Wood Joss - Dynasties. Secrets of the A-List 03 - Uratuje nas namiętność

149 Pages • 31,838 Words • PDF • 726.1 KB
Uploaded at 2021-09-24 06:03

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Joss Wood

Uratuje nas namiętność

Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020

Tytuł oryginału: Redeemed by Passion Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2019 Redaktor serii: Ewa Godycka © 2019 by Harlequin Books S.A. © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020 Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperCollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-5558-5 Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY Liam Christopher uniósł głowę i śledził mrugające światełko samolotu. Mógł to być samolot Brooksa Abbingdona, którym odlatywała Teresa. Na moment wrócił do niego obraz zapłakanej Teresy skulonej na kolanach Brooksa, który ją pocieszał. Do diabła, jeśli ktoś zasłużył na łzy, to właśnie ona. Zacisnął palce na kryształowej szklance i usłyszał trzask pękającego szkła, a zaraz potem kosztowny napój alkoholowy spłynął mu na rękę. Liam odstawił pękniętą szklankę na stolik i energicznie potrząsnął ręką, pozbywając się kropli manhattanu, a następnie wyjął chusteczkę z kieszeni i wytarł dłoń. O dziwo, nie skaleczył się. Zmarnował takiego dobrego drinka. Odwrócił głowę, patrząc w głąb apartamentu prezydenckiego hotelu Goblet i zobaczył swojego przyjaciela Matta Richmonda, który krążył między eleganckimi kanapami i stołem jadalnym. Matt był wściekły. Wieczorna gala, którą zorganizował, zostanie na długo zapamiętana, lecz nie przyniesie mu chluby. A wszystko z winy Teresy. Cóż, może niezupełnie, w końcu nie miała pojęcia, że pojawi się jej brat i zrujnuje miesiące przygotowań, ale ponieważ była organizatorką tej imprezy, odpowiedzialność spoczywa na niej. Czy jej firma się po tym podniesie? Wątpliwe. A ona? Była twarda, ale ostatnio otrzymała kilku ciosów. Kiedy Matt ją poprosił, by razem z bratem natychmiast opuściła imprezę, wiedziała, że jej reputacja ucierpi po raz

kolejny. Liam rozumiał, czemu uznała, że musi zniknąć. Jak mogłaby zostać i znosić pełne litości spojrzenia, okrutne uśmieszki i zjadliwe komentarze? Pragnęła też uciec od niego, co rozumiał najlepiej. Słysząc jakiś ruch za plecami, znów się odwrócił i tym razem ujrzał Nadię, która zbliżała się do Matta. Matt wciąż stał z telefonem przy uchu, ale wyciągnął drugą rękę i objął Nadię w talii. Pocałował ją w czoło i kontynuował rozmowę. Liam poczuł ucisk w żołądku, świadomy, że to może być zazdrość. Nie wierzył w miłość, nie poznał jej, gdy dorastał. Ale może jednak istnieje, jest tylko nadzwyczaj rzadka. Matt odnalazł w Nadii swojego Świętego Grala. Liam nie był tak naiwny, by wierzyć, że wszystkim, a już zwłaszcza jemu, się poszczęści. Matt rzucił telefon na kanapę i wziął żonę w objęcia, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi. Choć była jakieś trzydzieści centymetrów niższa, Liam wiedział, że Matt czerpie z niej siłę. Tworzyli zespół, na zmianę w nim przewodząc, po równo dając i biorąc, niczym dwa drzewa rosnące na tym samym skrawku ziemi, których korzenie i gałęzie się splatają. Nagle uderzyła go myśl, że on i Teresa są jak dwie sosny. Stoją wyprostowani, nie uginają się pod wpływem wiatru. Posadzono ich zbyt daleko od siebie i zbyt wiele się między nimi działo, by zasypać tę przepaść i spróbować czegoś więcej niż seks. Zacisnął

palce

na

balustradzie.

Może

wyjazd

Teresy,

ostateczne

zerwanie, jak stwierdziła, wyjdzie na dobre jej, jemu i Christopher Corporation. Jeżeli to prawda, czemu czuł się tak podle? Matt podszedł do niego z butelką bourbona w ręce. Uniósł brwi, widząc stłuczone szkło, i bez słowa podał Liamowi butelkę. Liam wypił spory łyk. - Gdzie Nadia?

Matt oparł się o balustradę i obrócił głowę w prawo, a potem w lewo, by zmniejszyć napięcie w karku. Liam się nie fatygował, jego bóle mięśni należały już do codzienności. - Poszła się położyć. – Matt zerknął na zegarek. – Dochodzi trzecia. - Co za noc! – Liam znów pociągnął z butelki. Podniósł wzrok, zobaczył kolejny samolot, po czym siłą woli przeniósł spojrzenie na Matta. – Chyba powinienem przeprosić. - Za co? Nie kazałeś przecież bratu Teresy zrujnować mojej imprezy. - Teresa też nie jest winna. – Liam zaczął jej bronić. - Opowiedz mi coś o jej bracie. – Matt opadł na kanapę, podłożył poduszkę pod głowę i oparł nogi na stoliku. Liam nie miał zwyczaju dzielić się cudzymi sekretami, ale to był jego najlepszy przyjaciel, któremu ufał. Potrzebował też jego wglądu, by znaleźć sens w tym, co w tej szalonej godzinie wydawało się pozbawione sensu. - Powiem ci to, co wiem od Teresy, a także to, czego dogrzebał się mój prywatny detektyw. Przed laty brat Teresy Joshua trochę za bardzo polubił narkotyki i alkohol, i zadłużył się u podejrzanych typów. Zaproponowali mu, żeby odpracował swoje długi i został kierowcą… - I świadomie albo nie przewoził narkotyki – dokończył za niego Matt. Był naprawdę bystrym gościem. -

Został

złapany

na

gorącym

uczynku

i

trafił

za

kratki.

Za

pośrednictwem Marielli Santiago-Marshall Teresa zaangażowała Magika… Matt zagwizdał. - Słyszałem o nim, jest… - Skuteczny? - Bezwzględny, ale to też pasuje.

- Tak czy owak – podjął Liam – doprowadził do tego, że wycofano oskarżenia, wydostał Joshuę z więzienia i wysłał na drugi koniec kraju. Chłopak jednak niczego się nie nauczył, uzależnił się od hazardu i znów narobił długów. Organizacja w typie mafii wykupiła ten dług, który teraz gwałtownie wzrósł. - Ile? - Siedem milionów – odparł Liam. – Kilka tygodni temu Teresa dostała wiadomość, że brat został porwany, ale okazało się, że to brednie. Poinformowano ją, że musi spłacić jego dług. Oczywiście nie ma takich pieniędzy, a oni, o ile wiem, więcej nie zadzwonili. - Zapłać to, odejmiesz to sobie od udziałów, jakie zamierzasz od niej kupić, kiedy zakończy kadencję w zarządzie Christopher Corporation – zasugerował Matt. - Nikt nie podał Teresie ani Joshui ostatecznego terminu spłaty długu. - Dziwne – przyznał Matt. – Czyli nie powinien się wychylać, a raczej zniknąć wszystkim z oczu. Czemu zakłócił transmitowaną na żywo imprezę? – Zamilkł na chwilę. – Co Teresa o tym sądzi? -

Nie

mam

pojęcia,

uciekła

do

Seattle

prywatnym

samolotem

Abbingdona – odparł cierpko Liam. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał jej numer. Przesunął swojego osobistego asystenta Duncana na drugie miejsce na liście szybkiego wybierania, a Teresę na pierwsze, ale to bez znaczenia. Niecierpliwie słuchał sygnału. Chciał wiedzieć, co z Teresą i Joshuą. Boże, chłopak nie wyglądał dobrze i nie chodziło tylko o siniak, jaki pięść Liama zostawiła na jego szczęce. Przełączyło go na pocztę głosową, więc nagrał krótkie: Oddzwoń. Postawił butelkę bourbona na stoliku, usiadł na krześle naprzeciwko Matta i oparł łokcie na kolanach. Z jego ust popłynęła seria przekleństw.

- To mniej więcej podsumowuje

moje emocje związane z tym

wieczorem – oznajmił Matt. – Starałem się panować nad sytuacją, ale nie da się wiele zrobić, kiedy wszystko jest nagrywane. – Uniósł szklankę w ironicznym toaście. – Muszę przyznać, że kiedy już Teresa coś psuje, psuje to na medal. - Nie miała pojęcia, że jej brat jest w mieście, nie wspominając już o tym, że wykręci taki numer. - Czyli dzisiaj jej bronisz – skomentował Matt. Liam posłał przyjacielowi twarde spojrzenie. - O co ci chodzi? - Teresa generuje problemy jeden za drugim, zaczynając od tego, że podejrzewałeś ją o romans z twoim ojcem. - Wytłumaczyła mi to, ojciec był jej mentorem i przyjacielem. Matt przewrócił oczami. -

Musieli

być

bardzo

dobrymi

przyjaciółmi,

skoro

zostawił

jej

dwadzieścia pięć procent akcji. Wątpliwości i lęki Liama znów ożyły. Czy może wierzyć w wersję Teresy? Tuż przed śmiercią Linus potwierdził, że poza przyjaźnią nic ich nie łączyło, a Liam pragnął mu wierzyć. A jednak gdy dorastał, wpajano mu, że wszyscy kłamią, więc jak, do diabła, miał wierzyć komukolwiek? Uważał, że może wierzyć rodzicom, przynajmniej do pewnego stopnia, lecz kiedy ojciec leżał na łożu śmierci, Liam zdał sobie sprawę, że ich grupy krwi wykluczają, by był ich synem. A zatem albo tylko jedno z nich było

jego

biologicznym

rodzicem,

albo

został

adoptowany.

Niezła

niespodzianka dla trzydziestodwulatka. Czy w tej sytuacji może dziwić, że nie odnajduje się w związkach? Było już późno, Liam miał dość gadania, więc powiedział Mattowi, że Teresa z nim zerwała. Na twarzy Matta dojrzał wyraz ulgi.

- Cieszysz się? - Cieszę to nieodpowiednie słowo. – Matt zdjął nogi ze stolika. – Związek nie powinien być tak skomplikowany, stary. W ciągu ostatnich miesięcy myślałeś, że Teresa cię okłamuje, że szuka bogatego męża i w końcu że jest oportunistką. Sypiałeś z nią, a równocześnie z innymi kobietami. - Spałem z innymi, bo chciałem o niej zapomnieć. Matt machnął ręką. - Jak chcesz. W każdym razie trafiła do tabloidów, a ty z nią. Świat dowiedział się, że sypiała z twoim ojcem po to, żeby położyć łapę na firmie. Liam o tym wiedział, musi z tym żyć, do diabła. - Dotrzesz do jakiejś konkluzji? - Chodzi mi o to, że chociaż lubię Teresę… - Mógłbyś mnie nabrać – wtrącił oschle Liam. - Naprawdę ją lubię – odrzekł Matt. – Jest inteligentna, doskonale organizuje imprezy. Tak, jestem wściekły z powodu tego, co się stało, ale to nie jej wina. Dla niej to cios, już wcześniej była bojkotowana, teraz czeka ją bez porównania trudniejszy okres. – Głośno westchnął. – A jednak jako twój przyjaciel mówię, że ten związek ci nie służy. Wybacz szczerość, ale wyglądasz koszmarnie. Cóż, nic nowego. - Jesteś w niej zakochany? Liam podniósł głowę i spojrzał w oczy Matta. Chwilami igrał z ideą miłości, ale odpowiadały za to wyłącznie hormony i fantastyczny seks. Nie, oczywiście, że nie był zakochany w Teresie, za to niestety go pociągała. A to łatwo pomylić z miłością.

- Nie – wychrypiał. Matt wstał i ścisnął jego ramię. - Czy wobec tego mogę zauważyć, że ta kobieta, której podobno nie kochasz, posiada wrodzony talent do mieszania w twoim życiu? To nadzwyczajna moc jak na kogoś, z kim tylko sypiasz. Jasna cholera, do diabła. - Idź spać, Matt. Przyjaciel uśmiechnął się po raz pierwszy tego wieczoru. - Właśnie się wybieram. Wpadnę w ramiona kobiety, która zamiast mieszać mi w życiu, sprawia, że jest lepsze. Liam zmierzył go wzrokiem i pomyślał, by wrócić do swojego wielkiego łóżka. Ale noc była taka ciepła, kanapa tak wygodna i miał butelkę za towarzyszkę. Poza tym naprawdę miał za dużo na głowie, żeby zasnąć. Położył się, wsunął poduszkę pod głowę i obserwował światełka samolotów przemieszczające się pośród gwiazd. Tak, to do którego kręgu piekła dotarła? Teresa St. Claire dowiedziała się, co znaczy przedpiekle, kiedy jej twarz znalazła się na pierwszych stronach tabloidów z oskarżeniem o kradzież majątku Linusa. Ale tego wieczoru dosłownie stała w płomieniach. Teraz, kiedy samolot Brooksa przecinał nocne niebo, jej serce było uwięzione w suchym lodzie. Może prawdziwym piekłem jest ta martwota, uczucie, że już nigdy się nie podniesie. Usiadła

ciężko

naprzeciwko

Brooksa

i

patrzyła

na

brata

przez

półprzymknięte oczy. Na jego brodzie widniał siniak, dolną wargę miał spuchniętą. Kochała Joshuę, ale teraz go nie lubiła. Jedynym człowiekiem,

dla którego miała odrobinę życzliwości, był Brooks Abbingdon, bo zaoferował ucieczkę z koszmaru jej zawodowej katastrofy. Siedział z nogą na nodze, pogrążony w myślach. Zdusiła

jęk.

Jej

firma

od

tygodni

balansowała

nad

przepaścią.

Niespodziewane pojawienie się brata na gali jej najznakomitszych klientów zepchnęło ją na dno. Joshua wyrwał mikrofon Jessie Humphrey, stanął na środku sceny i wygłosił tyradę, ciskając gromy na bogatych kłamców i nieudaczników. Ale

dlaczego

Brooks,

prezes

Abbingdon

Airlines,

pospieszył

jej

z pomocą? Nie skarżyła się oczywiście, wiedziała, że musi jak najszybciej ukryć Joshuę, a Brooks zaoferował jej rozwiązanie problemu. Joshua siedział zgięty w pół i mruczał coś pod nosem. Dzięki Bogu, przestał ciskać gromy. Nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy. Był jej zmorą, zwłaszcza przez ostatnie parę lat, ale był też jej młodszym bratem i zawsze się nim opiekowała. Początkowo uważała, że jego zachowanie na gali to skutek nadużywania środków odurzających, ale kiedy dotknęła jego lewego ramienia,

Joshua

krzyknął.

Teresa

podwinęła

rękaw

jego

koszuli

i zobaczyła niewielki ślad po nakłuciu, w miejscu, gdzie sam raczej nie mógłby się wkłuć. Jak wiele rzeczy tego wieczoru, i to nie miało sensu. Przeniosła spojrzenie z Joshui na Brooksa i przekonała się, że Brooks się jej przygląda. Czekała na jakąś iskrę, cień zainteresowania erotycznego, a kiedy się nie doczekała, westchnęła. Może była po prostu wykończona, normalnie Brooks by się jej podobał. Wysoki, proporcjonalnie zbudowany. Jego pociągający niski głos zdradzał kosztowną brytyjską edukację, rysy miał ostre, męskie, skórę w kolorze sepii starych fotografii. Ale, do diabła, nie był Liamem.

Jakby go przywołała myślami, bo usłyszała dyskretny dźwięk telefonu i zobaczyła, że od Liama ma wiadomość. Nie, nie była w stanie z nim rozmawiać. Przez kilka ostatnich miesięcy, gdy znów znalazła się w jego orbicie, czuła się dziwnie wytrącona z równowagi i wciąż niepewna kolejnego dnia. Niczym kaczka, która na pozór wydaje się spokojna, choć pod wodą wiosłuje nogami. Po prostu nie wiedziała, czy będzie jeszcze zdolna unieść głowę i kontynuować walkę. Chętnie skuliłaby się i płakała. Miała dość, serdecznie dość. Brooks odchrząknął, a Teresa podniosła wzrok i zobaczyła jego wyciągniętą rękę ze szklanką whisky. Wzięła ją od niego i spojrzała na Joshuę. Zasnął. Wypiła whisky jednym haustem, odstawiła szklankę i spotkała się wzrokiem z Brooksem. Patrzył na nią ze współczuciem. - Jeszcze jedną? – spytał. Potrząsnęła głową. - Miałby pan dwoje kłopotliwych gości na pokładzie. – Wskazała na Joshuę. – Tak mi przykro. Wiem, powtarzam się, ale nie mam pojęcia, skąd się dowiedział, gdzie pracuję ani co go skłoniło do… - Zawahała się, szukając słów. Do zrujnowania jej kariery? Doprowadzenia do bankructwa firmy? – Zrobienia tego, co zrobił. Brooks wzruszył ramionami. Kiedy nie odpowiadał, Teresa wzięła głęboki oddech. - Zrozumiem, jeżeli nie zechce pan już, żebym zorganizowała pańskie wesele. Patrzył na nią długą chwilę. Nie miałaby mu za złe, gdyby się wycofał, zwłaszcza że zgłosił się do niej dopiero tego wieczoru, zanim jej drobiazgowo zaplanowana impreza skończyła się krachem.

Na dużym ekranie jej wyobraźni pojawiły się nieproszone kadry z tego wieczoru. Joshua wyrywający mikrofon z ręki Jessie, jego niespójne krzyki, Liam, potężniejszy i silniejszy niż jej tyczkowaty brat, powalający Joshuę na ziemię. A wszystko transmitowane na żywo do fanów Jessie na świecie. Położyła rękę na sercu i starała się rozmasować ból. Bez skutku. Brooks postukał palcem o szklankę Waterford i pokręcił głową. - Do chwili nieszczęsnego wtargnięcia pani brata impreza była udana. Jestem dość inteligentny, żeby rozumieć, że włożyła pani w to mnóstwo pracy. Nie odpowiada pani za to, co zrobił brat. Nieoczekiwany głos wsparcia przyprawił ją o łzy. - Dziękuję. - Porozmawiajmy o moim weselu. Dochodziła

trzecia

nad

ranem,

on

chce

rozmawiać

o

kwiatach

i jedzeniu? Stłumiła irytację. Znalazła się na wzburzonym morzu, a ten człowiek rzuca jej koło ratunkowe. - Oczywiście. Potem zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, z kim żeni się Brooks, swoją drogą informacja o jego zaręczynach była dla niej niespodzianką. Uważała go za zatwardziałego kawalera. Przywołała na twarz uśmiech. - Kim jest szczęśliwa wybranka? Brooks patrzył jej w oczy. - Dowie się pani we właściwym czasie. To

naprawdę

dziwaczna

odpowiedź.

Po

co

te

tajemnice?

Czy

narzeczona nie powinna brać udziału w tej rozmowie? O co tu chodzi? Teresa złączyła ręce na kolanach. - Czy ma pan jakieś preferencje, jeśli chodzi o miejsce? Kiedy ma się odbyć ślub? Ilu będzie gości? Jaki budżet pan na to przeznacza?

Nie spuszczając z niej wzroku, rzucił coś, co Teresa uznała za ostatnią już rewelację tego wieczoru. Taką przynajmniej miała nadzieję. - Ma pani nieograniczony budżet i zapłacę pani podwójną stawkę. - Gdzie jest haczyk? – spytała niepewna, czy chce znać odpowiedź. Brooks uśmiechnął się. - Chcę, żeby to był ślub roku, a powinien się odbyć do trzydziestego. -

Którego

miesiąca?



Potrzebowała

co

najmniej

pół

roku

na

przygotowania. Brooks nawet nie mrugnął. - Żenię się w ostatnią sobotę tego miesiąca, Tereso. Dwa tygodnie? Teresa wyciągnęła rękę ze szklanką i wskazała na butelkę. - Mogę prosić? I z całym szacunkiem, oszalał pan? Brooks wyjął telefon i wybrał numer. - Powiedziała, że nie da rady – rzekł do kogoś, po czym podał telefon Teresie. – On chce z panią rozmawiać.

ROZDZIAŁ DRUGI W tym szaleństwie jest metoda. Brooks pomyślał, że cytat z Szekspira nigdy nie był bardziej celny. Jego szaleństwem był ślub. Za dwa tygodnie. Teresa rozłączyła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Wyglądała na pokonaną. - Ja… - zawahała się – z przyjemnością zorganizuję panu wesele. Dwa tygodnie to nie problem. Kolejny sukces Magika, co znaczy, że niedługo w skrzynce Brooksa wyląduje kolejny wysoki rachunek. To fakt, czasami trzeba zapłacić, by coś szło po twojej myśli. Widząc, że Teresa jest u kresu sił – było tuż przed świtem, a ona miała za sobą ciężki dzień – Brooks poradził jej, by odpoczęła. Natychmiast odchyliła głowę i zamknęła oczy. Była zszokowana, że dał jej tak mało czasu, ale słysząc, że musi jeszcze znaleźć narzeczoną, bała się, że mózg jej eksploduje. No bo kto panuje ślub, nie mając narzeczonej? Najwyraźniej Brooks. Właśnie wyciągnął przed siebie nogi i wsadził ręce do kieszeni spodni, głównie po to, by ukryć ich drżenie. On miałby zostać mężem? Zawsze uważał, że obrączki to najmniejszy rozmiar kajdanków. Tymczasem lada moment zostanie mężem, bo jego dziadek nie chce słuchać rozumu. Stary uparty drań.

Lester

Abbingdon

zapragnął

zainwestować

w

luksusowe

hotele

butikowe przyjaciela. Brooks nie był przekonany, czy ta inwestycja przyniesie przyzwoity dochód, jeśli w ogóle się zwróci. Lesterowi jednak podobał się pomysł, by zostać kolejnym magnatem hotelowym, więc postanowił zdobyć na to pieniądze, sprzedając udziały Abbingdon Airlines. Brooks nie miał ochoty tłumaczyć się ze swoich decyzji biznesowych nowemu partnerowi. Jedyną opcją było odkupienie udziałów dziadka, a żeby zdobyć na to gotówkę bez konieczności pożyczania od banku czy innych inwestorów, powinien się ożenić. Patrzył przez okno na atramentową noc i przypominał sobie swoją pierwszą wizytę w dusznych, wyłożonych boazerią gabinetach prawników Abbingdon Trust. Powiedzieli mu, że jako jedyny dziedzic ma prawo do sporej miesięcznej sumy z funduszu powierniczego, a jednocześnie w dniu dwudziestych

pierwszych

urodzin

odziedziczy

wielki

majątek.

Pod

warunkiem, że się ożeni. Ta oferta miała być odnawiana co pięć lat. W wieku dwudziestu pięciu lat Brooks kupił dwa pierwsze samoloty transportowe, ale nie miał ochoty się żenić. Zbyt dobrze się bawił i nie zamierzał poświęcać swej wolności. Podobnie

było,

gdy

stuknęła

mu

trzydziestka,

lecz

po

ukończeniu

trzydziestu pięciu lat Abbingdon Airlines była już warta tego kłopotu. Chciał mieć kontrolę, a do tego potrzebował pieniędzy. Zaś by je dostać, musi się ożenić. To

dzięki

jego

ciężkiej

pracy

Abbingdon

Airlines

należała

do

najbardziej szanowanych firm w kraju. Klienci wiedzieli, że mogą polegać na tym, iż przewiezie ich albo ich towary we wskazane miejsce możliwie jak najszybciej. Tymczasem Lester swoim pomysłem postawił go między

młotem a kowadłem. Czy dziewięćdziesięcioletni mężczyzna nie powinien raczej palić cygar i grać w pokera? Oczywiście, ilekroć rozmawiali o tej transakcji, Lester mu przypominał, że nie posiada się z radości z powodu wymuszonego ślubu wnuka, a może nawet, jeśli Bóg pozwoli, doczeka się prawnuka. Potem rozpoczynał swój wykład na temat braku zaangażowania Brooksa w spłodzenie potomka, twierdząc, że jeśli się za to nie zabierze, DNA Abbingdonów szczycące się sześciuset latami historii przestanie istnieć. Kolekcje dzieł sztuki i mebli gromadzone przez dwadzieścia cztery pokolenia rozpierzchną się po świecie. Abbingdon Castle zostanie sprzedany temu, kto zapłaci najwięcej. Abbingdonowie nie byli rodziną królewską, ale niewiele im brakowało. Brooks pomyślał, że któregoś dnia będzie miał dziecko, ale nie teraz. Teraz chciał tylko uratować firmę. Wypił łyk whisky, patrząc ponad ramieniem śpiącego Joshui na atramentowe niebo za oknem odrzutowca. Chłopak wydawał się być w innym świecie, ledwie zauważył, że znajduje się w prywatnym samolocie ze skórzanymi fotelami i stylowymi dywanami. Ten samolot był nowością na rynku, a ponieważ Brooks miał bzika na punkcie awiacji, irytowało go, że pasażerowie nie doceniali luksusowego środka transportu wartego ponad pół miliarda dolarów. Podobnie jak dziadek, nie dzielili jego pasji do czegoś, co posiada silnik i dwa skrzydła. Jego biznes był wielkim sukcesem. Jego życie jeszcze dwa tygodnie temu było fantastyczne. A teraz proszę, planuje ślub. A ponieważ wszystkie śluby Abbingdonów były finansowane przez rodzinny fundusz powierniczy, Brooks zamierzał to wykorzystać

i

zrobić

z

tego

spektakularne

wydarzenie,

zapraszając

wszystkich obecnych i potencjalnych klientów. Jeśli ma włożyć głowę w stryczek, chce zawisnąć stylowo.

Teraz potrzebował już tylko panny młodej. Spojrzał na kobietę w fotelu naprzeciwko. Teresa St. Claire była piękna. Przywoływała na myśl Grace Kelly, uosobienie klasy. Mimo plotek na jej temat nosiła głowę wysoko. Lubił opanowane kobiety, które potrafią trzymać wszystko w ryzach, kiedy ich świat się rozpada. To dowód siły charakteru, jaką posiada niewiele kobiet, a także niewielu mężczyzn. Teresa St. Claire jest piękna, seksowna i inteligentna. Czego więcej mógłby oczekiwać od żony? Nawet Magik sugerował, że jest dobrą kandydatką. Poślubienie

Teresy

byłoby

szybkim

sposobem

na

rozwiązanie

problemów. Gdyby nie ten drobny szkopuł, że szalała na punkcie Liama Christophera. Nie był może najbardziej spostrzegawczy, ale nawet jemu rzuciło się w oczy, jak patrzy na Liama. Była w tym irytacja, zaprzeczenie, ale przede wszystkim chęć zdarcia z niego ubrania i zrobienia tego, co jest dozwolone tylko dla dorosłych. Brooks żenił się z rozsądku, jednak nie miał ochoty na to, by jego żona wzdychała do kogoś innego. W związku z tym odrzucił propozycję Magika, w zamian angażując Teresę do organizacji ślubu. Co takiego miał na nią Magik, że uznał, iż skłoni ją do małżeństwa, a

potem

stwierdził,

że

namówi



do

zorganizowania

wesela

w ekspresowym tempie? To musiało być nie byle co. Brooks nie interesował się przeszłością Teresy, miał większe zmartwienia. Na przykład jak znaleźć kobietę, która za niego wyjdzie. Za dwa tygodnie. W dzień jego cholernie szczęśliwych urodzin. Teresa oparła się wygodnie i patrzyła przez okna swojego gabinetu w Seattle z widokiem na nabrzeże, parę przecznic od Pike Market. Bardzo lubiła ten widok i biuro z wysokim sufitem, industrialnym oświetleniem

i podłogą z twardego drewna. Teraz jednak myślała wyłącznie o Joshui, którego dwie godziny wcześniej zostawiła w monitorowanym ośrodku odwykowym. Jej brat miał świadomość, że musi przeczekać w ukryciu, a jednak patrzył na nią, jakby go zdradziła, co omal jej nie załamało. Naprawdę chciała mu wierzyć, gdy zaprzeczał, że wrócił do nałogów. Wciąż jednak nie wiedziała, jak wytłumaczyć ślad nakłucia na jego ramieniu. Czy ktoś mu coś wstrzyknął, a potem go nakłonił, by poleciał do Napa Valley i rozwalił imprezę Matta? Czy przesadza, puszczając wodze wyobraźni, bo chce wierzyć bratu? Jej niepokój związany z bratem minąłby, gdyby była w stanie spłacić jego dług. Wówczas byliby wolni. Była naiwna i głupia, ufając, że kiedy Magik wydostał go z więzienia, Joshua wyjdzie na prostą. Większość zbliżających się do trzydziestki kobiet zajmuje się karierą zawodową, troszczy się o dzieci i małżeństwo, ona zaś martwiła się niespłaconym długiem i mężczyzną, który ją na przemian przyciągał i odpychał. I tak pędziła przez życie od kryzysu do kryzysu. W takich właśnie chwilach brakowało jej matki, chociaż matka, podobnie jak brat, polegała na niej. Od śmierci ojca to Teresa musiała być silna i zaradna. Tak dobrze byłoby móc na kimś polegać, ale bała się, że ten ktoś, podobnie jak jej ojciec, nagle zniknie. Poza tym była tylko jedna osoba, której pozwoliła zajrzeć w głąb swej duszy – nikomu prócz Liama nie wspominała o Joshui i swoim stresie, a on był jeszcze bardziej zamknięty niż ona. Tworzyli najgorszą możliwą parę. Usłyszała chrząknięcie, uniosła głowę i w uchylonych drzwiach ujrzała Corinne. Zdusiła westchnienie i zaprosiła asystentkę do środka. Mina Corinne

odzwierciedlała

nastrój

reszty

pracowników

zatroskanych

o przyszłość Limitless Events. Teresa nie miała im tego za złe. Dla każdej

firmy z tej branży sobotnie wydarzenie byłoby dzwonem pogrzebowym. Nie wątpiła, że większość personelu odświeża swoje CV. Wskazała Corinne krzesło. Kiedy ich oczy się spotkały, wiedziała, że Corinne ma w głowie tysiąc pytań, a mimo to włączyła iPada i zadała tylko jedno. - Jaki mamy plan? Teresa zaczesała za ucho kosmyk włosów, który wymknął się z koka. Jej szacunek do Corinne wzrósł. - Organizujemy huczne wesele Brooksa Abbingdona. Corinne szerzej otworzyła brązowe oczy. - On się żeni? Z kim? Corinne była oddaną czytelniczką kolumn plotkarskich, więc zapewne zastanawiała się, jakim cudem przeoczyła tę sensację. - Tego nie zdradził. - Nie rozumiem. - Brooks nie powiedział mi, z kim się żeni. Podejrzewam, że to ktoś sławny, a jednocześnie nielubiący szumu wokół siebie. W porządku, narzeczona

nie

jest

nam

potrzebna,

Brooks

jasno

określił

swoje

oczekiwania. - I jakie one są? Teresa odpowiedziała jej półuśmiechem. - Chce, żebym odtworzyła ślub Delilah Rhodes i Alexa Dane’a. Z jedną różnicą. - Tak? - Delilah i Alex mieli ogromny budżet. - Nasz jest mniejszy. Cholera. Cóż, będziemy kreatywni. Teresa pokręciła głową.

- Nasz jest nieograniczony. Możemy wydać, ile chcemy, na co chcemy, ale wszystkim mają spaść buty z wrażenia. Mamy na to dwa tygodnie. Corinne uśmiechem potwierdziła, że docenia żart. - Ha ha. - Chciałabym, żeby to był żart. Brooks rzucił nam koło ratunkowe. Kosztem jest minimalny czas. – Uśmiechnęła się siłą woli. – Jeżeli będziemy codziennie harować, może pod koniec miesiąca nadal będziemy mieli pracę. Widziała, jak przez twarz Corinne przepływają emocje. Dała asystentce chwilę na przetrawienie informacji. Corinne weszła do gabinetu z myślą, że firma pewnie nie podniesie się po sobotniej klęsce, tymczasem zamiast otrzymać wymówienie, usłyszała, że organizują wesele roku. Jak do tego doszło? Teresa nie byłaby w stanie odpowiedzieć na pytania Corinne, nie wyjaśniając, że jest komuś winna przysługę. Kiedy Magik sprawdził, czy Joshua rzeczywiście ma siedem milionów długu, powiedział jej, że jest mu winna przysługę, nie pieniądze, i właśnie przyszedł moment, by mu ją wyświadczyła. Zawsze się obawiała, że każe jej zrobić coś niezgodnego z prawem – nie była głupia, wiedziała, że nie jest święty – więc odetchnęła, kiedy polecił jej tylko wykorzystać swe umiejętności. Tak, termin, jaki podał Brooks, był nierealny, ale w porównaniu do scenariuszy, jakie sobie wyobrażała, to bułka z masłem. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że Brooks miał jej zapłacić. Nie mogła przestać się zastanawiać, jak Brooks usłyszał o Magiku. Pewnie o nim szeptano przy stołach konferencyjnych i szklance whisky za pięćset dolarów. Ona dowiedziała się o nim od swojej byłej szefowej, Marielli Santiago-Marshall.

Zresztą to nie jej sprawa. Wykorzysta część hojnej zapłaty od Brooksa, by spłacić część długu Joshui z nadzieją, że udobrucha wierzyciela i kupi im trochę czasu. Spojrzała na Corinne i wydała pierwsze polecenie. - Przygotuj materiały z naszych najdroższych ślubów. Pokażemy je Brooksowi, żeby powiedział, co z tego mu się podoba. Skup się na ślubie Newport Bridge. Po wyjściu Corinne podeszła do okna i patrzyła na prom SeattleBremerton płynący przez zatokę. Położyła rękę na szybie i westchnęła. Zwykle pogoda nie robiła na niej wrażenia, tego dnia jednak deszcz wzmógł jej tęsknotę za Liamem. Przywyknij do tego, będziesz za nim tęsknić długo, bardzo długo. Już nigdy nie poczuje jego warg na ustach, drapania jego zarostu. Jej ciało nie będzie pomrukiwało z przyjemności, gdy ich języki się połączą. Wątpiła, by jeszcze kiedyś doświadczyła tej fali wilgoci i gorąca jak wtedy, gdy Liam trzymał ją za biodra, powoli wyciągał T-shirt zza paska spodni czy spódnicy, gdy jego palce rysowały śmiałe wzory na jej skórze. Lubił odwrócić ją do siebie tyłem, wtedy wodził palcem wzdłuż kręgosłupa, wciskając

członek

w

jej

pośladki.

Traktował



jak

prezent,

który

rozpakowywał bez pośpiechu. Jego słowa paliły jej skórę. Jesteś taka śliczna. Boże, jak cię pragnę. Uwielbiam patrzeć, jak dochodzisz. Dawał sobie czas, nim wsuwał palce w jej figi i znajdował to gorące miejsce. Zawsze wiedział, gdzie i jak jej dotykać, palcem lub językiem doprowadzić ją na szczyt czasem i dwa razy, aż słabła z rozkoszy. Później w nią wchodził, a ona po raz kolejny osiągała spełnienie, pokonana, rozpłomieniona. To wszystko już przeszłość. Na tę myśl łzy cisnęły się do jej oczu. Nie rozpłacze się. Bo kiedy to łzy w czymś pomogły? Nie podda się, będzie

walczyć,

bo

to

wychodzi

jej

najlepiej.

Zawsze

zbierała

fragmenty

potłuczonej mozaiki i układała z nich nowy wzór. Choć, do jasnej cholery, przychodziło jej to coraz trudniej. Siedząc w swoim gabinecie na ostatnim piętrze, na prywatnym lotnisku na obrzeżach Seattle, Brooks podniósł głowę i zobaczył, jak Airbus Corporate Jet ląduje na pasie po lewej stronie głównej siedziby Abbindgon Airlines. Spojrzał na zegarek. Limuzyny właśnie wyjechały z hangaru po dwudziestu gości, którzy przylecieli na „Carmen” w operze w Seattle. Jemu też ktoś proponował bilety, ale już nie pamiętał, kto to był. Nieważne,

i

tak

nie

miał

czasu

na

teatr.

Musi

znaleźć

żonę

i zabezpieczyć przyszłość. Odwracając wzrok od miękkich linii samolotu, spojrzał na monitor i otworzył nowego mejla. Przeczytał dwa słowa. „Do rozważenia”. Wiedząc, że to wiadomość od Magika, dwa razy kliknął na pierwszy z

plików.

Wyskoczyło

zdjęcie

czarnowłosej

piękności.

Uniósł

brwi

z podziwem. Pod zdjęciem Magik napisał krótko, dlaczego jest to idealna kandydatka na panią Abbingdon. Mari Ruiz była rozwódką oskubaną z pieniędzy przez męża, która przywykła do życia w luksusie, ale nie było jej

teraz

na

to

stać.

Miała

dwa

dyplomy,

była

mistrzynią

tańca

towarzyskiego, władała trzema językami i świetnie gotowała. Hm, interesujące. Brooks otworzył drugi plik, który przedstawiał zmysłową rudowłosą młodą wdowę szukającą ojca dla trójki dzieci poniżej siedmiu lat. Natychmiast ją odrzucił. Sytuacja była i tak skomplikowana, po co dodawać chaos, jaki wprowadzają dzieci. Westchnął, otworzył trzeci plik i głośno wciągnął powietrze. Nicolette Ryan. Nie spodziewał się znaleźć jej w swoim komputerze o tej porze. Znał ją, przy różnych okazjach podsuwała mu pod nos

mikrofon. Była inteligentna, zabawna i seksowna. Podobała mu się. Była jedyną

dziennikarką,

którą

większość

jego

przyjaciół

i

znajomych

tolerowała. Czemu znalazła się na liście przyszłych żon? Zaintrygowany przeczytał słowa Magika, według którego Nicolette jest bystra i ambitna i chce się zająć poważnym dziennikarstwem. Najwyraźniej pokazywała jakiś swój dokument wszystkim producentom, którzy chcieli jej wysłuchać, ale nikt nie potraktował jej poważnie. Projekt był dla niej osobiście ważny, związany z jej przeszłością. Magik wyrażał przekonanie, że zrobiłaby niemal wszystko, by ujrzeć go na ekranie. Brooks z irytacją zdał sobie sprawę, że Magik nie zdradził, o co chodzi z tą przeszłością. Napisał odpowiedź z prośbą o wyjaśnienie. Już miał ją wysłać, gdy przyszło mu do głowy, że gdyby Magik chciał, sam by o tym napisał. Wrócił do zmysłowej brunetki, jednak w porównaniu z Nicolette sprawiała wrażenie zbyt wymagającej finansowo. Poznał już Nicolette, polubił ją nawet. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia - zresztą kto w to wierzy? – ale między nimi zaiskrzyło. Był dobrej myśli. Każdy ma swoją cenę. Musi się dowiedzieć, czy ten dokument jest dla niej na tyle ważny, by porzuciła status singielki. Miał nadzieję, że tak. Czas uciekał.

ROZDZIAŁ TRZECI Nikt w Seattle nie odmawiał przyjęcia jego telefonu i Teresa St. Claire nie będzie pierwsza. Liam wkroczył do przestronnego biura i spojrzał w szeroko otwarte oczy recepcjonistki. Była tuż po dwudziestce, pewnie to jej pierwsza praca po college’u. W jej oczach widział desperację, by zadowolić gościa. - Idę zobaczyć się z panią St. Claire. Musiał jej to oddać: nie wyskoczyła zza biurka i nie pobiegła za nim, ale on miał długie nogi, a ona na uszach słuchawki podpięte do laptopa. Poza tym był ze trzydzieści centymetrów wyższy, więc, jak na Boga miałaby go zatrzymać? Ignorował szum głosów i wzrok wlepiony w jego plecy. Limitless Events zajmowało jeden z narożników na najwyższym piętrze budynku. Wysokie okna zalewały pomieszczenie dziennym światłem. Zerknął przez okno, wciąż padało. Zwolnił i dotarł do zagraconego biurka przed jedynym osobnym pokojem i jęknął, widząc zamknięte drzwi. Spojrzał na asystentkę. Siedziała z uśmiechem na ładnej buzi. - Czemu zawdzięczamy ten honor? Pod jej słodkim uśmiechem była tona złośliwości. - Przestań, Corinne. Świetnie wiesz, że zostawiłem sześć wiadomości i od wczesnego ranka w niedzielę usiłuję się z nią skontaktować – odparował. – Unika mnie.

- Więc uznał pan, że najlepiej nachodzić ją w pracy? – Corinne miała czelność przewrócić oczami. – Czy pan w ogóle wie cokolwiek o kobietach, panie Christopher? Najwyraźniej nie, choć do chwili, gdy Teresa pojawiła się w jego życiu, był innego zdania. Potrafił je oczarować i zaciągnąć do łóżka, a kiedy się znudził, usuwał się z ich życia, zasypując je kwiatami, perfumami albo innymi drogimi prezentami. Gdy pewna tancerka baletu rosyjskiego nie chciała odejść, musiał na pożegnanie zafundować jej wakacje w Cannes i sprezentować bransoletkę z brylantów. Generalnie jednak kobiety nie były takie skomplikowane. No ale Teresa… - Mogę wejść? Corinne uśmiechnęła się, pokazując zęby. - Sprawdzę, czy ma dla pana czas. Zanim się połączyła, Liam usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Teresa była piękna jak zawsze, ale wyglądała jakoś krucho. Jej kremowa cera była o dwa odcienie jaśniejsza niż zwykle, wargi ściągnięte, zaś worki pod oczami bardziej niebieskie niż tęczówki. Cóż, wygląda jak upiór, ale i tak go podnieca. - Co tu robisz, Liam? Na to pytanie była tylko jedna odpowiedź: chciał z nią porozmawiać. Potrząsnął głową i zrobił dwa kroki. Gdy znalazł się dość blisko, by wciągnąć jej zapach, chwycił ją i uniósł. Do diabła, jego kobieta, ta kobieta, powinna więcej jeść. Postawił ją z powrotem i tyłem wprowadził do gabinetu, po czym zamknął nogą drzwi. Kiedy usłyszał kliknięcie zamka, wsadził ręce do kieszeni spodni. Te jego głupie ręce desperacko chciały zdjąć jej czarny sweter. Czy bieliznę też ma czarną? Tak przypuszczał, jednak chętnie by się upewnił. - Nie podoba mi się, że tak tu wparowałeś – powiedziała.

- A mnie się nie podoba, że nie odbierasz moich telefonów. – Nie dał się zbić z tropu jej lodowatym wzrokiem ani zaciśniętym wargom. Znał ją dość dobrze i widział ból w jej oczach. Wiedział, że ma ochotę krzyczeć lub płakać. Ma do tego prawo. Nie mógł się powstrzymać i przeciągnął kciukiem po jej kości policzkowej tuż pod okiem. - Spałaś w ogóle po tym weekendzie? Sądził, że duma każe jej skłamać, a jednak w ostatniej chwili pokręciła głową. - Nie, trochę drzemałam. - Jak się wyśpisz, zobaczysz wszystko w jaśniejszych barwach. Odsunęła się od niego, opadła na fotel za biurkiem, położyła dłonie na blacie. - Czy jak się wyśpię, okaże się, że mój brat nie zrujnował przyjęcia Matta, ty go nie uderzyłeś, nikt go nie widział na YouTubie, a ja nie zmusiłam go do pozostania w ośrodku rehabilitacji, chociaż upierał się, że nie jest uzależniony? - Nie. - No właśnie. – Podrapała się w czoło i westchnęła. – Nie chcę się z tobą kłócić, Liam. - Ja też nie chcę się kłócić. - Nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Mam nowe zlecenie, od którego wszystko zależy. – Wzięła do ręki pióro. – Muszę się skupić. Uważam, że lepiej będzie, jak się więcej nie spotkamy. - Bzdury – rzucił. – Czujesz się po prostu przytłoczona. I pewnie przerażona. - Jasne. Ale może próbuję też cię chronić. Przede mną.

Uderzył rękami o biodra. Teresa mówi zbyt podobnie do jego matki, która od tygodni wygłasza zniechęcające komentarze na jej temat. Nie dość dobra, dziwka, bez klasy. Obie się myliły, ale on pragnął zmienić zdanie tylko jednej z nich. - Jestem dużym chłopcem, nie musisz mnie chronić. - Niezależnie od wszystkiego, co powiem, są ludzie, w tym twoja matka, którzy wierzą, że miałam romans z twoim ojcem i uważają, że zainteresowałam się tobą tylko dlatego, że zależy mi na twojej firmie. - Więc? Niech sobie myślą, co chcą. Pióro trafiło w jego pierś i spadło na podłogę. Spojrzał na nie, uniósł brwi,

po

czym

przeniósł

wzrok

na

twarz

Teresy.

Policzki

miała

zaróżowione. - Liam, ty i ja… Cokolwiek nas łączyło, to koniec. Patrzył na nią ze spokojem. - No, to nie jest łatwe. - Po prostu wyjdź, proszę. Ta kobieta jest uparta jak osioł. On też nie potrafił nazwać tego, co ich łączy, ale z pewnością nie można tego po prostu odrzucić. Próbował kilka razy, bez skutku, jednak tym argumentem jej nie przekona, a zatem podjął: - Zgodnie z wolą Linusa mamy razem pracować jeszcze przez rok. To stwierdzenie odpaliło fajerwerki w jej oczach. - Myślisz teraz o pracy? Nie, myślał o seksie, choć gdyby to zasugerował, mógłby opuścić jej gabinet pozbawiony niezbędnych do tego części ciała. Teresa przyłożyła opuszki palców do czoła. - Nie możemy tego ciągnąć. Musimy zaakceptować, że do siebie nie pasujemy.

Podszedł do niej, położył ręce na jej talii i podniósł ją z fotela. Ścisnął jej pośladki i przycisnął ją do siebie, by poczuła jego erekcję. - Czujesz? W tym nie ma nic złego. Podniosła na niego wzrok, a on widział, jak jej ciało walczy z rozumem. Pochylił głowę i opadł wargami na jej usta, a gdy je otworzyła, wysunął język zdeterminowany, by jej pokazać, że o taką namiętność warto dbać. Tak, komunikowanie się za pomocą słów im nie wychodziło, za to jeśli chodzi o seks, wręcz przeciwnie. Nad tym pierwszym mogą przecież popracować. Czuł, że Teresa mięknie, a kiedy przycisnęła do niego piersi, całował już nie tak gwałtownie, by nasycić się kombinacją jej smaków: kawy o smaku orzechowym, pasty do zębów i cierpkiej słodyczy. Podsunął do góry jej sweter i objął talię. Do jego nozdrzy dotarł zapach rozgrzanej skóry, w głowie mu się zakręciło. Tylko Teresa doprowadzała go do stanu, gdy rozum zasnuwał się mgłą i w ustach mu zasychało. Oderwał od niej wargi i położył rękę na tyle jej głowy, wsuwając palce w luźny kok. Ryzykując wybuch złości, wyjmował szpilki, aż gęste jasne włosy opadły kaskadą na jej plecy. Z rozpuszczonymi włosami wyglądała łagodniej, na bardziej bezbronną, młodszą i bardziej, jeśli to możliwe, seksowną. Z wahaniem lekko objęła go w pasie. - Przestań ze mną walczyć, Tereso. Zesztywniała, potem westchnęła, wreszcie bardzo powoli wtuliła nos w jego koszulę. - Wszystko jest takie skomplikowane. A ona, jak zwykle, usiłowała sama zaradzić problemom. - Wiem, kochanie. - Nie mogę pozwolić, żebyś mi pomógł. Nie umiem przyjmować pomocy – wyszeptała. – Muszę sama to załatwić.

- Czemu? - Całe życie różni ludzie mówili mi, że mogę na nich liczyć, a potem znikali. - Ja ci tego nie zrobię. Odsunęła się, a gdy spojrzał jej w oczy, ból, jaki ujrzał, omal nie rzucił go na kolana. - Może tak, może nie. Nie mogę ryzykować. Nie wiem, jak sobie poradzę z resztą życia. Szczerze, Liamie, zaczynam wierzyć, że nie jestem zbyt silna. Podeszła do biurka. Obserwował jej profil, kiedy przeniosła wzrok na okno po prawej stronie, skąd rozciągał się widok na Elliot Bay. Kiedy się znów odezwała, w jej głosie słyszał niepewność i lęk. - Potrzebuję czasu, i to chyba sporo. - Nie mogę ci go dać – odparł. Christopher Corporation i warunki testamentu ojca wymagały jej zaangażowania w firmie. Poza tym, gdyby dał jej czas, którego się domagała, czy nie byłby to z jego strony rodzaj ucieczki, kiedy ona potrzebowała wsparcia? - Mój brat jest winien pieniądze niebezpiecznym ludziom. Staram się je zdobyć. Muszę w dwa tygodnie zorganizować ślub, żeby uratować firmę. Muszę też jeszcze raz stanąć twarzą w twarz z Mattem i przeprosić go po raz kolejny, że zrujnowałam jego galę. - Organizowanie ślubów nie wchodzi w zakres moich umiejętności, ale bardzo się cieszę, że dostałaś zlecenie i wiem, że spiszesz się świetnie. Mogę ci rano przywozić kawę, a wieczorem pizzę. – A ponieważ zdawało się, że go słucha, skorzystał z tego i kontynuował: - Pozwól, że pożyczę ci pieniądze na spłatę długów brata. Umówimy się, jak je oddasz. Wiem, że

jesteś zbyt dumna, żeby je przyjąć. Nie mogę za ciebie przeprosić Matta, ale mogę cię trzymać za rękę, jak będziesz to robić. Zamknęła oczy, a on rozpaczliwie pragnął wytrzeć tę jedną łzę, która wypłynęła spod jej powieki. Wiedział jednak, że gdyby to zrobił, straciłby ją. A zatem czekał. - Proszę, odejdź, Liam. Wyjdź, zanim zechcę skorzystać z jednej albo ze wszystkich twoich hojnych propozycji. Zanim zacznę ci wierzyć. Otoczył ją ramionami, oparł brodę na jej głowie i trzymał ją, aż poczuł, że zaczęła go odpychać. Miał świadomość, że posunął się wystarczająco daleko, więc postanowił się wycofać. Pocałował ją w skroń i wypuścił. - Pójdę, ale później zadzwonię, okej? Skinęła głową. Ujął ją pod brodę i czekał, aż spojrzy mu w oczy. - A kiedy będę dzwonił, odbierz.

ROZDZIAŁ CZWARTY Patrzyła, jak za Liamem zamykają się drzwi. Z tyłu wyglądał równie atrakcyjnie. Och, kogo ona oszukuje, to po prostu bardzo atrakcyjny facet. Opadła na fotel. Czuła się jak balon, z którego uchodzi powietrze. Seks i kłótnie to była ich normalność, ale żeby Liam był miły i wrażliwy? Takiego Liama nie znosiła. Bo wtedy pragnęła skulić się w jego ramionach. A przecież nie może odpuścić ani na minutę. Niech Bóg broni. Kto wie, co mogłoby się zdarzyć? Zmarszczyła czoło i wzięła do ręki pióro. Najwyższa pora, by poświęciła uwagę ratowaniu firmy. Jednak mimo starań nie mogła się skoncentrować. Czyżby kontrola była dla niej aż tak ważna? Być może. Przekazanie kontroli komukolwiek w jakiejkolwiek kwestii sprawiało, że stawała się niespokojna. Tak, trzymała swoje życie w ryzach, emocje też, gdyż w innym wypadku zaczynała ufać ludziom. A to błąd. Ojciec wciąż jej powtarzał, że może na niego liczyć, bo jej nie opuści, że jest jego córeczką, a jednak kiedy musiał dokonać wyboru, wyjechał z kraju i nie wrócił. Nie powinna mieć do niego żalu za to, że później tam zmarł, a jednak miała. Matka także posiadała talent do składania pustych obietnic. „W przyszłym tygodniu znajdę pracę, kochanie”. „Obiecuję, że przyjdę na twój szkolny występ”. „Przestanę pić, palić i wysiadywać do późnej nocy”.

Dla matki słowa były tanie, zaś obietnice nie wymagały spełnienia. Zawsze wybierała łatwiejsze wyjście. Joshua wdał się w matkę. Teresa była jej przeciwieństwem. Nie szła na skróty, nie szukała wymówek. Pewnie dlatego, że jej dzieciństwo i wczesne lata młodzieńcze były burzliwe, starała się teraz kontrolować

najmniejsze

drobiazgi.

Tak,

miała

bzika

na

punkcie

kontrolowania wszystkiego i nie radziła sobie z niepowodzeniami. Ale niepowodzenia bolą, do cholery, a czemu miałaby doświadczać bólu, skoro może go unikać? Usłyszała energiczne pukanie do drzwi, a zaraz potem Corinne weszła do środka. - Masz nieoczekiwanego gościa. - Kogo? - Mnie. Och nie, tylko nie to. Nicolette Ryan minęła Corinne i stanęła pośrodku gabinetu. Teresa spojrzała na asystentkę, która uniosła ręce w geście: Co miałam zrobić? Najpierw Liam, teraz ta dziennikarka. Jeśli nieproszeni goście staną się normą, będzie musiała zadbać o lepszą ochronę. Przeniosła spojrzenie na drobną kobietę olśniewającej urody. Czarne włosy sięgały jej do pasa, miała czarne oczy i piegi na nosie. Łączyła w sobie wampa i dziewczynę z sąsiedztwa, dzięki czemu miała miliony fanów obojga płci. Była ubrana w obcisłą granatową spódniczkę i białą jedwabną bluzkę koszulową, a do tego włożyła jasnoczerwone szpilki. Teresa wbrew woli zakochała się w nich do szaleństwa. - Podoba mi się pani styl – wyrwało jej się. Skrzywiła się. Była wyjątkowo zirytowana tą kobietą z powodu jej relacji z nieszczęsnej imprezy Matta i nie miała ochoty niczego w niej

podziwiać. A jednak podobał jej się styl Nicolette. Nosiła wąskie krótkie spódnice, spore dekolty i wysokie obcasy, ale wyglądała stylowo, nigdy tandetnie. To samo można powiedzieć o jej dziennikarstwie. Nie robiła wycieczek osobistych, nie insynuowała, nie flirtowała z prawdą. Chyba tylko dlatego Teresa nie wyrzuciła jej na ulicę przez uchylone okno. - Ma pani sporo tupetu, żeby się tu pojawić – stwierdziła. - Podobno jedyną rzeczą, jakiej mi brak, jest włąśnie tupet. – Nicolette wskazała na fotel naprzeciwko biurka. – Pozwoli pani? - Jeśli chce pani kontynuować wywiad, nie mam nic do powiedzenia. Nicolette usiadła i założyła nogę na nodze. - Byłabym wdzięczna za komentarz… Teresa jęknęła, a Nicolette uniosła rękę. - Właśnie chciałam powiedzieć, że nie to mnie sprowadza. - Co w takim razie? Nicolette wzięła oddech, zaciskając palce na torebce. Teresa zauważyła panikę w jej oczach. - Wychodzę za mąż, a pani organizuje mój ślub. Teresa miała za sobą trudne dni, a jednak była pewna, że nie zgodziła się organizować ślubu Nicolette. Ta dziewczyna jest stuknięta albo cierpi na urojenia. - No dobrze, a za kogo pani wychodzi? - Za Brooksa Abbingdona. To nadal nie miało sensu. Za moment zza drzwi wyskoczy ekipa telewizyjna z kamerą, krzycząc: Mamy cię!

Tymczasem Nicolette odwróciła głowę w stronę drzwi, które się nie otworzyły. Nie było tam kamery ani nikogo, kto przywróciłby życie Teresy do normalności, powiedział, że to tylko głupi żart. - Wychodzi pani za Brooksa? – spytała po chwili. Nicolette przytaknęła. - Okej, no no. – Teresa wstała i wzięła głęboki oddech. – Nie wiedziałam, że się spotykacie. Nie spotykali się aż do minionego wieczoru. Podziwiała Brooksa, pożądała go. Jego wczorajsza wizyta w jej mieszkaniu wszystko zmieniła. Oświadczyny przewróciły jej życie do góry nogami i nadały mu nowy kierunek. Taki, jakiego pragnęła. „Przy każdej okazji opowiadaj historię Jane, Nic. Obiecaj mi”. „Obiecuję, babciu”. Czy obietnica złożona umierającej babce dziesięć lat temu obejmowała też małżeństwo? Nie, ale to małżeństwo było wielką szansą. Brooks wyraził się jasno: jeśli za niego wyjdzie, sfinansuje jej projekt, zagwarantuje dystrybucję filmu i postara się, by został zauważony. W przypadku odmowy tak drogi jej sercu projekt nie ujrzy światła dziennego. Nie może przecież zawieść Jane ani babki. Teresa pokręciła głową. Wyglądała na rozbawioną. - Nie wiem, co powiedzieć, zwykle w takiej sytuacji pomaga mi kawa. Napije się pani? Nicolette przytaknęła, a Teresa wyszła z gabinetu. Nicolette położyła torebkę na podłodze i patrzyła na deski z drewna. Nie mogła uwierzyć, że siedzi w gabinecie Teresy i rozmawia z nią o swoim ślubie z jednym z

najbardziej

pożądanych

kawalerów

w

Seattle,

który

z

jakiegoś

niepojętego powodu chce się z nią ożenić, i to za dwa tygodnie. Czy to się naprawdę dzieje? To był zwyczajny wtorkowy wieczór, pracowała nad projektem Jane jak zwykle, gdy miała wolną chwilę. Czekała na dostawcę pizzy, więc kiedy usłyszała dzwonek domofonu, mruknęła: Hurra. - Wejdź, Pete – powiedziała i nacisnęła przycisk. Wiedząc, że Pete wbiegnie po schodach, odczekała minutę i otworzyła drzwi. Umierała z głodu. Zamiast Pete’a w korytarzu stał Brooks. – Nie przyniósł mi pan pizzy – stwierdziła. Uśmiech Brooksa był niespieszny i seksowny. - Przykro mi. Instynktownie wiedziała, że z tym mężczyzną jest jak w powiedzeniu: dasz mu palec, weźmie całą rękę. Co więcej, może mu na to pozwoli. Ogarnij się, pomyślała. - I słusznie, bo chociaż pachnie pan nieźle, moja pizza pachnie dużo lepiej. Brooks wydawał się rozbawiony, jego oczy w niezwykłym odcieniu złota pojaśniały. - Podzieli się pani ze mną? Celowo starała się sprawiać wrażenie znudzonej, co było dość trudne, kiedy była głodna. - Zdradzi mi pan, co pan robi pod moimi drzwiami? Może chciał jej przekazać najnowszą plotkę. Większość informatorów dzwoniła na jej prywatny numer albo kontaktowała się z nią mejlowo, jeden czy dwóch prosiło o spotkanie. Nikt dotąd nie miał czelności odwiedzać jej w domu. Czy powinna wpuścić go do środka? Czy nalegać na spotkanie w miejscu publicznym?

Co Brooks ma jej do powiedzenia? Nie sądziła, że lubi obrzucać innych błotem. To co mogło go tu sprowadzić? Przywołała w pamięci wszystko, co wie na jego temat. Byłe przyjaciółki Brooksa wyrażały się o nim w samych superlatywach: jest miły, dżentelmeński, będzie wspaniałym mężem, jeśli kiedyś postanowi się ustatkować. A skoro tak, pomyślała, chyba może go wpuścić. - Nie wiem, czy podzielę się pizzą, zależy, z czym pan przyszedł. – Cofnęła się i wpuściła go do środka. Potem zamknęła drzwi i uśmiechnęła się do niego chłodno. Gdy go zaprosiła, by usiadł i poczęstowała piwem, dotarł dostawca pizzy. Zapłaciła i wróciła z pudełkiem do pokoju, położyła je na stoliku i poszła do kuchni. Wybrała talerze z najlepszej zastawy, wyciągnęła z szuflady lniane serwetki. Żeby zrobić wrażenie na Brooksie? Zirytowana postawiła talerze na stoliku i podała Brooksowi serwetkę. Otworzyła pudełko, odkroiła kawałek pizzy i przełożyła go na swój talerz. Brooks wziął pizzę do ręki i ugryzł kęs, wciągając nitkę roztopionego sera niczym spaghetti. Poczuła falę gorąca. Tylko się na niego nie rzuć. - Dobre ciasto – powiedział. – Gdzie pani zamówiła? - W włoskiej knajpce na rogu – odparła, po czym dodała, zła, że gość tak na nią działa: - Umówiliśmy się, że najpierw powie pan, co pana sprowadza. Oparł ręce na udach i spojrzał jej w oczy. - Skoro pani nalega. Chciałbym, żeby pani mnie poślubiła. Za dwa tygodnie. Jeśli się pani zgodzi, sfinansuję produkcję pani filmu i postaram się, żeby miał jak najszerszą dystrybucję. Mam na to dość pieniędzy i kontaktów.

Słysząc tę absurdalną propozycję, zaśmiała się i przewróciła oczami. Już miała mu powiedzieć, by nie tracił czasu, gdy coś do niej dotarło… On wie o jej projekcie. Nikt poza garstką osób, z którymi rozmawiała o „Koszmarze Jane”, nie miał pojęcia, czemu poświęca wolny czas. - Skąd pan o tym wie? Machnął ręką lekceważąco. - Po prostu wiem. Jeśli pani za mnie wyjdzie, zrobi pani ten film. To naprawdę absurdalne, jak scena z filmu klasy B. Kto wpada do przypadkowej kobiety w przypadkowy wtorkowy wieczór i składa jej propozycję

małżeństwa?

Owszem,

spotkali

się

wcześniej,

a

nawet

flirtowali, a jednak była przypadkową kandydatką na żonę. - To dla pani znakomita okazja, Nicolette. Po raz pierwszy słyszała, żeby ktoś w taki sposób mówił o małżeństwie. - Okej. Zagram w tę pana idiotyczną grę. A co jeśli odmówię? Przez jego twarz przemknął wyraz żalu zastąpiony przez determinację. - Zniszczę pani projekt. Mam dość pieniędzy i kontaktów w świecie filmu. Sięgnął znów po pizzę, ale była szybsza, przeniosła pudełko na kolana. Zastanawiała się, czy nie oszalał. - Mówi pan, jakby pan stracił rozum, za to nie dostaje się nagrody. Brooks

zabrał

jej

pudełko,

wziął

kawałek

pizzy

i

zaczął

znów

tłumaczyć, o co chodzi. Zostaną małżeństwem na określony czas, musi to jednak trwać dłużej niż rok, by zminimalizować plotki. Niezależnie od sfinansowania filmu za rok małżeństwa ofiaruje jej znaczną sumę. Za każdy kolejny rok, jeśli pozostaną razem, także zostanie wynagrodzona. Jeżeli zaś po roku postanowi się z nim rozwieść, nie będzie się sprzeciwiał. Dzieci nie

są wymogiem, lecz jeśli zechce mieć z nim dziecko, może liczyć na to, że po rozwodzie będzie ją utrzymywał do końca życia. To oczywiście znaczy, że musieliby z sobą sypiać, chyba że powiedziałaby na to, że prędzej kaktus jej wyrośnie. - Czemu chce pan się ożenić? - Nie musi pani tego wiedzieć. - A dlaczego tak nagle, przed końcem miesiąca? - Tego też nie musi pani wiedzieć. Jego odpowiedzi wywołały tylko więcej pytań. Dał jej czas na decyzję – ledwie osiem godzin! Całą noc krążyła po mieszkaniu, zaintrygowana i rozdrażniona, że w ogóle rozważa tę bezczelną propozycję. Pieniądze nie były dla niej najważniejsze, a choć pragnęła mieć dzieci, nie musiała w tym celu wychodzić za mąż. Jedynym powodem, dla którego zastanawiała się nad ofertą Brooksa, była możliwość opowiedzenia historii Jane i przy okazji handlu ludźmi. Była to winna siostrze. Może dzięki temu uratuje życie choć jednej dziewczynki. Rozmawiała z prostytutkami, z zagrożonymi nastolatkami, ale jej dokument dotarłby do większej liczby ludzi i mógłby więcej z nich uratować. Jane obejrzana na ekranie zapadłaby w pamięć. Kiedy Brooks zadzwonił do niej o siódmej trzydzieści, zgodziła się na jego szaloną propozycję. Słysząc jej niechętne tak, nie był zaskoczony. Jakby znał ją lepiej, niż ona siebie znała. Usłyszała kroki za plecami, a zaraz potem Teresa postawiła na biurku tacę z aromatyczną kawą. Nic nie piła ani nie jadła od minionego wieczoru, więc ślinka napłynęła jej do ust. Miała ochotę rzucić się na filiżankę. Teresa oparła się o biurko i skrzyżowała nogi w kostkach. Spojrzała na Nicolette znad brzegu filiżanki. - Nie jestem zadowolona z tego, co pani zrobiła.

Miała większe zmartwienia niż brak sympatii Teresy. - Chodzi o transmisję z imprezy Matta? Pokazanie tego chaosu? - Pani byłaby zadowolona na moim miejscu? - Jasne, że nie. Ale każdy dziennikarz wart pieniędzy, które dostaje, by to pokazał. Teresa zaczęła oponować. Nicolette powoli odsunęła filiżankę od warg. - Pani zorganizowała tę imprezę. Nie ma pani nic wspólnego z tym intruzem – stwierdziła, widząc, że na wspomnienie młodego człowieka oczy Teresy zapłonęły. – Nikt nie ma prawa obwiniać pani za to, co się stało. - To chyba jasne – odparła szybko Teresa. Za szybko. Czemu jej się zdawało, że Teresa kłamie? Och, do diabła, nie miała wglądu w całą tę historię. A chociaż chętnie dowiedziałaby się więcej, nie mogła naciskać, bo nie była tu zawodowo. Przyszła jako narzeczona Brooksa Abbingdona. Co brzmiało doprawdy niedorzecznie. Czy nie mogłaby połączyć tych ról? Zanim sformułowała pierwsze dociekliwe pytanie, na twarz Teresy wypłynął uśmiech, równie sztuczny jak uroda wielu kobiet na czerwonym dywanie. - Więc wychodzi pani za Brooksa. Najwyraźniej tak. - Jakie to ekscytujące. Długo się spotykacie? Nicolette chętnie by jej powiedziała, że spotkali się czternaście godzin wcześniej, ale równałoby się to przyłożeniu zapałki do płomienia gazu. - Dość długo. Wystarczająco długo, by się zdecydować na poświęcenie wolności dla kariery i projektu, który obiecała babce dokończyć.

- Brooks powiedział, że to ma być ślub, jakiego jeszcze nie było. Zagwarantował mi nieograniczony budżet i nie dał żadnych wskazówek poza tym, że ślub odbędzie się za dwa tygodnie. Nicolette nabrała powietrza i potrząsnęła głową. - To ma być skromny ślub, bez żadnych fajerwerków, najlepiej w urzędzie. - Okej – odparła Teresa. – Kwiaty? - Nie trzeba. - Ma pani sukienkę? - Mam biały kostium ze spodniami, będzie odpowiedni. Teresa wyglądała, jakby połknęła robaka. - Ile będzie osób? - Brooks, ja i osoba, która udzieli nam ślubu – stwierdziła Nicolette. – Potrzebny nam ktoś jeszcze? Teresa sięgnęła po telefon i postukała w ekran. Nicolette usłyszała sygnał i zdała sobie sprawę, że Teresa włączyła głośne mówienie. Na dźwięk głosu Brooksa ciarki przeszły jej po plecach. Była idiotycznie zauroczona tym przeklętym szantażystą. - Brooks, mamy problem – oznajmiła Teresa. - Płacę pani dodatkowo za to, żeby nie było problemów. - Cóż, ja nie mam problemów z wydawaniem pana pieniędzy, za to pańska narzeczona przeciwnie. Odnoszę wrażenie, że każde z was ma kompletnie inną wizję ślubu, więc jestem w kłopocie, co chyba zrozumiałe. - Ona tam jest? – spytał. Nicolette odezwała się pierwsza. - Jest. I bardzo jej się to wszystko nie podoba.

Brooks nie był głupi. Zrozumiał, że Nicolette mówi o czymś więcej niż ślubie. - Wyraziłaś się jasno, Nic. Nic? Tylko Jane i babcia tak się do niej zwracały. W jego ustach brzmiało to jakoś miękko. Niemal czule. - Sugeruję – podjęła rzeczowo Teresa – żebyście się spotkali i uzgodnili wasze oczekiwania. Zważywszy na minimalny czas, chciałabym, żebyście wrócili do mnie jutro rano z konkretnymi propozycjami w kwestii kwiatów, muzyki, gości, jedzenia, miejsca, budżetu. Wszystkiego. - Co za koszmar – mruknęła Nicolette. Wciąż nie przywykła do myśli, że wychodzi za mąż, a ma podjąć ostateczne decyzje dotyczące ślubu? - W porządku – zgodził się Brooks. – Uzgodnimy to dziś wieczorem. - Dobrze, jutro rano muszę mieć absolutną jasność – odrzekła Teresa. – Brooks, jeszcze jedno. - Tak? Teresa uśmiechnęła się do Nicolette, a ta wyczuła pewne ocieplenie jej lodowatego tonu. - Jeśli pan chce, żeby ludzie traktowali wasze zaręczyny poważnie, powinien pan kupić narzeczonej pierścionek. Najlepiej taki, który widać z Księżyca.

ROZDZIAŁ PIĄTY Później tego dnia Teresa, ledwie trzymając się na nogach, usłyszała za drzwiami gabinetu ciężkie męskie kroki i nie miała siły zareagować. Gdyby to był włamywacz, mógłby zabrać, co by chciał. Jeśli był to ktoś, kto miał jeszcze gorsze zamiary, cóż, była zbyt zmęczona, by się tym przejąć. Zapewne jednak był to Dan, nocny portier walczący z kotami z kurzu i koszami na śmieci. Poprawiając

okulary,

Teresa

spojrzała

na

liczby

na

arkuszu

kalkulacyjnym na ekranie, starając się znaleźć w tym jakiś sens. Całe popołudnie robiła skomplikowane obliczenia, prognozy przepływu środków pieniężnych, bieżące rozliczenia. Potrzebowała szczegółowych informacji na temat firmy, co sprowadzało się głównie do tego, ile posiada i na ile jej to wystarczy. Bez zamówienia Brooksa wystarczyłoby jej na kilka tygodni. Jego zamówienie umożliwi firmie przetrwanie kolejnych sześciu miesięcy. A co dalej? Czy będzie miała pracę? Czy odzyska reputację? I co pocznie, jeśli tak się nie stanie? Położyła rękę na brzuchu, przed oczami jej wirowało, więc opuściła głowę. Po raz pierwszy, odkąd była dzieckiem, czuła się naprawdę przerażona. Nie może stracić firmy, to jej życie. Wszystko, co posiada. A jeszcze nawet nie pomyślała o tym, co by było, gdyby z pieniędzy firmy spłaciła część długu Joshui.

Nagle energia w pokoju się zmieniła i jedna z wielu lin zaciskających się wokół jej piersi się rozluźniła. Kiedy Liam położył dłoń na jej plecach, opadła kolejna lina, ona zaś poczuła, że może nabrać w płuca odrobinę więcej powietrza. - Weź długi głęboki oddech i staraj się rozluźnić. Miała chęć podnieść głowę i posłać mu spojrzenie mówiące: Zejdź na ziemię, ale zdawało się, że jej głowa waży tyle co mały słoń. Gdyby była w stanie się rozluźnić, nie trzymałaby głowy między kolanami, a pokój przestałby wirować. Co prawda zawroty głowy mogły być skutkiem niejedzenia od czterdziestu ośmiu godzin. Kawa nie posiada takich wartości odżywczych jak warzywa czy proteiny. Gdy poczuła, że jej płuca funkcjonują, wyprostowała się i z ulgą się przekonała, że świat przestał wirować. Liam w dżinsach i swetrze w kolorze żurawiny siedział przed nią w kucki. Pochyliła się, by go pocałować, ale on tylko przyłożył grzbiet dłoni do jej czoła. - Nie masz gorączki. Boli cię brzuch? Odsunęła jego rękę. - Daj spokój, nic mi nie jest. Co tu robisz? Oparł rękę na kolanie. -

Nieprawda,

jesteś

wykończona,

głodna

i

zdenerwowana.

Przepracowana. - Musiałam coś policzyć. - O dziewiątej wieczorem? – Wstał i położył ręce na biodrach. – To nie mogło poczekać do jutra? Pewnie mogło, tyle że nie zmrużyłaby oka, gdyby się nie zorientowała, na czym stoi. Swoją drogą teraz, gdy już poznała sytuację, też raczej nie zaśnie. Ewentualność bankructwa to wystarczający powód bezsenności. Uniosła głowę, patrząc na zmartwioną twarz Liama.

- Po co przyszedłeś? Wziął do ręki jej telefon. - Znów nie odpowiadasz. Wyrwała mu aparat i postukała w ekran. - Bateria się rozładowała. - Ten opis dokładnie pasuje do ciebie. Pochylił się, oparł dłonie na jej kolanach, a Teresa poczuła, że jej ciało płonie. - Musimy porozmawiać o zebraniu zarządu Christopher Corporation i twoim spodziewanym udziale. Otworzyła usta, by zaprotestować, a wtedy ścisnął jej kolano. - Nie dziś, kochanie. Dziś musisz tylko coś zjeść i iść spać. Gdyby do tego dorzucić kąpiel i seks, byłaby w siódmym niebie. Prawdę

mówiąc,

zadowoliłaby

się

kąpielą,

bo

choć

Liam

był

nadzwyczajnym kochankiem, nie miała siły na seks. Teraz chwycił ją za ręce i pomógł wstać. Spojrzała na monitor i zawahała się. Miała jeszcze coś do policzenia i coś do przemyślenia. - Do jutra nie ucieknie. Powinna zostać w biurze. Wyrwała rękę z uścisku Liama i pokręciła głową. - Muszę zostać. - Wykluczone. – Sięgnął znów po jej telefon i schował go do tylnej kieszeni dżinsów. Pogodziła się z tym, że reaguje powoli. Zanim się zorientowała, jej torebka znalazła się na ramieniu Liama, a kluczyki do auta w jego ręce. Wskazał drzwi. - Ty pierwsza.

To się nie dzieje. Liam nie ma prawa nachodzić jej bez zapowiedzi i wydawać poleceń. Za kogo on się uważa? Za kogo on ją bierze? Za słabą kobietkę, pod którą nogi się uginają na widok jego dominującej męskości? Okej, nogi miała miękkie w kolanach, ale tylko dlatego, że za długo nie jadła. - Naprawdę sądzisz, że jak będziesz się rządzić, to ci ulegnę? Miał czelność się uśmiechnąć. - Nie, ale jestem większy i silniejszy, a to działa. Chwycił ją jedną ręką pod kolanami, a drugą w pasie i nagle znalazła się tuż przy jego piersi. Zanim odzyskała głos, zjeżdżali windą do garażu. Kiedy drzwi windy się otworzyły, pomyślała, że to nie taka zła pozycja, musiała też przyznać, że brak jej energii, by się z nim sprzeczać czy szarpać. Choć już drugi raz użył wobec niej siły i powinna zaprotestować. Zrobi to, niedługo. Skórzane siedzenia w jego samochodzie były wygodne i podgrzewane. Jeśli odwróci głowę i podciągnie pod siebie nogi, będzie mogła udawać, że leży w swoim łóżku… Brooks widział już Nicolette w obcisłej mini z lamy, kołyszącą biodrami

w

niebotycznych

szpilkach,

w

krótkich

spódnicach

i dopasowanych topach, więc odkrycie, że równie seksownie wygląda w luźnych spodniach do jogi i obszernym T-shircie było dla niego szokiem. Bez makijażu nie wyglądała na swoje dwadzieścia osiem lat. Powiódł palcem wzdłuż rozpiętego kołnierzyka koszuli, zastanawiając się, czy nie popełnił błędu, wybierając Nicolette na partnerkę w tej szalonej przygodzie. Na bosaka, z włosami ściągniętymi w koński ogon, wyglądała

na bardziej bezbronną i w niczym nie przypominała wyrafinowanej reporterki, którą spotkał kilka razy. - Będziesz tak sterczał w progu czy wejdziesz? – spytała. Wszedł do holu i zdjął kurtkę, z ulgą słysząc zgryźliwość w jej tonie. Ze zgryźliwością sobie poradzi. - Dobry wieczór, Nicolette – powiedział. - Na Boga, mów do mnie Nic. – Wskazała mu kanapę. Na niskim stoliku stały dwa kieliszki i butelka czerwonego wina. Brooks wziął do ręki butelkę i sprawdził etykietę, wino pochodziło z niewielkiej winnicy w Afryce Południowej. Miał wrażenie, że kilka lat temu ją odwiedził. Napełnił kieliszki i podał jeden z nich gospodyni. - Usiądź. Zmrużyła oczy i skuliła się w fotelu, podciągając pod siebie stopy. Upiła łyk wina i przyłożyła kieliszek do czoła. - Ciężki dzień? – Głupie pytanie, przecież ją szantażował, by za niego wyszła. - No to porozmawiajmy o tej farsie, którą organizujemy. Okej, czyli od razu przeszła do rzeczy. - Koniecznie, skoro Teresa potrzebuje odpowiedzi. - Ja też – stwierdziła. – Wiem, dlaczego poświęcam swoją wolność, ale czemu ty to robisz? Co cię skłania do poślubienia obcej kobiety? Jesteś gejem? Znał wielu fantastycznych gejów. - Nie – odparł z uśmiechem. Spuścił wzrok na jej dekolt i ogarnęło go pożądanie. Poczuł erekcję i nie przejmował się, czy Nic to widzi. Im szybciej przywyknie do tego, że go

podnieca,

tym

szybciej

trafi

do

jego

łóżka.

Sądząc

z

jej

zaczerwienionych policzków, ona też miała niegrzeczne myśli. Świetnie, jeden szczyt mniej do zdobycia. - Podobnie jak ty, muszę się ożenić, żeby osiągnąć pewien cel. - Jaki? Wczoraj o tym nie wspomniałeś. Co mu szkodzi wyznać prawdę? Nie sądził, by napisała o jego problemach, lecz na wszelki wypadek spytał: - Poufnie? Kwaśna mina Nicolette pokazywała, co myśli o jego pytaniu. Kiedy się znów odezwała, uniosła ręce sfrustrowana. - To chyba jasne. Nie napiszę przecież historii o moim narzeczonym. Mówiono,

że

gra

fair

i

nie

powtarza

historii

powierzanych

jej

w zaufaniu, więc odrobinę się uspokoił. - Muszę się ożenić, żeby dostać pieniądze od Abbingdon Trust. I to najpóźniej ostatniego dnia miesiąca, kiedy są moje urodziny. - Myślałam, że jesteś bogaty. Po co ci więcej pieniędzy? - Mam czterdzieści dziewięć procent udziałów Abbingdon Airlines – wyjaśnił. – Pozostałe należą do mojego dziadka, a on chce je sprzedać. Jeżeli się ożenię w dzień trzydziestych piątych urodzin, odziedziczę sporo pieniędzy z Abbingdon Trust, będę mógł wykupić udziały dziadka i zdobyć pakiet kontrolny. - Jesteś pewien, że dziadek ci je odsprzeda? Brooks miał świadomość, że uśmiecha się z satysfakcją, ale był dumny z tego, że w umowie z dziadkiem zawarł odpowiednie klauzule, które mu to umożliwiały. - Musi. Taką mamy umowę. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby je zatrzymał, gdyby nie uparł się wykorzystać ich na skazany na straty biznes. – Wypił spory łyk wina.

- Co by się stało z pieniędzmi, gdybyś się nie ożenił do dnia urodzin? Byś je stracił? - Nie. Ta oferta jest odnawialna co pięć lat. - Czemu nie ożeniłeś się, mając trzydziestkę? - Nie potrzebowałem pieniędzy, nie spotkałem nikogo, z kim chciałbym się ożenić, nie było pośpiechu. – Wzruszył ramionami. – Teraz jest. - A ja jestem kozłem ofiarnym. Brooks się zirytował. Czy jest taką złą partią? Czy nic gorszego nie mogło jej się trafić? Nie brakowało mu zębów ani włosów, nie był dupkiem i zamierzał zapewnić jej poziom życia, z jakiego każda kobieta byłaby zadowolona. Obiecał sfinansować jej film, przedstawić ją wpływowym osobom, dzięki którym ten film doczeka się nagłośnienia. A kiedy się rozstaną, jej rachunek bankowy otrzyma znaczący zastrzyk. Czemu zachowuje się, jakby czekał ją stryczek? I czemu on się tym przejmuje? Dlaczego jej aprobata jest dla niego ważna? Nie przejmował się opinią innych. Zdanie Nicolette z jakiegoś niepojętego powodu było dla niego istotne. Odstawiła kieliszek i uniosła ręce, by mocniej związać włosy. Jej piersi też się uniosły, a Brooks wstrzymał oddech, widząc piegi na jej dekolcie i fragment białego koronkowego stanika. Boże, można by pomyśleć, że nie miał kobiety od lat, a nie tygodni. Ale jeszcze nie spał z Nicolette. - Porozmawiajmy o ślubie – powiedziała, patrząc chłodno. – Skąd ta chęć pokazania się? - To okazja, żeby zorganizować wielką imprezę na cudzy koszt. – Brooks założył nogę na nodze. – Poza tym to przyniesie rozgłos. Mnie, Abbingdon Airlines i tobie. - Mnie?

- Jasne, jesteś reporterką, twoje małżeństwo ze mną wzbudzi ogromne zainteresowanie. Pomoże ci, kiedy zaczniesz reklamować swój dokument. Chcesz, żeby obejrzało go jak najwięcej ludzi, a im bardziej będziesz znana, tym większą będziesz miała na to szansę. Sięgnął po butelkę i dolał wina do jej kieliszka. - Nie pytałeś mnie o mój dokument ani o to, czemu jest dla mnie taki ważny. Myślał o tym, chciał nawet poprosić o dogłębne śledztwo, ale się powstrzymał. Sama mu to powie. - Powiesz mi o tym, kiedy zechcesz. Chciał poznać kobietę, która miała zostać jego żoną. Fascynowała go pod wieloma względami. Gdyby miał wybór, pewnie uciekłby od niej i od tego małżeństwa jak najdalej. Przez nią zaczął się zastanawiać, jak to jest mieć piękną i inteligentną partnerkę. Poczuł się, jakby miał pętlę na szyi. Po dziewięciu godzinach snu Teresa czuła się jak nowa. W T-shircie dawnego chłopaka weszła do salonu połączonego z kuchnią i wyjrzała przez okno. Niebo było błękitne, świeciło słońce, przysięgłaby, że gdyby otworzyła okno, usłyszałaby śpiew ptaków. Zdumiewające, jak bardzo piękny dzień i spokojny sen poprawiają człowiekowi nastrój. Widok Liama opartego o kuchenny blat, bez koszuli, za to w dżinsach, których dwa górne guziki były rozpięte, gwarantował jeszcze lepszy nastrój. Liam jej nie zauważył. Oparła się o ścianę, czekając, aż skończy rozmowę przez telefon, z przyjemnością mu się przyglądając.

Rozczochrane włosy, trzydniowy zarost, szerokie ramiona i bicepsy. Delikatny zarost na torsie. Żałowała, że Liam ma na sobie dżinsy, choć świetnie pamiętała umięśnione uda i mocne łydki. Lubiła nawet jego stopy. W tym właśnie problem – była nie tylko zakochana w Liamie, ona go lubiła. Łatwiej byłoby go ignorować, gdyby jego osobowość i umysł nie były dla niej równie atrakcyjne co ciało. Boże, czemu nie spotkali się w innym czasie? Czemu nie wpadła na niego w barze i nie chodzili na randki jak normalni ludzie? Czemu Linus zostawił jej udziały Christopher Corporation? Czemu ich przeszłość jest tak cholernie skomplikowana? - Chcę, żebyś pogrzebał w mojej przeszłości tak głęboko, jak to możliwe. Potrzebowała chwili, by słowa Liama do niej dotarły. Do kogo on się zwraca i czemu chce, żeby ktoś zbadał jego przeszłość? Odsunęła się od ściany i ruszyła przed siebie. Liam odwrócił głowę, rzucił szybkie spojrzenie na jej twarz, potem spuścił wzrok i zatrzymał go na jej piersiach. - Aha, mógłbyś zasugerować jakieś godne zaufania laboratorium, gdzie można zrobić testy genetyczne? Jestem gotów zapłacić dodatkowo za ekspresowy wynik. Brzmiało to coraz bardziej intrygująco. Liam zakończył rozmowę i rzucił telefon na blat. - Wszystko w porządku? – Rozpaczliwie potrzebowała zastrzyku kofeiny, ale ekspres stał za Liamem, a jeśli się do niego zbliży, zacznie go błagać, by się z nią kochał na podłodze. Nie wróci do tego zaklętego koła: seks, ucieczka, zerwanie. Dość tego. - Tak. Nie. Mniej więcej. Zanim zaczęła nalegać, by to rozwinął, Liam podjął: - Wyglądasz dużo lepiej. Spałaś jak kamień. - Skąd wiesz?

Jego uśmiech mógłby rozgrzać słońce. - Odpłynęłaś po dwóch minutach od wyjścia z biura. Przywiozłem cię tu, przeniosłem do łóżka, a ty się nie obudziłaś. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Boże, ważysz tonę. Nie zareagowała na tę zaczepkę, bo lekarz wciąż jej powtarzał, że powinna przytyć. Uniosła brwi i starała się patrzeć wyniośle. - Rozebrałem cię, a jak wziąłem prysznic, położyłem się obok ciebie. - Mogłeś wrócić do siebie – zauważyła. - Byłem zmęczony, poza tym podoba mi się tu. Zawsze mi się podobało. Rozejrzała się po wypełnionym światłem mieszkaniu i skinęła głową. Ona też lubiła to miejsce pełne naturalnych barw, wygodnych mebli i roślin. To był jej azyl, tutaj odpoczywała i nie musiała niczego udawać. W niewielu miejscach czuła się dość swobodnie, by zrzucić prezentowaną publicznie maskę osoby nieporuszonej. Tylko w tym domu i w gabinecie, gdy była sama. Liam był chyba jedyną osobą, która widziała ją bez maski. Czuła się przez to bezbronna, słaba, przerażona. Uniosła głowę i odezwała się lodowatym tonem: - Pamiętasz, że z tobą zerwałam, prawda? Że nie chcę mieć z tobą do czynienia, że tego nie da się naprawić. - Tak, ale to zignorowałem. Szeroko otworzyła usta. Jak on śmie lekceważyć jej uczucia? Jak śmiał wziąć ją na ręce i nosić jak worek cementu? - Nie możesz mnie ignorować. Posłał jej spojrzenie, które mówiło: Ogarnij się. - Poważnie, Liam. Sypiamy z sobą, wydaje nam się, że mamy szansę, a tu nagle bum! Wszystko eksploduje. Znowu próbujemy i znów eksplozja.

Nie rozmawiamy z sobą, nie ufamy sobie. Myślę, że życie chce nam powiedzieć, że do siebie nie pasujemy. Liam ją zaskoczył, kiwając głową potakująco. - Może, a może podpowiada, żebyśmy się nie spieszyli. - O czym ty mówisz? - Nasza znajomość to seria dram. Problem goni problem. Może gdybyśmy się zaprzyjaźnili, nie byłoby tak wybuchowo. Gdybyśmy byli blisko siebie, zamiast wciąż uciekać. – Pomasował kark. – To nasza standardowa reakcja, jak coś nam nie wychodzi. Uciekamy od siebie i od problemu. - Nie ufasz mi. - Nikomu nie ufam, ale popracuję nad tym – rzekł poważnie. – A ty musisz zaakceptować, że są rzeczy, których nie da się naprawić zgodnie z twoim planem. Albo wcale. Jakaś jej część wciąż wierzyła, że ojciec nie dość się starał, by wrócić do rodziny, gdy jego wiza straciła ważność. Wiedziała, że przesadza, dążąc do tego, by wszystko szło po jej myśli. Po prostu nie chciała żyć z poczuciem żalu, z „co by było gdyby”, i dlatego usiłowała naprawiać sytuacje i ludzi. Jednak naprawa związku z Liamem była z góry przegraną sprawą. Nawet ona to wiedziała. - Uciekamy, Tereso, kiedy coś nie spełnia naszych oczekiwań. To nasza wspólna cecha. Oboje mieli rany z przeszłości, więc chronili się przed nowymi. Jak miałaby im pomóc przyjaźń i jak, na Boga, mieliby ignorować namiętność, która nigdy nie gasła? Ledwie znaleźli się razem w jednym pomieszczeniu, a już myśleli o tym, by zaatakować suwaki i guziki.

Boże, nie da rady odbyć tej rozmowy bez kawy. Stanęła obok Liama i odepchnęła go łokciem. Poczuła jego nagie ramię i natychmiast dostała gęsiej skórki. Zirytowana wyrzuciła do góry ręce. - I to właśnie jest problem. Tylko mnie dotkniesz, a ja mam ochotę całować cię jak wariatka. – Spuściła wzrok i zauważyła jego erekcję napinającą materiał spodni. - Widzisz. Nie tylko ja. Jęknął i potarł twarz. - Przyznaję, że to… niewygodne. - To nie do opanowania. – Położyła ręce na jego ramieniu i odepchnęła go na koniec blatu. – Zostań tam. I włóż tę cholerną koszulę. - Lubisz rządzić – mruknął z lekkim uśmiechem. - Teraz to odkryłeś? Skupiła uwagę na ekspresie. Kątem oka zerknęła na plecy Liama, gdy wychodził do sypialni, gdzie zostawił koszulę i buty. Nie było go jakąś minutę, żałowała, że nie dłużej. Chciała zapanować nad libido, przywołać do porządku rozum. Niech szlag trafi Liama, że tak na nią działa. Kawa zaczęła kapać do filiżanki. Słysząc kroki Liama, odwróciła się. Dzięki Bogu, był ubrany, choć wyglądał tylko odrobinę mniej seksownie. Nadal miała ochotę się na niego rzucić. - Możesz już iść. – Pomachała ręką w stronę drzwi. - Nic podobnego. – Podszedł do niej i wziął filiżankę z kawą, na którą tak czekała. Zmierzyła go wzrokiem. - Życie ci niemiłe? Upił łyk kawy i oddał jej filiżankę. Teresa przyłożyła wargi do miejsca, gdzie znajdowały się usta Liama i odniosła wrażenie, że czuje jego smak.

Była stracona. Nie dodała mleka ani cukru, wyciągnęła krzesło i opadła na nie, kiedy Liam zdjął drugą filiżankę z półki nad ekspresem i krawędzią dłoni nacisnął przycisk start. - Wróćmy do naszej rozmowy. - Nie. Spojrzał na swoją napełnioną do połowy filiżankę, po czym znów sięgnął po kawę Teresy. Jęknęła, nie miała siły się kłócić. Oszczędzała energię na poważniejsze bitwy. Nie może pozwolić na to, by Liam przekonał ją do kolejnej próby, nie da się znów wciągnąć w jego orbitę. Owszem, wzloty były fantastyczne, za to upadki bolesne. Odeszła od niego w Napa Valley i nie wolno jej zbaczać z tej drogi. Nie pasują do siebie, czemu on tego nie widzi? - Idź już, Liam. Zamiast jej posłuchać, usiadł i postukiwał palcami w filiżankę. - Chcę cię przeprosić. Nie powiedziałem ci, że zatrudniłem prywatnego detektywa, żeby cię sprawdził. Od paru tygodni grzebie w twoim życiu. Kazałem mu dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe. Zauważyła, że przeprasza ją za przemilczenie, a nie za to, że zatrudnił detektywa. - Przecież mówiłam, że powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć. - Chodzi o to… że nie wiesz, co chcę wiedzieć. Za wcześnie na tak zawiłą rozmowę. - Nie będę mógł spokojnie żyć, dopóki nie dowiem się, czemu Linus zostawił ci udziały. Znowu to samo! - Powtarzam po raz nie wiem który: nie spałam z twoim ojcem.

- Wiem. Ale nie zostawił ci wartych miliony akcji bez powodu. Chcę znać ten powód, jestem zmęczony nieustannym zastanawianiem się nad tym i brakiem odpowiedzi. Chcę wyciągnąć tego trupa z szafy i się z nim zmierzyć. Widziała jego determinację. Nie była pewna, co to znaczy dla niej czy dla nich, więc milczała. - Mam wrażenie, że próbujemy coś budować na ruchomych piaskach – ciągnął. – Potrzebujemy faktów. - Powiedziałam ci o Joshui i jego długu. – Czy Liam nie zdawał sobie sprawy, że dla niej to był wielki krok? - Doceniam to – odparł i po namyśle dodał: - Według mojego informatora

dług

Joshui

został

sprzedany

jakimś

ludziom

z

Vegas.

Specjalizują się w długach trudnych do odzyskania. Jak twierdzi mój człowiek, szukają Joshui i wiedzą, że wrócił na zachodnie wybrzeże. – Wciąż postukiwał palcami w filiżankę. – Pytałaś brata, czemu pojawił się na gali bez zaproszenia? Oczywiście, że pytała. - Twierdzi, że w barze jeszcze gdzieś na wschodzie jakaś dziewczyna postawiła mu drinka, potem film mu się urwał. Wydawało mu się, że znalazłam się w kłopocie i może mnie uratować, udając się do Goblet i konfrontując się z moimi wrogami. I to właśnie usiłował zrobić, a tymczasem zrobił z siebie głupca. - Więc upił się na wschodnim wybrzeżu i po sześciu czy ośmiu godzinach lotu nie wytrzeźwiał? – spytał Liam. Teresa przez wiele tygodni wcześniej nie rozmawiała z Joshuą, nie miała pojęcia o jego stanie umysłowym. Czy powinna powiedzieć Liamowi o śladzie po nakłuciu na ramieniu brata? Zanim podjęła decyzję, Liam pochylił się do przodu, patrząc na nią z napięciem.

- Był tak pijany, że nic nie pamięta, ale kupił sobie bilet, wsiadł do samolotu, trafił do Napa Valley i cię znalazł? - Ktoś mu pomógł – stwierdziła. Powiedziała Liamowi o śladzie po nakłuciu, a on zmarszczył czoło. - Ale po co ktoś miałby go wyśledzić, upić i przewieźć na drugi koniec kraju, żeby zrujnować imprezę, którą organizowałaś? Panika zacisnęła jej gardło. Liam natychmiast chwycił ją za nadgarstek i głaskał jej dłoń kciukiem. - Oddychaj, kochanie – polecił łagodnie, choć jego mina i spojrzenie nie miały w sobie cienia łagodności. – Ktoś ma coś do ciebie. - Albo do Matta Richmonda? Pokręcił głową. - Po co wtedy wykorzystywałby Joshuę? Nie, kochanie, chodzi o ciebie. Może to te rekiny od pożyczek próbują cię zmusić do zapłaty, ale nie sądzę. - Czemu? - Bo oni nie tak to załatwiają. Jeśli chcą pieniędzy, raczej odcinają palec albo miażdżą rzepkę w kolanie. Pożałowała, że spytała. - Mój Boże. - Musisz spłacić dług, jak najszybciej. - Kiedy Joshua do mnie zadzwonił i powiedział o tym długu, łudziłam się, że to bujda, podobnie jak z porwaniem. - Oni są śmiertelnie poważni, Tereso. - Nie mam pieniędzy. - Mogę ci pożyczyć. Zajmie mi to dzień czy dwa, żeby je zebrać, ale pożyczę ci, Tereso.

Nie potrafiła się zdecydować. Jej duma i instynkt opiekuńczy walczyły z sobą o lepsze. Nie mogła ryzykować życia i zdrowia Joshui, skoro Liam proponuje jej rozsądną alternatywę. Pod koniec roku odsprzeda mu swoje udziały Christopher Corporation, więc pożyczka byłaby tymczasowa. Pożyczenie pieniędzy od Liama miałoby sens. Niestety. Ale jeszcze nie teraz. - Dziękuję ci za tę propozycję. - Ale? Pokręciła głową. - Nie ma żadnego ale. Poczekam, aż się ze mną znów skontaktują. Ja nie wiem, jak się z nimi skontaktować, zresztą ostrzegali, żebym nie próbowała. Kiedy się odezwą, poproszę cię o pożyczkę. Odetchnął z ulgą. - Jak się z tobą skontaktują, zażądaj od nich dowodu spłacenia długu. Musisz mieć gwarancję. Pokiwała głową. - Dziękuję, jestem ci dłużna, Joshua jest ci dłużny. Uśmiechnął się i spuścił wzrok na jej wargi, a ona wiedziała, że przestał myśleć o pieniądzach. Pochylił się tak blisko, że czuła jego miętowy oddech i mogłaby policzyć włoski zarostu. Dostrzegła maleńką bliznę na jego dolnej wardze. Chciała, by ją pocałował i zabrał do łóżka, daleko od myśli o długu, gangsterach i niechcianym spadku. Uniosła rękę i przeciągnęła kciukiem wzdłuż jego dolnej wargi. Czy on ją w końcu pocałuje? Delikatnie chwycił zębami czubek jej kciuka i lekko go przygryzł. Głośno wciągnęła powietrze, po czym westchnęła, gdy zaczął ssać jej palec. Jak może ją aż tak podniecać, pieszcząc kciuk?

- Teresa? – szepnął. - Mm? - Spróbujemy być przyjaciółmi? Spróbujemy razem odkryć, czemu Linus zapisał ci udziały? - Uhm. - Czyli mogę się ciebie spodziewać na zebraniu zarządu pojutrze? Będę już miał dla ciebie te siedem milionów. - Okej. Usłyszała

swoją

odpowiedź

i

zamrugała.

Chwileczkę,

co

on

powiedział? Odsunęła się i popatrzyła na niego, powtarzając sobie w myśli tę rozmowę. Otworzyła usta. - Mucha ci wpadnie. – Liam splótł ramiona na piersi z uśmiechem. - Próbowałeś mnie uwieść, żebym wyszło na twoje – oskarżyła go. – To nie fair. Zaśmiał się. - Kochanie, nikt nie powiedział, że życie jest sprawiedliwe. – Pocałował ją w usta, uśmiechnął się, a ona poczuła, że wszystko w niej drży. – Ale bywa zabawne. Wyszedł

z

kuchni,

kierując

się

do

wyjścia.

Teresa

usiłowała

sformułować jakąś kąśliwą uwagę. „Nienawidzę cię”, które za nim rzuciła, było dalekie od tego, co zamierzała. Przy drzwiach Liam odwrócił się i znów uśmiechnął, po raz kolejny budząc w niej wewnętrzne drżenie. - Nieprawda. Owszem, to nie była prawda. Ani trochę.

ROZDZIAŁ SZÓSTY Spotkanie zarządu okazało się koszmarem, czego się zresztą obawiała. Kiedy Liam wyprowadził ją z sali posiedzeń Christopher Corporation, obejrzała się, by sprawdzić, czy na jasnej podłodze z twardego drewna nie zostały ślady krwi. Odnosiła wrażenie, że oboje z Liamem stracili jej z pół litra albo więcej. Podniosła wzrok i wzdrygnęła się na widok pałających złością oczu Liama. Zacisnął wargi. Nie miała pojęcia, jakim cudem zachował spokój, atakowany ze wszystkich stron przez rówieśników ojca. Jednak gdy jeden z nich skierował swój jad przeciw Teresie, dostrzegła pierwsze pęknięcie. Do końca życia nie zapomni twardych słów wypowiedzianych w jej obronie. - Może pan krytykować mnie, moją etykę pracy i moje decyzje, ale proszę nie tykać pani St. Claire. Czy wyraziłem się jasno? Słysząc

ten

lodowaty

ton,

zadrżała.

Z

mimowolną

fascynacją

przyglądała się członkom zarządu, którzy odchylili się na krzesłach, jakby chcieli uniknąć fali gniewu Liama. Żaden się nie odezwał. Teresa wiedziała, że może odrobinę odetchnąć. I nawet jej się udawało, do momentu, gdy jeden z członków wystąpił z wnioskiem, by usunąć Liama ze stanowiska prezesa. Liam spodziewał się buntu, ale nie oczekiwał, że wystrzelą taki pocisk. Była pod ogromnym wrażeniem jego samokontroli. Uśmiechnął się, usiadł wygodnie, rozpiął guzik szytej na miarę marynarki

i

patrzył

w

oczy

swojemu

oponentowi.

Jego

rzeczowa

odpowiedź zniszczyła pocisk, nim do niego doleciał. - Panie i panowie, zbytnio się spieszymy, wyprzedzając fakty. Tak, to były ciężkie miesiące. Tak, miały miejsce zdarzenia, które nie postawiły firmy w najlepszym świetle, ale mam kontrakt i nie możecie mnie zwolnić bez powodu. Jeżeli tak zrobicie, pozwę was, a wierzcie mi, że nie jest to w najlepszym interesie firmy. A teraz, jeśli mogę coś zasugerować, weźmy głębszy oddech i zacznijmy myśleć, zamiast reagować emocjonalnie. - Pański ojciec chciał, żeby pan został prezesem – odezwał się przewodniczący. – Nie wszyscy się z nim zgadzaliśmy. - Rozumiem. Ale zgodnie z polityką firmy mam czas, żeby udowodnić swoją wartość – odparł Liam nieco znudzonym tonem. Teresa zaciskała zęby, by nie stanąć w jego obronie. Nie byłby z tego zadowolony. - Będziemy pana obserwować. A czy ja z kolei mogę zasugerować, żeby zdystansował się pan od pani St. Claire? Twarz Liama znieruchomiała, Teresa dojrzała jego zaciśnięte pięści. - To uwaga nie na miejscu, Bosworth. - Chronię firmę. - Ja odpowiadam za Christopher Corporation. Bosworth uśmiechnął się i wskazał na pozostałych członków zarządu. - Przy nowym podziale udziałów wszyscy za nią odpowiadamy i wszyscy musimy ją chronić. Jeśli pani St. Claire odsprzeda swoje udziały komuś innemu, nie panu, sytuacja będzie naprawdę interesująca. Teresa nie domyślała się nawet, czemu Linus zapisał jej udziały, ale nie zamierzała sprzedać ich nikomu oprócz Liama. Czy on o tym wie? Czy mu to wyjaśniła w całym tym zamieszaniu? Czy wątpił w jej lojalność? Uniosła rękę, prosząc o głos, a Bosworth uśmiechnął się protekcjonalnie. - Już dość czasu straciliśmy na tę kwestię. Przechodząc do punktu szóstego…

- Ale… – zaprotestowała Teresa. - Przejdźmy dalej, proszę pani. Zlekceważona musiała wziąć się w garść, by nie domagać się prawa głosu. Chętnie dałaby Bosworthowi i jego koleżkom lekcję na temat równouprawnienia i bezstronności. Poczuła rękę Liama na plecach, kiedy szli korytarzem do jego narożnego gabinetu. Na ich widok Duncan, asystent Liama, poderwał się zza biurka z zatroskaną miną. Mężczyźni wymienili spojrzenia. - Było tak źle, jak myślałem? – spytał Duncan. - Gorzej. Duncan zasłonił usta, jego oczy zabłysły wyzywająco. - Chrzanić ich. Kąciki warg Liama się uniosły. - Są złem koniecznym. Duncan splótł ramiona na piersi i zakołysał się na piętach. - To banda rachitycznych pryków - podjął zirytowany. – Już dawno powinni przejść na emeryturę. Teresa poczuła sympatię do młodego asystenta. Liam klepnął go w ramię, otworzył drzwi przestronnego gabinetu i zaprosił Teresę do środka. - Kawa dobrze mi zrobi. Może zapanuję nad chęcią zabijania. Kiedy zamknął drzwi, oparł o nie czoło i uderzył głową w drewno, puszczając wiązankę przekleństw. Z dala od wścibskich oczu mógł przestać się kontrolować i dać ujście złości. Splatając ręce nad głową, zamknął oczy i usiłował pojąć, co się wydarzyło. Wiedział, że zarząd nie będzie zadowolony z ostatnich wydarzeń – jego i firmę przedstawiano w fatalnym

świetle. Jednak wierzył, że spadek cen akcji jest spowodowany bieżącą sytuacją gospodarczą i nie ma nic wspólnego z nim ani Teresą. Za to dla członków zarządu to był pretekst, by go odsunąć od władzy. Dlaczego nie chcieli, by kierował firmą stworzoną przez jego ojca? Ponieważ w przeciwieństwie do ojca nie ulegał wpływom. Działał po swojemu, wyznaczał cele, a zarząd albo z nim współpracował, albo był odsuwany na boczną linię. Nie potrzebował potakiwaczy, był samodzielny. Nie

zamierzał

pozwolić

bandzie

starych

głupców

wyznaczać

kursu

nowoczesnej technologicznie firmy. Bali się tego, czego nie potrafili pojąć, a Liam chciał wprowadzić firmę na rynki, z którymi się nie identyfikowali. Ludzie zdjęci strachem robią głupie rzeczy. Zaś atakując Teresę, przekroczyli granice. Tak, miał miliony pytań, ale wiedział, że nigdy nie skrzywdziłaby jego ani Christopher Corporation. Mimo

bolesnych

doświadczeń

nosiła

głowę

wysoko.

Tego

dnia,

w przeciwieństwie do tych, którzy ją otaczali, zachowała się uprzejmie, odważnie i godnie. Nie pozwoli jej odejść. Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy przed siedmiu laty, siedząc po drugiej stronie stołu w rodzinnej jadalni, instynktownie wiedział, że jest dla niego ważna. Dla jego szczęścia. Chciał ją mieć na własność. Nie był już taki młody, by widzieć wyłącznie czerń i biel, wiedział, że życie to mnóstwo odcieni szarości. Ale jego zaborczość w stosunku do Teresy pozostała niezmienna. I niech go szlag, jeśli pozwoli, by coś jej się stało. Od tego dnia już zawsze będzie ją chronił. Odsunął się od drzwi i podszedł do biurka, które stało pod kątem prostym do wysokich okien. W pogodne dni na południu widział Mt Rainier, na północy ikoniczny Space Needle, na zachodzie Zatokę Pugeta.

Gdy teraz przeniósł wzrok na wschód, zobaczył drzwi i Teresę, która patrzyła na niego dużymi okrągłymi oczami. Z włosami spiętymi w luźny kok, w wąskiej czarnej spódnicy i białej bluzce wyglądała jak korporacyjny truteń. Ale gdy spojrzało się na jej nogi, na pomarańczowe buty na obcasie, to wrażenie znikało. Liamowi wystarczyło, że popatrzył w jej niebieskie oczy, by wiedzieć, co myślała. Pytała, czy ma plan. Nie potrzebował planu, jego pozycja była bezpieczna co najmniej przez pół roku, a do tej pory sfinalizuje kilka umów i pewne projekty, na przykład Sasha Project z Richmond Industries. Cena akcji wzrośnie, a kapryśni dranie będą usatysfakcjonowani. Nie martwił się o firmę, martwił się o Teresę. Jej firma znalazła się w opałach, sytuacja brata nie była godna pozazdroszczenia. Ale Teresa się nie rozpadnie, jest na to za silna. Potrzebowała kogoś, kto by ją wspierał, pokazał jej, że nie jest sama. Łatwo byłoby to osiągnąć, gdyby za niego wyszła. Bezskutecznie starał się odsunąć tę myśl. Jako jego żona Teresa zostałaby natychmiast zaakceptowana

przez

najważniejszych

przedstawicieli

śmietanki

towarzyskiej Seattle. A to przełożyłoby się na jej firmę, jego partnerzy biznesowi korzystaliby z jej usług. Gdyby za niego wyszła, miałby także powód, by spłacić dług jej brata – oznajmiłby jej, że nikt nie może odkryć, iż jego szwagier jest winien pieniądze gangsterom. Zapewniłby jej bezpieczeństwo. Czyżby zamierzał zostać zbawcą świata? Przypomniał sobie pytanie Matta i przeniósł wzrok z Teresy za okno. Matt często oskarżał go, że chce kogoś zbawić, bo tego oczekiwała od niego matka, gdy dorastał. Linus nie spieszył jej z pomocą, nie przykładał wagi do jej potrzeb. Syn musiał go zastąpić.

Matt wyrażał przekonanie, że Liam jest uzależniony od chęci niesienia pomocy, jeśli uzna, że ktoś jej potrzebuje. Uważał to za jego największą słabość, a jednocześnie siłę. Często powtarzał też, że jego kompleks zbawcy któregoś dnia się na nim zemści. Niech i tak będzie. Teresa potrzebuje pomocy, więc jej pomoże. Tylko jak to zrobić? Czy małżeństwo jest jedynym rozwiązaniem? - Usiądź. – Wskazał na elegancką białą kanapę. Usiadła

i

zahaczyła

stopą

o

łydkę

drugiej

nogi.

Poruszała

się

z wdziękiem. Bardzo pragnął się z nią kochać. Nie potrzebował do tego łóżka,

zamknąłby

drzwi

gabinetu

na

klucz

i

kochał

się

z

nią

w popołudniowym świetle. Energiczne pukanie do drzwi i wejście Duncana rozwiało tę fantazję. Asystent niósł tacę z dzbankiem kawy, filiżankami, śmietanką i cukrem. Postawił ją na stoliku naprzeciwko Teresy i spojrzał na Liama, unosząc brwi. - Życzę smacznego. Dopilnuję, żeby nikt państwu nie przeszkadzał. Liam skrzywił się na myśl, że młody asystent czyta mu w myślach. Po jego wyjściu usiadł naprzeciwko Teresy, złączył dłonie i czekał, aż ich oczy się spotkają. Był tylko jeden sposób, by wziąć ją pod swoje skrzydła, dać światu znać, że jest pod jego ochroną. - Uważam, że powinniśmy się pobrać. Jak najszybciej. Teresie zdawało się, że Liam poprosił ją o rękę. To niemożliwe. A jednak? Zanim zmusiła się do odpowiedzi – choć nie miała bladego pojęcia, co powiedzieć poza „Oszalałeś?” – Liam wstał, pochylił się nad nią, oparł rękę na podłokietniku kanapy, a drugą za jej głową. Znalazła się w pułapce. Patrzyła w jego oczy ocienione długimi rzęsami.

Za moment wróci do skrzeczącej rzeczywistości – szalonej propozycji małżeństwa – musi tylko go dotknąć, wciągnąć jego zapach, zatracić się w zielonych jak las oczach. Patrzyła na wargi, które się do niej zbliżały, i odsunęła od siebie myśl, że mieli rozmawiać o interesach. Nie chciała być rozsądna, nie miała ochoty myśleć. W oczach Liama dojrzała wahanie. - Nie powinienem cię całować. - W tej chwili to jedyna rzecz, jaką powinieneś robić – szepnęła. Mruknął coś i opadł wargami na jej usta. Gdy wsunął język do jej ust, po raz pierwszy od wielu dni się rozluźniła. W ramionach Liama czuła się bezpieczna i zrelaksowana. Objęła go za szyję i podniosła się na nogi, by być bliżej niego, i już tak pozostać. Przycisnęła piersi do jego torsu, w duchu przeklinając materiał, który ich dzielił. Kiedy przeniósł rękę na jej pośladki, wyciągnęła jego koszulę zza paska spodni. Liam zdjął koszulę. - Minęło tyle czasu, tak cię pragnę – powiedziała, rozpinając mu pasek. Jeżeli

natychmiast

jej

nie

wypełni,

nie

zapełni

tych

wszystkich

ponurych pustych miejsc, zacznie krzyczeć. - Poczekaj – rzekł cicho. Zignorowała go, a on jedną dłonią chwycił jej nadgarstki, a drugą ujął ją pod brodę. Ich oczy się spotkały. - Zwolnij, kochanie, muszę cię dogonić. Zaczął rozpinać jej bluzkę, a gdy rozsunął poły i spojrzał na delikatny biustonosz, jego oczy zapłonęły. - Jesteś taka piękna. Czuła się piękna. Myśli o małżeństwie, machinacjach i intrygach oddaliły się. Liam dotknął jej piersi nad koronką stanika, a potem kciukiem nacisnął sutek, aż głośno wciągnęła powietrze.

Puścił jej nadgarstki, podsunął do góry spódnicę, odwrócił się i opadł na sofę. Rozsunął nogi Teresy i posadził ją sobie na kolanach. Poczuła jego erekcję. Jej oddech stał się płytki, zakołysała się na nim. Niewiele brakowało, by od razu szczytowała. Wziął do ust jej sutek. Teresa położyła rękę na tyle jego głowy, by się nie odsunął, i pojękiwała z rozkoszy. Oderwał od niej wargi i podniósł wzrok. - To jest prawda, Tereso, jedyna prawda. Odchyliła się, podsuwając mu drugą z piersi do pieszczoty. Jego słowa do niej nie docierały. - Powiedz, czego chcesz – mruknął, wciskając między nich rękę, by rozpiąć rozporek, a przy okazji potarł ją wierzchem dłoni. Jęknęła, chciała więcej. - Chcę ciebie. – Natarła na jego rękę. – Nie widzisz? Nie spuszczając z niej wzroku, uniósł biodra i zsunął spodnie i bieliznę. Czując jego nabrzmiały członek, westchnęła. On tymczasem znów ssał sutki. Ujęła jego członek. Był gotowy w nią wejść, ale przedłużała to czekanie. - Gumka, Tereso. - Biorę pigułkę. Przez jego twarz przemknął wyraz ulgi, uniósł się i posiadł ją silnym pchnięciem. Wciągnęła go głębiej i objęła ramionami, czując jego twarz wtuloną w jej szyję, muśnięcia jego oddechu. Nie wiedziała, kto kogo tuli, ale to nieważne. Był w niej, tam, gdzie jego miejsce. - Jesteś cudowna – powiedział, lekko kołysząc biodrami. Ale ona chciała więcej, chciała ostrego ekscytującego seksu.

Odsunęła się, ujęła jego twarz w dłonie i spojrzała w jego zamglone oczy. - Chcę zapomnieć o wszystkim poza tym, co teraz czuję. - Jeśli przyspieszę, długo nie wytrzymam. - Będę z tobą – zapewniła go. Przez chwilę patrzył na nią pytająco. Coś w jej twarzy musiało go przekonać, bo poderwał się na nogi, nie zważając na wiszące na biodrach spodnie. Odwrócił Teresę tyłem i położył rękę między jej łopatkami, by się pochyliła nad podłokietnikiem. Wyciągnął nogę ze spodni i kolanem rozsunął nogi Teresy. Szarpnął jej stringi, aż cienki pasek pękł i granatowy skrawek koronki wylądował na podłodze. Członek Liama znalazł się między jej pośladkami, jego ręka dotknęła jej podbrzusza.

Wiedział,

czego

ma

szukać,

a

kiedy

głośno

wciągnęła

powietrze i wypchnęła do tyłu pośladki, posiadł ją od tyłu. Oparła ręce na podłokietniku i opuściła głowę. - Nie, chcę cię blisko – powiedział, przyciągając ją do siebie, a ona poczuła jego wargi na ramieniu i karku. Potem odwróciła głowę, ich wargi się spotkały. Język Liama jak echo powtarzał gładkie ruchy członka. Rozkosz od czubków jej palców wystrzeliła w górę aż po sklepienie ud. Liam cofnął się, położył dłonie na jej biodrach i zaatakował. Miała wrażenie, że na jej skórze tańczą miliony iskier. Liam zadrżał i oparł czoło na jej plecach. Zacisnęła powieki, chciała zatrzymać tę chwilę jak najdłużej. Kiedy pocałował jej obojczyk i odsunął się, wiedziała, że rzeczywistość znów uderzy ją w twarz. Podniósł

swoje

spodnie,

jej

stanik

i

bluzkę.

świadoma, że spódnicę ma podciągniętą na biodra.

Zaczerwieniła

się,

- Tam jest łazienka – rzekł, zniżając głos, gdy wzięła od niego ubrania. – Jak wrócisz, porozmawiamy o ślubie. Przejrzała się w lustrze nad umywalką i pokręciła głową. Zamglone oczy i nabrzmiałe wargi świadczyły o tym, że właśnie uprawiała seks. Została zniewolona. To takie staromodne słowo, a jednak oddawało istotę chwili. Zacisnęła palce na brzegu umywalki, patrząc na białą porcelanę. Seks z Liamem był fantastyczny, ale musi się skupić. Liam chce, by się pobrali. Już raczej dźgnęłaby się zardzewiałym widelcem między oczy. Nie wyobrażała sobie życia z nikim innym, ale niech ją szlag, jeśli wykorzysta małżeństwo, nawet z Liamem, by rozwiązać swoje problemy. Kto tak postępuje? Najwyraźniej

przystojni

miliarderzy,

którzy

chcą

uratować

firmy

i pozycję. Nie życzyła Liamowi, by został usunięty z pozycji prezesa, firma go potrzebowała niezależnie od tego, co mówili ci starsi panowie. Ona jednak nie poświęciłaby się dla sprawy. Za bardzo się szanowała, by zgodzić się na małżeństwo bez miłości. I bez zaufania. Bo Liam wciąż jej nie ufał. A czy ona mu wierzy? Czy kiedykolwiek komuś zaufa, że będzie z nią na dobre i na złe? Nie znała odpowiedzi. Nie sądziła, by było to możliwe, choć

tęskniła

za

taką

relacją.

Dorastając

bez

żadnego

wsparcia,

potrzebowała Liama. Ale czemu chciał ją poślubić? Akurat teraz? To dla niego także łatwy sposób, by położyć rękę na jej udziałach… nie płacąc za nie. Gdyby tak postąpił, pozbawiłby ją możliwości uratowania jej firmy i spłacenia długu Joshui, by na zawsze uwolnił się od drani z Vegas.

Istniały miliony powodów, dla których nie mogła wyjść za Liama, najważniejszy

jednak

był

ten,

że

jej

nie

kochał

i

nie

ufał.

Była

nieszczęśliwa, czemu miałaby bardziej się unieszczęśliwiać? - Tereso, musimy porozmawiać. Nie

miała

na

to

ochoty.

Najchętniej

wyszłaby

z

jego

gabinetu

i zostawiła za sobą ten budynek, Seattle oraz swoje życie, aż dotarłaby do białego piasku Bali. Otworzyła drzwi i powoli podeszła do kanapy, starając się zapomnieć, jak cudownie czuła się dziesięć minut wcześniej. Podniosła z podłogi torebkę i założyła ją na ramię. Spojrzała na Liama. Krawat luźno wisiał mu na szyi, włosy miał zmierzwione. Przez moment nie wyglądał jak ten opanowany facet, którego znała i z którym walczyła. Wyglądał na mężczyznę, który czeka na odpowiedź kobiety. Jakaś jej część chciała dać mu tę odpowiedź. Ale potem znów sobie przypomniała, że Liam jej nie kocha i nie wierzy. Więc choć seks był nieziemski, nie mogła mu dać odpowiedzi, jakiej oczekiwał. Pragnęła miłości. Czy to zbyt wiele? - Nie, Liamie. Dopiero po chwili jej słowa do niego dotarły, a wtedy przez jego twarz przemknął szok. - Co? - Nie, nie wyjdę za ciebie. Jej szacunek do samej siebie, jej szczęście, jej serce nie są na sprzedaż.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Nicolette uśmiechnęła się do szofera Brooksa, który otworzył drzwi limuzyny. Wśliznęła się do środka i uszczypnęła po kryjomu. Brooksa wsiadł tuż za nią. U Paula była jedną z trzech najlepszych restauracji w Seattle. Zarezerwowanie miejsca w tym lokalu było trudniejsze, niż zarezerwowanie lotu w kosmos, ale gdy Brooks spytał, dokąd miałaby ochotę się wybrać, żartem rzuciła tę nazwę. A on to urzeczywistnił. Usadowił

się

obok

niej

w

czarnym

garniturze

i

białej

koszuli

z rozpiętym kołnierzykiem. Spojrzała na jego dłoń, którą położył na udzie, żałując, że to nie jej udo, że nie nachylił się ku niej, by ją pocałować. Naprawdę o tym marzyła, i to od pierwszej chwili, kiedy się spotkali. Jak ma dzielić z nim życie i się z nim nie kochać? Była przed trzydziestką i lubiła seks. A teraz rozpaczliwie pragnęła zostać sam na sam ze swoim przyszłym mężem. Westchnęła

i

przekręciła

na

palcu

pierścionek

z

brylantem

i szmaragdem, który Brooks podarował jej tego wieczoru. Był idiotycznie duży i kosztowny, jednak nie mogła przestać żałować, że wręczeniu pierścionka nie towarzyszyły słowa: „Uwielbiam cię”. Limuzyna ruszyła. Nicolette odwróciła głowę i spojrzała przez okno. Musiała sobie przypomnieć, dlaczego to robi. Jeśli zdoła uratować choć jedną dziewczynkę… - W dzieciństwie byłyśmy z siostrą blisko, ale kiedy była już nastolatką, nasza relacja się popsuła.

Poczuła na sobie jego wzrok. Nie musiała widzieć twarzy Brooksa, by wiedzieć, że jest na niej skupiony. Chciała mu wytłumaczyć, dlaczego ten dokument jest tak ważny, częściowo po to, by zrozumiał, czemu zgodziła się na ślub. Tu nie chodziło o miłość ani pieniądze, chciała opowiedzieć historię Jane. Poczuła rękę Brooksa na udzie. To był przyjacielski, nie erotyczny dotyk. Nabrała pewności, że może powierzyć mu swoje tajemnice. - Moją starszą siostrę i mnie wychowywała babcia. Nasza mama... – Boże, jak to powiedzieć? Brooks ścisnął jej udo, wspierając ją bez słów. - Mama lubiła alkohol, a jeszcze bardziej mężczyzn. - A ojciec? Wzruszyła ramionami. - Miałyśmy z Jane różnych ojców. Ona swojego chyba kiedyś spotkała. Mój zniknął, zanim się urodziłam. Brooks zabrał rękę i przyciągnął ją do siebie. Oparła plecy o jego tors, a głowę na ramieniu. Pocałował ją w czubek głowy, delikatnie, z dobrocią. Dobroć jest niedoceniona, pomyślała. - Jane podobnie jak mama lubiła alkohol i mężczyzn. Zaczęła używać obu w wieku czternastu lat. Babcia kilka razy oddawała ją na odwyk, ale to nic nie dało. Brooks uniósł rękę i pogłaskał ją po głowie. - Jak miała szesnaście lat, poznała dużo starszego mężczyznę i uciekła z nim z domu. - Och, kochanie. - Kiedy ja miałam osiemnaście lat, a ona dwadzieścia, dostałyśmy z babcią informację, że zmarła z przedawkowania narkotyków. Śledcza

z biura koronera powiedziała nam, że Jane pracowała na ulicy, żeby zarobić na swoje uzależnienie. Kiedy spytałam o mężczyznę, z którym uciekła, ta kobieta wyjaśniła, że Jane mieszkała ze swoim alfonsem. Z opisu wynikało, że to ten sam człowiek. - Czemu się z wami nie kontaktowała? Dobre pytanie. - Ze wstydu? Ze strachu przed odrzuceniem? Powrót do domu oznaczałby przyznanie się do porażki, wiedziała, że kazałybyśmy jej stawić czoło jej demonom. Brooks powiódł palcami w górę i w dół jej ręki. - Przekazano nam jej rzeczy osobiste. Niewiele tego było, kilka ciuchów, parę naszych fotografii z dzieciństwa, drogi smartfon, który ukrywała pod deską podłogi. Byłam zdumiona, że go nie sprzedała, żeby mieć na narkotyki. Zajrzałam do niego. Nagrała dwadzieścia czy trzydzieści filmików, dłuższych i krótszych. Brooksem wstrząsnął dreszcz. Nicolette spojrzała na niego, zdając sobie sprawę, że wyciągnął fałszywe wnioski. - Nie, to nie porno. To rodzaj dziennika. Opowiadała swoją historię, mówiła o narkotykach i walce z uzależnieniem, o tym, czemu uciekła. W szczegółach mówiła, jak jej facet i alfons zmuszali ją do seksu za pieniądze z licznymi mężczyznami w różnych hotelach, codziennie. Robiła to, bo czuła, że jest mu to winna, że bez niego jest niczym. Że w jakiś chory sposób go kocha. Taka

historia

przytrafia

się

dziesiątkom

tysięcy

amerykańskich

dziewcząt, milionom dziewczyn na świecie. Każdego dnia. Handel ludźmi to niekoniecznie zniewolenie na siłę. Czasami dotyczy jednej dziewczyny i jednego mężczyzny. Narkotyki, prostytucja i handel ludźmi są z sobą ścisłe powiązane.

- Dlatego chcesz zrobić ten dokument – rzekł Brooks. - Dlatego Jane chciała, żebym go zrobiła. Wiedziała, że studiuję dziennikarstwo i nagrała dla mnie te filmiki z nadzieją, że opowiem jej historię i uratuję inną dziewczyną przed takim losem. Zaczęłam robić ten film na ostatnim roku college’u, ale nie byłam zadowolona. Odłożyłam go na parę lat. Babcia prosiła, żebym zrobiła go jak należy. A do tego potrzebuję pieniędzy. Brooks milczał długą chwilę, nie spuszczając z niej wzroku. Miała wrażenie, że zagląda w głąb jej duszy. - Gdybyś nie potrzebowała moich pieniędzy, gdybyś nie miała historii do opowiedzenia, nie wyszłabyś za mąż, tak? Chętnie by odparła, że gdyby nie Jane i złożona babci obietnica, za skarby świata nie wyszłaby za mąż. Istniała jednak spora szansa, że i bez tej motywacji

powiedziałaby

mu

tak.

A zatem

zamiast

zaspokoić

jego

ciekawość – bo jak mogłaby się przyznać do słabości? – pochyliła się, patrząc na jego wargi. Położyła dłoń na jego policzku. Czy starczy jej odwagi, by go pocałować? - Wzięłabyś pod uwagę ślub ze mną? – spytał znów. Przewidując, że będzie nalegał na odpowiedź, przycisnęła wargi do jego ust, a wtedy doszło do eksplozji. W jednej chwili go całowała, a zaraz potem usiadła mu na kolanach, on zaś położył dłonie na jej pośladkach. Minutę później już na niej leżał i całował ją, całował… Raptem poza waleniem własnego serca Nicolette usłyszała jego szept: - Rozważyłabyś małżeństwo ze mną? Nie, tak. Nie miała na to odpowiedzi, więc dalej go całowała, a limuzyna mknęła przez zalane deszczem miasto.

Kiedy Teresa uciekła z Joshuą z Napa Valley prywatnym samolotem Brooksa, przysięgła sobie, że więcej nie prześpi się z Liamem, nie dopuści do tego, by znów zawrócił jej w głowie. Poniosła porażkę. Kiedy wreszcie zmądrzeje? Weszła na obrośniętą lawendą ścieżkę prowadzącą do domku panny młodej i powiodła dłonią po pachnących krzewach. Co robi Liam? Nie rozmawiała z nim od chwili, gdy wypadła z jego gabinetu. Dlaczego jej się oświadczył? Czy jego oferta pożyczki jest aktualna? Czy naprawdę chce się z nią ożenić? Zajmował w jej myślach za dużo miejsca, a zatem minione dziesięć dni pracowała ze wszystkich sił, aż nadszedł wielki dzień ślubu Brooksa i Nicolette. Najważniejszy dzień jej zawodowego życia. Nie mogła pozwolić na to, by rozpraszały ją myśli o Liamie. Nie mogła się zastanawiać, kiedy znów ktoś skontaktuje się z nią w sprawie długu Joshui, głowić się, czemu Linus zapisał jej udziały ani tym bardziej zamartwiać przyszłością firmy. Może się martwić tylko tym, co jest w stanie kontrolować. Kiedy minęła domek pana młodego i altanę w starym stylu, wróciła myślą do dziwnego telefonu Brooksa z poprzedniego dnia. - Chciałbym, żebyś zrobiła dla mnie jeszcze coś, Tereso. - Okej. – Ogarnął ją niepokój. Myśl o pieniądzach, powiedziała sobie, o tym, że ratujesz firmę. - Mogłabyś przekazać mniej ważne sprawy komuś z pracowników i pomóc Nicolette z suknią? Nie. Lubiła Nicolette, ale w zasadzie się nie znały. - Nie sądzę, żeby Nicolette życzyła sobie... - Nie ma rodziny i pracuje tak dużo, że nie ma czasu na przyjaciół. Tak, to akurat Teresa rozumiała.

- Potrzebuję cię, nie chcę, żeby była sama. Mimo że miała jeszcze milion rzeczy do sprawdzenia, troska w głosie Brooksa zrobiła na niej wrażenie, więc się zgodziła. Obejrzała się przez ramię na główny budynek i westchnęła z podziwem. Wyglądał tak malowniczo. Wykorzystując pieniądze i kontakty Brooksa, przekonała właściciela Two Barns, nadzwyczaj ekskluzywnej lokalizacji weselnej na obrzeżach Seattle, by przyspieszył prace renowacyjne, dzięki czemu Brooks i Nic mogli wziąć ślub w świeżo wyremontowanych wnętrzach dawnych stodół. Mniejsza mieściła kaplicę, większa salę recepcyjną. Stary mostek, szumiący strumyk i obfitość płaczących wierzb dodawały temu miejscu uroku, a na dodatek tuż obok znajdowała się restauracja, która zdobyła wiele nagród, w tym gwiazdkę Michelina. Z przyjemnością spacerowałaby po tym terenie, posiedziałaby nad strumykiem, zamoczyła palce w zimnej wodzie. Udawałaby, że jej życie nie pędzi ku katastrofie. Potrzebowała chwili na złapanie oddechu, na to, by się wyłączyć, odpłynąć myślami, nim stawi czoło szaleństwu kolejnych sześciu do dziesięciu godzin. Na prośbę Brooksa postanowiła jednak zajrzeć do panny młodej, dodać jej otuchy, przekonać się, jak się czuje. Problem w tym, że nie czuła się dobrze. Była zestresowana, zmęczona i nieszczęśliwa, osamotniona i trochę przerażona, ale za nic w świecie nie może pokazać tego Nicolette, która dziś powinna się czuć jak księżniczka. Nie musi wiedzieć, że organizatorka jej ślubu jest na skraju załamania nerwowego. Zebrała resztki odwagi i zapukała do drzwi. Słysząc głos Nicolette, weszła do eleganckiego wnętrza. Jasny krem i miętowa zieleń, kobiece meble i wyrafinowana sztuka. W wiaderku z lodem stała butelka szampana, na stoliku obok bukietu panny młodej czekały truskawki polane czekoladą.

A pośród tego wszystkiego jedna z najpiękniejszych panien młodych, jakie widziała. Górę sukni z przejrzystymi tiulowymi rękawami zdobiły wyszywane koralikami jedwabne kwiaty. Od pasa w dół spływała kaskadą kosztowna koronka

wyszywana

kamieniami,

perłami

i

koralikami.

Wizerunku

księżniczki dopełniał długi tren. Nicolette odwróciła się, unosząc brwi. - Jak wyglądam? - Zachwycająco. – Teresa poczuła łzy pod powiekami. Organizowała setki ślubów, ale rzadko towarzyszyły temu takie emocje. Eteryczna uroda Nicolette ją zachwyciła. Prawdę mówiąc, trochę jej zazdrościła. Zrobiła karierę, a teraz miała rozpocząć nowe wspaniałe życie z atrakcyjnym mężczyzną. Nie musiała się martwić długami brata ani zagmatwaną relacją ze skomplikowanym facetem. Niechętnie przyznała w duchu, że też pragnie pięknej ślubnej sukni, idealnego makijażu, bukietu lilii. Pragnęła nowego początku z silnym mężczyzną u boku. Nie chciała oświadczyn od niechcenia ani małżeństwa z rozsądku. Potrząsnęła głową. - Brooks prosił, żebym do pani zajrzała i sprawdziła, czy wszystko w porządku. - To dobry człowiek. Teresa się uśmiechnęła. - I diabelnie seksowny. - Prawda? – odparła Nicolette z uśmiechem. Teresa

przysiadła

na

podłokietniku

kanapy

i

skrzyżowała

nogi

w kostkach. Spojrzawszy na zegarek, zdała sobie sprawę, że jest później, niż myślała. Za kwadrans Nicolette powinna ruszyć nawą. Miały chwilę na

pogawędkę i kieliszek szampana. Jednak na propozycję Teresy Nicolette pokręciła głową. - Przy moim szczęściu oblałabym suknię. Teresa

popatrzyła

tęsknie

na

butelkę

importowanego

drogiego

szampana. - A ja jestem w pracy. Jasna cholera. Wstała i sięgnęła po truskawkę. Jej kubki smakowe były zachwycone soczystym owocem i ciemną belgijską czekoladą. Czy mogłaby tu zostać do końca dnia, sączyć szampana, zagryzać truskawkami z czekoladą i udawać, że inny świat nie istnieje? Bardzo by chciała. -

Wyglądają

apetycznie.



Nicolette

zerknęła

na

truskawki

z nieskrywaną tęsknotą. W dniu ślubu dziewczyna powinna mieć prawo jeść, co tylko ma ochotę. Teresa chwyciła truskawkę za ogonek. - Proszę otworzyć szeroko usta – poleciła. - Moja suknia, makijaż – zaprotestowała Nicolette. - Niech się pani lekko pochyli i otworzy buzię. – Chwilę później wsunęła owoc do ust Nicolette. – Czy nie są boskie? Nicolette pokiwała głową z entuzjazmem i znów otworzyła usta. Teresa karmiła ją truskawkami, aż Nicolette powiedziała dość. - Dzięki, nie jadłam śniadania – oznajmiła. – Nerwy. - Nie rozumiem, czemu się pani denerwuje, wychodzi pani tylko za mąż – zażartowała Teresa. - Jestem strasznym cykorem. Teresa zerknęła znów na zegarek i przytupywała nogą. Naprawdę nie powinna o to pytać. - Nicolette, skąd pani wiedziała, że Brooks to ten jedyny?

- Proszę mi mówić Nic. Jej oczy zabłysły z emocji, których Teresa nie potrafiła nazwać. Potem odwróciła wzrok. Ciekawe. - Myślę, że miłość, prawdziwa miłość, nie zdarza się tak często, a my jako społeczeństwo jesteśmy zakochani w samej idei miłości. No, to wyjątkowo zawiła odpowiedź na proste pytanie. - Miłość nie musi być jedynym powodem małżeństwa. – Nicolette wzruszyła ramionami. – Jestem osobą praktyczną, pewnie tak jak ty. Och, czyli Nicolette nie poślubia Brooksa z miłości. Teresę ogarnął smutek. Bardzo polubiła Nic, lubiła też Brooksa, a skoro nie pobierają się z miłości, czy przez resztę życia będą się czuli oszukani? Bo gdyby ona miała wyjść za Liama bez miłości, jej życie zamieniłoby się w piekło. Uratowała się, może zdoła też uratować Nicolette. - Proszę tego nie robić, Nic. - Czego? - Proszę za niego nie wychodzić. Uprzytamniając sobie, że ryzykuje swoją zawodową reputację, Teresa nagle poczuła się chora. Co ona wyprawia, do diabła? Kompletnie straciła rozum? Ale podobnie jak ona i Liam, Nicolette i Brooks zasługują na gorączkę miłości, na szczęście do końca życia. - Nie musisz dzisiaj wychodzić za mąż. Możesz to jeszcze przemyśleć. Nicolette uśmiechnęła się łagodnie. - Czekają na mnie setki gości. Wykosztowaliśmy się nieziemsko, także na twoje wynagrodzenie, żeby zorganizować ten ślub w ciągu dwóch tygodni. Brooks mnie oczekuje. Teresa przygryzła dolną wargę, zjadając szminkę.

- Chodzi o twoje życie. I jego życie. Nicolette przesunęła ręką po ramieniu Teresy. - Nie proszę, żebyś wyszła za mąż. Nie miała prawa przenosić swoich lęków na Nicolette. Osądzać jej tylko dlatego, że ona sama nie zamierzała wyjść za maż bez miłości, oddania i zaufania. Może innym nie jest to niezbędne. Nicolette uścisnęła jej dłoń. - Wiem, co robię, Tereso. - Oczywiście. Przepraszam, to było nie na miejscu. Nicolette przekrzywiła głowę, jej uśmiech był nieco zawadiacki. - Czemu mi się zdaje, że jesteś trochę romantyczką? - Może – przyznała niechętnie Teresa. Nicolette zaśmiała się cicho i uniosła ciężką spódnicę bogatej sukni ślubnej. Wskazała głową na bukiet. - Mogłabyś go wziąć? Teresa otarła oczy i westchnęła. Nie jej cyrk, nie jej małpy. Jeśli Nic chce się złożyć w ofierze na ołtarzu małżeństwa z jakiegokolwiek powodu, nic jej do tego. Przy drzwiach Nicolette wzięła od niej bukiet i wygładziła spódnicę. Głęboko wciągnęła powietrze i spojrzała Teresie w oczy. - Będzie dobrze. Teresa kiwnęła głową, lekko pochyliła się do przodu i przytuliła policzek do policzka Nicolette. - Wiem. Nicolette przywołała na twarz uśmiech, pewny siebie, gotowy do zdjęć. - Chodźmy i wręczmy Brooksowi prezent urodzinowy. - Brooks obchodzi dziś urodziny? Jaki masz dla niego prezent? Odpowiedź była krótka i treściwa.

- Siebie.

ROZDZIAŁ ÓSMY Liam spóźnił się na ceremonię. Wszedł do sali recepcyjnej i cicho zagwizdał. Dorastał w zamożnym domu, brał udział w wielu imprezach towarzyskich i ślubach, ale to robiło wrażenie. Świeżo

odrestaurowany

budynek

dawnej

stodoły

miał

ściany

z cedrowych desek, wysoki jak w katedrze sufit z wypolerowanymi belkami i

podłogę

chyba

z

oryginalnych

desek

jodłowych.

Ciepło

drewna

kontrastowało z oszkloną ścianą, a ten kontrast łagodziło bogactwo wielobarwnych dekoracji kwiatowych oraz lampek. Było ładnie, elegancko, przyjaźnie i, tak, romantycznie. Teresa jest dobra w tym, co robi. Liam zamówił manhattan u mijającego go kelnera, przywitał się ze znajomym i rozejrzał za kimś, z kim miałby ochotę porozmawiać. Po drugiej stronie sali dojrzał Matta, który czekał, by złożyć gratulacje młodej parze. Brooks nie wyróżniał się specjalnie w smokingu i czarnym krawacie, za to Nicolette wyglądała jak księżniczka. Nic dziwnego, że Brooks nie mógł oderwać oczu od pięknej narzeczonej. Wszystko było doskonałe. Małżeństwo rzadko zasługuje na takie określenie. Przykładem mogli być jego rodzice, ale również dziesiątki związków jego znajomych. Brał udział w przyjęciach zaręczynowych, potem ślubach, a pół roku później, czasami rok, a czasem pięć lat, słyszał, że para już się rozstała, że to był błąd. Później docierały do niego wieści na temat bezwzględnej procedury rozwodowej, walce o opiekę nad dziećmi, a on pamiętał, jak było

doskonale. To wszystko to jedno wielkie oszustwo. Patrzył, uczył się i rzadko – no dobrze, nigdy – nie dopuszczał emocji do swoich przelotnych związków. Nie chciał się żenić, ryzykować, nadstawiać karku. A przecież właśnie oświadczył się Teresie. Na szczęście starczyło jej rozumu,

by

odmówić.

Ich

związek

byłby

porażką,

on

był

zbyt

powściągliwy, ona za bardzo niezależna. Oboje byli zbyt poranieni i przerażeni. W ciągu minionych dziesięciu dni sporo rozmyślał o swojej propozycji. Zastanawiał się, czemu w ogóle ją złożył. W końcu niechętnie przyznał, że choć chciał zaopiekować się Teresą, pragnął też uratować się przed samotnością. Podczas spotkania zarządu, kiedy siedziała obok niego, świadomość jej obecności dodawała mu siły i pewności siebie. Od lat się tak nie czuł. Chciał, by to uczucie pozostało z nim na zawsze. Gdyby się pobrali, nie musiałby już sam uczestniczyć w cudzych ślubach czy innych imprezach, nie wracałby do zimnego, cichego i pustego domu. Mógłby się cieszyć fantastycznym seksem z kobietą, której pożądał. Nie byłby sam. Nie, to nie jest dobry powód do żeniaczki. Rozejrzał się, szukając Teresy. Zaproszono ponad pięćset osób, a ona pewnie

gdzieś z tyłu wszystkiego

doglądała.

Jakakolwiek

dzisiejsza

wpadka, i to niekoniecznie z jej winy, zakończyłaby jej karierę. Byłaby persona non grata w Seattle. Na zawsze. Powiódł wzrokiem dokoła. Po lewej dostrzegł młodego mężczyznę i serce zabiło mu mocniej. Czy to Joshua? Przyjrzawszy się baczniej, stwierdził, że chłopak jest młodszy i powiedział sobie, że musi się uspokoić.

Wziął drinka i przez oszkloną ścianę spojrzał na drzewa za strumykiem. Idealna kryjówka dla paparazzi, którzy mogliby wystawić teleskopowe obiektywy między gałęziami. Czy Teresa o tym pomyślała? Brooks byłby wściekły, gdyby nieautoryzowane zdjęcia trafiły do sieci. - Możesz się tak nie krzywić, proszę? Odwrócił się i zobaczył Matta z Nadią, jak zwykle uwieszoną na jego ramieniu. Wyglądali na szczęśliwych. Może unikną rozwodu. Bardzo na to liczył. Lubił ich. - Wszystko gra, Liam? – spytała Nadia, pocałowawszy go w policzek. - Tak, dzięki. – Postanowił zażartować z Matta. – Kiedy zamierzasz rzucić tego brzydkiego i biednego kolesia? Zasługujesz na dużo więcej. Nadia ściągnęła wargi, jakby rozważała jego sugestię. - Kuszące, ale… nie. – Pomachała do kogoś i odsunęła się od Matta. – Zostawię was, porozmawiajcie sobie. Matt odprowadzał ją ciepłym spojrzeniem. - Niezła impreza – skomentował. - Tak, mam nadzieję, że wszyscy nieźle się bawią, obserwując nieszczęście Brooksa. Mam też nadzieję, że dostanie za to jakieś ekstra prezenty. Matt zmrużył oczy. - To zimne i cyniczne, nawet jak na ciebie. Liam poczuł wyrzuty sumienia, potarł kark i cicho przeklął. - Wybacz, nie czuję się tu najlepiej. Matt był jego najlepszym przyjacielem, ale nie mógł mu powiedzieć, że on też chce mieć kobietę, która będzie stała u jego boku. Nie mógł spojrzeć na Matta – nie chciał widzieć litości w jego oczach. Przeniósł wzrok na oszkloną ścianę i nagle ją zobaczył. W szmaragdowym kombinezonie bez

pleców, wysoka, szczupła i seksowna. Spięła włosy w luźny kok, a iPad w jej ręce pokazywał, że pracuje. Pragnął jej. Czy kiedyś przestanie? Wątpliwe. Spojrzała na niego. Mimo sporej odległości w jej oczach dojrzał smutek. Dlaczego im się nie udaje? Czemu seks to za mało? I czemu on, na Boga, chciałby ją wziąć w ramiona i kołysać się z nią w powolnym tańcu wokół sali? Do końca życia? Ta myśl go przeraziła. Podał Mattowi swojego drinka i ruszył do wyjścia. Dziesięć minut później pędził samochodem do miasta. Nicolette stłumiła kolejne ziewnięcie i chęć oparcia głowy na ramieniu Brooksa. Siedzieli przy stole weselnym. Myślała, że w końcu ma minutę sam na sam z mężem. Nim jednak któreś z nich zdążyło się odezwać, dziadek Brooksa, mężczyzna o siwych włosach i wąsach, mówiący z pretensjonalnym brytyjskim akcentem, przysunął się do nich z krzesłem. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, chłopcze. Nicolette

oparła

brodę

na

dłoni.

Przy

ołtarzu

szeptem

złożyła

Brooksowi życzenia i do końca życia nie zapomni emocji w jego oczach: pożądania, dumy i… czułości? - Jesteś najlepszym prezentem urodzinowym, jaki otrzymałem – odparł, a potem się uśmiechnął, a ona omal się nie rozpłynęła. Potem uprzytomniła sobie, że pewnie chodziło mu o pieniądze, które na niego czekały na rachunku bankowym. Pieniądze niezbędne do tego, by uzyskał całkowitą kontrolę nad Abbingdon Airlines. To nie bajka, a Brooks nie zbiera dla niej gwiazdek z nieba. Niezależnie od

zachwycającej

sukni,

pięknych

kwiatów,

wykwintnego

jedzenia

i wyjątkowego miejsca – Teresa ugruntowała swoją opinię jako jedna

z najlepszych organizatorek ślubów w mieście – ten ślub był oszustwem. Krótkoterminową umową. Nie wolno o tym zapominać. Tak jak nie mogła pozwolić, by erotyczne zainteresowanie, jakie budził w niej mąż, bardziej skomplikowało tę poplątaną sytuację. - Małżeństwo plus twoje urodziny znaczą zapewne, że dostałeś pieniądze z funduszu powierniczego – zauważył Lester. Brooks miał nieczytelną minę, Nicolette dostrzegła jednak skryty ponury uśmiech. - Kiedy tu siedzimy, do twojej skrzynki trafia oferta odkupienia twoich udziałów Abbingdon Airlines. Zgodnie z naszą umową powinieneś ją zaakceptować. - Tak, widziałem ją. Brooks wsunął palce we włosy. - Nie chcę wracać do naszych nieporozumień, ale naprawdę uważam, że inwestycja w tę sieć hoteli to bardzo zły pomysł. - Już to mówiłeś. – Lester sączył drinka i patrzył na Brooksa znad kieliszka. – Okej, posłucham twojej rady. Gdyby nie była zmęczona, Nicolette mogłaby się uśmiechnąć na widok zaskoczenia Brooksa. Zgadywała, że to rzadkość. - Co? - Jesteś lepszy w biznesie niż ja. A skoro już nie potrzebuję twoich milionów, może przyjmiesz je z powrotem? W prezencie ślubnym? Brooks patrzył na kieliszek w ręce Lestera. - Ile wypiłeś? - Dość. – Wypił do dna i wstał. Ujął dłoń panny młodej i ją pocałował. – Jesteś naprawdę piękna, Nicolette. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam

cię bliżej. – Ścisnął jej dłoń i uśmiechnął się łagodnie. – Poślubiłaś najlepszego z nas. Witaj w rodzinie, moja droga. Kiedy Lester odszedł, Brooks przeniósł wzrok na Nicolette, uniósł ręce i pokręcił głową. - Co do diabła… Zakryła usta, by ukryć ziewnięcie. - Jakiś problem? - Ten stary szczwany lis mnie przechytrzył. - Nie rozumiem. – Naprawdę miała problem z koncentracją. - Sądzę, że wcale nie zamierzał zainwestować. Chodziło o to, żebym się ożenił. Naprawdę chciała słuchać go z uwagą, ale czuła, że powieki jej opadają, a kiedy Brooks położył rękę na jej policzku, westchnęła. Gdyby tylko trzymał tak jej głowę, zasnęłaby. Już widziała te nagłówki. „Świeżo poślubiona żona Abbingdona zasypia przy stole weselnym”. Wyprostowała się i pokręciła głową, by pozbyć się napięcia w karku. Czuła na sobie wzrok męża, ale nie mogła spojrzeć mu w oczy. Bała się, że zobaczy, jak bardzo go pragnie. - Z kim jeszcze powinniśmy porozmawiać? – spytała. Brooks ujął ją pod brodę. - Chcę tylko tu siedzieć i cię podziwiać – rzekł zmysłowym głosem. – Wyglądasz zachwycająco. - Dziękuję. Ty też nieźle się prezentujesz. Brooks prychnął. - Jak facet w smokingu. Ty wyglądasz olśniewająco. Odsunął rękaw smokingu, pokazując prosty, ale zapewne luksusowy zegarek.

- Masz ochotę stąd wyjść? Skinęła głową. Marzyła o prysznicu i łóżku. Brooks wstał, wziął ją za rękę i pomógł wstać. Westchnęła na widok zbliżającego się do nich znanego senatora. Brooks pogładził ją po policzku i położył rękę na jej biodrze, przyciągając ją bliżej. Wstrzymała oddech, czekając na pocałunek, i zignorowała rozczarowanie, gdy musnął wargami jej ucho. - Przeproś i powiedz, że musisz iść do toalety. Poczekaj tam pięć minut, a potem skręć w prawo. Jest tam wyjście bezpieczeństwa, na zewnątrz czeka samochód. Och, to brzmi cudownie. Ale co potem? Dokąd się uda? Do siebie czy do Brooksa? Nie zastanawiała się wcześniej, co się stanie, kiedy już powiedzą sobie tak, nie chciała jednak, żeby ten wieczór się skończył. Brooks w końcu musnął jej wargi pocałunkiem. - Toaleta, wyjście bezpieczeństwa, limuzyna. Przycisnęła wargi do jego ust w namiętnym, pełnym desperacji pocałunku. Nie powinna tego robić. Odchodząc, czuła na sobie wzrok Brooksa i tylko siłą woli nie odwróciła się, by wykrzyczeć: I co teraz? Dokąd mam jechać? Objęła poduszkę i czując zapach morza, podniosła powieki. W oknie powiewała przejrzysta zasłona, ciepły wiatr dotarł do jej twarzy, aż w końcu nabrał siły i przesunął zasłonę na bok. Na widok basenu z widokiem na horyzont, a tuż za nim szmaragdowego oceanu, otworzyła usta. Usiadła i przekonała się, że ma na sobie obszerny T-shirt. Potem ujrzała obrączkę na palcu i przeniosła wzrok na prawą rękę, na której lśnił spektakularny pierścionek, który Brooks włożył jej na palec, gdy przyjęła oświadczyny.

Wyszła za mąż. Pamiętała ślub i wesele. Podciągnęła kolana pod brodę, ziewnęła i przypomniała sobie, jak Brooks wsiadł do limuzyny i polecił szoferowi zawieźć ich na lotnisko. Walcząc z sennością, spytała świeżo poślubionego męża, dokąd się wybierają. Jak przez mgłę przypominała sobie, że wspomniał o podróży poślubnej bez zobowiązań, poprosił, by się przespała, a kiedy postukał się w ramię, sugerując, by oparła na nim głowę, chętnie z tego skorzystała. Na rękach zaniósł ją do prywatnego samolotu i położył do łóżka. Najwyraźniej przespała cały lot, jazdę z lotniska… i spała tu aż do tej pory. Gdziekolwiek się znajdowała. Odrzuciła kołdrę i wyszła na szeroki taras. Mijając basen, zatrzymała się przy ścianie z hartowanego szkła i spojrzała w dół. Po drugiej stronie barierki był trzydziestometrowy spadek. Wstrzymała oddech. Klif kończył się małą prywatną plażą z białym piaskiem i krystalicznie czystą błękitną wodą oceanu. - Dzień dobry, śpiochu. Uśmiechnęła się i powoli odwróciła. Brooks leżał na leżaku w cieniu parasola, miał na sobie czarne spodenki do pływania, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Ale ona widziała głównie śniadą skórę i atletyczną sylwetkę. Wiedziała, że jest w świetnej formie, lecz nie sądziła, że ma tak umięśnione nogi, takie szerokie ramiona i tak płaski brzuch. Wsunęła palce we włosy, żałując, że nie wzięła prysznica i nie umyła zębów. Brooks wyglądał jak grzech w czekoladzie… - Cześć. – Zastanowiła się, czy wziąłby ją za wariatkę, gdyby pognała pod prysznic. Na sto procent. Świadoma, że nie może się na niego gapić, przeniosła wzrok na oślepiająco białą ścianę budynku, a potem na morze.

- Gdzie jesteśmy? - W St. Barts, jednym z wakacyjnych domów Abbingdonów. - To ile ich macie? - Kilka. – Wodził po niej spojrzeniem. – Wyglądasz o wiele lepiej. Na jakiś czas kompletnie odpłynęłaś. - Ostatnio mało spałam. A kiedy już udało mi się zasnąć, i tak nie odpoczywałam. - Miałaś koszmary z powodu ślubu? Nie mogła mu wyjawić, że przerażeniem napawa ją myśl, że mogłaby się w nim zakochać. Że pewnego dnia, posmakowawszy życia u boku Brooksa, będzie zmuszona go opuścić. Jak ona mu się oprze? - Zmiana zawsze budzi lęk. - Może też być ekscytująca – stwierdził. – Zostaniemy tu tydzień, nie mamy wiele do roboty poza opalaniem się, pływaniem i nurkowaniem z rurką. Parę godzin będę musiał popracować, ale przyda mi się przerwa. Tydzień na plaży? To brzmi jak raj. Tylko jedna rzecz mogłaby jeszcze dodać temu… Przestań, Nic, to nie jest dobry pomysł. Brooks oświadczył, że to podróż poślubna bez zobowiązań. Prawdę mówiąc, słyszała w jego głosie sporo nadziei, ale być może skrajne wyczerpanie wywołało omamy słuchowe. Tylko w jeden sposób mogła się tego dowiedzieć. - Pragniesz mnie? O Boże, chciała, by to zabrzmiało nonszalancko, a nie desperacko. Brooks uzna, że zachowuje się jak nieokrzesana nastolatka. Gwałtownie podniósł głowę i przyszpilił ją wzrokiem. - Pragnę cię tak bardzo, że nie mogę oddychać – odparł.

Był zdenerwowany, splótł ramiona na piersi. Nie zrozumiał, że złożyła mu propozycję? Uniosła kciuk i ogryzała nieistniejącą skórkę. - No… nie wiem, co powiedzieć. - Możesz powiedzieć, że też mnie pragniesz – stwierdził, a ona usłyszała ton bezbronności w tych słowach. - Myślałam, że to widać. Jak wielki neon – rzekła. – W dużej części to przez to nie spałam. - Myślałaś o mnie? Zaczerwieniła się, ale kiwnęła głową. - Miałam tak realistyczne sny, że się obudziłam. – Machnęła ręką. – O Boże, zamknij się, Nic. - Przeciwnie, nie rób tego – odparł z rozbawieniem w oczach i w końcu się ruszył. Widziała jego erekcję i zastanawiała się, czemu ma tak sucho w ustach. Kiedy znalazł się metr od niej, wyciągnęła rękę. - To nie ma nic wspólnego z naszym udawanym małżeństwem ani naszą umową. - Zostawiliśmy to w Seattle – zgodził się Brooks. – Chcę cię pocałować, Nic. Ona też tego pragnęła. Jej wargi... Zakryła usta ręką. Brooks spojrzał na nią zdumiony. - Co? - Muszę wziąć prysznic i umyć zęby – odparła. Uśmiechnął się, wyglądał młodo. Przerzucił ją sobie przez ramię, poklepał pośladki w satynowych szortach i ruszył na drugi koniec domu. Kiedy wszedł do głównej sypialni, przekonała się, że widok z okien jest tu bardziej zachwycający niż widok z jej pokoju, jeśli to w ogóle możliwe.

Serce jej waliło, zalało ją gorąco, pewnie dlatego, że ręka Brooksa zakradła się między jej uda. Minęli ogromne łóżko i znaleźli się w łazience na powietrzu. Brooks zsunął ją na ziemię, pozwalając jej poczuć jego erekcję, potem odwrócił ją twarzą do jednej z umywalek. Z szafki pod umywalką wyjął nową szczoteczkę do zębów i podał ją Nicolette razem z tubką pasty. Powiedział, że daje jej dwie minuty. Zafascynowana pożądaniem w jego oczach, nie mogła się doczekać, by go pocałować. Brooks tymczasem przeniósł się pod prysznic za zasłoną z tego samego szkła, które widziała wcześniej w innym pomieszczeniu. Spojrzała ponad jego ramieniem na gęsty las poniżej i zdała sobie sprawę, że mogą się tu cieszyć nienaruszalną prywatnością. Całe szczęście, bo spodziewała się, że lada moment będzie stała przyciśnięta plecami do tej szklanej ściany. Do diabła, nie może czekać ani sekundy dłużej.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Tego ranka absolutnie nie zamierzała kochać się z Liamem. To było spotkanie biznesowe – tak napisał w mejlu, prosząc, by znalazła dla niego chwilę. Co prawda nie miała żadnego problemu z nagimi randkami z Liamem Christopherem. - Na Boga, jest dziewiąta rano w poniedziałek – mruknęła pod nosem. Duncan, stylowy asystent Liama, podniósł wzrok znad monitora i uniósł zadbane brwi. Co jej przypomniało, że musi zająć się swoimi brwiami, a także zrobić manikiur i pedikiur. Organizując w szalonym tempie ślub Nicolette i Brooksa, nie miała wiele czasu dla siebie. Och, musi też wydepilować bikini woskiem. To bardzo poważny powód, dla którego, gdy już zostanie wpuszczona do gabinetu Liama, nie wolno jej pozbywać się ubrań. Duncan odchylił się na krześle i powitał ją uprzejmie. - Liam mówił, że spisała się pani na medal, organizując ślub Ryan i Abbingdona. Był pod wrażeniem. Teresa poczuła się, jakby wygrała los na loterii i tylko siłą woli nie odtańczyła rytualnego tańca zwycięstwa. Potem pomyślała, że Liam nie należy do osób, które łatwo rozdają pochwały. - Naprawdę tak powiedział czy chce pan być miły? - Naprawdę. – Duncan przewrócił oczami.

No no, to może podobało się też reszcie gości i znów posypią się zamówienia. Wciąż musiała ratować skórę brata i spłacić jego dług. Duncan wstał i obszedł biurko, wziął Teresę za rękę i wskazał na małe pudełko z czerwoną i zieloną lampką. - Jak zapali się zielona, może pani wejść. – Poprawił krawat. – A ja pójdę zorganizować kawę, bo chyba będziecie jej potrzebowali. – Zrobił minę. – Kawy albo gaśnicy. Odprowadzała go spojrzeniem, świadoma, że policzki ją palą. Miała nadzieję, że Duncan nie nawiązuje do tego, co działo się ostatnim razem, kiedy została z Liamem w gabinecie. Zresztą skąd mógłby wiedzieć, że się kochali? Czy wychodząc, miała to wypisane na czole? Kolejny powód, by podczas tego spotkania nie zrzucać ubrań. To równia pochyła, a nie zamierzała wylądować pokiereszowana. Tak właśnie się stanie, jeśli nie zapanuje nad emocjami. Na biurku Duncana zapaliła się zielona lampka, więc ruszyła do drzwi i nacisnęła klamkę. Lepiej od razu mu uświadomić, że spotykają się w interesach. - Mam dla ciebie pół godziny i ten czas spędzimy w ubraniu. Zobaczyła uśmiech Liama, a zaraz potem kątem oka dojrzała kremową jedwabną spódnicę i brzoskwiniową bluzkę. Na eleganckiej kanapie, tej samej, na której się kochali, siedziała matka Liama z doskonale wyniosłą miną. - Pani Christopher, nie wiedziałam… - Posłała Liamowi bezradne spojrzenie. Wyglądał jak zwykle świetnie w szarym garniturze i krawacie w butelkowej zieleni. - Tereso, pamiętasz moją matkę, Catherine – zaczął, wyszedł zza biurka i lekko ścisnął jej rękę. – Mama wpadła na chwilę, ale już wychodzi.

Teresa poczuła się pewniej, ale w następnej chwili znów przeżyła szok, kiedy Liam musnął jej wargi pocałunkiem. Natychmiast przeniosła wzrok na kwaśną minę Catherine i z radością usłyszała dzwonek telefonu w czeluściach swej torebki. Sięgnęła do niej, spuszczając głowę. Było jasne, że Catherine nadal oskarża ją o rozpad swojego małżeństwa i wciąż jest rozsierdzona, że Linus zostawił jej dwadzieścia pięć procent akcji. Na domiar złego jej syn sypia z wrogiem. Gdyby wzrok mógł zabić, Teresa zamieniłaby się w kupkę prochu na kosztownym dywanie Liama. Miała nadzieję, że dzwoni jakiś klient i wykorzysta go jako pretekst do pospiesznej ucieczki. - Tereso, znaleźli mnie. Cholera jasna! Miała włączony głośnik i głos jej brata odbił się echem od ścian gabinetu. - Poczekaj, Joshua – poleciła. Odwróciła się plecami do matki oraz syna i minąwszy biurko podeszła do okna, położyła rękę na szybie i zniżyła głos. – Co się stało? - Zadzwonili do The Bridge – krzyczał Joshua. Zarezerwowała bratu miejsce pod przybranym nazwiskiem, zapłaciła gotówką. Nie powinni go znaleźć, nie tak szybko. - Co powiedzieli? - Że dają mi tydzień, a jak nie zapłacę, zabiją mnie i ciebie. Zamknęła oczy i oparła czoło o szybę. Posłała Liamowi krótkie spojrzenie i dojrzała troskę w jego oczach. - Okej, to się da zrobić. Zdobędę pieniądze i zakończymy to raz na zawsze. - Skąd je weźmiesz? Jakie to ma znaczenie? - Gdzie teraz jesteś? – spytała, nie odpowiadając bratu.

- Wróciłem do miasta. Wpadłem do twojego mieszkania i wziąłem swój telefon – odparł. – Skąd weźmiesz pieniądze? - Czemu to jest dla ciebie takie ważne? Spłacę dług. - Powiedzieli, że jak weźmiesz pieniądze od Liama Christophera, to i tak zginiemy. On też. Poczuła, że nogi się pod nią uginają. - To nie ma sensu – szepnęła. – Co ich obchodzi, skąd pochodzą pieniądze? - Nie wiem. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Zostaje nam… ucieczka? Liam był jedyną szansą Teresy na zdobycie pieniędzy, a skoro nie może ich od niego pożyczyć, muszą uciec. - Spotkamy się w domu, Josh. - Tak, ale później. – Rozłączył się, a zestresowana Teresa uderzyła telefonem w szybę. Liam odebrał jej telefon i przytulił ją do piersi. Miała chęć objąć go, ale nie mogła tego zrobić. Znalazł się na celowniku tych samych ludzi, którzy ich namierzyli. W tej wojnie jest zbyt wiele ofiar. Nie dopuści do tego, by Liam stał się jedną z nich. Niestety tylko on mógł jej w tak krótkim terminie zaoferować pożyczkę. Inaczej

nie

zbierze

siedmiu

milionów

w

niespełna

tydzień.

Sądząc

z pogróżek, ci dranie nie byli zainteresowani spłatą długu na raty. Będą z Joshuą zmuszeni do ucieczki, do opuszczenia zachodniego wybrzeża, zmiany tożsamości i przyzwyczajenia się do życia ściganych. Tylko w ten sposób mogą przeżyć. Myśli Teresy galopowały. Miała pieniądze od Brooksa, ale nie opłaciła jeszcze dostawców. Jeśli tego nie zrobi, zyska opinię złodziejki, ale

potrzebowała każdego grosza, by zapłacić za fałszywe dokumenty, kupić samochód za gotówkę i bilety na samolot… Jej firma tego nie przeżyje, ale to jedyny sposób, by ona z bratem zachowali życie. Przywołując resztki odwagi, położyła ręce na piersi Liama i uwolniła się z jego objęć. Nie patrząc na niego, wyciągnęła rękę po telefon. - Muszę iść. Zadzwonię. - Zostań, pozwól, że ci pomogę – przekonywał cicho. - Załatwię to – skłamała. Gdy tylko znajdą się w drodze, poszuka jakiegoś prawnika i przepisze akcje na Liama, choć nie minął jeszcze rok. Straci pieniądze, za to Liam będzie bezpieczny. Jeżeli mają z Joshuą przeżyć kolejne miesiące czy lata, musi zerwać wszelkie dotychczasowe kontakty. To cena, jaką zapłaci za życie Joshui, swoje i, co najważniejsze, życie Liama. Stanęła na palcach i musnęła wargi Liama pocałunkiem, który trwał ciut dłużej niż powinien. Jak zdoła od niego odejść? Gdzie znajdzie na to siłę? Chciała mu wyznać, że go kocha, że nikogo ani niczego nie pragnie tak jak jego. Że go potrzebuje. Że to obok niego chce się budzić, jego uśmiech widzieć, jak będzie stara. Jego trzymać za rękę na łożu śmierci. - Pozwól, że ci pomogę – powtórzył. Uśmiechnęła się siłą woli. - W czym, Liam? – spytała. – Wszystko jest w porządku. - Nie kłam. Przygryzła wargę, przeklinając napływające do oczu łzy. - To nie zadawaj pytań, które zmuszają mnie do kłamstwa. – Uniosła się znów na palcach, pocałowała go w policzek i odsunęła się. – Żegnaj, Liam.

Zmusiła swoje ciężkie jak ołów nogi, by ruszyły do drzwi, ignorując Catherine, która patrzyła na nich z nieskrywaną satysfakcją. - Nie każ mi za tobą iść – ostrzegł Liam. Odwróciła się do niego zapłakana. - Nie rób tego. I tak ci odmówię. Wiedziała, jakie słowa go zatrzymają i zapewnią mu bezpieczeństwo, choć przyszły jej z trudem. Bezpieczeństwo Liama jest najważniejsze. Odrzuciła do tyłu włosy, szykując się do największego kłamstwa swojego życia, które spali wszystkie mosty. - Nie powinnam była sypiać z twoim ojcem. Zobaczyła błysk bólu w jego oczach, ale trzymała się na nogach. Nie mogła teraz upaść, miała zbyt wiele do zrobienia. Uśmiech kosztował ją resztkę sił. - Był dobry, ale ty jesteś lepszy. - Ty zdziro! Ty tania dziwko! Miałam rację, zawsze miałam rację! Teresa zamknęła drzwi, słysząc wściekłe krzyki Catherine. Matka Liama nigdy by jej nie polubiła. W istocie bolało to, że po tych kłamstwach także Liam już nigdy jej nie polubi. O ile tylko będzie bezpieczny, ona jakoś da sobie radę. Kłamała i nie była w tym dobra. Liam patrzył na zamknięte drzwi i kręcił głową. Teresa nie spała z jego ojcem, każdy głupiec wiedziałby, że powiedziała to tylko po to, by postawić między nimi mur nie do pokonania. By wywołać jego wściekłość. Cóż, nie podziałało. Nie dawał się manipulować. - Mówiłam, że spała z twoim ojcem. Czemu mnie nie słuchałeś? Piskliwy głos Catherine przerwał moment śmiertelnej ciszy. Liam odwrócił wzrok od drzwi, tłumiąc chęć, by wybiec za Teresą. Pewnie

myślała, że osiągnęła cel. Nic podobnego. Miał dość jej uporu, jej dumy. To się musi skończyć, i to dzisiaj. Ignorując matkę, która przeszła do dobrze znanej diatryby na temat niewierności

ojca,

wyjął

telefon

z

wewnętrznej

kieszeni

marynarki

i spojrzał na ekran. Na widok wiadomości odetchnął z ulgą. Jakimś cudem zachował dość przytomności, mając w ręce telefon Teresy, by przesłać sobie numer Joshui. Znał też człowieka, który mógł mu powiedzieć, gdzie przebywa Joshua w tym momencie.

Jeremy Dutton był kimś więcej niż prywatnym

detektywem. Kiedy się odezwał, Liam bez zbędnych uprzejmości przeszedł do rzeczy: - Chcę wiedzieć, gdzie znajduje się telefon, którego numer ci podam. - Kiedy? – spytał Dutton. - Pięć minut temu – odparł Liam. - Okej, już działam. - Potrzebuję też siedmiu milionów. Zwrócę ci za kilka dni. – Dutton był jednym z niewielu ludzi, którzy posiadali dziesiątki milionów w gotówce. Pożyczał na spory procent, ale Liama było na to stać. - Nieznaczone banknoty? - Najchętniej. – Liam ścisnął grzbiet nosa, jego umysł pracował na przyspieszonych obrotach. Szybko wyłożył fakty na stół, przypominając Duttonowi o sytuacji Teresy. Dutton prowadził śledztwo w jej sprawie, ale Liam nie był jego jedynym klientem. - Skontaktuj się z szefem tej organizacji i uzgodnij sposób przekazania pieniędzy. Chcę, żeby to było dzisiaj po południu. Chcę też mieć gwarancję,

że kiedy pieniądze trafią do ich rąk, zostawią w spokoju St. Claire. Mają zapomnieć to nazwisko. - Czemu przy okazji nie mam dostać gwarancji pokoju na świecie i odwrócenia zmian klimatycznych? – burknął Dutton. - To cię przerasta? Mam zadzwonić do Magika? – Liam wiedział, że przezwisko rywala zmotywuje Duttona. Widział zszokowaną twarz matki, lecz zlekceważył jej nerwowe gesty nakłaniające go do milczenia. - Proponuję ci dodatkowe sto tysięcy, ale sprawa ma być załatwiona dziś po południu. - Dwieście pięćdziesiąt. Chciwy drań. - Dwieście. - Zgoda, dam ci znać, jak będzie po wszystkim. - I podaj mi lokalizację tego telefonu. - Już działam. Liam rozłączył się i spojrzał na matkę, która zbladła. - Co ci się stało? - Ty jej wierzysz – powiedziała ze stoicką miną. - O kim ty mówisz? – Nie miał teraz czasu dla matki. Musi powstrzymać Teresę przed tym, co zaplanowała. - Jesteś taki sam jak ojciec. Liam znów ścisnął grzbiet nosa, starał się nad sobą panować. Istnieje ryzyko, że matka wyprowadzi go z równowagi, a wtedy nie byłoby miło. - Skłamała, nie spała z tatą. - Właśnie się do tego przyznała! – krzyknęła Catherine.

- Kłamała. – Pewnie chciała go chronić, choć nie był pewien, przed czym. Cokolwiek nią kierowało, był zły i urażony, że nie poprosiła go o pomoc. Ale czemu się dziwi? Teresa jest bardzo samodzielna. - Nie wiem, co ci się w niej podoba. To puszczalska… - Uważaj, mamo. - Niezależnie od tego, co zrobię, ona zawsze jest czysta jak łza. Liam już chciał wyprosić matkę, kiedy jej słowa dotarły do jego świadomości, budząc złe przeczucia. - Co to znaczy: niezależnie od tego, co zrobię? Modlił się w duchu, by jego podejrzenia okazały się nietrafione. Catherine spojrzała mu w oczy wyzywająco. - Ona zarzuciła wędkę na twojego ojca. Nie zamierzałam pozwolić, żeby tak samo potraktowała mojego syna. - Co zrobiłaś? – Liam zniżył głos. Catherine wstała i wzruszyła ramionami. -

To

ode

mnie

tabloidy

usłyszały

wszystkie

plotki.

Mówiłam

przyjaciołom, żeby powtarzali to swoim znajomym i żeby nie zatrudniali Teresy St. Claire, bo ona na to nie zasługuje. - Co jeszcze? Znów wzruszyła ramionami. - Kontaktowałaś się z jej bratem? Catherine uważnie oglądała swoje paznokcie. - Nie bezpośrednio. Zdał sobie sprawę, że chciała mu to powiedzieć. Żeby się pochwalić? Milczał, czekał. - Kiedy usłyszałam, że pracuje dla Matta, domyśliłam się, że ją spotkasz i znów ci wpadnie w oko. Obserwowałam ją. Wiedziałam o wyczynach jej

brata. Skontaktowałam się z ludźmi, którzy kupili jego dług i namówiłam ich, żeby zamienili jej życie w piekło. - Masz coś wspólnego z lotem Joshui z drugiego końca kraju i jego wtargnięciem na imprezę Matta? - Trochę ketaminy, dwóch zbirów i tysiąc dolarów są w stanie wiele zdziałać – przyznała Catherine bez cienia żalu. – Przekazałam też tabloidom informacje na temat jej romansu z twoim ojcem, ale muszę przyznać, że tę dziewczynę trudniej przestraszyć, niż sądziłam. Nigdy nie był tak wściekły jak w tym momencie. Nienawidził własnej matki każdą komórką ciała. Chciał zadać jej jeszcze mnóstwo pytań, ale nie miał czasu. - Jak skontaktowałaś się z tymi bandytami, którzy wykupili dług Joshui? - Tak jak ty. Ludzie z naszych kręgów mają odpowiednie osoby, które się za nas zajmują takimi sprawami – odparła znudzona. – Nie robimy tego sami, kochanie. - Magik? - Ktoś w tym rodzaju. Zwalczył chęć, by wybuchnąć śmiechem. Ludzie tacy jak oni nie brudzą rąk, kierują wszystkim z daleka. Koniec z tym. Jeśli uratowanie Teresy przed skutkami machinacji matki i działaniem przestępczego podziemia wymaga nieczystej walki, on się nie zawaha. Sięgnął po telefon i połączył się z numerem, z którym rozmawiał chwilę wcześniej. - Właśnie wysłałem ci współrzędne – oznajmił Jeremy. – Jeśli jesteś w biurze, dotrzesz do niego w dziesięć minut. - Chcę sam przekazać te pieniądze. Załatw to. Liam rzucił telefon na biurko i posłał matce twarde spojrzenie.

- Nie chcę cię więcej widzieć. Opuść moje biuro. Po raz pierwszy w życiu matka wyszła bez dyskusji.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Wytropienie Joshui zajęło mu parę godzin, bo chłopak szwendał się po mieście. Teraz Liam siedział na ławce obok brata Teresy i patrzył na niego kątem oka. Joshua wyglądał na tak zrelaksowanego jak zając w pędzie. Liam spodziewał się, że chłopak lada moment skoczy na równe nogi i pogna przed siebie. Słysząc, że Joshua jest w Pal Anderson Park, ze zdziwieniem znalazł go na jednej z pierwszych ławek przy bramie wejściowej. - Siostra pana przysłała? – spytał Joshua. - Świat musiałby się zatrzymać, żeby twoja siostra poprosiła mnie o pomoc – mruknął Liam zirytowany. – Jak chcecie sobie poradzić? Jak chcesz oddać pieniądze? Joshua spochmurniał. - Nie oddamy ich, bo nie możemy pożyczyć od pana. Zostaje nam ucieczka. Liam poczuł ucisk w sercu. - Co to znaczy, że nie możecie ode mnie pożyczyć? Joshua spojrzał na niego, jakby Liam był tępy. - Wtedy byśmy wszyscy zginęli, pan też. Więc stąd to idiotyczne kłamstwo Teresy. - To jakaś bzdura. Co ich obchodzi, skąd pochodzą pieniądze. Chyba że... Chyba że jego matka subtelnie im to zasugerowała.

Chciał wierzyć, że matka nie mówiła poważnie o jego zabójstwie, ale widząc, jak daleko się posunęła, by wyeliminować Teresę z jego życia, nie był już taki pewny. W uchu Liama rozległ się głos Duttona. - Rozmawiałem z ich szefem, chce dostać pieniądze jak najszybciej. Jest mu obojętne, kto płaci i czyja to kasa. Wygląda na to, że to była pusta groźba. - Świetnie – odrzekł Liam. Miał w uchu słuchawkę, a w wewnętrznej kieszeni pióro, któro było jednocześnie mikrofonem i magnetofonem. Dutton przysłuchiwał się jego rozmowie z Joshuą za pomocą jakiegoś ustrojstwa do śledzenia. Był gdzieś niedaleko i miał nagrać spotkanie Liama z wysłannikiem tych gangsterów, by nikt nie kwestionował, że transakcja została dokonana. Liam położył rękę na skórzanym plecaku, w którym schował gotówkę dostarczoną mu do biura przed godziną. Nowiusieńkie banknoty, całe mnóstwo paczek. Siedem milionów w gotówce, które za pół godziny ma przekazać w kawiarni nieopodal. Próbował zachować spokój, miał nadzieję, że Joshua nie widzi jego zdenerwowania. Nie co dzień człowiek spotyka się z członkiem mafii. Owszem, widywał się z oszustami finansowymi – członkowie jego zarządu stanowili dobry przykład – ale nie z ludźmi, którzy mają krew na rękach. Zadzwonił telefon Joshui. Chłopak podskoczył jak oparzony. Wyjął telefon z głębokiej kieszeni wiszących na biodrach spodni i zmrużył oczy, patrząc na ekran. - To znów Teresa. Jest wściekła. Liam wyobraził ją sobie, jak krąży po pokoju i zastanawia się, gdzie podziewa się Joshua. Nie znając jego planu, brat i siostra nie mogli mu go

zepsuć. Joshua patrzył na swoje ciężkie buty motocyklowe. - Czemu pan mi pomaga? - Nie robię tego dla ciebie. Joshua zmarszczył czoło i po raz pierwszy spojrzał Liamowi w oczy. - Nie? - Robię to dla twojej siostry. Żebyś przestał być jej największym problemem. - Ja wiem, narozrabiałem… - Masz dwadzieścia parę lat, St. Claire. Kiedy staniesz na własnych nogach i przestaniesz oczekiwać, że siostra będzie cię za uszy wyciągać z kłopotów? - Nie chciałem… Liam uderzył pięścią w biceps Joshui, aż chłopak omal nie spadł z ławki. - Przestań się okłamywać. Najpierw działasz, potem myślisz albo prosisz Teresę, żeby myślała za ciebie. To ma się skończyć. - Czemu jest pan taki cholernie opiekuńczy w stosunku do mojej siostry? - Bóg jeden wie. Joshua przekrzywił głowę. - Powiedział jej pan, że pan ją kocha? Liam powoli odwrócił głowę i zobaczył, że Joshua się odsuwa. Chciał zaprzeczyć jego słowom, ale nie mógł, nie miał też odpowiedzi na jego pytanie. Nie powiedział tego Teresie, bo jeszcze dwie sekundy temu nie był tego pewien. A przecież to oczywiste. Od pierwszej chwili, kiedy się spotkali. Kochał ją.

Pewnie dlatego w poniedziałkowy ranek przekazuje jakiemuś draniowi siedem milionów dolarów. - Więc jak? – spytał znów Joshua. – Powie jej pan kiedyś? Nie, jeszcze nie, może nigdy. Musi włożyć na miejsce brakujące fragmenty układanki, nim pójdzie do Teresy i wyzna jej swoje uczucia. Było tyle pytań bez odpowiedzi. Na temat jego rodziców i tego, czemu Linus zostawił akcje Teresie. Musi też jej powiedzieć o machinacjach Catherine. - Poprosi ją pan o rękę? Wytatuuje pan jej imię? Przygotuje pan dla niej playlistę z piosenkami o miłości? Ten chłopak zaczął działać mu na nerwy. - Pamiętasz, jak dałem ci w szczękę? Joshua potarł brodę. - Omal pan jej nie złamał. - Jak się teraz nie zamkniesz, mogę znów spróbować. - Daj spokój, Liam – ostrzegł go Dutton przez słuchawkę w uchu. – A przy okazji, właśnie wysłałem mejla na twój telefon z wynikami testu DNA. Liamowi zabrakło tchu. - Mam zaraz przekazać cholernie dużą kasę znanemu kryminaliście, a ty chcesz o tym rozmawiać? Jeremy Dutton miał czelność się zaśmiać. - Możesz robić dwie rzeczy naraz. Chcesz usłyszeć najważniejsze? - Moment. – To, co powie Dutton, odmieni życie Liama. Nie będzie już tym samym człowiekiem, podejrzewał, że nie będzie już Christopherem. Naprawdę chce to wiedzieć?

Tak, miał dość kłamstw, półprawd, utajnień. Potrzebował prawdy, niezależnie od tego, jak będzie trudna. Jeżeli nie jest Christopherem, później zmierzy się z konsekwencjami – z testamentem ojca, swoją pozycją w zarządzie i w społeczeństwie. - No dobra, dawaj – rzekł przez zęby. - Catherine jest twoją biologiczną matką, Linus nie jest biologicznym ojcem. Co to znaczy? Nie musiał się długo zastanawiać, rodzice pobrali się kilka lat przed jego narodzinami. To znaczy, że matka miała romans. Czuł rosnący w piersi histeryczny śmiech. Catherine wyzywała Linusa od najgorszych z powodu wymyślonego romansu z Teresą. Tymczasem to ona nie dość że miała romans, to jeszcze udawała, że Liam jest synem Linusa. Bezcenne. Wziął telefon do ręki, wstał i oddalił się, by Joshua nie słyszał jego rozmowy. Wybrał numer matki. - Mam nadzieję, że dzwonisz przeprosić – odezwała się. Nie w tym życiu. - Zechcesz mnie oświecić, kto jest moim biologicznym ojcem? – Z wysiłkiem zachowywał spokój, ale gdyby zaczął krzyczeć, matka zapewne by się rozłączyła. - Piłeś, Liamie? - W szpitalu zwróciłem uwagę na grupę krwi taty, a wiem, że ludzie o tej grupie nie mogą spłodzić dziecka z moją grupą krwi. Kiedy cię o to spytałem na pogrzebie, powiedziałaś, że to błąd drukarski. Catherine milczała.

- Zamówiłem testy genetyczne i właśnie dostałem wyniki. Jesteś moją matką, ale Linus nie jest moim biologicznym ojcem. - Był twoim ojcem pod każdym względem… - Daj spokój tym bzdurom, mamo. Miałaś romans. Co za ironia, zważywszy na to, jak wiele miałaś do powiedzenia na temat rzekomego romansu ojca. - Piłeś. Gen uporu zdecydowanie odziedziczył po matce. - Zaprzeczasz? - Będę zaprzeczać do ostatniego tchu. - Nauka nie kłamie, mamo, ale ty z pewnością. – Liam zrobił pauzę. – Sam się wszystkiego dowiem. - To niczego nie zmieni – powiedziała, a on po raz pierwszy usłyszał w jej głosie cień strachu. - Ale może też zmienić wszystko. Rozłączył się i ścisnął grzbiet nosa. Nic dziwnego, że mając matkę, która widzi tylko to, co chce, ma problem z zaufaniem. Wątpił, by wyjawiła mu prawdę. Jak ma się dowiedzieć, kim jest jego biologiczny ojciec? I po co mu ta wiedza? Patrzył na zieloną trawę pod nogami. Musi poznać prawdę, bo w łamigłówce jego życia brakuje zbyt wielu fragmentów. Musi je znaleźć, mieć jasny obraz tego, kim jest i skąd pochodzi. Musi znać prawdę, by Teresa wiedziała o nim wszystko. Żeby nie było między nimi kłamstw i niedomówień. - Więc chcesz, żebym wybadał, kto jest twoim biologicznym ojcem? – odezwał się znów Dutton. - Tak.

- Gdzie mieszkali wówczas twoi rodzice? Tylko nie mów, że w Seattle. Linus nie jest jego ojcem… Więc kto nim jest? - Mama mówiła, że zostałem poczęty na Hawajach. Ojciec budował tam hotel, zajmował się wtedy nieruchomościami – odparł Liam. – Sprzedali go lata temu, ale wciąż tam stoi, nazywa się Poseidon Inn. - Zaraz się tym zajmę, to znaczy, jak tu skończymy. Liam rozejrzał się dyskretnie. - Gdzie jesteś? - Niedaleko. Liam wrócił do ławki i usiadł. Poczuł na sobie wzrok Joshui. - Pobladł pan. Co się stało? - To nie ma z tobą nic wspólnego. - Powinien pan porozmawiać z Teresą, ona umie słuchać i rozwiązywać problemy. To prawda, ale Liam nie zamierzał obciążać jej swoją przeszłością. Zbyt wiele osób zawraca jej głowę swoimi sprawami. Jest dorosły, załatwi to sam, po swojemu. - Wiesz, co to jest samodzielność, Joshua? Powinieneś tego spróbować. Dutton poinformował go przez słuchawkę, że powinien już iść, jeśli nie chce się spóźnić na spotkanie. Liam wstał i położył rękę na ramieniu chłopaka. - Pod koniec dnia twoje życie się zmieni, dostaniesz drugą szansę, więc tego nie schrzań. A teraz możesz mi zrobić przysługę? - Co? - Zaczekaj tu na mnie jakieś dwadzieścia minut do pół godziny. Potem razem stawimy czoło twojej siostrze.

Joshua skinął głową, a Liam ruszył z plecakiem lekkim krokiem, jakby nie niósł na ramieniu kilku niezłych fortun. Gdy usłyszała pukanie, chodziła po ścianach ze zdenerwowania. Biegnąc przez pokój, przeskoczyła dwie walizki, w których spakowała najpotrzebniejsze

rzeczy,

i

szarpnięciem

otworzyła

drzwi.

Jej

brat,

zmęczony, ale cały, uniósł rękę, jakby chciał pomachać. Za jego plecami dojrzała Liama. Objęła brata i zalała się łzami. - Myślałam, że nie żyjesz. Czemu nie odbierałeś telefonu? – pytała, łkając. Joshua

pchnął



dalej,

niezgrabnie

poklepując



po

plecach.

Świadoma, że Liam wchodzi za nimi do mieszkania, odsunęła się od brata i otarła łzy. Ucieszyła się, że widzi Liama, żałowała, że nie może rzucić mu się w ramiona i błagać go o pomoc, ale to był kłopot jej i Joshui. Ich jedyną szansą była ucieczka, jak najszybciej i jak najdalej. Meksyk? Alaska? Boże, to wszystko ją przytłaczało. Ale najpierw musi pozbyć się Liama. Właśnie dotknął jej walizki czubkiem buta. - Wybierasz się gdzieś? Nie chciała go okłamywać, już raz tego dnia to zrobiła. - Zabieram Joshuę na krótką wycieczkę. - Nieprawda, uciekasz. – Splótł ramiona na piersi. – Czemu nie zwróciłaś się do mnie o pomoc? Joshua otworzył usta, ale widząc stanowcze spojrzenie Liama, uniósł ręce i rzucił: - Zostawię was. Liam zaczekał, aż chłopak wyjdzie, wtedy podjął: - Więc?

- Nie potrzebuję pomocy, potrafię sobie radzić. - Od kiedy to ucieczka jest rozwiązaniem problemów? Dzięki jej ucieczce on pozostanie przy życiu, ale tego nie mogła mu powiedzieć. - Po co przyszedłeś? Po tym, co powiedziałam rano, nie spodziewałam się ciebie więcej widzieć. - Nie potrafisz kłamać, Tereso. Znam prawdę, bo znam ciebie. Nie spałaś z moim ojcem, powiedziałaś to, żebym pozwolił ci odejść. Spuściła wzrok na walizki. - Nigdzie się nie wybieram. - Tak, zostaniesz tutaj – stwierdził. – To już koniec. Czego? Ich związku? Pewnie to miał na myśli. - Wiem, zbyt wiele nas dzieli. - Nie o tym mówię. – Wyjął z kieszeni pendrive’a i podał go Teresie. - Co to jest? - Dowód, że dług Joshui został spłacony i nic mu już nie grozi. – Zmrużył oczy. – Ale nie będę zadowolony, jeśli znów skumpluje się z przestępcami. Czując, że nogi się pod nią uginają, Teresa przysiadła na kanapie. - Nie rozumiem. - Gdybyś się nie unosiła dumą i poprosiła mnie o pomoc, można to było załatwić już kilka tygodni temu. - To mnóstwo pieniędzy. Poza tym oni grozili, że ciebie też spotka coś złego. - Gdybyś ze mną porozmawiała, odkrylibyśmy, że to pusta groźba. Poza tym to tylko pieniądze, a mnie ich nie brak. Ale jak ona mu je zwróci?

- Opowiedz mi wszystko. Zawahał się, jakby nie wiedział, od czego zacząć. - Wiesz, że mam człowieka, który mi pomaga w trudnych sprawach. Pomógł mi zorganizować spotkanie z wierzycielami. Cała ta sytuacja okazała bardziej osobista, niż zdawaliśmy sobie sprawę. Ktoś bardzo się starał zamienić twoje życie w piekło. - Wiesz kto? Skinął głową, a ona w głębi jego oczu dojrzała ból. - Moja matka. – Zrobił pauzę. – Obwinia cię o rozpad jej małżeństwa. Nie chce zaakceptować, że nie romansowałaś z Linusem. To ona stoi za plotkami w tabloidach, za eskalacją żądań przestępców. Z przykrością przyznaję, że stoi też za groźbą odebrania mi życia. Nie myślała o tym poważnie, ale wiedziała, że to skuteczne. - Twoja matka? Zaczerwienił się z zażenowania. - Nawet nie wiesz, jak mi przykro. – Pomasował kark. – Nie wezmę ci za złe, jeśli zechcesz podać ją do sądu. Teresa uniosła brwi. Czy on oszalał? - Mogłabym jej cokolwiek udowodnić? - Pewnie nie – przyznał. -

To

by

tylko

wywołało

kolejny

skandal,

którego

Christopher

Corporation nie potrzebuje. - Mam to gdzieś – wycedził przez zęby. - Powinno cię to obchodzić – stwierdziła. – Nie podejmę żadnych kroków. Twoja matka jest nieszczęśliwą kobietą, która żyje w piekle, jakie sama sobie urządziła.

Nie mogła nie zauważyć ulgi w jego oczach. Spuściła wzrok na podłogę i wzięła głęboki oddech. Wreszcie zaczęła wierzyć, że nadszedł kres jej problemów. Chętnie rzuciłaby się Liamowi na szyję i wyraziła wdzięczność w sposób, który znała najlepiej. Ale Liam, gdy na niego spojrzała, wciąż wydawał się trochę nieobecny, jak w chwili, gdy tu wszedł. - Czemu mi się zdaje, że to nie koniec rewelacji? – spytała niepewna, czy chce znać odpowiedź. Nadal patrzył na nią bez słowa. Wzruszyła ramionami. - Chyba nie muszę cię dziś poślubić, żeby ratować Christopher Corporation – zażartowała z nadzieją, że ujrzy iskierki śmiechu w jego oczach. On jednak w dalszym ciągu patrzył na nią z powagą. - Zrobiłabyś to? Gdybym poprosił? Tak, tego dnia zrozumiała, że zrobiłaby dla niego wszystko. Była gotowa zniknąć, żeby go ratować. - Gdybyś chciał… W jego oczach zabłysły różne emocje. Kochała go i była mu niezmiernie wdzięczna, że uratował jej brata, karierę, dom. Kochała go czule i namiętnie, na zawsze. Czy miłość nie jest po to, żeby się nią dzielić? - Kocham cię – wyznała. Jego oczy pociemniały. - Przykro mi, jeśli nie to chciałeś usłyszeć. Chyba zawsze cię kochałam. Przesunął ręką po włosach, wyraźnie zdenerwowany. - Do diabła, Tereso.

Nie zaskoczył jej, choć nie takiej reakcji pragnęła. Nie oczekiwała, że Liam padnie na kolana, to nie w jego stylu. Poza tym jej miłość nie zależała od jego odpowiedzi. Po prostu była. Teresa wstała i położyła dłonie na jego piersi, patrząc mu w twarz. - Mamy za sobą wyboistą drogę, ale z tobą wszystkiemu stawię czoło. – Czuła bicie jego serca. – W miłości, prawdziwej dojrzałej miłości nie chodzi o to, co dostaniesz w zamian. Ważne, jak wiele możesz dać. - Nie rozumiem. Uśmiechnęła się smutno. - Kochałam moją matkę i chroniłam ją, kocham i chronię Joshuę. Oczekiwałam, że będą mnie kochali i chronili tak samo jak ja ich. Chciałam dostać coś w zamian. Na początku od ciebie też tego oczekiwałam. Ale już nie oczekuję, że będziesz mnie kochał tylko dlatego, że ja cię kocham. Zrozumiałam, że miłość jest bezwarunkowa. - Tereso… muszę iść, mam coś do załatwienia. W jego oczach widziała zmieszanie, domyślała się, że coś ukrywa. Nadal jej nie ufał. Nie mogła mieć mu za złe. Mając takich rodziców, trudno nauczyć się ufać. Położyła rękę na jego policzku. - Zawsze będę po twojej stronie, Liam. Przykrył jej dłoń swoją i zamknął oczy. Po minucie schrypniętym z emocji głosem powtórzył, że musi iść. Teresa opuściła ręce i zamrugała, powstrzymując łzy. - Wiem. Chciała, by wyszedł, nim zacznie go błagać, żeby został. Ponieważ miłość, pomyślała, gdy Liam opuszczał jej mieszkanie i życie, nie jest na żądanie.

ROZDZIAŁ JEDENASTY Teresa w spodniach do jogi i koszulce bez rękawów weszła do kuchni i zmrużyła oczy przed słońcem wpadającym przez otwarte okna. Lubiła swoje mieszkanie i była wdzięczna Liamowi, że mogła w nim pozostać. Czekając, aż kawa się zaparzy, oparła łokcie na granitowym blacie. Od chwili, gdy Liam wręczył jej pendrive’a i podarował wolność, minęły cztery dni. Spędzili ten czas z Joshuą, przywykając do myśli, że są wolni. A skoro organizując ślub Brooksa, spłaciła Magika, także od niego się uwolniła. Corinne odbierała prośby o organizację rozmaitych imprez, a Teresa zleciła już przygotowanie tych mniej ważnych podwładnym. Corinne stwierdziła też, że Teresa potrzebuje odpoczynku, a nie mając sił

na

dyskusję,

Teresa

została

w

domu.

Miała

już

jednak

dość

leniuchowania, bo nic tylko tęskniła za Liamem. Usłyszała, że drzwi się otwierają i ruszyła do holu, marszcząc brwi. Joshua zwykle spał długo, często nie pokazywał się do południa, co zresztą stanowiło powód jej troski. Kochała go, ale nie mogłaby z nim mieszkać. Joshua wszedł do mieszkania zziajany i spocony. - Dobrze się czujesz? – spytała z niepokojem. Wytarł twarz małym ręcznikiem. - Dobrze, czemu pytasz? - Jeszcze nie ma wpół do ósmej, a ty biegałeś? Zaczął wycierać włosy, a Teresie się zdawało, że mruczy pod nosem coś o Liamie i boksie. Zabrała mu ręcznik i zmierzyła go wzrokiem.

- Powtórz to. - Liam kazał mi przyjść na siłownię o szóstej rano – rzekł, ruszając do kuchni. Szła za nim, a kiedy wyjął butelkę wody z lodówki, a potem próbował ją minąć, chwyciła go za T-shirt. - Poszedłeś na siłownię z Liamem? - No. - Czemu? - Bo mi kazał. Zacząłem dwa dni temu. Nie uciekał od niej wzrokiem. To było coś nowego. Minęły wieki, odkąd patrzył jej w oczy. - Czemu go słuchasz? - Bo jestem mu to winien. Już chciała zaoponować, ale Joshua zasłonił jej usta spoconą ręką, która chwilę wcześniej była w rękawicy bokserskiej. Odsunęła ją i wskazała na stołek barowy. - Siadaj i wszystko mi wyjaśnij. - Nigdy nie zdobędę siedmiu milionów, żeby mu je oddać. - Ja oddam, jak odsprzedam mu akcje. Uśmiechnął się. - Mówił, że tak powiesz i kazał ci przypomnieć, że nie chce twoich pieniędzy. – Wypił spory łyk wody, po czym ostrożnie postawił butelkę na blacie. – Poza tym nie masz nic wspólnego z tymi pieniędzmi. Teresa ściągnęła brwi. - Może, ale ty nie masz pieniędzy. - Wiem, Liam też to wie – odparł zirytowany. – Co nie zmienia faktu, że to

mój

problem.

Liam

mówi,

że

powinienem

wziąć

za

siebie

odpowiedzialność. – Uniósł głowę, a Teresa dojrzała upór w jego oczach. – Pracujemy nad tym. Zmrużyła oczy. Co planuje Liam? Kochała go, ale poszłaby z nim na wojnę o Joshuę. To wciąż jej brat. - Liam chce, żebym przychodził na siłownię cztery razy w tygodniu – ciągnął Joshua. – W najbliższy poniedziałek zaczynam pracę w Christopher Corporation. I pójdę na studia wieczorowe. Chciała spytać, jak za nie zapłaci, ale ją uprzedził. -

Christopher

Corporation

ma

kilku

stażystów,

którzy

pracują

w niepełnym wymiarze godzin za mniejszą pensję, żeby mieć czas na naukę. - Co będziesz studiował? - Bardzo mnie interesują komputery. Może inżynierię oprogramowania? - Świetnie. Jak długo musisz pracować dla Liama? - Nie powiedział. Chce mi dać szansę. Mówi, że mogę robić, co tylko zechcę, jeśli zacznę w siebie wierzyć i będę podejmował dobre decyzje. Teresa położyła rękę na sercu. Liam to taki dobry człowiek. Czemu trwają osobno w nieszczęściu, kiedy mogą być razem szczęśliwi? - Jestem z ciebie dumna, Josh, dasz sobie radę. – Poklepała go po ręce. - Oboje jesteście cholernie nieszczęśliwi, ale udajecie silnych – zauważył. Cóż, tak robią dorośli. - Cieszę się, że spędzasz czas z Liamem. To dobry człowiek. - Dobry człowiek z diabelnie dobrym sierpowym. – Joshua potarł szczękę. – Mówił ci, że jego matka zapłaciła jakimś ludziom, żeby mnie otumanili narkotykami i namówili, żebym wpadł na tamtą imprezę? W zasadzie nie, ale się tego domyślała.

- Jest przekonana, że sypiałam z ojcem Liama i chce mnie ukarać. - Liam mi wszystko wyjaśnił. Jego matka to wariatka, a ojciec nie jest jego ojcem, dlatego poleciał rano na Oahu. - Chwileczkę, co powiedziałeś? - Poleciał na Oahu. - Nie to. Co to znaczy, że ojciec nie jest jego ojcem? Joshua zrobił pełną skruchy minę. - Nie wiem, czy wolno mi o tym mówić. Teresa miała ochotę chwycić go za szyję i wydusić z niego informacje. - O co chodzi, Joshuo Davidzie? Chłopak skrzywił się na dźwięk swojego pełnego imienia. - Wczoraj powiedziałem Liamowi, że idę do domu, ale najpierw poszedłem pod prysznic. Myślał, że są sami… - Kto? – spytała. - Ćwiczył z nami jego przyjaciel Matt. - Mów dalej. - Słyszałem tylko fragmenty. Liam mówił o teście DNA i jakimś Duttonie, który odnalazł jego biologicznego ojca na Hawajach. – Josh odsunął włosy z czoła. – A dzisiaj mi powiedział, że leci na Oahu. Nietrudno to połączyć. Wstała,

pokonała

niewielką

odległość

między

kuchenną

wyspą

i pokojem dziennym. To typowe dla Liama, jak zwykle chce wszystko robić sam. Kiedy zrozumie, że ona jest po jego stronie? Że razem są silniejsi? Starała się dać mu czas, ale już traciła cierpliwość. Gwałtownie przystanęła i spojrzała na brata. - Wiesz, gdzie dokładnie ma być na Oahu? - Nie. A co, chcesz do niego polecieć?

- Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba. Lecę. Joshua znów pokręcił głową. - Super. Kochasz go, on też cię kocha. To głupie, że nie jesteście razem. Tracicie czas. Jak ich rodzice. Teresa pokiwała głową. Oboje z Joshuą rozumieli, jak ważne jest żyć tu i teraz. - Jak go znajdziesz? – spytał. – To duża wyspa. Zadowolona, że ma cel, Teresa się uśmiechnęła. - Patrz i ucz się, młody. – Sięgnęła po telefon, wybrała numer i włączyła głośne mówienie. - Biuro Liama Christophera. Przywitała się z Duncanem i spytała, gdzie jest Liam. Duncan był profesjonalistą, więc odmówił odpowiedzi. - Gdyby chciał, żeby pani wiedziała, sam by pani powiedział. - Duncanie, nie doprowadzaj do tego, żebym była niemiła. - Groźby na mnie nie działają - odparł z cieniem rozbawienia w głosie. Teresa puściła oko do Joshui. - To powiedz mi, jak bardzo nieznośna jest Catherine Christopher? - Strasznie. Potwornie. Cholernie. - A jest tylko matką Liama. - To znaczy? - Zamierzam zostać jego żoną i mogę być albo absolutnie cudowna albo tak nieznośna, że uznasz Catherine za słodkiego kociaka. Jeśli mi powiesz, gdzie jest Liam, pomożesz mi podjąć tę decyzję. Duncan mruknął coś pod nosem i podał jej adres. Teresa chwyciła długopis i zapisała nazwę hotelu na ręce. - Jak mnie wyleje, to będzie pani wina – rzekł Duncan.

- Jak cię wyleje, ja cię zatrudnię. Umowa stoi? - Z dziesięcioprocentową podwyżką i dodatkowym tygodniem urlopu – odparł, bystry jak zawsze. Nigdy nie byłoby jej stać na Duncana, ale to bez znaczenia, bo Liam by się go nie pozbył. Rozłączyła się i spojrzała na brata z nagłą niepewnością. - Dobrze robię? - Mnie pytasz? – Wzruszył ramionami. – Przynajmniej się starasz, a to się liczy. Miała taką nadzieję. Nicolette objęła kolana i patrzyła, jak błękitne niebo na Karaibach z końcem upalnego dnia zabarwia się na różowo. Spojrzała na swoje ręce. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak opalona i wypoczęta. Jak długo nie miała normalnych wakacji? Chyba… nigdy. Niestety już wkrótce wsiądą do samolotu i wrócą do Seattle i do prawdziwego życia. Tyle że już nie wiedziała, co to znaczy. W ciągu tego tygodnia żartowali, kochali się i rozmawiali o wszystkim, tylko nie o przyszłości. A chciała wiedzieć, gdzie spędzi kolejną noc, czy we własnym łóżku, czy w łóżku Brooksa. Ich małżeństwo było umową. Oboje mieli z tego jakiś zysk, niczego więcej sobie nie obiecywali. Pragnienie czegoś więcej byłoby głupotą. Została wychowana przez babkę, która nie mamiła jej bajkami o księżniczkach i szczęściu do końca życia. Życie jest takie, jakim je sobie urządzimy, mawiała. Jest ciężko i nie ma żadnego księcia, który poda ci pantofelek albo obudzi pocałunkiem. Sama kupujesz sobie buty i nie pakujesz się w sytuacje, z których ktoś musiałby cię ratować.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy, więc choć można powiedzieć, że spotkała księcia, który ma własne samoloty i luksusowy dom na plaży, nie wolno jej oczekiwać od niego niczego poza pomocą w zrobieniu filmu. Inaczej skończy ze złamanym sercem. Poczuła jakiś ruch powietrza i podniosła wzrok. Brooks usiadł obok niej na piasku i postawił między nimi srebrne wiaderko z szampanem marki Moet. W drugiej ręce trzymał dwa kieliszki. Szampan na plaży. Idealne zakończenie idealnego tygodnia. Bez słowa otworzył butelkę i napełnił jej kieliszek. Zaczekała, aż naleje też sobie, po czym stuknęła się z nim, mówiąc: - Dziękuję. - Za co? - Za najlepszy tydzień mojego życia. – Zamoczyła usta w szampanie i uśmiechnęła się, czując bąbelki na języku. To samo działo się z jej skórą, kiedy Brooks ją całował. - To piękne miejsce – przyznał. – Staram się przyjeżdżać tu jak najczęściej, ale rzadko mi się udaje. Poczuła przypływ zazdrości. Kogo jeszcze tu przywoził i czy kochał się z tymi kobietami w tym samym łóżku, tym samym jacuzzi, pod tym samym prysznicem? - To mój azyl. Jesteś pierwszą osobą, którą tu zaprosiłem. - Aha. Brooks szturchnął ją ramieniem. - Widziałem tę zazdrość, pani Abbingdon. Spokojnie, Nic, nie zdradzaj emocji, pomyślała. Ciągle z niej żartował. Chciała powiedzieć coś wyrafinowanego, ale nie znajdowała słów, a zatem ograniczyła się do prawdy.

- Tak, jestem zazdrosna. Przez chwilę milczał, a gdy na niego spojrzała, w jego oczach dojrzała coś takiego, że zaschło jej w ustach. - Co? – wydusiła. - Na myśl, że jesteś z innym mężczyzną, mało mi głowa nie pęknie. Co próbował powiedzieć? Gdy zdała sobie sprawę, że palcem na piasku narysowała serce, szybko je zamazała. - Co będzie jutro? - Wrócimy do Seattle. Podniosła na niego wzrok. - Mówię o nas. - Tak, trochę się namieszało – przyznał. – A czego ty chcesz, Nic? Możemy mieszkać razem albo osobno. - Gdybyśmy mieszkali razem, spalibyśmy w jednym łóżku? - Nie wyobrażam sobie innej sytuacji. - Aha. – Wskazała na zachód słońca. – Myślałam, że my tak tylko tutaj. - Czemu? – spytał czule. - Bo to nie jest naprawdę. Ciepłe morze, żadnych stresów. To wakacje, nie prawdziwe życie. Nie mieszkałeś ze mną, kiedy miałam zespół napięcia przedmiesiączkowego, kiedy byłam tak wykończona, że robiłam się nieznośna. - A ty nie mieszkałaś ze mną, kiedy miałem zły dzień, kłóciłem się z

dziadkiem

albo

traciłem

kontrakt.

Prawdziwe

życie

jest

ciężkie,

skomplikowane i szalone. - I nadal chcesz mnie w tym swoim życiu? - Tak. – Pocałował jej skroń i otoczył ją ramieniem, a ona natychmiast znalazła to wygodne miejsce dla swojej głowy. – Nic?

- Uhm? - Nie mówię, że cię kocham. Odsunęła się i spojrzała mu w twarz. W gasnącym świetle dnia jego oczy pojaśniały. - Ale nie mówię też, że nie. Bardzo cię lubię, bardziej niż jakąkolwiek inną kobietę. Chcę… Patrzyła oczarowana na jego zaczerwienione policzki. - Chcę cię w łóżku, chcę, żebyś czekała na mnie w domu, chcę na ciebie czekać, jeśli to ty wrócisz późno. Chcę dzielić z tobą prysznic, jeść z tobą śniadanie, ale… - O Boże, jest to wielkie ALE. - Ale jakaś część mnie chce, żebyś wróciła do siebie. Żeby to się działo powoli, żebym mógł cię uwieść. Chcę cię zabrać na weekend do Paryża i na narty do Tahoe. Iść z tobą na randkę. Miała wrażenie, że uśmiecha się całą sobą. Objęła go za szyję, przycisnęła czoło do jego czoła i rozśmieszyła go, robiąc zeza. - Cóż, panie Abbingdon, w takim razie mam dla pana propozycję. Będę z panem mieszkała w weekendy, a w dni powszednie będziemy chodzić na randki. – Pocałowała czubek jego nosa. – Jeśli dobrze pan to rozegra, może kiedyś zgodzę się za pana wyjść. Brooks uniósł kąciki warg. - Niech pomyślę, pani Abbingdon. To poważny krok. Trzeba rozważyć wiele kwestii. – Musnął jej wargi pocałunkiem. – Tak, do diabła. - Tak, czyli co? - Wszystko, kochanie, do końca naszego życia.

ROZDZIAŁ DWUNASTY Liam siedział przy stoliku na tarasie modnego lokalu w luksusowym hotelu Kahala. Spojrzał na lagunę z delfinami, żałując, że nie ma tu Teresy. Ten hotel kilka minut od słynnej Waikiki Beach bardzo by jej się podobał. Zamówił manhattan i wytarł rękę w spodnie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się denerwował. Teresa potrafiła go uspokoić, bez słów przypomnieć, że wszystko jest w porządku. Że on jest w porządku. Że jest ważny… Podziękował kelnerowi i wziął ze stolika kopertę. Godzinami oglądał przysłane przez Duttona zdjęcia i czytał dołączony do nich raport. Jego ojcem był John Hamilton, urodzony i wychowany na Oahu, który miał trzy córki w college’u, czyli Liam ma trzy przyrodnie siostry. Zawsze pragnął mieć rodzeństwo, kogoś, z kim mógłby dzielić ciężar nadopiekuńczości i szaleństwa matki. Zerknął na zegarek. Ojciec powinien być za trzy minuty. Uniósł rękę i skrzywił się, widząc, że drży. Czego oczekiwał od Johna? Czy pozostaną w kontakcie, czy skończą na jednym spotkaniu? Czy pozna jego rodzinę? Czy John zgodził się z nim spotkać tylko dlatego, że jest bogaty? Może to nie był dobry pomysł… - Ty jesteś Liam. Wziął głęboki oddech i wstał. Powoli się odwrócił i odniósł wrażenie, że widzi siebie za trzydzieści lat. Przyprószone siwizną ciemne włosy, zmarszczki pod oczami i ten sam długi nos. Patrzył na ojca przez minutę,

potem wyciągnął rękę i przez ułamek sekundy pomyślał, że chciałby go uściskać. Ale mężczyźni rzadko to robią, a ci z rodziny Christopher nigdy. Wskazał Johnowi krzesło. John pierwszy przerwał krępującą ciszę. - Nie spodziewałem się, że się odezwiesz. Liam sięgnął po drinka i pomyślał, że John też chętnie by się czegoś napił. Zawołał kelnera. - Ta rozmowa wymaga chyba wzmocnienia dla kurażu – rzekł, kiedy kelner podszedł do ich stolika. – Czego się napijesz? - Tego co ty. Gdy kelner się oddalił, Liam podjął: - Wiedziałeś o mnie? - Tak, na początku twoja matka nie chciała się przyznać, ale ja wiedziałem, że jesteś moim synem. – John pochylił się. – Chcę, żebyś wiedział, że nie jestem z siebie dumny. Powinienem trzymać się z daleka od mężatki, ale mnie oczarowała. - Jak się poznaliście? - Linus budował tu hotel, a ja pracowałem dla architekta krajobrazu. Twoja matka lubiła ogrodnictwo, więc twój ojciec pozwolił jej decydować, jak ma wyglądać otoczenie. Milion razy zmieniała zdanie. W końcu szef miał jej dość i przekazał mi ten projekt. I tak to się zaczęło. - Długo byliście razem? - Prawie rok. Linus nie spędzał tu całego czasu, był zaabsorbowany rozwijaniem firmy. Kiedy sprzedał hotel i wyjechali, Catherine była w piątym miesiącu. - Chciałeś, żeby została? John skrzywił się.

- Szczerze? Chyba nie, chociaż chciałem tego dziecka. Ale Linus był jej mężem. Mógł wam zapewnić wszystko, na co mnie nie było wówczas stać. - Wówczas? W uśmiechu Johna duma łączyła się ze smutkiem. - Gdyby była gotowa żyć przez kilka lat w gorszych warunkach, mógłbym jej zagwarantować niemal wszystko to, co dał jej Linus. Otworzyłem firmę projektowania ogrodów, a potem sklep z artykułami ogrodniczymi. Po pięciu latach miałem ich już dziesięć. Teraz jest ich dużo więcej. Liam poskładał te informacje w całość. - Jesteś tym Hamiltonem z Hamilton Home and Garden Stores? John przytaknął. - Przekazałem prowadzenie firmy grupie młodych ludzi i spędzam czas surfując albo w ogrodzie. Albo wkurzając żonę. – Uśmiechnął się. – Będę właścicielem jeszcze parę lat, zobaczę, czy któreś z moich dzieci zechce ją prowadzić. Córki nie są zainteresowane. A ty? - Nie możesz mi przekazać firmy – odrzekł Liam zszokowany. John przekrzywił głowę. - Czemu? Jesteś moim synem. - Nie znasz mnie. John podniósł plecak, z którym przyszedł, i wyjął z niego trzy wypchane teczki. Położył je na stoliku. - W zamian za milczenie zażądałem, żeby twoja matka przysyłała mi co miesiąc raport na temat twoich postępów w szkole i innych osiągnięć. Tu jest trzydzieści kilka lat twojego życia, większości z tych rzeczy pewnie nie pamiętasz. Nie wychowałem cię, ale cię znam.

Liam otworzył pierwszą teczkę i od razu rzuciła mu się w oczy ocena stanu noworodka w skali Apgar i jego zdjęcie kilka minut po porodzie. Wyglądał jak wkurzona małpka. Dalej była między innymi informacja o jego pierwszym pasie karate, konkursie ortograficznym i dużo zdjęć. John nie kłamał, te trzy teczki mieściły jego życie. - Czemu się ze mną nie skontaktowałeś, jak dorosłem? - Catherine obiecała, że jak skończysz osiemnaście lat, powie ci, kto jest twoim ojcem. Uzgodniliśmy, że sam zdecydujesz, co z tym zrobisz. Nie odezwałeś się, więc uznałem, że nie chcesz – odparł John z bólem głosie. - Dopiero niedawno doszedłem do tego, że ktoś z moją grupą krwi nie może być dzieckiem moich rodziców – wyznał Liam. – Matka nie jest mistrzynią dotrzymywania słowa. To ciężki przypadek. John kiwnął głową. - Z całym należnym szacunkiem, mam świadomość, że uniknąłem problemów. Heidi, moja żona, która wie o tobie, jest ze mną dwadzieścia sześć lat i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Liam uśmiechnął się lekko. - To wspaniałe. I zachęcające. John postukał palcem w kieliszek. - Kim ona jest? Liam chciał skłamać, ale nie miał na to siły. - Teresa St. Claire. To… skomplikowane. Burzliwa znajomość, także dzięki machinacjom matki. John zmarszczył czoło i strzelił palcami, a Liam sobie uprzytomnił, że robi dokładnie to samo. - To ona odziedziczyła sporą część udziałów Linusa? - Dwadzieścia pięć procent. Skąd wiesz?

John wskazał na teczki. -

Jak

skończyłeś

osiemnaście

lat,

twoja

matka

przestała

mnie

informować. Wynająłem prywatnego detektywa. Liam chciał myśleć, że to odrażające, tymczasem poczuł się… ważny. Jakby miał ojca, dla którego był naprawdę drogi. - St. Claire, to nazwisko brzmi znajomo. Liam ściągnął brwi. - Ojciec Teresy pracował krótko dla Linusa, zanim się urodziłem. - Tak, pamiętam, Catherine mówiła o nim bez końca. Liam pochylił się zainteresowany. - Pamiętasz te rozmowy? John zamyślił się na moment. - Była zła, bo Linus chciał mu zapłacić za coś, co wcześniej od niego dostał.

Pamiętam

kłótnię

na

temat,

kto

ma

prawo

do

własności

intelektualnej, jednostka czy firma. W czasie, gdy Liam przyszedł na świat, jego ojciec uruchamiał technologiczną gałąź Christopher Corporation, która ostatecznie stała się trzonem

firmy.

popularnego

Nigel

St.

produktu,

bezpieczeństwo

w

Claire

musiał

być

oprogramowania,

sieci.

Dzięki

niemu

twórcą

które

ich

najbardziej

zrewolucjonizowało

Christopherowie

zdobyli

niewyobrażalny majątek. - Co jeszcze pamiętasz? - O St. Claire? Z jakiegoś powodu wyjechał z kraju, myślę, że któreś z twoich rodziców albo oboje utrudniali mu powrót do Stanów. Mieli znajomości w urzędzie imigracyjnym, a jego wiza straciła ważność. Catherine twierdziła, że jak zostanie za granicą, nie poda ich do sądu.

Liam ścisnął grzbiet nosa, starał się nie wybuchnąć. Jego rodzice trzymali St. Claire’a z dala od dzieci. Linus najwyraźniej miał z tego powodu wyrzuty sumienia i postanowił zrekompensować to Teresie, zapisując jej udziały. Do diabła, co za pokręcona historia. Kiedy powie Teresie, czemu jej ojciec nie wrócił do domu, ta wpadnie w furię. Tego im nie wybaczy. To będzie też śmiertelny cios dla ich kruchej relacji. Jak mogłaby żyć z mężczyzną, którego bliscy zniszczyli jej rodzinę? - Liam, spójrz na mnie. Podniósł wzrok zdumiony determinacją w głosie Johna. - To, co zrobili twoi rodzice, nie ma z tobą nic wspólnego. Odpowiadasz tylko za to, co sam robisz. - Ale muszę się mierzyć z konsekwencjami ich działania – zauważył. - Przykro mi. Przykro mi też, że o ciebie nie walczyłem. Szczerze wierzyłem, że z nimi będziesz miał lepsze życie. Liam

przypomniał

sobie

wycofanego,

przerażonego,

często

przytłoczonego chłopca, jakim był. -

Tak,

miałem

najnowsze

zabawki,

markowe

ciuchy

i

wakacje

w egzotycznych miejscach. Nie miałem ojca, który przychodziłby na moje mecze czy grałby ze mną w piłkę. Podawałem mamie chusteczki, kiedy płakała, bo ojciec coś zrobił albo czegoś nie zrobił, i podawałem mu whisky, kiedy na nią narzekał. – Liam wstał wstrząśnięty, dłużej nie mógł tego znieść. John podniósł się i położył rękę na jego ramieniu. - Nie odchodź jeszcze, porozmawiajmy. Liam spojrzał ponad jego ramieniem, ale nie widział złotoróżowego zachodu słońca. Cofnął się i pokręcił głową. - Nie mogę, już nie.

Wziął kopertę, raz jeszcze rzucił wzrokiem na teczki. Musi się napić. - Zobaczę cię jeszcze? – spytał John ze smutkiem. - Nie wiem – odparł Liam, odchodząc. Wiedział tylko, że potrzebuje ciszy i spokoju. A najbardziej potrzebował Teresy. Krótka obcisła sukienka z głębokim dekoltem, którą miała na sobie, była jej bronią atomową. Kolor żółty podkreślał błękit oczu. Celowo użyła więcej niż zwykle cienia, tworząc seksowny efekt przydymionego oka. Podkreśliła kości policzkowe i pociągnęła wargi różowym błyszczykiem. Pod sukienką miała wyłącznie horrendalnie drogie francuskie perfumy. Zamierzała uwieść Liama Christophera. Chciała, by na jej widok przestał się kontrolować i wykrzyczał, jak bardzo ją kocha. Chciała, by jej opowiedział o spotkaniu z ojcem. Choć mówiąc szczerze, jeśli tylko sprawi, że Liam zapomni spytać, skąd wzięła się na Hawajach, uzna to za swoje małe zwycięstwo. Wzięła oddech i zapukała do drzwi apartamentu. Gdyby nie zastała Liama, nie miała pojęcia, gdzie go szukać. Nie miała też gdzie się podziać, bo nie zarezerwowała pokoju. Najwyżej poczeka w barze i potem tu wróci. A jeśli Liam jest w drodze do Seattle? Nie chciała myśleć, że przyleciała tu na marne. Raz jeszcze głośno zastukała do drzwi i omal się nie rozpłakała, słysząc po drugiej stronie ciężkie kroki. - Nie zamawiałem… - zaczął Liam, otworzywszy drzwi. Planowała, że powie uwodzicielsko: Zróbmy coś niegrzecznego, ale zaschło jej w ustach. Liam był owinięty ręcznikiem wokół bioder. Wytrzeszczał oczy ze zdumienia, rękę oparł o framugę. - Teresa?

Pochyliła się i przeszła pod jego ramieniem. Na widok luksusowego wnętrza omal nie zagwizdała. Ciągle zapominała, jaki bogaty jest Liam. - Nie zapytasz, czemu tu jestem? – powiedziała, a przecież nie chciała, by teraz zadawał jej pytania. Później, po seksie, powie mu, że powinni być razem. Zapyta o ojca… - Brałem prysznic i żałowałem, że cię tu nie ma. – Ujął jej twarz w dłonie. – Zapomniałem, jakie masz długie włosy i jakie miękkie. Objęła go w pasie. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, pocałowała jego rękę. - Co robiłeś pod prysznicem, jak o mnie myślałeś? - Dobrze wiesz. – Położył jej dłoń na członku. Zamruczała z aprobatą. Liam oparł czoło o jej czoło i westchnął. – Naprawdę jesteś. Zastanowiła się, czemu wciąż to powtarza. Spojrzała mu w oczy i dojrzała w nich zmieszanie, cierpienie i mnóstwo żalu. Musi przegonić te złe duchy. Objęła go za szyję i stanęła na palcach. Jej szpilki, choć wysokie i seksowne, nie dodały jej tyle centymetrów, ile chciała, a jednak zdołała przycisnąć wargi do jego ust. - Weź mnie – szepnęła. - Możesz żałować, że to powiedziałaś – mruknął, głaszcząc jej pośladek. - Nigdy. Zaśmiał się, opadł ustami na jej wargi i wsunął język do jej ust. Przycisnął ją z całej siły, zostawiając na jej sukience krople wody spod prysznica. Chwycił zębami jej dolną wargę, a jakby to mu nie starczyło, przeniósł się w to seksowne miejsce, gdzie żuchwa spotyka się z uchem. W głowie jej się kręciło. Liam odsunął się i przeciągnął palcem wzdłuż linii dekoltu.

- Ładna sukienka, ale na podłodze będzie jeszcze ładniejsza. Sukienka była zbyt droga, by wylądować na podłodze. Ta myśl przemknęła przez głowę Teresy i wyparowała, gdy Liam ją odwrócił i chwycił za suwak. Czuła na plecach jego oddech, zadrżała, gdy przycisnął tam wargi. Była już wilgotna, od orgazmu dzieliło ją niewiele. Ściągnął sukienkę z jej ramion, a zaraz potem głośno wciągnął powietrze, widząc ją nagą. - Coraz bardziej mi się to podoba. – Lekko szczypnął jej sutek, a Teresa szarpnęła się z podniecenia. – Jesteś taka piękna. Uniósł jej włosy i pocałował kark. Po chwili znów poczuła jego wargi na plecach, gdy zsuwał palce po jej brzuchu na pasek włosów. Gwałtownie się odwróciła. Liam przed nią klęczał. Podniósł wzrok. - Nie ruszaj się, jest idealnie. Patrzyła na jego włosy, gdy delikatnie otwierał ją palcami i całował wilgotny wzgórek. Złączyła kolana, bała się, że nie utrzyma się na nogach. Liam wsunął w nią palce, a ona westchnęła, chwyciła go za włosy, w duchu błagając o więcej. Gdy już myślała, że dłużej tego nie wytrzyma, jego gorący język zastąpił palce. Potem znów jeden, a następnie dwa palce Liama znalazły do niej drogę. Miała wrażenie, że wiruje. Szczytowała, spadała w dół i znów szczytowała. Liam chwycił ją za pośladki, uniósł się i wszedł w nią silnym pchnięciem. Zacisnęła się na nim i przewróciła oczami. Trzymając ją przy sobie, jakby ważyła tyle co piórko, opadł na najbliższy fotel. Teresa ściskała go kolanami, by się z niej nie wyśliznął. Spojrzała w jego oczy i pomyślała, że to jest miłość. Doskonałe połączenie pożądania, pasji i zaufania. Miłość

to

także

budzenie

się

obok

ukochanego

Upewnienie go w tym, że jest jej całym światem.

każdego

ranka.

Oczy Teresy wypełniły się łzami, które potoczyły się po policzkach. Liam otarł je palcem. - Co się stało? Tylko pokręciła głową. - Mam przestać? Znów pokręciła głową i mocniej przycisnęła go pośladkami, aż jęknął. Tylko Liam mógł zaproponować, że przerwie na widok jej łez, choć był w niej tak głęboko, że nie wiedziała już, gdzie on się kończy, a ona zaczyna. Aż do tej chwili nie miała świadomości, jak bardzo go kocha, teraz czuła to każdą komórką ciała, każdym uderzeniem serca. Pogłaskała jego policzek. - Dalej, Liam, weź mnie z sobą daleko. Razem z nią zsunął się na podłogę, położył ją na perskim dywanie, uniósł jedną z jej nóg i pchnął biodrami. - Nie mogę czekać. Poczuła cudowne napięcie i wiedziała, że jest o krok za Liamem. Znieruchomiał, wsunął między nich rękę i dotknął jej. Wtedy to się stało. Tak, to była miłość i to było wspaniałe. Podobnie jak wielokrotne orgazmy. Przesunął rękę wzdłuż jej pleców. Jej skóra była nieskazitelna poza trzema piegami pod prawą łopatką. Może miała ich więcej, musi to sprawdzić. Ale nie teraz, bo teraz muszą porozmawiać. Nie miał na to ochoty, ale był dorosły, a dorośli robią to, co należy. Jego rodzice robili, co chcieli, nie dbając o konsekwencje. Nie pójdzie w ich ślady. Ale był też John, a choć niewiele go znał, czuł, że może być dla niego wzorem. A może powinien robić wszystko po swojemu. Ta myśl dawała mu poczucie wyzwolenia i przyprawiała o dreszcz emocji. Czy ma iść tą drogą

sam? Teresa powiedziała, że go kocha, ale czy prawda o losie ojca nie zmieni jej uczuć? Tylko w jeden sposób mógł się tego dowiedzieć. Uśmiechnęła się łagodnie, jakby słyszała jego nieme błaganie. - Kochaliśmy się prawie całą noc, więc pewnie muszę za to zapłacić. - O czym mówisz? - Musimy porozmawiać. Usiadła i podciągnęła kołdrę, zasłaniając piersi. To zbrodnia, a z drugiej strony, nie mógłby się skupić, mając przed sobą jej nagie ciało. Zresztą świadomość, że jest naga w pościeli, też go rozpraszała. - Zamówmy kawę i usiądźmy na balkonie – zasugerował, wstając. Wciągnął bokserki, które zostawił na krześle, i wyjął T-shirt z komody. Rzucił go Teresie. Wyszedł z sypialni, bo gdyby tam został, znów by się kochali. Im dłużej z nim była, tym trudniej było mu się z nią rozstać. Bo Teresa odejdzie, tego był pewien. Zamówił kawę i otworzył drzwi na taras. Zacisnął palce na balustradzie i westchnął, gdy podeszła do niego do tyłu i objęła go w pasie, wtulając policzek w jego plecy. - Proszę, nie wyrzuć Duncana za to, że zdradził mi, gdzie jesteś. Odwrócił się, marszcząc czoło. Omal się nie zaśmiał, widząc w jej oczach jej poczucie winy i psotne chochliki. - Zagroziłam mu najgorszym, jak mi nie powie. - Okej, czym mu groziłaś? Zaczerwieniła się uroczo. - Powiedziałam, że jak zostanę twoją żoną, zamienię jego życie w piekło, zachowując się dziesięć razy gorzej niż Catherine. Na myśl o małżeństwie serce zabiło mu mocniej.

- Powinienem go zwolnić – zażartował. – Moja prywatność jest świętością. -

Gdybyś

go

zwolnił,

musiałabym

go

zatrudnić

i

dać

mu

dziesięcioprocentową podwyżkę. Nie stać mnie na to. Odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się. Nikt tak jak Teresa nie potrafił go rozbawić, uszczęśliwić, podniecić. A gdyby nie powiedział jej o ojcu? Gdyby jej tylko wyznał miłość i do końca życia starał się ją uszczęśliwiać? Wiedział jednak, że na kłamstwie niczego nie zbuduje. Jego szacunek do samego siebie i do Teresy wymagał, by wyjawił jej prawdę. Kiedy usłyszał, że drzwi do apartamentu się otwierają, schował Teresę za plecami. Kelner wjechał z wózkiem, na którym stały srebrny dzbanek z kawą, porcelanowe filiżanki, świeże ciasto i miseczka sałatki owocowej. Kawa, dzięki Bogu. Gdy kelner wyszedł, Teresa sięgnęła po rogalika. - Pachnie niebiańsko. Liam nalewał kawę, a Teresa odłamała kawałek rogalika i wzięła go do ust. Podał jej filiżankę i zaprosił, by usiadła na leżaku. Potem zajął miejsce naprzeciwko i pomyślał, że jej oczy są w kolorze oceanu. - Poznałem wczoraj mojego biologicznego ojca. Natychmiast odłożyła rogalik i postawiła filiżankę na stoliku. Pochyliła się, skupiona na jego słowach. - I co? – spytała. – Jaki jest? Wzruszył ramionami. - Jest… sympatyczny. Fizycznie jesteśmy do siebie podobni. - Cieszył się, że cię widzi? Wiedział o tobie? Czemu się z tobą nie kontaktował?

Liam opowiedział jej o zdradzie Catherine i motywach Johna, które zdecydowały o tym, że został wychowany w rodzinie Christopherów. Gdy wspomniał o teczkach, jej oczy wypełniły się łzami. - Spotkasz się z nim jeszcze? - Nie wiem, wyszedłem w złym humorze. - Bo cię nie szukał? Bo twoje siostry miały świetne dzieciństwo, a ty nie? Z powodu twojej matki? Pewnie ze wszystkich tych powodów, pomyślał. - Najbardziej wkurzyło mnie to, co usłyszałem o twoim ojcu. - Moim ojcu? Skąd w ogóle ten temat? Odstawił filiżankę i położył ręce na kolanach. - John wyjaśnił mi coś, czego dotąd nie rozumiałem. - Mianowicie? - Powód, dla którego Linus zapisał ci akcje. Zacisnęła wargi i usiadła sztywno. - Zdawało mi się, że mamy to za sobą. - Linus cię lubił i cenił, ale nie zapisałby wartych miliony akcji osobie spoza rodziny. Żył dla Christopher Corporation. A skoro z nim nie spałaś – jęknęła, a Liam ciągnął, ignorując ją – skąd ten spadek? Wyrzuciła do góry ręce zirytowana. - Nie wiem, na Boga. Gdybym wiedziała, powiedziałabym ci. - Ale ja wiem, Tereso. Spojrzała na niego, marszcząc czoło. - Okej, powiesz mi? Czuł się, jakby stał na wysokim klifie, szykując się do skoku i nie wiedział, czy w wodzie są skały. Nie miał wyjścia, musiał skoczyć.

- Twój ojciec był stażystą w naszej firmie. Wymyślił sposób na superbezpieczne szyfrowanie danych, a to odkrycie przeniosło naszą firmę do pierwszej ligi. Mogliśmy zatrudnić najtęższe umysły świata, które zajmują się sztuczną inteligencją. Ale pomysł twojego ojca był właśnie punktem startu. W tamtym czasie każdy nowy pomysł i wynalazek w Christopher Corporation był własnością intelektualną firmy. Kiedy znaleźliśmy się na giełdzie, twój ojciec musiał dojść do wniosku, że firma zawdzięcza sukces jego pracy. Miał rację. Teresa zakryła usta, oczy miała szeroko otwarte. - Według mojego prywatnego detektywa – ciągnął Liam – twój ojciec podjął kroki prawne, domagając się udziału w zyskach. Nie znaleźliśmy śladu, żeby sprawa dotarła do sądu, bo twój ojciec miał wtedy kłopoty z Urzędem Imigracyjnym. Teresa przytaknęła. - Wyjechał do Wielkiej Brytanii. Miałam sześć lat, ale pamiętam. Liam miał nadzieję, że zdoła wykrztusić kolejne słowa. - Myślę, że moi rodzice mieli w tym swój udział. Niewykluczone, że pomógł im Magik. Odkryli, że jego wiza straciła ważność i doprowadzili do tego, że wydalono go ze Stanów. Trudno się procesować, jeśli nie przebywa się w danym kraju i nie jest się jego obywatelem. A jeśli jesteś deportowany, tracisz wiarygodność. Według Duttona notatka w teczce personalnej twojego ojca została sprokurowana. Jest tam napisane, że wziął urlop z powodów rodzinnych. Nikt tego nie kwestionował, więc nikt nie pytał, kiedy wróci. Czy mama coś o tym mówiła? – spytał. Teresa pokręciła głową. - Wątpię, żeby ojciec podzielił się z nią swoimi problemami, zwłaszcza że była w ciąży z Joshem. Mama nie radzi sobie ze stresem, więc starałby się ją chronić.

Liam spojrzał na jej piękną twarz. Patrzyła na morze niewidzącym wzrokiem. Kiedy jej oczy zalśniły od łez, serce omal mu nie pękło. - Myślałam, że nie chciał do nas wrócić. - Nie wrócił, bo oni się o to postarali, a potem zginął w tym dziwnym wypadku. – Potarł czoło. – Tak mi przykro. Jestem przerażony i głęboko zawstydzony tym, co zrobili. Teresa kiwała głową w milczeniu, a Liam miał wrażenie, jakby jakieś lodowate palce ścisnęły mu serce. - Jestem przekonany, że to dlatego Linus zapisał ci udziały, dlatego interesował się twoim losem. Miał świadomość, że źle potraktował twojego ojca. To wyjaśnia też antypatię mojej matki. Teresa spuściła głowę. Liam zapamięta ten widok do końca do życia kobietę z pochyloną głową, obejmującą się ramionami. Chciał ją przytulić, ale nie sądził, by miała na to ochotę. - Nie wiem, jak cię jeszcze przepraszać – rzekł zdesperowany. Na moment przygryzła dolną wargę, a gdy ją uwolniła, zobaczył na niej odciśnięte zęby. Wyprostowała się. - Nigdy bym się tego nie dowiedziała, gdybyś mi nie powiedział. Krótko skinął głową. - Mogłeś to przede mną ukryć, zamieść to pod dywan. Musisz zdawać sobie sprawę, że opowiadając mi tę historię, ryzykujesz to, co nas łączy. Tak, miał tę świadomość. Czekał na jej werdykt. - Dlaczego mi powiedziałeś? Mocno splótł palce. - Bo nie chcę, żeby dzieliło nas kłamstwo. Nasza przeszłość, moi rodzice sprawili ci dość bólu. - Tobie też.

- Kłamali, manipulowali, wykorzystywali i znów kłamali – mówił schrypniętym głosem. – Nie chcę więcej kłamstw, a ukrywanie prawdy jest rodzajem

kłamstwa.

Mam

dość

tego,

co

uważałem

za

normalność.

Przedkładanie pieniędzy, władzy i statusu ponad drugiego człowieka nie jest normalnością. Milczący pozbawiony ciepła dom nie jest normalny. Chcę normalności, Tereso. - A jak ją zdefiniujesz? Wiedział, że musi to powiedzieć, nim ona odejdzie. - Normalność to ty i ja razem. Normalnością byłoby nasze małżeństwo, gdzie każde z nas buduje swoją karierę, ale kochamy się, wspieramy i uczymy od siebie. Normalnością byłoby, gdybym do ciebie zadzwonił z prośbą o radę, kiedy mam problem. I vice versa. To dbałość o nas, nasze dzieci i świat. Tak, wiem, że to brzmi banalnie. – Wzruszył ramionami poruszony. – Nikomu nie ufam tak jak tobie, i to jest normalne. Podobnie jak to, że będę cię kochał do końca życia. Ale wiem, że ta wizja wspólnego życia jest mało prawdopodobna. - Czasami warto zaryzykować – odparła cicho. Ściągnął brwi. - Nie rozumiem. Uśmiechnęła się lekko. - Co ty na to, jeżeli się zgodzę? To był ciężki poranek, ale teraz Liam kompletnie się pogubił. - Na co? Zwilżyła wargi, a serce Liama na moment się zatrzymało. - Na wszystko. Ciebie, nas, dzieci. Małżeństwo, które nie ma nic wspólnego z udziałami, w którym chodzi wyłącznie o nas. - No…

Pochyliła się i położyła ręce na jego kolanach. - Słuchasz mnie? Był pewien, że nie wydusi słowa, więc tylko skinął głową. Ponieważ jednak miał cień wątpliwości – zbyt łatwo poszło, do diabła – siłą woli wydukał: - Możesz to powtórzyć? - Kocham cię. Chcę spędzić z tobą życie. - Słyszałaś, co powiedziałem o moich rodzicach i twoim ojcu? Przytaknęła. - Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć, i pewnie nie będę chciała mieć do czynienia z twoją matką… - To zrozumiałe. - Ale to, co oni zrobili, nie ma z nami nic wspólnego. To, co zrobił twój ojciec, próbując naprawić szkody, połączyło nas. I zwyciężyliśmy, chociaż obrzucano nas błotem. Byłabym głupia, rezygnując z miłości, która jest wytrwała. Liam dotknął jej policzka. - Tak bardzo cię kocham – powiedział, a ona uniosła głowę, czekając na pocałunek. Chciał się w niej zatracić, ale została jeszcze jedna czy dwie kwestie do wyjaśnienia. - Czy możemy coś uzgodnić? - Co? – Uniosła brwi. - Usuniemy z telefonu wszystkich Magików. Od tej chwili będziemy wieść nudne życie, nie wymagające interwencji wątpliwych pomagierów. Skinęła głową. Jej oczy błyszczały. - Świetnie. Co jeszcze? - Wyjdziesz za mnie? – spytał. – W ciągu miesiąca? Spojrzała na niego, jakby to rozważała.

- Wiesz, ile czasu trzeba na zorganizowanie wesela? Owszem, udało mi się zorganizować ślub Nic i Brooksa w rekordowym tempie, ale omal mnie to nie zabiło. Do diabła, będzie musiał poczekać. - Okej, dwa miesiące? Trzy? Teresa się uśmiechnęła. - Co powiesz na trzy dni? Na plaży o zachodzie słońca? Nasi przyjaciele zdążą tu dotrzeć. Nie zaprosimy Catherine, ale zaprosimy twojego biologicznego ojca z rodziną. Co ty na to? - Myślałem, że chcesz mieć bajkowy ślub. Pocałowała go delikatnie. - Ty jesteś moją bajką. – Ujęła jego twarz w dłonie. – Spotkamy się na plaży za trzy dni? - Gdziekolwiek zechcesz – odparł, biorąc ją w ramiona.

EPILOG Teresie podobało się, że Liam wciąż na nią zerka i celowo bawiła się falbanką na udzie. Wiedziała, że wystarczy najmniejsza zachęta, a jego ręka zanurkuje pod asymetryczne fałdy balowej sukni i powędruje na północ. Lubiła, gdy jego ręka tam trafiała, w dzień i w nocy, ale tym razem byli w drodze na Christopher Ball, a ona wydała majątek na wyszywaną koralikami suknię. Liam patrzył na nią przez zmrużone oczy, gdy limuzyna mknęła w stronę czerwonego dywanu. - Czy jestem romantyczny, czy ta suknia wygląda jak suknia ślubna? Nie była zaskoczona, że to zauważył. Słysząc, że szefowa ma wyjść za mąż, Corinne, wspaniała przyjaciółka i asystentka, wypatrzyła koronkową suknię w róże z dopasowanym stanikiem na ramiączkach. Idealną na ślub na plaży, w którym uczestniczyli Matt i Nadia oraz nowa rodzina Liama. Joshui i kilkorgu przyjaciołom udało się błyskawicznie zmienić plany. Ceremonia była piękna i radosna, lecz Teresa wciąż marzyła o sukni od wielkiego projektanta. Ten bal, który wymyśliły z Nic, był doskonałą okazją na włożenie czegoś unikalnego i ekstrawaganckiego. Suknia bez pleców, z odkrytymi ramionami, ręcznie wyszywanym stanikiem i falbaniastym dołem przypominała suknię ślubną, ale Teresa się tym nie przejmowała.

- Wyglądasz pięknie, jestem szczęśliwy, że cię poślubiłem – powiedział Liam. Pochyliła się do pocałunku, nie martwiąc się szminką. - Cieszę się, że suknia ci się podoba. - Bardzo, ale jak zwykle jeszcze lepiej wyglądałaby na podłodze – skomentował, wywołując jej uśmiech. Suknia kosztowała dwadzieścia tysięcy dolarów i jedynym miejscem, do którego mogła trafić, był ochronny worek i garderoba. Limuzyna się zatrzymała. - Jesteśmy na miejscu. Teresa wyjrzała przez przyciemnione szyby i zobaczyła Nicolette na czerwonym z

dywanie,

obiektywami

a

za

nią,

wycelowanymi

za w

barierkami, ich

tłum

stronę.

fotoreporterów

Nicolette

wyglądała

fantastycznie w czerwonej sukni w stylu boho. Teresa zastanawiała się, gdzie podziewa się Brooks. Nicolette przekazała komuś mikrofon i ruszyła do nich. Liam otworzył jej drzwi, a Teresa się przesunęła. Nicolette pocałowała ją w policzek, wzięła od Liama butelkę wody i wypiła łyk. Teresa

przekrzywiła

głowę.

Nicolette

była

blada,

wyglądała

na

zmęczoną. - Dobrze się czujesz? Wiem, jak ciężko pracowałaś, pomagając mi zorganizować ten bal… - Przynajmniej tyle mogłam zrobić, w końcu zbieramy pieniądze na fundację. Dwa miesiące po ślubie Nic i Brooks założyli fundację, która miała przeciwdziałać

handlowi

ludźmi.

Teresa,

słysząc

o

tym,

zapragnęła

zorganizować bal, podczas którego będą zbierane pieniądze na sprawę tak drogą sercu Nicolette. Na kolejny wieczór zaplanowano premierę jej filmu.

Nicolette była potwornie zdenerwowana. Na dodatek prowadziła relację z balu. - Gdzie Brooks? – spytała Teresa. - W środku, zbiera pieniądze. – Nic uśmiechnęła się, a kiedy dotknęła brzucha, Teresa zrozumiała, skąd bierze się jej zmęczenie. - O mój Boże, kiedy? – zapytała. - To świeża sprawa – odparła Nicolette z uśmiechem. - O czym mówicie? – spytał Liam. - Nic jest w ciąży – wyjaśniła Teresa z radością. Ona i Liam nie byli jeszcze

gotowi

na

dzieci,

ale

praktykowanie

sprawiało

im

dużo

przyjemności. – Co na to Brooks? Planowaliście to? Chcesz znać płeć? Nicolette śmiała się. - Musimy się umówić na długi lunch, żeby o tym porozmawiać. - Ale to takie ekscytujące! – Teresa klasnęła w dłonie. - Podobno organizujesz ślub Shane’a i Isabel. Isabel mi powiedziała, że bardzo jej się podoba twój pomysł, a teraz, kiedy The Opulence jest znów otwarty, wydaje się idealnym miejscem – mówiła Nicolette. Teresa znów klasnęła w dłonie. - Tak. – Ściągnęła wargi. – Wciąż jestem trochę zła na Jessie i Gideona, że się pobrali w tajemnicy. - Oboje sporo ofiarowali na nasz cel, a Jessie wystąpi za darmo, więc musisz im wybaczyć – przypomniał jej Liam. Teresa puściła do niego oko. - Może. Okej, do roboty. Nicolette skinęła głową i zerknęła na zegarek. - Dajcie mi pięć minut, nakręcimy wasz przyjazd. Dam znak waszemu szoferowi, jak będziemy gotowi.

Wysiadła i zamknęła drzwi. Teresa odwróciła się do Liama. Na widok jego poważnej miny jej uśmiech zgasł. - Co się stało? – spytała, kładąc rękę na jego udzie. Pokręcił głową i wyciągnął ze smokingu kartkę. - Wiesz, że za pół roku będziesz mogła pozbyć się akcji Christopher Corporation. Czas ucieka, kiedy człowiek jest szczęśliwy. Teresa wzięła kartkę, wzruszając ramionami. - Myślałam, żeby je zatrzymać dla naszych dzieci. - Świetny pomysł. A ta przesyłka przyszła dziś rano od prawnika Linusa. To list. Teresa dostrzegła poczucie winy na twarzy męża. Bardzo zbliżył się z Johnem. Wiedziała, że jest mu przykro, że nigdy nie był tak blisko z Linusem. - Przeczytaj – powiedział. Teresa powoli otworzyła list. „Liamie, nigdy nie potrafiłem pisać listów, zwłaszcza miłosnych. Ten list w pewnym sensie jest takim listem. Piszę go najlepiej jak potrafię. Zawsze byłem z ciebie dumny, dumny z tego, że mogę nazywać cię moim synem. Nieważne, czego się dowiesz, chcę, żebyś to wiedział. Wybacz, że nie uprzedziłem cię o zamiarze podarowania akcji Teresie. Nie mam pojęcia, co z nimi zrobi. Mam nadzieję, że zostaną w rękach Christopherów, lecz nie mam na to wpływu. Dając jej te udziały, chciałem jej wynagrodzić mój błąd z przeszłości. Poza tym bardzo lubię tę dziewczynę. Czasami, kiedy wyobraźnia mnie poniesie, myślę, że byłaby wspaniałą synową.

Ale Ty sam o sobie decydujesz, a ja ufam w słuszność twoich wyborów. Tych dotyczących firmy i tych dotyczących Twojego szczęścia. Bądź szczęśliwy, synu. Tylko to się liczy. Tata”. Teresa złożyła list i oddała go Liamowi, unosząc brwi. - Jesteś szczęśliwy, kochanie? Szofer

otworzył

ciężkie

drzwi

limuzyny,

dobiegł

ich

podnieconych głosów. Liam nie spuszczał wzroku z Teresy. - Wyjątkowo. A ty? - Nie do opisania. Ale, Liam? - Tak? - Ta suknia nie może wylądować na podłodze. Mówię poważnie. Pomógł jej wysiąść i uśmiechnął się przewrotnie. - Przecież wiemy, że tak się to skończy.

zgiełk

Spis treści: OKŁADKA KARTA TYTUŁOWA KARTA REDAKCYJNA ROZDZIAŁ PIERWSZY ROZDZIAŁ DRUGI ROZDZIAŁ TRZECI ROZDZIAŁ CZWARTY ROZDZIAŁ PIĄTY ROZDZIAŁ SZÓSTY ROZDZIAŁ SIÓDMY ROZDZIAŁ ÓSMY ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ DZIESIĄTY ROZDZIAŁ JEDENASTY ROZDZIAŁ DWUNASTY EPILOG
Wood Joss - Dynasties. Secrets of the A-List 03 - Uratuje nas namiętność

Related documents

167 Pages • 74,441 Words • PDF • 917.3 KB

401 Pages • 114,520 Words • PDF • 9.3 MB

933 Pages • 124,265 Words • PDF • 14.9 MB

549 Pages • 237,561 Words • PDF • 12.8 MB

301 Pages • 221,102 Words • PDF • 39.3 MB

14 Pages • 624 Words • PDF • 5 MB

147 Pages • 48,741 Words • PDF • 55.7 MB

323 Pages • 102,469 Words • PDF • 2.2 MB

96 Pages • 61,424 Words • PDF • 16.8 MB