D.B.Reynolds - Vampires in America 10 - Christian ( CAŁOŚĆ )

316 Pages • 99,928 Words • PDF • 4.5 MB
Uploaded at 2021-09-24 05:37

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


~1~

D B Reynolds – Vampires in America 10 The Vampire Wars

- Christian

Tłumaczenie: panda68

~2~

Prolog Kto nie zna zamiarów sąsiednich władców, nie może z góry zawierać z nimi sojuszów. - Sun Tzu, Sztuka Wojny

Nicea, Francja… sześć miesięcy wcześniej - To jest twój plan, Mathilde? – Christian Duvall nie patrzył na swoją panią, kiedy zadawał to pytanie. Nie chciał, żeby zrozumiała jak bardzo był zaniepokojony tym, co właśnie mu ujawniła. - Tak – odparła. Coś więcej niż odrobina dumy nadała błysku jej zwykłej arogancji. Christian podniósł wzrok i napotkał jej kryształowo niebieskie oczy. Nigdy wcześniej, dopóki nie spotkał Mathilde, nie widział takiego koloru i często zastanawiał się, czy używa swojej znacznej mocy, żeby zwiększyć ich nieskalane piękno. Była na tyle próżna, żeby to zrobić, ale to wydawało się być stratą energii, nawet dla kogoś tak samolubnego jak Mathilde. - To chyba jest… niepotrzebne ryzyko – powiedział w końcu. – Dlaczego po prostu nie udzielić pozwolenia tym z twoich dzieci, które same chcą rzucić wyzwanie o terytorium w Ameryce Północnej? Oczy Mathilde zwęziły się. - Nie robię tego dla nich. Chcę zobaczyć tego aroganckiego drania poniżonego. Chcę zobaczyć jego twarz, kiedy zatwierdzę jego terytorium dla siebie. - Masz na myśli Raphaela. - Oczywiście, że chodzi o Raphaela. Nie słyszałeś niczego, co powiedziałam?

~3~

Christian uśmiechnął się, żeby złagodzić jej temperament. Wciąż był jej faworytem, chociaż może już niedługo. Z pewnością nie wtedy, gdy powie jej, co naprawdę myśli o jej chybionym planie. - Słyszałem każde twoje słowo. – Christian skrzyżował ramiona na piersi, przyglądając się jej w zamyśleniu. – Wydajesz się być całkiem pewna, że ci się powiedzie. - Ponieważ jestem. Nawet Raphael nie będzie zdolny stanąć przeciwko tak wielu z nas. - Jeśli ci się nie uda, on cię zabije. - W takim razie muszę się upewnić, że nie zawiodę – powiedziała, śmiejąc się, gdy położyła drobną dłoń na jego przedramieniu. – Jak mogłoby mi się nie udać z tobą przy moim boku? Christian wpatrywał się w nią. - Ale mnie nie będzie przy twoim boku, moja pani – powiedział łagodnie. Oczy Mathilde zaiskrzyły mocą, niebieski ogień pojawił się i szybko zniknął, tak że prawie by go przeoczył zanim jej spojrzenie mignęło i uśmiechnęła się. - Oczywiście, że będziesz, mój Christianie. Nie zostawię cię przy tak doniosłym przedsięwzięciu. Nie dał się nabrać. Zbyt długo znał Mathilde, żeby przegapić wyrachowane okrucieństwo za tym czarującym uśmiechem. Bardzo ostrożnie zebrał swoją moc, trzymając ją schowaną za swoimi tarczami, ale gotowy na każde działanie. Nie chciał jej prowokować, ale dawno temu stał się na tyle potężny, żeby nie dać jej sobą rządzić. - Nie rozumiesz – powiedział cierpliwie. – Nie podejmę się z tobą tej głupiej próby. To jest zły plan, a co gorsze, to jest sprzeczne ze wszystkim, co oznacza być Wampirem. Walczymy o to, co chcemy. Nie korzystamy z niesprawdzonych magicznych urządzeń ani armii, żeby trzymać oponenta uwięzionego, podczas gdy udajemy próbę wyzwania. To jest oszustwo, nie zwycięstwo. I to nie zadziała. Myślisz, że Raphael nie ma sojuszników? Żadnych własnych lojalnych dzieci, które będą z tobą walczyć? - A ty bierzesz mnie za głupca, który nie wziął pod uwagę takich rzeczy? – warknęła, a potem złagodziła gniew na swojej twarzy, jakby nałożyła maskę. –

~4~

Będziesz kotwicą kręgu mocy, żeby utrzymać go uwięzionego – rozkazała spokojnie. – A kiedy Zachód Ameryki Północnej będzie mój, wyznaczysz swoją nagrodę. Christian potrząsnął głową. - Nie słuchasz mnie, Mathilde. Nie dołączę w tym do ciebie. Mathilde wpatrywała się w niego, skóra na jej kościach policzkowych napięła się mocno, gdy walczyła z powstrzymaniem swojej wściekłości, która wrzała pod jej skórą. Ale nie będzie walczyła z nim wprost. Był zbyt potężny i mogła przegrać. Z tego samego powodu uciekała się do takich samych podstępnych praktyk z Raphaelem. - Jestem twoją Panią – zaznaczyła twardo. – Masz mnie słuchać. - Jesteś moją Panią – zgodził się cicho Christian. – Ale już od dłuższego czasu nie muszę słuchać twoich rozkazów. Jej moc musnęła jego skórę, badając. To było nieprzyjemne, nieczyste uczucie. Ale jej sondowanie wyraźnie kłóciło się z wszelkimi próbami zmuszenia go do ustąpienia, ponieważ jej mina ponownie w mgnieniu oka przeszła z furii w czar. - Bardzo dobrze, możesz zamiast tego asystować w przejęciu Terytorium Południowego Ameryki Północnej. Vincent wciąż umacnia swoją moc w Meksyku, a przy zneutralizowanym Raphaelu, Anthony będzie mocno osłabiony. Hubert ma zamiar zawalczyć o Południe. Na początku pomoże mi zapanować nad Raphaelem, zanim nie wyjedzie do Teksasu, gdzie ja obiecałam mu pomóc w postawieniu jego roszczenia. Dasz mu o wiele więcej mocy niż zamierzałam ofiarować, ale to zapewni mi jego współpracę w pokonaniu Raphaela, więc może tak będzie lepiej. Christian przyglądał się Mathilde, jego mina była starannie beznamiętna. Nie kwestionował jej rozkazu; nic nie powiedział. Miał szczery zamiar pojechać do Teksasu. Miał zamiar podważyć władzę Anthonego na Południu. Ale nie w imieniu pieprzonego Huberta. Zamierzał zatwierdzić Południe dla siebie i zabije Huberta albo kogokolwiek innego, kto spróbuje go powstrzymać. To był wampirzy sposób.

Tłumaczenie: panda68

~5~

Rozdział 1 Malibu, Kalifornia… dzień obecny Ciężka, stalowa brama toczyła się prawie niesłyszalnie na swoich szynach i Christian opuścił szybę w lincolnie, którego wynajął, żeby przywiózł go z lotniska. Zastanawiał się nad wynajęciem samochodu i prowadzeniem samemu. Może coś sportowego, z opuszczanym dachem i mocnym silnikiem. Uwielbiał szybkie samochody i nigdy nie jechał kalifornijskim wybrzeżem. Musiało być zachwycająco. Chociaż raczej nie w nocy. Jednak brak widoków nie zmienił jego zamiarów. To było pragnienie, żeby zaimponować, żeby zostać wziętym na poważnie przez bardzo potężnego i bardzo niebezpiecznego wampirzego lorda, z którym miał się spotkać. Był trochę zaskoczony, że Raphael zgodził się spotkać z nim tak szybko, biorąc pod uwagę oszukańczy atak Mathilde. Powiodło jej się w części porwania jej planu, ale na nieszczęście dla niej, nie była w stanie go utrzymać. A zemsta Raphaela była okropna, taka jak ostrzegał ją Christian, że będzie. I nie tylko Mathilde zapłaciła najwyższą cenę, ale również każdy jeden wampirzy mistrz, jakiego zdołała zgromadzić do jej tak zwanego kręgu mocy. Wilgotne oceaniczne powietrze Malibu wpłynęło prze otwarte okno, przynosząc świeży, słony zapach, gdy Christian przyglądał się rozległej posiadłości. Skręt z Pacific Coast Highway powiódł ich przez mały zagajnik zanim dotarli do głównego wejścia. Kiedy przejechali przez bramę, droga skręciła i prowadziła kilkanaście metrów zanim odsłoniła główną rezydencję. Duży dom miał czyste, nowoczesne linie, z balkonami na każdym poziomie. Po jednej stronie duży basen lśnił błękitną wodą, a kombinacja oświetlenia od bezpieczeństwa i krajobrazu rozświetlała każdy zewnętrzny centymetr budynku. Samochód zatrzymał się przy szerokich schodach z drzwiami ozdobionymi szkłem na górze. Christian wysiadł z samochodu, a potem poczekał aż podejdzie para wampirów, która miała go eskortować. Byli ubrani w czarne, w wojskowym stylu ubranie, umięśnieni i milczący, gdy skanowali jego osobę dwoma różnymi detektorami. Jednak nie obszukali go jak zrobiliby to z człowiekiem. Nikt bez pozwolenia nie dotykał ~6~

wampira tak potężnego jak Christian – a to było coś, na co nie zamierzał pozwalać tym dwóm wampirom, których nie znał i nie ufał. Dwaj strażnicy skończyli swoje skanowanie, ale od razu się nie odsunęli. Jeden z nich mruknął coś do bezprzewodowego urządzenia komunikacyjnego, najwyraźniej kontaktując się z przełożonym. Było jasne, że Raphael traktował swoją ochronę bardzo poważnie i Christian nie miał wątpliwości, że ludzie Raphaela byli super czujni podczas tej wizyty, biorąc pod uwagę jego własne powiązania z Mathilde. Nie był częścią operacji na Hawajach, ale był dzieckiem Mathilde i pierwotnie przyjechał na kontynent na zaproszenie Enrique, teraz nieżyjącego Lorda Meksyku, który spiskował z Mathilde przeciwko innym lordom Ameryki Północnej. Christian nie podda się bez walki, jeśli taki był zamiar Raphaela, ale nie sądził, żeby Lord Zachodu zgodził się na jego wizytę po to, żeby go zabić. Christian wciąż nie znał dokładnych informacji o tym, co wydarzyło się na Hawajach, chociaż słyszał plotki o roli partnerki Raphaela w jego ostatecznym zwycięstwie. Ale niezależnie od konkretów, nie było wątpliwości, co do wyniku. Mathilde nie żyła i chociaż doświadczył chwilowego ostrego bólu straty w chwili, gdy umarła – odpowiedź ściśle związana z tym, że była jego Panią – jego zdecydowaną reakcją była ulga. W tym czasie już był w Teksasie, już robił swoje własne plany. Christian był potężnym wampirem i o słabości Anthonego mówiło to, że był w stanie wkroczyć na Terytorium Południowe bez podnoszenia jakiejkolwiek czerwonej flagi ostrzeżenia na radarze wampirzego lorda. Był na tym terytorium od miesięcy, nabył nieruchomość w odległości kilku kilometrów od posiadłości Anthonego w Houston, a do tego incognito odwiedził posiadłość podczas ostatniego spotkania. W jego mniemaniu, to oznaczało, że lord Południa nie był świadomy jego obecności, co czyniło go zbyt słabym, żeby rządzić. Od tego czasu, oczywiście, Anthony ogłosił swoją decyzję o abdykowaniu, co otworzyło terytorium na oficjalne wyzwanie. Christian nie spotkał jeszcze Anthonego, ale był na kilku przyjęciach towarzyskich w posiadłości. Wszystko, co widział, powiedziało mu, że rządy Anthonego na tym terytorium były kiepskie. Gdyby już nie abdykował, Christian od razu by go wyzwał. Ale zrobił to i Christian uznał za mądre, biorąc pod uwagę jego powiązanie z Mathilde, żeby zainicjować kontakt z Raphaelem i zrobić z nich przyszłych sojuszników Strażnik skończył swoją naradę z przełożonym, a potem cofnął się, otwierając Christianowi drogę do wejścia po schodach, chociaż z dwoma towarzyszącymi mu strażnikami. ~7~

- Czy mój kierowca może gdzieś poczekać? – zapytał Christian. Strażnik natychmiast dał znak innemu ubranemu na czarno wampirowi, który podbiegł do samochodu i wymienił kilka słów z kierowcą, który płynnie odjechał sprzed głównego wejścia i zaparkował w pobliżu dużego garażu po drugiej stronie dziedzińca. - Tędy – powiedział do Christiana strażnik i cała ich trójka - Christian i jego dwaj strażnicy - weszli efektownie po schodach do wyłożonego marmurem holu. Olbrzymi kryształowy żyrandol świecił jasno nad rozłożystymi schodami znajdującymi się prosto przed nim. Jego eskorta nie zatrzymała się, tylko poprowadziła go prosto do schodów i na pierwsze piętro. Skręcili w prawo, potem w lewo, korytarzem wyłożonym grubym dywanem, mijając kilka zamkniętych drzwi. Ale Christian nie odwracał spojrzenia od celu ich przeznaczenia. Dokładnie wiedział, gdzie idą. Mógł wyczuć ogromną moc Raphaela kipiącą przed nim, niczym olbrzymia bestia skręcona w swoim legowisku. Trzymał swoją własną moc starannie ukrytą, nie pozwalając nawet odrobinie wysączyć się zza jego tarczy. Nie chciał najmniejszego śladu prowokacji, kiedy stanie przed Raphaelem. Jego eskorta zatrzymała się przed parą, wielkich czarnych orzechowych drzwi, na tyle dużych, że mogły stanąć w okazałej katedrze w jego ojczystej Francji. Drewno było pięknie rzeźbione, z eleganckimi intarsjami z brązu przedstawiające zacieniony ogród. To było wspaniałe dzieło sztuki i Christian zastanowił się, czy Raphael znalazł je gdzieś w starożytnym budynku i sprowadził do Malibu, czy też kazał zrobić specjalnie do tego celu. Czyżby miał takiego artystę wśród swoich wampirzych dzieci? To byłby naprawdę prawdziwy skarb. Drzwi otworzyły się cichutko jak tylko się przed nimi zatrzymali. Jeden z jego eskorty skinął na ogromnego wampira stojącego w teraz otwartych drzwiach, a potem bez słowa dwaj strażnicy ruszyli z powrotem drogą, która przyszli. Christian ledwie zauważył ich odejście, jego uwaga całkowicie była skupiona na wielkim japońskim wampirze blokującym wejście do pokoju. Wampir miał dobre dwa piętnaście mięśni i postury, a każdy centymetr tej postawy mówił, że w ogóle nie ufa Christianowi. Christian nie mógł go winić, ale nie zamierzał również przed nim drżeć. - Sądzę, że Lord Raphael mnie oczekuje – powiedział spokojnie, patrząc w zimne, czarne oczy dużego wampira.

~8~

Jedyną reakcją strażnika było zmierzenie Christiana tymi oczami z góry na dół, zanim ponownie napotkał jego oczy swoim nieprzyjaznym spojrzeniem. Ktoś, prawdopodobnie Raphael, musiał w tym momencie dać jakiś telepatyczny rozkaz, ponieważ wielki wampir wydał z siebie ciche sapnięcie i odsunął się na bok w milczącym zaproszeniu do wejścia. Christian pochylił lekko głowę na potwierdzenie, a potem przeszedł obok strażnika i do pokoju, w którym czekał Raphael. To było swego rodzaju biuro, chociaż niewielu mogło pozwolić sobie na widok za ścianą okien otaczający biurko. Księżyc wisiał nisko na niebie, opromieniając czarny ocean swoim srebrzystym blaskiem i tworząc dla Raphaela idealne nieziemskie tło. Pierwszą myślą Christiana było jak bogaty musiał być Wampirzy Lord Zachodu, żeby pozwolić sobie na tę posiadłość, ale potem przypomniał sobie, że Raphael zatwierdził tę posiadłość setki lat przed tym zanim stało się ulubionym miejscem dla bogatych i sławnych. A myśl o wszystkich tych wiekach, które Raphael przeżył, jeszcze bardziej zniechęciła go do jakichkolwiek rozważań na temat jego bogactwa. Gdy Christian zbliżał się do biurka, mijał całą ścianę regałów, wypełnionych od sufitu po podłogę książkami. Nęciło go, żeby podejść bliżej, zerknąć na ustawione tam woluminy. Niektóre wyglądały na nowe tytuły, ale wiele z nich miało wygląd starożytnych ksiąg, a na samej górze regałów było coś, co wydawało się być zwojami. Westchnął w duchu, ostrzegając się, że powinien raczej zwrócić uwagę na prawie czterotonowego goryla siedzącego za biurkiem zamiast pożądać jego książek. To nie miało sugerować, że Raphael przypominał goryla. Większość starych wampirów miało dobrą prezencję. To wydawało się iść w parze z wampirzym symbiontem, częścią ich naturalnej strategii przetrwania. Czymś, co czyniło wampira bardziej atrakcyjnym dla swojej ofiary, a więc lepszym drapieżnikiem, i co rozciągało się na życie tego symbiontu. Ale Christian przez minione lata spotkał dość wampirów, żeby poznać, kiedy symbiont od samego początku nie miał zbyt wiele do roboty. Raphael był jednym z nich. Prawdopodobnie był piękny, jako człowiek, na długo przed tym jak stał się wampirem. Dodać do tego moc i charyzmę wprost z niego promieniującą, a chyba nie było żywego człowieka, który potrafiłby się oprzeć jego uwodzeniu. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę oszałamiającą kobietę stojącą obok Raphaela, jej zielone oczy piorunujące Christiana nienawiścią, wątpił, żeby wampirzy lord musiał jeszcze chodzić na polowania na ofiary krwi.

~9~

Kobieta musiała być partnerką Raphaela, Cynthią Leighton. Plotki rozchodzące się po całym Południu mówiły, że ona była tą, która nie tak dawno zabiła Lorda Jabrila. Z tego, co mówią, Jabril był socjopatą, który mordował i gwałcił do woli, i nie było nikogo żyjącego, kto opłakiwałby jego śmierć. Ale to stawało się jeszcze bardziej imponujące, że Leighton go pokonała. To również wyjaśniało niezwykłą rolę Raphaela, jako władcy na tronie Południa. Zwykle, kiedy wampirzy lord był zabijany, wampir, który tego dokonał, stawał się następnym lordem. Ale jako człowiek, Leighton nie mogła rządzić, nawet gdyby chciała. Więc, kiedy zabiła Jabrila, to zostawiało terytorium otwartym na potencjalną rzeź wyzwań, kiedy to wampiry będą rywalizowały o stanie się następnym lordem. To również czyniło ją celem dla tych, którzy chcieli mieć całkowitą pewność, że ich droga na tron będzie czysta. Stąd decyzja Raphaela o wkroczeniu i ustanowieniu Anthonego Lordem Południa, z pełną siłą jego ogromnej mocy za nim. Podczas gdy Raphael robił wszystko, co mógł, żeby zachować stabilność sojuszu w Ameryce Północnej, nie chciał niestabilnego Południa przy swojej granicy. Ale co ważniejsze, by spokojnie i pewnie uregulować kwestię dziedziczenia, to chroniło Leighton przed każdym, kto myślał wziąć Południe zabijając ją. Widząc teraz razem Raphaela i Leighton, zauważając język ciała między nimi, Christian doznał wrażenia, że to było bardziej pragnienie Raphaela, by chronić swoją partnerkę, niż było podyktowane jego działaniami. Ale to, co Christian naprawdę chciał wiedzieć, to dlaczego Anthony odchodził. I dlaczego teraz? I ile miał z tym wspólnego Raphael? Jednak wątpił, że dzisiaj otrzyma odpowiedzi na te pytania. To mało prawdopodobne, by Lord Zachodu dobrowolnie przekazał mu te informacje, a jego ludzie cieszyli się sławą dyskretnych w sprawach interesów ich lorda. Zatrzymał się przed szerokim biurkiem. - Lordzie Raphaelu – powiedział, zginając się lekko w pasie w uznaniu pozycji Raphaela, jako Lorda Zachodu… i przerażającego, pieprzonego wampirzego lorda. - Christian Duvall – oznajmił Raphael, srebrny błysk w jego oczach zasugerował jego moc. – Moja partnerka, Cynthia Leighton – dodał, dotykając krótko nogi kobiety. - Moja pani – powiedział uprzejmie Christian, pomimo wrogości promieniującej z każdego jej pora.

~ 10 ~

Nikt nie przedstawił dwóch innych wampirów stojących po prawej stronie Raphaela, ale Christian zrobił własne poszukiwania zanim tu przyjechał i nie potrzebował przedstawienia. Czarny wampir to był Jared Lincoln, zastępca Raphaela. A obok niego stał Juro, wieloletni szef ochrony Raphaela. Był również identyczną kopią wielkiego wampira, który wpuszczał Christiana do pokoju, a który stał teraz przy drzwiach, strzegąc ich – albo blokując, zależy z czyjej perspektywy. - Panowie – dodał Christian, ignorując fakt, że obaj przyglądali mu się tylko z odrobinę mniejszą wrogością niż Leighton. - Jesteś tu z powodu Mathilde, Christianie? – zapytał Raphael, przechodząc do rzeczy. – Była twoją Panią, jak sądzę. - Była, mój panie. Ale jak wiesz, nie była powszechnie kochana wśród swoich ludzi. - Skąd miałbym to wiedzieć? Christian przyglądał mu się przez chwilę. - Przebywałeś na jej dworze. To było na długo przed tym jak zostałem zmieniony, ale Mathilde często o tobie mówiła. - Jestem pewny, że w samych superlatywach – powiedział sucho Raphael. Christian pozwolił sobie na mały uśmiech. - Nie bardzo, mój panie. Twoje odrzucenie jej zalotów było, po części, przyczyną tego, że podjęła tak lekkomyślną inwazję. - Byłeś wtajemniczony w jej plany? Przytaknął. - Chciała, żebym gromadził krąg mocy, która miała cię uwięzić. Odmówiłem. - Dlaczego? – zapytała ostro Cynthia Leighton. – Bałeś się, że przegra? Christian przeniósł całą uwagę na nią. - Prawdopodobieństwo zwycięstwa Mathilde, albo jego brak, nie miał wpływu na moją decyzję. Chociaż ostrzegłem ją, że prawdopodobnie jej plan się nie uda. - Ale nie kłopotałeś się ostrzeżeniem nikogo innego – powiedziała gorzko. Przyjrzał jej się pytająco.

~ 11 ~

- To nie jest wampirzy sposób, moja pani. Żyjemy według jednej zasady… zatrzymujesz to, co wygrywasz. A wygrywanie oznacza wyzwanie twojego przeciwnika i pokonanie go. Nie popierałem decyzji Mathilde, by uciec się do podstępu przeciwko Lordowi Raphaelowi, ale była moją Panią. Moim obowiązkiem było utrzymanie jej zaufania, obojętnie czy aprobowałem jej plany czy nie. Z drugiej strony, nie byłem winny lojalności do Lorda Raphaela. To było jego brzemię, by przeżyć spisek Mathilde, nieważne jak był podstępny czy nieprzemyślany. Skinął w stronę Raphaela. - Twój partner to rozumie, moja pani, nawet jeśli ty nie. Jego słowa nie wywarły oczekiwanego wpływu na kobietę. Jeśli już, wydawała się być jeszcze bardziej wściekła niż przedtem. Zobaczył jak ręka Raphaela pogłaskała tył jej uda w ruchu, który był zarówno zaborczy jak i uspokajający. Chociaż gest nie wydawał się ani trochę złagodzić jej gniewu, tak samo jak wyjaśnienia Christiana. Była w każdym calu tak ostra jak malowały ją plotki. - A więc, dlaczego tu jesteś? – zapytał Raphael. - Jak powiedziałem, mój panie, nie zgadzałem się ze strategią Mathilde. Prosiłem ją, żeby ponownie to rozważyła, ale była zaślepiona swoją nienawiścią do ciebie. Raphael posłał mu spojrzenie, które mówiło, Przejdź do rzeczy! - Jak wiesz, Anthony ma zamiar abdykować na rzecz tego, kto wygra wyzwanie o terytorium. Pragnę wziąć w tym udział i chcę twojego pozwolenia, żeby to zrobić. Raphael przechylił głowę, wpatrując się w niego spod opuszczonych brwi. - Nie potrzebujesz mojego pozwolenia. Nie rządzę Południem. - Nie jawnie, mój panie. I nie mam na myśli braku szacunku do ciebie czy Anthonego, ale wszyscy wiedzą, że to twoja moc trzyma Południe razem. Zebrał się na gniewną odpowiedź, ale zamiast tego Raphael wydawał się być lekko rozbawiony. - Zakładając, że to prawda… dlaczego miałbym udzielić błogosławieństwa, którego szukasz? Co tym zyskam? W końcu, jesteś dzieckiem mojego wroga. Mojego bardzo martwego wroga.

~ 12 ~

- Chcę tylko uczciwie rywalizować, mój panie, tak jak wampiry robiły to od wieków. – Celowo napotkał twardy, skrzący wzrok Raphaela. – A co do twojej korzyści… kiedy wygram, zyskasz potężnego sojusznika w wojnie, która jak wszyscy wiemy nadchodzi. Mathilde nie żyje. Ale nie Hubert czy Berkhard. A są inni. Spojrzenie Raphaela wyostrzyło się domyślnie. - A chcąc zostać takim wiernym sojusznikiem, będziesz chciał, oczywiście, podzielić się wszystkim, co wiesz na temat ich planów. Christian milczał przez chwilę. Miał zamiar podzielić się wszystkim, co wiedział, ale dopiero wtedy, gdy zostanie Lordem Południa, kiedy rzeczywiście staną się sojusznikami. Jeśli w tej chwili powie Raphaelowi wszystko, co wie, Lord Zachodu może po prostu zdecydować się go zabić zanim będzie mógł stąd wyjść. Powiedzenie mu wszystkiego było aktem zaufania, czymś, co łatwo nie przychodziło w świecie potężnych wampirów. - Zaufanie nie jest powszechną wartością w naszym świecie – powiedział Christian. - A mimo to, od czegoś musimy zacząć – odparł Raphael. Dziwne, gdyby po drugiej stronie biurka była Mathilde, nigdy nawet nie rozważałby wyznania tego, co wie. Dopiero, gdyby osiągnął swój cel i rządził Południem, i miał moc terytorium za sobą. Ale Raphael miał reputację uczciwego wśród swoich własnych ludzi i miał rację… skoro mieli zostać sojusznikami, skąd musieli zacząć. - Z radością powiem ci, co wiem, jako gest dobrej woli miedzy nami. Raphael wymienił spojrzenie ze swoimi dwoma doradcami, ale to Leighton się odezwała. - Co się stało z twoim chwalebnym obowiązkiem wobec twojej Pani? – zakpiła. - Mathilde nie żyje, moja pani – odparł łagodnie Christian. – A jej sojusznikom nic nie jestem winien. Mój los należy w tej chwili tylko do mnie. – Potem zwrócił swoją uwagę na Raphaela i powiedział. – Jeszcze jedna rzecz, mój panie. Raphael posłał mu pytające spojrzenie. - Sprowadzę mojego zastępcę na to terytorium. Nie jestem jedynym kandydatem na zdobycie Południa i chcę mieć kogoś lojalnego za moimi plecami. - Gdzie on teraz jest? – zapytał Juro, odzywając się po raz pierwszy.

~ 13 ~

Christian przyjrzał się dużemu wampirowi. - W Meksyku – powiedział, pokazując swoje rozbawienie. – Ostatnio zeszły Enrique był bardzo hojny w swoim powitaniu Mathilde i jej sojuszników. Wątpię, żeby Vincent orientował się, ile europejskich wampirów przemierza jego terytorium. Raphael zmarszczył brwi. - Bardzo dobrze. Sprowadź swojego zastępcę. Porozmawiam z Anthonym i Vincentem. Spodziewam się, że przynajmniej Vincent będzie chciał bezpośrednio z tobą porozmawiać, ale możesz zacząć już dzisiaj informować moich ludzi o wszystkim, co wiesz na temat planów swoich kolegów dotyczących kontynentu. Christian uśmiechnął się lekko, żeby ukryć irytację, jaką poczuł. - Z całym szacunkiem, mój panie, oni nie są, ani nigdy nie byli, moimi kolegami. Nie miał powodu dłużej tu tkwić. A ponieważ nikt mu nie zaproponował, żeby usiadł, wciąż stał i teraz łatwiej było mu odejść. Jego wzrok zmierzył nadal piorunującą go wzrokiem partnerkę wampira i spoczął na Raphaelu. - Mój panie – powiedział. Raphael prawie niezauważalnie mu kiwnął, ale Christian domyślił się, że to było wszystko, co mógł dostać. Więc zrobił to samo, a potem odwrócił się i wyszedł z pokoju, bardzo świadomy podążającego za nim Juro. - Skorzystamy z sali konferencyjnej – oznajmił Juro, przyciągając jego uwagę do podwójnych otwartych drzwi na lewo. Christian skręcił do wskazanego pokoju, w momencie gdy Jared wyszedł z biura Raphaela i skierował się w jego stronę. Jak do tej pory, wizyta przebiegła tak dobrze jak Christian miał nadzieję, ale jednak to go wkurzyło. Nie był ich wrogiem, chociaż z łatwością mógł nim zostać. Gdyby trzymał ten cholerny krąg mocy, tak jak chciała Mathilde, nie zostałby tak łatwo rozerwany, albo może w ogóle. Zmarszczył brwi na tę myśl i zrobił mentalną notkę, żeby skądś się dowiedzieć, co poszło źle na Hawajach. Nie będzie opłakiwał tej porażki, ale byłoby… edukacyjnie poznać szczegóły. Nigdy nie wiadomo, kiedy niejasne okruchy informacji mogą się przydać. W końcu był wampirzym lordem. Albo będzie wkrótce. Ani na chwilę nie rozważał możliwości, że przegra Południe. Tak nie mogło się stać. Przeszedł przez salę do okien. Miała ten sam spektakularny widok, co w biurze Raphaela, chociaż był wystawiony mniej dramatycznie – nie było tu okien od podłogi do sufitu. Odwróciwszy się tyłem do okien, patrzył w milczeniu jak Jared i Juro ~ 14 ~

obchodzą pokój. Obaj byli potężnymi wampirami i wydawali się być bardzo zadowoleni, że mają kontrolę. Ale też, Christian wciąż ukrywał swoją prawdziwą siłę. Miał ponad 230 lat i był bardziej potężny niż którykolwiek z nich dwóch. I był zmęczony byciem traktowanym jak obywatel drugiej kategorii. Nie ruszył się z miejsca, gdzie stał, nie zrobił żadnego dużego gestu ani nie zwrócił uwagi na to, co robił. Po prostu uśmiechał się do nich dwóch, a potem powoli uwolnił posmak swojej prawdziwej mocy. Nie całą od razu – zrobienie tego mogło zaalarmować Raphaela – i również nie pełną miarę swojej mocy. Mądry wampir pokazywał całą swoją siłę tylko w jednym momencie – w walce. Zawsze było lepiej trzymać swoich wrogów w niepewności. Ale odkrył tyle, żeby dać znać Juro i Jaredowi, z kim dokładnie mają do czynienia. Przyglądał się im twarzom, gdy poznali prawdę. Byli dobrzy w ukrywaniu swoich reakcji, ale Christian złapał lekkie rozszerzenie oczu Jareda, subtelną zmianę w postawie Juro, jakby przygotowywał się na atak. - Spokojnie, panowie – powiedział. – Teraz jesteśmy sojusznikami, prawda? Oczy Juro zwęziły się nieznacznie. - Na dobre i złe – warknął. Christian pozwolił zawisnąć temu w powietrzu na kilka chwil, a potem powiedział. - Noc nie będzie trwała wiecznie, a ja chcę przed świtem bezpiecznie opuścić terytorium Raphaela, nawet jeśli to oznacza spanie w samolocie stąd do Houston. A odkąd jesteśmy tak wielkimi przyjaciółmi, może po prostu streszczę informacje i wyślę szczegóły mailem. Juro z prychnięciem wyraził swoją opinię o ich przyjaźni, ale Christian tylko się uśmiechnął. - Najważniejszą rzeczą, jaką musicie wiedzieć o Hubercie – powiedział do nich – to armia, jaką buduje w Meksyku. Tym zyskał ich uwagę.

Tłumaczenie: panda68

~ 15 ~

Rozdział 2 Było później niż Christian chciał, kiedy w końcu zdołał pożegnać się z Malibu. Jedyną zaletą późnej pory było to, że ruch uliczny na lotnisko praktycznie nie istniał. Zadzwonił do pilota prywatnego odrzutowca, którego wynajął, żeby dać mu znać, że jest w drodze, a potem zadzwonił do swojego zastępcy, Marca Foresta. Christian zmienił Marca zaledwie dwadzieścia cztery lata temu, co czyniło go młodym wampirem, a Christian był niezwykle opiekuńczy wobec swojego pierwszego i jedynego dziecka. A chociaż mocno czuł więź ojcowską, ich związek nie był ojcowski w sposób, w jaki był między wieloma innymi wampirami i ich Ojcami. Marc był najlepszym przyjacielem Christiana, jedynym prawdziwym przyjacielem, jakiego miał od wieków. Okazał się być również doskonałym taktykiem i któregoś dnia sam będzie potężnym wampirem. Christian ufał mu i czuł się szczęściarzem, że ma go po swojej stronie. - Nareszcie! Martwiłem się – odezwał się Marc po odebraniu połączenia. – Jak poszło? - Podpisane i zatwierdzone. Nie jestem tu niczyim ulubionym wampirem, ale byli dość zadowoleni, by przyjąć to, co oferowałem. - A reszta? - Oficjalnie przenosimy się do Houston, mon ami. Chociaż jak tylko zostanę Lordem Południa, mogę przenieść nas z powrotem do San Antonio. Podoba mi się tam. - Lubisz espresso w swoim ulubionym miejscu – powiedział sucho Marc. I nie mylił się. Ale to nie był jedyny powód, dla którego Christian wolał San Antonio, mimo że bardzo polubił kawiarnię przy River Walk. – Wracasz dzisiaj? - Będę na pokładzie samolotu za godzinę. Strefy czasowe nie działają na naszą korzyść, więc będę musiał spędzić dzień na pieprzonym lotnisku. - Zorganizuję ochronę. Mam odebrać cię po zachodzie słońca? - Jesteś w Houston? - Nie wiem. A jestem? ~ 16 ~

Christian roześmiał się. - Od teraz, jesteś. Chociaż właśnie przyleciałeś z Meksyku. - Dobra decyzja z mojej strony. Meksyk staje się zbyt zatłoczony, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Zbyt dobrze. Poinformowałem ludzi Raphaela o tamtejszej sytuacji… tyle ile wiedziałem. I jestem pewny, że jego następnym ruchem będzie telefon do Vincenta. - Może być za późno. Sądzę, że Hubert już ruszył. - Myślę, że masz rację, i musimy się przygotować, ponieważ spodziewam się, że skończymy na frontowej linii tego cokolwiek nadejdzie.

***

Christian obudził się następnej nocy, niezadowolony, że znalazł się w kabinie sypialnianej prywatnego odrzutowca. Mogło być gorzej, stwierdził. Miał szczęście i był mądry w swoich działaniach, ponieważ zamiast spać wygodnie w wynajętym odrzutowcu mógł leżeć teraz na tylnym siedzeniu wynajętego samochodu ukrytego głęboko we wnętrzu publicznego parkingu lotniska. Ale to nie czyniło jego obecnej sytuacji ani trochę bardziej komfortową. Jęknął, gdy zsunął się z niewygodnej koi do spania. To nie było odpowiednie łóżko – chociaż to było coś więcej, co mógłby znaleźć w dobrze wyposażonym kamperze, jak przypuszczał. Ale też nigdy nie był w kamperze, więc nie mógł powiedzieć. Znajomy wampir we Francji marzył o wynajęciu jednego z tych dużych amerykańskich kamperów i zwiedzeniu kontynentu. Był zafascynowany rozległymi równinami Ameryki. Na nieszczęście, czego Christian był całkiem pewny, ten wampir z marzeniami o kamperze był wśród tych rekrutowanych do kręgu mocy Mathilde. Co znaczyło, że teraz był martwy, wraz z wszystkimi innymi. Co za strata. Christian odrzucił tę smutną myśl. Kiedy żyjesz tak długo jak żył on, uczysz się, że albo odrzucasz zwykły żal albo utopisz się w nim. Christian stracił przyjaciół, zarówno wampiry jak i ludzi. Ubolewał nad tym i będzie ich pamiętał. Ale ciągły pochód życia i śmierci połknie cię, jeśli na to pozwolisz. ~ 17 ~

Rozebrał się z koszulki i luźnych spodni, w których spał, najlepiej jak mógł umył się i ogolił w tych ograniczonych możliwościach, a potem włożył świeżą zapinaną koszulę, do tego dżinsy i buty. Jedna rzecz, którą kochał w Teksasie to… że wszyscy nosili kowbojki. Kiedy zbierał swoje rzeczy do torby, zadzwonił jego telefon. - Dobry wieczór, Marc – odebrał. - Jest wspaniała teksańska noc i jestem dwie minuty drogi. - Nie spiesz się. Mam tu dość komfortowo. Marc roześmiał się i nie dał się zwieść. - Taa. Cóż, właśnie zajeżdżam pod hangar. Chcesz, żebym pochodził trochę, żebyś mógł jeszcze nacieszyć się swoim komfortem? - Nie mam aż tak komfortowo – przyznał Christian. Żaden wampir, jakiego spotkał nie cieszył się ze spędzenia dnia w hangarze na samoloty. Wepchnął ostatnie rzeczy do torby i zasunął zamek, a potem otworzył właz samolotu. Pilot zostawił opuszczone schodki, więc po szybkim rozejrzeniu się po hangarze, Christian pokonał schodki w dwóch skokach i skierował się do wyjścia. - Nie zostałeś w domu zeszłej nocy – powiedział, wsuwając się na miejsce dla pasażera w opływowym BMW Marca. Nie było mowy, żeby Marc dostał się na lotnisko tak szybko po zachodzie słońca. Dom był więcej niż godzinę drogi stąd. - Nie. W pobliżu jest meta dla pomniejszych wampirów. Nikt tam nie zadaje pytań. Nie chciałem, żebyś czekał w tym hangarze dłużej niż to było konieczne. Jesteś głodny? – zapytał. – Czy mam jechać prosto do domu? - W późniejszych godzinach mam nadzieję spotkać się z Anthonym, więc muszę przebrać się w domu. Ale chcę być w pełni sił na to spotkanie, wiec najpierw wstąpmy do baru. W jakieś ciche i dyskretne miejsce. Nie chcę zbyt głośno oznajmiać naszej obecności zanim będę miał szansę porozmawiać z Anthonym. - Jest ciche. W nowej dzielnicy jest takie miejsce. - Dobrze. Zadzwonię do Anthonego po drodze i zobaczę, czy jest dostępny w późniejszych godzinach. - Myślisz, że odbierze twój telefon?

~ 18 ~

- Mais nui / Mój nie. Ale do teraz, Raphael już się z nim skontaktował i przekazał mu radosne nowiny, że jestem ich nowym sojusznikiem. Przyjmie spotkanie. Marc prychnął. - Jak zareagowali Raphael i jego ludzie? - Raphael jest praktyczny. To część tego, co czyni go tak skutecznym. Zobaczył wartość tego, co mu zaproponowałem, i to wszystko. Jego ludzie byli mniej optymistyczni po tym względem, zwłaszcza jego partnerka. W jej oczach, jestem nie tylko jednym z europejskich najeźdźców, ale przede wszystkim dzieckiem Mathilde. Nawet nie udawała, że jej się to podoba, a jeszcze mniej, że mi ufa. Raphael również mi nie ufa, ale myślę, że szczerze chce najsilniejszego możliwego kandydata, który wygra Południe. - Tak długo jak to jest ktoś, kogo aprobuje. - Ktoś, z kim może współpracować – poprawił Christian. – Nie mam wątpliwości, że gdyby Raphael nie uważał, że jestem dobry na Południe, w tej chwili nie prowadziłbym tej rozmowy. Słyszałem opowieści o jego mocy. Mathilde tylko o tym mówiła. Ale jednym jest słuchać o tym, a czym innym stać dziesięć kroków od tego. - Masz dość mocy, żeby wygrać Południe dzięki swoim własnym zasługom – oznajmił lojalnie Marc. - Mam i zrobię to. Ale dobrze zrobiłem najpierw rozmawiając z Raphaelem. To kwestia szacunku – powiedział Christian, już wybierając numer do biura Anthonego. - Biuro Lorda Anthonego, w czym mogę pomóc? – Kobiecy głos był kremowo gładki, z lekkim śladem seksownego mruczenia pod słowami, które płynęły z melodyjnym akcentem kogoś urodzonego i wychowanego w Nowym Orleanie. Dźwięk tego głosu uderzył w Christiana tak mocno, że musiał odsunąć telefon od ucha i wpatrywał się w niego przez chwilę, zastanawiając się czy jej fizyczna powłoka dorównywała temu cudownemu głosowi. - Tu Christian Duvall – powiedział w końcu. – Chciałbym uzyskać audiencję u Lorda Anthonego i zakładam, że wymagane jest umówienie się – dodał, przeklinając się, że brzmiał sztywno i zbyt ponuro. Wątpił, żeby właścicielka tego pięknego głosu była równie urzeczona jego głosem, co on jej. - No cóż, panie Duvall… – powiedziała wytwornie, ale z odrobiną humoru. Prawdopodobnie dlatego, że brzmiał jak nudny straszy pan. Okej, był starszym ~ 19 ~

mężczyzną w wieku 239 lat, ale tak nie wyglądał, pomimo sprzecznych dowodów, i również się tak nie zachowywał. Cholera! - Słucham? – zmusił się do zapytania, ponieważ mówiła przez cały czas jak się beształ i nie słyszał, co powiedziała. Nawet lepiej. Teraz myślała, że jest nudny, stary i głupi. Ale ona tylko się roześmiała, dźwiękiem, który sprawił, że jego fiut stwardniał. Mon dieu, był niczym napalony nastolatek. Czy naprawdę minęło tak dużo czasu odkąd uprawiał seks? Odżywiał się regularnie od czasu przyjazdu do Teksasu. Zawsze łatwo było znaleźć chętne młode kobiety. Nigdy nie brał więcej niż potrzebował i zawsze zostawiał kobietę ze zmysłowymi wspomnieniami, ale tak naprawdę nie uprawiał z nikim seksu od… cofnął się wstecz… prawie dwóch miesięcy. Nic dziwnego, że dźwięk kobiecego głosu tak na niego podziałał. - … nie jestem pewna, kiedy wróci jego sekretarka, ale mogę skontaktować cię z Lordem Anthonym, jeśli chcesz? Christian zamrugał, świadomy, że znowu zadryfował gdzieś swoimi myślami. - Byłoby miło, panno… ? – powiedział w oczekiwaniu. - Natalie – oznajmiła. Wolałby pełne nazwisko, ale dowie się tego później. Mógł przegrać z kretesem w tym telefonicznym starciu, ale kiedy on i Natalie się spotkają, pójdzie mu lepiej. W końcu był Francuzem. I mów, co chcesz o Francuzach - a Amerykanie mieli mnóstwo do powiedzenia - wieki temu opanowali do perfekcji sztukę uwodzenia. - Natalie – powtórzył, smakując sylaby. – Czy Lord Anthony jest obecnie w swoim biurze? - Jest. Zechcesz poczekać? Christian, szczerze mówiąc, nie chciał czekać. Nienawidził czekać. Ale nie zamierzał mówić tego Natalie. Więc odparł. - Oczywiście. - Zaraz wrócę. Christian kiwnął głową, chociaż nie mogła go zobaczyć. Może nie myślała, że jest nudny. W końcu, syreni głos Natalie pracował w biurze Anthonego, co znaczyło, że była przyzwyczajona do zadawania się z wampirami, gdzie wielu z nich ~ 20 ~

odzwierciedlało maniery wieku, w którym dorastali. Co znaczyło, że mogła myśleć, iż jest tylko głupi. Skrzywił się. - Jakiś problem? – zapytał Marc, spoglądając na niego, gdy przejechał przez obwodnicę otaczającą miasto Houston. Międzynarodowe Lotnisko imienia Busha było na północy miasta, podczas gdy dom, który Christian kupił był na zachód od centrum, jakieś sześćdziesiąt kilometrów na południe od lotniska, a które całe było zatkane korkami. Christian posłał mu pytające spojrzenie. - Wyglądasz… na zamyślonego. Uśmiechnął się szeroko. - Myślę o pięknych kobietach i o tym wszystkim, co mogę z nimi robić. Marc roześmiał się. - To jest najlepszy możliwy problem. Ty… Christian przerwał mu unosząc rękę, gdy intrygujący głos Natalie rozbrzmiał w jego uchu. - Lord Anthony ma w tej chwili spotkanie, panie Duvall, ale powiedział, że możesz wpaść później. Czy dwunasta trzydzieści ci odpowiada? - Brzmi idealnie. – Nie dodał, że wszystko, co by powiedziała brzmiałoby idealnie. To byłoby już zbyt wiele, zbyt szybko, a sztuka uwodzenia, dobrze wykonana, była powolna i subtelna. - Wpiszę twoje nazwisko do jego kalendarza. Potrzebujesz wskazówek? - Nie, ale dziękuję, Natalie. À toute à l’heure.1 - Och! – zawołała, w końcu brzmiąc na speszoną. – No cóż. W takim razie do zobaczenia. Christian wciąż się uśmiechał, gdy się rozłączył i rozejrzał. Marc zjechał z autostrady, ale Christian nie rozpoznawał dzielnicy. Odwiedzał Houston mnóstwo razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy, przeważnie, żeby oglądać domy. Był również w

1

À toute à l’heure – do zobaczenia

~ 21 ~

posiadłości Anthonego i od razu wiedział, że to nie jest to, czego chce dla siebie, gdy zostanie Lordem Południa. Konkretnie to nie był zaproszony. Nie mieszkał oficjalnie na tym terytorium. Ale Anthony wyprawiał głośne, hałaśliwe przyjęcie z okazji Nowego Roku – co było wielkim wydarzeniem w wampirzym kręgu – a lista gości była długa i dziurawa. Christian wkręcił się w tłum, żeby uniknąć zwracania na siebie uwagi, a on i Marc wśliznęli się z wesołą grupą młodych wampirów. Dom był szeroko otwarty przez większość przyjęcia i kilku z nich miało sposobność zwiedzenia ciszącej się złą sławą piwnicy Jabrila Karima. Jabril był Lordem Południa od dekad zanim zginął, a piwnica była miejscem, gdzie więził i torturował zarówno swoich wrogów jak i stajnię niewolników krwi. Anthony zagrodził dużą jej przestrzeń i kazał wybudować kryptę sypialnianą dla swoich ludzi, ale reszta jej została wyczyszczona do gołych ścian i zostawiona pusta. Pomimo mijanych lat i intensywnego sprzątania, Christian wciąż był w stanie wyczuć krew, która tak okrutnie została przelana w tych ścianach. Kiedy stanie się Lordem Południa, zwróci ten cholerny dom dziedziczkom Hawthorn, dwóm młodym kobietom, które Jabril próbował oszukać na ich dziedzictwie. A jeśli nie będą go chciały, zburzy budynek do gołej ziemi i sprzeda grunt. Nieważne, co się stanie, nigdy nie będzie tu mieszkał. - Christian? Został wyciągnięty ze swoich myśli. By zobaczyć, że Marc zaparkował przed czymś, co wyglądało na bardzo ruchliwy nocny klub. Przy drzwiach stała długa kolejka ludzi, a parking był prawie pełny. - Byłeś już tu wcześniej? – zapytał. - Kilka razy w zeszłym tygodniu z kilkoma facetami Anthonego. To nie jest dom krwi, ale właściciel czerpie korzyści płynące z kręcących się wampirów. Panie nas kochają – dodał z uśmiechem. - A ubiór? – spytał Christian, zabierając swoją czarną skórzaną kurtkę z tylnego siedzenia. - Masz na sobie kowbojki? - Oczywiście.

~ 22 ~

- W takim razie jesteś ubrany. Christian roześmiał się, gdy otworzył drzwi samochodu. - Wiesz co – zaczął swobodnym tonem, gdy obaj ruszyli w stronę frontowych drzwi – to łut szczęścia, że skończyliśmy na Południu, ale myślę, że mi się tu spodoba. - Nie będę się kłócił – powiedział Marc i odwrócił się, żeby powitać odźwiernego. – Hej, Wilson – zawołał. – Duży tłum dzisiaj. - Duży tłum jest od czasu jak zacząłeś tu przychodzić – zgodził się mężczyzna z uśmiechem. – Panie przychodzą zobaczyć ciebie, a faceci przychodzą, żeby popatrzeć na panie – wyjaśnił i odpiął aksamitną linę, żeby wpuścić dwa wampiry. Grupa około dwudziestu facetów stojąca na przedzie kolejki zaprotestowała mruknięciami. Ale kobiety stojące przed nimi, przyjrzały się dwóm wampirom z góry na dół, a ich spojrzenia były śmiałe i zachęcające. Christian przeszedł obok tylko z uprzejmym uśmiechem. Jego jedynym celem przebywania tutaj dzisiaj było pożywienie się i bardziej wolał anonimowe spotkania na ciemnym i zatłoczonym parkiecie. Marc wsunął odźwiernemu sto dolarów, gdy on i Christian wchodzili do klubu, przeszli krótkim, zatęchłym korytarzem do pary dużych podwójnych drzwi, które otwierały się prosto na podest powyżej głównego parkietu klubu. Christian zatrzymał się na wystarczająco długo, żeby wciągnąć długi, powolny wdech, wchłaniając zapachy perfum i alkoholu, wraz z wszechobecnym aromatem ludzkiego potu i śladem marihuany. Palenie papierosów było zabronione w większości restauracji i barów na terenie Houston, ale najwyraźniej ktoś zdecydował, że trawka się nie liczy. - To jest to, co nazywam bogatym środowiskiem docelowym – powiedział Marc, błyskając uśmiechem wartym Toma Cruise’a. Christian posłał swojemu zastępcy rozbawione spojrzenie i potrząsnął głową. Marc uwielbiał amerykańskie filmy. Mieszkał przez ostatnie dwie i pół dekady we Francji, ale urodził się w Stanach i był uszczęśliwiony, że Christian zdecydował się zawalczyć tu o terytorium. - Czy to znaczy, że musisz śpiewać do kolacji? – zapytał go sucho Christian. Filmy mogły być obsesją Marca, a Christian spędził godziny oglądając filmy razem z nim.

~ 23 ~

Jeśli nie po nic innego, to był to dobry sposób na ćwiczenie swojego amerykańskiego angielskiego. - Nieee, nie zaśpiewasz ze mną, więc to nie będzie to samo. Christian roześmiał się. - Nie sądzę, żebyś miał problemy – skomentował, widząc ilość teoretycznych chętnych, jakich on i Marc mogli zdobyć. Zawsze dziwiło go jak pewne kobiety, w miejscach takich jak to, wydawały się prawie natychmiast rozpoznawać wampiry. Kiedy Christian patrzył w lustro, widział mężczyznę jak każdego innego. Może z lepszym wyglądem niż przeciętny, z pewnością zdrowszy, ale nic poza tym nie było niezwykłe. Więc jak te kobiety identyfikowały ich, jako wampiry? Może któregoś dnia powinien jedną z nich o to zapytać. Zanim zatopi kły i wypędzi jakiekolwiek pozory racjonalnego myślenia z jej umysłu. - Tylko szybkie ugryzienie, Marc – zastrzegł. – Chcę się zatrzymać w domu i przebrać przed spotkaniem z Anthonym. - Wchodzimy i wychodzimy, to wszystko. I mam na myśli najbardziej kulinarny sens. - Idź – powiedział Christian, śmiejąc się. – Spotkamy się za godzinę, ale nie wychodź z klubu. Mam przeczucie, że Houston może stać się dla nas niebezpiecznym miejscem. - Może chcesz, żebyśmy trzymali się razem? Dzielili się? Christian rozważył ten pomysł, ale prawie natychmiast go odrzucił. On i Marc dzielili się swoimi kobietami więcej niż raz, czasami jedną kobietą między nimi, a czasami parą kobiet, które zabierali do ich domu albo hotelu, a potem wymieniali się partnerkami podczas nocy. Ale chociaż to było bardzo przyjemne, było również czasochłonne. Potrząsnął głową. - Nie mamy zbyt wiele czasu, żeby to zrobić. - Zatem godzina – zgodził się Marc i, schodząc dwa stopnie niżej na parkiet, szybko wmieszał się w tłum.

~ 24 ~

Christian prawie natychmiast stracił go z oczu, ale wciąż mógł go wyczuć w pobliżu. Marc był jego dzieckiem. Mieli więź, która mogła zostać zerwana tylko przez śmierć – taka, która kończy się kupką prochu, a to była zbyt bolesna możliwość do rozważania. Przypominając sobie, że Marc jest silnym wampirem, który jest bardziej niż zdolny sam się obronić, Christian wrócił do celu swojej własnej obecności tutaj. A to było pożywienie się, pozyskanie siły przed swoim dzisiejszym spotkaniem z Anthonym. Spotkaniem, które było ważne dla jego i Marca przyszłości na tym kontynencie. Przyjrzał się zatłoczonej sali. Kilka kobiet zwróciło jego szacujące spojrzenie, ale większość była zbyt agresywna jak na jego gust, zbyt jawna w swoim zaproszeniu. Christian lubił inteligentne kobiety, nawet śmiałe kobiety, ale śmiałe nie znaczyło bezczelne. Wolał subtelność we wszystkim. Jego oczy padły na śliczną, młodą kobietę stojącą z grupką przyjaciół. Kobiety rzucały spojrzenia w jego stronę, szepcząc między sobą. Większość patrzyła otwarcie, ich głód na to, co oferował, był oczywisty. Ale ta, która zwróciła jego uwagę, ośmielała się rzucać tylko przelotne spojrzenia zanim opuszczała oczy. To mogła być sztuczka, ale nie sądził. I, szczerze mówiąc, nie dbał o to. Nie zamierzał sparować się z tą kobietą, chciał tylko zatopić kły w jej szyi i wziąć, co potrzebował. I, oczywiście, zostawić ją drżącą w seksualnej ekstazie. Gdy następnym razem rzuciła mu spojrzenie, Christian uwięził jej wzrok. To zabrało tylko maleńką część jego mocy. Pragnęła go; była tylko albo zbyt nieśmiała albo zbyt wystraszona, żeby żądać tego w sposób, w jaki to robili inni. Zszedł na parkiet, tłum rozstępował się przed nim niczym fala. Jedno ze świateł klubu świeciło niemal bezpośrednio nad jego celem, oświetlając koronę jej krótkich, ciemnych włosów, a jej duże, brązowe oczy zrobiły się okrągłe i zaskoczone jak u łani, gdy obserwowała jak się zbliża. Jej przyjaciółki puszyły się, gdy podchodził, ale ich podniecenie stopniowo zmieniało się w rozczarowanie, a w jednym przypadku w gniew, gdy uświadomiły sobie, kto jest jego celem. Ta zagniewana, jasna blondynka z gęstymi włosami i głębokim dekoltem, próbowała ustawić się przed nim, ale spasowała pod jego zimnym spojrzeniem. Zwrócił się do swojej łani, zatrzymując się kilka centymetrów od niej. Na tyle blisko, by zobaczyć drżenie jej palców, gdy przycisnęła ręce do piersi, by słyszeć nierówne bicie jej serca i wyczuć słodki zapach jej podniecenia.

~ 25 ~

- Jak masz na imię, bichette? – zapytał, używając francuskiego słowa dla małej łani, którą przypominała. - C-Carmen – odparł nerwowo. - Zatańczysz ze mną, Carmen? Przez chwilę wyglądała na zmieszaną, jakby spodziewała się, że złapie ją tu na parkiecie i zatopi kły. Czy tak zachowywały się miejscowe wampiry? Jeśli tak, nastąpią pewne zmiany, kiedy dojdzie do władzy. Christian wciągnął ją delikatnie w swoje ramiona i zaczął kołysać się do muzyki, gdy wprowadził ich głębiej w tłum i z dala od jej przyjaciół. Piosenka miała wesołą melodię, ale nie dbał o to. Znalazł wolny, pulsujący rytm do muzyki i poruszał się z boku na bok, jedną ręką trzymając palce Carmen przy swoim sercu, drugą kreśląc koła na jej szczupłej talii, a potem rozstawiając płasko palce w dolnej części kręgosłupa. Powoli jej mięśnie się rozluźniły, napięcie opuściło jej ciało im dalej szła piosenka. Wkrótce jej głowa oparła się na jego ramieniu i wzmocnił swój uścisk, pozwalając palcom zsunąć się niżej, tuż nad krzywizną jej tyłka. Piosenka skończyła się, wyciszyła i zaczęła się kolejna, DJ płynnie dokonał zmiany. Nowa melodia była wolniejsza, coś miękkiego blusowego, światła przyciemniły się do nowego nastroju. Christian opuścił głowę do linii szczęki Carmen, zaciągając się zapachem jej skóry. A pod nią, słodką wonią jej krwi, płynącą kusząco blisko powierzchni, duża żyła na boku jej szyi była nabrzmiała i zapraszająca. Wycisnął pocałunek tuż pod jej uchem. Zadrżała w oczekiwaniu i mocniej przycisnęła swoje ciało do jego, aż mógł poczuć twarde szczyty jej piersi naciskające na jego tors. Wydała z siebie potrzebujący cichy jęk, a Christian pokierował nią w tańcu w zacieniony kąt już ciemnego klubu. Carmen spojrzała na niego okrągłymi oczami, gdy jej plecy uderzyły o ścianę. Zamrugała kilka razy, jakby budziła się ze snu, a potem jej różowy język wysunął się, by zwilżyć usta. Fiut Christiana drgnął. Chciał docisnąć się do niej, chwycić jej napięty mały tyłek i potrzeć swoim kutasem o gorąco, jakie wyczuwał pulsujące od jej cipki. Bez ostrzeżenia, uniosła się na palce i pocałowała jego usta. Była nieporadna i niedoświadczona, ale Christian nie był. Nagle zniecierpliwiony, wziął więcej niż pocałunek. Wziął w posiadanie jej ciało, zacisnął ramiona wokół jej pleców, gdy uniósł ją wyżej, miażdżąc swoimi ustami jej, jego język wepchnął się, żądając jej reakcji. Znowu zajęczała, najpierw z zaskoczenia, a ~ 26 ~

potem z głodu, jej ramiona otoczyły jego szyję, gdy przycisnęła swoje usta do jego, rozrywając delikatną skórę swojej wargi i zalewając jego zmysły swoim smakiem. Christian warknął pożądliwie, jego język krążył, zbierając każdą kroplę rozlanej krwi zanim opuścił usta do jej szyi. Sapnęła, gdy polizał i possał jej aksamitną skórę aż jej żyła stała się nabrzmiałą linią, rozpychającą się pod powierzchnią, jakby sama oferowała siebie na jego ugryzienie. Jego dziąsła rozdzieliły się, gdy wysunęły się kły. Ostre ukłucie bólu zostało szybko zapomniane przez hojność gorącej krwi Carmen, tak bliskiej, że pęd jej przepływu był słabą wibracją pod jego ustami. Przeciągnął czubkiem kła wzdłuż jej szyi i jęknęła z potrzeby. Chwyciwszy jej krótkie ciemne włosy jedną ręką, przechylił jej głowę na bok i uderzył, przecinając ciepły jedwab jej skóry, przebijając lekki opór jej żyły. Całe jej ciało zadrżało w seksualnym szale, gdy jej krew zaczęła płynąć. Była gorąca i słodka, smakowała niewinnością i słońcem, seksualną potrzebą, która była surowa i nieukształtowana. I spływała w dół jego gardła w gorącej powodzi samego życia. Ciemniejsza część jego wampirzej natury próbowała się podnieść, zacieśnić na niej uścisk i pić aż nic nie zostanie, aż stanie się bezwładna w jego ramionach, a jej serce zatrzepoce i stanie. Był czas, kiedy tak robił. Czas, kiedy rutynowo zostawiał śmierć za swoim śladem zamiast seksualnego nasycenia. Ale to było bardzo dawno temu i Carmen o oczach łani nie zasługiwała na śmierć. Nie musiała umrzeć. Nie z jego ręki, nie dzisiaj. Biorąc ostatni, długi łyk jej krwi, wysunął kły, przytrzymując ją przy swojej piersi, gdy drżała w końcowych dreszczach swojego orgazmu, a potem polizał małe ranki na jej szyi, żeby być pewnym, że zamkną się właściwie. Christian cofnął się na tyle, żeby spojrzeć na jej twarz, ale chwyciła się jego koszuli, wydając się chwiać na swoich nogach. Przeczesawszy palcami przez jej krótkie włosy, odchylił delikatnie jej głowę do tyłu. Jej oczy nie były całkowicie skupione, ale uśmiechnęła się do niego, a Christian nie mógł się powstrzymać i odwzajemnił uśmiech. Była szczęśliwa i najwyraźniej to było zaraźliwe. - Dostarczmy ci jakiegoś cukru – mruknął. Pożywianie się wampira było tym samym, we wszystkich istotnych aspektach, co oddawanie krwi. To szczególne miejsce prawdopodobnie nie mogło zaoferować ciasteczek - chociaż był w domach krwi, które je miały - ale sok pomarańczowy był dostępny w każdym barze.

~ 27 ~

Podtrzymując mocno Carmen ramieniem w pasie, ruszył przez tłum, używając tylko tyle mocy, żeby utworzyć ścieżkę, nie będąc w tym oczywistym. Kiedy próbował przyciągnąć kobietę, nie robił z tego wielkiego wejścia, ale z bladą i drżącą kobietą na swoim ramieniu, która najwyraźniej została właśnie ugryziona… no cóż, powiedzmy, że mógł znaleźć się ktoś w tłumie, kto mógłby mieć zastrzeżenia. I podczas, gdy były takie noce i takie kluby, gdzie Christian chętnie skorzystałby z okazji dobrej bijatyki, to nie była ta noc ani to miejsce. Wszystkie stołki przy barze były zajęte i przy większości z nich tłoczyło się po dwie osoby. Ale Christian pokierował Carmen w ciemny kąt na końcu i zasugerował facetowi siedzącemu na ostatnim stołku przy ścianie, że gdzieś musi iść. Mężczyzna ustąpił miejsca w sam raz, żeby Christian mógł usadzić Carmen na pustym stołku. Wypuściła długi wydech, jakby była zmęczona ich wędrówką po parkiecie, i Christian zachichotał. Miał przeczucie, że polubiłby nieśmiałą Carmen, gdyby spotkał ją w innych okolicznościach. Ale jak to bywało, już nigdy jej nie spotka. A jeśli nawet, nie będzie go pamiętała. Upewni się, co do tego. Gdy czekał na barmana aż skieruje się do nich przez długi, ruchliwy bar, przejrzał klub w poszukiwaniu znajomej sylwetki Marca. Ich godzina prawie się kończyła, nadszedł czas do wyjścia. Ale chociaż wiedział, że Marc jest blisko, nie mógł spostrzec go w tłumie. Marszcząc brwi, postukał w ich nierozerwalną więź, jak tylko ta więź rozbłysła do życia. Marc był na zewnątrz klubu i pompował adrenalinę jak facet przygotowujący się do skopania czyjegoś tyłka. Cholera. Zaledwie dwie minuty temu, Christian dążył do subtelnego wyjścia. Znowu przywołał barmana, używając ostrego pchnięcia mocy, by upewnić się, że mężczyzna przyjdzie prosto do ich końca baru. Wyciągając sto dolarów, wskazał na Carmen i powiedział. - Daj jej Harvey Wallbanger2, w większości z soku. I drugiego, jeżeli będzie chciała. Miej na nią oko i reszta jest twoja. Barman posłał Carmen znaczące spojrzenie. - Nie ma sprawy, szefie. Christian pogłaskał ręką po ramieniu Carmen i złożył delikatny pocałunek na jej skroni. 2

Harvey Wallbanger to klasyczny koktajl alkoholowy, sporządzany z wódki i soku pomarańczowego, z dodatkiem likieru ziołowego Galliano

~ 28 ~

- Miej dobre życie, bichette. – A potem skierował się do drzwi. Z pchnięciem swojej mocy otworzył drzwi na chwilę przedtem jak do nich doszedł. Kliku z tych czekających w kolejce krzyknęło z zaskoczenia – może dlatego, że stali zbyt blisko tych drzwi. Nie obchodziło go to. Bramkarz rzucił mu szybkie spojrzenie, ale większość jego uwagi była utkwiona na scenie rozwijającej po drugiej stronie parkingu. - Będziesz potrzebował pomocy? – zapytał bramkarz nie odwracając głowy. - Nie. Załatwię to po cichu. – Christian podał mężczyźnie kolejną setkę, jego spojrzenie było skupione na Marcu, który stawiał czoła więcej niż sześciu ludzkim mężczyznom. - Dobry boże, człowieku – powiedział bramkarz. – Dzięki. Christian przeszedł przez parking, nie przejmując się zapowiedzeniem swojej obecności. Marc już wiedział, że on tu jest. Więź Ojca działała w obie strony. Sześciu ludzi zostało przypartych do stojących SUV-ów i ciężarówek, ale Christian dostrzegł jeszcze dwóch czających się między pojazdami. Nie wiedział, czy byli częścią bandy, czy tylko zostali złapani w złym miejscu, kiedy zaczęła się konfrontacja. Barki Marca rozluźniły się, kiedy Christian podszedł od tyłu. Był w pełni zdolny zdjąć wszystkich sześciu zaczepiających go mężczyzn, i tych dwóch chowających się między samochodami. Ale nie bez wywołania sceny, a wiedział, że Christian chciał tego uniknąć. - Jakiś problem, panowie? – zapytał spokojnie Christian, stając obok Marca. - Kim do diabła jesteś? – warknął jeden z mężczyzn. Nie ten największy, ale ten stojący pół kroku przed innymi. Przywódca. Christian przyjrzał mu się z ciekawością. - Jestem facetem wyrównującym szanse. Sześciu na jednego. Niezbyt honorowo z waszej strony. - Tak jest, kiedy jest się wampem. Więc odsuń się, dupku. - Skąd wiesz, że on jest… wampem? - Widziałem go jak uwodzi tutejszą dziewczynę Bena, oto dlaczego. Wszedł i upoił ją tak, że wygięła się do niego.

~ 29 ~

Christian uśmiechnął się pomimo powagi sytuacji. Bardzo wątpił, żeby Marc przegiął przez coś kobietę. Prawdę mówiąc, wątpił również, żeby Marc ją upoił. W końcu Marc był jego dzieckiem. - Podejrzewam, że prawdziwym źródłem twoich obiekcji jest to, że tutejsza dziewczyna Bena z chęcią zaoferowała się mojemu przyjacielowi, nawet bez potrzeby upojenia. I prawdopodobnie teraz Ben czuje się nieco gorszy w obliczu późniejszej satysfakcji seksualnej swojej dziewczyny. Przywódca mrugał na niego przez chwilę, jakby jego zamglony alkoholem mózg potrzebował czasu na przetworzenie tego, co powiedział Christian. Kiedy w końcu dotarło do niego, skrzywił się. - Jesteś jego koleżką? Ty też jesteś wampem? Christian westchnął. Spojrzał w bok i wymienił spojrzenie z Markiem. - Nie mamy na to czasu. Marc skinął. - Skończę to, jeśli chcesz zaoszczędzić swoją energię na później… - Nie, poradzę sobie z tym. – Przesunął wzrokiem po sześciu mężczyznach, zauważając nieobecność tych dwóch, którzy skrywali się między pojazdami. Najwyraźniej, postanowili tylko przyglądać się i ruszyć dopiero wtedy, gdy stanie się oczywiste, że nic ciekawego się nie stanie. Chyba, że któryś uzna, że to, co robi Christian, jest ekscytujące. - Powiedz dobranoc, Gracie – mruknął. Pchnął odrobinę mocy w stronę ludzi i przyglądał się beznamiętnie jak wszyscy padają na ziemię. I co z tego, że poczuł szczególną przyjemność w fakcie, że głowa przywódcy uderzyła o ziemię trochę mocniej niż innych. No cóż, czego się spodziewałeś od wampa? Uśmiechnął się na tę myśl, a potem obrócił się na dźwięk chichotu Marca. - Jeśli to jest twój sposób na bójkę, musimy znaleźć miejsce do ćwiczeń. Albo to, albo wybudować w domu siłownię. - Nie będziemy w tym domu zbyt długo. Zanim ją wybudujesz, wyprowadzimy się stamtąd. Ale w tym mieście musi być jakaś dobra sala ćwiczeń albo dwie, najlepiej z kimś, kto zna Krav Magę. Teksas jest pełen byłych wojskowych, a typy z sił specjalnych zazwyczaj popierają dyscyplinę. ~ 30 ~

- A więc, w takim razie musimy znaleźć salę ćwiczeń. - Prawdopodobnie jutro spotkam się z przedstawicielką Raphaela, Jaclyn. Mogę zapytać ją o takie miejsce i jest jeszcze twój przyjaciel Cibor. On też powinien wiedzieć. – Christian rozejrzał się po parkingu, a potem spojrzał na nieprzytomnych mężczyzn. – Powinniśmy się stąd zbierać zanim ktoś zauważy tych facetów. - Bramkarz widział… - Już się nim zająłem. Chodźmy.

***

- Jesteś pewna, że to dzwonił Christian Duvall? Natalie Gaudet przewróciła oczami, na szczęście obrócona plecami, więc druga kobieta nie mogła tego zobaczyć. Sekretarka Anthonego, MariAnn, zadawała to samo pytanie przynajmniej już dziesiąty raz w ciągu ostatniej godziny. - Wszystko, co mogę ci powiedzieć to, to co ten mężczyzna powiedział mnie. Powiedział, że jest Christianem Duvallem i chce się spotkać. Lord Anthony był w biurze, więc skonsultowałam się z nim i powiedział, że mam umówić go krótko po północy. - Ale Christian nigdy wcześniej nie był w biurze. Gdybym wiedziała, że on… - O co tyle zamieszania? Oni wszyscy są cudowni… jest jeszcze jednym w długiej kolejce. - Ale Christian… on jest, on jest… wysoki, ciemny i pyszniutki. Jest jak rożek lodowy, który wciąż chcesz lizać. Natalie zmarszczyła brwi. Lubiła lody, ale żeby porównywać wampira do loda? - Może zejdziesz na dół do holu i się odświeżysz zanim się tu zjawi – nalegała. – Będę trzymała straż. – Wszystko, byle tylko chociaż na kilka minut pozbyć się tej histerycznej kobiety z przestrzeni Natalie. Dziewczyna biegała niczym kurczak bez głowy jak tylko usłyszała nazwisko Christianaa Duvalla. Nie ze strachu, o nie, ale dlatego, że kiedyś zobaczyła tego wampira po drugiej stronie pokoju i uważała, że jest

~ 31 ~

taaaki przystojny. Jakby każdy wampir wchodzący przez drzwi nie był równie przystojny jak każdy następny. - Dzięki – powiedziała rozgorączkowana MariAnn. – Pobiegnę do mojego samochodu. Dzisiaj po drodze odebrałam moje pranie, co musiało być przeznaczeniem, nie sądzisz? Muszę zmienić bluzkę i może również spódnicę. I myślę… Nat wyłączyła się na monolog MariAnn odnośnie dylematów ubraniowych, coś, co stało się zwyczajem w ciągu dwóch miesięcy odkąd zaczęły pracować razem. Wyłączyć się, to było to. Anthony miał skłonność do zatrudniania sekretarek bardziej z powodu ich właściwości dekoracyjnych niż ich umiejętności czy doświadczenia. A ponieważ biuro Natalie mieściło się jakieś cztery pokoje dalej, przy jakiejkolwiek ślicznej twarzy, jaką Anthony umieszczał za biurkiem recepcji, wyłączenie się było kluczowe, żeby wykonywać swoją własną pracę. Chociaż przyznała się do pewnej ciekawości względem obecnej histerii MariAnn. Ten Christian Duvall musiał naprawdę być kimś, żeby doprowadzić tę dziewczynę na krawędź takiej histerii. Nie brzmiał na takiego przez telefon. O pewnie, miał miały głos. Ale był również sztywny i formalny. Jego ton nie krzyczał do niej co-za-przystojniak. Mogło też chodzić o barierę językową. Angielski najwyraźniej nie był jego ojczystym językiem, bo miał dość silny akcent. Ale wydawał się nie mieć za złe, kiedy Nat zażartowała z nim o formalności. Sam fakt, że zrozumiał, iż żartowała, powiedział jej, że raczej nie ma kija w tyłku. Nie tak jak mają niektórzy starzy. Spojrzała akurat w momencie, gdy MariAnn pospiesznie wychodziła z biura, jej obcasy stukały na twardej podłodze w korytarzu. Miała nadzieję, że dziewczyna nie powie czegoś ważnego zanim wybiegnie, a potem wzruszyła ramionami. Nieważne. Nie do niej należało prowadzenie tego biura. Była księgową. Albo ściślej mówiąc, sądową księgową sprowadzoną do rozwikłania zawiłości starych podstępnych finansów Jabrila. Jako uczciwa kobieta, była zbulwersowana rażącym złodziejstwem nieżyjącego wampirzego lorda popełnionego wobec dwóch młodych dziedziczek Hawthorn. Ale jako księgowa, musiała przyznać zręczność tego wszystkiego. Potrzeba było prawdziwego talentu, żeby tak manipulować księgami. Chociaż włączona była w to spora ilość prostego fałszowania dokumentów. W każdym razie, jej zadaniem było oddzielić to, co należało do Hawthorn’ów, a co było legalną częścią majątku Jabrila, który teraz należał do Anthonego. Chociaż, kiedy Anthony zdecydował się oddać terytorium i wrócić do Nowego Orleanu, zbyt długo to już nie będzie jego majątek. Wszystko zostanie przekazane nowemu lordowi, ktokolwiek to będzie. Miała tylko nadzieję, że nowy facet będzie uczciwy i nie będzie ~ 32 ~

próbował zatrzymać tego, co nie jest jego. Przez Jabrila, który zrobił Mirabelle Hawthorn wampirem wbrew jej woli, gdy ledwie skończyła osiemnaście lat, który sprawił, że przerażona Liz Hawthorn musiała się ukrywać, przez co prawie straciła życie, dziewczyny Hawthorn dość wycierpiały.

***

Christian szedł korytarzem pierwszego piętra w stronę biura Anthonego. Przeszedł przez punkty kontrolne przy bramie i frontowych drzwiach, ale ochrona wewnątrz budynku była zdecydowanie kiepska. Anthony prowadził swój dom, jakby nadal był Panem Nowego Orleanu, a nie Lordem Południa. Było oczywiste, że jego serce pozostało w Luizjanie. Jedynym prawdziwym pytaniem było, dlaczego w ogóle wziął Południe. Raphael musiał być bardzo przekonujący i Christian zastanowił się, co dokładnie mu obiecano. Ale ten pusty korytarz rozpraszał go na poziomie, na jakim nie potrafił dokładnie określić. To sprawiało, że jego kark mrowił, pomimo braku wyraźnego zagrożenia. Wysyłając lekką sondę za wiele zamkniętych drzwi, znalazł kilku ludzi, ale tylko jednego czy dwa wampiry. Lokalizacja Anthonego była oczywista, ale nie miał przy sobie ani jednego wampira. Żadnego zastępcy, żadnej ochrony. To wszystko było bardzo dziwne. Christian wyczuł przyjazd Marca na dole. Zatrzymał się na zewnątrz, żeby uzyskać odpowiedź od wampira, którego poznał w zeszłym tygodniu podczas wspólnie spędzonego czasu, i teraz już wchodził do budynku. Christian nie protestował na to opóźnienie, ponieważ nie było tu oczywistego zagrożenia. Oprócz mrowienia na karku, nie przeczuwał, żeby Anthony planował wciągnąć go w pułapkę w swoim biurze. To nie miało sensu. Nie wtedy, gdy wampirzy lord sam zdecydował się odejść; nie był zmuszany do odejścia. I nigdy wcześniej nie spotkał Christiana, więc nie było osobistych animozji między nimi. Jeśli już, to całkowity brak ochrony mogło być sposobem Anthonego na subtelny policzek zniewagi, mówiący Christianowi, że był tak nieistotny dla lorda Południa, że nawet nie przejmował się swoją ochroną przed nim. Jeśli tak, bardzo się zdziwi. Kroki Christiana były przytłumione na drewnianej podłodze korytarza, ale tylko dlatego, że wysilił się, żeby nie stąpać jak słoń. Zbliżył się do podwójnych otwartych drzwi. Nie było żadnych oznak, że to jest biuro Anthonego, ale Christian żadnych nie ~ 33 ~

potrzebował. Anthonym nie był najbardziej potężnym lordem Ameryki Północnej, ale był potężnym wampirem, a dzięki zalecie noszenia płaszcza Południa, jego moc i obecność była wzmocniona. To były wszystkie soki pochodzącego od setek, a może tysięcy, wampirów, które nazywały Południe swoim domem. Christian dokładnie nie wiedział, ile wampirów zamieszkuje terytorium. Szybkie przyjrzenie się terytorium było jedną z rzeczy, na jaką miał nadzieję podczas dzisiejszego spotkania. To nie była zwykła prośba, ale też to nie była zwykła sytuacja. Wampirzy lordowie nie odchodzili. Byli zabijani i zastępowani. Wszedł do biura i rozejrzał się. Mógł wyczuć Anthonego za drugimi podwójnymi drzwiami, prosto przed sobą. Ale te były zamknięte. Było biurko recepcyjne, ale nikogo za nim. Ekran komputera jednak był włączony, co sugerowało, że użytkownik nie tak dawno zniknął. Drugie drzwi w biurze na lewo były otwarte i mógł słyszeć cichy dźwięk pisania na klawiaturze przez kogoś, kto był w środku. Christian nie przejmował się obwieszczeniem swojej obecności. Anthonym wiedział, że tu jest, tak samo jak on wiedział, że tam jest Anthony. Jeśli lord Południa chciał bawić się w gierki i kazać czekać Christianowi na progu niczym petentowi, to proszę bardzo. Ale Christian nie zamierzał brać udziału w jego gierkach szukając Anthonego. Rozejrzał się od niechcenia po biurze, przyglądając się z pełnym zdziwieniem licznym fotografiom i oprawionym dokumentom wiszącym na ścianach. Wampir bliski nieśmiertelności był zarówno błogosławiony jak i przeklęty. Kiedy żyło się przez wieki, można było być świadkiem niezwykłych, czasami wstrząsających ziemią wydarzeń. Christian walczył i przeżył więcej wojen niż mógł sobie przypomnieć, w tym dwie wojny światowe i kilka mniejszych konfliktów, które w tym czasie ogarniały cały jego świat. A skoki technologiczne dokonywane w ciągu ostatnich stu lat wciąż czasami go zadziwiały. Ale chodziło o to, że każdy wampir, który przeżył swój pierwszy wiek, radził sobie z tym samym problemem pragnienia zapisania i zapamiętania swojej historii, kiedy ta historia obejmowała już wieki, a nie dekady. I każdy z nich miał swoje sposoby na radzenie sobie z tym. Niektórzy, jak Raphael, zbierali historie pisane przez innych – starożytne księgi lub teksty – podczas gdy jednocześnie żyli w bardzo współczesnym wieku. Inni otaczali się pamiątkami swojego długiego życia – fotografiami, sztuką, listami. Ale tu w biurze Anthonego, w ogóle nie było śladu historii. Nic w tym biurze – żadne zdjęcie, dokument czy pamiątka – nie były starsze niż dwadzieścia lat. To równie dobrze mogło być biuro ludzkiego polityka czy jakiegoś dyrektora. Niekończące się

~ 34 ~

zdjęcia uśmiechającego się Anthonego, witającego się z, co Christian mógł tylko zgadnąć, lokalnymi politykami i biznesmenami. A pomiędzy nimi rozsiane, oprawione dokumenty chwalące Anthonego za darowizny, za pracę na rzecz społeczności, za zbudowanie pieprzonego skrzydła szpitala. Wszystkie godne podziwu i szczere, ale… komu tak naprawdę Anthony miał nadzieję zaimponować tymi dyplomami? Wampiry będą miały to wszystko gdzieś. Czy było możliwe, że to było tylko jawne biuro Anthonego? Że gdzieś w podziemiach tej wielkiej posiadłości było prywatne biuro bardziej odpowiednie dla potężnego wampira? Jeśli tak, to powitanie tutaj Christiana, w tym bardzo ludzkim biurze, było częścią subtelnego policzka Anthonego w potraktowaniu go, jako nikłe zagrożenie. - Ty musisz być Panem Wysokim, Ciemnym i Pyszniutkim. Komentarz kobiety nie był zaskoczeniem. Wiedział, że tu jest, z korytarza wyczuł bicie jej serca, słyszał miękki szept jedwabiu, kiedy podeszła do drzwi biura i stukot obcasów rozlegający się w grubym dywanie. Ale to nie powstrzymało jego żołądka od reakcji na dźwięk jej głosu. To była Natalie z rozmowy telefonicznej. Uśmiechnął się i obrócił do niej. - Z pewnością nie – powiedział wampir, obracając się z kontrolowaną gracją tancerza, jego oczy błysnęły szelmowsko, gdy przebiegł silnymi palcami przez luźną długość swoich ciemnoblond włosów. – Myślisz chyba o moim zastępcy. Jego włosy są o wiele ciemniejsze od moich. Natalie przyglądała mu się przez chwilę, czekając aż się obróci, zastanawiając się, czy to był ten do lizania niczym lody Christian Duvall, na punkcie którego MariAnn oszalała. Chociaż nie spodziewała się, że będzie blondynem, nawet jeśli był ciemnym blondynem. Podziwiała szerokość jego ramion w eleganckim garniturze i naprawdę fajny tyłek. Ale mimo afektowanej oceny MariAnn wciąż dzwoniącej w jej uszach, nie była przygotowana na uderzenie tego uśmiechu ani iskry inteligencji w tych ciemnoniebieskich oczach. Zamrugała, starając się, żeby nie zauważył jak na nią wpłynął, starając się tak bardzo, że minęła chwila zanim zdała sobie sprawę, że nie zakwestionował tej części jej opisu odnoszącej się do wysokiego i pysznego. Wampirze ego nie było podobne do niczego na tym świecie. Chociaż, w tym wypadku, musiała przyznać, że miał rację. Co do wzrostu, nie było wątpliwości. Christian Duvall – ponieważ kim innym mógł być? – miał ponad metr dziewięćdziesiąt. A część o pyszności była po prostu oczywista.

~ 35 ~

Nie był z rodzaju lodowych pyszności. Był zbyt wielki, zbyt twardy, z tymi szerokimi barami pod ciemnoszarą marynarką, która musiała być uszyta na zmówienie, żeby pomieścić również jego szeroką pierś. Kwadratowa szczęka, zmysłowe usta i ciemnoblond włosy, wystarczająco długie, że spływałyby poniżej jego ciemnoniebieskich oczu, kiedy by się nad nią nachylał, napinające się mięśnie, gdyby pompował… o, mój Boże. Okej, więc może MariAnn miała rację. Natalie przetarła szkła okularów, walcząc z pragnieniem dotknięcia ręką swoich włosów, żeby się upewnić, czy są właściwie wyszczotkowane. Ale i tak nic by z tym nie zrobiła, gdyby nie były. - Przepraszam, to było niegrzeczne – powiedziała, mając nadzieję, że nie zauważy rumieńca rozprzestrzeniającego się w dół jej szyi i na piersi. Żałując, że nie założyła czegoś z mniejszym dekoltem, ale szczerze mówiąc, skąd miała wiedzieć? – Jak mogę ci pomóc? Uśmiech rozlał się na jego twarzy, powolny i swobodny, zmieniając niesamowicie przystojną twarz w coś… po prostu cholernie fantastycznego. - Christian Duvall – powiedział gładko i wyciągnął rękę, jakby proponował jej przywitanie się. Natalie odpowiedziała automatycznie i jego wielka dłoń pochłonęła jej szczupłe palce. - Rozmawialiśmy przez telefon – dodał. Natalie odzyskała głos. - Owszem – przyznała. – Natalie Gaudet. Przekręcił jej rękę w swoim uścisku i uniósł do swoich ust, dotykając wierzchu jej dłoni swoimi wargami, a jego oczy ani na chwilę nie oderwały się od jej. - Natalie – powtórzył, jej kruchy rozum znowu się roztrzaskał. Okej, był niewiarygodnie przystojny i spodobał jej się sposób, w jaki powiedział jej imię. NA-tahlee. I tak, jego akcent był piękny - nawet dla kogoś wychowanego na lirycznych rytmach kraju Cajunów 3. Mimo to, nie chodziło o to, że nie można było znaleźć tutaj dobrze wyglądających mężczyzn. Może to był sposób, w jaki na nią patrzył, jakby 3

Kraj Cajunów to region w stanie Luizjana, zamieszkiwany przez potomków francuskich osadników

~ 36 ~

znalazł egzotyczny skarb, którego poszukiwał, i nigdy nie spodziewał się znaleźć w biurze Anthonego. - Czy Lord Anthony jest w biurze, Natalie? – zapytał, a ona wiedziała, że się gapi. - Tak, oczywiście. Ja tylko… Okręciła się na odgłos zapowiadający otwarcie wewnętrznych drzwi od biura Anthonego. - Zostaw ją. Natalie sapnęła na opryskliwe ostrzeżenie w szorstkim głosie Anthonego, ale Christian prawie nie zareagował. Wyprostował się na całą swoją wysokość, jego palce powoli rozluźniły swój uścisk na jej, chociaż jego kciuk pogładził wierzch jej dłoni. Mrugnął do niej szybko, a potem zdecydowanie obrócił się w stronę Anthonego. - Lordzie Anthony – powitał, w ogóle nie wydając się być wzburzony nagłym pojawieniem się wampirzego lorda, czy jego nieprzyjaznym tonem. - Masz spotkanie ze mną, Duvall, nie z moją kuzynką – warknął Anthony. Natalie zamrugała zaskoczona. Kuzynka? Co do diabła? Oczywiście, Anthony twierdził, że ma jakieś dalekie powiązania z jej rodziną, ale nigdy wcześniej nie nazwał ją kuzynką. I z pewnością był wrogo nastawiony do Christiana. Zastanowiła się nad tym i czy Christian weźmie to za obrazę. Wampiry były bardzo zmienne i widziała jak wybuchały za coś mniejszego. Ale te dwa wampiry były przerażająco potężne i nie chciała znaleźć się w pobliżu, gdyby tak się stało. Jednak nie musiała się martwić. Christian w mgnieniu oka wyczuł nastrój Anthonego, rzucając pytające uniesienie brwi w jej kierunku – może na nastrój, a może dlatego, że Anthony nazwał ją kuzynką. Oczy Christiana postawiły pytanie, którego najwyraźniej nie chciał zadać głośno. - Pan Duvall właśnie przyjechał, mój panie – powiedziała. Christian mógł być gotowy zignorować zły nastrój Anthonego, ale nie ona. – On właśnie… - Widziałem, co robił, Natalie. Wejdź, Duvall. Miejmy to za sobą. – Anthony okręcił się na pięcie i wszedł z powrotem do biura, nawet nie udając, że oferuje powitanie.

~ 37 ~

Natalie zmarszczyła za nim brwi, ale Christiana wydawało się to nie obchodzić. Posłał jej pół uśmiech i, położywszy jedną rękę na sercu, mruknął ma belle, zanim podążył za Anthonym. Ale nagle obrócił się w ostatnim momencie i powiedział. - Och, Natalie, mój zastępca jest w drodze tutaj. Oczekuję, że za chwilę do nas dołączy. Mogłabyś poprosić go, że tu na mnie zaczekał? - Oczywiście – zapewniła go. - Nazywa się Marc Forest – powiedział jej, a potem w jego oczach pojawił się znowu tej szelmowski błysk. – Wysoki, ciemny i pyszny. Natalie spłonęła rumieńcem, gdy zrobił dwa kroki w jej stronę i wyjął wizytówkę z zewnętrznej kieszonki marynarki. Wzięła ją i spojrzała na nią zanim podniosła wzrok, by zobaczyć, że przygląda jej się intensywnie. - W razie gdybyś mnie potrzebowała. Z jakiegokolwiek powodu – dodał, zaglądając jej w oczy tym intensywnym wzrokiem. Potem obrócił się i wszedł do biura Anthonego, cicho zamykając za sobą drzwi. Dopiero, gdy usłyszała kliknięcie zamykanych drzwi i ledwie rozpoznawalny pomruk głosów dwóch wampirów, była w stanie wciągnąć pełny oddech. - Dobry boże – mruknęła. – To powinno być nielegalne. W tym momencie do biura wpadła MariAnn i Natalie się zagapiła. Najwyraźniej zmieniła nie tylko bluzkę, ale cały swój strój, aż po buty. Odebrane pranie tłumaczyło strój, ale skąd wzięła buty? - Co jest nielegalne? – zapytała MariAnn. Ruszyła do biurka i wyciągnęła lusterko z szuflady jak tylko usiadła. - Nic – odparła Natalie. – Mówię do siebie. Jeśli już jesteś, to teraz ja pójdę do łazienki. - Pewnie. - Och, jest tu wampir o nazwisku Marc Forest, który powinien pojawić się w każdej chwili. Ma tu zaczekać na Christiana Duvalla. MariAnn oderwała się od lusterka na tyle długo, żeby spojrzeć przeciągle w stronę Nat. - Kim on jest?

~ 38 ~

- Nie jestem pewna. Myślę, że pracuje dla Christiana. - Och. – Wzruszyła ramionami. – Okej. - Za chwilę wrócę. - Okej. Natalie uśmiechała się do siebie, gdy wychodziła pospiesznie z biura Anthonego. MariAnn będzie bardzo wkurzona, kiedy odkryje, że cel jej przemiany już jest u Anthonego. Nat przesunęła się na bok na korytarzu, kiedy pojawił się kolejny duży, atrakcyjny wampir. Mniej więcej tego samego wzrostu co Christian, ale z krótkimi, ciemnymi włosami i brązowymi oczami. Uśmiechnął się kokieteryjnie, gdy przeszedł obok i obejrzała się, żeby zobaczyć jak wchodzi w drzwi do biura Anthonego. Wysoki, ciemny i pyszny. Christian miał rację. Uśmiechnęła się w duchu i szła dalej korytarzem, rozważając niezwykłe okoliczności tego jak Christian pozyskał swojego zastępcę. Nie sądziła, żeby zwykłe wampiry miały zastępców. Ale też, najwyraźniej był Europejczykiem – jego akcent mówił, że był Francuzem – więc może był gdzieś tam lordem. A to była niemiła myśl, ponieważ wampiry Ameryki Północnej sprzymierzyły się przeciwko Europejczykom. Nie uczestniczyła w sesjach planowania strategicznego, ale nie była głucha, głupia i ślepa. Siedziała tuż przy biurze Anthonego i rozmowy nie zawsze zaczynały się czy kończyły za zamkniętymi drzwiami. Na szczęście, nic z tego nie było jej zmartwieniem. Była samotną ludzką kobietą. Sprawy potężnych wampirów nie miały z nią nic wspólnego. Była tu tylko z powodu Anthonego, który zaszantażował ją, żeby przyjechała do Houston, w ten sam sposób, w jaki od pokoleń szantażował jej rodzinę. Twierdził, że jest krewnym ze strony jej matki, jakimś dalekim przodkiem, który wyśledził i chronił, rozległych i rozgałęzionych przodków przez minione lata. Prawda była taka, ze nikt w jej rodzinie nie wiedział, czy jest krewnym czy nie. Że był w pobliżu od zawsze to z pewnością była prawda, tak jak fakt, że każdy, kto go rozczarował miał tendencję do znikania bez ostrzeżenia czy śladu. Na nieszczęście, Anthony w jakiś sposób odkrył zawód Natalie i zaproponował jej pracę. Nie chciała przenosić się tak daleko od swojej rodziny w Nowym Orleanie, ale też nie chciała ryzykować ich bezpieczeństwa od nastroju Anthonego. Więc przyjęła tę propozycję. Jak się okazało, praca była fascynująca i, chociaż tęskniła za rodziną, wyprowadzenie się od nich nie było takie złe. Po raz pierwszy w swoim życiu, była ~ 39 ~

naprawdę zdana na siebie, poza ingerencją swojego ojca i dwóch starszych braci, i od wszystkich tych, którzy za swój święty obowiązek uważali lustrować każdy aspekt jej życia. Zwłaszcza, jeśli to życie zawierało kontakt z mężczyzną, nieważne jak niewinny. To było cholernie uciążliwe i, jak uważała Natalie, głównym powodem, dlaczego wciąż była sama i niezwiązana w dojrzałym wieku dwudziestu pięciu lat. Oczywiście, fakt, że była jajogłową z IQ geniusza również nie pomagało. Ani, że mieszkała w małym mieście Bayou, gdzie dorastała, ani fakt, że przeskoczyła kilka lat i była młodsza niż ktokolwiek inny w swojej klasie w liceum. W college’u było trochę lepiej, ale jej brat gwiazda futbolu był w tym samym czasie w szkole w Tulane i najwyraźniej powziął, jako swoją osobistą misję zachowanie jej, jako dziewicy na zawsze. Serdecznie kochała obu swoich braci, ale czasami doprowadzali ją do szału. Obaj byli dużymi i niebezpiecznymi mężczyznami, jak jej ojciec, co znaczyło, że nigdy nie miała chłopaka na poważnie. Tak było aż do skończenia szkoły, kiedy to zdołała stracić dziewictwo, a to i tak bardziej było kwestią determinacji niż przyciągania. Oczywiście, w Houston była sama od prawie dwóch lat i nadal nie spotkała mężczyzny ze swoich marzeń. Ale to, co miała, to pewien poziom wolności, której wcześniej nie znała. I spotkała mnóstwo wymarzonych mężczyzn. Takich jak Christian Duvall, z pięknymi oczami i szelmowskim uśmiechem, z tymi szerokimi ramionami, które bardzo ładnie wypełniały garnitur. Prrr. Stop. Nie mogła czuć przyciągania do wampira. To nie było w jej życiowych planach. Poza tym, wampiry nie chodziły na randki. Zwłaszcza nie takie jak Christian, które prawdopodobnie pokiwały palcem i kobiety natychmiast przybiegały. A teraz pokiwał palcem na nią. Dlaczego nie? Była dość ładna i dzisiaj wyglądała wyjątkowo dobrze w swojej jasnopopielatej spódnicy, czarnej jedwabnej bluzce i szarych szpilkach od Louboutina. Francuski projektant butów. Francuski wampir. Powinien to docenić, prawda? Niech to szlag. Zmieniła się w MariAnn. Musiała przestać myśleć o Christianie. Gdzie byli jej bracia, kiedy ich potrzebowała?

***

Zapach perfum Natalie podążał za Christianem, gdy wszedł do biura Anthonego. Subtelny, kobiecy, ale z odrobiną pikanterii. Tak jak sama Natalie. Była cudowną ~ 40 ~

pokusą ze swoimi kasztanowymi włosami spadającymi luźno zza ramiona, w jedwabnej bluzce i obcisłej spódnicy ukazującej jej długie, smukłe nogi. Była przez niego speszona, a miał przeczucie, że Natalie łatwo się nie peszyła. Nie zjawił się w Houston, żeby kogoś poderwać, ale to nie znaczyło, że nie mógł. Nie pogardziłby posmakowaniem Natalie. A on był mężczyzną, który zazwyczaj dostawał to, czego chciał. Jednak to, co chciał najbardziej, to rządzić Południem. I dzisiaj zamierzał wejść na tę ścieżkę. Na nieszczęście, wampirzy lord rzucił mu bardzo nieprzyjazne spojrzenie z naprzeciwka pokoju, co było niepotrzebnym pierwszym krokiem. Anthony był stary. Bardzo, bardzo stary. Może nawet starszy niż Raphael, co tylko dowodziło, że wiek nie był wszystkim, gdy chodziło o wampirzą moc. Lata mogły budować wampirzą siłę przez zwiększanie jego zdolności i nauczenie go kilku sztuczek. Ale jego zasadnicza moc, ta rzecz, która znacząco decydowała, kim będzie przez resztę swojej egzystencji, została wyryta w kamieniu tej nocy, kiedy po raz pierwszy obudził się, jako wampir. I nie było nic, co on, lub ona, mogli zrobić, żeby to zmienić. Więc, podczas gdy Anthony z pewnością był potężny, nie był tak potężny jak Christian. I obaj to wiedzieli. To prawdopodobnie stanowiło część tej wrogości, jaką wampirzy lord skierował w jego stronę, nawet jeśli Christian był bardzo ostrożny w powstrzymywaniu swojej mocy, żeby uniknąć bezpośredniego wyzwania. Nie miał ochoty walczyć z Anthonym; lord Południa już zrzekł się terytorium i nie przedstawiał żadnego zagrożenia. Ale to nie znaczyło, że Christian miał się od niego odwrócić. - Lordzie Anthony – powiedział uprzejmie. – Dziękuję, że zechciałeś się ze mną spotkać. Mina Anthonego ani na chwilę się nie zmieniła. Pociągnął za kamizelkę swojego trzyczęściowego garnituru, co prawdopodobnie było gestem nawyku, a potem ruszył za swoje biurko, jakby próbował stworzyć między nimi barierę. I to była duża bariera. Biurko było tak duże, że mogło usiąść przy nim sześć osób, a już tym bardziej średniego rozmiaru wampirzy lord. Ale też, całe biuro było przesadzone tak samo jak obszar recepcji. Biurko i krzesła dla odwiedzających zajmowały połowę pomieszczenia, a druga połowa mieściła kanapę i dwa fotele, wszystko wykonane z eleganckiego materiału i drewnianych dodatków, z kolorowymi lampami w styli Tiffany’ego na końcach stołu. Ściany były pokryte tymi samymi zdjęciami zadowolonego Anthonego

~ 41 ~

ściskającego dłonie z ważnymi ludźmi i nie było zdjęcia, nie było dyplomu czy nagrody, które nie nosiłoby nazwiska Anthonego. - Usiądź – powiedział Anthony nienaturalnie szorstkim głosem. Christian wiedział, że to był rezultat rany zadanej podczas ludzkiego życia wampira, zanim został zmieniony. Rana, którą najwyraźniej wampirzy symbiot nie uznał za wystarczająco ważną, żeby uzdrowić. Christian przeniósł spojrzenie z powrotem na Anthonego, a potem podszedł i stanął przed jednym z krzeseł dla gości, gdzie grzecznie poczekał aż Anthony usiądzie pierwszy. Wampirzy lord skrzywił się. Był przystojny jak każdy inny wampir – symbiot już dawno wygładził wszelkie fizyczne skazy – ale nie sprawił, że stał się wyższy. Wiek i pochodzenie sprawiły, że lord Południa miał jakieś metr siedemdziesiąt pięć, więc był znacznie niższy niż Christian. Różnica wzrostu nie miałaby znaczenia, gdyby to Anthony był tym bardziej potężnym wampirem z nich dwojga. Ale ponieważ z pewnością nie był, dysproporcja wysokości wydawała się tylko zwiększać jego niechęć. Anthony zwęził oczy na Christiana. Nie było nic przyjaznego w tym spojrzeniu. - Raphael mówił mi o tobie. To jedyny powód, dla którego zgodziłem się z tobą spotkać – powiedział. Jego akcent nie był taki jak Natalie, ale też Anthony nie był Cajunem. Albo przynajmniej tam nie zaczynał. Był zbyt stary. Christian podejrzewał, że liryczny akcent był czymś, co wampirzy lord przyjął podczas długiej przyjaźni z Cajunami z Nowego Orleanu. Może, żeby lepiej się dopasować, albo może po prostu dlatego, że lubił brzmieć w ten sposób. Anthony usiadł gwałtownie i Christian dołączył, opadając na jedno wyścielone jedwabiem krzesło. Skinął głową w uprzejmym podziękowaniu, ale nie skomentował szczerego oświadczenia Anthonego. Sytuacja była, jaka była. Nie mógł tego zmienić. - Raphael powiedział, że wy dwaj osiągnęliście porozumienie – kontynuował Anthony, nawet nie próbując ukryć swojej goryczy. – Ale nikt nie pytał mnie o żadne porozumienie i nie jestem jego częścią. Christian napotkał beznamiętne spojrzenie drugiego wampira swoim własnym. Przybył tu z uprzejmości, żeby być grzecznym. Ale pieprzyć to. - Myślę, że obaj wiemy, Anthony – powiedział swobodnym tonem, podczas gdy specjalnie odpuścił sobie wyniosły tytuł wampira – że nie potrzebuję twojej zgody czy współpracy, żeby dostać to, co chcę. I szczerze mówiąc, nie potrzebuję także zgody Raphaela. Ale on, przynajmniej, był na tyle uprzejmy, że mnie wysłuchał i, ostatecznie, ~ 42 ~

na tyle mądry, żeby zobaczyć wspólną korzyść. Osobiste sympatie czy antypatie nie mają tu nic wspólnego. Moje porozumienie z Raphaelem ocali życie wampirów. - Może. A może fakt, że pakujesz się tam, gdzie nie jesteś mile widziany, będzie właśnie je ich kosztować. Moi ludzie będą z tobą walczyć, Duvall. Nie masz prawa do tego terytorium. - Mam takie samo prawo jak każdy inny wampir, żeby podjąć wyzwanie. Zachowujemy to, co możemy utrzymać. Tak zawsze było. - Tak zawsze było – przedrzeźnił Anthony, jego głos był nosowym skomleniem. – Posłuchaj siebie. Nie należysz tutaj, ty pompatyczny dupku. Christian chciał przeskoczyć biurko, chwycić chudego małego skurwiela i dokładnie mu pokazać, kto należy, a kto nie. Gdyby zabił Anthonego tu i teraz, nie musiałby martwić się żadnym pieprzonym wyzwaniem. Od razu zostałby Lordem Południa. Ale wtedy i tak musiałby walczyć w wyzwaniach, ponieważ było prawdopodobne, że niektórzy z ludzi Anthonego chcieliby zemsty. I Raphael nie byłby zadowolony. Wstał i przykleił miły uśmiech na twarz, ale nie przejmował się ukrywaniem swoich prawdziwych uczuć. Anthony zareagował od razu, skacząc na nogi i odkopując krzesło z drogi, by przesunąć się i stanąć plecami do ściany. To nie była reakcja wampirzego lorda, który był pewny swojej mocy. Więc uśmiech Christiana stał się pewniejszy. - Wychodzę, Anthony, i życzę ci szczęścia w twoim powrocie do Nowego Orleanu. Ciemne oczy wampirzego lorda zabłysły na subtelne ostrzeżenie w słowach Christiana. To było przypomnienie, że kiedy Anthony odda terytorium i wróci do bycia Panem Nowego Orleanu, będzie winny wierność następnemu Lordowi Południa, ktokolwiek nim zostanie. Nawet Christian. Jeśli Anthony nie lubił go przed ich małym tête-à-tête, teraz całkowicie nim gardził. I Christian wiedział, że teraz będzie musiał jeszcze bardziej pilnować swoich pleców. Wzruszył w myślach ramionami. To nie było coś, na co miał nadzieję po dzisiejszym spotkaniu, ale też nie było kompletnym zaskoczeniem. - À bientôt – powiedział, a potem rozmyślnie obrócił się plecami do wściekającego się wampirzego lorda i wyszedł z jego biura, otwierając drzwi smugą swojej mocy. Marc czekał na niego, już na nogach i zaalarmowany zanim Christian otworzył drzwi. Nikt nie musiał mu mówić jak poszło spotkanie. ~ 43 ~

- Panie. – Niezbyt często używał formalnego zwrotu, ale pewne sytuacje tego wymagały i rozumiał to. - Idziemy – warknął Christian. Szybkie spojrzenie powiedziało mu, że piękna Natalie zniknęła z biura, ale tak prawdopodobnie będzie lepiej. Nie był w nastroju do czarowania. - Lordzie Christianie – odezwała się bez tchu recepcjonista, przyciągając po raz pierwszy do siebie jego uwagę. Była śliczną młodą kobietą, ale w swojej przejrzystej bluzce i opinającej pośladki spódnicy, była typową wampirzą fanką, takim rodzajem, którego unikał w klubach. Był zaskoczony, że Anthony miał kogoś takiego jak ona w swoim głównym biurze, nieważne jaką była ozdobą. - O co chodzi? – zapytał niecierpliwie. Zamrugała gwałtownie na jego ton. - Ja… – zacięła się, potem rzuciła szybkie spojrzenie na Marca i uśmiechnęła się. – Powodzenia. Christian rozmyślnie złagodził swoją minę. - Dziękuję. Jak masz na imię? - MariAnn, mój panie. Uśmiechnął się. - Jeszcze nie lord, MariAnn, ale niedługo. Dobrego wieczoru. Zawoławszy Marca spojrzeniem, wyszedł z biura i na korytarz, gotowy zostawić Anthonego i jego wrogość za sobą. Nie było wątpliwości, że wampirzy lord już skontaktował się ze swoimi ludźmi, informując ich o ostatnich wydarzeniach. I prawdopodobnie już niedługo będzie również na telefonie jęcząc Raphaelowi. - Zakładam, że nie poszło dobrze – powiedział Marc głosem przeznaczonym tylko dla jego uszu. - Nie spodziewałem się wiele, ale dostałem jeszcze mniej. To jednak było konieczne i jeśli nic innego, to dało mi pewien obraz. Musimy być podwójnie czujni. Tony gra na boki i nie jestem jego faworytem.

~ 44 ~

- Nie. Ale przypadkiem, mogę ci powiedzieć, kto to jest. Mój kumpel Cibor, wampir, który zatrzymał mnie wcześniej po drodze, jest jednym z ludzi Raphaela, częścią kontyngentu ochrony przysłanej do zapewnienia bezpieczeństwa Jaclyn. - Jaclyn – powtórzył Christian. – Domniemany przedstawiciel Raphaela. Zawsze wiedziałem, że ten facet wspiera Anthonego, ale po spotkaniu z nim, zrozumiałem jak bardzo Jaclyn musi mu pomagać. Nic dziwnego, że ma tego dość. Cały wysiłek i zero zabawy w byciu lordem. Ich droga zaprowadziła ich korytarzem do otwartego podestu schodów przed frontowymi drzwiami. Christian rzucił okiem na dół i znalazł zatłoczone wejście przez dużą grypę gości przechodzących przez ochronę. Nie chciał się przepychać, ale, w tym samym czasie, instynkt kazał mu się zastanowić, czy on i Marc nie zostali tu zagonieni. - Tylne drzwi – powiedział z napięciem. Marc podążył za jego wzrokiem. - Cholera. - Powiedz mi, co mówił Cibor – mruknął Christian, gdy skierowali swoje kroki do bocznego korytarza, który zaprowadzi ich na tyły domu. - Okej, po pierwsze, zastanawiałeś się, kto stoi za nagłym odejściem Anthonego? To Raphael. Nie przewidział jak całkowicie nieudolny okaże się być Anthony, kiedy posadzi go na miejscu Jabrila po jego śmierci, i ma tego dość. Powiedział Anthonemu, że chce, by stanął na własnych nogach albo upadnie ze swoją własną mocą. Anthony był wkurzony jak diabli i poskarżył się gorzko Jaclyn o jego nowym nastawieniu, ale ona również nie miała współczucia. W końcu to ona była tą, która wspierała go w codziennych obowiązkach i także miała już tego dość. Ona i Cibor, i cała jej grupa, chcą wrócić do Kalifornii. Mogą poczekać aż to wyzwanie zostanie rozliczone i nie robią z tego sekretu, co tylko dodaje się do listy zażaleń Anthonego. - Dlaczego podzielił się tym wszystkim z tobą? Ludzie Raphaela zazwyczaj nie są tacy gadatliwi. - Jestem twoim zastępcą i Jaclyn dostała telefon od Raphaela. Najwyraźniej, zyskałeś stronnika. Christian przyjął tę informację z trochę niż mniejszym zainteresowaniem. Chciał tak zwanego błogosławieństwa Raphaela, ale nie spodziewał się, że lord Zachodu aktywnie zadziała w jego interesie. Najwyraźniej, miał rację, kiedy powiedział wcześniej ~ 45 ~

Marcowi, że Raphael chce, by wygrał najsilniejszy rywal. Nie spotkał jeszcze nikogo innego, ale znał swoją własną siłę i po wizycie w Malibu, tak samo Raphael. - Co jeszcze mówił Cibor? - Bez niespodzianek. Powiedział, że tak naprawdę Anthony pcha jedno ze swoich dzieci, żeby przejęło władzę, i myślę, że wszyscy wiemy dlaczego. Anthony będzie winny wierność temu, kto wygra to wyzwanie, i wolałby, żeby to był ktoś, kto wcześniej był winien wierność jemu. Dwóch z jego chłopaków bierze udział w wyścigu - Noriega i Scoville. Obaj są z nim od wieków, co znaczy, że ich lojalność jest głęboka. - Są jacyś inni pretendenci? Ktoś spoza terytorium? - Kilku, ale tylko dwóch z nich jest silnych. Marcel Weiss jest zbiegiem ze Środkowego Zachodu, jest jednym z ludzi Klemensa, którzy szukają nowego domu po śmierci Klemensa, a gdzie teraz rządzi Aden. I Stefano Barranza z Meksyku; jest niezadowolony z władzy Vincenta. Nikt jednak nie wie, kto jest jego panem, ale pracował dla Enrique. - I nie zapominajmy o Hubercie – przypomniał mu Christian. – Nie będzie siedział i grzecznie czekał na swoją szansę, podczas gdy wszystko będzie się tu trzęsło. Wykorzysta to. Marc nic nie powiedział, ponieważ nie było co powiedzieć. Hubert zbierał się gdzieś w Meksyku, budując swoją armię niechętnych wampirów dla tylko jednego celu. Chciał Południa. Christian nie rozmawiał z Hubertem od czasu śmierci Mathilde, więc nie wiedział, jaka była reakcja Huberta na te nowiny. Ale podejrzewał, że nie było w niej zbyt wiele smutku. Mathilde, jako Lord Zachodu, byłaby niespokojnym sąsiadem, gdyby Hubert wygrał Południe. Oczywiście, zły Raphael byłby jeszcze gorszy, ale może Hubert miał nadzieję, że Raphael doceni stabilizację ponad własną zemstę i zignoruje fakt, że Hubert pomógł Mathilde go porwać. Albo może bazował na fakcie, że wyjechał do Meksyku zaraz po tym jak Raphael został pojmany i nigdy nie był częścią kręgu mocy trzymającego uwięzionego lorda Zachodu. Albo może miał nadzieję, że Raphael nasycił się swoim pragnieniem zemsty, kiedy zabił każdego jednego wampira, który był częścią tego kręgu. Christian nie liczyłby na to, ale też, po pierwsze, nigdy nie zmierzyłby się z Raphaelem. - Wracamy do domu? – zapytał Marc, gdy zeszli ze schodów, które powinny zaprowadzić ich do drzwi wychodzących na parking z tyłu domu. Christian skinął głową. ~ 46 ~

- Jest późno i muszę się zastanowić nad naszym kolejnym ruchem. – Pociągnął za drzwi i obaj weszli w wilgotne nocne powietrze. - Czy to myślenie obejmuje dodanie… – Głos Marca zamilkł, gdy zobaczył, kto czeka na nich na parkingu. - Popatrz, ktoś jest chętny zacząć – zauważył łagodnie Christian. Popatrzył na grupę zbliżających się teraz wampirów, żeby utworzyć półkole wokół niego i Marca. Bez słowa, obaj odsunęli się od drzwi i stworzyli solidną ścianę za plecami, żeby uniknąć jakichkolwiek niespodzianek z tamtej strony. - Noriega – powiedział cicho Marc do Christiana. – Jeden z jasnowłosych chłopców Anthonego – dodał na tyle głośno, żeby wyzywający wampir to usłyszał. - Gdybym wiedział, komu dotrzymujesz towarzystwa, Marc, zabiłbym cię tej nocy, kiedy się poznaliśmy – zaszydził Noriega. Marc się roześmiał. - Możesz spróbować. - Czy w takim razie wyzwanie oficjalnie się zaczęło? – zapytał spokojnie Christian. – Nie słyszałem o tym. - Myślisz, że coś oficjalnego ochroni cię, kiedy przegrasz? Uśmiechnął się pobłażliwie. - Raczej myślę, że to ochroni mnie, kiedy ja wygram. Wolałbym, żeby to było potwierdzone na piśmie, że wyszedłeś z wcześniejszym wyzwaniem. Nie chcemy, żeby Anthony poleciał do rady i oskarżył mnie o nielegalne morderstwo. Noriega wpatrywał się w niego, mrugając w pozornym zakłopotaniu. - Ale jestem pewny, że ty już rozważyłeś tę możliwość – kontynuował Christian. – Wiedziałeś, kiedy Anthony przed chwilą do ciebie zadzwonił i powiedział, że wychodzę. Oczy Noriegi się zwęziły i Christian prawie mógł zobaczyć świadomość w jego wzroku, że może bawiono się nim i to przez jego własnego Pana. Ale niemal w tym samym momencie, świadomość została zastąpiona przez determinację. I Christian zrozumiał. Drugi wampir nie mógł się teraz wycofać, nieważne, jakie okoliczności sprowadziły go do tej chwili. Było zbyt wielu świadków.

~ 47 ~

- Nie obchodzi mnie, czy wyzwanie o terytorium oficjalnie się zaczęło czy nie – warknął Noriega. – Twoja obecność tu mnie obraża i wyzywam cię. Więc broń się, zdrajco. Brwi Christiana wystrzeliły w górę. - Zdrajco? – zapytał, strząsając marynarkę i rzucając ją z westchnieniem na krzak. Naprawdę lubił ten garnitur. - Myślisz, że nie wiem, kim naprawdę jesteś? – zakpił Noriega. – Ty i twój rodzaj zniszczyliście swój własny kontynent i teraz chcecie przejąć nasz. - To nie czynie ze mnie zdrajcy – skomentował Christian, podwijając rękawy. – A co do tego, czego chcę… skoro mam siłę przejąć Południe, wtedy dzięki każdemu prawu i tradycji wampirzego społeczeństwa, jest i powinno być moje. A teraz, będziemy walczyli czy zamierzasz zanudzić mnie na śmierć? Noriega nadął się z wściekłości. - Pieprz się – przeklął. - Marc – powiedział Christian ostrzegawczo, kiedy wampir za Noriegą wyciągnął miecz, dźwięk zazgrzytał w ciepłej nocy. Przynajmniej to nie był pistolet. - Widzę – zapewnił go Marc. – Martwisz się o Noriegę. Christian potoczył ramionami i potrząsnął rękami. - Co ty do cholery robisz? – warknął Noriega. - Powiedziałeś, że chcesz walczyć. - Powiedziałem, że cię wyzywam. To nie jest walka na pięści. Jesteśmy wampirami, kretynie. - Och – odparł Christian, udając zaskoczenie. – Masz na myśli tak. – Uwolnił swoją moc z zadowolonym uśmiechem, biorąc mnóstwo satysfakcji z wyrazu szoku na twarzy Noriegi. – Naprawdę myślałeś, że chodzę wkoło i rozlewam moc, żeby każdy mógł ją ocenić? Czy też jestem na tyle głupi, żeby walczyć o terytorium, kiedy nie mam nadziei wygrać? Umrzesz, Noriega. Mam nadzieję, że twoja śmierć jest warta Anthonego. Noriega uderzył bez ostrzeżenia. Christian nie powstrzymał jej przeciwko sobie; to była, szczerze mówiąc, jego jedyna szansa. Nie zadziałało. Ale to było mądre posunięcie. ~ 48 ~

Tarcze Christiana zamknęły się szybciej niż myśl, jakby wykryły atak Noriegi zanim działanie zostało w pełni wykonane. Jego tarcze odparły atak, kupując czas, podczas gdy jego umysł już wszedł w tryb analityczny. Jego przeciwnik miał surową moc, nie było, co do tego wątpliwości. Ale nie aż taką jak Christian i w ogóle nie miał techniki. Na szczęście, Christian miał obie te rzeczy i na zbyciu. Jego pierwsza salwa była falą mocy, która zbiła z nóg większość popleczników Noriegi. Słyszał jak Marc mruczy przy jego boku i wiedział, że jego zastępca uważał, iż wziął za dużo, że powinien skoncentrować się na Noriedze. Ale to była tylko pierwsza potyczka wyzwania, nagi smak tego, co ostatecznie będzie pełnowymiarową wojną, i nie chciał Marca dobrze pchniętego nożem nad coś tak głupim. Noriega został zdeklasowany, jego banda była niczym więcej jak rozproszeniem. Ale los był kapryśną suką, a Christian nie był w nastroju do ryzykowania. Więc wyeliminował bandę Noriegi z walki – byli nieprzytomni, nie martwi. Jeszcze. Noriega uderzył, gdy Christian zajmował się innymi, wykorzystując jego krótkie rozproszenie potężnym ciosem, który cofnął go o pół kroku. Jego tarcze wygięły się do wewnątrz od jego siły i usłyszał buczący odgłos, który oznaczał, że jego tarcze zostały obciążone. Noriega uśmiechnął się, myśląc, że przyłapał Christiana w niekorzystnej chwili, i podszedł bliżej, rzucając salwę po salwie skoncentrowanej mocy, mając nadzieję na roztrzaskanie jego tarcz zanim zdąży zebrać obronę. Ale to nie była pierwsza walka Christiana, i nie będzie ostatnia. Świadomy Marca za plecami, wzmocnił przed sobą tarcze i potem zaatakował. Niczym żołnierz rzucający granaty, rzucał wiązki mocy przeciwko drugiemu wampirowi. Jedna za drugą, lepkie kule energii przyczepiały się do tarcz Noriegi zanim wybuchły do wewnątrz, rozbijając jego siłę, zmuszając go do odwrócenia jego tarcz albo ryzykując rozpad. I z każdą wiązką, jaką rzucił, Christian robił krok do przodu w sferze fizycznej, zbliżając się coraz bardziej do Noriegi aż drugi wampir zatoczył się pod bezlitosnym atakiem. Noriega potknął się i opadł na jedno kolano, ale prawie natychmiast skoczył na nogi, rycząc w oporze. Rozłożył szeroko ramiona, a potem zamknął je razem, miażdżąc tarcze Christiana między nimi, ponieważ siła jego uderzenia została wzmocniona przez fizyczną siłę jego wampirzej natury. To był znaczący cios, ale Christian zauważył, że nadchodzi i zatrzasnął swoje tarcze w oczekiwaniu na uderzenie. Zapach ozonu wypełnił powietrze, gdy jego tarcze zaskwierczały, starając się wchłonąć i odeprzeć energię. Ale Noriega włożył zbyt wiele swojej pozostałej mocy w ten atak i jego tarcze osłabły. Zrobił również błąd podchodząc o wiele za blisko do wroga, który był dużo silniejszy od niego. ~ 49 ~

Stając mocno na nogach, Christian przebił się przez słabe tarcze Noriegi, podchodząc jeszcze bliżej aż dzieliły ich tylko centymetry. Sięgnął i chwycił Noriegę za gardło, patrząc jak szok zastępuje gniew w oczach jego przeciwnika. Zobaczył moment, kiedy Noriega odkrył prawdziwą naturę mocy Christiana, mocy tak niebezpiecznej, że każdy wampir, który się tego dowiedział, był martwy. Prócz Marca. Christian napiął palce wokół gardła Noriegi, wyciskając z niego oddech. Ale prawdziwa śmierć, śmierć, której żaden wampir nie przeżyje, była tą dostarczaną przez jego unikalny talent. Christian trzymał spojrzenie Noriegi, kiedy osuszał wampira z jego mocy, wysysając go jak wampir, którym był, i jednocześnie karmiąc swoją własną moc. Oczy Noriegi były szerokie z niedowierzania, od świadomości jego własnej nieuchronnej śmierci. Był też gniew. Gniew, że został wykorzystany przez Anthonego, że został oszukany przez Christiana. Ale takie było życie, i śmierć, między potężnymi wampirami. Wyzwanie terytorialne nie było lekką grą, a śmierć zawsze była jego wynikiem. Christian poczekał aż moc Noriegi była zaledwie smugą, a potem pochylił się i wyszeptał. - Pozdrowienia od Anthonego. – I zanim ostatnia iskra życia opuściła ciało Noriegi, złamał mu kark, drugą rękę wbił w jego pierś i wyrwał jego serce. Chwilę później wampir zmienił się w jego rękach w proch. Serce Christiana biło szaleńczo od nadmiaru energii, co zawsze był rezultatem użycia jego daru. Tak było, kiedy moc jego wroga za mocno wzmocniła jego własną. Przez pierwsze kilka minut, zawsze wydawało się być niemożliwym, żeby jego ciało przyjęło tak dużo. Patrzył niewidzącym wzrokiem, palce zginały się przy jego bokach, gdy chmura prochu, którym był Noriega, osiadła na wciąż nieprzytomnych postaciach jego zwolenników. Nagle, stłumiony kobiecy okrzyk przyciągnął jego uwagę i złapał mignięcie twarzy Natalie, która szybko cofnęła się od górnego okna. A więc widziała jak walczył, widziała jak zabił, pomyślał uderzając w swoje dłonie, rozluźniając mięśnie i pozbywając się przyczepionych pozostałości Noriegi. Zastanowił się, co z tym zrobi, czy kiedykolwiek wcześniej widziała prawdziwą wampirzą konfrontację i czy to zmusi ją do wyjazdu do domu, do bezpieczeństwa jej rodziny w Nowym Orleanie. Skrzywił się na widok krwi plamiącej jego ręce i koszulę, ale ściągnął rękawy i zapiął je. Odebrał podaną przez Marca marynarkę, włożył ją, naciągnął mankiety, wzruszył ramionami i poprawił na sobie. Nie podobał mu się pomysł Natalie wracającej ~ 50 ~

do Nowego Orleanu. Nie mógł powiedzieć dokładnie dlaczego, ale miał nadzieję, że zostanie. - Chodźmy – warknął do Marca, szczerze mówiąc wściekły na siebie. – Zasadzka Noriegi była zaskoczeniem. A nie powinna być. - Nie sądzę, żeby Anthony tak wcześnie w tej grze ryzykował jednym ze swoich – powiedział cicho Marc. – Jeśli chciał kogoś poświęcić, spodziewałbym się, że to będzie jeden z obcych. - Może próbował. Może byli zbyt mądrzy, żeby mu ufać. - Pieprzony Noriega – mruknął Marc. - Pieprzony Anthony – sprostował Christian. – Posłać jedno ze swoich dzieci na śmierć. Musiał wiedzieć, że Noriega mnie nie pokona. Wiesz – powiedział zamyślony – byłem gotowy pozwolić wyjechać Anthonemu do Nowego Orleanu, kiedy zostanę Lordem Południa. Ale teraz… myślę, że będę musiał go zabić.

***

Ukryta za ciężkimi fałdami kotar, Natalie spojrzała na podwórze za domem na parking w żółtym blasku świateł. Widziała Christiana i jego zastępcę wychodzących wcześniej z biura Anthonego, widziała jak zawraca na tyły domu. Nie słyszała, co mówili, ale było oczywiste, że spotkanie z Anthonym nie poszło dobrze. Nie wiedziała, dlaczego poszła za nimi, dlaczego podeszła pospiesznie do wysokiego okna, gdzie mogła obserwować odjazd jego i Marca. Ale było w nim coś, co ją przyciągało, coś więcej niż jego dobry wygląd i czarujący uśmiech. Coś, co mówiło jej, że musi poznać go lepiej. I to było dla niej nowe. Pracowała w biurze Anthonego już prawie dwa lata, każdego dnia otoczona przez cudownych mężczyzn, ale ani razu nie kusiło jej, by zrobić coś więcej niż powiedzieć cześć. Więc dlaczego Christian Duvall? Nie miała odpowiedzi, ale było pewne jak diabli, że miała więcej pytań. Widziała jak Noriega i jego banda czeka aż Christian wyjdzie na parking i prawie wezwała Anthonego na pomoc. Ale coś ją powstrzymało, dręczące podejrzenie, że czas nie był zbyt przypadkowy. Że Noriega wydawał się wiedzieć nie tylko, kiedy Christian wyjdzie, ale też którymi drzwiami będzie wychodził. I pamiętała wcześniejszą rażącą

~ 51 ~

wrogość Anthonego wobec Christiana, kiedy wyszedł ze swojego biura i znalazł ich jak rozmawiają ze sobą. Nie znała Christiana zbyt dobrze, ale znała Anthonego. I nie ufała mu. Szantażował pokolenia jej rodziny, żeby dla niego pracowali. Dręczyła swój umysł za czymś jak mogłaby pomóc Christianowi, gdy obserwowała jak odrzucał marynarkę na bok i podwijał rękawy koszuli, żeby obnażyć potężne przedramiona. Poświęciła chwilę, żeby westchnąć z dziewczęcą przyjemnością na ten widok, a potem jej następną myślą było, żeby wezwać Jaclyn. Pracowały razem i jeśli już Jaclyn wiedziałaby, co robić. Ale ledwo to pomyślała zaczęła się walka i była zbyt przerażona, żeby się ruszyć. To wszystko stało się tak szybko. Stronnicy Noriegi wszyscy padli jak muchy, a potem Noriega wściekł się i zaatakował, podczas gdy Christian stawał się coraz chłodniejszy, lodowaty na ogień Noriegi. Wtem, w rozmazanym ruchu zbyt szybkim, żeby mogła za nim podążyć, palce Christiana zawinęły się wokół gardła Noriegi i dosłownie sięgnął do piersi Noriegi i wyrwał jego serce. Nie była w stanie powstrzymać swojego okrzyku zaskoczenia, kiedy Noriega zmienił się w proch, ale miała nadzieję, że cofnęła się wystarczająco szybko i nikt nie zauważył, że patrzyła. Nawet nie wiedziała, czy ludziom wolno oglądać takie rzeczy. Wiedziała, że powinna być przerażona tym, czego była świadkiem. To było pełne przemocy i krwawe, a Christian był brutalnie skutecznym katem. Ale stojąc tak w ciemnym korytarzu, ukrywając się przed odkryciem, to nie przerażenie sprawiło, że jej serce waliło, jej oddech był płytki. To było pożądanie, czyste i proste. Zawsze podobali jej się duzi, potężni mężczyźni, ale nigdy nie pragnęła kogoś w sposób, w jaki pragnęła Christiana Duvalla. Próbowała wyobrazić sobie całą tę moc, żar i intensywną brutalność skumulowaną w seksie, i poczuła jak jej policzki rozgrzały się z zażenowania, zaskakując samą siebie siłą podniecenia od samego myślenia, wyczarowania tego. Zwykle nie reagowała w ten sposób na mężczyzn. Przyglądała się ze swojego ukrycia jak bierze swoją marynarkę i zakłada ją, a potem naciąga mankiety niczym super agent James Bond zanim zniknie w ciemności nocy. Dlaczego on? Dlaczego tak bardzo do niej przemawia zamiast jeden z tych idealnie miłych i wolnych mężczyzn, jakich spotykała od czasu przeprowadzki do Houston, albo nawet któryś z wielu wampirów Anthonego? Christian był zabójcą. A ona go pragnęła. Jeśli nie dowie się dlaczego, może powinna odrzucić to uczucie zanim będzie za późno.

Tłumaczenie: panda68

~ 52 ~

Rozdział 3 MariAnn była niezwykle cicha, kiedy Natalie w końcu wróciła do biura. Zniknęła na dłużej niż planowała, ale potrzebowała trochę czasu, żeby wziąć się w garść po tym, co widziała i co podejrzewała. Nigdy nie popełniła błędu nie doceniając Anthonego. I nie wiedziała, czy będzie mogła stanąć naprzeciw niego, żeby nie odczytał prawdy z jej twarzy czy myśli. MariAnn spojrzała, kiedy Natalie weszła z korytarza. Nic nie powiedziała, ale wpatrywała się intensywnie w Natalie, jej wzrok przenosił się kilka razy w tę i z powrotem, jakby wskazywała zamknięte drzwi do biura Anthonego. Natalie zmarszczyła brwi, ale nie usłyszała ani nie zobaczyła niczego złego. Jego drzwi prawie zawsze były zamknięte, obojętnie czy był sam czy nie. Zatrzymała się, a potem pochyliła się nad biurkiem MariAnn i, pod pozorem napisania notatki, mruknęła. - Ktoś tam jest? - Jest sam – szepnęła MariAnn. – Ale kilka minut temu wpadł w szał. I mam na myśli naprawdę wpadł. Rozbił tam chyba wszystkie rzeczy. – Mówiła to rzucając dużo ukradkowych spojrzeń na zamknięte drzwi biura, jej palce były zaciśnięte wokół pióra, jakby to była lina ratunkowa. – Wcześniej zawołał Noriegę, ale od tego czasu nikt nie dzwonił ani nic takiego, więc nie wiem, co go tak wkurzyło. Żołądek Natalie się zacisnął. Wiedziała, co go wkurzyło. Anthony był Ojcem Noriegi. Z tego, co wiedziała, to znaczyło, że musiał poczuć śmierć Noriegi i teraz wiedziała już na pewno, że rozmawiał z Noriegą tuż przed walką z Christianem. Tyle podejrzewała, ale… czy rozkazał Noriedze wyzwać Christiana? Czy też próbował odwieść go od tego? Może dlatego był taki wściekły. Drzwi biura Anthonego otworzyły się i obie kobiety podskoczyły zaskoczone. MariAnn nagle skupiła się na klawiaturze, pisząc jak szalona, podczas gdy Natalie wyprostowała się i ruszyła do swojego biurka. Ale następne słowa Anthonego ją zatrzymały.

~ 53 ~

- Otrzymałem złe wieści – powiedział bez wstępu. – Okropne wieści. – Odwrócił wzrok, jakby przerażało go to, co miał powiedzieć. – Noriega nie żyje. MariAnn wpatrywała się w niego, jej oczy wypełniły się łzami. - Ale niedawno z nim rozmawiałam – wyszeptała. Anthony przytaknął. - Został zamordowany. Natalie westchnęła, nawet nie udając swojego szoku, ponieważ wiedziała, że kłamie. - To był ten nowy wampir, Duvall, który był tu wcześniej – wyjaśnił Anthony, z przekonującym pokazem żalu. – Musiał się dowiedzieć, że Noriega dołączył do wyzwania i zdecydował się go zabić zamiast stanąć z nim twarzą w twarz podczas uczciwej walki. Zasadzili się na Noriegę - Duvall i ten jego zastępca - przyłapując go kompletnie nieświadomego i całkiem samego. Był martwy zanim wiedział, co się dzieje. Natalie zamrugała, próbując wymyśleć, co ma powiedzieć. Nie wiedziała, dlaczego Anthony je okłamuje, ale wiedziała, że nie może pozwolić, by dowiedział się, że zna prawdę. Mógł udawać, że jest jej życzliwym przodkiem, nawet nazywać ją kuzynką. Ale nim nie był. Miała mnóstwo wujów, ciotek i kuzynów. Wiedziała jak to jest w rodzinie, a Anthony nie był jednym z nich. Jego życzliwość była krucha i przychodziła wraz z ceną. Tak długo jak robiłeś, co chciał, tak długo jak byłeś pomocny, był wspaniałym facetem. Ale jeśli przekroczyłeś linię, nigdy ci nie wybaczał. I śmierć Noriegi mogła być tą linią, której nie powinna przekraczać. - Bardzo mi przykro, mój panie – powiedziała w końcu. – Czy coś możemy zrobić? Anthony wciągnął głęboki wdech przez nos, widocznie zbierając swoją siłę. To był mistrzowski pokaz i zmusił Natalie do przemyślenia wszystkiego, co o nim wiedziała. - Nie w tej chwili. Prawdę mówiąc, MariAnn, może pójdziesz do domu? Z nikim się już dzisiaj nie spotykam. Potrzebuję trochę czasu, żeby pogodzić się z tą stratą. - Oczywiście, mój panie – mruknęła MariAnn. Wstała i zebrała swoje rzeczy, ale nie zrobiła ruchu do wyjścia. – Idziesz, Natalie? – zapytała lękliwie. Natalie była tak spięta, że drgnęła na dźwięk swojego imienia, jej spojrzenie przeskoczyło od MariAnn do Anthonego akurat na czas, żeby zobaczyć jak irytacja ~ 54 ~

przemknęła przez jego twarz zanim wygładził ją z powrotem w maskę smutku. - Najpierw potrzebuję chwili z Natalie – powiedział do dziewczyny. – Ty możesz iść do domu. – Posłał Natalie lekkie skinienie, jakby na potwierdzenie swojej prośby, by została, a potem wrócił do swojego biura, zostawiając otwarte drzwi w zaproszeniu. MariAnn posłała jej spanikowane spojrzenie, ale Natalie się uśmiechnęła, ogrzana niepokojem dziewczyny. To kazało jej ponownie rozważyć wszystkie dobre rzeczy, jakie o niej myślała. - W porządku – powiedziała. – Zobaczymy się jutro. MariAnn kiwnęła z wdzięcznością, a potem wyszła pospiesznie na korytarz, zamykając za sobą drzwi na korytarz i zostawiając Natalie zamkniętą w środku z Anthonym. To było ostatnie miejsce, w jakim chciała być w tej chwili, ale nie było sposobu, żeby mogła odmówić. Zwłaszcza, że zrobienie tego mogło tylko stworzyć podejrzenie tam, gdzie żadnego nie było. Anthony nie wiedział, że widziała walkę pomiędzy Christianem i Noriegą, jedyną rzecz, której z pewnością nie chciała wyjawić. Poszła za nim do jego biura i udało jej się nie podskoczyć, gdy machnięciem ręki zamknął za nią drzwi. Nie mogła jednak kontrolować swojej reakcji na całkowitą katastrofę na kiedyś porządne biuro. Wielkie biurko wciąż stało – prawdopodobnie dlatego, że było zbyt duże, żeby je unieść, nawet dla wampira – ale jego blat był pusty, a drewno nosiło ślady głębokich żłobień i zadrapań. Wszystko, co stało na biurku leżało rozrzucone po podłodze, a krzesła dla gości z ich haftowanym złotem jedwabiem, nadawały się teraz tylko na podpałkę, bo materiał był niczym więcej jak poskręcanymi strzępami. Kilka zdjęć i pamiątek wciąż wisiało na ścianach, reszta leżała w połamanych ramkach i rozbitym szkle. Ale większość było częścią stosu szczątków na podłodze. I kiedy tak stała, coś rozbiło się za nią, więc okręciła się, żeby spojrzeć, tylko po to by znaleźć Anthonego stojącego tuż przed nią, kiedy się obróciła, jego ciemne oczy przyglądały jej się uważnie. - Wybacz bałagan – powiedział lekceważąco, a potem wskazał na jedyny, pozostały mebel, aksamitną sofę, którą odepchnął pod ścianę. Natalie zerknęła na sofę, ale stała nadal, trzymając swój wzrok na Anthonym, gdy podszedł i stanął przy biurku. Jego fotel nadal wyglądał na zdatny do użytku, ale on też był uszkodzony. - Jak blisko jesteś ukończenia swojej pracy tutaj? – zapytał. ~ 55 ~

Zmarszczyła brwi na to niespodziewane pytanie. - Zrobiłam duże postępy, ale to jest długofalowy projekt. Nasza ostatnia aktualizacja była w zeszłym tygodniu i tu się zatrzymaliśmy. Szacuję kolejne trzy albo cztery miesiące na ukończenie. Westchnął. - Natalie, uważam, że powinnaś wrócić ze mną do domu, kiedy wyjadę. Do Nowego Orleanu. - Ale dyskutowaliśmy o tym w zeszłym tygodniu. Ty, ja i Jaclyn. I wszyscy zdecydowaliśmy, że skończę ten projekt, nawet pracując pod nowym wampirzym lordem. - Tak, ale w zeszłym tygodniu myślałem, że jednemu z moich powiedzie się w pokojowym przejęciu. Ale teraz, z tym morderstwem… Muszę zgłosić Duvalla do Rady. Nie wiem, czy podejmą przeciw niemu jakieś działania czy nie, ale tak czy inaczej może zrobić się bardzo brzydko. I nie chcę, żebyś została w to wplątana. Jesteś wyrafinowaną kobietą i nieprzyzwyczajoną do takiej przemocy. Z kąta, gdzie pod stosem zniszczonych zdjęć ukrywał się telefon, rozległ się nierówny sygnał. - Tu Ibarra, mój panie. Ochrona frontowych drzwi. - O co chodzi? – odpowiedział Anthony z wymuszoną cierpliwością. - MariAnn właśnie wyszła, mój panie. Powiedziała, że już dzisiaj nie przyjmujesz, ale jest tu Jake Baudin i mówi, że go oczekujesz. Grymas Anthonego na to, że mu przerwano zniknął i jego mina wróciła do swojej zwykłej obojętnej maski. - Przyślij go. – Zwrócił swoją uwagę z powrotem na Natalie. – Jeszcze porozmawiamy. Powinnaś iść do domu. Skłoniła głową na zgodę, a potem doszła do drzwi. Otworzyły się zanim jej ręka je dotknęła i stanęła naprzeciw wampira, którego nigdy wcześniej nie widziała. Jake Baudin, jak przypuszczała. I z pewnością był wampirem, ponieważ nie mógłby tak szybko się tu dostać. Był wysoki i smukły, z brodą i ciemnymi włosami. Nie wiedziała, co robił dla Anthonego, ale sam ten fakt kazał jej podejrzewać, że to jest coś nikczemnego. Miała dostęp do każdego aspektu finansów i akt posiadłości, w tym ~ 56 ~

plików personalnych każdego człowieka i wampira. A w to wchodzili także tak zwani wolni strzelcy, co było niczym więcej jak ładną nazwą dla szpiegów, którzy mieszkali na innych terytoriach. I nadal nigdy nie słyszała o Jake’u Baudinie. Dodając do tego fakt, że Anthony nagle chciał jej się szybko pozbyć, uświadomiła sobie, że Baudin był kimś, kogo Anthony nie chciał, żeby kiedykolwiek spotkała i teraz chciał, żeby zapomniała. Biorąc pod uwagę noc już pełną podejrzanych wydarzeń i teraz nagłe pojawienie się tego nieznanego wampira, nie zamierzała zadawać pytań. Baudin skinął kurtuazyjnie głową i odsunął się, żeby pozwolić jej wyjść z biura Anthonego. Spuściła oczy, gdy przechodziła obok i poczekała aż zniknął za podwójnymi zamkniętymi drzwiami, a potem pobiegła do swojego biura, chcąc tylko wydostać się z budynku i wsiąść do samochodu. Musiała pojechać gdzieś, gdzie mogła pomyśleć, musiała zdecydować, co z tym wszystkim zrobić. Mogła oczywiście natychmiast wyjechać. Po prostu spakować się i pojechać do domu do Nowego Orleanu, tak jak sugerował Anthony. Oczywiście prawdopodobnie nie miał na myśli jej wyjazdu dzisiaj, ale prawdopodobnie również by nie protestował. Z drugiej strony, mogła zgodzić się z tym, czego chciał Anthony i zgodzić się z nim wyjechać. Albo przynajmniej udawać. Przy wkrótce mającym się zacząć wyzwaniu, i z tymi wszystkimi wampirzymi lordami mającymi przyjechać za kilka dni, Anthony nie mógł pozwolić sobie na wcześniejszy wyjazd. Co dawało jej mnóstwo czasu na przekazanie dyskretnego słowa do Christiana o tym, co powiedział Anthony na temat śmierci Noriegi i że planował iść z tym do Rady. Był jakiś powód, dlaczego nazwał to morderstwem niż raczej tym, czym to było – uczciwą walką, którą Noriega przegrał. Tak ogólnie, wampiry były agresywne i przewrotne. Wyzywały się i walczyły ze sobą przez cały czas, a śmierć nie była niecodziennym rezultatem tego. Więc dlaczego ta jedna była tak ważna? Z jakiegoś powodu Anthony nienawidził Christiana, więc skoro zamierzał kłamać o tym, co się stało, to będzie złe dla Christiana. I mimo, że przekonywała siebie, że Christian nie jest dla niej dobry i że nie chce mieć z nim nic wspólnego – albo przynajmniej nie chce mieć z nim nic wspólnego – wiedziała, że nie może zostawić go nieświadomego, co do machinacji Anthonego. Westchnęła, wiedząc, że to nie ma sensu. Ledwie go poznała. Więc skąd ta nagła potrzeba chronienia go? Ale… telefon nie zaszkodzi, prawda? A potem będzie mogła wrócić do Nowego Orleanu, z niczego niepodejrzewającym Anthonym.

~ 57 ~

Schowała laptopa do torby. Zwykle zamknęłaby go w biurze, ponieważ zawierał wszystkie jej pliki i badania finansów posiadłości, który nazwała projektem Hawthorn. Ale dzisiaj, chciała go mieć ze sobą. Działo się zbyt wiele niesamowitości i spędziła zbyt wiele czasu nad tym projektem, żeby cała jej praca zniknęła z powodu jakiejś pokręconej wampirzej polityki. Jeszcze raz zerknęła na zamknięte drzwi, gdy przechodziła przez zewnętrzne biuro, słysząc pomruk głębokich głosów. Gdyby nie miała tak dobrze rozwiniętego instynktu przetrwania, mogłaby się podkraść do drzwi i spróbować podsłuchać. Ale nie było mowy o podkradaniu się do wampirów, a ona ani trochę nie posiadała zmysłu samobójczego. Zamknęła za sobą drzwi swoje i na korytarz, a potem pospieszyła korytarzem. Musiała porozmawiać z kimś, kto będzie słuchał. I wiedziała, gdzie ją znajdzie.

***

Anthony nasłuchiwał jak Natalie porusza się po biurze, zbiera swoje rzeczy. Złapał przesunięcie się szuflady biurka, szelest papierów, stukot jej obcasów. Kiedy przychodziła do biura zawsze była doskonałą damą, zawsze kobieco ubrana, wdzięcznie, w spódniczce i wysokich obcasach. Żadnych głębokich dekoltów czy obnażających uda strojów. Anthony był pierwszym, który musiał przyznać, że MariAnn była winna obu tych rzeczy, ale ona odgrywała inną rolę w dynamice biura. Była wampirzą fanką i, jako taka, celowo kusiła jego wampiry. Oni uwielbiali z nią flirtować i, jeśli plotki mówiły prawdę, wielu z nich zaszło dalej niż tylko zwykłe flirtowanie. Ale jego Natalie nie była przeznaczona do flirtowania. Była profesjonalistką – inteligentną i wyrafinowaną młodą kobietą wykonującą ważną pracę. Południową kobietą, która wiedziała jak stosowna młoda dama ma się zachowywać w miejscu pracy. Unikała różnych przyjęć, które tak często były częścią życia posiadłości, i nigdy nie umawiała się z wampirami. Co było tak jak być powinno. Natalie była przeznaczona do lepszych rzeczy niż być obmacywaną w kącie domu krwi. Zasługiwała na potężnego wampira, który będzie ją chronił i utrzymywał. Wampira takiego jak Anthony. I niech go szlag, jeśli będzie stał z boku i patrzył jak ten francuski drań wślizguje się na jego miejsce. Widział sposób, w jaki Natalie patrzyła na Duvalla, z jego śliskimi sposobami i dobrym wyglądem. Była niewinna. Oczywiście, została przez niego oczarowana. A dla

~ 58 ~

Duvalla, nie będzie niczym więcej jak najnowszym podbojem, kolejnym nacięciem na wezgłowiu łóżka. Anthony nie pozwoli, żeby tak się stało. Natalie była jego i nadszedł czas, żeby to sobie uświadomiła. Może był za bardzo cierpliwy, zbyt taktowny na jej współczesną wrażliwość. Nadszedł czas, żeby wkroczył i pokazał jej, gdzie należy. Solidny dźwięk zamykanych zewnętrznych drzwi i kliknięcie zamka powiedziało mu, że w końcu wyszła z biura. Spojrzał na Baudina, gdy odkryć, że przygląda się bałaganowi w kiedyś eleganckim biurze Anthonego. Jego już kipiąca wściekłość zagroziła zagotowaniem się. To biuro było jego azylem, dowodem na to, że zasługuje być tu, gdzie jest, że jest czymś więcej niż tylko kukiełką Raphaela. Każde zdjęcie na ścianie zostało starannie wybrane, każdy skrawek pamiątki oznaczał znaczący moment jego długiego życia, historię jednego triumfu po drugim. A teraz to było niczym więcej jak okruchami szkła i drewna, pogniecionym papierem z fantazyjnym pismem i złotymi pieczęciami. I to wszystko była wina Raphaela. On był tym, który narzucił mu tego drania Duvalla, tak jakby Raphael miał jakiekolwiek prawo mówić, kto zastąpi Anthonego na miejscu Lorda Południa. Anthony wiedział, co wszyscy mówią – że jest zbyt słaby, by rządzić samemu, że bez Raphaela i jego sługusa Jaclyn, już dawno by upadł. Wściekł się, kiedy Raphael poinformował go, że wycofuje się z ich umowy – poinformował go, jakby w tej sprawie nie miał nic do gadania! Cholera, to co mieli to było partnerstwo. Raphael mógł wspierać go surową mocą zza kulis, ale to Anthony wykonywał całą robotę, wziął terytorium, które upadało pod ciężkimi rządami Jabrila i ponownie uczynił spójną całością. Ale czy ten czarnooki łajdak wspomniał w ogóle o jego wkładzie? Do diabła, nie. Po prostu podjął decyzję, która była najlepsza dla niego i dał Anthonemu ultimatum. No cóż, Raphael odkryje, że nie był jedynym graczem w tym mieście. W porządku, Anthony wróci do Nowego Orleanu, ale zrobi to na własnych warunkach. A jak już tam się zjawi, będzie rządził absolutnie, gdzie nikt nie zakwestionuje jego umiejętności czy narzuci swoich działań. Baudin odepchnął trochę śmieci, gdy ruszył do przodu i opadł na aksamitną sofę. Wyglądał na całkowicie odprężonego, niewzruszonego zniszczeniem wokół niego. To było częścią tego, co czyniło go dobrym szpiegiem, zdolność łatwego przystosowania się. No cóż, to i dość mocy, by oszukać prawie każdego wampira, ale już mniej obecnego wampirzego lorda. I chociaż był jednym z dzieci Anthonego, jego lojalność była tak wiarygodna jak mogła być. Tym razem jego zadaniem było sprawdzić Huberta ~ 59 ~

i jego sekretną armię w Meksyku. Anthony został poinformowany przez zastępcę Raphaela, Jareda, o trudnej sytuacji na Hawajach, która wciąż się tam dzieje. Nie wiedział wszystkiego, ponieważ nie był częścią wewnętrznego kręgu lorda Zachodu, nawet mimo faktu, że sam był Lordem Południa. Oczywiście był tam Lucas. Oburzająco oczywisty był sposób, w jaki Raphael faworyzował lorda Równin. A Anthony był odcięty, pozostawiony bez jakichkolwiek smakowitych informacji, którymi Jared decydował się dzielić. Został ostrzeżony, wraz z innymi lordami Ameryki Północnej, że europejska inwazja jest nieuchronna. Nikt nie myślał, że atak Mathilde na Raphaela będzie końcową sumą wysiłków Europejczyków, żeby przejąć kontynent. A z rewelacji wciąż nadchodzących z Meksyku, biorąc pod uwagę ostatnią współpracę Enrique z ich europejskimi wrogami, Anthony zakładał, że jego terytorium będzie następne na liście najeźdźców. Zwłaszcza kiedy Vincent nadal był zajęty sprzątaniem bałaganu, jaki zostawił po sobie Enrique. Ale czy Raphael przemyślał to zanim ogłosił swoje plany dla Południa? Nie, ruszył do przodu, zostawiając Anthonemu dokonanie swoich własnych przygotowań. I tak właśnie zrobił. Pieprzyć Raphaela. Udając spokój, którego nie czuł, usadowił się z powrotem w fotelu, ignorując nieprzyjemną szorstkość spowodowaną przez kilka głębokich rys na drogiej skórze. - Co do tej pory działo się u Huberta? – zapytał Baudina. - Wojna, mój panie – powiedział bez ogródek Baudin. – Od kiedy Mathilde zginęła, przygotowuje się gorączkowo, zdeterminowany wziąć Południe. To wygląda tak, jakby myślał, że ktoś - prawdopodobnie Raphael - pojawi się w każdej chwili i najpierw musi skończyć swoją osobistą inwazję. Wydaje się wierzyć, że jak tylko uprzedzi wyzwanie pomyślnie atakując terytorium, wszystko zostanie zapomniane, że Raphael po prostu zaakceptuje go, jako fakt dokonany. Jako Lorda Południa. – Baidin skierował pytające spojrzenie w stronę Anthonego. – Ale nie zrobi tego, prawda? To znaczy, jeśli Hubertowi się powiedzie, wtedy kroczy Raphael i da mu po nosie, prawda? Oczy Anthonego zwęziły się na szpiega. Nie uciekło jego uwagi, że Baudin zakłada, iż to Raphaela powinien bać się Hubert, i że Raphael będzie tym, który wymierzy karę. Do diabła, Baudina nie wydawało się niepokoić to, że jeśli ma rację i Hubert przejmie Południe siłą, prawdopodobnie zabije Anthonego, aby mieć pewność, że płaszcz Południa spadnie na niego. Nie będzie chciał wierzyć, że Anthony z własnej woli podda się przed formalnym wyzwaniem. W końcu, Hubert wciąż będzie postrzegany, jako najeźdźca, a nie pretendent.

~ 60 ~

- Zawsze możesz opuścić terytorium – powiedział Anthony. Za bardzo potrzebował Baudina, żeby w tej chwili go zabić. - Nieee, podoba mi się tu. I nie lubię takich drani jak Hubert. Zwłaszcza nie ufam tej jego własnoręcznie stworzonej armii. Większość z tych wampirów trzeba będzie zabić. Są bardziej jak zwierzęta niż ludzie. To przyciągnęło uwagę Anthonego. - Coś z nimi jest nie tak? - Mało czasu i uwagi nie wpływa dobrze. A Hubert zmienił zbyt wielu, zbyt szybko i nie wybierał. Większość z nich nawet nie umie czytać, jeszcze mniej rozumie taktykę wojny. I wszyscy zostali zmienieni bez zgody. Chodził po odległych wioskach i brał każdego, kogo mógł, pod swoje kły. Każdego mężczyznę, ot co. Chciał wojowników, ale jest na tyle stary, że uważa, iż kobiety nie są dobre do tego zadania. - Musi być wśród nich kilku takich, którzy mają potencjał. Baudin potrząsnął głową. - Tak, ale tym nie pozwolił żyć. Uśmiercał ich zanim minęła ich pierwsza noc. Nie chciał niezależnych myślicieli, chciał armię zombie. - Nie może być aż tak źle – zaśmiał się Anthony. - Poczekaj aż ich zobaczysz, wtedy zrozumiesz. - Zatem mówisz, że wkrótce ich zobaczę. Szpieg przytaknął. - To dlatego tu jestem. Hubert przyspieszył swoje plany. Spodziewam się, że ruszy na twoje terytorium w ciągu tygodnia. Anthony wyprostował się zaskoczony. - Jeden tydzień? W swoim ostatnim raporcie mówiłeś, że mamy kilka miesięcy. - Tak było przed śmiercią Mathilde i zanim twoje plany o rezygnacji stały się publiczne. Mówiłem ci, chce wziąć Południe zanim rozpocznie się wyzwanie, myśląc, że Raphael się z tym zgodzi. - Raphael nie jest jedynym, o którego Hubert musi się martwić – warknął Anthony.

~ 61 ~

- Skoro tak mówisz – odparł Baudin, niewzruszony napadem gniewu Anthonego. – Ale nie tak to widzi Hubert. Raphael jest jego osobistą zmorą. Był wyraźnie przerażony, kiedy usłyszał, że ten wielki facet uciekł, a potem zabił Mathilde. Był tak przerażony, że nie mógł, albo nie potrafił, nawet kontrolować swojej reakcji. Niezbyt dobrze dla morale wśród oddziałów, tak między nami. Zwłaszcza nie dla tych z nas, którzy zachowali zdolność myślenia. - Raphael będzie tu w ten weekend – powiedział zamyślony Anthony. - Na rozpoczęcie wyzwania – zgodził się Baudin. – Hubert ma nadzieję usiąść na twoim miejscu jeszcze przed tym, ale dał sobie spokój. – Jego usta wygięły się w kąśliwy uśmiech, gdy objął wzrokiem sponiewierany stan fotela Anthonego, ale nie powiedział nic na głos. Najwyraźniej, jego zmysł przetrwania w końcu zaczął działać i zdał sobie sprawę, że był mniej niż pochlebny względem swojego Pana. Ale Anthony miał o wiele większe problemy. Jeśli Baudin miał rację – i jeśli mógł wierzyć ocenie szpiega w tej sprawie – w takim razie Anthony będzie zmuszony w tym tygodniu wdrożyć swój plan. Liczył na to, że dawno już go tu nie będzie zanim Hubert uczyni swój ruch, zakładał, że jego sukcesor – najlepiej jeden ze jego wybranych kandydatów – stanie naprzeciw Huberta i jego armii. - Musimy rozlokować się bliżej granicy – powiedział w zamyśleniu, głośno myśląc. – Posterunek w pobliżu Laredo jest dobrze usytuowany, żeby objąć bardziej rozległą przestrzeń. Baudin skinął głową. - Nie chcesz wpuścić go głębiej do Teksasu zanim w niego nie uderzysz. Anthony zacisnął usta, wpatrując się ślepo w zniszczenia tego, co było antycznym kredensem. Baudin znowu miał rację. Z Hubertem należało spotkać się na granicy. Ale Anthony nie chciał ryzykować wdając się tak wcześnie w konflikt, co znaczyło, że ktoś inny będzie musiał poprowadzić siły przeciwko Hubertowi. Zamyślony postukał palcami o biurko. Mógł posłać jedno ze swoich dzieci, ale to mogło zniszczyć jego większe plany z Nowym Orleanem. Z drugiej strony… Duvall chciał rządzić Południem, czyż nie? A co będzie lepsze niż udowodnić swoją przydatność do tego zadania niż walczyć w jego obronie? Nie będzie mógł odmówić. Jaką wiadomość wyśle to do wampirów, które pewnego dnia mogą szukać u niego ochrony?

~ 62 ~

Anthony uśmiechnął się powoli na swoją własną pomysłowość. Wysłanie Duvalla na front rozwiąże dla niego więcej niż jeden problem. A jeśli Huber przypadkiem go zabije… to jeszcze lepiej.

Tłumaczenie: panda68

~ 63 ~

Rozdział 4 Mexico City, Meksyk - Duvall jest już w Houston? – powiedział Vincent Kuxim w stronę głośnika telefonu, gdy chodził niespokojnie przed swoim biurkiem. Telekonferencje takie jak ta nie były normą w świecie wampirów. Rozmowa była zbyt jawna, a podsłuchiwanie zbyt oczywiste. Ale dzisiaj, przyjęcie w pokoju obok – przyjęcie, którym raczej powinien się cieszyć – eliminowało nawet najlepszy wampirzy słuch i było bardziej efektywne w ten sposób. - W Houston i, według Jaclyn, już walczył w wyzwaniu. – To był Juro, szef ochrony Raphaela. Jeśli ktokolwiek wiedział coś o przyjazdach i wyjazdach z terytorium Raphaela, to był Juro, zwłaszcza jeśli to dotyczyło nadspodziewanie potężnego wampira, nawet jeśli Południe nie było tak dokładnie terytorium Raphaela. - Jaclyn – powtórzył Vincent. – Dlaczego nie walczy o Południe dla siebie? - Brak zainteresowania – powiedział po prostu Raphael. On i jego ludzie byli również na głośniku. – Ona i jej sztab chcą wrócić do domu. Vincent spojrzał na swojego zastępcę, Michaela, który wzruszył ramionami. Niektóre wampiry były stworzone, by być ambitne, a niektóre nie. To było dobre. Powstrzymywało rozlew krwi do minimum. Ale wciąż tego nie rozumiał. - Czy wyzwanie jest już ogłoszone? W takim razie, dlaczego mam zaciągać mój tyłek do Houston w ten weekend? - Ponieważ nie jest jeszcze ogłoszone oficjalnie. Anthony twierdzi, że Duvall zasadził się na jednego z jego wampirów i zapobiegawczo go zabił. - Którego wampira? - Noriegę. – Tym razem odezwał się Jared. Spędził mnóstwo czasu na Południu i prawdopodobnie znał graczy lepiej niż którykolwiek z nich. Vincent zmarszczył brwi.

~ 64 ~

- Nie znam go. I przypuszczam, że już nigdy nie poznam. Ale wygląda na to, że nie wierzysz w historyjkę Anthonego. - Jest oczywiste, że Anthony chce, żeby jeden z jego objął po nim miejsce – odparł Jared. – Noriega by pasował, z wyjątkiem jednej rzeczy. Nie miał mocy, żeby wygrać wyzwanie. - A Duvall? – zapytał Vincent, wiedząc, że coś przegapił w tej rozmowie. - Rozgniótłby Noriegę niczym robaka – powiedział beznamiętnie Jared. – Anthony twierdzi, że Duvall widział w Noriedze zagrożenie. Ale to nie pasuje. Vincent przemaszerował kilka razy w tę i z powrotem. - Myślisz, że Anthony wystawił swoje własne dziecko, żeby nie upaść. Gdyby Noriedze się udało, Duvall byłby martwy, a Anthony miałby to z głowy. Jeśli nie, wtedy Anthony zawiadamia Radę i usuwa go z drogi. – Podszedł do Michaela, który był zajęty na komputerze, szukając jakiś plików. Michael spojrzał na niego i potrząsnął głową. - Nie mam jeszcze formalnej skargi od Anthonego. A ty? - Otrzymałem od niego grzecznościowy telefon – oznajmił Raphael swoim głębokim głosem. – Formalna skarga będzie jutro. - Anthony musi wiedzieć, że to nie przejdzie przez śledztwo. Więc w co on gra? – spytał Vincent. - Odwleka – powiedział Raphael. – Pytanie tylko dlaczego. - Cholera. Nie potrzebuję tego. Mam tu pierdolonych Europejczyków czających się w każdym kącie mojego terytorium, i to dzięki Enrique. Czy mogę chociaż wierzyć informatorom, że ten Duvall nie sprzyja z Hubertem? - Wciąż to sprawdzamy, ale z tego, co możemy powiedzieć, jest dobrze – opowiedział Juro. – Najważniejsze pytanie brzmi, czy większość z tego jest aktualna. Mathilde przeznaczyła Duvalla do współpracy z Hubertem i na początku pojechał do Meksyku, żeby się z nim spotkać, ale wydymał Huberta zanim Mathilde zginęła. Gdybym był Hubertem do tej pory, tak na wszelki wypadek, pozmieniałbym plany. - I tak mi to przyślij. Zobaczę, co możemy z tym zrobić. - Już jest w drodze – potwierdził Juro. - Fantastycznie. A teraz mam przyjęcie, na które muszę wrócić. ~ 65 ~

- Skoro masz czas na przyjęcia, sprawy nie mogą być takie złe, mi amigo – zażartował Jared. On i Vincent znali się na długo przed tym jak Vincent został Lordem Meksyku. - To urodziny Lany – powiedział do niego Vincent. – I już czas na prezenty. - Przekaż jest życzenia urodzinowe! – odezwała się po raz pierwszy Cynthia Leighton, chociaż Vincent nie był zaskoczony odkryciem, że tam była. Partnerka Raphaela była wojowniczką w każdym znaczeniu tego słowa. Tak jak jego własna Lana. - Przekażę – powiedział Vincent. – I, Raphael, sięgnę do moich źródeł w Teksasie i dam ci znać, czy wypełznie coś interesującego. Do zobaczenia w Houston. – Nacisnął przycisk rozłączenia, a potem obrócił się do Michaela. – Albo może nie. Wygląda na to, że wyzwanie może się skończyć zanim się zacznie. Wiesz coś o Christianie Duvallu? Michael zamknął komputer i wstał. - Nic. Ale to się zmieni rano. Ustawiłem poszukiwania. - Doskonale. Czas na przyjęcie. Poziom hałasu wzrósł, gdy Michael otworzył ciężkie drzwi na mieszankę muzyki i śmiechu, i wielu rozmów, wszystko odbywające się w tym samym czasie. Ale jak tylko Vincent wszedł do pokoju, jego spojrzenie powędrowało nieomylnie do solenizantki. Lana Arnold, człowiek, łowca nagród, miłość jego życia. Dzisiaj miała na sobie sukienkę. Krótka, zalotna spódnica sprawiała, że jej nogi wyglądały na jeszcze dłuższe niż były, a zabójcze szpilki sprawiły, że jego fiut drgnął boleśnie. Sukienka była czerwona, w kolorze, który jego Lana urodziła się, by nosić. Dodawał ciepłego blasku jej cudownej kawowej skórze i kontrastował z czarnym jedwabiem jej włosów. Pomyślał, że później zerwie z niej tę sukienkę. Pomyślał o całych tych długich, jedwabistych włosach muskających jego brzuch, kiedy ona… - Czy ona wie? Vincent obrócił się, żeby znaleźć swoją siostrę Camille stojącą obok niego. Od dekad byli partnerami z jednego gniazda pod opieką Enrique i sądzili, że byli wampirzym rodzeństwem. Dopóki, całkiem niedawno, Vincent nie odkrył, że Enrique nie był tak naprawdę jego Ojcem. Ale to niczego nie zmieniło w jego relacji z Camille. Była jego siostrą w każdy sposób, w jaki się liczył, i kochał ją. Była jedną z niewielu wampirów, którym całkowicie ufał.

~ 66 ~

- Kto wie, o czym? – zapytał. Camille uśmiechnęła się. - Patrzysz na Lanę z takim głodem w oczach, manito. Czy ona wie, że ją kochasz? - Oczywiście, że wie – zadrwił, najeżony trochę tym pytaniem. – Byłaś tam tego dnia, kiedy walczyłem z Enrique. Czołgałem się przez własną krew i kości, żeby się do niej dostać, po tym jak zmieniłem drania w proch. Podałem jej mój nadgarstek, chociaż sam się wykrwawiałem, żeby mogła się napić. Camille potrząsnęła głową, a potem wyciągnęła rękę i przykryła jego policzek. - Idiota. Powiedz kobiecie, że ją kochasz. Vincent uśmiechnął się tajemniczo. Nakrył dłoń Camille swoją, przytknął do swoich ust i pocałował palce. - Miej trochę wiary. Ruszył przez pokój, imprezowicze automatycznie utworzyli dla niego ścieżkę. Mógłby oczyścić pokój dotykiem mocy, ale nie było to potrzebne. Byli tu jego ludzie, jego przyjaciele. Lana obróciła się i patrzyła jak się zbliża, oczy błyszczały podnieceniem, usta wygięły się w uśmiechu, który był tylko dla niego. Do diabła, tak, kochał ją. - Zatańcz ze mną, querida – powiedział, opuszczając głowę, żeby musnąć jej usta swoimi. - Muzyka jest… – Chciała zaprotestować, że muzyka jest za szybka. Lana była pełną wdzięku kobietą, ale nigdy nie nauczyła się tańczyć i nie sądziła, że potrafi. Ale w tej chwili, muzyka zmieniła się w coś wolnego i erotycznego. Przewróciła oczami na jego zadowolone spojrzenie. – Pan na włościach – mruknęła. - Wcale nie – odmruknął, wciągając ją w ramiona. – Tylko playlisty. Roześmiała się i zarzuciła ramiona wokół jego szyi. - Seksowna bestia. - To ja. Ich ciała doskonale do siebie pasowały, gdy kołysali się przy muzyce, jej piersi były ciepłe i miękkie przy jego torsie, jego fiut nabrzmiał i ocierał się o jej brzuch. Lana ~ 67 ~

zamknęła oczy i oparła policzek o jego, podczas gdy inne pary ruszyły na parkiet obok nich. - Jest idealnie – szepnęła, przesuwając palce jednej ręki przez jego włosy i do przodu, by pogładzić jego zarośniętą szczękę. - Ty jesteś – zgodził się. Uśmiechnęła się i pocałowała jego szyję. - Lano. - Mmm? - Wyjdziesz za mnie? Jej serce zgubiło rytm i zamarła na chwilę przy jego piersi. - Co? – zapytała bez tchu. - Wyjdziesz za mnie, querida? Odchyliła się na tyle, żeby spojrzeć na niego, jej oczy były okrągłe. - Naprawdę? Vincent roześmiał się, a potem wziął jej lewą rękę w swoją prawą i opadł na jedno kolano. Muzyka umilkła. Tak samo tłum, rozmowy, śmiech. Pozostała tylko Lana. Wsunął rękę do kieszeni i wyjął pierścionek, który kazał zrobić, a potem wyciągnął rękę w jej stronę. Jej oczy zrobiły się niemożliwie okrągłe, wypełniły się łzami i opadła na kolana obok niego, rzucając się w jego objęcia, owijając ramiona wokół jego szyi. - O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże – szeptała. Vincent otoczył ramieniem jej plecy i przyciągnął bliżej. - Nie boże, mi amor. Tylko ja. - Tylko… Kocham cię – wydusiła. - I? Lana zamrugała w chwilowym zmieszaniu, a potem roześmiała się radośnie.

~ 68 ~

- Tak! Oczywiście, że tak! Vincent wsunął pierścionek na jej lewą rękę, potem wstał i pomógł jej stanąć na nogi obok siebie, a wszyscy wkoło zaczęli wiwatować. Oparłszy rękę na biodrze Lany, przyciągnął ją bliżej, a potem pochylił się i wyszeptał jej do ucha. - Wiesz, że cię kocham, prawda? Cmoknęła głośno i wbiła mu łokieć w bok. - Oczywiście, że to wiem. Teraz z kolei Vincent się roześmiał, a gdy napotkał oczy Camille ponad tłumem, mrugnął. Uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła głową. Drań, powiedziała do niego bezgłośnie.

***

- Może jeśli się tu pobierzemy, twój ojciec nie przyjedzie – mruknął Vincent dwie godziny później. Przyjęcie się skończyło, gratulacje przebrzmiały, słońce zaczęło wstawać. - Vincent – skarciła, uderzając jego ramię. – Oczywiście, że będzie. Jestem jego jedynym dzieckiem. - I wychodzisz za wampira. - On cię lubi. - Boi się mnie. I z dobrego powodu. Jeśli cię skrzywdzi… - Nie skrzywdzi mnie. Kiedy to zrobimy? I czy możemy zaprosić Cyn? Raphael pozwoli jej przyjechać? Vincent prychnął. - Taa, jakby Raphael dyktował, gdzie Cyn pójdzie. - Wiesz, co mam na myśli. Wampirza polityka. Jesteś lordem, on jest lordem… to wszystko jest takie pokręcone. - Nie słyszałaś? Teraz wszyscy jesteśmy kumplami. ~ 69 ~

- Uh-hm. Co to był za telefon, który odebrałeś? Vincent przyglądał się jak rozbiera się z czerwonej sukienki, zostając w niczym więcej jak pasujących staniku i malutkich jedwabnych majteczkach. I w tych butach. - Vincent? Jego uwaga wróciła z powrotem do jej twarzy. - Seksownie – skomentował. – Chodź tu, żono. Jeszcze raz cmoknęła. - Jeszcze nie – powiedziała, wchodząc w jego ramiona. – Powiedz mi o tym telefonie. - Nie seksowne – mruknął. – To był Raphael. Mamy na pokładzie nowego gracza o Południe i wygląda na to, że rzucił bombę w plany Anthonego dotyczące sukcesji. - Myślałam, że to jest raczej zwycięzca-bierze-wszystko rzecz. - Jest, ale zaczyna wyglądać, że Anthony ma już swojego zwycięzcę i to nie jest ten nowy facet. - Czy to ma dla nas znaczenie? Vincent wzruszył ramionami. - Nie bardzo. Według Raphaela, ten nowy gracz, Christian Duvall, jest cholernie potężny i chce dołączyć do sojuszu, więc… - Ale czymś się martwisz. - Bardzo bym chciał, żeby sprawa Południa została rozwiązana raz na zawsze. Mamy dość własnych problemów i nie potrzebuję, żeby ich gówno wyciekało na moje. - Urocza perspektywa. Vincent mocno trzepnął jej tyłek. - Pytałaś. - Uh-hm. Masz zbyt wiele ubrań na sobie. – Zsunęła marynarkę z jego ramion i zaczęła pracować przy guzikach jego koszuli.

~ 70 ~

- A co do ślubu – powiedział, nasuwając dłonie na jej biodra i nakrywając krągłe pośladki pod jedwabiem jej majtek. – Tak szybko jak to możliwe. Lana posłała mu pytające spojrzenie. - Wszystko, co chcesz mi pasuje, tak długo jak to będzie w Mexico City i pobierzemy się wcześniej niż później. Miesiąc to zbyt długo. Zamarła, wpatrując się w niego. - Vincent, czy jest coś, czego mi nie mówisz? - Wojna, Lano. Będzie się działo. I chcę, żebyś była moja. Patrzyła w jego oczy przez długi czas, szukając. - Okej – powiedziała w końcu. – Jeden miesiąc. Potrzebuję ciebie, sukienki i mojego taty. Może kilku przyjaciół. I mojej mamy, jeśli zechce przyjechać. Jeden miesiąc. - To mamy datę.

Tłumaczenie: panda68

~ 71 ~

Rozdział 5 Houston, Teksas Natalie sprawdziła swoją postawę, wyprostowała plecy tam, gdzie siedziała pod ścianą, przyglądając się klasie Krav Magi po drugiej stronie sali. To była zaawansowana klasa, co znaczyło, że miała problemy z podążaniem za ich ruchami, pomimo jej znajomości z tą dyscypliną. Krav Maga nie była piękna; nie miała być. Była funkcjonalna i śmiertelna, i wykonywała swoje zadanie. Natalie podłapała kilka podstawowych ruchów od Alona Riese, jej najlepszego przyjaciela i instruktora obecnej klasy, ale mimo jego zachęty, nigdy nie kontynuowała tego dalej. Dołączenie do zajęć było na szczycie jej listy po tym jak przeniosła się do Houston, ale to judo było jej dyscypliną. Jej ojciec wprowadził ją do tej sztuki walki, kiedy była dzieckiem… tak na wszelki wypadek. To było na wypadek, gdyby znalazła się w sytuacji, w której ani jego ani żadnego z jej wielkich braci nie byłoby w pobliżu, żeby zetrzeć jakiś napalonych chłopców na miazgę. Westchnęła i uderzyła plecami o ścianę. Nigdy nie musiała zajmować się żadnym z tych napalonych chłopców, ponieważ jej bracia zawsze dorywali go pierwsi. Ale już dłużej nie byli zagrożeniem. A trening przynajmniej był doskonałym ćwiczeniem. Mogła powiedzieć, z całkowitą skromnością, że zawsze była w świetnej formie. W tych dniach, jej zajęcia na sali wciąż pomagały jej utrzymać formę, ale również wypalały stres z pracy, który obejmował wpatrywanie się przez cały dzień w liczby, próby przetłumaczenia historii, którą opowiadały o nieuczciwych wampirzych lordach i bezwzględnych bankowcach. Uwielbiała swoją pracę. To było wyzywające, ale czasami również wyczerpujące. I właśnie dlatego często jej noce kończyły się wczesno poranną wizytą na sali zanim kierowała się do domu na gorący prysznic i kilka godzin snu. - Nie wiem jak ty to robisz. – Jej przyjaciółka Janette Baldwin siedziała obok niej i przerywała swoje słowa szerokimi ziewnięciami, co powiedziało Natalie, co to było to. Janette była sową zmuszoną do życia, jako ranny ptaszek. Prowadziła z sukcesem opiekę dzienną i przedszkole w śródmieściu Houston, co znaczyło, że musiała tam być, żeby powitać najwcześniejsze mamy i tatusiów, kiedy podrzucali swoje dzieci. Natalie

~ 72 ~

poznała ją w siłowni, do której się zapisała, a potem Janette podążyła za nią na salę treningową, kiedy zdecydowała, że siłownia nie była tym, czego potrzebowała. - A ja nie wiem jak potrafisz ścigać bandę szkrabów przez cały dzień i wciąż masz energię, żeby wstać tak wcześnie i tu przyjść – powiedziała do niej Natalie. – Nie masz dość ćwiczeń w więzieniu? - Nat! Przestań nazywać moją szkołę więzieniem! Ktoś cię usłyszy i pomyśli, że jestem wtyczką w tym dużym domu albo coś. Natalie roześmiała się. - Wtyczką w dużym domu? Oglądasz zbyt dużo telewizji reality. - Poza tym, lubię tu przychodzić – powiedziała cicho Janette, jej spojrzenie było przykute do muskularnej postaci Alona, gdy sprawnie kładł każdego jednego członka zaawansowanej klasy na matę. Krav Maga mogła nie być elegancka, ale Alon z pewnością był. Natalie potrafiła docenić jego piękno, nawet jeśli nie uderzał w ten jej szczególny dzwon. Na początku próbowali chodzić na randki. Ale między nimi nie było chemii; lepiej im szło, jako przyjaciele. Janette, z drugiej strony, mocno podkochiwała się w Alonie, ale była za bardzo nieśmiała, żeby coś z tym zrobić. Na nieszczęście, Alon wydawał się być tego błogo nieświadomy. Zawsze był przyjazny, zawsze pełen szacunku, ale to wszystko. Ku narastającej konsternacji Janette. - Przestań gapić się na Alona i porozmawiaj ze mną. - Nie mogę z tobą rozmawiać, dopóki nie powiesz mi, co się dzieje. - Nie jestem pewna… Nie wiem, ile mogę powiedzieć. - Okej, więc to wampirze sprawy. - Janette… - Daj spokój, Nat. Wiem, gdzie pracujesz, to nie sekret. I nie ma żadnego innego powodu, żebyś była tak zestresowana. Powiedz mi, co się dzieje. Przysięgam, że nikomu nie powiem. Natalie przygryzła wargę, poważnie się zastanawiając. Musiała z kimś porozmawiać albo zwariuje. A Janette była jedną z dwóch osób w jej życiu, z którą naprawdę mogła pogadać, zwłaszcza o wampirzych sprawach. Nawet nie powiedziała swojej rodzinie jak

~ 73 ~

się czuje pracując dla Anthonego, ponieważ (a) nie chciała ich denerwować, i (b) nie chciała, żeby dostali się na listę Anthonego. Więc była Janette i był Alon. I to wszystko. - Okej, ale nikomu ani słowa. Mam gdzieś Anthonego, ale nie chcę, żeby została skrzywdzona. - Te wampiry prawdopodobnie nawet nie wiedzą, że istnieję. Natalie prychnęła. - Byłabyś zaskoczona, więc ani słowa. - Dobra, dobra, więc co się dzieje? - Okej, więc jest nowy facet… - O, mój Boże – wykrzyknęła Janette, chwytając Natalie za ramię. – Nowy facet? Prawdziwy facet z penisem i tym wszystkim? – powiedziała, udając, że drży z emocji. – Jestem taka dumna. - Zamknij się – mruknęła Natalie, próbując się nie roześmiać. – I ścisz głos. Tak, jest prawdziwy facet, ale nie jest tak jak myślisz. - Czy jest wspaniały? Natalie jęknęła z wściekłości. - Oczywiście, że jest wspaniały. Oni wszyscy są. Ale… Janette przypatrywała się jej, oczy miała rozszerzone. - O, mój Boże – powtórzyła. – Mam rację. Tego lubisz. - Jest inny – przyznała Natalie. - Inny jak? Wypuściła długi wydech. Nie wiedziała jak to powiedzieć, jak sprawić, żeby Janette zrozumiała. To nie była jedna rzecz, to był… - To cały pakiet – przyznała powoli. – To nie tylko jego wygląd, chociaż Bóg wie, że jest przystojny. Ale jest mądry i czarujący i miły. – Jej wewnętrzny głos skrzywił się, Miły, Nat? Naprawdę? Janette wpatrywała się w nią, jakby urosła jej druga głowa.

~ 74 ~

- Okej, więc nie miły. To złe słowo. Ale jest słodki i uprzejmy. - Słodki i miły? Zechciałby pracować w przedszkolu? Ponieważ sprawiłaś, że wygląda, jakby był czyimś psem. Natalie gapiła się na nią z niedowierzaniem. - On wcale taki nie jest! Jest wielki i zbudowany, z ramionami odtąd dotąd, i ma bardzo niezwykłe niebieskie oczy, a jego uśmiech… – Zamknęła usta, kiedy zdała sobie sprawę, że już powinna. Janette zakryła usta, żeby się nie roześmiać. - Okej, więc nazwij mnie płytką – pociągnęła nosem Natalie. – Jest piękny. Dobra. Ale wiesz jak to jest, kiedy spotykasz jakiś ludzi i w ich oczach jest taka iskierka intelektu, świadomość, która mówi ci, że ta osoba jest mądrzejsza niż przeciętna. No cóż, kocham to, a on miał tę iskrę, cokolwiek to było. I… - I chcesz go – powiedziała porozumiewawczo Janette. Nat sapnęła. - Tak – przyznała. – Ale nie w tym problem. - Oczywiście, że nie. W końcu, to jesteś ty. Natalie przeniosła na chwilę swoje spojrzenie na klasę Krav Magi, a potem powróciła do Janette. - Widziałam coś, czego nie powinnam zobaczyć. Coś z udziałem Christiana. - To imię tego nowego przystojniaka? Christian? - Christian Duvall, taa. W każdym razie, zobaczyłam to, a potem słyszałam jak Anthony o tym mówi i… skłamał – dokończyła szeptem. – To znaczy Anthony. Skłamał o tym, co się stało i myślę, że przez to Christian wpadnie w kłopoty. I teraz nie wiem, czy powinnam powiedzieć mu o Anthonym, czy sobie odpuścić. To są wszystko wampirze sprawy, a oni żyją według swoich zasad, a ja jestem tylko… księgową. - Sądową księgową – wyjaśniła lojalnie Janette. – I jesteś mądrzejsza niż przeciętnie. Jeśli myślisz, że to problem, powiedz facetowi. Przecież nic nie jesteś winna Anthonemu. On jest niczym okropny rodzinny stalker, kimś, kogo nikt nie zna, ale kto pojawia się na każde Święto Dziękczynienia i nigdy nie przyniesie ciasta.

~ 75 ~

- Dał mi swoją wizytówkę – powiedziała nagle Natalie. - Eee. Anthony? - Nie! Christian. - To znaczy, że on też cię chce – zdecydowała Janette. - Nie powiedziałam… - Och, proszę. Chcesz go, a ja mówię najwyższy czas. Jeśli nie użyjesz tego jak Bóg zaplanował, i to całkiem niedługo, twoja wagina… Natalie syknęła, żeby się zamknęła. - Nie mogłaś powiedzieć tego jeszcze głośniej? Janette się roześmiała. - Zadzwoń do niego, Nat. Nie musisz od razu iść i kłaść się przed nim. Najpierw go wybadaj, a potem niech to płynie, płynie. I możesz również ostrzec go o tej drugiej rzeczy. - Masz rację. Muszę go ostrzec. - Ale poczekaj zanim mu powiesz, dopóki nie będziecie uprawiać seksu, ponieważ… - Nie będziemy uprawiać seksu. Zadzwonię do niego… - Stawiam pięćdziesiąt dolców, że w ciągu tygodnia wymienicie się płynami. - Wymienimy płynami? Jak czarująco. I przyjmuję ten zakład. - Jupppi! Mama potrzebuje nową parę butów. - Jesteś śmieszna. - A ty w sprawie przelecenia – wyszeptała Janette. – Masz jakąś godną bieliznę, czy wszystko to babcine gacie? - To nie jest ważne, ale moja bielizna jest doskonale reprezentacyjna. - Więc, babciny czas, co? - Nie! Przestań!

~ 76 ~

Janette pochyliła się do niej, śmiejąc się. - Chcę zdjęcia. - Mojej bielizny? - Nie, głuptasie. Tego przystojniaka, który w końcu przełamie twój post. – Zerknęła na zegarek, a potem wstała z westchnieniem, używając ściany, jako podpórki. – Muszę iść do domu i wziąć prysznic. Zobaczymy się jutro? - Prawdopodobnie. - No cóż, jeśli nie, będę wiedziała dlaczego. Acha, nie zapomnij o pięćdziesięciu dolcach. I zdjęciach. Natalie obserwowała jak Janette idzie wzdłuż ściany w stronę drzwi. Widziała również jej machanie na pożegnanie do Alona i jak dostała przyjacielskie skinienie. Może Natalie miała posuchę, ale nie była jedyną. I nie zamierzała przerywać tego z pewnym seksownym wampirem. Nie dlatego, że nie był atrakcyjny, ale dlatego, że był za bardzo atrakcyjny. I miała przeczucie, że jak tylko zostanie wessana w tę wzburzoną rzekę, jaką był Christian Duvall, może po prostu utonąć.

Tłumaczenie: panda68

~ 77 ~

Rozdział 6 Christian obudził się następnej nocy z dwiema wiadomościami. Pierwsza nie była tak zupełnie nieoczekiwana. Nieoficjalnie, Jaclyn użyła swojej pozycji, żeby wzmocnić pozycję Anthonego, jako Lorda Południa, ale oficjalnie reprezentowała Raphaela. Była swego rodzaju ambasadorem na dworze Anthonego. Więc nie było całkowitym zaskoczeniem, że chciała spotkać się z Christianem, a może nawet wypytać go na temat tego, co wie o Hubercie i Meksyku. Był pewny, że dostała najświeższe informacje, jakimi podzielił się z Raphaelem i innymi, ale może chciała osobistego spotkania. To ta druga wiadomość go zaskoczyła. Jego komórka leżała na nocnym stoliku, odtwarzając wiadomości przez głośnik, kiedy się ubierał. Dźwięk seksownego kajuńskiego przeciągania Natalie obrócił natychmiast jego głowę i zmusił go do podbiegnięcia, by podnieść telefon i uważniej posłuchać. Ale to, co usłyszał było bardziej kłopotliwe niż ekscytujące. Nie chodziło o to, co powiedziała, tak samo jak o podłoże jej słów, ale o lekkie drżenie w jej głosie. - Christian, tu Natalie. Spotkaliśmy się wcześniej… no cóż, zanim to dostaniesz, to zeszłej nocy się spotkaliśmy. – Nastąpiła pauza, jakby nie wiedziała jak kontynuować, ale potem powiedziała. – Zastanawiam się, czy moglibyśmy spotkać się na kawie… albo coś takiego. Gdzieś z dala od posiadłości. Prawdopodobnie robię zbyt wiele… – Wciągnęła głęboki wdech. – W każdym razie, gdybyś mógł, zadzwoń, kiedy to odsłuchasz. To jest moja komórka, więc o każdej porze. Christian zmarszczył brwi, a potem jeszcze raz odtworzył wiadomość. - Marc! – wrzasnął i usłyszał jak w krótkim korytarzu otwierają się drzwi od pokoju jego zastępcy, po czym rozbrzmiały szybkie kroki. Marc pojawił się w otwartych drzwiach. - Co się stało? - Jeszcze nic, ale posłuchaj tego. Odtworzył Marcowi obie wiadomości, przy czym jego reakcja na głos Natalie była taka sama jak jego.

~ 78 ~

- Interesy Jaclyn są zrozumiałe, ale ta Natalie… kim ona jest? - Zapomniałem, że jej nie spotkałeś. Pracuje w biurze Anthonego, jako księgowa, jak myślę. A tak między nami, seksowna jak diabli. - Kobieta w niebezpieczeństwie. Idź po nią, bracie. Christian uśmiechnął się lekko, ale potrząsnął głową. - Jest pewna komplikacja, która czyni to interesującym i bardziej niż trochę kłopotliwym. Anthony nazywa ją swoją kuzynką, ale nie sądzę, żeby naprawdę tak o niej myślał. - Myślisz, że cię wystawia? Christian rozważył tę możliwość. Byłaby doskonałą bronią przeciwko niemu. Seksowna, piękna i mądra, z wystarczającą wrażliwością, żeby przemawiała do jego opiekuńczej żyłki. Anthony zauważył ten urok, jaki miała dla niego zeszłej nocy. Faktem było to, że Natalie wydawała się lubić Anthonego ani trochę bardziej niż on. Była wyraźnie zaskoczona, kiedy nazwał ją swoja kuzynką i, niech to szlag, naprawdę brzmiała na przestraszoną w tej wiadomości. - Nie sądzę – powiedział, odpowiadając na pytanie Marca. – Myślę, że coś wie. Coś, co Anthony myśli, że ona nie wie. Albo przynajmniej nie chciał się tym z nią podzielić. - Jednak, dlaczego miałaby dzielić się z tobą? Ledwie cię zna. - Tak, ale jestem uroczy jak diabli, kiedy nastawię na to mój umysł. Marc zakrztusił się okropnie. - Więc oddzwoń do niej i zabierz ją na kawę. To jakby pierwsza randka, wiesz. Kiedy kobieta nie jest pewna, czy chce zobowiązać się do prawdziwej randki. Christian posłał mu suche spojrzenie. - Dzięki za zaufanie. Najpierw zadzwonię do Jaclyn, a potem do Natalie. Wygląda na to, że tak czy siak wracam do posiadłości, a ty idziesz ze mną. - Lepiej w to uwierz. Po ostatniej nocy, żaden z nas nie powinien sam zapuszczać się w to gniazdo żmii.

*** ~ 79 ~

Natalie włożyła telefon do podstawki i zapięła pas, a potem wycofała się pospiesznie spod wiaty przytwierdzonej do jej domu. Anthony chciał, żeby zamieszkała w posiadłości, ale odmówiła. Główny dom był zarezerwowany podczas dnia dla wampirów, ale było coś takiego, co kiedyś było kwaterami dla służby w budynku stojącym w pewnej odległości od rezydencji, i który był zarezerwowany dla różnego rodzaju ludzkiego personelu. Mogła się tam zakwaterować, ale to było bardziej jak akademik, a ona miała dość tego po drugim roku studiów w Tulane. Poza tym, nie była zbytnio zadowolona z faktu, że była szantażowana na rzecz pracy dla Anthonego i nie chciała być blisko niego, jeśli to nie było konieczne. Zamiast tego, wynajęła bardzo miły, umeblowany, dwu sypialniany, jednopiętrowy dom bez jakiejkolwiek osobowości. Był dobrze usytuowany i funkcjonalny, ale z mdłym wystrojem, bez duszy. Zdołała dodać trochę swojej własnej osobowości, ozdabiając pokoje rodzinnymi zdjęciami i sporadycznymi ozdóbkami. Ale wciąż nie wyglądał na miejsce, gdzie ktoś mieszkał. Może dlatego, że nigdy nie miał być jej domem. W tej chwili, jednak, wszystko, na czym jej zależało to, że był blisko posiadłości, z bardzo małym ruchem stąd tam o tej porze nocy. A dzisiaj to się liczyło, ponieważ była tragicznie spóźniona. Miotała się i przeżywała większość dnia, stresując się wiadomością, jaką zostawiła Christianowi, martwiąc się, że w jakiś sposób Anthony dowie się, co zrobiła, dotykając jej telefonu czy też czytając jej w myślach. Co nic z tego nie miało sensu. Po pierwsze, była całkiem pewna, że nie potrafi czytać w jej myślach. Gdyby mógł, wyleciałaby z pracy już dawno temu, a ponieważ tak się nie stało, ani razu, wkupiała się w życzliwość swojego odległego przodka. Ale taka była logika. A zeszłej nocy nie było logiki w jej łóżku, kiedy przewracała się z jednej pozycji w drugą, próbując znaleźć wygodne miejsce i odtwarzając w kółko to, co powiedziała Christianowi. I do tego był sam Christian. Wiedziała, że powinna trzymać się z dala od niego. Nie przekonała siebie o tym wczoraj w nocy? Nie był dobry dla jej zdrowia czy jej serca. Ale nie mogła odwrócić się i patrzeć jak go mordują. Była przekonana, że właśnie to knuje Anthony. Próbował już z biednym, głupim Noriegą. To upadło, a ona miała przeczucie, że jego następna sztuczka będzie mniej spontaniczna, a o wiele bardziej zabójcza. Stojąc w kolejce aut na czerwonym świetle, odtworzyła swoje wiadomości. Była tylko jedna… od Christiana. Serce waliło tysiąc razy na minutę, gdy nacisnęła odtwórz i słuchała jego głębokiego głosu, gdy zapewniał ją, że z radością spotka się na jej ~ 80 ~

warunkach, i prosi o oddzwonienie. Ale jej serce prawie stanęło, kiedy powiedział, że będzie dziś wieczorem w posiadłości, na innym spotkaniu. Z kim się spotykał? Czy już się spóźniła? Specjalnie prosiła go, żeby spotkał się z nią gdzieś indziej, ponieważ nie chciała, żeby znalazł się w pobliżu Anthonego, dopóki nie zrozumie niebezpieczeństwa, w jakim był. Wystukała połączenie, słuchając jak dzwoni, kiedy linia samochodów znowu się ruszyła. Telefon Christiana odezwał się prawie natychmiast, ale to była jego poczta głosowa. - Tu Natalie – powiedziała od razu. – Zadzwoń do mnie. Zanim dojedziesz do posiadłości, jeśli możesz. Naprawdę chciałabym spotkać się gdzieś w mniej zatłoczonym miejscu. No cóż, to było dobre. To zabrzmiało, jakby chciała romantycznego spotkania albo czegoś podobnego. Równie dobrze mogła zasugerować, żeby spotkali się w miejscowym motelu. Jęknęła głośno i pojechała dalej. Musiała dotrzeć do biura. Anthony będzie się dziwił, jeśli wkrótce się nie pojawi i może nawet zacznie jej szukać. Mógł nie być w stanie czytać jej myśli, ale prawdopodobnie dość łatwo wyśledzi jej telefon. Jeśli Christian zadzwoni, będzie musiała zmienić trasę, żeby najpierw się z nim spotkać, ale teraz był w jedynym miejscu, gdzie nie powinien być. Czując ciężar swojej decyzji, zastanawiając się jak wpadła w to tak głęboko, tak szybko, zrobiła skręt, który zaprowadzi ją do posiadłości.

***

Christian zostawił Marca z Ciborem, i usadowił się na jednym z dużych, wygodnych krzeseł stojących wokół stołu konferencyjnego, przyglądając się Jaclyn jak zamyka drzwi i siada po drugiej stronie stołu. Pokój konferencyjny był częścią biura, które Jaclyn miała dla siebie, wraz z tym, co wydawało się być sporym personelem. Jeśli już, jej biura były bardziej pałacowe niż Anthonego, chociaż można było się sprzeczać, że cały dom był jego, a tylko te kilka pokoi należały do Jaclyn. Jednak warte zanotowania było to, że Jaclyn miała tylko jednego człowieka w swoim personelu i to była jej sekretarka. I mógł się założyć, że wszystkie jej wampiry były winne lojalność Raphaelowi, tak samo jak Jaclyn.

~ 81 ~

I to znowu kazało mu się zastanowić nad związkiem między Anthonym i Raphaelem. Cibor powiedział, że Anthony był rozgoryczony decyzją Raphaela, by oddał Południe. Ale uraza musiała budować się już przed tym. W każdy sposób, w jaki na to spojrzysz, Anthony był uzależniony od Raphaela i musiał tego nienawidzić. Nigdy nie będzie panem samego siebie i zawsze będzie czuł, że Raphael zagląda mu przez ramię. A co z innymi lordami? Wszyscy musieli znać prawdziwą sytuację. Czy uważali Anthonego za mniejszego od samych siebie? Że nie był pełnym członkiem rady? To musiało grać Anthonemu na nerwach, prawda? - Christian Duvall – powiedziała Jaclyn, odgarniając włosy i krzyżując nogi. Była atrakcyjną kobietą. Ciemnowłosa, kształtna. Inteligentna, ale z iskrą, którą Christian podziwiał w przeciwniku, ale uważał za odpychające u kobiety. Przynajmniej u kobiety, która nie była przeciwnikiem. - Jaclyn – odparł, wymawiając jej imię na francuski sposób. Żak-LEEN. Nie była Francuską, ale jej ludzie byli. Christian nie znał całej jej historii, ale wiedział, że urodziła się w Quebecu, i że quebecowska wersja francuskiego była jej ojczystym językiem. Jaclyn uśmiechnęła się ciepło. - Raphael prosił mnie, żebym przekazała jego pozdrowienia i to, że rozmawiał z Vincentem, który jest zrozumiale zainteresowany tym, co możesz wiedzieć o Hubercie i innych. Prawdopodobnie zgłosi się do ciebie bezpośrednio za dzień lub dwa. Christian pochylił głowę na potwierdzenie. - Z radością podzielę się wszystkim, co wiem – powiedział i czekał aż przejdzie do konkretów. Nie wezwała go tutaj, żeby powiedzieć mu o Vincencie. Pochyliwszy się do przodu, oparła ramiona na stole, a język jej ciała zmienił się na taki powierniczy, gdy powiedziała. - Raphael słyszał również o zasadzce z poprzedniej nocy. I to było to. Prawdziwy powód tego spotkania. - Zasadzka – powtórzył Christian. – I Raphael słyszał, że kto zaczaił się na kogo? Jaclyn parsknęła zaskoczonym śmiechem. - Prosto i do celu. Podoba mi się. Anthony twierdzi, że zamordowałeś Noriegę, żeby wskoczyć w wyzwanie, że bałeś się konkurencji. ~ 82 ~

Christian zdołał ograniczyć swoją pogardę, do uniesienia brwi. Bał się Noriegi? To było komiczne. - A co o tym myśli Raphael? – zapytał, jakby wydawała się czekać na to pytanie. - Raphael cię poznał – powiedziała po prostu. – A jego zastępca, Jared, poznał zarówno ciebie jak i Noriegę. Powiedzmy, że fakty są sprzeczne. Christian ponownie kiwnął głową. - Proszę przekaż Raphaelowi moje uznanie za tę wiadomość– powiedział i mówił poważnie. Lord Zachodu nie musiał mu mówić, co zrobił Anthony, ani nawet tego, że wątpił w wersję wydarzeń Anthonego. Do tego tak mocno zasygnalizował wejście na kolejny poziom wsparcia, na który Christian nie liczył. - Bądź ostrożny, Christianie – powiedziała poważnie Jaclyn. – Anthonemu może brakować mocy, ale jest bardzo sprytny i nie obchodzi go, kto zapłaci za to, czego chce. Jest również nadzwyczaj egoistyczny, nawet jak na jednego z nas. - Żyłem ćwierć wieku na dworze Mathilde. Rozumiem, co motywuje socjopatę. Kiwnęła głową w milczeniu. - Możesz w to nie wierzyć, ale Raphael jest neutralnym obserwatorem w tym wyzwaniu. Chce, żeby zwyciężył najsilniejszy pretendent. Południe potrzebuje silnego przywódcy. - Wierzę w to – powiedział z pewnym siebie uśmiechem. – To dlatego będę tym, który zwycięży. Jaclyn uśmiechnęła się do niego. - Muszę się z tym zgodzić. Nieoficjalnie, oczywiście. - Oczywiście. - Jesteś nowy w Houston, prawda? - Mniej więcej. Byliśmy tu kilka razy, żeby obejrzeć nieruchomości. - Więc, w czym mogę ci pomóc? Informacjami o mieście? Najlepszymi domami krwi?

~ 83 ~

- Jesteśmy zorientowani w tych sprawach. Marc jest doskonałym źródłem. Jednak, jest jedna rzecz. Potrzebuję dobrej sali ćwiczeń, najlepiej takiej z mistrzem, który zajmuje się dyscypliną Krav Magi. - No cóż, na ten temat nic nie wiem, ale znam kogoś, kto wie – powiedziała Jaclyn i sięgnęła po telefon. Nacisnęła przycisk szybkiego wybierania, posłuchała przez chwilę zanim Christian usłyszał słaby dźwięk kobiety, która odebrała. - Natalie – odezwała się Jaclyn, co zaostrzyło uwagę Christiana. – Możesz przyjść na chwilę do mojego biura? Słuchając intensywnie, Christian mógł rozpoznać liryczny akcent Natalie i jej seksowne mruczenie, nawet jeśli wszystko, co powiedziała, to było, Oczywiście. Zaraz będę. Jaclyn rozłączyła się i powiedziała. - Natalie jest naszą księgową. Ja jestem analitykiem finansowym i to dlatego Raphael wybrał mnie do tego zadania, ale podstępna rachunkowość Jabrila była ponad moje możliwości księgowe. - Przyjechała z Anthonym? – zapytał Christian, chcąc dowiedzieć się wszystkiego, co mógł, o dziwnych relacjach między wampirzym lordem, a Natalie. - Kilka miesięcy później. Najwyraźniej zna jej rodzinę czy coś takiego. Nie sądzę, żeby była zadowolona z pracy tutaj, ale jest dość błyskotliwa w swojej pracy, a ja jestem wdzięczna, że ją mam. - A sala ćwiczeń? - Och, oczywiście. Natalie jest fanką… judo, jak sądzę. Fanka nie jest właściwym słowem, jak sądzę. Ma pewnego rodzaju pas. Prawdopodobnie będzie wiedziała, czego szukasz. - Doskonale – odparł Christian i rozsiadł się, żeby poczekać na pojawienie się Natalie. Jak do tej pory czuł się zadowolony z tej nocy. Milczące poparcie Raphaela, więcej niż milczące wsparcie Jaclyn, a teraz Natalie została wezwania tuż przed jego obecność. Nie mógł zaplanować tego lepiej.

***

~ 84 ~

Natalie ulżyło, kiedy zadzwoniła Jaclyn i poprosiła ją o przyjście do jej biura. Siedziała przy swoim biurku, od dwóch godzin wpatrując się w ten sam zestaw liczb, czekając aż Christian oddzwoni. Dlaczego jeszcze nie zadzwonił? Czy Anthony już go dorwał? Czy Rada ruszyła przeciwko niemu, opierając się na kłamstwach Anthonego? Zamknęła swoje pliki i zatrzasnęła laptop. Wstała, przebiegła nerwowo ręką przez włosy, wygładziła spódnicę i założyła żakiet, a potem wsunęła okulary w kieszeń, a komputer pod pachę. Wiedziała, że rozwija prawdziwą paranoję swojej pracy, gdy nawet nie chciała zostawić laptopa, gdy szła na drugi koniec budynku. Ale nie mogła go zostawić. A poza tym, mogła potrzebować informacji, kiedy będzie rozmawiała z Jaclyn. Wyszła, widząc jak MariAnn szuka stron o kosmetykach w internecie i powiedziała. - Będę w biurze Jaclyn. Nie jestem pewna jak długo. Ma kilka pytań. - Okej – odparła recepcjonistka, nawet na nią nie patrząc. Biuro Jaclyn było tak daleko od biura Anthonego jak to tylko było możliwe, chociaż znajdowało się w tym samym budynku. Biura Anthonego znajdujące się na pierwszym piętrze wychodziły na front posiadłości i były na lewo od głównych drzwi. Biura Jaclyn były w drugim końcu, wychodziły na tyły domu i były oddzielone od głównych schodów znajdującym się pośrodku korytarzem. Jej biura pierwotnie były sypialniami, ale nikt nie spał już ponad ziemią. Natalie sprawdziła telefon, gdy szła, mając wielką ochotę znowu zadzwonić do Christiana. - Taa, jakby nie dostał pierwszej wiadomości, ani dwóch następnych po niej – mruczała do siebie. Obok niej przeszedł jeden ze strażników Anthonego i uśmiechnął się. Może tylko był przyjazny, ale podejrzewała, że był rozbawiony jej mamrotaniem. Ale było okej. Niech sobie myśli, że jest niczym więcej jak roztargnioną maszynką do liczenia. Skręciła w tylny korytarz i z pchnięciem otworzyła drzwi do biura Jaclyn. Jej ludzka asystentka, Lisa, właśnie coś pisała – nie surfowała po internecie. Cibor stał w otwartych drzwiach na korytarz, rozmawiając z kimś, kogo Natalie nie widziała. Pomachała palcami na powitanie, a potem posłała pytające spojrzenie w stronę zamkniętych drzwi sali konferencyjnej. Cibor zrobił ten gest uniesioną brodą, jaki robią faceci, tym, który mógł oznaczać mnóstwo rzeczy, ale w tym przypadku znaczył, Tak, Natalie, wejdź. Zostanie wampirem niczego nie zmieniało. ~ 85 ~

Natalie otworzyła drzwi od sali konferencyjnej i zamarła w pół kroku, przytłoczona walczącymi ze sobą emocjami. Z jednej strony, poczuła ulgę znajdując siedzącego tu Christiana, wyglądającego na całkowicie zdrowego w czarnych dżinsach i swetrze, że aż wciągnęła coś, co odczuła, jako pierwszy pełny wdech tej nocy. Z drugiej strony… dlaczego, do cholery, nie zadzwonił do niej, że siedzi w tym samym pieprzonym budynku? Christian znalazł się na nogach przed nią zanim mogła powiedzieć słowo, jego oczy przeszukiwały jej twarz, prawdopodobnie widząc ciemne koła pod oczami i potargane włosy. Jeśli jego mina miała coś do powiedzenia, to nie podobało mu się to, co widział. Przykrył jej policzek jedną dużą dłonią, jego palce wsunęły się w jej włosy, gdy podszedł bliżej. - Masz kłopoty, chére? Natalie potrząsnęła głową, przerażona odkryciem, że jej oczy wypełniają się łzami ulgi, że żyje. Ale Christian wziął je na opak. - Merde! – zaklął Christian. – Wiedziałem, że powinien był zadzwonić wcześniej. – Otoczywszy ją ramieniem, poprowadził ją do krzesła, jakby się bał, że zgubi drogę albo może się przewróci, jeśli zostawi ją samą sobie. - Nic mi nie jest – powiedziała, całkowicie zakłopotana. Nie płakała, nie mdlała i było pewne jak diabli, że nie załamie się niczym hormonalna nastolatka, ponieważ przystojny chłopak posłał jej pełne uczucia spojrzenie. – Naprawdę – nalegała. – Tylko nie spałam dobrze i … - Dlaczego nie? – zapytał, obracając się, żeby wziąć od Jaclyn butelkę wody. Przytrzymał na chwilę zimną butelkę przy jej karku, a potem odkręcił zakrętkę i podał jej butelkę, zawijając wokół niej jej palce tuż obok swoich i zmuszając ją, żeby wzięła łyk. - Przestań. – Upiła mały łyk, a potem odstawiła wodę na stół. – Dziękuję, ale przestań traktować mnie jak inwalidkę. Nic mi nie jest – dodała stanowczo, mówiąc do Jaclyn, która stanęła za Christianem ze zmartwionym wyrazem na twarzy. - Powiedz mi, dlaczego nie mogłaś spać – zażądał Christian, jego przystojna twarz zmieniła się w twardego macho, jakby swoją osobowością mógł zmusić ją do odpowiedzi. - Dzwoniłam do ciebie – powiedziała oskarżycielsko Natalie, unikając pytania, gdy obróciła się z powrotem do niego. ~ 86 ~

- Znacie się? – zapytała Jaclyn. - Poznaliśmy się wczoraj – odparł Christian nie patrząc, posyłając Natalie twarde spojrzenie. – Powinienem był oddzwonić – przyznał. – Chciałem wstąpić do twojego biura w drodze tutaj. - Mówiłam ci, że musimy spotkać się gdzieś indziej. Tu nie jest bezpiecznie. - Nie jest bezpiecznie? – powtórzyła Jaclyn. – Natalie, co… - Co widziałaś? – spytał Christian, skupiając się na jej niepokoju z niezwykłą jasnością. - Co ona widziała? Kiedy widziała? – nalegała Jaclyn, jej głos zdradzał więcej niż trochę zniecierpliwienia, gdyż trzymali ją w niewiedzy. - Widziałam jak Noriega czekał na ciebie – wydusiła Natalie. – I widziałam… – Wciągnęła oddech, wpatrując się w Christiana, zastanawiając się czy powinna wszystko wyznać, nawet jemu. - Widziałaś jak go zabiłem – szepnął Christian, ale mogła powiedzieć, że Jaclyn również usłyszała, ponieważ wciągnęła powietrze. - Ale jej zeznanie… - Ustawi ją w pozycji celu. Zajmę się Anthonym i czymkolwiek ten idiota przyśle następnego. Natalie pozostanie z dala od tego. Jaclyn posłała jej oceniające spojrzenie, uśmiech igrał na jej ustach. - To twoja decyzja. Ale, zrozum, Raphaelowi trzeba powiedzieć prawdę. Christian nie wyglądał na szczęśliwego, ale kiwnął raz, ostro. - Rozumiem. - No cóż, ja nie – warknęła Natalie, podskakując ze swojego miejsca. – Anthony skłamał o tym, co się stało, i jest… Christian obrócił się do niej, wyraźne ostrzeżenie na jego twarzy wystarczyło, żeby zamilkła. Albo był dupkiem i nie chciał o tym mówić, albo nie chciał o tym mówić przy Jaclyn. Na razie postanowiła się z tym zgodzić, ale będzie musiał stonować te bzdury samca alfa, jeśli mieli się dogadać. Bo tak najwyraźniej miało być, pomyślała zrezygnowana.

~ 87 ~

Uśmiechnął się, jakby wiedział, o czym myślała. - Jaclyn powiedziała mi, że znasz dobrą salę ćwiczeń – powiedział, biorąc jej rękę. – Chodźmy na kawę. Możemy o tym porozmawiać. Natalie zamrugała na nagłą zmianę tematu. Drugie mrugnięcie i znaleźli się na zewnątrz sali konferencyjnej i w drodze tylnym korytarzem z Christianem po jednej stronie i Markiem po drugiej. - Pozwól, że to poniosę – odezwał się Marc, wysuwając laptopa spod jej ramienia. Nawet nie pamiętała, kiedy go zabrała. Albo może nigdy go nie odstawiła. Natalie ruszyła, że zabrać go Markowi, ale Christian dotknął jej ramienia z uśmiechem. - Mój zastępca jest całkowicie godzien zaufania. - Przepraszam – mruknęła, rumieniąc się mocno. – Staję się paranoikiem. - Paranoja to instynkt przetrwania. Powinnaś go słuchać. - Ale nie w tym przypadku – zauważyła sucho. Christian zachichotał. - Nie. Nie poszli do głównych schodów, tylko pospieszyli do tylnych. Marc zszedł szybciej po kilku ostatnich stopniach, zatrzymał się, żeby sprawdzić przez okienko w drzwiach, zanim otworzył je powoli i wyjrzał na zewnątrz. Kiwnął do Christiana, a potem cała trójka wybiegła do dużego, czarnego BMW, a Marc odblokował zamki. Christian wsunął się do tyłu razem z Natalie, a Marc usiadł za kółkiem. Nad siedzeniem przekazał laptopa Christianowi, a potem przekręcił kluczyk i odjechał gładko spod dużego domu. Straże ledwie na nich spojrzały, kiedy przejeżdżali przez bramę, o wiele bardziej zajęci tym, kto przyjeżdżał niż wyjeżdżał. I wkrótce jechali szybko z powrotem w stronę miasta. - Dokąd jedziemy? – zapytał Marc, napotykając wzrok Christiana w tylnym lusterku. - Do domu – powiedział Christian, unosząc brew w jej kierunku, kiedy rzuciła mu pytające spojrzenie. – Chciałaś kawy. Mamy doskonałą kawę. I coś, czego nigdzie indziej nie znajdziesz. Całkowitą prywatność. ~ 88 ~

Natalie przełknęła, jej gardło nagle wyschło. Prywatność? Z Christianem? Mogła sobie wyobrazić wszelkie jej rodzaje, ale to nie były dobre pomysły. - Masz dom? – zapytała słabo. - Musieliśmy się gdzieś zatrzymać, a jak sama powiedziałaś, w posiadłości raczej nie jest dla nas bezpiecznie. Przytaknęła. - Okej. Ale tylko kawa. Mój samochód… - Podwieziemy cię do twojego samochodu – zapewnił ją Christian, rozsiadając się na siedzeniu. – A teraz powiedz mi, dlaczego Jaclyn powiedziała, że znasz dobrą salę ćwiczeń.

***

- Czy ty w ogóle słuchasz? – zapytała z irytacją Natalie. Jechali już od jakiegoś czasu, kierując się do miejsca, które on i Marc nazywali domem. Natalie powiedziała mu o sali ćwiczeń, do której uczęszczała, a teraz jej oczy błysnęły gniewem, co wywołało u Christiana uśmiech. O wiele bardziej wolał gniew niż strach, który wcześniej zachmurzał jej twarz, a łzy prawie go rozbroiły, nieważne że próbowała je ukryć. Miał słabość do kobiet, potrzebę chronienia ich. Chociaż dostał twardą lekcję, że nie wszystkie kobiety warte są troski. Zwłaszcza nie w świecie wampirów. To była wina jego ojca, uważał Christian. Jego ojciec nauczył go, żeby zawsze opiekował się swoją matką i siostrami. Christian rozumiał to zobowiązanie wobec matki; w końcu była jego matką. Ale jego siostry były starsze od niego o kilka lat i wydawały się poświęcać większość swojej energii na dręczeniu go. Ten fakt przywiódł go do niechętnego wniosku, że powinien chronić wszystkie kobiety, niezależnie od ich dyspozycji. Ale jego uczucia do Natalie rozciągały się daleko poza to. Kiedy dzisiaj weszła do sali konferencyjnej, każda komórka w jego ciele krzyczała, żeby ruszył do niej, że była jego, by ją chronił. Zareagował bez zastanowienia – potrzeba dotknięcia jej przytłoczyła wszystko inne w tym momencie. ~ 89 ~

Nigdy wcześniej nie reagował tak na żadną kobietę i nie był pewny, co to oznacza. Czyżby chciał Natalie w swoim łóżku? Do diabła, tak. Usłyszenie jej seksownego głosu krzyczącego jego imię, gdy będzie roztrzaskiwała się wokół jego fiuta byłoby wystarczającym powodem. Ale czy miała potencjał stania się dla niego kimś więcej? Zmarszczył brwi, nie znając odpowiedzi na to pytanie. Albo może nie podobała mu się odpowiedź, która próbowała przebić się przez wątpliwości. - Naprawdę jesteś tym zainteresowany? Jego uwaga wróciła do zwężonego spojrzenia Natalie. Był zainteresowany, ale nie słuchał. I nie zamierzał jej tego powiedzieć. - Oczywiście – skłamał gładko. – Co możesz mi powiedzieć o tym mistrzu? – Upss. Jej oczy jeszcze bardziej się zwęziły. Czyżby już mu o tym mówiła? - Coś innego oprócz tego, że jest moim przyjacielem? – powiedziała uszczypliwie. - Oczywiście. Przyjaźń jest dobra, ale gdzie ma te treningi? - Może powinieneś się z nim spotkać. Ponieważ ma penisa i tak dalej, i może słuchałbyś go lepiej. Wybuch śmiechu Marca powiedział Christianowi wszystko, co musiał wiedzieć, że jednak coś przegapił. - Przepraszam, chére. Muszę się przyznać do pewnego rozproszenia dzisiejszej nocy. Zastanawiam się nad wrogością Anthonego. Nie spotkałem się z nim aż do wczoraj, więc nie wiem, skąd to się bierze. I nie mogę przestać się zastanawiać, co ma nadzieję przez to zyskać. Mina Natalie straciła swój gniew, stając się zamyślona, jakby rozważała to, co powiedział. - Nie wiem zbyt wiele o wampirach – powiedziała. – To znaczy, tak, pracuję dla Anthonego od prawie dwóch lat, ale nie miałam zbyt wiele wspólnego z nikim poza biurem. Oprócz Jaclyn, ale ona jest inna. Christian przekrzywił głowę zaciekawiony. - Inna? - Bardziej… ludzka. Jego uśmiech rozszerzył się. ~ 90 ~

- Jaclyn jest zarówno potężna jak i dobrze powiązana. Prawdopodobnie jest bardziej zabójcza niż większość wampirów w posiadłości, nie wspominając o wampirach z jej własnego personelu, a których zadaniem jest ją chronić. Robisz założenia, ponieważ jest kobietą. To seksistowskie. - Och, w twoich ustach to wydaje się być nieprzyzwoite. - Dla przypomnienia, większość kobiet na ogół znajduję bardziej interesującymi od mężczyzn. Już wcześniej byłem rozproszony, ale to nie ma nic wspólnego z twoim brakiem penisa. Tak naprawdę jestem zachwycony, że go nie masz. - Skąd wiesz? – zakpiła ostro, a potem natychmiast zarumieniła się tak mocno, że mógł poczuć gorąco od jej skóry. – Okej, zapomnij, że to powiedziałam. Wyciągasz ze mnie to, co najgorsze. Christian przysunął się bliżej aż jego usta znalazły się przy jej uchu. - Podoba mi się, kiedy tracisz kontrolę, kiedy znikają nauczycielskie okulary i pojawia się prawdziwa ty. - To nie jestem prawdziwa ja – mruknęła. – Prawdziwa ja to ta, która przez cały dzień siedzi przed komputerem, nosi te okulary i przenosi nudne liczby z miejsca na miejsce. Christian nie wierzył w to. Schludna księgowa była kobietą, na którą została wychowana – na właściwą, południową kobietę. Ale prawdziwa Natalie była tą, której serce było w jej oczach, kiedy wcześniej jej dotykał, która była na tyle szalona, żeby ostrzec go przed Anthonym, choć ledwie wymienili przedtem kilka słów. Natalie, która miała czarny pas w judo. I tak, słuchał jej, kiedy mówiła o sali ćwiczeń. Tylko po prostu jego mózg potrzebował minuty, żeby załapać wszystko, co usłyszał. - Prawdziwa ty to wiele rzeczy, Natalie, ale żadna z nich nie jest nudna. - Nie wiem, co… – zaczęła szeptać, a potem obróciła się, żeby wyjrzeć przez okno, gdy zajechali na podjazd przed dużym ranczerskim domem. – Tu mieszkasz? Drzwi od garażu się otworzyły i Marc wjechał do środka, naciskając przycisk, żeby zamknąć za nimi drzwi. - Obecnie – powiedział do niej Christian. – Jak zostanę Lordem Południa, będziemy potrzebowali czegoś większego. – Otworzył drzwi i wysunął się z samochodu, wyciągając do niej rękę, by wysiadła po jego stronie. Widział niezdecydowanie w jej oczach, pragnienie otworzenia swoich drzwi, żeby nałożyć między nimi dystans. Nic ~ 91 ~

nie powiedział, żeby jej to wyperswadować. Ale doznał gwałtownej satysfakcji, kiedy jej szczupłe palce chwyciły jego i wynurzyła się z samochodu, żeby stanąć tak blisko, że ich ciała prawie się dotykały. Wydawała się być zaskoczona taką bliskością, jakby spodziewała się, że się cofnie. Jej wzrok uniósł się, by napotkać jego oczy, a potem powędrował w dół, żeby zawiesić się na jego ustach, jej język wysunął się i oblizał wargi. Jego fiut stał się twardy i prawie jęknął głośno. Czy mogła być aż taka niewinna? Czy naprawdę nie wiedziała, jaki miała na niego wpływ? - Kawy? – zdołał zapytać. Albo to, albo złapie ją i zniknie w piwnicy w sypialni na kilka godzin spustoszenia. - Naprawdę masz tu kawę? – spytała. Marc roześmiał się na jej pytanie, gdy otwierał drzwi pomiędzy garażem, a kuchnią, przyciągając zaskoczoną uwagę Natalie. - Wybacz Marcowi – zwrócił się do niej Christian. – I, tak, naprawdę mamy kawę. - Nie chciałam… to znaczy, nigdy wcześniej nie widziałam pijącego cokolwiek wampira. - Oprócz krwi – poprawił Christian. - Nawet nie to – przyznała Natalie. – To znaczy, wiem, że wszyscy to robicie. Ale nigdy tego nie widziałam. Christian poprowadził ją przez otwarte drzwi z ręką przyciśniętą do jej pleców. - Nigdy? - Mówiłam ci, pracuję w biurze Anthonego, ale to wszystko. Mam swoje własne miejsce. Przychodzę do pracy, jestem w biurze przez całą noc, a potem idę do domu. - Nie chodzisz do barów krwi, klubów? – Christianowi trudno było w to uwierzyć. Ludzie na dworze Mathilde i na kilku innych dworach, jakie odwiedzał, wszyscy przyjęli styl życia wampirów, szukali wśród wampirów kochanków, co znaczyło, że oferowali się, jako dawcy krwi. - Nie. Anthony łagodnie zniechęca mnie do nich, ale to nie dlatego tego nie robię. Po prostu nigdy nie byłam zainteresowana. - Ale znasz Anthonego z Nowego Orleanu, prawda? Nazwał cię kuzynką. ~ 92 ~

- Nie wiem, dlaczego to zrobił. Nigdy mnie tak nie nazywał aż do wczoraj. Christian wiedział dlaczego i to nie miało nic wspólnego z żadnymi kuzynkopodobnymi uczuciami ze strony Anthonego. - Więc, nie jesteście ze sobą spokrewnieni? – zapytał. Wzruszyła ramionami. - On twierdzi, że ma jakieś pokrewieństwo z moją rodziną, ale żadne z nas nie wie, skąd on pochodzi i, prywatnie, nie uważamy go za rodzinę. - A jednak pracujesz dla niego. - Kiedy Anthony czegoś chce, nie daje ci wiele wyboru. Nie wiem skąd się o mnie dowiedział i o tym, co robię. Mam reputację w tej dziedzinie, ale to jest raczej mało znana dziedzina i zżyta grupa. Ale jakoś się dowiedział i chociaż był dyskretny, wiadomość była jasna. Jeśli nie wezmę tej pracy, moja rodzina będzie cierpiała. Muszę przyznać, że praca jest fascynująca, ale wszystko, co chciałam, co skończyć pracę i wrócić do domu. Christian kiwnął głową na to, że powiedziała chciałam, a nie chcę. Jakby jej cele zmieniły się ostatnio. - A teraz? – mruknął, przesuwając palce na łuk jej biodra, przyciągając ją aż ich ciała się dotknęły. Drgnęła na ten kontakt, posyłając mu spojrzenie, które było zarówno zaskoczone jak i zdezorientowane. - Teraz? – powtórzyła, wpatrując się w niego okrągłymi oczami. Przełknęła mocno i powiedziała. – Teraz, myślę, że chciałabym filiżankę kawy. Christian posłał jej pół uśmiech i pochylił się, by dotknąć swoimi ustami czubka jej ciepłych włosów. - W takim razie, to jest to, czego dostaniesz. Jednak muszę cię ostrzec, że możesz się zakochać w moich zdolnościach przygotowywania kawy. Marc włączył światła w kuchni i Natalie spostrzegła lśniącą maszynę zajmującą połowę miejsca po jednej stronie blatu. - Mogę zrobić ci wszystko, co chcesz – powiedział Christian z niezawstydzoną dumą. ~ 93 ~

- Wow. To jest poważny ekspres do kawy. - Christian poważnie traktuje swoją kawę – odezwał się Marc, hamując uśmiech. Christian podciągnął rękawy swojego czarnego swetra i ruszył prosto do maszyny. Otworzył szafkę obok niej i zaczął wyjmować składniki, jego ręka zawisła nad rzędem butelek z syropami ustawionymi na półeczce na ścianie. - Jak zwykle, Marc? Marc otworzył lodówkę i wyjął starodawną szklaną butelkę z mlekiem, super profesjonalnie wyglądający spieniacz do mleka, co napełniło ją nadzieją, że Christian nigdy nie zobaczy imitacji tej rzeczy umieszczonej w jej lodówce. Ci faceci naprawdę byli poważni, co do swojej kawy. Uderzyła w nią nierzeczywistość tej chwili – była tu, siedziała w domu na przedmieściu i obserwowała dwa duże, potężne wampiry miotające się po kuchni, robiące ekstrawagancką kawę. Albo może nie po prostu kawę. Zmarszczyła brwi, gdy Marc wrócił do szafki po… sos karmelowy? Patrzyła na napój, który tworzył Christian. - Czy to karmelowe macchiato? - Najlepsze, jakie kiedykolwiek wynaleziono – powiedział Marc. - W sercu jest chłopcem z farmy. Uwielbia swoje słodkości – stwierdził Christian w tym samym czasie. – Jest mój, ale mogę zrobić tylko tyle. Marc nie przejął się tym opisem. Szczerze mówiąc, raczej wydawał się być zadowolony. Ale to, co powiedział Christian, tylko zmieszało Natalie. To była jedna z tych wampirzych spraw, których nigdy w pełni nie zrozumie. Wampiry były ludźmi, którzy zostali zmienieni przez innego wampira. Tyle wiedziała i wiedziała, że nie każdy stary wampir może stworzyć nowego. Ważna była tu określona pozycja w strukturze wampirów, oparta na mocy, i tylko kilku na samym szczycie mogło stworzyć nowego wampira. - Czy to znaczy, że Marc jest twoim wampirzym dzieckiem? – zapytała Christiana, a potem wstrzymała oddech, mając nadzieję, że nie zapytała o coś zakazanego. - Oczywiście, że jest – odparł życzliwie Christian, kiedy otrzepał filtr, by pozbyć się zużytych fusów. Mrugnął do niej. – Wykonałem dobrą robotę, prawda? – Wycelował czułe spojrzenie w stronę Marca, i spytał. – Jak tam macchiato? - Idealne, jak zawsze. ~ 94 ~

- Więc, co ma być, Natalie? – zapytał ją Christian, podwójny strumień espresso polał się do dwóch filiżanek i bogaty zapach ciemnego naparu uniósł się w powietrzu. Natalie wzruszyła ramiona, decydując, że równie dobrze może w to wejść. - Możesz zrobić latte dyniowo-korzenne? Christian przesunął wzrok na bok w spojrzeniu, którego nie mogła zinterpretować. Czyżby był obrażony, że zapytała? Czy też przerażony jej gustem do tego napoju? Ale nic nie powiedział, tylko otworzył tę samą szafkę i wyciągnął mieszankę czegoś, co z pewnością pachniało dyniowo-korzennie. Czy było coś, czego nie miał w tej szafce? Kilka minut później, niepowtarzalny zapach jesiennych wypieków dołączył do pysznego aromatu prawdziwych ziaren kawy i Christian postawił przed nią na blacie wielki, ceramiczny kubek. Wzięła ostrożnego łyka i… - Naprawdę to zrobiłeś. To jest pyszne! - Mówiłem ci – powiedział Marc, zajmując stołek na końcu kuchennej wyspy ze swoim macchiato. – Bierze swoją kawę na poważnie. Christian dołączył do nich chwilę później, siadając obok Natalie z podwójnym espresso w jaskrawo niebieskim ceramicznym kubku. Gdy patrzyła, wrzucił dwie kostki cukru z naczynia stojącego na blacie, a potem wziął małą złotą łyżeczkę i zaczął mieszać. - A więc, Natalie – odezwał się od niechcenia. – Co stało się w biurze Anthonego, po tym jak stamtąd wczoraj wyszedłem? - Co sprawia, że myślisz, że coś się stało? Christian posłał jej karcące spojrzenie. - Jestem niezwykle potężnym wampirem, ma chére. Słyszę szybkie bicie twego serca, płytkość twojego oddechu. I zwracam uwagę na rzeczy, które mają znaczenie. Byłaś zarówno zaskoczona jak i czułaś ulgę widząc mnie, gdy weszłaś dzisiaj do biura Jaclyn. Podejrzewasz, że Anthony knuje przeciwko mnie i bałaś się, że już mu się udało, kiedy do ciebie nie oddzwoniłem. - Dlaczego nie oddzwoniłeś? – zażądała, opierając się jak szalona. Ponieważ była przekonana, że Anthony coś mu zrobił, a nie chciała radzić sobie ze sposobem, w jaki by się po tym czuła. Nie przy nim, siedzącym tak blisko, że mogła poczuć cytrusowy zapach jego wody kolońskiej, mogła poczuć jego obecność, jakby przeczył tym prawom ~ 95 ~

fizyki. Chciała wyciągnąć rękę i pogładzić gładką skórę jego szczęki. Chciała ścisnąć jego przedramię, żeby zobaczyć, czy mięśnie były tak solidne jak wyglądały, gdy otrzepywał ten cholerny filtr do kawy. Seksowne usta Christiana wygięły się lekko, jakby wiedział, o czym myślała. - Jaclyn pierwsza mnie poprosiła, żebym przyszedł się z nią spotkać. Planowałem po tym zajść do twojego biura. - Ale ostrzegłam cię, żebyś unikał posiadłości. Czy Jaclyn nie mogła spotkać się z tobą gdzieś indziej? Może tutaj, na filiżance kawy? - Nie ostrzegłaś mnie, powiedziałaś tylko, że chcesz się spotkać gdzieś indziej. A ponieważ nie mogłem prosić Jaclyn, żeby spotkała się ze mną poza posiadłością, bo w tym przypadku, mówiła w imieniu Raphaela, więc nie mogłem tego łatwo odrzucić. Tak czy owak, nie boję się Anthonego czy kogokolwiek innego. A co do innych… tylko Marc i ja wiemy o tym domu. I teraz, ty. Natalie posłała mu zaniepokojone spojrzenie. - Ale gdzie śpią twoi ludzie? - Jestem właścicielem mieszkania w Huntingdon Tower. Natalie była zaskoczona. Huntingdon było najdroższą nieruchomością w Houston. - Masz mieszkanie w Huntingdon, jako przykrywka? Christian wzruszył ramionami. - Inwestycja. Ale wolę ten dom. - Wynajmujesz go? - Nie. By stworzyć dom bezpieczny dla wampirów, potrzeba pewnych modyfikacji, których większość właścicieli chętnie nie powita. Kupiłem ten dom jak tylko zdecydowałem się wziąć udział w tym wyzwaniu. - Ale jeśli wygrasz wyzwanie i będziesz rządził terytorium, czy nie przejmiesz posiadłości Hawthornów razem ze wszystkim innym? Czy nie tak to działa? Skinął głową i upił swoje espresso. - Ale ja nie chcę jej zatrzymać. Nie podoba mi się sam dom ani jego wspomnienia. Mogę wyczuć krew, którą tam rozlano. ~ 96 ~

Natalie skrzywiła się. Już nigdy nie będzie w stanie chodzić tymi korytarzami, bez wąchania za krwią. - Ale unikasz mojego pytania – nalegał Christian. – Co stało się w biurze Anthonego, kiedy wyszedłem? - Nie chodzi o to, co stało się w jego biurze. Albo nie tylko – powiedziała niechętnie Natalie. – Mówiłam ci, że widziałam walkę, więc wiem, że Anthony kłamał. I miałeś rację, on cię tu nie chce, ale nie mam pojęcia dlaczego. - Podejrzewam, że ma już wybranego następcę, jedno z jego dzieci. Kogoś, kto zachowa swoją lojalność do niego, dając mu wszystkie aspekty panowania bez odpowiedzialności. - A wtedy ty się pojawiłeś. - Nie tylko się pojawiłem, zdeklasowałem każde jedno z jego dzieci, tak samo jak samego Anthonego. Nie pobije mnie w uczciwym wyzwaniu i wie o tym. - I właśnie dlatego chciałam, żebyś unikał posiadłości. Planuje coś złego, wiem to. Christian wierzchem swoich palców pogładził jej policzek. - Nie mogę ukrywać się jak tchórz. Skoro mam rządzić tym terytorium, muszę pokazać, że potrafię je utrzymać. - A co z Jakiem Baudinem? Uniósł pytająco brwi. - Nie wiem, kto to jest. A ty? – zapytał Marca, który myślał przez chwilę, a potem potrząsnął głową. - Po tym jak wyszedłeś, Anthony dostał od kogoś telefon mówiący mu o Noriedze. Przynajmniej myślę, że mu to powiedzieli, ponieważ miał istny napad furii. Rozwalił całe swoje biuro. - Telefon był prawdopodobnie od jednego z kolesi Noriegi, od tych, którzy go wspierali, kiedy stanął przeciwko mnie. Oni wszyscy przeżyli, ma belle, pomimo tego, co widziałaś. Ogłuszyłem ich, żeby wyrównać szanse, ale zeszłej nocy zginął tylko Noriega. - Och. – Natalie poczuła, że powinna przeprosić. – Przepraszam.

~ 97 ~

- Ce n’est rien. Nie mogłaś wiedzieć. Myślała, że zabił tych wszystkich ludzi, a on mówił, że nic podobnego. Natalie nie wybaczyła sobie tak łatwo, ale kontynuowała swoją historię. - Po tym jak Anthony zniszczył swoje biuro, wyszedł, cały poważny i smutny, i powiedział nam, że Noriega nie żyje i że ty jesteś tym, który go zabił. A potem, nieoczekiwanie, powiedział, że muszę z nim wrócić do Nowego Orleanu. I nie tym samym samolotem, ale raczej z nim, jeśli mnie rozumiesz. - Nie możesz nigdzie z nim jechać, Natalie, a jeszcze mniej wrócić do Nowego Orleanu, ja nie… - Nie kończ tego zdania, wielkoludzie. Wierz mi, nie mam zamiaru nigdzie z nim jechać. A nawet gdybym chciała, nie miałbyś nic do powiedzenia w tej sprawie.

***

Nie miałbyś nic do powiedzenia w tej sprawie. Jej słowa odtwarzały się w głowie Christiana, kiedy walczył z utrzymaniem kontroli nad swoją reakcją. Było pewne jak diabli, że ma coś do powiedzenia, czy Natalie wyjedzie czy też nie z innym mężczyzną, zwłaszcza jeśli tym mężczyzną był Anthony. Ale czy naprawdę wierzyła w to, co powiedziała? Czy zamierzała zignorować oczywistą chemię między nimi? Dlaczego, do diabła, myślała, że mógłby przestać ją dotykać? I myślała, że dlaczego nalegał na sprowadzenie jej tutaj? Na filiżankę kawy? Do diabła, nie. Tak świetna jak była jego kawa, to nie był prawdziwy powód. Było nim to, że ten dom był jego terytorium. Tutaj mógł ją chronić. I chociaż mogła być zdezorientowana tym, dlaczego Anthony tak nagle zapragnął zabrać ją z powrotem do Nowego Orleanu, on z pewnością nie był. Anthony nie był tu najbardziej potężnym wampirem, ale był silniejszy od większości. I zeszłej nocy nie mógł przeoczyć skwierczącego przyciągania między nimi. Ten rodzaj chemii aż trzaskał w powietrzu na wampirzych zmysłach. I to musiało wściec Anthonego. Christian widział pożądliwe spojrzenie w oczach Anthonego, kiedy patrzył na Natalie. Kto wie od jak dawna jej pożądał, grał przed nią udając jakiegoś odległego krewnego, życzliwego wujka. Natalie mogła dać się na to nabrać, ale Christian tego nie kupował.

~ 98 ~

Oczywiste przyciąganie między nim, a Natalie – to, które wydawała się być zdeterminowana ignorować – najwyraźniej pchnęła Anthonego do wykonania ruchu. Stąd, to nagłe zaproszenie do Nowego Orleanu. I jeśli Natalie odprawi go… no cóż, powiedzmy, że Anthony wywarł na Christianie wrażenie takiego rodzaju wampira, który nie zawaha się użyć swojej mocy, by dostać to, co chce. Christian zerknął na Marca, który już wypił swoje macchiato, i włożył kubek do zmywarki. - Zobaczę, co wykopię na temat Baudina – odezwał się Marc. – Prawdopodobnie jest jednym ze szpiegów Anthonego, ale w czyim obozie? - Hubert jest w Meksyku – zasugerował Christian. – To następny konflikt i Anthony o tym wie. Marc skinął na zgodę, a potem wyszedł z kuchni. Christian słuchał lekkich odgłosów jego kroków na korytarzu do schodów piwnicy, a potem jak drzwi piwnicy zamykają się za nim. To była jedna z przeróbek, o których Christian wspomniał Natalie. Wyremontowali i wykończyli piwnicę, żeby mieściła tam biuro i kwatery sypialne dla nich dwóch, wszystko wewnątrz zabezpieczone w granicach pierwszej klasy krypty, którą zbudowała najlepsza wampirza ekipa budowlana w kraju. Nie było łatwo ani tanio, zagwarantować sobie ich usługi, ale byli warci kosztów i czekania. Christian zwrócił swoją uwagę z powrotem do Natalie, która przyglądała się pustym drzwiom, przez które Marc opuścił kuchnię, niczym dziecko czekające na powrót swojej matki. - Nic mu nie będzie – powiedział jej, celowo nie rozumiejąc wyrazu jej twarzy. - Co? – powiedziała nieobecnie, mruganiem przywracając swoją świadomość do niego. - Marc. Nic mu nie będzie. Na dole jest biuro. - Okej – odparła, nagle nerwowa. – Nie powinnam… Christian posłał jej pytające spojrzenie. - Odwieziesz mnie z powrotem do mojego samochodu? – spytała, jakby wątpiła, czy umie prowadzić. - Nie – odparł, wstając.

~ 99 ~

- Mogę wezwać taksówkę… - Nie – powtórzył Christian, wchodząc w jej przestrzeń aż jego uda przycisnęły się do jej ud, gdyż siedziała na barowym stołku. Wsunął palce w jej włosy, a potem chwycił jej kark w jawnie zaborczym uścisku. – Dzisiaj nie pojedziesz do domu. - Ale muszę… Christian pochylił głowę i wziął jej usta, najpierw w miękkim otarciu warg, wystarczająco, żeby dać mu jej zapach, by poczuć jak pochyla się do jego pocałunku. Uśmiechnął się w duchu i przeciągnął językiem po złączeniu jej warg. Jej usta otworzyły się z westchnieniem, a on przyjął zaproszenie. Zakręcił palce w jej jedwabistych włosach, odchylił jej głowę do tyłu i wsunął język do środka, badając, smakując. Chcąc więcej, zamknął zęby na jej obrzmiałej dolnej wardze i został nagrodzony głodnym, cichym odgłosem, gdy wygięła się do przodu, próbując bardziej zbliżyć się do niego. Jęknął cicho, jedno ramię otoczyło jej plecy i uniosło trochę z jej miejsca, miażdżąc jej piersi o swój tors. Była szczupłą kobietą, ale jej piersi były pełne i bujne, sutki sterczały przez jej bluzkę, ocierały się o jego klatkę. Zaciągnął się głęboko, nurzając się w ciepłym zapachu kobiety, delikatnym piżmie jej podniecenia. Mógłby mieć ją tu w tej chwili, jeśli by chciał. Mógł podnieść ją na blat i rozszerzyć ją dla swojej przyjemności. I jej przyjemności również. Ale Christian znał kobiety. I chociaż śliczna Natalie powitałby go między swoimi udami i bez wątpienia zaczęła krzyczeć wokół jego fiuta więcej niż raz… żałowałaby tego – jak to mówią – rano. A on nie chciał Natalie na jedną noc, czy dwie. Nie wiedział dokładnie jak bardzo ją chce. Ale wiedział, że chce więcej niż to. Delikatnie przerwał pocałunek, dotykając swoimi ustami kącików jej ust, jej policzków, jej oczu. Znowu wydała z siebie ten głodny odgłos, a sposób, w jaki jej dłonie trzymały jego talię, sprawiło, że chciał ją pochłonąć, ale odsunął się. Zamrugała na niego zmieszana. - Jest późno – powiedział cicho. – I powinnaś tu zostać. Będziesz bezpieczniejsza. – Sprawił, że to był jej wybór, ale nie miał zamiaru puścić ją do domu. Jej usta zacisnęły się na krótko i myślał, że będzie się sprzeczała, ale nie. - Dobrze. Ale tylko dlatego, że jestem zmęczona. ~ 100 ~

Christian ukrył swój uśmiech. - Chodź, pokażę ci pokój gościnny.

***

Natalie była zdezorientowana. Tyle słyszała o uwodzicielskich zdolnościach wampirów, jak wszystko dla nich sprowadzało się do krwi i seksu. A teraz tu była, w domu Christiana, nawet niezbyt pewna, gdzie dokładnie się znajduje, całkowicie na jego łasce… a on włączał światła w swoim pokoju gościnnym. Jego pokoju gościnnym! Co do cholery? Po tym pocałunku… i, do diabła, to nie był tylko pocałunek. To było uwodzenie. Kochał się z jej ustami, całując ją bardziej gruntownie niż kiedykolwiek wcześniej była całowana. Więc mogła zakładać, że to był tylko początek. Spodziewała się w każdej chwili poczuć otarcie się jego kłów, dlatego zebrała się w sobie na przytłaczającą falę seksualnej potrzeby, która pojawiała się w każdej historii, jaką słyszała o wampirach. Ale zamiast tego, zostawiał ją samą w tej bardzo ładnie umeblowanej sypialni. Był doskonałym gospodarzem, pokazał świeże ręczniki, wciąż zapakowaną szczoteczkę do zębów, frotowy szlafrok, którym nie powstydziłoby się najdroższe spa. Sprawdziła ukradkiem, czy nie ma wyhaftowanego C na kieszeni. Może miał tak dużo żeńskich gości, że zawsze był przygotowany. Ale jeśli to była prawda, to dlaczego zostawił ją tutaj samą? Ponieważ z pewnością wyglądało na to, że tak zrobi. Zostawił ją podnieconą pocałunkiem, a teraz zamierzał życzyć jej słodkich snów? Ruszył do drzwi i pomyślała, że to wszystko, ale potem chwycił jej rękę i przyciągnął ją bliżej, wykręcając jej ramię do tyłu i przytrzymując jej ciało tuż przy swoim. - Za zasłonami są żaluzje, więc możesz spać podczas dnia – mruknął, wciąż tym uwodzicielskim głosem. - A co z tobą? – zapytała. – Gdzie ty śpisz? - Mamy całkiem wygodne miejsce do spania w piwnicy. Część tych usprawnień, o których mówiłem. ~ 101 ~

Przyglądała się jego przystojnej twarzy. Próbowała coś wyczytać w tych ciemnoniebieskich oczach i przekonała się, że nie potrafi. Nie miała pojęcia, co myśli. Cholera. - Czy ty… – zaczęła mówić, ale zawahała się zanim wciągnęła głęboki wdech i skoczyła. – Zamierzasz zaprosić mnie na dół? Oczy Christiana rozogniły się na krótko, a potem zamrugały z żalem. Albo może to było tylko jej życzeniowe myślenie. Zakręcił kosmyk jej włosów wokół swoich palców i użył go, żeby przyciągnąć ją jeszcze bliżej. - Jeszcze nie jesteś gotowa. Natalie poczuła dźgnięcie rozczarowania i coś, co odczuła strasznie blisko zranionych uczuć. I odrobinę gniewu. - Nie ufasz mi – powiedziała beznamiętnie. Uśmiechnął się. - Non, ma belle Natalie – szepnął. – To ty nie ufasz mnie. – Przycisnął rękę do dołu jej pleców, przysuwając ją do swojej pachwiny, gdzie mogła poczuć bardzo oczywistą i bardzo twardą erekcję. Sapnęła, a jego usta opadły na jej z głęboki, głodnym warknięciem, miażdżąc jej usta pod swoimi, a jego język przepchnął się przez jej zęby, gdy uniosła się w górę, chcąc więcej. Christian oderwał się, zostawiając ją bez tchu, z obtartymi ustami, z ciałem rozdygotanym pożądaniem. Jeszcze raz ją pocałował, tym razem lekko. - Śpij dobrze. W kuchni jest jedzenie, a dom jest twój podczas dnia. Jutrzejszy zachód słońca będzie po ósmej; dołączymy do ciebie do dziewiątej i zabierzemy cię gdziekolwiek będziesz chciała. Jego ramię ponownie zacisnęło się wokół jej pleców, by mogła poczuć reakcję jego ciała na nią. Wciąż był twardy, jego fiut był grubą długością przy jej brzuchu. Chciała otrzeć się o to, zanurzyć się w odczuciach. Zszokowało ją jak bardzo tego chciała. Jak bardzo chciała jego. Christian się mylił. Nie chodziło o to, że mu nie ufała. Po prostu bała się, że nigdy nie będzie w stanie odejść od niego, kiedy już się podda. - Będziesz tu, kiedy się obudzę? – zapytał, jakby wyczuwając jej wątpliwości.

~ 102 ~

Natalie była rozdarta. Minęło dużo czasu odkąd spotykała się z kimkolwiek na poważnie. Do diabła, jeszcze więcej czasu minęło odkąd uprawiała z kimkolwiek seks. I nigdy nie spotkała nikogo z taką surową seksualnością jak Christiana. To przemawiało do niej. Ale również przerażało. Jej umysł nakłaniał ją, by powiedziała mu to, co chciał usłyszeć, a potem zawołać taksówkę w chwili, gdy wzejdzie słońce. Pojechać do domu, może nawet wypić poranną kawę z Janette, powiedzieć o wszystkim przyjaciółce. Ale patrząc w jego oczy, widziała tam pytanie i wiedziała, że potrafiłaby tego zrobić. Jeśli wyjdzie teraz, skończą zanim zaczęli. I chociaż przerażał ją, to był inny rodzaj strachu. Nigdy by jej nie skrzywdził, ale z łatwością mógłby złamać jej serce. A mimo to wciąż go pragnęła tak jak pragnęła swojego następnego oddechu. Chciała żaru, intensywności, samej obecności, jaką był Christian Duvall. - Będę tu – obiecała. - Bon. À demain / Do zobaczenia. Natalie mogłaby stać w drzwiach i patrzyć jak idzie korytarzem. Christian w ruchu był pięknym widokiem. Ale oszczędził jej tego upokorzenia. Uścisnął ją ostatni raz, potem ją puścił, odstawił dwa kroki dalej i zamknął za sobą drzwi, kiedy odszedł. - Do diabła – mruknęła, po raz pierwszy naprawdę rozumiejąc znaczenie tego słowa. Ruszyła do elegancko urządzonej łazienki i zauważyła, że prysznic ma ręczną słuchawkę. Idealnie. Christian mógł porzucić ją na jej seksualne frustracje, ale to nie znaczyło, że nie mógł nadal być w jej fantazjach.

***

Christian musiał zebrać każdą uncję swojej samokontroli, żeby zostawić stojącą tam Natalie, całą zarumienioną i podnieconą. Kusiło go, żeby ją posmakować, żeby przesunąć ręką po jedwabistej długości jej nogi i zanurzyć palce w wilgoci, którą mógł wyczuć między jej udami. Ale mówił poważnie to, co jej powiedział. Pragnęła go, ale tak naprawdę mu nie ufała. Jeszcze nie. Więc zmusił się, żeby skupić się na tym, co musiało być zrobione, niż na tym, co raczej wolałby zrobić.

~ 103 ~

Wszedł na prostą klatkę schodową prowadzącą do piwnicy, zatrzymując się na tyle długo, żeby zabezpieczyć za sobą drzwi zanim zejdzie na dół. Drzwi były potrójnie zamykane przez gruby stalowy rygiel, który był podwójnie zakotwiczony na stalowych dźwigarach po obu stronach, wsparty biometrycznym zamkiem, który otwierał się na odcisk kciuka jego i Marca. A to była tylko pierwsza linia obrony. Zszedł po schodach, otworzył kryptę i zamknął ciężkie drzwi na noc. Słońce prawie już wzeszło. Dni stawały się dłuższe, słońce każdego ranka wstawało coraz wcześniej. On i Marc wciąż jeszcze mieli dzisiaj trochę pracy do zrobienia, ale słońce już niedługo na nich wpłynie. - Natalie się rozgościła? – zapytał Marc, brzmiąc dość neutralnie, ale Christian wiedział, o co naprawdę pyta. - Jest w pokoju gościnnym. Marc wygiął brew w jego kierunku, ale nie próbował dłużej ciągnąć tematu. - Dostaliśmy interesującą wiadomość od Anthonego – powiedział zamiast tego Marc. - Kiedy? - Dziesięć minut temu. Chce spotkać się jutro wieczorem. Twierdzi, że inwazja Huberta z Meksyku jest nieunikniona i chce podzielić się ze wszystkimi pretendentami wiadomościami, jakie ma, żebyśmy mogli – i to jest dokładny cytat – dołączyć do walki z tym obcym zagrożeniem. Christian prychnięciem wyraził swoją opinię. - Myślisz, że mówi o mnie? Marc się roześmiał. - Nie tym razem, ale to nie znaczy, że również niczego nie kombinuje. Christian usiadł na krześle obok Marca, zsuwając się w dół aż jego kość ogonowa ledwie była na siedzeniu. - Muszę być na tym spotkaniu, nawet jeśli to jest tylko część jego gry. - Sztuczka określi zasady, kiedy nadejdzie czas wygranej. - Och, ja wygram. Anthony nie jest w połowie tak przebiegły jak myśli.

~ 104 ~

- A co z Natalie? - Natalie jest moja. - Ja to rozumiem, ale Anthony nie. Wydaje się być przywiązany. - W takim razie będę musiał go odwiązać.

Tłumaczenie: panda68

~ 105 ~

Rozdział 7 Następnego wieczora Natalie jadła tost i jajka, kiedy Christian wszedł do kuchni, wyglądając świeżo i na wypoczętego, w czarnym kaszmirowym swetrze i czarnych spodniach, co podkreślało jego wąskie biodra i płaski brzuch. Wyglądał na tyle dobrze, żeby go zjeść. O wiele bardziej niż jajka, które zrobiła, które na początku miały być sadzone, a skończyły się na jakiejś smutnej breji pomiędzy sadzonymi, a jajecznicą. Jej mama była okropną kucharką; tak samo jej tata. Natalie? Nie aż tak. - Chcesz kawy do swoich… – Christian posłał niepewne spojrzenie na jej talerz i nie skończył zdania, kierując się do ekspresu. - Zużyłam wszystkie jajka – poinformowała go, a potem spojrzała na miszmasz na swoim talerzu. – Zazwyczaj nie gotuję. - A świat ci podziękuje – mruknął z lekkim uśmiechem, a potem zatrzymał się i zagapił. – Zrobiłaś kawę? – Skrzywił się na swoją cenną maszynę w sposób, który kazał Natalie pomyśleć, że nie lubił jak ktoś inny ją dotyka. - Tak – odparła od niechcenia, próbując się nie roześmiać, gdy sączyła pyszne latte. – Chcesz trochę? Posłał jej przerażone spojrzenie i przegrała walkę, śmiejąc się tak mocno, że bała się, iż latte wytryśnie jej nosem. Spiorunował ją wzrokiem, wyglądając na trochę obrażonego. - Masz taką maszynę w domu? - Oczywiście, że tak. Ale to jest zwykły Pan Kawa. Jednak zabawnie było obsłużyć wersję Einsteina – dodała, unosząc brodę w stronę jego maszyny. Christian nic nie powiedział, tylko obrócił się i zaczął sprawdzać swoją dziecinę. Mogła przysiąc, że w pewnej chwili zauważyła jak ją głaszcze i mruczy do niej pod nosem, ale mądrze zatrzymała tę obserwację dla siebie. - Większość ludzi nie potrafi rozgryźć jej tak szybko – powiedział całkiem cierpko. Więc maszyna była nią. Interesujące. ~ 106 ~

- Szybko się uczę. - Spałaś? - Kilka godzin – skłamała. Spała, owszem, ale jej sny były wypełnione erotycznymi obrazami, które nie bardzo dały wypoczynek. – Obudziłam się wcześnie i pomyślałam, że popracuję zanim wstaniecie. Ale potem zrobiłam się głodna. - Pracowałaś? - Na moim laptopie – odparła, wskazując na komputer leżący na wyspie. - Masz tam oryginalne finanse Jabrila? – zapytał, jego spojrzenie nagle stało się intensywne. - Taaak – powiedziała wolno, przeciągając słowo. – Dlaczego? - Kto jeszcze je ma? - Nikt. W każdym razie nie ostatnie wyniki. Jaclyn ma oryginalne dokumenty i zazwyczaj pierwszego dnia miesiąca odświeżam jej pliki. Ale to dopiero za tydzień. - Czy Anthony ma dostęp? - Nie. Jest na miesięcznym spotkaniu, jakie mam z Jaclyn, więc dostaje ustny raport, ale nie bieżące pliki. - I nie ma nic przeciwko temu? Natalie wzruszyła ramionami. - Wydaje się, że nie. – Zaciągnęła się pysznym aromatem parzącej się kawy, który wypełnił kuchnię. – Mogę dostać dolewkę? - Latte? – zapytał, podgrzewając metalowy dzbanek z mlekiem. - Poproszę. Dodał mleko do dużego kubka, do którego nalał espresso, potem łyżeczką wzburzył to i postawił przed nią na blacie. Ale tu się nie zatrzymał. Umieścił jedno ramię na stołku za nią, a drugą objął ją z przodu, zamykając ją w zapachu i sile swojego potężnego ciała. Natalie obróciła do niego twarz i pocałowała go. Nie chciała tego zrobić. To było tak, jakby jej ciało samo wiedziało, czego chce i nie konsultowało tego z jej mózgiem.

~ 107 ~

Nawet wtedy, zamierzała tak to zostawić – powitalne wieczorne cmoknięcie w usta. Ale Christian miał swoje własne plany. Przysunął się bliżej, opuścił rękę ze stołka na jej plecy, uniósł ją z siedzenia i pocałował gruntownie. Jakby był umierającym z głodu człowiekiem, a ona była jego ulubioną potrawą. Gdzieś w swoim mózgu zanotowała, że tak szczerze mówiąc, jest jego ulubioną potrawą. Ale jej żołądek wiedział, że to nie było tak. To nie był test smaku; to był mężczyzna, który pragnął pieprzyć kobietę, którą całował. Dotknęła napiętej skóry w pasie pod jego swetrem i jęknęła cicho. Pragnął jej; ona pragnęła jego. Więc dlaczego dziś rano zostawił ją samą ze słuchawką prysznica i jej fantazjami? Christian przerwał pocałunek i oblizał jej usta, opuszczając ją na siedzenie i upewniając się, że jest bezpieczna zanim ją puścił. - Pij swoje latte – powiedział z uśmiechem. – Będziesz go potrzebowała. Natalie zamrugała i wróciła do realnego świata. Te jego pocałunki były takie uzależniające. Upiła łyk swojej latte i znowu jęknęła, zarabiając spojrzenie spod pół przymkniętych oczu Christiana. - Jest pyszna – wykrzyknęła. Chciała dodać, że barista też jest pyszny, gdy nagle zarejestrowała drugą część jego zdania. - Co to znaczy, że będę tego potrzebowała? - Zeszłej nocy Anthony przysłał maila – powiedział Christian, wsuwając filtr na miejsce i włączając świeżą kawę. – Zwołał spotkanie wszystkich pretendentów, żeby przedyskutować zagrożenie ze strony Huberta. Drzwi od kuchni otworzyły się i wszedł Marc, idąc prosto do Christiana, który już trzymał spienione latte w dużym, ślicznym kubku, co było całkowicie sprzeczne z wizerunkiem potężnego samca zawijającego teraz swoje duże dłonie wokół kubka, jakby to był złoty nektar bogów. - Dziękuję – szepnął żarliwie Marc. Natalie nie mogła się powstrzymać. Zaczęła się śmiać, a potem jeszcze mocniej, kiedy oba wampiry odwróciły się, żeby na nią popatrzyć. - Jesteście zwariowani na punkcie tej rzeczy – zdołała w końcu powiedzieć.

~ 108 ~

- To nie jest rzecz – powiedział Christian, upijając łyk swojego espresso. – To rytuał i kultura. Doświadczenie, które włącza w to wszystkie zmysły. Natalie otworzyła szeroko oczy, żeby uniknąć ponownego roześmiania się. - Okej – zgodziła się. - Jeśli chcesz, mogę cię zostawić pomyjom twojego Pana Kawy, i twoim… jajkom – odparł Christian trochę przemądrzale. - Nie, nie – powiedziała szybko, kładąc obie ręce wokół swojej latte, w razie gdyby próbował ukraść ją z powrotem. – Więc, co z tym spotkaniem z Anthonym? Christian posłał jej porozumiewawcze spojrzenie, ale poszedł za zmianą tematu. - Przypuszczamy, że Anthony ma w Meksyku szpiegów i stąd ma wiadomości. Może od tego tajemniczego Jake’a Baudina. Ale nie to jest ciekawe. Ciekawe jest, że do tego spotkania postanowił włączyć mnie. - Ale jesteś jednym z pretendentów. Musiał cię włączyć. Christian prychnięciem wyraził swoją opinię. - Albo może spotkanie wyszło od Raphaela i Anthony wiedział, że Jaclyn i tak by ci powiedziała. - Prawdopodobnie dostałbym wiadomość bezpośrednio do ludzi Raphaela, gdyby tak było. Myślę, że Anthony naprawdę dostał nowiny od swojego własnego źródła, ale nie wydaje mi się być osobą, która łatwo się dzieli. I nie sądzę, żeby również czuł się zmuszony zaprosić mnie z uczciwości. Zaprosił mnie z sobie tylko znanego powodu, ale założę się, że cokolwiek to jest, zakłada usunięcie mnie z drogi. - Więc po co iść na spotkanie? - Ponieważ chcę wiedzieć, co on robi, i chcę usłyszeć jakie ma nowiny. I ponieważ ukrywanie się nie jest w moim stylu. Gdzieś w domu zadzwonił telefon. - Czerwony telefon – odezwał się Marc i wybiegł z kuchni. A kiedy wampir biegnie, to naprawdę się porusza. Marc zniknął zanim Natalie w pełni zrejestrowała jego pierwszy krok. - Czerwony telefon? – zapytała, obracając się do Christiana.

~ 109 ~

- Naziemna linia. Tylko bardzo niewielu ma ten numer. Marc zjawił się po chwili, z telefonem w ręku. To był zwykły, bezprzewodowy telefon, taki, który mógł mieć wiele bezprzewodowych słuchawek. Marc podał go Christianowi, posyłając znaczące spojrzenie. - To Meksyk – powiedział. Brwi Christiana wystrzeliły w górę z zaskoczenia, ale odstawił kubek, wziął telefon i wyszedł z kuchni. Natalie słyszała jego ciche, milknące w korytarzu kroki, a potem nic.

***

Christian poczekał aż znalazł się bezpiecznie w piwnicy, z drzwiami zamkniętymi za sobą. Nie obchodziło go, że Marc mógł podsłuchać rozmowę; i tak wszystko mu powie. Ale nie był całkiem pewny Natalie. Pozwolił jej wczoraj uwierzyć, że brak zaufania idzie w jedną stronę. Że ufa jej, nawet jeśli ona nie ufa jemu. Ale to nie była całkiem prawda. Ufał jej na tyle, żeby wziąć ją do swojego łóżka, ale nie zaufałby jej swoim życiem, ani Marca. Jedno niewłaściwe słowo do Anthonego, albo jednego z jego wampirów, i oboje mogą być martwi. Nawet sprowadzenie jej do tego domu było ryzykiem, ale potrzeba wzięcia jej na swoje terytorium była zbyt silna, żeby ją zignorować. Usadowiwszy się w jednym z dużych krzeseł przed domową konsolą ochrony, nacisnął guzik włączenia linii telefonicznej i powiedział. - Tu Christian Duvall. - Chwileczkę – odparł nieznany męski głos. Za mniej niż minutę, zanim usłyszał ciche szuranie przekazywania sobie telefonu, odezwał się głęboki, mocno akcentowany głos. - Tu Vincent. - Lordzie Vincencie – pozdrowił Christian. – Za co honor. Vincent parsknął lekceważącym śmiechem.

~ 110 ~

- Odpuśćmy sobie te bzdury, Christianie. Rozmawiałem z Raphaelem; mówi, że wiesz, co dzieje się na moim terytorium. - Przekazałem Raphaelowi i jego ludziom wszystko, co wiem, mój panie. Ale z radością odpowiem na wszelkie pytania, jakie masz, ale poinformuję cię tylko osobiście. - Słuchaj, nie zamierzam cię oszukiwać. Ufam ci tylko dlatego, że Raphael powiedział, że jesteś okej. - Jestem wdzięczny za jego zaufanie. – Christian uświadomił sobie, że jest swoim typowym formalnym kij-w-tyłku ja, ale tym razem to wydawało się być uzasadnione. Vincent był terytorialnym lordem i kimś, kogo Christian w ogóle nie znał. Vincent powiedział, że ufa Christianowi, ale Christian nie miał powodu ufać jemu. - Więc, kto rozbił obóz na moim terytorium i co planuje? – zapytał Vincent. - Z tego, co wiem, tym kimś jest Hubert. A co do… jego specjalnością jest tworzenie dużej ilości jednorazowych wampirów. Ledwie są zdolni odbierać uczucia, kiedy z nimi kończy. Zmienia ich w potrzebie i równie szybko spala. Są mu całkowicie podlegli. Jego zwyczajnym trybem jest przytłoczenie swojego przeciwnika czystą liczbą, a potem wkroczenie, by zabijać. - I gdzie on jest? Christian był zaskoczony tym pytaniem, pokazującym, jak to miało miejsce, ignorancję Vincenta, co do własnego terytorium. Meksykański lord musiał naprawdę ufać osądowi Raphaela, skoro ujawnił coś tak rażącego. Jednak rozumiał tę zagadkę. Vincent niedawno usadowił się na tronie Lorda Meksyku, podczas gdy Hubert i jego ukryta armia była tam od wielu miesięcy, współpracując z Enrique. Vincent musiałby przejechać każdy kilometr kwadratowy całego swego terytorium – coś, co zajęłoby więcej miesięcy – by odkryć, kto tu należał, a kto nie. Było możliwe, że jedynym wampirem, o którym Vincent wiedział, że może polegać, poza swoim najbliższym kręgiem, był Raphael. - Moje ostatnie spotkanie z Hubertem odbyło się cztery miesiące temu – powiedział Vincentowi. – Odrzuciłem propozycję Mathilde, by przyłączyć się do niej w spisku przeciwko Raphaelowi na Hawajach, i zamiast tego poleciałem do San Antonio. Hubert i ja spotkaliśmy się w obozie, jaki założył przy granicy. Był sam, z wyjątkiem jego zastępcy Quentina. Krótko omówiliśmy strategię, ale jak tylko zdał sobie sprawę, że nie przybyłem tam, żeby wesprzeć jego wysiłki, stał się znacznie mniej rozmowny. Dla ~ 111 ~

mnie jednak było oczywiste, że jego obóz w pobliżu San Antonio nie był jego główną bazą operacyjną. Gdybym miał zgadywać – mówił dalej Christian – wiedząc to, co wiem jak działa Hubert i jakie typy ofiar preferuje, szukałbym jego głównego kontyngentu gdzieś bardzo daleko od miejsca, gdzie się spotkaliśmy. Nie aż tak daleko, żeby nie mógł z łatwością podróżować, ale na tyle daleko, żeby zakładać, że nie będziemy mogli go znaleźć bez rzetelnych poszukiwań. Takie gdzieś, które dostarczy mu dużą liczbę niewykształconych, zabobonnych chłopów, którzy będą z nim pracować. - Właśnie opisałeś połowę Meksyku. - To musi być gdzieś na tyle odległe, gdzie nikt nie zauważy nagłego wzrostu wampirzej populacji. - Ale zauważą rodziny, nieważne jak to będzie daleko. Spodziewałbym się uchodźców, jakiego znaku przemocy. - Dokładnie. I dlatego Hubert, kiedy zmienia ich w wampiry, bierze całe rodziny, czasami nawet dzieci. Chociaż woli raczej zabijać dzieci zamiast je zmieniać. Albo wykorzystać je dla krwi. - Jezu, dlaczego nikt wcześniej nie wyeliminował tego potwora? Christian roześmiał się bez humoru. - W Europie, mon ami, ktoś taki jak Hubert byłby oklaskiwany za swoją brutalność. - Cholera. Wciąż masz jakiś kontakt z tymi ludźmi? Christian zrozumiał, że ci ludzie są jego byłymi braćmi z Europy, i że został uhonorowany tym, że nie był już zaliczany do ich szeregu. - Nie mam żadnych wieści z Europy od śmierci Mathilde, ale nie jestem tym zaskoczony. Niepowodzenie Mathilde wstrząsnęło Hubertem, a kiedy dowiedział się, że nie zamierzam się z nim sprzymierzyć, prawdopodobnie wycofał się do jakiejś swojej twierdzy i teraz tworzy wampiry tak szybko jak potrafi. - To nie są dobre wieści. - Przykro mi, ale nie. - Ja pierdolę. W porządku. Czy twoja umowa z Raphaelem nadal jest ważna?

~ 112 ~

- Jeśli przez to masz na myśli, czy wciąż jesteśmy sojusznikami, to odpowiedź brzmi tak. - Dasz mi znać, jeśli dowiesz się czegoś więcej? - Mais oui / oczywiście, i zakładam, że ty zrobisz to samo? - Myślałem, że Anthony regularnie informuje swoich pretendentów – skomentował z zaciekawieniem Vincent. - Mniej więcej. Ale odkryłem, że jego wywiadowi trudno ufać. Wydaje się mieć faworyta na następnego lorda i ja nie jestem tą osobą. - Może faworyzować, kogo mu się podoba, ale to nie działa w ten sposób. Ktokolwiek wygra, ten rządzi. - To samo wszystkim mówię – powiedział sucho Christian. Usłyszał głosy po stronie linii Vincenta, a potem jak meksykański lord mówi, że zaraz przyjdzie. - Muszę się z tym uporać – odparł Vincent. – Będę szukał i dam ci znać, co znalazłem. Rozłączył się bez pożegnania. Christian wzruszył ramionami, bardziej niż zadowolony z tej rozmowy. Vincent był prawie w tym samym wieku, co on; na tyle stary, żeby szlifować jeszcze swoją siłę, ale na tyle młody, żeby zachować elastyczność współczesnego wieku. Będzie dobrym sąsiadem i sojusznikiem jak tylko Christian stanie się Lordem Południa. Zakładając, że można było zaufać Vincentowi w sprawie tego, co powiedział. Niestety był tylko jeden sposób, żeby mieć pewność, a do tego czasu może być już za późno.

***

- Muszę pojechać do domu i zmienić ubranie – oznajmiła Natalie, gdy dwa wampiry szykowały się do wyjazdu na noc i zabierały ją ze sobą. – Anthony zwraca uwagę na wygląd. Zauważy, jeśli pojawię się w tych samych ubraniach, które nosiłam wczoraj. Do tego, no wiesz… jestem nieświeża. Możesz podrzucić mnie po prostu do

~ 113 ~

posiadłości. Jest tam mój samochód, więc będę mogła pojechać do domu, przebrać się i wrócić. - Nie, zatrzymamy się po drodze u ciebie – nie zgodził się Christian, gdy cała trójka ruszyła do garażu. – Jak tam będziesz, powinnaś spakować się na tyle, żeby wystarczyło ci na kilka dni. Już dłużej nie jest bezpiecznie, żebyś była sama. Natalie zjeżyła się. - Od lat liczę na siebie. Nie potrzebuję… - Normalnie bym się z tobą zgodził. Ale to są niezwykle nienormalne okoliczności. Anthony nie wydaje mi się być najbardziej zrównoważonym wampirem, kiedy coś nie idzie po jego myśli, i do tego nie podoba mu się, że spędzasz czas ze mną. – Przytrzymał dla niej tylne drzwi dużego, czarnego Suburbana, podczas gdy Marc wsiadał za kierownicę. - Jestem tego świadoma – warknęła Natalie, ostrożnie podciągając spódnicę, żeby wspiąć się na czarne siedzenie bez błyskania ciałem przed Christianem. Nie podobało jej się jak wszedł i zaczął dyktować jej życiem. Ale jeszcze bardziej nie podobała jej się nowo odkryta uwaga Anthonego, nie wspominając o tym, co może się stać, gdy odkryje, że była świadkiem śmierci Noriegi. Nie była aż tak krótkowzroczna, żeby zrezygnować z ochrony, jaką proponował Christian. A do tego były jeszcze te pocałunki. Chciała ich więcej i cokolwiek za nimi szło. Ale to nie znaczyło, że musi ustąpić na każdy jego kaprys. Przynajmniej nie bez walki. Niestety, Christian nie walczył. Nie rozłościł się ani nie odwarknął na nią. Po prostu stał w otwartych drzwiach SUV-a, przyglądając jej się cierpliwie, jakby miał cały czas świata, żeby czekać na szaloną damę, by nabrała rozsądku. Łajdak. Nie był ani trochę zabawny, żeby się z nim sprzeczać. - Świetnie – powiedziała w końcu. – Wiesz co, nie jestem tak całkowicie autodestrukcyjna. Christian uśmiechnął się nagle i to było tak, jakby wzeszło słońce. - Możesz dzisiaj pracować w biurze Jaclyn? – zapytał, gdy wsiadł za nią. - Pewnie, ale co jej powiem? – Przesunęła się po skórzanej kanapie, żeby zrobić mu miejsce. Którego trochę było potrzeba, ponieważ Christian był bardzo dużym facetem. - Nic nie musisz jej mówić. Ona rozumie więcej niż myślisz i nie lubi Anthonego.

~ 114 ~

Natalie skinęła głową. Wiedziała to. To była jedna z irytujących przywar Anthonego, że nigdy nie zdołał zjednać się z Jaclyn. Zaczęła podawać Marcowi swój adres, ale on już wprowadzał go do nawigacji. W pewnym momencie, Christian sprawdził ją na tyle, żeby wiedzieć, gdzie mieszka. Nie była zaskoczona. Wampiry, zwłaszcza potężne wampiry, nie respektowały żadnych granic oprócz swoich własnych. Christian chciał o niej informacji, więc je zdobył. Coś tak prozaicznego jak zapytanie jej, prawdopodobnie nigdy nie przyszłoby mu do głowy. Podobała jej się pewność siebie w mężczyźnie, nawet trochę arogancji, tak długo jak to było zasłużone. Ale jeśli ona i Christian związaliby się ze sobą, będzie musiał pamiętać, że nie jest jedną z jego sług. Zmarszczyła brwi, gdy naszła ją myśl. Jeśli zwiążą się ze sobą? Dobry boże, kiedy jej myśli obrały tę szczególną drogę? Okej, tak, pragnęła go, ale związek? Obróciła się i przyglądała mu się w ciemnym wnętrzu SUV-a – jego rzeźbionemu profilowi zakłóconemu przez pojedynczy kosmyk włosów zwisający na jego czoło, zwiniętej mocy jego dużego ciała, jego pewnej siebie postawie, kiedy tak siedział z jednym ramieniem zarzuconym na oparcie siedzenia za nią. Och, kogo chciała oszukać? Do diabła, tak, chciała związku. Jedna noc, nawet trzy, z tym pięknym mężczyzną nigdy nie będzie dość. Obrócił się nagle, jego usta wygięły się w szelmowskim uśmiechu i mrugnął do niej. Natalie zarumieniła się, wdzięczna za cienie, które ukryły jej reakcję. Musiała spojrzeć gdzieś indziej, więc wyjrzała przez okno i gdy zobaczyła, że są już prawie pod jej adresem, pochyliła się do przodu. - Na lewo – powiedziała do Marca. – Taki szarawy budynek. - Rozumiem – odparł Marc. – Masz garaż? - Wiatę z tyłu. Możesz tam stanąć, kiedy nie ma tu mojego samochodu. Zakładając, że ta bestia się zmieści. Ja mam toyotę prius. - Nie sądziłem, że są legalne w Teksasie – zażartował Marc. - Upewniłam się, wierz mi. To tu, numer trzy – powiedziała, kierując nim. Marc wśliznął się dużym Suburbanem prosto w ciasne miejsce parkingowe, tak zręcznie jak to tylko było możliwe, chociaż Natalie musiała zamknąć oczy, pewna, że rozbiją się o ścianę. Obok niej Christian się roześmiał.

~ 115 ~

- Jak na kobietę, która pracuje z wampirami, masz bardzo mało wiary w nasze zdolności. - Przeważnie pracuję z liczbami – powiedziała cierpko. – W nie wierzę. I dlatego wiem, że było bardzo ciasno. Wyskoczyła z SUV-a, z kluczami w jednej ręce. Suburban zajął tak dużo miejsca, że było go tylko tyle, by wydostać się po stronie kierowcy, więc Christian wysiadł tuż za nią. Wzięła prysznic w jego domu, podczas gdy on wciąż spał, więc musiała tylko przebrać się w świeże rzeczy i zrobić makijaż. - Dajcie mi dwadzieścia minut na przebranie się i spakowanie kilku rzeczy – powiedziała, wsuwając klucz do zamka. – Pan Kawa jest tuż obok, gdybyście chcieli coś do picia – dodała. - I koszmar nadal trwa – mruknął Christian. Natalie śmiała się, gdy szła pospiesznie do sypialni, po drodze rozbierając się z ubrań. Potrzebowała pięciu minut na przeciągnięcie rzęs tuszem i ust błyszczykiem, a potem stanęła w garderobie, próbując zdecydować, co założyć dzisiaj do biura. Zwykle nosiła spódnice. Anthony lubił biznesowy wygląd, a spódnice i obcasy sprawiały, że sama dobrze się czuła, ślicznie i seksownie. Ale dzisiaj, chciała być niewidoczna. Więc założyła kremową jedwabną bluzkę i kamizelkę, do tego czarne spodnie i wykończyła wszystko parą botków do kostki na obcasie. - Podobają mi się te buty. Natalie okręciła się gwałtownie znajdując Christiana opartego o otwarte drzwi, z jedną nogą założoną na drugą, wyglądającego na bardzo nieskrępowanego i przepysznego, z ramionami skrzyżowanymi na swojej muskularnej piersi. - Przestraszyłeś mnie – powiedziała oskarżycielsko. – Nie słyszałam jak wszedłeś na górę. Wysunął rękę i wskazał na swoją pierś kciukiem. - Wampir. Cicho się poruszamy. Wiedziała to. Może wcześniej potrafiła udawać sama przed sobą, że to jest normalna praca, i że ludzie, z którymi pracuje, są tak samo normalni. Ale nie byli. Śmierć, której była świadkiem dwa dni temu, pokazała to bardzo wyraźnie. - Jestem prawie gotowa – powiedziała do niego, sięgając po żakiet. ~ 116 ~

- Musisz spakować torbę. I wziąć sukienkę na sobotnią noc. - Racja – mruknęła, wpatrując się w swoje ubrania i zastanawiając się, ile musi spakować, i jak długo jej nie będzie. Nagle zmarszczyła brwi, a potem obróciła się, żeby posłać mu pytające spojrzenie. – Sobotnia noc? - Gala wyzwania – wyjaśnił. - Ale ja nie jestem zaproszona. - Teraz jesteś. Zapraszam cię. - Nie wiem, czy mam coś stosownego na… Co ty robisz? Christian pogrzebał w jej szafie. - To jest idealne – oznajmił, trzymając suknię, którą kupiła dla kaprysu, ale nigdy nie założyła. Była krótka i seksowna. Trochę zbyt seksowna i to dlatego nigdy jej nie założyła. Miała ciemno szmaragdowy kolor, który czynił cuda z jej cerą, z jedwabiem nałożonym na satynę i z nisko opuszczonym gorsetem. Ale to nie niski gorset kazał jej trzymać ją ukrytą w swojej szafie. Tył sukni był pełnym wdzięku udrapowaniem z jedwabiu, który obnażał jej skórę prawie aż do krzywizny jej tyłka. To wyglądało wspaniale – wkładała ją więcej niż raz przed swoim lustrem – ale nigdy nie udało jej się zebrać tyle odwagi, żeby założyć ją publicznie. - Och, nie wiem, czy… – zaczęła mówić, ale przerwał jej. - Ja wiem. Będziesz najpiękniejszą kobietą na gali. – Uśmiechnął się. – Nie martw się, pozbędę się każdego niechcianego zalotnika. - A co z tymi chcianymi? – zapytała zalotnie. Jego oczy się zwęziły. - Ich też. Zachichotała na powodzenie swojego ukłucia, a potem przyjrzała się sukience. Była cudowna. I, naprawdę, jak mogła powiedzieć nie skoro stwierdził, że będzie pięknie wyglądała? - Okej – zgodziła się. – Muszę wziąć jeszcze buty. - Nie zapomnij spakować się wystarczająco na kilka dni. Jest zbyt niebezpiecznie, żebyś tu została, dopóki wyzwanie nie będzie przesądzone.

~ 117 ~

Niepokój Natalie na to, co mówił, przeważyło jej irytację na jego tendencję do wydawania rozkazów. - Niebezpiecznie? Naprawdę myślisz… - Że Anthony cię skrzywdzi? – Przyglądał jej się przez chwilę, jakby próbował zdecydować, czy powinien powiedzieć jej prawdę, jakby zastanawiał się, czy to zniesie. - Powiedz mi prawdę – zażądała. Jego usta zacisnęły się na chwilę, a potem powiedział. - Tak. - Ale on nigdy wcześniej nie zrobił niczego takiego. - I prawdopodobnie żałuje tego. Ale w końcowym rozrachunku, dla Anthonego liczy się tylko jedna osoba i to jest Anthony. Ani przez chwilę nie wierzyłem, że planuje spokojnie przenieść się do Nowego Orleanu. Rozgrywa grę, która ma zmaksymalizować jego własną moc i bogactwo po sukcesji. Tylko na razie nie wiemy, co to jest. Ale cokolwiek to jest, zepsuję mu to, a on zrobi wszystko, co konieczne, żeby się mnie pozbyć. On chce cię dla siebie… Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale mówił dalej. - … mogę to zobaczyć w sposobie, w jaki na ciebie patrzy. Pożąda cię, tak jakbyś już była jego. Może nawet przekonał sam siebie, że cię kocha, albo że ty kochasz jego. Ale jeśli wystarczająco się rozgniewa, skrzywdzi cię. Albo zatwierdzając cię dla siebie, albo żeby dobrać się do mnie. – Podszedł bliżej zmniejszając przestrzeń, przykrywając jej policzek swoją dużą dłonią. – Jesteś dla mnie ważna. Anthony to wie. Natalie patrzyła na niego, niezdolna powstrzymać się przed pochyleniem się aż jej piersi prawie go dotknęły. Jej klatka piersiowa się skurczyła, jej serce było zbyt duże na swoją przestrzeń, waliło w jej uszach aż to było wszystko, co słyszała. Christian zacisnął palce drugiej ręki wokół jej biodra, przyciągając ją tak, że między nimi nie została żadna przestrzeń, a czubki jej piersi ocierały się o jego mocno umięśniony tors. Jego spojrzenie powędrowało po całej jej twarzy, zawieszając się na jej ustach i wiedziała, że chce ją pocałować. Kiedy jego usta spotkały się z jej, jej wargi już były otwarte na powitanie. Spodziewała się, że będzie pożerana, ale zamiast tego była kuszona, jego usta pieściły jej delikatnymi, ślizgającymi pocałunkami, jego język był szybki i drażniący, dopóki nie uniosła się na palce i nie przycisnęła swoich ust do jego żądając więcej. Poczuła jego ~ 118 ~

uśmiech pod swoimi wargami, poczuła jak zmienił kąt jej głowy, a potem zanurzył się w nią głębiej, a jego język wsunął się mocno w jej usta, głaszcząc, smakując. Z zadowolonym westchnieniem Natalie zawinęła ramiona wokół jego szyi. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby pragnęła kogokolwiek tak jak pragnęła Christiana. Była go głodna. Każda jej komórka tęskniła za nim, od bólu między jej udami aż do obrzmienia jej piersi, i wszystko inne pomiędzy nimi. Ale był z nią bardzo ostrożny. Jakby była czymś kruchym, a on musiał się wstrzymywać. Nie była szczególnie doświadczona. Do diabła, nigdy nie doświadczyła mężczyzny takiego jak Christian. Ale nie zamierzała się również łamać. I nie chciała, żeby on się wstrzymywał. Śmiało zamknęła zęby na jego dolnej wardze, powstrzymując się tuż przed upuszczeniem krwi, drżąc, gdy jego warcząca odpowiedź stoczyła się w dół jej gardła, pulsując głęboko między udami, napinając jej sutki w twarde szczyty. Jego ramię zacisnęło się na jej plecach, gdy przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej. - Ostrożnie, ma chére, albo dostaniesz to, o co prosisz. - To dobrze – szepnęła gorączkowo. Albo przynajmniej chciała, żeby to było gorączkowe. Christian zakręcił palce w jej włosach i odciągnął jej głowę do tyłu, zmuszając ją, by spojrzała na niego, gdy przyglądał się jej twarzy. A potem się odsunął. - Oboje musimy zjawić się w posiadłości – powiedział. Natalie skrzywiła się na nagłą zmianę nastroju i byłaby warknęła na niego, ale on jeszcze nie skończył. - To nie jest czas – powiedział cierpliwie, przeciągając palcami w dół jej policzka i na usta. – Pierwszy raz, gdy będę się z tobą kochał, nie odbędzie się pod ścianą z moim zastępcą czekającym tylko kilka metrów dalej. Jej twarz oblała się rumieńcem zażenowania. Zapomniała o Marcu i jego wampirzym słuchu. Co ona sobie myślała? Że tu i teraz rzuci ją na łóżko? - Przepraszam – szepnęła i spróbowała odsunąć się do niego, ale jej nie puścił. - Nie przepraszaj – odparł, biorąc jej rękę i przyciskając do swojej bardzo twardej erekcji. – Pragnę cię, Natalie. Ale nie tu, nie teraz. Dzisiaj… w moim łóżku, tam gdzie należysz.

~ 119 ~

Serce Natalie biło tak mocno, że odczuwała to tak, jakby trzęsło się całe jej ciało. Puścił ją i cofnął się. - Dokończ pakowanie. Od teraz zostajesz z nami. - Od kiedy ty rządzisz? – mruknęła bardziej dla formalności, i żeby udowodnić sobie, że może mówić pomimo pożądania wstrząsającego jej kościami. Ale Christian nie widział tego w ten sposób. Zassała oddech, gdy zarzucił ramię wokół jej szyi i przytknął usta do jej ucha. - Ja zawsze rządzę, Natalie. Pamiętaj o tym za kilka godzin, kiedy będziesz krzyczała moje imię.

***

Natalie wciąż drżała na wspomnienie tego uwodzicielskiego szeptu, gdy przejechali pozostałe kilka kilometrów do posiadłości Anthonego. Christian nie musiał mówić nic więcej, ale jego oczy błyszczały, gdy wyciągnął za nią ramię na tylnym oparciu, jego palce bawiły się jej włosami i zostawiały drażniące potarcia na jej karku. - Powiedz mi coś więcej o Alonie i jego sali ćwiczeń – odezwał się po kilku minutach ciszy. Natalie chwilę zajęło skoncentrowanie się na tyle, żeby załapać znaczenie jego słów. - Natalie? – powiedział Christian. - No tak. Alon. Początkowo zaczęłam tam chodzić, ponieważ oferował późnonocne i wczesno poranne zajęcia. Godziny otwarcia bardzo dobrze grały z moim grafikiem. - Jaka jest jego dyscyplina? - Po trochu wszystkiego, jak sądzę. Ale jest rokudan w judo. - Rokudan. Szósty poziom, czarny pas – skomentował Christian. – A twój stopień? Natalie musiała przyznać sama przed sobą, że jest zaskoczona, iż wie, co znaczy rokudan, i że również pamiętał, iż ćwiczy judo. - Zrobiłam shodan, pierwszy poziom, tuż przed tym jak opuściłam Nowy Orlean. ~ 120 ~

- Jak długo ćwiczyłaś? - Od dziecka. Obaj moi starsi bracia pobierali lekcje i nalegałam, że też pójdę. - Twój ojciec pozwolił na to? Prychnęła miękko. - Tatuś odgrywał twardziela, ale byłam jego małą dziewczynką. Dostawałam to, co chciałam. Czy judo jest twoją dyscypliną? - Wśród innych – powiedział nieobecny. – Alon… to izraelskie imię. - Masz rację. Powiedział tylko, że jest byłym izraelskim wojskowym, ale podejrzewam, że był czymś więcej. Zaczął od zajęć Krav Magi jak tylko otworzył salę. To przyciągnęło mnóstwo facetów na późnonocne zajęcia. - Doskonale. Natalie nie mogła zobaczyć jego twarzy w ciemnym SUV-ie, ale w jego głosie wyraźne było podekscytowanie. - Znasz Krav Magę? – zapytała zaciekawiona. Marc parsknął śmiechem ze swojego przedniego siedzenia i zobaczyła w odpowiedzi uśmiech Christiana. - Przyjmuję to za tak – powiedziała sucho. - Marc i ja załapaliśmy to od wspólnego przyjaciela w Europie. Byłby zainteresowany spotkaniem twojego Alona – oznajmił od niechcenia Christian. - Alon nie jest mój. Jest przyjacielem. Christian wycelował zadowolone spojrzenie w jej stronę, a ona przeklęła pod nosem. Dlaczego czuła potrzebę powiedzenia mu, że Alon jest tylko przyjacielem? - Kiedy są następne zajęcia Krav Magi? Natalie myślała przez chwilę. Nie przespała całej nocy od prawie dwóch lat, pracowała z wampirami, a mimo to czasami wciąż traciła poczucie czasu. - Dzisiaj jest piątek, prawda? Christian przytaknął.

~ 121 ~

- A gala jest jutro – przypomniał jej. - To w porządku. Zaawansowane zajęcia Krav Magi odbywają się w niedzielne i środowe noce. - W takim razie pójdziemy w niedzielę. Przynosisz swój strój? - Mam tam szafkę, ale niedzielna klasa jest i tak dla mnie za trudna. Zamiast tego popatrzę sobie na was. - Zrobimy, co w naszej mocy, żeby nie przynieść ci wstydu – powiedział, ale nie brzmiał na zmartwionego tą możliwością. A dlaczego miałby? Chodził korytarzem wyglądając na wyćwiczonego w atletycznej gracji. Mogła sobie tylko wyobrazić jak wyglądał na macie. Odwróciła wzrok, gdy na widoku pojawiły się światła posiadłości, a jej ręce zacisnęły się w pięści na jej kolanach. Jakby wyczuwając jej niepokój, Christian nakrył jej pięści swoją znacznie większą dłonią, otwierając jej palce i splatając ich ręce razem. - Pójdziesz prosto do biura Jaclyn. Rozmawiałem z nią zanim wyjechaliśmy z domu i skontaktuje się z Anthonym, żeby go powiadomić, że się z nią spotykasz. Więc będzie się tego spodziewał. Natalie prawie jęknęła. Przeorganizował jej harmonogram nie konsultując się z nią, nawet nie przedyskutował z nią tej możliwości. Ale nie widziała celu mówić mu cokolwiek na ten temat. Był, kim był. Nie zmieni tego. Nie była nawet pewna, czy chciała. A poza tym, w tym przypadku, była zadowolona, że uniknie zobaczenia Anthonego. - Strażnicy Jaclyn będą tam również, oczywiście – mówił dalej Christian, najwyraźniej próbując ją uspokoić. – A jak tylko moje spotkanie z Anthonym i innymi się zacznie, dołączy do ciebie Marc. - Nie martwię się – odparła, próbując również go uspokoić. – Jak myślisz, jak długo… - Nie wiem, dopóki nie zobaczę, co Anthony zaplanował. Jeśli to będzie zwykłe spotkanie informacyjne, takie jak on twierdzi, nie więcej jak godzinę. - A jeśli to jest coś więcej? – zapytała, nagle bardziej martwiąc się o bezpieczeństwo Christiana niż o swoje. – Co jeśli to jest kolejna pułapka, jak poprzednio?

~ 122 ~

- To będę walczył. Ale nie sądzę, żeby Anthony znowu tak jawnie się odkrył. Nie dzisiaj, w każdym razie. I nie jestem pozbawiony własnych środków, chére. Marc objechał SUV-em wokół boku dużego domu posiadłości, zatrzymując się na tym samym parkingu, gdzie był zaparkowany jej samochód, pomiędzy głównym domem, a kwaterami dawnej służby. Parking był żółto rozświetloną plamą na skądinąd eleganckiej posiadłości, czymś, co Anthony dodał po tym jak przejął terytorium. To było praktyczne, ale brzydkie. - Twój telefon – zażądał Christian, a ona oddała go prawie automatycznie, krzywiąc się po fakcie. Naprawdę musiała przestać robić wszystko, co kazał. Patrzyła jak wpisuje najpierw numer swojej komórki, potem Marca, a potem dodał jej numer do swojego telefonu. Marc podał swój telefon i jej numer również tam został zapisany. Kiedy Christian zwrócił jej telefon, sprawdziła nazwę i roześmiała się głośno na to, co wpisał pod swoim własnym numerem. - Lord i Pan? – przeczytała, szybko wymazując wpis i wpisując jego imię. - To wydawało się być trafne. - Jesteś bardzo zwodniczy. - Albo przewidujący. Wybierz sobie. Natalie pozwoliła, żeby jej niegodne damy prychnięcie, dokładnie powiedziało mu, co o tym myśli. Christian przytrzymał drzwi, gdy wchodzili do budynku tą samą drogą, którą opuszczali go tamtej nocy, kiedy czekał na niego Noriega. Minąwszy kuchnię, obrali tylne schody wiodące do długiego korytarza przy biurze Jaclyn. Zobaczył Cibora na końcu korytarza i skinął mu, kiedy ochroniarz uniósł rękę w pozdrowieniu. Obróciwszy się do Natalie, potarł lekko rękami po jej przedramionach. - Pamiętaj – powiedział. – Nie opuszczaj biura Jaclyn, dopóki kogoś z tobą nie będzie. Najlepiej Marca albo Cibora. - Tak, Panie – odparła miękko, zerkając na niego spod swoich długich rzęs. Christian posłał jej zwężone spojrzenie. Była z niej mądrala. Podobało mu się to u niej, ale to nie znaczyło, że nie chciał czasami przełożyć ją przez kolano. Pomyślał o jej

~ 123 ~

ślicznie zaokrąglonej pupie wypiętej na jego kolanach, różowej od gorąca jego ręki, i lekko zmienił postawę, żeby ulżyć nagłemu naciskowi w swojej pachwinie. Coś z jego myśli musiało pokazać się na jego twarzy, ponieważ źrenice Natalie nagle się rozszerzyły aż została tylko mała obwódka czekoladowego brązu jej tęczówek na krawędziach. Bicie jej serca wystrzeliło trochę szybciej i podniósł jej rękę, żeby pocałować palce. - A bientôt / do zobaczenia, ma chére. Zarumieniła się ślicznie, a potem uwolniła rękę i ruszyła w stronę Cibora. Christian podziwiał kołysanie się jej bioder, gdy szła korytarzem. Uśmiechnął się krótko, kiedy obróciła się, żeby pomachać na pożegnanie zanim zniknęła w biurze Jaclyn. Cibor skinął ponownie do Christiana, a potem podążył za nią do środka. Wiedząc, że zapewnił jej bezpieczeństwo na tyle, na ile mogła je mieć, przynajmniej w tym miejscu, on i Marc obrócili się z powrotem w stronę schodów.

***

Natalie poszła bezpośrednio do sali konferencyjnej. Czuła się trochę głupio, ukrywając się w biurze Jaclyn, i zastanawiała się, czy może trochę nie przesadzili w całej tej sytuacji. W końcu, pracowała tuż obok biura Anthonego przez prawie dwa lata i była idealnie bezpieczna. Z drugiej strony, stał się trochę dziwny odkąd pojawił się Christian, a nie chciała, żeby Christian się o nią martwił. Musiał być na szczycie swojej gry, żeby poradzić sobie z Anthonym i innymi przeciwnikami. Więc zostanie tu, gdzie była, bezpiecznie ukryta. Przewróciła oczami na ten pomysł, nawet jeśli nie było w pobliżu nikogo, kto mógł to zobaczyć. Podeszła do dużego stołu, postawiła laptopa, a potem ruszyła do małej lodówki w kącie, żeby wziąć butelkę wody. Dla kaprysu, sprawdziła wszystkie pojemniki na krew, domyślając się, że kilka musiało być dla wampirzych gości, prawda? Ale znalazła tylko wodę. Czując się nieco rozczarowana, wzięła lodowatą butelkę do swojego stanowiska pracy, wyciągnęła krzesło, a potem zamarła. Musiała siusiu. Łazienka była po drugiej stronie korytarza. Z pewnością mogła bezpiecznie przejść przez korytarz, tłumaczyła sobie. Ale pamiętając swoje przyrzeczenie i zdeterminowana, żeby nie być jedną z tych zbyt-głupich-lasek-żeby-żyć westchnęła i poszła poszukać Cibora.

~ 124 ~

Stał w małym pokoju ochrony przed biurkiem i obejrzał się z uśmiechem. - Potrzebujesz czegoś, słodziutka? Natalie uśmiechnęła się. Cibor był takim flirciarzem, ale jego serce należało do Jaclyn. - Tylko do łazienki – powiedziała, walcząc z zakłopotaniem. To była taka całkiem naturalna potrzeba. Nic żenującego w proszeniu dużego wampira o eksportowanie cię, żeby zrobić siusiu. - Po drugiej stronie korytarza – powiedział do niej. Natalie przytaknęła. - Wiem. Mogę tylko… - Stanę w drzwiach biura. Przełknęła jęk i ruszyła. Jak obiecał, Cibor stanął w drzwiach biura i czuła jego oczy na sobie, dopóki nie zamknęły się za nią drzwi łazienki. Ignorując lustra, które potwierdziłyby tylko efekty jej nieprzespanej nocy, weszła do kabiny i zajęła się potrzebą, a potem wyszła i umyła ręce. Wciąż wycierając ręce papierowym ręcznikiem, skierowała się do wyjścia. Jej pierwszą myślą po otwarciu drzwi było, żeby poszukać Cibora. Ale jego tam nie było. A drzwi do biura były zamknięte, co również było dziwne. Spojrzała w lewo i znalazła pusty korytarz, na prawo i… stał tam Anthony, wspierany przez dwóch swoich ochroniarzy. Pospieszył do niej, z zaskoczonym wyrazem na twarzy, jakby to było nic innego jak cudowne, przypadkowe spotkanie. Zmierzył jej spodnie z szybkim grymasem niesmaku, ale uśmiechał się, kiedy podniósł wzrok do jej twarzy. - Jak zawsze ślicznie wyglądasz, moja Natalie – skłamał gładko. Wiedziała, że nie lubił, gdy zakładała spodnie, dlatego to było rzadkie. Sięgnął po jej rękę i uniósł do swoich ust. Wszystko, o czym mogła myśleć to, że Christian zrobił dziś rano to samo i jak bardzo jej się to spodobało. Ale teraz poczuła, jakby jej ręka została skażona i chciała pobiec z powrotem do łazienki i umyć ją od nowa.

~ 125 ~

- Niestety, jestem w tej chwili w drodze na spotkanie, ale ty i ja musimy porozmawiać – kontynuował Anthony, nieświadomy jej reakcji. – Powinniśmy później zjeść kolację. Tylko my dwoje. W jakimś miłym miejscu – powiedział powoli, a potem pstryknął palcami, sprawiając, że podskoczyła. – Ach. Znam idealne miejsce. Podjadę po ciebie do twojego domu o północy. Natalie była zbyt oszołomiona, żeby mówić, ale musiała. Gdzie jest Cibor? I co to było? Anthony nigdy wcześniej nie nawiązywał z nią kontaktów. Nigdy nie wymienili więcej niż słowa poza biurem, a teraz chciał zabrać ją na kolację? I co to było z tą moja Natalie? Nigdy wcześniej tego nie mówił. Jedno wiedziała na pewno. Nie chciała jeść z nim dzisiaj kolacji, ani żadnej innej nocy. Ale nie mogła mu tego powiedzieć. Nie przyjąłby tego dobrze. - Jaclyn i ja będziemy pracowały… – zaczęła mówić, ale nie pozwolił jej skończyć. - Jaclyn może obyć się bez ciebie przez kilka godzin. I nie martw się zmianą ubrania. To, co masz na sobie, będzie na dzisiaj dobre – powiedział. Tak jakby martwiła się rodzajem ubioru na ich wielką randkę. Pewnie. Musiała to powstrzymać zanim pójdzie za daleko. - Anthony, nie sądzę, żeby to było stosowne. Jesteś moim szefem i moim kuzynem. – Do diabła, może nawet wykorzystać jego sfabrykowane pokrewieństwo na swoją korzyść. – Poza tym… - Nie martw się tym, co inni pomyślą. Oboje znamy prawdę. To miało sprawić, żeby poczuła się lepiej? Miała przeczucie, że jej prawda była kolosalnie różna od jego. - Nadal jesteś moim szefem – powiedziała, rzucając zdesperowane spojrzenie na zamknięte drzwi do biura Jaclyn i zastanawiając się, gdzie jest Cibor. - Ale już niedługo. Wyzwanie wkrótce się skończy i dlatego muszę cię teraz opuścić. A tak przy okazji, Duvall będzie na spotkaniu. Jest potężnym wampirem, ale nie niezwyciężonym. A różne rzeczy mogą się zdarzyć podczas wyzwania. Mądra kobieta to zrozumie. Natalie nie mogła w to uwierzyć. Właśnie groził Christianowi, jeśli ona nie zgodzi się na… co? Zostać jego dziewczyną? Uciec z nim do Nowego Orleanu? Kiedy, do diabła, Anthony stracił swój pieprzony rozum? Patrzyła na niego z niedowierzaniem, ale jego oczy mówiły wszystko. Były twarde i błyszczące, prowokując ją, żeby ~ 126 ~

zaprzeczyła jego blefowi. Gdyby był jedyną osobą na linii, powiedziałaby mu, gdzie może sobie wsadzić swoją kolację o północy i swój związek. Ale Christian miał wejść w pułapkę i nie mając sposobu, by go ostrzec, była jedyną, która mogła powstrzymać pułapkę przed zamknięciem się. Przełknęła swój gniew i powiedziała. - Będę gotowa o północy. Uśmiechnął się szeroko. - Doskonale. Będę czekał z niecierpliwością, ale teraz muszę już lecieć. Natalie nie ociągała się, żeby patrzeć jak pędzi korytarzem niczym szczur, którym był. Pobiegła korytarzem do biura Jaclyn i otworzyła drzwi, żeby znaleźć Cibora siedzącego przy konsoli, idealnie spokojnego. Spojrzał, gdy weszła. - Hej, Natalie – powiedział. – Spotykasz się dzisiaj z Jaclyn? Każdy mięsień w jej ciele zamarzł. Anthony musiał coś zrobić Ciborowi, zmanipulował jego umysł, żeby zapomniał ostatnie pół godziny. Nie pamiętał, że już z nią rozmawiał, ani że stał w drzwiach, strzegąc jej, gdy była w łazience. Anthony mu to ukradł. Nie myślała, że to jest możliwe, ale też nigdy nie myślała o Anthonym jak o kapryśnym, zarozumiałym mężczyźnie. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad mocą, jaką miał w swoich palcach, mocą, z której mógł czerpać, jako wampirzy lord. Była głupia i teraz inni zapłacą za jej ślepotę. - Nie – powiedziała słabo do Cibora. – Po prostu przez chwilę tu popracuję. Zbyt dużo dzieje się w biurze Anthonego, a ja potrzebuję spokoju i ciszy. - Dobry interes. - A Jaclyn jest? Kiwnął radośnie. - Jest w swoim biurze. Idź. Zawsze się cieszy, kiedy cię widzi. Może już niedługo, pomyślała żałośnie. Nie raz Jaclyn odkryła, że Anthony mieszał w głowie jej ulubionego ochroniarza i to zawsze było z jej powodu. - Dzięki – odparła, próbując wyglądać normalnie i marnie zawodząc po pytającym wyrazie na twarzy Cibora. Szła korytarzem w oszołomieniu. To wszystko było nierealne. Jak to się stało, że z niezauważonej księgowej sądowej, stała się centrum ~ 127 ~

konfliktu pomiędzy dwoma potężnymi wampirami? Chciała wrócić do tego, kiedy Anthony był niczym innym jak rodzinną legendą, kiedy jej życie było ciche i spokojne, zamiast być tym wirem emocji i lęków. Zbliżyła się do biura Jaclyn, gotowa powiedzieć jej tylko to. Że idzie do domu. Jabril i jego pokręcona księgowość mogła poczekać, tak samo Anthony i jego głupia randka z kolacją, a już zwłaszcza wyzwanie terytorialne, które miała kompletnie gdzieś. I pieprzyć też Christiana… Jej myśli powędrowały i westchnęła. Nie chciała pieprzyć Christiana. No cóż, chciała, ale nie tak. Zapukała do drzwi Jaclyn, a potem je otworzyła. - Jaclyn, jesteś tu? Wampirzyca spojrzała z uśmiechem. - Natalie. Rozgościłaś się w sali konferencyjnej? Czy wszystko… – Urwała z grymasem, gdy przyjrzała się twarzy Natalie. – Co się stało? Natalie zmusiła nogi, żeby się ruszyły, żeby podeszła do krzesła, gdzie usiadła. Nie chciała mówić Jaclyn, co się stało. Będzie wściekła. Ale Jaclyn musiała wiedzieć o Ciborze i o tym, co zrobił Anthony. A resztę? Jak Anthony zaszantażował Natalie, żeby z nim wyszła, ponieważ miał urojony pomysł, że razem stąd uciekną? To był jej problem i ona musiała go rozwiązać. Ale Cibor był Jaclyn, a Jaclyn była Raphaela. Natalie nie rozumiała wszystkiego w polityce wampirów, ale tyle rozumiała. Anthony przekroczył linię. - Natalie – powiedziała twardo Jaclyn. – Przerażasz mnie. Co się stało? - To moja wina – odparła słabo Natalie. - Co? - Nie wiem tego na pewno, ale… - Po prostu wyduś to – zażądała Jaclyn, teraz już wyraźnie zmartwiona. - Myślę, że Anthony grzebał w głowie Cibora. Myślę, że… – Odwróciła wzrok, niepewna jak to powiedzieć, ale Jaclyn już była na nogach, obiegając biurko. - Powiedz mi, co się do diabła stało – warknęła zbliżając się. Natalie wstała zatrwożona i szybko wyjaśniła.

~ 128 ~

- Cibor stał w drzwiach, obserwując, kiedy poszłam do łazienki. Ale gdy wyszłam, zniknął, a czekał na mnie Anthony. Powiedział… – Zamilkła. Nie chciała powiedzieć Jaclyn o przypuszczalnej randce, ponieważ zaraz powie Christianowi, a on się wścieknie. – Anthony chciał porozmawiać ze mną, a kiedy skończył i wróciłam do twojego biura… był tam Cibor i zachowywał się tak, jakby po prostu pierwszy raz dzisiaj mnie widział. Mina Jaclyn, która z każdym słowem Natalie stawała się coraz bardziej ponura, teraz zmieniła się w absolutnie przerażającą. Okręciła się do drzwi, kły miała obnażone, oczy błyszczały, gdy z szarpnięciem otworzyła drzwi. - Zabiję go – syknęła. Natalie skuliła się. - Przepraszam – szepnęła, ale Jaclyn już zniknęła. Natalie poszła dużo wolniej. Nie miała nadziei dotrzymać kroku wampirzej szybkości, nawet gdyby chciała. A nie chciała. Może lepiej by było, gdyby po prostu unikała Jaclyn i Cibora do końca życia. Żadne z nich nie byłoby zmuszone widzieć jej. Nie po tym jak zwaliła to wszystko na ich głowy, nawet jeśli to nie było zamierzone. To nie była jej wina, że Anthony nagle dostał obsesji na jej punkcie, ale nie powinna była pozwolić Christianowi namówić się, żeby włączyli w to Jaclyn i Cibora. Poszła prosto do sali konferencyjnej, zdeterminowana zebrać swoje rzeczy i iść do domu. W każdym razie powinna tam zostać, powinna nigdy nie pozwolić Christianowi przekonać się, żeby przyszła do biura. Nie musiała tu być. Mogła pracować wszędzie. Część niej uznała, że próbuje znaleźć sposób, by uniknąć zobaczenia się z Christianem, uniknąć powiedzenia mu o jej randce z Anthonym. Nawet nie będzie słuchał jej argumentów, dlaczego powinna z nim pójść i skończyć z tym. To był tylko jeden raz. Pójdzie z Anthonym, skoro wyszedł z tą propozycją, a potem delikatnie oznajmi mu, że nie jest zainteresowana. Może jego duma zostanie ukłuta, ale wkrótce znowu będzie w Nowym Orleanie, a tam jest mnóstwo kobiet, które będą zachwycone jego uwagą. Christian obstawał, że jest w niebezpieczeństwie ze strony Anthonego, ale tak naprawdę nie kupowała tego. Czekał dwa lata, żeby podjąć z nią grę, i prawdopodobnie czekałby jeszcze dłużej, gdyby nie zobaczył jak flirtuje z Christianem w jego biurze. Jednak sbsolutnie wierzyła, że skrzywdzi Christiana. Anthony nienawidził go z powodów, które szły daleko poza nią. Była dość atrakcyjna, ale na miłość boską nie była Heleną Trojańską.

~ 129 ~

Z drugiej strony, Christian zniszczył plan Anthonego na wynik wyzwania. To tak naprawdę go wkurzyło. Szczerze mówiąc, myślała, że jego zainteresowanie nią mogło być spowodowane pragnieniem wygrania jej od Christiana. Ta myśl była meritum sprawy. Nie była wielką namiętnością jego życia, była rzeczą. Rzeczą, której pragnął Christian i dlatego Anthony zamierzał mu ją odebrać. Byłoby jeszcze pikantniej, gdyby Christian odkrył, że wyszła z Anthonym, żeby go chronić. Natalie niemal głośno jęknęła na myśl o powiedzeniu tego Christianowi. Nie znała go jeszcze aż tak dobrze, ale wiedziała, że będzie wściekły. Nie tylko na Anthonego, ale na nią za wejście w ten plan. Ale podczas, gdy była niechętna mu o tym powiedzieć, z każdą minutą była coraz bardziej pewna, że robi właściwie. Co znaczyło, że musiała wynieść się stąd zanim wróci Christian. Jeśli Anthony miał na nią oko, chciałaby go widzieć, kiedy dowie się, że poszła do domu, i że nie pobiegła do Christiana szukać pomocy. Szła korytarzem do sali konferencyjnej, gdzie zostawiła swoje rzeczy i zauważyła Jaclyn i Cibora stojących przy jego biurku. Jaclyn miała zarzucone ramiona wokół dużo większego wampira, a jego głowa była opuszczona i dotykała jej. Oczy Cibora były zamknięte, podczas gdy Jaclyn coś mamrotała, jej policzki były mokre od różowych łez. Serce Natalie zabolało od winy. To by się nie stało, gdyby Anthony nie przyszedł jej szukać. Spuściła głowę i poszła zabrać swoją torebkę i laptopa. Wycofawszy się do drzwi, spojrzała na dwa wampiry. Ale oni byli całkowicie owinięci wokół siebie i nie zwracali na nią uwagi. Ruszyła do drzwi na korytarz, nie patrząc na lewo i prawo, nie zwracając na siebie żadnej uwagi. Jak tylko znalazła się na korytarzu, podążyła prosto do tylnych schodów i w dół do kuchni, a potem na parking do jej małego samochodu. Trzęsła się, gdy wsiadła do środka i zamknęła drzwi, jej palce drżały, kiedy wkładała kluczyk i zapalała silnik. Mówiła sobie, że to chłodna nocna temperatura wywołała jej dreszcze. Że jej samochód zbyt długo stał na parkingu i zagnieździł się w nim chłód. Wyciągnęła rękę i włączyła ogrzewanie, ale nie pomogło. Nic. Ruszyła, przejechała obok budki strażniczej, pomachała im radośnie w pozdrowieniu, a potem skręciła na drogę do swojego domu. Wiedziała, co musi zrobić. Christian będzie zdenerwowany, ale zrozumie, powiedziała sobie. Jak tylko będzie miała szansę wyjaśnić. Zrozumie.

*** ~ 130 ~

- Jak tylko spotkanie się zacznie, chcę, żebyś wrócił do Natalie – powiedział Christian, gdy wspinali się po schodach do biura Anthonego. - Wolałbym zostać z tobą – odparł Marc, kiedy ruszyli długim korytarzem. - Anthony prawdopodobnie nie wpuści cię na spotkanie, a twój tyłek siedzący w jego poczekalni będzie bezużyteczny. - Ale będę blisko, gdybyś mnie potrzebował. - Potrafię ich przytrzymać zanim dojdziesz do mnie. - A jeśli zmówią się przeciwko tobie? Co, jeśli to jest końcowa zagrywka Anthonego? - Wierzę w to, co wcześniej powiedziałem Natalie. Po pierwsze, w stylu Anthonego nie jest bezpośrednia konfrontacja. Kiedy napadnie na mnie, będzie to z ukrycia. A po drugie, muszę być na tym spotkaniu, żeby usłyszeć to, co jak mówi, ma do powiedzenia jego wywiad, no i spróbować domyśleć się jego następnego ruchu. - Tak, Panie. - Ty też – westchnął, myśląc o przemądrzałej odpowiedzi Natalie. Marc się roześmiał. - Nie, naprawdę jesteś moim panem i mistrzem. Przeszli przez otwarte drzwi biura Anthonego, powitani podekscytowanym głosem recepcjonistki. - Dobry wieczór, Marc. – Cała była w skowronkach. Jej piersi zostały wypchnięte do przodu, gdy wyprostowała się na baczność, a jej oczy były tylko dla Marca. Christian przełknął śmiech, ale Marc wydawał się nie mieć nic przeciwko. Uśmiechnął się szeroko do, trzeba przyznać, ślicznej młodej kobiety. - MariAnn – powiedział ciepło Marc. – Jesteś cudownym widokiem tego wieczoru. - Och – szepnęła, rumieniąc się i machając ręką na jego słowa. – Czy nie jesteś słodki?

~ 131 ~

Christian przeniósł spojrzenie w stronę swojego zastępcy, zanim zwrócił się do dziewczyny. - Czy pozostali są w środku? Po raz pierwszy rzuciła na niego spojrzenie, z wyrazem zaskoczenia na twarzy, jakby wcześniej nie zauważyła, że tu jest. - Och! Tak, mój panie, sądzę, że jesteś ostatni. - Doskonale. Marc? – powiedział, przypominając swojemu zastępcy, jakie są jego rozkazy. - Będę czekał, Panie – odparł Marc, zapominając o flircie. Christian skinął raz, krótko, a potem otworzył drzwi do biura Anthonego. Pozostali trzej przeciwnicy byli już w komplecie i obrócili się jak jeden, żeby przyjrzeć mu się nieprzyjaznymi spojrzeniami. W naturze wampirów było, że generalnie byli wrodzy względem siebie nawzajem, zwłaszcza w sytuacji takiej jak ta, w trakcie wyzwania. Ale Christian nie mógł oprzeć się wrażeniu, że był tu wspólnym wrogiem, zjednoczonej siły. Tak nie powinno być. W końcu dwaj z pozostałych pretendentów byli spoza Południa. Ale w jakiś sposób, został przeobrażony w centralny punkt ich niechęci. Rozejrzał się po biurze. I nie znalazł Anthonego. Co do cholery? - Gdzie jest Anthony? – zapytał ostro. Umięśniony wampir z jasnymi włosami, którego Christian nigdy wcześniej nie spotkał, wzruszył niedbale ramionami. - Poszedł się wysrać? Powiedział, że zaraz wróci. Christian obrócił się do wyjścia, podejrzenie rozkwitło w pewność. Ale zanim doszedł do na wpół otwartych drzwi, te zostały pchnięte i zjawił się Anthony. - W końcu jesteś, Duvall – powiedział Anthony, jego szorstki głos podrażnił uszy Christiana. – Siadaj. I każ swojemu zastępcy dołączyć do nas. Christian nawet nie ukrywał swojego zaskoczenia. Ale skrył swoje podejrzenie. Anthony chciał Marca na spotkaniu? Dlaczego to zrobił? Żaden z pozostałych nie miał ze sobą wsparcia. - No? – zażądał Anthony. – Sprowadź go tutaj i siadaj.

~ 132 ~

Christian automatycznie zjeżył się na ten rozkaz. Anthony mógł być Lordem Południa – teraz, ale Christian nie był ani teraz, ani nigdy nie będzie pod jego rozkazami. Przełknął swoją irytację. Ważne było, żeby dowiedział się, co kombinuje Anthony, a jedynym sposobem, w jaki mogli to zrobić, było usiąść tu i posłuchać gadki tego skurwiela. Skoro chciał Marca na spotkaniu, skoro to było ważne, żeby zacząć, w takim razie wyglądało na to, że zostaje. Wolałby, żeby Marc strzegł Natalie, ale Cibor był więcej niż zdolny do tego, tak samo Jaclyn. Marc wciąż stał wewnątrz biura, jego oczy były na Christianie. Słyszał całą rozmowę i czekał, żeby zobaczyć, co ma robić. Christian zawołał go gestem do środka i obaj usiedli razem, zajmując krzesła wokół małego stołu konferencyjnego. Meble wyraźnie były nowe. Prawdopodobnie zastąpiły te, które Anthony zniszczył podczas swojego szału. Rozejrzawszy się wkoło, Christian zauważył kilka pustych miejsc na ścianach, ale gdybyś tego nie wiedział, uważałbyś, że to miejsce tak właśnie wyglądało i nigdy nie zgadłbyś, że było zniszczone zaledwie dwa dni temu. Anthony obszedł wkoło i usiadł za biurkiem, posyłając wszystkim cierpkie spojrzenie, jakby mu się narzucali i to nie on był tym, który zwołał to cholerne spotkanie. - Więc, jesteśmy wszyscy. Chciałbym wiedzieć dlaczego. – Ten sam jasnowłosy wampir odsunął się z krzesłem od stołu i rzucił nieprzyjazne spojrzenie w stronę Anthonego. Christian uznał to za dość odświeżające. Anthony zmarszczył się groźnie na lekceważący ton wampira. - Już ci mówiłem, Weiss. Dostałem wiadomości z wywiadu odnośnie sytuacji Huberta. Robię to z uprzejmości, więc zamknij się i słuchaj. A więc to był Marcel Weiss, pomyślał Christian. Pretendent ze Środkowego Zachodu. Był jednym z ludzi Klemensa, który uciekł z Chicago po tym Aden objął rządy. Pozornie, nie wydawał się być na tyle potężny, żeby rządzić Południem, ale pozornie Christian też nie. Obaj ukrywali swoją prawdziwą siłę, wiedząc, że mogą stanąć jeden naprzeciw drugiego podczas wyzwania. A mądry wampir uczył się chronić to, co wnosił do walki. Jedyną odpowiedzią Weissa było warknięcie w stronę Anthonego, po czym odchylił się na swoje krzesło i udawał znudzonego. - W takim razie, w porządku – zachrypiał Anthony. – Scoville – powiedział, zwracając się do jedynego wampira w tym pokoju, który był jednym z jego własnych ~ 133 ~

dzieci. Jedynym z jego, który został w tym wyzwaniu, teraz kiedy Noriega zginął. – Może przedstawisz to, czego się dowiedzieliśmy, a potem odpowiem na pytania. - Tak, mój panie – zgodził się potulnie Scoville. Służalcza odpowiedź nie była całkowitym zaskoczeniem. Anthony był Ojcem Scovilla, a ten rodzaj posłuszeństwa był ściśle związany z mózgiem wampira. Ale to wiele mówiło o niepewności Anthonego, który żądał takiej pokory od swoich ludzi. Tak różne od relacji, jaką Christian cieszył się z Markiem. - Z oczywistych powodów, Lord Anthony na szpiegów w całym Meksyku – oznajmił Scoville. – Większość z nich było na miejscu na długo przedtem jak Vincent przejął rządy. Ale z tą nową europejską inwazją, ich raporty nabrały jeszcze większej pilności. Vincent ma zamiar zdemaskować każdego z europejskich sojuszników Enrique, którzy wciąż mogą czaić się w Meksyku, ale nie ma luksusu skupienia całej swojej uwagi w tym kierunku. Niektórzy zwolennicy Enrique wciąż kwestionują nowo wygrane rządy Vincenta na terytorium i również te wyzwania musi odłożyć. My, z drugiej strony, nie może pozwolić sobie ignorować, co Europejczycy mogą zrobić, a siatka Lorda Anthonego wewnątrz Meksyku okazała się być nieoceniona. Christian nie mógł uwierzyć w ilość rażącego pochlebstwa w recytacji Scovilla. Czy Anthony wymagał, żeby przez cały czas głaskano jego wybujałe ego? Czy to było przedstawienie wymierzone tylko w tę konkretną publiczność. - W szczególności – mówił dalej Scoville – mamy szpiega umieszczonego bardzo blisko Huberta, a on nam powiedział, że Hubert zaatakuje raczej wcześniej niż później. Hubert myśli skorzystać z rozproszenia Vincenta, tak samo jak z wszechobecnego zamieszania na kontynencie w sprawie tego, co naprawdę wydarzyło się na Hawajach z Lordem Raphaelem. - Raphael powinien podzielić się szczegółami o tym, co się wydarzyło. W końcu pokonał swoich wrogów. Nie ma powodu… – zaczął mówić Weiss, ale wtrącił się Anthony. - Daruj sobie, Weiss. To się nigdy nie stanie. Raphael robi wszystko po swojemu i do diabła z resztą nas. Christian wymienił spojrzenie z Markiem na jadowity ton Anthonego. Nie sądził, żeby ocena Raphaela była całkiem sprawiedliwa. Ale uznał za intrygujące, że im więcej czasu spędzał w towarzystwie Anthonego, tym bardziej uświadamiał sobie jak bardzo lord Południa nie lubił Raphaela. Może nawet więcej niż nie lubił. Czy ich relacje zawsze wyglądały w ten sposób? Nie był osamotniony w przypuszczeniach, że Raphael ~ 134 ~

i Anthony byli, jeśli nie przyjaciółmi, to przynajmniej przyjaźni względem siebie. Z jakiego innego powodu Raphael wspierałby rządy Anthonego nad Południem? Zaczynało wyglądać na to, że Raphael wybrał Anthonego nie dlatego, że go szanował, ale wręcz odwrotnie. Chciał kogoś, kogo mógłby kontrolować na swojej południowej granicy, a Anthony był na tyle słaby, żeby pasować do tego profilu. Christian nie lubił Anthonego, ale musiał przyznać, gdzie uraza wampirzego lorda do Raphaela zaczynała nabierać sensu. Wampir siedzący po lewej stronie Christiana wypuścił niecierpliwe sapnięcie. - Chciałbym wiedzieć, dlaczego Hubert w ogóle rusza na Południe – powiedział, z silnie akcentowanym angielskim. – Dlaczego nie wykorzystać bałaganu, jaki stworzył Vincent w Meksyku, kiedy zabił Enrique, i zamiast tego zawładnąć tym terytorium? To musiał być Stefano Barranza. Informacje Marca określały go, jako bliskiego współpracownika nieżyjącego już Enrique, więc miało sens, że nie był zadowolony z rządów Vincenta. Jednak to było po prostu głupie, udawać, że Vincent nie jest wystarczająco potężny, żeby bronić swojego terytorium, czy też, że Enrique nie zasłużył na śmierć. W ocenie Christiana, Vincent zrobił światu i, w szczególności wampirom, wielką przysługę, zabijając skorumpowanego lorda. - Hubert wziął na cel to, co uważa za najsłabsze terytorium – powiedział cicho Christian. – Mathilde miała wyeliminować Raphaela, co osłabiłoby Anthonego. Anthony zjeżył się na umniejszenie jego mocy, ale nie zakwestionował rozumowania Christiana. A Christian miał gdzieś, że obraża Anthonego i mówił dalej. - Co do Vincenta, był zastępcą Enrique przez więcej niż wiek i to była pozycja, którą sobie wywalczył swoją nadprzeciętną siłą. I nie zapominajmy, że Vincent wygrał terytorium pokonując Enrique w otwartym wyzwaniu. Jest o wiele trudniejszym przeciwnikiem, a Hubert lubi wygrywać. - Cóż, ja ze swojej strony chciałbym zobaczyć niezależne Południe – warknął przewidywalnie Weiss. – Raphael ma już zbyt dużą władzę. – A będąc uciekającym przed Adenem wampirem, to nie było zaskakujące. W końcu Aden stał się zagorzałym sojusznikiem Raphaela. To, co zadziwiało Christiana to, odkładając nienawiść i urazy na bok, że wydawał się być jedynym wampirem w tym pokoju, który doceniał geniusz stworzenia sojuszu Ameryki Północnej przez Raphaela. Z tych okruchów, które był w stanie połączyć ze sobą, wywnioskował, że ten sojusz, który pokrzyżował plany Mathilde, trwał ~ 135 ~

wystarczająco długo, by uwolnić Raphaela i obronić jego terytorium. Christian również był tu jedynym, który naprawdę rozumiał, jakie byłoby życie, gdyby Huberowi powiodło się zakorzenienie na tym kontynencie. Mathilde nie było, ale byli inni, którzy podążyliby w ślady Huberta, gdyby mu się udało, a każdy wampir w Ameryce Północnej zapłaciłby cenę. To był olbrzymi kontynent. Wojny nigdy by się nie skończyły. - Hubert jest tylko jednym wampirem – wychrypiał Anthony. – Może być pokonany jak każdy inny, więc dlatego tu jesteśmy. - W takim razie proponujesz nam wszystkim, żebyśmy razem współdziałali? – zapytał Christian. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał. Weiss prychnięciem wyraził swoją opinię. - Jesteśmy wampirami, a to jest rywalizacja, a nie grupa wsparcia. Anthony skinął głową na potwierdzenie. - Nic nie proponuję. Po prostu wykonuję swoje obowiązki, jako Lord Południa, żeby ułatwić wyzwanie i zapewnić najlepszy wynik. Christian zdołał nie przewrócić oczami z obrzydzeniem. Co za strata czasu. Musiał popchnąć to spotkanie do przodu i wrócić do Natalie. - Masz jakąś konkretną wiedzę o miejscu pobytu Huberta? W końcu, to nie są żadne nowiny dla któregokolwiek z nas, że Hubert ma zakusy na to terytorium. Usta Anthonego zacisnęły się z irytacji. - Nie każdy jest wtajemniczony w spiski swoich europejskich kuzynów – powiedział dobitnie. – Może ty masz jakieś informacje, którymi się podzielisz? Usta Christiana wygięły się w uśmiechu. - Wiem tyle. Kiedy zjawi się Hubert, nadejdzie z siłą, z armią za swoimi plecami. Jeśli masz nadzieję utrzymać przed nim terytorium, zrobilibyśmy lepiej, gdybyśmy skoordynowali nasze wysiłki. Scoville wydawał się kiwnąć na jego argumenty i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ostre spojrzenie od Anthonego zamroziło cokolwiek chciał powiedzieć. - Będę miał to na uwadze – zakpił Anthony. – I, oczywiście, nadal będę dzielił się każdą informacją, jaką otrzymam. Jeszcze jakieś pytania? ~ 136 ~

Christian nie mógł sobie wyobrazić, jakie pytania mogły być możliwe, kiedy nic nowego nie zostało odkryte. Znowu musiał zastanowić się nad tym, jaki był cel tego spotkania. Wstał, żeby wyjść, ale Anthony zatrzymał go uniesioną ręką. - Zostań na chwilę, Duvall – powiedział, sprawiając, że to zabrzmiało bardziej jak rozkaz, a nie prośba. Christian zastanowił się, czy nie powiedzieć mu, że może to wsadzić sobie w dupę, ale przyszło mu na myśl, że motyw Anthonego, dla którego zaprosił go na to spotkanie, w końcu zostanie ujawniony. Skinął na Marca, że ma wyjść z innymi, a potem zwlekał, dopóki Scoville, który wychodził ostatni, nie zamknął za sobą drzwi. - Nie lubię cię – powiedział zwyczajnie Anthony, zajmując pozycję za biurkiem z obiema rękami na biodrach. Christian przechylił lekceważąco głowę na bok. Czyżby miało go obchodzić, czy Anthony go lubi czy nie? - Jesteś zły dla Południa i zły dla kontynentu. Christian patrzył na Anthonego i czekał. - Jako Lord Południa, proszę cię o opuszczenie mojego terytorium. Christian omal głośno się nie roześmiał. Poważnie? Czyżby myślał, że to zadziała? - Żałuję, Anthony – odparł, celowo pomijając tytuł lorda – ale oddałeś władzę, kiedy głosiłeś swoją rezygnację. Od kiedy ogłoszono wyzwanie, udzieliłeś terytorialnego wstępu każdemu i wszystkim pretendentom, dopóki nie zostanie ono zakończone. - Wyzwanie nie jest jeszcze ogłoszone – warknął Anthony. – Dopiero w ten weekend. - Pozwolę sobie być innego zdania – odparł Christian, zauważając wyraźne oznaki rosnącej wściekłości Anthonego. – To ty nieoficjalnie otworzyłeś wyzwanie, kiedy posłałeś biednego Noriegę, żeby mnie zaatakował. Powiedz mi – kontynuował, robiąc krok bliżej do wściekłego lorda. – Naprawdę wierzyłeś, że może mnie pokonać? Jesteś aż tak ślepy? Czy też był tylko ofiarą, żeby zewrzeć szyki? By zyskać wsparcie dla któregokolwiek z twoich dzieci, które naprawdę miało po tobie dziedziczyć? - Nie wiesz, o czym mówisz – warknął Anthony. – To była decyzja Noriegi, ja nie… ~ 137 ~

Christian przechylił głowę w nagłym zrozumieniu. - To także nie jest Scoville, prawda? Jest jedynym z twoich dzieci, który został w otwartej rywalizacji, ale jest tylko następnym figurantem. Więc, kto to jest, Anthony? I jak spodziewasz się, że wygra, skoro jest zbyt słaby, żeby nawet uczestniczyć w rywalizacji? - Wynoś się z mojego biura, ty zagraniczny uliczniku. Zobaczymy, kto zatriumfuje, a kto nie – zawarczał. Christian zlekceważyłby jego słowa, jako puste pozory, ale w oczach starszego wampira pojawił się błysk, ślad zwycięstwa w kpinie, którą wycelował w stronę Christiana. To wywołało u niego bardzo złe przeczucie, a kiedy zbadał źródło tej niegodziwości, mógł znaleźć tylko jedną przyczynę. Natalie. Obrócił się i wyszedł z biura bez słowa, zabierając po drodze Marca. Poczekał aż znalazł się na korytarzu, a potem wyjął telefon i wybrał numer Natalie. - Prosto na pocztę głosową – powiedział z napięciem, kierując się do schodów i biura Jaclyn. Marc szedł za nim, z własnym telefonem w ręce. - Cibor również nie odpowiada – odparł i Christian zmusił się, żeby nie pobiec do biura Jaclyn, nie dać Anthonemu satysfakcji. Ale cztery wampiry, które próbowały zablokować jego drogę, to już była inna sprawa. Christian zwolnił i zatrzymał się. Nie rozpoznał żadnego z nich, dopóki piąty wampir nie przepchnął się do przodu. - Czekaj – rozkazał cicho Markowi, gdy rozpoznał piątego wampira. – Scoville – odezwał się. – Naprawdę nie mam na to czasu. Scoville nic nie powiedział, tylko ustawił się przed grupą, zajmując pozycję krok dalej od pozostałych, by wyraźnie pokazać, że stoi o własnych siłach. - Więc dzisiaj ty zostałeś poświęcony? – zapytał go Christian. Na zewnątrz był spokojny, ale w środku wściekał się z opóźnienia. To musiała być kolejna intryga Anthonego, tyle tylko, że Christian nie mógł uwierzyć, żeby zdołał ujarzmić Cibora, a jeszcze mniej Jaclyn. Nie mógł nawet uwierzyć, ze Anthony miał na tyle jaja, żeby spróbować, biorąc pod uwagę, że Jaclyn i wszyscy jej ludzie należeli do Raphaela.

~ 138 ~

Odsunął te myśli na bok. W tej chwili, nie miało znaczenia, co wydarzyło się w biurze Jaclyn. Co się liczyło, to wampir przed nim, który nie miał żadnej nadziei na pokonanie Christiana. Tak było, ponieważ Christian pozwolił sobie na rozproszenie, że trafił w dziesiątkę. A to nie pomoże również Natalie. - Poświęcony? – powtórzył Scoville z pytającym grymasem. Christian wzruszył ramionami. - Noriega był pierwszy. Anthony wysłał go przeciwko mnie wiedząc, że umrze. Dzisiaj, jesteś ty. - Lord Anthony nigdzie nie posyłał Noriegi; zamordowałeś go. Christian potrząsnął niecierpliwie głową. - Dobrze wiesz jak było. Albo powinieneś wiedzieć. – Wypuścił ułamek swojej prawdziwej mocy, dość dla drugiego wampira, żeby dobrze go posmakował. – Dlaczego miałbym tracić czas wyzywając kogoś takiego jak Noriega? – zapytał. Oczy Scovilla rozszerzyły się na krótko, w automatycznej odpowiedzi, która była poza jego kontrolą. - Noriega nie miał interesu w otwarciu wyzwania – kontynuował Christian. – Znałeś go. Wiesz, że mam rację. - Noriega był bystry i miał przyjaciół. Nie stanąłby naprzeciw ciebie sam. - To prawda. Ale żaden nich nie miał takiej mocy, żeby go wesprzeć. Był poza swoją ligą. - Lord Anthony… - Anthony nakręcił go i wysłał, żeby walczył ze mną – warknął Christian. Nadszedł czas skończyć z tym. – Nie zastanawiałeś się dlaczego? Nie sądzisz, że powinieneś to wiedzieć zanim staniesz się najnowszym martwym pionkiem w jego grze? Scoville zmarszczył brwi, wątpliwość pokazała się na jego twarzy. - Dlaczego mi to mówisz? - Ponieważ już niedługo będę rządził tym terytorium i nie chcę na darmo niszczyć wampirzych żyć.

~ 139 ~

Drugi wampir zapatrzył się w niego, najwyraźniej wahając się, ale jeszcze nie będąc gotowy przeciwstawić się życzeniom swojego Pana. - Zabiję cię – ostrzegł go Christian. – Nawet ci pozostali nie będą w stanie mnie powstrzymać. A więc, zapytaj sam siebie… kto zyska na twojej śmierci? Anthony ewidentnie chce, żeby jednemu z jego się powiodło. Ale kto to jest? Bo nie ty. Ty będziesz martwy. Christian zobaczył jak niepożądana świadomość ujawnia się na twarzy Scovilla, za którą szybko nastąpiła zdrada, a potem gniew. Skrzywił się na Christiana, obwiniając posłańca. Ale ostatecznie, był mądrzejszy niż Noriega. - Niech cię szlag – szepnął ostro Scoville. A potem obrócił się na pięcie, ruchem głowy rozkazując swoim poplecznikom pójść za nim. Christian nie marnował czasu patrząc jak obchodzą. Z milczącym rozkazem do Marca, przebiegł końcowy dystans do biura Jaclyn, pchnął drzwi i rozejrzał się wokół gorączkowo. W pustym biurze dzwonił telefon. Gdzie do diabła wszyscy byli? Pobiegł do sali konferencyjnej, gdzie powinna siedzieć Natalie, ale również była pusta. - À la fin – mruknął. Dość! Zebrał swoje moce, zamknął oczy i skoncentrował, przeszukując każdy pokój, szukając… kogokolwiek. Musiał ktoś być, ktoś, kto będzie wiedział, co się do cholery dzieje. - Christian – odezwał się Marc, ale Christian uciszył go gestem dłoni, a potem otworzył oczy i ruszył do przodu. - Dwa wampiry, boczne biuro – powiedział i poszedł korytarzem. Biuro należał do Jaclyn, a obraz, jaki otrzymał, był wystarczając wyraźny, żeby wiedzieć, że tam była. Christian doszedł do zamkniętych drzwi biura Jaclyn i pchnął je aż się otworzyły, nie przejmując się pukaniem. Była w środku i nie była zadowolona. Podbiegła z miejsca, gdzie siedziała z Ciborem, z obnażonymi kłami, rękami z wysuniętymi pazurami, gotowa do obrony swojego ochroniarza, który siedział na kanapie, z zamkniętymi oczami, głową opartą o poduszki. Christian cofnął się, unosząc ręce w uspokajającym geście. - Jaclyn – powiedział cicho. – To ja, Christian Duvall.

~ 140 ~

Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, jej oczy błyszczały na czerwono ze złotą obwódką, a niski warkot dudnił w jej piersi, gdy zaciskała i rozluźniała swoje pięści. A potem, jakby wyłączono światło, jej kły się schowały, rozsądek wrócił do oczu i wyprostowała się, żeby wciągnąć głęboki oddech. - Christian. – Brzmiała na o wiele bardziej wyczerpaną niż powinna być. A Jaclyn miała znaczącą moc. - Co tu się, do diabła, dzieje? – Zmusił się do spokoju i opanowania, chociaż chciał nią potrząsnąć i wydobyć prawdę. – Gdzie jest Natalie? – zapytał, wyrażając swój największy niepokój. - Anthony – odparła, warkot wrócił do jej głosu. – Ośmielił się… – Wciągnęła następny wdech, czyniąc widoczny wysiłek, żeby racjonalnie myśleć i odpowiedzieć na jego pytanie. – Umieścił przymus w głowie Cibora, żeby zostać sam na sam z Natalie. - Ma Natalie? – Christian doświadczył emocji, która była niemal dla niego obca. Prawdziwy strach. Jaclyn potrząsnęła głową, wyglądając na zagubioną. - Ona wyszła – powiedziała powoli, jakby zmuszała swój mózg do przypomnienia sobie, co widziała. – Byłam z Ciborem, ale… pamiętam jak mówiła, że jej przykro, a potem zebrała swoje rzeczy. – Spojrzała na Christiana. – Przykro za co? - Dowiem się tego. Dzwoniłaś do Raphaela? - On zadzwonił do mnie. Już jest w drodze tutaj na wyzwanie i powiedział, że zajmie się tym, kiedy tu dotrze. - Będzie musiał stanąć w kolejce. – Christian okręcił się, ale zatrzymał go głos Jaclyn. - Raphael chce do tego Anthonego, Christianie. Jeśli zrobił coś Natalie, nie możesz go zabić. Christian obrócił się i napotkał zmartwione spojrzenie Jaclyn. - Jeśli coś zrobił – powtórzył, ale nie mógł dokończyć myśli. Szanował Raphaela, ale jeśli Anthony tylko dotknie Natalie, będzie martwy przed świtem. – Powiedz Raphaelowi, że spróbuję mu zostawić Anthonego żywego. Ale niczego nie gwarantuję. Przytaknęła.

~ 141 ~

- Ona obwinia siebie za to wszystko, Christianie. Musi zrozumieć, że to nie jej wina. - Och, upewnię się, co do tego – powiedział ponuro. – Dopilnuję, że zrozumie mnóstwo rzeczy.

***

Natalie włożyła ostatni talerz do zmywarki i zamknęła drzwiczki. Nie wiedziała, dlaczego się tym przejmuje. Jej żołądek był tak zaciśnięty, że nie była w stanie jeść. I wątpiła, żeby było choć trochę lepiej. Próbowała rozproszyć się pracą, ale jej umysł wciąż wracał do nadchodzącej konfrontacji z Anthonym. Ich randką. Nie powiedział dokąd pójdą, ani co to było to jego idealne miejsce, ale nie sądziła, żeby była zdolna przełknąć coś więcej niż filiżankę herbaty, albo kieliszek wina. Albo może po prostu chluśnie tym w jego twarz i odwołają to wszystko. Sposób, w jaki się teraz czuła, sprawiał, że zdecydowanie bardziej możliwe były wymioty. Zmusiła się do wspięcia po schodach do sypialni. Nie miała zamiaru stroić się na tę randkę, ale musiała się ubrać. Weszła do sypialni i rozejrzała się bezcelowo, a potem przecięła sypialnię i stanęła przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała okropnie. To robił stres z człowiekiem. Nie cierpiała pomysłu spędzenia choćby godziny z Anthonym, ale jeszcze bardziej nienawidziła tego, co mógłby zrobić, gdyby odmówiła. Już skrzywdził Cibora, a przez to Jaclyn. A co z jej rodziną? Anthony był wystarczająco małostkowy, żeby ich sprzątnąć, tylko dlatego, że z nim nie poszła. Co przypomniało jej. Musiała zadzwonić do rodziców, tak dla bezpieczeństwa. Chwyciła telefon i nacisnęła szybkie wybieranie, a potem słuchała jak dzwoni. Część niej chciała, żeby odebrała automatyczna sekretarka. O wiele łatwiej będzie zostawić wiadomość. Ale druga część chciała usłyszeć ich głosy. - Hej, dziecinko. – Słowa jej ojca potoczyły się z kajuńskim akcentem, który był o wiele mocniejszy niż jej, a im więcej czasu z nim spędzała, tym jej własny akcent stawał się silniejszy. - Hej, tatku. - Co się dzieje? Zmusiła się do śmiechu.

~ 142 ~

- Dlaczego o to pytasz? - Ponieważ znam moją Natalie. No, pogadaj ze swoim tatą. Wypuściła długi oddech. - Chciałam tylko was ostrzec… przed Anthonym. - Jeśli ten cholerny drań sprawia ci kłopoty, po prostu wróć do domu. O nic innego się nie martw. - Nie jest tak źle. Naprawdę. Ale wiesz jak on lubi bawić się w gierki. No cóż, teraz jedną odgrywa. Chodzi o faceta, z którym się spotykam… - Kto? – zażądał jej ojciec, zapominając całkowicie o Anthonym. - No już, tatku. Nie bądź wobec mnie taki opiekuńczy. - Jakby był dla mnie jakiś inny sposób, żeby być z moją własną córeczką. Natalie uśmiechnęła się i poczuła się lepiej. Jeśli była jedna rzecz, której była pewna, jedna rzecz, która nigdy się nie zmieni, to była miłość jej rodziców do niej. - To znaczy więcej niż myślisz – mruknęła, a potem wzmocniła swoją decyzję. – Ma na imię Christian… ten facet, z którym się spotykam. I przypomina mi ciebie. – Pomyślała, że chyba usłyszała lekkie prychnięcie od ojca po drugiej stronie telefonu. – W każdym razie, Anthony i Christian się nie lubią, więc Anthony udaje, że on i ja… jesteśmy razem, żeby odegrać się na Christianie. - Jeszcze czego. Te dwa słowa wymówione głębokim głosem ojca z kajuńskim akcentem, były tak doskonałe, że głośno się roześmiała. - Też to powiedziałam – odparła. – Ale wiesz jak Anthony się zachowuje. Jeśli zadzwoni do ciebie albo coś, po prostu go zignoruj. I, no wiesz, ty i mama uważajcie. - Ten stary krwiopijca mnie nie przestraszy. Nie martw się o nas. I jeśli twoja nowa sympatia jest warta twojego czasu, powie ci to samo. - Co do tego masz rację – mruknęła, a potem dodała. – Muszę iść, tatusiu. W każdej chwili spodziewam się Christiana. - Powiedz mu, co powiedziałem.

~ 143 ~

- Powiem. - I przyjedź nas odwiedzić. Twoja mama tęskni za tobą. Natalie się uśmiechnęła. Tłumaczenie… jej ojciec tęskni za nią. - Wkrótce przyjadę. A teraz muszę iść. Ucałuj ode mnie mamę. - Zrobię to. Trzymaj się, dziecinko. Kocham cię. - Ja też cię kocham, tatusiu. Do zobaczenia. Kiedy się rozłączyła, czuła się lepiej i gorzej. Lepiej, ponieważ zawsze czuła się lepiej po rozmowie ze swoim ojcem. A gorzej, ponieważ rozmowa z nim sprawiła, że zatęskniła za domem. Jej telefon zabrzęczał nową wiadomością. Zignorowała przychodzące połączenie, kiedy rozmawiała z ojcem. I zignorowała również wiadomość. Zostawiła wcześniej wiadomość Christianowi, ale od tamtej pory ignorowała wszystkie jego telefony i wiadomości. Nie miała zamiaru roztrząsać tego przez telefon. Będzie musiał poczekać aż będzie mogła porozmawiać z nim osobiście. Poza tym, już wiedziała, co powie. Nie będzie chciał, żeby wychodziła, będzie nalegał, że poradzi sobie z Anthonym. Ale nie znał Anthonego tak jak ona. Nie miała zamiaru ryzykować życia Christiana, żeby uniknąć jednej marnej randki. Odepchnąwszy się od lustra, pochyliła się pod prysznic i włączyła wodę, czekając aż będzie gorąca zanim wejdzie pod strumień. Gdy się myła, obsesyjnie myślała o tym jak wściekły będzie Christian. Jej żołądek burzył się i zastanawiała się jak wpadła tak głęboko, tak szybko. I kiedy stał się dla niej tak ważny. Gdy wyszła spod prysznica, szybko wysuszyła włosy i włożyła jakąś bieliznę, a potem zawinęła się w szlafrok i właśnie przecinała sypialnię, gdy dzwonek do drzwi sprawił, że podskoczyła. Jej spojrzenie pomknęło do zegara przy łóżku. Trochę wcześnie, ale nie niespodziewanie. Szybko przeczesując palcami włosy, przeszła obok lustra i pospieszyła w dół po schodach i do drzwi, sprawdzając szybko przez wizjer. Jej już zaciśnięty żołądek skręcił się jeszcze mocniej. Czas stawić czoła. Spojrzała jeszcze raz. Nie wyglądał na zadowolonego.

~ 144 ~

- Otwórz te pieprzone drzwi, Natalie – warknął Christian. – Słyszę twój oddech. Cholerny wampirzy słuch. Z szarpnięciem otworzyła drzwi. - Jesteś wcześniej. Christian był obrócony plecami do drzwi, jakby mówił coś do Marca, ale kiedy drzwi się otworzyły, zrobił wdzięczny obrót i teraz piorunował ją wzrokiem. - Ciebie też miło widzieć, chére. Zaproś nas. Natalie wpatrywała się w niego. Była tak nastawiona na kurs, kiedy opuszczała posiadłość, tak pewna, że robi właściwą rzecz. Ale teraz… teraz zaczynała myśleć, że działała pochopnie, że jej przeceniany intelekt był owładnięty strachem i pozwoliła mu rządzić swoimi decyzjami. To nie była ona. Zazwyczaj wszystko przemyśliwała, więc co stało się teraz? Nagle uświadomiła sobie, że dłużej już nie wie, czego chce. A Christian czekał. - Oczywiście – powiedziała w końcu. – Wchodźcie, obaj. Ale musisz mnie wysłuchać – dodała, kiedy najpierw Marc, a potem Christian przeszli obok niej. Obróciwszy się, Christian usunął ją z drogi i zamknął drzwi, tylko po to, żeby zawisnąć nad nią, a jego ciemnoniebieskie oczy błyszczały gniewem. - Więc mów, mon ange / mój aniele. Powiedz mi, dlaczego opuściłaś biuro Jaclyn, opuściłaś posiadłość bez słowa wyjaśnienia. Dlaczego ignorowałaś moje powtarzające się telefony, żeby upewnić się, że przynajmniej jesteś cała i zdrowa. - Dzwoniłam do ciebie – warknęła. – I powiedziałam, żebyś tu przyszedł. Nie było sensu kłócić się przez telefon, kiedy to jest bardziej satysfakcjonujące twarzą w twarz! Christian uśmiechnął się. - Będziemy się kłócić, chére? O co? Natalie nerwowo oblizała usta. To było to. Sądny dzień. - O tym, że dzisiaj wychodzę z Anthonym. – Jeszcze nie skończyła zdania, gdy oczy Christiana wypełniły się niebieskim ogniem i zebrała się w sobie na jego ryk. - Straciłaś swój pieprzony rozum? – warknął, głosem tak głębokim, że zadrżała podłoga.

~ 145 ~

- Nie, nie straciłam – odparła, stojąc odważnie w obliczu jego gniewu. To nie było coś, czego się nie spodziewała. – Będzie tu o północy i… - Merde! Czy masz jakiekolwiek pojęcie, co taki wampir jak Anthony może zrobić? Byłaś u Jaclyn. Widziałaś, co zrobił Ciborowi? I wierz mi, że on… - Groził ci! – krzyknęła, nagle zmęczona byciem traktowaną jak idiotka. – Tak, wiem, co może zrobić, i tak, niech to szlag, wiem, co zrobił Ciborowi. Myślisz, że dlaczego to robię? – Zamknęła usta, powiedziawszy więcej niż planowała. Christian wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, podczas gdy ona czekała aż wybuchnie. Może tym razem na strzelanie ogniem z jego oczu albo coś podobnego. Ale on nie zrobił nic z tych rzeczy. - Ufasz mi, Natalie? Zamrugała na to nagłe pytanie, ale była tylko jedna odpowiedź. - Oczywiście, że tak. Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu na jej szybką odpowiedź, ale jego następne słowa były śmiertelnie poważne. - Chcę sprawdzić twoją głowę, żeby zobaczyć, czy twój umysł nie został zmanipulowany. Ponieważ nie mogę wymyśleć żadnego powodu, dlaczego uważasz, że potrzebuję twojej ochrony. Ach, tak. To był ten ryk, na który czekała. - No cóż, wybacz mi, o wspaniały – przeciągała sarkastycznie – za wiarę, że możesz mnie do czegokolwiek potrzebować. I, nie, nie pozwolę ci wejść w mój umysł. Jego brwi wystrzeliły do góry. - Obawiasz się, że odkryję, iż uważasz mnie za błyskotliwego i przystojnego? Sapnęła lekceważąco. - Ledwie. A teraz usiądź i posłuchaj mnie. Christian przykrył jej policzek jedną dłonią, jego kciuk poruszał się wolnymi, kojącymi ruchami po jej brodzie.

~ 146 ~

- Nie, chére. To ty posłuchaj mnie. Potrzebuję cię do wielu rzeczy, ale nie potrzebuję, żebyś chroniła mnie przed Anthonym, ani żadnym innym wampirem. To mój interes, a ja jestem bardzo dobry w moich interesach. - Ale… - Nie – powiedział, tym jednym słowem mówiąc wszystko. Był całkowicie niechętny do przedyskutowania tego. Dlaczego w ogóle myślała, że mogą odbyć racjonalną rozmowę? - On myśli, że jeśli odbierze mi ciebie, może wygrać. A jeśli nie, zmusi twój umysł do myślenia na jego sposób. Nigdy nie myl małostkowości Anthonego z głupotą. On nie ma moralności, żadnych granic, jeśli chodzi o… - Christian – powiedziała cierpliwie. - … dostanie tego, czego chce. A on chce… - Christian – powtórzyła. - … ciebie. Nie ma mowy, żeby pozwolił ci spędzić z nim chociaż pięć minut, a jeszcze mniej cały… - Zgadzam się z tobą – powiedziała stanowczo, posyłając mu swoją wersję niebieskiego ognia w spojrzeniu. - … wieczór. Co? - Boże, myślisz, że jestem taka głupia? Nigdzie nie pójdę z Anthonym. Jak myślisz, dlaczego do diabła do ciebie zadzwoniłam? Christian zmarszczył na nią brwi, ale usłyszała cichy śmiech Marca. - Przypuszczałem… – zaczął się sprzeczać, ale powstrzymała go. - Wiesz, co mówią o przypuszczeniach. Jego grymas się pogłębił, podczas gdy Marc śmiał się mocniej. Christian zerknął na swojego zastępcę, a potem z powrotem na nią. - Nie sądzę, żebym chciał wiedzieć. Okej, słucham. Powiedz mi, dlaczego tu jestem.

~ 147 ~

Wyciągnęła rękę i pogłaskała twarz Christiana, gładką na krzywiźnie jego kości policzkowych, lekko szorstką tam, gdzie jego broda miała ciemnozłoty cień. Wtulił się w jej rękę, ocierając się niczym kot. To wywołało u niej uśmiech. - Możemy najpierw usiąść? Pociągnął ją w stronę kanapy. - Chcesz trochę kawy? – zapytała niewinnie. Posłał jej zwężone spojrzenie, gdy siadał, zabierając ją ze sobą. - Bardzo śmieszne – powiedział. – A teraz powiedz mi, dlaczego tu jestem. - A nie chcesz być? - Natalie – warknął w ostrzeżeniu. - No dobrze. Przede wszystkim, myślisz, że powinieneś sprawdzić moją głowę, żeby być pewnym, że Anthony nic mi nie zrobił? Czekał na mnie na korytarzu przed biurem Jaclyn. To dlatego namieszał Ciborowi, żeby wszedł do środka i zostawił mnie samą. - Mogę sprawdzić, ale raczej nie potrzeba. Inaczej nie zadzwoniłabyś po mnie. Jej oczy się rozszerzyły. - A co, jeśli to był przymus? Jeśli chciał cię tutaj? - W takim razie zostanę Panem Południa zanim noc się skończy. Jaki masz plan? - Prosty. Wiem, że sama nie poradziłabym sobie z Anthonym i wiem, że nie wyperswadowałabym mu, żeby tutaj nie przychodził. Więc zadzwoniłam po dużych chłopców. Po was. Christian roześmiał się, kładąc wokół niej ramię i przyciągając do swojego boku. - Za samo to, dzisiaj go zabiję. Na nieszczęście, Raphael również go chce za to, co zrobił Ciborowi. Obiecałem, że poczekam do jutra aż przyjedzie, żeby to omówić. - Wyzwanie – powiedziała, zaskoczona, że zapomniała. Raphael i inni przyjadą na jutrzejszą noc wyzwania. Christian przytaknął.

~ 148 ~

- Nic tego nie zatrzyma, ale Raphael i tak by przyjechał. Anthony jest głupcem, że zadziera z tobą pod moim okiem, ale zbyt wiele razy był głupcem próbując narażać jednego z ludzi Raphaela. Jeśli Raphael jest z czegoś znany, to z lojalności do swoich. Natalie przełknęła westchnienie ulgi. Nie chciała przekłuć alfa ego Christiana, ale była zadowolona, że Raphael zajmie się Anthonym. Nie potrzebowała, żeby Christian musiał jej coś udowadniać i nie chciała, żeby ryzykował życiem. Anthony nie był tego wart. - O, mój Boże, a co z Ciborem? – zapytała zawstydzona, że nie spytała wcześniej. - W porządku. Jaclyn z nim jest. - Jaclyn prawdopodobnie mnie nienawidzi. Nigdy nie powinnam była się tam ukrywać. Nic z tego by się nie wydarzyło. Zacieśnił swoje ramię, przyciskając ją bliżej. - Oczywiście, że nie. Martwi się o ciebie. Natalie wzruszyła ramionami, niepewna czy w to wierzyć. Odwróciła wzrok, chcąc zmienić temat i zauważyła zegar w kuchni. - Muszę się ubrać! – zawołała ponaglająco, odpychając się od Christiana i wstając. – Anthony będzie tu lada chwila, a wy musicie zniknąć. Christian stanął obok niej, ale wyraźnie nie podzielał jej ponaglenia. - Ale to byłoby niegrzeczne, ma chére. Kazać Anthonemu jechać taki kawał drogi po nic? Nie marzyłbym o tym. Ścisnęła mocno jego rękę. - Myślałam, że gdzieś pójdziemy, że znikniemy zanim tu dotrze. Christian posłał jej niedowierzające spojrzenie. - Chcesz, żebym uciekał? Przed Anthonym? Wiem, że sama nie potrafisz tego ocenić, mon ange, ale on nie ma mocy, żeby mnie zabić, nawet jeśli spróbuje. Czego nie zrobi, ponieważ sam za bardzo boi się umrzeć. Natalie potarła oczy, wdzięczna, że jeszcze nie zrobiła makijażu. Chciała, żeby ta noc już się skończyła. Chciała pozbyć się Anthonego i mieć już tylko Christiana.

~ 149 ~

- Ale powiedziałeś, że nie możesz go zabić z powodu Raphaela. - Nie mogę zabić go dzisiaj, ale jak diabli upewnię się, że zrozumie, co jest moje. I co nigdy nie będzie jego. Natalie posłała mu zirytowane spojrzenie. Co to było za moje bzdura? Do nikogo nie należała. Chociaż, głęboko w jej nie feministycznym sercu, musiała przyznać, że usłyszenie jak to mówi, przyniosło jej mały dreszcz. - Muszę się ubrać – powiedziała raptownie. To była jedyna rzecz, która w tej chwili miała absolutny sens. Ubrania. – Czujcie się jak u siebie. Wiem, że nie lubisz mojej kawy, ale w lodówce jest wódka, a szafce obok zlewu jest szkocka. Szklanki są w tej samej… Zadzwonił dzwonek, zatrzymując ją w pół zdania, zastępując złość… nie strachem, ale trwogą. Wierzyła Christianowi, kiedy mówił, że może pokonać Anthonego. Ale najlepsze plany i tak dalej. Wypadki się zdarzają. Ludzie mają szczęście. Nie potrafiła wymyśleć żadnych innych banalnych zdań. Obróciła się do Christiana, który przykrył jej policzek jedną dużą ręką, jego palce wsunęły się aż w jej włosy, gdy podszedł bliżej. - Nie martw się – zapewnił ją. – Nie pozwolimy, żeby coś ci się stało. Natalie zauważyła, że Marc również wstał i teraz stoi tuż za Christianem, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. - Nie martwię się o siebie – wyznała. - W takim razie nie masz się, o co martwić. Otwórz drzwi, ale nie zapraszaj go do środka. - Czy nie powinnam najpierw się ubrać? Christian przekrzywił głowę, obejmując spojrzeniem jej potargane włosy, twarz pozbawioną makijażu i wielki szlafrok, który jasno potwierdzał jak dużo, albo jak mało, miała pod spodem. Natalie poczuła jak rumieniec rozpala jej policzki. Uśmiechnął się. - Nie, jest idealnie, tak jak jesteś. Nie uwierzyła w to, ale domyśliła się, że wie, co robi. Zaciągnęła mocniej pasek szlafroka, wciąż żałując, że zużyła czas sprzeczając się z Christianem zamiast pójść na ~ 150 ~

górę i się ubrać. Szybkie zerknięcie przez wizjer potwierdziło, że było na to już za późno. To Anthony tam stał. Wciągnąwszy głęboki wdech dla odwagi, otworzyła drzwi i była zszokowana widząc go całkiem samego. W przeciwieństwie do tego, gdy był w biurze, nie mogła sobie przypomnieć czasu, kiedy widziała go bez ochroniarza albo dwóch czających się w pobliżu. Może czekali w wielkiej limuzynie stojącej przy krawężniku. Albo może Christian miał rację, że intencje Anthonego na ten wieczór były mniej niż honorowe, czy nawet legalne. - Lordzie Anthony – powiedziała, trzymając się formalności, kiedy dygnęła i zdołała uśmiechnąć się słabo. - Natalie – odparł ciepło, ale potem dobrze jej się przyjrzał, jej twarzy bez makijażu, jej nieuczesanym włosom i jej szlafrokowi. – Jestem za wcześnie? - Anthony! – rozbrzmiał zza niej głos Christiana, a jego ramię opadło na jej barki w rażąco zaborczym geście. Ukryła swoją zaskoczoną reakcję, ale ledwie, jednak nie próbowała powstrzymać instynktu, który popchnął ją w siłę Christiana, gdy na twarzy Anthonego zapalił się gniew. - Duvall – warknął. – Co ty tu robisz? Christian nie odpowiedział na pytanie Anthonego, tylko zwrócił się do Natalie. - Ma chére, możesz pójść dotrzymać towarzystwa Marcowi? Natalie chciała nalegać, żeby zostać tu na cokolwiek, co miało się zdarzyć. W końcu, to ona była tą, która to wszystko wywołała. Tą, wobec której dzisiaj Anthony bez wątpienia miał odrażające plany. Stojąc tak blisko niego, w wyobraźni już poczuła macki jego myśli próbujące sięgnąć i złapać ją, tak jak zaatakował Cibora. Ale jej umysł zawsze był jej najmocniejszym atrybutem i nie było mowy, żeby się do niego dostał. Wyobraziła sobie ścianę wokół siebie, zbudowaną z kamiennych bloków i wzmocnioną stalą. A może te macki wcale nie były w jej wyobraźni, ponieważ zauważyła błysk zaskoczenia w oczach Anthonego na chwilę przed tym jak ramię Christiana zacisnęło się wokół niej. Odciągnął ją od drzwi, a potem przesunął i stanął między nią, a Anthonym. - Zostań z Markiem, chére, proszę. ~ 151 ~

Natalie cofnęła się. Nie miała argumentu, żeby zostawać dalej z Anthonym. Ale nie zamierzała również chować się za Markiem. To była jej walka tak samo jak Christiana i chciał tu być. Anthony obserwował całą wymianę, jego twarz pociemniała z wściekłości. - Chodź tu, Natalie – powiedział surowo ze smagnięciem rozkazu w swoim głosie, który mogła usłyszeć, nawet gdyby nie była skłonna być posłuszną. Dla Natalie, próba Anthonego, żeby ją zmusić, była interesującą ciekawostką. Była czymś, co odłoży na później, żeby zbadać. Reakcja Christiana była całkowicie inna. To było jak wzniecona zapałką iskra. Cała jego postawa się zmieniła, jakby się powstrzymywał i teraz wszystko mogło się zdarzyć. Każdy mięsień w jego ciele napiął się, a wszystkie ślady uprzejmości w jednej chwili zniknęły. Stawiając ją stanowczo za siebie, stanął naprzeciw Anthonego, jego ręce zwinęły się w pięści przy jego bokach. W tym czasie, za nią podszedł zaalarmowany Marc, wziął ją za ramię i troskliwie wsunął się pomiędzy nią, a dwa wściekłe wampiry. - Trzymaj się od niej z dala, ty chory sukinsynu – warknął Christian – albo zabiję cię tu, gdzie stoisz. Anthony prychnął szyderczo. - Zabijesz mnie? Puste słowa, Duvall. Nie masz tego, czego potrzeba. Christian wyszedł z domu i na ganek, zmuszając Anthonego do cofnięcia się albo zostanie zmiażdżony. A ten musiał zobaczyć coś więcej na twarzy Christiana, jakąś wampirzą cechę, której nie rozumiała, ponieważ szok gwałtownie usunął wszystkie ślady pogardy z twarzy Anthonego i prawie się potknął, kiedy zrobił nagły krok do tyłu, odsuwając się od Christiana. - Jedynym powodem, dla którego jeszcze oddychasz, Lordzie Anthony – warknął Christian – jest to, że Raphael zażądał twojej śmierci dla siebie. Ale naciśnij mnie trochę mocniej, a zapomnę o złożonej obietnicy i sam to zrobię. Anthony zbladł jeszcze bardziej, gdy cofał się ścieżką. - To jeszcze nie koniec, Duvall – zasyczał. – Dla żadnego z was. Nie macie pojęcia, co nadchodzi.

~ 152 ~

Natalie przepchnęła się w stronę otwartych drzwi, potrząsając ręką Christiana, kiedy próbował ją powstrzymać i nie chciał się ruszyć, dopóki limuzyna Anthonego nie zniknęła z widoku. Cała się trzęsła, wstrząsana kaskadą walcz-albo-uciekaj hormonów wyzwolonych podczas konfrontacji. Christian odsunął ją z drogi i zamknął drzwi, a ona zamknęła swoje emocje, nie chcąc jęczeć, płakać ani, broń Boże, zaczął drżeć jak liść. Christian położył ramię wokół jej barków i czekała aż da jej zachęcający uścisk, aż powie jej, że wszystko będzie w porządku, że ją obroni. Ale zamiast tego, użył ramienia, żeby obrócić ją w stronę schodów i powiedzieć. - Idź się ubrać. Natalie skrzywiła się. Arogancki pieprzony wampir. A ponieważ nie miała ochoty sprzeczać się w sprawie ubierania, nie wypomniała mu tego. Tym razem. - Gdzieś idziemy? – zapytała. - Do domu.

***

Christian naradził się krótko z Markiem, kiedy przyjechali do ich domu. Należało wykonać zadanie, ale ono bardziej zależało od talentów Marka niż jego. Musieli dowiedzieć się, tyle ile mogli, o rzeczywistej sytuacji w Meksyku. Częściowe informacje Anthonego mogły być czczymi pogróżkami, ale miały oznaki prawdy, której nie mógł zignorować. Nadchodziło coś wielkiego i musieli dowiedzieć się, co to było. Christian rozważał nawet zadzwonienie do Vincenta i omówienie problemu. Ustalili coś w stylu porozumienia w trakcie ich poprzedniej krótkiej rozmowy. Ale zanim to zrobi, potrzebował więcej informacji. - Włamałem się do systemu Anthonego, ale nic tam nie ma – powiedział Marc potrząsając głową. – Dziesięć lat temu przeszedłbym przez jego zaporę sieciową. Ale teraz każdy ma ekspertów od zabezpieczeń i zamknięte sieci, bez dostępu do Internetu. Daj mi wejść do budynku, a w krótkim czasie będę miał pełny dostęp. Christian prychnął lekceważąco. - Nie sądzę, żeby Anthony tak szybko zaprosił nas ponownie do siebie. ~ 153 ~

- Jeszcze się nie poddałem. Wciąż jest kilka śladów, którymi chcę podążyć. - Lepiej ty niż ja – odparł Christian i klepnął Marca po ramieniu zanim zostawił go przy drzwiach do piwnicy i skierował się z powrotem do kuchni, gdzie słyszał poruszanie się Natalie. Ulżyło mu, że oddał poszukiwania Marcowi. Nie był w nastroju siedzieć przy biurku i wpatrywać się w ekran komputera. Był zbyt pobudzony, prawie tak, jakby jego skóra chciała rozszczepić się od napięcia budującego się wewnątrz niego. To mogło być z powodu wyzwania, faktu, że sprawy w końcu ruszyły naprzód, ale to nie był prawdziwy powód i dobrze to wiedział. To była Natalie. Pragnął jej od momentu, kiedy usłyszał jej głos przez telefon. Spotkanie jej tylko zaostrzyło jego pożądanie. Ale jeszcze gorsza była świadomość, że nie będzie usatysfakcjonowany szybką nocą lub dwiema zanurzenia się w jej ciele. Chciał ją zatrzymać. - Idę popływać – oznajmił, ignorując zaskoczone spojrzenie Natalie, gdy przechodził przez kuchnię, zdzierając przy okazji przez głowę sweter. Basen był jednym z ważniejszych argumentów zakupu przez niego tego domu. Pływanie było doskonałym relaksem. No dobrze, to i seks. Obejrzał się, gdy otworzył szklane drzwi i włączył światła. - Idziesz? – zapytał Natalie. Stała po drugiej stronie kuchni, wciąż mając na sobie bluzę, którą założyła zanim wyjechali z jej domu, i wyglądała na zmieszaną. - Nie mam kostiumu – zaprotestowała. Christian się roześmiał. - Ja też nie – powiedział i zaczął się rozbierać.

***

Natalie podążyła za Christianem na zewnątrz akurat, żeby zobaczyć jak wskakuje do basenu. Para stworzyła półprzezroczystą mglę nad turkusową wodą, a wyraźne zmarszczki fal ruchu zaznaczały postęp jego płynięcia przez basen. Zrobiła kilka niepewnych kroków bliżej brzegu basenu, chętna i jednocześnie oporna zobaczyć Christiana w całej jego nagiej glorii. Nawet ubrania nie mogły ukryć atletycznej ~ 154 ~

perfekcji jego ciała, rozpiętości jego ramion i torsu, jego silnych nóg i napiętego tyłka. Była zdesperowana zobaczyć go w niczym innym jak w samej skórze, ale była również przerażona. Nie była przyzwyczajona do odczuwania czegoś tak intensywnego do mężczyzny. Czuła skrajną potrzebę, która mogła być zaspokojona tylko przez seks. Spocony, tętniący, jęczący seks. Taki, którego jak była całkiem pewna, nigdy wcześniej nie miała. Oczywiście, uprawiała seks kilka razy, ale nigdy nie było tak jak teraz. Nie tak jak była pewna, że będzie z Christianem. Wynurzył się na tyle, żeby wykonać doskonały nawrót na końcu basenu, a potem ponownie zniknął pod wodą, gdy zaczął powrotną rundę. Natalie zamrugała zmieszana. Naprawdę zamierzał pływać? Przypuszczała, że to był sposób na to, żeby oboje byli nadzy w basenie, a on robił nawroty? Nie wiedziała, czy ma czuć ulgę czy się obrazić. Wypuściwszy niezadowolony wydech, pomyślała, że może zdjąć przynajmniej trochę ubrań. Zaczynała czuć się głupio tak stojąc i zaciskając wokół siebie bluzę niczym przerażona dziewica. Upuściła bluzę na to samo krzesło, na które Christian rzucił swoje spodnie. Zdjęła buty razem ze skarpetkami, zastanawiając się, czy pójść dalej. Na nieszczęście – a może szczęście, jeszcze nie była pewna – wciąż miała na sobie swoją najbardziej nieseksowną bieliznę. - Nie bądź taką cnotką, Nat – mruknęła do siebie. Obróciła się plecami do basenu okej, może to było trochę pruderyjne - i ściągnęła koszulkę i dżinsy, dodając je do stosu odzieży. Zadrżała w chodnym, nocnym powietrzu i zwróciła tęskne spojrzenie na parę wydobywającą się z basenu. Nawet jeśli nie wejdzie do wody, cieplej będzie nad brzegiem basenu. Spojrzała na swoje chłopięce szorty i sportowy stanik, jakie miała na sobie, i przewróciła oczami. Była głupia. Jej bielizna mniej odkrywała niż bikini, które zwykle ubierała do pływania. Podeszła do basenu i usiadła na krawędzi, opuszczając nogi do wody. Dobrze było to czuć, a para była tak ciepła jak myślała. Na środku basenu, mogła dostrzec rozmazaną sylwetkę Christiana, gdy kontynuował te cholerne nawroty. Przy całej uwadze, jaką ją obdarzał, równie dobrze mogła rozebrać się do naga i tańczyć pod gwiazdami. Śmiejąc się do siebie, wyciągnęła ramiona do tyłu i odchyliła się, ale niebo było zbyt nasycone miejskimi światłami, żeby pokazać jej jakiekolwiek gwiazdy, by pod nimi tańczyć. Zamiast tego zamknęła oczy i rozkoszowała się jedwabistym odczuciem ciepłej wody na swoich nogach, słabym ciepłem pary na twarzy, czując się całkowicie odprężona po raz pierwszy od paru dni.

~ 155 ~

I to dlatego krzyknęła, gdy dwie duże dłonie przesunęły się po jej łydkach na chwilę przed tym jak Christian wyskoczył z ciepłą falą, która opryskała połowę jej ciała i zostawiła ją siedzącą w kałuży stygnącej wody. Wciąż dyszała, jej serce waliło, gdy podparł się na ramionach po każdej stronie jej ud i uśmiechnął się do niej. - Nie wchodzisz? – zapytał, jego nogi machały wolno, utrzymując go nad powierzchnią wody bez widocznego wysiłku. Natalie tylko patrzyła. Był tak piękny jak wiedziała, że będzie. Woda spłynęła po jego potężnych ramionach i w dół po płaszczyznach jego torsu. Jego ramiona, obok jej ud, były naznaczone mięśniami, jego ręce o włos od jej nagiej skóry. - Natalie? – zapytał, rozbawienie tańczyło w jego oczach, odbijając podwodne światła. - Nie jestem pewna – przyznała, dotykając nerwowo szerokiego paska stanika. – Ja nigdy… Jego brwi uniosły się. - Nigdy nie kąpałaś się nago? Chodź, chére, poszerzymy twoje horyzonty. - Nie jest zimna? Zbliżył się bardziej, jego palce przez chwilę ocierały się o jej uda zanim oparły się na jej skórze w płomieniu gorąca. - Nie pozwolę, żeby było ci zimno – powiedział cicho. Spojrzenie Natalie strzeliło, żeby napotkać jego oczy. Nie było już w nich ani odrobiny rozbawienia. Było tylko nagie pożądanie. - Zdejmij to – szepnął, jego głęboki głos był pieszczotą dźwięku w parnym powietrzu. Osłabłe palce zmagały się z ciasnymi haczykami przedniego zapięcia jej sportowego stanika. Nie próbował jej pomóc, w ogóle się nie poruszył, z wyjątkiem oczu, które podążały za jej gmerającymi palcami z intensywnością, która sprawiała, że jej palce jeszcze bardziej się trzęsły.

~ 156 ~

Poczuła ciepłe otarcie się czegoś gorącego i mokrego, i spojrzała tam, by zobaczyć jak Christian wycałowuje ścieżkę w górę jej uda, a silne palce wślizgują się między kolana, żeby rozszerzyć jej nogi. Podniósł swoje oczy na spotkanie jej, gdy podźwignął się i wsunął między jej uda, potężne ramiona wyniosły jego ciało z wody i pocałował jej drżące palce, najpierw u jednej ręki, potem u drugiej, zanim zsunął się ponownie do wody i ułożył jej nogi na swoich barkach. Natalie zarumieniła się, gdy pocałował wnętrze jej uda, jego usta były tylko centymetry od jej płci. Zastanawiała się, czy mógł wyczuć podniecenie pulsujące między jej nogami, pragnienie nawilżające jej cipkę. - Natalie – warknął, posyłając jej palcom znaczące spojrzenie, które w tym czasie zamarły na zapięciach jej stanika. Jego dłonie przesunęły się do tyłu, żeby przykryć krągłości jej tyłka, i bezradny odgłos uciekł z jej ust, kiedy jego palce wsunęły się pod szorty i wbiły w nagie pośladki, przyciągając ją bliżej do krawędzi basenu, przysuwając jej chętną cipkę bliżej do jego ust. Zamknęła oczy przed jego widokiem. Był istnym obrazem pokusy szepczącej przy jej udach i nagle naszła ją desperacka potrzeba, żeby uwolnić się od ograniczającego ją stanika. Jej piersi nagle stały się zbyt duże, jej sutki były bolesnymi perłami rozkosznego uczucia, które z każdym oddechem ocierały się o napięty bawełniany materiał. Palce Christiana chwyciły tył jej szortów i szarpnęły, jego oczy napotkały jej, prawie wyzywając ją, żeby powiedziała nie. Ciało Natalie stało się jednym, tętniącym pulsem pożądania, każde uderzenie jej serca wysyłało palącą potrzebę pulsującą przez jej żyły. Zerwała ostatnie zapięcie i jej pierś rozszerzyła się od głębokiego wdechu ulgi, gdy ograniczający ją stanik spadł z jej piersi, jej sutki były tak twarde i opuchnięte, że materiał zawisł na chwilę zanim pociągnęła go w dół. Dudniący dźwięk wydobył się z głębi klatki Christiana, gdy przyjrzał się jej nagim piersiom. Zerwał szorty z jej bioder, przez tyłek i w dół nóg jednym, gładkim ruchem i odrzucił je na bok. - Chcesz tego, Natalie? – zapytał, jego mina była śmiertelnie poważna, gdy wpatrywał się w nią. Przełknęła, jej głos był ochrypły w suchym gardle.

~ 157 ~

- Tak – odparła i wiedziała, że to prawda. Pragnęła Christiana z tęsknotą, która nie malała, ale to było coś więcej niż to, więcej niż zwykłe seksualne pożądanie. Chciała Christiana, nie tylko pięknego wampira, ale mężczyznę. – Pragnę cię – szepnęła do niego. Jego uśmiech był tym, przed którym matki ostrzegały swoje córki, a ojcowie chronili. Był grzechem i pokusą, obietnicą seksualnej ekstazy, której niewielu doświadczało. Natalie zamknęła oczy na przytłaczający ból tęsknoty, która zalała jej duszę przy tym uśmiechu. Ale jej oczy natychmiast się otworzyły na odczucie gorącego oddechu Christiana na wrażliwej skórze we wnętrzu jej uda. Spojrzała i zobaczyła jak wycałowuje ścieżkę bliżej do jej rdzenia, rozpychając jej nogi aż była kompletnie naga na niego, jej cipka zaledwie centymetry od jego ust. Zarumieniła się z zażenowania i zamknęłaby nogi, ale jego ramiona trzymały jej kolana rozszerzone, jego palce sunęły w górę jej ud, głaszcząc je przed jego ustami aż jego kciuki otarły się o wargi jej cipki, już mokre od jej soków i opuchnięte od pożądania. - Christian – wydyszała, gdy poczuła krawędzie jego zębów na wrażliwej skórze uda. Pocałował miejsce, które właśnie ugryzł, chociaż ledwo to poczuła. To nie kłami, ale swoimi ludzkimi zębami ją ugryzł. Jej oczy otworzyły się zamglone i patrzyła jak liże i ssie wewnętrzną stronę jej uda, jej oddech zamarł, gdy uświadomiła sobie, że jego usta poruszają się tuż przy dużej żyle udowej. - Byłaś kiedyś ugryziona przez wampira? – mruknął Christian, jego słowa były chłodnym muśnięciem na jej mokrej skórze. Natalie potrząsnęła głową, a potem zdała sobie sprawę, że całuje jej udo i nie widzi jej. - Nie – wychrypiała. Spojrzał na nią, jego uśmiech był rozbawionym niedowierzaniem. - Nie? Przy wszystkich tych pięknych wampirach spacerujących korytarzami, nigdy się nie poddałaś? Znowu potrząsnęła głową.

~ 158 ~

Opuścił usta do jej uda i zamruczał, wysyłając dreszcz rozkoszy prosto między jej uda. - Podoba mi się to – mruknął. – Podoba mi się bycie pierwszym w zerwaniu twojej wisienki. - Christian! – sapnęła, jednocześnie zszokowana i podniecona. Zachichotał miękko zanim wylizał ścieżkę do samej krawędzi jej cipki, a potem odsunął się, żeby dmuchnąć na jej mokre ciało. Prawie nieświadomie, biodra Natalie wypchnęły się do przodu, pragnące dotyku jego ust. Uśmiechnął się przy jej skórze, a potem nagle wsunął język między jej fałdki i polizał. Jego język był szorstki na jej wrażliwym ciele, gdy smakował ją od opuchniętego otwarcia jej cipki do pulsującej łechtaczki. Jęknęła i pchnęła na jego usta, ale on tylko okrążył nabrzmiałe sedno, czyniąc ją rozpaloną z potrzeby. - Powiedz mi jeszcze raz – zażądał, a potem przesunął usta z powrotem na skórę jej uda, gdzie possał ją delikatnie. - Pragnę cię – wydyszała, ledwie zdolna utworzyć słowa przez walenie jej serca. Jego miękkie warknięcie zawibrowało przy jej udzie na chwilę przed tym jak zauważyła błysk jego kłów, a potem ostry ból jego ugryzienia dźgnął ją w udo, by w chwilę później przetoczyła się przez nią szokująca fala cielesnej żądzy, drżąc na jej łechtaczce i mrowiąc na jej skórze, wywołując ból w jej macicy od zaciskających się mięśni jej brzucha i napinając jej sutki w twarde szczyty pomimo już i tak opuchniętego ciała jej piersi. Natalie krzyknęła, zalana przez odczucia, myśląc, że to było to, o czym wszyscy jej mówili, o tym niesamowitym uczuciu erotycznej rozkoszy. Ale to był dopiero początek. Nagle przez jej żyły przepłynęło niczym ogień nieskrępowane pożądanie, rozpalając każdy nerw, każdy mięsień. Jej plecy wygięły się od jego siły, jej nogi rozłożyły szerzej, jakby chciała jakoś uwolnić się od napięcia tej trawiącej potrzeby. Jej głowa opadła do tyłu, zdesperowane okrzyki niemożliwe były do powstrzymania. Nie zwracała uwagi, że ktoś je usłyszy, nie myślała o sąsiadach, ani nawet o Marcu w domu za nią. Jej jedyną myślą było pozbyć się tego zanim to ją zniszczy. Christian warknął, gdy uniósł usta znad jej uda, jego kły były wysunięte, a język zlizywał pozostałą krew, łagodząc ranę, która nie bolała, ale pulsowała, jakby nigdy nie miała dość.

~ 159 ~

Natalie zaszlochała z ulgą, myśląc, że to koniec, że jej ciało ponownie będzie jej. Ale jej szloch zmienił się w ponownie w krzyki, gdy grzeszne usta Christiana ruszyły w górę jej uda, składając mokre pocałunki na jej rozgrzanej skórze, a potem jego kciuki otworzyły ją szerzej zanim jego usta zamknęły się na jej łechtaczce i zassały. Zaczerpnęła ostro powietrze i przewróciłaby się na beton, ale wyciągnęły się ramiona Christiana, owinęły wokół jej pleców, a potem zsunęły się w dół jej ciała i wciągnął ją do wody. Jego ręce były wszędzie, głaskały jej plecy, jej nogi, przyciskały jej drżące ciało do jego twardej długości, przytrzymywały ją. Przywarła do niego, czując się, jakby miała rozpaść się na kawałki i zniknąć, jeśli go puści. Jej nogi splotły się z jego, gdy ją pocałował, jego usta poruszały się po jej szyi, ramionach. Uniósł ją bez wysiłku, żeby dostać się do jej piersi, zamknął zęby wokół jej sutka, zabierając ją tuż do krawędzi bólu zanim popieścił nabrzmiały czubek swoim językiem, mrucząc uspokajająco. Natalie nie wiedziała, co się z nią dzieje, nie wiedziała, co zrobić z tą szalejącą potrzebą, tym głodem, który ją rozdzierał. Chciała drapać paznokciami po jego plecach, zrobić rowki na jego potężnych barkach, zobaczyć czerwoną krew mieszającą się z turkusową wodą. Była zszokowana siłą swoich pragnień, czystą napędzającą ją żądzą. Ona taka nie była. Była spokojna, konwencjonalna i zawsze pod kontrolą. I jakby usłyszał jej myśli, Christian wbił palce w jej tyłek, przyciskając ją do twardej niczym marmur długości jego erekcji. Jej oddech zamarł, gdy jego palce popieściły przedziałek między jej pośladkami, a potem wypuściła go w rozpalonym jęku, kiedy jeden gruby palec wcisnął się w ciasną, małą dziurkę. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, cokolwiek, ale otoczył jej nogami swoje biodra i wbił swojego fiuta głęboko w jej ciało, zatwierdzając ją pełniej niż kiedykolwiek zrobił to jakikolwiek mężczyzna, pełniej niż się spodziewała, że ktokolwiek inny kiedykolwiek to zrobi. Straciła nadzieję, nawet jeśli na to liczyła, zastanawiając się marzycielsko jak mogła iść naprzód wiedząc, że może nigdy więcej nie doświadczyć tej przeszywającej radości kochania się z Christianem Duvall. Wysunął swojego kutasa długim, powolnym przeciągnięciem zmysłowości, tylko po to, żeby wbić się w nią ponownie z warczącą przysięgą. - Zostań ze mną – zażądał i zaczął pieprzyć ją mocno i szybko. Jego fiut był duży, a ona taka ciasna, ale taka mokra. Tak bardzo mokra i śliska i gotowa na niego. Jej krzyki niosły się nad wodą, gdy pieprzył ją palcami i fiutem, jego usta przełykały jej błagania o spełnienie, albo może błagała o więcej. Nie wiedziała już, nie ~ 160 ~

mogła rozróżnić, gdzie kończyła się ona, a zaczynał on. Mogła tylko trzymać się na jego bezlitosną siłę, krzycząc bezradnie, gdy rozerwał ją nowy orgazm i złożył z powrotem w jednej wspaniałej eksplozji ekstazy. Roześmiała się szaleńczo, kiedy Christian wciąż ją ujeżdżał, zastanawiając się ile jeszcze rozkoszy może przyjąć jej ciało. Ale wtedy bez ostrzeżenia, zadrżał mocno. Jego usta opadły na jej w namiętnym pocałunku, jego kutas zanurzył się w niej i poczuła ciepłą falę jego spełnienia. Christian przytulił mocno Natalie, trzymając ją prosto i mrucząc nic nieznaczące słowa przy jej uchu, gdy zawisła przy nim bezwładnie. Musiał wynieść ją z wody zanim zacznie marznąć. Woda była ciepła, ale wkrótce wyciągnie te małe rezerwy, jakie jej pozostały po wielokrotnych orgazmach. Nie mógł powstrzymać swojego zadowolonego uśmiechu na tę myśl, tak samo jak nie mógł zdusić zadowolonej pewności, że czuł jak drżała w jego ramionach. Jego Natalie nie była dziewicą, ale również nie była doświadczona. Nigdy nie był ugryziona, a jej szok, gdy wsunął palec w jej ciasną, małą dziurkę, nie był udawany. Jego opróżniony fiut drgnął na myśl o zanurzeniu więcej niż palca w tym słodkim tyłku. Natalie jęknęła cicho, jakby wyczuła reakcję jego kutasa. Ale nie wiedział, czy ten jęk oznaczał, że była zbyt wyczerpana, czy oczekiwała jeszcze większej rozkoszy. Cokolwiek to znaczyło, nie było ważne, ponieważ praktycznie była nieprzytomna, a on chciał jej pełnej uwagi do cieszenia się wszystkim, co zrobią razem. Zgarnąwszy ją w ramiona, podszedł do schodków i wynurzył się z wody. Natalie znowu jęknęła, ale tym razem jej dreszcze oznaczały rzecz oczywistą. Po ciepłej wodzie uderzyło w nią nocne powietrze i teraz było jej zimno. Z wampirzą szybkością, wpadł do domu z nią w swoim ramionach, porywając swój sweter z kuchennego stołka, gdy przechodził przez dom i korytarzem do gościnnego pokoju, gdzie spała poprzedniej nocy. Przywarła do niego mocno, kiedy zamierzał ją położyć, więc jedną ręką odsunął nakrycie i wsunął się razem z nią do łóżka, dopóki nie zaczęła równomiernie oddychać. Bardzo chciałby spać obok niej i mignął mu obraz jak rozkosznie byłoby przewrócić się po zachodzie słońca i wciągnąć Natalie w swoje ramiona. Wsunąć ją pod siebie i zatopić kły w jej szyi zanim rozłoży jej nogi i obudzi pieprzeniem. Wciąż czuł pulsowanie jej pochwy wokół swego fiuta od jej wcześniejszego orgazmu, sposób, w jaki jej ciasna cipka ściskała go prawie aż do osuszenia. I jeśli nie przestanie o tym myśleć, zacznie pieprzyć ją tu i teraz.

~ 161 ~

Uwolniwszy ją delikatnie, złapał swój sweter i przeciągnął jej przez głowę, całując jej udo, gdy ściągnął go w dół jej bioder i tyłka. Potem wstał z łóżka, naciągnął przykrycie i zostawił ją z ostatnim pocałunkiem na jej ciepłych wargach. Nie poruszyła się, gdy wymknął się na korytarz i zamknął drzwi sypialni. Był już na schodach do piwnicy, kiedy przyszło mu do głowy, że prawdopodobnie obudzi się podczas dnia i będzie zastanawiać, gdzie on jest, albo kiedy go zobaczy. W końcu był jej pierwszym wampirzym kochankiem i chociaż musiała znać podstawy cyklu wampirzego snu, jej pierwszy poranek po w prawie pustym domu może być dezorientujący. Więc zostawił jej liścik obok ekspresu do kawy i zszedł na dół, żeby znaleźć wciąż ciężko pracującego Marca. - Poszczęściło ci się? – zapytał, przechodząc obok pokoju komputerowego w drodze do swojej prywatnej kwatery. Marc zerknął przez ramię, jedna brew uniosła się na brak ubrania u Christiana. - Nie – powiedział sucho. – W przeciwieństwie do ciebie, jak widzę. Christian uśmiechnął się szeroko, ale nic nie odpowiedział, tylko wpadł do swojej sypialni i włożył spodnie. W przeszłości on i Marc dzielili się kochankami, a już na pewno porównywali swoje podboje, ale nie chciał rozmawiać o Natalie. Nie był pewny, co do niej czuje, ale wiedział, że to było coś innego, coś wyjątkowego. Pojawił się znowu w drzwiach, wycierając ręcznikiem swoje mokre włosy. - Więc myślisz, że Anthony ma w posiadłości zamkniętą sieć? - Na to wygląda. Nawet jeśli nie mógłbym złamać zabezpieczeń w jego sieci, to przynajmniej powinienem być w stanie ją znaleźć, jeśli jest połączona z Internetem. Christian zmarszczył brwi. - Zastanawiam się, czy Jaclyn mogłaby pomóc. - Ja zastanawiam się, czy będzie chciała. Czy to nie będzie to samo, co Raphael biorący stronę w tym wyzwaniu? Christian wzruszył lekceważąco ramionami. - Tak się robi cały czas. Lordowie nie powinni tego robić, ale każdy ma swoich faworytów. Poza tym, Jaclyn jest pojedynczą osobą, nie tylko rzecznikiem Raphaela. A ~ 162 ~

po tym, co Anthony zrobił, myślę, że z zadowoleniem przyjmie szansę odegrania się na nim. - Myślę, że do tego przywileju prawdopodobnie ustawi się długa kolejka. Christian się roześmiał. - Jego dzieci wydaja się być dość lojalne. – A potem przypomniał sobie jak łatwo Scoville przyjął jego argumenty w sprawie Noriegi. Może Anthony nie miał lojalnych popleczników, tak jak myślał. - Daj już sobie na dzisiaj spokój – powiedział do Marca. – Już prawie świta. Potrzebujesz krwi? Marc odepchnął się od komputera, obróciwszy fotel, gdy wstał. - Nie, jest dobrze. Ale ty musisz być wykończony – zakpił, a Christian wyciągnął rękę i trzepnął tył jego głowy, gdy przechodził obok. Podszedł i zamknął wewnętrzne drzwi krypty, odcinając sypialnie od reszty piwnicy. Odcisnął kciuk i drugie zabezpieczenie wrzuciło zasuwy w ciężkie drzwi, akurat gdy pierwsze promienie słońca przedarły się nad horyzont, zapalając ostrzegawczy ogień w jego umyśle. A do czasu, gdy żółta kula ognia wspięła się na horyzont, spał już w swoim dużym łóżku z bogatym smakiem krwi Natalie utrzymującym się na jego języku.

Tłumaczenie: panda68

~ 163 ~

Rozdział 8 Natalie przebudziła się nagle. Pokój był ciemny i pusty, i przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest. A potem wydarzenia nocy powróciły gwałtownie i wszystko sobie przypomniała. Zamknęła oczy z jękiem. Naprawdę była tym rozpustnym, potrzebującym stworzeniem? Z pewnością to nigdy wcześniej jej się nie przydarzyło. To wszystko była wina Christiana, jakiejś wampirzej magii, którą musiał na nią podziałać. Jej płeć zaczęła pulsować do zapamiętanej gorączki, zalewając jej cipkę mokrą potrzebą, a jej piersi stały się nabrzmiałe i wrażliwe pod miękkim materiałem… swetra Christiana. Musiał założyć go na nią po tym jak przyniósł ją do łóżka. Otoczył ją jego zapach i nie mogła powstrzymać cichego jęku, który z drżeniem uciekł z jej ust. Boże, pragnęła go. Był jak narkotyk. Każdy jej cal stanął w ogniu, gdy odtworzyła dotyk jego ust, ostre ukłucie jego kłów, mocne pchnięcie jego penisa. Jej ręka wśliznęła się pod sweter, jej palce znalazły śliską wilgoć między udami. Jej łechtaczka zadrżała pod jej dotykiem, jej płeć otworzyła się szeroko i pulsowała bólem, gdy wsunęła w siebie dwa palce. Dodała trzeci, ale to ani trochę nie zbliżyło się do grubości fiuta Christiana, sposobu, w jaki ją rozciągał, jak jej wewnętrzne mięśnie zaciskały się wokół niego, gdy pieprzył ją powoli, rozważnie. Jego palce ścisnęły jej tyłek, gdy… Doszła ze stłumionym okrzykiem, jej cipka kurczyła się mocno, ściskając jej palce, podczas gdy jej kciuk gładził łechtaczkę. Leżała przez chwilę, jej klatka piersiowa pokryła się potem, jej serce waliło pod piersiami. A potem przewróciła się na bok i zwinęła, jakby chcąc zatrzymać rozkosz, żałując, że nie było tu Christiana by ją trzymał. Musiała zapaść ponownie w sen, ponieważ następnym razem jak się obudziła, miała wyraźne przeczucie, że jest później. Odrobina światła przesiąkająca przez ciemne zasłony była na tyle blada, że wiedziała, iż jest popołudnie, a nie ranek. Szybkie spojrzenie na komórkę powiedziało jej, że ma rację. Przewróciwszy się na plecy, wygładziła miękką tkaninę na swoich piersiach, czując jak twardnieją sutki. Pobawiła się nim przez chwilę, a potem gwałtownie usiadła. Coś się z nią działo. Pomimo długiego, suchego okresu celibatu podczas jej pobytu w Houston, zazwyczaj nie

~ 164 ~

masturbowała się więcej niż kilka razy na tydzień i rzadko budziła się mokra. A to, że myślała o dojściu na własnych palcach po raz drugi jednego dnia, było niesłychane. To też była wina Christiana. Chociaż, gdy jej cipka wciąż kurczyła się przyjemnie po poprzedniej nocy, trudno było przekonać samą siebie, że to nowe doświadczenie było czymś złym. Ale już dość. Miała pracę, a dzisiaj była gala, w której uczestniczył Christian, pomimo konfrontacji z Anthonym. A ona miała iść z nim. Miała ze sobą sukienkę i buty, do tego pasującą bieliznę. Ale jeśli miała założyć tę sukienkę dla Christiana, potrzebowała dużo czasu na przygotowania. I jedzenia. Nie obchodziło ją, czy to był czas na śniadanie czy coś innego, potrzebowała pożywienia. Myśl o jedzeniu w końcu wyciągnęła ją z łóżka, i jakby dla upewnienia, że pójdzie właściwą drogą, jej żołądek zaburczał głośno. Pamiętając żałosny stan zawartości lodówki Christiana – przynajmniej, gdy chodziło o prawdziwe jedzenie – zdecydowała się pojechać do marketu. Nie znała okolicy, ale musiał być gdzieś w pobliżu i widziała jak Marc zostawił kluczyki do SUV-a na stoliku obok drzwi. Ale nigdzie nie pójdzie taka spocona i pachnąca seksem, z wciąż lepkimi udami po ostatniej nocy. Musiała wziąć prysznic i miało sens, żeby nie robić tego dwa razy, co znaczyło umycie włosów i ogolenie nóg. Jej żołądek znowu zaburczał, ale będzie musiał poczekać. Zanim się wyszykowała, znalazła sklep spożywczy i przyjechała z powrotem, zostało mniej niż dwie godziny do zachodu słońca. Nie wiedziała, o której dokładnie zaczynała się gala, ponieważ formalnie nie została zaproszona i nie była również częścią planowania. Anthony nigdy nie włączał jej w żadne wampirze działania, co teraz uderzyło ją, jako coś dziwnego. To było tak, jakby celowo trzymał ją z dala od poznania któregokolwiek z wielu wampirów kręcących się po posiadłości. Nie chciała za bardzo zastanawiać się nad jego powodami, chociaż teraz było całkiem jasne, że chował ją dla siebie. A ta myśl nadal była zbyt obrzydliwa, żeby ją rozważać. Celowo odsuwając to na bok, rozwinęła kanapkę, którą kupiła w delikatesach, dodała trochę chipsów, a potem usiadła przed swoim laptopem. Wciąż miała pracę do wykonania, a poza tym kochała swoją pracę. Kochała znajdować wskazówki wśród liczb, podążać za śladami. Była zatopiona głęboko w swoim umyśle, nie widząc niczego poza tym, co pokazywał ekran komputera, kiedy ciepła ręka popieściła jej nagą skórę w dole pleców.

~ 165 ~

Pisnęła i omal nie spadła z kuchennego stołka, by być złapaną przez śmiejącego się Christiana. - To nie było śmieszne – zaprotestowała, odpychając jego ręce. - Trochę było – powiedział, ignorując jej wysiłki i wciągając ją w swoje ramiona. Dał jej porywistego buziaka w usta, a potem spojrzał na jej komputer. – Pracujesz? Przytaknęła. - To mnie odpręża. - Ja mógłbym cię odprężyć – zamruczał, jego duże ciało otoczyło jej, gdy pochylił się i uwięził ją w swoich ramionach. – Niestety, wychodzimy za godzinę – dodał. - Co? – Natalie wyprostowała się gwałtownie, jej głowa omal nie rozbiła brody Christiana, kiedy obróciła się, żeby spojrzeć na niego. – Jesteś ubrany – powiedziała głupio. Ale rzeczywiście był. Jego biała koszula nie była cała zapięta, jego krawat zwisał, ale wszystko inne było na miejscu. Czarne spodnie, czarny skórzany pasek i buty, i dopiero teraz, kiedy zwróciła uwagę, zobaczyła elegancką czarną marynarkę zawieszoną na oparciu krzesła. – Cholera! – zaklęła i pchnęła jego pierś, próbując zmusić go do cofnięcia się. Oczywiście, wysiłek był całkowicie bezowocny. Christian ruszy się dopiero wtedy, kiedy zechce i nie wcześniej. – Christian – powiedziała zirytowana – muszę się przygotować. - Bardzo podoba mi się twój wygląd – powiedział leniwie, jego ręka wśliznęła się pod jej koszulkę i po żebrach w górę, żeby przykryć jej nagie piersi. - Christian – odetchnęła. To miał być protest, ale nie wyszło w ten sposób. Pocałował ją. Nie tym krótkim całusem na powitanie, jaki dał jej wcześniej. Ten był żarem, pożądaniem i seksem. Wciągnął ją w swoje ramiona, jego ręce wplątały się w jej włosy, do oznaki głodu dodana była potrzeba, a jego usta były prawie brutalne, gdy badał każdy cal jej ust zanim się wycofał. Natalie zagubiła się w odczuciach, jej głowa opadła do tyłu, oczy były zamknięte. Jej palce ściskały jego nadgarstek, gniotąc gładki materiał koszuli, gdy trzymała się ze wszystkich sił. Oblizał kącik jej ust, a potem zacisnął dłonie na jej ramionach. - Musisz się ubrać – mruknął. Jej oczy otworzyły się leniwie i jęknęła. - To niesprawiedliwe – burknęła. ~ 166 ~

- Idź – odparł, obracając ją w stronę drzwi i klepiąc ją w tyłek. – Odstawię twoje naczynia. - Dupek – mruknęła, zbyt cicho, żeby usłyszał. A może nie. - Zapłacisz za to później – zawołał wesoło i wciąż się śmiał, gdy zatrzasnęła drzwi sypialni.

***

Christian szedł przez zgromadzenie pięknych ludzi z najwspanialszą kobietą w tym pokoju na swoim ramieniu. Zamknął palce Natalie w zgięciu swojego łokcia i trzymał je tam. Albo to, albo badałby kuszącą płaszczyznę jej nagich pleców, obnażonych dzięki jej seksownej sukni. Walczył z erekcją odkąd wyszła pospiesznie ze swojej sypialni, jej włosy były zmysłową masą kosmyków, które wyglądały, jakby została dobrze wypieprzona, jej nogi były gładkie i jedwabiste pod krótką spódnicą sukni, a para czarnych szpilek sprawiła, że wyglądały na jeszcze dłuższe. Nie mógł winić nikogo innego tylko siebie za jej kuszący wygląd. W końcu to on wybrał tę sukienkę. Ale, niech to szlag, wyglądała cudownie. I pomimo napięcia, jakie oboje czuli w sprawie Anthonego – zastanawiając się, czy będzie na tyle głupi, żeby się pojawić, gdy polował na niego Raphael – Natalie była uroczo podekscytowana galą. Rozejrzał się powoli po pokoju, nie robiąc z tego oczywistej sprawy. Scoville był obecny, chociaż teraz już odpadł z wyścigu po pogawędce z Christianem poprzedniej nocy. Marcel Weiss stał po przeciwnej stronie pokoju, rzucając pełne nienawiści spojrzenia spomiędzy kręgu swoich popleczników. Ale były również godne uwagi nieobecności. Brakowało oczywiście Noriegi – tak się działo, kiedy się stawiałeś; przegapiałeś dużą imprezkę – ale również nigdzie nie było widać Stefano Barranzy i Christian uznał to za podejrzane. Pretendenci nie mieli obowiązku pokazywać się na rozpoczynającej się gali, ale to było w zwyczaju. To była szansa na zmierzenie mocy przeciwników, obnoszenie się ze swoją własną i, jeśli miałeś szczęście, zwrócenie uwagi obecnego wampirzego lorda, który również był obecny. Nieobecność Barranzy kazała zastanowić się Christianowi, czy meksykański wampir zdecydował się całkowicie wycofać, czy gorzej, pojechał do Meksyku szukając nowego sojuszu z Hubertem.

~ 167 ~

Ale podczas gdy pretendenci mieli do odegrania kluczową rolę, nie byli niezbędnymi uczestnikami tego przyjęcia. Ten honor spływał na wampirzych lordów i Christian musiał przyznać, że nie często widywało się tak wielu z nich w jednym pokoju. Obecna grupa lordów dogadywała się ze sobą w bardzo nie-wampirzy sposób, co sprawiało, że takie spotkania były o wiele łatwiejsze. To była zasługa Raphaela. I to będzie zgubą Europejczyków, o ile nie zmienią swojej taktyki. Ale on nie miał zamiaru być tym, który ich ostrzeże. Lordowie stali z dala od tłumu, z partnerkami przy swoich bokach. Partnerzy prawie zawsze uczestniczyli przy ogłaszaniu wyzwania. Lordowie byli tu, żeby powstrzymać przemoc napędzaną agresją, która mogła wybuchnąć przy takich okazjach, podczas gdy ich ludzcy partnerzy byli pod ręką, żeby pomóc powstrzymać agresję samych lordów. Christian przyjrzał się bliżej, ale nie znalazł żadnego śladu Anthonego, co tylko potwierdziło jego ocenę instynktu przetrwania lorda Południa. Raphael i jego partnerka, Cynthia, przyjechali wcześniej, tak samo jak Duncan i jego kobieta. Vincent nie uczestniczył, co nie było zaskoczeniem. Nie mógł opuścić swojego terytorium, kiedy byli tam aktywnie działający szpiedzy, którzy chcieli go strącić. Jak do tej pory, Christian nie zauważył również innych – Sophie, Lucasa, Rajmunda i Adena – ale noc była jeszcze młoda, a lordowie przyjeżdżali raczej pojedynczo niż wszyscy na raz, żeby uniknąć nagłego stłoczenia mocy w pokoju. Nerwy były wystarczająco mocno napięte. Do teraz, wszyscy już usłyszeli, co przydarzyło się Ciborowi i czuli gniew Raphaela z tego powodu. A kiedy wampir tak potężny jak Raphael się rozgniewał, nikogo w pobliżu nie omijały tego efekty. Obok niego, Natalie spięła się, a jej palce zacisnęły się, by chwycić go nerwowo. Christian podążył za linią jej wzroku i zobaczył Jaclyn i Cibora, pogrążonych w rozmowie. Ręka Jaclyn była zawieszona na przedramieniu Cibora, jej piersi były przyciśnięte do jego ramienia, ich usta prawie się dotykały. - Patrz na Cibora, chére. Całkiem doszedł do siebie. Raphael pewnie już upewnił się, co do tego. Kiwnęła głową i Christian pochylił się, żeby pocałować jej artystycznie potarganą głowę. - On i Jaclyn wyglądają na bardzo zakochanych. Może kryzys wyniósł na powierzchnię jakieś głębsze uczucia– dumał. Był zaskoczony, ale pełen ulgi, kiedy Natalie się roześmiała. Przygarnęła jego ramię do swoich miękkich piersi i pochyliła się, żeby wyszeptać konspiracyjnie. ~ 168 ~

- Są kochankami od lat. Nie wiedziałeś o tym? Zastanowił się nad ostatnimi kilkoma dniami. Były tam wszystkie znaki, ale on przegapił oczywiste, ponieważ nie było powszechne, żeby dwa wampiry stawały się kochankami. - To jest raczej niezwykłe. Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego z ciekawością. - Dlaczego? Myślę, że to naturalny wybór. Dzielone interesy i tak dalej. - Ale nie pożywienie, nie źródło krwi. Jest ich tylko dwoje, czy jest ktoś trzeci? - Masz na myśli… – Jej policzki nabrały zachwycającego różu, który kusił go, żeby wziął małe ugryzienie, tylko dla posmakowania. - Dokładnie to mam na myśli – szepnął, zbliżając usta do jej policzka w lekkim dotyku, czując ciepło. – Muszą polować i pożywiać się razem. Uwodzić razem. Zastanawiam się, czy polują na mężczyzn czy kobiety. - Ale myślałam, że krew i seks idą w parze… – Jej słowa zamarły we wciągniętym wdechu. – Czyżbyś mówił, że oni, um, że oni razem… - O, tak. - Och. – Przyjrzała się parze z oceniającym i całkowicie niespodziewanym błyskiem w oku. – Czy ty i Marc też… no wiesz. Christian przytknął usta do jej ucha, badając językiem miękką muszlę zanim wymruczał. - Tak, my też. Wiele razy. Jej tors zarumienił się z podniecenia pod ciasnym gorsetem jej sukni, jej sutki utworzyły niewielkie guzki, jakby chciały przedrzeć się przez materiał. - Chciałabyś zrobić to z nami, Natalie? – zapytał cicho. – Czy to cię podnieca? Oblizała usta, a on chciał zamknąć zęby na słodkim, różowym czubku jej języka. - Ja… to znaczy, ja nigdy… Christian zawinął wokół niej oba ramiona, przytulając ją mocniej do swojego torsu. - Byłoby zachwycająco, mon ange. Ale tylko wtedy, jeśli tego chcesz. ~ 169 ~

Palce Natalie zacisnęły się na jego koszuli na chwilę przed tym jak wyczuł potężną obecność po swojej lewej stronie. - Christian Duvall. Nie wierzę, że się spotykamy – wycedził zwodniczo spokojny głos z celowym akcentem z głębokiego Południa. Christian zatrzymał ramię w talii Natalie, gdy obrócił się, żeby powitać przybysza. I kim był ten przybysz. Duncan Milford, Lord Terytorium Stolicy. Nigdy się nie spotkali, ale Christian o nim słyszał. Wszyscy znali długoletniego zastępcę Raphaela. - Mój panie – powiedział Christian z pełnym szacunku skinieniem głowy. – Moja towarzyszka, Natalie Vivant Gaudet. - Jestem oczarowany, moja pani – odparł gładko Duncan. – I zaintrygowany. Kajunka i Kreolka, jeśli się nie mylę. Natalie posłała mu szeroki uśmiech. - Nie mylisz się, mój panie – powiedziała, jej własny śpiewny akcent ujawnił się z pełną mocą. – Kajuński ojciec i kreolska matka, oboje pochodzą z dumnych pokoleń. - I pewnie równie piękna. Christian zaczynał podejrzewać, że Duncan kładzie trochę zbyt ciężki południowy akcent. Spędził więcej niż wiek w Kalifornii z Raphaelem; było niepodobne, żeby przez cały ten czas zdołał zachować swój akcent. Może próbował uspokoić Natalie, albo może rozbroić samego Christiana, tym co nazywają starym, dobrym amerykańskim urokiem. Christian posłał mu zdezorientowane spojrzenie, żeby dać mu znać, że to nie działa. Z całym szacunkiem, ale nie ma mowy, jeśli można powiedzieć innym amerykańskim zwrotem. - Wydaje się, że brakuje dzisiaj Anthonego – powiedział Duncan, jego akcent zniknął równie szybko jak zmiana tematu. Christian prychnął. - Wiele rzeczy można powiedzieć o Anthonym, żadną dobrą, ale ma wysoko rozwinięty zmysł samozachowawczy. - Ach, tak, ta sprawa z Ciborem – odparł nieszczerze. Christian nie miał wątpliwości, że Duncan i Raphael dokładnie przedyskutowali wydarzenia poprzedniego dnia. – Jaclyn musiała być przez to w doskonałym humorze – dodał.

~ 170 ~

Co sprowokowało Natalie do wbicia mu ostro łokcia w bok. Najwyraźniej wszyscy wiedzieli o Jaclyn i Ciborze, oprócz niego. - Była zrozumiale wściekła – zgodził się Christian, zastanawiając się, dokąd ta mała rozmowa prowadzi. – Tak samo ja. Duncan przytaknął porozumiewawczo. - Muszę przeprosić za zachowanie Anthonego, panno Gaudet. Jest członkiem naszej Rady. - Nie ma powodu do przeprosin, mój panie. Christian dobrze poradził sobie z Anthonym – odparła z lojalnością, która ogrzała jego zimne serce. - Naprawdę? – Duncan przyjrzał się domyślnie Christianowi. – Zgaduję zatem, że nie jesteś ulubieńcem Anthonego. Christian posłał Duncanowi obojętne spojrzenie. - Gdyby nie wcześniejsze roszczenie Raphaela, Anthony już byłby martwy. - A ty byłbyś Lordem Południa. - I tak nim będę. Ale zabiłbym go za to, co próbował zrobić Natalie. Duncan skinął głową dla potwierdzenia. - Czy zjawili się wszyscy pretendenci? Christian nie musiał ponownie rozglądać się po pokoju. Bez patrzenia potrafił umiejscowić każdego ze swoich przeciwników i, co ciekawe, Barranza nadal się nie pojawił. - Nie wszyscy – powiedział Duncanowi. – Jeden jest tajemniczo nieobecny, podczas gdy inny podjął złą decyzję, żeby nie czekać na formalne wyzwanie. To nie zmieniłoby wyniku, ale mógł żyć wystarczająco długo, żeby cieszyć się przyjęciem. - Założę się, że tym martwym jest jeden Anthonego? Christian przyglądał się Duncanowi, zaskoczony, że lord Stolicy jest świadomy knowań Anthonego. A to, co wiedział Duncan, wiedział Raphael. Skinął na potwierdzenie.

~ 171 ~

- Noriega. Nigdy nie powinien był wejść do tego wyzwania i Anthony musiał to wiedzieć. – Christian nie przejmował się ukryciem gniewu w swoim głosie. Noriega nie musiał umrzeć. Nagła fala mocy od strony podium zmusiła ich obu do odwrócenia spojrzenia, gdy do tłumu dołączył duży, jasnowłosy wampir, idący prosto do Raphaela, by uścisnąć sobie dłonie. Jego kobieta szła razem z nim, śliczne, dorodne maleństwo, które szybko zniknęło w uścisku Cynthii Leighton. Obie kobiety nie mogły wyglądać mniej podobnie, ale wyraźnie znały się bardzo dobrze i natychmiast odeszły na bok na prywatną rozmowę. - Rajmund – skomentował Duncan, potwierdzając przypuszczenie Christiana. – I jego sparowana żona, Sarah. I sądzę, że są już wszyscy z nas na tym spotkaniu. Lucas i Aden postanowili pozostać w domach, żeby poradzić sobie z niespodziankami od naszych europejskich gości. – Jego brwi ściągnęły się z niepokojem. – Martwimy się trochę o Sophię. Nikt od tygodnia nie miał od niej wiadomości. A próby Cynthii skontaktowania się z jej partnerem Colinem, również były nieudane, co uważam za nienormalne. Christian żałował, że Sophia nie przyjechała. Był jej ciekawy. Kobiece wampirze panie nie były zbyt powszechne, ale kobiecy lordowie byli już rzadcy. Teraz jeszcze bardziej rzadcy, odkąd Mathilde zginęła. Od strony podium, obrócił się Raphael, a jego spojrzenie przez dłuższą chwilę spoczęło na Christianie zanim skierowało się na Duncana. Duncan skrzywił się na krótko, a potem uśmiechnął się i powiedział. - Raphael chce zamienić z tobą słowo, Duvall. Chodźmy się przywitać. W tym momencie z tłumu wyłonili się Jaclyn i Cibor, by otoczyć Natalie, wysuwając ją delikatnie z uścisku Christiana. Christian przesunął palcami przez jej plecy, gdy się odsunęła, ale pozwolił jej odejść, ponieważ rozumiał, że Duncan nie był jedynym, który komunikował się z Raphaelem. A najwyraźniej lord Zachodu chciał, żeby jego rozmowa z Christianem odbyła się na osobności. Poza tym, Natalie wyglądała na tak szczęśliwie napełnioną ulgą, kiedy została objęta przez te dwa wampiry, że nie miał serca jej zatrzymywać. Chociaż jedną rzecz wyraził całkiem jasno. - Tylko pamiętaj – powiedział, łapiąc oczy Jaclyn. – Ona jest moja. – Powiedział to dość lekko, ale oboje wiedzieli, że mówi poważnie. Chwycił brodę Natalie, obrócił jej ~ 172 ~

twarz do siebie na pocałunek, a potem dodał. – Zaraz wracam, chére. Zostaniesz z Jaclyn, oui? Przytaknęła, ale dla pewności, pochwycił wzrok Marca, który stał i gawędził kilka metrów dalej z jasnowłosą ludzką kobietą. Raphael nie był jedynym wampirem, który potrafił wydawać telepatyczne polecenia swoi dzieciom. Marc wyszeptał coś do ucha swojej towarzyszki, a potem podszedł i stanął po drugiej stronie dwóch wampirów. Mając Natalie bezpieczną pod opieką Marca, Christian ruszył wraz z Duncanem, kierując się w stronę podium. Szli miarowo przez tłum, ale spokojnie, nie chcąc zwracać zbyt dużej uwagi na to, co się dzieje. Każdy, kto zobaczy Raphaela rozmawiającego bezpośrednio z Christianem, założy, że to jest milczące poparcie dla jego wyzwania; to było nieuniknione. Ale też nie było potrzeby, żeby jawnie to pokazywać. Raphael i Rajmund obrócili się jednocześnie, kiedy Christian i Duncan zbliżyli się do podium, a Rajmund przywitał się z Duncanem z niczym starym przyjacielem, którym prawdopodobnie był. Przez wiele dekad, obaj byli zastępcami amerykańskich lordów zanim sami stali lordami. Ale następny ruch Rajmunda był nieoczekiwany – wyciągnął rękę do Christiana. - Rajmund Gregor – przedstawił się. – Mów do mnie Raj. Christian potrząsnął jego ręką. - Christian Duvall. Raj uśmiechnął się. - Wygląda na to, że dołączysz do nas. Uśmiech Christiana był bardziej ostrożny. Nigdy nie wątpił, że uda mu się zdobyć Południe, ale spodziewał się, że jego ewentualne przyjęcie do Rady będzie bardziej uzależnione od intensywnej niechęci do Anthonego, a w najlepszym przypadku, od niechętnego uznania Juro. Tak jawna akceptacja zarówno do Duncana jak i Raja nie było tym, czego się spodziewał. Ale z pewnością to przyjmie. - W taki czy inny sposób – powiedział Rajowi, zgadzając się z jego oceną, jednocześnie nawiązując do wciąż trwającego istnienia Anthonego. Były dwa sposoby zdobycia panowania. Mógł walczyć i pokonać wszystkich pozostałych pretendentów, albo mógł po prostu zabić Anthonego i skończyć z tym. Wiedział, który by wybrał, gdyby miał wybór. Chciał śmierci Anthonego za to, co zrobił Natalie. ~ 173 ~

- Daj spokój, Raj – odezwał się nagle Duncan, jego zmartwione spojrzenie skierowane było na drugą stronę podium, gdzie stały trzy partnerki pogrążone w głębokiej rozmowie. – Nie podoba mi się to. Raj spojrzał przez ramię i zaklął cicho. - Cholera. Pogadamy później, Duvall. Gratuluję. – A potem on i Duncan zniknęli, spiesząc dołączyć do swoich partnerek. - Moją Cyn nudzą takie rzeczy. Staje się… twórcza – stwierdził Raphael z więcej niż oznaką rozbawienia w głosie. Christian nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc tylko skinął głową, gdy przyglądał się trzem kobietom. - Myślisz, że możesz zabić Anthonego? Nagłe pytanie Raphaela zwróciło uwagę Christiana z powrotem tam, gdzie należało, czyli na najpotężniejszego wampira w tym pokoju. Przyglądał się twarzy lord Zachodu, szukając wskazówek, co do tego, co chciał od niego usłyszeć, i nie był zbytnio zaskoczony tym, że nic tam nie znalazł. Więc zdecydował się na prawdę. - Wiem, że mogę go zabić. I z całym szacunkiem do ciebie, mój panie, biorąc pod uwagę to, co stało się z Ciborem, jego śmierć powinna należeć do mnie. - Z powodu terytorium? – zapytał Raphael. Christian potrząsnął głową. - Z powodu Natalie. Ponieważ Anthony miał plany zabrać ją wieczorem i użyć swojej mocy, żeby wymusić jej zgodę. Zmusiłby ją, żeby zgodziła się na swój własny gwałt, a to by ją zniszczyło. Czarne oczy Raphaela stały się zimne i Christian pomyślał, że teraz posunął się za daleko. Ale następne słowa Raphaela dowiodły, że się mylił. - Masz rację. Jego przewinienie wobec twojej kobiety jest o wiele gorsze. Zrzekam się mojego roszczenia. Jego śmierć należy do ciebie. Christian doświadczył chwili niedowierzania, za którą podążyła rozkoszna fala czystej zemsty. Już mógł na swoim języku poczuć smak krwi Anthonego, już mógł usłyszeć jego krzyki. Wkrótce, obiecał sobie.

~ 174 ~

- Dziękuję, mój panie – powiedział żarliwie. – Jego śmierć będzie tak bolesna jak potrafię ją uczynić. Raphael obnażył zęby w przerażającym uśmiechu, który sprawił, że Christian był zadowolony, iż są po jednej stronie. - Przekaż swojej kobiecie moje ukłony – powiedział. – I ciesz się resztą wieczoru. Christian skłonił się lekko. Został odprawiony, ale nie miał nic przeciwko. Zbyt długo był już z dala od Natalie, a w tym pokoju było zbyt wiele wampirów na polowaniu. Przeszedł przez pokój, wypuszczając swoją moc tylko na tyle, żeby tłum zrobił mu przejście. Natalie stała dokładnie tam, gdzie ją zostawił, wciąż między Jaclyn i Ciborem, oboje otaczali ją ramionami. Mogli aktywnie nie próbować ją uwieść, ale było oczywiste, że nie mieliby nic przeciwko. Ciekawe było, że nie zrobili tego wcześniej. Christian warknął cicho, a potem sięgnął i wsunął własne ramię wokół talii Natalie, starannie wyłuszczając ją z tej grupki. Cibor spiął się lekko, ale Jaclyn tylko się roześmiała. - Zaopiekowaliśmy się nią dla ciebie – drażniła się Jaclyn. Christian posłał jej porozumiewawcze spojrzenie. - Bardzo to doceniam, ale teraz ja przejmę opiekę. - Ona sama da sobie radę – wtrąciła się Natalie, z własnym warknięciem. – Przestań mówić o mnie, jakby mnie tu nie było. - Masz rację, chére. Przepraszam. Przewróciła oczami, ale obróciła się pod jego ramieniem i przytknęła usta do jego ucha. - To jest partnerka Raphaela? – zapytała. Czuł nacisk jej miękkich piersi i to, w połączeniu z utrzymującą się falą adrenaliny, co do jego obietnicy zemsty na Anthonym, sprawiło, że jego fiut stwardniał. Chciał zabrać ją gdzieś w odosobnione miejsce, gdzie mógłby podciągnąć jej suknię w górę jedwabistych ud i pieprzyć ją aż zacznie błagać, żeby przestał. Musiała zauważyć coś w spojrzeniu, które jej posłał, ponieważ zarumieniła się gwałtownie i szepnęła, Przestań. ~ 175 ~

Uśmiechnął się w sposób, jakby jej słowa odzwierciedliły jego myśli. - Przestań co? - Doskonale wiesz co. No, czy to Cynthia Leighton? Christian niechętnie zwrócił z powrotem uwagę ku podium, gdzie teraz stali Leighton i Raphael razem z innymi lordami i ich partnerkami. - Tak. - Hmmm – mruknęła, z takim podtekstem, że Christian rzucił jej zaciekawione spojrzenie. – Czy nie brakuje kilku lordów? – dodała szybko, jakby chciała odwrócić jego uwagę. Christian miał chwilę niepokoju, pamiętając, co Raphael powiedział o Leighton wywołującej zamieszanie, ale postanowił nie ciągnąć tego dalej. Przynajmniej nie dzisiaj. - Trzech, żeby być dokładnym. No cóż, nie licząc Anthonego, który nie ma jaj, żeby się pokazać. - Czy jednym z lordów nie jest kobieta? Jest tutaj? - Mówisz o Sophii. Nie. Zaginęła w akcji, a pozostali martwią się o nią. Co, jeśli wiesz coś na temat wzajemnego oddziaływania na siebie potężnych wampirów, jest niezwykłe. - Myślą, że nie żyje? Potrząsnął głową. - Gdyby nie żyła, wiedzielibyśmy o tym. Kiedy ginie wampirzy lord, gwałtowna reakcja jest tak silna, że będzie odczuwalna na całym kontynencie, a już zwłaszcza przez lordów. Wszyscy to poczujemy. - Cóż, to dobrze – mruknęła. Christian uśmiechnął się niepewnie. - Skoro tak mówisz. Nigdy nie spotkałem tej kobiety. – Opuścił głowę na tyle, żeby ją delikatnie pocałować. – Myślę, że już spełniliśmy tu nasz obowiązek, prawda? – Wyprostował się i zerknął na Marca. – Gotowy do opuszczenia tego miejsca, mon ami? Marc roześmiał się na użycie tego amerykańskiego kolokwializmu. ~ 176 ~

- Gotowy do wyskoczenia z tego smokingu – zgodził się. - Czas wrócić do domu – zdecydował Christian, a potem przysunął usta do ucha Natalie i wymruczał. – Ktoś ma lekcję do odrobienia.

***

Christian nie tracił czasu jak tylko wrócili do domu. Podczas gdy Marc ruszył prosto do kwater w piwnicy, Christian poszedł za Natalie do jej sypialni i zamknął za sobą drzwi, by oprzeć się o nie i przyglądać jak ona się rozbiera. Zaczęła zdejmować szpilki, ale powstrzymał ją. - Zostaw szpilki. Posłała mu lekki uśmiech, a potem sięgnęła i wyciągnęła kilka szpilek ze swoich włosów, pozwalając, żeby opadły na jej ramiona zanim obróciła się do komody, gdzie powoli zdjęła swoją biżuterię – długie, wiszące kolczyki i bransoletkę do kompletu. Rubiny, pomyślał, z małymi diamentami. Kupi jej coś lepszego, coś, co oznaczy ją, jako jego. Pociągnęła za zamek pod ramieniem, obracając się do niego przodem, kiedy sukienka opadła w dół układając się u jej stóp, zostawiając ją w niczym więcej jak w czarnym, skąpym koronkowym staniku i malutkich pasujących majteczkach. Stała i wpatrywała się w niego śmiało, chociaż rumieniec rozpalał jej śliczne policzki. Christian leniwie obejrzał sobie jej ciało, od głowy do stóp, i z powrotem, ociągając się przy wszystkich tych intrygujących miejscach zakrytych przez skrawki koronki. Kiedy napotkał jej oczy, pozwolił jej zobaczyć głód, który palił jego gardło i stworzył ciężar w jego pachwinie. Przeciął powoli pokój, trzymając jej wzrok, patrząc jak jej źrenice rozszerzają się od emocji. Był tam strach, ale również pożądanie, podniecenie. Czyżby się go bała? Czy też swojej reakcji na niego? Oblizała usta w celowej prowokacji, która odpowiedziała na jego pytanie. Wyciągnął rękę i Christian zahaczył palec za środek jej stanika, by przyciągnąć ją bliżej. Odpiąwszy zapięcie, odsunął delikatne miseczki na bok. Jej piersi były ciężkie w jego dłoniach, duże jak na jej delikatną sylwetkę, ich czubki były ciemnoróżowe na tle

~ 177 ~

złotego odcienia jej gładkiej skóry. Ścisnął miękkie półkule palcami, zmieniając jej sutki w twarde guzki, gdy zbliżyła się od jego pieszczoty. Potoczyła głową po ramionach, mrucząc z przyjemności, jej oczy były zamknięte, gdy rozkoszowała się tym odczuciem. Jej jedwabiste włosy otarły się o wierzch jego dłoni, jej palce chwyciły za jego pasek, przytrzymując się, jakby potrzebowała jego siły, by pozostać w pozycji stojącej. Christian uwolnił jedną rękę, żeby wpleść ją w jej gęste włosy, odchylił jej głowę do tyłu i przytrzymał nieruchomo do pocałunku. Jego język prześledził kontur jej warg zanim zanurzył się w jej ciepłe usta. Z cichym jękiem, Natalie uniosła się na palce, napierając mocniej, miażdżąc w żądaniu swoje usta o jego. Tylko się uśmiechnął. Przełamując pocałunek, zabrał rękę z jej piersi, żeby zsunąć ją w dół przez jej żebra, jej talię, chwycił na chwilę jej biodro zanim jego palce wśliznęły się pod wąski pasek jej majtek. Zerwał je szybkim ruchem aż podskoczyła, a jej oczy otworzyły się szeroko. Napotkał jej zaskoczenie z leniwym uśmiechem, a kawałki koronki spadły na podłogę do jej stóp i teraz stała przed nim naga, z wyjątkiem butów. Zanurzając rękę między jej uda, znalazł jej śliskie podniecenie. Zadrżała, gdy wbił palec w jej otwarcie, a jej ręce uniosły się i chwyciły jego ramion, gdy zmieniła pozycję, dając mu lepszy dostęp. Christian dotknął ustami jej czoła, szepcząc coś przy jej oczach, na policzkach, w kąciku jej ust. - Wciąż jesteś ubrany – poskarżyła się. - Tak, jestem. Spojrzała w górę na jego pozbawione skruchy zadowolenie słyszalne w jego słowach, a potem sapnęła, gdy wsunął w jej cipkę drugi palec i zaczął ją głaskać, w tę i z powrotem, ich spojrzenia zwarły się ze sobą. Mgła pożądania zamgliła głęboki brąz jej oczu. - Christian – szepnęła błagalnie. Trzymał jej spojrzenie, palce pompowały, ślizgając się w gęstej śmietance jej podniecenia. Wyczuwał lekkie drżenie jej ud, drżenie jej wewnętrznych mięśni, gdy jej ciało odpowiedziało na nieprzerwane pchnięcia i wysuwanie się jego palców. Jej sutki były twardymi perłami, które dźgały go w klatkę przez cienki materiał koszuli, gdy przysunęła się bliżej i uniosła do niego twarz, złakniona pocałunku. Pieścił jej usta, jego ~ 178 ~

język przepchnął się przez jej zęby, żeby podelektować się delikatnym smakiem, który był tylko Natalie, dopasowując się do rytmu swoich palców w jej mokrej cipce. Z cichym, potrzebującym odgłosem, wypchnęła biodra do przodu, naciskając mocno, próbując docisnąć łechtaczkę do grzbietu jego dłoni. Christian warknął i nasunął drugą rękę na jej biodro, jego palce wbiły się w przedziałek jej pupy zanim trzepnął w ostrzeżeniu jej pośladek. - Zachowuj się. Natalie sapnęła w proteście i klepnęła jego tors. Klaps, który ledwie poczuł. Zachichotał i poczuł gorąco, gdy jej skóra rozpaliła się gwałtownym rumieńcem, który wypłynął na jej policzki i szyję zanim przyniósł śliczny różowy odcień aż do jej piersi. Przeciągnąwszy palcami po jej gładkich plecach, ponownie owinął sobie jej włosy wokół ręki i delikatnie pociągnął jej głowę do tyłu. - Na łóżko, chére. Jej oczy otworzyły się natychmiast w nagłym zmieszaniu, a on zacisnął palce wokół jej karku. - Wejdź na łóżko, mon ange, chcę zobaczyć ten śliczny tyłeczek w górze. Tym razem wydawało się, jakby całe jej ciało zarumieniło się z zażenowania i wydała z siebie chichy odgłos niemej rozpaczy. Jego Natalie nie miała dużego doświadczenia. Szczerze mówiąc, wyobrażał sobie, że większość jej poprzednich seksualnych spotkań odbywało się w pozycji misjonarskiej, w ciemności. Ale, mimo tych jej nieśmiałych rumieńców, nie była niechętna. Nawet gdyby nie miał palców zanurzonych w dowodzie jej cieknącej, mokrej cipki, wyczułby jej podniecenie. Zerknęła w stronę dużego łóżka, a potem ponownie na niego, by jeszcze raz napotkać jego oczy, tak jakby upewniając się, że naprawdę chce, żeby to zrobiła. A potem podeszła i wspięła się na nie, czołgając się przez całą drogę prawie aż do wezgłowia zanim się zatrzymała i spojrzała na niego przez ramię. Christian niemal dostał zawału serca. Czy ona wiedziała jak wygląda? Co mu robiła? Była czystym obrazem pokusy. Jej usta były obrzmiałe od pocałunków, duże brązowe oczy patrzyły na niego w doskonałym poddaniu, pytając, co ma zrobić dalej. Długie, rude włosy spływały po jej plecach i ramionach; jej pozycja dostarczała tylko kuszących przebłysków jej piersi, które z każdym oddechem kołysały się pod nią. Ale to jej pupa go wzywała. Idealny kształt serca, jędrne i krągłe pośladki. ~ 179 ~

Ruszył przez pokój, zamierzając ją wziąć, ale nagle się zatrzymał. Czy właśnie sam nie dostrzegł, że Natalie była, jeśli nie niewinna, to przynajmniej niedoświadczona? Musiał być wobec niej delikatny i w powolny, zmysłowy sposób wprowadzić ją w różne seksualne praktyki. Prawdopodobnie nawet nie uświadamiała sobie, jaką przedstawiała pokusę, oferując mu w ten sposób swój tyłek. Przynajmniej miał nadzieję, że nie wie. Ponieważ spowolnienie pieprzenia, dosłownie, było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jaką kiedykolwiek zrobił. - Połóż głowę na łóżku, chére – powiedział cicho, zaczynając rozbierać się ze swoich ubrań, rzucając marynarkę i koszulę na krzesło, zdejmując palcami u nóg buty i rozpinając pasek. – Ale trzymaj ten swój słodki tyłeczek w górze – dodał w razie, gdyby nie zrozumiała, czego chce. Jej oczy się rozszerzyły, ale zrobiła jak prosił, co natychmiast kazało mu się zastanowić, dlaczego o to poprosił. Ta pozycja ani trochę nie sprawiła, że łatwiej było jej się oprzeć. Jej lśniąca cipka była na pełnym widoku, podniecenie nawilżyło jej opuchnięte płatki. - O ja pieprzę – zaklął, a potem odpiął spodnie od smokingu i pozwolił im opaść na podłogę, wyszedł z nich i ruszył prosto do łóżka za nią. Jego fiut był tak sztywny, że aż bolało. Głaskał się jedną ręką, jednocześnie drugą pieszcząc jej tyłek, ściskając jeden z jej fantastycznie krągłych pośladków. Mógłby pieprzyć ją w tej pozycji. Była więcej niż gotowa na niego. Mógł podążyć tym zapraszającym szlakiem prosto do jej cipki. Trudno było tego nie zrobić, ale jego planem, który wymyślił dopiero w ciągu ostatnich kilku minut, było uwiedzenie jej. Pokazanie jej wszystkich sposobów na to jak mógł sprawić, żeby jej ciało śpiewało. Pochyliwszy się, przeciągnął językiem przez pełną długość jej szparki, delektując się jej słodkim smakiem. Natalie wygięła się, mimowolnie kusząc go jeszcze bardziej. - Christian – szepnęła. Przesunął się i pocałował oba jej pośladki, przygryzając delikatnie. - Chcesz, żebym przestał? – zapytał, podczas gdy w duchu błagał, żeby powiedziała nie. Bogowie musieli usłyszeć jego modły, ponieważ potrząsnęła głową, przez co jej tyłek się zatrząsł i rozbił jego samokontrolę. Prawie jęknąwszy z ulgą, chwycił jej biodra i przerzucił ją. Natalie krzyknęła zaskoczona, ale potem uśmiechnęła się, rozłożyła nogi i uniosła zapraszająco biodra nad łóżkiem. Wsunął się między jej nogi, ustawiając swojego kutasa w śliskim gorącu jej ~ 180 ~

cipki, ale jeszcze w nią nie wchodząc. Zamierzał nauczyć swojego anioła wszystkich sposobów tego jak mógł sprawić, że będzie czuła się cudownie. Obniżył głowę do wygięcia jej szyi, skubiąc i ssąc wystarczająco mocno, żeby zostawić na niej swój znak. Liźnięciem złagodził mały ból, a potem ruszył po delikatnej linii jej szczęki, całował jej zamknięte oczy, ocierał się ustami po jej wargach zanim wylizał drogę w dół. Jego zęby zamknęły się na jej obojczyku i uderzyło go jak były kruche, jak bardzo łamliwe. Cała taka była. To sprawiło, że chciał zamknąć ją w swojej piwnicy i nigdy nie wypuszczać. Warknął miękko, ale wtedy palce Natalie przeczesały jego włosy, wbiły się skórę jego głowy i przypomniał sobie, że również była silna. Przeniósł swoją uwagę na jej piersi – piękne i okrągłe, z dużymi sutkami, które błagały o ssanie. Wziął jeden w swoje usta i po prostu to zrobił, zamknął na nim zęby, dopóki nie jęknęła pożądliwie, a jej biodra uniosły się nad łóżko, by otrzeć się o jego fiuta. Mruknął i poruszył biodrami, by pokryć swojego kutasa jej wilgocią, jednocześnie przenosząc uwagę na drugą pierś, ssąc jej sutek aż do pulchnego podniecenia. Ale tym razem, palce Natalie pozostały w jego włosach, trzymając je wystarczająco mocno, że aż bolało, gdy przyciągnęła go do swojej piersi, zmuszając go kontynuowania wielbienia jej piersi. Ból od jej uchwytu był iskrą żądzy prosto do jego już twardego fiuta i zastanawiał się ile jeszcze może wytrzymać. Chciał sprawić jej rozkosz, żeby doszła pod jego ustami i palcami zanim w końcu ją wypieprzy aż roztrzaska się wokół niego. Ale jego Natalie była eteryczną istotą. Była kobietą, która wiedziała, czego chce i żądała tego. Uśmiechnął się przy jej piersi, zachwycony jej reakcjami. Ale musiała się nauczyć, że to zawsze on rządził. Jego kły wysunęły się z dziąseł i ugryzł jej sutek, upuszczając tylko kroplę krwi. Ale to wystarczyło, by wywołać euforię w jego krwi, wystarczyło, żeby posłać Natalie prosto w orgazm bez ostrzeżenia o gorączce od jego ugryzienia. Wygięła się pod nim, jej plecy oderwały się od łóżka, gdy krzyknęła, jej silne palce zsunęły się na jego plecy, gdzie jej paznokcie zaorały bruzdy na jego skórze. Christian jęknął z bólu i prawie doszedł na miękkiej skórze jej ud. Zaklął pod nosem. Jeszcze z nią nie skończył i jeśli nie będzie ostrożny, jego jądra nie dadzą mu szansy. Zsunąwszy się w dół jej ciała, całował jej płaski brzuch, frywolną kępkę loczków nad jej łonem, a potem zanurzył język w jej cipce. Jęknął znowu. Tak słodko smakowała, jakby jej niewinność umiejscowiona między jej udami tylko czekała na zostanie zdegustowaną. Użył swoich ust, żeby naśladować akt seksualny, czując jak jej

~ 181 ~

pochwa kurczy się wokół jego języka, jak jej ciało drga w końcowych falach jej orgazmu wywołanego ugryzieniem. - Christian – szepnęła, jej głos łamał się od emocji. - Natalie – odmruknął i dmuchnął lekko na jej opuchniętą łechtaczkę. Jej biodra się poruszyły i zajęczała. - O, Boże. Używając kciuków, żeby całkowicie obnażyć jej cipkę, wciągnął jej łechtaczkę do ust, chwycił jej tyłek obiema rękami i prawie stracił na niej uchwyt, gdy mocno bryknęła. Teraz krzyczała już nieprzerwanie, ciche błagające odgłosy na przemian z wypychaniem bioder. Zabrawszy jedną rękę z jej tyłka, wsunął dwa palce do jej cipki, poruszał nimi w tę i z powrotem, jednocześnie ssąc jej łechtaczkę, dopóki nie była dojrzałym owocem błagającym o ugryzienie. Więc ugryzł, przebijając niezwykle pobudzone sedno jednym kłem, warcząc na słodycz krwi, która pokryła jego język, a Natalie oszalała, wiła się pod nim, jej palce wbiły się w pościel łóżka, jej uda zamknęły się wokół jego głowy tak mocno, że zadzwoniło mu w uszach. Przeciągając ostatni raz językiem po jej łechtaczce, uniósł się nad jej ciałem, a potem sięgnął między nich i ustawił swojego fiuta przy jej wejściu. Syknął z rozkoszy, gdy w końcu zanurzył się głęboko w jej przyjemnym cieple. Ścianki jej pochwy chwyciły go mocno, drżąc wokół jego fiuta, stając się zmysłowymi falami, gdy zaczął się poruszać, jej ciało pieściło go, ponaglając do spełnienia się razem z nią. Ale on nadal się wbijał, niechętny, żeby już skończyć. Z własnym żądającym warknięciem, owinął sobie jej włosy wokół pięści, przytrzymując ją w miejscu, gdy ją pocałował, by natychmiast przypomnieć sobie, że Natalie nie jest delikatnym, biernym maleństwem. Spotkała się z jego ustami z własnym żądaniem, miażdżąc swoje usta o jego aż u obojga krwawiły wargi, ich zęby dzwoniły, języki splatały się. Z ostatnim twardym pocałunkiem, porzucił jej usta dla jej szyi. Chciał krwi. Ta odrobina, którą dostał z jej łechtaczki i teraz z jej ust, tylko zaostrzyły jego głód. Jego jądra stały się ciężkie między jego nogami, podciągnęły się wyżej, gdy z rykiem zbliżał się orgazm. Opuścił usta do jej szyi, tuż obok znaku, jaki zostawił tu wcześniej i zassał mocno żyłę aż stała się nabrzmiała i błagająca. I wtedy zatopił kły w jej ciele. Natalie wciągnęła zszokowany oddech i szepnęła imię Christiana ze zdławionym szlochem, gdy zalał ją orgazm. Była bezradna przeciwko temu, jakby jej ciało już dłużej nie było pod jej kontrolą, tylko pod tą pulsującą, rozrywającą rzeczą, która jako jedyna ~ 182 ~

znała rozkosz. Usta Christiana wciąż były na jej szyi, jej ciało było tak bardzo wrażliwe, że mogłaby przysiąc, iż czuje nieprzeparte ssanie jego ust, gdy pożywiał się na gorącym strumieniu jej krwi. Każde miejsce, którego dotknęły jego usta rozpalało się nowym pożądaniem, jakby jego wargi były wszędzie, całowały ją raz za razem i jeszcze raz. Wbiła palce w twarde mięśnie jego ramion, rozpaczliwie próbując się czegoś uchwycić, zakotwiczyć się do ziemi. Dźgnęło ją ukłucie urazy, że on może zachować kontrolę, podczas gdy ona może tylko trzymać się i mieć nadzieję na przetrwanie. Ale potem podniósł z jękiem głowę, a jego biodra zaczęły wbijać się tak szybko, że ledwie mogła rozróżnić wejście od wyjścia, tak szybko, że jej cipka wydawała się spalać od tego. A potem doszedł i dołączył do niej w poddaniu się odczuciom. Jego oczy były zamknięte, szczęka zaciśnięta, jego fiut drgał wewnątrz niej, gdy jego spełnienie strzelało głęboko w jej ciało, zostawiając go bezradnym, by się temu oprzeć. Zajęczał, jakby z bólu, a ona gładziła uspokajająco dłońmi po jego plecach, dopóki nie opadł na nią, jego oddech był gorący na jej wilgotnej skórze, jego twarz ukryta przy jej szyi. Leżeli razem w ciszy przez długą chwilę. Zdyszani, spoceni. Christian nagle podniósł głowę, syknął ciche przekleństwo, a potem szybko zlizał ciepłą strużkę krwi z jej szyi i zasklepił rany. Była świadoma upływu krwi, ale nie miała siły, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie była pewna, czy jej język jeszcze pracuje. Christian zwrócił na nią spojrzenie i zauważyła, że w ciemności jego oczy błyszczą niebieską mocą. Nigdy wcześniej nie zdawała sobie sprawy – nie miała okazji tego zobaczyć – że wampirze oczy świecą podczas silnych emocji, a nie tylko wtedy, gdy używają swoich mocy. Uśmiechnął się do niej, taki przystojny. Sięgnęła i odgarnęła z czoła kosmyk jego włosów. - Smakujesz tak bardzo słodko, chére – zamruczał. Automatycznie się zarumieniła, ale zdołała odpowiedzieć uśmiechem. - To tylko krew – zażartowała, a potem przeklęła samą siebie za pożywienie go, a on uśmiechnął się szerzej. - I wszystko inne również – powiedział szelmowsko. – Twoja cipka jest tak samo słodka jak twoja żyła. A twoja łechtaczka jeszcze lepsza. Natalie prawie jęknęła z zażenowania, ale nie jej ciało. Jej ciału podobała się myśl, że uznał jej cipkę za słodką. Mogłaby przysiąc, że nie zostało jej nic do dania, że ~ 183 ~

spełniła się absolutnie, ale od spojrzenia w jego oczach, nieprzyzwoitych słów z jego ust, poczuła wytrysk ciepła między udami, a jej cipka zapulsowała nowym głodem. Christian zachichotał, nisko i męsko, i nagle uświadomiła sobie, że jego fiut wciąż jest w niej zanurzony. Poczuł reakcję jej ciała. Odwróciła od niego głowę, chcąc zakryć twarz ze wstydu, ale nie pozwolił jej. Jego silne palce obróciły ją z powrotem, by spojrzała na niego. - Kocham sposób, w jaki twoje ciało na mnie reaguje – powiedział poważnie. – Kocham to jak jesteś niewiarygodnie wrażliwa na każdy dotyk i taka wymagająca w tym, czego pragniesz. Twoje ciało jest przeznaczone, żeby je wielbić, mon ange. I dziękuję bogom, że jestem tym, któremu przypadło to robić. Poczuła ukłucie łez z tyłu oczu i odpędziła je mruganiem. Nie uzna jej za tak wspaniałą, jeśli zmieni się w szlochającą kupkę. - Ja też – szepnęła. – To znaczy… twoje ciało. Też je uwielbiam. – Jęknęła w duchu. Świetnie, Nat. Naprawdę świetnie. Ale on tylko się uśmiechnął i zostawił szybkiego całusa na jej ustach. Skrzywiła się, przypominając sobie krew, którą się dzielili, rozerwanie ich warg we wspólnym głodzie, żeby dostać się do siebie. Ale to było nic. Przebiegła językiem po swoich ustach i znalazła lekką wrażliwość, a nie poszarpane ciało, jakiego się spodziewała. Jego oczy podążyły za jej językiem. - To dzięki krwi, jaką się podzieliliśmy – powiedział do niej, a ona zmieszana zmarszczyła brwi. – Kiedy całowałaś mnie tak mocno, rozerwałaś nasze usta – wyjaśnił. Sapnęła oburzona. - Przypominam sobie, że ty pierwszy mnie pocałowałeś, ważniaku. - Oczywiście – zgodził się. – Ty – pocałował ją wolno, zmysłowo – aż się dopraszasz o pocałunki. - A co z krwią? – zapytała, nadal zdezorientowana. - Kiedy moja krew zmieszała się z twoją, uleczyła twoje usta, albo przynajmniej na tyle, że już dłużej nie krwawią.

~ 184 ~

Natalie zamrugała zaskoczona. Wiedziała, że wampiry szybko się leczą, ale nie miała pojęcia, że ich krew może leczyć również innych. Wciąż przyswajała sobie ten strzęp informacji, kiedy powiedział. - Teraz powinnaś się przespać. Musisz być zmęczona. Była zmęczona. Ale to był taki syty rodzaj zmęczenia, taki, który sprawiał, że chciała się rozciągnąć z zadowolenia. Był również taki, że chciała zwinąć się obok Christiana i zasnąć razem. A potem chciała obudzić się w jego ramionach i zrobić to jeszcze raz. Ale tak się nie stanie. Zastanowiła się, kiedy zaufa jej na tyle, żeby z nią zasnąć. Zasmuciło ją trochę, że wciąż jej nie ufa. Poczuła jak jej oczy zamykają się pomimo tych myśli, poczuła miękkie otarcie się jego ust o jej czoło, a potem naciągnął kołdrę i wsunął ją pod nią. Ostatnia rzecz, jaką zapamiętała, to był dźwięk jego głębokiego głosu. - Śpij, mon amour. Christian poczekał aż był pewien, że Natalie zapadła w sen, a potem wysunął się z łóżka i skierował do piwnicy i do swojej bezpiecznej krypty sypialnej. Nie cierpiał jej zostawiać, nie cierpiał świadomości, że obudzi się sama, tak jak on. Ale nie był pewny, czy była gotowa na rzeczywistość wampirzego kochanka, ani czy też on był gotowy wciągnąć ją w ryzyko swojego życia. Już z jego powodu znalazła się w niebezpieczeństwie, a będzie jeszcze gorzej, kiedy stanie się Lordem Południa.

***

Anthony wyglądał przez okno na horyzont Houston, kipiąc taką złością, że jego kły naciskały na jego usta, a krew kapała z jego dłoni tam, gdzie jego paznokcie przebiły skórę. Pieprzony Christian Duvall. Dlaczego nie został tam, gdzie należał? Albo jeszcze lepiej, dlaczego Hubert nie zabił go w chwili, kiedy wyjaśnił, że dłużej nie będzie bawił się w tę europejską grę? To był moment największej podatności Duvalla, idealny moment do ataku. Dlaczego Hubert tego nie rozpoznał? Dlaczego nie wykorzystał chwili i nie wybawił ich wszystkich od zagrożenia, jakim był Christian Duvall? Nie, ten europejski idiota był zbyt zajęty zmienianiem wieśniaków w bezmyślnych żołnierzy. Jakby można było nazwać ich żołnierzami. Nie mieli ani uncji niezależnej woli i byli nieco zbyt gorliwi w swoim uwielbieniu do Huberta, nawet jak na jego gust. ~ 185 ~

Teraz było na to za późno. Nie ma sensu płakać nad przeszłością. Faktem było, że Duvall wciąż żył i rujnował wszystkie starannie ułożone plany Anthonego. Z powodu Duvalla, był zmuszony ukrywać się w tym mieszkaniu, jednocześnie czekając na Huberta aż zrobi swój ruch. Ale o wiele bardziej skandaliczny był sposób, w jaki ten francuski łajdak wszedł i ukradł Natalie tuż sprzed jego nosa. Miał ją przy sobie prawie dwa lata, spiskując i planując dla nich ich wspólną przyszłość. I może był głupcem nie wykonując swojego ruchu wcześniej. W końcu była młodą kobietą. I jak wszystkie kobiety, chciała mężczyzny, który by ją kochał i chronił, zapewnił dom, który mogłaby zmienić w wytworne odbicie ich życia. I on planował jej to dać, wciąż tego chciał. Ale nie chciał zaczynać ich wspólnego życia pod kontrolą Raphaela. Miała być częścią jego nowego życia, życia, w którym w całości będzie kontrolował swoim losem, ich wspólnym losem. Doskonale wiedział, że przez cały czas swojego pobytu w Houston nie miała kochanka. I nigdy nie poddała się łatwemu uwodzeniu jego wampirów, pomimo wielu okazji. Czekała na niego, ale prawdopodobnie kazał jej czekać zbyt długo. Uderzył dłonią o grube oparcie swojego fotela. Nie mógł uwierzyć, że ze wszystkich ludzi, zakochała się w Duvallu. Był graczem, każdy mógł to zobaczyć. To wszystko było dla niego grą, jedna kobieta po drugiej. A teraz jego Natalie stała się następnym celem tego dupka. Zakładając, że jeszcze nie zaciągnął jej do łóżka. Ale Anthony nie mógł w to uwierzyć. Znał swoją kobietę. Była mu przeznaczona. Zobaczy to jak tylko oderwie ją od Duvalla. Ale musi działać szybko, zanim będzie za późno. Niestety, nie może być tym, który ją uratuje, ponieważ Raphael zrobił wielką pieprzoną aferę o ochroniarza Jaclyn. Albo kochanka, czy kimkolwiek tam dla niej był. Kogo to obchodziło? Potrzebował kilku chwil sam na sam z Natalie, a wampir stał mu na drodze. Więc usunął trochę wspomnień wampira. To nie było coś, czego sam wielki Raphael nie robił tysiące razy. Gdyby Natalie nie zauważyła zmiany i nieświadomie tego nie wytknęła, nikt by nie zauważył. Z perspektywy czasu, powinien był powiedzieć Natalie, co zrobił i poprosić, żeby o tym nie wspominała. Ale też, to była przeszłość. Jeżeli zamierzał dostać to, na co zasługiwał, na co pracował odkąd przejął Południe, musiał patrzeć w przyszłość, na następny ruch w swoim planie. Już rozmawiał ze swoimi sojusznikami i wkrótce Duvall będzie tylko wspomnieniem. Ale najpierw musiał zabezpieczyć swoją Natalie. Nie mógł ryzykować, że przez przypadek coś jej się stanie, tylko dlatego, że dała się zwieść Francuzowi. Co obróciło pełne koło. Musiał zabrać ją od Duvalla, a do tego potrzebował pomocy.

~ 186 ~

Do drzwi zadzwonił dzwonek, głośno rozbrzmiał w prawie pustym mieszkaniu. Nikt oprócz jego najbliższych dzieci nie wiedział o tym miejscu i zabrał ze sobą tylko garstkę z nich, kiedy zdecydował, że niezbędny jest taktyczny odwrót z posiadłości. Nie ukrywał się, chociaż wiedział, że niektórzy tak to nazwą. Ale powodem tego było to, nie znali jego strategii, nie mieli jego wizji. Nie ukrywał się, unikał niepotrzebnego ryzyka, zyskując czas. Jeden z jego ochroniarzy stanął za nim w drzwiach. - Marcel Weiss, mój panie – powiedział. Anthony nie obejrzał się, tylko uniósł rękę, pokazując, że strażnik ma wpuścić Weissa. Chwilę później, odezwał się cyniczny głos Weissa. - Trochę banalne, nieprawdaż, staruszku? Czajenie się w ciemności i wyglądanie przez duże okno? Wszystko, co potrzebujesz to deszcz i znak nietoperza, i jesteś gotowy. Usta Anthonego napięły się. Nie lubił Weissa. W innych okolicznościach, z radością by go zabił, tylko za samo bycie dupkiem. Tymczasem, jednak, ich cele zazębiały się starannie. Weiss chciał rządzić Południem – co oznaczało pozbycie się Duvalla. A Anthony chciał z powrotem Natalie. - Bez poczęstunku bezcenną szkocką? – nalegał Weiss, gdy sam opadł w fotelu obok Anthonego. - Dostałeś wiadomość – odparł Anthony, nie przejmując się odpowiedzią na głupie komentarze. - Najwyraźniej. Jestem tu. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego tu jestem? Twoja wiadomość była raczej mało konkretna. - Mamy wspólnego wroga. Kątem oka zauważył zaciekawione przechylenie głowy Weissa. - Duvall – powiedział Weiss. Mógł być dupkiem, ale był bystrym dupkiem. - Duvall – potwierdził Anthony. – W tej chwili, z oczywistych powodów, nie mogę zacząć polowania. - Raphael wciąż jest w mieście? Myślałem, że już wyjechał. ~ 187 ~

- Wyjechał, ale Jaclyn wciąż się kręci, do tego Raphael zostawił jej dodatkowych strażników. Nie wspominając o Duvallu, który, jak zrozumiałem, dostał pozwolenie od Raphaela, by mnie zabił. – Prychnął lekceważąco. – Duvall ma przesadzoną opinię na swój temat. Wciąż rządzę Południem. On jest tylko jeden, podczas gdy ja jestem wieloma. - I zamierzasz to wszystko oddać – przypomniał mu Weiss. – Zanim zaczniemy rozmawiać o jakimkolwiek ryzykownym interesie, chciałbym wiedzieć dlaczego. - Mam swoje powody. Wystarczy powiedzieć, że tęsknię za Nowym Orleanem. Przybyłem tu tylko z powodu huraganu Katrina i zniszczeń, jakie zrobił. Nieruchomości, które straciłem, warte były miliony. Ale nie to mnie sprowadziło. To głosy moich dzieci umierających podczas snu, tonących, podczas gdy ja nic nie mogłem zrobić, żeby im pomóc. – Anthony otrząsnął się ze swoich wspomnień. Nie zamierzał tak wiele odkrywać. – Teraz chcę wrócić do domu. Ale chcę to zrobić na moich warunkach. Jakikolwiek wampir rządzący Południem zza moich pleców, może uczynić to możliwym. I ja mogę zrobić z ciebie takiego wampira. - Dlaczego ja? - A dlaczego nie? Najwyraźniej nienawidzisz Duvalla, a obaj wiemy, że jest twoim najsilniejszym przeciwnikiem. Miałem nadzieję, że powiedzie się jednemu z moich dzieci, ale Noriega zawiódł, a Scoville stchórzył i ustąpił. Więc zostałeś ty i Barranza, ale on chyba zniknął. Nikt nie przyznaje się do wiedzy o jego miejscu pobytu, chyba że ty… Weiss się roześmiał. - Nie zadaję się z Meksykanami. A więc, jestem twoją jedyną opcją, prawda? Anthony udawał, że się zastanawia. - Myślę, że masz rację – odparł, jakby nigdy mu to nie przyszło do głowy. - Więc, jaki jest plan? - Duvall ma moją kobietę. Chcę ją z powrotem. Mam na miejscu ludzi, którzy powiedzą mi, jeśli wyjdzie dziś wieczorem i gdzie będzie. Przekażę tobie te wiadomości, a ty porwiesz moją Natalie. Delikatnie. Nie chcę, żeby została ranna. Weiss skrzywił się.

~ 188 ~

- Z kobietą pójdzie łatwo. Ale co z Duvallem? Dlaczego nie mogę w tym samym czasie zabić jego i zabrać ją? - Wierzysz, że możesz go pokonać? - Z odpowiednim sprzętem, tak. Potrzebuję broni. - To jest Teksas – powiedział lekceważąco Anthony. – To nie problem. - Jest, kiedy nie masz dowodu. - To również nie problem. Zostaw listę mojemu strażnikowi i ktoś z mojego personelu się tym zajmie. Powiedz mu, gdzie to dostarczyć i kiedy. – Anthony posłał telepatyczną wiadomość do swojego strażnika. Wampir pojawił się chwilę później i zatrzymał się w drzwiach, czekając. Weiss roześmiał się i wstał. - To wszystko, co? I jak przypuszczam, dalej nie dostanę szkockiej. Jutro oczekuję od ciebie telefonu, staruszku. I chcę tę broń. Nie pójdę na niego nieprzygotowany. - Dostaniem, co potrzebujesz. Ale pamiętaj, Weiss. To Natalie Gaudet jest twoim celem, twoim jedynym celem. Duvall jest premią, ale tylko wtedy, gdy moja kobieta będzie bezpieczna. Weiss mruknął na zgodę, a potem wyszedł za strażnikiem z pokoju. Anthony przysłuchiwał się oddalającym krokom Weissa, prawie zagłuszonych przez ciężkie stąpnięcia butów strażnika. A potem wrócił do swojej kontemplacji panoramy Houston. Nie planował, żeby Weiss zabił Duvalla, myślał, że wampir będzie zbyt tchórzliwy, żeby na niego ruszyć. Nie potrzebował go do zabicia Duvalla. Miał plany, które całkiem ładnie to ukryją. Ale jeśli Weiss chciał spróbować, Anthony będzie więcej niż szczęśliwy dając mu tę szansę. Ale najpierw musi zapewnić bezpieczeństwo Natalie. Wypuścił długi wydech, czując nadzieję po raz pierwszy odkąd Raphael namalował tarczę na jego plecach. Jutro o tej porze, Natalie znowu będzie jego, a jeśli będzie miał szczęście, Duvall będzie martwy.

Tłumaczenie: panda68

~ 189 ~

Rozdział 9 Natalie obudziła się sama… znowu, co dręczyło ją bardziej niż powinno. Nie chodziło o to, że mieli z Christianem poprzytulać się z rana, uprawiać seks przed śniadaniem czy nawet lunchem. To, co ją martwiło, to temat, jaki Christian podjął tej pierwszej nocy, którą spędziła w tym domu… zaufanie. Dla niej było oczywiste, że nie ufał jej na tyle, żeby była obok niego podczas dnia, kiedy był najbardziej podatny. Szczerze mówiąc, dzień był jedynym pkresem, kiedy wampir tak potężny jak Christian był naprawdę wrażliwy. Mówiła sobie, że powinna się cieszyć, że nie musi mieć do czynienia z jakimkolwiek stanem, w jaki wampir wpada, kiedy słońce jest na niebie. Czy to było jak ludzki sen? Czy oddychał? Czy jego serce biło? Zmarszczyła brwi. No cóż, oczywiście, że tak. Kiedyś był człowiekiem, co znaczyło, że nadal miał ten sam układ krążenia, nadal potrzebował tlenu, a zwłaszcza krwi. Więc czym różnił się sen wampira? Jednak niechciane myśli narzucały się same, sugerując, że decyzja Christiana o spaniu samemu nie była tylko kwestią zaufania. Może nie był pewny jej reakcji i oszczędzał jej delikatne uczucia. Jeśli to było to, to potrzebował dawki rzeczywistości. Wprawdzie nie miała ciężkiego życia, ale to nie znaczyło, że musiała być rozpieszczana. Jednym z głównych powodów, dla których zaakceptowała przeprowadzkę do Houston, było wyrwanie się spod ochronnego kokonu jej ojca i braci, który wokół niej utkali. Jeśli ona i Christian zamierzali mieć prawdziwy związek, musiał się dowiedzieć, że potrafiła poradzić sobie z rzeczywistością wampirzego życia. Nawet nie musiała się zastanawiać, czy chce z nim związku. Odpowiedź, do diabła, była twierdząca. Nie była gotowa już jutro poślubić tego faceta, ale z pewnością chciała więcej niż kilku nocy seksu. Oszałamiającego, rzucającego na kolana seksu. Ale to było coś więcej niż seks. O tak, doświadczyła więcej orgazmów w te dwie noce z Christianem niż miała w całym swoim dorosłym życiu przed nim. I tak, robił rzeczy i zmuszał ją do odczuwania rzeczy, do jakich żaden inny mężczyzna nawet się nie zbliżył.

~ 190 ~

Ale był również mądry, czarujący i współczujący. I nie zapomnijmy o tym, że to wszystko było spakowane w jeden niezwykle cudowny pakunek przepysznego samca. Musiałaby być szalona, żeby nie chcieć więcej niego, więcej tego, co mogli mieć. Więc, jak w takim razie miała mu dowieść, że była tak twarda jak potrzebował? Słyszała opowieści o Cynthii Leighton. Nie mogłeś żyć przy wampirach w Houston nie słysząc plotek o tym, jaką była twardzielką. Ale Natalie znała swoje granice. Nie była mięczakiem, ale nie była też twardzielką. Strzelała z wielu pistoletów, ale nigdy w osobę. I nigdy nie rozważałaby zabicia aktualnego wampirzego lorda w sposób, w jaki zrobiła to Leighton. Ale to nie znaczyło, że była słaba. Na tym świecie było mnóstwo rodzajów siły, a jej znajdowała się w głowie. Była mądra jak diabli i wiedziała jak wykorzystać to, co miała. Więc jak miała użyć tego swojego bajecznego mózgu, żeby zademonstrować Christianowi swoją twardość? Spojrzała na zegarek i zobaczyła, że jest prawie południe. Christian i Marc będą uwięzieni na dole we śnie aż do zachodu słońca. Ale to nie znaczyło, że ich śledztwo też musiało spać. Podsłuchała jak Marc rozmawiał z Christianem o braku dostępu do sieci internetowej Anthonego i od razu wiedziała, co próbują zrobić. Potrzebowali czegoś od Anthonego, czym nie był chętny się podzielić. To nie była niespodzianka, ponieważ Anthony wszedł na całkiem nowy poziom paranoi. Ale ona znała sieć Anthonego lepiej niż ktokolwiek inny w tej posiadłości. Pracowała, jako księgowa sądowa, ale równie łatwo mogła być sądowym analitykiem komputerowym. W obecnych czasach prawie wszystkie finansowe dane były zapisywane na komputerach i nie potrafiłaby odnaleźć, gdzie są ukryte te dane, jeśli najpierw nie zrozumiałaby jak. Wybrała ścieżkę kariery księgowej, ponieważ lubiła cyfry, ale wciąż szkoliła się w nowych postępach po stronie programowania. Wiedziała, że Marcowi nigdy nie uda się sięgnąć do wewnętrznych plików Anthonego, ponieważ sieć, gdzie były umieszczone dane, nie była podłączona do Internetu. To była sprawa bezpieczeństwa i praktyczności. Nie było potrzeby, żeby ktokolwiek spoza posiadłości miał dostęp do tych informacji. Do diabła, większość ludzi w posiadłości nie miała dostępu do tej prywatnej sieci. Ale Natalie miała. Jej praca wymagała dostępu do wszystkiego, w tym do najbardziej wrażliwych danych. Każda finansowa transakcja na lub z rachunków Anthonego, jako Lorda Południa, każda transakcja dotycząca posiadłości przez ostatnie dwadzieścia lat, była w jej palcach. Nigdy nie badała niczego poza finansowe dane, ale to nie znaczyło, że tego tam nie było. Albo że nie mogła tego wydobyć.

~ 191 ~

Przepełniona celem, Natalie stoczyła się z łóżka, jęcząc tylko odrobinę, kiedy poczuła jak każdy mięsień w jej ciele zaprotestował. Seks z Christianem nie był dla cipek. Zakrztusiła się swoim własnym śmiechem na tę myśl, a potem jej twarz oblała się rumieńcem. Musiała pogodzić się z tą reakcją na niego. Jeśli miała zamiar wrócić do posiadłości, musiała być na szczycie tej gry. I było pewne jak diabli, że nie mogła przez cały dzień chwiać się na krawędzi orgazmu. Zmusiła się do wstania i skierowała do łazienki. Zimny prysznic będzie dobrym początkiem.

***

Dwie godziny później, Natalie siedziała przed swoim laptopem w kuchni w posiadłości Anthonego. Zerkała na zegarek jakieś dziesięć razy na dziesięć minut. Wiedziała, że Christian nie będzie zadowolony, że ona tu jest, ale musiał sobie uświadomić, że ona wie, co robi. W końcu nie była idiotką. Podczas dnia Anthony zatrudniał ludzkich strażników, ale nigdy tak naprawdę im nie ufał i nie miał wśród nich bliskiego współpracownika. Obsługiwali bramę i ogrodzenie, ale nie mieli obowiązków w głównym domu. Do tego, pracowała w kuchni, która podczas dnia była cała opuszczona. Nie przechowywano ani nie przygotowywano tu ludzkiego jedzenia, ponieważ ludzki personel miał swoją własną kuchnię w sąsiednim budynku po drugiej stronie parkingu. Kuchnia miała również korzyść w postaci drzwi prowadzących bezpośrednio na tylny parking. A mimo to była wystarczająco blisko, żeby dać jej dostęp do prywatnej sieci Anthonego. Do tego, dzisiaj była niedziela i nawet wampiry miały wolny weekend. Co znaczyło, że było tu tylko kilka osób. Z drugiej strony, tych kilku, który zostali, aż huczeli od plotek i miejscu pobytu Anthonego. Wszyscy oni wiedzieli, że ściśle współpracowała z Anthonym i przez to zdawało im się, że wie, gdzie on jest. Dzielili się tym, co wiedzieli, w nadziei, że ona podzieli się tym, co ona wiedziała. Szczegóły różniły się, przekazywane jeden drugiemu, ale w jednej rzeczy wszyscy się zgadzali – że już dawno umknął z Houston. Najpopularniejszą teorią było, że uciekł do Nowego Orleanu, chociaż niektóre wersje łagodziły ten pogląd mówiąc, że raczej odwiedzał swoje byłe miasto niż chował się tam ze strachu. Natalie nie kupiła tego pomysłu, że uciekł z Houston, ale zbierała to wszystko, żeby później przekazać Christianowi. ~ 192 ~

Nawet z kilkoma przerwami, aby osiągnąć to, co sobie na dzisiaj założyła, zajęło jej to więcej czasu niż się spodziewała. Po pierwsze, nastąpiło opóźnienie w powrocie do posiadłości. Zapomniała, że jej samochodu nie było przy domu Christiana, ponieważ wzięli SUV-a wracając do domu po konfrontacji z Anthonym. Decydując, że chce odzyskać swoje cztery kółka, wezwała taksówkę, żeby zabrała ją sprzed domu Christiana i zawiozła pod jej dom. Stąd pojechała już swoim samochodem do posiadłości. A potem dużo czasu zabrało jej zlokalizowanie prywatnych plików Anthonego na serwerze. Nie było tak, że dane były oznaczone i opatrzone etykietką Tajne Pliki Anthonego – Nie Czytać. Nie, wampirzy lord był o wiele bardziej podstępny niż to i, ponownie, absolutnym paranoikiem. Na szczęście, cała jej praca polegała na wydobywaniu sekretów ludzi takich jak Anthony, ludzi, którzy myśleli, że są najmądrzejszymi ludźmi w pokoju, i zbyt sprytnymi, żeby dać się złapać. Na nieszczęście dla nich, Natalie była o wiele mądrzejsza od nich i miała prawdziwy talent w poszukiwaniu śladów danych. To właśnie było przyczyną, dlaczego tak bardzo domagała się powrotu do domu i, niestety, to w pierwszej kolejności przyciągnęło do niej uwagę Anthonego. Znała wszystkie tricki, jakich ludzie używali, żeby ukryć informacje, i budowała swoje własne algorytmy, żeby szybko przesiać dane i zidentyfikować wzór. Ale wiedza jak to zrobić, nie była całą zabawą. Potrzeba było czasu, a to było coś, co szybko jej uciekało. Nerwowe spojrzenie przez okno powiedziało jej, że może została godzina zanim słońce zejdzie z nieba. Obróciła się plecami do oślepiająco jasnej kuli światła, zdeterminowana dokończyć swoją pracę. Nie chciała ryzykować powrotu tu jutrzejszego dnia, nawet jeśli Christian nie wścieknie się po dzisiejszej eskapadzie. Kolejne trzydzieści minut powinno wystarczyć. Do tego czasu słońce dotknie horyzontu, a nawet wampiry potrzebują trochę czasu na wzięcie prysznica i ubranie się, a ona zniknie zanim wynurzą się z piwnicy. Kiedy w końcu zatrzasnęła swój laptop, jej żołądek burzył się od nerwów. Jeśli Anthony dowie się, co robiła… Szczerze mówiąc, nie wiedziała, co zrobi. Zawsze był z nią ostrożny, ale to było przed Christianem i przed tym jak zrobił sobie z Raphaela wroga. Nigdy nie widziała Anthonego tak wściekłego jak wczoraj w jej domu, ale nigdy też nie zapomni swojej rodzinnej przeszłości z nim. Nigdy nie zapomni jak groził ludziom, którzy go rozczarowali. Jeśli odkryje, że ukradła jego pliki, żeby pomóc Christianowi, nie miała wątpliwości, że wpadnie w tę kategorię rozczarowania i wszystko pójdzie w diabły. Była zadowolona, że zadzwoniła i ostrzegła swoją rodzinę. Ale najlepszym sposobem na ochronę ich, było upewnienie się, że Anthony nigdy nie odkryje, co zrobiła. ~ 193 ~

Znowu spojrzała przez okno. Czas się stąd zwijać. Wstała i wsunęła laptopa do torby, jednocześnie słysząc jak w korytarzu trzasnęły drzwi. Chwilę później drzwi od kuchni się otworzyły. - Hej, Natalie! – powitała ją ludzka asystentka Jaclyn, Lisa, wchodząc do środka i stawiając średniej wielkości pudełko wysyłkowe na blacie. – Słyszałam, że dzisiaj tu pracujesz i już myślałam, że cię przegapiłam – powiedziała, jakby całkowicie naturalnym dla Natalie było spędzanie godzin pracy w kuchni. - No prawie – odparła Natalie, udając beztroskę. – Właśnie wychodziłam. - Dobrze. To dla ciebie. Faktycznie to przyszło wczoraj, ale nie widziałam cię, przy tej wielkiej gali i tak dalej. – Pchnęła brązowe pudło po blacie do Natalie. - Dla mnie? Dlaczego ktoś miałby przysyłać mi paczkę do biura? - Jest od Cynthii Leighton. Dołączyła ją do zwykłej kurierskiej przesyłki. Znacie się? Natalie potrząsnęła głową. - Widziałam ją na gali wczoraj w nocy, ale nigdy z nią nie rozmawiałam. - No cóż, przysłała ci prezent. Otwórz. Natalie spojrzała przez okno, gdzie słońce już prawie zaszło. - Nie wiem, mam spotkać się z Christianem. – To nie dokładnie było kłamstwo. Zostawiła mu liścik informujący, że spotkają się w sali ćwiczeń. - No, daj spokój, Natalie. Nie jesteś ciekawa? – Lisa przesunęła po blacie nożyczki, zatrzymując je przy pudełku. Kobieta się przygotowała. - Jesteś pewna, że nie wybuchnie? – zapytała żartobliwie Natalie, próbując złagodzić swoje własne napięcie, ale skorzystała z nożyczek, żeby przeciąć taśmę, a potem otworzyła pudło. Spojrzała na zawartość i zamrugała zaskoczona. – To broń. Dlaczego Leighton przysłała mi broń? Lisa przysunęła się bliżej i zajrzała do otwartego pudełka. - I amunicja – powiedziała, wyciągając jedno z czterech małych pudełek. – Po pięćdziesiąt kul w każdym. To coś nazywa się… Hydra-Shok? Nigdy o czymś takim nie słyszałam, ale w końcu niewiele wiem o broni. A ty?

~ 194 ~

Natalie wyjęła pistolet i wysunęła z kabury. - Glock23, czwarta generacja – powiedziała nieobecna. – Kaliber czterdzieści. Lisa posłała jej zaskoczone spojrzenie. - Znasz się na broni? - Mój dziadek był właściciel sklepu z bronią. Pracowałam tam na pół etatu, kiedy byłam w liceum i college’u. On i mój ojciec upewnili się, żebym wiedziała, co robię. - Masz swoją własną broń? Natalie potrząsnęła głową. - Nie tutaj. Mam kilka, które zostawiłam w domu w Nowym Orleanie. Lisa się roześmiała. - Jesteś chyba jedyną osobą, która przyjeżdża do Teksasu i zostawia swoją broń. - Nie sądziłam, że będę jej potrzebowała. Nawet w domu, używałam jej przeważnie tylko do strzelania do celu. No wiesz, na wszelki wypadek. - No cóż, to teraz masz jedną. - Taak, ale dlaczego? – Natalie pogrzebała w opakowaniu i znalazła małą kopertę z prostą wizytówką. Wizytówka na wierzchu miała wytłoczone inicjały CL i była zapełniona starannym pismem. - Co jest napisane? Natalie przeczytała wiadomość i skrzywiła się. - Pisze, że każda kobieta powinna być w stanie obronić się sama – skłamała. Nie miała zamiaru mówić Lisie, że Leighton specjalnie wspomniała o tym, że amunicja jest świetna przeciwko wampirom i może się przydać, kiedy Christian się koło niej kręci. Co to do cholery miało znaczyć? Dlaczego Leighton miałaby chcieć śmierci Christiana? I dlaczego w ogóle myślała, że Natalie zrobi ten czyn? - Może mieć rację, przy tym jak Anthony coraz bardziej szaleje. Myślę, że wskazane są długie wakacje – powiedziała Lisa, a Natalie zajęło chwilę zanim dotarło do niej, o czym ona mówi.

~ 195 ~

- Brzmi jak dobry pomysł – odparła, wkładając wszystko do środka i zakładając na siebie klapki pudełka tak bezpiecznie jak mogła. – Dzięki za przyniesienie tego, Liso, ale muszę lecieć. - Żeby spotkać się z przepysznym Christianem – drażniła się świadomie Lisa. Natalie nie mogła powstrzymać uśmiechu, ale ruszyła do wyjścia. Wampiry na dole pewnie już się szykowały i chociaż Anthony mógł się ukrywać, nie wszyscy byli jego sojusznikami. Prawdopodobnie byliby bardziej niż szczęśliwi mogąc dostarczyć ją zawiniętą w kokardkę. I jeszcze był Christian, który raczej nie będzie zadowolony, kiedy przeczyta jej liścik. Im szybciej zobaczy ją we własnej osobie, tym mniejszy wiatr zadmie w jego wkurzonych żaglach. - Możesz powiedzieć Jaclyn, że przez następne kilka dni będę pracowała w domu? Może złapać mnie przez komórkę, jeśli coś się stanie. - Pewnie – zgodziła się Lisa. – I pozdrów ode mnie Christiana. Natalie odpowiedziała spodziewanym chichotem, ale nie zwolniła. Jej instynkty zaczynały swędzieć, że nie mogła wydostać się stąd wystarczająco szybko.

***

Christian wiedział jak tylko się obudził, że Natalie nie ma w domu. To nie uczyniło go szczęśliwym, ale też od razu się nie zaniepokoił. Było mnóstwo powodów, dla których mogła wyjść, w tym ponowny przejazd do sklepu. Teraz, kiedy z nim zostanie, musiała zrobić zapasy. Najpierw wstąpił do sypialni, której używała, tej, w której zeszłej nocy doprowadził ją do wielokrotnych orgazmów zanim zostawił ją bezwładną i śpiącą. Łóżko było zrobione, jej rzeczy wciąż wisiały w szafie i były porozrzucane na łazienkowym blacie. Pokój pachniał jej perfumami i… podnieceniem. Niedobra dziewczynka, mon ange, pomyślał z uśmiechem. Rozejrzał się po pokoju, ale nie zobaczył liściku. Potem skierował się do kuchni i tam znalazł to, czego szukał, obok ekspresu. Jego uśmiech zniknął.

~ 196 ~

- Merde! Marc, wyjeżdżamy! – krzyknął, a potem zadzwonił na komórkę Natalie. Przeszła od razu na pocztę głosową. Mrucząc każde przekleństwo w każdym języku, jaki znał, rozłączył się i spróbował pomyśleć rozsądnie. Jeśli wciąż była w posiadłości, prawdopodobnie miała wyłączony telefon, żeby albo zminimalizować rozproszenie, albo uniknąć dzwoniącego telefonu, który przyciągnąłby uwagę do jej obecności tam. Nie zrobiła jak ją prosił i nie trzymała się z dala, ale była bardzo mądrą kobietą. Na tyle mądrą, żeby podjąć odpowiednie środki ostrożności i uniknąć wpadnięcia na kogokolwiek. Ale jeśli będzie się ociągać po zachodzie słońca, była w niebezpieczeństwie. Było tam dość wampirów, które wiązały swoją przyszłość z Anthonym, i nawet jeśli on brał udział w tym biegu, znajdą się tacy, którzy złapią ją tylko po to, by zdobyć jego przychylność. Myśl, nakazał sobie. Musi być ktoś, do kogo możesz zadzwonić, komu możesz zaufać. Przysłowiowa żarówka zapaliła się nad jego głową. Oczywiście. W tym domu była tylko jedna osoba, której mógł ufać. Znalazł numer Jaclyn i zadzwonił do niej. - Biuro Jaclyn Martel – odezwał się przyjemny kobiecy głos. Christiana uderzyło użycie nazwiska Jaclyn. Znał je, ale nie pamiętał, żeby wcześniej słyszał jak je wymawiano. - Tu Christian Duvall – powiedział ponownie się koncentrując. - Och, cześć, Christian. Tu Lisa, asystentka Jaclyn. Jeszcze jej nie ma, prawdopodobnie odsypia wczorajsze duże przyjęcie. Ale jeśli szukasz Natalie, minęliście się. Christian grał dalej. - Cholera. Musiała wyłączyć komórkę. Powiedziała dokąd pojechała? - Wygląda na to, że pojechała prosto na salę ćwiczeń, żeby się z tobą spotkać. Może trafiła na korek albo coś. - Prawdopodobnie tak. Dzięki, Lisa. - Chcesz, żeby Jaclyn oddzwoniła do ciebie, kiedy się zjawi? - Nie, w porządku. Złapię ją później. Rozłączył się, a potem chwycił liścik Natalie, który odrzucił po przeczytaniu dwóch pierwszych linijek. Rzeczywiście, pisała, że spotka się z nim na sali. To jednak nie tłumaczyło, dlaczego nie odbierała telefonu, ale mówiło, gdzie może ją znaleźć. ~ 197 ~

- Co się dzieje? – zapytał Marc, naciągając koszulkę, gdy pojawił się w drzwiach. - Natalie, błogosławiąc jej śliczny mały tyłek, zdecydowała się dzisiaj popracować w posiadłości. – Podał liścik Marcowi, który szybko go przeczytał. - Więc jedziemy do posiadłości? - Nie. Według dziewczyny Jaclyn, jest już w drodze na siłownię. - Mam wziąć nasz sprzęt? - Pewnie, czemu nie? Trochę ćwiczeń obniży poziom przemocy, kiedy ją znajdę.

***

Natalie skończyła rozgrzewkę i zeszła z maty, żeby sprawdzić wiadomości w komórce, kiedy tylne drzwi otworzyły się ze znajomym metalowym szczękiem. Spojrzała tam i zobaczyła jak Christian i Marc wchodzą do środka. Przyciągnęli uwagę samym przejściem korytarzem. Nie tylko dlatego, że byli piękni, bo byli, ale dlatego, że ich dwójka szła wolnym spacerkiem z zabójczą gracją. A ona nie była jedyną, która to zauważyła. Dwie kobiety, które właśnie wyłoniły się z szatni, prowadzące ożywioną rozmowę, zamilkły, jakby coś je zatkało, gdy dostrzegły wampiry. Marc zerknął na nie i uśmiechnął się, a one potknęły się tak mocno, że Natalie skrzywiła się, oczekując, że zmienią się w kupkę hormonalnego oczarowania. Jednak Christian nie zwrócił uwagi na ich chwilowe wielbicielki. Jego oczy były utkwione w niej, więc się uśmiechnęła, czując się szczęśliwa i trochę głupio, że była tak podekscytowana jego widokiem. Czyżby wyobrażała sobie zbyt wiele z tego, co mieli? No dobrze, uprawiali seks i okej zrobili to więcej niż jeden raz, a jednak to było coś więcej niż seks. To był zmieniający życie, oszałamiający, spalający prześcieradła seks. Ale to nie oznaczało, że powinna być cała roztrzęsiona, kiedy wchodzi do pomieszczenia. Nie była aż taka żałosna, prawda? Wzrok Christiana ani na chwilę nie opuszczał jej, gdy stanął przy drzwiach do szatni i czekał, żeby do niego podeszła. Dobrze wyglądał w czarnych dżinsach i swetrze, torba ze sprzętem zwisała z jego ramienia. Ale zabiłoby go, gdyby podszedł te kilka kroków korytarzem, żeby spotkać się z nią w dół drogi? Wyglądało to tak, jakby

~ 198 ~

ona była poddanym, a on władcą czekającym aż ona do niego podejdzie. I nie mógł przynajmniej się uśmiechnąć, jakby się cieszył, że ją widzi? Otworzyła usta, żeby to wszystko mu powiedzieć, ale jak tylko znalazła się w jego zasięgu, chwycił jej rękę i pociągnął w stronę tylnych drzwi. - Pogadaj z Alonem – powiedział do Marca, a potem wyciągnął ją na zewnątrz na parking za salą. - Pogadaj z Alonem, o czym? – zapytała, zmuszona przyspieszyć, żeby nadążyć za jego długimi krokami. – I witam cię również. To było niegrzeczne. Christian spojrzał na nią i zdała sobie sprawę, że nie był niegrzeczny. Był zły. Natalie poczuła jak jej własny temperament wzrasta na spotkanie jego, ale powiedziała sobie, że zachowa chłód. Spodziewała się tego. Ale może nie był zły na nią. Działo się zbyt wiele rzeczy, mnóstwo planów i spisków. Może jego gniew nie miał nic wspólnego z… - Dlaczego tam poszłaś? – zapytał ostro, jak tylko znaleźli się na zewnątrz. To tyle, jeśli chodzi o pomysł, że nie jest zły na nią. Temperament, który skumulowała, próbując być rozsądną, rozpalił się jeszcze mocniej. Wyszarpnęła rękę uwalniając się z jego. - Miałam pracę do zrobienia. Znalazłeś mój liścik? - Co dobrego w pieprzonym liściu, kiedy jestem martwy dla świata, podczas gdy ty wskakujesz prosto w serce wroga? - Nie za bardzo dramatycznie? Nie wskoczyłam, ponieważ nie jestem idiotką. I wyjechałam przed zachodem słońca. – Zeszło z niej trochę pary, ponieważ wierzyła, że naprawdę się o nią martwił. A, biorąc pod uwagę bieżące wydarzenia, prawdopodobnie miał ku temu powód. Ale to nie zmieniało faktu, że był despotą. – Nie muszę się z tobą rozliczać z mojego czasu – powiedziała wyzywająco. Christian zbliżył się, oburzająco wykorzystując swój większy rozmiar i siłę, żeby zawisnąć nad nią. Natalie cofała się aż uderzyła o ścianę obok drzwi. To najwyraźniej było to, czego chciał, ponieważ pochylił się i ustawił swoją twarz tuż przed jej. - Czy nie przyszło ci na myśl, że mogę się martwić? – zapytał. Brzmiał szczerze, jego głęboki głos był wypełniony prawdziwym niepokojem, że Natalie poczuła się winna. ~ 199 ~

Przez całe dwie sekundy. Bo potem przypomniała sobie, że wampiry są mistrzami manipulacji. Do tego w jego oczach migotało coś trochę szelmowskiego. - Zostawiłam liścik – przypomniała mu. – I mam ze sobą telefon. Mogłeś zadzwonić. – Pisnęła z zaskoczenia, kiedy wyrwał komórkę z jej ręki i uniósł do jej twarzy. - Twój dzwonek jest wyłączony – powiedział, piorunując ją wzrokiem. Och. Przyłapana! - Wyłączyłam, żeby nikt nie słyszał, że dzwoni – twierdziła uparcie. – Byłam tam potajemnie. Zmysłowe usta Christian drgnęły lekko. Natalie była pewna, że prawie się uśmiechnął. - Przepraszam – powiedziała, kładąc ręce na jego torsie i pochylając się. – Ale gdybyś tylko posłuchał… - Obiecaj, że już więcej tego nie zrobisz – zażądał, doskonale imitując ceglaną ścianę za jej plecami. Jej oczy zwęziły się z irytacji. - Próbowałam… - Obiecaj. Natalie nigdy nie chciała być wampirem, ale w tej chwili naprawdę żałowała, że nie może warknąć jak jeden z nich. - Dobrze – odparła, chcąc być dorosła. – Ja nie… – Zmarszczyła brwi. – Czekaj. Co ja obiecałam? - Nie wchodzić do jaskini lwa nie mając pojęcia o niebezpieczeństwie… Pieprzyć to. - Najpierw wskakuję, teraz wchodzę? Nie jestem dzieckiem, Christianie. Jestem rozsądną, inteligentną dorosłą osobą i wiem jak się bronić. Znam posiadłość od wewnątrz i na zewnątrz, i było jasno. Próbowałam ci pomóc, do diabła. To go zamknęło. Ale nie na długo.

~ 200 ~

- Pomóc mi, w czym? – zapytał, krzywiąc się na nią. - Mam dostęp do prywatnych plików Anthonego. Wiem, że mogę… - Jezu, Natalie. Próbujesz dać się zabić? - To moja praca – nalegała. – Wiem, co robię i jestem w tym o niebo lepsza niż wy! - Jesteś księgową, na litość boską. - Jestem sądową księgową, ty dupku. Jak myślisz, co robię przez cały dzień? Pracuję na komputerach, identyfikuję wzory, ustalam tropy i podążam nimi do prawdy. Wykopuję informacje, które inni ludzie ukrywają! I nie potrzebuję twojej zgody, żeby zrobić przysługę przyjacielowi! Mina Christiana zmieniła się gwałtownie, stała się bardziej ponura, jego oczy błyszczały lekko w przeważnie nieoświetlonej alejce. - Tym jestem? – zapytał szorstkim szeptem, zamykając ją swoim ciałem, jedno ramię oparło się na ścianie obok jej głowy. – Jestem twoim przyjacielem, chére? Jej ciało zareagowało natychmiast, jego ciało i przytłaczająca obecność przypomniały z powrotem jego ciężar na nią, zachwycające otarcie jego fiuta między jej udami. Zadrżała na wspomnienie tego i zobaczyła świadomość w jego oczach. Wiedział, o czym myślała, wiedział, co jej robił. Ale nawet wiedząc to, nie mogła nic poradzić na swoją reakcję. - Nie – odparła, a potem przełknęła nerwowo. – To znaczy, tak, ale… - Ale co, słodka Natalie? - Nie wiem. Przestań wisieć nade mną! Zachichotał cicho, a ona wciągnęła oddech, żeby nakrzyczeć jeszcze na niego, ale on już ją całował, jego język głaskał jej usta, żeby otworzyła się dla niego, a potem sondował dalej aż mogła poczuć twarde czubki jego kłów naciskające na jej górną wargę. Jego ramię otoczyło jej talię, przyciągając ją do niego i Natalie uniosła się na palce. Wiedziała, że ją uwodzi, wiedziała, że powinna się oprzeć. Ale nie chciała. Do diabła, tęskniła za nim. Od zachodu słońca czekała na jego telefon, chciała usłyszeć jego głos, znowu go zobaczyć. Mając nadzieję, że czuje w ten sam sposób, że znowu ją pragnie.

~ 201 ~

Całowali się aż oboje byli bez tchu, aż ich ciała były rozpalone i podniecone, jego fiut stwardniał przy jej brzuchu, jej cipka pulsowała i zwilgotniała. Wpatrzyła się w niego, jej serce biło szybko. - Nie chciałam cię martwić – szepnęła, odgarniając włosy z jego czoła. - Wiem – odparł, jego palce pogłaskały czule jej policzek. – I ufam ci. Znasz posiadłość i jesteś wystarczająco mądra, żeby wiedzieć jak daleko nacisnąć. Ale ja nadal będę się martwił. Skinęła głową. - I miałam rację, co do tego, czego szukać. Warto było. Zacisnął usta i wiedziała, że jest na skraju niezgody, żeby ponownie zacząć się sprzeczać. Więc zmieniła temat. - Co miałeś na myśli mówiąc, żeby Marc porozmawiał z Alonem? Porozmawiać z nim, o czym? Jego grymas przybrał inny wyraz. - Czy jest coś między tobą i Alonem? Natalie musiała zwalczyć śmiech. Był zazdrosny. Ta myśl sprawiła jej radość, nawet jeśli nie było ku temu powodu. - Mówiłam ci. Alon jest moim najlepszym przyjacielem w Houston. - Nigdy się nie umówiliście? - Raz, kiedy się spotkaliśmy. Ale nie zaskoczyło między nami. Więc, o co chodzi? Przyjrzał jej się zamyślony, jakby zastanawiał się, co jej powiedzieć. Natalie również się w niego wpatrywała, prowokując go, żeby powiedział prawdę. Wzruszył ramionami. - Alon jest ciekawy – powiedział. Co nic jej nie powiedziało. - Ciekawy czego? Christian posłał jej cierpliwe spojrzenie, jakby była tępa. - Jak stać się wampirem – wyjaśnił powoli. – Jest silnym mężczyzną i naturalnym wojownikiem, u szczytu swojej siły.

~ 202 ~

Natalie była przerażona. - Ale czy nie powinien najpierw umrzeć? Wzmocnił swoje spojrzenie, które mówiło, że jest tępa. - Czy jestem martwy, Natalie? – zapytał, przykrywając dłońmi jej tyłek i przyciskając do niej swojego wciąż sztywnego fiuta. Zamrugała zdezorientowana, próbując myśleć przez seksualny głód, który wydawał się zawsze ją zalewać, kiedy był w jego pobliżu. - Nie, oczywiście, że nie – stwierdziła. – Ale zawsze myślałam… - Co? Że nawiedzamy szpitale i pola bitewne szukając potencjalnych wampirów? Bezradnych ofiar, które miałyby się stać naszymi poddanymi? Natalie otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale on mówił dalej. - Szczerze mówiąc, nie pomyliłaś się za bardzo. Jeszcze sto lat temu, wielu z nas zostało zmienionych dokładnie w tych okolicznościach. Ale nie teraz. Nie z wampirami uczestniczącymi w tym świecie bardziej niż wcześniej. Mamy ludzi, którzy do nas przychodzą, proszą o przemianę. - Dlaczego? Wzruszył ramionami. - Niektórzy widzą naszą ewolucję, jako możliwość, szansę na życie wieczne. Zawsze młodzi, zawsze silni. Oczywiście, są inni, którzy myślą, że to dzieło szatana. – Uśmiechnął się kpiąco, jego odczucia były oczywiste w tym temacie. – Jednak prawda jest taka, że tylko stosunkowo niewielu z nas jest na tyle silnych, żeby kogoś przemienić, i mamy zwyczaj być selektywni w tym, kogo wybieramy. W końcu, nieśmiertelność dla nich jest nieśmiertelnością z nimi. A nawet wtedy nie wszyscy przeżywają ten proces. Nie można również wybrać tego, co przemiana zrobi z konkretną osobą. Dzisiejszy korporacyjny tyran może stać się jutro najniższym wampirzym sługą, bez własnej wymiernej mocy. Do tego każdy wampir jest przywiązany do swojego Pana, nieważne kim był wcześniej, ani ile miał pieniędzy. - A co z Alonem? – zapytała. - Nieważne z jakimi wampirzymi mocami skończy, zawsze będzie wojownikiem i atutem swojego Pana. Ale to wciąż nie jest decyzja, którą łatwo się podejmuje.

~ 203 ~

- Powiesz mi, co zdecydowałeś? - Nie. Tym mogę podzielić się tylko z Alonem. Natalie niezadowolona zacisnęła usta, ale on tylko się uśmiechnął i scałował jej niezadowolenie. - Chodźmy, Marc chce zacząć trening.

***

Natalie siedziała na podłodze, nogi miała skrzyżowane przed sobą, plecy oparte o ścianę. Christian i Marc właśnie wyszli z szatni w identycznych czarnych strojach i gładkich czarnych pasach. Przeszli boso przez salę i zamienili kilka słów z Alonem, który machnął ręką oddając im tym samym matę. Do trenowania przez Alona zaplanowana była tylko jedna klasa zaawansowanego judo. Ale podobnie jak wszyscy inni na sali, kiedy pięciu mężczyzn i kobieta zobaczyli, co się dzieje, wycofali się pod ścianę, żeby obserwować pokaz. Rzadkością było, żeby Alon oddawał komukolwiek matę, więc członkowie klasy wiedzieli, że to coś szczególnego. Sam Alon podszedł i usiadł obok Natalie na tyle blisko, że ich ramiona się dotykały, na tyle blisko, żeby przyciągnąć uwagę Christiana. Złapał jej wzrok, jego własny przeniósł się w dół do miejsca, gdzie ich ramiona się spotykały, a potem z powrotem w górę, by napotkać jej oczy i unieść pytająco brew. Natalie roześmiałaby się, ale w spojrzeniu Christiana nie było rozbawienia. Ledwie byli parą, a on już był cały zaborczy w stosunku do niej. Słyszała o tym u wampirów, zwłaszcza tych potężnych. Byli instynktownie terytorialni i ten instynkt nie kończył się na kontroli nad nieruchomościami. Rozciągał się na wszystko, a zwłaszcza na wszystkich w ich życiu. Zwróciła Christianowi spojrzenie, otwierając szeroko oczu i posyłając mu milczące, CO? W końcu się uśmiechnął, co wywołało sapnięcie u samotnej kobiety w klasie judo i również od jednego z mężczyzn. A Christian po prostu zwrócił swoją uwagę na Marca. Wymienili kilka słów, potem ukłonili się krótko Alonowi, jako mistrzowi sali, i głębiej sobie nawzajem. Natalie wstrzymała oddech, gdy zaczęli się poruszać, krążąc powoli, ręce i nogi były w ciągłym ruchu. Nie wiedziała, czego się spodziewać po tym spotkaniu. Widziała jak Christian walczył z Noriegą, widziała jak zabił go bezkarnie. ~ 204 ~

Ale to było całkiem coś innego. To było czysto fizyczne starcie, bez użycia wampirzej magii. I Marc nie był jego wrogiem. Do tego, wampiry były o wiele silniejsze niż ludzie. Czy mogą powstrzymywać swoje ciosy, żeby uniknąć okaleczenia siebie nawzajem? I czy będą się przejmowali udawaniem ludzi, kiedy mieli widownię? Christian powiedział coś po francusku, zbyt cicho, żeby mogła to wychwycić. I w mgnieniu oka, zaczęła się walka. Każdy na sali pochylił się do przodu, skupiając się mocno, próbując podążać za rozmazanymi ruchami rąk i nóg, wskazującymi, że to walczyły dwa wampiry. Korzystali z Krav Magi; tyle wiedziała. Ale nigdy nie widziała czegoś takiego. Przejście z jednego ataku w drugi odbywało się gładko, każdy ich ruch był pełen gracji i zabójczy. I nie, nie przejmowali się powstrzymywaniem swoich ciosów. Dźwięk pięści i stóp uderzających o ciało było tak głośne, że Natalie prawie mogła poczuć siłę uderzenia, tak głośne, że odbijało się od podłogi i ścian. Dwa wampiry otrząsały się z ciosów, które mogły roztrzaskać ludzkie kości, odskakiwały od wyrzutów, które zostawiłyby człowieka wijącego się i okaleczonego na podłodze. Byli piękni w swojej brutalności. Dwie dzikie i potężne istoty zajęte walką o przetrwanie. I bawiące się jak nigdy w życiu. Obaj śmiali się jak szaleńcy, poruszali się w tył i w przód na macie, zręcznie zmieniając kierunek, kiedy podeszli zbyt blisko obserwatorów, wykazując świadomość sytuacyjną, która był niezwykle przenikliwa, biorąc pod uwagę szybkość i gwałtowność ich walki. - Wow – szepnął Alon obok niej. – To było uderzenie. - Wspaniałe – mruknęła. - Który? – spytał, jego rozbawienie był oczywiste. - Obaj – powiedziała szybko. - Taa, ale ty masz oko na Blondyna. W końcu się zakochałaś, Nat? Natalie rzuciła mu zirytowane spojrzenie. - Oczywiście, że nie. Ledwie go znam. - Tak to się zaczyna, kochana – stwierdził, zarzucając przyjacielsko ramię na jej barki. – No i od dawna potrzebna. Już zbyt długo chowałaś się za tym komputerem. - Ssszz – syknęła. – Skup uwagę. Zachichotał miękko i mogła poczuć jak jego ramię zaciska się wokół niej, gdy wrócił do obserwowania akcji. Prawie nie mrugał z obawy, że coś przeoczy. ~ 205 ~

Bez ostrzeżenia, które Natalie mogłaby dostrzec, akcja nagle się zatrzymała. Oba wampiry zrobiły krok w tył i skłoniły się formalnie, ale potem uśmiechy wypłynęły na ich twarze i objęli się, klepiąc po plecach. Alon skoczył na nogi i podbiegł, żeby do nich dołączyć. Mężczyźni i kobieta z nocnej klasy podeszli bliżej, ale nie przeszkadzali, chociaż czy z powodu szacunku czy też strachu do walczących, Natalie nie wiedziała. Może po trochu z obu powodów, ponieważ ona z pewnością była onieśmielona demonstracją, której właśnie była świadkiem. Onieśmielona, o tak, i może trochę podniecona. Może nawet więcej niż trochę. - Natalie – zawołał Alon. Skoczyła na nogi i ruszyła przez salę, dołączając do trójki na macie. Alon zarzucił wokół niej ramię, wciągając ją do ich grupy, a ona zobaczyła jak szczęka Christiana zacisnęła się, gdy skupił się na tym dotyku. Poruszyły się tylko jego oczy, kiedy napotkał jej spojrzenie w milczącym pytaniu. Albo była jego, albo nie. A jeśli była, nie powinna znajdować się w uścisku Alona. Natalie chciała zaprotestować. Alon był jej przyjacielem, a ten uścisk nic nie znaczył. Ale to był jeden z tych kruchych punktów zwrotnych w związku, gdzie wszystko mogło pójść w złą stronę. Niespodziewana iskra pożądania zamrowiła po jej skórze i już wiedziała, w którą stronę chciała pójść. Christian nie mógł przeoczyć jej reakcji, ale jego mina się nie zmieniła. Następny ruch należał do niej. Poklepawszy rękę Alona tam, gdzie leżała na jej barku, uchyliła się spod jego ramienia i podeszła do boku Christiana. Wyciągnął rękę i przyciągnął ją mocno, jego ramię otoczyło jej talię, dłoń spoczęła zaborczo na jej biodrze. Natalie podniosła oczy i zarumieniła się na rozbawienie w oczach Alona. Ale wtedy Christian dotknął ustami do jej skroni i wszystko wewnątrz niej się odprężyło, jakby jej ciało samo wiedziało, gdzie należała. Tylko jej mózg musiał jeszcze to załapać. - Mówiłem Christianowi, że on i Marc są tu w każdej chwili mile widziani – powiedział Alon. – Może on będzie potrafił przekonać cię do podjęcia dyscypliny. Christian spojrzał na nią. - Nie jesteś w klasie? Potrząsnęła głową. - Jest trochę ponad moje możliwości.

~ 206 ~

- Za dwa tygodnie zaczynamy klasę początkujących – poinformował ją Alon z szelmowskim uśmiechem. Nakłaniał ją do podjęcia tej izraelskiej dyscypliny odkąd się spotkali. - Pomyślę o tym – powiedziała, chociaż nie zamierzała. Zwłaszcza nie po tym jak zobaczyła jak to wygląda w wykonaniu wampirów. Uśmiech Alona zmienił się na chwilę w porozumiewawczy zanim przez salę zawołała jego asystentka, trzymając telefon. - Zaraz wrócę. W międzyczasie, Marc, który wymknął się do szatni, gdy Christian rozmawiał z Alonem, wyszedł mając na sobie koszulkę i czarne spodnie, i niosąc dwie torby. Zatrzymał się na dłuższą chwilę, żeby zamienić kilka słów z jedyną kobietą z zaawansowanej grupy, a potem podszedł, wyciągnął koszulkę z jednego worka i podał Christianowi. Obaj wymienili między sobą intensywne spojrzenie, które kazało Natalie podejrzewać, że komunikują się w milczeniu. Następne słowa Christiana to potwierdziły. - Jedziemy do domu – poinformował Marca. Zsunął górę swojego stroju i szybko wciągnął przez głowę koszulkę, ale przedtem dał Natalie, i wszystkim innym, widok na swoje wspaniale umięśnione ramiona i idealny brzuch. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, wiedząc, że znajdzie się blisko i osobiście tego ciała zanim skończy się noc. Christian schylił się, wpychając kurtkę do torby, ale zauważył jej uśmiech, kiedy się prostował i odwzajemnił go, jakby myślał o tym samym. Położył ciężkie ramię na jej barkach. - Gotowa? – zapytał, a jego ton wyraźnie dawał do zrozumienia, że mówi o czymś więcej niż tylko o jeździe do domu. Próbowała zignorować sposób, w jaki całe jej ciało napięło się w odpowiedzi na jego aluzję. - Najpierw muszę się przebrać – odparła, wskazując na swój strój, który wciąż miała na sobie. Uchyliła się spod jego ramienia i ruszyła do szatni, ale przyciągnął ją z powrotem do szybkiego pocałunku. - Pospiesz się – mruknął do niej. – Nie podoba mi się zostawianie cię tak na widoku. Poklepała jego policzek. ~ 207 ~

- Za bardzo się martwisz. Będę sześć metrów stąd w zamkniętym pomieszczeniu. Christian posłał jej spojrzenie obiecujące odwet za to poklepanie policzka, ale ona się uśmiechała, gdy przeszła przez ruchome drzwi. Christian poczekał aż drzwi zamknęły się za Natalie, a potem rzucił Marcowi pytające spojrzenie. - Rozmawiałeś z Alonem? - Tak. I odrobił swoje zadanie – powiedział Marc. – Myślę, że w tym momencie może wiedzieć więcej o wampirzych sprawach niż ja. - Ma rodzinę? - W kibucu w Izraelu. Rodziców i dwóch braci, kilka bratanic i bratanków. Jego jedyna siostra zginęła podczas bombardowania w Jerozolimie. Christian zmarszczył brwi. Rodzina mogła być problemem, zwłaszcza jeśli byli religijni. - Co oni o tym myślą? - Mówi, że nie mają nic przeciwko. W większości są socjalistami i nie są szczególnie religijni. - Specjalnie z nimi o tym rozmawiał? Marc przytaknął. - Najwyraźniej, bo rozważał to odkąd poznał Natalie. Wiedział już przedtem o wampirach, ale ona była pierwszą osobą, z którą się zetknął mającą osobistą wiedzę. Szczerze mówiąc, byłbym zaskoczony, gdyby poznanie jej sprawiło, żeby był jeszcze bardziej zainteresowany. Nie sądzę, żeby twoja kobieta w ogóle interesowała się wampirami zanim cię spotkała. Christian wzruszył ramionami. - Jestem czarującym facetem. Marc głośno prychnął. - Okaż trochę szacunku, dupku. Jestem twoim Panem.

~ 208 ~

- Racja – zakpił Marc, jego mina zmieniła się w drwiącą uwagę. – Nie chcę dawać nowicjuszom mylnego wrażenia. - Gdzie popełniłem błąd? – mruknął Christian. – Okej, poproszę Alona, żeby później przyjechał do domu. Porozmawiamy i podejmę ostateczną decyzję. W międzyczasie… - Wróciłam! I patrz! Jestem w jednym kawałku! – Natalie wyskoczyła z szatni z dużym uśmiechem. Marc prawie udławił się na śmierć, żeby się nie roześmiać, podczas gdy Christian tylko się skrzywił. Najwyraźniej, nie tylko z Markiem popełnił błąd. - Chodźmy – warknął, wskazując drzwi na tył parkingu. - Mój samochód też tam jest – oznajmiła Natalie, brzęcząc kluczykami w ręce. - Zostaw go… - Nie zostawię znowu mojego samochodu – powiedziała z uporem, zapierając się na nogach. Chryste, jest potężnym wampirem czy nie? Czy ktoś nie powinien się go bać? - Świetnie – rzucił i obrócił się do Marca z kiwnięciem głowy. – Pojedziesz jej samochodem. Natalie i ja weźmiemy SUV-a. Natalie, daj mu kluczyki. - Nie podoba mi się pomysł… – zaczął protestować Marc, ale, cud nad cudami, złapał niecierpliwe spojrzenie Christiana, które mu posłał i zmienił zdanie. – Jedźcie na północ aleją – powiedział dobitnie. – Ty prowadzisz, ja jadę za tobą. Alon wyszedł się pożegnać. Uścisnął rękę Marca, a potem sięgnął po Natalie, żeby ją przytulić, odciągając ją od Christiana i w swoje ramiona. Christian zmuszony był zebrać każdą uncję swojej kontroli, żeby nie wydrzeć ramion mężczyzny, ale mówił sobie, że Alon nie wie, co robi, że człowiek i Natalie są przyjaciółmi, niczym więcej. To nie powstrzymało niskiego warknięcia ostrzeżenia, które zadudniło w jego piersi. Natalie zadrżała na ten dźwięk, ale szybko pocałowała policzek Alona i wyrwała się z jego uścisku. - Prawdopodobnie nie zobaczymy się jutro – powiedziała do niego – ale…

~ 209 ~

- Myślę, że Alon powinien pojechać z nami do domu – wtrącił się Christian, przenosząc swoją uwagę na Izraelczyka. – Jeśli nie jesteś zajęty, oczywiście. Mamy sprawy do omówienia. - Jasne – odparł poważnie. – Skończyłem na dzisiaj, a moja asystentka może zamknąć. Christian nie powiedział Natalie, ale już zdecydował o przemianie Alona, jeśli naprawdę mężczyzna tego chce. Będzie potrzebował żołnierzy, lojalnych żołnierzy, kiedy stanie się Lordem Południa, a najlepszym sposobem na zapewnienie sobie tego, że stworzenie własnej armii. Nie zrobi tego w jeden dzień, czy nawet rok, ale Alon będzie dobrym początkiem i stanie się wspaniałym szefem ochrony. Natalie mówiła, że jest byłym izraelskim wojskowym, ale Christian wiedział, że było w tym o wiele więcej. Wiedział, nawet jeszcze przed rozmową z Alonem, że był w Siłach Specjalnych i prawie na pewno w jednym z tajnych oddziałów. W takich mężczyznach była ukryta gotowość, ciągła świadomość wszystkiego wokół nich, nawet wtedy gdy udawali, że nie zwracają uwagi. Ale po pierwsze, Christian musiał się upewnić, czy człowiek wie, o co prosi, że rozumie wewnątrz siebie, że nie będzie odwrotu od tej decyzji, innego niż śmierć. Kiedy Alon znowu do nich dołączył, Christian chwycił rękę Natalie i wyszli na parking, z prowadzącym ich Alonem. Odblokowawszy SUV-a pilotem, otworzył przednie drzwi dla pasażera i delikatnie popchnął Natalie w tym kierunku, podczas gdy Alon sięgnął do tylnych drzwi. Później albo Marc zawiezie Alona z powrotem pod salę albo, jeśli będzie zbyt późno, może pożyczyć samochód Natalie i pojechać sam. Uderzyła go ta myśl, bo przynajmniej w ten sposób Natalie pozostanie bezpieczna w domu podczas jutrzejszego dnia. Obróciła się, gdy wspięła się do środka i usadowiła na miejscu pasażera. - Nie powiedziałam ci, co dzisiaj odkryłam w plikach Anthonego. – Zaczęła dalej mówić, ale on już nie słuchał i uniósł jedną rękę w ostrzeżeniu. Instynkt kazał mu odwrócić się do wylotu alejki na chwilę wcześniej zanim otaczające ich ściany rozbrzmiały wzmocnionym dźwiękiem potężnego silnika. Christian pchnął Natalie płasko na siedzenie, gdy za nimi wybuchła strzelanina, roztrzaskując tylne okno SUV-a i przebijając się przez metal. Marc już zapalił mały samochód Natalie i teraz podjechał do przodu, ustawiając go obok SUV-a zanim gwałtownie otworzył drzwi i podbiegł do boku Christiana. Mniejszy samochód dostarczył dodatkowej osłony przed gradem kul, ale dla Alona było za późno. ~ 210 ~

Wojownik poszedł za swoimi instynktami i obróciwszy się przodem do ich napastników, ochronił swoich przyjaciół jedyną bronią, jaką miał – sobą. Został ciężko ranny, jego ciało tańczyło dziko pod gradem strzałów. Natalie wykrzyknęła imię Alona i próbowała wyczołgać się z pojazdu, ale Christian zatrzasnął drzwi, zatrzymując ją w środku. Ruszył do przodu, mając zamiar złapać napastników zanim uciekną, ale Natalie nie została tam, gdzie ją umieścił. Wyskoczyła z samochodu i opadła na kolana obok Alona, zostawiając ich oboje kompletnie niechronionych. - Marc! – ryknął Christian i złapał broń, którą rzucił mu jego zastępca z tylnego siedzenia SUV-a. Wolał walczyć, jako wampir, ale kiedyś ktoś mądry powiedział, że przeciw kulom nie wystarczy wampirzy umysł. Przynajmniej dopóki nie pozbędziesz się całej pieprzonej broni. On i Marc zajęli pozycje w kącie między dwoma pojazdami, mając nadzieję na odciągnięcie ognia od Natalie i rannego Alona, który leżał po drugiej stronie pod budynkiem. Jeden z ich napastników upadł, a pozostali nagle skupili się bardziej na znalezieniu sobie osłony niż na strzelaniu. Christian opuścił swoją broń, pozwalając Marcowi zajął wrogów, podczas gdy sam ocenił sytuację. Ich napastnicy byli zarówno ludźmi jak i wampirami, a ich SUV – ironia, którą doceni później – wydawał się być mocno wzmocniony. Mężczyzna na ziemi – ranny, ale jeszcze nie martwy – był wampirem, podczas gdy pozostali dwaj bandyci byli człowiekiem i wampirem. Schowali się za drzwiami, które najwyraźniej były kuloodporne, i wydawali się być bardziej przejęci chowaniem swoich głów. Jednocześnie Christian wykrył czwartą, zdecydowanie wampirzą, obecność siedzącą na tylnym siedzeniu pojazdu. Przesłał szybkie telepatyczne ostrzeżenie do Marca, a potem wycofał się z teraźniejszości w poszerzoną świadomość, gdzie tylko potężne wampiry mogły wejść. Używając całej swojej znacznej mocy, zagłębił się za ukryte tarcze wampira i spróbował go zidentyfikować. Obserwator był na tyle potężny, żeby oprzeć się wtargnięciu, ale nie na tyle potężny, żeby to zatrzymać. Christian wśliznął się do świadomości wampira, która powiedziała mu wszystko, co chciał wiedzieć, gdy został wciągnięty z powrotem do alejki przez gniewny krzyk Natalie. Prawie skoczył na nogi, żeby pójść do niej, ale Marc go przytrzymał, otwierając zamiast tego drzwi od kierowcy SUV-a. Christian przesunął się przez siedzenie na drugą stronę pojazdu, gdzie Natalie walczyła z napastnikiem. Pozostały ludzki bandyta wykorzystał rozproszenie Christiana z jego panem, żeby przemknąć się przez ich linię obrony, prawdopodobnie przez cały czas czołgając się, na brzuchu, żeby się do niej ~ 211 ~

dostać. Ale nawet jeśli Christian pospieszył jej na pomoc, zobaczył, że nie docenił jej zdolności do obrony samej siebie. Więc napierała na napastnika, który był w niekorzystnym położeniu z oczywistej chęci nieskrzywdzenia jej, by wziąć ją żywą. To było porwanie, nie zabójstwo – przynajmniej nie dla Natalie. Ale nie dawała się łatwo. Była wirem obrony, jej stopy i ręce fruwały, gdy odpierała swojego bardzo ludzkiego napastnika, aż był zmuszony upuścić swoją bezużyteczną broń w rozpaczliwej próbie pokonania jej bez konieczności strzelania. To był zwrot, który Christian doceniłby w innych okolicznościach, ale nie przy życiu Alona na krawędzi, i nie wtedy, gdy ich wróg w każdej chwili mógł zmienić zdanie i zdecydować, że już nie potrzebuje żywej Natalie. - Natalie, padnij! – krzyknął Christian, a ona padła jak kamień, zaskakując swojego napastnika w bezruchu na nie więcej jak sekundę czy dwie. Ale Christian tylko tyle potrzebował. Bez namysłu, posłał skoncentrowany strumień mocy, który zagnieździł się w ludzkim mózgu. Usta mężczyzny otworzyły się do krzyku, który nigdy nie wyszedł, a potem padł na ziemię niczym worek kości. Christian otworzył drzwi nad miejscem, gdzie Natalie wciąż działała na nieruchomym ciele Alona, używając swojej koszuli w bezowocnych próbach powstrzymania krwawienia. - Zostań tu – rozkazał jej, a potem zebrał drugi, skupiony strumień mocy. Ten był dla Alona, żeby jego serce nadal biło, dopóki nie będzie mógł do niego wrócić. Zsunął się z powrotem do boku Marca. Został tylko jeden bandyta, wampir, którego opór ucierpiał od pragnienia pozostania żywym w obliczu przeważających zdolności Marca. Teraz było już dwóch martwych wrogów i jeden ciężko ranny, ale nadal żywy, leżący na ziemi obok białego SUV-a. I przywódca ich wszystkich, który wciąż ukrywał się na tylnym siedzeniu. - Marcel Weiss – mruknął Christian, przekazując Marcowi nazwisko wampirzego mistrza kryjącego się w cieniach, podczas gdy jego ludzie ginęli. Marc skinął głową i posłał miażdżącą salwę ognia w stronę pozycji samotnego broniącego się. Marcel się nie ujawniał, ale Christian wiedział, że będą musieli to zakończyć. Nie minęły trzy minuty, odkąd usłyszał pisk opon białego SUV-a, ale od strony sali ćwiczeń dochodziły krzyki i mógł wyczuć więcej niż jednego człowieka tłoczącego się za tylnymi drzwiami. Przypomniał sobie, że wiele z tych osób wewnątrz było ~ 212 ~

wytrenowanymi profesjonalistami, albo policjantami albo wojskowymi, ale chociaż byli zbyt mądrzy, żeby wejść prosto w strzelaninę, nie miał wątpliwości, że więcej niż jeden już zadzwonił na 911. Szczerze mówiąc już mógł usłyszeć daleki odgłos syren, które równie dobrze mogły być od ludzkiej policji, która odpowiedziała na ich wezwanie. Pomyślał o Alonie, leżącym w kałuży własnej krwi, i o Natalie, i o tym jak bliska była porwania. Pieprzyć to. Natalie była jego, Alon również. Zapominając o powodach, odsuwając obawy o swoje własne bezpieczeństwo, uderzył w mózg ostatniego wampirzego napastnika – kuloodporny nie był strzeżony przed tego rodzaju napaścią – i zmienił go w papkę, a potem zatrzasnął pole mocy wokół siebie i wyszedł na otwartą przestrzeń. - Marcel Weiss – zawołał, podnosząc swój głos tak, że wbił się prosto w ucho wroga. – Jeśli chcesz być Lordem Południa, wyjdź i staw mi czoła. Tylne drzwi białego SUV-a otworzyły się chicho i Marcel Weiss – wampir ze Środkowego Zachodu, który postanowił nie żyć pod rządami Adena – wysiadł z pojazdu i stanął naprzeciwko. Miał ze sobą pistolet automatyczny zwisający przy jego boku. - Oddaj mi kobietę i nazwijmy to remisem – zawołał Weiss. Christian się roześmiał. - Dzisiaj nie będzie remisu, Weiss. Wyzwałeś mnie, pamiętasz? Weiss uniósł jedno ramię. - Wszystko, co chciałem to dziewczyna – powiedział od niechcenia, ale w mgnieniu oka, jaki tylko mógł wyśledzić wampir, podniósł broń i wycelował w Christiana, a jego palec zacisnął się na spuście. Jednak, mimo że Weiss był szybki, Christian był szybszy. Weiss krzyknął, gdy broń wybuchła w jego ręce. Z opóźnieniem spróbował zebrać swoje tarcze, ale Christian mu na to nie pozwolił. Nie wiedział, co Weiss sobie myślał inscenizując wyzwanie w tak publicznym miejscu – i do tego z bronią – ale syreny były coraz bliżej, zdecydowanie kierując się w ich stronę i czas był już to kończyć. Ruszył na Weissa, rzucając w drugiego wampira kule mocy niczym granaty, kontrując każdą jego próbę odbudowania tarcz. Prawa dłoń Weissa była pogruchotana, kości lśniły bielą pod tryskającą krwią. Jego niezdolność do powstrzymania

~ 213 ~

krwawienia, mówiła jak był słaby, albo przynajmniej jak skuteczne były nieustanne ataki Christiana. - Przestań – zawołał Weiss, wyciągając swoją zdrową rękę, dłonią do przodu, jakby budował ścianę, by się za nią schować. Tyle tylko, że nie było za tym mocy. – Poddaję się – wychrypiał, zataczając się. - W tym konkursie nie ma poddania się, Weiss – poinformował go Christian, wciąż utrzymując swoje tarcze, ponieważ Weiss bardziej udawał swoją słabość niż to było prawdziwe. – Powinieneś był sprawdzić zasady zanim zacząłeś. - Nie miało do tego dojść. Anthony chciał dziewczynę, to wszystko. Christian roześmiał się z niedowierzaniem. - A ty myślałeś, że po prostu na to pozwolę? Weiss zmieszany potrząsnął głową, jego koncentracja wyraźnie się rozmywała. - Dobra. Wygrałeś. Zniknę… Christian zebrał się w sobie na ostateczne uderzenie. - Wciąż nie rozumiesz, Weiss. Nie wygram, dopóki nie będziesz martwy. – Ukształtował swoją moc w płonącą włócznię i posłał ją przez powietrze. Weiss krzyknął i spróbował ją odbić, ale ta broń nie była fizyczną rzeczą, którą można było odrzucić. A Weiss nie miał już mocy, ani kontroli, żeby skierować ją w inną stronę. Broń przebiła się przez jego nieistniejące tarcze i przeszyła jego serce, gdzie rozpaliła się goręcej niż w najgorętszej kuźni, zmieniając ten żywy organ w proch. Zginął równie cicho jak jego sługusy, jego usta na ułamek sekundy otworzyły się w pustym krzyku zanim jego ciało dołączyło do serca i zmieniło się w proch. Przez chwilę nie było żadnych dźwięków, a potem szloch Natalie przełamał się przez świadomość Christiana. - Alon – szepnął i podbiegł do SUV-a, gdzie Natalie wciąż klęczała przy nieruchomej postaci przyjaciela, wciąż przyciskając swoją przesiąkniętą krwią koszulę do jego piersi, usiłując zatamować zbyt wiele ran. To było bezsensowne. Mogła powstrzymać przed krwawieniem jedną dziurę, ale było zbyt wiele innych. Jedyną rzeczą, która trzymała Alona przy życiu, był w tej chwili Christian, a nawet on nie mógł na zawsze odwlekać śmierci.

~ 214 ~

- Daj mi go, chére – powiedział łagodnie, próbując ją odciągnąć. Walczyła z nim, jej ręce i ramiona były pokryte taką ilością krwi, że Christian zaniepokoił się, czy się nie pomylił i czy ona również nie została postrzelona. - Muszę mu pomóc – krzyczała raz za razem. Podczas gdy Christian przesunął rękami po każdym jej calu, ignorując jej próby odepchnięcia go. - Natalie, przestań – warknął w końcu. – Nie pomogę mu, jeśli mi nie pozwolisz! – Potrząsnął nią lekko, próbując przyciągnąć jej uwagę aż w końcu jej wzrok wydawał się rozjaśnić i podniosła na niego swoje oczy. - Czy on nie żyje? – Jej głos drżał, przerażenie czaiło się na krawędzi. - Nie – odparł Christian, słowa były twarde i zdeterminowane. – Ale już niedługo. – Obrócił się do swojego zastępcy. – Marc, zbierz nasz sprzęt, ale zostaw Suburbana. Weźmiemy samochód Natalie. Natalie? Wciąż się trzęsła, ale jej głos był silny. - Tak? - Wsiadaj z Markiem do samochodu. Alon i ja pojedziemy z tyłu. Marc skoczył słuchając polecenia, rozumiejąc bez mówienia, że muszą zniknąć zanim przyjedzie policja. Będą chcieli przeprowadzać ze wszystkimi niekończące się przesłuchania, a to nigdy nie kończyło się dobrze dla wampirów. A poza tym był Alon. Jeśli tu zostaną, zostanie wezwana karetka, ale on umrze zanim dojadą do szpitala. Jeśli miał przeżyć tę noc, to już nie jako człowiek. A Christian nie chciał żadnych świadków przy tym, co niektórzy postrzegali, jako cudowne zmartwychwstanie. Natalie również w końcu uznała konieczność czystego wyjścia. Pochyliła się do swojej toyoty i szybko opuściła tylne siedzenie, a potem otworzyła bagażnik, żeby Christian mógł wejść do środka. Nie będzie wygodnie, ale komfort nie był w tej chwili wśród jego priorytetów. Marc pomógł mu włożyć Alona do samochodu, trzymając krwawiącego człowieka, podczas gdy Christian zajmował małą przestrzeń, a potem ułożył go w ramionach Christiana. Zamknąwszy bagażnik, Marc szybko usadowił się za kierownicą, obok Natalie, a potem ruszył z najwyższą szybkością. Osoby postronne mogły przypuszczać, że spieszą się do szpitala. I, w pewnym sensie, tak było. Zanim policja odkryje, że Alon zaginął, będzie albo martwy albo będzie wampirem i poza ludzką władzą.

~ 215 ~

***

Natalie przyglądała się tępo jak Christian wnosi Alona do domu i znika w piwnicy. Marc ruszył za nim, ale zatrzymał się u szczytu schodów, jego oczy były pełne współczucia. - Powinnaś pójść się umyć, a potem spróbuj zasnąć – powiedział życzliwie. – Dzisiaj już nie zobaczysz żadnego z nich. - Czy jest coś, co mogę zrobić? – zapytała, rozpaczliwie potrzebując być pomocna. - Nie dzisiaj, skarbie. Teraz wszystko zależy od Christiana. Ale wiesz… on jest cholernie potężny. Jeśli ktokolwiek może uratować twojego przyjaciela, to on. Kiwnęła głową wierząc mu, nie tylko dlatego, że powiedział to z takim przekonaniem, ale dlatego że znała Christiana. Wampir czy nie, był honorowym mężczyzną. Zrobi wszystko, co będzie mógł, żeby uratować Alona. - Okej – powiedziała słabo. Marc obrócił się i zniknął. Natalie wpatrywała się w puste miejsce, gdzie stał, i skrzywiła się nieszczęśliwa. Musiała zaakceptować to, że nic nie mogła zrobić. Przynajmniej nie z Alonem. Miała pliki, które skopiowała z serwera Anthonego, a była zbyt nakręcona nocnymi wydarzeniami, żeby spać. Ale to nie było takie nakręcenie, które pozwalałoby na analityczne myślenie. Ruszyła do sypialni, którą uważała za swoją, zastanawiając się ile minie czasu zanim Christian zaufa jej na tyle, żeby wpuścić ją do wewnętrznego sanktuarium w piwnicy. Jak to będzie spać obok wampira przez cały dzień? I co jeśli nie będzie zmęczona? Czy będzie tam na dole uwięziona? Myśli goniły się nawzajem w jej głowie, dopóki nie włączyła światła w łazience i nie spojrzała na siebie po raz pierwszy od czasu ataku. Zamknęła oczy i walczyła z mdłościami. Była pokryta krwią i ani kropla nie była jej. Ten fakt prawie sprowadził ją na kolana. Zaczęła zdzierać swoje ubranie, chcą się go pozbyć. W całym Houston nie było dość środków myjących, żeby pozbyć się całej tej krwi. A nawet gdyby były, nigdy już nie będzie w stanie ich założyć. Rozebrawszy się do naga, zostawiła ubrania na kupce i weszła pod prysznic. Wydarzenia wieczoru wciąż na nowo odtwarzały się w jej głowie i to nie były

~ 216 ~

pochlebne obrazy. Była przerażona na śmierć i nie można było temu zaprzeczyć. Pewnie, udało jej się odeprzeć napastnika, ale była bezużyteczna, gdy chodziło o Alona. Było tak dużo krwi! Nigdy wcześniej nie widziała niczego takiego. Może właśnie dlatego Christian nawet nie pofatygował się powiedzieć jej dobranoc. Albo dlaczego nie rozmawiał z nią, kiedy zapakowali się do jej samochodu. Ale czego się spodziewał? Nigdy wcześniej nie była tak blisko czegoś takiego. Sam dźwięk był przerażający – ryczący silnik i piszczące opony, broń i krzyki! To nie wyglądało jak w filmach. To był po prostu bezlitosny hałas. Grad dźwięków, który ranił jej uszy i otarł się o każdy nerw aż ledwo mogła myśleć. A potem był Alon, leżący na ziemi, otoczony przez rosnącą kałużę krwi… a w mózgu po prostu poczuła pustkę. Opadła na podłogę prysznica, podciągnęła kolana do piersi, pragnąc potężnych ramion Christiana, siły jego ciała owiniętej wokół jej ciała, dającej jej ciepło, dającej jej bezpieczeństwo. Zacisnęła szczękę i wciągnęła głęboki wdech. - Pieprzyć to, Nat – powiedziała. Christian nie miał czasu trzymać jej pieprzonej ręki. Był zbyt zajęty ratowaniem życia Alona. Wstała na nogi i dokończyła zmywanie krwi, a potem dwukrotnie namydliła i spłukała włosy zanim uznała z zadowoleniem, że są czyste. Wytarła się i założyła pidżamę. Jej zwykła mała koszulka sprawiła, że czuła się dzisiaj zbyt wrażliwa. Zastanowiła się, czy mają w kuchni jakiś alkohol. Kieliszek wina mógłby pomóc jej odprężyć się na tyle, żeby zasnęła. W przeciwnym razie nie wiedziała jak… Zasnęła między jednym oddechem, a drugim.

Tłumaczenie: panda68

~ 217 ~

Rozdział 10 Alon leżał obok niego, kiedy Christian obudził się następnego wieczoru. Jako nowy wampir, nie obudzi się jeszcze przez chwilę, ale jego pierwsze przebudzenie będzie ciężkie. To była prawda dla całkiem nowego wampira, ale będzie szczególnie traumatyczna dla Alona, biorąc pod uwagę gwałtowność jego bliskiej śmierci i nagłą naturę jego przemiany. Będzie potrzebował krwi i nie jakiejś tam krwi. Tylko krew Christiana będzie wystarczająca. Po pierwsze, scementuje więź pomiędzy wampirem, a Ojcem. Ale w tym przypadku, jest o wiele ważniejszy powód; Alon będzie potrzebował uzdrawiającej siły, którą tylko tak potężny wampir jak Christian mógł mu dać. Jednak Christian miał trochę czasu zanim to się stanie. Młode wampiry wstawały z ich wymuszonego snu o wiele później niż ich starsi. Siła również była tu czynnikiem, ale nie było sposobności dowiedzieć się jak silny będzie Alon, na tak wczesnym etapie jego nowego życia. Jako wampirzy lord – albo przynajmniej wampir wystarczająco potężny, żeby być lordem – Christian budził się jak tylko ognista kula słońca opadała za horyzont, pomimo wciąż płonącego światła na niebie. To dawało mu przynajmniej dwie godziny zanim Alon obudzi się na tyle, żeby go potrzebować. Spuścił nogi z łóżka, usiadł i przeszukał dom swoimi wyczulonymi wampirzymi zmysłami. Marc zaczynał się budzić; następne piętnaście minut i będzie w pełni przytomny. Na górze, Natalie spała, ale niezbyt dobrze. Jej umysł był niespokojny i podejrzewał, że gdyby do niej poszedł, znalazłby jej emocje pomieszane. To niespecjalnie go dziwiło. Ostatnia noc była męcząca dla standardów każdego. Co go zdziwiło to, że wciąż tu była. Nie żyła takim życiem, które narażałoby ją na taki poziom przemocy i niejako spodziewał się, że będzie już w samolocie w drodze powrotnej do Bayou, gdzie nie będzie musiała mieć już nigdy do czynienia z wampirami, a zwłaszcza z nim. Oczywiście, był jeszcze Alon. Może została tylko po to, żeby upewnić się, że nic mu nie jest. Christian wziął szybki prysznic i założył koszulkę i dżinsy, nie zakładając bielizny, i zostawiając bose stopy. Nie było potrzeby ubierać się bardziej formalnie, bo wkrótce tu wróci. Sprawdził, by upewnić się, że Alon wciąż spokojnie odpoczywa, a potem

~ 218 ~

otworzył drzwi sypialni. Marc pojawił się na korytarzu chwilę później, wciąż owinięty ręcznikiem po swoim prysznicu. - Miej na niego oko – powiedział do Marca, wskazując kciukiem przez ramię. – Pójdę zobaczyć, co z Natalie. – Ruszył do zamkniętych drzwi krypty. Nie otworzą się, dopóki nie wprowadzi kodu zabezpieczającego. - Myślisz, że słyszała, co Weiss powiedział o Anthonym? – zapytał Marc. – O tym, że chce ją żywą? Christian zmarszczył brwi. - Nawet jeśli nie, szybko się domyśli. Lepiej będzie, jeśli jej o tym powiem. I tak będzie wkurzona. - Pieprzony Anthony. Co teraz? - Teraz przestanę się ociągać i wezmę to cholerne terytorium. Pieprzyć wyzwanie. Muszę znaleźć Anthonego i zabić go. - Co ze Stefano Barranza? Myślisz, że się wycofał? Christian potrząsnął głową. - Myślę, że jest w Meksyku, siejąc zamęt, żeby ugryźć nas w tyłek, kiedy nie będziemy patrzyli. Łatwo byłoby o nim zapomnieć, ale to może być to, na co właśnie ma nadzieję. - Sprawdzę i zobaczę, czy krążą jakieś plotki o jego miejscu pobytu. - A ja porozmawiam z Natalie. - Lepiej ty niż ja. - Tylko ja – powiedział Christian, czując jak jego zaborcze instynkty rozpalają się jasno i mocno. Marc uśmiechnął się. - Będę miał oko na Alona. - Niedługo wrócę. Christian wprowadził dwunastocyfrowy kod zabezpieczający. Ciężkie drzwi otworzyły się na centymetr, a potem on otworzył je do reszty. Konsola z komputerami,

~ 219 ~

gdzie Marc pracował, była cicha, bez alarmów, bez błyskających zgłoszeń o jakichkolwiek wiadomościach. Podczas dnia nie wydarzyło nic, co ich program uznałby za warte powiadomienia. Ale potem prawie wszyscy, jak się spodziewał, usłyszą o ostatniej nocy, ponieważ spali przez cały dzień, tak jak on. Biorąc dwa stopnie na raz, pojawił się w ciszy górnego korytarza. Drzwi Natalie były zamknięte, ale mógł usłyszeć szelest prześcieradeł, gdy rzucała się i obracała, próbując spać. Zapukał, ale nie czekał tylko otworzył drzwi. Poczuł jak jej serce zabiło gwałtownie na alarm, a potem przekręciła się w daleki koniec łóżka, ciągnąć za sobą przykrycie, jej oczy były szeroko otwarte i czujne. - Natalie. - Christian – wydyszała. Na chwilę opadła twarzą na prześcieradło, a potem podniosła głowę z pełnym ulgi uśmiechem. – Nie pomyślałam, żeby sprawdzić godzinę. Słońce już zaszło? – zapytała, a potem zganiła sama siebie. – Oczywiście, że słońce zaszło. Och. - Ubierz się, chére. Musimy porozmawiać. - Alon? – spytała, jej twarz straciła cały swój normalny kolor. - Z Alonem wszystko w porządku – zapewnił ją. - W takim razie, co… - Ubierz się. Zrobię kawę. – Nie czekał na jej odpowiedź. Zamknął drzwi i skierował się do kuchni, gdzie znalazł spokój w rutynie zajmowania się swoim ekspresem, i wkrótce cieszył się swoim pierwszym espresso. Nie miał wątpliwości, że będzie więcej filiżanek ciemnego naparu, ponieważ to była zapowiedź tego rodzaju nocy. Natalie pokazała się zaledwie kilka minut później. Jej twarz była czysta od makijażu, długie włosy ściągnięte w schludny kucyk, do tego miała na sobie luźne spodnie dresowe i kardigan naciągnięty na odsłaniający brzuch T-shirt. Próbował się nie gapić, kiedy wyobrażał sobie, co jest pod swetrem. Było oczywiste, że nie miała na sobie stanika, a nawet to mignięcie płaskiego brzucha sprawiło, że jej zapragnął. Jego fiut stał się ciężki, kły zabolały z pragnienia jej krwi. To nie był głód. Był na tyle potężny, że mógł wytrzymać kilka dni bez pożywiania się. To było coś innego. To była potrzeba zatwierdzenia swojej kobiety. Nie chciał krwi; chciał krwi Natalie. A potem pieprzyć ją do nieprzytomności.

~ 220 ~

Jednak cokolwiek stanie się dalej, zależało od niej. Ona była tą podatną. Jeśli zdecyduje się wrócić do domu, zrobi wszystko, co możliwe, żeby zawieźć ją tam bezpiecznie i upewni się, że taka będzie bez ingerencji z jego strony. Pochylił się nad blatem, sącząc swoje espresso i przyglądając się znad krawędzi swojej filiżanki jak wchodzi do kuchni. Przyszła prosto do niego i oparła ręce po obu bokach jego pasa, jej oczy były duże i zacienione wątpliwościami, jakby niepewna swojego przyjęcia. Uniosła się na palce, przycisnęła swoje usta do jego i zażądała pocałunku. Usta Christiana wygięły się z zadowoleniem. Odstawił filiżankę na blat, otoczył ramionami jej plecy, przyciągnął go siebie i poddał się potrzebie, która ściskała jego pierś od chwili, gdy otworzył drzwi jej sypialni. Jej wargi otworzyły się chętnie pod jego, jej język był ciepły i delikatny, gdy go chwycił i zassał mocno, zanim pogłaskał swoim językiem każdy cal jej zmysłowych ust. - Dobrze spałaś? – zapytał, ponieważ gdyby czegoś nie powiedział, wypieprzyłby ją tu i teraz w kuchni. Oczy Natalie były zamglone pożądaniem, co w ogóle nie pomogło na jego napiętą erekcję. Uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi na jego pytanie i odparła. - Nie, nie spałam. Martwiłam się o Alona, a potem ty… - Alon już nie jest twoim zmartwieniem. – Christian wiedział, że przesadził, ale nie mógł powstrzymać gorącego ukłucia zazdrości, które zmieniły jego słowa w gniewne warknięcie. Zamrugała zaskoczona, a potem skrzywiła się na niego. - Posłuchaj – burknęła. – Wiem, że jesteś takim dużym macho wampirem i tak dalej, ale Alon wciąż jest moim przyjacielem. Jeśli czegoś potrzebuje, mam prawo mu pomóc. - Naprawdę? I co to miałoby być, Natalie? To coś, co tylko ty mogłabyś mu dać? Zwęziła oczy z irytacją, zacisnęła usta, myśląc intensywnie. - Krew – powiedziała nagle, niemal wypluwając to pojedyncze słowo. Ale zaraz po tym jak to powiedziała, nerwowo odwróciła swoje spojrzenie od niego. – To znaczy, jeśli potrzebuje krwi, mogłabym… Christian przeniósł swój uścisk na jej ramiona.

~ 221 ~

- W tej chwili nie podejdziesz do niego – warknął. – Wiesz, co się dzieje, kiedy wampir budzi się pierwszy raz? Nie ma myśli, nie ma rozsądku, jest tylko głód. Rozerwałby ci gardło bez mrugnięcia okiem. - Alon nigdy by… - On już nie jest twoim Alonem. Jest mój. - Nie rozum… - Wiesz, czego jeszcze nie rozumiesz? Jesteś moja, Natalie. Twoja krew jest moja. Nikt nie będzie się z ciebie żywił oprócz mnie i zabiję każdego, kto spróbuje. Wydawało się, że na chwilę przestała oddychać. Patrzył jak znaczenie tego, co powiedział, wypełnia jej oczy, widział jak po raz pierwszy rozumie, co się naprawdę dzieje, kiedy z niej pije. Ten ogień w jej żyłach, kiedy ją ugryzie, ten wstrząs elektryczny strzelający prosto do jej łechtaczki… to nie był tylko seks. To było odżywianie, a ona była jego jedzeniem. Świadomość, że on jest wampirem i konfrontacja z tym, co to naprawdę znaczy, to były dwie różne rzeczy. Zobaczył szok świadomości w jej oczach i nagle go zmroziło. Odsunął ją od swojego ciała, potem otworzył ramiona i wypuścił ją z objęć. Nie była pierwsza kobietą, która odrzucała to, czym był, ale była pierwszą, która się liczyła. Poczuł jak jego własne oczy się przymykają, ukrywając wszelkie emocje, jakie mogła w nich wyczytać. - Muszę sprawdzić, co z Alonem – powiedział cicho i ruszył do drzwi, ale Natalie chwyciła go, jej uchwyt był zadziwiająco mocny na jego przedramieniu. - Przestań – zażądała. Posłał jej chłodne spojrzenie. - Przestać co? - Przestań mnie odpychać. Wciąż szukasz powodu, żebyśmy nie byli razem. Ja nie ufam tobie, ty nie ufasz mi, to jest zbyt niebezpieczne, a teraz te bzdury. I co z tego, że nie rozumiem, co z Alonem. Okej. Nauczę się. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą i mną. - Nie? O czym właśnie myślałaś? Zobaczyłem to na twojej twarzy. Byłaś przerażona na samą myśl o tym, czym jestem i czym ty jesteś dla mnie.

~ 222 ~

- Och, pieprzyć to. Zareagowałam, i co? Nie jestem tak dobra jak ty w kontrolowaniu każdego małego cholernego tiku na mojej twarzy. Nie jestem maszyną tak jak ty, chcę czuć… Znowu ją złapał, przytrzymując ją brutalnie przy sobie. - Chcesz czuć? – warknął przy jej policzku, jego język podążył za słowami, gdy polizał jej skórę. – Tego chcesz ode mnie, chére? – Sięgnął między ich ciała i wsunął rękę w jej spodnie, znajdując tylko nagą skórę. Pogładziwszy jej gładki brzuch, jego palce zagłębiły się między jej uda i znalazły ją nagą i wilgotną, jej miękkie fałdki zapraszały, gdy wepchnął dwa palce w jej cipkę. – Czujesz to? – wyszeptał. Zadrżała, całe jej ciało trzęsło się przy jego, a słodki zapach jej podniecenia wypełnił jego zmysły. Zaczął pompować palcami w tę i z powrotem, jego kciuk okrążał nabrzmiały guziczek jej łechtaczki, ale nie dotykał. Nie chciał, żeby już doszła. Chciał zostawić ją na krawędzi, błagającą o spełnienie. Chciała czuć? Sprawi, że będzie cholernie czuła aż zacznie krzyczeć o uwolnienie. - Christian. – Jej głos był potrzebującym szeptem, gdy poruszała się na jego ręce, rozszerzając mocniej nogi. – Chcę… – Przerwała z jękiem, miękkim odgłosem, który skończył się szlochającym wydechem. - Czego chcesz? – mruknął, całując jej oczy, policzki, zlizując słony smak łez wypływających spod jej powiek. - Chcę… – zaczęła znowu mówić, ale zawahała się na chwilę zanim jej oczy otworzyły się i wpatrzyła się w niego. – Chcę, żebyś mnie ugryzł – powiedziała z czkawką. Jej łzy spływały swobodnie po jej policzkach. – Chcę ciebie. Christian znieruchomiał, jego palce były zanurzone głęboko w niej, jego własne bicie serca bębniło mu w uszach, gdy patrzył na nią. - Christian – szepnęła. – Proszę. Kły wysunęły się z jego dziąseł, pulsując za gęstym, ciepłym smakiem jej krwi pokrywającym jego gardło. - Natalie – powiedział. Tylko jej imię, ale o wiele więcej. To było pytanie i więcej niż jedno. Czy była pewna, że tego chce? Że chce jego? Czy wiedziała, o co prosi? - Tak – odparła, wydając się rozumieć. – Chcę ciebie, takiego jaki jesteś.

~ 223 ~

Christian pochylił głowę, jego usta ruszyły do napiętego łuku jej szyi, zasysając wyraźną linię jej żyły aż była nabrzmiała i gotowa, pękająca bogatą hojnością jej krwi. Jego kły otarły się o wrażliwą skórę – raz i drugi. A potem ugryzł ją, jęcząc z przyjemności, gdy ciepły miód jej krwi wypełnił jego usta i spłynął w dół jego gardła. Natalie ukryła twarz na jego ramieniu, gdy ją ugryzł, zatapiając swoje zęby w grubym mięśniu, tłumiąc okrzyk bólu, który szybko zmienił się w pożądanie, gdy jego ugryzienie wysłało przez jej żyły fale czystej potrzeby. Jej brzuch skurczył się pod jego ręką i sapnęła, kiedy potarł kciukiem bezpośrednio po jej łechtaczce, z początku delikatnie, a potem naciskając mocniej aż bryknęła pod nim. Jej cipka zacisnęła się na jego palcach, zdławiła swoje jęki i przywarła do niego, żeby pozostać w pozycji stojącej mimo fali orgazmu. Kły Christiana były jak zakotwiczone przy jej szyi, jego ramię oplatało jej plecy, palce jednej ręki wbite mocno w jej biodro. Poczekał aż stała się prawie bezwładna w jego ramionach, aż nie zostało nic oprócz sporadycznego wstrząsu, gdy jej ciało dochodziło do siebie po orgazmie. Potem, przytrzymując ją, wysunął kły, rozkoszując się ostatnimi kroplami jej słodkiej krwi, gdy lizał rany do zamknięcia. Z ostatnim drażniącym potarciem o jej wrażliwą łechtaczkę, wyciągnął palce z jej cipki. Były pokryte śmietanką jej orgazmu. - Natalie – mruknął. Poczekał aż jej oczy otworzyły się w zamglonym skupieniu, a potem uniósł palce do swoich ust i z premedytacją wylizał jej do czysta, delektując się każdą kroplą jej soków. Zarumienia się wściekle i ukryła twarz na jego piersi. - Jesteś okropny – powiedziała. - Nie takie odniosłem wrażenie – odparł gładko. – Może powinienem jeszcze raz spróbować. – Znowu drażniąco przesunął rękę po jej brzuchu, ale zatrzymała go, przyciskając mocno swoje ciało do jego i zarzucając ramiona wokół jego szyi. - Nie sądzę, żebym to przeżyła – mruknęła, a potem zauważyła krwawy ślad swoich zębów tam, gdzie jego szyja łączyła się z ramieniem, widoczny tuż nad jego koszulką. Dotknęła go ostrożnie. – Przepraszam – szepnęła, ale on potrząsnął głową i nakrył jej palce swoimi, pocierając o zranione miejsce. - Nie przepraszaj. To oznacza mnie, jako twojego, tak jak moje ugryzienie znaczy ciebie. Wampiry są bardzo zaborcze, chére. Powinnaś to wiedzieć zanim zajdziemy o

~ 224 ~

wiele dalej. Jestem wampirzym lordem, nieważne czy mam terytorium czy nie, a ty jesteś moja. Jeśli nie tego chcesz, to… Położyła palce na jego ustach. - Stop. Powiedziałam ci. Ty jesteś tym, czego chcę. I, nie zapominaj, że to działa w obie strony. Bo ty jesteś mój. - Zawsze – powiedział i był zaskoczony, gdy odkrył, że mówi to na poważnie. Uśmiech Natalie był piękny, jej uczucia wypisane na twarzy i w oczach. - Muszę wziąć prysznic – oznajmiła. – Chcesz do mnie dołączyć? Potrząsnął głową. - Z wielką chęcią, ale nie mogę. A wcześniej nie chciałem być wredny. Alon naprawdę mnie dzisiaj potrzebuje i wkrótce się obudzi. - Byłeś wredny tylko odrobinę – powiedziała delikatnie – ale w porządku. Ubiorę się i przejrzę te pliki, które… - Musimy o tym porozmawiać – wtrącił się. – I o ostatniej nocy. Zmarszczyła brwi. - Myślisz, że ostatnia noc miała coś wspólnego z tymi plikami? - Może – odparł. Nie był przekonany, czy te dwie rzeczy się łączyły, ale nie wierzył również w zbiegi okoliczności. Nie wtedy, gdy chodziło o wampirzą politykę. – Idź i weź ten prysznic, a po tym jak uspokoję Alona, ty, ja i Marc porozmawiamy. - Okej. – Uniosła się na palce i pocałowała go. – Pocałuj ode mnie Alona – powiedziała szelmowsko. Okręciła się i wyszła z kuchni, ale przedtem Christian zdążył jeszcze klepnąć jej śliczny, mały tyłek i warknąć w ostrzeżeniu. Wyraźnie była przestraszona. Albo przynajmniej tak mówił sobie Christian, ponieważ cała drogę do sypialni się śmiała.

~ 225 ~

Mexico City, Meksyk Vincent wpatrywał się w leżący przed nim kontrakt. Ustępy słów ciągnęły się i ciągnęły, mówiąc rzeczy, które każdy kretyn wiedział bez czytania. Dlaczego prawnicy czuli potrzebę wyjaśniania każdego nieistotnego szczegółu, kryjąc swoje tyłki najbardziej nieprawdopodobnymi wynikami, w tym możliwościami, przeciw którym prosty zdrowy rozsądek powinien się sprzeciwiać? I dlaczego, do diabła, musiał tu siedzieć czytając te bzdury, kiedy jego terytorium było pogrążone w chaosie, z nowymi buntami wydającymi się wybuchać niemal każdego dnia? To było jak zabawa w ciuciubabkę. Za każdym razem, gdy stłumił bunt, nowy już wybuchał. I chociaż miał dobry zespół ludzi, takich, którym mógł absolutnie ufać, wciąż było ich niewielu. Z czasem to się zmieni, ale teraz mógł liczyć tylko na tych, którzy byli z nim od lat. Na tych, którzy w tajemnicy przyrzekali jemu, zamiast Enrique. I jakby tego było mało, teraz musiał jeszcze radzić sobie z tym europejskim gównem. Logicznie rzecz biorąc, wiedział, że będzie lepiej, że ta niestabilność była typowa dla wszelkich zmian w wampirzym świecie. Ale czasami jego umysł buntował się przeciwko logice i czuł się, jakby kryzysy nigdy się nie kończyły, że takie będzie już jego życie. A kiedy tak się działo, miał problem z przypomnieniem sobie, dlaczego w ogóle chciał tę pieprzoną robotę. Odrzucił długopis, którego używał do poprawiania kontraktu, chwycił swoją komórkę i zadzwonił do Lany. - Hej, kochanie – odebrała, brzmiąc na absolutnie szczęśliwą, że go słyszy, ale będąc trochę rozproszoną. - Chcesz pobiegać? Albo popływać? – zapytał ją. - Um, możesz mi dać pół godziny? - Co robisz? – spytał trochę gderliwie. - Ach, znudzony swoim panowaniem? - Po prostu odpowiedz na pytanie, mądralo. - No cóż, wiesz o tej sukni ślubnej, o której mówiłam, że będę potrzebowała na wielki dzień? Okazało się, że te rzeczy muszą być dopasowane, a jeśli ruszę się w tej chwili, zostanę nadziana tysiącami maleńkich szpilek.

~ 226 ~

Vincent zmarszczył brwi. Miał czas na skończenie tego kontraktu, cholera. - Okej, trzydzieści minut. Spotkamy się… – Przerwał, kiedy jego zastępca Michael otworzył drzwi, kostkami palców pukając w drewno zanim wszedł. Jedno spojrzenie na jego twarz i Vincent wiedział, że jest źle. – Coś się stało, querida. Zaraz oddzwonię. - Vincent? – Głos Lany brzmiał na zaniepokojony i Vincent czuł, że ma prawo być. - Dokończ sukienkę – powiedział do niej. – I nie martw się. - Vincent… – zaczęła mówić, ale rozłączył się sięgając po papier, który Michael wyciągnął w jego stronę. Przeczytał szybko, a potem podniósł wzrok. - Co to, do cholery, jest? - Wygląda na raport szpiegowski od Anthonego. Vincent przeczytał jeszcze raz, zwracając większą uwagę na drobne szczegóły, które sprawiały, że raport wydawał się być wiarygodny. - Anthony prawdopodobnie się ukrywa. Więc kto, do cholery, przefaksował coś tak pilnego? Do diabła, nawet nie wiedziałem, że mamy faks. - Może to wszystko, do czego ma dostęp tam, gdzie się ukrywa. Ważniejsze pytanie to skąd on, do diabła, wie, co się dzieje i czy możemy ufać w to, co mówi. - Nie ruszę oddziałów nie mając bardziej wiarygodnych informacji. Zamknij drzwi – powiedział, a potem okręcił się na krześle i chwycił słuchawkę ze smukłej, srebrnej podstawki telefonu naziemnego stojącego na kredensie. Przeszukał listę szybkiego wybierania, wybrał numer Anthonego i czekał. To mógł być wiek nowoczesnych technologii, ale międzynarodowe połączenia wciąż wymagały mnóstwa przyciskania i martwej ciszy zanim w końcu nawiąże się połączenie. Był bardziej niż zaskoczony, kiedy Anthony odebrał osobiście. - Vincent. – Szorstki głos Anthonego był jeszcze bardziej niezwykły przez złe połączenie. - Anthony – powitał go Vincent w podobny sposób. – Właśnie otrzymałem twój raport. – Nie wchodził w szczegóły, czekając, co powie lord Południa. Jeśli te informacje naprawdę pochodziły od niego, to będzie wiedział, o czym Vincent mówi.

~ 227 ~

- Przyjmij moje przeprosiny. Miałem zamiar zadzwonić zanim go dostaniesz, ale sytuacja tutaj jest… trudna. Vincent pomyślał, że to był jeden ze sposobów opisania tego. Ale wciąż nie był pewny, czy można ufać Anthonemu. - Skąd pochodzą te informacje? Byłem pod wrażeniem, tym bardziej że… nie możesz nic zrobić. - Że się ukrywam, miałeś na myśli – burknął Anthony. – Wiem, co się mówi. Ale znam prawdę. Christian Duvall chce mojego terytorium i będzie grał nieczysto, żeby je zdobyć. - Nie to usłyszałem od Raphaela. - O, tak, ochroniarz – zakpił lekceważąco. – Wyczyściłem pięć minut jego pamięci, coś, co wszyscy robiliśmy tysiące razy. Tego nie można uznać za morderstwo. Raphael został zmanipulowany przez Duvalla i nie chce tego widzieć. Ale dlaczego marnujemy czas na te bzdury? Dostałeś raport. Więc co zamierzasz z tym zrobić? Vincent rozważał swoją odpowiedź, niechętny przyznać, że Anthony ma rację. Wyczyszczenie umysłu Cibora zazwyczaj nie jest uznawane, jako przestępstwo zabicia. Tyle tylko, że Cibor jest jednym z dzieci Raphaela i był w Houston w imieniu Raphaela. Mimo to, Vincent podejrzewał, że gniew Raphaela był tylko częściowo motywowany przez jego niechęć do Anthonego. Inaczej nigdy nie oddałby tej sprawy Christianowi. Teraz, co do zemsty Christiana… to była całkiem uzasadniona. Anthony próbował porwać jego kobietę, mając szczery zamiar przejąć jej umysł, a potem zgwałcić ją. Gdyby ktoś zrobił to Lanie, gdyby nawet rozważał taką zniewagę, rozerwałby ich na strzępy. Ale nic z tego nie miało nic wspólnego z ostatnim raportem z obozu Huberta. Zakładając, że był ważny. - Powiedzmy, że odkładamy osobistą zemstę na bok do celu tej dyskusji – powiedział do Anthonego. – Skąd pochodzą te informacje i skąd mam wiedzieć, że są prawdziwe? A przy okazji, jak możesz nadal otrzymywać raporty? - Ukrywam się, nie mieszkam w jaskini. Wciąż jestem Lordem Południa, nieważne co Raphael myśli. Moi ludzie pozostali mi lojalni, a ja im. Co ważniejsze, nie chcę, żeby moje terytorium zostało narażone przez wojnę w Meksyku. Jeśli Hubert zbiera tam siły, to zagraża nam wszystkim tutaj. A co do raportu, pochodzi od mojego człowieka z obozu Huberta. To dlatego go przefaksowałem. Chciałem, żebyś zobaczył pełny tekst ~ 228 ~

raportu, a przefaksowanie go było najłatwiejszym sposobem, żebyś go dostał, biorąc pod uwagę moje obecne położenie. Vincent odprężył się lekko. To miało sens. - Więc poziom zaufania do tej informacji jest wysoki? - Na sto procent. Mój agent jest głęboko osadzony i zaznajomiony z wewnętrznym kręgiem. Zmarszczył brwi. Agent Anthonego musi być zatem cholernym kłamcą, ponieważ nie łatwo jest oszukać wampira tak starego i potężnego, za jakiego uchodził Hubert. Jednak nie mógł pozwolić sobie na zignorowanie tego. - W takim razie, dziękuję za ostrzeżenie. Poradzimy sobie z tym. – Kiedy odkładał słuchawkę, usłyszał jak Anthony życzy mu powodzenia. Zapatrzył się na telefon. Powodzenia? Co to do cholery było? Spojrzał na Michaela, którego wampirzy słuch wyłapał obie strony rozmowy. - Mój panie? – zapytał. Vincent zerknął ponownie na raport szpiegowski, potem wstał, odczytując nazwę miasta, gdzie jak twierdził agent Anthonego, Hubert planował przejęcie. - Patrizia – powiedział, wyobrażając sobie mapę Meksyku. – Słyszałeś kiedyś o tym miejscu? Michael potrząsnął głową. - Nie, ale wygooglowałem to i sprawdziłem wykaz telefonicznej linii naziemnej jak tylko to przyszło. Było ich kilka i zadzwoniłem pod wszystkie. Nikt nie odebrał. Nikt. - To nie jest dobry znak, ale jest środek nocy. Gdzie to jest i jak jest duże? - Jakieś osiemdziesiąt kilometrów na południe od Ciudad del Carmen. To najbliższe lotnisko. To jest wioska rybacka mająca jakieś 1200 mieszkańców. - To wiąże się z tym, co Christian powiedział o Hubercie, że lubi odosobnione wioski, jako surowiec dla jego armii zombie. To jego słowa o nich, ale pasuje. Raphael otrzymał raporty z Europy. Hubert nie tworzy na pół zdziczałych niewolników, jak niektórzy z weteranów zwykli ich tworzyć, żeby karmić swoją własną moc. On chce, żeby jego stworzenia były zdolne do podążania za rozkazami, do walki i zabijania dla niego.

~ 229 ~

- Ale wciąż mogą zginąć jak każdy inny wampir – warknął Michael. - Prawdopodobnie łatwiej. Muszą mieć niski poziom mocy, żeby Hubert mógł ich kontrolować. Ale jeśli uda mi się zabić Huberta, powinni padać jak muchy. Szok ich zabije. Vincent wstał, podjąwszy decyzję. - Nie będę ryzykował. Jeśli niczego tam nie będzie, stracimy kilka godzin i trochę paliwa do helikoptera. Ale jeśli Anthony ma rację, w takim razie do tej pory Hubert mógł już zmienić połowę miasta. Chcę każdego wojownika, jakiego mamy wolnego nie umniejszając naszej ochrony tutaj, i chcę całego mojego oddziału ochrony. Potrzebuję ludzi, którym mogę ufać. Przygotujcie odrzutowiec do odlotu i kogoś pracującego w transporcie tam na miejscu. Chcę, żeby te helikoptery czekały na nas, kiedy przylecimy. – Obszedł biurko. – Muszę porozmawiać z Laną.

***

- Jadę z tobą – oświadczyła Lana, wciągając przez głowę czarną koszulkę z długim rękawem i wpychając ją do wojskowych spodni, które lubiła. Nie było śladu po sukni ślubnej czy też krawcowej, która wbijałaby w nią szpilki. - To jest wojna, querida. Powinnaś zostać… Nagle znalazła się przed jego twarzą, warcząc niczym dziki kot. - Jeśli lubisz swoje jaja, nie skończysz tego zdania. Vincent przez dłuższą chwilę był oszołomiony, a potem uśmiechnął się do niej. - Nigdy tego nie zrobisz. Za bardzo lubisz moje jaja tam gdzie są. - Może – przyznała. – Ale liczy się intencja. Jadę z tobą. - W tym nie ma może i tak, oczywiście, jedziesz ze mną. Co ja sobie myślałem? - Jakieś bzdury o tym, żebym została z tyłu ze wszystkimi innymi paniami. - Wstyd mi. W takim razie lepiej się zbieraj. Wyruszamy za trzydzieści minut.

~ 230 ~

Houston, Teksas Anthony odłożył telefon z zadowolonym uśmiechem. To na jakiś czas zajmie Vincenta. Wiedział, że meksykański lord mu nie ufa, ale nie będzie również w stanie zignorować możliwości, że raport był prawdziwy. Sprawdzi to, może nawet spróbuje skontaktować się z kimś w Patrizii. Ale nikt nie odbierze. Sojusznicy Anthonego zadbali o to. I zorganizują również bardzo miłe przyjęcie powitalne dla Vincenta, kiedy pospieszy na ratunek. Bo to zrobi. Nie ma wyboru. Vincent zejdzie z widoku, a Duvall zostanie sam. A teraz, jeśli Scoville znajdzie swoje jaja na wystarczająco długo, żeby wykonać swoją pieprzoną robotę, fala się odwróci i Christian Duvall będzie tym, który zacznie tonąć.

***

Christian oparł się o poduszki ułożone przy wezgłowiu jego wielkiego łóżka. Jedno ramię miał zawinięte wokół Alona, trzymając nowego wampira przy swojej piersi, podczas gdy drugie ramię było przy ustach Alona, przytrzymywane tam przez kły głęboko zanurzone w jego żyle. Zamknął oczy, czując każde pociągnięcie, jakim Alon ssał bogatą hojność jego krwi. Nowy wampir prawdopodobnie niewiele będzie pamiętał z tej nocy, może jednak być zażenowany, jeśli sobie przypomni. Branie krwi było z natury seksualne, nawet między wampirami. Euforia nie uderzała w nich tak jak u ludzi, ale to wciąż był mocno seksualny akt. To było także wyczerpujące. Zarówno dla nowego wampira, którego ciało wciąż przeżywało ogromne zmiany, dzięki uprzejmości wampirzego symbiotu, jak i dla Christiana, który w tej sytuacji musi dać o wiele więcej krwi niż normalnie. W nadchodzących dniach, po tym jak stanie się Lordem Południa, wiele razy zostanie poddany podobnemu rytuałowi, kiedy wampiry na jego nowym terytorium przysięgną lojalność. Ale podczas gdy mechanizm był taki sam, ilość potrzebnej krwi będzie o wiele mniejsza niż wymagana przy stworzeniu nowego wampira. Jego nowi wampirzy poddani wezmą tylko odrobinę jego krwi, ale tylko ci najsilniejszi, których lojalności Christian musiał być pewny. Ale chociaż stworzenie nowego wampira było męczące, Christian nie żałował. Nie mógł. Więź między Ojcem, a dzieckiem była zbyt potężna. Nie pozwalała na żale. Alon już był jego i Christian poświęciłby swoje życie, żeby go ocalić. ~ 231 ~

Drzwi otworzyły się cicho i stanął w nich Marc, z komórką w ręce i bardzo zaniepokojonym wyrazem na twarzy. - O co chodzi? – zapytał miękko Christian, zalało go tonące poczucie nieuchronności. Cokolwiek to było, nie było dobre. Marc uniósł telefon. - Właśnie dzwonił Scoville. Powiedziałem mu, że nie można ci przeszkadzać. Christian był zbyt zmęczony, żeby zajmować się jeszcze jednym dupkiem pretendentem Anthonego. - Czego, do cholery, chciał? - Tylko z tobą porozmawiać, ale… bez jaj, Christian, brzmiał na spanikowanego. Myślę, że powinieneś do niego oddzwonić. Christian spojrzał na Alona, którego ssanie nagle się urwało. Teraz będzie spał przez kilka najbliższych godzin, przez resztę tej nocy i prosto w dzienny jutrzejszy sen. Następna noc będzie jego pierwszym prawdziwym przebudzeniem i wtedy dokładnie odkryją, jakim będzie wampirem. Ale na dzisiaj był już martwy dla świata. Przesunął ciężkie od snu ciało Alona na łóżko, potem wstał i podszedł do Marca. Wziął od niego telefon, nacisnął Oddzwoń i czekał. - Christian, dzięki Bogu. Marc miał rację, Scoville był spanikowany. Do diabła, brzmiał na przerażonego na śmierć. I po odgłosach za nim, mógł mieć dobry powód. - Jesteśmy pod pieprzonym atakiem, człowieku. Potrzebujemy pomocy albo to miejsce obróci się w gruzy. - Gdzie jesteś? Co, do cholery, się tam dzieje? - Nie potrafimy walczyć z tymi rzeczami. Wszyscy zginiemy, jeśli… - Otrząśnij się – krzyknął Christian. – Potrzebuję informacji. Faktów. Ilu was tam jest? - Zaczęliśmy od dwudziestu pięciu. – Głos Scovilla był spokojniejszy, ale pojawiło się jąkanie, jakby walczył z potrzebą płaczu. – Dwudziestu pięciu – powtórzył szeptem. – A teraz? Oni nas zabijają. Roją się jak robaki. Nie czują bólu, nic ich nie zatrzyma.

~ 232 ~

Christian ruszył, telefon wcisnął między ucho i ramię, jednocześnie wyjmując rzeczy z szafy. Obrócił się i jego oczy napotkały pytający wzrok Marca. Skinął w odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie, Idziemy? Marc natychmiast okręcił się, pobiegł korytarzem. Poczyni przygotowania, zorganizuje transport, tylko gdzie? - Cholera, Scoville, uspokój się, do cholery. – Merde! Ten facet chciał być Lordem Południa? – Powiedz mi, gdzie jesteś. - W Laredo – powiedział głucho. – Anthony ustanowił mnie tu dowódcą. To jest moja kara za to, że cię nie zabiłem. – Roześmiał się gorzko. – Albo za to, że nie umarłem, gdy próbowałem cię zabić. - Laredo – powtórzył Christian na rzecz Marca. – Dzwoniłeś do Anthonego? – zapytał, zwracając się z powrotem do Scovilla. - Nie odbiera. Nawet nie wiem, gdzie on jest, ani czy przyjedzie, jeśli go znajdę. - Co z jego wojownikami? Musisz sprawić, żeby kilku tam dotarło. - Wielu z nich poszło z Anthonym, co znaczy, że do nich również nie mogę dotrzeć. A reszta nie ruszy się bez jego zgody. Kompletnie nas olał! - Jakieś wieści od Vincenta? – zapytał spokojnie Christian, mając nadzieję, że to zadziała na Scovilla. - Nadchodzi, ale dojście tu zajmie mu godziny. Nigdy nie wytrzymamy tak długo. Myślę, że to jest to, człowieku. Nadciąga Hubert. - Dlaczego do mnie zadzwoniłeś? Nawet nie jesteśmy przyjaciółmi. - Ponieważ, do cholery, potrzebujemy pomocy. I nie ma nikogo innego, do kogo mógłbym zadzwonić. Moi ludzie umierają, pojmujesz? A kiedy wszyscy zginiemy, pójdą prosto 35-tką do San Antonio. Są jak szarańcza. Nie można ich zatrzymać. Myśli Christiana wirowały. Znał stworzenia Huberta i Scoville miał rację. Oni są plagą, którą należy zetrzeć z powierzchni ziemi. A Huberta trzeba powstrzymać zanim będzie mógł stworzyć ich więcej. Scoville miał rację również, co do Vincenta. Miną godziny zanim zbierze swoich ludzi i pojawi się na scenie. On i Marc byli o wiele bliżej, ale było ich tylko dwóch. To prawda, że mógł przynieść taki rodzaj mocy, dzięki której wygrywał bitwy, ale czy

~ 233 ~

może temu zaufać? Był pewny jak diabli, by nie ufać Anthonemu, ale Scoville nie miał powodu kochać swojego pana. I nie było oszustwa w krzykach czy odgłosach walki, którą mógł usłyszeć ponad przerażonym oddechem wampira. I to dzięki krzykom podjął decyzję. Nie zamierzał stać z boku, podczas gdy wampiry umierały walcząc o terytorium, które wkrótce będzie jego. Wampiry, które będą jego ludźmi, jeśli przeżyją. Pieprzyć to. - W porządku – powiedział, decydując w myślach, chociaż w sercu zdecydował już w chwili, gdy usłyszał pierwszy krzyk. – Będę tam. Marc wpadł do pokoju, przeciągając przez głowę gruby czarny sweter z golfem, pasujący do czarnych bojówek, które już założył na siebie. Usiadł na łóżku wciągnął skarpetki i buty. Christian rozebrał się z dżinsów i koszulki, jakie miał na sobie wcześniej przy powitaniu z Natalie, a potem zmył krew ze swojego już uzdrowionego ramienia i zaczął zakładać ubranie nadające się do walki z pieprzonymi zombie. - Mamy helikopter w drodze – powiedział Marc. – Czas lotu jest dłuższy, ale zabierze nas przy miejscowej szkole, pięć minut stąd, i wysadzi zaraz na miejscu. To będzie oszczędność czasu. - Nie mogę zostawić Natalie samej z Alonem – oznajmił Christian siadając, żeby wciągnąć skarpety i buty. Marc wstał. - Nawet nie myśl o zostawieniu mnie tutaj… – zaczął mówić, ale Christian mu przerwał. - Do diabła, nie. Potrzebuję cię, żebyś trzymał z dala ode mnie każdego, kto chciałby dźgnąć mnie w plecy, kiedy będę dla nich walczył z tymi pieprzonymi zombie. – Wstał i potupał nogami, układając stopy w butach. - Alon będzie nieprzytomny przez całą noc, prawda? – zapytał Marc. Christian przytaknął. - Aż do jutra wieczora. - Więc zamkniemy kryptę i zamkniemy dom. Natalie jest mądra. Po ostatniej nocy, nie ruszy się z miejsca.

~ 234 ~

Christianowi się to nie podobało, ale nie widział innego rozwiązania. Nie było nikogo, komu ufałby na tyle, żeby dać dostęp do swojej kryjówki, nawet do tej tymczasowej. Poza tym Marc miał rację. Jak tylko aktywuje w domu pełen pakiet zabezpieczeń, nikt nie dostanie się do środka, dopóki nie będzie chciał ich wpuścić. - Sądzę, że nie mamy wyboru. - Racja. Potrzebujesz pomocy z tym dużym facetem? - Nie, poradzę sobie. Niedługo przyjdę, muszę porozmawiać z Natalie.

***

Natalie wiedziała, że coś się stało w chwili, gdy spojrzała znad komputera i ujrzała Christiana i Marca wpadających jak burza do kuchni, ubranych na czarno od głowy do stóp niczym para facetów z sił specjalnych z jakiegoś filmu sensacyjnego. Jej serce tak waliło o żebra, że chciało je połamać, gdy zsunęła się z kuchennego stołka i napotkała posępne spojrzenie Christiana. - Co się dzieje? – zapytała bez tchu. - Hubert uderzył na posterunek graniczny na południe od Laredo – odparł energicznie, przemaszerował obok niej do panelu alarmu, gdzie zaczął uderzać w przyciski. Żaluzje, których wcześniej nie zauważyła, zaczęły zsuwać się na wszystkie okna, jak również na duże suwane, szklane drzwi. I to nie były żadne fantazyjne, dekoracyjne żaluzje. Bardziej wyglądały jak ciężkie metalowe zapory, które niektórzy ludzie instalowali przeciwko huraganom w jej rodzinnej Luizjanie. - Co robisz? – zapytała zaalarmowana. - Aktywuję całkowitą blokadę. Zostań w domu, a nic ci się nie stanie. - Zostań… – powtórzyła powoli. – Wyjeżdżasz? Dokąd jedziesz? - Alon jest na dole… - Przestań! – krzyknęła. – Wiem, gdzie jest Alon. A teraz, powiedz mi, co się dzieje. Christian podszedł i położył ręce na jej barkach, ściskając lekko zanim zsunął dłonie w dół jej ramion.

~ 235 ~

- Scoville dzwonił z Laredo. Hubert ruszył, a Anthony zaginął. Marc i ja lecimy, żeby pomóc Scoville‘owi i jego oddziałowi utrzymać granicę zanim przybędzie tam Vincent z jakąś poważną siłą ognia. Zostań tu z Alonem. - Myślałam, że powiedziałeś… - Już jest nakarmiony i będzie spał aż do jutra wieczora. - Więc dlaczego nie mogę pójść z tobą? - To jest wojna, Natalie, wampirza wojna. Na polu walki nie ma ludzi. - Wiem, że myślisz, iż jestem bezużyteczna… - Nie jesteś. - … ale mogę… - Musisz być bezpieczna – prawie krzyknął, przecinając jej protesty. – Marc i ja będziemy tam zdani na własne siły – mówił dalej swoim normalnym głosem. – Z sojusznikami, którzy prawdopodobnie z równą radością dźgnęliby nas w plecy, co walczyli u naszego boku. Nie mogę cię chronić i jednocześnie pilnować pleców Marca. Rozumiesz to? Natalie nienawidziła tego, ale rozumiała. Tyle tylko… - Wierzysz słowu Scovilla? - Nigdy. Nie ufam nikomu oprócz Marca. Chroni moje tyły, a ja jego. Co do reszty… – Wzruszył ramionami. – Tak długo jak będą gotowi zabijać naszych wrogów, stanę obok nich. Ale zaufanie? Nie. - Rozumiem. Naprawdę, ale… – Jej uwaga została odwrócona od kłótni, którą już wiedziała, że nie wygra, na widok Marca odwracającego do góry dnem nad swoimi ustami torebki z krwią i wysysającego ją do sucha. Gapiła się, bardziej zafascynowana niż myślała, że to możliwe. – Możesz pić tę rzecz? – zapytała, obracając się do Christiana. - Ta rzecz to ludzka krew, chociaż wolimy ciepłą i świeżą – powiedział, nikły uśmiech igrał na jego wargach. Chwycił pełną torebkę, którą Marc rzucił w jego stronę, odłamał zatyczkę i posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, jakby mówił, To jest twoja ostatnia szansa, żeby nie patrzeć.

~ 236 ~

Natalie potrząsnęła głową. To była ważna część życia Christiana. Jeśli odwróci się od tego, równie dobrze może wyjść przez frontowe drzwi i nigdy nie wrócić. Wzruszył ramionami, a potem przechylił głowę do tyłu i wypił tak jak przed chwilą Marc. Zerknęła na Marca i zapytała. - Skąd to masz? Nie widziałam tu tego nigdzie. – Wskazała na dużą, stalową lodówkę, gdzie było przechowywane jej doskonale normalne jedzenie. - Schowek na warzywa – odparł uśmiechając się. – Specjalna przegródka z tyłu. - Och – powiedziała słabo Natalie i obróciła się akurat na czas, żeby zobaczyć jak Christian kończy torebkę i rzuca pustą do Marca. – Więc co z tym pierwszym poziomem gotowości alarmowej? – zapytała go. – Nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Christian oblizał usta zanim odpowiedział. - Normalnie, każdej nocy opuszczam żaluzje. Ale nie chciałem cię wystraszyć zanim nie zdołam cię uwieść. – Uśmiechnął się na jej grymas i kontynuował. – To dla twojego bezpieczeństwa. Anthony wciąż cię chce, chére. Nigdy w to nie wątp. Nie wiemy, gdzie on jest, i nie wiemy z całą pewnością, co naprawdę wydarzyło się w Laredo. - To po co jedziecie? Czy nie powinniście zaczekać… - Ponieważ nieważne czy to jest pułapka, czy prawdziwe zagrożenie, umierają tam wampiry. Nie mogę stać z boku i pozwolić na to. Natalie była przerażona na śmierć, ale próbowała tego nie pokazać. Jednak nie o siebie. Miała broń, którą przysłała jej Leighton. Jeśli Anthony czegoś spróbuje, zastrzeli go i skończy z tym. Ale była przerażona tym, że coś może stać się Christianowi. I wtedy co zrobi? Dopiero go znalazła. Nie mogła teraz go stracić. - Helikopter za pięć minut – powiedział Marc, stojąc w krótkim korytarzu prowadzącym do garażu. Był wyraźnie gotowy do wyjazdu, wpatrując się w nich oboje, jakby ponaglał ich, żeby z tym skończyli. - Natalie – odezwał się miękko Christian, ściskając jej obie dłonie i przyciągając jej uwagę do siebie. – System bezpieczeństwa jest w pełni uzbrojony, każde drzwi i okno są zamknięte. Nikt nie wejdzie ani nie wyjdzie bez kodu.

~ 237 ~

- A co, jeśli pojawi się ogień? – spytała, próbując być rozsądna, spokojna. Nic jej nie będzie. Niech martwi się tylko o siebie. Puścił jej ręce, by napisać cyfry na karteczce samoprzylepnej i przykleił do blatu obok jej laptopa. - Jeśli będziesz musiała się wydostać, wprowadź ten kod na panelu alarmu obok frontowych drzwi, albo przy tych suwanych drzwiach. Nie zadziała nigdzie indziej. Będziesz w stanie otworzyć tylko te drzwi, ale wszystkie żaluzje okienne będą dostępne z wnętrza domu. Wszystko zamknie się ponownie po sześćdziesięciu sekundach, albo kiedy drzwi zostaną zamknięte, cokolwiek nastąpi pierwsze. - Ale co z Alonem? Jest dla mnie za ciężki… - Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie, nie martw się o Alona. Wyjdź stąd i zadzwoń do Jaclyn. Pomoże ci. - Nie zostawię Alona w palącym się domu! – zawołała, patrząc na niego zszokowana. Wydał z siebie niecierpliwy pomruk, ścisnął ponownie jej ramiona i potrząsnął nią lekko. - Nie będzie żadnego ognia. A jeśli by był, Alon będzie bezpieczniejszy od ciebie. Jest zamknięty w ognioodpornej krypcie w piwnicy. - Och. W takim razie w porządku. – W duchu pomyślała, że to znaczyło, iż może wyjść stąd w każdej chwili, kiedy będzie musiała. Nie żeby chętnie opuściła Alona, czy przeciwstawiła się Christianowi. Ale tak długo jak Alon był chroniony, mogła zastanowić się nad kilkoma scenariuszami, w których będzie zmuszona wydostać się z tego więzienia, eee, bezpiecznego domu. Niczym z tego nie podzieli się z Christianem, który przyglądał jej się z wyraźnym niepokojem. - Nic nam nie będzie – powiedziała do niego. – Martw się o siebie i Marca. Nie ufam żadnemu z ludzi Anthonego. - Ani ja. Ale jeśli to jest wielki ruch Huberta, musi zostać powstrzymany. I muszę tam być, kiedy to się stanie. Znowu przytaknęła, a potem zawinęła ramiona wokół jego szyi, przyciskając się do znanego już komfortu jego umięśnionego ciała. Walcząc ze łzami, które była zdeterminowana nie pokazać, pocałowała jego policzek, potem kącik jego ust. Jego ramiona były pasami żelaza wokół niej. ~ 238 ~

- Wróć do mnie – wyszeptała. - Zawsze. Próbował być cierpliwy, dać jej to, czego potrzebowała. Ale mogła wyczuć to samo napięcie jego ciała, jakie zauważyła u Marca. Cofnęła się z wymuszonym uśmiechem. - Ty też, Marc – zawołała do niego. – Chcę, żebyście obaj tu wrócili w jednym kawałku. - Tak jest, ma’am – odparł Marc, ale rzucił kluczyki w powietrze, by złapać je niecierpliwie. Natalie zaskoczona wybuchła śmiechem. - Okej, dziewczyński dramat się skończył. Możecie iść. Christian przeczesał palcami przez jej włosy, odchylając jej głowę do tyłu, by umieścić swoje usta na jej w zmysłowym, leniwym pocałunku, który zawierał w sobie wszystko, co czułe i pełne miłości, nie pozostawiające potrzeby. - Nic ci nie będzie, kiedy wyjadę – mruknął przy jej ustach, a potem pocałował ją jeszcze raz i obrócił się, by wyjść na korytarz. Marc już był w garażu, drzwi zatrzaskiwały się, gdy Christian złapał je jedną ręką. Odwrócił się i posłał jej ostatnie mrugnięcie na pożegnanie, a potem zniknął.

Tłumaczenie: panda68

~ 239 ~

Rozdział 11 Patricia, Meksyk Vincent wychylił się przez otwarte drzwi helikoptera, przyglądając się małemu, nabrzeżnemu miasteczku. Było podejrzanie cicho. Ulice były ciemne i puste, mimo ciepłej pogody i względnie wczesnej godziny. Przemyślał fakt, że to była wioska rybacka i że rybacy mieli skłonność do wczesnego porannego wstawania i, tym samym, chodzą wcześnie do łóżek. Ale jego wampirze zmysły mówiły mu coś zupełnie innego. Na dole byli ludzie, ale nie tak wielu jak powinno być. I wszyscy tłoczyli się za zamkniętymi drzwiami i oknami. Jego helikopter to był duży Sikorsky, przystosowany do transportu wojskowego, więc był w stanie załadować osiemnastu swoich najlepszych wojowników, do tego dwóch pilotów i Lanę. Gdyby to zależało od niego, tyłek Lany nie opuściłby jej miejsca, ale wiedział, że to jest nieprawdopodobne. Najlepsze, na co miał nadzieję, to trzymać ją daleko na tyle linii frontu, a właśnie tam mogła zrobić najwięcej dobrego. Nie mogła dorównać wampirom, nawet jednemu z zombie Huberta, ale była bardzo przydatna z bronią i miała doskonały zmysł taktyczny. Usiadł z powrotem i włączył przycisk na swoich słuchawkach, by otworzyć kanał łączności, który łączył go tylko z Laną i jego zastępcą, Michaelem. - Coś nie tak jest na dole – powiedział. - Myślę, że to jest ustawione – powiedziała sucho Lana. – Po co innego byśmy tu byli? Vincent posłał jej ponure spojrzenie. - W mieście są ludzie, ale niezbyt wielu i żadnych wampirów – wyjaśnił. – Mikey, niech pilot zrobi szerszy okrąg. Armia Huberta musi gdzieś tu być. – Patrzył jak Michael przełącza się na kanał pilota, a potem obrócił się do Lany. – Cokolwiek dzisiaj się stanie, trzymaj się z tyłu i używaj swojej broni. Spróbuj znaleźć miejsce, gdzie będziesz mogła oceniać dla mnie bitwę.

~ 240 ~

- Uh-hm – mruknęła, trącając go łokciem. – Nie oszukasz mnie, kochanie. Ale pójdę na to, ponieważ tym razem masz rację. - Tym razem? – Nie mógł usłyszeć jej prychnięcia w odpowiedzi, ale zobaczył to. - Proszę bardzo. – Głos Michaela wrócił na ich kanał, a helikopter przechylił się, zabierając ich na szerszy okrąg nad zboczami, tworząc w ten sposób ciasny półksiężyc wokół małej miejscowości. Był tam pas płaskiej ziemi, trochę ponad dziewięćdziesiąt metrów pomiędzy ostatnimi domami, a pierwszymi wzgórzami. Kiedy lecieli, Vincent zamknął oczy. Nie musiał patrzeć, gdzie zmierzają. Przynajmniej nie oczami. Otworzył się na nadzwyczajne zmysły swojej wampirzej natury i świat zawęził się i otworzył w tym samym czasie. Był doskonale świadomy każdego jednego ze swoich wampirów wokół siebie, silnej więzi, jaką miał z Michaelem, swoim pierwszym dzieckiem. Ale silniejsza i jaśniejsza niż wszystko inne była jego partnerska więź z Laną. Była w każdym uderzeniu jego serca, w każdej kropli jego krwi. Jak ktokolwiek mógł wątpić w jego uczucia do niej? Ale teraz odsunął to na bok, rozciągając swoją świadomość poza helikopter, szukając swojego wroga. Nigdy nie spotkał żadnego z europejskich wampirów, ale Hubert miał reputację, i obaj, Raphael i Christian, ją potwierdzali. Że był potężny, bez dwóch zdań – miał wieki życia za sobą i był wampirzym lordem. Ale jego sława szła poza to. Był bezwzględny i okrutny, nie dbający o nic prócz swojej żądzy władzy. Sam fakt, że wykorzystywał ludzi, żeby stworzyć wampiry, które ledwie zasługiwały na to miano, i który miał tylko jeden cel, by rozwalić wszystko w młynie swojej ambicji… a to mówiło wszystko. Niemal skończyli pierwszy przelot na wzgórzami, gdy zmysły Vincenta zakłuły świadomością. Nie otwierając oczu, pokręcił swoim uniesionym palcem w kółko i usłyszał jak Michael daje pilotowi wskazówki. Helikopter przechylił się ponownie, ostro, i Vincent wstał, przysuwając się bliżej do otwartych drzwi. Widok, który szukał, nagle rozbłysnął w jego wampirzych zmysłach. To nie była stopniowa rzecz. To było bardziej jak drzwi, które były zamknięte i nagle zostały otwarte. Naciskając swoje połączenie, powiedział. - To jest to, niemal bezpośrednio pod nami. Zabierz nas dostatecznie blisko, żeby wysiąść. Potem otworzył oczy fizycznie szukając pogniecionej ziemi wzgórz. Było tam setki miejsc do ukrycia się, nawet dla dużej grupy, ale tylko przed ludzkimi oczami. ~ 241 ~

- Mój panie? – Michael stanął obok niego w drzwiach, przybierając pochyloną postawę Vincenta. - Jak dotąd więcej niż trzydziestu – powiedział nieobecnym głosem Vincent, wciąż licząc. – Są zgromadzeni razem, ale ich obecność jest słaba. Trudno dobrze policzyć. Zombie Huberta, jak sądzę. - Ale nie ma Huberta? - Jest silniejsza obecność, ale tylko jedna. I jest przytłumiona, jakby chciał się ukryć. – Vincent przeklął cicho. – Żałuję, że go wcześniej nie spotkałem, albo przynajmniej nie dotknąłem jego mocy. - Kto inny to może być? - Dobre pytanie. Przez połączenie odezwał się głos pilota. - Schodzę, mój panie. Wyświetlacz topograficzny mówi, że poniżej jest dolina. Powinienem być w stanie zawisnąć na 6 metrach. - To wystarczy – odpowiedział Vincent, zajmując miejsce obok Lany. - Możemy to oświetlić? – zapytał pilot, proszą o pozwolenie oczyszczenia wybranej strefy lądowania przez używane na helikopterze dwa sześciolufowe karabiny maszynowe, jeden po każdej stronie. Mogły wystrzelić 4000 kul na minutę i były więcej niż wystarczające, żeby oczyścić miejsce lądowania dla Vincenta i jego oddziału. - Zrób to – zgodził się Vincent, a potem skinął do dwóch swoich wampirzych wojowników, który zajęli pozycje przy karabinach, czekając na sygnał pilota. Vincent wyłączył słuchawki i pokazał Lanie, żeby zrobiła to samo. Chodziło o to, że będzie bardzo głośno. Vincent zauważył lekkie napięcie mięśni strzelców i dotknął uda Lany w ostrzeżeniu na chwilę przed tym jak odezwały się karabiny. Wampiry zaklęły, gdy gorące naboje zostały wyplute z podajnika, kilka z nich skakało wokół komory zanim wypadły przez drzwi. Jeden z nich chwycił gołą ręką, gdy poleciał w stronę głowy Lany i wyrzucił w powietrze, udając, że jego dłoń nie oparzyła się jak cholera. Lana wzięła jego rękę i pocałowała poparzoną skórę, przez co było trochę lepiej. Obrócił się z uśmiechem, a ona przewróciła na niego oczami, mówiąc bezgłośnie słowo, Mężczyźni.

~ 242 ~

Uścisnął ją szybko i mocno. Był wampirem, nie mężczyzną, ale w helikopterze było zbyt głośno, żeby powiedzieć jej to w tej chwili. Musiał zapamiętać to na później. Przez słuchawki rozległ się głos pilota, podając wszystkim wskazówki. - Dziesięć sekund. Przy drzwiach, Marc uniósł dłonie tak, żeby wszyscy wojownicy mogli je zobaczyć, i zaczął odliczać. Kiedy doszedł do dwóch sekund, Vincent wstał. Będzie pierwszym, który wyskoczy. Mina Michaela powiedziała mu, co o tym myśli, ale obaj wiedzieli, że tak musi być. Vincent prowadził na przedzie. Nigdy nie poprosiłby swoich ludzi, żeby ryzykowali więcej niż on. Nagle pojawiła się ziemia. Vincent wyszedł na otwarte powietrze, spadł z wysokości sześciu, albo coś koło tego, metrów i wylądował z łatwością. Wampiry nie potrzebowały lin, nie na tej wysokości. A Lana owszem i nienawidziła być tą jedyną, która jej potrzebowała. Wpatrywał się uważnie w helikopter, czekając aż jej szczupła postać wypełni drzwi. I już była, z jednym ramieniem nad głową, trzymając się poręczy nad drzwiami. Za nią, Vincent widział Michaela, który upewniał się, że Vincent na nią czeka, gotowy chwycić ją, jeśli będzie potrzeba. Vincent machnął ręką, wiedząc, że Lana zobaczy to w ciemnościach. Dostawała złego humoru, jeśli wiedziała, że uważa na nią. Lina spłynęła na zewnątrz drzwi śmigłowca. Złapała ją i skoczyła. A serce Vincenta skoczyło razem z nią. Nie tyle ją złapał, co podparł rękami w jej talii, łagodząc zderzenie z twardą, skalistą ziemią, gdy puściła linę. Jej kolana ugięły się, żeby pochłonąć wstrząs, ale natychmiast się wyprostowała, posyłając mu zwężone spojrzenie. Vincent tylko wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru pozwolić jej w tym momencie złamać nogę, bez względu na to, co chciała. Kiedy helikopter się uniósł, przytknął usta do jej ucha i powiedział. - Pamiętaj o swojej pozycji. Zesztywniała na baczność i podniosła rękę, żeby zrobić sarkastyczny salut, a potem nagle jej oczy rozszerzyły się i ta postawa momentalnie zniknęła. Vincent obrócił się i wpatrzył w to, co na nich szło. Przyciągnęli stworzone przez Huberta zombie, z braku lepszego słowa, ale dokładnie tak wyglądali. Z czerwonymi oczami i pustymi twarzami, ale poruszający się na tyle dobrze, by gramolić się po ~ 243 ~

otaczających wzgórzach, kierując się w stronę Vincenta i jego ludzi. Niektórzy nosili bardzo nie wampirze rany, które do tej pory już powinny się uleczyć. Z raportów, które czytał, minęły godziny odkąd ta grupa walczyła z kimkolwiek, a jeszcze dłużej od ich ataku na miasto. Nawet wampir najniższego poziomu byłby do tej pory zdolny uleczyć coś takiego jak utrata kończyny. Ale czymkolwiek były te stworzenia, ich wampirzy symbiot był tak słaby, że nie uzdrawiali się właściwie. Vincent nie sądził, żeby mógł stworzyć takie wampiry. Nie wiedział jak to zostało zrobione. Czyżby Hubert miał specjalny talent? Odpowiednik umiejętności Vincenta do odczytywania wspomnień? Czy taką rzecz można było nazwać talentem? To była okropność. Ale czymkolwiek innym były te wampiry, w tej chwili były wrogami i nie było wątpliwości, co do ich intencji. Były tu, by zabić każdego, kto wjedzie im w drogę. Vincent zrobił szybko ocenę pola bitwy. Byli na stosunkowo czystej przestrzeni, otoczeni przez spadziste wzgórza piaszczystej skały. Ziemia pod nimi była płaska, ale z rozsianymi małymi kamieniami i żwirowym gruntem, posiekana przez czyszczenie, jakie zrobili przed lądowaniem. Ale księżyc był jasny zza rozproszonych chmur, rzucając jego wampirom wystarczająco dużo światła, żeby mogli walczyć. Michael podszedł do jego boku, jego wzrok ani na chwilę nie schodził ze zbliżającej się armii. - Więcej niż pięćdziesięciu, szefie. Vincent przytaknął. Jego ludzie prawdopodobnie zostali przewyższeni liczebnie trzy do jednego, ale liczby często były najmniej ważnym czynnikiem, gdy chodziło o wampirze bitwy. Wojownicy Vincenta byli więksi, silniejsi i, co pewne jak diabli, bardziej kompetentni niż te biedne stworzenia, z których wielu jeszcze wczoraj rano prawdopodobnie było rybakami. - Idę za Hubertem. Wiesz, co robić – powiedział do Michaela. Ich dwójka walczyła obok siebie od dekad. Nie było nikogo, komu ufał bardziej za swoimi plecami, może z wyjątkiem Lany. Ale nie wtedy, gdy chodziło o pole walki. Michael odwrócił swoją uwagę od zbliżającej się armii na wystarczająco długo, żeby wymienić się z Vincentem męski uściskiem. - Zabij sukinsyna – powiedział ze złośliwym uśmiechem. Vincent dopasował swój uśmiech, a potem spojrzał nad ramieniem Michaela. Lana usadowiła się na wypiętrzonej skale, pięć metrów nad polem bitwy, broń leżała obok niej. Posłał przez polanę falę energii, otaczając ją ciepłem. Spojrzała, odszukała go i ~ 244 ~

uśmiechnęła się, kiedy księżyc wyłonił się na tyle, by mogła go zobaczyć. Chciał się tam wspiąć i wycałować siarczyście, chciał posmakować jej skóry, jeszcze raz poczuć ciepło jej ciała przy swoim. Tak na wszelki wypadek. To była wojna, a on szedł przeciwko innemu wampirzemu lordowi. Wszystko mogło się zdarzyć. Ale ponieważ to była wojna, zadowolił się dmuchnięciem jej całusa zanim zamknął umysł na wszystko poza zbliżającą się bitwą. Obróciwszy się, włączył swój wybuch wampirzej szybkości i przemknął przez nadchodzące wampirze zombie, idąc na konfrontację z ich panem. Tych kilku, którzy weszli mu w drogę, po prostu odrzucił na bok, wyrywając kończyny, jeśli była potrzeba, podniósł jednego i użył go, jako maczugi do zbicia innych za jednym zamachem. Żaden z nich nie próbował go zatrzymać. Wydawali się być niezdolny w rozpoznaniu, że był większym zagrożeniem niż jakikolwiek inny wampir na polu. Był zaledwie jednym wojownikiem, podczas gdy ich uwaga skupiona była na większej grupie za nim. Ich wskazówki od Huberta były jasne i równie jasno jednokierunkowe. Jak tylko Vincent przebrnął przez ich linie, został zapomniany. Odgłosy bitwy rosły za nim, gdy zaczął się wspinać. Zombie wyszły skądś spomiędzy tych wzgórz, więc miało sens, że Hubert się tam ukrywał, kierując walką ze swojego bezpiecznego ukrytego miejsca. Znalazłszy miejsce pod dużym nawisem, wysłał wokół swoją świadomość, szukając jednej, silnej obecności, która mogła być Hubertem. Jak wcześniej, gdy szukał z helikoptera, samotny sygnał był wyraźny, ale przytłumiony, jakby Hubert próbował zamaskować swoją obecność. To by zadziałało, gdyby Vincent sam nie był wampirzym lordem, albo gdyby wysłał kogoś innego do rozpoznania natarcia. Jeśli obecna walka była jakąś wskazówką, to właśnie zrobiłby Hubert. Byłby tu dzisiaj, ukrywając się między wzgórzami, pozwalając swoim wampirom umierać, żeby go chronić. Może przypuszczał, że Vincent zrobi to samo i liczył, że jego kamuflaż uchroni go przed faktyczną walką. Ale Vincent był wampirzym lordem i był cholernie potężny. Przebił się przez mgłę, którą Hubert się otoczył i zaczął się wspinać. Odwracając własną grę Huberta przeciwko niemu, trzymał swój podpis mocy mocno zablokowany, tak żeby drugi lord nie wiedział, kto na niego idzie. Niech myśli, że Vincent jest żołnierzem, wampirzym mistrzem, ale niczym więcej. Wdrapał się do góry i przez ostatnie spiętrzenie skał tak luźne, że gdyby nie miał zwiększonych fizycznych zdolności swojej wampirzej natury, to byłoby prawie pewne, że zsunąłby się w dół wzgórza, prawdopodobnie łamiąc przy okazji kilka kości. Hubert był tchórzem, ale był mądry wybierając tak dobrą kryjówkę.

~ 245 ~

Vincent przeszedł ostrożnie przez krawędź i przykucnął, z szeroko otwartymi zmysłami. Przez otwartą przestrzeń zagrzmiał pocisk mocy, roztrzaskując skałę za nim i skwiercząc tak blisko jego głowy, że w przelocie oparzył jego policzek. - Pieprzyć to – zaklął. Zatrzasnął wokół siebie tarcze i wyprostował się, żeby wymusić wyzwanie. Uwolniwszy pełną miarę swojej mocy, zadrżał od jej rozkosznej przyjemności, czując jak wypływa i opływa go w fali ekstazy, mogącej rywalizować z seksem. W oczach wyobraźni, moc objęła go, pieszcząc jego skórę niczym kochanka, zanim wzniosła się w noc, by go otoczyć. Ale to nie był czas na poetyckie rozmyślania. Miał do zabicia wampirzego lorda. - Pieprzony tchórz – zawołał, kierując drwinę w gęstą kępę starych kaktusów opuncji, która wyrastała ponad jego głowę, ich duże kwiaty błyszczały na żółto w świetle księżyca. Poczekał aż Hubert odpowie na jego wyzwanie, wyjdzie z ukrycia i skonfrontuje się z Vincentem z pokazem własnej mocy. Ale jedyną odpowiedzią był kolejny pocisk skwierczącej energii, wystrzelonej przez polanę, który rozbił się nieszkodliwie o jego tarcze. - Jeśli chcesz w ten sposób, staruszku – mruknął i posłał w stronę kępy kaktusów ryczącą kulę wypełnioną wampirzym ogniem, zapalając je niczym ogromną pochodnię, a płomienie wystrzeliły sześć metrów w niebo. Hubert krzyknął piskliwie i czmychnął z pożaru, dając Vincentowi pierwszy bezpośredni widok na wroga. Nigdy wcześniej nie widział Huberta i nawet nie pomyślał, żeby zapytać jak wampir wygląda. Fizyczny wygląd nie był ważny, liczyła się tylko moc. I na tym skupił się Vincent, kiedy przyglądał się europejskiemu najeźdźcy. Mógł zobaczyć tęczę lśniącą na tarczach lorda w blasku płomieni, mógł poczuć nieustanny nacisk, kiedy Hubert szukał słabych punktów tarczy Vincenta. Ale poza tym badaniem, jego atak był zadziwiająco pasywny, jego energia skoncentrowana na utrzymaniu swoich tarcz. To nie było coś, czego Vincent mógł się spodziewać od lorda tak starego i doświadczonego jak Hubert, i zastanowił się, czy najeźdźca nie był ofiarą swojej własnej strategii. Moc potrzebna do utrzymania kontroli nad jego żołnierzami zombie mogła zebrać duże żniwo z jego siły, co zostawiło go podatnym na o wiele bardziej niebezpiecznego wroga tuż przed nim. Ale jednocześnie, Vincent wiedział, że Hubert poniżej ma umiejscowioną całą wioskę pełną dawców krwi, niczym ludzki bufet. Europejczyk powinien być w szczytowej formie.

~ 246 ~

Wszystkie te myśli w jednej chwili przemknęły przez jego umysł, gdy rozmyślał o najszybszym sposobie pozbycia się Huberta i powrocie do swoich wojowników, i do Lany. Jeśli Hubert był osłabiony przez swoje własne działania, to tym lepiej. Nadszedł czas, aby ta walka się zaczęła. Przeniósłszy wzrok na stertę skał za Hubertem, który był zadziwiająco nieruchomy, Vincent rozbił je swoją mocą i posłał w dół wzgórza. Uderzyły też w Huberta, który zachwiał się wyraźnie od uderzenia. Jego tarcze wytrzymały, ale zafalowały, gdy potoczył się do przodu, prawie upadając na kolana. Skrzywił się z bólu, jego kły błysnęły, gdy usiłował odzyskać równowagę. Ale to nie był staroświecko ludzki typ pojedynku, z zasadami honoru i rycerskości. Vincent uderzył, kiedy jego wróg był słaby. Krocząc przez pustą przestrzeń między nimi, zwinął ręce razem przed swoją piersią i ukształtował swoją moc w masywną maczugę energii. Zakołysał nią nad głową, nabierając rozmachu, gdy się zbliżał, zatrzymując się tuż przed tym zanim uderzył w tarcze Huberta i opuścił maczugę z całą siłą wprost na głowę wampirzego lorda. Nastąpił ułamek oporu, wyraźne spowolnienie jego opadającego uderzenia, ale broń przeniknęła tarcze Huberta. A potem wszędzie rozprysła krew i cząstki mózgu, uwięzione w tarczy na makabryczne kilka sekund, gdy Hubert walczył o pozostanie żywym, zanim jego tarcza opadła i on sam zwalił się na ziemię. Vincent przyglądał się, zszokowany tak łatwym zwycięstwem, ale nie aż tak oszołomiony, żeby powstrzymać się od ostatecznego ciosu. Sięgnąwszy do krwawego bałaganu, wybił dziurę w piersi Huberta, wyrwał jego serce i rzucił w płonący kaktus. Sekundy później, Lord Hubert z Lyonu zniknął, w nieodżałowanej notatce wpisanej do historii Wampirów. A jednak… coś w tym było nie tak. Vincent nigdy nie wątpił, że zwycięży w tej walce. To było jego terytorium i znał swoją siłę. Ale spodziewał się większego wyzwania. Znowu pomyślał o wampirzych zombie i żniwie, jaki został zabrał z siły Huberta. I może to było wytłumaczeniem, ale nie pomogło złagodzić kamyka niepokoju, który utworzył się w jego żołądku. Obróciwszy się, pobiegł na skraj płaskowyżu i spojrzał w dół. Zobaczył jak na dole wciąż szaleje bitwa, zauważył mignięcia ruchu, gdy księżyc wychynął zza chmur. Słyszał trzask karabinu Lany, gdy strzelała wielokrotnie, systematycznie. Im bardziej się zbliżał, tym więcej docierało do niego poszczególnych

~ 247 ~

dźwięków – ryki i pomruki od jego własnych wojowników przerywane przez prawie stały, przenikliwy warkot, który unosił się nad wampirzymi zombie Huberta. Kamyk w jego żołądku stał się głazem. Musiał wrócić do swoich ludzi. Odczucie czegoś złego napędzało go do przodu w szale, który kazał mu skakać z miejsca na miejsce, a skały wyślizgiwały się spod jego stóp w prysznicu ziemi i kamyków. Tam była Lana. Oraz Michael i wszyscy jego wojownicy. Ale Lana była o wiele bardziej wrażliwa, jej więź z nim była zbyt nowa, żeby ją uratować, gdyby wydarzyło się niewyobrażalne. Co jeśli to ona była ostatecznym celem? Co jeśli Hubert miał nadzieję zniszczyć Vincenta zabijając jego partnerkę? To mogłoby zadziałać. Vincent nie mógł sobie wyobrazić przeżycia agonii utraty Lany, nie mógł sobie wyobrazić, by chciał żyć dalej bez niej. Osiągnąwszy równinę, przedzierał się przez pole bitwy, przebijał przez zombie Huberta, odrzucając ich na bok, wyrywając serca i odrywając głowy w potrzebie zniszczenia ich zanim stanie się katastrofa. Nie potrafił powiedzieć, jaka to mogła być katastrofa, nie potrafił wyobrazić sobie, jaki miałby być plan Huberta. Jaki wampirzy lord osłabiał się tak dotkliwie, że nie mógł przeżyć wyzwania? Jaka straszną zemstę miał nadzieję zadać? Vincent dotarł do gigantycznej skały, na której bezpiecznie siedziała Lana, jej broń wciąż strzelała w prawie nieludzkim tempie. Kiedy się wspiął, usłyszał jak za nim kończy się bitwa. Nawet stały ostrzał Lany spowolnił. Przekręciła się zaniepokojona, kiedy ostatnim skokiem znalazł się obok niej, jej broń uniosła się, z palcem na spuście. Zamarła, jej oczy były okrągłe, ale kiedy go rozpoznała, opuściła broń z przekleństwem. - Do cholery, Vincent! Omal cię nie zastrzeliłam. Co się dzieje? Vincent nie tracił czasu na słowa, tylko zgarnął ją i rozciągnął swoje tarcze, by okryć ich oboje, wpatrując się w oświetloną księżycem noc i słuchając jak bitwa zredukowała się do stłumionych warknięć jego wojowników i przedśmiertnych krzyków ich wrogów. W wampirzym społeczeństwie nie było litości. Pokonani wrogowie byli niszczeni. Nie było innego wyjścia. - Vincent – powiedziała Lana, przyciągając jego uwagę do cichej intensywności w jej głosie. – Co się dzieje, kochanie? Przesunął spojrzeniem po polu bitwy, gdzie policzył swoich żołnierzy, odnotowując każdą twarz, szukając ran. - Querida – odparł namiętnie, gładząc ręką długi warkocz jej czarnych włosów. ~ 248 ~

- Vincent? Przerażasz mnie. Potrząsnął głową. - Nie wiem. Coś tu jest nie tak. Byłem przekonany, że Hubert ma nieprzewidywalne plany, coś, o czym nie pomyśleliśmy, ale… – Skrzywił się, wciąż nie mogąc dopasować słów do swojego strachu. – Chodź – powiedział nagle. – Muszę porozmawiać z Michaelem. Poczekał aż zabezpieczyła swoją broń i zarzuciła obie strzelby na ramię. Potem chwycił ją w talii i podszedł do krawędzi skały. - Trzymaj się – ostrzegł ją i zeskoczył ze skały, opuszczając ich na ziemię pięć metrów poniżej. Jego kolana ugięły się, uda napięły, gdy pochłonął uderzenie. Lana wypuściła cichy pisk i chwyciła się jego ramion, ale nie mogła być zaskoczona. Wiedziała, do czego był zdolny. - Dupek – szepnęła. – Następnym razem ostrzeż mnie. Vincent na przeprosiny pocałował czubek jej głowy, ale jego umysł był gdzieś indziej. Jego ramię zacisnęło się wokół niej, kiedy próbowała obrócić się w stronę strefy lądowania, gdzie mieli spotkać się z helikopterem. Wciąż był trawiony potrzebą ochrony jej, wciąż czekał aż stanie się niewiadome. Lana spojrzała na niego, ale nic nie powiedziała i nie próbowała się uwolnić. - Szefie – odezwał się Michael, idąc w jego stronę ze zwycięskim uśmiechem. Za nim, wojownicy Vincenta dobijali jeszcze kilku pozostałych pobitych wrogów, klepiąc się nawzajem radośnie po plecach, gdyby byli w mieście, w domach krwi byłoby dzisiaj szaleństwo, bo jego wojownicy pompowali tak gęstą adrenalinę i żądzę krwi, że mogła zabarwić powietrze. - Michael – powiedział z napięciem Vincent, jego uwaga ani na chwilę nie schodziła ze wzgórz wokół nich, gdy nadal skanował je wszystkimi swoimi wampirzymi zmysłami. - O co chodzi? – zapytał Michael, nagle dostrojony do napięcia Vincenta. – Hubert? – spytał, obracając się i naśladując przeszukiwania Vincenta na otaczającym ich terenie. - Hubert nie żyje – powiedział ostro Vincent i wtedy w jednej chwili uświadomił sobie, co go martwi. – Oni powinni umrzeć – mruknął, na pół do siebie. – Dlaczego nie zginęli? – zapytał głośniej, patrząc na Michaela. - Kto? ~ 249 ~

- Oni – powiedział, machając ręką w stronę martwych i umierających wampirzych zombie. – Spójrz na nich. Są tak niedawno przemienieni, że nawet nie zmieniają się w proch. Ich ciała będą tu leżały, dopóki rano nie zniszczy ich słońce. Michael skinął głową. - Okej – powiedział, wciąż nie rozumiejąc. - Więc dlaczego nie zginęli, kiedy zabiłem Huberta? – zapytał głośno Vincent. – Nie powinni być w stanie przeżyć szoku po jego śmierci. Ale kiedy tu wróciłem, wy nadal byliście w pełni zaangażowani w walce, jakby nic się nie stało, jakby… Ja pierdolę – zaklął siarczyście. Wtedy Michael zrozumiał. Bez słowa włączył swoje słuchawki i wezwał helikopter. - Dokąd, mój panie? - Jeszcze nie wiem. Ale teraz po prostu wynośmy się stąd w diabły. - Co? – zapytała nagląco Lana, waląc pięścią o jego pierś, gdzie wciąż trzymał ją mocno. – Co się stało? - To nie Huberta zabiłem – wyjaśnił gorzko Vincent. – Wiedziałem, że coś jest nie tak. Po prostu myślałem… Cholera. – W polu widzenia pojawił się helikopter, zawisł na chwilę, a potem osiadł tuż nad ziemią. Bez żywych wrogów przeszkadzających w ich przylocie, piloci mogli zaryzykować bliższe lądowanie. Vincent pokierował Lanę z powrotem do helikoptera i podsadził ją do góry zanim podążył za nią do środka. Kiedy nakładali swoje słuchawki przeciw hałasowi, jego myśli wrzały, odtwarzając sekwencję zdarzeń, które doprowadziły go tutaj, do tej odległej rybackiej wioski, uwzględnił wszystkich graczy i ich powody, którzy chcieliby go rozproszyć i pozbyć się z drogi. - Anthony – warknął. - Co z nim? – spytał Michael przez słuchawkowe połączenie, gdy już usadowił się na miejscu naprzeciw Vincenta. - Miał powód, żeby mnie tu wysłać. Zawieź nas na lotnisko. Muszę do kogoś zadzwonić i dowiedzieć się, co się tu do cholery dzieje.

Tłumaczenie: panda68

~ 250 ~

Rozdział 12 Houston, Teksas Natalie patrzyła jak za Christianem zamykają się drzwi, słyszała jak ciężka żaluzja spuszcza się z przyciszonym łoskotem na dobrze naoliwionych łożyskach. Podeszła na palcach, wyjrzała przez wizjer i zdała sobie sprawę, że wciąż może wyjrzeć na zewnątrz. Nikogo tam nie było. Przewróciła oczami. Oczywiście, że nikogo tam nie było. I dlaczego chodziła na paluszkach? - Weź się w garść, Nat – szepnęła. Nie mogła przestać spoglądać na drzwi, nie mogła przestać myśleć o tym, jaka czuje się uwięziona w tym dużym, pustym domu. Żeby się uspokoić, podeszła do panelu i wpisała kod, który dał jej Christian. Żaluzja odpowiedziała natychmiast, unosząc się z tym samym łoskoczącym odgłosem, w jaki się zamknęła. Otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Okolica była cicha, eleganckie domy wystawały ponad łagodnie opadającymi trawnikami, większość z miękkimi światłami świecącymi przez okna, świadczących o ich zamieszkaniu. Wciągnęła dozę świeżego powietrza, a potem weszła z powrotem i zamknęła drzwi. Christian miał rację. Musiała być mądra i bezpieczna, nawet jeśli Anthony się ukrywał. Był podstępny i przyzwyczajony działać na swój sposób. Wprowadziła kod i poczuła ulgę na solidny dźwięk żaluzji znowu opadającej bezpiecznie w dół. - No cóż, nie możesz przez całą noc stać pod drzwiami niczym pies, czekając aż przyjdzie – mruknęła do siebie, a potem obróciła się, żeby przeszukać dom. Wejście otwierało się na dwupoziomowy salon wypełniony meblami. Był urządzony elegancko i prawdopodobnie bardzo drogo. Ale ona wolała kuchnię, gdzie pomieszczeniem rządził ogromny ekspres do kawy Christiana. Jej sypialnia, albo raczej ta, z której korzystała, była wygodna i ładnie umeblowana, a teraz, kiedy była tam od kilku dni, była również zabałaganiona rzeczami codziennego użytku. Wyobrażała sobie, że piwnica była podobna. To przypomniało jej o tym, co Christian powiedział o Alonie, który był bezpieczny w zamkniętej krypcie na dole. Spojrzała na koniec korytarza na prawo, zastanawiając się nad zamkniętymi drzwiami piwnicy i nad tym, co było za nimi. Mogła tam zejść i

~ 251 ~

sama zobaczyć. W domu nie było nikogo innego, nikt nigdy się nie dowie. Ruszyła w tamtym kierunku, ale się zatrzymała. Nie. To nie będzie w porządku węszyć wokół, kiedy nie było Christiana. Nie spodobałoby jej się, gdyby on to zrobił. Po prostu musi poczekać i zapytać go, kiedy wróci, czy pokaże jej to, co jest na dole. Zmarszczyła nos z irytacji. Bycie dobrą osobą czasami było wrzodem na tyłku. Westchnęła i spróbowała zdecydować, co robić. Salon miał pełne wyposażenie rozrywkowe i mogła się założyć, że Christian miał kablówkę albo coś podobnego. Prawdopodobnie setki kanałów. Mogła znaleźć jakiś film do obejrzenia. Ale to do niej nie przemawiało. Była zbyt zdenerwowana o to, co Christian i Marc znajdą, kiedy dotrą nad granicę, zbyt zmartwiona, co może im się przydarzyć. Musiała rozproszyć swój mózg albo doprowadzi się do szaleństwa. - Praca – zdecydowała. Jej praca wymagała pełnej koncentracji. Jak natrafi na ślad, traci poczucie czasu i wszystko inne. Zatrzymała się w swojej sypialni na tyle długo, żeby wziąć bluzę i laptopa, a potem skierowała się do kuchni. Postawiła laptopa na wyspie kuchennej i wyjęła z lodówki dietetyczną colę. Będzie potrzebowała mnóstwa kofeiny, ale przy całym pięknie maszyny Christiana, filiżanka za filiżanką nie zapewni jej tego. Był taki czas jak teraz, kiedy jej Pan Kawa był do tego stworzony. Zaparzyła dzbanek i postawiła obok siebie. Na szczęście, kupiła zgrzewkę dwunastu coli, kiedy była w sklepie. Przecież wampiry nie potrzebowały całej tej przestrzeni w lodówce. Wspięła się na jeden z kuchennych stołków, otworzyła laptop i zalogowała się. Zamierzała otworzyć pliki, nad którymi pracowała, kiedy jej uwagę zwrócił nowy folder, jaki utworzyła dla plików ściągniętych od Anthonego. Chciała omówić je z facetami, chciała kłócić się z nimi, żeby pozwolili jej zająć się poszukiwaniami i ogólnym myszkowaniem po informacje, kiedy oni będą skupieni na rzeczach, których ona nie mogła robić, jak walka i ogólne zastraszanie. W innych kwestiach – jak pełnowymiarowa bójka uliczna i najazd wroga – zainterweniują zanim będzie mogła z nimi o tym porozmawiać. No ale nie było powodu, dla którego nie mogła zacząć. Kliknęła w folder i prześledziła listę dokumentów. Nie miała dość czasu, żeby być wybredną. Po prostu brała wszystko, co mogła, ale wciąż dokładnie nie wiedziała, co ma. Niczego nie przedyskutowała z Christianem, ale nie trzeba było naukowca od rakiet, żeby domyślić się, czego szukali. Wszystkiego, co obciążało Anthonego. Byłaby dobra miła spowiedź. Może szczery wpis do pamiętnika… Nie mogę już żyć z kłamstwami. Muszę komuś powiedzieć. Prychnięciem wyraziła na to swoją opinię.

~ 252 ~

Anthony był jednym z tych ludzi, którzy po prostu mogą świadczyć o wszystkim, tak długo jak to służy ich celom. Jej oczy przesunęły się w dół listy dokumentów. Skorzystała ze swojego dostępu do sieci i swojej mniej więcej uzasadnionej wiedzy o haśle każdego, w tym Anthonego, żeby zalogować się na jego komputer i skopiować wszystko, co wygenerował przez ostatnie dwa tygodnie. Pliki pochodziły z kilku różnych folderów na jego komputerze, ale przez wzgląd na praktyczność, wrzuciła je wszystkie w jeden folder na swoim pendrivie. To zostawiło ją ze zbieraniną nazw plików o danych. Kliknęła w nagłówek, żeby po dacie posortować dokumenty, co przynajmniej dawało jej miejsce skąd ma zacząć. Najnowsze dokumenty prawdopodobnie będą najbardziej istotne. Przechodziła przez pliki systematycznie, jeden na raz. Większość dotyczyła rutynowych spraw, ale dowiedziała się jednego. Anthony trzymał zapisy wszystkiego, od osobistych notatek po obserwacje. Zapomnij o pamiętniku, to było o wiele lepsze. Nie lubił maili i nigdy nie pisał wiadomości, preferując rozmowę czy telefon w cztery oczy, ale najwyraźniej w pełni wykorzystywał zasoby swojego komputera, jako osobisty dziennik. Dostanie się do głowy osoby i odkrycie jak myślał, było połową sukcesu, by dowiedzieć się, co ukrywa i gdzie. Wpisy Anthonego były jak mapa drogowa dla kogoś takiego jak ona. Gdy przewinęła listę w dół, szukając więcej zapisów dziennika, doszła do podpliku, który musiała nieświadomie złapać. Był zatytułowany Faksy i otworzyła go spodziewając się znaleźć… faksy. Całe mnóstwo faksów, wracając do czasów, kiedy to Anthony zjawił się w posiadłości. Kto w dzisiejszych czasach używał faksu? Mail był o wiele bardziej wydajny i łatwiejszy do zapisania. Ale również łatwiej było go wytropić i zhakować. To prawdopodobnie pokazywało coraz większą paranoję wyzierającą z Anthonego, ale dla niej to graj, więc zaczęła otwierać pliki. Wszystkie miały ten sam format – dokumentu, który ktoś stworzył Anthonemu, żeby użyć jako karty tytułowej faksu, z automatycznie wypełnionymi funkcjami na odpowiednich linijkach. Kilka z nich zostało napisanych w ostatnich dwóch dniach. Szczerze mówiąc, to była istna powódź faksów. Ha, ha. Większość miała związek z przygotowaniami do spakowania i wysłania osobistych rzeczy Anthonego do Nowego Orleanu, i o różnych detalach domu, które najwyraźniej kupił w tym mieście w oczekiwaniu na swój ruch. Jej rodzina będzie zmartwiona z powodu jego powrotu. Czy to źle, że miała nadzieję, iż nigdy nie wróci? Otworzyła następny faks na liście i była zaskoczona widząc nazwisko Christiana w linii podmiotu. Przeczytawszy do końca, zdała sobie sprawę, że nigdy nie został ~ 253 ~

wysłany. Nie było nikogo w linii Do, ale większość tekstu dotyczyła bitwy w Laredo. Tak naprawdę, bazując na tym, co wiedziała, wydawał się niemal proroczy w swoich szczegółach. Zmarszczyła brwi. To Scoville zadzwonił do Christiana i powiedział, że Anthony jest niedostępny. Więc skąd Anthony miałby wiedzieć tak dużo o tym, co się dzieje? Robiąc kilka notatek dla siebie, została w plikach z faksami i w końcu znalazła jeden, który zaledwie kilka godzin temu został wysłany do Vincenta. Był po hiszpańsku, co ją trochę zirytowało. Potrafiła posługiwać się tym językiem, ale daleko jej było do biegłości. Mimo to przeczytała tekst, korzystając z internetowego translatora, kiedy natrafiała na słowa albo frazy, których nie rozumiała. A im więcej czytała, tym bardziej się martwiła. Ten mail miał ten sam pilny ton, co tamten napisany przez Anthonego do Christiana, ale ten nakłaniał Vincenta do wybrania się daleko na południe jego terytorium, aż do Zatoki Meksykańskiej. Ostrzegał, że Hubert założył przyczółek w małej rybackiej miejscowości, że przemienia miejscowych i tworzy armię przygotowując się do ruszenia przeciwko Vincentowi. Ale jak Hubert mógł być w wiosce nad Zatoką Meksykańską, skoro atakował posterunek graniczny w Laredo? I czy Christian nie wspominał, że Vincent był w drodze do Laredo? Chwyciła komórkę, żeby zadzwonić do Christiana. Musiał się dowiedzieć, że Vincent nie przybędzie. Ale musiał również dowiedzieć się, że mógł być w to wplątany Anthony i sytuacja może nie być taka jak mówił Scoville. Zadzwoniła na jego telefon, ale nie było sygnału ani poczty głosowej. - Niech to szlag – zaklęła. W tej chwili może być w helikopterze. Pracowała już od kilku godzin. A to znaczyło, że prawdopodobnie był w środku walki i raczej nie zwraca uwagi na swój telefon. Stała tak przez chwilę, wpatrując się w podłogę, nic nie widząc, decydując, co robić dalej. Ale odpowiedź była oczywista. Musiała się tam dostać i osobiście go ostrzec. Znała wszystkie argumenty przeciwko jej wyjazdowi. Nie była wojownikiem i bla, bla, bla. Ale nie była także tak bezradna jak wszyscy wydawali się myśleć. Christian będzie wściekły, ale lepsze to niż martwy. A do tego, nie mogła w tym nikomu zaufać. Każdy miał tu swoje motywy, w tym ona. Różnica jednak była taka, że jedynym jej motywem był utrzymanie Christiana i Marca żywymi.

~ 254 ~

Jej umysł przełączył się w tryb planowania. Żadnych emocji, tylko logika. Wiedziała, z której firmy wypożyczającej odrzutowce korzystał Anthony. Mogła zadzwonić i zorganizować transport używając swojego autorytetu z posiadłości. Mogła również wykorzystać pieniądze posiadłości, co było zarówno wygodne jak i bardzo satysfakcjonujące. Ale najpierw potrzebowała aktualnych informacji na temat sytuacji. Nie pomoże, jeśli się tam wybierze, tylko po to, by wpakować się w krwawą jatkę walki. Informacje, informacje, myślała przeszukując swoje kontakty i zatrzymując się na imieniu Jaclyn. Przy powiązaniach Jaclyn z Raphaelem, z pewnością wiedziała, co się dzieje. Natalie nacisnęła przycisk i słuchała jak telefon dzwoni. - Cześć, Natalie – odebrała Jaclyn ze swoim zwykłym brakiem formalności. – Przyjeżdżasz dzisiaj? Natalie zmarszczyła brwi, zaskoczona, że Jaclyn się jej spodziewała. Pomiędzy nieznanym miejscem pobytu Anthonego i pełną bitwą na granicy, dom w posiadłości byłby ostatnim miejscem, gdzie się jej spodziewano. - Prawdopodobnie nie – powiedziała powoli – przy tym pospiesznym wyjeździe Christiana do Laredo. - Laredo? Co się tam dzieje? Chwycił ją strach i na dłuższą chwilę jej serce przestało bić. - Dzisiaj był tam atak na placówkę – powiedziała, jej gardło było tak zaciśnięte, że musiała wyduszać słowa. – Do Christiana zadzwonił spanikowany Scoville, błagając o pomoc. Wyglądało na to, jakby Hubert zaczął inwazję na pełną skalę. - Nic o tym nie słyszałam – odparła Jaclyn, jej słowa były wzmocnione irytacją. Jej głos nagle znikł, gdy obróciła się od telefonu. – Cibor – powiedziała – co się dzieje w Laredo? Natalie nie dosłyszała, co odpowiedział Cibor, ale nie to Jaclyn chciała usłyszeć. - Więc złap tam kogoś i dowiedz się, jaka jest sytuacja. Chcę to na pięć minut temu. – Wrócił do niej rozdrażniony głos Jaclyn. – Co jeszcze wiesz? – zapytała nagląco. - Wiem tylko to, co Christian mi powiedział o ich rozmowie telefonicznej. Ale dzieje się coś dziwnego, ponieważ…

~ 255 ~

- Czekaj – rzuciła Jaclyn, a potem przez dłuższy czas nic nie mówiła, gdyż w tle słychać było głębokie dudnienie głosu Cibora. Potem Jaclyn wróciła. – Dzieje się coś dziwnego – powiedziała do Natalie, jej ton był zmartwiony i rozkojarzony. – Nikt tu nic nie wie o żadnym ataku. I nikt nie ruszył, by bronić granicy. - Jaclyn – odezwała się nagląco Natalie. – To jest bardziej niż dziwne. Słuchaj, włamałam się do prywatnych plików Anthonego i tam są faksy i inne rzeczy. Myślę… – Wciągnęła głęboki wdech, próbując się uspokoić. – Myślę, że Hubert naprawdę dzisiaj zaatakuje, ale Scoville współdziała z Anthonym i zwabili tam Christiana, żeby sam stanął naprzeciw Huberta i całej jego cholernej armii. Chcą śmierci Christiana. Cibor najwyraźniej słyszał każde słowo, ponieważ powiedział coś do Jaclyn, a potem Jaclyn przekazała to Natalie. - Sądzę, że masz rację. Ale jedynym sposobem upewnienia się, to polecieć tam, a ja nie mogę jechać. Jestem zbyt blisko powiązana z Raphaelem, a my nie możemy wejść w środek czegoś, co może zostać uznane za wyzwanie terytorialne. Ale poślę tam Cibora, żeby przyjrzał się sytuacji. Jeśli tam naprawdę nastąpiła inwazja, będzie dobrym dodatkiem przy boku Christiana. A jeśli nie, przynajmniej będzie w stanie nam powiedzieć, co naprawdę się dzieje. - Jadę z nim – oznajmiła Natalie, zsuwając się ze stołka i kierując się do sypialni. – Ale musisz zostać tu z Alonem, tak na wszelki wypadek. - Zostać tu? Co… Czekaj! Kim jest Alon? - Moim mistrzem sztuk walki. Christian zmienił go, gdy omal nie umarł, kiedy wczoraj w nocy Marcel Weiss próbował zabić Christiana. - Marcel próbował zabić Christiana? Co jest do cholery? Ale Natalie już nie słuchała. - Alon nie będzie sprawiał problemów, ponieważ śpi i jest zamknięty w krypcie. Ale nie mogę zostawić go tu samego. - No cóż, to dobrze, ponieważ nigdzie nie pojedziesz. - Możesz zdobyć helikopter? – zapytała Jaclyn, ignorując jej oświadczenie. – Marc mówił Christianowi, że helikopter pasuje najlepiej, z powodu kłopotów na lotnisku i tak dalej, więc… - Rozumiemy to, Natalie. Cibor się tym zajmie. ~ 256 ~

Również to zignorowała. - … jak długo potrwa zanim ty i Cibor się tu zjawicie? - Posłuchaj, nie jestem pewna… - Czego? – zapytała ostro Natalie. – Christian i Marc są tam zupełnie sami, przeciwko kto wie ilu wrogom. Potrzebują pomocy i ja mogę to zrobić. - Jak, Natalie? – spytała miękko Jaclyn, jej głos był pełen współczucia. – Rozumiem, że chcesz mu pomóc, ale nie możesz walczyć z wampirami, skarbie. Nie obchodzi mnie jak dobrze znasz karate czy cokolwiek tam robisz. Możesz zostać ranna albo jeszcze gorzej, a to mu nie pomoże. - Doceniam to, co mówisz, ale nie wiesz… - A Christian? – nalegała Jaclyn. – Myślisz, że będzie chciał cię w środku wampirzej bitwy? Masz jakiekolwiek pojęcie jak to wygląda? Zamknął cię w swoim domu, prawda? Założę się, że siedzisz tam ze wszystkimi zamkniętymi żaluzjami i nawet nie masz okna, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Powiedz mi, że się mylę. Natalie zacisnęła szczękę, nie cierpiąc przyznać, że Jaclyn ma rację. Ale ona wciąż nie wiedziała tego wszystkiego, co wiedziała Natalie. - Nie mylisz się, co do domu, ale to nie ma znaczenia. Christian nie wie, że jest pozostawiony sam sobie. Scoville powiedział mu, że pomoc idzie, że Vincent idzie. Ale nie idzie. Anthony wysłał go na drugą stronę Meksyku! Muszę ostrzec Christiana. - Próbowałaś dzwonić do niego? – zapytała cierpliwie Jaclyn. - Oczywiście, że tak – warknęła. – To była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałam, ale nie odbiera. - Prawdopodobnie wszystko wyłączył. Żadnego rozproszenia na polu bitwy – dumała Jaclyn. – Też bym to zrobiła. - Cóż, obojętnie jakie są jego powody, nie mogę się z nim skontaktować, co oznacza, że muszę tam pojechać… - I stać się największym rozproszeniem ze wszystkich. To powstrzymało Natalie. Jaclyn miała rację. Christian bardziej martwiłby się o chronienie jej niż o siebie. A to mogło go zabić. Ale nie mogła tu siedzieć i nic nie robić. ~ 257 ~

- Christian musi dowiedzieć się to, co wiem – nalegała. Jaclyn westchnęła. - Prawdopodobnie do tej pory już się tego domyślił, ale poślę Cibora, żeby się upewnić. A ty nigdzie nie jedziesz, nawet jeśli będę musiała cię zamknąć. Cibor dostanie się tam szybciej bez ciebie i jest diabelnym wojownikiem. Serce Natalie przekonywało ją, żeby jechała, żeby znalazła własną drogę, by się tam dostać i pospieszyć do boku Christiana. Ale jej doskonały mózg odrzucił ten pomysł jeszcze zanim się narodził. Jaclyn miała rację. W tej chwili Christian potrzebował Cibora o wiele bardziej niż Natalie. Westchnęła głęboko i wymamrotała. - Okej. - Tak będzie najlepiej, skarbie. Ale i tak przyjadę i dotrzymam ci towarzystwa. Już jedziemy.

Laredo, Teksas, granica meksykańska Christian wyglądał przez okienko, gdy helikopter zniżył się nad posterunkiem granicznym. Jego dolne światła oświetliły ceglany budynek, który wyglądał na opuszczony. W zasięgu wzroku nie było żadnych strażników, chociaż helikopter głośno unosił się nad ziemią, do tego w żadnych budynkach nie paliły się światła. Co, do diabła, się tutaj stało? Czyżby Hubert już zaatakował i ruszył dalej? Gdy helikopter krążył, omiótł teren swoją mocą, szukając jakiejkolwiek formy życia. Złapał prąd czegoś wystarczająco silnego, żeby postawić wszystkie jego zmysły w pełnej gotowości, ale potem zniknął, niczym rozwiany zapach i rozmieszany łopatami helikoptera. Zmarszczył brwi, rozważając możliwości. To mogło nic nie być, ślad pozostały po wielu wampirach, które zajmowały tę placówkę. Albo to mógł być Hubert. Stary wampir mógł ściągnąć swoją moc o sekundę za późno, żeby ukryć ją przed Christianem, co znaczyło, że był blisko. Ta możliwość wywołała w nim niepokój, ale nie taki niepokój jak wywołał opuszczony posterunek. Gdzie były wampiry, które powinny tu stacjonować? Gdzie był Scoville? Christian przyglądał się samotnemu budynkowi posterunku, szukając odpowiedzi, gdy helikopter wykonał podejście do lądowania. Budowla była wystarczająco duża,

~ 258 ~

żeby ukryć wiele wampirów i z pewnością była tam piwnica. Może ludzie Anthonego właśnie tam się ukryli, chcąc, żeby Hubert myślał, że miejsce jest opuszczone, żeby mogli zrobić zasadzkę. Kontynuował swoje omiatanie terenu, sondując tak głęboko jak pozwalała mu jego znaczna moc. Nie znalazł niczego i nikogo, dopóki helikopter nie opadł wystarczająco nisko, żeby wylądować, a potem zachwiał się pod atakiem. Posterunek był cmentarzem. Śmierdział niedawną przemocą i śmiercią. Wszyscy, którzy byli tutaj w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie żyli. Przyjaciel czy wróg, nie miało znaczenia. Śmigłowiec osiadł na ziemi, płozy zatopiły się w miękkim gruncie. Christian klepnął Marca po ramieniu, potem wysiadł, przyjmując przykucnięty bieg, dopóki nie znalazł się poza łopatami helikoptera, i dopiero wtedy się wyprostował i rozejrzał. - Nikogo nie widzę – powiedział cicho Marc, jego głos był zaniepokojony, gdy podszedł do Christiana. - Nic tu nie czuć oprócz śmierci – powiedział do niego Christian, a potem zesztywniał i obrócił się. - Spóźniliście się – powiedział szorstki głos z ciemności panującej w otwartych drzwiach. Christian wyszedł przed Markiem, gdy pojawiła się postać. Jego twarz była w cieniu, ale Christian z mowy jego ciała mógł wyczytać wyczerpanie, mógł zobaczyć krew sączącą się z wielu ran na jego piersi, które najwyraźniej się nie uleczyły. - Kto… – zaczął mówić, ale potem osoba pojawiła się w pełni i go rozpoznał. – Scoville? – powiedział zaskoczony. – Co tu się do diabła stało? Scoville uśmiechnął się gorzko i zrobił chwiejny krok do przodu. Marc ruszył na pomoc, zakładając ramię drugiego wampira na swoje barki i pomagając mu usiąść pod pobliską ścianą. Christian patrzył nic nie mówiąc, podczas gdy Scoville próbował złapać oddech. Musiał ochraniać się tarczą jak szalony, żeby ukryć się przed początkową falą mocy Christiana. Dlaczego? - Nie wiem, kto to był – odezwał się Scoville uprzedzając pytanie Christiana. – Myślę, że to był Anthony, że przyszedł upewnić się, co do swojego planu. - Mówisz, że to wszystko zrobił Anthony? Scoville wypluł porcje krwi na błotnistą ziemię.

~ 259 ~

- Nie osobiście. Dowodził z tyłu, zwłaszcza kiedy przednia linia zginęła. Ale to nie tak miało być. Ty miałeś umrzeć, nikt inny. Marc wstał z sykiem gniewu, odsuwając się od Scovilla, stawiając się między rannego wampira, a Christiana. Christian dotknął ramienia Marca i obszedł go. Musiał porozmawiać ze Scovillem, musiał widzieć wampira, żeby ocenić to, co mówił. - Więc to wszystko była pułapka. Chciałeś mnie tutaj. – Zatrząsł się. – Więc jestem. I co dalej? I dlaczego od razu nie powinienem cię zabić? Zaśmiał się gorzko. - Proszę bardzo. Tak czy siak, jestem martwym facetem. Anthony kazał mi zadzwonić do ciebie, powiedział, że przyśle helikopter by zabrać mnie stąd zanim tu dotrzesz. Wszyscy inni mieli umrzeć. Chciał, żebyś to zobaczył; żebyś zobaczył, co Hubert może zrobić i przestraszył się. Chciał, żebyś się bał. Ale skłamał… znowu. – Kolejny śmiech, ten był słaby i chropawy, jakby przemowa zabrała resztki jego sił. – Nie wiem, dlaczego byłem zaskoczony. Wszystko, co robi, to kłamie. Nigdy nie było helikoptera, żeby zabrać mnie stąd w bezpieczne miejsce. Od początku miałeś rację. Nigdy nie byłem kimś więcej jak figurantem, ofiarą, żeby sprawy dobrze wyglądały. A Anthony przez cały czas miał na myśli innego kandydata. - Kogo? – zażądał odpowiedzi Christian. Nic z tego nie miało sensu. - Huberta – powiedział Scoville, jego twarz była ponura, gdy podniósł na Christiana głowę. – Anthony dogadał się z Hubertem w zamian za Nowy Orlean. Raphael chciał zostawić Południe, a Anthony wiedział, że sam nie utrzyma terytorium. Więc wezwał Huberta. Anthony dostał wielki region Nowego Orlean, jako nowe terytorium tylko dla siebie, niezależne od Huberta czy kogokolwiek innego. A Hubert dostanie całą resztę Południa. - Cholera – zaklął cicho Christian. To już miało straszny sens, zwłaszcza pochodzący od Huberta. Tak było w Europie, setki małych terytoriów o tej samej powierzchni, która w Ameryce Północnej byłaby tylko jednym. To dlatego kontynent Europy był tak cholernie zatłoczony i dlatego tak bardzo chcieli Ameryki Północnej. Ale Anthony? Jezu, poświęcił swoich własnych ludzi, zamordował swoich własnych ludzi, dla wsparcia swojej chciwości i ambicji. Naprawdę wierzył, że rada Ameryki Północnej zaakceptuje go po tym? Że dodadzą miejsce dla Lorda Nowego Orleanu, jakby nic się nie stało? Był głupcem. Raphael już polował na niego za to, co zrobił ~ 260 ~

Ciborowi. Dodaj do tego jego zbrodnie, a cała Rada go dopadnie i zgładzi. Wampirze zasady twierdziły, że moc ma prawo, ale nie wtedy, kiedy zarzynałeś swoich własnych ludzi, by zyskać terytorium. - A co z Vincentem? – zapytał Scovilla. – Czy jest częścią tego? Scoville powoli potrząsnął głową. Osunął się, ledwie zdolny siedzieć, jakby wysiłek mówienia do Christiana osuszył tę niewielką siłę, jaka mu została. - Przepraszam – wydyszał. – Zużyłem wszystko, co mi zostało, żeby ukryć się przed twoim skanowaniem. – Przełknął sucho, a potem powiedział. – Anthony nie ufał mi… najwidoczniej. Ale znam Vincenta dość dobrze, kiedy jeszcze był zastępcą Enrique, i nie sądzę, żeby na to poszedł. Christian podniósł wzrok i napotkał zmartwione spojrzenie Marca. - Zastanawiam się, czy w ogóle rozmawiał z Vincentem? - Więc ulotnijmy się stąd – zasugerował Marc. Ale Christian potrząsnął głową. - Jeszcze nie skończyliśmy – powiedział, pamiętając ten krótki powiew mocy, jaki wykrył. – Anthony nie sprowadził nas tu po nic. Hubert jest w drodze i do nas należy powstrzymanie go w jakiś sposób. Nasz przyjaciel kłamał o wszystkim innymi, ale nie o tym. Jeśli nie zdołamy zatrzymać Huberta, pomaszeruje 35-tką, zabijając po drodze. To właśnie zrobi. Scoville ponownie słabo zakaszlał i Christian przyjrzał się rannemu wampirowi. Potrzebował krwi, ale jedynymi dostępnymi ludźmi byli piloci śmigłowca – zakładając, że zgodzą się na ochotnika, w co wątpił. Nie chciał dawać swojej własnej krwi, żeby uratować drania, ale potrzebował wampirów, a Scoville był jedynym dostępnym. Zakładając, że dojdzie do siebie i będzie walczył. - Jaki masz plan Scoville? – zapytał. – Co dalej? - Nie ma żadnego dalej. Umieram. To kwestia minut, nie godzin. - Co jeśli zgodzę się ci pomóc? - Dlaczego miałbyś to zrobić? Christian wzruszył ramionami.

~ 261 ~

- Potrzebuję siły ognia, a ty ją masz. Przypuszczam, że możesz walczyć, i czułem twoją moc. Masz jej dość, by coś zmienić, jeśli staniemy razem obok siebie. Jeśli nie… twoje prochy będą miłym dodatkiem do krajobrazu. Scoville nic nie powiedział, tylko zwiesił głowę i dyszał przez długi czas aż Christian pomyślał, że zaraz może umrzeć. Ale potem uniósł głowę i powiedział. - Stanę obok ciebie. Będę walczył. Nie dlatego, że obchodzisz mnie ty czy twoje ambicje. Ale z powodu wampirów, które walczyły tu dzisiaj i umierały, wierząc, że nadejdzie pomoc. Wierząc, że ich prawowity lord jest w drodze. Oni mnie obchodzą. I chcę zobaczyć jak Anthony za to zapłaci. – Po tej przemowie łapał oddech. Christian przyglądał mu się przez chwilę, a potem westchnął, wiedząc, co musi zrobić. Ściągnął swoją skórzaną kurtkę i podciągnął długi rękaw swojej koszulki. Marc położył dłoń na jego ramieniu i powiedział. - Pozwól mi. Ale Christian potrząsnął głową. - To mój obowiązek, nie twój, mon ami. – Podniósł przedramię do ust i zatopił kły, otwierając pionowe cięcie w dół do środka nadgarstka. Głowa Scovilla uniosła się na bogaty zapach krwi, jego oczy przybrały żółty blask. To była krew potężnego wampira, wampira na tyle silnego, żeby rządzić terytorium. To była ambrozja, kocimiętka dla wampirzych zmysłów. I to było samo życie dla wampira tak rannego jak Scoville. - Masz imię poza Scoville? – zapytał z napięciem Christian. Scoville potrzasnął głową. - Już nie, mój panie. Christian przytaknął. - W porządku, Scoville, czy przychodzisz do mnie ze swojej własnej woli i pragnienia? Kiwnął, jego żółte spojrzenie ani na chwilę nie opuściło bogatej hojności krwi spływającej teraz w dół i tworzącej kałużę wewnątrz dłoni Christiana. - Tak, mój panie – wyszeptał. - I to jest to, czego naprawdę pragniesz?

~ 262 ~

- To jest moje prawdziwe pragnienie. - Zatem pij, Scoville, i bądź mój. Scoville chwycił dłoń Christiana w obie swoje ręce, przytrzymując ją z czcią, gdy pochylił się, by zlizać krew. Wylizał dłoń Christina do czysta, a potem podążył strużką czerwieni do jego nadgarstka, gdzie się uczepił i zaczął ssać. Christian wyobrażał sobie, że czuje każde pociągnięcie ust Scovilla ze swojej żyły aż do serca. To będzie go kosztowało zanim bitwa się skończy. Potrzebował całej swojej siły na to, co nadchodziło, ale nie mógł tak prostu pozwolić Scovillowi umrzeć. Nie był Anthonym. Podniósł drugą rękę, gotowy dotknąć wampira, by powiedzieć mu, że czas kończyć… I wtedy nagle poczuł w pobliżu gwałtowny wzrost mocy. - Scoville – powiedział nagląco. – Dość. – Uwolnił się nie czekając, przytrzymał nadgarstek i ścisnął dwie strony rany razem. Szybko się uleczy, ale nie dość szybko. Nie do tego, co nadchodziło. – Marc – powiedział, obracając się do swojego zastępcy. – W tej chwili muszę to zawinąć. Marc kiwnął głową i pobiegł do helikoptera, który wciąż stał na ziemi, z wciąż włączonym silnikiem. Była tam apteczka pierwszej pomocy. Christian zauważył ją podczas lotu. Marc na chwilę zniknął w śmigłowcu, a potem wyskoczył z białym, metalowym pudełkiem w dłoni. Otworzył go i postawił na murze. Scoville znowu osunął się na ziemię i teraz siedział tam, oddychając wolno i ciężko, prawie tak, jakby był naćpany. I taki był, w pewnym sensie. Christian miał tylko nadzieję, że dojdzie do siebie zanim Hubert zaatakuje. Rozerwawszy rolkę z bandażem, Marc owinął warstwa po warstwie rozcięty nadgarstek Christiana, zużywając prawie całą rolkę zanim oderwał materiał i resztę wrzucił do pudełka. Rozdarł koniec na dwa, zawiązał bandaż, a potem spojrzał w górę, żeby przyjrzeć się starannie Christianowi. - Możesz iść? – zapytał. Christian przytaknął, poruszając ręką i nadgarstkiem, gdy ściągał rękaw swojej koszulki. - Potrzeba więcej niż tego, żeby pokonać mnie w walce. - To dobrze, ponieważ jeśli to, co czuję, jest prawdziwe… - Jest – potwierdził Christian.

~ 263 ~

- W takim razie zwali się na nas samo piekło. Christian całkowicie zgadzał się ze stwierdzeniem Marca. Piekło rzeczywiście się na nich zwali, a wszyscy, z którymi miał walczyć, to Marc i upity krwią Scoville. - Ja zajmę się Hubertem – powiedział do Marca. – Ty i Scoville… – Spojrzał na nasyconego wampira. – Gotowy do walki? – zapytał. Wampir wciągnął głęboki wdech, otrząsnął się niczym mokry pies, a potem wstał powoli na nogi, ale z zadziwiającą gracją. - Gotowy i chętny, mój panie – odparł, jego głos był ochrypły, ale silny. – Zabijmy tych skurwieli. - Gotowy – zgodził się Marc. Christian uśmiechnął się pomimo ponurych okoliczności. - Nie wiem, co Hubert prowadzi do walki, ale gwarantuję, że okropnie przeważają nas liczebnie. Więc walczymy, jako drużyna, kryjąc nawzajem swoje tyły. Jak tylko Hubert pokaże swoją twarz, zajmę się nim. Mamy wspólną przeszłość i będzie chciał to rozstrzygnąć. Miałem walczyć z nim, nie przeciwko niemu. Tylko że nikt nie uzgodnił tego ze mną. Nie miałem żadnego interesu w zdobyciu Południa dla niego, gdy chciałem go dla siebie. To nie uczyniło go szczęśliwym. Więc myślę, że będzie chciał stanąć jeden na jednego. To oznacza, że nie powinienem się martwić o jego inne atakujące mnie wampiry, gdy będziemy walczyli, ale zachowajcie czujność, gdybym się mylił. Marc nie wyglądał na zadowolonego z tego planu, ale skinął głową na zgodę. Kiwnięcie Scovilla było bardziej rzeczowe, jak wojownika posłusznego rozkazom. Teraz Christian miał jego przyrzeczone słowo. Ta dwuminutowa ceremonia była wszystkim, co potrzebowali. Wszystko inne było nieistotne. - Masz jakąś broń? – Marc zapytał Scoville’a. – Pomoże wyrównać szanse. Mruknął twierdząco, ale powiedział. - Broń nie jest problemem. Tylko amunicja. Zużyliśmy wszystko, co mieliśmy w walce ze stworzeniami Huberta. Widziałeś tych skurwieli? Są wampirami, ale niczym, co wcześniej widziałem. Są jak… - Zombie – dokończył Christian, a Scoville przytaknął.

~ 264 ~

- Tym dokładnie są. Niby są żywi, a nie są. Jakby nie mieli swojego własnego rozumu. - Nie sądzę, żeby miały. Widziałem jak Hubert robił to wcześniej, chociaż na mniejszą skalę. Te biedne dusze, które zmienił, nie mają innego celu jak mu służyć. - Cholernie odrażające, oto czym to jest. Ale są skuteczni. Roją się niczym owady, po prostu zalewają cię aż nie możesz się ruszyć. Musisz zabić ich trzydziestu albo czterdziestu, ranić jeszcze więcej, ale to ich nie powstrzyma. Tak długo jak mogą pełznąć, wciąż będą szli. - Ale zabiłeś kilku z nich, a oni są zbyt nowi, żeby zmienić się w proch, kiedy umrą. Co znaczy, że niosą swoich zmarłych – zauważył zamyślony Christian. – Hubert nie wie, że przeżyłeś, i nie chciał, żebym zobaczył ciała. Może obawiał się, że od razu się wycofam, nie czekając na posiłki i nie chciał tego. Chciał mnie tutaj, z nikim innym tylko z Markiem dla wsparcia. - I mnie – przypomniał mu Scoville. - Ale ty miałeś umrzeć. - Prawie umarłem i wolałbym, żeby nie dostał drugiej szansy. Więc pogadajmy o amunicji. Możemy chyba odzyskać cztery magazynki, po trzydzieści kul każdy. Broń to MP5. Wiesz jak się nią posługiwać? – zapytał Marca. - Oczywiście – odparł Marc, jego ton ujawnił obrazę w tym pytaniu. Marc był w wojsku, kiedy Christian go znalazł, i pozostał na wskroś wojskowym. Nawet jeśli teraz był wampirem, z mocą i siłą, jakiej nigdy nie miałby, jako człowiek, wciąż trzymał wszelkiego rodzaju ludzką broń, dużą i małą. - Musiałem zapytać – powiedział Scoville, w drodze przeprosin. – Zobaczmy, co możemy zebrać. – Obrócił się w stronę opuszczonego budynku, a Marc za nim. Christian pozostał na zewnątrz, podczas gdy obaj zniknęli w budynku posterunku. Trzymał umysłowe oko na Marcu. Scoville przyrzekł mu, ale Christian jeszcze w pełni mu nie ufał. Nie z życiem Marca. Stojąc na podwórzu, przyglądał się polu bitwy, z rękami opartymi na biodrach. Posterunek stał na opuszczonym terenie, bez jakichkolwiek innych budynków wokół ze wszystkich stron. Mógł zobaczyć przyćmione światło pojedynczego budynku w oddali, prawdopodobnie coś przemysłowego według ilości i rozmieszczenia świateł. Daleko poza tym, były dużo jaśniejsze światła Laredo. Było mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek przyszedł

~ 265 ~

stamtąd, żeby zbadać sprawę. Miał nadzieję, że nie, ponieważ ludzie mogli tylko zginąć w nadchodzącej bitwie, a to nie była ich walka. Obróciwszy głowę, by spojrzeć w innym kierunku, Christian nie zobaczył nic poza niekończącą się czarną pustynią, usianą plamami kaktusów widocznych w świetle księżyca. Było tam całe mnóstwo niskich pagórków pogrążonych w ciemności, wystarczająco dużo, by ukryć armię. Christian otworzył swoje zmysły na ostrożne badanie, ale natychmiast został zalany życiową siłą tak wielu wampirów, że nie mógłby ich wszystkich policzyć. I ukrywając się za nimi, albo pędząc ich przodem, był Hubert. Christian dobrze znał Huberta. On i Mathilde byli pewnego rodzaju przyjaciółmi, a Christian spędził dekady na dworze Mathilde. Znał posmak mocy Huberta, odczucie jego umysłu. I nie miał wątpliwości, że to z Hubertem zetrze się dzisiaj w nocy. - Marc – zawołał, a potem poczekał aż jego zastępca wytknie głowę przez otwarte drzwi. – Czas się skończył. Nadchodzą. - Racja – potwierdził Marc i Christian usłyszał jak woła Scoville’a we wnętrzu budynku. Helikopter pracował na jałowym biegu poza podwórkiem, wystarczająco daleko, żeby jego wirnik nie rozniósł wszystkiego na kawałki. Christian podbiegł przykucnięty do niego, wspiął się do przedziału pasażerskiego i nałożył słuchawki, żeby porozmawiać z pilotami. - Musicie stąd zniknąć – powiedział do nich. – Macie miejsce w Laredo, gdzie możecie na nas poczekać? Pilot kiwnął głową. - Tak, sir. Jak długo? - Godzina albo dwie, najwyżej. - Zatankujemy jak będziemy czekać. Masz nasz numer? - Tak. – Christian wyskoczył ze śmigłowca i odsunął się, patrząc jak odlatuje w stronę Laredo i wkrótce znika z widoku. Usłyszał za sobą kroki. - To była nasza podwózka – zauważył Marc. Christian miał kłopoty z koncentracją z tym, co mówi Marc, jego zmysły były prawie przytłoczone świadomością wampirzej armii zbliżającej się do nich. Zapatrzył się w ciemność, nie mogąc ich jeszcze zobaczyć. Ale nadchodzili. ~ 266 ~

- Przylecą, kiedy zadzwonimy – powiedział nieobecnym głosem do Marca, kiedy wracali do posterunku. Spojrzał, a jego wzrok zaostrzył się, gdy spostrzegł MP5, które Marc trzymał teraz przed sobą. Christian pokiwał z aprobatą na widok broni. – Przygotuj się – powiedział. – Idą. Właśnie doszedł na podwórze przed budynkiem, kiedy mignięcie ruchu przykuło jego uwagę i w niedalekiej odległości pojawił się pierwszy wrogi wampir. - Wstrzymaj ogień – powiedział cicho do Marca. Nie chciał, żeby któryś z nich zabił tego wampira zanim nie będzie miał szansy go wybadać, sprawdzić, co Hubert wymyślił, zastanowić się jak ich zabić. Za wampirem szybko pojawił się następny, a potem jeszcze kilka. Ale Christian zatrzymał swoją uwagę na pierwszym, zakopując się głęboko w mózgu stworzenia, żeby ustalić, co każe mu iść. Był Meksykaninem, z wyglądu bardziej miejscowy niż Europejczyk, prawdopodobnie jakiś biedny rolnik, którego Hubert złapał i zmienił. Oczy wampira świeciły matową czerwienią, ale wydawały się nie być skupione na niczym konkretnym. I chociaż dobrze się poruszał, był powolny, jakby miał trudności w dostosowaniu jego ciała do poleceń jego mózgu. Ale też, niewiele zostało tam mózgu, przynajmniej tyle, by działały funkcjonujące części. Christian z łatwością przebił się przez naturalne tarcze wampira, to absolutne minimum, z jakim rodził się każdy wampir, i natychmiast zobaczył, co Hubert zrobił. Tu było to samo, co w Europie. Przemienił te wszystkie wampiry, a potem pozbawiał ich krwi, dając im tylko tyle, żeby włączyły się ich podstawowe instynkty. A ponieważ najbardziej podstawowym instynktem wszystkich wampirów była więź z ich Ojcem, te stworzenia zrobią wszystko, co każe im Hubert, bez pytania czy zmysłu samozachowawczego. Będą bezlitośni w swojej obronie go, a z tego, co Scoville powiedział, byli bezwzględnymi wojownikami. Christian wystrzelił ostrym dźgnięciem mocy i zabił wampira, którego badał. Wampir padł na ziemię w bezwładnej kupce, ale nie zmienił się w proch. Jak Christian przypuszczał, byli zbyt nowi, żeby zmienić się w proch po śmierci. Ciała będą tu leżały, dopóki nie wstanie słońce. To bardziej zachęcało, żeby to było krótkie i brutalne. Nagła śmierć wampira nie miała wpływu na armię za nim. Szli dalej, krocząc nad, po i wokół ciała swojego byłego towarzysza, jakby był niczym więcej jak kamieniem na ich drodze. Stały odgłos wydobywał się z ich gardeł, piskliwe zawodzenie, które wydawało się nigdy nie kończyć, jakby nie potrzebowali oddychać. Albo może po prostu było ich tak wielu, że nie mógł wykryć przerwy, kiedy stworzenia oddychały.

~ 267 ~

- Teraz, mój panie? – zapytał Marc, podchodząc, by stanąć obok niego. - Teraz – zgodził się Christian, kiedy Scoville zajął miejsce po drugiej stronie Marca. Noc ożyła dźwiękiem dwóch broni maszynowych. Z tak małą ilością amunicji, nie poszli na pełny automat, ale ich zwiększona wampirza wizja i refleks sprawiły, że rytm ich pojedynczych strzałów rozbrzmiewał tak samo jak automatyczny ogień. Dwa wampiry omiatały swoją bronią od jednej strony do drugiej, zabijając jednego wampirzego zombie po drugim. Ale pomimo rzezi, jaką siali, żaden ze zbliżających się wampirów nie zrobił żadnej próby, by uniknąć ich ognia. Nawet nie zwolnili. Po prostu szli dalej. Christian nie próbował liczyć, ale instynkt mówił mu, że była tam jeszcze przynajmniej setka wampirzych zombie. Oparł się pokusie złapania broni, czy nawet załatwienia kilku nadchodzących zombie swoimi wampirzymi zdolnościami. Za jego żołnierzami mógł wyczuć Huberta i nie chciał dawać europejskiemu lordowi więcej danych niż to było konieczne o swojej mocy. Domyślał się, że Anthony prawdopodobnie podzielił się tym, co wiedział, ale na szczęście nawet Anthony nie wiedział wszystkiego o tym, do czego zdolny był Christian. Jednak, kiedy w końcu dotarły do nich główne siły, Christian wiedział, że czas ostrożności się skończył. Stał u boku Marca i Scoville’a, posyłając pioruny swojej mocy, by zabijać wampirzych zombie, którzy maszerowali do przodu. Mały oddział rzucił się w przód, próbując oskrzydlić Christiana i jego małą grupkę. Ale Christian zauważył ich szarżę i powalił ich w pół kroku. Pomimo sukcesu, wydawało się być nieuniknione, że w stosunkowo krótkim czasie otoczą ich. Było o wiele więcej tych stworzeń niż setka, jak ocenił na początku ataku. Ich poziom mocy był tak słaby, że ledwie brzęczały na jego wampirzych zmysłach, nawet teraz, kiedy mógł ich zobaczyć na oczy. Jako grupa, byli zauważalni, ale jako jednostka, ledwie tu byli. - Musimy się wycofać – zawołał Marc, wyrzucając magazynek ze swojego MP5, sprawdził, że jest pusty, a potem załadował z powrotem. – Skończyłem. - U mnie to samo – krzyknął Scoville. Przerzucił broń na plecy, uwalniając ręce do walki. - Z powrotem na posterunek. – Christian musiał krzyczeć, żeby być słyszanym ponad wzrastający i piskliwy pomruk wroga. – Na mój znak. – Zabił kolejne dwa zombie, które próbowały wsunąć się za nich i odciąć im odwrót, zanim wykrzyknął. – Teraz! ~ 268 ~

Cała trójka pobiegła do budynku, a horda za nimi. Do czasu zanim odwrócili się plecami do posterunku, zostali uwięzieni. Jedyną drogą było przebicie się przez ciała ich wrogów. Więc niech tak będzie. Walka była brutalna i krwawa. Atakujące wampiry nie miały broni tylko swoje ciała i używały ich nie patrząc na przetrwanie, rzucając się w powietrze, palce zmienione były w pazury, rodzące się kły wystawały z zakrwawionych ust. Bez amunicji, Marc i Scoville zdali się na swoje własne wampirze moce. Nie byli tak silni jak Christian, ale również im jej nie brakowało. Razem, cała trójka walczyła systematycznie zabijając wampira po wampirze kontrolowanymi wybuchami mocy. Christian wiedział, że w końcu pozostała dwójka wyczerpie swoje moce. Ich siła osuszy się na długo przed jego. Miał moc skończyć to zanim się zaczęło, wykosić te żałosne stworzenia jednym masywnym uderzeniem. To zabiłoby większość nich, a resztę zostawiło nieprzytomnych. Marc i Scoville mogliby potem dobić rannych. Ale chociaż kusiło, by mieć to z głowy, był ostrożny z użyciem zbyt wielkiej dawki swojej mocy w walce przeciwko tym słabeuszom. Nie przy Hubercie wciąż gdzieś się tam czającym. Christian był przeświadczony, że może pokonać francuskiego lorda, ale zwycięstwo nie mogło być brane za pewnik. Hubert był potężny i bezwzględny, a Christian musiał być w najlepszej formie. I to dlatego, musiał oprzeć się pokusie szybkiego zakończenia tej części bitwy. Nagle jeden z wampirów Huberta przedarł się z rykiem przez rój. Większy niż inni, jego czerwone oczy nosiły blask intelektu, którego innym brakowało, i to wydawało się napędzać go do przodu. Ruszył prosto na Marca, wtaczając się pod wybuchy zniszczenia generowane przez ich trójkę. Zdołał owinąć się wokół nóg Marca i podciął go na ziemię, gdzie chwycił swoimi sękatymi palcami za jego gardło i przyciągnął. Jego twarz była wykrzywiona nienawiścią, kły błyszczały, a wiotkie mięśnie napięły się, gdy próbował wydusić z niego życie. Christian obrócił się, chwycił wampira za jego długie, tłuste włosy, oderwał od Marca i wyrzucił w powietrze. Wylądował na hordzie, która natychmiast zaczęła go atakować, bijąc i drapiąc, wydając się nie rozumieć, że był jednym z nich, wiedząc tylko, że przyszedł od strony wroga. I przez cały czas utrzymywały ten dziwny jęczący pomruk. - Marc? – zapytał Christian, jego uwaga była skupiona na wrogu, zabijając każdego z nich, który zbyt blisko podszedł.

~ 269 ~

- Nic mi nie jest – odparł, skacząc z powrotem z gracją na nogi. Jego szyja krwawiła w miejscu, gdzie pazury wampira wbiły się w skórę, i w każdym innym momencie, Christian wyciągnąłby go z walki, żeby opatrzyć rany, które z pewnością były zabrudzone. Ale nie dzisiaj. Było ich tylko trzech i każdy z nich musiał walczyć. Ale nawet kiedy cała trójka dawała z siebie wszystko, Christian wiedział, że przez resztę nocy nie przetrzymają tych stworzeń. Wyczerpanie zbierze swoje żniwo i zmarnuje swoją moc na te żałosne wampiry, ponieważ nieważne ile z nich zabije, przyjdzie więcej, żeby zapełnić lukę. Musiał zakończyć tę wyczerpującą sytuację. Musiał znaleźć Huberta i go zabić. To był wysiłek, poszukać Huberta, gdy jednocześnie odpierał hordy, ale mu się udało. Jednak nie ruszył, ponieważ usłyszał niski szum wirnika helikoptera, z każdą sekundą rosnący coraz głośniej. Naszła go krótka myśl, że to musi wracać ich pilot, żeby ich ewakuować, ale potem szybko ją odrzucił. Pilot był człowiekiem. Nie miał pojęcia, co się tu dzieje. A jeśli miał, rzuciłby jedno spojrzenie na armię zombie Huberta i uciekłby stąd w diabły. Naszła go jeszcze bardziej nieprawdopodobna myśl, że zbliżający się śmigłowiec został przysłany na pomoc przez Anthonego. Ale to był tak niedorzeczny pomysł, że pojawił się i znikął zanim mógł wciągnąć oddech, by się roześmiać. Wampirze zombie i tak wydawały się o to nie dbać. Jeśli zauważą helikopter, nie zareagują na niego. Christian nie miał nic do stracenia rzucając kątem oka na nowoprzybyłego i zobaczył jednego, dużego mężczyznę wyskakującego z helikoptera, kiedy ten wciąż był dobrze nad ziemią, co znaczyło, że skoczek był wampirem. Ale przyjacielem czy wrogiem? - Co do cholery? – mruknął Christian. Jakby potrzebował jeszcze czegoś, żeby noc była jeszcze gorsza. Ale wampir, który przedarł się przez hordę, z mieczem w dłoni, tnąc na prawo i lewo, gdy szedł, by do nich dołączyć, zdecydowanie był przyjacielem. Cibor wyrąbał sobie ścieżkę do boku Christiana, ustawił budynek za swoimi plecami i bez słowa dołączył do ich obrony, dzierżąc swój miecz i swoją moc z zabójczą dokładnością. Walczył pewnie i z gracją, które były rezultatem jego historii. Urodził się w czasach, kiedy mężczyźni walczyli mieczami i dzierżył swój miecz w swoich rękach od dnia, kiedy był wystarczająco duży, by go utrzymać. - Jaclyn przesyła pozdrowienia – powiedział w końcu Cibor, nawet nie spojrzawszy w bok, gdy likwidował grupę wampirów, tnąc ich, a potem dźgając ich w serce, żeby ~ 270 ~

być pewnym, że naprawdę umrą. O wiele łatwiej było wiedzieć taką rzecz, kiedy twoi wrogowie po prostu zmieniali się w proch po śmierci. Z tymi zombie, musiałeś się upewnić. Christian uniósł brwi ze zdziwieniem. Nie spodziewał się pomocy Jaclyn, nie przy jej bliskim związku z Raphaelem. Ale był zadowolony mając ją. - Osobiście jej podziękuję, kiedy to się skończy – odpowiedział. - Myślisz, że to przeżyjesz? – zapytał Cibor, podnosząc brodę i wskazując na pozornie niekończącą się armię wampirzych zombie. - Wiem, że tak – zapewnił go Christian. Cibor odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. - Muszę to powiedzieć, Duvall. Masz jaja. A mówiąc o nich… – Urwał zdejmując trzy wampiry, które próbowały wykorzystać to, co uważały za jego rozproszenie, oczyszczając dość przestrzeni, żeby mógł wypowiedzieć więcej niż kilka słów. – Słuchaj, Natalie znalazła coś w plikach Anthonego. Vincent nie dołączy do tego przyjęcia. Anthony posłał go na zielone łąki w przeciwnym kierunku. – Mruknął, gdy jeden wampir wyleciał ze swojej paczki, przeskakując ponad swoich kumpli zombie w swoim pragnieniu śmierci. Christian uniósł swoją moc, żeby zniszczyć wampira, ale Cibor pierwszy podniósł swój miecz. Przebił pierś wampira, a potem zrzucił ciało z ostrza jednym ruchem nadgarstka i wrócił do walki. I jakby to był pewnego rodzaju sygnał, wampirze zombie nagle cofnęły się o kilka metrów. Przykucnęły nisko i skuliły się razem, ich czerwone oczy patrzyły prosto do przodu, ani razu nie mrugnąwszy, nigdy nie zmieniając kierunku. Ręce były zawinięte w szpony, ich kły ociekały śliną razem z ich własną krwią z miejsc, gdzie przecięły swoje wargi. To były bardzo świeże wampiry i to wywołało u Christiana wściekłość, że Hubert wykorzystuje je w ten sposób. - Dziwaczne dranie – mruknął Cibor, machnąwszy mieczem w powietrzu, żeby strząsnąć krew. – Co oni do diabła robią? Christian miał całkiem dobre pojęcie, ale najpierw… - Z Natalie wszystko w porządku? – zapytał. Cibor przytaknął. - Całkowicie bezpieczna. Jest z nią Jaclyn. ~ 271 ~

Christiana omyła ulga, dając mu wzrost energii. Jego niepokój o nią był rozproszeniem, na który nie mógł sobie pozwolić. Wiedząc, że nic jej nie jest, to było jak dostanie strzału mocy, której bardzo potrzebował. Przyjrzał się przykucniętym wampirom. - Czas to skończyć – powiedział ponuro. Zacieśniając wokół siebie tarcze, sięgnął po wszystkie swoje moce i rzucił w eter wiadomość. – Hubert! Jego odpowiedź przyszła prawie natychmiast. Wampirze zombie rozdzieliły się niczym biblijne Morze Czerwone, mrucząc coś rytmicznie, ich oczy przeniosły się na koniec otwartej ścieżki. Christian przysłuchał się uważnie i uświadomił, że wampiry w kółko skandują imię Huberta. Dziwaczne nawet nie zbliżało się do opisania tej sceny. Ostatnie wampiry otworzyły przejście i nagle Hubert stał się widoczny na szczycie małego wzgórza, stojąc tam i pławiąc się w uwielbieniu swoich czcicieli. Olśniewający uśmiech przeciął jego twarz, kiedy przeniósł wzrok i odkrył, że Christian go obserwuje. - Christian Duvall – odezwał się Hubert. – Co za cudowna niespodzianka. Spodziewałem się Anthonego. W końcu to jego terytorium. - Bzdura. Dokładnie wiesz, gdzie jest Anthony – odpowiedział Christian. – Wrócił bezpiecznie do domu, podczas gdy ty zabijasz dla niego jego wrogów. Hubert wzruszył ramionami. - Anthony to słabeusz. Ale też… nie wszyscy mogą być mną – powiedział i roześmiał się ze swojego własnego żartu. Natychmiast spoważniał. – Powinieneś stanąć po mojej stronie, kiedy miałeś szansę, Duvall. Dałbym ci jakiekolwiek terytorium, jakie byś zechciał. Christian zachichotał. - Kiedy zginiesz, całe Południe będzie moje, staruszku. Nie lubię się dzielić. - Myślisz, że możesz mnie zabić? Jesteś dzieckiem, w porównaniu do mnie. - Jestem wystarczająco stary. - Jak sobie życzysz – odparł Hubert od niechcenia, a potem wyrzucił ramię, posyłając ogromny wybuch mocy, który potoczył się przejściem.

~ 272 ~

Christian wykrzyknął ostrzeżenie i odepchnął Marca i Cibora na bok, a jego własne tarcze wzmocniły się w obronie. Cios uderzył w niego niczym pięćsetkilogramowa piłka lekarska, rozbijając się o jego tarcze, ale nie przełamując ich. Christian dopasował się do zadowolonego uśmiechu Huberta, gdy po raz pierwszy tej nocy ujawnił pełną siłę swojej wampirzej natury. Moc nabrzmiała w nim, wzmacniając jego tarcze, krzycząc po jego nerwach, napinając jego mięśnie, dopóki nie poczuł się wysoki na trzy metry, pękający z energii i pewności siebie. Ryknął w swoim wyzwaniu i odtrącił atak Huberta, wysyłając zwrotną, skwierczącą salwę przez utworzone przejście w strumieniu niebieskiego ognia. Wampirze zombie krzyczały, gdy zostały złapane w wybuchu, natychmiast zostając zwęglone. Kula ognia uderzyła w Huberta, który stał tam niczym król, omywany przez umierające krzyki jego sługusów, które ignorował. Zatoczył się pod atakiem, a potem wyprostował się z wyciem wściekłości. Wściekłe oczy strzelały miedzianymi płomieniami, wielkie kły błyszczały bielą w warczącym grymasie. Podszedł bliżej, każdy krok zatapiał się w miękkim gruncie, ramiona miał wyciągnięte i strzał za strzałem wyrzucał czystą moc, każda mocniejsza od poprzedniej, każda uderzająca Christiana w inne miejsce w dążeniu do przełamania jego tarczy. Christian obrócił się do Marca i innych. - Uciekajcie – powiedział. – To walka między nami dwoma. - Nie zostawię cię – warknął gniewnie Marc. - Wykorzysta cię – nalegał Christian. – Zabije cię, żeby mnie osłabić. - Cholera – zaklął Marc, po czym pochylił się, żeby dodać ponuro. – Sięgnij do mnie po moc, Christianie. Weź cokolwiek potrzebujesz. - Nie dojdzie do tego – zapewnił go Christian. – Ale skorzystam, jeśli będę potrzebował – mówił dalej zanim Marc mógł zaprotestować. – A teraz zostawcie mi tę bitwę. Szczęka Marca się zacisnęła, ale skinął głową i dołączył do Cibora, by chwycić Scoville’a, który mocno osłabł. Przenieśli się w ciemność obok posterunku, na tyle daleko, żeby uniknąć rozprysków mocy, ale wystarczająco blisko, by widzieć, co się dzieje. Christian mógł ich tam wyczuć, wciąż za blisko. Ale wiedział, że Marc całkowicie nigdy nie odejdzie. - To słodkie, że dbasz o swoje dziecko i innych – zakpił Hubert. – Teraz ich ochroniłeś, ale myślisz, że ich nie zabiję, kiedy będziesz martwy? ~ 273 ~

Christian nie fatygował się odpowiedzieć na drwinę. - Dość gadania, Hubert. To narastało od dnia, kiedy się spotkaliśmy. Skończmy to. Wampiry Huberta przesunęły się tłumnie, przenosząc się niczym fala, by skupić się za nim, warcząc swoim dziwnym głosem, napinając się z ociekającymi kłami, jakby były złaknione krwi swojego wroga. Zmęczony tym pozerstwem, Christian ruszył do przodu celowo zmniejszając dystans między nimi. Znał Huberta, wiedział, że lubi walczyć na odległość, z mocą wyrzucaną niczym piłki, uderzać w swojego wroga i łamać jego tarcze, dopóki nie wystrzeli śmiertelnego ciosu. Ale Christian nie zamierzał pozwolić mu tak uciec. Zamierzał zmusić starszego wampira do wyjścia z jego strefy komfortu i wejść w jego. Wezwawszy dyscyplinę swojej wyćwiczonej Krav Magi, Christian ściągnął swoją moc w solidne jądro w głębi swojej piersi. Nic nie zostało zmarnowane, nic nie było przypadkowe. Nawet jego tarcze zostały przyciągnięte blisko jego ciała, aż stały się twardą skorupą oporu. Uniósłszy ramiona przed siebie, z rękami tak sztywnymi jak ostrza, wepchnął się w przestrzeń Huberta aż ich tarcze się dotknęły, brzęcząc niczym lot wściekłych pszczół, gdy nagięły się o siebie nawzajem. Bolało jak diabli. Ale Christian zignorował ból i pchnął jeszcze mocniej, dopóki nie znalazł się na tyle blisko, by zobaczyć strach pod wściekłością w oczach Huberta. Hubert oddał, wyprowadzając pięść w żebra Christiana. Ale to nie był sposób walki, do jakiego był przyzwyczajony i ciosowi brakowało mocy. Wrzasnął z wściekłości i kilku z jego sługusów upadło, gdy wampirzy lord wyssał ich siły życiowe, by zasilić swoją własną. Ale podczas gdy Hubert był skupiony na zabijaniu innych, by naładować swoje siły, Christian był skupiony na zabijaniu Huberta. Usztywniając swoje palce w broń i wkładając w nie całą swoją znaczną siłę, przebił się przez tarcze Huberta i sięgnął do jego szyi, rozrywając skórę i ścięgna, niszcząc jego żyły. Wokół nich, wszystkie wampirze zombie zajęczały, gdy Hubert się potknął, jego oczy były okrągłe od szoku, kiedy z jego szyi polała się krew. Z obnażonymi zębami, ruszył na Christiana, wykorzystując ich bliskość, palce pluły mocą, gdy wyprowadził pięść w żołądek Christiana, próbując się przebić i sięgnąć po jego serce. Christian opadł na kolana, jęcząc pod atakiem. Każde rozcięcie na jego ciele, każde rozerwanie jego organu było strasznie bolesne. Ale to było to; to była jego chwila. Jeśli teraz zawiedzie, umrze, a razem z nim umrze Marc. Pomyślał o Natalie, o tym, co ~ 274 ~

Anthony może jej zrobić, kiedy on zginie, jak może wykorzystać jej rodzinę, żeby dostać to, czego od niej chce. Nigdy. Zmusił się, żeby wstać na nogi, wyciągnął w górę ramiona i zaczerpnął z Marca, który był szeroko otwarty niczym studnia siły, a potem Christian trzasnął obiema rękami o uszy Huberta, wkładając w to dość mocy, by wstrząsnąć jego mózgiem. Tarcze Huberta ugięły się pod tą wstrząsającą siłą i krzyknął z bólu. Przewrócił się, krew lała się strumieniami z jego uszu i szyi, nienawiść wylewała się z jego oczu. Jeszcze raz zebrał swoją moc i sługusy najbliżej niego upadły, wysuszone do sucha, żeby nakarmić swojego mistrza. Hubert skierował do Christiana zadowolony uśmiech. - Ty masz jednego – szydził, jego twarz była makabrycznym obliczem nad krwawą miazgą jego szyi. – A ja mam wielu. Christian zatoczył się do tyłu, gdy ze swojego ukrycia wśród wampirzych zombie wyskoczył Stefano Barranza. Jego miecz był rozmazaną plamą ruchu i Christian był zmuszony bronić się, formując swój własny miecz, energia przeciwko stali. Przygotował się do walki, znając niebezpieczeństwo odwrócenia uwagi od Huberta. Ale zanim Barranza mógł zaatakować, już był Marc. Rzucając z boku kule ognia w Barranzę, zmusił drugiego wampira do obrony albo zginie. Ból Marca przebił Christiana, kiedy Barranzy udało się zmniejszyć dystans, celując tym śmiertelnym ostrzem w brzuch Marca, ale ten uchylił się z łatwością i wtedy wkroczył Cibor, dopasowując ostrze do ostrza Barranzy. Mrowiąca świadomość okręciła się wokół Christiana o sekundę za późno. Wykorzystując zaabsorbowanie Christiana, Hubert ponowił swój atak. Karmiony przez swoje pozostałe wampirze zombie, które umierały wokół niego falami, zebrał całą swoją pozostałą siłę i rzucił nią w Christiana w jednej, wielkości głazu, kuli mocy. Christian jęknął, gdy rozbiła się o jego tarcze. To cholernie bolało! Potoczył się na bok, niemal upadając, przeklinając się przez cały czas za zostanie rozproszonym, wdzięczny, że jego tarcze zdołały go ochronić. Żadnych więcej rozproszeń. Marc i Cibor byli bardziej niż zdolni sami stawić czoła Barranzy. Jego zadaniem było pozbyć się Huberta. Europejczyk był kluczem do wszystkiego. Hubert musiał umrzeć. Christian przyjrzał się swojemu wrogowi spod przymkniętych powiek, jego usta wygięły się w ponurym uśmiechu, gdy zebrał swoją moc i rozważał opcje. Jego myśli ~ 275 ~

burzyły się od tego wszystkiego, czego nauczył się w ciągu ostatnich minut, od wszystkiego, co wiedział o Hubercie zanim to bagno się zaczęło. Przede wszystkim uświadomił sobie, że tarcze Huberta były słabsze niż powinny być, o wiele słabsze niż się spodziewał. Nie powinien był, wcześniej podczas walki, przedrzeć się przez nie z tym uderzeniem w szyję. Wiedział, że może to wykorzystać, jeśli tylko wymyśli jak. A musiał myśleć szybko. Chociaż był potężny, jego siła nie była wieczna. Wciąż był obolały od udanego ataku Huberta, a swój żołądek odczuwał tak, jakby został przeżuty i wepchnięty z powrotem pod skórę. Nagle ożył pomysł. Musiał odwrócić sytuację ku Hubertowi, rozproszyć go na wystarczająco długo, żeby jego plan zadziałał. Ponieważ jeśli zawiedzie, wszyscy zginą. Ruszył ponuro, ponownie zmniejszając dystans między nimi, zamierzając usunąć bezpieczną odległość. Hubert krzyknął w wyzwaniu i rzucił się do przodu, jego zęby były obnażone w zadufaniu, gdy wymachiwał przed sobą mieczem czystej, skrzącej energii. Wyjąc ze zwycięstwem, dźgał wielokrotnie Christiana, z łatwością przenikając przez jego tarcze i przeszywając jego już zraniony brzuch. Christian zachwiał się, stękając z bólu. Liczył na odpowiedź Huberta i oczekiwał uderzenia, ale nie agonii. Nie pomyślał wcześniej, że atak może tak boleć. Nic się temu nie równało. Zmusiwszy się do skoncentrowania, zebrał swoją pozostałą siłę na jeden, ostatni cios, wkładając w niego wszystko, co miał. Zwinąwszy prawą rękę w pięść, przebił się przez tarcze Huberta i uderzył w jego pierś tuż nad sercem z pełną siłą swojej mocy. Uderzenie było na tyle silne, żeby połamać żebra, na tyle mocne, by zatrzymać serce Huberta na kilka cennych sekund. Oczy Huberta rozszerzyły się mocno i opadł na kolana, z trudem łapiąc powietrze. Bez bicia serca nie było przepływu krwi i przez ciało nie przepływał wampirzy symbiot. To na krótką chwilę posłało cały jego organizm w chaos, dając Christianowi wystarczająco dużo czasu, żeby skorzystał ze swojej własnej unikalnej mocy, mocy przyznanej mu tej nocy, kiedy stał się wampirem. Zawinął palce wokół gardła Huberta i ścisnął, wyciągając jego moc wraz z jego życiem, pijąc ją, by wzmocnić swoją własną osłabłą siłę. Napływ mocy naładował siłę Christiana do niesłychanego poziomu. To nie będzie trwało wiecznie, ale na teraz było jego. I co ważniejsze, nie było już Huberta. Hubert gapił się, życie zanikało w jego oczach, gdy wpatrywał się w Christiana. - Co zrobiłeś? – wyszeptał. A potem uśmiechnął się, prawie z podziwem. – Mathilde nigdy mi nie powiedziała.

~ 276 ~

- Mathilde nigdy nie wiedziała – powiedział beznamiętnie Christian. Otworzył palce i puścił szyję wampirzego lorda, by jego ciało stało się niczym więcej jak prochem zmieszanym ze zwłokami jego armii. Christian obrócił się w chwili, by zobaczyć jak Marc przecina szyję Barranzy swoim własnym mieczem, potem zmienia uchwyt i dźga go w serce. Marc opadł na jedno kolano i Christian ruszył do niego, ale zatrzymał się, gdy małe włoski na jego karku uniosły się w nagłym ostrzeżeniu. - Co to, do diabła, było? – zapytał ostro nieznany głos.

Houston, Teksas Natalie nie wiedziała, co dalej robić, więc usiadła na łóżku w swoim pokoju i pracowała, kopiąc w plikach Anthonego, czytając je jeden po drugim. Pomimo swoich wysiłków, nie znalazła już niczego tak piętnującego jak faks wysłany do Vincenta przez Anthonego. Ale to, co znalazła, nie malowało Anthonemu ślicznego obrazka. Pracował z zewnętrznym księgowym, szukając sposobów na ukradzenie pieniędzy z kont terytorium bez jej wiedzy. Bezskutecznie oczywiście. Znała swoją pracę. Ale to kazało jej się zastanowić, czy to był prawdziwy powód jego obsesji do niej. Może myślał o uwiedzeniu jej, by pomogła mu zbiec z funduszami. Ten pomysł wstrząsnął nią w odrazie. Potrzebując czegoś do oczyszczenia umysłu, wstała i podeszła do otwartych drzwi sypialni, zamierzając iść do kuchni po jakąś przekąskę. Już miała ruszyć korytarzem, gdy u frontowych drzwi zadzwonił dzwonek. Natalie zamarła, nieco zaniepokojona niespodziewanym dźwiękiem. Weszła z powrotem po cichu do sypialni, a potem okręciła się i pospieszyła do łóżka, gdzie pracowała. Zatrzasnęła laptopa, a potem rozejrzała się po sypialni szukając miejsca do ukrycia. Może była trochę paranoiczna, ale ostatnio wydarzyło się zbyt dużo szalonych rzeczy i mała paranoja mogła być dobrą rzeczą. Pod materacem będzie zbyt oczywiste, tak samo szuflady. Zerknąwszy za wyszukane wezgłowie łóżka, zobaczyła, że była tam niewielka półka, gdzie wezgłowie łączyło się z ramą łóżka, i między wezgłowiem a ścianą było wystarczająco miejsca, że mogło to zadziałać. Już była na kolanach na łóżku, wpychając laptopa w wąską przestrzeń, kiedy usłyszała obcasy Jaclyn na drewnianej podłodze kierujące się do frontowych drzwi.

~ 277 ~

Mając rozsądnie zabezpieczony laptop, podeszła na paluszkach i prawie przymknęła drzwi sypialni, zostawiając je otwarte tylko na tyle, żeby wyjrzeć na korytarz. Patrzyła jak Jaclyn sprawdza przez wizjer ich gości, potem wprowadza kod – który Natalie dała jej dla względów bezpieczeństwa – i otwiera drzwi. Po tym, wszystko wydarzyło się tak szybko, że Natalie miała problem z uporządkowaniem wydarzeń w swojej głowie. Jaclyn otworzyła drzwi, witając kogoś z przyjaznym, Co ty tu robisz?, a potem rozbrzmiały trzy strzały i Jaclyn potoczyła się do tyłu, a krew wykwitła z tyłu jej swetra. Natalie zdołała zdusić swoje sapnięcie. Schowała się z powrotem do pokoju i prawie zamknęła drzwi, gdy do domu wpadły trzy wampiry. Musiała się stąd wydostać. Christian powiedział jej, że żaluzje można otworzyć od środka, kiedy kod zostanie wprowadzony. Mogła wyjść przez okno i biec, dopóki nie znajdzie bezpiecznego miejsca i zadzwonić do Christiana. Zsunęła buty i złapała kurtkę i torebkę. Działając pod wpływem impulsu, z szarpnięciem otworzyła pudełko z bronią, którą dała jej Cynthia Leighton i wepchnęła broń i pudełko amunicji do torebki, a potem samo pudełko wsunęła pod łóżko. Żałowała, że nie miała swojej komórki, ale była podłączono do naładowania w kuchni. Otworzyła okno i właśnie podnosiła żaluzję, kiedy drzwi do jej sypialni zostały pchnięte z taką siłą, że z głośnym trzaśnięciem uderzyły o ścianę. Natalie obróciła się, plecami do nieotwartej żaluzji. - Wybierasz się gdzieś, mały człowieku? – zapytał wampir. Był ogromny, napakowany mięśniami, a jego oczy były zimne i kpiące. Rozpoznała go mglisto, jako jednego z ochroniarzy Anthonego. Ale wokół Anthonego było tak wiele wampirów, a ona nigdy nie zwracała na nich uwagi, chyba że przyszli do biura. - Czego chcesz? – zapytała ostro, próbując być twarda. W końcu nie miał prawa tu być, a ona tak. Uśmiechnął się, jego kły były na pełnym widoku. - Ciebie – powiedział po prostu. Otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, by poszedł do diabła, ale on już przeciął pokój i swoimi wielkimi paluchami ścisnął jej ramię zanim mogła wydobyć pierwsze słowo. - Co ty robisz? – Walczyła, chociaż wiedziała, że to jest bezcelowe. Ale musiała spróbować. - Zabieram cię z powrotem tam, gdzie należysz – warknął. – Twoje małe dziwkarskie wakacje się skończyły. Należysz do Lorda Anthonego. ~ 278 ~

Natalie zarumieniła się gorąco na jego określenie, mimo że się mylił. Do nikogo nie należała i było pewne jak diabli, że nie była dziwką. Ale przynajmniej teraz zrozumiała, co się dzieje. Anthony zaaranżował, żeby Christian stanął sam przeciwko Hubertowi w Laredo, mając nadzieję i planując tam dla niego śmierć. A tak długo jak go nie będzie, Anthony wymyślił sobie, że może wykorzystać sytuację i wziąć Natalie, żeby mogła odegrać swoją rolę w jego niedorzecznym pomyśle dotyczącym ich wspólnej przyszłości. Mógł być potężnym wampirem, ale stracił rozum, jeśli myślał, że kiedykolwiek zgodzi się z nim żyć. Nieważne jak bardzo będzie próbował namieszać w jej umyśle. A co do goryla obecnie ściskającego jej ramię na tyle mocno, żeby zostawić siniaki, wiedziała, że Borg ze Star Trek miał rację. Opór był daremny. Więc nie próbowała. Jej czas nadejdzie i wtedy będzie gotowa, ale ten czas nie był teraz. Zawiesiła torebkę na ramię, chwyciła mocno za pasek i pozwoliła wyciągnąć się przez drzwi. - Mam ją – powiedział wystarczająco głośno, żeby pozostałe dwa wampiry zjawiły się pospiesznie z jakiekolwiek miejsca, gdzie przeszukiwały duży dom. Natalie prawie spanikowała na myśl o piwnicy i Alonie śpiącym na dole, całkowicie bezbronnym. Ale potem korytarzem przybiegła wampirzyca i powiedziała. - Dobrze, że nie była w piwnicy. Ma tam pieprzoną kryptę. - W niczym mu to teraz nie pomoże, prawda? – zakpił jej porywacz. Pociągnął ją do otwartych frontowych drzwi i dopiero teraz dokładniej przyjrzała się Jaclyn. - Jaclyn – szepnęła i szarpnęła się w uścisku, chcąc sprawdzić wampirzycę. Została postrzelona, ale wampiry były twarde, a Jaclyn była bardzo silnym wampirem. - Żyje – warknął jej porywacz. – Nie chcemy włączać w to Raphaela. Natalie była całkiem pewna, że samo postrzelenie Jaclyn wystarczy, żeby Raphael się włączył. Ale nie tylko o Raphaela będą musieli się martwić. Jaclyn miała strażników, w tym swojego kochanka, Cibora. A oni nie przyjmą grzecznie tego, że została ranna. - Chodźmy. – Wywlókł ją przez drzwi, nie przejmując się nawet zamknięciem ich za sobą. Natalie myślała o Jaclyn leżącej tam tak na łasce i posłała duchową modlitwę do jakiegokolwiek boga, który chronił wampiry, żeby była bezpieczna.

~ 279 ~

Laredo, Teksas Christian słyszał moc za nieznanym głosem i zebrał się na jeszcze jedną walkę. Boże, był taki zmęczony. Obrócił się twarzą do swojego wroga… i zagapił. W cieniach za podwórkiem stały trzy SUV-y. Wszystkie ich drzwi były otwarte, a przy nich stali wampirzy wojownicy czekający w gotowości. Był tak pochłonięty swoją walką z Hubertem, swoim niepokojem o Marca, że nie słyszał jak przyjechali, nawet nie wyczuł ich obecności. Był świadomy Marca i Cibora stojących za jego plecami, gotowych do stawienia czoła nowoprzybyłym, kimkolwiek byli. Napięcie było tak gęste, że marszczyło powietrze między dwiema grupami, ale nikt się nie ruszył. Christian przyjrzał się każdemu wampirowi z osobna, zauważając ich gotowość, ich dyscyplinę, gdy czekali na rozkazy. Ich oczywisty przywódca był tym, który przemówił. Zauważył pewną siebie postawę wampira i jego czujne oczy, głębię jego mocy pomimo wysiłków ukrycia jej. I wtedy już wiedział. To był Vincent, lord Meksyku. Zdusił westchnienie. Co do cholery? Nie było dość, że musiał walczyć z armią dziwacznych wampirzych zombie, poradzić sobie z podstępnym atakiem Barranzy na Marca i w końcu zabić tego dupka Huberta, żeby to wszystko skończyć? Czy teraz będzie musiał walczyć jeszcze z Vincentem? Doładowanie zdobyte dzięki mocy Huberta było jedyną rzeczą, która w tej chwili trzymała go na nogach. I to był właśnie największy problem. Talent, który pozwolił mu osuszyć Huberta, był tym co to, do diabła, było, o co pytał Vincent. Nikt nie wiedział o talencie Christiana, oprócz Marca. Z całą pewnością nie zwierzyłby się Mathilde, ponieważ gdyby wiedziała, zabiłaby go w jego śnie. To był wampiryzm na najgłębszym, ciemnym poziomie, zdolność do picia mocy innych wampirów w sposób, w jaki każdy wampir pije ludzką krew. Christian przyjrzał się ostrożnie Vincentowi, jeszcze niepewny, czy jest przyjacielem czy wrogiem. - To byłem ja broniący mojego przyszłego terytorium – powiedział bez ogródek, przyjmując pytanie Vincenta za dobrą monetę. Nagle naszła go pewna myśl. – To również czyni mnie Lordem Lyonu we Francji, gdybym chciał to terytorium, ale nie chcę. Vincent wpatrywał się w niego, zamrugał kilka razy, a potem się uśmiechnął. - Vincent Kuxim – odparł, robiąc krok bliżej i wyciągając rękę. – Przykro mi, że nie mogliśmy dotrzeć mu wcześniej.

~ 280 ~

Christian przyjrzał się wampirzemu lordowi, zastanawiając się. Nie znał Vincenta poza tą krótką rozmową telefoniczną, ale wiedział z rewelacji Natalie, że Anthony wysłał go na fałszywy trop, by upewnić się, że Christian stanie sam przeciwko Hubertowi. Obaj zostali wykorzystani przez Anthonego i Huberta, i to uczyniło z nich pewnego rodzaju sojuszników. A Christianowi przydałby się sojusznik. Zwłaszcza taki, z którym dzielił granicę tego, co wkrótce będzie jego nowym terytorium. Spotkał się z Vincentem w pół drogi i uścisnął jego dłoń. - Christian Duvall – powiedział. – To był Hubert, tak przy okazji – dodał wskazując w stronę kupki prochu pozostałej po Hubercie. - Tyle się domyśliłem. Anthony zmusił nas do pogoni za nim przez całą drogę aż do Cancun. Nie wiem, kto był tym barankiem ofiarnym, którego posłali na jego miejsce, ale nigdy nie miał szansy. - To wydaje się być motywem Anthonego i jego przyjaciół – powiedział spokojnie Christian. Wciąż czekał aż Vincent zażąda odpowiedzi na to, co widział, że zrobił z Hubertem, ale, o dziwo, wydawało się już to go nie obchodzić. To może się zmienić, kiedy zgłosi to Raphaelowi, bo Christian nie miał wątpliwości, że to zrobi. Ale tym będzie się martwił w przyszłości. W tej chwili, musiał myśleć o wiele ważniejszych rzeczach, jak zabranie stąd Marca i zabicie tego skurwiela Anthonego. - Bardzo przepraszam, Lordzie Vincencie – odezwał się uprzejmie. – Ale nie mamy czasu, a Anthony jest wciąż na wolności. – W oddali rozbrzmiał silnik helikoptera i Christian zerknął na Cibora, który kiwnął. Zadzwonił po ich transport. – To pewnie mój pilot. Porozmawiamy innym razem. Kiedy opadną prochy. Vincent się roześmiał. - Czy jest jakiś inny sposób, by rozmawiać z Anthonym? – zapytał wesoło, ale potem jego nastrój diametralnie się zmienił. – Nie martw się. Jeśli nie ty zabijesz tego dupka, ja to zrobię. Nikt nie będzie robił ze mnie głupca. Christian przytaknął. - Bardzo to miłe, ale wątpię, żeby twoje usługi były konieczne. Tak szybko jak nastrój Vincenta zmienił się wcześniej, teraz zmienił się ponownie, gdy podeszła do niego atrakcyjna, ciemnowłosa kobieta, a on zarzucił rękę na jej ramiona.

~ 281 ~

- Moja narzeczona, Lana – oznajmił. – Querida, to jest Christian Duvall, nasz nowy sąsiad. – Z powrotem przeniósł uwagę na Christiana. – Powinieneś przyjść na nasz ślub. Weź swoją kobietą, jeśli ją masz. Przyślę ci zaproszenie. Christian zamrugał, nie wiedząc, co powiedzieć. Po pierwsze, wampirzy lordowie nie żenili się, oni się parowali. A po drugie, ledwie poznał tę parę. Ale co tam do diabła. - Zatem czekam z niecierpliwością – odparł, a potem ponownie uścisnęli sobie dłonie z Vincentem zanim meksykański wampirzy lord dał sygnał swoim ludziom, żeby wsiedli do czekających SUV-ów. Christian poczekał aż trzy duże pojazdy zniknęły na terytorium Meksyku, a potem zerknął na Marca, który stał obok niego, jedno ramię opasało ochronnie jego brzuch. Christian wciągnął go w objęcia, używając tego kontaktu do podzielenia się odrobiną mocy Huberta i przyspieszyć jego uleczenie się. Marc prawie natychmiast się wyprostował. Christian odsunął się, ale zatrzymał rękę na jego ramieniu. - Zaprosił nas na swoje wesele – powiedział, wciąż zaskoczony spotkaniem. - Słyszałem. Zamierzasz iść? Christian zastanowił się przez chwilę. - Myślę, że tak. Zabiorę Natalie i ciebie również. - Powinno być interesująco. – Marc obrócił się, gdy helikopter usiadł na ziemi. – Zapolujemy jeszcze dzisiaj na Anthonego? - Do diabła, tak. Muszę znaleźć tę dziurę, w jaką wpełzł ten łajdak, a potem muszę go zabić. A do czasu zanim wstanie słońce, będę Lordem Południa. Cibor pomógł włożył ciężko rannego Scoville’a do helikoptera, a potem wsiadł za nim. Kolejna dawka krwi Christiana pomogłaby mu się uleczyć, ale tym razem zamierzał to zrobić w staromodny sposób. Christian nie miał krwi do roztrwonienia. Dręcząca pewność mówiła mu, że ta bitwa jeszcze się nie skończyła. Coś jeszcze się zdarzyło. Coś, czego się nie spodziewali. Spojrzał i zobaczył Cibora na telefonie. Było prawie niemożliwe, żeby prowadzić rozmowę przy tym hałasie w helikopterze, ale może pisał widomość albo sprawdzał pocztę. Co przypomniało mu… wyciągnął swój własny telefon i zobaczył kilkanaście połączeń od Natalie. Odsłuchał ostatnią i usłyszał jej ostrzeżenie o Anthonym, o tym, że ~ 282 ~

Vincent się nie zjawi. Doświadczył niespodziewanego ciepła, dumy za to, czego dokonała ze skradzionymi plikami. Bez jej odkryć, Cibor nie pojawiłby w krytycznym momencie, a jego obecność zrobiła ogromną różnicę. Do tego, spotkanie Christiana z Hubertem mogłoby rozstrzygnąć się zupełnie inaczej, gdyby nie wiedział, że Anthony go oszukał. A mówiąc o Ciborze, zauważył, że wampir krzywi się na swój telefon, jakby myślał o wyrzuceniu go za drzwi. Włączył kanał połączenia, machając do Cibora, żeby zwrócić jego uwagę, i wskazał na słuchawki. Cibor sięgnął i włączył je. - Coś się stało? - Nie wiem – odparł Cibor, najwyraźniej zaniepokojony. – Mam naprawdę złe przeczucie i nie mogę skontaktować się z Jaclyn. - Złe połączenie? – zapytał Christian, tknięty zbieżnością i czując jak jego własne złe przeczucie złowieszczo narasta. - Nie. Od razu włącza się poczta głosowa. A ona nigdy tak nie robi, gdy dzwonię. - Może być na spotkaniu? Cibor potrząsnął głową. - Miała zostać w domu z Natalie. Na wspomnienie imienia Natalie, strach Christiana zmienił się w pewność. Coś było nie tak. Przełączył się na kanał do pilota i kazał mu przyspieszyć. Nieważne koszty, zapłaci. Musiał wrócić do Houston.

Houston, Teksas Natalie nie protestowała przez całą drogę powrotną do posiadłości Anthonego. Była trochę zdziwiona, że ją tam zabierali, ale najwyraźniej Anthony był tak pewny swojego planu zabicia Christiana, że myślał, iż w domu znowu jest bezpieczny. Wampiry wyciągnęły ją z Suburbana, chociaż wyciągnęły prawdopodobnie było zbyt mocnym słowem. Byli bardzo ostrożni, jak na to, że była więźniem. Chyba bardziej ze względu na rozkazy Anthonego. Miał swój obraz jej, jako delikatnego kwiatka, którego można posiniaczyć, jeśli dotknie się jej za mocno, a ona nie zamierzała go oświecać.

~ 283 ~

Jedyną prawdziwą niespodzianką było to, że zaprowadzili ją do schodów wiodących do piwnicy, a nie do biura. Nigdy nie była na dole. Przynajmniej nie w części, która była zamieszkała. Jak wszyscy inni, widziała tę połowę piwnicy, która była pusta – duże przestrzenie i białe ściany. Niezbyt wiele do oglądania. Ale nie tam prowadzili ją jej porywacze. Skręcili w prawo zaraz u stóp schodów, przeszli przez podwójne drzwi, które wyglądały jak normalne z litego drewna. Ale jeśli przyjrzałeś się bliżej – tak jak Natalie, która myślała już o ucieczce – mogłeś zobaczyć, że płyty miały gruby metalowy bolec. Teraz były otwarte, ale prawdopodobnie zamkną się przed wschodem słońca jak żaluzje u Christiana. Natalie nie planowała zostawać tu tak długo. Krótki spacer i doszli do rozgałęzienia. Na lewo był długi korytarz z wieloma pokojami po obu stronach. Ale oni poszli w prawo, krótkim korytarzem z pojedynczym pokojem na końcu. Natalie domyśliła się, że prowadził do prywatnej kwatery Anthonego. Przynajmniej taką miała nadzieję, ponieważ o wiele łatwiej będzie się stąd wydostać niż z więziennej celi. Mogła poradzić sobie z drewnianymi drzwiami, ale nie z żelaznymi kratami. Otwieranie zamków nie było czymś, czego uczyli ją na zajęciach z finansów. Jeden z jej strażników ruszył do przodu i jak tylko weszła do środka było oczywiste, że miała rację – to zdecydowanie była kwatera Anthonego. Pokój był urządzony w podobny sposób jak jego biuro, poza gratulacyjnymi zdjęciami wiszącymi na ścianach. Był w stylu starego Nowego Orleanu, z bogatymi tkaninami i ciemnym drewnem, a meble wyglądały, jakby były antykami. Jej strażnicy nie ociągali się, tylko przeprowadzili ją przez ten pokój, wciągając do małego biura, w którym było tylko biurko i dwa fotele. Olejny obraz portu Nowego Orleanu z około 1800 roku, wisiał na ścianie nad biurkiem, a resztę zajmowały półki z książkami. Strażnik popchnął ją na jeden z foteli i zostawił, zamykając i zakluczając drzwi z okropnie głośnym zgrzytem. Natalie wystawiła język na drzwi, a potem odczekała kilka minut i podeszła do drzwi nasłuchując. Wampiry były podstępne, więc nie spodziewała się usłyszeć ich kroków, ale nawet wampiry rozmawiały, a ich ubrania wydawały szelesty jak u każdego innego, kiedy się poruszali. Słuchała intensywnie, z uchem przytkniętym do nieistniejącej szpary między drzwiami, ale nic nie usłyszała. Jednak to, co ją zaniepokoiło to, że nie usłyszała zamykania się zewnętrznych drzwi. To mogło oznaczać wiele rzeczy, od tego, że strażnicy zostawili je otwarte, do tego, że siedzieli tuż obok, albo po prostu to była naprawdę cicha zapadka. ~ 284 ~

Żałowała, że nie wiedziała, co to była za jedna, ale to tak naprawdę nie miało znaczenia. Ponieważ miała broń i wiedziała jak jej użyć. Wróciwszy do biurka, położyła ostrożnie torebkę, nie chcąc, tak na wszelki wypadek, żeby ciężka broń wydała jakiś odgłos. Po ukradkowym spojrzeniu na drzwi, wyjęła Glocka, wypuściła magazynek tak cicho jak mogła, a potem sprawdziła broń. Czułaby się lepiej, gdyby miała szansę sprawdzić zasięg broni zanim postawi swoje życie na ostrzu, ale wydawało się być w porządku. A z tego wszystkiego, co słyszała o Cynthii Leighton, wątpiła, żeby kobieta przysłała jej nie w pełni działającą broń. Załadowała magazynek z amunicją Hydra-Shok i zatrzasnęła z powrotem, maskując niewielki dźwięk głośnym kaszlem. Z pistoletem w ręce, podeszła do drzwi i przypatrzyła się zamkowi. Jej dziadek dawno temu narzekał na te wszystkie filmy, w których pokazywano ludzi strzelających do zamków. Mówił, że każdy przyzwoity zamek jest dużo trudniej zniszczyć, ale jednocześnie marudził, że większość zamków to gówno. Ale Natalie wciąż słyszała głośne kliknięcie tego szczególnego zamka, więc pochyliła się, żeby dokładnie zobaczyć, z czym ma do czynienia. To był zamek ryglowy i wyglądał zbyt ciężko do tych drzwi. Sprawdziła najlepiej jak umiała, odkąd ją tu wepchnęli, i okazało się, że drzwi są zwykłymi wewnętrznymi drzwiami, jeszcze cieńszymi niż te w zewnętrznym pokoju. Z drugiej strony, zamek był całkiem poważny. Ale było w porządku, ponieważ amunicja Hydro-Shok Leighton również była poważna. Może nie była w stanie przestrzelić tego zamka, ale też nie musiała. Mogła po prostu rozwalić drzwi na kawałki i przejść przez nie. To mogło narobić hałasu, ale po co była reszta magazynku. Nigdy wcześniej nie strzelała do osoby, ale to nie znaczy, że nie zrobi tego. Zwłaszcza, jeśli ta osoba ją porwała, a teraz trzyma ją wbrew woli. Zesztywniała, gdy na zewnątrz usłyszała głosy. Zbliżały się i jeden rozpoznała, jako Anthonego. Jej palce zacisnęły się na broni. Mogłaby go zastrzelić jak tylko przejdzie przez drzwi. Ale co ze strażnikami? Raczej nie była Rambo, a to były wampiry. Wątpiła, żeby potrafiła strzelać wystarczająco szybko, by postrzelić więcej niż jednego, nawet jeśli byłby to Anthony. Ale z drugiej strony, naprawdę martwiła się tymi nagłymi planami Anthonego wobec niej. Jeśli spróbuje ugryźć ją w jakimś rytuale zatwierdzającym… Sama ta myśl wzburzyła jej żołądek. Wsunęła pistolet do torebki akurat w chwili, gdy otworzyły się drzwi i Anthony wszedł do pokoju.

~ 285 ~

- Natalie, kochanie – powiedział, biorąc jej ręce w swoje, mierząc ją od głowy do stóp. Skrzywił się, gdy zobaczył jej przemyślnie wyblakłe i podarte dżinsy, buty sportowe i niedbały sweter. – To nie twój typowy sposób ubierania się, moja droga. Ale możemy kupić ci coś bardziej odpowiedniego jak już będziemy w domu. Natalie przygryzła język, żeby powstrzymać się przed powiedzeniem mu, co może zrobić z tym komentarzem o typowym ubiorze. Ale wtedy dotarło do niej pełne znaczenie tego, co powiedział. - Dom? – zapytała. Co miał na myśli mówiąc dom? Gdzie ją zabierał? - Nowy Orlean, oczywiście. Wyjeżdżamy w ciągu godziny. – Zachichotał na pytającą minę Natalie i dodał. – Jestem pewny, że to wszystko jest dla ciebie bardzo niepokojące. Z pewnością nie jest to coś, co planowałem, ale uprzedziły nas wydarzenia i musimy szybko się wynieść. - Wydarzenia? – powtórzyła. – Jakie wydarzenia? - Przykro mi to mówić, kochanie – powiedział poważnie. – Ale Christian Duvall nie żyje. Walczył odważnie, ale jego przeciwnik był o wiele starszy i bardziej potężny, więc nigdy nie miał szansy. - Nie żyje? – Zalał ją smutek, zmiażdżył serce i płuca aż ledwie mogła oddychać. Ale nawet jeśli zachwiała się pod bólem, część niej wątpiła w słowa Anthonego. Ona i Christian mieli więź, prawda? Nie byli sparowani czy coś podobnego, ale był potężnym wampirem i więcej niż raz wziął jej krew. Ona również wzięła trochę jego, zaledwie kilka godzin temu, kiedy ugryzła go w ramię. Ale ponad to, kochała go. Jej myśli zatrzymały się z piskiem, gdy uświadomiła sobie, że to prawda. Kochała go. Co uczyniło ją jeszcze bardziej pewną, że Anthony kłamie. Ale nie mogła powstrzymać łez, które spłynęły, i nawet nie próbowała. Potoczyły się po jej policzkach i nie mogła znaleźć siły, żeby je otrzeć. - Wiem, że ci na nim zależało. Jesteś młoda i niewinna, on miał ten francuski czar, ale wierz mi, kochana Natalie, zapomnisz o nim jak tylko zaczniemy nasze wspólne życie. Natalie zamarła. Poczuła jak umysł Anthonego znowu naciska na jej, próbując przekonać ją do jego sposoby myślenia. Albo, co bardziej prawdopodobne, odebrania jej woli i zmuszenia jej do zrobienia tego, czego chce. Łajdak. No cóż, źle dla niego. Teraz wiedziała jak to jest i Anthony nie zdobędzie nad nią kontroli. Christian był jedynym wampirem w jej sercu i jej umyśle. ~ 286 ~

Naszła ją nagła myśl. Skoro Christian nadal był w jej umyśle, jeśli ich więź nadal chroniła ją od wstrętnej manipulacji Anthonego, w takim razie musiał żyć. Więc albo Anthony kłamał albo nie znał prawdy o tym, co wydarzyło się w Laredo. Tak czy inaczej, w tej chwili najlepiej będzie jak będzie udawała się, że godzi się na to. Niech Anthony myśli, że jest jego… obojętnie jak, do diabła, o niej myślał. Niewolnicy? Służącej? Kochance? Zadrżała wewnętrznie na samą tę myśl, ale musiała przekonać go, że jest pod jego wpływem. Wymusiła zachęcający uśmiech i przykleiła do twarzy, słuchając jego szalonych, pieprzonych planów. - Dom jest gotowy, ze wszystkimi niezbędnymi unowocześnieniami dla twojego bezpieczeństwa. Rozmawiałem nawet z twoimi rodzicami i dali swoje błogosławieństwo. Będziesz nieśmiertelna, moja kochana, tak jak ja. Będziemy mieli kilka wspólnych żyć. Dobry Boże. Ledwie zdołała ukryć swoje reakcje. Rozmawiał z jej rodzicami? Co do diabła? Czyżby utknął w czternastym wieku? Ale to nie miało znaczenia, ponieważ teraz wiedziała, że kłamie. Jej ojciec nigdy nie dałby swojego błogosławieństwa na związek z Anthonym. Byłby pięć sekund po wyjściu Anthonego na telefonie, krzycząc na nią, żeby przywiozła swój tyłek do domu, żeby mógł ją naprostować. - Wiem, że to jest dla ciebie bardzo emocjonalna noc i żałuję, że nie mogę dać ci więcej czasu. Ale możesz odpocząć po drodze i poczujesz się lepiej jak tylko dotrzemy do Nowego Orleanu. A teraz, odpręż się jak tylko możesz, a ja niedługo wrócę, żeby zawieźć cię na lotnisko. – Wciągnął ją w mocny uścisk i musiała się zmusić, żeby go nie odepchnąć. – Będziemy tacy szczęśliwi. – Powiedział to tak emocjonalnie, że była przekonana, iż w to wierzył. Straszne. Utrzymanie fałszywego uśmiech stało się prawie bolesne, gdy patrzyła jak pospiesznie wychodzi z pokoju, ze strażnikami za nim. Drzwi się zamknęły i usłyszała kliknięcie zamka. Wypuściła pełen ulgi wydech, masując szczękę, która zesztywniała od tego głupiego uśmiechu. Podeszła i sprawdziła klamkę. Zdecydowanie zablokowane. Najwyraźniej ich zbliżające się małżeńskie szczęście nie powstrzymało go od trzymania ją, jako więźnia. I co to był za wielki pośpiech w dzisiejszym wyjeździe do Nowego Orleanu? Czy to możliwe, że ktoś był w drodze powrotnej tutaj? Ktoś taki jak Christian? Tym razem usłyszała jak zamknęły się zewnętrzne drzwi i ten odgłos wyrwał ją z jej myśli. Kogo obchodziło, dlaczego Anthony wyjeżdżał do Nowego Orleanu? Jedyną rzeczą, która się liczyła, było to, że wierzył, iż zabierze ją ze sobą, ale tak się nie stanie. Dawno jej tu nie będzie, kiedy wróci. ~ 287 ~

Możliwość, że jednak Christian może nie żyć, na chwilę zachwiała jej determinacją, ale zwalczyła ją. Skoro Anthony kłamał w jednym, prawdopodobnie kłamał we wszystkim innym. Ale musiała się stąd wydostać i odkryć prawdę.

***

Lot powrotny do Houston wydawał się trwać dni, a nie godziny. Christian obsesyjnie sprawdzał swoją komórkę, dzwoniąc do Natalie wiele razy i nigdy jej nie łapiąc. Kiedy helikopter doleciał do jego okolicy, stał już w otwartym włazie patrząc w dół, jakby siłą swojej woli mógł zobaczyć, co się stało. Pilot skierował się na boisko przy szkole, ale Christian postukał go w ramię. - Podrzuć nas pod dom. Wyskoczymy. Mężczyzna obrócił się, posyłając mu pełne niedowierzania spojrzenie, ale wzruszył ramionami. Prawdopodobnie do tej pory już domyślił się, że jego pasażerowie nie byli przeciętnymi ludźmi. Jeśli chcieli wyskakiwać ze śmigłowca, to ich sprawa. - Nie mogę zawisnąć niżej niż siedem metrów nad ziemią i dziesięć od najbliższego domu – ostrzegł Christiana. – Z tyłu jest lina, jeśli chcesz zjechać w dół. Christian kiwnął głową. Z jedną liną na nich czterech to zajęłoby zbyt dużo czasu, ale może Scoville będzie jej potrzebował. Nadal było mu daleko do pełnej siły. Słysząc rozmowę, Marc wstał i sięgnął za siedzenia. Znalazł linę, zawiązał ją wokół uchwytu na podłodze helikoptera, a potem zabezpieczył. Scoville patrzył nieszczęśliwie na linę, ale skinął niechętnie głową. Prawdopodobnie nie cierpiał tego, że jest słabym ogniwem, ale nie był na tyle głupi, żeby złamać sobie kilka kolejnych kości próbując dowieść czegoś, czego nie musiał. Na widoku pojawił się dom Christiana i nie wyglądało to dobrze. Wszystkie światła były zapalone, a frontowe drzwi szeroko otwarte. Kiedy pilot wymanewrował na miejsce, Christian zauważył, że również jedna z żaluzji w sypialni była otwarta, co znaczyło, że ktoś uciekł tą drogą. Albo przynajmniej próbował. W jego żołądku osiadł strach. Co się tu, do diabła, stało? Spojrzał na Cibora, którego twarz odbijała te same emocje. Tam na dole była jego kochanka, kobieta, z którą był od dekad, jeśli nie wieków. ~ 288 ~

- To wszystko, co mogę zrobić – powiedział pilot przez słuchawki. Christian wychylił się przez otwarte drzwi i kiwnął głową. - Wystarczy. – Zerwał słuchawki i wyskoczył. Cibor był tuż za nim, potem Marc, na końcu Scoville ześliznął się po linie. Po chwili, gdy jego stopy uderzyły o ziemię, Christian już biegł, jego zmysły były szeroko otwarte, przeszukiwał dom za oznakami życia. Znalazł tylko jedno, słabe, ale było. Wampira. Gdzie, do cholery, była Natalie? - Jeden wampir – rzucił do Cibora, który biegł obok niego. – Ciężko ranny. Cibor warknął i wbiegł do domu przed Christianem, opadając na kolana na to, co znalazł. Jaclyn leżała na podłodze, krew barwiła jej sweter i tworzyła kałużę wokół niej, z rany, której nie mogli zobaczyć. Jej głowa była obrócona na bok, blada twarz posiniaczona, oczy zamknięte. - Jaclyn, moje serce – krzyknął, unosząc jej delikatne ciało w swoje ramiona. Christian nie znał zbyt dobrze polskiego, ale to jedno wiedział. Moje serce, nazwał ją, a agonia zawarta w tych dwóch słowach powiedziała Christianowi więcej niż cokolwiek, czego dowiedział się od Natalie o miłości dzielonej między tymi dwoma wampirami. - Daj mi jej pomóc – powiedział łagodnie, opadając na kolana przed parą. Nie było sensu przeszukiwać domu za Natalie. Nie było jej tutaj. A nie był gotowy na znalezienie jej ciała, więc nie szukał. Cibor przycisnął Jaclyn bliżej swojej piersi, z wrogim spojrzeniem. Christian rozumiał dylemat wampira. Jego instynkty mówiły mu, że ma ją bronić, ale rozum mówił, że Christianowi można ufać i że może jej pomóc. Cibor musi tylko przejść przez swoją agresywną zaborczość, która w tej chwili mocno go opanowała. Christian czekał cierpliwie, mierząc się wzrokiem z Ciborem, delikatnie nakłaniając drugiego wampira do myślenia. - Pozwól mu to zrobić – odezwał się słaby głos i oba wampiry pochyliły głowy, żeby spojrzeć na Jaclyn. Jej usta rozchyliły się w zakrwawionym grymasie. – Moje ciało próbowało naprawić się samo, ale straciłam zbyt dużo krwi.

~ 289 ~

Christian przeniósł spojrzenie z powrotem na Cibora. Jaclyn mogła chcieć jego pomocy, ale wciąż musiał przejść przez jej kochanka. Duży polski wampir w końcu skinął głową, ale nie rozluźnił swojego uścisku na Jaclyn. - Ona musi się napić, Cibor – powiedział trzeźwo Christian. Jeszcze nie był lordem, ale miał o wiele więcej mocy niż Cibor, co znaczyło, że jego krew jest również o wiele bardziej potężna. Podciągnął nad łokieć długi rękaw swojej koszuli, a potem pochylił głowę, żeby przeciąć żyłę. Krew popłynęła natychmiast. Nozdrza Cibora się rozszerzyły, a Jaclyn obróciła głowę, instynktownie szukając płynącej hojności. Warknęła i Cibor w końcu poluźnił swój uścisk na tyle, żeby przesunąć ją w stronę Christiana. Christian nie czekał. Nie chcąc naciskać granic opiekuńczych instynktów Cibora, zbliżył się na tyle, żeby podać swoje ramię i przytknąć nadgarstek do ust Jaclyn. Rzuciła się od razu, z początku tylko zlizując krew, a potem ssąc bardziej energicznie, gdy jej siła wróciła. Co nie trwało długo. Jaclyn była potężnym wampirem, a krew Christiana była mocna. Po zaledwie kilku minutach, zrobiła ostatnie, długie liźnięcie i puściła ramię Christiana. Już mógł zobaczyć jak wraca do niej siła, jej twarz znowu była ożywiona od jej własnej mocy. Usiadła, ale nadal opierała się o Cibora, lecz wyraźnie czuła się o wiele lepiej niż przedtem. - Co się stało? – zapytał Christian tak cierpliwie jak mógł. Cibor posłał mu nieprzyjazne spojrzenie, ale Jaclyn poklepała rękę kochanka i zwróciła się do Christiana. - To moja wina – powiedziała. – Przy drzwiach stała przyjaciółka, jedna z kilku kobiet w grupie ochrony Anthonego i ktoś, komu myślałam, że można ufać. Otworzyłam jej drzwi, a ta suka mi to zrobiła. – Wskazała brodą na swój brzuch i krwawe strzępy swojego swetra. – Ale ja stałam tylko na drodze – powiedziała, napotykając intensywne spojrzenie Christiana. – To był Anthony, Christianie. Wciąż myśli, że Natalie jest jego. Wściekłość w jego piersi była tak trawiąca, że Christian myślał, iż go zniszczy. Wstał na nogi. - Jak dawno temu?

~ 290 ~

Jaclyn przeniosła wzrok na zegar na gzymsie kominka, zegar, o którym nie wiedział, że tam jest. - Godzinę, tak sądzę. On jej nie skrzywdzi – dodała, krzywiąc się, gdy próbowała usiąść. – Ale uważam, że tym razem na dobre już opuści Houston. Nie wiem, kto zatem przejmie… - Oddał terytorium Hubertowi – odparł sztywno Christian. – Ale Hubert nie żyje. Oczy Jaclyn się rozszerzyły. - Ty? Christian przytaknął. - Muszę dostać się do posiadłości. - Helikopterem – zasugerował Cibor. - Dawno odleciał. Będziemy musieli pojechać. Cibor podniósł wzrok, niezdecydowanie napięło jego rysy, rozdarty między potrzebą zostania z Jaclyn i zapewnienia jej bezpieczeństwa, a nienawiścią do Anthonego, która popychała do kontynuowania tej walki. Christian potrząsnął głową. - Zostań z Jaclyn. Alon też będzie bezpieczniejszy. Poradzę sobie z Anthonym. Marc – powiedział, obracając się do swojego zastępcy. - Panie? - Bierzemy BMW i pieprzyć limity prędkości. Marc roześmiał się ponuro. - To muzyka dla moich uszu.

***

Natalie przez długi czas nasłuchiwała pod drzwiami zanim była przekonana, że tym razem naprawdę poszli. Podeszła do biurka, wyciągnęła pistolet i zarzuciła torebkę na ~ 291 ~

ramię. Wydawała się być dziwnie lekka bez jej laptopa w środku i zastanawiała się, czy znaleźli jej komputer. Czy w ogóle szukali. Ale odsunęła to wraz ze wszystkim innym. Miała tylko jeden cel – wydostać się stąd. Postukała eksperymentalnie w drzwi, koncentrując się na obszarze wokół zamka, żeby określić jak daleko sięgała metalowa płytka. Amunicja Hydro-Shok była zaprojektowana, żeby niszczyć ciało poprzez stworzenie fali uderzeniowej, gdy przez nie przechodziła, rozrywając tkanki i zostawiając trwałe szkody w mięśniach, naczyniach i nerwach. Zostawiała małą dziurkę wlotową i wielką wylotową. Nie była pewna jak zadziała na drewnianych drzwiach, ale była pewna, że będzie miała wystarczającą siłę, żeby zrobić poważne uszkodzenia. Miała plan strzelania w drewno wokół zamka, a potem zastosować swój najlepszy ruch judo i wykopać zamek z drzwi. Pięć strzałów powinno wystarczyć, ale to również przyciągnie uwagę kogoś będącego w pobliżu – dlaczego Leighton nie dołączyła do broni pieprzonego tłumika? Natalie cofnęła się. Musiała być szybka i dokładna. Nie strzelała z broni od jakiegoś czasu, ale nadal z pewnością potrafiła strzelić w cel z odległości pół metra. Dała sobie jeszcze minutę na słuchanie pod drzwiami, a potem uniosła pistolet, zebrała odwagę i wystrzeliła pięć razy z rzędu nie zatrzymując się, a jej ramię poruszało się wokół zamka. W uszach jej dzwoniło, gdy w końcu się odsunęła i szybko oceniła swoją pracę. Drzwi obwisły, a zamek trzymał się na cieniutkich drewnianych drzazgach. Nie tracąc czasu, kopnęła porządnie w zamek i drzwi się otworzyły, a zamek spadł ciężko na wykładzinę. Jak tylko znalazła się w zewnętrznym pokoju, pospieszyła prosto do drzwi na korytarz, po raz pierwszy zastanawiając się, czy one również nie będą zamknięte. Ale szczęście jej sprzyjało i klamka opadła lekko pod jej ręką. Otworzyła ostrożnie drzwi i wyjrzała. Jak dotąd, korytarz był pusty, ale była całkiem pewna, że nie na długo. Pobiegła nim. Nie miała planu, żadnych ukrytych mocy ninja. Jej pomysłem było biec tak szybko jak potrafi, znaleźć schody i dostać się do biura Jaclyn na drugim piętrze. Teoretycznie, to było terytorium Raphaela i powinna być tam bezpieczna, nawet jeśli nie było tam Jaclyn. Przemknęła jej przed oczami nadal żywa pamięć o Jaclyn leżącej w kałuży własnej krwi, i omal nie potknęła się na pierwszym stopniu. Cholera, miała nadzieję, że powiedzą jej prawdę w tej sprawie i że Jaclyn wyzdrowieje. Doszła do pierwszego piętra. Było cicho, dość dziwnie. Wyjrzała zza narożnika klatki schodowej i nikogo nie znalazła. To było dziwne. Oprócz jej własnej, raczej głośnej ucieczki, zwykła codzienna rutyna biurowa zazwyczaj sprawiała, że korytarz

~ 292 ~

był ruchliwy. Coś zdecydowanie było nie tak. Może dlatego, że Anthony wyjeżdżał. Może wszyscy jego ludzie byli zajęci pakowaniem czy czymkolwiek, co oni tam dla niego robili, kiedy podróżował. Ale tak naprawdę miała to gdzieś. Dla niej to było dobrze i tylko to się liczyło. Wypadła na korytarz i pobiegła w stronę głównej klatki schodowej prowadzącej na wyższe piętra. Była w połowie pierwszej długości schodów, gdy za nią rozległ się strzał i odgłos ciężko stąpających kroków. Natalie wetknęła rękę do torebki, sięgając po broń, a potem objęło ją twarde ramię, przyciągając ją do mocnego torsu i więżąc po bokach jej ramiona. - Mam cię, ty mała dziwko – warknął jej do ucha nieznajomy głos. Natalie krzyknęła gniewnie i dźgnęła go łokciem w brzuch. Jego chrząknięcie było zadowalające, ale nie pomogło w rozluźnieniu jego uścisku na niej. - To nie było miłe. Pokazałbym ci, ale Anthonemu by się to nie spodobało. – Ścisnął ją dostatecznie mocno, żeby zabolało, a ona sapnęła. – Ale przecież, ludzie przez cały czas przypadkowo odnoszą obrażenia. - Tak to będzie? – zdołała zapytać, jej głos był wysoki i napięty od ucisku, jakim ją naciskał. – Przypadkowo? - Blisko, blisko, suko. Blisko… – Jego słowa stały się chrząknięciem zaskoczenia, a następne, co wiedziała to, że jest pokryta pyłem.

***

Brama posiadłości Anthonego była szeroko otwarta. Bez żadnych strażników. Opony ślizgały się po idealnie zielonej trawie, gdy Marc zajechał pod frontowy ganek i gwałtownie zahamował. Christian wyskoczył z samochodu zanim się zatrzymał. Jeśli Natalie tu była liczyły się minuty. Zanim dotarł do ganku, Marc już deptał mu po piętach. Ale nawet kiedy biegł, rejestrował dziwną ciszę w posiadłości. Żadnych strażników, nikt nie chodził. Rozgrywały się doniosłe wydarzenia, a nie było nikogo, kto by je obserwował. Czy Anthony w ogóle wiedział, co wydarzyło się w Laredo? Czy po prostu myślał, że jego

~ 293 ~

plan się powiódł, że Christian nie żyje i Hubert był w drodze, żeby zatwierdzić Południe? Z rozmachem otworzył frontowe drzwi i usłyszał gniewny kobiecy krzyk. Natalie? Odwrócił się w stronę okrzyku, przebiegł głównym korytarzem do centralnych schodów i tam była ona, trzymana brutalnie przez jakiegoś dupka. Christian wziął schody jednym skokiem, wciąż napędzany mocą śmierci Huberta. Wbił rękę w plecy dupka, przedarł się przez żebra i zmiażdżył jego serce. Natalie zamarła, gdy pokrył ją wampirzy pył. Obróciła się do niego, a on czekał na jej reakcję. To było dość obrzydliwe. Ale wydawała się nie zauważać prochów. Jej twarz przeciął ogromny uśmiech i rzuciła się w jego ramiona. - Żyjesz. Christian przytulił ją mocno. - A dlaczego nie miałbym? - Anthony powiedział, że nie żyjesz. - Anthony to zdrajca i kłamca. Gdzie on jest? Potrząsnęła głową. - Nie wiem. Zamknął mnie w piwnicy, ale uciekłam… - Nie spodziewał się tego – mruknął. - Myślał, że mnie omamił, ale ty już byłeś w moim sercu i nie mógł… - Jesteś moja, chére. Nikogo innego. - Ale on nie wiedział… Ich ponowne spotkanie zostało przerwane przez hałaśliwe pojawienie się sił bezpieczeństwa Anthonego. Drugie piętro zaroiło się od nich, wypełnili podesty między dwoma rzędami schodów. Christian pchnął Natalie za siebie, przyciskając ją do ściany. - Zostań tu – rozkazał, a potem obrócił się, by stawić czoła nadchodzącym wampirom. Było ich dziecięciu lub więcej, najlepszych strażników Anthonego, jego wewnętrzny krąg ochrony. Należeli do Anthonego, ciałem i duszą, i będą walczyli na śmierć w jego obronie. ~ 294 ~

Christian wciąż płonął od dawki mocy, jaką dostał po śmierci Huberta. Wpadł w tłum, używając swoich pięści na równi ze swoją mocą, eliminując jednego po drugim, nokautując ich do nieprzytomności i wzmacniając to swoją mocą. Przez cały czas był świadomy obecności Natalie, utrzymując jej pozycję za nim pod ścianą, był świadomy Marca, walczącego u jego boku. Usłyszał odległe trzaśnięcie drzwi, a potem pojawił się nowy oddział wampirów, rzucając się do ataku od dołu. Z umysłowym ostrzeżeniem do Marca, Christian okręcił się, żeby skonfrontować się z nowym zagrożeniem. Przebiegł obok Natalie i zaskoczył na dół zanim nowoprzybyli mogli postawić stopę na schodach. Walczył bez zastanowienia, poruszał się instynktownie, wampirze zmysły ostrzegały o każdym nowym zagrożeniu, gdy wirował z boku na bok, miażdżąc czaszki i zatrzymując serca, oszczędzając życie tam, gdzie mógł. Właśnie powalił ostatniego przeciwnika, gdy usłyszał wściekły krzyk Natalie. Obrócił się w zwolnionym tempie, by zobaczyć jak jego najgorszy koszmar się spełnia. Marc opadł na jedno kolano, mięśnie były napięte, gdy usiłował wstać. Nad nim stał Anthony, jego twarz była zdeterminowanym grymasem, gdy wlewał całą swoją moc wampirzego lorda – moc wszystkich wampirów Południa, którymi nadal rządził – w zniszczenie Marca. Podniósł wzrok na Christiana, jego mina stała się radosna, gdy wyciągnął zza siebie kołek i uniósł nad zgiętymi plecami Marca. Christiana chwyciło przerażenie, gdy popędził schodami na górę, wiedząc, że nie dotrze tam na czas, wiedząc, że Marc umrze. Rzucił wszystkim, co miał w ładunku mocy, ale tarcze Anthonego wezbrane były mocą i Christian nie miał czasu, żeby stworzyć lepszą broń. Widział jak kołek opada w dół, złapał napięcie na twarzy Marca, gdy ten starał się uwolnić. Christian zawył, gdy kołek śmignął w dół… i wtedy zagrzmiał wystrzał, a kołek wypadł z bezwładnych palców. Anthony chwycił się za krwawą dziurę na brzuchu, a potem spojrzał z niedowierzaniem na Natalie, zdrada była wyraźnie wyryta na jego twarzy. Rana nie była taka, żeby go zabić, ale unieruchomiła go na wystarczająco długo. Christian był przy nim sekundę później, ściskając jego szyję, zabierając mu oddech i osuszając Lorda Południa z każdej uncji mocy, jaka mu została. Trzymał tak, dopóki drań nie został niczym więcej jak wyschniętą powłoką. A potem oderwał mu głowę i rzucił w dół schodów, gdzie w pół podskoku zmieniła się w proch. Christian natychmiast upadł na kolana obok Marca, kładąc rękę na jego karku i przytrzymując mocno. Trzymał tak, dopóki w końcu Marc nie podniósł głowy i nie spojrzał w jego oczy. ~ 295 ~

- Był taki silny. Nie mogłem… - Przestań – powiedział Christian. – Walczyłeś w trzech bitwach, podczas gdy ten skurwiel pakował swoje bagaże do Nowego Orleanu. A potem miał czelność wyssać moc ze wszystkich ludzi, których był gotowy porzucić. Jesteś silny, mon ami, ale nawet ty nie możesz oprzeć się mocy całego terytorium. Marc skinął głową, jego wyczerpanie było widoczne, nawet po przyjęciu dawki mocy od Christiana. Potrzebował krwi i snu. Christian uścisnął dla wsparcia jego kark, a potem pochylił się i pocałował czubek jego głowy. Dopiero wtedy spojrzał w górę, by zobaczyć, że Natalie ich obserwuje. Wstał, zmartwiony tym, jaka będzie jej reakcja na sposób, w jaki zabił Anthonego, pomimo czułego spojrzenia w jej oczach skierowanego na Marca. - Przykro mi, że musiałaś patrzeć… - Co? – przerwała mu. – Że ten zboczeniec Anthony zmienił się w wyschniętą mumię? Czy też, że inny dupek, który nazwał mnie suką, zmienił się w pył? Pieprzyć to. Zasłużyli na to. Chociaż nie pogardziłaby prysznicem. Ten proch jest trochę obrzydliwy. Christian zaczął się śmiać, ale wtedy ciężar całego terytorium uderzył w jego mózg i padł na kolana. Natalie wykrzyknęła jego imię, ale to zabrzmiało jak z oddali, jakby była kilometry stąd. A głęboki, dudniący głos Marca był dźwiękiem pozbawionym słów. Wszystko, co słyszał, to było tysiące wampirów, które zamieszkiwały terytorium Południa, plątanina głosów kłócących się, błagających, krzyczących, a żaden z nich nie rozumiał, co się stało. Anthony od tygodni rozluźniał swoją władzę nad terytorium czekając na przejęcie Huberta i to uwidoczniło się w dezorientacji jego ludzi. Christian zmusił się, żeby skoncentrować się przez ból, żeby rozciągnąć swoją świadomość do kakofonii głosów i emocji. Objął wszystkich i każdego z osobna, owinął ich współczuciem, pewnością i, ponad wszystkim, kontrolą. Był ich lordem i musieli, na Boga, przestać do cholery jęczeć! Cisza. Za nią podążył niski pomruk zgody i ulgi, który powoli przemieniał się z dźwięków w odczucie. Christian wciągnął głęboki wdech. Usiadł na piętach, dłonie leżały bezwładnie na jego udach, głowa zwisała. Ta noc to było istne piekło. Wszystko, o czym mógł myśleć, to krew, seks i sen. Z nadzieją w tej kolejności i wszystko z tą samą osobą.

~ 296 ~

Miękkie dotknięcie na jego policzku kazało mu podnieść głowę i znaleźć Natalie klęczącą obok niego, ze zmartwioną miną na twarzy. - Czas wrócić do domu, chére – powiedział ze znużeniem. - Co zrobimy z tym wszystkim? – zapytała, wskazując na kupki prochów i sporadyczne rozpadające się części ciał. Christian rozejrzał się wkoło. - Wszystko zniknie rano, chodźmy. Natalie pomogła mu wstać, co nie było konieczne, ale było cudowne, więc jej pozwolił. Wyciągnął rękę i podał Marcowi, by razem całą trójką ruszyć wolno korytarzem. Jak tylko doszli do frontowych drzwi, Natalie zadała pytanie, które wyraźnie bała się zadać. - A co z Jaclyn? Ramię Christiana otoczyło jej barki. Uścisnął ją krótko i powiedział. - W porządku. Jest z nią Cibor. Natalie odetchnęła z ulgą, a łzy wypełniły jej oczy. - Myślałam, że może… - Wiem – wtrącił się, scałowując jej łzy. – Ale Jaclyn jest twardsza niż na to wygląda. Do jutra wieczora będzie wkurzona jak diabli i jak nowa. Wyszli na zewnątrz na ostatnie godziny nocy i do BMW, które stało zaparkowane tam, gdzie je zostawili. Natalie spojrzała na samochód i na dwie ciemnie bruzdy po oponach zostawione przez Marca na trawie, a potem wyciągnęła rękę po kluczyki. - Ja prowadzę – oznajmiła. Marc się nie sprzeczał, Christian też nie. Wszystko, co chciał, to dotrzeć do domu i przed wschodem słońca wziąć Natalie do łóżka. Skoro uważała, że prowadząc sama zawiezie ich do domu szybciej, był za. - Kluczyki są w stacyjce. – Podszedł do drzwi od pasażera, podczas gdy Marc wsiadł do tyłu i wyciągnął się. Posiadłość wydawała się być prawie opuszczona, kiedy jechali długi, zakrzywionym podjazdem i przez szeroko otwartą bramę. Christian wróci tu jutro wieczorem, żeby ~ 297 ~

policzyć ofiary i pocieszyć ocalonych. Ale teraz, po prostu odprężył się na miękkim skórzanym siedzeniu BMW i rozkoszował się wiedzą, że dzięki własnym rękom jest Lordem Południa.

***

Natalie prowadziła szybko, ale bez tej umiejętności, która towarzyszyła jeździe Marca. On miał po swojej stronie wampirze odruchy; ona była człowiekiem. Ale nie żałowała tego ani jedną minutę. Ponieważ to właśnie jej człowieczeństwa pragnął Christian, to jej ludzkiej krwi potrzebował. Pod wyczerpaniem widziała pożądanie płonące w jego oczach i to sprawiło, że łaknęła go w sposób, który rozpaliłby jej własne oczy, gdyby to było możliwe. Kto by uwierzył, że grzeczna dziewczynka tatusia siedzi tu teraz, ściskając swoje uda razem w oczekiwaniu na powrót do domu i wskoczenie do łóżka z wampirem? Ruch był tak mały, że podróż była krótka, pomimo jej rozsądnej jazdy i nie trwało długo jak skręciła w ulicę do domu Christiana. Dom był całkowicie zamknięty. Wjechała na podjazd i Christian nacisnął przycisk na górnej konsoli, by otworzyć drzwi do garażu. Odkryła, że martwi się o zagrożenie bezpieczeństwa stworzone przez zwykłe drzwi do garażu, dopóki nie zobaczyła, że drzwi do domu są zamknięte tak dokładnie jak inne drzwi i okna. Christian trzymał jej rękę, gdy podniósł osłonę panelu alarmowego i wprowadził kod, który miał więcej niż sześć liczb. To był oczywiście zwykły system, tylko że najwyraźniej zaprojektowany dla wampirów. Oprócz żaluzji, które nie były standardem w ekskluzywnej dzielnicy Houston, różnorodne kody miały różne funkcje, a to było coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Anthony był dumny ze swojej krypty w piwnicy, ale nie miał czegoś takiego. Nagle zadrżała, przypominając sobie niedawne uwięzienie i plany Anthonego, co do niej. - Nie myśl o tym – mruknął Christian, przyciągając ją bliżej do swojego boku. Natalie spojrzała na niego. Skąd do diabła wiedział, o czym myślała? Będzie musiała go kiedyś zapytać, kiedy nie będą pociągali nogami ze zmęczenia. Ciężka żaluzja podniosła się ze stłumionym pomrukiem, Marc przeszedł pod nią i znalazł się w domu. Christian i Natalie byli tuż za nim.

~ 298 ~

W domu było cicho, w większości ciemno, tylko w kuchni paliło się światło. Dlaczego ludzie zawsze zostawiali światło w kuchni? Nawet wampiry to robiły, a przecież kuchnię trudno było uznać za ich miejsce spotkań. Drzwi od piwnicy były otwarte i wyłonił się z nich Cibor, wyglądając na tak wyczerpanego jak jeszcze nigdy go nie widziała. Spojrzała, napotykając jego zmęczone oczy. - Jaclyn? – zapytała. - Odsypia to. Dzięki jej własnym zdolnościom uzdrawiającym i krwi Christiana, rany prawie się uleczyły. Teraz potrzebuje tylko snu. - Potrzebuje ciebie – poprawiła do łagodnie Natalie. Posłał jej krzywy uśmiech. - Ma mnie. – Przeniósł swoją uwagę na Christiana i spytał. – Anthony? - Proch na wietrze – poinformował go Christian. Cibor uśmiechnął się i ukłonił lekko. - Lordzie Christianie. - Nazywaj mnie tak od jutrzejszej nocy. Może wtedy będę miał energię, żeby w to uwierzyć. Duży wampir się roześmiał, a potem obrócił i zszedł z powrotem schodami. Marc ruszył za nim, a Natalie się spięła. Czy Christian odprowadzi ją do sypialni gościnnej i znowu tam zostawi? Czy nie wystarczająco zasłużyła na jego zaufanie, żeby pozwolił jej spać obok siebie, obudzić się koło niego w jego własnym łóżku? Poczekał aż Cibor i Marc zniknęli na dole schodów, a potem obrócił się i przyciągnął ją mocno, ramionami otoczył jej talię, palce spoczęły tuż nad krzywizną jej pupy. Położyła ręce na jego torsie i spojrzała na niego pytająco, w jej brzuchu fruwały motylki, gdy czekała na nieuniknione odrzucenie. - Kochasz mnie, Natalie? – zapytał, zaskakując ją całkowicie. Natalie wpatrywała się w niego, jej serce biło tak mocno, że sądziła, iż jego wampirze uszy musiały je słyszeć. Czy go kochała? Oczywiście, że tak. Ból, jaki poczuła, gdy myślała, że nie żyje, zmusił ją do uświadomienia sobie tego. Ale czy mogła przyznać mu się do tego? Czy mogła się otworzyć i zaryzykować złamane serce? ~ 299 ~

Jeśli tego nie zrobi, jeśli powie Christianowi, że nie jest pewna albo jakieś inne bzdury, nigdy więcej go już nie zobaczy. I będzie żałowała tego do końca życia. - Kocham cię – powiedziała, a mieszanka przerażenia i ulgi od tych dwóch słów otrzeźwiła ją na tyle, że jej ciało było tak zmieszane, że nie wiedziało, czy uciekać czy zostać. Christian posłał jej swój najpiękniejszy uśmiech i zacisnął wokół niej ramiona. - Mon coeur est tien, Natalie. Moje serce należy do ciebie. Znała na tyle dobrze kajuński francuski, że zrozumiała to, i jej serce ścisnęło się tak mocno, że aż zabolało. - Christian – wyszeptała. A on ją pocałował, jego usta z początku dotknęły jej warg delikatnie, potem mocniej, gdyż pocałunek wypełniony był namiętnością i strachem poprzednich godzin. Przywarła do jego szerokiej piersi, jej palce zacisnęły się na grubej bawełnie jego koszuli, również go całując aż jej płuca zaczęły błagać o powietrze. Zakołysała się na piętach, gdy w końcu podniósł usta, a ona oparła o niego czoło, wciągając powietrze. Przytulił ją, chichocząc miękko. - Możesz oddychać? Natalie spojrzała na niego z uśmiechem. - Teraz tak, ale warto było. - Dobrze wiedzieć. Możemy iść do łóżka? Słońce jest już bardzo blisko, a ja mam plany. Chwyciła jego rękę i obróciła się w stronę sypialni. - Chodźmy – powiedziała, ale pociągnął ją z powrotem. - Nie tam, ma chére. Jej oczy rozszerzyły się z nadzieją. - Jesteś pewny? - A ty? Jak tylko te drzwi się zamkną, nie otworzą się aż do zachodu słońca, a ja w tym czasie nie będę zbyt zabawny.

~ 300 ~

- Och. – Nagle coś sobie przypomniała. – Wezmę tylko mój laptop! – Pobiegła korytarzem do sypialni, która była jej, złapała laptopa, szczoteczkę do zębów i koszulę nocną, a potem biegiem wróciła do zdezorientowanego Christiana, który na nią czekał. – Jestem gotowa. Wziął od niej laptopa, chwycił jej rękę i powiódł ją schodami w dół. Fala podniecenia zamigotała wzdłuż nerwów Natalie i musiała przyznać, że to nie była tylko myśl o posiadaniu Christiana nagiego. Zobaczy tajny pokój! To było jak wycieczka po jaskini nietoperzy i była nieskończenie ciekawa. Christian u podstawy schodów przeprowadził ją przez olbrzymie drzwi jak do sejfu. Położył jej laptopa na najbliższym stole, a potem obrócił się, żeby zatrzasnąć ciężkie drzwi. Kiedy on wbijał kolejny kod do zamka drzwi, Natalie rozglądała się po pomieszczeniu, do którego weszli. Pod przeciwległą ścianą na stole stały rzędem komputery, ekrany wypełniały przestrzeń nad nimi, z jednym ogromnym panoramicznym telewizorem. Zauważyła kilka różnych konsoli do gier i spróbowała wyobrazić sobie Christiana i Marca grających tu w Tomb Raider czy Wiedźmina. Chociaż, po tym jak zobaczyła ich w akcji, całkowicie mogła wyobrazić sobie tę dwójkę grającą w Call of Duty. Ta myśl sprawiła, że zachciało jej się śmiać, ale przełknęła to. Nie sądziła, żeby śmiech był reakcją, jakiej spodziewał się po niej Christian, kiedy pierwszy raz zobaczyła jaskinię nietoperzy. Podniósł laptopa i wziął jej rękę, prowadząc ją przez pokój komputerowy i dalej korytarzem. Po obu stronach korytarza znajdowały się dwie pary drzwi, i jedne na samym końcu. Dwoje pierwszych drzwi po jednej stronie były zamknięte, tak samo te na końcu, ale z jednych otwartych drzwi po lewej stronie wyszedł Marc. Uśmiechnął się do niej, a potem powiedział do Christiana. - Cibor i Jaclyn są tam. – Wskazał na zamknięte drzwi obok tych, z których wyszedł, a potem pokazał na przeciwległe. – Scoville jest w tym, a Alon wciąż w twoim. - Alon? – zapytała jednym tchem. – Mogę go zobaczyć? - Jutro – powiedział do niej Christian. – W tej chwili jeszcze śpi. - Ale z nim wszystko w porządku? Przytaknął.

~ 301 ~

- Tak. Ale, Natalie – powiedział, posyłając jej poważne spojrzenie. – On jest inny. Jest teraz wampirem. - Wiem – odparła, chociaż tak naprawdę zaczęła podejrzewać, że jednak nie wie. – Ale wciąż będzie Alonem. Po prostu cieszę się, że żyje. Christian posłał jej sceptyczne spojrzenie, ale nie naciskał dalej. Albo uważał, że musi sama to zobaczyć, żeby uwierzyć, albo może dlatego, że nie chciał spędzić tej odrobiny czasu, jaką mieli przed wschodem słońca na omawianiu nowego życia Alona, jako wampira. - Marc mówił, że Scoville jest tutaj? Myślałam, że jest z Anthonym. - Anthony zostawił go na lodzie, więc zmienił nastawienie. Teraz jest ze mną. Miała o to pytania, ale zdecydowała, że jest zbyt zmęczona, by je dzisiaj drążyć, a Christian owinął rękę wokół jej biodra i przynaglił ją do wejścia do pokoju naprzeciw Marca. - Do zobaczenia o zachodzie słońca – zawołał do Marca. Popychał ją przez cały czas do środka i zamknął za nimi drzwi. Natalie znalazła się w pokoju, który niewiele różnił się od pokoju gościnnego na górze, tyle tylko, że łóżko było większe, a wystrój bardziej męski. Lampki po obu stronach łóżka dawały lekki złotawy blask od rdzawych kloszy, a podstawy lampek były porcelanowe z wyszukanym złoto-bordowym deseniem. Samo łóżko miało proste wezgłowie z czarnej skóry, z pościelą w dwóch odcieniach szarości i mnóstwem poduszek. Drzwi do łazienki były otwarte, do tego była jeszcze wielka szafa ze suwanymi, lustrzanymi drzwiami. Christian odstawił jej laptopa na niską komodę o sześciu szufladach, a potem ruszył do łazienki jednocześnie ściągając koszulę. - Potrzebuję prysznica – powiedział z wnętrza koszuli, gdy przeciągał ją przez głowę. Kiedy się wydostał, jego włosy były potargane i posyłał jej seksowny uśmiech. – Dołącz do mnie. Natalie uśmiechnęła się powoli. To nie było pytanie, ale nie miała nic przeciwko. Była zbyt zaabsorbowana grubymi mięśniami napinającymi się na jego ramionach, płaskimi powierzchniami jego torsu zwężającymi się w perfekcyjne mięśnie na płaskim brzuchu. Westchnęła z przyjemności na jego widok, a on się roześmiał. To był dźwięk

~ 302 ~

niespeszonej męskiej dumy, ale nie mogła go winić. Nie po sposobie, w jaki pożerała oczami jego ciało. Jej uśmiech się rozszerzył. - Jestem gotowa na ten prysznic. Dwie minuty później, oboje byli nadzy pod bijącym strumieniem naprawdę gorącej wody. Natalie stała pod prysznicem, zmywając obleśne odczucie dotyku Anthonego. Nie wspominając o śladach wampira, który obsypał ją prochem, kiedy Christian go zabił. Obrzydlistwo. Właśnie polała włosy szamponem, kiedy silne palce Christiana przejęły to zadanie, masując skórę jej głowy, wcierać go w jej włosy. Natalie oparła się o niego, wyciągnęła ramiona za siebie, żeby objąć jego biodra, żeby popieścić mocne krzywizny jego twardego tyłka. Ta pozycja miała również uboczne korzyści – nacisk jego równie wspaniałej erekcji na jej pupę, co bardzo jej się podobało. - Mogłabym się do tego przyzwyczaić – mruknęła, bardziej do siebie. - Spłukuję – powiedział, sięgając nad jej głową, by odczepić słuchawkę prysznica. Natalie obróciła się i odchyliła głowę do tyłu, rozkoszując się połączoną przyjemnością gorącej wody i jego silnych palców, które przeczesywały jej włosy. Kiedy skończył spłukiwać, poklepała jego pierś. - Co dalej? Na jego twarz wypłynął nikczemny uśmieszek i odparł. - Pomyślałem, że wypieprzę cię pod tą ścianą aż nie zaczniesz krzyczeć. Nisko w swoim brzuchu Natalie poczuła falę gorąca, która opadła jeszcze niżej. Jej policzki się zarumieniły i musiała przyznać, że nie miałaby nic przeciwko temu scenariuszowi. Ale nie to miała na myśli, kiedy go pytała. Postukała niecierpliwie stopą, śmiejąc się, gdy instynktownie skręcił się chroniąc swoje jądra przez jej kolanem. Sięgnęła między nich i nakryła jego jądra jedną ręką, dając im czułą pieszczotę zakończoną mocnym pociągnięciem przez jego fiuta. - Nie musisz się martwić o ochronę tych typków – powiedziała do niego. – Za bardzo je lubię. Christian prychnął. - Dobrze wiedzieć, ale widziałem cię w akcji, chére. Mężczyzna zawsze musi być ostrożny.

~ 303 ~

Natalie znowu poklepała jego pierś. - To, o co pytałam to, co dalej będzie z tymi twoimi wampirzymi sprawami? Czy teraz wprowadzisz się do posiadłości? - Do diabła, nie. Na jakiś czas zostaniemy tutaj, ale muszę zacząć budować siły bezpieczeństwa, a to oznacza o wiele większy dom. Posiadłość jest odpowiedniej wielkości, ale nienawidzę tego miejsca. Myślę o Sante Fe. Podoba mi się tam. Natalie wydała z siebie wymijający odgłos. Chciała wiedzieć, co będzie dalej z nimi, ale nie zamierzała o to pytać. - Hej – powiedział, unosząc jej brodę jednym palcem. – Chcesz pomóc mi wybrać nowy dom? - Masz na myśli, jako ekspert finansowy? To naprawdę nie… - Nie, Natalie. Jako… moja partnerka. Kocham cię, chcę, żebyś ze mną została. Serce Natalie skoczyło tak mocno, że poczuła, jakby ugrzęzło w jej gardle. Łzy wypełniły jej oczy, ale na ten widok uniosły się brwi Christiana. Zmusiła się do przełknięcia, by zdołać wychrypieć. - Łzy szczęścia. - Ach. Czy to znaczy, że mówisz tak? Kiwnęła głową, zadowolona, że już zmyła swój tusz do rzęs, ponieważ łzy spływały teraz strumieniem po jej twarzy. Zebrała się na tyle, żeby powiedzieć. - Mój ojciec będzie chciał prawdziwego ślubu. Christian odrzucił głowę i się roześmiał. - W takim razie będzie miał ślub. - Mówisz poważnie? - Oczywiście. Wszystko, co mnie obchodzi, to mieć cię każdej nocy przy moim boku i w moim łóżku. Natalie potoczyła czołem o jego mokry tors. Była tak szczęśliwa, że ledwo mogła to ogarnąć.

~ 304 ~

- Kocham cię – szepnęła, a potem spojrzała na niego i powiedziała to jeszcze raz. – Kocham cię. - Je t’aimerai á jamais, ma Natalie. – Zawsze będę cię kochał. Christin pochylił głowę i ją pocałował, a potem powiedział przy jej ustach. - A teraz, co do tego pieprzenia cię przy ścianie… – Sięgnął rękami w dół i chwycił jej tyłek, podnosząc ją, gdy przycisnął jej plecy do wyłożonej płytkami ściany prysznica. Natalie wciągnęła zaskoczony oddech, ale szybko odpowiedziała, zawijając nogi wokół jego bioder i ściskając, przyciągając go do siebie. Christian mruknął z aprobatą, podciągnął ją wyżej, a potem chwycił swojego fiuta i wsunął się w jej śliską i gotową cipkę, wchodząc głęboko jednym, mocnym pchnięciem. - Jaka przyjemna i mokra dla mnie – zamruczał, jego głęboki głos był nucącym dźwiękiem na jej mokrej skórze. Zadrżała i wzmocniła swój uchwyt na nim, zarzucając ramiona wokół jego szyi i zahaczając o siebie kostki na jego tyłku, wciągając go jeszcze głębiej w swoje ciało. Jej sutki otarły się o miękkie włoski na jego klatce, a potem opuściła usta do jego ramienia, całując twardą skórę na solidnym mięśniu, wylizując ścieżkę na jego szyję. On robił to samo z nią, jego język był gorący i szorstki na jej ciele, dopóki jego usta nie zamknęły się na jej żyle i poczuła mocne skrobnięcie jego kłów. Jęknęła w oczekiwaniu, zasysając silne ścięgno między szyją, a ramieniem, i ulegając pokusie ugryzienia, zatopiła zęby aż poczuła krew. Zamarła w szoku tego, co zrobiła, dopóki nie usłyszała jęku Christiana. - O tak – mruknął. – Posmakuj mnie. Całe ciało Natalie zadrżało z pożądania. Ugryzła mocniej aż jej usta wypełniły się jego krwią. Przełknęła automatycznie. Orgazm przyszedł znikąd, przewalając się przez jej ciało, wstrząsając jej kościami aż myślała, że się połamie. Jej nerwy stanęły w ogniu, jej ciało zacisnęło się na kutasie Christiana, a ona krzyczała raz za razem, gdy w rosnących falach przetaczała się przez nią ekstaza, dopóki mogła już tylko przylgnąć do Christiana i przetrzymać to. Jego ramiona opasały ją niczym stalowe obręcze, gdy zaczął wbijać się swoim fiutem w ciasną rękawiczkę jej cipki aż sam z okrzykiem zatopił się głęboko i został tak, wypełniając ją gorącą falą swojego spełnienia, a jego kły przebiły jej żyłę i ponownie posłał ją z krzykiem w orgazm. ~ 305 ~

Natalie zatrzęsła się bezradnie, jej emocje wylały się w szlochu. Przylgnęła do jego masywnych ramion, zatapiając twarz przy jego szyi. Christian mruczał z rozkoszy, gdy pił jej krew i od jej orgazmu, uznając za zmysłowo satysfakcjonujące to, że utrzymywała go silnego i żywego. W końcu dreszcze zmalały i ustały. Poczuła ciepłe liźnięcie języka Christiana na swojej szyi, a potem odsunął ją od ściany i wyciągnął jedną rękę, żeby wyłączyć wodę. Wyszedł spod prysznica, złapał wielki, puszysty ręcznik i owinął go wokół niej, a potem zaniósł ją do sypialni. Odsunął nakrycia i położył na łóżku, by dołączyć do niej. Natalie poruszyła się i powiedziała. - Jesteśmy cali mokrzy. - I szybko wyschniemy – odparł beztrosko. – No, bo złapiesz przeziębienie. – Zawinął ją w ręcznik, naciągnął nakrycia na ich oboje, a potem wziął ją w ramiona. Natalie przytuliła się do niego, zbyt wyczerpana, żeby zrobić cokolwiek innego. Pomartwi się o mokre prześcieradła później. W tej chwili, chciała tylko zwinąć się przy Christianie i zasnąć. - Natalie – odezwał się miękko Christian, zmuszając jej zmęczone oczy do otwarcia. - Skąd wzięłaś broń? - Przysłała mi Cynthia Leighton – wymamrotała. – Jednak myślę, że chciała, żebym to ciebie zabiła – dodała bez zastanowienia, a potem zamarła uświadamiając sobie, co powiedziała. Ale Christian tylko prychnął i odparł. - Ta kobieta naprawdę wie, jak żywić urazę. - Urazę? – zapytała Natalie, czując jak jej świadomość odpływa. - Później – mruknął, pocierając uspokajająco ręką po jej plecach. – Śpij.

***

Christian wiedział, w której chwili Natalie odpłynęła. To małe napięcie, jakie jeszcze zostało w jej ciele zniknęło, a ona zwinęła się przy jego piersi, jakby nie była

~ 306 ~

dość blisko. Co mu nie przeszkadzało. Jego potrzeba ochrony jej była silniejsza niż cokolwiek, co czuł wcześniej, silniejsza niż jego uczucia do Marca. Musiał walczyć z pragnieniem przyciśnięcia jej do siebie, w obawie, że coś złamie. Przetoczył się na plecy, przyciągnął do swego boku i ułożył głowę na poduszce. Słońce już wyłaniało się zza horyzontu. To był testament jego mocy, że był w stanie tak długo pozostać przytomny. Ale chciał zobaczyć jak Natalie zasypia zanim sam to zrobi. Kiedy uderzyła w niego pełna moc słońca, dosłownie był martwy dla świata. Miał tylko nadzieję, że będzie jeszcze spała, kiedy się obudzi. Jeśli nie, jeśli obudzi się przed nim, pozna twardą prawdę spania z wampirzym kochankiem.

***

Natalie otworzyła oczy w nieznanym pokoju, jej pamięć powoli wypełniała się pustymi miejscami. To była sypialnia Christiana i spali w niej razem. Przewróciła się, spodziewając się znaleźć go śpiącego i trzeba przyznać ciekawa zobaczyć jak wygląda, kiedy robi tę swoją wampirzą śpiącą rzecz. Tyle że… nie było go. Zamrugała zaskoczona. Skoro już się obudził, to znaczyło, że jest po zachodzie słońca i spała przez cały dzień – coś, czego nigdy wcześniej nie robiła. Oczywiście, nigdy też nie została porwana, strzelaniem nie wydostawała się z zamkniętego pokoju, a potem pomogła zabić potężnego wampira. Dodaj do tego seks z Christianem i, nagle, nie była już taka zaskoczona, że tak długo spała. Usłyszała głosy na zewnątrz pokoju i stoczyła się z łóżka. Zrobiła szybką wycieczkę do łazienki, żeby zająć się swoimi potrzebami, a potem podeszła do umywalki, żeby umyć ręce i twarz. Jak tylko stanęła przed lustrem, zerknęła na swoje włosy i musiała stłumić okrzyk grozy. Jej włosy były mokre, kiedy szli do łóżka, co oznaczało, że teraz wyglądała, jakby ktoś podłączył ją do kilku setek wolt podczas jej snu. A wszystko, co ze sobą miała, to szczoteczka do zębów i torebka. W torebce przynajmniej miała szczotkę do włosów, więc zdołała poskromić swoje włosy w ciasny warkocz z tyły głowy, związując go gumką, również z torebki. Wyczyściła zęby, umyła twarz i włożyła to samo ubranie, co miała zeszłej nocy, oprócz bielizny. Nie przeszkadzało jej założenie tego samego ubrania, ale trzymała się

~ 307 ~

zwyczaju codziennego zmieniania bielizny. Poza tym, jak tylko wejdzie na górę to się przebierze. Ostatni raz sprawdziła swoje odbicie, otworzyła drzwi łazienki i wyszła na korytarz, który był kompletnie pusty. Głosy wciąż było słychać, ale już przeniosły się na górę. Prawdopodobnie do kuchni, gdzie był ukochany ekspres Christiana. Zastanowiła się, czy najpierw nie wstąpić do swojego pokoju, żeby się przebrać, ale potem wyłapała głos Alona wśród innych i ruszyła prosto do kuchni. - Alon! – Wbiegła prosto w jego wyciągnięte ramiona, ściskając go mocno, gdy kołysał ją z boku na bok. Kiedy w końcu się odsunęła, w oczach miała łzy. – Nic ci nie jest? Naprawdę nic? - Nigdy nie było lepiej, Nat. Czuję się świetnie. Natalie znowu go przytuliła, ulegając szczęściu, że widzi go żywego, kiedy za sobą usłyszała kaszlnięcie. Obejrzała się i zobaczyła wpatrującego się w nich Christiana, którego oczy były śmiertelnie poważne. Och, prawda. Wampirza zaborczość. Obróciła się i dała Alonowi całusa w usta, a potem okręciła się z uśmiechem i podeszła do Christiana. - Dobry wieczór, mój panie – powiedziała przekornie. Jego ramię wysunęło się, żeby objąć ją w pasie i przyciągnąć do swego ciała. Jedna ręka opadła na jej tyłek z ostrym klapsem, zanim pogłaskała go zaborczo. Posłał jej porozumiewawcze spojrzenie, najwyraźniej wyczuwając brak bielizny, a gorący rumieniec wkradł się na jej twarz. Chcąc ukryć swoje zażenowanie, uniosła się na palce i pocałowała jego niereagujące usta. - Tęskniłam za tobą, kiedy się obudziłam – mruknęła przy jego wargach. Jego mina zmiękła i pocałował ją na odwrót, tym razem z uczuciem, nie dbając o to, kto patrzy. Kiedy w końcu uwolnił jej usta, Natalie odrobinę się chwiała i musiała przytrzymać się jego koszuli. Jego uśmiech mówił, że wie, jaki ma na nią wpływ, ale nie dbała o to, tak długo jak trzymał ją w ten sposób jak teraz. Obróciła się w jego ramionach i spojrzała na innych ludzi w pomieszczeniu. - Cześć, Marc. - Co? Dla mnie nie ma całusa? ~ 308 ~

Christian warknął w ostrzeżeniu, a ona tylko się roześmiała. Drugi wampir stojący obok niego był mgliście znajomy, ale nie znała jego imienia. - Natalie, poznaj Scoville’a – powiedział Christian. – Dawniej był na usługach Anthonego, teraz przyrzekł mnie. Natalie uprzejmie skinęła głową do Scoville’a, nie bardzo rozumiejąc, co wampir tu robi, skoro był tym, który kłamstwem ściągnął Christiana do Laredo. Ale jeśli Christian nie miał nic przeciwko facetowi stojącemu w kuchni, nie będzie narzekała. - Co stało się z Jaclyn i Ciborem? Wciąż śpią? - Nie – odparł Christian. – Już odjechali. Jaclyn musi być ze swoimi ludźmi. - Ale nic jej nie jest? - Całkowicie wyleczona, ale minie kilka dni zanim się tak poczuje. Dość mocno dostała. - Powinnam później do niej zadzwonić i zapytać, czy… Wszyscy zamarli na dźwięk dzwonka do drzwi, obracając się niczym jeden, by spojrzeć w tamtym kierunku. - Spodziewamy się towarzystwa? – zapytał Marc, spoglądając na Christiana. - Nikt, o kim bym wiedział. Uścisk Christiana wzmocnił się na niej, kiedy Marc poszedł otworzyć drzwi, tak jakby przygotowywał się do konieczności jej obrony. Natalie rozejrzała się po kuchni i zobaczyła, że dom nadal był zabezpieczony, z żaluzjami na wszystkich oknach i drzwiach. Zauważyła również, że Alon i Scoville są w najwyższym pogotowiu, a ich uwaga przykuta do drzwi, które Marc otwierał. To sprawiło, że zapragnęła swojej broni. Marc odblokował drzwi, co dla Natalie znaczyło, że osoba dzwoniąca do drzwi nie była żadnym zagrożeniem. Wampiry jednak wydawały się odczytać to zupełnie inaczej, jeśli zmiana w ich postawie była tu jakimś wskaźnikiem. Christian prawie całkowicie pchnął ją za siebie, nie odprężając się, dopóki drzwi ponownie się nie zamknęły, a po chwili na korytarzu pojawił się Marc. - Przesyłka ekspresowa – powiedział, wskazując na kopertę z FedEx-u w swojej ręce. Poza niezgodnymi kolorami, to nie mógł być FedEx, ponieważ nie dostarczali przesyłek o tak późnej porze. Może wampiry miały swoją własną wersję firmy

~ 309 ~

gwarantowanych przesyłek. VampEx. Natalie stłumiła śmiech. Jakoś w tej chwili nie sądziła, żeby Christian docenił ten żart. Marc wpatrywał się w kopertę, jakby chciał mieć rentgen w oczach, a potem spojrzał na Christiana ze wzruszeniem ramion. - Wygląda dość nieszkodliwie. Christian skinął brodą na Alona i przekazał Natalie pod jego opiekę, pomimo jej protestów. Rzeczywiście była najbardziej wrażliwą osobą w tym pokoju, jeśli ta koperta chciałaby wybuchnąć czy coś, ale Christian mógł przynajmniej porozmawiać z nią zanim przekazał ją niczym piłkę. - Odpręż się, Nat – mruknął jej Alon do ucha. – On cię po prostu chroni. Trąciła go łokciem w bok, na tyle mocno, że chrząknął. - Wiem. Niepokój Christiana był zaraźliwy, bo jej palce uszczypnęły ramię Alona, gdy obserwowała jak odrywa z koperty pasek otwarcia, a potem obraca do góry nogami, dopóki jej zawartość nie wypadła na jego rękę. To była biała koperta, wielkości dużej kartki okolicznościowej i z dobrego papieru. Dla Natalie to wyglądało jak jakiś rodzaj zawiadomienia i zastanowiła się, czy tak właśnie witano w swoich szeregach wampirzych lordów. Ale zdziwiona mina Christiana powiedziała jej, że nie. Wsunął palec pod woskową pieczęć, wyciągnął ze środka grubą elegancką kartę i zaczął się śmiać. Natalie zmarszczyła brwi, a potem odepchnęła się od Alona, podeszła do Christiana i wyjęła kartę z jego ręki. Przeczytała tylko kilka pierwszych słów, Panna Lana Arnold i Lord Vincent Kuxim mają zaszczyt…, zanim Christian przytulił ją mocno i powiedział do wszystkich. - Jedziemy na wesele.

Tłumaczenie: panda68

~ 310 ~

Rozdział 13 Mexico City, Meksyk Christian przyjechał ostatni i podejrzewał, że jego współczłonkowie z Rady Wampirów właśnie tak to zaplanowali. Przyjrzał się zebranym wampirzym lordom. Sophie znowu brakowało. I nie było Rajmunda, za to był Lucas, a jego wysoka postać siedziała rozparta na jednym z dużych konferencyjnych krzeseł, wyglądając przy tym jak znudzony nastolatek. Aden stał pod przeciwną ścianą. Christian nie był małym mężczyzną, ale Aden był olbrzymi i przyglądał się Christianowi ze słabo skrywaną wrogością. Christian nigdy nie spotkał lorda Środkowego Zachodu, więc to raczej musiało zostać przeniesione na niego z przestępstw kogoś innego. - Christian – zawołał Vincent, odzywając się pierwszy, jako gospodarz tego spotkania. Podszedł i wyciągnął rękę. – Wyglądasz o wiele lepiej, niż kiedy widziałem cię ostatnio – dodał z uśmiechem. - Gorący prysznic czyni cuda – zażartował Christian, potrząsając ich dłońmi. - Znasz wszystkich, oczywiście. Christian skinął głową, a potem ruszył, żeby przywitać się z Raphaelem. Rada Wampirów Ameryki Północnej była, ściśle mówiąc, radą równych sobie. Ale wszyscy w tym pokoju wiedzieli, kto tak naprawdę rządzi. - Raphael – powiedział Christian, pochylając głowę. Bardzo chciałby wiedzieć, ile Vincent powiedział Raphaelowi o śmierci Huberta i talencie Christiana. Ale przecież nie będzie pytał. - Christian – odparł Raphael, uśmiechając się. – Gratulacje z okazji twojego zwycięstwa. Podwójnego zwycięstwa, z tego co słyszałem. Hubert i Anthony, obaj w jedną noc. - Miałem dobrą drużynę. - I ukryte talenty – oznajmił Raphael, tym samym mówiąc Christianowi wszystko, co chciał wiedzieć.

~ 311 ~

Christian przyjrzał mu się ostrożnie. - Zawsze lepiej jest ukrywać swoje umiejętności przed swoimi wrogami. - Ale nie przed sojusznikami. Christian przytaknął, przyznając punkt. Ale też, nie byli prawdziwymi sojusznikami przed tą nocą, prawda? - Nie ma Sophii? – zapytał Christian, zmieniając temat. Czekał, chcąc zobaczyć, czy Raphael pójdzie za tym, czy będzie jeszcze naciskał. - Wszyscy się o nią martwimy – zawołał przez pokój Lucas, brzmiąc absolutnie czujnie pomimo swojej mniej niż uważnej postawy. Christian obrócił się, ukrywając swoje zaskoczenie. Wciąż trudno mu było pogodzić to spotkanie potężnych lordów z faktem, że naprawdę są sojusznikami. A jednak, nie było wątpliwości, co do szczerości niepokoju Lucasa. - Nikt nie miał od niej wiadomości? – zapytał, pamiętając jak Duncan mówił o jej nieobecności podczas gali wyzwania. - Ani słowa – włączył się Aden, siadając na stole i już nie promieniując wrogością. Tak jakby Raphael dał mu swoje błogosławieństwo, jakby byli stary przyjaciółmi. Christian zajął miejsce przy stole, bardziej niż zadowolony z obniżenia się poziomu napięcia w pokoju. - Czy to jest niezwykłe? – zapytał. - Dość niezwykłe – powiedział Duncan. Był inny niż pozostali lordowie, jego osoba była bardziej cichą, spokojna pewnością, niż jeżącą się mocą. Nie, żeby mu brakowało mocy - po prostu nie pokazywał tego tak jak robili to inni, w tym sam Christian. – Raj próbował dotrzeć do niej kilka razy, ale bez powodzenia, a jego szpiedzy donieśli o dużym ruchu wśród jej ludzi w Toronto. - Moja Cyn również jest zaniepokojona – stwierdził Raphael. – Ona… przyjaźni się z partnerem Sophie – dodał, a Christian zauważył wyraźny ton niesmaku w głosie Raphaela. – Czyżby to był kolejny europejski spisek? – Raphael zapytał wprost Christiana. Christian zastanowił się nad odpowiedzią. Nie był poinformowany o żadnych planach dotyczących wyzwania Sophie, ale to nie wykluczało tej możliwości. Był

~ 312 ~

zaznajomiony z planami Mathilde i jej przyjaciół, ale oni nie byli jedynymi Europejczykami, którzy zerkali na Amerykę Północną, a to, co wiedział, przekazał już swoim nowym sojusznikom. - Mathilde nie robiła sekretu z planów dla tego kontynentu, ale byli także tacy, którzy się z nią nie sprzymierzyli, a którzy z pewnością wykorzystają zamieszanie, które wywołała, dla swoich celów. - Berkhard również zniknął – skomentował Raphael. – Był na początku z Mathilde i Hubertem na Hawajach, ale podobnie jak Hubert szybko zniknął po tym jak zostałem… czasowo ujarzmiony. - Nie znam żadnych szczegółów jego planów, ale znam Berkharda. Będzie postrzegał Sophię, jako łatwy cel, ponieważ jest kobietą. - To może być błąd – mruknął Aden, a Christian zauważył rozbawione spojrzenia, jakie niektórzy z nich mu rzucili. Tam była wspólna przeszłość. Christian będzie musiał się dowiedzieć, co to było. - Zadzwoni do nas, jeśli będzie nas potrzebowała? – zapytał cicho Duncan. - W końcu – odparł ponuro Raphael. – Mam tylko nadzieję, że nie będzie zbyt późno. - No cóż, panowie – wtrącił się Vincent, wstając ze swojego miejsca obok drzwi. – Było zabawnie, ale mam na głowie ślub i pannę młodą, która na mnie czeka. Więc, witamy w klubie, Christianie. A teraz, chodźmy się bawić.

***

- Ona tak pięknie wygląda – powiedziała Natalie, pociągając cicho nosem. Otarła oczy chusteczką i oparła głowę o ramię Christiana. Christin opuścił głowę, żeby na nią spojrzeć. - Nawet jej nie znasz – mruknął. Jakby to miało znaczenie. Lana Arnold była panną młodą. Ale nawet w świecie, gdzie wszystkie panny młode były piękne, ona się wyróżniała. Jej suknia była w romantycznym stylu, ze wspaniałej koronki w kolorze kości słoniowej z szerokimi, ~ 313 ~

spadającymi z ramion koronkowymi ramiączkami. Miała dopasowany gorset i była wąska aż do kolan, gdzie kończyła się syrenim kłębowiskiem materiału, który przechodził z tyłu w krótki tren. Jej welon był w formie mantilii, czysty jedwab spływający aż do kolan, z pasującym koronkowym wykończeniem. Kolor kości słoniowej pięknie odbijał się od jej kawowej skóry, jej włosy pod welonem były falą czarnego jedwabiu, który konkurował z welonem w urodzie. Ale to nie jej piękno wycisnęło łzy z oczu Natalie. To blask szczęścia, który z siebie wydzielała, gdy szła nawą wsparta na ramieniu ojca. Oczy miała tylko dla Vincenta, a on swoje tylko dla niej. Gdyby Natalie nie wiedziała, że Vincent jest twardym jak skała wampirzym lordem, pomyślałaby, że widzi połysk łez w oczach Vincenta. Niski chichot zadudnił w piersi Christiana, gdy przysunął się, by otoczyć ją ramieniem. Pocałował czubek jej głowy i wyszeptał. - Jesteś o wiele piękniejsza, mon amour. To nic nie pomogło na stan jej emocji. Popłynęła nowa fala łez i Natalie otworzyła kolejną paczkę chusteczek. W tym tempie do końca wieczoru nie zostanie ani śladu po tuszu do rzęs. Z drugiej strony, Marc podejrzanie zakaszlał, co zabrzmiało jak śmiech. Posłała mu zwężone spojrzenie, a jego zwrotne spojrzenie było samą niewinnością. Przewróciła oczami. Jakby tak było. Z przodu pokoju młoda para wymieniła się obietnicami. To było krótkie i słodkie, tak jak lubiła, i wkrótce urzędnik ogłosił ich mężem i żoną. Wymienili się namiętnym pocałunkiem, który sprawił, że wszyscy wstali na nogi z wiwatami, a potem zadzwoniły dzwonki i Natalie znowu się rozpłakała. Christian przytulił ją do piersi. Czuła jak jego ciało drży od śmiechu, ale nie przejmowała się tym. Była tu, gdzie chciała być, w jego ramionach. I już niedługo to ona będzie szła nawą wsparta na ramieniu ojca, z prowadzącym uroczystość wujkiem Clovisem. Oczywiście, Christian będzie musiał najpierw poznać jej rodzinę. Ale wszystko będzie dobrze. Tak długo jak będą razem, zawsze będzie dobrze. - Je t’aime, Natalie – wyszeptał Christian. I tylko to się liczyło.

Tłumaczenie: panda68

~ 314 ~

Epilog Vancouver, Kolumbia Brytyjska, Kanada Sophia wpatrywała się w zdjęcie, jej ręce trzęsły się tak bardzo, że obraz się zamazywał. Była wściekła, ale również przerażona na śmierć. Mieli Colina. Nie wiedziała jak to się stało. Colin był zabójczy, był wojownikiem do głowy do stóp. Był niezwyciężony. Skarciła się, wiedząc, że to ostanie nie było prawdą. Nikt nie był niezwyciężony, nawet ona. Ale Colin nigdy nie był sam, nigdy bez wampirzej ochrony. A więc, jak go dostali? Odpowiedź była równie rozwścieczająca jak gorzka. Ktoś go zdradził, zdradził ich oboje. Ktoś, kto był wystarczająco blisko Colina, komu ufał. Ufał mu na tyle, że odwołał swoich pozostałych strażników i spotkał się sam na sam ze zdrajcą. Przyjrzała się ponownie zdjęciu i jej serce się złamało. Bili go, co najmniej. I prawdopodobnie zrobili o wiele gorsze rzeczy niż widziała. Były straszne rzeczy, które wampir mógł zrobić człowiekowi, okropne sposoby torturowania nie tylko jego ciała, ale również umysłu. Jej Colin był twardy. Był z Navy SEAL, szkolony przez najlepszych, żeby wytrzymać tortury, oprzeć się próbom wydostania z niego informacji. Ale nikt nie był niezwyciężony, powtórzyła w duchu. Odłożyła to straszne zdjęcie i jej ręka zawisła nad telefonem. Potrzebowała pomocy i nie wiedziała ilu wśród swoich własnych ludzi mogła ufać. Skoro jeden został zdrajcą, to nie mogli również inni? Musiała zadzwonić do Raphaela. Nie mogła dłużej udawać, że pozostali wampirzy lordowie nie wiedzą, że coś jest nie tak. Brakowało im jej na gali wyzwania o Południe i na spotkaniu Rady w Meksyku, żeby powitać Christiana Duvalla, jako nowego lorda Południa. Do diabła, do tego jeszcze Cynthia Leighton dzwoniła bez przerwy do Colina i nie otrzymywała żadnych odpowiedzi. Do tej chwili już podzieliła się swoim niepokojem z Raphaelem. Czy nie po to właśnie został stworzony ich nowy i historyczny sojusz? Kiedy jeden z nich potrzebował pomocy? Mogła być za to wyznaczona cena. Ale nie było takiej ceny, której by nie zapłaciła, żeby uratować życie i zdrowie psychiczne Colina.

~ 315 ~

Jednak to sam Colin najbardziej ją martwił. On nigdy by jej nie zdradził. Wpierw by umarł. I to właśnie ją przerażało. Że umrze zanim do niego dotrze. Podniosła telefon i zadzwoniła do Raphaela.

Tłumaczenie: panda68

~ 316 ~
D.B.Reynolds - Vampires in America 10 - Christian ( CAŁOŚĆ )

Related documents

316 Pages • 99,928 Words • PDF • 4.5 MB

71 Pages • 22,015 Words • PDF • 1.2 MB

91 Pages • 25,288 Words • PDF • 1.5 MB

107 Pages • 60,037 Words • PDF • 943.2 KB

16 Pages • 7,114 Words • PDF • 320 KB

333 Pages • 69,447 Words • PDF • 1.1 MB

411 Pages • 98,950 Words • PDF • 27.8 MB

238 Pages • 91,275 Words • PDF • 756.2 KB

4 Pages • 2,082 Words • PDF • 2.1 MB

122 Pages • 21,846 Words • PDF • 679.9 KB

197 Pages • 92,558 Words • PDF • 2.5 MB