Dana Marie Bell - 01 -Shadow of the Wolf (całość.pdf

193 Pages • 61,401 Words • PDF • 1.4 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:13

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Tłumaczenie nieoficjalne: ZUZA N N N N A

Christopher Beckett jest już zmęczony byciem samotnym. Jego wilk wyje za partnerką, i Chris zaczyna sobie zdawać sprawę, iż to tylko kwestia czasu, gdy ta potrzeba przysłoni mu wszystko inne w jego życiu. A zatem, rzuca zaklęcie, którego używała cała rodzina Becketts, aby przywołać do siebie swojego partnera. Jedyne czego przy tym pragnie, to aby pochodziła ona ze starego rodu i posiadała moc, dorównującą jego własnej. No i jeszcze, by zaakceptowała pewien szczególny aspekt, który odróżnia go od każdego innego czarodzieja: jego wilka. Zaklęcie to sprawia, że Chris otrzymuje Alannah Evans, potężną czarownice z sabatu Evans. Drobna, ciemnowłosa kobieta nie ma problemu z akceptacją jego wilka, ale ma poważne zastrzeżenia co do czarownika w nim. Od wieków czarodziejom i czarownicom nie układało się najlepiej, tak jak i im, ale nie są w stanie zaprzeczyć iskrom przeskakującym pomiędzy nimi. Chris nie przyjmuje do wiadomości słowa ‘nie’. A kiedy staje się jasne, że stary wróg wybrał ich sobie na cel, Chris musi stanąć do walki w pojedynku, który może go kosztować życie albo, co gorsza… Lanę.

2

Prolog

Christopher spojrzał na wszystko co przygotował i jeszcze raz poddał to psychicznej kontroli, sprawdzając krok po kroku, czy każda rzecz jest na swoim miejscu. Wszystkie runy zostały prawidłowo ustawione w kręgu, dokładnie określając jego intencję. Kadzidło paliło się już mocno, a jego słodki, cynamonowy zapach rozchodził się w powietrzu, wypełniając nim cały dom. Mały ogień, który stworzył w swoim kociołku, też już palił się wesoło, a i kolorowe świece były już zapalone i umieszczone w odpowiednich miejscach. Róża dla miłości i irys dla mądrości, przeplecione razem łodygami, przez szmaragdowy pierścień, który był używany w jego rodzinie od wielu pokoleń, właśnie do tego celu. Wszystko to, czekało na niego, aby rozpoczął już swoje zaklęcie. Każda z tych rzeczy była swoistym elementem układanki zaklęcia. Słowa miały tylko to umocnić i połączyć w spójną całość tak, by jego wołanie ruszyło w świat. Wszystko było tak, jak być powinno. Każda z rzeczy była idealnie na swoim miejscu, nic nie było przestawione, o niczym nie zapomniał. Wziął głęboki oddech, starając się psychicznie wejść we właściwy nastrój, tak niezbędny do rzucania tego zaklęcia. To było właśnie to, jeden z najważniejszych, kluczowych momentów jego życia. To jego przodkowie odkryli to zaklęcie, także dla niego. Miało ono uporządkować przebieg całej reszty jego życia. Zamknął oczy, koncentrując się na swojej wybrance. Powinna pochodzić, ze starego rodu, powinna posiadać moc i władzę, oraz magię uzupełniającą jego własną. Powinna być drobnej budowy. Christopher miał słabość do takich właśnie kobiet, mniejszych od niego. Kolor włosów i oczu nie miał dla niego żadnego znaczenia, choć miał słabość do blondynek. No i najważniejsze, musi zaakceptować jedną rzeczy, która odróżniała go od wszystkich pozostałych czarowników. I to właśnie było najważniejszą sprawą z tego wszystkiego. Był już tak bardzo zmęczony samotnością. Nawet jego bracia nie mogli już jej złagodzić i wypełnić, a teraz ich obecność odbierał wręcz jako nękanie. Dotknął lekko niebieskiego skrawka papieru, czekając aż strawi go ogień i jeszcze raz wizualizował wszystkie swoje nadzieje. Wszystko, czego pragnęła jego dusza. Czuł jak porusza się w nim moc. Swoje marzenia miał spisane czerwonym tuszem, kolorem pasji, i był gotowy do spalenia ich w kociołku. Christopher sięgnął do kieszeni fioletowego, jedwabnego szlafroka i wyciągnął dębową różdżkę, stworzoną tylko do tego rytuału. Wsunął arkusz w płomienie, patrząc jak zaczął się on tlić, po czym upuścił go do kociołka, unosząc wysoko ramiona, zaczął swoją pieśń. Podczas gdy papier się palił, on koncentrował się każdą uncją swojej woli i mocy, by nadać słowom właściwe znaczenie. Bez tego, słowa byłyby bezużyteczne, byłyby tylko bełkotem, mamrotanym w ciemności.

3

"Wzywam siły mocniejsze ode mnie, by ożywiły me marzenia. Wenus, daj mi miłość, której tak mi brak i tym zaklęciem niech moja wybranka przybędzie! Ta świeca jest dla niej, ta świeca jest dla mnie, gdy razem zapłoną, połączeni będziemy, rozniecając płomień miłości, płonąc w morzu namiętności. A kiedy się spotykamy, ona imię znać moje będzie. Na moc ziemi i ognia, doprowadźcie do mnie to, czego pragnę głębią swego serca. Dzięki mocy powietrza i morza, tak jak chcę niechaj będzie."

Podczas, gdy śpiewał, obie czerwone świece, jedna z wyrzeźbionym symbolem kobiety, i druga z symbolem mężczyzny, oprawiona kosmykiem jego włosów, przesunęły się bliżej siebie. Christopher walczył z uśmiechem. Rytuał działał. Nagle świece zatrzymały się. Powtórzył pieśń jeszcze dwa razy, przywołując moc trzech, i czuł jak czar zaczyna krążyć w jego żyłach. Gdy spłonął ostatni skrawek papieru, z popiołu zaczął unosić się czerwony dym. Christopher uśmiechnął się triumfalnie. Udało się! Jego partnerka została wybrana. Teraz już mógł tylko obserwować świece. Kiedy one się dotkną, zobaczy jej obraz w jasnej kryształowej kuli na biurku. Alasdair ostrzeże go, gdy ktoś będzie się zbliżał do jego włości. Teraz wszystko, co musiał zrobić, to po prostu poczekać na nią. Parsknął rozbawiony, zaklęcie odniosło skutek, udało się. Zawsze na nią czekał, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki samotność nie zaczęła spalać go żywym ogniem. Miał za sobą długą rozmowę ze swoim ojcem, który pomógł mu zrozumieć, co dokładnie się dzieje, i co może zrobić, by temu zaradzić. A gdy dotknął szmaragdowego pierścienia, odrzucił wszystkie inne opcje. Tylko ta jedna była właściwa, tylko ona mogła zadziałać. Potrzebował swojej drugiej połowy, by jego dusza była w końcu kompletna. Patrzył jak powoli różana świeca dogasa, ogień w kociołku także tlił się niknącym płomieniem. Kadzidła także powoli się spalały, wciąż pozwalając cieszyć się zapachem cynamonu. Runy i ułożone symbole pozostawił nietknięte, nie mógł ich dotykać, aż do czasu, gdy jego partnerka stanie u jego boku.

4

Ziewnął szeroko i uśmiechnął się z zadowolenia. Christopher zdjął płaszcz i powiesił go starannie na kołku wbitym w drzwi. Było już późno, trochę po północy, ale on był w wielkiej potrzebie biegania. Zawsze czuł się mile zmęczony po zakończeniu zaklęcia, tak jakby zarówno jego ciało jak i umysł wykonały świetną robotę i potrzebowały relaksu. Wówczas bieganie ułatwiało mu to ostatnie odprężenie, sprawiało, że wszystko inne odchodziło, pozostawiając go przyjemnie zrelaksowanego, gotowego do snu. Otworzył drzwi, i szybko zabezpieczył je ponownie przed intruzami. Zdjął spodnie, koszulę, buty i skarpetki, i położył je ostrożnie na szklanym blacie stołu, na swoim kamiennym patio. Westchnął z ulgi i zaczął powoli zmieniać formę, wręcz skacząc z radości na myśl, że jego partnerka wkrótce tutaj przybędzie, a on nie będzie musiał już dłużej być samotnym wilkiem. Pobiegł w ciemność lasu, nie widząc, jak dwie świece właśnie zaczęły powoli się do siebie zbliżać.

5

Rozdział 1

Lana zaczęła uderzać głową o kierownicę swojego samochodu, mamrocząc pod nosem. Przekręciła kluczyk w stacyjce, szepcząc szybko modlitwę, do Pani. Ale nic się nie stało. Nic tylko dalej szlifowała ślinik. Rozrusznik tylko się kręcił, ale silnik nie startował. Jej biedny żuczek, stanął, umarł na środku drogi na bezludnej autostradzie, z burzą wiszącą w powietrzu. Wspaniale. Już nie mogło być gorzej. Co prawda, to nie byłby pierwszy raz, gdy jej samochód się zepsuł, i prawdopodobnie też, to nie był i ostatni raz, ale to zdarzyło się teraz, i jedyne co mogła, tak całkowicie szczerze powiedzieć, to był najgorszy z możliwych czasów, aby padł. Naprawdę powinna była, już dawno z niego zrezygnować i postarać się o nowy samochód. Kerry, jej najlepsza przyjaciółka, wspominała jej, że przez niego, spotka ją bardzo mokry prysznic, ale szybko odrzuciła jej obawy, o tego gruchota, i pojechała. Zwykle, gdy jej garbus się psuł, szybko wykonywała telefon do Triple-A, i oni zajmowali się mechaniką, ale to niestety nie było opcją tutaj, na dalekim wschodzie. Samochód znowu szaleńczo się zatrząsnął i padł. Było po drugiej w nocy. A utrzymywanie tego samochodu, było dla niej prawdziwą miłością, a nie zwykłym posiadaniem. Chociaż może raczej, było to czymś na kształt niespełnionej miłości raczej, prawda? Wiedziała, że nie był to problem z benzyną, bo wypełniła bak po brzegi, gdy opuszczała miasteczko i Naughty Nights Club , w którym była. To nie mógł być też alternator, bo go wymieniła. A rozrusznik miał tylko sześć miesięcy. Samochód zatrzymał się, ot tak, po prostu podczas jazdy, więc to też nie było winą akumulatora. Prawda? Lana zmarnował chwilę oddając się pragnieniu, by Kerry była teraz z nią, ale niestety jej przyjaciółka została w klubie, flirtują z bardzo gorącym striptizerem, i Lana nie chciała jej tego przerywać. Jeśli nawet poczuła mały dreszcz niepokoju, przed wyruszeniem rozwalającym się samochodem, ze środka ‘cholernego nigdzie’, to jednak, nie chciała psuć zabawy Kerry. Nie miało znaczenia, jak bardzo jednak chciała, samochód nie chciał zapalić, bez względu na wszystko. Właściwie, kręcąc tak rozrusznikiem cały czas, mogła narobić jeszcze większych strat. Jej "naprawa" czegoś mechanicznego zwykle kończyła się katastrofą, o prawdziwie epickich rozmiarach. Zwłaszcza, że miała bardzo złe skłonności, by zawsze wmieszać do tego czary. A gniewu i czarów, nigdy nie można było ‘dobrze’ wymieszać.

6

I właśnie dlaczego, do cholery jasnej, miała ze sobą Kelly, i jej bliźniaczkę Kerry. Po co ją właściwie wzięła na ten wieczór panieński na jakieś zadupie? Kto w ogóle słyszał o klubie z męskim striptizem, tak daleko w kompletnej dziczy? Tylko ‘Kelly Szalona’! I mogła mieć tylko nadzieję, że jej narzeczony, nie wezwie wiatru, gdy się dowie, jaki gorący taniec wykupiła dla niej Kerry. Bo to nie będą dobre wiatry dla Kelly i wpakują ją w niezłe kłopoty. Dennis i Kerry dogadywali się ze sobą jak psy i pchły. Kerry uwielbiała drażnić Dennisa, ale on ją tolerował ze względu na dobro Kelly. O tym człowieku, można było powiedzieć wszystko, ale jedno było bardzo pewne. On kochał Kelly mocno i dużo bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. A to właśnie, razem ze szczęściem, które widziała w oczach swojej bliźniaczki, powstrzymywało Kerry przed dużo bardziej nieprzyjemnym zachowaniem. Ostatni facet Kelly, nie miał już tyle szczęścia. Przelała mu ona w buteleczki do kąpieli firmy Jean Nate, płyn do płukania ust Listerine. Tak… To sporo pomiędzy nimi pogorszyło, a Kerry miała jeszcze dużo zdjęć, by to udowodnić. Nagły błysk i grom, zmusiły ją do działania. Z westchnieniem sięgnęła po telefon komórkowy. Miała nadzieję, że uda jej się załatwić lawetę, i to mimo burzy i bardzo późnej godziny. Cholera, a może Kerry była jeszcze dostępna, i może jej się uda oderwać ją od tego nagiego kawałka mięcha, na tyle długo, by wyciągnęła do niej pomocną dłoń. Otworzyła telefon i zamarła wpatrując się w czarny ekran. Jak on mógł być rozładowany? Przecie go ładowała! Zawsze dbała o to, by był w ładowarce samochodowej… Zaczęła szybko grzebać w swoim samochodzie, rozpaczliwie szukając przejściówki do zapalniczki. Cholera. Wtyczka była luźna i na pewno nie będzie ładowała. Czy to nie jest ta część, gdzie powinna się pojawić taka straszna muzyka? Ze zmęczonego jękiem, Lana otworzyła drzwi. I dokładnie w tym momencie, niebiosa otworzyły się nad nią, i runął z nich ulewny deszcz, przemaczając ją całą w przeciągu kilku sekund. Och tak. Muzyka. Wszystko czego jeszcze teraz jej brakowało, to tylko jakiegoś straszliwego cienia na końcu drogi. Spojrzała jeszcze raz uważnie na drogę, nie mogąc się powstrzymać, ale była jasna. Obróciła się i wyjęła parasol z samochodu. A ten odmówił otwarcia. A kiedy, w końcu, udało jej się go otworzyć, silny powiew wiatru wyrwał go prosto z jej rąk, unosząc w ciemną, mokrą noc. Lana spojrzała się w górę, na burzę. "Czy ty coś próbujesz mi powiedzieć? Jeśli tak, to masz teraz pełną moją uwagę! " Odpowiedziała jej błyskawica.

7

Nie miała samochodu, nie miała telefonu, nie miała parasola i miała przed sobą, miły, długi spacer z powrotem do klubu ze striptizem w strugach deszczu. Może nie powinna się stąd ruszać i poczekać na policjanta. Czy to nie jest właśnie to, co mówią na filmach, gdy zepsuje się samochód? I czy za chwilę nie będzie krzyczeć? Oczywiście, ona też tak zawsze myślała, gdy jakaś bidna dziewczyna zaczynała postępować w ten właśnie sposób. Szczególnie, jeśli zdarza się to, na samym początku filmu, a ona nie jest główną bohaterką. Ja nie jestem bohaterką filmu. Żadną ani główną ani przypadkową. Po raz kolejny, odpowiedziały jej błyskawice i grzmoty. To był zdecydowanie film! Ten klimat w powietrzu, ten specyficznie wyjący wiatr. I teraz Lana mogła zrobić tylko to co zawsze robiła, posłuchać swoich instynktów. Rozejrzała się po ciemnym wnętrzu samochodu. A nad jej głową rozległ się kolejny złowieszczy grzmot. Powietrze stało się aż ciężkie od groźby kolejnego uderzenia pioruna. Dobra, dobra, dotarła do mnie ta wiadomość! Lana chwyciła swoją torebkę, klucze i wysiadła z samochodu. Zaczęła iść, oddalając się od nocnego klubu. Dlaczego zaczęła iść w przeciwnym kierunku? Nie miała zielonego pojęcia, ale skończyła tutaj, bo już raz zignorowała swoje przeczucie. Przy odrobinie szczęścia, przecież gdzieś dojdzie, wie gdzie idzie, i nie mogła tutaj czekać. Pewnie musiała zrobić coś co wkurzyło policję od karmy i losu. A teraz mogła mieć tylko nadzieję, że nie spotka jej nic gorszego niż przeziębienie. *** Christopher wrócił do domu, był odświeżony i dziwnie radosny. Uwielbiał przebieżki po lesie, ale dzisiaj było inaczej. Czuł, że jego partnerka przekroczyła granice jego włości. Szybko zmienił formę i nagi ruszył po ganku w stronę domu. Sięgnął po dżinsy, które zostawił na szklanym blacie. Ale zanim zdążył je rozłożyć zatrzymało go głośnym miałczeniem Alasdair. I w tym momencie niebiosa otworzyły się, przemaczając go kompletnie. Drżąc w chłodnym powietrzu nocy, szybko odrzucił wilgotne już teraz spodnie i wszedł do domu. Alasdair ponownie pojawił u jego nóg, trzymając wysoko w górze swój ogon. Przeszedł, ocierając się o łydki Christophera i ruszył w stronę kryształowej kuli, którą wykorzystywał on do wróżenia. Szybko zajrzał jeszcze do swojej pracowni i zobaczył, że dwie świece ostatecznie się dotykały. Po miesiącach oczekiwania, jego partnerka była w końcu tutaj. Christopher usiadł przy biurku, i przełknął kilka razy, próbując się uspokoić. Była tutaj. W jego zasięgu. I pierwszy raz w życiu, zaczęły mu drżeć ręce z nerwów. Zaczął wpatrywać się w szklaną kulę, bardziej niż chętny, by w końcu zobaczyć swoją wybrankę. Wszystkie przygotowania, czary i modlitwy sprawiły, że była już na miejscu. Teraz musiał tylko rzucić jeszcze aktywizujące zaklęcie i już ją zobaczy. 8

Machnął dłonią i mruknął:

"Na moc ziemi i ognia, Pokaż mi moje pragnienie serca. Dzięki mocy powietrza i wody Niechaj się teraz stanie, jak pragnę."

Mgła zawirowała w kuli, po czym zniknęła gwałtownie. A Christopher aż wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył swoją partnerkę po raz pierwszy. Och Bogini! Ona jest piękna. Ale im uważniej jej się jej przyglądał, bym bardziej widział, że coś poszło, bardzo, bardzo źle. *** Lana brnęła przez las. Była naprawdę w złym humorze, i to jak wszyscy diabli. Szła drogą przez około pół mili, a później, skręciła w prawo. Tak kazały jej zrobić jej instynkty. Ruszyła w prawo, a nie w lewo, gdzie las był dużo rzadszy i przestrzeń bardziej otwarta. Ale coś sprawiało, że nie czuła się zbyt dobrze, gdy pomyślała o byciu teraz na tak otwartej przestrzeni. Czuła się... wrażliwa i narażona, a to wystarczyło, by weszła w ten ciemny i mocno zalesiony teren, w czasie burzy. To może jednak nie był najlepszy ruch. Bo jeśli nie uderzy w nią piorun, to może strzelić do niej jakiś myśliwy. Była całkowicie przemoczona, jej buty były brudne i sflaczałe. Jej włosy poplątane i miały wiele kołtunów, a jej tusz do rzęs spłynął po twarzy. Otarła wilgoć. Nie, to nie był jednak dobry pomysł. Chociaż, może przy odrobinie szczęścia, czuła, że jeśli skręci w prawo to jednak uzyska pomoc. Miała nadzieję, że w pobliżu był ktoś, kto okaże jej litość, w taką okropną pogodę i poda jej pomocną rękę. Albo telefon. Albo rękę z telefonem. Och do diabła, mogła przez chwilę pomarzyć także o ręce z gorącym kubkiem czekolady. Tak, to też byłoby miłe. Lana zadrżała, a jej zęby zaczęły szczękać w tym zimnym, jesiennym deszczu. Jej stopy obute w trzycalowe szpili, ledwie trzymały się na mokrym, śliskim, liściastym podłożu. Takie buty nie były przeznaczone do wędrówek w deszczu, przez zalane lasy. Miała szczęście, że jeszcze nie złamała kostki, ale musiała iść dalej. Jej wewnętrzny radar wyczuwający problemy, kręcił się jak szalony, zmuszając ją by bez względu na wszystko, parła do przodu. Czuła wielki strach, tak jakby musiała przed czymś uciec. Była ścigana.

9

Nie słyszała, i nie widziała niczego za sobą, ale wiedziała, że coś tam jest. Podążało za nią. Coś, co chciało jej krzywdy. Dlaczego wciąż do cholery, nie słyszę tej strasznej muzyki? Zwiększyła tempo, ale bieg nie wchodził w rachubę. Było za ciemno, wszystko było czarne jak smoła. To była najciemniejsza z nocy jakie kiedykolwiek widziała, tak właściwie, to przez cały czas poruszała się w kompletnych ciemnościach, no może z wyjątkiem tych krótkich chwil, gdy błyskawice rozjaśniały niebo. Deszcz, wiatr i grzmoty, nie pozwalały jej też usłyszeć jej prześladowcy. W tym hałasie to było po prostu niemożliwe. Jednak cokolwiek ją goniło, wciąż za nią podążało. Pomyślała przez chwilę, by rzucić czar, i dać sobie trochę światła, ale to cholerstwo, byłoby również widoczne, dla tego, kto podążał za nią. A kiedy po raz piąty duża gałąź uderzyła ją w twarz, w przeciągu ostatnich piętnastu minut, Lana zaczęła czuć, że traci oddech ze zmęczenia. Przycisnęła torebkę bliżej do piesi, i starając się jak najszerzej otworzyć oczy, ze strachem rozejrzała się wokoło. Powoli przeszukiwała ciemność, będąc coraz bardziej pewna, że na pewno jest ścigana. I wtedy to poczuła. Jeszcze dwie obecności. Ktoś jeszcze był w jej pobliżu. Ktoś, kto mógłby jej… pomóc? Jej instynkty jednak nie były takie złe. Dwie osoby, prześladowały ją tej nocy, jedna z nich oznaczała bezpieczeństwo, a druga nie. I teraz, tak po prostu musiała się dowiedzieć, który z nich był kim. Ale zgadywanie nigdy nie wychodziło jej dobrze. Zawsze było bardzo, bardzo źle. *** Christopher obserwował jak jego partnerka, zwiększa prędkość. Zauważył jej twarz wypełnioną teraz strachem. Zrozumiał, że to miało jakiś sens, i bardzo go to zaniepokoiło. Czy to Cole tam był? Czy to on, usłyszał wołanie Christophera za swoją wybranką? Czy on chciał zranić jego wybrankę, tak by była ona tylko z nim? Christopher nie mógł ryzykować. Ostatni raz rzucił okiem na ciemnowłosą kobietę, której obraz widział w kuli, po czym szybko ruszył w stronę ganku. Spojrzał na podwórko zalane deszczem i zmienił się w wilka. Christopher nienawidził tego robić gdy padało, ale była noc, a oczy wilka, znacznie bardziej nadawały się do ciemności niż oczy mężczyzny. Powąchał wiatr, szybko odnajdując zapach samicy. Jego samicy, jego kobiety, jego partnerki. Poczuł także coś więcej, coś jeszcze, coś nieuchwytnego, coś, co prześladowało ją, goniło. Coś, czego nie czuł już od bardzo długiego czasu. Cole.

10

Wilk zatrzymał się, warcząc, i wciąż przesiewając zapachy i dźwięki. Jego kobieta pachniała niesamowicie i pysznie. Jak pieczone jabłka i ciepłe słońce. Pociągała jego wszystkie zmysły, w taki sposób, jakiego nigdy by się nie spodziewał. Ruszył szybko, stąpając cicho po wilgotnym lesie, za tym cudownym zapachem, który do niej prowadził. Stanął przed nią, przekonany, że był dobrze ukryty w ciemnych cieniach drzew. Przemoczone dżinsy idealnie opinały jeden z najlepszych tyłów, jakie kiedykolwiek miał przyjemność oglądać. Widział, jak jej wysokie obcasy czarnych butów ślizgały się po mokrych liściach, tak, że prawie lada moment wyląduje na tej pięknej pupie. Nie wiedział, jaki miała rozmiar piersi, bo przysłaniało je olbrzymie poncho, które nosiła na sobie, ale jeśli pasowały one do tyłka, to, to będzie bardzo, bardzo wielka przyjemność. Jej ciemne włosy były teraz przylepione do jej głowy i nie mógł określić ich prawdziwego koloru. Miała także porcelanową skóra, która świeciła nawet w tak ciemną noc. Odrzuciła mokre pasmo włosów, które zakrywało jej oczy, i z niecierpliwym dźwiękiem i rozejrzała się, ciemnymi oczami wokoło. Na ten widok jego wilk uśmiechnął się . Ach tutaj jesteś. *** Lana zatrzymała się nagle, czując dziwne poczucie zarówno bezpieczeństwa, jak i wrażliwości, przepływające przez nią. Szybko odwróciła się w lewo i wrzasnęła. Błyskawica, i zaraz za nią huknął potężny grzmot. Zobaczyła ciemny kształt człowieka. Stał tuż przed nią. Jego oczy lśniły w świetle błyskawicy, a na twarzy igrał triumfalny uśmiech. Wyciągnął ku niej rękę, próbując ją chwycić. Ale całe jej ciało aż wzdrygnęło się od tego. Lana szybko odsunęła się od człowieka. "Dlaczego mnie śledzisz? " Mężczyzna przechylił pytająco głowę. "Czy to nie twój samochód, zepsuł się na drodze? Myślałem, że może potrzebujesz pomocy." Jego głos był przyjemny, stanowił mieszankę obawy i atrakcyjności. Lana zmrużyła oczy, próbując ożywić swoje jasnowidzenie. Zazwyczaj mogła wyczarować aurę danej osoby dość łatwo, ale ten człowiek, był w jakiś sposób ekranowany. A ona nie mogła na tyle zobaczyć przez ten ekran, by wiedzieć z kim ma do czynienia. Cholera. Szalony czarownik. Wszystko na to wskazywało. Nie chciała angażować się w magicznym tańcu z czarownikiem, zwłaszcza, gdy nie mogła do końca powiedzieć, jaki był silny i co potrafił. Lana cofnęła się o krok, każdy instynkt jaki miała, kazał jej się odsunąć od tego człowieka przed nią.

11

"Byłbym ostrożniejszy na twoim miejscu. Istnieją pogłoski o jakimś dziwnym zwierzęciu w tej części lasu. Znaleziono kilka zmasakrowanych psów w tym lesie." Troska w jego głosie była fałszywa. I przez chwilkę widziała błysk zielonego i czerwonego koloru w jego aurze. Otaczała go choroba. Kolory były mroczne i zagmatwane, zanim on po raz kolejny włączył swoje ekrany. Było coś złego w tych kolorach. "Ach, dzięki za ostrzeżenie." Lana zrobiła kolejny krok w tył. Jej instynkt krzyczał na nią, że jej bezpieczeństwo leżało gdzieś za nią, z tyłu. Gdzieś w cieniu. Mężczyzna ruszył krok do przodu. "Naprawdę powinna pani zaczekać na policjanta w samochodzie, panno…? " Lana przełożyła ręce za siebie, jednak poczuła pod nimi tylko gałęzie i drzewa, ale nadal, powoli, wycofywała się. Wiedziała, że zagrożenie jest przed nią. Gdyby tylko mogła dotrzeć do bezpiecznego portu, który czuła za sobą, wszystko już będzie z nią w porządku. Tylko, czy da rade, tam dotrzeć. Ale przecież Pan nie pomaga tym, którzy sami sobie nie pomagają, prawda? Utkwiła oczy w dużym konarze, kołyszącym się tuż nad jej głową. A Pani zapewnia tylko środki. Z nieznajomego opadły wszystkie pozory uczynność. Pokręcił głową, a na twarzy pojawił się zirytowany wyraz. "Czy ty naprawdę masz zamiar zrobić to takim trudnym? Wiesz, to przecież nie musi być bolesne." "Co nie musi być bolesne?" "Twoja śmierć." A po tych słowach reszta wydarzyła się już bardzo szybko. Wszystko działo się w tym samym czasie. Z ciemności wybuchło długie, groźne ryczenie. Jeden z cieni pędził przez noc, przewracając blondyna na tyłek. A Lena używając siły wiatru, odłamała pękniętą gałąź, pod którą stała i z całą swoją mentalną siłą uderzyła blondyna w czubek głowy, kładąc go zupełnie nieprzytomnym na wilgotne podłoże. Zwierzęcy cień odwrócił się, a jego złote oczy skupiły się na Lanie. Powoli ruszył w jej stronę, idąc tak jak kot, który zobaczył śmietankę. Czarny Wilk. W wiejskiej części Pensylwanii. Pan? A może Pani? Nie było jednak mowy o tym, by był bezpieczny. Lana przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy gdzieś tam, los, przypadkiem głośno nie śmiał się z niej, całą swoją piersią.

*** 12

Serce Christophera wciąż szaleńczo biło w jego piersi. Odwrócił się w stronę swojej partnerki, sprawdzając każdy jej uraz. Uspokoił się nieco, gdy już zbadał wszystko, i upewnił się, że na szczęście, były to tylko drobne skaleczenia i zadrapania. Wynik jej szaleńczego biegu przez las. Kiedy Cole jej zagroził, wszystko, czego chciał to tylko wyrwać temu draniowi jego gardło. I uratował go przed tym, tylko ten konar, którym zaatakowała go jego partnerka i jej przerażony jęk, na jego widok. Była odważna. Jego kobieta. Stała i patrzyła, gdy do niej podchodził, tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami, szeroko rozwartymi ze strachu i … Tak. To była fascynacja. Tak, mógł pracować nad tym. Podszedł do niej bardzo powoli, nie spuszczając oczu z niej. A gdy dotarł do jej boku, delikatnie potarł głową o jej udo, nie mogąc się przed tym powstrzymać, zbyt szczęśliwy narzekać. "O kurde!" Jej miękki szept, przesłał dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. Jego ogon zwinął się aż z przyjemności, po czym zaczął nim machać w tę i z powrotem. Jej ręka spoczęła niepewnie na jego szerokim grzbiecie, a palce lekko wbiły się w jego futro. Odwrócił się i delikatnie chwycił jej dłoń w swoje usta, starając się, by jego ostre zęby, w żaden sposób jej nie zraniły i pociągnął ją w stronę swojego domu "Eeee, dobra, rozumiem. Idź z dużym pieskiem. Tak, rozumiem." Przewrócił oczami, starając się zignorować jej słowa. Ten lekko chropowaty i przestraszony ton w jej głosie, i w zapachu. Była przestraszona, nieufna ale i odważna. Christopher poczuł prawdziwą dumę ze swojej wybranki. Zwłaszcza, gdy ruszyła za nim, rzucając tylko pobieżnym spojrzeniem na Cola. Spodobało mu, że nie próbowała pomóc jego wrogowi, a teraz, pewne ruszyła za nim. Christopher puścił jej rękę i ruszył w ciemną, mokrą noc. **** Obserwuję wilka w lesie, w wiejskiej części Pensylwanii, który chce żebym z nim gdzieś poszła, i to zaraz po tym, jak zaatakował człowieka, który powiedział mi, że mnie zabije. I jakoś mój wewnętrzny radar ostrzegawczy, twierdzi, że wszystko jest w porządku z tym. Lana uszczypnęła się w ramie. "Ałła!” Wilk zatrzymał się i spojrzał na nią z głową przechyloną na bok. "Nie, to mi się nie śni." Lana potarła bolące ramię, mając nadzieję, że nie zostanie jej po tym siniak. Nie chciała się szczypać, ale musiała się upewnić, że nie śpi. Wilk prychnął i odwrócił się, idąc w wybranym przez siebie kierunku. Z dwóch nieznajomych, których poznała dzisiaj w lesie, Lana wiedziała, że wilk był dużo bardziej bezpieczny. No, przynajmniej dla niej. 13

Sposób w jaki zachowywał się ten duży wilk, po tym jak walnęła tamtego w głowę, wydawał się naprawdę surrealistyczny, ale nie było to przerażające. W ogóle. Czuła się bezpieczna, idąc za nim. Wręcz czuła się do tego zobligowana, by podążać tam gdzie on ją prowadził. A wielki wilk prowadził ją przez las, jego kroki były ciche i pewne. Kilka razy straciła go z oczu, ale za każdym razem wracał do niej, ciągnąc ją za rękę, i prowadząc we wskazanym kierunku. Miała nadzieję, że gdziekolwiek szli, to będzie tam mogła w końcu zdjąć te cholerne buty. Miała ich już serdecznie dość. "Daleko jeszcze?" Wilk przystanął i wydał dziwny dźwięk, jakby krztuszący się kaszel. ”Jestem pewna, że zrozumiałabym to, gdybym mówiła płynnie po wilczemu." Wilk zatrzymał się, patrząc na nią przez chwilę. "No co?" Wilk wydawał się potrząsać swoją głową. "Tak, jesteś mężczyzną." Po raz kolejny, poczuł, że jest z niej dumy. Odwrócił głowę w jej stronę, a ona niemal mogła wyczuć pytanie które chciał jej zadać. "Nie zatrzymałeś się ani razu, cały czas podążasz w kierunku w którym chciałeś, i twoje liźnięcia też mają swój sens." Jego złote oczy zwęziły się, jakby... Nie… To nie możliwe. Babcia, kiedyś, bardzo dawno temu powiedziała jej o zmiennokształtnych, ale według niej oni byli mitem. Chociaż to mógłby być ktoś im podobny. To by wyjaśniało, dlaczego wydawało jej się, że on ją rozumie. Ale nawet chowańce, nie miały poziomu inteligencji tego wilka, który on wydawał się posiadać, no chyba, że był pod wpływem jakiegoś zaklęcia przymusu. A każdy, kto rzucał to zaklęcie, na kogoś innego, nie był tym, z kim ona kiedykolwiek chciałaby się spotkać. Poczuła magiczne bariery, zanim jeszcze zdążyli do nich podejść. I poczuła to na tyle wcześnie, że zatrzymała się jeszcze przed nimi. "Czekaj!" Ale wilk, był już po drugiej stronie bariery, warcząc niecierpliwie. "Nie, nie ma mowy. Nie mam pojęcia, co znajduje się po drugiej stronie. A z tego co wiem, to tak w rzeczywistości możesz pracować, dla tego przerośniętego, skretyniałego blondyna. A to może być jakiś piekielne oszustwo, by mnie tutaj zwabić.”

14

Nie oznaczało to oczywiście, że ona rzeczywiście w to wierzyła, ale, z jakiegoś powodu jej instynkty mówiły jej, że przekroczenie tej granicy oznaczało będzie zmianę, że nic już nigdy nie będzie takie samo. A ona jeszcze nie do końca była pewna, czy to dobrze, czy źle, ponieważ jej wnętrzności zachowywały się teraz tak, jak motyle tańczące mambo. Były szalone, na pół-przerażone a na półpodekscytowane. Wilk obniżył swoją ciemną głowę, zamykając swoje złote oczy. Mogła niemal usłyszeć, jak kruszy się jego cierpliwość. Domyślała się, że to była odpowiedź na jej pytanie. Tak, był jakimś rodzajem zmiennego. Teraz przynajmniej wiedziała to na pewno. Miała do czynienia z kimś magicznym. "Poza tym, sądząc z wyglądu tego terenu, ten kto jest po drugiej stronie, jest też czarodziejem." Głowa wilka podniosła się. "Nie wiesz tego, ale ja jestem bardzo pewna, że nie chcę się spotkać z kimś takim, w najbliższym czasie." Wilk powoli pokręcił głową. "No, a ty co byś zrobił, gdybyś był w moich…" Spojrzała na swoje nogi. "Butach?" Wilk parsknął. "Tak, wiem, ‘szczeniaczek w butach’, ‘pies z butem’, możesz to sobie nazwać jak tylko chcesz, ale i tak pozostaje pytanie, czy można oddać swoje życie w ręce, jakiegoś nieznanego czarodzieja?" Nagle obraz wilka stał się niewyraźny, a na jego miejscu stanął wysoki, mokry, nagi mężczyzna. "Zaraz się dowiesz." Lana zamrugała. Otworzyła usta, ale nie wyszło z nich nic, poza przeciągłym piskiem. "Fuj!" Usta mężczyzny drgnęły. "Idziesz sama, czym mam cię przenieść dalej?" Lana znowu pisnęła. Gorący! Mokry! Nagi mężczyzna, o ciemnych włosach i złotych oczach. Złote oczy. Niestety, wyglądało na to, że jednak babcia była w błędzie. Usta mężczyzny przekrzywiły się w zmysłowym uśmiechu. "Oczywiście, to byłoby dużo zabawniejsze, gdybyś i ty była naga." "Och!" Wyciągnął rękę. "Przyjdź do mnie." Lana zawahała się. Było coś w jego postawie, w tym tonie, w tym sformułowaniu, że brzmiało to jak polecenie, a to ją martwiło. Było to coś, co będzie nieodwołalne.

15

Aż chciała zrobić szybki krok w tył. Uśmiech zniknął z jego twarzy, wyostrzając ją, utwardzając jego przekonanie. "Przyjdź do mnie." Uwodzicielskie nuty w jego głosie owinęły się wokół niej, drażniąc zmysły, ciągnąc ją do przodu, dopóki nie przekroczyła magicznej bariery. Motyle zaczęły tańczyć mambo! Będzie potępiona. No, kurwa, wyglądało na to, że jednak będzie tańczyła z czarownikiem, po tym wszystkim.

16

Rozdział 2

Christopher ledwo opanowywał swoje podniecenie. Jego partnerka stała przed jego domem, bardzo ostrożnie wpatrując się w jasno oświetlone okna. Jej ciemne oczy wyglądały bardzo posępnie. Drżała z zimna, przemoczona do kości, ale nadal uparcie odmawiała wejścia do domu. "Wejdź do środka." "Powiedział pająk do muchy." Uznałby to nawet za zabawne, gdyby jej zęby nie szczękały tak mocno. "Jesteś przemoczona do suchej nitki i zamarzasz. Czy naprawdę chcesz pozostać na zewnątrz, narażając się na ryzyko zachorowania? Nie wolisz wejść do środka i się ogrzać? Wysuszyć?" Starał się bardzo dokładnie wyperswadować, jakie konsekwencje będzie miało pozostanie na zewnątrz i jak bardzo on to potępia, ze względu na głupotę takiego postępowania. Przyglądała mu się nieufnie, a potem kiwnęła głową, bardzo niechętnie i przeszła przez próg, wchodząc do jego ciepłego domu. Wskazał na podłogę. "Rozbierz się i rzuć ubrania tam. Wrócę za chwilę kocami i ręcznikami." Warknęła na niego, rzeczywiście warknęła, po czym jednak zaczęła szarpać swoje poncho. Zadowolony, że jednak posłuchała jego poleceń, odwrócił się, zmierzając w kierunku pralni, po czyste ręczniki. Na szczęście, dzisiaj nie miał jeszcze szansy złożyć rzeczy z prania, za co był teraz bardzo wdzięczny. Szybko wziął świeże ręczniki, wciągnął dżinsy i zastanawiał się jak mógłby sprawić, by poczuła się bardziej komfortowo w jego domu. Ruszył z powrotem do kuchni i stanął jak wryty. Wszystkie myśli uciekły z jego głowy. Lana stała prawie naga, odziana jedynie w skrawki, prostej, białej bawełny. Tylko, że ta bawełna była zupełnie przemoczona, i przylegała do jej skóry, niczym najlepszy jedwab. Widział rdzawy kolor jej sutków przebijający przez materiał i malutką kępkę ciemnych włosów na wierzchołku jej ud. Jej jedna ręka powędrowała, przykrywając słodki trójkąt między jej udami, a druga sięgnęła piesi. "Ręcznik. Proszę."

17

Podszedł do niej, starając się włożyć w te ruchy, każdą uncję uwodzenia, którą posiadał. Zadowolony zobaczył, jak jej palce zadrżały na jej ramieniu. Tak, to nie było z zimna. Wzięła od niego ręcznik. "Chodź ze mną." Nie czekał, by sprawdzić czy go posłuchała. Poprowadził ją w głąb domu, w kierunku kominka w jego salonie. Machnął ręką i mruknął kilka słów, a po chwili na kominku błysnął i zaskwierczał ogrzewający blask. A zatem kryształowa kula, nie była tylko "zaprogramowana" do zaklęcia domu. "Świetnie." Odwrócił się i zobaczył, że ona wpatruje się w niego gniewnym wzrokiem. Sięgnął za nią na kanapę, ściągając z niej koc i zarzucając go Lanie na ramionach. "Co jest świetnie?" "Nic." Czuł, jak jedna z jego brwi podjeżdża do góry, w niemym zdziwieniu. ”Dlaczego odnoszę wrażenie, że ten ton temu przeczy?" "Jesteś czarodziejem. Powinieneś to zrozumieć. " Usiadł na dywanie przed kominkiem. "A dlaczego teraz mam wrażenie, jesteś bardzo uprzedzona wobec czarodziejów?" I dlaczego, nagle, odniósł wrażenie, że nie jesteś jedną z nich? Nie będzie miał zabawy, i to po tym wszystkim, że prosił przecież o innego czarodzieja na partnerkę. Czyż nie? "Może dlatego, że to czarodzieje są uprzedzeni wobec mnie." Usiadła po przeciwnej stronie kominka, i zwróciła twarz w jego stronę. Widać było, że była bardzo ostrożna. Będzie musiał sprawdzić, co można z tym zrobić, aby temu zaradzić. Trzeba zacząć od samego początku. "Czemu czarodzieje są uprzedzeni w stosunku do ciebie?" Oblizała wargi, a w nim wszystko co męskie stanęło na baczność. Nie usłyszał nawet jej odpowiedzi, bo rozproszył, go ten różowiutki języczek, którym przejechała po wargach, sprawiając, że jego fiut zaczął boleśnie naciskać na dżinsy. "Hello!" Pstryknęła palcami, starając się przyciągnąć jego uwagę z powrotem do całej swojej twarzy. ”Czy mogłabym wiedzieć, o czym do tej pory myślałeś?" "Lubisz syrop czekoladowy?" Zamrugała. "Co?" 18

"Lubisz syrop czekoladowy?" "Hmmm, nie?" "No to wtedy nie możesz." Popatrzyła na niego uważnie. "W porząsiu wtedy. Czy mogę pożyczyć twój telefon?" ”Pożyczyć mój telefon? Po co?" "Aby zadzwonić do kogoś, kto by po mnie przyjechał, oczywiście." Tak, pewnie, kiedy piekło zamarznie. "Być może, ale po tym jak będziemy już susi, dobrze?" "Oni mogliby mi przywieść suche ubrania, no i potrzebuję także kogoś, kto by zerknął na mój samochód. Zepsuł się na drodze. I dlaczego ja to opowiadam, komuś zupełnie obcemu. Przecież ty możesz być mordercą z toporem." Roześmiał się. "Nie jestem. Przysięgam.” "Jestem pewna, że to właśnie mówią mordercy z toporem, tuż przed wyciągnięciem topora." Prychnął, mocno rozbawiony. A ona zagłębiła się w koc, czując jak rozgrzewające ją ciepło sprawia, że jej zęby przestają drżeć. "Przy takiej burzy, laweta będzie potrzebowała bardzo silnej magii, żeby się tutaj dostać." Westchnęła i oparła brodę na dłoni, wyglądając na bardzo samotną i opuszczoną. Chciał wyrwać ją z tego nastroju i przyciągnąć do siebie, ale niestety nie było o tym mowy. Ona nie była na to jeszcze gotowa. "Masz rację, to prawda." "Może mógłbym spojrzeć na twój samochód, jak burza się skończy?" "Być może mógłbyś." I aż podskoczyła, gdy Alasdair wylądował na jej kolanach. "Och!" Wyciągnęła rękę i pogłaskała go z zachwyconym uśmiechem na twarzy. Alasdair, zaczął bezwstydnie mruczeć w odpowiedzi na długie ruchy jej ręki. "To jakiś twój krewny?" Skinął głową, mając nadzieję, że może jego zwierzęciu, uda się zadziałać na nią, w taki sposób którego Christopher, nie był w stanie zrobić. I wyglądało na to, że kotu, faktycznie się to wszystko udawało. Otworzyła usta, marszcząc jednocześnie czoło, potrząsnęła głową i zamknęła usta. "Och, po prostu zapytaj. Obiecuję, że cię nie ugryzę… jeszcze." 19

"Jeszcze?" Christopher tylko się uśmiechnął. Musiała się stąd wydostać, i to, stanowczo dużo szybciej niż później. O ile ona faktycznie miała jeszcze coś do powiedzenia w tej sprawie. "Jak ty ... To znaczy… Według mojej babci, zmiennokształtni są mitem." Obserwował jej twarz w kształcie serca i grę emocji na niej. "Oni są." "Wtedy ty, w jaki sposób…?" "Jak zostałem wilkiem?" Pokiwała głową. "Tak po prostu. Jestem… Christopher Beckett." Jej oczy rozszerzyły się w szoku. Uśmiechnął się, nie mogąc powstrzymać dzikiej satysfakcji, a jednocześnie i głębokiej tęsknoty do sfinalizowania i scementowania ich więzi. Znała jego nazwisko. Tak, to naprawdę była ‘ona’. "Tak." Pokręciła głową. "Jak mogłam to wiedzieć?" Potrzebował małej dywersji. Było jeszcze zbyt wcześnie, aby pominąć tą część gry. "Chcesz trochę gorącej czekolady?" Tęskny głód na jej twarzy sprawił, że od razu podniósł się na nogi. ”Ciesz się ogniem. Wrócę za chwilę." Nie chciał, żeby jego partnerka przeziębiła się, zanim on miałaby okazję mocno jej dogodzić. "Nie ruszaj. Naprawdę nie chciałbym abyś była chora." Poza tym, że planował dać jej coś, co zapewni, że zostanie tutaj co najmniej do rana. *** Lana przesunęła nogi, myśląc, że może jednak lepiej by było, gdyby zabrała swoje mokre ubrania i uciekła stąd. Ale ciepła masa, mruczącego kota skutecznie trzymały ją w miejscu. Głębokie złoto-zielone szczeliny oczu były otwarte, wpatrując się w nią z leniwą arogancją. Jakby sprawdzając, czy ośmieli się go ruszyć. "Jesteś taki sam jak twój pan, prawda?" Mówiąc o "panie", jak to w ogóle do diabła było możliwe, że znała imię tego człowieka? Coś się tutaj dzieje. Coś, co powodowało magiczne mrowienie jej zmysłów. Ale najdziwniejszą rzeczą w tym wszystkim było to, że nie było to ostrzegające mrowienie, to mrowienie było… dobre. Nie mogła odpędzić się od jego obrazu, gdy stał, nagi, z pół twardym kutasem zwisającym między jego udami i z ręką, wyciągniętą w jej stronę, mrucząc głębokim głosem, wręcz wymagającym, aby ona przyszła do niego. I oj matko jedyna, jak ona chciała to zrobić. 20

O co tutaj chodziło? Czyżby czarownik rzuciła na nią jakiś czar żądzy? Pokręciła głową. Jeśli on by rzucił taki czar, to nie byłby czarownikiem, bo żaden z nich nie potrafił rzucać zaklęcia ‘ciepłego, jasnego i radosnego dotyku’. To nie miało sensu. Nie, Christopher Beckett był zdecydowanie czarownikiem. No ale jeszcze miał w sobie tego psa, prawda? Musiała zadzwonić do swojej babci, potrzebowała to zrobić w tej chwili. Udało jej się zestawić kota ze swoich kolan, nabawiając się tylko kilku dodatkowych, drobnych zadrapań, do tych które zdobyła już w lesie. I owinięta kocem, ściśle wokół niej, ruszyła na palcach w głąb pokoju, szukając telefonu. Była zaskoczona wyglądem jego domu. Oczekiwała czegoś bardziej tradycyjnego. A zamiast tego, jego kuchnia była w ciepłych kolorach jasnego, wiśniowego drewna z łukami na szafkach. Zaskoczona poczuła, że podłoga pod jej stopami jest ciepła. Blaty i szafki były wykonane z ciepłego, brązowego granitu, który kolorem dopasowany był do płytek w kuchni. Podczas, gdy wszystkie te urządzenia ze stali nierdzewnej dodawały jej nowoczesności. Mniejsze urządzenia miały kobaltowoniebieski odcień, ściany zaś były w kolorze ciepłego złota. I miały niemal dokładnie ten sam odcień, co oczy Christophera. A ten wielki salon? Tutaj też było dużo tego złotego koloru, nawet fotele były w tym odcieniu. Sofa natomiast miała blado kremowy odcień. Kobaltowy niebieski, który widziała w kuchni, tutaj natomiast zdobił ściany, stanowiąc niesamowitą oprawę dla stali nierdzewnej i szkła wykańczającego kominek. Podłogi miały tutaj ciemniejszy odcień wiśni, niż szafki kuchenne, zaś drewniany stolik i stół były dużo jaśniejsze. Podobało jej się to. To było żywe i ogrzewające, takie jak ich właściciel. Oj, musiała się stąd wydostać, zanim zacznie lubić go jeszcze bardziej. Znalazła telefon, leżący na stole w końcu pomieszczenia, niedaleko od miejsca, gdzie siedzieli na podłodze. Wykręciła numer, wiedząc, że babcia, w jakiś dziwny sposób będzie wiedziała, że ona do niej dzwoni. Może to trochę dziwne, ale babcia zawsze o tym wiedziała, gdy któreś z jej wnuków jej potrzebowało. Nie myliła się. "Witaj, Alannah." Nie mogła powstrzymać uśmiechu. "Cześć babciu. Czy wiesz coś o rodzinie czarodzieja o nazwisku Beckett? " Babcia westchnęła, a to było dla niej wystarczającą odpowiedzią. Uśmiech zszedł z jej twarzy. "Czy jestem w niebezpieczeństwie?" "Nie! Nie ... nie uciekaj. Jesteś bezpieczna tam, gdzie jesteś." Lana odsunęła telefon od ucha i studiowała go. A to już było bardzo dziwne. "Babciu, ale on jest czarodziejem." "Kochanie, uwierz mi. Nikt nie ochroni ciebie lepiej niż... jak on ma na imię?"

21

"Christopher." "Niż Christopher Beckett." "Tak, ale babciu, ja jakoś wiedziałem, jak on się nazywa. Jak mogłam znać jego imię, nie znając jego?" "Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie, tylko po prostu nie wiedziałam dokładnie kiedy. Widzisz, ty odpowiedziałaś na jego wezwanie." "Jakie wezwanie?" "On wraca. Odłóż słuchawkę i uspokój się. Zadzwoń do mnie rano." I babcia rozłączyła się. Lana odłożyła słuchawkę i usiadła z powrotem przed kominkiem, ale jej umysł szalał. Dlaczego Christopher Beckett, był dużo bardziej godny zaufania niż inni czarodzieje? Patrzyła, jak szedł po pokoju, trzymając w rękach dwa kubki, i była cholernie bliska piszczenia. Nigdy wcześniej nie myślała, że czyjś spacer może być takim aktem uwodzenia. Ale każdy ruch Christophera wydawał się przypominać jej, co on ma w tych swoich dżinsach. Tak jakby w ogóle potrzebowała takiego przypomnienia. Ten widok już na zawsze był wypalony na jej siatkówce. Miała wrażenie, że jej ostatnimi słowami na tej ziemi, będzie coś w rodzaju: "Ach, on, nagi!" "Tu jesteś". Podał jej kubek, zanim usiadł tuż obok niej. Podstępny pies. "Dziękuję." Wzięła łyk i prawie dostała orgazmu. "Och, Matko Święta!" Jego uśmiech był bardzo zadowolony z siebie. "Świetnie!" "Co ty tutaj dodałeś, ciekły seks?" Zakrztusił się, a gorąca czekolada ochlapała całe jego dłonie. Uderzyła go kilka razy po plecach, starając się złagodzić jego atak kaszlu. "Przepraszam." "Nie, już wszystko w porządku. To był tylko obraz, który zobaczyłem przy tym." Potrząsnął głową, sięgając po papierowy ręcznik i czyszcząc się z czekolady. "Jesteś jedną z najbardziej niezwykłych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkałem." "Tak, ale wiesz, to nie ja jestem tą, która wyje do księżyca w pełni, brachu." Odstawiła kubek i opatuliła się mocniej kocem. "A mówiąc to staram się zrozumieć, dlaczego właśnie taki jesteś. Powiesz mi, prawda?" Skończył wycierać swoje ręce ręcznikiem. "Tak, powiem."

22

Machnęła ręką na niego. "Tak? No rozwiń to." Daj mi powód bym ci zaufała, bardziej niż tylko wierząc słowu mojej babci, pomyślała. "Myślę, że mamy już dość rozwijania dzisiaj wieczorem." "Ha, ha, ha. Jaki zabawny człowiek. " Westchnął. "Dawno temu, Andrewowi Beckett, mojemu przodkowi, udało się wkurzyć czarownicę." Och.. "Najkrócej mówiąc, to on zgodził się z nią ożenić, a potem wycofał się, gdy inna, bardziej "odpowiednia" kobieta się pojawiła." Sposób w jaki jego palce zrobiły w powietrzu ten cudzysłów, był naprawdę słodki. "Ta czarownica, się naprawdę wściekła, gdy dowiedziała się o tym porzuceniu i przeklęła całą rodzinę Beckett." "Dlaczego?" Jego historia brzmiała, tak, jakby już ją znała. Ale gdzie mogła usłyszeć ją wcześniej? "Kto to wie, dlaczego wiedźmy to właśnie robią? Wybrała by przeklinać całą naszą linię. I aż do dnia dzisiejszego, Becketts zamienia się w wilka." "To mi nie wygląda na przekleństwo." Wzięła kolejny łyk czekolady. "Andrew zjadł swoją narzeczoną sześć miesięcy, po urodzenia ich syna." Wykrzywiła twarz z niesmakiem. "Fuj." "A jego syn, wiedząc, co się stało, próbował złamać klątwę." "I co?" Christopher zadrżał. "Powiedzmy, że mieliśmy szczęście, że zdążył się rozmnożyć, zanim do tego przystąpił. Jak rzucił zaklęcie, jego wilk wyszedł z jego wnętrznościami na zewnątrz." "Podwójne fuj.” "Jego syn był zdeterminowany tym na tyle, by znaleźć sposób na życie z bestią. Odkrył, że pod pewnymi okolicznościami, mógł kontrolować zmiany. Stopniowo, z każdym pokoleniem, przekleństwo stawało się czymś innym bardziej znośnym, aż w końcu mogliśmy żyć razem z wilkiem, w pokoju." "Więc przekleństwo stało się błogosławieństwem." "Ale nie bez swojej ceny."

23

"Tak? A co to za cena?" Ziewnęła szeroko. Ciepło ognia i dekadencja ciepłej czekolady, usypiały ją. Nawet burza, nie była już tak głośna. Teraz to były usypiające uderzenia deszczu. Takie kojące. Wziął kubek z jej ręki. "Śpij. Może rano będziesz gotowa, aby usłyszeć resztę tej historii." Tak… Te senne dźwięki, były… dobre… *** Christopher złapał ją, zanim jej głowa zdążyła uderzyć o dywan. Proste połączenie zmęczenia i późnych godzin, dobrze wykonały swoją pracę. Będzie rano, gdy znowu spróbuje go opuścić. I miał tylko nadzieję, że z kimkolwiek rozmawiała, gotów był on, zostawić ją pod jego opieką. Nie mógł pozwolić jej odejść. Jeszcze nie. Nie, dopóki nie zrobił tego, co planował. A już na pewno nie, zanim nie sprawdzi i nie rozprawi się z zagrożeniem, które reprezentował Cole. Ledwo ją znał, a już chciał poświęcić swoje życie, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Musiała się dowiedzieć, że może zaufać jego duszy. Podniósł ją w ramionach, podziwiając ciepłe, kobiece ciało. Jej zapach słodkich jabłek był teraz zmieszany z kuszącym zapachem czekolady, wołając do niego i uwodząc go. Było to dużo lepsze niż wszystko, co do tej pory praktykowane było przez inne kobiety, by się na niego zasadzić. Zaniósł ją na górę, po schodach i położył na łóżku tak, aby się nie obudziła. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był jej strach. Przykrył ją starannie, całując w czoło i wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach na dół, zebrał jej mokre rzeczy, dżinsy, poncho i koszulę, planując ich wypranie. Przecież będzie musiała coś na siebie założyć jutro rano. I wtedy mu się przypomniało coś jeszcze. Wrócił na górę i rozebrał ją z nadal mokrej bielizny. Zrobił to w kompletnych ciemnościach. Nie był jeszcze gotowy na to, by zobaczyć ją całkowicie obnażoną, w pełnym świetle, a nawet w bladej poświacie księżyca. Nie był pewien, czy będzie się w stanie powstrzymać. Szybko zebrał rzeczy i zaniósł je na dół. Wrzucił je do prania razem z resztą ubrań. Oparł się o pralkę, mając tylko nadzieję, że zrobił wszystko to, co trzeba. Przecież drżała z zimna, pomyślał, chociaż to także mogło być i pobudzenie po tak dużym zmęczeniu. Musiała dobrze odpocząć, po tym co przeszła w lesie. Ten cały strach nie był na pewno czymś co zamierzał jej ponownie dawać. Znalazł jej torebkę, i ruszył z nią przez szklane drzwi, prowadzące do wielkiego salonu. Otworzył ją i znalazł jej portfel. Był zdecydowany poznać imię i nazwisko kobiety, która dekretem losu powinna być jego. Alannah Evans.

24

I to nazwisko sprawiło, że przeszedł przez niego porażający prąd. To nie może być tak. To nie powinno być tak. Ale tutaj był czarno na białym. Evans. I teraz wszystko, co powiedziała o czarodziejach, nagle nabrało sensu. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer. "Lo?" Senny głos na drugim końcu linii przypomniał mu, jak bardzo jest późno, ale teraz to nie było ważne, by się tym przejmować. Musiał wiedzieć, czy miał rację. "Gareth?" "Czy wiesz, która kurwa jest godzina, dupku?" Christopher westchnął. "Alannah Evans." Zapadła cisza na chwilę. "Co Alannah Evans?" Usłyszał ostrożność w głosie Garetha Becketta, a to wystarczyło by zachwiał się na nogach. "Muszę wiedzieć, czy ona jest członkiem rodziny Evans." "Daj mi chwilę.” Usłyszał szelest prześcieradeł i wiedział, że jego brat właśnie wstawał z łóżka. "Dobrze, według rejestru,... Evans, skąd ona jest?" Sprawdził jej prawo jazdy. "Filadelfia, Pensylwania." Usłyszał kolejne szelesty, a potem skrzypnięcie krzesła. "Chłopie, rodzina Evans praktycznie rządzi w Philadelphi." Christopher jęknął. "No świetnie!" "Hej, przynajmniej nie jest czarnoksiężnikiem!" "Tak, świetnie. Ja naprawdę potrzebuję partnerki, która ufa moim wyborom, a nie taką, która będzie próbowała nakarmić mną demony." Po drugiej stronie zapadła brzemienna cisza. "Czy ty właśnie powiedziałeś ‘partnerka’?" Christopher zacisnął zęby, przeklinając się w milczeniu za kłapanie ozorem. "Tak." "Czarownica?" "Gareth." "Ty? Twoją wybranką jest czarownica?" Christopher odłożył słuchawkę. Gareth mógł się równie dobrze śmiać z jego tyłka sam. On nie musiał tego słuchać. Dziękuję bardzo. 25

Rozdział 3

Christopher obudził się czując szorstki dotyk języka na policzku. Otworzył jedno zaspane oko i zobaczył Alasdair patrzącego na niego z mruczeniem. Podniósł głowę. Był w swojej pracowni. Zasnął w swojej pracowni. To nie był pierwszy raz, gdy coś takiego zrobił, i nie wątpił też, że ostatni. Spojrzał na książkę rozłożoną pod nim, ‘Rejestr Czarodziei, czarownic i czarnoksiężników’, i jęknął. Alannah Evans. Czarownica, ona nie była czarodziejem. Świetnie, to go nauczy być ostrożnym, przy używaniu zaklęcia przywołania. Szybko, ponownie sprawdził runy, kopie papieru, który spalił w nocy i sporządził miesiąc temu… I powoli zdał sobie sprawę, ze swojego błędu. Nigdzie nie wymienił, że jego partnerka ma być czarodziejem. Wszędzie pisał tylko, że ma pochodzić ze starszej linii, kogoś, zrodzonego z władzy i mocy, z magią uzupełniającą jego własną. Widocznie Pan i Pani uznali za stosowne zesłać mu czarownicę. Och jakie to zabawne! Było już za późno na jakąś zmianę. Jego wilk był całkowicie zadowolony z tej kobiety na górze i która leżała teraz skulona w jego jaskini, pozostawiając swój zapach na jego poduszkach i pościeli. Jego wilk chciał iść do góry, do niej i tarzać się w tym zapachu, natrzeć nim tak, aby nie było wiadomo, gdzie on się zaczynał a gdzie kończył. A to dopiero był początek. Chciał lizać każdy centymetr jej ciała, chciał spróbować jej smaku, całej jej, dokładnie. Pragnął się w niej utopić, dając jej jedną kulminację za drugą tak, by oboje padli zupełnie wiotcy i syci. A potem zacząć to wszystko od początku. Ukrył twarz w dłoniach i jęknął. Co miał teraz zrobić? Czarownice i czarodzieje mieli dużo racji w unikaniu siebie nawzajem, to nie było bez powodu. A dokładniej mówiąc czarodzieje używali magii w sposób zupełnie przeciwny niż czarownice, i to do tych samych celów. Czarodzieje przeznaczali całe godziny, na starannie ułożone czary, dopasowane, dopieszczone, a te szalone czarownice, co robiły? Czarownice łączyły ze sobą przypadkowe, losowo wybrane rzeczy i niefrasobliwie rzucały zaklęcia, które osiągały, co prawda te same efekty co czarodziei, ale także przyprawiały ich o zawał. Należy także do tego dodać jego osobistą urazę do widźmy, a także to, że czarodzieje nie zniżali się do pewnych zaklęć, i wynikająca stąd pogarda niektórych czarodziei, którą otwarcie pokazywali czarownicom, robiło z tego wszystkiego jeden wielki, piekielny bałagan, który mógł niejednego czarodzieja doprowadzić do poważnej migreny.

26

A najsmutniejsze, było to, że on już nie miał wyboru. Ostatnia noc pokazała mu to dość dokładnie. Nawet gdyby mógł odwrócić swoje wezwanie i domagać się tego od bogów, nie chciał. Była po prostu taka... piękna dla niego. I nie chodziło tutaj o jej postawę czy ciemnobrązowe włosy. Nie sprawiły też tego jej wielkie czekoladowe oczy, jej silne, mocne szczęki, ani jej pełne usta, czy sposób w jaki zadzierała podbródek, powodujące, że jego instynkty ochronne weszły w stan najwyższej gotowości. Nie, to nie było to. Sprawiły to jej wewnętrzne błyski, które widział u niej wczoraj. To właśnie było tym, co przypieczętowało jego los. Była zabawny, inteligentna, czujnie ostrożna ale była też dzielna, silna i odważna. Była jego. Na myśl o tym, że będzie musiał zalecać się do niechętnej małej czarownicy, na jego ustach pojawił się uśmiech. Przypomniał sobie jej reakcje na niego wczoraj. Jeśli miałby jakieś wątpliwości co do tego, czy może im się udać, to wystarczyło tylko wspomnienie tego głodu na jej twarzy, by wszystkie poszły w niepamięć. No i będzie musiał sobie poradzić raz na zawsze z Colem, bo jeśli będzie on znowu próbował położyć rękę na Alannah, Christopher nie będzie w stanie powstrzymać się od zabicia tego sukinsyna. Wstał i z westchnieniem ruszył z powrotem do kuchni, mając nadzieję, że ładne, ciepłe śniadanie i gorącą kawa, sprawią mu miłe i ciepłe przyjęcie u kobiety w jego sypialni. *** Lana odebrała telefon, który zadzwonił przy łóżku. "Cześć babciu." "No i…?" Lana zmarszczyła brwi. Podniosła pastelowe prześcieradła do góry po raz kolejny do góry i zastanawiała się, gdzie zniknęła jej bielizna. Skomplikowany pies. "No i co?" "Czy zachowywałaś się niemoralnie?" "Babciu!" "Dobrze, kochanie. Spojrzałam na jego rodzinę w Rejestrze i muszę powiedzieć, że jest... wyśmienicie. Beckett, to bardzo silna rodzina." Babcia zrobiła znaczącą pauzę. "Chcesz powiedzieć, że powiedziałaś mu ‘nie’?" I bardzo się postarała o to, by zabrzmiało to tak, jakby była kompletnie szalona.

27

"Nie dostałam na to szansy." Lana szybko zakryła usta przerażona. "To znaczy, że my rozmawialiśmy. Tylko, po prostu, rozmawialiśmy." "Cóż, spójrz w głąb niego, kochanie. Myślę, że będziesz pozytywnie zaskoczona." "Babciu, ale tutaj dzieje się coś… dziwnego." "Coś dziwnego, kochanie?" "On zamienia się w psa. W wilka dokładniej mówiąc." "Oczywiście, że tak. On jest Beckettem." Lana zacisnęła zęby. "Powiedziałeś mi, że zmiennokształtni są mitem." "Nie, nie mówiłam nic takiego. Mówiłam tylko, że naturalni zmiennokształtni są mitem. Przeklęci zmiennokształtni naprawdę istnieją." Lana poczuła wielką ochotę, by zacząć walić głową w drewniany zagłówek, ten ból byłby mniejszym złem. "Jest jakaś różnica?" "Całe światy różnic, kochanie." "Och. Tak, oczywiście ". Przypomniała sobie, co Christopher powiedział jej w nocy. "Co się stało z czarownicą, która ich przeklęła?" Babcia milczała przez chwilę. "Czy kiedykolwiek słyszałaś o Theresie Langhorn? "Theresa Langhorn? Czy ona nie jest tą, która…" "Tak." Lana zadrżała. Cholera. I nie tylko, cholera. "Powiedziałabym, że za to zapłaciła." "Potrójne, kochanie. Trzykrotnie." No tak, trzykrotna zasada: cokolwiek wyślesz w świat wróci do ciebie trzykrotnie. To było jednym z głównych sposobów na sprawdzenie mocy czarownicy lub czarodzieja. Cokolwiek zrobią wróci do nich trzykrotnie. Jeśli wyślą miłość, pokój i szczęście, to one właśnie wrócą do nich, ale jeśli wyślą nienawiść, ból i poniżenie... Nikt nie był pewien, jak czarnoksiężnicy obchodzili tą małą przeszkodę, i nie jedna prawdziwa czarownica lub czarodziej, chcieli by na to poznać odpowiedź. Ale jej babcia zwykła mawiać, że prawdopodobnie mają tylko odroczoną pierwszą płatność, a reszta jest rozłożona na lata. Jednak, gdy jakaś czarownica straciła nerwy na tyle, lub czarodziej został rozwścieczony tak, by pokazać to reszcie magicznej społeczności, zawsze sprawdzała się potrójna reguła. A Theresa Langhorn była tego doskonałym, wręcz świecącym przykładem. "Czy nadal ma ludzi do czesania, jej futra między palcami?"

28

"Pamiętaj kochanie, nie mówimy źle o głupich." Lana uśmiechnęła się. "No dobrze, jeszcze ostatnia rzecz, zanim ten młody człowiek przyniesie ci śniadanie." Robi mi śniadanie? Mała cząstka serca Lany mocno rozgrzała się od tego. Może i rozgrzałby się większy kawałek, gdyby nie to, że… i tutaj znowu zajrzała pod kołdrę, przypominając sobie o braku bielizny. Skomplikowany pies. "Co to jest, babciu?" "Zaufaj swojemu instynktowi." "Chcesz już być prababcią, prawda? Wiesz, że to jest złe, co?" Lana znowu zakryła usta dłonią. Co z nią dzisiaj, do cholery, było nie tak? Nigdy, przenigdy, nie wskoczyłby do łóżka z obcym mężczyzną, a już tym bardziej z dziwną mieszkanką człowieka wilka z czarodziejem! Ok, no dobrze, może i była już w pewnym rodzaju, naga w jego łóżku, ale to wszystko było jego winą. A zwłaszcza to, że była naga i nie miała pojęcia dlaczego. Zignorowała śmiech babci, nasłuchując odgłosów kroków Christophera na schodach. "Myślę, że on się zbliża." "Nie, jeszcze nie." "Babciu!" "Dobrze, do widzenia, kochanie. Acha, i pamiętaj, że on będzie ciebie chronił bez względu na wszystko." "Bez względu na co, babciu?" Ale babcia już jej nie odpowiedziała i tylko odłożyła słuchawkę. "I nagroda za najbardziej tajemniczy komentarz wędruje do Annabelle Evans." Lana odłożyła słuchawkę i zastanawiała się, które drzwi prowadzą do łazienki. Były tutaj ich aż trzy, w tej nowoczesnej, męskiej sypialni. Jedynym kobiecym zdobieniem jaki tutaj widziała, było to hebanowe łóżko. Prawdziwe łóżko z baldachimem, miało kilka szyn u góry, z których spływały miękkie zasłony, których Christopher nie zadał sobie trudu, aby zaciągnąć. Pościel była koloru ciemnego morza, a prześcieradła były turkusowe. Ściany miały ciemniejsze złoty odcień, niż te w kuchni, ale to nadawało pokojowi bardzo ciepły charakter. No i były tutaj aż trzy pary drzwi, wszystkie zamknięte. Przyjęła, że te naprzeciwko łóżka były wyjściem z pokoju, więc któreś z pozostałych, bocznych, musiały prowadzić do łazienki.

29

Boże, miała nadzieję, że jedne z nich naprawdę prowadziły do łazienki. Czuła się tak, jakby miała za chwilkę eksplodować. *** "Łazienka?" Christopher przytulił się do ściany w ostatniej chwili, zanim naga nimfa rzuciła się przez niego, zatrzaskując z hukiem drzwi. "O kurwa. Przy okazji, ładny garnitur. Czy to Armani? " Mężnie połknął śmiech. "Tak, jest Armani, a główna łazienka to tamte drzwi." "Dzięki!" Otworzyła drzwi i szybko przebiegła obok niego, wciąż z marynarką od jego garnituru owiniętą szczelnie wokół niej. Odwrócił się, wzdychając z rozczarowaniem, kiedy znikła w szukanym przez siebie pomieszczeniu. I prawie zakrztusił się śmiechem, kiedy usłyszał jej dźwięk ulgi. A kiedy weszła do sypialni, odzyskał już nad sobą kontrolę. "Lepiej się już czujesz?" Zapytał odwracając się i zamarł, patrząc jak jego grafitowa marynarka idealnie na niej leży. Osłaniając ją od szyi do połowy ud i … ukazując kuszący rowek miedzy jej pulchnymi piersiami. "Dzień dobry." Przygryzła wargę. "Dzień dobry". Jej malutkie palce wbijały się w dywan. "Gdzie są moje ubrania?" "Ubrania?” Podczas tego wbijania się w dywan, ruszały się jednocześnie jej kolana, w tą i z powrotem, w tą i z powrotem… a to sprawiło, że dolna krawędź marynarki, zaczęła się nieznacznie kołysać. Christopher czuł jak jego usta wypełniają się śliną, która zaraz zacznie kapać na podłogę. To było takie hipnotyzujące. Jeśli ona nie zatrzyma tej nogi, to jego kogut eksploduje w jego spodniach. "Ubrania, to są te rzeczy, które masz na sobie, kiedy nie nosisz futra, rozumiesz?" "Futra?" Mógł ją ubrać w futra. Nawet widział je teraz, a ją nagą na nich, wijącą się, gdy on by ją brał… w kółko. Spojrzała na to, na co on patrzył i pisnęła. Jej palec przestały kopać w dywan. Cholera. "Christopher!" "Hmmm?" Przyniósł oczy z powrotem do jej twarzy. Rozbawiony irytacją, którą chciała go uspokoić. Nie bała się jego pożądania. Świetnie. "Moje ubrania. Gdzie one są?" "Są w suszarce."

30

"Mogłabym je dostać, proszę?" Nie! "Przyniosę ci je wkrótce." Machnął ręką w stronę stołu, stojącego przy oknie. "Śniadanie?" Spojrzała na stół czujnie. "Nie znajdę, żadnych uwodząco-zalecających rzeczy w dzisiejszej kawie?" Nie chciał, by zobaczyła szok na jego twarzy. "Uwodząco-zalecających rzeczy?" Podeszła do stołu. "Dodałeś czegoś takiego do czekolady w nocy, prawda?" Najwidoczniej nie zdołał ukryć grymasu na swojej twarzy wystarczająco dobrze. Usiadła z westchnieniem. "Wiesz, jeśli babcia nie powiedziałaby mi, bym zaufała swoim instynktom byłbyś teraz w bardzo poważnym gównie." Dziękujemy ci babciu Evans. Musi pamiętać, by napisać stosowną notę dziękczynną do tej kobiety. Prawdopodobnie, zrobi to zaraz po ślubie. "A co mówi ci twój instynkt?" Przyglądała mu się przez chwilę znad podniesionej filiżanki kawy. "Aby ci ufać. Dlaczego? Nie mam pojęcia, biorąc pod uwagę to, że wczoraj dosypałeś mi narkotyków." Usiadł naprzeciwko niej, kochając to, jak jego marynarka leżała na jej skórze. Będzie już zawsze o niej myślał, gdy będzie ją zakładał. "Możesz mi ufać, wiesz o tym. Znaczy zaufaj mi, miałem na myśli. Musiałaś się wyspać ostatniej nocy. Bardzo się martwiłem, że będziesz źle spała po tym, co się stało w lesie." "Acha". Jej sceptyczne spojrzenie mówiło samo za siebie, ale najwyraźniej była gotowa pozwolić mu na to. "O co dokładnie chodzi z tym wszystkim?" Myślał o niej, nagiej leżącej pod nim. Zajęło mu to całe dwie sekundy. Ale niestety miał tylko jedną szansę, by to się udało. I nie było mowy, żeby to spieprzył. Poza tym coś mu podpowiadało, że teraz, on leżący na niej, nie byłby najlepszym sposobem, by jego mała czarownica mu zaufała. ”Czy pamiętasz, jak mówiłem, że jest cena, która płacimy za życie z wilkiem?" "Tak." Wzięła kęs jajek z talerza, wzdychając cicho. "Mmm. Jesteś bardzo dobrym kucharzem, to tak przy okazji." A on w faktycznie zarumienił się w odpowiedzi na to. To był pierwszy raz, nigdy, żadna kobieta nie pochwaliła jego gotowania. A ten komplement oznaczał dla niego dużo więcej, niż jakikolwiek inny, że względu na to kto mu go dał. Uśmiechnęła się lekko. "Dalej." 31

Odchrząknął. Miał wrażenie, że on, o tak po prostu usłyszał od niej coś, za czym będzie tęsknił, jak cholera, przez cały długi dzień. "No dobrze, ceną za życiem razem z wilkiem jest branie partnerek." "Partnerek?" Skinął głową. "Masz na myśli więcej niż jednej?" "Nie!" Panie, nie pozwól by tak myślała. Mam już dość kłopotów z innymi rzeczami, by prostować jeszcze i to. "Miałem na myśli to, że każdy Beckett, w każdym pokoleniu rzuca zaklęcie, które przyciągnie do niego, jego doskonałą partnerkę. I nigdy nie wiadomo, co los ma zamiar nam przysłać. "Pocałował jej kostki, ciesząc się miękkim rumieńcem, który wkradł się na jej policzki. "Los, zesłał mi ciebie." Odłożyła widelec. "Jesteś w istocie wilkołakiem." Wzruszył ramionami. Słyszał już gorsze określenia na to. "Tak przypuszczam. To był kompromis człowieka z wilkiem. Jeden partner i jedna partnerka, na zawsze. To się podoba nam obu." "Partnerka na zawsze?" Skinął głową. "Wilki mają jednego partnera na całe życie." Uwielbiał oglądać grę emocji, na jej twarzy. "Mnie?" Uśmiechnął się, wiedząc, że widziała jego głód posiadania. Pieprzyć dumę. Robiła to dużo lepiej niż, jakakolwiek z kobiet, które on kiedykolwiek miał. I to właśnie myślał do czasu, aż wrzasnęła. "Nie ma mowy!" I odskoczyła od stołu. "Nie ma mowy!" Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, odmawiając poddania się bólowi. Przecież ona ledwo go znała. Miała trochę uprawnień do tej tyrady, więc co się z nim dzieje? ”Dlaczego nie?" "Ty jesteś czarodziejem!" Zamrugał. No i co z tego? "Jestem także wilkołakiem." Machała, lekceważąco. "A ja jestem czarownicą!" "I co?" 32

"Czarownice i czarodzieje nie żenią się!" "Partnerstwo." Spojrzała na niego. "Przecież my się pozabijamy po tygodniu ze sobą, i dobrze o tym wiesz." "No… nie jestem tego taki pewien." Zaczął cieszyć się widokiem, który teraz miał przed oczami. Machała rękami, a końce rękawów jego marynarki podrygiwały na czubkach jej palców. Każdy jej krok ukazywał mu jej piękne długie nogi. No i znowu miał ślinotok. "Jesteś zbyt sztywny." "Cholerna racja." Był już tak sztywny, że to zaczynało już być naprawdę niewygodne. ”Jestem ... co ty powiedziałeś?" "Hmmm? Och. Nic. Mów dalej, proszę." "Będziesz myślał, że jestem zbyt kapryśna." "Mm-hmmm." Machała teraz już na dobre rękami, tak że w dole marynarki widział całe jej uda, a gdy zakołysała kolanami, miał nawet przebłyski jej cipki. Zdążyło go to nieźle rozruszać, zanim opuściła ramiona. "Gdy pierwszy raz zobaczysz jak rzucam zaklęcie, od razu poczujesz chęć "poprawienia" mnie. I kiedy w końcu, pokażesz mi, jak przemieniasz się w wilka, co?” Omal nie spadł z krzesła, gdy to usłyszał. "To ci... nie przeszkadza?" Spojrzała na niego zdezorientowana. "Dlaczego, to, by miało mi przeszkadzać?" "Dlaczego...? Kobieto, ty nie masz pojęcia, jak wiele potencjalnych partnerek, mnie rzuciło tylko gdy usłyszało moje nazwisko?" Christopher podszedł do niej bliżej, świadom tego, że brzmiał na rozwścieczonego i to bardzo… coraz bardziej. To była cecha charakterystyczna jego rodziny, i to było jedno, ale zawsze myślał, że to będzie najważniejsza rzecz dla jego ewentualnej narzeczonej, by go odrzucić. A ona czepiała się faktu, że był czarodziejem? Jej niski pomruk, prawie zgubił się w jego niskim pomruku. "Och, pewnie, a teraz jeszcze rzucaj mi te swoje podboje, prosto w twarz." Przyłożył dłoń do ucha. "Zechcesz to powtórzyć?" Warknęła na niego. "Spójrz, Kapitanie Nieświadomy. Wiedźma. Czarodziej. Olej. Woda. Ty nawet nie znasz mojego imienia." 33

"Alannah Evans." Uderzyła go w ramię. Mocno. "Ałła!" "Skąd to wiesz? Znowu twoje czary?" No, może jedno małe kłamstwo nie zaszkodzi. "Tak." "Uh-huh." Jej oczy zwęziły się. "Gdzie jest mój portfel?" Odpadło. "W salonie." "I to pewnie przez zupełny przypadek, został otwarty w przeciągu ostatnich dwunastu godzin, tak?" "To prawdopodobne." Chwycił ją w tali, przygotowany na to by odrzucić jej kolano, gdyby chciało go nim uderzyć pomiędzy jego uda. Ale kiedy warknęła na niego, musiał się roześmiać. Brzmiała tak zaciekle słodko. Nie żeby zamierzał jej to powiedzieć. Był przecież mądrym człowiekiem i cieszył się ze swoich nienaruszonych kuleczek. "Alannah, chciałem tylko wiedzieć, jak się nazywasz." "Gratulacje, teraz wiesz. Oddawaj mi moje ubrania!" Westchnął. "Nie udało mi się zakończyć mojej historii ostatniej nocy. Chciałabyś ją usłyszeć po śniadaniu?" "Z moimi ubraniami?" Przewrócił oczami. "Wszystko będzie w porządku. Wrócę z nimi wkrótce." Podszedł do drzwi sypialni. "Nigdzie nie idź." "Naprawdę cieszysz się wydawaniem mi rozkazów, prawda?" Parsknął rozbawiony. Skrzyżowała ramiona, a długie rękawy jego marynarki aż zatrzepotały na jej ramionach, podczas, gdy krawędzie znowu się rozsunęły ukazując jej uda. "Poza tym, w przeciwieństwie do niektórych osób, które znam, bieganie nago po lesie, nie jest najlepszym sposobem na spędzanie wolnego czasu.” Pozwolił by na jego twarz wpłynął powolny uśmiech. Och, na samą myśl o niej, biegającej nago po jego lesie... Zmierzył ja wzrokiem, od góry aż do samego dołu, pamiętając jak idealnie wyglądała w jego sypialni.

34

"To jest takie najgorsze." "Wilkołak!" Ujął jej podbródek, ciesząc się, ze sposobu w jaki rozszerzyły się jej oczy. "Łakomy kąsek." Pochylił się i liznął jej szyję. Był cholernie blisko jęczenia. Smakowała tak niesamowicie. "Nie jestem do końca pewna, czy chcę być w menu." Uśmiechnął się na jej szyi. "Powiedziałaś, jeszcze." "Skomplikowany pies." Mruknęła. Roześmiał się, przyciągając ją w swoje ramiona. Uniósł głowę, by spojrzeć w dół, na jej nadąsaną twarz. "Jak tam? Będzie kolejna próba ucieczki?" Jej twarz była zaczerwieniona, ale była tam też wyraźnie widoczna mieszanina zażenowania i ciepła. "Odzież, zboczeńcu!" Zaśmiał się cicho i wyszedł z sypialni, ignorując jej mruczenie. Wrócił szybko z jej ubraniami, chcąc złapać chociaż jeszcze jeden przebłysk jej kremowych ud. Wczoraj w nocy, upewnił się, że jej strój był czysty i suchy, wiedząc, że będzie to bardziej niż prawdopodobne, że ona będzie chciała tych ubrań rano. Chociaż on, tak z drugiej strony, byłby bardziej niż szczęśliwy, gdyby mógł ją mieć nago i to przez resztę swojego życia. Podał jej ubrania, przewiązane małą kokardką. "Proszę, milady." Wzięła je od niego, uśmiechając się ostrożnie. "Dzięki." Wskazała w stronę łazienki. "Zaraz będę z powrotem." Skierowała się do łazienki, rzucając mu kolejne niezidentyfikowane spojrzenie i zamknęła za sobą drzwi. Christopher osiadł na jednym z krzeseł przy stoliku i napełnił swój talerz jedzeniem. Ona może i nie była głodna, ale on był. Wyszła kilka minut później ubrana we wszystko co jej przyniósł, poza poncho, skarpetkami i butami. "Dziękuję za wypranie moich ubrań." Uśmiechnął się, próbując wyglądać nieszkodliwe. "Proszę bardzo." Wstał i wyciągnął dla niej krzesło. "Czy jesteś gotowa aby zakończyć śniadanie? " Przyglądała mu się uważnie przez chwilę, sprawiając, że poczuł się nieswojo. Po czym delikatnie usiadła na krześle. "Dziękuję." Wzięła kolejny kęs, zimnych już jajek i popiła to łykiem kawy. ”To jest dobre, nawet na zimno." Uśmiechnęła się do niego. 35

"Teraz gadaj dalej. Partnerzy na zawsze. Pradawne przekleństwa. Codzienna tęsknota za krokietami dla psa…" Christopher skrzywił się. "Hmmm. Na czym stanęliśmy?" "Zacznijmy od tego, co sprawia, że myślisz, że jestem twoją partnerką. Tak, na tym stanęliśmy." Wzięła kęs boczku przyprawionego na ostro, zamykając oczy z czystej przyjemności. "Cholera. Okay, ten boczek, jest tak dobry, że możesz mnie nazywać Lana." Przełknął ślinę. Chciał zobaczyć to spojrzenie na jej twarzy, podczas gdy on będzie ją pieprzył, przyciskając mocno do materaca. Otworzyła oczy i coś z tego o czym pomyślał, musiało odbić się na jego twarzy, bo usiadła prosto na krześle, ścierając wyraz czystej przyjemności ze swojej twarzy. Pokręciła głową. Christopher wziął łyk kawy, próbując zignorować drżenie swojej ręki. Nigdy nie chciał, by ktoś czuł się źle. A co gorsza, jego wilk popychał go do skoku na swoją partnerkę, i musiał mocno walczyć zarówno z własnymi instynktami jak i wilczymi. "Miesiąc temu rzuciłem zaklęcie." "Czar miłości?" Spojrzała na niego marszcząc brwi i patrząc ostro. Oddał jej to spojrzenie. ”Czy ja według ciebie wyglądam, tak jakbym chciał, aby wszechświat walną mnie w głowę?" Jej twarz złagodniała. "Czarodzieje również mają potrójną regułę, i dobrze o tym wiesz." I jeden z najgorszych czarów do rzucenia, było właśnie takie zaklęcie, zmuszające kogoś do zrobienia czegoś, lub do pójścia do kogoś, czego nie chciał. Pan i Pani wręcz wypatrywali tak łatwych zdobyczy. Miała na tyle przyzwoitości, by poczuć się zakłopotana. "Sorry." "Mój czar, wymyślił jeden z moich przodków, i to po kilku latach badań. Każdy mężczyzna Beckett, kiedy... pewne uczucia stają się zbyt przytłaczające, może zebrać odpowiednie składniki, umieścić pierścień Beckettów w środku kręgu i rzucić zaklęcie." "Pierścień Beckettów?" "To jest pierścień, który moi pradziadkowie używali przy zaklęciu przywołania swojej partnerki do nich. To stało się moim największym babcinym pierścionkiem zaręczynowym." Bardzo lubił ten jej miękki uśmiech, który teraz zakrzywił jej usta. "Kiedy brat mojego przodka był gotowy, wypożyczył mu ten pierścień i czar, tak aby i jego partnerka przybyła do niego w ciągu miesiąca."

36

Usiadła na krześle, marszcząc brwi w zamyśleniu. "Tak więc, każdy mężczyzna z Beckettów rzuca ten czar i bum! Natychmiastowa dziewczyna?" "Bardziej jak natychmiastowa narzeczona." Jej twarz zmieniła się z zaintrygowanej w lekko spanikowaną, w ciągu kilku sekund. "Uch..." Położył rękę na jej dłoni, rozkoszując się dotykiem jej gładkiej skóry. "Nie martw się, będziemy mieli krótkie zaręczyny." Pocałował jej palce, opierając się pokusie skosztowania jej skóry ponownie. Wiedział już, że ona będzie uzależniająca. "I myślisz, że to wynik tego zaklęcia, które mnie tutaj przywiodło?" "Jestem tego pewien." Usiadł, popijając swoją kawę. Jej twarz była taka wyrazista. Widział każdą emocję, która po niej przemykała. Był pewien, że nigdy nie będzie w stanie powiedzieć mu kłamstwa bez jego wiedzy. "Cóż, pączusiu, pozwól mi wszystko wyjaśnić. Wyobraź sobie, że byłam tutaj na wieczorze panieńskim, z męskim striptizerem, i wszystko co się stało to, to, że mój samochód zepsuł się na środku drogi. Inaczej byśmy się nigdy nie spotkali." Usiadła z miną triumfu, nie zważając na fakt, że jego kubek od kawy zaczął pękać. Męski striptizer? To ilu nagich mężczyzn ona widziała tej nocy? Miał ochotę zniszczyć jej jasną, turkusową koszulkę, z dekoltem w kształcie litery v, wiedząc, gdzie była tej nocy. A ten napis na niej ‘Idź dalej i grzesz trochę więcej’… Uśmiechnął się, kiedy widział go wczoraj w nocy, ale teraz? Teraz to coś potrzebowało, bardzo pilnie spotkać się z jego koszem. Odstawił kubek na swój pusty talerz, mając nadzieję, że nie zauważyła jak powoli wycieka z niego kawa. "A co doprowadziło cię do lasu, Lana? Pożądanie? " Otworzyła usta i zamknęła je, patrząc na niego zaskoczona. "Instynkt." "Instynkt." Ciekawe. "A co cię powstrzymało, przed przyjęciem oferowanej przez Colea pomocy?" Skrzywiła się ponownie. "On tak się nazywa?" "Mm-hmm." "On był czarodziejem". Machała niejasno rękami. "A jego aura była cuchnąca." Zagryzł wargę, żeby się nie uśmiechnąć. "Cuchnąca?”

37

"To było naprawdę fuj, futrzasta kulko, ale nie widziałeś kolorów, które tam krążyły. Czarny i chorowity zielony. Nie dobry, jak zielona trawa, ale świecący czymś niesamowitym jak gówno, jak coś co cię przeraża w podłej jakości filmach grozy." "Futrzana kulko?" Czekaj. "Skąd wiesz, że był on był czarodziejem?" Wzruszyła ramionami. "W ten sam sposób, w jaki wiedziałam, że ty też jesteś czarodziejem. To jest w twojej magii." Zamrugał. "Nie miałem pojęcia, że jesteś czarownicą." "Naprawdę?" Zaskoczenie w głosie zamieniło się w radosny uśmiech. "Fajnie." Przewrócił oczami. "Mogę ci pokazać czar jaki rzuciłem, by przywołać cię do mnie, jeśli chcesz." Pochyliła głowę. "Myślisz, że rozumiem twój czar?" "Nie rozumiem, dlaczego byś nie miała tego zrobić." Jej usta otworzyły się ponownie, ale nic z nich nie wyszło. Jej tak jawne zaskoczenie, prawie zmusiło go do głośnego śmiechu. Nie spodziewała się, że on może zaoferować jej pokazanie swojego zaklęcia. "Hmmm. Nigdy nie myślałam, że dożyję dnia, kiedy to czarodziej zaoferuje pokazanie czarownicy swojej pracowni." Wstała. "No to idziemy." Uśmiechnął się. "Pójdź za mną." "Gdzie to ja już słyszałam?" Wyszła z sypialni i zeszła za nim w dół po schodach. "Och, czekaj, nie… ale już minął czas, gdy odurzyłeś mnie gorącą czekoladą, prawda?" "Czy można udowodnić, że byłaś odurzona po gorącej czekoladzie?" Warknęła, po czym prychnęła z głębi płuc. "Nie." "Dobrze". Otworzył drzwi do swojej pracowni. "To tutaj." Przeszła obok niego do pokoju, do którego wpuszczana była tylko najbliższa rodzina. A jego podopieczni po prostu ją przepuścili, ledwo tylko falując wokół niej. "Wow". Położyła dłoń na swoim czole. "Co to było?" "Moje zaklęcia ochronne." Otworzyła szeroko oczy, a jej twarz zbladła. ”Czy mogę doświadczyć bycia wewnątrz, będąc jednocześnie na zewnątrz?" Zirytował się, ale zaskoczony odkrył, że się uśmiechnął. "Nie, oczywiście, że nie!"

38

Odwróciła się i spojrzała na niego, jej oczy przejechały po nim, a potem powróciła do oglądania pracowni. "Ponieważ jesteś tutaj ze mną, prawda?" On tylko uniósł brew. "Prawda?" Usiadł za biurkiem, ignorując otwarty na nim rejestr. Nie miał wątpliwości, że ona również będzie szukała informacji o nim, w ten sam sposób. Spojrzał na nią. "Przepuściły cię, ponieważ wiedzą, że jesteś rodziną." Usiadła na fotelu przed biurkiem z hukiem. "Och!" Pochylił się do przodu. "Witaj w domu!"

39

Rozdział 4

Witaj w domu? O cholera. W co ja wpakowałam tym razem? Lana spojrzała na czarodzieja siedzącego za biurkiem, starając się zignorować te swoje motyle, tańczące mambo, za każdym razem gdy go widziała. "Mój dom jest w Filadelfii." "No i?" "Rany, nie mogę się doczekać, aż spotkasz się z moją babcią. Cała wasza rozmowa, to będą pytania i niejasne odpowiedzi, taka rozmowa w stylu Konfucjusza." Powolny, zmysłowy uśmiech znowu pojawił się na jego ustach. A motyle zmieniły taniec z mambo na macarenę, i to w ciągu dwóch sekund zaledwie. "Chcesz zobaczyć zaklęcie?" "Acha". Odchrząknęła, zastanawiając się, czy słyszał jak brakuje jej tchu, gdy mu odpowiadała. "Tak, chciałabym." Wskazał na stół po drugiej stronie pomieszczenia. "Częstuj się." Wstała, i podeszła do stołu przykrytego różową tkaniną. Spojrzała na ułożone runy i resztki cynamonowego kadzidła, które wciąż można było wyczuć w powietrzu. I spalone skrawki niebieskiego papieru? Dlaczego niebieskiego? Wciąż leżały na dnie zimnego już kociołka. Czar. Kolorowe świece umieszczone były w strategicznych miejscach, ale, jak dla niej, całkiem bez sensu. Róża i irys, przeplecione były przez szmaragdowy pierścień, i leżały w poprzek, na złotym talerzu. Ich płatki przyćmione były już przez upływ czasu. Były tutaj również dwie specjalne świece, jedna z wyrzeźbionym symbolem mężczyzny a druga z symbolem kobiety. Dotknęła ich połączono ze sobą wosku, który je delikatnie wiązał je ze sobą. "Wow!" Palec Chrisa pogłaskał delikatnie świecę kobiety. Lana mogłaby przysiąc, że czuła jak ten dotyk przeszedł przez całe jej ciało. "Kiedy świece połączyły się ze sobą, wiedziałem, że już jesteś w pobliżu." Powiedział ochrypłym szeptem, który wysłał kolejny dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Wyciągnął rękę i dotknął jej, delikatnie nią kołysząc. Lana patrzyła zafascynowana, jak chwycił jej rękę i pogłaskał nią męską świecę. Poczuła dreszcz. "Mogłem poczuć twoją obecność."

40

Jego oddech łaskotał jej włosy, a jego bliskość ogrzewała ją w takich miejscach, w których nie zdawała sobie sprawy, że było jej zimno. Jego wolne ramię objęło jej talię i przyciągnął ją delikatnie z powrotem do siebie. Czuła jego erekcję napierającą na jej plecy. "Prawie mogę poczuć, jaka jesteś słodka." Delikatny pocałunek wciśnięty w jej włosy, przesunął się ku bokowi jej szyi. "Jeśli Cole położy chociaż jedną rękę, jeden palec, na tobie, to już nie żyje." Zadrżała, pod tym nagłym chłodzie w jego głosie. "Potrafię zadbać o siebie." Poczuła jego uśmiech przy swojej skórze. "Wiem. Byłem tam, pamiętasz?" Oblizała wargi, nie zwracając uwagi na sposób, w jaki jego usta łaskotały jej skórę. "Więc nadal uważasz, że to jestem tą jedyną, przywołaną przez ten czar?" "Mm-hmm." Właśnie lekko ją ugryzł, a jego ostre zęby delikatnie pocierały skórę na jej szyi. "Wiem, że jesteś." Uniosła ramię, strącając się odciągnąć te jego uciążliwe i całkowicie kuszące usta. "Skąd wiesz?" Przesunął ich złączone dłonie, tak by dotknęły razem szmaragdowego pierścionka. Ciepło popłynęło, aż do jej ramienia, owijając się wokół nich, tak przyjemne jak by to był elegancki, jedwabny szal. Jej magia rozbłysła wewnątrz niej, spotkając i odpowiadając na wezwanie zaklęcia, pozwalając mu na osiedlenie się w jej wnętrzu. Poczuła też jak jego fiut uderzył w jej pupę i jęknęła. Jego szybki wdech powiedział jej, że i w nim również osiedlił się czar, łącząc ich ze sobą niewidzialnym węzłem. "Wiem." Odwrócił ją, przyciągnąć mocno do siebie i tuląc ją między swoimi nogami, jednocześnie sadzając ją na stole. "Tak jak i ty." "Chris…" Ale nie powiedziała już nic więcej. Jego usta uderzyły w nią porywającym pocałunkiem. Wbił, swoją dużą dłoń w jej włosy, przytrzymując jej głowę delikatnie i dokładnie tak jak tego chciał. I po prostu pieprzył jej usta swoim językiem, brał je w posiadanie w taki sposób, w jaki żaden inny człowiek, nigdy jeszcze tego nie zrobił. Drugą ręką sięgnął ku jej biodrom, tuląc je mocno i przyciskając do krawędzi stołu. Co jednocześnie umożliwiło mu wsunięcie nóg między jej uda, tak że poczuła przez jego dżinsy erekcję pulsującą tuż przy jej cipce.

41

To była prawdziwa moc, uwodzenie, płomienie, ogień… wszystko to zlewało się razem i uderzało w nią z niezwykłą siłą. Nigdy nie czuła do nikogo takie pożądania. Drżała razem z nim. Nie myśląc nawet o tym, rozłożyła szerzej swoje nogi, tak by mógł być jeszcze bliżej niej. Odgięła się od niego, by choć trochę uspokoić swoje skołatane nerwy, ale jej palce musnęły przy tym szmaragdowy pierścień. I wówczas zalało ją prawdziwe pragnienie, potężna, paląca fala pulsującej wilgoci. Starała się przejąć kontrolę nad tym pocałunkiem, ale wszystkie jej myśli krążyły tylko wokół spełnienia. Czuła jak jej twarde sutki boleśnie trą o biustonosz. "Pieprz mnie, potrzebuję cię." Ochrypły, urywany jęk wyszedł z gardła Chrisa, podczas gdy gryzł on delikatnie jej sutki przez cienką bluzkę. Jednocześnie jego męskość wciąż w nią rytmicznie uderzała. Wciąż miał na sobie dżinsy, jedyną wręcz szyderczą barierę miedzy nimi. Sięgnął rozpaczliwie pod rąbek jej koszulki, i dobrze, że się trzymała krawędzi stołu, bo inaczej od razu by odleciała. Zerwał go, jednym szybkim ruchem przez głowę, odsłaniając jej biały bawełniany stanik. Pochylił się z jękiem ku niej, biorąc raz jeden pączek w usta a raz drugi. Ssąc je tak na zmianę dopóki nie zaczęła jęczeć i wić się pod nim. *** Idealnie dopasował ruchy do jej, pieprząc ją na stole, wciąż trzymając jej sutki w ustach. Wrażenie było niesamowite, tak intensywne, że aż nie do uwierzenia. Jej dłonie zaciskały się kurczowo, a całe ciało było napięte z niecierpliwości. Była tak cholernie blisko orgazmu, że aż chciała krzyczeć i wrzeszczeć. Ledwo zarejestrowała swoimi zmysłami, zaokrąglony, twardy przedmiot w dłoni. "Pieprz mnie, proszę! Na boga, pieprz mnie!" Z pomrukiem odsunął się od niej. Miał zupełnie dziki wyraz na swojej twarzy, a te jego oczy, teraz świeciły niesamowitym złotym blaskiem, gdy tak się jej przyglądał, studiując niczym uczeń. Szarpnął rozpaczliwie jej dżinsy, ciągnąc je w dół i zatrzymując w połowie ud, by polizać jej cipkę, poprzez jej bawełniane majteczki. "Taka dobra." Odsunął majtki i wepchnął swój język liżąc jej cipkę. ”Smakujesz tak cholernie dobrze." I zaczął ją jeść, lizać i ssać tymi swoimi ustami, aż ona zaczęła pieprzyć desperacko jego twarz, wijąc się i dochodząc mocno. Przysunęła się do niego, łapiąc go za głowę, trzymała nieruchomo. A ciśnienie tylko rosło i rosło, aż wygięła swoje usta, zawodząc tak głośno, że ledwo przypominało to krzyk człowieka. Jej majtki i dżinsy zapomniane upadły na podłogę, zanim została pochłonięta przez najbardziej intensywny orgazm, jakiego kiedykolwiek doświadczyła w swoim życiu. Jej oczy nadal były szeroko otwarte, gdy on odpiął zamek swoich dżinsów, uwalniając imponującego koguta, pogłaskał go raz i drugi, zanim pogrążył się w jej wciąż drżącej cipce.

42

"Moja!" Chwycił ją za biodra, powoli wycofując się z niej. Po czym wszedł w nią z powrotem, i nie spiesząc się zaczął ją miarowo pieprzyć. Obserwował jak jego fiut idealnie się w niej ślizgał. A ona nie mogąc nic na to zaradzić, również się temu przyglądała. To było niesamowite, obserwować jak on ją pieprzy. Przyciągnął ją do siebie, bliżej krawędzi stołu, a jego ręce zacisnęły się na jej biodrach. Schylił się i wziął jej sutek z powrotem w usta, ssąc go na tyle mocno by zaczęła znowu jęczeć. "Chris." "Hmmm?" "Boże, Chris, szybciej. Mocniej!" Poczuła jego uśmiech tuż przy swojej piersi. "Szybciej i mocniej?" Podniósł się z niej, wyciągając koguta, ale jego główka dotykała miejsca, przez które całe jej ciało krzyczało ‘alleluja’. "Czy jesteś tego absolutnie pewna?" Była tak blisko, że zaraz zacznie wrzeszczeć bez opamiętania. Chwyciła jego kark i przyciągnęła go do siebie, tak że ich nosy prawie się stykały. "Pieprz mnie teraz, albo tego pożałujesz!" Jego uśmiech był pełen męskiej satysfakcji. "Tak, proszę pani." Zaczął w nią wchodzić tak mocno, że mogłaby przysiąc, że czuła to w swoim karku i stopach. O cholera, będzie miała siniaki i wewnątrz i na zewnątrz. Nigdy nie była pieprzna tak mocno. Tak dobrze. Jak on mógł tak dobrze wiedzieć, gdzie i jak ma na nią nacisnąć. To oscylowało już na krawędzi bólu, czuła jak jej całe ciało zaciska się wokół niego. Jęczała, złapana w tańcu ich ciał, obserwując jak jego twarz zaciskała się gdy tak ją pieprzył. Ale ich oczy pozostały wpatrzone w siebie, podczas gdy on nieprzerwanie się w nią wybijał, cal za calem. "Dojdź dla mnie, mała czarownico." Zacisnęła zęby z rosnącej przyjemności. "Najpierw ty, wilkołaku." Automatycznie owinęła jeszcze mocniej nogi wokół jego bioder, podczas gdy jego ręce puściły jej biodra. Oboje nie wytrzymają już tego zbyt długo. Chwycił palcami jednej ręki jej sutek i skubnął go, wysyłając odłamki wykwintnego bólu prosto do jej łechtaczki. Drugą ręką zaś sięgnął właśnie do niej, by zrobić dokładnie to samo. Zaczęła brykać, wić się i skakać, przeciwstawiając się temu, tak mocno, że niemal zrzuciła go z siebie. Była już tak blisko, tak cholernie blisko, ale, kurwa, nie ma mowy by doszła tam sama.

43

Spojrzała na niego w wyzwaniem i zacisnęła swoje wewnętrzne mięśnie jak tylko mogła najmocniej. A on otarł się o jej łechtaczkę pod odpowiednim kątem, tak że mogła już zobaczyć gwiazdy. I Lana zaczęła krzyczeć… Dochodziła, opierając głowę na stole, ale całe jej ciało wciąż pulsowało wokół niego. On także odrzucił głowę do tyłu i zawył, zawierając w tym ryku, całą głębię swojego trochę bolesnego szczęścia. Upadł na nią z jękiem, sapiąc na jej szyję. Wciąż czuła jego drgania w swoim wnętrzu. Pocałował delikatnie bok jej szyi. "Moja." Lana otworzyła oczy. O kurwa. Co ja zrobiłam? Pochylił się do jej twarzy, biorąc jej usta w słodkim, łagodnym pocałunku, pozwalając jej na ciche westchnienie. "Myślę, że mnie zabiłaś. Jestem martwy i w stanie nirwany." Nie mogła nic na to poradzić, ale zachichotała, zanim zdążyła się powstrzymać. "Owszem, pewnie, śmiej się z martwego człowieka." "Uwierz mi, nie jesteś martwy." Czuła jak jego uśmiech połaskotał bok jej szyi. Część z niej kochała to, ale była jeszcze jedna część, która była poważnie wystraszona, że sobie na to pozwoliła. "Skąd wiesz?" Zacisnęła mięśnie, skrycie zadowolona, gdy przełknął ślinę. "Wiesz, czuję twój… puls." Jego ramiona za trzęsły się. Odsunął się od niej, wycofując z niej, i zobaczyła jego nieznacznie tylko zmiękczonego fiuta. "Mm. Podoba mi się jak badałaś mój puls, siostro Evans." "O tak, założę się." Odsunęła się w jego ramionach. "Wstawaj, wilkołaku." Zamruczał w jej ramię. "Twój wilkołak." I wstał leniwie, a z jego koguta spłynęły jej soki. Przeciągnął się, tak, że jego koszula mocno opięła się na jego wielkiej klatce piersiowej. Cholera, on nawet nie zdążył się rozebrać. "To wciąż jest sprawa do dyskusji.” Zatrzymał się, wyciągając swoje dżinsy. "Naprawdę?" Usiadła, krzywiąc się, pod uczuciem bólu naciągania w swojej cipce. Miała przeczucie, że będzie czuła to pieprzenie, jeszcze przez dzień lub dwa. "Jeden niesamowity orgazm nie uczyni z nas partnerów na zawsze. "

44

"Dwa niesamowite orgazmy." Machnęła ręką, próbując być nonszalancka. Ale drżenie dłoni pokazało, że ta marna próba nie powiodła się zbyt dobrze. "Dobrze, dwa." Patrzył na nią, gdy zbierała swoje ubrania, a potem zakładała ja. Na jego twarzy pojawiło się groźne spojrzenie. "Zaakceptowałaś mnie." "Pieprzyłam ciebie, a to różnica." Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała z powrotem na niego, starając się ignorować rumieniec, który wkradał się na jej policzki. Jego spojrzenie spoczęło na jej szyi, wyrażało ból, a z jego wypowiedzi, chociaż wydawał się być zrelaksowany przebijało jednak coś pokrewnego do... żalu. "Jesteśmy sobie przeznaczeni, ale nie jesteś jeszcze gotowa do przyjęcia tego." Zrobił krok w tył, dając jej więcej miejsca. Otrząsnął się starając się być bardziej zrelaksowanym. "Dobrze, Lana, jest też parę innych rzeczy, które musimy przedyskutować, tak czy siak. " Ale my jesteśmy gotowi! Jesteśmy gotowi! To znowu motyle w niej, obudziły się do życia zawodząc niczym wiatr przy burzy. Lana postanowiła, że najlepiej będzie je zignorować. "Takich jak?" "No cóż, faktem jest, że powinnaś tutaj zostać, dopóki nie dowiem się dokładnie, o co chodzi Colowi." Śnij dalej, wilkołaku. "Pffft. Tak, ok, w porządku. " Zamrugał, w szoku. "Słucham?" "Mam życie w Filadelfii, i żaden czar lub nie zaklęcie, nie sprawi, że przeprowadzę się do mężczyzny, którego zaledwie wczoraj, poznałam. Przepraszam cię najmocniej, ale jeśli zamówiłeś żonę w dwadzieścia minut lub nawet mniej, no to wykręciłeś zły numer." "On ci groził śmiercią." "Tak, zrobił to. Ale ja wiem, jak sobie z nim poradzić." "Naprawdę?" "Tak. Naprawdę." Skrzyżował ręce na piersi. "Jak?" "Babcia." Jego głowa przechyliła się na bok, tak jak u wilka w nocy. "Babcia?" "Annabelle Evans." 45

Zmarszczył brwi, oświecony. "Och. Babcia." Wziął głęboki oddech. "Mimo to, wolałbym, żebyś pozostała tutaj." "Nie." Rozejrzała się po pracowni. "Masz tutaj telefon?" "Alannah." "Muszę iść do domu, Chris." "Jesteś w domu." "Nie. Jestem w twoim domu. Potrzebuję moich ludzi wokół mnie, moich rzeczy i moich zabezpieczeń." "Dlaczego?" Biedny facet. Brzmiał na tak sfrustrowanego, ale wciąż nie mogła na to pozwolić, by to przysłoniło jej resztę rzeczy. Jeśli myślał, że to, co się zdarzało, daje mu przewagę, to naprawdę czekają ich straszne czasy. Próbowała jednocześnie zignorować głosik, który drżał w niej, wskazując, że ona już i jego i to co jej przez cały czas opowiadał, zaakceptowała. Ale nie była jeszcze gotowa do poradzenia sobie z tym. "Czarownice i czarodzieje. Pamiętasz? A poza tym muszę się dowiedzieć, co mam zrobić, aby się obronić." Nie miał odwagi spojrzeć na nią obrażony. "Ja cię obronię, nie musisz tego robić sama." "A tak, ale skoro jesteś czarodziejem, to ja i tak nie zrozumiem z tego zbyt wiele, co ty będziesz robił. Obronisz mnie tutaj, od wszystkiego, ale nie w Filadelfii, gdy już tam będę." Jego oczy zwęziły się. "Kompromis?" Cofnęła się ostrożnie. "Co to za kompromis?" "Chcesz jechać do Filadelfii, gdzie twoja rodzina będzie cię mogła obronić, tak?” "Tak." Wycedziła, zastanawiając się gdzie był haczyk. "A zatem, niech będzie Filadelfia, gdzie twoja rodzina będzie cię chronić." I dał jej zadowolony z siebie, prawdziwie męski uśmiech, który podniósł każdy włos na karku. Lana jęknęła. "Dlaczego mam wrażenie, że coś przegapiłam?"

***

46

Christopher zamknąć maskę samochodu Lany i uśmiechnął się. Samochód był naprawdę, autentycznie i szczerze martwy. I wyglądało na to, że pogrzeb odbył się już bardzo dawno temu. "Przykro mi, ale nie wierzę, by można było to naprawić." "Cholera". Ugryzła czubek palca. A on poczuł natychmiastową chęć by wyciągnąć go z jej ust i zacałować, ten mały ból. "Wszystko co tu mogę zrobić, to tylko go odholować?" "Zostaw to. Zadzwonię do moich braci, i oni sobie z tym poradzą." Wpatrywała się w niego. "Wszystko w porządku. Możesz sama zadzwonić do moich braci, by sobie z tym poradzili." Mógł jej jeszcze tylko powiedzieć, że to gapienie się na niego, nic jej nie da. Nie mogła przecież tak robić, za każdym razem, gdy coś im nie szło. Podał jej swój telefon komórkowy i położył dłoń na jej plecach. "Zadzwoń Garetha, jest najstarszy. Szybkie wybieranie, pod trójką." Zaczął ją prowadzić ją z powrotem do swojego SUV-a, eleganckiego, czarnego Equinox, który wyglądał, jakby był zupełnie nie na miejscu, stojąc obok jej starego, poobijanego, beżowego Volkswagena. "On upewni się, że twój…hmmm… samochód, jest pod dobrą opieką." Spojrzała na niego i wykręciła numer. Wiedział dokładnie moment, gdy włączy się głos Garetha na poczcie głosowej. To on pomógł wszystkim jego braciom, nagrać się na automatycznej sekretarce. "Hello, dodzwoniłeś się do Garetha Becketta. Jeśli jest to istotne, to wiesz, co masz zrobić. A jeśli to nie jest ważne, to nie przejmuj się zostawianiem wiadomości." Beep. Lana zamrugała. "Uch, cześć. To Alannah Evans. Um, twój naprawdę dziwny brat porwał mnie i chce bym poprosiła ciebie, abyś się zajął moim samochodem. Byłabym też zobowiązana, gdybyś zechciał zadzwonić na policję i powiedzieć im, gdzie jestem. Będziemy podróżować czarnym Equinox Christophera, w kierunku Filadelfii, w Pennsylvani. Numer rejestracji, to sześć jeden pięć... Cholera, koniec miejsca!" Parsknął rozbawiony. "Nie porwałem cię." "A jakbyś to nazwał?" "Wycieczką z moja narzeczoną, do domu jej babci." Czy jej się to podobało czy nie, była jego. Sex w jego pracowni, tylko to potwierdził, ale dopóki ona go nie przyjmie, czar pozostaje niekompletny. "Mógłbyś przestać gadać te rzeczy o narzeczonej?" Uśmiechnął się. "Wszystko w porządku... partnerko." 47

Roześmiał się, zachwycony, gdy warknęła na niego i machnęła palcem. "Nadal ciebie nie zaakceptowałam, dobrze to wiesz!" "Ale zrobisz to, kochanie." Zignorowała go, włączyła radio i zaczęła patrzeć przez okno. *** Do domu jej babci, były jakieś dwie godziny jazdy, i prawie cały ten czas spędzili w ciszy, słuchając radia. Dopiero, gdy byli na obrzeżach miasta, odezwała się ponownie, prowadząc go poprzez zawiłe uliczki, tak by trafił do południowej dzielnicy Philly. Domy były tutaj murowane, w rzędach. Każdy z nich był zadbany, a większość z nich miała albo szerokie schody prowadzące na wyższy taras do drzwi wejściowych, lub ładne ganki wykonane z bruku z metalowymi barierkami. Drzewa także były posadzone w rzędach przy drodze, zamieniając je w urocze alejki. Były posadzone równo, w doskonałych okrągłych otworach, wyciętych w chodniku, a następnie otoczonych dekoracyjną kostką. W tej okolicy panowała bardzo domowa atmosfera, przynajmniej jak dla niego, mimo że na obrzeżach miasta, zostało zbudowane kilka stadionów, dla dużych ligowych drużyn sportowych. Jedynym problemem, były stare tory przecinające drogę, bowiem czyniło to jazdę samochodem ledwo komfortową. "Dlaczego tego nie zdemontowano?" "Zdemontowano czego?" Skinął przez przednią szybę, wskazując na jeden z torów. "Tych szyn." Spojrzała na niego, tak jakby oszalał. "One są zabytkiem. Spójrz w górę." Zrobił to i zobaczył linie wysokiego napięcia, biegnące wzdłuż torów. "To są idealne zachowane linie do kolei. Niektóre z nich są najstarszymi w Stanach Zjednoczonych. Wciąż mogą po nich kursować wagony, które zawiozą cię w każde miejsce, w całej Filadelfii. No dobrze, w większość Philly." Machnęła ręką. "Nie ma nawet mowy o tym, byśmy się ich pozbyli, czy coś równie dziwnego!" "Och. Więc macie tutaj taki sam system jak jest w San Francisco?" "Pfft. Nie, nie jak w San Francisco. Nie mamy tutaj żadnych tramwajów." Zamrugał. "Macie trakcje i szyny, ale nie macie wagonów?" Przewróciła oczami. "Politycy to kretyni. Wagony miały także być oddane do użytku, ale cały czas są inne, ważniejsze rzeczy. "Wzruszyła ramionami i wskazała. "Skręć tutaj w lewo."

48

Zamrugał, zdezorientowany, ale zrobił jak kazała. "Dobrze, teraz znajdź miejsce do parkowania." Rozejrzał się. Połowa potencjalnych miejsc miała tabliczkę ‘miejsce dla niepełnosprawnego’, a pozostałe były po prostu zajęte. "Żartujesz sobie, prawda?" Uśmiechnęła się. "Po prostu szukaj." W końcu znaleźli miejsce, oddalone o jakieś trzy przecznice, od tego, kiedy kazała mu zacząć szukać. Wysiedli i ruszyli z powrotem. "Dobrze, że mamy tutaj blisko Oregon Avenue, bo to oznacza dużo dobrego jedzenia, są tam też przyzwoite sklepy spożywcze, które mają żywność właśnie stąd. Tamta ulica, na przedzie, to I-95, i prowadzi ona do centrum miasta. Można tam zrobić zakupy, są teatry, kina i takie tam." Ruszyła przez jezdnie, tylko lekkim skrętem głowy, sprawdzając czy nie nadjeżdża jakiś samochód. "Byłeś kiedyś w Galerii?" Poszedł za nią, marszcząc nosem, na zapach spalin. To właśnie był jeden z wielu powodów, dla których opuścił swoje rodzinne miasto Pittsburgh, i przeniósł się na bardziej wiejskie tereny. "Nie mogę powiedzieć, że byłem.” "Hmmm. Muszę cię tam zabrać." Zatrzymał szeroki uśmiech dla siebie. "W każdym razie, możemy dzisiaj zamówić steki serowe, i możemy też obejrzeć mecz w telewizji. Lubisz baseball?" "Nie tak bardzo." Był bardziej fanem hokeja, ale mówienie o tym, w tej okolicy, że jest za Pittsburgh Penguins, prawdopodobnie sprawiło by, że byłby martwy. "Och, Phillies grają w mieście w tym tygodniu, więc zobaczymy tutaj dużo więcej korków niż zwykle." Podeszła jeszcze kilka kroków i zapukała do drzwi. "A teraz masz się zachowywać grzecznie, bo będziesz spał w budzie. Rozumiesz?” "Hau!" Parsknął śmiechem, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć, otworzyły się drzwi. Stała w nich mała kobieta o włosach mocno już przyprószonych siwizną. Miała na sobie dżinsy i t-shirt. I nie miała butów na nogach. Była opasana małym plisowanym fartuchem w tali. "Alannah?" "Cześć, babciu. Czy możemy wejść?"

49

Babciu? Ta kobieta miała tylko pięć stóp wzrostu, była boso i to była właśnie ta Annabelle Evans, szefowa jednego z najpotężniejszych konwentu czarownic na wschodnim wybrzeżu? "Oczywiście! A ty jesteś Christopher Beckett." Annabelle Evans wyciągnęła do niego rękę. "Witaj w moim domu, panie Beckett." Chwycił ją za rękę, i w oszołomieniu jej siły, uścisnął. "To wielka przyjemność, pani Evans." Zignorował wąsy magii, które wiły się po jego ramieniu. Wiedział, że tylko badała jego wytrzymałości i zdolności do zajęcia się jej wnuczką, i nie mógł jej za to winić. Prawdopodobnie zrobiłby to samo, gdyby to była jego wnuczka. Poza tym, jeśli Annabelle Evans chciałaby go zabić, to tak naprawdę nie potrzebowała nawet go w tym celu dotykać. Była jedną z najsilniejszych czarownic w Stanach Zjednoczonych i nie musiała już tego udowadniać. Wszedł za Laną do domu, przygotowany, na to, aby zobaczyć dom, wykończony w stylu jego własnej babci, nieco wybredny, ale ciepły i przytulny. Zamiast tego, to co tutaj znalazł było niezwykle eklektyczne. Dom urządzony był w jasnych kolorach, i wyposażony był w nowoczesne meble, z tylko kilkoma małymi, domowymi drobiazgami. Ciemny parkiet dębowy zdobił podłogi, zaś zwieńczeniem tego była tradycyjna sofa w kolorze karmelowym. Sofa stała przed szafką telewizyjną w hiszpańskim stylu. Telewizor był włączony i zobaczył, że Annabelle Evans najwyraźniej lubiła oglądać powtórki amerykańskiej edycji Next Top Model. Stolik do kawy, miał blat zdobiony jasną mozaiką, a obok niego stały dwa jasne, nowoczesne, turkusowe krzesła. Karmelowe zasłony stanowiły tło dla ścian, w kolorze lżejszego odcienia turkusu, niż ten który zdobił krzesła. Patrząc dalej, przez łukowate przejścia, można było zobaczyć kuchnię, urządzoną w odcieniu ciemniejszego turkusu. Hebanowe krzesła i stół, komplet wykonany w stylu królowej Anny, zdobił jadalnię, zajmując w niej większość miejsca. Nad stołem zwisał wielopoziomowy, rzeźbiony żyrandol, wykonany z czegoś, co wyglądało jak szkło z Murano. No a dalej, była już kuchnia, której dobrze nie widział, ale to trochę co zobaczył, powiedziało mu, że została wykonana w tej samej mieszaninie stylów, co pozostała części budynku. Jedyną wskazówką, że mieszkała tutaj czarownica, była mała półka na ścianie z tabliczką, na której wyryte było słońce i księżyc, połączone razem w jednolitą figurę, oraz Yin-Yang, zajmujący honorowe miejsce. Został on otoczony przez dwie świece, srebrną i złotą. Na drewnianym talerzyku, tliła się resztka jaśminowego kadzidełka. Nie potrafił powiedzieć, kiedy ostatnio rzucała tutaj zaklęcie, a może zapaliła to kadzidło, dla samej radości zapachu… Ale tak czy siak, to wszystko jednak tutaj cały czas krzyczało "ołtarz". I to nawet, gdyby nie widział tego wszystkiego w swoich książkach czy też na własnym ołtarzu. Polubił ją. To pasowało do kobiety, która stała przed nim, i rozmawiała ze swoją wnuczką… Aż wychwycił jej rozdrażniony ton, jakim teraz rugała Lanę.

50

"Dlaczego nie zostałaś w domu pana Becketta?" Lana zagapiła się na nią. "Ja ledwo znam tego człowieka!" "Nie mówiłam ci, że on będzie cię chronić?" "Tak." "Tak?" Annabelle kopnęła ją w kostkę. A Lana rzuciła mu spojrzenie, tak jakby irytacja jej babci, była jego winą. "On mówi, że jestem jego partnerką. Rzucił jakieś zaklęcie i twierdzi, że ja na nie odpowiedziałam, czy coś takiego." Annabelle skinęła jej głową. "Tak, odpowiedziałaś na to. To też ci już mówiłam." Lana wyrzuciła ręce w górę, w powietrze. "Ktoś groził, że zabije mnie!" "A Christopher uchroni cię od tego!" Christopher zdecydował się im przerwać, zanim sprawy zejdą na brzydkie tory, z których powrót, będzie bardzo trudny. Twarz Lany stawała się podejrzanie czerwona, a on wiedział, że to było nie tylko z gniewu. Wyłapał także błysk bólu na jej twarzy, który jednak szybko starała się zamaskować. "Przepraszam." "Cóż, ojej, a ja głupa myślałam, że to moja rodzina, będzie mogła mi pomóc." Annabelle westchnęła. "Christopher zajmował się tą osobą już od długiego czasu. Jego zabezpieczenia, zostały zaprojektowane tak, aby utrzymać go z daleka. A dlaczego, jak myślisz, mówiłam ci, że masz tam zostać?" Lana zmarszczyła brwi. "Czarodziej kontra czarodziej?" "Dokładnie tak." Annabelle podprowadziła wnuczkę do kanapy. "Usiądź, a ja dokończę obiad. Wtedy może będziesz mogła mi wyjaśnić, dlaczego uważasz, że to konieczne, aby zatrzymać się właśnie tutaj, a nie u Christophera." "Bo coś mi mówi, że to jest ostatnia rzecz, jaką ten facet oczekuje, że zrobimy." Annabelle zatrzymała się, a Christopher studiował twarz Lany, widząc, że po raz pierwszy ona ma naprawdę stu procentową rację. "Myślisz, że to zajmie mu trochę czasu, zanim za nami podąży?" Uśmiechnęła się. "Dokładnie tak." Uśmiechnął się. On naprawę nie miał pojęcia, do tej pory jaka ona była. "Boże kocham inteligentne kobiety." I zignorował jej rumieniec. "Masz absolutną rację!” 51

Wątpię, żeby wiedział, kim ty jesteś, ale to nie zajmie mu dużo czasu, by to zrozumieć, a wówczas zrobi wszystko by cię odnaleźć." Uśmiechnęła się do niego. "Dokładnie tak." "Podczas gdy my będziemy tutaj i zdołamy wypracować najbezpieczniejszy sposób by się obronić. Skonstatuję się z moją rodziną, by pomogli mi się dowiedzieć, co planuje Cole. Umowa?" ”Umowa." "Jednak na pierwszy znak, że twoja babcia jest w niebezpieczeństwie, zabieram cię z powrotem do domu." Podniósł dłoń, gdy otworzyła usta, by zaprotestować. "Nie zamierzam wystawiać twojej rodziny na niebezpieczeństwo. To nie podlega żadnym negocjacjom." "Jeśli on zawiesi oko na mojej rodzinie, to od razu stanie się podejrzliwy. Rozmawiamy tutaj o głowie rodziny i szefie konwentu w Philly. Jak zamierzasz sobie z tym poradzić?" Wziął ją za rękę i zaczął bezmyślnie bawić się jej palcami. Ten ruch był taki kojący. Nie miał prawdziwej okazji do dotknięcia jej, od czasu tego niesamowitego kochania się w jego pracowni. I czuł się tak, jakby od tego czasu upłynęło już wiele godzin. "Muszę powiedzieć im jak mają się zamaskować, przed jego zaklęciami. To nam kupi trochę czasu, ale niezbyt dużo." "A w międzyczasie możemy spróbować się dowiedzieć, co takiego zrobiłeś, a może na kogo lub na co nasikałeś, że teraz zamierza zabić twojego domniemanego partnera." Warknął. Domniemanego partnera? On naprawdę będzie musiał popracować, nad skorygowaniem tego jej uporczywego wrażenia, że ona nie jest właściwą kobietą. Poklepała go po głowie. "Spokój, Fido." Wziął ją za rękę i pochylił się ku niej. "Jak możesz odmawiać magii, która przepłynęła przez ciebie kiedy dotknęłaś pierścienia?" Starał się mówić bardzo cicho, tak by pani Evans nie usłyszała ich kłótni. ”A ty jak byś się czuł, gdyby ktoś całkowicie obcy podszedł do ciebie i powiedział: ‘Gratulacje! Spędzisz ze mną resztę swojego życia, czy chcesz tego, czy nie! " Lana także utrzymywała swój głos cicho, ale to jednak wciąż brzmiało tak, jakby krzyczała na niego. Och bogini! Ona była taka słodka, kiedy była wkurzona. "To nie tak." "A właśnie, że tak!" "Możesz odejść ode mnie." Jego serce waliło. Proszę, nie odchodź ode mnie! 52

Uniosła brwi patrząc na niego z niedowierzaniem. "Naprawdę?" "Tak. Możesz mnie odrzucić i zadeklarować, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. A ja, w końcu, jeśli będziesz wystarczająco stanowcza, będę musiał zrezygnować i pozwolić ci odejść." "I co dalej?" Wiedział, co się wtedy stanie, ale nie chciał, by poczucie winy, sprawiło by z nim została. Chciał, by została tylko dlatego, że sama tego chciała. Więc milczał, ignorując jej pogłębiający się blask. W końcu odrzuciła swoją grzywkę z oczu i spojrzała na niego. "Jesteś taki uparty." Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. "Ja jestem uparty?" Pogłaskał ją po policzku. "Czy to naprawdę to jest takie najgorsze, co mogło ci się zdarzyć, Alannah? Mogłabyś się przecież zakochać w mężczyźnie, który by się całkowicie tobie poświęcił, który by nigdy ciebie nie zdradził, ani nie zostawił. W człowieku, który byłby gotów oddać za ciebie życie, jeśli kiedykolwiek byłoby to potrzebne." Teraz patrzyła na niego jak jeleń w światła reflektorów. Pogładził kciukiem po jej pełnych ustach, drażniąc je zarówno z obietnicą pocałunku jak i chcąc ją uspokoić. "Daj mi szansę. Dowiedz się czegoś o mnie, poznaj mnie. A może czymś cię zaskoczę, i to pomimo tego, że jestem czarodziejem." "Wilkiem i czarodziejem." Skrzywił się, a jego serce aż drgnęło. Czyżby wcześniej skłamała, że jej to nie przeszkadza? "Myślałem, że to ci nie przeszkadza." "To nie tak i naprawdę mi to nie przeszkadza. Ale to także jest częścią ciebie. Muszę to również ujmować, jeśli chcę się wszystkiego o tobie dowiedzieć i zdecydować czy mam zamiar w to wchodzić." "Chcesz zobaczyć jak się zmieniam?" Zamrugała oczami. "Tutaj?" "No cóż, możemy iść na górę...” Popatrzyła tylko na niego. "Dobrze, tu też jest dobrze." Podniósł głos. "Pani Evans? ” "Możesz mnie nazywać mnie Annabelle, Christopher." "Dziękuję. Czy przeszkadzałoby ci gdybyś pozostała w kuchni na około dziesięć minut? " Cisza. "Tylko dziesięć?"

53

"Babciu!" Lana ukryła twarz w dłoniach, ale zdążył zauważyć, jak się zarumieniły jej się policzki. Zlitował się nad nią. "Lana chciałaby spotkać się z moim wilkiem." Była różnica między tym co widziała, biegnąc w ciemności przez las, a tym co teraz zobaczy. Musiała spotkać prawdziwego wilka, dotknąć go, tak by powstała więź również i z nim. To będzie swoisty rytuał przejścia dla nich obojga. „Ach." Głos Annabelle był wszystko wiedzący. "Bardzo dobrze. Będę miała akurat czas na jeszcze jedną filiżankę kawy." "Dziękuję, Annabelle." "Proszę bardzo." Przechylił twarz w stronę Lany. "Czy jesteś gotowa?" Skinęła głową. Christopher odsunął się, upewniając się, że okna były dobrze przysłonięte i zadowolony zaczął się rozbierać. Zaśmiał się, gdy Lana odwróciła się. "Widziałeś już to wszystko, nawet dotykałaś i czułaś Lana." "Nie przypominaj mi o tym wilkołaku." Zsunął spodnie, i stanął przed nią zupełnie nago. "Możesz się już odwrócić." Poczekał na to, po czym zawołał swojego wilka do siebie. Nienawidził tego słowa, bo to tak jakby znaczyło, że wilk zrobił to na jego rozkaz. A to przecież było czymś więcej. To było jak połączeni dusz, partnerstwo, w którym każdy z nich odpowiadał potrzebom drugiego. Więc zawołał i zaprosił swojego wilka do siebie. A jego wilk odpowiedział. Przepłynęli wspólnie, przemieniając swoje ciało i teraz to był dom wilka. Otworzył oczy, prawie bojąc się jej reakcji. Ale ona padła na kolana przed nim, z tak cudownym wyrazem na twarzy, że to złagodziło większości z jego lęków. "Jesteś piękny!" Przechylił głowę w stronę jej dłoni, chętny poczuć jej dotyk. A ona głaskała go, przebiegając palcami przez jego futro, drapiąc za uchem. Westchnął radośnie i polizał ją w policzek. "Ew. Oddech psa." Warknął żartobliwie, a jego ogon machnął tam i z powrotem. Starał się utrzymać swoje pragnienie na wodzy, by się na nią rzucić. Jego wilk chciał się pobawić z ich wybranką. "Gee, dziadku, a czemu ty masz takie wielkie zęby?"

54

Potrząsnął głową i cofając się, rozpoczął ponowną przemianę. Miał ochotę na bieganie, ta potrzeba była zawsze dominująca gdy był wilkiem. Ale jak to zaaranżować w południowej części Filadelfii. Pomyślał o Lanie biorącego go na spacer na smyczy. Och do diabła, na pewno nie!. Sięgnął najpierw po bieliznę i założył ją z powrotem na siebie. "No to jesteśmy zgodni, że zostajemy tutaj, aż Cole nas odnajdzie." "Ale w oddzielnych sypialniach." Dodała szybko. Przewrócił oczami i sięgnął po spodnie. "Dobrze. Będziemy mieć oddzielne sypialnie." "Nie brzmisz tak, jakby to wprawiło cię w zły humor. Myślałam, że będziesz jęczeć i patrzeć na mnie tymi szczenięcymi oczkami." Spojrzała na nią, swoim najlepszym wyrazem psich smutnych oczu. "Czy mogłabyś się oprzeć takiemu spojrzeniu?" Przygryzła wargę. "Odwołuje się do piątej poprawki, by samej siebie nie obarczać winą." Zaśmiał się cicho. "Lubię cię!" Pogładził jej włosy i odsunął je z dala od jej oczu. W dotyku były jak jedwabista słodycz. "Może kiedyś, wkrótce, ty też tak poczujesz." Jej twarz spoważniała. "Będę musiała to…" I pocałował ją, urywając resztę zdania, tak by zapomniała gdzie byli, po co, dlaczego, by zapominała o wszystkim. Liczył się tylko jej smak i zapach. A kiedy jego usta opuścił jej, cicho tylko westchnęła. "Jestem w tarapatach."

55

Rozdział 5

Ponieważ babcia uparła się, aby Chris nazywają ją Annabelle, więc tak właśnie zrobił, rozpoczynając z nią w miłą pogawędkę na kanapkami z szynką i serem oraz chipsami. Siedzi w wygodnej kuchni babci, przy hebanowym stole. Christopher usiadł na jednej z drewnianych ław przy ścianie, pozostawiając krzesła Lanie i babci. Był spokojny, uprzejmy, całkowity gentleman. Zastanawiała się, co on znowu planował. "Więc, nie masz nic przeciwko temu, abyśmy zamieszkali tutaj na jakiś czas z Laną?” To wyciągnęło ją z rozmyślań i ponownie skupiła się na rozmowie. Babcia właśnie kiwała twierdząco głową. "Oczywiście, że jesteście tutaj mile widziani. Czy masz jakiś pomysł, dlaczego Cole jest tak bardzo chętny by zranić ciebie i Lanę?" Christopher zmarszczył brwi i potarł czoło. "Nie mam pojęcia. Między nami jest trochę złej krwi, ale nic co mogłoby wyjaśniać taki atak na Lanę." Odchrząknął. "Ostatnio słyszałem, że jest szczęśliwie ukryty razem ze swoją rodziną w Pittsburgu." Lana obserwowała jak Chris przełknął a jego twarz zbladła. Widziała też, jak dyskretnie odsunął talerz. "Będę musiał przeprowadzić, kilka badań, by się dokładnie dowiedzieć, co według niego zrobiłem tym razem." "Tym razem?" Lana obserwowała jak Chris wziąć duży łyk wody, skrzywił się i ledwo go przełknął. Coś było nie w porządku. Był zaczerwieniony, a przecież jeszcze przed chwilką był blady, i teraz jeszcze zaczął się trząść. Każdy jej instynkt teraz był w pełnej gotowości. Przycisnęła szybko rękę do jego czoła. "Chris, jesteś rozpalony." "To za szybko, bym się przeziębił od tego deszczu w nocy.” Zakaszlał w swoją serwetkę, a przez całe jego ciało przeszły kolejne dreszcze. "Wygląda na to, że się jednak mylisz." Wstała i pociągnęła go z ławki. Zachwiała się, gdy jego cały ciężar uderzył w nią. Prawie upadli. "Whoa! Stój stabilnie, Chris." "Nie jest w porządku. My tak nie chorujemy." Zakaszlał ponownie, jego głos był już mocno zachrypnięty. Skrzywiła się na ten mokry dźwięk. "Babciu? Niebieski pokój?" A gdy Annabelle skinęła głową, skierowała się z Chrisem przez kuchnię w kierunku schodów w przedniej części domu. "Większość ludzi jednak się przeziębia, gdy chodzą nago po deszczu." 56

Ujęła poręcz, ale zatrzymała się, gdy chwycił ją za nadgarstek. "Nie w ten sposób." Przygryzła wargę i mrużąc oczy spojrzała na niego. "Myślisz, że to jest magiczne?" "Tak." Zaczęła go wciągać po schodach, powoli, jeden mały kroczek i stopień na raz. Zgadzała się z nim w tym, że to było coś magicznego, i to sprawiało, że się naprawdę bała. To przyszło zbyt szybko jak na zwykłe przeziębienie. "Myślisz, że ja to zrobiłam?" Spojrzał na nią przerażony. "Nie! To Cole." "Cholera. Naprawdę musimy się dowiedzieć jak ci się go udało tak wkurzyć." Otworzyła drzwi na końcu sali, wciągając go do niebieskiego pokoju. Znajdowało się tutaj łóżko, które było przykryte ciemnoniebieską narzutą. Ściany również były niebieskie, tyle że w nieco jaśniejszym odcieniu. To był bardzo spokojny, wręcz kojący pokój, idealny dla chorego człowieka. Próbował się uśmiechnąć, ale nie mogła powiedzieć, by to cokolwiek poprawiło w jego wyglądzie. "Opowiedz mi o tym." Sięgnęła w dół i pociągnęła za narzutę i kołdrę, ściągając je z łóżka, tak by mógł swobodnie na nim usiąść. "Odpocznij trochę." Podskoczyła, kiedy chwycił ją za rękę a jego wzrok choć wciąż rozgorączkowany, teraz był jeszcze dodatkowo zmartwiony. "A ty jesteś chora? " "Czuję się dobrze, Chris. Nic mi nie dolega." Ulga, który wypełniła teraz jego twarz, znowu stopiła trochę jej odporności na niego. Jak mogła się gniewać za to zaklęcie "bratnia", kiedy mu już tak bardzo na niej zależało? Nie, nie mogła się i odgarnęła, delikatnie jego włosy z czoła. "Nie martw się. Zaopiekuję się tobą." A po chwili patrzyła kompletnie przerażona, jak osunął się na łóżko nieprzytomny. Nigdy do tej pory tak bardzo się nie bała. *** Lana dwukrotnie sprawdziła smak rosołu, który właśnie dla niego przyrządzała, ale chciała być absolutnie pewna, że magia rozwinęła się w nim w prawidłowy sposób. I jeśli faktycznie Chris miał rację, a ten cały Cole, był odpowiedzialny za jego chorobę, to ta zupa będzie dobrym uzupełnieniem pierwszej pomocy.

57

Bo właśnie ta pierwsze pomoc, swoisty krok pierwszy ku uleczeniu, był już w pokoju Chrisa, i miała nadzieję, że absorbował już chorobę, która go nękała. Sprawdziła imbirową herbatę, z nasionami anyżu, która stała na ladzie, czy zdążyła zaparzyć się już wystraczająco mocno. Jej babcia w tym czasie, złamała laskę cynamonu w pół, i dodała ją do tej mieszaniny, kiwając lekko głową. "To powinno wystarczyć." Postawiła herbatę na tacy i uśmiechnęła się do Lany. Lana postawiła na tej tacy również rosół, po czym ją podniosła. "Zaniosę to na górę i sprawdzę co z nim." "Będzie dobrze, kochanie. Wiem, że się martwisz się o niego." Położyła na tacy łyżkę. "Jestem jednak pewna, że trochę medycyny prewencyjnej mu nie zaszkodzi." Lana łokciem otworzyła drzwi do sypialni, nie będąc pewna, czy jest przytomny czy nie. "Hej." Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła bladego Chrisa. Dobrze, najwyraźniej pierwsza część czaru zadziałała. A on się o nią martwił, czy nie przechodziła przez to co on. "Hej tobie." Ruszyła z tacą w stronę łóżka, czekając, aż uda mu się podnieść na łóżku na tyle by mógł ją od niej wziąć. "Proszę." "Co to jest?" ”Lunch." Podniósł herbatę i powąchał. "Co w tym jest?" "Cynamon, nasiona anyżu i imbiru." Spojrzał filiżankę ostrożnie. "Naprawdę?" "Wypij to." Teraz na nią spojrzał bardzo ostrożnie. "Czym ciebie, aż tak wkurzyłem?" "Chris!" Położyła ręce na biodrach i spojrzała w dół na niego, czekając by to wypił. Zrobił krzywą minę i pociągnął łyk. "Mmm. To rzeczywiście nie jest takie złe. " "Dobra, to dokończysz to, po tym." "Rosół? Rozpieszczasz mnie, kochanie." Wziął kęs. "To jest ... um, ostre!" 58

"To czar, więc jedz szybko." Zakrztusił się. "Nie bądź mięczakiem. Śmiało, jedz." Pociągnął nosem, który brzmiał na zapchany, po czym odważnie wziął kolejny kęs. Przysunęła krzesło do boku jego łóżka i usiadła na nim, zawijając nogi pod krzesłem. "No dobrze, miałeś rację z tym czarem, i jeśli to Cole zrobił, to musiał zdobyć twój włos lub coś innego osobistego, podczas walki w lesie, ostatniej nocy." Skrzywił się. "Myślę, że po tym tak jak się przemieniłem." "A zatem, jeśli on ma twój włosy, to jest to raczej sierść wilka, prawda?" "Tak." Wycedził. "Tak więc, przemiana w wilka nie wyleczy ciebie, tak jak to sobie wyobrażałeś." Spojrzał na nią w szoku. "Skąd wiedziałaś, że myślałem o przemianie?" Poklepała go po kolanie. "Ot, taka wolna myśl.” Spojrzał na nią zaskoczony, ale nie umiała mu tego wyjaśnić. To było po prostu coś... coś co wiedziała. "W każdym razie, mam przeczucie, że twoja przemiana w wilka, spowoduje, że będzie dużo gorzej niż lepiej." "Ponieważ ten czar jest związany z sierścią wilka, a nie z moją." Uśmiechnęła się do niego. "Dokładnie tak." "Czy zatem, nie powinniśmy spróbować leczyć wilka?" "Większość z tych środków, działa zarówno na psy jak i na ludzi, więc wszystko powinno być w porządku." A dokładniej mówiąc, sprawdziła każdy składnik, w intrenecie, tak by być w stu procentach pewną, że nie ma tu nic, co mogło by zaszkodzić jego wilkowi. Nie chciała, przez przypadek, narobić czegoś złego, zamiast dobrego. "Och." Wziął kolejny łyk herbaty, ku jej uciesze. "Więc rosół i herbata to są środki zaradcze?" "I jeszcze roślina." Spojrzał na roślinkę stojącą na szafce nocnej. Jej liście zaczęły opadać, a kilka kolejnych było już mono zżółkniętych i brązowych. "Ach."

59

"Mam odnóżkę. Nawet jeśli ta roślina obumiera, to i tak będzie żyć dalej." Przejechała delikatnie palcami po listku, oferując mu ciche przeprosiny za tą chorobę. Nie zdawała sobie sprawy, jak zjadliwe zakażenie jest obecnie tutaj, jak mocno atakuje Chrisa. Myślała, że jest tylko trochę przeziębiony, ale ta roślina, zaczęła umierać zaledwie cztery godziny po tym, jak ją tutaj przyniosła. "Powinnaś była mnie zostawić." Odwróciła się w jego stronę, krzywiąc się do niego. "Nie zostawiłaby... hm, kota, tak chorego, jak ty byłeś, a co dopiero człowieka." Starał się zaśmiać, ale szybko przeszło to w suchy kaszel. Dobrze. Podała mu papierowy ręczni, a gdy go zużył, wyciągnęła kosz na papier, by tam to wyrzucił. Nie było to zbyt altruistyczne. "Spróbuj odpocząć. Mam nadzieję, że poczujesz się już dzisiaj lepiej." A jeśli nie, będzie musiała znaleźć nową roślinę.” Położył się z sennym westchnieniem. "Dziękuję, Alannah." Poddała się swojej chęci i pogłaskała jego włosy, czując lekkie ciepło wokół swojego serca, kiedy uśmiechnął się do niej słodko. "Proszę bardzo, Chris." Wzięła tacę i wyszła, pozwalając mu podryfować w leczniczy sen. *** No cóż, naprawdę nienawidziła tego, że narusza jego prywatność, ale musiała skontaktować się z jego rodziną, tak by wiedzieli, co się z nim dzieje, i byli świadomi tego, gdyby stało się coś najgorszego. Wyjęła jego komórkę z kieszeni spodni i sprawdziła pocztę głosową. Na szczęście miał model, który umiała obsługiwać i nie założył ani blokady ani hasła. Pierwsza wiadomość, którą usłyszała, sprawiła, że westchnęła ulgą. "Hej, Christopher, to ja, Gareth. Zrób mi przysługę i do mnie oddzwoń, jak tylko tego wysłuchasz. Bracie, nie uwierzysz, co się tutaj dzieje. Zadzwoniła do mnie twoja partnerka, i powiedział mi, że ją porwałeś. Poczekaj tylko, aż mama się o tym dowie!" Lana nacisnął przycisk, który pozwolił jej na oddzwonienie na ten numer. ”Halo?" Głęboki, męski głos po drugiej stronie, był bardzo podobny do tego, co słyszała przed chwilą. "Mówi Alannah Evans." "Kobieta którą porwał Christopher? A tak przy okazji, co tam u was?"

60

"To długa historia. Spójrz…" "Czy zaakceptowałaś już partnerstwo?" Warknęła. "Czy Chris dzwonił do ciebie w nocy?" "Uch..." "Bo ja nadal nie jestem przekonana tym całym gównem z byciem doskonałymi partnerami na zawsze." "Um..." Lana zaczęła się nakręcać. "On jest czarodziejem!" "Tak, ale…" "Ja jestem czarownicą!" Pokręciła głową. "To po prostu nie zadziała." "Będzie musiało." Zmarszczyła brwi. "Co masz na myśli, że będzie musiało?" "Ty odpowiedziałaś na jego wezwanie, kochanie." "Nie mów do mnie kochanie, bo następnym razem, pozwolę ci pogadać z moją metafizyczną, automatyczną sekretarką!" Zaśmiał się. "To tylko sprawia, że jesteś idealnie dopasowana do tego by zostać członkiem rodziny Beckett, czy chcesz tego, czy nie." "I o to właśnie chodzi! I nie wiem, czy mi się to podoba czy nie!" "Nie przeszkadza ci, że on jest czasami futrzasty?" Wydała z siebie ostre zgrzytnięcie, a on zaśmiał się w odpowiedzi na to. "A tak, widzę, że nie. A jak tam, czy wy, hmmm, przeszliście już do ‘czynu’?” "Fuj!" Mogła praktycznie usłyszeć w jego słowach ten znaczący cudzysłów. "Poważnie. Czy on już polizał cię w łóżku? Czy to dlatego musisz to jeszcze przemyśleć?" "Najpierw czymś mnie odurzył, a potem zachorował od jakiegoś czaru, który myśli, że rzucił na niego ktoś, kto nazywa się Cole. Więc teraz to ja się nim opiekuję, słuchając jego smarkania. To nie do końca jest tak, jakbym sobie wyobrażała idealny romans! Tyle ci powiem!" Nie było też mowy o tym, by mu wspomniała o tym incydencie w pracowni Chrisa. "Cole go przeklął?"

61

Uuuu. Droczący się ton całkowicie zniknął z jego głosu. "Niech zgadnę. Jesteś jego starszym bratem, prawda?" "Masz cholerną rację. Powiedz Christopherowi, że już jestem w drodze!" I Gareth się rozłączył, pozostawiając ją z brzęczącą słuchawką przy uchu. Lana rozłączyła się. "Jak słodko. Teraz będę miała do czynienia z dwojgiem z nich." Ale przynajmniej Gareth brzmiał tak, jakby wiedział, kim jest ten cały Cole, i umiał sobie z nim poradzić. Popatrzyła jeszcze przez chwilkę na telefon, po czym schowała go z powrotem do kieszeni spodni Chrisa. "A skąd on wie, gdzie my jesteśmy?" Pokręciła głową i postanowiła, że będzie się o to martwiła później. "Babciu!" "Tak, kochanie?" "Czy mogę pożyczyć twojego laptopa?" "Śmiało. Pasta będzie dobra na obiad?" "A czy papież kocha Jezusa?" Babcia zaśmiała się i wróciła do kuchni, kręcąc głową. Lana ruszyła do sypialni babci i otworzył laptopa. Może i Wielki Brat wiedział kim jest Cole, ale ona wciąż nie. A poza tym, to on, właśnie jej, groził śmiercią. Włączyła komputer, patrząc na start systemu Windows i myślała o tym, że dobry Pan pomaga tym, którzy sami sobie pomagają, a Pani, zapewnia im na to środki. Usiadła wygodnie w fotelu i zaczęła badania Christophera Becketta. Pół godziny później miała dużo lepszą wiedzę o Christopherze Beckettcie, ale wciąż nie miała zielonego pojęcia kim był Cole. Chris był grafikiem w firmie Black Wolf Designs, z siedzibą w Pittsburghu. Z ich strony internetowej, wynikało, że byli oni odpowiedzialni za stronę graficzną właśnie stron internetowych. A fakt, że jego ojciec był szefem kancelarii wyjaśniał, nazwę firmy. Zastanawiała się, dlaczego Chris wybrał zamieszkanie, tak daleko od swojego rodzinnego miasta, ale nic w przeglądarce nie dało jej na to odpowiedzi. Sprawdziła nagłówki w biblioteczce babci i wyciągnęła Rejestr. Była to lista czarowników, czarnoksiężników i czarownic, którzy kiedykolwiek chodzili po tym świecie. Każdy egzemplarz był magicznie powiązany z Rejestrem Mistrza i aktualizowany, gdy Mistrz aktualizował swój. Całe to aktualizowanie przez Mistrza było bardzo dyskusyjną sprawą. Niektórzy mówili, że jest za to odpowiedzialny jeden człowiek, pisarz, ksiądz lub nawet bibliotekarz, który w jakiś magiczny sposób wiedział, kiedy ktoś się ktoś urodził, zmarł, ile miał dzieci i po prostu dodawał te wszystkie informacje do rejestru. 62

Inni natomiast twierdzili, że jest tutaj ukryta jakaś głębsza tajemnica, że gdzieś istnieje klasztor, w którym są przedstawiciele wszystkich trzech wyznań magicznych, i każdy z nich jest odpowiedzialny za to, by jego grupa, była wystarczająco często akutalizowana. A jeszcze inni wierzyli, że ta księga sama się aktualizuje, bez niepotrzebnych błędów śmiertelników, którzy mogliby, również świadomie, coś w niej zmienić. Lana, tak osobiście, to była za tą ostatnią opcją. To, przynajmniej dla niej, miało najwięcej sensu. Człowiek, każdy człowiek, mógłby zostać przekupiony tak, aby dokonać jakiś zmian w tym rejestrze. A nic nie mogło przekupić samego wszechświata, prawda? Otworzyła książkę, na stronie rodziny Becketts i rozpoczęła sprawdzanie najpierw od Christophera. Znalazła go dość łatwo. Wyglądało na to, że Chris miał dwóch braci. Gareth, był najstarszym z nich trzech, a Daniel, był o dwa lata młodszy od Chrisa. Pochodzili ze starych, wielkich i potężnych rodów, i wyglądało na to, że było tak jak twierdził Chris, rody zostały ze sobą powiązane. Był też bardzo krótki, i niezwykle zagmatwany wpis dotyczący Zacharego Becketta, i zastanawiała się, czy aby on nie zmarł. Rejestr był bardzo niejasny czasami. Odchyliła się na fotelu, przeciągając się i aż podskoczyła na widok obcego człowieka stojącego w drzwiach sypialni babci. Miał ciemne włosy i złote oczy jak Chris, jednak jego rysy były dużo ostrzejsze i twardsze, jego włosy także miały inny odcień, były bardziej brązowe niż czarne jak u Chrisa. Wyglądał trochę jak na portrecie Garetha Becketta w Rejestrze. "Lana? Twoja babcia powiedziała mi, że ciebie tutaj znajdę." Uśmiechnęła się z ulgą, że jej podejrzenia potwierdziły się. "Gareth?" Skinął głową i podszedł, aby uścisnąć jej dłoń. "Miło mi cię poznać. Gdzie jest Christopher?" "W łóżku. Pozwalam, by moje środki zaradcze mu pomogły." Jego uśmiech zniknął. "Środki zaradcze?" Spojrzała na niego. W momencie, kiedy ktoś zaczynał robić sobie żarty z jej "wiedzmy", zawsze czuła ból. "Nie zaczynaj." Jego usta drgnęły. "Tak, proszę pani." "Uważamy, że Cole, wywołał w nim chorobę, biorąc od niego włos wilka, który musiał zostawić na nim Chris w swojej zmienionej postaci, podczas ostatniej nocy." "Opowiedz mi o tym." Polecenie w jego głosie, sprawiło, że aż podniosły jej się włosy na karku, ale tak szczerze mówiąc, mogła zrozumieć to, co czuł. To jego mały braciszek, leżał chory w drugim pokoju, śpiąc od skutków bolesnego zaklęcia. 63

"Mój samochód zepsuł się w nocy." "Tą część znam. Wiem, że jesteś partnerką Christophera. Chcę wiedzieć, jak Cole dostał jego sierść?" "Cole był w lesie, tej nocy, a Chris próbował mnie ochronić." "Jak cię chronił?" Wiedziała, o co tak naprawdę, tak ostrożnie pytał Gareth. "Jego wilk skoczył na Colea." "To oznacza, że ten sukinsyn trzymał w rękach futro wilka. Kurwa mać, to znaczy, że jeśli Christopher się przemieni to będzie z nim jeszcze gorzej." Lana uśmiechnęła się. "To, samo pomyślałam." Szczerze się cieszyła, że potwierdził jej przypuszczenia. "Więc, co wymyśliłaś aby mu pomóc?" "Roślinkę w jego pokoju, która wyciąga chorobę i oddaje ją ziemi, a także herbatę z mieszaniny imbiru, anyżu i cynamonu, no i… rosół." Zamrugał. "… Rosół…?" Wzruszyła ramionami. To właśnie było to, co zawsze różniło czarodziei i czarownice, ich sposób na magię, który przy kontaktach powodował tylko frustrację dla obu stron. I szczerze mówiąc, tak było dokładnie i teraz. "To jest dobre na przeziębienie." "Acha". Potrząsnął głową. "Mam zamiar iść i sprawdzić co u niego.” Skinął głową w stronę komputera. "Cieszę się, że odrabiasz swoją pracę domową." Zarumieniła się pod jego spojrzeniem, ale postanowiła być odważna. "Dziękuję." Gareth Beckett, wyszedł z pokoju i ruszył korytarzem, a na twarzy miał dokładnie taką samą minę, jaką nieraz już widziała u Chrisa. To dziwne, ale ucieszyła się na ten widok. "Ilu was jest?" Zaśmiał się. "Czterech." "Cztery razem z tobą? Boże, niech Pan pomoże kobietom na tym świecie." Skrzywiła się, spoglądając w dół na wciąż otwarty Rejestr. Czekaj. Jak to czterech? Pochyliła głowę, jeszcze raz wszystko sprawdzając. "Tylko trzech z nas jest tutaj dostępnych, kochanie."

64

"Nie mów do mnie kochanie." Ale on już wyszedł z sypialni, znowu głośno chichocząc. "A kim, do cholery, jest Cole, co?" Krzyknęła za nim. "Zapytaj Chrisa!" Odkrzyknął jej. Przetarła oczy pięściami, teraz już była naprawdę zmęczona. "Zrobię to, zabiję Kelly. Głupi wieczór panieński. Tak, jakbyśmy nie mogły pójść na męski striptiz gdzieś tutaj w Philly. Mogłyśmy zamówić pizzę i iść do Club Risque, do cholery!" Odwróciła się z powrotem do komputera, napisała szybkiego maila do Kerry, mówiąc jej, żeby skontaktowała się z nią tak szybko, jak tylko da radę. Usunęła spam o przyjemności płynącej z powiększenia penisa i wyłączyła komputer. A potem ruszyła do niebieskiej sypialni, by zmierzyć się z braćmi Beckett. Czas rzucić się na pożarcie wilkom. *** "Dlaczego tutaj jesteś, Gareth?" "Twoja partnerka nie powiedziała ci, że jestem w drodze?" Gareth usiadł, na krześle, na którym ostatnio siedziała Lana i palcem, ciekawsko zaczął szturchanie prawie martwej rośliny na nocnym stoliku. Chris niejasno zdawał sobie sprawę, że to właśnie ona zapewniła mu życie, a te zielone listki odzwierciedlały to, że jeszcze żył. Tak, z pomocą Lany, może nawet uda mu się to przeżyć. "Nie, nie zrobiła tego, ale prawdopodobnie dlatego, że spałem, jeszcze dziesięć minut temu." Christopher wstał z łóżka i sięgnął po buty. Czuł się bardzo dobrze, biorąc pod uwagę to, że przespał większość dnia w pełni ubrany. Zwykle czuł się niezbyt komfortowo, gdy robił coś takiego. Chociaż, tak właściwie, to nadal był w nieładzie, ale to, że jego partnerka, zatrzymała go u swojego boku, wywoływało w nim radosne pomruki. Nie lubił jednak być w nieładzie, więc zdecydował się jak najszybciej zmienić ubranie na świeże. "Hmm. Tak, była zbyt zajęty szperaniem na komputerze. Tak myślę." Christopher zatrzymany w drodze do swojej walizki. "Pewnie tylko sprawdzała swoje maile." "I pytała o Cole." "Cholera". Christopher przesunął palcami po włosach. Miał nadzieję, że jednak poczeka na niego, zanim stanie do wali z jego starym nemezis. Chociaż powinien był wiedzieć lepiej. "Co jej powiedziałeś?" Chociaż już wiedział, że pomimo tego, że sama była drobniutka, to jednak miała mocny kręgosłup. 65

Jego brat rzucił mu rozdrażnione spojrzenie. "Aby ciebie o to spytała." Christopher z ulgą skinął głową. "Dziękuję." "Nie ma za co." Gareth uśmiechnął. "I chociaż brzmiała na wściekłą, tak przy okazji, to jednak Alannah jest taka słodziutka." Christopher warknął i chwycił swoją walizkę, kierując się z nią do łazienki na korytarzu. Szybko ją otworzył i wyciągnął z niej ładne, ciemne dżinsy. "Dziękuję. Też tak myślę." "Poważnie. Jeśli waszej dwójce nie uda się to partnerstwo, to mogę się nią zająć. Jest taka zadziorna." Christopher wyciągnął żółtą koszulę z bawełny, zastanawiając się, czy Lana lubi tą miękką w dotyku tkaninę. Zaczął się rozbierać, rzucając swoje brudne ubrania z powrotem do walizki. "Tak, taka jest. Prawie zbyt zadziorna." "Hej, wiesz, jak ona to zbyt dużo dla ciebie, bracie, to ja się chętnie nią zajmę. Mógłbym trochę zużyć tej jej słodyczy i gorąca." Christopher poczuł swojego wilka, chociaż wiedział, że komentarz Garetha miał go rozbawić. "Zostaw ją, Gareth." Zawarczał. Ta zaciekłość w jego głosie, zaskoczyła go. Wilk był dużo bliżej powierzchni, niż myślał. Cisza po drugiej stronie drzwi był ogłuszająca. Christopher ubrał się i wszedł z powrotem do sypialni, gotowy stawić czoła swojemu bratu. Jednak zamiast niego, ujrzał Lanę siedzącą na łóżku, Gareth zaś, patrzył przez okno. ”Kim jest Cole?" Skończył zapinać guziki w swoich dżinsach, zadowolony ze sposobu w jaki, jej wzrok powędrował za jego rękami. "Cole jest członkiem rodziny Godwin." "A Godwinni to odwieczni rywale Beckettsów. Oni nas nienawidzą od czasu gdy nasz pra- pra- pra- pra- dziadek, zjadł naszą pra- pra- pra- pra- babcię." Christopher tylko pokręcił głową na Garetha. "To jest jeden z powodów, ale to nie wszystko." Lana zmarszczyła brwi. "Wasza zjedzona prababcia pochodziła z rodziny Godwin?" "Tak, dokładnie tak. To ona była powodem, dla którego nasz przodek porzucił czarownicę." ”A oni wciąż żywią za to urazę?" Christopher wzruszył ramionami. "Pamięć czarodzieja jest długa." 66

"Nigdy, nie mieszać się w sprawy czarodziejów, tak?" "Dla ciebie byli by dobrzy upieczeni na chrupko i z keczupem." Gareth zachichotał, a Christopher przewrócił oczami. "To dotyczy smoków, przygłupie." Lana popatrzyła na niego z niewinnością błyszczącą w jej szeroko rozwartych oczach. "Smoki są dobre z keczupem?" Przewrócił oczami. "Tak. Są. A w szczególności jeszcze podane na bułce pszennej." "Przepraszam." Ale nie wyglądała na skruszoną. A on miał taką silną potrzebę, by do niej podejść i pocałować ten uśmiech, który tańczył w kącikach jej ust. "Cole, z jakiegoś dziwnego powodu, czuł potrzebę by obwiniać Christophera, za wszystko przez całą szkołę." Gareth odsunął się od okna i rozłożył w fotelu obok łóżka. Christopher niemal warknął na niego. Kolana Garetha dotykały Lany. Wyciągnął rękę i przepchnął dalej jego nogę. "I ja, na przykład, nie bardzo rozumiem, dlaczego nie powinienem zagrzebać go z powrotem." "Od zawsze rywalizowaliście między sobą?" Usiadł obok Lany, kładąc rękę na jej kolanie, wiedząc, na jak zaborczy ruch to wyglądało. To naprawdę nie było opiekuńcze, to było cholernie zaborcze, ale taki właśnie był w stosunku do niej, i nie zmierzał tego zmieniać, więc ona powinna się do tego po prostu przyzwyczaić. "No cóż, kłóciliśmy się. Chodziliśmy na te same zajęcia, do tych samych szkół i konkurowaliśmy we wszystkim… " "O te same dziewczyny." Christopher warknął na Garetha, który tylko uśmiechnął się. "Chociaż, tak poważnie mówiąc, bracie, najbardziej uwielbiam ten kawałek, gdy ‘zaznaczyłeś’ plecak Cole'a w college'u. " "Zaznaczyłeś? Masz na myśli ...?" Gareth skinął głową. "Tak. I dodam jeszcze, że akurat był otwarty w tym czasie." Christopher zaczerwienił się. Starał się zapomnieć o tym, ale Gareth nadal to pamiętał, i to po tych wszystkich latach, okazało się to dla niego, wciąż cholernie wesołe. "Fuj." Lana zadrżał, patrząc na niego oburzona. Będzie jej musiał później wytłumaczyć, że był wtedy pijany. "Ale dlaczego Cole groził zabiciem mnie? Jak dotąd to brzmiało bardziej jak zwyczajna zazdrość, niż cokolwiek innego. Co skłoniło go, że stoczył się z krawędzi wkurzonego i napakowanego testosteronem nastolatka, do realnych gróźb śmierci?"

67

"Groził, że cię zabije?" Gareth wstał tak szybko, że aż uniosły się jego włosy i popatrzył na Chrisa. "Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć, że Cole groził twojej wybrance?" "Chciałem tamtej nocy, ale byłeś zbyt zajęty śmiechem z mojego tyłka, że będę obcował z czarownicą." Gareth zagryzł wargi. "Ixnay na aughinglay!" "Oronmay!" Odpowiedzią Lany na zaskoczenie Garetha był głośny śmiech. "Lubię ją." Ręka na kolanie Lany zacisnęła się. "Po prostu nie polub jej za bardzo." Gareth machnął ręką. "Być może ja też będę musiał się skojarzyć z czarownicą. One są o wiele zabawniejsze niż niektóre z naszych pedantycznych kobiet czarodziei." "Acha". Lana wstała i zaczęła chodzić po pokoju. "Okay, a więc Cole chce wyrównać rachunki z Christopherem za nasikanie na jego życie, prawda?" "Coś w tym stylu." Christopher zdał sobie sprawę, lekko zaskoczony, że zawsze chodziła po pokoju, gdy o czymś myślała, albo gdy była zdenerwowana. To był taki jej nawyk. "To coś więcej, naprawdę." Christopher spojrzał na Garetha, ale Gareth mówił dalej. "Christopher ukradł Coleowi narzeczoną." "Och!" Lana stanęła i zaczęła się w niego wpatrywać. Po prostu patrzyła. "Jak można komuś ukraść narzeczoną?" "Po pierwsze, ona mi nie powiedziała, że była zaręczona." "Ludzie dużo o tym gadali, więc powinieneś był słyszeć plotki o tym, krążące w całym akademiku." Westchnął Gareth. Christopher starał się ignorować swojego brata, skupiając się na Lanie. "Po drugie, nie można przecież ukraść komuś innego człowieka." Gareth uśmiechnął się złośliwie. "Rozumiem, że krzyczała!" Christopher zacisnął zęby, przed ogarniającą go chęcią, by udusić swojego własnego brata. "Po trzecie, kiedy dowiedziałem się, że ona jest z nim zaręczona, poszedłem do niego, by go przeprosić."

68

"Plotki mówią, że jeden facet, przyszedł do pokoju tego drugiego. I zaczęli wymachiwać różdżkami, tak jakby prowadzili całą orkiestrę!" Gareth, zerknął z pod oka na Christophera, i zaczął machać jak dyrygent batutą, w rytm jakiegoś wyimaginowanego rytmu. To już było zbyt dużo, i teraz miał już autentyczną ochotę rzucić, chociaż samą głową Garetha, za okno. "Cole postanowił, że będzie ze mną walczył. Został upokorzony, kiedy ja wygrałem." "A później, była jeszcze ta dziewczyna, która…" "Gareth. Nie każ mi cię zabić, proszę. Mama się wścieknie." Lana zasłoniła szybko usta, ale i tak nie mogła ukryć uśmiechu. "Ookay. Więc Cole chce mnie skrzywdzić, aby to ciebie zabolało. Rozumiem. Ale on nie musi tego robić, ja mogę o to zadbać sama." "Nie możesz." Gareth zbladł, a jego humor został zastąpiony przez przerażenie. Cholera, tak jak Christopher. Zastanawiała się, czy w jej oczach widać, jak bardzo się bała, że uzna ją za głupią. "On jest czarodziejem, kochanie. I on będzie przygotowany na kolejną czarodziejkę." Położyła ręce na biodrach i zmarszczyła brwi. "Tak?" "Mama zawsze nam tłumaczyła, że czarownice są bardzo silne, ale tylko wtedy, gdy działają pod wpływem bardzo silnych emocji." Skinęła głową. "Podobnie jak czarownica, która przeklęła waszą rodzinę?" "Tak. Czarodzieje natomiast są bardziej jak szachiści, powoli planują każdy swój ruch, analizują go i z góry są przygotowani na każdą ewentualność." Uśmiechnęła się. "Tak, by nie zostać przeklętym w wilkołaka?" Chris zamrugał. "No, tak. Chociaż rozumiem, że to standardowa praktyka, w celu ochrony przed właśnie takimi rzeczami." Przewróciła oczami. "Naprawdę, nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego." Christopher odchrząknął. "Siła czarodzieja jest mniej płynna, ale i wymaga mniej energii na w końcowej fazie, skoro mamy już gotowe zaklęcie i wszystko jest przygotowane. My po prostu naciskamy spust. Czarownica może przewyższać czarodzieja, ale tylko na chwilę, bo to czarodzieje mają siłę na koniec.” "Myślę, że uważasz tak dlatego, że nigdy wcześniej nie miałeś do czynienia z wkurzoną wiedźmą." Chwycił ją za ręce. "Nic nie rozumiesz."

69

"No to mi pokaż. Co to znaczy, że nie mogę złamać twojego zaklęcia? Myślę, że mogę to wykonać tak samo dobrze, co czarodziej." Zamrugał. Nie mogła poważnie tego proponować... "Nie!" "Dlaczego nie?" Uścisnął jej dłonie, przerażony samym pomysłem. "Nie ma mowy, do diabła! Nie godzę się na żaden pojedynek!" Pociągnęła nosem. "Oj, po prostu się boisz, że wygram!" "Uuuu, dzieci?" Christopher był oburzony. "Nie sądzę, żebyś wygrała! Gdybym chciał, to bym skopał twój tyłek." "To ty tak myślisz, Scooby." "Dzieci?" "Och, myślę, że dokładnie tak będzie!" Prychnął. Scooby? Jeszcze mu za to zapłaci. "Proszę. Wszystko co powinienem teraz zrobić, to tylko zamachać wam przed oczami, mlecznym batonikiem i ciasteczkiem!" Gareth stanął między nimi, unosząc obie ręce. "Nie uważacie, że wasza dwójka powinna się zająć czymś ważniejszym? Jak na przykład, dlaczego Cole chce cię zabić?" "Dobre pytanie." Christopher nadal nie był pewien, co popchnęło Colea do tego. Nie widział tego człowieka, od blisko dwóch lat, a ten ostatni raz, bym czymś w rodzaju cichej wojny, ale ostrej bitwy. Lana przewróciła oczami. "Jakbym nie pytała o to samo." "Wczoraj groził Lanie. I o ile się nie mylę, to także to przeziębienie, którym obdarował Christophera, mogło się skończyć dużo gorzej, niż początkowo na to wyglądało." Christopher uniósł rękę Lany do ust. "Tylko dzięki tobie." Pocałował jej palce, kochając miękki rumieniec, który ją zalał. "Proszę bardzo." Zabrała swoją rękę z powrotem i starała się opanować pożądanie. "Ale nadal nie wiemy co się dzieje. Spodziewałabym się raczej, że będzie próbował mnie uwieść, albo wykorzystać do zemsty, ale morderstwo?" Christopher studiował twarz Lany. Jego mała czarownica uderzyła w samo sedno. Już od wczoraj o tym myślał.

70

"Ona ma rację. Dziej się tutaj coś znacznie większego." Christopher wyciągnął rękę i pogłaskał jeden, z nielicznych zielonych liści , który pozostał na roślinie. "Coś, za co Cole jest gotów zabić." *** "Nic nie znalazłam.” Lana odchyliła się w fotelu i potarła ze znużeniem oczy. Po drugiej stronie kuchni Gareth wciąż rozmawiał z kimś przez telefon, a jego głos był bardzo cichy i ponaglający. Przed nią, na ekranie laptopa tylko piętrzyły się przygnębiająco puste pytania. Christopher podał jej napój w puszce i także znużony westchnął. "Próbowałem wróżyć, ale Cole jest zablokowany. Moja różdżka nic nie może znaleźć, tylko błądzi." Potarł twarz wolną ręką. "A większość mojego sprzętu jest w moim domu." Uśmiechnęła się, otwierając puszkę z napojem. "Może twoje karty do tarota są popsute? Co? Chcesz pożyczyć moje?" "Nie, dziękuję". Usiadł obok niej, i od niechcenia założył rękę na jej ramieniu, po czym delikatnie pogładził jej włosy. "Boli cię głowa?" Nawet nie myśląc o tym co robi, pochyliła się bliżej, głodna jego dotyku. Zawsze uwielbiała jak gładził jej włosy. "Trochę." Do kuchni weszła babcia, także trzymając telefon w ręku. "Rozpuściłam macki wśród czarownic. To może i ślepy strzał, ale może ktoś w naszej społeczności słyszał coś lub miał do czynienia z Colem. Może dostaniemy jakąś wskazówkę co do tego, co on tak właściwie zamierza.”. Dołączyła do Lany i Chrisa siadając przy stole w kuchni i kładąc telefon na stole z westchnieniem. "A ty masz coś?" Lana pokręciła głową. "Nie." "Cholera." "Myślę, że wiem o co chodzi." Gareth dołączył do nich, także siadając przy stole, patrząc wokół trochę dzikim wzrokiem. "Wydaje się, że król szuka następcy." "Co?!" Lana wzięła duży łyk coli. "Plotka głosi, że jeden z ludzi, którego on bierze pod uwagę to Beckett." Lana zakrztusiła się a Christopher delikatnie poklepał ją po plecach. "I niech zgadnę, kto według Colea, z naszej rodziny, jest brany pod uwagę." "Godwin." Lana usiadła z jękiem. "Cholercia. Dlaczego on się skupił na Chrisie?"

71

"Cole zawsze widział w nim swoją największą konkurencję, ale tutaj nikt nie potwierdza, że to właśnie Chris z Beckettów jest na to stanowisko rozważany, tak samo jak nie wiadomo, czy z Godwinów jest to właśnie Cole." "Więc to jest właśnie to, co powinieneś jak najszybciej sprawdzić." Chris nadal głaskał jej włosy, próbując nieco złagodzić jej zdenerwowanie tym tematem. "Więc dlaczego on poszedł za mną? Czy to było po ty, aby zwabić Chrisa?" Mężczyźni wymienili spojrzenia, które zjeżyło każdy włos na jej karku. "Czego nie chcecie mi powiedzieć?" "Hej, no zobacz, która jest godzina!" Gareth szybko wstał i na stojąco dopił mrożoną herbatę. "Muszę już lecieć! Czy jest w pobliżu jakiś hotel w którym mógłbym się zatrzymać?" Babcia spojrzała na niego i wskazała na krzesło. "Usiądź." Moc w jej głosie była bardzo wyraźna. Gareth, spojrzał na nią zaskoczony, po czym usiadł gwałtownie. "Mów!" "Gareth…" Wyraźne ostrzeżenie w głosie Chrisa bardzo ją zaskoczyło. Błysk magii zmusił Garetha, by mówił, i teraz już było za późno na to, by przejmować się karmą. Babcia zmusiła go by mówił i Gareth będzie mówił. "Teraz, gdy Lana odpowiedziała na wezwanie, siła życiowa Chrisa jest związana z jej. Jeśli ona umrze lub ostatecznie go odrzuci, Chris zacznie powoli zanikać." Lanie opadła szczęka. "Czy ty chcesz mi powiedzieć, jeśli on umrze, razem ze swoją partnerką?" Chris skrzywił się. "Alannah ..." "To jest dosłownie, kurwa mać, na życie i śmierć?" "Alannah!" Tym razem to Lana się skrzywiła. "Przepraszam, babciu.” Odwróciła się do Chrisa i uderzyła go mocno w ramię. "Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?" Ale on ciągle patrzył na Garetha, który wciąż wyglądał na przerażonego. "Nie zamierzałem." "Dlaczego nie?" Skupił swoją uwagę z powrotem na niej, a jego twarz złagodniała. "Bo chciałem, żebyś wybrała mnie, a nie moje życie." 72

"Co by się stało, gdybym powiedziała nie? "Nadal możesz to powiedzieć." Jego palec delikatnie pogłaskał jej policzek. No nie, to miał być żart, prawda? "Boże, teraz to już naprawdę boli mnie głowa." Jak mogłaby żyć po tym, gdyby Chris umarł tylko dlatego, że ona nie była gotowa na udzielenie właściwej odpowiedzi. Nie wspominając już o tym kremie w majtkach albo świetnym seksie. Niestety nie żyli w hermetycznej bańce, i teraz dotarł już do nich realny świat. A co się stanie, gdy on w końcu zobaczy jak bardzo musiał się pomylić? Żadna rodzina czarodziei nie będzie tolerowała w niej czarownicy! Skrzywiła się natychmiast, gdy tylko zdała sobie z tego sprawę. Wstała od stołu by znaleźć Apap. "Weź to. Chcesz coś do zjedzenia?" Mleko, cztery szklanki i talerz Oreos wpłynęły na stół. "Częstujcie się." Babcia chwyciła ciasteczko i przekręciła je, po czym zaczęła lizać krem w środku. "No co?" Krytykowanie jej, nie miało sensu. Użyła swojej mocy by zmusić Garetha do mówienia, ale zdawała sobie sprawę z konsekwencji tego czynu, i to dużo lepiej, niż ona. Lana wzięła ciasteczko i też je rozdzieliła. Gareth pokręcił głową. "Pozwólcie mi". Nalał każdemu z nich szklankę mleka, i po kolei im je wręczał. "Musimy zdecydować, co z tym zrobić, i to zanim Cole spróbuje ponownie." "Dopiero zneutralizowaliśmy jego chorobowe zaklęcie. Wątpię, aby miał wystarczająco dużo mocy, by spróbować czegoś więcej." Chris zanurzył swoje ciasteczko dwa razy w mleku, po czym wepchnął je sobie w usta. "A nawet gdyby to znowu zrobił, to babcia i ja znowu damy wam zupy, tak aby się upewnić, że nic wam nie będzie." Bracia spojrzeli na nią. "Co? Nigdy nie słyszeliście o medycynie prewencyjnej?" Połknęła Apap i zagryzła go kolejnym ciasteczkiem. Yum. To był jej idealny lek. "Nie, nigdy nie słyszałem o takim zaklęciu." "Nie musiałeś." Babcia także sięgnęła po kolejne Oreo. "Nie wiem dokładnie, jak działa magia czarodziei, ale w przypadku czarownic, słowa nie zawsze są potrzebne, aby rzucić zaklęcie. Czasami wystarczają tylko symbole, które one reprezentują, by stwierdzić zamiar zaklęcia. To także jest ważne. Wizualizacja może zdziałać cuda, szczególnie gdy chory jest ważny dla rzucającego zaklęcie."

73

Gareth wskazał na Lanę, a powolny, szeroki uśmiech wpłynął na jego twarz. "Dlatego dałaś mu rosół!" Wzruszyła ramionami i zanurzyła następne ciasteczko w mleku. "Mówiłam ci. To jest dobre na przeziębienie."

74

Rozdział 6

Lana obudziła się następnego ranka z uczuciem jakiegoś nieznanego ciepła wokół niej. Czyjaś ciężka ręka leżała na jej brzuchu, a druga pod jej głową. Czuła, że Chris mocno ją obejmuje, przyciśnięty do niej niczym łyżeczka w pudełeczku, a jego oddech delikatnie muskał jej włosy. "Chris?" Głośniejsze chrapanie, było jedyną jego odpowiedzią. ”Chris?" Wzięła głęboki oddech, zdmuchując grzywkę ze swoich oczu, ale jedyne co osiągnęła to, to, że opadła ona ponownie, a jej ręka została uwięziona pod jego. "Chris!" "Co?" Odwróciła głowę, by znaleźć jego zaspane złote oczy, patrzące na nią. "Dzień dobry." "Dlaczego jesteś w moim łóżku?" Wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z dala od oczu. "Ponieważ Gareth śpi w moim łóżku." Spojrzała na niego. "To nie jest bajka o Złotowłosej." "Czyli nie mogę cię nazywać misiem Teddy, tak?" Przytulił ją z powrotem, przyciągnąć jeszcze bliżej siebie. "Śpijmy dalej." "Powiedziałam, oddzielne sypialnie, Chris." "Tak i ja mam swoją sypialnię." Trąciła go łokciem. "To idź do niej spać." "Ale ktoś śpi w moim łóżku." Żachnął się, głośno ziewając. Jego głos przepełniony był snem, co sprawiało, że jej wnętrzności po prostu się topiły. Zebrała całą resztę swojej woli, tak aby odsunąć się od naciskającej na jej tyłek jego gorącej erekcji. Ale po kilku nieudanych próbach zrezygnowała. To było o wiele trudniejsze niż myślała. Oj tak dużo, dużo, dużo trudniejsze. Pokręciła głową, starając się jednocześnie wyrzucić z umysłu, wizje siebie dosiadającej jego niczym prawdziwa kowbojka. "Nigdy wcześniej nie dzieliłeś z bratem sypialni?"

75

"Pokój, tak. Łóżko, nie. On ściąga kołdrę, i chrapie, ale wiesz co jest najgorsze? On starał się do mnie przytulić i mruczał przy tym ‘Tammy’!" Lana zakrztusiła się. "Nie wierze!" Chris wzdrygnął się. "Zaufaj mi. Mogłem albo uciec, albo on naruszyłby moją dziewiczą twarz." "Spójrz, może na pozytywniejszą tego stronę. Czy on przypadkiem, nie miał w dzieciństwie przytulanki, którą nazywał właśnie Tammy?" Chris zapiszczał. "Chcesz mi namieszać w moim biednym móżdżku!?" Zachichotała. "Która jest godzina?" Obrócił się lekko, sprawdzając świecące cyfry na zegarze. "Szósta trzydzieści. Czy ty jesteś tą osobą, z tych… rannych ptaszków?" Zachichotała ponownie. "Nie możesz być rannym ptaszkiem. Nie ma mowy, by los mógł być aż tak okrutny." "W przeciwieństwie do ciebie, ja mam szefa, który oczekuje, że będę w pracy z samego rana." Ukrył twarz w jej włosach. "Proszę, powiedz przynajmniej, że będzie kawa.” "To jest właśnie to, co większość ludzi pije rano." "Dobrze, wybaczam ci." Złożył pocałunek na czubku jej głowy. "Hej, Siostro Evans? Ja mam bóle!" Uderzyła go w biodro. "Idź spać, zboczeńcu!" "Nie chcesz nawet mi zmierzyć temperatury?" Popatrzył na nią tym swoim wzrokiem ślicznego, proszącego szczeniaczka, ale jego dłonie wędrujące po jej nogach na pewno nie należały do szczeniaczka. Jego palce zatrzymały się między jej nogami, i głaskały ją w powolnych, uwodzicielskich kółkach. "Chris?" "Hmmm?" "Musisz mnie puścić, żebym mogła wstać." "Jedno z nas już wstało." "Chris!" Przewrócił się na nią, a jego kogut zatrzymał się tuż nad wejściem do je cipki. "Jesteś jednym z tych porannych ptaszków, pamiętasz?"

76

Oblizała wargi, dotyk jego ciepłego ciała wręcz ją narkotyzował. "Powiedziałam sobie, że nie będzie więcej niespodziewanego seksu." Uniósł jedną brew, powoli pochylił się nad nią, trącając jej wejście. "Nie może być już żadnej niespodzianki przy seksie, Lana. Wiemy już, jak dobrze może być." Pochylił się nad nią z ciepłym uśmiechem. "Obiecuję ci." Polizał jej podbródek, a ten ruch był zaskakująco erotyczny. "Tym razem…" Przygryzł delikatnie jej płatek ucha, i pociągnął go. A przez nią przeszedł dreszcz. "Będzie jeszcze lepiej." Przełknęła ślinę. Jej opór topniał jak masło na słońcu. "Jeszcze lepiej?" "Mm…" Ten jego mruczący pomruk, przesłał kolejne dreszcze przez jej kręgosłup. "Planuję dobrze wykorzystać mój czas." Pocałował zagłębie w jej szyi. "Chcę spróbować każdego kawałeczka ciebie." Smakował szczyt jej lewej piersi. "Znaleźć, to co sprawia, że drżysz." Wciągnął w usta jej sutek, zmieniając go w obolałą twardość. Jeden palec wsunął do jej cipki, głaszcząc ją w tym samym czasie, gdy ssał sutek w ustach. Dyszała, wyginając się w jego rękach i ustach. Kciukiem pogładził jej łechtaczkę, zgrywając to z każdym kolejnym pchnięciem, doprowadzając ją do bolesnej krawędzi. ”Chcę wiedzieć, co sprawia, że krzyczysz i jak sprawić byś głośno skomlała." "Nie powinnam." Po czym zaczęła poruszać się na jego palcu, pieprząc się sama, i wciąż walcząc ze sowim pragnącym ciałem. Ale to ono zwyciężyło, bawiąc się w najlepsze na jego silnych uderzeniach. Kogo ona próbowała oszukać? Może i nie powinna, ale zamierza się świetnie bawić! I będzie! Zaśmiał się. "Oj, powinnaś, powinnaś. Na pewno powinnaś." Wsunął się pod kołdrę, zanim ona zdążyła chociaż pisnąć, a jego ciepły język od razu dobrał się do jej cipki, kręcąc małe kółeczka na wejściu, po czym mocno w nią wszedł. To była ostatnia kropla. Jej mózgowi opadły ręce i teraz libido sterowało wszystkim. ”Liż mnie. Boże, liż mnie!" Zacisnęła palce na jego włosach, puściła, lekko pogłaskała, zachęcając go do dalszej zabawy. Jęknęła w zachwycie, na te niesamowite doznania, przechodzące przez jej ciało. Podczas, gdy on metodycznie bawił się nią swoim językiem, a jego westchnienia i jęki pokazywały dokładnie jak bardzo cieszyło go to, co właśnie robił. Kiedy jej biodra zaczęły się poruszać, tylko ją jeszcze zachęcał, poruszając jeszcze szybciej swoim językiem, aż ona zaczęła po prostu pieprzyć jego twarz, chętna do orgazmu. Chętna do postradania zmysłów. A on dalej w nią uderzał, a ona wychodziła mu na spotkaniem z przeciągłymi jękami. Ale on wciąż się nie zatrzymywał. Ciągle lizał i ssał. Jej biodra poruszały się razem z nim, a palce ściskały jego włosy. Kolejny, jeszcze silniejszy orgazm zaczął w niej narastać. Prawie się tego bała, tego jak bardzo go chciała. Dochodziła, i on o tym wiedział, dodał jeszcze jeden palec do tych, już w nią wchodzących. To była jazda! Doznania wprowadzały ja na jeszcze wyższy poziom. 77

W odpowiedzi na to wyciągnął jej łechtaczkę, jeszcze głębiej w usta, a ona nie mogła aż złapać tchu z wszechogarniającej ją przyjemności. Doszła. Orgazm był tak silny, że całe jej ciało aż zgięło się w pół. Zacisnęła palce na jego włosach tak mocno, że musiało go to mocno zaboleć. Poczekał, aż opadła z powrotem na materac po czym przesunął się po jej ciele. Tęczówki jego oczu znowu przeszły w ten szczenięcy wyraz, sprawiające, że jego zazwyczaj czarne oczy teraz błyszczały złotym odcieniem. To była najseksowniejsza, pieprzona rzecz, jaką kiedykolwiek widziała. Wszedł w nią, a ona znowu ożyła. Tym razem, to jego dłonie zacisnęły się na jej włosach. Pociągnął jej głowę do tyłu, przyciągając ją bliżej siebie z każdym potężnym pchnięciem swojego koguta. Warknął cicho i ukrył twarz w jej szyi, gryząc mocno, by po chwili polizać ugryzienie. Jego biodra poruszały się coraz szybciej. A ona po raz kolejny dochodziła. To wciąż narastało, mocniej i mocniej, bardziej i bardziej, wyżej i wyżej. Jego kogut uderzał w nią bez opamiętania, ciągle odnajdując to niewiarygodne miejscem w niej, które przekazywało dreszcze do całego jej ciała. Owinęła nogi wokół niego, pociągając go jeszcze bliżej, krzywiąc się, gdy jego ręce przekrzywiły jej głowę na bok, odsłaniając jej wrażliwy kark. Znalazł kolejny punkt do gryzienia i ssania. Warczał długimi, niskimi i przeciągłymi skomleniami, a jego kogut wszedł już na takie tempo, że wiedziała, że będzie dochodził. Była tuż za nim, ale tym razem była zdecydowana, by to on doszedł pierwszy. Poczuła jego oddech na swojej pogryzionej szyi. "Boże. Miłości. Dochodzę. Już. Moja czarownica. Moja!" Ale ona już nie myślała. Chris schylił się i pogłaskał jej łechtaczkę, a gdy jego palce otarły się o nią, podczas, gdy jego mokry kogut, także na nią nacierał. Doszedł ze zduszony jękiem, szarpiąc się w niej, w coraz krótszych pchnięciach. Doszła, jej własny orgazm zalał ją oślepiającą falą, a jej ciało zacisnęło się tak mocno wokół niego, jakby nigdy już nie zamierzała go wypuścić.

Chris powoli usiadł obok niej, a jego kogut wyślizgnął się z niej z mokrym plaśnięciem. "Myślę, że jednak będę się mógł przyzwyczaić do tego porannego wstawania." Uśmiechnął się do niej. Pierś mu zafalowała, gdy ramieniem objął jej talię. Pokręciła głową, ale to było zbyt piękne, by podjąć walkę z problem tej męskiej satysfakcji na jego twarzy. Poza tym, czyż nie doszła dzięki niemu, i to trzy razy? Doszła. Zasłużył więc na trochę zadowolenia z samego siebie. Spojrzała na zegar i skrzywiła się. "Nienawidzę tego mówić, ale ja naprawdę muszę już wstać." 78

Przytulił się do niej, wsuwając kolano między jej uda, i kładąc głowę na jej piersi. "Nie, nie." "Tak, wiem, bachorze, ale muszę iść do pracy." "Zadzwoń i powiedz, że jesteś chora." "Nie mogę. Mam duży projekt dzisiaj do skończenia." "Ale ty jesteś taka ciepła…" Mruknął. "Chris!" "Dobrze." Prychnął, ale puścił ją. Przewrócił się na plecy nadąsany. "Zobaczymy się po pracy, bachorze." "Mm-hmm." Już zdążył się zwinąć na jej poduszce. "Ładnie pachnie.” I z westchnieniem powoli zapadł w sen. Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. "Śpij dobrze, wilkołaku.” Pochyliła się i pocałowała go w czoło. "Ja też ciebie lubię." *** Christopher obudził się na dźwięk głośnego huku. Przeciągnął się, wdzięczny za ten dodatkowy sen, po tym jak bawił się z Laną. "Zostaw mnie, ty wielka małpo!" Christopher wyskoczył z łóżka, chwycił swoje dżinsy i zaczął w je szybko wkładać na nogi. Lana była wyraźnie wkurzona, ale co gorsza brzmiała także tak, jakby się bała. "Co, do diabła, jest z tobą nie tak?" Gareth zaczął ryczeć jak ranny byk. "Chcesz swoim rozmazanym ciałem, urozmaicić krajobraz?" Gareth? Co to kurwa robił, że Lana brzmiała tak jakby się go bała? Christopher już szarpał za drzwi sypialni, gdy usłyszał pisk Lany. "Puść mnie!" Zbiegł na boso, po schodach akurat na czas, aby zobaczyć jak Gareth pada na podłogę, trzymając się za swoje kuleczki. "Co się tutaj, do cholery, dzieje?" Gareth wciąż tarzał się po podłodze, a na jego twarzy gościł grymas prawdziwej agonii. "Owww!" Lana odwróciła się i odrzucając włosy na ramiona, spojrzała na Garetha. "On mnie złapał i groził, że mnie zwiąże!" 79

"Ona miała zamiar iść do pracy!" Christopher skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nich oboje. "Zadziałało?" "Nie chciałam wychodzić z domu!" Lana wyrzuciła ręce w powietrze i opadła z furkotem na sofę w salonie. "Po śniadaniu zdałam sobie sprawę, że wyjście z domu nie byłoby zbyt bezpieczne, więc zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że popracuję w domu, przez kilka następnych dni." Machnęła ręką w kierunku Garetha, który właśnie ostrożnie podnosił się z podłogi. "A ten głupek tutaj, zobaczył mnie akurat, gdy schodziłam po schodach i zamiast powiedzieć mi co się dzieje, myśląc, że wychodzę z domu i zaatakował mnie." "Nie zaatakowałem cię!" "Podniosłeś mnie z podłogi i zagroziłeś związaniem!" Christopher pokręcił głową i przeszedł obok Garetha do kuchni. Było tak cholernie wcześnie. Zbyt wcześnie, aby słuchać jak jego partnerka i brat awanturują się. I to jeszcze bez porządnej dawki kofeiny. Poza tym stwierdził, że Gareth zrobił dokładnie to, co Lana powiedziała, że zrobił. Wielki brat może i był bardziej niż nadopiekuńczy w tym czasie, ale był także prawdziwym kolcem w tyłku! Christopher starał się znaleźć w tym jaśniejszą stronę. Przynajmniej wiedział, że jeśli coś by się z nim stało, Lana byłaby dobrze strzeżona. Była też dobra w walce. Słyszał jak Gareth grozi zamknięciem jej w szafie, dla jej własnego bezpieczeństwa. Skrzywił się. Bardzo dobrze strzeżona. "Dzień dobry, Chris. Kubek kawy?" "Dzień dobry, Annabelle. Tak poproszę… i dziękuję." Uśmiechnęła się do niego spokojnie, ignorując odgłosy jakie wydawała Lana, grożąc, że zrobi coś znacznie więcej niż naruszy jego cenne kuleczki, jeśli tylko Gareth, jeszcze raz ją dotknie. "Cukier? Śmietanka?" Christopher usiadł na ławeczce i z roztargnieniem podrapał się po piersi, tłumiąc ziewnięcie. "Tak, proszę. Czy to zapach drożdżówki?" Postawiła kubek przed nim, uśmiechając się wesoło. "Tak. Jaką byś chciał? Z cytryną, wiśnią czy serem?" Podniósł kubek i upił łyk. "Boże, to pachnie tak dobrze. Z serem, proszę i dziękuję." "Jesteś taki grzeczny. To mi się podoba." Przyniosła mu drożdżówkę z serem i dołączyła do niego przy stole.

80

Jedli spokojnie pomimo zażartej walki, w przedniej części domu. Wziął do ręki gazetę, która leżała na stole, otworzył ja na sekcji sportowej, i zajął się przepysznym śniadaniem. "Fuj! Twój brat jest niemożliwy!" Lana weszła do kuchni. Nalała sobie filiżankę kawy. "Tak, kochanie." Christopher przerzucił strony gazety, do stron biznesowych, wręczając część sportową Garethowi. "Nie jestem niemożliwy, to ty jesteś niemożliwa." Gareth ukradł kubek Christophera, i zmarszczył brwi, gdy zobaczył, że był pusty. "Nie bądź taki zachłanny." Po czym wgryzła się brutalnie w drożdżówkę, wciąż patrząc na Garetha. "Nie powinnaś mnie była kopać w…" Rzucił okiem na Annabelle. " Męskie części ciała." "Ty mnie trzymałeś w powietrzu i nie chciałeś puścić. Co miałam według ciebie zrobić?" "Nie kopać mnie w moje męskie części! To byłby bardzo dobry początek." "A może następnym razem, jak coś takiego spróbujesz zrobić, to będziesz wiedział co się stanie?" Lana skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na Garetha. A ten postawił z hukiem pusty kubek na stole. "Jeśli ty umrzesz, mój brat także. Jaka część z tego wciąż nie może do ciebie dotrzeć? "Gareth wstał. "Idę na spacer." Po czym wyszedł z pokoju, a chwilę później usłyszeli jak uderzyły drzwi wejściowe. Lana opadła się o blat. "On musi przejść na kawę bezkofeinową." Usiadła na ławce obok Christophera. "Dzień dobry". Pocałowała go w policzek. Usta wciąż miała lepkie od drożdżówki. Christopher znieruchomiał na chwilę, w szoku. To był pierwszy czuły gest, jaki wykonała w stosunku do niego, i to bez przymuszania jej. Był naprawdę tym zaskoczony. ”Dzień dobry…" "Chcesz więcej kawy?" Wzięła jego kubek, wstała i wlała mu filiżankę. Po kilku sekundach, wzięła kolejny i nalała kawy również sobie. "Jeszcze jedną drożdżówkę?" Spojrzał na Annabelle. "Kiedy zdążyłaś wymienić moją partnerkę na żonę ze Stepford?" "Ha, ha, ha." Usiadła obok niego. "Muszę się zalogować za około trzydzieści… nie, za dwadzieścia minut od teraz. Piszą coś ciekawego w gazecie?"

81

"Tylko, że Flyers wygrali zeszłej nocy." Uśmiechnął się do siebie, kiedy Annabelle mrugnęła i wyszła z kuchni. "A teraz, czas na prawdziwe powitanie." Wsunął rękę wokół jej tali i przyciągnął ją bliżej do siebie. Był wyraźnie zadowolony z jej kobiecego wyglądu. Miał w niej tyle tajemnic do odkrycia! Nie starczy mu życia. Dał jej słodki, powolny pocałunek, odkrywając na nowo jej usta o smaku wiśni i kobiety. "Mmm. Dzień dobry." "Dzień dobry." "I naprawdę muszę zadać to pytanie, z oczywistych powodów. Czy to kopnięcie mężczyzny w jaja wprawiło cię w tak dobry nastrój?" Roześmiała się. "Nie. Ja tylko... wiesz, przemyślałam to wszystko co wczoraj powiedział Gareth." Zarzuciła mu ręce na szyję i westchnęła. "Muszę się dowiedzieć, jak zaakceptować tę całą przemianę w partnerkę, i jak przygotować się na rozmowę z twoją rodziną o tym. Ale wiesz… kiedy mój samochód się zepsuł, w czasie tej burzy, miałam wrażenie, że Pani, próbuje mi coś powiedzieć. A kiedy Cole, zaczął mnie gonić w tym lesie, to wiedziałam, że bezpieczeństwo było gdzieś przede mną, a kiedy zobaczyłem wilka, to już wiedziałam, że je odnalazłam. No i teraz, jak to wszystko dodałam do siebie, i jeszcze tą odpowiedź na twoje zaklęcie, no to… cóż… muszę spróbować i popracować nad tym co na się zdarzyło." Nic nie mógł nic na to poradzić i szybko ukradł jej kolejny pocałunek, czując wdzięczność, że była gotowa dać im szansę. "Dziękuję." "Gdy już się to wszystko z Colem uspokoi, to chce pójść na prawdziwą randkę. Zrozumiano? Tylko dlatego, że nie zapłaciłeś dolara na loterii małżeństwa jak wszyscy inni, to wcale nie znaczy, że możesz mnie wygrać, nie dając mi nic do zjedzenia, i nie zapraszając nigdzie, rozumiesz? " Nie mógł tego nie zrobić. "A czy mogę cię też uwieść?" Przygryzła wargę patrząc na niego z lekkim rumieńcem na policzkach. Jej oczy były pełne obietnic. "Być może. Jeśli tylko prawidłowo rozdasz karty." Pochylił się i skradł jej jeszcze jeden pocałunek. Tak łatwo mógłby się uzależnić od smaku jej ust. "A myślałem, że już nigdy nie będę grał w pasjansa." Zmarszczyła nos na niego. "To było bardzo złe, wilkołaku." Wzruszył ramionami. "Kofeina jeszcze mnie nie kopnęła." Pokręciła głową i odsunęła się od niego, czyniąc to jednak z wielką niechęcią. "Czas iść do pracy." "Przynieś laptopa do salonu. Ja też tam będę pracował, więc będziemy razem.”

82

I ruszył za nią z kuchni, ciesząc się widokiem jej, kołyszącego się leniwie przed nim tyłeczka. "Skąd wiesz, że nie będę wisiała na telefonie przez cały dzień?" Huh. No tak, nie miał pojęcia co ona robi, ani kim jest z zawodu. Tyle tego wszystkiego, wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dni, że naprawdę zapomniał ją o to zapytać. "Nie mam pojęcia?” Prychnęła, kierując się już w górę schodów. Poszedł za nią, zatrzymując się na chwilę, aby cieszyć się widokiem. "Masz szczęście, bo nie będę gadała." "Czym się zajmujesz?" Spojrzała na niego z uśmiechem. "Jestem księgową." Potknął się. Jakoś te uporządkowane liczby i przepisy podatkowe, nie bardzo pasowały do jego wizji niej. "Naprawdę?" Poruszyła palcami na niego z drzwi sypialni. "Mówią, że jest we mnie magia liczb." "Ałła". Ruszył do swojej sypialni i chwycił swojego laptopa. Gareth może i ukradł jego łóżko ale przynajmniej miał na tyle rozsądku, by lepiej nie dotykać laptopa Chrisa. "Co musisz zrobić, aby sprawdzić, to wszystko co fatycznie król zamierza zrobić?" "Nie wiem. Zacznę od wysłania maila do mojego ojca, który zacznie sprawdzać co się dzieje. A tymczasem ja także muszę popracować. Czy masz coś przeciwko muzyce?" Zatrzymała się, kładąc laptopa na stoliku do kawy. "Zasadniczo nie. Dlaczego pytasz?" "Lubię pracować, gdy coś gra w tle." To pomogło mu wprawić się w odpowiedni nastrój do pracy. "Masz słuchawki?" Opadła z wdziękiem na podłogę, poruszając się z wtyczką laptopa, na czworakach, w kierunku gniazdka. Jej soczysty tyłeczek był w powietrzu, a ona oczekiwała, że on coś będzie mówił? Ludzkim głosem? Pamiętał ten niesamowity seks, jaki mieli tego poranka… Ciekawe czy jeszcze jakaś krew została w jego głowie? A po chwili, doszedł do wniosku, że coś musiało jeszcze tam jednak być. Bądź co bądź oddychał… jeszcze. Spojrzała na niego przez ramię, przewracając oczami, gdy zobaczyła, gdzie skupiony był jego wzrok. "Głowa. Telefon." Każdemu jej słowu towarzyszyło poruszenie jej tyłka. 83

Przełknął ślinę. Nie założył dzisiaj bielizny pod dżinsy, i teraz czuł jak jego fiut wbija się w zamek. "Uch." Tak, na pewno będzie ją musiał pieprzyć w tej pozycji. Uwaga do siebie: znaleźć oliwkę. Zastanawiał się, czy miał jakieś szansę na to, by wziąć ja właśnie teraz, w tej pozycji. Po chwili namysłu stwierdził, że mógłby. Przecież miał ją już dwa razy, i to wtedy, kiedy nie była jeszcze tego pewna. Gdyby tylko dała mu pozwolenie, to już by się nie cofnął. Ale ona wciąż nie była pewna. A przecież była taka słodka, taka piękna, był już od niej zupełnie uzależniony. "Wezmę to za tak!" Usiadła, kołysząc się na pietach i wyciągnęła do niego rękę. "No dobrze, teraz podaj mi twoją wtyczkę." Zamrugał. Zajęło mu dobre sekundy, stwierdzenie, którą, wtyczkę ona ma na myśli. Ona przecież by wyglądała tak niesamowicie, podłączona do jego wtyczki. "Proszę." Podłączyła swój laptop, dając mu kolejny pokaz. "Wszystko zrobione. Zabezpieczenie przeciwprzepięciowe też założyłam, więc wszystko powinno działać." Wiła się jeszcze przez chwilkę, po czym usiadła ze skrzyżowanymi nogami przed laptopem. Spojrzała na niego z uśmiechem, a jej oczy lekko zmierzyły całą jego sylwetkę. "Teraz praca. Zabawa później." Klapnął tak mocno na kanapę, że omal się nie odbił. "Praca. Później zabawa. Rozumiem." Wpatrywał się w czarny ekran. "Jak się pracuje?" Pochyliła się do niego i szepnęła mu do ucha: "Najpierw go trzeba włączyć." Spojrzał w dół, na czubek jej głowy, próbując zignorować to jak jej ramiona drżały od śmiechu. To będzie bardzo długi dzień. *** Lana rękę potarła swoje ramiona rękami, a później kark, starając się rozluźnić, po kilku godzinach siedzenia na podłodze. Przesunęła się i oparła na kanapie, zdejmując nogi ze stolika. Muzyka Chrisa grała cichutko w tle, a teraz przeszła z Santany do Eny. Miękkie tony wypełniały cały pokój. Widziała jak jego myszka porusza się szybko po podkładce. "Czy nie byłoby ci łatwiej, z jednym, z tych ekranów dotykowych?" "Znacznie łatwiej, ale zapomniałem go zabrać." "Och". Wstała, bardziej niż gotowa na rekreacyjną przerwę. "Chcesz coś do picia?" "Colę?"

84

"Jasne, zaraz wracam". Ruszyła do kuchni, przeciągając się i starając się rozluźnić zesztywniałe mięśnie. Złapała dwie puszki z lodówki i zatrzasnęła drzwi. I aż podskoczyła z wrażenia. Skrzywił się. "Sorry." Lana położyła rękę na swojej piersi. "Cholera, Gareth, chcesz mnie zabić?" Wsunął ręce do kieszeni i popatrzył na nią z nieśmiałym wyrazem na twarzy. "Przykro mi, jeśli dzisiaj rano przesadziłem." Podała mu jedną z puszek coli i otworzyła drzwi lodówki, wyjmując kolejną. "W tym przypadku, ja też przepraszam, że cię walnęłam." Skrzywił się i wyszedł za nią z kuchni. "Mogę powiedzieć, mojej przyszłej partnerce, że jeśli nasze dzieci będą małymi mutantami, to tylko przez ciebie?" "Nie obwiniaj mnie za swoje małe czarodziejątka, stary." Usiadła na podłodze, wręczając Chrisowi jego puszkę. Parsknął i stanął przed nią, po czym też klapnął na kanapę. "Hej, bracie." Chris chrząknął, rysując jakiś różowy komin na swoim projekcie. "Och, czyż on nie jest jak promyczek słońca, gdy pracuje?" Chris podniósł rękę z myszy na tyle długo, aby pokazać Garethowi środkowy palec. "Ach, ta miłość rodzeństwa. Sprawia, że się szczerze cieszę, że jednak jestem jedynaczką." Powiedziała posyłając im przesłodzone spojrzenie. "Poczekaj tylko, aż poznasz resztę naszej rodziny." Chris spojrzał w górę, z grymasem na twarzy. "Hej, wy dwoje! Ja się staram pracować." "Przepraszamy, bardzo nam przykro…" Lana wstała i na palcach wyszła z pokoju, przykładając uciszająco palec do ust, popatrzyła na Garetha, ukłoniła się Chrisowi. Po czym szybko wyprostowała, gdy tylko zwrócił na nią swój wzrok. Niechętne rozbawienie na jego twarzy, powiedziało jej, że to przedstawienie było tego warte. Ruszyła ponownie do kuchni, z zamiarem zrobienia kilku kanapek. Może jak nakarmi tego zrzędliwego wilka mięsem, to będzie trochę milszy. W tej chwili akurat z dołu schodów wyszła babcia. Na jej twarzy gościł wyraz troski. "Co się stało?" "Usłyszałam coś, od kogoś wysoko postawionego w radzie czarownic." Uch…och. "I co?" 85

"To się potwierdziło. Król czarodziei jest ciężko chory. Żadne z ich leczniczych zaklęć nie działają. To dlatego on chce wyznaczyć swojego następcę, zanim będzie z nim jeszcze gorzej. No i teraz najgorsze, on na pewno bierze pod uwagę, albo kogoś z rodziny Beckettsów lub Godwinsów.” Pokręciła głową ze smutkiem. "Posunął się nawet do tego, że zwrócił się o pomoc do jednego z naszych specjalistów, ale nie można było nic, dla niego zrobić. Biedny człowiek." "Czy oni wiedzą, o kim on myśli, tak konkretniej?" "Wróżyliśmy przez cały dzień, ale do tej pory nikt z nas nie zna odpowiedzi." "A to oznacza, że albo on nie zdecydował się jeszcze, albo blokuje się przed wróżbami." Babcia pokiwała głową, i chwyciła za chleb. "To ma sens. Jestem pewna, że każdy inny król na jego miejscu, zrobiłby dokładnie to samo." Westchnęła krojąc chleb. Lana spojrzała na nią uważniej, i po prostu nie mogła nie zauważyć cieni pod oczami jej babci. "Jestem zbyt zmęczona, żeby dzisiaj gotować, kochanie. Czy masz coś przeciwko kanapkom?" Lana myślała o zamówieniu w pizzy, ale niechętnie zrezygnowała z tego. Nie miała pojęcia, czy Cole już wiedział, gdzie są, a ona nie chciała ryzykować. Było tak wiele rzeczy, przy zamówieniu pizzy, które mogły pójść źle. Nieznany dostawca, zła pizza. "Już zaczęłam je przygotowywać. Mogę skończyć to sama, a ty proszę usiądź i odpocznij." "Dziękuję, kochanie. Ja…" Babcia usiadła ze znużeniem na ławce. Lana krzyknęła na mężczyzn, gdy skoczyła. Chris wszedł pierwszy, i na szczęście grymas już zniknął z jego twarzy. Nawet się uśmiechał. Lana zobaczyła, że Gareth puścił do niej oczko, tuż zanim Chris pochylił się nad nią i dał jej serdeczny pocałunek w policzek. "Czy miałaś dobry dzień w pracy, kochanie?" Prychnęła. "Nie było tak źle, a jak tam u ciebie… kochanie?" "Miałem bardzo dobry dzień. Ale wiesz, w biurze pojawiła się nowa, słodka dziewczyna. Przysięgam ci, myślę, że ona próbowała ze mną kilka razy flirtować." Uśmiechał się do niej, tuląc jej ciało w swoich ramionach i kołysząc nią delikatnie. A w jego oczach pojawiła się jakaś mania, coś, dzikiego i nieokiełznanego. "Naprawdę? Czy powinnam się tym martwić? "Przyglądała mu się uważnie, trochę zaniepokojona, tym co widziała.

86

Wzruszył ramionami. "Nie. Jesteś o wiele ładniejsza od niej, i pachniesz znacznie lepiej." Przyciągnął ja za kark, bliżej siebie, śmiejąc się, podczas gdy ona żartobliwie uderzyła go w pierś. Odwrócił głowę, jego uśmiech przemienił się w dziki, gdy zobaczył kanapki. "Pieczeń wołowa!" Sięgnął i chwycił jedną całą pajdę, wtykając ją sobie w usta na raz. "Ew." Lana cofnęła się. "Zwolnij, Kapitanie Mięsożerco! Możesz dusić się chrząstką." Chris spojrzał na nią szoku, na chwilę przed tym, zanim przełknął z trudem. Znowu miał ten dziwny wyraz twarzy. Pomyślała, że to może wołowina, chociaż na krótko, ale jednak, zatrzymała w nim tą dzikość. Nic dziwnego, skoro zazwyczaj pakował w siebie połowę krowy. "Przepraszam." Gareth westchnął. "Ja też muszę pobiegać." Bracia wymienili spojrzenia. "Gdzie?" Chris usiadł, wyciągając na swoje kolana Lanę. Podał jej kanapkę. "Jedz." A gdy zaczęła się kręcić, aby znaleźć bardziej komfortową pozycję, warknął, zaciskając mocniej ręce wokół jej talii. To było tak, jakby myślał, że ona próbowała uciec. Usiadła więc spokojnie, mając nadzieję, że to uspokoi wilkołaka. "Nie ma tutaj bezpiecznego miejsca. Będziemy musieli udać się za miasto aby to zrobić. Dzięki." Gareth uśmiechnął się słodko do babci, gdy ta podała mu lemoniadę, ale wyraz jego twarzy wciąż wyrażał niepokój. "Czy wasza dwójka musi to robić codziennie?" Lana delikatnie wzięła gryz kanapki. Bogaty smak pomidorów i pikantnej musztardy, rozlał się na jej języku. Yummy. Nie zdawała sobie sprawy, jaka była głodna. Po chwili wzięła kolejnego wielkiego gryza. Chwilę cieszyła się smakiem, słuchając grzechotania piersi Chrisa. Po chwili przestał, a całego jego wielkie ciało złagodniało. Co do cholery? "Jeżeli nie zmieniamy się miej więcej co trzy dni, to może, i tutaj przepraszam, ale to gra słów, spowodować nadmierne owłosienie." Chris pocałował jej ramię. "Nie tak dawno miałem do czynienia z tym problemem. Możemy nie być w stanie zatrzymać się tutaj zbyt długo."

87

W jego głosie brzmiał prawdziwy żal. Biorąc pod uwagę okoliczności, i to że ona nie mogłaby go znaleźć, ani on do niej zadzwonić. To nie wyglądało zbyt komfortowo. Musieli poszukać wyjścia z tej sytuacji. I zdecydowała się mu pomoc, rozwiązać ten problem. "A zatem musimy wrócić do ciebie, tak?" "Myślę, że tak, powinniśmy." Potarł ręką głowę, a później przejechał nią w dół jej pleców. "Przepraszam, Lana. Powinien pomyśleć o tym. Szkoda. Mam tylko nadzieję, że nie pomyślisz, że łamię daną ci obietnicę." Pocałowała go w policzek, chcąc choć trochę złagodzić jego napięcie. "Nie martw się o to. Jestem pewna, że są jakieś plusy z randkowania z wilkołakiem." "Jak na przykład?" Pozwolił jej usiąść bardziej pewnie na swoich kolanach. Od razu, pod pośladkami, poczuła jego erekcję. Głód też zapalił się w jego oczach. "Hmmm… Nigdy nie będę miała zimnych stóp w łóżku, prawda?" Gareth roześmiał się. "Tak, to jest największy i najlepszy profit!" Odłożyła kanapkę na talerz i objęła szyję Chrisa, koncentrując się tylko na nim. "Jesteś już nauczony porządku i czystości w domu." Jego usta drgnęły. "Prawda!" "A jeśli najdzie cię ochota na żucie moich butów, to będziesz wiedział jak je zastąpić nową parą." Spojrzał na nią gotowy albo wybuchnąć śmiechem albo świętym oburzeniem. Nie mogła się zdecydować. "Nie jestem jakimś pudlem!" "A to jest najlepsze z tego wszystkiego. Ja naprawdę nie jestem żadną celebrytką od psów." Pobiegła złośliwie ręką w dół jego klatki piersiowej i wykorzystała swój najbardziej uwodzicielski głos. "Ja lubię prawdziwe psy." Gareth walnął głową w stół, a jego ramiona zaczęły się trząść. Chris wciąż walczył ze śmiechem, gdy zadzwoniła jego komórka. "Halo?" Napięcie w jego głosie, sprawiło, że aż wyprostowała się w jego ramionach. Cały śmiech uciekł z jego twarzy. "Czego chcesz Cole? " Starała się usłyszeć coś jeszcze, ale nie była w stanie. Wszystko, co słyszała to tylko miękki, mruczący głos, chociaż jego ton był głośny i wyraźny. Groził im. Chris zmrużył oczy, zaciskając mocno usta w odpowiedzi na to co mówił Cole. "Naprawdę, nie chcesz tego zrobić, Cole. Zaufaj mi. "

88

Ostatnie słowa zostały wypowiedziane z niskim pomrukiem, który wysłał dreszcze w dół jej kręgosłupa. Jej wilkołak był już poważnie wkurzony. A kiedy jego oczy zatrzymały się na babci, to ona aż cała zdrętwiała. "Co?" Zapytała bezgłośnie, mając nadzieję, że będzie jej w stanie coś odpowiedzieć. "Rodzina Evans jest poza tym. Nie strasz ich ponownie. Rozumiesz mnie?" Słuchał przez moment jego odpowiedzi, zaciskając boleśnie dłoń na jej biodrze, a wzrokiem wwiercając się w nią. "Co sprawia, że tak myślisz? Naprawdę uważasz, że gdy się dowie, że zaatakowałeś niewinnych, postronnych ludzi, wszystko będzie dobrze? Cole? Cole! Cholera! " Zamknął telefon i rzucił go na stół. "Musimy wyjechać dzisiaj wieczorem. On nie tylko dowiedział się kim jesteś, ale wie też dokładnie, gdzie jesteś." Wymienili z Garethem spojrzenie, które jeszcze bardziej ją zmartwiło. "On prosił by powiedzieć ci cześć." "Cholera. On jest silniejszy niż myślałem." Lana zadrżała, wdzięczna, gdy Chris przyciągnął ją do siebie, kryjąc twarz w jej szyi. "Czy on może zranić babcię?" Jego ręce zacisnęły się wokół niej. "Będę chronił was obie. Masz na to moje słowo." Nawet nie myślała by w to wątpić. On przecież już ją chronił. "Wiem o tym." Spojrzała na niego miękkim, lekko ciekawskim spojrzeniem, w prawdziwym pokazie zaufania. Uśmiechnęła się i podała mu kolejną kanapkę. Hmmm. Może, po tym wszystkim uda się im choć trochę popracować.

89

Rozdział 7

Spakowanie wszystkiego do samochodu, nie zabrało im dużo czasu. Gareth, zgłosił się na ochotnika, by zabrać Annabelle swoim samochodem, pozostawiając Christophera, sam na sam, z jego partnerką i palącą koniecznością przemiany w wilka. Dwie kobiety wymieniły szybkie uściski, i po chwili, już siedziały w swoich samochodach, jadąc z powrotem do domu Christophera. Ale to niestety nie rozwiązywało problemów, które mieli. A jeśli już, to wręcz przeciwnie, to było nowe zagrożenie. To co powiedział Cole, sprawiło, że stawka wzrosła. I to znacznie. Lana nigdy nie wybaczy sobie, ani jemu, gdyby coś się stało z Annabelle. I nadal, jedyne o czym mógł myśleć to jego potrzeba, by ściągnąć swoje ubranie i zacząć biegać, tak długo, aż padnie. Cholera, jak mógł o tym zapomnieć? Przez większość czasu to nie stanowiło problemu, dlatego właśnie zrobił się zbyt pewny siebie. Nawet poszedł do college'u na przedmieściach, jednak mieszkał w miejscu, które miało duży, zalesiony obszar, tak aby w razie potrzeby, mógł się wybiegać. To była lekcja, którą nauczyli go jego rodzice. Jego krewni mogli pracować w mieście, ale musieli żyć poza nim. A teraz, dzięki jego chorobie, dwa dni był bez przemiany i wilk chciał się wydostać z klatki. Jedynym powodem, dla którego mógł myśleć o wilku, tak wołającym o przemianę, był fakt, że ona jeszcze nie w pełni zaakceptowała ich połączenie. "Gdy będziemy z powrotem w domu, Gareth też będzie chciał pobiegać." "Wszystko w porządku". Położyła dłoń na jego udzie, a jej ciepło było niczym sącząca się surowica. Nagle myśli jego wilka, poszybowałby w zupełnie innym kierunku. Jak na przykład jego stwardniały kogut, przeciskający się przez zamek jego rozporka. "Czy jest coś, co mogłabym zrobić, aby pomóc?" Mógł pomyśleć o kilku rzeczach, które mogłaby zrobić, a które na pewno by pomogły. Mogłaby uwolnić jego fiuta, pochylić głowę i wziąć go w swoje usta, ssąc go w swojej ciepłej jaskini... "Chris? Może chcesz zjechać?" Spojrzał na nią. "Dlaczego?" Wskazała brodą w kierunku kierownicy. "Twoje ręce obrastają futrem." "Kurwa!" Przeciągnął się. Na szczęście zdążyli już opuścić miasto, ale jednak nadal byli na głównej autostradzie. Oparł głowę o zagłówek siedzenia, zamykając oczy i wziął głęboki oddech. 90

Nie mógł tego zrozumieć. Powinien mieć więcej kontroli. Jej ręka próbowała opuścić jego uda. A jego odpowiedzią był groźny ryk, który zaskoczył nawet jego. "Chris?" Strach w jej głosie prawie go zabił. Sięgnął do klamki, ignorując ją, kiedy sięgnęła po swoją torebkę. Postanowił uciec od niej, zanim jego wilk przejmie kontrolę. Bał się tego, co może z nią zrobić, jeśli tak się stanie. Wyciągnęła rękę i zaczęła gładzić go po włosach, zamrażając go w zaklęciu.

"O Artemis, która strzeżesz nocy, pomóż nam z naszym losem. Człowiek i zwierzę w ciągu się zderzają. Przywróć człowieka na przewodnika. Przez wszystkie strony, przez mój rozkaz. Jak chcę niechaj się stanie!"

Rozcisnęła coś w dłoni, gładząc palcami po nim, używając swojej dłoni, przytrzymującej jego, by ją pogładziła. Jej cichy śpiew nadal brzmiał, a jej miękki głos sprawiał, że i wilk się opanował. Dotyk chłodnego kamienia pomógł mu się ogarnąć, kierując człowieka z powrotem do powierzchni i dominacji. "Lana?" "Ciii. Wszystko w porządku, Chris. Mam cię." Perełki potu zraszały jej brwi, a głos brzmiał na zmęczony. "To nie było naturalne, Chris." Zazgrzytał zębami. Pieprzony Cole. Znowu. Musiał mieć więcej włosów wilka niż myślał. "Musiał wziąć włosy wilka z poprzedniego zaklęcia." "Starał się go zmusić by przejął kontrolę. Próbował unieważnić moją umowę, jaką mam z wilkiem." Pokręciła głową. "Nie sądzę, by mógł to zrobić. Myślę, że starał się wydobyć wilka, ale nie sądzę, by to mogło mnie zranić. Jestem tego absolutnie pewna." Ale on nie był. Nie czuła tego surowego głodu jego wilka. Jego pragnienia. Ale on się uspokoił, był posłuszny pod jej dłonią. Był gotów błagać o więcej pieszczot od swojej partnerki. Otworzył swoją dłoń i spojrzał na mleczny klejnot w dłoni. 91

"Kamień księżycowy?" "Przywołałam Artemis." Uśmiechnęła się ze znużeniem. "A ty jesteś wilkołakiem." Prychnął, zbyt zmęczony, by się z nią spierać. "Przepraszam, jeśli się mnie teraz boisz." Jej palce obróciły w dłoniach kamień, zamykając się na nim ponownie. "Myślę, że to ty się boisz dużo bardziej. Boisz się o mnie." Poruszyła się na siedzeniu. "Czy czujesz się na tyle dobrze, by jechać dalej?" Skinął głową. Czuł już jak jego moc powraca. "Tak, myślę, że tak." "Świetnie." Ziewnęła. "Obudź mnie, kiedy już tam dotrzemy, okay?" "Lana?" "Hmmm?" "Dziękuję." Posłała mu buziaka. "Nie ma za co.” Zaczął jechać ponownie, pocieszając się lekkim dźwiękiem jej oddechu. Po czym, po chwili zsunęła się w drzemkę, by w końcu przejść do całkowicie mocnego snu. Zrozumiał teraz, dlaczego Beckettowie więdli i umierali, gdy ich partnerzy odchodzili. Minęły dwa dni, a on już nie mógł sobie wyobrazić życia bez niej. Teraz, po prostu, musiał pozwolić jej zrozumieć, że nie mogła już z nim nie zamieszkać. *** Następnego raka Lana obudziła się, w ramionach Chrisa. Znowu. Gdy przyjechali, Christopher, tak nią szarpał i szturchał aż zupełnie zaspana, zgodziła się pójść z nim na górę. Nie była obudzona na tyle, by uświadomić sobie, że zaprowadził ją prosto do swojej sypialni. A teraz miała swojego własnego, ciepłego wilkołaka przytulonego do jej pleców. Szczerze mówiąc, nic co by w tej chwili powiedziała, nie zabrzmiało by zbyt mądrze. Ten mężczyzna miał już i mleko i krowę, i było po wszystkim. I nie było sensu narzekać na fakt, że on po prostu ukradł krowę, napadając na stodołę i przynosząc ją do swojego domu. "Chris." Jego ramię zacisnęło się mocniej wokół jej talii. Wymamrotał coś niezrozumiałego. Szturchnęła palcem w jego ramię. Co poza ruchem jego mięśni, także nic jej dało. "Chris."

92

"Śpię." "Ta, zauważyłam. Ale ja muszę wstać." "Nie… Śpijmy." Ukrył twarz w jej włosach. Budziła się obok niego, tylko dwa razy, a już zdążyła zauważyć pewien wzór jego porannych zachowań. "Jest rano." "Jest ciemno." "Jak możesz mówić, że jest ciemno, skoro śpisz?" Głęboko westchnął. "Bo otworzyłem na chwilkę oczy, i widziałem." Poklepała go po ramieniu. "Musisz mi pozwolić wstać. Muszę się przygotować do pracy." "Jak w ogóle odnajdziesz tą swoją pracę, gdy jest tak ciemno?" Słyszała w jego głosie, zarówno człowieka, jak i wilka. Miała poważne trudności z powstrzymaniem się od śmiechu. Brzmiał jak mały chłopiec, którego ulubiona zabawka, była właśnie zabierana. "Lubię swoją pracę, dziękuję ci bardzo." Westchnął. "Myślę, że to oznacza, że ja też muszę wstać." Przewrócił się, szybko wciągając ją na siebie. A ona uświadomiła sobie, że jest naga. Trudno to było przegapić, gdy jego twardy kogut trącał jej wejście. "Jezu, ale ty jesteś wymagającą dziewuchą!” "Przepraszam… mmph?" Jej odpowiedź została utracona, bo kiedy pociągnął ją w dół, od razu zaczął całować jak wygłodniały. A jej zdradziecki organ od razu mu na to odpowiedział, brykając z piskiem, gdy uderzył ją dłonią w tyłek. Stanęła dęba, przerywając pocałunek, zaskoczona jego dzikim spojrzeniem. "Chris?" Jego posiadający wzrok dryfował nad nią, wyrażając dużo więcej, niż ona kiedykolwiek wcześniej doświadczyła. "Chcę cię na rękach i kolanach." Oblizała wargi, a jej ciało zadrżało, gdy to usłyszało. Cała jego twarz była zdziczała, od potrzeby. Był wpatrzony tylko w nią. I może dla kogoś innego byłoby to przerażające, ale jej, od tego, zrobiło się tylko jeszcze bardziej gorąco. Była cholernie napalona. Pochyliła się i odwróciła się. Przestawiając swój tyłek, usiadła na nimi okrakiem. Wzięła jego koguta w usta, kołysząc nim delikatnie. Lekko ssąc i zlizując pierwszą kropelkę jego wytrysku. "Ssij…"

93

Pochyliła się i zaczęła go lizać, smakując słoną słodycz. Delektując się tym smakiem. Wzięła w usta jego główkę, kiwając nią delikatnie, wciągając coraz głębiej w swoje wargi bardzo powoli. I cieszyła się tym zasysaniem, aż jej nos uderzył w podstawę jego fiuta. Ugiął swoje kolana, i zaczął głaskać tyłek. "Zjedz go, moja mała czarownico." I dał jej klapsa, sprawiając, że zajęczała gorąco, ciągle trzymając go w ustach. "Ssij go, aż ci powiem, żebyś przestała." I znowu wciągnęła go w siebie, zatrzymując się na tyle długo, aby go dobrze poczuć, i znowu wypuściła, by po chwili znowu go mieć w sobie, aż do końca. "To jest to, Lana." I uderzył ją w tyłek ponownie, przyprawiając ją o drżenie. "Podoba ci się to, mała czarownico?" Nie odpowiedziała, zbyt zajęta, kochaniem jego fiuta. Delikatnie zatapiał się w niej, pokazując jej rytm. I nagradzając klapsem lądującym na jej tyłku. Czyniąc, ją oszalałą, drżącą i cholernie spragnioną. Nikt nigdy wcześniej nie dawał jej klapsów, nigdy, nie w ten sposób. Była naprawdę chętna, aby go poprosić, by w końcu dał jej spróbować jego spermy. "Chcesz, żebym cię pieprzył, Lana? Chcesz mnie mieć w sobie?" Kiwała głową, ciągle ssąc go mocno. Bawiła się główką jego fiuta. Lizała i delektowała się. "Kurwa! Zatrzymaj się Lana! "Jego ręka wylądowała jeszcze raz na jej tyłku. "Podejdź do brzegu łóżka i oprzyj tam stopy. Cokolwiek jednak zamierzasz zrobić, pamiętaj, ja nie pozwolę ci odejść. Słyszysz mnie?" Skinęła słabo, przesuwając się ku krawędzi łóżka. Była gotowa na niego, na wszystko co jej dawał, co chciał jej dać. Poczuła, że ukląkł za nią i chwycił ją za stopę. "Chcesz tego?" Główka jego fiuta otarła się o wargi jej cipki. "Powiedz mi, że tego chcesz, Lana." "Pieprz mnie, Chris." Potarł jeszcze raz główką o jej mokrą cipkę i wszedł w nią. "Nie ruszaj rękami." Pochylił się nad nią, a jego kogut powoli się w niej przesuwał. Zatopił swoją twarz w zgięciu jej szyi. Miała wrażenie, że zaraz pojawi się tam kolejny jego znak. A potem zaczął się poruszać, i to był koniec delikatności. To było surowe pieprzenie, mocne uderzenie za uderzeniem, w kółko, bez przerwy, bez wytchnienia. Mocno przyciskał się do jej pośladków, tak że zaczynała już czuć ból, ale nie chciała by przerywał. Chciała tego, chciała jego pasji, jego potrzeba była ważniejsza niż wszystko inne.

94

Jego palce były aż pobielałe, tak mocno miał je zaciśnięte. "To takie dobre pieprzenie.". Przesunął się na kolanach, zmieniając kąt, pod jakim jego fiut penetrował jej cipkę i ta aż zapłakała w odpowiedzi, z pełnej radości. "Zamierzam cię długo pieprzyć. To jest takie dobre." W odpowiedzi na to zaczęła się sama nabijać na jego koguta, modląc się, by robił to jeszcze szybciej. Jęknęła z ulgą, gdy przyspieszył. "Chcesz dojść?" Skinęła głową, nie miała tchu, by mu odpowiedzieć. Jedna z jego dużych dłoni, puściła zagłówek, którego się przytrzymywał i odnalazła szlak od jej piersi, do brzucha, a potem zanurzyła się w jej cipce, podczas gdy palce zaczęły pieścić jej łechtaczkę. "Dojdź dla mnie." I znowu ją pogładził. Czuła jak jego jądra uderzają w jej pośladki, jak jego fiut zanurza się w jej wilgoci, sprawiając, że jej cipka płonęła. To było zbyt wiele, i z niskim, gardłowym jękiem doszła. To było wszechogarniające, wszystkie jej mięśnie drżały, a gwiazdy zatańczyły przed oczami. Ale on nadal się w nią wbijał, raz za razem, i dopiero po długiej chwili sam doszedł, jęcząc jej imię w jej włosy. Lana opadła bezwiednie. Całe jej ciało było nasycone. To co teraz przeżyła było najlepsze z tego wszystkiego, co miała do tej pory. On był najlepszy. Te klapsy, były trochę zaskakujące, ale myśl, że jej wilkołak, lubił trochę brutalniejszy seks, w ogóle jej nie przeszkadzała. W rzeczywistości, to nawet miała już na coś takiego ochotę. Tak… Później powinna się nad tym bardziej zastanowić. Dużo później. Może jak to wszystko się już skończy. Mocno ją objął, niemal mrucząc z zadowolenia. "Znalezienie ciebie, jest najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przytrafiła." Uśmiechnęła się, czując jego miękkie pocałunki, którymi zaczął znaczyć jej szyję. Każdy z nich przesyłał kolejne dreszcze wzdłuż jej kręgosłupa. "Chris?" "Hmmm?" "Muszę iść do pracy." "Zadzwoń, że nie możesz." "Nie." "Lana." Jęknął. Próbowała wydostać się z jego ramion. "Coś w tym jest, że uwielbiasz poranny seks, ale my teraz nie mamy na to czasu. Po wieczornym seksie jest czas na przytulanki. A teraz jest rano i muszę się zalogować na serwerze w pracy."

95

"Ech, dziewczyno!" Puścił ją, czekając, aż się wyprostowała przy łóżku, po czym chwycił jej poduszkę i zanurzył w nią twarz. "Przygotujesz kawę, poproszę?" "Jasne, wilkołaku.” Pochyliła się i pocałowała go w policzek. "Prześpij się, Chris." "Mm-hmm." Przytuliła go jeszcze raz, i popatrzyła, jak zaczął cicho, spokojnie oddychać, a jego wielkie ciało rozluźniło się w łóżku. Przez chwilkę, tak po prostu patrzyła na niego, ciesząc się, że on nie mógł tego zobaczyć i skomentować. Miał szerokie, muskularne ramion, były gładkie i złotobrązowe. Kołdra lewie okrywała jego wąską talię. Patrzyła na to przez chwilkę, na przykrycie a później na niego, ale nie mogła się powstrzymać. Podniosła krawędzi prześcieradła. Boże… Był taki piękny. Wciąż nie mogła uwierzyć, że on jej pragnął. Jej palce aż ją zaświerzbiły, od niektórych myśli, które zaczęły ją nachodzić, gdy tak patrzyła na to kuszące ciało. Ale nie mogła tego zrobić. Miała iść do tej pieprzonej pracy. Ale wkrótce? To jej libido jęknęło. Proszę? Bardzo proszę, i z wisienką na szczycie? Lana szybko owinęła się kocem, i na palcach ruszyła do łazienki. Zamknęła drzwi, a potem uderzyła w nie kilka razy czołem. Niestety, wizja jego fiuta, pokrytego bitą śmietaną nie chciała opuścić jej mózgu. A jeśli jej się to nie uda, to wróci czołgając się z powrotem do łózka i wykorzysta gościnność tego nagiego jegomościa. Znowu. Jak tak dalej pójdzie, to w tym tempie jej cipka będzie nieodwracalnie naruszona i to jeszcze przed weekendem! "Lana? Wszystko w porządku?" Jego senny, burczący głos wprawił jej wnętrzności w drżenie. A troska, którą słyszała w jego głosie groziła stopieniem jej serca i to już na dobre. "Tak… Wszystko jest dobrze. Tylko... w coś uderzyłam." Zapadła cisza. "Och. Jesteś tego pewna?" Cholera, czy on musiał być aż tak słodki? "Tak, jestem pewna." "Dobrze." "Idź spać, Chris." "Mmm." Odwróciła się do kranu i chwyciła szczoteczkę do zębów. Dopiero wypluwając pastę do zlewu, zdała sobie sprawę, że to jest JEJ szczoteczka do zębów. Wyszła na palcach z łazienki i skierowała się do szafy. Jop, jej ubrania wisiały starannie obok jego. Jej buty były wyłożone na podłodze, a jej bielizna dzieliła przestrzeń szuflady razem z jego. Nie mogła się tym nawet zdenerwować. Musiał to zrobić aż do późna w nocy, gdy już dojechali na miejsce. I pewnie jeszcze uruchomił do pomocy Garetha. 96

A ona była tak zmęczona, ze nawet tego nie słyszała. Tak, Christopher musiał być po tym zmęczony. Bardzo, bardzo zmęczony. To wymagało dużo czasu, by tak dokładnie poukładać jej odzież. Był takim troskliwym, bardzo nagim mężczyzną. Szybko wróciła do łazienki i znalazła swoje przybory do malowania. Nałożyła makijaż, przeczesała włosy i ruszyła w dół po schodach. On mógł sobie spać, ale niektórzy ludzie tutaj, musieli pracować przez osiem godzin. "Dzień dobry, kochanie." Lana weszła do kuchni, uśmiechając się od słodkich zapachów unoszących się z pieca. "Dzień dobry, babciu. Umm, coś ładnie pachnie. Co na śniadanie?" Babcia wyciągnęła szufladę z pieca. "Kochane bułeczki." Lana zatrzymała się, z kubkiem w połowie drogi do jej ust. "Kochane bułeczki?" "Tak. Co się stało, kochanie? Zazwyczaj kochasz bułki z miodem." Och tak. Uwielbiam bułki, miód, zwłaszcza gdy jest na górze. Mogła sobie tylko wyobrazić ich, pokrytych miodem, na kolejnej rundzie zapasów, jak w filmie, już wszystko widziała. "Brzmi dobrze." Wzięła łyk kawy, mając nadzieję, że nie jest czerwona jak burak. Czuła ciepło na policzkach, więc niestety, tak pewnie było. "Hmmm." Bułki wylądowały cicho na piecu. "Dlaczego nie wyjęłaś kilku talerzy na bułki?" Lana szybko powstrzymała się przed biadoleniem i sięgnęła po talerze. To będzie długi dzień. *** Postanowiła działać. Ustawiła swojego laptopa w salonie Chrisa, kiwając do niego, gdy potknął się schodząc po schodach. Przyglądała mu się, gdy ruszył do kuchni, usłyszała jak nalał sobie kawy, a następnie szelest papieru, i jak wymamrotał, ledwo słyszalne ‘dzień dobry Annabelle’. Uśmiechnęła się do siebie, wiedząc, że wzmacniał dopiero swoje zmysły. Zastanawiała się, czy on w ogóle coś rozumował przed pierwszą dawką kofeiny, czy może tylko widział jak przez bezkofeinową mgłę? Dwadzieścia minut później, Chris wszedł do salonu, ściskając w dłoni swój kubek. "Dlaczego siedzisz na podłodze?" "Pracuję." Wprowadzała właśnie kolejny zestaw liczb, z oczami przyklejonymi do ekranu. "Och!" Ledwo zauważyła go jak wchodził, ale bardzo dobrze zapamiętała jak wychodził, zwłaszcza, że pod pachą niósł jej laptopa. "Hej!"

97

Odwrócił się i wyszedł z salonu. Chwyciła swój kubek, i pognała za nim. Postawił jej komputer obok swojego na biurku i z zadowoleniem pokiwał kilka razy głową. Podłączył go do tego samego gniazdka co swój. "I od razu lepiej." Potem obszedł biurko i usiadł na swoim fotelu. "Proszę siadaj." Spojrzała na niego. "Nie mogłeś mnie zapytać, czy mam ochotę na przeprowadzkę?" "Oj pewnie, to było takie trudne, naprawdę. Fotel czy podłoga? A tak przy okazji, fajna sukienka." "Dziękuję. A co byś zrobił, gdybym wolała podłogę?" Spojrzał na nią przez okulary do czytania, które już zdążył założyć. ”Bądź moim gościem, ale nie mam małego stolika do kawy, więc możesz wyglądać trochę dziwnie." Po czym jego uśmiech stał się wilczy. "Ale jeśli naprawdę chcesz siedzieć na podłodze, to wystarczy, że umieścić laptopa między nogami i będziesz pracowała w ten sposób. Och, tylko upewnij się, że będziesz siedziała…" Rozejrzał się i po pokoju. "O tutaj." Wybrał jej miejsce, gdzie on będzie mógł sobie patrzeć z góry na jej sukienkę, dekolt, dokładnie mówiąc. Na jego ustach zaczął się czaić zaczepny uśmiech, tak dokuczał jej, wiedząc, że jest już wkurzona. "Podobałeś mi się bardziej, zanim znalazłeś kawę." Przysunęła sobie drugi fotel i usiadła przy biurku. Postawiła na nim swój kubek z kawą. "Jakieś preferencje muzyczne, dzisiaj?" Westchnęła. "Coś wesołego, proszę." "Wesoło to już jest." Wpisywała właśnie kolejny ciągi liczb, przecież musiała pracować, nie mogła tracić całego czasu na człowieka siedzącego naprzeciwko niej przy biurku. I dopiero, gdy wpisywała ostatni wiersz liczb, zrozumiała, co jej tak bardzo przeszkadzało w muzyce, którą włączył. "They might be giants?" Zamrugał, wyciągnięty ze swojej własnej pracy. Jego oczy ledwo były skupione. "Zbuduję mały domek dla ptaków w twojej duszy." Prychnęła delikatnie. "Bardziej chyba budę." "Dlaczego miałbym spać w budzie?" "Jak mogłam skończyć nago w twoim łóżku. Znowu?"

98

"Spanie w ubraniach sprawia, że się gniota, a to jest niechlujstwo. A niechlujstwo prowadzi do niewygody. Dlatego właśnie nie wolno spać w ubraniach." I ten uniewinniający go monolog, został całkowicie zepsuty, przez seksowny uśmiech, który zaigrał w kącikach jego ust. "Naprawdę?" Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego. Usiadł prosto i próbował wyglądać na obrażonego. "To nie jest tak, że mam tutaj kamerkę i w dowolnym momencie mogę podglądać ciebie nagą. Rozumiesz?" "Czy ja usłyszałem ‘nago’?" Gareth zbliżył się do nich, trzymając puszkę z napojem w jednej ręce i diabelskim uśmieszkiem na swojej twarzy. Usiadł na skraju biurka Chrisa, patrząc raz na nią a raz na niego, i tak w kółko. "No i co?" Chris posłał Garethowi krzywe spojrzenie. "Naga Lana, to nie twoja sprawa." "Wiem, gdzie trzymasz kamerę internetową." Gareth wziął kolejny łyk coli i obserwował Chrisa. Chris spojrzał na Lanę. "Przypomnij mi, abym ją dobrze ukrył. Ostatnią rzeczą, której chcę, to my, zachęcający do odwiedzania jakiś stron porno." "To właśnie dlatego, że jesteś takim dobrym pieskiem, w przeciwieństwie do niektórych osób, które mogą jednak potrzebować tej wycieczki za funta!" Lana pochyliła się, zasłaniając dłonią usta, by Gareth nie usłyszał tego, co miała mu do powiedzenia i zabawnie ‘zamrugała’ brwiami. "Myślę zatem, że nie chcesz usłyszeć tego, co mi się właśnie udało dowiedzieć od wysokiej rady?" Głowa Chrisa odwrócił się do niego tak szybko, że Lana była zaskoczona, że nie wypadła mu się z zawiasów. "I co?" "Król taktycznie rozważa na swojego zastępcę kogoś Beckettów." Gareth pochylił się w ich stronę. "Ale to nie ty." Wspaniale było zobaczyć ulgę twarzy Chrisa. Lana naprawdę nie chciała być następną królową czarodziei. "Dzięki bogom. A wiesz kto puścił taką plotkę?" Gareth pokręcił głową. "Niczego się nie dowiedziałem, ale kiedy wyjaśniłem mi, co się dzieje, było coś czego mi wcześniej nie powiedzieli. Cole jest prawdziwym Gowinem. I powiadomią króla, o tym co się dzieje. Zasadniczo rokowania są dobre, ale to zajmie jednak dużo czasu."

99

"Cholera." Chris usiadł i potarł ze znużeniem twarz, po czym założył ponownie okulary. "To jeszcze nie koniec. Jeśli król umrze przed wycofaniem nazwiska Colea, on będzie mógł mieć uzasadnione żądania co do tronu." "Nie, a przynajmniej nie na dłuższą metę.” Gareth usiadł, patrząc na nich bardziej poważne. "Myślę, że nadszedł już czas, aby zadzwonić po kawalerię." Chris zadrżał. "Nie, jeszcze nie." "Kim jest ta kawaleria?" Lana zapisała swoją pracę, zakończyła pracę na dzisiaj i wylogowała się z serwera spółki w której pracowała. ”To nasi bracia." "Bracia? Myślałam, że macie jeszcze tylko jednego, Daniela." Usiadła z powrotem z grymasem bólu, na fotelu. To było istne narzędzie tortur, a spędziła już drugi, cały dzień, pracując na laptopie, i jej plecy naprawdę miały dość. Mogła wymyślić co najmniej kilkadziesiąt niecenzuralnych określeń na to. Chris zmarszczył brwi. "Dlaczego tak myślisz?" "W rejestrze jesteście wymienieni tylko ty, Gareth i Daniel." "Huh." Chris zakołysał się na krześle i bracia wymienili spojrzenia. "Nie, mam jeszcze jednego brata poza Garethem i Danielem. Musimy ich tutaj wezwać." "Dlaczego? Po co ich też umieszczać na linii ognia?" Gareth wstał i podszedł do okna. "Myślę, że nadszedł już czas. Muszą sobie zdawać sprawę z tego, co się tutaj dzieje. A my na pewno będziemy potrzebowali…. Potrzebowali… Ludzie? Podejdźcie." Było coś dziwnego w tonie głosu Garetha, gdy tak patrzył na coś za oknem. Na jego twarzy malowało się rosnące przerażenie. "Co?" Christopher wstał, cały czas patrząc na bladą twarz brata, i szybko stanął obok niego. Gareth wskazał na coś na niebie. "Spójrz tam." Lana dołączyła do nich, i także stanęła przy oknie. Chciała zobaczyć czemu tak uporczywie przyglądał się Gareth. Chris był oszołomiony zupełnie oszołomiony, a to co widział, nie pozwalało mu wydusić z siebie słowa. "O kurwo przenajświętsza!" Lana pochyliła się z szeroko otwartymi oczami, patrząc na ogromne, kłębiące się chmury burzowe, przemieszczające się bardzo szybko w ich kierunku. Widziała błyskawice przenikające przez chorobliwie zielonkawo-szare chmury. "To nie jest zwykła burza." 100

Bracia wymienili spojrzenia. "To Cole." Christopher przyciągnął Lanę bliżej do siebie. Ochronnie, chowając ją w swoich ramionach. "Musimy to powstrzymać, zanim ucierpi ktoś niewinny." Gareth zaczął się rozebrać, co wprawiło Lanę w zachwyt. A gdy Christopher to zobaczył, szybko swoim ciałem, zablokował jej widok na swojego, prawie nagiego brata. "Otwórz okno. Pójdę się czegoś dowiedzieć, może uda mi się znaleźć Cola. On musiał się zaszyć gdzieś w pobliżu." Christopher otworzył okno, a Gareth, już w postać wilka szybko przez nie przeskoczył, lądując na miękkiej korze, pod oknem. *** "Wow!" Nie mogła się powstrzymać. Uderzył Lanę w tyłek. "Co ty myślisz, że robisz?" Potarła swoją pupę. "Hello! Nagi przystojniak właśnie wyskakiwał przez okno. Naprawdę oczekiwałeś, że nie będę patrzeć?" "Gdy już będziemy mieli kilka wolnych godzin, to będziemy musieli przedyskutować tą twoją koncepcję nagiego przystojniaka." Podszedł do drzwi. "Czuj się jak u siebie w domu. Będę w mojej pracowni, próbując się dowiedzieć, co do diabła planuje znowu Cole." "Może mogłabym ci pomóc?" Uśmiechnął się do niej. "Czarodziej i czarownica, pamiętasz, kochanie?" Skrzywił się. Nie mógł jej tego zrobić, miała już bardzo dużo okazji, by udowodnić jaka jest dobra, ale bez względu na to, i tak chciał ją trzymać od tego z daleka. "Nie. Wiem, że poradziłaś sobie z wilkiem w samochodzie. Jeśli chcesz spróbować się czegoś dowiedzieć na własną rękę, czuć się swobodnie. Ale nie znając Cole, będziesz w mało korzystnej sytuacji." Nie mógł oddać jej całego swojego czasu, zwłaszcza teraz, gdy musiał opanować tę burzę za oknem, ale znał kogoś, kto mógł to zrobić. "Jeśli naprawdę planujesz podjąć jakąś próbę, może zobaczysz czy Annabelle mogłaby ci w tym pomóc." Kiedy ją widział po raz ostatni, Annabelle starała się zobaczyć Colea, ale jeśli zobaczy że Alannah jest w niebezpieczeństwie, zrobi wszystko by ją ochronić. Uśmiech Lany wyglądał na niemal zły. "Och, myślę, że mogę wymyślić coś, co rozjaśni trochę dni Colea." Podszedł do niej i chwycił ją pod brodą. Martwił się. Co się stanie, jeśli ona będzie akurat czegoś próbowała, a jego nie będzie przy niej, by ją chronić przed Colem. 101

Może jednak zachęcanie jej do samodzielnych prób, to nie był taki dobry pomysł. "Trzymaj się z dala od kłopotów." Zamrugała na niego, ze słodką niewinnością malująca się na twarzy. "Ja i kłopoty? Moi?" Nie mógł zatrzymać powolnego uśmiechu, który wpływał mu na usta. "Kochasz doprowadzać mnie do szaleństwa, prawda?" Ale nie pozwolił jej odpowiedzieć, po prostu skorzystał z okazji, że jej usta otwierają się i szybko je przejął, wdzierając się do ich środka. Była absolutnie pyszna. Nigdy nie będzie miał dość jej smaku. Lana wplotła palce w jego gęste włosy, podczas gdy on powoli ją pożerał. Zawahała się tylko na chwilę, po czym jej usta dołączyły do niego w tym tańcu. Przeprowadzała na nim własne badania, które przyprawiły go o słabość w kolanach, i o prawdziwe stwardnienie trochę wyżej, i to w kilku sekundach. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie zmęczą go te jej słodkie jęki, które wyrywały się z jej ust. A fakt, że jej pocałunki były jeszcze takie nieśmiałe i to po tak niesamowitym seksie jaki mieli, to tylko upewniało jego umysł, jak dobra rzecz mu się trafiła. Oznaczało to, że on brał ją, biorąc na poważnie. Błyskawica rozświetliła pomieszczenie, a następnie przeszedł po niej dynamiczny, głośny grzmot. Christopher odsunął się, pozwalając jednak jeszcze chwilkę utrzymać tą atmosferę. Popatrzył na nią, zdumiony tym, jak szybko ta jego mała czarownica, odnalazła drogę do jego serca. Był oszołomiony samym patrzeniem na jej twarz. Może jednak ona także, w końcu, zacznie widzieć w nim kogoś więcej niż tylko czarodzieja czy wilka. Może w końcu zobaczy w nim także i mężczyznę? To będzie prawdziwy ból, wymyślanie zaklęć na zatrzymanie Colea, jeśli będzie cały czas taki twardy, ale musiał wrócić do pracy. "Nie wychodź z domu, tutaj jest bezpieczne, kochanie. Proszę. Nie chcę żebyś była na zewnątrz, gdzie Cole może cię łatwo znaleźć." Czekał na jej skinienie, ale został zmuszony do zaakceptowania zaledwie lekkiego wzdrygnięcia jej ramion. Był mgliście niezadowolony, gdy kierował się do swojej pracowni, próbując rozwikłać splątane korzenie burzy Colea, mając tylko nadzieję, że Lana była na tyle sprytna, aby zachować bezpieczeństwo i nie wypakować się w jakieś kłopoty. **** "Chris?" "Hmmm?" "Czy mogę pożyczyć pióra?"

102

Zamrugał, patrząc z na nią znad swojej wielkiej starej książki, leżącej po środku stołu. Miał na nosie śliczne małe okulary. Wyglądał niesamowicie inteligentnie i seksownie, jak jeden z tych atrakcyjnych profesorów na studiach, w których podkochiwały się wszystkie studentki. Te okulary były prawdopodobnie ostatnim gwoździem do trumny jej odmowy. "Pióra?" "Mhm. Białe, niebieskie, żółte i czarne." Usiadł z powrotem. "Wszystkie kolory, czy wystarczy jedno, obojętnie którego?" "Po jednym z każdego koloru.” Sięgnął do szafki za nim i wyciągnął pióra o które prosiła. "Dzięki!" Wzięła pióra, złożyła pocałunek na jego policzku i zaczęła się krzątać po jego pracowni, wiedząc bardzo dobrze, że jego głowa podąża za nią. Lana zdążyła już splądrować jego szafki i kredens, z pozostałych potrzebnych jej składników. A pióra były ostatnie z potrzebnych jej rzeczy. Miał nawet czarną linę, która także była jej potrzebna, a znalazła ją w jego sypialni. Sypialni. A jeśli on używał tej liny do tego, do czego jej się wydawało, że jej używał, to ona już się postara, by ta lina zaginęła. A jeśli miał ochotę by pobawić się z nią w tego rodzaju gry, to będzie musiał kupić nową, cholerną linę. Podbiegła do drzwi i z powrotem i na patio, do zębów burzy, ignorując fakt, że część jej mózgu pozostała włączona na tej części o zabawie w pewne ciekawe gry z Chrisem i z liną. Tylko nie z tą liną, którą używał z innymi kobietami. Nie, jeśli miała coś do powiedzenia na ten temat. Musiała działać szybko. Błyskawice już zaczęły uderzać w dom, chmury kotłowały się coraz bliżej i bliżej, tworząc klatkę wokół domu, tak by nic nie było się z niej w stanie uwolnić. A jeśli Chris lub Annabelle złapali by ją tutaj, to już nigdy, przenigdy nie zobaczyłaby co się stało, i to byłby jej koniec. A ona po prostu wiedziała co miała robić i była pewna, że to zadziała. I tak naprawdę to potrzebowała tylko czasu, by tak się stało, by to dobrze zadziałało. Wzięła dużą szklaną miskę i umieściła w niej pióra. Przytrzymała je z jednej strony i zaczęła posypywać solą. Sól reprezentowała ziemię, a pióra to wiatr. W pierwszej chwili nie była pewna, czy to w ogóle zadziała, ale postanowiła, że musi wytrwać. Wizualizowała piórami wiatry, coraz bardziej ograniczając swoje ruchy i stopniowo, powoli, to zaczynało działać. A kiedy ostatnie pióro zatrzymało się, wiatr także ucichł. Pozostała tylko lekka, naturalna bryza. Błyskawice także ucichły, chociaż w powietrzu wciąż było czuć ozon. Pokręciła głową z zadowoleniem, wzięła dwie drewniane łyżki i związała je ze sobą w kształcie litery x. Wbiła ten x w mokrą ziemię, tuż przy betonowym patio i zaczęła posypywać solą.

103

"Diabelska burzo, która płyniesz po niebie, to jest czas, aby odpłynąć już. Niechaj Pan i Pani usłyszą mą prośbę. I jak ja pragnę niechaj się teraz stanie."

Deszcz przestał padać. Chociaż w powietrzu było czuć jakieś oczekiwanie, ale było tak, jakby pioruny zastrajkowały, jednak wciąż były gotowe do uderzenia. Jeśli się tak stanie, to będzie to znaczyło, że jej czar nie zadziałał. Cholera, Cole był silniejszy niż myślała. Burza wciąż wisiała w powietrzu. Musiała się pospieszyć. Wyciągnęła czarną linę, starannie obciętą na długość trzynastu cali i zaczęła wiązać na niej węzły, intonując zaklęcie i wlewając w każdy kolejny supeł swoją moc. Czuła jak jej ręce zaczynają drżeć już ze zmęczenia, a jeśli to nie zadziała, to burza powróci, i to z pełną siłą.

"Węzeł pierwszy zaklęcie rozpoczyna. Węzeł drugi słowa w prawdziwości utwierdza. Węzeł trzeci to sprawia. Węzeł czwarty by burzy już nie było. Węzeł piąty zaklęcie ożywia. Węzeł szósty ochronę daje. Węzeł siódmy mocą związuje. Węzeł ósmy, by chronić mojego partnera. Węzeł dziewiąty, by zakończyć moje zaklęcie.”

Z uśmiechem zadowolenia ujrzała jak chmury zaczynają się rozwiewać. Szybko chwyciła za liny i łyżki, zawinęła je w białą gazę i zaczęła zakopywać w ziemi. "Co ty kurwa myślisz, że robisz?" Zignorowała zirytowany głos Chrisa, i dalej zagrzebywała łyżki i węzły. Jeśli się nie pośpieszy, zaklęcie może się cofnąć. Czuła jak moc Colea testowała węzły, próbując z powrotem przyciągnąć burze i uwalniając ją z jej zaklęcia. 104

A ona musiała to zaklęcie powiązać z ziemią, tak by ta trzymała je na miejscu. Bez tego węzły mogły się rozluźnić, a wówczas musiałaby zacząć wszystko od nowa. A była już zupełnie wyczerpana. "Burza Colea pochodzi prosto z piekła." Mruknęła, klepiąc wilgotną glebę, przesyłając do niej ostatnie zaklęcia uziemiające. Teraz już nic nie będzie mogło tego cofnąć. Usiadła na piętach, zamykając oczy i podniosła twarz w stronę nieba. Chłodne, wilgotne powietrze owiewało jej twarz. Było to takie kojące i oddzielało ją od wściekłego czarodzieja, stojącego tuż za nią. "Powinnaś mi pozwolić się z tym rozprawić." Szybko podniósł ją z ziemi. Tak szczerze mówiąc była mu za to wdzięczna, jej nogi drżały tak bardzo, że nie była pewna czy by ją utrzymały. "Niestety nie, Chris. Było coś w tej burzy, coś bardzo złego. Musiałam to zrobić sama." Westchnął. "To właśnie dlatego, nie mogłabyś sobie poradzić z Colem, kochanie." "Mmm?" Och, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem była taka zmęczona po rzucaniu zaklęcia. Zwykle potrzebowała tylko króciutkiej drzemki, ale żeby coś takiego? Czuła się tak, jakby mogła teraz przespać cały tydzień! "Mówiłem ci już wcześniej. Czarodzieje robią rzeczy bardzo powoli, etapami, zużywając bardzo mało siły, i na koniec potrzebują tylko małego zaklęcia, by to wszystko uaktywnić. Zwykle jest to tylko kilka gestów, wykonanych w odpowiednim momencie. Czarownice natomiast robią wszystko na raz, i to z jednym wielkim hukiem. W ten sposób nie mogą rzucać zbyt wielu czarów, a zatem to czar Colea będzie tym końcowym i decydującym. Pamiętasz, jaka byłaś zmęczona, po zaklęciach rzuconych w samochodzie?" Otworzyła jedno zaspane oko i spojrzała na niego. Jego twarz była pełna irytacji i straszliwej obawy. Obawy o nią. "Dobra." Uniósł swoje ciemne brwi z niedowierzaniem. "Naprawdę? Nie będziesz się kłócić ze mną już na ten temat?" Przycisnęła się bliżej do jego piersi. "Jestem taka śpiąca, nie chcę się z tobą spierać." Westchnął i jej zmęczony mózg poczuł, jak położył ją czymś miękkim. Łóżko. "To była bardzo potężna burza. Nic dziwnego, że jesteś zmęczona, mała czarownico." Poczuła jak ściągnął jej buty. "Śpij, kochanie. Zadbam o ciebie." "Dobrze." Walczyła jeszcze przez chwilę z ogromnym zmęczeniem, ale chciała jeszcze mu coś przekazać. "Chris?" 105

"Hmmm?" "Noc." Poczuła jak jego usta lekko dotknęły jej i opadła w objęcia Morfeusza. *** "Twoja mała czarownica jest niezwykle potężna, Christopher." "Tak, jest." Christopher sączył herbatę, wpatrując się w ogień w na kominku. Lana przespała kolację. Tak właściwie, to nie spodziewał się by obudziła się aż do jutrzejszego ranka, więc to było w porządku. Przynajmniej wiedział, gdzie ona była i co robiła. Część jego była straszliwie na nią wściekła, że naraziła się na takie wielkie niebezpieczeństwo, zaś druga jego połowa, była wściekła na samego siebie, za to że nie sprawdził, co ona zamierzała zrobić. "To był mocny czar, poczułem go, gdy już chciałem zacząć rzucać swój. Ciekawe co by się stało… gdyby te czary się połączyły." "Mielibyśmy suszę, to na pewno, a co jeszcze, to nie wiem." Gareth przeciągnął się. "Dlaczego nie pójdziesz pobiegać? Będę miał oko, na twoją małą czarownicę. Zapewnię jej bezpieczeństwo." ”Z zewnątrz sypialni?" Christopher rzucił bratu szydercze spojrzenie. Wiedział, że Gareth także oddał by swoje życie za Lanę. Tak właśnie działali Beckettowie, wszystko dla swojej rodziny. I czy Lana chciała to przyznać czy też nie, już do niej należała. Gareth roześmiał się. "Tak, będę na zewnątrz sypialni." Położył dłoń na ramieniu Christophera. "Idź już. Twój wilk musi być już bardzo niespokojny. Ja już się wybiegałem." Christopher skinął głową. Jego wilk aż umierał z chęci wydostania się na zewnątrz, ale obaj byli bardzo nieufni, by pozostawić swoją partnerkę w ich norze, gdy wróg czaił się tak blisko. Christopher wiedział, że może zaufać swojemu wielkiemu braciszkowi, Gareth musiałby być martwy, by Cole mógł położyć chociaż jeden palec na Lanie. Wstał i ruszył do ogródka. "Wrócę za chwilę." "Nie spiesz się, bracie. Ja nigdzie się nie wybieram." Uśmiechnął się do swojego brata kierując się już do drzwi. "Gareth? Dziękuję." Gareth skinął mu głową, patrząc gdzieś dalej w powietrze. "Beckettowie trzymają się razem." Wyszedł z kuchni, biorąc głęboki wdech nocnego powietrza. Był szczęśliwy, wiedząc, że jego partnerka spała bezpieczna w jego łóżku. ”Tak, Beckettowie trzymają się razem." 106

Był już w połowie drogi do lasu, gdy zdał sobie z sprawę z tego, co to tak naprawdę oznaczały słowa jego brata. Cholera! Gareth wezwał już w kawalerię. Zastanawiał się, kiedy oni przybędą i czy będzie miał dość czasu, by ostrzec Lanę, że jego rodzina właśnie zwala im się na głowę.

107

Rozdział 8

Gdy Christopher wrócił ze swojej przebieżki, znalazł w swojej kuchni, wszystkich trzech swoich braci, czekających na niego. "Wszystko w porządku?" Zapytał Gareth wyciągając w jego kierunku spodnie ze złośliwym uśmieszkiem. Przesunął się trochę, przyzwyczajony do chodzenia nago przed swoimi braćmi. "Nie." Pewnie, że nie powinien być zaskoczony ich widokiem, nie spodziewał się przecież końca kłopotów. I tutaj musiał się uśmiechać na myśl, że po zneutralizowaniu zaklęcia Colea każdy czarodziej, byłby zbyt zmęczony, by jeszcze pakować się w jakieś kłopoty, tej nocy. Oj tak, a on miał małą czarownicę, której powinien za to bardzo mocno podziękować. Chociaż, mimo wszystko jednak, miał nadzieję, że jego bracia nie dotrą tutaj aż tak szybko. Już wystarczająco męczące było dzielenie przestrzeni z Garethem, a wiedział z doświadczenia, że teraz, gdy przybyli Daniel i Zachary, nie da rady ich się pozbyć i to przez długi czas. "Oczywiście musiałeś do nich zadzwonić, prawda?" Zachary, najmłodszy z ich czwórki, rzucił w powietrze orzechowego M&Msa i złapał go prosto w swoje otwarte usta. "Słyszałem, że masz kilka problemów." Daniel, także jego młodszy brat, złapał w rękę następny cukierek, który Zach rzucił w powietrze i szybko włożył go do własnych ust. "Z tego, co nam Gareth powiedział, będziesz potrzebował pomocy." Zach popchnął Daniela. "Hej! To było moje, dupku." "Ale to ty rzucasz tak doskonałymi M&Msami w powietrze, więc nie możesz mieć o to pretensji." Daniel uśmiechnął się. Christopher skończył się ubierać, nadal uporczywie wpatrując się w Garetha. "Przypomnij mi proszę, dlaczego my ich potrzebujemy?" Zachary uśmiechnął. "Stary, jeśli jeden z Beckettów ma problemy, to wszyscy inni Beckettowie muszą... ooo.. cześć piękna! " Zachary zatrzymał się w połowie zdania, a z jego twarzy zniknęła wszelka złość. Oczy miał przyklejone do drzwi salonu. Christopher odwrócił się, świetnie wiedząc, w kogo tak Zachary się wpatrywał, z taką wielką fascynacją.

108

Lana stała w drzwiach, patrząc na nich zaskoczona i tak rozkosznie zakłopotana. Miała na sobie jedną z jego koszul. Dziękował bogom, że sięgała jej za uda i nie musiał rzucać żadnego zaklęcia na swoich braci, by stracili wzrok. "Czemu nie jesteś w łóżku?" "Bo, po pierwsze, jestem dorosła i mogę wstawać z łóżka w środku nocy. A po drugie, byłam spragniona." Wskazała kciukiem na jego braci. "Kiedy reszta miotu zdążyła tutaj dotrzeć?" Brwi Daniela, podjechały aż do linii włosów. "Miotu?!" Christopher podszedł do Lany, ignorując chichotanie Garetha, i pociągnął ją do siebie, chowając w swoich ramionach. "Lana, chciałbym, żebyś poznała moich braci." Wskazał na Zacharego, który jako jedyny z braci miał oczy innego koloru. Nie były one złote, jak u pozostałych, ale miały lekko mglisty, niebieski kolor, i pełne były radosnej psoty. "Zachary Beckett, jest najmłodszy.” Zachary pochylił się i pocałował ją w policzek. "Miło mi cię poznać." "Następny jest Daniel, także mój młodszy brat." Daniel tylko skinął jej głową, a jego poważne spojrzenie nawet na chwilkę nie opuściło twarzy Lany. Lana ziewnęła. "Miło mi was poznać". Odwróciła się w objęciach Christophera. "Nie masz już mleka." Zamrugał zaskoczony. "Jak to? Kupiłem przecież litr wczoraj rano." "I dzisiaj go wypiłam." Przygryzła wargę. "Sorry." "Nie, nic się nie stało. Zaraz poślę jednego z chłopców po więcej." Pocałował ją w czubek nosa. "Potrzebujesz czegoś jeszcze?" "Więcej mleka?" Uśmiechnął się do niej. "Osobiście się upewnię, że będziesz je miała na śniadanie. A teraz wracaj do łóżka, wyglądasz na wyczerpaną." A kiedy zmarszczyła brwi, zdecydował się zagrać nieczysto. "Proszę, kochanie. Jeśli masz zamiar mi pomóc i dowiedzieć się, jak poradzić sobie z Colem, musisz być wypoczęta."

109

Zrobiła śliczną, małą, nadąsaną minkę, ale wyciągnęła do niego ramiona. Był zadowolony, widząc ją taką. "Dobrze, niech ci będzie. Ale tylko dlatego, że poprosiłeś mnie o to tak ładnie." Uśmiechnęła się do niego. "Dobranoc, Chris." Po czym zajrzała pod jego ramieniem i pomachała leniwie reszcie, przechylając głowę i ziewając tak mocno, że miał wrażenie, że zobaczył jej żołądek i stopy od środka. "Dobranoc szczeniaczki Beckett." Gareth uśmiechnął, Zachary roześmiał się wprost, a Daniel tylko pokręcił na to głową. A Chris, patrzył za nią tak długo, dopóki nie był pewien, ze zaczęła wchodzić po schodach. Dopiero wówczas odwrócił się do swoich braci z ostrzegawczym rykiem. "Łapy z daleka od mojej partnerki, Zachary." "Tak, tak." Zachary machnął ręką, a z jego twarzy zniknął wyraz rozanielenia. "Ona nie może walczyć z Colem, Chris." "Wiem o tym, ale ona wydaje się myśleć inaczej." "Jesteś związany z czarownicą." Powiedział Daniel, tylko na niego patrząc, a na jego twarzy pojawiła się nic nie wyrażającą miną. Christopher napiął się. Nie myślał o tym, że jego braciom może się to nie podobać, ale gdyby nawet tak było, to i tak będą się musieli z tym pogodzić. "Tak, jestem. Masz z tym jakiś problem?" Daniel uśmiechnął się. "Nie, ja nie." "Ja też nie." Zachary podniósł kolejnego M&Msa i rzucił go w powietrze. Jego twarz była zrelaksowana, jak zawsze, po kolejnej jego diabelskiej wypowiedzi. A za chwilkę, Daniel ponownie złapał jego cukierka. "Czy ona wie, kim my jesteśmy?" I szybko zaczął się bronić przed atakującym Zacharym, który usiłował odzyskać swojego M&Msa. Christopher uśmiechnął. "Tak. Wie. I tak właściwie to miała raczej problem z zaakceptowaniem tego, że jestem czarodziejem a nie tego, że zmieniam się w wilka." Daniel i Zachary przestali walczyć o M&Msy i stanęli jak wryci patrząc na niego zszokowani. "Poważnie?" Zachary puścił pięści Daniela, podszedł do Christophera i lekko uderzył go w ramię. "Gratulacje, bracie!" A Daniel w tym czasie skorzystał z nieuwagi Zacharego, i szybko włożył garść cukierków do buzi. "Gratulacje!" Gareth wstał od stołu, gdzie cały czas się wylegiwał na krześle i powiedział. "To wymaga by to uczcić." "Nie, nie!" Christopher szybko zasłonił sowim braciom wejście do kuchni. "Ostatnim razem, kiedy musieliście coś uczcić, moja sprzątaczka odeszła bez uprzedzenia." 110

"Ale to nie nasza wina, że ona weszła akurat w momencie, gdy się zmienialiśmy!" Zachary wzruszył ramionami i po prostu obszedł Christophera, wchodząc do kuchni. Od razu skierował się prosto do lodówki. Jak na człowieka, o tak wysportowanej sylwetce biegacza, potrafił pomieścić naprawdę imponująco dużo jedzenia w swoim żołądku. "Szkoda, że nie ostrzegłeś nas, że ona przychodzi właśnie w ten dzień." Daniel pokręcił głową. "Przynajmniej mielibyśmy na sobie spodnie." "A zamiast tego, oczy wyszły jej z orbit, gdy zobaczyła nasze gołe tyłki." Gareth zachichotał. "I zupełnie oszalała!" Zach warknął na Garetha. "Kretynie, ona trzy minuty wcześniej, przeżyła największy szok w swoim życiu. Hej masz cheddar?” Christopher jęknął, patrząc zarówno na Daniela i Zacharego, którzy zaczęli opróżniać jego lodówkę, potwierdzając tym jednocześnie jego najgorsze obawy. Nie zamierzali stąd wyjeżdżać w najbliższym czasie. "Nie, nie mam." "Cholera. To mój ulubiony, zwłaszcza z winogronami." "To idź jakiś kupić. I przynieś mleko, jak już tam będziesz." Zachary narzekał, ale wyciągnął już swoje kluczyki. "Przywieźć też piwo?" Daniel dołączył do Zacharego, kierując się za nim w stronę drzwi. Zachary skrzywił się. "Nie, dla mnie wino.” A gdy ich dwie głowy opuściły pomieszczenie pozostawiając Christophera i Garetha, samych w kuchni, ten zapytał. "Pomóż mi się ich stąd pozbyć." Gareth westchnął i zaczął z powrotem pakować rzeczy do lodówki. "Myślisz, że on wróci do rana?" Christopher po prostu spojrzał na brata i wpakował z powrotem winogrona do pojemnika. *** Lana wciąż spała, gdy wszedł w nocy do ich sypialni. Przyglądał się jej przez chwilkę, a potem, nie mogąc się powstrzymać, odgarnął jej włosy z policzka. Kochał ją, gdy spała, jej twarz była wtedy taka miękka i niewinna, że ... Skrzywił się. Była zbyt zimna i blada. Pochylił się bliżej, czując jak wypełnia go strach. Ona ledwo oddychała. "O kurwa!" Szybko zeskoczył z łóżka i pobiegł do drzwi. "Gareth! Annabelle! " 111

Drzwi od ich pokoi otworzyły się z trzaskiem, usłyszał tupot stóp, a po chwili wszyscy Beckettowie plus Annabelle, byli w jego sypialni. Nie miał pojęcia kiedy Zach i Daniel, zdążyli wrócić z ich przebieżki, ale był wdzięczny, że tutaj byli. "Coś jest nie tak z Laną." Annabelle podeszła do łóżka. "Pokaż mi." Położyła dłoń na policzku swojej wnuczki, po czym szybko ją zabrała, z zaskoczonym wyrazem twarzy. "Ona jest zimna jak lód!" "Musimy ogrzać ją". Wziął Lanę na ręce, starając się ignorować sposób, w jaki jej urywany oddech omiatał mu pierś. "Zach, odkręć wodę. Daniel, rzuć urok na koc, by był ciepły. Gareth, umieść kolejne zaklęcie ochronne na tym pokoju. Cole w jakiś sposób się tutaj dostał." Nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, kto, usiłował zaszkodzić jego partnerce. Ale jak on to zrobił? Nigdy przecież nie położył na niej chociaż jednego palca, zatem nie była to ta sama magia, jaką używał z sierścią wilka. Zach wszedł przed nim do łazienki, mrucząc coś pod nosem, ale Christopher nie był w stanie rozróżnić, wypowiadanych przez niego słów. Odwrócił się w stronę wody, która zaczęła napełniać wannę, sprawdzając jej temperaturę. Ale uznał, że nie jest jeszcze jej wystarczająco dużo, i nie jest wystarczająco ciepła, by położyć w niej Lanę. Annabelle stała w drzwiach i patrzyła na nich zmartwiona. "Musimy zdjąć z niej zły urok." Christopher odwrócił się i spojrzał na nią. "Zły urok?" Cole nie mógł rzucać złych uroków, tylko czarnoksiężnicy to potrafili, a Cole, bądź co bądź był jednak czarodziejem. Poza tym, zły urok, wymagał, by ofiara oddała do tego jakąś rzecz, coś co związałoby złą magię. O kurwa. Jej cholerny samochód wciąż jeszcze był na tamtej drodze. Cole mógł wyciągnął coś z niego. A to oznaczało, że mógłby zrobić Lanie, co tylko chciał i gdy tylko tego chciał. Kurwa mać! Annabelle skinęła głową. "Jeśli to nie jest zły urok, to wówczas, nie mam pojęcia o co chodzi.” "Cholera!" To oznaczało również, że Cole miał pomoc. Pomoc czarnoksiężnika. "Czy wanna jest już pełna? "Zach wymamrotał coś pod nosem, mieszając wodę z... olejkami do kąpieli? "Zach?" "Prawie gotowa." Usiadł i zmarszczył brwi, a na jego twarz malował się bardzo niejasny wyraz, taki jaki z reguły nie cechował Zacha. Jego brat nigdy nie wyglądał tak poważne. "Potrzebuję białej świecy." Christopher otworzył usta, ale zanim mógł coś powiedzieć, Annabelle odwróciła się. "Zaraz wracam."

112

"Po co ci biała świeca?" Zach spojrzał na wannę. "Do przerwania." Christopher zamrugał. "Do przerwania?” Poruszył chłodnym ciałem Lany, w swoich ramionach. "Możesz to wyjaśnić?" Zach spojrzał na niego. I coś w oczach jego młodszego brata sprawiło, że się... przestraszył. On nigdy wcześniej nie bał się Zacha. Zach miał dużo mniejszą moc niż niemal każdy z czarodziei jakich znał. Właściwie, była ona taka mała, że tylko zaznaczono jego istnienie w Rejestrze. Dlaczego więc teraz, wyraz twarzy młodszego brata, tak bardzo go onieśmielał? "Potrzebuję białej świecy, Chris." "Tutaj." Annabelle podała mu ją. Zach wziął ją od niej, z niecierpliwym westchnieniem. Wyjął scyzoryk i zaczął coś rzeźbić na białej powierzchni. "Co robisz?" Zaintrygowana Annabelle, szybko położyła rękę na ramieniu Christophera. Co Zach wymyślił? A ten właśnie zakończył swoje rzeźby, a gdy Christopher zobaczył jakie przestawiają symbole omal nie połknął własnego języka. Zach wyciął symbol, przez który serce Christophera wykonało szaleńczy skok. Trzy młoty, niczym ramiona, umieszone w jednakowej odległości od siebie. Wzór Triskelion, wykonany bez podnoszenia noża z wosku. W centrum tych symboli znajdowało słońce, z sześcioma promieniami wygiętymi do tyłu, tak jakby na wietrze. A cały rysunek okolony był doskonałym okręgiem. To były bardzo rzadko spotykane symbole, ponieważ bardzo dużo osób, uważało, że ta szczególna bogini pochodzi z ciemnej strony. "Koło Hekate? Zach, do cholery, co ty robisz?" "Zaufaj mi." Zach podniósł kolejny olejek i zaczął go wcierać w świecę. W łazience zapachniało lasem, a potem w miarę jak wcierał kolejne olejki, Christopher mógł wyczuć jałowiec, rozmaryn i gorzki zapach ruty. Ruta? Skąd on wziął olej z ruty? Chris nawet nie wiedział, że miał coś takiego w swojej pracowni, a już na pewno nie miał go w swojej łazience, biorąc pod uwagę, że był najlepszy do uśnięcia klątwy. Chris spojrzał na Annabelle, która tylko wzruszyła ramionami. "Musimy mu zaufać." Wyglądała tak zaskoczoną, tym jak on się czuję. "Dobrze. Teraz ją włóż do wanny." Zach zapalił świecę i trzymał ją podczas gdy Christopher opuszczał Lanę powoli do wanny, wciąż ubraną w koszulę nocną. Nie chciał ją z niej zdejmować, gdy jego bracia byli w pokoju. Co prawda wiedział, że byłaby bezpieczna, ale jednak… 113

Uniósł głowę znad wody, zastanawiając się, czy też nie wysłać Garetha do jego pracowni, po kilka rzeczy, które mogłyby być pomocne w przełamywaniu tego czaru. "Chris?" Zamknął oczy, próbując się opanować. Teraz, gdy kąpiel trochę ją ogrzała, mógłby ją pozostawić ją pod opieką Zacha, podczas gdy on przeszukał by szafki tutaj. "Chris? Ona nie jest już taka blada." Otworzył oczy. Lana patrzyła na niego, marszcząc brwi. Jej usta były bardziej różowe, a ramiona już tak nie dygotały, kiedy ręką odgarniała swoje mokre włosy z czoła. "Co się dzieje?" Jej zęby były tak mocno zaciśnięte i zdrętwiałe, że bał się, że może przygryźć sobie język. Chris prawie zemdlał z ulgi. "Och bogini, Lana, czy ty wiesz jak mnie przeraziłaś?" Przyciągnął ją mocno do siebie, rozkoszując się dotykiem jej, teraz już, ciepłej skóry. "Hmmm, dobra… A co zrobiłam?" Szczękanie zębami powoli także ustępowało, tak jak i chłód na jej skórze. Odsunął się i pocałował ją, szybko i lekko. "Byłaś pod wpływem klątwy." Usiadła, patrząc na niego zaskoczona. "Pod wpływem klątwy?" ”Tak." Skrzywiła się. "Pomóż mi wstać." Kiedy próbował protestować, bo obawiał się, że po tak ciepłej kąpieli jej skóra ponownie zmarznie, tylko warknęła na niego. "Natychmiast." Zach odłożył swoją świecę i chwycił ręcznik. "Tak, proszę pani." Wyszła z wanny ociekając wodą. "Jak on mógł rzucić na mnie zły urok? Przecież on jest czarodziejem." "Musi mieć do pomocy jakiegoś czarnoksiężnika. To jedyne logiczne wyjaśnienie." Christopher owinął ją ręcznikiem, wziął na ręce i zaniósł ją z powrotem do sypialni. Annabelle nie spuszczała wzroku z twarzy Lany. "Jak się czujesz, kochanie?" Zerknęła na łazienkę z zszokowanym wyrazem twarzy, ale gdy odwróciła się z powrotem do Lany, na jej twarzy gościł już tylko lekko napięty uśmiech. Gareth chodził po pokoju z kadzidłem, intonując prosty, ale bardzo potężny urok. "Niechaj Pan i Pani, wysłuchają mojej prośby. Chrońcie nas od nieszczęść wszelakich."

114

"Dobrze, Babciu." Lana rozparła się na poduszkach, chwytając za rękę Christophera, by odzyskać jego pełną uwagę. Jej ręka trzęsła się. "Co się stało?" Christopher zadrżał. "Przyszedłem do sypialni, a ty byłaś zimna i ledwie oddychałaś." "Tak, to brzmi jak zły urok." Wykręciła się pod kołdrą, by zdjąć mokre ubrania, i w końcu rzuciła przemoczoną koszulę na podłogę z błogim westchnieniem. "Co on znowu kombinuje?" "Wiesz, ten jego pomocnik, czarnoksiężnik, weźmie na siebie całą tą złą karmę, po rzuceniu tego zaklęcia." Zach wszedł do pokoju i usiadł na łóżku obok Christophera. Wyglądał na strasznie zmęczonego. Wokół jego oczu pojawiły się ciemne cienie, a kąciki jego ust były mocno zaciśnięte i opadnięte. "Tak, w przeciwnym razie nie sądzę by był w stanie sobie poradzić z takimi skrajnymi, mocnymi i złymi zaklęciami." "Pokój jest już dobrze chroniony." Gareth odłożył kadzidło na biurko Christophera. "Czy jest coś jeszcze co moglibyśmy albo powinniśmy zrobić, aby pomóc?" Christopher spojrzał na mokrą koszulę leżącą na podłodze. Miał bardzo potężną chęć, aby zobaczyć nagą Lanę, pod kołdrą. "Tak. Wynocha stąd. I… dziękuję." Zach zachichotał. "Jasne, bracie." Wstał i poklepał Christophera po ramieniu. "Do zobaczenia rano." Christopher patrzył z zamyśleniem, jak jego mały braciszek opuszcza pokój. To co Zach zrobił w wannie, nie było tym czego oczekiwało się po tak słabym czarodzieju. Żeby złamać zły urok, trzeba było być bardzo potężnym, potężnym na tyle by móc zabić. I sądząc po wyrazie twarzy Annabelle, będzie musiał zamienić z nią kilka słów na ten temat. Co się tutaj w ogóle, do cholery, działo? "Jesteś pewna, że już czujesz się dobrze?" Zapytał Gareth nachylając się nad Laną i dotykając jej ramienia. Chris musiał walczyć z pragnieniem zrzucenia jego ręki ze swojej partnerki. Przecież ona dzisiaj prawie nie umarła i teraz leżała nago pod kołdrą, a wilki przecież były bardzo terytorialne. I gdyby to był ktoś inny, a nie jeden z jego braci, to nie myślałby o powstrzymywaniu wilka, pozwoliłby mu działać, co dałoby mu możliwość jakiejś małej, krwawej uczty. "Czuję się dobrze, tatusiu niedźwiedziu. Potrzebuję tylko by Chris przyniósł mi szklankę wody i to wszystko."

115

Gareth pokręcił głową. "No dobrze, wtedy zostawię was oboje w spokoju. Prześpij się." Gdy wstawał poklepał Chrisa po ramieniu. "I dokładnie TO mam na myśli. Ona jest ciągle zmęczona po czarowaniu, a teraz jeszcze doszły skutki uroku. Ona musi się wyspać, seks później." Chris warknął, ale potajemnie musiał przyznać mu rację. Cienie pod oczami Lany były jeszcze większe niż pod oczami Zacha. "Dobranoc, Gareth." Annabelle wychodziła ostania. Zdążyła już podnieść mokrą koszulę z podłogi i wrzucić ją do kosza na brudną bieliznę. "Dobrze, ja też dam waszej dwójce odpocząć. Ale jeśli będziecie mnie potrzebowali wystarczy tylko zawołać." Zatrzymała się w drzwiach, patrząc w zamyśleniu na korytarz. "Wiesz… zastanawiam się, czy ...?" "Co, babciu?" Lana ziewnęła szeroko. Annabelle uśmiechnęła się do Lany. "Nic takiego. Porozmawiamy o tym później." I wyszła z pokoju z blednącym uśmiechem, zamykając za sobą drzwi. Wreszcie zostali sami. "Nic mi nie jest, Chris. Naprawdę. "Lana znowu ziewnęła, tak szeroko, że teraz to już naprawdę mógł zobaczyć jej żołądek od środka. "Jestem po prostu zmęczona." "Prześpij się, mała czarownico. Ja tylko się rozbiorę i też się kładę." Tak naprawdę, to on także był już kompletnie wyczerpany. "Dobrze." Przewróciła się na bok. "Dobranoc." "Dobranoc." Ale nie był nawet pewien, czy go usłyszała, bo od razu zasnęła. Zdjął swoje ubranie i szybko wrzucił je do kosza na brudną bieliznę, po czym ruszył do łazienki by umyć zęby. Biała świeca Zacha, ciągle stała na blacie, a w powietrzu można było wyczuć gorzki zapach ruty, kłujący w nozdrza. Koło Hekate, wypełniała teraz zgniła zieleń, a resztki uroku wciąż jeszcze napływały do koła, po czym wszystko zaczęło niknąć na jego oczach. Wziął świecę w dłoń, zaskoczony siłą magii Zacha. Annabelle coś chciała mu powiedzieć… ciekawe… *** Lana obudziła się następnego dnia, z uczuciem całkowitego odświeżenia. Słońce przeświecało już mocno przez okna, ogrzewając ją. Okna jej sypialni ich nie wychodziły na wschód, ale i tak wiedziała, że mocno już zaspała. Poddała się, myśląc o kolejnych nadchodzących dniach. Dziękując jednocześnie Panu i Pani, za możliwość pracy na odległość, bo w przeciwnym razie byłaby w głębokim gównie, za spanie tak długo. Otworzyła oczy, uśmiechając się na rozpoczęcie nowego dnia.

116

Patrzyła na nią para złotobrązowych, uśmiechniętych oczu. Lana wrzasnęła i prawie spadła z łóżka, ale mężczyzna o tych, tak pięknych oczach, od razu ją złapał. "Dzień dobry, tobie też." Po czym, ten człowiek, zaczął palcem zatykać swoje ucho, z grymasem na twarzy. Chris. Racja. Położyła dłoń na piersi. Jej oddech wciąż jeszcze nie wrócił do normy. "Cholera." Dlaczego go nie pamiętała? Przecież, ona nigdy tak nie robiła. "Która godzina?" "Dziewiąta." Przeciągnął się leniwie, odsłaniając jednocześnie niesamowite ilości opalonej skóry. Prześcieradło opadło kusząco nisko. Musiała oprzeć się dużej pokusie, starając się jednocześnie odgonić od siebie wspomnienia o jego wspaniałym ciele, drwiącym teraz z niej. Obrócił się w jej stronę i wzruszył ramionami, zaś kołdra opadła na tyle nisko, że widziała jego kości biodrowe. "Byłaś taka zmęczona, że postanowiłem dać ci się wyspać. Jeśli chcesz być o to wkurzona, to proszę bardzo, ale zrobiłem to, bo tak trzeba było zrobić." Skinęła głową, próbując jednocześnie wziąć w ryzy swoje libido, ale obraz jego nagiego ciała wciąż okupował jej mózg, i znosiło się na to, że zostanie tam na wieki. Cholera, to pewnie był jego sprytny sposób na poranny seks. Kłopotliwy pies. "Jaki mamy dzień?" "Piątek. Dlaczego pytasz?" Skrzywiła się. "Cholera, jutro idę na ślub." Przygryzła wargę, patrząc jak całe ciało Chrisa się napina. "Ślub?" "Um. Tak. Kelly Andrews i Dennis Littleton. " "Kogo? Kto to jest? I dlaczego ci ludzie są warci twojego życia?" "Kelly i Kerry są bliźniaczkami, i jednocześnie moimi najlepszymi przyjaciółkami. A Dennis jest no cóż... miłym facetem?" Uśmiechnęła się do niego, mając jednocześnie nadzieję, że to nie doprowadzi do bitwy, bo nie była pewna, czy tak naprawdę ma ochotę ją wygrać. "Środowa impreza była właśnie dla Kelly. To był jej wieczór panieński, pamiętasz?" "Kto ma wieczór panieński w środku tygodnia?" Chris opadł z powrotem na poduszki, wkładając ręce za głowę. "To miała być impreza niespodzianka, no i była, dla wszystkich, za wyjątkiem panny młodej. Myślę, że jej bliźniaczka jej to wypaplała."

117

Mruknął, a na jego twarzy pojawił się zły grymas. Prawdopodobnie myślał o półnagich mężczyznach, z którymi ona rzekomo imprezowała do drugiej nocy. Chociaż nie odważyła się mu powiedzieć o pewnym banknocie dwudziestodolarowym, który wepchała takiemu jednemu, za męskie stringi. Jej wilk miałby bardzo poważny napad histerii, gdyby się o tym dowiedział. "Tak. Wiesz… panna młoda to właśnie robi przed ślubem. A ta uroczystość z reguły wypada w sobotę lub w niedzielę, w zależności od preferencji religijnych. Chociaż ja, tak szczerze mówiąc, to jestem za tym, aby odbyło się to w piątkowy wieczór. Stawki są wówczas dużo niższe, a ci religijni ludzie, tak jakoś, bardziej dostępni." Chris potrząsnął głową. Kilka razy. "Nie możemy tam iść. To jest zbyt niebezpieczne." Lana westchnęła. "Nie sądzę, abym miała jakiś wybór. Jestem druhną, a Kelly, wiesz panna młoda, ona jest ‘niemagiczna’ i trochę ograniczona. A dokładniej mówiąc, nie mogę do niej zadzwonić i powiedzieć jej, że nie mogę być na jej ślubie, bo jakiś diabelski czarodziejek planuje mnie zabić." Chris warknął. "No cóż, trzeba będzie zatem wymyślić jakiś lepszy powód, by odmówić, bo wyobraź sobie, że twoje życie jest dla mnie dużo ważniejsze, nawet niż ślub." "Nie ma mowy, ona nie może mnie nikim zastąpić, tak w ostatniej minucie.” Zignorowała z niedowierzaniem jego minę, koncentrując się na tym, jak wydostać się z tej szczególnie mało przyjemnej sytuacji. "Poza tym, ja dałam jej swoje słowo." Zamknął oczy. "Dałeś jej swoje słowo na co?" "Na to, że będę tam, by na bieżąco powstrzymywać Kerry od popchnięcia Dennisa za daleko." "Dennis to pan młody, tak?" "Tak, i człowiek z największym kijem w tyłku, jaki kiedykolwiek widziano. A Kerry kocha go szarpać i popychać, sprawdzając jego wytrzymałość, no a Kelly utknęła, dokładnie pomiędzy nimi." "Więc obiecałaś Kelly, że to ty staniesz między Kerry i Dennisem, tak?" "Nie do końca. Obiecałem Kerry, że bardzo się będę starała. Zobacz, Dennis sprawia, że Kelly jest szczęśliwa, ale jednocześnie on sprawia, że Kerry trochę szaleje. Ona po prostu nie może się powstrzymać, a bardzo by chciała, aby Kelly nie była zdenerwowana w dniu ślubu. No i muszę powiedzieć, że Dennis też jest dobry w tym sporcie. Oboje są siebie warci." "Huh." Wyciągnął rękę i przyciągnął Lanę do siebie, przypominając jej jednocześnie, jakby mogła to zapomnieć, że sypiał nago. 118

Tak, by nie miała już żadnych wątpliwości w tym temacie. Czuła jego stalową erekcję, wwiercającą się w jej uda. Rozpraszało ją to i odciągało jej myśli od ślubu. "Jeśli Cole wie wszystko o mojej i twojej rodzinie, to wie też o jutrzejszym ślubie. A ty równie dobrze możesz założyć sukienkę z narysowaną na niej tarczą strzelniczą i zacząć krzyczeć do niego ‘zastrzel mnie teraz!’” Uderzyła głową w jego nagą klatkę piersiową, z jękiem. "Co ja mam zrobić? Nigdy mi tego nie wybaczą. Ja muszę tam być." Usiadła wygodniej słuchając łagodnego dźwięku jego bijącego serca. "Musimy to zrobić, Chris. To jest dla mnie bardzo ważne." "Dobrze, Lana. Jeśli to, oznacza dla ciebie tak wiele, to coś wymyślimy." Pogładził jej plecy, a ton jego głosu stał się bardziej miły. "Pamiętasz to, co mówiłem o tym, jak pracują nad magią czarodzieje?" "Tak?" "Całkiem możliwe, że on ma już coś przygotowanego w miejscu ślubu. Właściwie, to nawet jest to wysoce prawdopodobne, że już coś ma na miejscu." "Naprawdę myślisz, że coś się tam wydarzy, i to bez względu na to, czy się tam pojawimy czy nie?" "To jest właśnie pytanie. Jeśli jest to coś, co może być zainicjowane przez naszą obecność, to powinniśmy unikać tego ślubu jak ognia, ale jeśli jest to coś, co po prostu ma się stać o określonym czasie i w określonym miejscu, niezależnie od naszej obecności..." "Oni będą łatwym celem. To są dwie normalne rodziny, które będą narażone na magiczny atak." Skrzywiła się. "Nie, nawet Colowi za coś takiego, groziłaby zła karma, i to bez względu na to, czy wykorzystałby do tego swojego pomocnika czarnoksiężnika." "To tylko mała burza, która znowu gromadzi się nad nami, kochanie. Nie zapominaj o tym, że wieją dla nas dobre wiatry. A poza tym, on już zdążył skrzywdzić niewinnych." Zacisnął dłonie w pięści na jej włosach. "Co jest z nim kurwa, nie tak? On przecież musi wiedzieć, że jak się król o tym dowie, to na pewno nie uczyni go swoim dziedzicem!" "No chyba, że ma nadzieję, że do tego czasu już króla nie będzie, albo będzie zbyt chory, by to miało jakiekolwiek znaczenie."

119

Chris zmarszczył brwi. "Wówczas to rada będzie rządziła. A to może doprowadzić do wojny domowej. Ci lojalni wobec nowego króla i ci, którzy sprzeciwią się idei, by to Cole został koronowany. To nas rzuci w ramiona totalnego chaosu." Zaczął głębiej oddychać. "Czy mogłabyś się przestać wiercić, kochanie? Ja naprawdę staram się tutaj być tym dobrym, ale jedyne co chcę teraz zrobić, to pieprzyć cię, tak mocno, aż oboje będziemy krzyczeli, a przecież powinniśmy poczekać, aż przynajmniej przedyskutujemy to do końca." Lana zamarła. "Cholera!" Parsknął śmiechem, ale to był smutny śmiech. "Ja i ten mój za długi jęzor!" Zamknęła oczy. Chciał ją, a ona chciała jego, ale do cholery, mieli jeszcze zbyt wiele do zrobienia! "Nie, nie dzisiaj rano, dobrze?" Czuła jak napina się każdy mięsień w jego ciele. "A dzisiaj po południu? Spojrzał na nią z nadzieją na twarzy. Cholera. I znowu te oczka szczeniaczka. "Zobaczymy." Zamknął oczy i szybko wymamrotał dziękczynną modlitwę. Po czym dał jej głęboki i głodny pocałunek, od którego aż zawinęły jej się palce u nóg i u rąk. Jej palce nie były zbyt zdenerwowane, ale zawinęły się czując tak ciepłego i twardego mężczyznę. Dlatego właśnie klaps, który poczuła na swojej pupie był taki zaskakujący. Aż cofnęła się skowycząc. "A za co to było?" "Musimy się ruszać. Już jesteś spóźniona do pracy, a jeszcze musimy się przygotować do wesela." "A co z niebezpieczeństwem?" Była cholernie blisko połknięcia własnego języka, gdy Chris wyszedł z łóżka i przeciągnął się, nagi… całkowicie nieczuły na jego... och rany! Był śliczny. Palce ją aż zaswędziały od chęci przejechania nimi po całej jego gładniej skórze. Chciała go wciągnąć z powrotem do łóżka. "Myślisz, że Annabelle poradzi sobie z moimi braćmi?" Poszedł w stronę głównej łazienki, ziewając głośno. Pochyliła głowę, ciesząc się mięśniami napinającymi się na jego tyłku. "Hmm?" Odwrócił się. I nagle znalazła się w obliczu najbardziej kuszącego kawałka męskiego ciała, jaki kiedykolwiek widziała. Nie był zbyt długi, i nie za gruby, wyglądał jak przepyszna doskonałość. A fakt, że należał tylko do niej w końcu zaczął do niej docierać, topiąc ją zupełnie. A teraz jeszcze doszedł do niej jego złośliwy śmiech, który odciągnął jej wzrok od jego koguta, który powstał, w obliczu takiej uwagi. "Czy Annabelle jest w stanie zapanować nad moimi braćmi?" 120

Ten męski uśmieszek, wyrażał to, że świetnie wiedział co się z nią dzieje, i dalej wpędzał ją świadomie w kłopoty. Tak, świetnie to wiedział! "Myślę, że Annabelle mogłaby zapanować nad US Marine Corps, jeśli by tylko chciała. Dlaczego pytasz?" "Ponieważ we czterech, powinniśmy być w stanie utrzymać twoich przyjaciół i ciebie bezpiecznych, przed tym co przygotował Cole." Ruszył do łazienki i odkręcił wodę, prawdopodobnie po to, by umyć zęby. "Poza tym, jeśli jesteśmy prawie pewni, że on planuje uderzyć w nas na weselu, to może być dla nas także doskonała okazja, by wpędzić go w naszą pułapkę.” Lana wygramoliła się z łóżka. "Jeśli Kerry i Kelly dzięki temu będą bezpieczne, to myślę, że to jest świetny pomysł." Nie odpowiedział, ale to jej nie przeszkadzało. Miała już kilka pomysłów, jak na własną rękę, zatroszczyć się o swoich przyjaciół, i swoją rodzinę tak, by byli jutro naprawdę bezpieczni. I po raz pierwszy miała zamiar zrobić to, co Chris chciał, i to bez żadnych kłótni. Wolała działać po cichu. *** Christopher był zaskoczony tym, jak Lana pracowała. Oglądanie jej podczas pracy, było jak patrzenie na bardzo skomplikowany taniec, w którym jeden z partnerów ledwo znał kroki i nie mógł za długo się w nim utrzymać. A ona przechodziła od jednaj skomplikowanej figury do następnej. Wrzucała pozornie przypadkowe rzeczy do garnka, stojącego na kuchence, wąchała je, rozważała, a potem dodawał coś jeszcze. Annabelle mieszała suszone zioła i olejki razem w aromatycznej mieszance ziół, tak, że cała kuchnia pachniała mocno suszonymi goździkami i cedrem. Przy tym wszystkim, te dwie kobiety rozmawiały spokojnie o ślubie, ale coś w sposobie, w jaki mówiły, sprawiało, że wiedział, że ta rozmowa, była także częścią tego co robiły. Był już bardzo blisko zamówienia pizzy na kolację, nie sądził, że uda mu się odzyskać swoją kuchnię z powrotem w najbliższym czasie. Zach obserwowała wszystko co robiły kobiety z wielką intensywnością, tak wielką, że Chris nie był do tego przyzwyczajony, by wiedzieć go takiego. Patrzył, na każdy gest Annabelle i Lany, czasami marszcząc brwi, a czasem kiwając głową, ale przede wszystkim obserwując to wszystko z ogniem w oczach. Chris wymknął się z kuchni. Miał jeszcze jedną rzecz, którą powinien był dokładnie sprawdzić. A jeśli ma rację, to będzie niezły szok dla wszystkich w jego rodzinie, ale wątpił, by Annabelle się tym zdziwiła. "Czy on nadal tam jest?" 121

Chris prychnął. "Myślę, że on tam będzie jeszcze przez długi czas." Daniel zmarszczył brwi. "Co Zach tam robi?" "Przygląda im się." "Po co?" Chris prawie mu już odpowiedział, ale zatrzymała go pogarda w tonie Daniela. Daniel powinien zostawić Zacha w świętym spokoju. To była najprawdopodobniej jego wina, i to jemu należą się podziękowania za brak wiary Zacha w jego moc. A jeśli Chris miał rację, to Zach wkrótce będzie w stanie odzyskać swoje poczucie wartości i moc. "Czy możesz mi wyświadczyć przysługę i zamówić kilka pizz, dobrze? Mam jeszcze coś do zrobienia." "Jasne. Ruszaj Zach." Daniel odepchnął brata z drogi, ignorując jego warczenie. "Pepperoni?" Warczenie Zacha ucichło, a jego żołądek zaburczał. "Brzmi dobrze." "Och, pizza? Czy mogę dostać w takim razie z grzybami i czosnkiem i pomidorami?" Lana sięgnęła po kolejne suszone zioła, prawie nie odwracając się od swojego garnka. "Rozumiem." Daniel podniósł słuchawkę i przygotował się do wykręcania numeru. Chris dotknął jego ramienia, by zwrócić na siebie jego uwagę. "Upewnij się, że to będzie wybrana przez nas pizza, nie chcę już żadnych niespodzianek." Daniel pokazał mu kciuki uniesione ku górze. "Dokładnie to co zamawiamy, rozumiem." Chris zaś udał się do swojej pracowni i Rejestru. Zastanawiał się, czy miał rację… Czy Zach jest jednak czarownikiem, a nie czarodziejem.

122

Rozdział 9

Chris obudził z najbardziej cudownego, erotycznego snu, jaki kiedykolwiek miał. Czuł uczucie czegoś ciepłego, uroczo ogrzewało i pocierało jego fiut. Przeciągnął się i uśmiechnął, wiedząc już dokładnie kto i co robił. "Dzień dobry, mała czarownico." Otworzył oczy i spojrzał w najładniejszą parę oczu jakie kiedykolwiek widział. Włosy Lany zasłaniały jej twarz, zasłaniając i ukrywając to, co dokładnie robiła. Sięgnął w dół i delikatnie odgarnął jej włosy, by w pełni cieszyć się widokiem, jak jego fiut chował się w jej ślicznych usteczkach. W górę i w dół… "Mmm…" Odpowiedział mu jej zmysłowy śmiech. Spojrzała na niego, a na jej twarzy malował się wyraz pożądania i głodu. Po czym znowu przesunęła ustami w dół i w górę po jego kogucie, biorąc go tak głęboko, że aż jej nos otarł się o jego włosy łonowe… a on był już, cholernie bliski, utraty rozumu. "Cholera, kochanie. Zrób to jeszcze raz. "Odsunęła się i powoli, och tak bardzo, bardzo powoli, wzięła go raz jeszcze głęboko w usta. "Booooże! Och kurwa! Co za języczek, proszę zrób to jeszcze raz z językiem!" Patrzył na nią jak w transie, a ona powoli robiła mu loda, z taką miłością i oddaniem. Pragnął by go już zostawiła, tak by mógł ją już zacząć pieprzyć, ale powstrzymywał się przed tym, trochę przerażony, że to mogłoby ją zaboleć albo zranić. Rzuciła mu gorące spojrzenie, po czym zassała go ostatni raz, przekręciła się i odwróciła się, prezentując mu swoją pupę i cipkę. "Przesuń nogę w górę, kochanie." Posłuchała. I teraz on również mógł zacząć swój ulubiony posiłek. To było najlepsze na świecie, wszystko tak ładnie wyłożone, przyrządzone i gotowe dla niego i na niego. Tak jakby była już gwiazdka i święta. Z rykiem, pociągnął ją w dół, tak by mógł zacząć już ją wreszcie kosztować. Jej słodkie usta zdążyły doprowadzić go już do szaleństwa. Ledwie mógł skoncentrować się na tym, co robi dla niej, ale, sądząc po jękach, to jednak musiał to robić dobrze. Zaczął przygryzać jej łechtaczkę, zasysając ją mocno w usta, po czym delikatnie omiatał ją swoim językiem. Czuł jak jej usta zaciskają się wokół jego koguta, ssąc go, znowu i znowu. To było takie niesamowite, cały czas miała go w swoich ustach. Czuł jak zwiększyła tempo, a jego fiut spęczniała, pomyślał, ze jak tak dalej pójdzie to wyciągnie mu tamtędy cały jego mózg, ale czy go to w ogóle powinno obchodzić? Był już tak cholernie blisko by trysnąć w jej gardło, ale… nie chciał dochodzić pierwszy. Chris bawił się nią już wystarczająco długo, by wiedzieć, że jest cała przemoczona, sięgnął palcem jednej ręki i zanurzył go w jej sokach, upewniając się, czy na pewno jest tam już bardzo mokro, po czym przesunął palec ku jej zaciśniętej pupie. Ssanie na jego kogucie, zatrzymało się na chwilkę, ale on nie przestał, nacisnął mocniej, jednocześnie ponownie wciągając jej łechtaczkę, głęboko w usta. 123

Usłyszał, a właściwie poczuł jej jęk na główce swojego fiuta. Po czym Lana przesunęła swoją pupę bliżej niego, usiłując jak najbardziej przybliżyć się ponowienie do jego palca, który sprawdzał jej niedostępny do tej pory otworek. Dyszała ciężko, próbując się uspokoić. A on czekał, pozwalając jej przyzwyczaić się do jego dotyku w tym miejscu. Wiedząc jednocześnie, że jeśli jej się to spodoba i zachęci ją do tego odpowiednio, jego fiut także wkrótce tutaj będzie. Jednak, na razie, uspokajał ją, lekkimi okrążeniami swojego języka, wokół jej już znajomej dziurki, wsuwając do niej, co jakiś czas język, w tym samym rytmie co palec w pupę. Jednocześnie, kciukiem pocierał jej łechtaczkę, mając nadzieję, że te odczucia, rekompensują pieczenie, które musiała czuć od palca jego drugiej ręki, gdy wciskał go coraz głębiej. Żałował, że nie miał jeszcze jednej pary rąk. Tak rozpaczliwie pragnął chwycić jej głowę, ustalając wspólny rytm dla nich obojga, tak, by to wszystko smakowało najlepiej. Zamiast tego, pogładził mocniej jej łechtaczkę, za co został nagrodzony niskim pojękiwaniem, a jej usta o mało nie urwały mu główki jego fiuta. Szarpnął biodrami wyciągając go z niej, ale ona wynagrodziła mu to zasysając go jeszcze głębiej, jednocześnie pieszcząc go językiem, wręcz zachęcając go do pieprzenia jej ust. Tak, ona też była już blisko. Czuł drżenie jej ud, i widział jak jej palce u nóg zaczęły się zwijać z rozkoszy. Wyciągnął język z jej cipki i przytrzymał ją mocno jedną ręką, podczas gdy palcami drugiej wciąż rozszerzał jej tyłek i gładził twardy guziczek. Utrzymywał stałe tempo ssania. Słyszał jak piszczała zaciśnięta ustami wokół niego, gdy przeszedł przez nią orgazm. Tak, ściskała go bardzo mocno. Cholernie mocno. Szybko przekręcił się na niej. Postanowił, że już czas skończyć to, co zaczął miesiąc temu. Zanurzył się w jej mokrym cieple, wjeżdżając w nią od razu na pełną głębokość. Och! Była taka mokra, ciepła i wspaniała. Schylił się ku jej szyi, gryząc jej skórę, przegryzając ją i smakując po raz pierwszy, jej krew na swoim języku. To było już zbyt wiele dla nich obojga. Lana doszła z głośnym krzykiem, a ściany jej cipki zacisnęły się na nim tak mocno, iż obawiał się, że nigdy go już nie puści. Teraz dopiero był czas na jego orgazm. Wlał się w nią aż do ostatniej kropelki, po czym padł obok niej, przyciągając ją do siebie. Spojrzał na swoją małą partnerkę, jak mościła się przy nim, przytulając mocno do niego. Dotknął swojego ledwo już widocznego znaku na jej szyi i uśmiechnął się. Wyszeptał ostatnie słowa kończące czar. Po czym patrzył jak jego ugryzienie, skręca się i ciemnieje, aż staje się ciemnym cieniem czarnego wilka. Ona go przyjęła, i to bez względu na to czy zdawała sobie z tego sprawę czy też nie. Gdyby tak nie było, nie byłby w stanie wyszeptać słów zamykających zaklęcie, a na jej skórze nigdy nie pojawiłby się jego znak. Pogładził jej spocone plecy, i przesunął rękę w jej włosy, lekko je głaszcząc, po czym złożył na jej ustach pocałunek. Jego smak mieszał się z jej i wybuchł nowym pragnieniem na jego języku. 124

"Postanowiłem coś." Wciąż oddychała bardzo ciężko. Ukryła twarz w zgięciu jego szyi. "Możesz w ogóle myśleć?" Uśmiechnął się. "Och tak. Chcesz znać moje postanowienie?" "Mmm…" Pocałowała go w ramię, a jego penis od razu drgnął w odpowiedzi na to. Do diabła, wystarczyło tylko, że odetchnęła a jego fiut od razu wstawał, ale to, tak właściwe nie było niczym nowym. "Wiesz, mógłbym się zakochać w tych porannych ptaszkach." Ramiona Lany zesztywniały. Czekał, nadal głaszcząc ją po plechach, zastanawiając się, czy teraz spróbuje się od niego odsunąć, wyznaczając nowe granice. "Mógłbyś?" "Jestem tego absolutnie pewien." Cholera, on już się zdążył w niej zakochać. Tylko jeszcze, tak po prostu, nie miał odwagi jej o tym powiedzieć. Była silna, przebojowa, zabawna i najseksowniejszą cholerną kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Jak mógłby się w niej nie zakochać? Jej ramiona rozluźniły się. "Widzisz? Poranki nie są takie złe, prawda?" "One stały się moją ulubioną porą dnia." Nagle jej głowa podniosła się i Lana pisnęła przerażająco. "O mój Boże!" Wyskoczyła z łóżka i potknęła się, przytrzymując komody, co uchroniło ją przed upadkiem. "Prysznic! Chris! Jest sobota!" Usiadł, obserwując ją, gdy ona gorączkowo otwierała i zamykała szuflady i szafki. "O której masz być u Kelly?" "O dziewiątej rano." "Włosy i makijaż?" Jego kuzynka Linda, też miała niezły bałagan tuż przed swoim ślubem, gdy jedna z druhen przybyła za późno do fryzjera, by ten ułożył jej włosy. Akurat tą druhną, była jego ówczesna dziewczyna, i to on został wezwany, by ją jak najszybciej odnaleźć i przyprowadzić do salony piękności. Nadal drżał na wspomnienie, swojej zazwyczaj chłodnej kuzynki, która piekliła się, skakała i rwała włosy z głowy w trakcie, gdy robiono jej makijaż. A krzyczała tak głośno, że na całej ulicy włączyły się alarmy samochodowe. A wygląda jak... jakby to określić? Och, tak, jak żywa Godzilla, tyle że w białej sukience! Został gwałtownie przywołany do rzeczywistości, przez gorączkowe machanie rękami swojej partnerki. "Tak! Och cholera. Gdzie jest moja sukienka?"

125

Wstał z łóżka, starając się nie śmiać, z wyrazu paniki na jej twarz, i podszedł do szafy. "Uspokój się, kochanie. Idź szybko wziąć prysznic, a ja przygotuję ci ubrania. Jak wrócisz, sukienka będzie już na ciebie czekała. Razem z twoją bielizną." "Dzięki!" Pobiegła do łazienki, zatrzymując się w drzwiach. "Chris?" "Hmm?" Uśmiechnął się do niej, zastanawiając się nad wyrem szczęścia na jej twarzy. "Wiesz, ja też mogłabym rozważyć zakochanie się w takich porankach." I zanim zdążył odpowiedzieć, zamknęła drzwi, zostawiając go stojącego po środku sypialni z… tak był tego absolutnie pewien, z najgłupszym, uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziała ludzkość. Ona była jego. *** "Nie martw się, wszystko będzie dobrze." Kerry poklepała rękę Kelly, a ich głowy pochyliły się ku sobie. "Wyglądasz naprawdę pięknie, druhny wyglądają pięknie, wszystko jest piękne. Więc o co się tak zamartwiasz, co?" "O to, co powiedziałaś pięć minut temu." Kelly zaczęła przygryźć paznokcie, po czym szybko sprawdziła swój manicure, i jej ręka opadła. "Dennis jest już tutaj, prawda?" Kerry westchnęła. "Tak, Dennis jest już tutaj. I nawet on wygląda prawie jak człowiek." Lana przewróciła oczami i dyskretnie kopnęła Kerry w kostkę. Kerry przesunęła nogę, z wymuszonym uśmiechem. "Twoje kwiaty świetnie wyglądają." Przez zamknięte drzwi do głównego kościoła, usłyszały pierwsze takty muzyki organowe i Kelly poskoczyła, ogarnięta kolejną falą paniki. "O Boże. Będę wymiotować! Wiedziałam, że tak będzie." Lana złapała twarz Kelly. Taka histeria, była dla niej nietypowa. "Spójrz na mnie. On cię kocha. Ty kochasz jego. Marzyłaś o tym dniu, i o tym człowieku, przez całe swoje życie. Wybrałaś go już w podstawówce! Więc teraz rusz dupę i weź ten cholerny ślub!" Kelly skinęła głową, a strach przed zamążpójściem powoli zaczął znikać z jej twarzy. "Tak, racja." Wzięła głęboki oddech, po czym wypuściła go ze świstem. "Mogę to zrobić." Drzwi otworzyły się, i Lana zajęła miejsce w korowodzie druhen. "Tak, możesz. Musisz!" Rzuciła całusa Kelly i puściła do niej oczko. 126

"No to zaczynamy show!" I ruszyła w stronę ołtarza, uśmiechając się do mężczyzny już przy nim stojącego.. Dennis spojrzał na nią tak jakby sam był gotowy zwymiotować. Jego przystojna twarz była lekko zielona, a oczy miał przyklejone do drzwi zakrystii. Obok niego stał jego najlepszy przyjaciel, kręcąc się i zupełnie ignorując i Dennisa i procesję ślubną. Lana spojrzała w lewo, szukając mamy Kelly, ale zanim mogła ją odnaleźć, zobaczyła Chrisa. Siedział tuż przy przejściu, wystarczająco blisko, by mógł jej dotknąć, gdy przechodziła. Minęła go z uśmiechem, przeznaczonym tylko dla niego. Jego twarz była pełna dumy i… tęsknoty. I to tak wielkiej tęskny, że była cholernie bliska płaczu przez to. Przygryzła wargę, desperacko próbując się powstrzymać. Zajęła miejsce obok ołtarza, tuż za Kerry, i spojrzała w kierunku drzwi. Muzyka organowa zmieniła się teraz na marsz weselny, i Kelly stanęła w drzwiach, wsparta na ramieniu swojego ojca. Lana uśmiechnęła się do przyjaciółki. Tradycyjny strój w stylu księżniczki był naprawdę oszałamiający. Lana spojrzała kątem oka, by zobaczyć reakcję Dennisa. A on stał jak wmurowany i po prostu na nią patrzył, uśmiechając się głupowato ze łzami w oczach. Patrzył, jak jego narzeczona powoli zbliża się w stronę ołtarza. Widziała w jego oczach łzy miłości, gdy do niego podeszła. Z widocznym drżeniem, wziął rękę Kelly w swoją, i bezgłośnie wyszeptał słowa ‘kocham cię’. Po czym zwrócili się na powrót w stronę kapłana. Kelly zrelaksowała się, a jej ciało pochyliło się w stronę jej przyszłego męża. Dennis ochronnie przechylił głowę w stronę swojej przyszłej żony. Lana miała nadzieję, że Kerry w końcu zrozumiała to, co było teraz tak bardzo widoczne. Kelly i Dennis, dwa takie przeciwieństwa, przyciągali się i kochali. Byli razem, a miłość między tą parą była tak silna, że wątpiła, czy cokolwiek może im to zabrać czy w tym przeszkodzić. Zamrugała kilka razy, próbując odpędzić łzy i spojrzała na Chrisa. Ale on nie patrzył na ślub i ołtarz, on był całkowicie skupiony tylko na niej. Na jego twarzy malował się ten sam wyraz, który tak często widziała na twarzy Dennisa, gdy spoglądał na Kelly. Ochronny, zaborczy, tak pełen jakiegoś nieopisanego podziwu, że aż poczuła się tak, jak po wypiciu szampana, gdy bąbelki powodowały zawroty głowy. Motyle w jej brzuchu także ożyły, ale tym razem nie tańczyły, tym razem, wywoływały prawdziwe zamieszki w dole jej brzucha. Lana wyciągnęła rękę i dotknęła małej główki złotego wilka, symbolu, który pojawił się na jej szyi dzisiaj rano. Delikatne mrowienie magii zatańczyło na opuszkach jej palców. Wiedziała, że to był ochronny amulet, gdy tylko pojawił się na jej skórze. Była oszołomiona, gdy powiedział jej, że to jest jego osobisty amulet, który ma także ją uchronić przed Colem. Nie spierała się z nim o to. Spojrzenie w jego oczach było bardzo surowe, gdy to mówił.

127

"Będziesz to nosiła. Nie zakładamy, że on zaatakuje ciebie osobiście, ale już raz udało mu się do ciebie dotrzeć. Jeśli spróbuje tego ponownie, muszę to wiedzieć. I mieć nadzieję, że będziesz chroniona najlepiej jak tylko potrafię, zwłaszcza gdy będziemy na otwartej przestrzeni." Pogłaskał głowę wilka, a jego mina stała się zacięta. "Będziemy obaj dbali i strzegli twojego bezpieczeństwa." Wiedziała, że mówili to obaj, on i jego wilk. Intensywność tego przesłania, powinna ją przestraszyć, i może by tak było, gdyby to zrobił ktoś inny, ale to był Chris. Jej Chris. Pogłaskała go po policzku, uśmiechając się, gdy ją przytulił. "Wiesz, my nie musimy tam iść. Mogę zadzwonić do Kelly, i powiedzieć jej, że umieram, albo coś takiego. To może być dla nas zbyt niebezpieczne, nawet z tymi wszystkimi środkami ostrożności." Pracowała z babcią i ciekawskim Zachem do późna, tak by stworzyć kilka zaklęć ochronnych, które byłyby w stanie chronić i wesele i kościół. Zdążyły już z Annabelle, rozsypać kilka saszetek ziół w limuzynie, a także na sali bankietowej . Dodały do tego jeszcze "ochronną wodę", stworzoną przez Zacha. Chris, Daniel i Gareth także wypełnili swoją rolę, tworząc amulety dla nich wszystkich, które mieli nosić, lub w postaci zaklęcia, rzucanego na nich. Ponadto babcia zrobiła coś jeszcze dla Garetha i Chrisa, ale zanim to skończyła, Lana była już tak zmęczona, że została odprawiona do łózka. Była byt wyczerpana po tych wszystkich zaklęciach. Chris potrząsnął głową. "Nie. Poza tym, chłopcy bardzo by się dąsali, gdyby nie mogli pobawić się zabawkami, które stworzyliśmy wczorajszej nocy. Zrobiliśmy wszystko aby ta wycieczka była dla wszystkich bezpieczna, więc cieszmy się tym, póki mamy okazje." Wyszła razem z nim z samochodu, machając na pożegnanie reszcie braci, która udała się prosto do hotelu. "Myślisz, że Cole naprawę będzie czegoś tutaj próbował?" Spojrzenie jakie jej posłał, gdy wysiadali, powiedziało jej, że Chris naprawdę tak myśli. I szczerze mówiąc, ona też to wiedziała. Daniel i Zachary mieli pilnować kościoła z zewnątrz. Jeden z nich miał siedzieć w samochodzie, podczas, gdy drugi "czytać" coś na ławce, naprzeciwko schodów do wejścia do kościoła. Gareth zaś, miał jeździć po okolicy, z kryształkami zwisającymi z lusterka na przedniej szybie, które jej babcia zaklęła tak, aby pokazywały one gdzie występuje największe, osobiste zagrożenie wobec Chrisa. A Gareth patrząc na ich ruchy, i stronę w którą się one kołysały, miał wiedzieć, gdzie będzie Cole, albo z której strony nadejdzie. Babcia, zajęła pozycję w tylnej części kościoła, po stronie rodziny pana młodego. Zarówno ona, jak i Christopher byli gotowi do działania, gdyby Cole, spróbował czegoś wewnątrz samego kościoła. Przećwiczyli też dokładnie plany budynku, które znaleźli w recepcji. I tak właściwie najbardziej niebezpiecznym miejscem okazała się właśnie sala balowa. 128

Ustalili, że w drodze, podczas jazdy samochodem, to Chris będzie chronił Lanę. Miał przygotowane mocne zaklęcia owinięte wokół samochodu, a Kelly i resztę gości weselnych, będą chroniły saszetki z zaklętymi ziołami, już pozostawione i rozrzucone w limuzynach, chociaż to nie zapewniało stuprocentowej ochrony. Jednak nie mieli czasu na dokładne czary ochronne, na wszystkie samochody, ale mieli nadzieję, że będą w stanie temu zaradzić, i zatrzymać wszystko, co mogłoby próbować zaszkodzić niewinnym, normalnym ludziom. To było wszystko, co mogli zrobić w tak krótkim czasie. Ich największą nadzieją było jednak to, że uda im się złapać Cole, na otwartej przestrzeni, chociaż on nadal był nieuchwytny, bez względu na to jak ciężko nad tym pracowali i jakich metod się chwytali. Nie mili żadnych odpowiedzi, i nie posunęli się do przodu, z niczym i to od dwóch dni. A dopóki, nie zneutralizują tego zagrożenia, albo nie pojawił się reprezentant króla, lub sam król, oficjalnie nie określi swojego spadkobiercy, cały czas będą w niebezpieczeństwie. Chris zmarszczył brwi, sprawdzając jeszcze raz jej nastrój i samopoczucie, i czy nie jest nieswoja, z powodu znaku wilka. Obserwował ją przez chwilę, upewniając się, że nie było to też związane z Colem. Poczuł ulgę, gdy pokręciła lekko głową i odwróciła się by wysłuchać Dennisa recytując jego ślubną przysięgę. Narzeczeni pocałowali się, wśród głośnego śmiechu i oklasków ich rodzin. Lana wzięła pod rękę swoją eskortę i ruszyła za nowożeńcami z kościoła. *** Dotarli na weselę bez incydentów. Sala balowa była urządzona w kolorach wiosennych. Olbrzymie wazony stały na każdym stole, wypełnione wielkimi bukietami róż. Zielone gałązki udrapowane były na obrusach, spinając je w duże falbany. Na stołach umieszone były także świeczniki, dodające intymnego i bardzo wyrafinowanego klimatu, uzupełnionego przez białe, koronkowe obrusy, białe talerze oraz białe krzesła ze srebrnymi oparciami, ustawione wokół głównego stołu. Jasno lawendowe, lekko przyciemnione oświetlenie idealnie wykańczało całość. Tak, widać było tutaj kobiecą rękę, ciepłą harmonię, która oczarowała Chrisa. Już prawie wyciągnął swojego ipada, by zacząć robić notatki, ale obawiał się, że jeśli za bardzo skupi się na planowaniu swojego własnego wesela, może nie być w stanie wystarczająco strzec obecnego. Oczywiście, miał nadzieję, że Lana wybierze inną sukienkę, niż tą którą nosiła obecna tutaj panna młoda. Bufiasta spódnica z koralikami, nadawała się idealnie dla jasnej, malutkiej i drobniutkiej blondynki, a Lana miała ciemną karnację i bardzo bujne ciało, więc miał nadzieję, że wybierze dla siebie coś prostszego. Zastanawiał się nawet, czy pozwoliłaby mu pójść ze sobą na zakupy, tak by mógł jej doradzać. No i był jeszcze jeden mały problem z tym ich weselem, ona musiałaby się wpierw na nie zgodzić. Nie mógł przecież planować ślubu z niechętną narzeczoną, i to bez względu na to, jak bardzo chciał to zrobić.

129

Miał tylko nadzieję, że będzie ją w stanie do tego namówić, poprosić by, kobieta którą kochał, pozwoliła założyć sobie na palec ten symbol, który każdemu, a zwłaszcza ‘normalnym’ mężczyznom, powie, że ona jest zajęta i nigdy już nie będzie dla nikogo osiągalna. Tak właściwie to chciał ją ze sobą związać w każdy możliwy sposób. Poprzez wspólny rachunek w banku, hipotekę, dwa garaże. Oczywiście przez dzieci, śmiech, walkę i wszystko, co powie całemu światu, że ona jest jego partnerką, jego żoną, jego rodziną. Jego! Obserwował ją jak kołysała się w rytm muzyki, z jakimś jej kolegą. Tańczyła z zachowaniem pełnego szacunku i dystansu pomiędzy ich ciałami. Wieczorowa, długa do ziemi, lawendowa sukienka, podkreślała głębię jej oczu, zaś delikatny materiał opływał wokół jej nóg. Dostrzegł też jej paluszki i paznokietki u nóg. Miała wycięte buty i paznokcie pomalowane jasną czerwienią. "Jeśli nie przestaniesz się tak ślinić, to za chwilę będziesz mocno dyszał." Chris oderwał wzrok od Lany, ale tylko na chwilę, by spojrzeć karcąco na Garetha. "Co ty tutaj robisz?" "Jem. Zaczęli roznosić przystawki, jak miło. Przypomnij mi abym pocałował później pannę młodą." Gareth szybko ukradł jedną z kanapek i włożył ją sobie w usta. "Cholerny kryształ cały czas wisi bez najmniejszego nawet ruchu i to nawet, gdy brałem zakręt. Jeśli on tutaj jest, to naprawdę dobrze się kamufluje zaklęciami." "Albo to, albo to, że nie jest zagrożeniem dla mnie… w tej chwili." Gareth przerwał wkładanie kolejnej kanapki do swoich ust. "Masz rację! Cholera." "Masz." Wyjął drugi kryształ. Ten był wykonany z czekoladowego kwarcu i podał go swojemu bratu. Jak Lana poszła spać, zbyt zmęczona swoimi czarami, poprosił babcię, aby go wykonała dla niego. "Sprawdź ten. On jest dostrojony do Lany." "Dobra." Gareth wstał, ale zanim się w pełni wyprostował ukradł szybko jeszcze kolejną kanapkę z talerza Chrisa. Ale on nie zwrócił na to uwagi, cała jego uwaga, była ponownie skupiona na Lanie. Śmiała się ze swoim towarzyszem, z głową odrzuconą do tyłu, a jej niesamowite piersi groziły wypadnięciem, ze stanika sukienki. Chris momentalnie stanął przed nimi, zanim ten drugi mężczyzna w ogóle zdał sobie z tego sprawę. "Odbijany?" Mężczyzna cofnął się z wyrazem rozbawienia na twarzy, trzymając ręce w powietrzu. "Ona jest twoja. Do zobaczenia później, Lana."

130

Chris odwrócił się i przyciągnął ją w swoje ramiona. Jego oczy podążyły do jego znaku na jej szyi. Wiedza, że ona w końcu go przyjęła, sprawiała, ze wypełniało go tak wielkie szczęście, jakiego nie odczuwał w całym swoim życiu. Zacisnął na niej ramiona, znacznie mocniej niż jej poprzedni partner i tak zaczęli tańczyć. "Mówiłem ci, jak pięknie wyglądasz dzisiaj wieczorem?" "Jeszcze nie." Chwyciła opuszkami palców ucho i przechyliła głowę na bok, z wyrazem oczekiwania. "Wyglądasz pięknie dziś wieczorem." Jej ramię zacisnęło się na jego karku. "Dziękuję. Ty też nie wyglądasz źle." "Założyłem armaniego dla ciebie." Jej oszołomiony wyraz twarzy szybko przeszedł w przerażony śmiech. "O nie, nie." "No co, nie rozpoznałaś go?" "Chris!" "Czuję twoją skórę przy każdym ruchu." Przełknęła ślinę, a czerwień ogrzała jej policzki. Złożył delikatny pocałunek na jej szyi, kochając sposób, w jaki przechyliła głowę, by mu to ułatwić. "I nigdy nie oddam go do czyszczenia." "Jesteś takim niedobrym chłopcem." Pochyliła się z powrotem ku niemu, a na jej ustach błąkał się miękki, trochę pobłażliwy uśmieszek. Tak, to było spojrzenie, od którego jego serce zaczęło gwałtownie rosnąć i łomotać. Kochał ją tak bardzo, że ledwo mógł oddychać. "Ale ty mnie właśnie takiego lubisz." "Mmm. Tak, to prawda." Nie protestowała, gdy jego ręka zsunął się w dół jej pleców i zatrzymała się na krzywiźnie jej pupy. "I co ja mam teraz z tobą zrobić?" Kochaj mnie. Proszę, kochaj mnie. "A co byś chciała ze mną zrobić?" "Mogę zrobić wszystko, co tylko bym chciała?" Zamrugał. "Wszystko to takie szerokie pojęcie..." Zachichotała. "Czy mogę... namówić cię na tatuaż?" Jego jedna brew uniosła się. "Tatuaż?" Jej głowa przechyliła się. "Tak. Tatuaż." "Ile kieliszków szampana już wypiłaś?" "Nie tak wiele. Daj spokój, mamusiu. Czy mogłabym?" "Podobnie jak tatuaże, co?" 131

"Być może…" Po czym przeciągnęła po jego ramieniu w górę i w dół. Zmrużył oczy w zamyśleniu. Jeśli to myśl o jego tatuażu, sprawiła, że jej policzki tak uroczo się rumieniły, to on na pewno się na to zgodzi. "Przypuszczam, że mógłbym cię zadowolić i na coś się zgodzić. No to co byś chciała na mnie zobaczyć?" "Wow. Poddałeś się jakoś dziwnie szybko i łatwo, jak na człowieka, który nie ma na sobie jeszcze ani jednego tatuażu." Nie odpowiedział, ciągle czekając na odpowiedź na swoje pytanie. Odrzuciła głowę do tyłu. "Dobrze. Myślę, że może jakąś małą czarownicę… tak, to byłoby miłe. Może Wendy, tą od Caspra?" Nie ma, kurwa, mowy. "Czarownica, tak. Wendy, nie." Nie ma mowy, by chodził z wytatuowaną rysunkową czarownicą, na swoim… gdziekolwiek! "Jeśli wytatuujesz mi taką czarownicę, twój tyłek będzie z niezłych opałach." Tak właściwie, to już miał pomysł co zrobi z jej pupą, coś co zadowoli ich oboje i jednocześnie jeszcze bardziej oznaczy ją jako swoją. Przyglądała mu się z namysłem. "Dlaczego mam wrażenie, że już coś wymyśliłeś?" "Ponieważ jesteś bardzo inteligentną kobietą, która zdążyła mnie już dość dobrze poznać?" "Dobra odpowiedź." Jej twarz spoważniała. "Jak daleko doszły poszukiwania Cole?" "Niezbyt daleko. Gareth próbuje innej taktyki, ale nie jestem już taki pewien, czy uda nam się znaleźć tego cholernego drania. Może się zdarzyć, że wrócimy do domu z pustymi rękami." Poklepała jego dłoń, która, gestem posiadacza, trzymała jej tyłek. "Nie do końca z pustymi rękami." Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, ściskając mocniej jej pośladek. "Nie, na pewno nie z pustymi rękoma." *** "Tak więc, kim jest ten pilny zapaleniec?" Kerry uśmiechnęła się do niej, z szampanem w jednej ręce i spinką do włosów w drugiej. Jej fryzura, runęła podczas szczególnie entuzjastycznego tańca z jej młodszymi kuzynami. I chociaż ona nie miała nic przeciwko, to teraz jej starannie wykonane loki spadły teraz dziko, wokół jej twarzy. Wyglądała niczym jakaś obłąkana debiutantka.

132

"Ten zapaleniec, jak go ładnie nazwałaś to Chris Beckett." Oczy Lany powędrowały do niego. Stał w rogu pokoju i rozmawiał z jednym z drużbów, ale jego wzrok, cały czas prześlizgiwał się po sali. Gdy spotkali się wzrokiem, uśmiechnął się, unosząc kieliszek w górę i w jej stronę, po czym odwrócił się, ponownie do swego towarzysza. "Nowy chłopak?" Lana, także odwróciła się do Kerry. "Mamusia go akceptuje. Czym on się zajmuje?" "Jest artystą grafikiem w Black Wolf." "To miłe. Armani na nim mówi, że robi to za dobre pieniądze. A jak jest pod tym opakowaniem?" "Kerry!" Kerry odwróciła się w jej stronę. "Co?" Spojrzała na Chrisa, a na jej twarzy pojawił się wyraz wielkiej grzesznicy. "Nienawidzę myśleć o lodach z wisienką na szczycie, ale ujmę to w ten sposób, malutki niedźwiadku. On jest perfekcyjny." "Naprawdę?" Głowa Kerry przechyliła się na bok. "Czy on ma jakiś braci?" Lana popiła szampana, zanim jej odpowiedziała. "Trzech." Kerry zatrzepotała rzęsami. "Zaprosisz mnie na kolejnego rodzinnego grilla? Proszę?" "Kerry…" "Zapłacę za następny pedicure." "Dobra. Załatwione.” Zastanawiała się, jak bracia Beckett zareagują na jej zuchwałą i nad wyraz szczerą, przyjaciółkę. To będzie bardzo zabawne. Ale Kerry była jej najlepszą przyjaciółką, więc niech lepiej się do niej przyzwyczajają. *** Męskie ramię owinęło się wokół jej talii. "Hej, skarbie. Dobrze się bawisz? " Głęboki głos Chrisa przepłynął nad nią. Zadrżała, a jej ciało rozgrzało się pod dotykiem jego ciepłego ciała, owiniętego wokół niej. "Tak. A ty?" Pocałunek wylądował na jej szyi. "Teraz jest już dużo lepiej." "On jest dobry." Kerry wyciągnęła do niego rękę ze śmiechem. "Kerry Andrews." "Christopher Beckett. Miło cię poznać." "Mnie też jest miło." Odwróciła głowę. "Uuuu będzie rzucała bukiet!" Chwyciła za ramię Lany i zaczęła ją ciągnąć w stronę tłumu. 133

"Daj spokój!" I Lana dała się wlec za Kerry, śmiejąc się z jej entuzjazmu. Podeszły do innych już czekających kobiet, gdzie Kelly czekała już tylko na nie ze zniecierpliwieniem, by wreszcie rzucić swoim bukietem. Zignorowała błyski w oczach Chrisa, i spojrzenie którym za nią podążał i wyciągnęła ręce w górę, piszcząc razem z innymi dziewczętami, gdy kwiaty poleciały tuż nad ich głową i… wylądowały w jej ramionach, z hukiem. Przycisnęła je do piersi, zaskoczona, że udało jej się je zabrać z przed nosa Kerry. Ups. "Cholera, no." Kerry żachnęła się, ale na krótko i zaraz uśmiechnęła szczerze. "Wygląda na to, że Chris może być tym jednym jedynym. Jesteś wielką szczęściarą dziewczyno.” Kerry zatarła ręce i wycofała się z parkietu. "Zobaczmy kto dostanie podwiązkę." *** Christopher stał w kolejce, razem z innymi samotnymi mężczyznami, ustalając sam ze sobą, że jeśli tylko jeden z nich spróbuje sprzątnąć mu jego nagrodę z przed nosa i dotknąć słodkiego ciała Lany, to będzie musiał go trwale okaleczyć. Tak to się właśnie skończy i zrobi to, jeśli będzie musiał. Dostrzegł uśmiech na twarzy Annabelle. A to dało mu odpowiedź na to, jak Lanie udało się złapać bukiet tak łatwo. Jeśli ktoś mógł manipulować lecącymi kwiatami, poprzez magiczny strumień, to tylko Annabelle. Doszedł do wniosku, że pewnie zaplanowała także to, jak on ma dostać podwiązkę. Oj, tak! Będzie wdzięczny każdemu, za jakąkolwiek pomoc w realizacji jego planu. Podwiązka poleciała w powietrze i Christopher skoczył, wręcz lecąc w powietrzu. Popatrzył na trochę zszokowane twarze, uśmiechając się może zbyt entuzjastycznie, ale co tam. Podprowadził Lanę do krzesła i zsunął jej but. Pogłaskał podbicie jednym z palcem. A ona poruszyła, podskakując gwałtownie, i spojrzała na niego, ze śmiechem, prosząc by to zrobił ponownie. Mmm. Miała łaskotki. Musi to zapamiętać, na później. Ignorując hałaśliwe rozmowy płynące z tłumu i seksowne docinki DJ-ja, położył jej nogę na swoim kolanie, i zaczął przesuwanie podwiązkę, powoli wzdłuż jej nogi, delektując się miękkością jej skóry. Cały czas na nią patrzył, tak jak i ona na niego, starając się koncentrować tylko na nim, a nie jego ręce. Jej twarz zaczerwieniła się, gdy doszedł do połowy uda. Zatrzymał się, a jej oddech zaczął się urywać. Przełknęła ślinę, podczas gdy jego palce, głaskały jej miękką skórę, przypominając jej o tym, co jego dotyk mógł z nią zrobić. Jego ręce popłynęły z powrotem w dół jej nóg. Podniósł jej stopę do ust i pocałował jej kostkę, po czym założył z powrotem jej but. Miał oszołomiony wyraz twarzy, a przed oczami widział niebieskie kuleczki. Był pewien że to nie ustąpi aż do czasu, gdy oboje dostaną się z powrotem do domu i do łóżka. Podniósł się z kolan i pomógł jej wstać z krzesła, wśród ogólnego klaskania i śmiechu gości, zgromadzonych wokół nich.

134

Lana ukryła twarz w jego piersi. "Jesteś takim złym chłopcem." Uśmiechnął się złośliwie i przytulił ją. "A ty mnie chcesz dokładnie takiego." Skradł jej pocałunek, wdzięczny, gdy mu go od razu oddała. Kiedy udało mu się oderwać od jej ust, wyraz jej twarzy sprawił, że jego serce podskoczyło i jęknęło przeciągle w jego piersi. Była tak pełna ciepła, chęci i śmiechu, a to sprawiło, że miał ochotę zabrać ją stąd jak najdalej, od każdego kto mógłby ją taką zobaczyć. Ale zamiast tego stał nieruchomo, mocno przyciągając ją do swojego boku, rozmawiając z jej przyjaciółmi i rodziną. W końcu zeszli z parkietu, przeciskając się przez tłum. Zaprowadziła go do prosto do Kerry, śmiejąc się, gdy blondynka zaczęła podsycać atmosferę. "To jest piekło pierwszej randki, Chris." Potknął się. Nie tak, wyobrażał sobie swoją pierwszą randkę… ale jakoś ... jakoś to było po prostu… perfekcyjne. Uścisnął dłoń Lany. Spojrzała na niego, taka pełna radości, że aż cała świeciła. To było absolutnie doskonałe. "Christopher!" Odwrócił się i zobaczył Zacharego biegnący do niego, z paniką wypisaną na twarzy. "Zach?" "Gareth jest ciężko ranny." Nawet nie pomyślał o tym co robi, po prostu wybiegł z sali. "Kto to jest Gareth?" Był zaskoczony, aby usłyszał przy swoim łokciu, głos Kerry. Przepychali się razem przez drzwi do sali balowej, a potem ruszyli na parking. "To mój brat." "Cholera." Blondynka jeszcze bardziej przyspieszyła, co było naprawdę imponujące, zwłaszcza w tym stroju który miała na sobie. Tak właściwie, to dotarła do zakrwawionego mężczyzny leżącego na ulicy, na chwilkę przed nim. Opadła na kolana, szybko oceniając szkody w sposób tak profesjonalny, że to aż krzyczało doświadczeniem. "Dzwoń pod sto dwanaście!" Rozkazała, odpychając Daniel na drugą stronę. Daniel dał się jej odepchnąć, ale sądząc po wyrazie jego twarzy, nie był z tego zbyt zadowolony. Christopher nigdy nie czuł się tak bezradny, w całym swoim życiu. "Co mogę zrobić, aby pomóc?" Kerry poparzyła na niego ponad Garethem, ale jej spojrzenie było ponure. "Pomyśl o czymś szczęśliwym." Christopher wyciągnął telefon i zadzwonił. 135

Rozdział 10

"Będzie dobrze, Chris". Lana przytuliła się do Chrisa, ciągnąc go, by w końcu usiadł na twardym, plastikowym siedzeniu obok niej. Od chwili, gdy Garetha zabrano do sali operacyjnej, on cały czas chodził w kółko po korytarzu. "Gdyby to cięcie było tylko o dwa cale niżej, to w jego gardle byłaby dziura." Jego wilk warczał. Wściekłość zlewała go kolejnymi, wyczuwalnymi już nawet w powietrzu, falami. "Mam zamiar go zabić." Nawet nie pytała kogo miał zamiar zamordować. "Cole nie może od tego uciec. Karma jest prawdziwą suką pod tym względem." "Dziękuję bogini, za to że twoja przyjaciółka tam była." Wzdrygnął się. "Nie wiem, co byśmy bez niej zrobili." Pogłaskała go po włosach, wzdychając, kiedy się odrobinę zrelaksował. "Tak, wezwała pogotowie i uciskała ranę. Ty też byś to zrobił." "On musi żyć." "Tak, musi i będzie. Nie wątpię w to ani na chwilę." Bo jeśli Garethowi, to się nie uda, to ona nie miała pojęcia, co wówczas zrobi Chris. "Jak to się, kurwa w ogóle stało?" Warknął Zach, a jego z reguły słoneczne, niebieskie oczy były teraz aż czarne z niepokoju. Najmłodszy z Beckettów, też chodził w kółko po zużytym linoleum, napięty do granic możliwości. Lana spojrzała na niego niewyraźnie. Była już tak cholernie zmęczona. "Nie jestem do końca pewna." "Nie ma kurwa mowy, by Gareth jechał z otwartym nożem sprężynowym, położonym na desce rozdzielczej w samochodzie!" Zach cały się trząsł. A Lana zastanawiała się, czy znajdzie w sobie siłę, by poradzić sobie ze wszystkimi męskimi członkami rodziny Beckett. "Wiemy, że Gareth nie jest głupi. Wiemy również, że wciśnięcie hamulca, nie może spowodować, by nóż wbił się tak mono w ciało człowieka. Przecież on się wbił prawie cały w jego obojczyk!" Daniel zaciskał dłonie w pięści tak, że aż strzeliły jego koski i nie spuszczał oczu z wahadłowych drzwi, za którymi zniknęli lekarze, przygotowujący się do zabiegu. "Ktoś musiał wepchnąć ten nóż w jego ciało! Ktoś albo coś."

136

Kerry prychnęła. "Ten mężczyzna był sam, w zamkniętym samochodzie. Nie ma żadnych wybitych okien. Nie ma nic, co by wskazywało na to, że został przez kogoś dźgnięty tym nożem. Wszystko wskazuje na to, że sam go w siebie wbił." "Albo napastnik był razem z nim w samochodzie." Kolejne knykcie Daniela zaczęły pękać. "Kąt pod jakim nóż wszedł w jego ciało, od góry ku kierownicy, sprawia, ze nie jestem pewna, czy napastnik mógłby wygiąć ramię, pod takim kątem, tak aby zadać taki cios." Daniel w końcu odwrócił spojrzenie od drzwi. "Trzymaj się od tego z daleka, kobieto. Nawet nie masz pojęcia z czym mamy do czynienia." Kerry pochyliła się w stronę Daniela. "Magia. Wodo i tego rodzaju rzeczy. Prawda?" Poruszyła palcami przy twarzy, ignorując jego zszokowany wygląd. "Lana jest moją najlepszą przyjaciółką. Cokolwiek się z nią dzieje obejmuje także mnie, bo jestem z nią związana. I kąt pod jakim wszedł ten nóż, wskazuje, że coś było na kierownicy samochodu. Wiesz co by się stało, gdyby to Lana prowadziła? Nie żyłaby już. Więc możesz sobie uważać i boleć nad faktem, że jestem ‘przyziemna i normalna’, ale musisz też zaakceptować fakt, że Kerry ma również mózg w tej jej ślicznej blond główce. Rozumiesz?" Po czym poklepała Daniela po głowie, niczym psa, zarabiając od tego, nigdy nie wzruszonego człowieka, prawie ugryzienie. Lana była w szoku. Nigdy nie powiedziała żadnej z sióstr Andrews, kim ona jest. Jak się Kerry tego dowiedziała? "Kerry?" Kerry zwrócił się do niej z westchnieniem. "Myślisz, że można było to przede mną ukryć? Poważnie? Miałam długą rozmowę z twoją babcią, kiedy miałyśmy po szesnaście lat i ona opowiedziała mi wszystko." Kerry potrząsnęła głową, odpychając od siebie echo starego bólu. "Rozumiem, dlaczego mi nie powiedziałaś tego, ale chciałabym abyś mi ufała.” Lana zamrugała odpędzając łzy. "Nie mogłam, nie bez pozwolenia. Ale bardzo tego chciałam, naprawdę." Kerry kiwnęła głową. "Tak. To zaklęcie, prawda? Kto był jego celem?" "Nie jesteśmy pewni." Chris przytulił Lanę bliżej do siebie, całując ślady łez na jej policzkach. "Ale wiemy, kto je rzucił." "Cole." Lana zadrżała. "Zaczynam być już święcie przekonana, że naprawdę cholernie nienawidzę tego człowieka!" "To jest nas dwoje, kochanie." Kerry opadła na siedzenie, a jej satynowa sukienka zatrzeszczała na plastikowych oparciach siedzeń. "No i co teraz?" 137

"Teraz postaramy się utrzymać twój śliczny tyłeczek z daleka od tego." Powiedział Daniel wciąż patrząc na Kerry. I autentycznie warknął na nią, gdy odwróciła się w jego stronę. "Mam na myśli to, że ty, to już w ogóle nie potrafisz się obronić przed Colem, masz jeszcze mniej siły od Lany. Rozumiesz mnie? " "Tak faktycznie, to ja mogłabym temu zaradzić." Babcia podeszła do Kerry. "Czy masz jeszcze ten urok, który dała ci Lana, na wasze osiemnaste urodziny?" Kerry kiwnęła głową. "Jest w moim pudełku na biżuterię, w domu. Dlaczego pytasz?" Babcia uśmiechnęła się ze znużeniem. "To był dar miłości, od najlepszego przyjaciela. Jeśli pożyczyłabyś mi go na dzień lub dwa, mogłabym go tak zaczarować, aby zabezpieczyć cię przed tymi, którzy chcą ci zaszkodzić. Czy to będzie w porządku?" "Tak. Dziękuję, babciu." Uśmiech Kerry był zabarwiony wielką ulgą. "Chcę pomóc Lanie, nawet jeśli oznacza to, pomaganie panu gderliwe gatki." Daniel zrobił krok w kierunku Kerry. Jednak to, co zamierzał zrobić, gdy dostałby ją w swoje ręce, pozostało tajemnicą, bowiem w tym momencie chirurg przeszedł przez wahadłowe drzwi. "Christopher Beckett?" "Tutaj!" Chris wstał, trzymając Lanę blisko siebie. "Z pana bratem wszystko będzie w porządku. Szczerze mówiąc, jeśli nóż zraniłby go trochę na lewo, umarłby, ale ponieważ tak się nie stało, można go uznać, tego młodego człowieka, za wielkiego szczęściarza. Zatrzymamy go na noc na obserwacji, będzie też musiał przejść fizykoterapię i rehabilitację, tak aby w pełni odzyskać władzę w ramieniu, ale myślę, że wszystko będzie w porządku, i wkrótce wróci do pełni zdrowia." "Dziękujmy panu!" Lana zwróciła się do Chrisa i przytulił go mocno, a jego ciało aż zatoczyło się ku niej, z ogarniającej go ulgi. "Teraz, gdy już wiemy, że z Garethem będzie wszystko w porządku, to może my już pójdziemy z Kerry i załatwimy to co musimy? Możemy się też przebrać." Babcia dała się uściskać każdemu z braci Beckettów, po czym, ciągnąc za sobą Kerry, wyszły ze szpitalnej poczekalni. "Kiedy waszym rodzicom uda się tutaj dostać?" Lana zmusiła Chrisa by usiadł. Wciąż był zbyt szary na twarzy, jak dla niej. "Byli w Chicago, na seminarium. I ciągle usiłują złapać jakiś lot." Potarł twarz ze znużeniem. "To mogłabyś być ty, w tym samochodzie, Lana." Pokręciła głową. "Nie sądzę, byliśmy to my byli celem. Nie tym razem. Myślę, że to było przesłanie."

138

Spojrzał na nią przez palce, którymi pocierał twarz. "Że może nas dorwać zawsze i wszędzie?" "Tak." Pogłaskała Chrisa, chcąc go uspokoić. Jego szczęki zacisnęły się, a oczy rozszerzyły się tak bardzo, że zostały tylko małe, złote pierścienie na czarnym morzu. "Wiadomość została odebrana." *** Lana zeszła na śniadanie w niedzielny poranek, tydzień później. Przy stole znalazła tylko trójkę braci. Zastanawiała się, czy to ból kazał Garethowi pójść spać, czy też po prostu zjadł i wrócił do łóżka. Była całkiem pewna, że jednak to pierwsze. Najstarszy z braci, przegrał bitwę, o to, by na własna rękę wrócił do swojego domu w Pittsburghu. Czuł, że teraz stał im na drodze i był ciężarem, gdy był nieprzytomny, od środków przeciwbólowych. Ale ona i Chris rozmawiali z nim długo i w końcu namówili go do pozostania z nimi. Chociaż, to argument Chrisa, przeważył tą szalę. Stwierdził on, że czuje się bezpieczniej wiedząc, że on jest tutaj, by chronić Lanę, i to zwłaszcza gdyby coś mu się stało. Poza tym, tutaj naprawdę była teraz bardzo dobra ochrona i obecność Garetha działała tylko na ich korzyść. Chociaż do tej pory nic się nie stało, i należy za to dziękować Panu i Pani. Nie wiedziała, czy Cole zbiera siły po ataku na weselu, czy też przygotowuje się do nowego, piekielnego zaklęcia, ale tak czy inaczej, mając wszystkich braci Beckett w tym miejscu, sprawiało to, że był to najbezpieczniejszy dom na całym świecie. Zwróciła wzrok na Chrisa. Jej wilk był w bardzo złym humorze dzisiaj rano. I właśnie pacnął rękę Zacha, który sięgał po ostatni tost. "To dla mojej partnerki, ty poganinie!" "A mówiąc to, to co masz, tak konkretniej na myśli. Dzień dobry, Lana." Daniel wstał, wyciągając dla niej krzesło. Chris spojrzał na jej koszulę nocną i zmarszczył brwi. "Dlaczego nie jesteś ubrana?" "Dziękuję." Usiadła ostrożnie, czekając, aż Daniel również usiądzie. "To jest mój niedzielny strój." Chris zamrugał, a na jego twarzy pojawił się grymas. "Niedzielny strój?" "Tak." Rozdarta ostatni tost na kawałki, i zaczęła je powoli nadgryzać. "Mogę siedzieć w mojej koszuli nocnej, oglądać telewizję, i ogólnie robić z siebie świnię." Chris zaśmiał. "Już mi się to podoba!" Zach pochylił głowę pod stołem. "Czy masz na sobie bieliznę?"

139

"Zachary!" Chris pociągnął brata za włosy. "Świnia." Lana rzuciła w niego serwetką. "Nie jestem świnią. Jestem chłopcem, który rośnie. Czy nie możesz mi tego powiedzieć?" Zachary napiął mięśnie, rzucając jej spojrzenie szczęśliwego szczeniaczka, które jednak szybko zmieniło się w spojrzenie skrzywdzonego szczeniaczka, gdy Daniel złapał ostatni kawałek boczku z jego talerza. "Mamy nadzieję, że pewnego dnia to nawet wyrośnie ci mózg." Zach podniósł serwetkę, którą Lana w niego rzuciła i rzucił nią w Daniela. "Co jest z tobą, że kradniesz moje jedzenie? " Zachary uderzył dłońmi o blat stołu. A Daniel uśmiechnął się. "Ja też ciągle jeszcze rosnę." Lana zagryzła wargę, by powstrzymać się od śmiechu. A Chris schował głowę w dłoniach, ale wiedziała jak drżały jego ramiona, tylko nie była pewna czy to ze śmiechu czy z płaczu. "Dobrze, wy idioci, może moglibyście zadzwonić do mamy i taty, tak by wiedzieli co się tutaj u nas dzieje? Zatrzymali się w Holiday Inn, pokój dwieście piętnaście." Chris wstał i zebrał brudne talerze ze stołu. Zachary i Daniel spojrzeli przerażeni na Chrisa. "Ja? Ja mam zadzwonić do mamy?" Zach wskazał na Chrisa. "Ona jest twoja partnerką, to ty powinieneś do niej zadzwonić." Chris spojrzał na Zacha znad zlewozmywaka. "Nie zamierzam zadzwonić do mamy, by poinformować ją, że Cole zagraża mojej partnerce. Poza tym już jej powiedziałem, że jeden z was zadzwoni do niej, by ją poinformować o zdrowiu Garetha." Daniel zaczął powoli wycofywać się w stronę drzwi na patio. "Nawet nie myśl o tym, by mnie o to poprosić." Zach szybko się podniósł. "Uciekamy!" Daniel skinął głową. "Ucieczka!" I uciekli. Tuż za drzwiami, na patio, od razu zrzucili ubrania, ciągle biegnąc. Lana próbowała coś zobaczyć, zza ciała Chrisa, ale on skutecznie blokował jej widok. "Psuj przyjęć!" Usiadła, zakładając ręce na piersi i dąsając się, ale nie mogła długo tak wytrzymać i zaczęła się śmiać, gdy na nią warknął. Jej śmiech się urwał, gdy podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramię. Poczuła, jak coś ostrego wbija jej się w pupę. Pazury? Obróciła się, starając się zobaczyć jego rękę, ale on dał jej tylko mocnego klapsa w tyłek, powstrzymując ją od tego. 140

"Chcesz zobaczyć nagiego Becketta?" Przełknęła ślinę i zamilkła. Zamruczał to tak głęboko, a ten głos zawsze ja ostrzegał, że powinna być bardzo, bardzo ostrożna. Oczywiście, nie bała się, że będzie chciał ją skrzywdzić, ale czasami lepiej było nie ciągnąc wilka za ogon. Jego ręka pieściła jej nagi tyłek. "Kurwa! Jesteś naga pod tą koszulką!" I wpadł na schody, pędząc po nich tak szybko, że ściany stały się niewyraźne i tylko mignęły jej przed oczyma. Gdy wpadli do sypialni, zatrzasnął drzwi z takim hukiem, że aż echo odbiło się od ścian. "Nie masz na sobie bielizny i próbowałaś zobaczyć gołe tyłki moich braci! Najzwyczajniej w świecie masz na sobie tylko moją koszulę i nic więcej! Czy ty próbujesz doprowadzić mnie do szaleństwa?" Delikatnie pazury otarły się o jej nagi tyłek. Czuła jego szorstką skórę. "Uch, czekaj…" Zamrugała. Dlaczego to zabrzmiało jak pytanie… Postawił ją na nogi, omiatając spojrzeniem pełnym gorącego pożądania. Jego ręce pogłaskały jej uda. I to uczucie pazurów było… fajne. Podniecające. Cofnęła się, ale nie spuszczała z niego wzroku. Pożądała go. I nie było żadnych wątpliwości, że on także ją pożądał. Coś w tej jego dzikości sprawiało, że jej krew płonęła. Jej wilk był niczym lew w klatce, jak się wydostanie to ona nie będzie miała w ogóle miejsca. Cofnęła się do ściany, a jego dwie duże dłonie spoczęły po obu stronach jej głowy. "Podoba ci dokuczanie mi, kochanie?" Oblizała wargi, a jej serce waliło głośno w piersiach. "Czasami." Nie chciała walki, ale jednocześnie chciała wszystkiego, co on mógłby jej dać. I tak w rzeczywistości to już nie mogła się tego doczekać. Może walka ich uspokoi, da ich palącym z pożądania ciałom trochę wytchnienia. Jednak ona, mimo tego wszystkiego była w nastroju do zabawy. Otarła się o niego, a następnie zaczęła dłonią śledzić mięśnie jego klatki piersiowej. Wiedziała dokładnie, jakie były mocne i gorące. I jak drgały pod jej palcami. Wyciągnął rękę i ujął jej piersi przez koszulę. "Ja też lubię ciebie drażnić." Jego kciuk pogładził jej sutek, sprawiając, że ten od razu ożył pełen bólu. Jego usta wykrzywiły się w zmysłowym uśmiechu. "Ale wiesz, co lubię najbardziej?" Pokręciła głową, usiłując zrozumieć coś jeszcze, i skupić się na czymś innym niż jego ruchliwych rękach, którymi on właśnie bawił się jej sutkami, biorąc je między swoje palce wskazujące a kciuki. "Lubię, gdy moje kobiety krzyczą." Jej oczy zwęziły się. Warknęła na niego. Kobiety?! Roześmiał się, najwyraźniej zadowolony z jej odpowiedzi. "Kobieta." Sięgnął w dół i delikatnie pogładził jej łechtaczkę. "Założę się, że tobie też to mogę zrobić." Wszystko się w niej zjeżyło. "O nie! Założę się, że tobie też to zrobię!"

141

"Zgadzam się…" Zamrugała. Czyżby ona naprawę tak po prostu zgodziła się na ...? Och. Och. Jego palec wśliznął się między jej śliskie fałdki, głaszcząc jej łechtaczkę. A jej biodra od razu rzuciły się na jego rękę, starając się być jak najbliżej niego. Zaczął pocierać ją mocno, wręcz szaleńczo. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć… ale nie była pewna co chciała, czy też powinna powiedzieć. Ale i tak nie miała na to szansy, jego język był w jej ustach tak szybko, że miał szczęście, że nie ugryzła go przez przypadek. Ale potem zaczął robić takie rzeczy, tym swoim językiem, wargami, no i palcem, że uleciały jej wszystkie myśli z głowy. Tak, czas zagrać. Sięgnęła w dół i pogłaskała go przez dżinsy. Jego miękki jęk był muzyką dla jej uszu. Szybko rozpięła jego spodnie, i wyciągnęła jego fiuta. Zważyła go w ręku, po czym pogładziła go w górę i w dół, pocierając mocniej, gdy on wsunął palec w jej cipkę i zaczął ją powoli pieprzyć. Odsunął się z jękiem od jej ust, przenosząc całą swoją uwagę do jej piesi, ciągle jeszcze ukrytych pod bluzką. Zaczął je ssać przez cienki materiał, a ona aż się szarpnęła, ciągle jeżdżąc na jego ręce. Była gotowa do żebrania o więcej. Wyciągnął z niej palec, uśmiechając się, gdy zaczęła biadolić. I zaczął ssać go, zlizując z niego jej soki. A gdy zostawiła jego fiuta i chwyciła za tą rękę by sama ją zassać, zlizując teraz jego soki, zawarczał przeciągle. Zerwał jej koszulę, patrząc na nią nagą, po czym całą swoją uwagę skupił na jej nagich piersiach z twardymi jak koraliki sutkami. Ale zanim mógł zrobić coś więcej, Lana uklękła i zassała go w usta. Och… smakował tak bosko. Słono i słodko jednocześnie. Zaczęła go pocierać i smakować. "O kurwo przenajświętsza!” Jedną rękę owinął wokół tyłu jej głowy, starając się utrzymać stałe tępo, podczas gdy on wciskał się pomiędzy jej wargi. Drugą rękę położył płasko na ścianie, za nią. Pochylił ku niej głowę i przyglądał się jak pracują jej usta. A ona cały czas zasysała go równo, całkowicie pozwalając mu na kontrolę tempa. Obciągała i głaskała jego twardy wał swoim językiem. Tak, postanowiła go zmusić do krzyku. On musiał dojść pierwszy. Zerknęła na niego i zobaczyła jak jego szczęka zacisnęła się. Cały czas przyglądał się jej twarzy, jego wzrok dryfował między jej ustami a oczami. A kiedy zamknęła oczy i zamruczała, wyciągnął z jej ust swojego fiuta z głośnym westchnieniem. "O nie, nie." Brzmiał tak jakby brakowało mu tchu. Pociągnął ją za ramiona, obrócił, i zaczął ją tyłem poganiać, by szła w kierunku łóżka. "Jesteś bardzo dobra w tym." Uśmiechnęła się. "Dziękuję." Jego spojrzenie pociemniało. "I ja jestem jedynym z którym będziesz to robiła od teraz." 142

Postanowiła nie odpowiadać na to. Miał znowu ten zaborczy wyraz twarzy, i cały był skupiony tylko na niej. Chociaż tak szczerze mówiąc, to na weselu także nie spojrzał na inne kobiety, i nawet piękna Kerry nie otrzymała od niego, nawet odrobiny uwagi. Podniósł ją i położył na łóżku, jego koszula rozchyliła się, więc zdjął ją, by im nie przeszkadzała. Jej nogi zwisały na jedną stronę łóżka, a jej stopy wisiały tuż nad dywanem. Trącił je swoimi udami, i rozszerzył klękając pomiędzy nimi. Spodziewała się, że od razu skupi się na jej łechtaczce. Tak by przynajmniej zrobiła większość z jej kochanków, ale oczywiście nie Chris. Zamiast tego, on zaczął powoli ocierać palcem o wejście do jej cipki, wolniutko ale rytmicznie. Irytująco. Jej ciało aż podskoczyło, czując jego język i łaskotanie jego włosów po wewnętrznej stronie ud. Ale on tylko ciągle, i w kółko, lizał ją w górę i w dół, w górę i w dół, aż była całkowicie przemoczona i zdesperowana. Chciała dojść. Wyciągnęła rękę i zaczęła szczypać jego klatkę piersiową, ciągnęła za sutki, cały czas patrząc na jego twarz, podczas gdy jego ręce miały w całkowitym posiadaniu jej cipkę, a jego palce wbijały się w jej uda. Słyszała jego niski, głodny warkot, który zrzucał ją z krawędzi pragnienia. Przygryzła wargę, żeby nie krzyczeć, gdy potężny orgazm przeszedł przez całe jej ciało, pobudzając taką intensywnością, że widziała plamy tańczące jej przed oczami. Dopiero, gdy ta fala przez nią przeszła, a ostatnie skurcze wciąż jeszcze drgały w jej ciele, poczuła, że on jeszcze nie skończył. Nadal klęczał między jej udami, wciąż ją pocierając, i pijąc jej soki, cały czas się nią bawiąc. Lana jęknęła, a jej ciało ponownie zaczęło ożywać pod dotykiem tego eksperta. Wziął jej ręce i położył je z powrotem na jej piesiach, a ona była znowu chętna by ponownie z nim zagrać. Jednak, tym razem, kiedy popchnął ją na krawędzi, chwyciła jego głowę, przytrzymując go dokładnie tam, gdzie chciała i pozwoliła sobie na przejażdżkę. Jęknęła z czystej przyjemności, wijąc się na plecach i waląc pięściami w materac.

A potem leżała bez ruchu, zaspokojona i zmęczona. Jęknęła tylko, kiedy podniósł ją i przełożył na brzuch. Jej biodra unosiły się w powietrze, gdy wsunął pod nie poduszkę. Usłyszała odgłosy jego ubrań opadających na podłogę, a po chwili jego ciężar uderzył w łóżko, sprawiając, że niemal przetoczyła się po materacu. Uspokoiła się, chichocząc i zamknęła oczy ze zmęczenia, a gdy je otworzyła, zobaczyła go nad sobą w pełnej chwale… nagiego. Był wspaniały. Wszystkie te mięsnie i gładka, opalona skóra, kaloryfer na brzuchu i ten fiut, za którego mogła umrzeć. Gruby i czerwony, otoczony małym gniazdkiem czarnych loków, dumnie sterczący, ozdobiony pierwszą kroplą wytrysku. Uniósł się nad nią i zaczął ją nim drażnić. "Gotowa by krzyczeć?" Machnęła leniwie dłonią, wiedząc już, że niewiele będzie w stanie zrobić. Jej ciało było jeszcze pogrążone w ostatnim orgazmie i nie zdążyła się jeszcze po nim otrząsnąć. 143

"Myślę, że ja już skończyłam, ale proszę bardzo, baw się dobrze." Tak, zasłużył na to. Sięgnął między ich ciała, ściskając jej łechtaczkę. Lana od razu zadyszała, gdy kolejne gwałtowne uczucia zaczęły przechodzić przez jej ciało. "Nie jestem tego taki pewien." Uśmiechnął się w jej szyję, dysząc jej do ucha. "Oj dojdziesz i to bardzo, bardzo mocno." Zadrżała. A jej sutki, ci mali, skorumpowani zdrajcy i łapówkarze, od razu wstali, gotowi i chętni do trzeciej rundy. Jej cipka drżała w odpowiedzi na jego głębokie pomruki. Poczuła jak jego zęby przejechały po jej karku, a jego uśmiech dotknął jej skóry. Jego kogut wszedł w nią powoli i tak łatwo. Pochylił się nad nią, a jego palce sięgnęły do jej łechtaczki. Ciało Lany od razu zaczęło się wić i poruszać pod nim, chętne na nowa zabawę, chętne na niego. Tylko na niego. Zaczęła się ocierać o niego, a jej sutki, zrobiły się twarde jak orzechy, i aż ją bolały od tego pobudzenia. Wygięła się i spojrzała w górę. Chciała obrócić głowę w jego stronę, by lepiej mu się przyjrzeć, ale zamarła w tej pozycji. Widziała ich razem w staromodnym lustrze, stojącym na komodzie, obok łóżka. Widziała Chrisa, przesuwającego się nad nią i w niej, jego czerwonego fiuta. Widziała swoje plecy, wygięte zapraszająco, zaciśnięte zęby i swoje pięści rozpaczliwie zaciśnięte na pościeli. Jego fiut, twarz… cały był wypełniony pożądaniem. Usta miał czerwone i spuchnięte od pocałunków. A jego oczy, te piękne złote oczy, były skupione na niej, tylko na niej. Pieprzył ją tak, jakby to było jedyne miejsce na całej ziemi, dobre dla niego, jedyne w którym chciał być i nigdy go nie opuszczać. Dyszała i odpowiadała na jego ruchy, zmuszając go do jeszcze cięższej pracy. Zaciskała mięśnie swojej cipki, i Christopher aż się wzdrygnął, a na jego twarz powrócił ten zdesperowany wyraz. Jego ciało straciło ten powolny i leniwy rytm, którym tak ją katował i przeszedł na następny poziom. Zaczął ją pieprzyć naprawdę mocno. Pomyślała, że może mieć siniaki po tym wszystkim w swoim wnętrzu. Wbijał się w nią, warcząc wściekle na nią. Uwolnił jej łechtaczkę i chwycił obiema rękami za biodra. Przyciągnęła ręce do siebie, czując z każdym ruchem, jego fiuta w swoim wnętrzu, kolejne rozkoszne doznania. Czuła, jak całe jej ciało znowu zaczyna drżeć, dążąc do kolejnego spełnienia. "Dojdź." Przytulił się do jej karku, chwytając skórę i przebijając ją zębami, a ona spalała się, płonęła żywym ogniem. Krzyczała, kompletnie gubiąc się w kolejnych falach, zalewających jej jestestwo. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyła, w całym swoim życiu. Była całkowicie zaspokojona, jej myśli, jej oddech, wszystko było zaspokojone. Jego ryk został częściowo stłumiony przez jej kark, ale zacisnął swoje ramiona mocno wokół niej, przytrzymując ją na miejscu, podczas gdy on oddawał jej wszystko co miał, wlewając to prosto do jej wnętrza. 144

Upadła na łóżko, całkowicie wyzuta z sił, a on padł obok niej. Oboje spoceni i mokrzy, ale i przeszczęśliwi z zaspokojenia. "Więc… kto wygrał?" Zaśmiał się cicho, przewracając ją, tak by mógł ją przytulić do siebie. A ona odpłynęła w sen, zanim mogła usłyszeć jego odpowiedź. *** Pierwszą rzeczą, jaką zarejestrował był dzwoniący telefon. A drugą było ciepłe, lekko wilgotne ciało kobiety w jego ramionach. Uśmiechnął się sennie, zastanawiając się, kiedy zdążyli zmienić pozycję na tą… tak ciekawą i interesującą. Już ją polubił, dotyk jej miłego tyłeczka, przytulonego do niego, sprawiał, że zaczął rosnąć. "Masz zamiar odebrać?" Przyciągnął ją bliżej do siebie i mruknął w jej włosy. "Nie." Po czym zaczął lizać swój znak na jej szyi, zachwycony, gdy zadrżała. "Jestem zajęty…" Ktoś zastukał do drzwi sypialni. "Christopher! Odbierz telefon do jasnej cholery!" Christopher jęknął. "Wynocha stąd!" "Wystarczy, żebyś tylko sprawdził ID rozmówcy!" Christopher przewrócił się i spojrzał na telefon. Te cyfry sprawiły, że zdrętwiał a potem usiadł sztywno wyprostowany. Podniósł słuchawkę. "Cole." "Christopher." Znienawidzony głos przetoczył się nim. Zacisnął zęby, próbując powstrzymać swojego wilka przed instynktownym warczeniem na człowieka, który nie tylko zagrażał jemu i jego rodzinie ale przede wszystkim jego partnerce. "Czego chcesz?" "Słyszałem, że twój brat miał wypadek. Och, to taka szkoda, ale przecież neandertalczykom nie potrzebna jest głowa, prawda?" "Z nim już wszystko w porządku, naprawdę. Dziękujemy za telefon i troskę." Christopher pomachał Lanie by się odsunęła, ale ona to zignorowała, i zwinęła się obok niego, próbując usłyszeć rozmowę. "Naprawdę? Jak cudownie. No i gratulacje ze skojarzenia, tak przy okazji." Warknął, jego wilk był niebezpiecznie blisko powierzchni. "Zostaw moją kobietę w spokoju."

145

Cole zachichotał. "Czarownica, Christopher? Naprawdę? To takie... zabawnie." Lana owinęła ręce wokół jego szyi, przyciskając ucho jak najbliżej telefonu, próbując usłyszeć jak najwięcej. "Moja mała czarownica rozgoniła twoją burzę, pamiętasz?" Pocałowała jego szyję i przycisnęła ucho z powrotem do słuchawki. "To Alannah przegnała burzę?" Śmiech Colea był pełen napięcia, absolutnie pozbawiony humoru. "No cóż, wydaje się, że jednak ma jakąś moc. Może powinienem rzucić jej wyzwanie, przecież to ona zaatakowała mnie pierwsza." "Co?" Christopher poczuł, że jego wilk próbuje zerwać się ze smyczy, chcąc ochronić swoją partnerkę przed zagrożeniem. "Słyszałeś. Ona zaatakowała mnie pierwsza. Pamiętasz tą gałąź? Tą która mnie uderzyła w lesie? Wiem, że to była ona a nie ty, a to daje mi prawo do zaskarżenia jej." Christopher warknął. "Trzymaj się od niej z dala, albo wyrwę ci kutasa razem z jajami i wsadzę go do dupy." "Grozisz mi?" "Nie. Myślę, że zawsze o tym potajemnie marzyłeś, by ktoś wsadził ci coś w tyłek. Staram się być tylko pomocny." Lana ukryła twarz w jego ramieniu, tłumiąc chichot. "Wiem, że ona tam jest, Christopher. Może dałbyś jej telefon, tak abym mógł ja oficjalnie wyzwać, co?" Czerwona płachta przesłoniła Christopherowi wzrok. "Najpierw musiałbym cię zabić!" "Ach, zagrożenie zatem.” Christopher mógł praktycznie usłyszeć uśmiech w jego głosie, ale nie mógł się już uspokoić i powstrzymać. "Wyzywam cię na pojedynek, Christopherze Beckett." "Przyjmuję." Zignorował zaciśnięcie ramion Lany, koncentrując się wyłącznie na Cole. "A gdy już twoje ciało będzie leżało martwe, wezmę swoją kobietę i będę ją pieprzyć tak długo, dopóki się nie wykrwawi. Na śmierć!" Telefon w ręku Christophera pękł. Był kompletnie zmiażdżony. "Wow!" Lana spojrzała na jego połamane kawałeczki. "Co on takiego powiedział, że tak się posikałeś?"

146

Odwrócił się do niej, ale czerwona mgła gniewu wciąż otaczała go mocno. "Muszę się przygotować do pojedynku." "Co?" Wstał z łóżka, pociągając ją za sobą za sobą. "Musimy wziąć prysznic, a potem porozmawiać z moimi braćmi." Nie było mowy o tym, by ona została chociaż na chwilę sama, gdy ją opuści, i to nie ważne czy to tutaj, w jego domu, czy też podczas pojedynku. Jego bracia będą musieli jej strzec, gdy on będzie walczył. Poszła za nim potulnie do łazienki. Chciałby móc się cieszyć tym widokiem, ale do cholery, ten telefon zabił całe jego libido. "Co to kurwa jest?" Odwrócił się i zobaczył jak Lana patrzy w lustro, przyglądając czarnemu wilkowi na swoim ramieniu. "Mój zak." Spojrzała na niego w lustrze. "Twój znak?" Uśmiechnął się z zadowoleniem. "Tyś jest moją partnerką, i wszyscy partnerzy Beckettów noszą taki znak." "Nigdy nie zgodziłam się, by być twoją partnerką!" Był oszołomiony i zraniony. "Tak, zgodziłaś się." "Kiedy?" Oparła ręce na biodrach, stukając stopą o podłogę. "Węzeł ósmy, by chronić mojego partnera." Stopa zatrzymała się, a jej usta otworzyły się szeroko. Ręce opadły a rumieniec wpełzł na jej piesi i twarz. "Och!" "Tak. Och! Myślę, że po czymś takim, uważanie, że mam twoją zgodę, to normalne!" Nie może go teraz już odrzucić. Nie może! Nie mogła, prawda? "Byłoby miło, gdybyś mnie o to najpierw poprosił." Mruknęła. Pociągnął nosem, ignorując ją. Nadgarstkiem sprawdził temperaturę wody, tak żeby była dla nich odpowiednia. Nie chciał się teraz wkurzać i wykłócać, chciał tylko odpocząć ze swoją partnerką. I to najlepiej zanim eksploduje od nagromadzonego w nim stresu, do jasnej cholery! "Nie zdawałam sobie z tego sprawy." "Sprawy z czego?" 147

Westchnęła i objęła go w pasie. "Kiedy rzucałam ten czar robiłam to pod wpływem chwili." Jego ręce zatrzymały się. Czuł potężne zawroty głowy. On przecież nie mógł, po prostu, nie mógł, usłyszeć tego co właśnie usłyszał, prawda?. "Co do cholery?" "To znaczy, wiedziałem, co było mi potrzebne do czaru, ale po prostu nie wiedziałam jakie będą słowa, wiesz? One były po prostu sposobem, który się pojawił." Jej ręce dalej gładziły jego klatkę piersiową, ale on już tego nie czuł. Za to bardzo dobrze czuł, jak na jego głowie wyrastają kolejne siwe włosy. Ze strachu. Jego serce waliło ze strachu. Jego mała czarownica zatrzymała Cole, za pomocą stworzonego, pośpiesznie i na kolanie czaru? Czy ona w ogóle miała pojęcie, co mogło się z nią stać? Wyprostował się na pełną wysokość, obracając do niej. Drgnęła, i wiedział, że jego wilk był dużo bliżej powierzchni, niż myślał. "No co? Udało się przecież, co nie?" Nie było w niej strachu. Ani jednego grama cholernego strachu. Tylko wyzwanie i może cień wyrzutów sumienia, ale tylko to. Chris warknął, i to nie był już ludzki dźwięk. Jego wilk przejął kontrolę. On rządził. Całkowicie. Lana dyszała, i cofnęła się przed jego gniewem. Przesunął się, zmuszając się do opanowanie. Musiał stąd uciec i to zanim powie lub zrobił coś, czego będzie żałował. Podszedł do okna i nacisnął zatrzask wykonany specjalnie tak, by można go było otworzyć łapą. Okno uchyliło się a on skoczył prosto w popołudniowe słonce. "Chris, czekaj! Proszę!" Zignorował ją, biegnąc do lasu z zamiarem wyładowania swojej wściekłości na jakiś biednych, bezbronnych króliczkach. To było lepsze od zanurzenia zębów w jej miękkiej, słodkiej skórze!

148

Rozdział 11

"Tyś ty zrobiła?!" Daniel, był tak wyraźnie zdumiony, że aż przesunął palcami kilkakrotnie po włosach. "Cholera, nic dziwnego, że on jest taki wkurzony." Gareth pokręcił głową patrząc tylko na nią, a na jego twarzy pojawiło się coś pomiędzy niechętnym podziwem a złością. Nie wyglądał najlepiej, rękę nosił wciąż na temblaku, miał też założony kołnierz ortopedyczny na karku, tak by chroniły jego kręgi, a w ranę wciąż zdobiły czarne szwy, mocno odcinające się od jego złotej skóry. Do tej pory leniuchował na kanapie, ale teraz wstał, blady i wściekły. "Przestań łupać te orzeszki, palancie. Chociaż na chwilę!" Zachary wyciągnął miskę w jego stronę uśmiechając się szczęśliwie. "Ona mogła zginąć, idioto." Daniel chwycił miskę z powrotem, ignorując płaczliwy skowyt swojego brata. "Ma dużo szczęścia, że Christopher nie zlał jej tyłka i nie przywiązał jej do łóżka." "Albo nie zrobił jeszcze czegoś gorszego!" Gareth spojrzał na swoich braci. "Mama." Wszyscy bracia zgodnie zadrżeli. Lana zgarbiła się w fotelu. Dwóch z jego braci, na pewno trzymało stronę Christophera, a ona po prostu nie mogła zrozumieć, dlaczego. "Co ja takiego zrobiłam, że to było aż bardzo złe? No co?" Teraz już wszyscy trzej spojrzeli na nią z wielkim zdumieniem, a po chwili Gareth przerwał milczenie. "Nigdy, nigdy, przenigdy i na święte nigdy, nie używaj niesprawdzonego czaru! To pierwsza rzecz, którą wbijali nam do głowy, i to gdy byliśmy jeszcze w pieluchach!" "Ty nawet sobie nie zdawałaś sobie sprawy, jakie składniki on mógł użył do oryginalnego zaklęcia, więc przeciw-zaklęcie mogło w ogóle nie zadziałać, albo być za słabe albo po prostu wybuchnąć ci prosto w twarz, lub, co by było chyba najgorsze już dla nas wszystkich, uczynić jego czar jeszcze silniejszym." Daniel odchylał kolejne palce, wyliczając jej zaniedbania punkt po punkcie. "Nie sprawdziłaś tego w szklanej kuli, nie wiedziałaś więc jakie to były zabezpieczenia, i mogłaś je uruchomić. No i to znowu, mogło to sprawić, że twoje zaklęcie wybuchło by ci prosto w twarz. No i kolejna rzecz, twoje przeciw-zaklęcie powinno być precyzyjne i dopracowane." Daniel wyrzucił ręce w górę w powietrzu. "I tak szczerze mówiąc, to jestem bardzo zaskoczony, że wciąż żyjesz." 149

"A ja nie." Zach podał jej orzechy. Lana wzięła je od niego. "Dziękuję." Daniel parsknął. "Oczywiście, że ty nie. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz robił sam takich niedorzecznych rzeczy, tak żebyśmy później nie musieli tłumaczyć mamie, dlaczego twoje ciało jest rozsmarowane po całym podwórku Christophera. Chociaż nie jestem pewien, czy byś osiągnął aż tyle. Przepraszam, ale z nas czterech ty jednak jesteś najsłabszy, bracie." Zachary spojrzał przez chwilę w dół, jakby złamany, ale gdy podniósł oczy znad miseczki z orzechami, jego twarz rozświetlał słoneczny uśmiech. Taki jak zawsze. "Jesteś po prostu wściekły, bo dziewczyna skopała dupę Colowi." Lana przyglądała się kłótni, ale cała jej uwaga była skupiona na Zacharym. Coś w najmłodszym z Beckettów sprawiało, że jej instynkty stały na baczność. I znowu ta dziwna zmianka w Rejestrze, pojawiła się w jej głowie. Podczas, gdy jego dwaj bracia, nie patrzyli już na niego, Zach pstryknął palcem i orzechy, same, wyleciały z miski i uderzyły Daniela w tył głowy. Daniel odwrócił się i spojrzał na brata. "Czy ty właśnie walnąłeś mnie orzechami, mała nieletnia cioto?" Gareth westchnął. "A ty nazywając go ciotą myślisz, że jesteś bardziej dorosły, tak?" "Ja przynajmniej nie rozpoczynam wojny na jedzenie!" No i znowu zaczęli się kłócić… no tak, ach ta kochana rodzina! Z cichym uśmiechem Lana wskazała palcem na orzechy w misce, i od razu trzy z nich wyskoczyły w powietrze i uderzyły w braci, prosto w czoła. A kiedy odwrócili się do niej, Lana tylko odpowiedziała im z niewinnym uśmiechem. "Zamknijcie jadaczki!" Wstała. "My mamy na głowie kilka ważniejszych spraw, nie uważacie? Na przykład jak Christopher zamierza pokonać Cole." No i jak przekonać Zacha, że jest czarownikiem i należy do klanu czarownic, a nie czarodziejem. Musi to jeszcze oczywiście dokładnie sprawdzić w rejestrze, ale jej przeczucia nigdy się nie myliły. Jeśli Zach był czarodziejem, to ona zje swoja ulubioną parę koronkowych majtek. "Myślę, że powinnaś się trzymać od tego z daleka. Zrobiłaś już wystarczająco dużo." Głos Daniela był bardzo zimny. "Zostaw ją w spokoju." Stanął w jej obronie Zach, niech Pan błogosławi jego dobre serce, chociaż on był po jej stronie. "Zrobiła coś, czego żaden z was nie umiał zrobić. Złamała zaklęcie Colea i to zanim ktoś został ranny. Jest też partnerką Christophera, i to sprawia, że jest Beckettem, bez względu na to, czy jest głupia jak osioł czy też nie." Stuknęła Zacha w ramię. "A myślałam, że jesteś po mojej stornie." Po czym wskazała na Garetha i Daniela. "Ale to oni są z tej pierwszej twojej kategorii." 150

Daniel wydał w siebie bardzo niegrzeczny hałas. "Przykro nam, ale Zach ma ledwo wystarczająco siły, by w ogóle kwalifikować się jako czarodziej." "Oj! To zabolało." Zach zaczął już rzucać się w jego stronę, ale ręka Lany na jego ramieniu, zatrzymała go. "Co oznacza po prostu, że Zach jest jednym z najpotężniejszych czarowników, jakich kiedykolwiek spotkałam!" Bracia, w kompletnym szoku, zamarli, z szeroko otwartymi ustami. "Słucham?" Zach odwrócił się do niej. "Czarownik?" Skinęła głową, widząc jego pragnienie i tak ogromną potrzebę, wewnątrz niego. Zrozumiała, jak bardzo starał się być czarodziejem, lepszym czarodziejem i jak bardzo to było dla niego frustrujące. A fakt, że teraz ktoś powiedział, że on jest potężny, musiało być dla niego naprawdę wielkim szokiem. No i Lana, nie bardzo chciała, by dowiedział się o tym wszystkim w ten sposób, za dużo, i zbyt szybko, to przecież była rola jej babci, to ona musiała go wprowadzić w to wszystko. "Musisz być oceniony i twoja moc musi jeszcze zostać sprawdzona, ale założę się, będziesz bardzo wysoko na skali." A tak naprawdę, to może nawet ją przeskoczyć. Zach przełknął, i zamrugał szeroko otwartymi oczami. Daniel roześmiał się. A ona chciała walnąć go od razu, gdy zobaczyła jak oczy Zacha wypełniają się bólem. Ale po chwili ten ból został zastąpiony przez gniew… Odwrócił się do swojego brata i… Lana od razu weszła między nich i położyła rękę na piersi Zacha. "Nie!" Przyciągnęła jego twarz w dół, do siebie. "Gniew jest tym co przeklęło waszą rodzinę, pamiętasz? Nigdy nie wolno rzucać czarów w gniewie." Czekała, by się uspokoił. Zach odetchnął głęboko, usiłując powstrzymać szał. "Już jest dobrze." I prawie by mu uwierzyła, gdyby nie to, że wydusił to przez zaciśnięte zęby. "Weź swój gniew i rozcieńcz go. Oddal go. Nie pozwól by to paliwo cię wykorzystało, to ty je spożytkuj." Sapnęła. "Czarownice są bardziej impulsywne, więcej czują. Miłość, gniew, nienawiść, determinacja, to wszystko jest paliwem dla nas, ale nie możesz pozwolić, by to sprawiło, że będziesz po złej stronie kija karmy. Rozumiesz?" To dotarło do niego. "Kij karmy?" Usta Zacha drgnęły, łagodząc napięcie w jego zesztywniałych ramionach. "Pamiętasz tą wiedźmę, która was przeklęła? Ona jest teraz gigantycznym królikiem." Zach zamrugał, przełykając ciężko. "Królikiem?" "Jej wszystkie pra pra pra pra wnuki są teraz wegetarianami."

151

Zach upadł na krzesło, śmiejąc tak, że aż trząsł mu się tyłek. "Naprawdę myślisz, że on jest czarownikiem?" Gareth zmarszczył brwi patrząc na nich z niedowierzaniem, chociaż wyglądał bardziej jednak na zaintrygowanego. Skinęła głową. "Tak." "Skąd możesz to wiedzieć?" Daniel wciąż brzmiał wrogo, ale jednak coś zaczynało i do niego docierać. Uśmiechnęła się powoli. "Powiedzmy, że jedna z nas potrafi rozpoznać drugą." Po czym zakręciła palcem i wszystkie orzechy które były w misce uderzyły w Daniela. Wyciągnęła rękę do Zacha i podciągnęła go na nogi, ignorując zarówno kręcenie się Daniela, jak i śmiech Garetha. "Chodź, Zach. Ty i ja musimy z kimś pogadać." I trzymając go mono, bardzo sztywnego wyprowadziła z pokoju. Musieli znaleźć Annabelle. Oj tak, babci bardzo się spodoba Beckett, jako nowa czarownica w jej klanie! A rodzice Zacha będą mieli niezłe gówno do przełknięcia. **** Christopher wrócił ze swojej przebieżki, znajdując Garetha i Daniela siedzących sobie, spokojnie w jego biurze i czekających na niego. Rejestr leżał otwarty, pomiędzy nimi. Zdjęcie Zacha uśmiechało się do nich z jego kart. "Co się stało?" Daniel spojrzał na niego. "Kiedy zamierzałeś nam powiedzieć, że Zach jest czarownikiem?" Christopher westchnął. Nie potrzebował teraz tego gówna. "Nie jestem pewien. Czytaliście ten wpis przy nim?" Gareth wyglądał tak, jakby ugryzł cytrynę i nie do końca był pewien, czy mu ten smak się podoba czy też nie. "To co jest tutaj napisane nie ma za dużo sensu." "To dlatego, wam nie powiedziałem." Wpis na temat Zacha był inny od wszystkich pozostałych, jakie kiedykolwiek widział. A nie zamierzał pakować brata do piekła i nazywać go czarownikiem, zanim tego dokładnie nie sprawdził. "Dlaczego nie jesteście w salonie?" Zadrżeli. "Mama jest tutaj?" Christopher wybiegł z pokoju, nie zważając na krzyki swoich braci. I stanął jak wryty, gdy zobaczył Zacharego, trzymającego w ręce coś co wyglądało jak róża i patrzącego na wazon z kwiatami przed nim. Obok siedziała malutka staruszka coś cicho intonująca. "Dobrze, załapałeś, a teraz oddaj to." Zachary wyciągnął rękę i dotknął wazonu. 152

"Niech mój dotyk sprawi, że kolorem będziesz. Jak chcę niechaj się stanie." Christopher uśmiechnął się, gdy kwiaty zaczęły zmieniać kolor, na bogatą, głęboką purpurę. Nie był to jego ulubiony kolor, ale jeśli babcia mogła pomóc Zacharemu w jego magii, to on mógł żyć z takim kolorem kwiatów… przez jakiś czas. Zachary aż krzyknął. "Tak!" A uśmiech Christophera zaczął powoli blaknąć, gdy po kwiatach, wazon stał się również purpurowy. A potem stół, lampa i sofa. No i ściany. "Zachary. Wyłącz tą iluzję! Natychmiast!" Parkiet, także stał się purpurowy. Christopher szybko zrobił krok do tyłu, martwiąc się, co się stanie, gdyby to, go również dotknęło. "Oops!" Zachary odwrócił się do starszej kobiety, która stała po środku tego wszystkiego, kręcąc głową i drapiąc się po nosie. "Mówiłam ci, abyś nie był przy tym zbyt podekscytowany, prawda?" Westchnęła i machnęła ręką. A potem zmarszczyła brwi. "Zachary?" "Starałem się!" Zachary pochylił się i spojrzał z bliska na purpurowe kwiaty. "Dobrze. Cholera." "Co?" Christopher był zadowolony, że ten ‘ładny’ kolor, zatrzymał się na skraju jego kuchni i nie poszedł dalej. Zachary wyprostował się, a jego twarz wypełniona była zdumieniem. "To nie jest iluzja." Odwrócił się w stronę Christophera, a ogromny uśmiech powoli zaczął przejmować całą jego twarz. "To nie jest złudzenie, Chris!" Na twarzy Zacha malowało się tak cudowne szczęście, jakiego Christopher nie widział od czasów ich dzieciństwa. I dopiero teraz, tak naprawdę, zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brak magicznych zdolności, wpływał na jego wiecznie zadowolonego i szczęśliwego brata. Chris zamrugał, nie wiedząc co powiedzieć, po czym pochylił się nad podłogą i dotknął jej, wyczuwając, zarówno swoimi jak i wilczymi zmysłami, jak silne jest to zaklęcie. Ale to nie było już zaklęcie. Wyczuł tylko lekkie jego ślady, utrzymujące się w przestrzeni. Słaby cień róży i lawendy, ale czar nie był już aktywny. To się stało. "Mój salon jest purpurowy." "Sorry!" Zachary nie brzmiał tak, jakby mu było zbyt przykro. Brzmiał na cholernie zadowolonego. "Postaram się to naprawić.” "Nie!" 153

W odpowiedzi na to, krzyknęły głośno dwa głosy, jeden męski a jeden kobiecy. Christopher i babcia spojrzeli na siebie. Staruszka roześmiała się. "Zachary, nic nie będziesz dotykał dopóki nie przejdziesz odpowiedniego szkolenia. Najlepiej pod jakąś osłoną. I na zamkniętym obszarze. Może nawet gdzieś głęboko podziemiom." "Jestem aż taki zły?" Zachary rzucił różę na kanapę. "Co ja w ogóle mówię? Oczywiście, że jest źle i do niczego się nie nadaję." I ruszył do kuchni, ale na jego twarzy znowu malował się ten diabelsko dobry wyraz, do którego Zachary, zdążył już ich wszystkich tak przyzwyczaić. I teraz Christopher zrozumiał jak dobra to była maska. "Muszę zrobić obiad. Jestem taki spragniony." ”Zachary Davidzie Elijahianie Beckett." Z głosu staruszki przebijała taka władza i moc, że Zachary stanął jak wryty. "Czy przysięgasz przestrzegać praw czarownic, czarowników i rady? Zachary odwrócił się do Annabelle, ignorując okrzyk zaskoczenia Christophera. "Tak." "Czy przysięgasz wierność naszemu księciu, odstępując od wszystkich innych przysiąg?" Christopher przełknął. To była duża sprawa. Przysięga na wierność władcy czarownic i czarowników, była taka sama, jak przysięga dla władcy czarodziei. "Tak." Kobieta uśmiechnęła się i mrugnęła. "I jeszcze ostatnia przysięga." Zachary odpowiedział jej uśmiechem. "Zasada trzech." Jedna siwa brew uniosła się. "Bardzo dobrze. Uczysz się." Uśmiech zszedł jej z twarzy, i po raz kolejny użyła swojej mocy. "Obiecujesz stanąć przed naszym księciem i złożyć mu przysięgę wiążącą, dla naszego trybunału i rady?" Christopher zmarszczył brwi. Ta ostatnia część była inna niż przysięga czarodziei, ale Zachary nie miał żadnych wątpliwości. "Tak." "Ogłaszam was zatem mężem i żoną! Możesz pocałować pannę młodą!" Christopher odwrócił się, by znaleźć Lanę stojącą w drzwiach. Klaskała w dłonie. "Widzisz babciu? A nie mówiłam?" Lana weszła do pokoju i od razu uściskała Zacharego. "Gratulacje!" "Dzięki." Zachary wyglądał jednak na bardzo zdumionego. "I co dalej?"

154

"Idziesz na trening, przygłupie!" Lana zwróciła się do Annabelle, z ramionami wciąż zaplecionymi luźno wokół szyi Zacharego. "Philadelphia?" Babcia pokręciła głową. "Cleveland." "Trybunał? Już? Tak od razu?" Babcia skinęła głową. "Wow!" Zachary zdjął ręce z talii Lany, co było bardzo dobrą rzeczą, bo Christopher zaczął już się zastanawiać, jak bardzo by się mama wkurzyła, gdyby Zachary przyszedł na Święto Dziękczynienia bez ramion. "Czekaj, czekaj, czekaj…. Trybunał? Już teraz?" Wysunął się z ramion Lany i zaczął chodzić po kuchni. "Wiem, że muszę złożyć przysięgę wierności i to wszystko, ale czy nie powinienem mieć jednak więcej szkoleń, zanim stanę przed obliczem samego trybunału?" Lana zachichotała. "Idiota. To trybunał będzie cię właśnie szkolił." Machnęła ramieniem, wskazując na purpurowy salon. "To miał być prosty czar iluzji, prawda?" Zach skrzywił się. "No… Tak." Annabelle też się uśmiechnęła. "Powinieneś być mi wdzięczny, że nie poprosiłam cię, abyś zmienił swój kolor oczu na purpurowy. Ktoś mógłby cię wziąć za wściekłego." Christopher zakrztusił się śmiechem i szybko zakrył ręką swoje usta. Ale Lana wskazała na niego. "Nie śmiałabym się na twoim miejscu. Każdy kto się będzie z niego śmiał, może mieć teraz poważne problemy ze swoimi kuleczkami." Zamrugała, a jej ręka dotknęła swojej szyi. Odwróciła się do Zacha, śmiejąc się. "Nie czaruj!" Zach popatrzył na swoje ręce. "Ale ... czy nie mogę rzucić nawet małego, malutkiego, maciupkiego zaklęcia?" Annabelle poklepała Zacha po plecach. "Oczywiście, że nie. Do tej pory uczyłeś się tego od czarodziejów." Uśmiechnęła się tak jakoś, że Christopher aż się przestraszył. "I teraz trybunał będzie musiał ciebie wszystkiego nauczyć od początku. Tak aby własna ochrona, była dla ciebie łatwiejsza niż oddychanie. Ale to także będzie tematem twoich lekcji, więc nie musisz się o to martwić." Babcia odwróciła się do Christophera i popatrzyła na niego bardzo uważnie. "No dobrze, a teraz o co chodzi z tym twoim pojedynkiem?" Skrzyżowała ramiona na piersiach. "I jaki będzie w tym udział mojej wnuczki?" Zadzwonił dzwonek do drzwi i zanim ktokolwiek zdążył coś odpowiedzieć, Christopher krzyknął. "Ja się tym zajmę!" 155

I szybko podbiegł do drzwi, słysząc jak Zachary i Lana opisują najnowszy pomysł Colea jej babci. A potem nie patrząc przez wizjer, otworzył drzwi. I prawie zaszlochał. Dzisiejszego dnia wszystko zmierzało ku katastrofie. Na progu jego domu stali Edward i Marjory Beckett Jego, jak zawsze chłodna i lodowa matka, w niebieskim kostiumie a obok niej, jego prawie już całkowicie siwy ojciec. Wyglądali razem tak niezwykle i zarazem tak jak zawsze. "Cześć, mamo. Tatko." Jego ojciec zatrzymał się, ale tylko na tyle długo, aby go uściskać, a jego oczy wypełnione były lękiem. "Gareth?" "Moja pracownia." Jego ojciec od razu ruszył w tamtą stronę, nie chcąc widzieć czy rozmawiać z kimkolwiek innym, zanim sam nie sprawdzi, co się stało z jego chorym i rannym dzieckiem. "Christopher." Matka przesunęła się obok niego, i oddała mu swoją kurtkę z owczej wełny. "Gdzie są twoi bracia?" A on od razu uśmiechnął się szczęśliwy, mogąc ich rzucić na pożarcie prawdziwemu wilkowi. "Zachary uczy się rzucać zaklęcia w salonie, a Daniel razem z Garethem są w mojej pracowni." Weszła do salonu. "Zachary, sam wiesz najlepiej że..." Zatrzymała się i powoli rozejrzała. "Christopher, kiedy zdążyłeś go tak… przemalować?" "To długa historia." Podszedł do Lany i przyciągnął ją do siebie, obejmując ją swoim ramieniem. "Mamo, chciałbym ci przedstawić Alannah i jej babcię, panią Evans. Lana, Annabelle, to jest moja matka, Marjory Beckett." Jego matka zesztywniała. "Annabelle Evans?" Babcia uśmiechnęła się i zjechała wzrokiem jego matkę. "Miło mi panią poznać, pani Beckett." "Przywódczyni sabatu Evans?" Annabelle uśmiechnęła się pełnym kompletem wielkich zębów. I gdyby Chris nie wiedział lepiej kto tutaj jest drapieżnikiem, to by na pewno ją obstawiał. "Właśnie ta, jedna i jedyna." Jego matka wzięła głęboki oddech. "I Alannah jest również z sabatu Evans, jak sądzę?" 156

Christopher skrzywił się. "Evans-Beckett." Lana szturchnęła go w bok z dezaprobatą. A jego matka skrzywiła się tragicznie i z dezaprobatą. "Och, naprawdę?" "Witam, pani Beckett." Lana wyciągnęła do niej rękę z uroczym uśmiechem. Matka spojrzała na znak, cień wilka, na boku jej szyi i westchnęła. "Czarownica, Christopherze?" Ręka Lany podła a jej oczy zwęziły się niebezpiecznie. Oj… "Alannah jest moją partnerką, mamo." Jego matka machnęła niedbale ręką. "Nie nazywaj mnie ‘mamą’ takim tonem. Jeszcze mam otarcia po twoim urodzeniu, więc należy mi się trochę szacunku. Poza tym, nie mam problemów z tą… per czarownicą. To o twojego ojca się martwię. Sam dobrze wiesz, jak to na niego zadziała." Pociągnęła nosem. "Czy ty jesteś tą, która zamieniła salon Christophera w tą wściekłą purpurę?" "Nie, to byłem ja mamo." Odwróciła się do Zacharego, a jej obie brwi aż zetknęły się z linią włosów. To nie był dobry znak. "Co za zaklęcie znowu próbowałeś?" Zachary cofnął się o krok, bliżej Annabelle. "Starałem się rzucić zaklęcie iluzji na kwiaty." Mama zamrugała. "Czar iluzji?" Skinął głową. "Tak." "Zachary." I coś mu mówiło, że nie pierwszy raz w głosie jego matki pojawiał się ten ton, taki zmęczony i smutny, ale wciąż przepełniony miłością. Lana potarła palcami znak na swojej szyi, dokładnie taki sam znak jaki na swojej szyi miała jego matka. "Zaufaj mi, mogło być gorzej. Mogliśmy być spokrewnieni z klanem oszustów i złodziei winogron." Christopher ukrył twarz we włosach Lany i próbował się nie śmiać, gdy jego matka przewróciła oczami. Powoli wyciągnął ją z pokoju i zostawił Zacharego by wytłumaczył matce, co się działo. Nie był pewien, czy chce przy tym być. Poza tym, jeśli ktoś mógłby odpowiedzieć matce na wszystkie jej pytania, to była to tylko Annabelle Evans. I albo one dwie się pokochają przy tym albo znienawidzą. I tak szczerze mówiąc to sam nie był pewien, która z tych perspektyw przerażała go bardziej. "Chris?" Jego ojciec stał w otwartych drzwiach do jego pracowni. "Jest coś, co musisz zobaczyć." 157

Wymienili zaniepokojone spojrzenia z Laną i weszli do pracowni. "Co się stało?" Daniel odwrócił Rejestr w jego stronę i wskazał na wpis przy Coleu. "Cole." Przeczytał to i aż wciągnął powietrze ze świstem. Dlaczego w ogóle, był tym tak cholernie zaskoczony? "To wiele wyjaśnia." Lana zmarszczyła brwi. "Myślałem, że mówiłeś, że on jest czarodziejem." "Był czarodziejem." Christopher pokręcił głową. "Ale jeśli ktoś ma w sobie tyle nienawiści to może zmienić życiową ścieżkę, i to w taki sposób, w jaki nikt nie jest w stanie tego przewidzieć." Pokręciła głową. "Ale to powinno być niemożliwe. Nikt nie może przejść z czarodzieja na czarnoksiężnika, ot tak." "Nie, chyba że ma już w swojej krwi, trochę krwi czarnoksiężnika." Daniel odwrócił książkę w swoją stronę. "Zobaczcie tutaj? W rodzinie Godwins, był przodek, który poślubił czarnoksiężnika. I to na dwa pokolenia zanim nasze rodziny połączyły się." Chris miał wrażenie, że właśnie został kopnięty w szczękę. "Czy to… znaczy to, co ja myślę, że znaczy?" Jego ojciec skinął głową. "Jest bezpośrednie połączenie od tego przodka, do tego który poślubił naszego." Oparł się o biurko. "A to oznacza, że czarnoksiężnik może pojawić się także i w naszej rodzinie." "Ja pierdole." Gareth usiadł ostrożnie na krześle za biurkiem. "A gdzie jest czarownica w naszej rodzinie? Przecież Zach musiał to po kimś odziedziczyć." Lana pokręciła głową. "Czarownice pojawiają się spontaniczne, pamiętasz? Co prawda mamy tendencję, aby rodzić się w kółko w tych samych rodzinach, ale czasami również czarownice pojawiają się w rodzinach czarodziei i czarnoksiężników. Nie każdy sprawdza dokładnie Rejestr i nie każdy wie dokładnie kim lub czym jest tak naprawdę albo z jakiej gałęzi pochodzi jego rodzina. No i nie każdy chce zaakceptować prawdę." "Mamy inne problemy niż spontaniczne ‘wiedźmiarstwo’ Zacha." Daniel spojrzał na Chrisa, a jego twarz była ponura. Chris skinął głową. "Jesteśmy przygotowani na walkę z czarodziejem." "A powinniśmy być przygotowani na czarnoksiężnika." Lana usiadła na skraju jego stołu roboczego, a jej palce zaczęły automatycznie bawić się szmaragdowym pierścionkiem. Ślizgała po nim palcami z roztargnieniem. A Chris, chociaż bardzo się starał skupić na bieżącym problemie, to jednak nie mógł oderwać wzroku od jej ręki. "Musimy zawołać tutaj babcię i twoją mamę."

158

"Zgadzam się." A jego bracia spojrzeli na niego tak jakby właśnie zaproponował by dzielili przestrzeń z terminatorem i rekinem ze ‘Szczęk’, ale jego ojciec wyglądał na dziwnie zadowolonego. "Musimy również powiadomić nasz trybunał, że Cole nie jest już czarodziejem, a zatem nie kwalifikuje się już do roli króla." "Ja się tym zajmę." Daniel podniósł słuchawkę i zaczął wybierać numer. "A ja wezwę mamę, Annabelle i Zacha." Gareth wstał ze znużeniem na nogi. "Ten pieprzony ból jest nie do wytrzymania, a tabletki też nieźle dają mi w kość." "Odpocznij." A kiedy Gareth otworzył usta by zaprotestować, Chris tylko podniósł rękę, uciszając go. "Pomożesz mi bardziej, gdy już będziesz w formie. Idź się zdrzemnąć, a potem wrócić na dół i pomóż mi się przygotować pojedynku." Gareth skinął głową i wywlekł się z pokoju. "Chris?" Spojrzał w dół, prosto w zaniepokojone oczy swojej partnerki. "Wszystko będzie w porządku, Lana." Wcisnął pocałunek na jej miękkie i piękne usta. "Obiecuję." Spojrzała na niego, ale wciąż widział wielkie zmartwienie malujące się w jej oczach. "Lepiej żeby tak było!" Uśmiechnął się. Teraz, gdy już wiedział, czego się spodziewać w czasie pojedynku, był do niego bardzo pozytywnie nastawiony. Tak, teraz już wszystko będzie dobrze.

159

Rozdział 12

"No więc? Jaki jest plan? Czy lokalizacja jest już ustalona? A data i czas?" Lana obserwowała jak chłopcy Beckett, z bardzo poważnymi minami pracują w pracowni Chrisa. Gareth zajęty był przedzieraniem się przez książki Chrisa, niezgrabnie pozostawiając co jakiś czas żółte, klejące karteczki, które były zakładkami, oznaczającymi ważniejsze strony, które Chris, jeszcze powinien przejrzeć. Daniel natomiast polerował athame Chrisa, czyli ceremonialny, magiczny nóż, używany we wszystkich trzech typach magii. Czary mogły być przekazywane za pośrednictwem tego noża, dokładnie tak jak różdżką. Edward, ich ojciec, rozmawiał z kimś cicho przez telefon o wiążących czarach czarnoksiężników. Zachary zaś mruczał do siebie, zamykając oczy i, jak się domyślała, pracował nad doborem słów do swoich czarów. Słyszała początkowe rymy, a to jak je intonował, mówiło jej, że chce być przygotowany, gdyby zaszła taka potrzeba. Tak aby i on także mógł bronić Chrisa. Co jakiś czas zapisywał coś na kartce, czytał, sprawdzał, zastanawiał się a potem albo to kreślił i zamazywał, albo odkładał na kupkę ‘udanych’ czarów. Czasami jego ręka bezwiednie bawiła się, dorysowywał coś, albo jego palce nieruchomiały długo wówczas zastanawiał się nad czymś. Widać było, że marzy o tym by mu się coś udało, tak, by jego bracia przestali patrzeć na niego z rozbawieniem i politowaniem, a zaczęli spoglądać z podziwem. Nie miała serca aby mu powiedzieć, że zaklęcia wiedźm nie wywierają żadnego szacunku u czarodziei. Chociaż, biorąc pod uwagę wszystko to, co udało mu się do tej pory osiągnąć, to może jednak tak właśnie będzie. Tak, on tak właśnie powinien myśleć. Nie może mu tego zabierać. Natomiast ona została sprowadzona to roli pomocy kuchennej. Przynosiła im kawę i kanapki, podczas gdy oni pracowali, co tak szczerze mówiąc, nie poprawiało jej humoru. Obserwowanie tego jak oni działają, jak precyzyjne, dokładnie i mozolnie wszystko opracowują, nie było zbyt budujące. Sposób w jaki Christopher rozkładał różne rzeczy, uczył się ich, odkładał kolejne, sprawdzał, dokładał inne, pokazywało jej, jak mało ona ma mu do zaoferowania. To było tak jakby budował piękną mozaikę, po jednym kawałku na raz, a ona nie będzie w stanie zobaczyć efektu, dopóki on nie skończy. To było dokładnie tak, jak z tym cholernie dobrym seksem z nim. Zachowywał się tak samo, gdy się kochali, z zaciętością, która odganiała złe myśli. Kochali... Lana uśmiechnęła się. Nie wiedziała, o co tak właściwie chodzi, jej aroganckiemu wilkowi i jego rodzinie, ale poczuła się tak, jakby w końcu wróciła do domu. Podała mu kanapki i kawę, o on odpowiedział jej nieobecnym uśmiechem. Zsunął okulary z nosa i pochylił się, by z bliska studiować talizman leżący przed nim na biurku i runy wyryte na jego powierzchni. Dla niej nie miało to absolutnie żadnego sensu.

160

"Co to jest?" "Amulet ochronny." Odpowiedział jej z roztargnieniem. "Jest potrzebny do czaru osłonowego." Pogłaskała go, czując jego uśpioną magię i moc. "Och, to takie ekscytujące!" Jego usta drgnęły. Spojrzał na nią, na znad okularów. "Ekscytujące?" Wzruszyła ramionami. "Czy to nie jest to, co zawsze mówi Shaggy?" Potrząsnął głową, wciskając ponownie okulary na grzbiet nosa, ale widziała jak zadrżały jego usta, gdy usiłował powstrzymać uśmiech. A następną rzeczą, którą zobaczyła i poczuła, było to, że siedziała na jego kolanach. Pisnęła, chwytając się jego ramion. A on, w odpowiedzi na to uszczypnął ją w podbródek. "To kto będzie Thelmą?" "Ja nie!" Zach podniósł rękę, uśmiechając się i wciąż pisząc bazgroły na kartkach papieru. Lana postukała w usta paznokciem, zamierzając włączyć się do tej zabawy. Czuła jak odrobina napięcia odchodzi z ramion Chrisa. "Wiesz, jesteś bardziej podatny na zagrożenia, tak jak… Daphne… tak myślę." Zach prychnął z oburzeniem, podczas gdy jego bracia się roześmieli. Chris pochylił się i pocałował ją w czubek nosa. "To wtedy Daniel będzie Thelmą, prawda?" "A Gareth Fredem?" Chris uśmiechnął się. "On wyciągał tyłek Zacharego z ognia, i to więcej niż jeden raz." Lana pokiwała głową, a kąciki jej ust podniosły się. "No i jeszcze ten sentyment Zacha do purpury, prawda?" Gareth szybko odwrócił się w stronę szafki z książkami, chowając twarz, ale widziała że jego ramiona, także trzęsą się ze śmiechu. Daniel natomiast roześmiał się otwarcie i bardzo głośno, patrząc na Zacha. "Och, pieprze was wszystkich!" Zach wstał i przeciągnął się. "Mam ochotę na chipsy." I wyszedł z pokoju, ale przed wyjściem rzucił im jeszcze zirytowane spojrzenie. "Wiedziałem, że będą z tobą kłopoty." Chris pocałował ją delikatnie. "Dziękuję za kanapki." "Proszę bardzo." Zsunęła się z jego kolan. "A teraz pozwolę wam wrócić do tej waszej nudnej pracy." 161

Po czym wyszła z jego pracowni, uśmiechając się szeroko. Znalazła Zacha w kuchni. "Hej, Daphne." "Hej, Shaggy." "Lubisz grilla?" Sięgnęła po swoją torebkę, którą on trzymał wysoko nad swoja głową. "A tak, to będzie właśnie jego część." Lana pokazała mu język i spoważniała. "Wiesz, że tak naprawdę to niewiele możemy zrobić, aby im pomóc, prawda?" Położył jej torebkę na blacie kuchennym z westchnieniem. "Tak, wiem." "Ale to wcale nie znaczy, że nic nie będziemy robić. Jest parę rzeczy, którymi możemy się zająć." Zmarszczył brwi otwierając paczkę chipsów. "Takich jak przeniesienie im tych chipsów?” Wyglądał na tak zagubionego, jakby ktoś właśnie kopnął jego ulubionego szczeniaka. A ona jedyne co teraz chciała, to tylko do niego podejść i mocno go przytulić, ale nie sądziła by Chris, był jej zbytnio wdzięczny, gdyby znalazł ją głaszczącą głowę jego brata. "Naprawdę myślisz, że Cole będzie walczył fair?" Zatrzymał się. "Musi. Istnieją pewne zasady co do pojedynków czarodziei, które muszą być przestrzegane. Jeśli nie, wówczas pojedynek jest automatycznie przerywany a wygranym jest ten, który przestrzegał zasad." Usiadła na jednym ze stołków i podparła brodę na dłoni. "Ale Cole nie jest czarodziejem." "Prawda." Włożył chipsa do swoich ust, a ona praktycznie mogła usłyszeć jego myśli. Zaczęła nerwowo ruszać nogą w przód i w tył, walcząc z pragnieniem zwiększenia tempa jego myślenia. "Jakie są szanse, że on jednak spróbuje jakoś oszukiwać?" "Nie wiem. Nie znam go aż tak dobrze jak Christopher." Ale ona wiedziała, jej myśli krążyły jak szalone. "Czy to będzie pojedynek na śmierć i życie?" Zach przestał jeść chipsy. "Śmierć?" Przełknął. "Słyszałem tylko o kilku pojedynkach czarodziei, które zakończyły się śmiercią." "Tak, ale Cole bardzo chce aby to zabolało Christophera, pamiętasz? Tak bardzo, że może z tego zrobić pojedynek na śmierć i życie!" 162

Zach zmarszczył brwi, a ona dostrzegła w mimice jego twarzy, prawdziwego czarownika, który będzie się tylko rozwijać. Oj matko, trybunał będzie miał ciekawy okres, gdy będzie go szkolił. "Nie. Cholera! Nie będzie!" Złapał ją za rękę i pociągnął ją z powrotem do pracowni. "Chris! Ona potrzebuje dodatkowego amuletu ochronnego." "Dlaczego?" "Naprawdę myślisz, że on odpuści sobie Lanę?" Chris zamarł. "To pojedynek między nim a mną. Lana nie będzie brała w tym udziału. Poza tym, ona ma już na sobie amulet ochronny." "Daj mi, twój najsilniejszy amulet. Poza tym, kto powiedział, że to ma coś wspólnego z pojedynkiem?" Głowa Chrisa uniosła się, ale Zach po prostu stał przed nim w jednej dłoni ściskając rękę Lany, a drugą wciąż wyciągając do Chrisa po amulet, którego żądał. "Zach?" "Mam bardzo złe przeczucia, Chris. Daj mi amulet." Lana wytrzeszczyła oczy. "Daj mu amulet." Jeśli instynkty Zacha krzyczały w nim, i to tak bardzo głośno, to ona wiedziała, że muszą zrobić dokładnie to, czego on chciał. Chris podał mu amulet. "Jeśli on pójdzie za nią, będzie się spodziewał magii czarodzieja." "I czarownicy też, jeśli chodzi o ścisłość." Daniel oparł tyłek na skraju biurka Chrisa. Zach uśmiechnął się. To był dziki i zimny uśmiech, a Lana pomyślała, że nigdy by nie sądziła, że on jest do czegoś takiego zdolny. A sądząc po wyglądzie twarzy jego braci, oni także się tego po nim nie spodziewali. "Ale mnie nie będzie oczekiwał." Chris spojrzał na brata przez dłuższą chwilę, a potem identyczny uśmiech pojawił się i na jego twarzy. Lana zadrżała. "O boże!” Zach odwrócił, i ciągnąc Lanę za sobą wyszedł z pokoju. "Zach?" "Zaufaj mi." Odsunęła włosy opadające jej na oczy. Co planował Zach? Patrzyła na niego, jak gorączkowo ustawiał wszystko na kuchennym blacie, jak sprawdzał rzeczy i znowu coś przynosił. Jego ruchy były pełne ekspresji, ale była też w nich jakaś twardość, precyzja i kontrola. Dokładnie wiedział, czego chce i gdzie to znaleźć. 163

A im bardziej mu się przyglądała, tym to wszystko nabierało więcej sensu. A im więcej nabierało sensu tym bardziej stawała się przerażona. On musiał jak najszybciej ruszyć do trybunału, im szybciej tym lepiej. Bo jeśli on już jest w stanie zrobić to co robił, to bóg jeden wie, co on jeszcze potrafi. *** Drzwi do sali zamknęły się ze złowieszczym dźwięk. Jak Colowi udało się zmusić Christophera do pojedynku, w tak krótkim czasie, nie miał pojęcia. Myślał, że będzie musiał użyć znajomości, rodzinnych powiązań, żeby przebić się przez tą całą biurokrację. Rodzina Godwins usiadła po stronie Colea, patrząc na Beckettsów zimnymi oczyma. Zwłaszcza na Lanę i Annabelle Evans. To one zdawały się przyciągać ich największą uwagę. A wyraz twarzy Arthura Godwina, był szczególnie podły, i tylko się pogłębił, kiedy zobaczył ślad na szyi Lany. Charakterystyczny ślad po wiązaniu Becketta z jego partnerką. Sala była typowym ringiem dla pojedynków. Prosta, biała arena, jaką można zobaczyć na przykład w cyrku. Ale na cyrkowej arenie, pośrodku sceny można było zobaczyć, gładką powierzchnie, czy też logo cyrku, tutaj zaś były wyryte astralne, kolorowe symbole, oznaczenia niezbędne dla pojedynku zaklęcia osłonowe. Miały one uruchomić się i otoczyć pojedynek, gdy ten się rozpocznie, tak by chronić pozostałych obserwatorów. Zaś sam ring chłonął szkodliwe działanie, płynące z magii, która była tutaj wykorzystywana. Zamiast trybun dla widowni, były ustawione wygodne, wyściełane krzesła, ustawione naprzeciw siebie. Miejsc było dość dla wszystkich członków rodzin, a także dla dodatkowych gości. Ale ponieważ ani Cole, ani Christopher nie zaprosili nikogo oprócz najbliższej rodziny, wiele krzeseł stało pustych. Wokół areny, był pas zwyczajnej, czystej ziemi. Była ona konieczna by uziemić niektóre zaklęcia, które miały być wykorzystywane w pojedynku. Była tutaj też fontanna z wodą, a dalej, za nią, płonął już wesoły ogień. Paliło się też już pachnące kadzidło, wypełniając całą salę aromatem. Na złotym łańcuchu, na samym środku areny, wisiała nagrywarka. Wszystko to było częściami magii, które miały, niczym tarcze, utrzymać ją na miejscu. Christopher spojrzał na swojego przeciwnika i mentalnie jeszcze raz sprawdził wszystko, to co przygotował na tej pojedynek. Dwa amulety, kawałek papieru z wypisanymi na nim złotymi literami runami, srebrny, lekki obrazek, czarną wstążkę, trzy srebrne, zwinięte w kulkę linki, połączone razem i jego athame. Może to niezbyt wiele, ale każda z tych rzeczy miała swój cel. I jedynym co teraz pragnął było odwrócenie się raz jeszcze w stronę swojej rodziny i partnerki, ale nie mógł tego zrobić. Nie, nie mógł. A przynajmniej do czasu, aż walka będzie skończona.

164

Teraz musiał się skoncentrować wyłącznie na skopaniu tyłka Colea i to tak mocno, żeby poczuł on życie pozagrobowe. Ta głupia rywalizacja musiała się wreszcie skończyć. I on planował to dzisiaj zakończyć. Miał dobrze zakodowane wszystkie zaklęcia i czary, każdy szczególik, które będą mu potrzebne. To dzięki pomocy Garetha, który zgodził się być sekundantem. Razem znaleźli sposób, w jaki on mógł zaczerpnąć mocy od innego bytu i związać ją w taki sposób, by jego przeciwnik już nigdy nie mógł nikomu zrobić krzywy. To było bardzo stare zaklęcie, rzadko używane i to zarówno przez czarodziei, czarownice jak i czarnoksiężników, bowiem jeśli coś poszłoby niezgodnie z planem, to mogłoby się to skoczyć tragicznie dla rzucającego zaklęcie. Christopher wiedział, że może go to kosztować dużo więcej niż Colea, ale jeśli to oznaczało, że Lana będzie już zawsze bezpieczna, Christopher gotów był zaryzykować. Cole był zagrożeniem. I on musiał się tym zająć, raz i na zawsze. Cole stanowił zagrożenie, zwłaszcza dla niewinnych osób z tą swoją małą wojną, która od lat prowadził z Christopherem. Po prostu wbił to sobie do głowy i nic nie mogło go już od tego odwieść. Christopher, zaryzykował jedno szybkie spojrzenie, na ojca Colea, i zastanawiał się, co ten człowiek myślał o tym pojedynku. Czy on wiedział, dlaczego Cole tak zaciekle walczył z Christopherem? Czy on się z tym zgadzał? Aprobował to? Czy wiedział kim się stał jego syn? Zimny błysk w jego oczach, czysta satysfakcja, mściwość i nienawiść, odpowiedziały mu od razu na te pytania. Ojciec Colea był tak samo głęboko pogrążony w tym szaleństwie, jak jego syn. Teraz żałował, że w ogóle spojrzał w ich stronę. Chociaż, tak szczerze mówiąc to chciałby wiedzieć, kto jeszcze z nich jest czarnoksiężnikiem. Arbiter, czarodziej odpowiedzialny za zapewnienie uczciwego przebiegu pojedynku, przechadzał się już po arenie, a wokół niego połyskiwała tarcza, która miała go ochronić, przed samym pojedynkiem jak i knowaniami zarówno ze strony rodziny Beketts jak i Godwins, oraz próbami ich ingerencji w sam pojedynek. Tylko to co znajdowało się wewnątrz tarczy mogło być używane i tylko to, co przynieśli ze sobą uczestnicy pojedynku, nic więcej. Wejście na arenę otwierało się tylko na kilka sekund, i to w bardzo szczególnych przypadkach, a Zachary pilnował wszystkich wchodzących. Ponadto arbiter został poinformowany, że Chris nie będzie walczył z czarodziejem tylko z czarnoksiężnikiem, i dokonał już odpowiednich korekt na arenie, no przynajmniej Chris miał taką nadzieję. "Panie Beckett. Panie Godwin. Czy jesteś gotowi do przystąpienia do pojedynku?" Głęboki głos arbitra, zaskoczył Christophera wyciągając go z jego myśli. "Tak." Syknął Cole. 165

"Tak." Christopher pokiwał głową. Teraz już musiał mieć się w stu procentach na baczności. Nie mógł sobie pozwolić na żadne rozpraszanie, nawet przez swoje własne myśli. Tarcza zamknęła się, szczelnie ich odgradzając od ich rodzin. Tylko czarodziej który ją włączył, lub jego śmierć, mogła ją wyłączyć. Zaczęli. Christopher wyciągnął swój athame i zaczął intonować pieśń, rzucając zaklęcie ochronne. Cole, co nie było niczym dziwnym, robił dokładnie to samo. Jednak w jego magii było coś zupełnie innego. Christopher wyczuwał siły jakie przez niego przechodziły, czuł w nich jakąś skazę i odór, których nie było, gdy ostatnim razem walczył z Colem. Zaczął śpiewać, mając nadzieję, że to pomoże.

"Panie i Pani, przybądźcie do mnie, by chronić mnie przed przeciwnościami losu."

Wskazał athame na Colea.

"Każda choroba, którą wyślesz do mnie, Niech po trzykroć wróci do ciebie. Niechaj się stanie jak pragnę!" Skończył zaklęcie ochronne i czuł jak otacza ono jego skórę, zagnieżdżając się w niej. Teraz było go dużo trudniej zranić, jednak, nie było to niemożliwe. Każde zaklęcie ochronne miało jakąś słabość. I jeśli Cole to zrozumie, to wówczas będzie w stanie mu zaszkodzić. Ale to, tak właściwie, miało mu tylko kupić trochę czasu. Christopher wyciągnął swój drugi amulet, obserwując jak Cole wyciągnął swoją różdżkę z ciemnego drewna, posyłając mu spojrzenie pełne nienawiści. I znowu skażona magia uderzyła w Christophera, zanim on zdążył zacząć swoją kolejną pieśń. Uderzyła go prosto w środek jego piersi, wciskając się w głąb jego jestestwa. Czuł, jak rozrywa go piekielnie gorącymi pazurami. Wysapał, desperacko starają się odzyskać oddech. Rzucił trzy srebrne linki na ziemię. "Niech te trzy koła, jego zaklęcia ziemi oddadzą. Jak chcę niechaj będzie!" 166

Wrócił mu oddech i wdzięczy zaczerpnął głęboko w piersi powietrze, gdy zaklęcie Colea puściło jego klatkę piersiową, odchodząc w ziemię. Dotknął jej i syknął. Wiedział, że pulsujący ból będzie tylko rosnąć, będzie go to rozpraszało, a on na to, nie mógł sobie pozwolić. Musiał więc zakończyć ten pojedynek jeszcze szybciej niż planował. Właściwie to bardzo szybko, zanim ból popsuje jakieś z jego zaklęć, bo jeśli to się stanie, to straci wszystko o co walczył. Cole zazgrzytał zębami i odłożył swoją różdżkę, teraz już bezużyteczną. "Och jaki jesteś mądry, Christopherze. Muszę spróbować czegoś większego zatem." Rzucił złoty diadem na czerwonawą ziemię i wycelował swój athame w jego stronę. Ostrze zalśniło chorobliwie zielonym światłem.

"Przez Lucyfera i nienawiść Lilith, Wzywam cię, przybądźcie do mnie przez bramę..."

Christopher nie czekał na nic więcej. Zaczął szybko przygotowywać przeciw-zaklęcie. Wyjął kolejny amulet. Miał zamiar użyć go do powstrzymania każdego z żywiołów, które chciał przywołać Cole. Ale ten, zamiast tego, zaczął przywoływać demona. Rzucił amulet na ziemię.

"Trzy razy po okręgu bądź związany, I niechaj w ziemi się zatopi, wszelkie jego zło!"

Zakręcił trzy razy swoim athame wokół amuletu i zaczął przelewać do niego swoją moc, mając nadzieję, że to wystarczy by potrzymać to, co przejdzie przez stworzoną przez Colea bramę. *** Lana nie mogła uwierzyć w to, czego była świadkiem. Ale oczy jej nie okłamywały. "On wzywa pieprzonego demona!" Zwróciła się do reszty Beckettów. "Czy to w ogóle jest kurwa, legalne?" "Nie!" Edward Beckett wstał, wpatrując się w arbitra. "Otwórz tą cholerną tarczę!" Arbiter skrzywił się machając rękami. "Nie mogę. Zostałem zablokowany."

167

Niski ryk zabrzmiał gdzieś za nią. Odwróciła się i zobaczyła Daniela, którego oczy zaczęły dziwnie świecić złotym blaskiem. Patrzył uparcie na rodzinę Godwin. Obok niego stanął jego ojciec, Edward Beckett, i zaczęli obaj zdejmować z siebie swoje ubrania. "O rany!" Ale nie mogła docenić tego męskiego striptizu w wykonaniu męskiej populacji rodziny Becketts. Chris był w niebezpieczeństwie, i to było wszystko, na czym mogła się skupić. Zach zaczął ją odciągać od swojej rodzinny, a ona ruszyła za nim bardzo chętnie, ale tylko dlatego, bo on właśnie ciągnął ją w stronę areny. *** Cole uśmiechnął się do Christophera. Wyciągnął jeden palec swojej ręki, po czym przeciął go swoim athame, pozwalając by trzy krople jego krwi, wylądowały na ziemi, na złotym diademie. Ja pierdole! On zaklina przy użyciu krwi? Muszę być pijany.

"Więzy krwi, umocnią me wezwanie, Utrzymując potęgę demona w mej niewoli."

Gdzie był, kurwa, arbiter? Gdy Cole rozpoczął przywoływanie demona, powinien był on wyłączyć tarcze i unieważnić pojedynek! Zakończyć go. Natychmiast. Ponieważ było oczywiste, że Cole był oszustem. Nie wolno było korzystać z żadnej pomocy z zewnątrz. Na arenie pozwalano tylko na czary żywiołów, na nic innego. Nie można było korzystać z pomocy salamandry, duchów wodnych… Zresztą nic z tych rzeczy nie powinno móc w ogóle wejść na ring, więc jak on do kurwy w ogóle to zrobił? Christopher czuł jak z ciemności wypełzają straszliwe macki, wchodząc do ich królestwa. Musiał powstrzymać Cole, zanim on skończy swoją pieśń, bo inaczej, on nie będzie jedynym który będzie przez to cierpiał. Nie, demon nie zatrzyma się tylko na krwi Christophera. On będzie chciał całą jego rodzinę. Wyciągnął srebrny rysunek i czarną wstążką, ignorując obłędny ból przeszywający jego całe ciało. Czuł jak od tego pulsowało całe jego ciało, w miarę jak to coś wychodziło z ciemności. Był zraniony przez magię demona i skażony nią. A to oznaczało, że przejdzie przez piekło, by się z tego wyleczyć, albo umrze w agonii.

168

Wyprostował się, postanawiając, że trzeba z tym skończyć, raz i na zawsze. Cole nigdy już nie może skrzywdzić nikogo niewinnego. Podszedł do bramy którą wyczarowywał Cole i zanurzył w niej swój rysunek. "Duży błąd Cole. Bardzo duży." Cole oblizał nerwowo wargi. Christopher zignorował czarnoksiężnika i zaczął wiązać rysunek, czarną wstążką. Cole kontynuował swoją pieśń, a na jego twarzy pojawił się wyraz panicznej determinacji. "Przez uderzenie zbierać żniwo będę, Radując się potępieniem duszy twojej."

Cole wyciągnął jakąś lalkę. I przywiązał do niej kawałek fura. Kurwa, kurwa, kurwa. To było futro jego wilka. Cholera. Na pewno musiał być pijany! *** Lana zignorowała dwa wilki, które przeleciały tuż obok niej. "Skoncentruj się na barierze. Musimy ją zdjąć, by dostać się do Chrisa." "Dobrze." Zach wziął głęboki oddech i położył dłoń na tarczy. "Muszę się dowiedzieć jak to zostało stworzone. I muszę to gdzieś uziemić." Lana chwyciła go za rękę. "Przestań myśleć jak czarodziej i zacznij myśleć jak czarownik!" Odwrócił się do niej, ale jego oczy były puste… "Myśl jak czarownik, do cholery!" Zamrugał, a do jego oczu wróciła inteligencja. Skoncentrował się na tarczy. Jego twarz stała się zimna i pewna siebie. "Nie. Nie czarodziej. Już nie. Czarownik." Cofnął się i podniósł ręce. Moc aż przeszła łukiem pomiędzy jego dłońmi, świecąc nad nim elektryzującym łukiem. Czysta i mocna. Prawdziwa. Odnalazła słaby punkt w barierze. "Ja!" Lana czuła, że jej szczęka opadła na podłogę, gdy czyste, białe światło strzeliło prosto w barierę. Co.. do kurwy? Nigdy, w całym swoim życiu, nie widziała czegoś takiego. Ta rodzina była naprawdę pełna niespodzianek. *** Christopher obserwował wirującą na zielono, czarną, zgniłą mgłę, która tworzyła się nad złotym diademem bramę, która wciąż się poszerzała się i czuł już w kościach, że to co z niej wyjdzie, będzie cholernie złe. O kurwa. Zaczął intonować kolejne zaklęcie, modląc się do bogów by dali mu jeszcze trochę czasu. Nawinął czarną wstążkę wokół lalki Colea. 169

"Wiążę cię trzy razy po trzy."

Nawinął tasiemkę kolejnym zwojem.

"By tym urokiem on nie narobił więcej szkód."

Owinął wstążkę po raz ostatni, upewniając się, aby dotykała ona do małych plamek krwi Colea na głowie figurki.

"Tym cię związuje, twoją krew i twą duszę!"

Ale było już za późno, chociaż Cole wciąż próbował dokończyć swoje zaklęcie, i zanim zaczął on związywać końce wstążki i intonować ostanie wersy zaklęcia, Cole jeszcze krzyknął.

"Dzięki mojej przysiędze, będziesz mi posłuszny. Niech demon przybędzie po swą ofiarę!"

Ale Christopher nie zatrzymał się. Nie mógł. Jeśli tak by się stało, to oznaczało by nie tylko jego koniec, ale także i jego rodziny, a przede wszystkim Lany. Szybko związał końce wstążki i zaczął zamykać swoje zaklęcie.

"Z powietrza i ziemi, wody i ognia, niechaj już nigdy nie będziesz miał więcej mocy. Pan i Pani, wysłuchajcie miej prośby. Jak chcę, niechaj będzie!"

Christopher rzucił lalkę Cole do rosnącego, demonicznego kręgu i zaczął się modlić. A nagła cisza, która po tym zapanowała była wręcz ogłuszająca.

170

"Nie…" Cole'a wyszeptał przerażony, podczas gdy jego lalka powoli ginęła w atramentowej ciemności. "Co ty zrobiłeś?!" *** "O cholera!" Twarz Zacha była pełna bólu, podczas gdy on kilkakrotnie zacisnął i rozprostował swoje dłonie. Po czym zaatakował barierę ponownie. I chociaż ta, cały czas pozostawała nienaruszona, to jednak już było widać pierwsze oznaki jego ataku. A niektóre z ochronnych run były przydymione. "On chyba zwariował!" Lana odwróciła się i zobaczyła, jak Christopher wrzucił lalkę, owiązaną czarną wstążką do falującej paszczy czarnej mgły u jego stóp. Czuła, jak jej serce zatrzymuje się. "Chris…" Upadła na kolana. Nie mogła go stracić. Jak mogłaby go stracić? Przecież dopiero co go odnalazła. "Chris!" "Nie!" *** Ostatnie słowa Colea zostały przerwane przez jego przerażony krzyk. Z otworu wyłoniło się ciemne, nieludzkie ramię i chwyciło go w kostce, zaciskając od razu mocno uścisk. Cole dyszał, jego oczy były teraz szeroko otwarte, po czym jego twarz stała się dziwnie spokojna. Następnie ramię wyprostowało się, ale nie wciągnęło go przez bramę, tylko rzuciło go w górę. A Christopher poczuł jak z Colea wylewa się strumień ciemnej energii, który od razu został pochłonięty przez ciemną mgłę. Gdy energia przestała płynąć ramę odrzuciło czarnoksiężnika. Po czym wycofało się i zniknęło, a brama zamknęła się, tak jakby nigdy jej tutaj nie było. Złoty diadem pękł, i zaczął czernieć ale na ziemi nie pozostało już nic, co wskazywałoby, że był tutaj prawdziwy demon. Cole nie ruszał. Christopher ukląkł przy nim i sprawdził jego puls. Ciało Colea paliło zimnym ogniem, tak że Christopher szybko zabrał rękę, dmuchając na czubki swoich palców. Nie był pewien co się stało, ale wolał zostawić jego ciało w spokoju i nie dotykać go już więcej. Spojrzał w kierunku arbitra, który przyglądał się temu wszystkiemu z kompletnym oszołomieniem. "On nie żyje." Arbiter podniósł ręce. I tym razem, tarcze posłuchały go i opadły z cichym szumem. A gdy tylko dotknęły one ziemi, Lana od razu wpadła na ring, biegnąc jego w kierunku. Czekał na nią, przyciągając ją ostrożnie ale bardzo mocno do siebie. Zignorował walczącą kotłowaninę pozostałych członków obu rodzin i arbitra, skupiając się tylko na drżącej kobiecie w swoich ramionach.

171

Trzymał ją tak mocno, jak tylko mógł, upewniając się, że nic jej się nie stało. Dłonie Lany wędrowały po jego klatce piersiowej, a jej łzy spadały prosto na ślady uderzeń demonicznej magii. Zach poczuł przypływ złych uczuć, ale co najdziwniejsze, czuł je wokół Lany, a nie Christophera. Czyżby zatem coś jednak poszło aż tak bardzo źle? "Chris! Uważaj! " Chris odwrócił się na dźwięk głosu Zacha. Davis Godwin, ojciec Colea, właśnie wyjmował czarną różdżkę z rąk swojego martwego syna. Od razu zaczął się przez nią przelewać zielony ogień. I jedyne co Chris, ledwo zdążył zrobić, to odsunąć Lanę, chowając ją za swoimi plecami, przyjmując cały ciężar zaklęcia na siebie. Był już osłabiony, po przednim ataku Colea, i teraz jeszcze to. To było dla niego zbyt wiele. Upadł, pociągając ją razem ze sobą na ziemię. Czuł straszliwy ból, wwiercający się w jego bok. Fala za falą przechodziły go lodowe ukłucia sięgające aż do jego duszy. "Zabiłeś mojego syna!" Davis stanął nad Christopherem, ignorując wciąż szalejącą za nim bitwę dwóch rodzin. Chciał zakończyć to, co jego syn zaczął. Jego twarz wykrzywiła się we wściekłym grymasie nienawiści. Ale nagle Zach, był tuż przed nim. I to taki Zach, jakiego Christopher nigdy nie widział. Zielony ogień został odbity od jego blasku, niczym od lustra, i cały wrócił z powrotem do Davisa, uderzając w jego różdżkę. Davis odrzucił ją z okrzykiem wściekłości, zanim ta zdążyła eksplodować. A Zach wskazał palcem w Davisa. "Wypierdalaj stąd, ty popierdolony czarnoksiężniku!" I wskazał raz jeszcze na niego palcem i zakręcił nim, a on poleciał do tyłu i z ciężkim łomotem uderzył w ścianę budynku. Po czym zsunął się z niej prosto na stertę jakiś starych śmieci. Nie podniósł się już. Zach od razu skupił się na Christopherze, a wokół niego wciąż skrzył się jasny blask. "Wszystko w porządku, stary?" Christopher próbował wstać, ale okazało się, że to dla niego zbyt wiele. Syknął z bólu. Prawa strona jego ciała wściekle protestowała na jakikolwiek ruch. Był po prostu zbyt ranny. "Nie…" Lana podciągnęła go, ignorując jego głośny krzyk. Pochyliła się i zaczęła badać jego nową ranę. "To nie wygląda dobrze, Zach." Christopher spojrzał w dół i zobaczył, sczerniałe ciało, i pełno popękanych pęcherzy, które ropiały się strasznie i zalewały wszystko krwią. Domyślał się, że jednak tym razem Godwin wygrał. Christopher nie usłyszał odpowiedzi brata. Wszystko co widział, to tylko Lanę, która się nad nim pochylała z oczami wypełnionymi łzami.

172

"Hej śliczna…" Pociągnęła nosem. "Hej tobie wilkołaku." Czuł, jak otacza go ciemność, a szarpiący ból powoli zanikał. "Nie odchodź." Szlochała. "Nie idź nigdzie. Słyszysz mnie? Chris?" Ale świat wokół niego stawał się coraz bardziej czarny. Spojrzał na nią, to był jego ostatni widok, ale ten właściwy. Ten najwłaściwszy, ten, który miał nadzieję oglądać, gdy będzie leżał w ciemności już na zawsze. *** "Chris?" Patrzyła jak jego złote oczy bledną, a oddech staje się płytki i nierówny. Co powinna jeszcze zrobić? Czy mogła jeszcze jakoś pomoc… Musiała zrobić coś jeszcze! Zobaczyła kałużę krwi pod ciałem Chrisa, jeśli on straci jej jeszcze trochę, to będą potrzebowali prawdziwego cudu by go uratować. "Pomóż mi!" Obejrzała się i zobaczyła, że za nią stoi Zach, z wyciągniętą w jej stronę ręką, drugą zaś sięgał do rany Chrisa. Łzy wypełniały mu oczy. "Podaj mi jedną swoją rękę a drugą połóż na ziemi. Proszę, Lana. Zaufaj mi. Dopełnij koło." Dopełnij… Och… Och! To było to, nad czym Zach wczoraj tak ciężko pracował w nocy, w kuchni. Dodał coś do tego amuletu ochronnego, coś ledwo uchwytnego. Wyciągnęła rękę z amuletem i położyła go na środku swojej dłoni, po czym podała ją Zachowi. Drugą zaś położyła na ziemi. Od razu uderzyła w nią magia Zacha i resztki życiowej energii Chrisa. Znak wilka na jej szyi zabił pulsującym bólem, jakby w odpowiedzi na słaby puls serca jej wybranka. Jej instynkt podpowiedział jej, że to co planuje Zach będzie bolesne jak jasna cholera, ale to była ich jedyna szansa. Była gotowa zaryzykować, jeśli to mogłoby mu pomóc. Skupiła się na twarzy Chrisa i czekała by uderzył w nią jego ból, wiedziała, że amulet ochroni ja trochę przed tym, ale nie zabierze go całego. Zach zamknął oczy i zaczął swoją pieśń, w jakiś dziwnym śpiewnym języku. A w nią od razu uderzyła udręka i ból tak mocny, że nie sądziła, by jedna osoba mogła go przetrwać. A po chwili nie słyszała już nawet tego co mówił i intonował Zach. A po upływie kolejnych kilku minut, nie słyszała już nawet swoich własnych szaleńczych i pełnych udręki krzyków.

173

Rozdział 13

Chris zmierzył Zacha wściekłym spojrzeniem, a furia dosłownie przelewała się w jego żyłach. "Powinienem cię zabić." Zach potarł jedną ręką z wielkim znużeniem twarz. Drugą miał owiniętą bandażem. Zach odmówił pokazania komukolwiek tego, co się stało z tą ręką. "Ona żyje, Chris. Tak jak i ty." Wzruszył ramionami. "Gdybym tego nie zrobił, stracilibyśmy ciebie." "Ona ledwo żyje." "Ale wciąż żyje, bracie. Możesz mi wierzyć, albo nie, ale z nią wszystko będzie w porządku." Chris warknął. Udało mu się utrzymać swojego wilka pod powierzchnia, ale był już bardzo, bardzo blisko wydostania się na zewnątrz. Zach naraził ich partnerkę na śmiertelne niebezpieczeństwo, i to tylko po to, by go uratować, a to doprowadzało Chrisa do wściekłości. W jakiś sposób Zachowi udało się przejąć jego śmiertelne rany i oddać je ziemi. A całe to ‘uziemianie’ przeszło przez Lanę. To ona była łącznikiem, ona go oczyściła, i to wszystko przeszło najpierw przez nią, a później przez dopiero przez Zacha i do ziemi. I to właśnie dlatego była już tak długo nieprzytomna. Od wieków. Zach zasłużył przynajmniej na poważne pobicie za to, że ona musiała przez to przejść. "Jeśli byś tego nie zrobił, ona nie leżałaby na pół martwa w swoim łóżku, w tej chwili!" Zach spojrzał na niego, a moc zafalowała w jego oczach. "Gdybym tego nie zrobił co zrobiłem to ty byłbyś już martwy a Lana byłaby sama. Kurwa, Chris! Niektórzy z Godwinów nadal tam byli. Czego ty ode mnie oczekiwałeś? Że pozwolę ci umrzeć?" I to był jedyny powód, dla którego był w stanie powstrzymać się od zaatakowania Zacha. Mógł niemal zrozumieć, dlaczego on poddał takim torturom jego partnerkę. Nie był też całkiem pewien, czy on na jego miejscu nie próbowałby zrobić czegoś podobnego, gdyby to Zach leżącego prawie martwy na ziemi. Chociaż, tak właściwie, to nie do końca rozumiał, co tak dokładnie zrobił Zach. Tak będąc szczerym, to nikt tego nie rozumiał. I najgorszym z tego wszystkiego, była obawa, która pojawiła się na twarzy Annabelle, która próbowała to ukryć, gdy patrzyła na swojego nowego protegowanego. 174

Wciąż jednak... "Jeśli Lana by umarła, i tak byście mnie stracili." Zach warknął. "Lana nie umarła i nie umrze!" "Ona mogła!" I znowu wokół jego małego brata pojawiła się ta dziwna poświata, która zaczynała go już nieźle przerażać. "Ja nigdy bym na to nie pozwolił." Zach wziął głęboki oddech i blask zniknął. "Zaufaj mi, Chris." Zach odwrócił się i ruszył do swojego pokoju. "Po raz pierwszy w całym naszym życiu… po prostu... uwierz we mnie." Chris patrzył, jak jego brat wchodzi po schodach, i serce go aż zabolało, na widok porażki i smutku który malował się na jego twarzy, ale teraz nie był w stanie opanować swojego gniewu. Musieli mieć trochę czasu na poskromienie swoich emocji. Zach miał rację, Lana wciąż żyła i to na tym powinien się skupić. *** "Nie zabiję go, ale jestem nadal uważam, że powinienem mu nieźle skopać tyłek!" Lana poczuła jak ciemność ustępuje. Głos Chrisa wwiercał się w nią wściekłymi falami. Uch-och. Zastanawiała się, komu udało się go tak wkurzyć. W jej głowie waliło, a w jej ustach czuła taką suchość, jakby nie piła przez cały dzień. Głos Garetha był niski i kojący. "Nie możesz mu skopać tyłka, jeśli on jest w Cleveland, Christopher." Kto jest w Cleveland? Próbowała odwrócić głowę, ale ból był zbyt intensywny. Co ona do cholery wczoraj piła? To był najgorszy kac w całej jej historii pijaństwa! "Nie obchodzi mnie to. Wymyślę coś, żeby to zrobić. Jak on śmiał wykorzystać ją w ten sposób?" To brzmiało tak, jakby Chris był już cholernie nakręcony, a teraz tylko jeszcze bardziej się podkręcał. A on przecież tak się nie zachowywał. Nigdy. Zmarszczyła brwi. Czekaj. Ktoś ją użył? Ale do czego? "To uratowało twoje życie, Chris." "Tak?" "Ona się zgłosiła na ochotnika." "Ona nie powinna była przez to przechodzić!" "Christopher." Usłyszała sfrustrowane westchnienie Garetha i zastanawiała się, jak długo oni już dyskutowali na ten temat. 175

"Uziemienie przez ciebie nie wchodziło w grę. Dobrze o tym wiesz." Wspomnienia zaczęły do niej wracać. Chris leżący na ziemi, wykrwawiający się. Umierający. Ciało Cole leżące obok niego, niesamowicie spokojnie. Godwinsowie walczący z Beckettsami, podczas gdy arbiter próbował to wszystko zatrzymać i opanować, jednak bez rezultatów. "Mógł poprosić kogoś innego." "Wszyscy byliśmy zajęci Godwinami. Cholera, Chris! Zach miał sekundy na podjęcie decyzji. Gdyby zaczekał choć chwilę, to ty byłbyś martwy!" Och, tak. Zach. Ten obraz, wyrył się w jej pamięci i zostanie w niej pewnie już na zawsze. Zach klęczący nad ciałem Chrisa, cały świecący i wyciągający rękę w jej stronę, prosząc ją o pomoc. Na myśl o tym nowym czarowniku, Lana skrzywiła się wewnątrz siebie. To zaklęcie, którego użył, zmusiło toksyny i demoniczne zło z rany Chrisa, by przeszły przez nią, oczyszczając je, zanim zostały uziemione i oddane ziemi. To było straszne, ale nie mieli czasu, na wymyślenie jakiegoś lepszego sposobu, by uratować Chrisa. Ta rana szybko by go zabijała. A toksyny musiały być oczyszczone przed oddaniem ich ziemi, inaczej, cała ta ziemia była by już nieodwracalnie skażona i nie mogłaby, już nigdy, powstrzymywać rzucanych przez magów zaklęć. A musieli ustrzec innych przed skutkami tej demonicznej magii. Moc ojca Cole Godwina, była dużo większa od jego syna i ta druga rana, była dużo bardziej przerażająca niż ta pierwsza. I tylko należy dziękować Panu i Pani, że różdżka była zniszczona. Wolała nawet nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby znalazła się we władaniu kogoś silniejszego niż Davis czy Cole Godwin. Poruszyła nogą, mając nadzieję, że to w jakiś dziwny sposób, złagodzi ból jej głowy. I wtedy zdała sobie sprawę, że nie tylko głowa ją boli. Całe ciało pulsowało strasznym bólem. "Myślę, że ona się budzi." Jakaś ręka delikatnie ją podniosła, chociaż nawet tak miękki dotyk był straszliwie bolesny. "Kochanie?" "Och." Miała nadzieję, że ją usłyszał, bo i tak nic więcej nie była w stanie z siebie wydusić, niż ten cichy szept. "Sprowadź Annabelle. Natychmiast." Władczość w jego przyciszonym głosie była pocieszająca. Czuła, że jej usta podnoszą się na tą myśl, że jej partner był tak samo apodyktyczny jak zwykle.

176

"Nie wiem, czemu się uśmiechasz, kochanie. Za kilka minut przyjdzie Annabelle i da ci trochę pozytywnej energii byś szybciej zdrowiała. A potem ja spiorę tak mocno twój śliczny tyłek, że nie będziesz mogła siedzieć co najmniej przez tydzień." Pogłaskał ją po włosach i ogarnął delikatnie je z jej twarzy. Aż zadrżała od tego. "Wciąż nie mogę uwierzyć, że ty i Zach to zrobiliście." Naprawdę nie mogła ani mówić, ani się ruszyć, nie wspominając już o krzyku i awanturze. Tak, powinna na niego nawrzeszczeć, ale teraz jedyną rzecz, jaką mogła zrobić to tylko zacisnąć usta i posłać mu buziaka. Zasapał. "Pieprzyć to!" Poczuła jak łóżko się ugięło pod jego ciężarem. "Annabelle może mnie pocałować w tyłek." Gdyby miała siłę, to by zachichotała. "Wiem, że to boli cię boli, więc nie będę próbował cię ani obejmować ani przytulać." Jego ręka spoczęła na jej brzuchu. "Ale na pewno muszę cię dotknąć." Oblizała wargi. "'Okay." To też ją trochę bolało, ale nie było mowy, żeby mu o tym powiedziała. Poczuła jak jego usta musnęły jej ramię. "Idź spać, kochanie. Będę tu gdy się obudzisz." "Mmm." I odpłynęła, ufając, że Chris dotrzyma słowa. Christopher spojrzał na kobietę śpiącą w jego łóżku. Nie otworzyła już oczu, podczas jego przemowy, ale on i tak, nigdy nie czuł takiej ulgi jak teraz, i to w całym swoim życiu. Była nieprzytomna przez dwa koszmarne dni, podczas których jego mały braciszek, na szczęście dla niego, został zabrany z domu, co ustrzegło go przed karą Annabelle Evans, za rzucanie tak silnych zaklęć bez jej zgody. I Chris miał wrażenie, że kara byłaby dużo surowsza, ponieważ to jej wnuczka została przy tym ranna. Ziewnął szeroko, sam także był straszliwie zmęczony. Ledwo zmrużył oczy przez te ostatnie dwa dni. Jak tylko wrócili z pojedynku, od razu zabrał Lanę do swojej sypialni, i czuwał przez cały ten czas przy niej, chcąc być w pobliżu gdy się obudzi. Na początku Lana wyglądała naprawdę okropnie. Jej oczy były zapadnięte, a skóra ziemista. Jej włosy kompletnie straciły swój blask. Jeśli nie wiedziałby lepiej, to mógłby przysiąc, że ona cierpiała na jakąś chorobę zagrażającą jej życiu. Jej dłoń była cała w bandażach, ukrywając obrażenia, które zadał jej jego amulet ochrony. Chciał je zobaczyć, ale Annabelle mu na to nie pozwoliła, okrywając wszystko wieloma warstwami bandaży. Jedyną dobrą rzeczą, było to, że ręka Zacha musiała mieć takie same obrażenia, ale ona także była ukryta pod grubą warstwą bandaży. No i Lana zrobiła to wszystko dla niego. Nadal nie mógł w to uwierzyć. Będzie się musiał upewnić, że od tej pory niektóre rzeczy będą już dla niej trochę jaśniejsze. Od tej pory, trochę się zmieni. 177

Po pierwsze, nigdy już nie pozwoli by zniknęła mu z oczu. Nawet na chwilę. Po drugie, będzie trzymana z dala od jego szalonego brata. Ona i Zachary stanowili śmiertelne połączenie. Po trzecie, będzie musiał upewnić się, że Lana bardzo, ale to naprawdę bardzo dokładnie zrozumie, co zrobiła dla niego i co to tak właściwie znaczy. A w międzyczasie, on będzie czekał. A kiedy się obudzi, on będzie przy niej. Nie było żadnego innego miejsca w którym bardziej wolałby być. "Co z nią?" Odwrócił lekko głowę, tak aby nie potrząsać swoją partnerką. "Zasnęła ponownie." Annabelle zmarszczyła brwi i przyjrzała się Lanie ze zmrużonymi oczami. "Rzucę na nią okiem." Machnęła ręka na niego. "Złaź z łóżka." "Nie." Spojrzała na niego. A on oddał jej to spojrzenie, upewniając się, że jego ręka nawet nie drgnęła na brzuchu Lany. "Mówiłam ci, że w ogóle nie powinieneś jej dotykać. Nie wiemy nic o efektach ubocznych czarów Zacha." "Byłem ostrożny." Starał się utrzymać swój głoś cicho, ale nie mógł powstrzymać ostrzeżenia w nim. Jego wilk ciągle wył ze smutku, za tak wielkimi szkodami i bólem wyrządzonymi ich partnerce. "My musimy tutaj być." Annabelle założyła ręce na biodrach, przypominając mu silną kobietę leżącą obok niego. "Och? My? Naprawdę?" Nie miał zamiaru na kolejne przekleństwo swojej rodziny i nie chciał z nią zadzierać. I chociaż może Annabelle Evans była potężną czarownicą, to jednak jego wilk chciał być z ich ranną partnerką. Blisko. Bardzo blisko. Nie było mowy, by opuścił to łóżko. "Zacznij już swoje badanie." Zjeżyła się na komendę w jego głosie i aż sapnęła z wrażenia. "Czarodzieje. Wy zawsze musicie wszystko robić po swojemu i rozkazywać innym." Ale pochyliła się nad wnuczką i zaczęła ją starannie badać. Christopher obserwował to bacznie, całą uwagę skupiając teraz na Annabelle. Wyraz jej twarzy powoli złagodniał, a opaska boleśnie zawinięta wokół jego serca, trochę poluzowała się. A gdy Annabelle uśmiechnęła się do niego, westchnął z ulgą. Z Laną wszystko będzie już dobrze. "Ty też wyglądasz na wyczerpanego. I tak długo, dopóki nie zaczniesz trząść tym łóżkiem, możesz tutaj spać." I odgarnęła mu włosy z czoła, podobnie jak jego własna babcia mu to wielokrotnie robiła, gdy był dzieckiem. "Annabelle?" 178

"Hmm?" "Dziękuję." Skinęła głową. "Proszę bardzo." Zamknęła za sobą cicho drzwi wychodząc. A Chris poszedł za jej radą, i po raz pierwszy od dwóch dni pozwolił sobie zasnąć. *** Coś obudził go później w ciągu dnia. "Chris?" "Mm." "Chris!" Otworzył oczy w ciemności. "Śpijmy." Poczuł miękkie westchnienie we włosach. "Chris." "No co?" "Chce mi się pić." Stłumił olbrzymie ziewnięcie. "Dobra." Odwrócił się w stronę szafki nocnej i włączył lampkę a potem ruszył do łazienki. Chwycił plastikowy kubeczek, szybko napełnił go wodą, po czym skierował się z powrotem do łóżka. "Masz." Zamrugała na niego. "Pomóż mi!" "Mm." Wziął ją w ramiona i przytrzymał kubeczek przy jej ustach, i dopiero jej głośny jęk pełen bólu, naprawdę go obudził. "O cholera. Przykro mi, przepraszam moja mała czarownico!" Wzięła łyk wody i opadła na niego. "Już jest w porządku." Zadrżała, a jej twarz ponownie zbladła. "Tylko wszystko mnie tak bardzo boli." "Mam trochę ibuprofenu od Annabelle. Dała mi go dla ciebie, jeśli byś się obudziła w nocy. Ale mówiła, że trzeba go wziąć razem z jakimś jedzeniem." Uśmiechnęła się słabo na niego. "Poczekam, podczas gdy ty aportujesz coś do zjedzenia." Jego jedna brew uniosła się. "Aportuję?" "No idź już, chłopcze! Szybciutko! " Pokręcił głową na nią. "Jak możesz teraz żartować?" 179

"Wygraliśmy." Obandażowaną ręką pogłaskała go po policzku. "Jesteśmy tutaj, a Cole już nie ma." "Ale jego rodzina uciekła." Podczas gdy oni ratowali Chris, reszta z Godwins po prostu zwiała. Nie był pewien, jaką oni otrzymają za to karę, ale jedno było pewne, Godwinsowie zostaną za to postawieni przed sądem, a sam król był tym faktem bardzo zaniepokojony. Fakt, że wszystkim umknęło, że zarówno Cole jak i jego ojciec zostali faktycznie prawdziwymi czarnoksiężnikami, sprawiało, ze kilku wielkich mędrców drapało się mocno po głowie. Wpisy do rejestru były zupełnie jasne w tym zakresie, ale nikt nie pomyślał, o tym by to sprawdzić, dopóki to Gareth nie zaczął się zastanawiać, kim tak naprawdę jest Cole. I dopiero gdy razem z Danielem, sprawdzili rejestr, zasłona opadła im z oczu. Krążyły pogłoski, że Godwins nie poniosą z tego tytułu żadnych konsekwencji, poza formalnym wydaleniem z klanu czarodziei i przenosinami do klanu czarnoksiężników. A co Davisa Godwina, co on będzie tam robił, to już dla Christophera było kompletną tajemnicą, ale miał wrażenie, że to jeszcze niestety nie był koniec. Śmierci Colea, przeniosła wojnę pomiędzy Beckettsami i Godwinsami na zupełnie nowy poziom. "Więc myślisz, że to jeszcze nie jest koniec, prawda?" Przytuliła się do niego z grymasem. "Nie. Nie jest. Przykro mi, moja mała czarownico. Nigdy nie chciałem cię wciągać w coś takiego." Spojrzała na niego zdegustowana. "Tak chciałeś, po prostu chwyciłeś mnie za ramię i przykleiłeś mi znak na tyłku, na którym stało jasno napisane ‘darmowy posiłek dla czarnoksiężników’!" Warknął. A ona zachichotała, po czym westchnęła ciężko. "Och, przypomnij mi, aby się nie śmiała." "Pójdę po przekąskę dla nas obojga. A ty w tym czasie połóż się i spróbuj odpocząć." Złożył delikatny pocałunek na jej czole po czym ruszył do kuchni. A tam paliło się już światło. "Hej, Gareth." "Chris? Co z Laną?" Chris zmarszczył brwi, gdy Gareth poprawił swój temblak. Jego starszy brat także cierpiał, a od czasu walki z Godwinsami. Odmówił także przyjmowania swoich leków, twierdził, że chce mieć jasny i czysty mózg, a po prochach jego wilk szaleje. "Jest głodna i chce jej dać ibuprofen. Cholernie ją boli, ale przynajmniej teraz, jak do mnie mówi, to ma chociaż oczy otwarte." Otworzył lodówkę i wyjął z niej sery i winogrona, mając nadzieję, że będzie to dla niej dobry i lekkostrawny posiłek.

180

"To dobrze, że się już obudziła." Gareth sięgnął po lody czekoladowe i syrop, stawiając je na ladzie przed sobą. "Cały dzień dzisiaj, sprawdzaliśmy jak Godwinsom udało się tak długo manipulować rejestrem." "My?" Gareth wzruszył ramionami. "Daniel i ja." Gareth wymieszał swoje lody i syrop czekoladowy razem, tworząc swego rodzaju koktajl, a raczej brunatną paćkę w misce. Zawsze tak robił, odkąd byli dziećmi. "Myślę, że Daniel będzie wkrótce potrzebował twojego pierścienia." Chris zamrugał. "Dlaczego?" "Czy zauważyliście, jakim on stał się odludkiem?" "Zawsze trzymał się trochę na uboczu." Wrócił myślami do niedawnego zachowania Daniela, tego jaki był zamknięty w sobie. "Czyżby teraz było gorzej?" "On zaszywa się albo w swoim biurze, albo w domu, przez cały czas. Z nikim się nie zadaje, no może poza rodziną." To brzmiało dla Chrisa, bardzo znajomo, on przeżywał to samo, zanim udał się do ojca i błagał go o pierścionek i czar. "Porozmawiam z nim na ten temat, niech wie, że pierścień będzie gotowy dla niego." To podsunęło mu pomysł, by dać w końcu Lanie prawdziwy pierścionek zaręczynowy, który dla niej kupił. Musi czymś zastąpić rodzinny szmaragd czymś innym, ale równie ważnym. Co prawda lubił wygląd kamienia Wenus na jej palcu, ale teraz miała na sobie już jego znak, i pierścionek nie był aż tak bardzo potrzebny. Poza tym musiał on przejść do następnego Becketta, który był gotowy, aby znaleźć swoją partnerkę. "Chris?" "Tak?" "Powiedział mi wcześniej, że myśli o przeprowadzce do Filadelfii." Chris zakończył ładownie żywności na tacę. Wlał jeszcze mleko do szklanek. "Och naprawdę?" Podniósł tacę i odwrócił się, by znaleźć Garetha przyglądającego się mu uważnie. "Nie brzmisz na zaskoczonego." Chris roześmiał się ze znużeniem. "Po pierwsze, myślę, że wykorzystałem całe moje zdziwienie na cały następny miesiąc a po drugie… " Chris potrząsnął głową i wyszedł z kuchni. "Nie jestem pewien, ale coś mi mówi, że to bardzo dobra decyzja."

181

Gareth poszedł za nim po schodach. "Czy to nie jest przypadkiem praca Lany, podążać za swoim instynktem?" Chris prychnął. "Otwórz drzwi dla mnie." Gareth otworzył drzwi sypialni, ale jego ręka zatrzymała Chrisa, gdy chciał wejść do pokoju. "Hej…" "Co?" W tym momencie, jedynym co chciał Chris było czołganie się do łóżka do swojej partnerki. "Oni zrobili to, co trzeba było zrobić." "Kto?" "Lana i Zach." Chris warknął. "Nie masz pojęcia co zrobił Zach, Chris." Zatrzymał się warcząc. "Naprawdę?" Gareth skrzywił. "Powiedzmy, że nie sądzę, aby kiedykolwiek już było tak samo." Smutek na twarzy Garetha sprawił, że Chris postanowił przemyśleć dokładniej i jeszcze raz kilka rzeczy. "Po prostu nie bądź dla niego taki surowy, gdy zobaczycie się następnym razem, dobrze?" Chris skinął głową, zadowolony, że Gareth w końcu go puścił. "Dobranoc Chris." "Branoc, Gareth." I wszedł do sypialni, zatrzaskując drzwi nogą. Lana znowu patrzyła na niego z dezaprobatą. "Co?" "Dałeś Zachowi popalić, co?" Westchnął i podszedł do łóżka, stawiając tacę na stoliku. "Nie zaczynaj, Lana." "Dałeś, prawda?" Pociągnęła go za ramię, a to sprawiło, że aż zasyczała z bólu. "Ty nic nie rozumiesz!" Położył rękę na jej dłoni, czując pod nią szorstki bandaż. "Ależ tak rozumiem, a ty nie powinnaś była przez to przechodzić." "Ależ tak, powinnam!" Była tak poruszona, że aż jej nogi drgały niespokojnie pod kołdrą. Usiadł na skraju łóżka, próbując ją uspokoić. "I co? Nadal myślisz, że było warto?" "Tak!" Podał jej ibuprofen, trzymając mleko dla niej, czekał, aż go połknie. "Nie. Nie sądzę, aby ten twój cały ból był tego warty."

182

Zmarszczyła brwi, a usta zacisnęła w wąską linie, oczy błyszczały jej wściekle. "Wolałabym przejść przez to jeszcze raz, wiedząc, że się wyleczę, niż żebyś ty umarł, ty uparty sukinsynu!" "Hej. Mama nie lubi być tak nazywana." To zadziałało, przewróciła oczami, a jej ciało rozluźniło się. "Wiesz, co mam na myśli, wilkołaku. Nie mogłam pozwolić byś umarł." Chwyciła go ponownie, ignorując własny ból. "Nie mogłaby cię stracić." "Nie stracisz." "Tak strasznie krwawiłeś." Zaczęła płakać. "Cicho.." Do diabła z Annabelle. Chris ostrożnie pociągnął Lanę w swoje ramiona. "Jestem tutaj a Cole już nie ma. Jesteś już bezpieczna." Był zaskoczony, kiedy uderzyła go w ramię. Mocno. "Idiota." "Co?" "Zrób użytek z tego swojego mózgu, i może coś się w końcu przebije przez tą grubą, pustą czaszkę! Ty. Prawie. Umarłeś!" "Och." I znowu pacnęła go ciężko. "Dobra, dobra. Rozumiem. Ale dlaczego?" "Myślisz, że mężczyźni są jedynymi, którzy mogą pędzić na ratunek?" Postanowił nie odpowiadać na to, wolałby nie zostać spalony. Lana spojrzała na niego z niecierpliwością. "Tak właśnie myślałam. A gdybym to ja była na tej ziemi i Zach do ciebie wyciągnąłby rękę, to co ty byś zrobił?" Nawet się nie zawahał. "Cokolwiek co byłoby konieczne." "Bo ...?" Bo cię kocham. Zamrugał. I powolny uśmiech rozprzestrzenił się na jego twarzy. Nigdy, w całym swoim pieprzonym życiu, nie czuł się tak szczęśliwy! I to nawet wtedy, gdy jego znak ukazał się na jej skórze. "Kochasz mnie." "O!" "O? Nic lepszego nie możesz powiedzieć? Tylko ‘o’?" Musiał się powstrzymać, przed chęcią łaskotania jej, tak długo, aż by ją zmusił, by powiedziała to, co on właśnie zrozumiał. Przytrzymała rękę na jego policzku. "Oboje cię kochamy." 183

Przełknął ślinę. "Oboje?" Jego ręka natychmiast spoczęła na jej brzuchu. "Co?" Jej oczy rozszerzyły się. "Nie! Nie to. Zach i ja!" "Och." Był bardziej rozczarowany, niż się spodziewał. "Myślę, że będziemy musieli nad tym bardziej popracować i mocniej się postarać." Aż wciągnęła ze świstem powietrze, jednym haustem. "Mocniej? Jeszcze bardziej?" "Mm-hmm." Trzymał winogrono przy jej ustach, drażniąc ją z nim. "Znacznie bardziej." "O rany." Zaśmiał się i wsunął winogron między jej wargi. "Powiedz to." Przełknęła winogrono. "Ty pierwszy." Nie miał z tym problemu. Chciał to wykrzyczeć i to najlepiej z dachu, umieścić to na profilu na Facebooku, i do diabła, najlepiej jeszcze jako intro na internetowej stronie Black Wolf Designs, gdyby tylko mógł oczywiście. "Kocham cię, mała czarownico." "Ja też cię kocham, wilkołaku" A kiedy ją pocałował, smakowała winogronami i słodyczą. Tak, to właśnie była jego czarownica. *** Lana skubała bandaż na swojej ręce. Była przykuta do łóżka przez całe dwa tygodnie. A teraz, w końcu, babcia pozwoliła jej już wstać. Czuła się jeszcze trochę obolała, ale opieka babci i troska Chrisa, sprawiły, że była już prawie uzdrowiona. Davis Godwin został oficjalnie wpisany jako czarnoksiężnik w Rejestrze, wraz z dwoma innymi członkami swojej rodziny, a także swoim drugim synem, Paulem i córką Genevieve. Jedyne co było w tym wszystkim naprawdę dziwne, to to, że Genevieve zadzwoniła do Chrisa, aby go osobiście przeprosić za zachowanie członków swojej rodziny. Zaoferowała także zadośćuczynienie za odniesione obrażenia. Ale żaden z nich nie był w stanie się na to zgodzić, więc zostawiła to tak jak było. Lana nie miała pojęcia, co ta młoda kobieta planowała, ale było w niej coś takiego… dziwnego. Coś, co sprawiało, że Lana prawie chciała jej zaufać. Ale dopóki nie dowiedzą się jak Coleowi i jego ojcu udało się oszukać Rejestr, nie chciała nic pozostawiać przypadkowi, a już zwłaszcza gdy w grę wchodził ktoś z Gowinów. Nie miała też pojęcia, czy Genevieve próbowała się skontaktować się z innymi członkami rodziny Becketts. 184

"Gotowa, kochanie?" Zamrugała patrząc na Chrisa, który wyrwał ją z jej myśli. "Bardziej niż bardzo." A on spojrzał na babcię, która skinęła im głową. "Jeśli zobaczę jakikolwiek ślad poważnego bólu i to zaraz będziesz z powrotem w łóżku, młoda damo." Lana pokazała jej język i położyła ręce na ramionach Chrisa. "Pociągnij mnie, HeMan." Ze stłumionym śmiechem, Chris pociągnął. I Lana stanęła na nogi. Stała bardzo chwiejnie, ale ból był prawie znikomy. "Czuję się dobrze." To było takie wspaniałe uczucie, w końcu stać na swoich własnych nogach. Do tej pory to Chris był zmuszony wszędzie ją nosić, bo gdy tylko stawała na swoich nogach, czuła rozdzierający ból. A pierwszy raz, gdy na nich stanęła to faktycznie krzyczała. I to głośno. "Czy teraz już możemy zdjąć bandaż z mojej ręki?" Chris stał przy niej przez cały czas, tak by ją podtrzymać w porę, gdyby się tylko zachwiała czy coś ją zabolało, podczas gdy ona szła w stronę złotego fotela, który on przyniósł specjalnie dla niej z salonu do sypialni. "Usiądź przy pierwszych oznakach bólu, dobrze?" Ten fotel wyglądał faktyczne dobrze, bardzo dobrze, wspaniale. Tak wygodnie… "Dobrze." Chris pomógł jej usiąść. A fakt, że jej nogi drżały tak jak liście na wietrze, uzmysłowił jej, że odzyskanie sił, zajmie jej dużo więcej czasu, niż początkowo myślała. To było rozczarowujące, i to bardzo. "Dobrze zrobiłaś, kochanie." Uśmiechał się do niej, ale widziała, że ostatnie kilka tygodni także i na nim wyryło dużo bólu. Miał ciemne cienie pod oczyma i wglądało na to, że stracił sporo na wadze. Będzie musiała poprosić go, by dał trochę więcej swobody swojemu wilkowi, by więcej biegali. "Dziękuję." Zaczęła skubać ponowie swój bandaż. Rana swędziała ją jak jasna cholera. "Czy możemy to już zdjąć?" Babcia zmarszczyła brwi i ruszyła do niej. "Czy to cię boli?" "Nie, ale swędzenie doprowadza mnie do szału." Twarz babci zamarła. "Swędzenie?" Uch-och. To spojrzenie nie wróżyło nic dobrego. "Um, tak." 185

Babcia wzięła głęboki oddech. "Rzućmy na to okiem, dobrze?" I sięgnęła do ręki Lany. I w tym momencie swędzenie przemieniło się w przenikliwe palenie. "Ałła!" "Co?" "Pali!" Lana wyrwała rękę z powrotem, i uczucie palenia natychmiast ustąpiło. "Co się kurwa dzieje?" "Alannah!" Lana skrzywiła się. "Przepraszam babciu." "A niech mnie." Chris wyciągnął do niej rękę, a Lana delikatnie go chwyciła, czekając na parzący ból, ale nic takiego się nie stało. Tylko wciąż swędziało, ale na szczęście nie paliło. "To nie boli, ale nadal czuję swędzenie." Tak w rzeczywistości, to podczas dotyku Chrisa swędzenie jeszcze się wzmocniło. Babcia wyglądała na bardzo zaniepokojoną. "Rozwiąż go, proszę." Chris odsunął bardzo ostrożnie bandaż. "O kurwo święta." Ale babcia nie zaczęła na niego krzyczeć, słysząc to przekleństwo. Wszyscy byli zbyt zajęci wpatrywaniem się w dłoń Lany. Na samym środku jej dłoni, malował się cień wilka. "Co to jest?" Znała zarys tego znaku, był na amulecie ochronnym i musiał wypalić się na jej dłoni, ale środek to już zupełnie inna sprawa. Tam czegoś takiego nie było. Ten wilk miał wszystkie detale i był bardzo szczegółowy, pojawiło się jego futro, widać było nawet złote, jakby świecące oczy. A swędziało to jeszcze gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. "Muszę zadzwonić do Zacha, dowiedzieć się, czy on ma jakieś pojęcie, co się dzieje." Chris sięgnął po telefon i wykręcił numer. "Zach? Oddzwoń do mnie jak najszybciej, jak tylko to odsłuchasz, dobrze? Coś dziwnego się dzieje się z blizną na dłoni Lany." "Babciu?" "Hmm?" Grammy studiowała uważnie wilka, bardzo uważając by nie dotknąć ręką jej rany. Lana również się temu przyglądała. I nagle wiedziała, co to był za wilk. "Myślę, że Gareth jest w tarapatach." "Dlaczego tak mówisz, kochanie?" Chris odwrócił się do niej, z wielkim zdenerwowaniem na twarzy. 186

Wzruszyła ramionami. "Instynkt." Chris podniósł słuchawkę. "Zadzwonię do niego." Przełączył rozmowę na głośnik, gdy tylko Gareth odpowiedział. "Słuchaj, Lana myśli, że masz kłopoty." "Um. Tak właściwie to nie nazwałbym tego kłopotem. Może raczej byciem po szyje w gównie? Tak to bardziej pasuje." Chris potarł grzbiet nosa. "Gareth!" "Może raczej popierdolony ponad wszelkie granice, to chyba byłby najlepszy opis." Lana pokuśtykała z powrotem do łóżka. "Gareth?" "Hej, Lana!" Jego głos brzmiał tak, jakby naprawdę cieszył się ją słysząc. "Skąd wiesz, że coś jest nie tak?" "Pamiętasz tą bliznę na mojej dłoni?" "Tak." Wycedził Gareth. "Ona teraz wygląda jak ty." Chris warknął. No tak, jej wilk znowu był zaborczy. "Naprawdę?" Kopnęła go w goleń, i poczuła, że tak właściwie to siebie przy tym uderzyła. To ją zabolało. Poważnie, będzie miała całą masę siniaków zanim go uspokoi, ale musiała to robić, bo inaczej on skończy na tym, że będzie obsikiwał jej rzeczy i wszystko dookoła niej, aby zaznaczyć swoje terytorium. "Precz, chłopcze." Gareth zakaszlał. "Więc twoja blizna wygląda tak jak ja?" Zrobiła minę. "No dobra, może nie wygląda dokładnie tak jak ty, ale czuje, że to ty." "Huh!" "Tak, coś się z tobą działo ostatnio?" Gareth westchnął. "Można by tak powiedzieć." "Gareth!" "Właśnie dostałem wezwanie z naszego trybunału." Chris zmarszczył brwi, a Lanę nagle olśniło. Już wiedziała. "Gratulacje!" "Ty, kurwa, żartujesz, prawda?" Gareth brzmiał na oburzonego. "Ja? Królem?"

187

Chris wyglądał tak, jakby ktoś wsadził mu kij w tyłek. "Co?" "Rada, ot tak, po prostu, zadzwoniła do mnie i powiedziała mi, że król wyznaczył mnie swoim następcą. Co to kurwa ma w ogóle znaczyć?" Chris zaczął się śmiać. "To nie jest śmieszne. Jeśli to by dotyczyło Daniela, to może i by było. Jeśli Zach, o tak, wtedy zdecydowanie było by to śmieszne. Ale ja? Nie. To nie jest zabawne. Wcale!" Chris zaśmiał się jeszcze mocniej i głośniej. "A poza tym, jak ja mogę być królem? Królem powinien być ktoś gruby, pękaty, najlepiej z siwymi, długimi kręconymi włosami, ot co." Do tej pory Chris śmiał się już tak głośno, że nic nie słyszała, chociaż bardzo się starała, ale było to naprawdę koszmarnie trudne, zwłaszcza, że cały czas powstrzymywała również swój własny śmiech. "Myślę, że będziesz wielkim królem." "Nie obraź się, kochanie, ale ty nigdy, do tej pory, nie siedziałaś w na dworze czarodzieja. Zaufaj mi. Będę gównianym królem." Lana machnęła ręką, zapominając, że Gareth nie mógł tego zobaczyć. "Oj, nie będzie tak źle i nie nazywaj mnie kochanie. " Zapadła cisza, ale tylko na chwilę. "Zaufaj mi. Będę koszmarnie zły, nie nadaję się do tego." "A możesz odmówić?" "Pewnie, że mogę! I mogę też zadeklarować sobie tytuł cesarza Nigdy-Nigdy i chińskiej cesarzowej w jednej osobie. Gdy król wskazuje swojego spadkobiercę, coś się dzieje przy tej nominacji. Naznaczony po prostu staje się królem, to jakby przylega do niego." Chris przetarł oczy i westchnął. "Gareth usiłuje powiedzieć, że jest przyszłym królem, czy mu się to podoba, czy też nie." Lana trąciła Chrisa łokciem i uśmiechnęła się przebiegle. "To jest twój przyszły król, wilkołaku!" Chris jęknął. "O cholera!" "Wiesz, masz rację. Będę teraz szefem Chrisa i Daniela, prawda?" Mogła praktycznie usłyszeć jak Gareth zaciera ręce z radości. "Och, zaraz, zaraz, czekaj!" 188

Gareth kompletnie zignorował nagły sprzeciw Chrisa. "To może mieć jednak pewne zupełnie nieoczekiwane profity." Mogła praktycznie usłyszeć jak Gareth się uśmiecha. "Oj tak, widzę pewne korzyści uboczne." Dłoń Lany zaswędziała. "Gareth, uważaj na siebie, dobrze? Teraz, gdy już zostałeś naznaczony, martwię się, że coś może ci się zdarzyć." "Twoja dłoń nadal swędzi, tak?" Cała zabawa i figlarność opuściła głos Garetha. Nagle słuchał jej z pełną swoją nadopiekuńczą, był dokładnie tak odkąd go poznała. "Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo dla ciebie lub reszty naszej rodziny?" Czuła, że jej usta otworzyły się, ale nic z nich nie wyszło. Z jakiegoś powodu, słowa, które powiedział o niej i o rodzinie, sprawiły, że naprawdę poczuła się ich częścią, jak mocno jak nigdy dotychczas. Może to właśnie dlatego, ta ręka… "Myślę, że większość zagrożeń jest skierowana, tym razem, tylko na ciebie." "Tym razem?" O cholera. Ostatnim razem, gdy głos Garetha brzmiał w ten sposób, musiała go kopnąć w jaja, aby nad nim trochę zapanować. "Poinformuję cię jak coś się zmieni. A na razie, uważaj na siebie, dobrze?" "Zrobi się. Dzięki za ostrzeżenie." "Proszę bardzo Wasza Wysokość!" Zachichotała, gdy on westchnął ciężko. "Zrób mi przysługę i upewnij się, że nie będziesz mała żadnych planów za jakiś tydzień. Będziecie musieli udać się do Nowego Jorku. Będę potrzebował wsparcia rodziny, gdy stanę przed obliczem trybunału." Chris odpowiedział za nich oboje. "Zrobi się, bracie. Bądź ostrożny." "Będę. Bye!" Chris odłożył słuchawkę. "Wow. Król Gareth." Oczy wilka, na jej dłoni, zmieniły kolor na niebieski. "Zach." "Zach?" "Wilcze oczy zrobiły się niebieskie." Wyciągnęła rękę i pokazała mu swój znak. "O cholera." Chris opadł na łóżko obok niej, z zaciśniętymi szczękami. "Do diabła, i co teraz?"

189

"Teraz, to ja zostawię was samych." Babcia skierowała się do drzwi sypialni. "Postaram się zlokalizować Zacha i upewnię się, że wszystko jest u niego w porządku." Wskazała na Lanę. "Ty. Odpocznij trochę." A potem wskazała na Chrisa. "Ty. Upewnij się że ona naprawdę odpocznie." "Tak, proszę pani." Chris zasalutował jej, ale zabrakło temu gestowi powagi, bo Chris leżał w łóżku na plecach. Babcia wyszła w głębokim westchnieniem, zamykając za sobą drzwi. "Myślisz, że z Zachem wszystko jest w porządku?" Lana spojrzała na Chrisa. "To swędzenie nie jest takie pilne jak z Garethem, więc myślę, że na razie jest z nim ok." Odprężył się, kładąc wygodniej na łóżku. "Dziękuję Panu Pani. Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie poradzić sobie z jeszcze jakimiś niespodziewanymi niespodziankami." Pochyliła się, i ułożyła wygodnie obok niego, wdzięczna, że teraz jej ruchy były już stosunkowo bezbolesne. "Bez niespodzianek, tego będziemy się trzymać." Wziął jej dłoń w swoją i pogładził jej palce. "Wiesz, że z Garethem jako dziedzicem pewne sprawy się zmienią i to nieodwracalnie, prawda?" "Dla Beckettsów, na pewno." Odwrócił głowę i spojrzał na nią. "Jesteś teraz częścią tej rodziny. A to oznacza, że dotyczy to również ciebie. Wątpię żeby Gareth siedział cicho, gdy usłyszy jakiś niezbyt pochlebny komentarz o czarownicach, podczas gdy jego szwagierka jest jedną z nich." "No i jego brat." Chociaż nie była pewna czy słowo ‘czarownica’ było właściwe dla Zacha. "Tak, prawda." Przewrócił się na bok, opierając głowę na dłoni, podczas gdy jego druga ręka spoczęła na jej udzie, i zaczęła je lekko gładzić, powolnymi kółkami. "Wiesz, Annabelle powiedziała, że potrzebujesz odpoczynku." Ciepło od razu odgarnęło całe jej ciało, a motyle zaczęły szaleńczo tańczyć w jej brzuchu. "Tak, tak właśnie powiedziała. Też to słyszałam." "I powiedziała jeszcze, że ja powinienem się upewnić, że dobrze wypoczniesz." Jego ręka zaczęła wkradać się między jej nogi. A jej cipka aż zadrżała w oczekiwaniu na jego dotyk. Tak dawno już się nie kochali, minęło naprawdę bardzo, bardzo dużo czasu od ich ostatniego razu. "Acha…"

190

”Czujesz się zmęczona? "Ujął jej płeć przez spodnie od piżamy, lekko ją ugniatając i głaszcząc przez cienką bawełnę, która była jedyną realną granicą między nią a jego ręką. "W ogóle." Wstał i przesunął jej ciałem tak, że jej głowa znalazła się na poduszce, po czym szybko ściągnął z niej resztę rzeczy. Była zupełnie naga. "Skąd wiesz?" Przeciągnął swoją koszulkę przez głowę i z uśmiechem powiedział. "Instynkt." Lana usiadła na poduszce i patrzyła z wielką uwagą jak jej partner się rozbiera. Założyła ręce za głowę i uśmiechnęła się, gdy jej palce musnęły cień wilka. A kiedy ten prawdziwy wpełzł do łóżka, a jego złote oczy zalśniły, powitała go z otwartymi ramionami.

Koniec

191

No cóż… Niestety to już koniec historii Lany i Christophera… ale… bo zawsze musi być jakieś ale  Autorka planuje wydać z tej serii cztery książki. Chociaż słowo ‘planuje’ nie za bardzo jest na miejscu  Na razie, ogólnie dostępną jest : Hecate’s own, czyli opowieść o Zachu i... (ale o tym za chwilkę  ) W wydawnictwie czeka już na wydanie, historia Garetha, natomiast jeżeli chodzi o Daniela, przyjdzie nam niestety jeszcze trochę na nią poczekać, bo ta część jest dopiero małą iskierką w umyśle pani Bell.

No to jak? Macie ochotę na Zacharego? A to tak na zachętę…

Gdy pewien wilk pożąda pewnej czarownicy… to przeskakujące między nimi iskry, mogą być wręcz niebezpieczne… i to nie tylko dla otoczenia.

Zacharemu Beckett w końcu udało się coś zrobić dobrze. Uratował bratu życie, a w nagrodę otrzymał przepustkę do Cleveland, gdzie będzie trenował jako prawdziwy czarownik. No i cóż, Zach jak to Zach, każdy czar, który rzuca sieje niemałe spustoszenie, i za to ląduje na zajęciach prowadzonych dla dzieci. Ale tym razem… Przynajmniej jego nauczycielka jest śliczniutka. A temperatura jeszcze wzrasta, gdy dodamy do tego pewien mały kociołek… Jo, nigdy nie spotkała takiej chodzącej bomby karmy jak Zachary. Jego niebieskie oczy cały czas ją prześladują, a jego ciało warte jest każdego grzechu, podczas gdy jego magia… Nie, o niektórych rzeczach nie powinno się mówić za wiele… Jednak, pomimo tego wszystkiego, Jo postanawia mu pomóc, nawet jeśli przez cały ten czas będzie musiała walczyć z ich wzajemnym przyciąganiem i sobą samą, i to zębami i pazurami. A kiedy Zach odkrywa, że ktoś rzucił na niego zły urok, Jo dzielnie pomaga mu go złamać, a to ujawnia przeznaczenie Zacha, do walki ze złem. Jednak stary wróg jego rodziny, nie zamierza się poddać, dopóki każdy mężczyzna z rodziny Beckettów nie zostanie pozbawiony swojej partnerki. I to najlepiej w taki sposób, by Zachary wył z bólu przez całe wieki, a Jo spotkał los gorszy od śmierci…

192

193
Dana Marie Bell - 01 -Shadow of the Wolf (całość.pdf

Related documents

193 Pages • 61,401 Words • PDF • 1.4 MB

228 Pages • 104,928 Words • PDF • 1.2 MB

272 Pages • 188,031 Words • PDF • 61.5 MB

48 Pages • 16,485 Words • PDF • 463.1 KB

154 Pages • 100,022 Words • PDF • 16.6 MB

95 Pages • 30,155 Words • PDF • 356.7 KB

348 Pages • 104,632 Words • PDF • 1.3 MB

160 Pages • 100,243 Words • PDF • 32 MB

185 Pages • 23,819 Words • PDF • 65 MB

285 Pages • 63,908 Words • PDF • 1.8 MB

71 Pages • 35,468 Words • PDF • 10.8 MB