HALLE PUMA 5 - Only In My Dreams - Gabe and Sarah.pdf

101 Pages • 26,359 Words • PDF • 624.1 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:16

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


KSIĘGA PIĄTA

Tłumaczenie nieoficjalne : BLOMBUS Korekta: SASHA1981

R O ZD ZIAŁ I

Listopad - Kim ty kurwa jesteś? – Gabriel Anderson, szeryf Halle w stenie Pensylwania oraz Drugi Marshalla pumiej Dumy z Halle, był zmęczonym, w złym humorze kocurkiem. Patrzył na intruza siedzącego w salonie i próbował przypomnieć sobie, że więzienie nie jest dobrym miejscem dla wkurzonego gliny. Intruz trzymał stopy na stoliku, jego kowbojskie buty podskakiwały podczas grania w grę wideo na Wii. Gabe trzymał mocno swój rewolwer, odbezpieczony, skierowany w intruza. Facet pachniał jak zmienny. – Wolę wiedzieć kogo do cholery aresztuję za włamanie. - Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz. – Coś błysnęło na twarzy faceta, machnął szalenie rękoma. – Ha! Mam cię skurczybyku! – Zatrzymał grę i położył pada na stoliku. – Jestem James Barnwell. A ty szeryfie jesteś Gabriel Anderson, Drugi Marshall Dumy z Halle. Gabriel opuścił nieznacznie rewolwer. – Taa. Więc już wiesz kto wsadzi twoją dupę za kratki. Mężczyzna wstał. Jego ciemnoblond głowa z łatwością górowała jakieś sześć cali nad Gabe’em, a Gabe ze swoimi sześcioma stopami wzrostu nie sądził, że jest niskim kolesiem. – Naprawdę nie chcesz tego zrobić. - Dlaczego nie? Facet uśmiechnął się, miał ciepły wyraz twarzy. Jego szare oczy zamigotały wesoło. – Bo według mnie nie byłoby Senatowi do śmiechu gdyby musiał wyciągać z pudła jednego ze swoich. Gabe opuścił rewolwer ale nie odprężył się całkowicie. – Senat? Dlaczego Senat miałby wysyłać kogoś do Halle? Senat zmiennych był wolnym konglomeratem wszystkich zmiennych. Tradycyjnie był kierowany przez Lwa. Głównym celem Senatu było dopilnowanie tego, by ludzie nie dowiedzieli się o istnieniu zmiennych, wyjątkiem były ludzkie

partnerki. Przez lata, Senat ustanowił prawa, według których żyli wszyscy zmienni, niektórzy mieli założyć Sfory i Dumy. Co sześć lat odmienne rasy mogły wybrać jednego ze swoich do Senatu. Aktualnym Senatorem Pum był stary mężczyzna zwany Harry Girland, który mieszkał gdzieś na Środkowym Zachodzie. Gabe nigdy nie spotkał ani nie porozmawiał ze starcem. Panowanie Max’a było cholernie świeże, a Senat miał w zwyczaju przytrzymać nowe Alfy w okresie przyzwyczajania się zanim pozwoli na nawiązanie kontaktów. Rzadko reprezentant Senatu odwiedzał Halle. Przez te wszystkie lata Duma gościła zaledwie dwóch. Jednym był reprezentant Pum w Senacie, który przybył w sprawie zbitej niedawno Dumy. Drugim był Hunter śledzący gnoja, którego w ostateczności zniszczył Marshall Halle. Za każdym razem facetami były Pumy. Ten facet nie pachniał jak Puma. Pachniał Niedźwiedziem. – Nie powinieneś rozmawiać z moim Alfą? - Jeśli przybyłbym tutaj by rozmawiać z Panem Cannon’em byłbym w jego domu, nie twoim. – Uśmiech faceta zamienił się w szeroki. – Poza tym, on nie ma Wii. Gabriel zamknął oczy i pomodlił się o cierpliwość. – Powiedz mi, że nie włamałeś się do domu mojego Alfy. - Nie włamałem się do domu twojego Alfy. – Zapapugował Niedźwiedź. Gabe postrzelił faceta wzrokiem i trzymał za swoją broń. – W jaki sposób Duma z Halle może być pożyteczna dla Senatu? – dzięki Bogu jego przodek napełnij jego głowę odpowiednimi normami postępowania. Wiedział, co powiedzieć nawet, jeśli jego ton nie był pełen szacunku. Nie miał zielonego pojęcia jak inaczej poradzić sobie z reprezentantem Senatu. Nawet, jeśli nie do końca oczekiwał, że stojąca w jego salonie osoba została wysłana przez Senat. - Poprzez podarowanie nam swojego Zastępcę. Gabe zamrugał. Musiał być bardziej zmęczony niż sądził. – Że co przepraszam? - Musisz ze mną iść. Co? Nie. Nie ma kurwa mowy. Właśnie wrócił domu po latach pracy w Filadelfii, nabierając wystarczającego doświadczenia by przejąć stołek szeryfa w

swoim ukochanym mieście rodzinnym. Rada Miasta była tym zachwycona kiedy ojciec Adriana Giordano odszedł. Tydzień wcześniej Gabriel odkrył kto jest jego partnerką, ale chciał się upewnić, że Sheri, partnerka Adriana, była bezpieczna co zajęło mu trochę wolnego czasu. Właśnie skończyli sprzątać po gnojku Wilku, który prześladował Sheri i zamieniał jej życie w piekło. Skoro miał już czas odetchnąć to chciał osiedlić się i oznaczyć partnerkę. Za cholerę nie opuści Halle choćby na minutę. Chyba, że mógłby zabrać Sarę ze sobą. Jego determinację utwierdziło jedynie myślenie o słodkiej, kuszącej Sarze. Obrazy ciemnowłosej piękności nawiedzały go przez cały tydzień. Bez względu na to czego chciał Senat musiał znaleźć sobie kogoś innego. – Nie mogą mnie mieć. Mężczyzna pokręcił głową. – Nie wydaje mi się żebyś rozumiał synu. – Skierował się do kuchni jakby był u siebie. – Tak przy okazji potrzebujesz więcej kawy. Gabe ukrył ryk. – Mam partnerkę do zatwierdzenia. Facet zatrzymał się i spojrzał na niego zza pleców. – Obiecuję ci, że zadanie, które mam dla ciebie nie zajmie dłużej jak pół roku. Po wszystkim, wrócisz do Halle, do swojego życia i oznaczysz swoją partnerkę. – Zniknął uśmiech. Jego szare oczy pociemniały. – Straciliśmy Huntera, Gabriel. - Moje kondolencje. – Gabriel był szczery. W pewien sposób Hunterzy byli elitarna jednostką policyjną zmiennokształtnych. Ich głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa populacji zmiennych i ludzi przed bandziorami. Gdyby sytuacją Rudy’ego Parker’a nie zajął się szybko Alfa Sfory Poconos, Gabe uparłby się na zawiadomienie Huntera by zajął się Parkerem i jego Wilkami. Już na początku powinien tak zrobić. Możliwe, że wtedy Belle Campbell nie zostałaby nigdy zraniona, a Sheri porwana. - Dziękuję ci. Daniel był moim dobrym kumplem. – James z powrotem skierował się do kuchni. – Ale to oznacza, że na tym rejonie brakuje Huntera. Aj kurwa. Ramiona Gabe podskoczyły. Część jego chętnie chciało usłyszeć więcej. To było tak jakby glina małego miasteczka nagle został mianowany Marshallem Stanów Zjednoczonych. Inna jego część chciała by ten facet sobie poszedł by mógł wziąć prysznic, odpocząć i przynieść swoją kobietę do domu. Miał plany co do jej słodkiego tyłeczka, niech do szlag. – Dlaczego ja? Dlaczego

nie jeden z Wilków Ricka? – Bądź nawet inna Puma, jak Adrian, aktualny Marshal? James znowu się uśmiechnął. – Ponieważ nie są Tobą. Ty zostałeś przydzielony do roli Huntera tego rejonu. - Musiałbym opuścić Halle. – Gabe był zaskoczony, że te słowa wyszły z jego ust. Nie mógł tego na serio rozważać. Mógłby? - Halle byłby twoim miastem rodzinnym, twoją bazą działań. I naprawdę? Bycie Hunterem nie wpływa na twoją pozycję w Dumie, musisz tylko reagować na telefony odnośnie polowań. Jeśli to jest związane z twoim Alfą, a nie sądzę żeby tak było, to możesz mieć problemy. - To nadal nie jest odpowiedzią na pytanie. – Otworzył lodówkę i wyjął piwo. – Dlaczego ja? - Mogę wziąć colę? – Gabe podał James’owi jedną. – Dzięki. Pamiętasz jak próbowałeś postrzelić opony w samochodzie Parkera? Kiedy domyśliłeś się, że radiostacja RF zagłuszała połączenie Pani Montgomery z Doktorem Giordano? No i kiedy zwołałeś Dumę by się upewnić, że Parker i jego pomocnicy nie odeszli? Gabe zamrugał, zszokowany. Skąd do cholery ten facet o tym wiedział? – Taa. To zdarzyło się zaledwie dwa dni temu. – Dwa długie, wyczerpujące dni temu. Gabe ziewnął, nie martwiąc się jak przyjął to James. Był kurewsko zmęczony. James wziął dużego łyka z puszki. – Cholera, to jest sedno. Wyryczałeś rozkazy a Wilki i Pumy podążyli za nimi. - No i? – Leniwie odkręcił kapsel od butelki i rzucił go na ladę. Spojrzenie, jakie rzucił mu James było pełne rozbawienia. – Myślisz, że Wilki posłuchałyby się ciebie gdybyś był zaledwie Zastępcą Marshala? Marshala Pum? W połowie drogi do ust butelka znieruchomiała. Wysłał jednego z Wilków by sprawdził samochód Max’a i upewnił się, że znajdzie zagłuszające urządzenie. Były nielegalne, ale możliwe to złożenia, zwłaszcza dla faceta takiego jak Parker,

który studiował elektrotechnikę. Rudy użył tego by Sheri nie mogła skontaktować się z Adrianem i tym samym namówił ją do wyjścia z domu. Alfa Sfory, Rick, został postrzelony, gdy próbował ją ochronić. Gabe próbował ich powstrzymać, ale było za późno. Spudłował strzelając w tylną oponę samochodu a Sheri została porwana. Porywacze zostali zabici prze Ricka i jego Marshala, Ben’a Malone. Gabe właśnie skończył rozporządzać materiałem dowodowym. Był cholernie zmęczony i nie w nastroju by zająć się tym gównem. – Powtarzam. No i? - Synu, zachowywałeś się jak Hunter. Gabe parsknął i łyknął piwa. – Nie prawda. - Wydaje mi się, że rozpoznam brata Huntera gdy go widzę. Tylko Hunter mógłby sprawić, że ktoś z innego rodzaju słuchałby go podczas polowania na zbirów. Gabe wskazał na James’a butelką piwa. – To nie prawda. Alfa, mógłby sprawić, że ktoś go posłucha. James wzruszył ramionami. – Władza Alfy jest… inna. – Bawił się kapslem na puszce. – Skąd wiedziałeś żeby szukać stacji RF zagłuszającej? - To logiczne. Telefony wszystkich były włączone, ale nie było żadnej próby połączenia. Musiał być tego powód. - Ale stacja RF? Jest raczej specyficzna. Gabe wzruszył ramionami. Zaczynał się irytować. – Słuchaj, po prostu wiedziałem, jasne? James uśmiechnął się jak dumny ojciec. – Dokładnie. Gabe potarł czoło butelką. Powoli dostawał bólu głowy. – To nie ma sensu. Obaj jesteśmy częścią hierarchii albo nie. Ja jestem Zastępcą. To oznacza, że należę już do hierarchii. James zachichotał. – To wszystko? To oczywiste, że jesteś Zastępcą z Halle! To się nie zmieni.

- Jak się nie zmieni? Powiedziałeś, że wyjadę na sześć miesięcy a kiedy wrócę to będę Hunterem.– I prawdopodobnie wyleci z pracy, do diabła. Kochał być szeryfem. - Jak myślisz ilu bandziorów żyje? - Tak dużo jak kryminalistów. Tym razem James wyglądał na zmieszanego. - W większości ludzie są prawomyślnymi obywatelami. Jakiś ich procent nie. W niektórych miejscach jest ich więcej, a w niektórych mniej. Tak samo jest ze zmiennymi bandziorami. – Wziął kolejny łyk piwa i skierował się do salonu. – Kilku z nich wygląda jak miejscowe dzieciaki z college’u, szukające dobrego, bezprawnego zabijania czasu. Niektórzy z nich są zimnokrwistymi zabójcami, którzy muszą zostać zgładzeni. - Daniel został zabity przez zabójcę. Gabe się zatrzymał. Ostrożnie postawił butelkę piwa na stoliku. Czuł się jak na krawędzi. Kurwa mać. W tle znowu zaczęła grać muzyczka z gry. – Jak? James podniósł pada i usiadł na sofie, rozpoczynając z powrotem grę. – Chcesz się dowiedzieć? Tak. Do diabła, tak, chciał. – Co z Sarą? James się uśmiechnął. – Jest twoją partnerką Gabe. Nadal tu będzie, kiedy skończymy. Gabe zrelaksował się. To oznaczało przełożenie oznaczenia swojej kobiety, ale pragnienie, no cóż, polowanie miał w żyłach. – Czy ten koleś mógłby zagrażać Halle? James pokręcił głową. – Zabija Yonkersów. - Nowy Jork? – Musiałby wyjechać do Nowego Jorku? - To będzie część twojego rejonu.

Psiakrew. Samotne miasto Nowy Jork prawdopodobnie potrzebowało Huntera. – Ilu jest Hunterów na tym rejonie? - Wliczając ciebie? Trzech. A twój rejon obejmuje Pensylwanię, Nowy Jork i New Jersey. Niech to diabli. Dodaj jeden do Atlantic City. – Więc dostaję wszystko oprócz New York City i Atlantic City? James wskazał na niego i zapiał. – Ha! Mam cię! Gabe zorientował się jak się wyraził i zajęczał. – Kurwa. – Podniósł butelkę piwa i opróżnił ją. – Pozwól mi przynajmniej oznaczyć swoją partnerkę. James uniósł jedną brew. – Naprawdę chcesz jej to zrobić? Oznaczyć ją i opuścić na sześć miesięcy? – Pokręcił głową. – Lepiej zostaw ją w tej chwili nieoznaczoną. Sny o partnerstwie będą piekłem, ale uwierz mi chłopie, będziesz potrzebował czasu kiedy ją oznaczysz. – Jego szeroki uśmiech zamienił się w gorący. – Nie chcesz być przez nią kochany, zamiast ugryźć ją i uciec? Gabe myślał nad wszystkimi rzeczami, które chciał zrobić Sarze. Sposób, w jaki przywiąże ją do łóżka nadgarstkami do zagłówka… związałby jej oczy. Klapsy, jakimi chciał obdarować jej liliowo-białe pośladki patrząc jak pod jego ręką zmieniają kolor na czerwony. Zatęsknił za uczuciem jej ust na sobie, za smakiem jej esencji dopóki by się nie nasycił. - Będę musiał prosić o odejście. - Powody rodzinne. – James wyjął kawałek papieru. – Twój dziadek od strony matki jest chory i musisz się nim zająć. Gabe spojrzał na podrobione papiery. Jego dziadek umarł zanim Gabe się urodził. – Żartujesz sobie prawda? – Nie mógł użyć podrobionych papierów. To było niezgodne z prawem. Wręczył je z powrotem James’owi. James je zabrał. – Pewnie. Proszę bardzo, wyjaśnij swojemu szefowi, że zapolujesz na Wilka mordercę. Powiedz im, że odchodzisz na z grubsza sześć miesięcy, oprócz wakacji, bo nie jesteśmy w komplecie i szkolimy się by podjąć obowiązki Huntera Senatu. Poradzą sobie z tym prawda?

Gabe jęknął. Po prostu wiedział, że zostanie zwolniony. – Daj mi te cholerne papiery. Dźwięk telefonu obudził ją wcześnie. – Słucham? - Sara? Podniosła się, nagle całkowicie przebudzona. – Gabe? Cześć! – Sara przerzuciła sobie włosy za uszy, nerwowa jak diabli. Dźwięk seksownego głosu szeryfa wystarczył by zaczęły trząść się jej dłonie. Przez cały tydzień czekała na jego telefon albo oczekiwała, że pojawi się w jej drzwiach wejściowych. Gdy pierwszy raz ujrzała ciemnowłosego, niebieskookiego szeryfa zakołysała się na piętach, ogłuszona. Jej partner wyglądał na jednakowo wstrząśniętego. Zaczął iść do niej na spotkaniu Dumy, ale wtedy Max poprosił o uwagę i Gabe nie był już dostępny nie wliczając szybkiej rozmowy telefonicznej. Ostatnim razem zobaczyła go stojącego po drugiej stronie łóżka szpitalnego Belle. Wyglądał tak ponuro, że nie miała serca odezwać się do niego. Kiwnął do niej z aprobatą przed opuszczeniem pokoju, zostawiając za sobą utrzymujące się ciepło, które dawało jej otuchę przez ten tydzień. Teraz sprawa z Rudym Parkerem była całkowicie rozwiązania, teraz miał czas by ją oznaczyć. - Muszę z tobą porozmawiać. Jego głos był poważny. – Um. Dobrze. – Ugryzła się w wargę, myśląc szybko. Zaburczało jej w brzuchu przypominając jej, że zjadła na kolację tylko talerz zupy. – U Franka? Westchnął. – Przepraszam, ale nie mogę. - Oh. – Ukryła rozczarowanie. Przynajmniej z nią rozmawiał. - Jestem na lotnisku. Co? – Wszystko w porządku? - Wszystko… się zmieniło.

To nie brzmiało optymistycznie. Jego głos był zmęczony i napięty, nie było to zaskoczeniem rozważając co zdarzyło się kilka dni temu. – Jak to zmieniło? - Wyjeżdżam na trochę. – Mogła usłyszeć hałas na lotnisku i założyła, że był w Filadelfii. - Aha. - Sara. Wiesz, że jesteś moja prawda? Tak! – Wiem. – Wiedziała od momentu, kiedy go zobaczyła. Wszystko w niej tęskniło do niego, ale rozumiała dlaczego zwlekał z oznaczeniem jej. Musiał skupić całą swoją uwagę na sprawie Sheri, nie na Sarze. Była za to z niego dumna. - Nie mogę cię jeszcze oznaczyć. To skomplikowane. Nie będę w stanie cię oznaczyć przez jakiś czas. Jej serce stanęło. Czekała na to by mieć kogoś dla siebie, kogoś, kto mógłby zrozumieć kilka dziwnych rzeczy jakie jej się ostatnio przytrafiały. – Dlaczego nie? - Zostałem wezwany na zastępstwo Huntera naszego rejonu. Duma przepełniła ją, wraz z lekiem. Bycie Hunterem nie było łatwym zadaniem. – Oo wow. Gabe! To… przerażające. Niewiarygodne, ale naprawdę przerażające. Zaśmiał się. – Taa, dobrze podsumowane. Bandzior zdjął jednego na naszym rejonie i Senat zdecydował, że to ja go zastąpię. - Duma jest w niebezpieczeństwie? - Nie, kotku. Halle jest bezpieczne. On działa w stanie Nowy Jork. – Ciepło w jego głosie zagłębiło się w niej, topniejąc chłód, który ją owinął. - Poradzisz sobie, Gabe. – zamrugała. Nie to chciała powiedzieć. Ale po uldze w jego głosie wywnioskowała, że było to odpowiednie. – Cieszę się, że rozumiesz, skarbie. To dużo dla mnie znaczy, bardziej niż myślałem kiedy dostałem propozycję. To oznacza, że kiedy coś pokroju Parkera znowu się stanie mogę działać bez strachu za odwet ze strony Sfor, Dum czy Pieczar.

Opadła z powrotem na łóżko. – Jak zareagowali na to Adrian i Max? Pogodzili się z tym? - Dobrze to przyjęli gdy tylko odeszli na kilka sekund od swoich partnerek. Max praktycznie odwiózł mnie na lotnisko. Zdusiła ból, że nie poprosił jej o to. – Mogłam cię zawieźć. Cisza. Nie dobrze. – Nie mogłem ci na to pozwolić Saro. - Dlaczego nie? - Gdybym przez dwie godziny był z tobą w samochodzie to nie dojechałbym na lotnisko. Szorstkość jego głosu zagrał na jej zmysłach. Miło było wiedzieć, że pragnie jej tak samo jak… ona… - Gdzie jesteś? - W tej chwili? Gdzieś w okolicach Chicago. - Gdzieś w okolicach Chicago. Właściwie to nie w Chicago. – Kłamca. Po prostu wiedziała, że był w Chicago, nie żeby miałoby to jakieś znaczenie. Ponownie szorstko westchnął. – Saro, Proszę cię. Powiedz, że rozumiesz, dlaczego to robię. Potarła oczy ze zmęczenia. – Rozumiem, dlaczego to robisz ale nie podoba mi się to, że nie pożegnałeś się przed wyjazdem. - Powiedziałem ci, dlaczego. Nie wydaje mi się żeby to było dla nas obojga uczciwe gdybym przed wyjazdem cię oznaczył. Muszę myśleć o działaniu, a nie o swojej partnerce. To zabolało. Zrozumiała, naprawdę, ale nadal bolało. – W porządku. Więcej ciszy. – To wszystko? - Co chcesz żebym ci powiedziała Gabe? Rozumiem. Nie popieram, ale rozumiem. Co się zdarzy gdy za pierwszym razem wyjedziesz na polowanie? Również będziesz żałował, że mnie dla tego zostawiłeś?

- Mam nadzieję, że pierwsze polowanie zacznie się po tym jak skończymy się znaczyć i znajdziemy swoje miejsce. Myślała o tym przez chwilę. Nic więcej na ten temat nie mogła powiedzieć. Co miała dodać. – Kiedy wrócisz? Zaczynała nienawidzić tych małych cisz. To oznaczało, że nie będzie zadowolona z jego odpowiedzi. – Z grubsza, za sześć miesięcy. Miała rację. Nie spodobała jej się odpowiedź. – Do diabła. - Przepraszam kotku. Zrobiłem to, co uważałem za najlepsze. Stłumiła warczenie. Jeśli porozmawiałby z nią zanim wyjechał, mogłaby popracować nad jego małą arogancją, ale teraz było za późno. – Zadzwoń do mnie. - Zadzwonię. Obiecuję.

Styczeń - Ććśśś. Nie odzywaj się. Rozumiemy się? Kiwnęła głową, opuściła posłusznie wzrok klęcząc przed nim. - Grzeczna dziewczynka. – Gabe wyciągnął dłoń i przejechał nią po krótkich, miękkich włosach Sary wystarczająco by sprawić, ze przebiegł przez nią dreszcz. Uśmiechnął się i uniósł jej podbródek, kochając nieufne gorąco w jej głębokich brązowych oczach. – Zrobisz wszystko co ci każę. Prawda? Jedna brew uniosła się w łagodnym wyzwaniu zanim opryskliwy uśmieszek wykręcił te pełne, nadąsane wargi. Warknął i popukał palcem o swoje udo, zadowolony kiedy jeszcze raz zniżyła wzrok. Jej uśmiech się zmienił, stając się kobiecy i tajemniczy. To go zaintrygowało. Wszystko w niej go intrygowało. - Ręce za plecy. Dostosowała się powoli. Zatrzepotała rzęsami, a jej oddech się ożywił. Zrobili to już wcześniej. Wiedziała czego żądał. Wyjął penisa ze swoich spodni od munduru, głaszcząc go powoli. Jęk prawie wydobył się z jego ust kiedy oblizała swoje, zwilżając je i sprawiając, że zabłyszczały w świetle świec. Objechał główką penisa po jej ustach, krople pobudzenia błyszczały na nich jak szkło. – Otwórz. Otworzyła buzię, wysunęła język by polizać tylko czubek jego penisa. Położył dłoń z tyłu jej głowy, trzymając ją mocno gdy karmił ją swoim penisem. Zaczął pieprzyć ją w usta, tracąc trochę swojej kontroli i jęcząc od wilgotnego gorąca. – Tak jest kotku. – Zadławiła się trochę i wycofał się nieznacznie, dumny z niej, że wbrew temu trzymała się mocno. Był blisko, tak blisko, ale nie chciał dojść w jej ustach. Nie dzisiaj. Dzisiejszego wieczoru chciał by ta słodka, gorąca cipka owinęła go dookoła, wydobywając z niego orgazm. Wycofał się z jej ust, głaszcząc ją po włosach gdy wydęła na niego usta. – Wstań. – Zastosowała się, opuszczając jeszcze raz wzrok, nadal trzymając ręce za plecami. – Połóż się na łóżku.

Spojrzała na niego, przestraszona. Uniósł brodę wskazując duże, ciemne łóżko tuż przed nią. Nie mógł zrozumieć jak mogła to przegapić. Zdominowało pokój w którym byli. Wpełzła na czworaka na łóżko, darząc go zdumiewającym widokiem swojego niewiarygodnego tyłka. Przytrzymał ją rękoma na jej biodrach i uszczypnął w jej bialutki pośladek, uwielbiając dreszcz, jaki przez nią przeszedł. Dał jej lekkiego klapsa, uśmiechając się niegodziwie gdy pojawił się różowy znak. – Na środek łóżka, na plecy. Przesunęła się w sposób w jaki ją skierował, usadawiając się tak, że jej piersi zatańczyły. - Rozłóż swoje ręce i nogi. – Ugryzła się w wargę ale wykonała rozkaz, powoli pokazując mu płynne gorąco między swoimi udami. Wyciągnął dłoń i związał każdą z jej kończyn, ostrożnie upewniając się, że nie ścisnął jej za mocno. Kiedy skończył, spojrzał na nią, wiedząc dokładnie co jego dziki wyraz twarzy z nią robił. Patrzył gdy przełknęła nerwowo. Pociągnęła za więzła, testując je. Zaczął powolną eksplorację jej ciała, głaszcząc jej miękkie ciało aż do gęsiej skórki, która się pojawiła. Polizał zuchwale jej sutki, patrząc jak wije się pod nim. Kiedy ssał w ustach jej łechtaczkę bryknęła ku niemu. Miała szczęście, że nie uprzedził jej by się nie ruszała inaczej zarobiłaby klapsa. Słyszał jej ciężki oddech i wiedział, że jest bliska orgazmu. Podciągnął się w górę po jej ciele, wpychając się w nią tak mocno, że aż pisnęła. Uśmiechnął się szeroko. – To dwa. Jej złote oczy poszerzyły się. To była najgorętsza jebana rzecz jaką kiedykolwiek widział, patrząc jak jej ciemne oczy zmieniają się w brązowawe. Zawsze zdołała utrzymać zmianę dopóki nie pieprzył jej, pozwalając mu patrzeć na to gdy był głęboko wewnątrz jej ciała. Był dumny z niej gdy tak długo trzymała kontrolę nad swoją Pumą, podczas gdy on w tym samym czasie nie wytrzymywał. – Miej oczy otwarte. – jej powieki opadały od zmysłowych doznań ale nie zamknęły się gdy naparł na nią. Utrzymała swoje spojrzenie unieruchomione na nim, jej ramiona i nogi zmagały się daremnie z węzłami. Skierował dłoń w dół, głaszcząc jej łechtaczkę kciukiem, warcząc w

triumfie gdy wrzasnęła. Oparł się o nią szepcząc jej do ucha. – To trzy. – Jej ciało wygięło się w górę, drżąc w sile orgazmu. Skubnęła mu ucho, gdy jej ciało opadło z powrotem na materac i on doszedł, tak intensywną przyjemnością, która skradła mu oddech. Opadł na nią, jego policzek spoczął na jej, jego włosy pogłaskały jej gładką skórę. Jedna słona łza popłynęła w dół po jej policzku spadając na jego. – Gdzie jesteś? Uniósł głowę. Smutek wypełnił jej twarz, jego serce prawie rozerwało się na ten widok. – Sara. Kotku. *** Gabe obudził się spocony i napalony jak diabli. Zaczął rozpinać śpiwór ale przypomniał sobie w porę, że był w namiocie w środku śnieżycy. Kurwa mać. Jeśli nie kochałby tego co robił, ta praca mogłaby ssać. Część jego chciała by powiedział Jamesowi by się odpierdolił i oznaczył Sarę w taki sposób w jaki chciał. Inna część wiedziała, że James prawdopodobnie miał rację, smakując Sarę i zostawiając ją po wszystkim byłoby dziesięć razy gorsze. Ugryzł swoją poduszkę i modlił się by był w stanie zasnąć bez żadnych dalszych snów. James chrapnął obok niego, na tyle głośno, że zagrzechotała tkanina. Jeśli w ogóle zasnę. Po dwudziestu minutach zrezygnował. Rozebrał się szybko, rozpiął namiot i wyszedł na noc. Było kurewsko zimno, ale nie na długo. Drżąc, zapiął z powrotem namiot i upewnił się, że jest bezpieczny zanim uwolni swoją Pumę do biegu. Jego łapy wbiły się w śnieg, zimne powietrze przebiegło przez jego futro. Czuł się wspaniale wypuszczając Pumę bez obecności Niedźwiedzia, który go szkolił. Miał za niedługo wrócić, ale teraz pragnął wykorzystać nocne powietrze by rozwiać sny o swojej Sarze.

RO ZD ZIA Ł II Marzec Gabriel zadrżał i zdjął z siebie kurtkę. Niech to szlag, ta ostatnia lekcja polowania była trudna. Nie był pewien czy ponownie poczuje swoje palce. – Zadzwonię do Maksa, dam mu znać jak się sprawy mają. James pomachał mu, wieszając swój kowbojski kapelusz i kierując do kuchni jego trzy pokojowej chaty. Obiecał Gabe’owi niezły gulasz w zamian za nauczenie się tropienia w śniegu. Gabe powiesił kurtkę i zajął się swoimi ośnieżonymi butami, zostawiając je na wycieraczce przed drzwiami. Było to rutynowe zajęcie przez ostatnie trzy miesiące. James nienawidził mokrej podłogi. Ostatnim razem gdy Gabe zapomniał zostawić swoje buty na wycieraczce znalazł je potem w swoim łóżku, uwalonym w śniegu. Wyjął swoją komórkę i wybrał numer do Maxa. – Cześć Max. - Gabe! Co tam słychać na górskim pustkowiu? - Kurewsko zimno. Jak sprawy w Halle? Jak Sara? - Kurewsko zimno. Gabe parsknął. – Uczę się nowych technik tropienia. – Potrzebował ich podczas zimy w Nowym Jorku. Niedługo razem z Jamesem pojadą tam na kilka tygodni. Do tego czasu zajmował się całym terytorium, które miał chronić, poznając obszar w sposób, w jaki tylko mógł to zrobić samotny zmiennokształtny. Nigdy nie będzie ich znał tak dobrze jak tutejsi ale będzie w stanie tropić na różnych obszarach, na których będzie pracował. Poznał dwóch Hunterów. Młodą Lisicę Desiree Holt i starszego Kojota Edmunda Grave. Oboje mieli interesujące spostrzeżenie na temat terenu gdzie żyli. Desiree mieszkała w New Jersey, Grave natomiast w New Jork City. Gabe był zaskoczony, kiedy się o tym dowiedział. Kojoty i Wilki nie dogadywały się za dobrze. Przestraszyła go wiedza, że Sfora Kojotów znajdowała się blisko Wilków Ricka. Następnie James zabrał go z powrotem do swojego domu w Montanie by nauczyć go, jak to on nazywał „prawdziwych technik tropienia w śniegu”.

Odpowiedzialność Gabe’a głównie miała być związana z obszarem Pensylwanii, ale będzie wzywany by asystować innym, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba i vice versa. Ale jak dobrze pójdzie to nie będzie ich potrzebował. Daniel, zamordowany Hunter, również był Lisem i przyjacielem Desiree. Była pomocna przy zaprowadzeniu drania przed wymiar sprawiedliwości. - Nawet teraz trzęsą mi się dłonie. – Rozbawione parsknięcie z kuchni dało mu znać, że James słyszał wszystko. – Mogę wezwać innych Hunterów jeśli w Halle znowu pojawi się pysk kogoś pokroju Rudy’ego. – Warczenie z innego pokoju przypomniało mu jego miejsce. – Albo gdziekolwiek indziej w Pensylwanii. - Dobrze. Tak przy okazji Adrian i Sheri chcieli byś się do niech odezwał. - Zadzwonię. – Nie znał ich zbyt dobrze by za nimi zatęsknić ale on i Adrian nawiązali porozumienie, które może stać się mocniejsze w przyszłości. Dawniej oczekiwał, że jego relacja z Adrianem będzie podobna do tej, którą Max dzielił z Simonem, swoim Betą. - I Emma mówi żebyś jej coś przywiózł, tylko żeby nie miało poroży ani futra. Gabe zaśmiał się. Emma był czepialska. – Zająłem się tym. Właśnie zapakował lalkę Kachina dla Curany w swojej torbie podróżnej. Dostał ją w Arizonie, aktualnym miejscu przebywania Senatu. - Jak Sara? Max westchnął. – Nie jestem pewien. Wie, co robisz, ale myślę, że poczuje się lepiej, gdy do niej zadzwonisz i pogadacie sobie. - Dzwonię do niej. – Wiele razy. Sara rozumiała jakie miał zobowiązania ale cierpiał kiedy nie mógł jej powiadomić o swoim miejscu pobytu, że jest w Arizonie. Nie mógł, bo zabraniało to prawo zmiennych. Tylko członkowie Senatu mieli do tego prawo. Sara nie mogła być z nim nawet jeśli wiedziałaby gdzie jest. Wiedząc to, trochę łagodniała, ale jej frustracja powoli się ujawniała. Mógł to usłyszeć w jej głosie, kiedy z nią rozmawiał.

Wtedy został wysłany by pomóc w schwytaniu gnoja w Nowym Jorku. Nie miał możliwości zadzwonić dopóki bandzior nie znalazł się przed sądem. Udowodnił sam sobie, że naprawdę posiadał to, czym się charakteryzują Hunterzy. Duma, jaką czuł po wykonaniu zadania wypełniała go nawet, kiedy kontaktował się ze swoją partnerką. Mimo to, trzymał się tego co powiedział mu James, dzwoniąc do Sary tylko wtedy kiedy opuści teren. Jeśliby ją zobaczył, oznaczyłby ją. Po tych wszystkich sennych miesiącach nic by go nie powstrzymało. Raz gdy zdołał przyjechać do Halle na cały weekend jej nawet tam nie było. Miała inne plany na te wolne dni, zakładając, że był zbyt zajęty by zrobić sobie wycieczkę do Halle. Oboje byli tym rozczarowani. Gdyby wiedział, że miałaby jakieś plany to powiedziałby jej dużo wcześniej o swoim przyjeździe. Do diabła, kogo on oszukiwał? Miał zamiar oznaczyć jej tyłek zanim minie godzina w Halle. Ale zdecydował się ją zaskoczyć, a zamiast tego sam się zdziwił kiedy jej nie było. Jeśli chodzi o dom James’a, Niedźwiedź nie pozwolił na jej przyjazd, mówiąc, że byłaby główną przyczyną rozkojarzenia Gabe’a, który nadal odbywał trening. Porównał to do obozu rekrutów, mówiąc, że żony nie miały pozwolenia na odwiedziny dopóki się nie zakończy. Ale taki obóz trwał tylko osiem tygodni, na tę skargę James machnął ręką. A będąc szczerym, zwykle był zbyt wyczerpany by robić cokolwiek innego niż jeść i spać. James pracował z nim ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. Spędzili dni na mrozie, śledząc ślady innych zmiennych pracujących dla Senatu. Mógł teraz wyśledzić Lisa, Kojota, Wilka i Pumę. Właśnie wrócili z jednej takiej wędrówki. Nie praktykowali jedynie z Lwem, Tygrysem, Rysiem i Jaguarem ale James zapewnił go, że dojdzie do tego następnym razem. Zabijało Gabe to co musiał mówić Sarze, że nie, nie mogła wpaść z wizytą. Coraz mniej i mniej odpowiadała na jego telefony, a on dzwonił do niej coraz rzadziej. Kiedy w końcu udało im się nawiązać kontakt ich rozmowa zazwyczaj kończyła się grobową ciszą. Jedyną sprawą, która łagodziła jego poszarpany umysł była szybko rosnąca przyjaźń z małą rudą kelnerką od Franka. Lisica zaproponowała, że będzie miała jego partnerkę na oku w zamian za jego pomoc w przeprowadzeniu się jej rodziny do Halle. Stała się dobrą przyjaciółką, prawie młodszą siostrą, której nigdy nie miał. Była entuzjastyczna i szczęśliwa przez większość czasu i tak kochała swoją pracę jak on swoją.

Ale sny o partnerce zabijały go. Zabijały. Jeżeli byłaby skłonna zrobić połowę rzeczy o jakich śnił to byłby szczęśliwym Kocurkiem. Psiakrew, nawet jeśli nigdy nie pozwoli mu ukazać swojej ciemniejszej strony to i tak byłby najszczęśliwszym Kocurkiem. Ale, miał nadzieję porozmawiać z nią na temat kilku spraw. To jak dochodziła w jego snach, przywiązana do łóżka, z zakrytymi oczami i to jak błagała, nie mógł tego porównać do widoku w realu. - Zadzwonię do niej wieczorem. Obiecuję. – I lepiej żeby odpowiedziała. Był już zmęczony gadaniem do maszyny. *** Sara Parker usłyszała jak dzwonił telefon i podbiegła do niego. Jedna z jej torb z artykułami spożywczymi wyślizgnęła się, rozlewając wodę sodową po podłodze. – Cholera. - Cześć, tu Sara. Zostaw wiadomość po sygnale.- Beep. - Sara, tu Gabe. – Zrezygnowane westchnienie wydobyło się z głośnika. – Zadzwoń. Sara chwyciła za słuchawkę. – Halo!- Ale zdążył się rozłączyć. – Cholera no. – Brzmiał na tak zmęczonego. Wykręciła numer ale linia była zajęta. Zostawiła wiadomość, mając nadzieję, że oddzwoni do niej wieczorem. Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Nigdy tego nie robił. Rozumiała, że jego praca była ważna. Nie była egoistką by odciągnąć go od niej. Ale dlaczego nie mógł oznaczyć jej zanim wyjechał? Sprawy byłyby dużo łatwiejsze. Nie przejmowałaby się, że więcej o jego życiu dowiadywała się od pieprzonej Chloe Williams, aka Super Kelnerki. Z rudowłosą rozmawiał więcej razy niż z Sarą, a to zaczynało powoli wkurwiać ją na maksa. Ten fakt był naprawdę nie do zniesienia, że zdołał przyjechać do domu na Święto Bożego Narodzenia. Niestety Sara nie wiedziała o jego przyjeździe więc miała w planach odwiedzenie swojej rodzinki na Florydzie. Wyjechała dzień przed przybyciem Gabe’a do Halle, to wystarczyło by wzajemnie się rozdrażnili.

Słyszała, że spędził miły czas z Chloe. Kupił innej kobiecie śliczną, małą bransoletkę z małymi kotkami i liskami. Sara musiał ukryć ryk za każdym razem gdy to widziała. Jeśli nie zaczęłaby przyjaźnić się z Jim’im Woods oszalałaby dawno temu. Przystojny weterynarz był dla niej ratunkiem. Wychodzili wszędzie razem, spędzali ze sobą miłe chwile. Wiedział wszystko o jej miłości do Gabe’a i zaakceptował fakt, że nie może liczyć na nic więcej jak przyjaźń więc nie istniało napięcie, które się rodziło wraz z nawiązaniem nowej znajomości. Był zabawny, był dobry dla zwierząt, dorastał na tym terenie więc znał prawie wszystkich. Był byłym chłopakiem Emmy, ale jakoś nie zdołał zaprzyjaźnić się z Max’em. Sara nawet nie rozważała tego wiedząc jak zaborczy bywa Alfa w stosunku do swojej partnerki. Spotkała go u Max’a i Emmy. Był tam kiedy dyskutowała z Max’em o nowym odkryciu, które przerażało ją w tym czasie. Na początku nie rozumiała co się z nią dzieje, ale Max zdołał pomóc jej zrozumieć co było nie tak, a Emma zapoznała ją z Jim’im. Ale Jim nie był Gabrielem. Nigdy nie mógł być nim. A ona tęskniła za swoim partnerem coraz bardziej i bardziej z każdym mijającym dniem. Sny o partnerze były szokujące, wyraźne i zostawiały ją mokrą i napaloną. Znaki na jej ciele były pamiątkami przypominającymi jej co zrobi Gabe gdy skończy trening i wróci do domu by ją oznaczyć. Jeśli ją oznaczy. Powoli zaczęła w to wątpić. Spędził cały swój wolny czas na rozmowy z inną kobietą. Spróbowała jeszcze raz zadzwonić do Gabe’a, ale odezwała się elektroniczna sekretarka. – Gabe, tu Sara. Zanosiłam zakupy i przegapiłam twój telefon. Oddzwoń do mnie dobrze? Mam ci coś do powiedzenia. – Westchnęła, wyciągając z szafy mopa. – Tęsknię za tobą. – Rozłączyła się i zaczęła zmywać rozlany napój. *** - Więc Gabe wróci na czas na wesele? – Jim uniósł swoją francuską frytkę i zanurzył ją w ketchupie.

- Nie mam pojęcia. Nie rozmawiałam z nim przez dwa tygodnie. - Jej nerwy były całkowicie zszarpane. Ostatnim razem słyszała jego głos na sekretarce. Nigdy więcej nie oddzwonił, nigdy nie usłyszał jej wieści. Te długodystansowe cholerstwo naprawdę było do bani. Gdyby nie wiedziała, że nadal jest żywy to byłaby bardziej zmartwiona. Nie, żeby nie myślała o zabiciu go kiedy w końcu go dorwie. - Powiem ci coś, jeśli nie wróci na czas to możemy pójść razem. Uśmiechnęła się do Jimi’ego. Boże, był taki miły. Jim Woods wydawał się… słodki. Bezpieczny. Jak facet, na którego można było polegać choćby nie wiem co. Ale gdzieś głębiej, istniała w nim iskierka psoty, która mogłaby być nieodpartą pokusą dla właściwej kobiety, jak również siła, dzięki której mógł potrząsnąć kimś, kto mu się narażał. To wszystko było owinięte w opakowanie, które krzyczało całym tym Amerykańskim miejskim chłopcem z sąsiedztwa. Blondyn z piwnymi oczami, był o głowę wyższy od niej. Nie był tak barczysty jak Gabe, jego nogi nie były tak muskularne, ale jego szeroki uśmiech był tak ujmujący, że nawet Gabe nie potrafił tak. Był ucztą dla wszystkich jej zmysłów. Jeśli nie byłaby tak uparta co do swojego partnera to wzięłaby się za niego dawno temu. – Nie chciałbyś raczej zabrać swojej prawdziwej wybranki? Wyraz jego twarzy był czarujący i jawny ale ta psotna iskierka tańczyła w jego oczach. – Pomyśl jak dobrze byśmy się razem bawili! – Wzruszył ramionami. – Poza tym, wiesz przecież, że nie jestem zainteresowany randkowaniem. Kłamca. Dokładnie wiedziała z kim chciałby się umówić i to nie była ona. – Powinieneś umówić się z nią. – Jeśli zaprosił na randkę kobietę, którą pożądał, Sara poczułaby się lepiej. Zrobił minę. – Jest dla mnie za młoda. Próbowała nie zawiesić oka na podrygującym rudym kucyku Chloe Williams. – Nie jest aż tak młoda. - Ma dwadzieścia dwa lata. - Taa. A ty jesteś wiekowym, pomarszczonym wrakiem.

Prawie udławił się swoją francuską frytką. Nowa mrożona herbata pojawiła się przed nią. – Mogę wam przynieść coś jeszcze? Sara ukryła westchnienie. Z jakiegoś powodu Chloe wkurwiała ją cały dzień. – Nie. Dzięki. - O hej, wczoraj wieczorem rozmawiałam z Gabem. Powiedział by cię pozdrowić. Sara zacisnęła zęby. – Dzięki. – Współczucie w spojrzeniu Jima było prawie nie do zniesienia. – To wszystko, Chloe. Chloe zawahała się na chwilę. – Racja. Mam mu dzisiaj dać znać żeby zadzwonił do ciebie? Zadzwoni do niej dzisiaj? Rozmawiał z Chloe prawie codziennie, ale nie martwił się o telefon do partnerki? Spokój Sary, zwykle twardy, pękł jak bańka – Nie kłopocz się. Chloe wyglądała jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, zmarszczyła brwi co popsuło gładkość jej skóry ale Sara zdecydowała się zignorować to. – W porządku. Daj znać jeśli czegoś potrzebujesz. Sara zignorowała ją, skupiając się zamiast tego na swoim prawie pustym talerzu. Hamburger ugrzązł w jej brzuchu jak ołów. - No więc. Chcesz być moją parą na ślub? Sara spojrzała na ciepłe, piwne oczy Jima. – Pewnie. – Przecież wyglądało na to, że jej partner nie przejmował się za bardzo. Ale najpierw zamierzała porandkować z doktorkiem Howard. Była już zmęczona marząc o czymś czego raczej nigdy nie będzie miała

RO ZD ZIAŁ III Kwiecień O mój Boże. Sara gapiła się na Gabe’a Andersona stojącego na lotnisku w Filadelfii. Wyglądał na tak zmęczonego, że aż łamało jej to serce. Zrobiła krok w jego stronę, jej serce łomotało w radości i nie wierze. Był w domu. - Gabe!- Czerwony błysk śmignął obok niej. Przez moment Gabe wyglądał na przestraszonego ale uśmiechnął się i wyciągnął ręce. Chloe wskoczyła na niego, obejmując nogami talię szeryfa. Twarz Gabe powoli robiła się czerwona, ale sympatia wylewająca się z niego do kobiety w jego ramionach wiła się przez Sarę. – Um. Cześć lisico. Obok niej Jim chrząknął. – Przykro mi, mała. Wygląda na to, że twój chłoptaś ma dziewczynę. Sara wystarczająco otworzyła się by poczuć ból, który Jim próbował ukryć, potem zatrzasnęła osłony z powrotem na miejsce. Była dobra w tworzeniu tych tarcz przez ostatnie kilka miesięcy. Była już zmęczona litością ludzi, która uderzała w nią ostatnio jak młot. Nawet litość Jimiego przyprawiała ją o ból. – To wszystko twoja wina. - Moja wina? Jak to moja wina? Odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. – Bo nigdy nie poprosiłeś jej o wyjście randkę doktorze Jurajski. Zrobił minę. – Jasne, obwiniaj mnie za wszystko. – Chwycił ją za ramię i zaprowadził w kierunku bramki. – Siedzimy razem, prawda? Usłyszała jak Gabe woła jej imię ale zignorowała go. – Pewnie, że tak. - Bo żadne z nas nie chce oglądać tę dwójkę razem.

Skrzywiła się. – Racja. Hej, może będą tak bardzo zajęci witaniem siebie, że spóźnią się na samolot! Zmierzyli w dół, ich ręce się splotły. – Zawsze widzisz tę lepszą stronę. To właśnie w tobie kocham. Zachichotała. Przynajmniej Jim ją rozbawiał, wbrew jej zawodowi miłosnemu. Nie mogła nawet zmusić się spojrzeć na Gabe’a. Swój wybór wyraził jasno. I to nie była ona.

*** - Wszystko w porządku? Gabe spojrzał na Chloe. Zazwyczaj była dobrym kompanem ale dzisiaj Gabe po prostu nie mógł z nią rozmawiać. – Wszystko w porządku, mała lisiczko. Kłamca. Wymruczała jego Puma. Musiał przyznać swojej Pumie rację. Sprawy nie miały się dobrze. Jakiś facet, Jim, jebany partner Sary na wesele, sprawił, że chichotała jak uczennica gdy powiedział jej jakąś oburzającą opowieść z jego podróży. Jim był z nią na lotnisku, śmiejąc się i oczywiście ciesząc się z jej towarzystwa. Złapał ją za rękę i pocałował jej wierzch uśmiechając się do niej zwodniczo. Zachwycał się nią, zasugerował żeby usiadła obok niego w samolocie, chowając jej dłoń w swojej, nawet niosąc jej bagaż. A kiedy Sara się potknęła, Jim ją złapał, ratując ją od paskudnego upadku. Nawet pocałował ją lekko w czoło. Gabe zechciał rozbić tę chłoptasiową buźkę Jimiego gdy tylko zauważył jak otoczył jej talię swoimi łapskami, jak blisko jej skóry były jego usta. Jego Puma warczała tak głośno, aż Gabe’a zaskoczył fakt, że jego klata nie wibruje. No i Jim był ładny. Nawet jak na faceta Gabe to zauważył. Miał ten przemiły urok, przez który kobiety były całe jego. Sara na pewno nie wydawała się na to odporna. Jim wyciągnął rękę i przejechał nią przez swoje złote włosy i połowa kobiet w samolocie westchnęła, w tym również Sara.

Gapił się na Sarę, rozdarty. Dlaczego ona się tak zachowuje? Przybył prosto z samolotu, wyczerpany, by upewnić się, że wrócił do Filadelfii na czas by pójść na wesele Max’a i jego Curany, tylko po to by zobaczyć jak jego partnerka wisi na innym facecie. Nie mógłby wyobrazić sobie szokującej radości na jej twarzy gdy pierwszy raz go ujrzała, ale został rozproszony prze rozentuzjazmowane powitanie Chloe. Kiedy tylko wyswobodził się od przyjaciółki, Sara uczepiła się tego Jimbo1. Zaledwie zdawała sobie sprawę z tego, że tam był. Ryk uciekł spod jego kontroli kiedy Jim pogłaskał Sarę po policzku. Oj jebańcu. Zabieraj od niej swoje łapska albo ci je odgryzę. Zauważył jak wzrok Jima przesuwał się w dół po jej kwiecistej sukience, która ujawniała słodką wypukłość jej piersi i zachciało mu się wypruć jego oczy z głowy. Gabe przymusowo utrzymywał ryk z dala od wyrazu swojej twarzy ale był bezradny w powstrzymaniu swoich oczu przed zmianą koloru. Dotknęła go. Przejechała te swoje delikatne palce po ramieniu Jima, jej twarz ukazywała psotę i podziw. Gabe’owi się to nie spodobało. Zazdrość kłębiła się w nim. Chciał rzucić się na tego faceta i rozerwać mu gardło by nie mógł położyć już tego swojego miękkiego spojrzenia na twarz jego partnerki. Ale to co przestraszyło go był dźwięk, który uciekł Chloe gdy oglądała dobrze bawiącą się parę. Przez moment dłoń Jima dotknęła Sarę i pojedyncze wysokie ‘yip’ uciekło z jej ust. Zamknęła natychmiast swoją buzię. Odwracając twarz z dala od pary by patrzeć na siedzenie naprzeciwko niej. Jej policzki zaczerwieniły się i przestała patrzeć na kogokolwiek. Odetchnęła by pozbyć się czerwieni z policzków, był to gest, który przypominał mu Sarę. Spojrzał na swoją partnerkę by zobaczyć jak opiera głowę o ramię Jima. - Nie powinieneś wyjeżdżać. Dłonie Gabe ścisnęły się na jego kolanach. Nie wyrzuciłby skurwiela z samolotu. Nie. Wyrzuci. – Wiesz dlaczego musiałem. Do diabła, ona wiedziała dlaczego musiałem. 1

Zdrobnienie od Jim.

- No to czemu tam nie pójdziesz i nie zrobisz coś z tym. Gabe zazgrzytał zębami. Nie pragnął niczego bardziej jak tylko dotknąć Sary. Nie rozmawiał z nią od Marca, a relacje Chloe na temat jego partnerki były mniej niż zachęcające. Wyglądało na to, że spędziła mnóstwo czasu z przystojnym weterynarzem. Niech to szlag, był tak zdenerwowany, że aż przerwał trening by być z nią. Co ona do diabła sobie wyobraża? Musiała wiedzieć jak się czuł gdy dotykała kogoś innego, zwłaszcza po byciu osobno przez tak długi okres. Chciał dopilnować tego, by się sparowali w tym tygodniu, skoro już jego szkolenie się skończyło a on był w domu. Ale zamiast się zaskoczyć jego obecnością to zmarszczyła brwi i odwróciła się do niego pieprzonym tyłkiem. Nie mógł sobie przypomnieć niczego co by go bardziej zabolało. Albo bardziej wkurwiło. Zanim tydzień się zakończy jej tyłek będzie bardzo ją bolał. - Podczas gdy ty siedzisz tutaj zaaprobowana tyłkiem swojego upartego jak osioł partnera, moja partnerka robi do niego maślane oczy. Przechylił głowę by przyjrzeć się Chloe. – Więc dlaczego ty nie pójdziesz tam i czegoś nie zrobisz? Zarumieniła się. – On uważa mnie za dziecko. Podsłuchałam jak mówił to komuś w biurze. Niskie, psie warczenie w jej głosie prawie dopasowało się do jego kociego. – No cóż, mam nadzieję, że jesteś tą osobą, która może mieć więcej niż jednego partnera bo zamierzam zabić własnoręcznie weterynarza jeśli nie nauczy się trzymać swoich łap przy sobie. Chloe spojrzała na niego gniewnie. – A co ja powinnam zrobić twojej słodkiej, małej piź… Zakrył szybko dłonią jej usta. – Nie nazywaj jej tak. To niegrzeczne. Zagderała coś w jego palce. Zaśmiał się, ignorując spojrzenia pozostałych pasażerów siedzących przy ich stronie.

Próbował również zignorować ten męczący malutki głosik, który mówił mu, że może Chloe miała rację. Że może popełnił błąd, za którego teraz płacił. To jego dłoń powinna głaskać jedwabną skórę Sary, nie Jimiego. Ale co on do diaska miał teraz z tym zrobić? Rozsiadł się i patrzył przez okno samolotu. Nie miał pojęcia co robić, ale wiedział, że musi przestać gapić się na Sarę i Jimiego. Jeśli tego nie zrobi, to zacznie się śmiercionośna zwierzęca walka na wysokości trzech tysięcy metrów. Sara próbowała nie zwracać uwagi na wydających się uszczęśliwionych Gabe’a i Chloe gdy opuścili lotnisko w Orlando. Ich głowy były blisko siebie, byli pogrążeni w rozmowie gdy czekali na swój bagaż. Sara była nadal w szoku. Nie wiedziała, że Gabriel byłby w stanie przylecieć na Florydę. To nie tak, że przejmował się tym by do niej zadzwonić i powiedzieć jej o swoich planach. Sara próbowała podsłuchać o czym tak rozmawiają ale harmider na lotnisku w Orlando był po prostu za głośny. Jim stał blisko obok niej, dając z siebie wszystko by podtrzymać ją na duchu przez oczywiste zaangażowanie Chloe z Gabem. Czując jak sympatia wypływa z Gabe’a za każdym razem gdy spojrzy na Chloe darła ją na pół. - Emma mówi, że pojadę z tobą w limuzynie ale Chloe nie. Ałć. – Nie obrazi się? Jim uśmiechnął się do niej, kładąc ostatnią z jej toreb na wózek. – Naprawdę cię to obchodzi? Nawet się nad tym nie zastanowiła. – Niee. A ciebie? Jim zaśmiał się, zyskując uwagę zarówno Gabe’a jak i Chloe. Oboje zabijali go spojrzeniem, chociaż, Sara nie miała pojęcia dlaczego Chloe gniewa się na faceta. Jim, wielki zgrywus, pochylił się i potarł jej policzek. – Obserwują nas. - Mm-hmm. Jim zaskoczył ją, podnosząc ją i okręcając z dala od wózków z bagażami. Pisnęła, śmiejąc się kiedy postawił ją na ziemi. – Dobrze się bawisz, skarbie?

Kiwnęła głową, uśmiechając się jak głupia. Próbowała nie zwracać uwagi na Gabe pomagającego Chloe wsiadać do jej wynajętego samochodu, dołączającego do nich w limuzynie tylko wtedy kiedy upewnił się, że odjechała. - Wszyscy gotowi? – Max delikatnie wprowadził Emmę do limuzyny, utkwił zuchwale spojrzenie na tyłku swojej partnerki. Usiadł obok Emmy i już sekundę później miał ją na kolanach. Emma zwinęła się dookoła niego, wzdychając lekko. Sara wspięła się obok, zachwycona kiedy Jim usiadł koło niej. Natychmiast przytuliła się do niego dając Adrianowi i Sheri, Marshallowi Dumy i jego partnerce, miejsce by mogli usiąść. Doktor Giordano był wspólnikiem biznesowym Max’a; jego blada, praktycznie niewidoma partnerka była najnowszym członkiem Dumy. Rick i Belle, Alfy Sfory Pocono, usiedli obok drzwi. Wielki Alfa Sfory usadowił Belle z niesamowitą delikatnością, uważając na jej biodro, które zraniła ratując Sheri od jej obłąkanego byłego faceta. Jej biodro miało się teraz lepiej ale przez rywalkę, Belle została zmuszona usunąć usztywnienie dużo wcześniej by stanąć do walki o dominację. Przez to mogła kuleć przez resztę swojego życia ale Rick nie przejmował się tym. Oboje zostali zaproszeni na wesele, taki zaszczyt przyjęli uszczęśliwieni. Długie, czerwone włosy Ricka były związane w ogon, pasma powiewały na florydzkim wietrze gdy wspiął się za swoją drobną Luną. - Cholera Rick. Musisz umyć włosy. – Simon, Beta Dumy i najlepszy kumpel Max’a, wszedł udając, że wypluwa pasma włosów Wilka. Becky, Beta Emmy i matron honoru, weszła tuż po nim, śmiejąc się i uderzając Simona w ramię gdy Rick pozdrowił Simona środkowym palcem. Gabriel był ostatnim członkiem imprezy w limuzynie. Zatrzymał się na krótko kiedy zobaczył Sarę siedzącą blisko Jimiego, jego wzrok powędrował do ręki Jima spoczywającej na jej udzie. Sara odwróciła twarz od Gabe’a, spoglądając z sympatią na Jimiego. Przez cały lot samolotem Gabe gawędził i śmiał się z Chloe nie pokazując żadnych znaków, że przejmuje się siedzącą obok Jima Sarą. Więc dlaczego warczy?

Użyła swoich nowo nabytych zdolności by zorientować się jak Gabe się czuł i zszokowała się. Był wściekły. Jim zadziwiająco przypominał zabawkę do żucia dla Zastępcy Marshalla. Jim pochylił się, jego spojrzenie pieściło jej twarz podczas gdy palcami gładził jej udo. – Więc co powiesz na kolację dzisiaj wieczorem? - Sorry ale ona jest zajęta. Zamrugała, gniew mieszał się z zadowoleniem w wyrazie twarzy Gabe’a. Przepraszam? – Nie raczył zadzwonić do mnie od miesięcy i nagle wydaje mu się, że ma prawo mną dyktować? Nie wydaje mi się. - Gabe ma rację, Sara. – Emma wzruszyła ramionami, zdrajczyni. – Dzisiaj wieczorem mamy rezerwację dla wszystkich naszych gości, plus naturalnie Jim i Chloe, w Kawiarni „Rainforest”. - Oh – Uśmiechnęła się szeroko do Jima, zachwycona kiedy wyraz twarzy Gabe’a zamienił się w dziki. Spróbuj tego, wielkoludzie, tak jak ja za każdym razem kiedy Chloe rzucała mi w twarz waszą „przyjaźnią”. Wiedziała, że to nie było logiczne, ale zakwitł w tym spojrzeniu strumień nadziei. Może sprawy nie miały się aż tak źle jak myślała. – Wygląda na to, że zabierasz mnie na kolację do Maksa miejscówki. Wszyscy oprócz Gabe’a zachichotali. - Powiem ci coś. Zabiorę cię na tańce do mojej miejscówki po kolacji. – Jim uniósł jej dłoń i pocałował palce, nieświadomie szafirowe oczy Gabe’a zamieniły się w złote przed tym jak szybko zasłonił je swoimi niewiarygodnie długimi rzęsami. - Oh! Taniec to świetny pomysł! – Zachichotała Emma, rzucała spojrzeniem między Gabem, Jimem a Sarą. Subtelność to nie jest drugie imię Emmy. Curana wiedziała, że Gabe i Sara mieli się oznaczyć i oczywiście próbowała grać swatkę. Jim zabrał wargi od jej dłoni. – Ktoś słyszał ten dźwięk?

Sara spojrzała na Gabe’a, nie zaskoczona gdy zobaczyła, że trzymał dłonie na kolanach. Obok jego prawej nogi, cztery długie bruzdy były wyryte na skórzanym siedzeniu. Próbowała ukryć radość na ten widok. Właściwie to jest zazdrosny. Może to się uda! Przytuliła się do Jimiego z małym uśmieszkiem na twarzy gdy słuchała rozmowy i śmiechy swoich przyjaciół. Jedynie Gabe siedział cicho, z lodowatym spojrzeniem patrzył jak Jim bawi się jej palcami. *** Gabe usiadł w swoim pokoju hotelowym ze wściekłym rykiem. Sara się od niego oddalała. Przez cały lot z Filadelfii do Orlando obserwował ją. Odwracał wzrok jedynie wtedy kiedy spojrzała by się zorientować co kombinuje. I to dawało mu w kość bardziej niż myślał. Prawie tak bardzo jak fakt, że jego Puma zaczęła się przejmować brakiem snów o partnerce. Nie czuł smaku swojej słodkiej Sary od tygodni. Nie miał pojęcia co to oznaczało, ale jego Puma była bliska lamentu. Kurwa mać. Prawie się zatracił w limuzynie na widok dłoni obcego faceta na jego partnerce. Jedynie obecność liderów Dumy i fakt, że Jim nie stawił mu wyzwania zatrzymał go przed zmianą i zamordowaniem skurwiela. Jeśli Jim byłby zmiennym, jakimkolwiek, Gabe nie byłby w stanie się powstrzymać. Byłoby o jednego cwela mniej na świecie kręcącego się koło Sary, nie ważne czy to jest partner Chloe czy nie. Położył się z zamiarem zrobienia sobie krótkiej drzemki zanim weźmie prysznic, mając nadzieje, że to złagodzi rosnący ból głowy, który zawsze go dopadał od kilku dni. Bał się co wydarzy się podczas kolacji. Jeśli Jim dotknie gładką skórę Sary jeszcze raz, to przekona się jak to jest znaleźć się w paszczy pobudzonego goryla. - Saro.

Zadrżała od głębokiego głosu okrążającego ją. Nie ośmieliła się spojrzeć w górę wiedząc, że może zarobić klapsa. Normalnie nie była to zła rzecz ale właśnie wtedy tego nie chciała. Żałuję, że nie wzięłam jednej z tych pigułek nasennych. Spała wtedy jak zabita, w ogóle nie śniąc, nie mając nawet ani jednego malutkiego snu z tych jakie miała przed poznaniem Gabe’a. Niestety postanowiła jej nie wziąć, nie chcąc być lekko znużoną przy kolacji. Tabletki te zawsze ją zamulały gdy obudziła się zbyt wcześnie. Poza tym, Gabe nie wyglądał na typa, który robi sobie popołudniową drzemkę. Przyznaj się. Część ciebie myślała, że jest w pokoju Chloe. Zazgrzytała zębami na myśl o nim z tym rudzielcem. To sprawiło, że nawet bardziej była zdecydowana na to by nie dostał tak łatw tego czego chciał Nie tym razem. - Spójrz na mnie Saro. Zerknęła na niego spod swoich rzęs, pozwalając by jej wyzwanie go olśniło. - Jeden, skarbie. Teraz spójrz na mnie. Pieprzyć to. Mogłaby się nie podporządkować. Tak długo jak się zamartwiała, on ją zdradzał. Już dłużej nie będzie mu posłuszna. Musiałby z powrotem zasłużyć na jej zaufanie. - Ręce za plecy, skarbie. Sara uparcie trzymała dłonie z przodu. Studiował ją, okrążając, jego kroki były gładkie i władcze. – Powiedziałem ręce za plecy. - Nie. Zatrzymał się unosząc arogancko jedną brew. - Nie? Odwróciła od niego twarz, pierwszy raz ośmieliła się zrobić to w ich śnie. Przykucnął wyciągnął dłoń do jej podbródka, odwracając jej twarz. Zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na niego. – Saro.

Otworzyła oczy mając nadzieję, że zauważy w nich złość i ból. Chciała by się dowiedział co jej zrobił. – Już dłużej nie jestem twoja. Stanął z powrotem dęba, jego ręka cofnęła się. Udręka na krótko objęła jego twarz zanim została wyparta przez złość. – Jim. - Chloe. – Spojrzała gniewnie na niego. – Najwyraźniej ona jest tą, która powinna teraz tu być. - Że co? - Sypiasz z nią? Przez sekundę wyglądał na ogłuszonego, zmieszanego, zanim pojawiła się determinacja. Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. – Nie sypiam z Chloe! - Gówno prawda. Wyraz jego twarzy stał się zimny. – Dwa. - Ani jeden! Jak mogłeś? Sapnęła gdy jego oczy zamieniły kolor na złoty. – Masz moje słowo, że nie spałem z Chloe. Odwróciła swoją twarz. Przyjechał do domu na Święta dając Chloe tę śliczną, małą bransoletkę. Na to miał czas i chęci. – Kłamca. Kątem oka zauważyła jak zacisnął szczękę. – Trzy. Yhy. Miał twarde i szybkie zasady: Trzy klapsy i odpadała. Walczyła z nim gdy pociągnął ją na swoje kolano ale był dla niej zbyt silny. - Pierwszy: Nigdy, przenigdy cię nie okłamałem. Nawet w snach. KLASK! Jego dłoń wylądowała na jej tyłku. Zawyła, starając się od niego uciec ale przytrzymywał ją mocno. Ból minął szybko dając miejsce rosnącemu pobudzeniu gdy próbowała zsunąć się z niego.

- Drugi: Nie spałem z Chloe. Klask. Ten nie był tak mocny jak pierwszy. Popieścił ślad, jaki zostawiła jego dłoń. Oblizała usta gdy poprzekręcało się jej w brzuchu. Zwykle kochała gdy dawał jej klapsy. Gorąco jego dłoni, jego piekące palce, dawały podniecenie tak intensywne, że nie musiał już robić nic innego by ją mieć. Dlatego też musiała się wydostać. Wykręcała się jeszcze bardziej, szczypiąc jego udo, próbując zmusić go by ją puścił. Jeśli da jej trzeciego klapsa to.. KLASK! Zadrżała. Oblizując wargi spojrzała na niego i zastanowiła się co by zrobił gdyby zatopiła swoje kły w jego nodze. - Jeżeli pozwolisz by ten Jim dotknie choćby twojego malutkiego palca, nie usiądziesz przez tydzień. Zrozumiałaś? Pokazała mu język. Był tak tym ogłuszony, że właściwie się uwolniła. Niestety, nie trwało to długo. – O nie, nie waż się. – Twarde ramię złapało ją, trzymając ją tyłem do niego. – Taka drobnostka dla przypomnienia ci żebyś była grzeczną dziewczynką w przeciwnym razie zaboli cię tyłek. – Ugryzł ją w szyję i wiedziała, że wysysał jej znak. Jeśli pozwoli swoim kłom się zatopić w jej skórze, oznaczy ją jako swoją. Jedną ręką zawędrował w dół w kierunku jej pulsującej kobiecości, dostał się do jej łechtaczki, głaszcząc ją szybko i wściekle dopóki nie skręcała się w jego objęciach. Krzyknęła gdy doszła, ale czuła się jakoś pusto. Z ostatnim klapsem na jej tyłku wypuścił ją. – Teraz…

Sara się obudziła, wdzięczna, że budzik uchronił ją przed tym co miało nastąpić później. Po prostu wiedziała co miał na myśli. Kolejne szybkie, ostre rżnięcie a po nim jeszcze więcej odrzucenia. Z westchnieniem wstała i skierowała się pod prysznic rozbierając się po drodze. Była nadal zmęczona. Drzemka była ledwie tym co nazywa odpoczynkiem. Do diabła z nim, tak poza tym.

Szybko się umyła i wytarła ręcznikiem, wyjmując z szuflady bieliznę. Nie miała dużo czasu, dzięki małej gierce Gabe’a. Jeśli postawiłaby na swoim, zabawy skończyłyby się szybciej niż przed końcem tej wycieczki. Chciała by jej włosy i makijaż były dzisiaj doskonałe więc musiała się pośpieszyć. Musiała zrobić się na bóstwo by przyćmić tę radosną kobietę, która miała niepodzielną uwagę jej partnera. Kolacja była za godzinę a ona nadal musiała złapać jakiś transport do Królestwa Zwierząt. Ubrała się szybko w krótką, czerwoną sukienkę i dopasowała buty, włączyła suszarkę i zaczęła układać swoją krótką fryzurę a’la bob, podwijając końce by uwidocznić swoją twarz. Gdy tylko podniosła szczotkę zauważyła znak po ugryzieniu na swojej szyi. Wyłączyła suszarkę i wychyliła się by mieć lepszy widok. - Cholerna kanalia. – Nie pierwszy raz zrobił jej ślad we śnie. Jasny odcisk dłoni był widoczny nie raz na jej tyłku, malinki na łopatkach i piersiach, a teraz to. Było ładne i ciemne i właśnie tam gdzie każdy mógł to zobaczyć. Wcześniej zwariowałaby przez to. Teraz była tylko rozdrażniona. To trwało chwilę ale w końcu zdołała zakryć to pudrem. Tak w ogóle to jak ja wytłumaczę tę malinkę ze snu? Kręcąc głową chwyciła z powrotem za suszarkę. Jeśli się nie pośpieszy to się spóźni, a to będzie tylko i wyłącznie wina Gabe’a. Oczywiście padał deszcz. Czego innego można było oczekiwać we Florydzie w kwietniu? Do diabła, przynajmniej pozwoli mu to się pozbyć twardości, która mu dokuczała odkąd sen o Sarze został przerwany. Nie miał nawet serca się wkurzyć za ten sen; widząc ją tam było wiele warte. Jego Puma praktycznie znowu warknęła, było to coś za czym nie myślał, że będzie tęsknił dopóki tego nie stracił. Poszedł do restauracji zanim jeszcze gorzej się rozpada więc nie był zbytnio mokry. Mimo tego, wilgotna odzież i klimatyzacja sprawiły u niego dreszcze i gęsią skórkę. Myślał, że był pierwszy dopóki nie zauważył zakupów Emmy. Kawiarnia „Rainforest” miała takie położenie, że jedno wejście było jednocześnie wejściem do sklepu z upominkami, który do niej przylegał. Uśmiechnął się kiedy uchwycił grymas Max’a, ale śmiech Emmy przyciągał go do niej jak magnes.

Obserwował ich, tak razem szczęśliwych i zastanowił się czy on z Sarą będą kiedykolwiek tak szczęśliwi. Sen tego popołudnia dał mu dużo do myślenia. Wyzwanie Sary go przestraszyło, podnieciło i zraniło, wszystko na raz. Jej ból trafił go głęboko. Jedyną rzeczą, która go podnosiła na duchu było to, że jego Puma była pewna i zdecydowana by ostatecznie oznaczył ją jako swoją. Nawet w snach nie kłóciła się z nim jak teraz. Mówił Sarze-ze-snu prawdę. Nie potrafiłby jej okłamać, nawet tam. Nie spał z Chloe. Nie był z prawdziwą kobietą od dłuższego czasu. Nawet jego sny były jej wierne! Jak ona mogła sobie pomyśleć, że zdradził ją w ten sposób? Ból w jej oczach był zbyt duży do zniesienia, a kiedy powiedziała mu, że już do niego nie należy prawie się poddał i skończył swoją mękę, znacząc ją tak by wszyscy to zauważyli, nawet jeśli tylko w jego umyśle. Musiał to zakończyć. Musiał pamiętać, że to były tylko sny, albo ból jaki w niej widział doprowadziłby go do szału. Dlaczego śnił o niej oskarżającej jego o niewierność? To naprawdę go przejęło. Czy Chloe dyskretnie się w nim podkochiwała? Spróbował wyobrazić sobie jak ją całuje i zadrżał w niesmaku. Niee. To nie to. Myśl o dotykaniu ciała innej kobiety niż Sary była odrażająca. Więc dlaczego Sara-ze-snu oskarżała mnie o to? Co takiego jego sumienie próbowało mu powiedzieć? Czy jego bliskość z Chloe była powodem problemów z Sarą? Ale dlaczego? Pokręcił głową i pomyślał o czym śni Sara. Jak on się w nich zachowywał? Przynosił jej kwiaty i czekoladki? Pokazywał jej czym jest słodka, delikatna miłość? Czy dyskutowali często? Jedno było pewne. Bardzo wątpił w to, że dawał jej klapsy by mogła dojść. Zatrzymał się, ogłuszony przez jedną, straszną myśl. Co jeśli w ogóle o nim nie śniła? Usłyszał dzwoniący śmiech Sary i odwrócił się do wejścia restauracji, zmuszony ujrzeć ją przelotnie. Wytrzęsła wodę z włosów chichocząc w stronę idącego obok niej martwego faceta. Była zmoknięta, jej krótka, czerwona sukienka przywarła do jej kształtów co z pewnością gwarantowało podnoszenie ciśnienia u każdego faceta nie będącego gejem, ukazując nogi, którymi Gabe nie raz owijał

sobie talię. Gabe wystąpił naprzód, instynktownie szukając sposobu by uchronić swoją partnerkę przed męskimi spojrzeniami. Zanim do niej dotarł Jim zaprowadził ją w stronę ręczników i delikatnie ją suszył. – Nie martw się kochanie. Właśnie je dla ciebie kupiłem. - Dziękuję Jim. – Przyjrzała się „już-wkrótce-zwłokom” z sympatią. Sympatią, która prawie należała do niego. Kiedy przykryte ręcznikiem dłonie Jima były niebezpiecznie blisko jej dekoltu Gabe warknął, nie zdolny utrzymać siebie przez sekundę dłużej. Dosyć tego. Ten fiutek dowie się jak ten ręcznik smakuje. Ręcznik uchylił wystarczająco by ujawnić bok szyi Sary, zatrzymując Gabe’a. Jego cała uwaga skupiła się na znaku zdobiącym jej szyję. Znaku, który zostawił tam dwie godziny wcześniej. Gapił się na to, zastanawiając się co się kurwa dzieje. Jak to do cholery jest możliwe? On jej właściwie nie ugryzł! To był pierdolony sen na litość boską! Złapała go na przyglądaniu się jej. Jej wyraz twarzy stał się ostrożny a jej dłoń ruszyła by ukryć ślad. Chwycił jej spojrzenie swoim własnym, łowiąc ją, mentalnie żądając odpowiedzi, których prawdopodobnie nie mogłaby mu udzielić. Kiedy jej oczy zniżyły się ulegle, prawie przeklął głośno. Jego penis szarpnął, erekcja zaczęła rosnąć do bolesnych proporcji pod jego jeansami wbrew ich zimnej wilgoci. W jakiś sposób była w jego snach, w jego ramionach, skręcając się na jego penisie, każdej pierdolonej nocy przez miesiące. I robiła wszystko o co ją poprosił. Zarumieniła się, wycofując się, z dala od niego i bliżej faceta, który miał się stać żarciem dla kota. Gabe poczuł mruczenie swojej Pumy, zdziczały dźwięk, ten, który był mu znajomy od ostatnich miesięcy. Oj, nie ma mowy, skarbie. Możesz próbować uciec,

ale cię dopadnę. A kiedy to zrobię to wyjaśnimy sobie parę kwestii na temat twojej znajomości z doktorkiem Umarlakiem. Jesteś moja.

RO Z D Z IAŁ IV Gabriel obserwował ją z oczywistym rozdrażnieniem, gdy siadała obok Jima. Jego ryk dezaprobaty był tak niski, że tylko zmienni mogli go usłyszeć. Raz gdy ośmieliła się na niego zerknąć, uśmiechnął się tym diabelsko seksownym uśmieszkiem, który widziała w swoich snach i uniósł do góry jeden palec. Prawie, że słyszała go w myślach. Jeden. Zignorował Chloe, która wahała się między rzuceniem mu pytającego spojrzenia a skierowaniem słodkiego uśmiechu w stronę Jima, który z kolei ignorował ją na rzecz Sary. Ten dziwny, miłosny trójkącik zaczynał wyglądać podejrzanie jak czworokąt. Gabe pragnął Chloe i Sary, Sara pragnęła Gabe’a, Chloe pragnęła Gabe’a i Jimiego. Jim pragnął… Emmę? Może? Atmosfera między nimi była dziwna. Obserwował Emmę z żalem kiedy myślał, że nie patrzy, ale kiedy spojrzał na Chloe, czuł winę, no i wystarczająco gorącą żądzę by rozżarzyć jakąkolwiek stal. On naprawdę musiał zdać sobie sprawę, że Chloe miała zaledwie dwadzieścia dwa lata i tylko musiał zrobić pierwszy krok. Jeśli tylko Gabe mu na to pozwoli. Bo pomimo utkwionemu spojrzeniu w Jimim, zrobił miejsce obok siebie dla Chloe z delikatnym uśmieszkiem, który nie raczył podarować swojej partnerce. Westchnęła i wzięła kolejny łyk swojej Margarity. Sześciokąt miłości, a nawet nie ma pierścionka. Potrzebowała jakieś rozrywki albo będzie się zwijać z powodu migreny przez to całe napięcie przy stole. Na szczęście nie trudno było znaleźć rozrywkę w takiej restauracji jak ta. Co kilka minut „zwierzęta” piszczały, kwiczały, warczały bądź krzyczały. Trudno było usłyszeć swoje myśli, a co dopiero rozpocząć rozmowę z kimkolwiek, ale wraz z Jimim radzili sobie, głównie pochylając się ku sobie i krzycząc do ucha. Gdyby tylko Gabe i Chloe nie patrzyli na nich gniewnie byłoby to zabawne.

- Myślę, że twój kochaś jest na mnie wkurwiony. – Krzyknął dyskretnie Jim do jej ucha ponad tą całą „burzą”. – Wygląda jakby chciał mnie ubić moją własną głową. Zachichotała, pochylając się ku niemu. – Nie byłoby to trochę trudne? Uszczypnął ją w policzek, dogodnie ukrywając ich usta przed Gabem. – Nie jeśli najpierw mi ją wyrwie. – Jego usta dotknęły jej ucha. – Pewnie zatopi ją w żywicy i użyje jako kuli do kręgli także ból będzie nieustanny. - Nie wydaje mi się żebyś czuł jakikolwiek ból tą swoją kulą do kręgli. – Postukała palcem w jego podbródek. – A jeśli zdecyduje wydrążyć twoje piłeczki i użyć je jako kastaniet2? Zamrugał i szybko schował twarz w jej ramieniu. – Jestem przerażony. Podtrzymasz mnie? Wychyliła do tyłu głowę i zaśmiała się, ignorując gniew bijący w jej skórę jakby był żywy, desperacko próbując przebić się przez fasadę rozweselenia, której używała jak tarczy. Wiedziała czyj gniew czuła, ale całkowicie zignorowała swojego partnera na rzecz osoby siedzącej obok niej. Całkiem otwarcie, po miesiącach ignorowania Sary, Gabe zasłużył na to by się dowiedzieć jak to jest. Uśmiech Jima połaskotał znak ugryzienia pozostawiony przez Gabe’a. – Kiedy wytrzasnęłaś sobie tę malinkę Saro? Otworzyła szerzej oczy. – Eee.. - Przypaliłaś się lokówką tylko po to by wzbudzić u niego zazdrość? – Odchylił się i położył swoje ramię za jej plecami, uśmiechając się do Gabe’a. – Musisz kochać tę mądrą kobietę, co Gabriel? – Krzyknął przez stół. Gabe uśmiechnął się, ukazując więcej zębów niż to możliwe. – Niektóre kobiety są mądrzejsze od innych, przyznaję ci to. Opuściła rzęsy na widok wyrazu jego twarzy. Miała wrażenie, że gdyby teraz śnili, to jej tyłek w tym momencie by płonął.

2

Instrument muzyczny.

- Saro? Muszę z tobą porozmawiać na osobności. Spojrzała na Gabe’a i zauważyła, że jego uśmiech zamienił się w dzikie zdecydowanie. Otworzyła usta by odpowiedzieć, nie za bardzo wiedząc co chciała powiedzieć. Jej serce biło szaleńczo, częściowo w strachu, częściowo w przewidywaniu. Jim przerwał jej zanim przemówiła całując ją w policzek. – Nadal chcesz iść po kolacji tańczyć? Uśmiechnęła się słodko do Jimiego, przyjmując zaoferowaną przez niego dłoń, bezlitośnie ignorując wściekłego faceta siedzącego po drugiej stronie stołu. Wiedziała, że w pewnym sensie za to zapłaci ale teraz zamierzała cieszyć się poparciem swojego przyjaciela. Coś w sposobie patrzenia Gabe’a na nią przypomniało jej o tym, w czym szkolił się przez ostatnie kilka miesięcy. – Brzmi wspaniale! Jim chwycił jej dłoń i ucałował ją znowu w palce. Malutki dreszcz przeszedł przez nią ale nie z powodu Jima. Dwa palce, które Gabe uniósł nad stołem były ostrzeżeniem, a ona doskonale o tym wiedziała. Na szczęście animowane zwierzęta w restauracji wybrały ten moment by zawyć, odwracając uwagę Jima od złotego blasku w spojrzeniu Gabe’a. Przez to nabawi się bólu głowy. Sara jeszcze nigdy nie widział aby Pumie oczy błyszczały złotem tak długo. Nagłe odwrócenie się Gabe’a było wstrząsające, a ona nie za bardzo temu ufała. Przez ostatnie dwa miesiące dobrze się bawił ignorując ją na rzecz Chloe, ale kilka godzin flirtu Sary z Jimim sprawiło, że postanowił wyliczać jej klapsy? Ha! Liderzy Dumy stali, śmiali się i żartowali o przetańczeniu całej nocy w nocnych klubach. Planowała tańczyć i dobrze się bawić z blond bogiem, którego miała obok siebie. Jutro poradzi sobie z konsekwencjami. Dzisiaj miała randkę z dobrym przyjacielem i później z malutką, białą pigułką, która zapewni jej spokojny sen. Gabriel stanął obok jednej z wielu sof, które otaczały parkiet do tańca i patrzył ja jego pranerka podryguje w rytm muzyki z Jimim. Część jego chciała wrzasnąć i wywieść ją w kierunku zachodu słońca.

Inna jego część utknęła sącząc piwo i udając, że słucha Simona i Adriana. Przynajmniej nie tańczyła nieprzyzwoicie z tym dupkiem. Właściwie, to nie mógł powiedzieć, że tańczyła. Wyglądała jakby miała skurcze. Ukrył swój szeroki uśmiech za piwem gdy obserwował jak szczęśliwie wywijała do muzyki. Wyraz twarzy Jima patrzącego na jego partnerkę był bezcenny. Wątpił by facet wytrzymał z nią dłużej na parkiecie. On przynajmniej wiedział co robi. Sara natomiast… - Wygląda jakby ktoś wtykał jej kij w tyłek. – Simon uniósł głowę, patrząc jak ciało Sary wygina się w sposób fizycznie niemożliwy. Tak naprawdę Gabriel był zdziwiony, że jeszcze stała na nogach. Adrian pokręcił smutno głową. – Chcę tylko wiedzieć czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę jak tańczy? Simon uniósł głowę w innym kierunku, jakby studiował jakiegoś ufoludka i nie wiedział co z tym zrobić. – To jest taniec? Myślałem, że to jest rodzaj jakiegoś rytuału religijnego. Już wiem, widziałem któreś z tych ruchów na Discovery Channel. - No tak, ale były one odprawiane przez ludzi? Gabe odwrócił się do swoich dwóch kumpli, nie zaskoczony gdy się do niego uśmiechali. – Czy ja się śmieję z waszych partnerek? - Czy chociaż jedna z nich daje ci ku temu powód? – Adrian wziął łyk swojego piwa, wzrokiem błądził po swojej bladej narzeczonej. Usiadła na sofie za nimi, jej wrażliwe oczy były ostrożnie osłonięte przed światełkami przez duże białe przeciwsłoneczne okulary. Śmiała się i gawędziła z Becky i Belle. Rick stał nad kobietami z małym uśmieszkiem na twarzy gdy słuchał ich rozmowy, skrzyżował ręce na piersi, jego twarde, zimne oczy miękły gdy spoczęły na Belle. - Nie wydaje mi się by któraś z naszych partnerek była na tyle, eh, odważna by ruszać się w taki sposób na parkiecie. – Zaśmiał się Simon, jego spojrzenie błądziło po dziko zakręconych włosach Becky. Szczęście malowało się na twarzy wielkiego, witrażowego artysty.

Gabe przewrócił oczami, całą uwagę skupił znów na Sarze. Jim śmiał się z czegoś co Sara powiedziała bądź zrobiła, ale trzymał swoje ciało na dystans, prawdopodobnie bojąc się o swoje kończyny. Gabe’owi odpowiadał taki taniec.. do teraz. W momencie kiedy zaczęła się, niewiadomo skąd, wolna piosenka zamierzał wyjść na parkiet. Nie mógł już więcej tego tolerować. Nie było opcji, że zobaczy Sarę w objęciach innego faceta. – Nadal muszę ją oznaczyć. – I musiał to zrobić zanim Jim jeszcze bardziej zbliży się do Sary. - Powinieneś się tym zając zanim wyjechałeś. – Gabe postrzelił Simona wzrokiem. Beta oparł swoją wielką dłoń na ramieniu Gabe’a. – Na co do cholery czekałeś? Gabe skrzywił się. – Hunter, który mnie szkolił powiedział, że przez to byłoby nam jeszcze trudniej. – Ze zmęczenia przejechał palcami przez włosy. – Zaczynam myśleć, że jego rada była wielką pomyłką. Simon zmarszczył brwi. – Cholera. Sześć miesięcy, wiedząc kim jest twoja partnerka ale mimo to zostawiając ją nieoznaczoną? Sny musiały doprowadzać cię do szaleństwa. Wiem, że były tym co moja Puma próbowała mi uświadomić przez miesiące. Żałuję tylko, że nie zadziałałem szybciej, zanim została ranna. Gabe kiwnął głową. Simon prawdopodobnie nigdy nie wybaczy sobie, że nie oznaczył Becky zanim Liwia, przeklęta Puma, która próbowała zamienić życie Emmy i Becky w piekło, zdołała ją zranić. – Malinka, którą zrobiłem jej w jednym śnie, była zjawiskiem dość surrealistycznym. To tylko utwierdziło mnie w tym, jak wielka to była pomyłka. – Chwilę zabrało mu zorientowanie się, że dwaj faceci gapili się na niego, z szokiem wypisanym na twarzach. – No co? Adrian oprzytomniał jako pierwszy. – Ugryzłeś ją we śnie, a znak pojawił się na jawie? - Malinka. Zrobiłem jej malinkę. – Co by było gdyby oznaczył ją we śnie? Czy przebrnęliby przez to teraz? - Cokolwiek. – Adrian zmarszczył brwi. – O ile wiem to nie jest możliwe. Gabe wzruszył ramionami. To gryzło się z tym co wiedział Gabe, niemniej jednak znak tam był. – Najwyraźniej jest.

Simon miał oko na kobiety podczas gdy Adrian i Gabe rozmawiali ale Gabe wiedział, że mieli jego całą uwagę. Fakt, że Alfa i Beta zostali stworzeni, nie zrodzeni, znaczyło, że ci dwaj okazjonalnie zderzali się z aspektem bycia zmiennym, który był dla nich nowością. Czego on by nie zrobił, żeby być obecny przy ugryzieniu tych dwóch facetów przez Jonathon’a Friedelinde’a, starego Alfę. Zastanawiał się jak poradzili sobie z nieuniknionym pobudzeniem, które ich nawiedziło. Słyszał, że uczucie było niewiarygodnie intensywne. Wyobraził sobie jak ich dziewczyny musiały śmiesznie chodzić przez tydzień, ale rozważając fakt, że umawiali się wtedy z Liwią i Belle, za żadne skarby nie powie tego na głos, gdyż Emma i Becky mogłyby to usłyszeć. Choć po namyśle stwierdził, że nie powinien mówić też o tym Rick’owi. Adrian wzruszył ramionami. – No cóż, o ile mi wiadomo, sny o partnerach są jedynie snami. To co w nich robisz, nie ma żadnego wpływu na twoją partnerkę. - Wiem jak to ogólnie działa ale wiedziała, że tam jest. Nawet zakryła ją dłonią. – Gabe obserwował jak Sara próbowała się okręcić i prawie wpadła na jakąś parę. Szybka ręka Jima uchroniła ją od upadku. Gabe zamruczał i zastanowił się czy właściwie powinien podziękować dupkowi. - Mogłoby mieć to coś wspólnego z tym, że ona jest Omegą? Gabe poczuł jak wszystko w nim cichnie. Po raz trzeci tego dnia został ogłuszony. – Że co? - Omegą? Ona jest Omegą? Od kiedy? Wtedy coś jeszcze do niego dotarło. Ale to by oznaczało że… Odwrócił się, patrząc gniewnie na swoją partnerkę jak tańczy z Jimim. To oznacza, że doskonale wie co myślę o jej relacji z Jimim. Omegi były sercem Dumy. Podczas gdy Marshall wyczuwał zmiany fizyczne u każdego członka, Omega mogła poczuć stan emocjonalny. Razem umożliwiali Alfie zmierzyć się z indywidualnymi problemami w Dumie, które inaczej mógłby przeoczyć. Jego uśmiech był dziki gdy złapał jej wzrok i uniósł trzy palce. Oj, skarbie. Już trzy. Nie był zaskoczony widokiem obawy na jej twarzy zanim odwróciła swoją uwagę do towarzysza.

- Taa. Zostało to nieformalnie potwierdzone. Wszyscy zgodziliśmy się powstrzymać od ogłoszenia tego na forum zanim nie wrócisz ze szkolenia. – Simon wzruszył ramionami wydając się najwyraźniej niekomfortowo. - Naprawdę. - Gabe. – Odwrócił się z powrotem do Adriana, który marszczył brwi w jego stronę. – Nie było cię tu. Z tego co widzieliśmy i słyszeliśmy uganiałeś się za Chloe, nie za Sarą. - Że co? – Zacisnął szczękę. Sara wysunęła te same oskarżenie. – O czym ty do cholery mówisz? Simon zaczął wyliczać na palcach. – Bransoletka, którą podarowałeś Chloe podczas gdy nie raczyłeś zrobić prezentu Sarze. – Gabe zarumienił się. Miał dla Sary prezent, po prostu chciał jej go dać osobiście. – Prawie każdego dnia rozmawiałeś z Chloe, a do Sary nie zadzwoniłeś. - Sara przestała odpowiadać na moje telefony. – Gabe zaczynał się już wkurwiać. Nawet liderzy Dumy myśleli, że zdradza swoją partnerkę z inną kobietą? Sprawy miały się coraz gorzej niż sądził. - No i Chloe stale gadała o tobie i co takiego robisz, podczas gdy Sara wiedziała tyle co nic. Zmarszczył brwi. To nie było to czego się spodziewał. Chloe miała zostać przyjaciółką Sary, dotrzymywać jej towarzystwa. Kiedy przestała odpowiadać na telefony zaczynał się o nią martwić. A z tego co Chloe mówiła to Sara spędzała dużo czasu z… O cholera. Proszę powiedz mi, że Chloe nie sabotowała mojej relacji z Sarą. – Chryste co za bałagan. Muszę to naprawić. Simon wskazał brodą w stronę parkietu. – Idź zatańczyć ze swoją kobietą. Zdaje się, że puszczają wolną muzykę. – Potężny artysta mrugnął, uśmiechając się. – I patrząc na te wszystkie obmacujące się pary nikt nawet nie będzie miał za złe, że weźmiesz sobie gryza, nieprawda?

Gabe zobaczył jak światła przygasły, a Sara ruszyła w ramiona Jima. – Myślę, że masz rację. Już najwyższy czas wziąć to co było jego. Sara uchwyciła moment, w którym Gabe stanął za nią. Jego ciepło i męski zapach owionęły nią, wbrew temu, że była w ramionach innego faceta. Wyciągnął wokół niej rękę i postukał Jima w ramię. – Mogę się wtrącić? Jim zrobił wielkie przedstawienie niechętnie puszczając Sarę, ściągając brwi w stronę Gabe’a zanim podarował jej lekki pocałunek w policzek i odchodząc. Prawie go zatrzymała, przerażona tego co zaplanował dla niej Gabe. Jego emocje biły ją prosto w plecy, złość i żal pomieszane z pierwotną potrzebą oznaczenia jej. Rękami objął ją w talii, przyciągając do siebie. Jego erekcja naciskała nisko na jej plecy, gorąco jego penisa i dzika satysfakcja, która przedzierała się przez jego dotyk sprawiały, że miękły jej kolana. Przez to jego dotykanie nie mogła całkowicie ochronić się przed jego emocjami. Poszukała szaleńczo jakiegoś rozproszenia, myśl o tych trzech palcach uniesionych w górę martwiły ją. Udało jej się gdy Jim zatrzymał się przy Chloe. Dwójka rozmawiała przez chwilę, ze wzruszeniem ramion przyciągnął ją do siebie i skierowali się na parkiet. Żądza wylewająca się z obojga była rażąca. - Saro. – Zadrżała gdy polizał znak na jej szyi, jej uwaga natychmiast powróciła do faceta stojącego za nią. Zębami przejechał po wrażliwej części jej ramienia i szarpnęła się. – Trzymaj się skarbie. Oj nie ważysz się. Nie tak łatwo i na pewno nie publicznie. Wyrwała się, garbiąc ramiona przed jego kłami. – Nie. - Nie? – miękki jak piórko pocałunek popieścił jej kark. – Dlaczego nie? Warknęła. – Ojej, nie wiem. Powinniśmy zacząć od Chloe? - Mówiłem ci, że z nią nie spałem. – Okręciła się w jego ramionach nie zdziwiona kiedy przyciągnął ją mocno do siebie. Poklepał ją po pośladkach. – Czy mam ci przypomnieć tę rozmowę?

Zaciągnęła się, narastała w niej irytacja kiedy uśmiechnął się do niej leniwie. – W porządku. Może pogadamy o tym, jak w zasadzie mnie ignorowałeś? - Dzwoniłem, a ty nie odpowiadałaś. Lub kiedy to robiłaś to się kłóciliśmy. – Zgrzytał zębami, napięcie wydobywające się od niego prawie ją zemdliło. – Nie mogłaś mnie odwiedzić tak samo jak ja ciebie, a to doprowadzało nas oboje do szaleństwa. - Więc znalazłeś sobie inną kobietę? Pokręcił głową. – Chloe miała się z tobą zaprzyjaźnić by ci pomóc. Saro, do cholery! Martwiłem się o ciebie. Nie raz to pokazywał. – Żartujesz sobie prawda? - Chloe nie miała dać ci powodu byś sądziła, że się umawiamy. Miała się upewnić, że wszystko z tobą w porządku. To wszystko. Przyrzekam ci, że to co czuje do Chloe to tylko… Jezu, ona jest jak siostra, której nigdy nie miałem i teraz cieszę się, że nie miałem. Jeżeli nie wyczułaby wypływającej od niego szczerości wykrzyczałaby mu bzdury. Jedną z rzeczy, które odkryła będąc Omegą, było to, że diabelnie trudno było ją oszukać. Wina, którą większość osób czuła kłamiąc była jak krwotok. Jednak nadal, jeśli właściwie był tak głupio łatwowierny, musiała się upewnić, że nigdy, przenigdy, nie zrobi jej znowu czegoś takiego. – Jeśli taki miałeś plan, to wiedz tylko jedno. Cholernie zawiódł. - Pogadam z Chloe. Obiecuję ci, że naprostuję wszystko. Wyszydziła. – No jasne. – I będzie mogła spędzić ten czas z Jimim. Przynajmniej on nie zostawił jej w marnym nastroju. - Saro. Jesteś moją partnerką. Ty. Chloe jest tylko przyjaciółką. – Opadły mu ramiona, położył głowę na jej barku ze zmęczonym westchnieniem. – Powinienem kazać Jamesowi się odpierdolić i oznaczyć cię przed wyjazdem. Nie masz pojęcia jak mi przykro z tego powodu. Sara przewróciła oczami. Jeszcze nie widziała by ktokolwiek z poza Dumy powstrzymał Gabe przed zrobieniem czegoś co miał w planach, chyba że sam postanowił tego nie robić.

Uniósł głowę. To co zobaczył na jej twarzy było jedynie uniesioną arogancko brwią. – Nie uwierzyłaś mi z tym, że żałuję swojego czynu? - Nie za bardzo, rozważając to, że miałeś czas na znalezienie sobie pierdolonej dziewczyny. Twarz mu pociemniała. – Za to będzie piąty. - Piąty?- Odepchnęła się od jego klaty, siłując się z jego chwytem. Chciała jedynie małej przestrzeni między nimi, ale nie pozwolił na to. - Pierwszy za siedzenie przy Jimim. Drugi za przyjęcie jego zaproszenia do tańca. Trzeci za robienie tego wiedząc jak się z tym czuję. – Ręką objął jej kark, trzymając ją zaborczo. – Czwarty za sprzeciwienie się oznakowania przeze mnie. I teraz piąty za myślenie, że mógłbym kiedykolwiek cię zdradzić. – Drugą ręką wygładził jej plecy i spoczął na krzywiźnie jej tyłka. – Zależy ci na szóstym? Ściągnęła brwi. – Zależy ci na skopanym tyłku? Odrzucił głowę i zaśmiał się. – Tak myślałem. – Ręka wylądowała na jej tyłku, uderzając ją właśnie tu, na parkiecie. – Śmiało skarbie. Naciskaj. Spojrzała na niego gniewnie ale nie chciała odpowiedzieć. Motylki w jej brzuchu nie pozwoliły jej na to. Obawiała się, że gdy otworzy usta to powie coś tak głupiego jak Proszę pieprz mnie. - Saro. Opuściła wzrok. Nie mogła nic na to poradzić. - Spójrz na mnie Saro. – Spojrzała na niego, wyraz jego twarzy był przepełniony żalem. – Przestałaś odpowiadać na telefony. Przestałaś ze mną rozmawiać. Więc poprosiłem Chloe by się z tobą zaprzyjaźniła żebym wiedział, że wszystko u ciebie w porządku. Nie miałem pojęcia, że dała ci podstawy by myśleć, że się z nią umawiam. Ból porażki przeszedł przez nią i nie była pewna czy uwierzyła mu w sprawie Chloe. Był to powód dla którego zwróciła się do dr Howarda o te małe, białe pigułki. – Yhy. Oddzwaniałam do ciebie więcej niż raz ale nigdy nie odpowiadałeś. Było to wtedy kiedy zacząłeś kręcić z Chloe?

- Chloe to tylko przyjaciółka. – Warknął gdy parsknęła w niewierze. – Saro. – Zadrżała od tego tonu. Słyszała go w snach, ale nigdy na jawie. Wymagało to jej uwagi, jej posłuszeństwa i bez namysłu zaczęła się dostosowywać. Pochylił się i dmuchnął w bok jej szyi, dokładnie tam gdzie znajdowała się malinka. Zadrżała w odpowiedzi, jego uśmiech połaskotał jej skórę. – Ty jesteś moją partnerką. Jesteś jedyną kobietą o której marzę. – Czuła jego rozbudzenie, które zwiększało jej własne. Czuła również jego zdecydowanie i zaborczość. Zamiast ją dusić, otuliło ją kokonem jak ciepłym kocem, w którym by się schowała przez resztę życia. Polizał jej szyję. – Wiesz, że sny, które dzielimy nie są normalne?- Popieścił jej tyłek, poruszając nią w rytm muzyki, palcami głaskał dolną krzywiznę pupy. – Większość ludzi śni o kochaniu się ze swoimi przyszłymi partnerami. – Uniósł głowę z nad jej gardła, łapiąc brzegiem dłoni jej podbródek i odwracając jej twarz do siebie. – Ty i ja właściwie się kochaliśmy. - Czemu? – Kiedy zmarszczył brwi dodała. – Czemu połączyliśmy się w ten sposób? - Nie wiem. Może dlatego, że nie rozmawialiśmy przez dłuższy czas, a może dlatego, że jesteś Omegą. To przypomnienie było wszystkim czego potrzebowała by się odsunąć od niego i tego ciepłego uwodzenia, którym ją kusił. – Albo może dlatego, że tak naprawdę to mnie nie chciałeś. - Do diabła, Sara. – Jego długie, cierpiące westchnienie było muzyką dla jej uszu. - Więc poleciałeś do Chloe. Zwęził oczy, zdecydowanie zmieniło jego rysy. – Nie zamierzam znowu się tłumaczyć. Słuchaj uważnie. Ty jesteś moją partnerką. Myśl o dotykaniu kogoś innego jest obrzydliwa. Rozumiesz mnie? Opuściła rzęsy, ukrywając przed nim swoje spojrzenie. Mógł myśleć, że zamknęli ten temat, ale dla niej było to dalekie. – Co się stanie kiedy znowu wyjedziesz?

Westchnął i przyciągnął ją do siebie, kołysząc jej głowę przy swoim ramieniu. – Nie martw się skarbie. Na razie nawet dzikie goryle nie odciągną mnie od ciebie. Zaciągnęła się, opierając się pokusie by się wtulić w jego ciepło. Niech to szlag, tak ładnie pachnie. – A co z dzikimi kelnerkami? Zahuczało mu w klacie kiedy warknął. – Siedem. Nadal nie był pewien, dlaczego pozwolił by powstrzymała go od oznaczenia jej właśnie tutaj na parkiecie, ale musiał przyznać, że trzymanie ją w ramionach było niewiarygodne. Nigdy więcej wątpliwości, żadnych obaw, tylko on i jego partnerka, w pieszczocie przytulonych do siebie ciał, uwiedzionych przez muzykę. Zanurzył twarz w jej włosach, tonąc w jej zapachu, wmontowując go w swoje wspomnienia. Chciał tonąć w tym zapachem, a ją pokryć własnym dopóki nie byłoby wiadomo gdzie kończy się jeden a zaczyna drugi. I wbrew jego słowom wiedział, że ma dużo do nadrobienia. Potknęła się, wywalając ich prawie na podłogę. Chwycił ją z łatwością. - Przepraszam. – Znowu schowała palące policzki przy jego klacie po podarowaniu mu jednego, pełnego zakłopotania, spojrzenia. - Wiem jak uchronić cię przed upadaniem. Przyglądnęła mu się uważnie. – Jak? Uśmiechnął się i tak ją podniósł, że jej stopy podrygiwały w powietrzu, upajając się tym jak zasapała w szoku. - Postaw mnie Gabe! - Spójrz na mnie Saro. – Użył tego samego tonu, który towarzyszył im podczas ich aktów, wiedząc, jak instynktownie na niego odpowiadała. Uśmiechnął się delikatnie kiedy uniosła głowę, odwracając się do niego. – Zaufaj mi. – Jej niepewność rozszarpała mu serce ale to była tylko jego wina, do diabła. Zrobiłby wszystko by znowu mu wierzyła. – Nigdy nie pozwolę ci upaść. - Masz na myśli, że nigdy więcej?

- Hmm? – Okręcił ją delikatnie w rytm muzyki, jej palce zaledwie otarły się o jego stopy. Ledwo czuł jej wagę. Zmarszczył brwi, studiując ją. Cholera. Była za lekka. Dlaczego wcześniej się nie zorientował? To też musiał naprawić. Nie pozwoli by jego skarb zachorował. - Nigdy więcej nie pozwolisz mi upaść. Opuściła rzęsy, kolejny raz kryjąc przed nim wyraz swojej twarzy, ale nie zanim nie ujrzał niewiary na jej twarzy i wiedział, że nie chodziło jej o fizyczny upadek. - Przestań. – Postawił ją na ziemi ale trzymał blisko siebie. – Udowodnię ci, że możesz mi zaufać. Przestała tańczyć. – Błagałam o ciebie. Płakałam przez ciebie. A ty się ode mnie odwróciłeś. Wiesz jakie to uczucie? - Nie. Saro… - Właśnie takie! Ostry, przecinający ból, głęboka rozpacz, odrzucenie, zazdrość. Gabe poczuł to wszystko. Dostał to co zrobił swojej partnerce. Unikał jej by ochronić ją przed ich separacją. Zamiast tego, odmawiając oznakowania jej prawie ją zniszczył. Był cholernie blisko upadku na kolana, agonia rozrywała jego ciało za bardzo by mógł to wytrzymać. - Teraz nagle zachciało ci się mnie oznaczyć? Jak mogę ci zaufać? Odczucia, jej odczucia, nagle się urwały, ale zaległy w jego sercu mieszając się z jego własnymi, dopóki nie było wiadomo, które są jego, a które jej. Łzy w jej oczach wczepiły się w niego. Chciał unieść głowę i wrzasnąć z bólu, który wymierzył swojej słodkiej Sarze. – Co chcesz bym zrobił Saro? Błagał? Płakał? – Bo zrobi wszystko by pozbyć się tego wyrazu z jej twarzy, tych emocji z jej serca. - Nie. - Więc co?

Determinacja wypełniła całą jej twarz. – Chcę być traktowana w ten sam sposób, w jaki traktujesz Chloe. Co? – Co, właściwie, przez to rozumiesz? – Gabe zaczynał się już wkurwiać. To, że Sara nadal wierzyła w jego bycie z Chloe już go zmęczyło. Jak ona mogła nadal tak myśleć? Spokojnie. Frajerze. Twoja przyjaciółka sprawiła, że Sara tak myśli. Musiał dopaść Chloe i dowiedzieć się, co sobie ubzdurała w tej główce. Wiedziała jak ważna jest dla niego Sara. Gabe prawie warknął z frustracji ale opanował się. - Chcę, żebyś mnie poprosił o wyjście na randkę. – Gabe zamrugał zaskoczony jej wściekłym tonem. – Chcę pójść na kolację. Chcę potańczyć. Chcę wiedzieć, że jestem jedyną, z którą chcesz być. Chcę pierdoloną bransoletkę na święta.Wzdrygnął się. Nie wiedziała o tym, ale miał dla niej coś o wiele lepszego od jakieś bransoletki, ale nie było jej w domu dlatego tego nie dostała. Wypuściła powietrze z ust, przesuwając dłonią po swoich miękkich, błyszczących włosach.W sypialni mogłabym ci się podporządkować, ale niech cię diabli jeśli po wszystkim potraktowałbyś mnie jak niechcianą zabawkę.- Zwęziła oczy. – Kiedy mi to udowodnisz, zatwierdzę cię jako swojego partnera. Zacisnął zęby i kiwnął. Po tych wszystkich karach nie było to złe. - I żadnego też spania razem. Pewnie oznaczyłbyś mnie w międzyczasie a nie jestem na razie na to gotowa. No dobra, szybko robiło się coraz gorzej. – Co mogę robić na tych randkach? - To proste. – Wydostała się spod jego ramion, miała zmęczone oczy, jakby nie mogła uwierzyć w to co powiedział. – Pokaż, że mnie kochasz. Zapatrzył się na nią, gdy się odwróciła i odeszła od niego. Wreszcie pokręcił głową. – Kurwa mać. – Pokazać jej jak ją kocham? Przecież jest cholerną Omegą! Nie może tego wyczuć? Cały jej pragnął! Skierował się po Chloe, chwytając ją za ramię i odciągając ją od Jimiego Woods. – Co ty sobie do cholery myślałaś? Zamrugała w jego stronę, przestraszona. – Co?

- Kiedy zaczęliśmy się umawiać Chloe? Szczęka jej opadła. – A niech to. Sara też? Gabe spojrzał ponad jej ramieniem by zauważyć jak Jim gapił się na nich z oburzonym spojrzeniem. – Cholera. – Zwrócił swój wzrok z powrotem na Chloe. – Ciekawe skąd wzięli ten pomysł. - Nie odwracaj się do mnie plecami, Gabrielu Anderson. – Pokręciła w jego stronę palcem, wyglądając jak jego babcia. – To ty przestałeś dzwonić do swojej partnerki. Kurwa mać. Miała rację. – To ty miałaś z nią rozmawiać. Co narobiłaś mówiąc jej, że wydzwaniałem do ciebie ale zapominając wspomnieć, że rozmawialiśmy wyłącznie o niej i Jimim? Skrzywiła się. – Nie dawała mi okazji. Starałam się jej przekazać jak się trzymasz ale zamykała mnie. Bo wyglądało to tak jakby otwierał się Chloe ale nie Sarze. – Niech to szlag. – Potarł twarz. – A ty byłaś zazdrosna o to, że cały swój czas spędza z Jimim. Jej twarz wypełniła wina. – Może. Także oboje spieprzyli swoje relacje z partnerami. – Nabałaganiliśmy. - Tak mi przykro Gabe.- Położyła mu dłoń na ramieniu. - Mogę naprawić sprawy z Sarą, nie martw się. – Zauważył jak Jim odchodził, złość biła z jego całego ciała. – Ale nie wiem co zrobimy by naprawić sprawy między Tobą a Jimim. - Do diabła. – Ramiona Chloe opadły. – Co robimy? Kiedy zadrżała wiedział, że wyglądał jak drapieżnik, którym był. – Oznaczymy swoich partnerów. Kiedy liderzy Dumy skierowali się do wyjścia podążył za nimi z tylko jednym zamiarem.

Odzyskania zaufania Sary. Bo, czy chciała przyznać czy nie, on już wiedział, że miał jej serce, tak jak ona miała jego.

RO Z D ZIAŁ V Nie była w stanie zostać tam ani chwili dłużej. Nie wiedziała czy ktokolwiek zauważył jej nieobecność. Gabe poszedł prosto do Chloe. Niespodzianka, niespodzianka. Kobieta natychmiast przestała tańczyć z Jimim i odeszła z Gabe’em, na co Jim był oczywiście zdegustowany. Wyszła z klubu, oddychając nocnym powietrzem. Uśmiechnęła się do mijających ludzi, idących chodnikiem Universal City, zastanawiając się gdzie mogłaby pójść by pozbyć się trochę tego napięcia spowodowanego konfrontacją z Gabem. Ah, „Wschodzące Gwiazdy”. Tylko tego potrzebuję. Wyjęła telefon i napisała do Sheri i Belle, nie chcąc by jej kumpele z Dumy się o nią martwiły. Odpowiedź ją zaskoczyła. Oj! Zaczekaj! W kilka minut wszyscy wyszli na zewnątrz, włączając w to Chloe, do diabła. Rozmawiała z Gabem, wyraz jej twarzy tworzył mieszaninę rozgoryczenia i zdecydowania. Spojrzenie Gabe’a uczepiło się Sary, ale zignorowała je. Tyle z pokazywania jej, z kim chciałby być. Sara zdusiła krzyk frustracji dzięki silnej woli. Przykleiła na twarz uśmiech i rozejrzała się szukając Jima, mając nadzieję, że będzie chętny kontynuować tę gierkę skoro Gabe utknął z Chloe. - Gotowi? – Emma uśmiechała się od ucha do ucha. Sara nie była pewna czy jest gotowa na to by reszta Dumy słyszała jej śpiew. - No dalej Saro Misiaku, jeśli ty zaśpiewasz to i ja zaśpiewam. – Belle objęła Sarę ramieniem, Jim zajął miejsce po drugiej stronie Sary. Zignorowała szybko napływające od Gabe’a rozdrażnienie. Zaczynał okazywać swój własny bunt, do diabła. - Ostrożnie. Jak za bardzo się oprzesz na Belle to upadniecie. – Rick położył rękę na plecy Belle, obejmując ją w talii. Jim naśladował jego ruchy na talii Sary. Potknęli się niezgrabnie odchodząc od klubu, kobiety zachichotały gdy faceci próbowali mężnie utrzymać je na nogach. – No to gdzie idziemy?

Gabe wyciągnął rękę i dosłownie odczepił Sarę od Jima, upewniając się najpierw czy Belle jest wsparta o swojego partnera. – Czy ktoś wspomniał o „Wschodzących Gwiazdach”? – Postawił ją delikatnie na nogach, obejmując ją zaborczo w talii, uśmiechając się leniwie do Jima. Jim zmarszczył brwi ale pozwolił rozproszyć się widokiem Chloe, która chwyciła jego rękę z szerokim uśmiechem i zaczęła go odciągać. Sara postanowiła się nie wyrywać. Przelewające się przez nią zdecydowanie Gabe’a było dzikie. Miała przeczucie, że jeśli spróbuje uciec to dosłownie puści się za nią w pogoń. Jednak nadal była wkurwiona za to, że wyszedł razem z Chloe, więc pomyślała, że dobrze by było powiedzieć mu o swoich planach. – Taa. Mam ochotę na karaoke. Gabe zamarł. Tak jak i pozostali mężczyźni Dumy oraz dwaj z poza. – Karaoke? „Wschodzące Gwiazdy” to bar karaoke? Zamrugała niewinnie w jego stronę. – Tak. Zajęczał. – Nie wiedziałem, że aż tak jesteś na mnie zła. Emma pomachała na nich ręką. – Nie bądź cieniasem, Gabe. Poza tym jeśli Max umie śpiewać to ty także. Max rzucił po Emmie. – Nie ma mowy Emma. Nie wetknę swojego tyłka na scenę i nie zrobię z siebie kretyna. Curana nadęła wargi w stronę swojego partnera. – Nawet dla mnie? - Emmo. Sara szła, pozostawiając za sobą kłócących się Alfę i jego partnerkę, zmuszając Gabe do utrzymania tempa gdy szła w kierunku baru. – Czekam z niecierpliwością na to. - Jestem tego pewien. – Gabe praktycznie nadął wargi. Poklepała Gabe’a po ramieniu. – Spójrz na to z innej strony. Nie zamierzam zmuszać cię do śpiewania.

- Nie?- Gabe otworzył dla niej drzwi i wprowadził do środka, podążając szybko za nią. Oczami zeskanował obszar nawet gdy jego ciało poruszało się między nią a tłumem, chroniąc ją przed jakimś przyszłym zagrożeniem. Jego szkolenie na Huntera szło w kierunku mniej cywilizacyjnym. Nie powinno obejmować jej, ale tak było. Posiadała najgłupszy impuls klepania go po mięśniach. - Nie. – Zaprowadziła go do boksu z tyłu, wystarczająco dużego by pomieścić ich wszystkich. – Zamierzam iść pośpiewać. Gabe usadził ją, samemu siadając na brzegu boksu. Uniósł jedną brew w niedowierzaniu. – Naprawdę? – Pozostali szybko zajęli miejsca, Chloe jakoś potrafiła zająć miejsce obok Jima. - Mh-mm. - Ma wspaniały głos. – Belle mrugnęła do Sary z szerokim uśmiechem. – Powali cię na kolana. Sara szturchnęła Gabe’a mając nadzieję, że się ruszy z miejsca. – Skoro już o tym mowa to pozwól mi iść zaśpiewać. Belle idziesz? - Pewnie! Belle praktycznie podskakiwała, Rick był oczywiście zdumiony. – Oj, to muszę zobaczyć. Belle położyła ręce na biodrach. – Hej, ja umiem śpiewać! - Kochanie, byłem podczas tej niesławnej nocy z Mojito. Uwierz mi, to co robisz w żaden sposób nie nazywa się śpiewaniem. Wszyscy zaczęli się śmiać gdy Belle spojrzała gniewnie na Ricka. – Zamierzam dobrze się bawić udowadniając ci, że się mylisz Fido. Wielki facet tylko pokręcił głową i się uśmiechnął, miłość jaką darzył swoją Lunę była widoczna na jego twarzy. Sara westchnęła, zastanawiając się czy kiedykolwiek zobaczy to u Gabe’a. – Zamierzam dobrze się bawić patrząc jak się starasz.

- Stawiam pięć dolców, że tam pójdę i zostawię cię błagającego o więcej. – Belle uniosła brodę, twardym spojrzeniem rzucając wyzwanie Rick’owi. Odpowiedzią Ricka była prosto uniesiona brew i rzucenie pięcio-dolarówki na blat. Dwie sekundy później piątka Belle wylądowała na niej. - Frajer. – Zarżała Sara. Wilk nie wiedział, że właśnie stracił kasę. - Dlaczego wydaje mi się, że wiesz coś czego nie wie Rick? Szept Gabriela skierowany do jej ucha wysłał dreszcze po jej plecach. Bezlitośnie je zgniotła. Jeszcze mu nie wybaczyła. – Zobaczysz. Palce zaplątały się delikatnie w jej włosy, lekkie uczucie szarpnięcia na karku przypomniało jej z kim ma do czynienia. – Domyślam się, że zobaczę. – Było wszystkim co powiedział, ale jeszcze raz pociągnął zanim przesunął dłoń na jej ramię. Palcami pieścił znak, który jej zostawił. Czuła jak ją obserwuje, patrzy na emocje krzyżujące się na jej twarzy. Opuściła rzęsy, nie chcąc by zajrzał jej do duszy. Właśnie na to musiał zapracować. Gabriel stał, dusząc w sobie sfrustrowane westchnienie i zabierając dłoń. – Zaprowadźmy ciebie i Belle byście wybrały piosenki. – Wyciągnął drugą dłoń w stronę Belle, pomagając jej wstać. – Przyprowadzę z powrotem twoją partnerkę Rick. Rick pokręcił głową na Belle i wskazał palcem jedną pięcio-dolarówkę wciąż leżącą na blacie. Sara była uśmiechnięta, ale wyglądało to na przymus. Może trochę naciskał, pociągając w ten sposób za jej włosy, ale nie mógł nakłonić jej by się na nim skupiła, a potrzebował żeby się na nim skoncentrowała, bardziej niż oddychania. Jego jedyną myślą, było po prostu bycie sobą mając nadzieję, że pozwoli mu między nimi wszystko naprawić. Złapał Sarę za rękę, pragnąc czuć jej bliskość, chowając grymas kiedy próbowała odciągnąć palce. Małe plotkarskie spojrzenie na Chloe dało mu do zrozumienia w czym tkwił problem. Najwyraźniej miał sporo do naprawienia. Nawet nie przyszło mu na myśl jak zareaguje widząc go wychodzącego z klubu razem z Chloe, dopóki nie spojrzał na jej twarz. Może jeśliby wiedziała o czym rozmawiali to pomogłoby to złagodzić ból jego własnej głupoty.

Był tak cholernie zmęczony widząc ten zraniony wyraz twarzy. Odsunął się od Chloe w momencie kiedy to zauważył ale zdążyła się już odwrócić. Do Jima. Pojebańca. Wziął głęboki oddech i upomniał sam siebie, że Sara nie podziękowałaby mu za krew Jima na swojej ślicznej sukience. - Ktoś jeszcze?- Głos Sary odciągnął go od swoich myśli. - Sorry ale nie mogłabym unieść melodii nawet jeśli włożyłabyś ją do wiadra i przykleiła rączkę mocnym klejem. Każdy spojrzał na Sheri. – No co? Sara wzruszyła ramionami. – No dobra, ktoś inny? Zaskakująco, Rick wstał. Spojrzał na swoją partnerkę, która miała otwartą buzię. – Na co czekamy? – Wziął ją za rękę i zaprowadził do miejsca zgłoszeń. Gabe pokręcił głową i ruszył, Ręka Sary ścisnęła jego. Nie przegapił momentu, w którym Jim puścił oko do Sary. Mała flirciaro. Osiem. Zaczął katalogować sposoby ukrywania ciała weterynarza. Tylko to mógł zrobić by nie warknąć na faceta. – Wiesz już jaką piosenkę chcesz śpiewać? Przewracała katalog z tytułami, studiując ostrożnie każdą stronę. Belle właśnie dokonała wyboru, tak jak Rick. – Tę. J ej wybór nie powinien go zaskoczyć jednak tak się stało. Uśmiechnął się szeroko gdy napisała swoje imię pod wyborem i wręczyła DJ’owi. – Sunshine Superman? - Mmm-hmm. Zaprowadził ją z powrotem do boksu by poczekać na jej kolej, mając nadzieję, że będzie w stanie ją zrelaksować by go dopuściła do siebie, choćby troszeczkę. Jego pierwszym krokiem było przyciągnięcie jej w swoje ramiona gdy tylko usiedli, nie pozwalając jej się ruszyć. Strumień, który zalał jej policzki był wart zabawy. Teraz trzeba naprostować najważniejszą sprawę. – Razem z Chloe rozmawialiśmy o jej partnerze. Poczuł pod dłońmi jak drgnęły jej mięśnie. – Jej partnerze?

Kiwnął, przysunął do jej szyi swoje usta. – Mm- hmmm. Wie kim on jest ale on nie wydaje się być zainteresowany. – Muzyka z powrotem zagrała. Musiał poczekać, gdyż by udzielić jej więcej informacji, musiałby krzyczeć do ucha. Trzymanie Sary w swoich ramionach sprawiało, że wszystko było tego warte. Trącił nosem jej włosy, ignorując skrzeczenie pół pijanego faceta na scenie. Pozwolił ciszy trzymać zapach i ciepło swojej partnerki przy sobie by go znużyć, czując się po raz pierwszy od miesięcy szczęśliwie. Zrzygam się. Sara przełknęła mocno. Rozejrzała się po widowni gdy zabrzmiały pierwsze nuty jej piosenki, wiedza, że Gabe tam był czyniła sprawy dziesięć razy gorsze. Dlaczego, no dlaczego się na to zdecydowałam? I dlaczego śpiewam przed Belle i Rick’iem? Podpisali się przede mną! Wzięła głęboki oddech, prawie gotowa by uciec. Para błękitnych oczu patrzyła się na nią z brzegu sceny. Gabe uśmiechnął się co rozświetliło mu twarz. Poczuła jak dochodziło od niego żałosne rozbawienie i wiedziała, że oczekiwał schrzanienia jej występu tak samo jak osoba występująca przed nią. Kobieta zapominała każdego słowa swojej piosenki, ale tak dobrze się bawiła, że Sara klaskała prawie tak głośno jak chłopak dziewczyny. Sara spojrzała gniewnie na Gabe’a, zdeterminowana by udowodnić mu jak się mylił. Muzyka się zaczęła. Zauważyła sygnał rozpoczęcia, ubaw ze śpiewania wypchnął z jej umysłu wszystko inne. Sara śpiewała słowa, patrząc się prosto w niewiarygodnie przystojną twarz Gabe’a, widząc zdziwienie i, tak, narastającą dumę. To co jeszcze polepszyło sprawę, była zawiść na twarzy Chloe gdy kobieta stanęła obok niego. Ha! Teraz patrz kradnąca facetów dziwko! Teraz to zaczęła, Sara buchnęła. Słowa dopasowały się doskonale do jej nastroju. Czysta pozytywność dodatkowo zabujała jej biodrami gdy śpiewała. – Bo kiedy się zdecyduję, będziesz mój. – Upewniła się, że wychylała się przy tej części, wyzywając Gabe’a zanim odwróciła się od niego by śpiewać do reszty widowni. Kiedy rozbrzmiała cześć instrumentalna zatańczyła przed zaśpiewaniem kolejnych słów. – Kiedy zdecydujesz się być mój na zawsze, uniosę twoją dłoń i powoli nią przeciągnę po twojej małej główce – Odwróciła się, trzęsąc tyłkiem prosto przy twarzy Gabe’a, ignorując wyciągnięte przez niego ręce. Dziewięć palców. O cholera. Mój tyłek będzie bolał. Odrzuciła do tyłu głowę i zaśmiała się, kończąc kwitnąco piosenkę tuż przed zaakceptowaniem jego dłoni by mogła zejść ze sceny.

Lekkie puknięcie w jej tyłek sprawiło, że podskoczyła, przypomnienie tego co nadejdzie. – Mała główka? Czułe rozdrażnienie nawleczone na jego głos uspokoiło ją wystarczająco, by mu dokuczyć. – Rozważając to wszystko, śmiałabym nazwać ją maluteńką. - Ałć. – Poklepał ją po pupie. – Świetnie, punkt dla ciebie. - Tak! – Narysowała palcem punkt na wymyślonej tablicy. Miłosny klaps Gabe’a trochę szczypał, ale potarł to miejsce prawie natychmiast. Sara zamrugała, walcząc ze swoim pobudzeniem kiedy doszli do stolika. Emma klaskała. – Dobra robota Saro! - Nieźle, Saro misiaczku! – Sheri uniosła dwa kciuki. Adrian zaledwie się uśmiechnął i skinął, jego uwaga prawie natychmiast wróciła do Sheri. Simon i Becky wyglądali tak jakby wzięli łyk wody a zamiast tego mieliby ją wypełnioną dobrym winem. ale oboje dali jej piątkę. Max, z jakiegoś niejasnego powodu, patrzał i czuł się zadowolony, jakby wiedział, że da radę. Gabe pomógł jej usiąść i ułożył ją między swoimi nogami, ława pozwoliła mu na zakołysać ją między swoje uda. Zezwoliła mu na to, uczucie jego ramion obejmujących jej talię i pochwały od jej przyjaciół znarkotyzowało jej umysł słodkim ciepłem. Prawie jak cudowne było uczucie zadowolenia wylewające się z Gabe’a, jakby wszystko to czego pragnie było właśnie tu przed nim. Cholera, nawet mruczał. Spojrzała na Chloe by zobaczyć jak ich obserwuje ze smutnym wyrazem twarzy i jeszcze smutniejszym uśmiechem. Sara odwróciła się, niechętna analizować, dlaczego czuła się winna gdy Gabe tulił ją przed tą kobietą. Prawie zapomniała o Belle kulejącej na scenę, uśmiechającej się słodko gdy rozpoczęła się muzyka Jewel „Hands”, wstrząsając nimi. Belle wyglądała jak anioł siedzący w smudze światła na scenie, jej włosy były złotą aureolą wokół jej głowy. Uniosła mikrofon i Sara rozsiadła się, przygotowując się na oglądanie innym będących pod wrażeniem. Sapania rozbrzmiały wokół stołu gdy silny, delikatny głos Belle popłynął nad nimi. – Jasna cholera. Jest dobra. – Gabe pokręcił głową. – Dlaczego o tym nie wiedzieliśmy?

Sara wychyliła do tyłu głowę, ocierając czubkiem o policzek Gabe’a. – Pusta blondynka, pamiętasz? Poza tym, Liwia dostałaby szału gdyby dowiedziałaby się, że Belle jest w czymś od niej lepsza, więc Belle ukrywała to. – Głupie, ale tak było. Belle była lojalna wobec Liwii, która nie była temu godna, płaciła za to słoną cenę, na co nie zasłużyła. No cóż teraz przynajmniej już tego nie ukrywa. – Zjeżyłaby się od podziwu w głosie Gabe’a, gdyby nie fakt, że mogła to poczuć. To nie miało nic wspólnego z pożądaniem, a mnóstwo z przyjaznym nastawieniem. Duma, którą czuł gdy Sara śpiewała, była mieszanką zdrowej dawki żądzy i… miłości? Sara pokręciła głową, nie pewna czy poczuła to co myślała, że poczuła. Jak mogłaby to być miłość? Nie mogła po prostu ufać swoim zmysłom gdy chodziło o Gabe’a. Całkowicie możliwe było to, że to co czytała z jego emocji, po prostu nie istniało. Mogłoby to sprawić, że jej serce znowu by się roztrzaskało, a zaledwie zaczęło zdrowieć. Belle wychyliła do góry twarz, zamknęła oczy gdy śpiewała. Rick stał na brzegu sceny, z dziwnym wyrazem twarzy, zupełna niewiara zmieszała się ze zdumiewającą dumą, gdy jego miłości śpiewała. – najwidoczniej Rick też nie wiedział. - Domyśliłem się. – Gabe podniósł drink i wręczył jej. – Truskawkowa Margarita. - Kiedy ją wytrzasnąłeś? - Tuż przed tym jak śpiewałaś. Pomyślałem, że może po wszystkim będziesz spragniona. - Dziękuję. – Sara wzięła łyk gdy piosenka Belle zakończyła się gromkimi brawami. Kiedy Belle ruszyła by zejść ze sceny Rick zatrzymał ją, sadząc ją z powrotem na stołku. – Ooo, to powinno być dobre. - Słyszałaś jak on śpiewa? – Gabe zaczął posypywać pocałunki wokoło malinki, którą jej zostawił. - Hmm? – Uczucie ust Gabe’a na swojej skórze prawie wyłączyło jej mózg. Racja, Rick. – Niee, ale stawiam na to, że będzie lepszy niż tego oczekujemy.

- Dlaczego? - Wygląda na faceta, który nie wplątuje się w akcje jak ta, chyba że jest pewien swojej wygranej. - Racja. Odwrócili się by zobaczyć jak wielki rudzielec chwyta za mikrofon. Skinął DJ’owi , trzymając dłoń Belle. Zaczęło grać „Change the World” Erica Clapton. Belle uśmiechnęła się do swojego partnera gdy jej zanucił. Sara poczuła nastrój w pomieszczeniu gdy Rick zaczął śpiewać, kobiety kołysały się gdy wielki zły Wilk pokazał całemu światu co czuje do Belle. Uczucia zamiotły się ponad nią, miękkością i słodkością, a Sara zakołysała się z nimi, wciągając je jak czekolado holik w fabryce Hershey’a. Gabe ręką zaczął głaskać jej brzuch zataczając koła. Zaczął mruczeć jej do ucha wraz z melodią, rozpraszając ją od emocji płynących dookoła niej. Sara oblizała wargi. Głos Gabe’a nawet w przybliżeniu nie był tak gładki jak Ricka, ale wpłynął na nią dogłębnie. Zamknęła oczy i oparła się o niego, czując wstrząs jego zaskoczenia i radości, wchłaniając uczucie bezpieczeństwa, które dawało jej bycie w jego ramionach. Było jak we śnie, ale o wiele lepiej wiedząc, że był właściwie za nią. Pozwoliła by jej obawy i strach uleciały od piosenki grającej w uszach i sercu. Gabe mocną ręką uniósł jej twarz, dając jej w usta miękkiego całusa zanim przytulił ją mocniej. Ten pierwszy prawdziwy smak jej partnera zostawił jej emocje zmącone, ale wzrok Chloe siedzącej naprzeciwko nich zaostrzyło jej zmysły. Wyprostowała się, odpychając się od niego, co go rozdrażniło. Mogła to poczuć, ostre i mrowiące. Nie mogła się poddać, jeszcze nie. Nie dopóki odpowiedzi na temat Chloe nie usatysfakcjonowały jej. Piosenka Ricka zakończyła się grzmiącym aplauzem. Kłaniając się, zaprowadził Belle za scenę i prosto do wyjścia z klubu, szczęśliwy śmiech blondynki ciągnął się za nimi, dwie pięcio- dolarówki nadal leżały na blacie, zapomniane. - Teraz to dopiero się zastanawiam gdzie on ją zabiera. – Ramiona Gabe’a trzęsły się gdy się śmiał. Sara pokręciła głową. Nie musisz być Omegą, żeby wiedzieć takie rzeczy.

RO Z D Z IAŁ V I Gabriel trzymał kurczowo dłoń Sary i tego wieczoru był pełen nadziei. Wiedział jak chciał go zakończyć, ale przez gorąco- mroźny sposób w jaki Sara go gasiła nie miał żadnego pojęcia czy jego życzenie się spełni. Chciał ją zaciągnąć do swojego pokoju, związać i podarować po każdym klapsie jaki jej obiecał. Chciał patrzeć jak błagała o jego penisa podczas gdy lizałby jej przesłodką cipkę. Chciał dojść w niej tak głęboko, że zostałaby naznaczona zanim jeszcze by ugryzł ją w tę cudowną szyję. Chciał usłyszeć jej mruczenie przy ukołysaniu jej do snu. Jeśli postawiłby na swoim, to nie miałaby szansy odmówić. Kiedy dotarli do schodów, zatrzymała się. Korytarz po jednej stronie prowadził do pokoju Gabe’a, po drugiej prowadził do jej pokoju. Po niezdecydowanym wyrazie jej twarzy zdał sobie sprawę, że marzenie o trzymaniu jej w swoich ramionach było nie do spełnienia. Jego marzenie… To był klucz, prawda? Mógł tego nie wiedzieć ale kontrolowali swoje sny o partnerstwie odkąd tylko się zaczęły. Gabe uśmiechnął się, całkowicie zdając sobie sprawę z tego jak drapieżnie wyglądał. Miał zamiar dzisiaj mieć pod kontrolą ich sen. Dzisiaj mógłby jej pokazać jak ją kocha. Odwrócił się w lewo, ignorując jej małe westchnienie z ulgą. Odprowadzał ją do jej pokoju, dżentelmen w każdym calu, gotowy i skłonny zostawić ją przed drzwiami tylko i wyłącznie dla jednej małej przysługi. – Saro. – Odwróciła się i spojrzała na niego z pytaniem wypisanym na jej twarzy. – Pozwól mi dzisiaj wejść. Skrzywiła się. – Gabe…

Położył palec na jej ustach, wdzięczny za jej natychmiastowy spokój. – Zostawiam cię przy tych drzwiach, nieoznaczoną, dając ci trochę czasu byś nauczyła się znowu mi zaufać. – Wychylił się, skubiąc jej ucho, uśmiechając się gdy odetchnęła z jękiem. – Ale powrócę, chcę żebyś pozwoliła mi wejść. – Skubnął

ją w policzek i odwrócił twarzą do siebie. – Chcę żebyśmy oboje mieli dzisiaj słodkie sny. Cokolwiek będziesz chciała zrobić by nie mieć tego snu proszę, nie rób tego. Zrozumiałaś? Oblizała usta, niepewność powróciła na jej twarz. – Nie jestem pewna czy dam radę. Warknął, niezadowolony. Pokręciła głową. – Jak niby mam to.. z tobą zrobić jak nawet nie wiem, czy mogę ci ufać? Wziął głęboki oddech, próbując pohamować ogarniającą go wściekłość. Jeśli to wyczuje to się przerazi, że się na nią rozzłościł. Faktem jest, że nie mógł uwierzyć we własną głupotę. Miała rację. Prawdziwy związek wymagał zaufania u obojga partnerów, zaufania, które stracił słuchając niewłaściwej osoby. – Co sprawi, że uwierzysz, że jesteś jedyną kobietą, której pragnę? - Coś co nie jest tylko jedną nocą grania mojego faceta! - Grania? – Cofnął ją na drzwi, ignorując alarm na jej twarzy. – Uważasz, że gram?- Złapał ją za ramiona, podnosząc ją na palce. – Nie kłam! Dokładnie wiesz co czuję! – Puścił ją nagle przez myśl, która do niego dotarła. – To nie dotyczy tak naprawdę zaufania, prawda? – cofnął się o krok. – Karzesz mnie bo wyjechałem zanim cię oznakowałem. – Z szoku otworzyła buzię. Westchnął i przeczesał włosy dłonią, cały jego gniew wypłynął, nagle zmęczony z niewiary. – Śnij dzisiaj ze mną. - Przełknął, nagle przerażony, że nie będzie w stanie nawet tyle mu dać. – Proszę. Patrzyła na niego, powoli się odprężając. Był wdzięczny za cokolwiek co w nim ujrzała kiedy szepnęła, - W porządku.

Zamknął w podzięce oczy zanim kiwnął głową. Chciał desperacko pocałować ją na dobranoc ale nie wiedział czy byłoby to mile widziane. Czego on by nie dał, by posiadać zdolność Sary do czytania emocji. – Dobranoc, kochanie. Zmarszczyła na niego brwi, oczywiście zdezorientowana. – Um. Dobranoc Gabe.

Odwrócił się niechętnie, nie ufając samemu sobie by trzymać swoje łapy z dala od niej. - Gabe? Spojrzał za siebie. Wyglądała tak samotnie, prawie tak jak on się czuł. – Spędzisz ze mną jutrzejszy dzień? Uśmiechnął się. – Niczego więcej nie pragnę. – Kiedy uniosła brwi w niewierze, zachichotał. – No dobra, istnieje jedna bądź dwie rzeczy, które pragnę bardziej, ale wezmę to co dostanę. Kiwnęła głową otwierając drzwi. Zatrzymała się, wahając się przed wejściem. – Do zobaczenia za chwilę. Wślizgnęła się do pokoju, drzwi ze szczękiem zamknęły się za nią, powstrzymując go przed zrobieniem kroku w jej stroną zanim jeszcze mógłby się powstrzymać. Boże, trudno było od niej odejść. Skierował się prosto do swojego pokoju, rozmyślając nad tym co zrobiłby, gdyby tylko byli razem we śnie. To musiało się udać. Musiała mu ponownie zaufać, bo jeśli tego nie zrobi to oznaczy ją, a z konsekwencjami poradzi sobie później. Sara oparła się o zamknięte drzwi swojego pokoju, powietrze schodziło jej z płuc w pośpiechu. Właśnie zgodziła się spotkać z Gabem w ich śnie, bez obietnicy z jego strony, że nie zamieni się to w kolejną noc rozpusty. Odepchnęła się od drzwi, pocierając twarz dłońmi, starając się zdecydować czy dobrze postąpiła odsyłając go w ten sposób. Co jest ze mną nie tak? W jednej minucie chciałam otworzyć drzwi, zaciągnąć go z powrotem i zapomnieć o wszystkich naszych problemach. W następnej pragnęłam jednej z tych pigułek i tysiąc- milowego dystansu! Może, jeśli pozwoli mu się oznaczyć, to jedna z tych obaw wyparuje. Ale miesiące odrzucenia nie mogą zostać wymazane przez jeden wieczór. Umyła zęby, wyczesała włosy, zarzuciła czerwoną suknię na oparcie krzesła i położyła się do łóżka nago. Czuła się dziwnie niegodziwie, zazwyczaj śpi w

koszuli nocnej, ale dzisiaj chciała poczuć chłodną pościel na swojej skórze. Mogłaby udawać, że właściwie był w pokoju obok, czekając na wślizgnięcie się do jej łóżka po długim dniu pracy. Sara ziewnęła, zwijając się na jednym boku i czekając na ogarniający ją sen. (i na Gabe’a, jej wewnętrzny koteczek zamruczał). Sara patrzyła na dziwny salon, serce jej zadudniło gdy zdała sobie sprawę gdzie musi się znajdować. Zapach Gabę’a był wszędzie, głęboko wsiąknięty w każde drewno w tym domu. Byłaby zaskoczona gdyby się okazało, że nie mieszka tu. To co ją całkowicie zaskoczyło był widok jego domu. Z zewnątrz był w typowym stylu ranczo, z małym przednim gankiem, z beżowym aluminium po bokach i z zielonymi jak las drzwiami oraz okiennicami. Ale wewnątrz był mieszaniną bogatych kolorów z głębokimi tonami ziemi. Podłoga z drewna wyglądała jak chropowaty dąb jednak była gładka pod jej nagimi stopami. Śmiały, geometryczny dywan w żółte, zielone, czerwone i ciemnobrązowe kolory był miękki pod jej stopami. Ciemna czerwień okrywała nowoczesną kanapę. Bladozielone i żółte poduszki były porozrzucane na chybił trafił na jednym końcu, aksamitny koc był przewieszony przez oparcie, głęboki żółty kolor odznaczał się na czerwieni sofy. Witraże w misjonarskim stylu i metalowe lampy stały na dębowych końcach stołu. Ściana była koloru delikatnego zielonego, z grubymi listwami podłogowymi z dębu. Płaski telewizor stał na drewnianym stojaczku, Playstation i Wii były do niego podpięte. Uśmiechnęła się na widok jasno- niebieskiego kubka na ławie, zapach ostudzonej zawartości dał jej znać, że Gabe lubi kawę z odrobiną cukru i śmietanki. Przez te wszystkie jasne kolory wydawało się, że pokojowi brakuje jakiegoś drobiazgu, czegoś co uczyniłoby go naprawdę domowym. Przeszła przez pokój, zastanawiając się co to takiego było. Skierowała się do kuchni, urządzonej w te same jasne kolory. Nie ma Gabe’a. Opuściła kuchnię, idąc przez korytarz. Pierwsze drzwi okazały się wejściem do małej sypialni przerobionej na biuro. Uśmiechnęła się głupio na widok porozrzucanych wokoło papierów. Następnie była łazienka, tym razem w przytłumionych błękitach i zieleniach. Następny pokój okazał się małą sypialnią z pojedynczym łóżkiem i małym kredensem. Ostatni pokój. Musiał tam być. Sara otworzyła drzwi… …i wkroczyła w cichy letni wieczór. Bryza rozwiała jej włosy, niosąc za sobą słaby posmak oceanu. Jej nagie stopy ślizgały się po chłodnym piasku, ziarenka

przesiewały się między jej palcami. Uśmiechnęła się, wsuwając swoje palce i ruszając nimi tylko o to by poczuć to doznanie. Jako dziecko uwielbiała tak robić. - Cześć. Odwróciła się by zobaczyć Gabe’a stojącego w niczym oprócz ciemnych spodenkach i koszulce. W dłoni trzymał wielki piknikowy kosz. – Cześć. - Pięknie wyglądasz. Zamrugała i spojrzała w dół. Była ubrana w tę samą czerwoną sukienkę, którą miała na kolacji. – Dziękuję. Wskazał dłonią plażę. – Panie przodem. Uśmiechnęła się i zaczęła iść. – Od kiedy twój dom jest na plaży? Wzruszył ramionami. – To jest sen. Szli póki, jakoś, miejsce nie wydawało się właściwe. Sara poczekała aż Gabe rozłoży koc przymocowany do jego koszyka tak ja sandały - Usiądź Saro. Usiadła, podkurczając nogi pod siebie. - Grzeczna dziewczynka. Spojrzała na niego. – Myślałam, że dzisiaj nie będziemy grać w te gierki. Obserwowała jak siada naprzeciwko niej, krzyżując nogi. Sięgnął do koszyka bez odpowiedzi. - Gabe?

Rozgrzane spojrzenie, które jej posłał spowodował u niej dreszcze. W odpowiedzi na jego drapieżny błysk w oku stwardniały jej sutki. – Kto powiedział, że gram? Otworzyła buzię by odpowiedzieć, ogłuszona, gdy wepchnął jej coś do ust. Bez namysłu ugryzła. Mmm. Truskawka oblana czekoladą. Jęknęła od soczystego owocu, zamykając w błogości oczy. Jeżeli chodziło o Sarę to nie było lepszego upominku jakiego można było otrzymać.

Chwileczkę. Plaża, pełnia księżyca, truskawka oblana czekoladą… Oh-ho. Oparła się pragnieniu by nie przewrócić oczami. Wspominając o tandetnych sposobach uwodzenia. W każdej chwili może otworzyć szampana lub coś takiego, a ja stracę panowanie nad sobą i zarobię kolejnego klapsa. To nie było w stylu Gabe’a. Był dziki i śmiały i brał to co chciał. To była jedna z rzeczy, które w nim kochała. Co on sobie myśli? Otworzyła oczy by zobaczyć Gabe’a jak ją obserwuje. Przetestujmy teorię. Wyobraziła sobie wielką miskę parującego szpinaku w koszyku na miejscu truskawek. - Lubisz truskawki, kochanie? – Sięgnął za siebie i wyczarował butelkę szampana oraz kryształowy kieliszek. No i proszę bardzo. Dała z siebie wszystko by wyglądać na tak niewinną jak tylko to możliwe. – Tak, dziękuję. Uśmiechnął się powoli. – Dobrze. – Włożył rękę do koszyka, a jego uśmiech szybko zamienił się w coś przerażającego. – Co do..? – Wyjął dłoń, okrytą ciepłym szpinakiem. – Co do diabła? Sara zachichotała. Wyjął z kosza serwetkę, wyraz jego twarzy był napełniony rozbawionym wstrętem. – Czemu zmieniłaś moje truskawki w szpinak?

Sara ścisnęła usta i poczekała aż otworzy „szampana”. Zmarszczył brwi. Wyjął korkociąg i zaczął otwierać butelkę. Uniósł korek do swojego nosa z podejrzliwym blaskiem. – Piwo imbirowe. – Westchnął, usta mu się skręciły w smutny uśmieszek. – Chyba nie powinienem nawet zaprzątać sobie głowę muzyką klasyczną. Widzisz co się dzieje kiedy próbuję robić to dobrze? - Co robić dobrze?

- Uwieść cię. - Żądnego seksu na plaży – Wzdrygnęła się. – Murowany piasek w niewygodnych miejscach! Dużo podrażnień? Jego oczy zamieniły się w złote. – Skąd to wiesz? Sara parsknęła. – Przepraszam Gabe. Byłeś prawiczkiem kiedy wróciłeś do Halle? Zarumienił się, złoto w jego oczach zniknęło do błysku. – Punkt dla ciebie i już nigdy więcej nie będziemy o tym wspominać. – Uniósł butelkę. – Powiedziałaś, że mam cię wziąć na randkę, pokazać ci ile dla mnie znaczysz. Sara kiwnęła głową. – Dokładnie. - Więc co zrobiłem źle? - To nie jesteś po prostu ty.- Machnęła ręką po otoczeniu. – Jest przepięknie i cudownie ale… - Westchnęła. – Chcę, żeby prawdziwy Gabe pokazał mi ile dla niego znaczę. Jedna ciemna brew się uniosła, jego usta wykrzywiły się w niegodziwym uśmiechu od czego w sekundę stwardniały jej sutki. – Uważaj czego sobie życzysz, skarbie.

Sapnęła gdy grunt pod jej nogami się zmienił. Nagle klęczała na środku szerokiego łóżka, z dłońmi związanymi kajdankami nad głową. Łańcuch podpięty do kajdanek wisiał z wysokiej belki na białym suficie. Była nadal ubrana w czerwoną sukienkę ale ramiączek nie było już na jej ramionach. Zamiast tego, wisiały na jej biodrach, demonstrując jej obnażone piersi intensywnemu spojrzeniu Gabe’a. - O wiele lepiej. – Wymruczał, unosząc skóropodobne wiosełko - No to ile jestem ci winien? Cipka Sary zacisnęła się na to pytanie. Oj kurwa. Powinna była się uczepić tego szampana. Ale nie mogła powstrzymać się od odpowiadania już bardziej niż zatrzymania podniecenia drżącego całym jej ciałem. Ale nikt nie powiedział, że nie mogę również sobie pograć. Poza tym, powiedziała mu że nie będzie żadnego

seksu. Opuściła głowę zanim mógłby zauważyć szeroki uśmiech, który groził pojawieniem się na jej twarzy. – Trzy, panie. - Grzeczna dziewczynka. Zadrżała gdy jego palce popieściły jej policzek. – Zaufaj mi, kochanie. Plask! Wyraz twarzy Gabe był wart odczucia śliskiego makaronu. – Sara. Ugryzła wargę by nie odpowiedzieć. Ostrożny sposób, w jaki wypowiedział jej imię dał jej znać jak walczył z własnym śmiechem. Dzięki Bogu. Bała się, że się rozgniewa. – Tak, panie? - Rozgotowane spaghetti Saro? Chcesz żebym cię wychłostał mokrym makaronem? Nie wytrzymała, śmiejąc się tak bardzo, że aż zatrzęsły się łańcuchy. Mocna dłoń chwyciła jej podbródek. – Kto sobie teraz pogrywa? – Pokręcił głową i zachichotał. – Wygrałaś kochanie. – Pokój zniknął i nagle byli tylko we dwoje na czerwonej sofie Gabe’a. Obejmował ją ramieniem, dłonią trzymał jej dłonie. Swoje nagie stopy położyli na stoliku do kawy, kubek kawy zniknął - Nigdy więcej gierek. – potarł policzkiem o jej włosy i zamruczał. Westchnęła i oparła się o niego, wdychając jego zapach niezbyt ośmielając się uwierzyć w to, że ją tulił. Wszystkie ich sny były jak zmysłowy bufet. To było miłe. – Co chcesz jutro robić?

Bawił się jej palcami. – Nie mamy jutro żadnych związanych ze ślubem spraw. Chcę się przejść po Disney’u, tylko z tobą. Brzmiał tak smutno. Jak mogłaby się mu oprzeć? – Epcot3? Magiczne Królestwo? Uśmiechnął się. Od wibracji dochodzącej od niego miał jeden albo dwa pomysły Zobaczymy. 3

Park w World Disney’u.

- Chcę iść na zakupy do Word Showcase4. – Gabe się skrzywił a ona się zaśmiała. – W takim razie muszę zobaczyć czy dam radę cię przekupić. Cisza.

- Zauważ, że jestem bardzo dobry no i nie wspominając o tym, o mojej ulubionej łapówce. Sara schowała twarz w jego ramieniu. Wiedziała dokładnie czym była jego ulubiona łapówka, ale jak na razie utknęła w swoich bez- seksowych zasadach. – Myślę, że już ją wykorzystałeś. - Cholera. W takim razie muszę po prostu znaleźć coś innego. Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego, niezdolna ukryć ciepła, które poczuła. Po prostu siedzenie tam, planowanie, wydawało się takie właściwe. Fakt, że mały mruczący odgłos, stale wydobywający się od niego kiedy zanurzał twarz w jej włosach, prawie doprowadził do złamania przez nią jej zasady. Jakby on i jego Puma tarzały się w jej zapachu. – Jestem pewna, że znajdziesz. Jego oczy lśniły złotem. – Też tak myślę. – Chwycił jej usta w szybki, mocnym pocałunku. – Teraz myślę, że powinniśmy oboje odpocząć zanim skuszę się spróbować czegoś jeszcze. Przyjdę po ciebie na śniadanie koło ósmej trzydzieści.

- W porządku. – Wstała i skierowała się do wyjścia wiedząc, że to był właściwy sposób na opuszczenie ich snu w pokoju. Wstał i poszedł za nią otwierając drzwi na przedni trawnik. – Dobranoc, Gabe. Przyciągnął ją blisko, pochylając się po pocałunek na dobranoc, który zaczął się od słodkiego a skończył na ugięciu się jej pod jego wolą, jego usta pożerały jej, kusząc ją do pozostania. Poczuła niechęć kiedy się od niej oderwał i powiedział stonowane – Dobranoc, moja miłości. 4

To unikalny park podzielony na państwa świata. Zwiedzając go można dowiedzieć się o obyczajach panujących w danym państwie, posmakować ich jedzenia, kupić upominek itp

Zamknął drzwi zanim mogła się dowiedzieć czy naprawdę miał na myśli to jak ją nazwał. Odwróciła się i przeszła korytarzem, dotykając usta palcami i zastanawiając się czy, czy właśnie, naprawdę to zrobił. Gdyby tylko mogła ufać snom.

R O ZD ZIAŁ V II

Patrzył jak podskakiwała schodząc ze schodów w kurorcie Coronado Spring, powiewały jej włosy, jej pełne usta się uśmiechały, a jej twarz wypełniona była radością nowego dnia. Ciemne przeciwsłoneczne okulary ukrywały przed nim jej oczy ale brązowe, krótkie spodenki i granatowy top zaledwie ukrywały jej krągłości. Na szczęście teraz wiedziała jak bardzo ją kochał. W ostatni senny pocałunek włożył wszystko co miał, uginając ją, dominując nad nią, pozostawiając ją zdyszaną, sapiącą i opierającą się słabo o niego. A potem zamknął drzwi i pozwolił jej odejść, walcząc ze swoimi instynktami i Pumą przez cały pierdolony czas zanim nie wyślizgnął się z ich snu i nie zapadł w realny sen. Następujące sine piłki nie były dla niego zabawne ale nie chciał rozwiązać problemu bez Sary. Przewidywalnie mógłby w końcu wziąć każdą jej słodycz, a dzisiaj miał zamiar właśnie to zrobić. Dzisiaj zamierzał się zabawić. Duma skierowała się do parków, ciesząc się z bycia w Disney World’zie zanim zacznie się naprawdę weselny obłęd. Jutro czekały ich zaplanowane bojowe zadania ale dzisiaj chodziło o powrócenie do dzieciństwa. Oprócz gier w jakie chciał zagrać Gabe, które w ogóle nie były dla dzieci. Nie mógł się doczekać by zobaczyć reakcję Sary. Stał, uśmiechając się do niej gdy zatrzymała się obok postoju autobusów na parkingu przy hotelu. Gotowa? Zmarszczyła brwi, rozglądając się. - Gdzie są pozostali? - W Magicznym Królestwie. - I wcale nie zaśmiali się odwracając się do niego tyłkami gdy ruchem ręki kazał im iść. Doskonale wiedzieli co kombinuje i akceptowali jego plany. Do diabła, Emma nawet zasugerowała coś od siebie, coś co wiedział, że Sara będzie chciała z nim zrobić. I ona całkowicie ucieszyłaby się z zakupów w World Showcase, ku niczyjej niespodziance.

Wziął Sarę za rękę i poprowadził w stronę stojących autobusów. Pomyślałem, że moglibyśmy iść do Epcot. Pojeździć Mission Mars, zobaczyć Soaring, może pójść na zakupy do World Showcase. Spojrzała na niego podejrzanie. - Zakupy. Zrobił swoją najlepszą niewinną minę. - Tak. Zakupy. - Poprzedniej nocy wydawałeś się mniej entuzjastyczny. - Hej, potrafię robić zakupy. Polujesz na swój zakup, powiązujesz go na wieki z kartą kredytową i wywlekasz ze sklepu, prawda? Prychnęła. - Widzisz? Facetom dobrze wychodzi robienie zakupów. - Wypiął klatę mając nadzieję, że spowoduje u niej śmiech. - No i dodatkowo jestem po szkoleniu na Huntera także powinienem być w tym super dobry. Tak cholernie próbowała ukryć swój szeroki uśmiech, ale nie dała rady. Emma ci to podpowiedziała? - Powołuję się na piątą poprawkę. - Nie mieliśmy się spotkać z pozostałymi na obiedzie? - To w pewnym sensie mógłby być plan. - Gabe. Obserwował z zadowoloną satysfakcją na twarzy kiedy autobusy się zatrzymały, jej ręka ścisnęła jego. - Saro. Pójdziesz dzisiaj ze mną na randkę? Przegryzła wargę by się nie zaśmiać gdy pomógł jej wejść do autobusu z napisem Epcot. - Rany, nie wiem. Może powinnam się nad tym zastanowić. Usiadł obok niej, opierając się ręką o oparcie ławki. - Znowu to robisz. Zachichotała. - Czy już się nie zgodziliśmy spędzić razem dnia?

- Mm-hmm. Przyjrzała się mu z ukosa, z iskrą psoty w oczach. - No więc, gdzie jest twoja dziewczyna? Warknął. - Jak bardzo ma cię boleć tyłek? - ukazał swój najbardziej dominujący wyraz twarzy, jedyny, który zawsze sprawiał, że opuszczała wzrok, a jej oddech przyspieszał. - Nie każ mi się powtarzać Saro. Niczego. Nie było. Po krótkim niezdecydowaniu opuściła wzrok pochylając w poddaniu głowę. Boże. Może przesadził z reakcją, ale miał już dość słyszenia jak nazywa Chloe jego dziewczyną. - Tak, panie. Jej cichutki szept był muzyką dla jego ucha. - C’mere. - Przyciągnął ją blisko do siebie, tak blisko jak tylko pozwoliły mu na to plastikowe siedzenia i rozglądał się po ulicy, zadowolony z tego, że może z nią tylko pooddychać. Sara zdusiła śmiech gdy Gabe wsiadł ostrożnie do „kokpitu” w Mission Space. Gabe no dalej, nie jest aż tak źle. Postrzelił ją śmiertelnym spojrzeniem gdy ściągnął pasy. - Musiałaś wybrać Pomarańczową drużynę prawda? - Pomarańczowa wersja przejażdżki była o wiele bardziej energiczna od zielonej. Zakaszlała ukrywając ręką buzię. - Cienias. - Otworzył buzię by odpowiedzieć kiedy przejażdżka się zaczęła. - Nawigacja. Super. Nie zapomnij się zatrzymać i poprosić o drogę. Zagderał gdy kobieta siedząca obok niej zaśmiała się. - Twój też? Mój mąż nigdy nie staje by spytać się o drogę. Sara odwróciła się by odpowiedzieć gdy nagle wagon się „wyrwał”. Nacisk siły G wczepiły ją plecami w oparcie. Potem, była zbyt zajęta uderzaniem pięścią w przyciski i śmiejąc się jak szaleniec by odpowiedzieć na cokolwiek. Nawet wymamrotane przekleństwa Gabe były lepsze, gdy przejażdżka się trzęsła i podskakiwała, nurkując i wznosząc się. - Pójdziemy teraz do Studia Hollywood i przejedziemy się Wieżą Strachu. - Gabe, z dzikim szerokim uśmiechem na twarzy, pomógł jej wysiąść z kabiny kiedy przejażdżka się skończyła.

- To ta spadająca winda? - Taa. - Przeciągnął ją przez sklep ku wyjściu, wyglądając jak oczekujące dziecko. Sara, jakkolwiek, wcale nie była tak chętna. - Nuh-huh. Nie ma mowy. - Właśnie, że jest. - No to wypróbuj nie ma cholernej mowy. Zaśmiał się. - Poszedłem dla ciebie na Mission Space. Możesz iść dla mnie na Wieżę Strachu. Pomyślała szybko. Nie miała zamiaru korzystać z szybko- spadających przejażdżek. - Myślałam, że mieliśmy pójść na zakupy do World Showcase i na lunch. Może pooglądalibyśmy fajerwerki? - Podarowała mu swój najlepszy wdzięczny uśmiech. Nie kupił tego. - Powiem ci coś. Zawrzyjmy układ. Skierujemy się teraz do World Showcase, pójdziemy na lunch, zrobimy małe zakupy i potem pójdziemy do Studia Hollywood’u. Jeśli przy Wieży Strachu będzie trzeba czekać dłużej niż dwadzieścia minut, to odpuszczam ci przejażdżkę. Ale, dwadzieścia minut bądź mniej i pojedziemy. Stoi? Rozejrzała się. Tego roku nie było zbyt wielu gości w parku. Nie poszli na przejażdżkę, na którą musieliby czekać dłużej niż dwadzieścia minut. Wyjątkiem była Mission Space. Przy Test Track i Spaceship Earth była tak długa kolejka, że nawet się tym nie zainteresowali. Może Wieża Strachu też będzie zalana tłumem. Wydawała się bardzo popularna. - Stoi. Zaczęli iść, ciepłe, wilgotne powietrze sprawiło, że lśnili od potu zanim poszli bardzo daleko. Gabe trzymał ją za rękę, gest , który mówił więcej niż słowa. - No więc, gdzie chcesz iść zjeść? Szli mostem do World Showcase, londując w Meksyku a Sara nagle miała ochotę na Meksykanów. - Oo. Idziemy?

Uniósł jej dłoń i pocałował. - Pewnie. Skierowali się prosto do San Angel Inn, kochając meksykański targ jaki się ustawił przed restauracją. Sara przeglądała serafiny i marakasy kiedy Gabe nabył dla nich pager. - Za pół godziny będą mieli dla nas stolik. Pomyślałem, że możemy iść na zakupy. - I powiedziałeś to bez dreszczy! - Poklepała go po głowie, śmiejąc się kiedy przewrócił oczami. Złapał za jej dłoń i zabrał ją do jednego ze sklepów, uśmiechając się pobłażliwie kiedy z „ooh-ami” i „aah-ami” podziwiała turkusową i opalową biżuterię. Później zaprał ją na rejs łodzią, trzymając ją za rękę gdy gonili video Donalda przez Meksyk. To było tak bardzo normalne, że aż Sara miała problem z uwierzeniem, że jest to kolejny sen. Kiedy zadźwięczał pager Sara umierała z głodu. Usiedli, dzieląc się przepyszną sangrią i grillowaną rybą. Pychota. Przyjemnie brzęczało im po obiedzie w drodze powrotnej do World Showcase. - Gdzie najpierw chciałabyś zrobić zakupy? Uśmiechnęła się szeroko do Gabe’a, zastanawiając się czy to też był sen. - Włochy. Chcę jakieś szklany upominek. - Włochy są… - I chcę się zatrzymać w Japonii i popatrzeć na perły Mikimoto. Jego uśmiech zaczął wyglądać jak napięty. Było całkiem daleko od Meksyku do Japonii. - Dobrze. - Oh! I chcę uderzyć na Moroko. - Czym?

Zaśmiała się, machając ich dłońmi gdy praktycznie skakała po chodniku, zbyt szczęśliwa by przejmować się różnicami między snami a twardą rzeczywistością. Sara się skrzywiła gdy spojrzała na znak postawiony obok wejścia na Wieżę Strachu. - Piętnaście minut oczekiwania. Podarował jej dziki, szeroki uśmiech, wiedząc że był dobry tak jak na przejażdżce. - Mieliśmy umowę. - Wiem. Zabrzmiała na tak oburzoną, że prawie zaśmiał się na głos. Praktycznie zaciągnął ją do kolejki, ignorując jej mamrotanie i straszne grożenie zranieniem fizycznym. Zamierzał się przejechać Wieżą Strachu, a jego partnerka pojedzie razem z nim. Dała mu słowo i miała go dotrzymać. Dotarli do kolejki. Było tak mało oczekujących ludzi, że zajęło im to chwilkę by przejść przez drzwi. Podążając za tłumem, Gabriel spróbował uspokoić niepokój Sary. - Nie jest tak źle. - Czy kiedykolwiek wcześniej na tym byłeś? - Raz. Zastanowił się jak musiała wyglądać jego twarz, bo zbladła i przełknęła ślinę. Uwielbiał tę przejażdżkę. Jeśli nie musiałby się później spotkać z kilkoma przyjaciółmi to przejechałby się na niej więcej niż raz. - Polubisz to. - Albo? Parsknął. - Histeryczka. Weszli do windy i zajęli miejsca. - Gabriel? Usłyszał drżenie w jej głosie i nagle zastanowił się czy to co robił było właściwe. Jej dłoń drżała w jego. Nie chciał by się aż tak bała. - Chcesz wyjść? Pojechałby sam. Nie, wyjdzie razem z nią. Nie chciał by zniknęła mu z oczu.

Usiadła. Przegryzła wargę ale zapięła się, patrząc przed siebie jakby nagle została przywiązana do elektrycznego krzesła. Moja dziewczyna. - Trzymaj mnie za rękę. Uwierz mi, to wcale nie jest takie straszne. Pięć minut później, gdy zawiśli zanim runęli z powrotem w dół, odwróciła się do niego i spokojnie stwierdziła - Nienawidzę cię. Jej krzyki przebiły mu bębenki podczas gdy on się śmiał i śmiał. Kiedy wysiedli i potykali się po przejażdżce on nadal się śmiał. - Oj, daj spokój, nie było aż tak źle. - Pociągnął za jej dłoń, zatrzymując ją gdy próbowała od niego odejść. - Tak samo jak nie jest źle być świeżakiem w średniej szkole a mimo to nie chciałabym tego powtarzać. Pociągnął mocno, ignorując jej skrzek protestu kiedy wylądowała w jego ramionach. Pocałował ją w czubek nosa gdy wydęła na niego wargi. - No dobra, w takim razie muszę odpokutować, prawda? Spojrzała na niego gniewnie. - Być może. Chwycił jej usta w mocnym, szybkim pocałunku. - Wiem nawet jak. - Nie zamierzał dać jej wyboru by odmówiła. Nie tym razem. Zabierał ją z powrotem do jej pokoju by oznaczyć przed końcem nocy. - Idziemy Saro. - Gabe, nie. - Pociągnęła za jego dłoń. - Jeszcze nie. Zazgrzytał zębami, ale panika w jej oczach go uspokoiła. - Czego jeszcze potrzebujesz Saro? - złapał za jej ramiona by potem przebiegnąć palcami przez jej włosy. - Powiedz mi skarbie. Otworzyła buzię ale zanim odpowiedziała zadzwonił telefon. Wyjął go z pokrowca i odebrał bez patrzenia. - Słucham? - Gabe?

Zamknął oczy i próbował nie zwracać uwagi na ból w oczach Sary. Gdyby tylko spojrzał na ten jebany numer to by nie odebrał by mogła nagrać się na poczcie, ale było już za późno. - Taa Chloe? - Słuchaj wiem, że jesteś prawdopodobnie zajęty razem z Sarą ale myślisz, że będzie miała coś przeciwko gdybym cię pożyczyła na chwilkę? Znał ten ton w głosie Chloe. Coś się wydarzyło, a jego zaprzyjaźniona mała lisiczka miała doła. - Nie jestem pewien. Co się stało? - Trzymał wzrok na Sarze wiedząc, że mogła usłyszeć wszystko to co powiedziała Chloe. Nie żeby miałoby to jakieś znaczenie. W momencie gdy spytał się jej jaki ma problem Sara zrobiła minę i zrobiła krok w tył. - Na razie Gabe, Złapał ją za nadgarstek, zaciskając uchwyt gdy próbowała się oswobodzić. - O nie, nigdzie nie idziesz. - Gabe? Jasna cholera, jest zła prawda? Oznaczyłeś ją już? Sara przestała się wyrywać. Postrzeliła Gabe’a wzrokiem. - Co ona właśnie powiedziała? Wzdrygnął się. - Ona… - Zabrał telefon od ucha. - Słuchaj kochanie, to skomplikowane. - Powiedzmy. Twoja dziewczyna zadzwoniła do ciebie by się spytać czy już mnie oznaczyłeś. Spojrzał prosto w jej twarz, absurdalnie dumny gdy nie odwróciła od niego wzroku. I jak bardzo było to popieprzone? - Ona nie jest moją dziewczyną Saro. No i znowu uniosła tą pierdoloną brew. - Przestań. - Co mam przestać? - Przestań we mnie wątpić do cholery. - To przestań dawać i ku temu powody! - Wyrwała swoją rękę i zaczęła odchodzić.

Nawet się nie zawahał. - Chloe? Przepraszam ale musisz liczyć na siebie. Zamknął klapkę i odrzucił daleko, podążając za Sarą tak szybko jak tylko mógł. Sara! Olała go i szła dalej. Ze sposobu w jaki stąpała był pewny, że właśnie wyobraża sobie jego lub Chloe twarz - Sara! - Wreszcie do niej dotarł i złapał za rękę. Dostał mocno łokciem w brzuch, aż zaparło mu dech w piersi. Stanęła na niego ciężko stopą, zaskakująco wyjąc. Ale to co naprawdę go przestraszyło był moment, w którym się cofnęła i spróbowanie kopnąć go w krocze. Ledwo na czas przekręcił biodrem, by powstrzymać poważny ból. - Jezu Chryste, Sara! Spojrzała mu w twarz, grożąc palcem. - Zostaw mnie w spokoju Gabrielu Anderson. Słyszysz mnie? Nie chcę już cię nigdy więcej widzieć! Dosyć tego. Był tylko jeden sposób na dotarcie do niej i Gabriel go znał. Przyciągnął ją ciasno do siebie, nie chcąc ją wypuścić i wreszcie, wreszcie, oznaczył ją jako swoją. Zgięło ją w kolanach ale nie obchodziło go to. Nie było mowy żeby ją wypuścił. Zapach jej orgazmu owinął go, łagodząc zarówno jego jak i jego Pumę, wiedza, że należała do niego prawie wywołała jego własny orgazm. Wepchnął swoje udo między jej nogi, by mogła coś przelecieć podczas gdy jej przyjemność przelewała się przez nią. Jego Puma zatęskniła za rykiem z triumfu gdy jego niewiarygodna partnerka wreszcie się rozluźniła w jego ramionach. Zamruczał przy szyi Sary, pragnienie by wziąć ją właśnie tu i teraz było tak silne, że zaledwie się jemu oparł. - Znajdźcie sobie pokój! Gabe przekręcił głowę by zobaczyć dwóch dzieciaków, zaledwie w szkolnym wieku, uśmiechających się szeroko do nich. Mali gówniarze. - O Boże. Odwrócił głowę by zobaczyć Sarę, gapiącą się na dzieciaki z szeroko otwartymi oczami. Nie byli Pumami, a po ich zapachu stwierdził, że nie byli nawet z Halle, ale rozumiał dlaczego bzikowała. Schowała twarz przy jego klacie. Zabiję cię.

Wydostał udo spomiędzy jej nóg, poczerwieniał gdy kolejne dzieciaki śmiały się i klaskały. Jeden cwaniakowaty dupek właściwie uniósł mapę studia Hollywood z wypisaną na niej liczbą „7.5” - Może i pozwolę ci na to.

R O ZD ZIAŁ V III

Drzwi się za nimi zamknęły z końcowym kliknięciem. Sara nie chciała się odwrócić twarzą do swojego partnera. – Więc. Cisza. Nerwowo oblizała usta, wiedząc co miało się stać. – Chcesz obejrzeć film? - Saro. Zadrżała słysząc ton w jego głosie. O rany. Opuściła rzęsy zanim jeszcze miała czas by pomyśleć. Jej dominujący kochanek był w pokoju i nie zniósłby żadnej odmowy. Emocje wylewające się z Gabriela tylko zwiększyły jej pobudzenie. - Chodź tutaj. Odwróciła się, studiując go spod swoich rzęs, jedna brew uniosła się w wyzwaniu. Tak bardzo jak pragnęła do niego należeć, nie było mowy by chciała żeby sprawy tak się skończyły. Potrzebowała od niego coś czego nie była pewna, że może jej dać. Jej własne emocje kolidowały z jego, brakowało harmonii, którą wyczuwała u innych par. Stał tam, po prostu ją obserwując, te jego ciemnoniebieskie oczy powoli krwawiły do złotego koloru. Widok był wysoce erotyczny, był to dowód na to jak ją pragnie. Poprzez ten czyn utrzymała swoje oczy brązowymi wiedząc, że inaczej zachęciłaby go. Jego nozdrza się poruszyły i wiedziała, że mógł wyczuć jej pożądanie. Wyciągnął dłoń i czekał. Cierpliwy jak kot.

Zacisnęła usta gdy patrzyła jak stoi. Cholera. Znając go wiedziała, że mógłby tak stać przez cały dzień. Uparty skurwiel.

I czy to nie było ich głównym problemem? Był zbyt uparty by ją po prostu zapytać, o cokolwiek. No i stał tak sobie, z wyciągniętą dłonią… Chwila. On po prostu tam stoi, z wyciągniętą ręką… On ją prosił. Prosi ją o jej zgodę, by się ugięła, tylko tu w sypialni. Przeważnie traktował ją jak równą sobie. Jak mężczyzna traktujący swoją partnerkę. Czy takie pytanie nie wystarczyło, nawet jeśli nie było werbalne? Studiowała go powracając do każdego momentu podczas ostatnich dwóch dni. Każda godzina ich kochania przetoczyła się przez jej umysł. Czas kiedy słuchała jak Chloe opowiada o jej relacjach z Gabem nadal sprawiały jej ból. Lecz on tu stał, w jej pokoju, po naznaczeniu jej publicznie ( i Boże czy ona kiedykolwiek o tym zapomni?) trzymając wyciągniętą rękę i czekając. Na nią. Wzięła głęboki oddech i pozbyła się tarczy, którą utrzymywała przed swoimi zmysłami. To było trudniejsze niż myślała, ale opuszczała ją cal po calu dopóki nie mogła wyczuć tego wszystkiego co on czuł. A to prawie cholernie powaliło ją na kolana. Pierwszy raz w pełni zrozumiała potrzebę, miłość w nim, bez jej własnych wątpliwości zaciemniających jej zmysły, i to było cudowne. Cała jej wcześniejsza postawa uleciała gdy ugięła się pod jego wolą. Pożądanie przepłynęło przez nią, powoli i słodko jak miód. Ruszyła by chwycić jego dłoń, myśl o jego kłach zatapiających się w niej, o nim na nowo znaczącym i twierdzącym ją jako swoją prawie wystarczyła by upadła na kolana. Kiedy ich dłonie się spotkały, jego twarz lśniła dziką radością. Nie dał jej najmniejszej szansy by go odepchnęła. Przyciągając ją do siebie wgryzł się w jej ramię, wywołując u niej wrzeszczący orgazm, który był w połowie bólem, w połowie przyjemnością. Ścisnął ją, wpychając udo między jej nogi, pozwalając jej się ruszać gdy ciemne fale przepływały przez nią, emocje wylewające się z niego popychały ją wyżej i wyżej. Bez namysłu jej Puma wkroczyła, znacząc Gabe’a, powodując u niego jęczący dreszcz. Trzymał jej głowę w miejscu gdy jej kły się w niego wbiły, jego

dłoń wczepiła się w jej włosy przyciągając ją. – Tak jest, skarbie. – Wolną ręką zaczął powoli strzępić jej top, końcówkami pazurów zostawiał na jej ciele przepyszne gorące ślady. Potrzeba się w niego wbiła, dzika, brutalna i wycelowana jedynie na nią. Zaczęli kierować się tyłem w stronę łóżka. Zabrał dłoń z jej włosów i chwytając ją za tyłek, uniósł, jej stopy były nad podłogą. Wyciągnęła kły z jego szyi i trzymała się. - Złap mnie nogami w pasie. Dostosowała się gdy właśnie przechylił ją do tyłu, ramionami wylądowała na łóżku. Jej tyłek był w powietrzu, rękoma chwyciła się narzuty by nie upaść. - Grzeczna dziewczynka. – Jego palce ruszyły do guzika w jej spodenkach, szybko odpinając je. – Zaufasz mi. Zrozumiałaś? Oblizała usta i kiwnęła. - Powiedz to. - Ufam ci panie. Jedna wielka dłoń złapała jej plecy gdy druga zaczęła zdejmować z niej spodenki. Chrząknął gdy je przesunął i zorientował się, że nie nałożyła majteczek. Zdjął jej szorty do kolan zanim ręką zjechał do swoich własnych spodni. Opuścił je eksponując twardą, długą linię swojego penisa. – Jestem ci dłużny, skarbie. Otworzyła szeroko oczy, zacisnęła pośladki w oczekiwaniu i od zdecydowania na jego twarzy. Ręką gładził jej tyłek, ściskając jeden pośladek zanim skierował się do drugiego. – Sprawię, że ten twój śliczny tyłeczek zrobi się czerwony. Zdusiła pisk.

- Do góry, na kolana i ręce. Wspięła się niezgrabnie z szortami opuszczonymi do kolan, ale wiedziała żeby lepiej ich nie ściągać. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że ich widok go

nakręci. Schyliła się, ramiona położyła na łóżku, wypinając pośladki i czekając na jego rękę. Nie musiała długo czekać. Poczuła natychmiastowe pieczenie gdy ją uderzył. – Policzmy. - Raz, dwa, trzy. – Poczuła jak pośladki zaczęły płonąć, jej cipka zacisnęła się w oczekiwaniu na kolejne uderzenie. Nadal nie wiedziała jak może pragnąć czegoś takiego ale nie zamierzała się skarżyć. - Przelecę ten tyłek. – Wylądował kolejny ostry klaps, z jej ust uciekło kwilenie zanim zdołała je zdusić. Czuła jakby jej tyłek się palił. Pogładził czerwone pośladki, jego dłoń koiła wrażliwą skórę. – Będziesz cudownie wyglądać z moim penisem wślizgującym się między te czerwone pośladki. Jej łechtaczka zapulsowała na myśl o nim w środku. Zrobili to już wcześniej w snach a odczucia były niewiarygodne. – Proszę, panie. - O co prosisz? - Proszę przeleć mnie. Poczuła jak się ruszył na łóżku. – Jeszcze nie. – Zamknęła oczy gdy dłońmi złapał za jej biodra. – Najpierw chcę się napatrzyć na moją dupcię. - Idź po lustro. – Wymamrotała. Kolejny klaps sprawił, że pisnęła. – Co to miało znaczyć? Rozbawienie w tonie jego głosu odprężyło ją pod jego dłonią. – Nic, panie. Zębami uszczypnął ją w biodro. – Jesteś pewna? Brzmiało tak, jakbyś chciała coś powiedzieć.

Jeśli mnie zaraz nie przelecisz to cię zabiję. Miała przeczucie, że gdy tak mu odpowie to zostawi ją tutaj, z uniesionym tyłkiem, a sam pójdzie robić coś innego. – Powiedziałam, że masz bardzo fajny tyłeczek, panie. Zaśmiał się gdy pieścił jej własny. – Też tak sądzę.

Pierwsze dotknięcie jego mokrego, ciepłego języka zaskoczyło ją i podskoczyła. – I smaczny. – Gabe zataczał kółka językiem dookoła jej pośladków, okazjonalnie wsuwając go między nimi by zanurzyć się w jej cipce. Nagłe uczucie jego kłów na jej tyłku spowodowało, że poczuła jeszcze jeden narastający orgazm. Uderzała stopami o materac, wdzięczna, że trzyma ją za biodra by nie upadła. Dopóki jej orgazm nie osiągnął apogeum nie wiedziała, że oznaczał jej tyłek. - Moja. Zadowolony ton w jego głosie sprawił, że spojrzała przez ramię. Gapił się na znak, który jej zrobił z tak męską satysfakcją, że aż przewróciła oczami. Satysfakcja opuściła jego twarz, po czym zmarszczył brwi. – Cholera. Muszę przesunąć przelecenie tyłeczka na inny dzień. - Dlaczego? –No cóż, czy właśnie nie zabrzmiałam jak w potrzebie? Jęk w jej głosie spowodował, że mentalnie się wzdrygnęła. - Nie mam środka nawilżającego. No dobra, na myśl o tym naprawdę przeszły przez nią ciarki. Zacisnęła pośladki, skrzyżowała kostki w proteście. - Wnioskuję, że użycie nawilżacza jest dla ciebie sposobem na zabawę? – Kiedy spojrzała na niego gniewnie, uśmiechnął się szeroko jeżdżąc penisem w dół i w górę po jej cipce. – W takim razie będziemy musieli zrobić coś innego.

Wtargnął do środka, popychając ją do przodu i zaczynając wbijać się w nią. Fakt, że miała złączone nogi sprawił, że oboje odczuwali to o wiele ciaśniej. Jego ręce wylądowały po obu stronach jej głowy, jego biodra uderzały o gorące ciało jej pośladków. Mogła poczuć jak jego piłki uderzały o jej przewrażliwioną łechtaczkę gdy pieprzył ją bez litości.

Uszczypnął ją w kark, zębami przejeżdżał po wrażliwej skórze, jej Puma zamruczała z aprobatą od pokazu dominacji przez jej partnera. Ruszyła ku niemu, pieprząc go, ciesząc się z uczucia jak wchodzi i wychodzi z jej ciała.

Zastanawiam się…

Sara otworzyła swoje zmysły, odczucia do Gabe i pchnęła. Każda emocja, którą doświadczyła przelewała się przez nią do niego. Gabe się udławił, jego biodra się zatrzymały. Sara pisnęła i usłyszał to jak echo. Odczucia przelatywały przez nich kiedy zaczął się znowu ruszać. Mogła wyczuć między nimi połączenie. Wiedziała, że doświadczał wszystkiego co jej robił. Wspaniała przyjemność była oślepiająca, stale rosnąca. Karmili się nawzajem napływającym orgazmem, fale odbijały się między nimi. Chcieli. Pragnęli. Sapała, błagając o więcej, jego niski ryk naparł na nią. Zanim mogła wypowiedzieć czego potrzebowała jego ręce były już na jej tyłku, klepiąc ją, delikatnie, szorstko, zmieniając poklepywanie w uderzenia, zbliżając ją coraz bardziej i bardziej do eksplozji, która mogłaby ją jedynie zabić. Kłami zanurzył się znowu w jej ramieniu, przytrzymując ją w miejscu i wzbudzając w niej trzeci orgazm. Krzyknęła bez tchu, pulsując wokół twardego ciała, które napierało na nią, jej umysł i serce rozbiły się wraz z jej ciałem. Zaczęła prosić, błagać, by ruszał się szybciej, mocniej, przyjemność narastała dopóki nie pomyślała, że straci przytomność. Pazurami postrzępiła narzutę w niekontrolowany sposób gdy poczuła jak jego własny orgazm zaczyna go rozpruwać, emocje pchnęły ją do czwartego orgazmu tak bardzo, że zauważyła gwiazdy. - O kurwa! Kurwa! – Odrzucił do tyłu głowę, jego Puma ryknęła gdy doszedł w niej. Fakt, że na tyle stracił kontrolę, że jego Puma prawie wydostała się na zewnątrz był dla niej ogromnym źródłem satysfakcji. Gabe rzadko tracił kontrolę.

Opadł na bok, ciągnąc ją za sobą, zwijając się dookoła jej ciała gdy oboje zmagali się ze swoimi oddechami. Jego penis podskoczył w niej, jego ramię trzymające ją w talii nie pozwoliło jej się odsunąć. – Nie. Zostań tam gdzie jesteś. Czuła, że ten odurzający dźwięk jego głosu nie dotyczył tylko jej ciała. Wtuliła się tyłem do swojego partnera, kochając uczucie jego ciała wewnątrz siebie, mały błysk paniki jaki poczuł złagodniał do zadowolonego pomruku. Lekkie skubanie jej karku uspokoiło ją. Z małym uśmieszkiem pozwoliła sobie na spokojny odpoczynek, mając gwarancję, że jej partner zapewni jej ochronę. Do diabła, nawet pozwoliła sobie zamruczeć. No i co ty teraz na to Chloe, odpadłaś. Gabe jest mój. - Skąd to zadowolone spojrzenie? Uśmiechnęła się, łaskocząc go w skórę. – Nie jestem pewna czy powinnam na to odpowiadać. Odwrócił ją chcą zobaczyć jej twarz. Ważne było zobaczyć teraz jej twarz, prawie tak ważne jak poczuć ją w jego umyśle. Nigdy wcześniej nie doświadczył tego co dla niego zrobiła. Zrobiła coś więcej niż tylko go oznaczyła, zawładnęła nim, w sposób jaki nie do końca rozumiał. – Teraz mi wierzysz? - Z czym? Skrzywił się. – Chloe. Przegryzła wargę.

Gabe westchnął. Najwyraźniej nie. – Dlaczego nadal myślisz, że coś mnie łączy z Chloe? Wzdrygnęła się. – Nie myślę tak, raczej. - Ale czymś się jeszcze martwisz. Czym? - Bransoletką.

Aaa. Zastanawiał się kiedy do tego dojdą. – Tak, dałem jej bransoletkę. Jest przyjaciółką; kimś, kto myślałem, że robi mi przysługę. Przysięgam ci, nigdy nic nas nie łączyło. Nic. To tak jakbym uprawiał seks z młodszą siostrą. - Nie masz młodszej siostry. Warknął. – Wiesz o co mi chodzi. – Przechylił do góry jej podbródek. – Uwierz mi. Możesz ją zapytać jeśli chcesz. Ona już wie kto jest jej partnerem i to nie ja. Próbuje jedynie wymyślić sposób jak go oznaczyć. - Kto? – Otworzyła szeroko oczy. – Jim jest naprawdę jej partnerem? Kiwnął głową, woląc zignorować fakt, że za dużo podejrzewała. Już wystarczyło zgrzytów między nimi a Jimim i Chloe. – Jest wolontariuszką, asystentką weterynarza podczas gdy zarabia na zrobienie doktoratu z medycyny, więc są stale razem. Powiedziała, że ją odrzucił mówiąc jej, że jest dla niego za młoda. Zrobiła minę. – Dokładnie. Próbowałam go odwieść od tej myśli, ale uwziął się mówiąc, że nie dojrzała wystarczająco dla niego lub jakoś tak. Popieścił tę piękną twarz, głaszcząc kciukiem jej wargi tylko po to, by poczuć jej uśmiech. – Nasze rozmowy w większości dotyczyły ciebie i Jima. Teraz mi wierzysz? Pogłaskała go po klacie, relaksując się przy nim z kiwnięciem głowy. – Dobra. Wierzę ci.

Pocałował ją w czoło, mając nadzieje, że w końcu pozbyła się swoich obaw. – Kocham cię Saro. – Otworzył swoje serce mając nadzieję, że wreszcie to poczuje. Kiedy podarowała mu ten tajemniczy, malutki kobiecy uśmieszek, jego serce prawie eksplodowało ze szczęścia. – Wiem. Wtulił się w nią, zdecydowany pić z tego szczęścia i nigdy nie pozwolić mu zniknąć.

Było w pół do trzeciej w nocy ale Gabe nie mógł spać. Oddychał głęboko, zapach jego partnerki otaczał go. Jej słona skóra była pod jego językiem. Jej gorący tyłek był wtulony w jego pachwinę. A ona ufała mu na tyle, że zasnęła. Albo przynajmniej miał nadzieję, że ufała, a nie zasnęła po wyczerpującym rżnięciu. No cóż, dobra, mógłbym żyć z wyczerpującym rżnięciem. Uśmiechnął się głupio, słuchając jak równo oddychała. To było podniecające uczucie, trzymając ją w ramionach podczas pobudki. Bardziej podniecająca była wiedza, że mogłaby uczynić go bezradnym, zmusić by błagał i płakał jak mięczak, a pozwoliła mu siebie zdominować. A nie miał zamiaru ani próbować, ani też się łudzić. Jeśliby sobie zażyczyła, to mogłaby go ostudzić w każdej chwili. Jego partnerka była o wiele silniejsza niż myślał. Wystarczył jeden dzień, obserwując ją razem z Jimim, by się o tym przekonać. Jeśli musiałby przez to przechodzić przez miesiące, skłoniłby się ku obłąkaniu bądź morderstwu. Albo ku obydwu. Seks jaki przeżyli wcześniej tylko to przypieczętował. Zawładnęła nim, przyciągając do siebie, przyciskając mocno i dając mu przejażdżkę jego pieprzonego życia. Dzięki Bogu, że z niego nie zrezygnowała. Bo mogłaby. Była na tyle silna żeby odejść nie oglądając się za siebie. A to byłaby jego cholerna wina, bo posłuchał pierdolonego Niedźwiedzia zamiast swoich instynktów. Zadrżał na myśl o życiu bez Sary. Co on sobie myślał powstrzymując się od oznaczenia? Był tak zajęty chroniąc ją przed ich separacją, że nie zauważył co jej robił.

Na koniec prawie zniszczył ich oboje i na co to komu? No cóż, zdecydował się teraz zrobić wszystko by Sara nie miała żadnych wątpliwości co to tego jak bardzo jej pragnął. Jak ją potrzebował. Wiedział, że w którymś momencie, będzie musiał jej ulec. Była Omegą. On był zaledwie zastępcą Marshalla. Przewrócił się na plecy, przykrywając ich oboje pościelą zanim położył ręce za głowę. Patrzył się na sufit, próbując zdecydować jak się z tym wszystkim czuł. Im bardziej o tym myślał, tym brak niepokoju okazał się

ulgą. Nie miał z tym problemu. Mógł być dominatorem w ich cielesnej relacji ale jeśli chodziło o sprawy Dumy to przewyższała go stopniem. Jeśli będzie trzeba to ukłoni się szczęśliwy, wiedząc, że jego skarb wróci z powrotem do ich łóżka i będzie o niego błagała, jeśli najpierw nie zmusi go by to on pierwszy błagał. Nie mógł pozbyć się szerokiego uśmiechu. Nie chciał mieć małżonkipopychadła. Sara udowodniła mu, że jest na tyle silna by go zatrzymać przy sobie, ale też wystarczająco silna by od niego odejść. Zamrugał. Jasna cholera. Próbował zdusić jęk ale coś mu przemknęło. Zapomniał dać jej pierścionka, który kupił jej pod choinkę. Rano od razu go dostanie. Może zabierze ją do Francji w Epcot na śniadanie i nakarmi ją babeczkami przed tym jak poprosi ją o rękę. Miał nadzieję, że spodoba jej się prosty, wyszlifowany diament wtopiony w złoto, który dla niej miał. Zamknął oczy i pozwolił snu nim zawładnąć. Nie był zaskoczony kiedy spotkał w nim Sarę. Była wszystkim, o czym kiedykolwiek chciał śnić, a nawet więcej.

E PILO G Emma chodziła za zasłoną z wargą między zębami, jej brązowe oczy były dzikie. – Jesteś pewna, że dobrze wyglądam? Sara oparła się pragnieniu by użyć swojej mocy żeby uspokoić Emmę. Właśnie wtedy kiedy panna młoda była tak zamroczona niepokojem, cokolwiek co by Sara zrobiła po prostu by się odbijało chyba, że wysiliłaby się. Sara nadal była świerzakiem w tym wszystkim i bała się, że za bardzo zrelaksuje Emmę i Curana mogłaby runąć w drodze do ołtarza. – Emmo świetnie wyglądasz. - Uwierz mi. Wyglądasz przepięknie. – Sheri uściskała Emmę, ostrożnie obchodząc się z fryzurą Curany. - Dzięki. Chyba. – Emma przegryzła wargę. – Gdzie jest Becky? - Poszła skorzystać z kuwety. – Belle uśmiechnęła się szeroko, opierając się o ścianę. Sara była pewna, że Belle martwiła się biodrem ale Luna nie chciała użyć swojej laski tłumacząc się, że nie będzie jej pasować do sukienki. Sara była również pewna, że Rick będzie miał później coś do powiedzenia na ten temat, kiedy zostaną sami. On już dwa razy się wrócił by sprawdzić co u Belle, zarabiając przy tym warczenie Luny. Mamrotała coś o jakimś gwizdku, ale Rick bynajmniej nie wydawał się onieśmielony. Becky właśnie wracała z damskiej toalety kiedy pojawił się bardzo ludzki planista ślubu Emmy. – No dobra, panie, już prawie czas. Jesteście gotowe? Emma przełknęła. – Tak. – Wzięła głęboki oddech i wypuściła go z powrotem. – Nic mi nie jest. Ale było, jednak Sara nie zamierzała o niczym mówić. Emma praktycznie wibrowała z niepokoju. Ojciec Emmy wszedł do pokoju, jego siwo-czarne włosy błyszczały. – Wspaniale wyglądasz, kochanie. – Pocałował ją lekko w policzki, oczy mu lśniły z dumą. Łatwo było powiedzieć skąd Emma miała ten wzrok. – Twoja matka chciała żebym ci przekazał, że Maks wygląda rewelacyjnie.

Emma wyraźnie się odprężyła, uczucie zmiotło się do Sary, prawie powalając ją z nóg. Emma odczuwała wszystko tak intensywnie, że prawie skręciło to Sarą. – Naprawdę? - Naprawdę. – Umieścił rękę Emmy pod swoim łokciem i odwrócił do planisty ślubu. – Jesteśmy gotowi? Muzyka zaczęła grać, planista uciszył wszystkich i ustawił w kolejce. Sara patrzyła jak planista wyliczał. – Teraz. – Kobieta syknęła, płosząc Sarę do przodu. Ruszyła, trzymając w dłoni swój malutki bukiecik z liliami koloru ecri. Jej suknia koloru fuksji falowała dookoła jej kostek, prosta forma doskonale pasowała do bardziej tradycyjnej sukni Emmy. Musiała przyznać, że kolor był oszałamiający, a prosta linia sukienki w kształcie litery „A” bez ramiączek był idealny dla wszystkich ich figur i rozmiarów. Zajęła swoje miejsce w altance przed ołtarzem, jej oczy automatycznie przesunęły się po wszystkich facetach szukając swojego. Gabe wyglądał niewiarygodnie gorąco w swoim czarnym garniturze i ciemnozłotej koszuli. Posłał jej całusa uśmiechając się gdy się zarumieniła. Następnie wyszła Belle, blond Luna szła do ołtarza majestatycznym krokiem, Rick był cholernie blisko ryku na widok jej utykania, ale pozostał na miejscu za Maxem i Simonem, zarabiając sobie słodki uśmiech. Pojawiła się Sheri a fuksja jej sukienki podkreślała wstrząsająco jej alabastrową cerę i jasne blond włosy. Jej wrażliwe oczy schowane były pod białymi przeciwsłonecznymi okularami. Lekki uśmiech zaszczycił jej usta gdy zajęła miejsce przed Belle. Becky wyszła zza zasłony, jej dzikie loki zostały wygładzone do prostych lekko brązowych włosów, które teraz sięgały jej do pasa. Miała za uchem jedną białą lilię. Uśmiechnęła się do Simona i puściła oczko zanim zajęła swoje miejsce pierwszej druhny. Sara odwróciła się by znaleźć Simona patrzącego się na Becky z czymś podobnym do adoracji.

Zmieniła się muzyka i Sara odwróciła się. Usłyszała jak goście sapnęli i uśmiechnęła się, jej oczy rzuciły się by ujrzeć ogłuszone spojrzenie Max’a. Curana wyglądała w swojej sukni jak królowa. Bez ramiączek, prosta, z haftowanym gorsetem w śmiałe kolorowe paseczki, które ciągnęły się w długie, haftowane ogony koloru sukien druhen. Rozszerzona wersja haftowanego wzoru zakreśliła dno sukni. Reszta sukni była koloru ecri tak jak haft. Mała, złota i cytrynowa tiara była wpięta w jej włosy, które były w połowie spięte i w połowie opuszczone jako ciemne loki na kremowe ramiona. Jej biżuteria składała się z prostego, złotego i cytrynowego naszyjnika oraz dopasowanych kolczyków. Jej bukiet był bardziej złożoną wersją jej druhen, kolor pasował do ich sukien. Jej ojciec szedł dumnie obok niej, jak król pozwalający odejść swojej księżniczce. - Ja pierdolę. – Max wzdrygnął się kiedy wielebny Glaston klepnął go delikatnie ręką po głowie, rozśmieszając tym gości. Emma zaledwie mrugnęła, jej twarz wyrażała rozbawienie. Reszta ceremonii poszła całkiem gładko, zarówno Max jak i Emma wyrazili swoją miłość do siebie bez zacinania się, ale Sara ledwo to usłyszała. Spojrzeniem cały czas powracała do swojego partnera, nie zaskoczona kiedy nigdy nie spuścił z niej wzroku. Musiała oprzeć się pragnieniu, by nie bawić się pierścionkiem zaręczynowym, który od niego dostała kilka dni wcześniej. Nie dał jej szansy odmówić. Obudziła się już z pierścionkiem na palcu, jego zadowolone mruczenie brzęczało w niej. Odtąd miała go zawsze na sobie. - Ogłaszam was mężem i żoną. Sara zamrugała i skupiła się by zobaczyć jak Max przyciąga do siebie Emmę. - Max, poczekaj aż najpierw to powiem dobrze? – Ksiądz patrzył na Maxa spod swoich okularów, który po prostu uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami. – Max? - Hmm? – Max patrzył w dół w rozpromienione oczy swojej partnerki.

Wtedy wielebny kiwnął. – Możesz pocałować pannę młodą.

Max pochylił się i pocałował ceremonialnie Emmę. Sara poczuła w oczach łzy na piękno tej chwili, z miłości Dumy i przez nowo poślubioną parę, że aż nie mogła tego ogarnąć. Ale poza tym, poczuła miłość swojego partnera, jej Gabriela i wszystko było w porządku. Posłała mu całusa nie zaskoczona gdy jego oczy zmieniły się w złote. Taa, cały jej świat był w porządku. Wesele było a fantastyczne. Max i Emma na przyjęcie wybrali Dziedziniec w Zamku Kopciuszka, wysokiej klasy, eleganckie miejsce z miejscem do zabawy. Jedynym ciemnym punktem była kłótnia Chloe z Jimim, jednak jedno lekkie, wyszeptane słówko w ucho Jima wystarczyło by kłótnia nie zamieniła się w coś więcej. Jakoś dziwnie Duma wydawała się bardziej zaakceptować Belle teraz gdy nie była już dłużej członkiem. Marie Howard nawet podała Belle dłoń na powitanie, coś czego Sara nigdy by nie oczekiwała, chociaż utrzymujący wstręt, który Sara mogła wyczuć, był ostrożnie schowany za towarzyską maską Marie. Belle zaakceptowała uprzejmie ten gest, ale Sara wiedziała, że Luna już nigdy nie zaufa Marie. Sara stała w cieniu, patrząc jak Chloe tańczy z ciemnowłosym facetem i westchnęła. Musiała przyzwyczaić się do tego widoku. Gabe mógłby mówić, że Chloe jest jedynie jego przyjaciółką ale potrzebowała czasu by pozbyć się uczuć, które czuła gdy widziała tych dwoje razem. Ufała Gabrielowi. Jego miłość stale ją otaczała jakby on świadomie chciał ją w niej zawinąć, nigdy nie pozwalając jej by zapomniała do kogo należała. Ale nadal gdzieś w głębi bolało ją na widok ich razem, wbrew wszystkim zapewnieniom Gabe’a. Tym razem miała wrażenie, że stabilizacja i zapewnienia Gabe;a o swojej miłości mogłyby sprawić, że odczucia te znikną całkowicie.

A jedyną rzeczą, która według niej by pomogła, byłby widok Jima i Chloe razem. Może patrzenie jak Lisica oznacza jej niechętnego partnera w końcu pochowałby zazdrość, którą czuła o nią od zawsze.

- Cześć. Sara odwróciła się by uśmiechnąć się do Ricka, zaskoczona tym, że Wilk ją szukał. Nie chodzi o to, że nie rozmawiali ze sobą wcześniej. Właściwie to zrobiła wszystko co w jej mocy by się upewnić, że on wie jak straszne rzeczy spotkały Belle zanim wywiózł ją do Pocono. Ukłoniła mu się głupio i przesadnie. – Wasza Alfość. Parsknął. – Urocze. – Kiwnął w stronę Gabe’a i Chloe – Wiesz, że nie musisz się niczym martwić. Sara patrzyła na niego zszokowana. – Ee, dobrze? Wykrzywiły mu się usta. – To nie jest to co myślisz. – Cała jego twarz się odprężyła gdy jego wzrok spoczął na Belle. – Patrzy na ciebie w ten sam sposób w jaki ja patrzę na Belle. – Rick uśmiechnął się szeroko do Sary. – Uwierz mi, teraz myśli tylko o tym jak szybko może cię dorwać, zanieść z powrotem do pokoju i rozebrać. Sara zarumieniła się. – Jesteś tego pewien? - Bardziej niż bym tego chciał, zaufaj. – Z grymasem upił łyk swojego wina. – Ja… mogę go słyszeć. Sara zamrugała. – Masz na myśli…? Rick kiwnął. – Nie wiem co to właściwie znaczy ale taaa. Sara była zafascynowana. Belle mówiła jej o mentalnym połączeniu Ricka z resztą jego Sfory. Nigdy by nie pomyślała, że działa to również spoza ich grona. – Słyszysz kogoś jeszcze?

- Ciebie, Sheri, Adriana, Maxa, Emmę, Becky, Simona… A tak przy okazji, ludzie, czy wy nie myślicie o niczym innym tylko o rżnięciu? A to nas nazywają psami. Sara prawie zadławiła się swoim winem. – A co z resztą Dumy?

Zmarszczył brwi. Mogłaby tylko poczuć siłę jego myśli wędrujących po przyjęciu. – Słabo, ale są tam. Gdybym był wystarczająco daleko to wątpię żebym mógł ich wszystkich usłyszeć. - Myślisz, że ma to jakiś związek z Belle? Cała ta energia nagle skupiła się na Lunie, która spojrzała zza swojego ramienia na Wilka Alfę zanim wróciła do rozmowy z Emmą. – Bardziej niż prawdopodobnie. W końcu jest pierwszą Luną Pumą. Z tego co wiem to nasze młode będą Wilkami z wyciąganymi pazurkami. - I z niesamowitymi psychicznymi zdolnościami? Rick wzruszył ramionami. – Jeśli tak ma być. – Uśmiechnął się szeroko na coś co zobaczył nad głową dużo niższej Sary. – Do zobaczenia, Omego. - Do później, Wilkołaku. Zaśmiał się obrażony, kręcąc głową gdy odchodził. Sara spojrzała w górę, przestraszona gdy nagle nad jej głową buchnęły fajerwerki. Przynajmniej nie była zaskoczona kiedy silne ręce otoczyły ją w talii. Miękkie wargi otarły się o jej szyję, cień jej potężnego faceta sprawiły, że poczuła wspaniałe dreszcze przebiegające jej po plecach. W ciemności oraz w magii, Gabe zatwierdził ją jeszcze raz, wsuwając się kłami w jej skórę i znacząc ją przy wszystkich, czy to na jawie czy we śnie.

PO D Z IĘ I ĘK O W A N IA

To już niestety koniec historii naszych wspaniałych kociaków (chyba, że Dana ma zamiar napisać kolejną cześć). Strasznie dziwnie się czuję rozstając się z moimi Pumami no ale cóż trzeba iść dalej z kolejnymi projektami Dany Marie Bell, które nie mogą się doczekać aż znowu wywołają u was śmiech, plucie na monitor, różnego typu dławienia, mięknące serca, maślane oczy i przede wszystkim pragnienie wykorzystania seksualnie głównego bohatera ;) Mam nadzieję, że tak jak ja, będziecie miło wspominać czas spędzony z władczym Alfą Maxem i jego dowcipną Curaną Emmą, z moim pupilem – zadziornym zboczuchem Simonem i jego obżartuchem Becky, z upartym Adrianem i niewinną Sheri, ze złym psiakiem Rickiem i mistrzynią ciętej riposty Belle oraz z Dominatorem Gabrielem i ze znęcającą się nad nim Omegą- Sarą. Pragnę przede wszystkim podziękować moim wspaniałym Betkom czyli Signis i Sasha1981, które dzielnie znosiły i poprawiały moje czasem bzdurne zdania. Jesteście wspaniałe i współpraca z Wami była dla mnie zaszczytem :) Dziękuję również mojej Paskudzie Kati_Lady_92, która jest wierną fanką Pum od samego początku. Twoje komentarze wywoływały u mnie szeroki uśmiech, a Twoja lojalność nie ma sobie równych ;p Podziękowania również należą się Mrslen, której motywacja wymieszana z przekleństwami działała na mnie chyba najskuteczniej. Masz szczęście, że Cię lubię ;p Bardzo dziękuję mojemu szalonemu Trio czyli: Green_mouse, Mealli i Sshakes. Jesteście wariatkami, niepohamowanymi! Wasze komentarze połączone z grafiką zwalają z nóg! Uwielbiam Wasze przekomarzanie się :) Dziękuję Wam wszystkim za zainteresowanie, za czytanie, za komentowanie, dziękuję nawet za te denerwujące jedyne „dziękuję” w komentarzach :p. Było mi naprawdę miło czytając Wasze opinie, wiedząc jak dużo

osób czeka na kolejne rozdziały (od razu przepraszam za dłuższe przerwy w dodawaniu nowych rozdziałów), To była niezła motywacja dla mnie ;) Mam nadzieję, że prezent pod choinkę się udał ;) Do zobaczenia przy Niedźwiedziu zwanym „Bunny” czyli przy kolejnej książce Dany Marie Bell oraz, mam nadzieję, przy Down&Dirty.

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku ! Monia
HALLE PUMA 5 - Only In My Dreams - Gabe and Sarah.pdf

Related documents

101 Pages • 26,359 Words • PDF • 624.1 KB

47 Pages • 22,204 Words • PDF • 500.6 KB

142 Pages • 62,207 Words • PDF • 622 KB

1 Pages • 398 Words • PDF • 54.1 KB

196 Pages • 66,344 Words • PDF • 1.1 MB

3 Pages • 1,117 Words • PDF • 61.8 KB

351 Pages • 162,301 Words • PDF • 1.2 MB

348 Pages • 104,632 Words • PDF • 1.3 MB

0 Pages • 15,917 Words • PDF • 4.9 MB

7 Pages • 4,325 Words • PDF • 189.9 KB

391 Pages • 76,768 Words • PDF • 2.2 MB