pierwszej i  trzeciej osoby, lecz dwie osoby – grupa odbiorców i  postać w  dowcipie – wcale nie stanowią górnej granicy. W  rzeczywistości im więcej, tym lepiej. Wraz z  każdą postacią, której przeświadczenie zostaje obalone razem z przeświadczeniem śmiejącego się odbiorcy, proporcjonalnie powinno się również zwiększać rozbawienie odczuwane przez tego ostatniego. W rozdziale 9 (cz. D) poparliśmy naszą tezę przykładami. A oto kolejny.   (81) Pijak wtacza się do kościoła, podchodzi do konfesjonału, ale nic nie mówi. Ksiądz czeka i czeka. Chrząka, żeby zwrócić uwagę pijaka, ale ten wciąż milczy. Ksiądz puka więc trzy razy, żeby zachęcić go do mówienia. Pijak wreszcie się odzywa: – Nie ma po co pukać, tu też nie ma papieru.   W tym dowcipie przeświadczenie pijaka, że znalazł się w  toalecie, i  przeświadczenie księdza, że pojawił się penitent, zostają obalone wraz z przeświadczeniem odbiorców odpowiadającym przeświadczeniu księdza.

Dzięki jednoczesnemu obaleniu trzech błędnych przeświadczeń rozbawienie jest silniejsze, niż gdyby każde z nich obalano pojedynczo. Drugim czynnikiem odpowiadającym za zróżnicowanie poziomu humoru są dodatki (przyprawy) – pikantne źródła innych pozytywnych emocji wywoływanych przez epizody o umiarkowanym ładunku komizmu. Od dawna wiadomo, że różnorodne interwencje mogą wywoływać pobudzenie emocjonalne, a  przeżywane emocje w  dużym stopniu zależą od stanu poznawczego podmiotu w danej chwili (Schachter, Singer 1962). Ponadto, jak później wykazano, pobudzenie może się przenosić z jednego rodzaju emocji na drugi. W  słynnym eksperymencie Duttona i  Arona (1974) reakcja lękowa wywołana przejściem przez wiszący nad przepaścią most uległa reinterpretacji – przeobrażeniu w  pociąg fizyczny do atrakcyjnej kobiety, a  kolejne eksperymenty nie tylko potwierdziły występowanie tego efektu, lecz także jego obecność nawet wtedy, gdy uczestnikom badań wyjaśniono mechanizm jego powstawania (Foster i in. 1998). Cantor, Bryant i  Zillmann (1974) oraz Zillmann (1983b) zastosowali to spostrzeżenie bezpośrednio do humoru, wykazując, że każde pobudzenie – wywołane przez pozytywny lub negatywny epizod emocjonalny[115] – może zwiększyć nasilenie subiektywnie opisywanego przez uczestnika rozbawienia pod warunkiem, że od pobudzenia upłynęło wystarczająco dużo czasu na wystąpienie zjawiska błędnej atrybucji, lecz jednocześnie na tyle mało, by nie uległo ono całkowitemu zanikowi. Naszym zdaniem najbardziej efektywnie przenoszone żarty-memy wykorzystują właśnie tego rodzaju efekt transferu, łącząc zasadniczy mechanizm percepcji humoru z  różnymi wzbudzającymi silne emocje tematami, takimi jak seks, przemoc, śmierć, ekskrementy lub uprzedzenia rasowe, co prowadzi do torowania emocjonalnego zwiększającego podatność odbiorcy na rozbawienie. W  wyniku tego powstaje silniejszy koktajl pobudzeń wzmacniający efekt humoru w  taki sam sposób jak czekolada lub kawa potęguje oddziaływanie cukru. Wyżej opisane zjawisko jest bezpośrednim następstwem tego, co w badaniach nad sztuczną inteligencją nosi nazwę problemu przypisywania

zasług. Identyfikacja części złożonego zbioru zdarzeń prowadzącej do nagrody lub kary przysparza znacznych trudności poznawczych. Kolejne dwa żarty nie prowadzą do powstania silnego koktajlu wielu emocji, lecz obrazowo ilustrują opisywany problem.   (82) Sześciolatek i czterolatek siedzą w swoim pokoju. Starszy mówi: – Od dziś zaczynamy przeklinać. Przy śniadaniu ja powiem „cholera”, a ty „pieprzony”. Niech się przyzwyczajają. W kuchni matka pyta chłopców, co chcieliby zjeść na śniadanie. – Cholera, nie wiem, może płatki kukurydziane... – zaczyna sześciolatek. Matka nie daje mu skończyć, wymierza mu dwa szybkie klapsy i zamyka go samego w pokoju. Potem wraca do kuchni, gdzie siedzi przerażony młodszy syn. – A ty, co chcesz na śniadanie? – pyta. – Nie wiem, mamusiu, ale na pewno nie jakieś pieprzone płatki!   (83) W szpitalu psychiatrycznym lekarze sprawdzają, który z pacjentów jest już zdrowy, każąc im skakać do pustego basenu. Wszyscy skoczyli, tylko jeden stoi na brzegu. – A pan? Dlaczego pan nie skacze? – pyta jeden z lekarzy. – Nie umiem pływać. Chce pan, żebym się utopił?   Mózg dysponuje dwoma prymitywnymi sposobami umożliwiającymi mu rozwiązywanie problemu przypisywania zasług, i  wydaje się, że wykorzystuje obydwa mniej więcej w  równym stopniu. Pierwszy to mechanizm hebbowski[116]: nagradzaj wszystko „w zasięgu wzroku”, ale nie rozglądaj się za bardzo, a  resztą zajmą się w  swoim czasie prawidłowości statystyczne, które przypiszą właściwe zasługi poszczególnym elementom wzorców zdarzeń. Drugie rozwiązanie wymaga odwołania się do metapoznania: jeżeli „hipotezę” przyczynową

(prawidłową lub nie) można powiązać czasowo z  pewną emocją i  ten związek zostaje (słusznie lub nie) nagrodzony tą emocją lub satysfakcją płynącą z  odkrycia lub olśnienia, myśl poprzedzająca emocję zostaje uznana za prawdopodobną przyczynę tej emocji. W  przeciwieństwie do pierwszego rozwiązania drugie można również wykorzystywać do przypisywania wspomnień po fakcie – w wyobraźni lub podczas uważnego powtarzania zdarzenia. Wkrótce przejdziemy do klasyfikacji niektórych zjawisk blisko powiązanych z  humorem, ale wcześniej chcielibyśmy zwrócić uwagę na wpływ niewłaściwego przypisywania zasług w  tej dziedzinie na nasilenie rozbawienia. Doznania, takie jak olśnienie, schadenfreude i  im podobne, wywołują pewne pozytywne emocje. Wiele społecznie zakazanych lub uznawanych za tabu treści dowcipów również może wywoływać pobudzenie. Jeżeli więc pewna myśl oprócz humoru wzbudza inne emocje, to całkowity poziom pobudzenia będzie wyższy – mózg jednak nie potrafi stwierdzić, która nagroda ogólna została spowodowana którym oddziaływaniem bodźca. Gdy odbieramy humor i mamy za zadanie ocenić poziom rozbawienia konkretnym żartem, możemy pomylić łączny wpływ wszystkich pozytywnych emocji z  wpływem pojedynczego czynnika: humoru. Czasami jesteśmy tego świadomi, jak wtedy, gdy jakiś żart bawi nas umiarkowanie, a  mimo to uznajemy go za „naprawdę wyśmienity”. Wyraźne odróżnienie komizmu od innych źródeł przyjemności jest szczególnie widoczne wtedy, gdy dobry żart słyszeliśmy już wcześniej. W  tej sytuacji przyjemność konesera i  nostalgia mogą zastąpić bardziej intensywną przyjemność odczuwaną podczas pierwszej jego prezentacji[117]. Reasumując, nasilenie humoru zmienia się, a  przyczyniają się do tego dwa czynniki: liczba fałszywych przeświadczeń oraz nasilenie współwystępujących, lecz niewłaściwie przypisanych emocji. W skrajnych przypadkach, gdy wartości obydwu parametrów zbliżają się do zera, analizowany epizod wypada z kategorii humoru.

C. Przypadki graniczne Połechtaj moją próżność – a ja połechtam twoją!

 

Przeszedłeś samego siebie. Jak zwykle. Raymond Smullyan

  Na tym etapie rozważań powinno już być jasne, że chociaż budowany przez nas model humoru wiele zawdzięcza teoriom odwołującym się do rozwiązywania niespójności, obejmuje on także rodzaje rozrywek pozostające poza polem zainteresowania wcześniejszych dociekań, co więcej, osadza humor w  szerszym kontekście, dzięki czemu mogliśmy zaproponować pierwsze wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego w ogóle istnieje takie zjawisko. Czy jakiekolwiek inne organizmy mają poczucie humoru? Kwiecisty humor i  śmiech stanowią jedną z  cech charakterystycznych jednego gatunku, Homo sapiens, ale ponieważ ryzykowne tworzenie możliwych wersji przyszłości jest zadaniem wykonywanym przez mózgi, możemy się spodziewać występowania podobnych zjawisk u  innych gatunków. U młodych wielu ssaków obserwuje się zachowania zabawowe. Naukowcy od dawna przedstawiają przekonujące argumenty przemawiające za rolą tych zachowań w przygotowywaniu i doskonaleniu umiejętności antycypacyjnych, ale jak dotąd szanse na ich jednoznaczne i  szczegółowe potwierdzenie są nikłe. Nie ma doniesień o  zachowaniach przypominających wspólne przeżywanie rozbawienia (np. w  reakcji na niezręczność lub wygłupy członków grupy), więc jakkolwiek byśmy zdefiniowali przyczynę naszego głodu komizmu, wydaje się, że są go pozbawieni nawet nasi najbliżsi krewni na ścieżce ewolucji. U ludzi można zaobserwować kilka zjawisk zwykle wywołujących śmiech, choć w żaden oczywisty sposób nie kojarzą się one z  rozwiązywaniem niespójności: zabawa w kuku, próby zaufania, przejażdżki kolejką górską i łaskotanie. Na długo zanim niemowlę będzie w  stanie zrozumieć żart słowny, niekiedy wykazuje zachwyt graniczący z uzależnieniem od prostej zabawy w  kuku, podczas której osoba dorosła lub inne dziecko na chwilę chowa

się za jakąś zasłoną, a  następnie pokazuje się, wołając: „kuku!”, na co niemowlę reaguje wybuchem śmiechu. Dlaczego niemowlętom tak bardzo podoba się ta zabawa? Można przypuszczać, że w  ten właśnie sposób budzi się w  nich do życia mechanizm prognozowania przyszłości, który wkrótce zacznie pracę na znacznie wyższych obrotach i, tworząc dokładne przewidywania, przeprowadzi dziecko przez życie. Czy istnieje lepszy sposób uruchomienia takiego systemu niż wykorzystanie wrodzonej ciekawości niemowlęcia do testowania poczucia stałości przedmiotów, zwłaszcza gdy w  testach tych występuje uśmiechnięta twarz bliskiej osoby? Antropologowie i  psychologowie rozwojowi wykazali, że różne odmiany tej gry występują na całym świecie (Göncü, Mistry, Mosier 2000), chociaż w  niektórych kulturach kontakt wzrokowy i  głosowy między matką i dzieckiem jest znacznie bardziej ograniczony niż w innych (Gratier 2003). Sugerowałoby to, iż prawidłowy rozwój dziecka w  tych kulturach może nie wymagać zabaw przypominających grę w  kuku. Dlatego interesujące byłoby zbadać, czy istnieją mierzalne różnice w  dojrzewaniu mechanizmu prognozującego przyszłość u  różnych grup dzieci. Jedna z odmian próby zaufania polega na rozmyślnym odchylaniu się do tyłu aż do utraty równowagi (często z zamkniętymi oczami). Liczymy na to, że przed upadkiem uratuje nas partner (lub ich grupa). Zazwyczaj po utracie równowagi zaczynamy się bać, a gdy zostaniemy złapani, śmiejemy się z  ulgą. To jednak nie ulga powoduje śmiech, lecz nadmiernie ugruntowane przeświadczenie, iż partner może nas nie złapać. Podczas kolejnych prób zaufania coraz rzadziej reagujemy śmiechem, gdyż nasza aktywna przestrzeń mentalna przestaje wytwarzać obawę przed niekontrolowanym upadkiem. Z  podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w chwili dotarcia do najwyższego punktu trasy kolejki górskiej: nasz mechanizm generujący prognozy przewiduje przerażający spadek z  dużej wysokości, wzbudza alarm w  sieciach neuronów, co powoduje gwałtowny wyrzut adrenaliny do krwiobiegu, ale wkrótce, jeżeli nie jesteśmy zbyt przerażeni, możemy z  ulgą wybuchnąć śmiechem. Przeświadczenie o nieuchronnej śmierci na szczęście zostaje obalone[118].

Na pierwszy rzut oka łaskotanie może przysporzyć naszemu modelowi poważnych problemów. Czy na pewno da się je opisywać w  kategoriach poznawczych lub komputacyjnych? Wiele cech łaskotania czyni je wyjątkowym źródłem humoru, dlatego tak licznych trudności przysparza naszemu ujęciu kwestii humoru, podobnie jak wszystkim opisom wzbudzania rozbawienia. Po pierwsze, rozbawienie powodowane przez tę czynność może trwać nieprzerwanie przez dłuższy czas, a nie tylko przez chwilę, jak w przypadku większości humorystycznych epizodów. Zwykła korekta przeświadczenia – uświadomienie sobie, co się właściwie dzieje – nie powstrzymuje rozbawienia, a  nawet, w  odróżnieniu od wszystkich dowcipów, im dłużej trwa łaskotanie, tym zabawniejsze się wydaje. Po drugie, w  procesie wywoływania rozbawienia w  tym kontekście najprawdopodobniej nie uczestniczy rozumowanie wysokiego poziomu. Wszelkie myśli i  przeświadczenia towarzyszące łaskotaniu mają bardzo prosty, bardzo bierny oraz bardzo automatyczny charakter. Gdyby błędne przeświadczenie towarzyszące łaskotaniu było oczywiste, dostępne świadomej analizie i  dawało się ująć słowami, problem nie byłby tak skomplikowany! I  po trzecie, opisywana czynność ma charakter awersyjny. Jest to jedyny rodzaj rozbawienia, którego aktywnie staramy się unikać. Jak powszechnie wiadomo, nie możemy połaskotać samych siebie[119]. Blakemore, Wolpert i  Frith (2000) dokonali przeglądu najnowszych badań, których wyniki nieodparcie sugerują, że „model wyprzedzeniowy” wykorzystywany przez układ ruchowy, gdy próbujemy połaskotać sami siebie, zbyt dobrze radzi sobie z tworzeniem przewidywań następstw tej czynności. Podobnie jak nieudolny opowiadacz dowcipów zbyt wcześnie zdradzający puentę, model wyprzedzeniowy u osoby, która próbuje się połaskotać, zapobiega powstawaniu sprzeczności i tym samym likwiduje wszelkie podstawy do wystąpienia rozbawienia. Co znamienne, Blakemore i  jego współpracownicy wykazali, że zakłócanie sprawności prognostycznej modelu wyprzedzeniowego u  badanych umożliwia samołaskotanie. Zauważmy jednak, iż niemożność przewidzenia dokładnej lokalizacji czy siły nacisku palców podczas łaskotania nie może być jedyną przyczyną humoru. Nie są to doznania, które powinniśmy móc

przewidywać. Gdyby ta niemożność stanowiła przyczynę rozbawienia podczas łaskotania, ten sam rodzaj reakcji powinny wywoływać u  nas podobnie trudne do przewidzenia bodźce dostarczane przez innych (np. nieregularne poklepywanie po brzuchu albo nucenie komuś do ucha nieznanej mu melodii). Wszyscy jednak wiemy, że tak nie jest. Ponadto łaskotanie ściśle wiąże się z  lokalizacją, więc niespodziewana seria dotknięć, szturchnięć i  drapnięć w  okolicy przedramienia zazwyczaj nie wywołuje wrażenia łaskotania w  odróżnieniu od tych samych czynności wykonywanych na podeszwach stóp. Brak prognoz jest koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem wystąpienia łaskotania. Wyniki uzyskane przez Blakemore’a i  współpracowników nie wyjaśniają, dlaczego odczuwamy łaskotanie, jednak przekonujące wyjaśnienie tego doznania powinno uwzględniać ich spostrzeżenia wraz z  innymi nietypowymi cechami tej dotykowej postaci humoru. Ramachandran i  Blakeslee (1998) wysunęli dość oryginalną sugestię: łaskotanie może być postacią humoru, do której można zastosować jedną z wersji tradycyjnej teorii niespójności. Ich zdaniem niespójność występuje między wrażeniem napaści oraz wrażeniem bycia dotykanym przez bliską osobę. Większość wyjaśnień odwołujących się do teorii niespójności – nasza teoria nie jest pod tym względem wyjątkiem – można zaadaptować do modelu zaproponowanego przez tych badaczy, ale – jak się okaże – musimy zwracać uwagę na sposób dokonania tego rodzaju adaptacji. Oczywiście, jak już wiemy, zwykła niespójność bodźców nie wystarcza. W  naszej interpretacji będziemy musieli uwzględnić dynamiczny wpływ tego rodzaju niespójności na umysł. W  omawianym przypadku możemy powiedzieć, że żywimy przeświadczenie, które chwilowo nabiera ugruntowanego statusu (co dotyczy jednego lub drugiego przeświadczenia – „ktoś mnie atakuje” lub „ktoś mnie pieści”; na początek wystarczy jedno z nich). Ale gdy tylko ugruntuje się w nas przeświadczenie o napadzie lub pieszczotach, odmienna interpretacja zdarzenia może stanąć w  sprzeczności poznawczej z  pierwszym przeświadczeniem, więc humor może powstawać w sposób ciągły w procesie wzajemnego naprzemiennego wypierania się przeświadczeń. Chociaż tego rodzaju szybka zmienność

może tłumaczyć nieustępowanie rozbawienia podczas łaskotania i  początkowo może się wydawać dość ekonomicznym wykorzystaniem naszego podejścia, jesteśmy trochę zaniepokojeni przedstawionym powyżej wyjaśnieniem. Czy rzeczywiście tak łatwo dajemy się nabrać? A potem jeszcze raz i jeszcze, i tak co chwilę w nieskończoność? Mamy spore wcześniejsze doświadczenia z  łaskotaniem, więc dlaczego nie traktujemy jednego lub obu tych przeświadczeń z  odpowiednią epistemiczną ostrożnością i  zamiast powstrzymywać się od pochopnej akceptacji przeświadczeń, wciąż dajemy się nabrać? I  dlaczego nasza świadomość nie rejestruje naprzemienności przeświadczeń? Wręcz przeciwnie, wydaje się, że równocześnie odczuwamy rozbawienie i awersję do łaskotania, co więcej, żadne z tych doznań nie ustępuje, by pozostawić miejsce na odbiór drugiego (Harris, Alvarado [2005] prezentują także dowody oparte na kodowaniu mimiki tego zasadniczego spostrzeżenia fenomenologicznego). Dostrzeżenie, że przyjaciel nie atakuje nas, lecz łaskocze, prowadziłoby do obalenia przeświadczenia „ktoś mnie zaatakował” i  zapewne byłoby zabawne, gdybyśmy rzeczywiście żywili ugruntowane przeświadczenie, iż bliska osoba chce nas zranić, a  nie połaskotać. Nie uważamy tego za prawdopodobne. Niemniej jednak nawet gdyby tak było, po rozwiązaniu niespójności nigdy więcej nie powzięlibyśmy takiego przeświadczenia – ani w  tej serii łaskotania, ani w  żadnej następnej. Gdyby tego rodzaju przeświadczenie wysokiego poziomu było aktywne podczas łaskotania, pierwsze łaskotki byłyby zapewne śmieszne, ale – podobnie jak w  przypadku wcześniej słyszanych przykładów humoru pierwszoosobowego – każda następna próba byłaby spalona. Wiemy jednak, że to nieprawda, więc musimy zajrzeć głębiej. Chociaż hipoteza naprzemienności wydaje się nietrafna, model Ramachandrana i  Blakeslee opiera się na celnych spostrzeżeniach dotyczących fenomenologii łaskotania. Nasza kolejna (i  ostatnia) propozycja, polegająca na odmiennej adaptacji ich modelu, zgadza się

zarówno z  naszą teorią humoru, jak i  z  omówionymi powyżej charakterystycznymi cechami łaskotania. Jak już powiedzieliśmy, nieprzewidywalne dotknięcia nie są śmieszne, podobnie jak nieprzewidywalne bodźce innego rodzaju. Dotyk podczas łaskotania ma bardzo swoisty charakter, ale jego interpretacja nie do końca wynika z  przewidywania. Łaskotanie to bardzo precyzyjnie określony rodzaj dotyku. Wszyscy wiemy, jak kogoś połaskotać oraz jak kogoś dotknąć bez łaskotania. Ponadto łaskotanie to awersyjna postać dotyku. Zadawane przez nas pytanie: „dlaczego łaskotanie sprawia, że się śmiejemy (bo przecież samo w sobie nie jest bardzo zabawne)?”, zamiast: „dlaczego staramy się unikać łaskotania (skoro jest tak zabawne)?”, wskazuje na to, iż domyślnie traktujemy uczucie łaskotania jako coś nieprzyjemnego, lecz jednocześnie jakiś element naszej struktury przeświadczeń związanej z  tym doznaniem budzi w  nas rozbawienie, na które nie możemy nic poradzić. Oddzielenie humoru od awersji może nam pomóc wyjaśnić mechanizm powstawania odpowiednich przeświadczeń składających się na każdy z tych elementów z osobna. Jeżeli ktoś nas łaskocze, ale nie wiemy (i nie podejrzewamy!), że to człowiek, nie czujemy rozbawienia ani niczego podobnego. Naszym zdaniem różnica polega na dostrzeżeniu świadomego ludzkiego dotyku. Spróbujmy wykonać pewien eksperyment myślowy: znajdujemy się sami w  nieumeblowanym, nieoświetlonym pomieszczeniu, w  którego podłodze i  w rogach ścian znajduje się wiele małych otworów. Zamykamy drzwi i kładziemy się na podłodze. Po pewnym czasie odbieramy nieoczekiwane bodźce dotykowe identyczne z  tymi, jakie wywołują łaskotanie – z  boku, na podeszwach stóp lub pod pachą. Jeżeli jesteśmy pewni, że nikogo tam nie ma i  uważamy całe zdarzenie za zabawne, prawdopodobnie zwariowaliśmy – przecież to przerażające! Zauważmy też, że wyraźne rozpoznanie dotyku człowieka może łatwo przekształcić opisywaną sytuację w źródło humoru. Jeżeli ktoś tam był, a  my poczuliśmy jego dotknięcie, natychmiast rozpoznalibyśmy to jako psikus z wykorzystaniem dotyku.

Ten bardzo szczególny rodzaj dotyku zwany łaskotaniem – dość zlokalizowane uczucie kontaktu powierzchni naszego ciała z  wieloma punktami poruszającymi się w quasi-regularnym, lecz nieprzewidywalnym organicznym rytmie – to bodziec, którego przed wynalezieniem łaskotania przez ludzi najczęściej dostarczały wyłącznie małe zwierzęta lub duże owady pełzające po naszej skórze (co wcale nie należało do rzadkości przed stosunkowo niedawnym wynalezieniem dość szczelnych domów) [120] . Rozważmy również zbliżone do łaskotania odczucie wywoływane przez małe owady spacerujące wśród włosków rosnących na naszej skórze (odczucie to możemy niekiedy odtworzyć, muskając się piórkiem w kark). Mówimy wtedy, że coś nas łaskocze, choć doznanie to jest mniej intensywne. Włoski na skórze zachowują się wtedy jak dźwignie wzmacniające nieznaczne ruchy owada na powierzchni skóry. Wytworzone w  ten sposób sygnały są na tyle silne, że pobudzają struktury nerwowe znajdujące się u podstawy włosa. Struktury te, wykorzystujące włoski jako wyzwalacze, można w pewnym przybliżeniu określić mianem detektorów owadów. Znamienne jest to, że nie każdy bodziec odebrany za pośrednictwem tych włosków (np. otarcie się o  ścianę, noszenie ubrania) wywołuje wrażenie łaskotania. Wymaga ono bowiem bardzo specyficznego wzorca dotykowego – wzorca niezawodnie wzbudzanego przez owady, lecz niekiedy także przez krople potu i  tym podobne. Analogicznie neurologiczny mechanizm sprawiający, że silne łaskotanie odbierane przez nas jako nieprzyjemne, można nazwać (znów w  dużym przybliżeniu) detektorem gryzoni. Lub detektorem skorpionów. Lub detektorem dzików mających zamiar nas pożreć, gdy śpimy. Oczywiście istnieją bardzo ważne powody, dla których tego rodzaju dotyk został zakodowany jako nieprzyjemny w  naszych strukturach nerwowych (w wyniku uczenia się lub jako modyfikacja struktur wrodzonych). Gdy odbieramy podobne bodźce dotykowe (bez względu na faktyczną aktywność owadów lub gryzoni), nasza natychmiastowa reakcja wskazuje na obecność jakiegoś przeświadczenia. Ale jakiego? Jak wcześniej wspomnieliśmy, niełatwo je wyrazić słowami. Z pewnością nie jest tak precyzyjne jak: „szczur drapie mnie w  podeszwę stopy”. Nie

odwołujemy się do przeświadczenia o  obecności szczura za każdym razem, gdy coś nas połaskocze. Uważamy pomysł Ramachandrana i  Blakeslee, „ktoś mnie atakuje”, za bliższy właściwej odpowiedzi. Zapewne najbardziej pasowałby tutaj ogólny opis w  stylu: „łazi po mnie coś paskudnego”. To niewypowiedziane przeświadczenie wykazuje o wiele ściślejsze powiązania z częścią naszego układu nerwowego odpowiedzialną za odbiór bodźców zmysłowych niż przeświadczenia wyższego rzędu (np. dotyczące matematyki). Nie jest odczuciem czysto somatycznym (tak jak sam dotyk), lecz zapewne nie występuje w  nim również logiczne wnioskowanie. Przeświadczenie o  tym, że łazi po nas coś paskudnego, powstaje bliżej poziomu percepcji. Takie wbudowane skłonności percepcji niższego poziomu, zaliczające się do przedracjonalnego poziomu przetwarzania, są bardzo podatne na złudzenia, które mogą u  nas wzbudzić ugruntowane przeświadczenia. Kwestię złudzeń omówimy bardziej szczegółowo w dalszej części tego rozdziału. Gdy łaskotanie zaczyna oddziaływać na nasze detektory gryzoni, mechanizm heurystyczny pochopnie wzbudza w  nas przeświadczenie: „chodzi po nas coś, czego musimy się pozbyć”. Właśnie to aktywne, niepostrzeżenie wprowadzone, ugruntowane przeświadczenie okazuje się nieprawdziwe. Złudzenie jest tak potężne – co więcej, osoba łaskocząca może je wywołać poruszaniem palcami – że przeświadczenie to nieustannie się w  nas ugruntowuje i  za każdym razem zostaje obalone przez dostrzeżenie, iż ktoś nas łaskocze. Krótko mówiąc, łaskotanie to zaburzenie poznawcze, pewien aspekt naszej fenomenologii. Nie służy on żadnemu odrębnemu celowi, lecz stanowi produkt uboczny interakcji humoru z  pewnymi wbudowanymi strukturami naszego neurofizjologicznego mechanizmu obronnego, z  których każda realizuje własne zadania. Nie znaczy to, że nie nauczyliśmy się wykorzystywać łaskotania do innych celów. Wywoływane przez nie rozbawienie często uznaje się za narzędzie wzmacniania więzi społecznych, nie ma więc powodu, dla którego takie wybuchy wesołości

nie mogłyby zostać przejęte przez świadomie działające podmioty (nas) mające zamiar wykorzystać te naturalne predyspozycje. Czy to zmodyfikowane ujęcie sugestii Ramachandrana i  Blakeslee odpowiada na wszystkie pytania dotyczące nietypowego statusu łaskotania? Dokonajmy krótkiego podsumowania. Po pierwsze, uważamy, że wyjaśnia ono powszechną niemożność udzielenia odpowiedzi na pytanie, dlaczego „łaskotanie jest śmieszne”. Struktura przeświadczenia związanego z łaskotaniem opiera się na percepcjach – przeświadczenie to powstaje więc na poziomie niższym niż poziom świadomego rozumowania. To również wyjaśnia, dlaczego nie możemy uniknąć reakcji na humor, której źródłem jest łaskotanie, gdy dostrzeżemy fałszywą inferencję wysokiego poziomu. Przeświadczenia wysokiego poziomu wpływają na przeświadczenia percepcyjne dopiero po fakcie. Nie mogą one powstrzymać powstawania przeświadczeń percepcyjnych, mogą zakwestionować ich status dopiero po ich zaistnieniu. Gdy patrzymy na rycinę, na której nie ma kobiety (ryc. 11.1), nie możemy nie dostrzec jej sylwetki nawet wtedy, gdy powie się nam wcześniej, że jej tam nie ma. Przeświadczenie wysokiego poziomu może nam tylko dostarczyć informacji, iż to nieprawda, lecz dopiero po zauważeniu kobiety.

Ryc. 11.1. Wschód słońca w rezerwacie przyrody, przedruk za zgodą Sandro del Prete.

Względna bezsiła przeświadczeń wysokiego poziomu może również wyjaśnić utrzymywanie się humoru wywoływanego przez łaskotanie zarówno w  kategoriach czasu trwania każdego napadu, jak i powtarzalności tej postaci humoru pierwszoosobowego. Nie możemy się powstrzymać od ciągłego tworzenia tego samego fałszywego przeświadczenia, dopóki osoba łaskocząca porusza ręką. Każdy ruch jest źródłem nowego bodźca, bodziec powoduje nowe doznanie – trochę w lewo, teraz wyżej i znów niżej – z których każde, mimo podobieństwa do pierwszego, trochę się jednak od niego różni. Nie mogąc bronić się przed błędną interpretacją, jesteśmy nieustannie zmuszani do przyjmowania fałszywych przeświadczeń – do tego o  charakterze awersyjnym – które uznajemy za fałszywe, jeszcze zanim powstaną[121]. Jeżeli chodzi o  pytanie, dlaczego nie możemy połaskotać sami siebie, zgadzamy się z  poglądami Blakemore’a i  jego współpracowników. Inni mogą nas łaskotać, ponieważ ich starannie przemyślane ruchy odtwarzają prawdziwy, awersyjny bodziec powstały w  toku naszej historii ekologiczno-ewolucyjnej[122]. Moglibyśmy się sami łaskotać, gdyby udało nam się usunąć przewidywalność tej czynności, nasz system prognozowania przyszłości uniemożliwia nam bowiem nabranie się na nasze własne próby. Wbrew pozorom to nie przewidywalność powoduje rozbawienie, wręcz przeciwnie, to właśnie ona sprawia, że łaskotanie jest dla nas nieprzyjemne! Wyjaśnia również, dlaczego inne nieprzewidywalne bodźce dotykowe i  niedotykowe nie stanowią źródła humoru – nie oddziałują one na wbudowane w  nasze ciała detektory gryzoni, więc nie powstają w  nas złudne przeświadczenia, że coś jest nie w  porządku. Pozostaje nam jeszcze wyjaśnić awersyjny charakter łaskotania: doznanie to stanowi po prostu artefakt pierwotnego charakteru bodźca złudnie wywoływany przez określony rodzaj ruchów. Moglibyśmy wysunąć jeszcze jedno przypuszczenie: pobudzenie wywołane rozbawieniem, awersyjny bodziec dotykowy oraz intymny lub brutalny kontakt z  osobą łaskoczącą będą się wzajemnie potęgowały, intensyfikując emocjonalne oddziaływanie zdarzenia w  ramach procesu przypominającego sprzężenie zwrotne[123].

Zaproponowana przez nas hipoteza rozszerza hipotezę DarwinaHeckera, dostarczając swoistego mechanizmu wyjaśniającego, dlaczego zarówno humor, jak i  łaskotanie wywołują wesołość. Na razie nie dysponujemy dowodami na jej prawdziwość poza przytoczonymi powyżej argumentami, nasze sugestie można jednak sprawdzić. Harris i  Christenfeld (1997) niedawno zaprezentowali dowody podważające ich zdaniem wyżej wspomnianą hipotezę. Chociaż zaobserwowali oni korelację między podatnością na łaskotanie i  humor, okazało się również, że ani łaskotanie, ani humor nie „przygotowuje” badanych na ten drugi bodziec. Według Harris i Christenfelda (1997, zob. też Harris 1999) w  przypadku współwystępowania podobnych stanów umysłu należy oczekiwać „transferu przygotowania” między bodźcami (cross-modal warming up). Obecnie znamy tylko dwa dobrze udokumentowane systemy stanowiące formy „przygotowania” w  ludzkim mózgu. Pierwszym z nich jest torowanie związane rozprzestrzeniającą się aktywacją. Zjawisko to polega na aktywacji przez pewne treści (zwykle wyobrażenia i  przypuszczalnie również treści niższego rzędu) podobnych wyobrażeń oraz atrybutów. Za drugi uważa się transfer pobudzenia. Oczywiście zasadnicze treści wykorzystywane w  eksperymentach Harris i  Christenfelda (dotyk oraz prezentacja nagrań zabawnych interakcji społecznych) nie wykazują żadnych podobieństw pojęciowych, więc ani percepcja tych bodźców na niskim poziomie, ani ich konceptualizacja na wysokim poziomie nie powinny oddziaływać torująco na drugi z  zastosowanych bodźców. Jeżeli mają one tylko jedną cechę wspólną – odkrycie nadmiernie ugruntowanego fałszywego przeświadczenia – należy pamiętać, że mamy tu raczej do czynienia z  procesem, a  nie z  treścią, poza tym nie wiemy, czy proces zachodzący na tak niskim poziomie ma jakiekolwiek oddziaływanie torujące. Może więc tym, co przygotowuje nas do odbioru treści humorystycznych, jest po prostu stan pobudzenia? Dalsze eksperymenty zapewne rzucą nieco więcej światła na tę możliwość, ale zaobserwowanie transferu pobudzenia między humorem i łaskotaniem będzie wymagać precyzyjnego rozdzielenia parametrów czasu i  walencji

emocji, ponieważ komizm składa się głównie z rozbawienia, podczas gdy łaskotanie ma także komponent wysoce awersyjny.

Ryc. 11.2

Rysunki „figur niemożliwych”, takich jak diabelski kamerton (ryc. 11.2a), trójkąt Penrose’a (ryc. 11.2b) oraz grafiki M.C. Eschera stanowią ciekawą klasę niemal humorystycznych bodźców wzrokowych, na którą

zwrócił naszą uwagę Donald Saari. Zastanówmy się, czy i  w jaki sposób spełniają one pięć postawionych przez nas warunków. Gdy po raz pierwszy przyglądamy się trójkątowi Penrose’a, automatycznie bierzemy go za dwuwymiarowe odzwierciedlenie zwykłego trójwymiarowego przedmiotu. To założenie stanowi (1) aktywny element, (2) potajemnie wprowadzony do naszej przestrzeni mentalnej oraz (3)  „uznany za prawdziwy”, ale potem identyfikujemy go jako (4) fałszywy w  aktualnej przestrzeni mentalnej i  oczywiście mimo zaskoczenia (5) nie odczuwamy żadnych silnych negatywnych emocji. Dlaczego więc się nie śmiejemy? Cóż, ludzie często się śmieją, gdy po raz pierwszy uświadamiają sobie, że dali się nabrać na złudzenie optyczne, poza tym, jak zwykle, kontekst ma duże znaczenie. Natrafienie na diabelski kamerton w książce Złudzenia optyczne to jedno, a zupełnie co innego w książce Zrób to sam – proste przedmioty z drewna. Jednocześnie możemy odczuwać dezorientację, chociaż wynika ona z niemożności pogodzenia sprzecznych elementów, a zaobserwowana sprzeczność wypiera przedwczesne przeświadczenie co do optycznej stabilności i  spójności przedmiotu, wywołując humor. (Zauważmy, że to wyjaśnienie nie zgadza się ze standardową interpretacją proponowaną przez teorię rozwiązywania niespójności, która najprawdopodobniej uznałaby humor za następstwo niespójności elementów tkwiących w bodźcu jako takim). Trójkąt Penrose’a i  diabelski kamerton określa się niekiedy mianem figur niestabilnych, istnieje jednak również klasa figur dwustabilnych, do której zaliczają się na przykład kostka Neckera (ryc. 11.3a) i  kaczkokrólik (ryc. 11.3b). Oglądając te ryciny, nie mamy do czynienia z  obaleniem jednego przeświadczenia przez inne, ale z  zastępowaniem jednej stabilnej interpretacji przez drugą. One również mogą wywoływać humor, lecz zwykle w  mniejszym stopniu, nawet podczas pierwszego oglądania, ponieważ druga stabilna interpretacja nie obala pierwszej. Przypuszczając, że oglądamy kaczkę, niekoniecznie popełniamy błąd. Na ryzyko obalenia może być narażone tylko ukryte, choć ugruntowane przeświadczenie o istnieniu tylko jednej interpretacji danego rysunku[124].

Gdy więc pojawi się humor, tkwi on nie w spostrzeżeniu: „przecież to nie jest kaczka!”, lecz raczej w odkryciu drugiej możliwej interpretacji ryciny. Nie rozwiązuje to jednak naszego pierwotnego problemu: zwykle tego rodzaju rysunki nie wywołują w  nas wesołości. Dlaczego? Sporadyczny humor kojarzony z  prezentowanymi na nich przedmiotami jest następstwem efektu nowości, który szybko ustępuje w  miarę zdobywania doświadczenia. Krótko mówiąc, tego rodzaju żarty optyczne są zbyt przewidywalne; do puenty dochodzimy, zanim ona sama do nas trafi. Do przedmiotów z  tej kategorii podchodzimy, zachowując ostrożność epistemiczną, gdyż wcześniej widzieliśmy podobne, zatem nie dopuszczamy do ugruntowania się w  nas najwyraźniej nieprawdziwego przeświadczenia. Wszyscy znamy obie interpretacje sześcianu Neckera, więc dostrzeżenie jednej z nich nie pociąga za sobą wykluczenia drugiej, podobnie jak dostrzeżenie kaczki nie narzuca nam przekonania, że nie możemy zobaczyć królika. Istnieje zbyt wiele rodzajów złudzeń optycznych, byśmy tu mogli omówić je wszystkie, ale przeanalizujmy jeszcze jeden skomplikowany przykład o  dużym znaczeniu dla naszego modelu. Wspomnieliśmy już o  tego rodzaju złudzeniach, omawiając zjawisko łaskotania – są to złudzenia powodujące ugruntowanie przeświadczeń na bardzo niskim poziomie. Migdały z ryciny 11.4a w rzeczywistości się nie poruszają, ale trudno się z tym pogodzić, a figury szachowe na obu rycinach (ryc. 11.4b) mają dokładnie ten sam odcień szarości!

Ryc. 11.3. Przedruk za zgodą Wrights Media.

Są to efekty wizualne, których powstawania nie kontrolujemy świadomie. Choć wiemy, że mogą one być zabawne za pierwszym razem (gdy żywione przez nas przeświadczenie, iż na statycznych obrazkach nic się nie porusza, zostaje podważone), powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego nie wywołują one nieprzerwanie nieznośnej wesołości, podobnie jak łaskotanie. Naturalnie, w  rzeczywistości na obrazku nic się nie

porusza, ale gdy na przemian spoglądamy na rycinę i  poza nią, powstaje w  nas dość silne przeświadczenie, że migdały nie znajdują się w  spoczynku. Jednak w  odróżnieniu od łaskotania nie budzi to w  nas wielokrotnych wybuchów rozbawienia. Uważamy, że na kontinuum rozpościerającym się od danych zmysłowych przez percepcję, milczące, automatyczne tworzenie inferencji do świadomego wnioskowania logicznego, błędne założenie na temat łaskotania znajduje się gdzieś między percepcją i  automatycznym tworzeniem inferencji. Pozorny ruch migdałów znajduje się jednak znacznie bliżej danych zmysłowych – zwykle nie wątpimy w  to, że się poruszają (oczywiście jeżeli nasz układ percepcji wzrokowej odbiera to złudzenie; niektórzy obserwatorzy utrzymują, że nie widzą żadnego pozornego ruchu).

Ryc. 11.4. (a) Przedruk za zgodą Akiyoshi KITAOKA. (b) Przedruk za zgodą Macmillan Publishers Ltd: Natura (Segmentacja obrazu i percepcja światła), copyright Barton L. Anderson, Jonathan Winawer (2005).

Ryc. 11.4. (ciąg dalszy)

Chociaż łaskotanie niekiedy prowadzi do ugruntowania w  nas fałszywego przeświadczenia, możemy je obalić za pomocą innej dość bezpośredniej i  w mniejszym stopniu opartej na tworzeniu inferencji czynności – możemy mianowicie przyjrzeć się objętemu tym doznaniem fragmentowi ciała lub go dotknąć, by się przekonać, że w rzeczywistości nie ma tam szczura, skorpiona ani węża. Ugruntowane przeświadczenie o  poruszaniu się migdałów, występujące na bardzo niskim poziomie, pozostaje więc niezakwestionowane. Wiemy jednak, że wizerunki na papierze się nie poruszają, lecz dane wzrokowe mają większą moc epistemiczną. Przecież widzimy – poruszają się. Z tego samego powodu nie uważamy za śmieszne sekwencji animacyjnych (tzn.  złudzenia ruchu wywołanego szybkim pokazywaniem kolejnych nieruchomych rycin). To wszystko dość elegancko przewiduje nasza nadal wstępna wersja diagramu zgodności epistemicznej przedstawiona w rozdziale 7 (ryc. 7.4). Złudzenia optyczne, łaskotanie, gra w  kuku i  próby zaufania zaliczają się do pierwszoosobowego humoru fizycznego. Humor niewerbalny – którego główną podkategorią są różne rodzaje humoru fizycznego – nie wymaga użycia języka. Zaliczają się do niego zarówno wybryki Flipa i  Flapa, głupiego, głupszego i  najgłupszego, subtelna mimika Jacques’a Tatiego czy Rowana Atkinsona, jak i wizualne kalambury oraz paradoksy w  rodzaju tych na ryc. 11.8. Fałszywe przeświadczenie w  tych rodzajach humoru często zależy bezpośrednio lub pośrednio od oceny intencji bohaterów. W  przypadku humoru sytuacyjnego (slapstick), gdy ktoś wpada na mur z  cegły lub cieśla trafia pomocnika drabiną w  twarz, sytuacja jest dość oczywista, więc widzowie rozpoznają wadliwy model lub modele rzeczywistości stworzone przez działających celowo uczestników scenki. Skecz z  cieślą jest szczególnie zabawny w  wersji, w której na przykład Larry z długą drabiną na ramieniu odwraca się, Moe widzi to, lecz spodziewa się, że pierwszą ofiarą będzie Curly, gdy nagle Curly przykuca i  Moe zostaje trafiony w  twarz[125]. Niewłaściwie

ugruntowane przeświadczenie Moego co do własnego bezpieczeństwa prawdopodobnie stanowi najważniejszą błędną inferencję – korygujemy ją w naszej symulowanej przestrzeni mentalnej trzeciej osoby. Nie wszystkie przykłady humoru fizycznego zależą od błędnych przeświadczeń przypisywanych postaciom. Niekiedy bohater ujawnia obecność błędnego lub zubożonego modelu rzeczywistości u widzów, jak na przykład wtedy, gdy Jack Lemmon w filmie Garsoniera, przygotowując kolację w  swojej małej kuchence dla Shirley MacLaine, nagle (i nieoczekiwanie) bierze rakietę tenisową, a  następnie za jej pomocą odcedza spaghetti nad zlewem. (Shirley MacLaine nie musi być świadkiem jego postępowania, nie wspominając o  zaskoczeniu – które z  pewnością odczuwamy jako widzowie – chociaż jej reakcja mogłaby zwiększyć dawkę humoru). Twórca mebla przedstawionego na ryc. 11.5b próbuje sprawić, byśmy uwierzyli, że krzesło zachowuje się w sposób celowy. Gdy zdajemy sobie sprawę, że to nieprawda, wybuchamy śmiechem. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w  epizodach humoru fizycznego wcale nie musi występować podmiot antropomorficzny działający na podstawie błędnego założenia, lecz jest to złudzenie, które zanegujemy, przyglądając się następującemu przypadkowi. Oglądamy film o  wulkanie znajdującym się na jakimś odludnym księżycu (w zasięgu wzroku nie ma zwierzęcia ani człowieka). Wulkan rośnie, pęcznieje, wybrzusza się, dudni, drży, a  następnie... plusk, plusk! Z  otwartego krateru wytryskuje kropla lawy i  nieśmiało ląduje na stoku. Śmiejemy się. Co za rozczarowanie! Humor tkwiący w  opisywanej scenie polega na tym, że eksploatuje ona maksymę relewancji (istotności) Grice’a (Grice 1957). Każdy spektakl stanowi akt komunikacji. Oczekujemy, że zasłuży on na poświęconą mu uwagę. Wyżej opisana scenka zaskakuje ze względu na kontrast wprowadzenia z  wynikiem. Oglądając wulkan tuż przed wybuchem, spodziewamy się czegoś spektakularnego, co wynagrodzi nam „zainwestowany” czas. Jak zwykle w  przypadku humorystycznych epizodów, jeżeli w  zasięgu wzroku nie występuje żaden inny podmiot, oznacza to, że my sami nabraliśmy się na błędne założenie. Oto dowcip

oparty na eksploatacji innej maksymy Grice’a, przykład błędu formalnego naruszającego zarówno maksymę relewancji jak i maksymę ilości:   (84) Adam: Dlaczego filiżankę można porównać do antylopy? Daniel: Nie mam pojęcia. Adam: Ja też nie wiem, komu mogłoby coś takiego przyjść do głowy!   Powyższy żart przypomina trochę zagadkę z rozdziału 7 (co jest zielone i ma siedemnaście nóg?). Słuchacz, odwołując się do maksymy relewancji, spodziewa się sensowności pytania. Naruszanie (eksploatacja) tych i  innych maksym Grice’a często przyczynia się do powstawania humorystycznych sytuacji (np. ktoś krzyczy „Bingo!” po wylosowaniu zaledwie trzech liczb, a  następnie odwołuje to z  chytrym uśmieszkiem sugerującym poczucie winy – to przypadek naruszenia maksymy jakości [prawdziwości]). W  humorze opartym na naruszaniu maksym Grice’a nasze aktywne, chociaż nieświadomie ugruntowane przeświadczenia nie dotyczą treści, lecz raczej medium komunikacji jako takiego. Hofstadter (Hofstadter, FARG 1995, s. 46) żartobliwie proponuje dowcip w postaci puzzla – układanki, w której pewne (lub żadne) części nie pasują do siebie. Ewentualne rozbawienie jego użytkownika powstawałoby analogiczne do odbioru żartów opartych na naruszaniu maksym Grice’a – opierałoby się na nadmiernie ugruntowanym przeświadczeniu nabywcy, że producent przestrzega zasady tworzenia dających się ułożyć puzzli.

Ryc. 11.5 (a) Zgięty młotek. Przedruk za zgodą Malcolma Fowlera.

Ryc. 11. 5 (b) Jake Cress, Ups! – oto rzeźba. Przedruk za zgodą Jacoba Cressa.

Zagadki stanowią obszerną kategorię definitywnie przekraczającą granicę między humorem i  rozwiązywaniem zadań. Po obu stronach tej granicy możemy wyodrębnić przypadki idealne – krótkie, jednozdaniowe żarty w  formie zagadek, zupełnie niezabawne łamigłówki, których rozwiązanie wymaga papieru, ołówka oraz dłuższego namysłu – jak również cały wachlarz możliwości pomiędzy tymi skrajnościami. Zachwyt spowodowany rozwiązaniem zagadki lub poznaniem odpowiedzi ma także wiele odcieni i  smaków. Skoncentrujemy się na zabawnych zagadkach. Wzorcowa zagadka z tej grupy przyjmuje formę „prostego” pytania i jest bardzo krótka, by skutecznie zwrócić na siebie uwagę słuchacza oraz ją utrzymać. Pytanie „automatycznie” aktywuje u  słuchacza tryb próby udzielenia odpowiedzi poprzez zainicjowanie przeszukiwania jego zbioru wiedzy o  świecie. System JITSA zaczyna działać, aktywując kategorie powiązane z  kluczowymi pojęciami zawartymi w  pytaniu. Ta odruchowa reakcja zapytanego stanowi wyraz ugruntowanego przeświadczenia, że powinien on szukać odpowiedzi. Dobre żarty-zagadki zwykle wskazują na błąd polegający na pewnym nadmiernie ugruntowanym przeświadczeniu: „rozwiązania” prawie nigdy nie da się znaleźć poprzez sumienne poszukiwania z  zaangażowaniem wszystkich zasobów wyobraźni, gdyż: (1)  jest ono zbyt odległe od punktu początkowego w  przestrzeni poszukiwań, (2) zapewne nie jest jedynym dobrym rozwiązaniem, oraz (3) nie istnieje możność wskazywania gradientu (tzn.  dawania zgadującemu wskazówek odzwierciedlających bliskość pożądanego rozwiązania). Gramy w  grę, w  której nie możemy liczyć na zwycięstwo, gdyż zagadki przypuszczalnie powstają od końca: najpierw wymyśla się śmieszne odpowiedzi, a potem układa nieprawdopodobnie podchwytliwe pytania.   (85) – Dlaczego św. Mikołaj jest taki wesoły?

– Bo dobrze wie, gdzie mieszkają niegrzeczne dziewczynki.   (86) – Czym się różni ryba piła od człowieka? – Tym, że ryba piła, a człowiek pił, pije i pić będzie!   Wielu dorosłych nie darzy zagadek szczególną estymą nie tylko ze względu na skojarzenia z  humorem dziecinnym i  na odpowiedzi mające zwykle postać łatwych do odgadnięcia gier słów, lecz również dlatego, że sam format zagadki zasadza się na mistyfikacji, zmusza bowiem słuchaczy do tworzenia pożądanych przestrzeni mentalnych za pomocą prymitywnego, wyświechtanego narzędzia poznawczego, jakim jest pytanie. Dodatkowa przyjemność odczuwana przez odbiorców najlepszych zagadek tkwi nie tylko w odpowiedzi opartej na grze słów (np. „ryba piła” [rzeczownik] i  „ryba piła” [rzeczownik + czasownik]), lecz także w odwoływaniu się do seksu, schadenfreude i szyderstwa z grupy „innych”. Ponadto gry słów nie są jedynym źródłem humoru w odpowiedziach.   (87) – Dlaczego O.J. Simpson chce się przeprowadzić do Alabamy? – Bo tam wszyscy mają takie samo DNA.   Nigdy nie odgadlibyśmy „właściwej” odpowiedzi. Przytoczona powyżej zagadka odwołuje się do trzech kontekstów: seksu, schadenfreude i dwóch rodzajów szyderstwa z  innych dzięki przemyślnemu wykorzystaniu rozpowszechnionego stereotypu pewnego celebryty. Inną ciekawą pododmianą humoru fizycznego jest humor w  muzyce, który może się odwoływać do przesady, parodii, a  nawet slapsticku. Przypomnijmy sobie Symfonię 94 Haydna zwaną „Niespodzianką” (Jackendoff 1994, s. 171; i  Huron 2006 znaleźli inne humorystyczne fragmenty w  muzyce tego kompozytora). Humor w  muzyce stanowi szczególnie wyraźny przykład naruszenia oczekiwań, ale nie wszystkie niespodzianki w  tym gatunku sztuki są zabawne. Huron (2006) przekonująco argumentuje, że twórcy większości, jeżeli nie wszystkich

wybitnych utworów muzycznych, naprzemiennie to spełniają oczekiwania słuchaczy, to wprowadzają niespodziewane (nie do końca przewidywalne) wariacje. Naszym zdaniem humor pojawia się w sytuacji, w której dajemy się zwieść nadmiernie ugruntowanym oczekiwaniom, więc nieoczekiwany element znajduje się poza zbiorem dopuszczalnych, lecz mimo to trochę nieprzewidywalnych wariacji. Ta cecha wskazuje na jego bliskie pokrewieństwo z humorem w karykaturach i w parodiach. Jak nasza teoria wyjaśnia humorystyczne oddziaływanie karykatur? Na pierwszy rzut oka nie ma w  nich następstwa czasowego, utajonych informacji, a nawet elementu opowieści, a jednak wywołują one uśmiech, niekiedy nawet wybuch śmiechu. Przyjrzyjmy się bliżej procesowi odbioru karykatury w zwolnionym tempie. Nasze mózgi ani na chwilę nie przestają prognozować przyszłości: tworzą oczekiwania dotyczące wszystkiego i  niezależnie od naszej woli wykorzystują wszelkie dostępne zasoby. Rozpoznawanie twarzy, a  nawet identyfikacja przedmiotów zależy w  pewnym stopniu od (wciąż niezupełnie zrozumianego) procesu kodowania poprzez „odstępstwa od normy”. Językoznawczyni Susan Brennan w  pionierskiej pracy (Brennan 1982) zaprezentowała prosty program komputerowy automatycznie tworzący dość dobre karykatury na podstawie prostych (i realistycznych) portretów ludzi. Algorytm tego programu porównywał przedstawione mu portrety człowieka z  anonimową, androginiczną twarzą zupełnie pozbawioną cech charakterystycznych. Najpierw określał parametry kluczowych punktów twarzy, takich jak położenie czubka nosa, odległość między oczami, wysokość czoła, szerokość ust oraz inne, trudniej opisywalne, lecz istotne cechy, a  następnie mierzył kierunek ich przesunięcia oraz odległość od odpowiednich punktów na wizerunku pozbawionym wszelkich cech charakterystycznych. Na tej podstawie obliczał wektory kodujące odstępstwa portretu od przeciętnej i  wykorzystywał je do tworzenia karykatur. Karykatury te powstawały poprzez przemnożenie wszystkich lub wybranych wektorów o pięć, dziesięć procent itd. Później pojawiły się bardziej wyrafinowane programy graficzne (np. Mo, Lewis, Neumann 2004) do modyfikacji zdjęć twarzy umożliwiające jeszcze dalej idącą

ingerencję w  wizerunki twarzy człowieka. Najlepsze z  nich dają wyniki „od razu” rozpoznawalne oraz zabawne. Karykaturę pięcioprocentową trudno odróżnić od wiernego portretu, ponadto przedstawioną na niej osobę łatwiej i  szybciej identyfikują znajomi (Mauro, Kubovy 1992). Większe zniekształcenia są nieodparcie zabawne, natomiast bardzo poważne zazwyczaj postrzegamy jako groteskowe, choć nadal nie mamy kłopotów z  rozpoznawaniem przedstawianych na nich osób. Efekty działania tych programów nie są tak zabawne ani udane jak prace najlepszych artystów, sugerują jednak, że ci ostatni bardziej subtelnie realizują zasadniczo to samo zadanie. Najlepsze karykatury nie tylko w  przesadny sposób eksponują charakterystyczne cechy portretowanej osoby, lecz także zawierają dodatkowe komentarze na jej temat. Znana karykatura Karola Darwina jest doskonałym przykładem tej dziedziny sztuki. Nie tylko zniekształca ona rysy twarzy uczonego, lecz także w  krzywym zwierciadle przedstawia pewne założenia jego teorii, wskazując, że wartość dodana w  karykaturze może zależeć od względnie ulotnej wiedzy o świecie, analogicznie do zabawnych żartów o charakterze narracyjnym. Dlaczego pobudzenie systemu identyfikacji powoduje rozbawienie? Zgodnie z  naszym modelem dzieje się tak dlatego, że mimo dość szybkiego przebiegu proces ten wymaga czasu. Gdy tylko wstępne przetwarzanie umożliwi wstępną identyfikację portretowanej osoby, powstają oczekiwania co do treści kolejnego mikrokroku. Gdy te oczekiwania zostają obalone, mamy do czynienia z typowym przykładem obalania ukrytych założeń przez napływające później informacje. Zachodzi szybkie wzajemne oddziaływanie między rozpoznawaniem rodzącym oczekiwania, które ulegają obaleniu, co prowadzi do poprawek, a  to z  kolei daje potwierdzenie identyfikacji, co pobudza tworzenie nowych oczekiwań i tak dalej. Jak zwykle przeszliśmy samych siebie. Ten rozgrywający się w  czasie proces można łatwiej dostrzec u  komików specjalizujących się w parodiowaniu znanych postaci: wykrzywiając twarze i  imitując głosy, tworzą czterowymiarowe karykatury celebrytów. Ich wstępną identyfikację przez odbiorców jednocześnie wspierają i podważają

kolejno ujawniane szczegóły, co powoduje powstawanie serii konfliktów wymagających ciągłej korekty. Dlaczego jednak karykatury oraz parodie opierają się na przesadzie i  przejaskrawianiu, a  nie na umniejszaniu? Dlaczego niekarykatury dążące ku przeciętnej nie są równie zabawne? Przecież one również naruszają nasze oczekiwania. Tak, ale jednocześnie podważają domniemanie identyfikacji, na którym opiera się karykatura. („Przez chwilę myślałem, że to Nixon, ale wrażenie to zaraz zniknęło”[126]). Może się to wydawać nieprawdopodobne, że przeżycie tak ulotne i  „jednorodne”, jak oglądanie i  rozpoznawanie karykaturalnych wersji postaci opiera się na wielokrotnym naruszaniu tego, co można nazwać mikrooczekiwaniami, ale Huron (2006) przedstawia przekonujące argumenty właśnie za takim wyjaśnieniem kluczowych aspektów fenomenologii słuchania muzyki. Wszystkie mikroemocjonalne reakcje na oczekiwania mogą trwać kilkaset milisekund, a  niektórych spośród nich nie da się wykryć świadomie (zob. np. Huron 2006, s. 36). Nieświadome reakcje emocjonalne? Czy to przypadkiem nie trąci sprzecznością? Nie. A  przynajmniej nie bardziej niż rozszczepianie atomów. Grecki źródłosłów atomu oznacza coś niepodzielnego lub nierozszczepialnego, ale okazuje się, że atomy węgla, tlenu, azotu, ... uranu i plutonu składają się z jeszcze mniejszych cząstek. Zamiast tworzyć nowe słowo – w epoce atomu – fizycy postanowili odrzucić jego pierwotne znaczenie. Analogicznie, w  odkryciach teoretycznych w  dziedzinie psychologii i  neurologii można znaleźć sporo wolnego miejsca na koncepcje nieświadomych reakcji emocjonalnych, jeżeli okażą się one tym samym rodzajem zjawiska, co bardziej znane, wręcz natrętne, reakcje emocjonalne, a ich niedostrzegalność bierze się z podprogowego nasilenia lub bardzo krótkiego czasu trwania. Te niemal świadome składniki naszych przeżyć mogą odgrywać ważną rolę w  potęgowaniu (uświadamianego) poczucia zaskoczenia lub przyjemności, dysonansu lub dziwaczności, a także humoru.

Ryc. 11.6

Sięgając nieco dalej, znajdujemy kilka rodzajów humoru, których funkcjonowanie nieco trudniej wytłumaczyć na gruncie naszej teorii, im jednak poważniejsze wyzwanie, tym więcej satysfakcji, gdy się okaże, że teoria mu sprostała. Na granicy kategorii humoru znajdują się zjawiska, które pewni badacze bez wątpienia chcieliby z  niej wykluczyć, ale my chcemy zachować możliwie największą otwartość. Dzieci śmieją się z  przerysowań i  groteski, dorośli również śmieją się z  niezliczonych rodzajów osobliwych rzeczy i  zjawisk. Carroll (1999, s. 154) ilustruje to zjawisko przykładem: „Obecność dwóch klaunów – wysokiego i chudego oraz niskiego i grubego – może wywołać śmiech, ale trudno przypuszczać, by tego rodzaju reakcja brała się ze sprzeczności”. Humoru w  przykładzie Carrolla nie musimy przypisywać działaniom klaunów ani nawet ich statusowi jako klaunów. Jeżeli w domu otworzymy nowo zakupioną skrzynkę z  jabłkami i  znajdziemy w  niej jedno bardzo małe jabłko, może to wzbudzić w nas pewne rozbawienie (jeżeli w ogóle). Bardziej zabawne może się okazać znalezienie jednego bardzo małego jabłka i  jednego wyjątkowo dużego. Czy duże przejęło część masy mniejszego? Dlaczego tak mało prawdopodobny zbieg okoliczności może nas rozśmieszyć? Część naszej wiedzy o  świecie opiera się na prawidłowościach statystycznych. Jeżeli coś jest mało prawdopodobne, nie wyrażamy tego w  kategoriach liczbowych, po prostu wiemy (a  raczej czujemy), że jest mało prawdopodobne. Statystyki odwołują się do doświadczeń: nasza wiedza odzwierciedla prawdopodobieństwo zajścia określonych zdarzeń, a  gdy zostaje ono podważone, czujemy zaskoczenie. Ale uważajmy: źródłem humoru nie jest sprzeczność ze statycznym prawdopodobieństwem. Już wiemy, że humor z  konieczności występuje w  dynamicznych, aktywnych strukturach przeświadczeń. Nie kontemplujemy aktywnie niedostrzegania dwóch idących razem klaunów: niskiego i grubego oraz wysokiego i chudego. Po prostu nagle widzimy ich obu. Być może dostrzeżenie bardzo mało prawdopodobnego zjawiska – czegoś, co pobudza nasze detektory nowości – każe nam aktywnie

pomyśleć o  prawdopodobieństwie jego wystąpienia, wskutek czego budujemy przestrzeń mentalną zawierającą myśl: „tak nie powinno być”. Tego rodzaju przestrzeń mentalną następnie falsyfikuje reakcja korygująca (spóźniony refleks) – odwołanie się do danych zmysłowych, zgodnie z którymi coś takiego jednak istnieje, i to „na naszych oczach”. Rozpatrzmy inną możliwość: widząc coś tak nieprawdopodobnego, często myślimy, że ktoś robi nam psikusa. Ale kto? W przypadku klaunów mogą to być oni sami lub scenarzysta programu. Lecz raczej nie wtedy, gdy ulicą idą razem niski, gruby mężczyzna i  wysoka, szczupła kobieta. Podobnie przedstawia się sprawa z  jabłkami o  nietypowych rozmiarach. Na dość wczesnym etapie życia uczymy się, że najbardziej prawdopodobna odpowiedź na pytanie, dlaczego dzieją się pewne rzeczy i  zjawiska, które nie powinny się dziać, brzmi: ktoś celowo do tego doprowadził. Jeżeli nie znamy żadnych innych możliwych przyczyn, przypisywanie mocy sprawczej czynnikowi zewnętrznemu w  rzeczywistości stanowi najbardziej prawdopodobne założenie. Oczywiście formułowanie ad hoc tego rodzaju mądrości ludowych prowadzi do błędów. Istnieje wiele nieprawdopodobnych zjawisk posiadających swoje uzasadnione i  nieintencjonalne przyczyny naturalne, chociaż trudno nam je wyjaśnić. Rycina 11.7a przedstawia jedną z rzeźb autorstwa Andy’ego Goldsworthy’ego wykonaną z  wielu zebranych i  uporządkowanych naturalnych kamieni, natomiast ryc. 11.7b naturalną rzeźbę skalną powstałą w  wyniku cyklicznego zamarzania i  rozmarzania wody w Arktyce. Dopatrywanie się efektów ludzkiej (lub nadludzkiej) interwencji w  zjawiskach naturalnych zalicza się do bardzo fascynujących i  bardzo rozpowszechnionych błędów[127]. Możliwe źródło humoru w  nieprawdopodobnych zdarzeniach stanowi właśnie tego rodzaju atrybucja, a następnie dostrzeżenie w niej fałszywego przeświadczenia, jak na przykład wtedy, gdy przyznajemy, że nie mamy podstaw do tego, by przyjąć, iż pojawienie się niedobranej pary zostało zaplanowane specjalnie z zamiarem obalenia pewnych prawidłowości statystycznych lub założenia,

iż ktoś postanowił podłożyć nam do skrzynki dwa bardzo różniące się wielkością jabłka. Ale nie musimy na tym poprzestawać. Inny umysł może w  rzeczywistości nie istnieć, lecz jeżeli przypisaliśmy danej sytuacji interwencję sprawczą, wyobrażając sobie, że jakiś demon, bóstwo lub osoba starannie ją zaaranżowała (bo przecież takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem), ukryta obecność innego umysłu w  naszej przestrzeni mentalnej otwiera wiele możliwości do powstawania fałszywych przeświadczeń. Źródło humoru może tkwić w  dostrzeżeniu psikusa spłatanego nam przez (nieistniejącą) siłę sprawczą, opierać się na punkcie widzenia tej siły sprawczej lub wykorzystywać jeszcze bardziej skomplikowane interakcje. Zgodnie z naszą teorią obecność pojedynczego umysłu umożliwia powstanie humoru podstawowego, lecz obecność dwóch umysłów pozwala na o  wiele większą złożoność. Pomyślmy o  ekscytacji, jaką odczuwamy, czekając, kiedy ktoś się nabierze na przygotowanego przez nas psikusa. Przenieśmy się teraz na wyższy poziom abstrakcji i  wyobraźmy sobie uczucia kogoś innego znajdującego się w  tej samej sytuacji, na przykład oglądamy sytuację, w której Jim chce zrobić psikusa Dwightowi. A  teraz odwróćmy sytuację. Wyobraźmy sobie, że Jim chce nam zrobić psikusa. Nawet jeżeli nie damy się na niego nabrać, w  wyobraźni możemy dopuścić taką ewentualność, powiedzieć Jimowi: „To byłby niezły numer”, i  wraz z  nim zastanawiać się, kogo jeszcze można by nabrać w taki sam sposób. W rzeczywistości nie musimy żywić fałszywego przeświadczenia, wyobrażając sobie alternatywą wersję samych siebie z  fałszywym przeświadczeniem z  punktu widzenia trzeciej osoby. Najlepsze dowcipy zawierają niedopowiedzenia – ktoś mówi coś, co zachęca nas do przypisania mu fałszywego przeświadczenia. Tego rodzaju wyobrażonego przeświadczenia wcale nie musimy ubierać w  słowa, by stało się ono źródłem humoru.

Ryc. 11.7 (a) Przedruk za zgodą Andy’ego Goldsworthy’ego.

Ryc. 11.7 (b) Przedruk za zgodą M. Kessler, B. Murray i B. Hallet.

Możemy sobie wyobrazić inne teoretycznie możliwe przykłady eksploatacji mechanizmów humoru, które nie uległy jeszcze konkretyzacji w naszym doświadczeniu ani w skeczach komików. Pamiętajmy, że Anna (ta od bankomatu) może prywatnie odczuwać humor trzecioosobowy: śmieje się sama z  siebie, lecz po fakcie, a  nie w  czasie rzeczywistym. Chwila refleksji może wystąpić zaledwie kilka milisekund po zdarzeniu będącym potencjalnym źródłem rozbawienia. Im częściej się zastanawiamy, tym więcej okazji do powstania humoru. Może się okazać, że geniusze w  dziedzinie komunikacji wkrótce wymyślą nowe sposoby przekazywania tego rodzaju prywatnych źródeł rozbawienia szerszemu gronu odbiorców. Okoliczności sprzyjających powstawaniu humoru jest równie wiele jak sposobności do refleksji – a  tym samym do wpadania w  pułapki poznawcze. Być może po wnikliwej analizie przypadków humoru pierwszoosobowego okaże się, że lepiej sklasyfikować je jako trzecioosobowy humor refleksyjny z  podmiotem jako obiektem żartu, chociaż w  procesie swobodnej introspekcji nie odróżniamy ich od paradygmatu humoru pierwszoosobowego. Wykorzystanie nastawienia intencjonalnego wykładniczo zwiększa złożoność myśli, jakie mogą przyjść nam do głowy. Właśnie dlatego przestrzenie mentalne stanowią podatny grunt dla wielu różnych mechanizmów wykorzystujących nastawienie intencjonalne, takich jak humor. Nie powinniśmy się więc dziwić, gdy znajdziemy w  tych niszach pewne gatunki ekstremofilów zachowujących się w sposób zupełnie nieprzystający do dotychczasowych wyobrażeń, lecz zgodne z przewidywaniami naszej teorii. D. Bon moty, aforyzmy i zjawiska pokrewne Najbardziej lubię rozmawiać sam z sobą. Oszczędzam w ten sposób czas i unikam kłótni. Oscar Wilde

  Dotąd omówiliśmy typowe przykłady humoru oraz inne (takie jak protohumor, humor Grice’a i humor osobliwości), które trudno zaliczyć do

tej kategorii. Teraz chcielibyśmy się zająć równie ważnymi zjawiskami leżącymi tuż poza granicami humoru, lecz błędnie z nim utożsamianymi. Jak już wspomnieliśmy, bardzo trudno oddzielić od siebie części składowe przyjemności wywołane przez najbardziej pomysłowe mieszanki humoru. Schadenfreude, powiązana z nią radość triumfu, dreszcz emocji biorący się ze złamania tabu i  przyjemności płynące z  myślenia o  rzeczach zmysłowych (nasza lista wcale nie jest pełna) nie są tym samym, co rozbawienie, ale wszystkie mogą towarzyszyć rozbawieniu i  w różnych chwilach wydają się je potęgować. Uznanie dla błyskotliwości lub inteligencji w czystej postaci jest tak blisko spokrewnione z rozbawieniem, że obie jakości mogą się wydawać nie do odróżnienia, możemy jednak wyeksponować różnicę między nimi, korzystając z  tej samej metody co kiperzy uczący nowicjuszy rozpoznawać gatunki wina: najpierw degustujemy wszystkie składniki po kolei, a potem delektujmy się na nowo smakiem ich kombinacji. Niektóre z  najsłynniejszych spostrzeżeń Oscara Wilde’a rzeczywiście są zabawne, czasem nawet na tyle komiczne, że wywołują wybuch śmiechu u samotnego czytelnika. Inne, równie wysokich lotów, częściej pobudzają do myślenia, niż wywołują śmiech, dlatego reagujemy na nie raczej westchnieniem, skinieniem głową lub uniesieniem brwi. Tak wygląda reakcja na błyskotliwe sentencje w  warunkach nieobecności humoru. Oto krótka lista, poczynając od bon motów przez paradoksy i kończąc na grach słów.   (88) Jeżeli chcesz mówić ludziom prawdę, spraw, by się śmiali, w przeciwnym razie cię zabiją.   (89) Gdy ma się zwycięskie karty, trzeba zawsze grać uczciwie.   (90) Jedyną rzeczą gorszą od tego, że o nas mówią, jest to, że o nas nie mówią.   (91) Nie jestem na tyle młody, by wiedzieć wszystko.

  (92) Praca to przekleństwo klasy pijącej.   (93) Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy.   (94) Moralność, podobnie jak sztuka, wymaga postawienia gdzieś kreski.   Wizualne kalambury, takie jak te zaprezentowane na ryc.  11.8, tak naprawdę nie są kalamburami. Nie są śmieszne – czytelnik chyba zgodzi się naszym zdaniem – lecz po prostu pomysłowe. Zarówno ich tworzenie, jak i  rozwiązywanie, dostarcza nam przyjemności, ale nie odczuwamy humoru (tzn. nie pojawiają się fałszywe przeświadczenia, które następnie zostają obalone), odbieramy je raczej jako błyskotliwe zestawienie pewnych idei. Wiele żartów i bon motów jest jednocześnie pomysłowych i zabawnych, dlatego obydwa gatunki emocji często się łączą. W  ten sposób powstaje zwiększone pobudzenie (przypomnijmy sobie naszą wcześniejszą dyskusję na temat transferu i  błędnego przypisania pobudzenia), które odbiorca może interpretować jako spotęgowaną dawkę humoru. Oto, naszym zdaniem, dość pomysłowy żart:   (95) Wysoko załadowana ciężarówka jedzie drogą, na której umieszczono znak ograniczenia wysokości ostrzegający przed mostem. Kierowca mimo wszystko próbuje przejechać, ale nie udaje mu się. Przyjeżdża radiowóz, policjant podchodzi do kierowcy ciężarówki i mówi z przekąsem: – No i co? Zaklinowaliśmy się? – Nie! Most wiozłem i mi się paliwo skończyło!

Ryc. 11.8

W powyższym przykładzie humor i  podziw dla pomysłowości są nierozdzielne, gdyż obie stanowią reakcje na odpowiedź kierowcy. Będziemy więc kolejno modyfikować elementy konstrukcji dowcipu i  obserwować zachodzące zmiany. Załóżmy, że policjant nie triumfuje i  nie sili się na ironię. Podchodzi ostrożnie do kierowcy, pyta: „Co się stało?”, i  dostaje taką samą odpowiedź. Dowcip wciąż śmieszy. Teraz wyobraźmy sobie policjanta umiejętnie opanowującego sytuację: wzywa firmę holowniczą, administratora drogi itp., aby jak najprędzej udrożnić przejazd, ale w pewnej chwili kierowca ciężarówki mówi: „Nigdy bym nie przypuszczał, że właśnie wtedy, kiedy dowiozę most na miejsce, zabraknie mi paliwa”. Dowcip nadal jest zabawny, choć zapewne trochę mniej. Zamiast być obiektem żartu, policjant może się nawet roześmiać. Jak to często bywa, pomysłowość i  poczucie humoru występują jednocześnie. Wypowiedź kierowcy kreuje fałszywą rzeczywistość, nieomal zgodną z  widocznymi gołym okiem faktami, a  następnie skłania nas (lub policjanta) do odtworzenia prawdziwej rzeczywistości obalającej tę

fałszywą. Kierowca czyni to w bardzo oryginalny sposób. Jakby tego było mało, komentarz kierowcy stanowi także zawoalowaną inwektywę pod adresem zadowolonego z siebie policjanta. Wzbudza to w odbiorcy kolejny rodzaj radości płynący z lekceważenia członka innej grupy, co sprawia, że żart jako całość jeszcze lepiej smakuje. Istnieje wiele przykładów opowieści wykorzystujących łącznie pomysłowość i  humor. Oto kolejny, zaczerpnięty z  antologii Bubba The Jests of Hierocles and Philagrius:   (96) Pewien sprytny mężczyzna uciekał z ukradzionym prosięciem. Gdy go dogoniono, postawił je na ziemi, kopnął i krzyknął: „Ryj sobie tu, a nie w moim ogrodzie!” (Bubb 1920)   Pomysłowość i  humor są do siebie podobne z  dość oczywistej przyczyny: obydwa wymagają starannego namysłu i pojawiają się podczas prób właściwego zrozumienia wydarzeń. Wszak pomysłowość również polega na zręcznym wykorzystywaniu pewnych subtelnych aspektów wiedzy z odpowiednią dozą olśnienia i innych emocji poznawczych. W wielu, może nawet we wszystkich kulturach występują opowieści o  bohaterze ludowym, zazwyczaj młodym mężczyźnie (tradycyjnie są to mężczyźni, lecz nowożytnie pisarki do pewnego stopnia wyrównały ten niekorzystny bilans, wprowadzając do kultury postaci takie jak Mary Poppins i Pippi Langstrumpf), który dzięki sprytowi radzi sobie w życiu, udaremnia wszelkie knowania złoczyńców, uciera nosa zarozumialcom, wyprowadza w  pole arogantów i  tym samym dostarcza młodym ludziom inspirującego przykładu samodzielności i  zaradności. Do przykładów zaliczają się Till Eulenspiegel w Niemczech, Jaś (Jaś i magiczna fasola to tylko jedna z  kilkuset wersji wielu podobnych opowieści ludowych z  różnymi bohaterami tytułowymi), Br’er Rabbit (Brat Królik) na amerykańskim Południu lub Hodża Nasreddin na Bliskim Wschodzie. Co prawda Nasreddin nie jest młody, lecz jego przekora przemawia do młodzieży na całym świecie. Niektóre z  wyżej wspomnianych opowieści

są śmieszne, w  większości dominuje jednak pomysłowość przezwyciężająca zło. Fascynują, ale nie wywołują śmiechu. Ich kuzyni to dowcipy o  spryciarzach. Z  pewnością są one zabawne, ale ich właściwy odbiór wymaga również docenienia pomysłowości bohatera. Oto kolejne poważne źródło przyjemności płynące z  odbioru humoru trzeciej osoby: delektujemy się własną wyższością nad różnymi postaciami lub podziwiamy – i  mamy nadzieję naśladować – spryt bohatera dostrzegającego lepsze sposoby (niż my) sprowokowania charakterystycznych humorystycznych błędów u napotykanych postaci. Bohaterowie tych opowieści przodują w  rozwiązywaniu zagadek. Oto jedna z  nich. Gdy już znajdziemy właściwą odpowiedź, możemy poczuć rozbawienie z  powodu przyjętych przez nas milczących założeń utrudniających wykonanie zadania.   (Z3) Na poddaszu domu zamontowano trzy żarówki sterowane włącznikami znajdującymi się piętro niżej. Każdy włącznik zapala jedną z nich, lecz z piętra nie widać którą. Jak przypisać żarówki do włączników, jeżeli wolno nam sprawdzić stan żarówek tylko raz? (Zakładamy, że jesteśmy sami i nie możemy przesyłać informacji między poddaszem i piętrem).   Fakt, że humor zależy od fałszywych przeświadczeń, sprawia, że często stanowi idealne narzędzie do wskazywania fałszywych przeświadczeń u innych. Jak powiedział kiedyś Bertrand Russell:   Ludzie często popełniają błąd, myśląc, że przymiotniki „zabawny” i „poważny” są przeciwieństwami. Mylą się. Przeciwieństwem przymiotnika „zabawny” jest „podniosły”. Nigdy nie jestem bardziej poważny niż wtedy, gdy staram się być zabawny.

  Śmiech niekiedy towarzyszący rozwiązywaniu zagadek prawdopodobnie powstaje w  wyniku trzech oddzielnych reakcji emocjonalnych: szczypty humoru pochodzącej z uświadomienia sobie własnego błędnego założenia,

osobistej radości ze sprostania wyzwaniu oraz przyjemności płynącej z  wykonania zwycięskiego ruchu w  grze (ta ostatnia to ulubiony dodatek zwolenników teorii wyższości). Jak kiedyś powiedział Gore Vidal, dając wspaniały przykład własnych predyspozycji do układania aforyzmów: „Nie wystarczy odnieść sukces; inni muszą przegrać”. Niezbyt zabawne, ale niektórzy z nas mogą zachichotać. E. Manipulacja oczekiwaniami według Hurona Pewna dziewczyna wybrała się na randkę z trębaczem. Kiedy wróciła, jej współlokatorka zapytała: – I jak było? Czy to, że gra na trąbce sprawia, że lepiej całuje? – Nie – odpowiada pierwsza dziewczyna. – Ma suche, malutkie wargi, żadna przyjemność. Następnego wieczora umówiła się z tubistą. Kiedy wróciła, współlokatorka znów zapytała: – I jak? Lepiej? – Fuj! – pada odpowiedź. – Ten miał ogromne usta, zupełnie jak gumowate kawały mięsa. Po prostu obrzydliwość! Następnego wieczora umówiła się z waltornistą, a kiedy wróciła, współlokatorka zadała to samo pytanie: – A temu jak poszło? – No wiesz – odpowiada dziewczyna – Całował tak sobie, ale jak on mnie trzymał!

  Czy manipulując wyłącznie oczekiwaniami ludzi, można przyprawić ich o  utratę przytomności? Tak. Udowadnia to charyzmatyczny kaznodzieja Marjoe Gortner (1972) w  filmie dokumentalnym Marjoe ujawniającym stosowane przez niego sztuczki. Po pierwsze, za pomocą muzyki i bardzo emocjonalnego, rytmicznego kazania wytwarza się wśród zgromadzonych nastrój bliski histerii, następnie przychodzi czas na kładzenie rąk, które odbywa się w  ściśle określonym rytmie: najpierw przekonuje się kogoś (najlepiej kobiety, ale mężczyzn także można oszołomić w ten sposób), by uniósł ręce do Pana Jezusa i  spojrzał w  górę ku niebu. Wtedy można napełnić jego umysł określonymi oczekiwaniami (na przykład: „Wierzę, że dotknie cię właśnie teraz”), a potem nagle i zdecydowanie położyć rękę

na jego czole, wołając: „W imię Jezusa!”. Gest ten wywołuje u uczestnika obrzędu spore zaskoczenie, mimo że wcześniej spodziewał się on czegoś szczególnego. Przy odrobinie szczęścia wpadnie on w  stan omdlenia (i prosto w  szeroko otwarte ramiona pomocników kaznodziei, którzy ostrożnie ułożą go na podłodze i dla przyzwoitości przykryją drgające nogi prześcieradłem z  zawczasu przygotowanego stosiku). Oczywiście opisywana procedura nie zawsze działa. Podczas jednego spotkania kaznodziei najczęściej udaje się doprowadzić do odpowiedniego poziomu pobudzenia tylko kilkoro zbawionych. W  wielu przypadkach położenie rąk może nastąpić kilka milisekund zbyt wcześnie lub zbyt późno od optymalnej wartości, która dla każdego człowieka jest niewątpliwie sprawą indywidualną. Ale opisywana procedura działa na tyle dobrze, że stała się standardowym elementem dramaturgii tego rodzaju spotkań. Ale do czego właściwie służy ta osobliwa podatność? Prawdopodobnie do niczego. Zapewne stanowi po prostu rzadko spotykane zakłócenie w  działaniu skleconego naprędce systemu ludzkich emocji, kiedyś przypadkiem odkryty przez kogoś słaby punkt tego mechanizmu. Sztuczkę tę przekazują sobie pokolenia kaznodziejów przez naśladownictwo lub podczas szkoleń. Starają się opanować ją możliwie jak najlepiej, dostosowują do własnego temperamentu, by zwiększyć odsetek „trafień”. Prawdopodobnie opiera się ona na częściowej niezależności i odmiennym przebiegu czasowym dwóch rodzajów oczekiwań: świadomego (Jezus być może mnie dotknie) i  nieświadomego lub podprogowego (kaznodzieja położy mi dłoń na czole). Pojawienie się bodźca wcześniej niż oczekiwano, wywołuje burzę emocjonalną przejściowo paraliżującą uczestnika spotkania. Niektórzy ludzie uzależniają się od tego rodzaju doznań i  (nieświadomie) dostrajają się do dotyku kaznodziei, w  wyniku czego stają się coraz bardziej podatni na dotyk, a  każde następne pobudzenie wymaga mniejszego wysiłku. Jeżeli David Huron (2006) ma rację, jest to skrajny i  stosunkowo prymitywny przykład o  wiele powszechniej spotykanego zjawiska.

Huron twierdzi, że radość płynącą z  muzyki – napięcie, ulgę, podziw i  zaskoczenie – można wytłumaczyć w  kategoriach przewidywalnych wyników stosowania technik sterowania oczekiwaniami udoskonalanych przez muzyków przez wieki. Najlepiej oddaje to tytuł jego książki: Sweet Anticipation: Music and the Psychology of Expectation (Słodkie wyczekiwanie: muzyka i psychologia oczekiwań). Podobnie jak my, Huron uważa mózg za maszynę do tworzenia przewidywań, natomiast emocje za „wzmacniacze motywacji zachęcające organizmy do podejmowania zachowań, które w  normalnych warunkach mają charakter adaptacyjny, oraz do unikania zachowań, które w  normalnych warunkach świadczą o  nieprzystosowaniu” (Huron 2006, s. 4). System ten nie jest doskonały, a  „skłonność natury do przesadnych reakcji daje muzykom szerokie pole do popisu” (s. 6). Badacz sugeruje, że wszystkie rodzaje sztuki „manipulują oczekiwaniami” (s. 356), wysuwa także wiele popartych dowodami eksperymentalnymi, niezwykle szczegółowych hipotez dotyczących muzyki. Za ich pomocą tłumaczy przebieg tego procesu oraz jego podłoże neurofizjologiczne. Bardzo skrótowy opis opracowanego przez niego modelu ITPRA daje nam przedsmak całości (ale pominięte szczegóły są naprawdę fascynujące).

Ryc. 11.9. Diagram czasowy oczekiwań według teorii ITPRA. Aktywatorem stanów emocjonalnych są wyobrażenia różnych wariantów rozwoju wypadków (imagination – I). W miarę zbliżania się w czasie oczekiwanego zdarzenia zazwyczaj wzrasta pobudzenie fizjologiczne, co często prowadzi do poczucia narastającego napięcia (tension – T). Po wystąpieniu zdarzenia niektóre uczucia powstają natychmiast, co wiąże się z potwierdzeniem lub niepotwierdzeniem przewidywań (prediction – P). Ponadto aktywacji ulega szybka odpowiedź reaktywna oparta na bardzo pobieżnej i zachowawczej ocenie sytuacji (reaction – R). Wreszcie pobudzeniu ulegają stany emocjonalne stanowiące mniej pośpieszną ocenę wyniku (appraisal – A). (Za: David Huron, Sweet Anticipation: Music and the Psychology of Expectation, MIT Press, © MIT 2006, ryc. 1.1).

Huron uważa, że istnieje co najmniej pięć różnych rodzajów reakcji emocjonalnych, które łącznie modulują wszystkie nasze oczekiwania w  bardzo krótkich przedziałach czasu: wyobrażenie, napięcie, prognoza, reakcja i  ocena. Wyobrażenie to po prostu odruch przewidywania charakteryzujący się nieokreślonym czasem trwania. W miarę zbliżania się oczekiwanego zdarzenia pojawia się napięcie przygotowawcze nakazujące człowiekowi zająć się tym zdarzeniem, następnie po jego zajściu (lub niezajściu) reakcja „tak!” lub „nie!” zapisuje odpowiedź, czy przewidywanie było właściwe, a  potem „powierzchowna” reakcja

stwierdza, czy to dobrze czy źle. Dopiero po niej następuje bardziej wyważona ocena wyniku zdarzenia. Wszystkie te reakcje mogą wystąpić w czasie krótszym niż jedna sekunda. Oryginalną koncepcją Hurona, jak wyżej wspomnieliśmy, są „mikroemocje” (s. 25) – występujące zbyt szybko i  zbyt głęboko w  podświadomości, by dać się świadomie odizolować w  procesie odbioru doznań, odgrywające jednak decydującą rolę w qualiach tego doznania[128]. Booth (1969) wpadł na bardzo podobny pomysł 40 lat wcześniej. Jego zastosowanie pojęcia mikroemocji do interpretacji literatury opisujemy w  rozdziale 12 (cz. E). Najbardziej interesujące nas mikroemocje wykazują cechę zwaną przez Hurona przeciwną walencją:   Przyjemność ulega spotęgowaniu, gdy reakcja pozytywna występuje po reakcji negatywnej. Chociaż niespodzianka to z biologicznego punktu widzenia coś złego, odgrywa ona jednak kluczową rolę w doznaniach emocjonalnych człowieka. Niespodzianka działa jak wzmacniacz emocji; niekiedy nawet świadomie korzystamy z niego po to, by silniej przeżywać pozytywne emocje (s. 39).

  Porównajmy ten „kontrast limbiczny” do zakulisowej trampoliny Hurona – zwykle niedostrzegalnej chwili depresji sprawiającej, że późniejsza euforia staje się tym bardziej zachwycająca. Ujemna składowa emocji może występować bardzo szybko i  ulotnie, co uniemożliwia jej bezpośrednie dostrzeżenie w  procesie introspekcji, o  jej obecności świadczy jednak ekstrapolacja uzyskanych efektów, gdy pojawią się niewielkie różnice bodźców wyzwalających. Ale dlaczego miałby się pojawiać ten efekt wzmocnienia? Jak sugeruje Huron, początkowa negatywna reakcja przygotowuje nas na najgorsze poprzez zapobiegawcze uwolnienie endorfin, ale skoro nie pojawia się ból (gdyż jest to fałszywy alarm), organizm otrzymuje dawkę endogennego opioidu za nic (s. 23)! Huron przypomina słowa Kanta: „Śmiech jest afektem, [którego źródłem jest] nagła przemiana napiętego oczekiwania w  nicość. Kluczową rolę odgrywa tutaj kontrast między pierwszą, szybką reakcją odruchową

i  powolniejszą reakcją oceny” (s. 29). Podobieństwa do naszego modelu humoru są oczywiste[129]. Jeżeli więc kiedyś pokusimy się o  stwierdzenie, że jesteśmy „uzależnieni” od muzyki – lub od humoru – może ono być bardziej dosłowne niż metaforyczne. Od wielu lat wiadomo, że u  biegaczy długodystansowych często występują objawy przypominające uzależnienie. Dążą oni do uzyskania stanu euforii (tzw. euforii biegacza) pojawiającej się po wielu kilometrach bolesnego biegu i  spowodowanej uwalnianiem przez organizm dużych ilości endorfin – endogennych opioidów. Zdaniem Hurona, który co prawda mówił o muzyce, lecz jego spostrzeżenia mogą się również odnosić do humoru, są to bezpieczniejsze, szybsze i  mniej bolesne sposoby uzyskania o wiele skromniejszej, lecz nadal przynoszącej rozkosz dawki naturalnego środka przeciwbólowego bez konieczności ponoszenia bólu. Bon moty, schadenfreude i  przyjemne treści mogą potęgować rozbawienie dzięki reprezentowanej przez siebie walencji pozytywnej, a  trampolina limbiczna Hurona może je wzmagać dzięki kontrastowi z walencją negatywną. Negatywna walencja, o  którą nam chodzi, może mieć wiele źródeł. Rozbudowany dowcip często wywołuje chwilową dezorientację u  odbiorcy, zanim jej rozwiązanie wskaże miejsce popełnienia błędu w  rozumowaniu. Nasz niepokój mogą również wywoływać inne sytuacje, na przykład chcemy popracować nad tekstem artykułu, lecz nie znajdujemy go w  folderze, w  którym naszym zdaniem powinien być, po chwili przypominamy sobie jednak, że niedawno przenieśliśmy go w  inne miejsce. Jeżeli na chwilę ugruntowało się w  nas przeświadczenie o  utracie całej pracy, a  następnie przypominamy sobie, gdzie ją zapisaliśmy, chwilowe zaniepokojenie utratą pliku powinno odgrywać rolę trampoliny do radości, gdy się zorientujemy, że plik jest bezpieczny. Wtedy cała sytuacja kończy się humorystycznie. Przypadki te stanowią ciekawe kontekstualne czynniki modyfikujące mikrodynamikę humoru, ale najczęściej spotykanym epizodem depresji poprzedzającym nagrodę w  postaci rozbawienia jest po prostu rozczarowanie błędem

popełnionym w  rozumowaniu. Sam fakt, że coś poszło nie tak, dostrzeżenie nieprawidłowo ugruntowanego przeświadczenia w przestrzeni pamięci roboczej może dostarczyć mikroemocjonalnego ukłucia niepokoju. Właśnie ono stanowi epizod depresji potęgujący rozbawienie. Jeżeli to przypuszczenie okaże się słuszne, qualia rozbawienia będą ściśle powiązane z trampoliną Hurona. Podczas rozwiązywania zadań lub problemów do odpowiedniej przestrzeni mentalnej wprowadzamy aktywne założenia i  rejestrujemy je (przeważnie) w sposób jawny. Wiemy, że przyjęliśmy określone założenia „czysto teoretycznie”, więc zapewne odkrycie konfliktu wywołuje u  nas zmieszanie, ale nie zaskoczenie. Poza tym to właśnie dostrzeżenie konfliktu mogło przełączyć nasz umysł w tryb rozwiązywania problemów. Jeżeli rozwiążemy konflikt, eureka!, przeżywamy radość płynącą z odkrycia i powracamy nazajutrz, by rozwiązać kolejny problem. Humor – przeciwnie – może nas dopaść znienacka, wynika bowiem z problemu, którego istnienia jesteśmy nieświadomi, dopóki go nie rozwiążemy, a  raczej dopóki prawie go nie rozwiążemy. W  pewnej ulotnej chwili dostrzegamy błędne ugruntowane założenie (o negatywnej walencji), zanim pojawią się ulga i  nagroda w  postaci wesołości przeżywanej z większą intensywnością dzięki wspomnianemu kontrastowi. Podobnie jak qualia odróżniające w  muzyce tonikę (do) od „tonu wiodącego” (si) powstają w  wyniku wzajemnej zależności między przewidywanym przypływem i  odpływem emocji, qualia rozbawienia są produktami ubocznymi prawidłowego funkcjonowania emocji epistemicznych. Uważamy, że układ nagradzający nas rozbawieniem nie jest po prostu układem nagrody za odkrycia o  odmiennej dynamice czasowej, chociaż nie możemy wykluczyć, iż stanowi po prostu jego wcześniejszą wersję. Układ rozbawienia mógł się przekształcić w  toku ewolucji w  odrębny równoległy układ nagrody i  przejąć znaczną część maszynerii tego pierwszego wraz z pewnymi modyfikacjami, tak samo jak naszą wrodzoną zdolność do odczuwania bólu wywołanego wysoką temperaturą i bólu zadawanego ostrymi przedmiotami zaczęły obsługiwać

odrębne obwody neuronów wyspecjalizowane w  odbiorze odmiennych qualiów. Gdy tylko te nowe produkty uboczne nabrały wyrazistości, docenili je nasi obdarzeni zdolnością do refleksji przodkowie, zaczęli je modyfikować, wykorzystywać i egzaptować do celów, do których okazały się doskonale pasować. Prymitywna reakcja wesołości, zrodzona z  przypadkowej różnicy następstw czasowych w  procesie modulacji umysłu przez emocje, stała się celem działania innego rodzaju artysty – nie muzyka, lecz kompozytora rzeczy zabawnych, komika. Wiele najistotniejszych cech (nowoczesnego, nieprymitywnego) humoru pozostaje niemal niewidocznych, gdy przyglądamy się wykorzystywanemu przez nie mechanizmowi, ale bez tego mechanizmu humor nie mógłby zaistnieć.

12. Ale właściwie dlaczego się śmiejemy? A. Śmiech jako narzędzie komunikacji Profesor zadaje pracę domową grupie studentów i ostrzega, że ewentualny jej brak może zostać usprawiedliwiony tylko w dwóch przypadkach. Pierwszy to śmierć bliskiej osoby, a drugi to choroba udokumentowana zwolnieniem lekarskim. Jeden ze studentów unosi rękę i pyta: – Panie profesorze, a jeżeli ktoś będzie skrajnie wyczerpany uprawianiem seksu? Cała sala wybucha śmiechem. Profesor po chwili zastanowienia odpowiada: – Pan może po prostu pisać drugą ręką...

   

B

ergson (1911) twierdzi, że każda emocja odmienna od humoru niweczy go, ale stwierdzenie to uważamy za niewystarczająco zniuansowane. Humor rzeczywiście może przeszkadzać w  odsłuchu nagrania kwartetu smyczkowego Beethovena lub w  snuciu miłych wspomnień po udanym seksie, lecz jeżeli dowcip okaże się zabawny, odbiorca mimo wszystko zareaguje śmiechem (a przynajmniej tak przypuszczamy). Emocje o przeciwnych walencjach rzeczywiście kolidują z  sobą, ale nawet w  rozpatrywanym przez nas przypadku dzieje się coś więcej. Stan negatywnego afektu może wręcz potęgować odczuwanie humoru, podobnie jak w sytuacjach, w których lęk lub gniew przeobrażają się w  rozbawienie dzięki celnemu dowcipowi. Negatywne emocje nie kolidują z  humorem jako takim, lecz raczej z  odczuwaną za jego pośrednictwem przyjemnością lub ze śmiechem, za pomocą którego wyrażamy rozbawienie. Uważamy, że w  skrajnych przypadkach możemy nawet rozpoznać i  docenić humorystyczny epizod, nie czerpiąc z  niego żadnej przyjemności. Na przykład zawodowy satyryk, któremu dentysta

właśnie usuwa bolący ząb, może zwrócić uwagę na niezamierzony komizm wypowiedzi tego ostatniego i  postanowić, iż wplecie ją w  skecz, jednak sam, ze względu na okoliczności, wcale nie odczuwa rozbawienia ani nie ma ochoty się śmiać. Pozostaje jednak pytanie: dlaczego w  normalnych warunkach wybuchamy głośnym śmiechem, gdy coś nas rozbawi? Nie można wykluczyć, że jest to po prostu natrętny, niesłużący niczemu produkt uboczny struktury naszego układu nerwowego. Posiadanie tego rodzaju skłonności pociąga jednak za sobą pewne dostrzegalne koszty, warto się więc zastanowić, dlaczego ewolucja nie znalazła sposobu na pozbycie się jej. Czy to możliwe, że poczucie humoru w jakiś sposób nam się opłaca? Przypomnijmy sugestię Franka (1988) dotyczącą emocji motywujących nas do podejmowania korzystnych zobowiązań, których moglibyśmy nie podjąć, gdybyśmy działali stricte racjonalnie. W  toku swoich wywodów badacz przedstawia tezę, iż również mimowolne wyrażanie emocji przysparza nam korzyści, jakich nie dają zachowania celowe. Na przykład zaczerwieniona twarz ujawnia sekretne intencje osoby mającej zamiar naruszyć jakieś tabu, co może stanowić pewien rodzaj społecznej kontroli umysłu. Nawet jeżeli nie wyda nas mimika (którą możemy opanować), zdradzi nas rumieniec. Wiedząc o  tym, będziemy się starać unikać niezręcznych sytuacji i  tłumić wszelkie myśli o  tego rodzaju zachowaniach. Osoby, którym uda się osiągnąć wystarczający poziom opanowania, mogą pozwolić sobie na bardziej „otwarte” postępowanie w  miejscach publicznych, dzięki czemu zyskują zaufanie wspólnoty (a więc dalszą przynależność do niej) i  w dłuższej perspektywie czasowej uzyskują większe korzyści, niż gdyby oszukiwali. W  pierwszych społecznościach ludzkich świadomość ryzyka związanego z  obecnością rumieńca na twarzy (z powodu poczucia wstydu i  winy) mogła być tak duża, że wymuszała podejmowanie wysiłków mających na celu zwiększenie samokontroli, ponieważ wykryte oszustwo zapewne karano śmiercią lub przynajmniej ostracyzmem[130].

Z genetycznego punktu widzenia fizjologiczne składowe naszych emocji oraz ich mimowolne przejawy zewnętrzne zmuszają nas do podejmowania bardziej korzystnych działań, mimo że wcale nie muszą one wyglądać na bardziej korzystne z  perspektywy naszej powierzchownej racjonalności. Nie wolno nam jednak zapominać o  kosztach związanych z  posiadaniem emocji, co zresztą dotyczy wszystkich cech wykształconych w  procesie ewolucji. Istniejące dziś cechy zostały wybrane, ponieważ – ogólnie rzecz biorąc – przysparzały naszym przodkom więcej korzyści niż kosztów, chociaż w pojedynczych przypadkach te drugie mogły przeważać nad tymi pierwszymi. Przeanalizujmy na przykład gniew i  sposób jego wyrażenia. Zdaniem Franka wyrażanie gniewu stało się sposobem informowania przedstawicieli naszego gatunku, że osoba rozgniewana nie zamierza dać się oszukać. Emocja gniewu powstaje, gdy u  kogoś pojawia się przeświadczenie o  niesprawiedliwym zagarnięciu takich czy innych zasobów przez osobę trzecią. Często powoduje gwałtowne zachowania, zarówno odstraszające innych, jak i  (zapewne) wzbudzające w  oszuście wystarczające przerażenie, by był gotów naprawić wyrządzoną krzywdę. Świadkowie wybuchu gniewu uświadamiają sobie, iż koszty oszustwa mogą być wyższe, niż oczekiwali, ze względu na niebezpieczne zachowanie rozgniewanej osoby. Niekiedy żałujemy tego, co zrobiliśmy w  przypływie gniewu[131]. Jeżeli łatwo wybuchamy gniewem, a  co ważniejsze, jeżeli inni o tym wiedzą, zapewne dwa razy się zastanowią, zanim spróbują nas oszukać. W  niektórych przypadkach ta sama emocja może nam jednak przysporzyć więcej strat niż zysków. Każda z  emocji zakodowanych przez dobór naturalny, w  tym emocje epistemiczne, pobudza nas do zachowań, które na ogół są lub były użyteczne, lecz które w  pewnych okolicznościach mogą niekorzystnie wpływać na zdolności przystosowawcze organizmu. Frank w  swojej analizie emocji podkreśla mimowolność śmiechu w normalnych warunkach. Czy odnosimy jakieś ukryte korzyści z tego, że śmiech nie jest emocją, którą możemy racjonalnie sterować? Mimowolność śmiechu czyni z niego intrygujące narzędzie komunikacji, ponieważ wszelkie informacje wysyłane mimowolnie (drżenie ze strachu,

dreszcze z zimna, potykanie się po pijanemu itp.) słusznie traktuje się nie tyle jako komunikację, lecz raczej jako niezamierzone ujawnienie własnego stanu emocjonalnego. Intrygujące, ale nie wyjątkowe. Wykazano na przykład, że uśmiech może być nie tylko oznaką zadowolenia, lecz także narzędziem do komunikowania tego stanu emocjonalnego. W pełnej formie występuje tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z kimś, kto może odebrać nasz sygnał (Fridlund 1991, 1994; Kraut, Johnston 1979; Fernandez-Dols, Ruiz-Belda 1995; Provine 2000). Tę samą wrażliwość na obecność odbiorców – nawet dorozumianych lub wyobrażonych (Fridlund 1991) – dostrzegamy w śmiechu. Fridlund proponuje „ukrytą socjalizację” jako główną przyczynę śmiechu w  samotności. Nieco mniej jasne pozostaje jednak to, czemu miałaby służyć tego rodzaju zwykle mimowolna komunikacja. Jakie korzyści przynosi nam przekazanie innym informacji o tym, że popełniliśmy (i dostrzegliśmy) błąd w rozumowaniu? Owszem, osoba odczuwająca humor skorygowała swój błąd, jednak samo przyznanie się do popełnienia jakiegokolwiek błędu wydaje się niepotrzebnym demonstrowaniem niemocy intelektualnej. Po co mielibyśmy informować cały świat o  tym, że popełniliśmy błąd?! Dlaczego nie zachowujemy tego dla siebie? Zjawisko komunikacji zachodzi, gdy sygnał wytwarzany przez nadawcę konsekwentnie wpływa na zachowanie odbiorców w sposób przysparzający korzyści genom nadawcy (Wilson 1975; Dawkins 1982, 1989). Optymalną cechą systemu komunikacyjnego wydaje się więc przekazywanie przez nadawcę takich informacji, które zgodnie z jego najlepszą wiedzą zostaną odebrane (Oliphant, Batali 1997). Ptasie trele mogą zwrócić uwagę człowieka i  pobudzić go do nucenia jakiejś melodii. Jeżeli jednak człowiek ten okaże się myśliwym, może ptaka zastrzelić. W żadnej z tych dwóch sytuacji nie mamy do czynienia z komunikacją, ponieważ ptak nie przekazuje człowiekowi informacji, które kazałyby mu konsekwentnie zachowywać się w  sposób zwiększający prawdopodobieństwo replikacji ptasich genów. Gdy jednak na śpiew ptaka zareaguje przedstawiciel tego samego gatunku, mamy do czynienia z  komunikacją – z  zachowaniem wywołanym przez wydatkowanie energii na wytworzenie sygnału.

Nadawca odnosi korzyść z  zachowania odbiorcy, a  więc „opłaca mu się” ponieść ten trud. Krzyk pisklęcia wzywa matkę na ratunek, a  śpiew dojrzałego ptaka kusi potencjalnego partnera. Spotyka się również komunikację międzygatunkową. Gdy grzechotnik ostrzega ssaka, by ten się nie zbliżał, lub gdy miodowód prowadzi myśliwych do ula, ich zachowania spełniają warunki komunikacji. Ewolucji komunikacji jako zachowania towarzyszą jednak pewne paradoksy. E.O. Wilson (1975, s. 176) stwierdza, że „komunikacja nie jest ani sygnałem samym w sobie, ani odpowiedzią, lecz relacją między tymi dwoma”. Maynard Smith (1997, s. 208) zauważa: „Nie ma sensu nadawać sygnału, jeżeli nie zostanie on zrozumiany, a  przecież nie wszystkie sygnały zostają zrozumiane za pierwszym razem”. Dalsze omówienie tych kwestii oraz rozwiązania problemów z komunikacją proponuje Hauser (1997). Jak zachowają się przedstawiciele naszego gatunku, gdy się dowiedzą, że wykryliśmy błędny model rzeczywistości? Jak już wspomnieliśmy, jest bardzo mało prawdopodobne, by śmiech miał za zadanie informować ich o  niedostatku naszych zdolności umysłowych. Gdyby tak było, prawdopodobnie doszliby do wniosku, że mają większe szanse na odebranie nam pożywienia lub przyprawienie nam rogów. Bardziej realistyczną odpowiedź na to pytanie sugerują teorie zabawy. Zabawa daje nam przyjemność, a  przyjemność stanowi dla nas wystarczającą motywację emocjonalną do podejmowania zachowań zabawowych niezależnie od tego, że mogą one zwiększać ryzyko padnięcia ofiarą drapieżnika lub odniesienia obrażeń z  powodu zbyt zapamiętałego oddawania się igraszkom. Człowiek (podobnie jak wiele innych zwierząt) ma jednak bardzo silną motywację do zabawy, co sugeruje istnienie korzyści przeważających nad tym ryzykiem. Coraz więcej naukowców zgadza się z  tezą, że zachowania zabawowe mają na celu doskonalenie umiejętności fizycznych, poznawczych i  emocjonalnych naszego umysłu (Fagen 1993; Byers, Walker 1995; Spinka, Newberry, Bekoff 2001; Einon, Potegal 1991; Potegal, Einon 1989). To forma treningu – nabywania wprawy w używaniu naszego ciała do osiągania podstawowych

celów, do których zostało ono zaprojektowane. Trening sprawnościowy pozwala na wprowadzanie do naszego systemu poznawczego zarówno pozytywnych, jak i  negatywnych przypadków, co umożliwia mu formułowanie lub korygowanie hipotez, a  także zwiększanie ich dostępności. Zgadzamy się z  poglądem, że zabawa stanowi kluczowy komponent procesów rozwojowych prowadzących do uzyskania dojrzałych kompetencji. Badania wykazały, że zabawy w  kontekście społecznym doskonalą u  człowieka takie same umiejętności jak inne rodzaje zachowań zabawowych oraz dodatkowo umiejętności społeczne przygotowujące grunt pod nieagresywną rywalizację. Teoria zabawy sugeruje, że śmiech jest narzędziem sprzyjającym nieagresywnej zabawie (Van Hooff 1972; Provine 2000; Gervais, Wilson 2005). Większość przytaczanych przez nich dowodów pochodzi z  badań nad naczelnymi. Podczas gonitw i  łaskotania małpy, zwłaszcza szympansy, przybierają charakterystyczny „rozbawiony” wyraz twarzy, często wydając przy tym odgłosy przypominające głośne sapanie (Darwin 1872/1965; Provine 2000). Tego rodzaju sapanie, będące zapewne filogenetycznym prekursorem śmiechu, ułatwia podtrzymywanie nastroju zabawy wśród przedstawicieli tego samego gatunku (Flack, Jeannotte, de Waal 2004; Matsusaka 2004; Gervais, Wilson 2005). U szympansów odgrywa ono znacznie ważniejszą rolę w  rozpoznawaniu zamiaru zabawy niż „rozbawiony” wyraz twarzy (Parr 2004; Gervais, Wilson 2005). Wzajemne rozpoznawanie intencji pozwala obu stronom doskonalić umiejętności bez zbędnej i  ryzykownej eskalacji napięcia. Zdaniem teoretyków zabawy śmiech pierwotnie stanowił sygnał nieagresji. Gervais i  Wilson (2005) wysuwają nawet przypuszczenie, że humor (u ludzi) wykształcił się właśnie z  tej funkcji śmiechu. Pragniemy zaproponować nieco inne wytłumaczenie, częściowo oparte na przywołanej już wyżej pracy Ramachandrana i  Blakeslee (1998) poświęconej łaskotaniu. Dla przypomnienia, badacze ci uważają łaskotanie za szybkie i  mimowolne postrzeganie pewnych charakterystycznych

bodźców czuciowych na przemian jako ataku oraz jako przyjaznego dotyku. Ponieważ doznanie to występuje w aktualnej przestrzeni mentalnej pierwszej osoby, tworzonej na podstawie dopływu bodźców czuciowych z  rzeczywistości, jego wyjaśnienie nie wymaga stosowania narzędzi poznawczych niezbędnych do obsługi teorii umysłu i  fikcyjnych przestrzeni mentalnych. Łaskotanie powinno pełnić funkcję efektywnej odmiany (proto-) humoru u  gatunków w  ogóle nieposiadających teorii umysłu, jak również u  młodych ludzi, u  których jeszcze nie w  pełni się ona rozwinęła. Podejrzewamy, że obserwowane u  szympansów sapanie i  mimika sugerujące gotowość do zabawy występowały także u  naszych przodków, zanim zaczęli oni tworzyć bardziej złożone formy humoru, co stało się możliwe dzięki rozwojowi rekurencyjnego myślenia wyższego rzędu z wykorzystaniem nastawienia intencjonalnego. Nie odpowiada to na pytanie, dlaczego małpy i  ludzie (a  może nawet szczury [!], chociaż atrybucja zawsze wymaga ostrożności, zob. Panksepp, Burgdorf 1999, 2003) reagują śmiechem na łaskotanie lub gonitwę podczas zabawy. Zdaniem Ramachandrana i Blakeslee, śmiech był kiedyś sygnałem „fałszywego alarmu”. Wiele gatunków żyjących w  grupach wydaje odgłosy ostrzegające członków własnej grupy przed nadchodzącym zagrożeniem. Koczkodany dysponują różnymi dającymi się zidentyfikować sygnałami ostrzegawczymi, na przykład przed orłami, wężami lub lampartami. Wiele gatunków ptaków posługuje się zróżnicowanymi sygnałami, ostrzegając się nawzajem przed drapieżnikami (Cheney, Seyfarth 1990), co więcej, niektóre z tych sygnałów mogą powstawać bez ekspozycji kulturowej (Hammerschmidt, Freudenstein, Jürgens 2001; zob. też Seyfarth, Cheney 1997). Odpowiedź behawioralna na te sygnały jest zmienna i  obejmuje całą gamę zachowań od „potwierdzenia odbioru” i  wzmożonej czujności do ucieczki na oślep. Niektóre gatunki zwierząt, w  tym szympansy, wydają także odgłos „nie bójcie się, wszystko w  porządku” odwołujący fałszywy alarm. Grupę małp lub wczesnych hominidów, przerażoną szelestem trawy zinterpretowanym jako kroki zbliżającego się lwa, uspokajał okrzyk jej przedstawiciela stwierdzającego, że w  rzeczywistości zagrożenie nie istnieje. Zgodnie z  teorią

Ramachandrana właśnie tego rodzaju sygnał należy uznać za ewolucyjnego przodka śmiechu, który wydaje się pojawiać nawet bez ekspozycji kulturowej (Eibl-Eibesfeldt 1989) oraz przypomina sygnały ostrzegawcze zarówno pod względem formy, jak i  wzorców użycia (Deacon 1989; Preuschoft, van Hooff 1997; Provine 1996, 2000). Pierwotnie za jego pomocą spostrzegawcza jednostka powiadamiała grupę krewnych, że nie muszą się obawiać czegoś, co w  danej chwili stanowiło przedmiot ich zainteresowania. W  miarę upływu czasu odgłos ten nabrał nowego znaczenia i  teraz za jego pomocą oznajmiamy znalezienie rozwiązania niespójności. To interesująca hipoteza, proponuje bowiem odrębne wyjaśnienia przyjemności płynącej ze śmiechu (może ona występować niezależnie od przyjemności czerpanej z dostrzegania humoru) oraz jego zaraźliwości (odwoływanie sygnałów ostrzegawczych jest bardzo przydatną umiejętnością). Poniżej proponujemy inne możliwe wyjaśnienie zaraźliwości śmiechu. Być może dałoby się połączyć teorię odwoływania ostrzeżeń z  wyjaśnieniami teoretyków zabawy, których zdaniem śmiech jest zrytualizowaną formą sapania wykorzystywaną jako sygnał nieagresji podczas zachowań zabawowych. Teoria zabawy bardzo klarownie wyjaśnia genezę odgłosów śmiechu przyjmujących charakterystyczną postać wydechu „staccato” (Provine 2000). Jeżeli jednak łaskotanie jest rodzajem humoru, jak sugeruje Ramachandran (a my się pod tym podpisujemy), to powstaje pytanie, dlaczego śmiech miałby być reakcją na tego rodzaju humor oraz na kilka innych jego odmian. Nie można wykluczyć, że humor u  naszych przodków był – a  u szympansów nadal jest – koekstensywny (lub prawie) koekstensywny z  zachowaniami zabawowymi. Być może za pomocą śmiechu małpy przekazują nie tylko innym uczestnikom zabawy, lecz także zainteresowanym obserwatorom (zwłaszcza matkom), komunikat: „Nie przejmujcie się! My nie walczymy naprawdę”. Zachowania zabawowe szympansów oprócz łaskotania obejmują jedynie gonitwy (przypominające zabawę w berka) i mocowanie się (zapasy). Szympansy najczęściej śmieją się tuż przed lub tuż po złapaniu lub ataku. Właśnie w  tych chwilach przestrzeń mentalna

bezpieczeństwa i  panowania nad sytuacją zostaje unieważniona przez rzeczywistość pojmania. Podczas zabawy w  berka staramy się nawzajem przechytrzyć – domyślić się, co ma zamiar zrobić przeciwnik, sporządzić model jego modelu rzeczywistości, przewidzieć jego ruchy i  złapać go. Zazwyczaj polega to na stosowaniu podstępów przez osobę gonioną i  na próbach przewidywania ich przez osobę goniącą. Możemy budować modele okoliczności, w  których przewidujemy, że jeżeli zamarkujemy ruch w jedną stronę, a w rzeczywistości damy susa w drugą, uda nam się uciec od (lub złapać) przeciwnika. Zabawa w  berka lub w  chowanego odzwierciedla odwieczną walkę drapieżnika z  ofiarą lub współzawodnictwo między rywalami o  możliwość łączenia się w  pary. W  tym sensie można je interpretować jako współzawodnictwo w  dziedzinie „tworzenia przyszłości” z  zastosowaniem bardzo prostej wersji nastawienia intencjonalnego. Zabawa w  berka to gra w  szachy w  wydaniu szympansów. Każdy przypadek schwytania i  przechytrzenia wiąże się z  unieważnieniem modelu świata stworzonego przez goniącego lub gonionego. Znajdujące się w  tej sytuacji zwierzę może się śmiać z własnego wadliwego modelu, a jeżeli ma choćby odrobinę teorii umysłu, z  modelu swojego przeciwnika. Jeżeli łaskotanie i  gonitwy stanowią pierwotne epizody humoru, a skojarzony z nimi śmiech dostarczał naszym przodkom korzyści w  postaci obniżania poziomu agresji lub niepokoju związanego z  perspektywą napaści, śmiech wywołany humorem we wszystkich postaciach może być po prostu pozostałością tych wczesnych zachowań. (Z drugiej strony, chociaż śmiech rzeczywiście mógł się wykształcić w  toku ewolucji jako narzędzie do tłumienia agresji, w następnym rozdziale przeanalizujemy sugestię, że nowoczesna odmiana śmiechu wcale nie ma charakteru szczątkowego, lecz uległa koaptacji, by zachęcać przedstawicieli naszego gatunku do innych rodzajów zachowań). Chociaż literatura poświęcona ewolucji okrzyków ostrzegawczych obfituje w  kontrowersje, obecne modele sugerują, że nie zachodzi konieczność uciekania się do objaśnień selekcjonistycznych (zob. np. Dawkins 1989, s. 168–170; Zahavi 1996; Bergstrom, Lachmann 2001). To samo rozumowanie przemawia za tezą, że odwoływanie własnego

okrzyku ostrzegawczego lub wysyłanie sygnału „nie bójcie się, wszystko w porządku” przedstawicielom własnego gatunku zaniepokojonym jakimś odchyleniem od normy w  swoim środowisku w  wielu przypadkach świadczy o  lepszym przystosowaniu osobników mających takie instynktowne zachowanie w  swoim repertuarze. Wykorzystanie takiego samego sygnału w  zachowaniach zabawowych nie wymaga dużego wysiłku, ponieważ można je błędnie zinterpretować jako śmiertelnie poważne. W  miarę jak zachowania zabawowe nabierały wyrafinowania, a  rzeczywiste zagrożenia występowały coraz rzadziej, szczątkowe, instynktowne okrzyki przetrwały w  postaci wiarygodnych i  zaraźliwych sygnałów „dobrego nastroju”. B. Koaptacja humoru i śmiechu Śmiej się sam, a świat uzna cię za idiotę. Przysłowie amerykańskie

 

Nic tak nie świadczy o charakterze człowieka jak to, z czego się śmieje. Johann Wolfgang von Goethe

 

Gdy czytaliśmy pewną książkę lub wiersz tak wiele razy, że samotne obcowanie z nimi nie sprawia nam już żadnej przyjemności, przeczytanie ich przyjacielowi może się stać dla nas nowym źródłem radości. Dla niego zalśnią całym wdziękiem nowości; my zaś staniemy się świadkami zaskoczenia i podziwu naturalnie w nim wzbudzonych, które już w nas nie powstają; kontemplując zawarte w nich idee w świetle jego odczuć, a nie naszych, czerpiąc radość z współodczuwania jego radości, która w ten sposób pobudza naszą własną.

Adam Smith (1759/1976)   Gdy się okazało, że wyżej opisana prymitywna forma protohumoru i  towarzyszący jej śmiech całkiem dobrze funkcjonują, ewolucja mogła zacząć je wykorzystywać do innych celów. Bardzo szerokie dziś spektrum

zastosowań humoru i  śmiechu świadczy o  tym, iż nie próżnowała. Bez względu jednak na przeobrażenia, jakie przeszedł śmiech, nadal komunikuje on pewne treści, dlatego nadal warto pytać: jakie zachowanie konsekwentnie wywoływane przez śmiech u  odbiorcy humoru jest dla niego korzystne? Rozpatrzmy najpierw hipotezę, że ważną rolę w  kształtowaniu – wzmacnianiu i  udoskonalaniu – oraz mnożeniu kontekstów, w  których śmiech był naturalną reakcją, odgrywał dobór płciowy. Zasadnicza teza brzmi następująco: humor przekształcił się w narzędzie społeczne używane między innymi do zdobywania znaczącej przewagi w konkurowaniu o względy potencjalnych partnerów. Pierwszy krok rozumowania wymaga oceny związków między śmiechem, zdolnościami poznawczymi i  wiedzą. Zdobywanie wiedzy ma oczywisty cel ewolucyjny polegający na tworzeniu oczekiwań kierujących zachowaniem organizmu. Organizmy prostsze niż człowiek z  reguły tworzą przewidywania o  charakterze stereotypowym i  lokalnym pozwalające im unikać bezpośrednich zagrożeń oraz śledzić nieskomplikowane prawidłowości w  środowisku, które wskazują na zachodzące w  nim korzystne lub niekorzystne zmiany. U  człowieka nieustający wyścig zbrojeń wywiera presję wymuszającą prawdziwą wirtuozerię w  dziedzinie tworzenia przewidywań. Każdy z  nas w  swoich przestrzeniach mentalnych tworzy tak wiele istotnych wariantów przyszłości, jak to możliwe na miarę własnych możliwości, odwołując się do zgromadzonej przez siebie wiedzy. Staramy się podejmować decyzje na podstawie „wszystkich uwarunkowań”, ale oczywiście w  pewnym momencie musimy zaprzestać spekulacji, by się nie spóźnić z  podjęciem skutecznych działań. Każdy z  nas uczestniczy w  niekończących się poszukiwaniach heurystycznych, budując częściowe i  obarczone ryzykiem struktury – przestrzenie mentalne – z wykorzystaniem możliwie najsprawniej uzyskiwanych pochopnych wniosków. Dokonywane przez nas „wybory” (prawie zawsze nieświadome lub bez zastanowienia) są do pewnego stopnia zindywidualizowane i  zależą od naszych wcześniejszych doświadczeń oraz od aktualnych priorytetów. W  przestrzeni mentalnej powstającej w  odpowiedzi na odbiór pewnych informacji z  konieczności

błyskawicznie pojawiają się wszystkie inferencje (o rozsądnej głębokości wnioskowania), dostępne po odwołaniu się do nagromadzonej przez nas wiedzy. Właśnie na tym polega rozumienie nowych danych: na ich integracji z tym, co już wiemy. Zgodnie z  naszym modelem reakcję człowieka na humor zawsze wyzwala wykrycie fałszywych przeświadczeń w  przestrzeni mentalnej. Wszyscy staramy się zoptymalizować wykorzystanie własnych zdolności inferencyjnych do tworzenia tych przestrzeni, więc każda wykryta fałszywa prognoza ujawnia coś na temat granic przydatnej wiedzy, jaką dysponujemy w  danej dziedzinie. Najwyraźniej więc gdy się śmiejemy w  wyniku wykrycia humoru, nieumyślnie ujawniamy pewną informację o  strategicznym znaczeniu dotyczącą fragmentu naszej wiedzy (oraz w  dużej mierze nieświadomych sposobów wykorzystywania jej w  praktyce). Osoby trzecie, korzystając z  nastawienia intencjonalnego, często potrafią określić nasze błędne przewidywania, a  więc do pewnego stopnia również to, co wiemy. Zarówno wiedza, jak i niewiedza zaliczają się do cennych tajemnic strategicznych. Na przykład komik opowiadający dowcipy o  marihuanie zazwyczaj ma przed sobą publiczność podzieloną na znacząco uśmiechniętą grupę wtajemniczonych oraz skonsternowaną milczącą resztę niemającą pojęcia, o  co chodzi. Chichot lub uniesienie brwi w  odpowiedzi na subtelną dwuznaczną uwagę mogą zdradzić nasze „kosmate myśli” pastorowi lub rodzicom ukochanego/ukochanej. W bardziej poważnych przypadkach agent kontrwywiadu może wtrącić do rozmowy żart oparty na strukturze pewnych tajnych informacji, a  potem obserwować, kto i jak na niego zareaguje. Dotrzymywanie kroku rywalom w  zawodach polegających na gromadzeniu wiedzy wymaga odkrywania coraz to nowszych informacji. (W języku angielskim słowem quidnunc [od łac. „co teraz?”] określa się osobę nałogowo kolekcjonującą najświeższe wiadomości. Wszyscy mamy – i  powinniśmy mieć – skłonności do takiego postępowania, dostęp do nowych wiadomości tworzy gradient informacyjny, z którego naszym kosztem mogą skorzystać inni). Jeżeli podzielimy nasze zasoby informacji

na najnowsze oraz znane (godne zaufania, wyświechtane i banalne), które z  nich będą bardziej podatne na błędne inferencje, zgodnie z  zaproponowanym przez nas modelem? Czy będą to najmniej przetrawione, najnowsze informacje czy też te długo zaniedbywane, zbyt rzadko aktualizowane i  uznawane za pewnik? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, lecz humor pomaga nam rzucić nieco światła na tę kwestię. Pewne odmiany humoru najwyraźniej wykorzystują nasze bezrefleksyjne odwoływanie się do wypróbowanych wzorców dokonywania inferencji. Inne rodzaje humoru opierają się na względnie rzadko uczęszczanych ścieżkach implikacji i  presupozycji dotyczących nowych zagadnień. Badania nad rozwojem człowieka wykazały, że u  dzieci większe rozbawienie powodują niedawno przyswojone informacje lub umiejętności (McGhee 1971). Z  drugiej strony, jeżeli dzieci rzeczywiście tak często wyciągają na ich podstawie błędne wnioski, nasuwa się pytanie, co rozumiemy pod pojęciem „przyswojone informacje”. Prawidłowość ta raczej nie stosuje się do dorosłych ani do osób, które naprawdę dobrze opanowały jakąś dziedzinę wiedzy. Dostępność poznawcza określonych fragmentów wiedzy wpływa jednak na ich wykorzystanie w przestrzeniach mentalnych budowanych za pomocą JITSA, a  tym samym na prawdopodobieństwo ich udziału w odbiorze humoru. Małe dzieci są również bardziej podatne na sugestie, z  którymi dzieci starsze i  większość dorosłych radzi sobie za pomocą metapoznawczych technik unikania. Odpowiedzmy szybko na następujące pytanie: Co piją krowy? Pierwszą rzeczą, jaka wielu z  nas przychodzi do głowy, jest mleko. Jeżeli przed chwilą prawie wypowiedzieliśmy to słowo, możemy poczuć lekkie rozbawienie. Krowy nie piją mleka. Mleko piją cielęta, a  krowy zwykle zadowalają się wodą. Skłonność do aktywacji pojęcia „mleko” w  tym kontekście (nawet jeżeli metaświadomość i  odgórne sterowanie pomaga nam uniknąć wypowiedzenia tego słowa) zdradza automatyzm zachowań JITSA w  naszym umyśle – po prostu nie możemy zablokować tego skojarzenia, jeżeli myślimy jednocześnie o  krowach i  o piciu.

Podobną sztuczkę – „zmyłkę” – można jeszcze niekiedy usłyszeć na szkolnych podwórkach.   A: Jaki kolor ma krew? B: Czerwony. A: Jaki kolor mają wiśnie? B: Czerwony. A: Na jakim świetle przechodzimy przez ulicę? B: Na czerwonym. Poczekaj, nie! Na...   Zazwyczaj dziecko zadające pytania śmieje się z  błędu popełnionego przez swojego kolegę. Dzieci w  wieku szkolnym doskonale wiedzą, że przez ulicę należy przechodzić na zielonym świetle. Jednak w  umyśle dziecka B efekt torowania barwą krwi i  wiśni sprawia, że rozprzestrzeniająca się aktywacja pozostaje przy kolorze czerwonym[132]. Względna odporność dorosłych na humor dziecinny wyraźnie odzwierciedla różnicę dostępności poznawczej różnych błędnych inferencji. Efekt ten znajduje swój kolejny przejaw w  dumie czerpanej przez wielu ludzi z rozumienia bardziej abstrakcyjnych i wyrafinowanych form humoru. Nie można również nie wspomnieć o  humorze dla wtajemniczonych, który wzbudza rozbawienie, czyniąc użytek z  rozbieżności między przestrzeniami mentalnymi dostępnymi odpowiednio dla nowicjuszy i dla starych wyjadaczy. Indywidualne poczucie humoru nie tylko więc odzwierciedla naszą zdolność do wykrywania w  lot błędów logicznych oraz skutecznego ich usuwania, lecz także ujawnia nasze zainteresowania oraz najnowszy poziom osiągnięć poznawczych w tych dziedzinach. W przypadku zbyt dużej rozbieżności między poziomem intelektualnym publiczności i  obiektu żartu uzyskany wynik nie jest już tak zabawny. Efektywny humor wymaga, by obiekty żartów w  przybliżeniu dorównywały publiczności bystrością umysłu. Zwracanie uwagi na

„głupotę” (prawdziwych) idiotów, dzieci lub krów nie budzi wesołości. Właśnie dlatego żarty o idiotach tracą swój urok, gdy dojrzewamy. Istnieją jednak pewne wyjątki, do których zalicza się przytoczony poniżej przykład spektakularnego idiotyzmu. To prawdziwa historia opowiedziana kilka lat temu przez kolegę jednego z  autorów tej książki. Pewnego dnia w jego gabinecie na uczelni zadzwonił telefon. – Halo? – Cześć, jesteś biologiem? – Tak. – Założyłem się kumplami i mam pytanie: króliki to ptaki? – Nie. – O kurna! [rozłącza się].   Śmiech to trudna do podrobienia oznaka sprawności oraz jednocześnie słabości poznawczej. Nie może więc zaskakiwać, że wykrywanie humoru odgrywało i  odgrywa kluczową rolę w  komunikacji międzyludzkiej. Z  wyjątkiem śmiechu udawanego (typu Pan Am) i  tłumionego, każdy wybuch rozbawienia ujawnia innym jakąś informację na temat naszych zdolności poznawczych i wiedzy. Skoro jednak dysponujemy możliwością subtelnego zakomunikowania innym naszego mistrzostwa w tej dziedzinie, trudno żebyśmy jej nie wykorzystywali dla własnych celów. Rzeczywiście trudno udawać śmiech, ale nie jest to niemożliwe. Właśnie dlatego mamy do czynienia z  wyścigiem zbrojeń w  dziedzinie rozpoznawczych prowokacji oraz ich wykrywania. W tym miejscu rozpoczynają się aspekty komunikowania humoru powiązane z teorią gier. Gdy spotykamy kogoś po raz pierwszy, natychmiast przyjmujemy nastawienie intencjonalne i zaczynamy wypełniać treścią jego portret – co wie, jakie ma przekonania, pragnienia, słabości, gusta i  jaką filozofią kieruje się w życiu. Bez uciekania się do wyczerpujących kwestionariuszy i  inwazyjnych, amatorskich eksperymentów z  dziedziny psychologii społecznej, przeprowadzamy bardzo szybki sondaż mający na celu poznanie kluczowych elementów jego wiedzy oraz opinii na interesujący

nas temat. Humor stanowi szczególnie efektywny i wiarygodny – chociaż wcale nie niezawodny – sposób szybkiego przeprowadzenia takiego sondażu. Trudno więc nie dostrzec roli humoru jako stosunkowo trudnego do podrobienia lub kosztownego sygnału w  procesie oceny partnera (przystępnie analizuje tę kwestię Miller 2000). Kolejny krok jest dość oczywisty. Jeżeli nastawienie intencjonalne pozwala nam tworzyć mentalne obrazy osób trzecich poprzez prowokowanie ich do śmiechu, inni z  pewnością w  analogiczny sposób sporządzają nasze portrety. Świadomość tego faktu otwiera nam drogę do poszukiwania sposobów manipulowania innymi poprzez poszukiwanie metod kontrolowania śmiechu lub przynajmniej powstrzymywania, względnie maskowania szczególnie wiele mówiących epizodów rozbawienia oraz podkreślania pochlebnych epizodów „mimowolnego” śmiechu. Podobnie jak paw schwytany w  błędne koło nieustannie rosnących oczekiwań, inwestujemy wiele, by się przedstawić z  możliwie najkorzystniejszej strony, dlatego najlepiej jak potrafimy stroszymy nasze piórka humoru. Staramy się tłumić śmiech, gdy jego wybuch mógłby ujawnić granice naszych zdolności poznawczych, i  sztucznie go eksponować, kiedy sądzimy, że korzystnie wpłynie on na postrzeganie naszych walorów intelektualnych. (Stara sztuczka stosowana przez osoby przeprowadzające rozmowy kwalifikacyjne polega na opowiedzeniu zupełnie nieśmiesznego „żartu” po to, by sprawdzić, czy kandydat radośnie zarechocze. To jeden z  rodzajów broni defensywnej stosowanych w  tym wyścigu zbrojeń). Bardzo się staramy wykrywać humor w  różnych sytuacjach tak szybko jak to możliwe, czerpiąc niemal nieświadomą dumę z  bycia pierwszą osobą, która wybuchnie śmiechem. Nawet nie wiedząc o  tym, możemy wykształcić w  sobie nawyk wybuchania śmiechem, gdy śmieją się inni, po to, by mieli wrażenie, że wiemy, o  co chodzi, nawet wtedy, gdy nie odebraliśmy bodźca wywołującego u  nich wesołość. Oto kolejny mechanizm mogący wyjaśnić zaraźliwość śmiechu. Choć nie można wykluczyć istnienia dziedziczonych genetycznie predyspozycji do wybuchania śmiechem w  reakcji na śmiech innych – przemawia za tym teoria odwoływania alarmu sformułowana przez Ramachandrana –

społecznie wykształcony i  przekazywany nawyk równie dobrze mógł się rozprzestrzeniać pod presją tego wyścigu zbrojeń. Istniałyby zatem dwa poziomy zarażania. Po pierwsze, nawyk wybuchania śmiechem wtedy, gdy śmieją się inni, może wyjaśniać zaraźliwy śmiech rozprzestrzeniający się w pewnych okolicznościach wśród ludzi, u których wykształcił się ten nawyk. Po drugie, po upływie wystarczająco długiego czasu ten przekazywany kulturowo nawyk może znaleźć swoje odzwierciedlenie w  genomie, zgodnie z  efektem Baldwina. (Niedawną analizę efektu Baldwina przedstawili Weber i Depew 2003). U osób, u których najłatwiej wykształca się nawyk wybuchania śmiechem, gdy śmieją się inni, skłonność do tego rodzaju zachowania jest już obecna w  postaci częściowego uwarunkowania genetycznego, co więcej, stała presja doboru naturalnego jeszcze bardziej wyeksponuje tę predyspozycję. W  ciągu zaledwie kilkuset pokoleń może się to przerodzić w odruch lub „instynkt” śmiania się wraz z  innymi, analogicznie do „instynktu językowego” (Pinker 1994). Nie trzeba dodawać, że przytoczone powyżej argumenty przekonująco wyjaśniają, dlaczego u  przedstawicieli naszego gatunku istnieje i ma się dobrze śmiech typu Pan Am[133]. Po upowszechnieniu, ta odmiana śmiechu może znaleźć wiele zastosowań, począwszy od podtrzymywania spójności grupy poprzez określanie hierarchii do łagodzenia tarć w kontaktach społecznych, a nawet jako etologiczna postać ekspresji emocjonalnej podczas negocjacji (Hinde 1985ab) i  wiele, wiele innych. Dokładne omówienie tych zagadnień wykracza poza zakres niniejszej pracy. Bardzo dobre wprowadzenie do tego zagadnienia proponuje Provine (2000). Jedna z  przedstawionych przez nas odpowiedzi na pytanie, jak śmiech oddziałuje na odległość, brzmi: jego wcześniejsza odmiana mogła ulec egzaptacji w celu podwyższenia oceny zdolności intelektualnych śmiejącej się osoby w  oczach potencjalnych partnerów/partnerek oraz u  rywali. Owren i  Bacharowski proponują nieco inne zastosowanie śmiechu (również przewidywane przez wyżej opisane nastawienie strategiczne): używamy go jako narzędzia do „wywoływania pozytywnego afektu u  odbiorcy w celu wzbudzenia pozytywnego nastawienia do śmiejącej się

osoby” (Owren, Bacharowski 2003, s. 183). Można to osiągnąć poprzez tworzenie okoliczności wzbudzających rozbawienie oraz wyrażając śmiechem pochwałę lub podziw. Liczne badania wykazały zależną od statusu społecznego różnicę między tworzeniem oraz odbiorem treści humorystycznych. Osoby o  wyższym statusie postrzega się z  reguły jako bardziej kreatywne (zob. np. Coser 1960; Keltner i in. 1998; Greengross, Miller 2008)[134]. Bez względu na to, czy śmiech wywołuje u  odbiorcy przeświadczenie czy afekt (a najprawdopodobniej jedno i drugie) – innymi słowy, czy nadawca przekazuje odbiorcy przeświadczenie na temat śmiejącej się osoby czy też przeświadczenia na temat żywionych przez nią przeświadczeń – wzrasta prawdopodobieństwo lepszego potraktowania nadawcy przez odbiorcę. Być może najbardziej rozpowszechniony sposób wykorzystywania humoru ma najmniej wspólnego z  rywalizacją. Mamy tu na myśli powszechnie spotykane zachowanie, jakim są pogawędki. Chociaż często pojawiają się w  nich epizody humoru opartego na wyższości wraz ze wszystkimi typowymi dla niego fortelami i  strategiami, zwykle toczą się one w  duchu wzajemnej życzliwości, przynosząc wszystkim uczestnikom wymierne korzyści. Gdy wraz z  przyjaciółmi ucinamy sobie pogawędkę, nie realizujemy żadnego nadrzędnego celu komunikacyjnego. Jak wszyscy wiemy, rzeczywistym celem spotkania jest po prostu czerpanie z  niego radości, a  jednym z  najczęściej wykorzystywanym w  takich chwilach źródeł radości jest humor. Rozrywka polegająca na przetykaniu swobodnej rozmowy dowcipnymi komentarzami służy nie tylko realizacji egoistycznego celu, jakim jest popisywanie się własnym poczuciem humoru, można ją także postrzegać w kategoriach swego rodzaju wymiany handlowej dokonywanej za pośrednictwem waluty zwanej kapitałem społecznym. Cenimy sobie znajomych, którzy potrafią nas rozweselić, gdyż dostarczają nam oni cennego narkotyku rekreacyjnego – endogennego opioidu dla naszego umysłu – a  my odpłacamy im za to dobrą wolą i  wzajemnością. Osoby rzadziej tworzące lub dostarczające treści humorystycznych odpłacają swoim znajomym innymi rodzajami kapitału społecznego. Wartość tego kapitału można przedstawić w sposób

bardziej namacalny poprzez porównanie go z  jego wolnorynkowym odpowiednikiem: zawodowi satyrycy, podobnie jak muzycy, twórcy pornografii i  cukiernicy, w  reprezentowanych przez siebie dziedzinach doskonalą swoje umiejętności dostarczania określonego rodzaju przyjemności, lecz zamiast zamieniać je na kapitał społeczny, wykorzystują je do zarabiania żywej gotówki. C. Twórczość komediowa jako sztuka Jeżeli czytacie ten tekst i nie uważacie go za zabawny, pewnie macie problemy z wyczuciem czasu.

 

– Kto jest największym rosyjskim komi...? – Ja. – A jaki jest sekret pańskiego suk... – Perfekcyjne wyczucie czasu!

  Ostatnio zajmowałem się malarstwem abstrakcyjnym, bardzo abstrakcyjnym. Bez pędzli, bez farb, bez płótna. Po prostu o tym myślałem. Steven Wright

  Bardzo ogólnie wspomnieliśmy o  tym, że ewolucja kulturowa, w  tym mniej lub bardziej świadome wysiłki człowieka, może tworzyć ponadnormalne bodźce o  znacznie większej sile oddziaływania niż ich odpowiedniki zazwyczaj występujące w  przyrodzie. Tego rodzaju bodźce mogą oczywiście pojawić się przypadkowo w  zwykłych okolicznościach, ale jeżeli nie istnieje mechanizm – jakaś forma ewolucji kulturowej – służący do replikacji, a  więc do zachowywania na przyszłość tych radosnych przypadków, zwykle pojawiają się one tylko raz i giną. W książce Strzelby, zarazki, maszyny (1997) Jared Diamond twierdzi, że w  każdej kulturze i  na wszystkich kontynentach człowiek podczas trwających całe tysiąclecia poszukiwań najprawdopodobniej odkrył wszystkie miejscowe jadalne rośliny i  zwierzęta, w  tym wiele takich,

których wykorzystanie w  kuchni wymaga uciążliwego odtruwania. Co więcej, ludzie udomowili wszystkie dające się oswoić miejscowe gatunki zwierząt. Mieliśmy dość czasu, inteligencji i  ciekawości, by sprawdzić prawie wszystkie możliwości, co potwierdzają wyniki analizy genetycznej udomowionych gatunków oraz ich najbliższych dzikich krewnych. Prowadzone metodą prób i błędów poszukiwania pożywienia (a także ziół leczniczych i  tym podobnych) jednocześnie pomagały nam odkrywać naszą własną konstytucję wewnętrzną: przekonywaliśmy się na własnej skórze, co nam smakuje, a co nie, co sprawia, że ślina cieknie nam z ust, co przyprawia nas o  mdłości, co wywołuje senność, a  co powoduje pobudzenie, halucynacje lub podniecenie seksualne. Poszukiwania najlepszych źródeł przyjemności, najlepszych technik przygotowywania pożywienia i  najprzyjemniejszych przeżyć nie wymagało żadnej wiedzy technicznej z  dziedziny chemii, żywienia ani dogłębnego zrozumienia tajników trawienia, metabolizmu czy innych procesów neurofizjologicznych. Wiedza praktyczna o  całe tysiąclecia wyprzedzała wiedzę teoretyczną. W  różnych proporcjach była wytworem zupełnie bezrefleksyjnych prób i  błędów, mechanicznego powtarzania tego, co robili przodkowie, sprytnego stosowania nowych rozwiązań przez pomysłowych wynalazców oraz nieoczekiwanych przełomów, które następnie rozprzestrzeniały się jak wirusy po całych populacjach (Boyd, Richerson 2005; Richerson, Boyd 2005; Dennett 2006). Co więcej, to nieustanne zgłębianie doznań mogło również wywoływać trwałe zmiany w  konstytucji psychofizycznej człowieka, rozszerzać granice tego, co dopuszczalne, a  także podnosić lub obniżać progi odczuwania przyjemności. Nabyte smaki istnieją we wszystkich wymiarach, a  ceną zagustowania w  jakiejś nowości często bywa utrata zdolności do delektowania się przyjemnościami pamiętanymi z młodości. Naszym zdaniem rozwój komizmu w  kulturze człowieka przebiega dokładnie według tego wzorca. Do pierwszych prymitywnych przykładów komizmu sytuacyjnego w  warunkach naturalnych zaliczały się niezamierzone błędy poznawcze, niezręczność innych i  indywidualne łaskotanie własnego poczucia humoru. Jak to się mówi, szkoda, że nas tam

wtedy nie było. Lecz po jakimś czasie, dzięki typowemu dla człowieka zwyczajowi snucia i słuchania opowieści (przyczyniającemu się do rozwoju sprawności intelektualnej) wszyscy otrzymali dostęp do najlepszych humorystycznych epizodów. W  niektórych przypadkach przekaz potęgował efekt humorystyczny. W najlepszych przypadkach sztuka wręcz górowała nad naturą: wcale nie trzeba było być obecnym w  danym miejscu i  czasie; wręcz przeciwnie, epizod okazywał się zabawniejszy w wersji opowiadanej, pozbawionej wszelkich elementów rozpraszających niż w  swojej pierwotnej postaci. Przekazywano sobie tylko czystą, wydestylowaną esencję komizmu. Na tym etapie humor mógł się uwolnić od mniej lub bardziej wiernie przekazywanych objets trouvés przeżyć świata rzeczywistego i przejść do świata fikcji. Ale jak to możliwe, że opowieści o  pewnych zdarzeniach zawierały większe dawki humoru niż te same zdarzenia oglądane na własne oczy? Jakie aspekty projektu i  wykonania zwiększały prawdopodobieństwo wystąpienia rozbawienia oraz jego intensywność? Dowcip (na przykład) to opowieść związana przede wszystkim regułami dobrej narracji, do których zaliczają się między innymi elementy humorystyczne. Opowieści z  morałem, takie jak bajki Ezopa, mające za zadanie przekazywać budujące treści, to bardzo sprawne narzędzia: każdy ich element odgrywa ważną rolę w  przekazie. Nie ma dygresji ani niepotrzebnych wtrętów. Opowieść przekazująca wiedzę o  ważnych wydarzeniach historycznych kieruje uwagę widza ku kluczowym faktom za pomocą różnych narzędzi, zawiera także atrakcyjne dla odbiorców szczegóły nadające jej pozory relacji z  rzeczywistych wydarzeń (Barber, Barber 2004). Dobrzy gawędziarze wiedzą (świadomie lub nie), że kłamca często sam się zdradza, prezentując zbyt uproszczoną i  doskonałą wersję wydarzeń, dlatego włączenie kilku niepożądanych i  na pozór niepotrzebnych szczegółów zapewnia publiczność o dziecięcej szczerości opowiadającego i nieobecności ukrytych motywów. Na tej arenie rywalizacji o  uwagę i  rozbawienie publiczności dowcipy można traktować jako mikroeksperymenty psychologiczne. Jedna

z  kardynalnych zasad rządzących pracami badawczymi z  udziałem ludzi głosi, że prowadzący je naukowiec nie może ujawniać żadnych informacji na temat oczekiwanych efektów, w  przeciwnym razie badani nie będą w stanie powstrzymać się od podejmowania niepożądanych działań, co nie pozostanie bez wpływu na analizowany proces. Po eksperymencie „niedoinformowanych uczestników” można dopuścić do tajemnicy i  wyjaśnić im mechanizm badanego zjawiska. Podczas opowiadania dowcipów wstrzymywanie informacji aż do puenty w  mniejszym lub większym stopniu gwarantuje potajemne wprowadzenie kluczowych elementów do przestrzeni mentalnej odbiorców, co stanowi warunek konieczny do wystąpienia rozbawienia. W  naturze proces ten występuje, kiedy chce, dlatego rozbawienie odczuwa się tylko w  sprzyjających okolicznościach, natomiast podczas opowiadania dowcipu publiczność można dość skutecznie utrzymywać w  stanie niedoinformowania aż do odpowiedniej chwili. Oczywiście słaby komik może spalić żart, szczególnie wyrafinowana publiczność może zbyt wcześnie „połapać się”, o  co chodzi, psując cały efekt, a  dowcipy budzące rozbawienie jednej grupy odbiorców mogą zupełnie nie działać na innych. Komizm jako sztuka w dużej mierze polega więc na dostarczaniu wysoce wiarygodnych ponadnormalnych bodźców osobom utrzymywanym w stanie niewiedzy aż do nadejścia właściwego momentu. Do innowacji opracowanych przez komików zaliczają się podwójne puenty oraz żarty wzbudzające u  odbiorców jedną eksplozję rozbawienia po drugiej. Gdy pierwszy wybuch śmiechu zamiera, komik dodaje kolejny zwrot akcji.   (97) Pewien mężczyzna chce kupić wielbłąda. Sprzedawca informuje go, że za 100 dolarów może mieć dobrego wielbłąda, ale za 150 dostanie takiego, który pokona o połowę dłuższy dystans na jednej porcji wody. Gdy mężczyzna interesuje się droższym rozwiązaniem, sprzedawca wyjaśnia, że dodatkowe 50 dolarów płaci się za metodę, którą można wykorzystać u wszystkich wielbłądów. Na czym ona polega? Sprzedawca wyjaśnia:

– Niech pan popatrzy na tego wielbłąda. Właśnie kończy pić. Ma głowę zanurzoną w wodzie i rozstawione tylne nogi, więc widać mu genitalia. Trzeba uważnie patrzeć na niego i zanim wyciągnie głowę z wody, wziąć dwie cegły i łup! Wali go pan w jądra, a on wtedy wypija o połowę więcej wody! [W chwili, gdy śmiech zamiera] – Czy to nie boli? – Nie będzie bolało, jeżeli będzie pan trzymał kciuki z boku, o tak.   Michael Close (2007, s 23–24) proponuje zmodyfikowaną wersję dowcipu o rejsie studentów, w której ma on trzy puenty.   (98) Kowalski czyta kuszące ogłoszenie w gazecie: „Dwutygodniowy rejs na Bermudy – tylko 79 dolarów!”. Idzie do biura podróży i kupuje bilet. Rano w dniu rejsu przybywa do portu, podchodzi do stewarda i pokazuje bilet. Steward patrzy na bilet i dmucha w gwizdek. Na ten znak z łodzi wyskakuje dwóch osiłków i wciąga Kowalskiego pod pokład, gdzie zostaje przykuty do wiosła obok Ormianina. Przestrzeń pod pokładem zapełnia się ludźmi, którzy kupili bilet po okazyjnej cenie. O godzinie trzeciej wszystkie miejsca są zajęte. Pojawia się potężny mężczyzna i zasiada przy dużym bębnie. Po nim przychodzi mężczyzna z batem. Bębnista wystukuje rytm, a wioślarze chwytają za wiosła i pod czujnym okiem nadzorcy płyną na Bermudy. Podróż trwa trzy i pół dnia. Gdy przybijają do brzegu, steward schodzi pod pokład. – Teraz was rozkujemy. Możecie wyjść na wyspę i bawić się do woli, ale macie wrócić za siedem dni. W ciągu kilku sekund pod pokładem nie ma nikogo. Mija tydzień i – jak można się było domyślić – właściciele najtańszych biletów nie wracają na statek. Ale organizatorzy są

na to przygotowani. Oddziały osiłków odnajdują pasażerów, ściągają ich na statek, pakują z powrotem pod pokład i przykuwają do wioseł. Bębnista tak jak poprzednio wybija rytm i statek płynie z powrotem do Nowego Jorku. Kowalski zdążył się zaprzyjaźnić z Ormianinem. Gdy ich rozkuwają, mówi do niego: – Niewiarygodne, że na świecie wciąż zdarzają się tego rodzaju przykłady nieludzkiego traktowania. To był koszmar. Ale jedno muszę przyznać: gość nieźle wymiata na bębnie [1]. Myślisz, że powinniśmy dać mu napiwek? [2] Ormianin odpowiada: – W zeszłym roku nie dawaliśmy [3].   Podobnie jak sacharyna może zastąpić kaloryczny cukier jako związek pobudzający nasze upodobanie do słodyczy, a pornografia jako stymulator libido zająć miejsce realnych kontaktów seksualnych, humor pozwala nam odrzucić powagę kojarzoną z  zadaniem korygowania błędów w  rozumowaniu i  przepoić ten proces radością wspomaganą ponadnormalnymi bodźcami wytwarzanymi za pomocą technik optymalizowanych od stuleci przez „powodowanych intuicją” inżynierów humoru. Dowcipy słowne, rysunkowe, karykatury, parodie i  inne humorystyczne artefakty można więc porównać do dopalaczy tworzonych celowo, lecz z  nikłym zrozumieniem zasadniczego mechanizmu ich działania, a  następnie aplikowanych odbiorcom za pośrednictwem zmysłów słuchu i wzroku, zamiast doustnie, dożylnie, względnie w postaci inhalacji. Sacharyna oraz inne sztuczne substancje słodzące przypominają żetony wrzucane do otworu na monety: mimo że nie są prawdziwymi monetami, praktycznie w  taki sam sposób zaspokajają nasze pragnienie zjedzenia czegoś słodkiego. Nasz organizm zasadniczo nie odróżnia cukru od słodzików, więc otrzymujemy nagrodę za coś, co w rzeczywistości jest bezwartościowe (oczywiście z  punktu widzenia warunków środowiskowych panujących w  czasach, gdy wykształcało się nasze

upodobanie do słodyczy). Znaczna część humoru przypuszczalnie zalicza się do tej samej kategorii: dzięki odpowiedniej strukturze pobudza układ nagrody, nie przysparzając nam korzyści, dla których ten układ został zaprojektowany. Przypuszczalnie większość błędów wykrywanych oraz rozbrajanych przez naszych wartowników humoru nie jest wcale tak niebezpiecznych i  nie podważają one w  istotnym stopniu integralności gromadzonych przez nas danych, więc gdyby nie dość rzadko wykrywane poważne błędy, utrzymywanie takiego systemu nie opłacałoby się, a  on sam najprawdopodobniej stopniowo by zanikł. W przeciwieństwie do tego, co głosił slogan reklamowy, którym kilka lat temu bombardowała nas telewizja, można więc oszukać Matkę Naturę. Zaangażowaliśmy wszystkie dziedziny sztuki w  dostarczanie nam sztucznych, ponadnormalnych żetonów po to, by wycisnąć z  naszego układu nagrody dodatkowe porcje rozkoszy. Oczywiście wcale nam to nie przeszkadza, bo uwielbiamy te rozkosze dla nich samych, a  nie dla bliżej niesprecyzowanych korzyści genetycznych, jakich nadal mogą nam one dostarczać[135]. Komicy wiedzą, jak podawać odbiorcom treści nawiązujące do informacji przechowywanych w  bardziej przystępnych zasobach wiedzy, dzięki czemu ulega ona szybszej aktywacji. Dostosowują więc swoje programy do publiczności: dowcipy na temat giełdy – dla przedsiębiorców, żarty na temat małżonków – dla ludzi pozostających w  związkach małżeńskich, humor łazienkowy – dla dzieci (w każdym wieku), oraz seks, śmierć i  sprawy bieżące – prawie dla wszystkich. Wykorzystywanie tego rodzaju treści do spotęgowania odbioru humoru – poprzez transfer i  błędną atrybucję pobudzenia (Dutton, Aron 1974; Cantor, Bryant, Zillmann 1974, zob. też rozdz. 11B tej książki) – wymaga równie dobrze rozwiniętej intuicji, co jego tworzenie. Jak zawodowi satyrycy przygotowują swoje skecze i dowcipy? Dzięki dużej liczbie prób i błędów, modyfikacji użytych sformułowań, refleksowi, mimice orientują się, jaka kombinacja tych czynników wzbudza najwięcej śmiechu. W  ten sposób uzyskują praktyczny punkt odniesienia, swego rodzaju kolekcję pudełek z  dowcipami. Nie muszą wiedzieć, jak one działają (chyba że

„intuicyjnie”), wystarczy, że znają ich rozmiary. Wykorzystują sami siebie jako pierwsze stanowiska pomiarowe, próbując ocenić wpływ swoich żartów na innych na podstawie własnych reakcji. Jednym z  zagrożeń związanych z  tym procesem, wymagającym częstego korzystania z nastawienia intencjonalnego, jest zjawisko opisane przez Carra i Greaves (2006, s. 80): „Podczas gromadzenia materiałów do naszej książki musieliśmy się przekopać przez ponad dwadzieścia tysięcy dowcipów, najczęściej samotnie i w milczeniu. Mniej więcej w połowie tego zadania Lucy [Greaves] chwilowo dopadła swego rodzaju »ślepota« – przypadłość uniemożliwiająca jej odróżnianie dowcipów zabawnych od beznadziejnych. Jimmy [Carr], który wcześniej zdążył się przyzwyczaić do rozrzedzonej atmosfery wyżyn dowcipu, nie odczuwał podobnych dolegliwości”. Dzięki testowaniu i  dopracowywaniu dowcipów satyrycy lepiej rozumieją subtelności percepcji danej publiczności, strukturę żartów oraz oczywiście doskonalą swoje wyczucie czasu. Dlaczego wyczucie czasu odgrywa ważną rolę w humorze? Na wstępie zaznaczmy, że jest ono ważne tylko w pewnych przypadkach[136]. Niektóre dowcipy są zabawne bez względu na sposób ich wygłaszania. Można je opowiadać znacznie wolniej lub szybciej bez znaczącego wpływu na siłę ich oddziaływania. Ale istnieją też inne dowcipy, które wprost wymagają wprawnej ręki mistrza, subtelności oraz wyczucia czasu. Gdy opowiadamy zasłyszany dowcip znajomym, którzy nie śmieją się z  niego, zwykle dodajemy przepraszająco: „Szkoda, że nie widzieliście, jak opowiada go Eddie Izzard. Można było boki zrywać!”. Co takiego Eddie Izzard robi inaczej niż my? Mistrz komizmu używa różnych narzędzi semantycznych do sterowania przebiegiem procesu JITSA u  skupionej na jego występie publiczności. Znaczące spojrzenie w  odpowiednim momencie, mina sugerująca dezorientację, zaskoczenie lub wstyd, a nawet jedno słowo lub gest odnoszące się do wcześniejszego żartu może wykorzystać do wywarcia istotnego wpływu na przebieg aktywacji semantycznej w  umysłach publiczności. Słynni komicy

wykorzystują powszechnie znane przeświadczenia odnoszące się do dziwacznych cech odgrywanych przez siebie postaci (np.  skąpstwo Jacka Benny’ego, anarchistyczne ciągoty George’a Carlina, próżność Joan Rivers) do automatycznego wzbudzania określonych założeń u  publiczności. W  takich przypadkach mamy niewielkie szanse na powtórzenie żartu z powodzeniem, nawet gdy poprzedzimy go informacją o jego autorze. Do tego dochodzi jeszcze wyczucie czasu – najtrudniejsza do precyzyjnego opisania cecha charakteryzująca sposób prezentowania treści humorystycznych, chociaż przedstawiony przez nas model humoru dość dobrze przewiduje jej obecność oraz przystępnie wyjaśnia odgrywaną przez nią rolę. W  procesie JITSA publiczność powinna mieć wystarczająco dużo czasu na dokonanie koniecznej błędnej inferencji, lecz nie na tyle dużo, by mogła ją dokładnie sprawdzić. Gdy opowiadający dowcip czeka zbyt długo, aktywacja rozprzestrzenia się dalej, co zwiększa prawdopodobieństwo, że jakaś sprzeczna informacja zawarta w dostępnych publiczności zasobach wiedzy poda w  wątpliwość kluczową przesłankę[137]. Wtedy szanse na uzyskanie humorystycznego efektu maleją do zera. Gdy natomiast publiczność ma zbyt mało czasu, może nie zdążyć sformułować inferencji prowadzącej do ugruntowania błędnego założenia. Umysł podąża za tokiem opowieści, co sprawia, że ślad JITSA powiązany z potencjalnym żartem szybko odchodzi w niepamięć. Wyczucie czasu jest również ważnym narzędziem w repertuarze osób zawodowo parających się retoryką. Prezentują one pewien tok rozumowania, aktywując wybrane treści z  wystarczającą siłą i  na tyle długo, by wydawały się spójne we własnym kontekście, lecz nie dają odbiorcom czasu na powiązanie ich z  szerszym kontekstem. Ci ostatni nie mogą więc ocenić, czy to, czego słuchają, ma sens. Pod tym względem wprawny retor i  komik nie różnią się od siebie. Różnica pojawia się później: komik ujawnia, gdzie i  jak wprowadził nas w  błąd, podczas gdy orator najczęściej nie ma takiego zamiaru.

Od zamierzchłych czasów istnieli i  nadal istnieją „samorodni” twórcy komicznych treści, nieświadomi, jak funkcjonuje ich „geniusz”, oraz twórcy bardziej dociekliwi i  refleksyjni, jednak podejmowane przez nich próby teoretycznych uogólnień w  dziedzinie humoru nie przynosiły im dostrzegalnych korzyści. Nie może więc dziwić, że zdaniem większości z nas talent komediowy, podobnie jak predyspozycje do uprawiania sztuki i muzyki, nie poddaje się analizie ani próbom szczegółowego opisu. Tego daru nie powinno się rozkładać na czynniki pierwsze, ponieważ nie da się go ponownie zmontować[138]. W  odróżnieniu od nich iluzjoniści nieustannie analizują stosowane przez siebie triki, a najlepsi spośród nich często doskonale znają historię swojej sztuki. Czym różnią się komicy od iluzjonistów, a pod jakimi względami są do siebie podobni? Najlepsi iluzjoniści z  dobrym skutkiem wprowadzają humorystyczne akcenty do swoich programów. Przedstawiciele obu profesji mają doskonałe wyczucie czasu, specjalizują się w  podsuwaniu określonych treści umysłom publiczności, niepostrzeżenie zachęcając do podążania wybranymi przez siebie ścieżkami inferencji. W  niebywałym stopniu sterują procesami myślowymi ludzi. Jak przestrzega iluzjonista Jamy Ian Swiss w  swoim artykule poświęconym osiągnięciom tego gatunku sztuki, „Faktem jest, że w  sztuce iluzji nie ma miejsca na solipsyzm. Jeżeli potraficie sobie wyobrazić tylko własny umysł, będziecie nabierać tylko samych siebie – wielu iluzjonistów przez całe życie nie robi niczego innego” (Swiss 2007, s. 41). Następnie przytacza opinię iluzjonisty Roberta Giobbiego: „Efekt magiczny nie pojawia się w dłoniach artysty, na scenie ani w rekwizytach, którymi się posługuje, lecz wyłącznie w głowach widzów” (Swiss 2007, s. 42). Jeżeli rzeczywiście tak jest, a my uważamy, że tak, komicy różnią się od iluzjonistów tylko pod dwoma głównymi względami: jedni i drudzy tworzą sprzeczne z sobą interpretacje tej samej rzeczywistości, więc odczuwana przez nas (publiczność) dezorientacja nie jest winą wykonawców, lecz popełnionego przez nas błędu. Pierwsza różnica polega na tym, że iluzjoniści, starając się nas zadziwić, a nie rozbawić (chociaż udaje im się osiągnąć jedno i drugie!), pomijają ważne informacje, które pomogłyby nam skorygować nasz błąd,

więc zazwyczaj musimy się poddać. Pozostajemy w  stanie głębokiego konfliktu łagodzonego jedynie przez zręczność wykonawcy. Komicy podają nam natomiast informacje w  większości przypadków umożliwiające nam przezwyciężenie chwilowej dezorientacji. Druga, bardziej oczywista różnica dotyczy tego, że komicy zazwyczaj wykonują swoje sztuczki na naszych umysłach bez żadnych rekwizytów, wyłącznie za pomocą słów i gestów.

A może jednak humoru nie powinno się analizować? Ryc. 12.1. Źródło: .

D. Komedia (i tragedia) w literaturze Żebrak prosi przechodnia o małą pożyczkę na przeżycie. Przechodzień odpowiada dumnie: – Pożyczek nie bierz ani nie udzielaj – William Szekspir. Żebrak na to: – Spierdalaj – David Mamet.

– Jaka jest różnica między ławką w parku i magistrem filologii angielskiej? – Ławka może utrzymać czteroosobową rodzinę.

  Istnieje wiele prac naukowych poświęconych komizmowi w  literaturze. Z  pewnością dobrze byłoby się przekonać, jak nasza teoria radzi sobie z  takim bogactwem materiału, ale w  naszym przypadku nawet wstęp do podobnej dyskusji wypełniłby kolejną książkę (lub dwie!). Zamiast więc próbować sił w  tej dziedzinie, wolimy zaproponować kilka wskazówek i ostrzeżeń osobom lepiej do tego przygotowanym. Spodziewamy się, że nauka potwierdzi zasadność wysuwanych przez nas tez, zapraszamy więc wszystkich zajmujących się badaniami literackimi i  retoryką do zastosowania naszej teorii w  praktyce. Interesowałyby nas zwłaszcza analizy konstrukcji bodźców humorystycznych – nie tylko jednozdaniowych żartów i  dowcipów, lecz także fragmentów książek, przerywników i  uwag na marginesie mających na celu odwrócenie uwagi czytelnika oraz tworzenie drugoplanowych efektów torowania, które powodują powstawanie u  niego różnych utajonych, ugruntowanych przeświadczeń, lub w  humorze trzecioosobowym przedstawiają tego rodzaju błędne przeświadczenia u innych. Chcielibyśmy również zobaczyć różne sposoby rozwiązywania akcji – czasem natychmiastowe i dramatyczne, kiedy indziej w postaci wyraźnie zaakcentowanych kroków – by wydobyć na światło dzienne pochopnie ugruntowywane wnioski. Oczywiście spodziewamy się również wirtuozerskiego wykorzystania nastawienia intencjonalnego. Autor może kształtować okoliczności sprzyjające powstaniu humoru nie tylko w umyśle czytelnika i w umysłach swoich bohaterów, lecz także w oczekiwaniach czytelnika co do zamiarów narratora lub co do zamiarów autora względem dokonywanej przez czytelnika interpretacji intencji narratora i  tak dalej. Pomysłowy twórca może konstruować humorystyczne epizody na bardzo wiele sposobów, chociaż naszym zdaniem wszystkie one do pewnego stopnia opierają się na obalaniu ugruntowanych przeświadczeń.

W tym miejscu chcielibyśmy przedstawić pewne zastrzeżenie: tego rodzaju analizy, bez względu na to, czy podejmuje się je z  punktu widzenia naszej teorii czy innych, nie przybliżą nas do zrozumienia natury humoru, jeżeli nie odniosą się one do dynamiki oddziaływań emocjonalnych i  poznawczych wzbudzanych w  mózgach odbiorców. Badanie wyłącznie środków służących do dostarczania bodźców (znanych pod bardziej tradycyjną nazwą dzieł sztuki) doprowadzi tylko do powierzchownego zrozumienia, dlaczego to właśnie one są nośnikami humoru. (Nic nie może być „zabawne z natury”). Dociekania te mogłyby pomóc odpowiedzieć na następujące pytania: dlaczego niektórzy ludzie uznają pewnych autorów za bardziej zabawnych niż innych? Jakie odmiany komizmu przemawiają do jakich gustów i  dlaczego? Jakie cechy pomagają zidentyfikować charakterystyczny styl komiczny konkretnego autora? Kiedy i  dlaczego punkt widzenia podglądacza (Boorstin 1990, zob. też rozdz. 8E tej książki), mniej lub bardziej typowy dla żartów, zastępuje perspektywa bardziej empatyczna? Dramatopisarz Neil Simon w  ogóle nie wykorzystuje w  swoich dziełach dowcipów i  kawałów; pożądany efekt humorystyczny uzyskuje dzięki nieprzewidywalnym następstwom wzajemnych oddziaływań namiętności i ułomności postaci, do których czujemy sympatię.   Gdy widzów obchodzą losy postaci, nawet najmniejszy żart wywoła u nich ogromną wesołość, bo będą zaangażowani uczuciowo w ich losy – powiedział w wywiadzie dla „Playboya”. – Jeżeli jednak bohaterowie ich nie obchodzą i nie są zaangażowani w ich losy, nawet wplatane co dwie minuty najśmieszniejsze dowcipy mogą nie wystarczyć (cyt. za: Lahr 2010, s. 73).

  Nie spodziewamy się prostych ani jednoznacznych odpowiedzi na te i inne pytania. Prawdopodobnie będą one formułowane raczej za pomocą tradycyjnych narzędzi analizy literackiej niż mechaniki poznawczej humoru, choć z  pewnością obydwa aspekty dociekań będą wzajemnie na siebie oddziaływać. Funkcjonowanie różnych stylów komizmu na podstawie takiego samego zasadniczego mechanizmu humoru wcale nie

ułatwia uchwycenia dzielących ich różnic. Spróbujmy, na przykład, zaproponować taksonomię rodzajów odzieży, z  których wszystkie w  ten czy inny sposób okrywają pewne części ludzkiego ciała. Za tworzeniem humoru kryje się przynajmniej równie wiele celów i  motywów jak za przyrządzaniem posiłków. Niektórzy tworzą bodźce humorystyczne dlatego, że zależy im na reputacji ludzi z  poczuciem humoru. Inni wprowadzają humor do swojej pracy w  celach edukacyjnych – częstują umysł czytelnika słodyczami, by ich skusić, by zwrócić ich uwagę, by obalić źle zbadane presupozycje – lub dla czystej rozrywki mającej spotęgować doznawaną przyjemność (i zwiększyć sprzedaż). Jeszcze inni działają z  pobudek politycznych. Wykpiwają role i  nawyki społeczne z  zamiarem zmiany równowagi sił w  jakiejś dziedzinie (ról płci, pozycji jakiejś klasy społecznej, podziału dochodu, mniejszości etnicznych, a nawet w dyscyplinach akademickich). Uważamy, że tradycyjne narzędzia analizy literackiej będą mieć – zresztą już mają – więcej do powiedzenia na ten temat niż nasza teoria. Wielu teoretyków literatury podkreśla wagę tego, co dzieje się w  umysłach słuchaczy lub czytelników (rozpatrywanie „reakcji odbiorcy” to dobry przykład omawianego paradygmatu). Teraz możemy wyjść poza nieformalne koncepcje i  metody introspekcji dostępne tradycyjnym badaczom sztuki oraz humanistom i  zacząć używać narzędzi proponowanych przez kognitywistykę do analizowania dzieł literackich. Przesunięcie akcentu na wydarzenia rozgrywające się w  umyśle odbiorcy ze szczególnym uwzględnieniem procesu JITSA pomaga lepiej zrozumieć wiele zabiegów mniej lub bardziej świadomie stosowanych przez autorów. Wybitny szekspirolog Stephen Booth (emerytowany profesor literatury angielskiej Uniwersytetu Kalifornijskiego w  Berkeley) zwraca uwagę na dwie ważne koncepcje szczególnie dobrze współgrające z  naszą pracą. Pierwszą z nich jest ideacyjna gra słów, a  drugą jego poglądy na temat tragedii. Ideacyjna gra słów lub „prawie-kalambur”, by użyć neologizmu Bootha, to „wzajemne oddziaływanie idei i słowa, które mogłoby wyrażać tę ideę

lub odnosić się do niej, lecz tego nie robi” (Booth 1977, s. 465). Ideacyjna gra słów wywołuje zdarzenie o  statusie zbliżonym do statusu humoru w  umyśle odbiorcy, który po chwili zastanowienia stwierdza, że musi w niej być coś zabawnego, ale nie wie co. Jak podkreśla Booth, ideacyjne gry słów zajmują miejsce w pobliżu progu świadomości lub poniżej niego, nie zwracają na siebie uwagi, a zatem skutki ich oddziaływania są bardzo subtelne. Podkreśliliśmy znaczenie świadomości w  procesie wykrywania sprzeczności – warunek konieczny wystąpienia humoru. Z  tego punktu widzenia ideacyjne gry słów nie są pełnoprawnym humorem i same przez się nie wzbudzają śmiechu, ale stanowią bodziec mikroemocjonalny, który czasami podpowiada nam, że istnieją (zwłaszcza wtedy, gdy – podobnie jak Booth – jesteśmy szczególnie wyczuleni na ich obecność). Czasami czytelnik zauważa prawie-kalambur, świadomie go analizuje, a  nawet przypisuje mu humorystyczną rolę, a  później zastanawia się, czy jest to zgodne z zamierzeniami autora. Z naszego punktu widzenia kwestia ta nie jest najważniejsza. Poeci, podobnie jak komicy, nie muszą wiedzieć, nie wspominając o  świadomych zamiarach, dlaczego i  jak uzyskują efekty, które nauczyli się wywoływać. Oto co Booth ma do powiedzenia na ten temat:   W swoim komentarzu chciałbym zasugerować, że Szekspir wykorzystuje składniowo i logicznie niepowiązane z sobą idee, idee utajone w słowach ze względu na ich zwyczajowe zastosowania w innych kontekstach, w podobny sposób jak rytmy i rymy – „rymuje” idee z sobą i „rymuje” idee z dźwiękami, tworząc swego rodzaju struktury rytmiczne, w których pozaskładniowe sensy wiążą się z dźwiękami, lub z innymi pozaskładniowymi sensami, bądź też sensami aktywnymi składniowo, by przydać swoim sonetom spójności pozalogicznej. Sztuka Szekspira polega na tym, że odwołuje się on do zdolności umysłu, które w bardziej prymitywnych warunkach umożliwiają nam tworzenie i rozumienie gier słów (1977, s. 371).

  Użyjmy ostatniego zdania z  tekstu Bootha, by zilustrować jego tezę. Czy celowo próbuje wywołać u  czytelnika dezorientację dwiema możliwymi interpretacjami rzeczownika „sztuka”: jako kunszt (znaczenie pierwotne lub zamierzone) oraz jako część powszechnie spotykanego

związku frazeologicznego „sztuki Szekspira”? Podejrzenie takie nasuwa się w kontekście, w którym kilka linijek wyżej zakpił z „niesłużącej niczemu pomysłowości apostołów nowej krytyki”. Czy zestawienie wyrażeń „zdolności umysłu” i  „bardziej prymitywnych” nawiązuje do tych kpin i  podświadomie dyskredytuje odkrycia (lub przywidzenia) mniej rozgarniętych naukowców? Dla jasności stwórzmy własny, tym razem zupełnie oczywisty przykład ideacyjnej gry słów.   Pod czułym spojrzeniem obojga kwiaty kwitły bez końca, lecz teraz, gdy kochankowie rozstają się na zawsze, gdy po stokroć będą snuć smutne wspomnienia, ogród marnieje i więdnie.

Analiza treści od razu wskazuje na dość wyraźną symbolikę polegającą na podobieństwie między wygasaniem miłości i  więdnięciem kwiatów w ogrodzie, ale nas, znających prace Bootha, z pewnością zaciekawi to, co dzieje się w  umyśle czytelnika. Pod względem fonetycznym przysłówek stokroć bardzo przypomina nazwę kwiatu, stokrotkę, a  więc w procesie JITSA zachodzącym u  czytelnika obywa znaczenia zostaną wstępnie aktywowane. W normalnych warunkach jedna z aktywacji szybko zaniknie w  miarę napływu rozstrzygających informacji, ale ponieważ w  wyżej przytoczonym opisie pojawiają się kwitnące kwiaty (jako tło rozstania dwojga kochanków), mamy do czynienia ze wstępnym przygotowaniem, z  delikatną sugestią prowadzącą do zinterpretowania słowa stokroć jako stokrotki, mimo że nie wystarcza ona do dokonania całkowicie błędnej interpretacji. Wyrażenie przyimkowe bez końca, chociaż odnosi się do nieprzerwanego kwitnienia kwiatów, stanowi coś w  rodzaju zapowiedzi końca miłości, co potwierdza wzmianka o  rozstaniu na zawsze, dając zbliżony efekt torowania krzyżowego ze względu na homosemię i kontekst. (Oczywiście na tym nie koniec). Nie występuje ugruntowanie fałszywej interpretacji, nie mamy do czynienia z  pełnym humorem, ale możemy zaobserwować dynamikę działania neuronów zbliżoną do tej, jaka odpowiada za postrzeganie humoru. Czytelnik może nieświadomie wyczuwać, że w  tekście znajduje się więcej powiązań niż to konieczne,

więcej znaczeń, niż można dostrzec na powierzchni. Dlatego Booth nazywa te zjawiska „prawie-kalamburami”. Drugie spostrzeżenie Bootha zgodne z naszymi poglądami odnosi się do roli mikroemocji w  dziełach Szekspira (a tak naprawdę w  całej dobrej literaturze). W  wydanej w  1969 roku książce An Essay on Shakespeare’s Sonnets (Esej o  sonetach Szekspira) badacz pisze, że emocje czytelnika wywołane przeżyciem czytania mogą w  miniaturowej skali odzwierciedlać treści semantyczne dzieła i  pogłębiać jego przeżywanie. Odbiór sonetu 33 komentuje w  następujący sposób: „Każde naruszenie oczekiwań czytelnika dotyczących określonego wzorca składniowego wywołuje u  niego miniaturowe doznanie odzwierciedlające zdradzone oczekiwania będące treścią tego sonetu” (Booth 1969, s. 55). Wiele mikroemocji, pojawiających się zapewne tuż pod progiem świadomości, zabarwia odbiór tego sonetu nawet wtedy, gdy trudno nam stwierdzić, jak i dlaczego tak się dzieje. W późniejszej książce Booth używa tego pojęcia do opisu roli „niedookreślenia”[139] w  tragedii, a  dokładniej w  Królu Learze: „kulminacyjne wydarzenia historii opisanej przez Szekspira rozgrywają się po zakończeniu sztuki. (...) Sztuka sprawia, że publiczność cierpi jako publiczność. Fakt, iż Król Lear się kończy, lecz wydarzenia toczą się dalej, to największy z całej serii podobnych faktów na temat tej sztuki” (Booth 1983, s.  23). Podobnie jak koncepcja ideacyjnych gier słów, spostrzeżenie Bootha odzwierciedla mechanizm działania systemu JITSA. Dla badacza tragedia polega na wielokrotnym przeżywaniu mikroemocjonalnej dezorientacji oraz niepewności wywołanych niedookreśleniem będącym następstwem niejednoznacznych czynów i  wypowiedzi bohaterów. W  jego ujęciu tragedia wiąże się nie tyle z  treścią opowieści, ile z  konsekwentnym przeżywaniem przez widzów emocji epistemicznych wielokrotnie wzbudzanych w  nich podczas prezentacji wydarzeń. Pisze: „Uważam, że tragedia w  sztuce Makbet nie dotyczy postaci Makbeta ani nie rozgrywa się na scenie. Tragedia rozgrywa się na widowni, a zarówno w miniaturowej, jak i w największej skali polega na tym, iż aktywne kategorie moralne nie są w  stanie pomieścić kojarzonych z  nimi działań ani postaci” (Booth 1983, s. 109).

Dopiero suma wszystkich pomniejszych rozczarowań epistemicznych związanych z  „niedookreśleniem” wytwarza w  nas trwające przez całą sztukę poczucie niepewności, a  następnie na długo pozostawia nas z uczuciem nazywanym przez nas tragedią[140]. Nawiązaliśmy do prac Bootha, by podać przykład, jak zaproponowaną przez nas teorię mogliby wykorzystać krytycy i teoretycy literatury. W tym miejscu chcielibyśmy uprzedzić przewidywalną reakcję obronną przedstawicieli nauk humanistycznych: nie mamy zamiaru kwestionować ani odrzucać ich planów badawczych, lecz raczej potwierdzić i  poszerzyć ich perspektywy dzięki uwzględnieniu szczegółów psychologicznych oraz biologicznych dotąd lekceważonych lub odsuwanych na dalszy plan[141]. E. Uzdrawiające działanie humoru Lekarz przekazał mi najpierw dobre wieści. Choroba, na którą cierpię, ma zostać nazwana moim nazwiskiem. Steve Martin – Co dać komuś, kto ma wszystko? – Antybiotyki. Carr i Greeves (2006)

  Opinia, że humor uzdrawia, nie jest nowa, na co wskazuje porzekadło „śmiech to zdrowie”. Jedna z jego wersji pojawia się już w Biblii: „Radość serca wychodzi na zdrowie, duch przygnębiony wysusza kości” (Księga Przysłów 17, 22, Biblia Tysiąclecia). Lekarze poważnie traktujący tę maksymę pojawili się jednak stosunkowo niedawno. W  1971 roku dr Patch Adams wraz z  grupą przyjaciół założył Gesundheit! Institute, w  którym leczy się pacjentów poprzez wyrabianie w  nich pozytywnego nastawienia do świata. Terapia polega na podawaniu pacjentom humorystycznych treści. Instytut ten funkcjonuje do dziś. Inni sugerują raczej, że śmiech działa zapobiegawczo. W  1995 roku w Indiach dr Madan Kataria założył pierwszy Laughter Yoga Club (Klub

Jogi Śmiechu). Obecnie jego filie działają na całym świecie. Członkowie tysięcy tych klubów gromadzą się regularnie na spotkaniach, podczas których łączą śmiech z  ćwiczeniami oddechowymi. Jeżeli w danej chwili nic ich nie rozśmiesza, zmuszają się do śmiechu typu Pan Am, dopóki cała sytuacja nie wymusi na nich naturalnego, zakaźnego śmiechu, który podtrzymują przez dłuższy czas. Uważają, że wykonywane ćwiczenia wywierają korzystny wpływ na ich zdrowie. Zdaniem Keltnera i Bonanno (1997), śmiech – choć tylko śmiech Duchenne’a – pomaga szybciej przezwyciężyć smutek po stracie bliskiej osoby. Jest to interesujący wynik, ale należy pamiętać, że związek przyczynowy w  tym kontekście może działać w obu kierunkach. Nie ma też pewności, czy tego rodzaju śmiech jest sygnałem odbioru nagrody w  postaci rozbawienia, kolejną nagrodą uwarunkowaną społecznie, a  może jednym i  drugim lub jakimś jeszcze innym czynnikiem. Wpływ humoru oraz śmiechu na stan zdrowia człowieka nadal pozostaje przedmiotem kontrowersji i licznych spekulacji. My dołączymy do nurtu spekulacji, starając się jednak zachować ostrożność. Norman Cousins, wieloletni redaktor tygodnika „Saturday Review”, zaprzysięgły zwolennik leczniczego oddziaływania emocji, zyskał status legendy, odkąd rzekomo pozbył się bolesnego zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa, lecząc się koktajlem z  witaminy C i  śmiechu. Wielu ludzi, zapewne zainspirowanych jego historią (Cousins 1979), postanowiło zbadać – naukowo i  na własnym przykładzie – czy humor rzeczywiście uzdrawia. Dowody naukowe okazały się niejednoznaczne. Wiele teorii (np. Fry 1977, 1994; Kataria, Wilson, Buxman 1999) i  wyników badań (np. Dillon, Minchoff, Baker 1985; Lefcourt, Davidson-Katz, Kueneman 1990; Lefcourt i in. 1997) przemawia za istnieniem tej zależności. Martin (2001, 2004), dokonując przeglądu tej literatury i  innego piśmiennictwa, zakwestionował jednak istnienie jakichkolwiek korzyści dla zdrowia płynących z  humoru. Jego zdaniem nie można wykluczyć, że śmiech w ograniczonym stopniu działa jak środek znieczulający. W świetle naszej koncepcji unifikującej podejście do emocji i  innych afektów przedstawionej w rozdziale 6 pozytywny afekt (śmiech) może zmniejszać

nasilenie afektu negatywnego (bólu) lub go łagodzić. Należy jednak mieć na uwadze konkurencyjny charakter bodźców o  przeciwnej walencji oraz fakt, że stanowią one bodźce percepcyjne konkurujące z  sobą o  naszą uwagę. Martin (2001, s. 514) stwierdza: „podobne działanie [uśmierzające ból] mają [inne] negatywne emocje (...), co sugeruje, że obserwowane działanie przeciwbólowe może być spowodowane ogólnym pobudzeniem emocjonalnym niezależnie od walencji afektu”. Nie pociąga to za sobą konieczności pożegnania się z  ideą humoru, który uzdrawia. Po prostu dotychczas zgromadzone dowody są nieprzekonujące. Zastrzeżenia Martina dotyczą przede wszystkim kwestii metodologicznych, więc ich rozwiązanie może umożliwić uzyskanie bardziej jednoznacznych wyników. Nasz przyczynek do spekulacji na temat humoru, który uzdrawia, nie wiąże się z  uśmierzaniem bólu, lecz z  faktem, że rozbawienie jest zjawiskiem emocjonalnie asymetrycznym. Emocje i  wywołujące je treści zazwyczaj są z  sobą ściśle powiązane – niebezpieczne rzeczy i  zjawiska wywołują strach, a  pomyślny rozwój wypadków powoduje radość. Ale rozbawienie (pozytywny stan afektywny) mogą wywoływać treści pozytywne, negatywne, a  nawet neutralne, powodując niekiedy zaskakujące efekty (przypomnijmy sobie pozytywne emocje wzbudzane przez brutalne gry komputerowe lub śmiech w  reakcji na tragiczne wydarzenia, o których mowa w rozdziale 9). Tę cechę rozbawienia, rzadką wśród emocji, można wykorzystywać i  prawdopodobnie wykorzystuje się na wiele sposobów. Laurence Gonzales w  wydanej w  2003 roku książce Deep Survival (Sekrety przetrwania) opisuje pilotów myśliwców, którzy posługując się czarnym humorem, chronią się przed wpadnięciem w  panikę podczas niebezpiecznych startów i  lądowań na lotniskowcach. Żarty na temat katastrof – wykorzystywanie negatywnie naładowanych treści do tworzenia emocji o  ładunku pozytywnym – zapewniają im komfort psychiczny niezbędny do wykonywania tak niebezpiecznej pracy. Wcześniej zasugerowaliśmy także inną możliwość: pozytywny afekt może przerwać pętlę sprzężenia zwrotnego negatywnego afektu i  negatywnie zabarwionych treści.

Pętla sprzężenia zwrotnego stanowi klasyczny przykład rekurencji: proces, w  którym sygnał stanu końcowego wzmacnia (lub przynajmniej powtarza) własny sygnał wejściowy (o rząd wielkości przekraczający wszelkie oddziaływania tłumiące), będzie trwał, dopóki nie zostanie przerwany[142]. Wszyscy mieliśmy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym między mikrofonami i głośnikami, ale istnieją również wersje poznawcze tego zjawiska: na przykład uporczywie pobrzmiewająca w  naszej głowie piosenka ulega automatycznej aktywacji. Ze względu na cykliczność melodii, dochodząc do ostatniej zwrotki, często czujemy się zmuszeni do rozpoczęcia nucenia jej od początku. Bardziej niepokojący rodzaj poznawczej pętli sprzężenia zwrotnego inicjują przygnębiające myśli. W  tym przypadku negatywna emocja zapoczątkowana przez pewną myśl utrzymuje się w  naszym umyśle i  może nas zmusić do sprawdzenia, co wywołało to uczucie. Tego rodzaju analiza pobudza negatywne myśli (tę samą lub inne) w  procesie rozprzestrzeniającej się aktywacji, co dodatkowo pobudza negatywne emocje i  może sygnalizować rozpoczęcie kolejnego cyklu[143]. Pętla sprzężenia zwrotnego zawierająca negatywne treści może być szkodliwa z psychologicznego punktu widzenia, a jeżeli pociągnie za sobą negatywne zachowania, może się okazać niebezpieczna dla naszego organizmu. W  niektórych przypadkach humor dostarcza skutecznego lekarstwa przeciwko tego rodzaju zapętleniu: jeżeli lawinę negatywnych myśli da się przekształcić w  pozytywną emocję rozbawienia dzięki wpływowi odpowiednio dobranych treści humorystycznych, istnieje szansa na całkowite przerwanie lub przynajmniej tymczasowe zablokowanie tego błędnego koła. Hipotezę, że humor „odwraca uwagę od negatywnego afektu”, zaproponowała również Strick i  jej współpracownicy (2009). Wykazali oni, że ten rodzaj odwracania uwagi działa na krótką metę, my jednak uważamy, iż można go również zastosować do leczenia opisanych tutaj cykli afektów negatywnych. Jak widać, zacytowane na początku tego podrozdziału stare porzekadło może być prawdziwe – humor rzeczywiście może odgrywać pewną rolę w przełamywaniu cyklu depresji.

13. Puenta I wszyscy ślepcy z Hindustanu Różnicy zdań nie tają, Każdy przy swojej trwa opinii, Część prawdy tylko znając. Choć każdy trochę racji ma, To wspólnie jej nie mają. John Godfrey Saxe (1873), Ślepcy i słoń, bajka hinduska

   

B

ajkę o  ślepcach i  słoniu często przywołują w  swoich rozważaniach naukowcy i filozofowie, więc my podążymy ich śladem. Żadna z wielu formułowanych w  przeszłości teorii humoru (zob. rozdz. 4) nie jest całkowicie błędna – każda zwraca uwagę na pewien ważny aspekt budowy zwierzęcia. Błąd polegał tylko na uznawaniu jej za alternatywę dla wszystkich innych. Jeżeli weźmiemy sobie do serca tę hinduską bajkę i  przyznamy, że badając naturę, wszyscy mamy w  sobie coś ze ślepców, zrozumiemy, iż brak nam tylko sposobu połączenia z sobą różnych opisów słonia – części ciała zwierzęcia, których dotknęli teoretycy – by pokazać, że wszyscy mają rację. Humor wymaga skonstruowania fałszywego przeświadczenia w  przestrzeni mentalnej, z  kolei obecność opartej na fałszywych przesłankach konstrukcji wskazuje na autora błędu. Jeżeli błąd odkrywa ta sama osoba, która go popełniła, można przypuszczać, że zareaguje rozczarowaniem, konsternacją, a  nawet wstydem lub gniewem. Natura postanowiła jednak stłumić nasze pretensje i  wyeksponować dumę z  odkrycia (jak mówi Hobbes). Śmiejący się odkrywca błędu zazwyczaj odczuwa pewną wyższość nad tym, kto popełnił błąd. Tym kimś może być, zdaniem Hobbesa, inna osoba lub wcześniejsza wersja nas samych.

Zwolennicy teorii wyższości otrzymują więc pewne potwierdzenie słuszności swoich poglądów. Zjawisko humoru zawsze wiąże się z osądem: to bezsporna cecha odmiany humoru, która zainspirowała powstanie teorii wyższości wymagającej obecności innej osoby lub grupy będącej obiektem żartu. W  przypadkach humoru bezosobowego wyższość odczuwamy wobec wcześniejszej wersji nas samych: odkryliśmy błąd, a  następnie go naprawiliśmy, więc nagle staliśmy się trochę lepsi, trochę mądrzejsi, trochę bardziej wtajemniczeni. Ponadto teorii wyższości zawdzięczamy spostrzeżenie, że radość płynącą z  humoru potęgują takie emocje jak (błędnie przypisywana) schadenfreude, znieważenie rywala lub grupy zewnętrznej. W nasz model na bardzo głębokim poziomie wbudowaliśmy i  pewne ogólne elementy teorii rozwiązywania niespójności. Niespójność stanowi powszechnie stosowany sposób skłaniania odbiorcy humoru do ugruntowywania lub do odkrywania błędnych przeświadczeń. Nie może również dziwić wykorzystanie w  naszym podejściu kilku aspektów teorii zaskoczenia. Zaskoczenie to reakcja na obalenie określonych oczekiwań. Reagujemy w  ten sposób, gdy dostrzeżemy bezpodstawność jakiegoś aktywnego ugruntowanego przekonania. Z  tym odczuciem naturalnie wiąże się odbiór humoru pierwszoosobowego. W  humorze trzecioosobowym, nawet jeżeli sami nie przyjęlibyśmy fałszywego przeświadczenia odkrytego u  innej osoby, często zaskakuje nas fakt, że uznała je ona za prawdziwe. W humorze zaskoczenie wywołuje szybkość zachodzących zmian, natomiast źródłem humoru nie jest ono samo, lecz raczej fakt, iż humorystyczny epizod często zawiera strukturę, której nagłe skorygowanie zbiega się z  wystąpieniem zaskoczenia. Wyraźmy to klarowniej: gdyby korygowanie fałszywych przeświadczeń nie przebiegało błyskawicznie, lecz z wolna narastałyby w nas wątpliwości, pośredni etap korekty – akt podawania w  wątpliwość danego przeświadczenia – zdążyłby obalić to przeświadczenie przed pojawieniem się dowodów świadczących o jego nieprawdziwości. Niedługo później dostrzegalibyśmy fałszywość tego już nieugruntowanego przeświadczenia, ale to nie

wystarcza do powstania humoru. Co więcej, prawdę odkrywalibyśmy stopniowo, a nie natychmiast. W naszym modelu wykorzystujemy także wiele elementów teorii uwalniania napięcia (i ambiwalencji). Trampolina Hurona (migawkowa reakcja emocjonalna o  negatywnej walencji potęgująca pozytywne doznania) występuje zarówno w humorze, jak i w muzyce. Istota humoru tkwi w  pozytywnych emocjach towarzyszących korygowaniu fałszywych przeświadczeń, co więcej, gdy pojawienie się bodźca humorystycznego poprzedzają niepokój, dezorientacja lub inny afekt negatywny, percepcja humoru najprawdopodobniej wywoła ulgę u  odbiorcy. Prawidłowość tę z  pewnością zaobserwowali terapeuci z  przeszłości, tak samo jak odkrywali kojące działanie ziół i  rytuałów leczniczych. Komicy, muzycy, cukiernicy, pornografowie oraz szamani to zaledwie pięć spośród wielu specjalności, których przedstawiciele metodą prób i  błędów nauczyli się wykorzystywać uprzedzenia wbudowane w  nasz układ nerwowy do osiągania efektów poszukiwanych przez swoich klientów. A. Odpowiedzi na dwadzieścia pytań Analizowanie humoru przypomina krojenie żaby: nie dość, że interesuje niewielu ludzi, to jeszcze zwierzę od tego ginie. E.B. White

  Wiemy już, na jakich przesłankach opierały się tradycyjne teorie humoru. Twórcy każdej z nich dokonali wielu ważnych spostrzeżeń i zwrócili naszą uwagę na liczne kluczowe aspekty funkcjonowania tego zjawiska. Nadszedł więc czas, by wykorzystać nasz własny model do udzielenia odpowiedzi na pytania zadane w  rozdziale piątym i  przekonać się, czy uzyskaliśmy wyczerpujące wyjaśnienie humoru. Na tym etapie wiele naszych odpowiedzi zabrzmi znajomo, niektóre z  nich mogą się nawet wydać nieciekawe lub zbyt oczywiste. Warto jednak przejrzeć tę listę kontrolną, by się przekonać, czy udało nam się spełnić wszystkie postulaty.  

✓ 1. Czy humor jest adaptacją? Humor jest częścią mechanizmu emocjonalnego pobudzającego proces, który odpowiada za utrzymanie spójności danych w  naszej reprezentacji wiedzy. Dzięki niemu możemy zmniejszać prawdopodobieństwo wyciągania mylnych wniosków i  popełniania fatalnych w  skutkach błędów. Bez tej cechy podmioty poznawcze, tak złożone jak my, byłyby praktycznie skazane na szybką śmierć. Tooby i Cosmides podkreślają, że dopuszczalne z ewolucyjnego punktu widzenia wyjaśnienia zaangażowania człowieka w czynności o charakterze estetycznym, takie jak tworzenie opowieści i  uczestnictwo w  fikcyjnych zdarzeniach, dzielą się na dwie kategorie. Pierwsze (za którym się opowiadają): działania te służą (lub kiedyś służyły) pewnemu celowi adaptacyjnemu, który trudno teraz zrozumieć. Drugie: zachowania te są przypadkowymi, niezbyt szkodliwymi produktami ubocznymi innych funkcji adaptacyjnych. Zasadniczo zgadzamy się z  argumentami badaczy przemawiającymi za zaliczeniem sztuki do pierwszej kategorii – sztuka rzeczywiście pomaga „organizować funkcjonowanie mózgu, zarówno pod względem fizycznym, jak i  informacyjnym” (Tooby, Cosmides 2001, s. 14). Tworzenie przestrzeni mentalnych, a  następnie przetwarzanie i porządkowanie zawartych w nich danych pozwala na uzyskanie stabilnej i  wiarygodnej wiedzy. Uważamy ponadto, że „estetycznymi” zachowaniami umysłu steruje inny zestaw cech: emocje poznawcze. Prezentowana przez nas teoria humoru łączy oba rodzaje ewolucyjnych wyjaśnień zaproponowane przez Tooby’ego i Cosmides. Naszym zdaniem rozbawienie oraz emocje poznawcze mają pierwotny cel adaptacyjny – zachęcają nas do wykonywania określonego zadania polegającego na utrwalaniu i  odświeżaniu wiedzy – co sprawia, że obydwa te zjawiska, wraz z  innymi rodzajami fikcji i  sztuki, zdecydowanie zaliczają się do pierwszej kategorii wyróżnionej przez tych badaczy. Ale ta pierwotna funkcja schodzi na dalszy plan, gdy weźmiemy pod uwagę niezliczone godziny poświęcane dziś przez człowieka na konsumpcję humoru. Żartobliwe memy, niektóre powstałe na skutek przypadkowych mutacji

i  zróżnicowanej replikacji w  odmiennych kulturach – można je nazwać ludowymi dowcipami rysunkowymi – inne jako wytwory inteligentnej (re-)produkcji komików, przejęły kontrolę nad przyrodzoną nam maszynerią poczucia humoru i rozprzestrzeniają się za jej pośrednictwem. Wynikające z tego nasze uzależnienie od humoru (zob. też pytania 3 i 17 poniżej) niezbyt nadwyręża nasze siły, natomiast daje nam wiele przyjemności – co oczywiście jest dla nas ważniejsze niż sukces reprodukcyjny.   ✓ 2. Skąd wywodzi się humor? Układy nerwowe najprostszych organizmów potrafiących się czegokolwiek nauczyć (istoty skinnerowskie w odróżnieniu od istot darwinowskich, Dennett 1975, 1995, s. 373–383) mają pewną wrodzoną cechę „nagradzającą” lub wzmacniającą każdy obwód, który wychwytuje pewne lokalne prawidłowości w  środowisku i  steruje odpowiednimi reakcjami na nie. Reakcje te polegają na poszukiwaniu tego, co dla nich dobre, i  ucieczce od wszystkiego, co dla nich złe. Organizmy skinnerowskie mogą więc nabywać przydatnych nawyków w  ciągu swojego cyklu życiowego, lecz tak naprawdę nie mają reprezentacji swoich możliwości (dla siebie samych), ponieważ brak im przestrzeni mentalnych do „rozważania” tych możliwości. Po prostu reagują nimi na okoliczności zewnętrzne. Bardziej zaawansowane mózgi tworzą struktury przypominające modele mogące przechowywać informacje o świecie i odwoływać się do nich w razie konieczności (istoty popperowskie). Właśnie na tym poziomie rozwoju musi się pojawić najprostsza postać kontroli integralności danych. Jeżeli nowe dane wejściowe są sprzeczne z  danymi przechowywanymi w  modelu, jedne z  nich muszą ustąpić miejsca drugim. Dlatego jakiś mechanizm musi decydować, chociaż w  sposób omylny i  niedoskonały, co pozostaje, a  co ma być usunięte. Później w toku ewolucji pojawiły się umysły obdarzone zdolnością do budowania wielu przestrzeni mentalnych, tak zwane istoty gregoriańskie posiadające „teorię umysłu” (nastawienie intencjonalne), kreatywne, zdolne do operowania fikcją, do myślenia kontrfaktycznego

(Fauconnier, Turner 2002), do rozwiązywania problemów oraz do odbioru bardziej wyrafinowanych form humoru, z jakimi dziś mamy do czynienia. Jak już wspomnieliśmy, śmiech – najbardziej zauważalna spośród naszych reakcji na humor – prawdopodobnie wywodzi się z  sapania podczas zabawy oraz z  okrzyków informujących o  fałszywych ostrzeżeniach spotykanych u  szympansów oraz u  innych naczelnych. Nie zaobserwowano u  nich jednak rozbawienia na widok trudnego położenia innych ani bardziej skomplikowanych form humoru niejęzykowego (np. psikusów), chociaż należy dopuścić pewne prawdopodobieństwo, że badacze nie bardzo wiedzieli, czego powinni szukać, lub jak zinterpretować to, co zaobserwowali. Spór dotyczący tego, czy, a  jeżeli tak, to w jakim stopniu, szympansy „posiadają teorię umysłu” (Premack, Woodruff 1978) toczył się przez 20 lat i nie został rozstrzygnięty (Dennett 1983, 1998; Savage-Rumbaugh, Lewin 1994; Povinelli, Eddy 1996; Tomasello, Call, Hare 2003; Griffin, Dennett 2008), ale nawet według najbardziej romantycznej (w  przeciwieństwie do psującej zabawę, zob. Dennett 1983) interpretacji przeprowadzonych dotąd eksperymentów szympansy w  najlepszym razie posiadają szczątkową umiejętność wczuwania się w  położenie innych, a  zatem humor oparty na okolicznościach społecznych oraz na punkcie widzenia innych (czyli gros humoru) pozostaje dla nich niedostępny, prawdopodobnie tak samo jak dla innych gatunków zwierząt. Szympansy dysponują rozbudowanymi możliwościami tworzenia oczekiwań, ale (o  ile możemy stwierdzić) w  żadnym stopniu nie dorównują one naszym, więc jeżeli ich umysły rzeczywiście dokonują poszukiwań heurystycznych pod presją czasu, przypuszczalnie czynią to w  prostszej przestrzeni wyszukiwania o mniejszej liczbie wymiarów. Zapewne dysponują zaprojektowanym przez ewolucję mechanizmem podobnym do humoru i  służącym do utrzymywania integralności danych, lecz nie wykazuje on żadnych oznak gwałtownego rozwoju, znamiennego dla człowieka. W  tym względzie zgadzamy się z  opinią Deacona: „Podejrzewam, że za pojęciem humoru kryje się element symboliczny, wymóg dostrzeżenia sprzeczności lub

paradoksu, który u  przeciętnego szympansa jeszcze się nie rozwinął” (Deacon 1997, s 73). Nie można także wykluczyć, że jesteśmy jedynym gatunkiem potrafiącym tworzyć przestrzenie mentalne dla dowolnego kontekstu odmiennego od aktualnej rzeczywistości. Nasza zdolność do rozpatrywania fikcyjnych lub kontrfaktycznych scenariuszy w  wielu przestrzeniach mentalnych daje nam znacznie więcej możliwości odbioru humoru. Jeżeli nawet małpy człekokształtne posiadają mechanizm przypominający humor, działający w  pierwszej osobie i  w aktualnie odbieranej rzeczywistości, nie mogą komunikować żadnych dokonanych przez siebie odkryć, a tym samym nie posiadają nawyku (oprócz zachowań zabawowych i  okrzyków odwołujących fałszywe alarmy), z  którym mogłyby skojarzyć śmiech.   ✓ 3. Dlaczego komunikujemy humorystyczne treści? Początkowo komunikowanie humoru mogło mieć na celu informowanie innych członków naszego gatunku o  nieagresywnych intencjach podczas różnego rodzaju zabaw. Dzięki temu wspólne zachowania mające zewnętrzne cechy agresji nie ulegały eskalacji. Później śmiech znalazł zastosowanie w  bardziej złożonych sytuacjach społecznych, zwłaszcza podczas demonstrowania walorów intelektualnych potencjalnemu partnerowi/partnerce oraz w  różnych okolicznościach sprzyjających budowaniu, a  także wymianie kapitału społecznego. Opowiadanie i  powtarzanie zabawnych historii oraz dowcipów jest formą komunikowania humoru, która wykształciła się (kulturowo; nie ma potrzeby zakładania istnienia genu komizmu) po to, by wykorzystać tę częściowo zależną od naszej woli skłonność do śmiechu. Opowiadając dowcip, pokazujemy, że cenimy pewien konkretny humorystyczny epizod i  mamy nadzieję, iż nasi słuchacze też go docenią. (Opowiadanie komuś dowcipów jest tyleż pochlebstwem dla niego, ile popisem z naszej strony). Humor przeobraził się więc w  medium służące do demonstrowania inteligencji, wspólnych zasobów wiedzy i opinii.

Dowcipy jako memy (lub „zdziczałe replikatory kulturowe”, zob. Richerson, Boyd 2005) mogą łatwo dołączać do podróżnych przemieszczających się po tej dobrze zaprojektowanej i  utrzymanej infostradzie. Wykorzystując nasz wrodzony apetyt na humor wykształcony w  procesie ewolucji, te quasi-niezależne nośniki informacji mogą się łatwiej replikować (najpierw próbny odbiór u  konkretnego człowieka, a  następnie powtórzenie) niezależnie od jakichkolwiek korzyści w  dziedzinie doboru naturalnego, jakie mogą przynosić swoim gospodarzom. Podobnie jak internetowy spam, przykłady obrzydliwego i  głupiego humoru, które raczej nie zaimponują potencjalnemu partnerowi/partnerce, a  nawet rywalowi ani sprzymierzeńcowi, mogą się doskonale rozwijać w  tym środowisku. „Złe nawyki” trudno wykorzenić, co więcej, są one irytująco zaraźliwe. Takie zdziczałe replikatory kulturowe mogą następnie eskalować własne wyścigi zbrojeń w  nowych ekosystemach kulturowych, które zaczynają żyć własnym życiem (zjawisko to ciekawie przedstawia film dokumentalny The Aristocrats).   ✓ 4. Dlaczego humor sprawia nam przyjemność? Rozbawienie stanowi emocjonalną nagrodę za udane wykonanie określonego zadania polegającego na sprawdzaniu integralności danych i  zostało zaprojektowane (przez ewolucję), by umotywować nas do powtarzania tego zachowania poznawczego w  przyszłości. Rozbawienie jest więc powiązane i  często towarzyszy przyjemności płynącej z  dokonywania odkryć, lecz doznania te są odmienne od siebie, gdyż nagradzają różne zachowania poznawcze. Ten punkt widzenia zwraca uwagę na uderzający i  nieoczekiwany związek: nasze umiłowanie humoru i  przestrzeganie zasady niesprzeczności mają wspólnego przodka w ewolucji efektywnego systemu kontroli naszych silników służących do prowadzenia poszukiwań heurystycznych pod presją czasu, czyli naszych mózgów.   ✓ 5. Dlaczego wyczuwamy w humorze element zaskoczenia? Wyraźne usuwanie wcześniej ugruntowanego przeświadczenia z  przestrzeni mentalnej może wywoływać zaskoczenie. Dlatego humor

pierwszoosobowy zawsze powinien choć trochę zaskakiwać, podobnie jak większość przypadków humoru trzecioosobowego.   ✓ 6. Dlaczego osąd jest zawsze obecny w  treści bodźców humorystycznych? Gdy określona przestrzeń mentalna zostaje unieważniona, zastosowana do tego celu logika zawsze podsuwa nam pewien subiektywny element poprawności lub niepoprawności: wszak błąd został popełniony i  odkryty. Dlatego wszystkie przykłady humoru wiążą się z  osądem. W  wielu przypadkach humoru dokonujemy także osądu szlachetności/podłości, co wynika z  wykorzystywania humoru do celów rywalizacji w kontekście społecznym.   ✓ 7. Dlaczego humor często wykorzystuje się do dyskredytowania innych? W  arsenale rywalizacji międzyludzkiej pogarda, obelgi i  kpiny stanowią sprawdzoną broń. Upokorzenie kogoś poprzez humorystyczne wykazanie niedostatków ich zdolności poznawczych sprawia, że w  porównaniu z  nim twórca żartu i  jego odbiorcy prezentują się korzystniej. Pozyskani w  ten sposób odbiorcy stają się sprzymierzeńcami o  podobnych poglądach. Jednocześnie twórca żartu sprawia wrażenie osoby dobrodusznej, a nie zdenerwowanej lub pokrzywdzonej. To bardzo częsty sposób wykorzystywania humoru w  nowoczesnym społeczeństwie, lecz nie jest jego pierwotnym ani nawet wtórnym celem, za który należałoby raczej uznać za przekonującą demonstrację sprawności intelektualnej (z lub bez obiektu żartu) potencjalnym partnerom i sprzymierzeńcom.   ✓ 8. Dlaczego humor tak często wskazuje na niepowodzenia? Bo właśnie na tym polega jego zadanie: wskazuje na usterki i błędy w naszych modelach mentalnych. Jednocześnie pomaga korygować te błędy, ale funkcja ta jest tylko jego często spotykanym skutkiem ubocznym. Humor opiera się na identyfikacji błędów poznawczych.  

✓ 9. Jaką rolę odgrywają w  humorze poczucie absurdu lub niespójności? Poczucie absurdu wywodzi się z  odkrytej (choć zwykle niewypowiedzianej słowami) sprzeczności, na której musi się opierać wadliwa inferencja obecna w przestrzeni mentalnej. ✓ 10. W  jaki sposób niespójność wywołuje humor? Niespójność bodźców nie wywołuje humoru; po prostu tak się składa, że często pomaga odkrywać i dekonstruować wadliwą przestrzeń mentalną.   ✓ 11. Dlaczego śmiejemy się tylko z  ludzi lub z  rzeczy/istot obdarzonych cechami antropomorficznymi? Tylko umysł ma niezbędne elementy do wystąpienia humoru. Śmiejemy się z czegoś, co pojawiło się w naszym własnym umyśle, z czegoś obdarzonego umysłem lub z czegoś, czemu możemy kontrfaktycznie przypisać umysł.   ✓ 12. Do jakiego stopnia Bergson ma rację, twierdząc, że zachowania mechaniczne są zabawne? Z  zachowaniem mechanicznym w  ujęciu Bergsona mamy do czynienia, gdy ktoś wielokrotnie podejmuje działania na podstawie założeń niesprawdzających się we wszystkich okolicznościach. Osoba ta nie tylko zbudowała wadliwą przestrzeń mentalną, lecz także ma natrętny zwyczaj odtwarzania jej raz po raz bez żadnych zmian. Rzeczywisty problem polega na niewykryciu i  nieusunięciu tego samopowtarzającego się błędu. Ta odmiana humoru opartego na powtórzeniach wykorzystuje naszą zdolność do „metaanalizy” oraz do dostrzegania suboptymalnych prawidłowości w  reprezentacjach światów tworzonych przez inne umysły. Dysponujemy imponującą, choć skończoną zdolnością do tworzenia coraz to wyższych metapoziomów przestrzeni mentalnych, a  wszelkie uporczywe błędy odkrywane za pomocą tego procesu odbieramy jako „mechaniczne”.   ✓ 13. Dlaczego można używać humoru jako środka korygującego zachowania społeczne? Humor pełni funkcję naprawczą w  kontekście społecznym, ponieważ niekiedy przy świadkach wytyka nam popełnione

błędy. Nie chcąc zwracać uwagi innych na tego rodzaju błędy, staramy się ich nie popełniać, tym samym humor dość łagodnie zachęca nas do zmiany zachowań.   ✓ 14. Co wspólnego mają z  sobą liczne rodzaje bodźców humorystycznych? Odpowiedź na to pytanie powinna już być oczywista. Wszelkie rodzaje bodźców humorystycznych wnoszą wkład w  budowę przestrzeni mentalnej, w  której następnie odkrywamy pochopnie ugruntowane przeświadczenie.   ✓ 15. Jakie są związki zabawy z humorem? Wiele rodzajów zachowań zabawowych ma własne cele, lecz niektóre ich postaci, w  tym łaskotanie i  inne (zwłaszcza gonitwy), prawdopodobnie stanowią najwcześniejsze formy (proto)humoru. Polegają one na obalaniu oczekiwań i  nagłym modyfikowaniu modeli świata, nie wymagają jednak w  pełni rozwiniętej teorii umysłu. Nie można również wykluczyć, że zabawy praktykowane w  kontekście społecznym są pierwotnym źródłem śmiechu, który przekształcił się w naturalny sygnał wykrywania humoru.   ✓ 16. Jaki jest związek między rozwiązywaniem problemów, dokonywaniem odkryć i  humorem? Dostrzeżone przez Deacona, Koestlera i innych podobieństwo między „ha-ha!” i „aha!” odwołuje się do częstego współwystępowania obydwu zjawisk oraz do wykorzystywania zbliżonych mechanizmów rozwiązywania problemów. Chociaż każda z  tych reakcji może występować samodzielnie, nierzadko udane wyjaśnienie problemu (wywołujące poczucie satysfakcji z  odkrycia) ułatwia odbiór bodźców humorystycznych. Dzięki rozwiązaniu zadania nowo dodane fragmenty układanki mogą nam pomóc ułożyć brakujący fragment obrazka, lecz jednocześnie wprowadzić nową sprzeczność, która ułatwi nam dostrzeżenie błędnego przeświadczenia – wcześniej niewłaściwie umieszczonego elementu układanki – co wywołuje w  nas rozbawienie.

  ✓ 17. Dlaczego tak bardzo pragniemy humoru? Pragniemy humoru, ponieważ oferowana przez niego nagroda emocjonalna została zaprojektowana tak, by wzmacniać nawyk poszukiwania błędów w naszych przestrzeniach mentalnych. Ewolucja nie miała pojęcia, że na pewnym etapie pragnienie to przeobrazi się w  uzależnienie od komizmu wspierające wart wiele miliardów dolarów rynek programów telewizyjnych, filmów animowanych, książek, kabaretów i tym podobnych. Cukier nam smakuje, a  humor poprawia samopoczucie. Sprzedajemy, kupujemy i  wymieniamy się artefaktami takimi jak dowcipy, karykatury oraz filmy, ponieważ cieszy nas wykrywanie błędów. Używamy tych artefaktów do wprowadzania błędów do naszych przestrzeni mentalnych, a  następnie wykrywamy je, dokonując swego rodzaju masturbacji mentalnej, za którą nagrodą nie jest orgazm, lecz rozbawienie.   ✓ 18. Dlaczego niektóre treści humorystyczne są zabawne tylko dla ograniczonego kręgu odbiorców? Modele mentalne tworzone w naszych umysłach są ściśle związane z  zasobami wiedzy, jakimi dysponujemy. Humor powstający w  umyśle konkretnej osoby podlega więc ograniczeniom związanym z  dostępnością tej wiedzy i  nie zależy od prawdy, lecz od spójności. (Niektóre przestrzenie mentalne są w znacznym stopniu fikcyjne, ale występują w nich pewne powszechnie przyjmowane, domyślne założenia, np. czarownice latają na miotłach, a  nie na kijach hokejowych, smoki zieją ogniem, a nie płatkami śniegu). Możemy się więc śmiać z  czegoś, co nie jest zabawne dla innych, jeżeli uznaliśmy jakieś przeświadczenie za sprzeczne z częścią posiadanej przez nas reprezentacji wiedzy.   ✓ 19. Dlaczego niektóre treści humorystyczne są zabawne dla szerokiego kręgu odbiorców? Dysponujemy rozległymi zasobami wiedzy wspólnej, ponieważ wszyscy żyjemy w  tym samym świecie. Przeważnie dysponujemy bardzo podobnymi strukturami wiedzy i  wykorzystujemy je do budowania bardzo podobnych przestrzeni

mentalnych. Nie powinno więc zaskakiwać, że zasadniczo bawią nas dość podobne rzeczy.   ✓ 20. Dlaczego w  humorze mamy do czynienia z  różnicami płci? Ocena inteligencji bez wątpienia odgrywa pewną rolę w  doborze płciowym, dlatego coraz częstsze wykorzystywanie humoru w rywalizacji seksualnej sugerowałoby raczej nasilanie się różnic między płciami. Prawie na pewno mamy tu jednak do czynienia z  efektem społecznym, a  nie z  wrodzoną różnicą, gdyż mechanizm wykrywania błędów służący celom epistemicznym jest równie przydatny dla obu płci. Dane zgromadzone przez Provine’a (2000) wskazują na pewną prawidłowość: mężczyźni bardziej agresywnie konkurują z  sobą w  tworzeniu treści humorystycznych, podczas gdy kobiety rywalizują między sobą w  ich odbiorze. Ale różnica ta wcale nie musi oznaczać większych kompetencji humorystycznych u mężczyzn niż u kobiet. W takim razie co ona oznacza? Jak wcześniej wspomnieliśmy, sztuka nieświadomego poszukiwania w  równym stopniu stosuje się do transferu pobudzenia (Dutton, Aron 1974), jak i  do ukrytych korzyści takich jak rozbawienie lub bardziej konkretnych, wyraźnie postrzeganych zmysłami, jak słodycz. Wywołując u innych różnego rodzaju pobudzenie i radość, możemy zaobserwować, że za nasze wysiłki otrzymujemy zapłatę w  postaci uwagi, życzliwości... a  nawet przywiązania. Emocje te wynagradzają poszukiwaczowi ponoszony wysiłek i  zachęcają go do powtarzania czynności przynoszących taką zapłatę. Dziękujemy anonimowemu recenzentowi za komentarz uświadamiający nam, że tego rodzaju poszukiwania praktykują nie tylko komicy i  przyjaciele, jak wcześniej stwierdziliśmy, lecz także mężczyźni poszukujący partnerek. Mimo stosunkowo niedawnego upodmiotowienia kobiet dzięki działaniom rosnącego w  siłę ruchu feministycznego, głębokie różnice biologiczne między mężczyznami i  kobietami wynikające z  odmiennych kosztów reprodukcyjnych (Trivers 1972) wciąż rzucają cień na naszą współczesną kulturę: najczęściej to właśnie mężczyźni aktywnie starają się

zwrócić na siebie uwagę kobiet. Każda czynność mogąca wywoływać u  kobiety bardziej przychylne nastawienie do mężczyzny pomaga mu osiągnąć cel poszukiwań. Dlatego mężczyźni, dzięki wzmocnieniu behawioralnemu, częściej niż kobiety uczą się, że tworzenie treści humorystycznych jest skuteczną strategią ze względu na zjawisko transferu pobudzenia. Zastosowanie tej strategii w  praktyce z  pewnością mogło doprowadzić do powstania różnic płci, jakie obserwujemy w  danych zgromadzonych przez Provine’a. Oto jak może przebiegać transfer pobudzenia podczas zalotów z  wykorzystaniem humoru (analogicznie do prawidłowości zaobserwowanych przez Duttona i  Arona w  eksperymencie z  mostem): pozytywne pobudzenie odbiorcy humoru wywołane zadowalającym wykryciem pochopnie ugruntowanego fałszywego przeświadczenia ulega przekształceniu (w przypadku nieprecyzyjnego przypisania zasługi) w  pozytywne odczucia wobec osoby, w  której towarzystwie znajduje się odbiorca w  chwili wystąpienia pobudzenia. Podtrzymujemy naszą wcześniejszą uwagę na temat rywalizacji seksualnej: przedstawiciele obu płci oceniają sprawność intelektualną potencjalnych partnerów, zwracając uwagę zarówno na tworzenie treści humorystycznych, jak i na ich odbiór. Narzędzie to wydaje się przydatne w  doborze partnera/partnerki. Efekt transferu pobudzenia podczas starań o  względy potencjalnej partnerki lepiej wyjaśnia jednak znaczną przewagę płci męskiej pod względem tworzenia humoru. Pewną rolę w  przebiegu analizowanego zjawiska może również odgrywać prawidłowość zaobserwowana przez Carra i  Greeves (2006). Mówią oni bez ogródek: „[Mężczyźni] nie chcą, żeby kobiety były dowcipne. Nie pozwalają kobietom się rozśmieszać” (s. 154). Mężczyźni dobrze wiedzą, że tworzenie humoru jest przejawem inteligencji oraz że tworzenie kultury tłumienia takich sygnałów ze strony kobiet daje im przewagę. W celu wymuszenia pożądanych zachowań przypisanych płciom (najczęściej nieświadomie) poprzez użycie humoru agresja mężczyzn wobec rywali przybiera postać nie tylko układania lepszych dowcipów niż

oni oraz dyskredytowania ich za pomocą humoru, lecz także poprzez tworzenie środowiska, w  którym mężczyźni są postrzegani jako bardziej twórczy (bardziej dowcipni), a  kobiety jako istoty podporządkowane, odgrywające rolę koneserek męskiego humoru. Tym bardziej powinniśmy podziwiać kobiety dzielnie wkraczające na scenę stand-upu mimo tej niebagatelnej presji społecznej. B. Czy można skonstruować robota z poczuciem humoru? Wczoraj komputer mojego kolegi wygrał ze mną w szachy, ale w kickboxingu nie dorasta mi do pięt. Emo Philips

  Nie chodzi o to, czy inteligentne maszyny mogą mieć jakiekolwiek emocje, ale o to, czy maszyny nieposiadające emocji mogą być inteligentne. Minsky (1986)

    Dobrym sposobem weryfikacji dowolnej teorii jest zastosowanie jej do konkretnego przypadku i  sprawdzenie, czy działa tak, jak się spodziewamy. Nie jesteśmy gotowi do napisania kodu, a tym bardziej do zainstalowania go w  maszynie liczącej, lecz możemy zwrócić uwagę na silne strony i  poszukać słabych punktów w  szkicu naszej teorii, przeprowadzając eksperyment myślowy z  uwzględnieniem wystarczającej liczby szczegółów do określenia wymogów technicznych dla robota wyposażonego w poczucie humoru. Zakładamy więc, że mamy za zadanie skonstruować maszynę, która nie tylko opowiada żarty i  aktywnie je wyszukuje, lecz także reaguje na humor prawdziwym śmiechem. (Może również reagować na presję społeczną cyfrową wersją śmiechu typu Pan Am, ale my chcemy, by był on zdolny do okazywania prawdziwego rozbawienia, a więc również do szczerego śmiechu).

Trywialne i  niezadowalające „rozwiązanie” przedstawionego powyżej zadania polegałoby na napisaniu standardowego, nowoczesnego algorytmu dla uczących się maszyn, który posiłkując się cechami składniowymi i  semantycznymi, wykrywałby (z dużym prawdopodobieństwem), czy dany żart lub inne zdarzenie można uznać za humorystyczne zgodnie z  hipotezą stworzoną na podstawie zbioru uczącego, a  następnie generowałby na wyjściu śmiech lub innego rodzaju sygnał wtedy (i tylko wtedy), gdyby wykrył humor. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że taki system „zachowywałby się tak samo jak my”, ale to tylko pozory. Nawet gdyby dobrze sobie radził z  tworzeniem humoru do użytku ludzi, najprawdopodobniej nie doceniałby wykrytych lub wygenerowanych przez siebie treści humorystycznych. Jego śmiech byłby faktycznie nieszczery. Nasza teoria wskazuje, czego brak takiemu robotowi: napędzanego emocjami zachowania poznawczego niezbędnego do odkrywania humoru. Co więcej, system emocji w  ten sposób sterujący poznaniem musiałby istnieć z  przyczyn komputacyjnych, a  nie tylko jako fasada dla zadowolenia sceptyków. (Ciekawe ćwiczenie polegałoby na napisaniu programu komputerowego służącego na przykład do dzielenia wielocyfrowych liczb, które od zawsze przysparzają ludziom kłopotów, a  następnie na powiązaniu go z  podobną do ludzkiej zawodną pamięcią z  tabliczką mnożenia, z  dołączonymi skłonnościami do dekoncentracji i  innymi konkurencyjnymi zadaniami mogącymi przywieść maszynę do błędu. W  ten sposób powstałby przekonujący model trudności z  koncentracją typowych dla dwunastolatków rozwiązujących podobne zadania, ale trudności te byłyby sztuczną nakładką programową). Krótko mówiąc, robot musiałby się znajdować w  analogicznej do naszej kłopotliwej sytuacji poznawczej: pod presją czasu borykać się z  kombinatoryczną eksplozją przypuszczalnie istotnych kandydatów do prognozowania i  dlatego – właśnie dlatego – byłby zmuszony do podejmowania ryzyka prowadzącego do powstawania niekontrolowanych i  niesygnalizowanych błędów epistemicznych, które później mogłyby mu udaremnić osiąganie poważnych celów.

Musimy oprzeć się pokusie rozdzielania komponentów emocjonalnego i poznawczego. Nie możemy modelować ich oddzielnie, tworząc najpierw podmiot poznawczy potrafiący zachować spójność danych w  swojej reprezentacji wiedzy, a  następnie podmiot emocjonalny, u  którego słuchanie dowcipów i  przyjemność czerpana z  kontaktów społecznych wywoływałyby pozytywne odczucia. Rozdzielenie ich dawałoby skutek przeciwny do zamierzonego, gdyż odpowiednie uaktywnienie aspektu emocjonalnego wymaga wyzwalacza, z  kolei wyzwalacz ten musi się opierać na wykrywaniu odpowiedniego rodzaju (dez-)informacji przez proces poznawczy obarczony odpowiednimi obciążeniami. Załóżmy, że byłoby możliwe skonstruowanie podmiotu poznawczego dysponującego szybkością obliczeniową pozwalającą mu na „automatyczne” zachowywanie integralności danych bez kompromisów wymuszających ryzykowne skróty (w rzeczywistości jest to niemożliwe, ale na chwilę przyjmijmy takie założenie). Będzie on znał „z wyprzedzeniem” puentę każdego żartu. Chociaż mógłby on dysponować modelem umysłu ludzkiego umożliwiającym mu dostrzeganie sensu w  ludzkim humorze, a nawet tworzenie treści humorystycznych (podobnie jak znakomity autor książek dla dzieci tworzy efekty zachwycające lub wzruszające swoich odbiorców, lecz sam pozostaje obojętny na te zabiegi), nie byłby obarczony żadnymi ułomnościami poznawczymi, których wykrywanie prowadzi do powstawania pozytywnych emocji pozwalających na delektowanie się humorem. Podmiot taki traktowałby Oscara Wilde’a i  Robina Williamsa jak nierozgarniętych nudziarzy produkujących oczywiste skojarzenia, a  na najbardziej zabawne treści ich autorstwa reagowałby tak samo jak my, bystrzy dorośli, reagujemy na najbardziej prymitywne zagadki dla dzieci. Jeżeli jednak nasz sztuczny podmiot poznawczy musiałby się borykać z tymi samymi przytłaczającymi obciążeniami poznawczymi co my, a jego projektanci rozwiązaliby ten problem za pomocą napędzanego emocjami, konkurencyjnego układu nagrody przypominającego nasz, wtedy przekonałby się on „od podszewki”, jak wspaniały może być humor, nawet gdyby preferowana przez niego odmiana była dla nas, ludzi Zachodu,

równie egzotyczna jak humor koreański (zob. rozdz. 3E). Przyczyna tej niekompatybilności byłaby taka sama: nie znalibyśmy istotnych informacji niezbędnych do tworzenia ani do obalania przeświadczeń. Jeżeli więc celem naszego przedsięwzięcia byłoby skonstruowanie maszyny obdarzonej zdolnością do tworzenia i doceniania humoru ponad granicami kulturowymi dzielącymi ją od człowieka, maszyny mogącej razem z nami brać udział w  wydarzeniach społecznych, spektaklach teatralnych, śmiać się, żartować i  dowcipnie komentować rzeczywistość, zapewne będziemy rozczarowani. Model świata istniejący w  strukturze wiedzy danego podmiotu zależy przede wszystkim od zbioru detektorów bodźców, za pomocą których ów podmiot odbiera świat, oraz od wspierającej go architektury percepcyjnej. Niewielkie różnice struktury percepcji prowadzą do powstawania subtelnych różnic w  ocenie prawidłowości występujących w  świecie – analogicznie do daltonizmu i  różnic wrażliwości węchu zmieniających nasze indywidualne obrazy świata – lecz w każdym postrzeganym wymiarze, co powoduje znacznie większe różnice percepcji, mogące wywierać bardzo głęboki wpływ na model świata u  takiego podmiotu. Jeżeli nasz sztuczny podmiot poznawczy miałyby bawić te same rzeczy co nas, musiałby on posiadać nie tylko światopogląd fenomenologiczny bardzo zbliżony do naszego, lecz także skłonność do autocenzury i  popisywania się humorem w  taki sam sposób jak my. Oto ziarno prawdy tkwiące w  stereotypach o  „marsjańskiej” wrażliwości robotów – lub ludzi, przedstawicieli innych niż nasza grup etnicznych, społecznych i zawodowych. Podczas kontaktów międzykulturowych często przypisujemy irracjonalność lub fałszywe przeświadczenia członkom innej kultury, gdy zachowują się oni w sposób pozbawiony dla nas sensu lub gdy śmieją się z  czegoś, czego my nie uznajemy za zabawne. Z  tego powodu jest mało prawdopodobne, by jakikolwiek podmiot niebędący strukturalnie równoważny (lub prawie równoważny) człowiekowi miał takie samo poczucie humoru jak człowiek. Teraz powinno już być jasne, dlaczego na początku tej książki stwierdziliśmy, że zadanie zaprojektowania sztucznego tworu obdarzonego poczuciem humoru to problem sztucznej inteligencji (AI-complete).

Humor wykorzystuje niemal wszystkie narzędzia oraz ogólne umiejętności poznawcze, jednak te narzędzia i  umiejętności u  nas (a także zapewne u  wszystkich możliwych do skonstruowania robotów) zależą od konkretnych rozwiązań architektonicznych leżących u  podstaw poczucia humoru. Ograniczenia, jakim podlegamy jako podmioty tworzące przewidywania, nie są zwykłym historycznym zbiegiem okoliczności, słabym punktem struktury neurochemicznej wykrytym przez ewolucję w  architekturze obliczeniowej naszego mózgu, lecz raczej nieuniknioną cechą naszej skończoności bez względu na to, jak zostałyby zaprojektowane nasze układy sterowania. Jeżeli dany podmiot nie posiada pełnych informacji na temat zamieszkiwanego przez siebie świata, musi się odwoływać do metod heurystycznych, a  zadanie utrzymywania integralności zdobywanych w  ten sposób nie zawsze spójnych informacji musi nadzorować jakiś proces, który z powodzeniem rywalizuje z innymi procesami obciążającymi zasoby poznawcze tego podmiotu. Nie staramy się udowodnić, że nie istnieje żaden inny, wyobrażalny sposób sprawowania tego nadzoru niż poprzez coś, co przypomina rządzące nami emocje epistemiczne (np.  pseudoemocje spełniające te same wymagania komputacyjne), ale nie możemy tego wykluczyć. Wobec powyższego musimy stwierdzić, iż Data, postać z  serialu Star Trek, jest w  rzeczywistości poznawczym perpetuum mobile, nie może więc istnieć w znanym nam wszechświecie. Mimo wszystko uważamy, że stworzyliśmy model wyjaśniający dostępne dane na temat humoru oraz nasze reakcje na humor odpowiadający powszechnemu przekonaniu o  istnieniu związków między poczuciem humoru i praktyczną inteligencją społeczną. Gdybyśmy kiedykolwiek postanowili stworzyć robota obdarzonego wystarczająco rozbudowanymi zdolnościami poznawczymi do rozumowania w  taki sam sposób jak my, musielibyśmy wyposażyć go w coś w rodzaju humoru oraz w inne emocje epistemiczne.

Epilog Na tym świecie żyją dwa rodzaje ludzi: ci, którzy potrzebują domknięcia

   

N

a tym kończymy naszą próbę stworzenia podstaw empirycznej teorii humoru i mózgu, próbę wyjaśnienia, dlaczego humor istnieje, w jaki sposób korzysta z  naszych procesów myślowych oraz dlaczego tworzenie komicznych treści zasługuje na miano sztuki. Podobnie jak autorzy wcześniejszych prac poświęconych humorowi usiłowaliśmy znaleźć i  opisać prawidłowości występujące w  jego bogatej fenomenologii, ale w  odróżnieniu od nich staraliśmy się powiązać nasze spekulacje z  realistycznym modelem procesów poznawczych oraz emocjonalnych zachodzących w mózgu człowieka, a także wyjaśnić, dlaczego i jak mogły powstać tak niezwykłe zjawiska. Jeżeli mamy rację, wszelkie próby wydestylowania esencji humoru z  badań nad historią oraz strukturą humorystycznych tekstów, innych artefaktów i  bodźców należy uznać za z  gruntu chybione, podobnie jak poszukiwanie wyjaśnienia słodkiego smaku glukozy w  budowie jej cząsteczki. Różnorodny zbiór zielonych przedmiotów ma tylko jedną cechę wspólną – pewien rodzaj oddziaływania na prawidłowy układ postrzegania barw u  człowieka. Przez analogię, jeszcze bardziej zróżnicowany zbiór rzeczy zabawnych można zidentyfikować tylko poprzez jego wpływ na właściwie wyregulowane, prawidłowo funkcjonujące systemy poznawcze i  emocjonalne człowieka. A  ponieważ cechują się one znacznym indywidualnym zróżnicowaniem oraz niezwykłą wrażliwością na wpływy kulturowe i  bagaż doświadczeń, szanse na stworzenie uniwersalnego przepisu na uzyskiwanie treści humorystycznych są bliskie zeru. Jak wykazaliśmy, humor zawsze nadąża za tokiem

myślenia człowieka, a niekiedy nawet pobudza nas do poszerzania zakresu refleksji, dlatego jej granice nieustannie się przesuwają. W  pewnych obszarach się rozwija, a zanika w innych, w miarę jak poszczególne jego gatunki wymierają z powodu braku odpowiednio wyposażonych mózgów, w których mogłyby zamieszkać. Istnieje wiele metod badania mózgu. David Huron (2006) wykazał, że zjawiska towarzyszące percepcji muzyki stanowią doskonałe sondy do badania dynamiki funkcjonowania mózgu człowieka, ponieważ kultura przez stulecia testowała wrażliwość tego narządu na bodźce dźwiękowe i znalazła sposoby wzmacniania jego reakcji, eksponując niektóre kaprysy oraz upodobania naszej maszynerii poznawczej. Uważamy humor za podobnie cenne źródło zniuansowanych bodźców mogących posłużyć do badania możliwości mózgu. Humor okazuje się wręcz idealnym narzędziem do badania zjawisk granicznych ukrytych w  naszych świadomych stanach (tzn. w  przestrzeniach mentalnych). Poddając te zjawiska introspekcji, jednocześnie ingerujemy w  nie, gdyż stają się wtedy obiektem naszych świadomych dociekań, możemy jednak z  dużym prawdopodobieństwem domniemywać istnienia przyczyn ukrytych na podstawie ich łatwo dostrzegalnych skutków: na przykład żart Z  nie wzbudziłby naszego rozbawienia, gdybyśmy wcześniej nie wiedzieli, że p, co więcej, nasza wiedza lub przeświadczenie musiały być wtedy nie tylko aktywne, lecz także ukryte. Możemy w ogóle nie mieć pojęcia (dopóki ktoś nie rozłoży żartu na czynniki pierwsze i nie odtworzy nam go w zwolnionym tempie), iż „żywiliśmy” określone przeświadczenia, co więcej, możemy utrzymywać, iż nie byliśmy ich świadomi, lecz gdyby nie zostały one wystarczająco uaktywnione, by wytworzyć błędne oczekiwanie, nie roześmialibyśmy się. Tak więc humor można wykorzystać jako coś w  rodzaju sondy lub sonaru do badania funkcjonowania struktur poznawczych, wytwarzającego widzialne echa dotąd „niewidzialnych” treści naszego umysłu.

Badanie reakcji poszczególnych obszarów mózgu człowieka na treści humorystyczne za pomocą tomografii komputerowej należy uznać za obiecujący kierunek dociekań, ale to dopiero pierwsza fala nieformalnych poszukiwań, kładzenia podwalin oraz oznaczania punktów orientacyjnych pod bardziej szczegółowe eksperymenty, których zadaniem będzie weryfikacja modeli procesów poznawczych. Na tym wczesnym etapie naszkicowany przez nas model celowo nie odnosi się do wielu wymiernych dynamicznych i  strukturalnych aspektów funkcjonowania umysłu, otworzyliśmy jednak drogę do porównań jego bardziej szczegółowych wersji z  różnymi innymi proponowanymi modelami. Kryterium kwalifikacji każdego z tych modeli do badań laboratoryjnych powinna być jego zdolność do przetwarzania ogromnych ilości już dostępnych materiałów na temat tego, co sprawia, że ludzie się śmieją. Dysponujemy ogromną ilością danych empirycznych, nasze biblioteki są pełne komedii, bajek, najróżniejszych dowcipów i  karykatur zgromadzonych przez stulecia. Ta różnorodność umożliwia nam wysnucie wielu interesujących wniosków dotyczących wymogów, jakie musi spełnić każdy akceptowalny model odbioru humoru. Jak udowodnili zniechęceni teoretycy z minionych stuleci, trudno sformułować hipotezę obejmującą całą badaną dziedzinę, więc pierwsze zadanie – co naszym zdaniem wykazaliśmy – polega na zebraniu istniejących propozycji, wyodrębnieniu z  nich kluczowych spostrzeżeń i  podjęciu próby stworzenia zrębów teorii mogącej oddać sprawiedliwość im wszystkim. Wyniki naszych prac w  znacznym stopniu determinują kierunki dalszych badań nad funkcjonowaniem mózgu. Zdecydowanie faworyzują one modele oparte na dynamice emocji sterujących wszelkimi aspektami poznania i  zachęcają do poszukiwań bardziej rozbudowanych, bardziej realistycznych koncepcji z  punktu widzenia sieci neuronów w  modelu aktywacji rozprzestrzeniającej się dokładnie na czas (JITSA). Świadomie zachowujemy neutralność wobec dostępnych możliwości, dlatego na razie zadowalamy się tylko określeniem niektórych cech funkcjonalnych dobrego modelu. Nasz model nakłada bardzo poważne ograniczenia na treści, które mogą być uznane za śmieszne, dlatego zapraszamy wszystkich zainteresowanych do

przetestowania go na wszystkie możliwe sposoby: znajdźcie coś ewidentnie niezabawnego, co według naszego modelu powinno być zabawne, lub coś śmiesznego, co w  taki czy inny sposób wymyka się naszemu modelowi humoru. Ciekawe, czy nasza teoria sprosta temu wyzwaniu.

Bibliografia Ainslie G. (2001), Breakdown of Will, Cambridge University Press, New York. Alexander R.D. (1986), Ostracism and indirect reciprocity: The reproductive significance of humor, „Ethology and Sociobiology”, 7, 3–4, s. 253–270. Anderson J. (1983), A spreading activation theory of memory, „Journal of Verbal Learning and Verbal Behavior”, 22, s. 261–295. Anderson J.R. (1976), Language, Memory, and Thought, Lawrence Erlbaum, Hillsdale, NJ. Apter M.J. (1982), The Experience of Motivation: The Theory of Psychological Reversals, Academic Press London. Arystoteles (1954), The Rhetoric and Poetics, tłum. Rhys W. Roberts, Modern Library New York [wyd. pol. Retoryka. Retoryka dla Aleksandra. Poetyka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008]. Arnold M.B. (1960), Psychological Aspects, vol. 1: Emotion and Personality, Columbia University Press, New York. Arroyo S.R., Lesser P., Gordon B., Uematsu S., Hart J., Schwerdt P., Andreasson K., Fisher R.S. (1993), Mirth, laughter, and gelastic seizures, „Brain”, 116, s. 757– 780. Ashraf A., Luceya B.S., Cohn J. F., Chena T., Ambadara Z., Prkachin K.M., Solomona P.E. (2009), The painful face – pain expression recognition using active appearance models, „Image and Vision Computing”, 27, s. 1788–1796. Attardo S. (2001), Humorous Texts: A Semantic and Pragmatic Analysis, Mouton de Gruyter, Berlin. Azim E., Mobbs D. Jo B., Menon V., A.L. Reiss (2005), Sex differences in brain activation elicited by humor, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America”, 102, s. 16496–16501. Bain A. (1875), The Emotions and the Will, 3rd ed., Longmans & Green, London. Barber E.W., Barber P.T. (2004), When They Severed Earth from Sky: How the Human Mind Shapes Myth, Princeton University Press, Princeton. Baron-Cohen S., Leslie A.M., Frith U. (1985), Does the autistic child have a “theory of mind”?, „Cognition”, 21, 1, s. 37–46. Bartlett F.C. (1932), Remembering, Oxford University Press, Oxford.

Bergen B., Coulson S. (2006), Frame-shifting humor in simulation-based language understanding, w: Trends & Controversies: Computational Humor, red. K. Binsted, „IEEE Intelligent Systems”, 21, 2, s. 56–69. Bergson H. (1911), Laughter: An Essay on the Meaning of the Comic, tłum. C. Brereton, F. Rothwell, Macmillan, New York [wyd. pol. Śmiech. Esej o komizmie, tłum. S. Cichowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1977]. Bergstrom C.T., Lachmann M. (2001), Alarm calls as costly signals of antipredator vigilance: The watchful babbler game, „Animal Behavior”, 61, s. 535–543. Binsted K. (1996), Machine humour: An implemented model of puns, rozprawa doktorska, Department of Artificial Intelligence, University of Edinburgh. Binsted-McKay: , dostęp: 1 lipca 2006. Binsted K., G. Ritchie (2001), Towards a model of story puns, „Humor: International Journal of Humor Research”, 14, 3, s. 275–292. Black D.W. (1982), Pathological laughter: A review of the literature, „Journal of Nervous and Mental Disease”, 170, s. 67–71. Black D.W. (1984), Laughter, „Journal of the American Medical Association”, 252, 21, s. 2995–2998. Blackmore S.J. (1999), The Meme Machine, Oxford University Press, Oxford. Blakemore S.-J., Wolpert D., Frith C. (2000), Why can’t you tickle yourself?, „NeuroReport”, 11, s. R11–16. Bloom P. (2010), How Pleasure Works: The New Sciences of Why We Like What We Like, W.W. Norton, New York. Boorstin J. (1990), Making Movies Work: Thinking Like a Filmmaker, Silman-James Press Los Angeles. Booth S. (1969), An Essay on Shakespeare’s Sonnets, Yale University Press, New Haven. Booth S. (1977), Shakespeare’s Sonnets, Edited with Analytic Commentary, Yale University Press, New Haven. Booth S. (1983), King Lear, Macbeth, Indefinition, and Tragedy, Yale University Press, New Haven. Borges J.L. ([1944] 1962), Ficciones, tłum. A. Kerrigan, Grove Press, New York. Bower, Gordon H. (1981.), Mood and memory, „American Psychologist”, 36, 2, s. 129– 148. Boyd R., Richerson P.J. (2005), The Origin and Evolution of Cultures, Oxford University Press, New York. Boyer P. (2001), Religion Explained: Evolutionary Origins of Religious Thought, Basic Books, New York.

Breazeal C. (2000), Sociable machines: Expressive social exchange between humans and robots, rozprawa doktorska, Department of Electrical Engineering and Computer Science, MIT, Cambridge, Massachusetts. Brennan S. (1982), The caricature generator, praca magisterska, MIT Media Lab, Cambridge, Massachusetts. Brennan S. (1985), Caricature generator: The dynamic exaggeration of faces by computer, „Leonardo”, 18, 3, 170–178. Bressler E., Balshine S. (2006), The influence of humor on desirability, „Evolution and Human Behavior”, 27, 1, s. 29–39. Bressler E., Martin R.A., Balshine S. (2006), Production and appreciation of humor as sexually selected traits, „Evolution and Human Behavior”, 27, 2, s. 121–130. Brewer M. (2000), Research design and issues of validity, „Handbook of Research Methods in Social and Personality Psychology”, red. H. Reis, C. Judd, Cambridge University Press, Cambridge. Broadbent D.E. (1958), Perception and Communication, Pergamon, London. Brooks R. (1991), Intelligence without representation, „Artificial Intelligence”, 47, s. 139–159. Bubb C.C. (1920), The Jests of Hierocles and Philagrius, Rowfant Club, Cleveland. Byers J.A., Walker C. (1995), Refining the motor training hypothesis for the evolution of play, „American Naturalist”, 146, s. 25–40. Byrne A. (1993), Truth in fiction: The story continued, „Australasian Journal of Philosophy”, 71, s. 24–35. Call J., Tomasello M. (2008), Does the chimpanzee have a theory of mind? 30 years later, „Trends in Cognitive Sciences”, 12, 5, s. 187–192. Cannon W.B. (1927), Bodily Changes in Pain, Hunger, Fear, and Rage: An Account of Recent Researches into the Function of Emotional Excitement, McGrath. Cantor J.R., Bryant J., Zillmann D. (1974), Enhancement of humor appreciation by transferred excitation, „Journal of Personality and Social Psychology”, 15, s. 470–480. Carr J., Greeves L. (2006), Only Joking: What’s So Funny about Making People Laugh?, Gotham Books, New York. Carroll N. (1999), Horror and humor, „Journal of Aesthetics and Art Criticism”, 57, 2, s. 145–160. Cathcart T., Klein D. (2007), Plato and a Platypus Walk into a Bar...: Understanding Philosophy Through Jokes, Penguin, New York. Chalmers D., French R., Hofstadter D.R. (1995), High-level perception, representation, and analogy: A critique of artificial-intelligence methodology, w: D. Hofstadter and the Fluid Analogies Research Group, Fluid Concepts and Creative

Analogies: Computer Models of the Fundamental Mechanisms of Thought, Basic Books, New York. Chambers C.G., Tanenhaus M.K., Eberhard K.M., Filip H., Carlson G.N. (2002), Circumscribing referential domains during real-time language comprehension, „Journal of Memory and Language”, 47, s. 30–49. Chambers C.G., Tanenhaus M.K., Magnuson J.S. (2004), Actions and affordances in syntactic ambiguity resolution, „Journal of Experimental Psychology”, 30, 3, s. 687–696. Chapman A.J., Foot H.C. (eds.) (1976), Humour and Laughter: Theory, Research, and Applications, Wiley, London. Chapman A.J., Smith J., Foot H.C. (1980), Humour, laughter, and social interaction, w: Children’s Humour, red. P.E. McGhee, A.J. Chapman, Wiley, New York, s. 141– 179. Cheney D., Seyfarth R. (1990), How Monkeys See the World, University of Chicago Press, Chicago. Chislenko A. (1998), Theory of humor, . Chwalisz K., Diener E., Gallagher D. (1988), Autonomic arousal feedback and emotional experience: Evidence from the spinal cord injured, „Journal of Personality and Social Psychology”, 54, s. 820–828. Clark A. (1997), Being There: Putting Brain, Body and World Together Again, MA: MIT Press, Cambridge. Clark A., Chalmers D.J. (1998), The extended mind, „Analysis”, 58, 1, s. 7–19. Clark M. (1970), Humor and incongruity, „Philosophy”, 45, 20–32. Clarke A. (w przygotowaniu), A Closer Look at... Information Normalization Theory, Pyrrhic House, Cumbria. Close M. (2007), That Reminds Me: Finding the Funny in a Serious World, wyd. nakładem autora. Cohen T. (1999), Jokes: Philosophical Thoughts on Joking Matters, University of Chicago Press, Chicago. Collins A.M., Loftus E.F. (1975), A spreading-activation theory of semantic processing, „Psychological Review”, 82, 6, s. 407–428. Coser R.L. (1960), Laughter among colleagues: A study of the social functions of humor among the staff of a mental hospital, „Psychiatry”, 23, 81–95. Coulson S. (2001), Semantic Leaps: Frame-Shifting and Conceptual Blending in Meaning Construction, Cambridge University Press, Cambridge. Coulson S., Kutas M. (1998), Frame shifting and sentential integration. UCSD, Cognitive Science, Technical Report 98-03.

Coulson S., Kutas M. (2001), Getting it: Human event-related brain response to jokes in good and poor comprehenders, „Neuroscience Letters”, 316, s. 71–74. Cousins N. (1979), Anatomy of an Illness as Perceived by the Patient: Reflections on Healing and Regeneration, W.W. Norton, New York. Craig A.D. (Bud), (2003), A new theory of pain as a homeostatic emotion, „Trends in Neurosciences”, 26, 6, s. 303–307. Crawford M., Gressley D. (1991), Creativity, caring, and context: Women’s and men’s accounts of humor preferences and practices, Psychology of Women Quarterly, 15 (June), s. 217–231. Currie G. (1986), Fictional truth, „Philosophical Studies”, 50, s. 195–212. Currie G. (1990), The Nature of Fiction, Cambridge University Press, Cambridge. Damasio A. (1994), Descartes’ Error: Emotion, Reason, and the Human Brain, Grosset/Putnam, New York. Damasio A. (1999), The Feeling of What Happens: Body and Emotion in the Making of Consciousness, William Heinemann Harcourt, London. Damasio A. (2003), Looking for Spinoza: Sorrow, and the Feeling Brain, William Heinemann Harcourt, London. Darwin C. ([1872] 1965), The Expression of the Emotions in Man and Animals, Oxford University Press, New York. Dawkins R. (1982), The Extended Phenotype, Oxford University Press, New York. Dawkins R. (1989), The Selfish Gene, 2nd ed.: Oxford University Press, Oxford. Dawkins R. (1993), Viruses of the mind, w: Dennett and His Critics, red. B. Dahlbom, Blackwell, Oxford, s. 13–28. Deacon T.W. (1989), The neural circuitry underlying primate calls and human language, „Human Evolution”, 4, s. 367–401. Deacon T. (1997), The Symbolic Species, W.W. Norton, New York. De Groot A.M.B. (1983), The range of automatic spreading Activation in word priming, „Journal of Verbal Learning and Verbal Behavior”, 22, s. 417–436. Dennett D.C. (1975), Why the law of effect will not go away, „Journal for the Theory of Social Behaviour”, 5, 179–187, przedruk w: Dennett 1978. Dennett D.C. (1978), Brainstorms: Philosophical Essays on Mind and Psychology, Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Dennett D.C. (1983), Intentional systems in cognitive ethology: the “Panglossian Paradigm” defended, „Behavioral and Brain Sciences”, 6, s. 343–390. Dennett D.C. (1984), Cognitive wheels: The frame problem in AI, w: Minds, Machines, and Evolution, red. C. Hookway, Cambridge University Press, Cambridge, s. 128–151.

Dennett D.C. (1987), The Intentional Stance, Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Dennett D.C. (1988), Quining qualia, w: Consciousness in Modern Science, red. A. Marcel, E. Bisiach, Oxford University Press, Oxford, s. 42–77. Dennett D.C. (1990), Memes and the exploitation of imagination, „Journal of Aesthetics and Art Criticism”, 48 (spring), s. 127–135. Dennett D.C. (1991), Consciousness Explained, Little, Brown, Boston. Dennett D.C. (1995), Darwin’s Dangerous Idea, Simon & Schuster, New York. Dennett D.C. (1996a), Producing future by telling stories, w: The Robot’s Dilemma Revisited: The Frame Problem of Artificial Intelligence, red. K. Ford, Z. Pylyshyn, , NJ: Ablex, Norwood, s. 1–7. Dennett D.C. (1996b), Consciousness: More like fame than television, opublikowano w przekładzie na jęz. niem. pt. Bewusstsein hat mehr mit Ruhm als mit Fernsehen zu tun, w: Die Technik auf dem Weg zur Seele, red. Ch. Maar, E. Pöppel, Th. Christaller, Rowohlt, Reinbek, s. 61–90. Dennett D.C. (1996c), Hofstadter’s quest: Review of Hofstadter and F.A.R.G., Fluid Concepts and Creative Analogies, „Complexity Journal”, 1, 6, s. 9–12. Dennett D.C. (1998), Brainchildren: Essays on Designing Minds, Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Dennett D.C. (2005), Sweet Dreams: Philosophical Obstacles to a Theory of Consciousness, Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Dennett D.C. (2006), Breaking the Spell: Religion as a Natural Phenomenon, Viking, New York. Dennett D.C. (2007a), Heterophenomenology reconsidered, „Phenomenology and the Cognitive Sciences”, 6, 1–2. Dennett D.C. (2007b), Instead of a review, „Artificial Intelligence”, 171, s. 1110–1113. Dennett D.C. (2007c), A daring reconnaissance of red territory [Review of Humphrey 2006], „Brain”, 130, s. 592–595. Dennett D.C. (2007d), What could a neuron “want” ? On edge.org, Edge Question: “What Have You Changed Your Mind About?”, . Dennett D.C., Akins K. (2008), Multiple drafts model, „Scholarpedia.org”, 3, 4, s. 4321. . Descartes R. ([1649] 1988), The passions of the soul, w: Selected Philosophical Writings of René Descartes, red. and trans. J. Cottingham, R. Stoothoff, D. Murdoch, Cambridge University Press, Cambridge. Diamond J. (1997), Guns, Germs, and Steel: The Fates of Human Societies, W.W. Norton New York [wyd. pol. Strzelby, zarazki, maszyny, tłum. M. Konarzewski,

Prószyński i S-ka, Warszawa 2010]. Dillon K.M., Minchoff B., Baker K.H. (1985), Positive emotional states and enhancement of the immune system, „International Journal of Psychiatry in Medicine”, 15, s. 13–17. Dolitsky M. (1992), Aspects of the unsaid in humor, „Humor: International Journal of Humor Research”, 5, 1/2, s. 33–43. Duchenne (de Boulogne) G.-B. ([1862] 1990), The Mechanism of Human Facial Expression, tłum. R.A. Cuthbertson, Cambridge University Press, New York. Dutton D.G., Aron A.P. (1974), Some evidence for heightened sexual attraction under conditions of high anxiety, „Journal of Personality and Social Psychology”, 30, s. 510–517. Eastman M. (1936), Enjoyment of Laughter, Halcyon House, New York. Eibl-Eibesfeldt I. (1973), The expressive behavior of the deaf and blind born, w: Social Communication and Movement, red. M. von Cranach, I. Vine, Academic Press, London, s. 163–194. Eibl-Eibesfeldt I. (1989), Human Ethology, Aldine de Gruyter, New York. Einon D.F., M. Potegal (1991), Enhanced defense in adult rats deprived of play fighting experience as juveniles, „Aggressive Behavior”, 17, s. 27–40. Ekman P. (1992), An argument for basic emotions, „Cognition and Emotion”, 6, s. 169– 200. Ekman P. (1999). Basic emotions, w: Handbook of Cognition and Emotion, red. T. Dalgleish, M. Power, John Wiley Sussex. Ekman P. (2003), Emotions Revealed, Times Books, New York. Ekman P., Friesen W.V. (1971), Constants across cultures in the face and emotion, „Journal of Personality and Social Psychology”, 17, s. 124–129. Ekman P., Friesen W.V. (1978), Facial Action Coding System: A Technique for the Measurement of Facial Movement, Consulting Psychologists Press, Palo Alto. Ellsworth P. (1994), William James and emotion: Is a century of fame worth a century of misunderstanding?, „Psychological Review”, 101, s. 222–229. Elster J. (1996), Rationality and the emotions, „Economic Journal”, 106, s. 1386–1397. Elman J.L. (1991), Distributed representations, simple recurrent networks, and grammatical structure, Machine Learning, 7, s. 195–225. Elman J.L., Bates E.A., Johnson M.H., Karmiloff-Smith A., Parisi D., Plunkett. K. (1996), Rethinking Innateness: A Connectionist Perspective on Development, MIT Press, Cambridge, MA. Fagen R. (1993), Primate juveniles and primate play, w: Juvenile Primates: Life History, Development, and Behavior, red. M.E. Pereira, L.A. Fairbanks, Oxford

University Press, New York, s. 182–196. Fauconnier G. (1985), Mental Spaces: Aspects of Meaning Construction in Natural Language, MIT Press, Cambridge, MA. Fauconnier G., Turner M. (2002), The Way We Think: Conceptual Blending and the Mind’s Hidden Complexities, Basic Books, New York. Feldman J.A. (1989), Neural representation of conceptual knowledge, w: Neural Connections, Mental Computation, red. L. Nadel, L.A. Cooper, P. Culicover, R.M. Harnish, MIT Press, Cambridge, MA, s. 68–103. Fernandez-Dols J.M., Ruiz-Belda M.A. (1995), Are smiles a sign of happiness? Gold medal winners at the Olympic Games, „Journal of Personality and Social Psychology”, 69, s. 1113–1119. Flack J.C., Jeannotte L.A., de Waal F.B.M. (2004), Play signaling and the perception of social rules by juvenile chimpanzees (Pan troglodytes), „Journal of Comparative Psychology”, 118, s. 149–159. Fodor J. (2004a), Having concepts: A brief refutation of the twentieth century, „Mind & Language”, 19, 1, s. 29–47. Fodor J. (2004b), Reply to commentators, „Mind & Language”, 19, 1, s. 99–112. Fodor J., Pylyshyn Z. (1988), Connectionism and cognitive architecture: A critical analysis, „Cognition”, 28, s. 3–71. Foster C.A., Witcher B.S., Campbell W.K., Green J.D. (1998), Arousal and attraction: Evidence for automatic and controlled processes, „Journal of Personality and Social Psychology”, 74, s. 86–101. Francis R.C. (2004), Why Men Won’t Ask for Directions: The Seductions of Sociobiology, Princeton University Press, Princeton. Frank M., Ekman P. (1993), Not all smiles are created equal: The differences between enjoyment and non-enjoyment smiles, „Humor”, 6, s. 9–26. Frank M., Ekman P., Friesen W.V. (1993), Behavioral markers and recognizability of the smile of enjoyment, „Journal of Personality and Social Psychology”, 64, s. 83–93. Frank R.H. (1988), Passions within Reason: The Strategic Role of the Emotions, W.W. Norton, New York. Frank R.H. (2004), In defense of sincerity detection, „Rationality and Society”, 16, 3, s. 287–305. Franklin S. (2007), A foundational architecture for artificial general intelligence, w: Advances in Artificial General Intelligence: Concepts, Architectures and Algorithms, Proceedings of the AGI workshop 2006, red. B. Goertzel, P. Wang, IOS Press, Amsterdam, s. 36–54.

Franklin S., Patterson Jr F.G. (2006), The LIDA Architecture: Adding new modes of learning to an intelligent, autonomous, software agent, Integrated Design and Process Technology, IDPT-2006, Society for Design and Process Science, San Diego, CA. Fredrickson B.L., Levenson R.W. (1998), Positive emotions speed recovery from the cardiovascular sequelae of negative emotions, „Cognition and Emotion”, 12, s. 191–220. Fredrickson B.L., Mancuso R.A., Branigan C., Tugade M.M. (2000), The undoing effect of positive emotions, „Motivation and Emotion”, 24, s. 237–258. French R. (1995), The Subtlety of Sameness: A Theory and Computer Model of Analogy-making, MIT Press, Cambridge, MA. Freud S. ([1905] 1960), Jokes and Their Relation to the Unconscious, trans. J. Strachey, W.W. Norton, New York. Freud S. (1928), Humor, „International Journal of Psycho-Analysis”, 9, s. 1–6. Fridlund A.J. (1991), Sociality of solitary smiling: Potentiation by an implicit audience, „Journal of Personality and Social Psychology”, 60, s. 229–240. Fridlund A.J. (1994), Human Facial Expression: An Evolutionary View, Academic Press, San Diego, CA. Fridlund A.J., J.M. Loftis (1990), Relations between tickling and humorous laughter: Preliminary support for the Darwin–Hecker hypothesis, „Biological Psychology”, 30, s. 141–150. Fried I., Wilson C.L., MacDonald K.A., Behnke E.J. (1998), Electric current stimulates laughter, „Nature”, 391, s. 650. Friend T. (2002), Dept. of Humor: What’s so funny? A scientific attempt to discover why we laugh, „New Yorker”, November 11, s. 78–93. Frijda N.H. (1986), The Emotions, Cambridge University Press, Cambridge. Fry W.F. (1977), The respiratory components of mirthful laughter, „Journal of Biological Psychology”, 19, s. 39–50. Fry W.F. (1994), The biology of humor, „Humor: International Journal of Humor Research”, 7, s. 111–126. Gallese V., Fadiga L., Fogassi L., Rizzolatti G. (1996), Action recognition in the premotor cortex, „Brain”, 119, s. 593–609. Gazzaniga M.S. (2008), Human: The Science of What Makes Us Unique, HarperCollins, New York. van Gelder T., R.F. Port (1995), It’s about time: An overview of the dynamical approach to cognition, w: Mind as Motion: Explorations in the Dynamics of Cognition, red. R.F. Port, T. van Gelder, MIT Press, Cambridge, MA.

Gervais M., Wilson D.S. (2005), The evolution and functions of laughter and humor: A synthetic approach, „Quarterly Review of Biology”, 80, s. 395–430. Gibbard A. (1990), Wise Choices, Apt Feelings: A Theory of Normative Judgment, Harvard University Press, Cambridge, MA. Gigerenzer G. (2008), Why heuristics work, „Perspectives on Psychological Science”, 3, s. 20–29. Gigerenzer G., Goldstein D.G. (1996), Reasoning the fast and frugal way: Models of bounded rationality, „Psychological Review”, 103, s. 650–669. Goldstein J.H., McGhee P. (1972), The Psychology of Humor, Academic Press, New York. Goldstone R.L., Barsalou L.W. (1998), Reuniting perception and conception, „Cognition”, 65, 2, s. 231–262. Göncü A., Mistry J., Mosier C. (2000), Cultural variations in the play of toddlers, „International Journal of Behavioral Development”, 24, 3, s. 321–329. Gonzales L. (2003), Deep Survival: Who Lives, Who Dies, and Why, W.W. Norton, New York. Gopnik A. (1998), Explanation as orgasm, „Minds and Machines”, 8, s. 101–118. Gopnik A., Meltzoff A.N. (1997), Words, Thoughts, and Theories, Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Gopnik A., Wellman H. (1994), The “theory theory”, w: Domain Specificity in Culture and Cognition, red. L. Hirschfield, S. Gelman, Cambridge University Press, New York. Gortner M. (1972), Marjoe (film), reż. S. Kernochan, Howard Smith. Grahek N. (2007), Feeling Pain and Being in Pain, 2nd ed., Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Gratier M. (2003), Expressive timing and interactional synchrony between mothers and infants: Cultural similarities, cultural differences, and the immigration experience, „Cognitive Development”, 18, s. 533–554. Greengross G. (w przygotowaniu), Does making others laugh lead to mating success? Verbal humor as a mental fitness indicator, w przygotowaniu dla Evolution and Human Behavior. Greengross G., Miller G. (2008), Dissing oneself versus dissing rivals: Effects of status, personality, and sex on the short-term and long-term attractiveness of selfdeprecating and other-deprecating humor, „Evolutionary Psychology”, 6, 3, s. 393–408. Greenspan P. (2000), Emotional strategies and rationality, „Ethics”, 110, s. 469–487. Gregory J.C. (1924), The Nature of Laughter, Harcourt Brace, New York.

Grice P. (1957), Meaning, „Philosophical Review”, 66, s. 377–388. Grice P. (1969), Utterer’s meaning and intention, „Philosophical Review”, 78, s. 147– 177. Griffin R., Dennett D.C. (2008), What does the study of autism tell us about the craft of folk psychology?, w: Social Cognition: Development, Neuroscience, and Autism, red. T. Striano, V. Reid, Wiley-Blackwell, New York, s. 254–280. Griffiths P.E. (1997), What Emotions Really Are, University of Chicago Press, Chicago. Griffiths P.E. (2002), Basic emotions, complex emotions, Machiavellian emotions, w: Philosophy and the Emotions, red. A. Hatzimoysis, Cambridge University Press, Cambridge, s. 39–67. Gruner C.R. (1997), The Game of Humor: A Comprehensive Theory of Why We Laugh, Transaction Publishers, New Brunswick, NJ. Gustafson D. (2006), Categorizing pain, w: Pain: New Essays on Its Nature and the Methodology of Its Study, red. M. Aydede, MIT Press, Cambridge, MA. Hall G.S., Allin A. (1897), The psychology of tickling, laughing, and the comic, „American Journal of Psychology”, 9, s. 1–42. Hammerschmidt K., Freudenstein T., Jürgens U. (2001), Vocal development in squirrel monkeys, „Behaviour”, 138, s. 97–116. Harris C. R. (1999), The mystery of ticklish laughter, „American Scientist”, 87, s. 344– 351. Harris C.R., Alvarado N. (2005), Facial expressions, smile types, and self-report during humor, tickle, and pain, „Cognition and Emotion”, 19, s. 655–699. Harris C.R., Christenfeld N. (1997), Humour, tickle, and the Darwin-Hecker hypothesis, „Cognition and Emotion”, 11, s. 103–110. Harris C.R., Christenfeld N. (1999), Can a machine tickle?, „Psychonomic Bulletin & Review”, 6, 3, s. 504–510. Haugeland J. (1985), Artificial Intelligence: The Very Idea, MIT Press, Cambridge, MA. Hauser M.D. (1997), The Evolution of Communication, MIT Press, Cambridge, MA. Hauser M.D. (2000), Wild Minds: What Animals Really Think, Henry Holt, New York. Hebb D.O. (1949), The Organization of Behavior: A Neuropsychological Theory, Wiley, New York. Hecker E. (1873), Die Physiologie und Psychologie des Lachen und des Komischen, F. Dummler, Berlin. Herrnstein R.J. (1970), On the law of effect, „Journal of the Experimental Analysis of Behavior”, 13, s. 243–266.

Hilgard E.R. (1980), The trilogy of mind: Cognition, affection, and conation, „Journal of the History of Behavioral Sciences”, 16, s. 107–117. Hinde R.A. (1985a), Expression and negotiation, w: The Development of Expressive Behavior, red. G. Zivin, Academic Press New York, 103–116. Hinde R.A. (1985b), Was “the expression of emotions” a misleading phrase?, „Animal Behaviour”, 33, s. 985–992. Hobbes T. (1840), Human Nature, w: The English Works of Thomas Hobbes of Malmesbury, vol. 4, red. W. Molesworth, Bohn, London. Hofstadter D.R. (2007), I Am a Strange Loop, Basic Books, New York. Hofstadter D.R., and the Fluid Analogies Research Group (1995), Fluid Concepts and Creative Analogies: Computer Models of the Fundamental Mechanisms of Thought, Basic Books, New York. Hommel B., Müsseler J., Aschersleben G., Prinz W. (2001), The theory of event coding (TEC): A framework for perception and action planning, „Behavioral and Brain Sciences”, 24, s. 849–937. van Hooff J.A.R.A.M. (1972), A comparative approach to the phylogeny of laughter and smiling, w: Non-Verbal Communication, red. R.A. Hinde, Cambridge University Press, Cambridge, s. 209–243. Humphrey N. (2006), Seeing Red: A Study in Consciousness, Belknap Press of Harvard University Press, Cambridge, M.A. Hurley M. (2006), The joy of debugging: Towards a computational model of humor, Praca magisterska, Tufts University, Medford, Massachusetts. Huron D. (2006), Sweet Anticipation: Music and the Psychology of Expectation, Bradford Books/MIT Press, Cambridge, MA. Hutchins E. (1995a), Cognition in the Wild, MIT Press, Cambridge, MA. Hutchins E. (1995b), How a cockpit remembers its speeds, „Cognitive Science”, 19, s. 265–288. Izard C.E. (1971), The Face of Emotion, Appleton-Century-Crofts, New York. Jackendoff R. (1987), Consciousness and the Computational Mind, MIT Press, Cambridge, MA. Jackendoff R. (1994), Patterns in the Mind, Basic Books, New York. Jackendoff R. (2002), Foundations of Language, Oxford University Press, New York. Jackendoff R. (2007), Language, Consciousness, Culture: Essays on Mental Structure, MIT Press, Cambridge, MA. James W. (1884), What is an emotion?, „Mind”, 9, s. 188–205. James W. (1890), The Principles of Psychology, Henry Holt, New York.

Jung W.E. (2003), The inner eye theory of laughter: Mindreader signals cooperator value, „Evolutionary Psychology”, 1, s. 214–253. Kaas J.H., T.M. Preuss (eds.) (2007), Evolution of Nervous Systems, vol. 4: The Evolution of Primate Nervous Systems, Elsevier, Oxford. Kamide Y., Altmann G.T.M., Haywood S.L. (2003), The timecourse of prediction in incremental sentence processing: Evidence from anticipatory eye movements, „Journal of Memory and Language”, 49, 1, s. 133–156. Kant I. ([1790] 1951), Critique of Judgment, tłum. J.H. Bernard, Hafner, New York [wyd. pol. Krytyka władzy sądzenia, tłum. J. Gałecki, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1964]. Kataria M., Wilson S., Buxman K. (1999), Where East meets West: Laughter therapy, workshop presented at the meeting of the International Society for Humor Studies, June, Oakland, California. Keith-Spiegel P. (1972), Early conceptions of humor: Varieties and issues, w: The Psychology of Humor, red. J.H. Goldstein, P.E. McGhee, Academic Press, New York, s. 3–39. Keltner D., Bonanno G.A. (1997), A study of laughter and dissociation: The distinct correlates of laughter and smiling during bereavement, „Journal of Personality and Social Psychology”, 73, s. 687–702. Keltner D., Young R.C., Heerey E.A., Oemig C., Monarch N.D. (1998), Teasing in hierarchical and intimate relations, „Journal of Personality and Social Psychology”, 75, s. 1231–1247. Kirsh D., Maglio P. (1994), On distinguishing epistemic from pragmatic action, „Cognitive Science”, 18, s. 513–549. Koestler A. (1964), The Act of Creation, Hutchinson, London. Konner M. (1982), The Tangled Wing: Biological Constraints on the Human Spirit, William Heinemann, London. Kosslyn S.M., Ganis G., Thompson W.L. (2001), Neural foundations of imagery, „Nature Reviews: Neuroscience”, 2, s. 635–642. Kraut R.E., Johnston R.E. (1979), Social and emotional messages of smiling: An ethological approach, „Journal of Personality and Social Psychology”, 37, s. 1539–1553. Kunz M., Prkachin K.M., Lautenbacher S. (2009), The smile of pain, „Pain”, 145, s. 273–275. Lachter J., Forster K.I., Ruthruff E. (2004), Forty years after Broadbent: Still no identification without attention, „Psychological Review”, 111, s. 880–913. LaFollette H., Shanks N. (1993), Belief and the basis of humor, „American Philosophical Quarterly”, s. 329–339.

Lahr J. (2010), Master of Revels, „New Yorker”, May 3, s. 70–76. Laird J.D. (1974), Self-attribution of emotion: The effects of expressive behavior on the quality of emotional experience, „Journal of Personality and Social Psychology”, 29, 4, s. 475–486. Laird J., Rosenbloom P., Newell A. (1987), SOAR: An architecture for general intelligence, „Artificial Intelligence”, 33, s. 1–64. Lakoff G. (1987), Women, Fire, and Dangerous Things: What Categories Reveal about the Mind, University of Chicago Press, Chicago. Lakoff G., Johnson M. (1980), Metaphors We Live By, Chicago University Press, Chicago [wyd. pol. Metafory w naszym życiu, tłum. T.P. Krzeszowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988]. Lakoff G., Johnson M. (1999), Philosophy in the Flesh: The Embodied Mind and Its Challenge to Western Thought, Basic Books, New York. Lakoff G., Nuňez R.E. (2000), Where Mathematics Comes From: How the Embodied Mind Brings Mathematics into Being, Basic Books, New York. Lange C.G. (1885), Om sindsbevaegelser: Et psyko-fysiologisk studie, Jacob Lunds Copenhagen. Przedruk w: The Emotions, red. C.G. Lange, W. James, trans. I.A. Haupt, Williams and Wilkins, Baltimore. Lange C. (1887), „Über Gemuthsbewgungen”, 3, s. 8. Lanzetta J.T., Cartwright-Smith J., Kleck R.E. (1976), Effects of nonverbal dissimulation on emotional experience and autonomic arousal, „Journal of Personality and Social Psychology”, 33, 3, s. 354–370. Lazarus R.S. (1984), On the primacy of cognition, „American Psychologist”, 39, s. 124–129. LeDoux J. (1998), The Emotional Brain, Simon & Schuster, New York. LeDoux J. (2002), Synaptic Self: How Our Brains Become Who We Are, Penguin, New York. Lefcourt H.M., Davidson K., Prkachin K.M., Mills D.E. (1997), Humor as a stress moderator in the prediction of blood pressure obtained during five stressful tasks, „Journal of Research in Personality”, 31, s. 523–542. Lefcourt H.M., Davidson-Katz K., Kueneman K. (1990), Humor and immune-system functioning, „Humor: International Journal of Humor Research”, 3, s. 305–321. Lenat D.B., Guha R.V. (1990), Building Large Knowledge-Based Systems: Representation and Inference in the Cyc Project, Addison Wesley, Reading, MA. Levinstein B. (2007), Facts, interpretation, and truth in fiction, „British Journal of Aesthetics”, 47, s. 64–75. Levitin D.J. (2006), This Is Your Brain on Music: The Science of a Human Obsession, Dutton, New York.

Lewis D. (1978), Truth in fiction, „American Philosophical Quarterly”, 15, s. 37–46. Locke J. (1690), Essay Concerning Human Understanding, London. Marañon G. (1924), Contribution a l’etude de Taction emotive de l’adrenaline, „Rev. Fran. Endo”, 2, s. 301–325. Marcus G. F. (2001), The Algebraic Mind: Integrating Connectionism and Cognitive Science, MIT Press, Cambridge, MA. Marinkovic K. (2004), Spatiotemporal dynamics of word processing in the human cortex, „Neuroscientist”, 10, s. 142–152. Martin R.A. (2001), Humor, laughter, and physical health: Methodological issues and research findings, „Psychological Bulletin”, 127, s. 504–519. Martin R.A. (2004), Sense of humor and physical health: Theoretical issues, recent findings and future directions, „Humor: International Journal of Humor Research”, 17, s. 1–19. Matsusaka T. (2004), When does play panting occur during social play in wild chimpanzees?, „Primates”, 45, s. 221–229. Mauro R., Kubovy M. (1992), Caricature and face recognition, „Memory & Cognition”, 20, 4, s. 433–444. Maynard Smith J. (1997), The Theory of Evolution, 3rd ed., Cambridge Universtity Press, Cambridge. McCarthy J. (1980), Circumscription – A form of non-monotonic reasoning, „Artificial Intelligence”, 13, s. 1–2. Przedruk w: Readings in Artificial Intelligence, red. B.L. Webber, N.J. Nilsson, Tioga, Wellsboro, PA 1981, s. 466–472; Readings in Nonmonotonic Reasoning, red. M.J. Ginsberg, Morgan Kaufmann, San Francisco 1987, s. 145–152. McCarthy J., Hayes P.J. (1969), Some philosophical problems from the standpoint of artificial intelligence, w: Machine Intelligence, 4, red. D. Michie, B. Meltzer, Edinburgh University Press, Edinburgh, s. 463–502. McClelland J.L., Rumelhart D.E., the PDP Research Group (1986), Parallel Distributed Processing: Explorations in the Microstructure of Cognition, vol. 2: Psychological and Biological Models, MIT Press, Cambridge, MA. McGhee P.E. (1971), Development of the humor response: A review of the literature, „Psychological Bulletin”, 76, 5, s. 328–348. McGhee P.E. (1976), Children’s appreciation of humor: A test of the cognitive congruency principle, „Child Development”, 47, 2, s. 420–426. McGhee P.E. (1979), Humor: Its Origins and Development, Freeman, San Francisco. McKay J. (2000), Generation of idiom-based witticisms to aid second-language learning, praca magisterska, Division of Informatics, University of Edinburgh.

Binsted-McKay company website: , dostęp: 1 lipca 2006. McKay R.T., Dennett D.C. (2009), The evolution of misbelief, „Behavioral and Brain Sciences”, 32, s. 493–561. Melzack R., Casey K.L. (1968), Sensory, motivational, and central control determinants of chronic pain: A new conceptual model, w: The Skin Senses, red. D.R. Kenshalo, Thomas, Springfield, IL, s. 432. Mihalcea R., Strapparava C. (2005), Making computers laugh: Investigations in automatic humor recognition, w: Proceedings of HLT/EMNLP, Vancouver, CA. Miller G. (2000), The Mating Mind: How Sexual Choice Shaped the Evolution of Human Nature, Doubleday, New York. Miller G., Caruthers D. (2003), A great sense of humor is a good genes indicator: Ovulatory cycle effects on the sexual attractiveness of male humor ability, referat zaprezentowany na 15. dorocznym spotkaniu Human Behavior and Evolution Society, Nebraska. Millikan R. (2004), Varieties of Meaning, The Jean-Nicod Lectures, 2002, MIT Press, Cambridge, MA. Mills C.M., Keil F.C. (2004), Knowing the limits of one’s understanding: The development of an awareness of an illusion of explanatory depth, „Journal of Experimental Child Psychology”, 87, s. 1–32. Milner A.D., Goodale M.A. (2006), The Visual Brain in Action, 2nd ed., Oxford University Press, New York. Minsky M. (1974), A framework for representing knowledge, „MIT Artif. Intell. Memo”, 252. Minsky M. (1975), Frame system theory, w: Thinking: Readings in Cognitive Science, red. P.N. Johnson-Laird, P. C. Wason, Cambridge University Press, Cambridge, s. 355–376. Minsky M. (1984), Jokes and the logic of the cognitive unconscious, w: Cognitive Constraints on Communication, red. L.M. Vaina, J. Hintikka, Reidel, Dordrecht. Minsky M. (1981), Music, mind, and meaning, w: Music, Mind, and Brain: The Neuropsychology of Music, red. Manfred Clynes, Plenum, New York. Minsky M. (1986), The Society of Mind, Simon & Schuster, New York. Minsky M. (2006), The Emotion Machine, Simon & Schuster, New York. Mo Z., Lewis J., Neumann U. (2004), Improved automatic caricature by feature normalization and exaggeration, referat zaprezentowany w ACM Siggraph w 2004 r. . Mobbs D., Grecius M.D., Abdel-Azim E., Menon V., Reiss A.L. (2003), Humor modulates the mesolimbic reward centers, „Neuron”, 40, s. 1041–1048.

Mobbs D., Hagan C.C., Azim E., Menon V., Reiss A.L. (2005), Personality predicts activity in reward and emotional regions associated with humor, „PNAS”, 102, 45, s. 16502–16506. Mochida T., Ishiguro A., Aoki T., Uchikawa Y. (1995), Behavior arbitration for autonomous mobile robots using emotion mechanisms, w: Proceedings of the IEEE/RSJ International Conference on Intelligent Robots and Systems (IROS’95), Pittsburgh, PA, s. 516–221. Moran J.M., Wig G.S., Adams, Jr. R.B., Janata P., Kelley W.M. (2004), Neural correlates of humor detection and appreciation, „NeuroImage”, 21, s. 1055– 1060. Morreall J. (1982), A new theory of laughter, „Philosophical Studies”, 42, s. 243–254. Müller M. (2002), Computer Go, „Artificial Intelligence”, 134, s. 145–179. Nerhardt G. (1976), Incongruity and funniness: Toward a new descriptive model, w: Humor and Laughter: Theory, Research, and Application, red. A.J. Chapman, H.C. Foot, Wiley, New York, 55–62. Neisser U. (1976), Cognition and Reality: Principles and Implications of Cognitive Psychology, W.H. Freeman, New York. Newell A., Simon H.A. (1972), Human Problem Solving, Prentice-Hall, Englewood Cliffs, NJ. Niedenthal P.M. (2007), Embodying emotion, „Science”, 316, s. 1002–1005. Oatley K., Johnson-Laird P.N. (1987), Towards a cognitive theory of emotions, Cognition and Emotion, 1, s. 29–50. Olds J., P. Milner (1954), Positive reinforcement produced by electrical stimulation of septal area and other regions of rat brain, „Journal of Comparative and Physiological Psychology”, 47, s. 419–427. Oliphant M., Batali J. (1997), „Learning and the Emergence of Coordinated Communication: The Newsletter of the Center for Research in Language”, 11, 1. Omark D.R., Omark M., Edelman M. (1975), Formation of dominance hierarchies in young children: Attentional perception, w: „Psychological Anthropology”, red. T. Williams, Mouton, The Hague, s. 289–314. O’Reilly R.C. (1998), Six principles for biologically based computational models of cortical cognition, „Trends in Cognitive Sciences”, 2, 11, s. 455–462. O’Reilly R.C., Munakata Y., McClelland J.L. (2000), Explorations in Computational Cognitive Neuroscience: Understanding the Mind by Simulating the Brain, MIT Press, Cambridge, MA. Oring E. (2003), Engaging Humor, University of Illinois Press, Urbana. Owren M.J., Bacharowski J. (2003), Reconsidering the evolution of nonlinguistic communication: The case of laughter, „Journal of Nonverbal Behavior”, 27, s.

183–200. Panksepp J., Burgdorf J. (1999), Laughing rats? Playful tickling arouses high-frequency ultrasonic chirping in young rodents, w: Toward a Science of Consciousness III, red. S. Hameroff, D. Chalmers, A. Kaziak, MIT Press Cambridge, MA. Panksepp J., Burgdorf J. (2003), “Laughing” rats and the evolutionary antecedents of human joy?, „Physiology & Behavior”, 79, s. 533–547. Parr L.A. (2004), Perceptual biases for multimodal cues in chimpanzee (Pan troglodytes) affect recognition, „Animal Cognition”, 7, s. 171–178. Parvizi J., Anderson S.W., Martin C., Damasio H., Damasio A.R. (2001), Pathological laughter and crying: A link to the cerebellum, „Brain”, 124, s. 1708–1719. Patel A. D. (2007), Music, Language, and the Brain, Oxford University Press,New York. Patzig G. (1969), Aristotle’s Theory of the Syllogism, tłum. J. Barnes, D. Reidel, Dordrecht. Penfield W. (1958), Some mechanisms of consciousness discovered during electrical stimulation of the brain, „Proceedings of the National Academy of Sciences”, 44, 2, s. 51–66. Penfield W., Jasper H. (1954), Epilepsy and the Functional Anatomy of the Human Brain, Little, Brown, Boston. Piaget J. ([1936] 1952), The Origins of Intelligence in Children, tłum. M. Cook, International Universities Press, New York. Piaget J. ([1937] 1954), The Construction of Reality in the Child, tłum. M. Cook, Basic Books, New York. Pickett J. (ed.) (2001), American Heritage Dictionary of the English Language, 4th ed., Houghton Mifflin, Boston. Pinker S. (1994), The Language Instinct: How the Mind Creates Language, William Morrow, London. Pinker S. (1997), How the Mind Works, Norton, New York. Pollock J. (2008), OSCAR: An architecture for generally intelligent agents, w: Proceedings of the First AGI Conference, AGI 2008, March 1–3, 2008, University of Memphis, Tennessee, IOS Press, s. 275–286. Popper K., Eccles J.C. ([1977] 1986), The Self and Its Brain, Routledge & Kegan Paul, London. Potegal M., Einon D.F. (1989), Aggressive Behavior in adult rats deprived of playfighting experience as juveniles, „Developmental Psychobiology”, 22, s. 159– 172. Povinelli D.J., Eddy T.J. (1996), What chimpanzees know about seeing, Monographs of the Society for Research in Child Development, 61, 2, serial no. 247.

Premack D., Premack A.J. (1983), The Mind of an Ape, W.W. Norton, New York. Premack D., G. Woodruff (1978), Does the chimpanzee have a theory of mind?, „Behavioral and Brain Sciences”, 1, 4, s. 515–526. Preuschoft S., J.A.R.A.M. van Hooff. (1997), The social function of “smile” and “laughter”: Variations across primate species and societies, w: Nonverbal Communication: Where Nature Meets Culture, red. U.C. Segerstråle, P. Molnár, Lawrence Erlbaum Mahwah, NJ, s. 171–190. Prinz J. (2002), Furnishing the Mind. Concepts and Their Perceptual Basis, MIT Press, Cambridge, MA. Prinz J. (2004), Gut Reactions: A Perceptual Theory of Emotion, Oxford University Press, Oxford. Prinz J., Clark A. (2004), Putting concepts to work: Some thoughts for the twenty-first century, „Mind & Language”, 19, 1, s. 57–69. Prkachin K.M. (1992), The consistency of facial expressions of pain: A comparison across modalities, „Pain”, 51, s. 297–306. Proffitt D.R. (1999), Inferential vs. ecological approaches to perception, w: The Nature of Cognition, red. R.J. Sternberg, MIT Press, Cambridge, MA. Provine R.R. (1993), Laughter punctuates speech: Linguistic, social, and gender contexts of laughter, „Ethology”, 95, s. 291–298. Provine R.R. (1996), Laughter, „American Scientist”, 84, s. 38–45. Provine R.R. (2000), Laughter: A Scientific Investigation, Viking, New York. Provine R.R., Yong Y.L. (1991), Laughter: A stereotyped human vocalization, „Ethology”, 89, s. 115–124. Ramachandran V.S. (1998), The neurology and evolution of humor, laughter, and smiling: The false alarm theory, „Medical Hypotheses”, 51, s. 351–354. Ramachandran V.S., Blakeslee S. (1998), Phantoms in the Brain: Probing the Mysteries of the Human Mind, William Morrow, New York. Ramachandran V.S., Rogers-Ramachandran D. (2006), The neurology of aesthetics, „Scientific American: Mind” (October). Raskin V. (1985), Semantic Mechanisms of Humor, Reidel, Dordrecht. Ravaja N., Turpeinen M., Saari T., Puttonen S., Keltikangas-Järvinen L. (2008), The psychophysiology of james bond: Phasic emotional responses to violent video game events, „Emotion”, 8, 1, s. 114–120. Reber R., Brun M., Mitterndorfer K. (2008), The use of heuristics in intuitive mathematical judgment, „Psychonomic Bulletin & Review”, 15, 6, s. 1174. Richerson P.J., Boyd R. (2006), Not by Genes Alone: How Culture Transformed Human Evolution, University of Chicago Press, Chicago.

Ritchie G. (1999), Developing the incongruity-resolution theory, w: Proceedings of the 9th AISB Symposium on Creative Language: Stories and Humour, April 1999, Edinburgh, s. 78–85. Ritchie G. (2006), Reinterpretation and viewpoints, „Humor: International Journal of Humor Research”, 19, 3, (wyd. specjalne poświęcone językoznawstwu kognitywnemu), s. 251–270. Ritchie G., Manurung R., Pain H., Waller A., O’Mara D. (2006), The STANDUP interactive riddle builder, „IEEE Intelligent Systems”, 21, 2, s. 67–69. Rizzolatti G., Fadiga L., Gallese V., Fogassi L. (1996), Premotor cortex and the recognition of motor actions, „Brain Research: Cognitive Brain Research”, 3, 2, s. 131–141. Ross D., Dumouchel P. (2004a), Emotions as strategic signals, „Rationality and Society”, 16, 3, s. 251–286. Ross D., Dumouchel P. (2004b), Sincerity is just consistency: Reply to Frank, „Rationality and Society”, 16, 3, s. 307–318. Ross W.D. (ed.) (1951), Aristotle’s Prior and Posterior Analytics, Clarendon Press, Oxford. Rozenblit L., Keil F. (2002), The misunderstood limits of folk science: An illusion of explanatory depth, „Cognitive Science”, 26, s. 521–562. Rumelhart D.E., McClelland J.L., the PDP Research Group (1986), Parallel Distributed Processing: Explorations in the Microstructure of Cognition, vol. 1: Foundations, MIT Press, Cambridge, MA. Russell B. (1912), The Problems of Philosophy, Henry Holt, London. Russell B. (1918), The philosophy of logical atomism, „Monist”, 28, s. 495–527; 29, 32–63, 190–222, 345–380. Przedruk w: Logic and Knowledge: Essays 1901– 1950, red. R.Ch. Marsh, Unwin Hyman, London 1956, s. 177–281, przedruk w: The Philosophy of Logical Atomism, red. D. Pears, Open Court, LaSalle 1985, s. 35–155. Samson A.C., Hempelmann C.F., Huber O., Zysset S. (2009), Neural substrates of incongruity-resolution and nonsense humor, „Neuropsychologia”, 47, s. 1023– 1033. Samson A.C., Zysset S., Huber O. (2008), Cognitive humor processing: Different logical mechanisms in non-verbal cartoons – an fMRI study, „Social Neuroscience”, 3, 2, s. 125–140. Samuels R., Stich S., Bishop M. (2002), Ending the rationality wars: How to make disputes about human rationality disappear, w: Common Sense, Reasoning, and Rationality, red. R. Elio, Oxford University Press, New York, s. 236–268. Savage-Rumbaugh S., Lewin R. (1994), Kanzi: The Ape at the Brink of the Human Mind, John Wiley, New York.

Saxe J.G. (1873), The Blind Men and the Elephant, w: The Poems of John Godfrey Saxe, complete ed., James R. Osgood, Boston. Schachter S., Singer J.E. (1962), Cognitive, social, and physiological determinants of emotional states, „Psychological Review”, 69, s. 379–399. Schank R.C. (1991), Tell Me a Story: A New Look at Real and Artificial Intelligence, Atheneum, New York. Schank R.C., Abelson R. (1977), Scripts, Plans, Goals, and Understanding: An Inquiry into Human Knowledge Structures, Lawrence Erlbaum, Hillsdale, NJ. Schooler L.J., Hertwig R. (2005), How forgetting aids heuristic inference, „Psychological Review”, 112, s. 610–628. Schopenhauer A. ([1883] 1969), On the theory of the ludicrous, w: The World as Will and Representation, trans. E. Payne, Dover, New York. Schopenhauer A. (1969), The World as Will and Representation, tłum. E. Payne: Dover, New York. Searle J.R. (1980), Minds, brains, and programs, „Behavioral and Brain Sciences”, 3, 3, s. 417–457. Sedivy J.C., Tanenhaus M.K., Chambers C.G., Carlson G.N. (1999), Achieving incremental semantic interpretation through contextual representation, Cognition, 71, 2, s. 109–148. Seyfarth R.M., Cheney D.L. (1997), Some general features of vocal development in nonhuman primates, w: Social Influences on Vocal Development, red. C.T. Snowdon, M. Hausberger, Cambridge University Press, Cambridge, s. 249–273. Shammi P., Stuss D.T. (1999), Humour appreciation: A role of the right frontal lobe, „Brain”, 122, s. 657–666. Shastri L., Grannes D. (1996), A connectionist treatment of negation and inconsistency, w: Proceedings of the Eighteenth Conference of the Cognitive Science Society, red. G. Cottrell, Lawrence Erlbaum, Mahwah, NJ, s. 142–147. Shibata T., Ohkawa K., Tanie K. (1996), Spontaneous behavior of robots for cooperation – Emotionally intelligent robot systems, „Proceedings of the IEEE International Conference on Robotics and Automation”, Minnesota, Minneapolis, s. 2426–2431. Shultz T.R. (19760), A cognitive-developmental analysis of humor, w: Humour and Laughter: Theory, Research, and Applications, red. A.J. Chapman, H.C. Foot, Wiley, London, s. 11–36. Smith A. ([1759] 1976), A Theory of Moral Sentiments, red. D.D. Raphael, A.L. MacFie, Clarendon Press, Oxford. Smith J.E., Waldorf V.A., Trembath D.L. (1990), Single white male looking for thin, very attractive..., „Sex Roles”, 23, 11–12, s. 675–685.

Solomon R.C. (1976), The Passions, Doubleday, New York. Solomon R.L., Corbit J.D. (1974), An opponent-process theory of motivation: I. Temporal dynamics of affect, „Psychological Review’, 81, 2, s. 119–145. de Sousa R. (1987), The Rationality of Emotion, MIT Press, Cambridge, MA. Soussignan R. (2002), Duchenne smile, emotional experience, and autonomic reactivity: A test of the facial feedback hypothesis, „Journal of Personality and Social Psychology”, 2, s. 52–74. Spencer H. (1860), The physiology of laughter, „Macmillan’s Magazine”, 1, s. 395– 402. Sperber D., Wilson D. (1986), Relevance: Communication and Cognition, Blackwell, Oxford. Sperber D., Wilson D. (1995), Relevance: Communication and Cognition, 2nd ed., Blackwell, Oxford. Sperli F., Spinelli L., Pollo C., Seeck M. (2006), Contralateral smile and laughter, but no mirth, induced by electrical stimulation of the cingulate cortex, „Epilepsia”, 47, s. 440–443. Spinka M., Newberry R.C., Bekoff M. (2001), Mammalian play: Training for the unexpected, „Quarterly Review of Biology”, 76, s. 141–168. Spivey M.J. (2007), The Continuity of Mind, Oxford University Press, Oxford. Spivey M.J., Tanenhaus M.K., Eberhard K.M., Sedivy J.C. (2002), Eye movements and spoken language comprehension: Effects of visual context on syntactic ambiguity resolution, „Cognitive Psychology”, 45, s. 447–481. Sterelny K. (2003), Thought in a Hostile World: The Evolution of Human Cognition, Wiley-Blackwell, Oxford. Stock O., Strapparava C. (2005), HAHAcronym: A computational humor system, w: Proceedings of the ACL Interactive Poster and Demonstration Sessions, Ann Arbor, June, Omnipress, Madison, WI, s. 113–116. Strack F., Martin L., Stepper S. (1988), Inhibiting and facilitating conditions of the human smile: A nonobtrusive test of the facial feedback hypothesis, „Journal of Personality and Social Psychology”, 54, s. 768–777. Strick M., Holland R.W., van Baaren R.B., van Knippenberg A. (2009), Finding comfort in a joke: Consolatory effects of humor through cognitive distraction, „Emotion”, 9, 4, s. 574–578. Suls J.M. (1972), A two-stage model for the appreciation of jokes and cartoons, w: The Psychology of Humor, red. J.H. Goldstein, P.E. McGhee, Academic Press, New York. Suls J.M. (1977), Cognitive and disparagement theories of humour, w: It’s a Funny Thing, Humour, red. A.J. Chapman, H.C. Foot, Pergamon Press, London.

Swinney D. (1979), Lexical access during sentence comprehension: (Re)consideration of context effects, „Journal of Verbal Learning and Verbal Behavior”, 18, s. 645– 659. Swiss J.I. (2007), Empathy, „Antinomy”, 11, s. 41–47. Tanenhaus M.K., Leiman J.M., Seidenberg M. (1979), Evidence for multiple stages in the processing of ambiguous words in syntactic contexts, „Journal of Verbal Learning and Verbal Behavior”, 18, s. 427–440. Tanenhaus M.K., Spivey-Knowlton M.J., Eberhard K.M., Sedivy J.C. (1995), Integration of visual and linguistic information in spoken language comprehension, „Science”, 268, 5217, s. 1632–1634. Thelen E., Smith L.B. (1994), A Dynamic Systems Approach to the Development of Cognition and Action, MIT Press, Cambridge, MA. Thompson J. (1941), Development of facial expression of emotion in blind and seeing children, „Archives de Psychologie”, 37, 1–47. Thorndike E.L. (1898), Animal intelligence: An experimental study of the associative processes in animals, „Psychological Review Monograph Supplement”, 2, 8, s. 1–109. Thorndike E.L. ([1911] 2000), Animal Intelligence, 2nd ed., Hafner. Transaction Publishers, New York. Tinbergen N. (1951), The Study of Instinct, Clarendon Press, Oxford. Tinbergen N. (1953), The Herring Gull’s World, Collins, London. Tomasello M., Call J. (1997), Primate Cognition, Oxford University Press, Oxford. Tomasello M., Call J., Hare B. (2003), Chimpanzees understand psychological states: The question is which ones and to what extent, „Trends in Cognitive Science”, 7, s. 153–156. Tomkins S.S. (1962), Affect, Imagery, and Consciousness, Springer, New York. Tooby J., Cosmides L. (2001), Does beauty build adapted minds? Toward an evolutionary theory of aesthetics, fiction, and the arts, „SubStance”, 30, 1, s. 6– 27. Treisman A. (1960), Contextual cues in selective listening, „Quarterly Journal of Experimental Psychology”, 12, s. 242–248. Trivers R.L. (1971), The evolution of reciprocal altruism, „Quarterly Review of Biology”, 46, 1, s. 35–57. Trivers R.L. (1972), Parental investment and sexual selection, w: Sexual Selection and the Descent of Man, red. B. Campbell, Aldine, Chicago, s. 1871–1971. Turing A.M. (1950), Computing machinery and intelligence, „Mind”, 59, s. 433–460.

Tversky A., Kahneman D. (1974), Judgment under uncertainty: Heuristics and biases, „Science”, 185, s. 1124–1131. Tversky A., Kahneman D. (1983), Extensional versus intuitive reasoning: The conjunction fallacy in probability judgment, „Psychological Review”, 90, s. 293– 315. Uekermann J., Daum I., Channon S. (2007), Toward a cognitive and social neuroscience of humor processing, „Social Cognition”, 25, s. 553–572. Veatch T.C. (1998), A theory of humor, „Humor: International Journal of Humor Research”, 11, 2, s. 161–215. Vogt B.A. (2005), Pain and emotion interactions in subregions of the cingulate gyrus, „Nature Reviews: Neuroscience”, 6, s. 533–544. Watson K.K., Matthews B.J., Allman J.M. (2007), Brain activation during sight gags and language-dependent humor, „Cerebral Cortex”, 17, 2, s. 314–324. Weber B.H., D.J. Depew (eds.), (2003), Evolution and Learning: The Baldwin Effect Reconsidered, MIT Press, Cambridge, MA. Weisfeld G.E. (1993), The adaptive value of humor and laughter, „Ethology and Sociobiology”, 14, s. 141–169. Wild B., Rodden F.A., Grodd W., Ruch W. (2003), Neural correlates of laughter and humour, „Brain”, 126, s. 1–18. Wild B., Rodden F.A., Rapp A., Erb M., Grodd W. et al. (2006), Humor and smiling: Cortical regions selective for cognitive, affective, and volitional components, „Neurology”, 66, s. 887–893. Wilson E.O. (1975), Sociobiology: The New Synthesis, Belknap Press of Harvard University Press, Cambridge, MA. Wiseman R. (2002), LaughLab: The Scientific Search for the World’s Funniest Joke, Arrow, London. Wittgenstein L. (1953), Philosophical Investigations, red. G.H. von Wright, R. Rhees, G.E.M. Anscombe, tłum. G.E.M. Anscombe, Blackwell, Oxford. Wolfe T. (1965), The Kandy-Kolored Tangerine-Flake Streamline Baby, Farrar, Strauss & Geroux, New York. Wyer R.S., Collins J.E., II. (1992), A theory of humor elicitation, „Psychological Review”, 99, 4, s. 663–688. Yamamoto M. (1993), Sozzy: A hormone driven autonomous vacuum cleaner, „Proceedings of Mobile Robots” VIII, s. 162–165. Zahavi A. (1996), The evolution of communal roosts as information centers and the pitfall of group-selection: A rejoinder to Richner and Heeb, „Behavioral Ecology”, 7, s. 118–119.

Zajonc R.B. (1980), Feeling and thinking: Preferences need no inferences, „American Psychologist”, 35, s. 151. Zajonc R.B. (1984), On the primacy of affect, „American Psychologist”, 39, s. 117–123. Zigler E., Levine J., Gould L. (1967), Cognitive challenge as a factor in children’s humor appreciation, „Journal of Personality and Social Psychology”, 6, 3, s. 332–336. Zillmann D. (1983a), Disparagement humor, w: Handbook of Humour Research, red. P.E. McGhee, J.H. Goldstein, Springer-Verlag, New York, s. 85–107. Zillmann D. (1983b), Transfer of excitation in emotional behavior, w: Social Psychophysiology: A Sourcebook, red. J.T. Cacioppo, R.E. Petty, Guilford Press, New York, 215–240. Zillmann D., Katcher A.H., Milavsky B. (1972), Excitation transfer from physical exercise to subsequent aggressive behavior, „Journal of Experimental Social Psychology”, 8, s. 247–259. Ziv A. (1984), Personality and Sense of Humor, Springer-Verlag, New York.

Przypisy [1] http://www.huffingtonpost.com/peter-mcgraw-and-joel-warner/time-to-put-humorunder_b_3691968.html. [2] http://www.huffingtonpost.com/christian-hempelmann/how-humor-has-notevolved_b_3692033.html. [3] http://www.huffingtonpost.com/matthew-hurley/origins-of-humor_b_3725906.html. [4] Na stronie 41 angielskiej wersji naszej książki zamieściliśmy żart nieprzetłumaczalny na język polski. Źródłem humoru dla odbiorcy angielskojęzycznego jest w nim literówka „Ushers will eat latecomers” (Porządkowi zjedzą spóźnialskich) w informacji znanej z programów koncertów, uroczystości religijnych i innych: „Ushers will seat latecomers” (Osobom spóźnionym miejsca wskażą porządkowi). O ile zwyczajowe postępowanie porządkowych nie wzbudza w nas sprzeciwu, o tyle grożenie spóźnialskim w wyżej opisany sposób wydaje się nam pewną przesadą. [5] Humorystyczny tytuł książki poświęconej interpunkcji w języku angielskim może mieć dwa różne znaczenia, zależnie od miejsca postawienia przecinka. Stwierdzenie „Eats, shoots and leaves” (zjada, strzela i wychodzi) opisuje postępowanie uzbrojonego szaleńca w przydrożnym barze, natomiast „eats shoots and leaves” (zjada pędy i liście) odnosi się do części bambusa zjadanych przez pandę. (Truss, L. [2006], Eats, shoots and leaves: Why, commas really do make a difference!, ill. B. Timmons, Putnam, New York). [6] Chodzi tu o znaczenia ‘zabawny’ oraz ‘dziwny’ (przyp. tłum.). [7] Lecz zob. Star Trek: Następne pokolenie, odcinek 30 pt. Outrageous Okona (Szokujące zachowanie kapitana Okony), w którym Data próbuje wyrobić w sobie poczucie humoru. [8] Nie wykazano, by ta klasa złożoności miała cechę redukowalności istniejącą w teorii złożoności, więc na razie prosimy o  metaforyczne potraktowanie naszych porównań. Poinformowano nas, że klasę problemów sztucznej inteligencji jako pierwsza opisała Fanya Montalvo. Salvatore Attardo przypuszczalnie jako pierwszy zastosował podobny termin: „trudny problem sztucznej inteligencji” (AI-hard), w  odniesieniu do humoru w swojej książce Humorous Texts: A Semantic, Pragmatic Analysis (2001). [9] Wiadomo nam o  jednej próbie komputacyjnego wykrywania humoru. Mihalcea i  Strapparava (2005) uzyskali imponujące wyniki, wykorzystując naiwne klasyfikatory bayesowskie oraz maszyny wektorów nośnych do oddzielania jednozdaniowych żartów od

innych krótkich fragmentów tekstów. Musimy jednak zachować ostrożność, interpretując ich osiągnięcia, gdyż te i inne metody automatycznej klasyfikacji niestety zwykle dzielą wprowadzone zbiory danych na części na podstawie cech niekoniecznie widocznych dla eksperymentatora. W  tym wypadku jest bardzo prawdopodobne, że powierzchowna analiza treści lub struktur gramatycznych tych pojedynczych zdań (a  nie ich oddziaływanie na umysł) przynosi informacje wystarczające do stwierdzenia, które są żartami, a  które nie, bez konieczności angażowania jakichkolwiek procesów poznawczych. Chociaż tego rodzaju komputacyjny wskaźnik humoru w  rzeczywistości nie wykrywa treści humorystycznych, jest on interesujący, ponieważ zawiera wskazówki, z których mogą korzystać ludzie (lub maszyny) w celu ustalenia, czy mają do czynienia z  dowcipem, zanim znajdą w  nim humor, dzięki czemu mogą szybciej rozpocząć poszukiwania treści wywołujących rozbawienie. [10] Uwaga na temat natywizmu: wiemy, że stwierdzenia o  wrodzonym charakterze pewnych cech mogą urazić wrażliwość wielu zwolenników empiryzmu. Czytelnicy ci z pewnością i zupełnie poprawnie zauważą, iż wiele czynników powiązanych z tematem naszych dociekań – oraz każdym biologicznym obiektem badań – determinują interakcje ze środowiskiem podczas ontogenezy. Jeżeli należycie do tej grupy Czytelników, prosimy was o  wstrzymanie się z  krytyką na chwilę. Wyjaśniamy: od czystej informacji genetycznej do behawioralnej charakterystyki humoru wiedzie złożona ścieżka rozwojowa, jednak skoro pewne cechy środowiska konsekwentnie prowadzą wszystkich zdrowych przedstawicieli gatunku taką samą ścieżką, a  pewne zasadnicze aspekty omawianej cechy występują u  nas wszystkich, w  tym sensie można mówić o  cesze wrodzonej. W tym dość jednorodnym środowisku cechy są zdeterminowane przez geny. [11] Jednak Minsky (1981) przypuszcza, że odwołujące się do korzyści ewolucyjnych wyjaśnienie naszego upodobania do muzyki pozostaje w  zgodzie z  aktualną teorią humoru. [12] Istnienia tej dychotomii często dowodzi się na przykładzie fenylotiokarbamidu. Dla większości ludzi związek ten ma smak gorzki, ale około 30 procent populacji ogólnej utrzymuje, że jest on pozbawiony jakiegokolwiek smaku! Smak nie stanowi więc zasadniczej cechy tego związku i  wcale nie chodzi o  to, że pewna liczba ludzi nie jest w  stanie „wyczuć goryczy” typowej dla fenylotiokarbamidu. Należałoby raczej powiedzieć: istnieje pewna kategoria ludzi, u których zmysł smaku pobudzony działaniem tego związku reaguje wrażeniem postrzegania goryczy, podczas gdy u  innej grupy omawiana substancja nie wywołuje aktywacji receptorów gorzkiego smaku. [13] Parvizi i  współpracownicy (2001) wspominają o  pacjencie cierpiącym na patologiczne napady śmiechu i  płaczu, którzy stwierdził, że jeżeli jego nietypowo wzbudzany śmiech trwał wystarczająco długo, zazwyczaj wywoływał u  niego wesołość, co wskazuje na istnienie pewnego rodzaju pętli sprzężenia zwrotnego pozwalającego

śmiechowi wywołać rozbawienie, choć związek przyczynowy zazwyczaj działa w  odwrotnym kierunku. Naukowcy odkryli również dowody na to, że wyraz twarzy, w  tym uśmiech i  śmiech Duchenne’a (Laird 1974; Lanzetta, Cartwright-Smith, Kleck 1976; Soussignan 2002; Strack, Martin, Stepper 1988) w rzeczywistości mogą stanowić wyznaczniki uczuć i emocji. Nie bardzo wiadomo, dlaczego tak jest. Jedno z wyjaśnień odwołuje się do korzyści płynących z  rzeczywistego odczuwania emocji, które postanowiliśmy symulować. Dzięki podobnym spostrzeżeniom kiedyś zapewne uda nam się wyjaśnić mechanizm zaraźliwości śmiechu. [14] Według Ekmana i  Friesena (1971) podobny związek istnieje między wszystkimi emocjami i ich przejawami zewnętrznymi, co sugeruje, że każda emocja posiada typowy dla siebie środek wyrazu. Chociaż każda emocja zwykle wywołuje skojarzony z  nią środek wyrazu, zależna od woli kontrola pozwala nam, przynajmniej niekiedy, udawać lub maskować te ostatnie. [15] Dosł. ‘słodki ząb’ (przyp. tłum.). [16] Por. przymiotnik ‘kuriozalny’ w  języku polskim: rzecz lub zjawisko osobliwe, budzące zdumienie swą niezwykłością lub dziwacznością (Słownik PWN) (przyp. tłum.). [17] Istnienie opisanych tutaj prawidłowości potwierdza ok. 60 procent respondentów. Powiedziano nam (ale nie przeprowadziliśmy rozstrzygających badań), że pojedyncze słowa łączące w sobie znaczenia ‘zabawny’ i ‘dziwny’ nie występują w językach chińskim, tajskim, flamandzkim, hiszpańskim (używanym w Europie) oraz w czeskim. [18] W tej książce jako przykłady przytaczamy dowcipy, żarty i kawały nie dlatego, że są jedynymi nośnikami humoru – pomyślmy np. o  komediach Arystofanesa lub o  serialu Biuro – ale dlatego, że stanowią one względnie krótkie, samodzielne systemy wywoływania rozbawienia wymagające niewielkiego lub nie wymagające żadnego kontekstu, co ułatwia nam natychmiastowe dostrzeżenie zasadniczego mechanizmu w akcji. [19] Oczywiście pierwsza linijka tego żartu powinna brzmieć: „...widzi zbliżającego się buddystę...”. Ostatnio usłyszeliśmy kolejne zabawne zakończenie dowcipu z  tej serii. Buddysta pyta, gdzie reszta, i w odpowiedzi słyszy: „Reszta jest milczeniem”. [20] Ten żart należy do stosunkowo nielicznej grupy, ponieważ działa tylko na piśmie (i odczytywany w milczeniu!). Jak powinno się wymawiać „10”? Jeżeli powiemy: „Istnieje tylko dziesięć rodzajów ludzi na świecie”, spalimy żart, a  jeżeli powiemy „jeden-zero”, humor znika, zanim ktokolwiek zdąży go odkryć. [21] Często zauważa się, że prawie całe piśmiennictwo poświęcone humorowi jest utrzymane w niezwykle poważnym tonie, a analizowane dowcipy zazwyczaj są kulawe (i to w najlepszym wypadku). Ale zanim poszukamy wyjaśnienia, dlaczego teoria humoru

przyciąga ludzi pozbawionych gustu i  talentu komediowego, przypominamy: humor źle znosi podróże, zarówno w  czasie, jak i  w przestrzeni. Nie mamy wątpliwości, iż wiele zamieszczonych w naszej książce przykładów humoru trafia wyłącznie do dość wąskiego kręgu angielskojęzycznych naukowców z  początku XXI wieku i  innych dobrze poinformowanych czytelników, naszej docelowej grupy odbiorców. [22] Może to zależeć od kultury. Większość dotychczasowych prac w  tej dziedzinie przeprowadzono w zachodnim kontekście kulturowym. [23] Humor może drażnić, a  dowcipy nie zawsze bywają w  dobrym guście. Pisząc tę książkę, stwierdziliśmy, że unikanie pewnych rodzajów humoru – nawet niesmacznego lub opartego na uprzedzeniach – oznaczałoby w jakimś sensie „tendencyjność w doborze danych”. Ujmujemy to w  cudzysłów, ponieważ oczywiście nie korzystaliśmy z  żadnych zaawansowanych metod analizy powiązanych z  operacjami statystycznymi – zajmujemy się kognitywistyką teoretyczną, a  nie eksperymentalną (analogicznie do rozróżnienia istniejącego w  fizyce). Mimo wszystko, aby uniknąć tendencyjności podczas rozważań teoretycznych, chcieliśmy zapoznać siebie i naszych czytelników ze wszystkimi rodzajami humoru: rasistowskim, seksistowskim, religijnym, ordynarnym i  wyszukanym. Dzięki temu udało nam się znaleźć prawdziwe perełki w  każdym z  tych gatunków. W  odpowiedzi na sugestie niektórych recenzentów usunęliśmy kilka najbardziej ordynarnych i  seksistowskich epigrafów ze wstępów do niektórych części książki. Inne (zob. wyżej lub np. rozdz. 5) przenieśliśmy do tekstu głównego, być może wbrew rozsądkowi, jednak dla zachowania obiektywizmu. [24] Dane pochodzące ze stosunkowo niedawnych eksperymentów przemawiają za prawdziwością hipotezy Darwina-Heckera. Fridlund i  Loftis (1990) dostrzegli istotną korelację między samooceną podatności na łaskotanie i  samooceną skłonności do śmiechu. Harris i  Christenfeld (1997) wykazali, że osoby obiektywnie bardziej podatne na łaskotanie (czyli reagujące śmiechem dłuższym lub o większej intensywności) również więcej się śmieją podczas oglądania komedii. W obu badaniach mierzono ekspresję, a nie rozbawienie, więc nie można ich uznać za rozstrzygające, sugerują one jednak istnienie pewnej prawidłowości. Harris i Christenfeld odkryli także dowody świadczące przeciwko hipotezie Darwina-Heckera, które uznają za bardziej przekonujące. Do tej kwestii wrócimy później, podczas bardziej szczegółowego omówienia zjawiska łaskotania. [25] Keith-Spiegel wyróżnia jeszcze jedną kategorię, którą nazywa teoriami ambiwalencji, zgodnie z którymi humor powstaje na skutek konfliktu między dwiema lub więcej sprzecznymi emocjami. My uważamy ją za szczególny przypadek teorii niespójności (zob. niżej). W naszym ujęciu niespójność występuje między emocjami. [26] Właśnie tak postąpił Huron (2006), opisując przeciwną walencję (contrastive valence) w swoim modelu oczekiwań ITPRA, który stosuje zarówno do muzyki, jak i do

humoru. Zgadzamy się z  nim w  niektórych kwestiach, w  innych proponujemy inne rozwiązania. [27] Z pewnością na dłużej pozostaje w pamięci inna atrakcja – nieruchomy most, wokół którego obraca się pomalowana od wewnątrz rura. Gdy wchodzimy na taki most, dopływ bodźców wzrokowych każe nam sądzić, że to on się kręci, i odruchowo bronimy się przed upadkiem. Złudzenie jest tak silne, że odruchowo kompensujemy wyimaginowany ruch i przewracamy się w przeciwną stronę, wpadając na barierkę wciąż nieruchomego mostu. Typową reakcją jest śmiech, nie panika, lecz jest to raczej wynikiem karnawałowej atmosfery niż czegokolwiek innego. Napotkanie podobnego zjawiska w  fabryce lub w kopalni raczej nie wywoła w nas rozbawienia. [28] W  rozdziale 10 zajmiemy się jednym z  kontrprzykładów Baina, by pokazać, jak można go zmienić w źródło humoru zgodnie z założeniami naszego modelu. [29] Zob. też Bartlett (1932). Jego koncepcja schematów prawdopodobnie zyskała większą popularność dzięki temu, że takim samym terminem Piaget (np. 1952) określał inną, podobną konstrukcję. Nie omawiamy tutaj schematów, ponieważ pojęcie to rzadko bywa stosowane w historycznych analizach teorii humoru i nie wnosi niczego nowego do naszej teorii. [30] Minsky zasugerowałby tutaj zapewne interwencję freudowskiego cenzora agresji, a nie jednego ze swoich własnych cenzorów błędnego rozumowania. [31] W  ciągu ostatnich 25 lat prowadzono zakrojone na szeroką skalę i  budzące liczne kontrowersje badania mające na celu udowodnienie, że gatunki inne niż człowiek, zwłaszcza małpy człekokształtne i  delfiny, są – lub nie są – systemami intencjonalnymi wyższego rzędu, ale mimo wielu pomysłowych eksperymentów uzyskano niejednoznaczne wyniki. Zob. np. Premack, Premack 1983; Tomasello, Call 1997; Hauser 2001. Chociaż niektóre małpy człekokształtne mogą posiadać coś w  rodzaju „teorii umysłu”, nie funkcjonuje ona tak żywiołowo jak naturalna „psychologia ludowa” istot ludzkich. [32] Nie należy sądzić, że sieć neuronów odpowiedzialna za poczucie humoru zajmuje pojedynczy obszar w  mózgu. W  rzeczywistości jest to bardzo złożony, czasowo i  strukturalnie rozproszony system wymagający skoordynowanej sieci reakcji uczestniczących w  tworzeniu oczekiwań i  skojarzeń, dostrzeganiu niespójności, dokonywaniu korekt przywracających spójność oraz oczywiście reakcji emocjonalnych i ekspresyjnych. Mobbs i in. (2003) zaobserwowali aktywację mezolimbicznego „układu nagrody”, w  tym pola brzusznego nakrywki, jądra półleżącego/prążkowia brzusznego i  ciała migdałowatego, a  także aktywacji różnych regionów poznawczych i  semantycznych, również dolnego zakrętu czołowego (odpowiedzialnego za tworzenie wstępnych oczekiwań), skrzyżowania skroniowo-potylicznego (uczestniczącego

w  wykrywaniu sprzeczności), ośrodka Broki oraz bieguna skroniowego (dostrzeganie spójności lub rozwiązywanie niespójności). Zaobserwowano także aktywność innych części mózgu, przypuszczalnie powiązanych z wyrażaniem humoru, w tym dodatkowego pola ruchowego i części grzbietowej przedniej części zakrętu obręczy. [33] Niektórzy filozofowie i logicy uznający prawomocność różnych „paraspójnych” logik nie zgadzają się z  poglądem o  fundamentalnej naturze zasady niesprzeczności. Ich zdaniem pewne rodzaje sprzeczności mogą być uzasadnione. W odniesieniu do tej kwestii zachowamy się jak agnostycy, chodzi nam bowiem o  to, że subiektywne poczucie prawomocności występujące w  pewnym szczególnym rodzaju umysłu – w  takim, jaki posiadamy zwykle my, ludzie – z  historycznego punktu widzenia stanowi źródło i (możliwy do podważenia) wzorzec, w odniesieniu do którego ocenia się wszystkie logiki i narzędzia logiczne. [34] Eksperymentatorzy poszukujący dowodów na to, że niemowlęta zauważają stałość przedmiotów zaproponowali – i  zastosowali w  praktyce – wskaźniki, z  których próbują wywieść poziom zaskoczenia lub jego braku u badanych. Do wskaźników tych zaliczają się takie wymierne parametry jak preferencyjne spoglądanie w  określonym kierunku, wyrażanie emocji i  tętno. Atrybucja rzeczywistego przeświadczenia o  „stałości przedmiotu” stanowi teoretyczne następstwo tych pomiarów, lecz we wszystkich tych eksperymentach stwierdzono raczej obecność u  niemowląt tego, co uznajemy za wyraz zaskoczenia. [35] Chociaż zapewne korzystniej byłoby określić tę kategorię mianem „emocji poznawczych”, moglibyśmy zostać opacznie zrozumiani ze względu na dość szerokie zastosowanie terminu „poznawczy” i  jego pochodnych do wszystkich wyników przetwarzania informacji przez umysł, zarówno epistemicznych, jak i  pragmatycznych (Kirsh, Maglio 1994). Ponadto część badaczy (np. Griffiths 1997) już zastosowała termin „wyższe emocje poznawcze” do nazwania emocji, których mechanizmy wyzwalające wymagają oceny poznawczej. Ta systematyka nie stoi w  sprzeczności z  naszą, lecz jest wobec niej ortogonalna. Emocje dzielimy więc raczej według rodzajów motywowanych przez nie zachowań niż według mechanizmów odpowiedzialnych za transdukcję sygnałów powiązanych z celami ich działania. [36] Odwrotne stwierdzenie również jest prawdą. Naturalne predyspozycje obserwatora do wykrywania różnych cech typowych dla płci sprawiają, że uznaje on osoby posiadające te cechy za atrakcyjne (seksowne). [37] Tutaj musimy zachować nieco większą ostrożność: właściwości przestrzennych odbieranych przez nas jako uroda niemowląt i  dzieci nie moglibyśmy postrzegać jako urody niezależnie od rozwiniętej w nas skłonności do pielęgnowania niemowląt, które tak wyglądają. Postrzegany przez nas urok jest nie tyle następstwem wykształconego w  nas sposobu reagowania, ile niezależnie istniejącą, dającą się postrzegać cechą.

[38] Zauważmy, że liczba doznań fenomenowych dostępnych nam za pośrednictwem naszych ciał znacznie przekracza liczbę zmysłów, które potrafimy nazwać słowami w  naszych językach. Istnieje wiele wewnętrznych przetworników zmysłowych wytwarzających wyraźne „odczucia” powiązane z  różnymi zdarzeniami fizjologicznymi (np. interoceptory dwutlenku węgla we krwi, lub, jak wyżej wspomniano, oksytocyny i adrenaliny). [39] Fizjologiczne następstwa emocji i percepcja tych następstw nie zależą od naszej woli – jeżeli emocje danego rodzaju występują, odczuwamy je. Ale zachowania powiązane z tymi emocjami co najmniej częściowo zależą od woli. Innymi słowy, różnego rodzaju dolegliwości bólowe (i przyjemności) o różnym nasileniu stanowią bodziec do działania, ponieważ jednak zaliczają się do informacji dostarczanych przez zmysły, możemy je modulować poznawczo w  odniesieniu do innych celów przy użyciu innych jednocześnie występujących emocji lub informacji pragmatycznych: w  razie konieczności ból można zignorować i  oprzeć się przyjemnościom. Na razie w  naszych rozważaniach nie zajmujemy się wieloma interesującymi zagadnieniami, takimi jak np. interakcje między poznaniem i emocjami w świetle teorii poznania i ich krytyki. Zob. Arnold 1960; Zajonc 1984; Lazarus 1984. [40] Ból bez walencji jest jakościowo podobnym odczuciem, którego po prostu nie postrzegamy jako problematyczne, co potwierdzają pacjenci otrzymujący morfinę (Melzack, Casey 1968). Szczegółową analizę zaburzeń odczuwania bólu przedstawił Grahek (2007). [41] Argumenty przemawiające za traktowaniem bólu jako podklasy emocji przytaczają Craig 2003; Gustafson 2006 i Vogt 2005. [42] Choć Prinz (2004) nie proponuje kategoryzacji emocji, teoretycznie mógłby się nie zgodzić z  naszą szeroką definicją. Uważa on ból, pragnienie i  głód za afektywne stany motywacyjne, nie za emocje. Sądzimy, że różnica zdań dotyczy tylko terminologii. Prinz dopuszcza istnienie takiej samej kategorii motywatorów obdarzonych walencją jak ta nazywana przez nas emocjami, lecz mianem „emocji” woli określać tylko jeden z  ich podzbiorów – mianowicie motywatory pobudzane przez poznawczą transdukcję informacji zwrotnych. Pozostałe nazywa bólami i  pragnieniami. My wolimy nazywać motywatory posiadające walencję emocjami, ponieważ uważamy, że czynnik różnicujący (złożoność procesu transdukcji) jest raczej funkcją motywacyjną niż cechą definiującą. [43] Bower (1981) wykazał, że wzbudzanie stanów emocjonalnych analogicznych do tych, które wystąpiły podczas określonego zdarzenia, ułatwia przywoływanie tego zdarzenia w pamięci. [44] Nagrody zewnętrzne takie jak pożywienie mają oczywiście „bezpośrednią” wartość dla organizmów jako środki pomagające im przetrwać, lecz pełnią one również funkcję

nagrody, wzbudzając bodźce somatyczne („przyjemności”) uruchamiające wewnętrzny mechanizm nagrody w  układzie limbicznym (Olds, Milner 1954). Doznania bólowe i  przyjemności somatyczne są rejestrowane w  układzie limbicznym analogicznie do katuszy i przyjemności emocjonalnych, dlatego istnieje swego rodzaju ośrodkowy układ nagrody pobudzany zarówno przez treści emocjonalne, jak i przez nagrody „zewnętrzne” takie jak pożywienie. [45] Opisowi ekspresji emocji autorstwa Franka poświęcimy więcej miejsca w rozdziale 12. [46] Konner (1982) proponuje opis romantycznej miłości sugerujący, że ma ona na celu namiętne rozpoczęcie nowego związku w przeciwieństwie do podtrzymywania istniejącej relacji i raczej motywuje do zachowań takich jak porzucanie partnera/partnerki. Zdaniem Griffithsa (2003) stanowisko to nie zgadza się z  podejściem Franka. Chcielibyśmy przedstawić dwa komentarze na ten temat. Po pierwsze, wydaje się, że dwie emocje opisywane odpowiednio przez Konnera i  Franka są odmienne. Nowa, namiętna miłość typowa dla romansu ma zupełnie inny charakter i  jakość niż miłość rodzinna do długoterminowego partnera. Każda ma własny cel, ale – podobnie jak wiele emocji – niekiedy mogą one wchodzić z  sobą w  konflikt. Co więcej, nawet gdyby tylko jeden z  tych opisów odpowiadał prawdzie, nie podważałoby to ani ogólnej tezy Franka, że emocje pomagają nam jednoznacznie sygnalizować nasze zaangażowanie, ani stwierdzeniu, iż poprzez emocje ewolucja skłania nas do zachowań, których nie wybralibyśmy w innych warunkach. [47] W  przypadku motywatorów podlegających bezpośredniej transdukcji krótkoterminowe koszty, które należy przezwyciężyć, nie są aż tak wysokie jak te związane z  oszukiwaniem w  kontekście społecznym. Często wystarcza wydatkowanie energii na działanie zamiast na niepodejmowanie działania. [48] Naszym zdaniem większość różnic zachowań obserwowanych wśród mieszkańców królestwa zwierząt posiadających bardzo podobną ogólną strukturę umysłu można wyjaśnić przede wszystkim różnicami budowy ciała i struktury emocjonalnej. [49] W  badaniach nad neuronami lustrzanymi (np. Gallese i  in. 1996; Rizzolatti i  in. 1996) wykazano tożsamość struktur nerwowych uczestniczących w  działaniu i  w postrzeganiu tego samego działania. W ostatnich pracach sugeruje się także identyczność obwodów neuronów odpowiedzialnych za percepcję oraz za powstawanie wyobrażeń (zob. Goldstone, Barsalou 1998; Kosslyn, Ganis, Thompson 2001), nie można więc wykluczyć, że neurony aktywne w  symulowanych światach Poppera to te same neurony, które odpowiadają za ruchy mięśni podczas rzeczywistej aktywności, lecz w  świecie rzeczywistym za hamowanie tych ruchów odpowiadają inne obwody nerwowe. Zwolennicy ideomotorycznej teorii percepcji i  działania (James 1890) oraz jej następczyni, teorii wspólnego kodu (np. Hommel i in. 2001), również opowiadają się za

poglądem, że percepcja i  działanie posiadają wspólne reprezentacje i  dlatego są z  sobą funkcjonalnie powiązane. Na niemożność istnienia konceptualizacji bez elementów percepcyjnych wskazują także Chalmers, French, Hofstadter (1995). [50] Nie wolno nam także zapomnieć o wątpliwości – bliskiej kuzynce dezorientacji. To również negatywna emocja, lecz słabsza. Nie wskazuje na pełną sprzeczność, raczej na częściową niespójność. [51] Wyniki najnowszych badań (Reber, Brun, Mitterndorfer 2008) wskazują na związki łączące prawdę i piękno. Częściej wierzymy w prawdziwość rzeczy i zjawisk pozytywnie pobudzających nasz zmysł estetyki niezależnie od tego, czy w  rzeczywistości są prawdziwe, czy nie. Być może zmysł estetyki również należy do emocji poznawczych. Ponadto aktualne teorie zabawy (Fagen 1993; Byers, Walker 1995; Spinka, Newberry, Bekoff 2001) sugerują, że poprzez zabawę doskonalimy swoje umiejętności – fizyczne, umysłowe i  społeczne. Istotnie, to przydatna cecha, ale tylko wtedy, gdy się ją wykorzystuje. Emocje „zabawy” lub „dokazywania” są tym, co zachęca nas do wydatkowania energii na czynności opisywane jako gry i zabawy. Jednak jeszcze nie jest dla nas jasne, czy pojęcie zabawy jest oddzielną emocją czy też stanowi bardzo pojemny termin odnoszący się do wielu innych pozytywnych emocji, w  tym do różnego rodzaju przyjemności związanych z  przebywaniem w  towarzystwie innych, olśnienia i  tym podobnych. Radość z poprawnego wykonania trudnej ewolucji na nartach wodnych lub na snowboardzie może stanowić nagrodę za utrzymanie zależnej od bodźców przedsionkowych równowagi w  trudnych warunkach, za sformułowanie właściwej prognozy, a także zapewne dać szczyptę satysfakcji w kontekście społecznym z udanego popisu przed grupą gapiów. [52] Nasze stanowisko odnosi się do wszystkich prób modelowania procesów decyzyjnych, w  których pośredniczą emocje. Nas jednak szczególnie interesują emocje epistemiczne. [53] AGI (ogólna sztuczna inteligencja) to niedawno ukuty termin na określenie dziedziny badań o  odmiennych celach niż częściej spotykana AI – sztuczna inteligencja (uczenie maszynowe). Obecnie znane są one odpowiednio jako silna i  słaba sztuczna inteligencja (weak and strong Artificial Intelligence). [54] Ten akapit zaczerpnięto ze zmianami z Dennett 2007d. [55] Przymiotnik „nieekonomiczny” ujęliśmy w  cudzysłów, by wskazać na naszą dezaprobatę dla tego określenia. Procesy te są po prostu nieefektywne z pewnego punktu widzenia. Każda architektura wykorzystująca zasoby do osiągnięcia jakiegoś celu z  konieczności uwzględnia kompromisy – optymalizacja pod kątem jednego czynnika pociąga za sobą nieefektywność w  innym zakresie. Tak zwana „nieekonomiczność”

stanowi koszt – w  rzeczywistości niezbędny kompromis i  niewielki koszt ponoszony w celu czerpania korzyści z bardzo odmiennego wyniku uzyskanego drogą komputacji. [56] Co ciekawe, gra w  Go okazała się znacznie bardziej odporna na AI. Chociaż nie wiemy, czy stanowi ona problem sztucznej inteligencji typu AI-complete, z  pewnością wymaga znacznie głębszego modelowania ludzkiego myślenia przestrzennego niż szachy. Zob. też Müller 2002. [57] Mamy tu na uwadze architektury symboliczne (Fodor, Pylyshyn 1988; Fodor 2004a,b), modele koneksjonistyczne (McClelland, Rumelhart, PDP Research Group 1986; Rumelhart, McClelland, PDP Research Group 1986; Elman 1991; Elman i  in. 1996), modele układów dynamicznych (zob. np. Thelen, Smith 1994; van Gelder i  in. 1995), wyżej wymienione zintegrowane systemy AGI, niektóre projekty sui generis lub hybrydowe, takie jak Leabra (O’Reilly 1998; O’Reilly, Munakata, McClelland 2000), lub model „aktywnych symboli” w  równoległych tarasowych architekturach skanowania (Hofstadter, FARG 1995; French 1995). Teoretyczny opis koneksjonistycznosymbolicznej hybrydy zaproponował też Marcus (2001). [58] Wiele dowcipów wymyślonych przez komika Jacka Benny’ego odnosi się do jego rzekomego skąpstwa. Ten dialog uznaje się za jego najlepszą kwestię i chociaż od chwili jego śmierci przywoływano ją nieskończenie wiele razy, wkrótce zapewne odejdzie w  zapomnienie. Dowcip wymagający przypisu nie przetrwa długo na tym świecie, jak zauważyliśmy w analizie dowcipu 5 w rozdziale 3. [59] Chociaż pingwiny składają jaja, w  tym kontekście nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ większość z nas nie traktuje jaj pingwinów jako pożywienia – nie stanowią one części naszej kultury ani doświadczenia. [60] Lub problemem Elliota: Damasio (1994, s. 46–50) opisuje pacjenta ze zdiagnozowanym upośledzeniem emocjonalnym. Stawia hipotezę, że właśnie to przysparza mu ogromnych trudności w  życiu społecznym. Pacjent całymi godzinami potrafi rozważać różne możliwości działania, wskutek czego dosłownie nigdy nie podejmuje decyzji. [61] Psycholingwiści wykazali, że w  procesie rozumienia wypowiedzi na etapie pierwszego przybliżenia wszystkie znaczenia danego określenia są dostępne jednocześnie aż do chwili uzyskania informacji ujednoznaczniających (zob. np. Swinney, Tanenhaus 1979; Leiman, Seidenberg 1979). Proces ten zwykle przebiega niezauważalnie, lecz ma wyraźnie dostrzegalne, dające się badać skutki odległe. [62] Prawdopodobieństwo napotkania MENU w  kontekście RESTAURACJA jest więc wyższe niż w  kontekście DENTYSTA, co oznacza, że MENU wiąże się z  wyższym prawdopodobieństwem napotkania słowa ZIEMNIAK użytego w  odniesieniu do

„gotowanego warzywa” niż „czegoś do zasadzenia” w  kontekście UPRAWA ROLI lub „części podziemnej rośliny” w kontekście BIOLOGIA ROŚLIN. [63] Jak na ironię, to właśnie szybkość dostępu częściowo przyczyniła się do powstania teorii ram odniesienia (Minsky 1974, 1984). Nie wiemy, dlaczego już wtedy nie dostrzeżono walorów aktywacji „dokładnie na czas”. Przeciwieństwem „dokładnie na czas” jest „na wszelki wypadek” – rodzaj obfitującego w reprezentacje, pełnego modelu przetwarzania danych popularnego kilka lat temu, gdy powstawały teoria ram odniesienia i  teoria skryptów. Podejrzewamy, że złudzenie istnienia ram odniesienia w  połączeniu z  tym modelem doprowadziły badaczy do zaproponowania tych nieporęcznych i niedających się obronić modeli mechanizmów poznawczych. [64] Poniższe omówienie pracy Hurona (2006) zwraca uwagę na jeden z  najbardziej doniosłych pomysłów w  kognitywistyce: przyznanie, że pewne świadome działania i  procesy poznawcze mają swoje podprogowe, a  nawet głęboko nieświadome (i niedostrzegalne) odpowiedniki, co oczywiście wymaga zaproponowania dobrego modelu zakładającego ich istnienie. Teoretycy gramatyki generatywnej już dawno pozbyli się obaw co do proponowania niepoddających się introspekcji przesunięć (moves), z których część okazała się później nie mieć podstaw, lecz idea, że zasadniczo nie określamy do końca, o czym myślimy, a o czym nie myślimy, zyskała sobie powszechną aprobatę. [65] Uwaga: przykłady te zostały z  konieczności wyartykułowane (mniej więcej tak, jakbyśmy mówili do siebie), by można je było przekazać czytelnikowi, ale chwili uaktywnienia się danego przeświadczenia nie musi sygnalizować akceptacja racjonalnego wnioskowania („Hmm, wierzę jej”) ani wyraźny, świadomy akt przypominania sobie o  czymś („Ach, tak! To wczorajsza kawa!”). Gdy później ktoś zapyta nas o  źródło naszego przeświadczenia, możemy nie wiedzieć, snuć domysły lub konfabulować („Skosztowałem”. „Nie, nie skosztowałeś, tylko spojrzałeś na filiżankę”). Mamy mniej „uprzywilejowany dostęp” do funkcjonowania naszych umysłów, niż przypuszczają zwolennicy niektórych tradycji filozoficznych. [66] Porównajmy ten opis wyszukiwania heurystycznego z  problemem, wobec którego stoją amerykańskie służby wywiadowcze próbujące zapobiegać atakom terrorystycznym. Każda agencja dysponuje z  góry określonym budżetem, więc musi podejmować ryzykowne próby oszczędzania, wydatkując środki tylko wtedy, gdy jej pracownicy uznają, że mogą wnieść znaczący wkład w aktualną sytuację. [67] Z pewnym rozbawieniem zauważamy, że my, ludzie nauki, co rusz dopatrujemy się głębokich paraleli między humorem i  badaniami naukowymi. Zastanawiamy się, czy bankierzy przypadkiem nie opracowaliby teorii humoru opartej wyłącznie na koncepcji ryzykownych inwestycji, a hydraulicy nie opisaliby tego zjawiska wyłącznie w kategoriach ciśnienia i przecieków.

[68] To zjawisko automatycznego wyszukiwania heurystycznego należy odróżnić od świadomego (oraz często, ale nie zawsze zamierzonego) zastosowania konkretnych heurystyk, takich jak heurystyka „płynności” (Schooler, Hertwig 2005), „najlepszego wyboru” (Gigerenzer, Goldstein 1996) lub „naśladowania większości” (Boyd, Richerson 2005) do rozwiązywania problemów i  podejmowania ważnych decyzji. Zob. też Gigerenzer 2008. [69] Od razu można sobie wyobrazić obliczeniową architekturę sztucznej inteligencji, w  której usuwanie błędów mogłoby się odbywać automatycznie i  sporadycznie „w tle”, podobnie jak program Google Desktop aktualizuje indeksy, gdy akurat nie wykonuje zadań o  wyższym priorytecie. Taka sztuczna inteligencja – jeżeli rzeczywiście możliwe byłoby jej stworzenie – nie potrzebuje systemu nagród, który motywuje i  pobudza do działania nasze procesy odpowiedzialne za usuwanie błędów, a tym samym ze swej natury jest pozbawiona możliwości docenienia humoru. Może być zdolna do zrozumienia zjawiska humoru u  człowieka w  taki sam sposób, jak rozumiałaby zjawiska pragnienia, głodu lub pożądania, może nawet użyłaby tej wiedzy do tworzenia treści humorystycznych i wykorzystywała je w swoich kontaktach z nami. Ale oprócz naukowej ciekawości nie będzie miała apetytu na humor. Powrócimy do tego zagadnienia w rozdziale 13. [70] Jak można się domyślać, wykrycie doraźnie szkodliwego błędu sprzyja powstaniu emocji o  zdecydowanie negatywnej walencji, a  to prawie zawsze niszczy humor. Tylko aktualnie nieszkodliwe błędy mogą stanowić źródło humoru, jeżeli są to nasze własne błędy. Błędy innych to zupełnie inna sprawa, co wyjaśnimy w dalszej części książki. [71] Właściwe tempo i  subtelność wyjaśniamy w  kategoriach mikrodynamiki przekazu w dalszej części książki. [72] Z  rezygnacją używamy terminu „qualia” w  odniesieniu do subiektywnych właściwości świadomych doświadczeń, mimo że filozofowie – którzy ukuli ten „techniczny” termin – obciążyli go ogromnym, zupełnie niepotrzebnym bagażem konceptualnym i  ideologicznym (zob. Dennett 1988, 1991, 2005), co wzbudza nasz sprzeciw. [73] W  rozdziale 11 omawiamy pewne hipotetyczne pomysły na temat mikrostruktury qualiów rozbawienia. [74] Syn dziadka jest jednocześnie ojcem wnuka. [75] Trumna. [76] Panksepp i  Burgdorf (1999, 2003) prezentują dane sugerujące istnienie „śmiechu” u szczurów, choć niekoniecznie oznacza to zdolność tych zwierząt do odbioru humoru.

[77] Efekt Baldwina (wprowadzenie do zagadnienia proponuje Dennett 1991, 1995, 2003) to mechanizm koewolucyjny, dzięki któremu wyuczone zachowania (oczywiście niemogące bezpośrednio utrwalić się w  liniach zarodkowych) zmieniają warunki środowiska na tyle, że stwarzają presję selekcyjną sprzyjającą wszelkim innowacjom genetycznym zwiększającym zdolność do opanowania tych nowych zachowań, a  nawet zmieniają je w dłuższej perspektywie czasowej w przekazywany genetycznie „odruch” – oto jak dobór naturalny, nie odwołując się do cudów, przenosi innowacje z oprogramowania na sprzęt. [78] „Wtedy wydawało mi się, że to dobry pomysł!” W  wielu żartach i  kawałach wyrażenie to symbolizuje głupotę, a  w najlepszym razie gapiostwo, ale tak naprawdę powinniśmy je uznać za wyraz przenikliwości i  inteligencji. Każda istota, która może zgodnie z  prawdą powiedzieć (i pomyśleć): „Wtedy wydawało mi się, że to dobry pomysł!”, zdradza niesłychaną lotność umysłu. My, istoty ludzkie, nie tylko potrafimy myśleć, lecz także przypominać sobie nasze wcześniejsze myśli i analizować je – co nam się wydawało, dlaczego uznaliśmy coś za dobry pomysł, a  następnie, co poszło nie tak. Nie znamy żadnych dowodów sugerujących, że jakikolwiek inny gatunek na naszej planecie potrafi myśleć w ten sposób. [79] Wcześniejszą wersję hipotezy, zgodnie z  którą rozbawienie jest nagrodą za utrzymywanie epistemicznej spójności danych, prezentuje Hurley (2006). Niedawno podobne poglądy przedstawił również Clarke (w druku). [80] Wielu badaczy zaczęło już zgłębiać neuronaukowe korelaty humoru (np. Mobbs i in. 2003; Mobbs i in. 2005; Moran i in. 2004; Samson, Zysset, Huber 2008, 2009; Shammi, Stuss 1999; Watson, Matthews, Allman 2007; Wild i  in. 2006; przegląd badań można znaleźć w Uekermann, Daum, Channon 2007 lub Wild i in. 2003), ale do tej pory udało im się zaobserwować jedynie to, że w  omawianym zjawisku pewną rolę odgrywają ośrodki nagrody, ośrodki odpowiedzialne za odbiór i przetwarzanie bodźców językowych oraz semantycznych, a  także sieci przetwarzania błędów. Spostrzeżenia te trudno uznać za bardzo zaskakujące. Są ciekawe, lecz nie rzucają zbyt wiele światła na rutynowy charakter usuwania błędów w  rozumowaniu (debugowania) podczas powstawania zjawiska humoru. Zdaniem Samsona i  in. (2008), różne mechanizmy logiczne przypuszczalnie wykorzystują odmienne sieci w  mózgu, co w  dużej mierze odpowiada naszym przewidywaniom, że w  mózgu nie istnieje pojedyncza sieć odpowiedzialna za przetwarzanie bodźców humorystycznych, nic, co można by uznać za scentralizowane poczucie humoru. Pragnęlibyśmy zaproponować neuronaukowcom nowe kierunki poszukiwań: w  rozdziale 10 przedstawiamy pewne sugestie dotyczące trudności, w których obliczu staną podczas poszukiwań korelatów ugruntowanych przeświadczeń na poziomie neuronów.

[81] W  tym samym duchu Fauconnier prezentuje swoje przestrzenie mentalne wraz z  rodzajami operacji, które mogą oraz które nie mogą w  nich występować, nie mówiąc prawie nic o  tym, jak realizowałyby je konkretne struktury mózgu. Nasze propozycje można więc zaliczyć do tej samej grupy, co prace Minsky’ego (2006), Hofstadtera (2007) i  Humphreya (2006). Przeglądu wysuwanych przez nich propozycji dokonał Dennett (2007bc). U  tego samego autora (Dennett 1991) można także znaleźć inne przykłady podobnych rozwiązań. [82] Należy zauważyć, że mięsień okrężny oka jest również aktywny, gdy na naszej twarzy pojawia się grymas bólu (Ashraf i  in. 2009; Harris, Alvarado 2005; Kunz, Prkachin, Lautenbacher 2009; Prkachin 1992), co może także stanowić reakcję na postrzelenie w grze. W przyszłych badaniach odruch ten można jednak łatwo uwzględnić za pomocą systemu kodowania ruchów mimicznych (Facial Action Coding, FAC) (Ekman, Friesen 1978) podczas obróbki nagrań wideo, który odróżnia grymas bólu od uśmiechu Duchenne’a na podstawie innych cech charakterystycznych. [83] Nałogowi kalamburzyści świadomie, a  nawet odruchowo, analizują wszelkie wypowiedzi w  poszukiwaniu możliwości tworzenia kolejnych zabawnych kombinacji. Językoznawca Pim Levelt, wirtuoz wśród kalamburzystów, przyznaje, że automatycznie śledzi docierające do niego treści pod kątem tego rodzaju okazji, ale odrzuca większość kandydatów. Psycholog Richard Gregory postępował tak samo. Różnica między genialnym i  koszmarnym kalamburzystą polega głównie na tym, jak wysoko zawieszą sobie poprzeczkę, zanim podzielą się z innymi wynikami swoich wysiłków. [84] Gdy komputerom po raz pierwszy powierzono zadanie przetwarzania języka naturalnego, naukowcy ze zdumieniem i niejakim rozbawieniem odkryli, jak wiele zdań jest w  rzeczywistości niejednoznacznych. Komputery doskonale radziły sobie z wynajdowaniem niezamierzonych, niewyobrażalnych, lecz gramatycznie uzasadnionych analiz składniowych na pozór niewinnych i  jednoznacznych zdań. Wyniki ich prac zwróciły uwagę na ogromną liczbę operacji komputacyjnych wykonywanych nieświadomie przez umysły rozmówców w  toku normalnej konwersacji. Nieświadomie wytwarzane inferencje stanowią doskonałe podłoże dla humoru. [85] Geoffrey Hinton opracował pomysłowe doświadczenie przybliżające nam ten aspekt asymetrii. Rzucamy dużą garść wykałaczek w  powietrze i  zatrzymujemy je w  locie (fotografujemy?) z  końcami ułożonymi we wszystkich możliwych kierunkach. Czy wykałaczek ułożonych pionowo będzie tyle samo, co ułożonych poziomo? (decyzja co do ścisłości stosowania pojęć „pionowy” i „poziomy” zależy od nas). A może jednych będzie więcej niż drugich? Odpowiedź brzmi: o  wiele więcej wykałaczek przyjmie położenie poziome, ponieważ istnieje nieskończenie wiele możliwości spełnienia tego kryterium (np. względem stron świata: N, S, E, W, NE...), ale tylko jedno położenie pionowe. Teraz rzućmy w  powietrze kilkanaście talerzy (lub płyt kompaktowych). Zaobserwujemy

odwrotną prawidłowość. To bardzo intrygujące spostrzeżenie, jednak chyba zbyt wielowymiarowe, by ktokolwiek, nawet Steven Wright, mógł je skondensować w zgrabne powiedzonko. Chociaż może się mylimy? Wszak czasami utrzymanie poziomu wymaga zachowania pionu. [86] Istnieje kategoria kiepskich gier słów wywołujących u nas jęk zawodu. Dlaczego – zamiast się śmiać – jęczymy? Cóż, czasami robimy jedno i  drugie jednocześnie, wzdychając w  charakterystyczny sposób. Z  naszego punktu widzenia jęk stanowi po prostu reakcję na rozczarowanie niskim poziomem kreatywności kalamburzysty lub wyraz niezadowolenia z  użycia przez niego nieprzyjemnych treści. To rozczarowanie może współwystępować z rozbawieniem. Chociaż gra słów nie była w dobrym guście ani szczególnie oryginalna, to jednak na chwilę wpuściła nas w maliny. W innych sytuacjach możemy nie odczuwać ani odrobiny rozbawienia, wtedy tylko jękniemy, a  może jękniemy i uśmiechniemy się tak jak stewardesy linii Pan Am? [87] Niekiedy rozbawienie może ustąpić miejsca przeważającej pozytywnej emocji, np. gdy dzięki dostrzeżeniu popełnionej przez siebie pomyłki odkrywamy jakąś niezwykle istotną prawdę, nasz zachwyt może przeważyć nad odbiorem humoru. [88] W  książce Evolution: The Modern Synthesis napisał: „Nie mają genów w  sensie precyzyjnie kwantyfikowalnych części substancji dziedzicznych, dlatego nie występuje u  nich konieczność dokładnego podziału systemu genetycznego w  procesie mitozy” (Huxley 1942, s. 131). [89] Rekurencyjność nie wiąże się z  koniecznością tworzenia nieskończonej liczby przestrzeni mentalnych. Z  pewnością istnieje (dość płytka) granica głębokości takiej rekurencji. Możemy się o  tym sami przekonać, konstruując coraz dłuższe zdania typu: „Myślałem, że myślałaś, że ja myślałem, że ty myślałaś...” aż do chwili, gdy przestajemy rozumieć znaczenie wypowiedzi bez uciekania się do analiz wymagających papieru i ołówka (z reguły dzieje się tak już po kilku warstwach). Zakłopotania wywołanego tego rodzaju zdaniami nie można uznać za precyzyjną miarę naszej sprawności poznawczej, ponieważ do pewnego stopnia stanowi ona artefakt naszego dążenia do formułowania wypowiedzi we względnie jednoznaczny sposób. Oglądając oparte na aluzjach komedie obyczajowe śmiejemy się, a  przecież nie reagowalibyśmy tak, gdybyśmy milcząco nie założyli np., że bohaterka nie spodziewała się, że bohater wie, że ze względu na znajomość pewnych faktów zależy jej na znalezieniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego on nie chce jej powiedzieć, gdzie był poprzedniego wieczora! Ale wyjaśnienie tego osobie z zewnątrz może wymagać sporo wysiłku. [90] Ramachandran i  Blakeslee (1998) wyjaśniają ten przykład na gruncie teorii „fałszywego alarmu” (pochodna teorii rozwiązywania niespójności). Ich zdaniem śmiejemy się, ponieważ chcemy pokazać, że chociaż na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda poważnie, w  rzeczywistości wszystko jest w  porządku (w tym przypadku nikt

nie odniósł obrażeń). Gdyby mężczyzna został ranny, a  my wiedzielibyśmy o  tym, nie śmialibyśmy się, ponieważ fałszywy alarm w  okazałby się prawdziwy, co wzbudziłoby w nas niepokój. My uważamy jednak, iż nieobecność śmiechu w przypadku dostrzeżenia obrażeń ma inne podłoże. Humor pozostaje, lecz gdy mężczyzna zostaje ranny, pojawiają się w nas sprzeczne emocje, w wyniku czego współczucie i/lub empatia tłumią humor. To wyjaśnia, dlaczego w  podobnych sytuacjach musimy powiedzieć: „Nie powinienem się śmiać, ale...”. W tym przypadku humor zostaje zgaszony przez współczucie. Sprzecznymi emocjami zajmiemy się bardziej szczegółowo w następnej części niniejszej książki. [91] Na świecie żyje więcej osób trzecich (miliardy) niż nas samych (1), co może tłumaczyć, dlaczego istnieje więcej przykładów humoru trzecioosobowego niż pierwszoosobowego. Naszym zdaniem przyczyny tej prawidłowości są inne – chociaż możemy przyjmować, i  rzeczywiście często przyjmujemy, wiele punktów widzenia, najczęściej snujemy myśli z naszej własnej perspektywy. [92] W  arcydziele Jacquesa Tatiego Wakacje pana Hulot, ukrywający się na wysokiej skarpie chłopcy zabawiają się kosztem pieszych idących chodnikiem poniżej. Co jakiś czas jeden z chłopców głośno gwiżdże. Przechodnie odruchowo rozglądają się, próbując zlokalizować źródło dźwięku. Co się dzieje? Wreszcie pewien mężczyzna spogląda w górę i wpada na latarnię. Bingo! Wygrał chłopiec, który najlepiej zgrał w czasie swój gwizd z rytmem kroków pieszego. [93] W  późniejszej pracy Tell Me a  Story: New Look at Real and Artificial Intelligence (1991) Schank prezentuje koncepcję, że opowiadania mają za zadanie przede wszystkim ciągle przypominać nam o lekcjach płynących z doświadczeń własnych i innych. [94] Podobny wyścig zbrojeń, a  następnie krzywą habituacji można dostrzec w  pornografii. Coś, co podnieca stosunkowo niewinnego nastolatka w  okresie dojrzewania, starzejący się uwodziciel uzna za nijakie i z uporem będzie poszukiwał coraz ostrzejszych doznań, przy okazji utrzymując branżę wytwarzającą egzotyczne dzieła o tematyce erotycznej. [95] Tak, rekurencyjne. Najprostszy przykład humoru rekurencyjnego opartego na nastawieniu intencjonalnym (czyli humoru drugiego rzędu opartego na nastawieniu intencjonalnym): widz może stwierdzić, że jedna postać w  dowcipie lub w  skeczu prezentuje w pełni racjonalny punkt widzenia, lecz sposób postrzegania punktu widzenia tej postaci przez inną postać wywołuje efekt humorystyczny, ponieważ ta druga postać w  jakiś sposób dowiedziała się, że pierwsza postać uważa, iż druga postać żywi błędne przeświadczenie. Złożoność opisywanej sytuacji ograniczają tylko zakres uwagi i pojemność pamięci roboczej widzów. [96] Niewystarczająca wiedza o świecie może uodpornić odbiorców na humor, natomiast wiedza zbyt rozległa może go zniszczyć. W  najbardziej oczywistych przypadkach

przedwczesne podanie odbiorcy informacji kluczowej do właściwego odbioru puenty jest zabójcze dla humoru. Niektórym zbyt wyrafinowanym odbiorcom nie trzeba niczego przypominać, gdyż ich umysły pracują szybciej niż umysł niedoszłego komika (który nie zdąży spalić żartu, prędzej sam spali się ze wstydu). [97] Alexander Chislenko (1998) zapewne był pierwszym naukowcem, który zaliczył dowcipy do kategorii bodźców ponadnormalnych. [98] A właściwie „D’oh!” (przyp. tłum.). [99] Jak się dowiedzieliśmy, humor zawarty w  tym dowcipie można także odebrać bezpośrednio w  pierwszej osobie. Pewien odbiorca powiedział nam, że nie zauważył dwuznaczności w  poradzie dyspozytorki, dopóki nie dowiedział się o  wystrzale. W  tej samej chwili zostało obalone jego własne ugruntowane przekonanie co do tego, że myśliwy sprawdza tętno kolegi. [100] Zauważmy, że znaczna część humoru wykorzystuje nastawienie intencjonalne, ale tylko pewna jego podklasa pozostaje silnie od niego uzależniona. Rozróżnienie to częściowo wyjaśnia unikanie humoru wieloosobowego. [101] Wiele eksperymentów w  dziedzinie psychologii i  neuronauki poznawczej słusznie krytykuje się za brak „prawomocności ekologicznej”, czyli za tworzenie sztucznych warunków badawczych (prawie) na pewno w  znaczący sposób wypaczających uzyskane wyniki (Neisser 1976; Brewer 2000). [102] Zob. . [103] Jeżeli należycie do tej grupy naukowców, nie wahajcie się zaprosić nas do współpracy przy opracowywaniu hipotez, metod i  protokołów badawczych. Chętnie pomożemy. [104] Ten archetyp żartu występuje w  wielu odmianach: z  udziałem pilota II  wojny światowej przy rozbitym samolocie, poparzonego napalmem weterana wojny w  Wietnamie, a  może nawet – kto wie? – rannego Gala odpowiadającego na pytanie Juliusza Cezara. Zacytowana puenta była wielokrotnie wykorzystywana jako tytuł powieści, dramatów, filmów, piosenek, a  także brytyjskiej komedii sytuacyjnej. Najwyraźniej nietypowe zestawienie bólu i  wesołości przemawia do ludzi wszystkich epok i ras bez względu na wiek oraz gusta. [105] Gdyby chodziło o nieistotną informację, mózg w ogóle nie zadawałby sobie trudu jej przetwarzania. Gdy zimą wyglądamy przez okno na las, na tle nieba widzimy bezładną plątaninę setek, a  może nawet tysięcy gałęzi, ale nie zwracamy na to uwagi, dopóki z  jakiegoś powodu fakt ten nie nabierze znaczenia lub nie wyda nam się ważny. „Kwitnąca, brzęcząca dezorientacja” Williama Jamesa w  umyśle niemowlęcia szybko

dzieli się na dezorientację istotną, która przeszkadza, i dezorientację, na którą można nie zwracać uwagi. [106] Semantyka fikcji to ciekawe i  subtelne zagadnienie w  filozofii języka. Zob. np. Lewis 1978; Currie 1986; Byrne 1993; Levinstein 2007. [107] Oczywiście odbiorcy, przypisując różną wagę informacjom zawartym w  zagadce, mogą stawiać odmienne hipotezy. Niektórzy, widząc, że rodzice najwyraźniej się nie rozpoznają, zaczynają się zastanawiać, jak mogli oni spłodzić dziecko, nie wiedząc o sobie nawzajem. Do głowy może im przyjść zapłodnienie in vitro lub dawstwo gamet, chociaż ten tok rozumowania nie zalicza się do szczególnie obiecujących. Nasza teoria przewiduje, iż ludzie, którzy tak myślą, nie przyjmują hipotezy o ojcu i nie uważają całej sytuacji za zabawną (przyznajemy, trudno to potwierdzić doświadczalnie). [108] Wyer i  Collins omawiają także zasadę uszczegóławiania poznawczego (cognitive elaboration), która ich zdaniem rządzi procesem rozwiązywania niespójności. Ta uwaga wydaje nam się trywialna, ponieważ uszczegóławianie poznawcze występuje podczas prób rozumienia każdej sytuacji – humorystycznej lub nie. Nieustanne rozprzestrzenianie się aktywacji (JITSA) oznacza, że uszczegóławianie poznawcze odbywa się bez przerwy i  chociaż przyczynia się ono w  pewnym stopniu do powstawania rozbawienia, do tworzenia oraz do eliminacji błędnych ugruntowanych przekonań, nie odgrywa ona kluczowej roli we wzbudzaniu rozbawienia. [109] Istnieje jeszcze kilka innych różnic, np. Minsky zakładał, że jego teoria nie funkcjonuje sama, lecz wraz z freudowskimi cenzorami tabu wyjaśnia wszystkie zjawiska humoru. Dla Minsky’ego humor zawsze zawiera szczyptę pikanterii: dziecinną radość z  nieprzyzwoitości i  z uniknięcia kary. Chociaż przyznajemy, że ten aspekt wzmaga doznania płynące z  wielu epizodów humoru, nie uważamy go za zasadniczy element komizmu. [110] Alternatywa – doskonała pewność dedukcji w niedoskonałym świecie – grozi nam nieskończonym przetwarzaniem informacji lub zablokowaniem procesu myślenia w ogóle. [111] Choć LaFollette i Shanks mają rację w zaprezentowanych pod koniec swojej pracy swobodnych spekulacjach, że teoria humoru wpłynie na kształt epistemologii i  filozofii umysłu, naszym zdaniem bardzo się mylą w swoim opisie humoru, który dla nich stanowi oscylację o  wysokiej częstotliwości lub „migotanie” umysłu między dwoma zbiorami przeświadczeń przy zachowaniu właściwego „dystansu mentalnego” od bodźców „dostarczających przestrzeni do migotania” (1993, s. 333). To ostatnie stwierdzenie eksponuje różnicę między ich modelem i naszym. [112] Zgodnie z  naszym modelem ten przykład nie jest śmieszny, gdyż obalone przeświadczenie nie zostało wprowadzone niepostrzeżenie do przestrzeni mentalnej, lecz stanowi zwykły przypadek błędnej informacji. Chociaż aktywne przeświadczenie uległo

ugruntowaniu, ugruntowanie to nie nastąpiło na skutek wyciągnięcia pochopnego wniosku. [113] Podobno kiedyś zapytano Dorothy Parker, czy można ułożyć dowcip o kacu. Miała odpowiedzieć bez wahania: „Kac to prawdziwy gniew gron”. [114] Niecenzuralne żarty można porównać do czekoladek w  świecie humoru. Godne uwagi jest to, że przez kilka tysięcy lat gorącą, niesłodzoną czekoladę pijano tak samo jak czarną kawę, dopóki ktoś nie wpadł na pomysł dodania cukru do sproszkowanych ziaren kakao. Znacznie wcześniej w  historii autostymulacji człowieka pojawił się równie błyskotliwy pomysł polegający na zmieszaniu humoru podstawowego z wielowymiarowymi przyjemnościami czerpanymi z (samego wspomnienia) seksu. [115] Zillmann i współpracownicy (Zillmann, Katcher, Milavsky 1972) odkryli także, że nawet pobudzenie spowodowane wysiłkiem fizycznym (takim jak bieganie po bieżni) może zostać przekształcone w efekty psychologiczne. [116] Od nazwiska Donalda Hebba (1949), który sformułował następującą zasadę zapamiętywania: „Neurony wykazujące jednoczesną aktywność wzmacniają powiązania między sobą”. Często odnosi się ją do powstawania dendrytycznych połączeń między neuronami, lecz znacznie szersze zastosowanie znalazła ona w  modelach uczenia się i zapamiętywania. [117] Clark (1970) definiuje humor jako niespójność plus „rozbawienie”. Należałoby z  tego wnosić, że rozbawienie jako takie nie istnieje, lecz raczej stanowi amalgamat poznawczego wykrywania niespójności oraz pewnego rodzaju przyjemności. My jednak uważamy, iż rozbawienie istnieje i  jest czymś więcej niż tylko wrażeniem powstającym z  połączenia różnych rodzajów przyjemności w  określonych kontekstach poznawczych, chociaż przyjemności te w finezyjny sposób wzmagają intensywność jego doznawania. [118] Uprościliśmy bardzo złożone zbiory myśli przychodzących nam do głowy w ciągu dwuminutowego zjazdu kolejką. Zapewne istnieje kilka różnych fałszywych ugruntowanych przeświadczeń o charakterze somatycznym, które pojawiają się, gdy nasze ciała miotane są na różne strony szybciej, niż możemy przewidzieć. Analizę ich wszystkich pozostawiamy czytelnikom. [119] Mówiąc bardziej precyzyjnie, nie można samemu sobie sprawić gargalesis – łaskotania wywołującego śmiech, zwykle kojarzonego przez nas z  humorem. Możemy jednak samodzielnie wywoływać knismesis, czyli nieprzyjemne doznanie odbierane wtedy, gdy chodzi nam po skórze jakiś owad, a  nawet gdy muskamy skórę piórkiem (Hall, Allin 1897). [120] Gregory (1924) wysuwa podobną hipotezę, jego zdaniem jednak odruch ten ostrzega nas nie przed owadami i  gryzoniami, ale przed odsłonięciem wrażliwych na

zranienie miejsc podczas walki wręcz. Black (1984) stwierdza, że najbardziej wrażliwe części naszego ciała chronią najsilniejsze odruchy obronne. [121] W  żargonie kognitywistyki tego rodzaju przeświadczenia niskiego poziomu określamy mianem poznawczo nieprzeniknionych (cognitively impenetrable). Mimo że na wyższym poziomie wiemy lepiej, nie przestają one na nas oddziaływać. [122] Niedawno zaobserwowano, że badani sądzący, iż łaskotała ich maszyna (chociaż była to nieprawda), uśmiechali się, śmiali i wiercili tak samo jak wtedy, gdy ich zdaniem łaskotał ich człowiek (Harris, Christenfeld 1999). Spostrzeżenie to prawdopodobnie stoi w  sprzeczności ze społecznymi teoriami łaskotania, lecz zgadza się z  naszym punktem widzenia, gdyż to nie określone działanie człowieka, lecz raczej rozpoznanie podmiotu obala nasze przeświadczenia powstałe na podstawie danych pochodzących od detektorów gryzoni. Kolejny ciekawy eksperyment sprawdzający nasze przewidywania polegałby na obserwacji reakcji badanych nieświadomych, co ich dotyka, łaskotanych przez człowieka, automat do łaskotania i  prawdziwego gryzonia (lub tarantulę). Uważamy, że żaden z badanych nie zareaguje śmiechem. [123] Jak już wspomnieliśmy, osoba łaskotana przez dłuższy czas często zanosi się śmiechem na skutek powstałego w  ten sposób koktajlu emocjonalnego. Istnieje jeszcze inny, dobrze nam wszystkim znany rodzaj niepowstrzymanego śmiechu. Przypomnijmy sobie sytuacje, w których wiedzieliśmy, że nie powinniśmy się śmiać, lecz po prostu nie mogliśmy się powstrzymać – staraliśmy się zdusić atak śmiechu, lecz nie mogliśmy stłumić ogarniającej nas fali wesołości! Przyczyną tak dużego nagromadzenia emocji mogą być różnego rodzaju informacje zwrotne. Mogą one zawierać np. rekurencyjne modelowanie za pomocą nastawienia intencjonalnego prób stłumienia śmiechu przez towarzyszące nam osoby oraz ich modeli naszego zachowania. Modele te napędzają się wzajemnie, podczas gdy ukradkowe spojrzenia informują nas, że wszyscy tak samo interpretujemy rozwijającą się sytuację. Czasami jednak sytuacja wymyka się spod kontroli. Śmiech z czegoś może sam w sobie być zabawny ze względu na kontekst. Jeżeli fakt, że śmiejemy się z  czegoś (z  czego nie powinniśmy), jest zabawny, zabawne jest również to, iż ktoś uznał za zabawny fakt, że ktoś inny uznał coś za zabawne i tak dalej. Właśnie w ten sposób powstają pętle dodatniego sprzężenia zwrotnego od czasu do czasu powodujące niekontrolowane wybuchy wesołości w  grupach młodszych uczniów. Takie pętle sprzężenia zwrotnego lub inne podobne sytuacje o  cyklicznej dynamice mogą stanowić przyczyny epidemii śmiechu, jak ta trwająca przez kilka miesięcy w Tanganice (obecnie Tanzania) w  1962 roku (zob.  Provine 2000). Ponadto na niewykorzystanych ujęciach komedii sytuacyjnych często widzimy epizody, w których jeden z aktorów myli się, po czym, podczas kolejnych prób nakręcenia tego ujęcia, cała obsada wybucha niekontrolowanym śmiechem dokładnie w tym samym miejscu. Jednak osoba oglądająca tylko kolejne etapy rekurencji zwykle nie dostrzega w niej nich śmiesznego.

[124] Innym sposobem zwiększenia dawki humoru byłoby wymuszenie u  widza ugruntowanego przeświadczenia, które za chwilę zostanie obalone: „Co widzisz?” „Kaczkę”. „To kaczka, prawda? Nie ma tam królika?” „Nie, to nie królik. To kaczka...”. W tej sytuacji dostrzeżenie królika może być śmieszniejsze niż w sytuacji, gdyby odbiorca był przekonany, że istnieje tylko jedna możliwość interpretacji ryciny. [125] To dobry przykład różnic między naszym modelem i  teorią wyższości. Zwolennikom teorii wyższości nie przeszkadza, że Moe zostanie uderzony w twarz. Ich zdaniem, nie darzymy Moego sympatią, uważamy go za obiekt żartu i gdy widzimy, jak się przewraca, czujemy się lepsi od niego. Jeżeli jednak nieznacznie zmodyfikujemy okoliczności, Moe nie zostanie trafiony drabiną, mimo to humor nie znika: Curly robi unik, a następnie zdumiony Moe... również się uchyla. W tym przypadku w przestrzeni mentalnej Moego nadal znajduje się ugruntowane przeświadczenie, że Curly go osłoni, lecz zostaje ono obalone, co pokazuje jego zdumiony wyraz twarzy. [126] Kwestia ta również dobrze ilustruje różnicę między domniemaniem i  przeświadczeniem. Nigdy tak naprawdę nie wierzymy, że patrzymy na Nixona (nie bardziej niż wierzymy, że trzy zakonnice weszły do baru w  towarzystwie łosia...), ale domniemanie tożsamości wchodzącego bezkrytycznie i  bez zastrzeżeń obowiązuje w  przestrzeni mentalnej, w  której rozgrywa się humor. Ramachandran i  RogersRamachandran (2006) porównują karykaturę do zjawiska przesunięcia szczytowego (peak shift) występującego u zwierząt. Reagują one bardziej intensywnie na bodźce eksponujące różnicę, do której postrzegania zostały wytrenowane. [127] Ten sam błąd popełniają ci, którzy nie wierzą w ewolucję. [128] Huron dobrze wie o  tradycjach filozoficznych zarażających koncepcję qualiów wątpliwą ideologią (Dennett 1991 i  inne prace), lecz nie zniechęca się i  udowadnia, że wcale nie są one tak niemożliwe do opisania ani niepodzielne. Wiele qualiów poszczególnych tonów oktawy (do, re, mi, fa, sol...) dzieli się na wyraźne grupy (określone na podstawie wywiadów otwartych z  dziesięcioma muzykami i  dwoma niemuzykami), których istnienie daje się uzasadnić: „tony w  muzyce nabierają charakterystycznych qualiów jako artefaktów wyuczonych relacji statystycznych” (Huron 2006, s. 174). [129] O pracy Hurona dowiedzieliśmy się na konferencji zorganizowanej 11 lipca 2008 roku przez Uniwersytet Tuftsa, poświęconej językowi muzyki i  umysłowi (Music, Language and the Mind), na której Dennett przedstawił szkic naszego modelu humoru. Podczas dyskusji okazało się, że uderzająco przypomina on model muzyki zaproponowany przez Hurona. W  swoich rozważaniach na temat humoru (nie tylko muzyki) autor ten wysuwa tezę, iż wiele jego spostrzeżeń dotyczących muzyki powinno się stosować również do humoru. Nie zgadzamy się z  niektórymi elementami jego podejścia do humoru, o  czym wspominamy przy kilku okazjach w  tej książce, ale

ponieważ pracuje on nad własną teorią komizmu (w rozmowie, 2008) powstrzymamy się od szczegółowego omówienia dzielących nas różnic do chwili publikacji jego poglądów. [130] To tylko jeden z licznych przykładów na to, że w toku ewolucji „przeszkoda” może się okazać „bodźcem” zmuszającym organizmy do przyjmowania strategii, które w  przeciwnym razie byłyby dla nich zbyt kosztowne. Wnikliwą analizę i  krytykę tez Franka na temat emocji jako sygnałów proponują Ross, Dumouchel 2004ab oraz Frank 2004. [131] Przydatność gniewu we współczesnej kulturze wydaje się maleć. Obecnie spory dotyczące niesprawiedliwego podziału zasobów rozstrzygają za nas systemy prawa społecznego, gospodarczego i publicznego. Nie musimy już szczerzyć kłów tak często jak kiedyś. Oczywiście nie znaczy to, że emocja ta już do niczego się nie przydaje. Gibbard 1990 znakomicie omawia proces optymalnego „dostrajania” emocji w  nowoczesnym społeczeństwie. [132] Dla utrudnienia, a  tym samym dla zwiększenia prawdopodobieństwa uzyskania oczekiwanej odpowiedzi na pytanie o  kolor świateł, niektóre dzieci zadają więcej pytań wymuszających skojarzenia z kolorem czerwonym (np. o dojrzałe pomidory, róże, serce). [133] Można by zapytać, dlaczego śmiech typu Pan Am sam w sobie nie jest zabawny, chociaż jest nieszczery, a  więc wywołuje lub ukrywa pewne fałszywe przeświadczenia. Odpowiedź brzmi: to prawda, ale może być. Przypomnijmy sobie dowcip o  Niemcu z podrozdziału 3B. [134] Oznacza to oczywiście możliwość wykorzystywania humoru w  celu uzyskania dominacji nad innymi. [135] Tego rodzaju produkty uboczne – spandrele – mogą ulegać natychmiastowej egzaptacji do odgrywania innych, rzeczywistych ról adaptacyjnych w  procesie ewolucji genetycznej lub kulturowej. Chcemy zwrócić uwagę na (dość często) popełniany błąd oparty na założeniu, że przetrwanie humoru (muzyki, pornografii, tańca...) byłoby zagrożone, gdyby nie przysparzały nam one jakichś bezpośrednich korzyści na poziomie genetycznym. Obecnie obserwujemy zapewne powolną zmianę (i tak dość płynnej) racji bytu humoru – prawdopodobnie stopniowo przestaje on chronić spójność gromadzonych przez nas danych i zaczyna demonstrować sprawność w doborze płciowym. To drugie nie mogłoby jednak zaistnieć, gdyby to pierwsze nie stworzyło podwalin w postaci potężnego układu nagrody. [136] Jak wspomnieliśmy w  rozdziale 3, cały humor do pewnego stopnia zależy od wyczucia czasu i  kolejności podawania informacji. Dowcipy na ogół więdną, gdy informacje mające wywołać efekt humorystyczny dotrą do odbiorcy w  niewłaściwej kolejności. Ale najciekawszą własnością aspektu czasowego w  humorze jest to, że ten sam potencjalnie zabawny komentarz lub puenta spóźnione zaledwie o kilka sekund mogą

stracić całą zdolność do wywołania rozbawienia. Prawdziwy artysta nie tylko wie, jak i kiedy występują te efekty, lecz także potrafi nimi subtelnie manipulować. [137] W  związku z  tym również w  naszej teorii pojawia się zastrzeżenie: w  każdym potencjalnym przypadku humoru może zaistnieć efekt zależny od czasu mogący ułatwić lub utrudnić powstanie rozbawienia. Zależność polega na tym, czy kluczowe przeświadczenie mogące wywołać efekt humorystyczny zostaje podane w  epistemiczną wątpliwość, zanim zostanie zanegowane, czy też zostaje zanegowane bezpośrednio. Jeżeli przeświadczenie zostanie podane w  wątpliwość, traci swój status przeświadczenia ugruntowanego, a więc nie może uczestniczyć w powstawaniu humoru. [138] Interesujące byłoby sprawdzić, czy w  historii humoru istnieją dostrzegalne prawidłowości rozwojowe, podobnie jak w  muzyce, poezji itp. Jakie kierunki rozwoju (lub nawet postępu!) stylu i treści można by nakreślić? Jak ważną rolę odgrywają w nim nowości strukturalne lub tematyczne? Tego rodzaju szczegółowa analiza ewolucji kulturowej humoru wykracza jednak poza zakres tematyczny tej książki. [139] Por. R. Ingarden, O dziele literackim (1960) (przyp. tłum.). [140] Do współczesnych odbiorców zapewne lepiej przemówi inny przykład. Przypomnijmy sobie, co czujemy po obejrzeniu filmu, który pozostawił nas z  wieloma pytaniami i  niedokończonymi wątkami: odczuwamy tak duże niezadowolenie epistemiczne, że nie możemy przejść nad nim do porządku dziennego bez względu na jego treść tragiczną lub komiczną. Efekt ten najściślej kojarzy się z treściami tragicznymi, ale nie ma nic złego w przyprawieniu go szczyptą humoru. [141] Huron (2006) przekonująco apeluje o takie samo przymierze dyscyplin. [142] Oto dowcip ilustrujący pojęcie sprzężenia zwrotnego (za: Cathcart, Klein 2007). Indianie zapytali swojego wodza, czy zbliżająca się zima będzie mroźna. Wódz wychowany w nowoczesnym świecie nie znał dawnych sposobów przepowiadania pogody, dlatego na wszelki wypadek poradził współplemieńcom, by zbierali chrust. Kilka dni później, żeby mieć pewność, zatelefonował do stacji meteorologicznej z  pytaniem o  prognozę na zimę. Dyżurny meteorolog odpowiedział, że raczej zanosi się na ostrą zimę. Wódz poradził swoim ludziom, żeby nadal zbierali chrust. Kilka tygodni później znów zatelefonował do stacji meteorologicznej. Tym razem dyżurny meteorolog powiedział mu, że zima na pewno będzie bardzo mroźna. Więc wódz nakazał plemieniu zebrać cały chrust, jaki uda im się znaleźć. Jakiś czas później z tym samym pytaniem po raz trzeci zatelefonował do meteorologa, który odpowiedział: – Jesteśmy pewni, że czeka nas jedna z najmroźniejszych zim w historii! – Naprawdę? – spytał zaintrygowany wódz. – Skąd ta pewność? Meteorolog odpowiedział: – Indianie zbierają chrust jak szaleni!

[143] Nie twierdzimy, że tego rodzaju sprzężenie zwrotne jest przyczyną depresji klinicznej, choć może ono odgrywać pewną rolę w niektórych przypadkach tej choroby. Depresję kliniczną najprawdopodobniej powoduje jakieś bardziej uogólnione schorzenie emocjonalnego komponentu układu motywacji. Smutek u pacjentów z depresją może być tendencją wypadkową – skłonnością emocjonalną spowodowaną postrzeganiem siebie w  stanie braku motywacji. „Dlaczego taki/taka jestem?” – pytają zdezorientowani pacjenci, wskazując na metapoznawcze rozczarowanie swoim stanem.
Hurley Matthew M., Dennet Daniel C., Adams Reginald B. jr - Filozofia dowcipu. Humor jak.pdf

Related documents

262 Pages • 83,528 Words • PDF • 1.6 MB

2 Pages • 869 Words • PDF • 228.3 KB

3 Pages • 731 Words • PDF • 139.1 KB

1 Pages • 113 Words • PDF • 88.9 KB

298 Pages • 116,063 Words • PDF • 4.3 MB

5 Pages • 207 Words • PDF • 472 KB

18 Pages • 3,062 Words • PDF • 308.2 KB

2 Pages • 89 Words • PDF • 141.9 KB