Casey McQuiston - Red, White Royal Blue.pdf

398 Pages • 98,411 Words • PDF • 1.6 MB
Uploaded at 2021-09-24 16:50

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


 

  Tytuł oryginału RED, WHITE & ROYAL BLUE

  Copyright © 2019 by Casey McQuiston All rights reserved.

  Projekt okładki Colleen Reinhart

  Redaktor prowadząca Milena Rachid Chehab

  Redakcja Anna Płaskoń-Sokołowska

  Korekta Maciej Korbasiński Małgorzata Denys

  ISBN 978-83-8169-397-4

  Warszawa 2020

  Wydanie drugie poprawione

  Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

  dla dziwaków & marzycieli

  Rozdział pierwszy Na dachu Białego Domu, w  kącie Promenady, tuż przy Solarium znajduje się poluzowana deska. Jeśli stukniesz w nią w odpowiedni sposób, możesz ją odchylić na tyle, by znaleźć pod spodem wiadomość wyrytą kluczem, a może nożykiem do listów skradzionym z Zachodniego Skrzydła. W  tajnej historii Pierwszych Rodzin – tego zamkniętego kręgu plotkarzy, którzy pod karą śmierci przysięgli absolutną dyskrecję w większości spraw – nie ma konkretnej odpowiedzi na pytanie, kto napisał tę wiadomość. Jedyne, czego ludzie zdają się być pewni, jest to, że tylko prezydencki syn lub córka mieliby na tyle odwagi, by oszpecić Biały Dom. Niektórzy przysięgają, że sprawcą był Jack Ford – z  tymi jego płytami Hendrixa i  dwupoziomowym pokojem z  wyjściem na dach, w  sam raz na wieczornego dymka. Według innych była to młoda Luci Johnson z szeroką wstążką we włosach. Ale to nie ma znaczenia. Napis wciąż tam jest i stał się mantrą dla tych, którzy są na tyle pomysłowi, by go znaleźć. Alex odkrył go w  pierwszym tygodniu pobytu w  tym miejscu. Nigdy nikomu nie zdradził, jak tego dokonał. Napis głosi: ZASADA #1: NIE DAJ SIĘ ZŁAPAĆ Sypialnie wschodnia i  zachodnia na drugim piętrze są generalnie zarezerwowane dla rodziny prezydenta. Z początku stanowiły jedną gigantyczną sypialnię dla gości, powstałą z  myślą o  wizytach markiza de Lafayette za czasów rządów Monroego, ale ostatecznie zostały podzielone. Alex dostał wschodnią, naprzeciwko Gabinetu Traktatowego, a  June korzysta z zachodniej, obok windy. Gdy dorastali w Teksasie, ich pokoje znajdowały się w takiej samej konfiguracji, po przeciwnych stronach korytarza. Na

podstawie tego, co wisiało na ścianach w sypialni June, można było wtedy odgadnąć jej dążenia i  ambicje. Kiedy miała dwanaście lat, pokrywały je akwarele. W  wieku lat piętnastu interesowała się kalendarzami księżycowymi i  kryształami. Gdy miała lat szesnaście, w  jej pokoju pojawiły się wycinki z  „The Atlantic”, proporzec uniwersytecki UT Austin, teksty Glorii Steinem, Zory Neale Hurston i Dolores Huerty. Pokój Alexa był zawsze taki sam – tylko coraz bardziej zastawiony pucharami zdobytymi w  lacrosse i  stosami prac okresowych z  programu Advanced Placement. Wszystko to zbiera teraz kurz w domu, który wciąż jest własnością rodziny. Klucz do niego od  wyjazdu do Waszyngtonu Alex nosi na łańcuszku na szyi, zawsze ukryty przed wzrokiem innych. Znajdujący się po drugiej stronie korytarza pokój June, swego czasu obfotografowany przez „Vogue’a”, jest białoróżowo-miętowy; inspiracją do tego wystroju były stare czasopisma wnętrzarskie z  lat sześćdziesiątych, które dziewczyna znalazła w  jednym z  salonów Białego Domu. Pokój Alexa niegdyś należał do małej Caroline Kennedy, a później stał się gabinetem Nancy Reagan – June chciała go nawet okadzić szałwią, żeby pozbyć się negatywnej energii. Nowy gospodarz pozostawił ilustracje przyrodnicze wiszące symetrycznie nad kanapą, różowe ściany Sashy Obamy kazał jednak przemalować na granatowo. Przez kilka ostatnich dekad pełnoletnie dzieci prezydenta nie mieszkały w  Rezydencji, ale w  styczniu, gdy jego mama została zaprzysiężona, Alex rozpoczął naukę w  Georgetown, uznano więc, że ponoszenie kosztów ochrony i  wynajmu dodatkowego apartamentu, w  którym ewentualnie miałby zamieszkać, byłoby pozbawione sensu. Jesienią wprowadziła się June, prosto z Uniwersytetu Teksaskiego w Austin. Nigdy tego nie powiedziała, ale Alex jest pewien, że chciała mieć na niego oko. June wie lepiej niż ktokolwiek inny, jak bardzo ekscytuje go bycie blisko polityki, i  przy niejednej okazji dosłownie wyciągała go z Zachodniego Skrzydła. Za drzwiami swojej sypialni Alex może usiąść i  nastawić płytę Hall & Oates na gramofonie stojącym w  kącie pokoju.

Nikt nie usłyszy, jeśli będzie nucił – jak tata – do Rich Girl. Może nosić okulary do czytania, chociaż uparcie twierdzi, że ich nie potrzebuje. Może tworzyć dowolną liczbę drobiazgowych notatek na kolorowych karteczkach samoprzylepnych. Pewnie nie zostanie najmłodszym kongresmenem we  współczesnej historii, ale nikt nie musi wiedzieć, jak już mocno przebiera nogami, bo jego akcje na giełdzie najseksowniejszych ciach z  pewnością runęłyby na łeb na szyję. – Cześć – rozlega się głos przy drzwiach. Alex podnosi wzrok znad laptopa i  widzi June, która wchodzi do jego pokoju z  dwoma iPhone’ami oraz  stosem czasopism w jednej ręce i talerzem w drugiej. Nogą zamyka za sobą drzwi. – Co dzisiaj ukradłaś? – pyta siostrę, spychając z łóżka stertę papierów, żeby mogła usiąść. –  Jakieś pączki – odpowiada dziewczyna i  siada. Ma na sobie ołówkową spódnicę i różowe baletki z ostrymi noskami. Oczami wyobraźni Alex widzi już przyszłotygodniowe rubryki poświęcone  modzie: zdjęcie dzisiejszego stroju June jako wprowadzenie do reklamy baletek dla dbającej o  siebie, bardzo zajętej dziewczyny. Zastanawia się, co siostra robiła przez cały dzień. Wspomniała coś o artykule dla „Washington Post”. A może to była sesja zdjęciowa na jej bloga. Albo jedno i drugie. Nigdy za nią nie nadąża. June rzuca stos czasopism na przykryte narzutą łóżko i natychmiast zatapia się w lekturze. –  Robisz wszystko, co w  twojej mocy, by utrzymać przy życiu wielki amerykański przemysł plotkarski? – Po to skończyłam dziennikarstwo. – Co dobrego w tym tygodniu? – Alex sięga po pączka. –  Zobaczmy… „In Touch” twierdzi, że… umawiam się z francuskim modelem.

– A umawiasz się? – Chciałabym. – Dziewczyna przewraca kilka stron. – Och, i piszą, że wybieliłeś sobie skórę wokół odbytu. –  To akurat się zgadza – mówi Alex z  ustami pełnymi czekolady z posypką. –  Tak mi się właśnie wydawało – odpowiada June, nie podnosząc wzroku. Przegląda pobieżnie czasopismo, a  następnie wsuwa je pod stos i  przechodzi do „People”. Przerzuca w  zamyśleniu kartki. – „People” pisze tylko to, na co pozwalają im ludzie od  PR-u. Nuda. W  tym tygodniu niewiele o nas… Och… Jestem hasłem w krzyżówce. Sprawdzanie, co piszą o  nich w  tabloidach, jest czymś w  rodzaju leniwego hobby June, które bawi i  jednocześnie denerwuje ich matkę. Alex jest na tyle narcystyczny, że pozwala, by siostra czytała mu nagłówki. Z reguły są to same wymysły lub to, co kazali napisać PR-owcy, ale czasami dobrze jest usłyszeć jakąś niestandardową, wyjątkowo okropną plotkę. Gdyby miał wybór, wolałby oczywiście przeczytać jedną z setek fanowskich opowiastek na swój temat w internecie, przegiętą do granic możliwości historyjkę o tym, jaki jest czarujący i niewiarygodnie silny, ale June absolutnie się na to nie zgadza, niezależnie od  tego, czym próbuje ją przekupić. – Sprawdź „Us Weekly” – mówi Alex. –  Hmm. – June wyciąga gazetę ze  stosu. – Och, spójrz, w tym tygodniu jesteśmy tematem numer jeden. Pokazuje bratu błyszczącą okładkę, na której w  rogu widnieje ich zdjęcie. June ma upiętą fryzurę, a Alex wygląda na trochę pijanego, ale nadal jest przystojny. Ma wyraźną linię szczęki i ciemne włosy. Pod fotografią znajduje się nagłówek złożony pogrubionymi żółtymi literami: „SZALONA NOC PIERWSZEGO RODZEŃSTWA W NYC”. –  O  tak, to była szalona noc – przyznaje Alex, opierając głowę na wysokim skórzanym zagłówku i  poprawiając okulary na nosie. – Aż dwóch głównych mówców. Nie ma nic

bardziej szalonego niż koktajle krewetkowe i półtorej godziny przemówień na temat emisji dwutlenku węgla. –  Tu jest napisane, że miałeś jakąś schadzkę z  tajemniczą brunetką – czyta June. – „Tuż po gali Pierwszą Córkę zabrała limuzyna na imprezę pełną gwiazd, tymczasem dwudziestoletni obiekt kobiecych westchnień, Alex, zakradł się do hotelu W, by spotkać się z  tajemniczą brunetką w  apartamencie prezydenckim. Wyszedł od  niej około czwartej nad ranem. Nasze źródła podają, że przez całą noc z  apartamentu dochodziły odgłosy miłosnych igraszek, a  plotki głoszą, że ową tajemniczą brunetką była… Nora Holleran, dwudziestodwuletnia wnuczka wiceprezydenta Mike’a Hollerana, członkini Tria z  Białego Domu. Czy to możliwe, że tych dwoje znowu ma romans?” –  Tak! – woła Alex, na co June wydaje z  siebie przeciągłe jęknięcie. – To mniej niż miesiąc! Moja droga, jesteś mi winna pięćdziesiąt dolców… – Poczekaj. Czy to była Nora? Alex wraca myślami do poprzedniego tygodnia, gdy przyszedł do apartamentu Nory z  butelką szampana w  ręku. Ich romans podczas kampanii milion lat temu był krótki i  wybuchł głównie po to, by zaraz się zakończyć. Mieli po siedemnaście i  osiemnaście lat i  od  początku byli skazani na niepowodzenie – każde z  nich wychodziło z  przekonania, że jest najmądrzejsze. Ostatecznie Alex doszedł do wniosku, że Nora jest od niego o wiele rozsądniejsza i zdecydowanie zbyt inteligentna, by się z nim umawiać. Ale to nie jego wina, że dziennikarze nie chcą odpuścić: za bardzo podoba im się wizja ich związku, tak jakby mieli być współczesnymi Kennedymi. I  naprawdę nie można winić go za to, że on i Nora od czasu do czasu upijają się w pokojach hotelowych, oglądając Prezydencki poker i  głośno jęcząc ku uciesze wścibskich tabloidów. Po prostu zamieniają niepożądaną sytuację w osobistą rozrywkę. A oszukiwanie siostry to miły gratis.

– Może – mówi, przeciągając samogłoski. June wali go czasopismem, jakby był wyjątkowo wstrętnym karaluchem. – Ty świnio, to oszustwo! –  Zakład to zakład. Założyliśmy się, że jeśli w  ciągu miesiąca pojawi się nowa plotka, zapłacisz mi pięćdziesiąt dolców. Poproszę przez Venmo. – Zapomnij – dąsa się siostra. – Jutro, gdy tylko ją zobaczę, zabiję. A tak przy okazji, co zamierzasz włożyć? – Kiedy? – No, na ślub. – Jaki ślub? – Och, na królewski ślub! W Anglii. Piszą o nim na każdej okładce, którą ci pokazałam. June ponownie podnosi „Us Weekly” i  tym razem Alex zauważa nagłówek. Wielkie litery głoszą: „KSIĄŻĘ FILIP MÓWI »TAK«!”. Obok znajduje się zdjęcie wyjątkowo nijakiego brytyjskiego następcy tronu i  jego równie nijakiej blond narzeczonej, na której twarzy maluje się nijaki uśmiech. Chłopak rzuca pączka, by okazać swój szok. – To w ten weekend? –  Alex, wyjeżdżamy rano – przypomina siostra. – Zanim dojedziemy na ceremonię, mamy dwa wystąpienia. Nie mogę uwierzyć, że Zahra jeszcze ci o tym nie truła… –  Cholera… Wiem, że miałem to zapisane. Jakoś nie zwróciłem na to uwagi. –  A  co, byłeś zajęty spiskowaniem z  moją najlepszą przyjaciółką przeciwko mnie, żeby zarobić pięćdziesiąt dolców? –  Nie, byłem zajęty referatem na zajęcia z  rzymskiej myśli politycznej, mądralo. – Alex dramatycznym gestem wskazuje stosy notatek. – Pracowałem nad nim przez cały tydzień. Poza

tym myślałem, że zgodziliśmy się co do tego, że Nora jest naszą najlepszą przyjaciółką. –  Ty chyba jednak niczego się nie uczysz – prycha June. – Czy to możliwe, że świadomie zapomniałeś o  międzynarodowej imprezie roku, bo nie chcesz spotkać swojego największego wroga? –  June, jestem synem prezydentki Stanów Zjednoczonych. Książę Henry jest pionkiem imperium brytyjskiego. Nie możesz tak po prostu nazywać go moim największym wrogiem. – Alex wraca do swojego pączka, dokładnie przeżuwa kęs i  dodaje: – Określenie „największy wróg” sugeruje, że jest moim rywalem na każdym poziomie, a nie, no wiesz, nadętym produktem chowu wsobnego, który prawdopodobnie brandzluje się do własnych zdjęć. – Uuuu! – Tak tylko mówię. –  Cóż, nie musisz go lubić, wystarczy, że będziesz miał szczęśliwą minę i nie wywołasz międzynarodowego skandalu na ślubie jego brata. –  A  czy ja kiedyś nie miałem szczęśliwej miny? – Alex uśmiecha się boleśnie nieszczerze. – Uch… W każdym razie wiesz, co założysz, prawda? –  Tak, w  zeszłym miesiącu wybrałem strój i  dałem go Zahrze do zatwierdzenia. Nie jestem zwierzęciem. –  Ja nadal nie jestem pewna co do swojej sukienki. – June pochyla się i zabiera z biurka laptop, ignorując protesty brata. – Jak myślisz, kasztanowa czy ta z koronką? –  Oczywiście, że z  koronką. To Anglia. Tylko dlaczego chcesz, żebym zawalił zajęcia? – Chłopak sięga po komputer, a  gdy siostra uderza go w  dłoń, wzdycha. – Idź zająć się swoim Instagramem albo czymś takim. Jesteś straszna. –  Zamknij się. Próbuję wybrać coś do obejrzenia. Masz na swojej liście Powrót do Garden State? Wow! Utknąłeś w dwa tysiące piątym roku?

– Nienawidzę cię. – Hmm, wiem. Za oknem wiatr hulający nad trawnikiem szeleści liśćmi lip w  ogrodzie. Płyta na talerzu gramofonu przestaje się kręcić, zapada cisza. Alex wstaje z łóżka, odwraca krążek i ponownie przykłada igłę. Rozlegają się dźwięki London Luck and Love. *** Aby oddać sprawiedliwość prywatnym samolotom, musi przyznać, że wcale mu się nie znudziły, mimo trzech lat kadencji jego matki. Rzadko nimi podróżuje, ale kiedy mu się to zdarza, zawsze jest poruszony. Urodził się na  teksaskiej prowincji jako dziecko kobiety wychowywanej samotnie przez matkę i  syna meksykańskich imigrantów; wiedział, co to brud, smród i  ubóstwo, i  dlatego luksusowe podróże nadal były dla niego luksusem. Piętnaście lat temu, kiedy jego matka po raz pierwszy startowała do Białego Domu, pewna gazeta z Austin nadała jej pseudonim „Lometa Marne Szanse”. Uciekła z  rodzinnego miasteczka w  cieniu Fort Hood, pracowała na nocne zmiany w  jadłodajniach, aby ukończyć szkołę prawniczą, a  w  wieku trzydziestu lat występowała już przed Sądem Najwyższym w  sprawach o  dyskryminację. W  trakcie trwania wojny w  Iraku nikt nie spodziewał się po Teksasie takiej kobiety: truskawkowej blondynki, błyskotliwej demokratki na wysokich obcasach, przeciągającej samogłoski bez najmniejszego poczucia winy, a  do tego z  rodziną o latynoskich korzeniach. Tak więc wciąż jest to dla Alexa dość surrealistyczne, że leci gdzieś nad Atlantykiem, chrupiąc pistacje i  trzymając nogi w  górze, na wysokim oparciu skórzanego fotela. Nora siedzi naprzeciwko niego, pochylona nad krzyżówką z  „New York Timesa”. Brązowe włosy opadają jej na czoło. Miejsce obok niej zajmuje barczysty agent tajnych służb, Cassius – w  skrócie Cash – który trzyma w  dłoni drugi egzemplarz

z  krzyżówką. Ścigają się, kto pierwszy ją wypełni. Kursor w  dokumencie na temat rzymskiej myśli politycznej mruga niecierpliwie do Alexa z  ekranu laptopa, ale podczas lotu transatlantyckiego chłopak nie może się skupić na nauce. Ulubiona agentka jego matki, Amy, która wcześniej pracowała w  siłach specjalnych marynarki wojennej i  jak głoszą krążące po stolicy plotki, zabiła kilku ludzi, siada po drugiej stronie przejścia. Na kanapie obok siebie kładzie kuloodporny tytanowy futerał z  przyborami do szycia i  ze  stoickim spokojem bierze się do haftowania kwiatów na serwetce. Alex widział kiedyś, jak igłę, podobną do tej, którą trzyma teraz w dłoni, wbiła komuś w rzepkę. Zostaje jeszcze siedząca obok niego siostra. June opiera się na jednym łokciu, pogrążona w  lekturze „People”. Alex nie ma pojęcia, po co zabrała ze  sobą magazyn. Siostra zawsze wybiera na loty najdziwniejsze lektury. Ostatnim razem były to podniszczone rozmówki kantońskie. Jeszcze wcześniej książka Death Comes for the Archbishop1. – Co czytasz? – pyta mimo wszystko. Dziewczyna odwraca gazetę, żeby mógł zobaczyć wielki nagłówek na rozkładówce: „SZALEŃSTWO WOKÓŁ KRÓLEWSKIEGO ŚLUBU!”. Alex jęczy. To zdecydowanie gorsze niż Willa Cather. – No co? Chcę być przygotowana na mój pierwszy w życiu królewski ślub. –  Byłaś na balu absolwentów, prawda? Wyobraź sobie to samo, tylko w  piekle. W  dodatku musisz być przy tym naprawdę miła. –  Sam tort kosztował siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów, dajesz wiarę? – To przygnębiające. –  I  najwyraźniej książę Henry idzie na ślub ze  swoją dziewczyną. Wszyscy szaleją. Mówi się – June udaje zabawny angielski akcent – że w  zeszłym miesiącu randkował

z belgijską następczynią tronu, teraz jednak wszyscy śledzący jego życie uczuciowe nie wiedzą już, co o tym myśleć. Alex prycha. Fakt, że zastępy ludzi śledzą potwornie nudne życie uczuciowe królewskiego rodzeństwa, jest dla niego czystym szaleństwem. Owszem, rozumie, dlaczego kogoś mogłoby obchodzić to, co on robi ze swoim językiem – ale on ma przynajmniej jakąś osobowość. – Może kobiety w Europie w końcu zdały sobie sprawę, że ten facet jest tak samo atrakcyjny jak mokry kłębek wełny – sugeruje. Nora odkłada krzyżówkę, skończyła ją pierwsza. Cassius zerka jej przez ramię i przeklina pod nosem. – Czyli masz zamiar poprosić go do tańca? Alex przewraca oczami, bo nagle wyobraża sobie, jak wiruje po sali balowej, podczas gdy Henry gada mu do ucha bzdury o  grze w  krokieta i  polowaniu na lisy. Zbiera mu się na wymioty. – Może sobie pomarzyć. – Ooo, oblałeś się rumieńcem – stwierdza Nora. – Posłuchaj, królewskie śluby i wesela to badziew, książęta, którzy biorą królewskie śluby, to badziew, i imperializm, który w  ogóle umożliwia książętom istnienie, to też badziew. Od początku do końca jeden wielki badziew. – To treść twojego wystąpienia na konferencji TED? – pyta June. – Zdajesz sobie sprawę, że Ameryka też jest ludobójczym imperium, prawda? –  Tak, June, tyle że my przynajmniej mamy na tyle przyzwoitości, żeby nie utrzymywać monarchii – odpowiada Alex, rzucając w siostrę pistacją. Każdy nowy pracownik Białego Domu przed rozpoczęciem służby dostaje kilka informacji na temat Alexa i June. June ma alergię na orzechy. Alex często prosi o  kawę w  środku nocy. Chłopak June ze  studiów, który zerwał z  nią, kiedy przeprowadził się do Kalifornii, nadal jest jedyną osobą, która

może bezpośrednio pisać do niej listy. Alex od  dawna żywi urazę do najmłodszego księcia. Tak naprawdę to nie jest uraza. To nawet nie rywalizacja. To rodzaj drażniącej irytacji, która sprawia, że pocą mu się dłonie. Już pierwszego dnia tabloidy – i cały świat – zdecydowały, że Alex będzie amerykańskim odpowiednikiem księcia Henry’ego, ponieważ Trio z  Białego Domu to jakby amerykańscy członkowie rodziny królewskiej. To nigdy nie było sprawiedliwe. Alex to uosobienie uroku, geniuszu i  inteligentnego dowcipu, to przemyślane wywiady i  okładka „GQ”, gdy miał osiemnaście lat; Henry to łagodny uśmiech, delikatna rycerskość i  pospolite wystąpienia na imprezach charytatywnych – całkowicie bezbarwny książę z  bajki. Alex uważa, że rola Henry’ego jest o wiele łatwiejsza do odegrania. Może rzeczywiście jest to rywalizacja. Zresztą nieważne. – Dobra, pani ścisła, jakie są statystyki? Nora szczerzy zęby. – Hmm… – Udaje, że intensywnie się nad tym zastanawia. – Ocena ryzyka: PSUSA2, który nie powstrzyma się przed napytaniem sobie biedy, spowoduje ponad pięćset ofiar wśród cywilów. Prawdopodobieństwo, że książę Henry będzie wyglądał jak prawdziwa ślicznotka, wynosi dziewięćdziesiąt osiem procent, a  prawdopodobieństwo, że Alex dostanie dożywotni zakaz wstępu na teren Wielkiej Brytanii – siedemdziesiąt osiem procent. – To i tak lepiej, niż się spodziewałam – zauważa June. Alex się śmieje, podczas gdy samolot gwałtownie się unosi. *** Londyn jest absolutnie widowiskowy. Ulice całego miasta, szczególnie przed pałacem Buckingham, oblegają dzikie tłumy ludzi owiniętych flagami Wielkiej Brytanii i  wymachujących nad głową chorągiewkami. Wszędzie można kupić królewskie pamiątki ślubne; twarz księcia Filipa i  jego przyszłej żony

widnieje na wszystkim – od  tabliczek czekolady po bieliznę. Alex nie może uwierzyć, że tylu ludzi tak bardzo czeka na to potwornie nudne wydarzenie. Jest pewien, że jeśli on albo June będą kiedyś wstępować w  związek małżeński, przed Białym Domem nie zgromadzi się żaden tłum – nie chciałby tego. Sama ceremonia wydaje się trwać w  nieskończoność, ale przynajmniej w  pewnym sensie jest przyjemna. Nie chodzi o  to, że Alex nie uznaje miłości i  nie potrafi docenić małżeństwa. Rzecz w  tym, że Marta jest szanowaną córką arystokratów, a  Filip księciem – to równie seksowne jak umowa biznesowa. Żadnej namiętności, żadnego dramatu. Miłość według niego jest o wiele bardziej szekspirowska. Ma wrażenie, że do czasu gdy wreszcie siada przy stole między June a Norą w sali balowej pałacu Buckingham, mijają wieki. Jest tak podenerwowany, że staje się trochę lekkomyślny. Nora podaje mu kieliszek szampana, a  on chętnie go przyjmuje. – Czy któreś z was wie, kto to jest wicehrabia? – pyta June znad kanapki z ogórkiem. – Poznałam już z pięciu takich i za każdym razem grzecznie się uśmiechałam, tak jakbym wiedziała, co oznacza to słowo. Alex, miałeś seminarium z międzynarodowych relacji rządowych. Oświeć nas. –  To chyba coś takiego, jak wtedy, gdy wampir powołuje armię szalonych, opętanych seksem chudych lasek i  zaczyna nimi rządzić – odpowiada Alex. –  Brzmi nieźle – zauważa Nora. Kładzie serwetkę na stole i  zaczyna składać w  skomplikowany kształt; jej czarne paznokcie lśnią w świetle żyrandoli. –  Chciałabym być wicehrabiną – stwierdza June. – Żądne seksu chude laski mogłyby odpisywać w  moim imieniu na maile. –  A  czy one dobrze sobie radzą z  profesjonalną korespondencją? – pyta Alex. Serwetka zaczyna przypominać ptaka.

– Myślę, że to mogłoby być ciekawe. Ich maile byłyby pełne tragizmu i  rozpusty. – Nora zaczyna mówić zdyszanym, zachrypniętym głosem: – Och, proszę, błagam, weź mnie… Weź mnie na lunch, żeby omówić próbki materiałów, ty bestio! – To mogłoby być nawet skuteczne – zauważa Alex. – Z wami obojgiem jest coś nie tak – mówi łagodnie June. Alex już chce jej odpowiedzieć, lecz nagle przy ich stoliku materializuje się królewski sługa z  kiepską fryzurą, niczym ponury duch. –  Panno Claremont-Diaz. – Mężczyzna wygląda, jakby nazywał się Reginald lub Bartolomeo. Gdy się kłania, chyba tylko cudem ta niesłychana czupryna nie spada na talerz June. Za jego plecami Alex patrzy na siostrę z  niedowierzaniem. – Jego Królewska Wysokość książę Henry zastanawia się, czy mógłby dostąpić zaszczytu zatańczenia z panią. June otwiera usta, ale nie wie, co powiedzieć. Wydaje z  siebie tylko jakąś cichą samogłoskę, podczas gdy Nora szczerzy zęby z samozadowoleniem. –  Och, z  chęcią to uczyni! – odpowiada za nią. – Od początku wieczoru miała nadzieję, że książę o to poprosi. –  Ja… – zaczyna June i  przerywa. Uśmiecha się, a  jednocześnie zabija Norę wzrokiem. – Oczywiście. Byłoby cudownie. –  Doskonale – mówi Reginald-Bartolomeo, po czym odwraca się i wykonuje gest ponad swoim ramieniem. A  oto i  Henry we  własnej osobie. Jak zawsze klasycznie przystojny, w  szytym na miarę trzyczęściowym garniturze, z  rozczochranymi blond włosami, wysokimi kośćmi policzkowymi i łagodnym, przyjaznym uśmiechem. Cały czas ma nieskazitelnie piękną postawę, tak jakby pewnego dnia wyłonił się już w  pełni ukształtowany i  wyprostowany z kwietnego ogrodu przy pałacu Buckingham.

Spogląda na Alexa, a ten czuje, jak pierś przepełnia mu coś niby irytacja lub adrenalina. Nie rozmawiał z Henrym niemal od roku. Twarz księcia wciąż jest irytująco symetryczna. Henry raczy zdawkowo skinąć głową w  jego stronę, tak jakby Alex był przypadkowym gościem, a  nie osobą, którą kiedyś pokonał w  debiucie na łamach  „Vogue’a”. Chłopak mruga, gotuje się ze  złości i  patrzy, jak Henry wysuwa tę swoją głupią, idealnie wyrzeźbioną szczękę w  stronę jego siostry. –  Cześć, June – mówi, po czym dżentelmeńskim gestem wyciąga dłoń ku dziewczynie, która robi się czerwona jak burak. Nora udaje, że mdleje. – Umiesz tańczyć walca? – Ja… Powinnam dać radę – odpowiada dziewczyna i bierze go za rękę. Robi to ostrożnie, tak jakby myślała, że książę stroi sobie z  niej żarty, co zdaniem Alexa jest stanowczo zbyt optymistyczną oceną poczucia humoru tego człowieka. Henry prowadzi ją w stronę tłumu wirujących arystokratów. –  I  o  co w  tym chodzi? – pyta Alex, patrząc wściekle na serwetkowego ptaka Nory. – Czy on postanowił wreszcie zamknąć mi usta, uwodząc moją siostrę? –  Och, dzieciaku. – Nora klepie go po dłoni. – Jakie to urocze. Ty wciąż myślisz, że wszystkim chodzi tylko o ciebie. – Bo szczerze mówiąc, tak właśnie powinno być. – I tak trzymaj. Alex spogląda na roztańczonych gości, wśród których Henry wiruje z  June. Siostra uśmiecha się grzecznie i  naturalnie, a  książę cały czas zerka jej przez ramię, co jest jeszcze bardziej irytujące. June jest niesamowita. Henry mógłby przynajmniej poświęcić jej trochę uwagi. – Myślisz, że on naprawdę ją lubi? Nora wzrusza ramionami. –  Kto wie? Członkowie rodziny królewskiej są dziwni. To może być zwykła uprzejmość, a  może… O,  proszę, zaczyna

się. Królewski fotograf wkroczył już do akcji i  robi mnóstwo zdjęć tańczącej parze – Alex wie, że w  przyszłym tygodniu jedno z  nich zostanie sprzedane do „People”. Czyli o  to chodzi? Chce wykorzystać Pierwszą Córkę do rozpuszczenia jakichś durnych plotek, żeby zwrócić na siebie uwagę? No tak, przecież Filip nie może dominować w  wiadomościach przez cały tydzień. – Jest w tym całkiem niezły – zauważa Nora. Alex kiwa na kelnera i postanawia, że przez resztę przyjęcia będzie się systematycznie upijać. Nigdy nikomu się nie przyznał – i nigdy się nie przyzna – że po raz pierwszy zobaczył Henry’ego, gdy miał dwanaście lat. Wspomina to tylko w  stanie upojenia alkoholowego. Jest pewien, że już wcześniej widywał jego twarz w  wiadomościach, ale wtedy to był pierwszy raz, kiedy naprawdę go zobaczył. June właśnie skończyła piętnaście lat i  część otrzymanych na urodziny pieniędzy wydała na kupno oślepiająco kolorowego czasopisma dla nastolatek. Tak, jej miłość do tandetnych pisemek zaczęła się dość wcześnie. W  magazynie znajdowały się plakaty, które można było wyrwać i przykleić do szafki. A jeśli zachowało się ostrożność i wcześniej podważyło się zszywki, można było wyjąć postery w nienaruszonym stanie. Jeden z nich, ten na samym środku, przedstawiał chłopca. Miał gęste, płowe włosy i  wielkie niebieskie oczy, ciepły uśmiech i kij do krykieta na ramieniu. Zdjęcie na pewno nie było pozowane, ponieważ nie można udawać tak szczęśliwego i promiennego uśmiechu. W dolnym rogu strony napisano różowymi i  niebieskimi literami: „KSIĄŻĘ HENRY”. Alex do dziś nie wie, co nim wtedy powodowało, ale zakradał się do pokoju June, znajdował tę stronę w  gazecie i  delikatnie gładził opuszkami palców włosy chłopca, jakby mógł poczuć ich strukturę, gdyby tylko dostatecznie wysilił wyobraźnię. Im wyżej jego rodzice wspinali się po szczeblach kariery politycznej, tym bardziej liczył się z  tym, że wkrótce

świat dowie się i  o  jego istnieniu. Wówczas niekiedy myślał o  tym zdjęciu i  próbował przejąć choć trochę ze  swobody i  pewności siebie księcia Henry’ego. (Myślał też o  wyjęciu zszywek, zabraniu tego plakatu i  schowaniu go w  swoim pokoju, ale nigdy tego nie uczynił. Miał za grube paluchy, które nie były stworzone do takich rzeczy, w przeciwieństwie do zgrabnych dziewczyńskich palców June). Potem jednak spotkał Henry’ego po raz pierwszy – książę skierował w jego stronę kilka uprzejmych słów – i zrozumiał, że się mylił; że ten ładny, otwarty chłopiec ze  zdjęcia wcale nie jest prawdziwy. Prawdziwy Henry jest dostojny, zdystansowany, nudny i zamknięty w sobie. I pomyśleć, że ten człowiek, do którego tabloidy wciąż go porównują – do którego on sam wciąż się porównuje – uważa, że jest lepszy od  niego i  jemu podobnych. Alex nie może uwierzyć, że kiedykolwiek chciał być kimś takim. Teraz, cały czas pijąc, na zmianę o tym myśli i zmusza się, by nie myśleć. Czasem też znika w tłumie i tańczy z ładnymi europejskimi dziedziczkami. Właśnie robi obrót przy jednej z  nich, gdy dostrzega samotną postać stojącą w  pobliżu tortu i  fontanny z  szampanem. Znowu widzi księcia Henry’ego – tym razem z  kieliszkiem w  dłoni obserwuje on Filipa i  jego świeżo poślubioną żonę wirujących na parkiecie. Wygląda na grzecznie zainteresowanego w  ten swój wstrętny sposób, tak jakby wolał być gdzie indziej. Alex nie może oprzeć się pokusie, by zmusić go do odkrycia kart. Rusza przez tłum, bierze kieliszek wina z  jednej z  tac i od razu wypija połowę. –  Na swoim weselu – mówi, stając obok Henry’ego – powinieneś kazać postawić dwie fontanny z  szampanem. Pojedyncza to żenada. –  Alex – odpowiada Henry z  tym swoim wkurzającym akcentem z  wyższych sfer. Z  bliska widać, że kamizelka pod jego marynarką jest złota i  – to straszne – ma jakiś milion guzików. – Zastanawiałem się, czy dostąpię przyjemności rozmowy z tobą.

–  Wygląda na to, że to twój szczęśliwy dzień. – Alex uśmiecha się z przekąsem. –  To naprawdę ważna okazja – zgadza się Henry. Jego uśmiech jest promienny, biały i nieskazitelny, jakby stworzony do druku na banknotach. Najbardziej irytujące jest to, że Alex wie, że Henry również go nienawidzi – musi go nienawidzić, w  końcu są swoimi naturalnymi antagonistami – ale nie ma zamiaru tego okazywać. Alex jest w pełni świadomy, że polityka polega na miłym spędzaniu czasu ze  znienawidzonymi  ludźmi, ale chciałby, aby raz, tylko jeden raz, Henry zachował się jak prawdziwy mężczyzna, a  nie jak błyszcząca zabawka z pałacowego sklepu z pamiątkami. Jest zbyt doskonały. Alex ma ochotę go szturchnąć. – Czy jeszcze się nie zmęczyłeś udawaniem, że jesteś ponad to? Henry posyła mu pełne zdziwienia spojrzenie. – Doprawdy nie wiem, o co ci chodzi. –  Chodzi mi o  to, że jesteś tutaj, zmuszasz fotografów do ganiania za tobą, kręcisz się, jakbyś nie chciał zwracać na siebie uwagi, chociaż to oczywiście nieprawda, bo ze wszystkich partnerek wybrałeś do tańca akurat moją siostrę. Zachowujesz się, jakbyś był zbyt ważny, by tu przebywać, by przebywać gdziekolwiek. Czy to nie jest męczące? – Jestem… trochę bardziej skomplikowany. – Ha! – Och… – Henry mruży oczy. – Jesteś pijany. –  Chcę ci tylko powiedzieć – Alex zbyt poufałym gestem opiera łokieć na ramieniu księcia, co wcale nie jest łatwe, bo ten jest od  niego wyższy o  jakieś dziesięć wkurzających centymetrów – że mógłbyś spróbować zachowywać się tak, jakbyś się dobrze bawił. Chociaż od czasu do czasu. Henry śmieje się smutno.

–  A  ja sądzę, że powinieneś rozważyć przerzucenie się na wodę. –  Czyżby? – Alex odsuwa od  siebie myśl, że może to właśnie wino skłoniło go, by podejść do Henry’ego, i sprawiło, że w jego oczach książę był jednocześnie fałszywie skromny i  anielski. – Czy ja ciebie obraziłem? Przepraszam, że nie mam obsesji na twoim punkcie, jak wszyscy. Pewnie czujesz się przez to zagubiony. – Wiesz co? Chyba masz rację. Alex otwiera szeroko usta, podczas gdy kącik ust księcia unosi się złośliwie i trochę okrutnie. – Tak sobie pomyślałem – ciągnie grzecznie Henry – czy aby nie zauważyłeś, że jeszcze nigdy sam do ciebie nie podszedłem, a  za każdym razem gdy ze  sobą rozmawiamy, jestem wyjątkowo uprzejmy? I  proszę, znowu mnie odszukałeś. – Bierze łyk szampana. – To taka prosta obserwacja. – Co? Ja nie… – duka Alex. – To przecież ty… –  Życzę ci cudownego wieczoru – mówi zwięźle książę i odwraca się, żeby odejść. Myśl, że Henry ma ostatnie słowo, doprowadza Alexa do szału. Bez namysłu łapie księcia za ramię i  ciągnie w  swoją stronę. Wtedy Henry gwałtownie się odwraca, prawie odpycha go od  siebie i  przez ułamek sekundy zdumiony Alex widzi w  jego oczach ogień, gwałtowny przebłysk prawdziwej osobowości. Następnie potyka się o  własną stopę i  wpada tyłem na stojący za nim stół. Zbyt późno orientuje się – ku swemu przerażeniu – że to właśnie na tym stole stoi wielki, ośmiopiętrowy tort. Chwyta Henry’ego za rękę, żeby złapać równowagę, ale w  efekcie obaj ją tracą i  razem wpadają w ciasto. Jakby w  zwolnionym tempie Alex patrzy, jak tort się przechyla, chwieje, trzęsie się w  posadach, aż wreszcie się przewraca. A  on nie może nic na to poradzić. Tort ląduje na

podłodze w lawinie białego kremu niczym słodki koszmar za siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. W  sali balowej zapada przerażająca cisza, gdy siłą rozpędu obaj mężczyźni lecą i lecą, aż wreszcie lądują w tortowej mazi na wzorzystym dywanie. Alex wciąż ściska rękaw Henry’ego. Kieliszek księcia się potłukł i obaj zostali oblani szampanem. Kątem oka Alex widzi na kości policzkowej księcia rozcięcie – zapewne od szkła – które zaczyna krwawić. Przez sekundę, gdy pokryty ciastem, kremem i  szampanem wpatruje się w sufit, myśli tylko o tym, że przynajmniej to nie taniec Henry’ego i  June będzie największą atrakcją tego wieczoru. Jego następna myśl jest taka, że matka zamorduje go z zimną krwią. Obok siebie słyszy powolne mruknięcie księcia: – Ożeż kurwa jego mać… Z  tyłu głowy pojawia się kolejna myśl: po raz pierwszy słyszy, jak książę przeklina. Tuż potem oślepia go lampa błyskowa czyjegoś aparatu. 1 Death Comes for the Archbishop („Śmierć przychodzi po arcybiskupa”) – książka autorstwa Willi Cather (przyp. red.). 2 Pierwszy Syn USA (przyp. tłum.).

  Rozdział drugi W  Zachodnim Skrzydle Zahra z  hukiem uderza stosem magazynów w stół. –  Zgarnęłam to dziś rano, kiedy szłam tutaj. I  chyba nie muszę ci przypominać, że mieszkam zaledwie dwie przecznice dalej. Alex wpatruje się w nagłówki gazet. UPADEK ZA 75 000 $ KRÓLEWSKA BITWA: Książę Henry i PSUSA biją się na królewskim weselu TORTGATE: Alex Claremont-Diaz wywołuje drugą wojnę angielsko-amerykańską Każdemu z  nagłówków towarzyszy zdjęcie Alexa i  Henry’ego leżących na plecach w  pozostałościach tortu. Śmieszny garnitur księcia jest cały w  kwiatach z  masy cukrowej, na jego policzku widać niewielkie rozcięcie, a Alex wciąż trzyma go za rękę. –  Jesteś pewna, że to spotkanie nie powinno się odbywać w  Gabinecie Dowodzenia? – Alex próbuje rozładować sytuację. Ani Zahra, ani jego matka, siedząca po drugiej stronie stołu, nie wyglądają jednak na rozbawione. Prezydentka rzuca synowi mordercze spojrzenie znad okularów do czytania i Alex się zamyka. To nie do końca tak, że boi się Zahry, zastępczyni szefa sztabu jego mamy i jej prawej ręki. Na zewnątrz ma kolce, ale Alex mógłby przysiąc, że gdzieś tam, w  środku, jest coś miękkiego. Bardziej boi się tego, co może zrobić Ellen. On i jego siostra zostali wychowani tak, aby jak najwięcej mówić o  swoich uczuciach, a  potem jego matka objęła prezydenturę

i nagle okazało się, że w życiu chodzi już nie tyle o uczucia, co o stosunki międzynarodowe. W tej chwili nie jest pewien, która opcja oznacza dla niego większe kłopoty. –  „Źródła z  pałacu donoszą, że tych dwóch kłóciło się na kilka minut przed… tortostrofą” – czyta Ellen z prawdziwym obrzydzeniem ze  swojego egzemplarza „The Sun”. Alex nawet nie próbuje zgadnąć, w  jaki sposób znalazła się w  posiadaniu dzisiejszego wydania tabloidu. Mama prezydentka ma tajne dojścia. – „Ale rodzina królewska twierdzi, że spór Pierwszego Syna z  Henrym trwa od  lat. Pewne źródło zdradziło »The Sun«, że konflikt pomiędzy nimi rozgorzał podczas spotkania na olimpiadzie w  Rio, a  później sytuacja tylko się pogorszyła – obecnie nie są w stanie nawet przebywać ze  sobą w  jednym pomieszczeniu. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy Alex podejdzie do tego  na  sposób amerykański i  nastąpi prawdziwa eksplozja przemocy”. –  Naprawdę nie sądzę, żeby potknięcie się można było nazwać przemo… –  Alexandrze – przerywa mu Ellen upiornie spokojnym głosem. – Zamknij się. Syn spełnia jej prośbę. –  „Można się tylko zastanawiać – czyta dalej Ellen – czy konflikt między dwoma potężnymi synami przyczynił się do tego, co w  ciągu ostatnich pięciu lat wielu mogłoby nazwać chłodnymi i zdystansowanymi relacjami między administracją rządową prezydentki Ellen Claremont a  monarchią…” – Rzuca gazetę na bok i  kładzie dłonie na stole. – Proszę, opowiedz mi jeszcze jeden dowcip. Tak bardzo chciałabym, żebyś mi wyjaśnił, w którym miejscu to jest zabawne… Alex kilka razy otwiera i zamyka usta. – To on zaczął – mówi wreszcie. – Ja go prawie nie tknąłem. On mnie popchnął,  ja tylko go chwyciłem, żeby złapać równowagę, i… –  Skarbie, dziennikarze mają głęboko w  dupie, kto zaczął i co – mówi Ellen. – Jako matka doceniam fakt, że może to nie

twoja wina, ale jako prezydentka pragnę, żeby CIA upozorowało twoją śmierć, aby ludzie współczuli mi utraty dziecka i wybrali mnie na drugą kadencję. Alex zaciska szczęki. Przywykł do robienia rzeczy, które wkurzają personel jego matki – gdy był nastolatkiem, uwielbiał konfrontować kolegów Ellen z  ich przeciwnikami politycznymi podczas przyjacielskich imprez charytatywnych w Waszyngtonie – i pisano już o nim w tabloidach z powodu wielu znacznie bardziej żenujących akcji niż ta. Ale nigdy w tak katastroficznie międzynarodowo straszny sposób. –  Nie mam teraz czasu, żeby się tym zajmować. Oto co zrobimy – mówi dalej Ellen, wyciągając teczkę ze skórzanego neseseru. Jest tam mnóstwo oficjalnych dokumentów z  mnóstwem kolorowych samoprzylepnych karteczek. Na pierwszym dokumencie widnieje napis: „Warunki umowy”. – Eee… – duka Alex. –  Pogodzisz się z  Henrym – oznajmia matka. – W  sobotę wylecisz do Anglii i spędzisz tam niedzielę. Alex mruga gwałtownie. – A może nie jest jeszcze za późno na upozorowanie mojej śmierci? –  Zahra udzieli ci dalszych instrukcji. Ja mam teraz jakieś pięćset spotkań. – Ellen wstaje i kieruje się w stronę drzwi, ale po chwili zawraca. Całuje koniuszki palców i  przyciska do czubka głowy syna. – Jesteś kretynem. Kocham cię. Potem wychodzi. Jej obcasy stukają jeszcze na korytarzu, gdy Zahra siada na jej miejscu. Ma taką minę, jakby rzeczywiście wolała zająć się pozorowaniem śmierci Alexa. Nie jest najpotężniejszym ani najważniejszym graczem w  Białym Domu, ale pracuje u  boku Ellen, odkąd Alex skończył pięć lat. Była wtedy świeżo po skończeniu Uniwersytetu Howarda. Jest jedyną zaufaną osobą, która może się kłócić z Pierwszą Rodziną. – Dobra, umowa jest taka – mówi. – Całą noc konferowałam z  bandą spiętych królewskich doradców, kutasów z  PR-

u  i  z  pieprzonym prywatnym asystentem księcia, więc zrealizujesz ten plan w  całości i  tego nie schrzanisz, zrozumiano? Alex kiwa głową, choć nadal uważa, że to wszystko jest kompletnie niedorzeczne. Zahra wygląda, jakby zupełnie jej nie przekonał, jednak mimo wszystko mówi dalej: –  Po pierwsze, Biały Dom i  monarchia zamierzają wydać wspólne oświadczenie, w  którym stwierdzą, że to, co wydarzyło się na królewskim weselu, było wypadkiem i absolutnym nieporozumieniem… – Bo to prawda. –  …i  że mimo tego, że rzadko mamy czas na spotkania, ty i książę Henry jesteście bliskimi przyjaciółmi od kilku lat. – Kim jesteśmy? –  Posłuchaj – mówi Zahra, biorąc łyk kawy ze  swojego ciężkiego termosu ze  stali nierdzewnej. – Obie strony muszą wyjść z  tego z  twarzą, a  jedynym sposobem na to jest sprawienie, żeby ta wasza mała bijatyka wyszła na homoerotyczno-bratnio-przyjacielską wpadkę. Możesz więc nienawidzić następcy tronu z całego serca, pisać o nim wiersze w  swoim pamiętniku, ale kiedy tylko zobaczysz aparat albo kamerę, masz tak się zachowywać, jakby z jego dupy świeciło słońce. I do tego masz być przekonujący… – Czy ty poznałaś kiedyś Henry’ego? – pyta Alex. – Jakim cudem miałbym to zrobić? Przecież on ma osobowość kapusty. – Naprawdę nie rozumiesz, jak bardzo nie obchodzi mnie, co o  tym sądzisz? – pyta Zahra. – To konieczne, żeby twoja durnota nie odwróciła uwagi całego kraju od  kampanii reelekcyjnej twojej matki. Naprawdę chcesz, żeby w  przyszłym roku musiała podczas debaty wyjaśniać światu, dlaczego jej syn próbuje zdestabilizować amerykańskie stosunki z Europą? No cóż, tego Alex nie chce. I w głębi duszy wie, że jest już lepszym strategiem niż wcześniej i sam wymyśliłby taki plan.

–  Tak więc Henry jest twoim nowym najlepszym przyjacielem – kontynuuje Zahra. – Będziesz się uśmiechać, przytakiwać i  nikogo nie wkurzysz. Ty i  Henry spędzicie weekend na akcjach charytatywnych i  opowiadaniu dziennikarzom o  tym, jak bardzo przepadacie nawzajem za swoim towarzystwem. Jeśli ktoś o  niego spyta, masz tryskać takim entuzjazmem, jakbyś był z nim umówiony na pieprzoną randkę na balu absolwentów. Przysuwa chłopakowi pod nos kartkę z  listami i  tabelami danych, zestawionych z takich szczegółow, że sam nie zrobiłby tego lepiej. U  góry znajduje się nagłówek: „JKW KSIĄŻĘ HENRY, ARKUSZ INFORMACYJNY”. –  Nauczysz się tego na pamięć – kontynuuje – żebyś wiedział, co powiedzieć, jeśli ktoś będzie chciał przyłapać cię na kłamstwie. Pod hasłem „HOBBY” wymieniono polo i wyścigi jachtów. Alex myśli, że będzie musiał dokonać samospalenia. – Czy on też dostał coś na mój temat? – pyta bezradnie. –  Taaa… I  muszę zaznaczyć, że przygotowywanie tej listy było jednym z  najbardziej przygnębiających momentów w  mojej karierze. – Zahra pokazuje mu kolejną stronę, na której szczegółowo rozpisano wymagania dotyczące przyszłego weekendu. Co najmniej dwa (2) posty w  mediach społecznościowych dziennie wychwalające Anglię/wizytę w Anglii. Jeden (1) wywiad na żywo w  ITV This Morning, trwający pięć (5) minut, zgodnie z ustalonym harmonogramem. Dwa (2) wspólne wystąpienia z  obecnością fotografów: jedno (1) prywatne spotkanie, jedno (1) publiczne wystąpienie na imprezie charytatywnej.   – Dlaczego to ja muszę tam jechać? Przecież to on wepchnął mnie w ten głupi tort – czy nie powinien przyjechać tutaj i iść ze mną do studia Saturday Night Live albo coś?

–  Dlatego że to ty zepsułeś królewskie wesele i  to oni są w  plecy siedemdziesiąt pięć patyków – odpowiada Zahra. – Poza tym za kilka miesięcy Henry przyjedzie na oficjalny obiad. I nie jest tym zachwycony bardziej niż ty. Alex uciska nos, w  miejscu, gdzie zaczyna gromadzić się wywołany stresem ból głowy. – Mam zajęcia. –  Wrócisz w  niedzielę wieczorem amerykańskiego czasu – mówi Zahra. – Nie opuścisz zajęć. –  Czyli naprawdę nie ma sposobu, żebym się z  tego wywinął? – Naprawdę. Alex zaciska usta. Potrzebuje listy. Kiedy był dzieckiem, pod wytartą dżinsową poduszką leżącą na parapecie w domu w Austin ukrywał luźne kartki, zapisane niechlujnym charakterem pisma. Chaotyczne traktaty o  roli rządu w  Ameryce, akapity przetłumaczone z  angielskiego na hiszpański, tabele z mocnymi i słabymi stronami jego kolegów z klasy. I z listami. Wieloma listami. Listy pomagają. A więc: powody, dla których to dobry pomysł. Po pierwsze: jego matka potrzebuje pochwał w mediach. Po drugie: gówniane raporty dotyczące stosunków zagranicznych na pewno nie pomogą mu w karierze. Po trzecie: będzie miał darmową wycieczkę do Europy. –  No dobrze – mówi i  bierze teczkę. – Zrobię to. Ale nie będę się dobrze bawić. – Boże, mam taką nadzieję. *** Trio z Białego Domu – tak magazyn „People” nazwał Alexa, June i  Norę na krótko przed inauguracją. W  rzeczywistości określenie to zostało starannie przetestowane w  grupach

fokusowych przez zespół prasowy i dostarczone bezpośrednio do redakcji.

Białego

Domu

Polityka – wieczna kalkulacja, nawet w hashtagach. Przed Claremontami rodziny Kennedych i  Clintonów chroniły Pierwsze Potomstwo przed dziennikarzami, zapewniając mu prywatność, aby mogło przejść przez wszystkie dziwne etapy, doświadczyć dzieciństwa na łonie natury i  takie tam. Sasha i  Malia zostały zaszczute i  skrytykowane przez dziennikarzy, jeszcze zanim skończyły szkołę średnią. Trio z  Białego Domu wyprzedziło bieg spraw, zanim ktokolwiek zdołał potraktować je tak samo. To był odważny nowy plan: troje przyciągających uwagę, bystrych, charyzmatycznych, atrakcyjnych marketingowo przedstawicieli pokolenia Y – Alex i  Nora właściwie przekroczyli próg pokolenia Z, ale media uważają, że bycie cool jest o  wiele bardziej chwytliwe niż bycie atrakcyjnym. Obama był cool. Cała Pierwsza Rodzina też mogłaby być cool; celebryci na swoich warunkach. Jego matka zawsze powtarza, że nie jest to idealne rozwiązanie, ale działa. Są Triem z  Białego Domu, ale tutaj, w  pokoju muzycznym na trzecim piętrze Rezydencji, są tylko Alexem, June i Norą – naturalnie połączonymi ze  sobą od  czasu, gdy byli nastolatkami i  hamowali swój wzrost za pomocą espresso. Alex napędza całą trójkę. June ich uspokaja. A  Nora pilnuje. Przyjmują swoje ulubione pozycje: June kuca na obcasach przy kolekcji płyt w  poszukiwaniu jakiejś Patsy Cline, Nora siedzi ze  skrzyżowanymi nogami na podłodze i  otwiera butelkę czerwonego wina, a Alex leży głową w dół, z nogami na oparciu sofy, i próbuje obmyślić jakiś plan. Obraca w rękach kartkę z napisem „JKW KSIĄŻĘ HENRY, ARKUSZ INFORMACYJNY”, zezując na nią raz po raz. Czuje, jak krew napływa mu do głowy. June i  Nora go ignorują, uwięzione w  intymnej bańce, do której nigdy nie udało mu się przeniknąć. Ich związek jest

czymś potężnym i  niezrozumiałym dla większości ludzi, w  tym od  czasu do czasu dla Alexa. Doskonale zna je obie, wie o  ich najgorszych nawykach, ale między nimi jest jakaś dziwna dziewczyńska więź, której nie potrafi – i nie powinien próbować – zrozumieć. – Myślałam, że podobała ci się praca w „Washington Post”? – pyta Nora przy akompaniamencie cichego pyknięcia, które rozlega się, gdy wyciąga korek od wina. Następnie bierze łyk prosto z butelki. –  Bo tak było – mówi June. – To znaczy… jest. Ale to nie jest praca, tylko jeden felieton miesięcznie, a  i  tak połowa moich tekstów jest odrzucana tylko dlatego, że są zbyt blisko programu mamy. Z  pozostałych dziennikarze też muszą wyrzucić wszystko, co związane z  polityką. Więc to jest tak, że piszę artykuły na mało ważne tematy, mając świadomość, że za ścianką działową są ludzie, którzy wykonują najważniejszą dziennikarską pracę w swoim życiu, i muszę się z tym pogodzić. – Czyli jednak… ci się nie podoba. June wzdycha. Znajduje płytę i wyciąga ją z opakowania. – Rzecz w tym, że nie wiem, co jeszcze mogłabym robić. – Nie chcą dopuścić cię do głosu? –  Żartujesz? Nie chcą nawet wpuścić mnie do budynku. – June nakłada płytę i  ustawia igłę. – Co powiedzieliby Reilly i Rebecca? Nora przekrzywia głowę i wybucha śmiechem. –  Moi rodzice powiedzieliby, żeby robić to, co zrobili oni: rzucić dziennikarstwo, zająć się olejkami eterycznymi, kupić domek w  dziczy w  Vermoncie i  sześćset pachnących paczulą kamizelek z kieszeniami. –  Pominęłaś inwestycję w  Apple w  latach dziewięćdziesiątych i  dorobienie się na tym kasy – przypomina jej June. – Och, to drobiazg.

June kładzie dłoń na głowie Nory, zanurza głęboko we włosach, a potem pochyla się i całuje swoje palce. – Coś wymyślę. Nora podaje jej butelkę. June też pije z gwinta. Wtedy Alex wydaje z siebie dramatyczne westchnienie. –  Nie mogę uwierzyć, że muszę się uczyć tych bzdur. Właśnie zaliczyłem test śródsemestralny. –  Ale to przecież ty walczysz ze  wszystkim, co się rusza – odpowiada June i  wyciera usta wierzchem dłoni; pozwala sobie na ten gest tylko przy nich. – Łącznie z  monarchią brytyjską. Więc wybacz, ale nie jest mi ciebie żal. A tak przy okazji, gdy z  nim tańczyłam, był naprawdę w  porządku. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo go nienawidzisz. – Moim zdaniem to niesamowite – wtrąca Nora. – Śmiertelni wrogowie zmuszeni do zawarcia pokoju w celu rozładowania napięć między swoimi krajami? Jest w  tym coś totalnie szekspirowskiego… –  Mam nadzieję, że po szekspirowsku zostanę zadźgany – odpowiada Alex. – Tu jest napisane, że jego ulubionym daniem jest baranina zapiekana w cieście. Chyba nie mógłbym wymyślić nudniejszego jedzenia. On jest jak wycięty z kartonu. W arkuszu znajdują się informacje, które Alex już znał albo z gazet i wiadomości na temat królewskiego rodzeństwa, albo z  przeglądanej z  nienawiścią strony Henry’ego w  Wikipedii. Wie wszystko o  jego pochodzeniu, o  starszym rodzeństwie: Filipie i  Beatrice, o  tym, że studiował literaturę angielską w Oksfordzie i gra na fortepianie. Reszta jest tak trywialna, że Alex nie wyobraża sobie, by mogło się to pojawić w  wywiadzie, nie miał jednak zamiaru ryzykować, że Henry będzie lepiej przygotowany od niego. –  Mam pomysł! – woła Nora. – Zróbmy sobie z  tego grę w picie.

–  O  tak! – zgadza się ochoczo June. – Pijemy za każdym razem, gdy Alex dobrze odpowie? – Pijemy za każdym razem, gdy odpowiedź wywoła odruch wymiotny? – sugeruje Alex. –  Jeden łyk za prawidłową odpowiedź, dwa za coś, co dowodzi, że książę Henry jest obiektywnie i słusznie obleśny – decyduje Nora. June wyjmuje z  szafki dwa kieliszki i  podaje przyjaciółce. Nora nalewa wina do obu, a  sobie zostawia butelkę. Alex zjeżdża po kanapie, żeby usiąść z nią na podłodze. –  No dobrze – mówi Nora i  bierze od  niego kartkę. – Zacznijmy od czegoś prostego. Rodzice. Dajesz. Alex podnosi kieliszek i  wyobraża sobie rodziców Henry’ego – bystre niebieskie oczy Katarzyny i  gwiazdorską szczękę Artura. –  Matka: księżniczka Katarzyna, najstarsza córka królowej Marii, pierwsza księżniczka, która uzyskała doktorat z literatury angielskiej – recytuje płynnie. – Ojciec: Artur Fox, wielbiony angielski aktor filmowy i teatralny, najbardziej znany z  roli Jamesa Bonda w  latach osiemdziesiątych, zmarł w dwa tysiące piętnastym roku. Obie pijecie. Piją. A potem Nora przekazuje listę siostrze Alexa. – No dobrze… – mruczy June, najwyraźniej szukając czegoś trudniejszego. – Zobaczmy. Imię psa? – David – mówi Alex. – Beagle. Zapamiętałem to, no bo… kto tak robi? Kto nazywa psa David? Brzmi jak imię doradcy podatkowego. Wyprowadzasz na spacer psiego doradcę podatkowego. Pijecie. – Imię najlepszego przyjaciela, wiek i zawód? – tym razem pytanie zadaje Nora. – Najlepszego przyjaciela poza tobą oczywiście. Alex od niechcenia pokazuje jej środkowy palec.

–  Percy Okonjo. Zwany Pezem lub Pezzą. Spadkobierca Okonjo Industries, nigeryjskiej firmy, dzięki której Afryka jest potęgą w  dziedzinie biomedycyny. Dwadzieścia dwa lata, mieszka w  Londynie, poznał Henry’ego w  Eton. Zarządza Fundacją Okonjo, humanitarną organizacją non profit. Pijecie. – Ulubiona książka? – Eee… Eee… O kurwa. Yyy. Co to było… –  Przykro mi, panie Claremont-Diaz, nieprawidłowa odpowiedź – szydzi June. – Dziękuję, przegrywa pan. – Daj spokój, jaka to książka? June zerka na listę. – Tu jest napisane… Wielkie nadzieje? Nora i Alex wydają z siebie zgodny jęk. – Teraz już rozumiecie, o co mi chodzi? – pyta Alex. – Ten facet czyta Karola Dickensa… dla przyjemności. – No dobra, niech ci będzie – mówi Nora. – Dwa łyki! – No cóż, a ja sądzę… – zaczyna June, gdy Nora pije wino – …że to jest naprawdę miłe! To znaczy pretensjonalne, ale Wielkie nadzieje mówią o  tym, że miłość jest ważniejsza niż status i że trzeba robić to, co należy, bez względu na pieniądze czy władzę. Może on się z tym utożsamia… Mnie wydaje się naprawdę miły! –  To pewnie dlatego, że jesteś frajerką – prycha Alex. – I  próbujesz chronić ludzi ze  swojego gatunku. To naturalny instynkt. –  Pomagam ci z  dobroci serca – odpowiada siostra. – A przecież mam deadline. – Ej, a jak myślicie, co Zahra umieściła w arkuszu o mnie? – Hmm… – Nora przygryza dolną wargę. – Ulubiony sport na letniej olimpiadzie: gimnastyka artystyczna… – Wcale się tego nie wstydzę. – Ulubiona marka materiałowych spodni: Gap.

–  Bo mój tyłek wygląda w  nich najlepiej. Te  J. Crew marszczą się w  dziwnych miejscach. I  nie spodnie, tylko chinosy. Tamte są dla białych ludzi. – Alergie: kurz, płyn do prania Tide i zamykanie jadaczki. –  Pierwsze przemówienie: w  SeaWorld San Antonio, w  wieku dziewięciu lat, gdy próbował zmusić orkę do przejścia na wcześniejszą emeryturę za, cytuję, „niehumanitarne praktyki wielorybów”. – Do tej pory podtrzymuję swoje zdanie. June odrzuca głowę do tyłu i  wybucha głośnym śmiechem, a Nora przewraca oczami. Alex cieszy się, że gdy ten koszmar się skończy, będzie mógł przynajmniej wrócić do tego, co ma tutaj. *** Alex spodziewa się, że doradca Henry’ego będzie jakimś tęgim Anglikiem we  fraku i  cylindrze, prawdopodobnie z  sumiastymi wąsami, a  już na pewno ustawi aksamitny podnóżek pod drzwiami książęcej karety. Tymczasem na ulicy czeka na niego i  jego ochronę wysoki trzydziestokilkuletni Hindus w  nieskazitelnie skrojonym garniturze, przystojny, z  zadbaną brodą, parującym kubkiem herbaty i  błyszczącą flagą Wielkiej Brytanii w  klapie. No dobrze. – Agentko Chen – mówi mężczyzna, wyciągając wolną rękę do Amy. – Mam nadzieję, że lot przebiegł spokojnie i  bez zakłóceń. Amy kiwa głową. – Tak, o ile trzeci lot transatlantycki w ciągu tygodnia można rozpatrywać w kategoriach spokoju. Mężczyzna uśmiecha się współczująco. – Na czas pobytu mamy dla was land rovera. Amy ponownie kiwa głową i  puszcza jego dłoń. Wtedy mężczyzna zwraca się do Alexa:

– Panie Claremont-Diaz, witamy ponownie w Anglii. Shaan Srivastava, masztalerz księcia Henry’ego. Alex bierze jego rękę i  potrząsa nią, czując się trochę jak w  jednym z  filmów o  Bondzie, w  którym grał ojciec Henry’ego. Za nim asystent rozładowuje bagaże i przenosi je do eleganckiego astona martina. – Miło mi cię poznać, Shaan. Chyba nie tak wyobrażaliśmy sobie ten weekend, prawda? –  Nie jestem zaskoczony takim obrotem spraw, sir – odpowiada chłodno Shaan i uśmiecha się zagadkowo. Następnie wyciąga z marynarki mały tablet i idzie w stronę samochodu. Oniemiały Alex wpatruje się w jego plecy, szybko jednak postanawia, że nie będzie się zachwycał dorosłym mężczyzną, którego jedyne zadanie polega na pilnowaniu terminarza księcia, niezależnie od  tego, jak bardzo jest cool ani jak szybko i płynnie chodzi. Kręci głową i biegnie, by go dogonić. Siada z  tyłu, podczas gdy doradca Henry’ego sprawdza lusterka. –  Dobrze – mówi Shaan. – Zamieszkasz w  komnacie dla gości w  pałacu Kensington. Jutro o  dziewiątej rano udzielisz wywiadu w  telewizji śniadaniowej. Sesję zdjęciową zorganizowaliśmy w  studiu. Potem przez całe popołudnie towarzyszysz dzieciom chorym na nowotwór i  wracasz do kraju wolności. –  Dobrze. – Alex z  grzeczności nie dodaje, że mogło być gorzej. –  Na razie masz jechać ze  mną. Odbierzemy księcia ze  stajni. Będzie tam jeden z  naszych fotografów, aby uwiecznić moment, jak wita cię w  kraju, więc postaraj się wyglądać na zadowolonego. No oczywiście, księcia trzeba przecież odebrać ze  stajni. Przez chwilę Alex martwił się, że ten weekend jednak go zaskoczy, ale wszystko przebiega zgodnie z  jego przewidywaniami.

–  Jeśli zajrzysz do kieszeni znajdującej się przed tobą w  oparciu fotela – mówi Shaan, cofając samochód – znajdziesz kilka dokumentów do podpisania. Wasi prawnicy już je zatwierdzili. – Podaje mu drogie, czarne wieczne pióro. Na górze pierwszej strony znajduje się nagłówek: „UMOWA O ZACHOWANIU POUFNOŚCI”. Alex przewraca dokument na ostatnią stronę – a jest ich co najmniej piętnaście – i cicho gwiżdże. – To jest… Często to robicie? – To standardowy protokół – odpowiada Shaan. – Reputacja rodziny królewskiej jest zbyt cenna, by podejmować jakiekolwiek ryzyko.   Użyte w  niniejszej Umowie wyrażenie „Informacje poufne” obejmuje, co następuje: 1. Wszelkie informacje, jakie JKW Książę Henry lub którykolwiek z  członków Rodziny Królewskiej określi wobec Gościa jako „Informacje poufne”. 2. Wszystkie informacje zastrzeżone i  finansowe dotyczące dóbr osobistych i majątku księcia Henry’ego. 3. Wszelkie detale architektoniczne wnętrz Rezydencji Królewskich, w  tym pałacu Buckingham, pałacu Kensington itp., a także znalezione w nich przedmioty osobiste. 4. Wszelkie informacje dotyczące życia osobistego lub prywatnego księcia Henry’ego, które nie zostały wcześniej upublicznione w  oficjalnych dokumentach królewskich, przemówieniach lub zaakceptowanych biogramach, w  tym wszelkie osobiste lub prywatne związki Gościa z  księciem Henrym. 5. Wszelkie informacje znalezione na osobistych urządzeniach elektronicznych księcia Henry’ego…  

To wszystko wydaje się… grubą przesadą. Coś jak dokumenty, które daje ci jakiś zboczony milioner, chcący zapolować na ciebie dla sportu. Alex zastanawia się, co może mieć do ukrycia człowiek z  taką pozycją społeczną. Ma nadzieję, że nie chodzi o polowania na ludzi. Ponieważ jednak NDA3 nie są mu obce, podpisuje umowę i  robi parafki na każdej stronie. Przecież i  tak nie zdradziłby nikomu szczegółów tej nudnej podróży – no, może poza June i Norą. Po piętnastu minutach podjeżdżają przed stajnię. Ochroniarze Alexa jadą tuż za nimi. Królewskie stajnie, ma się rozumieć, są rozbudowane, dobrze utrzymane i  różnią się niemal wszystkim od starych rancz, które widział w Teksasie. Shaan prowadzi go do wybiegu dla koni, a  Amy i  jej ekipa przegrupowują się dziesięć kroków za nimi. Alex opiera łokcie na pomalowanych na biało deskach płotu, walcząc z nagłym, absurdalnym poczuciem, że jest źle ubrany na tę okazję. Każdego innego dnia jego chinosy i  koszula byłyby odpowiednie na swobodną sesję zdjęciową, teraz jednak, po raz pierwszy od bardzo dawna, czuje, że są nie na miejscu. Jego fryzura po locie też z  pewnością nie jest szałowa. Nie żeby po grze w  polo jego nowy „przyjaciel” miał wyglądać o  wiele lepiej. Pewnie będzie spocony i odpychający. Jakby na zawołanie Henry wyjeżdża zza zakrętu na grzbiecie nieskazitelnie białego konia. Z  całą pewnością nie jest ani spocony, ani odpychający. Jest natomiast skąpany w  świetle olśniewającego zachodu słońca. Ma na sobie krótką czarną kurtkę i  spodnie jeździeckie wetknięte w  wysokie skórzane buty. W  każdym calu wygląda jak prawdziwy książę z  bajki. Odpina kask i  zdejmuje go jedną dłonią w  rękawiczce. Jego włosy są atrakcyjnie zmierzwione – jakby celowo ułożył je tak fryzjer. – Bo się porzygam – mówi Alex, gdy tylko Henry znajduje się na tyle blisko, by go usłyszeć.

–  Witaj, Alex – odpowiada książę, a  jemu jest naprawdę bardzo źle z tym, że Henry wyraźnie teraz nad nim góruje. – Wyglądasz na… trzeźwego. –  Specjalnie dla ciebie, Wasza Królewska Wysokość – odpowiada, kłaniając się z teatralną przesadą. Z zadowoleniem odnotowuje, że w  głosie Henry’ego słyszy odrobinę lodu. Czyli wreszcie przestali udawać. –  Jesteś zbyt miły – mówi książę. Przerzuca nogę nad koniem i  z  gracją zeskakuje na ziemię. Zdejmuje rękawiczkę i wyciąga dłoń do Alexa. Dobrze ubrany pracownik stajni pojawia się dosłownie znikąd i  odprowadza konia za wodze. Alex prawdopodobnie nigdy nie czuł się tak sfrustrowany. –  To idiotyczne – mówi, łapiąc Henry’ego za rękę. Jego skóra jest miękka, zapewne złuszczana i codziennie nawilżana przez jakąś pałacową manikiurzystkę. Po drugiej stronie płotu stoi królewski fotograf, więc Alex uśmiecha się zwycięsko i cedzi przez zęby: – Miejmy to już z głowy. – Wolałbym, żeby mnie torturowano. – Henry odwzajemnia uśmiech. Obok nich rozlega się cichy trzask migawki aparatu. Oczy księcia są wielkie, łagodne i niebieskie. I zdecydowanie proszą się, żeby podbić choć jedno z  nich. – Twój kraj prawdopodobnie dałby radę to załatwić. Alex odrzuca głowę do tyłu i śmieje się głośno i fałszywie. – Pierdol się! – Rzadko kiedy mam na to czas – odpowiada Henry. Gdy wraca Shaan, książę puszcza dłoń Alexa. –  Wasza Wysokość. – Asystent wita Henry’ego skinieniem głowy, a Alex z całych sił stara się nie przewracać oczami. – Fotograf powinien mieć już to, czego potrzebuje, więc jeśli jesteście gotowi, samochód czeka. Książę odwraca się do niego i  ponownie się uśmiecha, ale wyraz jego oczu pozostaje nieodgadniony.

– Możemy? *** W  kwaterach gościnnych pałacu Kensington jest coś znajomego, mimo że Alex nigdy wcześniej tu nie był. Shaan kazał asystentowi zaprowadzić gościa do jego pokoju, gdzie na łóżku z rzeźbioną ramą i złotą narzutą czekały już na niego bagaże. Wiele pokojów w Białym Domu, tak samo jak to miejsce, sprawia wrażenie nawiedzonych – niezależnie od tego, jak nieskazitelnie są czyste, historia unosi się w nich niczym stare pajęczyny. Alex przywykł do spania u  boku duchów, ale tutaj jest nieco inaczej. Atmosfera w tym pokoju uruchamia u niego wspomnienia, mniej więcej z czasów, gdy jego rodzice się rozstali. Byli prawnikami, którzy ledwo umieli zamówić chińszczyznę na wynos bez podpisywania prawnie wiążących dokumentów, więc lato przed siódmą klasą Alex spędzał w  drodze między swoim domem a  nowym miejscem zamieszkania ojca poza Los Angeles, aż do chwili gdy jego rodzice dojrzeli do zawarcia długoterminowej umowy. Był to ładny dom w dolinie, z czystym, niebieskim basenem i tylną ścianą ze szkła. Alex nigdy nie potrafił się tam wyspać. Wymykał się z sypialni w środku nocy, wykradał lody Helados z  zamrażarki ojca i  stojąc boso w  kuchni, wyjadał je prosto z pudełka. I  tak samo czuje się tutaj – obudzony w  środku nocy, w obcym miejscu, zobowiązany, żeby wszystko się udało. Idzie do znajdującej się w  skrzydle dla gości kuchni z  wysokimi sufitami i  blatami z  lśniącego marmuru. Pozwolono mu sporządzić listę zaopatrzenia do kuchni, najwyraźniej jednak w  tak krótkim czasie trudno im było załatwić heladosy – znajduje w  zamrażarce tylko jakieś amerykańskie rożki. –  Jak tam jest? – w  głośniku telefonu słyszy cienki głos Nory. Widzi ją na ekranie – ma upięte włosy i  grzebie w jednym z kilkudziesięciu domowych kwiatów.

–  Dziwnie – odpowiada Alex, poprawiając okulary. – Wszystko wygląda jak w  muzeum. Ale chyba nie wolno mi tego pokazywać. – Oooch… – Nora gwałtownie unosi brwi. – Wszystko takie skryte. Takie wymyślne. – Proszę cię. Jeśli już, to budzące grozę. Musiałem podpisać tak obszerną umowę o  zachowaniu poufności, że jestem przekonany, że w każdej chwili mogę wpaść w pułapkę i trafię do komnaty tortur. – Założę się, że on ma jakiegoś bękarta – mówi Nora. – Albo jest gejem. Albo ma gejowskiego bękarta. –  To pewnie na wypadek, gdybym zobaczył, jak jego asystent wymienia mu baterie – odpowiada Alex. – W każdym razie nuda. A  co tam u  ciebie? Twoje życie jest teraz prawdopodobnie o wiele ciekawsze niż moje. – No cóż. – Nora cmoka. – Nate Silver cały czas się wścieka, bo czeka na kolejny felieton. Kupiłam nowe zasłony. Zawęziłam listę zaliczeń do statystyki i analizy danych. –  Powiedz mi, że wszystkie są na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona – mówi Alex i  podskakuje, żeby usiąść na jednym z nieskazitelnie czystych blatów i pomachać nogami. – Nie możesz zostawić mnie w DC4 i wrócić do MIT5. –  Jeszcze nie podjęłam decyzji, ale wyobraź sobie, nie będzie to zależeć od  ciebie. Pamiętasz, czasem rozmawiamy o rzeczach, które ciebie nie dotyczą? –  Tak, to dziwne. Czyli masz plan zdetronizowania Nate’a Silvera, głównego eksperta od technologii i danych w DC? Nora się śmieje. –  Nie, mam zamiar po cichu skompilować i  przetworzyć wystarczająco dużo danych, aby wiedzieć, co będzie się działo w ciągu kolejnych dwudziestu pięciu lat. Następnie kupię dom na szczycie bardzo wysokiego wzgórza na skraju miasta, zostanę ekscentryczną pustelnicą i  będę przesiadywać na tarasie, obserwując przez lornetkę rozwój sytuacji.

Alex zaczyna się śmiać, ale milknie, gdy słyszy jakiś hałas na korytarzu. Zbliżają się ciche kroki. Księżniczka Beatrice mieszka w  innej części pałacu, podobnie jak Henry. Ale pałacowi ochroniarze i  jego osobista ochrona śpią na tym piętrze, więc może… – Poczekaj – mówi i zasłania głośnik. W  korytarzu zapala się światło i  do kuchni wchodzi książę Henry. Ma na sobie wymięte ubranie i  jest wyraźnie rozespany. Ziewa przeciągle ze  zwieszonymi ramionami. Stoi przed Alexem nie w  garniturze, lecz we  wrzosowoszarej koszulce i  spodniach od  piżamy w  szkocką kratę. W  uszach ma słuchawki, a na głowie kołtun. I jest boso. Co niepokojące, wygląda jak człowiek. Gdy dostrzega Alexa na kuchennym blacie, zamiera. Alex wpatruje się w  niego, podczas gdy w  telefonie rozlega się stłumione: – Czy to… Alex się rozłącza, a Henry wyjmuje słuchawki i gwałtownie się prostuje. Jego twarz nadal jest opuchnięta i zdumiona. – Cześć – mówi ochryple. – Przepraszam. Eee… Ja tylko… Cornetto. Macha ręką w stronę lodówki, tak jakby powiedział coś, co ma jakikolwiek sens. – Że co? – pyta Alex. Henry podchodzi do zamrażarki, wyjmuje z  niej pudełko z rożkami i pokazuje mu nazwę: Cornetto. – Wiedziałem, że cię zaopatrzyli. – Robisz naloty na kuchnie wszystkich gości? – pyta Alex. –  Tylko wtedy, gdy nie mogę spać. Czyli zawsze. Nie przypuszczałem tylko, że i  ty buszujesz po kuchni. – Książę patrzy na Alexa, który uświadamia sobie nagle, że ten czeka

na pozwolenie, by otworzyć pudełko i  wziąć jednego rożka. Przez chwilę, z  czystej przekory, ma ochotę powiedzieć: nie, ale jest zaintrygowany. On też ma problemy ze  snem. Kiwa głową. Spodziewa się, że Henry weźmie rożka i  sobie pójdzie, ten jednak spogląda na Alexa. – Ćwiczyłeś to, co jutro powiesz? –  Tak – odpowiada Alex i  natychmiast się jeży. To właśnie dlatego nigdy wcześniej nic go w Henrym nie zaintrygowało. – Nie jesteś tu jedynym profesjonalistą, wyobraź sobie. –  Nie miałem na myśli… Chodziło mi tylko o  to, że może powinniśmy… eee… poćwiczyć… – duka książę. – Potrzebujesz tego? – Pomyślałem, że to może pomóc. Oczywiście, że tak pomyślał. Wszystko, co Henry kiedykolwiek robił publicznie, było prawdopodobnie ćwiczone w dusznych królewskich komnatach, takich jak ta. Alex zeskakuje z blatu i odblokowuje telefon. – Patrz na to. Ustawia się w linii strzału: pudełko Cornetto na ladzie, ręka Henry’ego oparta na marmurze obok, jego ciężki sygnet widoczny wraz z  fragmentem piżamy. Otwiera Instagram, nakłada filtr na zdjęcie. – „Nic nie leczy jet lagu tak – mówi, pisząc jednocześnie na telefonie – jak lody o północy z @KsiążęHenry”. Oznaczamy się w pałacu Kensington i zamieszczamy na stronie. – Podnosi telefon do góry, żeby Henry mógł zobaczyć, jak natychmiast pojawiają się lajki i  komentarze. – Wierz mi, istnieje wiele rzeczy wartych przemyślenia. Ale to nie jest jedna z nich. Henry marszczy czoło znad swojego rożka i  mówi z powątpiewaniem: – Chyba tak.

– Skończyłeś? – pyta Alex. – Bo właśnie rozmawiałem. Książę mruga, a  potem krzyżuje ręce na piersi i  ponownie przybiera postawę obronną. – Oczywiście. Nie będę zajmować ci czasu. Wychodząc z  kuchni, zatrzymuje się w  drzwiach. Przez chwilę jakby nad czymś się zastanawiał. – Nie wiedziałem, że nosisz okulary – rzuca w końcu. Potem zostawia Alexa samego z  pudełkiem roztapiających się lodów. *** Droga do studia na wywiad jest wyboista, ale na szczęście krótka. Alex powinien zrzucić winę za swoje mdłości na nerwy, woli jednak winić obrzydliwe śniadanie – w  jakim innym kraju na najważniejszy posiłek dnia jada się mdłą fasolę na białym toście? Nie może zdecydować, czy bardziej urażona czuje się jego meksykańska, czy teksaska krew. Henry siedzi obok niego, otoczony przez tłum asystentów i stylistów. Jeden z nich układa mu włosy gęstym grzebieniem, inny trzyma przed nim notes z  wypunktowanym przemówieniem. Kolejny poprawia mu kołnierzyk. Z  fotela pasażera Shaan wyjmuje z  fiolki żółtą tabletkę i  podaje Henry’emu, który ochoczo wkłada ją do ust i  połyka bez popicia. Alex stwierdza, że nie chce – i nie musi – wiedzieć, co to jest. Kolumna podjeżdża pod studio i  drzwi się otwierają, ukazując szereg fotografów, a za barykadą – tłum królewskich wielbicieli. Henry odwraca się i  patrzy na Alexa z  lekkim grymasem na twarzy. –  Najpierw książę, potem ty – Shaan zwraca się do Alexa. Pochyla się i dotyka swojej słuchawki. Alex bierze jeden oddech, drugi, po czym włącza szeroki uśmiech i amerykański urok osobisty.

– Proszę iść, Wasza Królewska Wysokość. – Mruga i zakłada okulary przeciwsłoneczne. – Twoi poddani czekają. Henry odchrząkuje, wychodzi na poranne słońce i  łagodnie macha do tłumu. Lampy aparatów błyskają, fotografowie nawołują. Jakaś niebieskowłosa dziewczyna z  tłumu podnosi plakat, na którym wielkimi, błyszczącymi literami jest napisane: „WEJDŹ WE MNIE, KSIĄŻĘ HENRY!”. Stoi tak przez dobre pięć sekund, a  potem ochrona wyrywa jej plakat i wrzuca do pobliskiego kosza na śmieci. Alex wysiada jako następny. Staje dumnie obok Henry’ego i obejmuje go za ramię. –  Zachowuj się tak, jakbyś mnie lubił – mówi radośnie. Henry patrzy na niego, jakby próbował wybrać właściwe słowo spośród miliona, a potem przechyla głowę, przywołuje na twarz wyćwiczony uśmiech i  odwzajemnia gest Alexa. – No i proszę. Gospodarze This Morning są niepokojąco brytyjscy – ubrana w  sukienkę kobieta w  średnim wieku o  imieniu Dottie i mężczyzna zwany Stu, który wygląda, jakby całe weekendy spędzał na wrzeszczeniu na myszy w  swoim ogrodzie. Alex ogląda program zza kulis, gdy wizażystka tuszuje pryszcz na jego czole. Czyli to się już dzieje. Próbuje zignorować siedzącego półtora metra dalej na lewo księcia, któremu królewski stylista jeszcze raz czyści i układa piórka. To ostatni moment tego dnia, kiedy mógł ignorować Henry’ego. Wkrótce książę prowadzi, a Alex idzie tuż za nim. Najpierw ściska dłoń Dottie i  prezentuje jej swój Uśmiech Polityka, który sprawia, że wiele kongresmenek i  więcej niż kilku kongresmenów ma ochotę powiedzieć mu coś, czego nie powinni mówić. Kobieta chichocze i  całuje go w  policzek. Publiczność klaszcze i klaszcze, i klaszcze. Henry siada przy nim na kanapie, ma idealną postawę, Alex uśmiecha się do niego i udaje, że czuje się swobodnie w jego towarzystwie. Jest to trudniejsze, niż mogłoby się wydawać, ponieważ reflektory na scenie nagle uświadamiają mu, jak

świeżo i  przystojnie wygląda Henry w  oku kamery. Ma na sobie niebieski sweter założony na koszulę, a  jego włosy wyglądają na bardzo miękkie. No dobrze. Ten człowiek jest irytująco atrakcyjny. Obiektywnie rzecz ujmując, to zawsze był problem. Ale wszystko jest w porządku. Niemalże o  sekundę za późno Alex uświadamia sobie, że Dottie zadaje mu pytanie: –  Alex, co sądzisz o  starej dobrej Anglii? – Wyraźnie się z niego nabija, a on zmusza się do uśmiechu. – Wiesz, Dottie, tu jest rewelacyjnie – mówi. – Od czasu gdy moja mama została prezydentką, przyleciałem tutaj kilka razy i  za każdym razem byłem pod wrażeniem historii tego kraju. No i  wyboru piw. – Publiczność wybucha śmiechem jak na zawołanie, on też delikatnie potrząsa ramionami. – I  oczywiście zawsze wspaniale jest zobaczyć się z  tym gościem. Odwraca się do Henry’ego i wyciąga dłoń zwiniętą w pięść. Książę przez chwilę się waha, a  potem sztywno przybija żółwika, chociaż wygląda, jakby właśnie został zdradzony. *** Powód, dla którego Alex chce się zająć polityką, chociaż wie, że tak wiele byłych prezydenckich synów i córek uciekło z  Białego Domu po ukończeniu osiemnastu lat jest taki, że naprawdę zależy mu na ludziach. Władza jest super, bycie w  centrum uwagi jest frajdą, ale ludzie – to oni są dla niego najważniejsi. Trochę za bardzo się wszystkim przejmuje, łącznie z  tym, czy są w  stanie opłacić sobie leczenie, zawrzeć związek małżeński z  kimś, kogo kochają, no i  nie zginąć podczas szkolnej strzelaniny. Albo, jak w tym przypadku, czy w szpitalu Royal Marsden chore na nowotwór dzieci mają wystarczająco dużo książek do czytania. O  i  Henry, otoczeni ochroną, zawładnęli jednym z  pięter, onieśmielając i denerwując pielęgniarki, i wymieniając uściski

rąk. Alex stara się – naprawdę się stara – nie dopuścić do tego, by dłonie zwijały mu się w pięści, ale Henry, tylko po to, by zrobić jakieś durne zdjęcie, przywołuje ten swój wyuczony uśmiech, stojąc obok małego łysego chłopca, z  którego ciała wystaje mnóstwo rurek, i  Alex ma ochotę złorzeczyć na ten głupi kraj. Ponieważ jednak zgodnie z  umową musi tu być, skupia się na dzieciach. Większość z nich nie ma pojęcia, kim on jest, ale Henry dzielnie przedstawia go jako syna prezydentki i wkrótce mali pacjenci wypytują go o Biały Dom i o to, czy zna Arianę Grande, a  on się śmieje i  stara się sprawić im przyjemność. Rozpakowuje książki z ciężkich pudeł, które przynieśli, siada na łóżkach i  czyta na głos, podczas gdy fotograf podąża za nim krok w krok. Nie zdaje sobie sprawy, że stracił Henry’ego z oczu, dopóki pacjent, którego odwiedza, nie zasypia. Wtedy Alex rozpoznaje dudniący głos księcia po drugiej stronie zasłony. Szybko liczy stopy na podłodze – nie ma żadnych fotografów. Tylko Henry. Hmm. Cicho podchodzi do krzesła przy ścianie, tuż przy zasłonie. Jeśli usiądzie pod odpowiednim kątem i  wyciągnie szyję, może coś zobaczy. Henry rozmawia z  małą, chorą na białaczkę dziewczynką, Claudette – jej imię jest napisane na tabliczce nad łóżkiem. Ma ona ciemną skórę, która przybrała bladoszary odcień, i jasnopomarańczowy szal zawiązany wokół głowy, ozdobiony Gwiezdnym Ptakiem Sojuszu. Zamiast stać nad nią niezręcznie, tak jak spodziewał się tego Alex, Henry klęczy obok łóżka, uśmiecha się i  trzyma ją za rękę. –  Fanka Gwiezdnych wojen, co? – pyta niskim, ciepłym głosem, którego Alex jeszcze nigdy u  niego nie słyszał, i wskazuje na znaczek na szalu. –  Och, to mój absolutnie najulubieńszy film! – cieszy się Claudette. – Gdy dorosnę, chciałabym być jak księżniczka

Leia, bo ona jest taka silna, mądra i dzielna i może pocałować Hana Solo. – Delikatnie się rumieni, w  końcu wspomniała o  całowaniu się przy księciu, ale cały czas utrzymuje z  nim kontakt wzrokowy. Alex wyciąga szyję jeszcze bardziej, obserwując reakcję Henry’ego. Na arkuszu  informacyjnym z  całą pewnością nie było wzmianki o Gwiezdnych wojnach. – Wiesz co? – rzuca książę, pochylając się konspiracyjnie. – Myślę, że to świetny pomysł. Claudette chichocze. – Którego z bohaterów lubisz najbardziej? – Hmm… – Henry udaje, że intensywnie zastanawia się nad odpowiedzią. – Zawsze lubiłem Luke’a. Jest odważny i dobry, no i  najsilniejszy ze  wszystkich Jedi. Myślę, że Luke jest dowodem na to, że nie ma znaczenia, skąd pochodzisz i  kim jest twoja rodzina – jeśli jesteś wierny samemu sobie, zawsze będziesz świetnym człowiekiem. –  W  porządku, panno Claudette – mówi radośnie pielęgniarka, która wychodzi zza zasłony. Henry podskakuje, a  Alex prawie przewraca krzesło, przyłapany na gorącym uczynku. Odchrząkuje i wstaje, celowo nie patrząc na księcia. – Panowie, możecie już iść. Pora na leki. –  Pani Beth, Henry powiedział, że jesteśmy teraz przyjaciółmi! – Claudette prawie płacze. – On może zostać! – Przepraszam bardzo! – Beth wyraża dezaprobatę. – Tak nie należy się zwracać do księcia. Bardzo przepraszam, Wasza Wysokość. – Nie ma za co przepraszać – odpowiada Henry. – Dowódcy rebeliantów przewyższają rangą królewską rodzinę. – Puszcza oko do Claudette i  salutuje, a  ona prawie roztapia się ze szczęścia. – Jestem pod wrażeniem – mówi Alex, gdy wychodzą razem na korytarz, ale ponieważ Henry unosi brew, postanawia

sprostować: – Może nie pod wrażeniem. Po prostu jestem zaskoczony. – Czym? – Że naprawdę masz… no wiesz, uczucia. Książę się uśmiecha, ale wtedy nagle następują po sobie trzy zdarzenia. Po pierwsze: w  przeciwległym końcu korytarza rozlega się krzyk. Po drugie: słychać przypomina wystrzał.

głośny

huk,

który

przerażająco

Po trzecie: Cash łapie Henry’ego i  Alexa za ręce i  wpycha do najbliższego pomieszczenia. – Na podłogę – burczy i zamyka za nimi drzwi. Zapada ciemność. Alex potyka się o  mopa  lub nogę Henry’ego i  obaj przewracają się na  stos basenów. Henry uderza w  podłogę jako pierwszy, upada twarzą w  dół.  Alex ląduje na nim. – O Boże… – jęczy książę stłumionym głosem. Alex myśli z  satysfakcją, że może jego „przyjaciel” wylądował twarzą w basenie. – Chyba powinniśmy przestać tak kończyć – mówi z ustami w jego włosach. – No wiesz! – To twoja wina! – Jakim cudem? – Podczas prezydenckich wystąpień nikt nigdy do mnie nie strzela, ale wystarczy, że wyjdę z pieprzonym królewskim… – Zamkniesz się, zanim doprowadzisz do naszej śmierci? –  Nikt nas nie zabije. Cash blokuje drzwi. Poza tym to prawdopodobnie nic poważnego. – W takim razie przynajmniej ze mnie zejdź.

–  Przestań mi mówić, co mam robić! Nie jesteś moim księciem! –  Cholera jasna… – Henry z  całych sił odpycha się od podłogi i przetacza, zrzucając z siebie Alexa. Ten znajduje się teraz między nim a  półką z  czymś, co pachnie jak żrące środki czystości. –  Możesz się przesunąć, Wasza Wysokość? – szepcze, wbijając łokieć w ramię Henry’ego. – Wolałbym nie być małą łyżeczką. –  Uwierz mi, próbuję – odpowiada Henry. – Ale nie ma miejsca. Na zewnątrz rozlegają się głosy i  pośpieszne kroki – żadnych oznak, że sytuacja została opanowana. –  No cóż – wzdycha Alex. – W  takim razie chyba powinniśmy wygodniej się usadowić. Henry głośno wypuszcza powietrze. – Fantastycznie. Alex czuje, że książę odsuwa się od niego i krzyżuje ręce na piersi, by przyjąć zamkniętą postawę, choć leży z  nogami w wiadrze. –  Gwoli ścisłości – mówi – na moje życie też jeszcze nikt nigdy nie nastawał. – Cóż, gratulacje – odpowiada Alex. – Oficjalnie osiągnąłeś sukces. –  Zawsze marzyłem, żeby tak właśnie się to skończyło. W składziku, z twoim łokciem między moimi żebrami… Henry wydaje z  siebie odgłos pełen oburzenia, jakby miał ochotę go uderzyć. To prawdopodobnie jedyne, co Alexowi kiedykolwiek się w  nim podobało, i  pod wpływem impulsu bardzo mocno wbija łokieć w  bok księcia. Ten tłumi krzyk, a następne, co Alex czuje, to to, jak ktoś ciągnie go w bok za koszulę. Po chwili Henry siedzi już na nim i przygważdża go

udem do podłogi. Alex uderza głową w  pokrytą linoleum podłogę, czuje jednak, że się uśmiecha. – Czyli masz w sobie trochę woli walki. – Wypycha biodra, próbując zrzucić z  siebie napastnika, ten jednak jest wyższy i silniejszy, a do tego trzyma go za kołnierz. –  Skończyłeś? Może mógłbyś już przestać narażać swoje pieprzone życie na niebezpieczeństwo? –  Och, a  więc jednak ci na mnie zależy. Kochany, poznaję dziś wszystkie twoje sekrety. Henry wypuszcza powietrze i schodzi z Alexa. –  Nie mogę uwierzyć, że nawet śmiertelne niebezpieczeństwo nie jest dla ciebie przeszkodą w  byciu takim… takim, jakim jesteś. Alex stwierdza w duchu, że najdziwniejsze jest to, iż książę ma rację. Co chwila zauważa coś, o  co nigdy nie podejrzewałby Henry’ego. Po pierwsze jest jednak trochę waleczny, a do tego inteligentny i  interesuje się innymi ludźmi. To naprawdę niepokojące. Alex doskonale wie, co powiedzieć poszczególnym senatorom demokratów, żeby zaczęli gadać o  projektach ustaw, wie dokładnie, kiedy Zahrze kończy się guma nikotynowa i  jak spojrzeć na Norę, żeby zaczęły się szerzyć plotki. Umie czytać ludzi. I  nie podoba mu się, że jakieś królewskie dziecko, które z racji urodzenia wszystko ma podane na tacy, wywraca jego system do góry nogami. Ale ta walka była całkiem w porządku. Leży i  czeka. Słucha kroków szurających na zewnątrz. Pozwala, by mijał czas. – No więc… eee… – zaczyna wreszcie. – Gwiezdne wojny? Chce powiedzieć to łagodnie i  neutralnie, ale nawyki wygrywają i jego ton jest oskarżycielski. – Tak, Alex – odpowiada wyniośle książę. – Wierz lub nie, następcy tronu nie spędzają dzieciństwa wyłącznie na popołudniowych herbatkach.

– Zakładałem, że trenują głównie prostowanie pleców i grają w lidze młodzieżowej polo. Następuje chwila kłopotliwej ciszy. – To… też może być częścią dzieciństwa. – Więc interesujesz się popkulturą, ale zachowujesz się tak, jakby cię nie obchodziła – mówi Alex. – Zatem albo nie wolno ci o tym mówić, bo to w przypadku człowieka z twoją pozycją niestosowne, albo nie chcesz, bo pragniesz, żeby ludzie myśleli, że jesteś taki ą-ę. Która opcja? –  Czy ty właśnie poddajesz mnie psychoanalizie? – pyta Henry. – Nie wydaje mi się, żeby królewskim gościom wypadało to robić. –  Po prostu próbuję zrozumieć, dlaczego jesteś tak zaangażowany w  udawanie kogoś innego, zwłaszcza że dopiero co powiedziałeś tej małej dziewczynce, że trzeba być wiernym sobie. – Nie wiem, o czym mówisz. A nawet gdybym wiedział, nie sądzę, żeby była to twoja sprawa. – W  głosie Henry’ego słychać napięcie. –  Czyżby? Bo ja jestem całkiem pewien, że zostałem prawnie zobowiązany do udawania twojego najlepszego przyjaciela. I nie wiem, czy to przemyślałeś, ale z pewnością nie skończy się na tym jednym weekendzie – mówi Alex, podczas gdy palce księcia wbijają się w  jego przedramię. – Jeśli ludzie już nigdy nie zobaczą nas razem, będą wiedzieli, że to wszystko ściema. Jesteśmy na siebie skazani, czy nam się to podoba, czy nie, więc mam prawo wiedzieć, co jest grane, zanim się to do mnie zakradnie i ugryzie mnie w dupę. – Może zacznijmy… – Henry mruży oczy, patrząc na Alexa. Z  tak bliska chłopak widzi tylko zarys książęcego nosa. – … od  tego, że powiesz mi, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz. – Naprawdę chcesz odbyć tę rozmowę? – Może chcę.

Alex krzyżuje ręce na piersi. Gdy jednak orientuje się, że przyjął pozycję identyczną jak książę, szybko ją zmienia. –  Naprawdę nie pamiętasz, że podczas zachowałeś się wobec mnie jak ostatni kutas?

olimpiady

Alex pamięta wszystko w  najdrobniejszych szczegółach: miał osiemnaście lat, został wysłany do Rio z  June i  Norą w  ramach delegacji na letnią olimpiadę, jeden weekend sesji zdjęciowych i  stworzenie „obrazu globalnej współpracy kolejnego pokolenia”. Większość czasu spędził na piciu caipirinhi i  zaśmiecaniu pustymi kubkami obiektów olimpijskich. Pamięta też flagę Wielkiej Brytanii na kurtce z kapturem Henry’ego, gdy spotkali się po raz pierwszy. Henry wzdycha. –  Czy to wtedy, kiedy groziłeś, że wepchniesz mnie do Tamizy? –  Nie – odpowiada Alex. – To wtedy, gdy na finałach skoków do wody zachowywałeś się jak wyniosły kutas. Naprawdę nie pamiętasz? – Przypomnisz mi? Alex patrzy na niego wściekle. –  Podszedłem do ciebie, żeby się przedstawić, a  ty gapiłeś się na mnie, jakbym był najbardziej odrażającą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałeś. Tuż po tym, jak uścisnąłeś mi dłoń, odwróciłeś się do Shaana i  zapytałeś: „Możesz się go pozbyć?”. Następuje chwila ciszy. –  Ach… – mówi w  końcu Henry i  odchrząkuje. – Nie wiedziałem, że to słyszysz. – Chyba nie do końca rozumiesz, o co mi chodzi. A chodzi mi o to, że to było z twojej strony niezwykle aroganckie. – Masz… rację. – Tak.

– To wszystko? Chodzi tylko o olimpiadę? – To był początek. – Wyczuwam wielokropek. –  Po prostu… – Dla Alexa, leżącego na podłodze w  składziku i  czekającego na koniec zagrożenia i  weekendu, który przypomina najgorszy koszmar, autocenzura jest w  tej chwili zbyt dużym wyzwaniem. – Nie wiem. Robienie tego, co robimy, jest kurewsko trudne. Ale dla mnie jest trudniejsze. Jestem synem pierwszej kobiety prezydenta. W  dodatku nie tak białym jak ona. Ludzie zawsze są dla mnie surowsi. A ty… no wiesz, urodziłeś się z  tym wszystkim i  dla każdego jesteś pieprzonym księciem z  bajki. Przypominasz mi, że zawsze będę porównywany do kogoś innego, bez względu na to, co zrobię, nawet jeśli zdecyduję się pracować dwa razy ciężej. Henry milczy przez długi czas. –  No cóż – odzywa się wreszcie. – Na to nic nie poradzę. Mogę jednak przyznać, że tamtego dnia naprawdę zachowałem się jak kutas. Nie żeby to była jakaś wymówka, ale czternaście miesięcy wcześniej zmarł mój ojciec i w owym okresie codziennie zachowywałem się jak kutas. Przepraszam. Dłoń Henry’ego drży u jego boku. Alex milknie. Oddział onkologiczny. Oczywiście, że książę wybrał oddział onkologiczny. Przecież to było w  arkuszu informacyjnym. „Ojciec: słynny gwiazdor filmowy Artur Fox, zmarły w 2015 roku, nowotwór trzustki”. Pogrzeb był transmitowany przez telewizję. Alex przypomina sobie ostatnie dwadzieścia cztery godziny: bezsenność, pigułki, grymas, jaki Henry robi w obecności ludzi, a który Alex zawsze odczytywał jako znak dystansu. Trochę się na tym zna. To nie tak, że rozwód rodziców był dla niego przyjemnym doświadczeniem albo że dla zabawy bierze na siebie tyle obowiązków. Od zbyt dawna zdaje sobie sprawę, że większość ludzi nie myśli o  tym, czy są wystarczająco dobrzy, ani o  tym, czy zawiodą cały świat. Nigdy nie podejrzewał, że Henry może czuć to samo.

Książę ponownie odchrząkuje i Alex odczuwa coś w rodzaju paniki. Otwiera usta i mówi: – No cóż, dobrze wiedzieć, że nie jesteś idealny. Prawie słyszy, jak Henry przewraca oczami, i  odczuwa wdzięczność za to znajome zachowanie. Ponownie milkną, rozmowa się kończy. Zza drzwi nie dobiega żaden hałas, nie słychać żadnych syren z  ulicy. Ale też nikt jeszcze po nich nie przyszedł. A  potem, zupełnie w przeciągającą się ciszę:

spontanicznie,

Henry

mówi

– Powrót Jedi. Mija chwila. – Co? –  Odpowiadam na twoje pytanie. Tak, lubię Gwiezdne wojny, a moją ulubioną częścią jest Powrót Jedi. – Och… Wow, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Henry wypuszcza z siebie delikatne, wytworne prychnięcie. Pachnie miętą. Alex opiera się chęci wbicia w niego drugiego łokcia. – Jak mogę się mylić w kwestii swojego ulubionego filmu? Przecież to osobiste preferencje. – Te osobiste preferencje są złe i mylące. –  Tak? W  takim razie którą część wolisz? Pokaż mi błąd w moim rozumowaniu. – W porządku. Imperium kontratakuje. Książę znowu prycha. – Mroczne. –  Owszem. Dzięki temu tak dobre – odpowiada Alex. – I  najbardziej skomplikowane pod względem fabularnym. Jest tam pocałunek Hana i  Lei, spotykasz Yodę, Han wkracza do gry, jest pieprzony Lando Calrissian i  najlepszy zwrot akcji

w  historii kinematografii. A  co masz w  Powrocie Jedi? Kretyńskie Ewoki. – Ewoki są kultowe. – Ewoki są głupie. – No ale Endor. – No ale Hoth. Nie bez powodu widzowie oceniają tę część jako najlepszą i najbardziej realistyczną z całej trylogii. – I ja to szanuję. Ale czy w szczęśliwym zakończeniu nie ma czegoś, co można by docenić? – Mówisz jak prawdziwy książę z bajki. –  Mówię tylko, że podoba mi się rozwiązanie z  Powrotu Jedi. Wszystko ładnie się łączy. A ty chciałbyś pozbawić filmy wątków związanych z nadzieją, miłością i… no wiesz, takimi sprawami. Jedi dają ci to wszystko odczuć. Henry kaszle, a  Alex ponownie się odwraca, by na niego spojrzeć, gdy drzwi się otwierają i pojawia się w nich wielka sylwetka Casha. –  Fałszywy alarm… – Mężczyzna ciężko dyszy. – Jakieś durne dzieciaki przyniosły fajerwerki dla kolegi. – Patrzy na nich, leżących na plecach i  mrugających w  ostrym, oślepiającym świetle, które wpada z  korytarza, i  dodaje: – Przytulnie tutaj. – Tak, teraz naprawdę łączy nas więź – mówi Alex. Wyciąga rękę, a Cash podciąga go w górę. *** Przed pałacem Kensington Alex wyjmuje telefon z  dłoni Henry’ego i zanim książę zdąży zaprotestować albo nasłać na niego ochroniarza, który powali go na ziemię za zaatakowanie członka rodziny królewskiej, szybko dodaje nowy kontakt. Samochód czeka już, żeby zabrać go z powrotem na prywatny pas startowy.

–  Masz. To mój numer. Jeśli mamy zamiar utrzymywać pozory, załatwianie wszystkiego przez doradców stanie się irytujące. Po prostu do mnie napisz. I  wtedy będziemy kombinować. Henry wpatruje się w niego zdumiony i nagle Alex zaczyna się zastanawiać, czy ten gość ma w ogóle jakichś przyjaciół. – Dobrze – odpowiada wreszcie książę. – Dziękuję. – Tylko nie próbuj umawiać się ze mną na seks – rzuca Alex, a Henry tłumi wybuch śmiechu. 3 NDA – ang. non-disclosure agreement – umowa poufności (przyp. red.). 4 Waszyngton DC, formalnie Dystrykt Kolumbii, nazwa często skracana przez Amerykanów do DC lub D.C. (przyp. red.). 5 Massachusetts Institute of Technology (przyp. red.).

  Rozdział trzeci UROCZE POZDROWIENIA Z AMERYKI: Przyjaźń na pokaz między Henrym i Alexem NOWA MĘSKA PRZYJAŹŃ? Zdjęcia Pierwszego Syna Ameryki i księcia Henry’ego ZDJĘCIA: Weekend Alexa w Londynie   Po raz pierwszy od  tygodnia Alex nie jest wkurzony, kiedy przewija informacje na swój temat. Bardzo pomaga fakt, że udzielił „People” wywiadu na wyłączność – podał kilka ogólników na temat tego, jak pielęgnuje przyjaźń z  Henrym, i  wspomniał co nieco o  „wspólnych doświadczeniach życiowych” synów światowych przywódców. Przy czym zdaniem Alexa ich główne „wspólne doświadczenie życiowe” polega na tym, że mogliby wrzucić to określenie do oceanu między nimi i patrzeć, jak tonie. Matka nie chce już jednak pozorować jego śmierci, a on sam przestał otrzymywać tysiąc zjadliwych tweetów na godzinę, więc może odtrąbić zwycięstwo. Udaje mu się uniknąć podekscytowanego widokiem sławnych ludzi pierwszoroczniaka, który się na niego gapi, i  idzie korytarzem do wschodniej części kampusu, dopijając resztki zimnej kawy. Pierwsze zajęcia, jakie miał tego dnia, sam sobie wybrał – były połączeniem chorej fascynacji i  akademickiej ciekawości: media i  prezydentura. Dręczy go potworny jet lag po tym, jak próbował powstrzymać owe media przed zrujnowaniem prezydentury, i  ironia tej sytuacji nie umyka jego uwadze. Dzisiejszy wykład dotyczy prezydenckich skandali seksualnych na przestrzeni dziejów. Alex pisze do Nory:

„Jakie są szanse, że jedno z  nas będzie brać udział w seksskandalu przed końcem drugiej kadencji?”. Jej odpowiedź przychodzi w  ciągu kilku sekund: „94% prawdopodobieństwa, że twój kutas stanie się powracającą osobowością w face the nation. Btw, widziałeś to?”. Dołączyła link: blog pełen zdjęć, animowane GIF-y jego i  Henry’ego w This Morning. Pierwszy upadek. Uśmiechy, które uchodzą za autentyczne. Konspiracyjne spojrzenia. A pod spodem setki komentarzy, jacy są przystojni, jak ładnie razem wyglądają. „Omfg – pisze jeden z komentatorów – już się obściskują”. Alex trzęsie się ze śmiechu tak bardzo, że prawie wpada do fontanny. *** Jak zwykle strażniczka na dzienną zmianę w  budynku Senatu patrzy na Alexa wściekle, gdy ten przechodzi przez stanowisko ochrony. Jest pewna, że to on zniszczył znak przed gabinetem jednego z  senatorów i  przerobił go na „MIGDALENIE MCCONNELL”, ale nigdy mu tego nie udowodni. Podczas misji zwiadowczych Alexa w  Senacie nikt nie wpada w panikę, kiedy syn prezydentki znika na kilka godzin, ponieważ chodzi za nim Cash. Dzisiaj jednak Cash zostaje na ławce i  pracuje nad swoim podcastem. Zawsze podchodził pobłażliwie do wybryków Alexa. Alex doskonale zna układ budynku od  czasu, gdy jego tata po raz pierwszy został wybrany do Senatu. To właśnie tutaj posiadł encyklopedyczną wiedzę na temat polityki i procedur i  to tu spędza więcej popołudni, niż powinien, czarując asystentki i  łowiąc plotki. Jego mama udaje wkurzoną, ale zawsze później przebiegle wypytuje o nowe informacje. Ponieważ senator Oscar Diaz jest dziś w  Kalifornii i  przemawia na wiecu dotyczącym kontroli posiadania broni, Alex wciska guzik i jedzie bezpośrednio na piąte piętro. Jego ulubionym senatorem jest Rafael Luna, niezależny z  Kolorado, który trafił tu w  wieku zaledwie trzydziestu

dziewięciu lat. Ojciec Alexa wziął go pod swoje skrzydła, gdy Luna był obiecującym adwokatem. Teraz jest jednym z  najpopularniejszych polityków w  kraju, ponieważ (A) wygrał wybory uzupełniające i wkurzył większość Senatu, (B) zdominował Listę Najpiękniejszych „The Hill”. Lato dwa tysiące osiemnastego roku Alex spędził w Denver, pracując przy kampanii Luny. Zbudowali własną dysfunkcyjną relację opartą na kupowaniu na stacjach benzynowych skittlesów o smaku tropikalnym i zarywaniu nocek z powodu pisania komunikatów prasowych. Do dziś czasami czuje, jak wraca mu zespół cieśni nadgarstka. Znajduje Lunę w  jego biurze. Senator, w  rogowych okularach na nosie, wygląda jak gwiazda filmowa, która się potknęła i  przypadkiem wpadła w  politykę. Alex zawsze podejrzewał, że to za sprawą uduchowionych brązowych oczu, perfekcyjnie wypielęgnowanego zarostu i  wydatnych kości policzkowych Rafael odzyskał wszystkie głosy, które stracił dlatego, że nie dość, że jest Latynosem, to jeszcze zdeklarowanym gejem. W  gabinecie cicho pobrzmiewa muzyka z  ulubionej płyty Alexa z czasów Denver – Muddy Waters. Luna podnosi wzrok na gościa, odkłada pióro na stertę papierów i  opiera się w fotelu. – Dzieciaku, co ty tu, kurwa, robisz? – pyta, obserwując go niczym kot. Alex wyjmuje z  kieszeni paczkę skittlesów i  grymas na twarzy Luny natychmiast zmienia się w uśmiech. –  Dobry chłopiec. – Łapie w  locie paczuszkę i  kładzie na podkładce na blacie. Następnie kopniakiem wysuwa spod biurka krzesło. Chłopak siada, patrząc, opakowanie cukierków.

jak

Luna

– Nad czym dzisiaj pracujesz? – I tak wiesz już więcej, niż powinieneś.

rozrywa

zębami

Alex ma pewność, że chodzi o  tę samą reformę służby zdrowia, co w  zeszłym roku; tę, która utknęła w  martwym punkcie od  czasu, gdy stracili Senat w  wyborach uzupełniających. – Po co tak naprawdę przyszedłeś? – Hmm… – Chłopak przewiesza nogę przez oparcie krzesła. – Nie podoba mi się założenie, że nie mogę odwiedzić naszego drogiego przyjaciela rodziny bez ukrytych motywów. – Pieprzysz. Łapie się za pierś. – Zraniłeś mnie. – A ty mnie męczysz. – Próbuję cię oczarować. – Wezwę ochronę. – Dobrze. –  Może zamiast tego porozmawiamy o  twoim krótkim europejskim urlopie. – Luna patrzy przebiegle na Alexa. – Czy w  tym roku na święta mam się spodziewać wspólnego prezentu od ciebie i księcia? – Właściwie… Skoro już tu jestem, mam do ciebie pytanie. Luna wybucha śmiechem, ponownie opiera się na krześle i  splata dłonie za głową. Alex czuje, jak przez pół sekundy piecze go twarz. To przypływ adrenaliny, który sygnalizuje, że powoli osiąga swój cel. – Zamieniam się w słuch. –  Zastanawiam się, czy masz może jakieś wieści od  Connora? Naprawdę przydałoby się nam poparcie innego niezależnego senatora. Myślisz, że jest bliski podjęcia decyzji? – Alex macha niewinnie zwisającą za fotelem stopą, jakby pytał o coś tak banalnego jak prognoza pogody. Stanley Connor, szurnięty, lecz ukochany przez ludzi stary niezależny polityk z  Delaware – ze  swoimi mediami społecznościowymi prowadzonymi przez milenialsów – byłby

wielkim wsparciem w  wyścigu i  obaj doskonale zdają sobie z tego sprawę. Luna ssie cukierka. – Pytasz, czy jest bliski poparcia, czy może wiem, za które sznurki trzeba pociągnąć, by go do niego zmusić? –  Raf. Stary. Kolego. Wiesz, że nigdy nie spytałbym cię o nic tak niestosownego. –  Jest niezależny. – Rafael wzdycha ciężko. – Kwestie społeczne zazwyczaj popychają go w waszą stronę, ale wiesz, co sądzi na temat ekonomii. Znasz wyniki głosowań lepiej niż ja, dzieciaku. Nie zawsze głosuje tak, jak można by się spodziewać. W  kwestii podatków może mieć radykalnie odmienne zdanie. – A może powiesz mi coś, o czym nie wiem? Senator uśmiecha się złośliwie. –  Wiem, że Richards obiecuje niezależnym program centrowy z  dużymi restrukturyzacjami w  kwestiach niespołecznych. I  wiem, że część tego programu może nie pokrywać się ze  stanowiskiem Connora w  sprawie opieki zdrowotnej. Radziłbym uznać to za jakiś punkt zaczepienia. Oczywiście hipotetycznie, gdybym miał się zaangażować w twoje intrygi. –  I  nie sądzisz, że nie ma sensu ścigać kandydatów republikańskich, którzy nie są Richardsem? – Cholera. – Na oblicze Luny wraca ponura mina. – Jakie są szanse, że twoja matka zmierzy się z  kandydatem, który nie jest pieprzonym mesjaszem prawicowego populizmu i  spadkobiercą dziedzictwa rodziny Richardsów? Bardzo, kurwa, małe. Alex się uśmiecha. – Raf, świetnie się uzupełniamy. Luna przewraca oczami.

–  Wróćmy do ciebie – mówi. – Nie myśl, że nie zorientowałem się, że zmieniasz temat. Dla przypomnienia: wygrałem w biurze zakład o to, ile czasu zajmie ci wywołanie międzynarodowego skandalu. –  Wow, a  ja myślałem, że mogę ci ufać. – Alex udaje zawiedzionego. – O co w tym wszystkim chodzi? –  O  nic. Henry jest… kimś, kogo znam. I  zrobiliśmy coś głupiego. Musiałem to naprawić. Teraz wszystko jest w porządku. –  Dobrze, już dobrze. – Senator podnosi ręce i  dodaje: – Przystojniak z niego, co? Alex się krzywi. – Tak, jeśli lubisz typ księcia z bajki. – A czy ktoś go nie lubi? – Ja. Luna unosi brew. – Jasne. – No co? –  Nic. Właśnie myślę o  zeszłym lecie. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak robiłeś na swoim biurku laleczkę voodoo przedstawiającą księcia Henry’ego. – Wcale nie. – A może to była tarcza do rzutek z jego zdjęciem? Alex przerzuca nogę, stawia obie stopy na podłodze i z oburzeniem splata ręce na piersi. – Raz miałem na biurku czasopismo z jego zdjęciem, bo ja też w nim byłem, a on akurat widniał na okładce. – Gapiłeś się na nie przez godzinę. – To wszystko kłamstwa. Oszczerstwa.

–  To wyglądało tak, jakbyś próbował podpalić go siłą umysłu. – Do czego zmierzasz? – Po prostu sądzę, że to interesujące. Mam na myśli to, jak szybko zmieniają się czasy. – Daj spokój. To jest… polityka. – Aha. Alex kręci głową, mechanicznie, jak figurka psa przy tylnej szybie samochodu. – Poza tym przyszedłem tutaj, aby porozmawiać o poparciu, a  nie o  moich żenujących osiągnięciach w  obszarze public relations. – Ach… – Luna uśmiecha się chytrze. – A ja myślałem, że złożyłeś wizytę staremu przyjacielowi rodziny… – Oczywiście. O to właśnie mi chodziło. – Alex, naprawdę nie masz nic innego do roboty w piątkowe popołudnie? Masz dwadzieścia jeden lat. Powinieneś grać w piwo-ponga, szykować się na imprezę czy coś w tym stylu. –  Ależ ja robię to wszystko! – kłamie Alex. – A  poza tym robię również i to. –  Daj spokój. Próbuję udzielać rad o  wiele młodszej kopii siebie. – Masz trzydzieści dziewięć lat. – Moja wątroba ma dziewięćdziesiąt trzy. – To już nie moja wina. –  Niektóre noce w  Denver mogłyby świadczyć o  czymś zupełnie innym. Alex parska śmiechem. – Widzisz, właśnie dlatego jesteśmy przyjaciółmi. –  Alex, potrzebujesz innych przyjaciół – mówi Luna. – Takich, którzy nie zasiadają w Kongresie.

– Ale ja mam przyjaciół! Mam June i Norę. –  Tak, twoją siostrę i  dziewczynę, która jest superkomputerem – odpowiada Luna ze śmiertelną powagą. – Potrzebujesz trochę czasu dla siebie, zanim się wypalisz, dzieciaku. Potrzebujesz większego systemu wsparcia. – Przestań nazywać mnie dzieciakiem. –  Tak jest. – Luna wzdycha. – Skończyłeś? Mam mnóstwo pracy. –  Tak, tak – odpowiada Alex i  wstaje z  krzesła. Po chwili jednak pyta: – Hej, czy Maxine jest w mieście? –  Waters? – Rafael przekrzywia głowę. – Cholera, ty naprawdę pragniesz śmierci, co? *** Pod względem politycznej spuścizny rodzina Richardsów jest jednym z najbardziej złożonych fragmentów historii, które Alex próbował rozwikłać. Na jednej z  samoprzylepnych karteczek przyklejonych do laptopa napisał: „KLAN KENNEDYCH + BUSHOWIE + DZIWACZNA MAFIA, ODZIEDZICZONE PIENIĄDZE I WŁADZA = RICHARDSOWIE?”. To teza na temat tego, co do tej pory udało mu się ustalić. Jeffrey Richards, obecny i  rzekomo jedyny przeciwnik matki Alexa w  wyborach, jest senatorem z  Utah od  prawie dwudziestu lat, a  to oznacza ogrom historii głosowania nad prawodawstwem, co zostało już przeanalizowane przez zespół urzędującej prezydentki. Jej syna bardziej interesują sprawy trudniejsze do wywęszenia. W  wielopokoleniowej rodzinie Richardsa jest tak wielu prokuratorów generalnych i sędziów federalnych, że można by w niej ukryć dosłownie wszystko. Telefon Alexa wibruje pod leżącym na biurku stosem teczek. Wiadomość od  June: „Kolacja? Tęsknię za twoją gębą”. Kocha June – prawdziwie i najmocniej na świecie – ale teraz jest w  transie. Odpowie jej za jakieś trzydzieści minut, gdy przerwie pracę.

Ogląda wywiad z  Richardsem i  przygląda się jego twarzy w  poszukiwaniu jakichkolwiek pozawerbalnych wskazówek. Siwe włosy – naturalne, bez treski. Lśniące, białe zęby, jak u  rekina. Mocno zarysowana szczęka à la Wuj Sam. Świetny sprzedawca, biorąc pod uwagę fakt, że podczas wywiadu rażąco kłamie na temat projektu ustawy. Alex robi notatki. Po półtorej godziny kolejne wibrowanie telefonu wyrywa go z  głębokich rozmyślań na temat podejrzanych rachunków stryja Richardsa w  roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym. Wiadomość od matki na familijnej grupie na czacie – ikonka pizzy. Alex zaznacza stronę i idzie na górę. Rodzinne kolacje są rzadkie, ale na pewno mniej nadęte niż wszystko, co dzieje się w Białym Domu. Matka wysyła kogoś po pizzę i  przejmują pokój gier na trzecim piętrze. Mają papierowe talerze i  przysłane z  Teksasu butelki shinera. Zawsze ich bawi, jak któryś z barczystych ochroniarzy mówi kodem w  ich słuchawkach: „Czarny Niedźwiedź zażądał dodatkowej papryczki bananowej”. June leży już na szezlongu i  sączy piwo. Gdy Alex przypomina sobie wiadomość od  niej, natychmiast zaczynają go dręczyć wyrzuty sumienia. – Cholera, ale ze mnie dupek – mówi od progu. – Owszem. –  Ale technicznie rzecz ujmując… jem z  wami kolację, prawda? –  Po prostu przynieś mi moją pizzę – wzdycha siostra. Po tym, jak w  dwa tysiące siedemnastym roku tajniacy źle zrozumieli ich głośną pyskówkę na temat oliwek i  niemal ogłosili zakaz opuszczania Białego Domu, każdy dostaje osobną pizzę. –  Jasne, Robalu. – Alex znajduje w  pudełkach margheritę siostry i swoją z pepperoni i pieczarkami. Wtedy rozlega się głos gdzieś zza telewizora: – Cześć, Alex.

–  Cześć, Leo – odpowiada Alex i  siada. Jego ojczym bawi się kablami, prawdopodobnie chce zrobić coś, co miałoby sens tylko w  komiksie Iron Man – ekscentryczni wynalazcy milionerzy są niereformowalni. Alex już ma o  to zapytać, gdy do pomieszczenia wchodzi wściekła matka. –  Dlaczego pozwoliliście mi ubiegać się o  prezydenturę? – rzuca, zbyt mocno i  szybko stukając w  klawiaturę swojego telefonu. Ściąga szpilki i ciska je w kąt. Po chwili w ślad za nimi leci komórka. –  Bo wszyscy wiedzieliśmy, że nie dasz się przed tym powstrzymać – rozlega się głos Leo. Po chwili jej mąż wystawia zza telewizora brodatą głowę w okularach i dodaje: – I  ponieważ bez ciebie ten świat by się rozpadł, moja promienna orchideo. Matka przewraca oczami, ale się uśmiecha. Mają tak, odkąd po raz pierwszy spotkali się na imprezie charytatywnej, kiedy Alex miał czternaście lat. Ona była przewodniczącą obrad Kongresu, on – geniuszem z tuzinem patentów i pieniędzmi na kobiece inicjatywy zdrowotne. Teraz ona jest prezydentką, a on sprzedał swoje firmy, żeby spędzać czas na wypełnianiu obowiązków Pierwszego Dżentelmena. Ellen odpina kilka centymetrów suwaka z tyłu spódnicy, co oznacza, że oficjalnie zakończyła już dzień, i  bierze kawałek pizzy. –  W  porządku. – Wykonuje gest, jakby myła sobie twarz. W miejsce prezydenckiego oblicza pojawia się oblicze matki. – Witajcie, dzieci. – Eść – mruczą Alex i June z pełnymi ustami. Ellen wzdycha i patrzy na Leo. – To moja robota, co? Żadnych cholernych manier. Jak dwa małe oposy. To dlatego mówi się, że kobiety nie mogą mieć wszystkiego.

– To arcydzieła – odpowiada Leo. – Coś dobrego i coś złego – mówi matka. – Zaczynamy. To jej system nadrabiania zaległości, gdy jest najbardziej zajęta. Alex dorastał z  matką, która niekiedy stanowiła zaskakującą krzyżówkę świetnie zorganizowanej i  zaangażowanej w  komunikację emocjonalną kobiety z  nadgorliwą terapeutką. Gdy zaczął się spotykać ze  swoją pierwszą dziewczyną, zrobiła prezentację w PowerPoincie. –  Mmm. – June przełyka kęs pizzy. – Coś dobrego. Och! O  mój Boże! Ronan Farrow zatweetował na temat  mojego eseju dla „New York Magazine” i  teraz prowadzimy sobie dowcipną rozmowę. To pierwsza część długiej rozgrywki, która ma go zmusić do zostania moim przyjacielem. –  Nie zachowuj się tak, jakby to nie była część wyjątkowo długiej rozgrywki polegającej na nadużywaniu swojej pozycji, aby zamordować Woody’ego Allena i  sprawić, by wyglądało to na wypadek – parska Alex. – Jest taki kruchy, wystarczyłoby go popchnąć… –  Ile razy mam wam powtarzać, żebyście nie dyskutowali o planach zabicia kogoś w obecności prezydenta? – przerywa im matka. – No, dalej. – Coś złego… Eee… – waha się June. – No dobrze. Woody Allen nadal żyje. Alex, twoja kolej. –  Coś dobrego – Alex przejmuje pałeczkę. – Udało mi się przekonać profesora, by zgodził się co do tego, że jedno z pytań na ostatnim egzaminie wprowadzało w błąd. Tak więc dostałem komplet punktów za odpowiedź, bo jednak okazała się prawidłowa. – Bierze łyk piwa. – Coś złego… Mamo, widziałem nowy obraz w holu na drugim piętrze. Muszę o to spytać: dlaczego pozwoliłaś, żeby w  naszym domu zawisła podobizna teriera George’a W. Busha? –  To gest ponad podziałami – wyjaśnia Ellen. – Ludzie uważają te obrazy za ujmujące.

–  Przechodzę obok niego za każdym razem, gdy idę do swojego pokoju. Cały czas wodzi za mną tymi swoimi oczkami. – Zostaje. Alex wzdycha. – Jak chcesz. Leo mówi jako następny – jak zwykle jego coś złego jest w  jakiś sposób również czymś dobrym. Gdy kończy, Ellen wstaje. –  Cóż, mój ambasador przy ONZ spieprzył jedyną robotę, jaką miał do wykonania, i  powiedział coś kretyńskiego o  Izraelu. W  związku z  tym muszę zadzwonić do Netanjahu i osobiście przeprosić. Ale dobre w tym wszystkim jest to, że teraz w Tel Awiwie jest druga rano, więc mogę odłożyć to do jutra i zjeść z wami kolację. Alex uśmiecha się do matki. Po trzech latach wciąż czuje podziw, gdy słyszy o prezydenckich problemach. Zaczynają gawędzić, dogryzać sobie i  żartować. Takie wieczory są może i rzadkie, ale bardzo miłe. –  A  czy mówiłam wam kiedyś – Ellen nadgryza kolejny kawałek pizzy od brzeżka – jak kantowałam w bilard w barze mojej mamy? June zamiera z butelką piwa w połowie drogi do ust. – Co robiłaś? –  Tak – potwierdza Ellen. – Gdy miałam szesnaście lat, mama prowadziła ten gówniany bar. Zawiany Gwarek. Pozwalała mi przychodzić po szkole i  odrabiać lekcje, a  jej kumpel bramkarz pilnował, żeby żaden ze starych pijaków się do mnie nie przystawiał. Po kilku miesiącach grałam już świetnie w  bilard i  zaczęłam się ustawiać o  kasę ze  stałymi bywalcami, ale zawsze zgrywałam głupią. Trzymałam kij w złą stronę, udawałam, że zapomniałam, czy mam pełne bile, czy połówki. Przegrywałam jeden mecz, potem graliśmy o wszystko albo nic i wygrywałam dwa razy tyle.

– Jaja sobie robisz! – woła Alex, chociaż doskonale potrafi to sobie wyobrazić. Matka zawsze świetnie grała w  bilard, była też doskonałym strategiem. – Wszystko to prawda – mówi Leo. – A jak myślicie, gdzie nauczyła się manipulować udręczonymi białymi mężczyznami, żeby osiągnąć cel? To najważniejsza umiejętność skutecznego polityka. Matka Alexa przyjmuje od Leo buziaka w policzek, po czym przechodzi przez pokój niczym królowa sunąca w  tłumie wielbicieli. Kładzie na wpół zjedzony kawałek pizzy na papierowym ręczniku i bierze kij bilardowy. – Chodzi mi o to, że nigdy nie jesteś za młody, aby odkryć swoje umiejętności i zrobić z nimi coś sensownego. – Dobrze. – Alex patrzy jej w oczy. Przez chwilę taksują się wzrokiem. –  Łącznie z… – dodaje zamyślona matka – …pracą przy kampanii reelekcyjnej. Może. June odkłada swoją pizzę. – Mamo, on jeszcze nawet nie skończył studiów. – Właśnie – rzuca niecierpliwie Alex. Czekał na tę ofertę. – Żadnych luk w życiorysie. –  To dotyczy nie tylko Alexa – mówi Ellen. – Lecz was obojga. Lęk na twarzy June zamienia się w  przerażenie. Alex wykonuje w  jej stronę uspokajający gest. Plasterek pieczarki spada z jego pizzy na nos siostry. – Tak sobie myślałam, że tym razem Trio z Białego Domu to wy. – Matka bierze tę nazwę w cudzysłów, żeby zaznaczyć, że to nie ona ją wymyśliła. – Nie powinniście być tylko twarzami. Jesteście czymś o wiele więcej. Macie umiejętności. Jesteście mądrzy. Utalentowani. Nie tylko reprezentowalibyście rodzinę, lecz także pracowalibyście jako członkowie sztabu.

– Mamo… – zaczyna June. – Na jakim stanowisku? – przerywa jej Alex. Matka milknie na chwilę i wraca do jedzenia pizzy. –  Alex, ty w  tej rodzinie jesteś kujonem – mówi po przeżuciu kęsa. – Moglibyśmy powierzyć ci prowadzenie spraw dotyczących polityki. Oznacza to dużo sprawdzań i pisaniny. – Wchodzę w to – mówi Alex. – Daj mi rozpracować jakieś grupy fokusowe. – Alex… – zaczyna znowu June, ale matka jej przerywa. –  June, ciebie widzę w  kontaktach z  mediami. Studiowałaś  komunikację masową, mogłabyś się zająć codziennym przygotowywaniem komunikatów, analizować grupy docelowe… – Mamo, ja mam pracę – przypomina córka. –  Oczywiście, skarbie. Ale to mogłoby być na pełny etat. Znajomości, ścieżka awansu, prawdziwe doświadczenie w terenie. –  Ja… eee… – June odrywa kawałek rantu  pizzy. – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek mówiła, że chcę się zajmować czymś takim. To bardzo odpowiedzialna funkcja, mamo. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli zaangażuję się w  kampanię, w  zasadzie odbiorę sobie szanse na zostanie dziennikarką ze względu na przykład na brak neutralności i takie tam? Już teraz trudno mi namówić kogokolwiek, żeby opublikował mój felieton. –  Moja mała dziewczynko. – Ellen robi charakterystyczną minę, jak zawsze, gdy chce powiedzieć coś, co prawdopodobnie kogoś wkurzy. – Jesteś utalentowana i wiem, że ciężko pracujesz, ale musisz myśleć realistycznie. – Co to ma znaczyć? –  Chodziło mi tylko… Po prostu nie wiem, czy jesteś szczęśliwa. I  może nadszedł czas, żeby spróbować czegoś

nowego. To wszystko. –  Nie jestem taka jak wy – odpowiada June. – To nie dla mnie. –  Juuuuune… – Alex wychyla się nad podłokietnikiem swojego krzesła, by spojrzeć na siostrę do góry nogami. – Może po prostu się nad tym zastanów? Ja w  to wchodzę. – Ponownie patrzy na matkę. – Dla Nory też masz jakąś propozycję? Ellen kiwa głową. – Mike porozmawia z nią jutro o stanowisku analityka. Jeśli się zgodzi, zacznie ASAP. Ty natomiast, mój panie, poczekasz z tym do ukończenia studiów. –  O  rany, Trio z  Białego Domu wkracza do akcji! To niesamowite. – Alex patrzy na Leo, który porzucił telewizor i  teraz radośnie podjada paluszki serowe. – Leo, tobie też zaproponowali jakąś fuchę? –  Nie – odpowiada mężczyzna. – Do obowiązków Pierwszego Dżentelmena należy dbanie o  dekorację stołu i własny wygląd. –  Kochanie, dekoracje stołu w  twoim wykonaniu są naprawdę świetne – mówi Ellen i  daje mu sarkastycznego całusa. – Bardzo podobały mi się te jutowe podkładki… –  Dajesz wiarę, że zdaniem dekoratorki wnętrz aksamitne wyglądałyby lepiej? – I z Bogiem. –  Nie podoba mi się to – mówi June do Alexa, gdy matka jest skupiona na rozmowie o dekoracjach. – Jesteś pewien, że chcesz tę robotę? –  June, wszystko będzie dobrze. Hej, jeśli chcesz mieć na mnie oko, zawsze możesz przyjąć ofertę. Siostra robi tajemniczą minę i wraca do jedzenia. Następnego dnia na białej tablicy w  gabinecie Zahry pojawiają się trzy samoprzylepne karteczki: „PRACA PRZY

KAMPANII: ALEX – NORA – JUNE”. Na karteczkach pod imionami Alexa i  Nory widnieje „TAK”. Pod imieniem June jest napisane jej charakterem pisma: „NIE”. *** Alex robi notatki na wykładzie o  polityce, kiedy otrzymuje pierwszą wiadomość. „Ten facet wygląda zupełnie jak ty”. Załączone jest zdjęcie – stop-klatka na ekranie laptopa: Wódz Chirpa z  Powrotu Jedi. Mały, władczy, uroczy i wkurzony. „A tak przy okazji, z tej strony Henry”. Alex przewraca oczami, ale dodaje nowy kontakt do swojej listy: JKW Książę Kretyn. I ikonkę z kupą. Nie odpowiada, ale gdy tydzień później widzi nagłówek na okładce „People”: Książę Henry leci na zimę na Południe, a  także zdjęcie Henry’ego w  artystycznej pozie na australijskiej plaży w  praktycznych, choć strasznie obcisłych granatowych kąpielówkach, nie może się powstrzymać. „Masz dużo pieprzyków? Czy to skutek chowu wsobnego?”, pisze, załączając fotografię zdjęcia. Riposta Henry’ego przychodzi dwa dni później w  postaci zrzutu ekranu z tweeta „Daily Mail”, w którym napisano: Czy Alex Claremont-Diaz zostanie ojcem? Książę dołącza komentarz: „Ale kochanie, przecież zawsze uważaliśmy”. Widząc to, Alex wybucha tak niepohamowanym śmiechem, że Zahra wyrzuca go z  cotygodniowego spotkania raportowego, które przeprowadza z nim i June. A  więc okazuje się, że Henry jednak potrafi być zabawny. Alex to sobie zapamiętuje. Okazuje się również, że Henry lubi pisać wiadomości, gdy tkwi w  królewskiej monotonii, na przykład kiedy jest przewożony na kolejne wystąpienia, siedzi na przeciągających się spotkaniach sprawozdawczych właścicieli ziemskich albo

gdy pewnego razu bardzo niechętnie zdecydował się na opalanie natryskowe. Alex nie powiedziałby, że lubi Henry’ego, ale podoba mu się, kiedy tak się ze  sobą droczą. Wie, że mówi za dużo, nie potrafi panować nad uczuciami i  zazwyczaj ukrywa je pod dziesięcioma warstwami uroku, ale ostatecznie nie obchodzi go, co Henry o  nim myśli. Zachowuje się w  tak dziwny i szalony sposób, jak tylko ma ochotę, a Henry mu się odgryza w ostrych przebłyskach nietuzinkowego poczucia humoru. Kiedy więc jest znudzony, zestresowany lub pomiędzy kolejnymi dolewkami kawy, sprawdza, czy w  telefonie nie pojawił się dymek z wiadomością. Henry, który wykopał jakiś durny cytat z jego najnowszego wywiadu; Henry, który dzieli się swoimi przemyśleniami na temat angielskiego i  amerykańskiego piwa; zdjęcie psa Henry’ego w  szalu Slytherinu („Nie wiem, kogo chcesz oszukać, ty dupku z  Hufflepuff”, odpowiada, zanim Henry wyjaśnia, że to jego pies, a nie on, jest ze Slytherinu). Alex poznaje życie Henry’ego dzięki dziwnej osmozie jego wiadomości tekstowych i  publikacji w  mediach społecznościowych. Są one skrupulatnie zaplanowane przez Shaana, na którego punkcie Alex ma lekką obsesję, zwłaszcza gdy Henry pisze do niego coś w  rodzaju: „Mówiłem ci, że Shaan ma motocykl?”. Albo: „Shaan rozmawia przez telefon z Portugalią”. Szybko okazuje się, że arkusz dotyczący  JKW Księcia Henry’ego albo omija najciekawsze informacje, albo po prostu został sfabrykowany. Ulubionym jedzeniem Henry’ego wcale nie jest baranina, lecz tani falafel z  budki dziesięć minut od pałacu, a większość roku w przerwie przed studiami spędził jak do tej pory na pracy na cele dobroczynne w organizacjach na całym świecie, z  których połowa należy do jego najlepszego przyjaciela Peza. Poza tym Henry jest świetny z  mitologii klasycznej, a  jeśli tylko mu się na to pozwala, wymienia z pamięci konfiguracje kilkunastu konstelacji. Alex poznaje również więcej

szczegółów dotyczących  obsługi motorówki, niż chciałby poznać, i  po jakichś ośmiu godzinach pisze tylko: „fajnie”. Henry prawie nigdy nie przeklina, ale przynajmniej nie ma nic przeciwko bluzgom Alexa. Siostra Henry’ego, Beatrice – Alex dowiaduje się, że wszyscy nazywają ją Beą – pojawia się w ich rozmowach dość często, ponieważ też mieszka w pałacu Kensington. Z tego co się zorientował, Henry ma z  nią bliższe relacje niż z  bratem. Obaj porównują swoje problemy ze starszymi siostrami. „Czy gdy byłeś dzieckiem, Bea też kazała ci zakładać sukienki?” „Czy June też wykazywała zamiłowanie do wykradania nocą resztek curry z lodówki niczym dickensowski ulicznik?” W ich konwersacji coraz częściej epizodyczne role odgrywa Pez – człowiek, który wydaje się postacią tak intrygującą i dziwną, że Alex zastanawia się, jakim cudem ktoś taki jak on został najlepszym przyjacielem Henry’ego, który może truć o  lordzie Byronie bez końca, jeśli nie zagrozisz, że zablokujesz jego numer. Pez albo robi coś szalonego – uprawia BASE jumping w  Malezji, je rajskie banany z  kimś, kto może być Jayem-Z, pokazuje się na lunchu w  nabijanej ćwiekami, seksownej, różowej kurtce Gucciego – albo wprowadza na rynek nową organizację non profit. To trochę niesamowite. Alex któregoś dnia orientuje się że Henry wymienia się informacjami także z  June i  Norą i  pamięta na przykład, że kryptonim jego siostry w  służbach specjalnych to Łubin Niebieskolistny, żartuje też na temat przerażającej pamięci fotograficznej Nory. To dziwne, bo choć Alex jest wobec obu dziewczyn bardzo opiekuńczy, to zauważa te wymiany dopiero wtedy, gdy rozmowa Henry’ego z  June na Twitterze na temat ich wspólnej miłości do Dumy i  uprzedzenia z  dwa tysiące piątego roku staje się wiralem. –  Gdy czytasz maile od  Zahry, masz zupełnie inną minę – mówi Nora, zaglądając mu przez ramię. – Uśmiechasz się

w ten durny sposób za każdym razem, gdy patrzysz na telefon. Z kim tak piszesz? Alex wbija jej łokieć między żebra. –  Nie wiem, o  czym mówisz. I  z  nikim nie piszę – odpowiada. Na ekranie jego telefonu pojawia się wiadomość od  Henry’ego: „Na najnudniejszym na świecie spotkaniu z Filipem. Nie pozwól, by gazety drukowały kłamstwa na mój temat, po tym jak uduszę się własnym krawatem”. –  Czekaj… – Nora sięga po jego telefon. – Czy ty znowu oglądasz Justina Trudeau mówiącego po francusku? – Nigdy tego nie robiłem! –  Przyłapałam cię na tym co najmniej dwa razy od  czasu, gdy spotkałeś się z nim na oficjalnej kolacji w zeszłym roku, więc owszem, robisz to. – Alex pokazuje jej środkowy palec, ale jej to nie zraża. – O  mój Boże! Czy to fanfik na twój temat? I  mnie nie zaprosiłeś? Kogo każą ci pieprzyć tym razem? Czytałeś to z Macronem, co ci podesłałam? Dosłownie umarłam… – Jeśli nie przestaniesz, zadzwonię do Taylor Swift i powiem jej, że zmieniłaś zdanie i  chcesz iść na jej przyjęcie z  okazji Dnia Niepodległości. Później tego wieczoru, gdy Alex siedzi sam przy biurku, odpowiada: „Czy spotkanie dotyczyło tego, którzy z  twoich kuzynów muszą wziąć ze  sobą ślub, żeby odzyskać Casterly Rock?”. „Ha! Chodziło o królewskie finanse. Przez resztę życia będę słyszeć w  koszmarach głos Filipa wypowiadającego słowa »zwrot inwestycji«”. Alex przewraca oczami i odpisuje: „Dręczy cię zarządzanie cholernymi pieniędzmi imperium”. Odpowiedź Henry’ego przychodzi minutę później.

„Tak naprawdę to właśnie o  to chodziło na  tym spotkaniu: próbowałem odmówić przyjęcia mojej części pieniędzy monarchii. Tata pozostawił każdemu z  nas więcej, niż potrzebujemy, i  wolałbym pokrywać swoje wydatki z  tych właśnie funduszy niż z… no wiesz… całych wieków ludobójstwa. Zdaniem Filipa to niedorzeczne”. Alex czyta wiadomość dwa razy, żeby mieć pewność, że zrozumiał ją prawidłowo. „Jestem trochę pod wrażeniem”, pisze w końcu. Wpatruje się w te słowa kilka sekund za długo, nagle bojąc się, że to głupie. Kręci głową, blokuje komórkę i  odkłada. Zaraz jednak ponownie ją podnosi. Odblokowuje. Po stronie Henry’ego widzi mały dymek dialogowy, oznaczający, że książę coś pisze. Odkłada telefon. Odwraca wzrok. Patrzy ponownie. „Nie można twierdzić, że całe życie kochało się Gwiezdne wojny, nie wiedząc, że imperium to nic dobrego”. Byłby naprawdę wdzięczny, gdyby Henry przestał mu ciągle udowadniać, że był co do niego w błędzie.   [wymiana maili]   30 paź. 2019 r., 13:07

  „Ten krawat jest wstrętny”.

  JKW Książę Kretyn:   „Jaki krawat?”

  „Ten na instagramie, który właśnie wrzuciłeś”.

  JKW Książę Kretyn:

 

„A co z nim nie tak? Przecież jest szary”.

  „No właśnie, spróbuj czasami jakichś wzorzystych i przestań marszczyć czoło do telefonu, jakbyś wiedział, co teraz robię”.

  JKW Książę Kretyn: „Wzory uznaje się za oświadczenie. A członkowie rodziny królewskiej nie powinni wydawać oświadczeń swoim ubiorem”.

  „To zrób to tylko na insta”.

  JKW Książę Kretyn:

 

„Jesteś ostem w czułej i wrażliwej dupie mojego życia”.

  „Dzięki!”

  17 lis. 2019 r., 11:04

  JKW Książę Kretyn:

 

„Właśnie dostałem pięciokilogramową paczkę przypinek z kampanii Ellen Claremont z wizerunkiem twojej twarzy. Czy to żart?”

  „Próbuję tylko ożywić twoją garderobę, słoneczko”

  JKW Książę Kretyn:

 

„Mam nadzieję, że to poważne sprzeniewierzenie funduszy na kampanię jest twoim zdaniem tego warte. Moja ochrona myślała, że to bomba. Shaan już miał wzywać psy policyjne”.

  „Och, zdecydowanie było tego warte. A teraz jest jeszcze bardziej warte. Pozdrów ode mnie Shaana i powiedz mu, że tęsknię za tym jego słodkim tyłeczkiem xoxoxo”.

 

JKW Książę Kretyn:

 

„Nie ma mowy”.

  Rozdział czwarty –  To powszechna wiedza. I  nie mój problem, że dowiedziałeś się o tym dopiero teraz – mówi matka, szybkim krokiem przemierzając korytarz Zachodniego Skrzydła. Alex próbuje ją dogonić. – Czy ty chcesz mi powiedzieć – mówi głośno – że w każde Święto Dziękczynienia te głupie indyki przebywały w  luksusowym apartamencie w  hotelu Willard na koszt podatników? – Tak, Alex… – Rządowe marnotrawstwo! –  …a  w  konwoju na Pennsylvania Avenue jadą teraz dwa dwudziestokilogramowe indory o  imionach Farsz i  Bochen. Nie ma już czasu na zmiany. – W takim razie przywieźcie je do domu. –  Co? Niby gdzie mam je trzymać? W  naszej historycznej rezydencji objętej ochroną konserwatora zabytków? I  czekać do jutra, żeby móc je ułaskawić? – Daj je do mojego pokoju. Mam to gdzieś. Matka wybucha śmiechem. – Nie ma mowy. –  A  czym to się różni od  pokoju hotelowego? Zostaw je u mnie. – Nie mam takiego zamiaru. – Zrób to. – Nie.

–  Daj mi je do pokoju, daj mi je do pokoju, daj mi je do pokoju… Tej nocy, gdy Alex wpatruje się w  zimne, bezlitosne oczy prehistorycznej bestii, zaczyna żałować tej decyzji. „ONE WIEDZĄ, WIEDZĄ, ŻE OKRADŁEM JE Z  PIĘCIOGWIAZDKOWEGO APARTAMENTU, ŻEBY SIEDZIAŁY W  KLATCE W  MOIM POKOJU, A  KIEDY TYLKO ODWRÓCĘ SIĘ DO NICH PLECAMI, URZĄDZĄ SOBIE UCZTĘ NA MOIM CIELE”, pisze do Henry’ego. Bochen gapi się na niego pustym wzrokiem z  wnętrza ogromnej klatki obok kanapy Alexa. Raz na kilka godzin przychodzi weterynarka, żeby sprawdzić samopoczucie ptaków. Alex za każdym razem pyta ją, czy wyczuwa żądzę krwi. Z  łazienki po raz kolejny dochodzi złowieszcze gulgotanie Farsza. Dzisiaj wieczorem Alex zamierzał załatwić kilka spraw. Naprawdę. Zanim dowiedział się z  CNN o  wygórowanych wydatkach na indyki, analizował główne punkty republikańskiej debaty wstępnej, która odbyła się poprzedniego dnia. Miał zamiar skończyć szkic pracy egzaminacyjnej, a  następnie przejrzeć dane z  segregatora z  danymi demograficznymi, który dostał od  matki do pracy podczas kampanii. Zamiast tego jest więźniem we  własnym pokoju – obiecał niańczyć te indyki aż do ceremonii ułaskawienia – i  właśnie uświadamia sobie, że odczuwa głęboko zakorzeniony strach przed wielkimi ptakami. Rozważa znalezienie jakiejś kanapy do spania, ale co będzie, jeśli te demony z  piekła rodem wydostaną się z  klatek i  wymordują się nawzajem w  nocy, podczas gdy on miał ich pilnować? „WIADOMOŚCI Z  OSTATNIEJ CHWILI: OBA INDYKI ZNALEZIONE MARTWE W  SYPIALNI PSUSA, UŁASKAWIENIE INDYKÓW ODWOŁANE W  ATMOSFERZE SKANDALU, PSUSA RYTUALNYM

SATANISTYCZNYM ZABÓJCĄ INDYKÓW”, pisze do księcia. „Przyślij, proszę, zdjęcia” – oto pomysł Henry’ego na pocieszającą odpowiedź. Alex opada na łóżko. Przyzwyczaił się już do niemal codziennej wymiany wiadomości z Henrym – godzina nie ma znaczenia, ponieważ obaj nie śpią o dość nieludzkich porach. Henry wysyła zdjęcie z  treningu polo o  siódmej rano i natychmiast otrzymuje fotkę przedstawiającą Alexa o drugiej w nocy – w okularach i z kubkiem kawy w ręku, siedzącego na łóżku ze  stosem notatek. Alex nie wie, dlaczego Henry nigdy nie odpowiada na jego selfie z łóżka. A przecież zawsze są wyjątkowe. Teraz robi zdjęcie Bochna i wysyła je, krzywiąc się, gdy ptak groźnie trzepocze skrzydłami. „Moim zdaniem jest uroczy”, odpowiada Henry. „To dlatego, że nie słyszysz tego groźnego gulgotania”. „Tak, gulgotanie jest najbardziej złowrogim ze  wszystkich zwierzęcych odgłosów”. –  Dobrze o  tym wiesz, ty mały sukinsynu – mówi Alex w  chwili, kiedy telefon łączy rozmowę. – Sam doskonale to słyszysz i mówisz mi, jak byś się ze mną rozprawił, gdybyś… –  Alex? – Głos Henry’ego jest zachrypnięty i  zdumiony. – Naprawdę dzwonisz do mnie o  trzeciej nad ranem, żeby zmusić mnie do słuchania indyka? –  Oczywiście. – Alex patrzy na Bochna i  się wzdryga. – Chryste, to tak, jakby potrafił wejrzeć w twoją duszę! Henry, Bochen zna wszystkie moje grzechy. Wie, co zrobiłem, i przybył tu, żeby zmusić mnie do odpokutowania. Gdy słyszy szelest w  telefonie, wyobraża sobie Henry’ego we  wrzosowoszarej piżamie, przewracającego się na łóżku i może włączającego lampkę nocną. –  Posłuchajmy zatem tego przeklętego gulgotania – mówi książę.

– Okej, przygotuj się. – Alex włącza głośnik i z ponurą miną wyciąga telefon przed siebie. Nic jednak się nie dzieje. Następuje dziesięć długich sekund wypełnionych ciszą. Po nich w głośniku rozlega się metaliczny głos Henry’ego: – Naprawdę wstrząsające. – To… No dobrze, może to nie jest reprezentatywny odgłos – denerwuje się Alex. – Ale przysięgam, że gulgotały cały cholerny wieczór. –  Z  pewnością – odpowiada książę przesadnie łagodnym tonem. – Nie, poczekaj! Ja zaraz… Zaraz zmuszę jednego z nich do gulgotania. Alex zeskakuje z  łóżka i  podchodzi do klatki Bochna. Ma wrażenie, że ryzykuje życie i  że jednocześnie musi coś udowodnić – bardzo często znajduje się w takiej sytuacji. – Eee… Jak zmusić indyka do gulgotania? –  Spróbuj sam zagulgotać – podsuwa Henry. – Może ci odpowie. Alex mruga gwałtownie. – Mówisz poważnie? –  Wiosną urządzamy polowania na indyki – odpowiada książę przemądrzałym tonem. – Sztuczka polega na tym, żeby dostać się do jego umysłu. – Jak mam to, u diabła, zrobić? –  Zrób, co ci powiem. Musisz zbliżyć się do indyka. Fizycznie. Ostrożnie, cały czas trzymając przy sobie telefon, Alex przysuwa się do krat. – Już. – Teraz nawiąż z nim kontakt wzrokowy. Masz to?

Alex postępuje zgodnie z instrukcjami – rozstawia delikatnie nogi i  ugina kolana, tak by znaleźć się na wysokości oczu Bochna. Po jego kręgosłupie przebiega dreszcz, gdy patrzy w małe, czarne, paciorkowate i żądne mordu ślepka. – Taa… –  Dobra, teraz wytrzymaj – mówi Henry. – Złap z  nim kontakt, zdobądź jego zaufanie… Zaprzyjaźnij się z nim… – Dobrze… – A teraz kupcie sobie letni dom na Majorce… – Kurwa, jak ja cię nienawidzę! – krzyczy Alex, podczas gdy książę zaśmiewa się z  własnego kretyńskiego dowcipu. Jego chichot sprawia, że Bochen zaczyna gulgotać, pod wpływem czego Alex wydobywa z  siebie nieludzki wrzask: – Szlag! Słyszałeś to? – Przepraszam, ale co? Bo zostałem ogłuszony. – Ale z ciebie kutas! Czy ty w ogóle kiedykolwiek polowałeś na indyki? – W Wielkiej Brytanii polowania na indyki są zabronione. Alex wraca do łóżka i pada twarzą na poduszkę. – Mam nadzieję, że Bochen mnie zabije. –  Nie, w  porządku, słyszałem, serio. To było… naprawdę przerażające – mówi Henry. – Rozumiem cię. A tak w ogóle, to gdzie jest June? –  Ma babski wieczór z  Norą. Gdy napisałem do nich wiadomość z  prośbą o  wsparcie, odpisały „Hahahaha, powodzenia” i dodały emotki przedstawiające indyka i kupę. –  To uczciwe podejście do sprawy – odpowiada Henry, a  Alex wyobraża sobie, jak poważnie kiwa głową. – I  co zamierzasz teraz zrobić? Będziesz z nimi siedzieć całą noc? –  Nie wiem! Chyba tak. Nie wiem, co innego mógłbym zrobić.

– Nie możesz po prostu przespać się gdzie indziej? Czy tam nie ma tysiąca pokojów w tym… –  Dobrze, ale co, jeśli one się wydostaną? Oglądałem Park Jurajski. Czy wiesz, że ptaki pochodzą bezpośrednio od raptorów? To zostało udowodnione naukowo. Henry, mam w  sypialni dinozaury! A  ty chcesz, żebym poszedł spać? Przecież w chwili gdy tylko zamknę oczy, one wydostaną się z tych klatek i natychmiast przejmą władzę! Dupa blada! –  No dobra, zamierzam się ciebie pozbyć – odpowiada książę. – W  najmniej spodziewanej chwili. Nasi zabójcy są odpowiednio szkoleni, działają dyskretnie. Przybędą pod osłoną nocy i  zaaranżują wszystko tak, żeby wyglądało na upokarzający wypadek. – Asfiksja autoerotyczna? – Zawał serca w toalecie. – Jezu… – Żeby nie było, że nie ostrzegałem. –  Myślałem, że zabijesz mnie w  jakiś bardziej… intymny sposób. Jedwabna poduszka na twarzy, powolne, delikatne podduszanie. Tylko ty i ja. Zmysłowo… – No cóż. – Henry wydaje z siebie chrząknięcie. – W każdym razie – mówi Alex, gramoląc się na łóżko – to bez znaczenia, ponieważ wcześniej i  tak zabije mnie jeden z tych przeklętych indyków. –  Naprawdę nie sądzę… Och, cześć! – Nagle w  telefonie rozlega się szelest i jakieś głośne węszenie, z pewnością psie. – Kto jest grzecznym chłopcem? No kto? David mówi ci „cześć”. – Cześć, Davidzie – odpowiada Alex. – On… Oj! To nie dla ciebie, Panie Chybotku! One są moje. – Znowu szelest i  odległe, urażone miauczenie. – Nie, nie, Panie Chybotku. Ty draniu! – Kim, u diabła, jest Pan Chybotek?

– To kretyński kot mojej siostry – odpowiada Henry. – Waży z  tonę, a  i  tak próbuje wykraść moje ciasteczka Jaffa. On i David są kumplami. – Co ty tam robisz? – Co robię? Próbowałem spać… – Ale jesz ciastka Jabba, więc… –  Jaffa, na litość boską! – odpowiada Henry i  wzdycha. – Najwyraźniej całe życie prześladują mnie nierozgarnięci Amerykanie i dwa indyki, a do tego… – A do tego? Henry wydaje z  siebie kolejne głośne westchnienie. Gdy chodzi o  Alexa, zawsze wzdycha. Aż dziwne, że zostało mu w płucach jeszcze jakieś powietrze. – Tylko się nie śmiej. – Oho! – woła radośnie Alex. – Oglądałem brytyjskie wydanie Bake Off. – To urocze. Co jeszcze? –  Ja… eee… Być może mam na twarzy jedną z  tych maseczek peel off. – O mój Boże, wiedziałem! – Już żałuję… –  Wiedziałem, że stosujesz jeden z  tych zabójczo drogich skandynawskich systemów pielęgnacji skóry! Masz też diamentowy krem? –  Nie! – Henry się dąsa, a  Alex musi zasłonić usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Jutro mam wystąpienie, rozumiesz? Nie spodziewałem się szczegółowej analizy… – Nie analizuję cię. Wszyscy musimy trzymać pory w ryzach – zapewnia Alex. – Więc lubisz Bake Off, co? –  Uspokaja mnie. Te pastelowe kolory, relaksująca muzyka i  wszyscy są dla siebie tacy mili… No i  można się tyle

nauczyć o różnych rodzajach ciast. Naprawdę dużo! Gdy świat zdaje się okropny, na przykład gdy spotyka cię Wielka Indycza Katastrofa, możesz zapodać Bake Off i zanurzyć się w świecie wypieków i delicji. –  Amerykańskie konkursy kulinarne są zupełnie inne. Jest w  nich dużo potu, dramatyczne muzyka i  montaż – mówi Alex. – Przy Bake Off nasze Chopped wygląda jak jakaś pieprzona opowieść o Mansonie. – To by wyjaśniało owe liczne różnice między nami – mówi Henry, a Alex krótko się śmieje. – Wiesz – odzywa się po chwili. – Jesteś zaskakujący. Henry zamiera. – W jakim sensie? –  W  takim, że okazałeś się nie być totalnie nudnym sukinsynem. – Wow. – Książę się śmieje. – Jestem zaszczycony. – Chyba masz pewną głębię. – A myślałeś, że jestem durnym blondynem, co? –  Nie do końca, ale uważałem cię za nudziarza. Masz na przykład psa o imieniu David, co pachnie nudą. – To po Bowiem. Alex kręci głową, żeby ponownie wszystko skalibrować. –  Poważnie? Dlaczego w  takim razie nie nazwałeś go po prostu Bowie? –  Trochę mylące, prawda? – pyta Henry. – Ale mężczyzna powinien być odrobinę tajemniczy. – Chyba tak – odpowiada Alex. A potem, ponieważ nie jest w  stanie się powstrzymać, zaczyna ziewać. Wstał o  siódmej, żeby pobiegać przed zajęciami. Jeśli nie wykończą go indyki, zrobi to zmęczenie. – Alex?

– Co? –  Indyki nie odegrają z  tobą sceny z  Parku Jurajskiego – zapewnia stanowczym tonem książę. – Nie jesteś tym facetem z Kronik Seinfelda, co to ucieka przed półmiskiem z indykiem. Jesteś typem wybawcy, Jeffem Goldblumem. Idź spać. Na twarzy Alexa wykwita szeroki uśmiech. – Sam idź spać. – Zaraz idę. Gdy tylko się wyłączysz. – Czy głos księcia nie zdradza przypadkiem wrednego uśmiechu? Cała ta noc jest naprawdę dziwna. – Dobrze. Ale co, jeśli one znowu zaczną gulgotać? – Idź spać do June, ty kretynie! – W porządku. – W porządku. – Dobrze – mówi ponownie Alex. I nagle uświadamia sobie, że nigdy wcześniej nie rozmawiali przez telefon, nigdy więc nie zastanawiał się, jak ma zakończyć rozmowę z  Henrym. Jest w rozterce. Nadal jednak się uśmiecha. Bochen gapi się na niego, jakby nic z tego nie rozumiał. Ja też, kolego, ja, kuźwa, też… – Dobrze – powtarza książę. – No więc… dobranoc. – Super. – Alex nie brzmi przekonująco. – Dobranoc. Rozłącza się i  patrzy na telefon w  dłoni, jakby to aparat wyjaśniał fakt, że nagle powietrze wokół stało się dziwnie naelektryzowane. W  końcu otrząsa się z  odrętwienia, podnosi poduszkę i ciuchy, przechodzi przez korytarz do pokoju June i wdrapuje się na jej wysokie łóżko. Cały czas dręczy go myśl, że czegoś nie skończył. Ponownie wyjmuje telefon. „Wysłałem ci zdjęcia indyków, więc zasługuję na fotki twoich zwierząt”.

Półtorej minuty później przychodzi zdjęcie: Henry w  ogromnym, pałacowym, ohydnym łóżku z  biało-złotą pościelą, jego twarz lekko zaróżowiona od  niedawnego szorowania, z  głową beagle’a po jednej stronie poduszki i  otyłym kotem syjamskim, zwiniętym w  kłębek na opakowaniu po ciastkach, z drugiej. Henry ma delikatne cienie pod oczami, ale jego twarz jest łagodna i  zadowolona. Jedną rękę trzyma za głową, a  drugą wyciąga przed siebie telefon, żeby zrobić selfie. „To właśnie muszę znosić. A teraz już naprawdę dobranoc”.   JKW Książę Kretyn   8 gru. 2019 r., 20:53

  „Joł, wiesz, że leci maraton Bonda? Twój tata naprawdę był ciachem”.

  JKW Książę Kretyn:

 

„BŁAGAM CIĘ, NIE RÓB TEGO”.

*** Jeszcze zanim rodzice Alexa się rozeszli, oboje mieli w  zwyczaju mówić do niego po nazwisku, gdy wykazywał pewne szczególne cechy. Wciąż to robią. Kiedy gada jak nakręcony do mediów, matka wzywa go do gabinetu i mówi: „Diaz, weź się w garść”. Kiedy jego twarde stąpanie po ziemi wywołuje wstrząsy, ojciec pisze: „Claremont, odpuść”. Matka Alexa wzdycha, kładąc swój egzemplarz „Post” na biurku. Otwiera go na artykule z nagłówkiem: „Senator Oscar Diaz wraca do Waszyngtonu, by spędzić urlop z  byłą żoną, prezydentką Claremont”. Dziwne, że to wcale nie jest już dziwne. Jego tata przylatuje z  Kalifornii na święta – i  to jest w porządku – ale pisze o tym „Post”. Ellen robi to co zwykle, kiedy czeka ją spotkanie z  jego ojcem: wydyma usta i ugina dwa palce prawej dłoni.

–  Wiesz – mówi Alex, siedząc na kanapie w  Gabinecie Owalnym – zawsze ktoś może skoczyć ci po papierosy. – Cicho, Diaz. Poleciła przygotować dla byłego męża Sypialnię Lincolna i teraz cały czas każe obsłudze coś zmieniać i przestawiać. Leo natomiast, zupełnie niewzruszony, uspokaja ją komplementami spomiędzy łańcuchów choinkowych. Alex uważa, że tylko Leo jest w  stanie wytrzymać z  jego matką. Ojciec najwyraźniej nie dawał rady. June jest roztrzęsiona i wiecznie zabawia się w mediatorkę. To w  zasadzie jedyna sytuacja, gdy Alex woli usiąść i obserwować rozwój wydarzeń, wychylając się tylko od czasu do czasu, gdy sytuacja staje się niebezpieczna lub interesująca. Jego siostra tymczasem najwyraźniej czuje się w  obowiązku pilnować, by nikt nie potłukł bezcennych antyków z  Białego Domu, jak to zdarzyło się w zeszłym roku. Wreszcie przybywa ojciec. Ma perfekcyjnie przystrzyżoną brodę i nienagannie skrojony garnitur. Otacza go rój agentów specjalnych. Mimo gorączkowych przygotowań June sama niemal nie rozbija antycznej wazy, rzucając mu się w ramiona. Natychmiast znikają w  sklepie z  czekoladą na parterze. Na odchodne słychać tylko, jak Oscar zachwyca się jej najnowszym wpisem na blogu „The Atlantic”. Alex i  matka patrzą po sobie znacząco. Ich rodzina jest czasem tak przewidywalna. Następnego dnia Oscar posyła Alexowi spojrzenie pod tytułem „chodź za mną i  nie mów nic matce”, po czym wyciąga go na balkon Trumana. –  Wesołych, kuźwa, świąt, mijo – mówi z  szerokim uśmiechem. Alex się śmieje i  pozwala się objąć ramieniem. Ojciec pachnie tak jak zwykle – czymś słonym i dymnym, a poza tym dobrze zaimpregnowaną skórą w najwyższym gatunku. Matka zawsze narzekała, że czuje się przy nim tak, jakby mieszkała w sklepie z cygarami.

– Wesołych świąt, tato – odpowiada. Stawia krzesło przy balustradzie, siada i  opiera na niej wypolerowane buty. Oscar Diaz uwielbia widoki. Alex przygląda się rozległemu zaśnieżonemu trawnikowi, pomnikowi Waszyngtona, poszarpanym francuskim dachom mansardowym na prezydenckiej kancelarii Eisenhowera na zachodzie, tej, której tak nienawidził Truman. Ojciec wyciąga z  kieszeni cygaro, obcina i  zapala tak samo, jak robi to od wielu lat. Zaciąga się i przekazuje je synowi. –  Czy kiedykolwiek myślałeś o  tym, jak bardzo wkurza to różnych dupków? – pyta, ogarniając gestem dłoni całą scenę: dwóch Meksykanów z  nogami opartymi na balustradzie w  miejscu, gdzie głowy państwa zwykle jedzą swoje croissanty. – Tak. I zawsze mnie to bawi. Oscar się śmieje, zachwycony bezczelnością syna. Jest uzależniony od  adrenaliny – wspinaczki wysokogórskiej, nurkowania jaskiniowego i  wkurzania byłej żony. Ogólnie rzecz ujmując, lubi igrać z ogniem. Natomiast jego podejście do pracy jest zupełnie inne, metodyczne i  precyzyjne, a  podejście do rodzicielstwa wyluzowane i  pełne wyrozumiałości. To miłe, że Alex widuje go teraz częściej niż w  szkole średniej, ponieważ Oscar spędza większość roku w  Waszyngtonie. Podczas najbardziej zajmujących sesji w Kongresie zwołują Los Bastardos – cotygodniowe piwo po godzinach w gabinecie Oscara, tylko on, Alex i Rafael Luna, wszyscy pieprzący bzdury. I  to miłe, że owa geograficzna bliskość zmusiła jego rodziców do zakończenia ery wzajemnej wrogości i  rozpoczęcia okresu, w  którym ich dzieci mogą mieć jedne święta zamiast dwóch. Z czasem Alex łapie się na tym, że niekiedy, ale tylko przez sekundę, tęskni za tym, aby wszyscy znowu byli pod jednym dachem. Ojciec zawsze gotował dla całej rodziny. Dzieciństwo Alexa miało zapach duszonej cebuli, papryki i  caldillo – gulaszu gotowanego w  żeliwnym garnku, a  na desce do krojenia

zawsze czekała masa ze świeżo zmielonych ziaren kukurydzy. Pamięta, jak mama przeklinała i  śmiała się, gdy otwierała piekarnik, żeby zrobić pizzerinki, które uwielbiała, choć zwykle miała przez nie wyrzuty sumienia, a znajdowała w nim mnóstwo garnków i  patelni, albo gdy szukała masła w lodówce, ale w pojemniku była tylko domowej roboty salsa verde. W  ich kuchni było dużo śmiechu, dobrego jedzenia, głośnej muzyki, kuzynów i  odrabiania prac domowych przy stole. Tyle że w  końcu zmieniło się to na dużo krzyku. Potem na długi czas zapadła cisza. Jeszcze później, kiedy Alex i  June stali się nastolatkami, ich rodzice trafili do Kongresu. Alex został przewodniczącym samorządu, kapitanem drużyny lacrosse i królem balu i postanowił, że szkoda czasu, by się nad tym wszystkim zastanawiać. A teraz ojciec przebywa w Rezydencji bez żadnych awantur przez trzy dni. Raz nawet Alex przyłapuje go w  kuchni z  dwoma kucharzami, śmiejącego się i  wsypującego paprykę do garnka. Czasami myśli, że mogłoby tak być częściej. Zahra na święta jedzie do Nowego Orleanu, aby zobaczyć się z  rodziną – robi to jednak wyłącznie za namową prezydentki i  tylko dlatego, że jej siostra urodziła dziecko, a  Amy zagroziła, że pokłuje Zahrę igłą, jeśli ta nie przekaże wyhaftowanego przez nią bodziaka. Co oznaczało, że świąteczna kolacja odbędzie się wcześniej, w  Wigilię, żeby Zahra mogła być na niej obecna. Mimo tego, że wieczorami strasznie ich przeklina, należy do rodziny. –  Wesołych świąt, Z! – woła radośnie Alex na korytarzu przed jadalnią. Zahra włożyła czerwony golf, a  on ma na sobie sweter z  motywem jasnozielonych łańcuchów choinkowych. Uśmiecha się i naciska guzik na wewnętrznej stronie rękawa – z  głośniczka obok pachy rozlega się Cicha noc. – Nie mogę się doczekać tych dwóch dni bez patrzenia na ciebie – mówi Zahra, ale nie potrafi ukryć zachwytu w głosie.

W  tym roku kolacja jest w  mniejszym gronie, ponieważ dziadkowie ze strony taty wyjechali, tak więc na stole znajduje się tylko sześć biało-złotych nakryć. Wszyscy prowadzą przyjemną rozmowę i  Alex prawie zapomina, że nie zawsze tak było. Aż wreszcie ktoś porusza temat wyborów. –  Zastanawiam się – mówi Oscar, ostrożnie krojąc filet na swoim talerzu – czy tym razem mógłbym wziąć udział w kampanii razem z tobą. Siedząca po drugiej stronie stołu Ellen odkłada widelec. – Czy mógłbyś co? –  No wiesz. – Oscar wzrusza ramionami i  przeżuwa kęs. – Wyruszyć w  trasę, wygłosić parę przemówień. Być takim… zastępcą. – Chyba nie mówisz poważnie. Teraz on również odkłada na obrus sztućce z  lekkim brzdękiem. O cholera… Alex patrzy na siedzącą naprzeciwko June. – Naprawdę uważasz, że to taki zły pomysł? –  Oscarze, przerabialiśmy to ostatnim razem. – Ton głosu Ellen natychmiast staje się ostry. – Ludzie nie lubią kobiet, ale lubią matki i  żony. Rodziny. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest przypomnienie im, że jestem rozwódką, i pokazanie, jak paraduję z byłym mężem. Oscar śmieje się, brzmi to jednak trochę ponuro. – Będziesz więc udawać, że to on jest ich ojcem? – Oscarze – odzywa się Leo – przecież wiesz, że nigdy bym nie… – Nie rozumiesz, o co chodzi – przerywa mu Ellen. –  Mogłoby ci to zapewnić wzrost notowań – przekonuje ojciec. – Bo moje, El, są całkiem wysokie. Wyższe, niż twoje kiedykolwiek.

–  No i  się zaczyna – rzuca Alex do siedzącego obok Leo, który nadal ma miły wyraz twarzy. – Oscarze, przeprowadziliśmy badania! Rozumiesz? – Ellen kładzie obie dłonie na stole. – Wykazały, że tracę w  oczach niezdecydowanych wyborców, gdy przypominają sobie, że jestem rozwódką! – Przecież ludzie wiedzą, że się rozwiodłaś! –  Alex ma wysokie notowania! – krzyczy matka, na co zarówno Alex, jak i June się wzdrygają. – June też! – Oni nie są tylko notowaniami! – Odpierdol się. Dobrze o tym wiem. Nigdy nie twierdziłam, że nimi są! – Ale czasami wykorzystujesz ich, tak jakby nimi byli! – Jak śmiesz? Sam bez skrupułów zajeżdżasz ich za każdym razem, gdy walczysz o reelekcję! – Ellen tnie powietrze ręką. –  Może gdyby byli tylko Claremontami, nie miałabyś tyle problemów. Z  całą pewnością byłoby o  wiele mniej zamieszania. Przecież i tak publicznie podawane jest głównie to jedno nazwisko! –  Nikt nie zabierze nam żadnego z  naszych nazwisk! – przerywa im June wysokim, piskliwym głosem. – June… – odzywa się Ellen, ale ojciec naciska dalej: – Ellen, ja tylko próbuję ci pomóc! –  Oscarze, nie potrzebuję twojej pomocy, żeby wygrać! – Matka wali otwartą dłonią w  stół tak mocno, że zastawa wpada w  metaliczne drżenie. – Nie potrzebowałam jej, gdy byłam w Kongresie, nie potrzebowałam, gdy po raz pierwszy zostawałam prezydentką, i nie potrzebuję jej teraz! – Musisz się poważnie zastanowić nad tym, z czym masz do czynienia! Naprawdę sądzisz, że tym razem druga strona będzie grać fair? Osiem lat Obamy, a  teraz osiem lat ciebie? Są wściekli, Ellen. A Richards jest żądny krwi! Musisz być na to gotowa!

–  Będę! Myślisz, że mój zespół już nie tapla się w  tym gównie? Jestem pieprzoną prezydentką Stanów Zjednoczonych! Nie potrzebuję, żebyś tutaj przychodził i… i… – Zachowywał się protekcjonalnie – podpowiada Zahra. – Zachowywał się protekcjonalnie! – krzyczy Ellen, po czym otwiera szeroko oczy i  wskazuje ponad stołem na Oscara. – Ani żebyś wyjaśniał mi, na czym polega wyścig o  fotel prezydenta! Oscar rzuca serwetkę na blat. – Nadal jesteś tak kurewsko uparta! – Pierdol się! – Mamo… – próbuje znowu June. – Chryste, czy was popieprzyło?! – Alex słyszy swój wrzask, zanim w ogóle postanawia się odezwać. – Na litość boską, czy my nie możemy zachowywać się jak normalni ludzie chociaż podczas jednej jebanej kolacji wigilijnej? Czy to nie wy macie rządzić tym krajem? Ogarnijcie się wreszcie! Odsuwa krzesło i  wychodzi z  jadalni ze  świadomością, że zachował się jak rozhisteryzowany dupek. Ale ma to gdzieś. Trzaska drzwiami, a  jego głupi sweter gra kilka fałszywych dźwięków, gdy ściąga go i  ciska nim o  ścianę w  swoim pokoju. To nie tak, że rzadko traci nad sobą panowanie, po prostu… rzadko dzieje się tak w obecności rodziny. Głównie dlatego, że rzadko ma z nią do czynienia. Wyciąga z  szafki starą koszulkę do lacrosse. Kiedy widzi swoje odbicie w lustrze, myślami wraca do czasów, kiedy był nastolatkiem, za bardzo przejmował się rodzicami i nie potrafił zmienić swojej sytuacji. Tyle że teraz nie ma dodatkowych zajęć i nie może skupić się na niczym innym. Wyciąga rękę po telefon. Musi z  kimś porozmawiać. Nora jest jednak w  Vermoncie i  nie chce jej wkurzać, a  jego najlepszy przyjaciel jeszcze z czasów szkolnych, Liam, prawie

z  nim nie rozmawia, odkąd Alex przeprowadził się do Waszyngtonu. Czyli zostaje… –  Co ja takiego zrobiłem? – słyszy niski, zaspany głos Henry’ego. Alexowi wydaje się, że w  tle leci piosenka świąteczna Good King Wenceslas. – Cześć… Eee… Wiem, że jest późno, że jest Wigilia i tak dalej. Pewnie masz… rodzinne spotkanie. Ale właśnie coś sobie uświadomiłem. Nie wiem, dlaczego wcześniej na to nie wpadłem. No tak, to dlatego nie mam przyjaciół. Jestem kutasem. Sorry, stary. Ja… eee… Ja tylko… –  Alex, Chryste – przerywa mu książę. – Wszystko w porządku. Tu jest wpół do trzeciej, wszyscy już śpią. Poza Beą. Przywitaj się, Bea. –  Cześć, Alex! – na drugim końcu linii słychać jasny, chichoczący głos. – Henry ma na sobie piżamę w  cukrowe laski… –  Wystarczy – ucina Henry, po czym rozlega się odgłos, jakby ktoś rzucił w kogoś poduszką. – Więc? Co się dzieje? –  Przepraszam… – duka Alex. – Wiem, że to dziwne i  że jesteś z siostrą, ale… eee… Nie mam nikogo innego, do kogo mógłbym zadzwonić i kto by nie spał o tej porze. I wiem, że eee… nie jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi i  że nie rozmawiamy o  takich sprawach, ale mój ojciec przyjechał na święta, a  on i  moja matka w  jednym pokoju przez dłużej niż godzinę są jak pieprzone żarłacze tygrysie walczące o  małą foczkę. No i zrobiła się awantura… I w sumie nie powinno to mieć większego znaczenia, bo i tak są już po rozwodzie i tak dalej, ale nie wiem, dlaczego straciłem nad sobą panowanie. Po prostu chciałbym, żeby odpuścili chociaż raz… Chciałbym mieć jedne normalne święta, rozumiesz? Następuje długa chwila ciszy, aż wreszcie Henry mówi: –  Beo, możesz dać mi kilka minut? Cicho. Tak, możesz wziąć ciasteczka. W  porządku. Dobra – znów zwraca się do Alexa. – Mów dalej.

Alex wypuszcza powietrze, zastanawiając się, co, u  diabła, wyczynia, ale wraca do tego, co mówił. Opowiada Henry’emu o  rozwodzie rodziców – o  tych dziwnych, burzliwych latach, o  dniu, kiedy wrócił z  obozu skautów i  odkrył, że rzeczy taty zniknęły, o  nocach z  lodami Helados – i  wcale nie czuje się tak niekomfortowo, jak prawdopodobnie powinien. Nigdy nie ściemniał Henry’emu. Z początku dlatego, że naprawdę nie obchodziło go, co książę o nim myśli, a teraz dlatego, że między nimi jest, jak jest. Dopiero gdy kończy opowiadać o Wigilii, uświadamia sobie, że gadał przez godzinę. –  Wygląda na to, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś – mówi Henry. Alex zapomina, co miał teraz powiedzieć. On po prostu… Cóż, często słyszy, że jest wspaniały, ale rzadko ktoś mówi mu, że jest wystarczająco dobry. Zanim przychodzi mu do głowy jakaś odpowiedź, ktoś trzy razy cicho puka do drzwi. – Eee… stary, dzięki, ale muszę lecieć – szepcze, gdy June wchodzi do pokoju. – Alex… – słyszy jeszcze głos Henry’ego. –  Serio, dziękuję. – Naprawdę nie chce tłumaczyć się siostrze. – Wesołych świąt. Dobranoc. Rozłącza się i  odrzuca telefon, akurat gdy June siada na łóżku. Ma na sobie różowy szlafrok, jej włosy są mokre po prysznicu. – Cześć – mówi. – Wszystko w porządku? – Tak, nic mi nie jest. Przepraszam, nie wiem, co się ze mną stało. Nie chciałem stracić kontroli. Ja… nie wiem. Ostatnio byłem chyba trochę… nieobecny… –  W  porządku. – June przerzuca włosy przez ramię, opryskując Alexa kropelkami wody. – Przez ostatnie pół roku studiów byłam kompletną świruską. Co chwila traciłam

panowanie nad sobą. Wiesz, że nie musisz brać sobie wszystkiego na głowę. –  Wiem. Nic mi nie jest – odpowiada automatycznie Alex. Kiedy siostra rzuca mu pełne powątpiewania spojrzenie, kopie bosą stopą w  jej kolano. – Co się działo po moim wyjściu? Skończono już wycierać krew? June wzdycha i też go kopie. –  Jakimś cudem zmienili temat. Zaczęli gadać o  tym, jaką potężną politycznie parą byli przed rozwodem i  jakie to były dobre czasy. Mama przeprosiła, nastąpiła godzina whisky i nostalgii, a potem wszyscy poszli spać. – Pociąga nosem. – W każdym razie miałeś rację. – Czyli nie sądzisz, że przesadziłem? – Nie. Chociaż… Trochę zgadzam się z tym, co mówił tata. Mama potrafi być… No wiesz. Mamą. – Cóż, to właśnie dzięki temu zaszła tak daleko. – I nigdy nie myślałeś, że to duży problem? Alex wzrusza ramionami. – Myślę, że jest dobrą mamą. – Tak, dla ciebie tak. – June nie mówi tego oskarżycielskim tonem, to tylko obserwacja. – Jej opiekuńczość zależy od tego, czego od  niej potrzebujesz. Albo od  tego, co ty możesz dla niej zrobić. –  Ale rozumiem, o  co jej chodzi. Czasami nadal jestem wściekły, że ojciec postanowił tak po prostu się spakować i  wyprowadzić tylko dlatego, że chciał się ubiegać o  fotel senatora z Kalifornii. – Tak, a czym to się różni od tego, co robiła mama? To tylko polityka. Chodzi mi o to, że on ma rację. Mama wykorzystuje nas, a jednocześnie nie zawsze jest dla nas… mamą. Alex już otwiera usta, by odpowiedzieć, gdy w  kieszeni szlafroka June wibruje telefon.

–  Och… Hmmm… – mruczy siostra i  odblokowuje ekran, żeby przeczytać wiadomość. – Co? – Och… nic. To tylko życzenia świąteczne. Od Evana. –  Evana? Twojego eksa z  Kalifornii? Nadal ze  sobą piszecie? June przygryza wargę i w zamyśleniu wpisuje odpowiedź. – Tak, czasami. – Super. Zawsze go lubiłem. –  Tak. Ja też. – Blokuje telefon i  rzuca go na łóżko, a  następnie mruga kilka razy, tak jakby chciała wrócić do rzeczywistości. – A  co powiedziała Nora, kiedy jej o  tym opowiedziałeś? – Co? –  No przez telefon? Domyśliłam się, że to ona, bo nigdy z nikim nie rozmawiasz o całym tym bagnie. –  Och… – Alex czuje, jak zalewa go niewytłumaczalne, zdradzieckie ciepło. – Och, eee… nie. Właściwie to zabrzmi dziwnie, ale rozmawiałem z Henrym. June unosi brwi, a Alex instynktownie zaczyna rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu kryjówki. – Naprawdę? –  Słuchaj, wiem, co myślisz, ale łączy nas kilka dziwnych cech. Chyba mamy podobny bagaż emocjonalny i  z  jakiegoś względu założyłem, że on mnie zrozumie. –  O  mój Boże, Alex! – Siostra rzuca się na niego, żeby go przytulić. – Udało ci się zdobyć przyjaciela! – Mam przyjaciół! Zabieraj te łapska! –  Zdobyłeś przyjaciela! – Czochra mu włosy. – Jestem z ciebie taka dumna!

– Przestań, bo cię zamorduję. – Alex wyrywa się z jej objęć i  spada na podłogę. – On nie jest moim przyjacielem. Jest tylko kimś, z kim lubię się sprzeczać. Ale ten jeden jedyny raz rozmawiałem z nim na poważnie. – To właśnie jest przyjaciel, Alex. Chłopak kilka razy otwiera i zamyka usta, a potem wskazuje drzwi. – June, możesz już odejść. Idź spać. –  Zapomnij! Opowiesz mi wszystko o  swoim nowym przyjacielu, który jest księciem. To takie snobistyczne! Kto by pomyślał! – June zerka na niego znad krawędzi wezgłowia łóżka. – O  mój Boże, to jak w  tych wszystkich komediach romantycznych, w  których dziewczyna wynajmuje osobę towarzyszącą, żeby poszła z  nią na ślub, a  potem się w  niej zakochuje! – Nie, to wcale nie tak – burczy Alex. *** Ledwo personel skończył pakować choinki, a  zaczyna się kolejne szaleństwo. Trzeba przygotować parkiet i  ustalić menu. Zaakceptować filtry do Snapchata. Cały dwudziesty szósty grudnia Alex spędza w  gabinecie sekretarza razem z  June i  przeglądają odstąpienia od  roszczeń, które przygotowali do podpisu dla wszystkich gości po tym, jak w  zeszłym roku córka jednej z  uczestniczek programu The Real Housewives spadła ze schodów w rotundzie; Alex do tej pory nie może uwierzyć, że nie rozlała swojej margarity. Nadszedł czas na Legendarną Urywającą Dupę Imprezę Sylwestrową u Tria z Białego Domu. Tak naprawdę nazwa tej imprezy brzmi: Gala Sylwestrowa Młodej Ameryki – albo jak mówi jeden z gospodarzy, Kolacja Pokolenia Milenialsów. Każdego roku Alex, June i  Nora zapełniają salę balową na drugim piętrze około trzystoma przyjaciółmi, znajomymi celebrytami, eksami, potencjalnymi

partnerami politycznymi i innymi ważnymi osobistościami po dwudziestce. Oficjalnie impreza jest zbiórką pieniędzy, która przynosi takie przychody na cele charytatywne i zapewnia taki PR Pierwszej Rodzinie, że nawet matka ją akceptuje. – Eee, przepraszam… Kto zaprosił Henry’ego? – pyta Alex, siedząc przy stole konferencyjnym na pierwszym piętrze. W  dłoni trzyma próbki konfetti. Zastanawia się, czy woli paletę metaliczną, czy raczej przygaszony granat i  złoto, i  lustruje listę gości, podczas gdy June i  Nora napychają się próbkami ciast. – Nie ja – odpowiada Nora z ustami pełnymi brownie. – June? –  Posłuchaj, sam powinieneś był go zaprosić! – siostra od  razu przechodzi do ataku, dyskretnie przyznając się do winy. – To naprawdę wspaniałe, że masz przyjaciół, którzy nie pochodzą z  naszego kręgu. Czasami, gdy jesteś zbyt odizolowany, zaczynasz trochę wariować. Pamiętasz, jak w zeszłym roku wyjechałyśmy z Norą na tydzień, a ty prawie zrobiłeś sobie tatuaż? – Nadal uważam, że powinnyśmy pozwolić mu zrobić sobie dziarę – wtrąca Nora. –  To wcale nie miała być jakaś tam dziara – mówi szybko Alex. – Przecież podobała wam się, prawda? Poza tym mam przyjaciół, którzy nie należą do waszego kręgu. – Kogo? – pyta June. – Kogo konkretnie? – Ludzi! Ludzi z zajęć! Liama! –  Proszę cię… Wszyscy wiemy, że nie rozmawiałeś z  nim przynajmniej od  roku. Potrzebujesz przyjaciół. I  wiem, że lubisz Henry’ego. –  Zamknij się – warczy Alex. Przejeżdża palcem pod kołnierzykiem i stwierdza, że ma wilgotną skórę. Czy zawsze muszą tak mocno ogrzewać pomieszczenia, gdy na zewnątrz pada śnieg? – To interesujące – zauważa Nora.

–  Nieprawda! Dobra, niech przyjedzie – Alex kapituluje. – Ale nie będzie tu nikogo znał. A nie mam zamiaru niańczyć go przez całą noc. – Dopisałam mu osobę towarzyszącą – oznajmia June. – Kogo? – pyta natychmiast Alex. Zupełnie mimowolnie. – Tak tylko się zastanawiam… – Peza. June rzuca bratu nieodgadnione spojrzenie, a  ten stwierdza, że jest dziwna. Często działa skrycie, organizuje i  kieruje różnymi wydarzeniami, o  których on nie ma pojęcia, dopóki wszystko nie zaczyna się ze sobą łączyć. Tak więc Henry przyjeżdża do Waszyngtonu. Alex znajduje potwierdzenie tego faktu na Instagramie, gdy w  dzień przyjęcia widzi post Peza, przedstawiający jego i  Henry’ego w prywatnym samolocie. Na tę okazję Pez przefarbował włosy na pastelowy róż. Obok niego siedzi uśmiechnięty książę w  miękkiej szarej bluzie. Trzyma nogi na parapecie. Chociaż raz wygląda na wypoczętego. „Lecimy do USA! #GalaMłodejAmeryki2019” – brzmi podpis. Siłą rozpędu Alex uśmiecha się i  pisze do Henry’ego: „UWAGA: będę mieć na sobie aksamitny garnitur w  kolorze burgunda, nie próbuj skraść mi blasku, bo ci się to nie uda i będzie mi za ciebie wstyd”. Kilka sekund później przychodzi odpowiedź: „Nie śmiem nawet o tym marzyć”. Od  tego momentu akcja przyśpiesza. Stylista włosów zaciąga Alexa do gabinetu kosmetycznego. Chłopak patrzy, jak twarze Nory i  June stopniowo pokrywa makijaż telewizyjny. Krótkie włosy Nory zostają zaczesane na bok i  spięte srebrną spinką wykończoną takim samym geometrycznym wzorem, jaki znajduje się na karczku jej sukienki. June ma suknię Zaca Posena w  odcieniu granatu, strój idealnie komponuje się ze  złoto-granatową paletą cieni wybraną przez wizażystów.

Około ósmej zaczyna się zbierać towarzystwo. Alkohol leje się strumieniami. Alex zamawia whisky ze  średniej półki, żeby się rozkręcić. Gra muzyka na żywo – popowy zespół, który był winien June osobistą przysługę. Cover American Girl, więc Alex łapie siostrę za rękę i ciągnie na parkiet. Jako pierwsi zawsze zjawiają się początkujący politycy: grupka stażystów z  Białego Domu, organizator wydarzeń dla Centrum Amerykańskiego Postępu, córka senatora z pierwszej kadencji ze  swoją dziewczyną punkówą, którą Alex chętnie później pozna. Potem przypływa fala gości strategicznych, wybranych przez zespół prasowy, a  na końcu – z  odpowiednim spóźnieniem – przybywają mniej ważne gwiazdy pop, młodzi aktorzy serialowi i  dzieci najważniejszych celebrytów. Alex zastanawia się, kiedy pojawi się Henry, gdy nagle June staje u jego boku i krzyczy: – Jest! Jasna kolorowa plama, którą widzi chłopak, okazuje się bomberką Peza – tak lśniącą i  pokrytą barwnym kwiatowym wzorem, że prawie nie da się na nią patrzeć, nie mrużąc oczu. Kolory te jednak lekko bledną, gdy Alex patrzy w prawo. Widzi Henry’ego po raz pierwszy od weekendu w Londynie – po tych setkach wiadomości, dziwnych żartów i  późnonocnych rozmów telefonicznych. Teraz wie o  nim więcej, lepiej go rozumie i  potrafi docenić szczery uśmiech, który tak rzadko pojawia się na tej słynnej i pięknej twarzy. Henry w  przeszłości i  Henry w  teraźniejszości tworzą dziwny dysonans poznawczy. To pewnie dlatego Alex czuje pod mostkiem coś niespokojnego i gorącego. Tak, to na pewno to. No i whisky. Książę ma na sobie prosty granatowy garnitur, do którego założył jasny miedzianomusztardowy krawat. Gdy zauważa Alexa, uśmiecha się szerzej i ciągnie Peza za rękę. – Ładny krawat – chwali Alex, gdy tylko Henry zbliża się na tyle, by go usłyszeć.

–  Pomyślałem, że mogę zostać wyrzucony za drzwi za coś mniej ekscytującego niż ostatnio – odpowiada książę, a  jego głos jest inny, niż Alex zapamiętał. Jest jak bardzo drogi aksamit – jednocześnie miękki, mięsisty i lejący. – A któż to? – pyta stojąca u boku Alexa June. –  Ach tak! Przecież oficjalnie jeszcze się nie poznaliście – reflektuje się Henry. – June, Alex, to mój najlepszy kumpel, Percy Okonjo. –  Pez. Tak jak te cukierki6 – mówi radośnie młody mężczyzna i  wyciąga dłoń do Alexa. Kilka paznokci ma pomalowanych na niebiesko. Gdy zerka na June, jego oczy stają się jeszcze bardziej radosne, a  uśmiech się poszerza. – Możesz mnie spoliczkować, jeśli to nie na miejscu, ale jesteś najwspanialszą kobietą, jaką widziałem w  życiu. Jeśli mi pozwolisz, chciałbym przynieść ci najsmaczniejszego drinka, jakiego tylko tu znajdę. – Aleś ty uroczy. – June uśmiecha się z wyrozumiałością. – Jesteś boginią. Alex patrzy, jak znikają w  tłumie. Pez olśniewa kolorami i od razu zaczyna obracać June jak w tańcu. Uśmiech Henry’ego jest trochę wstydliwy i zdystansowany. Alex wreszcie zaczyna rozumieć, na czym polega przyjaźń tych dwóch. Książę nie lubi grzać się w  blasku reflektorów, a Pez w naturalny sposób skupia na sobie światło, które Henry odbija. – Ten facet już od wesela błagał mnie, żebym przedstawił go twojej siostrze – mówi Henry. – Poważnie? –  Dzięki nam prawdopodobnie zaoszczędził mnóstwo pieniędzy. Wkrótce pewnie wynająłby samolot robiący napisy na niebie. Alex odrzuca głowę do tyłu i  wybucha śmiechem. Henry obserwuje go, cały czas z uśmiechem na twarzy. June i Nora miały rację. Mimo wszystko naprawdę polubił tego człowieka.

– Chodź – mówi po chwili. – Jestem dwie whisky do przodu. Pijesz karniaka. Gdy idą, parę osób próbuje do nich zagadać – wszyscy bez wyjątku ze  zdziwienia otwierają szeroko usta nad swoimi słodkimi przekąskami. Alex ma świadomość, jak wyglądają: książę i  Pierwszy Syn, dwaj najbardziej pożądani młodzi mężczyźni w  swoich krajach, ramię w  ramię w  drodze do baru. Jest to onieśmielające i  ekscytujące zarazem, stanowią swego rodzaju bogatą, nietykalną fantazję. To właśnie widzą inni. Ale nikt nie ma pojęcia o Wielkiej Indyczej Katastrofie. O niej wiedzą tylko Alex i Henry. Już po chwili pochłania ich tłum. Alex jest zaskoczony, jak bardzo cieszy go obecność księcia u  jego boku. Ciągle na niego zerka. Przedstawia Henry’ego niektórym stażystom z Białego Domu i śmieje się, gdy ci oblewają się rumieńcem i  zaczynają się jąkać, podczas gdy książę ma przyjemnie neutralny wyraz twarzy – wcześniej Alex błędnie uważał to za oznakę lekceważenia, teraz jednak już wie, że chodzi o skrywane rozbawienie. Są tańce, wspólna zabawa i  przemowa June na temat fundacji dla imigrantów, na którą tego wieczoru zbierane są pieniądze. Alexowi udaje się unikać agresywnego podrywu ze  strony dziewczyny z  najnowszego filmu o  Spidermanie, która nalegała, by zatańczył z  nią chaotyczny taniec conga. Henry zdaje się świetnie bawić. W  pewnej chwili odnajduje ich June i  porywa księcia, żeby pogadać z  nim przy barze. Alex obserwuje ich z  daleka, zastanawiając się, o  czym rozmawiają. Z  pewnością to coś bardzo zabawnego, bo ze  śmiechu June niemalże spada z  hokera. Wreszcie tłum ponownie porywa Alexa. Po chwili zespół przestaje grać i  didżej puszcza miks hiphopu z  początku lat dwutysięcznych, wszystkie największe hity z  czasów, gdy Alex był dzieckiem. Później tańczył do tych kawałków jako nastolatek. W końcu odnajduje Henry’ego – w tłumie książę jest niczym rozbitek na pełnym morzu.

–  Nie tańczysz? – pyta, obserwując gościa, który najwyraźniej nie wie, co począć z rękami. Wydaje mu się to ujmujące. Ale też stwierdza, że sam chyba ma już w czubie. – Tańczę – odpowiada książę. – Tyle że lekcje tańca w sali balowej nie obejmowały hip-hopu. –  Tajemnica tkwi w  biodrach. Musisz je rozluźnić. – Alex wyciąga ręce i  kładzie je na biodrach Henry’ego, który natychmiast spina się pod wpływem tego dotyku. – Robisz coś zupełnie przeciwnego. – Alex, ja nie… –  No dalej – mówi i  sam porusza biodrami. – Obserwuj mnie. Henry pije duży łyk szampana. – Obserwuję. Piosenka przechodzi w  kolejne bum-bum-bum, dum-dumdum. Henry chce coś dodać, ale Alex krzyczy: – Cicho! Bądźżeż cicho, to mój kawałek! – Kiedy wyrzuca ręce nad głowę, książę patrzy na niego oniemiały, a  ludzie dookoła zaczynają go dopingować; po chwili w  górze są już setki rąk – i  wszyscy śpiewają Get Low Lil Jona. – Czy ty naprawdę nigdy nie byłeś na żadnej z tych dziwnych dyskotek w  szkole średniej i  nie patrzyłeś, jak nastolatki ocierają się o siebie do tej piosenki? Henry rozpaczliwie trzyma się swojej lampki szampana. – Przecież wiesz, że nie byłem. Alex, wymachując rękami, wyciąga Norę ze  stojącej obok grupki ludzi, gdzie flirtowała z dziewczyną Spidermana. –  Nora! Nora! – woła. – Henry nigdy nie widział, jak nastolatki obmacują się na parkiecie do tego kawałka! – Co?

– Proszę, powiedz mi, że nikt nie będzie się o mnie ocierać – wzdycha Henry. –  O  mój Boże, Henry! – Alex łapie księcia za klapy marynarki. – Musisz zatańczyć. Musisz zatańczyć! Musisz zrozumieć to doświadczenie, które ukształtowało Amerykanów u schyłku tysiąclecia. Nagle Nora odciąga Alexa od Henry’ego, odwraca go, łapie w  pasie i  z  pasją zaczyna się o  niego ocierać. Alex wydaje z  siebie okrzyk radości, Nora chichocze, tłum wokół skacze, a książę tylko się na nich gapi. –  Czy ten gość właśnie zaśpiewał, że „pot spływa mu po jajach”? – pyta. Nora przytula się do pleców Alexa, nad jego brwią zbiera się pot, wokół tłoczą się ciała. Z  jednej strony producent podcastów i  ten gość ze  Stranger Things szaleją do Kid ’n Play, a  z  drugiej Pez zgina się wpół, żeby dotknąć palców u  stóp, tak jak został poinstruowany. Henry ma zdumioną, wręcz zszokowaną minę, ale jest cudownie. Alex bierze szota z  niesionej przez kelnera tacy i  pije, aż pod wpływem spojrzenia księcia odczuwa dziwną iskrę w  podbrzuszu. Wydyma usta i  potrząsa tyłkiem. Przerażony Henry zaczyna delikatnie kiwać głową. –  Rozwal system, vato! – wrzeszczy Alex, a  Henry mimowolnie zaczyna się śmiać. Nawet trochę kołysze biodrami. –  Myślałam, że nie zamierzasz go niańczyć całą noc – szepcze June bratu na ucho. –  Myślałem, że szkoda ci czasu na facetów. – Alex kiwa głową w stronę Peza. June puszcza do niego oko i znika. Do północy zaplanowane są różne występy, światła oślepiają, muzyka ryczy z  głośników. W  pewnej chwili w powietrzu wybucha konfetti. Alkohol leje się strumieniami – Henry zaczyna pić moët & chandon bezpośrednio z butelki. Alexowi podoba się jego grymas, pewny skręt dłoni

zaciśniętej na szyjce butelki, sposób, w  jaki jego usta się na niej zamykają. Zaangażowanie Henry’ego w taniec jest wprost proporcjonalne do jego odległości od  Alexa, a  temperatura ciała tego drugiego odwrotnie proporcjonalna do siły, z  jaką zaciskają się wargi księcia, gdy obserwuje go z Norą. Alex jest jednak zbyt pijany, by próbować rozwiązać to równanie. Minutę przed północą wszyscy zbierają się na wspólne odliczanie. Mają zamglone oczy i się obejmują. Nora krzyczy: „trzy, dwa, jeden!” prosto w ucho Alexa i wiesza się na jego szyi, on całuje ją ze śmiechem. Robią to każdego roku – oboje wiecznie samotni, pijani i  szczęśliwi. Usta Nory są ciepłe i  smakują brzoskwiniową wódką; dziewczyna gryzie go w  wargę i  dla efektu targa mu włosy. Gdy Alex otwiera oczy, widzi, że Henry patrzy na niego z  nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem książę pije porządnego łyka z  butelki szampana, odwraca się i  znika w tłumie. Alex jest bardzo, bardzo pijany, muzyka jest bardzo, bardzo głośna i  jest na nim bardzo, bardzo dużo rąk, które niosą go przez tłum tańczących ciał i  podają kolejne drinki. Nora wiesza się na plecach jakiegoś seksownego nowicjusza z NFL. Jest głośno, chaotycznie i  cudownie. Zawsze kochał te przyjęcia, tę radość, bąbelki szampana pękające mu na języku i konfetti przyklejające się do butów. Dzięki takim imprezom pamiętał, że mimo ogromnego stresu, jaki przeżywał z  dala od  kamer, zawsze będzie miał wokół siebie ludzi, wśród których może zniknąć, że świat potrafi być ciepły i przyjazny i  wypełnić ściany tego dużego, starego domu czymś jasnym i pełnym życia. Ale gdzieś w głębi, pod gęstymi oparami alkoholu, cały czas jest świadomy tego, że Henry zniknął. Sprawdza łazienki, bufet, ciche zakamarki sali balowej, ale nigdzie go nie ma. Próbuje wypytać Peza, wykrzykuje w jego stronę imię Henry’ego, ale przyjaciel księcia tylko się

uśmiecha, po czym kradnie czapkę komuś przechodzącemu obok. Alex jest… nie, „zmartwiony” to nieodpowiednie słowo. Jest zaniepokojony. Zaciekawiony. Świetnie się bawił, gdy mógł obserwować Henry’ego. Cały czas go szuka, aż wreszcie potyka się o  własne stopy przy jednym z  wielkich okien w korytarzu. Wstając, zerka na zewnątrz, do ogrodu. Tam, pod drzewem, na śniegu, wydychając parę, stoi wysoka, szczupła, barczysta postać, która może być tylko Henrym. Bez większego namysłu Alex wymyka się na portyk. W  chwili gdy drzwi się za nim zamykają, muzyka milknie i zostają sami – tylko on i Henry. Ponieważ jest pijany i widzi tunelowo, wpatruje się w  swój cel. Schodzi po schodach na ośnieżony trawnik. Henry stoi cicho, z  rękami w  kieszeniach, kontemplując niebo. Wyglądałby na trzeźwego, gdyby nie to, że jest pochylony w  lewo. Głupia angielska godność – nawet w obliczu dużych ilości szampana. Alex ma ochotę wcisnąć tę jego facjatę w krzaki. Zamiast tego potyka się o  ławkę. Hałas przykuwa uwagę Henry’ego. Gdy się odwraca, zalewa go światło księżyca. W półcieniu jego twarz wygląda miękko i zapraszająco. Alex nie do końca to rozumie. –  Co tutaj robisz? – Podchodzi, żeby stanąć pod drzewem obok księcia. Henry na niego zerka. Z  bliska jego oczy trochę zezują, są skupione gdzieś między nim a nosem Alexa. Czyli jednak nie jest aż tak dostojny. – Szukam Oriona – odpowiada. Alex śmieje się i  patrzy w  niebo. Ale widzi tylko ciężkie, zimowe chmury. –  Musisz być naprawdę znudzony przychodzisz tu, by gapić się na chmury.

ludźmi,

skoro

– Wcale nie jestem znudzony – mruczy Henry. – A co ty tu robisz? Czy złoty chłopak Ameryki nie ma do uwiedzenia tłumów? –  Powiedział pieprzony książę z  bajki – odpowiada Alex ze złośliwym uśmiechem. Henry unosi twarz – mało w tej chwili książęcą – w stronę chmur. – Wcale nie. Kostki jego dłoni delikatnie gładzą rękę Alexa, nieśmiały przypływ ciepła w  tę chłodną noc. Alex przygląda się jego profilowi. Mrugając, żeby pokonać upojenie alkoholowe, patrzy na łagodną linię jego nosa i  mały dołeczek na środku dolnej wargi, zalane światłem księżyca. Jest zimno, a Alex ma na sobie tylko marynarkę od garnituru, ale jego pierś ogrzewa od wewnątrz alkohol i coś jeszcze – coś potężnego, czego jego mózg ciągle nie potrafi nazwać. W  ogrodzie panuje cisza, tylko Alexowi głośno szumi w uszach. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zauważa. Henry jęczy i wyciera twarz dłonią. – Nigdy nie odpuszczasz, co? – Odchyla głowę i delikatnie uderza o pień drzewa. – Po prostu czasami robi się trochę… za dużo. – Zazwyczaj usta Henry’ego są całkiem przyjazne, ale czasem, tak jak teraz, wykrzywiają się w grymasie. Alex mimowolnie się przesuwa i  też opiera się o  drzewo. Dotykają się ramionami i widzi, że kącik ust Henry’ego drży, że na twarzy księcia pojawia się coś nieuchwytnego, lekkiego jak piórko. Takie rzeczy – wielkie wydarzenia, które pozwalają innym ludziom karmić się jego energią – rzadko przerastają Alexa. Nie jest pewien, jak się czuje Henry, ale jakaś część jego mózgu, prawdopodobnie ta przesiąknięta tequilą, uważa, że może dobrze byłoby, gdyby udźwignął to, co udźwignąć potrafi, a wtedy Alex poradziłby sobie z resztą. Mięsień w  szczęce Henry’ego drga, a  jego usta rozchylają się łagodnie, niemalże w uśmiechu.

– Zastanawiałeś się kiedyś – mówi powoli – jak to jest być anonimową osobą w tłumie… Alex marszczy czoło. – Co masz na myśli? –  No wiesz, gdyby twoja mama nie była prezydentką, a  ty byłbyś zwykłym facetem prowadzącym normalne życie, to jak by to było? Co byś robił? –  Ach… – Alex zaczyna się zastanawiać. Wyciąga przed siebie rękę i ruchem nadgarstka wykonuje lekceważący gest. – No cóż, oczywiście byłbym modelem. Już dwa razy byłem na okładce „Teen Vogue”. To pewne ponad wszelką wątpliwość. – Alex ponownie przewraca oczami. – A ty? Henry smutno kręci głową. – Byłbym pisarzem. Alex śmieje się cicho. Tak przeczuwał, ale mimo wszystko to wyznanie jest rozbrajające. – A teraz nie możesz nim być? –  Cóż, pisanie wierszy o  lękach nie jest postrzegane jako najlepszy przejaw ambicji kandydata do tronu – mówi oschle Henry. – Poza tym tradycyjna rodzinna ścieżka kariery to wojsko. Więc chyba dylematy mam z  głowy, prawda? – Przygryza wargę, odczekuje ułamek sekundy, a potem dodaje: – I pewnie częściej chodziłbym na randki. Teraz Alex już wybucha śmiechem. –  Jasne, bo gdy jest się księciem, bardzo trudno znaleźć kogoś chętnego. Henry patrzy na niego ostro. – Zdziwiłbyś się. – Dlaczego? Chyba nie brakuje ci możliwości. Henry cały czas na niego patrzy. – Owszem, lecz możliwości, które ja brałbym pod uwagę – mówi, przeciągając słowa – najwyraźniej nie wchodzą w grę.

Alex mruga gwałtownie. – Co? – Chodzi mi o to, że są ludzie… którzy mnie interesują… – Henry odwraca się w  jego stronę. – Ale nie powinienem do tego dążyć. Przynajmniej nie jako przedstawiciel monarchii. Alex nic z  tego nie rozumie. Czy naprawdę są zbyt pijani, żeby rozmawiać po angielsku? Ciekawe, czy Henry zna hiszpański… – Nie wiem, o co ci, u diabła, chodzi. – Nie? – Nie. – Naprawdę? – Naprawdę, naprawdę nie. Twarz Henry’ego wykrzywia frustracja. Książę patrzy w  niebo, jakby szukał pomocy w  obojętnym wszechświecie. W końcu mówi: – Chryste, ale ty jesteś ociężały umysłowo. Po czym bierze twarz Alexa w dłonie i go całuje. Alex zamiera. Rejestruje dotyk ust Henry’ego i  wełniane mankiety płaszcza, muskające jego szczękę. Jego mózg próbuje nadążyć za tym, co właśnie się dzieje, przywołując wszystkie nastoletnie urazy, torty weselne, wiadomości o drugiej nad ranem. Nadal nie rozumie, jakim cudem znalazł się w tej sytuacji, tyle że… no cóż, to zaskakujące, ale ma to gdzieś. Zupełnie. Spanikowany, próbuje ułożyć w  myślach jakąś listę. Po pierwsze, wargi Henry’ego są miękkie i rażą go prądem. Próbuje odwzajemnić pocałunek i otrzymuje nagrodę – usta Henry’ego się otwierają i  natrafia na jego język, co jest… wow! To nie to, co wcześniejszy pocałunek z Norą – jeszcze nigdy nie przeżył takiego pocałunku. Ogarnia każdą część jego ciała, wyciska powietrze z płuc. Henry wplata palce we włosy

Alexa, który słyszy wydawany przez siebie, rozdzierający ciszę odgłos, i… Nagle książę puszcza go i odpycha na tyle brutalnie, że Alex zatacza się do tyłu. Henry przeklina, mamrocze jakieś przeprosiny. A potem odwraca się na pięcie, szybko odchodzi, brodząc w śniegu, i znika za rogiem. – Och… – Alex dotyka dłonią ust. – Cholera… 6 Pez – marka cukierków popularna w USA (przyp. red.).

  Rozdział piąty Alex nie może przestać myśleć o tym pocałunku. Naprawdę próbował, ale nawet potężny kac następnego ranka nie był w  stanie wymazać tego obrazu z  jego pamięci. Oczywiście gdy wrócił na imprezę, Henry’ego, Peza i  ich ochroniarzy już nie było. Na spotkaniach próbuje słuchać matki, ale nie potrafi się skupić i w końcu Zahra wyrzuca go z Zachodniego Skrzydła. Studiuje każdą ustawę przechodzącą przez Kongres, zastanawia się, jak by tu zacząć czarować senatorów, jednak nie potrafi wykrzesać z siebie entuzjazmu. Nie kusi go nawet konspiracja z Norą celem wywołania kolejnych plotek. Zaczyna ostatni semestr, chodzi na zajęcia, siedzi z osobistą sekretarką, aby zaplanować kolację podyplomową, grzebie w  notatkach i  lekturach uzupełniających, ale myśli tylko o  tym, jak książę Anglii całuje go pod lipą w  ogrodzie, jego włosy są rozświetlone blaskiem księżyca, a  on czuje, że się roztapia. Nie powiedział nikomu, nawet Norze i June. Nie ma pojęcia, w  jaki sposób miałby to uczynić. Czy w  ogóle może o  tym komukolwiek powiedzieć? Przecież podpisał umowę o  zachowaniu poufności. Czy to dlatego musiał ją podpisać? Czy Henry planował to od samego początku? Czy to oznacza, że coś do niego czuje? Ale skoro go lubi, to dlaczego tak długo zachowywał się jak nudny kutas? Książę nie ułatwia mu zrozumienia tej sytuacji. Zniknął. Nie odpisuje na wiadomości, nie odbiera telefonu. – Dobra, dość tego. – Pewnego środowego popołudnia June energicznie wkracza do salonu przy wspólnym korytarzu. Ma na sobie sportowe ubranie, włosy związała w  kucyk. Alex szybko chowa telefon do kieszeni. – Nie wiem, jaki masz problem, ale od dwóch godzin próbuję coś napisać i nie mogę,

bo ciągle słyszę, jak łazisz wte i  wewte. – Rzuca w  brata bejsbolówką. – Idę pobiegać, a ty idziesz ze mną. Cash towarzyszy im do sadzawki lustrzanej, gdzie June kopie Alexa w tył kolana, żeby go pogonić, a on mruczy pod nosem, przeklina i  przyśpiesza. Czuje się jak pies, którego trzeba zabrać na spacer, żeby spożytkował swoją energię. Zwłaszcza gdy June mówi: –  Jesteś jak pies, którego trzeba zabrać na spacer, żeby spożytkował swoją energię. –  Czasami cię nienawidzę – prycha, ale ona zakłada słuchawki i odpala Kida Cudiego. Biegnąc, Alex myśli, że najgłupsze w tym wszystkim jest to, że on jest hetero. Bo jest całkiem pewien, że jest hetero. Potrafi wskazać takie chwile w  swoim życiu, gdy myślał: widzisz, to oznacza, że nie pociągają cię mężczyźni. Tak jak w  gimnazjum, gdy pierwszy raz pocałował dziewczynę i wcale nie myślał o żadnym facecie, tylko o tym, że ona ma miękkie włosy i że to miłe uczucie. Albo kiedy był w drugiej klasie szkoły średniej i okazało się, że jeden z jego przyjaciół jest gejem, a on nie potrafił sobie wyobrazić, żeby kiedykolwiek mógł się posunąć do czegoś podobnego. Albo na ostatnim roku, kiedy pijany przez godzinę pieścił się z  Liamem w  podwójnym łóżku i  nie odnotował po tym żadnego seksualnego kryzysu – to musiało oznaczać, że jest hetero. Bo przecież gdyby miał ochotę na facetów, byłby przerażony tym, że właśnie był z jednym z nich. Po prostu tak czasem się dzieje między napalonymi nastoletnimi przyjaciółmi. Tak jak wtedy, gdy obaj doszli w  tym samym czasie, oglądając pornola w sypialni Liama… Albo wtedy, gdy Liam wyciągnął rękę, a Alex go nie powstrzymał. Spogląda na June, na podejrzanie złośliwy uśmiech na jej twarzy. Czy ona słyszy jego myśli? Czy coś przeczuwa?

Tak, June zawsze wszystko wie. Alex zwiększa tempo tylko po to, by zniknęła mu z oczu. Podczas piątego okrążenia zaczyna wspominać nastoletnie, buzujące od  hormonów czasy. Pamięta, że pod prysznicem fantazjował zarówno o  dziewczynach, jak i  o  tym, że dotyka go chłopak, fantazjował o  silnych liniach szczęki i  szerokich ramionach. Kilka razy musiał oderwać wzrok od  kolegi w szatni, ale ten kolega był obiektywnie przystojny. Skąd Alex miał wtedy wiedzieć, czy chce tylko patrzeć na innych facetów, czy po prostu chce innych facetów? I  czy te jego napalone nastoletnie popędy w ogóle coś znaczą? Jest synem demokratów. Od  zawsze miał wokół siebie gejów. Zawsze też zakładał, że gdyby nie był hetero, toby o  tym wiedział, tak samo jak wie, że uwielbia polewę kajmakową na lodach albo że aby cokolwiek zrobić, najpierw musi skrupulatnie wypełnić kalendarz. Myślał, że jego tożsamość płciowa jest na tyle określona, że nie pozostawia już żadnych pytań. Robią ósme okrążenie i  Alex zaczyna zauważać trochę luk w  swoim toku rozumowania. Ludzie heteroseksualni, myśli, prawdopodobnie nie spędzają tyle czasu na przekonywaniu siebie, że są hetero. Istnieje jeszcze jeden powód, dlaczego nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy interesują go tylko kobiety. Odkąd jego matka została faworytką w  wyborach w  dwa tysiące szesnastym roku, każdy z  Tria z  Białego Domu ma do odegrania swoją rolę wobec młodych wyborców. Nora ma chłodny umysł. To ona jest autorką grubych żartów na Twitterze na temat oglądanych przez wszystkich programów naukowych i uwielbia ciekawostki. Nie jest hetero – nigdy nie była – ale według niej jej seksualność nie ma najmniejszego znaczenia. Nie przejmuje się tym, że opinia publiczna pozna jej orientację, bo uczucia nie zżerają jej tak jak jego.

Patrzy na June, która biegnie teraz przed nim; karmelowe pasemka w  jej podskakującej kitce odbijają popołudniowe słońce. Jego siostra również zna swoje miejsce w  szeregu. Nieustraszona felietonistka „Washington Post”, trendsetterka mody, zapraszana na degustacje win i serów. Ale to Alex jest złotym chłopcem. Twardziel, przystojny łotr z  dobrym sercem. Facet, który przebojem idzie przez życie, który potrafi wszystkich rozśmieszyć. Najwyższe notowania w  całej Pierwszej Rodzinie. Jego oddziaływanie jest tak uniwersalne, jak to tylko możliwe. Jeśli się okaże, że jest… tym, kim zaczyna podejrzewać, że jest, z  całą pewnością nie zaskarbi sobie przychylności wyborców. I  tak już miewał problemy przez to, że jest półMeksykaninem. Chce, żeby matka utrzymała wysokie poparcie i nie musiała się mierzyć z problemami wywołanymi przez własną rodzinę. Marzy, by zostać najmłodszym kongresmenem w  historii Ameryki. I  jest pewny, że faceci, którzy całowali się z księciem Anglii – i im się to spodobało – nie są wybierani, by reprezentować Teksas. Ale potem myśli o  Henrym i… och. Czuje mrowienie w piersi. Myśli o jego niskim głosie w telefonie o trzeciej nad ranem i  nagle już wie, jak nazwać to, co rozpala jego podbrzusze. Dłonie księcia na jego ciele, kciuki na skroniach, jego usta i to, co mógłby z nimi zrobić, gdyby tylko Alex mu na to pozwolił. Szerokie ramiona Henry’ego, długie nogi i wąska talia, miejsce, w którym szczęka przechodzi w ramię, i  ścięgno, które rozciąga się między nimi. Sposób, w  jaki Henry odwraca głowę, by rzucić mu wyzywające spojrzenie, i oczy, te niewiarygodnie niebieskie oczy… Potyka się o  wystającą płytę chodnikową i  pada na ziemię jak długi. Słuchawki wypadają mu z  uszu, w  kolanie czuje palący ból. – Ej, co się dzieje? – Głos June przerywa dzwonienie w jego uszach. Siostra stoi nad nim z  dłońmi opartymi na kolanach,

unosi brwi, dyszy. – Przecież widzę, że myślami jesteś w innym układzie słonecznym. Powiesz mi czy nie? Wyciąga do niego rękę, a Alex łapie za nią i wstaje. Z kolana cieknie mu krew. – Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. June wzdycha. Rzuca mu kolejne spojrzenie, aż wreszcie rezygnuje. Alex kuśtyka za siostrą do domu, a  gdy ta znika pod prysznicem, przykleja sobie na kolano plaster z  Kapitanem Ameryką, który znalazł w apteczce. Potrzebuje listy. Więc: To, co już wie. Po pierwsze: Henry mu się podoba. Po drugie: Chce znowu go pocałować. Po trzecie: Możliwe, że chciał tego już od jakiegoś czasu. No dobrze, może od samego początku. Zaczyna układać w głowie kolejną listę. Henry. Shaan. Liam. Han Solo. Rafael Luna i jego luźne kołnierzyki. Podchodzi do biurka i  wyciąga segregator od  matki: „Zaangażowanie demograficzne: kim oni są i  jak do nich dotrzeć”. Przejeżdża palcem do zakładki „LGBTQ+” i otwiera na stronie, której szukał, z  wymyślonym przez matkę zgrabnym tytułem: „Bi nie siedzą cicho: intensywny kurs na temat biseksualnych Amerykanów”. *** –  Chcę zacząć od  zaraz – mówi Alex, wpadając do Sali Traktatowej. Matka zsuwa okulary na czubek nosa i patrzy na niego znad stosu dokumentów. – Co zacząć? Mam zlać ci tyłek za to, że wbiegasz tu, kiedy jestem zajęta?

– Pracę. Przy kampanii. Nie chcę czekać, aż skończę studia. Przeczytałem już wszystkie materiały od  ciebie. Dwa razy. Mam czas. Mogę zacząć od razu. Matka mruży oczy. – Coś cię ugryzło? –  Nie, ja tylko… – Alex cały czas niecierpliwie ugina kolano. W  końcu zmusza się do bezruchu. – Jestem gotowy. Został mi niecały semestr. Ile jeszcze muszę wiedzieć, żeby się tym zająć? Daj mi szansę, trenerze. W  ten oto sposób już w  poniedziałkowe popołudnie po zajęciach pędzi na łeb na szyję za pracownikiem, któremu udało się pokonać go nawet w  dyscyplinie picia kawy. Pośpiesznie zwiedzają pomieszczenia, w których trwają prace nad kampanią. Alex dostaje identyfikator ze  swoim nazwiskiem i zdjęciem, biurko i kolegę we wspólnym boksie – przedstawiciela jednego ze  starych amerykańskich rodzin z  Bostonu o  imieniu Hunter i  twarzy, która aż się prosi o sklepanie. Otrzymuje też teczkę z danymi z ostatnich grup fokusowych i  zostaje poproszony o  opracowanie koncepcji polityki – na koniec następnego tygodnia. OSA7 Hunter zadaje mu pięćset pytań na temat jego mamy. Alex zachowuje się profesjonalnie i nie tłucze go na kwaśne jabłko. Po prostu bierze się do pracy. I zdecydowanie nie myśli o Henrym. Nie myśli o  Henrym, gdy w  pierwszym tygodniu spędza w  biurze dwadzieścia trzy godziny ani gdy kończy zajęcia i  wypełnia dokumenty, gdy biega na długie dystanse ani gdy pije potrójną kawę i  snuje się po biurach Senatu. Nie myśli o Henrym pod prysznicem ani w nocy, samotny i rozbudzony. Pomijając chwile, w których o nim myśli. Czyli zawsze. Zazwyczaj to działało. Nie rozumie, dlaczego teraz nie działa. W  biurach zespołu pracującego nad strategią wyborczą ciągnie go do wielkich białych tablic, przy których każdego

dnia spotyka Norę, zagłębioną w  wykresach i  arkuszach kalkulacyjnych. Szybko zaprzyjaźniła się ze  współpracownikami, ponieważ wśród osób prowadzących kampanię kompetencje przekładają się bezpośrednio na popularność, a nikt nie jest lepszy w liczbach od Nory. Alex nie jest o  nią zazdrosny. Cieszy się popularnością w  swoim dziale, przy ekspresie do kawy ciągle jest wypytywany o  opinie na temat projektów innych ludzi i zapraszany na drinka po pracy, ale nigdy nie ma na to czasu. Podrywało go już co najmniej czterech pracowników obu płci, a  OSA Hunter nieustannie namawia go do przyjścia na jego improwizowany występ. Alex uśmiecha się czarująco znad swojej kawy, rzuca sarkastyczne dowcipy, a  Fabryka Uroku Claremonta-Diaza jest skuteczna jak nigdy. Nora zawiera przyjaźnie, podczas gdy  on kończy ze znajomymi, którzy sądzą, że go znają, bo czytali jego profil w  czasopiśmie „New York”. Poznaje pięknych ludzi o pięknych ciałach, którzy chcą go zabrać z baru do domu, ale żadna z tych znajomości nie jest satysfakcjonująca – nigdy nie była, przynajmniej nie do końca, ale też nigdy nie miało to takiego znaczenia jak teraz, gdy zna Henry’ego, który nagle stał się kontrapunktem. Henry’ego, który widział go w  okularach, który toleruje go nawet wtedy, kiedy jest najbardziej irytujący, i  który pocałował go tak, jakby naprawdę go pragnął. I  tak to właśnie wygląda. Henry jest w  jego głowie, w  notatkach z  wykładu i  w  boksie każdego głupiego dnia, niezależnie od tego, ile espresso Alex wypije. *** Z  pewnością zwróciłby się po pomoc do Nory, gdyby nie fakt, że siedziała po uszy w sondażach. Gdy Nora zabiera się do pracy, rozmowa z nią przypomina próby porozumienia się z  szybkim komputerem, który uwielbia suszoną paprykę jalapeño i nabija się z tego, co masz na sobie. Ale to jego najlepsza przyjaciółka, w  dodatku biseksualna. Nigdy nie chadza na randki – nie ma na to czasu ani ochoty –

ale gdyby chodziła, mówi, to ze stażystami obu płci. Jest tego pewna. – Cześć – woła z podłogi, gdy Alex stawia na stoliku torbę z burrito i drugą z chipsami z guacamole. – Bardzo możliwe, że będziesz musiał ładować mi guacamole łyżeczką do ust, bo przez kolejne czterdzieści osiem godzin będę potrzebowała obu rąk. Dziadkowie Nory, wiceprezydent i  Druga Dama, mieszkają w  Naval Observatory, a  jej rodzice żyją pod Montpelier, ona jednak wciąż ma to samo dwupokojowe mieszkanie w  Columbia Heights od  czasu, gdy przeniosła się z  MIT na GW8. Jest w  nim pełno książek i  roślin, z  myślą o  których zapełnia całe arkusze kalkulacyjne z  harmonogramem podlewania. Dzisiaj siedzi w  salonie na podłodze w  kręgu lśniących ekranów, jak podczas jakiegoś seansu spirytystycznego w Capitol Hill. Po lewej stronie ma otwartego służbowego laptopa – na ekranie widać niemożliwy do objęcia rozumem ciąg danych i  grafik. Po prawej jej osobisty komputer pokazuje jednocześnie trzy różne serwisy gromadzące newsy. W  telewizorze przed nią CNN nadaje na żywo relację z prawyborów u republikanów, podczas gdy na leżącym na jej kolanach tablecie widać stary odcinek reality show Drag Race. W  dłoni Nora trzyma iPhone’a i  Alex słyszy cichy szum wysyłanego maila. Wreszcie podnosi wzrok na Alexa. – Barbacoa9? – pyta z nadzieją. – To chyba oczywiste. –  Oto mój przyszły mąż. – Pochyla się do przodu, żeby wyjąć z torby burrito, zrywa folię i wsadza jedzenie do ust. –  Nie zawrę z  tobą fikcyjnego małżeństwa, jeśli będziesz przynosić mi wstyd tym, jak jesz burrito – mówi Alex, patrząc, jak przyjaciółka przeżuwa jedzenie. Czarna fasola wypada jej z ust i ląduje na jednej z klawiatur. –  Nie jesteś z  Teksasu? – pyta Nora. – Widziałam, jak strzelałeś do butelki sosu barbecue. Uważaj, bo inaczej ożenię

się z June. Alex myśli, że to może być świetny wstęp do rozmowy. Ej, wiesz, że zawsze żartujesz na temat randkowania z  June? Słuchaj, a gdybym ja umówił się z facetem? Nie żebym chciał się umówić z Henrym. Zupełnie. Nigdy. Tylko hipotetycznie. Przez kolejne dwadzieścia minut Norę pochłaniają dane, algorytm głosowania Boyera i  Moore’a, zmienne oraz to, w jaki sposób można je wykorzystać podczas kampanii. Alex nie potrafi się skupić. Cały czas próbuje zebrać się na odwagę, aż wreszcie Nora sama mu się podkłada, kiedy robi sobie przerwę na kolejne burrito. –  Ej, no więc… – zaczyna. – Pamiętasz, jak się umawialiśmy? Nora przełyka duży kęs i uśmiecha się szeroko. – Owszem, Alejandro. Alex zmusza się do śmiechu. – No więc skoro znasz mnie tak dobrze… – W sensie biblijnym. – Jaka jest szansa, że będę wolał facetów? Nora przekrzywia głowę. –  Siedemdziesiąt osiem procent prawdopodobieństwa ukrytych tendencji biseksualnych. Sto procent, że nie jest to pytanie hipotetyczne. – Tak. No właśnie. – Alex chrząka. – Wydarzyła się dziwna rzecz. Wiesz, że Henry przyjechał na sylwestra? No więc… on mnie… pocałował. – O w mordę. Serio? – Nora kiwa z uznaniem. – To miło. Alex wpatruje się w nią przez chwilę. – Nie jesteś zaskoczona? Nora wzrusza ramionami. – On jest gejem, a ty jesteś seksowny, więc…

Alex siada tak gwałtownie, że prawie upuszcza swoje burrito. –  Czekaj, czekaj. Dlaczego sądzisz, że on jest gejem? Powiedział ci to? –  Nie, ja tylko… no wiesz. – Nora zaczyna gestykulować. Jest to dla Alexa tak samo niezrozumiałe jak praca jej mózgu. – Widzę dane i  schematy, z  których wyciągam logiczne wnioski. I Henry po prostu jest gejem. Zawsze nim był. – Co? – Jeny, stary… Poznałeś go? Nie miał być twoim najlepszym przyjacielem czy kimś takim? On jest gejem. Przecież to oczywiste. Naprawdę o tym nie wiedziałeś? Alex bezradnie unosi ręce. – Uff, nie. – A ja myślałam, że jesteś mądry. – Ja też! Jak on… jak on może wyskakiwać z pocałunkiem, nie mówiąc mi najpierw, że jest gejem… – A może założył, że wiesz? – Ale przecież on ciągle chodzi na randki z dziewczynami! –  Tak, bo książęta nie mogą być gejami – odpowiada Nora takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Przecież nieustannie są fotografowani, prawda? Przez chwilę Alex się nad tym zastanawia. A  potem przypomina sobie, że panikował w  kwestii swojego homoseksualizmu, a nie homoseksualizmu Henry’ego. –  No dobrze. Czekaj. Jezu. Możemy wrócić do momentu, kiedy mnie pocałował? –  Oooo tak! – Nora zlizuje guacamole z  ekranu swojego telefonu. – Z radością. Dobrze całuje? Był języczek? Podobało ci się? – Nieważne. Zapomnij o tym.

–  Od  kiedy to jesteś pruderyjny? W  zeszłym roku ze  szczegółami opowiadałeś mi o  tym, jak uprawiałeś seks oralny z Amber Forrester, tą koleżanką June ze stażu. – Skończ już. – Alex chowa twarz w zgięciu łokcia. – To wyrzuć to z siebie! –  Naprawdę mam nadzieję, że umrzesz. Tak, dobrze całuje i był języczek. – Kuźwa, wiedziałam! Cicha woda… – Przestań… – Książę Henry to ciacho. Pozwól mu sobą nasiąknąć… – Wychodzę. Nora odrzuca głowę do tyłu i  wybucha śmiechem. W  tym momencie Alex myśli, że naprawdę powinien poszerzyć grono przyjaciół. – Ale ci się podobało? Następuje chwila ciszy. – Eee… A gdyby tak… To jak sądzisz, co by to oznaczało? –  No cóż, skarbie, chciałeś, żeby pieprzył cię do końca świata, tak? Alex niemalże dławi się własnym językiem. – Co? Nora patrzy na niego dziwnie. – O tym też nie wiedziałeś? Cholera. Nie chciałam ci o tym mówić, no wiesz, ale może nadeszła pora na tę rozmowę? – Ja… może? Eee… Co? Nora odkłada swoje burrito na stolik i strzepuje palce tak jak zawsze, gdy ma zamiar wpisać jakiś skomplikowany kod. Nagle Alex czuje się onieśmielony faktem, że przyjaciółka skupia na nim całą uwagę.

–  Pozwól, że przedstawię ci kilka obserwacji. Ekstrapolujesz. Po pierwsze, od  lat masz obsesję na punkcie Henry’ego na poziomie Draco Malfoya – nie przerywaj mi – a  od  królewskiego wesela masz jego numer telefonu i  używałeś go nie po to, by stwarzać jakieś pozory, lecz by całymi dniami flirtować z nim na odległość. Ciągle robisz do telefonu maślane oczy, a gdy ktoś cię zapyta, do kogo piszesz, zachowujesz się tak, jakbyś został przyłapany na oglądaniu porno. Znasz jego rytm dobowy, on zna twój, a  jeśli nie rozmawiasz z nim przez cały dzień, masz wyraźnie obniżony nastrój. Przez całą imprezę sylwestrową ignorowałeś najważniejszych i  najseksowniejszych gości, którzy mieli ochotę przelecieć najbardziej pożądanego kawalera Ameryki, i wgapiałeś się w Henry’ego stojącego obok tacy z deserami. A do tego pocałował cię – z języczkiem! – i bardzo ci się to podobało. Tak więc, obiektywnie, jak sądzisz, co to znaczy? Przez chwilę Alex tylko się na nią gapi. – To znaczy… – mówi w końcu powoli. – Ja… nie wiem. Nora marszczy czoło, po czym wraca do swojego burrito i do najnowszych wiadomości na laptopie. – W porządku. – Wyraźnie się poddaje. – Nie, dobrze, posłuchaj! Wiem, że obiektywnie, jakby ktoś wyliczył to na pieprzonym komputerze, wygląda to na wielkie, żenujące zakochanie. Ale… eee. Nie wiem! Jeszcze kilka miesięcy temu był moim największym wrogiem, potem się zaprzyjaźniliśmy, a  teraz mnie pocałował i… naprawdę nie wiem, kim my… jesteśmy… – Aha – odpowiada Nora, nie bardzo go słuchając. – Taaa… –  Ale – ciągnie Alex – to znaczy… Kim ja jestem, jeśli chodzi o… eee… seksualność? Przyjaciółka gwałtownie się do niego odwraca. – Och, wydaje mi się, że przerobiliśmy już temat, że jesteś bi i tak dalej. Przepraszam, nie przerobiliśmy? Czyżbym znowu coś przegapiła? Mój błąd. To od początku. Cześć, masz ochotę na coming out? Słucham.

–  Nie wiem! – mówi zrozpaczony Alex. – Jestem bi? Tak sądzisz? – Alex, nie jestem w stanie ci tego powiedzieć. I o to właśnie chodzi! –  Cholera… Potrzebuję, żeby ktoś po prostu mi to powiedział. A ty? Skąd wiedziałaś, że jesteś bi? – Nie wiem. W ostatniej klasie gimnazjum dotknęłam cycka. To nie było zbyt głębokie. Nikt nie napisze na ten temat sztuki na Broadway. – Naprawdę, bardzo mi pomagasz. –  Taaa… – Nora w  zamyśleniu przeżuwa chipsa. – To co z tym zrobisz? – Nie mam pojęcia. On mnie totalnie olewa. Wydaje mi się, że to jakiś głupi błąd popełniony po pijaku, którego teraz żałuje… –  Henry cię lubi. I  jest przerażony. Będziesz musiał zdecydować, co do niego czujesz, i coś z tym począć. On nie jest w  stanie zrobić nic innego. – Nora ponownie patrzy na jeden ze  swoich monitorów, na którym Anderson Cooper przedstawia najnowsze obietnice podczas kampanii prezydenckiej republikanów. –  Jest jakaś szansa, że tę nominację dostanie ktoś inny niż Richards? – pyta po chwili. Alex wzdycha. – Nie. Tak twierdzą wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałem. – To urocze, że pozostali tak bardzo się starają. *** Alex znowu się spóźnia. Jego grupa powtarza dziś materiał do pierwszego egzaminu, a  on się spóźnia, ponieważ stracił poczucie czasu podczas pisania przemowy na wydarzenie, w  którym w  ten weekend ma wziąć udział w  Nebrasce. Akurat, kuźwa, tam. Jest

czwartek, Alex pędzi z  pracy prosto do sali wykładowej, egzamin jest w następny wtorek, a on na pewno go obleje. To zajęcia z  zagadnień etycznych w  stosunkach międzynarodowych. Naprawdę musi przestać chodzić na fakultety tak boleśnie związane z jego życiem. Przelatuje przez powtórkę jak przez mgłę i  rozkojarzony wraca do Rezydencji. Jest wkurzony. Na wszystko. Zły nastrój niesie go po schodach do Wschodniej i Zachodniej Sypialni. Rzuca torbę przy drzwiach swojego pokoju i  gwałtownie ściąga buty w  korytarzu, patrząc, jak odbijają się od brzydkiego dywanu. Wtedy słyszy głos June: – Och, ja też mówię ci „dobry wieczór”, moje ty ciasteczko. – Podnosi wzrok i  widzi siostrę siedzącą na pasteloworóżowym fotelu uszaku. – Kijowo wyglądasz. – Dzięki, kretynko. Na jej kolanach leży stos czasopism. Najwyraźniej siostra robi cotygodniowy przegląd tabloidów. Alex nie czeka, aż ciśnie w niego jednym z nich. – Nowe wydanie „People” dla ciebie – mówi June. – Jesteś na stronie piętnastej. Och, a  twój najlepszy przyjaciel jest na trzydziestej pierwszej! Alex pokazuje jej środkowy palec ponad ramieniem i wchodzi do swojego pokoju. Opada na kanapę przy drzwiach i otwiera czasopismo. Skoro już trafiło w jego ręce, to może je przejrzeć. Na stronie piętnastej znajduje się ładne zdjęcie zrobione przez dziennikarzy dwa tygodnie temu, gdy pomagał w Smithsonian przed wystawą na temat historycznej kampanii prezydenckiej jego matki. Opowiada historię kryjącą się za tablicą „Claremont do Kongresu ’04”. Jest też krótki artykuł o tym, jak Alex poświęca się dla rodziny, bla, bla, bla. Potem patrzy na stronę trzydziestą pierwszą i z trudem tłumi głośne przekleństwo.

Nagłówek: „Kim jest tajemnicza blondynka u  boku księcia Henry’ego?”. Trzy zdjęcia: na pierwszym Henry w  londyńskiej kawiarni, uśmiechający się nad kawą do jakiejś ładnej blondynki; na drugim Henry, nieco rozmazany, trzymający tę samą blondynkę za rękę, gdy chowają się za budynkiem; na trzecim Henry, w połowie zasłonięty przez krzew, całujący ją w kącik ust. –  Co jest, kurwa? – Teraz przekleństwa nie udaje mu się stłumić. Zdjęciom towarzyszy krótki artykuł, w którym podano imię dziewczyny – Emily Jakaśtam, aktorka. Alex już wcześniej był wściekły, ale teraz jest wybitnie wkurzony. Cały jego gniew skupił się na tym miejscu na stronie, w  którym usta Henry’ego dotykają czyjejś skóry. I nie jest to skóra Alexa. Za kogo on się uważa, do cholery? Jakim pieprzonym… Jakim samolubnym egoistą trzeba być, żeby spędzić całe miesiące na zaskarbianiu sobie czyjejś przyjaźni, poczekać, aż ten ktoś odsłoni wszystkie swoje słabe strony, potem go pocałować, sprawić, że zakwestionuje całe swoje życie, ignorować go przez wiele tygodni, a  w  końcu umówić się z kimś innym i wystawić się prasie? Każdy, kto kiedykolwiek miał coś wspólnego z  publicystyką, wie, że aby cokolwiek ukazało się w „People”, trzeba tego chcieć. Rzuca czasopismo i zrywa się z miejsca. Zaczyna nerwowo chodzić po pokoju. Pieprzyć Henry’ego. Nigdy nie powinien był ufać temu urodzonemu w czepku gnojkowi. Było słuchać swojej intuicji. Robi wdech i wydech. Chodzi o  to… Chodzi. O. To. Że mimo początkowego wybuchu gniewu tak naprawdę nie wierzy, iż Henry mógłby zrobić coś takiego. Gdy dodaje do siebie księcia, którego widział w czasopiśmie dla nastolatek, gdy miał dwanaście lat, księcia, który na olimpiadzie był wobec niego tak oschły, księcia, który powoli otwierał się przed nim przez kilka

miesięcy, i  księcia, który pocałował go w  cieniu Białego Domu, w żaden sposób mu się to nie sumuje. Alex ma umysł taktyczny. Umysł polityka. Działa szybko w  wielu kierunkach jednocześnie. I  teraz nie zastanawia się nad zagadką: A gdybyś był nim? Jakie byłoby twoje życie? Co musiałbyś robić? Zamiast tego myśli o tym, w jaki sposób te elementy się ze sobą łączą. Myśli o tym, co powiedziała Nora: „Przecież nieustannie są fotografowani”. Myśli o  ostrożności Henry’ego, o  tym, jak dystansuje się od  świata wokół siebie, o  napięciu w  kąciku jego ust. Potem myśli: a  może książę, który jest gejem i  pocałował innego mężczyznę – i  niewykluczone, że ma to dla niego jakieś znaczenie – potrzebuje odwrócenia uwagi. I nagle Alex nie jest już tylko wściekły. Ogarnia go również smutek. Idzie z  powrotem do drzwi i  wyjmuje telefon z  torby. Otwiera okno nowej wiadomości. Nie wie, za którym impulsem podążać, i  ostrożnie dobiera słowa, żeby wreszcie przełamać ten impas. Nagle coś sobie uświadamia: to wcale nie jest standardowa reakcja na zdjęcia wroga całującego kogoś innego. Parska krótkim śmiechem, siada na krawędzi łóżka i zaczyna się zastanawiać. Rozważa napisanie wiadomości do Nory – mógłby się wprosić ze  swoim wielkim objawieniem. Mógłby też zadzwonić do Rafaela Luny, umówić się z  nim na piwo i  poprosić, by opowiedział o  swoich pierwszych doświadczeniach seksualnych w czasach, gdy był nastoletnim antyfaszystą. Mógłby też zejść na dół i  spytać Amy o  jej przemianę, o jej żonę i o to, skąd wiedziała, że jest inna. Najlepiej jest jednak wrócić do źródła i pogadać z kimś, kto widział wyraz jego oczu w chwili, gdy dotykał go mężczyzna. Henry z  oczywistych powodów nie wchodzi w  grę. Zostaje tylko jeden człowiek.

–  Słucham? – odzywa się głos w  słuchawce. Ostatnio rozmawiali co najmniej rok temu, ale teksaski akcent Liama wciąż jest wyraźny, a tembr głosu ciepły. Alex odchrząkuje. – Eee… cześć. Z tej strony Alex. – Wiem – odpowiada oschle Liam. – Jak… eee… Jak się masz? Następuje chwila ciszy. Słychać cichą rozmowę w tle, szczęk naczyń. – Alex, po co tak naprawdę do mnie dzwonisz? –  Och… – zaczyna, milknie i  znowu zaczyna: – To może zabrzmieć dziwnie, ale… Czy w  szkole coś nas… eee… łączyło? Coś, co przegapiłem? W  słuchawce słychać jakiś trzask, tak jakby ktoś upuścił widelec na talerz. A później: –  Naprawdę dzwonisz do mnie teraz, żeby o  tym porozmawiać? Jestem na lunchu z moim chłopakiem. – Och… Przepraszam. Dźwięk staje się przytłumiony, gdy Liam ponownie się odzywa, tym razem do kogoś innego: – To Alex. Tak, ten. Nie wiem, kochanie. – Jego głos znów staje się wyraźny. – O co dokładnie chcesz mnie spytać? – To znaczy… wygłupialiśmy się, ale… czy to miało jakieś znaczenie? –  Chyba nie mogę odpowiedzieć na to pytanie za ciebie – mówi Liam. Jeśli nadal jest taki jak kiedyś, to jedną ręką gładzi się teraz pod brodą, drapie po zaroście. I  nagle Alex zastanawia się, czy to wyraźne wspomnienie zarostu Liama nie odpowiedziało na to pytanie za niego. – Dobrze – mówi cicho. – Masz rację. – Stary, posłuchaj. Nie wiem, jaki seksualny kryzys właśnie przechodzisz, ale to było cztery lata temu. Nie mówię, że to,

co robiliśmy w  liceum, czyni cię gejem, bi czy kimkolwiek, ale mogę ci powiedzieć, że ja jestem gejem i że chociaż wtedy zachowywałem się tak, jakby to nie było gejowskie, to takie właśnie było. – Wzdycha. – Czy to ci pomogło? Bo przyniesiono mi moją Krwawą Mary i  chyba muszę z  nią pogadać o tej rozmowie. – Eee… tak – odpowiada Alex. – Chyba pomogło. Dzięki. – Nie ma za co. Liam brzmi na tak udręczonego i zmęczonego, że nagle Alex zaczyna myśleć o  wszystkich tych sytuacjach w  szkole, gdy kumpel dziwnie na niego patrzył, o  ciszy, jaka między nimi zapadała, i czuje się zobowiązany dodać: – I… eee… Przepraszam? – Chryste – jęczy Liam. A potem się rozłącza. 7 OSA – Odpowiednio Sytuowany Amerykanin (przyp. red.). 8 George Washington University (przyp. red.). 9 Grillowana po meksykańsku wołowina lub jagnięcina (przyp. red.)

  Rozdział szósty Henry nie może go unikać w nieskończoność. Do wypełnienia pozostała już tylko jedna część poweselnej umowy: obecność Henry’ego na oficjalnej kolacji pod koniec stycznia. Anglia ma stosunkowo nowego premiera i Ellen chce go poznać. Henry też przylatuje, zatrzymuje się w Rezydencji. Gdy goście przyjeżdżają, Alex trzyma się blisko June i Nory przy północnym wejściu. Wygładza klapy smokingu. Ma świadomość, że ze zdenerwowania cały czas się kiwa, ale nie potrafi wziąć się w  karby. Nora uśmiecha się złośliwie, ale siedzi cicho. Dochowała tajemnicy, a  on nie jest gotowy, by powiedzieć o wszystkim June. Nie może tego uczynić, dopóki nie dowie się, o co tak naprawdę chodzi. W  końcu pojawia się Henry. Jego garnitur jest czarny, gładki, elegancki. Idealny. Alex ma ochotę go z niego zerwać. Książę wygląda na zdystansowanego, a  potem, gdy widzi Alexa przy wejściu, jego twarz robi się szara jak popiół. Przez ułamek sekundy plączą mu się nogi, tak jakby zastanawiał się nad ucieczką. Alex nie ma zamiaru uciekać. Cały czas wchodzi po schodach i… – Uwaga, zdjęcia – syczy Zahra ponad jego ramieniem. – O – mówi Henry jak jakiś kretyn. Alex wścieka się na sposób, w  jaki ta jedna głupia samogłoska wibruje w  jego ustach. A  przecież on nawet nie lubi brytyjskiego akcentu. Czemu więc brytyjski akcent Henry’ego tak bardzo mu się podoba? –  Cześć – mówi cicho. Fałszywy uśmiech, uścisk dłoni, trzaski migawek aparatów. – Cieszę się, że nie jesteś martwy.

–  Eee… – Henry dodaje kolejną samogłoskę do listy tych, które jest w  stanie wypowiedzieć. Niestety to również jest seksowne. Po tych wszystkich tygodniach poprzeczka jest zawieszona śmiesznie nisko. – Musimy porozmawiać – mówi Alex, ale Zahra już ustawia ich do zdjęć. Wreszcie Alex zostaje odprowadzony razem z dziewczynami do Jadalni Prezydenckiej, podczas gdy Henry ma jeszcze sesję z premierem. Tego wieczoru rozrywkę zapewnia brytyjski indie rockman, który wygląda jak warzywo korzeniowe i jest popularny wśród ludzi w  wieku Alexa z  powodów, których on zupełnie nie rozumie. Henry siedzi z premierem, a Alex przeżuwa jedzenie z taką miną, jakby ktoś go obraził. Obserwuje księcia z drugiej części sali i  aż kipi ze  złości. Co jakiś czas Henry podnosi wzrok, napotyka spojrzenie Alexa, czerwienieją mu uszy i  wraca do swojego pilawu, jakby było to najbardziej fascynujące danie na świecie. Jak śmie tu przychodzić, wyglądając jak cholerny syn Jamesa Bonda, którym zresztą jest, pić czerwone wino z  premierem i  zachowywać się tak, jakby nie olewał Alexa przez miesiąc! – Noro – mówi Alex, nachylając się do przyjaciółki, podczas gdy June rozmawia z aktorką z Doktora Who. – Czy możesz odciągnąć Henry’ego od stołu? Dziewczyna patrzy na niego dziwnie. –  Czyżbyś obmyślił jakiś diaboliczny schemat uwodzenia? Jeśli tak, wchodzę w to. –  Pewnie. – Alex wstaje i  idzie na tyły sali, gdzie znajdują się agenci Secret Service. – Amy – szepcze, łapiąc ją za nadgarstek. Kobieta wykonuje gwałtowny ruch. – Potrzebuję twojej pomocy. – Gdzie jest zagrożenie? – rzuca natychmiast.

– Nie. Jezu, nie… – Alex przełyka ślinę. – Nie o to chodzi. Muszę porozmawiać z księciem sam na sam. Amy mruga szybko. – Nie ogarniam. – Muszę pogadać z nim w cztery oczy. –  Mogę wyprowadzić was na zewnątrz, najpierw jednak muszę ustalić to z ochroną księcia. –  Nie. – Alex wyciera twarz dłonią i  zerka przez ramię. Upewnia się, że Henry jest tam, gdzie go zostawił, i rozmawia z zagadującą go Norą. – Musimy być sami… Przez ułamek sekundy Amy ma dziwny wyraz twarzy. –  Jedyne, co mogę zrobić, to zaproponować Czerwony Pokój. Nie możesz go zabrać nigdzie dalej. Alex ponownie zerka przez ramię – tym razem na wysokie drzwi po drugiej stronie Jadalni Prezydenckiej. Czerwony Pokój jest na razie pusty, czeka na gości, którzy po kolacji mają się tam udać na koktajle. – Ile czasu dostanę? – Pięć minut… – Wystarczy. Odwraca się na pięcie i idzie w stronę stołu ze słodyczami, do którego Nora zwabiła Henry’ego, najwyraźniej obiecując mu profiterolki. Alex staje między nimi. – Cześć – mówi. Nora się uśmiecha. A Henry szeroko otwiera usta. –  Przepraszam, że przeszkadzam. W  nawiązywaniu, eee… ważnych międzynarodowych stosunków. – Alex łapie Henry’ego za łokieć i dosłownie ciągnie go za sobą. – Co ty robisz? – pyta książę, ale w odpowiedzi słyszy tylko: – Cicho bądź!

Na szczęście towarzystwo jest zbyt zajęte rozmową i  słuchaniem muzyki, żeby zauważyć, że Alex wyciąga go z jadalni. Dochodzą do drzwi, przy których stoi już Amy. Kobieta kładzie dłoń na klamce, ale nagle się waha. – Nie zamierzasz go zabić, prawda? – Chyba nie – odpowiada Alex. Amy uchyla drzwi tylko na tyle, by mogli wejść do środka. Alex wciąga za sobą Henry’ego. – Co ty, u diabła, wyprawiasz? – pyta ostro książę. – Cicho bądź! Cicho bądź, do jasnej cholery. Gdyby Alex nie był nastawiony na zamknięcie ust Henry’ego pocałunkiem, z  pewnością uczyniłby to pięścią. Skupia się na przypływie adrenaliny, która każe mu iść w stronę starego dywanu, na krawacie Henry’ego, który owija sobie wokół dłoni, i  na błysku w  jego oczach. Dochodzi do najbliższej ściany, stawia pod nią księcia i  gwałtownie go całuje. Henry jest zbyt zszokowany, by protestować. Jego usta otwierają się instynktownie – bardziej z  zaskoczenia niż zapraszająco – i  przez jedną straszliwą sekundę Alex martwi się, że źle oszacował sytuację. Potem jednak książę odwzajemnia pocałunek i wszystko się zmienia. Jest równie wspaniale, jak zapamiętał – a  nawet lepiej. Zupełnie nie rozumie, dlaczego nie robili tego przez cały czas, dlaczego tak długo wokół siebie krążyli. – Czekaj… – Nagle Henry cofa się, żeby spojrzeć na Alexa. Ma dzikość w  oczach i  czerwone usta. Alex zacząłby krzyczeć, gdyby nie martwił się, że dygnitarze z drugiej strony ściany mogliby go usłyszeć. – Czy my… – Co? –  To znaczy… czy my… nie powinniśmy, nie wiem… zwolnić? – Henry wzdryga się tak gwałtownie, że aż zamyka

jedno oko. – Iść najpierw na kolację albo… Alex naprawdę będzie musiał go zabić. – Przecież właśnie zjedliśmy kolację. – Racja. To znaczy… Myślałem tylko… – Przestań myśleć. – Tak. Z chęcią. Jednym szaleńczym ruchem Alex zdejmuje kandelabr ze  stołu obok i  popycha na niego Henry’ego, a  ten siada plecami do – Alex podnosi wzrok i  prawie wybucha szaleńczym śmiechem – portretu Alexandra Hamiltona. Nogi księcia się rozchylają, Alex wchodzi między nie, łapie Henry’ego za tył głowy i ponownie całuje. Poruszają się chaotycznie, gniotą na sobie garnitury, Alex gryzie Henry’ego w wargę, rama portretu uderza o ścianę, gdy książę odrzuca głowę do tyłu. Alex wpija się ustami w  jego szyję, jest gdzieś pomiędzy wściekłością a  roztrzepaniem, w przestrzeni wielu lat nienawiści i czegoś jeszcze, czegoś, co istniało chyba od  zawsze. Jest rozgrzany do czerwoności i czuje się szalony, rozpalony od środka. Henry zarzuca nogę na udo Alexa, żeby utrzymać równowagę, i  gryzie go, zupełnie jakby nie był członkiem rodziny królewskiej. Alex już jakiś czas temu zrozumiał, że książę wcale nie jest taki, jak mu się wydawało, ale teraz, gdy czuje go tak blisko, widzi człowieka zamkniętego w idealnych ramach, który jednak ma pragnienia i swoje potrzeby. Kładzie dłoń na udzie Henry’ego i  czuje elektryczne pulsowanie. Gładki materiał na twardym mięśniu. Przejeżdża ręką w  górę, jeszcze wyżej… I  wtedy Henry gwałtownie kładzie dłoń na jego dłoni, wbijając w nią paznokcie. – Czas się skończył! – słyszą głos Amy za drzwiami. Zamierają. Biodra Henry’ego po raz ostatni wykonują lekkie pchnięcie, spontanicznie, jakby mimowolnie. Alex klnie siarczyście i się prostuje.

– Umrę… – jęczy bezradnie Henry. – Zabiję cię. – Owszem. Alex robi niepewny krok w tył. – Wkrótce zejdą się tu ludzie. – Łapie kandelabr i odstawia z powrotem na stół, próbując nie upaść na twarz. Henry wstaje. Wygląda, jakby zaraz miał się przewrócić. Koszulę ma wyciągniętą ze  spodni, włosy potargane. Spanikowany Alex zaczyna je gładzić. – Kurwa, wyglądasz… Kurwa. Henry walczy z  koszulą. Z  szeroko otwartymi oczami zaczyna nucić hymn Wielkiej Brytanii. – Co ty robisz? –  Chryste, muszę się tego pozbyć… – Wskazuje przód spodni. Alex przezornie nie patrzy w dół. – Dobrze, no więc… Oto co zrobimy. Przez resztę wieczoru będziesz trzymał się na kilometr ode mnie, inaczej przy wszystkich tych ważnych ludziach zrobię coś, czego będę bardzo żałował… – W porządku. –  A  potem… – Alex ponownie łapie Henry’ego za krawat, tuż przy węźle, i  przyciąga jego usta do swoich. Słyszy, jak książę przełyka ślinę. Ma ochotę podążyć za tym dźwiękiem w  dół jego szyi. – A  potem, o  jedenastej wieczorem, przyjdziesz do Wschodniej Sypialni na drugim piętrze i  będę robił z  tobą bardzo brzydkie rzeczy. A  jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie olać… Wpiszę cię na pieprzoną listę terrorystów, którzy nie mogą wsiąść do samolotu. Rozumiesz? Henry tłumi dźwięk próbujący wydostać się z  jego ust i chrypi: – Jasne.

*** Alex zaraz straci głowę. Jest dwudziesta druga czterdzieści osiem. Chodzi w kółko. Gdy tylko wrócił do pokoju, przerzucił marynarkę i  krawat przez oparcie krzesła i  odpiął dwa pierwsze guziki koszuli. Teraz zaczyna szarpać się za włosy. To jest w porządku. W porządku. To z pewnością straszny pomysł. Ale to jest w porządku. Nie wie, czy powinien zdjąć coś jeszcze. Nie wie, co powinno się na sobie mieć, gdy zaprasza się na seks swojego największego wroga, który stał się udawanym najlepszym przyjacielem, zwłaszcza gdy wszystko dzieje się w  Białym Domu, a ten ktoś jest księciem Anglii. Pokój jest słabo oświetlony – tylko jedna lampa, w rogu przy kanapie, zmienia głęboki granat ścian na bardziej neutralny kolor. Przeniósł wszystkie materiały dotyczące kampanii z łóżka na biurko i poprawił narzutę. Patrzy na stary kominek, rzeźbione detale są prawie tak stare jak sam kraj. Cóż, może nie jest to pałac Kensington, ale wszystko wygląda nieźle. Boże, jeśli jakieś duchy ojców założycieli krążą dziś wieczorem po Białym Domu, to z pewnością cierpią. Próbuje nie myśleć zbyt wiele o  tym, co wkrótce się wydarzy. Może i  nie ma doświadczenia, ale zrobił research. Ma schematy. Da radę. I naprawdę, naprawdę tego chce. Tego akurat jest pewien. Zamyka oczy i  opiera się opuszkami palców na chłodnym blacie biurka. Myśli o  Henrym, o  gładkich liniach jego garnituru, o  sposobie, w  jaki jego oddech łaskotał policzek Alexa podczas pocałunku. Jego żołądek wykonuje jakąś skomplikowaną akrobację, o  której nie ma zamiaru nigdy nikomu mówić.

Henry, książę. Henry, chłopak z  ogrodu. Henry, chłopak w jego łóżku. A przecież, przypomina sobie, nawet nic do niego nie czuje. Naprawdę. Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Alex zerka na telefon. Jest dwudziesta druga pięćdziesiąt cztery. Otwiera. Powoli wypuszcza powietrze i patrzy na swojego gościa. Nie wie, czy kiedykolwiek w ogóle naprawdę na niego patrzył. Henry jest wysoki i wspaniały. W połowie książę, w połowie gwiazda filmowa. Ma usta koloru czerwonego wina. Zostawił w swoim pokoju marynarkę i krawat, rękawy koszuli podwinął do łokci. Wygląda na zdenerwowanego, ale uśmiecha się półgębkiem. – Przepraszam, jestem trochę wcześniej – mówi. Alex przygryza wargę. – Nie miałeś problemu ze znalezieniem drogi? –  Pomogła mi pewna bardzo miła agentka. Chyba ma na imię Amy. Alex uśmiecha się szeroko. – Wchodź. Teraz już także Henry szczerzy zęby, ale nie tak jak do zdjęcia – jego uśmiech jest szczery i  zaraźliwy. Bierze pod łokieć Alexa, który go prowadzi. Bose stopy idą między butami. Oddech księcia unosi się ponad ustami Alexa, ich nosy się stykają, a  gdy wreszcie dochodzi do pocałunku, Henry się uśmiecha. Zamyka za sobą drzwi na zamek i  wsuwa dłoń we  włosy Alexa. Teraz całuje inaczej – spokojnie i nieśpiesznie. Miękko. Alex nie wie, dlaczego i co miałby z tym zrobić. Łapie księcia w  pasie i  przyciąga do siebie. Ich ciała się spotykają. Odwzajemnia pocałunek, pozwala jednak, by Henry

całował go tak, jak chce. Takiego właśnie pocałunku spodziewałby się po księciu z  bajki: słodkiego i  głębokiego, tak jakby znajdowali się o  wschodzie słońca na jakimś pieprzonym wrzosowisku. Dosłownie czuje wiatr we włosach. Absurdalne wrażenie. A potem Henry wszystko psuje. Odsuwa się i pyta: – Jak chcesz to zrobić? I  nagle Alex przypomina sobie, że wcale nie stoją na wrzosowisku. Łapie księcia za rozpięty kołnierzyk i  popycha delikatnie. – Na kanapę. Henry siada, ciężko oddychając. Alex patrzy w  dół na te miękkie, różowe usta. Czuje się teraz bardzo wysoki i niebezpieczny, nie ma zamiaru się wycofać. Książę patrzy na niego, pełen oczekiwania, wygłodniały. –  Unikałeś mnie całymi tygodniami. – Alex staje w  rozkroku, jego kolana dotykają kolan Henry’ego. Pochyla się, jedną dłoń kładzie na oparciu kanapy, a  drugą na wrażliwym dołeczku na szyi Henry’ego. – Umówiłeś się z dziewczyną… –  Jestem gejem – rzuca książę beznamiętnym głosem. Szeroką dłonią dotyka biodra Alexa, który gwałtownie wciąga powietrze albo pod wpływem tego dotyku, albo wreszcie wypowiedzianych na głos słów. – A  jako członek rodziny królewskiej nie powinienem nim być. I  nie wiedziałem, czy nie zamordujesz mnie za to, że cię pocałowałem. – Dlaczego więc to zrobiłeś? – pyta Alex. Schyla się i dotyka ustami wrażliwej skóry tuż za jego uchem. Wydaje mu się, że książę wstrzymuje oddech. – Bo… miałem nadzieję, że jednak tego nie zrobisz. Że mnie nie zamordujesz. Ja… podejrzewałem, że ty również możesz mnie pragnąć. – Henry szepcze cicho, gdy Alex lekko gryzie go w  szyję. – Myślałem tak, dopóki nie zobaczyłem cię z Norą. Wtedy poczułem… zazdrość. I byłem pijanym idiotą, który miał już dość czekania na odpowiedź.

– Byłeś zazdrosny. Chcesz mnie. Henry wykonuje gwałtowny ruch – łapie Alexa oburącz i  sadza go sobie na kolanach. Jego oczy błyszczą. Mówi niskim, grobowym głosem, jakiego Alex jeszcze nigdy u niego nie słyszał: –  Tak, ty dumny idioto. Pragnę cię od  tak dawna, że nie pozwolę, żebyś drażnił się ze mną ani sekundę dłużej. Okazuje się, że dążenie do chwili, w której znika królewski autorytet Henry’ego, jest cholernie podniecające. Alex jeszcze nigdy nie całował tak gwałtownie i  mocno. Pieprzyć wrzosowiska. Henry łapie go za biodra i  przysuwa do siebie. Całuje go namiętnie, jeszcze głębiej niż w  Czerwonym Pokoju, z  zębami. Nie powinno to tak na niego działać – przecież to nie ma absolutnie żadnego sensu – a  jednak działa. W  nich dwóch jest coś wyjątkowego, zapalają się przy innych temperaturach. Henry jest nieznośnie pewny siebie, a  Alex rozgorączkowany. Ociera się o  księcia, mruczy, dotykając jego na wpół sztywnego penisa. Henry w  odpowiedzi szepcze mu przekleństwa prosto do ust. Ich pocałunki stają się coraz bardziej chaotyczne, gwałtowne i  niedbałe. Alex zatraca się w  miękkości ust Henry’ego, w  ich słodyczy. Wplata palce w jego włosy, są tak miękkie, jak sobie wyobrażał, gdy gładził dłońmi zdjęcie w czasopiśmie June, gęste i bujne. Henry topi się pod wpływem tego dotyku, obejmuje Alexa w  pasie i  go unieruchamia. Ale on przecież nigdzie się nie wybiera. Całuje Henry’ego do utraty tchu, do chwili kiedy czuje, że zaraz zapomni, jak obaj się nazywają. Aż wreszcie są tylko dwojgiem ludzi, splątanych w  ciemnym pokoju, którzy zaraz popełnią cudowny, epicki i nieodwracalny błąd. Udaje mu się odpiąć dwa kolejne guziki koszuli, aż wreszcie Henry ściąga mu ją przez głowę i  błyskawicznie zdejmuje również swoją. Alex próbuje się nie zachwycać sprawnością

jego dłoni, nie myśleć o  fortepianie ani o  tym, jak zwinne i gładkie jest ciało Henry’ego po wielu latach grania w polo. – Poczekaj – mówi nagle książę. Alex jęczy w proteście, ale Henry kładzie palce na jego ustach. – Chcę… – zaczyna i przerywa. Zbiera się w sobie, gładzi palcem policzek Alexa, a potem wysuwa brodę. – Chcę cię na łóżku. Alex patrzy mu w  oczy i  zadaje nieme pytanie: Naprawdę masz zamiar to przerwać? Teraz, gdy stało się prawdziwe? –  Daj spokój, Wasza Wysokość – mówi i  porusza się, żeby jeszcze chwilę podroczyć się z  Henrym. W  końcu jednak wstaje. –  Jesteś kutasem – szepcze książę, ale uśmiecha się i  też wstaje. Alex wchodzi na łóżko. Opiera się na łokciach obok poduszek i patrzy, jak Henry zdejmuje buty. W bladym świetle lampy wygląda jak bóg rozpusty, pomalowany na złoto, z  potarganymi włosami i  na wpół przymkniętymi oczami. Alex gapi się na niego bezwstydnie – na jego długie, silne i twarde mięśnie zarysowujące się pod skórą. Miejsce tuż przy dołeczku nad kością ogonową wygląda na niewiarygodnie miękkie. Jeśli w ciągu pięciu sekund nie wpasuje w nie swojej dłoni, prawdopodobnie umrze. W  jednej, nagłej chwili doznaje olśnienia: nie wierzy, że kiedykolwiek nawet pomyślał, że jest heteroseksualny. – Przestań grać na zwłokę – mówi. – Despota – odpowiada Henry, ale jest posłuszny. Alex czuje na sobie ciepły ciężar ciała księcia, jedno z jego ud wsuwa się między nogi Alexa, a  dłonie opierają się na poduszkach. W miejscach, w których się stykają, Alex czuje, jakby raził go prąd. Henry gładzi dłonią jego brzuch. Zamiera jednak w  chwili, gdy zauważa łańcuszek na obojczyku. – A co to jest?

Alex prycha zniecierpliwiony. –  Klucz do domu mojej mamy w  Teksasie – odpowiada, ponownie wplatając dłoń we  włosy księcia. – Zacząłem go nosić, kiedy się tu przeprowadziłem. Chyba myślałem, że będzie mi przypominał o tym, skąd pochodzę albo coś takiego. Czy już ci mówiłem, żebyś przestał grać na zwłokę? Henry patrzy mu w  oczy, a  Alex ściąga go do kolejnego wszechogarniającego pocałunku. Teraz już książę przyciska go do łóżka całym ciężarem ciała. Drugą dłonią Alex odnajduje upragniony dołeczek – i  powstrzymuje krzyk, który chce się wyrwać z jego gardła pod wpływem tego cudownego uczucia. Jeszcze nigdy nikt go tak nie całował, tak jakby chciał połknąć go całego. Alex wędruje ustami po szyi Henry’ego, w miejsce za uchem, całuje je i  całuje, a  potem odsłania zęby. Wie, że prawdopodobnie zostawi ślad, co jest sprzeczne z  zasadą numer jeden dotyczącą romansów dzieci polityków – i  prawdopodobnie także członków rodziny królewskiej – ale ma to gdzieś. Czuje, że Henry znalazł pas jego spodni, guzik, zamek błyskawiczny, elastyczną taśmę w  bokserkach… A  potem wszystko toczy się bardzo szybko. Otwiera oczy i  widzi, jak książę podnosi dłoń do swych pięknych, królewskich ust, żeby na nią napluć. – O ja pieprzę… – dyszy, gdy Henry uśmiecha się wrednie i zabiera się do pracy. – O kurwa… – Jego ciało się porusza, a usta wypluwają kolejne słowa. – Nie wierzę… Boże, jesteś najbardziej nieznośnym draniem na powierzchni ziemi, wiesz o tym… Kurwa… Jesteś wkurzający, najgorszy… Jesteś… –  Mógłbyś wreszcie przestać gadać? – pyta Henry. – Masz niewyparzoną gębę. Gdy Alex ponownie spogląda w  górę, widzi, jak książę przygląda mu się z zachwytem na twarzy. Cały czas utrzymuje rytm i Alex już wie, że się mylił – to Henry zabije jego. –  Poczekaj… – mówi, mnąc w  dłoni narzutę. Henry natychmiast zamiera. – To znaczy tak, oczywiście, o  mój

Boże, ale jeśli będziesz robić tak dalej, to ja… – Alex się zapowietrza. – To znaczy to tylko… To nie jest dozwolone, dopóki nie zobaczę cię nago. Henry przekrzywia głowę i uśmiecha się złośliwie. – W porządku. Alex kładzie księcia na materacu i  ściąga spodnie, zostając w  samych wiszących mu na biodrach bokserkach. Potem wspina się po ciele Henry’ego, na którego twarzy pojawia się zniecierpliwienie. – Cześć… – mówi i patrzy mu w oczy. – Witaj – odpowiada książę. – Teraz zdejmę ci spodnie. – Dobrze, możesz kontynuować. Henry łapie go za udo, żeby utrzymać równowagę, gdy ich ciała ponownie się stykają, tym razem najtwardszymi miejscami. Obaj jęczą. Oszołomiony Alex myśli, że minęło już chyba pięć lat gry wstępnej i że już wystarczy. Zjeżdża ustami po piersi Henry’ego, pod wargami czuje bicie jego serca, które przyśpieszyło po tym, jak książę uświadomił sobie, co zaraz nastąpi. Serce Alexa też na pewno zmieniło już rytm. Znajduje się coraz niżej, ale to dobrze – tutaj jest jego strefa komfortu. Całuje splot słoneczny księcia, jego brzuch. – Ja… eee… Jeszcze nigdy tego nie robiłem – wyznaje. –  Alex – Henry wplata palce w  jego włosy – nie musisz. Ja… – Nie, chcę tego. – Alex odciąga gumkę bokserek. – Musisz mi tylko powiedzieć, jeśli będzie okropnie. Oniemiały Henry wygląda, jakby nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. – Dobrze. Oczywiście…

Nagle Alex przypomina go sobie bosego w  kuchni pałacu Kensington – tę odrobinę wrażliwości, którą udało mu się wcześniej zauważyć – a  teraz z  zachwytem wpatruje się w  niego, leżącego na jego łóżku, z  rozłożonymi nogami, nagiego i  spragnionego. To nie może się dziać, ale jakimś cudem właśnie się dzieje. Na podstawie sposobu, w  jaki reaguje na niego ciało Henry’ego, w  jaki zaciska on dłoń na jego włosach, zgaduje, że jak na pierwszą próbę było okej. Książę odrzuca głowę na poduszkę i  jęczy. Alex jest zachwycony tym, jak jego ciało wygina się w łuk, a uroczy, elegancki głos wypuszcza w stronę sufitu litanię przekleństw. Cieszy się chwilą, patrzy, jak Henry się rozpada, pozwalając mu być tym, kim chce, gdy znajduje się z nim sam na sam za zamkniętymi drzwiami. Jest zaskoczony, gdy Henry ciągnie go w  górę i  całuje łapczywie. Był z dziewczynami, które nie lubiły być całowane „po”, i  z  takimi, które nie miały nic przeciwko temu, ale sądząc po głębokości pocałunku, Henry się nim rozkoszuje. Już ma rzucić jakąś uwagę na temat narcyzmu, ale zamiast tego… – Nie było okropnie? – pyta pomiędzy pocałunkami, a potem kładzie głowę na poduszce obok, żeby złapać oddech. –  Było zdecydowanie adekwatnie – odpowiada książę z  szerokim uśmiechem i  chciwie przyciska Alexa do swojej piersi, tak jakby pragnął dotykać go całego naraz. Jego dłonie są wielkie, zęby ostre i brutalne, szczęka zarośnięta, a ramiona na tyle szerokie, by objąć Alexa, gdy przewraca go na plecy. Alex jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżył. To jest równie dobre jak z dziewczynami, a może nawet lepsze. Henry całuje go zapalczywie i  z  rzadką u  niego pewnością siebie. Nie jest już tym zdystansowanym, oschłym i świadomym swoich obowiązków księciem, lecz zwyczajnym dwudziestokilkuletnim mężczyzną, cieszącym się z  robienia czegoś, w  czym jest dobry. A  w  tym jest dobry. Alex zapamiętuje sobie, że ma się dowiedzieć, który z  gejowskich

arystokratów nauczył Henry’ego tego wszystkiego, a  potem wysłać mu kosz owoców. Książę z  radością odwzajemnia przysługę, a  Alex nie ma świadomości – i  zupełnie go to nie obchodzi – jakie słowa wydobywają się z jego ust na finiszu. Wydaje mu się, że jedno z  nich to „kochanie”, a  drugie – „skurwiel”. Musi jednak przyznać, że książę jest utalentowanym draniem, człowiekiem o  wielu ukrytych talentach. Prawdziwe cudo. Boże, chroń królową. Po wszystkim Henry całuje lepkimi ustami zgięcie w nodze Alexa, w  miejscu, w  którym była przerzucona przez jego ramię. Alex chce szarpnąć go za włosy, ale jego ciało wydaje się pozbawione kości i  bardzo zmęczone. Jest rozkojarzony, martwy. Znajduje się w  innej płaszczyźnie, lewitujący w oparach dopaminy. Henry podciąga się i  wtula twarz w  zagłębienie jego szyi. Alex wydaje z  siebie cichy pomruk akceptacji. Udaje mu się objąć Henry’ego w  pasie, nie jest jednak w  stanie zrobić nic więcej. Ma pewność, że użył wielu słów w kilku językach, ale teraz nie pamięta żadnego z nich. –  Hmmm… – Książę muska nosem jego nos. – Gdybym wiedział, że tyle wystarczy, żebyś się zamknął, zrobiłbym to już dawno temu. Alex przywołuje do swego i wypowiada całe dwa słowa:

ciała

herkulesową

siłę

– Pierdol się. Powoli, jak przez stopniowo opadającą mgłę, uświadamia sobie, że przekroczył swego rodzaju Rubikon, że uczynił to tutaj, w  tym pokoju, niemalże tak samo starym jak kraj, w  którym się znajduje, jak Waszyngton przeprawiający się przez Delaware. Śmieje tuż przy ustach Henry’ego i  nagle w jego głowie pojawia się portret przedstawiający ich dwóch na obrazie olejnym – dwie ikony wielkich państw – nagich i  lśniących w  świetle lampy. Żałuje, że książę nie może tego zobaczyć. Zastanawia się, czy jego też by to rozbawiło.

Henry przewraca się na plecy. Alex pragnie zrobić to samo i wtulić się w jego bok, ale zostaje na miejscu i obserwuje go z bezpiecznej odległości kilku centymetrów. Widzi, jak nagle mięsień w szczęce Henry’ego się spina. – Ej. – Dźga go w rękę. – Nie panikuj. – Nie panikuję. Przysuwa się trochę bliżej. – Było super. Bardzo mi się podobało. Tobie też, prawda? –  Zdecydowanie – mówi książę tonem, który wykrzesuje jakąś leniwą iskrę w kręgosłupie Alexa. –  Okej, spoko. Więc możemy zrobić to ponownie, kiedy tylko zechcesz. I wiesz, to niczego między nami nie zmienia, prawda? Nadal jesteśmy… tym, czym byliśmy wcześniej, tylko wiesz. Z lodami. Henry zakrywa oczy dłonią. – Jasne. –  No więc… – Alex powoli zmienia pozycję. – Chyba powinienem ci to powiedzieć. Jestem biseksualny. – Dobrze wiedzieć. – Książę odsuwa dłoń i patrzy na nagie, wystające spod kołdry biodro Alexa. – A  ja jestem bardzo, bardzo gejem. Alex przygląda się jego nieśmiałemu uśmiechowi, drobnym zmarszczkom w kącikach oczu. Jakaś część jego mózgu nadal nie potrafi pojąć, że może widzieć Henry’ego w  tym stanie, otwartego i nagiego pod każdym względem. Henry przechyla się ponad poduszką, delikatnie go całuje i  gładzi po szczęce. Dotyk jest tak rozbrajająco czuły, że Alex po raz kolejny musi sobie przypomnieć, że ma się za bardzo nie angażować. –  Ej – mówi, przysuwając usta bliżej ucha Henry’ego. – Możesz tu zostać tak długo, jak tylko zechcesz. Muszę cię jednak ostrzec, że prawdopodobnie w najlepszym interesie nas obu jest to, żebyś wrócił do swojego pokoju przed świtem.

Chyba że chcesz, żeby osobiści ochroniarze przyszli po ciebie do mojej sypialni. –  Ach… – Henry odsuwa się od  Alexa i  patrzy w  sufit; znowu wygląda jak człowiek czekający na pokutę od Boga. – Masz rację. –  Ale jeśli chcesz, możesz zostać na kolejną rundkę – proponuje Alex. Książę kaszle, przeczesuje dłonią włosy. – Wolałbym raczej wrócić do swojego pokoju. Alex patrzy, jak Henry wyciąga bokserki spod łóżka, zakłada je, a  następnie prostuje ramiona. Tłumaczy sobie, że tak jest najlepiej, że dzięki temu nikt nie będzie podejrzewać, co tak naprawdę się tu wydarzyło. Nie będą się pieprzyć przez całą noc, nie obudzą się w  swoich ramionach i  nie zjedzą razem śniadania. Wzajemnie satysfakcjonujące doświadczenia seksualne nie świadczą o  związku. Nawet gdyby tego chciał, istnieje milion powodów, dla których nigdy, przenigdy nie będzie to możliwe. –  Cóż, ja… – próbuje Henry, wpatrując się w  swoje stopy, gdy gospodarz odprowadza go do drzwi. Alex przewraca oczami. –  Do kurwy nędzy, stary, właśnie miałeś w  ustach mojego kutasa, możesz mnie pocałować na dobranoc. Książę patrzy na niego z niedowierzaniem, a potem odrzuca głowę do tyłu i  wybucha śmiechem. To przecież tylko on – frajerowaty, neurotyczny, uroczy i  bogaty facet cierpiący na bezsenność, który ciągle wysyła Alexowi zdjęcia swojego psa. I  nagle jakby coś wskoczyło na swoje miejsce. Pochyla się i namiętnie go całuje. A potem uśmiecha się i wychodzi. *** – Co robisz? Mijają zaledwie dwa tygodnie od  czasu kolacji, dwa tygodnie, w  ciągu których Alex wciąż pragnie, by Henry

z  powrotem znalazł się w wiadomościach do niego.

pod

nim,

i  pisze

o  tym

June patrzy na niego tak, jakby chciała wrzucić jego telefon do Potomacu. Tymczasem w słuchawce brzmi głos księcia: – Wejście na charytatywny mecz polo w ten weekend tylko z  zaproszeniami. To w… – Przerywa i  prawdopodobnie sprawdza nazwę w  materiałach przekazanych mu przez Shaana. – Greenwich, Connecticut? Dziesięć tysięcy dolarów za miejsce, ale mogę cię dodać do listy. Alex prawie rozlewa kawę. Amy patrzy na niego wściekle. –  Kurwa mać. To wręcz nieprzyzwoite! Na co zbieracie pieniądze, na monokle dla dzieci? – Zakrywa mikrofon dłonią. – Gdzie jest Zahra? Muszę wyczyścić mój harmonogram na ten weekend. – Odsłania mikrofon. – Posłuchaj, spróbuję się wyrwać, ale teraz jestem naprawdę bardzo zajęty. Wieczorem June staje w drzwiach jego sypialni, a on niemal rozlewa kolejną filiżankę kawy. –  Przepraszam, czy Zahra właśnie powiedziała, że olewasz zbiórkę pieniędzy w ten weekend, bo jedziesz do Connecticut na jakiś mecz polo? – pyta. –  Posłuchaj – mówi Alex – próbuję zachować pozory w kwestii stosunków geopolitycznych. – Człowieku, ludzie piszą już o was fanfiki! – Tak, Nora mi przysłała. – Sądzę, że możesz wyluzować. –  Monarchia Brytyjska chce, żebym tam był! – kłamie na poczekaniu. June wygląda na nieprzekonaną. Z  pewnością przejąłby się spojrzeniem, jakie rzuca mu na pożegnanie, gdyby przejmował się w tej chwili czymkolwiek poza ustami Henry’ego. Tym sposobem w  sobotę siedzi w  swojej najlepszej marynarce J. Crew w  Greenwich Polo Club i  zastanawia się, w  co się, u  diabła, wpakował. Znajdująca się przed nim

kobieta ma na sobie kapelusz z wypchanym gołębiem. Mecze lacrosse w  szkolnej drużynie nie przygotowały go do wydarzeń sportowych tego typu. Henry na koniu to nic nowego. Henry w  pełnym stroju do polo – w kasku, z rękawami opinającymi biceps, w obcisłych białych spodniach wetkniętych w  wysokie skórzane buty, z misternie zapiętymi ochraniaczami na kolana, w skórzanych rękawiczkach – to już zna. Widział to wcześniej. Więc powinno go to nudzić. W  ogóle nie powinno to prowokować żadnej fizycznej reakcji, nie powinno rozrywać jego ciała. Ale Henry zmuszający konia do galopu samą siłą ud, jego tyłek podskakujący w  siodle, sposób, w  jaki mięśnie w  jego rękach rozciągają się i  zginają, gdy bierze zamach – to już o wiele za dużo. Poci się. Jest luty w  Connecticut, a  Alex poci się pod płaszczem. Co gorsza, Henry jest naprawdę dobry. Alex nawet nie udaje, że obchodzą go zasady gry, ale zawsze podniecały go profesjonalne umiejętności. Na widok skórzanych butów księcia wbijających się w  strzemiona, by utrzymać równowagę, zbyt łatwo przywołuje w pamięci jego nagie łydki i bose stopy oparte na materacu. Uda rozchylały się w taki sam sposób, tyle że on, Alex, był między nimi. Pot kapał z  brwi Henry’ego na jego szyję. Po prostu… och, tak po prostu. Chce – Boże, po tylu latach ignorowania swoich potrzeb – chce tego znowu, teraz, już! Mecz trwa w  nieskończoność, a  gdy wreszcie się kończy, Alex czuje, że albo zemdleje, albo zacznie wrzeszczeć, jeśli za chwilę nie dorwie w swoje ręce Henry’ego, tak jakby potrafił myśleć tylko o jego ciele i zarumienionej twarzy. – Nie podoba mi się to spojrzenie – mówi Amy, gdy schodzą na dół. – Wyglądasz na… spoconego. – Pójdę… eee… – duka Alex. – Przywitać się z Henrym. Amy zaciska usta.

– Tylko nie przeciągaj struny. – Tak, wiem. – Wiarygodne zaprzeczenie. – Nie wiem, o co ci chodzi. –  Ciesz się swoim szczytem z  angielską delegacją – mówi Amy obojętnie, a Alex wznosi modlitwy dziękczynne za to, że personel musi podpisywać umowy poufności. Dosłownie niesie go w  kierunku stajni. Jego kończyny szaleją pod wpływem świadomości, że ciało Henry’ego jest coraz bliżej i bliżej. Długie, szczupłe nogi, plamy od trawy na obcisłych spodniach. Dlaczego ten sport musi być tak odpychający, podczas gdy Henry wygląda tak cholernie przystojnie… – O kuźwa… Ledwo powstrzymuje chęć rzucenia się na księcia, który właśnie wyszedł zza rogu stajni. – Och, cześć. Stoją, gapiąc się na siebie – piętnaście dni po tym, jak Henry klął, wpatrując się w sufit sypialni Alexa – i nie mają pojęcia, co robić. Książę nadal jest w  sportowym stroju, w  rękawiczkach i  tak dalej, i  Alex nie wie, czy mu się to podoba, czy ma ochotę zrobić mu trepanację czaszki pałką do polo. Kijem do polo? Tyką do polo? Szlag, ten sport to jakaś parodia! Henry pierwszy przerywa ciszę: – Właśnie cię szukałem. – Tak… cześć… Oto jestem. – Jesteś. Alex zerka przez ramię. – Tu są… eee… kamery. Na trzeciej. –  Racja. – Henry prostuje się odruchowo. Jego włosy są potargane i lekko wilgotne, po wysiłku nadal ma zarumienione

policzki. Na zdjęciach będzie wyglądał jak pieprzony Apollo. Alex uśmiecha się, myśląc o tym, że dobrze się sprzedadzą. –  Ej, czy tam nie ma przypadkiem… jakiejś rzeczy, którą musisz… yyy… mi pokazać? Henry patrzy na niego, na dziesiątki otaczających ich milionerów, a potem znowu na niego. – Teraz? –  Spędziłem cztery i  pół godziny w  samochodzie i  za godzinę muszę wracać do Waszyngtonu, więc nie wiem, kiedy chcesz mi to pokazać, jak nie teraz. Książę odczekuje chwilę, ponownie zerka na kamery, a potem na jego twarzy pojawia się sceniczny uśmiech. Łapie Alexa za ramię. – Tędy. Obraca się na pięcie i  przez drzwi po prawej stronie prowadzi go na tyły stajni. Znajduje się tam niewielkie, pozbawione okien pomieszczenie, pachnące pastą do skóry i  barwionym drewnem. Na ścianach wiszą ciężkie siodła, szpicruty, uzdy i wodze. –  Przecież to seksloch dla bogatych białych ludzi – mówi Alex, a gdy Henry zdejmuje z haka na ścianie gruby skórzany pas, prawie traci przytomność. – No co? – rzuca książę bezceremonialnie, po czym mija go, żeby związać drzwi. Odwraca się. Ma taką uroczą twarz, wygląda nieziemsko. – To się nazywa siodlarnia. Alex zdejmuje płaszcz i  doskakuje do niego w  trzech krokach. – Nie obchodzi mnie to. – Łapie Henry’ego za głupi kołnierz jego głupiej polówki i całuje go w głupie usta. To dobry pocałunek, mocny i  namiętny. Alex nie może się zdecydować, gdzie położyć ręce, bo chce je położyć wszędzie. Jęczy z irytacją, popycha Henry’ego do tyłu i udaje, że lustruje go zniesmaczony od góry do dołu.

– Wyglądasz niedorzecznie. – Mam je… – Książę się cofa i stawia stopę na ławce, jakby chciał zdjąć nakolanniki. – Co? Oczywiście, że nie! Nie zdejmuj – odpowiada Alex. Henry zamiera. Stoi teraz w  artystycznej pozie z  rozchylonymi udami i  jednym kolanem w  górze, opiętym materiałem spodni. –  O  mój Boże! – woła Alex. – Co ty robisz? Nie mogę na ciebie patrzeć! Henry marszczy czoło. – Jezu, chodziło mi o to, że… jestem na ciebie taki wściekły. Henry ostrożnie odstawia stopę z powrotem na ziemię. Alex ma ochotę umrzeć. – Po prostu chodź tutaj. Kurwa… – Jestem dość zdezorientowany. –  Ja też. – Alex dochodzi do wniosku, że musi cierpieć za coś, co zrobił w  poprzednim życiu. – Słuchaj, nie wiem dlaczego, ale cała ta sprawa naprawdę mnie wyniszcza, więc po prostu muszę… – Bezceremonialnie pada na kolana i zaczyna rozpinać pasek w spodniach Henry’ego. – O Boże… – mruczy książę. – Owszem. – Alex ściąga mu bokserki. – O Boże! – powtarza Henry, tym razem z uczuciem. To wszystko wciąż jest dla Alexa takie nowe, chociaż w swojej głowie w ciągu ostatniej godziny przeżył to już kilka razy. Gdy podnosi wzrok, widzi zarumienioną i  nieruchomą twarz Henry’ego z  lekko rozchylonymi ustami. Widok ten sprawia mu niemal fizyczny ból – wszystkie arystokratyczne cechy księcia są teraz dla niego dostępne na wyciągnięcie ręki. Henry patrzy na Alexa ciemnymi, zamglonymi oczami. Każdy nerw w ich ciałach jest napięty do granic możliwości.

Wszystko dzieje się szybko i perwersyjnie. Książę potwornie przeklina, co nadal jest dla Alexa wręcz obezwładniająco seksowne, tym razem jednak od czasu do czasu pada również słowo pochwały, co jest jeszcze lepsze. Alex nie jest przygotowany – i  dobrze – na to, jak brzmią te słowa w  okrągłych pałacowych głoskach księcia, tak samo jak nie wiedział do tej pory, jak to jest, gdy dłoń w  luksusowych skórzanych rękawiczkach gładzi go po policzku, a  kciuk wyciera kącik jego ust. Po wszystkim Henry każe mu usiąść na ławce, a  sam poprawia nakolanniki. –  Nadal jestem na ciebie wściekły – mówi Alex, wykończony, z głową opartą na ramieniu kochanka. – Oczywiście, że tak – odpowiada niewyraźnie Henry. W  tej samej chwili Alex zaprzecza swoim słowom, przyciągając księcia na pocałunek, a  potem na drugi. Całują się przez tak długi czas, że postanawia go nie liczyć. Wymykają się cicho. Henry dotyka ramienia Alexa przy bramie w  pobliżu miejsca, gdzie czeka jego SUV. Przyciska dłoń do wełnianego płaszcza i spiętych mięśni. –  Przypuszczam, że w  najbliższym czasie nie będziesz przebywać w pobliżu Kensington, prawda? – pyta. – Tej dziury? – Alex puszcza do niego oko. – Jeśli uda mi się tego uniknąć, to nie. – Ach… – Teraz już książę szczerzy zęby. – Okazujesz brak szacunku dla monarchii brytyjskiej, to jest… niesubordynacja. Wrzucałem ludzi do lochów za mniejsze przewinienia. Idąc w stronę samochodu, Alex podnosi ręce. – Nie strasz mnie dobrą zabawą!

Paryż? A  3/3/20 19:32 Do: Henry

Wasza Królewska Wysokość książę Henry Skądkolwiek, Nie każ mi się uczyć twojego prawdziwego tytułu. Będziesz w ten weekend na zbiórce pieniędzy na ochronę lasów deszczowych w Paryżu? Alex Pierwszy Syn Twojej Byłej Kolonii

Re: Paryż? Henry 3/4/20 2:14 Do: A Alexie, Pierwszy Synu Nowej Anglii: Po pierwsze, powinieneś wiedzieć, jak strasznie niestosowna z twojej strony jest celowa zmiana mojego tytułu. Za taką obrazę majestatu mógłbym kazać przerobić cię na królewską poduszkę. Na szczęście dla ciebie nie sądzę, żebyś pasował do wystroju mojego salonu. Po drugie, nie, nie będę uczestniczył w zbiórce pieniędzy w Paryżu; mam już umówione spotkanie. Będziesz musiał znaleźć kogoś innego, kogo będziesz mógł napastować w toalecie. Pozdrowienia, Jego Królewska Wysokość Henry Książę Walii

Re: Paryż? A  3/4/20 2:27 Do: Henry Książę Wielkiego i Szalejącego Bólu Głowy, Rządzący… A Kogo To Obchodzi, To niesamowite, że możesz siedzieć i pisać maile z tym gigantycznym królewskim kijem w dupie. A chyba pamiętam, że bardzo lubisz być napastowany. Poza tym wszyscy tam będą nudni. Co robisz? Alex Pierwszy Syn Nienawidzący Zbiórek

Re: Paryż? Henry 3/4/20 2:32 Do: A Alexie, Pierwszy Synu Unikający Obowiązków: Ów królewski kij formalnie nazywany jest berłem. Zostałem wysłany na szczyt w Niemczech i każą mi się zachowywać tak, jakbym miał jakiekolwiek pojęcie o energii wiatrowej. Przede wszystkim będę musiał znosić wykłady starych ludzi w skórzanych bryczesach i pozować do zdjęć z wiatrakami. Najwyraźniej monarchia zdecydowała, że zależy nam na zrównoważonej energii – albo przynajmniej mamy sprawiać takie wrażenie. Kompletna porażka. Re: Goście na zbiórce charytatywnej? A ja myślałem, że mówiłeś, że to ja jestem nudny? Pozdrowienia, Pouczany Książę

Re: Paryż? A  3/4/20 2:34 Do: Henry Strasznie Odpychający Książę, Ostatnio dotarło do mnie, że nie jesteś tak nudny, jak myślałem. Czasami. Mianowicie wtedy, gdy robisz te sztuczki ze swoim językiem. Alex Pierwszy Syn Podejrzanych Późnonocnych Maili

Re: Paryż? Od: Henry 3/4/2 2:37 Do: A Alexie, Pierwszy Synu Niestosownie Późnych Maili, Gdy Mam Spotkanie Wcześnie Rano: Czy ty próbujesz się do mnie przystawiać? Pozdrowienia, Przystojny Królewski Heretyk

Re: Paryż? A  3/4/20 2:41 Do: Henry Jego Królewska Napaloność, Jeśli będę się do ciebie przystawiać, z pewnością będziesz o tym wiedział. Na przykład: przez cały tydzień myślałem o twoich ustach i miałem nadzieję, że zobaczę cię w Paryżu i będę mógł je wykorzystać. Myślałem też, że może wiesz, jak wybiera się francuskie sery. Bo to nie moja dziedzina. Alex Pierwszy Syn Kupowania Sera i Lodów

Re: Paryż? Henry 3/4/20 2:43 Do: A Alexie, Pierwszy Synu Sprawiający, Że Wylewam Herbatę Podczas Wspomnianego Wczesnego Spotkania: Nienawidzę cię. Spróbuję się wydostać z Niemiec. x

  Rozdział siódmy Henry wydostaje się z  Niemiec i  spotyka z  Alexem w pobliżu stada turystów zajadających się crêpes na Place du Tertre. Ma na sobie niebieski sweter i  uśmiecha się szelmowsko. Wypijają dwie butelki wina i  jadą do hotelu. Książę klęczy na białym marmurze i  patrzy na Alexa wielkimi, niebieskimi, bezdennymi oczami, a  Alex nie jest w stanie znaleźć żadnego słowa w żadnym języku, by opisać to, co czuje. Jest tak pijany, usta Henry’ego są tak miękkie, a  wszystko wokół jest tak kurewsko francuskie, że zapomina odesłać Henry’ego z powrotem do jego hotelu. Zapomina, że mają nie spędzać ze sobą nocy. I robią to. Odkrywa, że Henry śpi zwinięty w  kłębek, jego kręgosłup tworzą małe twarde punkty, które tak naprawdę są miękkie, jeśli się ich dotknie – bardzo delikatnie, żeby go nie obudzić, bo wreszcie spokojnie zasnął. Rano obsługa hotelowa przynosi chrupiące bagietki i  lepkie tarty wypełnione morelami oraz egzemplarz „Le Monde”, który Alex każe przetłumaczyć Henry’emu na głos. Niejasno pamięta, jak obiecywał sobie, że nie będą robić takich rzeczy. Teraz jednak to wspomnienie jest jakby trochę zamglone. Po wyjściu Henry’ego Alex znajduje przy łóżku informację: Fromagerie Nicole Barthélémy. Książę zostawił swojemu potajemnemu kochankowi wskazówki dotyczące paryskiego sklepu z serami. Alex musi przyznać: Henry naprawdę potrafi dbać o swój wizerunek. Później Zahra wysyła mu zrzut ekranu z  artykułu na BuzzFeed – o  jego wielkiej przyjaźni z  Henrym. To mieszanina zdjęć: oficjalna kolacja, kilka ujęć ze  stajni w  Greenwich, gdy się uśmiechają, jedno wzięte z  Twittera

jakiejś Francuzki – przedstawiające Alexa, opierającego się na krześle przy niewielkim stole w winiarni, podczas gdy Henry kończy stojącą między nimi butelkę wina. Zahra dodaje podpis: „Dobra robota, gówniarzu”. Alex myśli, że właśnie taką taktykę obiorą: świat będzie myślał, że są najlepszymi przyjaciółmi, a  oni będą grzecznie odgrywać swoje role. Obiektywnie rzecz biorąc, wie, że powinien zwolnić tempo. Bo to, co się dzieje, dotyczy tylko fizyczności. Ale Idealny Stoik Książę z Bajki śmieje się, gdy dochodzi, i wypisuje do Alexa wiadomości o  dziwnych nocnych porach: „Jesteś szalonym, złośliwym demonem i będę cię całować tak długo, aż zapomnisz języka w gębie”. Postanawia, że nie będzie się nad tym zbytnio zastanawiać. Normalnie ich drogi krzyżowałyby się kilka razy w roku. Jeśli chcą się spotykać za każdym razem, gdy pragną tego ich ciała, muszą kombinować z  terminarzami i  urabiać swoich asystentów. Teraz jednak mają przynajmniej wymówkę – chcą przecież dbać o dobre stosunki międzynarodowe. Okazuje się, że ich urodziny są oddalone od  siebie w kalendarzu o trzy tygodnie, co oznacza, że przez większość marca Henry ma dwadzieścia trzy lata, a  Alex dwadzieścia jeden. („Wiedziałam, że to te cholerne Ryby”, mówi June). Tak się składa, że pod koniec marca Alex ma rejestrację wyborców na Uniwersytecie Nowojorskim. Gdy pisze o  tym Henry’emu, piętnaście minut później otrzymuje wiadomość: „Przełożyłem na ten weekend wizytę w  Nowym Jorku w  sprawie organizacji non profit. Będziemy mogli przeprowadzić urodzinową chłostę i takie tam”. Gdy spotykają się przed Metropolitan Museum of Art, widać już fotografów, podają więc sobie ręce, a  Alex, uśmiechając się szeroko, cedzi: – Chcę zostać z tobą sam. Teraz. W  Stanach są bardziej ostrożni. Wchodzą do pokoju hotelowego pojedynczo – Henry tylnym wejściem,

w  towarzystwie dwóch wysokich osobistych ochroniarzy, a później Alex z Cashem, który szeroko się uśmiecha i nic nie mówi. Jest dużo szampana, pocałunków i  kremu z  urodzinowej babeczki Henry’ego, która w  niewytłumaczalny sposób rozmazała się na ustach Alexa, na piersi Henry’ego, na szyi Alexa, między udami Henry’ego. Książę przyciska do materaca nadgarstki Alexa, który jest pijany i jakby w innym wymiarze. Czuje się dokładnie na swoje dwadzieścia dwa lata – i  ani dzień więcej. Ma wrażenie, że stanowią jakieś hedonistyczne pokolenie. I sprawił to urodzinowy seks oralny w wykonaniu księcia z innego państwa. To ostatni raz na wiele kolejnych tygodni, gdy się widzą. Po godzinach droczenia się i błagania Alexowi wreszcie udaje się przekonać Henry’ego, by zainstalował sobie Snapchata. Książę najczęściej wysyła mu nudne zdjęcia w pełnym stroju, które sprawiają, że Alex poci się podczas wykładów: zdjęcie w  lustrze, w  białych, ubłoconych spodniach do polo, w  modnym garniturze. W  sobotę streaming publicznej telewizji w jego telefonie zostaje przerwany przez Henry’ego na żaglówce, uśmiechającego się do aparatu, z  promieniami słońca zalewającymi nagie ramiona – i  serce Alexa zaczyna szaleć tak, że chłopak musi schować twarz w dłoniach na całą minutę. Pomijając to wszystko, rozmawiają o  pracy Alexa podczas kampanii, o projektach non profit Henry’ego, o wystąpieniach ich obu. Rozmawiają o tym, jak Pez ogłasza wszem i wobec, że jest zakochany w  June, i  połowę czasu spędzanego z  Henrym rozpływa się nad nią albo błaga go, żeby spytał Alexa, czy jego siostra lubi kwiaty (tak), egzotyczne ptaki (lubi na nie patrzeć, ale nie chce ich mieć), a  może biżuterię z wizerunkiem jej twarzy (nie). Alex cieszy się, gdy dostaje wiadomości od  księcia, podobają mu się jego docinki i  dowcipy, pragnie jego towarzystwa,  tej plątaniny myśli. Czasami jednak Henry’ego ogarnia mroczny nastrój i  wtedy ma zgryźliwe, dziwne i  nieprzyjemne poczucie humoru. Wycofuje się wówczas na

kilka godzin lub dni i Alex rozumie, że są to chwile smutku, krótkie epizody depresji albo po prostu książę musi odpocząć, bo nagle wokół niego robi się wszystkiego za dużo. Henry nienawidzi takich dni. Alex nie ma o  nie pretensji. Henry w  gorszym nastroju pociąga go tak samo jak Henry, który wychodzi z dołka – i jak wszystkie jego oblicza pomiędzy. Wie już też, jak sprowokować Henry’ego, i  lubi czasem rozmawiać o tym, co go wkurza. –  Posłuchaj – mówi zdenerwowany książę przez telefon w pewną czwartkową noc. – Nie obchodzi mnie, co Joanne ma do powiedzenia w  tej kwestii, ale Remus John Lupin jest gejem i żadne sprzeciwy nie wchodzą w grę. –  W  porządku – odpowiada Alex. – Żeby było jasne, zgadzam się z tobą, ale mógłbyś powiedzieć mi coś więcej na ten temat? Wtedy Henry wygłasza długą tyradę, a  on słucha jej rozbawiony, aczkolwiek nie bez zachwytu. –  Jako książę tego cholernego kraju sądzę po prostu, że byłoby miło, gdybyśmy w  imię dobra ogółu nie skazywali marginalizowanych jednostek, do których i my się zaliczamy, na nieistnienie. Ludzie wciąż cenzurują biografie Freddiego Mercury’ego, Eltona Johna czy Bowiego, który w  latach siedemdziesiątych bzykał Jaggera na Oakley Street, tak jakby ich życie to nie była prawda. Henry często analizuje swoje lektury, a  także to, co ogląda i  czego słucha. Żywo interesuje go literatura angielska, z  której chce uzyskać stopień naukowy, jak i  historia gejów w jego rodzinnym kraju. Alex zna historię gejów w  Ameryce – przecież to między innymi ich dotyczyła polityka jego rodziców – ale dopiero będąc w  relacji z  Henrym, zaangażował się w  ten temat. Zaczyna rozumieć, dlaczego kłuło go w klatce piersiowej, gdy po raz pierwszy przeczytał o  zamieszkach w  Stonewall, i  dlaczego tak obszedł go wyrok Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych z  dwa tysiące piętnastego roku, kiedy

zalegalizowano małżeństwa tej samej płci. W  wolnym czasie zaczyna żarliwie nadrabiać zaległości: Walt Whitman, akt z Illinois z sześćdziesiątego pierwszego roku, zamieszki White Night, kultowy film Paryż płonie. Nad biurkiem w  pracy przypina zdjęcie przedstawiające mężczyznę podczas zgromadzenia w latach osiemdziesiątych, w kurtce z napisem na plecach: „Jeśli umrę na AIDS, zapomnijcie o pogrzebie, po prostu porzućcie moje ciało na schodach Agencji Żywności i Leków”. Pewnego dnia fotografię zauważa June, która zagląda do gabinetu Alexa, żeby zabrać go na lunch. Rzuca bratu tak samo dziwne spojrzenie jak następnego ranka po tym, gdy Henry zakradł się do jego pokoju. Ale nie komentuje. Opowiada tylko o  najnowszym projekcie, polegającym na zebraniu wszystkich swoich pamiętników w  dziennik. Alex zastanawia się, czy znajdą się w nim wątki z jego życia. Może, jeśli wkrótce o  wszystkim jej powie. Tak, powinien powiedzieć. To dziwne, ale ta sprawa z  Henrym może sprawić, że Alex w  końcu zrozumie siebie, przynajmniej w  ogromnej części. Kiedy pogrąża się w  rozmyślaniach o  dłoniach Henry’ego, o  jego silnych knykciach i  eleganckich palcach, zastanawia się, jakim cudem nigdy wcześniej sobie tego nie uświadomił. Gdy następnym razem widzi księcia na gali w Berlinie, czuje przyciąganie i  wraca ono do niego na tyłach limuzyny. A kiedy przywiązuje nadgarstki Henry’ego do łóżka własnym krawatem, zna już siebie o wiele lepiej. Gdy dwa dni później pojawia się na cotygodniowej odprawie, Zahra łapie go jedną ręką za szczękę i odwraca jego głowę, przyglądając się szyi. – Czy to jest malinka? Alex zamiera. – Co… eee… nie? –  Alex, czy ja wyglądam na idiotkę? Kto ci robi malinki i dlaczego nie kazałeś mu podpisać NDA?

–  O  mój Boże… – wzdycha, bo tak naprawdę Henry jest ostatnim człowiekiem, z  którego strony Zahra powinna się obawiać przecieków. – Jeśli będę potrzebować jakiejś NDA, na pewno dam ci znać. Uspokój się. Zahra nie lubi, gdy ktoś każe jej się uspokoić. – Spójrz na mnie. Znam cię od czasu, gdy obsrywałeś sobie gacie. Myślisz, że nie wiem, kiedy mnie okłamujesz? – Wbija w pierś Alexa ostry, polakierowany paznokieć. – Lepiej, żeby była to jedna z  zatwierdzonej listy dziewcząt, z  którymi możesz być widziany w trakcie cyklu wyborczego, a którą to listę wyślę ci ponownie, jak tylko znikniesz mi z  oczu, na wypadek gdybyś jednak ją zgubił. – Jezu, dobrze już… –  Pragnę ci również przypomnieć – ciągnie Zahra – że prędzej oderżnę sobie cycki, niż pozwolę ci odwalić jakiś numer twojej matce, przez co mogłaby przegrać kolejne wybory jako pierwszy prezydent od  czasów pieprzonego Busha seniora. Rozumiesz? Jeśli będę musiała, zamknę cię w  pokoju na następny rok i  będziesz zdawał egzaminy za pomocą cholernych sygnałów dymnych. Przyszyję ci kutasa do wewnętrznej strony uda, jeśli tylko to sprawi, że utrzymasz go w gaciach. Potem wraca do swoich notatek z  płynnym profesjonalizmem, jakby przed chwilą wcale mu nie groziła. Ponad jej ramieniem Alex widzi siedzącą przy stole June – ona również doskonale zdaje sobie sprawę z jego kłamstwa. *** – Masz jakieś nazwisko? – Gdy Alex dzwoni do Henry’ego, nigdy się z nim nie wita. –  Co? – Jak zwykle z  ust księcia pada przeciągnięta, jednosylabowa odpowiedź. –  Nazwisko – powtarza Alex. Jest późne popołudnie, poza murami Rezydencji szaleje burza, a  on leży na plecach na środku Solarium i nadrabia zaległości w notatkach. – To coś, co u  mnie jest podwójne. Używasz nazwiska ojca? Henry

Fox? To brzmi epicko. A  może ważniejsza jest królewskość? Czy w takim razie używasz nazwiska matki? Słyszy w  telefonie jakieś szuranie i  zastanawia się, czy Henry jest już w łóżku. Nie widzieli się od kilku tygodni, więc wyobraźnia szybko podsuwa mu odpowiedni obraz. –  Moje oficjalne nazwisko to Mountchristen-Windsor – odpowiada książę. – Z łącznikiem, tak jak u ciebie. Czyli moje pełne nazwisko brzmi… Henry George Edward James FoxMountchristen-Windsor. Alex gapi się w sufit z otwartymi ustami. – O. Mój. Boże. – Naprawdę. –  A  ja myślałem, że Alexander Gabriel Claremont-Diaz to przypał. – Nazwali cię tak po kimś? –  Aleksander po ojcu założycielu, Gabriel po patronie dyplomatów… – Trochę mdło… – Tak, nie miałem wyboru. Moja siostra dostała Catalina po miejscu i  June po June Carter Cash, ale to ja zgarnąłem wszystkie samospełniające się przepowiednie. –  Ja dostałem obu gejowskich królów – mówi Henry. – To przepowiednia dla ciebie. Alex śmieje się i kopie dokumenty dotyczące kampanii. Już dzisiaj do nich nie wróci. – Trzy nazwiska to po prostu wredne. Henry wzdycha. –  W  szkole wszyscy używali Walii. Ale teraz Filip jest Porucznikiem Windsorem w RAF-ie. – Henry z Walii? To nie tak źle. – Nie, nie tak źle. Czy tylko po to do mnie dzwonisz?

–  Być może. Możesz to nazwać ciekawością historyczną. – Tyle że prawda jest inna i  Alex przez chwilę się waha, aż wreszcie mówi o tym, co prześladowało go przez cały tydzień. – À propos ciekawości historycznej, mam zabawny fakt: siedzę w pokoju, w którym Nancy Reagan dowiedziała się, że Ronald Reagan został postrzelony. – Dobry Boże… – Tutaj też stary dobry Rychu powiedział rodzinie o swojej rezygnacji. – Przepraszam, kto to jest Rychu? –  Nixon! Niweczysz wszystko, o  co walczyli zrzędliwi poprzednicy mojej matki, i  rozdziewiczasz ulubieńców republiki. Kto jak kto, ale ty powinieneś znać podstawy historii Ameryki. – Nie wydaje mi się, by „rozdziewiczanie” było właściwym słowem – odpowiada śmiertelnie poważnie Henry. – Bo wiesz, takie rzeczy robi się z  cnotliwymi pannami młodymi. A  tu z całą pewnością nie o nie chodzi. – Może jeszcze mi powiesz, że wszystkich tych umiejętności nabyłeś podczas czytania książek. –  Cóż, po prostu poszedłem na studia. Niekoniecznie pomogło mi czytanie. Alex mruczy coś na zgodę i kończy przekomarzanki. Patrzy na drugi koniec pokoju – na okna niegdysiejszej sypialni Taftów, w których w gorące noce wisiały kiedyś tylko lekkie jak mgiełka firanki, na kąt, gdzie teraz znajduje się kolekcja starych komiksów Leo, a  w  którym lata temu Eisenhower grywał w  karty. To wszystko buzuje pod powierzchnią jego świadomości. Alex zawsze szukał takich rzeczy. – Ej – mówi. – Masz dziwny głos. Wszystko w porządku? Henry nabiera powietrza i odchrząkuje. – Nic mi nie jest.

Alex pozwala, by cisza rozciągnęła się w cienką nić między nimi. Aż wreszcie ją rozcina. –  Wiesz, ten cały układ między nami… Możesz mi mówić różne rzeczy. Bo ja cały czas ci się zwierzam. Gadam o  polityce, nauce, o  mojej szurniętej rodzinie. Wiem, że nie jestem najlepszy w normalnej ludzkiej komunikacji, ale… No wiesz. Kolejna chwila ciszy. –  Ja nie jestem… dobry w  zwierzaniu się – odpowiada wreszcie Henry. – No cóż, ja nie byłem dobry w robieniu loda, ale przecież wszyscy uczymy się i dorastamy, kochanie. – Nie „byłem”? – Ej! – obrusza się Alex. – Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że nadal jestem w tym kiepski? – Nie, nie, nie przeszło mi to nawet przez myśl – odpowiada książę, a  Alex słyszy uśmiech w  jego głosie. – Po prostu ten pierwszy raz był… hmm. Co najmniej entuzjastyczny. – Nie pamiętam, żebyś narzekał. – Tak, no cóż. Fantazjowałem o tym od wieków… – Widzisz, i o to chodzi. Właśnie mi się zwierzyłeś. Możesz też mówić mi o innych rzeczach. – To nie to samo. Alex przewraca się na brzuch. Przez chwilę się zastanawia, a potem mówi z rozmysłem: – Kochanie. Tym właśnie to się stało: kochaniem. On wie, że coś między nimi jest. Kilkakrotnie już wymsknęło mu się to słowo i  za każdym razem Henry topił się ze szczęścia, a Alex udawał, że tego nie zauważa. Ale nie ma zamiaru grać nieczysto. Po drugiej stronie słychać powolne syknięcie, tak jakby powietrze uciekało przez szparę w okiennicy.

–  To… eee… To nie jest najlepsza pora na… jak ty to określiłeś? Opowieści o szurniętej rodzinie – mówi Henry. Alex wydyma usta i  przygryza policzek. Więc o  to chodzi. Zastanawiał się, kiedy Henry wreszcie zacznie opowiadać o rodzinie królewskiej. Czasami robi aluzje do Filipa – że jest bardzo nadęty – albo że coś nie podoba się babci. O  Bei opowiada tak często jak on o June, ale Alex wie, że kryje się za tym coś więcej. – Ach, rozumiem. – Przypuszczam, że nie nadążasz za brytyjskimi tabloidami, prawda? – pyta książę. – Jeśli tylko mi się to udaje, to nie. Henry śmieje się gorzko. – Cóż, „Daily Mail” zawsze lubił znajdować trupy w naszej szafie. Wiele lat temu nadał mojej siostrze ksywę Proszkowa Księżniczka. Minęła chwila, zanim Alex załapał. – Ze względu na… – Tak, ze względu na kokainę. – Dobra, to brzmi znajomo. Henry wzdycha. – Komuś udało się minąć ochronę i napisać na drzwiach jej samochodu „Proszkowa Księżniczka”. – Cholera. Pewnie kiepsko to zniosła? –  Bea? – Henry się śmieje, tym razem trochę bardziej szczerze. – Nie, ona zazwyczaj nie dba o takie rzeczy. Nic jej nie jest. Bardziej chodzi o  to, że komuś udało się wykiwać ochronę. Babcia kazała zwolnić wszystkich ochroniarzy. Ale… sam nie wiem. Milknie, lecz Alex już wie, co jest grane. –  Przejmujesz się, bo chcesz ją chronić, mimo że jesteś młodszym bratem.

– Ja… tak. –  Znam to uczucie. Zeszłego lata na Lollapalooza prawie znokautowałem faceta, który próbował złapać June za tyłek. – Ale tego nie zrobiłeś? –  Nie, bo June zdążyła rzucić w  niego swoim shakiem – wyjaśnia. Delikatnie wzrusza ramionami, choć wie, że Henry tego nie widzi. – A  potem Amy poraziła go paralizatorem. Smród spalonego shake’a truskawkowego w  połączeniu z odorem spoconego tłustego cielska to naprawdę coś. Teraz Henry zaczyna się głośno śmiać. – One nigdy nas nie potrzebują, prawda? –  Nie. Jesteś zdenerwowany dlatego, że te plotki są fałszywe. – No cóż… tak naprawdę to są prawdziwe. – Och. – Alex nie wie, co innego mógłby powiedzieć. Sięga po swój wachlarz politycznych banałów, ale w  tej chwili wszystkie wydają mu się niestosowne. Wtedy Henry zaczyna opowiadać z  lekkim drżeniem w głosie: –  Wiesz, Bea od  zawsze chciała tworzyć i  grać muzykę. Rodzice chyba za często puszczali jej Joni Mitchell. Chciała uczyć się gry na gitarze, ale babcia wolała, żeby grała na skrzypcach, bo to było bardziej odpowiednie. Bea mogła grać na obu instrumentach, ale na studiach wybrała skrzypce klasyczne. Gdy była na ostatnim roku studiów, zmarł tata. To wszystko stało się tak szybko. On po prostu… odszedł. Alex zamyka oczy. – O kurwa. –  Właśnie – mówi chrapliwie Henry. – Wszyscy trochę oszaleliśmy. Filip musiał się stać głową rodziny, ja zachowywałem się jak dupek, a  mama nie wychodziła ze  swojego pokoju. Bea natomiast przestała widzieć sens w  życiu. Gdy skończyła studia, ja je zaczynałem, a  Filip

pojechał do Afganistanu, tak więc co wieczór była sama ze wszystkimi hipsterami z wyższych sfer. Wymykała się, by grać na gitarze na potajemnych koncertach i  brać góry kokainy. Gazetom bardzo się to podobało. – Jezu… – szepcze Alex. – Przykro mi, stary. –  W  porządku – odpowiada Henry, a  w  jego głosie nagle pojawia się spokój. – W  każdym razie spekulacje, zdjęcia paparazzich i  ta pieprzona ksywa to musiało być zbyt wiele. Filip wrócił do domu na tydzień, a babka dosłownie wsadziła Beę do samochodu i  kazała zawieźć ją na odwyk. Dziennikarzom powiedziała, że jej wnuczka jedzie do spa… – Poczekaj, przepraszam – przerywa mu Alex. – Ale… gdzie w tym wszystkim jest twoja mama? –  Od  śmierci ojca prawie w  nic się nie angażuje – mówi Henry na wydechu. Milczy przez chwilę, po czym podejmuje: – Przepraszam. To było nie w  porządku. Ta… żałoba kompletnie ją przerosła. To było paraliżujące. To jest paraliżujące. Wcześniej matka była pełna życia, dosłownie w gorącej wodzie kąpana. Nie wiem… Niby nadal nas słucha, chce, żebyśmy byli szczęśliwi, ale nie wiem, czy potrafi jeszcze być częścią czyjegoś szczęścia… – To… straszne. Na linii zapada cisza. Atmosfera się zagęszcza. –  Bea pojechała tam wbrew swojej woli – ciągnie Henry – bo nie sądziła, że ma jakikolwiek problem, chociaż widać już jej było żebra, a  od  kilku miesięcy prawie ze  mną nie rozmawiała. Wcześniej byliśmy nierozłączni. Wypisała się stamtąd po sześciu godzinach. Pamiętam, jak zadzwoniła do mnie tamtej nocy z  klubu. Straciłem nad sobą panowanie. Miałem może osiemnaście lat. Pojechałem tam, siedziała na schodach z tyłu klubu, naćpana jak delfin. Usiadłem obok niej i  zacząłem płakać. Powiedziałem jej, że nie może się zabić tylko dlatego, że tata nie żyje. Powiedziałem też, że jestem gejem, że nie wiem, co mam robić. To był mój coming out. Następnego dnia wróciła na odwyk i  do dziś jest czysta jak

łza. Żadne z  nas nigdy nikomu nie wspomniało o  tamtym wieczorze. Aż do teraz. I  nie wiem, dlaczego ci to wszystko mówię… Ja tylko… Tak naprawdę nigdy nie powiedziałem tego na głos. To znaczy przez większość czasu był przy mnie Pez i ja… nie wiem. – Książę odchrząkuje. – W każdym razie nie sądzę, żebym powiedział tyle słów na głos w całym swoim życiu, więc w  każdej chwili możesz zakończyć moje cierpienie. –  Nie, nie. – Alex aż bełkocze z  wrażenia. – Cieszę się, że mi powiedziałeś. Lepiej ci, gdy to z siebie wyrzuciłeś? Henry milczy przez chwilę. Alex tak bardzo chce zobaczyć wyraz jego twarzy, dotknąć jej opuszkami palców. Słyszy, jak książę przełyka ślinę i mówi: – Chyba tak. Dziękuję. Za to, że mnie wysłuchałeś. –  Jasne… no pewnie… To znaczy dobrze, że nie wszystko kręci się wokół mnie, bo to byłoby nudne i wyczerpujące. Po drugiej stronie rozlega się jęk. – Jesteś debilem. Alex tłumi śmiech. A potem wykorzystuje okazję, by zadać pytanie, które dręczy go od wielu miesięcy: – No więc… eee… Czy ktoś jeszcze wie? O tobie? – Z rodziny powiedziałem tylko Bei, chociaż jestem pewien, że reszta coś podejrzewa. Zawsze byłem trochę inny, nigdy nie potrafiłem kontrolować emocji. Wydaje mi się, że tata wiedział, ale nigdy się tym nie przejmował. Ale gdy skończyłem A-levels, babcia posadziła mnie przed sobą i  powiedziała, że absolutnie nie wolno mi nikomu mówić o  żadnych zboczonych pragnieniach, które ewentualnie odczuwam, ponieważ może to mieć zły wpływ na monarchię, i  że w  razie konieczności istnieją odpowiednie kanały, by zachować pozory. Alex czuje gwałtowny skurcz w  żołądku. Wyobraża sobie Henry’ego jako załamanego żałobą nastolatka, któremu kazano zdusić w sobie swoją prawdziwą naturę.

– O kurwa! Serio? – Cuda monarchii – mówi wyniośle Henry. –  Boże. – Alex przeciera twarz dłonią. – Robiłem trochę gównianych rzeczy dla matki, ale nikt nigdy nie kazał mi kłamać na temat tego, kim jestem. – Ona chyba nie traktuje tego jako kłamstwa. Jej zdaniem po prostu robię to, co należy. – Kompletna bzdura! Henry wzdycha. – Przecież nie mam innego wyjścia, prawda? Następuje długa cisza. Alex myśli o  Henrym w  swoim pałacu, o tym, ile go to kosztowało. Przygryza wargę. – Opowiedz mi o swoim tacie. Kolejna chwila ciszy. – Słucham? –  To znaczy… jeśli ty… jeśli chcesz. Właśnie przyszło mi do głowy, że nic o  nim nie wiem, poza tym że był Jamesem Bondem. A jaki był naprawdę? Alex chodzi po Solarium i  słucha opowieści o  mężczyźnie o takich samych piaskowych włosach jakie ma Henry, o takim samym silnym, prostym nosie, opowieści o  kimś, kogo Alex trochę poznał, obserwując, jak Henry mówi, jak się porusza i  się śmieje. Dowiaduje się o  wymykaniu się z  pałacu i radosnej jeździe po okolicy, o nauce żeglowania, o siadaniu na krzesłach reżyserów. Mężczyzna, którego Henry pamięta, to zarówno superbohater, jak i człowiek z krwi i kości, który otaczał księcia opieką przez całe dzieciństwo i czarował świat wokół niego, ale jednocześnie był po prostu człowiekiem. Henry opowiada o ojcu z wysiłkiem – opowieść unosi się, by za chwilę opaść pod ciężarem tego, co się wydarzyło. Mówi, w  jaki sposób poznali się jego rodzice – księżniczka Katarzyna, zdeterminowana, by zostać pierwszą księżniczką z doktoratem, po dwudziestce, kiedy przerabiała na zajęciach

dzieła Szekspira, poszła zobaczyć Henryka V do Royal Shakespeare Company i występował w nim Artur. Wepchnęła się za kulisy i  pozbyła ochrony, żeby zniknąć w  Londynie i  przetańczyć z  nim całą noc. Wyszła za niego pomimo protestów królowej. Opowiada Alexowi o  dorastaniu w  Kensington, o  tym, jak Bea śpiewała, a  Filip trzymał się babci, ale byli szczęśliwi. Ubrani w  kaszmir i  podkolanówki, podróżowali w  helikopterach i  lśniących samochodach. Opowiada, jak na siódme urodziny dostał od  ojca mosiężny teleskop. Jak w  wieku czterech lat uświadomił sobie, że każda osoba w  kraju zna jego imię, i  jak powiedział matce, że wcale nie wie, czy tego chce, a  ona uklękła i  powiedziała, że nigdy, przenigdy nie pozwoli, żeby ktoś go skrzywdził. W końcu Alex też zaczyna mówić. Henry słyszał już prawie wszystko o jego obecnym życiu, ale temat dorastania zawsze był jakąś niewidzialną linią demarkacyjną. Mówi o  hrabstwie Travis, o  robieniu z  kolorowego papieru plakatów wyborczych do rady uczniowskiej w  piątej klasie, o  rodzinnych wycieczkach do Surfside i  o  wbieganiu w  fale. Opowiada o wielkim oknie wykuszowym w domu, w którym dorastał, a Henry nie dodaje, że oszalał na punkcie wszystkich tych rzeczy, które Alex spisał i tam ukrył. Na zewnątrz zaczyna się robić ciemno, wokół Rezydencji zapada wilgotny wieczór i  Alex idzie do swojego pokoju i  łóżka. Słyszy jeszcze o  wielu chłopakach z  czasów uniwersyteckich Henry’ego – wszyscy byli zachwyceni perspektywą przespania się z  księciem i  niemal wszystkich zraziła konieczność podpisania umowy o  tajności, a  także sporadyczne złe humory Henry’ego, wywołane koniecznością podpisywania tychże umów. –  Ale oczywiście… eee… – dodaje książę – nikt, odkąd… odkąd ty i ja… – Nie – Alex reaguje szybciej, niżby chciał. – Ja też nie. Nikt inny.

Sam nie może uwierzyć, że wypowiedział te słowa na głos. Potem opowiada o Liamie – o wspólnych wieczorach, ale też o  tym, jak kradł tabletki z  należącej do Liama fiolki z  adderallem i  nie spał po nich przez dwa lub trzy dni. Opowiada o June – o tym, że mieszka w Białym Domu tylko po to, żeby mieć na niego oko, chociaż nikt nigdy nie powiedział tego głośno. O  tym, jak bardzo bolą niektóre kłamstwa opowiadane na temat jego matki, i  o  tym, jak się boi, że ona przegra wybory. Rozmawiają tak długo, że Alex musi podłączyć telefon do ładowarki. Kładzie się na boku i  słucha. Gładzi dłonią poduszkę przed sobą i  wyobraża sobie, że Henry leży obok niego, że nie dzieli ich sześć tysięcy kilometrów. Patrzy na obgryzione skórki przy paznokciach i wyobraża sobie księcia pod tymi palcami, jak wyglądałaby twarz Henry’ego w  tej niebieskoszarej ciemności. Może jego szczękę pokrywałby już cień zarostu, a  może w  słabym świetle zniknęłyby sińce pod jego oczami. W  jakiś sposób jest to ta sama osoba, która tak uparcie przekonywała Alexa, że na niczym jej nie zależy, która dla reszty świata nadal uchodziła za łagodnego, swobodnego księcia z  bajki. Dotarcie do tego momentu, zrozumienie, jak bardzo się mylił, zajęło Alexowi wiele miesięcy. – Tęsknię za tobą – słowa wychodzą z jego ust, zanim udaje mu się je powstrzymać. Natychmiast ich żałuje, ale Henry odpowiada: – Ja też za tobą tęsknię. *** – Proszę zaczekać. Alex wyjeżdża na krześle ze  swojego boksu. Sprzątaczka zamiera z dłonią na rączce dzbanka z kawą. –  Wiem, że to obrzydliwe, ale czy mogłaby mi ją pani zostawić? Chciałem ją dopić.

Kobieta patrzy na niego z  powątpiewaniem, ale zostawia resztki przypalonej kawy i odjeżdża z wózkiem. Alex zagląda do swojego kubka z  napisem „Claremont dla Ameryki” i  marszczy czoło na widok mleka migdałowego. Dlaczego w tym biurze nie ma normalnego mleka? To dlatego ludzie z Teksasu nienawidzą waszyngtońskich elit. Bo rujnują cholerny przemysł mleczarski. Na jego biurku leżą trzy stosy papierów. Cały czas się w nie wpatruje z nadzieją, że jeśli zdoła wyrecytować z pamięci ich treść, będzie mieć poczucie, że zrobił dostatecznie dużo. Numer jeden. Teczka z  napisem „Broń”. Szczegółowy indeks każdego rodzaju broni, jaką mogą posiadać Amerykanie, a  także przepisy, które musi dokładnie poznać, żeby opracować nowe reguły dotyczące użycia karabinów automatycznych. Na dokumentach znajduje się wielka plama po pizzy, bo pod wpływem pracy zaczął zajadać stres. Numer dwa. Teczka „Partnerstwo Transpacyficzne”, nad którą musi przysiąść, a  której prawie nie tknął, bo jest potwornie nudna. Numer trzy. Teczka „Teksas”. Nie powinien mieć tej teczki. Nie dał mu jej ani szef sztabu politycznego, ani nikt z uczestników kampanii. Tu nie chodzi nawet o politykę. To bardziej segregator niż teczka. Powinien to nazwać: Segregator „Teksas”. Segregator „Teksas” to jego dziecko. Strzeże go zazdrośnie, przed wyjściem do domu zawsze wpycha do swojej torby i ukrywa przed Hunterem. Alex trzyma w nim mapę hrabstw Teksasu ze  skomplikowanym podziałem demograficznym wyborców, z  nałożoną mapą dzieci nielegalnych imigrantów, niezarejestrowanych wyborców, którzy są legalnymi rezydentami, i schematami głosowania z ostatnich dwudziestu lat. Wypchał segregator arkuszami kalkulacyjnymi, danymi, zapisami głosowań i  prognozami, które wyliczyła dla niego Nora.

W  dwa tysiące szesnastym roku, gdy matka wycisnęła wygraną w powszechnych wyborach, najgorsza była przegrana w  Teksasie. Straciła stan, w  którym mieszkała. Nie była to niespodzianka, biorąc pod uwagę fakt, że Teksas wolał republikańską czerwień, ale wszyscy potajemnie czekali, aż Lometa Marne Szanse wreszcie przełamie tę tendencję. Nie udało jej się. Alex wciąż wraca do liczb z dwa tysiące szesnastego i dwa tysiące osiemnastego roku i  nie może się pozbyć dokuczliwego uczucia nadziei. Mógłby przysiąc, że coś tam jest, coś się przesuwa. Nie chce być niewdzięczny za fuchę w  polityce, ale… nie tego się spodziewał. To zbyt frustrujące i  spowalniające. Powinien się skupić, dać tej pracy szansę, a  zamiast tego ciągle wraca do skrywanego segregatora. Wyjmuje ołówek z kubka Huntera i po raz tysięczny zaczyna rysować kreski na mapie Teksasu, dokonując nowego podziału okręgów wyborczych. Alex pragnie zrobić tyle dobrego, ile tylko jest w stanie, lecz gdy całymi godzinami siedzi w tym boksie i zajmuje się tymi wszystkimi szczegółami, nie wie, czy o  to mu chodzi. Ale gdyby tylko mógł wymyślić sposób na to, by głosowanie w  Teksasie odzwierciedlało stan jego duszy… Nie jest upoważniony do samodzielnego demontażu żelaznych granic okręgów wyborczych, ale gdyby… Gwałtowne wibrowanie ściąga go z  powrotem rzeczywistości. Wykopuje telefon z dna torby.

do

– Gdzie ty jesteś? – pyta ostro June. Kurwa… Patrzy na zegarek. Jest dwudziesta pierwsza czterdzieści cztery. Jakąś godzinę temu miał zjeść kolację z siostrą. –  June, cholera, tak strasznie mi przykro. – Zrywa się od  biurka i  pośpiesznie chowa wszystko do torby. – Zasiedziałem się w pracy… Ja, ja zupełnie zapomniałem…

–  Wysłałam ci jakiś milion wiadomości. – June brzmi tak, jakby już wyobrażała sobie jego pogrzeb. – Miałem wyciszony telefon – mówi bezradnie Alex i pędzi w  stronę windy. – Naprawdę bardzo cię przepraszam. Jestem kompletnym dupkiem. Już wychodzę. –  Nie przejmuj się – pada sucha odpowiedź. – Ja też mam swoją pracę. Do zobaczenia w domu. – Robalu… – Nie życzę sobie, żebyś tak mnie teraz nazywał. – June… Połączenie zostaje zakończone. Kiedy Alex wraca do Rezydencji, siostra siedzi na łóżku, je makaron z plastikowego pojemnika, a na jej tablecie leci serial Parks & Recreation. Podchodzi do jej drzwi, ale ona celowo go ignoruje. Przypomina mu się dzieciństwo – gdy mieli około ośmiu i  jedenastu lat. Stał wtedy obok niej przy lustrze w  łazience i  porównywał  ich twarze: takie same okrągłe czubki nosów, takie same gęste, krzaczaste brwi, takie same kwadratowe szczęki po matce. Pamięta, jak rankiem pierwszego dnia szkoły podczas mycia zębów obserwował June, gdy tata zaplótł jej włosy, bo mama pojechała do Waszyngtonu. Teraz rozpoznaje ten sam wyraz twarzy: starannie ukryte rozczarowanie. –  Przepraszam – próbuje raz jeszcze. – Naprawdę czuję się jak ostatni dupek. Proszę, nie bądź na mnie zła. June przeżuwa i z uporem wpatruje się w Leslie Knope. –  Możemy zjeść jutro lunch! – woła Alex z  desperacją w głosie. – Ja stawiam. – Nie obchodzi mnie jakiś głupi posiłek. Chłopak wzdycha. – To co mam zrobić?

–  Chcę, żebyś nie był mamą – mówi June i  wreszcie na niego patrzy. Zamyka pudełko, wstaje z  łóżka i  idzie przez pokój. – Dobrze. – Alex podnosi obie dłonie. – Czy to naprawdę się teraz dzieje? –  Ja… – June nabiera głęboko powietrza. – Nie. Nie powinnam była tego mówić. – Nie, najwyraźniej to właśnie miałaś na myśli – odpowiada Alex. Upuszcza torbę i  wchodzi do pokoju. – Dlaczego po prostu nie powiesz tego, co masz do powiedzenia? June odwraca się do niego ze  skrzyżowanymi ramionami i opiera się plecami o komodę. –  Naprawdę tego nie widzisz? Nigdy nie sypiasz, zawsze w  coś się władujesz, pozwalasz mamie się wykorzystywać, ciągle ganiają za tobą tabloidy… – June, zawsze taki byłem – przerywa jej łagodnie. – Zostanę politykiem. Wiedziałaś o tym od samego początku. Zaczynam, gdy tylko skończę studia… czyli za miesiąc. Tak właśnie będzie wyglądało moje życie, rozumiesz? Takiego wyboru dokonałem. – No cóż, może ten wybór jest nieprawidłowy – odpowiada June i przygryza wargę. Alex zatacza się do tyłu. – Skąd, u diabła, ten pomysł? – Alex, daj spokój… Alex nie ma pojęcia, do czego zmierza siostra. – Zawsze mnie wspierałaś, aż do teraz. June gwałtownie podnosi rękę i mówi: – Bo aż do teraz nie pieprzyłeś angielskiego księcia. To skutecznie zamyka Alexowi usta. Powoli podchodzi do kominka i  siada w  fotelu. June go obserwuje, jej policzki oblewają się szkarłatem.

– Nora się wygadała. – Co? Nie. Nigdy by tego nie zrobiła. Chociaż to straszne, że jej powiedziałeś, a mnie nie. – June ponownie krzyżuje ręce na piersi. – Przepraszam, czekałam, aż sam mi powiesz, ale… Alex, Jezu! Ile razy miałam uwierzyć, że zgłaszasz się na ochotnika do tych międzynarodowych wystąpień, z  których zawsze próbowaliśmy się wymigać? Poza tym zapomniałeś już, że praktycznie przez całe życie mój pokój znajduje się naprzeciwko twojego. Alex patrzy na swoje buty, a potem na idealnie dopasowany przez June dywan. – Więc jesteś na mnie zła z powodu Henry’ego? Siostra wydaje z siebie pełen udręki jęk, a gdy ponownie na nią patrzy, widzi, jak dziewczyna przegląda górną szufladę swojej komody. – Boże, jak możesz być jednocześnie taki mądry i taki głupi? – Wyciąga czasopismo spod sterty bielizny. Alex już ma jej powiedzieć, że nie ma teraz ochoty oglądać pisemek, gdy nim w niego rzuca. To bardzo stary numer „J-14”, otwarty na rozkładówce. Na zdjęciu Henry’ego w wieku lat trzynastu. Alex podnosi wzrok. – Wiedziałaś? –  Oczywiście, że wiedziałam! – odpowiada June i  dramatycznie opada na fotel naprzeciwko niego. – Przecież zawsze zostawiałeś na tym tłuste ślady palców! Dlaczego myślisz, że wszystko ujdzie ci na sucho? – Wydaje z  siebie cierpiętnicze westchnienie. – Tak naprawdę to nigdy nie rozumiałam, czym on dla ciebie był… Aż wreszcie to do mnie dotarło. Myślałam, że się zakochałeś albo coś, albo że mogłabym pomóc ci zawrzeć przyjaźń, ale, Alex… Spotykamy tak wielu ludzi. Tysiące ludzi. Część z  nich to kretyni, część to wyjątkowe, niesamowite osoby, ale tak naprawdę jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo odpowiedniego

dla ciebie. Wiesz? – Pochyla się i dotyka jego kolana. Różowe paznokcie siostry odbijają się od  granatu jego spodni. – Bardzo trudno znaleźć twoją drugą połówkę. Ale on jest dla ciebie idealny, ty kretynie. Alex patrzy na nią i  próbuje przetworzyć to, co właśnie powiedziała. –  Czuję, że projektujesz na mnie swój rozgwieżdżony romantyzm – tyle jest w stanie z siebie wydusić. June natychmiast cofa dłoń i  ponownie patrzy na niego wściekle. –  Wiesz, że to nie Evan ze  mną zerwał? – pyta. – To ja zerwałam z nim. Miałam z nim jechać do Kalifornii, mieszkać w  tej samej strefie czasowej, co tata, dostać pracę w  pieprzonym „Sacramento Bee” czy czymś takim. Ale zrezygnowałam z tego wszystkiego, żeby przyjechać tutaj, bo tak należało zrobić. Zrobiłam to, co zrobił tata – pojechałam tam, gdzie byłam najbardziej potrzebna. – Żałujesz? – Nie. Nie wiem. Chyba nie. Ale… się zastanawiam. Tata też czasami się zastanawia. Alex, ty nie musisz się zastanawiać. Nie musisz być naszymi rodzicami. Możesz zachować Henry’ego, a resztę jakoś ogarnąć. – Wzrok June łagodnieje. – Czasami masz ogień pod dupą bez konkretnego powodu. Kiedyś wreszcie się wypalisz. Alex opiera się na fotelu i  zaczyna skubać nitki w podłokietniku. –  Więc co mam zrobić? Rzucić politykę i  zostać księżniczką? To niezbyt feministyczne podejście. –  Nie tak działa feminizm. – Siostra przewraca oczami. – I  nie o  to mi chodziło. To znaczy… nie wiem. Czy kiedykolwiek wziąłeś pod uwagę, że możesz wykorzystać swoje umiejętności w inny sposób? Albo dostać się tam, gdzie chcesz być, żeby dokonać największych zmian w świecie? – Chyba nie nadążam.

– No cóż. – June patrzy w dół, na skórki na swoich palcach. – To tak jak z tym „Sac Bee” – tak naprawdę to nigdy by nie wypaliło. Marzyłam o tym, zanim mama została prezydentką. Dziennikarstwo, którym chciałam się zajmować, jest niemożliwe do uprawiania przez Pierwszą Córkę. Ale z  taką prezydentką świat jest lepszy, a  ja szukam teraz lepszego marzenia. – Podnosi na Alexa wielkie brązowe oczy Diazów. – Tak więc nie wiem. Może dla ciebie też jest więcej niż jedno marzenie albo więcej niż jeden sposób na osiągnięcie celu. Wzrusza ramionami i  przekrzywia głowę. June często jest kłębkiem niemożliwych do zrozumienia emocji, ale ma szczere, dobre serce. Ma cechy, które Alex uważa za charakterystyczne dla Południa, jest hojna i  ciepła, szczera, pracowita i  niezawodna, zawsze można na nią liczyć. June chce dla niego wszystkiego, co najlepsze, tak po prostu, w  bezinteresowny, niewyrachowany sposób. Dopiero teraz Alex uświadamia sobie, że już od  jakiegoś czasu próbowała z nim porozmawiać. Patrzy w dół na magazyn i czuje, jak kącik jego ust unosi się do góry. Nie może uwierzyć, że June przechowywała go przez tyle lat. –  Wygląda tak inaczej – mówi po długiej chwili, wciąż patrząc na małego Henry’ego, tak pewnego siebie, tak szczęśliwego. – To znaczy to oczywiście on, ale zachowuje się zupełnie inaczej. – Dotyka zdjęcia opuszkami palców w  tym samym miejscu, co kilkanaście lat wcześniej, gładzi złote włosy, tyle że teraz zna już ich strukturę. Widzi ten plakat po raz pierwszy od czasu, gdy dowiedział się, dokąd to wszystko zmierza. – Czasami, kiedy pomyślę, przez co musiał przejść, bardzo się wkurzam. To dobry człowiek. Naprawdę mu zależy, naprawdę próbuje. Nie zasługuje na to, co go spotyka. June pochyla się i też patrzy na zdjęcie. – Powiedziałeś mu to kiedyś? –  My nie… – Alex chrząka. – Nie wiem… Nie rozmawialiśmy w ten sposób.

June nabiera głęboko powietrza, po czym z  jej ust wydobywa się głośne pierdnięcie, które natychmiast psuje wzniosłą atmosferę. Alex z  histerycznym śmiechem pada na podłogę i zaczyna się tarzać. Jest jej tak wdzięczny. –  Uch… Mężczyźni! – jęczy siostra. – Żadnego emocjonalnego słownictwa. Nie wierzę, że nasi przodkowie przeżyli wieki wojen, zaraz i  ludobójstwa tylko po to, byście mogli się interesować wyłącznie tymi waszymi żałosnymi tyłkami. – Rzuca w niego poduszką; Alex krzyczy, gdy trafia go w  twarz. – Powinieneś spróbować powiedzieć mu kilka z tych rzeczy. – Przestań robić z mojego życia powieść Jane Austen! –  Słuchaj, to nie moja wina, że on jest tajemniczym, małomównym młodym księciem, a ty porywczym geniuszem, który wpadł mu w oko. Alex dalej się śmieje i  próbuje uciec, gdy June łapie go za kostkę i  ciska w  niego kolejną poduszką. Wciąż ma wyrzuty sumienia, że ją wystawił, ale wydaje mu się, że między nimi jest już wszystko dobrze. Będzie się bardziej starać. Przez chwilę walczą o  miejsce na jej wielkim łożu z  baldachimem, aż wreszcie siostra zmusza go do opowiedzenia, jak to jest potajemnie spotykać się z  prawdziwym księciem. Tak więc June wie – wie o  nim i  mocno go przytula. Całą resztę Alex ma gdzieś. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo bał się wyznać jej prawdę, dopóki ten strach nie zniknął. Potem June ponownie włącza serial i  zabiera się do lodów, które przysłano z  kuchni, a  Alex myśli o  jej słowach: „Nie musisz być naszymi rodzicami”… Do tej pory nigdy nie wspominała o  ojcu w  takim samym kontekście, jak o  matce. Od dawna wie, że siostra żywi do niej urazę za to, że musieli zajmować w  świecie taką, a  nie inną pozycję, że nie mieli normalnego życia, że się od nich odsunęła. Ale tak naprawdę nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, że jeśli chodzi o ojca, to męczy ją takie samo poczucie pustki jak jego. Myślał, że już dawno sobie z tym poradziła, że przeszła nad tym do porządku dziennego.

June się myli – nie wydaje mu się, żeby w tej chwili musiał dokonywać wyboru między polityką a Henrym. Nie sądzi też, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Ale… nadal ma Segregator „Teksas”, a świadomość, że jest wiele stanów takich jak ten i że wiele osób potrzebuje kogoś, kto będzie za nie walczyć, sprawia, że odnajduje w  sobie ogromną chęć produktywnego działania. No i są jeszcze studia prawnicze. Za każdym razem gdy patrzy na ten segregator, wie, że zamiast nurkować w  świat polityki, powinien najpierw zdać egzamin z prawa. On jednak to przeciąga. Nie poświęca czasu na studia, nie robi tego, co powinien. Nigdy nie zastanawiał się nad innymi drogami niż ta, którą sobie wybrał. A może powinien. –  Czy teraz jest dobry czas, żeby powiedzieć, że bardzo seksowny, bardzo bogaty najlepszy przyjaciel Henry’ego się w  tobie zakochał? – zwraca się do June. – Jest jak jakiś miliarder, geniusz, maniakalny wyśniony filantrop. Wydaje mi się, że powinnaś się nim zainteresować. – Uch, siedź cicho – odpowiada June i zabiera mu lody. *** Po rozmowie z  siostrą grono osób, które wiedzą, zwiększa się do siedmiu. Przed Henrym większość romansów Alexa była jednorazowymi incydentami, które kończyły się tym, że Cash albo Amy zabierali mu telefon i  na odchodnym wskazywali mu kropkowaną linię w  NDA – Amy z  mechanicznym profesjonalizmem, a Cash trochę jak kapitan statku rejsowego. Siłą rzeczy byli we wszystko wtajemniczeni. No i  Shaan, jedyny członek królewskiej świty – poza terapeutą – który wie, że Henry jest gejem. Shaan nie dba o preferencje seksualne księcia, dopóki nie sprawiają mu one kłopotów. Jest profesjonalistą, zapakowanym w nieskazitelnie skrojonego toma forda, nie pozwala, by cokolwiek wywarło na

nim wrażenie. Traktuje Henry’ego jak ulubioną roślinę doniczkową. Shaan wie o  nich z  tego samego powodu, z którego wiedzą Amy i Cash – bo musi. Jest też Nora – która nadal robi triumfalną minę, gdy tylko pojawia się ten temat. I Bea, która dowiedziała się o tym, gdy weszła do pokoju Henry’ego podczas jednej z  ich nocnych sesji na FaceTimie. Potem przez półtora dnia Henry się jąkał, mówił szeptem i trzymał się od niej z daleka. Pez zdaje się być wtajemniczony od  samego początku. Pewnie zmusił Henry’ego do wyjaśnień po tym, jak ten włożył język do gardła Alexa w  ogrodzie Kennedy’ego, a  potem postanowił uciec pod osłoną nocy. Henry spędza urlop w jednym z wiejskich domostw rodziny królewskiej, podczas gdy Alex dusi się, brnąc przez ostatnie dni studiów. Nie zastanawia się, czy widok zjawiskowego Henry’ego, pijącego herbatę na tle zielonego wzgórza, pomoże mu na migrenę. Po prostu wybiera numer i włącza wideo. – Alexander, kochanie! – odbiera Pez. – Jak to cudownie, że dzwonisz do cioci Pezzy w  ten piękny niedzielny poranek! – Uśmiecha się z  fotela luksusowego samochodu. Ma na sobie ogromny kapelusz plażowy i paszminę w pasy. – Cześć, Pez – mówi Alex z uśmiechem. – Gdzie jesteście? –  Wyruszamy na przejażdżkę, żeby podziwiać krajobraz Carmarthenshire. – Pez przechyla telefon w  kierunku siedzenia kierowcy. – Henry, przywitaj się ze  swoją ladacznicą. –  Dzień dobry, moja ladacznico. – Książę odrywa wzrok od drogi i puszcza oko do telefonu. Wygląda na wypoczętego i  zrelaksowanego, ma na sobie szarą lnianą koszulę z podwiniętymi rękawami i Alex trochę się uspokaja, bo wie, że gdzieś w  Walii Henry porządnie się wyspał. – Co wyciągnęło cię z łóżka o czwartej rano? –  Pieprzony egzamin z  ekonomii – odpowiada Alex, przewraca się na bok i  mruży oczy. – Mój mózg przestał działać…

–  Nie możesz dostać od  ochrony jednej z  tych magicznych słuchawek i na czas egzaminu podpiąć Nory pod drugi koniec? –  Ja mogę ci pomóc – przerywa Pez i  odwraca telefon ponownie w  swoją stronę. – Jestem niezły, jeśli chodzi o pieniądze… – Tak, Pez, wiemy, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych – mówi Henry spoza kadru. – Nie musisz wcierać tego w… Alex się śmieje. Pez trzyma telefon pod takim kątem, że za oknem samochodu widać piękny walijski krajobraz. –  Ej, Henry, podaj mi jeszcze raz nazwę domostwa, w którym zamieszkasz. Pez odwraca telefon tak, by Alex widział półuśmieszek księcia. – Llwynywermod. – Jeszcze raz? – Llwynywermod. – Jezu… – jęczy Alex. – Miałem nadzieję, że będziecie gadać sobie różne świństwa – wtrąca Pez. – Możecie zacząć od razu. – Pez, chyba nie nadążyłbyś za nami – odpowiada Alex. – Och, doprawdy? – Na ekranie ponownie pojawia się twarz kumpla. – A gdybym wsadził swojego ku… – Pez! – w tle słychać głos Henry’ego i po chwili usta Peza zasłania książęca dłoń z sygnetem na małym palcu. – Alex, jak myślisz, sprawdzimy, czy rzeczywiście nie ma dla niego rzeczy niemożliwych? – Taki jest plan – odpowiada radośnie Alex. – To co dzisiaj robicie? Pez liże dłoń Henry’ego i w ten sposób się uwalnia. Potem mówi: –  Rozbrykani i  nadzy będziemy straszyć owce na wzgórzach, a  następnie wrócimy do domu po to co zwykle,

czyli po herbatę i  ciasteczka. Później rzucimy się w  wir miłości, żeby jęczeć o  rodzeństwie Claremont-Diaz, co niestety będzie mało sprawiedliwe, ponieważ Henry naprawdę zaczął z  tobą kręcić. Kiedyś piliśmy koniak i  dzieliliśmy się ze  sobą swoją niemocą, płacząc: „Kiedy oni wreszcie nas zauważą?”. – Nie mów mu o tym! –  …a  teraz ja po prostu pytam Henry’ego: „Jakiego tajemniczego sposobu używasz?”. A  on odpowiada: „Cały czas obrażam Alexa i najwyraźniej to działa!”. – Zaraz zawrócę ten samochód… – Na June to nie zadziała – oznajmia Alex. – Poczekaj, wyjmę długopis… Okazuje się, że Henry i  Pez spędzają urlop na warsztatach dotyczących projektów filantropijnych. Henry od  kilku miesięcy mówił Alexowi, że chcą, aby miały skalę międzynarodową, i  teraz zamierzają omówić trzy projekty dotyczące uchodźców w Europie Zachodniej, szpitali dla osób z HIV w Nairobi i Los Angeles oraz schronisk dla młodzieży LGBT w  czterech różnych krajach. Plany są ambitne, ale ponieważ Henry nadal pokrywa wszystkie swoje wydatki pieniędzmi ze spadku po ojcu, jego królewskie konta pozostają nietknięte. Jest zdeterminowany, by wykorzystywać je wyłącznie w podobnych celach. Alex obraca telefon i  poduszkę, bo nad Waszyngtonem wschodzi już słońce. Zawsze chciał być człowiekiem, który pozostawi po sobie jakąś spuściznę. Henry bez wątpienia jest właśnie taką osobą. To trochę oszałamiające. Ale w porządku. Alex po prostu jest niewyspany. Ostatecznie egzaminy mijają z o wiele mniejszą pompą, niż Alex się spodziewał. To po prostu tydzień prezentacji, zakuwania, przeciętna liczba zarwanych nocek – i  po bólu. Dokładnie tak jak przez całe te studia. Nie miał takich doświadczeń jak inni, zawsze był odizolowany przez sławę i  pouczenia ochrony. Nie miał stempla na czole w  swoje

dwudzieste pierwsze urodziny w  The Tombs, nigdy też nie wskoczył do fontanny Dahlgren. Czasami ma wrażenie, że w  ogóle nie chodził do Georgetown, tylko miał serię wykładów, które odbywały się akurat na tym samym obszarze geograficznym. Tak czy inaczej, kończy studia i  dostaje owacje na stojąco od  całej sali, co jest dziwne, ale też trochę fajne. Potem kilkanaście osób z jego grupy chce zrobić sobie z nim zdjęcie. Wszyscy znają go po imieniu, choć nigdy wcześniej nie rozmawiał z żadnym z nich. Bez oporów jednak uśmiecha się do iPhone’ów dumnych rodziców. „Alex Claremont-Diaz kończy studia na Uniwersytecie Georgetown summa cum laude z tytułem licencjata w zakresie sprawowania władzy”, czyta alerty w  Google na tylnym siedzeniu limuzyny, zanim jeszcze zdąży zdjąć czapkę i uroczystą szatę. W  ogrodzie Białego Domu odbywa się huczna impreza. Nora – w  sukience, marynarce i  z  chytrym uśmiechem na ustach – całuje Alexa w szczękę. –  Ostatni członek Tria z  Białego Domu wreszcie skończył studia – mówi, szczerząc zęby. – I  w  dodatku nie musiał przekupywać żadnego z profesorów przychylnością polityczną ani przysługą seksualną. – Myślę, że w końcu opuszczę koszmary niektórych z nich – odpowiada Alex. – Dziwne macie te szkoły – wtrąca June, trochę pochlipując. Na przyjęciu obecni są wpływowi ludzie ze  świata polityki i  przyjaciele rodziny – łącznie z  Rafaelem Luną, który podpada pod obie te kategorie. Alex dostrzega go zmęczonego, lecz wciąż przystojnego, przy sałatce ceviche. Luna rozmawia z  dziadkiem Nory, wiceprezydentem. Ojciec Alexa przyjechał z  Kalifornii, opalony po niedawnej wędrówce po Parku Narodowym Yosemite, uśmiechnięty i  dumny. Zahra wręcza Alexowi kartkę, na której napisano: „Dobra robota. Zrobiłeś to, czego od  ciebie oczekiwano”,

i  prawie wpycha go w  misę z  ponczem, gdy próbuje ją przytulić. Po godzinie wibruje mu w  kieszeni telefon. June patrzy groźnie, gdy Alex przerywa rozmowę z nią w połowie zdania, żeby na niego zerknąć. Już ma to zignorować, gdy nagle wszyscy wyjmują swoje iPhone’y i blackberry. To wiadomość od  Huntera: „Jacinto właśnie zwołał konferencję prasową. Mówi się, że rezygnuje z  wyborów wstępnych, czyli oficjalnie będzie Claremont vs. Richards 2020”. –  Cholera… – Alex odwraca telefon, żeby pokazać wiadomość siostrze. – No to po imprezie. Ma rację – w  ciągu zaledwie kilku sekund połowa stołów pustoszeje. Pracownicy sztabu i  kongresmeni opuszczają swoje miejsca, by zebrać się nad telefonami. – To trochę dramatyczne – zauważa Nora, ściągając zębami oliwkę z  wykałaczki. – Wszyscy wiedzieliśmy, że w  końcu Richards dostanie tę nominację. Prawdopodobnie wsadzono Jacinta do pokoju bez okien i zaczęto przybijać mu kutasa do stołu, aż wreszcie ustąpił… Alex nie słyszy dalszych słów Nory, bo jego uwagę zwraca ruch przy drzwiach do palmiarni znajdującej się na skraju ogrodu. To jego tata ciągnie za rękę Lunę. Idą w stronę biura pokojówek. Zostawia swojego szampana dziewczynom i  okrężną drogą idzie do palmiarni, udając, że sprawdza swój telefon. A potem, po zastanowieniu się, czy personel sprzątający bardzo go ochrzani, rzuca się w krzaki. W  dolnej części trzeciego pomieszczenia pokojówek na południowej ścianie jest luźna szyba. Można ją ostrożnie wyjąć z ramy, tak by kuloodporna, dźwiękoszczelna uszczelka pozostała nienaruszona. W  Rezydencji są trzy takie szyby. Znalazł je w  ciągu pierwszych sześciu miesięcy w  Białym Domu, jeszcze zanim June ukończyła studia. Nora się wtedy

przeprowadzała, a  on rozpoznawał teren, bo nie miał nic lepszego do roboty. Nigdy nikomu nie powiedział o poluzowanych szybach, już dawno podejrzewał, że pewnego dnia mogą się przydać. Teraz kuca i  skrada się w  krzakach do okna, a  ziemia wsypuje mu się do mokasynów. Ma nadzieję, że dobrze oszacował kierunek. Wreszcie znajduje szybę, której szukał. Pochyla się i  przykłada ucho. Przez szum wiatru w  krzakach wokół niego udaje mu się dosłyszeć dwa niskie, męskie głosy. – Oscar, do diabła – mówi jeden po hiszpańsku. To Luna. – Powiedziałeś jej o tym? Czy ona wie, że mnie o to prosisz? –  Jest zbyt ostrożna – odpowiada ojciec, również po hiszpańsku. A  więc obaj boją się, że ktoś ich podsłucha. – Czasami lepiej nie wiedzieć. Alex słyszy odgłos wypuszczanego powietrza, a  potem następuje jakiś ruch. – Nie mam zamiaru działać za jej plecami, żeby zrobić coś, czego nawet nie chcę zrobić. –  Chcesz mi powiedzieć, że po tym, co zrobił ci Richards, nawet w najmniejszym stopniu nie chcesz się wychylać? – Oczywiście, że chcę, Oscar! Jezu… Ale obaj wiemy, że to nie jest takie proste. To nigdy nie jest proste. –  Posłuchaj, Raf. Wiem, że masz teczki na wszystko. Nie musisz nawet składać oświadczenia. Można po prostu zorganizować wyciek do prasy. Jak myślisz, ile dzieciaków od czasu… – Nie rób tego. – …i ile jeszcze… – Jesteś pewien, że ona nie da rady sama wygrać, prawda? – przerywa mu Luna. – Nadal, po tym wszystkim, w  nią nie wierzysz. – Nie o to chodzi. Tym razem jest inaczej.

–  Dlaczego nie zostawisz mnie i  tego, co stało się dwadzieścia jebanych lat temu, z dala od twoich niewygasłych uczuć do byłej żony i  nie skupisz się na wygraniu tych pieprzonych wyborów? Ja nie… – Luna przerywa, ponieważ rozlega się odgłos przekręcanej gałki w  drzwiach. Ktoś wchodzi do pomieszczenia. Oscar od  razu zaczyna mówić po angielsku. Przeprasza, że rozmawia o  projekcie ustawy, a  potem mówi do Luny po hiszpańsku: – Po prostu to przemyśl. Gdy wychodzą z  pokoju, Alex opada na trawę. Zastanawia się, co, u diabła, mu umknęło. *** Jak zwykle zaczyna się od  wiadomości: „Zbiórka charytatywna w  LA w  następny weekend. Pez mówi, że załatwi nam wszystkim haftowane kimona. Jedziesz z kimś?”. Alex je lunch z  ojcem, który zmienia temat za każdym razem, gdy syn chce porozmawiać o Lunie. Następnie idzie na galę, na której poznaje Beę. Jest dużo niższa od  Henry’ego, niższa nawet od June. Ma usta brata, ale brązowe włosy matki i  twarz w  kształcie serca. Założyła kurtkę motocyklową na sukienkę koktajlową i  jest nieznacznie przygarbiona od palenia papierosów, tak jak matka Alexa. Uśmiecha się do niego szeroko i  figlarnie, a  on natychmiast pojmuje: kolejny zbuntowany dzieciak. Jest dużo szampana, zbyt wiele uścisków dłoni i przemówienie Peza, uroczego jak zawsze. A potem cała ich ochrona zbiera się przy wyjściu i dostają, tak jak obiecał Pez, sześć jedwabnych kimon, które czekają na nich w limuzynie. Na plecach każdego z  nich znajduje się haft z  jakimś zmienionym imieniem z  filmu. Kimono Alexa ma jaskrawy niebieski kolor i  napis: „Leia Orgazma”, kimono Henry’ego ma kolor limonkowy i napis: „Narzeczona dla księcia”. Kończą gdzieś w  zachodnim Hollywood, w  podrzędnym, błyszczącym barze z  karaoke, o  którego istnieniu jakimś

cudem dowiedział się Pez. Mają wrażenie, że to spontaniczny wypad, chociaż Cash i reszta ochrony już na pół godziny przed ich przybyciem ostrzegli wszystkich gości, że nie wolno robić zdjęć. Barman ma na ustach nieskazitelną różową szminkę i zarost przebijający się przez grubą warstwę podkładu, a oni szybko zamawiają pięć szotów i wodę z limonką. –  O  rety! – woła Henry, zaglądając do pustego kieliszka. – Co w tym było? Wódka? – Tak – potwierdza Nora, a Pez i Bea zaczynają chichotać. – No co? – pyta Alex. –  Nie piłem wódki od  czasu studiów – wyznaje książę. – Sprawia, że staję się… No cóż… – Ekstrawagancki – podsuwa Pez. – Swobodny? Hałaśliwy? – Zabawny? – sugeruje Bea. –  O  przepraszam, ja zawsze jestem zabawny! Wszyscy się mną zachwycają! –  Halo, czy możemy prosić jeszcze jedną kolejkę?! – krzyczy Alex w stronę baru. Bea wrzeszczy, a  Henry się śmieje i  wykonuje gest zwycięstwa. Wszystko jest mgliste i  ciepłe, takie jak Alex lubi. Gromadzą się w  okrągłym boksie, światła są przytłumione, on i  Henry zachowują bezpieczny dystans, ale Alex nie potrafi przestać się gapić na księcia, na którego policzkach tańczą teraz niebiesko-zielone światła. Wygląda inaczej – jest podpity, uśmiechnięty, ma na sobie garnitur za dwa tysiące dolarów i  kimono. Alex macha na kelnera, żeby przyniósł mu piwo. Bea trafia na scenę jako pierwsza. Bierze plastikową koronę z  pudełka z  rekwizytami i  śpiewa cover Call Me Blondie. Wszyscy wyją, gwiżdżą i  wiwatują, a  goście baru wreszcie orientują się, że wśród nich siedzi dwoje członków rodziny królewskiej, filantrop milioner i  Trio z  Białego Domu – wszyscy w  lepiącym się boksie, zakrytym tęczowym jedwabiem. Natychmiast pojawiają się trzy kolejki szotów –

jedna od  pijanych uczestniczek wieczoru panieńskiego, jedna od  grupki zgryźliwych lesbijek przy barze i  jedna od  drag queen przy sąsiednim stoliku. Gdy wszyscy wznoszą toast, Alex czuje się tu bardziej na miejscu niż kiedykolwiek wcześniej, nawet podczas zwycięskich rodzinnych zgromadzeń. Potem do akcji wkracza Pez. Śpiewa So Emotional Whitney Houston szokująco czystym falsetem, pod którego wpływem cały klub zrywa się na nogi i zdziera gardła z zachwytu. Alex patrzy z  podziwem na Henry’ego, który śmieje się i  wzrusza ramionami. –  Przecież mówiłem ci, że on umie dosłownie wszystko! – przekrzykuje wrzaski. June ogląda cały ten spektakl z  otwartymi ustami, przyciskając dłonie do twarzy, a  potem nachyla się do Nory i mówi: – O nie, on jest taki… taki… seksowny… – Wiem, kochanie! – odkrzykuje Nora. –  Chcę… włożyć mu palce do ust… – jęczy June przerażonym głosem. Nora chichocze, ale kiwa głową z aprobatą. – Mogę ci jakoś pomóc? – pyta. Bea, która wypiła do tej pory pięć różnych drinków z  limonką oraz wodę, grzecznie przekazuje swojego szota, a  Pez wciąga June na scenę. Alex szybko wychyla kieliszek Bei. Uśmiecha się szeroko, delikatnie rozchyla nogi i  nieświadomie wyjmuje z  kieszeni telefon. Pisze do Henry’ego pod stołem: „Chcesz zrobić coś głupiego?”. Patrzy, jak książę wyciąga swoją komórkę, uśmiecha się i unosi brew. „Co może być głupsze niż to?” Alex się uśmiecha i  obejmuje mokrymi ustami szyjkę butelki. Książę wygląda, jakby przed oczami mignęło mu całe

życie. –  Dobrze, no cóż – mówi o  oktawę za wysoko. – Muszę wyskoczyć do toalety! Znika, podczas gdy reszta grupy podziwia występ Peza i  June. Alex liczy do dziesięciu, a  następnie prześlizguje się obok Nory i  wychodzi z  boksu. Wymienia spojrzenia z  Cashem, który stoi pod jedną ze  ścian – z  różowym pierzastym boa na szyi. Przewraca oczami, ale się odsuwa. W łazience Henry opiera się o zlew, ręce ma skrzyżowane na piersi. – Czy wspomniałem ostatnio, że jesteś demonem? –  Coś było… – Alex sprawdza dwa razy, czy są sami, a potem łapie Henry’ego za pasek i wpycha do jednej z kabin. – Później powiesz mi to jeszcze raz. –  Ale wiesz, że w  ten sposób nie przekonasz mnie do śpiewania, prawda? – pyta książę zduszonym głosem, gdy Alex zaczyna całować go po szyi. –  Kochanie, naprawdę sądzisz, że stawianie przede mną wyzwania to dobry pomysł? Trzydzieści minut i  dwie kolejki szotów później Henry stoi na scenie przed wrzeszczącym tłumem i kompletnie masakruje Don’t Stop Me Now Queen, podczas gdy Nora śpiewa chórki, a  Bea rzuca mu do stóp błyszczące złote róże. Kimono wisi mu na jednym ramieniu, tak że widać tylko napis „Narzeczona dla”. Alex nie ma pojęcia, skąd wzięły się róże – i nie sądzi, żeby pytanie o  to miało jakikolwiek sens. Poza tym i  tak nie usłyszałby odpowiedzi, ponieważ przez całe dwie minuty wrzeszczał ile sił w płucach. –  I  wanna make a  supersonic woman of youuu! – Henry rzuca się na bok i  łapie Norę za ramiona. – Don’t stop me! Don’t stop me! Don’t stop me! – Hey, hey, hey! – odwrzaskuje cały bar. Pez stoi już na stole – jedną ręką wali w  ścianę boksu, a drugą pomaga June wejść na krzesło.

– Don’t stop me! Don’t stop me! Alex przykłada dłonie do ust. – Ooh, ooh, ooh! W  kakofonii wrzasków, krzyków, kopania, kołysania biodrami i błysków świateł rozpoczyna się solówka gitarowa. Teraz już wszyscy w  barze zrywają się ze  swoich miejsc. Angielski książę ślizga się na kolanach po scenie, namiętnie i  trochę erotycznie grając na wyimaginowanej gitarze. Nora zdobyła skądś butelkę szampana i  zaczyna opryskiwać nim Henry’ego, a  Alex wchodzi na krzesło i  gwiżdże. Po twarzy Bei leją się łzy wzruszenia, Pez wciąż stoi na stole – na jego platynowych włosach widać ślad po ciemnoczerwonej szmince – a June tańczy obok niego. Nagle Alex czuje, że ktoś szarpie go za rękę – to Bea wciąga go na scenę. Łapie go i  kręci nim niczym baletnicą. Alex wkłada między zęby jedną z  jej róż, patrzą na Henry’ego i oboje szeroko się do siebie uśmiechają. Gdzieś pod gęstymi oparami alkoholu Alex czuje, jak bije od niej coś kryształowo czystego, współdzielona świadomość, jak rzadka i  cudowna jest ta wersja Henry’ego. Książę znowu wrzeszczy do mikrofonu. Potyka się o własne stopy, kimono i garnitur lepią się do niego, jest mokry od potu i  szampana i  strasznie seksowny. Podnosi wzrok i  patrzy w  oczy Alexa, który stoi na brzegu sceny i  szeroko się uśmiecha. – I wanna make a supersonic man outta youuuuu! Na koniec dostaje owacje na stojąco, a  Bea z  diabelskim uśmiechem targa jego lepkie od szampana włosy. Prowadzi go do boksu i do Alexa, który i ją wciąga do środka, tak że cała szóstka ponownie siedzi i rechocze. Pez jak zwykle jest szeroko uśmiechnięty i  bije od  niego radość, jasne włosy odcinają się od  jego gładkiej, ciemnej skóry. Alex patrzy na krzywiznę talii i  bioder Bei, na jej punkrockowy uśmiech, gdy ssie skórkę limonki. Na długie nogi Nory, z  których jedna jest oparta o  stół i  skrzyżowana

z  nogą Bei; widać jej nagie udo, bo podciągnęła jej się sukienka. W  końcu na Henry’ego – zarumienionego, niedoświadczonego i szczupłego, eleganckiego i otwartego. Odwraca się do June i bełkocze: – Biseksualność to naprawdę wielkie bogactwo. Siostra piszczy z radości i wsadza mu serwetkę do ust. Następną godzinę Alex pamięta jak przez mgłę – wracają do limuzyny, Nora i  Henry rozpychają się, żeby usiąść mu na kolanach, podjeżdżają do drive-through sieci In-N-Out Burger, a June krzyczy mu do ucha: –  Animal Style? Czy ty słyszałeś, żebym mówiła Animal Style? Pez, przestań rechotać! W  końcu docierają do hotelu. Mają zarezerwowane trzy pokoje na najwyższym piętrze. Jadą przez lobby na niewiarygodnie szerokich plecach Casha. June ich ucisza, gdy wpadają do pomieszczeń z  torbami pełnymi tłustych burgerów, ale sama jest głośniejsza niż wszyscy oni razem wzięci. Bea, prawdopodobnie jedyny trzeźwy głos w  tej grupie, wybiera na chybił trafił jeden z pokojów i umieszcza June i Norę na wielkim łóżku, a Peza w pustej wannie. – Ufam, że wy dwaj poradzicie sobie sami – mówi do Alexa i  Henry’ego na korytarzu. W  jej oczach pojawia się złośliwy błysk, a  potem podaje im trzeci klucz. – Zamierzam założyć szlafrok i  zbadać tego shake’a z  frytkami, o  którym opowiadała mi Nora. – Beatrice, będziemy się zachowywać tak, by nie przynieść wstydu monarchii – mówi Henry, robiąc lekkiego zeza. – Nie bądź jełopem – odpowiada dziewczyna. Szybko całuje obu w policzek, a potem znika za rogiem. Henry śmieje się z  twarzą we  włosach Alexa, gdy ten próbuje otworzyć drzwi. Obaj wpadają na ścianę, a  potem zataczają się w stronę łóżka, rozbierając się po drodze. Henry pachnie drogą wodą kolońską, szampanem i  tym książęcym

zapachem, który nigdy go nie opuszcza, czystym i trawiastym. Jego plecy wtulają się w  pierś Alexa, który stoi za nim przy łóżku, z dłońmi na jego biodrach. – Supersonic man out of youuuu… – mruczy Alex cicho do ucha Henry’ego, a ten się śmieje. Zataczają się na łóżko, obaj chciwie się obłapując. Spodnie Henry’ego wiszą na jednej kostce, ale to nieważne, ponieważ ma zamknięte oczy i  Alex wreszcie może go całować. Jego dłonie wędrują w  dół, pojawiają się cudowne wspomnienia o  tym, jak ciało księcia przytula się do niego, nagle jednak Henry łapie go za rękę. –  Czekaj, czekaj… Właśnie coś sobie uświadomiłem. Ty dzisiaj jeszcze nie doszedłeś, prawda? – Odrzuca głowę na poduszkę i  patrzy na Alexa spod na wpół przymkniętych powiek. – No cóż. Tak nie może być. –  Hmmm, czyżby? – Alex wykorzystuje sytuację i  zaczyna całować Henry’ego po szyi, po zagłębieniu w jego obojczyku, po jabłku Adama. – I co z tym zrobisz? Henry wplata palce w jego włosy i delikatnie je ciągnie. –  Zapewnię ci orgazm życia. Tylko jak mogę to osiągnąć? Czy mam podczas seksu mówić o  amerykańskiej reformie podatkowej? Masz jakieś ulubione tematy do dyskusji? Alex podnosi wzrok i widzi jego szeroki uśmiech. – Nienawidzę cię. –  Może zabawimy się w  odgrywanie ról podczas gry w  lacrosse? – Henry łapie Alexa za ramiona i  przyciska do swojej piersi. – „O kapitanie, mój kapitanie”… –  Jesteś podły – odpowiada Alex i  całuje go, najpierw delikatnie, a  potem głęboko, długo i  namiętnie. Czuje, jak ciało Henry’ego się pod nim przesuwa, otwiera. – Poczekaj – przerywa znów książę, z trudem łapiąc oddech. – Poczekaj. Mam pomysł. Eee… Tak.

Alex otwiera oczy. Wyraz twarzy Henry’ego jest bardziej znajomy: nerwowy, niepewny. Gładzi dłonią jego klatkę piersiową, jego szczękę, policzek. – Dobrze – mówi z powagą. – Słucham. Henry przygryza wargę, wyraźnie szukając właściwych słów, aż wreszcie podejmuje decyzję. – Chodź tutaj. – Podnosi się, żeby pocałować Alexa, i łapie go za pośladki. Alex słyszy, jak z jego gardła wyrywa się jakiś odgłos. Teraz już podąża ślepo za Henrym, całuje go głęboko i  wciska w  materac, płynie na fali jego ciała. Czuje, jak jego uda – te wspaniałe, ściskające koński grzbiet uda – otaczają go w pasie, pięty wbijają się w jego plecy. Gdy Alex przerywa pocałunek, by na niego spojrzeć, zamiar na twarzy Henry’ego jest wyjątkowo wyraźny. – Jesteś pewien? –  Wiem, że my jeszcze nie… – szepcze książę. – Ale… eee… Ja już wcześniej tak, więc mogę ci pokazać. –  To znaczy… Wiem, jak to działa – odpowiada Alex i  delikatnie się uśmiecha. Widzi, jak kącik ust Henry’ego również się unosi. – Ale czy chcesz, żebym to zrobił? –  Tak – pada odpowiedź. Henry wypycha biodra i  obaj mimowolnie wydają z  siebie jęk. – Tak. Zdecydowanie tego chcę. Henry wyjmuje ze  stojącej na stoliku kosmetyczki małą butelkę lubrykantu. Na jego widok Alex z  trudem powstrzymuje śmiech. Podróżny lubrykant. Zdarzało mu się eksperymentować w  sferze seksualnej, nigdy jednak nie zastanawiał się, czy coś takiego w  ogóle istnieje. A  tu nagle okazuje się, że Henry wozi to razem z nicią dentystyczną. – To coś nowego. – Tak, no cóż… – Książę bierze dłoń Alexa i całuje opuszki jego palców. – Wszyscy uczymy się i dorastamy, prawda?

Alex przewraca oczami i  już ma rzucić jakiś złośliwy komentarz, ale może tylko jęknąć, gdy Henry zaczyna ssać dwa palce jego dłoni. To niewiarygodne i  zaskakujące, że ufność Henry’ego przychodzi takimi falami, że najpierw trudno jest mu wypowiedzieć na głos, czego pragnie, a potem nagle bierze to w  chwili, w  której otrzymuje pozwolenie, tak jak w barze, gdy zaczął tańczyć i krzyczeć. Nie są już tak pijani jak wcześniej, ale w  ich krwi wciąż krąży dostatecznie dużo alkoholu, by jego palce z  łatwością odnalazły drogę. Henry opada na poduszki, zamyka oczy i pozwala, by Alex przejął dowodzenie. Seks z  księciem nigdy nie jest taki sam. Henry czasami porusza się z  łatwością, a  czasem jest spięty i  Alex musi pomóc mu się rozluźnić. Niekiedy nic nie podnieca go bardziej niż gadka, a  czasem obaj pragną, by wykorzystał swoją władzę i nie dał Alexowi dojść bez pozwolenia. Dziś wieczorem książę jest naiwny, ciepły i  gotowy. Jego ciało jest szybkie i  gładkie, chce dać Alexowi to, czego ten szuka. Śmieje się i  nie może uwierzyć w  to, jak bardzo jest wrażliwy na dotyk. Alex pochyla się, by go pocałować, a Henry mruczy mu w kącik ust: – Będę gotowy, gdy ty będziesz gotowy, kochanie. Alex nabiera powietrza i  wstrzymuje oddech. Jest gotowy. Tak mu się wydaje. Henry podnosi rękę, by pogłaskać go po brodzie, po spoconym czole, a  wtedy Alex umiejscawia się między jego udami i pozwala, by książę splótł palce prawej dłoni z palcami jego lewej. Obserwuje twarz Henry’ego – nie wyobraża sobie, że w takiej chwili miałby patrzeć na cokolwiek innego – jest tak łagodna, szczęśliwa i  zdumiona, że Alexowi wymyka się krótkie: – Kochanie… Henry kiwa głową tak nieznacznie, że ktoś, kto go nie zna, mógłby tego nie zauważyć, ale Alex doskonale wie, co to

oznacza. Dlatego pochyla się, zaczyna ssać płatek jego uszu i znowu nazywa go kochaniem, a książę odpowiada: – Tak… proszę… – I ciągnie go za włosy. Alex skubie zębami szyję Henry’ego, łapie go za biodra, a potem zanurza się w oślepiającej rozkoszy, wynikającej z tak niewiarygodnej bliskości. Zadziwia go fakt, że Henry’emu zdaje się być tak samo dobrze jak jemu. Książę powinien być zamknięty w  sobie i  niewzruszony, Alex czuje natomiast, że jego usta rozchylają się w zadowolonym, dumnym uśmiechu. Po wszystkim powoli dochodzi do siebie – jego kolana nadal są wbite w  materac i  drżące, brzuch śliski i  lepki, palce wplecione we  włosy Henry’ego głaszczą je delikatnie. Ma wrażenie, jakby opuścił własne ciało, a  potem wrócił i  zobaczył, że wszystko się zmieniło. Gdy się cofa, żeby spojrzeć na Henry’ego, do jego piersi wraca znajome uczucie: ból w odpowiedzi na widok górnej wargi księcia zasłaniającej białe zęby. –  Chryste… – mówi wreszcie. Ponownie patrzy na księcia, mruży oczy, zerka jednym okiem, uśmiecha się. –  Opisałbyś to jako ponaddźwiękowe przeżycie? – pyta Henry, a Alex jęczy i wali go w pierś. Obaj wybuchają głośnym śmiechem. Potem odsuwają się od  siebie i  kłócą, kto będzie spał na mokrym miejscu, aż wreszcie zasypiają o  czwartej nad ranem. Henry przytula Alexa od  tyłu, splatają się ich ramiona, uda, dłonie. Ciasno, szczelnie. Alex nie spał tak dobrze od lat. Trzy godziny później włączają się alarmy w ich komórkach. Biorą wspólny prysznic. Henry ma zły humor, ponieważ musi tak szybko wracać do Londynu. Alex całuje go jak szalony i obiecuje, że wkrótce zadzwoni. Żałuje, że nie może zrobić nic więcej. Patrzy, jak książę się goli, nakłada żel na włosy, i łapie się na tym, że mógłby obserwować go tak codziennie. Lubi dokuczać Henry’emu, ale jest coś niewiarygodnie intymnego

w siedzeniu na łóżku, na którym baraszkowali przez pół nocy, i patrzeniu, jak powstaje Henry, książę Walii. Spotykają się z  resztą ekipy na korytarzu. Henry jest osłabiony z powodu kaca, ale jak zawsze przystojny. Alex robi dobrą minę do złej gry. Bea wygląda na wyspaną, świeżą i  bardzo zadowoloną. Gdy ze  swojego pokoju wyłaniają się June, Nora i Pez, wyglądają jak koty, którym udało się złapać kanarki. Nora ma na szyi ślad po szmince. Alex o nic nie pyta. Na ich widok Cash z trudem powstrzymuje śmiech. Trzyma w dłoni tacę z sześcioma kawami. Leczenie kaca nie należy do jego obowiązków, ale on jest jak nadopiekuńcza matka. – Więc teraz już macie gang, co? – pyta. I nagle Alex uświadamia sobie, że ma przyjaciół.

  Rozdział ósmy Jesteś mrocznym czarnoksiężnikiem Henry 6/8/20 15:23 Do: A Alex, nie umiem zacząć inaczej i mam nadzieję, że wybaczysz mi zarówno mój język, jak i kompletny brak umiaru: jesteś tak kurewsko piękny. Przez tydzień nie mogłem dojść do siebie, wożono mnie na wystąpienia i spotkania, na szczęście udało mi się przez nie przebrnąć. Ale jak można cokolwiek zrobić ze świadomością, że gdzieś tam jest taki ClaremontDiaz? Nie mogę się skupić. To wszystko jest kompletnie bez sensu, bo gdy nie myślę o twojej twarzy, to myślę o twoim tyłku, dłoniach czy ustach. Podejrzewam, że to właśnie te ostatnie doprowadziły mnie do takiego położenia. Nikt nigdy nie miał odwagi być bezczelnym wobec księcia. Poza tobą. Mój los został przypieczętowany, gdy po raz pierwszy nazwałeś mnie kutasem. O ojcowie mego rodu! O wy starzy królowie! Weźcie ode mnie tę koronę, pochowajcie mnie w mej rodowej ziemi. Gdybyście tylko wiedzieli, że potężna robota waszych lędźwi może zostać zniweczona przez gejowskiego księcia, który lubi, jak amerykańscy chłopcy z dołeczkiem w brodzie są wobec niego okrutni! Pamiętasz tych gejowskich królów, o których wspominałem? Czuję, że Jakub I, który podczas turnieju szaleńczo zakochał się w bardzo sprawnym i wyjątkowo marnym rycerzu i natychmiast uczynił go dżentelmenem swej komnaty sypialnej (to prawdziwy tytuł), zlituje się nad moim marnym losem. Będę przeklęty, ale tęsknię za tobą. x Henry

Re: Jesteś mrocznym czarnoksiężnikiem A 

6/8/20 17:02 Do: Henry H, czy ty sugerujesz, że jesteś Jakubem I, a ja jakimś seksownym, głupim dżokejem? Henry, jestem czymś więcej niż tylko fantastyczną strukturą z kości i tyłkiem, od którego można odbić dwudziestopięciocentówkę!!!! Nie przepraszaj za to, że nazwałeś mnie pięknym. Bo stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji i będę musiał przeprosić ciebie za to, że w LA powiedziałem, że doprowadzasz mnie do szaleństwa i że umrę, jeśli wkrótce tego nie powtórzymy. To jest chyba brak umiaru, prawda? Naprawdę chcesz się w to ze mną bawić? Posłuchaj: zaraz przylecę do Londynu, wyciągnę cię z jakiegoś bezsensownego spotkania i zmuszę do przyznania, jak bardzo uwielbiasz, gdy nazywam cię kochaniem. A potem moje zęby zajmą się tobą, skarbie. Xoxo A

Re: Jesteś mrocznym czarnoksiężnikiem Henry 6/8/20 17:21 Do: A Alex, wiesz, kiedy wyjeżdżasz do Oksfordu, aby tak jak ja zrobić dyplom z literatury angielskiej, ludzie zawsze pytają, kto jest twoim ulubionym angielskim autorem. Zespół prasowy sporządził listę dopuszczalnych odpowiedzi. Chcieli realistę, więc zaproponowałem George’a Eliota – nie, bo Eliot to tak naprawdę pseudonim Mary Anne Evans, która nie była silnym mężczyzną. Chcieli jednego z twórców angielskiej powieści, zasugerowałem zatem Daniela Defoe – nie, bo on odwrócił się od Kościoła Anglii. W pewnym momencie rzuciłem Jonathana Swifta tylko po to, by obserwować zbiorowy zawał, którego dostali na myśl o irlandzkim satyryku politycznym. W końcu wybrali Dickensa, co jest całkiem zabawne. Pragnęli czegoś mniej nieprzyzwoitego, ale doprawdy, czy jest coś bardziej gejowskiego niż kobieta, która marnieje w rozpadającej się posiadłości, codziennie mając na sobie suknię ślubną?

Nieprzyzwoita prawda jest zatem taka: moim ulubionym angielskim autorem jest Jane Austen. Przytaczam więc fragment z Rozważnej i romantycznej: „Nie brak panu niczego – poza cierpliwością – czy też wyrażając się bardziej górnolotnie – poza nadzieją”10. Parafrazując: mam nadzieję, że wkrótce włożysz swoje zielone amerykańskie pieniądze tam, gdzie niedługo znajdą się twoje usta. Twój pogrążony w seksualnej frustracji Henry

  Alex ma wrażenie, że ktoś kiedyś ostrzegał go przed korzystaniem z  prywatnych serwerów poczty elektronicznej, ale trochę nie ogarnia szczegółów. To nie jest ważne. Z  początku, tak jak w  przypadku większości rzeczy, które wymagają czasu, podczas gdy możliwa jest natychmiastowa satysfakcja, nie rozumie sensu maili księcia. Ale kiedy Richards mówi Seanowi Hannity’emu, że jego matka nie dokonała niczego jako prezydentka, Alex wrzeszczy w  łokieć i  wraca do słów: „Sposób, w  jaki czasami mówisz, przypomina cukier wysypujący się z torebki z dziurą w dnie”. Kiedy Hunter po raz piąty w  ciągu jednego dnia opowiada o  drużynie wioślarskiej z  Harvardu: „Twój tyłek w  tych spodniach jest przestępstwem”. Gdy ma dosyć tego, że ciągle dotykają go obce osoby: „Wróć do mnie, gdy będziesz już miał dość bycia ciskanym po sklepieniu niebieskim, ty Zagubiona Plejado11”. Teraz to rozumie. Ojciec miał rację, mówiąc, że gdy Richards trafi na pierwsze miejsce na liście wyborczej, zaczną się dziać brzydkie rzeczy. Stan Utah jest brzydki, chrześcijanie są brzydcy, brzydota tkwi w  piszczałkach Galtona i  białych uśmiechach. Strona prawicowa rzuca w  niego i  June głodne kawałki typu: „Meksykanie ukradli pracę także Pierwszej Rodzinie”. Nie może sobie pozwolić na strach przed zatraceniem się w  tym wszystkim. Pije kawę, pracuje nad kampanią, pije

więcej kawy, czyta maile od  Henry’ego i  pije jeszcze więcej kawy. Jego pierwsza parada równości od  czasu biseksualnego przebudzenia ma miejsce, gdy Alex jest w Nevadzie i spędza cały dzień, z  zazdrością sprawdzając Twittera – konfetti sypiące się w  Mall, wielki marszałek Rafael Luna z  tęczową bandanką na głowie. Potem wraca do hotelu i rozmawia o tym z zawartością minibaru. Największym jasnym punktem w całym tym chaosie jest to, że jego lobbing u  jednego z  przewodniczących kampanii (i  u  własnej matki) w  końcu się opłacił: udaje im się zorganizować ogromny wiec wyborczy w  Minute Maid Park w  Houston. Sondaże zmieniają kierunek na dotąd niespotykany. Polityczny przekaz tygodnia: „Czy w roku 2020 Teksas stanie się polem bitwy?”. –  Tak, dopilnuję, żeby wszyscy wiedzieli, że wiec w  Houston był twoim pomysłem – mówi matka, ledwo zwracając na niego uwagę, gdy w  samolocie do Teksasu powtarza swoje przemówienie. –  Powinnaś tu powiedzieć „odwaga”, a  nie „męstwo” – wtrąca June, czytająca jej przemówienie przez ramię. – Teksańczycy lubią odwagę. –  Czy oboje moglibyście pójść sobie gdzie indziej? – pyta Ellen, ale notuje sobie to spostrzeżenie. Alex wie, że większość pracowników sztabu jest sceptyczna, chociaż wszyscy widzieli wyniki sondaży. Kiedy więc podjeżdżają do Minute Maid i  widzą kolejkę, która owija się wokół stadionu dwa razy, odczuwa ogromną ulgę. Jest zadowolony z  siebie. Matka wychodzi, żeby przemówić do tysięcy osób, a  Alex myśli: Tak, to jest właśnie Teksas. Udowodnij, że ci dranie się mylą. Nadal jest cały w  skowronkach, gdy w  następny poniedziałek macha identyfikatorem przed drzwiami biura sztabu wyborczego. Znudziło mu się siedzenie przy biurku

i  analizowanie grup fokusowych, ale jest gotów ponownie podjąć walkę. Kiedy jednak wchodzi do swojego boksu i  widzi Huntera trzymającego jego Segregator „Teksas”, natychmiast spada na pieprzoną ziemię. – Och, zostawiłeś to na biurku – rzuca od niechcenia kolega. – Myślałem, że może to ten nowy projekt, do którego nas przydzielono. –  Czy ja chodzę na twoją stronę boksu i  wyłączam ci Dropkick Murphys na Spotify? – pyta ostro Alex. – Nie, Hunterze, nie robię tego, chociaż mam na to ogromną ochotę. – No cóż, często kradniesz mi ołówki… Alex wyrywa mu segregator. – To sprawy prywatne. – Co to jest? – pyta Hunter, gdy Alex chowa segregator do torby. – Wszystkie te dane, te granice okręgów – co z  tym robisz? – Nic. – Czy chodzi o wiece w Houston, na które tak naciskałeś? –  Houston było dobrym pomysłem – odpowiada Alex, bo nagle ma poczucie, że musi się bronić. – Stary, ty chyba nie sądzisz, że Teksas naprawdę może stać się demokratycznie niebieski? Przecież to jeden z najbardziej zacofanych stanów w kraju! – Hunter, jesteś z Bostonu. Naprawdę chcesz gadać ze mną o miejscach, gdzie rządzą bigoci? – Stary, ja tylko spytałem… – Wiesz co? Wszyscy myślicie, że jesteście poza zasięgiem instytucjonalnej nietolerancji, bo pochodzicie z  niebieskiego stanu. Nie każdy biały supremacjonista jest ćpunem uzależnionym od mety na jakimś zadupiu w Missisipi – wielu

z  nich studiuje na Uniwersytecie Duke’a, na Uniwersytecie Pensylwanii albo szaleje z pieniędzmi tatusia. Hunter wygląda na zaskoczonego, ale nie na przekonanego. –  Nie zmienia to faktu, że czerwone stany są czerwone od  zawsze. – Śmieje się, jakby to był temat do żartów. – I  żadna z  tych populacji raczej nie dba o  to, co jest dla nich dobre i na kogo powinny głosować. –  Może te populacje byłyby bardziej zmotywowane do głosowania, gdybyśmy podjęli rzeczywiste wysiłki w  celu prowadzenia kampanii i  pokazali im, że nam zależy, a  nasz program jest ułożony tak, żeby im pomóc, a nie zostawić ich w  tyle – mówi rozgorączkowany Alex. – Wyobraź sobie, że nikt, kto twierdzi, że przejmuje się twoim losem, nigdy nie przyjechał do twojego stanu i  nie spróbował z  tobą porozmawiać. Albo gdybyś był przestępcą lub gdybyś nie mógł głosować, bo nie masz dokumentu tożsamości, a  nie możesz wyjść z pracy, żeby go sobie załatwić. –  Tak, to znaczy byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli w  magiczny sposób zmobilizować każdego kwalifikującego się, ale zmarginalizowanego wyborcę w  czerwonych stanach, ale czas trwania kampanii politycznych jest ograniczony tak samo jak fundusze, a  my musimy ustalać priorytety na podstawie prognoz – odpowiada Hunter, tak jakby Alex, Pierwszy Syn Stanów Zjednoczonych, nie wiedział, w  jaki sposób działają kampanie. – Po prostu w  niebieskich stanach nie ma aż takiej liczby bigotów. Jeśli mieszkańcy czerwonych stanów nie chcą pozostać w  tyle, może powinni coś z  tym zrobić… Alex ma tego dość. – Zapomniałeś już, że pracujesz nad kampanią kogoś, kogo stworzył Teksas? – pyta tak głośno, że pracownicy z  innych boksów zaczynają się na niego gapić, ale ma to gdzieś. – A  może porozmawiamy o  tym, że w  każdym stanie istnieje sekcja Ku Klux Klanu? Myślisz, że w  Vermoncie nie ma rasistów ani homofobów? Stary, doceniam, że tu pracujesz, ale naprawdę nie jesteś nikim wyjątkowym. Nie możesz siedzieć

i udawać, że problem należy do kogoś innego. Żaden z nas nie może tak robić. Następnie bierze torbę z segregatorem i wybiega z biura. Kiedy znajduje się poza budynkiem, wyjmuje telefon i  pod wpływem impulsu włącza Google. W  tym miesiącu będą wyniki egzaminów. Wie, że tak. Wpisuje więc: „LSAT Waszyngton”.   Trzech geniuszy i Alex 23 cze. 2020 r., 12:34

  junia

  ROBAL

 

Nie nazywam się tak, nikt tak się nie nazywa, przestań

  najważniejszy członek koreańskiego zespołu popowego bts kim nam-june

  ROBAL ROBAL

 

Blokuję twój numer

  JKW Książę Kretyn

 

Alex, proszę, nie mów mi, że Pez przerobił cię na K-pop.

  no cóż, ty pozwoliłeś, by nora wciągnęła cię w drag race, więc…

  irl demon chaosu [latrice royale eat it.gif]

 

ROBAL

 

Alex, czego chciałeś????

  gdzie jest moje przemówienie dla milwaukee? wiem, że je zabrałaś

  JKW Książę Kretyn

 

Naprawdę musicie rozmawiać o tym na grupowym czacie?

  ROBAL

 

Trzeba je przepisać!!! Włożyłam je razem z redakcją do zewnętrznej kieszeni twojej torby

  jeśli nadal będziesz to robić, davis cię zabije

  ROBAL Davis widział, jak dobrze poszła mi rozmowa z Sethem Meyersem w zeszłym tygodniu, więc możesz być spokojny

  a czemu jest tu też jakiś kamień

  ROBAL

 

To jest czysty kryształ kwarcowy dla przejrzystości i dobrych wibracji, nie komentuj. Potrzebujemy teraz wszelkiej możliwej pomocy

  przestań rzucać CZARY na moje RZECZY

  irl demon chaosu SPALIĆ CZAROWNICĘ

  irl demon chaosu ej, co myślimy o tym looku na jutrzejsze spotkanie wyborców?

  irl demon chaosu [Załączony obrazek]

  irl demon chaosu ja będę wyglądała jak przygnębiona lesbijska poetka, która spotkała seksowną instruktorkę jogi przy tajnym barze, która stała się świetna w medytacji i ceramice, a teraz zaczyna nowe życie jako wpływowa bizneswoman sprzedająca własną linię ręcznie robionych misek na owoce

  JKW Książę Kretyn

 

Kuźwa, wygrałaś

  alskdjfadslfjad NORA ZEPSUŁAŚ GO

  irl demon chaosu Imaoooooo

  Zaproszenie przychodzi pocztą lotniczą prosto z  pałacu Buckingham. Złocone brzegi, pochyłe pismo: „Przewodniczący i Komitet Zarządzający mistrzostwami mają zaszczyt zaprosić Alexandra Claremonta-Diaza do  Loży Królewskiej 6 lipca 2020 r.”. Alex robi zdjęcie i  wysyła je do Henry’ego wraz z pytaniami: „1. co to, kurwa, jest? czy w waszym kraju nie ma biednych ludzi? 2. byłem już w loży królewskiej”. Henry odpowiada: „Trochę za późno,  zarazo jedna… ale… przyjedź. Proszę”. Tym sposobem Alex ląduje na turnieju w Wimbledonie. Na jeden dzień odrywa się od  kampanii – tylko po to, by jego

ciało ponownie znalazło się obok ciała Henry’ego. –  Więc tak jak cię ostrzegałem – zaczyna Henry, gdy podchodzą do drzwi prowadzących do Loży Królewskiej – będzie tutaj Filip. I różni inni arystokraci, z którymi być może będziesz musiał rozmawiać. –  Chyba udowodniłem już, że potrafię radzić sobie z arystokracją. Henry patrzy na niego z powątpiewaniem. – Jesteś odważny. Mógłbym to wykorzystać. Ten jeden jedyny raz słońce świeci jasno nad Londynem, zalewa trybuny, na których siedzą już prawie wszyscy widzowie. Alex zauważa Davida Beckhama w  świetnie skrojonym garniturze – i  znowu zadaje sobie pytanie, jakim cudem sam siebie przekonał, że jest hetero? Po chwili Beckham się odwraca i Alex widzi, że rozmawia z Beą, która uśmiecha się radośnie na ich widok. –  Alex! Henry! Cześć! – woła wesoło, próbując przekrzyczeć pomruk w  loży. Wygląda wspaniale w  limonkowej sukience i  dużych okrągłych okularach przeciwsłonecznych Gucciego, ozdobionych złotymi pszczołami. – Wyglądasz cudownie – mówi Alex. –  Dziękuję, kochanie – odpowiada Bea i  daje mu całusa w  policzek. Potem bierze za ręce jego i  Henry’ego i  ciągnie w  dół po schodach. – Twoja siostra pomogła mi wybrać sukienkę. To McQueen. Wiedziałeś, że ona jest geniuszką? – Zdaje się, że zostałem o tym poinformowany. – Jesteśmy – mówi Bea, gdy dochodzą do pierwszego rzędu. – To nasze miejsca. Henry patrzy na miękkie zielone poduszki, na których leżą lśniące programy z nagłówkiem „Wimbledon 2020”. – Przód i środek? – pyta zdenerwowany. – Naprawdę?

–  Tak, Henry, na wypadek gdybyś zapomniał, że jesteś członkiem rodziny królewskiej, a  to jest Loża Królewska. – Bea macha do zgromadzonych poniżej fotografów, którzy już robią im zdjęcia, a potem pochyla się do Alexa i swojego brata i dodaje: – Nie martwcie się, nie sądzę, żeby z poziomu kortu mogli wyczuć wyładowania między wami. –  Ha, ha, ale zabawne – odpowiada monotonnym głosem Henry, ale jego uszy zalewają się różem. Mimo swoich obaw siada między Alexem a  Beą. Trzyma łokcie przy bokach, byleby tylko nie naruszać osobistej przestrzeni Alexa. W  południe przyjeżdżają Filip i  Marta. Filip wygląda tak samo przystojnie i nijako jak zwykle. Alex zastanawia się nad kiepskim żartem genetyki, która sprawiła, że na Beę i Henry’ego patrzy się z ogromną przyjemnością, a Filipa tak bezpardonowo olała. Wygląda jak zdjęcie stockowe. – Dzień dobry – mówi Filip i siada na zarezerwowanym dla siebie miejscu obok Bei. Dwa razy zerka sceptycznie na Alexa, jakby się zastanawiał, kto go tu w ogóle wpuścił. Alex ma to gdzieś, choć Marta też dziwnie na niego patrzy. Może nadal żywi urazę o ten tort. – Dzień dobry, Filipie – odpowiada grzecznie Bea. – Dzień dobry, Marto. Siedzący obok niego Henry sztywnieje i  zaciska dłoń na programie mistrzostw. –  Henry – mówi Filip. – Dobrze cię widzieć, stary. Byłeś trochę zajęty, prawda? – W  tonie jego głosu kryje się pewna sugestia. Gdzie dokładnie byłeś? Co porabiałeś? W szczęce Henry’ego spina się mięsień. –  Tak – odpowiada. – Miałem mnóstwo pracy z  Percym. Istne szaleństwo. – Prawda. Fundacja Okonjo, czyż nie? Szkoda, że nie udało mu się dzisiaj przyjechać. W tej sytuacji chyba będzie musiał nam wystarczyć nasz amerykański przyjaciel, prawda? Filip uśmiecha się oschle do Alexa.

– Tak – odpowiada ten trochę zbyt głośno. I też uśmiecha się szeroko. –  Chociaż Percy trochę by tu nie pasował pod względem wyglądu. – Filipie – upomina go Bea. –  Och, Beo, nie dramatyzuj. Chodzi mi tylko o  to, że jest dość osobliwy. Te sukienki, które nosi. To trochę za dużo jak na Wimbledon. Twarz Henry’ego jest spokojna i uprzejma, ale jedno z jego kolan przesunęło się i wbiło w udo Alexa. – Filipie, to się nazywa dashiki i założył to tylko raz… –  Racja. Wiesz, że nie chcę go oceniać. Pamiętasz, kiedy byliśmy młodsi i  spędzałeś czas z  moimi kumplami ze studiów? Albo syna lady Agathy, tego, który zawsze poluje na przepiórki? Mógłbyś mieć więcej kumpli… o  podobnej pozycji. Henry zaciska usta, ale nic nie mówi. – Nie wszyscy możemy być najlepszymi kumplami hrabiego Monpezat, Filipie – mruczy Bea. –  W  każdym razie – ciągnie Filip, ignorując ją – nie znajdziesz żony, dopóki nie zaczniesz się obracać we  właściwych kręgach, prawda? – Śmieje się cicho i  wraca do oglądania meczu. – Przepraszam. – Henry wstaje, rzuca program na poduszkę i znika. Dziesięć minut później Alex znajduje go w  klubie przy ogromnym wazonie z  jaskrawymi kwiatami fuksji. Usta księcia mają taki sam wściekle karminowy kolor, co czerwień na fladze na jego kieszeni. – Cześć, Alex – mówi spokojnie. – Cześć – odpowiada Alex takim samym tonem. – Czy ktoś kiedyś oprowadzał cię już po klubie?

– Nie. – No właśnie. Henry dotyka dwoma palcami jego łokcia i Alex natychmiast idzie za nim jak po nitce. Schodzą na dół, przekraczają ukryte drzwi, idą kolejnym ukrytym korytarzem, aż dochodzą do niewielkiego pokoju pełnego krzeseł i  obrusów. Jest tam też jedna porzucona rakieta do tenisa. Gdy tylko zamykają za sobą drzwi, Henry przyciska do nich Alexa. Nie całuje go. Zamiera kilka centymetrów przed jego twarzą. Trzyma dłonie na jego biodrach, otwiera usta i  uśmiecha się złośliwie. – Wiesz, czego chcę? – pyta tak niskim i namiętnym głosem, że Alex natychmiast czuje mrowienie w lędźwiach. – Czego? –  Czegoś, co jest absolutnie ostatnią rzeczą, jaką powinienem teraz zrobić. Alex wyzywająco wysuwa brodę. – W takim razie każ mi to zrobić, kochanie. Henry gwałtownie szarpie Alexa za pasek. – Przeleć mnie. – No cóż – mruczy Alex. – Gdzie, jeśli nie w Wimbledonie. Książę śmieje się ochryple i  pochyla, by łapczywie go pocałować. Porusza się szybko, ze  świadomością, że mają bardzo mało czasu, przejmuje dowodzenie, gdy Alex jęczy, i ciągnie go za ramiona, żeby zmienić pozycję. Staje plecami do niego i przyciska dłonie do drzwi. –  Żebyśmy mieli jasność – mówi Alex. – Zaraz będę uprawiać z  tobą seks w  tym składziku, żeby zrobić na złość twojej rodzinie. Bo o to właśnie chodzi, prawda? Henry, który najwyraźniej przez cały czas nosi przy sobie podróżny lubrykant, mówi:

– Tak. – I rzuca buteleczkę przez ramię. – Zajebiście. Uwielbiam robić ludziom na złość – odpowiada Alex bez cienia sarkazmu i  kopie stopy Henry’ego, żeby je rozłożył. To powinno być zabawne, namiętne, głupie, absurdalne, obsceniczne, powinna to być kolejna dzika seksualna przygoda, którą mógłby dodać do swojej listy dzikich seksualnych przygód. I tak właśnie jest, ale… ale jednocześnie Alex czuje, jakby to miał być ostatni raz, jakby miał umrzeć, jeśli to kiedykolwiek się skończy. Chce mu się śmiać, ale wie, że się nie zaśmieje, bo właśnie w  tej chwili pomaga Henry’emu z  czymś sobie poradzić. Bunt. „Jesteś odważny. Mógłbym to wykorzystać”. Po wszystkim całuje Henry’ego namiętnie, zanurza palce w  jego włosach, wysysa otaczające go powietrze. Zdyszany książę się uśmiecha, wygląda na zadowolonego z  siebie. Wreszcie mówi: – Chyba skończyłem już z tenisem, a ty? Wymykają się tylnym wyjściem, oddzieleni od  tłumów parasolami i kordonem ochroniarzy, i wracają do Kensington. Henry prowadzi Alexa na swoje pokoje. Jego mieszkanie obejmuje dwadzieścia dwa pomieszczenia w  północno-zachodniej części pałacu, najbliżej Oranżerii. Dzieli je z  Beą, ale i  tak nie wykorzystują w  pełni tych wysokich sufitów i  ciężkich mebli obitych żakardowymi tkaninami. Bardziej widać tu obecność Bei niż Henry’ego: skórzana kurtka przerzucona przez oparcie szezlonga, Pan Chybotek myjący się w rogu, siedemnastowieczny holenderski obraz olejny na półpiętrze zatytułowany Kobieta przy toaletce, który mógł zostać wybrany tylko przez Beę. Sypialnia Henry’ego jest ogromna, pełna przepychu i  nieznośnie beżowa, z  pozłacanym barokowym łóżkiem i  oknami wychodzącymi na ogrody. Alex patrzy, jak książę zdejmuje garnitur, i wyobraża sobie, jak to jest mieszkać tutaj, jak to jest nie móc wybrać, jak ma wyglądać twój pokój. I czy

Henry nigdy nie miał ochoty poprosić o coś innego. Książę nie może spać całymi nocami i  po prostu błąka się po tych bezosobowych pokojach niczym ptak uwięziony w muzeum. Jedynym pomieszczeniem, w którym wyczuwa się obecność Henry’ego i  Bei, jest mały salon na drugim piętrze, przerobiony na salę muzyczną. Kolory tutaj są najbardziej intensywne: ręcznie tkane tureckie dywany w  głębokich czerwieniach i  fioletach, kanapa barwy tabaki. Małe pufy i  stoliki przypominają grzyby, na ścianach wiszą gitary, skrzypce, harfy, w kącie stoi duża wiolonczela. Na środku sali pyszni się fortepian. Henry siada przy nim i  zaczyna grać, bawiąc się melodią i  tworząc coś przypominającego stary kawałek The Killers. Beagle David drzemie cicho przy pedałach. – Zagraj coś, czego nie znam – mówi Alex. W  szkole średniej w  Teksasie był najbardziej otrzaskanym kulturalnie sportowcem, ponieważ nałogowo pochłaniał książki, uwielbiał politykę i  był jedynym zdobywcą sportowych odznak, który podczas egzaminu z  historii Ameryki był w  stanie debatować na temat Dreda Scotta. Do dziś słucha Niny Simone i Otisa Reddinga i lubi drogą whisky. Ale Henry ma zupełnie inny zakres wiedzy. Tak więc Alex po prostu słucha, kiwa głową i delikatnie się uśmiecha, podczas gdy Henry wyjaśnia, że tak brzmi Brahms, a  to jest Wagner, i  że obaj znajdowali się po przeciwnych stronach romantyzmu. – Słyszysz różnicę? – Jego palce są szybkie, grają niemalże bez wysiłku, nawet gdy przechodzi do opowiadania o tym, jak córka Liszta zostawiła męża dla Wagnera, quel scandale. Potem zaczyna grać sonatę Aleksandra Skriabina, puszczając do Alexa oko, bo ma takie samo imię jak kompozytor. Andante – trzecia część – jest jego ulubioną, wyjaśnia, bo czytał kiedyś, że napisano ją, by przywołać wyobrażenie zamku w  ruinie, co uważał wówczas za mroczne i  zabawne. Potem cichnie i  się skupia, zatraca w  utworze na długie

minuty. A  następnie, zupełnie bez ostrzeżenia, ponownie przechodzi do czegoś znajomego – kawałków Eltona Johna. Zamyka oczy, gra z pamięci. To Your Song. Och… Ale mimo to serce Alexa nie eksploduje, a on sam nie musi łapać się oparcia kanapy, żeby utrzymać równowagę. To właśnie uczyniłby, gdyby przyjechał do tego pałacu, by zakochać się w  Henrym. A  on chce po prostu kontynuować relację, w której lecą przez pół świata, żeby móc się dotknąć i o tym nie rozmawiać. Nie po to tutaj jest. Nie. Przez bardzo długi czas obściskują się na kanapie – Alex chce na fortepianie, ale to bezcenny antyk czy coś takiego – a  potem zataczają się do pokoju Henry’ego, na jego imponujące łoże. Henry pozwala Alexowi wziąć się z bolesną wręcz cierpliwością i  precyzją i  jęczy „Boże” tyle razy, że można mieć wrażenie, iż ten pokój został uświęcony. Niemalże całą kolejną godzinę Alex spędza na wydobywaniu z  niego drobnych dreszczy, zachwycony jego zdumieniem i  rozkoszną udręką, delikatnie gładząc jego obojczyk, kostki, wewnętrzną stronę kolan, małe kosteczki na dłoniach, dołeczek w  dolnej wardze. Dotyka i  dotyka, aż doprowadza księcia na skraj rozkoszy samymi opuszkami palców, samym oddechem ogrzewającym skórę, samą obietnicą ust znajdujących się w  miejscu, gdzie przed chwilą znajdowały się palce. –  Proszę, potrzebuję tego – błaga książę, tak jak wtedy, w tajnym pokoju w Wimbledonie. Alex nadal nie wierzy, że Henry umie tak mówić, a  on jest jedyną osobą, która to słyszy. Robi więc to, o  co został poproszony. Gdy dochodzą do siebie, książę praktycznie odpływa na jego piersi, zerżnięty i  bezwładny, a  Alex śmieje się pod nosem, gładzi go po spoconych włosach i słucha cichych chrapnięć. Ale nie potrafi zasnąć. Henry się na niego ślini. David wskakuje na łóżko i zwija się w kłębek w ich nogach. Za kilka godzin Alex musi wsiąść do

samolotu do Waszyngtonu, ale nie może zmrużyć oka. To jet lag. To tylko jet lag. Jak przez mgłę przypomina sobie, że powiedział kiedyś Henry’emu, żeby za dużo nie myślał. *** –  Jeśli zostanę prezydentem – mówi Jeffrey Richards na jednym z płaskich ekranów w biurze sztabu – jednym z moich priorytetów będzie zachęcenie młodych ludzi do zaangażowania się w  sprawy polityczne kraju. Jeżeli mamy zamiar utrzymać kontrolę nad Senatem i  odzyskać Izbę, potrzebujemy następnego pokolenia, które wstanie i przyłączy się do walki. Studenci z Uniwersytetu Vanderbilta wiwatują, a Alex udaje, że wymiotuje na notatki. – Brittany, chodź do nas. – Do Richardsa na podium dołącza ładna blond studentka. Obejmuje ją. – Brittany była główną organizatorką tego wydarzenia. Wykonała świetną robotę, żeby zapewnić nam taką frekwencję! Jeszcze więcej wiwatów. Jeden z  pracowników średniego szczebla ciska w ekran kulką z papieru. –  To właśnie młodzi ludzie tacy jak Brittany dają nam nadzieję na przyszłość naszej partii. Dlatego mam przyjemność ogłosić, że jako prezydent uruchomię program Kongresu Młodzieży Richardsa. Inni politycy nie chcą, by ludzie – zwłaszcza wymagający młodzi ludzie, tacy jak wy – wchodzili do biur i widzieli, jak to wygląda od kulis… „Chcę zobaczyć walkę w  klatce między twoją babką a  tym pieprzonym ghulem, który jest konkurentem mojej matki”, pisze Alex do Henry’ego, gdy wraca do swojego boksu. To ostatnie dni przed konwencją demokratów, a  jemu ani razu nie udało się dorwać do kawy – dzbanek zawsze był pusty. Skrzynki odbiorcze są przepełnione od czasu, gdy dwa dni temu opublikowano oficjalny program partii, a  Hunter pisze maile w takim tempie, jakby zależało od tego jego życie. Od  miesiąca nie wspomniał ani słowem o  ich kłótni, zaczął

jednak nosić słuchawki, by oszczędzić Alexowi swoich muzycznych wyborów. Alex pisze kolejną wiadomość, tym razem do Luny: „Możesz zabawić się w  Andersona Coopera12 i  wyjaśnić ten akapit z  prawa podatkowego, który napisałeś do programu partii, tak żeby ludzie przestali ciągle pytać? Nie mam czasu, vato”. Pisze z  Luną przez cały tydzień od  czasu, gdy z  obozu Richardsa wydostał się przeciek, że udało im się pozyskać do potencjalnego rządu jednego z  niezależnych senatorów. Ten stary skurwiel Stanley Connor nie chciał przyjąć żadnej prośby o  poparcie – ostatecznie w  prywatnej rozmowie Luna powiedział Alexowi, że mają szczęście, że Connor nie spróbował ich odsunąć. Nie są to jeszcze oficjalne informacje, ale wszyscy wiedzą, że to Connor dołączy do Richardsa. Ale nawet jeśli Luna wie, kiedy nastąpi formalne podanie tej informacji do wiadomości, nie chce tego zdradzić. Został tydzień. Sondaże nie są zbyt optymistyczne. Paul Ryan staje się świętoszkowaty w  sprawie Drugiej Poprawki dotyczącej posiadania broni i  nawet liberalny „Salon” publikuje kilka zdjęć z  podpisem: „Czy Ellen Claremont zostałaby wybrana, gdyby nie była konwencjonalnie piękna?”. Alex jest pewien, że gdyby nie poranne sesje medytacji, jego matka udusiłaby już jakiegoś asystenta. Tęskni za łóżkiem Henry’ego, za jego ciałem, za samym Henrym i miejscem znajdującym się kilka tysięcy kilometrów od  machiny kampanii wyborczej. Teraz, z  perspektywy tygodnia, ta noc po Wimbledonie zdaje się czymś jak ze snu, tym bardziej kuszącym, że książę i Pez przylecieli na kilka dni do Nowego Jorku, żeby wykonać jakąś papierkową robotę dla schroniska dla młodzieży LGBT na  Brooklynie. Alex nie ma czasu, by tam pojechać. Poza tym chociaż światu bardzo podoba się ich przyjaźń, powoli kończą im się wymówki. Tym razem nie jest tak jak podczas pierwszej szaleńczej podróży na Krajową Konwencję Demokratów w  dwa tysiące szesnastym roku. Jego tata był delegatem, który dorzucił głosy

z  Kalifornii, dzięki nim Ellen wygrała prawybory i  wszyscy płakali. Alex i  June przedstawili swoją matkę przed mową akceptacyjną, dłonie June się trzęsły, jego były spokojne. Tłumy ryczały, a serce Alexa im wtórowało. W tym roku wszyscy są zmęczeni jednoczesnym rządzeniem krajem i prowadzeniem kampanii prezydenckiej i nawet jeden wieczór na konwencji to dla nich za dużo. Drugiego wieczoru wsiadają do Air Force One – miał być Marine One, ale nie zmieściliby się wszyscy do helikoptera. –  Masz już analizę zysków i  strat? – Zahra telefonuje do kogoś, gdy tylko wzbijają się w powietrze. – Wiesz, że mam rację, a  jeśli się nie zgodzisz, te aktywa mogą zostać przeniesione w każdej chwili. Owszem. Tak, wiem. Jasne. Tak właśnie sądziłam. – Następuje długa przerwa, a potem dodaje pod nosem: – Ja też cię kocham. –  Eee… – duka Alex, gdy Zahra kończy rozmowę. – Chciałabyś nam o czymś powiedzieć? Zahra nie odrywa wzroku od swojego telefonu. – Tak, to był mój chłopak. I nie, nie możesz więcej o niego pytać. June z trzaskiem zamyka swój dziennik. – Jakim cudem masz chłopaka, o którym my nic nie wiemy? –  Przecież widuję cię częściej niż czystą bieliznę – dodaje Alex. –  Skarbie, zdecydowanie zbyt rzadko zmieniasz bieliznę – wtrąca matka, siedząca po drugiej stronie kabiny. – Często w ogóle jej nie noszę – rzuca lekceważąco Alex. – Czy to jest tak samo jak z  „moją kanadyjską dziewczyną”? Czy on – palcami zakreśla w powietrzu cudzysłów – chodzi do innej szkoły? –  Naprawdę pragniesz, żeby pewnego dnia ktoś wypchnął cię z włazu awaryjnego, prawda? – odpowiada Zahra. – Dzieli nas duża odległość. Ale nie o to chodzi. I dość już tych pytań.

Cash też się wtrąca. Upiera się, że jako miłosny guru personelu Białego Domu powinien o  wszystkim wiedzieć – i  następuje debata na temat tego, ile należy zdradzać współpracownikom, co jest całkiem zabawne, biorąc pod uwagę, ile Cash wie o  życiu osobistym Alexa. Krążą nad Nowym Jorkiem, gdy June ponownie skupia się na Zahrze, która nagle ucichła. – Zahro? Alex się odwraca i widzi, że Zahra siedzi nieruchomo – jest to do niej tak niepodobne, że nagle wszyscy też zamierają. Gapi się w telefon, ma otwarte usta. – Zahro? – pyta matka, teraz już śmiertelnie poważnie. – Co się stało? Wreszcie Zahra podnosi głowę. W  dłoni cały czas mocno ściska telefon. –  „Post” właśnie podał nazwisko niezależnego senatora, który dołączy do ekipy Richardsa – mówi. – To nie Stanley Connor. To Rafael Luna. *** –  Nie! Nie! Nie! – powtarza June. Trzyma swoje szpilki w dłoni, a jej oczy są jasne w ciepłym świetle korytarza obok hotelowej windy, gdzie się umówili. Włosy wyszły z  jej warkocza i  przypominają wściekle nastroszone kolce. – Po pierwsze, masz cholerne szczęście, że w  ogóle zgodziłam się z tobą rozmawiać, więc albo dostajesz to, albo nic. Dziennikarz „Washington Post” mruga, jego palce na dyktafonie słabną. Od  chwili kiedy wylądowali w  Nowym Jorku, wydzwaniał na prywatny telefon June i  chciał przeprowadzić z nią wywiad na temat konwencji, teraz jednak pragnie spytać o  Lunę. June rzadko się wścieka, ale to był bardzo długi i ciężki dzień i dzielą ją dosłownie trzy sekundy od wbicia jednego z obcasów w oko tego gościa. – A pan? – dziennikarz zwraca się do Alexa.

– Jeśli ona nie odpowiada, to ja też nie zamierzam. Jest dużo milsza ode mnie. June pstryka palcami przed hipsterskimi okularami faceta i patrzy na niego wściekle. –  Nie możesz z  nim rozmawiać – mówi. – Oto moja wypowiedź: Moja matka, prezydentka, nadal zamierza wygrać ten wyścig. Jesteśmy tu, żeby ją wspierać i zachęcać partię, by nadal była zjednoczona i jej pomagała. – Ale w kwestii senatora Luny… – Dziękuję. Głosujcie na Claremont – kończy zdenerwowana June i zasłania dłonią usta Alexa. Wpycha go do windy, a gdy brat ślini jej dłoń, wbija mu łokieć w bok. – Pierdolony zdrajca – prycha Alex, gdy wjeżdżają na swoje piętro. – Podstępny, pierdolony, dwulicowy drań! A  ja… ja mu, kurwa, pomogłem podczas wyborów. Walczyłem o  poparcie dla niego przez dwadzieścia siedem godzin ciurkiem. Poszedłem na wesele jego siostry. Pamiętam nawet, co zamawia w Five Guys, do cholery! – Alex, kurwa, wiem… – June wsuwa kartę magnetyczną do czytnika przy drzwiach pokoju. –  Skąd ten gówniarz wyglądający jak z  Vampire Weekend w ogóle ma twój prywatny numer? June rzuca buty na łóżko. Odbijają się od materaca i spadają na podłogę w różnych miejscach. –  W  zeszłym roku z  nim spałam. Jak widzisz, nie ty jeden podejmujesz kretyńskie decyzje seksualne, gdy jesteś zestresowany. – Pada na łóżko i zaczyna zdejmować kolczyki. – Po prostu nie rozumiem, o  co tutaj chodzi. O  co chodzi Lunie? W  co on gra? Jest jakimś pieprzonym szpiegiem z  przyszłości przysłanym do mnie, żebym nabawiła się wrzodów? Jest późno – dotarli do Nowego Jorku po dziewiątej i  na wiele godzin utknęli na spotkaniach sztabu zarządzania kryzysowego. Alex nadal czuje się podminowany, ale gdy

June na niego patrzy i widzi w jej oczach łzy frustracji, trochę się uspokaja. –  Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że zdaniem Luny po prostu przegramy – mówi cicho. – I wydaje mu się, że da radę popchnąć Richardsa bardziej w  lewo. To bezcelowe. Siostra, wyraźnie zmęczona, przygląda się jego twarzy. Może i jest starsza, ale polityka to piaskownica Alexa, nie jej. On wie, że gdyby miał wybór, i  tak wybrałby politykę jako sposób na życie; siostra z pewnością by tego nie uczyniła. –  Sądzę… Chyba muszę się przespać. Najlepiej spałabym przez cały rok. Co najmniej. Obudź mnie, gdy będzie po wszystkim. –  Dobrze, Robalu. – Alex pochyla się i  całuje ją w  czubek głowy. – Mogę tak zrobić. – Dzięki, mały braciszku. – Nie nazywaj mnie tak. – Malutki, maleńki braciszku. – Odpieprz się. – Idź spać. Cash czeka już na niego na korytarzu. Garnitur zdążył zmienić na zwyczajne ubranie. – Trzymasz się jakoś? – pyta Alexa. – Muszę. Wielką dłonią klepie go po ramieniu. – Na dole jest bar. Alex przez chwilę się nad tym zastanawia. – W porządku. O  tej porze w  hotelu Beekman panuje spokój. Bar jest skąpany w  ciepłym, złotym świetle. Alex siada na jednym

z  ciemnozielonych skórzanych hokerów i  zamawia czystą whisky. Zerka na telefon i  przełyka swoją frustrację razem z  alkoholem. Trzy godziny temu napisał do Luny treściwą wiadomość: „Co jest, kurwa?”. Godzinę temu otrzymał odpowiedź: „Nie spodziewam się, że zrozumiesz”. Ma ochotę zadzwonić do Henry’ego. Zakłada, że to ma sens – są jak małe magnetyczne bieguny, które przyciągają się nawzajem. Niektóre prawa fizyki mogłyby go teraz uspokoić. Boże, pod wpływem whisky robi się ckliwy. Zamawia kolejną. Właśnie zastanawia się nad napisaniem do księcia, chociaż ten jest teraz pewnie gdzieś po drugiej stronie Atlantyku, gdy słyszy przy uchu gładki, ciepły głos. Nie. To na pewno tylko jego wyobraźnia. – Poproszę dżin z tonikiem, dziękuję – mówi głos. Alex podnosi wzrok i  widzi Henry’ego. Książę siada obok niego przy barze. Ma na sobie szarą koszulę, dżinsy i  jest trochę potargany. Przez jedną szaloną sekundę Alex się zastanawia, czy pod wpływem stresu jego mózg stworzył jakąś seksualną iluzję, ale nagle książę mruczy cicho: – Pijąc tak w samotności, wyglądasz raczej tragicznie. A więc to jednak on. – Ty… co ty tutaj robisz? – Wiesz, jako pionek w jednym z najpotężniejszych krajów na świecie muszę być na bieżąco z polityką międzynarodową. Alex unosi brew. Henry pochyla głowę. – Wysłałem Peza do domu samego, bo się martwiłem. –  No proszę. – Alex puszcza do niego oko. Uśmiecha się smutno i  bierze łyk whisky; lód uderza o  jego zęby. – Nie wymawiaj imienia tego drania.

–  Zdrowie – odpowiada Henry, gdy barman wraca z  jego drinkiem. Nadpija, a  potem zlizuje sok limonkowy z  kciuka. Kuźwa, jak to dobrze wygląda! Jego policzki i  usta są zaróżowione, Brooklyn latem zapewnia mu ciepło, do którego jego angielska krew nie jest przyzwyczajona. Wygląda tak miękko i puszyście i Alex tak bardzo chce się w nim zanurzyć. Nagle uświadamia sobie, że napięcie w  jego piersi wreszcie zaczęło maleć. Rzadko się zdarza, by ktokolwiek poza June martwił się o niego i chciał sprawdzić, jak sobie radzi. Wydaje mu się, że to przez barykadę, jaką sam stworzył z uroku, niespokojnych monologów i  trzeźwej niezależności. Henry jednak patrzy na niego, jakby nie miał zamiaru dać się oszukać. –  Kończ tego drinka, Walio – mówi Alex. – Bo na górze mam wielkie łóżko, które mnie wzywa. – Przesuwa się na krześle i dotyka kolanem jego uda. Henry mruży oczy i patrzy na niego. – Aleś ty apodyktyczny. Henry sączy drinka, a  Alex słucha jego wykładu na temat różnych gatunków dżinów, wdzięczny za to, że książę sam ciągnie tę rozmowę. Zamyka oczy, pragnąc, by cały ten dzień okazał się złym snem. Przypomina sobie słowa Henry’ego w  ogrodzie wiele miesięcy temu: „Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest być anonimową osobą w tłumie…”. Skoro jest anonimową, normalną, usuniętą z  kart historii osobą, to właśnie jest podpity i  ciągnie jakiegoś faceta za pasek do swojego pokoju hotelowego. Przygryza wargę, szuka na ścianie włącznika światła i myśli: lubię tego człowieka! Odsuwają się od siebie, a gdy Alex otwiera oczy, widzi, że Henry go obserwuje. – Jesteś pewien, że nie chcesz o tym rozmawiać? Alex jęczy. Chodzi o to, że chce – i Henry doskonale o tym wie.

–  Ja po prostu… – Cofa się i  opiera dłonie na biodrach. – Miałem być nim za dwadzieścia lat, wiesz? Gdy spotkałem go po raz pierwszy, miałem piętnaście lat i byłem… zachwycony. Właśnie taki chciałem być. Dbał o  ludzi i  o  pracę, bo tak właśnie należało robić, bo sprawialiśmy, że życie ludzi stawało się lepsze. – W  słabym świetle pojedynczej lampy Alex odwraca się i siada na brzegu łóżka. – Nigdy nie byłem bardziej pewny, że chcę uprawiać politykę, niż wtedy, gdy pojechałem do Denver. Widziałem tego młodego geja, który wyglądał jak ja, który sypiał na biurku, bo chciał, żeby dzieciaki w  publicznych szkołach w  jego stanie miały darmowe obiady. Byłem pewny, że chcę być taki jak on. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy jestem dostatecznie dobry albo mądry, żeby być taki jak któreś z  moich rodziców. Ale mogłem być taki jak on. – Zwiesza głowę. Jeszcze nigdy nie powiedział tego na głos. – A teraz siedzę tutaj i myślę, że ten sukinsyn się sprzedał, więc może to wszystko to bzdury, może rzeczywiście jestem tylko naiwnym dzieciakiem, który wierzy w magię. Ale prawdziwe życie to nie bajka. Henry staje przed Alexem i wyciąga rękę, by go uspokoić. – Wybory innych osób nie zmieniają tego, kim jesteś. –  Mam wrażenie, że tak. Chciałem wierzyć, że niektórzy ludzie są dobrzy i wykonują tę pracę, bo chcą czynić dobro. Że przez większość czasu robią to, co należy, i  to z  właściwych pobudek. Dłoń Henry’ego się porusza, gładzi ramiona Alexa, dołeczek na jego szyi, dolną część szczęki. Gdy Alex wreszcie podnosi wzrok, oczy księcia są miękkie i łagodne. – Nadal nim jesteś. Bo nadal cholernie ci zależy. – Pochyla się i całuje Alexa we włosy. – I jesteś dobry. Większość rzeczy przez większość czasu jest straszna, ale ty jesteś dobry. Alex nabiera powietrza. I  wreszcie Henry wysłuchuje nieregularnego strumienia świadomości, który wylewa się z  jego ust, i  sam odpowiada najczystszą, skrystalizowaną prawdą, do której Alex starał się dotrzeć przez cały ten czas.

Jeśli głowa Alexa to burza, Henry jest miejscem, w  które uderza błyskawica. A  potem Alex pozwala, by Henry popchnął go na materac i  całował tak długo, aż z  jego umysłu wyparowują wszystkie myśli. Książę rozbiera go spokojnie, nieśpiesznie. Gdy Alex wpycha się w  niego, czuje, jak napięcie zaczyna opuszczać jego ramiona. Henry całuje go w usta i ciągle powtarza: – Jesteś dobry, jesteś dobry… *** Walenie w  drzwi rozlega się o  wiele za wcześnie. Alex nie jest jeszcze w  stanie znosić głośnych dźwięków. W  tym konkretnym jest jakaś ostrość i gwałtowność i rozpoznaje, że to Zahra, jeszcze zanim ona się odzywa. Zastanawia się, dlaczego najpierw nie zadzwoniła, ale zerka na telefon i widzi, że padła mu bateria. Kuźwa. To by wyjaśniało, dlaczego nie włączył się alarm. – Alexie Claremoncie-Diazie, jest prawie siódma! – krzyczy Zahra. – Za piętnaście minut masz strategiczne spotkanie, a ja mam klucz, więc nie obchodzi mnie, jak bardzo jesteś nagi. Jeśli nie otworzysz tych drzwi w ciągu trzydziestu sekund, ja to zrobię. Wchodzę! Alex trze oczy i  uświadamia sobie, że jest bardzo nagi. Szybko przygląda się ciału wtulonemu w  jego plecy: Henry również jest bardzo nagi. –  Ożeż kurwa… – Siada tak gwałtownie, że zaplątuje się w kołdrę i spada na podłogę. Henry jęczy. –  Ja pierdolę – szepcze Alex. Zrzuca z  siebie kołdrę i zaczyna szukać spodni. – Pieprzony skurwiel… – Co? – mruczy nieprzytomny Henry. – Alex, słyszę cię i przysięgam na Boga…

Od  drzwi dobiega kolejny łoskot, tak jakby Zahra w  nie kopnęła. Teraz książę również zrywa się na równe nogi. Na jego twarzy maluje się panika. Przez chwilę przygląda się zasłonom, tak jakby rozważał ukrycie się za nimi. – Ożeż w dupę jeża – mówi Alex, zapinając spodnie. Zgarnia z  podłogi jakąś koszulę i  bokserki, wciska je w  pierś księcia i  wskazuje mu szafę. – Idź tam. Później zajmiemy się ironiczną symboliką. Henry znika w  szafie sekundę przed tym, jak drzwi się otwierają. Do pokoju wkracza Zahra z  termosem i  wyrazem twarzy wyraźnie świadczącym o  tym, że nie obroniła doktoratu z  niańczenia dorosłych, którzy akurat są krewnymi prezydentki. – Eee… dzień dobry – duka Alex. Zahra szybko ogarnia pomieszczenie wzrokiem. Widzi kołdry na podłodze, dwie poduszki z  wgnieceniami po głowach, dwa telefony na stolikach nocnych. –  Kim ona jest? – pyta ostro. Maszeruje do łazienki i  gwałtownie otwiera drzwi, tak jakby spodziewała się w  wannie jakiejś gwiazdki Hollywood. – Pozwoliłeś jej wnieść tu komórkę? – Nikim, Jezu… – mówi Alex, ale głos mu się łamie. Zahra unosi brew. – No co? Upiłem się wczoraj, to wszystko. Luzik. –  Tak, taki luzik, że dzisiaj przez cały dzień będziesz miał kaca. – Nic mi nie jest. Wszystko w porządku. Jakby na zawołanie w  szafie rozlega się łomot, a  potem Henry, z bokserkami Alexa w połowie ud, dosłownie wypada na podłogę. Alex myśli histerycznie, że symbolika tej sytuacji jest naprawdę powalająca. – Eee… – Henry podciąga bokserki i mruga szybko. – Dzień dobry.

Zapada długa cisza. –  Ja… – zaczyna wreszcie Zahra. – Czy chcę, żebyście mi wyjaśnili, co tu się, kurwa, wyprawia? Dosłownie? Jakim cudem on się tutaj znalazł, pod względem fizycznym i  geograficznym, i  dlaczego… Nie. Nie odpowiadajcie mi na to pytanie. Nic mi nie mówcie. – Odkręca termos i pociąga łyk kawy. – Boże, czy to moja wina? Gdy to organizowałam… nigdy bym nie pomyślała… O mój Boże… Henry wstał już z  podłogi i  włożył koszulę. Jego uszy są jaskrawoczerwone. –  Myślę… Jeśli to pomoże… to to było… eee… raczej nieuniknione. Przynajmniej dla mnie. Więc nie powinnaś się obwiniać… Alex patrzy na niego i  próbuje znaleźć odpowiednie słowa, ale Zahra dźga go paznokciem w ramię. –  No cóż, mam nadzieję, że dobrze się bawiliście, bo jeśli ktokolwiek się o  tym dowie, wszyscy będziemy mieli przejebane – mówi i  wskazuje na Henry’ego. – Ty też. Zakładam, że nie muszę cię zmuszać do podpisania NDA? – Ja już podpisałem jedną umowę dla niego – mówi Alex, podczas gdy kolor uszu Henry’ego przechodzi od czerwieni do alarmującej purpury. Sześć godzin wcześniej Alex spał na piersi Henry’ego, a  teraz stoi półnagi i  gada o  dokumentach. Nienawidzi papierkowej roboty. – Sądzę, że ta umowa wszystko uwzględnia. –  Och, to cudownie – woła Zahra. – Tak się cieszę, że to przemyślałeś. Świetnie. Jak długo to trwa? – Od… eee… od Nowego Roku. –  Od  Nowego Roku? – powtarza Zahra i  szerzej otwiera oczy. – Od siedmiu miesięcy? To dlatego… O mój Boże, a ja myślałam, że poprawiacie międzynarodowe stosunki albo coś takiego…

– To znaczy, technicznie rzecz biorąc… –  Jeśli dokończysz to zdanie, spędzę dzisiejszą noc w więzieniu. Alex się wzdryga. – Proszę, nie mów nic mamie. – Poważnie? – syczy Zahra. – Dosłownie wsadzasz swojego kutasa w przywódcę obcego państwa, który jest mężczyzną, na największym wydarzeniu politycznym przed wyborami, w  hotelu pełnym dziennikarzy, w  mieście pełnym kamer, podczas wyścigu politycznego tak trudnego, że taka sytuacja może obrócić wszystko w  gówno, i  prosisz mnie, żebym nie mówiła o tym prezydentce? – Eee… Tak? Bo ja… nie powiedziałem jej o sobie. Jeszcze. Zahra mruga, zaciska usta i  wydaje z  siebie chrapliwy odgłos, jakby ją duszono. – Posłuchaj. Nie mamy teraz czasu, żeby się tym zajmować, a twoja matka ma dość pracy i bez użerania się z synem, który przechodzi jebany seksualny kryzys wieku młodzieńczego. Dlatego nie powiem jej. Ale po konwencji ty sam to zrobisz. – Dobrze – odpowiada Alex na wydechu. – Czy jeśli zakażę ci się z nim spotykać, to zrobi to na tobie jakieś wrażenie? Alex zerka na Henry’ego, który rozczochrany i  przerażony siedzi na łóżku. – Nie. – Do diabła z tym wszystkim. – Zahra wyciera czoło dłonią. – Za każdym razem gdy cię widzę, moje życie staje się krótsze o rok. Zejdę teraz na dół, a ty masz być gotowy za pięć minut, żebyśmy mogli spróbować ocalić tę pieprzoną kampanię. Ty natomiast – zwraca się do Henry’ego – dyskretnie wrócisz do pieprzonej Anglii. Jeśli ktokolwiek zobaczy, jak stąd wychodzisz, wykończę cię. Możesz pytać, czy boję się monarchii.

– Dobrze – odpowiada książę słabym głosem. Zahra rzuca mu ostatnie spojrzenie, po czym odwraca się na pięcie i wybiega z pokoju, trzaskając drzwiami. 10 J. Austen, Rozważna i  romantyczna, przeł. Michał Filipczuk, Zielona Sowa, Kraków 2003. 11 Chodzi o  tytuł sztuki The Lost Pleiad autorstwa Randolpha Rogersa (przyp. tłum.). 12 Dziennikarz newsowy z CNN.

  Rozdział dziewiąty – Dobrze, słucham cię. Matka siedzi po drugiej stronie stołu, splotła palce i  patrzy na niego wyczekująco. Dłonie Alexa zaczynają się pocić. Pokój jest mały – to jedna z  mniejszych sal konferencyjnych w Zachodnim Skrzydle. Alex wie, że mógł zaprosić matkę na lunch albo coś takiego, ale, no cóż, spanikował. A teraz po prostu musi to zrobić. – Ja… eee… – zaczyna. – Ostatnio doszedłem do pewnych wniosków na temat siebie samego. I… Chciałem, żebyś o tym wiedziała, bo jesteś moją mamą i  chcę, żebyś była częścią mojego życia. Nie mam zamiaru niczego przed tobą ukrywać. A  także jest to… eee… istotne dla kampanii, z  perspektywy wizerunkowej. – Dobrze – mówi Ellen neutralnym głosem. –  Dobrze – powtarza Alex. – W  porządku. No więc… uświadomiłem sobie, że nie jestem hetero. Jestem biseksualny… Ellen wybucha śmiechem i rozkłada dłonie. –  Och, skarbie, to wszystko? Boże, martwiłam się, że to będzie coś gorszego! – Wyciąga rękę ponad stołem i zakrywa jego dłoń. – To wspaniale, kochanie. Cieszę się, że mi powiedziałeś. Alex odwzajemnia uśmiech, ucisk w  piersi trochę odpuszcza, ale wie, że musi spuścić jeszcze jedną bombę. –  Eee… bo… Jest coś jeszcze. Tak jakby… spotkałem kogoś. Matka przechyla głowę.

– Tak? No cóż, bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że kazałeś tej osobie podpisać wszystkie dokumenty… – To jest… eee… – przerywa jej. – To Henry. Chwila ciszy. Matka marszczy czoło, ściąga brwi. – Henry? – Tak, Henry. – Henry, tak jak… książę? – Tak. – Angielski? – Tak. – Czyli nie żaden inny Henry? – Nie, mamo. Książę Henry. Z Walii. –  Myślałam, że go nienawidzisz. Albo… Teraz się przyjaźnicie? –  Oba stwierdzenia są prawdziwe. Ale teraz tworzymy… związek. Już od dłuższego czasu. Związek. Od jakichś siedmiu miesięcy. – Rozumiem… Ellen patrzy na niego przez bardzo długą minutę i  Alex zaczyna się wiercić na krześle. Nagle matka bierze do ręki telefon, wstaje i  kopniakiem posyła krzesło pod stół. – W takim razie anuluję wszystkie popołudniowe spotkania. Muszę… eee… mieć czas, żeby przygotować pewne materiały. Jesteś wolny za godzinę? Możemy się tu ponownie spotkać. Zamówię jedzenie. A  ty przynieś swój… paszport, wszystkie rachunki i  pozostałe dokumenty, jakie masz, skarbie. Nie czeka na odpowiedź, żeby się dowiedzieć, czy Alex będzie wolny, po prostu wychodzi tyłem z  sali i  znika w  korytarzu. Drzwi jeszcze się za nią nie zamknęły, gdy na

telefonie Alexa pojawia się powiadomienie: „Termin przychodzący od: mama: 14, Zachodnie Skrzydło, pierwsze piętro, sprawozdanie z  etyki międzynarodowej & tożsamości seksualnej”. Godzinę później pojawia się kilka pudełek chińszczyzny i  prezentacja w  PowerPoincie. Na pierwszym slajdzie napisano: „Eksperymenty seksualne z  zagranicznymi monarchami: szara strefa”. Alex zastanawia się, czy jest już za późno na rzucenie się z dachu. –  Dobrze – mówi matka niemal tym samym tonem co wcześniej, gdy Alex wreszcie siada. – Zanim zaczniemy, chcę, żebyś wiedział, że zawsze będę cię kochać i wspierać. Ale to jest, szczerze mówiąc, logistyczny i  etyczny rozpiździel, musimy więc mieć pewność, że odpowiednio to poukładamy. Tak? Następny slajd nosi tytuł: „Badanie twojej seksualności: wszystko w  porządku, ale czy to musi być akurat książę Anglii?”. Ellen przeprasza, że nie miała czasu na wymyślenie lepszych tytułów. Alex naprawdę pragnie śmierci. Kolejny slajd: „Fundusze federalne, koszty podróży, erotyczne rozmowy i ty”. Matka martwi się o  to, żeby nie używał opłacanego przez państwo prywatnego jeta do odbywania osobistych wizyt – nie robił tego – i  każe mu wypełnić stos dokumentów, żeby chronić tyłki ich obu. Alex źle się czuje, bo musi odhaczać małe kwadraciki dotyczące tego związku, a przecież o połowie z tych spraw nawet nie rozmawiał jeszcze z Henrym. To męczące, ale wreszcie się kończy. On nie umiera – i  to jest już coś. Matka bierze ostatni formularz i chowa do koperty razem z resztą. Odkłada ją na bok, zdejmuje okulary. –  No dobrze. Wiem, że zwaliłam na ciebie dużo obowiązków. Ale robię to, bo ci ufam. Jesteś głupolem, ale ci ufam, tak samo jak ufam twojemu osądowi. Wiele lat temu obiecałam ci, że nigdy nie każę ci być kimś innym, niż jesteś.

Nie będę więc prezydentką ani matką, która zakaże ci widywania się z nim. – Bierze kolejny oddech. Czeka, aż Alex kiwnie głową na znak, że rozumie. Wtedy podejmuje: – Ale to naprawdę, naprawdę zajebiście ważna sprawa. To nie jest jakaś tam osoba ze studiów czy ze stażu. Musisz to wszystko bardzo dobrze przemyśleć, bo w  tej chwili narażasz siebie, swoją karierę, ale przede wszystkim tę kampanię i  całą administrację. Wiem, że jesteś młody, ale to będzie decyzja na zawsze. Nawet jeśli nie będziesz z nim do końca życia, to jeśli ludzie się dowiedzą, już na zawsze będziesz miał przyczepioną łatkę. Musisz więc się zastanowić, czy to, co do niego czujesz, jest już na zawsze. A jeśli nie, musisz to zakończyć. Kładzie dłonie na stole. Między matką a synem zapada cisza. Alex ma wrażenie, że jego serce utknęło gdzieś między migdałkami. „Na zawsze”… To są niesamowicie wielkie słowa. Powinien ich użyć za dziesięć lat, a nie teraz. –  Jest coś jeszcze – dodaje matka. – Skarbie, bardzo mi przykro, ale muszę to zrobić. Wykluczam cię z kampanii. Alex wraca do okrutnej rzeczywistości i  czuje, jak żołądek z hukiem ląduje u jego stóp. – Czekaj, nie… –  Alex, tu nie ma nad czym debatować – przerywa mu matka, robiąc przepraszającą minę. – Nie mogę ryzykować. Jesteś zbyt blisko słońca, możesz się sparzyć. Dziennikarzom powiemy, że skupisz się na innych możliwościach rozwoju zawodowego. Przez weekend każę posprzątać twoje biurko. Wyciąga do niego dłoń, a  Alex wpatruje się w  nią przez chwilę, zanim dociera do niego, o co jej chodzi. Bez słowa wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje identyfikator sztabowca. Pierwszy symbol jego kariery, kariery, którą udało mu się zniszczyć w ciągu kilku miesięcy. Oddaje plakietkę. –  Och, i  jeszcze jedno – mówi matka tonem, który nagle znowu staje się biznesowy. Wyjmuje coś spod stosu dokumentów. – Wiem, że szkoły publiczne w  Teksasie mają

gównianą edukację seksualną, a gdy o tym rozmawialiśmy, nie poruszyliśmy tego tematu. To moja wina. Chcę mieć pewność, że będziesz używać prezerwatyw nawet podczas stosunku anal… – Dobrze, mamo. Dzięki! – krzyczy Alex i biegnie do drzwi, niemalże przewracając swoje krzesło. – Poczekaj, skarbie! – woła za nim matka. – Mam broszurki o  planowaniu rodziny, weź jedną! Przywiózł mi je kurier rowerowy!

Masa głupców i niegodziwców A  8/10/20 1:04 Do: Henry H, czytałeś kiedyś któryś z listów Alexandra Hamiltona do Johna Laurensa? Co ja piszę. Oczywiście, że nie czytałeś. Prawdopodobnie zostałbyś wydziedziczony za sympatie rewolucyjne. Cóż, odkąd zostałem wykopany z kampanii, nie mam dosłownie nic do roboty oprócz oglądania wiadomości (przez co codziennie obumierają mi kolejne komórki mózgowe), czytania po raz kolejny Harry’ego Pottera i segregowania rzeczy ze studiów. Przeglądam papiery i myślę: tak, tak, bardzo się cieszę, że siedziałem całą noc, pisząc te zaliczenia na dziewięćdziesiąt osiem procent tylko po to, żeby zostać wywalonym z pierwszej pracy i zamkniętym w moim pokoju! Świetna robota, Alex! Czy to właśnie tak przez cały czas czujesz się w pałacu? To jest do dupy, stary. W każdym razie przeglądam rzeczy ze studiów i znajduję analizę wojennej korespondencji Hamiltona. I posłuchaj: wydaje mi się, że on mógł być bi. Jego listy do Laurensa są prawie tak samo romantyczne jak listy do żony. Połowa z nich jest podpisana „twój” lub „kochający”, a ostatni, przed śmiercią Laurensa, został podpisany „twój na zawsze”. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nikt nie mówi o tym, że ojciec założyciel mógł nie być hetero (poza biografią Chernowa, która tak btw jest świetna, zobacz: załączona bibliografia). To znaczy wiem dlaczego, no, ale. W każdym razie znalazłem tę część listu, który napisał do Laurensa, i od razu pomyślałem o tobie. I chyba też o sobie. Sam zobacz:

„Prawda jest taka, że jestem nieszczęśliwym, szczerym człowiekiem, który mówi o swoich uczuciach do wszystkich i ze szczególną uwagą. Piszę ci to, ponieważ o tym wiesz i nie oskarżysz mnie o próżność. Nienawidzę Kongresu – nienawidzę armii – nienawidzę świata – nienawidzę siebie. Masa głupców i niegodziwców. Mógłbym ich wszystkich… z wyjątkiem ciebie…”. Gdy myślę o historii, zastanawiam się, w jaki sposób pewnego dnia się w nią wpasuję. I ty też. Chciałbym, żeby ludzie nadal tak pisali. Historia, co? Ale moglibyśmy stworzyć własną. Kochający i powoli rozum tracący Alex, Pierwszy Syn Profanacji Ojca Założyciela

Re: Masa głupców i niegodziwców Henry 8/10/20 4:18 Do: A Alex, Pierwszy Synu Podniecających Odczytów Historycznych: „Zobacz: załączona bibliografia” – to najseksowniejsze, co kiedykolwiek do mnie napisałeś. Za każdym razem gdy wspominasz o swoim powolnym rozkładzie w Białym Domu, mam wrażenie, że to moja wina, i czuję się z tego powodu zajebiście źle. Przepraszam. Zanim to wszystko zacząłem, powinienem był pomyśleć dwa razy. Dałem się ponieść, nie przeanalizowałem tego. Wiem, ile znaczyła dla ciebie ta praca. Chcę tylko… no wiesz. Opcji rozszerzonej. Jeśli chcesz mniej mnie, a więcej pracy i nieskomplikowanych rzeczy – zrozumiem. Naprawdę. W każdym razie… Wierz lub nie, czytałem trochę o Hamiltonie – z kilku względów. Po pierwsze, był genialnym pisarzem. Po drugie, wiedziałem, że dostałeś po nim imię (macie wiele wspólnych cech, np. pełną pasji determinację, nigdy nie wiecie, kiedy się zamknąć, &c &c). I po trzecie, jakaś impertynencka cizia próbowała kiedyś zakwestionować moją cnotę pod obrazem olejnym przedstawiającym Hamiltona – i teraz rozumiem, że to wspomnienie ma konkretny kontekst. Czy ty dążysz do odgrywania roli rewolucyjnych żołnierzy? Muszę cię poinformować, że płynąca we mnie krew króla Jerzego III sprawi, że będę dla ciebie bezużyteczny. A może sugerujesz, że wolałbyś wymieniać się listami pisanymi przy świetle świec?

Czy powinienem ci powiedzieć, że gdy się rozstajemy, twoje ciało wraca do mnie w snach? Że kiedy śpię, widzę ciebie, widzę ten wspaniały dołeczek nad kością ogonową, plamkę nad biodrem, a gdy rano się budzę, mam wrażenie, że właśnie z tobą byłem, czuję na szyi dotyk twej dłoni, który zdaje się prawdziwy, a nie wyobrażony? Mam ci powiedzieć, że czuję twoją skórę na mojej, co sprawia, że boli mnie dosłownie każda kość? Że przez kilka chwil udaje mi się wstrzymać oddech i wrócić do snu, do ciebie, że znajdujemy się w tysiącu pokojów i jednocześnie nigdzie nas nie ma? Wydaje mi się, że Hamilton opisał to lepiej w liście do Elizy: „Zbytnio angażujesz moje myśli, by pozwolić mi myśleć o czymkolwiek innym – nie tylko wykorzystujesz mój umysł przez cały dzień, lecz także wnikasz w mój sen. Spotykam cię w każdym śnie – a gdy się budzę, nie mogę już zamknąć oczu i rozkoszować się twoją słodyczą”.

  Jeśli zdecydowałeś się skorzystać z opcji wymienionej na początku tego maila, to mam nadzieję, że nie przeczytałeś reszty tych bzdur. Pozdrowienia, Beznadziejnie Romantyczny, Heretycki i Kompletnie Głupi Książę Henry

Re: Masa głupców i niegodziwców A  8/10/20 5:36 Do: Henry H, proszę, nie bądź głupi. Żadna część tej całej historii nigdy nie będzie nieskomplikowana. Tak czy inaczej, powinieneś być pisarzem. Jesteś pisarzem. Nawet po tym wszystkim wciąż czuję, że chcę cię lepiej poznać. Czy to brzmi jak szaleństwo? Po prostu siedzę tu i zastanawiam się, kim jest człowiek, który wie o Hamiltonie i potrafi pisać w taki sposób. Skąd ktoś taki może pochodzić? Jak mogłem się aż tak pomylić? To dziwne, bo zazwyczaj potrafię wyczuć ludzi, przeczucie z reguły popycha mnie we właściwą stronę. Wydaje mi się, że miałem co do ciebie odpowiednie przeczucia, jednak brakowało mi wiedzy, żeby móc to zrozumieć. Ale i tak cały czas za tym pędziłem, tak jakbym ślepo szedł w jednym kierunku i jednocześnie miał nadzieję, że to się dobrze skończy. Tak więc to chyba czyni z ciebie Gwiazdę Polarną.

Chcę cię jak najszybciej zobaczyć. Ten jeden akapit czytam cały czas od początku. Wiesz który. Chcę cię tu z powrotem, przy mnie. Chcę twojego ciała i całej reszty ciebie. I chcę się wreszcie, kurwa, wydostać z tego domu. Patrzenie, jak June i Nora występują w telewizji beze mnie, to prawdziwe tortury. Wkrótce doroczna impreza w domu nad jeziorem mojego taty w Teksasie. Cały długi weekend będę odcięty od świata. Jest tam jezioro z molo, a tata zawsze gotuje coś zajebistego. Chcesz przyjechać? Nie mogę przestać wyobrażać sobie ciebie takiego opalonego i pięknego, siedzącego na wsi. To w następny weekend. Gdyby Shaan mógł pogadać z Zahrą albo z kimś o tym, żebyś przyleciał do Austin, to cię stamtąd odbierzemy. Powiedz „tak”! Twój Alex

  PS Allen Ginsberg do Petera Orlovsky’ego – 1958 r.: „Tęsknię za prawdziwym słońcem między nami. Tęsknię za tobą jak za domem. Lśnij, skarbie, i myśl o mnie”.

Re: Masa głupców i niegodziwców Henry 8/10/20 20:22 Do: A Alex, skoro jestem na północy, to boję się pomyśleć, dokąd my, na Boga, zmierzamy. Zastanawiam się nad tożsamością i twoim pytaniem, skąd się biorą ludzie tacy jak ja. Oto więc cała historia: Pewnego razu w zamku urodził się książę. Jego matka była uczoną księżniczką, a ojciec najprzystojniejszym, najbardziej przerażającym rycerzem w całej krainie. Gdy chłopiec był mały, ludzie przynosili mu wszystko, o czym tylko zamarzył. Najpiękniejsze jedwabne szaty, dojrzałe owoce z oranżerii. Czasami był tak szczęśliwy, że czuł, że nigdy nie zmęczy się byciem księciem. Pochodził z długiej, naprawdę długiej linii książąt, ale nigdy wcześniej nie było księcia takiego jak on: z sercem poza ciałem. Kiedy był mały, jego rodzina uśmiechała się i mówiła, że pewnego dnia z tego wyrośnie. Ale serce pozostawało tam, gdzie było – czerwone, widoczne i żywe. Chłopcu to nie przeszkadzało, jednak z każdym dniem

rodzina bała się coraz bardziej, że mieszkańcy królestwa wkrótce to zauważą i odwrócą się do księcia plecami. Jego babcia, królowa, mieszkała w wysokiej wieży i mówiła tylko o innych książętach, dawnych i obecnych, którzy urodzili się kompletni. Aż któregoś dnia ojciec księcia, rycerz, zginął w walce. Lanca rozerwała jego pancerz i ciało. Wykrwawił się, leżąc na ziemi. I gdy królowa przysłała nową odzież i pancerz, żeby utrzymać serce księcia na miejscu, jego matka nie uczyniła nic, by ją powstrzymać. Bała się, że serce jej syna również zostanie rozerwane. Tak więc książę założył pancerz i przez wiele lat uważał, że tak powinno być. Dopóki nie spotkał najbardziej niszczycielsko cudownego chłopa z pobliskiej wioski, który mówił mu absolutnie koszmarne rzeczy, które sprawiły, że po raz pierwszy od lat książę poczuł, że żyje. Ów chłop okazał się szalonym czarnoksiężnikiem. Potrafił wyczarować z niczego złoto, wódkę i brzoskwiniowe tarty. I nagle całe życie księcia zniknęło w kłębach oszałamiającego fioletowego dymu, a królestwo powiedziało: „Nie wierzę, że wszyscy są tym aż tak zaskoczeni”. Jestem za domkiem nad jeziorem. Cieszę się, że uda ci się wydostać z domu. Już się martwiłem, że możesz go puścić z dymem. Czy to oznacza, że poznam twojego ojca? Tęsknię za tobą. x Henry

  PS To upokarzające i ckliwe i – szczerze mówiąc – mam nadzieję, że przeczytasz to i o tym zapomnisz. PPS Od Henry’ego Jamesa do Hendrika C. Andersena, 1899 r.: „Oby te straszne USA nie były dla ciebie brutalne. Wyczuwam w tobie pewność siebie, drogi chłopcze – co napawa mnie radością. Moje nadzieje, pragnienia i sympatie towarzyszą ci z całego serca. Kieruj się zatem swoim sercem, a potem opowiedz mi swoją amerykańską historię (która, jak sobie wyobrażam, będzie mniej lub bardziej szalona). Oby tutta quella gente byli dla ciebie dobrzy”.

  –  Nie rób tego – mówi Nora, przechylając się przez fotel pasażera. – Istnieje pewien system i musisz go szanować.

–  Kiedy jestem na wakacjach, nie wierzę w  systemy – odpowiada June, która na wpół leży na Alexie i  próbuje pacnąć Norę w dłoń. – To matematyka – zaznacza Nora. – Matematyka nie ma tu żadnej władzy. – June, matematyka jest wszędzie. – Zejdź ze mnie – wtrąca Alex, spychając siostrę. –  Miałeś mnie wspierać! – krzyczy June i  ciągnie go za włosy, nie zważając na wredną minę, którą do niej robi. – Pozwolę ci zobaczyć mój jeden cycek – proponuje Nora. – Ten dobry. – Oba są dobre – odpowiada nagle rozproszona June. –  Widziałem oba. Teraz praktycznie też je widzę. – Alex zerka dwuznacznie na strój Nory: krótkie ogrodniczki i stanik, przez który prawie wszystko widać. – Hashtag „wakacyjne sutki” – mówi June. – Prooooszęęę. Alex wzdycha. –  Przykro mi, Robalu, ale Nora poświęciła więcej czasu na ułożenie swojej listy, więc to ona dostanie kabel aux. Z  tylnego siedzenia dobiega mieszanka odgłosów – zniechęcenia i triumfu – a potem Nora podłącza swój telefon, zaklinając się, że zdołała ułożyć niezawodny algorytm listy utworów idealnych na podróż. Rozlegają się pierwsze trąbki – Loco in Acapulco Four Tops – i  Alex wreszcie wyjeżdża ze stacji benzynowej. Jeep jest odremontowany. Ojciec kupił go, gdy Alex miał około dziesięciu lat. Teraz przebywa w  Kalifornii, ale raz w  roku, właśnie na ten weekend, jedzie nim do Teksasu i  zostawia go w  Austin, żeby mogli z  niego skorzystać June i Alex. Alex nauczył się nim jeździć pewnego lata w dolinie. Uwielbia czuć pedał gazu pod stopą. Wjeżdżają na autostradę międzystanową, obok i  przed nimi jadą czarne SUV-y służb specjalnych. Alex bardzo rzadko jeździ gdzieś sam.

Niebo jest błękitne i otwarte, a słońce wisi nisko od samego ranka. Alex założył okulary przeciwsłoneczne, ma nagie ramiona i  otworzył dach. Podkręca muzykę i  czuje, jakby mógł puścić wszystkie zmartwienia z wiatrem, który targa mu włosy. Odfrunęłyby tak, jakby nigdy nie istniały, jakby liczyły się tylko drgania w  jego piersi. Ale pod mgłą dopaminy one wciąż się kryją: utrata pracy w  sztabie, dni wypełnione krążeniem po pokoju. „Czujesz, że będziesz z  nim do końca życia?” Wystawia twarz do słońca i  w  lusterku wstecznym widzi swoje odbicie. Jest opalony, delikatny i  młody. Chłopak z  Teksasu, ten sam dzieciak, którym był, gdy wyjeżdżał do Waszyngtonu. Musi już skończyć na dziś te rozmyślania. Przed hangarem stoi garstka ochroniarzy. A  także Henry – w koszuli z krótkim rękawem, krótkich spodenkach, modnych okularach przeciwsłonecznych i z torbą Burberry przerzuconą przez ramię. Cholerny letni sen. Z  playlisty Nory leci teraz Here You Come Again Dolly Parton. Alex wyskakuje z jeepa. – Tak, cześć, cześć, ja też się cieszę, że was widzę! – mówi Henry, gdy June i Nora obejmują go z całych sił. Alex przygryza wargę i patrzy, jak Henry je ściska, a potem ma go już tylko dla siebie. Wciąga w  nozdrza jego czysty zapach, śmieje się z twarzą tuż przy jego szyi. –  Cześć, kochanie – słyszy cichy głos księcia, słowa wypowiedziane we  włosy tuż nad uchem Alexa, który jest w stanie tylko bezradnie się zaśmiać. –  Bębny proszę! – ryczy z  głośników jeepa, a  potem płyną pierwsze dźwięki Summertime i Alex krzyczy z aprobatą. Gdy ekipa ochroniarzy Henry’ego z ochroniarzami Tria, wszyscy odjeżdżają.

miesza

się

Henry uśmiecha się szeroko na siedzeniu obok, gdy pędzą czterdziestkąpiątką. Radośnie kiwa głową w  takt muzyki, a Alex nie może przestać na niego zerkać. Nie może uwierzyć, że Henry – książę Henry – jest tutaj, w  Teksasie, że jedzie

z  nim do domu. June wyjmuje mexican coke z  lodówki pod siedzeniem i rozdaje butelki, Henry bierze łyk i dosłownie się roztapia. Alex łapie go za wolną rękę, splata swoje palce z jego palcami na znajdującej się między nimi konsoli. Dojazd z  Austin do jeziora LBJ zajmuje półtorej godziny. Kiedy zaczynają się kierować w stronę wody, Henry pyta: – Dlaczego to się nazywa jezioro LBJ? – Nora? – rzuca Alex. –  Jezioro LBJ – zaczyna recytować Nora – lub jezioro Lyndona B. Johnsona jest jednym z  sześciu zbiorników wodnych utworzonych przez tamy na rzece Kolorado. Stało się to możliwe dzięki uchwaleniu ustawy o elektryfikacji wsi w  czasie, gdy LBJ był prezydentem. LBJ miał tutaj swoją posiadłość. – To prawda – dodaje Alex. – Zabawną ciekawostką jest również to, że LBJ miał obsesję na punkcie swojego kutasa – dodaje Nora. – Nazywał go Jumbo i  cały czas nim wymachiwał. Przed kolegami, dziennikarzami, dosłownie przed wszystkimi. – To też prawda. –  Ach, ta amerykańska polityka – śmieje się Henry. – Naprawdę fascynująca. – Chcesz pogadać o Henryku VIII? – Od jak dawna tu przyjeżdżacie? –  Tata kupił tę posiadłość po rozstaniu z  mamą, czyli gdy miałem dwanaście lat – mówi Alex. – Po wyprowadzce chciał mieć miejsce, z którego miałby do nas blisko. Kiedyś, latem, spędzaliśmy tu mnóstwo czasu. –  Alex, pamiętasz, jak upiłeś się tutaj po raz pierwszy? – pyta June. – Przez cały dzień piłem truskawkowe daiquiri… – Rzygałeś jak kot – dorzuca June z przewrotną czułością.

Wjeżdżają na podjazd obsadzony wielkimi drzewami i suną pod znajdujący się na wzgórzu dom w  żywym, pomarańczowym kolorze i  z  gładkimi łukami. Otaczają go wysokie kaktusy i aloesy. Ellen nigdy nie zajmowała się dekorowaniem wnętrz, więc po zakupie tego domu ojciec poszedł na całość – są tu wysokie niebieskie drzwi, ciężkie drewniane belki i  nadające hiszpański akcent płytki w odcieniach różu i czerwieni. Dom jest otoczony szerokim gankiem, schody prowadzą w  dół wzgórza aż do przystani. Wszystkie okna wychodzące na wodę zostały otwarte, zasłony poruszają się na ciepłym wietrze. Ochroniarze sprawdzają granice – wynajmują dom obok, żeby goście mogli się cieszyć prywatnością, ale jednocześnie by mieć na wszystko oko. Henry zarzuca na ramię turystyczną lodówkę June, a Alex pilnuje się, żeby się tym nie zachwycać. Nagle rozlega się głośny krzyk Oscara Diaza, który wychodzi zza rogu ociekający wodą – najwyraźniej właśnie skończył pływać. Ma na sobie stare brązowe adidasy i kąpielówki w papugi. Wyciąga ręce w stronę słońca, a June dosłownie w nie wpada. –  CJ! – Ojciec obraca ją w  powietrzu i  sadza na szerokiej poręczy. Nora jest następna. Potem Oscar mocno ściska Alexa. Henry robi krok do przodu. Oscar przygląda mu się od góry do dołu: torba Burberry, lodówka na ramieniu, uprzejmy uśmiech, wyciągnięta dłoń. Gdy Alex spytał, czy może przywieźć przyjaciela, a  potem dodał, że będzie to książę Walii, ojciec był zdumiony, ale ostatecznie się zgodził. Alex nie wie jeszcze, jak to wszystko się skończy. –  Dzień dobry – mówi Henry. – Miło pana poznać. Jestem Henry. Oscar podaje mu dłoń. – Mam nadzieję, że jesteś gotowy na zajebistą imprezę.

*** Oscar może i jest rodzinnym kucharzem, ale to matka Alexa zawsze zajmowała się grillem. W  Pemberton Heights często bywało tak, że meksykański ojciec siedział w domu i starannie nasączał ciasto tres leches, podczas gdy blond mama stała w  ogrodzie i  przewracała burgery – i  jakoś to działało. Alex z  determinacją brał od  nich obojga to, co najlepsze, i  teraz tylko on potrafi odpowiednio przygotować żeberka, podczas gdy Oscar zajmuje się resztą. Kuchnia znajduje się naprzeciwko jeziora, zawsze pachnie w niej cytrusami, solą i ziołami, a na ich wizytę ojciec zwozi okrągłe pomidory i  miękkie awokado. Stoi teraz przy zlewie przed dużymi, otwartymi oknami, a  na patelniach leżą trzy pasy żeberek. Ojciec łuska kukurydzę i  nuci do starej płyty Chente’a. Brązowy cukier. Wędzona papryka. Cebula w proszku. Chili w proszku. Czosnek granulowany. Pieprz cayenne. Sól. Pieprz. Znowu brązowy cukier. Alex odmierza każdą z  przypraw dłońmi i wrzuca do miski. Na dole przy molo June i  Nora zajmują się czymś, co wygląda jak improwizowana walka na kopie – napierają na siebie na grzbietach niewidzialnych zwierząt i  atakują się makaronami do pływania. Podchmielony Henry próbuje sędziować. Stoi na molo, opierając jedną stopę na palu, i  jak dziki wymachuje butelką shinera. Alex ich obserwuje i uśmiecha się pod nosem. Henry i jego dwórki. –  To jak, chcesz o  tym pogadać? – słyszy głos ojca gdzieś z lewej strony. Oscar mówi po hiszpańsku. Alex podskakuje zaskoczony. Ojciec stoi teraz przy barze kilka metrów dalej, miesza ser cotija ze  śmietaną i przyprawami na elote. – Eee… – Czy to jest już aż tak oczywiste? – O Rafie?

Alex wypuszcza powietrze, zwiesza ramiona i  ponownie skupia się na przyprawach. –  Ach… O  tym skurwielu. – Od  czasu gdy pojawiły się te informacje, rozmawiali na ten temat, używając wyłącznie wulgaryzmów. Wszyscy czują się zdradzeni. – Masz pomysł, co on sobie myśli? –  Nie mam do powiedzenia na jego temat nic milszego niż ty. Nie mam też żadnego wyjaśnienia. Ale… – Oscar przerywa, cały czas mieszając ser. Alex wyczuwa, że ojciec jak zwykle ma kilka myśli naraz. – Nie wiem. Po tym wszystkim chcę wierzyć, że istnieje jakiś powód, dla którego on pragnie przebywać w  tym samym pomieszczeniu, co Jeffrey Richards. Nie jestem jednak w stanie wymyślić, jaki to powód. Alex przypomina sobie o  rozmowie, którą podsłuchał w  pomieszczeniu pokojówek, i  zastanawia się, czy ojciec kiedykolwiek pozwoli mu ujrzeć pełen obraz sytuacji. Nie wie, jak o  to spytać, żeby jednocześnie nie przyznać się, że wtedy podsłuchiwał. Relacje ojca z Luną zawsze były właśnie takie – rozmowy dorosłych. Obaj po raz pierwszy spotkali Lunę na zbiórce funduszy na kampanię Oscara do Senatu. Alex miał wtedy tylko czternaście lat, ale już robił notatki. Luna zjawił się z tęczową flagą bezceremonialnie wsadzoną w  klapę marynarki; Alex od razu to zapisał. –  Dlaczego go wybrałeś? – pyta teraz ojca. – Pamiętam tę kampanię. Spotkaliśmy wtedy wielu ludzi, którzy byliby świetnymi politykami. Dlaczego nie postawiłeś na kogoś, komu byłoby łatwiej wygrać wybory? – Pytasz, dlaczego wybrałem geja? Alex skupia się na tym, żeby zachować neutralny wyraz twarzy. – Nie tak chciałem to ująć – mówi. – Ale tak, o to mi chodzi. –  Czy Raf kiedykolwiek wspominał ci o  tym, że rodzice wyrzucili go z domu, gdy miał szesnaście lat?

Alex się wzdryga. –  Wiedziałem, że przed studiami miał kiepski okres, ale nigdy nie podawał szczegółów… –  Tak, kiepsko przyjęli jego orientację. Przeżył kilka trudnych lat, ale dzięki temu nabrał sił i  się uodpornił. Tego wieczoru, gdy go poznaliśmy, wrócił do Kalifornii po raz pierwszy od czasu, gdy został wyrzucony, ale przyjechał, żeby wspierać brata z Meksyku. To mniej więcej tak jak wtedy, gdy Zahra pojawiła się w  biurze twojej matki w  Austin i  powiedziała, że chce udowodnić, że ci dranie się mylą. Od razu widać, że ktoś jest wojownikiem. – Tak… Ojciec ponownie nuci Chente’a, miesza ser i  podejmuje temat: –  Wiesz, tamtego lata wysłałem cię do pracy przy jego kampanii, bo jesteś najlepszym zwiadowcą, jakiego mam. Wiedziałem, że sobie poradzisz. Poza tym założyłem, że możesz się od  niego dużo nauczyć. Macie wiele wspólnego. Będę szczery… – Gdy Alex ponownie podnosi wzrok, widzi, jak Oscar wygląda przez okno. – Myślałem, że książę będzie bardziej pierdołowatym dupkiem. Alex się śmieje. On też patrzy na Henry’ego, na łuk jego pleców wygiętych w popołudniowym słońcu. – Jest twardszy, niż może się wydawać. – Nieźle jak na Europejczyka – kwituje ojciec. – Jest lepszy niż połowa idiotów, których June przyprowadzała do domu. – Dłoń Alexa zamiera w  połowie ruchu. Chłopak gwałtownie odwraca głowę w  stronę ojca, który nadal miesza ser ciężką drewnianą łyżką. – I  niż połowa dziewczyn, które ty przyprowadziłeś. Ale nie jest lepszy niż Nora. Ona zawsze będzie moją ulubienicą. – Alex wpatruje się w ojca tak długo, aż ten wreszcie podnosi głowę. – No co? Nie jesteś tak subtelny, jak ci się wydaje. –  Ja… ja nie wiem… Myślałem, że będziesz potrzebował, nie wiem, jakiejś katolickiej pogadanki albo coś?

Oscar wali go łyżką w  biceps, zostawiając tłustą plamę z sera. –  Mógłbyś mieć nieco więcej wiary w  swojego staruszka, co? Trochę uznania dla patrona neutralnych płciowo łazienek w Kalifornii, gówniarzu. –  Dobrze, już dobrze, przepraszam! – woła Alex ze  śmiechem. – Wiem, że gdy chodzi o  własne dziecko, jest inaczej. Ojciec też się śmieje. Przejeżdża dłonią po swojej koziej bródce. – Nie do końca. Przynajmniej nie dla mnie. Alex znowu się uśmiecha. – Wiem. – Czy mama wie? – Tak, powiedziałem jej kilka tygodni temu. – I jak to przyjęła? –  Nie obchodzi jej, że jestem bi. Ale oszalała, gdy dowiedziała się, że chodzi o  niego. Urządziła mi prezentację w PowerPoincie. – Brzmi nieźle. –  Zwolniła mnie. I, eee… Powiedziała, że mam się zastanowić, czy moje uczucia do niego są warte takiego ryzyka. – A są? Alex wydaje z siebie jęk. – Na litość boską, nie pytaj mnie o to. Jestem na wakacjach. Chcę się upić i zjeść spokojnie coś z grilla. Ojciec śmieje się przepraszająco. –  Wiesz, mój związek z  twoją matką był pod wieloma względami kretyńskim pomysłem. Chyba oboje mieliśmy świadomość, że to nie będzie trwało wiecznie. Oboje jesteśmy

zbyt dumni. Ale na Boga, ta kobieta… twoja matka jest bez wątpienia miłością mojego życia. Już nigdy nie pokocham nikogo tak jak ją. To był dziki ogień. No i  dała mi ciebie i June, najlepsze, co mogło spotkać takiego starego dupka jak ja. Taka miłość jest rzadkością, nawet jeśli okazuje się kompletną katastrofą. – Oscar przygryza wargę i  zaczyna się zastanawiać. – Czasami po prostu skaczesz i masz nadzieję, że wylądujesz bezpiecznie. Alex zamyka oczy. – Skończyłeś już na dzisiaj z ojcowskimi monologami? –  Ale z  ciebie wredny gówniarz. – Ojciec ciska w  niego ręcznikiem kuchennym. – Lepiej idź wrzuć żeberka na ruszt. Chcę dzisiaj wreszcie coś zjeść. – Gdy Alex wychodzi, krzyczy jeszcze za nim: – Lepiej, żebyście spali dzisiaj na piętrowym łóżku! Święta Maria patrzy! Tego wieczora jedzą wielkie porcje elote, tamale z wieprzowiną i salsa verde, frijoles charros i żeberka. Henry nakłada sobie każdego dania po trochu i  patrzy na nie, jakby czekał, aż zaczną odsłaniać przed nim swoje tajemnice. Dopiero teraz Alex uświadamia sobie, że książę nigdy wcześniej nie jadł grilla palcami. Wszystko mu więc pokazuje, a  potem patrzy z  kiepsko ukrywanym rozbawieniem, jak Henry delikatnie podnosi żeberko opuszkami palców i zastanawia się, jak je ugryźć. Po chwili Alex zaczyna wiwatować, gdy książę rzuca się na żeberko i  odrywa zębami kawałek mięsa. Przeżuwa dumnie, a  na jego górnej wardze i  czubku nosa zostaje ślad po sosie barbecue. Ojciec trzyma w  salonie starą gitarę, którą June wynosi na ganek, tak by każdy po kolei mógł na niej zagrać. Nora, która na kostium kąpielowy zarzuciła jedną z  koszul Alexa, biega boso tu i  tam, nalewając wszystkim sangrię z  białymi brzoskwiniami i jeżynami. Siedzą wokół ogniska i  grają stare piosenki Johnny’ego Casha, Seleny i  Fleetwood Mac. Alex słucha cykad i  szumu

wody, a gdy ojciec idzie spać, June zaczyna śpiewać. Potem on i  Henry idą na huśtawkę na końcu ganku. Alex wtula się w  bok księcia, zanurza twarz w  kołnierzu jego koszuli. Henry obejmuje go i  dotyka jego szczęki palcami pachnącymi dymem. June śpiewa Annie’s Song – you fill up my senses like a night in a forest, wiatr porusza najwyższymi gałęziami drzew, woda się podnosi do grodzi, a Henry pochyla się, by dotknąć ustami ust Alexa, który jest… No cóż, Alex jest zakochany na zabój. *** Następnego ranka Alex budzi się z  małym kacem i  kąpielówkami Henry’ego owiniętymi wokół łokcia. Technicznie rzecz biorąc, rzeczywiście spali w  osobnych łóżkach. Tyle że zaczęli noc gdzie indziej. Staje nad kuchennym zlewem ze  szklanką wody i  wygląda przez okno. Słońce nad jeziorem jest oślepiająco jasne, a  na dnie piersi Alexa znajduje się mały rozżarzony kamyk pewności. To jest to miejsce – absolutna separacja od  stolicy, stare, znajome zapachy drzew cedrowych i suszonego chile de árbol. Jego świętość. Korzenie. Mógłby wyjść na zewnątrz, wbić palce w  sprężystą ziemię i  odnaleźć w  niej siebie, wreszcie zrozumieć. Ale tak naprawdę już rozumie. Kocha Henry’ego – i  to nie jest nowe uczucie. Zakochiwał się w  nim stopniowo przez wiele lat, prawdopodobnie od  czasu, gdy po raz pierwszy zobaczył go na błyszczących kartkach „J-14”, a  już z  pewnością od  chwili kiedy książę przygwoździł go do podłogi w  schowku i  kazał mu się zamknąć. Tak długo. Tak bardzo. Uśmiecha się i sięga po patelnię. Gdy Henry wchodzi do kuchni w piżamie, długi zielony stół jest już zastawiony do śniadania. Alex stoi przy kuchni i przewraca setnego pankejka.

– Czy to fartuszek? Alex robi gest w kierunku fartuszka w kropki, który założył na bokserki, tak jakby chwalił się którymś ze  swych szytych na miarę garniturów. – Dzień dobry, kochanie. –  Przepraszam – mówi Henry. – Szukałem kogoś innego. Przystojny, drażliwy, niski, nieprzyjemny do dziesiątej rano. Widział go pan? – Odpieprz się. Co najwyżej do pięć po dziewiątej. Henry ze  śmiechem staje obok kuchenki, żeby pocałować Alexa w policzek. –  Kochanie, obaj doskonale wiemy, że lubisz zaokrąglać w górę. Alex wczepia palce we  włosy księcia, zanim ten zdoła zareagować, i całuje go w usta. Henry aż sapie z zaskoczenia, ale ochoczo odwzajemnia pocałunek. Na chwilę Alex zapomina o pankejkach. Zapomina o całym świecie. Nie dlatego, że chce robić z  Henrym same sprośne rzeczy – może nawet w fartuszku – ale dlatego, że go kocha. I  dobrze mu ze  świadomością, że to właśnie dzięki temu uczuciu sprośne rzeczy są tak rewelacyjne. –  Nie wiedziałam, że to jazz brunch – słyszą głos Nory i Henry odskakuje do tyłu tak szybko, że prawie siada w misce z ciastem na naleśniki. Nora podchodzi do ekspresu do kawy i uśmiecha się od nich chytrze. –  To nie wygląda zbyt higienicznie. – Ziewa i  siada przy stole. – Przepraszam – odpowiada z zakłopotaniem Henry. – Nie musisz. – Ja nie przepraszam – dorzuca Alex.

–  Mam kaca – mówi June i  sięga po dzbanek mimozy. – Alex, to wszystko to twoja sprawka? Chłopak wzrusza ramionami. June patrzy na niego zapuchniętymi oczami, ale przecież wszystko już wie. Tego popołudnia przy akompaniamencie ryku silnika łodzi Henry rozmawia z ojcem Alexa o żaglówkach, które pojawiają się na horyzoncie, i  wdaje się w  dyskusję na temat silników zaburtowych. Alex nie nadąża za tą rozmową. Opiera się o  dziób łodzi i  patrzy. I  tak łatwo jest mu sobie wszystko wyobrazić: Henry’ego, który każdego lata przyjeżdża z nim do domku nad jeziorem, który uczy się przyrządzać elote, wiąże ładne węzły i idealnie pasuje do jego dziwnej rodziny. Idą pływać, krzyczą do siebie coś na temat polityki, przekazują w  kółko gitarę z  rąk do rąk. Henry robi sobie zdjęcie z  June i  Norą, które stoją po jego bokach w  bikini. Nora trzyma go jedną dłonią pod brodę i liże po twarzy, a June zaplątuje palce w  jego włosy i  chowa głowę w  zagłębieniu jego szyi, uśmiechając się anielsko do aparatu. Henry wysyła to zdjęcie Pezowi i  natychmiast otrzymuje udręczone wiadomości oraz płaczące emotki, na co wszyscy niemal sikają ze śmiechu. Jest dobrze. Naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Tej nocy Alex nie może zasnąć. Pijany od shinera i opchany masą pieczonych pianek, wpatruje się we  wzorki na drewnianych panelach łóżka piętrowego i myśli o dorastaniu, o  wyrastaniu z  tego miejsca. Pamięta, że w  dzieciństwie był piegowaty i  nieustraszony, że świat zdawał się błogo nieskończony i  życie miało sens. W  tamtych czasach zrzucał ciuchy na molo i skakał na główkę do jeziora. Wszystko było na swoim miejscu. Nosi na szyi klucz do domu z dzieciństwa, ale nie wie, kiedy ostatni raz myślał o chłopcu, który wkładał go do zamka. Może utrata pracy wcale nie jest najgorszą rzeczą, jaka mogła mu się przytrafić. Myśli o korzeniach, o swoim pierwszym i drugim języku.

O tym, czego chciał, kiedy był dzieckiem, czego chce teraz i  w  którym miejscu te pragnienia się łączą. Może wspólny mianownik to właśnie delikatny nacisk wody na nogi, litery wyryte niezdarnie starym scyzorykiem. Czyjeś miarowe tętno zgrane z pulsem pod jego skórą. – H? – szepcze. – Nie śpisz? Henry wzdycha. – Jak zwykle. Wymykają się po trawie obok jednego z  drzemiących na ganku ochroniarzy Henry’ego, pędzą po przystani, przepychają się. Książę śmieje się wysoko i wyraźnie, a jego spalone słońcem ramiona są jasnoróżowe w  bladym świetle księżyca. Alex patrzy na niego i  nagle wypełnia go taka energia witalna, że ma wrażenie, iż dałby radę przepłynąć całe jezioro bez nabierania powietrza. Rzuca koszulkę na koniec molo i  zaczyna ściągać bokserki. Kiedy Henry unosi brew, Alex śmieje się i skacze. – Jesteś prawdziwym utrapieniem – mówi książę, gdy Alex wypływa na powierzchnię. Ale po chwili wahania on również rozbiera się do naga. Stoi na skraju molo i  patrzy na głowę, na ramiona Alexa wyłaniające się na powierzchni wody. W  mroku jego ciało wydaje się smukłe, miękka skóra lśni na niebiesko. Henry jest piękny. Alex myśli, że to właśnie ten jego obraz powinien przejść do historii. Świetliki wirują wokół jego głowy, lądują we włosach. Korona. A do tego nurkuje wkurzająco wdzięcznie. –  Czy mógłbyś chociaż raz zrobić coś bez tego cholernego perfekcjonizmu? – pyta Alex i  ochlapuje księcia wodą, gdy tylko ten wyłania się na powierzchnię. – I  kto to mówi. – Henry szczerzy zęby tak jak wtedy, gdy ścigają się w piciu, tak jakby nic na świecie nie zadowalało go bardziej niż łokieć Alexa między żebrami. – Nie wiem, o co ci chodzi.

Ganiają się po molo, biegają po płytkim dnie jeziora i ochlapują się w księżycowej poświacie. Wreszcie Alex łapie Henry’ego w  pasie i  przygważdża go, przejeżdża mokrymi ustami po tętnicy pulsującej na szyi księcia. Chce tak zostać – splątany z  nim rękami i  nogami – do końca życia. Chce dopasować nowe piegi na jego nosie do gwiazd nad jego głową i zmusić go do nazywania konstelacji. –  No cześć… – mruczy, zbliżając usta do jego ust. Patrzy, jak kropla wody spływa po idealnym nosie księcia i  znika w jego ustach. – Cześć – odpowiada Henry. Cholera, jak ja go kocham, myśli Alex. Myśl ta cały czas do niego wraca i  coraz trudniej jest mu patrzeć na łagodny uśmiech Henry’ego i nie wypowiedzieć tego na głos. Zaczyna wierzgać nogą, żeby ją trochę odwrócić. – Świetnie wyglądasz. Uśmiech Henry’ego robi się krzywy i  trochę nieśmiały. Książę dotyka szczęki Alexa. – Tak? –  Tak. – Alex zawija na palce pukiel mokrych włosów księcia. – Cieszę się, że przyjechałeś w ten weekend – słyszy swój głos. – Ostatnio było tak intensywnie. Ja… Naprawdę tego potrzebowałem. Henry delikatnie uderza go w żebra. – Za bardzo się przejmujesz. Po takich słowach Alex zawsze instynktownie odpowiadał: „nie, wcale nie”, ale teraz gryzie się w język i mówi: –  Wiem. – I  uświadamia sobie, że to prawda. – Wiesz, o czym teraz myślę? – No? – O tym, żeby w przyszłym roku, po inauguracji, ponownie cię tutaj przywieźć. Tylko my dwaj. Będziemy mogli siedzieć

pod księżycem i niczym się nie przejmować. – Ach. Brzmi miło, ale nieprawdopodobnie. –  Daj spokój, kochanie, pomyśl o  tym. W  przyszłym roku. Moja mama znowu obejmie urząd i nie będziemy już musieli się martwić wyborami. Wreszcie będę mógł odetchnąć. Och, to byłoby niesamowite! Rano będę gotować migas, potem cały dzień będziemy pływać i chodzić na golasa, i obściskiwać się na molo, i nie będziemy się przejmować tym, czy zobaczą nas sąsiedzi. – No cóż. Wiesz, że będziemy się tym przejmować. Zawsze będziemy się tym przejmować. Alex patrzy w nieodgadnioną twarz Henry’ego. – Wiesz, co mam na myśli. Książę też na niego patrzy, tak jakby widział go po raz pierwszy. Alex zdaje sobie sprawę, że chyba pierwszy raz zaczął mówić o miłości – ale można ją wyczytać z jego twarzy jak z otwartej księgi. W oczach Henry’ego nagle coś się porusza. – Do czego zmierzasz? Alex zastanawia się, jak ma ubrać w słowa to, co czuje. –  June mówi, że często mam ogień pod dupą. Nie wiem. Kojarzysz, jak zawsze mówią, żeby żyć z dnia na dzień? A ja ogarniam od  razu dziesięć lat. Tak jak wtedy, gdy byłem w  szkole i  miałem na głowie wszystko: moi rodzice się nienawidzili, siostra wyjeżdżała na studia i  czasami podglądałem innych kumpli pod prysznicem, ale wiedziałem, że jeśli będę patrzeć przed siebie, to to wszystko mnie nie dotknie. Mogę wybrać te zajęcia, ten staż, tę pracę. Kiedyś myślałem, że jeśli wyobrażę sobie, kim chcę zostać, i wyjmę z głowy całe to szalone zdenerwowanie i niepokój, będę mógł to wszystko rozplątać i uspokoić. Wykorzystać tę moc w inny sposób. To tak, jakbym nigdy nie nauczył się być tam, gdzie jestem. – Nabiera powietrza. – A  teraz jestem tutaj. Z  tobą.

I  pomyślałem, że może powinienem zacząć spróbować żyć z dnia na dzień. I czuć… to, co czuję. Henry milczy. –  Skarbie… – Woda wokół nich faluje, gdy Alex powoli obejmuje dłońmi jego twarz, gładzi mokrymi kciukami kości policzkowe. Cykady, wiatr i  jezioro pewnie nadal wydają z siebie jakieś odgłosy, ale dla niego wszystko zamiera. Słyszy wyłącznie bicie swojego serca. – Henry, ja… Nagle książę się porusza, zanurza pod wodę, zanim Alex jest w stanie dokończyć zdanie. Wypływa przy molo, włosy lepią mu się do czoła. Alex wpatruje się w  niego i  nie może złapać tchu. Dopiero gdy Henry ochlapuje go wodą, zmusza się do śmiechu. –  Chryste! – woła książę, zabijając owada, który na nim usiadł. – Co to za piekielne stworzenia? – Komary – podsuwa Alex. –  Są okropne. Z  pewnością padnę na jakąś egzotyczną zarazę. – Eee… słucham? –  No wiesz, Filip jest następcą tronu, a  ja jestem drugi w  kolejce. Jeśli ten wkurzający drań padnie na zawał serca w wieku trzydziestu pięciu lat, a ja będę mieć malarię, to po co mi ten tron? Alex znów słabo się śmieje, ma jednak wrażenie, że coś zostało mu wyrwane, zanim zdążył to uchwycić. Głos Henry’ego stał się lekki, szorstki, powierzchowny. Wyćwiczony na potrzeby rozmów z dziennikarzami. –  W  każdym razie jestem wykończony – mówi teraz. Wychodzi na molo i  zakłada bokserki na trzęsące się nogi. – Jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę się położyć – rzuca przez ramię. Alex nie wie, co powiedzieć, patrzy więc bezradnie, jak Henry znika w ciemności. Tuż za zębami trzonowymi wzbiera

jakieś dziwne uczucie, które przemieszcza się do gardła, spływa do piersi i żołądka. Dobrze wie, że coś jest nie tak, ale za bardzo się boi, żeby zapytać. Zdaje sobie sprawę, że z  dopuszczenia do ich romansu miłości wynikają pewne niebezpieczeństwa – bo jeśli coś pójdzie nie tak, Alex nie wie, jak by to zniósł. Po raz pierwszy od  czasu gdy w  ogrodzie Henry go pocałował, Alex zadaje sobie pytanie: a co by się stało, gdyby to nie do księcia należała ta decyzja? A  jeśli tak bardzo zanurzył się w tym, czym jest ten człowiek – w pisanych przez niego słowach, w całej jego rozpaczy – że zapomniał założyć, że jest taki przez cały czas i dla wszystkich? A jeśli stało się to, co nigdy nie miało się stać, i zakochał się w księciu, który nie jest niczym więcej jak jego fantazją? Gdy wraca do pokoju, Henry leży już w  łóżku – twarzą do ściany. Milczy. *** Alex budzi się i stwierdza, że Henry’ego nie ma. Łóżko jest puste i  pościelone, poduszka równo ułożona pod kocem. Niemalże wyrywa drzwi z  zawiasów, wybiega na patio – ani żywego ducha. Ogród jest pusty, molo jest puste. Tak jakby księcia nigdy tu nie było. W kuchni znajduje liścik:   Alex, musiałem wyjechać szybciej ze względów rodzinnych. Zabrałem ochroniarzy. Nie chciałem cię budzić. Dziękuję ci za wszystko. X.

  To ostatnia wiadomość, jaką dostaje od księcia.

  Rozdział dziesiąty Pierwszego dnia wysłał Henry’emu pięć wiadomości, drugiego dnia dwie. Trzeciego żadnej. Zbyt dużą część swojego życia spędził na gadaniu, żeby nie wyczuć momentu, gdy ktoś nie chce już go słuchać. Zmusza się do sprawdzania telefonu tylko raz na dwie godziny zamiast raz na godzinę, powstrzymuje się i  odlicza minuty, aż minie odpowiedni czas. Kilka razy zagłębia się w  relacje prasowe z  kampanii i  uświadamia sobie, że nie sprawdził telefonu od kilku godzin – i za każdym razem żywi desperacką nadzieję, że wreszcie coś tam będzie. Ale nic nie ma. Wydawało mu się, że wcześniej był lekkomyślny, ale teraz rozumie – powstrzymywanie uczuć było jedyną rzeczą, dzięki której nie zatracił się do końca – a  teraz, głupi, jest chory z  miłości, totalna katastrofa. W  dodatku nie ma żadnego zajęcia, które odwróciłoby jego uwagę. Rozpoczyna się akcja pod tytułem: Rzeczy, Które Mówią i Robią Tylko Zakochani. We wtorek wieczorem ukrywa się na dachu Rezydencji i robi tyle wściekłych kółek, że zdziera sobie skórę na piętach i brudzi krwią mokasyny. Kubek „Claremont dla Ameryki”, który wrócił w dokładnie oznaczonym pudełku z  rzeczami z  jego biurka, Alex rozbija w łazience. Pod wpływem płynącego z kuchni zapachu earl greya ściska go w gardle. Dwa i pół razy śni o jasnych włosach owiniętych wokół jego palców. Trzylinijkowy mail, fragment znaleziony w  starym liście Hamiltona do Laurensa: „Nie powinieneś był wykorzystywać

mojej wrażliwości do kradzieży moich uczuć bez mojej zgody”, zostaje napisany i od razu skasowany. Piątego dnia Rafael Luna podczas spotkania wyborczego zostaje twarzą piątej kampanii, w której bierze udział, a sztab Richardsa piecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Alex przeżywa chwilowy impas emocjonalny: albo coś zniszczy, albo zniszczy samego siebie. Kończy się na rozbiciu telefonu na chodniku przed Kapitolem. Ekran zostaje wymieniony pod koniec dnia. I  nie sprawia to, że w  jakiś magiczny sposób wyświetla jakiekolwiek wiadomości od Henry’ego. Rankiem siódmego dnia Alex szuka czegoś na dnie szafy i natrafia na niebieski jedwab – głupie kimono, które zamówił dla niego Pez. Nie wyjął go z szafy od czasu wyjazdu do LA. Wpycha je z  powrotem w  kąt, gdy nagle wyczuwa coś w  kieszeni. Znajduje mały zwinięty kawałek papieru. To papeteria z  hotelu z  tamtej nocy – nocy, gdy wszystko się zmieniło. Pochyły charakter pisma Henry’ego. „Droga Tysbe, chciałbym, żeby nie było tego muru. Kocham, Pyram”. Wyciąga telefon z  kieszeni tak szybko, że prawie znowu upuszcza go na podłogę. Po krótkim researchu wie, że Pyram i  Tysbe to kochankowie z  Metamorfoz Owidiusza, dzieci skłóconych ze sobą rodzin, którym nie wolno było się ze sobą spotykać. Rozmawiali tylko przez wąską szczelinę w  murze pomiędzy ich domami. I tego już, kurwa, jest dla niego za wiele. Wie, że nie zostanie mu w  pamięci to, co zamierza teraz zrobić – będzie to wypełniona białym szumem przerwa w życiorysie, która doprowadzi go z punktu A do punktu B – ale pisze do Casha: „Co robisz przez następne 24 godziny?”. Potem wyciąga z  portfela awaryjną kartę kredytową i  kupuje dwa bilety na samolot, pierwsza klasa, bez przesiadek. Wejście na pokład za dwie godziny. Połączenie z  Dulles International do Heathrow.

*** Zahra prawie odmawia zorganizowania samochodu po tym, jak Alex „ma taki tupet”, że dzwoni do niej z pasa startowego na  Dulles. Jest ciemno i  pada wkurzający deszcz, gdy około dziewiątej wieczorem lądują w  Londynie. Gdy on i  Cash wysiadają z  samochodu za tylną bramą pałacu Kensington, obaj są przemoczeni do suchej nitki. Ktoś musiał poinformować Shaana, bo stoi przy drzwiach prowadzących na pokoje Henry’ego w  nieskazitelnej szarej, dwurzędowej marynarce, suchy i  niewzruszony pod czarnym parasolem. – Panie Claremont-Diaz – mówi. – Co za niespodzianka. Alex nie ma czasu na kurtuazję. – Shaan, przesuń się. –  Panna Bankston zadzwoniła, żeby uprzedzić, że jesteś w drodze. Mogłeś się tego domyślić po tym, jak bez problemu przepuszczono was przez bramę. Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie pozwolić ci zrobić zamieszanie w bardziej prywatnym miejscu. – Przesuń się. Shaan się uśmiecha. Sprawia wrażenie usatysfakcjonowanego widokiem nieszczęśliwych min dwóch Amerykanów powoli przesiąkających wodą. –  Z  pewnością masz świadomość, że jest późno i  że mogę poprosić ochronę o  interwencję. Żaden z  członków rodziny królewskiej nie zapraszał cię do pałacu. – Bzdury. Muszę się zobaczyć z Henrym. –  Obawiam się, że to niemożliwe. Książę nie chce, by mu przeszkadzano. – Cholera… Henry! – Alex omija Shaana i zaczyna krzyczeć w  stronę okien sypialni księcia, w  której pali się światło. Krople deszczu wpadają mu do oczu. – Henry, ty skurwysynu! – Alex… – wtrąca zdenerwowany Cash.

– Henry, sukinsynu, natychmiast złaź na dół! – Robisz scenę – mówi spokojnie Shaan. –  Czyżby? – odpowiada Alex pomiędzy kolejnymi wrzaskami. – A  może po prostu będę krzyczeć dalej i zobaczymy, którzy dziennikarze pojawią się jako pierwsi? – Ponownie zwraca się ku oknu i  zaczyna dodatkowo wymachiwać rękami. – Henry! Wasza Królewska, kurwa, Wysokość! Shaan dotyka palcem słuchawki w uchu. – Ekipa Bravo, mamy tutaj awary… – Alex, na litość boską, co ty wyprawiasz? Alex zamiera z ustami otwartymi do kolejnego okrzyku, gdy w  drzwiach za Shaanem staje Henry, bosy i  w  znoszonych spodniach od  dresu. Ma wrażenie, że serce wypadnie mu tyłkiem. Książę bynajmniej nie wygląda na zaskoczonego. – Każ mu mnie wpuścić – mówi Alex, zwieszając ramiona. Henry wzdycha i uciska nasadę nosa. – W porządku. Może wejść. –  Dziękuję. – Alex patrzy wściekle na Shaana, który nie wygląda, jakby się przejmował tym, że nieproszeni goście zaraz mogą umrzeć na hipotermię. Wchodzi do pałacu i  zdejmuje mokre buty. Cash i  Shaan znikają za drzwiami. Henry nawet się nie zatrzymuje, żeby z nim porozmawiać – Alex może jedynie iść za nim po wielkiej klatce schodowej do pokojów. –  To naprawdę bardzo miłe z  twojej strony! – krzyczy do jego pleców, chlapiąc wokół wodą. Ma nadzieję, że zniszczy ten misternie tkany dywan. – Najpierw olewasz mnie przez pieprzony tydzień, potem każesz mi stać w  deszczu jak jakiemuś pieprzonemu Johnowi Cusackowi, a  teraz nie uraczysz mnie słowem! Naprawdę świetnie się bawię. Już

rozumiem, dlaczego wszyscy musicie się żenić ze  swoimi pieprzonymi kuzynami. – Wolę nie robić tego w miejscu, w którym możemy zostać podsłuchani – mówi spokojnie Henry, na półpiętrze kierując się w lewo. Alex podąża za nim do jego sypialni. –  Nie robić czego? – pyta, gdy książę zamyka drzwi. – Co masz zamiar zrobić? Henry wreszcie się do niego odwraca. Dopiero teraz Alex widzi, że skóra pod jego oczami jest sucha i fioletowa, a przy rzęsach ma różowy kolor. Jego ramiona są ewidentnie napięte, nie były takie od miesięcy – przynajmniej nie wtedy, gdy byli razem. –  Pozwolę ci powiedzieć, co masz do powiedzenia – mówi chłodno Henry. – A potem możesz wyjść. Alex gapi się na niego. – I co, to będzie koniec? Koniec z nami? Henry nie odpowiada, a  w  gardle Alexa coś się zbiera – złość, zdumienie, ból. Czuje, że zaraz się rozpłacze. –  Serio? – pyta bezradnie, z  oburzeniem. Cały czas kapie z niego woda. – Co się, u diabła, dzieje? Jeszcze tydzień temu pisałeś, jak bardzo za mną tęsknisz i że chcesz poznać mojego ojca, a teraz to koniec? Myślisz, że możesz mnie tak po prostu olać? Henry, nie potrafię wyłączyć tego tak jak ty. Książę podchodzi do misternie wyrzeźbionego kominka i opiera się o niego. – Sądzisz, że mi nie zależy tak jak tobie? – Właśnie tak się zachowujesz. –  Naprawdę nie mam czasu wyjaśniać ci, jak bardzo się mylisz… –  Jezu, możesz przestać być pierdolonym dupkiem chociaż na dwadzieścia sekund?

– To cudownie, że przyjechałeś tutaj, żeby mnie obrażać… – Kurwa, kocham cię, rozumiesz?! – krzyczy wreszcie Alex i nie jest już w stanie cofnąć tych słów. Książę zamiera. Alex patrzy, jak przełyka ślinę, jak mięsień w  jego szczęce się spina, i  ma wrażenie, że zaraz wyjdzie z siebie. –  Kurwa, przysięgam, nie ułatwiasz mi zadania… Ale cię kocham. Ciszę przerywa ciche puknięcie: to Henry zdjął swój sygnet i  położył na kominku. Przyciska dłoń do piersi, ugniata ją. Migoczące światło kominka zalewa jego twarz pełnymi dramatyzmu cieniami. –  Czy ty masz pojęcie, co to oznacza? – odzywa się w końcu. – Oczywiście, że tak… – Alex, proszę cię – mówi Henry i wreszcie na niego patrzy. Wygląda na wykończonego i nieszczęśliwego. – Nie rób tego. Oto jest cholerny powód. Nie mogę tego zrobić i  wiesz, dlaczego nie mogę, więc nie zmuszaj mnie, żebym to powiedział. Alex z trudem przełyka ślinę. – Więc nawet nie spróbujesz być szczęśliwy? – Na litość boską! Staram się być szczęśliwy przez całe moje kretyńskie życie. Ale od  urodzenia przysługuje mi prawo do kraju, nie do szczęścia. Alex wyciąga z  kieszeni mokrą karteczkę i  wściekle rzuca nią w Henry’ego. Patrzy, jak książę ją podnosi. – To co to miało oznaczać, skoro tego nie chcesz? Henry gapi się na napisane przez siebie kilka miesięcy wcześniej słowa. – Alex, Tysbe i Pyram na końcu umierają…

– O mój Boże! Czyli to wszystko nigdy nie będzie dla ciebie prawdziwe? I wtedy Henry się łamie. – Jeśli tak sądzisz, to naprawdę jesteś kompletnym idiotą – syczy i  gniecie notkę w  dłoni. – Czy kiedykolwiek, od  pierwszej chwili, gdy cię dotknąłem, udawałem, że nie jestem w tobie zakochany? Czy naprawdę jesteś tak skupiony na sobie, że nie dociera do ciebie, że jestem pierdolonym drugim kandydatem do tronu? Ty masz możliwość wycofania się z  życia publicznego, ale ja będę mieszkać i  umrę w  tych murach i  przy tej rodzinie. I  jeszcze masz czelność przychodzić tutaj i pytać, czy cię kocham, chociaż właśnie to uczucie może wszystko zniszczyć. Alex nie mówi, nie porusza się, nie oddycha. Jego stopy wrosły w  podłogę. Henry nie patrzy na niego, lecz na kominek, ze złości ciągnąc się za włosy. –  To nigdy nie miało być takie poważne – podejmuje zachrypniętym głosem. – Myślałem, że mogę mieć jakąś część ciebie i  nigdy nie wypowiedzieć tego na głos. Myślałem, że nigdy się nie dowiesz, a  pewnego dnia się mną znudzisz i  odejdziesz, bo ja… – na chwilę przerywa i  macha drżącą dłonią przed twarzą – …nigdy nie myślałem, że będę stał przed wyborem, którego nie mogę dokonać, bo nigdy… Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mógłbyś odwzajemnić moją miłość. – No cóż. Tak właśnie jest. I teraz możesz dokonać wyboru. – Doskonale wiesz, że nie mogę. – Możesz spróbować. – Alex ma wrażenie, że to najprostsza rzecz w życiu. – Powiedz, czego chcesz? – Ciebie… – To mnie weź. – Ale nie chcę tego. Alex ma ochotę potrząsnąć Henrym, zacząć krzyczeć mu w twarz, rozwalić każdy bezcenny antyk w tym pokoju.

– Co to znaczy? – Nie chcę tego! – krzyczy Henry. Z jego oczu wydobywają się gniewne błyski, jest wściekły i  przerażony. – Nie rozumiesz? Nie jestem taki jak ty! Nie mogę sobie pozwolić na lekkomyślność. Nie mam rodziny, która będzie mnie wspierała. Nie mam zamiaru wykrzyczeć wszystkim w twarz, kim jestem, i  marzyć o  karierze w  pieprzonej polityce, żeby cały świat patrzył mi na ręce. Mogę cię kochać, pragnąć, ale nie chcę takiego życia. I nie czyni to ze mnie kłamcy; jestem mężczyzną, który – w  przeciwieństwie do ciebie – ma tylko odrobinę instynktu samozachowawczego, i  nie masz prawa przychodzić tutaj i z tego powodu nazywać mnie tchórzem! Alex nabiera powietrza. – Nigdy nie powiedziałem, że jesteś tchórzem. – Ja… – Henry mruga. – No cóż. Wiesz, o co mi chodzi. –  Myślisz, że ja chcę wieść takie życie? Że chcę mieszkać w  pieprzonej złotej klatce? Przecież tobie praktycznie nie wolno wypowiadać się publicznie, nie możesz mieć własnej opinii… –  To co tu robisz? Po jaką cholerę walczymy, skoro nasze życia są tak niekompatybilne? – Bo ty też tego nie chcesz! – upiera się Alex. – Nie chcesz tych pierdolonych bzdur! Nienawidzisz tego! – Nie mów mi, czego chcę. Nie masz pojęcia… –  Posłuchaj, może i  nie jestem pieprzonym członkiem rodziny królewskiej. – Alex przechodzi przez okropny dywan i staje naprzeciwko Henry’ego. – Ale wiem, jak to jest być na każdym kroku określanym przez rodzinę, w  której się urodziło. Życie, jakiego pragniemy ty i ja, wcale tak bardzo się od  siebie nie różni. Nie w  sposób, który miałby znaczenie. Chcesz wziąć to, co ci dano, i zostawić świat lepszym, niż go zastałeś. Ja też. Możemy więc… Możemy więc wymyślić, jak zrobić to razem.

Henry wpatruje się w niego w milczeniu. Alex niemal widzi, jak w jego głowie obracają się trybiki. – Ja chyba nie mogę – mówi w końcu. Alex odskakuje, tak jakby został spoliczkowany. – Dobrze. Wiesz co? Dobra, kurwa. Wyjdę. – I dobrze. –  Wyjdę – mówi i  się odwraca – gdy tylko powiesz mi, że mam wyjść. – Alex… Podchodzi i zbliża twarz do twarzy księcia. Jeśli jego serce ma zostać dzisiaj złamane, to najpierw dopilnuje, by Henry zebrał się na odwagę i to zrobił. –  Powiedz, że ze  mną skończyłeś. Wtedy wrócę do samolotu. To wszystko. Będziesz mógł mieszkać sobie w  tej swojej wieży, być godnym pożałowania już do końca życia i napisać na ten temat cały tom smutnych wierszy. Nieważne. Po prostu to powiedz. – Pierdol się – szepcze Henry łamiącym się głosem. A  potem łapie Alexa za kołnierz i  ten już wie, że będzie kochać tego upartego kretyna do końca życia. – Powiedz mi – powtarza jeszcze z błąkającym się na ustach uśmiechem – żebym wyszedł. Wtedy zostaje pchnięty na ścianę. Henry wpija się w  jego wargi, desperacko i  dziko. Alex czuje delikatny smak krwi, uśmiecha się i  wpycha język w  usta księcia, oburącz ciągnie go za włosy. Henry jęczy tak głośno, że Alex czuje prąd wzdłuż kręgosłupa. Obłapiają się pod ścianą, dopóki Henry nie bierze go na ręce i  nie zatacza się z  nim na łóżko. Alex odbija się plecami od materaca. Książę stoi nad nim przez kilka chwil i tylko na niego patrzy. Alex oddałby wszystko, by wiedzieć, co dzieje się teraz w tej popieprzonej głowie.

I nagle uświadamia sobie, że Henry płacze. Przełyka ślinę. Właśnie w  tym problem: nie wie. Nie wie, czy to ma być spełnienie, czy ich ostatni raz. Jeśli to drugie, to chyba nie da rady przez to przejść. Ale nie chce wracać do domu bez tego. – Chodź tutaj… Pieprzy Henry’ego powoli i głęboko. Zatapiają się w sobie, drżąc i  dysząc. Mokre usta i  mokre rzęsy. Alex wygląda banalnie na prześcieradle w  kolorze kości słoniowej, w  tym momencie nienawidzi siebie, ale jest tak strasznie zakochany. Jest zakochany głupio i  niezdarnie i  Henry też go kocha, przynajmniej przez tę jedną noc, nawet jeśli rano obaj będą musieli udawać, że nic takiego się nie stało. Henry dochodzi z twarzą wtuloną w dłoń Alexa, dolną wargą dotyka jego nadgarstka. Alex próbuje zapamiętać każdy szczegół – jak rzęsy księcia trzepoczą na jego policzkach, jak rumieniec zalewa jego uszy. Tym razem tego nie przegap, powtarza sobie w duchu. On jest zbyt ważny. Wreszcie książę się uspokaja. W  pokoju jest niesamowicie cicho, ogień zgasł w  kominku. Alex przewraca się na bok i  dotyka dwoma palcami swojej piersi, dokładnie w  miejscu, gdzie znajduje się klucz na łańcuszku. Jego serce bije pod skórą tak samo jak zwykle. Nie wie, jakim cudem. Następuje długa chwila ciszy, aż wreszcie Henry przesuwa się na materac obok niego i przykrywa ich obu kołdrą. Alex chce coś powiedzieć, ale nie wie co. *** Budzi się sam. Potrzebuje chwili, aby wszystko do niego dotarło. Kunsztowny złocony zagłówek, ciężka haftowana kołdra, miękki koc pod spodem – to jedyne elementy wyposażenia, które Henry tak naprawdę wybrał. Alex przejeżdża dłonią po prześcieradle obok siebie. Jest chłodne.

Wczesnym rankiem pałac Kensington wydaje się szary i  monotonny. Zegar na kominku mówi, że nie ma jeszcze siódmej. W wielkie okno z odsuniętymi storami bębnią krople deszczu. W tym pokoju nigdy nie było czuć obecności Henry’ego, ale w  cichym brzasku poranka powoli się ona odsłania. Sterta czasopism na biurku, to na wierzchu z plamą atramentu, który najwyraźniej wylał się z  pióra w  torbie. Zbyt duży kardigan, powycierany na łokciach, przerzucony przez stary fotel stojący obok okna. Smycz Davida zwisająca z klamki. A na stoliku nocnym po stronie Alexa leży egzemplarz „Le Monde”, wepchnięty pod ogromny, oprawiony w  skórę tom z dziełami Wilde’a. Alex patrzy na datę: Paryż. To tam po raz pierwszy obudzili się obok siebie. Zaciska powieki i czuje, że w końcu powinien przestać być tak cholernie wścibski. Pora zacząć akceptować to, co Henry może mu dać. Pościel pachnie Henrym. I Alex wie: Po pierwsze: Henry’ego nie ma. Po drugie: wczoraj w  nocy Henry nie zgodził się na żadną wspólną przyszłość. Po trzecie: może być to ostatni raz, gdy ma okazję wdychać jego zapach. Po czwarte: obok zegara na kominku nadal leży sygnet Henry’ego. Gałka w  drzwiach przekręca się z  cichym chrobotem. Alex otwiera oczy i widzi Henry’ego, który niesie dwa kubki kawy i uśmiecha się smutno i tajemniczo. Znowu jest lekko spocony. – Rano twoje włosy są naprawdę cudowne – mówi. Przechodzi przez pokój i  klęka na brzegu materaca. Podaje Alexowi kubek. Kawa z  jedną łyżeczką cukru i  cynamonem. Alex nie chce się cieszyć, że książę wie, jaką kawę lubi. Nie w sytuacji gdy zaraz ma zostać rzucony. Ale mimo wszystko się cieszy.

Tyle że kiedy Henry ponownie na niego patrzy, gdy widzi, jak bierze pierwszy błogosławiony łyk kawy, na jego twarzy pojawia się uśmiech. Łapie przez kołdrę stopę Alexa. –  Cześć. – Alex mruży oczy. – Wydajesz się… mniej wkurzony. Henry się śmieje. –  I  kto to mówi. To nie ja szturmowałem pałac, żeby wyzwać kogoś od „pierdolonych dupków”. –  Na moją obronę mogę powiedzieć, że naprawdę byłeś pierdolonym dupkiem. Książę zamiera. Dopija kawę i  odstawia kubek na nocny stolik. – Byłem – przyznaje. A potem pochyla się i całuje Alexa, jedną ręką łapiąc za jego kubek, żeby nie wylał kawy. Usta księcia smakują pastą do zębów i earl greyem. I może jednak wcale nie rzuci Alexa. – Ej – mówi ten, gdy Henry się cofa. – Gdzie byłeś? Książę nie odpowiada, tylko zdejmuje mokre tenisówki i  siada między jego rozchylonymi nogami. Kładzie dłonie na jego biodrach i patrzy na Alexa niebieskimi oczami. – Musiałem pobiegać. Żeby oczyścić umysł i wymyślić… co dalej. Coś jak pan Darcy chodzący po Pemberley. I  wpadłem na Filipa. Nie wspominałem o tym, ale on i Marta przyjechali tutaj na tydzień, bo w  Anmer Hall jest remont. Wstał wcześniej, bo miał jakieś wystąpienie. I jadł tosta. Zwykłego, suchego tosta. Widziałeś, żeby ktoś kiedyś jadł zwykłego, suchego tosta, tak całkiem bez niczego? To doprawdy wstrząsające. Alex przygryza wargę. – Kochanie, do czego zmierzasz? –  Rozmawialiśmy trochę. Na szczęście chyba nie wiedział o  twojej… wizycie. Ale gadaliśmy na temat Marty i gospodarstw rolnych, i hipotetycznych następców tronu, nad

którymi muszą zacząć pracować, chociaż Filip nienawidzi dzieci, i  nagle… wróciło do mnie wszystko, co powiedziałeś zeszłej nocy. Pomyślałem: Boże, to właśnie to, prawda? On po prostu realizuje plan. I  nie chodzi o  to, że jest nieszczęśliwy. Nic złego mu się nie dzieje. Jest mu aż za dobrze. Przez całe życie jest mu dobrze. – Henry przez chwilę bawi się wystającą z kołdry nitką, ale nagle patrzy w oczy Alexa i dodaje: – Ale dla mnie to za mało. Serce Alexa się zacina. – Tak? Henry przesuwa kciukiem po jego kości policzkowej. – Nie jestem… tak dobry w mówieniu takich rzeczy jak ty, ale… zawsze myślałem, że… Odkąd wiedziałem, kim jestem, gdy potrafiłem już wyczuć, że jestem inny, zawsze uważałem, że stanowię problem, który należy ukryć. Nigdy nie ufałem ani sobie, ani swoim pragnieniom. Zanim naprawdę cię poznałem, pozwalałem, by spotykały mnie wszystkie te złe rzeczy. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że zasługuję na jakiś wybór. – Jego dłoń się przesuwa, dotyka włosów za uchem Alexa. – Ale ty traktujesz mnie tak, jakbym na niego zasługiwał. W gardle Alexa pojawia się coś bardzo twardego, ale udaje mu się przełknąć ślinę. Odstawia kubek na nocny stolik, tuż obok kubka Henry’ego, i mówi: – Bo tak jest. – Chyba naprawdę zaczynam w to wierzyć. Tylko nie wiem, ile by mi to zajęło, gdybyś nie wierzył w to za mnie. –  I  nic nie jest z  tobą nie tak – dodaje Alex. – To znaczy pomijając fakt, że czasami zachowujesz się jak pierdolony dupek. Henry ponownie się śmieje, w kącikach jego oczu pojawiają się zmarszczki, i  Alex czuje, jak serce podchodzi mu do gardła, do zdobionego sufitu, jak wypełnia cały pokój.

– Przepraszam – mówi Henry. – Ja… nie byłem gotów, by to usłyszeć. Tamtej nocy nad jeziorem… po raz pierwszy pozwoliłem sobie pomyśleć, że może rzeczywiście to powiesz. Spanikowałem, zachowałem się wobec ciebie niesprawiedliwie i… to się już nie powtórzy. – No ja myślę. Czyli mówisz, że… wchodzisz w to? –  Mówię – brew Henry’ego nerwowo drga – że jestem przerażony, moje życie jest szalone, ale próba rozstania się z tobą w tym tygodniu prawie mnie zabiła. A gdy obudziłem się dzisiaj rano i  na ciebie spojrzałem… zrozumiałem, że muszę spróbować sobie z  tym poradzić. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie mi wolno powiedzieć o  tym światu, ale chcę to uczynić. Kiedyś. Jeśli jest dla mnie jakieś dziedzictwo na tej cholernej ziemi, to chcę, żeby było ono prawdziwe. Mogę ci więc dać całego siebie w sposób, w jaki zapragniesz, mogę zaproponować ci szansę na prawdziwe życie. Jeśli zgodzisz się zaczekać i  zechcesz pomóc mi w  podjęciu tej próby. Alex patrzy na niego, przygląda się ciału, w  którym krąży odwiecznie królewska krew, wyciąga rękę, by dotknąć jego twarzy, spogląda na swoje palce i  myśli, że tą samą ręką trzymał Biblię na inauguracji matki. I  nagle uderza go ciężar tej sytuacji. Pewność, że żaden z nich już nigdy nie będzie mógł się z tego wycofać. – No dobrze – mówi. – Zgadzam się tworzyć historię. Henry przewraca oczami i  przypieczętowuje ich słowa pocałunkiem. Padają razem na poduszki, mokre włosy Henry’ego, jego spodnie od  dresu i  nagie kończyny Alexa splątują się w eleganckiej pościeli. Gdy Alex był dzieckiem, jeszcze w  czasach kiedy nikt nie znał jego imienia, marzył o miłości jak z bajki, która pewnego dnia wpadłaby do jego życia na grzbiecie smoka. Gdy był trochę starszy, dowiedział się, że miłość to dziwna rzecz, która może się skończyć niezależnie od  tego, jak bardzo się jej

pragnie; że i  tak trzeba dokonać jakiegoś wyboru. Nigdy nie wyobrażał sobie, że doświadczy jej w obu tych aspektach. Dłonie Henry’ego na jego ciele są powolne i miękkie, książę i Alex pieszczą się przez wiele godzin – a może dni. Kąpią się w  luksusie miłości. Robią przerwy, by dopić letnią kawę i  herbatę, Henry kazał przynieść też bułki i  dżem z  czarnej porzeczki. Spędzają cały poranek w  łóżku, oglądają na laptopie Mel i Sue, które zrzędzą nad ciasteczkami, i słuchają, jak deszcz powoli zamienia się w mżawkę. Wreszcie Alex podnosi leżące na podłodze dżinsy i wyjmuje z  kieszeni telefon. Ma trzy nieodebrane połączenia od  Zahry, jedną złowieszczą wiadomość na poczcie głosowej od  swojej matki i  czterdzieści siedem nieprzeczytanych wiadomości na grupowym czacie z June i Norą.   ALEX, Z WŁAŚNIE MI POWIEDZIAŁA, ŻE JESTEŚ W LONDYNIE??????

  Alex, o mój Boże.

  Przysięgam na Boga, że jeśli zrobisz coś głupiego i dasz się złapać, osobiście cię zabiję.

  Ale pojechałeś za nim!!! To TAKIE w stylu Jane Austen.

  Gdy wrócisz, dostaniesz ode mnie w mordę. Nie wierzę, że mi nie powiedziałeś.

  I jak poszło???? Jesteś teraz z Henrym?????

  DAM CI W MORDĘ.

 

Okazuje się, że czterdzieści sześć z  czterdziestu siedmiu wiadomości jest od June, a czterdziesta siódma od Nory, która pyta, czy którekolwiek z nich wie, gdzie zostawiła swoje białe trampki. Alex odpisuje: „Twoje trampki są pod moim łóżkiem, a Henry was pozdrawia”. Ledwo wiadomość zostaje dostarczona, June dzwoni. Żąda, by Alex przełączył ją na głośnomówiący i  od  razu o wszystkim opowiedział. Potem, zamiast stawić czoło gniewowi Zahry, Alex przekonuje Henry’ego, by zadzwonił do Shaana. –  Myślisz, że mógłbyś… eee… – duka książę – zadzwonić do panny Bankston i  dać jej znać, że Alex jest bezpieczny i ze mną? –  Tak, sir – odpowiada Shaan. – Czy mam zorganizować samochód do odjazdu? –  Eee… – Henry pyta bezgłośnie Alexa, czy zostaje, a  ten kiwa głową. – Jutro? Po drugiej stronie następuje bardzo długa chwila ciszy, a  potem Shaan mówi: – Dam jej znać – takim tonem, jakby miał ochotę zrobić wszystko, tylko nie to. Kiedy książę się rozłącza, Alex wybucha śmiechem, ale ponownie bierze do ręki swój telefon, bo musi odpowiedzieć na wiadomość od matki. Henry widzi, jak Alex się waha, dźga go w żebra. –  Wydaje mi się, że w  którymś momencie musimy stawić czoło konsekwencjom – mówi. Alex wzdycha. – Chyba ci nie mówiłem, ale ona… uch… No cóż, gdy mnie zwalniała, powiedziała, że jeśli nie jestem na tysiąc procent pewien, że łączy nas poważne uczucie, to powinienem to zakończyć. Henry trąca nosem skórę za uchem Alexa. – Tysiąc procent?

– Tak, tylko żeby sodówa nie uderzyła ci do głowy. Henry ponownie dźga go łokciem, a  Alex śmieje się, łapie go za głowę, wściekle całuje w policzek, po czym wciska jego twarz w  poduszkę. Kiedy w  końcu odpuszcza, Henry ma zaróżowioną cerę, jest zamroczony i  zdecydowanie zadowolony. –  Myślałem o  tym – mówi wreszcie. – O  tym, że bycie ze  mną może zrujnować twoją karierę. Chciałeś być w Kongresie przed trzydziestką, prawda? – Daj spokój. Spójrz na tę twarz. Ludzie ją kochają. Resztę jakoś wykombinuję. – Henry patrzy na niego sceptycznie i  Alex ponownie wzdycha. – Słuchaj, nie wiem. Nawet nie wiem dokładnie, jak wyglądałoby bycie prawodawcą, gdybym spotykał się z  księciem innego kraju. Więc wiesz, muszę rozkminić jeszcze mnóstwo spraw. Ale jakimś cudem do Kongresu wybierani są również ludzie z  problemami o  wiele większymi od moich. Henry wwierca się w niego wzrokiem, tak że Alex czuje się jak przebity szpilką robak w szklanej gablotce. – Naprawdę nie boisz się tego, co może się wydarzyć? – pyta książę. – Nie. To znaczy oczywiście, że się boję. Z całą pewnością musi to pozostać tajemnicą aż do wyborów. I  wiem, że zrobi się burdel. Ale jeśli uda nam się wyprzedzić bieg spraw, poczekać na właściwy moment i  zrobić to na własnych warunkach, to chyba będzie okej. – Od jak dawna się nad tym zastanawiałeś? –  Świadomie? Mniej więcej od  konwencji demokratów. Podświadomie? Od bardzo dawna. Przynajmniej od czasu gdy mnie pocałowałeś. Henry patrzy na niego znad poduszki. – To… niesamowite. – A ty?

– Co ja? Chryste, Alex! Cały pieprzony czas! – Przez cały czas? – Od olimpiady. –  Olimpiady? – Alex wyciąga mu poduszkę spod głowy. – Ale… –  Tak, Alex, od  dnia, w  którym się poznaliśmy. Nic ci nie umknie, prawda? – Henry odbiera mu poduszkę. – I  jeszcze mnie pyta „a ty?”, jakby nie wiedział… – Prycha. –  Zamknij się. – Alex śmieje się jak głupek, a  potem przestaje walczyć z  Henrym o  poduszkę, siada na nim i  namiętnie go całuje. Podciąga kołdrę i  znikają w  pościeli. Kotłują się w  roześmianym chaosie ust i  dłoni, aż Henry wpada na telefon Alexa i wciska tyłkiem przycisk włączający pocztę głosową. Pokój wypełnia Zjednoczonych:

stłumiony

głos

prezydentki

Stanów

–  Diaz, ty szalony, beznadziejny, romantyczny mały gówniarzu. Lepiej, żeby to było na zawsze. Uważaj na siebie. *** Wymknięcie się z  pałacu bez ochrony o  drugiej nad ranem było, o  dziwo, pomysłem Henry’ego. Wyciągnął dla nich bluzy z  kapturem i  czapki – mundur incognito dla rozpoznawalnych na całym świecie – a  Bea odegrała głośne wyjście po drugiej stronie pałacu, podczas gdy oni biegli już przez ogród. Teraz znajdują się na opuszczonym, mokrym chodniku w  południowym Kensington, otoczonym wysokimi budynkami z czerwonej cegły, przed tabliczką… –  Stop, to chyba jakieś jaja! – woła Alex. – Ulica Księcia Małżonka? O mój Boże, zrób mi zdjęcie z tym napisem. –  Nie jesteśmy jeszcze na miejscu – rzuca Henry przez ramię. Po raz kolejny ciągnie Alexa za rękę, żeby biegł szybciej. – Ruszaj się, darmozjadzie.

Wbiegają na kolejną ulicę i  chowają się między dwoma słupami. Henry wyjmuje z bluzy pęk kluczy. – Zabawna rzecz w byciu księciem jest taka, że jeśli ładnie poprosisz, ludzie dadzą ci klucze do wszystkiego. Alex patrzy, jak Henry przesuwa dłonią po murze, jakby czegoś szukał. –  Przez cały ten czas myślałem, że to ja jestem Ferrisem Buellerem tego związku. –  I  co, sądziłeś, że ja jestem Sloane? – pyta Henry, uchyla jeden z paneli i wciąga Alexa w ciemną przestrzeń. Teren jest pochyły. Jasne płytki niosą odgłosy ich biegnących stóp. Alex widzi wiktoriańską wieżę na dziedzińcu i myśli: Och. Muzeum Wiktorii i Alberta. Henry ma do niego klucz. Przy drzwiach czeka stary, korpulentny ochroniarz. – Gavinie, nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę – mówi Henry i  Alex widzi gruby plik banknotów, który książę wciska w dłoń mężczyzny. – Dziś wieczorem Renesansowe Miasto, tak? – pyta Gavin. – Gdybyś był tak uprzejmy. I  znowu biegną, pędzą przez sale z  chińską sztuką i  francuskimi rzeźbami. Henry płynnie przechodzi z  sali do sali, obok czarnej kamiennej rzeźby siedzącego Buddy i nagiego Jana Chrzciciela z brązu. Idzie jak po sznurku. – Często to robisz? Henry się śmieje. –  To jest… tak jakby moja mała tajemnica. Kiedy byłem dzieckiem, rodzice zabierali nas tu wcześnie rano, jeszcze przed otwarciem. Chyba chcieli, żebyśmy poobcowali trochę ze  sztuką, ale głównie chodziło im o  historię. – Zwalnia i  wskazuje na dużego drewnianego tygrysa walczącego z  mężczyzną ubranym jak amerykański żołnierz. Podpis brzmi: „Tygrys tipu”. – Mama kazała nam na to patrzeć

i szeptała: „Widzisz, jak tygrys go pożera? To dlatego, że mój prapraprapradziadek ukradł to z  Indii. Ja uważam, że powinniśmy to oddać, ale babcia się nie zgadza”. Alex przygląda się twarzy Henry’ego z  profilu jak na ćwierćdolarówce, pod jego skórą pojawia się delikatny rumieniec, ale szybko znika i książę ponownie bierze Alexa za rękę. Znowu biegną. –  Lubię wpadać tu nocą – mówi. – Znam kilku wyższych rangą ochroniarzy. Czasami myślę, że przychodzę tutaj, bo niezależnie od tego, w ilu miejscach byłem, ilu ludzi poznałem i ile książek przeczytałem, to miejsce jest dowodem na to, że nigdy nie posiądę całej wiedzy. To jest jak Westminster Abbey: patrzysz na każdą rzeźbę lub witraż i wiesz, że w tym miejscu są całe wieki historii, że wszystko znalazło się tu z jakiejś przyczyny. Wszystko ma znaczenie. To wielkie łoże z  Ware zostało wspomniane w  Wieczorze Trzech Króli, Epicoene, Don Juanie i stoi tutaj. Czy to nie jest niesamowite? A te archiwa? Boże, mógłbym siedzieć tam całymi godzinami! One… – Przerywa w  pół zdania, ponieważ Alex zatrzymuje się na środku korytarza i szarpie go do tyłu, by go pocałować. – Ej – woła Henry, gdy się od siebie odsuwają. – A to za co? –  Tak po prostu. – Alex wzrusza ramionami. – Naprawdę bardzo cię kocham. Z korytarza wychodzą do ogromnego atrium, pomieszczenia rozciągają się w każdym kierunku. Włączona jest tylko część górnego oświetlenia. Alex widzi ogromny żyrandol wysoko w  rotundzie, pęcherzyki i  bąbelki szkła w  kolorach niebieskim, zielonym i żółtym. Za nim na podeście pyszni się kunsztowne lektorium. –  To jest to – mówi Henry, ciągnąc Alexa w  lewo, gdzie spod ogromnego łuku wylewa się poświata. – Zadzwoniłem wcześniej do Gavina, żeby się upewnić, że zostawią zapalone światło. To moja ulubiona sala. Alex osobiście pomagał przy wystawach w Smithsonian i śpi w  pokoju zajmowanym niegdyś przez teścia Ulissesa S.

Granta, ale zapiera mu dech, gdy Henry ciągnie go między marmurowe słupy. W  przytłumionym świetle sala ożywa. Sklepienie dachu zdaje się sięgać aż do czarnego nieba Londynu. Sala pod nim została zaaranżowana jak rynek gdzieś we  Florencji – wznoszące się kolumny, ołtarze i  łuki. Głębokie baseny fontann osadzone w podłodze pomiędzy posągami na ciężkich cokołach, czarne drzwi ze  scenami zmartwychwstania. Cała tylna ściana jest kolosalna. Gotyckie lektorium wyrzeźbione z marmuru i ozdobione posągami, czarne i złote, imponujące, święte. Gdy Henry odzywa się ponownie, jego głos jest cichy, tak jakby książę nie chciał, by czar prysł. –  W  nocy to prawie jak spacer po prawdziwym placu. Ale wokół nie ma nikogo, kto chciałby cię dotknąć, gapi się na ciebie albo próbuje zrobić ci zdjęcie. Możesz po prostu być… Wyraz jego twarzy staje się ostrożny, wyczekujący i  Alex uświadamia sobie, że on tak samo wyglądał w  domu nad jeziorem – że to jest dla niego najświętsze miejsce. Ściska jego dłoń i mówi: – Opowiedz mi o wszystkim. I Henry opowiada. Oprowadza go po wszystkich zakątkach. Jest tam okazała rzeźba Zefira, greckiego boga zachodniego wiatru, powołana do życia przez Francavillę. Bóg jest nagi i  trzyma stopę na chmurze. Narcyz na kolanach, zahipnotyzowany przez własne odbicie w  wodzie; kiedyś myślano, że jest zaginionym Kupidynem Michała Anioła, ale tak naprawdę został wyrzeźbiony przez Ciolego. –  Musiano uzupełnić mu uszkodzone dłonie stiukiem, widzisz? Pluton kradnie Prozerpinę do podziemi, widać też Jazona ze złotym runem. Wracają do pierwszego posągu, Samsona zabijającego Filistyna, na ten widok Alexowi zapiera dech w piersi. Jeszcze

nigdy czegoś takiego nie widział – gładkie mięśnie, wgłębienia w  ciele, życie zaklęte w  marmurze przez Giambolognę. Mógłby przysiąc, że gdyby dotknął rzeźby, poczułby ciepło skóry. –  Wiesz, to zakrawa na ironię – mówi Henry, patrząc na posąg. – Ja, przeklęty gejowski następca tronu, stojący tutaj w  muzeum Wiktorii, mający świadomość, jak bardzo podobało jej się prawo o karaniu sodomitów. – Uśmiecha się złośliwie. – Pamiętasz, jak mówiłem ci o  królu geju, Jakubie I Stuarcie? – To ten z głupim dżokejem… – Tak, ten sam. Cóż, jego ulubionym dżokejem był człowiek o imieniu George Villiers13. Nazywano go najprzystojniejszym mężczyzną w  całej Anglii. Jakub był kompletnie sparaliżowany z miłości. Wszyscy o tym wiedzieli. Francuski poeta, de Viau, napisał o tym wiersz. – Odchrząkuje i zaczyna recytować: – „Jeden mężczyzna chędoży monsieur le Granda, inny rżnie hrabiego de Tonnerre i  wszyscy wiedzą, że król Anglii pieprzy księcia Buckingham”. – Alex musi mieć dziwną minę, bo Henry szybko dodaje: – No cóż, po francusku to się rymuje. Nieważne. Czy wiesz, że Biblia Króla Jakuba powstała z powodu niezadowolenia Kościoła Anglii, ponieważ Jakub obnosił się ze  swoim związkiem z  Villiersem? Aby zadowolić duchownych, zlecił nowe tłumaczenie. – Jaja sobie robisz! –  Stanął przed Tajną Radą Królewską i  powiedział: „Chrystus miał Jana, a ja mam George’a”. – Jezu… – Otóż to. – Henry wciąż patrzy na posąg, a Alex wpatruje się w  niego, w  chytry uśmiech na jego twarzy. – A  dzięki synowi Jakuba, Karolowi I, mamy kochanego Samsona. To jedyny Giambologna, który kiedykolwiek opuścił Florencję. Był to prezent dla Karola od  króla Hiszpanii, a  Karol podarował to masywne, absolutnie bezcenne arcydzieło Villiersowi. I  oto on, kilka wieków później. Jest jednym

z  najpiękniejszych dzieł sztuki, jakie mamy – i  nawet nie musieliśmy go kraść! Potrzebowaliśmy tylko Villiersa puszczającego się z gejowskimi monarchami. Moim zdaniem, gdyby w  Wielkiej Brytanii istniał narodowy rejestr punktów orientacyjnych dla gejów, Samson z  pewnością by się w  nim znalazł. Henry promienieje niczym dumny rodzic, tak jakby Samson należał do niego, i  nagle Alex też czuje przypływ dumy. Wyjmuje telefon i robi zdjęcie – łagodny i uśmiechnięty książę obok jednego z najznakomitszych dzieł sztuki na świecie. – Co ty robisz? –  Uwieczniam narodowy punkt orientacyjny dla gejów – wyjaśnia Alex. – I rzeźbę. Henry się śmieje, a Alex zdejmuje mu bejsbolówkę, staje na palcach i całuje go w brew. –  To zabawne – mówi książę. – Zawsze myślałem, że ta moja cecha jest najgorsza i  nie do wybaczenia, a  ty zachowujesz się, jakby była najlepsza. –  O  tak! Na mojej liście powodów do kochania ciebie pierwszy jest twój mózg, potem kutas, a potem zbliżający się wielkimi krokami status rewolucyjnej ikony gejów. – Jesteś najgorszym koszmarem królowej Wiktorii. – I właśnie dlatego mnie kochasz. – Mój Boże, masz rację. Przez cały ten czas szukałem faceta, który mocno wkurzałby moich homofobicznych przodków. – Nie zapominajmy, że byli również rasistami. – Oczywiście. – Książę poważnie kiwa głową. – Następnym razem zobaczymy niektóre z  przedmiotów należących do Jerzego III i sprawdzimy, czy buchną ogniem. Za marmurowym lektorium znajduje się komnata wypełniona kościelnymi relikwiami. Na samym końcu pomieszczenia stoi ołtarz. Na tabliczce napisano, że w  piętnastym wieku znajdował się w  apsydzie klasztoru

świętej Klary we  Florencji i  – co zdumiewające – został stamtąd wymontowany i  umieszczony głęboko w  alkierzu muzeum, by powstała tam prawdziwa kaplica, z  posągami świętej Klary i świętego Franciszka z Asyżu. –  Gdy byłem młodszy – mówi Henry – wymyśliłem sobie, że przyprowadzę tutaj kogoś, kogo kocham. Że staniemy w tej kapliczce, że temu komuś będzie się ona podobała tak samo jak mnie i że będziemy powoli tańczyć przed Przenajświętszą Matką. To była tylko… głupia fantazja dojrzewającego nastolatka. Książę się waha, aż wreszcie wyjmuje z  kieszeni telefon. Wybiera kilka przycisków, wyciąga dłoń do Alexa i  nagle cicho zaczyna lecieć Your Song. Alex się śmieje. – Nie zapytasz, czy umiem tańczyć walca? – Nie musimy go tańczyć. Nigdy o to nie dbałem. Alex bierze go za rękę, a  Henry odwraca się w  stronę ołtarza. Wygląda jak zdenerwowany postulant, w  słabym świetle jego policzki są zapadnięte, wreszcie przyciąga do siebie Alexa. Gdy się całują, Alex słyszy na wpół zapamiętane stare słowa z  Księgi Przysłów, wymieszane z  różnych tłumaczeń: „Synu, de la miel, porque es buena, bo plaster miodu jest słodki dla podniebienia”. Zastanawia się, co pomyśleliby święta Klara, zagubiony Dawid i  Jonatan, gdyby zobaczyli ich, jak tak się obracają. Całuje dłoń Henry’ego, w  miejscu, w  którym pod skórą znajduje się niebieska pulsująca żyłka, stara krew zamknięta na wieczność w  tych murach, i  myśli: W  imię Ojca i  Syna, i Ducha Świętego. Amen. *** Książę czarteruje dla niego prywatny samolot, który ma zabrać go do domu. Alex bardzo boi się nagany, która go czeka, gdy tylko doleci na miejsce, próbuje jednak o tym nie

myśleć. Na lądowisku wiatr targa włosy na czole Henry’ego, który wyjmuje coś z kieszeni. –  Posłuchaj – mówi, wyciągając przed siebie zaciśniętą pięść. Bierze dłoń Alexa, odwraca i wkłada w nią coś małego i  ciężkiego. – Chcę, żebyś wiedział… Jestem pewien. Na tysiąc procent. Zabiera dłoń i oczom Alexa ukazuje się sygnet. – Co? – Podnosi wzrok i widzi łagodny uśmiech na twarzy ukochanego. – Nie mogę… – Zachowaj go. Ja już się nanosiłem. Alex obejmuje księcia i szepcze do niego żarliwie: – Jak ja cię, kurwa, kocham. Potem szybko zdejmuje łańcuszek z  szyi i  nawleka sygnet, który zwisa teraz obok klucza do starego domu. Kiedy wkłada je pod koszulę, rozlega się łagodne brzęknięcie, dwa domy – jeden obok drugiego. 13 Kochanek króla, który nadał mu między innymi tytuł pierwszego księcia Buckingham.

  Rozdział jedenasty Miasto rodzinne A  9/2/20 17:12 Do: Henry H, jestem w domu od trzech godzin. Już za tobą tęsknię. To jakiś kompletny odpał. Ej, czy ja ci ostatnio mówiłem, że jesteś dzielny? Wciąż pamiętam, co powiedziałeś tej małej dziewczynce w szpitalu o Luke’u Skywalkerze: „Jest dowodem na to, że nie ma znaczenia, skąd pochodzisz i kim jest twoja rodzina”. Skarbie, ty też jesteś na to dowodem. (Przy okazji, w tym związku zdecydowanie to ja jestem Hanem, a ty zdecydowanie jesteś Leią. I nie próbuj się ze mną kłócić, bo będziesz w błędzie). Znowu myślałem o Teksasie – często mi się to zdarza, gdy jestem zestresowany sprawami związanymi z kampanią. Nie pokazałem ci jeszcze tylu rzeczy. I nie byliśmy w Austin! Chcę cię zabrać do Franklin Barbecue. Trzeba nastać się w kolejce, ale to część tego doświadczenia. Naprawdę chcę zobaczyć, jak członek rodziny królewskiej czeka kilka godzin, by zjeść kawałek krowy. Myślałeś już o tym, co powiedziałeś przed moim wyjazdem? O coming oucie przed swoją rodziną? Oczywiście nie musisz tego robić. Ale gdy o tym mówiłeś, wydawałeś się pełen nadziei. Ja będę tu sobie siedzieć, nadal w kwarantannie w Białym Domu (mama przynajmniej nie zabiła mnie za Londyn), i mocno ci kibicować. Kocham cię. xoxoxoxoxo A

  PS Vita Sackville-West do Virginii Woolf – 1927 r.:

„Ze mną jest bardzo prosto: tęsknię za tobą jeszcze bardziej, niż mogłabym uwierzyć; i byłam przygotowana na to, że będę za tobą tęsknić”.

Re: Miasto rodzinne Henry 9/3/20 2:49 Do: A Alex, w istocie są to bzdury. Wszystko, co mogę zrobić, to nie spakować torby i nie zniknąć na zawsze. Może mógłbym zamieszkać w twoim pokoju jako samotnik. Każesz przysyłać mi jedzenie, a za każdym razem gdy otworzysz drzwi, postaram się czaić w zacienionym kącie. Będzie jak w Dziwnych losach Jane Eyre. W „Daily Mail” ukażą się szalone spekulacje na temat tego, dokąd pojechałem, czy się zabiłem albo zniknąłem na St. Kildzie, ale tylko ty i ja będziemy wiedzieli, że po prostu leżę w twoim łóżku, czytam książki i żywię się głównie profiterolkami i uprawianiem z tobą miłości, aż wreszcie obaj umrzemy w oparach sosu czekoladowego. Tak bym to widział. Obawiam się jednak, że tutaj utknąłem. Babcia wciąż pyta mamę, kiedy się zaciągnę i czy wiem, że Filip w moim wieku był na służbie już od roku. Muszę wymyślić, co robić, bo nieuchronnie zbliża się koniec wolnego. Proszę, zachowaj mnie w swoich – jak to mawiają amerykańscy politycy – myślach i modlitwach. Austin brzmi genialnie. Może za kilka miesięcy, po tym, jak sytuacja trochę się uspokoi? Mógłbym zrobić sobie długi weekend. Możemy odwiedzić dom twojej mamy? Twój pokój? Masz jeszcze swoje trofea z gry w lacrosse? Powiedz, że na ścianach twojego pokoju nadal wiszą plakaty! Niech zgadnę: Han Solo, Barack Obama i… Ruth Bader Ginsburg. (Zgadzam się z twoją opinią, że jesteś Hanem dla mojej Lei, ponieważ bez wątpienia jesteś nerfopasem skudłaconym, który pilotowałby nas przez pole asteroid. Tak się składa, że lubię miłych mężczyzn). Myślałem o zrobieniu coming outu przed moją rodziną i to między innymi dlatego zamierzam na razie zostać tutaj. Bea zaproponowała, że jeśli zechcę, będzie przy mnie podczas rozmowy z Filipem. I chyba zechcę. Zachowaj mnie w swych myślach i modlitwach. Strasznie cię kocham i pragnę, żebyś tu szybko wrócił. Potrzebuję twojej pomocy przy wyborze nowego łóżka do mojego pokoju. Postanowiłem

pozbyć się tego złotego potwora. Twój Henry

  PS Od Radclyffe Hall do Evguenii Souline, 1934 r.: „Kochanie, zastanawiam się, czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo liczę na twoje przybycie do Anglii, jak wiele to dla mnie znaczy – to dla mnie cały świat, moje ciało będzie całe twoje, tak jak twoje będzie całe moje… I nic nie będzie miało znaczenia oprócz nas dwóch stęsknionych miłości, które wreszcie się ze sobą spotkają”.

Re: Miasto rodzinne A  9/3/20 6:20 Do: Henry H, kuźwa. Myślisz, że będziesz musiał się zaciągnąć? Nie sprawdzałem jeszcze informacji na ten temat. Poproszę Zahrę, żeby jeden z naszych ludzi założył stosowny segregator. Co by to oznaczało? Na jak długo musiałbyś wyjechać? Czy to byłoby niebezpieczne??? A może założysz mundur i będziesz siedział przy biurku? Dlaczego nie rozmawialiśmy o tym, gdy u ciebie byłem? Przykro mi. Zaczynam panikować. Jakimś cudem zapomniałem, że coś podobnego czai się na horyzoncie. Będę cię wspierać niezależnie od tego, co postanowisz, tylko daj mi znać, czy mam zacząć ćwiczyć tęskne wyglądanie przez okno w oczekiwaniu, aż mój ukochany wróci z wojny. Czasami do szału doprowadza mnie fakt, że w swoim życiu nie masz praktycznie nic do powiedzenia. Gdy wyobrażam sobie ciebie szczęśliwego, widzę cię w jakimś własnym apartamencie poza pałacem, przy biurku, przy którym możesz pisać antologie historii LGBT. I ja też tam jestem, używam twojego szamponu, zmuszam cię, żebyś chodził ze mną do sklepu spożywczego, i budzę się obok ciebie w tej samej strefie czasowej. Po wyborach możemy wymyślić, co dalej. Bardzo chciałbym być teraz przy tobie choć przez chwilę, wiem jednak, że masz do zrobienia coś ważnego. Wiedz tylko, że w ciebie wierzę. A co do coming outu przed Filipem – brzmi świetnie. Jeśli wszystko inne zawiedzie, po prostu rób to, co ja, czyli zachowuj się jak ostatni dupek, aż wreszcie większość twojej rodziny sama się zorientuje.

Kocham cię. Pozdrów ode mnie Beę. A

  PS Eleanor Roosevelt do Loreny Hickok – 1933 r.: „Bardzo za tobą tęsknię, moja kochana. Najmilsza pora dnia to ta, w której do ciebie piszę. Masz bardziej burzliwy czas niż ja, ale ciągle tęsknię za tobą tak samo… Proszę, poślij większość swojego serca do Waszyngtonu, bo moje jest z tobą!”.

Re: Miasto rodzinne Henry 9/4/20 19:58 Do: A Alex, czy zdarzyło ci się kiedyś coś tak strasznie, strasznie, niewiarygodnie złego, że pragnąłeś zostać załadowany do armaty i wystrzelony prosto w bezlitosną czarną paszczę kosmosu? Czasami się zastanawiam, jaki jest sens mojego istnienia. Albo istnienia czegokolwiek. Powinienem po prostu spakować torbę, tak jak mówiłem. Mógłbym leżeć w twoim łóżku i gnić aż do rozkładu, gruby i pokonany seksualnie, uśmiercony za młodu. „Tu leży książę Henry z Walii. Zginął tak, jak żył: unikając planowania i ssąc kutasa”. Powiedziałem Filipowi. Nie o tobie – o mnie. Konkretnie mówiąc, rozmawialiśmy o zaciągnięciu się do wojska – Filip i Shaan, i ja – i powiedziałem Filipowi, że wolałbym nie podążać tradycyjną ścieżką i że nie sądzę, bym przydał się w wojsku. Zapytał, dlaczego tak bardzo zależy mi na zdeprecjonowaniu tradycji mężczyzn z tej rodziny, a wtedy ja otworzyłem te swoje cholerne usta (ha!) i powiedziałem: „Ponieważ nie jestem taki jak reszta mężczyzn z tej rodziny, począwszy od tego, Filipie, że jestem gejem”. Kiedy już Shaanowi udało się wyrwać mu z ręki żyrandol, Filip skierował do mnie kilka słów, między innymi „pomieszany lub nierozważny”, „zapewnienie przetrwania rodu” oraz „szanowanie dziedzictwa”. Szczerze mówiąc, niewiele z tego pamiętam. Ogólnie rzecz biorąc, nie wyglądał na zaskoczonego faktem, że nie jestem heteroseksualnym następcą – zdumiało go raczej to, że nie mam zamiaru udawać heteroseksualnego następcy. A powinienem.

I tak, wiem, że o tym rozmawialiśmy i mieliśmy nadzieję, że odkrycie się przed moją rodziną będzie dobrym pierwszym krokiem. Nie wydaje mi się, byśmy mieli duże szanse na upublicznienie naszego związku. Nie wiem. Szczerze mówiąc, z tego powodu zjadłem całą blachę ciasta. Czasami wyobrażam sobie przeprowadzkę do Nowego Jorku i zamieszkanie w jednym ze schronisk dla młodzieży Peza. Tak po prostu stąd wyjechać. I już nie wrócić. A po drodze może jeszcze coś spalić. Byłoby miło. Wiesz, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie powiedziałem ci o tym, o czym pomyślałem, gdy spotkaliśmy się za pierwszym razem. Widzisz, dla mnie wspomnienia są trudne. Bardzo często sprawiają mi ból. Żałoba w ciekawy sposób zabiera całe życie, wszystkie te najważniejsze lata, które uczyniły człowieka tym, kim jest, i sprawia, że patrzenie wstecz jest bolesne, bo we wspomnieniach zawsze jest pewna nieobecność. Musisz stworzyć zupełnie nowy system. Ale wpadłem na pewien pomysł. Zacząłem myśleć o sobie, o moim życiu i wspomnieniach jak o mrocznych, zakurzonych salach w pałacu Buckingham. Noc, kiedy Bea wyszła z odwyku, a ja błagałem ją, by wzięła to na poważnie, umieściłem w pokoju ze złotą harfą na środku i różowymi piwoniami na tapecie. Mój pierwszy raz, z jednym z kolegów brata ze studiów, gdy miałem siedemnaście lat, schowałem do najmniejszego schowka na miotły, jaki udało mi się znaleźć. Ostatnią noc mojego ojca, sposób, w jaki jego twarz stawała się bezwładna, zapach jego rąk, gorączkę, to straszne czekanie, a potem coś jeszcze gorszego niż czekanie, schowałem w największym pokoju, w sali balowej, otwartej i ciemnej, z zasłoniętymi oknami. I zamknąłem drzwi. Ale gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy… w Rio. To wspomnienie zabrałem do ogrodu. Wcisnąłem je w liście klonu srebrzystego i schowałem do Wazonu Waterloo. Nie włożyłem go do żadnego pokoju. Rozmawiałeś z Norą i June, szczęśliwy, pełen życia, istniejący w wymiarach, do których ja nie miałem dostępu. I taki piękny. Miałeś wtedy dłuższe włosy. Nie byłeś jeszcze nawet synem prezydentki, ale niczego się nie bałeś. A w butonierce miałeś żółty kwiat ipê amarelo. Pomyślałem, że to najbardziej niesamowita rzecz, jaką widziałem, i że powinienem trzymać się na bezpieczną odległość. Pomyślałem, że gdyby kiedykolwiek pokochał mnie ktoś taki jak ty, spaliłbym się z miłości. A potem okazałem się nieostrożnym głupcem i zakochałem się w tobie. Kochałem cię, gdy dzwoniłeś do mnie w absurdalnych nocnych godzinach. Gdy całowałeś mnie w obskurnych publicznych toaletach, dąsałeś się w hotelowych barach i uszczęśliwiałeś mnie na takie sposoby,

że uwierzyłem, że nawet taki wybrakowany introwertyk jak ja może być szczęśliwy. Wreszcie okazało się, że masz czelność odwzajemniać moje uczucie. Dasz wiarę? Bo ja czasami, nawet teraz, w to nie wierzę. Przykro mi, że z Filipem poszło tak źle. Chciałbym móc przysłać ci nadzieję. Twój Henry

  PS Od Michała Anioła do Tommasa dei Cavalieri, 1533 r.: „Wiem dobrze, że o tej porze równie łatwo mogłem zapomnieć twoje imię, tak jak zapomnieć o jedzeniu, którym żyję; nie, łatwiej byłoby zapomnieć o jedzeniu, które tylko żałośnie karmi moje ciało, niż twoje imię, które karmi zarówno moje ciało, jak i duszę, wypełnia i jedno, i drugie taką słodyczą, że nie czuję ani znużenia, ani strachu przed śmiercią, podczas gdy pamięć chroni ciebie w moim umyśle. Pomyśl, w jakim stanie mógłbym się znaleźć, gdyby moje oczy również mogły się cieszyć pożywieniem”.

Re: Miasto rodzinne A  9/4/20 20:31 Do: Henry H, o kurwa. Tak strasznie mi przykro. Nie wiem, co jeszcze napisać. Tak strasznie mi przykro. June i Nora przesyłają pozdrowienia. Oczywiście nie tak gorące jak moje. Proszę, nie martw się o mnie. Coś wymyślimy. Tyle że to zajmie trochę czasu. Ostatnio ćwiczę cierpliwość. Przejąłem od ciebie najróżniejsze cechy. Boże, co mogę napisać, żeby poprawić ci samopoczucie? Proszę: nie mogę zdecydować, czy twoje maile sprawiają, że tęsknię za tobą bardziej, czy mniej. Czasami, gdy je czytam, czuję się jak śmieszny kamień na środku najpiękniejszego czystego oceanu. Darzysz mnie miłością o wiele większą niż ty sam, większą niż wszystko inne. Nie mogę uwierzyć, że mam to szczęście – że to wszystko otrzymuję, i to w takich ilościach. To nie może być szczęście – to musi być

przeznaczenie. Sam katolicki Bóg zmusił mnie do bycia człowiekiem, o którym napisałeś wszystkie te rzeczy. Zmówię pięć zdrowasiek. Muchas gracias, Santa Maria. Nie dorównuję ci w prozie, ale mogę napisać listę. Niekompletna lista tego, co kocham w księciu Henrym z Walii 1. Brzmienie twojego śmiechu, kiedy cię wkurzam. 2. Twój zapach pod tą fantazyjną wodą kolońską, coś czystego, a jednocześnie pachnącego trawą (co to za magia?). 3. Sposób, w jaki wysuwasz brodę, żeby wyglądać na twardziela. 4. Wygląd twoich dłoni, gdy grasz na fortepianie. 5. Fakt, że dzięki tobie coś o sobie zrozumiałem. 6. Twoje przekonanie, że Powrót Jedi jest najlepszą częścią Gwiezdnych wojen (no nie), ponieważ w głębi serca jesteś gigantycznym, sentymentalnym, żenującym romantykiem, który po prostu chce być na zawsze szczęśliwy. 7. Twoja skłonność do recytowania Keatsa. 8. Znajomość monologu Bernadette „Nie pozwól, by ściągnęło cię to w dół” z Priscilli, królowej pustyni. 9. Twoje starania. 10. To, jak do tej pory bardzo się starałeś. 11. Z jaką determinacją wciąż się starasz. 12. Gdy twoje ramiona obejmują moje, nie liczy się nic na całym tym głupim świecie. 13. Cholerny numer „Le Monde”, który przywiozłeś ze sobą do Londynu i położyłeś na nocnym stoliku. (Tak, widziałem go). 14. To, jak wyglądasz zaraz po przebudzeniu. 15. Proporcje między twoimi ramionami a talią. 16. Twoje ogromne, hojne, absurdalne, niezniszczalne serce. 17. Twój równie wielki kutas. 18. Mina, jaką zrobiłeś, gdy przeczytałeś poprzedni punkt. 19. To, jak wyglądasz zaraz po przebudzeniu (już to napisałem, ale ja naprawdę, naprawdę to uwielbiam!). 20. Fakt, że kochałeś mnie przez cały ten czas.

 

Ciągle myślę o tym, co do mnie ostatnio napisałeś – i o tym, jakim byłem idiotą. Czasami tak trudno jest mi się wydostać z własnej głowy, teraz jednak wracam do tego, co ci powiedziałem tamtej nocy w moim pokoju, gdy to wszystko się zaczęło, jak cię spławiłem, jak czasami próbowałem się zachowywać, jakby to między nami nie miało żadnego znaczenia. Nawet nie wiem, co chciałeś zrobić. Boże, mam ochotę walczyć ze wszystkimi, którzy kiedykolwiek cię zranili, a przecież należę do tej grupy, prawda? Od samego początku. Tak strasznie mi przykro. Proszę, pozostań taki cudowny, silny i niesamowity. Tęsknię za tobą, tęsknię za tobą, tęsknię za tobą, kocham cię. Zadzwonię do ciebie, gdy tylko to wyślę, ale wiem, że lubisz mieć takie rzeczy na piśmie. A

  PS Richard Wagner do Elizy Wille, à propos Ludwika II – 1864 r. (Pamiętasz, jak grałeś dla mnie Wagnera? On jest dupkiem, ale to jest coś). „To prawda, że mam swojego młodego króla, który naprawdę mnie uwielbia. Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie naszych relacji. Przypominam sobie jeden ze snów z mojej młodości. Kiedyś śniło mi się, że Szekspir żyje; że naprawdę go widziałem i z nim rozmawiałem; nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobił na mnie przez sen. Ale wtedy chciałem spotkać też Beethovena, chociaż on już nie żył. Coś takiego dzieje się pewnie w umyśle tego cudownego młodego człowieka, gdy jest ze mną. Mówi, że nie może uwierzyć, że naprawdę mnie posiada. Nikt nie czyta bez zdziwienia i oczarowania listów, które do mnie pisze”.

  Rozdział dwunasty Gdy Zahra pojawia się w pokoju ze swoim termosem z kawą i  grubym stosem teczek, na jej palcu lśni pierścionek z  brylantem. Alex je śniadanie z  June. Po nim Zahra i  June mają pojechać na wiec wyborczy do Pittsburgha. June rzuca swojego gofra na łóżko. – Dobry Boże, Z, co to jest? Zaręczyłaś się? Zahra patrzy na pierścionek i wzrusza ramionami. – Miałam wolny weekend. – Kiedy nam powiesz, z kim się spotykasz? – pyta Alex. –  E-e, nie – odpowiada Zahra. – Księżniczko, nie masz prawa nawet wspominać o  tajnych związkach podczas  tej kampanii. – Punkt dla ciebie – przyznaje Alex. Zahra zmienia temat, gdy June zaczyna wycierać syrop z łóżka swoimi spodniami od piżamy. – Czeka nas dzisiaj mnóstwo pracy, małe Claremonty, więc się skupcie. Ma szczegółowy terminarz dla każdego z  nich, wypełniony punktami od góry do dołu, i od razu zaczyna go omawiać. Są przy czwartkowej rejestracji wyborców w Cedar Rapids (Alex ewidentnie nie został zaproszony), gdy na telefonie Zahry pika powiadomienie. Podnosi komórkę i bezceremonialnie zaczyna scrollować. –  Oboje macie być ubrani i  gotowi o… – Przygląda się uważniej ekranowi. – Do… eee… – Nagle robi przerażoną minę. – Ożeż w dupę jeża ja pierdolę! –  Co… – zaczyna Alex, ale teraz jego telefon też wibruje. Widzi powiadomienie z  CNN: „Wyciekło nagranie

z  monitoringu przedstawiające księcia Henry’ego w  hotelu DNC”. – Cholera jasna… June zagląda mu przez ramię; jakimś cudem ktoś – anonimowe źródło – dostał nagranie z  monitoringu z  lobby hotelu Beekman z  tamtej nocy podczas konwencji demokratów. Film nie jest zbyt wyraźny, ale widać, jak obaj wychodzą z  baru, ramię w  ramię, a  za nimi podąża Cash. Potem widać nagranie z  windy, Henry obejmuje Alexa w  pasie, gdy rozmawiają z  Cashem. Cała trójka wysiada na ostatnim piętrze. Zahra patrzy na niego z żądzą krwi w oczach. –  Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ten jeden dzień z naszego życia wciąż mnie prześladuje? – Nie wiem – odpowiada zrozpaczony Alex. – Nie wierzę, że akurat to… To znaczy wiele razy ryzykowaliśmy dużo bardziej… – To ma mnie uspokoić? –  Kto, do cholery, upublicznia nagrania z  windy? Kto je sprawdza? I po co? Przecież nie jechała nią Solange… Przerywa mu ćwierkanie z  telefonu June. Siostra zerka na komórkę i przeklina pod nosem. –  Jezu, ten dziennikarz z  „Post” właśnie napisał z  prośbą o  komentarz na temat spekulacji dotyczących twojej relacji z Henrym. Pyta, czy mają one związek z opuszczeniem przez ciebie kampanii po konwencji. – Patrzy wielkimi oczami to na Zahrę, to na Alexa. – Jest naprawdę źle, prawda? –  Nie jest dobrze – odpowiada Zahra. Siedzi z  nosem w  telefonie i  wściekle pisze coś, co prawdopodobnie jest bardzo ostrym komunikatem dla zespołu prasowego. – Potrzebujemy jakiegoś, kurwa, zwrotu akcji. Musimy… wysłać cię na randkę albo coś. – A co, gdybyśmy… – próbuje June.

–  Albo, kurwa, wysłać na randkę jego – ciągnie Zahra. – Wysłać na randkę was obu. – Mogłabym… –  Do kogo ja mam, kurwa, zadzwonić?! Która dziewczyna będzie chciała wziąć udział w  tej gównoburzy i  udawać, że idzie na randkę z którymkolwiek z was? – Zahra wyciera oczy. – Jezu, poprosić którąś, żeby poszła na randkę z gejem… – Mam pomysł! – krzyczy wreszcie June. Gdy oboje na nią patrzą, przygryza wargę i spogląda na Alexa. – Ale nie wiem, czy się wam spodoba… Odwraca swój telefon, żeby pokazać im ekran. To zdjęcie, które zrobili dla Peza w Teksasie: June i Henry leżący razem na molo. Zasłoniła Norę, więc na fotografii są sami. Henry uśmiecha się szeroko, ma na sobie okulary przeciwsłoneczne, a June całuje go w policzek. – Ja też mieszkałam na tym piętrze – mówi. – Nie musimy… eee… niczego potwierdzać ani niczemu zaprzeczać. Możemy jednak coś zasugerować. Żeby uspokoić sytuację. Alex przełyka ślinę. Zawsze wiedział, że June jest gotowa przyjąć za niego kulkę, ale to? Nigdy nie byłby w stanie jej o to poprosić. Tyle że… to mogło zadziałać. Ich przyjaźń w  mediach społecznościowych jest dobrze udokumentowana, nawet jeśli połowa z  nich to GIF-y Colina Firtha. Na wyrwanym z kontekstu zdjęciu wyglądają jak para – jak każda inna, miła, wspaniała, heteroseksualna para na wakacjach. Alex zerka na Zahrę. –  To nie jest zły pomysł – mówi kobieta. – Musimy powiadomić Henry’ego. Możesz to zrobić? Alex wypuszcza powietrze. Absolutnie tego nie chce, ale nie wydaje mu się, żeby miał jakiś inny wybór. – No więc… Tak, ja… tak, chyba tak. ***

–  To jest dokładnie to, czego nie chcieliśmy robić – mówi Alex do telefonu. – Wiem. – Głos Henry’ego drży. Filip czeka na drugiej linii jego telefonu. – Ale… – Tak. Ale. Zdjęcie z Teksasu, które June umieszcza w swoich mediach społecznościowych, natychmiast podbija statystyki i  staje się jej najpopularniejszym postem. W ciągu kilku godzin znajduje się dosłownie wszędzie. BuzzFeed publikuje obszerny przewodnik po związku jej i  Henry’ego, począwszy od  cholernego zdjęcia, na którym tańczą na królewskim weselu. Wykopują jakieś fotografie z  nocy w  LA, analizują interakcje na Twitterze. „Właśnie wtedy, gdy wszyscy myślą, że June Claremont-Diaz nie może już osiągnąć więcej celów – piszą dziennikarze w jednym z artykułów – okazuje się, że ona przez cały czas potajemnie miała swojego księcia z  bajki”. Kolejna gazeta spekuluje: „Czy poznali się dzięki Alexowi, najlepszemu przyjacielowi księcia?”. June odetchnęła z  ulgą, ale tylko dlatego, że udało się jej znaleźć sposób, aby chronić brata, chociaż to oznacza, że świat zacznie grzebać w jej życiu w poszukiwaniu odpowiedzi i dowodów, co z kolei sprawia, że Alex ma ochotę wszystkich zamordować. Ma również ochotę chwycić wszystkich za ramiona, potrząsnąć nimi i  zawołać: Henry jest mój, idioci! W  głębi serca nie powinien się czuć skrzywdzony. Ale wszyscy są zachwyceni, a jedyna różnica między kłamstwem i prawdą, która spaliłaby Fox News, jest taka, że chodzi o płeć bohaterów tej historii. I to, kuźwa, bardzo boli. Henry mówi niewiele, ale wystarczająco, by Alex zrozumiał, że Filip niemal dostał apopleksji, a  Jej Królewska Mość jest zirytowana, ale zadowolona, że wnuk wreszcie znalazł sobie dziewczynę. Alexowi jest z  tym cholernie źle. Przytłaczające rozkazy, udawanie kogoś, kim nie jest – zawsze starał się być dla Henry’ego schronieniem przed złym światem. To nigdy nie powinno się było zdarzyć.

Jest źle. Alex ma skurcze żołądka, symptomy klaustrofobii i  nie ma planu B, na wypadek gdyby plan A  nie wypalił. Pomyśleć, że ledwie dwa tygodnie temu był w  Londynie i  całował Henry’ego przed Giambologną. A  teraz to. W  ich życiu pojawia się kolejna przeszkoda. Jeszcze żaden jego związek nie przechodził takiej próby. Nora zjawia się u niego z jasnoczerwoną szminką na ustach, przyciska chłodne, cierpliwe palce do jego skroni i mówi: – Zabierz mnie na randkę. Wybierają studencką dzielnicę pełną ludzi, którzy będą im robić zdjęcia i publikować je, gdzie tylko się da. Nora wkłada dłoń do tylnej kieszeni jego spodni, a on próbuje skupić się na jej pocieszającej fizycznej obecności, na znajomym dotyku jej włosów na policzku. Przez pół sekundy pozwala sobie myśleć o tym, o ile łatwiej byłoby, gdyby to była prawda, gdyby ponownie wślizgnął się pod bezpieczny parasol związku ze  swoją najlepszą przyjaciółką, gdyby znowu zostawiał tłuste odciski palców na jej pasie w  Jumbo Slice i  śmiał się z  jej dowcipów. Gdyby mógł kochać ją tak, jak chcieli tego ludzie – i  gdyby ona go kochała – nie byłoby żadnego problemu. Ale Nora go nie kocha, a  on nie kocha Nory. Jego serce znajduje się w  samolocie nad Atlantykiem, leci właśnie do Waszyngtonu, by przypieczętować umowę przy dobrze obfotografowanym lunchu z  June, który ma się odbyć następnego dnia. Gdy leży już w  łóżku, Zahra wysyła mu maila pełnego wątków na Twitterze z  nim i  Norą w  roli głównej i robi mu się niedobrze. Henry ląduje w  środku nocy, ale nawet nie wolno mu się zbliżyć do Rezydencji. Dostaje miejsce w  hotelu po drugiej stronie miasta. Gdy rano dzwoni, ma zmęczony głos. Alex przyciska słuchawkę do policzka i  obiecuje, że znajdzie sposób, by się z nim spotkać, zanim książę odleci z powrotem do Londynu. – Proszę – mówi Henry cienkim głosem.

Ellen, reszta rządowej administracji i połowa dziennikarzy są zajęci wiadomościami o  nowych próbach rakietowych Korei Północnej, nikt więc nie zauważa, gdy rano June pozwala mu wsiąść do swojego SUV-a. Teraz trzyma go za łokieć i  opowiada mało śmieszne dowcipy, a  kiedy wjeżdżają w  uliczkę w  pobliżu kawiarni, uśmiecha się do niego przepraszająco. – Powiem mu, że tu jesteś – mówi. – Może będzie mu trochę lżej. –  Dzięki – odpowiada Alex. Zanim dziewczyna otwiera drzwi, łapie ją za nadgarstek i dodaje: – Poważnie. Dziękuję. June ściska jego dłoń i  wysiada razem z  Amy, a  on zostaje sam w malutkiej, odosobnionej uliczce z drugim samochodem ochrony i ściskiem w żołądku. Mija cała godzina, zanim June do niego pisze: „Wszystko w porządku”. A potem: „Już go do ciebie prowadzę”. Przed wyjściem wszystko zaplanowali: Amy zaprowadzi June i  Henry’ego z  powrotem do uliczki i  zamienią samochody, tak jakby był więźniem politycznym. Alex nachyla się do dwóch agentów, siedzących cicho na przednich siedzeniach. Nie wie, czy zorientowali się już, co się dzieje, i zupełnie go to nie obchodzi. – Ej, możecie mnie zostawić na kilka minut? Wymieniają spojrzenia, ale wysiadają. Chwilę później obok staje drugi samochód, drzwi się otwierają i  pojawia się on. Henry wygląda na spiętego i nieszczęśliwego, ale wreszcie jest w zasięgu ręki. Alex instynktownie łapie go za ramię, wciąga do samochodu i  zamyka drzwi. Trzyma go, ma go tak blisko, że widzi szarawy odcień jego cery. Henry nie patrzy mu w oczy. Alex nie widział go jeszcze w tak złym stanie. Nie wyglądał tak źle, nawet gdy był na granicy płaczu. Wygląda na pustego w środku. –  Cześć – mówi Alex. Przesuwa się na siedzeniu, żeby znaleźć się w  polu widzenia księcia. – Ej, spójrz na mnie.

Jestem tutaj. Ręce Henry’ego drżą, jego oddech staje się płytki i Alex wie, że to objawy nadchodzącego ataku paniki. Łapie go za nadgarstek, wyczuwa szalejący puls. Wreszcie książę patrzy mu w oczy. – Nienawidzę tego – mówi. – Nienawidzę… – Wiem. –  Wcześniej… jakimś cudem byłem w  stanie to tolerować. Bo nigdy… nigdy nie było szans na coś innego. Ale… Chryste, to jest… To jest podłe. To jakaś cholerna farsa. A  June i  Nora? Tak po prostu mają zostać wykorzystane? Babcia zażądała, żebym przyprowadził na to spotkanie własnych fotografów. Wiedziałeś o tym? – Nabiera powietrza, które blokuje mu krtań. – Alex, ja nie chcę tego robić. –  Wiem – powtarza Alex i  wyciąga dłoń, by kciukiem wygładzić brew Henry’ego. – Wiem. Mnie też się to nie podoba… –  Kurwa, to nie w  porządku! Moi gówniani przodkowie w  kółko robili tysiąc razy gorsze rzeczy i  nikogo to nie obchodziło! –  Kochanie – Alex dotyka brody Henry’ego, żeby go uspokoić – wiem. Przykro mi, skarbie. Ale to nie jest na zawsze, wiesz? Obiecuję. Książę zamyka oczy i wypuszcza powietrze przez nos. – Chcę ci wierzyć. Naprawdę. Ale tak bardzo się boję. Alex myśli, że może iść na wojnę za tego człowieka. Chce zniszczyć wszystko i  wszystkich, którzy kiedykolwiek go zranili, ale teraz próbuje być tym opanowanym. Delikatnie gładzi Henry’ego po szyi, aż ten ponownie otwiera oczy. Alex uśmiecha się łagodnie i dotyka czołem jego czoła. – Ej – mówi. – Nie pozwolę na to. Posłuchaj, obiecuję ci, że jeśli będę musiał, stoczę walkę z twoją babcią, rozumiesz? Jest stara. Dam radę ją pokonać.

–  Nie byłbym tego taki pewien. – Henry delikatnie się uśmiecha. – Ma w zanadrzu wiele mrocznych niespodzianek. Alex śmieje się i łapie go za ramię. Zaraz jednak poważnieje. –  Serio – mówi. – Tak strasznie tego nienawidzę. Ale zrobimy to razem. I uda nam się. Ty, ja i historia, pamiętasz? Kurwa, będziemy po prostu walczyć. Bo to ty jesteś tym jedynym, rozumiesz? Już nigdy nie pokocham nikogo tak jak ciebie. I  przysięgam ci, że pewnego dnia będziemy mogli po prostu być razem i chrzanić wszystkich wokół. Łapie Henry’ego za kark, przyciąga do siebie i  mocno całuje. Henry uderza kolanem w  konsolę na środku samochodu, dotyka twarzy Alexa. Chociaż szyby są przyciemnione, mają wrażenie, że całują się publicznie. Alex wie, że to lekkomyślne, ale teraz ma w  głowie tylko cytaty, które sobie wysyłali. Słowa, które przeszły do historii. „Spotkamy się w każdym śnie… Trzymaj większość swojego serca w  Waszyngtonie… Tęsknię za tobą jak za domem… Dwie tęskniące miłości… Mój młody król”. Pewnego dnia, mówi sobie. Pewnego dnia my też… *** Zdenerwowanie bzyczy mu w  uchu niczym męcząca osa. Łapie go, gdy próbuje zasnąć, a  gdy usypia, na powrót go budzi. Podąża za nim, gdy wzdłuż i wszerz przemierza piętra Rezydencji. Coraz trudniej jest mu pozbyć się wrażenia, że jest obserwowany. Najgorsze, że na razie nie może liczyć na koniec. Z  pewnością będą musieli ciągnąć to przedstawienie aż do końca wyborów, a może nawet dłużej. On cały czas budzi się w  Waszyngtonie, Henry budzi się w Londynie, a cały świat budzi się, żeby rozmawiać o nich – zakochanych w  zupełnie innych ludziach. Przypomina sobie dłoń Nory w swojej dłoni. Spekulacje na temat tego, czy June zostanie wymieniona w oficjalnym komunikacie królewskiego dworu. I oni dwaj, Henry i Alex, niczym najgorsza na świecie ilustracja do Sympozjonu: rozdzieleni i  krwawiący, posłani w osobne życia.

Nawet ta myśl go przygnębia, ponieważ Henry jest jedynym powodem, dla którego Alex został kimś, kto cytuje Platona. Henry i  jego klasyka. Henry w  swoim pałacu, zakochany, nieszczęśliwy, małomówny. Nawet gdy obaj tak bardzo się starają, nie mogą nie zdawać sobie z tego sprawy, że ta sytuacja ich od siebie oddala. Cała ta maskarada odbiera im ich święte momenty – noc w  LA, weekend nad jeziorem, niewykorzystaną szansę w  Rio – i  zastępuje czymś bardziej do przyjęcia, czyli scenariuszem, według którego dwaj młodzi mężczyźni kochają dwie piękne młode kobiety, ale z pewnością nie siebie nawzajem. Alex nie chce, żeby Henry o tym wiedział. Książę i tak ma wystarczająco przerąbane. Cała rodzina patrzy na niego z ukosa; Filip już wie i jest bardzo niemiły. Kiedy rozmawiają przez telefon, Henry próbuje mówić spokojnym głosem, ale nie brzmi przekonująco. Wie, że tak długi stres jest destrukcyjny. Gdyby był w  Kalifornii, wymknąłby się w  jeepie i  ruszył zbyt szybko stojedynką z otwartymi szybami, z N.W.A. na full. W Teksasie zwinąłby butelkę burbona Maker’s, urżnąłby się z  połową drużyny lacrosse i może, potem, wszedł przez okno do pokoju Liama z nadzieją, że do rana uda mu się zapomnieć. Pierwsza debata wyborcza odbędzie się za kilka tygodni. Alex nie może nawet pracować, żeby zapewnić sobie jakieś zajęcie, więc żeby zredukować stres, zaczyna biegać. Gna przed siebie tak długo, aż odczuwa satysfakcję płynącą ze zmęczenia i pęcherzy na stopach. Tak naprawdę ma ochotę się podpalić, nie może jednak pozwolić sobie na to, by ktokolwiek widział ten akt desperacji. Zwraca pudełko pożyczonych teczek do biura taty w budynku Senatu, już po godzinach pracy, gdy słyszy, jak na piętrze cicho śpiewa Muddy Waters. To go uderza. W sumie jest ktoś taki, kogo mógłby podpalić zamiast siebie. Znajduje Lunę w jego gabinecie. Rafael stoi przy otwartym oknie i  pali papierosa. Obok zapalniczki znajdują się dwie

puste, zmięte paczki marlboro i przepełniona popielniczka. Na trzaśnięcie drzwiami Rafael się odwraca i  zaskoczony wykasłuje chmurę dymu. – To kurewstwo kiedyś cię zabije – mówi Alex. Powiedział to jakieś pięćset razy tamtego lata w  Denver, teraz jednak pragnie, by te słowa się spełniły. – Dzieciaku… – Nie nazywaj mnie tak. Luna gasi papierosa w popielniczce. Alex widzi, jak w jego szczęce spina się mięsień. Przystojny jak zwykle, ale teraz wygląda naprawdę kijowo. – Nie powinno cię tu być. –  Co ty powiesz? Chciałem tylko sprawdzić, czy będziesz miał jaja, żeby ze mną porozmawiać. –  Ale zdajesz sobie sprawę, że rozmawiasz z  senatorem Stanów Zjednoczonych? – Tak, kurwa, z wielkim człowiekiem. – Idąc w stronę Luny, Alex kopie krzesło, które stoi mu na drodze. – Masz teraz zajebiście ważną pracę. Ej, a  może opowiesz mi, jak służysz ludziom, którzy na ciebie głosowali, ty mały sprzedawczyku na usługach Jeffreya Richardsa? –  Alex, po jaką cholerę tutaj przyszedłeś, co? – pyta niewzruszony Luna. – Chcesz się bić? – Chcę, żebyś mi powiedział dlaczego. Rafael ponownie zaciska szczęki. – I tak byś nie zrozumiał. Ty… –  Przysięgam na Boga, jeśli powiesz, że jestem za młody, stracę panowanie nad sobą. – A jeszcze nie straciłeś? – pyta łagodnie Luna, ale gdy Alex rzuca mu mordercze spojrzenie, podnosi rękę do góry. – Okej, złe wyczucie czasu. Posłuchaj, wiem, że to chujowo wygląda, ale… w  tej robocie czasami dochodzi do przesunięć, jakich

nawet sobie nie wyobrażasz. Wiesz, że zawsze będę wdzięczny twojej rodzinie za to, co dla mnie zrobiliście, ale… – Gówno mnie obchodzi twoja wdzięczność – przerywa mu Alex. – Ufałem ci. Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Wiesz tak samo jak ja, do czego jestem zdolny, co widziałem. Gdybyś mi o tym powiedział, zrozumiałbym. Stoi teraz tak blisko, że czuje nikotynowy oddech Luny, a  gdy patrzy mu w  twarz, widzi błysk zrozumienia w  przekrwionych, pociemniałych oczach. Wychudły, ze  sterczącymi kośćmi policzkowymi Rafael przypomina Henry’ego siedzącego tamtego dnia w  samochodzie służb specjalnych. –  Czy Richards coś na ciebie ma? – pyta. – Czy on cię do tego zmusza? Luna się waha. –  Alex, robię to, bo muszę to zrobić. Takiego wyboru dokonałem. – Więc powiedz mi dlaczego. Mężczyzna nabiera głęboko powietrza. – Nie. Alex wyobraża sobie swoją pięść na twarzy Luny i cofa się o dwa kroki, żeby go nie dosięgnąć. – Pamiętasz tę noc w Denver – pyta drżącym głosem – kiedy zamawialiśmy pizzę, a ty pokazywałeś mi zdjęcia wszystkich dzieciaków, o  które walczyłeś w  sądach? I  wypiliśmy tę butelkę szkockiej od  burmistrza Boulder? Leżałem na podłodze w twoim biurze, na brzydkim dywanie, pijany w trzy dupy, i  myślałem: Boże, mam nadzieję, że kiedyś mogę być taki jak on. Bo byłeś odważny. Bo stawałeś w obronie tego, co słuszne. I  nie mogłem przestać się zastanawiać, skąd miałeś odwagę, by każdego ranka wstawać i  robić to, co robiłeś, chociaż wszyscy wszystko o tobie wiedzieli. Na ułamek sekundy Luna zamyka oczy i  opiera się o  parapet. Alex ma wrażenie, że wreszcie do niego dotarł.

Kiedy jednak polityk ponownie na niego patrzy, jego wzrok jest twardy. –  Ludzie nic o  mnie nie wiedzą. Nie znają mnie nawet w połowie. Tak samo jak ty – mówi. – Jezu, Alex, proszę, nie bądź taki jak ja. Znajdź sobie, kurwa, inny wzór do naśladowania. Alex dumnie unosi brodę. – Ja już jestem taki jak ty – mówi. Słowa te wiszą w  powietrzu między nimi. W  końcu Luna mruga. – Co masz na myśli? – Dobrze wiesz, co mam na myśli. Chyba zawsze wiedziałeś, jeszcze przede mną. – Ty nie… – jąka się Rafael. – Nie jesteś taki jak ja. Alex patrzy mu w oczy. – Jestem już bardzo blisko. – Dobra, w porządku, dzieciaku. – Luna wreszcie się łamie. – Chcesz, żebym był twoim pieprzonym przewodnikiem? Oto moja rada: nie mów nikomu. Znajdź sobie miłą dziewczynę i się z nią ożeń. Masz o wiele większe szczęście niż ja, możesz to zrobić i nawet nie będzie to kłamstwo. Wtedy Alex wyrzuca z  siebie słowa, których już nie ma szans powstrzymać, tyle że nie mówi po angielsku, żeby żaden potencjalny podsłuchujący nie mógł zrozumieć: –  Sería una mentira, porque no sería él. – To byłoby kłamstwo, bo to nie byłby on. Wie, że Raf zrozumiał. Mężczyzna robi gwałtowny krok w tył i uderza plecami w parapet. –  Alex, nie możesz tak mówić! – Przez chwilę szuka w  marynarce kolejnej paczki papierosów. Wyciąga jednego i  próbuje zapalić. – Co ty sobie w  ogóle myślisz? Jestem w  sztabie pieprzonego przeciwnika! Nie mogę słuchać

podobnych rzeczy! Przecież z takim podejściem nie zostaniesz politykiem! –  A  kto, do kurwy nędzy, zdecydował, że polityka musi polegać na kłamstwach i udawaniu kogoś, kim się nie jest? – Od zawsze taka była! –  Odkąd się w  nią wkupiłeś? – pluje Alex. – Ty, ja, moja rodzina, ludzie, z  którymi pracujemy – mieliśmy być tymi szczerymi! Nie mam najmniejszego zamiaru być statystycznym politykiem z  idealną przykrywką i  dwójką dzieciaków. Czy to nie my doszliśmy do wniosku, że chodzi o pomaganie ludziom? Że chodzi o walkę? Jaka część tej idei jest nie do pogodzenia z  pokazaniem ludziom mojego prawdziwego ja? A kim ty jesteś, Raf? –  Alex, proszę… Proszę. Chryste… Musisz stąd iść. Nie mogę dowiadywać się o takich rzeczach. Nie możesz mi tego mówić. Musisz być bardziej ostrożny. – Boże! – woła Alex gorzkim głosem i łapie się pod boki. – Wierzyłem ci… –  Wiem. – Luna nie patrzy już na Alexa. – I  żałuję, że mi wierzyłeś. A teraz masz stąd wyjść. – Raf… – Alex. Wynoś. Się. Wychodzi i trzaska za sobą drzwiami. Już z Rezydencji dzwoni do Henry’ego. Książę nie odbiera, ale pisze: „Sorry, spotkanie z Filipem. Kocham cię”. Alex sięga pod łóżko i maca dłonią w ciemności, aż wreszcie znajduje: maker’s. Zapasy na czarną godzinę. – Salud – mruczy pod nosem, otwierając butelkę.

złe metafory o mapach A  9/25/20 3:21 Do: Henry

h, urżnąłem się whisky, musisz mi darować, jeśli napiszę bzdury. jest coś takiego, co robisz. to coś doprowadza mnie do szaleństwa, myślę o tym cały czas. o kąciku twoich ust i miejscu, w które przechodzi, zmartwionym i spiętym, tak jakbyś się denerwował, że o czymś zapomnisz. kiedyś tego nienawidziłem, kiedyś myślałem, że to oznaka niezadowolenia. ale tyle razy całowałem twoje usta w tym kąciku i w miejscu, gdzie linia się kończy. zapamiętałem to. twoją topografię, świat, który wciąż poznaję, wiem. dodałem do klucza. proszę: cale i mile, jestem w stanie to wszystko pomnożyć, odczytać twoją długość i szerokość geograficzną, wyrecytować twoje współrzędne. twoje usta, to miejsce, to coś, co robisz, gdy próbujesz się z czymś nie wydać, nie w sposób, jak zwykle. chodzi mi o prawdziwego ciebie. o dziwaczny, idealny kształt twojego serca, tego poza twoją piersią. na twojej mapie moje palce zawsze potrafią znaleźć zielone wzgórza, walię, zimne wody i biały wapienny brzeg, część ciebie wyrzeźbioną w kamieniu w starożytnym kręgu, świętą i nietykalną. Twój kręgosłup to most, po którym będę chodził aż do śmierci. gdybym mógł rozłożyć tę mapę na moim biurku, znalazłbym kącik twoich ust, złapałbym go palcami i wygładził, a ty byłbyś naznaczony imionami świętych tak jak te stare mapy, teraz już rozumiem nazwy – imiona świętych należą do cudów. oddaj się czasem, kochanie, jest ciebie tak wiele. pierdolony twój a

  ps wilfred owen do siegfrieda sassoona – 1917 r.: „A ty naprawiłeś moje Życie, jakkolwiek krótkie. Nie oświetliłeś mnie, zawsze byłem szaloną kometą, ale mnie naprawiłeś. Przez miesiąc kręciłem się wokół ciebie jak satelita, mroczna gwiazda na orbicie, na której wkrótce rozbłyśniesz”.

Re: złe metafory o mapach Henry Do: A 9/25/20 6:07 Od Jeana Cocteau do Jeana Marais – 1939 r.:

„Dziękuję z głębi serca za to, że mnie ocaliłeś. Tonąłem, a ty bez wahania, bez oglądania się za siebie, rzuciłeś się do wody”.

  Odgłos wibrującego na stoliku nocnym telefonu wyrywa Alexa z głębokiego snu. Prawie wypada z łóżka. – Słucham? – Co zrobiłeś? – Zahra niemal krzyczy. Sądząc po odgłosie stukających obcasów i  cichych przekleństwach, dokądś biegnie. –  Eee… – Alex pociera oczy, próbując odzyskać zdolność myślenia. Co takiego zrobił? – Możesz sprecyzować? –  Sprawdź wiadomości, ty mały napalony sukinsynu. Jak mogłeś być tak głupi, żeby dać się sfotografować? Przysięgam na Boga… Alex nie słyszy dalszego ciągu, bo jego żołądek właśnie zrobił dziurę w podłodze i spadł do pieprzonej Sali Map dwa piętra niżej. – O kurwa… Drżącymi rękami przełącza Zahrę na głośnomówiący, otwiera Google i wpisuje swoje imię.   Wiadomości z ostatniej chwili: Zdjęcia ujawniają romantyczną relację między księciem Henrym a Alexem Claremontem-Diazem

  OMFG: PSUSA i książę Henry – oni TO robią!

  Gabinet oralny: przeczytajcie erotyczne maile do księcia Henry’ego

  Rodzina królewska odmawia komentarzy na temat doniesień o relacjach księcia Henry’ego z Pierwszym Synem

 

25 GIF-ów, które doskonale opisują naszą reakcję, gdy dowiadujemy się o księciu Henry & PSUSA

  Nie pozwólcie, by Pierwszy Syn zrobił mi loda!

  Z jego gardła wyrywa się histeryczny śmiech. Wtedy drzwi sypialni otwierają się z impetem i widzi Zahrę. Wściekłość na jej twarzy ledwo skrywa przerażenie. Mózg Alexa przełącza się na tryb „panika”. Teraz zastanawia się już tylko nad tym, czy tajne służby będą w  stanie go odnaleźć, zanim się wykrwawi. –  Masz zakaz jakiejkolwiek komunikacji z  kimkolwiek – mówi Zahra, ale  zamiast go uderzyć, wyrywa mu telefon z ręki i chowa w zagłębieniu dekoltu bluzki, którą z pośpiechu krzywo zapięła. Nie zwraca uwagi na to, że Alex jest półnagi, po prostu ciska na jego łóżko stos gazet. „Królowa Henry!” – krzyczy wielkimi literami każdy z dwudziestu egzemplarzy „Daily Mail”. „W środku gejowski romans księcia z Pierwszym Synem Stanów Zjednoczonych!” Na okładce widnieje zdjęcie kogoś, kto bez wątpienia jest Alexem. Ten ktoś całuje księcia Henry’ego na tylnym siedzeniu samochodu za rogiem kawiarni. Zdjęcie zrobiono teleobiektywem przez przednią szybę samochodu. Owszem, szyby były przyciemniane, ale tylko te boczne. Pod spodem znajdują się dwa mniejsze zdjęcia: jedno przedstawia ich w  windzie w  hotelu Beekman, drugie – stojących obok siebie na turnieju w  Wimbledonie; Alex szepcze coś Henry’emu do ucha, a ten uśmiecha się łagodnie i czule. Ożeżkurwamać. Alex ma przejebane. Henry ma przejebane. I… Chryste! Kampania matki poszła się jebać, tak samo jak jego kariera w polityce. Dzwoni mu w uszach, czuje, że zaraz zwymiotuje.

–  Kurwa, kurwa, kurwa – powtarza. – Oddaj mi telefon. Muszę zadzwonić do Henry’ego… –  Nie ma szans – odpowiada Zahra. – Nie wiemy jeszcze, w  jaki sposób wyciekły maile, zarządzam więc ciszę na łączach do czasu, aż znajdziemy przeciek. –  Co? Ale czy z  Henrym wszystko w  porządku? – Boże, Henry! Jedyne, o  czym Alex jest w  stanie teraz myśleć, to wielkie, niebieskie, przerażone oczy Henry’ego, jego płytki i  szybki oddech. Na pewno jest zamknięty w  swojej sypialni w  pałacu Kensington, rozpaczliwie sam. Zaciska szczęki, czuje pieczenie w gardle. –  Prezydentka siedzi teraz z  tyloma członkami Biura Komunikacji, ilu tylko daliśmy radę wyciągnąć z  łóżka o  trzeciej nad ranem. – Zahra ignoruje jego pytanie. Telefon cały czas wibruje jej w  dłoni. – To będzie gejowski DEFCON14 pięć tego rządu. Na litość boską, ubierz się w coś. Zahra znika w  jego garderobie, a  on z  walącym sercem otwiera jedną z  gazet. W  środku jest jeszcze więcej zdjęć. Patrzy na nie, ale jest ich zbyt wiele, by mógł zarejestrować szczegóły. Na drugiej stronie widzi wydrukowane i opatrzone adnotacjami fragmenty ich maili. Przy jednym widnieje nagłówek: „Potajemny poeta?”. Wiadomość zaczyna się od  linijki, którą czytał już chyba z  tysiąc razy: „Czy powinienem ci powiedzieć, że gdy się rozstajemy, twoje ciało wraca do mnie w snach?”. – Kurwa! – mówi po raz kolejny i rzuca gazetę na podłogę. To należało tylko do niego. Zamieszczenie tego maila w  gazecie wydaje mu się nieprzyzwoite. – Jakim cudem to przechwycili? –  To ty tak nabałaganiłeś. – Zahra rzuca w  niego białą koszulą i parą dżinsów. Alex wstaje z  łóżka, a  ona wyciąga rękę, żeby pomóc mu utrzymać równowagę podczas zakładania spodni. Jest jej ogromnie wdzięczny.

– Posłuchaj, muszę jak najszybciej porozmawiać z Henrym. Nie jestem w  stanie nawet sobie wyobrazić… Boże, muszę z nim porozmawiać. – Załóż jakieś buty i pędzimy – odpowiada Zahra. – Naszym priorytetem jest teraz naprawienie szkód, a nie uczucia. Alex łapie parę tenisówek i zakłada je w biegu. Jego umysł rozpaczliwie próbuje nadążyć za tym, w  jaki sposób to się stało. Wyobraża sobie siebie za dziesięć lat – bez możliwości kandydowania do Kongresu, z  bardzo niskimi notowaniami. Widzi imię Henry’ego wykreślone z  linii sukcesji do tronu, swoją matkę przegrywającą kolejne wybory. Nie jest nawet w  stanie zadecydować, na kogo wścieka się bardziej – na siebie, „Daily Mail”, na monarchię czy na cały ten głupi kraj. Otwiera drzwi i  cała sala milknie. Siedząca u  szczytu stołu matka podnosi głowę i mówi beznamiętnie: – Wynocha. Z  początku myśli, że to do niego, ale nie, Ellen patrzy na otaczających ją ludzi. – Czyżbym nie wyraziła się jasno? Wszyscy wynocha, już – powtarza. – Muszę porozmawiać ze swoim synem. 14 DEFCON – stopień gotowości bojowej w skali od 1 do 5 (przyp. red).

  Rozdział trzynasty –  Siadaj – mówi matka, a  Alex czuje, jak kurczy mu się żołądek. Nie ma pojęcia, czego się spodziewać. Owszem, zna swoją matkę jako tę, która go wychowała, nie potrafi jednak przewidzieć jej ruchów jako światowej przywódczyni. Siada i  zapada między nimi cisza. Matka splata palce i opiera o nie głowę. Wygląda na wyczerpaną. – Wszystko w porządku? – pyta wreszcie. Gdy zaskoczony podnosi wzrok, nie widzi w  jej oczach gniewu. Prezydentka w  obliczu skandalu, który może zakończyć jej karierę, stara się uspokoić oddech i czeka na odpowiedź syna. Och… Nagle uderza go myśl, że wcale nie przestał się zastanawiać nad swoimi uczuciami. Po prostu nie było na to czasu. Gdy próbuje nazwać emocje, nie potrafi wybrać jednej, coś się w nim trzęsie i zupełnie wyłącza. Nieczęsto rozważa rezygnację ze  swojej pozycji – ale teraz naprawdę tego pragnie. Chciałby prowadzić tę rozmowę w  innym życiu, chciałby, żeby matka siedziała naprzeciwko niego przy stole w jadalni i pytała go, co sądzi o swoim miłym chłopaku, czy nie ma nic przeciwko temu, by ujawnić jego tożsamość. A  nie tak jak teraz, w  sali konferencyjnej w  Zachodnim Skrzydle, ze  sprośnymi mailami leżącymi między nimi na stole. –  Ja… – zaczyna i  ku swojemu przerażeniu słyszy, że głos mu się trzęsie. Szybko przełyka. – Nie wiem. Nie w  ten sposób chciałem powiedzieć o wszystkim ludziom. Myślałem, że dostaniemy szansę, by zrobić to właściwie.

Coś w twarzy Ellen mięknie i Alex podejrzewa, że właśnie odpowiedział na pytanie, które zamierzała mu zadać. Kładzie dłoń na jego dłoni. – Posłuchaj mnie – mówi. Jej szczęki są spięte. Z taką miną w  Kongresie patrzy na despotów. Trzyma go mocno i stanowczo. Alex zastanawia się – na wpół histerycznie – czy tak właśnie czuje się człowiek, który atakuje Waszyngton. – Jestem twoją matką. Byłam twoją matką, zanim zostałam prezydentką, i będę twoją matką długo po tym, jak pogrzebią mnie w  ziemi i  znajdę się poza tym światem. Jesteś moim dzieckiem. Więc jeśli podchodzisz do tego poważnie, będę cię wspierać. Alex milczy. Ale debaty, myśli. Ale wybory… Matka patrzy na niego twardo, dlatego wie, że nie powinien się odzywać. Ona da sobie radę. – No dobrze – podejmuje po chwili Ellen. – Czy czujesz, że będziesz z nim do końca życia? I  nie pozostaje mu już nic innego, jak tylko powiedzieć to, co wiedział przez cały ten czas. – Tak… – mówi. – Tak. Ellen Claremont powoli wypuszcza powietrze. Uśmiecha się tajemniczo, w  sposób, w  jaki nigdy nie uśmiecha się publicznie – Alex zna ten uśmiech od czasu, gdy jako dziecko plątał się jej pod nogami w małej kuchni w hrabstwie Travis. – W takim razie pieprzyć to. „The Washington Post” Gdy pojawiają się szczegóły o romansie Alexa ClaremontaDiaza z księciem Henrym, Biały Dom milczy. 27 września 2020 r. „Gdy myślę o  historii, zastanawiam się, w  jaki sposób pewnego dnia się w  nią wpasuję”, pisze Pierwszy Syn Alex

Claremont-Diaz w jednym z wielu maili do księcia Henry’ego, opublikowanych dziś rano przez „Daily Mail”. „I ty też”. Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie może nadejść wcześniej, niż się spodziewano, wraz z  nagłym ujawnieniem romantycznych relacji Pierwszego Syna z księciem Henrym, co będzie miało poważne konsekwencje dla dwóch najpotężniejszych narodów świata, i  to na mniej niż dwa miesiące przed oddaniem przez Stany Zjednoczone głosu w sprawie drugiej kadencji prezydentki Ellen Claremont. Podczas gdy eksperci ds. bezpieczeństwa w  FBI i  administracji rządowej starają się znaleźć źródła, które dostarczyły brytyjskiemu tabloidowi dowodów na romans, Pierwsza Rodzina zrezygnowała z  wydania oświadczenia Pierwszego Syna. –  Pierwsza Rodzina zawsze oddzielała życie osobiste od  politycznych i  dyplomatycznych działań prezydentury – mówi rzecznik prasowy Białego Domu Davis Sutherland w  krótkim, przygotowanym dziś rano oświadczeniu. – Prosi Amerykanów o  cierpliwość i  zrozumienie, gdy będzie zajmować się tą prywatną sprawą. Dziś rano raport „Daily Mail” ujawnił, że Pierwszy Syn Alex Claremont-Diaz jest zaangażowany romantycznie i  seksualnie w  związek z  księciem Henrym co najmniej od lutego tego roku, co wynika z maili i zdjęć zdobytych przez gazetę. Pełna transkrypcja korespondencji mailowej została wgrana na WikiLeaks pod nazwą „Listy Waterloo”, która pochodzi od  Wazonu Waterloo w  ogrodach pałacu Buckingham, wspomnianego w  jednym z  maili przez księcia Henry’ego. Korespondencja trwała regularnie aż do niedzielnego wieczoru i  wydaje się, że została pozyskana z  prywatnego serwera pocztowego, z którego korzystają mieszkańcy Białego Domu. –  Pomijając dążenia prezydentki Claremont do zachowania bezstronności w  sprawach dotyczących zarówno stosunków międzynarodowych, jak i  tradycyjnych wartości rodzinnych –

powiedział republikański kandydat na prezydenta, senator Jeffrey Richards na dzisiejszej konferencji prasowej – jestem głęboko zaniepokojony kwestią prywatnego serwera pocztowego w Białym Domu. Jakiego rodzaju informacje były zamieszczane na tym serwerze? Richards dodał, że jego zdaniem amerykańscy wyborcy mają prawo wiedzieć, do czego mógł zostać użyty serwer prezydentki. Źródła bliskie administracji Claremont podkreślają, że prywatny serwer jest podobny do tego, który został utworzony za rządów prezydenta George’a W. Busha i jest używany tylko do komunikacji w  obrębie Białego Domu na temat codziennych działań oraz do osobistej korespondencji Pierwszej Rodziny i personelu Białego Domu. Pierwsze analizy ekspertów nie ujawniły jeszcze żadnych dowodów na wyciek informacji niejawnych ani treści kompromitujących poza relacjami Pierwszego Syna z Księciem Henrym.   Przez pięć nieznośnie długich godzin Alex jest przesuwany z pokoju do pokoju w Zachodnim Skrzydle, spotyka się chyba z  każdym strategiem, pracownikiem prasowym i  agentem zarządzania kryzysowego w rządzie matki. W pewnej chwili wciąga matkę do jakiejś wnęki i mówi jej: – Powiedziałem Rafowi. Ellen wpatruje się w niego. – Powiedziałeś Rafaelowi Lunie, że jesteś biseksualny? –  Powiedziałem Rafaelowi Lunie o  Henrym – mówi obojętnym tonem Alex. – Dwa dni temu. Matka nie pyta po co, tylko wzdycha ponuro i mówi: –  Nie. Nie, te zdjęcia zostały zrobione wcześniej. To nie mógł być on.

Alex analizuje listę wszystkich za i  przeciw, przegląda pieprzone grafiki i  więcej informacji na temat swojego związku i  jego konsekwencji dla otaczającego świata, niż chciałby kiedykolwiek widzieć. Wszystko wokół zdaje się mówić: Alex, to jest szkoda, którą wyrządzasz. Ranisz tych ludzi. Nienawidzi samego siebie. Może to świadczy o tym, że jest złym człowiekiem i jeszcze gorszym politykiem, ale nie żałuje romansu z księciem. Przez pięć nieznośnie długich godzin nie wolno mu nawet próbować skontaktować się z  Henrym. Rzecznik prasowy sporządza oświadczenie. Wygląda jak każda inna notatka. Przez pięć godzin Alex nie bierze prysznica, nie przebiera się, nie śmieje się, nie płacze. Wypuszczają go o ósmej rano. Każą mu jednak zostać w  Rezydencji i  czekać na dalsze instrukcje. Na szczęście oddali mu telefon. Ale gdy dzwoni do Henry’ego, ten nie odbiera, gdy pisze, nie odpisuje. Zupełnie nic. Amy w  milczeniu prowadzi go przez kolumnadę i  po schodach, a  kiedy docierają do korytarza między wschodnią i zachodnią sypialnią, Alex widzi rodzinę. June z  włosami niedbale związanymi na czubku głowy, w różowym szlafroku, z czerwonymi obwódkami wokół oczu. Matka w  czarnej sukience i  szpilkach, z  zaciśniętymi szczękami. Leo, bosy i  w  piżamie. I  jego ojciec, z  którego ramienia wciąż zwisa skórzana torba, wyraźnie wykończony i udręczony. Wszyscy odwracają się, by na niego spojrzeć, i Alex czuje, że zalewa go coś potężnego, tak jak wtedy, gdy był dzieckiem o pałąkowatych nogach i stał w Zatoce Meksykańskiej, a jego nogami targał prąd odpływowy. Z  gardła wydobywa mu się niechciany dźwięk, coś, czego nawet nie jest w  stanie rozpoznać. June dopada go pierwsza, potem reszta. Dłonie, ramiona przyciągają go, dotykają jego twarzy, poruszają nim. Sam nie wie, kiedy ląduje na podłodze, na tym cholernym starym dywanie, którego tak nienawidzi. Siedzi tam, wpatruje

się we  wzór, a  w  uszach huczy mu szum zatoki. I  gdzieś z  oddali nachodzi go myśl, że ma atak paniki i  że to dlatego nie może oddychać. Ale wciąż tylko gapi się na dywan, a świadomość, dlaczego jego płuca nie pracują, nie sprawia, że zaczynają pracować. Jest ledwie świadomy tego, że ktoś prowadzi go do łóżka, które nadal jest przykryte jebanymi gazetami, a  on siada i  bardzo, bardzo intensywnie próbuje ułożyć sobie w  głowie listę. Po pierwsze. Po pierwsze. Po pierwsze. *** Śpi bardzo niespokojnie, budzi się co chwilę roztrzęsiony, spocony. Śnią mu się krótkie, urywane sceny, które zaraz rozmywają się w  niebycie. Śni o  tym, że jest na wojnie, w  okopie pełnym błota, list miłosny na jego piersi przesiąka czerwienią. Śni o  domu w  hrabstwie Travis, drzwi są zamknięte, nie chcą go wpuścić. Śni o koronie. Raz, krótko, śni o domu nad jeziorem, o pomarańczowej boi pod księżycem. Widzi siebie, stojącego w wodzie aż po szyję. Nagi Henry siedzi na molo. Widzi June i  Norę ze  złożonymi dłońmi, i Peza na trawie między nimi, i Beę, wbijającą różowe paznokcie w mokrą ziemię. W drzewach obok słyszy trzask, trzask, trzask gałęzi. – Spójrz – mówi Henry i wskazuje na gwiazdy. A  Alex próbuje powiedzieć: „nie słyszycie tego?”. Próbuje powiedzieć: „coś nadchodzi”. Otwiera usta, ale wydobywają się z nich tylko świetliki, nic więcej. Gdy otwiera oczy, widzi June opartą o poduszki obok niego. Siostra przyciska obgryzione paznokcie do dolnej wargi, nadal jest w  szlafroku. I  nad nim czuwa. Ściska jego dłoń. Alex odwzajemnia uścisk.

*** Pomiędzy urywkami snów docierają do niego stłumione głosy w korytarzu. –  Nic – mówi Zahra. – Zupełnie nic. Nikt nie odbiera naszych telefonów. – Jak mogą nie odbierać naszych telefonów? Przecież jestem cholerną prezydentką. –  Mam prośbę o  pozwolenie na coś, co nieznacznie wykracza poza protokół dyplomatyczny. *** Komentarz: „Ludu Ameryki, Pierwsza Rodzina nas okłamała, o czym jeszcze kłamią?!?!!!”. Tweet: „Wiedziałam, że Alex jest gejem. Mówiłam wam, kretynki”. Komentarz: „Moja 12-letnia córka cały dzień płakała. Marzyła o wyjściu za księcia Henry’ego, odkąd była małą dziewczynką. Ma złamane serce”. Komentarz: „Naprawdę mamy uwierzyć, że do zatuszowania tej sprawy nie wykorzystano żadnych funduszy federalnych?”. Tweet: „Imaoooo czekajcie, spójrzcie na stronę 22 maili, Alex to taka kurwa”. Tweet: „OMFG! Widzieliście, ktoś, kto studiował z Henrym, wstawił jakieś zdjęcia jego na imprezie i wygląda na nich jak Kompletny Gej, krzyczę!”. Tweet: „CZYTAJCIE – mój felieton z @WSJ na temat #ListyWaterloo opowiada o wewnętrznym działaniu Białego Domu Claremont”.

  Więcej komentarzy. Obelgi. Kłamstwa. June zabiera jego telefon i  wsuwa go pod poduszkę na kanapie. Alex nie protestuje. Henry nie zadzwoni. *** O  pierwszej po południu, po raz drugi w  ciągu dwunastu godzin, Zahra wpada przez drzwi jego sypialni. – Pakuj torbę – mówi. – Lecimy do Londynu. ***

June pomaga mu wypchać plecak dżinsami i parą butów oraz podniszczonym egzemplarzem Harry’ego Pottera i  więźnia Azkabanu. Alex zakłada czystą koszulę i  wypada z  pokoju. Zahra czeka już w  holu – z  własną torbą i  jego świeżo wyprasowanym garniturem, granatowym, który najwyraźniej został uznany za odpowiedni na spotkanie z królową. Powiedziała mu bardzo niewiele, poza tym że Pałac Buckingham wyłączył wszystkie kanały komunikacyjne, mają więc zamiar tam pojechać i  zażądać spotkania. Wydaje się wierzyć, że Shaan się na to zgodzi, a  jeśli nie, jest zdeterminowana to na nim wymusić. Alex ma dziwne uczucie w brzuchu. Mama powiedziała, że mogą publicznie przyznać się do prawdy – co samo w  sobie jest niesamowite – nie należy jednak spodziewać się tego ze  strony monarchii. Nie zdziwiłyby go instrukcje, że ma wszystkiemu zaprzeczyć. Wydaje mu się, że jeśli sytuacja stanie się dramatyczna, po prostu złapie Henry’ego i  zacznie uciekać. Jest niemal całkowicie pewny, że Henry nie zgodzi się na udawanie. Alex mu ufa, wierzy w niego. Ale przecież mieli mieć więcej czasu. W  Rezydencji jest sekretne wyjście, położone na uboczu, przez które Alex może się dyskretnie wymknąć. Spotyka się tam z June i rodzicami. –  Wiem, że to przerażające – mówi mama – ale dasz sobie radę. – Pokaż im, jak wygląda piekło! – dorzuca ojciec. June go przytula. Alex zakłada okulary przeciwsłoneczne, czapkę i wybiega w stronę końca tej historii. Cash i Amy czekają już w samolocie. Alex przez chwilę się zastanawia, czy zgłosili się na ochotnika do tego zadania, ale próbuje odzyskać kontrolę nad emocjami i  wie, że takie rozmyślanie w  niczym mu teraz nie pomoże. Przechodząc obok Casha, przybija z  nim żółwika. Amy kiwa do niego głową znad dżinsowej kurtki, na której haftuje żółte kwiaty.

Wszystko dzieje się tak szybko, że Alex zaczyna myśleć, dopiero gdy siedzi z  kolanami pod brodą, a  samolot odrywa się od ziemi. Wydaje mu się, że nie jest zdenerwowany tym, że ludzie się dowiedzieli. Nigdy nie wstydził się tego, z  kim się spotykał i w co się pakował, choć nigdy też nie wywołał afery na taką skalę. Mimo to ten zarozumiały gówniarz w  jego wnętrzu cieszy się, że wreszcie może przyznać się do Henry’ego. Książę? Najbardziej pożądany kawaler na świecie? Brytyjski akcent, twarz jak u  greckiego boga, nogi do samego nieba? Jest mój. Ale to tylko malutki, mikroskopijny ułamek jego emocji. Reszta to przerażenie, złość, upokorzenie, niepewność i  panika. Ma wady, które każdy może dostrzec: duże usta, gwałtowny temperament, impulsywność, a  teraz jeszcze i  to. To tak jak z okularami, które nosi tylko wtedy, gdy nikogo nie ma w pobliżu – nikt nie powinien widzieć, że on też ma jakieś niedoskonałości. Nie obchodzi go, że ludzie myślą o jego ciele i piszą o jego życiu seksualnym, prawdziwym lub zmyślonym. Obchodzi go tylko, że znają jego prywatne słowa, to, co wypłynęło z głębi jego serca. I z serca Henry’ego. Boże, Henry! Te maile – te listy – tylko w  nich mógł powiedzieć, co tak naprawdę myśli. Pisał o  wszystkim: o  tym, że jest gejem, o  odwyku Bei, o  tym, że królowa milcząco każe mu siedzieć w szafie. Alex od  dawna nie jest dobrym katolikiem, ale wie, że spowiedź to sakrament. Mieli być bezpieczni. Kurwa! Nie może usiedzieć w miejscu. Rzuca Więźnia Azkabanu po czterech stronach i chwyta za telefon. Natyka się na komentarz o  swoim związku na Twitterze i  zamyka aplikację. Chodzi w  jedną i  drugą stronę po samolocie, kopiąc w  dolne części siedzeń.

–  Czy możesz usiąść, proszę? – mówi Zahra po jakimś kwadransie. – Sprawiasz, że co minutę rośnie mi nowy wrzód. – Jesteś pewna, że nas wpuszczą? – pyta Alex. – A jeśli nie? A  jeśli, na przykład, wezwą gwardię królewską i  każą nas aresztować? Mogą to zrobić? Amy pewnie mogłaby z  nimi walczyć. Czy gdyby spróbowała z  nimi walczyć, zostałaby aresztowana? –  Kurwa jego mać! – Zahra wyciąga telefon i  zaczyna wybierać jakiś numer. – Do kogo dzwonisz? Kobieta wzdycha i przykłada komórkę do ucha. – Do Srivastavy. – Dlaczego uważasz, że odbierze? – Bo to jego prywatny numer telefonu. Alex się w nią wpatruje. –  Masz jego prywatny numer i  jeszcze do niego nie zadzwoniłaś? –  Shaan – warczy Zahra. – Słuchaj, sukinsynu, znajdujemy się teraz w powietrzu. PSUSA jest ze mną. Lądujemy za sześć godzin. Na lotnisku będzie na nas czekać samochód. Spotkamy się z  królową i  z  kimkolwiek, kurwa, musimy się spotkać, żeby pozbyć się tego gówna, inaczej osobiście przerobię twoje jaja na kolczyki, tak mi dopomóż Bóg! Zamienię w  spaloną ziemię całe twoje pierdolone życie. – Przerywa, pewnie żeby wysłuchać, jak Shaan wyraża zgodę. Alex nie wyobraża sobie, żeby po takim wstępie tego nie zrobił. – A teraz daj mi do telefonu Henry’ego. I nie próbuj mi wmówić, że go nie ma, bo wiem, że nie spuszczacie go z oczu. Zahra przykłada telefon do ucha Alexa. Ten bierze go niepewnie. Słyszy szelest, a potem zdumiony głos: – Słucham? To głos Henry’ego, słodki i  elegancki, zacinający się i zdezorientowany. Alexa zalewa fala ulgi.

– Skarbie! Słyszy, jak książę wypuszcza powietrze. – Cześć, kochanie. Jak się czujesz? Śmieje się zaskoczony. –  Kurwa, czy ty jaja sobie ze  mnie robisz? U  mnie w porządku, a u ciebie? – Ja… jakoś daję radę… Alex się wzdryga. – Jak bardzo jest źle? – Filip rozbił wazon, który należał do Anny Boleyn, babcia zarządziła blokadę komunikacyjną, a  mama z  nikim nie rozmawia – mówi Henry. – Ale… eee… jest inaczej. Wszystko przemyślane. To, eee… – Wiem – odpowiada Alex. – Niedługo przyjadę. Następuje chwila ciszy. Alex słyszy drżący oddech Henry’ego. –  Nie jest mi przykro, że ludzie się dowiedzieli – mówi wreszcie książę. Alex czuje, jak serce podchodzi mu do gardła. – Henry, ja… Ja… – Może… – Rozmawiałem z moją mamą… – Wiem, że to nie najlepszy czas… – Czy ty… – Ja chcę… –  Poczekaj. Czy my… No więc… Czy obaj pytamy o  to samo? –  To zależy. Czy chciałeś mnie spytać, czy mam zamiar wyjawić prawdę?

–  Tak. – Alex myśli o  tym, że od  ściskania telefonu z  pewnością pobielały mu już knykcie. – Tak, właśnie o  to chciałem spytać. – W takim razie tak. Ledwo jest w stanie oddychać. – Chcesz tego? Henry zastanawia się przez chwilę, ale jego głos jest spokojny. –  Nie wiem, czy chciałbym, żeby nastąpiło to teraz, ale skoro wszyscy już wiedzą i… Nie będę kłamał. Nie w  tej sprawie. Nie na twój temat. Alex czuje, że ma mokre rzęsy. – Jak ja cię, kurwa, kocham. – Ja ciebie też. – Wytrzymaj do mojego przyjazdu. Coś wymyślimy. – Wytrzymam. – Już jadę. Niedługo będę. Henry śmieje się cicho. – Proszę, pośpiesz się. Alex oddaje telefon Zahrze, która bez słowa chowa go do torebki. – Zahro, dziękuję ci, ja… Kobieta podnosi dłoń i zamyka oczy. – Nie rób tego. – Poważnie, nie musiałaś. –  Posłuchaj, powiem to tylko raz, a  jeśli kiedykolwiek to powtórzysz, każę cię okulawić. – Patrzy na niego wzrokiem, który jednocześnie jest chłodny i czuły. – Kibicuję ci, okej? – Poczekaj… Zahra… – duka Alex. – O mój Boże! Właśnie to sobie uświadomiłem. Ty jesteś… moją przyjaciółką.

– Nie, nie jestem. – Zahra, jesteś moją wredną przyjaciółką! – Nie jestem. – Zahra wyjmuje koc, owija się nim i odwraca plecami do Alexa. – Nie odzywaj się do mnie przez następne sześć godzin. Zasługuję na pieprzoną drzemkę. – Czekaj, czekaj… Dobrze, ale czekaj. Mam jedno pytanie. Zahra wzdycha ciężko. – Co? –  Dlaczego od  razu nie zadzwoniłaś do Shaana na jego prywatny numer? – Bo to mój narzeczony, dupku. Ale niektórzy z nas wiedzą, czym jest dyskrecja, więc miałeś się o  tym nie dowiedzieć. Ustaliliśmy, że nigdy nie będziemy używać naszych prywatnych numerów telefonów do kontaktów zawodowych. – Zahra przytula się do  okna samolotu. – A  teraz zamknij się i  pozwól mi się przespać, zanim będziemy musieli zająć się resztą. Od  wielu godzin jadę na czarnej kawie, preclach i garści witaminy B12. Nawet nie oddychaj w moim kierunku. *** Gdy Alex puka do drzwi pokoju muzycznego na drugim piętrze pałacu Kensington, otwiera mu Bea. –  Mówiłam ci, żebyś nie przychodził… – mówi z  rozpędu, wymachując gitarą ponad ramieniem. Opuszcza ją, gdy widzi gościa. – Och, Alex! Przepraszam, myślałam, że to Filip. – Wolną ręką przytula go z zaskakującą siłą. – Dzięki Bogu, że jesteś, bo już miałam sama po ciebie jechać. Gdy go puszcza, Alex wreszcie widzi Henry’ego. Książę siedzi na kanapie z  butelką brandy. Uśmiecha się słabo do Alexa i mówi: –  Jesteś trochę za niski jak na żołnierza oddziału szturmowego. Jego śmiech brzmi jak szloch. Trudno powiedzieć, który z  nich rusza się jako pierwszy, ale spotykają się na środku

pokoju. Henry łapie go za szyję i niemalże połyka. Jeśli jego głos przez telefon był uwięzią, to jego ciało jest grawitacją, a  dłoń na karku Alexa – siłą magnetyczną, kompasem wskazującym północ. – Przepraszam… – Alex jest w stanie powiedzieć tylko tyle. Jego słowa są żałosne, poważne i stłumione w szyi księcia. – To moja wina. Tak strasznie mi przykro. Tak strasznie mi przykro… Henry go puszcza, kładzie dłonie na jego ramionach i zaciska szczękę. – Ani mi się waż. Ja niczego nie żałuję. Alex znów się śmieje, teraz z  niedowierzaniem. Patrzy na ciemne kręgi pod oczami Henry’ego, na podrażnioną od  przygryzania dolną wargę i  po raz pierwszy widzi w  nim człowieka urodzonego do prowadzenia narodu. –  Jesteś niewiarygodny – mówi. Całuje księcia w  dolną szczękę, która jest szorstka po całym dniu bez golenia. Wciska w  nią nos, policzek. I  czuje, jak pod wpływem tego dotyku z Henry’ego schodzi trochę napięcia. – Wiesz o tym? Kładą się na fioletowoczerwonym perskim dywanie – Henry z  głową na kolanach Alexa – a  Bea siada na pufie z  małym, dziwnym instrumentem. Mówi, że to cytra akordowa. Przyciąga malutki stolik, stawia na nim krakersy i  mały kawałek miękkiego sera i zabiera butelkę z brandy. Z  ich relacji wynika, że królowa się wściekła – nie tylko dlatego, że wreszcie otrzymała potwierdzenie orientacji Henry’ego, lecz także dlatego, że stała się ona powodem skandalu rozdmuchanego przez tabloidy. Filip przyjechał z Anmer Hall w chwili, gdy wieści ujrzały światło dzienne, ale Bea nie dopuszcza go do Henry’ego „na poważną rozmowę na temat konsekwencji jego działań”. Katarzyna pojawiła się raz, trzy godziny wcześniej, ze smutną miną. Powiedziała synowi, że go kocha i że mógł ją wtajemniczyć wcześniej. –  A  ja powiedziałem: „Mamo, to świetnie, ale dopóki pozwalasz, by babcia trzymała mnie w  potrzasku, to nie ma

żadnego pieprzonego znaczenia” – kończy opowiadać Henry. Alex patrzy na niego zszokowany i trochę pod wrażeniem. Książę zasłania twarz ręką. – Czuję się okropnie. Byłem… sam nie wiem. Mam do niej żal o  każdą z  tych sytuacji w  ciągu ostatnich kilku lat, gdy powinna przy mnie być, a jej nie było. Bea wzdycha. – Może to był ten kopniak w dupę, którego potrzebuje. Przez wiele lat od śmierci taty próbowaliśmy sprawić, by odżyła. – Tak czy siak – podejmuje Henry – to, jaka jest babcia, nie jest winą mamy. I  wcześniej udawało się jej nas chronić. To nie w porządku. – H – mówi stanowczo Bea. – To dla niej trudne, ale musiała to usłyszeć. – Patrzy w  dół, na struny instrumentu. – Zasługujemy na to, by mieć przynajmniej jednego rodzica. – Ściąga kącik ust identycznie jak Henry. –  Wszystko w  porządku, Beo? – pyta Alex. – Wiem, ja… widziałem kilka artykułów… – Dziesięć godzin wcześniej „Proszkowa Księżniczka” była czwartym najpopularniejszym tematem na Twitterze. Bea uśmiecha się półgębkiem. –  Ja? Szczerze mówiąc, odczuwam niemal ulgę. Zawsze mówiłam, że najlepiej, żeby wszyscy znali moją historię, tak bym nie musiała czytać spekulacji czy kłamstw, które mają zakryć prawdę. Wolałabym, żeby… no wiesz, wyszło to w  inny sposób. Ale jest, jak jest. Teraz przynajmniej mogę przestać się zachowywać tak, jakby to był jakiś powód do wstydu. – Znam to uczucie – mówi Henry. Czarna londyńska noc przyciska się do szyb. David zwija się u  boku Henry’ego, Bea gra utwór Bowiego. Śpiewa pod nosem: I, I  will be king, and you, you will be queen, i  Alex niemal wybucha śmiechem. Zahra opisała mu kiedyś, jak to

jest w  czasie huraganu: wszyscy trzymają się razem z  nadzieją, że worki z  piaskiem wytrzymają. I  tak właśnie teraz się czuje. W  którymś momencie Henry zasypia. Alex jest za to wdzięczny, nadal jednak czuje ogromne napięcie w  każdej części ciała ukochanego. – Nie spał od czasu wiadomości – mówi cicho Bea. Alex kiwa głową, szuka wzrokiem twarzy dziewczyny. – Mogę cię o coś zapytać? – Zawsze. – Mam wrażenie, że on mi czegoś nie mówi. Wierzę mu, gdy twierdzi, że w  to wchodzi i  chce powiedzieć wszystkim prawdę. Ale coś przede mną ukrywa i doprowadza mnie to do szaleństwa. Bea podnosi wzrok, jej palce zastygają w bezruchu. – Och, kochanie… Brakuje mu taty. Alex wzdycha i chowa głowę w dłoniach. Oczywiście. –  Możesz mi to wyjaśnić? – pyta słabo. – Jak to jest? Co mogę zrobić? Bea zmienia pozycję, odkłada instrument na podłogę i sięga pod bluzę. Wyjmuje srebrną monetę na łańcuszku: medalion trzeźwości. – Mogę sobie trochę pomóc? – pyta z chytrym uśmiechem. Alex też uśmiecha się słabo. – Więc wyobraź sobie, że wszyscy rodzimy się z zestawem uczuć. Niektóre są bardziej wszechogarniające lub głębsze od  innych, ale wszyscy mają ten sam spód ciasta. To maksymalna głębia, jakiej kiedykolwiek doświadczyłeś. A  potem przydarza ci się coś najgorszego. Najstraszniejsza rzecz, jaka mogła się przytrafić. To, co w  dzieciństwie prześladuje cię w koszmarach, ale wtedy myślisz: w porządku, bo przytrafi mi się to, gdy będę starszy i mądrzejszy, i do tej

pory będę mieć tyle uczuć, że to jedno, najgorsze z nich, nie będzie aż tak straszne. Ale to się dzieje, gdy jesteś młody. Zdarza się wtedy, gdy twój mózg nie jest nawet w  pełni ukształtowany – a  ty jeszcze prawie niczego nie doświadczyłeś. Najgorsza rzecz to jedno z  pierwszych wielkich przeżyć, które przydarzą ci się w życiu. Przytrafia ci się to i od razu ląduje na samym dnie twoich uczuć, rozrywa je i  tworzy szczelinę. A  ponieważ byłeś tak młody i  ponieważ było to jedno z  pierwszych wielkich doświadczeń w  twoim życiu, już zawsze będziesz je w sobie nosić. I od tej pory, za każdym razem gdy przytrafi ci się coś strasznego, nie będzie to trafiało na dno, lecz jeszcze niżej. – Bea nachyla się i  dotyka grzbietu dłoni Alexa. – Rozumiesz? – pyta, patrząc mu w oczy. – Aby być z Henrym, musisz to rozumieć. On jest najbardziej kochającym, opiekuńczym, bezinteresownym człowiekiem, jakiego można spotkać, ale tkwią w  nim przeogromny smutek i ból. I możliwe, że nigdy nie zrozumiesz tego do końca, ale musisz pokochać to tak samo jak resztę jego, bo to też jest on. I jest gotów dać ci to wszystko, chociaż ja nigdy, nawet za tysiąc lat, nie spodziewałabym się, że byłby w stanie komukolwiek to ofiarować. Alex przez dłuższą chwilę próbuje przyswoić jej słowa, a potem mówi ochryple: –  Ja nigdy… nie przeżyłem czegoś takiego. Ale zawsze to w  nim czuję. Jego twarz jest dla mnie… niedostępna. – Nabiera powietrza. – Ale za to, jeśli trzeba skoczyć w przepaść, mam w tym wprawę. To mój wybór. Kocham go za wszystko i mimo wszystko. Celowo. Kocham go celowo. Bea uśmiecha się łagodnie. – W takim razie wszystko będzie dobrze. Około czwartej nad ranem Alex kładzie się do łóżka obok Henry’ego. Wyciąga dłoń i  dotyka łopatki księcia, skóry w  miejscu, w  którym zsunęła się kołdra. Metr osiemdziesiąt chłopca, zwiniętego wokół żeber i nieposłusznego serca. Ostrożnie wtula się w plecy Henry’ego. Teraz jest na swoim miejscu.

*** – Henry, to głupota – mówi Filip. – Jesteś za młody, żeby to zrozumieć. Alexowi dzwoni w uszach. Jest rano. Siedzieli w  kuchni Henry’ego i  jedli bułeczki. Przeczytali też wiadomość od Bei, która napisała, że idzie na spotkanie z Katarzyną. A potem nagle wpada Filip, w krzywo zapiętej marynarce, z  potarganymi włosami, i  krzyczy na Henry’ego, że ten ośmielił się złamać zakaz komunikacji, że ściągnął tu Alexa, podczas gdy pałac jest obserwowany, że chce dalej przynosić wstyd rodzinie. W  tej chwili Alex ma ochotę złamać mu nos metalowym dzbankiem do kawy. –  Filipie, mam dwadzieścia trzy lata. – Słychać, że Henry próbuje zachować spokój. – Mama była niewiele starsza, gdy poznała tatę. –  Tak, i  sądzisz, że to była dobra decyzja? – pyta wrednie Filip. – Poślubienie człowieka, który połowę naszego dzieciństwa spędził na planie filmowym, który nigdy nie służył swojemu krajowi, który się rozchorował i zostawił nas i mamę… –  Filipie, przestań – przerywa mu Henry. – Przysięgam na Boga. Tylko dlatego, że twoja obsesja na punkcie dziedzictwa rodzinnego nie robiła na nim wrażenia… – Kurwa mać, najwyraźniej nie wiesz, co to jest dziedzictwo, skoro dopuszczasz, żeby działy się takie rzeczy! – Filip traci nad sobą panowanie. – Jedyne, co należy teraz zrobić, to to ukryć i mieć nadzieję, że jakimś cudem ludzie uwierzą, że nic z  tego nie było prawdziwe. To twój obowiązek, Henry. Przynajmniej tyle możesz zrobić. –  Przykro mi – mówi Henry z  rozpaczą, ale w  jego głosie słychać również gorzki bunt. – Przykro mi, że to, jaki jestem, przynosi tak ogromny wstyd rodzinie.

–  Nie obchodzi mnie, czy jesteś gejem – stwierdza Filip takim tonem, jakby Henry jeszcze mu tego nie potwierdził. – Obchodzi mnie to, że dokonałeś wyboru. Z nim. – Patrzy ostro na Alexa, jakby dopiero teraz uznał jego obecność w  tym samym pomieszczeniu. – Z  kimś, kto ma narysowany pierdolony cel na plecach. Obchodzi mnie to, że jesteś głupi, naiwny i  samolubny, skoro pomyślałeś, że nie zrujnujesz nas wszystkich. –  Filipie, ja wiedziałem. Chryste! Wiedziałem, że to może wszystko zniszczyć. Byłem przerażony właśnie taką perspektywą. Ale jak mogłem przewidzieć coś takiego? No jak? –  Jak już wspomniałem, jesteś naiwny. Takie właśnie życie wiedziemy, Henry. Wiedziałeś o  tym od  samego początku. Próbowałem ci powiedzieć. Chciałem być dla ciebie dobrym bratem, ale ty nigdy mnie nie słuchasz. Pora, żebyś przypomniał sobie, jakie jest twoje miejsce w  tej rodzinie. Bądź mężczyzną. Wstań i weź odpowiedzialność. Napraw to. Choć raz w życiu nie bądź tchórzem. Henry wzdryga się, jakby dostał w twarz. Alex już wszystko rozumie – to właśnie w  ten sposób książę był łamany przez wszystkie te lata. Może nie zawsze tak brutalnie, ale zawsze coś mu sugerowano. Pamiętaj o swoim miejscu. I  wtedy książę robi coś, co Alex tak bardzo w  nim kocha: wysuwa brodę, prostuje się. – Nie jestem tchórzem – mówi. – I nie chcę tego naprawiać. Filip wybucha ostrym, gniewnym śmiechem. – Nie wiesz, co mówisz! Nie ma szans, żebyś wiedział! – Odpierdol się, Filipie – odpowiada Henry. – Ja go kocham. – Och, kochasz go, tak? – To brzmi tak protekcjonalnie, że znajdująca się pod stołem dłoń Alexa mimowolnie zaciska się w pięść. – Co w takim razie masz zamiar uczynić, Henry? No słucham? Ożenisz się z nim? Uczynisz go księżną Cambridge? Pierwszy Syn pieprzonych Stanów Zjednoczonych, czwarty w kolejce do bycia królową Anglii?

– Zrzeknę się tronu! – Henry podnosi głos. – Nie obchodzi mnie to! – Nie odważysz się – warczy wściekle Filip. – Nasz stryjeczny dziadek abdykował, ponieważ był nazistą, więc mój powód chyba nie jest taki najgorszy? – Henry zrywa się z krzesła, ręce mu drżą. Staje nad Filipem i Alex zauważa, że rzeczywiście jest od niego wyższy. – Czego my tu w ogóle bronimy, Filipie? Jakiego dziedzictwa? Co to za rodzina, która mówi: weźmiemy morderstwo, gwałty, grabieże i kolonizację, ładnie je zapakujemy i wsadzimy do muzeum, ale, och nie, ty jesteś cholernym gejem? Tego nasza poprawność nie obejmuje! Już to przerabiałem. Wystarczająco długo pozwalałem tobie, babci i  całemu światu na ograniczanie mnie. I wiesz co? Mam dość. Mam to gdzieś. Możesz zabrać swoje dziedzictwo, swoją poprawność i  wsadzić je sobie w dupę, Filipie. Ja mam dość. Po tych słowach Henry wypuszcza powietrze, odwraca się na pięcie i wybiega z kuchni. Alex siedzi na swoim krześle z  otwartymi ustami jeszcze przez kilka sekund. Naprzeciwko niego siedzi Filip; ma czerwoną, spoconą twarz. W końcu Alex odchrząkuje, wstaje i zapina marynarkę. – Jeśli to ma jakieś znaczenie – zwraca się do Filipa – to to jest najodważniejszy sukinsyn, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Potem on również wychodzi z kuchni. *** Shaan wygląda, jakby nie spał od trzydziestu sześciu godzin. Wprawdzie sprawia wrażenie opanowanego i  zadbanego, ale z jego swetra wystaje metka, a z jego kubka z herbatą unosi się silny zapach whisky. Obok niego, na tyłach vana incognito, którym jadą do pałacu Buckingham, siedzi Zahra z  dłońmi złożonymi na kolanach. Na jej lewej ręce lśni pierścionek zaręczynowy.

–  No więc… eee… – próbuje Alex. – Czy wy dwoje prowadzicie teraz walkę? Zahra patrzy na niego. – Nie. Dlaczego tak sądzisz? – Och. Myślałem tylko, że dlatego, że… – Jest w porządku – mówi Shaan, ciągle pisząc coś na swoim telefonie. – To dlatego na początku naszego związku ustaliliśmy zasady dotyczące sfery życia osobistego łamane przez zawodowe. W naszym przypadku się to sprawdza. –  Ale powinieneś widzieć, co się działo, gdy się dowiedziałam, że on już od  dawna wiedział o  was dwóch – wtrąca Zahra. – Jak sądzisz, dlaczego kamień w  moim pierścionku jest aż tak duży? – W naszym przypadku z reguły się to sprawdza – poprawia się Shaan. – Tak. Poza tym kłóciliśmy się już wczoraj wieczorem. Nie podnosząc wzroku, Shaan przybija z  Zahrą piątkę. Dzięki połączonym siłom załatwili spotkanie z  królową w pałacu Buckingham, kazano im jednak jechać naokoło, żeby uniknąć paparazzich. Tego ranka Alex czuje w  Londynie brzęczące napięcie, miliony głosów mruczących o  nim i Henrym, i o tym, co będzie dalej. Ale książę jest obok niego, trzyma go za rękę, więc to już coś. Przed salą konferencyjną czeka niska starsza kobieta z  zadartym nosem Bei i  niebieskimi oczami Henry’ego. Ma grube okulary, znoszony sweter w  kolorze bordo i  dżinsy, które wyglądają zdecydowanie nie na miejscu w salach pałacu Buckingham. Z  tylnej kieszeni spodni wystaje książka w miękkiej okładce. Matka Henry’ego patrzy na nich i Alex widzi, jak wyraz jej twarzy zmienia się z  udręczonego w  łagodny, choć pełen rezerwy. – Cześć, kochanie – mówi, gdy Henry do niej podchodzi.

Książę ma zaciśnięte szczęki – nie ze złości, lecz ze strachu. Alex zna tę minę: Henry nie wie, czy może przyjąć miłość, którą ktoś chce mu ofiarować, a  jednocześnie desperacko jej pragnie. Obejmuje matkę, pozwala się pocałować w policzek. –  Mamo, to jest Alex – mówi i  dodaje, jakby to nie było oczywiste: – Mój chłopak. Matka odwraca się do Alexa, przyciąga go do siebie i również całuje w policzek. – Bea powiedziała mi, co zrobiłeś dla mojego syna – mówi, rzucając mu przenikliwe spojrzenie. – Dziękuję. Bea stoi za nią. Wygląda na zmęczoną, ale skupioną. Alex może sobie tylko wyobrazić, jak trudną rozmowę musiała odbyć z matką przed przyjazdem do pałacu. Potem Katarzyna patrzy na Zahrę – wszyscy zbierają się na korytarzu – i Alex czuje, że nie mógłby znaleźć się w  bardziej kompetentnych rękach. Zastanawia się, czy Katarzyna będzie w  stanie ich poprzeć. – Co jej powiesz? – pyta ją Henry. Kobieta wzdycha, dotyka dłonią oprawek okularów. –  No cóż, na tej starej wyjadaczce emocje praktycznie nie robią wrażenia, spróbuję więc przemówić do niej za pomocą politycznej strategii. Henry mruga. – Przepraszam… co ty powiedziałaś? –  Że przybyłam, by walczyć – odpowiada kobieta prosto z mostu. – Chcecie powiedzieć prawdę, tak? – Ja… tak, mamo. – W oczach księcia zapala się światełko nadziei. – Tak. – W takim razie spróbujemy. Zajmują miejsca wokół długiego zdobionego stołu w  sali konferencyjnej i  w  nerwowej ciszy czekają na przybycie królowej. Jest również Filip. Wygląda, jakby zaraz miał przegryźć sobie język. Henry cały czas bawi się krawatem.

Wreszcie królowa Maria wchodzi do sali. Ma na sobie szaroniebieski kostium. Wyraz jej twarzy jest nieprzenikniony. Siwe włosy zostały ułożone w  staranny, elegancki kok. Alex dziwi się, że królowa jest tak wysoka, wyprostowana i  ma pełne uzębienie, chociaż jest już po osiemdziesiątce. Nie jest piękna, ale jej bystre, niebieskie oczy i  kanciasta twarz i głębokie zmarszczki wokół ust opowiadają jakąś historię. Gdy siada u  szczytu stołu, temperatura w  sali gwałtownie spada. Królewska asystentka przynosi czajniczek ze  środka blatu i  wlewa jego zawartość do pięknej porcelanowej filiżanki. Trwa cisza, gdy królowa przygotowuje sobie herbatę, każąc wszystkim czekać. Mleko, nalane delikatnie drżącą, starczą ręką. Kostka cukru, podniesiona ostrożnie srebrnymi szczypczykami. Druga kostka. Alex kaszle. Shaan rzuca mu mordercze spojrzenie. Bea zaciska usta. – Na początku tego roku miałam pewną wizytę – odzywa się wreszcie królowa. Bierze łyżeczkę i zaczyna powoli mieszać. – Prezydent Chin. Musicie mi wybaczyć, nie pamiętam jego imienia. Ale to on opowiedział mi najbardziej fascynującą historię o  tym, jak we  współczesnych czasach w  różnych częściach świata rozwinęła się technologia. Wiecie, że można manipulować zdjęciem tak, aby wyglądało na prawdziwe, i  w  ten sposób stworzyć najbardziej dziwaczne fotografie? Wystarczy prosty… program, prawda? Komputer. I  można urzeczywistnić każde niewiarygodne kłamstwo. Ludzkie oczy nie zauważą różnicy. W sali panuje niezmącona cisza, pomijając odgłos mieszania herbaty łyżeczką, która wykonuje kuliste ruchy po dnie filiżanki. –  Obawiam się, że jestem za stara, aby zrozumieć, jak dokładnie to działa – mówi dalej królowa. – Powiedziano mi jednak, że dzięki temu można stworzyć i  rozpowszechnić każde kłamstwo. Można stworzyć pliki, które nigdy nie istniały, i umieścić w miejscu łatwym do znalezienia. Chociaż

żaden z  nich nie jest prawdziwy. Najbardziej twarde dowody można tak po prostu podważyć i odrzucić. Rozlega się delikatne brzęknięcie srebra o  porcelanę. Królowa kładzie łyżeczkę na spodku i  wreszcie patrzy na Henry’ego. – Henry, zastanawiam się. Zastanawiam się, czy uważasz, że mogłoby to mieć związek z tymi niestosownymi raportami. Kładzie przed nimi na stole ofertę: zignorujcie to, udawajcie, że to kłamstwo. Sprawcie, żeby to wszystko odeszło. Henry zgrzyta zębami. – To prawda – mówi. – Wszystko to prawda. Przez twarz królowej przewija się seria min aż do krótkiego zmarszczenia czoła, tak jakby znalazła coś brzydkiego na podeszwie swojego buta na niskim obcasie. –  Dobrze. W  takim razie… – Teraz patrzy na Alexa. – Alexandrze. Gdybym wiedziała, że jesteś zaangażowany w relację z moim wnukiem, nalegałabym na bardziej formalne pierwsze spotkanie. – Babciu… – Bądź cicho, Henry, kochanie. Wtedy odzywa się Katarzyna: – Mamo… Królowa podnosi zasuszoną dłoń, by ją uciszyć. –  Myślałam, że prasa już wystarczająco nas upokorzyła, kiedy Beatrice miała swój mały problem. I  wyraziłam się jasno, Henry, lata temu, że jeśli będziesz odczuwać nienaturalny pociąg, poczynimy właściwe kroki. Nie jestem w  stanie zrozumieć, dlaczego zdecydowałeś się podważyć ciężką pracę, jaką wykonałam, aby utrzymać monarchię, i  dlaczego wydajesz się być nastawiony na zaprzepaszczanie moich wysiłków, żądając, żebym spotykała się z  jakimś… chłopcem. – W  jej tonie pojawia się brzydki odcień; Alex słyszy w  nim pogardę dla wszystkiego: od  swojej rasy aż po

orientację seksualną. – Skoro kazano ci wykonać konkretne rozkazy. Jest to dla mnie prawdziwa zagadka. Najwyraźniej postradałeś zmysły. Kochanie, moje stanowisko się nie zmieniło: twoją rolą w  tej rodzinie jest zachowanie rodu i  utrzymanie obrazu monarchii jako idealnej brytyjskiej doskonałości. Po prostu nie mogę dopuścić, by było inaczej. Henry spuszcza wzrok i wpatruje się w stół. Alex dosłownie czuje energię bijącą od  Katarzyny niczym odpowiedź na wściekłość wzbierającą w  jego piersi. Księżniczka, która uciekła z  Jamesem Bondem, która powiedziała swoim dzieciom, by oddały to, co ukradł ich kraj. Dokonuje wyboru. –  Mamo – mówi spokojnie. – Nie sądzisz, że powinniśmy przynajmniej porozmawiać o innych opcjach? Królowa powoli odwraca głowę. – A jakież to miałyby być opcje, Katarzyno? – No cóż, można by zwyczajnie się przyznać. Wyszlibyśmy z  tego z  twarzą, gdybyśmy potraktowali to nie jako skandal, lecz jako naruszenie prywatności rodziny i  prześladowanie młodego zakochanego mężczyzny. – Bo tak właśnie było – wtrąca Bea. –  Moglibyśmy potraktować to jako nasz atut. – Katarzyna dobiera słowa z  niezwykłą precyzją. – Odzyskać godność. Potraktować Alexa jako oficjalnego konkurenta. – Rozumiem. Więc twój plan polega na tym, żeby pozwolić Henry’emu wybrać sposób życia? Katarzyna się zacina, a potem mówi: –  To jedyny sposób, by to życie mógł wieść uczciwie, mamo. Królowa wydyma usta. – Henry – zwraca się do wnuka – czy nie chciałbyś skończyć tego w  o  wiele przyjemniejszy sposób, bez tych wszystkich niepotrzebnych komplikacji? Wiesz, że mamy środki, by znaleźć dla ciebie żonę i  godziwie ją wynagrodzić.

Rozumiesz? Ja tylko próbuję cię chronić. Wiem, że w  tej chwili wydaje ci się to ważne, ale naprawdę musisz myśleć o  przyszłości. Zdajesz sobie sprawę, że dziennikarze będą na ciebie polować przez wiele lat, że spotkasz się z  najróżniejszymi insynuacjami? Nie wyobrażam sobie, by ludzie chcieli, abyś odwiedzał chore dzieci w szpitalach… –  Przestań! – wybucha Henry. Nagle wszyscy na niego patrzą. Jest blady i zszokowany natężeniem swojego głosu, ale mówi dalej. – Nie możesz… Nie możesz przez całe życie mnie zastraszać i zmuszać do poddaństwa! Alex sięga ręką pod stołem. W chwili kiedy dotyka palcami nadgarstka Henry’ego, ten szybko i mocno łapie go za rękę. –  Wiem, że to będzie trudne – ciągnie książę. – Ja… To przerażające. Gdybyś zapytała mnie rok temu, pewnie powiedziałbym, że dobrze, że nikt nie musi wiedzieć. Ale… Jestem takim samym człowiekiem i częścią tej rodziny jak ty. Zasługuję na szczęście tak samo jak każde z was. A nigdy nie będę szczęśliwy, jeśli będę musiał przez całe życie udawać. – Nikt nie mówi, że nie zasługujesz na szczęście – wtrąca się Filip. – Pierwsza miłość jest najbardziej szalona, głupio jest odrzucać przyszłość przez jedną decyzję podjętą pod wpływem hormonów i bazującą na mniej niż roku znajomości. Poza tym jesteś dopiero po dwudziestce. Henry patrzy bratu w twarz i mówi: – Jestem gejem, odkąd urodziła mnie matka. W  ciszy, która zapada po tych słowach, Alex musi bardzo mocno gryźć się w  język, by nie wybuchnąć histerycznym śmiechem. – No cóż – odzywa się wreszcie królowa. Trzyma filiżankę w górze i patrzy ponad nią na Henry’ego. – Nawet jeśli jesteś skłonny poddać się chłoście w gazetach, nie zmieni to prawa, jakie przysługuje ci od  urodzenia: prawa do spłodzenia następców tronu. Alex najwyraźniej zbyt słabo gryzie się w  język, bo nagle mówi cicho:

– Nadal możemy to zrobić. Na dźwięk tych słów nawet Henry gwałtownie odwraca głowę. – Nie przypominam sobie, żebym udzieliła ci pozwolenia na odzywanie się w mojej obecności – mówi królowa Maria. – Mamo… – W związku z tym pojawia się kwestia matek zastępczych i dawczyń – wtrąca ponownie Filip. – A prawa do tronu… –  Filipie, czy te szczegóły mają teraz jakieś znaczenie? – przerywa mu Katarzyna. –  Ktoś musi ponosić odpowiedzialność za królewskie dziedzictwo, mamo. – Twój ton w ogóle nie robi na mnie wrażenia. – Możemy się tu bawić w hipotezy, ale prawda jest taka, że najważniejsze jest utrzymanie dobrego wizerunku rodziny królewskiej. – Królowa odstawia filiżankę. – Kraj po prostu nie zaakceptuje preferencji księcia. Przykro mi, kochanie, ale dla ludzi to perwersyjne. – Dla nich czy dla ciebie? – pyta Katarzyna. – To niesprawiedliwe – mówi Filip. – To moje życie – wtrąca Henry. – Tak naprawdę nie mamy pojęcia, jak zareagują. – Katarzyno, rządzę tym krajem od czterdziestu siedmiu lat. Znam jego serce. Jak już ci powiedziałam, gdy byłaś małą dziewczynką, musisz przestać chodzić z głową w chmurach… Wtedy Bea nie wytrzymuje: –  Och, czy wy wszyscy możecie się zamknąć chociaż na sekundę? – Zrywa się z  miejsca i  zaczyna wymachiwać tabletem Shaana. – Zobaczcie. Rzuca tablet na stół, tak żeby widzieli go królowa Maria i książę Filip. Reszta wstaje, żeby też popatrzeć.

To relacja BBC. Dźwięk jest wyłączony, ale Alex czyta pasek na dole ekranu: „Cały świat wspiera księcia Henry’ego i Pierwszego Syna USA”. W  sali zapada cisza, gdy na ekranie pojawiają się kolejne ujęcia. Zgromadzenie w  Nowym Jorku przed hotelem Beekman, wszędzie tęcze i  tablice z  napisami w  stylu: „Pierwszy Syn naszych serc”. Banner na moście w  Paryżu z napisem: „Henry + Alex tu byli”. Na szybko zrobiony mural na ścianie w  Mexico City – twarz Alexa w  kolorach niebieskim, fioletowym i  różowym, korona na jego głowie. Tłum ludzi w  Hyde Parku z  tęczowymi flagami Wielkiej Brytanii, twarzą Henry’ego wyrwaną z  czasopism i umieszczoną na plakatach z napisami: „Uwolnić Henry’ego”. Młoda, ogolona na łyso kobieta, wyciągająca dwa palce w stronę okien „Daily Mail”. Tłum nastolatków przed Białym Domem w  pomalowanych koszulkach z  hasłem, które Alex rozpoznaje ze swoich maili: „Historia, co?”. Alex próbuje przełknąć ślinę, ale nie jest w  stanie tego zrobić. Patrzy w  górę i  widzi Henry’ego, który gapi się na niego z otwartymi ustami. W oczach ma łzy. Księżniczka Katarzyna powoli przechodzi przez salę w kierunku wysokich okien po wschodniej stronie. – Katarzyno, nie… – mówi królowa, ale księżniczka oburącz łapie ciężkie zasłony i je rozsuwa. Wybuch światła słonecznego i  koloru wypycha z  sali całe powietrze. W  dole na promenadzie przed pałacem Buckingham stoi masa ludzi z  transparentami, znakami, amerykańskimi flagami. Nad ich głowami powiewają flagi Wielkiej Brytanii i  proporczyki. Ludzi jest mniej niż na królewskim ślubie, ale i  tak chodnik jest zapełniony. Alex i  Henry weszli do pałacu od tyłu – nie widzieli tego. Teraz Henry ostrożnie podchodzi do okna. Alex patrzy z drugiej strony sali, jak ukochany dotyka szyby palcami. Katarzyna zwraca się do syna drżącym głosem:

– Moje kochanie… – I jakoś udaje się jej przyciągnąć go do swojej piersi, chociaż jest od  niej kilkanaście centymetrów wyższy. Alex obserwuje ich z  oddalenia – nawet po tym wszystkim wydaje mu się, że to zbyt prywatna chwila, by mógł być jej częścią. Królowa odchrząkuje. –  To jest… mało reprezentatywna grupa. Nie wiadomo, w jaki sposób zareaguje cały kraj – mówi. –  Chryste, mamo! – woła Katarzyna. Puszcza Henry’ego i staje przed nim, jakby chciała go chronić. –  Właśnie dlatego nie chciałam, żebyś to zobaczyła. Katarzyno, masz zbyt miękkie serce, by zaakceptować prawdę. Większość tego kraju nadal pragnie tego, co stare… Katarzyna się prostuje i ponownie podchodzi do stołu. –  Oczywiście, że tak, mamo. Oczywiście cholerni torysi i głupcy od brexitu nie będą tego chcieli. Nie o to mi chodzi. Czy jesteś tak zdeterminowana, by wierzyć, że nic nie może się zmienić, że nic nie powinno się zmienić? Możemy mieć tutaj dziedzictwo nadziei, miłości i  zmiany. To nie to samo zimne gówno i  etos ciężkiej pracy, które wciskamy ludziom od czasu drugiej wojny światowej… –  Nie będziesz zwracać się do mnie w  ten sposób – mówi królowa Maria lodowatym tonem. Jej drżąca dłoń nadal spoczywa na łyżeczce. –  Mam sześćdziesiąt lat, mamo. Czy w  takiej sytuacji możemy przestać zwracać uwagę na poprawność? – Zero szacunku. Nigdy ani uncji szacunku dla świętości… –  A  może powinnam przedstawić swoje troski parlamentowi? – rzuca cicho Katarzyna prosto w  twarz królowej. Alex rozpoznaje błysk w  jej oczach. Nie miał pojęcia… Od początku zakładał, że Henry odziedziczył go po ojcu. – Myślę, że Partia Pracy raczej skończyła już ze  starą gwardią. Zastanawiam się, czy mogłabym wspomnieć o  tych spotkaniach, o  których ciągle zapominasz, czy o  nazwach

krajów, których nie możesz spamiętać, i czy nie postanowiliby, że osiemdziesiąt pięć lat służby dla Wielkiej Brytanii to może wystarczająco dużo? Drżenie dłoni królowej przybiera na sile, ale jej szczęki nadal są mocno zaciśnięte. W  całej sali panuje śmiertelna cisza. – Nie odważysz się. – Naprawdę, mamo? Chcesz się przekonać? Katarzyna odwraca się i Alex z zaskoczeniem stwierdza, że ona płacze. –  Henry, przepraszam… Zawiodłam cię. Zawiodłam was wszystkich. Potrzebowaliście mamy, a mnie przy was nie było. Tak bardzo się bałam, że zaczęłam myśleć, że może tak będzie lepiej, że może wszyscy powinniście być trzymani pod kloszem. – Ponownie odwraca się do swojej matki. – Spójrz na nich, mamo. To nie są rekwizyty dziedzictwa. To moje dzieci. I  przysięgam na moje życie, przysięgam na Artura: prędzej pozbawię cię tronu, niż pozwolę, byś kazała im czuć to samo, co ja musiałam czuć. Przez kilka sekund w sali panuje napięcie. – Nadal nie sądzę… – zaczyna wreszcie Filip, ale wtedy Bea łapie ze stołu dzbanek z herbatą i rzuca go bratu na kolana. – Och, Pipie, tak bardzo przepraszam! – woła, po czym łapie go za ramiona i  wyprowadza, wściekłego, w  stronę drzwi. – Jestem tak strasznie niezgrabna. Wiesz, ta kokaina rzeczywiście musiała mieć ogromny wpływ na mój refleks! Chodź, umyjemy cię, dobrze? Idąc, pokazuje jeszcze Henry’emu przez ramię kciuk w górze, po czym zamyka za nimi drzwi. Gdy królowa patrzy na Alexa i  Henry’ego, w  jej oczach widzą strach. Ona się ich boi. Boi się zagrożenia, jakie stanowią dla idealnego wykończenia jajka Fabergé, którego pielęgnacji poświęciła całe życie. Przerażają ją.

–  No cóż – mówi. – W  takim razie… W  takim razie nie pozostawiasz mi zbyt dużego wyboru, prawda? –  Och, masz wybór, mamo – odpowiada Katarzyna. – Zawsze miałaś wybór. Ale może dzisiaj wreszcie wybierzesz właściwie. *** Gdy tylko drzwi się za nimi zamykają, wpadają na wiszący na ścianie gobelin. Nie mogą złapać tchu, są zachwyceni i  roześmiani, mają mokre policzki. Henry przyciąga Alexa, całuje go i szepcze: – Kocham cię, kocham cię, kocham cię… I nie przejmują się tym, czy ktoś ich widzi. *** Jest w drodze powrotnej na lądowisko, gdy dostrzega to na ścianie budynku – szokująca feeria barw na szarej ulicy. –  Poczekaj! – krzyczy Alex do kierowcy. – Zatrzymaj się! Zatrzymaj samochód! Z  bliska jest piękny. Wysoki na dwa piętra. Alex nie ma pojęcia, jak ktoś mógł tak szybko namalować coś równie wspaniałego. Mural przedstawia jego i Henry’ego – zwróconych do siebie, otoczonych jasnożółtymi promieniami słońca, przedstawionych jako Han i  Leia. Henry w  bieli, z  włosami rozświetlonymi światłem gwiazd. Alex jest niechlujnym szmuglerem z  blastrem na biodrze. Członek rodziny królewskiej i buntownik. Obejmują się. Robi zdjęcie telefonem i  drżącymi rękami pisze tweeta: „Nigdy nie mów mi o prawdopodobieństwie”. *** Znad Atlantyku dzwoni do June. – Potrzebuję twojej pomocy.

Po drugiej stronie linii słyszy pstryknięcie włączanego długopisu. – Co masz?

  Rozdział czternasty Jezebel @Jezebel ZOBACZ: Dykes on Bikes15 z DC ścigają protestujących z Kościoła Baptystycznego Westboro po Pennsylvania Avenue – i tak, to jest tak samo niesamowite, jak brzmi. bit.ly/2ySPeRj 21:15 29 wrze. 2020

  Kiedy Alex po raz pierwszy wjechał na Pennsylvania Avenue jako Pierwszy Syn Stanów Zjednoczonych, prawie wpadł w krzaki. Doskonale to pamięta, chociaż cały dzień zdawał się surrealistyczny. Pamięta wnętrze limuzyny i  to, że skóra pod jego lepkimi, nadal trzęsącymi się dłońmi była nowa i  pachnąca. Przysunął się zbyt blisko okna, by móc objąć wzrokiem tłumy. Pamięta swoją matkę, jej długie włosy elegancko zaczesane do tyłu. Miała je rozpuszczone pierwszego dnia jako burmistrzyni, pierwszego dnia w  Izbie, pierwszego dnia jako przewodnicząca Izby Reprezentantów, ale tego dnia spięła. Powiedziała, że nie chce rozpraszać niczyjej uwagi. Jego zdaniem w  tej fryzurze wyglądała na twardą, tak jakby była gotowa na ewentualną burdę, tak jakby mogła mieć brzytwę w bucie. Siedziała naprzeciwko niego i przeglądała notatki na przemówienie, w klapę marynarki miała wpiętą flagę Ameryki z dwudziestoczterokaratowego złota i Alex był tak dumny, że aż chciało mu się wymiotować. W  pewnym momencie nastąpiła zmiana miejsca – Ellen i  Leo przeszli do północnego wejścia, a  Alex i  June poszli w inną stronę. Alex bardzo dokładnie zapamiętał kilka rzeczy. Swoje spinki do mankietów, niestandardowe srebrne X-wingi. Malutkie otarcie w tynku na zachodniej ścianie Białego Domu,

które zobaczył z  bliska po raz pierwszy. Niezawiązaną sznurówkę w swoim bucie. Pamięta też, jak schylił się, by ją zawiązać, ze  stresu stracił równowagę i  June złapała go za marynarkę, żeby nie wpadł twarzą w kolczaste krzaki, podczas gdy celowało w niego siedemdziesiąt pięć kamer. To był moment, kiedy zdecydował, że już nigdy więcej nie pozwoli sobie na nerwy. Nie jako Alex Claremont-Diaz, Pierwszy Syn Stanów Zjednoczonych, i  nie jako Alex Claremont-Diaz, wschodząca gwiazda polityki. Teraz jest Alexem Claremontem-Diazem, centrum międzynarodowego politycznego skandalu seksualnego i  chłopakiem angielskiego księcia, i  ponownie siedzi w  limuzynie na Pennsylvania Avenue, widzi tłum i  znów czuje, że zaraz może zwymiotować. Gdy otwierają się drzwi samochodu, Alexa wita June, ubrana w jasnożółtą koszulkę z napisem: „Historia, co?”. – Podoba ci się? – pyta siostra. – Na końcu ulicy stoi facet, który takie sprzedaje. Mam jego wizytówkę. Muszę opisać to w moim kolejnym felietonie dla „Vogue’a”. Alex rzuca się na nią, obejmuje z całej siły i podnosi, a ona krzyczy i  szarpie go za włosy, aż wreszcie wpadają bokiem w krzaki, tak jak to od zawsze było przeznaczone Alexowi. Matka ma dziesięciobój spotkań, więc wymykają się na balkon Trumana i  nadrabiają zaległości, pijąc gorącą czekoladę i  jedząc pączki. Pez próbował bawić się w  głuchy telefon, ale średnio mu to wyszło, więc June prawie nic nie wie. Płacze – najpierw, gdy słyszy o  rozmowie telefonicznej w samolocie, i potem, kiedy dowiaduje się, że Henry postawił się Filipowi, a  po raz trzeci, gdy brat opowiada jej o  tłumie przed pałacem Buckingham. Alex patrzy, jak June pisze do Henry’ego wiadomość z jakąś setką serduszek, a on odsyła jej filmik, na którym on i Katarzyna piją szampana, podczas gdy Bea gra na gitarze elektrycznej Boże, chroń Królową. – No dobra, jest sprawa – mówi w końcu June. – Od dwóch dni nikt nie widział Nory.

Alex wpatruje się w nią zdumiony. – Jak to? – To znaczy… ja do niej dzwoniłam, Zahra do niej dzwoniła, Mike i  jej rodzice do niej dzwonili, ale nie odebrała ani jednego połączenia. Ochroniarz jej apartamentu mówi, że przez cały ten czas Nora siedzi u  siebie. Najwyraźniej „wszystko w  porządku, ale jest zajęta”. Próbowałam do niej podjechać, ale zabroniła portierowi mnie wpuszczać. – To jest… niepokojące. A także… eee… trochę kijowe. – Tak, wiem. Alex się odwraca i  podchodzi do balustrady. W  tej sytuacji naprawdę przydałoby mu się bezinteresowne i  chłodne podejście Nory – a także towarzystwo najlepszej przyjaciółki. Czuje się nieco zdradzony, że porzuciła go w  chwili, kiedy najbardziej jej potrzebuje – kiedy on i  June najbardziej jej potrzebują. Nora ma tendencję do celowego grzebania się w  skomplikowanych obliczeniach, gdy wokół dzieją się wyjątkowo złe rzeczy. –  A  to jest przysługa, o  którą prosiłeś. – June sięga do kieszeni dżinsów i wręcza bratu złożoną kartkę. Alex czyta kilka pierwszych linijek. – O mój Boże, Robalu… Ja… O mój Boże. June wygląda na trochę zdenerwowaną. –  Próbowałam uchwycić to, kim jesteś, jakie jest twoje miejsce w historii i co oznacza dla ciebie twoja rola, i… Przerywa jej i ponownie mocno ją przytula. W jego oczach stoją łzy. – June, to jest idealne. Wtedy słyszą głos: – Hej, Pierwsze Potomstwo. Alex puszcza June i  oboje się odwracają. W  drzwiach łączących balkon z Gabinetem Owalnym stoi Amy.

–  Pani prezydent chce się z  wami widzieć w  swoim gabinecie – przekazuje i  przez chwilę słucha głosu w słuchawce. – Mówi, że macie przynieść pączki… – Jakim cudem zawsze wie? – June podnosi talerz. – Mam Łubin Niebieskolistny i Barakudę, już idą – raportuje Amy, dotykając słuchawki. – Nadal nie wierzę, że wybrałeś to słowo na swój kryptonim – prycha June, a Alex podstawia jej nogę. *** Pączków nie ma od dwóch godzin. Sytuacja wygląda następująco: na kanapie June zawiązuje i  odwiązuje sznurówki w  swoich trampkach, bo nie ma co zrobić z  dłońmi; przy przeciwległej ścianie Zahra pisze na swoim telefonie mail za mailem; przy słynnym biurku Resolute siedzi Ellen, zakopana w  prognozach; na drugiej kanapie Alex robi kalkulacje. Nagle drzwi się otwierają i do Gabinetu Owalnego wchodzi Nora. Ma na sobie poplamioną wybielaczem bluzę z  napisem „Holleran do Kongresu ’72” i robi minę kogoś, kogo oślepiło słońce po tym, jak po dziesięciu latach wyszedł z  bunkra. Pędzi do biurka Ellen, prawie wpadając w popiersie Abrahama Lincolna. Alex zrywa się na równe nogi. – Gdzieś ty, u diabła, była? Nora ciska grubą teczkę na blat i  odwraca się zdyszana do Alexa i June. – Dobrze, wiem, że jesteście wkurzeni, macie do tego pełne prawo, ale… – kiwa brodą w  stronę teczki – zaszyłam się w  moim mieszkaniu na dwa dni, żeby to zrobić, i  gdy zobaczycie, co to jest, nie będziecie już na mnie tacy wściekli. Prezydentka mruga zaniepokojona.

– Nora, kochanie, właśnie próbujemy ustalić… – Ellen! – W pomieszczeniu robi się cicho. Nora zamiera, bo uświadomiła sobie, co zrobiła. – Eee… Proszę pani. Teściowo… Proszę tylko… Musisz to przeczytać. Alex patrzy, jak matka wzdycha, odkłada długopis i  przyciąga do siebie teczkę. Nora wygląda, jakby miała zemdleć przy biurku. June zdaje się być tak samo oszołomiona jak brat i… –  Ożeż kurwa ja pierdolę! – woła matka z  mieszaniną wściekłości i rozbawienia. – Czy to…? – Tak – odpowiada Nora. – A to…? – Aha. Ellen zasłania usta jedną dłonią. – Skąd ty to masz, do cholery? Poczekaj, zmienię akcent: skąd ty to masz, do cholery? – No dobrze. – Nora robi krok w tył. Alex nie ma pojęcia, co tu się dzieje, ale to musi być coś bardzo dużego. Nora zaczyna chodzić po pokoju, przyciska dłonie do czoła. – W  dniu przecieku dostałam anonimowy mail. Z  konta niemożliwego do namierzenia. Próbowałam. Wysłano mi link do pieprzonego miejsca, gdzie są przechowywane pliki, i dostałam informację, że ci ludzie są hakerami i  uzyskali całą zawartość serwera pocztowego sztabu Richardsa. Alex wpatruje się w nią zbaraniały. – Co? Nora odwzajemnia spojrzenie. – Wiem. – I nie zgłosiłaś tego do żadnej z właściwych służb, bo…? – wtrąca Zahra, która stoi za biurkiem Ellen z  założonymi rękami.

–  Bo z  początku nie wiedziałam, co to jest. A  gdy się dowiedziałam, musiałam dopilnować, żeby nikt się do tego nie dorwał. Powiedzieli, że wysłali to specjalnie do mnie, ponieważ jestem osobiście zaangażowana w  sprawę Alexa, i będą pracować tak szybko, jak to możliwe, żeby znaleźć to, na co na razie zabrakło im czasu. – Czyli…? – Alex nie wierzy, że nadal musi o to pytać. – Dowód – odpowiada Nora. Jej głos się trzęsie. – Na to, że to Richards cię, kurwa, wrobił. Gdzieś w oddali Alex słyszy przekleństwa June, która wstaje z  kanapy i  podchodzi do przeciwległego końca sali. Nogi się pod nim uginają, więc siada z powrotem. –  My… podejrzewaliśmy, że być może Komitet Krajowy Partii Republikańskiej miał jakiś związek z  tym, co się wydarzyło – mówi matka. Obchodzi biurko i kuca na podłodze przed Alexem w  swojej szarej wykrochmalonej sukience. Przyciska teczkę do piersi. – Kazałam moim ludziom się temu przyjrzeć. Ale nigdy bym nie pomyślała, że to wszystko sprawka Richardsa. Wstaje i  rozkłada zawartość teczki na stoliku na środku pokoju. – Tam były… dosłownie setki tysięcy maili… – mówi Nora, podczas gdy Alex schodzi na dywan i  zaczyna przeglądać kartki. – I  przysięgam, że jedna trzecia z  nich pochodziła z  fałszywych kont. Ale napisałam kod, który zawęził to do około trzech tysięcy. Resztę przejrzałam osobiście. To wszystko dotyczy Alexa i Henry’ego. Alex najpierw zauważa własną twarz. To zdjęcie: nieostre, zrobione teleobiektywem, jego twarz jest ledwo rozpoznawalna. Trudno się zorientować, gdzie Alex jest, ale widać eleganckie zasłony koloru kości słoniowej. Sypialnia Henry’ego. Zdjęcie zostało dołączone do maila w  korespondencji między dwiema osobami. „Negatywny. Nilsen mówi, że to jest zbyt niewyraźne. Musisz powiedzieć P, że nie płacą za obserwowanie Wielkiej Stopy”.

Nilsen. Nilsen… Jak szef kampanii Richardsa. –  Alex, to Richards zorganizował twój coming out – mówi Nora. – Zaczęło się, gdy tylko zakończyłeś pracę w  sztabie. Zatrudnił firmę, która wynajęła hakerów. Wyciągnęli nagrania z monitoringu w hotelu Beekman. Matka już siedzi obok niego. Trzyma w  ustach skuwkę od  zakreślacza i  zaznacza jaskrawym żółtym kolorem najważniejsze fragmenty. Alex wyczuwa jakiś ruch po swojej prawej stronie. To Zahra przyciąga do siebie inny stos papierów i  wyjmuje czerwony długopis. – Ja… nie mam żadnych numerów kont bankowych ani nic takiego, ale są tam odcinki wypłat, rachunki i  wnioski o  wykonanie usług – mówi Nora. – Słuchajcie, tam jest wszystko. To się odbywa nieoficjalnymi kanałami, w  grę wchodzą fikcyjne firmy i fałszywe nazwiska, ale na wszystko jest cyfrowy ślad. Wystarczy do przeprowadzenia federalnego śledztwa, dzięki któremu przed sądem można by się zająć kwestiami finansowymi, tak mi się przynajmniej wydaje. Ogólnie rzecz biorąc, Richards zatrudnił firmę, a  ta wynajęła fotografów, którzy śledzili Alexa, a  także hakerów, którzy włamali się na wasz serwer. Potem zatrudnił osobę trzecią – ona to wszystko kupiła i sprzedała do „Daily Mail”. Mówimy o  kontrahentach, którzy inwigilowali członka Pierwszej Rodziny i  infiltrowali ochronę Białego Domu, żeby wywołać seksualny skandal i wpłynąć na wyścig o fotel prezydenta. To jest jakieś pojebane gó… – Noro, możesz? – mówi nagle June, która wróciła na jedną z kanap. – Po prostu… proszę… –  Przepraszam. – Nora siada ciężko. – Aby przez to wszystko przebrnąć, wypiłam jakieś dziewięć red bulli i  zjadłam żelki z  marihuaną, więc mam teraz jazdę bez trzymanki. Alex zamyka oczy.

Jest wkurzony, wściekły, ale też potrafi to już nazwać. Może coś z  tym zrobić. Może wyjść na zewnątrz. Może wyjść z  gabinetu, zadzwonić do Henry’ego i  powiedzieć mu: Jesteśmy bezpieczni. Najgorsze za nami. Ponownie otwiera oczy, patrzy na leżące na stole kartki. – I co my z tym zrobimy? – pyta June. – A gdybyśmy po prostu zrobili przeciek? – proponuje Alex. – WikiLeaks… –  Gówno im dam – Ellen natychmiast mu przerywa, nawet nie spogląda w górę. – Na pewno nie po tym, co ci zrobili. To jest prawdziwa afera. Rozpierdolę tego sukinsyna. Musi się udać. – Odkłada zakreślacz. – Przekażemy to mediom. –  Żadna poważna redakcja nie puści tego bez weryfikacji ze  strony kogoś z  kampanii Richardsa, kto będzie musiał sprawdzić autentyczność wszystkich maili – zaznacza June. – To może trwać miesiącami. – Noro – mówi Ellen – czy możesz jakoś namierzyć osobę, która ci to przysłała? –  Próbowałam. Ale ten ktoś zrobił wszystko, by zataić tożsamość. – Nora wyjmuje telefon. – Pokażę wam maila, którego dostałam… Po chwili kładzie komórkę na stole. Treść maila jest dokładnie taka, jak opisała, a  na dole jest podpis, który przypomina przypadkowy ciąg cyfr i  liter: 2021 SCB. BEK CHZ GN CE A1. 2021 SCB. Alex zatrzymuje wzrok przy ostatniej linijce. Podnosi telefon. Gapi się na niego. – Szlag! Wpatruje się w te głupie litery. 2021 SCB. 2021 South Colorado Boulevard.

Najbliższa restauracja Five Guys od  biura, w  którym pracował tamtego lata w Denver. Nadal pamięta zamówienie, po które wysyłano go co najmniej raz w  tygodniu. Cheeseburger z  bekonem, grillowaną cebulą i  sosem A1. Ma ochotę wybuchnąć śmiechem. To kod przeznaczony tylko dla Alexa: ufam tylko tobie. – To żaden haker – mówi. – Przysłał ci to Rafael Luna. Oto twoja weryfikacja. – Patrzy na matkę. – Jeśli będziesz umiała go ochronić, z pewnością ci to potwierdzi.   [INTRO MUZYCZNE: 15-SEKUNDOWA INSTRUMENTALNA WERSJA BILLS, BILLS, BILLS DESTINY’S CHILD]

  GŁOS LEKTORA: To jest podcast Range Audio. Słuchacie Bills, Bills, Bills, którego gospodarzem jest Oliver Westbrook, profesor prawa konstytucyjnego na NYU. [KONIEC WSTĘPU MUZYCZNEGO]

  WESTBROOK: Dzień dobry. Nazywam się Oliver Westbrook, a ze mną, jak zawsze, jest moja niezwykle cierpliwa, utalentowana, litościwa i urocza producentka Sufia, bez której byłbym zagubiony, załamany, pływałbym w morzu złych myśli i piłbym własne szczyny. Kochamy ją. Sufio, przywitaj się. SUFIA JARWAR, PRODUCENTKA, RANGE AUDIO: Dzień dobry, proszę przysłać pomoc. WESTBROOK: A to jest Bills, Bills, Bills, podcast, w którym co tydzień próbuję rozkminić dla was, laików, to, co dzieje się w Kongresie, dlaczego powinno was to obchodzić i co możecie z tym zrobić. No cóż. Muszę wam powiedzieć, że kilka dni temu miałem zaplanowany zupełnie inny program, ale nie widzę sensu, by się w niego zagłębiać. Po prostu… ech. Poświęćmy chwilę na zapoznanie się z historią, którą opublikował dzisiaj „Washington Post”. Anonimowe źródło potwierdziło nam autentyczność anonimowych maili dotyczące kampanii Richardsa, które wyraźnie pokazują, że Jeffrey Richards – albo jeden z wysokich rangą pracowników jego kampanii – ułożył ten pieprzony diabelski plan śledzenia Alexa Claremonta-Diaza, inwigilowania go, włamania się na

serwery i opublikowania tego wszystkiego przez „Daily Mail” w ramach próby podkopania szans Ellen Claremont na reelekcję. A potem na jakieś… eee, Suf, co to jest? Czterdzieści minut? Na jakieś czterdzieści minut przed rozpoczęciem nagrywania tego podcastu senator Rafael Luna zatweetował, że rozstaje się z kampanią Richardsa. Więc tak. Wow. Nie sądzę, żeby przeciek pochodził od kogoś innego poza Luną. To z pewnością on. Moim zdaniem to wygląda tak, jakby wcale nie chciał brać udziału w kampanii Richardsa, jakby zaczynał mieć jakieś wątpliwości. A może nawet zinfiltrował sztab, żeby zrobić właśnie coś takiego – Sufia, czy ja mogę to powiedzieć? JARWAR: A czy posłuchasz, jeśli powiem, że nie? WESTBROOK: Racja. W każdym razie Materace Casper płacą mi duże pieniądze za podcast o analizie Waszyngtonu, więc próbuję to robić, chociaż to, co spotkało Alexa Claremonta-Diaza – i księcia Henry’ego – w ciągu ostatnich kilku dni było obrzydliwe i nawet mówienie o tym wydaje się niestosowne. Oto trzy ważne sprawy, które moim zdaniem trzeba zapamiętać po tym, co się dzisiaj wydarzyło. Po pierwsze, Pierwszy Syn Stanów Zjednoczonych nie zrobił nic złego. Po drugie, Jeffrey Richards dopuścił się wrogiego spisku przeciwko urzędującej prezydentce, w związku z czym niecierpliwie czekam na śledztwo federalne, które zostanie wszczęte po przegraniu przez niego wyborów. Po trzecie, Rafael Luna jest być może najbardziej nieprawdopodobnym bohaterem wyścigu prezydenckiego w dwa tysiące dwudziestym roku.

  Trzeba wygłosić przemówienie. Nie tylko oświadczenie. Przemówienie. – Ty to napisałaś? – pyta matka, podnosząc złożoną kartkę, którą June dała Alexowi na balkonie. – Alex kazał ci przeredagować oświadczenie napisane przez naszego rzecznika prasowego i ty to zrobiłaś? June przygryza wargę i kiwa głową. –  To jest dobre, June. Dlaczego nie piszesz wszystkich naszych przemówień?

Sala odpraw dla prasy w  Zachodnim Skrzydle jest zbyt bezosobowa, dlatego wezwano dziennikarzy do Pokoju Spotkań Dyplomatycznych na parterze. To sala, w której FDR nagrywał kiedyś swoje rozmowy przy kominku, a  teraz Alex będzie musiał tu wejść, wygłosić przemówienie i  mieć nadzieję, że kraj go nie znienawidzi. Henry przyleciał z  Londynu na transmisję telewizyjną. Będzie stał tuż przy Alexie, pewnie i  stabilnie, jako symboliczny polityczny małżonek. Myśli Alexa krążą wokół jednego. Ciągle to sobie wyobraża: za godzinę miliony ludzi w  całej Ameryce włączą telewizory i  zobaczą jego twarz, usłyszą jego głos, słowa June, zobaczą Henry’ego u jego boku. Każdy będzie wiedział. Już teraz wszyscy wiedzą, ale nie tak, jak powinni, nie we właściwy sposób. W  ciągu godziny każdy Amerykanin będzie mógł spojrzeć na ekran i zobaczyć Pierwszego Syna i jego partnera. A po drugiej stronie Atlantyku prawie tyle samo osób będzie oglądać telewizję znad piwa w  pubie lub podczas kolacji z  rodziną i  zobaczy najmłodszego księcia, tego najpiękniejszego, księcia z bajki. To jest to. Drugiego października dwa tysiące dwudziestego roku Alexa będzie oglądał cały świat, zapisze się na kartach historii. Czeka na Południowym Trawniku, ma widok na lipy w  ogrodzie Kennedy’ego, w  miejscu, w  którym po raz pierwszy całował się z  Henrym. Marine One ląduje pośród wiatru i huku i – oto on we własnej osobie. Ubrany w burberry od  stóp do głów, wygląda, jakby uciekł z  planu filmu historycznego, w  którym grany przez niego bohater rozrywa staniki i  ocala zrujnowane po wojnie państwa. Chcąc nie chcąc, Alex wybucha śmiechem. – Co?! – Henry przekrzykuje hałas. –  Moje życie jest kosmicznym żartem, a  ty nie jesteś prawdziwy – mówi Alex. – Co?! – krzyczy ponownie Henry.

– Powiedziałem, że świetnie wyglądasz, kochanie! Wymykają się na klatkę schodową, żeby się całować, aż wreszcie odnajduje ich Zahra. Zaciąga Henry’ego do stylistów i  wkrótce zostają wepchnięci do Pokoju Spotkań Dyplomatycznych. Już czas. Już czas. To był bardzo, bardzo długi rok poznawania Henry’ego – od wewnątrz i od zewnątrz, poznawania siebie, dowiadywania się, ile jeszcze musi się nauczyć. A  teraz tak po prostu nadeszła pora, żeby stanąć na podium i pewnym głosem podać to jako fakt. Alex nie boi się tego, co czuje. Nie boi się tego powiedzieć. Boi się tylko tego, co się stanie, gdy to zrobi. Henry dotyka jego dłoni, delikatnie, opuszkami dwóch palców. – Pięć minut, a potem cała reszta naszego życia – śmieje się ponuro. Alex wciska kciuk w zagłębienie w jego obojczyku, wsuwa palec pod węzeł krawatu z fioletowego jedwabiu, liczy swoje oddechy i mówi: – Jesteś absolutnie najgorszym pomysłem, jaki przyszedł mi do głowy. Henry rozchyla usta w leniwym uśmiechu, a Alex je całuje.   WYSTĄPIENIE PIERWSZEGO SYNA ALEXANDRA CLAREMONTA— DIAZA W BIAŁYM DOMU, 2 PAŹDZIERNIKA 2020 R.

Dzień dobry. Jestem, byłem i zawsze będę dzieckiem Ameryki. To wy mnie wychowaliście. Dorastałem na pastwiskach i  wzgórzach Teksasu, odwiedziłem trzydzieści cztery stany, zanim jeszcze nauczyłem się prowadzić samochód. Kiedy w  piątej klasie zachorowałem na grypę żołądkową, moja mama wysłała do szkoły usprawiedliwienie wypisane na

odwrocie kartki z  listą spraw od  wiceprezydenta Bidena. Przykro mi, bardzo się śpieszyliśmy, a to był jedyny papier, jaki miała pod ręką. Przemówiłem do was po raz pierwszy, gdy miałem osiemnaście lat – na scenie Krajowej Konwencji Demokratów w  Filadelfii, gdy przedstawiłem moją matkę jako kandydatkę na urząd prezydenta. Kibicowaliście mi. Byłem młody i pełen nadziei, a wy pozwoliliście mi wcielić w życie amerykański sen o tym, że chłopiec, który dorastał, mówiąc w dwóch językach, którego rodzina była mieszana, piękna i  trwała, może się zadomowić pod dachem Białego Domu. Przypięliście flagę do mojej klapy i  powiedzieliście: „Kibicujemy ci”. Stojąc przed wami dzisiaj, mam nadzieję, że was nie zawiodłem. Lata temu spotkałem księcia. I  choć wtedy nie zdawałem sobie z  tego sprawy, on też został wychowany przez własny kraj. Prawda jest taka, że Henry i ja jesteśmy ze sobą od początku tego roku. Prawda jest taka, że jak wielu z  was czytało, obaj codziennie zmagamy się z  tym, co to oznacza dla naszych rodzin, naszych krajów i naszej przyszłości. Prawda jest taka, że obaj musieliśmy pójść na kompromis, który kosztował nas wiele bezsennych nocy. Chcieliśmy zapewnić sobie wystarczająco dużo czasu na opowiedzenie światu o  naszych relacjach na naszych warunkach. Nie dano nam tej możliwości. Ale prawda jest też taka, że miłość jest po prostu nieustraszona. Ameryka zawsze w  to wierzyła. I  tak, nie wstydzę się stać tu dzisiaj, w  miejscu, w  którym stali prezydenci, i mówić, że kocham Henry’ego, tak samo jak Jack kochał Jackie, jak Lyndon kochał Lady Bird. Każdy, kto nosi dziedzictwo, dokonuje wyboru partnera, z  którym będzie się nim dzielić, którego Amerykanie będą trzymać w  swoich sercach, wspomnieniach i  książkach historycznych. Ameryko: to on jest moim wyborem.

Podobnie jak wielu innych Amerykanów bałem się powiedzieć to na głos z  powodu możliwych konsekwencji. Zwracam się teraz głównie do tych ludzi: widzę was. Jestem jednym z was. Dopóki mam miejsce w Białym Domu, wy też je macie. Jestem Pierwszym Synem Stanów Zjednoczonych i jestem biseksualny. Historia nas zapamięta. Jeśli mogę poprosić Amerykanów o  jedną rzecz, oto ona: proszę, nie pozwólcie, aby moje działania wpłynęły na waszą decyzję w listopadzie. Decyzja, którą podejmiecie w tym roku, jest o  wiele ważniejsza niż cokolwiek, co mógłbym kiedykolwiek powiedzieć lub uczynić, i przesądzi o losach tego kraju na długie lata. Moja matka, a  wasza prezydentka, jest wojowniczką i  mistrzynią, na którą zasługuje każdy Amerykanin, by móc cieszyć się kolejnymi czterema latami wzrostu, postępu i  dobrobytu. Proszę, nie pozwólcie, by moje działania to zniweczyły. Zwracam się do mediów, aby nie koncentrowały się na mnie ani na Henrym, ale na kampanii, na polityce, na życiu i  źródłach utrzymania milionów Amerykanów, bo to one są stawką w tych wyborach. Wreszcie mam nadzieję, że Ameryka będzie pamiętać, że nadal jestem synem, którego wychowaliście. Moja krew nadal płynie w  Lomecie w  Teksasie i  San Diego, w  Kalifornii i Mexico City. Wciąż pamiętam brzmienie waszych głosów z tej sceny w Filadelfii. Budzę się każdego ranka, myśląc o waszych rodzinach, które spotkałem na wiecach w  Idaho, Oregonie i  Karolinie Południowej. Nigdy nie miałem nadziei, że będę dla was kimś innym, jak tylko tym, kim byłem wtedy i  kim jestem dla was teraz – Pierwszym Synem, oddanym wam w czynach i słowach. I mam nadzieję, że kiedy w styczniu znów nadejdzie Dzień Inauguracji, będę nim nadal.   Pierwsze dwadzieścia cztery godziny po przemówieniu są rozmyte w  jego pamięci, ale kilka migawek pozostanie z Alexem do końca życia. Obraz: poranek po przemówieniu, w centrum zebrał się tłum, jak dotąd najliczniejszy. Alex zostaje w  Rezydencji

ze względów bezpieczeństwa, ale on, Henry, June, Nora i troje jego rodziców siedzą w  salonie na drugim piętrze i  oglądają CNN na żywo. W połowie audycji pojawia się Amy na czele wiwatującego tłumu – w  żółtej koszulce June z  napisem „Historia, co?” i z przypiętą flagą panseksualizmu. Obok niej: Cash z żoną Amy na ramionach, która ma na sobie dżinsową kurtkę, wyhaftowaną przez Amy w  różowo-żółto-niebieskich kolorach. Alex krzyczy i  podskakuje tak gwałtownie, że wylewa kawę na ulubiony dywan George’a Busha. Obraz: głupia, przypominająca Orła Sama z Muppetów gęba senatora Jeffreya Richardsa w  CNN, twierdząca, że bardzo martwi się o  to, czy prezydentka Claremont jest w  stanie zachować bezstronność w  sprawach tradycyjnych wartości rodzinnych, przecież jej syn „dopuszcza się strasznych czynów w  świętych murach domu zbudowanego przez naszych przodków”. Następnie: senator Oscar Diaz odpowiadający przez satelitę, że podstawową wartością prezydentki Claremont jest przestrzeganie konstytucji, a Biały Dom został zbudowany przez niewolników, a  nie przez „naszych przodków”. Obraz: wyraz twarzy Rafaela Luny, gdy podnosi wzrok znad papierów i widzi stojącego w drzwiach Alexa. – Po co ci w ogóle pracownicy? – pyta Alex. – Nikt nawet nie próbował powstrzymać mnie przed wejściem tutaj. Luna ma na nosie okulary do czytania. Widać, że nie golił się od kilku tygodni. Uśmiecha się trochę bojaźliwie. Po tym, jak Alexowi udało się odkodować wiadomość, Ellen zadzwoniła bezpośrednio do Luny i  – nie zadając żadnych pytań – oznajmiła, że jeśli on pomoże jej wykończyć Richardsa, ona zapewni mu ochronę przed oskarżeniami. Alex wie, że jego tata też kontaktował się z  Rafem. Luna ma świadomość, że żadne z  jego rodziców nie żywi do niego urazy. Ale to pierwszy raz, gdy oni ze sobą rozmawiają. –  Jeśli sądzisz, że nie ostrzegam każdego pracownika już pierwszego dnia, że możesz tu wchodzić zawsze i wszędzie, to mało o sobie wiesz – mówi Luna.

Alex szczerzy zęby. Wyjmuje z  kieszeni paczkę skittlesów i rzuca mu na biurko. Rafael patrzy na nie i  wypycha nogą krzesło stojące po drugiej stronie biurka. Alex nie miał jeszcze okazji mu podziękować i  nie wie, od  czego zacząć. Nie wie nawet, czy to jest teraz najważniejsze. Patrzy, jak Luna rozrywa opakowanie i wysypuje cukierki na swoje dokumenty. W powietrzu wisi pytanie, obaj doskonale zdają sobie z tego sprawę. Alex nie chce go zadawać. Właśnie odzyskali Lunę. Boi się, że jeśli spyta, ponownie go stracą. Ale musi wiedzieć. –  Wiedziałeś? – odzywa się wreszcie. – Czy zanim to się stało, wiedziałeś, co on ma zamiar zrobić? Luna zdejmuje okulary i  z  ponurą miną kładzie je na podkładce. –  Alex, wiem, że ja… kompletnie zniszczyłem twoją wiarę we mnie, więc nie mam pretensji, że o to pytasz. – Pochyla się do przodu, utrzymując kontakt wzrokowy. – Musisz jednak wiedzieć, że nigdy, przenigdy nie dopuściłbym, żeby coś takiego ci się przytrafiło. Nigdy. Nie miałem o  tym pojęcia, dopóki to nie wypłynęło. Tak jak ty. Alex głośno wypuszcza powietrze. – No dobrze. – Patrzy, jak Luna opiera się na krześle, patrzy na jego przystojną twarz, trochę bardziej zmęczoną niż zwykle. – Więc co się wydarzyło? Luna wzdycha, jest to zachrypnięty dźwięk gdzieś w  tyle jego gardła. Alex od  razu myśli o  tym, co ojciec powiedział mu nad jeziorem, o tym, że nadal nie wiedzą o Lunie wielu rzeczy. – No więc… wiesz, że byłem stażystą u Richardsa? Alex gwałtownie mruga.

– Co? Śmiech Luny przypomina suche szczeknięcie. –  Tak, mało kto o  tym wie. Richards dopilnował, żeby pozbyto się dowodów. Ale tak, w  dwutysięcznym. Miałem dziewiętnaście lat. To było wtedy, gdy był prokuratorem generalnym w Utah. Jeden z moich profesorów poprosił mnie o przysługę. Wśród pracowników niższego szczebla krążyły plotki, wyjaśnia Luna. Zazwyczaj chodziło o  stażystki, ale od  czasu do czasu również o  jakiegoś wyjątkowo ładnego chłopca – takiego jak on. Obietnice ze  strony  Richardsa: mentorstwo, koneksje, jeśli „po prostu napijesz się ze mną po pracy”. Silna sugestia, że „nie” jest nie do przyjęcia. –  Nie miałem wtedy nic – ciągnie. – Żadnych pieniędzy, żadnej rodziny, żadnych koneksji, żadnego doświadczenia. Pomyślałem: To jedyny sposób, żebyś wstawił stopę między drzwi. Może jemu naprawdę chodzi tylko o  drinka. – Przerywa, by nabrać powietrza. Żołądek Alexa zaczyna się nieprzyjemnie kurczyć. – Przysłał samochód, kazał mi przyjechać do hotelu, upił mnie. Chciał… próbował… – Luna krzywi się, nie kończy zdania. – W każdym razie udało mi się uciec. Pamiętam, że jak tamtej nocy wróciłem do domu, chłopak, z  którym wynajmowałem pokój, spojrzał na mnie i  bez słowa dał mi papierosa. To właśnie wtedy zacząłem palić. – Patrzy na skittlesy na biurku, oddziela czerwone od  pomarańczowych, potem podnosi wzrok i  uśmiecha się gorzko do Alexa. – Następnego dnia poszedłem do pracy jak gdyby nigdy nic. Pogawędziłem z  Richardsem w  pokoju socjalnym, bo chciałem, żeby wszystko było w  porządku. I  właśnie za to jestem na siebie tak wściekły. Następnym razem, gdy przysłał mi maila, poszedłem do jego gabinetu i  powiedziałem, że jeśli nie zostawi mnie w  spokoju, pójdę z  tym do gazet. Wtedy wyjął tę teczkę. Nazwał ją „polisą ubezpieczeniową”. Wiedział o  różnych rzeczach, które robiłem jako nastolatek, o  tym, że rodzice wyrzucili mnie z  domu, że zamieszkałem w  schronisku dla nieletnich w  Seattle. Że moja rodzina nie ma prawa pobytu w  USA.

Powiedział mi, że jeśli kiedykolwiek pisnę słówko o  tym, co się stało, to nie tylko nigdy nie zrobię kariery w polityce, ale też on osobiście zrujnuje mi życie. A  także życie mojej rodziny. Więc się zamknąłem. Gdy Alex ponownie patrzy w  oczy Luny, są one chłodne i przenikliwe. Okno zatrzaskuje się pod wpływem przeciągu. –  Ale ja nie zapomniałem. Widywałem go w  izbie Senatu, a  on patrzył na mnie tak, jakbym był mu coś winien, bo nie zniszczył mnie, chociaż mógł. Wiedziałem, że zrobi wszystko, by zostać prezydentem, a  przecież nie mogłem pozwolić, by taki pierdolony zboczeniec stał się najpotężniejszym człowiekiem w  kraju. Czułem, że mogę spróbować to powstrzymać. Luna delikatnie wzrusza ramionami, tak jakby strząsał płatek śniegu, wrzuca kilka drażetek do ust i  próbuje zachować spokój, ale ręce mu się trzęsą. Wyjaśnia, że podjął decyzję latem, kiedy zobaczył w  telewizji Richardsa mówiącego o  programie Kongresu Młodzieży. Wiedział, że jeśli będzie miał do niego większy dostęp, uda mu się znaleźć i  wykraść dowody na nadużycia. Że nawet jeśli jest już za stary dla Richardsa, może spróbować jakoś to rozegrać. Przekonać go, że nie wierzy w  wygraną Ellen, że w  zamian za władzę zapewni mu głosy Latynosów i wyborców o umiarkowanych poglądach. –  Z  każdą minutą pracy przy tej kampanii nienawidziłem siebie bardziej, ale cały czas szukałem dowodów. Byłem tak blisko. Byłem tak skupiony na celu, że… nawet się nie zorientowałem, że ludzie zaczynają szeptać na twój temat. Nie miałem pojęcia. Kiedy wszystko wyszło na jaw… Wiedziałem. Ale nie mogłem tego udowodnić. Miałem jednak dostęp do serwerów. Ja się na tym nie znam, ale w  czasach anarchistycznej młodości byłem na tyle otrzaskany, że  wiedziałem, kto może mi pomóc w  kradzieży plików. Nie patrz tak na mnie. Nie jestem aż tak stary. Alex się śmieje, Luna też. Czują taką ulgę, jakby do pomieszczenia wpadła świeża bryza.

– W każdym razie przekazanie tego tobie i twojej matce było najprostszym sposobem na wystawienie Richardsa. Wiedziałem, że Nora sobie z tym poradzi. I… wiedziałem, że zrozumiesz. Przerywa, ssie cukierka. – Czy mój ojciec o tym wiedział? – pyta Alex. –  O  tym, że zabawiam się w  potrójnego agenta? Nie, nikt o  tym nie wiedział. Połowa mojego personelu zrezygnowała, bo nie wiedziała. Siostra nie rozmawia ze  mną od  kilku miesięcy. – Nie… Mam na myśli to, co zrobił ci Richards. –  Jedyną osobą, której kiedykolwiek o  tym powiedziałem, jest twój ojciec. Uparł się, żeby mi pomóc, chociaż nikogo wtedy do siebie nie dopuszczałem, i będę mu za to wdzięczny do końca życia. Ale on chciał, żebym zdemaskował Richardsa, a  ja… nie mogłem. Powiedziałem, że nie chcę ryzykować własnej kariery, ale szczerze mówiąc, nie sądziłem, by ktokolwiek przejął się tym, co dwadzieścia lat wcześniej przydarzyło się jakiemuś młodemu meksykańskiemu gejowi. Nie sądziłem, że ktokolwiek mi uwierzy. –  Ja ci wierzę – mówi Alex. – Wolałbym tylko, żebyś powiedział mi, co zamierzasz. Albo komukolwiek innemu. –  Próbowałbyś próbowali.

mnie

powstrzymać.

Wszyscy

byście

– Raf, to był cholernie szalony plan. – Wiem. I nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek będę w stanie naprawić szkody, których narobiłem, ale mam to gdzieś. Zrobiłem to, co musiałem. Nie było szans, żebym pozwolił Richardsowi wygrać. Moje życie to głównie walka. Więc walczyłem. Alex zastanawia się nad jego słowami. Potrafi się wczuć w sytuację – sam miewał podobne rozważania. Myśli o czymś, o  czym nie pozwolił sobie myśleć, odkąd zaczęła się cała ta

afera: o  wynikach egzaminu na w zamkniętej kopercie w jego biurku.

prawo,

schowanych

– A tak przy okazji: przepraszam – mówi Luna. – Za to, co ci powiedziałem. Byłem… popieprzony. –  W  porządku. – Alex wybaczył Lunie, jeszcze zanim wszedł do tego gabinetu, docenia jednak przeprosiny. – Ja też przepraszam. Ale mam również nadzieję, że wiesz, że jeśli po tym wszystkim jeszcze raz powiesz do mnie „dzieciaku”, to skopię ci tyłek. Luna wybucha szczerym śmiechem. –  Masz za sobą swój pierwszy wielki skandal seksualny. Koniec z siedzeniem przy stole dla dzieciaków. Alex kiwa głową, przeciąga się na krześle i splata dłonie na karku. –  Kurwa, ale to pojebane. Nawet jeśli teraz zdemaskujesz Richardsa, to heteroseksualni obywatele i  tak będą chcieli, żeby homofobiczni dranie ukrywali swoją prawdziwą orientację. Jakby dziewięćdziesiąt dziewięć tego rodzaju osób na sto nie było zwykłymi starymi, pełnymi nienawiści bigotami. –  Jest taki sam jak każdy pieprzony zboczeniec. To nie ma nic wspólnego z seksualnością, raczej z władzą. – Czyli jednak chcesz coś powiedzieć? – pyta Alex. Luna pochyla się na krześle. –  Dużo o  tym myślałem. Większość ludzi zorientowała się już, że to dzięki mnie nastąpił przeciek. I  myślę, że prędzej czy później ktoś przyjdzie do mnie z  zarzutami wobec Richardsa, choć sprawa może być już na granicy przedawnienia. Wtedy będziemy mogli otworzyć dochodzenie w  Kongresie. Na dużą skalę. I  wtedy będzie to ogromna różnica. – Usłyszałem „my”? – pyta Alex. – No cóż, ja i ktoś inny z doświadczeniem prawniczym.

– Czy to jakaś sugestia? –  Owszem. Ale nie powiem ci, co masz robić ze  swoim życiem. Jestem zajęty ogarnianiem własnego. Spójrz na to. – Raf podwija rękaw. – Plaster nikotynowy. – Niemożliwe! Naprawdę rzucasz? – Jestem innym człowiekiem, demony przeszłości już mi nie grożą – mówi Luna, udając, że się masturbuje. – Ty skurwysynu, jestem z ciebie dumny! Nagle słyszą głos od drzwi: – Hola. To Oscar – w  koszulce, dżinsach i  z  sześciopakiem piwa w ręce. –  Oscarze – wita go z  uśmiechem Luna. – Właśnie rozmawialiśmy o  tym, jak popsułem swoją reputację i zaprzepaściłem własną karierę polityczną. –  Ach… – Ojciec Alexa przystawia do biurka dodatkowe krzesło i rozdaje piwa. – Brzmi jak robota dla Los Bastardos. Alex otwiera puszkę. –  Możemy też porozmawiać o  tym, jak przeze mnie mama może przegrać wybory, bo jestem jednoosobową biseksualną rozpędzoną kulą wyburzeniową, która ujawniła nieszczelność prywatnego serwera w Białym Domu. – Tak sądzisz? – pyta ojciec. – Nie. Daj spokój. Nie wydaje mi się, żeby te wybory zależały od serwera pocztowego. Alex unosi brew. – Jesteś tego pewien? –  Może gdyby Richards miał więcej czasu, ale nie sądzę. Może gdyby to był rok dwa tysiące szesnasty. Gdyby to nie była Ameryka, która już raz wybrała kobietę na najwyższe stanowisko w  państwie. I  gdybym nie siedział w  pokoju z  dupkami odpowiedzialnymi za wybór pierwszego zdeklarowanego geja do Senatu w  historii USA. – Alex

wydaje z  siebie okrzyk radości, a  Luna podnosi swoje piwo w geście toastu. – Czy to będzie wrzód na tyłku twojej matki podczas drugiej kadencji? Na pewno tak. Ale ona sobie z tym poradzi. – Spójrz na siebie – mówi Luna. Masz odpowiedź na wszystko, prawda? – Posłuchaj – mówi ojciec. – Ktoś w tej cholernej kampanii musi zachować chłodne spojrzenie, podczas gdy pozostali histeryzują. Wszystko będzie dobrze. Wierzę w to. –  A  co ze  mną? – pyta Alex. – Myślisz, że mam szansę w  polityce po tym, jak zakończy się wybuch supernowej w każdej możliwej gazecie na świecie? –  Masz – odpowiada Oscar i  wzrusza ramionami. – Takie rzeczy czasami się zdarzają. Daj sobie czas. A potem spróbuj raz jeszcze. Alex się śmieje. W swojej piersi wyczuwa nagle coś, co ma kształt nie Claremontów, lecz  Diazów – jest ani lepsze, ani gorsze, po prostu inne. *** Na czas wizyty w Białym Domu Henry dostaje swój pokój. Monarchia dała mu dwa dni, a  potem ma wrócić do Anglii i  zająć się ogarnianiem zniszczeń we  własnym kraju. Mają szczęście, że Katarzyna wróciła do gry; Alex wątpi jednak, by królowa była tak wspaniałomyślna. Szczególnie śmieszne jest to, że pokój Henry’ego – kwatera dla królewskich gości – nazywany jest Sypialnią Królowej. –  Tu jest trochę… wściekle różowo, prawda? – mruczy zaspany książę. W  pokoju rzeczywiście dominuje róż – różowe ściany w  stylu federalnym, dywany i  pościel w  róże, różowa tapicerka na wszystkim: od krzeseł i sofy po narzutę na łóżku zwieńczonym czterema kolumnami. Henry zgodził się spać w tym pokoju zamiast u Pierwszego Syna, „bo szanuję twoją matkę”, tak jakby kobieta, która

przyłożyła rękę do wychowywania Alexa, nie czytała ze szczegółami, co ci dwaj robią razem w łóżku. Alex nie ma takich skrupułów i  cieszą go sceptyczne pomrukiwania Henry’ego, gdy wykrada się ze Wschodniej Sypialni i idzie do niego korytarzem. Budzą się półnadzy i  ciepli, mocno w  siebie wtuleni, bo zaczynają się pierwsze jesienne chłody. Cicho mrucząc, Alex przyciska swoje ciało do ciała Henry’ego, plecy do jego piersi, tyłek do… –  Eee, cześć – mruczy Henry i  zaczynają mu drżeć biodra. Henry nie widzi jego twarzy, ale wie, że Alex się uśmiecha. –  Dzień dobry – odpowiada i  delikatnie porusza tyłkiem. – Która godzina? – Siódma trzydzieści dwie. – Samolot za dwie godziny. Alex wydaje cichy pomruk i  się odwraca, znajduje miękką twarz Henry’ego, jego na wpół zamknięte oczy. – Jesteś pewien, że nie chcesz, bym leciał z tobą? Książę kręci głową, wciskając policzek w  poduszkę. To urocze. – To nie ty zhańbiłeś monarchię i swoją rodzinę w mailach, które przeczytał cały świat. Muszę to załatwić, zanim ponownie tam przyjedziesz. – Brzmi okej. Ale niedługo? Henry się uśmiecha. – Oczywiście. Jako królewski zalotnik będziesz musiał mieć zrobione zdjęcie, podpisywać kartki świąteczne… Och, zastanawiam się, czy zadedykują ci linię produktów do pielęgnacji skóry. Marta ma… –  Przestań! – jęczy Alex i  dźga go w  żebra. – Masz z  tego stanowczo za dużo frajdy.

– Mam dużo, dużo frajdy. A tak na poważnie to jest… trochę przerażające. Że będę musiał zrobić to sam. Nie musiałem robić tak wiele… cóż, nigdy. – Jestem z ciebie dumny. – Och! – woła Henry z amerykańskim akcentem i głośno się śmieje. Potem przyciąga Alexa do siebie i całuje. Piaskowe włosy na różowej pościeli, długie rzęsy, długie nogi i  niebieskie oczy, eleganckie dłonie przyciskające jego nadgarstki do materaca. To tak jakby wszystko, co kiedykolwiek Alex pokochał w Henrym, miał naraz tutaj – w jego śmiechu, w drżeniu jego ciała, w  pewnym siebie wyprostowaniu kręgosłupa, w  szczęśliwym, nieskrępowanym seksie w  tym dobrze umeblowanym oku cyklonu. Dzisiaj Henry wraca do Londynu. Dzisiaj Alex wraca do pracy w  sztabie. Będą musieli ustalić, jak robić to teraz naprawdę, jak kochać się oficjalnie. Alex uważa, że są na to gotowi. 15 Lesbijski klub motocyklowy.

  Rozdział piętnasty Prawie cztery tygodnie później – Kochanie, pozwól mi poprawić te włosy. – Mamo… –  Sorry, czy ja ciebie zawstydzam? – Katarzyna zakłada okulary i zmienia Henry’emu fryzurę. – Podziękujesz mi, gdy na oficjalnym portrecie nie będziesz miał odstających czubków. Alex musi przyznać, że królewski fotograf jest niezwykle cierpliwy, zwłaszcza że przerabiali już trzy różne lokalizacje – ogrody Kensington, duszną bibliotekę pałacu Buckingham, dziedziniec pałacu Hampton Court – a  potem postanowili wszystko chrzanić i  zrobić sobie zdjęcie na ławce w zamkniętym Hyde Parku. („Jak zwykli włóczędzy?”, spytała królowa Maria. „Cicho bądź, mamo”, odpowiedziała Katarzyna). Teraz, kiedy Alex jest oficjalnym zalotnikiem Henry’ego, zachodzi potrzeba przygotowania oficjalnych portretów. Próbuje nie myśleć za bardzo o swojej twarzy na tabliczkach czekolady i  majtkach w  sklepach z  pamiątkami w  Buckingham. Przynajmniej będą leżały obok pamiątek z Henrym. W  takich pozowanych zdjęciach często matematyka łączy się z  psychologią. Styliści Białego Domu kazali założyć Alexowi coś, w  co mógłby się ubrać każdego innego dnia – brązowe skórzane mokasyny, dopasowane beżowe spodnie i  rozpiętą pod szyją batystową koszulę Ralpha Laurena – ale w tym kontekście Alex wygląda na typowego, pewnego siebie Amerykanina z  szelmowskim błyskiem w  oku. Henry jest w  koszuli Burberry wpuszczonej w  ciemne dżinsy i  w  granatowym kardiganie, którego królewscy pracownicy

szukali po Harrodsie całymi godzinami. Chcą mieć zdjęcie idealnego, szlachetnego, brytyjskiego intelektualisty, zakochanego chłopaka ze  świetlaną przyszłością w  świecie nauki i  filantropii. Obok niego ułożono nawet na ławce stos książek. Alex patrzy na Henry’ego, który jęczy i  przewraca oczami, słuchając matki, i  uśmiecha się, bo ta wersja jest o  wiele bliższa prawdy. Żadna kampania PR-owa nie oddałaby go lepiej. Robią około stu ujęć. Siedzą na ławce obok siebie i  się uśmiechają, a jakaś część Alexa nadal nie może uwierzyć, że rzeczywiście tu jest, w  samym środku Hyde Parku, przed Bogiem i  wszystkimi innymi, że trzyma Henry’ego za rękę, która leży na jego kolanie. –  Gdyby tylko widział to Alex z  zeszłego roku – szepcze Henry’emu na ucho. –  Powiedziałby: „Och, jestem zakochany w  Henrym? To dlatego przez cały ten czas zachowuję się wobec niego jak głupek!” – sugeruje książę. – Ej! – piszczy Alex, a Henry śmieje się z własnego dowcipu i z jego oburzenia. Jedną ręką obejmuje go w ramionach. Alex się w  niego wtula i  też wybucha śmiechem, pełnym i głębokim. I w ten sposób znika ostatnia nadzieja na poważne zdjęcia tego dnia. Fotograf wreszcie daje im spokój. Są wolni. Katarzyna zapowiada, że będzie miała bardzo zajęty dzień – trzy spotkania przed popołudniową herbatą, żeby omówić przeniesienie się do królewskiej rezydencji znajdującej się bliżej centrum Londynu, bo zaczęła przyjmować na siebie coraz więcej obowiązków. Alex widzi ten błysk w  jej oku – kobieta niedługo zacznie się ubiegać o tron. Postanawia, że nie będzie jeszcze wspominać o  tym Henry’emu, jest jednak ciekaw, jak potoczą się sprawy. Czeka ich krótki spacer nad jeziorem Long Water. Wracają do Kensington i  spotykają Beę w  Oranżerii, gdzie kilkunastu członków jej ekipy od  planowania przyjęć kręci się wokół

i rozstawia scenę. Bea chodzi pomiędzy rzędami stojących na trawniku krzeseł – związała włosy w  kucyk, a  na nogach ma kalosze. Rozmawia ostro przez telefon o czymś, co nazywa się „cullen skink” – po cholerę jej coś takiego, a nawet jeśli, to po kiego grzyba aż dwadzieścia litrów? – Co to jest cullen skink, do cholery? – pyta Alex, gdy Bea kończy rozmowę. –  Zupa z  wędzonego łupacza. Jak ci się podobała pierwsza królewska wystawa psów, Alex? – Nie było źle – odpowiada chłopak z uśmiechem. –  Mama przechodzi samą siebie – dodaje Henry. – Dzisiaj rano zaproponowała, że poprawi mój rękopis. Mam wrażenie, że w krótkim czasie próbuje nadrobić ostatnie pięć lat swojej nieobecności. Oczywiście bardzo ją kocham i  doceniam jej starania, ale… Chryste! –  H, ona chce dobrze – mówi Bea. – Przez jakiś czas siedziała na ławce rezerwowych. Pozwól jej się trochę rozgrzać. –  Wiem. – Henry wzdycha, ale w  jego oczach pojawia się czułość. – Jak się mają sprawy? –  Och, no wiesz… – Bea wymachuje telefonem w  powietrzu. – To tylko dziewiczy rejs mojej bardzo kontrowersyjnej fundacji i  na tej podstawie będą oceniane wszystkie przyszłe przedsięwzięcia, więc nie ma żadnej presji. Jestem na ciebie trochę zła, że nie jest to Fundacja Henry’ego i  Beatrice, tak żebym mogła zrzucić na ciebie połowę stresu. Cała ta zbiórka pieniędzy na propagowanie trzeźwości sprawi, że sama wpadnę w ciąg. – Klepie Alexa po ramieniu. – To taki pijacki żarcik dla ciebie, Alex. Bea i  Henry mieli październik równie pracowity, jak ich matka. W pierwszym tygodniu należało podjąć wiele decyzji: Czy zignorowaliby rewelacje o  Bei w  mailach (nie), czy ostatecznie Henry ma zaciągnąć się do wojska (po kilku dniach debaty: nie) i  – przede wszystkim – jak przekuć tę sytuację w  coś pozytywnego? Rozwiązanie wymyślili

wspólnie. Postanowili otworzyć dwie filantropijne inicjatywy pod własnymi imionami. Fundacja Bei ma wspierać odwyk osób uzależnionych w  całej Wielkiej Brytanii, a  fundacja Henry’ego ma bronić praw osób LGBT. Reflektory po ich prawej stronie wznoszą się szybko nad scenę, na której Bea zagra z zespołem koncert – osiem tysięcy funtów za bilet. Będą też występować celebryci. Jest to jej pierwsza samodzielna akcja charytatywna. – Cholera, ale żałuję, że nie mogę zostać – mówi Alex. Bea promienieje ze szczęścia. –  Szkoda, że przez cały tydzień Henry był zbyt zajęty podpisywaniem papierów z ciotką Pezzą, by nauczyć się nut. Mógłby zagrać ze mną zamiast naszego pianisty. – Papierów? – Alex podnosi brew, a Henry patrzy groźnie na Beę. – Bea… –  W  sprawie schronisk młodzieżowych – mówi szybko dziewczyna. – Beatrice. To miała być niespodzianka. –  Och… – Dziewczyna natychmiast zajmuje się swoim telefonem. – Ups. Alex patrzy na Henry’ego. – O co chodzi? Książę wzdycha. – No cóż. Mieliśmy zamiar poczekać z ogłoszeniem tego – i  oczywiście z  poinformowaniem ciebie – do czasu po wyborach, ale… – Wkłada ręce do kieszeni, tak jak zawsze, gdy jest z  czegoś dumny, ale próbuje tego nie okazywać. – Mama i  ja zgodziliśmy się, że fundacja nie powinna działać tylko na obszarze naszego kraju, że jest praca do wykonania na całym świecie, a  ja szczególnie chciałbym się skupić na młodzieży homoseksualnej. Tak więc Pez przepisał na mnie wszystkie schroniska młodzieżowe Fundacji Okonjo. – Lekko

podskakuje i wyraźnie próbuje powstrzymać szeroki uśmiech. – Patrzysz na dumnego ojca czterech przyszłych schronisk dla pozbawionych praw wyborczych nastolatków na całym świecie. –  O  mój Boże, ty draniu! – Alex rzuca się na Henry’ego i  obejmuje go za szyję. – To niesamowite! Kocham cię jak głupi. Wow! – Nagle się cofa i zamiera. – Czekaj, o mój Boże, to znaczy to na Brooklynie też? Prawda? – Owszem. –  Czy nie mówiłeś, że chcesz osobiście zaangażować się w  działanie fundacji? – Alex czuje, że tętno nagle mu przyśpieszyło. – Nie sądzisz, że być może potrzebny będzie bezpośredni nadzór? Henry poważnieje. – Alex, nie mogę się przeprowadzić do Nowego Jorku. Bea podnosi na niego wzrok. – A dlaczego nie? – Bo jestem księciem… – Henry patrzy na siostrę, po czym obejmuje gestem Oranżerię i całe Kensington – …tego! Bea wzrusza obojętnie ramionami. –  No i? Przecież to nie musi być na stałe. H, spędziłeś miesiąc swojego rocznego urlopu, gadając z  jakami w Mongolii. To nic nadzwyczajnego. Książę kilka razy porusza ustami, jak zwykle sceptyczny, a potem znów zwraca się do Alexa: –  Ale i  tak rzadko byśmy się widywali, prawda? Przecież cały czas będziesz pracować w Waszyngtonie, zaczniesz robić karierę w politycznej stratosferze… Alex musi przyznać mu rację. Ale po tym roku, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym, jak w  końcu otworzył kopertę z  wynikami i  okazało się, że egzaminy poszły mu doskonale, czuje się z każdym dniem coraz mniej pewnie.

Już chce otworzyć usta i  to powiedzieć, gdy dobiega ich głos: – Cześć. Odwracają się i  widzą Filipa, wykrochmalonego i  jak spod igły, który idzie ku nim przez trawnik. Alex czuje, że powietrze wokół Henry’ego robi się naelektryzowane. Książę natychmiast się prostuje. Filip przybył do Kensington dwa tygodnie wcześniej, żeby przeprosić zarówno jego, jak i  Beę za wszystkie te lata po śmierci ojca, za ostre słowa, za dominację, intensywny nadzór i  obserwację. Za to, że pod wpływem swojej pozycji i  manipulacji ze  strony królowej z  normalnego człowieka, który zawsze starał się zadowolić innych, stał się grubiańską, przemądrzałą pizdą. „Pokłócił się z babcią – powiedział Henry Alexowi przez telefon. – To jedyny powód, dla którego w ogóle wierzę w jego słowa”. Ale czasu nie da się cofnąć. Alex ma ochotę przywalić Filipowi za każdym razem, gdy widzi jego głupią gębę, jednak to rodzina Henry’ego, więc tego nie robi. – Filipie – mówi chłodno Bea. – Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? –  Właśnie miałem spotkanie w  Buckingham – odpowiada Filip. Znaczenie tych słów zawisa ciężko w powietrzu między nimi: miał spotkanie z  królową, bo tylko on chce się z  nią jeszcze spotykać. – Pomyślałem, że wpadnę i  sprawdzę, czy mogę w  czymś pomóc. – Patrzy na kalosze Bei stojące w  trawie obok jego wypolerowanych półbutów. – Wiesz, że nie musisz się tym zajmować? – dodaje. – Mamy mnóstwo personelu, który może wykonać tę cholerną robotę za ciebie. –  Wiem – mówi wyniośle Bea, jak na prawdziwą księżniczkę przystało. – Ale chcę to zrobić sama. –  Pewnie. Oczywiście. Cóż, ja… Czy mogę w  czymś pomóc? – Nie bardzo, Filipie.

– W porządku. – Następca tronu odchrząkuje. – Henry, Alex, jak poszły zdjęcia? Henry gwałtownie mruga, najwyraźniej zaskoczony, że brat w  ogóle o  to pyta. Alex ma na tyle rozwinięty instynkt dyplomatyczny, by siedzieć cicho. –  W  porządku – odpowiada książę. – Eee, tak… Było dobrze. Trochę dziwne, no wiesz, bo musieliśmy siedzieć tam całymi godzinami. – Och, pamiętam – mówi Filip. – Kiedy Mazzy i ja robiliśmy nasze pierwsze zdjęcia, miałem straszną wysypkę na tyłku po jakimś kretyńskim żarcie kolegów ze  studiów, którzy podłożyli mi na krzesło trujący bluszcz, i  z  całych sił powstrzymywałem się przed zerwaniem z siebie spodni na samym środku Buckingham. Nie było mowy o ładnym ujęciu. Myślałem, że Mazzy mnie zamorduje. Mam nadzieję, że wasze zdjęcia wyjdą lepiej. – Chichocze dziwnie, najwyraźniej próbując nawiązać z  nimi więź. – Cóż, w  każdym razie powodzenia, Beo. Odchodzi z  rękami w  kieszeniach, a  cała trójka patrzy za nim do momentu, aż Filip znika za wysokimi krzakami. Bea wzdycha. – Myślicie, że powinnam pozwolić mu załatwić cullen skink za mnie? –  Jeszcze nie – odpowiada Henry. – Daj mu pół roku. Jeszcze sobie na to nie zasłużył. *** Niebieska czy szara? Szara czy niebieska? Nigdy w życiu Alex nie był tak rozdarty z powodu wyboru między dwiema marynarkami. – To głupie – mówi Nora. – Obie są nudne. – Mogłabyś pomóc mi wybrać? – pyta Alex. W obu dłoniach trzyma wieszak.

Nora siedzi na komodzie i  patrzy na niego krytycznie. Zdjęcia z  jutrzejszego wieczoru wyborczego, niezależnie od wyników, będą go prześladować do końca życia. –  Alex, mówię poważnie. Obie są okropne. Potrzebujesz czegoś fantazyjnego. To może być twój pieprzony łabędzi śpiew… – Dobra, nie… – Tak, masz rację, jeśli sondaże się potwierdzą, nic nam nie grozi. – Nora zeskakuje na podłogę. – Chcesz porozmawiać o  tym, dlaczego pragniesz zaryzykować akurat w  tym konkretnym momencie swojej kariery i  dać plamę w  kwestii mody? –  Nie – odpowiada Alex. Ponownie macha wieszakami. – Niebieska czy szara? –  No dobrze. – Nora go ignoruje. – To ja to powiem. Denerwujesz się. Alex przewraca oczami. –  Oczywiście, że się denerwuję, Noro, to wybory prezydenckie, a urodziła mnie prezydentka. – Spróbuj jeszcze raz. – Rzuca mu to spojrzenie. Spojrzenie pod tytułem „przeanalizowałam już wszystkie dane i  wiem, jak bardzo jesteś posrany ze strachu”. Alex wzdycha. – Dobra, tak, denerwuję się, że wrócę do Teksasu. – Rzuca obie marynarki na łóżko. Kurwa. – Zawsze czułem, że Teksas nazywał mnie swoim synem, no wiesz, w trybie warunkowym. – Zaczyna chodzić po pokoju, drapie się po szyi. – Przecież jestem pół-Meksykaninem i w całości demokratą. Bardzo duża grupa obywateli mnie nie lubi i  nie chce, żebym ich reprezentował. A  teraz jeszcze to, że… nie jestem hetero. Mam chłopaka. Wywołałem gejowski skandal seksualny z europejskim księciem. I nic już nie wiem. Alex kocha Teksas. Wierzy w  Teksas. Ale nie wie, czy Teksas nadal kocha jego.

Przechodzi na drugą stronę pokoju. Nora go obserwuje i przekrzywia głowę. – Czyli… boisz się założyć coś zbyt rzucającego się w oczy podczas pierwszej wizyty w  domu po ujawnieniu swojej orientacji, bo nie chcesz wystawiać na próbę wrażliwości Teksańczyków na homo? – Mniej więcej. Teraz Nora patrzy na niego, jakby był bardzo złożonym problemem do rozwiązania. –  A  oglądałeś sondaże na twój temat w  Teksasie? Od września? Alex przełyka ślinę. – Nie. Ja… eee… – Jedną ręką drapie się po twarzy. – Myśl o  tym mnie… stresuje? Cały czas zamierzam sprawdzić te liczby, a potem po prostu… się zamykam. Rysy Nory łagodnieją. – Alex, mogłeś mnie spytać. One są… niezłe. Alex przygryza wargę. – Tak? – Od września nasze zaplecze w Teksasie w ogóle nie uległo zmianie. Również jeśli chodzi o  ciebie. Może nawet ludzie bardziej cię lubią. A  wielu niezdecydowanych jest wkurzonych na Richardsa, bo zaatakował teksaskiego dzieciaka. Naprawdę nic ci nie grozi. Och… Alex wypuszcza powietrze i  przeczesuje włosy. Zaczyna krążyć w  drugą stronę, co jest, jak sobie uświadamia, jego reakcją na zagrożenie. – Dobrze. W końcu siada ciężko na łóżku. Nora ostrożnie zajmuje miejsce obok niego, a  gdy na nią patrzy, widzi w jej oczach przenikliwość, tak jakby dosłownie

czytała mu w myślach. –  Posłuchaj – zaczyna. – Wiesz, że nie jestem dobra w  tej całej komunikacji emocjonalnej, ale nie ma tu June, więc… Kurwa. Spróbuję. Chyba nie chodzi tylko o Teksas. Niedawno przeszedłeś pieprzoną traumę, a  teraz boisz się robić lub mówić to, na co masz ochotę, bo nie chcesz więcej zwracać na siebie uwagi. Alex ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Czasami Nora jest jak Henry, potrafi od  razu przejść do sedna, ale Henry zajmuje się sercem, a  ona – faktami. Niekiedy potrzebne jest to jej ostre, bezpośrednie podejście, żeby Alex wyciągnął głowę z dupy. – Och, no tak, cóż… To właśnie to. Przynajmniej częściowo zgadza się. Wiem, że jeśli chcę mieć jakąś szansę w polityce, to muszę zacząć ocieplać swój wizerunek, ale część mnie zadaje sobie pytanie: Naprawdę? Teraz? Po co? To dziwne. Przez całe życie trzymałem się kurczowo wyobrażonej wizji siebie z  przyszłości, tego, kim miałem zostać. Plan był taki: ukończenie studiów, kampanie, członek personelu. Kongres. Prosto do celu. To ja miałem być tym, kto może to osiągnąć… kto tego chce. A  teraz okazało się, że zostałem… jakimś zupełnie innym człowiekiem. Nora trąca go ramieniem. – Ale lubisz tego człowieka? Alex myśli: z pewnością jest inny, może bardziej tajemniczy. Bardziej neurotyczny, ale też bardziej szczery. Ma bystrzejszy umysł, dziksze serce. To ktoś, kto nie chce, by sensem jego życia była praca, ale kto ma więcej powodów do walki niż kiedykolwiek wcześniej. – Tak – mówi wreszcie stanowczo. – Tak. – No to bomba – odpowiada Nora i szeroko się uśmiecha. – Ja też go lubię. Jesteś Alexem. W całym tym gównie musiałeś być tylko nim. – Obejmuje dłońmi jego twarz i ją ściska. Alex jęczy, ale nie odpycha przyjaciółki. – No więc chcesz mieć

jakieś plany awaryjne? przewidywania?

Mam

ci

przedstawić

jakieś

–  Właściwie to, eee… – mówi Alex trochę stłumionym głosem, bo Nora nadal go ściska. – Czy ja ci mówiłem, że… tego lata się wymknąłem i zdałem egzamin wstępny na prawo? – Och! Szkoła prawnicza! – woła Nora. Puszcza jego twarz, nagle podekscytowana. – To jest to, Alex! Poczekaj… Tak! Zaczynam się starać o  stopień magistra. Możemy to zrobić razem! – Tak? Myślisz, że sobie poradzę? – Oczywiście. – Nora klęka na łóżku i zaczyna podskakiwać, odbijając się od  materaca. – Alex, to jest genialne! Dobra, posłuchaj. Ty idziesz do szkoły prawniczej, ja idę na studia uzupełniające. June zostaje kimś takim: osoba pisząca przemówienia łamane przez autorka, wiesz, jak Rebecca Traister czy Roxane Gay, ja zostaję analitykiem danych, który ocala świat, a ty… –  …a  ja zostaję zajebiście dobrym prawnikiem z  zakresu prawa cywilnego z wybitną karierą w stylu Kapitana Ameryki. Będę walczył z  dyskryminacją i  ratował ludzi pozbawionych praw obywatelskich… –  …a  ty i  Henry staniecie się ulubioną parą reprezentującą geopolityczną siłę… – …a gdy będę w wieku Rafaela Luny… –  …ludzie będą cię błagać, byś kandydował do Senatu – kończy Nora z uniesieniem. – No. Więc zostaniesz senatorem później, niż planowałeś. No, ale… – Tak. – Alex z trudem przełyka ślinę. – Brzmi nieźle. No i  proszę. Całymi miesiącami zastanawiał się z  przerażeniem, czy nie zrezygnować ze  swojego największego marzenia, a  teraz odczuwa ulgę, kamień spadł mu z serca. Mruga, przypomina sobie słowa June, a  potem zaczyna się śmiać.

– Często mam ogień pod dupą bez konkretnego powodu. Nora się krzywi. –  Jesteś… pełen pasji, aż do bólu. Gdyby była tutaj June, powiedziałaby, że powinieneś dać sobie czas i  na spokojnie wymyślić, jak to wszystko wykorzystać. Ale to ja tutaj jestem, więc… Powiem tak: jesteś świetny w  przekonywaniu ludzi, w polityce. Jesteś tak kurewsko mądry, że większość ludzi ma ochotę ci przywalić. Z  czasem te cechy tylko się wyostrzą. I  wreszcie rozwalisz system. – Zrywa się z miejsca i zagląda do jego szafy, Alex słyszy, jak przesuwa kolejne wieszaki. – Co najważniejsze – mówi dalej – stałeś się twarzą bardzo dużej sprawy. Wreszcie wyłania się z  wieszakiem w  ręku: wisi na nim kurtka, której Alex jeszcze nigdy nie nosił. Nora przekonała go, by kupił ją za jakąś śmieszną cenę tej nocy, gdy się upili, oglądali Prezydencki poker w  hotelu w  Nowym Jorku i  pozwolili tabloidom, by podejrzewały ich o  romans. To pieprzony Gucci – ciemnoniebieska bomberka z czerwonymi, białymi i niebieskimi paskami w pasie i na mankietach. – Wiem, że to odważne, ale… – Nora uderza kurtką o swoją pierś – …dajesz ludziom nadzieję. Więc wróć do tego miejsca i bądź Alexem. Alex bierze od  niej kurtkę i  przymierza. Przegląda się w lustrze. Pasuje idealnie. Nagle z  korytarza przed jego sypialnią dochodzi krzyk. Oboje pędzą do drzwi. To June. Wpada do sypialni Alexa, trzymając telefon w  dłoni, włosy podskakują jej na ramionach, cała skacze. Najwyraźniej właśnie wraca z  jednej ze  swych wycieczek do kiosku, bo w drugiej ręce ma plik tabloidów. Po chwili jednak rzuca je bezceremonialnie na podłogę. – Mam umowę na książkę! – wrzeszczy i wymachuje w ich stronę telefonem. – Sprawdzałam maile i… Mój dziennik! Dostałam pieprzoną umowę!

Teraz Alex i  Nora również krzyczą, szybko biorą ją w  objęcia, wrzeszczą, śmieją się i  depczą sobie po stopach. Wreszcie ściągają buty i wskakują na łóżko. Nora łączy się na FaceTimie z Beą, która odnajduje Henry’ego i Peza w jednym z pokojów księcia, i teraz już świętują wszyscy razem. Czują się spełnieni jako gang – tak jak kiedyś nazwał ich Cash. Po tym wszystkim zapracowali sobie na własny pseudonim w mediach: Super-Szóstka. Alex nie ma nic przeciwko temu. Gdy wiele godzin później Nora i  June zasypiają na łóżku Alexa – głowa June na kolanach Nory, palce Nory wplecione we  włosy June – Alex wymyka się do łazienki, żeby umyć zęby. W drodze powrotnej niemal się na czymś ślizga. Patrzy w dół i natychmiast zerka po raz drugi. To wydanie „Hello!” z  rzuconego przez June stosu gazet. Na okładce dominuje jedno ze zdjęć z sesji portretowej jego i Henry’ego. Alex schyla się i  podnosi gazetę. Nie jest to zdjęcie pozowane – nawet nie wiedział, że robiono też inne. Nigdy by nie pomyślał, że taka fotografia może zostać opublikowana. Powinien był bardziej zaufać umiejętnościom tego fotografa. Udało mu się ująć chwilę tuż po tym, jak Henry opowiedział dowcip, fotografia jest szczera i  prawdziwa, obaj są w  siebie wpatrzeni – Henry obejmuje go ręką, a  Alex kładzie dłoń na jego ramieniu. Książę patrzy na niego z  taką czułością, taką nieskrywaną miłością, że Alex niemal ma ochotę odwrócić wzrok, tak jakby wpatrywał się w  słońce. Kiedyś nazwał Henry’ego Gwiazdą Polarną. To nie było zbyt mądre. Znowu myśli o  Brooklynie, o  schronisku młodzieżowym Henry’ego. Jego mama zna kogoś ze  szkoły prawniczej w Nowym Jorku, prawda? Myje zęby i  wchodzi do łóżka. Jutro się dowiedzą, czy wygrali. Rok temu – jeszcze pół roku temu – nie przespałby takiej nocy. Teraz jednak jest swego rodzaju ikoną, kimś, kto na okładce magazynu śmieje się ze swoim chłopakiem, kimś, kto chętnie akceptuje kolejne lata, kto dał sobie czas. Próbuje nowych rzeczy.

Kładzie poduszkę na kolanach June, przerzuca stopy przez nogi Nory i odpływa w sen. *** Alex przygryza dolną wargę. Wbija podeszwę buta w linoleum na podłodze. Patrzy na swoją kartę do głosowania. „PREZYDENT i  WICEPREZYDENT STANÓW ZJEDNOCZONYCH. Oddaj głos na jedną osobę”. Bierze do ręki rysik przymocowany do maszyny i z sercem w gardle zakreśla: „CLAREMONT ELLEN” i „HOLLERAN MICHAEL”. Maszyna ćwierka z  aprobatą. Dla jej cicho pomrukującego mechanizmu Alex mógłby być osobą jedną z wielu milionów, zwykłą kreską, wartą tyle samo, co pozostałe. Wystarczy nacisnąć przycisk. *** Urządzanie wieczoru wyborczego w  rodzinnym mieście to ryzyko. Teoretycznie rzecz biorąc, nie ma zasady, która zakazywałaby urzędującemu prezydentowi organizowania wieców w  Waszyngtonie, ale zwyczajowo każdy robi to u siebie. Rok dwa tysiące szesnasty był zaprawiony kroplą goryczy. Austin było niebieskie, bardzo niebieskie, a  w  hrabstwie Travis Ellen zdobyła siedemdziesiąt sześć procent, ale żadna ilość szampana ani fajerwerków wystrzelonych na ulicy nie zmieniła faktu, że stracili stan, w  którym musieli wygłosić zwycięską mowę. Mimo to Lometa Marne Szanse chciała wrócić do domu. W  ciągu ostatniego roku nastąpił postęp: kilka sądowych zwycięstw, które Alex zapisał w  swoim segregatorze, rejestracja młodych wyborców, wiec w  Houston, zmiany w  sondażach. Po całym tym tabloidowym koszmarze Alex potrzebował rozproszenia uwagi, dlatego po godzinach rzucił się do pracy w  komitecie wyborczym razem z  kilkoma organizatorami kampanii w  Teksasie. Na Skypie ustalali

logistykę dnia wyborów. Jest rok dwa tysiące dwudziesty, a Teksas znowu stał się polem bitwy. Poprzednio ostatni wieczór wyborczy odbył się na otwartym terenie Zilker Park, na tle panoramy Austin. Alex wszystko pamięta. Miał osiemnaście lat. Pierwszy w  życiu garnitur szyty na miarę. On i jego rodzina zagonieni do hotelu za rogiem, żeby obserwować wyniki, podczas gdy na zewnątrz gromadził się tłum. Bieganina po korytarzu, gdy dostali głosy od  dwustu siedemdziesięciu elektorów. Pamięta, że to był jego czas, bo chodziło o  jego mamę i  rodzinę, ale jednocześnie to wcale nie był jego czas – zrozumiał to, gdy się odwrócił i zobaczył, jak po twarzy Zahry spływa makijaż. Stał obok sceny ustawionej na zboczu Zilker i patrzył w oczy kobiet, które były tak stare, że z  pewnością maszerowały na Kongres w  sprawie równych praw wyborczych w sześćdziesiątym piątym, a także dziewczyn na tyle młodych, by nie znały prezydenta, który był białym mężczyzną. Wszyscy oni patrzyli na pierwszą w historii Panią Prezydent. A  on się odwrócił i  spojrzał na June z  prawej strony i  Norę z  lewej – i  pamięta jak przez mgłę, że wypchnął je na scenę przed siebie, dał im całe trzydzieści sekund na nasiąknięcie tym wszystkim, a potem sam wkroczył w światła jupiterów. Podeszwy jego butów uderzają w wypaloną trawę za Palmer Events Center z takim impetem, jakby zeskoczył ze znacznej wysokości, a nie zszedł z tylnego siedzenia limuzyny. –  Jest wcześnie – mówi Nora i  sprawdza coś na telefonie, wysiadając za Alexem. Ma na sobie czarny kombinezon i wysokie szpilki. – Naprawdę za wcześnie na te sondaże, ale jestem przekonana, że mamy Illinois. –  Fajnie, taki był plan – odpowiada Alex. – Na razie wszystko się zgadza. – Nie byłabym aż taką optymistką – odpowiada Nora. – Nie podoba mi się to, jak wygląda Pensylwania.

– Ej! – woła June. Ma na sobie starannie dobraną sukienkę J. Crew z białej koronki. Wygląda jak dziewczyna z sąsiedztwa. Zaplecione włosy opadają na jedno ramię. – Czy możemy się napić, zanim zaczniecie się tym wszystkim zajmować? Słyszałam, że tam mają mojito. – Tak, tak – odpowiada Nora, nadal jednak gapi się w swój telefon i ściąga brwi.   JKW Książę Kretyn: 3 lis. 2020, 18:37

  JKW Książę Kretyn: Pilot mówi, że mamy problemy z widocznością. Może trzeba będzie zmienić trasę i wylądować gdzie indziej.

  JKW Książę Kretyn: Lądowanie w Dallas? Czy to daleko?? Nie mam bladego pojęcia o geografii Ameryki.

  JKW Książę Kretyn: Shaan poinformował mnie, że to daleko. Niedługo lądujemy. Spróbujemy wystartować, gdy tylko poprawi się pogoda.

  JKW Książę Kretyn: Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Co się tam u was dzieje?

  jest kijowo proszę przyjeżdżaj asap, bo ze stresu dostaje pierdolca

  Oliver Westbrook @BillsBillsBills

Każdy republikanin, który nadal wspiera Richardsa po jego działaniach przeciwko członkowi Pierwszej Rodziny – a także po ujawnionych w tym tygodniu plotkach na temat wykorzystywania seksualnego – jutro będzie musiał rozliczyć się z tego u swego protestanckiego Boga. 19:32, 3 lis 2020

  538 politics @538politics Według naszych przewidywań w Michigan, Ohio, Pensylwanii i Wisconsin było 70% szans na niebieski wynik, ale po ostatnich zwrotach akcji różnica jest naprawdę niewielka. Tak, my też jesteśmy zdezorientowani. 19:04, 3 lis 2020

  The New York Times @nytimes #Wybory2020 najnowsze wydarzenia: kiepska runda dla Prezydentki Claremont. Bieżący wynik: 178 dla senatora Richardsa, Claremont zostaje w tyle ze 113 głosami. 19:15, 3 lis 2020

  Mniejszą halę wystawową przeznaczono dla VIP-ów – tylko dla przyjaciół pracowników sztabu i  rodzin członków Kongresu. Po drugiej stronie centrum znajduje się tłum zwolenników z  napisami i  transparentami, w  koszulkach z  hasłami „CLAREMONT 2020” i  „Historia, co?” – przelewający się pod zadaszeniem i  wspinający się na okoliczne wzgórza. Alex próbuje się nie stresować. Wie, jak wyglądają wybory. Kiedy był dzieckiem, to był jego Super Bowl. Kiedyś siedział przed telewizorem w  salonie i  kolorował każdy stan czerwonymi i  niebieskimi magicznymi mazakami, wolno mu było nie spać przez tę jedną błogosławioną noc, żeby mógł zobaczyć, jak Obama wygrywa z McCainem. Teraz obserwuje profil swego ojca, jego szczękę, i próbuje przypomnieć sobie triumf tamtej nocy. Wtedy była w tym magia. Teraz stało się to osobiste. Do tego przegrywają.

Widok Leo wchodzącego przez boczne drzwi nie jest wcale niespodziewany. June podnosi się z  krzesła i  spotyka się z  nimi oboma w  cichym kącie sali. Leo trzyma telefon w jednej dłoni. –  Matka chce z  tobą rozmawiać – mówi i  Alex automatycznie wyciąga rękę, ale Leo podnosi dłoń, by go powstrzymać. – Nie, Alex, przykro mi, nie z tobą. Z June. June szybko mruga. – Och… – Robi krok do przodu i odgarnia włosy z ucha. – Mamo? –  June – mówi matka przez mały głośnik. Znajduje się w  jednej z  sal konferencyjnych areny, w  prowizorycznym biurze ze swoim głównym zespołem. – Dziecko, chcę, żebyś, eee… Chcę, żebyś tu przyszła. –  Dobrze, mamo – odpowiada spokojnie June. – Co się dzieje? –  Ja tylko… Chcę, żebyś pomogła mi przepisać to przemówienie na wypadek, eee… – Następuje chwila ciszy. – No cóż. Na wypadek ustąpienia z urzędu. Na ułamek sekundy June robi zaskoczoną minę. A potem się wścieka. –  Nie – odmawia i  łapie Leo za przedramię, żeby mówić bezpośrednio do mikrofonu. – Nie, nie zrobię tego, bo nie przegrasz. Słyszysz? Nie przegrasz. Wszyscy będziemy w tym jeszcze przez cztery lata. Nie napiszę ci przemowy na wypadek ustąpienia z urzędu, nigdy, przenigdy. Następuje kolejna chwila ciszy. Alex wyobraża sobie matkę w jej prowizorycznym centrum operacyjnym na górze, w  okularach, ze  szpilkami nadal w  walizce, wpatrującą się w  ekrany z  nadzieją i  modlitwą. Mama Prezydentka. – Dobrze – mówi spokojnie Ellen. – Dobrze. Alex, myślisz, że mógłbyś powiedzieć coś do tłumu?

–  Tak, tak, jasne, mamo – odpowiada. Odchrząkuje i  powtarza raz jeszcze, głosem tak silnym jak głos matki: – Oczywiście. Następuje trzecia przerwa. A potem: – Boże, tak strasznie was kocham. Leo wychodzi i  szybko zastępuje go Zahra. Jej elegancka czerwona sukienka i  wszechobecne termosy z  kawą to największe pocieszenie, jakie Alex dostaje tego wieczoru. Światło odbija się od jej pierścionka i nagle Alex przypomina sobie o  Shaanie i  strasznie chce, żeby Henry był już na miejscu. – Zmień minę – mówi Zahra. Poprawia Alexowi kołnierzyk, po czym prowadzi jego i  June do głównej hali wystawowej i  dalej, na tyły sceny. – Szerokie uśmiechy, dobra energia, pewność siebie. Alex zwraca się bezradnie do June: – Co mam mówić? –  Niewiele. Nie mam czasu, żeby coś ci napisać. Jesteś przywódcą. Dasz radę. O Boże… Pewność siebie. Alex znów patrzy na mankiety swojej bomberki: czerwone, białe i  niebieskie. Bądź Alexem, powiedziała Nora, gdy podawała mu tę kurtkę. Bądź Alexem. Alex – to imię powiedziało kilku milionom dzieciaków w  całej Ameryce, że nie są same. Kurtka najlepszego sportowca, którą założył na egzaminy z  historii Stanów Zjednoczonych. Tajne poluzowane szyby w  oknach Białego Domu. Rujnowanie planów, bo za bardzo czegoś się chciało, powrót i zaczynanie od nowa. Nie jest księciem, ale może jest czymś więcej. – Zahro – mówi. – Były już wyniki z Teksasu? – Nie. Nadal są zbyt blisko… – Nadal?

Zahra uśmiecha się znacząco. – Nadal. Gdy Alex wychodzi na scenę, oślepia go światło reflektorów. Ale coś już wie. W  głębi serca coś wie. Nie ma jeszcze wyników z Teksasu. – Cześć – mówi do tłumu. Ściska dłonią mikrofon. – Jestem Alex, wasz Pierwszy Syn. Mieszkańcy jego rodzinnego miasta szaleją, Alex uśmiecha się szeroko, nachyla się do nich. Chce uwierzyć w  swoje następne słowa. –  Wiecie, co jest niesamowite? W  tej chwili Anderson Cooper jest w  CNN i  mówi, że Teksas to jeszcze wielka niewiadoma. Wielka niewiadoma. Może tego o  mnie nie wiecie, ale jestem maniakiem historycznym. Mogę więc wam powiedzieć, że ostatni raz, gdy w  Teksasie sytuacja była niewiadoma, miał miejsce w  tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym roku. Wtedy przewagę mieli niebiescy. To był Jimmy Carter, w  wyniku Watergate. Udało mu się uzyskać pięćdziesiąt jeden procent naszych głosów i  pomogliśmy mu pokonać Geralda Forda w  wyścigu o  fotel prezydenta. A  teraz stoję tutaj i  o  tym myślę… Niezawodny, pracowity, uczciwy. Południowa demokratka kontra korupcja, podłość i  nienawiść. I  jeden wielki stan pełen szczerych, uczciwych ludzi, którzy mają już dość kłamstw… Tłum szaleje coraz bardziej. Alex ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Podnosi głos, próbuje przekrzyczeć wiwaty, aplauzy i tupanie: – No cóż, moim zdaniem to brzmi trochę znajomo. Co więc sądzisz, Teksasie? ¿Se repetirá la historia? Czy dziś wieczorem uda się nam powtórzyć historię? Ryk ludzi mówi wszystko. Alex krzyczy wraz z  nimi. Pozwala, by ten dźwięk niósł się ze  sceny, by owinął jego serce i  wpompował do niego krew z  całą mocą. Gdy tylko schodzi ze  sceny, ktoś kładzie dłoń na jego plecach. Alex odczuwa boleśnie znajomą siłę przyciągania ciała, które

wchodzi w  jego przestrzeń, jeszcze zanim go dotknie. W powietrzu wisi znajomy zapach. – To było genialne – mówi z uśmiechem Henry. Wygląda rewelacyjnie – w  granatowym garniturze i  krawacie, na którym, jeśli się bliżej przyjrzeć, można dostrzec żółte róże. – Twój krawat… –  Och tak – odpowiada książę. – Żółta róża Teksasu, prawda? Czytałem, że to coś ważnego. Pomyślałem, że może przyniesie szczęście. I  nagle Alex znowu jest zakochany. Owija krawat wokół dłoni, przyciąga do siebie Henry’ego i  całuje go, tak jakby miał nigdy nie przestawać. Wtedy przypomina sobie, że wcale nie musi przestawać. Chciałby być na tyle mądry, żeby zrobić to w zeszłym roku. Wtedy nie skazałby Henry’ego na marznięcie w ogrodzie i nie stałby jak ten kołek podczas najważniejszego pocałunku swego życia. Wtedy byłoby jak teraz. Objąłby twarz księcia dłońmi, pocałował go głęboko i  mocno i  powiedział: „Weź wszystko, co chcesz, i wiedz, że na to zasługujesz”. Teraz Alex się cofa i mówi: – Spóźniłeś się, Wasza Wysokość. Henry się śmieje. – Wygląda na to, że przyjechałem w samą porę. Sytuacja się poprawia. Mówi o  ostatniej rundzie wyników, która najwyraźniej została opublikowana, gdy Alex był na scenie. W  strefie dla VIP-ów  wszyscy wstali z  miejsc i  patrzą, jak Anderson Cooper i Wolf Blitzer na wielkich ekranach analizują wyniki. Wirginia: Claremont. Kolorado: Claremont. Michigan: Claremont. Pensylwania: Claremont. To niemalże wyrównuje różnicę w głosach, a nie ma jeszcze wyników z Zachodniego Wybrzeża.

Shaan też tu jest. Stoi w  jednym kącie z  Zahrą, którą obejmują Luna, Amy i  Cash. Alexowi niemal kręci się w głowie na myśl o tym, ile narodów mógłby rzucić na kolana ten gang. Łapie Henry’ego za rękę i wciąga w to wszystko. Magia wypływa nerwową strużką – w krawacie Henry’ego, w  nadziei w  głosach, w  kilku kółeczkach konfetti, które wypadają przez siatki pod sufitem i lądują na włosach Nory – a potem wszystko zaczyna pędzić jak szalone. O  dwudziestej drugiej trzydzieści rozpoczyna się wielka gonitwa. Richards kradnie Iowa, a  także Utah i  Montanę, ale Zachodnie Wybrzeże szturmuje pieprzonymi pięćdziesięcioma pięcioma głosami wyborczymi z Kalifornii. – Wielcy bohaterowie – pieje Oscar, gdy rozlegają się głośne wiwaty. On i  Luna podają sobie ręce i  nikogo to nie dziwi. West Side Bastardos. Do północy objęli prowadzenie i  w  końcu czują się jak na imprezie, chociaż to jeszcze się nie koniec. Alkohol leje się strumieniami, ludzie mówią coraz głośniej, tłum po drugiej stronie ściany jest pełen energii. Wyjąca przez głośniki Gloria Estefan znowu wydaje się odpowiednia, nie przygnębia i  nie sprawia już wrażenia, że oto znajdują się na stypie. Po drugiej stronie sali Henry stoi z  June, wskazuje gestem jej włosy, a  ona odwraca się i  pozwala, by poprawił jej warkocz, który się rozplótł. Alex jest tak bardzo zajęty obserwowaniem tej jego ulubionej dwójki, że zauważa na swej drodze człowieka, dopiero gdy w  niego uderza. Rozlewają swoje drinki i  niemalże wpadają na stojące na stole obok wielkie ciasto zwycięstwa. –  Jezu, przepraszam! – Alex natychmiast wyciąga dłoń po serwetki. –  Jeśli wywalisz jeszcze jedno ciasto – słyszy znajomy, ciepły i  przeciągający samogłoski głos – matka z  pewnością cię wydziedziczy.

Odwraca i widzi Liama. Przez te wszystkie lata praktycznie się nie zmienił – nadal jest wysoki, barczysty i  ma uroczą twarz. Alex wścieka się na siebie, że miał go pod ręką przez taki kawał czasu i nie zorientował się, że przyjaciel jest gejem. – O mój Boże, przyszedłeś! –  Oczywiście, że tak – odpowiada Liam z  uśmiechem. Uśmiecha się też przyjaźnie wyglądający facet obok niego. – Gdybym postanowił nie przyjeżdżać, służby specjalne pewnie wyciągnęłyby mnie siłą z mieszkania. Alex się śmieje. –  Uwierz, prezydentura aż tak bardzo mnie nie zmieniła. Nadal potrafię urządzić niezłą imprezę. – Gdybyś się zmienił, byłbym bardzo zawiedziony. Boże, myśli Alex, jak to dobrze widzieć go akurat dzisiaj, jak dobrze stać obok kogoś spoza rodziny, kto znał mnie przed tym wszystkim. Tydzień po tym, jak gazety ujawniły romans Alexa z  księciem, Liam napisał do niego: „1. Szkoda, że byliśmy wtedy takimi głupimi dupkami, bo mogliśmy sobie nawzajem pomóc w  różnych sprawach. 2. Zadzwonił do mnie wczoraj dziennikarz z  jakiejś prawicowej strony internetowej, aby wypytać o  moją historię z  tobą. Kazałem mu się odpierdolić, pomyślałem jednak, że chciałbyś o tym wiedzieć”. Więc tak, to chyba oczywiste, że dostał osobiste zaproszenie. – Posłuchaj – zaczyna Alex – chcę ci podziękować… – Nie rób tego – przerywa mu Liam. – Poważnie. Wszystko w porządku. Zawsze było między nami w porządku. – Macha lekceważąco ręką i  dźga łokciem swojego uroczego, ciemnookiego towarzysza. – A  tak w  ogóle to jest Spencer, mój chłopak. –  Alex – przedstawia się Alex. Uścisk dłoni Spencera jest silny, typowy chłopak z farmy. – Miło mi cię poznać, stary.

–  To zaszczyt – mówi poważnie Spencer. – Moja mama prowadziła agitację na rzecz twojej mamy, gdy ona startowała do Kongresu, można więc powiedzieć, że znamy się od  dawna. To pierwszy prezydent, na którego kiedykolwiek głosowałem. –  Dobrze, Spence, uspokój się. – Liam obejmuje swojego chłopaka, a  Alex odczuwa dumę. Skoro rodzice Spencera głosowali na Claremont, to z pewnością mają o wiele bardziej otwarte umysły niż rodzice Liama. – Ten facet zesrał się w  gacie w  autobusie, gdy wracaliśmy z  wycieczki do oceanarium w czwartej klasie, więc nie jest aż tak wspaniały. –  Po raz ostatni, ty durniu, mówię ci, że to był Adam Villanueva, a nie ja! – sapie Alex. – Ta, ta… wiem, co widziałem. Alex właśnie otwiera usta, gotów do kłótni, gdy ktoś wykrzykuje jego imię – pewnie wzywają go do jakiegoś zdjęcia albo materiału do BuzzFeed. –  Kuźwa, muszę lecieć. Ale mamy zajebiście dużo do nadrobienia, Liam. Może spotkamy się w  weekend? Jestem w mieście. Odchodzi, ale rejestruje jeszcze, jak Liam przewraca oczami z rozbawieniem. Wywiad jest krótki i  zostaje przerwany w  połowie zdania, gdy na ekranie ponad ich głowami pojawia się Anderson Cooper i niczym huk armaty z Igrzysk śmierci obwieszcza, że są gotowi podać wyniki dla Florydy. – No dalej, skurwiele ze strzelnicami w ogródkach – mruczy pod nosem Zahra. – Czy ona właśnie wspomniała o strzelnicach w ogródku? – Henry zwraca się do Alexa. – Czy u  was naprawdę to jest legalne? – Mijo, musisz się jeszcze wiele nauczyć o Ameryce – mówi mu Oscar.

Na ekranie pojawia się czerwony kolor – RICHARDS – i przez salę przetacza się jęk. – Noro, jak wyglądają liczby? – June patrzy na przyjaciółkę z  paniką w  oczach. – Bo ja specjalizowałam się w rzeczownikach. –  W  tej chwili potrzebujemy tylko przebić dwieście siedemdziesiąt głosów, żeby uniemożliwić Richardsowi uzyskanie większości… – mówi Nora. – Doskonale wiem, jak to działa… – Sama o to pytałaś! – Nie chciałam, żebyś mnie pouczała! – Gdy się oburzasz, jesteś bardzo seksowna. – Możemy się skupić? – wtrąca Alex. – Dobrze. – Nora strzepuje dłonie. – Teraz możemy uzyskać dwieście siedemdziesiąt z  Teksasem albo Nevadą i  Alaską razem. Richards musi zyskać wszystkie trzy stany. Więc nikt jeszcze nie wypadł z gry. – Czyli potrzebny nam Teksas. –  Chyba że podadzą wyniki z  Nevady. Ale nigdy nie robią tego tak wcześnie. Ledwo Nora kończy zdanie, na ekranie ponownie pojawia się Anderson Cooper. Przez ułamek sekundy Alex zastanawia się, jak to będzie mieć halucynacje z  nim w  roli głównej. NEVADA: RICHARDS. – Jaja sobie robicie? – Więc teraz zasadniczo… –  Ten, kto weźmie Teksas – mówi Alex – weźmie prezydenturę. Następuje chwila przerwy, a potem June mówi: –  Ze  stresu zeżrę całą zimną pizzę, którą zamówiono dla ankieterów. Może być? To świetnie.

I już jej nie ma. O  wpół do pierwszej nikt nie może uwierzyć, że do tego doszło. Jeszcze nigdy nie podano tak późno wyników z  Teksasu. Gdyby chodziło o  jakiś inny stan, Richards prawdopodobnie uznałby już swoją porażkę. Luna kręci się niespokojnie. Oscar poci się w  garniturze. June będzie śmierdziała pizzą przez cały następny tydzień. Zahra rozmawia przez telefon – wrzeszczy, nagrywając się na czyjąś pocztę głosową, a  gdy się rozłącza, wyjaśnia, że jej siostra nie może znaleźć pomocy do żłobka i postanowiła dać tę pracę Zahrze, żeby znalazła ujście dla stresu. Ellen przechadza się wśród tego wszystkiego niczym głodna lwica. I  wtedy widzą, jak pędzi do nich June. Trzyma za rękę dziewczynę, którą Alex natychmiast rozpoznaje – to współlokatorka ze studiów jego siostry. Ma na sobie koszulkę wolontariusza pracującego przy wyborach i  szeroko się uśmiecha. –  Ej, słuchajcie wszyscy! – woła zdyszana June. – Molly właśnie… właśnie przyszła z… Kurwa, powiedz im! Molly otwiera swe błogosławione usta i mówi: – Sądzimy, że macie dostateczną liczbę głosów. Nora opuszcza telefon. Ellen łapie Molly za drugą rękę. – Sądzicie czy wiecie? – To znaczy jesteśmy pewni… – Jak bardzo? –  Cóż, właśnie policzyli kolejne dziesięć tysięcy kart do głosowania z hrabstwa Harris… – O mój Boże! – Czekajcie, patrzcie!

Na ekranie pojawiają się wyniki. Andersonie Cooper, ty przystojny draniu, myśli Alex. Teksas jest szary jeszcze przez pięć sekund, a potem zalewa się pięknym, niepowtarzalnym błękitem jeziora LBJ. Trzydzieści osiem głosów na Claremont. W  sumie trzysta jeden. Prezydentura. –  Kolejne cztery lata! – wrzeszczy Ellen. Alex nie słyszał takiego wrzasku z jej ust od wielu lat. Rozlegają się wiwaty i  wreszcie słychać krzyki również po drugiej stronie ściany, ze  wzgórz wokół areny i  z  miasta, z całego hrabstwa, być może krzyczy również kilku zaspanych sojuszników w Londynie. Henry, który ma wilgotne oczy, łapie gwałtownie Alexa i całuje go jak pod koniec filmu. A potem oddaje go rodzinie. Z  rozciętych siatek sypią się balony. Alex wpada na pierś swojego ojca, mocno go przytula, potem przytula June, która wyje, i  Leo, który jakimś cudem wyje jeszcze bardziej. Nora stoi między swoimi rozpromienionymi, dumnymi i  wrzeszczącymi z  całych sił rodzicami, a  Luna wygłasza pamflety na temat kampanii Claremont. Alex widzi Casha, który testuje wytrzymałość krzesła i zaczyna na nim tańczyć, i Amy wymachującą telefonem, żeby jej żona mogła zobaczyć to wszystko przez FaceTime, i Zahrę, i Shaana, całujących się namiętnie przy wielkim stosie bannerów „Claremont/Holleran 2020”. Hunter, podnoszący kolejną pracownicę, Liam i Spencer wznoszący toast piwem, stu pracowników kampanii i wolontariuszy płaczących i wrzeszczących z niedowierzania i radości. Udało im się. Zrobili to. Lometa Marne Szanse i tak bardzo wyczekiwany niebieski Teksas. Tłum wpycha Alexa z powrotem w ramiona Henry’ego i po tym wszystkim – po tych mailach, wiadomościach, miesiącach spędzonych w  drodze, potajemnych randkach i  nocach pełnych pożądania, po całym tym przypadkowym zakochaniu się w  największym wrogu w  najgorszym możliwym czasie –

wie już, że im się udało. Powiedział, że im się uda – obiecał mu to. Henry uśmiecha się tak szeroko i promiennie, że Alex ma wrażenie, iż pod wpływem tej chwili, tysiąca lat historii puchnących teraz w jego piersi, zaraz pęknie mu serce. –  Muszę ci coś powiedzieć – mówi zdyszany książę, gdy Pierwszy Syn się od  niego odsuwa. – Kupiłem dom. Na Brooklynie. Alex otwiera usta ze zdziwienia. – Nie zrobiłeś tego! – Owszem, zrobiłem. Przez ułamek sekundy przed oczami Alexa pojawiają się sceny: kolejny semestr, brak wyborów do wygrania, terminarz wypełniony zajęciami i Henry – uśmiechający się z poduszki obok niego w  szarym świetle brooklińskiego poranka. Wszystko to wpada prosto do jego piersi i rozprzestrzenia się jak nadzieja. Dobrze, że całe otoczenie już płacze. – No dobrze, ludzie! – głos Zahry przebija się przez zgiełk. Mascara spływa po jej twarzy, pomadkę ma rozmazaną aż na brodzie. Obok niej stoi Ellen. Zatykając jedno ucho palcem, rozmawia przez telefon z  Richardsem, który gratuluje jej wygranej. – Przemówienie zwycięzcy za piętnaście sekund. Idziemy! Ktoś spycha Alexa na bok, pcha przez tłum do miejsca przy scenie. A potem na scenie stają jego matka i Leo, Mike i jego żona, Nora i  jej rodzice, June i  ich ojciec. Alex wychodzi za nimi. Macha ręką w  białym świetle reflektorów, wykrzykuje słowa w  różnych językach. Jest tym wszystkim tak pochłonięty, że z  początku nie zdaje sobie sprawy, że nie ma przy nim Henry’ego. Potem odwraca się i  widzi księcia stojącego tuż za kurtyną. Zawsze taki skromny, pełen wahania, gdy ma wziąć udział w chwili ważnej dla innych. Ale to już minęło. Henry jest w  rodzinie. Jest teraz częścią tego wszystkiego. Nagłówki i  obrazy olejne oraz strony w Bibliotece Kongresu. Już na zawsze, do cholery. – Chodź! – krzyczy Alex i macha do niego ręką.

Henry rzuca mu spanikowane spojrzenie, a  potem unosi brodę, zapina marynarkę i  wkracza na scenę. Idąc w  stronę Alexa, promienieje ze  szczęścia. Alex jedną ręką obejmuje jego, a drugą przyciska do piersi June. Nora przytula się do jej drugiego boku. A prezydentka Ellen Claremont wchodzi na podium. FRAGMENT: PRZEMÓWIENIE PREZYDENTKI ELLEN CLAREMONT PO ZWYCIĘSTWIE W AUSTIN, W TEKSASIE, 3 LISTOPADA 2020 R. Cztery lata temu, w roku dwa tysiące szesnastym, jako naród stanęliśmy nad przepaścią. Byli tacy, którzy chcieli, byśmy zatrzymali się w  morzu nienawiści, jadu i  uprzedzeń, którzy chcieli przypomnieć o  podziałach w  naszym kraju. Popatrzyliście im prosto w  oczy i  powiedzieliście: „Nie, nie zgadzamy się na to”. Zamiast tego zagłosowaliście na kobietę i  rodzinę z  teksaskim piachem pod butami, która poprowadziła was przez cztery lata postępu, niosąc dziedzictwo nadziei i zmiany. I  dziś wieczorem zrobiliście to raz jeszcze. Wybraliście mnie. A ja pokornie wam dziękuję. Moja rodzina również wam za to dziękuje. Moja rodzina, złożona z  dzieci imigrantów, ludzi, którzy kochają wbrew oczekiwaniom, mimo potępienia, kobiet zdeterminowanych, by nigdy nie cofać się przed tym, co słuszne. Moja rodzina. Wasza Pierwsza Rodzina. Zamierzamy zrobić wszystko, co w  naszej mocy, żebyście byli z  nas dumni przez następne cztery lata, a także później. *** Konfetti nadal spada, gdy Alex łapie Henry’ego za rękę. – Chodź za mną. Wszyscy są zbyt zajęci świętowaniem i  udzielaniem wywiadów, żeby zwrócić na nich uwagę. Alex obiecuje Liamowi i  Spencerowi sześciopak piwa w  zamian za ich rowery. Henry nie zadaje pytań. Składa nóżkę roweru i umyka w noc za Alexem.

Austin wydaje się jakieś inne, ale tak naprawdę wcale się nie zmieniło. Austin to suszony bukiet kwiatów w  wazonie przy bezprzewodowym telefonie, to wypłowiałe cegły centrum rekreacji, gdzie udzielał korepetycji po szkole, to piwo obalone z  nieznajomym przy Barton Creek Greenbelt. Opuncje, hipsterska kawa parzona na zimno. To dziwna, osobliwa stała, hak wbity w jego serce, który przez całe życie sprowadzał go na ziemię. Może teraz po prostu jest inny. Przejeżdżają przez most do centrum miasta. Szare sieci energetyczne przecinające ulicę Lavaca, bary pełne ludzi wykrzykujących imię jego matki, z  jego twarzą na piersiach, wymachujących flagami Teksasu, amerykańskimi, meksykańskimi, flagami dumy. Na ulicach rozbrzmiewa muzyka, najgłośniejsza pod teksaskim Kapitolem, gdzie ktoś wszedł na schody i  rozstawił głośniki, z  których ryczy Nothing’s Gonna Stop Us Now Starship. Gdzieś na górze, na tle ciężkich chmur wybuchają fajerwerki. Alex zdejmuje nogi z  pedałów i  sunie dłonią po masywnej włoskiej, renesansowej fasadzie Kapitolu, siedzibie władz Teksasu, do której jego matka chodziła do pracy, gdy był dzieckiem. Jest wyższy niż ten w Waszyngtonie. Wszystko jest wyższe. Dotarcie do Pemberton Heights zajmuje dwadzieścia minut. Alex prowadzi angielskiego księcia na wysoki krawężnik w  Old West Austin i  pokazuje mu, gdzie zostawić rower na podwórzu. Szprychy rzucają na trawę małe, wirujące cienie. Odgłos stóp w  drogich skórzanych butach stawianych na popękanych frontowych stopniach starego domu na Westover oznacza powrót do domu. Cofa się i patrzy, jak Henry chłonie to wszystko – jasnożółty siding, wielkie wykuszowe okna, odciski dłoni na chodniku. Alex nie był w tym domu od czasu, gdy skończył dwadzieścia lat. Płacą przyjacielowi rodziny, żeby zajmował się budynkiem, zabezpieczał rury, spuszczał wodę. Nie są

w  stanie rozstać się z  tym miejscem. W  środku nic się nie zmieniło, tyle że większość rzeczy jest spakowana w pudła. Tutaj nie ma fajerwerków, nie ma muzyki, nie ma konfetti. Po prostu dom, w  którym Alex dorastał, w  którym po raz pierwszy zobaczył zdjęcie Henry’ego w czasopiśmie i poczuł jakąś iskrę. –  Ej – mówi. Henry odwraca się do niego. W  świetle ulicznych latarni jego oczy są srebrne. – Wygraliśmy. Książę bierze go za rękę, kącik jego ust delikatnie się unosi. – Tak. Wygraliśmy. Alex sięga za koszulę, znajduje łańcuszek i  ostrożnie go wyciąga. Sygnet i klucz. Pod zimowymi chmurami zwycięskim gestem otwiera drzwi domu.

  Podziękowania Pomysł na tę książkę przyszedł mi do głowy na początku 2016 roku na zjeździe z autostrady i nigdy bym nie pomyślała, jak to się skończy. W  owym czasie nie miałam pojęcia, jak potoczy się sam rok 2016. W  listopadzie przerwałam pracę nad tą historią na wiele miesięcy. Nagle to, co miało być równoległym, trochę ironicznym wszechświatem, stało się eskapistyczną, łagodzącą traumę, alternatywną, ale realistyczną rzeczywistością. Nie był to świat idealny – nadal był pojebany, ale trochę lepszy, odrobinę bardziej optymistyczny. Nie wiedziałam, czy poradzę sobie z  tym zadaniem. Miałam nadzieję, że tak. I  mam nadzieję, drogi czytelniku, że po lekturze tej książki odczuwasz to, co miałam nadzieję w  tobie wskrzesić: iskrę radości i nadzieję, której potrzebowałeś. Nie mogłabym tego dokonać bez pomocy wielu osób. Dziękuję mojej anielskiej agentce Sarze Megibow – za to, że prowadziła ten szalony autobus. Weszłam w to doświadczenie z nadzieją, że znajdę kogoś, kto poczuje choćby połowę tego, co ja czuję do tej książki. Ty pasowałaś do mnie od pierwszej chwili, gdy zaczęłyśmy rozmawiać. Dziękuję, że byłaś mistrzynią, której ta książka potrzebowała, i za to, że zawsze mnie wspierałaś. Dziękuję Vicki Lame, mojej redaktorce, dziewczynie z  Teksasu, która walczyła o  tę książkę i  od  początku wiedziała, co może ona oznaczać dla ludzi. Dziękuję, że dałaś z  siebie wszystko, że zawsze siedziałaś w narożniku z butelką wody. Ty i zespół w St. Martin’s Griffin spełniliście marzenia wielu osób. Kolejne podziękowania idą do Elizabeth Freeburg, która nauczyła mnie więcej, niż mogę jej kiedykolwiek oddać, bez której nie byłabym nawet w  połowie tą pisarką, którą teraz jestem; Leny Barsky, douli całej tej powieści, która jako

pierwsza pokochała te postaci tak samo jak ja; Sashy Smith, mojej literackiej wysłanniczki, która najbardziej we  mnie wierzyła, bez której utonęłabym na samym początku; Shanicki Anderson, betaczytelniczki moich marzeń, która uwielbiała tę książkę, nawet jeśli była ona za długa o  czterdzieści tysięcy słów; Lauren Heffker, która siedziała ze  mną w  Taco Bell, podczas gdy ja rozwijałam tę fabułę, i która nigdy nie chciała wysłuchać mojego zdania; Leah Romero, mojej fanki numer jeden i  politycznej inspiracji, czytelniczki, na której zawsze chciałam zrobić wrażenie moim pisaniem; Tiffany Martinez, która przeczytała tę książkę z  troską i  miłością i  powiedziała mi o  tym wprost; CJSR – ta książka wyszła mimo twoich bezsennych nocy. Dziękuję mojej rodzinie FoCo, mojemu nowemu domowi. Podziękowania należą się również mojej rodzinie, która przez wszystkie te lata zrobiła dla mnie więcej, niż ktokolwiek na to zasługuje: gdy powiedziałam wam, że napisałam książkę, nie mieliście pojęcia, co was czeka, ale i  tak mnie dopingowaliście. Dziękuję, że kochacie mnie taką, jaka jestem. Dziękuję, że pozwoliliście mi być waszą czarną owcą. Do taty, mojego pierwszego opowiadacza bajek: wiem, że od  początku wiedziałeś, że mam to w  sobie. Dziękuję, że pomogłeś mi w  to uwierzyć. Wielkie jak wszechświat, sięgające ponad chmury, na zawsze. Na razie jest to moje najlepsze dzieło. Dziękuję źródłom, które pomogły mi w researchu do książki: WhiteHouseMuseum.org, The Royal Collection Online, My Dear Boy Rictora Nortona, niezwykle pomocnej stronie V&A i wielu innym. Podziękowania należą się Norwegii – za tydzień, który wyrwał mnie z  zastoju i  sprawił, że powstał pierwszy szkic na sto dziesięć tysięcy słów. Dziękuję utworowi Texas Reznikoff autorstwa Mitski. Mam nadzieję, że każdej osobie, która szukała swojego miejsca i natrafiła na tę książkę, udało się je odnaleźć, nawet jeśli tylko na kilku stronach. Jesteście kochani. Napisałam to dla was. Walczcie, twórzcie historię, dbajcie o siebie nawzajem.

Przesyłam wam wyrazy miłości. Wypijcie za mnie shinera.

Spis treści Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Podziękowania
Casey McQuiston - Red, White Royal Blue.pdf

Related documents

256 Pages • 111,200 Words • PDF • 2.2 MB

398 Pages • 98,411 Words • PDF • 1.6 MB

398 Pages • 98,411 Words • PDF • 1.6 MB

398 Pages • 98,411 Words • PDF • 1.6 MB

114 Pages • PDF • 23.3 MB

15 Pages • 6,317 Words • PDF • 126.3 KB

247 Pages • 69,651 Words • PDF • 4.6 MB

224 Pages • 117,244 Words • PDF • 1.3 MB

272 Pages • 95,138 Words • PDF • 2.1 MB

384 Pages • 129,131 Words • PDF • 2.2 MB

205 Pages • 72,478 Words • PDF • 797.3 KB