Lili St. Germain- Gypsy Brothers 2-Six Brothers.pdf

112 Pages • 22,607 Words • PDF • 1.3 MB
Uploaded at 2021-09-24 13:35

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


SIX BROTHERS Lili St. Germain Gypsy Brothers # 2

.

Tłumaczenie: M.R.Black Beta: Lara66

Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

Dla wojowników. Nigdy się nie poddawajcie.

Nie ma nic złego w myleniu się, pod warunkiem, że zapamiętujesz błędy. -Konfucjusz

Ja nigdy nie zapomnę. A to dla mnie, mylenie się było wszystkim.

Jeden

Niektórzy ludzie nazwaliby mnie dziwką. Dziewczyną, która sprzedała duszę diabłu. Która pozwoliła mu wejść w siebie, bez skrupułów. Która tańczyła z potworem, który zniszczył wszystko. Do tych ludzi, mówię tylko to: Nie musiałam sprzedawać swojej duszy Dornanowi Ross. Już ją posiadał. I może, gdybym go zabiła, mogłabym ją wreszcie odzyskać. Kiedy myślę o życiu sprzed przypuszczalnej śmierci Juliette Portland, myślę o południowym słońcu i sposobie, w jaki odbijało się w wodzie sprawiając, że fale nad Venice Beach błyszczały niczym milion małych diamencików. Myślę o śmiechu i pierwszych pocałunkach, o lodach, kradzionym piwie i diabelskim kole. Myślę o tym jak bardzo kochałam Jasona Rossa i jak dzielnie walczył, by mnie obronić, kiedy reszta jego rodziny wybiła i wypieprzyła ze mnie każdy cal życia. Myślę o swoim ojcu, że gdy tylko był w pobliżu, bez względu na wszystko czułam się bezpieczna. Myślę o swojej matce i o tym jak obojętna była na moją egzystencję, do takiego stopnia, że ojciec chciał zabrać mnie z dala od wszystkiego, włączając ją,

byśmy mogli żyć wolni od stałego niebezpieczeństwa, które sprowadzał taki klub jak Gypsy Brothers. Myślę o tym, co by było gdyby udało mu się to, o tym jakie wtedy wspaniałe byłoby nasze życie. To prawda, co mówią – trzymaj swoich przyjaciół blisko, ale swoich wrogów jeszcze bliżej. Jedynak zapomnieli dodać: Nie trzymaj wrogów za blisko, bo mogą zaatakować bez ostrzeżenia. To był błąd mojego ojca. To był nasz zgubny koniec. Kiedy planowałam swoją zemstę, przysięgłam nie popełniać tego samego błędu, co on. Pozwolenie by wróg za bardzo się zbliżył – Dornan był VP klubu, mój tata był Prezydentem, ale szybko zaczął tracić nad nim kontrolę, gdy Dornan i jego synowie zaczęli mieć nad nim przewagę liczebną. Pamiętam swoją ostatnią chwilę, zanim zemdlałam, kiedy Chad i Maxi pakowali mnie na tył vana by zawieźć mnie do szpitala.

-Dlaczego po prostu z nią nie skończymy i nie pozbędziemy się jej? – Chad zapytał ojca, gdy załamywał się pod moim bezwładnym ciężarem. Dornan uderzył w głowę swojego najstarszego syna i wskazał na mnie, pobitą, pokrytą krwią, jedno moje oko było tak napuchnięte, że aż się zamykało, a drugie otwarte na tyle bym widziała, gdzie mnie zabierają. -Nie możemy jej kurwa zabić – stwierdził Dornana. – Ona wie gdzie są pieniądze. -Jakie pieniądze? – zapytał Maxi.

Dornan westchnął. – Chłopcy kurwa nie słuchaliście? Milion, który jej tatuś zdefraudował od klubu, kiedy ja byłem zajęty wami i waszymi matkami, przez te ostatnie kilka lat. Chad zagwizdał, opuszczają mnie na tył vana jak worek ziemniaków. – To dużo pieniędzy Zakwiliłam, gdy moja głowa spotkała się z twardą podłogą. -To prawda, synu – zgodził się Dornan. – Jednak tu nie chodzi o liczbę, ilość. Tu chodzi o zasadę, rozumiecie? Chad skinął głową. – Nie okradasz swojego własnego klubu. -Prawda. A teraz zabierzcie tą sukę do szpitala, żeby dowiedzieć się, co oni kurwa zrobili z moimi pieniędzmi. - A potem? Zadrżałam, obserwując ich ze swojego miejsca na brudnej podłodze vana. Dornan westchnął. – A wtedy z nią skończymy. Przysięgłam sobie nie popełniać tych samych błędów, co mój ojciec. Ale teraz, tutaj, leżąc przyszpilona pod Dornanem, gdy ten wypełniał mnie swoim gniewem i żałobą, spowodowanymi przez pogrzeb jego najstarszego syna, który odbył się tylko kilka godzin temu, zaczęłam zastanawiać się czy czasami nie podążam tą samą ścieżką, która doprowadziła nas do zniszczenia kilka lat temu.

Dwa

Poranek jest mroźny, wiatr pochodzi prosto z zamarzniętego morza, bawiąc się kosmykami moich włosów, które wypadły z pytki. Przebiegam przez ulicę, póki co jako wolna kobieta, moje nowo znalezione wyjście ewakuacyjne znajduje się na tyłach siedziby klubu, prawdopodobnie zapomniane wiele lat temu. Moje jasnoróżowe Nike uderzają o chodnik w kontraście do opalonych nóg, gdy uciekam z siedziby klubu. Mój cel znajduje się tylko kilka budynków dalej, w kierunku przeciwnym do Va Va Voom. Wybieram malownicze ścieżki, choć trwa to dłużej i nie po drodze, ponieważ nie mieszkałam w pobliżu oceanu wystarczająco, aby nacieszyć się nim. Jakieś dziesięć minut później, jestem zziajana, kosmyki włosów z mojej pytki przyklejają się do mojej twarzy. Kiedyś byłam o wiele bardziej wysportowana niż jestem teraz, ale jedyne ćwiczenia, które ostatni wykonuję wliczają ssanie kutasa Dornana, co niekoniecznie spala kalorie. Porzucone podwórko przede mną jest otoczone wysokim ogrodzeniem, oplecionym drutem kolczastym, ale znajduję wydartą w nim dziurę i przeciskam się przez nią. Podwórko jest zabałaganione i brzydkie, z wysoką trawą, i starym budynkiem po środku z rozbitymi oknami. To właśnie takie miejsce potrzebne mi było, by pozostać nierozpoznaną. Mieliśmy się spotkać po przeciwnej stronie budynku kompleksu z cegły, który kiedyś służył za biura. Teraz stoi pusty, dom dla dzikich ptaków, które dostają się przez rozwalone okna by robić sobie swoje gniazda na drewnianych belkach. Kiedy wychodzę zza rogu budynku, widzę go. -Elliot – mówię, uśmiechając się. Szczerzy się, a mój brzuch koziołkuje. Minął tydzień odkąd go widziałam. Przez całe to szalone gówno, które wydarzyło się po śmierci Chada, nie mogłam sama opuścić klubu na więcej niż pięć minut, a

tym bardziej nie mogła dostać się na koniec miasta do studia tatuaży Elliota albo budki telefonicznej. Pije kawę z zaczerwienionymi oczami, ubrany w jeansy i bluzę z kapturem. -Hej – mówi, po jego słowach następuje krótka przerwa jakby nie mógł zdecydować się jak mnie nazwać. Dobrze. Uczy się. Gdy podchodzę bliżej, otwiera ramiona, wciągając mnie w niedźwiedzi uścisk. Najpierw się wzdrygam, nieprzyzwyczajona do takiego okazywania uczuć, zanim wtapiam się w jego klatkę piersiową. Bratersko całuje mnie w czoło i robi krok w tył, obserwując moje normalne ciuchy. – Gdzie jest dzisiaj twój strój puszczalskiej? – pyta, osłaniając się dłońmi, kiedy chcę go uderzyć. -Zamknij się – mówię, kradnąc jego kawę i biorąc łyk. Płyn jest czarny i gorzki, bez śladu mleka czy cukru. Krzywię się i oddaję mu ją. – Stary to jest ohydne. Uśmiecha się i mruga do mnie, zanim staje się poważny. -Słyszałem o Chadzie – mówi, duża zmarszczka pojawia się na jego czole. – Dobrze się czujesz? -Tak, dobrze – mówię. – Dlaczego miałabym się dobrze nie czuć? Elliot krzyżuje ramiona , patrząc na mnie z niepokojem. – Widzisz, nie jestem pewien… może, dlatego że jesteś tą, która go zabiła? -Elliot! – protestuję. – Chryste. Wzrusza ramionami i bierze kolejny łyk kawy. – Cóż, więc o czym powinniśmy porozmawiać? O pogodzie? -Jest cholernie zimno.

-Nigdy nie przeklinałaś, kiedy byliśmy razem – mówi. – To seksowne. -Dużo się wydarzyło odkąd mnie opuściłeś. – mówię, kładąc nacisk na

opuściłeś i mnie. -W każdym razie, dlaczego chciałaś się spotkać w tym miejscu? – pyta Elliot, najwyraźniej ignorując mój nie –tak-subtelny-przytyk, że ze mną zerwał. Pociera swój kark i rozgląda się dookoła. – Z pewnością są milsze miejsca na nasze randki. Wywracam oczami. – Przyniosłeś rzeczy, o które cię prosiłam? Wzdycha. – Nadal nie jestem pewien jak się czuję przez dostarczanie ci tego gówna Ju…-przerywa w połowie zdania, patrząc na mnie. – Jeszcze raz, jak brzmi twoje imię striptizerki? -Astrid Jewel – mówię – dupku. -Astrid Jewel Dupku? – jego brwi unoszą się. – Wow, okej, to ciekawe imię. – wyciąga mała plastikową torebeczkę z kieszeni jeansów i uderz nią w moje otwarte dłonie. Szczerzy się jak kot z Cheshire, pokazując zęby, zanim puszcza ją i znowu staje się poważny. -Martwię się o ciebie. Jezu, Julz jesteś jedyną osobą, o której jestem w stanie myśleć. -Jest dobrze – odpowiadam wymuszonym głosem. -Nie jest dobrze – kłóci ci, uderzając kawą o ramę okna za sobą. – Myślisz, że nie wiem, co zrobiłaś by dostać się do klubu, jaki prowadzi Dornan Ross? Właśnie w taki sposób, jego cała postawa zmienia się jak za przyciśnięciem przełącznika. Praktycznie czuję jego gniew, promieniujący od niego, frustrację.

Przerażenie. I rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. Ponieważ już kiedyś uratował mnie od Dornana. Oboje wiemy, że nie będzie w stanie uratować mnie po raz drugi. -Myślisz, że jestem jakąś przerażoną dziewczynką, Elliot? Ponieważ nie jestem. Dorastałam

tym

życiem,

pamiętasz?

Moim

cholernym

pierwszym

wspomnieniem jest obraz mojej matki ssącej kutasa Dornana, na litość boską. To życie nie jest dla mnie nowe, mimo, że tego byś chciał. Pociera swoją szczękę pokonany. A ja żałuję tego, co powiedziałam. -Elliot – błagam go, bliska łez. – Nie mogę robić tego z tobą. Nie potrafię. Jeśli nie możesz zaakceptować tego co robię, to może powinniśmy przestać się widywać w taki sposób. -Przestać się widywać – mamrocze pod nosem przedrzeźniającym tonem. – Nie, to się nie stanie. Nasze oczy rzucają sztylety. Jego oczy się błyszczą, a dłonie zaciskają w pięści. Przygryzam dolną wargę by powstrzymać emocja od zalania mnie. Nie mogę go stracić, nie teraz. Jest jedyną osobą na świecie, na którą mogę liczyć. Jest jedyną osobą, która wyruszyłaby na poszukiwania gdybym zaginęła w morzu zdrady, skóry i Harley Davidsonów. Jest jedyną osobą na świecie, która o mnie dba. Otwieram oczy szeroko i przewracam nimi tak, żeby łzy, które się w nich uformowały nie spłynęły po mojej twarzy. Głupie jest tylko to, że nie jestem nawet pewna, czego teraz chcę bardziej – zemścić się na Gypsy Brothers? Czy nie być tak cholernie samotną.

Część mnie chce mu powiedzieć jak bardzo zniszczył mnie, kiedy mnie opuścił. Odbudowanie potrzaskanej duszy, kawałek po kawałku, zajęło mi trzy długie lata i to jedynie po to by znów zostało zniszczone, kiedy zostawił mnie stojącą boso, na podjedzie u swojej babci. Ale nie powiem mu tego. To było w mojej głowie tak długo. Teraz nawet nie wiedziałabym jak to wszystko powiedzieć. I tak zasługuje na kogoś lepszego ode mnie. To Elliot w końcu przełamuje ciszę. -Powinnaś zadzwonić do babci – mówi przekonująco. Uczucia i tęsknota za domem ponownie we mnie uderzają. Mogłam nienawidzić Nebraski, ale kochałam tą kobietę każdym kawałkiem duszy. Babci Elliota. Moi aniołowie, oboje. Przełykam ciężko. – Nie mogę. -Tak, możesz. Po prostu nie chcesz. -Chcę – kłócę się uparcie. – To nie takie proste. Parska na mnie. – To się cholera nazywa telefon, Julz. To nie tak, że ona zobaczy twoją twarz. Mówi słowo twarz jakby to była najbrzydsza rzecz na świecie, wzdrygam się, gniew i żal wirują w mojej piersi. Chcę odejść, ale nie mogę. Nigdy nie mogłabym odejść od Elliota. -Tęskni za tobą – dodaje, delikatniej tym razem. -Ja nadal nie rozumiem, dlaczego musiałam jechać Na Tajlandię by zrobić operację twarzy. Jesteśmy w L.A. Stolicy operacji plastycznych. Chociaż –

mówi, przesuwając palcem po policzku – odwalili kawał dobrej roboty zmieniając cię w kogoś całkiem innego. Gdyby to nie było dla… - jego oczy przesuwają się na moje biodro, a ja po prostu wiem, że mówi o moich bliznach, tych które zmienił w piękne dzieło sztuki. Wygląda na zmieszanego, jakby nie wiedział jak zakończyć zdanie… - …Ja nawet nie mogłem uwierzyć, że to ty. -Taki był cel – mówię, przypominając sobie pierwszy raz, gdy spotkałam doktora Lee: pierwszy raz, gdy naprawdę uwierzyłam, że mogę pokonać Dornana i jego synów. Po raz pierwszy, zemsta wydawała mi się możliwa i mój język był w stanie ją prawie posmakować.

Miałam osiemnaście lat. Elliota nie było od kilku miesięcy. Ja ledwie dawałam sobie radę. Przeglądałam gazetę, próbując wymyślić kreatywny sposób na skończenie ze sobą i wszystkim innym. Po tym wszystkim, nie było go. Babcia pracowała cały dzień nad obiadem. Nikt inny nie mógł mnie znaleźć. Oczywiście lokalna gazeta nie pisała dużo o samobójstwach. Bardziej przeglądałam bezczynnie gazetę, a mój mózg rozciągał się próbując wymyślić sposób na bezbolesne uwolnienie. Słyszałam o narkotyku, który można było zdobyć w Meksyku. Coś, co pomoże ci odejść, zapaść w śpiączkę i umrzeć spokojnie. Ale Meksyk był za daleko, a ja nie miałam paszportu. Nie chciałam się wieszać. Gdyby mi się nie udało, nie chciałam wegetować, albo skończyć ze złamanym kręgosłupem. Spaliny samochodowe były nie do zniesienia, kiedy próbowałam się nimi udusić. Nie miałam zamiaru próbować tego ponownie. I mimo, że nienawidziłam się do tego przyznawać, to cholernie bolało, kiedy podcięłam sobie żyły. Chciałam mniej bolesnego rozwiązania.

Jednak śmierć ze swojej własnej ręki wydawała się bolesna i nieuchwytna, bez względu na to jak pomysłowa byłam. Doszłam do ohydnego wniosku – czekałam na śmierć i nieszczęśliwa bałam się żyć. Odczuwam też ostre poczucie winy. Wstydziłam się tego, że mój ojciec umarł, kiedy ja zostałam uratowana, marnując swoje życie jedynie na pragnienie śmierci. Kiedy czytałam gazetę, wpadł mi w oko artykuł i coś niebezpiecznego zaczęło trzepotać w mojej piersi, gdy moje serce zaczęła walić w klatce piersiowej. Na początku nie rozpoznałam tego uczucia. Minęło tak wiele czasu. Nadzieja. Mała i drżąca, wystrzeliła i owinęła się wokół mojego sczerniałego serca, zaciskając

się

delikatnie,

i

powodując

charczenie.

Gęsia

skórka

rozprzestrzeniła się na moich nagich ramionach niepostrzeżenie i coś twardego i niewygodnego zapulsowało mi w gardle. Strach. Podekscytowanie. Dewastacja. Oczekiwanie. Na początku artykułu nie było nic ciekawego. Konferencja chirurgów miała zostać zorganizowana w Lincoln, kilka godzin jazdy od domu Babci. Artykuł był o chirurgu plastycznym, Illio Lee, którego cała rodzina została zabita przez chorego psychicznie pacjenta. Resztę swojej kariery poświęcił pomagając ludziom mniej uprzywilejowanym, którzy potrzebowali operacji z powodu deformacji twarzy i okropnych wypadków. Nie mogę powiedzieć jak wpadłam na pomysł zmiany wyglądu i zaplanowałam zemstę, ponieważ w tamtej chwili, wpatrując się w jego twarz, było tak jakby ktoś inny zasadził ten pomysł w mojej głowie. Siedziałam tam, dotykając oczu doktora palcami, a moje serce waliło mi w piersi, choć raz przypominając mi, że nadal żyję.

Tego dnia ukradłam Babci samochód i pojechałam do hotelu, gdzie była organizowana konferencja. Kilkanaście razy prawie zawróciłam. Co miałam powiedzieć? Co jeśli powiedziałby Dornanowi, że nadal żyję? I jeszcze, nawet nie skończyłam się martwić. Nie zostało we mnie nic więcej tylko nadziej na to, co może uda mi się zrobić. Kiedy dojechałam do hotelu, była prawie trzecia i konferencja prawie się skończyła. Byłam zdewastowana. Zniszczyłam swoją szanse na zobaczenie lekarza i próbę ubłagania go, aby mi pomógł. Nawet nie wiedziałam, czy się zgodzi, ale straciłam możliwość spróbowania. Przebiegłam hotelowe lobby i wybiegłam na parking. Mój plan zawiódł , wyjechałam samochodem na międzymiastówkę i przyśpieszyłam, chcą mieć to już za sobą. I wtedy, jak za sprawą magii – przeznaczenia – lekarz stał tam, czekając pod daszkiem przystanka na taksówkę z walizką w dłoni. Zawahałam się, ale tylko na sekundę zanim ruszyłam do miejsca, w którym stał. Mogłabym powiedzieć, o czym rozmawialiśmy, ale to nie miałoby znaczenie. Liczyło się tylko to, że zgodził się mi pomóc i to zrobił. Tej nocy, wróciłam do domu babci z nową siłą, moja dusza ryczała. Wreszcie miałam coś, dla czego mogłabym żyć – nie Elliota, nie poczucie winy ofiary, nie nieskończoną pustynię smutku, która pojawiała się za każdym razem, gdy patrzyłam w okno. Zemstę, czystą i prostą. Tam i wtedy zdecydowałam, że zniszczę klub Dornana i po kolei pozbędę się każdego członka jego rodziny i wiedziałam jak dokładnie to zrobię.

Babcia była zaskoczona widząc mnie: - Myślałam, że ukradłaś mój samochód – powiedziała, jej twarz zmarszczyła się w uśmiechu. -Ukradłam – powiedziałam radośnie, rzucając kluczyki na stolik. – Zatankowałam. Zawsze była przebiegłą kobietą, inteligentną i uważną jak jej wnuk. – Wyglądasz inaczej – powiedziała do mnie, jej południowy akcent przedłużył każde jej słowo. – Na szczęśliwą. Uśmiechnęłam się, moje serce biło podekscytowane w piersi. -Zdecydowałam, że życie jest zbyt krótkie by się nad sobą użalać – odpowiedziałam, zaciskając drące dłonie w pięści by je uspokoić. – Czas by zacząć żyć od nowa. -Cieszę się, że to słyszę – powiedziała Babcia, zamykając przestrzeń między nami i owijając swoje cienkie ramiona wokół mnie. -Powinnaś zadzwonić do Elliota – powiedziała, klepiąc mnie po plecach. Zamarłam. Babcia cofnęła się i poprawiła blond włosy. – Wróci do ciebie dziewczyno. – powiedziała miękko. Ale on nigdy nie wrócił. - W każdym razie, co zamierzasz zrobić z tym towarem? – pyta Elliot, zmieniając gwałtownie temat. Uśmiecham się niecnie, tak, że ten uśmiech sięga moich oczu. – To niespodzianka – odpowiadam. Po prostu kręci głową, ale uśmiech dotyka kącików jego ust, grożąc że zmieni się w pełny uśmiech. – Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam.

Coś w tym zdaniu zasmuca mnie tak bardzo, że moje oczy wypełniają się łzami. Odwracam twarz zła, że musi mnie widzieć w takim stanie. -Co powiedziałem? – pyta, wyciągając rękę by pogłaskać mnie palcami po policzku. Kręcę głową. – Nic, to głupie. Nie ma znaczenia. Nie naciska na mnie, wie, kiedy nie chcę rozmawiać. To głupie, naprawdę. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. To wszystko kłamstwo. Nie robię tego, ponieważ jestem silna. Robię to, ponieważ boję się potwora w swojej głowie. Potwora w moim łóżku, tego który zabił mojego ojca. Potwora, który mnie zniszczył. Robię to, ponieważ chcę być w stanie przespać noc, bez widzenia jego twarzy. To nie siła. To desperacja. Z twarzy Elliota opada złość i zmienia się w zamyślenie. To o wiele gorsze. Znowu przyciąga mnie bliżej siebie, jego ramiona są najbezpieczniejszym miejscem jakie znam, więc staczam walkę z samą sobą. – Nie potrzebuję twojej litości. – mówię, nawet gdy do niego przywieram, a łzy wsiąkają w jego kurtkę. -To nie litość – szepcze, jedną dłonią głaszcze moje dzikie włosy, drugą zaciska wokół moich barków. – To miłość. Przyciąga mnie bliżej, mówiąc miękko w moje włosy. – Może nam nie wyszło, ale nie myśl, że o tobie zapomniałem dziewczyno. To się nigdy nie stanie. Moje serce właśnie się kurwa łamie.

Jest tak jakby ktoś wziął siekierę i uderzył nią w moją klatkę piersiową. Moja pierś płonie z bólu nieodwzajemnionej miłości. Smutne jest to – a może to w ogóle nie jest smutne – że ja kochałam Elliota. Nadal go kocham. Kocham go za ratowanie mnie. Za uratowanie mojego życia, Kocham go za to, ze był przy mnie przez trzy piekielne lata. Ale nie mogę – nie potrafię – kochać go w taki sposób. Tak jakby był całym twoim światem. Kochałam go za wszystko, ale wisząc w rzeczywistości gdzie byłby moim wszystkim, nadal nie byłabym w stanie oddać mu się całkowicie. Mimo wszystko, moje serce należy do kogoś innego. Do kogoś, kto sprawia, że oddech zamiera w moim gardle. Kogoś, kogo kochałam mocno od chwili, gdy na niego spojrzałam, i to aż bolało. Kogoś, kto rozjaśnił cały mój świat, nawet jeśli wierzył, że mój skończył się z powodu jego rodziny. -Mam dla ciebie prezent – mówi Elliot, odsuwając się i ponownie grzebiąc w kieszeni. Wyciąga nowiuteńki, różowy iPhone w komplecie ze słuchawkami. -Nie powinieneś – mówię, dotykając telefon delikatnie palcami. Kocham go. -Jestem zapisany, jako ‘Facet od tatuaży’ – mówi, wskazując na ekran. – Na wypadek, żeby było jasne. Śmieję się, przesuwając przez listę utworów, które już załadował na mój telefon. Było tego dużo. – Co to za playlista? – pytam, wciskając przycisk, gdy czytałam tytuły piosenek. -Janie ma broń? Czerwona prawa ręka? Co to za kolekcja muzyki jest? -Cóż, czy to nie oczywiste – mówi Elliot – To twoja playlista zemsty. Jeśli już tak uparłaś się to zrobić. Powinnaś mieć swój soundtrack.

Kręcę głowa i uśmiecham się. – Teraz pamiętam, dlaczego lubię cię tak bardzo – mówię, bujając się, podczas wkładania telefonu do kieszeni. -Przez mojego ekstremalnie wielkiego penisa? – Elliot żartuje, gdy zaczynamy iść w stronę ogrodzenia. Popycham go żartobliwie. – Ponieważ nie ważne, co się dzieje, ty zawsze mnie rozśmieszasz.

Trzy -Dornan – mówię delikatnie, śledząc głębokie linie pod jego oczami, opuszkami palców. – musimy się ubrać. Wkrótce zaczyna się uroczystość. Jest tuż po ósmej, a procesja pogrzebowa i parada motocykli dla Chada zacznie się za kilka godzin. Jestem w części podekscytowana a w części przerażona, nowo znaleziona determinacja by doprowadzić wszystko do końca zakorzeniła się wewnątrz mnie jak warstwa betonu: ciężka, uciskająca i zawsze gotowa by przypomnieć mi, co musze zrobić. Robię się niecierpliwa. Zostało mi jeszcze sześciu mężczyzn do zabicia, a jestem tu już prawie miesiąc. Zabijanie ich jednego po drugim będzie nieefektowne i w pewnym momencie w niedalekiej przyszłości, ale na razie utknęłam z tymi metodami i to najlepsze, co mogę zrobić. Dornan otwiera oczy, mierząc mnie wzrokiem. -Zakładasz dresy na pieprzony pogrzeb? – pyta mnie, jego chropowaty głos drażni mnie. -Biegałam –wyjaśniam. – Właśnie zamierzam wskoczyć pod prysznic. Chwyta moje nadgarstki, przyciągając mnie do swojej twarzy. – Nie pozwoliłem ci wyjść. Kładę dłoń na jego policzku. – Ja tylko przebiegłam dookoła budynku kilka razy – mówię, przyciskając usta do jego czoła na krótką chwilę. – Nigdy nie odeszłam na więcej niż sto stóp od ciebie. Chłopaki liczyli dla mnie moje okrążenia.

To kłamstwo, ale on je kupuje. Rozluźnia uścisk i znowu zamyka oczy, opadając na poduszkę. Nie jestem pewna, co teraz robić. Nie mogę znieść przebywania przy nim, ale muszę odegrać swoją część. Muszę to zakończyć. I nadal muszę znaleźć pieprzoną taśmę, tą która zapewni, że cały świat dowie się co Dornan Ross i jego synowie zrobili mi i ludziom, których kochałam. Rozbieram się i wchodzę naga do łazienki, oglądając się za siebie. W tej chwili Dornan normalnie zaciągnąłby mnie z powrotem do łóżka, ale tego ranka jest inaczej. Stoję w drzwiach, opierając się o futrynę, obserwują bezgłośnie jak Dornan naciąga na siebie jeansy i koszulkę. Jest prawie przy drzwiach, kiedy sięgam w dół i chwytam jego skórzaną kurtkę. -Dornan – mówię cicho. Odwraca się, powoli, ostrożnie, a wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega dreszcz, gdy widzę całkowite zniszczenie odbijające się na jego twarzy. Robię krok w przód i wyciągam kurtkę przed swoim nagim ciałem. -Na zewnątrz jest zimno – mówię. Bierze kurtkę i posyła mi zmęczony uśmiech. To najdelikatniejszy gest, jaki kiedykolwiek okazał przede mną. -Przykro mi – kłamię przez zaciśnięte zęby. – Chciałabym by było coś, co mogłabym zrobić, żebyś poczuł się lepiej. Skina głową oblizując powoli wargi. Wsuwa kurtkę na swoje ramion i otwiera drzwi na korytarz. -Ty i ja razem, dziecinko.

Zamyka za sobą drzwi a ja wracam do łazienki, opierając się przez chwilę o blat. Promienie słońca dostają się tutaj przez małe okno umieszczone wysoko na ścianie w łazience i uderza we mnie, oszałamiając mnie. Zamykam oczy, to pierwsze promienie słońca tego ranka, które całują moje kości policzkowe, biorę głęboki wdech, ciesząc się tą małą chwilą spokoju i sposobem, w jaki poranna bryza pieści twarz. Świeże powietrze i samotność jest prawie niemożliwa do osiągnięcia w tym miejscu, ale tutaj, dzisiaj, czuję spokój i ciszę, co sprawia, ze wszystko wydaje się być w porządku. W końcu, słońce przesuwa się wyżej na niebie, bryza staje się chłodniejsza a ja robię krok pod prysznic, pozwalając gorącej wodzie opanować mnie. Poświęcam trochę czasu by wmasować szampon we włosy zanim pozwalam strumieniom gorącej wody spłynąć po mojej głowie i twarzy, jak gdyby oczyszczała mnie z moich grzechów. Ubieram się powoli, delektując każdą chwilą. Zwykła czarna sukienka, która sięga kolan i zwęża się w talii, ma długie rękawy i modny dekolt. Czarne szpiki. Czerwona szminka i trochę maskary i jestem gotowa. Gotowa na przedstawienie życia.

Cztery

Ryk Harley Devidsonów rozbrzmiewa w powietrzu jak salwa z broni maszynowej. Venice Beach. Kalifornia. Rodzina Rossów jest katolikami, więc oczywiście trumna jest otwarta przed pogrzebem. Nie jestem częścią oglądania tego, dzięki

bogu. Nie chcę widzieć jak napuchnięta jest twarz Chada, jak umalował go makijażysta by pokryć czerwone plamy spowodowane narkotykami i piciem. Także stoję przed domem pogrzebowym walcząc z pragnieniem, które chce bym ze zniecierpliwienia zaczęła stukać stopą o chodnik, gdy Dornan i reszta tej rodziny spędza czas by pustym ciele Chada. Walczę by zachować neutralny wyraz twarzy, gdy przypominam sobie jak Dornan znalazł Chada.

Jase i ja właśnie skończyliśmy piwo, które dzieliliśmy i poszliśmy na dół by usiąść w ogromnym pokoju wspólnym, tuż przy garażu, by zagrać w bilard. Po części byłam podekscytowana, a po części zdenerwowana… mimo wszystko, właśnie zabiłam drugiego człowieka. Moje pierwsze zabójstwo. Ledwie mogłam powstrzymać uśmiech. Jako nastolatka, z przyjemnością skopywałam Jase’owi tyłek w bilardzie, prawie przy każdym razie, gdy graliśmy. To nie tak, że nie był w tym dobry – ja po prostu byłam lepsza. Tak, więc kiedy nadchodzi czas by zagrać ponownie, nie chcę dać ani cienia szansy by stał się podejrzliwy, co do moich zdolności. -Chcesz rozbijać? – powiedział, po tym jak zaczęliśmy ustawiać trójkąt z bil. -Co rozbijać? – zapytałam ignorancko. -No rozbijać – Jase powtarza. – Grałaś już wcześniej w bilard, prawda? Potrząsam głową. – Nie sądzę. Wybucha śmiechem i podaje mi kij. – Białą kulą uderzasz w kolorowe. To się nazywa rozbijaniem.

Stoję na końcu stołu, kij trzymam niezdarnie w dłoniach, a on potrząsa głową. – Tutaj –powiedział, przesuwając się tak, że teraz stoi za mną. Owinął ramiona wokół moich, jego dłonie pokryły moje, gdy wspólnie ściskamy kij. Uczucie jego ciała przyciśniętego do mnie, starcza by odebrać mi oddech. Mój oddech jest krótki, urywany, ledwie zauważalny, ale on i tak zwraca na niego uwagę. Odsuwa się ode mnie jakbym poraziła go prądem, w powietrzu pojawia się nowe, gęste napięcie. Wyprostowałam się i spojrzałam na niego, żadne z nas nie odzywa się przez kilka chwil. -Może powinniśmy o tym zapomnieć – powiedział, wskazując na mnie, a potem na stół bilardowy. Ale oboje wiemy, że mówi o czymś więcej. O tym chciał, byśmy zapomnieli. O tych fajerwerkach, płomieniach i dreszczach, które między strzelały, gdy tylko znajdowaliśmy się w pobliżu. Dokładnie wiedziałam, o co mu chodziło. I nie miałam zamiaru o tym zapomnieć. Racjonalna strona mojego mózgu krzyczy bym się zamknęła, że będzie lepiej, jeżeli zachowamy dystans, że im bardziej zbliżam się do Jase’a, to bardziej prawdopodobne staje się to, że odkryje prawdę. -Nie chcę o tym zapominać – powiedziałam, robiąc krok by zmniejszyć odległość między nami. Opieram się o stół bilardowy z kijem w ręce i przechylam głowę na bok. -Chodź tutaj i pomóż rozbić mi te bile.

Wybucha śmiechem, pocierając dłonią kark, w sposób który świadczył, że jest niepewny lub zakłopotany. – A co jeśli nie chce? – zapytał, tym razem śmiech iskrzył w jego oczach. Uśmiechnęłam się i wstałam, wskazując końcem kija na jego kroczę – Wtedy, rozbiję twoje kule – zażartowałam, odwracając się w stronę stołu. Jase roześmiał się z mojego kawału, odwracając się w stronę stołu, gdzie ustawił białą kulę na linii. -Źle trzymasz kij – powiedział i gdy otworzyłam usta by wyskoczyć z jakąś mądrą odpowiedzią, rozdzierający serce krzyk przeszył ciszę, sprawiając, że podskoczyłam. -Co do kurwy? – Jase wydusił, pędząc do drzwi. Zmierzył wzrokiem korytarz, prawdopodobnie próbując zdecydować skąd pochodzi krzyk. Drugi krzyk, tym razem krótszy, sprawił, że gwałtownie odwrócił się na lewo w stronę garażu, gdzie zostawiłam martwe ciało Chada. Podążyłam wolno za nim, nie pewna, co robić. Nie pomyślałam o tym, co zrobię później. Czy wycofać się, czy wejść do środka. Pieprzyć to. Chciałam zobaczyć, co będzie się działo. Wiedza mogła być mocą i w ogóle. Pośpieszyłam za nim do garażu i ominęłam kilka motocyklów. W tym momencie, właśnie rozpoczął się szum Harley’ów, dźwięk urósł gwałtownie, gdy dziesiątki motocyklów wjechało do garażu. Masywne drzwi zaczynają się otwierać a promienie słońca zalewają prawie pustą przestrzeń. Jase biegnie do drzwi, unosząc ramiona i podciągając motocykle, by zaczęły zajmować swoje miejsca. Dźwięk silników jest ogłuszający, wibruje wewnątrz ścian, tak że czuję się jakbym była w środku silnika. Chciałam zatkać uszy, ale nie mogłam.

Nie mogłam okazać słabości w pobliżu tych ludzi. Dornan ściągnął swój kask i wzruszył ramionami w stronę Jase’a, jakby mówił co do diabła robisz na mojej drodze. Ramiona Jase stają się sztywne i wskazuje w stronę, gdzie jak zakładam znajduje się Chad. Dornan kopie w stopkę i zeskakuje z motocyklu. Na chwilę odwraca się w stronę dwudziestu motocyklistów, którzy ustawili się w jedną linię, czekając aż zaparkują swoje motocykle. Zrobił palcem wirujący ruch środkowym palcem, a potem wskazuje na otwartą przestrzeń z dala od drzwi. Motocykle zaczynają się wycofywać. Otaczają nas wrzaski i zamieszanie, ale kiedy motocykliści wyjeżdżają, Jase przyciska guzik na ścianie, zamykając je ponownie z głośnym huknięciem. Natychmiast, hałas robiony przez motocykle cichnie. Z drzwi obserwowałam jak Dornan i Jase śpieszy do miejsca, w którym leży martwe ciało Chada, osoba która krzyczała nadal jest zasłonięta przede mną, przez jeden z motocyklów, zaparkowany w miejscu gdzie chłopak oddał swój ostatni oddech. -On nie oddycha – słyszę jak mówi spanikowany głos i zamieram. Moja matka. Przedzieram się do nich, chcąc wiedzieć co się dzieje. Puszka napoju, która zakończyła życie Chada leży niewinnie na ladzie razem ze szmatką obok. -Przyszłam wyczyścić ławki i tak go znalazłam – słyszę jak moja matka płacze. Zatrzymuję się, gdy widzę jak klęczy na podłodze przed martwym ciała Chada, Dornan jest po drugiej stronie przyciskając dwa palce do jego szyi, dłoń Jase’a swobodnie spoczywa na piersi Chada, jakby sprawdzał czy oddycha. Sapnęłam.

To nie była fałszywa reakcja. Wreszcie stałam się przerażona. Właśnie kogoś zabiłam. Jeśli dowiedzą się, że to ja, będę martwa. Najpierw będą mnie okropnie torturować, ale w końcu skończę martwa. -Niech ktoś mu pomoże! – krzyczę, ruszając do przodu. Jase wstaje i chwyta mnie za ramiona, odciągając do tyłu, -Co robisz! – żądam. – Znam CPR! Pozwól mi mu pomóc! Jase ściska mój łokieć tak mocno, że czuję się jakby chciał mi go wyrwać. – Już jest za późno. – powiedział, w jego głosie brzmiała ostateczność. – Jest zimny. Jest martwy od jakiegoś czasu.

***

Na pogrzeb jedziemy w ciszy, Jase siedzi za kierownicą, ja trzymam shotguna, ciało Chada spoczywa na tyle vana, Dornan klęczy obok niego przez cały czas. Jest prawie tak, jakby cały czas żegnał się ze swoim pierworodnym. Kiedy docieramy na miejsce, Dornan zwraca się do kogoś po imieniu. Wtedy był jeszcze spokojny, nadal w szoku. Pamiętam to uczucie. Facet nie był szczęśliwy widząc nas, ale mówi by Jase ruszył na tył budynku, gdzie czeka wózek.

Dornan siedzi w ciszy, tak samo jak Jase. Idę korytarzem, odsunięta od nich. Prawie żałowałam, że nie zaproponowałam, że pójdę z nimi wiedząc, że jeśli to

nie byłby syn Dornana, że gdyby nie byli tak zaszokowani znajdując go, mnie nigdy nie pozwoliliby zbliżyć się do czegoś, co oni kwalifikują jako męskie interesy w klubie motocyklowym.

Po wielu godzinach, inny mężczyzna zbliżył się do Dornana, z kawałkiem papieru w ręce. Mówi do Dornana półgłosem, ale dwa słowa słyszę, słowa które już znam, ponieważ umieściłam je w jego drinku. Czysta. Metamfetamina. Obserwuję jak Dornan zadaje kilka pytań. Ile spożył? Nie było żadnych igieł, więc jak dostały się do jego ciała? I czy to mógł być wypadek? Kiedy mężczyzna odchodzi, Dornana bierze głęboki oddech, odwraca się do Jase’a i warczy: - Zamierzam zabić skurwiela, który to zrobił.

To kolejny powód, dlaczego najpierw zabiłam Chada, wiesz. Nie dlatego, że był dupkiem i gwałcicielem. Wybrałam go, bo był ulubionym synem Dornana. Wybrałam go bo wiedziałam, że jeśli jest coś co doprowadzi tego człowieka do łez, to utrata najstarszego syna i vice prezydenta. To był dobry wybór.

Pięć

Kościół jest całkiem zapchany, mężczyznami w skórze noszącymi klubowe naszywki, wylewającymi się przednimi drzwiami. Jestem bez swojej zwyczajowej eskorty odkąd cały klan Rossów zajmuje pierwsze trzy rzędy w kościele, a ja zostałam odesłana do jednego z końcowych rzędów, z dala od ostrych spojrzeń każdej kobiety w rodzinie. Msza jest nudna, ludzie mówią o rodzinie, poświęconej krwi i całym tym gównie. Wygłuszam większą część tego i jestem zaskoczona, gdy wszyscy w końcu się podnoszą. Na początku myślę, że to już koniec, dopóki nie widzę, że ludzie ustawiają się w kolejkę by otrzymać komunię świętą. Dołączam do kolejki i czekam cierpliwie, obserwując kobiety, które zdecydowały się być częścią rodziny Rossów. Niektóre z nich pamiętam jeszcze za czasów, kiedy żył mój ojciec. Inne są nowe, ale wyglądają jak reszta. Przez chwilę je osądzam, gdy zastanawiam się, co za głupia zdzira wybrałaby takie życie, dopóki nie zatrzymuje się i przypominam sobie, że to nie do końca może być ich wybór. -Ciało Chrystusa – mówi Ksiądz, kiedy docieram do końca linii, przyciskając płatek do mojego języka. Zamykam usta i delektuje się małym kawałkiem płatka, który rozpuszcza się na moich kubeczkach smakowych. Wracamy na swoje miejsca, ja na tył, Jase siada w rzędzie ze swoimi żyjącymi braćmi. Dornan jest na samym przedzie obok swojej obecnej żony – matki jego piątego i szóstego syna – po jednej stronie, i matki Chada po drugiej. Obie trzyma za ręce, z desperacją; rezygnacją zarezerwowaną jedynie dla rodziców, którzy opłakują utratą dziecka. Przez chwilę zastanawiam się, jak moja matka opłakiwała mnie. Albo czy w ogóle mnie opłakiwała.

Wszyscy wstają na końcową modlitwę, kiedy zamykana jest trumna. Z satysfakcją obserwuję jak Dornan odrywa się od obecnej żony i wstaje, pomagając matce Chada również stanąć. Kobieta wrzeszczy, a ja wewnątrz odczuwam tylko zimno i zgorzknienie. Może gdyby próbowała bardziej, jej syn nie wyrósłby na takiego pieprzonego dupka. Nie żałuję. Świat jest lepszym miejscem bez niego. Pochówek na cmentarzu przy kościele jest o wiele krótszy niż msza. Duży tłum gromadzi się wokół. Ksiądz mówi kilka słów, wszyscy trzymają różańce, gdy trumna jest opuszczana do idealnie prostokątnej dziury w ziemi, która sięga sześciu stóp. Jeden po drugim, najbliższa rodzina bierze po garści ziemi i wrzuca ją do środka. Obserwuję wszystko, moje oczy skryte są za ciemnymi okularami, gdy żona Chada, Dornan i matka Chada rzucają ziemię na trumnę i cofają się. Masywne ramiona Dornana obejmują teraz żonę Chada, gdy ta opłakuje męża. Moja ręka zniża się by zebrać garść ziemi i rzucić ją do czarnej dziury, gdzie Chad będzie spoczywał na zawsze. Tylko, że w mojej fantazji, trumna jest otwarta, a on nadal żyje, krzycząc z otwartymi ustami, gdy wciskam ziemię do jego gardła, sprawiając, że jeszcze raz umiera zadławiony na śmierć. To obrzydliwa, ale dziwnie pocieszająca myśl. Gdy grabarz zaczyna zakopywać otwór, tłum rozprasza się. Pośród niego widzę Maxiego, trzeciego brata, odchodzącego od wszystkich w kierunku najstarszej części cmentarza. Ktoś łapie mnie za łokieć i odwracam się by zobaczyć Jase’a z piorunującym wyrazem twarzy.

-Chodź – mówi, idąc gwałtownie w kierunku Maxiego, ze mną drepczącą mu po piętach i próbującą utrzymać się na obcasach. -Gdzie idziemy? – syczę, walcząc gdy przyśpiesza. -Do mojego samochodu – mówi, ciągnąc mnie za sobą. Oddalamy się od tłumu, który składa kondolencje Dornanowi i żonie Chada przy bramie cmentarza. Gdy mijamy stare nagrobki, widzę Maxiego, trzeciego brata, wyraźnie pijanego i sikającego na grób. Idę za Jasem, lekko oburzona, dopóki nie widzę imienia wyrytego na nagrobku. Juliette Portland. Patrzę na twarz Maxiego i od razu uświadamiam sobie, że nie jest aż tak pijany i wie, co dokładnie robi. Śmieje się, gdy strumień jego moczu uderza o suchą kamienną płytę pokrywającą mój nagrobek, hałas moczu uderzającego o kamień brzęczy w moich uszach. Moje kolana załamują się pode mną, a Jase odwraca się by mnie złapać. – W porządku? – pyta. Odrywam wzrok od Maxiego i uśmiecham się słabo do Jase’a. – Tak – mówię. – Te szpilki są zabójcze. -Ale wyglądają zabójczo – rozbrzmiewa za mną głos. Odwracam się by zobaczyć Jazza mierzącego mnie wzrokiem, piątego brata, który stoi z rękami na biodrach. Unoszę na niego brwi. -Wiem – odpowiadam, mierząc go wzrokiem zanim zatrzymuję spojrzenie na jego oczach. – To, dlatego je noszę. -Byłoby lepiej gdybyś tylko je miała na sobie - uśmiecha się, rozbierając mnie wzrokiem. Nie przeraża mnie. Dorastałam z ojcem, jako prezydentem tego klubu. Przez całe życie radziłam sobie z gównami takimi jak on.

-To dlatego twój tatuś je tak lubi – mówię z niegrzecznym uśmiechem i mrugnięciem. Jase wreszcie zauważa, co robi Maxi. Patrzy na mokrą ścieżkę prowadzącą z

mojego grobu do jego brata, jego dłonie zaciskają się w pięści. -Max – mówi, jego głos jest ledwie kontrolowany – czy ty właśnie nasikałeś na ten grób? Maxi śmieje się, zapinając spodnie. – Suka na to zasługuje. Jase wyrywa się, skacząc na brata tak szybko, że ledwie rejestruję to swoimi oczami. Z łatwością przyszpila swojego większego, ale nieporadnego i pijanego brata do ziemi, przykładając mu serią szybkich ciosów. Najpierw obserwuję to zafascynowana i dziwnie poruszona, dopóki nie staje się jasne, że nie odpuści. Rzucam się na nich, gdy Jazz pojawia się obok mnie, blisko na tyle że nasze ramiona się o siebie ocierają. Walczę z pragnieniem by się cofnąć, ale zamiast tego nie ruszam się z miejsca. -Pierwszy raz mały Jason opuścił twój bok w ciągu całego dnia – mówi Jazz – Możesz być dziewczyną taty, ale wygląda na to, że nie tylko jeden Ross jest gotowy wsadzić w ciebie kutasa. Walczę by zachować neutralny wyraz twarzy. – Czego kurwa chcesz? – parskam, moje nerwy są już na wykończeniu. -Skarbie – mówi śmiejąc się. – Tylko nazywam to, co widzę. Mój braciszek podąża za tobą jak zagubiony szczeniak odkąd się pojawiłaś. I naprawdę mam na myśli to, co powiedziałem o twoich butach. W minucie, gdy Dornan skończy z tobą, będziesz miała je na sobie, kiedy przerzucę cię przez motocykl i pokażę, co znaczy dobra zabawa.

Śmieję się. – Po moim trupie, stary. Wzrusza ramionami. – To się da załatwić, kochanie. Potrząsam tylko głową, patrząc na Jase’a gdy staje przed nami. Jego dłonie pokryte są krwią, a jego biała koszula również poplamiona jest czerwienią. Posyłam Jazzowi złośliwe spojrzenie, zanim odpycham się na obcasach. Gotuję się, gdy idziemy do samochodu, Jazz wypala dziurę w tyle mojej głowy. Maximilian Ernesto Ross właśnie zdobył sobie miejsce na szczycie mojej listy. A Jazz, jeśli nie będzie ostrożny, może znaleźć się zaraz za nim.

Sześć

Stypa odbywa się, nie w siedzibie klubu jak zakładałam, ale w rzeczywistym domu Dornana. Tym, w którym mieszka jego aktualna żona: matka jego piątego i szóstego syna. To nic specjalnego: jednopiętrowy domek, tak monotonny jak wyraz twarzy jego żony, kiedy mnie widzi. Gdy podchodzę do drzwi z Jase’m, posyła mi swoje najbardziej miażdżące spojrzenie. -Przykro mi z powodu twojej straty – mówię, chwytając jej dłoń. Wyrywa dłoń, jakby mój dotyk palił. Nie jestem obrażona. Pieprzę jej męża przez dobry miesiąc i wszyscy tutaj o tym wiedzą. -Celia – mówi ostro Jase. Odwraca się do niego, język jej ciała oddala mnie, jakbym nie istniała i wciąga go w uścisk. Kiedy Jase wreszcie się uwalnia, już mam kieliszek wina w dłoni, który porwałam z tacy. Nie wypiję zbyt wiele – nie lubię być pozbawiona kontroli nad sobą w pobliżu tej rodziny – ale jeden drink na uczczenie tego nieszczęścia mi nie zaszkodzi. Jestem zaskoczona, kiedy Jase zabiera mi wino i wchłania je dwoma łykami, podając mi pusty kieliszek. Nie odezwał się do mnie słowem przez całą drogę na stypę, czyniąc z piętnastominutowej jazdy coś nieprzyjemnego. Wiem, że cierpi. I nie sądzę by miało to cokolwiek wspólnego ze śmiercią jego brata. Jestem prawie pewna, że chodzi o mnie. O grób Juliette Portland. -Zgaduję, że powinnaś znaleźć mojego ojca – mówi Jase szyderczo. – Wiesz, prawdopodobnie teraz na ciebie czeka. Patrzę na Jase’a. – Nie sądzę by jego żona to doceniła. Będę trzymała się z tyłu i schodziła jej z drogi.

Chwytam świeży kieliszek wina i idę wzdłuż korytarza, mijając Dornana, który rozmawia z grupą facetów noszących insygnia klubu i naszywki pochodzące z całego kraju. Nawiązuje z nim kontakt wzrokowy, posyłam mały uśmiech, ale w odpowiedzi dostaję tylko mrugnięcie i zrezygnowane spojrzenie. Mała dziewczynka, nie mająca więcej niż cztery lata wbiega chichotając, gdy starszy chłopiec goni ją z plastikowym, zabawkowym pistoletem. Zderza się z moimi kolanami, a ja chwytam ją, by nie upadła. Jest malutka i wspaniała z blond lokami i najbłękitniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam. Spogląda w górę na mnie, jej oczy są rozmiaru talerzy. – Przepraszam – mówi, jej głos jest delikatny, rozglądam się wkoło, zastanawiając się, do kogo należy. -Nic się nie stało – mówią, zniżając się do jej poziomu. – Gdzie jest twoja mamusia? Wskazuje na żoną Chada, której duże niebieskie oczy tryskają łzami niczym niekontrolowany hydrant. Coś we mnie umiera, kiedy zakładam małe loczki za ucho dziewczynki. -Jest smutna – mówi dziewczynka. – Mój tatuś poszedł do nieba.

Nie sądzę by tam właśnie poszedł. -Hej, ślicznotko – mówi Dornan, zgarniając wnuczkę. – Rozmawiałaś z moją przyjaciółką Sammi? Przełykam gule w gardle i klepię ją po głowie, uśmiechając się. Chcę ją uratować. Chcę uratować wszystkie dzieci, które będą dorastały tym życiem, zabrać je gdzieś gdzie będą bezpieczne i kochane, bez piętna bycia Rossem, bez oskarżenia, że są z krwi Dornana.

Ale nie mogę. Jestem samolubna i złamana. Mogę uratować tylko siebie. Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedy Dornan i jego synowie będą martwi, te dzieci znajdą szansę na nowe życie w tym świecie. Dornan zabiera swoją wnuczkę, a ja kontynuuję spacer korytarzem, sącząc wino. Znajduję pusty pokój, który ma francuskie drzwi prowadzące na wyłożony drewnem obszar, który otacza jedną stronę domu. To był długi dzień i słońce zaczyna już zachodzić. Opieram się o balustradę, wpatrując się w przestrzeń, kiedy czuję za sobą ruch. -Mogę się z tobą ukryć? – pyta Jase, chwytając balustradę obok mnie. Uśmiecham się i wzruszam ramionami. – Nie przeszkadza mi to. Dobrze się czujesz? Zniża się, tak że jego łokcie opierają się teraz o balustradę i patrzy na ogród, zapełniony drzewami i krzakami zasłaniającymi widok. – Nie do końca – mówi, biorąc łyk drinka. Mocno pachnie, jak burbon albo whisky, i wygląda na to, że jest zmieszany z niczym więcej jak kilkoma kostkami lodu. -To pogrzeb twojego brata – mówię. – Oczywiście, że nie czujesz się dobrze. Przykro mi. Śmieje się gorzko i patrzy na mnie, zanim odwraca spojrzenie z powrotem w stronę drzew i zbliżającej się nocy. – Gówno mnie obchodzi śmierć tego dupka. Świat stanie się o wiele lepszym miejscem bez niego, uwierz mi. Odwracam się tak, że teraz moje plecy obierają się o balustradę. – Brzmisz jakbyś to ty go zabił – mówię cicho, posyłając mu mały uśmiech by pokazać, że tylko się drażnię. Prostuje się, tak, że teraz nade mną góruje, jest tak blisko, że

czuję iż nasze ramiona się dotykają. Przechylam głowę na bok by na niego spojrzeć. Wygląda na złego. I napalonego. I pijanego. -Chodzi o dziewczynę, prawda? – pytam, ośmielona przez sposób, w jaki stoi. – Ten grób? To dlatego jesteś taki zdenerwowany – nic nie mogę na to poradzić. Wyciągam dłoń i odsuwam kilka kosmyków z jego czoła, pozwalając dłoni dotknąć jego skóry na dłużej niż powinnam. Jego dłoń chwyta mój nadgarstek, ściskając go mocno. -Co o niej wiesz? – pyta, jego łagodność zniknęła. -Nic – mówię, nie wzdrygając się. Wytrzymuję jego spojrzenie, jego oczy wypalają moje, szukając jakiegoś śladu kłamstwa. – Kim ona była? – pytam, gdy puszcza mój nadgarstek i pozwala swojej dłoni opaść. Jase przełamuje nasze złączone spojrzenia, pocierając skronie. – Była moja dziewczyną – mówi, a ja czuję jak coś wewnątrz mnie załamuje się pod wagą jego słów. – Była moim wszystkim.

O Boże. Mój oddech zamiera, gdy słowo wszystkim opuszcza jego usta i otacza mnie. Chcę płakać, ale nie mogę. Nie mogę pozwolić mu by zobaczył moją reakcję, nie mogę dać mu cienia powodu by mnie podejrzewał. Mimo to, moje oczy i tak wypełniają łzy. Moje usta mogą kłamać, ale moje oczy płaczą prawdziwymi łzami, dla niego, dla mnie, dla wszystkich, których kiedykolwiek skrzywdził Dornan. -Przykro mi – szepczę, chwytając dłońmi jego twarz. Staję na palcach i ciągnę w dół delikatnie jego głowę, przesuwając drżącymi ustami po jego czole. Gdy się odsuwam, jego dłonie naśladują moje, chwytając mój podbródek. Jesteśmy tak blisko, że nasze nosy prawie się dotykają. Czuję jak moje serce trzepoce mi w piersi jak koliber uwięziony w słoiku, jego skrzydła desperacko uderzają o

szkło. Tylko, że koliber chcę się wydostać, a ja nie chcę się ruszyć z miejsca, w którym stoję. Oczy Jase’a opadają na moje usta i wiem, co zamierza zrobić. Mój mózg krzyczy w proteście, że możemy zostać złapani, że nie mogę całować go i nadal okłamywać, że muszę to zatrzymać, ale moje ciało ma własne pomysły. Nasze usta się spotykają, z tyłu mojego gardła wydobywa się małe westchnięcie, gdy jego język znajduje mój. Sześc lat, marzyłam o tej chwili. A teraz, kiedy to się dzieje, nie mogę na to pozwolić. -Nie możemy tego zrobić – mówię, gdy jego usta pożerają moje. Odsuwam się od niego, przyciskając dłonie do jego twardej piersi i odpychając go. Uwalnia mnie natychmiast, jego oczy wypełnione są – wstydem? Żalem? Tak szybko jak nasze oczy się spotykają, wiem, że zerwałam to, co było między nami. -Czekaj – mówię, chwytając jego ramię. Wyrywa się, jego brwi są złączone, całe ciało napięte w pogotowiu jak sztorm, który ma się zaraz rozpętać. Wyrywa swoje ramię z mojego uścisku i odwraca się, wchodząc w noc. Nie idę za nim. Zamiast tego, stoję nieruchomo, rosnące uczucie bezradności i przerażenie otaczają mnie. Ponieważ następnym razem, gdy mnie pocałuję, nie będę w stanie go odepchnąć. Siedem

Stypa trwa godzinę zanim znajduje mnie Dornan. Jest pijany, więc odwożę go do siedziby klubu samochodem jego żony.

Miejsce jest opuszczone, gdy prowadzę go do jego pokoju, aura śmierci najwyraźniej otacza to miejsce zbyt bardzo dla większości. Rzucam kluczyki od samochodu na szafkę nocną i obserwują jak Dornan zajmuje miejsce w czarnym winylowym fotelu w rogu pokoju, światło księżyca tworzy długie linie na jego twarzy. Jak blizny, myślę podchodząc do niego. -Możesz iść – mówi, wpatrując się w przestrzeń. Część mnie chce odejść. Wrócić do samochodu, znaleźć Jase’a i powiedzieć mu wszystko. Jednak druga część mnie, mściwa suka – ona chce zostać i rozkoszować się każdą odrobiną bólu i krzywdy pochodzącą od zatroskanego diabła. -Pozwól mi spróbować odwrócić swoja uwagę od tego wszystkiego - szepczę, kładąc dłonie na jego ramionach. Przekładam nogę nad krzesłem, dosiadając go. Jego oczy są szkliste i grożą rozlaniem. -Zamknij oczy – szepczę, podążając mokrymi i gorącymi pocałunkami w dół jego szyi. Jest pijany i ku mojemu niedowierzeniu, słucha mnie. Parskam, jako że jego działanie przynosi pożądany efekt. Zamykając oczy, dwie łzy uciekają z jego oczu, opadając na zarośnięte policzki. Pochylam się, dotykając ustami jego prawego policzka. Moje kubeczki smakowe ożywają, zbudzone słoną wodą. Smakiem zwycięstwa. Odebrał mi ojca, moje życie, a teraz ja odebrałam mu jego najstarszego syna. Smak jego smutku kusi mnie, więc powtarzam ruch na jego lewym policzku, tym razem wyciągając język i zlizując każdą kroplę.

Kołyszę się na jego kolanach, jego erekcja urosła tylko od tego, że go dosiadłam. Z moją czarną sukienką zawiniętą wokół ud, oddziela nas od siebie tylko mały kawałek czarnej koronki i czarne spodnie Dornana. Otwiera oczy i wyczuwam, że jest zaskoczony czułością, z jaką go dotykam. W pewien sposób ja też jestem. Jednak jego smutek, jego załamanie… jest lepsze niż gdybym związała go i sprawiła by dla mnie krwawił. -Sammi – sapie, wbijając palce w miękką skórę na moim biodrze. Zwalczam gęsią skórkę, ostrożna. Nigdy nie nazywa mnie Sammi. Jedynie dziecinko. -Tak twardy, że to prawie boli – mówi, wpatrując się we mnie z płonącą intensywnością. Powstrzymuję uśmiech, gdy grzebię przy jego zamku, materiał już rozciągnął się do granic możliwości. Gdy ostrożnie odsuwam zamek, jego erekcja wystrzeliwuje na zewnątrz, kropelka spermy błyszczy na jego szczycie. Chwytam go pewnie jedną ręką, pocierając czubek palcem wolnej ręki. Nie zrywam naszego kontaktu wzrokowego, gdy przysuwam palec do ust i zlizuję z niego słoną ciecz.

Smutek. Zniszczenie. Strata. Wbija swoje palce głębiej, ból intensyfikuje się, ale jest znośny. Jest tak jakby trzymał się mnie jak życia, które od niego ucieka. Uśmiecham się, jego spojrzenie przeskakuje, tak po prostu, ze smutku i poddania do głodu i dominacji. -Drażnisz się ze mną – mówi, unosząc mocno moje biodra. Zostawia jedna dłoń na moim biodrze, a drugiej używa by odsunąć moje majtki na bok i poprowadzić swojego kutasa do mojego wejścia.

Jestem podniecona. Żałosne pieprzenie. Nigdy ktoś nie jest bardziej bezbronny, niż kiedy znajduje się pod tobą, nagi, odsłonięty i na skraju orgazmu. Widzę to wszystko. Patrzę na wskroś jego maski, jego kontroli, prosto w czarność jego duszy. Widzę blizny, które zostawiłam na jego zimnym, martwym sercu, na tym malutkim skrawku, który był jeszcze zdolny do odczuwania. Pierwotny, ludzki instynkt, który żyje w nim, pomimo jego nienawiści i pokręcenia. Pociąga mnie w dół na siebie, wypełniając mnie całkowicie aż do punktu bólu, a ja nic nie mogę poradzić i jęczę. Krzyczę, gdy pompuje mocniej, jego paznokcie grożą, że zadrapią mnie do krwi, tak mocno trzyma mnie za biodra. W żadnym z nas nie ma już czułości. Jesteśmy jak zwierzęta w rui, pieprzą się dziko, żyjąc z euforią i rozpaczą. Z każdym uderzeniem wysuwa się ze mnie całkowicie, a potem wypełnia mnie tak mocno, że widzę gwiazdy. Czuję ból wewnątrz siebie, jednocześnie jest on dobry i bolesny. Każdy cal odsłoniętej skóry pokryty jest gęsią skórką. Oddech Dornana na szyi drażni zakończenia nerwowe, jego usta poszukują pocieszenia i uwolnienia. Jego wyraz twarzy staje się otwarty, nagi, a on wewnątrz mnie robi się twardy jak skała. – Zaraz…dojdę – mówi, a jego oczy robią się ciężkie. Chwytam jego podbródek i unoszę go, tak że teraz nasze spojrzenia są złączone. – Patrz na mnie, kiedy to zrobisz – szepczę. To wystarczy by posłać go na krawędź. Jęczy głośno, uderzając biodrami we mnie, uwalniając wszystko do mojego wnętrza. Ten orgazm wygląda na intensywny i trwa kilka pchnięć. -Daj mi wszystko, kochanie – szepczę w jego usta, moje oczy nigdy nie opuszczają jego. Tak jakbym go wysuszała. Gdy biorę od niego wszystko, każdą

kroplę smutku. Wreszcie, kiedy skończył, opuszcza głowę na moją pierś, ciężko dysząc i biorąc mój sutek do ust. Kiedy próbuję usiąść zaciska zęby wokół niego, wprawiając mnie we wstrząs tym nagłym ruchem. Opadam na niego, nie ważąc ruszyć się ponownie, czekając na jego komendę. Siedzimy w taki sposób przez długi czas, może piętnaście minut, jego kutas jest miękki, ale nadal wewnątrz mnie. W końcu uwalnia mój sutek i prostuje się na krześle, obserwując mnie zmęczonymi, zaczerwienionymi oczami.

Oczami Jase’a. Ta myśl jest niszcząca, więc odpycham ją w głąb siebie, razem z innymi mrocznymi sekretami. Palcami śledzi moje brwi, przesuwa dłonią po włosach, zanim zaciska je na moim gardle. Nie jest mocny, ale nie można się pomylić w jego zamiarach – może i jestem na górze, ale to ona ma władzę. Jestem zaskoczona, kiedy jego zachrypnięty głos przerywa ciszę. -Wyglądasz jak ona – mówi, jego głos wypełniony jest zastanowieniem. – Jak? Wiem dokładnie, o kim mówi, a nie powinnam. Sammi nie powinna. -Jak kto? – pytam niewinnie. Jego uścisk na moim gardle zaciska się. – Mariana – mówi, a ja się uśmiecham wewnątrz. Pięć złotych gwiazdek dla doktora Lee i jego niesamowitych zdolności. -Kim jest Mariana? – pytam, wiercąc się, gdy jego chwyt zaczyna się zaciskać, jego druga dłoń mocno ciągnie mnie za włosy. Jego nastrój zdecydowanie się zmienił. Maska wróciła na swoje miejsce i już dłużej nie okazuje znaków

bezbronności. Wrócił do bycia nieprzewidywalnym wężem, gotowym do ataku w każdej chwili. Kołyszę biodrami, gdy czuję, że znowu zaczyna rosnąć wewnątrz mnie. Jakim cudem już jest gotowy? Ten facet jest pieprzoną maszyną, dosłownie. Jest rozdarty między pragnieniem powstrzymania mnie, a pragnieniem kontynuowania. Kołyszę się szybciej, bardziej intencjonalnie, i sapię, gdy dławi mnie, odcinając dostęp do powietrza. Jego twarz krzywi się z obrzydzenia i pragnienia. – Mariana była moją kochanką. Moją ukochaną. Dziesięć lat temu była tutaj ze mną, dopóki nie dowiedziałem się, że kabluje na mnie policji. Moje oczy zaczynają wypełniać się łzami, gdy przydusza mnie odrobine mocniej i dla efektu potrząsa. Zaczynam wiedzieć białe plamy, a w uszach szumi mi z powodu braku tlenu. -Wiesz, co jej zrobiłem? – pyta. Potrząsam głową, unieruchomiona, gdy zaczyna unosić biodra i zanurzać się we mnie mocno, cały czas zaciskając dłoń na mojej tchawicy. -Uciąłem jej język za opowiadanie bajek o mnie – szepcze, jego pchnięcia stają się mocniejsze, szybsze. -Odciąłem jej usta za gadanie o moim klubie – mówi, ssąc i gryząc mój twardy sutek. -Odciąłem jej głowę za zdradzenie mnie i wysłałem priorytetem do jej matki – kończy, wreszcie uwalniając uścisk na mojej szyi. Natychmiast zaczynam się krztusić, przyciskam dłonie do szyi, świszcząc podczas wdychania powietrza.

-Uh-uh – przyszpila mnie chwytając moje nadgarstki i unieruchamiając je u mojego boku, podczas gdy kontynuuje zanurzanie się we mnie. Uśmiecha się mrocznie, podziwiając moją szyję. – Chce zobaczyć moją dłoń odbitą na tobie. Nadal świszczę, walcząc by złapać pełen wdech. -Owiń nogi wokół mnie – rozkazuje, a ja go słucham, zaciskając nogi wokół jego talii, gdy wstaje. Nadal wewnątrz mnie, robi trzy szybkie kroki uderzając mną o ścianę, nabijając mnie na swojego kutasa, gdy moja głowa łączy się z betonem i widzę gwiazdy. -Spójrz – mówi, popychając mój podbródek tak, że patrzę w lustro. Widzę siebie, zaczerwienioną, wyglądającą na kompletnie wypompowaną, z dwoma czerwonymi odciskami dłoni na szyi. Uśmiecha się, trącając ślady swoich paznokci, posyłając niechętne dreszcze wzdłuż mojego ciała. -Ty nigdy byś mnie nie zdradziła, prawda Sammi? – mówi, z każdym pchnięciem zanurzając się jeszcze głębiej wewnątrz mnie, jego oczy błyszczą pożądaniem i dawnymi grzechami. -Nigdy – kłamię.

Osiem

Potem, kiedy Dornan wreszcie był syty, wzięłam prysznic. Całe mydło świata nie zmyłoby ze mnie uczucia jego skóry na mojej, ale i tak się szorowałam, woda była tak gorąca, jaką byłam w stanie znieść, bez powodowania oparzeń, pocieszając, gdy gryzł moją skórę. Kiedy skończyłam, weszłam do pokoju by zobaczyć, że Dornan się ubiera. Siadłam na krawędzi łóżka, owinięta w ręcznik i obserwowałam. -Cholera – mówi, jakby ta myśl dopiero do niego dotarła. – W pompowałem w ciebie mnóstwo soczku przez te ostatnie tygodnie, dziecinko. Zaszłaś ze mną w ciążę? Uśmiecham się podparta na łokciach, cienki ręcznik nie zakrywa nic na moim ciele. – Zajęłam się tym – mówię uśmiechnięta. -Cóż, dobrze – mówi. – Ale znowu, cholera, jesteś tak piękna, że chyba musze zrobić ci dziecko, żeby cię tu zatrzymać. Myśl, że miałabym nosić dziecko związane z tą rodziną napełnia mnie zimnym strachem, uczuciem, które wsiąka w moje kości i zagnieżdża się tam. -Nie musisz tego robić – mówię, chichotając. – Zawsze będę twoją dziewczyną. On najwyraźniej myśli o zaciążeniu mnie całkiem poważnie. - Przydałoby ci się kilka dodatkowego mięska na kościach – mówi, głaszcząc moje uda pod ręcznikiem. Ściąga go, narażając mnie na wilgotne nocne powietrze i przesuwając jednym palcem wzdłuż moich fałdek, jednocześnie chwytając moją cipkę całą dłonią. Wiję się od jego dotykiem. -Cycki – mówię, chwytając jego drugą dłoń i kładąc ją na swojej piersi. – Dziecko je zniszczy.

Zabiera dłoń spomiędzy moich nóg i ściska obie piersi w dłoniach. – Mógłbym po prostu kupić ci je drugi raz – mówi. -Dornan – mówię ostro, wyrywając go z zamyślenia. Nie może poważnie myśleć o zrobieniu mi dziecka, tylko kilka tygodni po tym jak mnie poznał. -Sammi – przedrzeźnia mnie, zaciskając szczękę i chwytając mnie za łokieć. Zanim mogę z zacząć z nim walczyć, przewraca mnie na brzuch, jego kolano przyciśnięte jest do moich pleców, unieruchamiając mnie w miejscu. -Co? – pytam, zanim słyszę walnięcie i czuję ostry, pieczący ból w uchu. -Bądź cicho – rozkazuje mi, leząc na mnie, przygniatając mnie swoją wagą. – Posłuchaj mnie. Kontynuuj branie swoich tabletek, a kiedy zdecyduję, że jestem gotowy na kolejnego syna, oddasz mi te tabletki i zrobimy dziecko. Ja decyduje, co się stanie. Zrozumiałaś? Kiwam głową natychmiast, nieruchoma i nieużyteczna. Prędzej bym go zabiła niż pozwoliła mu zrobić to jeszcze raz. Wolałabym umrzeć. Pozornie zadowolony z mojej odpowiedzi, uwalnia mnie, a ja siadam, owijając się prześcieradłem. Moje następne pytanie ucieka z moich ust zanim jestem w stanie je przemyśleć. -A co jeśli to będzie dziewczynka? – pytam go. O mój boże. Dlaczego to powiedziałaś? Uśmiecha się szeroko od ucha do ucha, tak mocna, że grozi to rozerwaniem się jego twarzy. -Zawsze chciałem małą dziewczynkę – mówi. –Córkę, którą mógłbym nazwać swoją. Uśmiecham się przełykając z trudem, bo jeśli tego nie zrobię, będę krzyczeć.

Wciąga koszulkę przez głowę i skórzaną kamizelkę. – Jadę zobaczyć się z żoną. – mówi lekceważąco. – Biedna kobieta kochała Chada jakby był jej własnym synem. Jest załamana. Pewnie jest kurwa zadowolona, myślę. -Będę za tobą tęsknić – mówię, bo myślę, że to jest moja rola i to powinnam powiedzieć. -Powiem Jase’owi by miał na ciebie oko – mówi. -Nie musisz tego robić. – mówię pewnie. – Dam sobie radę. Będę tutaj, czekając na ciebie. Przechyla głowę na bok, mierząc mnie wzrokiem ze zwykłą kalkulacją. Jego smutek ujawnił się, tępy, i nawet bardziej popieprzony niż wcześniej. Muszę zacząć być bardziej ostrożna, kiedy się odzywam do niego, ponieważ jest osobą nieobliczalną gotową wybuchnąć w każdej chwili. -Połóż się – mówi, przechodząc nad rozwalonymi na ziemi pogrzebowymi ubraniami. Obserwuję go jak ze stosu na podłodze wydobywa krawat ten sam, który miał na sobie podczas pogrzebu syna, niecałą godzinę temu. Mój uśmiech znika, gdy uświadamiam sobie, co zamierza zrobić. Podchodzi do mnie z gracją tygrysa śledzącą swoją zdobycz i nagle, bardzo się boję. Tego, że nagle uświadomienie sobie jak kto wyglądam – Mariana, piękna suka która go wyrobiła – zapaliło w nim stare pragnienie zemsty. I choć przez ani jedną sekundę nie wierzę, że zemsta do martwej kobiety jest uzasadniona, kaleczące pragnienie by wyrównać rachunki musi krążyć w jego żyłach. -Nie leżysz – mówi, uderzając mnie pięścią, która styka się moją kością policzkową. Nie bije mocno i dzięki bogu zdjął obrączkę, co uratowało moją skórę przed przecięciem. Ale mimo to boli jak diabli, gdy ściskam policzek.

Dornan chwyta moje kostki, ciągnąc mnie w dół, tak że teraz leżę płasko na plecach. Siada na mnie okrakiem i gdy wyciągam przed siebie ręce w geście obronnym, chwyta je i związuje wokół nich mocno krawat. -Co ty robisz? – pytam, gdy walczę z jego uściskiem, zmartwienie w moim głosie jest namacalne. Ignoruje mnie, ciągnąc mocno jedwabny krawat i przywiązując go do metalowego wezgłowia. Z gwałtownym szarpnięciem, jestem skutecznie unieruchomiona w miejscu. Pierwsze co robię, to walczę, ciągnąć więzy, tak że teraz są wokół moich nadgarstków, odcinając mi krążenie. Jestem tak cholernie głupia. Trenowałam do tego! Znam każdy manewr samoobronnych, którego nauczył mnie Elliot. A ja po prostu pozwoliłam mu się związać, bez walki? Jestem taką idiotką… Widzę błysk metalu i następną rzeczą, jaką widzę jest nóż sprężynowy w ręku Dornana. Kurwa. Trzymam gębę na kłódkę i pasywną twarz, ponieważ jeśli jest coś, czego się nauczyłam, to to że słowa i wyraz twarzy podpiszą mój wyrok śmierci szybciej niż moje milczenie. Obserwuję go dysząc lekko, gdy się zbliża. -Masz rację – mówi mądrala. – Nie powiem Jase’owi by miał na ciebie oko. Zostawię cię tak tutaj do czasu, aż za kilka dni wrócę. Nie odpowiadam. Gniew we mnie buzuje. Jak on śmie związywać mnie jak zwierzę. Decyduję tu i teraz, że dokładnie tak go zwiążę, kiedy nadejdzie jego kolej na śmierć.

-Nauczysz się Sammi, że najlepiej zgadzać się ze mną we wszystkim. Słyszysz mnie? Kiwam głową, moje ramiona są niesamowicie mocno napięte. -Teraz jesteś moja – mówi, wślizgując się na łóżko. Chwyta każdą z moich kostek , rozsuwa je, i sześć lat koszmarów uderza we mnie jak rozpędzony pociąg towarowy. Odgrywaj rolę, powtarzam sobie. Poddaj się mu. Spraw by uwierzył w kłamstwo. -Teraz jestem twoja – powtarzam, nieruchomo, gdy unosi nóż do światła. Co on kurwa zamierza ze mną zrobić? To pytanie musi być wypisane na mojej twarzy, bo uśmiecha się, przeciągając zimnym ostrzem po wewnętrznej stronie mojego uda. -Wiesz – mówi, przysuwając ostrze do mojej łechtaczki, co wprawa mnie w dreszcz. – Jeśli nie chcesz zrobić tego, co ci kazałem, może zamiast tego po prostu to w ciebie włożę. Moje oczy zachodzą łzami. Jestem przerażona. Jedyną rzeczą, o której jestem w stanie myśleć, jest to, że lubi mnie tak pieprzyć że z pewnością nie zrobi tego ostrym końcem noża. Wydaje się że czyta mi w myślach: - Jest dużo dziewczyn z ciasnymi cipkami jak twoja – mówi, koniec ostrza ociera się o gruzełek, ale starcza by wprawić mnie w drżenie śmiertelnego oczekiwania. -Czego chcesz? – pytam bez tchu, łzy kują w kącikach oczu. – Chcesz bym cię błagała? Będę błagać. Proszę rozwiąż mnie. Proszę odłóż nóż. Uśmiecha się do mnie – Nie chcę byś błagała. Błaganie oznacza, że może bym cię posłuchał. A ty jesteś moja. To ja zdecyduję, co się z tobą stanie.

Odsuwa nóż z powrotem do wnętrz moich uda, a ja chwilowo się odprężam. Obserwuję jak jego głowa znika pomiędzy moimi udami, ale nic nie widzę i nagle znowu staję się przerażona. Czuję gorący oddech na łechtaczce i jęczę walcząc z jedwabnymi więzami, które mnie unieruchamiają, szukając daremnej ucieczki. Grozi mi nożem, ale nie wierzę by mnie naprawdę miał zranić za coś tak drobnego jak wyzwanie go podczas rozmowy. Wyginam plecy w łuk, gdy jego język styka się z moją łechtaczką płytkie koła, które początkowo zatacza stają się szybsze i bardziej skoncentrowane. Nie przesuwa języka nigdzie indziej, jest skupiony na mojej łechtaczce sprawiając, że wiję się pod jego ustami. Szloch zamiera mi w gardle, gdy przestaje i unosi się na tyle by nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. -Czy to przyjemne? – pyta, jego oczy pełne są bólu i nienawiści. Skinam. – Tak – szepczę. Nie płacz. Nie płacz. Śmieje się, wznawiając swoje lizanie i ssanie między moimi udami. Moje biodra zaczynają poruszać się przy jego twarzy mimowolnie, gdy wspinam się w kierunku szczytu, który jego język mi obiecuje. To tak niesamowicie dobre i w tym samym czasie, gdy Dornan kładzie otwartą dłoń na moim udzie, płaska część jego ostrza napiera na moją skórę. Wiem, że nie skończył grożenia mi obietnicą bólu. Przełykam wstyd skierowany na siebie, że w ogóle ten człowiek mnie podnieca zwłaszcza, że ma mnie związaną i z nożem przy skórze. To złe i zdeprawowane i zastanawiam się, co życie z nim tutaj robi mojej i tak popieprzonej głowie. Jak ktoś tak okrutny, tak przerażająco pozbawiony boga, może sprawiać że czuję się fizycznie, tak cholernie dobrze. Mój mózg może i wie, że czuję strach, ale moje ciało jest zmylone przez emocje.

Myślę, że to jest samo uczucie drżenia i fanatycznych uderzeń serca. Moje nogi zaczynają drżeć, mimo że mam nadzieję, iż uda mi się powstrzymać to co ma zaraz się wydarzyć. Nie dochodź…nie dochodź… -Dojdź dla mnie skarbie – mówi Dornan, pocierając moją wrażliwą łechtaczkę, gdy moja cipka zaciska się i krzyczę. Dochodzę i to boskie uczucie. I wtedy – ból. Czerwony, niszczący ból. Krzyczę tak głośno jak nigdy w życiu, moje noga płonie, gdy Dornan dźga mnie nożem prosto w udo, aż po trzon. Patrzy na mnie, wyraźnie podniecony, z ciemnością wciąż tańczącą w jego oczach. -Przestań krzyczeć – instruuje mnie. Nie mogę. Ból jest obezwładniający, łamiący na krwawe kawałki. Czuję jak łóżko się podnosi, gdy znika z pola mojego widzenia, a potem wraca z moimi majtkami. Wciąż krzyczę próbując zamknąć usta, ale jest szybszy ode mnie. W końcu, krzyczę, ale żaden dźwięk się ze mnie nie wydobywa, zwitek czarnej koronki wepchnięty w moje usta skutecznie mnie dławi. Nie ma nic gorszego od odczuwania bólu i braku możliwości krzyczenia. Krzyk wibruje w twojej piersi, to małe rozproszenie. Cisza sprawia, że agonia jest gorsza. -Gdybym się nie śpieszył, zostałbym i wypieprzyłbym cię aż stałabyś się obolała – mówi, a ja mu wierzę. -Do zobaczenia za kilka dni – mówi zimno, gdy patrzy na nóż w moim udzie. – Jeśli uda ci się uwolnić, posprzątają tą pieprzoną krew.

Dziewięć Ból jest rozrywający i czuję każde uderzenie serca, gdy noga wykrwawia się na łóżko. Leżę tam przez kilka minut, każda myśl pożerana jest przez czerwony ból, który rozrywa mi nogę. W nodze znajduje się główna tętnica – czy to w nią trafił? Wykrwawię się tutaj, na tym sztywnym prześcieradle, sama i związana? Sprawdzam więzy, próbując zobaczyć czy dałabym radę przeciągnąć przez nie ręce, ale to nie ma sensu. Związał mnie mocno. Zaciskam zdrętwiałe dłonie w pięści, starając się przywrócić im krążenie. Jak długo tutaj będę? Co jeśli ktoś mnie znajdzie, nagą i krwawiącą? O kurwa. Co jeśli Jase mnie znajdzie? To jest zbyt przerażająco do zrozumienia. Bo jest też inna alternatywa – co jeśli mnie nie znajdzie? Co jeśli któryś z braci to zrobi? Już raz mi to zrobili, a wtedy mogłam walczyć. Teraz leżąc tutaj, naga, uciszona i kompletnie podatna – nie mogę pozwolić sobie na myślenie o tym. Rozglądam się, próbując ignorować okropny ból w nodze, kiedy uświadamiam sobie, ze odpowiedź leży przede mną. Nóż.

Biorę głęboki wdech przez nos i zaciskam zęby w oczekiwaniu, używając mięśni brzucha zwijam, podsuwam nogi do twarzy. Dzięki kurwa bogu nie związał mi kostek, wtedy naprawdę nie mogłabym nic zrobić . Ból w nodze nasila się, kiedy nią poruszam i sapię ciężko nad prowizorycznym ratunkiem, gdy widzę jak krew leje się z rany kłutej, nóż wciąż jest zatopiony po samą rękojeść. Teraz kiedy noga jest uniesiona, krew zaczyna ściekać po udzie i tworzy kałużę na nagim brzuchu, co przyprawia mnie od dreszcze. No dalej. Masz związane ręce i nóż w udzie. To łatwe. To nie jest łatwe, nawet dla kogoś, kto był w szkolnych latach gimnastyczką. Mogę być zwinna, ale jest granica, do jakiej możesz się wykręcić i wykrzywić swoje ciało, które zostało dźgnięte nożem i związane niemożliwie ciasnymi więzami. Nadal różnymi sposobami próbuję wykopać nogi w górę ku twarzy i dłoni, mając nadzieję że będę w stanie chwycić i wyciągnąć nóż. Szybko się męczę, potrzebuję przerw między kolejnymi próbami, ponieważ coraz bardziej kręci mi się w głowie i mam mdłości. Wreszcie zdaję sobie sprawę, że muszę zmienić sposób ułożenia ciała, tak bym leżała równolegle do wezgłowia zamiast po środku łóżka. Przesuwam ciało powoli i niezgrabnie i krzywię się, kiedy widzę ciemny szlak krwi, który za sobą pozostawiam. Skurwysyn będzie kupował nowy materac, myślę do siebie. Udaje mi się wykręcić ramiona na tyle, by przyjąć pozycję siedzącą i natychmiast wyciągam majtki z ust. Boleśnie rozciągam szczękę i biorę głęboki wdech, wciągając wielki haust powietrza. Pierdolony dupek. Nie mogę uwierzyć, że mnie kurwa dźgnął, gdy mi robił minetę. To sprawia, że chcę go znaleźć i umieścić sześć kul między jego martwymi, czarnymi oczami i siedemnaście w jego sercu na dokładkę.

Poruszam palcami by wróciło mi w nich czucie i odwracam się gwałtownie tak bym mogła chwycić rączkę noża wystającą z krwawiącej nogi. Krzywię się, gdy przymierzam się do wyciągnięcia noża. Kiedy to zrobię, będzie o wiele więcej krwi. Zaciskam zęby, liczę do trzech i szarpię nóż tak mocno, jak jestem w stanie. Wychodzi z mięsistym chlupnięciem, które wywraca mój żołądek do góry nogami i sprawia, że ból pulsujący w udzie jest dziesięć raz gorszy niż wcześniej. krew wylewa się z nogi, gdy manewruję nożem w niezdarnych palcach, próbując przepiłować cienki, ale niesamowicie mocny jedwab wiążący mi nadgarstki. Przed oczami przewija mi się coś na kształt całego życia, zanim nóż przerywa tkaninę i moje ramiona opadają swobodnie, wole i odrętwiałe. Natychmiast przetaczam się na skraj łóżka i do rany przykładam prześcieradło próbując zatamować krwawienie. Oczywiście takie jest moje szczęście, że akurat ten moment Jase wybiera by zapukać do drzwi. -Odejdź – wołam, zasapana. -Wszystko w porządku? – Odkrzykuje Jase. – Słyszałem krzyki i nie brzmiały one na krzyki przyjemności. Ohhhh. Otwiera drzwi, gdy to mówi, wkładając głowę przez szparę i kiedy jego oczy lądują na mnie, albo dokładniej na krwi pokrywającej pościel, wpada do środka ruszając w moją stronę. -Co jest kurwa? – mówi. Owijam prześcieradło wokół nagiego ciała, nagle zawstydzona tym jak muszę wyglądać. -To wygląda na krwawe gody – szepcze – Co tu się kurwa stało? Dobrze się czujesz?

-Dobrze – mówię ponuro, rzucając nóż na łóżko, obok siebie. Nic nie jest dobrze. Moja noga boli jak skurczybyk. I nie chcę na niego patrzeć. A on po prostu nadal się gapi z otwartymi ustami. -Możesz podać mi sukienkę? - pytam zmęczonym głosem, wskazując na czarny materiał leżący na podłodze u jego stóp. -Pewnie – podnosi materiał dwoma palcami i ostrożnie mi go podaje. Cała się pobrudzi krwią, ale nie dbam o to. Po prostu chcę być okryta. Jase odwraca się, a ja wciągam sukienkę przez głowę, pozwalając jej opaść wokół bioder tak, że mnie okrywa, ale nie dotyka rany. Nie żeby to miało znaczenie. Jestem pokryta jasnoczerwoną krwią, która z minuty na minutę staje się coraz zimniejsza i lepka. Jase zbliża się do mnie ostrożnie, badając moją twarz bez wyrazu. -Co się stało? – pyta cicho. Przełykam z trudem. – Najwyraźniej przypominam twojemu ojcu, kogoś, kogo wcześniej znał. Kogoś, kto został ścięty. Oczy Jase’a rozszerzają się i prawie się dławi. Przeklinam pod nosem, przypominając sobie jak blisko był z Marianą. Jak mu matkowała, po tym jak jego własna matka została zabita. -Tak, więc dźgnął cię i zostawił tutaj? - pyta Jase, w ogóle nie zaskoczony. Kiwam głową, chichocząc niewłaściwie. – najpierw mnie związał. Błyski zmartwienia pojawiają się w jego ciemnych oczach. – Powinnaś uciec, kiedy miałaś szansę – mówi.

Nie odpowiadam. Nie ucieknę. Nie teraz; nie, kiedy spróbowałam łez i smutku Dornana, nie po tym jak widziałam jak Chad wydał ostatnie tchnienie. Nie odejdę dopóki tego nie zakończę. Podnoszę prześcieradło z uda by zobaczyć, że krwawienie zmalało. Jase wpatruje się w moją zniekształconą nogę z chorą fascynacją. -Wezmę apteczkę – mówi. Rozgląda się dookoła. – Wynieśmy się z tego pokoju. Patrzę na nogę, zastanawiając się czy dam radę iść i decyduje się wstać i sprawdzić to. – Kurwa – mruczę pod nosem, noga załamuje się pode mną, łzy szczypią kąciki oczu. -Proszę – mówi Jase i w jednym szybkim ruchu unosi mnie w ramiona, jakby miał przenieść mnie przez próg. -No teraz to wygląda jak krwawe gody – mówię słaniając się, moja głowa opada do przodu i uderza o jego klatkę piersiową. Jase tylko kręci głową, a w kącikach ust pojawia się mały uśmiech. – Jakbyś czytała Grę o Tron – mówi, przenosząc mnie przez drzwi i dalej opuszczonym korytarzem. -Oglądałam serial – mówię, chowając twarz w jego piersi. – Czy to się liczy? Przechodzi przez kolejne drzwi, jakieś dziesięć dalej niż drzwi do pokoju Dornana i kładzie mnie na łóżku. -Czy to twój pokój? – pytam, rozglądając się. Opadam do tyłu na łóżko, czuję zawroty głowy, jestem słaba i czuję się jakbym była pijana. Moje oczy zamykają się na chwilę, a Jase potrząsa moim ciałem mocno. -Hej, Samantha – jego głos jest teraz bardzo poważny

Uchylam jedną powiekę, nawet jeśli wysiłek jest prawie niemożliwy. – Jestem zmęczona – mówię ponownie zamykając oczy. -Zabiorę cię do szpitala – mówi, a ja słysząc to, otwieram oczy i siadam. – Nie. Żadnych szpitali. Tylko apteczka pierwszej pomocy. Kręci głową. – Samantha, jesteś cała zakrwawiona! Bandaż nie zadziała. – podchodzi do mnie, a ja kładę dłoń na jego ramieniu. – Żadnych szpitali. – mówię stanowczo. – Wystarczy igła i nici – myślę przez chwilę. – I butelka Jacka. -A czysty alkohol nie byłby lepszy do dezynfekcji rany? – pyta z powątpieniem. -To dla mnie, bym się napiła – mówię przez zaciśnięte zęby. Znika i wraca kilka minut później z małym plastikowym pudełkiem oznaczonym czerwonym krzyżem na białym tle, świeżą, nieotwartą butelką Burbona, butelką coli i małym zestawem do szycia. Patrzę na colę, gdy podciąga sukienką do góry, odsuwając poszewkę nasączoną krwią, której użyłam by zatamować krwawienie. Otwiera apteczkę i wyciąga paczkę sterylnych gaz, rozrywając ją zębami. To prawdopodobnie nie jest sterylne, ale nie zamierzam się skarżyć. -Kim jest Mariana? – pytam niewyraźnie, moja głowa jest ciężka, a nogę przeszywa ostry, pulsujący ból, który nie zniknie. -Chyba była moją macochą. Nigdy nie poślubiła mojego ojca, ale była z nim bardzo długo. -Jezu Chryste! – przeklinam, gdy polewa mi nogę alkoholem. Chwytam butelkę Burbona, którą rzucił na łóżko obok mnie, odkręcam ją, biorąc długi i duży łyk napoju, które jednocześnie wypala mi gardło i łagodzi skołatane nerwy.

-Przepraszam – mruczy Jase, kończąc wycieranie rany. Wstaje i obserwuje moją ranę. – To naprawdę potrzebuje kilku szwów. – delikatnie jej dotyka. – jak głęboko wbił nóż? Chcę się śmiać, ale nie robię tego. – Aż po samą rękojeść. – mówię, przełykając żółć i przepijając ją jeszcze większą ilością Burbona. -Potrzebujemy lekarza – mówi. Zaciskam zęby i podaję mu butelkę, wyrywając mu jednocześnie z rąk zestaw do szycia i otwierając go. Znajduję małą igłę, trochę czarnej nitki i próbuję przełożyć ją przez małe oczko. -Daj, pozwól mi to zrobić - mówi. Bierze igłę i nić ode mnie i wyjmuje z tylnej kieszeni zapalniczkę. Kładę się na łóżku, gdy on zajęty jest igłą i nicią. -Jesteś gotowa? – pyta mnie. Znowu siadam, pokój wokół mnie wiruje. – nie do końca -Policzę do trzech – mówi, jedną ręką zbierając skórę, a druga trzymając igłę. – Raz, dwa… Na dwa, przyciska igłę do mojej skóry. Ból odbija się w całym moim ciele, każde zakończenie nerwowe wybucha piekącym bólem. -A gdzie trzy? – mamrocze przez zaciśnięte zęby. Nie odpowiada, tylko przeklina i pokazuje mi igłę. – Nić się rozerwie – mówi. Przewracam oczami. -Skończ linię – syczę. – Wtedy zadziała. -Zaraz wracam – mówi opuszczają pokój i zamykając dzrwi. Nie jest długo nieobecny, nie ma go może z pięć minut i kiedy wraca, jest zdyszany. -Poszedłeś pobiegać? – pytam sarkastycznie.

Wyciąga szpulę z nowiuteńką nicią i małą torbę z białawym proszkiem. Natychmiast zaglądam do torby zaintrygowana. – Heroina? – pytam. Podaje mi torbę potakując. – Praktycznie czysta. – mówi. – Będziesz potrzebowała małej szczypty. Biorę szczyptę proszku z torebki i pocieram go między kciukiem a palcem wskazującym. Podsuwając go pod nos, zatykam jedną dziurkę i robię pełny wdech. Niemal natychmiast, poczucie błogiego spokoju osiada na moich ramionach nawet, gdy przełykam gorzki smak heroiny, który pokrywa tył mojego gardła. -Jest dobrze? – pyta Jase, a ja potakuję. -Tak. Kontynuuj. Wbija igłę w moje ciało i choć ból jest nadal obecny, teraz jest do zniesienia. -Nie wiem jak to zawiązać – mówi. Macham lekceważąco ręką. – To nie ma znaczenia. -Zostanie blizna. – kontynuuje. Czym jest kolejna blizna? -To nie ma znaczenia Śmieje się. – Nic nie ma znaczenia, kiedy jesteś na haju. -nie jestem na haju. – mówię gapiąc się na dziwne kształty, które wiatrak na suficie tworzy na ścianie. -Dobrze – mówi wstając by podziwiać swoje dzieło. Przekrzywiam szyję, próbując zerknąć na rany wojenne bez siadania.

-Dobrze się czujesz? – pyta. Poruszam się leniwie, unosząc się na chmurze puszystych pianek. –Tak dobrze jak mogę się czuć po dźgnięciu nożem. – pewna myśli pojawia mi się w głowie, krzywię się. -W każdym razie, skąd wiesz jak zszyć ranę? Jego twarz pojawia się bezpośrednio przy mojej, cień niepewności widoczny jest w kącikach jego oczu. -Powiem ci innym razem – mówi. – Chodź. Wynosimy się stąd. Zabieram cię do swojego mieszkania. Siadam i rozglądam dookoła. – Czy to nie jest twoje mieszkanie? -Samantha – mówi, cień uśmiechu szarpie mu usta. – Naprawdę myślisz, że mieszkam w siedzibie klubu motocyklowego?

Dziesięć Jedziemy wzdłuż autostrady, kiedy dociera do mnie, że już kiedyś jechałam tą trasą.

-Gdzie jedziemy? – zapytałam. Było gorąco, powietrze dostające się do samochodu falowało. Jase i ja siedzieliśmy z tyłu, Mariana i mój ojciec z przodu. -Zobaczycie – powiedziała Mariana, jej kolumbijski akcent był szorstki i niespokojny. Spojrzałam na Jase’a, który patrzył to na Mariane, to na mojego ojca, zanim jego spojrzenie wylądowało na mnie, wyraz twarzy był trudny do odczytania. Kładę dłoń na gorącej skórze siedzenia miedzy nami, wnętrzem do góry, przebierając palcami. Jase uśmiecha się, ciemne oczy marszczą się w rogach chwytając moją dłoń i ściskając ją. Mój ojciec zatrzymuje samochód, kiedy dociera do domu Mariany, parkuje z tyłu, nie na widoku. Mój żołądek przewrócił się, kiedy to zrobił. Dorastałam tym życiem i wiedziałam kiedy mój ojciec zaczynał ukrywać coś i zachowywać się tajemniczo, rzeczy zmierzały w złym kierunku i to bardzo szybko. Wewnątrz mieszkania Mariany, tam gdzie mieszkał Jase, kazano nam usiąść na kanapie, a Mariana i Ojciec usiedli naprzeciwko nas. -Tatusiu – powiedziałam z trudem. – Co się dzieje? Westchnął, jego oczy, zmrużyły się, kiedy spojrzał na nasze dłonie złączone ochronnie między nami. Mariana nie westchnęła. Uśmiechnęła się, jej piękna twarz rozjaśniła się rzeczami zabronionymi dla długoletniej kochanki Vice Prezydenta Gypsy Brothers. Bo chociaż sama nazwa sugerowała, że byli włóczęgami, podróżnikami nie oznaczało to tego samego dla ich rodzin, dzieci, kochanek. Ci

ludzie byli skutecznie schwytani w pajęczynę kłamstw i rozlewu krwi i nie mogli wydostać się spod czujnych oczu klubu. -Wyjeżdżamy – powiedziała, nadzieja zatańczyła w jej oczach. Nadzieja, którą w sobie nosiła była niebezpieczna, niszcząca dla rzeczy, na których osiadła. Potaknęłam, patrząc na Jase’a, który wyglądał jakby zaraz miał się zerwać. -Jedziesz z nami, hijo – powiedziała Mariana pieszczotliwie, wyciągając dłoń by pogłaskać jego policzek. -Nie musisz się bać. Zawsze będę się o ciebie troszczyła jakbyś był mój. Kontynuowałam patrzenie na tatę, dręczyła mnie jedna myśl, słabość w ich planie. -Mama też jedzie? – zapytałam wreszcie zauważając sposób, w jaki Mariana i tata siedzieli przy sobie, ich kolana się stykały, tak samo jak ich ramiona, sposób w jaki on na nią patrzył. Moje gardło ścisnęło się, gdy zobaczyło to, co tak długo próbowali ukryć. -Nie – powiedział ojciec ciężko i prawie byłam w stanie wyczuć poczucie winy w głosie. Nie przerwałam naszego kontaktu wzrokowego, między nami działo się coś potężnego. Chciałam żeby wiedział, iż rozumiem. Dlaczego zostawia żonę, matkę jego dziecka, na pożarcie wilkom. Ponieważ ona była jedną z nich. -Dobrze – mówię pewnie. – Ona by tylko na ciebie nakablowała. Na to ojciec opuścił głowę z ulgą lub smutkiem, nigdy się tego nie dowiem.

-Jesteś dobrym dzieckiem Juliette – powiedział do mnie, jego słowa uderzyły mnie mocno w pierś. Kilka tygodni później, wszyscy byliśmy martwi, albo pragnęliśmy takimi być. Zanim się zorientowałam, byliśmy w mieszkaniu Jase’a. Nigdy się nie przeprowadził, nawet po tym jak Mariana została tam zabita. Jestem zaszokowana myśląc o tym, ile razy swędziała mnie ręka by wziąć telefon i zadzwonić do niego, by powiedzieć mu że byłam bezpieczna, że byłam kochana przez kogoś, nawet jeśli ten ktoś nie mógł być nim. Jestem ciekawa, co skłoniło go do zostania tutaj i uświadamiam sobie, że odkąd matka umarła, to prawdopodobnie jedyne miejsce, które jest dla niego domem. Pomaga wejść mi do środka i minąć kanapę ze wspomnień, heroina i żal grożą rozerwaniem mnie na kawałki i odsłonięciem wszystkich moich tajemnic. Gdy Jase układa mnie na swoim łóżku, przykrywa mnie, przełykam łzy i resztki proszku, którą wciągnęłam, drażnią moje gardło. -Śpij – mówi, delikatnie i pewnie w tym samym czasie. Otwieram usta by zaprotestować, ale jego już nie ma w pokoju.

Godziny później budzę się. Gdzie ja kurwa jestem? Czuję kawę i bekon, mój brzuch skarży się gdy przypomina mi, że nie byłam karmiona od bardzo długiego czasu. W ustach mam okropny smak, gorzki i stalowy i pragnę kawy jak narkoman kolejnej dawki. Zrzucam pościel i wstaję ostrożnie, testując nogę i sprawdzając czy będzie w stanie utrzymać moją wagę. Boli, ale mniej niż wcześniej i daję radę dojść do kuchni trzymając się ścian i kładąc cały ciężar ciała na niezranioną nogę

Jase jest zajęty, rozbijaniem jajek na patelni i przewracaniem kawałków skwierczącego bekonu. Mój żołądek ponownie się zaciska. Umieram z głodu. Opadam na stołek przy blacie, ustawiając nogę w takiej pozycji by nie bolała. Zaglądając do kubków przed sobą, chwytam rączkę stojącego najbliżej mnie i przeciągam go do siebie. Kawa jest gorzka i gorąca, silna kolumbijska przygotowana tak jak Mariana to robiła, i zastanawiam się, co jeszcze Jase robi tak jak ona. Zastanawiam się czy myśli o tym, że jestem do niej podobna. Próbował mnie jakoś umiejscowić odkąd tylko na mnie spojrzał, czy może zorientował się od razu, że jestem wyższą bledszą wersją jej. -Jak noga? – pyta, gdy smaruje tosty na dwóch talerzach. Potakuję. – W porządku. Dziękuję. Śmieje się, a ja czekam na wyjaśnienia. -Nie będziesz mi dziękować jak zobaczyć jak spartaczyłem sprawę – mówi, zsuwając jajko sadzone na każdy z tostów. Wzruszam ramionami, siorbiąc kawę. – To nie ma znaczenia. Przygląda mi się uważnie, gdy kończy dodawanie kawałków bekony na talerz, podając go mnie. – Przez to ciężko będzie ci znaleźć pracę w zawodzie – mówi, dążąc do swobodnego tonu, ale jednocześnie z pytaniem ukrytym za tymi słowami. – To znaczy, po tym jak wyjedziesz. Prawie krztuszę się kawałkiem bekonu, moje usta pełne są pysznego smaru i solonego mięsa. -Zjedzmy na balkonie – mówi, zabierając mój talerz i podchodząc do okna, które wychodzi na zatokę Santa Monica.

Kopniakiem otwiera rozsuwane drzwi i wychodzi na taras, wielki na tyle by pomieścić okrągły stolik, dwa krzesła i kilka roślin doniczkowych. Chwytam oba kubki z kawą i ruszam do niego, mimo bólu w nodze. Jase śpieszy do mnie i zabiera kawy, stawia na stole z jedzeniem i wraca by pomóc mi dokuśtykać do stołu. Z jego pomocą, siadam i zaciągam się chłodnym powietrzem znad oceanu, które dryfuje nad nami. Jase je szybko, prawie ogołacając talerz zanim ja w ogóle zdążam podnieść widelec i po tym pije swoją kawę, wyglądając na zapatrzonego na horyzont i turkusową wodę pod nim. -Lubisz widoki – mówię, słowa wydostają się z moich ust zanim mogę je zmienić, albo powstrzymać. – Dach, ten balkon – wydaje się, że zawsze rozglądasz się za czymś jeszcze. Uśmiech pojawia się w kącikach jego szerokich, wrażliwych ust, gdy odrywa spojrzenie od wody i patrzy na mnie. – Lubię patrzeć na piękne rzeczy – mówi, jego spojrzenie zawiesza się na mnie tak, że rumienie się i odwracam wzrok. – To pomaga mi zapomnieć o brzydocie życia. -Twoje życie naprawdę jest takie brzydkie? – pytam i najbardziej na świecie, chcę by powiedział nie. Chcę by powiedział, że jest szczęśliwy. Jednak na jego twarzy i w głosie słyszę, że to nie prawda. Nie odpowiada, zamiast tego wskazuje na mieszkanie za nami. – To miejsce należało do ostatniej obsesji Dornana – mówi, jego oczy są ciemne i zmartwione. Nic nie mówię, tylko na niego patrzę, czekając by kontynuował. Odkłada kawę i drapie się po brodzie z roztargnieniem.

- Ona już nie żyje – kończy, głos jest gruby z ostateczności. -Co się stało? – pytam, bojąc się usłyszeć jego wersję. -była wierna mu i klubowi, przez dziesięć lat. A potem próbowała odejść – głos Jase’a załamuje się. – a on ją zabił. Przełykam ogromną gule w gardle, nie pozwalając sobie na wyobrażenie, co byśmy teraz mieli gdyby nam się udało. Gdybyśmy się wydostali. Byłoby wspaniale. -Pochodziła z Kolumbii – mówi Jase – Kiedy się tu pojawiłem była tu już kilka lat, ale nadal miała ciężki akcent. Na początku ledwie mogłem ją zrozumieć – śmieje się bezdźwięcznie, ale nie jest to szczęśliwy śmiech. Przez chwilę zastanawiam się czy żyła, kiedy Dornan odcinał jej głowę. Postawiłabym wszystkie pieniądze, że tak. Wreszcie do mnie dociera, że wpatruje się jak jego usta się poruszają, że nie rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się dnia wczorajszego po tym jak się obudziłam. Ten pocałunek, tak krótki, ale pełny uczuć, moje serce przestaje na chwilę bić, gdy sobie o nim przypominam. Chcę naciskać na niego z tego powodu, ale jestem przerażona, że znowu ucieknie, więc odpuszczam. -Twój ojciec wie, że tu jestem? Wyraz twarzy Jase’a staje się zły, jego zęby są zaciśnięte, a szczęka zaciśnięta uparcie. – Nie wiem. Nie rozmawiałem z nim. Kiwam głową. – Powinnam do niego zadzwonić. Będzie zły, jeśli wróci i mnie tam nie znajdzie. Jase patrzy na mnie z niedowierzeniem, jego brwi uniesione są bardzo wysoko. -Miałam posprzątać całą krew – dodaję, jako wyjaśnienie.

Szczęka mu opada, gdy słucha tego co mówię. – Ty sobie kurwa ze mnie żartujesz? – pyta, jego dłonie ponownie zwijają się w pięści. Kurwa. -Proszę nie bądź taki – mówię. – nie rozumiesz. Nie rozumiesz. Nie rozumiesz. Kurwa, nadal cię kocham, po tych wszystkich latach i ty po prostu nie rozumiesz. Przesuwa dłonią po włosach, wyraz niezdecydowania pojawia się na jego twarzy. -Rozumiem doskonale – mówi pełnym kontroli tonem. – Rozumiem, że jesteś niepełna rozumu. Przełykam z trudem. Chcę odpowiedzieć, ale mój mózg zmienia się w sieczkę. Moja noga mrowi i choć jestem przyzwyczajona do bólu, to uczucie szybko rozprzestrzenia się na całe ciało i jest czymś zupełnie innym. Moje nerwy są napięte, sycząc i krzyczą za każdym razem, gdy biorę urwany oddech. Czuję pot zbierający się na moim czole i czuję zawroty głowy. Otwieram usta by coś powiedzieć, ale jestem zdezorientowana i żadne słowa nie wydostają się z moich ust. Zamykam je ponownie. Jestem spragniona. Wyciągam rękę po szklankę wody, która cudownie zmaterializowała się przede mną. Jest w moim ręku kilka sekund zanim wysuwa się z moich palców i rozbija się na podłodze, woda i odłamki szkła rozsypują się wokół mojej stopy. Po prostu się gapię. Nie jestem pewna, co powinnam zrobić. Wszystko wydaje się mętne i gęste, jakbym próbował wyjść z błotnistej rzeki. Jase coś do mnie mówi, ale nie słyszę go ponad brzęczeniem w uszach. Muszę zamknąć oczy, tylko na chwilę, a potem będę się dobrze czuć. Wtedy wszystko będzie dobrze.

Jedenaście Tym razem, kiedy się budzę, znowu jestem w łóżku Jase’a, ale wszystko jest inne. Patrzę w dół i widzę, że czarna sukienka zniknęła i teraz mam na sobie wielką czarną koszulkę i parę bokserek. Moje policzki płoną, gdy uświadamiam sobie, że ktoś musiał mnie rozebrać i ubrać. Po swojej lewej widzę ruch i odwracam się by zobaczyć Jase’a siedzącego w krześle, które przyniósł do pokoju, obserwującego mnie intensywnie. To wtedy zauważam, że w zgięciu ramienia mam podłączoną kroplówkę, przezroczystą plastikową rurkę dostarczającą mi krew z torebki do moich żył. Na początku siedzę nieruchomo z kawałkiem igły wbity w skórę, zabezpieczonym kawałkiem taśmy. -Hej – mówi Jase, odsuwając moje palce od igły. -To transfuzja krwi. Lekarz właśnie wyszedł. Na chwilę przestaję się wiercić – Lekarz? – powtarzam. – Jak długo byłam nieprzytomna? Jase wzrusza ramionami. – Jest prawie siódma.

Wracam myślami do rana – Przecież ja obudziłam się o siódmej. Protestuję, zdezorientowana, czując się żałośnie i wrażliwie. -W nocy – wyjaśnia. -Spałam cały dzień? – pytam, zrzucając z siebie prześcieradło. -Tak – mówi powoli, jakbym była głupia. -Czemu czuję się jakby właśnie wstrzyknięto mi heroinę? – pytam, zbyt zmęczona by podnieść się z łóżka. Zamiast tego, garbię się z powrotem na miękkich poduszkach. -Lekarz podał ci morfinę – powiedział. -Co? – staram się przypomnieć sobie ból. Było źle, ale nie aż tak. Niektóre części mojego tatuażu bolały bardziej niż dźgnięcie w udo. – Dlaczego? Jase unosi brwi, widzę, że walczy z uśmiechem. – Powiedziałem mu, jakim bohaterem próbowałaś być dziś rano. Jak nie możesz przestać, ani na chwilę. Także dał ci coś byś odpoczęła. – Teraz to ja jestem zła. – Pozwoliłeś komuś mnie naćpać? – pytam z niedowierzeniem. – Uspokoić mnie? Czy jestem, psem? -On cię tak traktuje – Jase mamrocze pod nosem. Ponownie siadam i przerzucam nogi przez łóżko. Patrzę na prawie pustą torebkę krwi wiszącą na szczycie mahoniowego wezgłowia ponad mną, grawitacja napędza stały strumień dopływający do moich żył. Sięgam ręką by wyciągnąć kroplówkę, ale Jase atakuje, przykrywając igłę. -Przestań – mówi. – Po prostu odpocznij. Straciłaś dużo krwi. Odsuwam niechętnie rękę.

-Co jest? – pyta. – Ja tylko próbuję ci pomóc. Powiedziałaś żadnych szpitali, więc wezwałem lekarza ojca, by cię zbadał. Sztywnieję, zastanawiając się czy to lekarz mnie rozebrał. Patrzę w dół na bokserki i koszulkę, panikując. Tatuaż jest dobry, Elliot wykonał niesamowitą robotę, ale jeśli światło jest dobre…jeśli ktoś się przyjrzy…blizny nadal pozostają. -Byłaś cała we krwi i szkle – mówi Jase – Nie patrzyłem, przysięgam. Odprężam się trochę, nie wykrywając w głosie żadnych podejrzeń czy niechęci. Potem słyszę pukanie do drzwi i wstaję na nogi, natychmiast cały pokój zaczyna wokół mnie wirować. Chwytam się wezgłowia by utrzymać równowagę, patrząc na swój strój. Jeśli Dornan zobaczy mnie w bieliźnie syna… -Czy to on? – pytam z niepokojem. Jase wzdycha. – Sammi, na litość boską, połóż się, dobrze? To tylko dostawca pizzy, którą zamówiłem na obiad. Dornan wróci dopiero za kilka godzin. – wskazuje na łóżka i czeka aż się położę, zanim opuszcza pokój. Wygładzam prześcieradło na kolanach, gładząc pojedyncze luźne nici bawełniane. Cały dzień z Jase’m i bez Dornana. Ta myśl sprawia, że jestem niespokojna i zachwycona i wyczerpana w tym samym momencie. Kilka chwil później wraca, balansując pudełkami pizzy w jednej ręce i garścią banknotów w drugiej. Wcisnął pieniądze do kieszeni i położył pudełka na łóżku, kładąc je na stronie, która była wolna. Zapach sosu pomidorowego i czosnku atakuje moje nozdrza i czuję, że do ust napływa mi ślinka. -Pepperoni czy ser? – pyta mnie.

-Pepperoni poproszę – odpowiadam, a on podaje mi serwetkę z wielkim kawałkiem najlepiej wyglądającej pizzy, jaką kiedykolwiek widziałam. Biorę ogromny gryz i walczę by go przeżuć, moje usta są pełne. Smakuje bosko. Jase je powoli: jest wyraźnie najedzony śniadaniem. Nie odzywam się, dopóki nie kończę pochłaniać czwarty kawałek i rozważam piąty. Czuję, że mnie obserwuje, czekając aż poruszę jakiś temat. -Co? – pytam go. -Co, co? – odpowiada, z wyrazem rozbawienia na twarzy. Uśmiecham się, czując się dużo lepiej po zjedzeniu. -Wyglądasz jakbyś miała do mnie palące pytanie – mówię, rozglądając się za wodą. -Mam mnóstwo palących pytań - mówi Jase, garbiąc się w fotelu, stopy spoczywają na krawędzi ramy łóżka. - Jednak nie sądzę by ci się spodobały. Czuje się rozmowna mimo swoich sekretów. – No dalej. Zapytaj mnie o coś. Zapytaj czy mam na imię Juliette, a może odpowiem tak. Poproś mnie żeby cię znowu pocałowała, a ja to zrobię. Poproś mnie żebym z tobą uciekła i może się zdecyduję. -Gdzie jest twoja rodzina? – pyta siadając prosto na krześle. Przewidywalne. –Nie żyje. – odpowiadam, technicznie to nie kłamstwo. Tata jest martwy. Mama równie dobrze może być. -Jak umarli? To najprostsza odpowiedź. – Wypadek samochodowy.

Kiwa głową. – Przepraszam. Wzruszam ramionami. – Dlaczego? To nie ty ich zabiłeś. Przewraca oczami. – Chodziło mi o to, ze przykro mi z powodu twojej straty. Moja matka też została zabita. -Została zabita – powtarzam, mimo że wiem, co się wydarzyło. – Celowo? Jego oczy zachodzą mgła i przez chwilę jest gdzieś indziej. Potem mruga i mgła znika. Potakuje. – Celowo. Obserwuję go uważnie – nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz – mówię. Wzrusza ramionami. – Jestem pewien, że ojciec w końcu ci powie. Kiedy dowiedziała się, że jest ze mną w ciąży, opuściła klub i wróciła do rodziny w Kolorado. W jakiś sposób Dornan dowiedział się o mnie, kiedy miałem piętnaście lat. Pewnego dnia wróciłem ze szkoły, a ona była martwa w wannie. – wydaje się niewzruszony historią, którą mi opowiada, a ja zakładam, że to dlatego jest otępiały po tylu latach życia w koszmarze. Nic nie mogę poradzić na to, że pamiętam go jako nieśmiałego, zagniewanego chłopca, który pojawił się z tytułem dawno zaginionego siódmego syna Dornana, kiedy miałam trzynaście lat i skradł mi serce. Badam jego twarz, przygryzając dolną wargę, gdy on obserwuje mnie ze znużeniem. -Co stało się zeszłej nocy? – powtarza to samo pytanie, które zadał mi zeszłej nocy, gdy mnie znalazł, krwawiącą i nagą. Chwilę się zastanawiam zanim odpowiadam. – Twój ojciec powiedział mi, że myśli iż będą dobrą matką dla jego kolejnego syna. Albo córki – prawie krztuszę się wypowiadając te słowa, są gorzkie. – Próbowałam zaprzeczyć, a on

się wściekł. No i uświadomił sobie, że przypominam mu jego martwą dziewczynę. Jase blednie. Przez krótką chwilę w ogóle się nie odzywa. -Bardzo ją przypominasz – mówi w końcu. – To prawie przerażające. Oczy macie inne, ale twoje włosy, twoja twarz… - jego oczy przesuwają się po mojej klatce piersiowej i szybko wracają do oczu. – To niesamowite. -Co się z nią stało? – pytam miękko. Wiem, że nie żyje, i wiem co Dornan powiedział o ścięciu jej, ale tak naprawdę nie wiem co się wydarzyło. Dlaczego ona i mój ojciec nie dali rady z nami uciec. Dlaczego wszystko potoczyło się tak przerażająco źle… -Próbowała od niego odejść – mówi. – Myślę, że pozwoliłby jej na to, gdyby po prostu zniknęła, ale… -Ale co? – naciskam. -Ale próbowała zabrać mnie ze sobą – mówi w końcu. – To moja wina, że nie żyje. To moja wina, że oni wszyscy nie żyją. – gdy kończy to zdanie wygląda na pokonanego , oczy są zmęczone i opadają w kącikach, zęby uderzają o siebie, gdy zaciska szczękę. -Jestem pewna, że to nie prawda – mówię. – Tylko tak ci się wydaje, bo jesteś jedynym, który przetrwał i teraz musi sobie z tym wszystkim radzić. Wzrusza ramionami. – Wszyscy których kocham, umierają. Więc żyję sam i zachowuję wszystko dla siebie. Co za męczący styl życia. – To takie smutne – mówię miękko. – A co chociażby z twoim ojcem? Twoimi braćmi? Oni też sa twoją rodziną.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, zostałabym właśnie teraz pokrojona na małe kawałeczki przez zjadliwe spojrzenie Jase’a. – Masz na myśli ojca, który dźgnął cię nożem, bo wyglądasz jak martwa kobieta? Albo moich braci, którzy są zwierzętami? -Przepraszam – mówię. -Nic nie wiesz o tej rodzinie – twierdzi z pasją, kręcąc głową. – Powinnaś się do cholery z daleko trzymać od nas wszystkich. -Cóż, teraz już na to za późno – mówię, wzruszając ramionami. – Równie dobrze mogę się cieszyć jazdą. Jase tylko kręci głową, moja gra słów wyraźnie nie dotarła do niego. Zależy mi na nim tak bardzo, że chcę się otworzyć i zdradzić mu każdy brudny sekrecik jaki moja dusza skrywa za ścianą parzących kłamstw i oszustw. Ale nie mogę. Nie dlatego, że mu nie ufam, ale dlatego że to dla mnie jasne, że sam jest niechętnym więźniem tej rodziny, nawet bardziej niż ja. Nie mogę mu powiedzieć, bo nie zniosę tego, iż wie, co zrobiłam. Nie zniosę wyrazu obrzydzenia na jego twarzy, kiedy dowie się, że dziewczyna, która pieprzy jego ojca i zabija jego braci, jeden po drugim jest tą samą dziewczyną, która przed nim siedzi. Jednak to też więcej niż tylko te powody, nie zniosę tego, bo wiem co będzie chciał zrobić. Będzie chciał uciec. Jest kochankiem, nie wojownikiem i właśnie, dlatego nie ma w sobie pragnienia by ich wszystkich pozabijać. Może ich nienawidzić, ale nie jest mordercą. Nigdy w życiu nie byłam czegoś bardziej pewna.

I znowu oczywiście, jest we mnie małe ziarenko wątpliwości, które czai się w najciemniejszym kącie umysłu. Możliwość, że on nie zrozumie. Możliwość, że kiedy się dowie, jak go oszukałam i zabiłam brata, stanie po stronie Dornana. Nic nie jest bardziej przerażającego od tej myśli. -Czy teraz ja mogę cię o coś zapytać? – pytam, moje serce bije szybciej na samą myśl. Jase wzrusza ramionami. – Pewnie. Ale to nie znaczy, ze na nie odpowiem. Biorę głęboki wdech, serce nerwowo buzuje mi w uszach. Potrafię wypieprzyć Dornana i nic nie czuć, a tu, gdy jestem w pobliżu Jase’a, za każdym razem czuję fajerwerki. -Dlaczego mnie pocałowałeś? – pytam śmiało. Jase śmieje się niewesoło, przechylając głowę na bok, gdy rozważa moje pytanie. -Dlaczego większość ludzi się całuje? – zadaje pytanie. Kręcę głową, mały uśmiech, gra na jego ustach. -To nie fair – mówię, wijąc się na krawędzi łóżka, tak że stoję teraz przed nim, nasze stopy się stykają. -Nie możesz odpowiedzieć na pytanie, pytaniem. Wzrusza ramionami, wymuszony uśmiech tańczy na wspaniałych ustach. Nic nie mogę na to poradzić. Wyciągam ręce i chwytam jego podbródek, przesuwając kciukiem po jego dolnej wardze. Wpatruje się we mnie, nie mogę odczytać wyrazu twarzy, i nic nie jestem w stanie zrobić z tym że czuję się jakbym wpadała w otchłań, z której żadne z nas nie ma szans się wydostać.

Nie w stanie nienaruszonym. Może i mam nową twarz, ale serce pozostało to samo. A on, może już raz mnie stracił, ale nadal jestem jego, a on jest mój. Przysuwam się bardziej, nasze nosy prawie się stykają. Odzwierciedla moje ruchy, kładąc dłoń na moim policzku. Kręci głową z niedowierzeniem. – Co ty mi robisz? - szepcze, jego oczy nie opuszczają moich. Kocham cię, myślę. Jednak nie mogę tego powiedzieć, więc zamiast tego mu to pokazuję. Zamykam mały dystans między nami, napierając ustami na jego. Jęczy cicho, jest to swego rodzaju pierwotny dźwięk, który zaczyna się w krtani i sprawia, że mój język drży, gdy odnajduje jego. Drugą rękę przesuwa na talię do miejsca, w którym znajdują się blizny, a które pokryte jest kolorowym tuszem i drżę mimowolnie. Dłoń znajdującą się na mojej twarzy przesuwa na kark, przyciągając mnie bliżej, całując mnie głębiej. Czuję się jakbym spadała, ale to dobry upadek. Czuję się niesamowicie. Czuję się tak, jakby się urodziła dla tego mężczyzny. A jednak, gdy go całuję, gdy go kocham, moje serce spada. Zamieram. Nie powinnam tego robić. Dla jego dobra, nie mogę. Jeśli pozwolę mu się w ten sposób całować, to nas rozdzieli, a już wystarczająco oboje jesteśmy rozdarci wewnętrznie. Jase czuje, że zamieram i odsuwa się, dusząc lekko, marszcząc się. – Co jest? – pyta cicho. Przełykam zła i smutna, że nasza ulotna chwila zniknęła. Co jest? Wojna wewnątrz mnie toczy się jak gorzka bitwa, sprawiając, że umysł wiruje z powodu możliwości. Dopiero zaczęłam i już chcę skończyć.

Obraz Dornana i jego pozostałych synów wypala się we mnie boleśnie, ognista śmierć, gdy Jase i ja obserwujemy się przez krótką chwilę. To nie takie proste. -Wszystko – mówię wybuchając płaczem. Jestem tak bardzo zmęczona, moje ciało nadal znajduje się w jakiegoś rodzaju szoku i to sprawia, że moja suka jest jeszcze gorsza, tak że prawię myślę iż to ten czas w miesiącu. Jestem emocjonalną huśtawką. Wyraz twarzy Jase’a zmienia się ze zmieszanego na zmartwiony i w jednym szybkim ruchu rusza do krzesła, na którym siedział wcześniej, nie przełamując naszego złączonego spojrzenia. Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć, a potem zamyśla się. Jestem taka zmęczona kłamaniem: taka chora bycia silną. Moja determinacja słabnie, gdy przysuwa moja głowę do swojej piersi. Leżę tak chętnie, przywiązana do niego, ponieważ jeśli się odsunę, boję się tego, co może się potem wydarzyć.

Dwanaście Telefon Jace’a dzwoni przerywając ciszę. Niechętny, odsuwa się ode mnie i idzie do drugiego pokoju by odebrać telefon. Kiedy wraca kilka chwil później, nie jest zadowolony. -Dornan zaraz po ciebie przyjedzie – mówi, jego słowa pozbawione są pasji. Czy my naprawdę się pocałowaliśmy? Znowu? Nie mogę w to uwierzyć. Nie potrafię. Patrzę w ziemię, przełykając głośno. Kurwa nie płacz, nie możesz. Musisz to zrobić dla swojej rodziny. Dla siebie. Jase zauważa wyraz mojej twarzy i wyciąga dłonie pytająco: - Nie wiem, co chcesz żebym zrobił – mówi, frustracja wypisana jest na jego pięknej twarzy. -Jestem taką idiotką – mówię szczerze, gdy oczy wypełniają się łzami. Twarz Jase’a załamuje się i wygląda jakby miał wyciągnąć ręce i dotknąć mnie, ale zamiast tego odwrócił się i wypadł z pokoju. Po kilku minutach zebrałam się i znalazłam go na balkonie. Opierał się o barierkę, zaciskając pięści tak, że aż jego kostki zbielały. Musiał mnie usłyszeć, ponieważ zwrócił się do mnie, nawet się nie odwracając.

-Musisz odejść. Następnym razem, kiedy go wkurzysz, po prostu cię zabije. To proste. Nie możesz tutaj zostać Samantha. Przełykam, przechylając głowę do tyłu i wpatrując się w niebo, gdy to zachodzi różem i purpurą, słońce wisi nisko nad horyzontem. -Mógłbym ci pomóc – mówi wreszcie Jase. – Mógłbym pomóc ci się wydostać. Potrząsam głową. – Nie mogę odejść. Nie odejdę. Jase podchodzi do mnie, chwyta moje ramiona i potrząsa mną. – On cię zabije, nie rozumiesz tego? Chryste jest tak jakby historia zataczała koło. – jego ramiona spinają się, gdy mnie puszcza, pokonany. -On mnie nie zabije – mówię, ocierając z policzków łzy. – Jeszcze nie. Twarz Jase’a staje się ponownie kamienna i nieczytelna i mogę sobie jedynie wyobrazić lata, które spędził zamknięty, będąc zwodzonym przez braci, będąc pomiatanym przez Dornana. Zastanawiam się jak wiele grobów musiał wykopać dla swojego ojca, jak wiele naćpanych dziwek musiał spłacić czy coś takiego, by upewnić się, że nie pójdą na policję i nie skończą martwe. I wiem, że nie może pomóc sobie. On nadal będzie ratował głupie dziewczyny, które przyszły do Gypsy Brothers szukając ochrony i skończyły postrzelone w głowę, albo z nożem w udzie. Jednak nie będzie chciał ratować mnie, nie po tym jak skończę. Nie po tym jak skończę z jego całą rodziną. Może nie dogaduje się z braćmi, ale oni są wszystkim, co ma. A kiedy skończę, nie będzie miał nic. Serce pomija jedno uderzenie, tylko jedno. Gdy przez chwilę pozwalam sobie myśleć o tym, co by się stało, właśnie tu i teraz, gdybym powiedziała mu

prawdę. O tym, kim naprawdę jestem i co tutaj naprawdę robię. Byłby zły, to pewne, ale po tym? Czy obchodziłoby go to? A co jeśli byśmy uciekły? Gdybyśmy zostawili to miejsce, zabrali moje pieniądze i po prostu uciekli, czy byłabym znowu w stanie zasnąć wiedząc, że on jest ze mną? -Ale to zrobi – mówi z przekonaniem. – Kiedy będziesz się tego najmniej spodziewać, będzie tam. I to będzie twój koniec. -Nie rozumiesz – mówię do niego. Jest prawie tak jakbym błagała go by zrozumiał, mimo, że nie powiedziałam, CO ma zrozumieć. Kręci głową – Jeśli zmienisz zdanie, daj mi znać. On już tu jest. Wskazuje na parking przed budynkiem, gdzie Dornan wjeżdża swoim Harleyem, zachód słońca odbija się w wypolerowanym czarnym metalu i chromie. Stoimy bez ruchu, obserwując jak Dornan parkuje motocykl i znika w klatce schodowej poniżej nas. Znowu zaczynam płakać. Twarz Jase’a pozostaje wykuta w kamieniu. – Zbierz się – syczy. -To ta pieprzona morfina, którą mi dałeś. – syczę w odpowiedzi, ocierając policzki i ruszając do środka, w kierunku łazienki, gdzie będę mogła umyć twarz i ogarnąć się. Wiec oczywiście, prawie krzyczę, gdy zderzam się ślepo z twardą piersią pokrytą skórą. To on.

Unoszę wzrok, łzy nadal są świeże w oczach, by ujrzeć czarne oczy Dornana wpatrujące się we mnie, przeszywające mnie na wskroś. Zamieram, gdy patrzy podejrzliwie najpierw na mnie, potem na Jase’a i z powrotem na mnie. -Co to ma kurwa znaczyć? – pyta. Rzucam się do jego piersi i staję na palcach, składając małe pocałunki na jego policzku. – Myślałam, że po mnie nie wrócisz – mówię prawie szeptem. – Tak bardzo za tobą tęskniłam. Jase zamyka drzwi balkonowe z głośnym dudnięciem. – Przez cały dzień ani na chwilę nie przestała jęczeć jak bardzo za tobą tęskni. – warczy na swojego ojca. – Następnym razem zaknebluję ją. Dornan przerywa nam śmiechem, który wibruje w naszej piersi i sprawia, że moje wnętrzności drętwieją. Przechyla moją głowę i całuje mnie, najdłuższym i najbardziej namiętnym pocałunkiem, jaki w życiu doświadczyłam. Jednak nadal nie jest w stanie dorównać intensywności pocałunku, który dzieliłam z Jase’m. Ten pocałunek nie jest nawet w tym samym pieprzonym kosmosie. Dornan odsuwa się ode mnie, a ja wstrzymuje oddech, unikając spojrzenia Jase’a. – Idę pod prysznic – mówi. – Byłem na motocyklu zbyt cholernie długo. Ty – wbija palec w moją pierś. –lepiej spotkaj się tam ze mną za pięć minut. Składa ostatni pocałunek na moich ustach, zanim odwraca się i idzie w stronę łazienki. Chwilę później, słyszę prysznic. -Jesteś niesamowitą aktorką – mówią Jase zza mnie, każde słowo jest celowe i wyważone. Odwracam się, ocierając usta wierzchem dłoni – ścierając z siebie smak Dornana. Oczy Jase’a są zimne, ręce zakłada na pierś, gdy uważnie mnie obserwuje, wyraz obrzydzenia na twarzy jest niemożliwy do przegapienia.

Jestem w dużych kłopotach, przez to że przejrzał moją fasadę wobec Dornana , ale jednocześnie odczuwam sekretną ulgę. Ponieważ jeśli wie że to kłamstwo , może nadal będzie mnie chciał, nie ważne jak bardzo szalone i popieprzone się to wydaje. -Ty tez nie jesteś taki zły – mówię cicho, opuszczając dłoń. Potrząsa głową, dłonie zaciśnięte są w pięści, gdy wypada z pokoju. Słyszę szczęk kluczy, frontowe drzwi zatrzaskują się głośno, a moje serce zamiera, gdy uświadamiam sobie, że Jase nie ma. Mija najdłuższe pięć minut w moim życiu, zanim zsuwam z siebie koszulkę i powoli kieruję się do łazienki by dołączać do Dornana pod prysznicem. Uśmiecha się, gdy mnie widzi, jego spojrzenie nachalnie zatrzymuje się na ranie na moim udzie. – Przepraszam dziecinko – mówię, klękając na płytkach, i badając nowe szwy, które lekarz założył na mojej nodze. Przesuwa palcami wzdłuż nich niezbyt delikatnie, zanim zacieśnia uściska na moich kolanach zmuszając mnie bym rozszerzyła nogi najbardziej jak się da, jednocześnie nie upadając. Składa miękkie pocałunki na wrażliwej skórze, jego oddech przy skórze sprawiają, że się wiercę. Podnosi się, znajdując czas by zassać mój stwardniały sutek, zanim ponownie się prostuje. Drżę, chwytając jego twarde bicepsy, gdy przyciska się do mnie. -Na kolana dziecinko. W moim brzucha wybucha panika – Nie mogę – szepczę. – Moja noga… Frustracja przesuwa się po jego rysach twarzy, czarne oczy wypalają moje. Oczy przesuwają się na moją ranę, zanim znowu spoczywają na twarzy.

-Ból jest dobry – mówi, jego dłonie ściskają moją szyję mocno zanim ponownie mnie uwalnia. Ostrzeżenie. – Pamiętasz? Ból oznacza, że ja cię kurwa posiadam. Skinam posłusznie. -Powiedz to. -Posiadasz mnie. -Dlaczego? Pamiętaj o Chadzie. Pamiętaj, kim jesteś. Uśmiecham się. -Ponieważ jestem twoja. -Masz cholerną rację, jesteś moja. A teraz na kolana. Trzyma mnie w talii, gdy klękam wolno i z trudem, moja noga krzyczy ze świeżego bólu, który promieniuje do moich wnętrzności i sprawia, że chcę się zwinąć w kłębek. Czuje jak kilka szwów otwiera się i patrząc w dół widzę, że cienka stróżka krwi spływa w dół nogi, zmywana przez ciepłą wodę. Ta scena napełnia mną energią. Dzisiaj, oddam mu swoją krew i wkrótce, pewnego dnia, on odda swoją dla mnie. -Teraz – mówi, przyciskając szczyt swojego penisa do ust. – Pokaż jak bardzo za mną tęskniłaś. Jase miał rację. Jestem doskonałą aktorką. Otwieram usta i kłamię.

Trzynaście Po naszym prysznicu, Dornan na swoim motorze zabiera mnie z powrotem do siedziby klubu. Jazda z Dornanem jest po prostu zła. Nie czuję wiatru, czuję się uwięziona, jak motyl uwięziony w szkle. Machając marnie skrzydłami, jedynie uderzam nimi ciągle o swoją niewidzialną fortecę. Tylko, że tą fortecę stworzyłam sobie sama. Nie powinnam się skarżyć. Ale jestem niecierpliwa. Minął prawie miesiąc odkąd zabiłam Chada, pocałowałam Jase’a dwa razy i wypieprzyłam Dornana tyle razy, że zaczęło kręcić mi się w głowie. Zastanawiam się, co mój ojciec

pomyślałby o mnie w tej chwili, ale zaraz zduszam tą myśl w zarodku, bo byłby przerażony. Wyszedłby z siebie. Jego mała dziewczynka, zabija, pieprzy i kłamie. Zabija mnie myśl o tym, że umarł próbując uratować mnie od takiego życia. *** Tydzień mija bez żadnych niemiłych niespodzianek i dźgnięć nożem. Za to z siedzeniem w pokoju Dornana i czekaniem aż przyjdzie, a potem z leżeniem na plecach i byciem pieprzoną. Każdy dzień życia zaczyna wydawać się takim samym, prawdziwy dzień świstaka dla żądnych zemsty dziwek. Uczę się gryźć w język i nie odpowiadać, na tyle ile to w moim przypadku możliwe. Jase’a prawie w ogóle nie ma w pobliżu, a kiedy jest, nie patrzy mi w oczy. To sprawia, że jestem naprawdę bardzo smutna. Jednego wieczora leżę na łóżku Dornana ze słuchawkami na uszach, kiwając głową i słuchając playlista, którą zrobił dla mnie Elliot. Jestem przy „These Boots are made for walkin”, kiedy Dornana wpada do pokoju, krzycząc do telefonu. -TO byli kurwa oni! – słyszę jak warczy, jego niski głos wibruje w ograniczonej przestrzeni. – Widziałem ich magazyn. Beczki czystej Met ułożone aż do sufitu, i oni importują to gówno za pośrednictwem wysyłki morskiej w stoczni. Przyciszam muzykę, zaintrygowana, ale kontynuuję kiwanie głową, jakbym nie słyszała niczego, o czym mówi. -Są naszymi wrogami. Oczywiście, że chcą mnie wykiwać.

Osoba po drugiej stronie telefonu mówi coś, przez co Dornan wydaje się na chwilę uspokoić. -Jedziemy jutro – mówi. – Dupki myślą, że mogą zadzierać z moim dzieciakiem? Moim klubem? Spalę ich magazyn do pustej ziemi z nimi w środku. Rzuca telefonem o ziemię, jego całe ciało jest napięte. Ściągam słuchawki i wsuwam je pod poduszkę, razem ze swoim różowym iPhonem. Widział go, wie że go mam, ale nie obnoszę się z nim, na wypadek gdyby próbował mi go zabrać. Siada na końcu łóżka i ściąga swoje czarne buty, upuszczając je na ziemię. Przysuwam się do niego, kładąc głowę z tyłu jego skórzanej kamizelki, sprawdzając jak zareaguje. Kiedy mnie nie odpycha, wczołguję się na jego kolana i owijam się wokół niego, przesuwając palcami przez jego krótkie czarne włosy. Z moją nogą jest o wiele lepiej i chociaż nadal boli, kiedy się ruszam, jest to ból do zniesienia. -Dobrze się czujesz? – pytam go, przekręcając głowę trochę na bok. Wpatruję się w ciemne oczy, które są prawie tego samego koloru jak jego dzieci i jestem porażona tym jak bardzo różnią się od Jase’a. Kolor jest ten sam, ale ich wygląd je rozdziela. Jedne są delikatne, a drugie wrzeszczą drapieżnik. Wsuwam między nas dłonie, pocierając miejsce gdzie Dornan normalnie byłby już twardy na sam mój widok. Jednak dzisiaj nie jest, jest zbyt rozproszony i planuje zemstę. Odsuwa moją dłoń i pozwala jej opaść między nami, uśmiechając się. -Jesteś laleczką, próbując sprawić bym poczuł się lepiej.

Wzruszam ramionami. – Wiesz, możesz ze mną porozmawiać. – mówię. – Słucham równie dobrze jak pieprzę. Śmieje się i na przez chwilę dźwięk jest lekki, bez celu. Jest…normalny. Jestem roztrzęsiona, gdy próbuję sklasyfikować to, co wydaje się być niewinnym śmiechem, w którym kryje się potwór. Nigdy nie opuszczaj gardy, myślę do siebie. Kiedy ostatnim razem skurczybyk był słodki, dźgnął cię. -Przykro mi z powodu twojej nogi – mówi, jak gdyby wiedział, o czym myślę. – miałem zły dzień. Pochowanie Chada… nie powinno się grzebać swoich własnych dzieci, wiesz? To one powinny chować ciebie. Czekaj… on przeprasza? Mnie? Skinam, wymuszając uśmiech. – Wiem. Pochowam cię bez problemu. -Co takiego złego zrobiła Mariana? – pytam go. Wzdycha. – Suka próbowała zabrać syna i odejść. Pieprzyła najlepszego przyjaciela. Ukradła tyle pieniędzy od klubu, że to by nas zniszczyło. Tak więc ona miała romans z moim ojcem. -Ja nigdy ci tego nie zrobię Dornan. Ja zrobię coś o wiele gorszego. Przesuwa dłonią po moich włosach, jego myśli są gdzieś indziej, a ja krzywię się, gdy uświadamiam sobie, co jeszcze się potwierdziło. Mam go. Skurwysyn zaczyna mnie kochać.

-Spakuj się, dziecinko! – mówi Dornan gwałtownie. – Za kilka dni wyjeżdżamy. Jedziesz ze mną i kiedy już znajdziemy się na miejscu, ja będę ujeżdżał tą twoją słodką cipeczkę. Walczę z natychmiastowym pragnieniem przewrócenia oczami, ale zamiast tego się uśmiecham. – Jedziemy na wycieczkę? -Tak – nie oferuje mi niczego innego, a ja nie ważę się zapytać gdzie jedziemy, choć umieram z pragnienia by się tego dowiedzieć. Nienawidzę niespodzianek. -Powinnam spakować ciepłe rzeczy, czy seksowne? – pytam, mając nadzieję, że pytanie jest wystarczająco neutralne. – Chcę dla ciebie ładnie wyglądać. -Seksowne – mówi. – Jedziemy w głąb kraju. Racja. To kurwa cholernie wielki kraj. Jedziemy gdzieś na wschód, zgaduję. To mnóstwo stanów. -Dziecinko. -Tak? -Załóż coś ładnego. Którąś z tych sukienek, które pokazują cycki. Jutro jedziemy, ale dzisiaj mamy imprezę. Jutro są urodziny Maxiego. -Co dla niego masz? – pytam. Powolny uśmiech rozprzestrzenia się na jego diabelskiej twarzy i widzę błysk w jego oczach, który zawsze oznacza kłopoty. -Mam dla niego dwie dziewice. – mówi. – Nigdy nie były pieprzone. -Wow – mówię, uśmiechając się, gdy serce opada i umiera trochę. – Jesteś hojnym tatusiem.

Chwyta moje włosy w garść, usta dotykają mojego policzka. – Potrzebuję czegoś od ciebie, dziecinko. Mój żołądek się przekręca. -Dla ciebie wszystko – mówię słodko. -Te dziewczyny nie mają doświadczenia. A Maxi…jest

niecierpliwy.

Pomyślałem sobie, że mogłabyś tam z nimi być… prowadzić je. Moje oczy rozjaśniają się. – Oczywiście. To świetny pomysł. To kurwa genialny pomysł. Mój uśmiech jest tak wielki, że martwię się, iż moja twarz zaraz się załamie. -Jesteś takim dobrym tatusiem – mówię, wpatrując się w jego twarz. – Urządzę mu najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek miał. Myślę o paczuszce, którą załatwił mi Elliot, owiniętą w celofan i zawiązany sznurkiem. Myślę o tym jak naćpam Maxiego i jak zejdzie z tej ziemi w kataklizmie bólu i krwi. -Będzie pięknie – szepczę przy jego piersi.

Czternaście

Impreza, o której właśnie usłyszałam jest w pełni rozkręcona, kiedy wchodzę do wielkiego pokoju wspólnego. Mam na sobie jeden ze swoich kostiumów do burleski, skompletowany z koronkową bielizną, podwiązkami, dopasowanym gorsetem i wysokimi obcasami. Wszystko jest czarne. Mimo wszystko, jestem dzisiaj aniołem śmierci. Coś błysnęło w oczach Dornana, gdy dumnie wkraczam do pokoju. Zazdrość. Dominacja. Duma.

W jego umyśle należę do niego i to sprawia, że czuje się dumny i chce ze mną przed wszystkimi paradować, co również mnie samą irytuje. W jego umyślę, nawet wypuszczenie mnie do ludzi w tych znikomych ubraniach musi być czymś wielkim i czymś, co prawdopodobnie robi by rozweselić Maxiego, który jest załamany śmiercią Chada. To były najdłuższe dwa tygodnie życia odkąd Chad umarł na atak serca na podłodze garażu. Zostałam wypieprzona i dźgnięta przez wroga, pocałowana przez jednego byłego kochanka i przytulona przez drugiego. Straciłam dużo krwi i rozważałam ucieczkę, ale dzisiaj moje postanowienie jest niewzruszone. To dziwna epicka sprawiedliwość, że tego samego dnia, którego Maxi przyszedł na ten świat dwadzieścia osiem lat temu, dnia, w którym został położony na piersi matki i zaczerpnął swój pierwszy oddech jest dniem, w którym ten świat opuści. I podczas gdy wszyscy wokół mnie świętują kolejny rok życia, moje usta zwijają się w pewny uśmiech, że tej nocy odda on swój ostatni oddech. Toruję sobie drogę przez tłum dwudziestu iluś facetów w skórzanych kamizelkach, pijących piwo i gadających o modzie proste z anime. Dornan stoi z Maxim i Jazzem, kiedy do niego podchodzę. Jak tylko znajduję się w pobliżu, przyciąga mnie do boku, a palce wbijają się w moja skórę. -Pamiętaj – syczy. – Nie pieprzysz go ani nie dotykasz. Rozumiesz? -Rozumiem – mówię, mrugając do niego. – Wyszkolę te dziewczynki w tym jak sprawić mężczyźnie przyjemność. -Dobra dziewczynka – mówi, klepiąc mnie po głowie. – Zobaczymy się później – po tym wszystkim. – chwyta moją dłoń i kładzie ją na swojej

męskości. Uśmiecham się i ściskam ją lekko. – Pośpieszę się – mówię. –Zajmie mi to góra godzinę. Skina głową. – Przygotuj te suki. Wyślę go na dół za dziesięć minut. Chcę żeby miał dobre urodziny, słyszysz? -Głośno i wyraźnie – mówię, odsuwając się i wycofując korytarze. Idę korytarzem do trzeciego pokoju po lewej i pukam cicho zanim wchodzę do środka. Zamykam za sobą pewnie drzwi i rozglądam się. Dornan już powiedział dziewczynom, żeby czekały na Maxiego w sypialni, kwadratowym pudełku podobnym do pokoju Dornana. Nawet łóżka sa w tym samym miejscu. Dwie dziewczyny siedzą na krawędzi łóżka, paląc papierosy, ich makijaż jest żałośnie przesadzony, a ich ubrania drażniąco obcisłe. Jedna jest blondynką, druga brunetką. Oddech zamiera mi w gardle, gdy widzę, że są dziećmi, zdecydowanie nie mają osiemnastu lat i nie mają najmniejszego pojęcia, w jakie piekło właśnie się wpakowały. W rogu pokoju jest drewniane krzesło z ramionami. Będzie idealne dla moich potrzeb. Odsuwam je i siadam przed nimi, krzyżując nogi powolnie, ręce układam na ramionach krzesła. -Imiona? – pytam, wpatrując się w dziewczyny. Ta po lewej, bardziej pewna siebie sądząc, bo języku ciała, odchrząkuje. – Anna Skinam i patrzę na drugą, moje brwi są uniesione. -Melody – mówi słabo brunetka, mrużąc oczy. -Ile macie lat dziewczyny? – pytam. – Macie być ze mną szczere. -Szesnaście – mówią jednocześnie. -I jesteście dziewicami? – pytam.

Obie skinają. -I jesteście tutaj żeby uprawiać seks? Obie wzruszają ramionami i ponownie potakują. Moje oczy wędrują do okna, które jest odgrodzone od świata zewnętrznego, zresztą tak jak wszystkie inne. Szkoda. Wykopałabym te dziewczyny przez okno i zadzwoniła do ich matek by po nie przyjechały. Jednak znowu, skoro są w takim miejscu, może ich matki są takie same jak moja. -Jesteście pewne, że chcecie to zrobić? - pytam je. – To nie jest romantyczne miejsce, wiecie. Ci faceci nie przestaną, gdy już zaczną. To będzie bolało. Pewna siebie blondynka patrzy na koleżankę, która wzrusza ramionami. -Zanim tu przyszłyśmy wypiłyśmy trochę wódki – mówi. – Damy sobie radę. Wzdycham. – Nie chcecie by wasz pierwszy raz był z kimś specjalnym? Z osobą, którą poślubicie? -Starsza, o co ci kurwa chodzi? – mówi brunetka, a ja musze jej przyznać punkty za to ze się odezwała, nawet jeśli termin starsza sprawia, że się wzdrygam. – Wiemy, czego chcemy i kurwa jestem pewna, że nie chcę za nikogo wychodzić, więc przestać próbować nas ratować. -Chcemy tego – dodaje blondynka, lekko niewyraźnymi słowami. – Maxi jest seksowny. I Jest w Gypsy Brothers. Jeśli chce mnie wypieprzyć, proszę bardzo.

Potakuję. Jasno dały mi znać, że chcą uprawiać z nim seks, więc nie będę stała im na drodze. Świetnie. Teraz kiedy wiem, że nie mogę ich powstrzymać, równie dobrze mogą stać się częścią mojego planu. -W takim razie chodźcie – mówię wstając i pokazując im by za mną szły. – Musimy was przygotować dla solenizanta. Wchodzę do łazienki i odwracam się, by poczekać aż za mną tam podażą. Zamykając drzwi, sięgam do stanika i wyciągam z niego dwie białe tabletki, które trzymałam w swojej torebce właśnie na taką okazję. -Która chce iść pierwsza? – pytam. Brunetka występuje na przód zaskakując mnie. – Brązowa myszka – mówię. – Nieźle. Otwórz usta. Robi to, co jej kazałam, a ja kładę tabletkę na jej języku. Połyka ją natychmiast, nie przerażona. -Teraz rozbierajcie się, obie – mówię. - Ściągnijcie swoją bieliznę. Zachowuję się pewnie, ale całkowicie tego NIENAWIDZĘ. Chcę odesłać te dziewczyny do domu. Chcę by poszły do szkoły, na niewinna randkę, piżama party i żeby zaplatały sobie włosy. -W ogóle któraś z was widziała już wcześniej penisa? – pytam pewnie, opierając się o blat w łazience. Blondynka patrzy na mnie tak przeszywająco, że kroi mnie to na połowę. – Co kurwa? To jakiś test? Staruszko ssałam więcej kutasów, niż ty w życiu widziałaś. Ale oszczędzałam się dla właściwego faceta… a Maxi traktuje mnie dobrze. Jest dobrym facetem. Brunetka patrzy na mnie przerażona. – Jesteś jego starszą albo coś w tym stylu? -Co? – mówię ostro. – Nie.

-Więc, dlaczego się wtrącasz? Jesteśmy tutaj by się zabawić, i stracić nasze wisienki. Zaciskam usta w rezygnacji. Rozlega się pukanie doi drzwi i słyszę głos Maxiego. – Jaki pieprzony prezent? – słyszę, że krzyczy. Brunetka wypada z łazienki zanim jestem w stanie otworzyć usta i powiedzieć by była ostrożna. Nie żeby to zrobiło jakąkolwiek różnicę. Te dziewczyny są głupie. Chcę nimi potrząsać aż nabiorą rozumu. Ale nie mogę – jestem samolubna i myślę o sobie. -Wszystkiego najlepszego – słyszę jak do niego mówi.

Piętnaście

Chcę wymiotować, ale nie mogę. Te głupie suki są tu z własnej woli. Chce to powstrzymać, ale nie mogę. Te dziewczyny tego chcą, przypominam sobie. Przyszły tutaj na własne żądanie i są podekscytowane perspektywą bycia rozdziewiczonymi przez motocyklistę, albo nawet i kilku motocyklistów. Idiotki. Krążę po łazience z blondynką, obserwując przez uchylone dzrwi jak Maxi jest obłapiany przez nagą brunetkę. Nie trwało to długo. Chwyta swoją erekcję i kładzie ją na jej brzuchu, tuz pod pępkiem. -Oh, kochanie – mówi, rozszerzając jej nogi i ustawiając się w przy jej wejściu. – Widziałaś jak wielki jestem w porównaniu do ciebie? To będzie bolało.

Wjeżdża w nią brutalnie, a ona krzyczy. Założę się, że nie czegoś takiego się spodziewała. Założę się, że myślała, że to będzie niesamowite i seksowne, bycie wypieprzonym przez motocyklistę, kiedy to po prostu jest okropnie smutne. Znowu krzyczy, a on się śmieje, kontynuując pompowanie w niej, tak mocno jak może. Jej krzyki przechodzą w jęki i okazjonalne piski. -To boli – szepcze dziewczyna, gdy on dalej w nią uderza. Maxi parska śmiechem i wysuwa się z niej, jego kutas jest przesiąknięty jej krwią. Gwałtownie, odwraca ją, wchodząc w nią znowu od tyłu. – Nie kłam, szmato. – mówi, podekscytowany, śmiejąc się gdy ta płacze w poduszkę na której leży jej twarz. -Uwielbiasz jak cię pieprzę. Czekam kolejnych kilka minut, blondynka wygląda na bardziej zdenerwowaną niż chwilę wcześniej. Chcę jej powiedzieć, że będzie dobrze. Chcę jej powiedzieć, że nie będzie tak źle. Ale wtedy oczywiście bym skłamała. -Masz – mówię do niej. – Otwórz usta. Patrzy na pigułkę z powątpieniem. Jest mądrzejsza od koleżanki i nie jest aż tak odważna. Zabawne, założyłam że będzie na odwrót. -To jest E – szepczę, wciskając tabletkę do jej ust. Słysząc to, uchyla usta, i połyka pigułkę, którą przyciskam do jej języka. Kiedy jestem pewna, że tabletki nie ma w jej ustach, wskazuję na Maxiego, który pieprzy drugą dziewczyną aż do bolesnej nieświadomości.

Mam tylko kilka minut zanim brunetka odleci. Bo widzicie, nie dałam jej E. Dałam jej super silny środek uspokajający, który powali ją na następne sześć lub osiem godzin. Niczego nie będzie pamiętam. A przynajmniej mam taką nadzieję. Zamykam cicho drzwi wskazuję na czarną torbę, którą ze sobą przyniosłam. – Podasz mi ją, proszę? Schyla się i chwyta torbę, podając ją mnie. Otwieram ją i wyciągam sznur i czarną satynową maskę, która ma elastyczne wiązanie i podaje wszystko jej. -Wiesz jak wiązać węzły? – pytam. -Chyba tak – mówi. – Po co to jest? – jej oczy rozszerzają się. – Nie chcę być związana. -Maxi lubi wiązanie – mówię. – Odpręż się. To ty tutaj będziesz mieć kontrolę. Rozluźnia się widocznie. – Coś jeszcze? -Tak – mówią, wskazując na sznur. – Lubi być związywany, naprawdę bardzo mocno. Kiwa głową i ociera się o mnie wychodząc z łazienki i obserwuję ją z duszącym uczuciem. Wyobrażam sobie, co Eliot by teraz o mnie pomyślał. Nigdy więcej nie odezwałby się do mnie, gdyby zobaczył gówno, które teraz się dzieje. Obserwuję przez uchylone drzwi, jak blondynka wchodzi do pokoju. Chwilę zajmuje Maxi’emu zobaczenie jej i uświadomienie sobie, że jest o wiele bardziej rozbudzona niż pół-przytomna dziewczyna pod nim. -Cóż, witaj – mówi, wysuwając się z pierwszej dziewczyny i schodząc z łóżka. – Jak się masz, kochanie? –podchodzi do niego z wahaniem, prawdopodobnie zwolniona przez początkowe krzyki koleżanki i siłę narkotyków teraz

krążących w jej systemie. Spojrzałam na dziewczynę na łóżku, która już dawno odleciała. Założę się, że za dziesięć minut ta też do niej dołączy. -Dobrze – szepcze, gdy podchodzi do niego powoli. -A ty jak masz na imię? – pyta Maxi, jego kutas jest w jego dłoni, gdy okrąża ją. -M…Mel – jąka się dziewczyna. – Imprezowaliśmy razem kilka razy. – patrzy na swoją koleżankę i zmartwienie przesuwa się przez jej twarz. – Z nią wszystko dobrze? – pyta Maxiego. Maxi śmieje się. – Czuje się świetnie – mówi. – Co dla mnie masz panienko? Zaciskam zęby, gdy jedną ręką wyciąga linę, a drugą czarną satynową maskę. – mam dla ciebie niespodziankę – mówi. – Wszystko, co musisz zrobić to usiąść i to założyć. Najpierw patrzy z powątpieniem, dopóki ona nie uśmiecha się i nie oblizuje ust, wpatrując się sugestywnie w jego kutasa i wtedy jest sprzedany. Rusza do krzesła w rogu pokoju i siada, biorąc maskę z jej wyciągniętej dłoni i wsuwa ją na twarz. Tworzy węzeł wokół jego nadgarstków i kostek bezceremonialnie i niezdarnie, zanim rzuca ukradkowe spojrzenie w stronę łazienki, gdzie jestem ukryta. Kiwam zachęcająco przewracając oczami zanim odwraca się i opada przed nim na kolana. -Um.. – mówi dziewczyna, wahając się. -Co? – warczy Maxi, wyraźnie nie będąc pod wrażeniem. -To tylko…tam jest krew… Oczywiście, że jest. Właśnie odebrał jej koleżance dziewictwo razem z calem jej życia. Tam była krew.

Jęczy. – po prostu go ssij – syczy, wypychając uda w powietrze. Dziewczyna bierze głęboki wdech i otwiera usta, biorąc go do środka. Nie chcę tego oglądać, więc tylko czekam na łomot. To nie trwa długo. Łup. Otwieram drzwi do łazienki. Pierwsza dziewczyna nadal leży nieprzytomna na łóżku, mała plama czerwonej krwi znajduje się między jej nogami. Druga dziewczyna leży nieprzytomna na podłodze obok Maxiego, który siedzi na krześle i w tej chwili staje się podejrzliwy. Czas na przedstawienie. Chwytam małe lustro i prawo jazdy pierwszej dziewczyny, wchodząc do pokoju. -Kto tam jest? – pyta, ciągnąc liny, które zabezpieczają jego ręce i nogi. Uśmiecham się, kładąc lustro na małym stole i przysuwając go do miejsca, w którym rozłożony jest Maxi. Ściągam jego maskę, tak by był w stanie mnie zobaczyć. Mruga kilka razy, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. -Co do kurwy? – ryczy, kiedy widzi dwie nieprzytomne dziewczyny. Uśmiecham się pięknie, podchodząc do niego, moje piersi przyciskają się do jego piersi. -Masz szczęście chłoptasiu – mówi, przykładając palec do jego ust. – Twój ojciec ma dla ciebie prezent.

Sięgam za siebie i odwiązuję koronkowy gorset, pozwalając mu opaść na podłogę. Oczy Maxiego prawie wypadają mu z głowy. Wiem, że napalił się na mnie w minucie w której na mnie spojrzał. -Co to za prezent – pyta, oblizując usta i wpatrując się w moje cycki. Złapany. -Zabiorę cię na taki haj, z którego nigdy nie wrócisz – mówię, przyciskając się do jego wilgotnego kutasa. Obserwuje mnie z szeroko rozwartymi oczami, gdy odchylam się i chwytam lusterko z usypanymi liniami kokainy. Ustawiam nos przy kresce- tej z nieszkodliwą kokainą –biorę głęboki wdech i wciągam. Kurwa. Widzę gwiazdy, jasne, błyszczące, oślepiające gwiazdy, gdy kokaina dostaje się do mojego obiegu i bąbelkuje w moim mózgu, gorąca i pyszna. -Twoja kolej – mówię, gdy podsuwam pod jego nos drugą stronę lusterka. Blokuje mu jedno nozdrze, gdy wciąga działkę. Patrzy na mnie w przerażeniu, krztusząc się, gdy całe jego ciało drży pode mną w spazmach. Głaszczę jego policzek wolną ręką uśmiechając się, gdy oblizuję usta. – Wszystkiego najlepszego szepczę. –Ty chory popierdoleńcu. -Co ty robisz? – krzyczy, walcząc pode mną. Jego silne ramiona naciągają linę, mięśnie grożą zerwaniem ich, ale będzie martwy na długo przed tym jak te liny puszczą. Marszczę się w wyrazie smutku. – Nie zapytałeś jak mam na imię – wydymam wargi. -Pieprzona suka, to twoje imię! – pluje, wyrywając się pode mną jak uwięzione dzikie zwierzę.

-Oh, ruszaj się tak dalej – jęczę, przedrzeźniając go. – To takie dobre. Podsuwam kokainę z powrotem pod jego nos, ale odsuwa głową, wyginając się, rzucając i kręcąc. -Co to kurwa jest? – żąda gniewnie, gdy z niego schodzę. -Wiesz co mówię, o przeszłości która wraca by cię ścigać? – pytam spokojnie, gdy zaklejam jego usta kawałkiem taśmy klejącej. Nie spodziewał się tego, był zbyt zajęty obserwowaniem lusterka pełnego zatrutej kokainy, by patrzeć, co robię. Krzyczy zza taśmy, jego wysiłki nic nie dają, prócz bardzo małego, ledwie słyszalnego i zdecydowanie nie zauważalnego dla nikogo poza pokojem. Taśma służy podwójnemu celowi: by go zamknąć i zatkać mu usta tak by oddychał nosem. Bryka i szarpie się jak przygwożdżony byk, ale jestem cierpliwa. Pozwalam mu się wyrywać przez kilka chwil, a potem wyciągam plastikową torebkę z bielizny I wysypuję więcej białego pudru na dłoń. Unieruchamiając go ponownie, chwytam w garść jego włosy i podsuwam dłoń pełną kokainy pod jego nozdrza. Natychmiast wstrzymuje oddech, a powolny uśmiech rozprzestrzenia się po mojej twarzy. -Maximilianie Ernesto Ross, jak długo dasz radę wstrzymywać oddech? Jego brwi strzelają w górę, jak gdyby mówiły, skąd znasz moje pełne imię? -Oh, znam twoje pełne imię. Wiem o tobie wszystko. Wiedziałam od dnia, w którym urodziłam się w tym pieprzonym klubie. Nadal nie ma pojęcia, o czym mówię, ale zaczyna łączyć kropki. Pochylam się bliżej i liżę jego policzek, w ten sam sposób, w jaki on polizał mój sześć lat temu, gdy prawie wypieprzył mnie do śmierci.

Pyk. W jednej chwili uświadamia sobie, kim jestem i wypuszcza powietrze. Gwałtownie odsuwa głowę na bok, ale pewnie trzymam jego włosy i moja dłoń podąża za jego głową , gdy przewraca się na bok, wdychając toksyczny puder w tym samym czasie. Jego nos zaczyna krwawić, a jego oczy momentalnie przewracają się na tył głowy, a jego źrenice stają się nieruchome. -Podoba ci się mój prezent? – pytam przedrzeźniając go, gdy rzuca się gwałtownie, rozsypując na nas większość pudru. Wpatruje się we mnie wyzywająco, nienawiść i gniew promieniują od niego, stłumione słowa, które brzmią mi na nie, dochodzą zza taśmy. Śmieję się. -Nie kłam, szmato – powtarzam jego wcześniejsze słowa i ponownie przysuwam jego krwawiący nos do proszku na dłoni. – Uwielbiasz jak cię pieprzę.

Szesnaście

Chwila prawdy. Maxi jest martwy, prawie od pół godziny. Skurwysyn już nie wstanie. Rozwiązałam go, gdy tylko jego serce przestało bić po dziesięciu minutach i ułożyłam go na łóżku z dziewczynami. Liny i taśmę schowałam pod łóżkiem Maxiego, bo wątpiłam by ktoś tam spojrzał. Resztę kokainy spłukałam w kiblu, zostawiając tylko ta bez strychniny, umieszczoną w małych torebeczkach w torebkach Anny i Melanie. Nie było, żadnego poważnego powodu by ktokolwiek podejrzewał mnie. Zwłaszcza po tym, co zamierzałam teraz zrobić. Z powrotem mam na sobie ubrania i klęczę po środku pokoju. Gdy wpatruję się w ostatnią linię pudru na lustrze, zaczyna wątpić w swój plan. Ale by to wszystko było wiarygodne, muszę wciągnąć to samo gówno, które właśnie zabiło Maxiego. Nie jestem w stanie wymyślić innego sposobu by uwolnić się od podejrzeń. W ten sposób te głupie dziewczyny zostaną obwinione za skażoną kokainę i ja też wyjdę na ofiarę. Zamieram w miejscu, gdy przy drzwiach słyszę głosy. Ich głosy wyostrzają się, gdy koncentruję się na nich pomimo głośnej heavy metalowej muzyki grającej na imprezie. To Jazz i ktoś jeszcze, gadają podniesionymi głosami przed tymi cholernymi drzwiami. O mój boże. Nie wchodźcie. -Złaź z mojej drogi, bracie – mówi głos. Jase.

Cholera, cholera, cholera! Jeśli wejdą i mnie zobaczą, całkiem normalną i przytomną, kiedy Maxi jest martwy, a dziewczyny nieprzytomnie, jestem skończona. -Nuh-uh! – mówi Jazz, jego głęboki śmiech brzmi jest taki sam jak jego ojca. – Braciszku to nie twoje urodziny. Poczekaj na swoją pieprzoną kolej! Słyszę uderzenie o drzwi i decyduję, teraz albo nigdy. Biorę głęboki wdech, zaciskam zęby i wciągam mocno, puder uderza mi do mózgu jak palnik podkręcony na maksa. Strychnina wypala moje nozdrza i czuję jak cienka stróżka krwi wypływa z nosa, przecinając wargi. Smakuje gorzko i metalicznie jednocześnie, jak kola i drobne, krzywię się pod wpływem tego smaku. Pokój kręci się wokół mnie, upuszczam lustro na podłogę, gdzie rozbija się na milion kawałków. Siedem lat nieszczęścia? Myślę, że już je zaliczyłam. -Co to było? – Jase warczy zza drzwi. Unoszę dłoń by zatkać nos i spróbować powstrzymać bałagan, ale to bezużyteczne. Krew znajduje się wszędzie, spływa w dół mojego gardła i dekoltu, wsiąkając w mój gorset. Tak wiele krwi z tak małej ilości pudru. -Myślisz, że jesteś taki ważny – krzyczy Jazz na zewnątrz. Doczołgają się do drzwi, moje dłonie i kolana po drodze łączą się z ostrymi kawałkami rozbitego lustra. -Wpuść mnie kutasie! – krzyczy Jase. -Do kurwy nędzy myślisz, że kim jesteś? – żąda Jazz i słyszę, że pięść łączy się z dłonią. Auć. – Zawsze było tylko sześciu braci, rozumiesz? Ty mały bękarcie. Pewnie nawet nie jesteś jego.

Ich kroki i głosy gasną, gdy staję na nogach. Chwytam klamkę, gdy moja wizja zamazuje się i świeża stróżka krwi zaczyna wypływać z nosa. Krztuszę się, gdy walczę z drzwiami i wtaczam się na korytarz. Muzyka w tym miejscu jest tak głośnia, że aż ogłuszająca, próbuję krzyczeć, ale ponad Metallicą wypełniając pusty korytarz nie jestem w stanie się usłyszeć. Dopiero tutaj byli. Gdzie poszli? Jestem wiotka I strychninę wywierca mi dziury w mózgu. Upadam na kolana, wreszcie uświadamiając sobie, że teraz jestem w poważnych tarapatach. Kurwa lepiej żebym nie umarła, myślę do siebie, gdy czołgam się w stronę kuchni. Pewnie tam ktoś będzie. Wychodzę zza rogu, nadal się krztusząc i krwawiąc z płonącego nosa. Nie powinno tak bardzo boleć, to była tylko cieniutka linia. Mój mózg krzyczy, całe ciało buzuje brutalnie, a krew nie przestaje wylewać się z nosa. Zatrzymuję się i opieram o ścianę w kuchni. Nikogo nie ma. Kurwa! Oddycham szybko, szczypiąc grzbiet nosa by spróbować powstrzymać krwawienie. Potem myślę, że lepiej jednak będę, jeśli pozwolę krwi płynąć bo pozbędę się tyle strychniny z ciała ile możliwe. Skrzep krwi uwalnia się i rozpłaszcza na mojej piersi, gdy chwieję się na nogach i osuwam po ścianie, odlatując na korytarzu. Kieruję się w stronę pokoi na dalekim końcu korytarza. Przynajmniej tam ktoś musi być.

Ale nie ma nikogo. Pukam do pierwszego – drzwi Dornana – i czekam, następnie robię to z drugimi i trzecimi drzwiami. Teraz błagam o pomoc, potrzebuję, żeby ktoś mnie znalazł i zadzwonił po karetkę, zanim to gówno mnie zabije. To był najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałam. Wreszcie docieram do drzwi Jase’a, ale jestem prawie pewna, że go tam nie ma. Powinien być inny sposób. Słyszę muzykę i hałas i jestem idiotką, ze poszłam ciemnym korytarzem w stronę pokoi zamiast skierować się w stronę baru i mnóstwa ludzi, którzy mogli mi pomóc. Wreszcie, ręka opada na moje ramię a ja z wysiłkiem się odwracam. Jase! Moja ulga znika, gdy widzę, że to Jazz nade mną góruje, jego oczy są pełne rzeczy, które mi obiecał. -Masz na sobie te buty – szepcze. – Kuuuurwaa. – uderza mną o ścianę tuż obok drzwi Jase’a, jego ciało przykrywa moje. -Ja tu kurwa umieram – mamroczę, odpychając dłońmi jego twardy tors. Jego dłoń owija się wokół mojego gardła, wilgotnego od krwi, która nadal wylewa się z mojego nosa. -Powiedziałem ci, że mogę to zaaranżować - mówi, uśmiechając się złośliwie. Świetnie. Spróbuje mnie wypieprzyć, kiedy trucizna próbuje mnie zabić od środka? Zwijam dłoń w pięść po raz ostatni i słabo uderzam w drzwi Jase’a. Strychnina jest teraz w moim krwioobiegu i obraz przed oczami staje się mdły i zamazany.

-Uh-uh – mówi Jazz, chwytając mój nadgarstek i wykręca do tyłu moją rękę. – Jase nie uratuje cię tym razem, suko. Czuję, że moje ciało opanowują konwulsje jakby próbowały pozbyć się trucizny, która teraz we mnie krąży. W uszach buzuje mi gwałtownie i gdy odlatuję bardzo daleko, słyszę jak otwierają się drzwi i gniewny głos. To on, wiem to. Nie rozumiem co mówi, ale czuję się lepiej wiedząc, ze mnie znalazł. To ostatnia rzecz jaką słyszę, zanim zwijam się jak kawałek papierowej chusteczki i wszystko czernieje mi przed oczami.

Siedemnaście Kiedy się budzę, jestem sama. Jest ciemno i słyszę odległy odgłos pikania, a ponad tym szum ulicznych korków w Los Angeles. Jestem w szpitalu.

Beżowy sufit, bezowe ściany. Sztywna poduszka pod pulsującą głową. Unoszę się trochę do góry i rozglądam się zaropiałymi oczami po pomieszczeniu. Sapię ostro, kiedy widzę jak bardzo się myliłam. W ogóle nie jestem sama. W stopach mojego łóżka siedzi samotna postać, czarne oczy błyszczą w słabym świetle dochodzącym z jasnego korytarza. Nic nie mówi, cisza między nami sprawia, że staję się nerwowa. -Co się stało? – skrzeczę, moje gardło jest pełne skał. -Powiedziałem ci, że powinnaś odejść. – mówi gorzko. Pochyla się do przodu, a ja rozluźniam się, gdy widzę że to Jase, a nie jego ojciec. -Mój brat jest martwy, a mój ojciec zamierza rozpocząć wojnę. -Co? Podnosi się z krzesła i podchodzi do łóżka, gdzie nade mną góruje. Jego oczy są straszne, a rysy twarzy napięte ze stresu i zmęczenia. Pięść pełna poczucia winy i wstrętu do siebie uderza mnie prosto w żołądek. Cierpi przeze mnie, jest kolejną marionetką w mojej zemście. -Co do diabła robiłaś wciągając kokainę z Maxim i nieletnimi dziewczynami? – pyta. Nie wiem jak na to odpowiedzieć, więc tylko wzruszam ramionami. – Nie wiem. Nie wydaje się być zadowolony z mojej odpowiedzi, więc dopowiadam. – Twój tata chciał, żeby twój brat przeżył urodziny, których nigdy nie zapomni.

Jase parska, wyraźnie zniesmaczony. Chwyta skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i wciąga ją na siebie, podnosząc kask z podłogo. -Narka – mówi, maszerując do drzwi. -Czekaj! – mówię, walcząc by się podnieść. – Nie powinnam iść z tobą? Odwraca się powoli, grymas na twarzy jest czymś co nie pasuje do kogoś tak wspaniałego jak on. -Nie – mówi. – Zostajesz tutaj. Prawie umarłaś. Znowu. Chłód przesuwa się przeze mnie, gdy myślę o tym jak prawie umarłam sześć lat temu, ale szybko uświadamiam sobie, że mówi o tym jak kilka tygodni temu Dornan mnie dźgnął. -Oh – odpowiadam. Patrzy jakby był gotowy eksplodować, mięśnie jego karku pulsują, dłonie zaciskają się w pięści. -Wiesz, myślałem że jesteś inna – mówi, patrząc na mnie. – Ale jesteś taka sama jak oni reszta z nich. Jase rzuca coś na łóżko obok mnie. Patrz w dół i uświadamiam sobie, że to mój telefon. -Zadzwoń, kiedy zwolnią cię do domu - mówi, bez odwracania się. Otwieram usta by coś powiedzieć, ale jego już nie ma, a ja wpatruję się w zamknięte drzwi. Leżę na poduszkach, przeklinając się za głupotę. To nie tak miało być. Prawie umarłam? Przez kilka chwil myślę, moja głowa wiruje.

Maxi nie żyje. Dornan jest na skraju jakieś granicy, a Jase jest na mnie wkurzony. To zostawia jedną osobę. Przesuwam trzy kontakty na swoim telefonie. Dornan. Jason. Tatuażysta. Elliot odpowiada po trzecim dzwonku. -Niech lepiej to będzie coś ważnego – mówi zezłoszczony. Jeśli obudziłaś moją córkę, zabiję cię kurwa. Jego córka. Jezu. Miałam poprosić go by po mnie przyjechał, ale nie mogę prosić go by ją zostawił w środku nocy by wydostał mnie z pokoju szpitalnego. -Przepraszam – mówię cicho. – Ja tylko… mogę przyjechać się z tobą zobaczyć? Musiał wyczuć, że coś jest nie tak z moim głosem, bo gdy znowu się odezwał, był rozbudzony. – Pewnie – mówi. – Wszystko w porządku? Patrzą na swoją koszulę szpitalną i na kroplówkę wychodzącą z mojego ramienia. – Świetnie – odpowiadam. – Tylko za tobą tęsknię. -Huh – mówi. – Oczywiście, że tęsknisz. Żegnam się i kończę rozmowę. Dziesięć minut później idąc bulwarem San Vincente, nie mając na sobie nic prócz koszuli zawiązanej na plecach, która się odwija, gdy zawieje wiatr, pokazując światu mój tyłek. Nie mam na sobie butów, ani niczego innego, w dłoni tylko ściskam telefon. Jest trzecia nad ranem i ulice są ciche, moim jedynym towarzystwem jest bezdomna kobieta pchając przed sobą wózek i delikatnie powiewające na wietrze palmy, które ciągnął się wzdłuż ulicy i górują nade mną.

Czuję ból wewnątrz siebie spowodowany samotnością, która sprawia, że to zbyt wiele. Ale dam radę. Ponieważ odmawiam załamania się. Nie złamią mnie. Mimo wszystko jestem wojownikiem. A ta walka dopiero się zaczęła. Gniew i samotność zagnieżdżają się w mojej piersi, trzymam się cieni i kieruję się do mieszkania Elliota.
Lili St. Germain- Gypsy Brothers 2-Six Brothers.pdf

Related documents

112 Pages • 22,607 Words • PDF • 1.3 MB

112 Pages • 22,607 Words • PDF • 1.3 MB

59 Pages • 27,277 Words • PDF • 569.3 KB

48 Pages • PDF • 11 MB

128 Pages • 28,127 Words • PDF • 715.6 KB

630 Pages • 128,629 Words • PDF • 1.6 MB

121 Pages • 47,976 Words • PDF • 1.3 MB

453 Pages • 95,233 Words • PDF • 5 MB

466 Pages • 92,034 Words • PDF • 4.5 MB

292 Pages • 81,431 Words • PDF • 2.4 MB

194 Pages • 75,648 Words • PDF • 1.2 MB