Cherise Sinclair - The Wild Hunt Legacy 01 - Hour of the lion - CAŁOŚĆ

373 Pages • 97,416 Words • PDF • 1.7 MB
Uploaded at 2021-09-24 12:41

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Hour of the Lion By Cherise Sinclair Seria: The Wild Hunt Legacy 01 (Erotic paranormal ménage romance}

Victoria Morgan jest oddaną tajną agentką, kierującą się dwiema zasadami: wykonuj misję i chroń niewinnych. Kiedy zostaje ugryziona przez kotołaka - taa, ten dzień był do dupy - musi zbadać istoty, które nie powinny istnieć i są piekielnie trudne do wykrycia. Jak można stwierdzić, czy dana osoba jest człowiekiem - czy zwierzęcym zmiennym, który lubi przekąski w rozmiarze Bambi? W trakcie śledztwa po raz pierwszy znajduje prawdziwy dom i przyjaciół. Słodkie, prawda? Ale jest też druga strona medalu: źli goście czekają, aż zmieni się w coś z czterema łapami i ogonem, zmienni podejrzewają, że jest szpiegiem, a ona sama zakochuje się w parze pochłaniających kolosalne ilości jedzenia zmiennych braci kuguarów. Jej obowiązkiem jest ujawnienie ich istnienia. Albo może podążyć za sercem i chronić ich wszystkimi swoimi śmiercionośnymi umiejętnościami. Ostrzeżenie: ta książka zawiera niedwuznaczne seksualnie sceny i język dla dorosłych; może zostać uznana za obraźliwą dla niektórych czytelników. Jest przeznaczona wyłącznie dla dorosłych.

Tłumaczenie i korekta: alicjasylwia

Rozdział 1 To był naprawdę zły sen, pomyślała Vic, choć zaczął się wystarczająco dobrze. Patrząc na swojego ojca, starając się nie wiercić, recytowała sklepowe plotki, a także przypominała sobie każdy szczegół. Naprawdę się uśmiechnął i powiedział, że nie mógłby się bez niej obyć. Ale jakoś minęło dwadzieścia lat, jej szef stał nad jej szpitalnym łóżkiem i mówił, że niepełnosprawny żołnierz nie jest dla niego w niczym dobry. Odszedł, zostawiając ją tam. Samą. Nawet teraz, świadoma, czuła w piersi bolesną stratę. Tylko ... ten ból był prawdziwy. Jej żebra naprawdę bolały. To było coś więcej niż koszmarne pozostałości. Uszkodzone przez snajpera kolano bolało jak wyrywany ząb, a w czaszce dudniło jak diabli. To nie mogło być kacem. Nie wpakowała się w żaden, odkąd Wells zrekrutował ją do swego ciężkiego od estrogenów, tajnego oddziału. Kiedy otworzyła oczy, światło przebiło się przez nie niczym eksplodujący granat i ledwo zdołała stłumić jęk. Na samą myśl odwrócenia głowy miała żółć zalewającą jej usta. Więc nie ruszaj się, sierżancie. Tylko oceniaj. Była zwinięta, z policzkiem spoczywającym na zimnym cemencie. Brzydkie uczucie przepełzło po jej kręgosłupie, kiedy uświadomiła sobie, że ma przed sobą związane ręce. Mrużąc oczy w szczeliny, szczegółowo zinwentaryzowała pomieszczenie. Odsłonięte belki, ściany z pustaka i małe prostokątne okna przy suficie. Smród kału i choroby zmieszał się z zapachem stęchlizny, jak spleśniałych skarpet. Piwnica. W pobliskim sąsiedztwie leżała kobieta o siwych włosach, plecami do Vic. Wyglądająca znajomo. To było to. Zaangażowanie swoich wspomnień. Ratowanie kobiety, która próbowała uciec od mężczyzny. Odhaczone. Przegrana. Odhaczone. Teraz, związana w piwnicy. Odhaczone. Prawdopodobnie też wstrząśnięta, biorąc pod uwagę szybkość jej myślenia. Jej dzień zdecydowanie poszedł do diabła. Mogę równie dobrze popracować. Dlaczego do diabła ryzykowała życiem, gdy mógłby zadziałać telefon na policję?

Odpowiedź na to naprawdę była do dupy. Zadziałała całkowicie jak macho - i głupio - by udowodnić, że nadal to ma. To, że nie była nieodwracalnie uszkodzona. Ale była. W szpitalu Szef Siatki Szpiegowskiej Pan Nie-OkazujEmocji spoglądał na nią z litością; nie sądził, że wyleczy się na tyle, by wrócić do służby. Więc szybko wskoczyła w pierwszą walkę, którą mogła odnaleźć. Akt jeszcze głupszy i równie dobrze mogłabym być facetem. Cóż, ze szczęściem, jej nieudolny ratunek mógł zostać ocalony. Idioci nie związali jej nóg. Usłyszawszy kroki, Vic zamarła, obserwując przez ciemne rzęsy, kiedy pojawił się facet z którym walczyła. Ogolona głowa, zbudowany jak zawodnik liniowy, cały umięśniony. Oderwane rękawy ukazywały tatuaże: orzeł, kula ziemska i kotwica, buldog, czaszki i skrzyżowane karabiny. "Hej, Bestyjko." Mężczyzna podszedł do metalowej budy w pobliżu schodów. Nagi nastolatek z kudłatymi blond włosami skulił się w najdalszym zakątku klatki. Trzęsąc się. Na wpół śmiertelnie przerażony. Oczy miał zapadnięte, był chudy, jakby nie jadł od kilku tygodni. Siniaki i otarcia - nawet poparzenia szpeciły jego piękną skórę. Oddech Vic uwiązł. Torturowany? Łysy uderzył pięścią w klatkę, sprawiając, że dzieciak podskoczył. "Jesteś gotowy na kolejną sesję, kiciusiu? Powiedz mi, jak stworzyć nowe bestie, a już cię nie skrzywdzę." "Nic ci nie powiem" głos chłopca załamał się na ostatnim słowie. Odważny dzieciak. Vic wiwatowała w milczeniu, nawet gdy żołądek zacisnął się jej ze strachu. I co ten dupek miał na myśli poprzez tworzenie nowych bestii? "Durny kutas." Łysy podniósł długi pręt - poganiacz bydła. Dzieciak był tak daleko, jak tylko mógł, ale to nie wystarczyło. Zatrząsł się porażony, a ten sukinsyn się nie zatrzymał, raził go nadal, aż chłopak krzyknął. Zgrzytając zębami Vic szarpnęła za linę. A potem dzieciak ... zamazał się.

Tam gdzie był chłopak stał wielki żółtobrązowy kuguar. Przez pokój przedarło się mrożące krew w żyłach warknięcie, odbijając się echem od betonowych ścian. Włosy na ramionach Vic się uniosły. Co do cholery? W jednej chwili dzieciak, w następnej ... lew górski. Zassała ciężki oddech, spróbowała zamrugać oczami. Wielki kot wciąż człapał po klatce. Jestem naćpana? Jak wtedy, gdy Private Renner źle zareagował na morfinę i spędził godziny wrzeszcząc o ghulach jedzących jego serce. A może miała wstrząs. Taa, to się nie wydarzyło. Nie wierzyła w duchy, ghule czy ludzi zmieniających się w lwy górskie. Wymyślone twory były dla szaleńców i narkomanów. "Przestań pleść bzdury, Swane." Ze schodów rozległ się głos mężczyzny. Biały, średniego wzrostu, gruby. Starszy, około sześćdziesiątki. Nosił garnitur. Okaleczone knykcie pasowały do jego posiniaczonej twarzy, złamanego w przeszłości nosa, cienkich warg i zimnych oczu. Mógł się ubierać w wyszukane ciuchy, ale ciało wewnątrz oznajmiało bandzior. "Nie potrafi mówić w kociej formie." "Nie moja cholerna wina. Tylko to nacisnąłem" powiedział Swane. Kiedy kot zamachnął się na poganiacz trzycalowymi pazurami, używał go dopóki kot nie ryknął w bólu. "Tak czy siak nie zamierzał gadać." Swane rzucił urządzenie na stół. "Popieprzeniec raczej zdechnie z głodu. Spójrz na niego - umiera." "Szlag by to" Garniturek przeciął pokój podchodząc do klatki, w której kot poruszał się tam i z powrotem. "To niesamowite, że nadal żyje. Przy tym, co mu robiłeś powinien umrzeć w pierwszym tygodniu. Te stworzenia są cholernie silne." "A ty naprawdę chcesz się w to zmienić?" Swane splunął na podłogę. Vic zagapiła się. Ten garniturek chciał zostać zwierzęciem? Oszalał? Jego twarz stała się groźna. Brutalna na tyle, że Swane cofnął się o krok. "Nie płacę ci za myślenie. Tylko żebyś uzyskał odpowiedzi." Zerknął przez ramię. "Co się stało z tą starą suką?"

Swane podszedł i nogą popchnął kobietę na plecy. Ręce i stopy miała związane, mrugała bezmyślnie, gdy piana sączyła się z jej bezzębnych ust. "Kolejny zdechlak." Swane szturchnął ją butem. "Pozbądź się jej." "Zrobię to." Usta Swane'a podciągnęły się w zakręconym uśmiechu, kiedy postawił but na gardle kobiety. Zanim Vic mogła się ruszyć, usłyszała chrupnięcie złamanej chrząstki, a potem było już za późno. Zassała powietrze przez zęby, usiłowała pozostać nieruchomo wbrew wzrastającej wewnątrz wściekłości. Swane bezemocjonalnie obserwował zdławione wysiłki starszej kobiety starającej się oddychać, jej śmiertelne spazmy. Kiedy ciało wreszcie znieruchomiało, w jego oczach zalśniła przyjemność, a brudne dżinsy ukazały erekcję. Chory skurwysyn. Vic zacisnęła szczękę. Powinna była coś zrobić, odwrócić uwagę. Nie uratowałam bezbronnej kobiety. Jej rozdarta walką przeszłość ciągnęła się za nią, wypełniona ciałami - świadectwami czasów, w których nie poruszała się wystarczająco szybko, nie odkryła wystarczająco dużo informacji lub niezbyt mocno się przykładała. Tymi, których zawiodła. "Byłeś łebski testując najpierw ją, szefie." Swane zerknął na ciało. "Mogłeś skończyć jak ona." "Dlaczego oni umierają, cholera? Dlaczego do kurwy się nie zmieniają?" Garniturek uderzył pięścią w stół, a potem wpatrywał się w martwą kobietę. "Wszyscy byli narkomanami, alkoholikami. Może są zbyt schorowani, by przetrwać bycie ugryzionym." Kiedy jego spojrzenie natknęło się na Vic, podszedł do niej. Całkowicie zamknęła oczy. "Nie zabiłeś jej, Swane?" Jego głos ledwie krył szyderstwo. "Dziwka wygląda na wystarczająco zdrową. Pozwólmy jej spróbować." "Nie. Ona jest moja. Zatrzymałem tę dupę dla siebie, nie dla ciebie."

Vic przeszły ciarki na ciężkie pożądanie w jego głosie. Lodowaty strach przeszedł przez ciasny uścisk w jakim trzymała emocje. "Możesz ją pieprzyć jak tylko zechcesz ... później." Mężczyzna mocno ją spoliczkował. "Nadal nieprzytomna. Wrzuć ją do klatki, a ja uciszę kota." W sekundę później Vic usłyszała wystrzał broni ze środkiem usypiającym. Kurwa, co oni planowali? Nie mogę pozwolić sobie na strach - odepchnę go na bok. Gdy Swane chwycił ją pod ramiona, Vic wykonała swój ruch. Zacisnęła łokcie po bokach, przyszpilając jego dłonie i zamachnęła nogami w stronę jego głowy. Otworzyła oczy na czas, by upewnić się, że jej stopy uderzyły go w twarz. Trzask uderzenia odczuła nieskończenie satysfakcjonująco. Łysy poleciał do tyłu i puścił ją. Z ciasno zaciśniętą szczęką, przetoczyła się i wstała. Podniósł się potrząsając głową i wyglądając, jakby wyrósł na sterydach zamiast cukierków. Biorąc pod uwagę tatuaż Marine obejmujący szyję i ramię, jego umiejętności walki mogły być tak dobre jak jej. Vic cofnęła się o krok, czując zgrzyt chrząstki. Kopniak nie oddał jej kolanu żadnej przysługi. Cofała się do schodów, usiłując ukryć utykanie. Gdy Swane przesuwał się naprzód, przybrała pozycję kota, ze stopą lekko dotykającą podłogi, gotowa wykopać go do krainy marzeń. "Nie ruszaj się, cipo." Vic zamarła. Garniturek miał w ręku pistolet usypiający, z już załadowaną strzałką, skierowaną dokładnie w jej pierś. Wskazał na klatkę pantery. "Wpełzasz tam lub Swane wepchnie cię nieprzytomną." Cofnęła się o krok. Z tym górskim lwem? Przerażenie zakręciło jej w głowie. "Nie ma mowy." "Otwieraj" powiedział do Swane'a. Patrząc spode łba, Swane popracował nad zamkiem szyfrowym i drzwiczki na wpół się otworzyły. "Przestań się opierdalać i po prostu ją zastrzel. A jeszcze lepiej, daj mi ją na chwilę. Kiedy ją dorwę, będzie błagać o klatkę."

Gdyby ją naćpał, nie miałaby szansy na ucieczkę. Mierząc ostrożnie wzrokiem chwiejącego się kota, pochyliła się i weszła do klatki, czując gniew Swane'a jak falę upału, gdy przeczołgała się obok. Kot leżał na boku, kiwając głową z przeszklonymi oczami. "Zrób to, zanim na powrót się przemieni." Garniturek zatrzasnął klatkę. Odwróciła się "Zrobić co", a ten psychol wepchnął jej w brzuch poganiacz. Ognisty ból sparzył jej skórę i z wrzaskiem zatoczyła się do tyłu. Prosto w warczącego kota. Wylądowała twardo, zaplątana w jego nogi, gramoląc się, by uciec. Chwyciły ją łapy. Pazury wbiły się w plecy, a lew górski zatopił zęby w jej ramieniu. "Boże!" Targnęła nią agonia. Kopnęła, waląc go w brzuch. Zwierzę warknęło wściekle. Odepchnęła się, a pazury rozerwały jej skórę. Odturlała się, gramoląc w kąt najdalej od kota i poganiacza. "Zrobić to." Garniturek zabrał ze stołu jej portfel i rzucił go do Swane'a. "Muszę iść. Daj swoim kumplom w policji trochę zielonych na wypadek, gdyby ktoś o nią pytał." "Łapię." Garniturek popatrzył na lwa. "Weź się do roboty i zrób cokolwiek chcesz żeby dostać od dzieciaka odpowiedzi. I tak umiera." Oczy Swane zaświeciły i uśmiechnął się. "Potrzebuję przynieść kilka rzeczy, a potem zacznę. Będziesz miał swoje odpowiedzi." Tortury? Żołądek Vic wywinął fikołka. Kiedy weszli po schodach, zdała sobie sprawę, że zamierzają zostawić ją w klatce z kuguarem. Vic przycisnęła twarz do drutu. "Wypuśćcie mnie stąd!" Drzwi do piwnicy się zamknęły, a żarówka wyłączyła się. Jedyne oświetlenie pochodziło z małych okien pod sufitem. Złe światło dla niej, dobre dla górskiego lwa. Ramię bolało jak diabli, a krew moczyła rękaw koszuli, spływając po plecach i bokach. Krew? Tylko tego potrzebowała, sposobu by pachnieć jak kocia kolacja. Powoli odwróciła głowę.

Kuguar patrzył na nią zwężonymi oczami, z uszami do tyłu. Ten jedyny kot na świecie, który nie uważał, że jest jej najlepszym przyjacielem. Co gorsza, wyglądał na tak wymizerowanego jak tylko mogło być dziecko. Jego futro było matowe i w łatach, a złote oczy były zapadnięte. Wyglądał na naprawdę, naprawdę głodnego. "Miły kiciuś" mruknęła cicho. "Utknęliśmy tu razem, więc po prostu bądźmy spokojni, dobra? Nazywam się Victoria, ale moi przyjaciele nazywają mnie Vicki." Jej zespół operacyjny nazwał ją Vic, a teraz, to był skrót dla ofiary1. Kot patrzył, jak przemknęła chyłkiem w bok, w kierunku drzwi klatki. Uklękła, sprawdziła zamek. Kłódka z ogólną kombinacją. Mogłaby to zrobić, gdyby jej ręce były wolne. I jeśli ten kot nie zdecydowałby się, że ma chętkę na ludzkiego tartara. Ku jej uldze uszy kota pochyliły się do przodu, a oczy zaokrągliły. Chwilę później kuguar rozmazał się. Myśląc, że jej wizja nawalała, Vic otarła twarz o jej pokryte jeansami kolano, po czym podniosła głowę. W poprzek drucianej podłogi leżał młody mężczyzna. "Jezu, kurwa!" oderwała się, opadając na drut. To nie była halucynacja wywołana lekami. Oczy zwęziły się, studiowała klatkę. Nie było żadnych ukrytych drzwi, by wyciągnąć panterę i wepchnąć chłopca. Zacisnęła zęby, zaklinowała się w miejscu. Ludzie tak po prostu nie zamieniali się w zwierzęta, a zwierzęta nie zamieniały się w ludzi. Nie ma, kurwa, mowy. Dzieciak zamrugał do niej niewyraźnie, przebiegł językiem przez spękane usta i powiedział ochrypłym głosem "Miło mi cię poznać, Vicki. Przepraszam za pazury i uh, oznaczenie zębami." Dłonie Vic zamknęły się w pięści. Na pewno nie był już górskim lwem. "Kim jesteś?" wyszeptała.

1

Ofiara to Victim – skrót vic

Zmagał się, by unieść głowę i posłał jej żałosny uśmiech. "Niektórzy ludzie nazywają nas Daonainami lub Zmiennymi. Ja wolę kotołaki." Zerknął w kierunku schodów i mogła zobaczyć go, próbującego ukryć swe przerażenie. "Zmienny" powiedziała Vic, wpatrując się w zranionego młodego człowieka. Z bliska, biedny dzieciak jawił się w jeszcze gorszym stanie, pomyślała z wzrastającym współczuciem. "Och, jak w powieści Anny Rice czy coś?" "Ona stworzyła wampiry, a nie zmiennych, dziękuję bardzo" powiedział sztywno. "Och taa. Wiem o tym." Vic pociągnęła za nadgarstek. Swane zrobił dobrą robotę w węzłach - nie było tu niczego do wykorzystania. Nagle słowa dzieciaka zostały zarejestrowane - ludzie nazywają nas Zmiennymi. "Nas? Nas? Jest was więcej?" "No cóż, yhy." "Jezu, udajesz się na miły, zwyczajny spacer i błądzisz w Strefę Mroku. Więc co jest z tym namawianiem cię byś mnie ugryzł?" "Nie oglądasz tv? To ma cię zamienić w kotołaka." "Jesteś cholernie niepoważny - zamienić mnie w kotołaka?" Vic przerwała. Odwróciła swój strach w spiorunowanie wzrokiem dzieciaka. "Mówiłem im, że gryzienie nie zadziała." Jego głos niósł gniew i winę, gdy szeptał, "Próbowałem i próbowałem im powiedzieć." Unikał wzrokiem martwej kobiety. "Urodziliśmy się jako Daonain." Odetchnęła. "To ulga." "Taa, założę się." Vic znowu szarpnęła wiązania, syknęła, gdy skóra na jej nadgarstkach się otarła. "Słuchaj, kotowaty czy cokolwiek, myślisz, że możesz mnie uwolnić bez ... um..." W jego jasnozielonych oczach pojawił się ślad humoru. "Bez zrobienia z ciebie kolacji? To nie problem. Próbował się podnieść i przegrał, a jego klatka piersiowa falowała, jakby właśnie przebiegł milę. Wyglądając nawet bladziej,

jeśli to możliwe, pokierował ją do siebie zamiast siebie do niej. "Tracę kontrolę tylko wtedy, kiedy jestem pod wpływem narkotyku. Lub nagle zostanę ranny." Zginając się schodząc pod niską górą, Vic przeszła przez klatkę, z każdym krokiem skrzypiąc kolanem. "Lub, uh, przestraszony." Zamarła kilka stóp od niego. "Zmieniasz się w kuguara, kiedy się boisz?" Sposób, w jaki jej głos podniósł się na końcu, był całkowicie upokarzający. Oczyściła gardło. "Taa, no cóż, nie boisz się mnie, prawda? I w tej chwili nie jesteś naprawdę przerażony ... prawda?" Parsknął. "Byłem przerażony, odkąd złapali mnie miesiąc temu." Nie ruszyła się. Koty nie mogą cię zobaczyć, jeśli się nie ruszasz - gdzieś to słyszała. Ale prawdopodobnie, oddalenie zaledwie o dwie stopy, mogło zepsuć ten efekt. Jego westchnienie było niemal śmiechem. "Chodź tu. Nie będę się przefutrz-uh, zmieniał się w kocią formę - chyba że wrócą. Daję słowo." Dziecinne wyrażenie szarpnęło za jej emocje; Naprawdę, nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat czy coś około. Po prostu dziecko. I na dodatek bardzo chore dziecko. Tam, gdzie nie był posiniaczony, w plastrach lub poparzony, jego skóra była niezdrowa żółto-biała. Nic dziwnego, że zdołała od niego uciec, mimo że była związana. Nadal odwrócenie się od niego, żeby mógł popracować nad linami zajęło jej mnóstwo odwagi. Kilka minut później, była wolna. Pochyliła się nad swymi dłońmi, starając się nie krzyczeć, gdy krew zaczęła krążyć. Czuła się tak, jakby wsunęła dłonie do beczki z rozbitym szkłem. Cholera, cholera, cholera. Zassała powietrze, oddychając ciężko pod wpływem bólu, gdy otwierała i zamykała palce. "Dopóki nic nie zrobisz" powiedział chłopiec. "Jesteśmy tu wciąż zamknięci." "Nie długo, kolego" mruknęła. "Tak czy owak, jak do cholery masz na imię?" "Lachlan - a ty z pewnością mnóstwo razy przeklinasz."

"Mam zamiar przestać." Skrzywiła się na jego niedowierzające spojrzenie. "Naprawdę." A dupki, które ją porwały, powinny dostać totalny wpierdol, za spartaczenie jej cholernie dobrych intencji. "Dziadzio zawsze mówi, że ludzie przeklinają tylko dlatego, ponieważ ich słownictwo jest ubogie." "W pewnych wystawiających na próbę okolicznościach, w nagłych okolicznościach, w rozpaczliwych okolicznościach, przekleństwo przynosi ulgę, jakiej nie daje nawet modlitwa" powiedziała z roztargnieniem. "Co?" "Mark Twain." A teraz, czy zabrali jej wszystko z kieszeni czy tylko portfel? "Oczywiście, w porównaniu do Kiplinga, jest mięczakiem." Uśmiechnął się. "Wiesz, myślę, że mój dziadek by cię polubił. Ja też cię lubię." Wyglądał nieśmiało jak małe dziecko, aż zabolało ją serce. Jak mógł wytrzymać to wszystko i nadal okazywać taką słodycz? Oczyściła gardło. "No cóż, uh, dobra." Karta ... karta. Poklepała tylne kieszenie, wyczuła coś sztywnego i przepełniło ją podniecenie. Wyciągnęła z kieszeni miejski bilet przewozowy. Lachlan wyciągnął szyję by zmarszczyć brwi na małą brązową kartkę. "Vicki? Transport miejski jest dobry, ale nie sądzę, by autobus zatrzymał się przy tej klatce." Zaśmiała się. "Chodź i ucz się, młody Skywalkerze." Ostrożnie przedarła kartę w wąski pasek, a następnie rozerwała ją nieco bardziej i złożyła ją na kształt 'M'. "Origami?" zapytał Lachlan wątpiącym tonem "mój dziadek mógłby się z tego ucieszyć. Lubi dziwne rzeczy." To tęsknię za nim było tak ciche, że prawie tego nie dosłyszała. "Co Dziadzio sądzi o otwieraniu zamków wytrychem?" Założyła ciężki papier dookoła jednej rączki zamka szyfrowego, poruszając i popychając dolną częścią tego 'M' w szczelinie, aż poczuła kliknięcie. "Moc jest z nami". Szarpnęła i otworzyła kłódkę.

"O kurwa!" "Nie przeklinaj" powiedziała pruderyjnie i otworzyła klatkę. "Chodźmy." Kiedy usiłował stanąć, ugięły się pod nim nogi, powalając go z powrotem na podłogę. Tak czy inaczej próbował, walcząc o powietrze jak wyłowiona ryba. Cholera, chłopak był tak chudy, że z każdym uderzeniem serca widziała jego podskakujące żebra. Te sukinsyny prawie go zabili. "Dzieciaku. Zrezygnuj. Przyprawisz się o atak serca." "Nie zostanę tutaj" rzucił przez zaciśnięte zęby. Zakopując palce w drut podciągnął się i podniósł do niej. Jego determinacja była przerażająca, a jednak inspirująca. "Nawet jeśli Swane tego nie zrobi, umrę tak czy inaczej." "Co to ma u diabła znaczyć? Nie, nie mów mi. Po prostu się zamknij." Chwyciła go za ramiona i wyciągnęła krzywiąc się na to, jak druciana podłoga ocierała jego delikatną skórę. Manewrując nieporadnie zebrała go w strażackie nosidło. Chudy, tak, ale gdy się wyprostowała ważył tonę. Ból dźgnął w jej kolano, a w głowie waliło wystarczająco mocno, by rozerwać jej czaszkę. Dzieciak się nie ruszał. Zabiła go? Nie, gdy dzwonienie w jej uszach wybrzmiało, usłyszała, jak charczy powietrzem. Brzmiał jak piekło. Ale hej, też by nie chciała umrzeć w klatce. Schody były koszmarem, nawet wtedy, gdy ryzykowała z ręką opartą na poręczy, by nie dopuścić do ugięcia się kolana. "Na kogoś tak chudego, jesteś niechybnie ciężki." "Przepraszam. Próbowałem tu dla ciebie stracić na wadze." Uśmiechnęła się. Przemądrzały gnojek - przypominał ją, sypiącą dowcipami, gdy zasychało jej w ustach z przerażenia. Zerknęła na tylne drzwi, po czym wykuśtykała przednimi. Jej kolana nie wytrzymałyby długo tego nadużywania. Włączały się latarnie, kręgi światła rozlewały się na ciemną, mokrą ulicę. Siąpiący jesienny deszcz był wspaniałym uczuciem, kiedy spłukiwał jej pot z twarzy. Co teraz? Ukraść samochód? Ale w tej cholernej szykownej dzielnicy na ulicy nie było pojazdu. Wszystkie zamknięte w ich fantazyjnych garażach na dwa samochody.

"Czas wezwać gliniarzy" powiedziała na wpół do siebie. Lachlan się szarpnął, niemal wyrywając z jej ramion. "Nie rób tego!" Przywróciła mu równowagę, zduszając kąśliwy jęk, gdy jego biodra wkopały się w jej rozerwane ramię. "Nie mogę iść do szpitala" odparł gorączkowo Lachlan. "Nie ja, nie mogę. Zmieniam się, jeśli jestem ranny. Jestem tak bardzo przegrany" wyszeptał, jego wstręt do samego siebie przyciągał jej sympatię. Taa, czuła się jak dziecko, robiące coś głupiego, jak kiedy użyła swej lewej ręki, by przekazać jedzenie irańskiemu ministrowi. Ojciec stał się fioletowy. "Proszę, Vicki. Żadnych gliniarzy, żadnych lekarzy." "Jesteś strasznie wybredny" mruknęła. Wybrała kierunek i zaczęła iść. Jezusie, byli po uszy w gównie. Ale była wolna. I hej, doświadczyła wielu sytuacji, jak lubił to określać Wells. Uwięziona w domu, który ma zostać wysadzony, pochwycona przez wściubianie nosa przez jej irackiego sąsiada ... "Nie poddawaj się, dzieciaku." Ścisnęła wyniszczoną nogę wiszącą przez jej ramię. Niepokój wgryzał się w jej wnętrzności, gdy zdała sobie sprawę, że jego ciało przeszło w naprawdę wiotkie. Potrzebowała szpitala i do diabła z jego bzdurną zmienną paranoją. Wydostałaby go stamtąd później, gdyby musiała. Ruszyła prosto do najbliższego domu. Bez żadnej wolnej ręki, kopnęła drzwi w miejscu przyciśnięcia guzika dzwonka. Uprzejmość tak czy siak była przeceniana. Zewnętrzne światło zapaliło się i w małym oknie pojawiła się twarz mężczyzny. "Kto tam?" "Zostaliśmy zaatakowani" odparła. "Wezwijcie karetkę. Szybko. Ten chłopiec potrzebuje pomocy." Po długiej chwili drzwi się otworzyły. "Nie sądzę, że złodziej krwawiłby tak entuzjastycznie" przemówił suchym głosem siwowłosy mężczyzna. "Zabierzmy was z deszczu."

Nogi zadrżały z wyczerpania, zachwiała się za mężczyzną, a ciepło pomieszczenia owinęło się wokół niej jak kokon. "Siadaj dziecko" Poczekał, aż Vic opadnie na sofę, po czym położył dzieciaka obok niej. Kiedy zniknął, Vic wsunęła nogi pod ramiona Lachlana, żeby mogła go trzymać. "Hej dzieciaku." Mrugnął oczami, rozmazane spojrzenie powoli się rozjaśniało. Wpatrywał się w salon. "Wydostaliśmy się" szepnął. "Taa." Vic nie zdołał zaradzić więcej; jej gardło zacisnęło się aż do zadławienia. Nawet obudzony, wyglądał źle. Naprawdę źle. "Jesteśmy tutaj bezpieczni. Jest miłym starszym panem." "Człowiek? Vicki - obiecaj, że mu nie powiesz - nie powiedz nikomu - o mnie. Albo o zmiennych. Nigdy." Ścisnął jej dłoń, żyły na jego szyi się odznaczały się, gdy próbował usiąść. "Okej, dobra, obiecuję. I tak nikt by mi nie uwierzył." "Dzięki. To dobrze. To dobrze." Jego głos był tak słaby, że musiała się schylić, by go usłyszeć. "Naprawdę, naprawdę chciałem umrzeć wolny - nie w klatce." "Wolałabym, żebyś żył, cholera" wyszczerzyła się, ocierając wilgotne włosy z jego twarzy. "Chciałem." Jego oczy były bardzo zielone, kiedy podniósł wzrok. "Wczoraj moje ciało zupełnie przestało funkcjonować. To sprawa zmiennego; metal jest dla nas zły, a ta klatka ... " Jego usta wykręciły się w zapamiętanym bólu. "Lekarze zaczną podawać ci kroplówkę, dadzą ci krew, płyny, jedzenie - będzie dobrze." "Nie. Ale to w porządku. Wiedziałem, że tak się stanie." Żal wypełnił mu oczy i zamrugał powiekami, by odgonić łzy. "Dziadek - teraz będzie całkiem sam. On nie ma poza mną nikogo." "Przeżyj dla niego" nalegała. Tak wiele osób umarło w jej ramionach, nie mogła stawić czoła kolejnym.

Nie ten chłopiec - nie był na tyle stary, by umrzeć. W jej piersi ziała otwarta rana. "Nie ma opcji." Jego usta były niebieskie, kolor śmierci. "Ty też nikogo nie masz?" Potrząsnęła głową. "Nie." Paru przyjaciół po drugiej stronie planety. A Wells czy szef siatki szpiegowskiej mógł być uważany za rodzinę? "Teraz będziesz mieć." Z trudem oddychał. "Idź do mojego dziadka, Vicki. W Cold Creek. Powiedz mu, co się ze mną stało. Obiecujesz?" "Obiecuję. Przyprowadzę go do ciebie do szpitala." Taa, znajdzie tego starego człowieka, gdziekolwiek był. "Ale ty tam będziesz, słyszysz mnie?" Zmarszczył czoło. "Jak to szło?" "Co?" Potarł zadrapania na swoim ramieniu. Jego palce odsunęły się pokryte krwią. "Ogień we krwi." Podniósł dłoń i otarł załzawiony policzek. "Woda." "Lachlan?" Ściągnął wargi, dmuchając na wilgotne, zakrwawione palce. "Powietrze." "Co robisz? Lachlan?" Nie wydawał się jej słyszeć. Majaczył? Widywała to wcześniej przy utracie krwi. Dotknął jej brudnej twarzy i uśmiechnął się na brud. "Ziemia." "Kochanie, chcę, żebyś odpoczął." Nalegała. Proszę, nie rób mi tego - żyj! Przez sekundę jego twarz rozmyła się w jej kumpla z zespołu, sprawiając, że z trudem złapała powietrze i ramiona Vic się zacisnęły. Och, proszę, nie znowu. "Po prostu skup się na oddychaniu i ..." "I wreszcie moja dusza - to jest dar. Pamiętam to" powiedział jej z dumną w swoim młodziutkim głosie. "Chodź no tu." Podniósł rękę do uścisku. Pochyliła się do przodu i skrzywiła, gdy jego brudne palce zakopały się w jej poszarpanym, krwawiącym ramieniu.

Po chwili zsunął rękę w dół po prawdziwy uścisk i przyciągnął ją blisko. "Powiedz dziadkowi, że cię obdarowałem ... a ty jesteś moim darem" wyszeptał jej do ucha. Jej ręce otoczyły go ciaśniej. "Cholera, ty mu powiesz, Lachlan. Ty mu powiesz." Ale odpowiedziała jej tylko cisza. Odszedł. On odszedł. Vic gwałtownie opadła na kanapę. Policzki miała mokre. Nawet kiedy ocierała twarz dłońmi, czuła wylewającą się z jej oczu większą ilość łez. Co było z nią nie tak? Nigdy nie płakała. Ludzie umierali. Cały pieprzony czas. Nawet nie znała tego dzieciaka. Łzy spływały po jej policzkach, opadając jak małe eksplozje smutku na pustą twarz Lachlana. Kroki oznajmiły powrót starego człowieka. "Mam..." Reszta jego wypowiedzi została ucięta przez zbliżające się szybko wycie syren. "Wskażę im drogę." Przez cienkie zasłony frontowego okna Vic dostrzegła światła pogotowia. Wyślizgnęła się spod ciała Lachlana, zawahała się na tyle długo, by dotknąć w pożegnaniu jego policzka. Jego skóra już się schładzała. Wzięła drżący oddech i odeszła. Przy oknie rozchyliła rozcięcie w zasłonach. Pogotowie z przodu, a auto gliniarzy po drugiej stronie ulicy. Co z jej opowieścią zrobi przedstawiciel prawa? W jej wnętrzu zakipiała niepewność. Byli tam gdzieś policyjni kumple Swane'a? Z ambulansu wyskoczyli sanitariusze i spotkali się ze starym mężczyzną. W radiowozie umundurowany policjant z kimś rozmawiał. Wciąż migające światła oświetliły jego ponure oblicze i tego z ... Swane'a. Gdy porywacz mówił, gliniarz kiwał głową i zwrócił się w kierunku domu, z bronią pod ręką. Oookej. To była odpowiedź. Chwilę później, gdy Vic ostrożnie przechodziła nad tylnym ogrodzeniem usłyszała, jak Swane krzyczy "Gdzie jest dziewczyna?"

Daremny gniew w jego głosie sprawił jej chwilę przyjemności, zanim z bólem wylądowała po drugiej stronie ogrodzenia.

Rozdział 2 Następnego popołudnia Vic skręciła zdezelowanym Jeepem i wjechała do Cold Creek. Westchnęła znużona. Z cięciami na plecach i żebrach, ugryzieniem na jej ramieniu, bolącym kolanem i różnymi ciosami zebranymi od Swane'a ... cóż, może w tym dniu, kiedy dom w Bagdadzie został zbombardowany z nią w środku czuła się gorzej, ale nie o wiele. Boże, cierpiała. Nawet nie zdołała skopać tym dupkom tyłków - to naprawdę raniło. Głowę miała gorącą i zapiaszczoną, jakby wypełniał ją piasek pustyni. Prawdopodobnie powinna była postarać się o więcej snu, ale w Seattle nie czuła się bezpiecznie. Nie z szukającym jej nie-wiadomo-kim. Miejmy nadzieję, że przez chwilę byliby zbyt zajęci, by skupić się na niej. Po jej anonimowym telefonie na policję, ci złoczyńcy powinny przepychać się, by ukryć ich ślady. I nie były to myśli pełne nadziei - prawdopodobnie porzuciliby to miejsce i martwą kobietę. O cholera. Była durna czy jak? Ta kobieta i inni umarli, ponieważ ugryzł ich Lachlan. Lachlan ugryzł mnie. Dobra wiadomość: wraz z jego odejściem, nie umrze żadna więcej ofiara. Przynajmniej dopóki nie złapią kolejnego coś-tam-kota. Zła wiadomość: też mogę umrzeć. Poczuła pustkę w piersi. Umieranie za coś tak głupiego nie było tym, jak to zaplanowała. Gdyby musiała się wymeldować, to miało być w blasku chwały, ratując kumpli lub grupę cywilów. Nie drżąca i rzygająca z powodu bycia użytą jako koci gryzak. Iść do szpitala? Potrząsnęła głową. Swane mógłby się rozglądać za kimś uznanym za ugryzionego przez zwierzę. Mogła zadzwonić o pomoc do Wellsa, ale spodziewałby się całej historii. Taa, widzisz, zostałam ugryziona się przez coś zmiennego? Sama ledwie wierzyła, że ludzie mogą zamienić się w zwierzęta, a widziała jak Lachlan to robi. Ten staruszek zajmował się zimnymi, twardymi, udowodnionymi faktami. Wyobraziłby sobie, że zwariowała i wsadził ją do wyściełanego gąbką pokoiku. Więc żadnego szpitala.

Garniturek przypuszczał, że ugryzieni umierali, bo od początku byli zbyt wątłego zdrowia, żeby sobie z tym poradzić. Ja nie jestem słaba, ani słabo odżywiona. I pieprzyć to gówno, nie umrę. Chwyciła mocniej kierownicę i skoncentrowała się na jeździe. Słońce już zachodziło, wysyłając na dolinę blednące promienie i zamieniając okryte śniegiem góry w krwistą czerwień. Po opuszczeniu Seattle ruch uliczny się rozproszył. Zdaniem agenta nieruchomości, w Cold Creek niewiele się dzieje. Miejskie rozporządzenia nie pozwalały mu na rozwój, nawet na posiadanie McDonalda. Agent brzmiał na pozytywnie zawiedzionego. Uśmiech Vic poszerzył się, gdy przejeżdżała przez śródmieście długości może czterech bloków bez żadnych świateł stopu w zasięgu wzroku. Najwyraźniej mieszkańcy wydali swoje pieniądze na drzewa i rośliny na centralnej wysepce i na zabytkowe uliczne latarnie. Ludzie przechadzali się do sklepów, siadywali w cieniu na ławkach z kutego żelaza. "Toto, myślę, że wróciliśmy do Kansas" mruknęła Vic, nie wiedząc, czy była zadowolona, czy też przerażona. Spokój się wzmógł, gdy skręciła w małą ulicę z łukowatym klonem i świerkami, jaskrawo kolorowymi kwiatowymi ogrodami, białymi płotkami i szerokimi frontowymi gankami. To wszystko było bardzo cywilizowane, dopóki nie spojrzała w górę na gęsty zielony nieokiełznany las. Jedna góra, a potem coraz więcej, wznoszące się obok siebie jak rozproszone przez dziecko klocki. To, że coś-tam-łaki spędzałyby czas w pobliżu dużych lasów i gór było sensowne, prawda? Ta myśl przeciągnęła się po jej kręgosłupie lodowatymi palcami. Oderwała wzrok i skoncentrowała się na wskazówkach agenta nieruchomości. Blok od głównej ulicy chodniki zniknęły. Tam - Dom Do Wynajęcia, Cold Creek Realty, Sprawdź u Amandy Golden. Znak był przyklejony obok charakterystycznej skrzynki pocztowej w kształcie wychodka. Wychodek ... z pewnością mogłaby skorzystać z jednego z nich. Ten objazd przez Starbucksa był słabą taktycznie decyzją. Ten na wynajem był małym, brązowym domkiem z białym wykończeniem i szerokim gankiem. W przeciwieństwie do innych domów na ulicy, to miejsce nie szczyciło się kwiatami. Zamiast tego linie nieruchomości zaznaczały niskie

krzewy, a szeroko rozgałęziony dąb dominował mały, dobrze przystrzyżony trawnik. Wyglądał wystarczająco spokojnie. Hotel byłby prostszy, ale kto wiedział, jak długo to potrwa. Powinna była zapytać tego dzieciaka o nazwisko. I będzie musiała być naprawdę dyskretna. Czy źli goście wiedzieli, że Lachlan pochodził z Cold Creek? Czy gliny dostały cynk by się za nią rozglądać? Nie przeżyłaby długo, gdyby ją znaleźli. Garniturek nie wykazywał żadnej skruchy odnośnie tego, co zrobił temu dzieciakowi, a Swane się tym rozkoszował. Zgasiła sędziwego Jeepa - jedyny przyzwoity samochód na tandetnym parkingu - a silnik zamarł ze złowieszczym bełkotem. Krótki, utykający chód do domu pozbawił Vic tchu, jej nogi drżały ... a strach wpełznął w jej wnętrzności. Straciła za dużo krwi, zebrała zbyt wiele obrażeń. Spójrzmy jak drżały jej dłonie. Nie mogła obronić się przed pięcioletnim dzieckiem, nie mówiąc już o kimś takim jak Swane. Myśląc o tym, nie wiedziałaby, przed kim się bronić. Zamknęła oczy i potrząsnęła bolącą głową. Przybycie tu bez znajomości wyniku było, jak wchodzenie z zamkniętymi oczami w strefę pożaru. Nawet z tym, nie zamierzała odchodzić. Lachlan zaufał, że opowie dziadkowi, co się stało. Boże, wolałaby stawić czoła czołgowi Bradleya z bronią kalibru dwadzieścia dwa niż powiadomić kogoś, że ich dziecko nie żyje. Czy staruszek złamałby się i krzyczał, jak rodzice O'Flannagana? Lub jak Shanna. Matka jej najlepszego przyjaciela opadła, jakby jej dusza uwiędła od słów Vic. Dlaczego ludzie musieli umierać? Na wspomnienie Lachlana i jego odwagi, jego humoru, musiała otrzeć mgiełkę z oczu. Cholera, przestań. Prawie słyszała musztrujący głos sierżanta "Zamierzasz się załamać i poryczeć, Morgan? Podnieś broń i zachowuj się jak Marine!" Odetchnęła głęboko i wyprostowała się. Na biało-ogrodzonej werandzie spojrzała tęsknie na wyściełane wiklinowe krzesło, po czym zastukała do drzwi. Brak odpowiedzi. Zmarszczyła brwi na zegarek. Piąta trzydzieści. Dokładnie na czas. Ten przeklęty agent niech się lepiej spieszy, bo Boże, naprawdę, naprawdę musiała się wysiusiać. Rzucając

gniewne spojrzenie rozejrzała się za odosobnionym zakamarkiem, który posłużyłby za kibelek. Nic. Starając się nie krzyżować nóg, studiowała dom. Pozbawione siatki frontowe okno w pobliżu końca werandy było na wpół otwarte - po prostu wołało do niej. Naprawdę. Pchnęła je na oścież, pragnąc, by było zarówno niżej w ścianie, albo żeby jej nogi były dłuższe. Cholera, czy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie wystarczająco dużo się nagimnastykowałam? Chwytając jedną ręką za ramę okna, podskoczyła na tyle, by przerzucić stopę i skrzywiła się, kiedy ruch boleśnie trącił każde pieprzone auć jakie miała. Próbowała pociągnąć drugą nogę i - cholera - jej dżinsy zahaczyły o coś ostrego. Gwóźdź. Wbity. O kurwa. Szarpnęła, czując, że gwóźdź zagłębił się we wnętrze jej uda. Dlaczego takie rzeczy zdarzają się tylko wtedy, gdy muszę się wysikać?

Ignorując gniewne szczebiotanie piskląt w drzewie dębu, szeryf Alec McGregor w milczeniu wszedł na ganek, stając za włamywaczem. Próbował się nie śmiać, gdy przestępca skręcał się jak mysz z przyszpiloną łapą. To był, jak do tej pory, nudny tydzień. Ostatnie emocje były dobre cztery dni temu, gdy stary Peterson, dogodziwszy sobie tanią tequilą, próbował zademonstrować, jak wykonać taniec na kolanach na barze Caluma ... co robił około raz w miesiącu. Przyłapany włamywacz miał przynajmniej wątpliwy zaszczyt bycia wyjątkowym. Potarł brodę, czując skrobanie kilkudniowego zarostu. Zauważył - będąc tak, jak był facetem - coś co było poruszającym się bardzo ładnym, przyjemnie zaokrąglonym tyłkiem w obcisłych dżinsach. I jako facet, poczuł potrzebę zobaczenia przodu tej niebezpiecznej przestępczyni, która miała jedną nogę wewnątrz, a drugą na zewnątrz okna. Przemknął cicho przez ganek i sprawdził przednią część przestępcy, by zobaczyć, co jeszcze ten wieczór mógł mieć w zanadrzu.

Wieczór szedł dobrze. Włosy, barwy głębokiego ciemnego orzecha falowały po jej ramionach, a fioletowa koszulka była wystarczająco opięta, by ujawnić niesamowicie bujne piersi jak na tak zwartą sylwetkę. Ponieważ była zbyt zajęta, by zwrócić uwagę na jego przybycie, mógł zbadać jej atuty, nie zostając uznanym za szowinistyczną świnię. Obfite. Tak, to byłoby to słowo. Słyszał, że mówiono iż co za dużo to niezdrowo, ale gdy chodziło o piersi, był nieco żarłokiem. Skupiając się na uwolnieniu od czegoś nogi, nie miała pojęcia o wszystkim innym. Myślał przez chwilę i zdecydował się odezwać. I hej, potrzebował zobaczyć kolor jej oczu - do raportu i w ogóle. "Mój areszt jest dzisiaj pusty" zauważył przyjaźnie. "Na wypadek, gdybyś się zastanawiała." Zamarła jak mysz słysząca lisa. Kiedy wielkie miedziane oczy napotkały jego, wszystko w nim się zatrzymało, jak w dniu, gdy ścigał królika i złapał swą nogę w stalową pułapkę. Ciężki bolesny chwyt, tylko tym razem to jego klatka piersiowa była ściskana. Dźwięk jej wyskakującego oddechu, jakby została zaatakowana, oczyścił jego umysł. Glina - jestem gliną. A ona była włamywaczem. Żadnego atakowania takiej małej zdobyczy ... i czy to nie był cholerny wstyd? "Och, do diabła" powiedziała pani włamywaczka, najwyraźniej szybko dochodząc do siebie. Teraz wyglądała bardziej na wściekłą niż zaniepokojoną, a to nie było w porządku. "Słuchaj, naprawdę jestem tylko ..." Oparł się biodrem o słupek ganku i skrzyżował ramiona. "To się nazywa włamanie" zaproponował usłużnie. Otworzyła usta. "Nie ma mowy. Hej, rozmawiałam dziś rano z agentem nieruchomości i ..." "Yhy. To dobrze, że odrobiłaś zadanie domowe. Widać pewną ambicję w twojej pracy."

Niemal zaatakowały go iskry w tych wielkich oczach. "Nie jestem włamywaczem, cholera. Jestem tutaj, by wynająć to miejsce. Amanda Golden ma się ze mną spotkać." Studiował ją przez chwilę. Podała prawdziwe imię i nazwisko agenta oczywiście to było jak najbardziej jasne na znaku wynajmu. Opłynęła go smużka zapachu. Krew. Świeża. "Krwawisz." Zamrugała na zmianę tematu i z przyjemnością zauważył, jak jej gęste rzęsy musnęły skórę opaloną niemal tak ciemno jak jej brązowe oczy. "Krwawię?" Wspomóż go Hernie2, ale naprawdę była piękna - a on nie powinien pozwolić, żeby ta ładna twarz go wykiwała. Prawdopodobnie każdego mężczyznę, którego poznała owijała wokół swego pozbawionego obrączki, delikatnego palca. Poza tym była człowiekiem. Niektórzy zmienni cieszyli się próbowaniem ludzkich kobiet, ale nigdy nie rozumiał tego przyciągania. Wskazał tam, gdzie gwóźdź sięgnął czegoś więcej niż odzieży, a krew zaciemniła dżinsy. "Wygląda na to, że poprzedni wynajmujący pominął kilka gwoździ z ostatnich świąt Bożego Narodzenia. Pozwól, żebym cię stąd wyprowadził, zanim zacznę jakieś poważne przesłuchiwanie." Zwęziła oczy, a potem pochyliła się do przodu. Sięgając najwyraźniej chciała utrzymać równowagę na jego przedramionach, ale okazja była zbyt dobra, by to zignorować. Z łagodnym ruchem opuścił się na tyle, że zamiast tego jej ręce osiadły mu na ramionach i chwycił ją wokół talii. Jego palce zagięły się wokół zaskakująco twardych mięśni brzucha - ta kobieta musiała regularnie ćwiczyć - i podniósł ją. Sapnęła, gdy przerzucił ją na ganek. Jej uścisk zacisnął się na jego ramionach, szczupłe ręce, nie delikatne, ale mi to bardzo, bardzo dobrze odczuwalne na jego ciele. Jej dłonie prawdopodobnie chwyciłyby go za ramiona - tak jak teraz gdy wsunąłby się w nią, wypełnił ją. 2

Hern -w angielskiej mitologii duch lasu.

Potrząsnął głową. Skąd do diabła napłynął ten obraz? Jej oczy były ogromne, pachniała bólem i strachem. Niezwłocznie ją uwolnił. Była przerażona. I mógł powiedzieć, że to więcej niż tylko zmartwienie się aresztowaniem. Nie, ona się go bała. Sam pomysł był obraźliwy. "Um. Dziękuję." Jej głos był ochrypły. "Moja przyjemność." W końcu uczciwość była najlepszą polityką, a on piekielnie się cieszył mając na niej swoje ręce. Nie mógł doczekać się większej radości, ale ... obawiała sie go? Na ulicy, za Jeepem, pojawił się biały Taurus. Amanda Golden wysunęła się z niego z teczką w ręku, pospieszyła chodnikiem i weszła na werandę. "Cześć, Alec. Pani Waverly? Przepraszam, spóźniłam się. Zasiedziałam się nad prawem spółki." "W porządku. włamywaczka.

Zostałam

ugoszczona"

powiedziała

sucho

jego

była

"No cóż, cholera, przypuszczam, że muszę cię wypuścić." A tak nadto przyjemnie dekorowałaby jego więzienną celę. Strzeliła mu paskudne spojrzenie, jej pociągające pełne wargi zacisnęły się. Kiedy zaczęła się ruszać, Alec zahaczył palcem jej pasek, żeby ją zatrzymać. "Proszę, upewnij się, że nie jesteś zbyt ranna" powiedział. "Gwoździe mogą być groźne." Kiedy się pochylił, uświadomił sobie, że słaby zapach krwi pochodził nie tylko z gwoździa; pochodził z wielu miejsc. Miała ciemnobrązowe plamki z tyłu koszulki. Sapnięcie, kiedy ją zdjął z parapetu - to było z zaskoczenia czy bólu? Przyjrzał się jej bliżej. Skrupulatnie nałożony makijaż pokrył zasinienie z boku twarzy. Na ramieniu pod koszulką mógł być gruzełkowaty opatrunek, a coś więcej niż biustonosz zawinięte wokół jej boków. Wreszcie, te wszystkie obrażenia mogły być spowodowane wypadkiem samochodowym. Ale to nie wyjaśniłoby, dlaczego się go bała, najbardziej sympatycznego gościa na tej planecie. Więc. Mógł się mylić - często tak było ale wybrał najbardziej logiczne wyjaśnienie.

Ktoś cholernie ją pobił. "Gdzie jeszcze jesteś ranna?" Dlaczego ten duży szeryf o to zapytał? Zastanawiała się Vic, czując chłód. Właściwie była pokryta krwią i siniakami. Czy opis jej i jej obrażeń był w liście gończym? Cholera, już raz przysporzył jej strachu. Przez nieprzyjemny moment myślała, że zatrudnił go Swane, dopóki nie okazało się, że był tylko małomiasteczkowym gliną, który dobrze się bawił. "Nie bądź głupi" powiedziała świadomie nie pojmując. "Małe zadrapanie od gwoździa nie uzasadnia tego całego niepokoju." Strącając jego rękę, uścisnęła dłoń z pośredniczką. "Pani Golden, miło cię poznać." "Mów mi po prostu Amanda." Wysoka blondynka, ubrana w jedwabne czarne spodnie z pasującą marynarką, była uosobieniem wyrafinowanego stylu, którego Vic nigdy nie opanowała. Po stanowczym potrząśnięciu dłonią Vic, agentka zmarszczyła brwi na gliniarza. "Jest jakiś problem?" "Dotarłaś tu w samą porę" powiedziała Vic. "Twój policjant miał mnie aresztować i odtransportować." Parsknięcie Amandy nie było wcale służbowe. "Ach tak. Alec czuje, że nie wykonuje swojej pracy, jeśli jego więzienie nie jest przepełnione przestępcami." Pochyliła się do przodu i szepnęła głośno "Oczywiście, to tylko dwie cele." Vic uśmiechnęła się i zerknęła przez ramię, by zobaczyć, jak szeryf przyjął wyśmianie. Oparty biodrem o balustradę i z leniwym uśmiech na opalonej twarzy, nie wyglądał na zdenerwowanego. Kiedy jego skupienie przesunęło się od Amandy do Vic, jego wzrok urósł w siłę, jakby próbował zajrzeć w jej wnętrze. Poczuła trzepot w dole brzucha, ale nie była pewna czy z powodu niepokoju czy zainteresowania. Prawdopodobnie niepokoju. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt pięć lub coś koło tego, z przerażająco szerokimi ramionami, które zwężały się do zadbanej talii, mężczyzna wyglądał

jak wyszkolony wojownik. Choć nie odstawiony jak żołnierz. Jego złocistobrązowe włosy ocierały o kołnierzyk munduru khaki i podwinął rękawy, odsłaniając nadgarstki i muskularne przedramiona. Przypomniała sobie, jak łatwo ją podniósł, jak te duże dłonie owinęły się wokół niej. Był cholernie potężny, pomimo niefrasobliwego zachowania. Taa, trzepot było zdecydowanie z niepokoju. Ale potem uśmiechnął się do tej agentki, a w jednym z kącików jego ust pojawił się dołeczek. Linie śmiechu wokół jego oczu podkreślały cienką, niebiesko zabarwioną bliznę, która przecinała lewą kość policzkową, jakby ktoś oznaczył go długopisem. Głos miał głęboki, łagodny i opieszały jak ciepły miód i poczuła, że jej mięśnie się rozluźniają. "Masz skłonność do złośliwości, Amando" przemówił. "Będę musiał ostrzec Jonaha." "Nie uwierzyłby ci" powiedziała agentka, otwierając drzwi. Szeryf obrócił się, pozwalając, by ten uśmiech, który powinno się zarejestrować jako broń rozluźnił się na Vic, a jej temperatura wzrosła. "Więc" powiedział "Zostaje pani w Cold Creek, pani Waverly?" Był wspaniały i spoglądał na nią, jakby była czymś smacznym. "Yyy ..." powiedziała, a jego uśmiech zwiększył się o ułamek, wystarczająco, by zdała sobie sprawę, jaką była idiotką. Przegrałeś, sierżancie. Rzuciła mu gniewne spojrzenie. "Na jakiś czas." A im szybciej opuści to cholerne miasto, tym lepiej. Wiatr smagnął jego rozczochrane włosy "No cóż, dopóki tu jesteś..." zaczął. "Muszę zabrać swoje rzeczy" przerwała mu. Cokolwiek, by uciec. Dziwne, jak strach przed tym szeryfem najwyraźniej zlikwidował potrzebę wysiusiania. Ku jej irytacji podążył za nią w dół schodów. "Spodoba ci się Cold Creek" powiedział. Zanim zdążyła się wymknąć, objął ramieniem jej barki i poczuła, że jego palce śledzą gruby opatrunek zakrywający to kocie ugryzienie. "Dziękuję, ale potrafię sobie radzić" powiedziała wystarczająco płynnie, pomimo tego, jak waliło jej serce. Potem uniosła wzrok.

Ciemnozielone oczy barwy górskich lasów zmrużyły się i studiował ją tak, jakby była zagadką do rozwiązania. Gdy zdała sobie sprawę, że za luzackim zachowaniem i leniwym głosem kryje się ostra jak brzytwa inteligencja, po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz. Noże miały tendencję do sięgania osoby na dwa sposoby: ciemne i ukryte lub otwarcie na zewnątrz, całe jasne i błyszczące. Jasne i błyszczące ostrze nadal mogło pozostawić cię krwawiącą na piaskach. Odsunęła się. "Nic mi nie będzie." "W takim razie zbieram się, żebyś mogła się zaklimatyzować." Pomachał Amandzie Golden i uśmiechnął się do Vic, ale tym razem uśmiech nie sięgnął oczu. "Jestem pewien, że znów się spotkamy, pani Waverly. Cold Creek to małe miasteczko." Serdeczny, uprzejmy. A Vic usłyszała groźbę pod spodem.

***

Alec otworzył ciężkie drzwi do tawerny Wild Hunt, zajął ulubiony stolik w tylnym rogu i usiadł na krześle, żeby poważnie się zastanowić. To było dziwne spotkanie i dziwna kobieta. Przez wiele lat egzekwowania prawa aresztował kilku tłukących żony żołnierzy i przesłuchiwał ich maltretowane żony. Urazy pani Waverly mogły pochodzić od pięści, ale na pewno nie sprawiała wrażenia kobiety nad którą się znęcano. To spojrzenie, którym go spiorunowała, niezależnie od powodu, było niemal śmiercionośne. W rzeczywistości, w przeciągu dziesięciu minut nastrój kobiety wirował jak tornado. Od ostrożności przed nim, przyciągania, do posłania mu spojrzenia: wypruję ci flaki zardzewiałą łyżką. Mogła być o stopę niższa, ale miał wrażenie, że w walce byłaby całkiem jak dzika kotka. I w łóżku. Dlaczego tak go to pobudzało? "Przepraszam szeryfie, chciałbyś napić się piwa?"

Popatrzył w najpiękniejsze niebieskie oczy na planecie i uśmiechnął się. "Jamie, jeśli to ty przyniesiesz piwo, będę musiał aresztować twój trzynastoletni tyłek i wrzucić cię do więzienia." Zmarszczyła piegowaty nos. "Nie przyniosę - tato to zrobi, więc myślę, że dziś nie będzie nikogo w twoim więzieniu, co?" "To był cios poniżej pasa" przyznał, zyskując sobie zachwycony uśmiech, zanim podbiegła do baru, całe te nogi i podskoki jak u na wpół dorosłego kota. Parę minut później Calum postawił na stole kubek Guinnessa i kieliszek wina, po czym zajął puste krzesło. Alec przechylił głowę ku swojej bratanicy, kiedy tańczyła między klientami. "Czasami ci zazdroszczę, brawd." Brat odwrócił się, a jego szare oczy złagodniały. "W rzeczy samej. Jest błogosławieństwem." Wypił łyk wina, a jego wzrok skierował się na córkę. "I sprawia, że boję się na sposoby w jakie nigdy nie myślałem, że mogę się bać." Alec wziął łyk bogatego, maltańskiego piwa, komentując "Nie jesteś typem drżącym jak listek na wietrze. Co się dzieje?" "Wezwałem Daonain na spotkanie dzisiejszej nocy." Alec zacisnął dłoń na kubku. Rzadko zwoływano spotkania Zmiennych. Pochylił głowę ku wybranemu przez Boga przywódcy zmiennych na tym obszarze i powiedział formalnie "Cosantirze, będę tam."

***

Tej nocy Alec oparł jedno ramię o osłonę kominka, słuchając debaty. Mimo chłodu wieczoru tawerna była niewygodnie gorąca, a zapach gniewu i potu zmieszał się z dymem drzewnym. Złote światło z mosiężnych kinkietów migotało nad ludźmi, stłoczonymi przy ciężkich dębowych stołach i wyściełającymi tyły. Wyglądało jakby był tu obecny każdy dorosły zmienny z terytorium Northern Cascades.

Po tym, jak Calum opowiedział im o nielegalnych pułapkach ze stalowymi szczękami, które zmienni znajdowali w lasach, a wnuk Thorsona od miesiąca był zaginiony, nastrój zmienił się w paskudny. Żadna niespodzianka. W końcu Daonain byli drapieżnikami. Najwięcej było kotołaków. Wilk czy niedźwiedź mogli walczyć, jeśli zostali przyparci do muru; kot rozdarłby przeciwnika na krwawe pasy dla samej tylko rozrywki. Po tym, jak Calum storpedował propozycję Grady'ego, by atakować każdego człowieka wkraczającego w tę okolicę - Grady był raczej nerwowy - prawo głosu dostała Angelina. Alec przez chwilę słuchał, uśmiechając się na ostrożny brak wyrazu jego brata. Calum miał małą cierpliwość dla głupoty, a logika Angeliny była równie skomplikowana, jak tropienie skrzatów domowych w dniu porządków. "Nie wiemy, czy ci łowcy poszukują specjalnie nas czy po prostu kłusują" powiedział Calum, ucinając Angelinie, zanim zdążyła zabrnąć dalej. Wyprostował się z opierania się o bar, a moc Cosantira zamigotała wokół niego jak fale upału. "Jeśli szukali nas, z przyjemnością się im przysłużę. Potem nie będą pamiętać, dlaczego w ogóle byli na tej górze." Ludzie się roześmiali, a poziom wrogości zelżał. Calum przypomniał im "Staliśmy się leniwi przy zachowywaniu środków ostrożności. Trzeba tego zaprzestać. Użyć tuneli poniżej tawerny. Nie chcę żadnych ludzi znajdujących stosy odzieży na skraju lasu, nie mówiąc już widzących jednego z nas. Ponadto, pamiętajcie..." Drzwi baru strzeliły i przez tłum do środka pomieszczenia przedarł się Joe Thorson. Głębokie zmarszczki i siwo-brązowe brwi podkreślały jego szorstką twarz. Cienkie białe blizny pokrywały dłonie i ramiona - pamiątki jego młodszych lat, kiedy walczył o zdobycie kobiet na Zgromadzeniach. Łzy żłobiły brud na jego twarzy. Lęk zmroził krew Aleca. Co mogłoby sprawić, że stary kotołak płacze? Lachlan? Przecisnął się do oszalałego kotołaka. Służyć i chronić. Obowiązkiem szeryfa wedle prawa ... i obowiązkiem cahira klanu wedle Boga.

Po daniu Thorsonowi chwili, by rozpoznał jego zapach, Alec otoczył go ramionami. Z jedynie symbolicznym warknięciem, starzec pozwolił na tę poufałość, kolejna oznaka jego niepokoju. "Co się stało, Joe?" Alec zachował spokojny ton, gdy ucichły podniesione głosy. "Mój wnuk - Lachlan" głos Thorsona był ochrypły. "Nie żyje. Zabity w mieście." Hałas wzrósł. Mężczyźni stawali na nogi. Angelina rozdzierająco krzyknęła. Bracia Murphy zaklęli. Calum zaryczał cicho, a potem warknął ostro "Cisza." Rozkaz z idącą za nim mocą Cosantira uciszył pomieszczenie. "Powiedz nam, co się stało, Joe." W zwykłych dżinsach i białej koszuli Thorson otarł twarz, rozmazując smugami brud. "Ten detektyw z Seattle - Tynan O'Connolly - właśnie zadzwonił. Tak, jak prosiłeś, rozglądał się za Lachlanem w Seattle. Powiedział ... " Jego głos się załamał. "W kostnicy było ciało młodego człowieka." Alec uniósł brew na Caluma, milcząco prosząc o pozwolenie na kontynuowanie. Calum skinął głową. "No dalej, Joe" zaczął Alec, ściskając ramię. Thorson potrząsnął głową jak zdezorientowane zwierzę. "Gliny go nie zidentyfikowały, ale próbują, rozdając zdjęcia. Tynan wysłał mi jedno na maila. To mój Lachlan." Jego słowa wpadły jak kamienie w ten cichy pokój. "Pojechałeś do kostnicy w Seattle?" spytał spokojnie Alec pomimo niepokoju dotykającego palcami jego karku. Autopsja nie wykazałaby magii, która tworzyła zmiennego, ale nieostrożność mogłaby. Gdyby czyny Thorsona ujawniły zmiennych, zostałby ogłoszony wrogiem Daonain ... a jako cahir, Alec musiałby go zabić. "Nigdy nie zbliżyłem się do posterunku." Ulga rozluźniła chwyt Aleca i wciągnął ciężki oddech. "Boże, Joe, tak mi przykro. Przykro z powodu Lachlana, przykro za ciebie, że nawet nie możesz..." "Nigdy wnieść roszczeń za niego czy go pochować. Wiem, by to szlag." Thorson wpatrywał się w podłogę.

Calum powiedział "Zadzwonię do Tynana, żeby uzyskać więcej informacji, ale na razie - czy odkrył, jak umarł Lachlan?" Głowa Thorsona poderwała się, jego oczy zapłonęły z wściekłości. Pod koniuszkami palców, Alec poczuł przypływ nadchodzącego futra. Potrząsnął ramieniem starego człowieka. "Opanuj się. Potrzebujemy odpowiedzi, a nie pazurów." Kiedy Thorson warknął, Alec się spiął, przygotowując się do walki z oszalałym kuguarem. Po chwili Thorson odetchnął głęboko, a mrowienie wycofało się, zniknęło. Gdy zdziczenie opuściło jego ciało, oczy ukazały wstyd. Stary facet prawdopodobnie nie stracił w ten sposób kontroli od czasu gdy był kociakiem. "Przepraszam, mój przyjacielu" powiedział cicho. "W porządku" równie cicho odpowiedział Alec. "Powiedz nam co wiesz." Smutek pogłębił linie na twarzy Joe i musiał oczyścić gardło. "Wyglądał na zagłodzonego. Z widocznymi żebrami. Tynan powiedział, że był zażółcony z powodu niewydolności wątroby." "Wywołanej przez metal?" spytał Alec. "Tak." Palce mężczyzny zgięły się, naśladując pazury. Alec dzielił tę potrzebę cięcia i rozrywania. Ból tego rodzaju śmierci ... W zamian, ściskał mocno ramię pod swą ręką. "Zostań tu ze mną, Joe." Ciężki oddech. "Miał wypalone ślady, nacięcia, siniaki. Był bity. Torturowany. Niektóre cięcia miały wzór kwadratów na jego skórze." "Druciana klatka" warknął Calum. Jego źrenice stały się czarne z wściekłości Cosantira. "To również wyjaśniałoby niewydolność wątroby." "Trzymali mojego chłopca w klatce!" Słowa wyrwały się z Thorsona. "Torturowali go, głodzili." Jęknął "Klatka, Cosantirze, klatka ..." "Zapłacą" powiedział cicho Calum. "Czy Lachlan był zamknięty, kiedy go znaleźli?"

Thorson wzdrygnął się, spoglądając w podłogę, a Alec wiedział, że mężczyzna może nie znieść więcej. Potrzebował lasu, poczuć drzewa, trawę i zapach wolności, mieć wokół siebie miłość Matki. "Tynan uważa, że Lachlan uciekł" powiedział Joe. "Ale za późno. Człowiek znalazł mojego chłopca i kobietę na swym progu i zabrał ich do środka, a następnie wezwał 911." "Czy..." "Kiedy przybyły policja i karetka, Lachlan nie żył. Kobieta uciekła przez tylne drzwi." "Do diabła" mruknął Alec. W końcu Thorson spojrzał na swojego przywódcę. Starzec znał Caluma i Aleca, odkąd byli chłopcami podkradającymi się by czytać komiksy w jego sklepie, ale teraz nie wykazywał, że to pamięta. Tak bliski przemiany, jakim był, prawdopodobnie widział tylko czarne oczy i aurę władzy. "Cosantirze, proszę. Potrzebuję..." "Poradzimy sobie tutaj, Joe" powiedział Calum. "Uzdrów swe cierpienie na górze. Alec, idź z nim." Kiedy Thorson zataczał się ku wyjściu, dłonie sięgały do niego - ostrożnie - by pogładzić, dzieląc smutek i przyjaźń. Alec poprowadził go jak dziecko do chłodnej, cichej jaskini. Bez słowa, rozebrali się, Alec użyczając ręki, kiedy Thorson się potykał. Następnie Alec wezwał magię. W miarę jak otaczała go dzikość, jego umysł tonął jak kamień, głęboko w zwierzęcych instynktach. Istniało tylko tu i teraz, a smutek z utraty młodzika skrył się pod falą zapachów i dźwięków. I dlatego Thorson potrzebował lasu. Jego żal powróci, gdy wróci do ludzkiej postaci, ale ... słabszy. Kiedy łapy uderzyły w ziemię, Alec poczuł dotyk Matki, jak wpłynęła w niego Jej miłość. Podniósł głowę i powęszył powietrze. Thorson stał w wejściu, już w formie kuguara. Alec przyjaźnie ubódł go barkiem i wyprowadził z tunelu. Na zewnątrz jaskini świeciło światło bladego, zimnego księżyca, a wokół nich unosił się zapach igieł sosnowych pod łapami. Alec odwrócił głowę i zobaczył błyszczące kocie oczy, po czym wskoczył w ciemny las. Joe podążył za nim.

***

Vic się obudziła, nie poruszyła się gdy oceniała swoje otoczenie. Ciepła, gładka tkanina nad i pod nią, słaby cytrynowy zapach - pościel. Leżała w łóżku. Łóżko było dobre, znacznie lepsze niż beton. Gdzie? Nowy wynajem. Panie, jej mózg wolno pojmował. Dom milczał. Żadnego zapachu prochu, potu czy krwi. Sprawy miały się coraz lepiej. Otworzyła oczy ... i skrzywiła się. Zasłony jarzyły się w porannym słońcu, nadruk krzykliwie eksponujący lwy, tygrysy i niedźwiedzie. " Toto, naprawdę musimy wydostać się z tego miejsca" mruknęła Vic i zsunęła nogi nad łóżkiem z głośnym, folgującym jękiem. Jezusie kurwa, cierpiała. Potarła twarz. Naprawdę planowała szukać ludzi, którzy zamieniali się w zwierzęta? W świetle dnia pomysł wydawał się szalony. Nie wierzyła w to gówno, prawda? Ale przecież ugryzienie i ślady pazurów na jej ciele oferowały całkiem dobry dowód. Mówiąc o śladach pazurów, nadszedł czas na inwentaryzację; łatwe do zrobienia kiedy się przekimasz komandosie: Po pierwsze: ból głowy pulsujący jak wielki przenośny magnetofon z basem na full. Pokój odczuwalny jak sauna. Świetnie, miała gorączkę. Po drugie: jej lewe ramię dawało odczucie, jakby kawałek wyrwał jakiś lew. Och, czekaj - to się stało. Biorąc pod uwagę sposób, jak przebiegał jej tydzień, prawdopodobnie miała gangrenę. Pesymistycznie zerknęła pod ten bandaż. Cóż, alleluja, żadnej cuchnącej, zielonej zgnilizny, ale otaczająca czerwień ukazywała możliwość infekcji. Po trzecie: pod gazowym opatrunkiem, ślady pazurów Lachlana na jej plecach i bokach wyglądały jak wyryta na czerwono lekcja geometrii: linie równoległe się nie przecinają. I czyż to nie będą słodkie blizny ... ale nie były zakażone. Po czwarte: Odetchnęła głęboko i jęknęła, gdy w jej lewy bok wbiły się niewidzialne noże. Pęknięte żebra. Niestety, nie ma na to lekarstwa z wyjątkiem czasu. I zemsty. Z niecierpliwością oczekiwała na rewanż z małpą zwaną Swane a spotkają się ponownie, liczyła na to - kiedy skopałaby mu żebra.

Po piąte: jej prawe kolano bolało, ale dzięki Bogu, mogła się na nim oprzeć, a nie rąbnąć z hukiem jak jakiś upośledzony ruchowo połamaniec. Żyję. Życie jest dobre. Kiedy ruszyła przez sypialnię, parsknęła śmiechem. Ten sam maniak musiał kupić zarówno zasłony jak i tapetę. Na ścianach jeleń i łoś wędrowały przez las, jak szalona Bambi. "Lepiej miejcie nadzieję, że lwy pozostaną na zasłonach albo wszyscy będziecie śniadaniem" ostrzegła roślinożerców, a potem potrząsnęła głową. Wystarczająco złe jest gadanie ze sobą. Konwersacja ze ścianą? Następny przystanek, oddział psychiatryczny. Prysznic oczyścił jej głowę. Zauważyła tęczowego pstrąga pływającego wzdłuż dołu niebieskiej zasłony prysznicowej. Dzięki Bogu, słoneczna kuchnia i salon pozbawione były obsesji na punkcie dzikiej przyrody. Choć nie było żadnej kawy. "Trzeba iść na zakupy." Nie mogła zrobić niczego bez pełnego ładunku kofeiny i kilku ibuprofenów na ból i gorączkę. Po pierwsze, musiała zadzwonić do swojego prowadzącego. Staruszek dostawał bzika, jeśli nie wiedział, gdzie są jego agenci, nawet ci na zwolnieniach lekarskich. Zajmując krzesło przy małym kuchennym stole, wyjęła swój nowy telefon komórkowy i wycisnęła cyfry. "Wells." Głos cichy, ale wyraźny. Typowy Wells - przemów łagodnie, a następnie wypatrosz ich ostrym nożem. Czyż właśnie nie wyobrażała sobie, że tym razem odbierze telefon? Wolałaby pocztę głosową - nagranie nigdy nie zadawało niezręcznych pytań. "Sir." Ton obojętny, oto bilet do sukcesu. "Wyjeżdżam z miasta i kieruję się w góry. Mogę przez jakiś czas być poza zasięgiem." "Jest jakiś problem, Morgan?" "Nie, sir. Cóż, pomyślawszy ... " Doskonałe wprowadzenie, nie zbyt nachalne. "Może jedna rzecz." "Dawaj."

Tu było trudniej. Cholera, nigdy go nie okłamała, a robienie tego było jak żwir w otwartej ranie. "Napiłam się z starą kumpelką z Afganistanu. Powiedziała mi o byłym marine imieniem Swane." "Swane." Słyszała skrobanie jego pióra, kiedy zapisywał imię. Bardziej analny niż proktolog, Wells odnotowywał wszystko. Piekielnie irytujące początkowo, dopóki nie nauczyła się, że inni ludzie często zapominali rzeczy ... jak ten kretyn w ubiegłym roku, który zapomniał o kwadrantach GPS dla strefy odbioru, a jej najlepszy przyjaciel musiał zginąć. Przełknęła. Nie zbaczaj z kursu, żołnierzu. "Jaki jest problem - zakładam, że jest jakiś - z tym osobnikiem?" zapytał Wells. "Wygląda na to, że torturował bezdomnych ludzi i używał policyjnego kontaktu jako przykrywki. To nie wygląda dobrze, sir, by w Seattle grasował luzem popieprzony marine." Po kilku skandalach z niedawno zdymisjonowanymi żołnierzami i gwałtownymi przeprawami, wojsko stąpało po niepewnym gruncie. Chociaż to nie była działka Wellsa, wciąż coś robił. Chrząknięcie. "Nie, to nie jest dobre. Twoja kumpelka ma imię ...?" "Wolałabym nie mówić, sir. Nie chcę zdradzać zaufania." Cisza. Wiedziała, co myśli. Obowiązek wobec kraju przewyższał wszelką inną lojalność, w tym tą, która należała do twoich przyjaciół. Ale obiecała Lachlanowi. Chyba że zmienni są niebezpieczni, nie postawiłaby ich Wellsowi za cele. "Dobra, sierżancie. Nie ma mnie w kraju, ale przyjrzę się temu, kiedy wrócę." Pomimo bólu uśmiechnęła się. Zabranie Wellsa na pokład było jak napuszczenie pit bulla na pudelka. "Dziękuję sir. Będę w kontakcie. Do wi..." Połączenie zostało przerwane. Wells nigdy się nie żegnał. Wydawało mu się to przekleństwem, więc oszczędzał pożegnania dla swych wrogów. "Do widzenia, Swane" powiedziała radośnie. "Pa pa, Panie Dupku-W-Garniaku. Rozstanie jest tak słodkim smutkiem." Taa, jeśli ktoś mógł znaleźć tych facetów, to Wells. Za pierwszym razem, gdy go zobaczyła, ćwiczyła brzuszki, by spalić gniew z zostania odrzuconą przez służbę wojskową. Spojrzała na tego mężczyznę. Starszego niż jej ojciec. Ostry nos,

jasne niebieskie oczy, ubrania na miarę, jak jakiś angielski arystokrata. Przez chwilę na nią patrzył, a potem uśmiechnął się delikatnie. "Słyszałem, że chcesz dołączyć do walki w Iraku." Zastygła w połowie siadania, gdy powiedział "Jeśli nie masz nic przeciwko noszeniu cywilnych ciuchów, mogę obiecać ci wszystkie niebezpieczeństwa, których będziesz kiedykolwiek potrzebować, a twoja praca będzie robiła różnicę" Pozyskał ją końcowymi słowami. "Potrzebuję cię, Morgan." Dotrzymał swojej obietnicy wtedy i zawsze. Mogła bezpiecznie zostawić mu porywaczy. Czas na zakupy. Kiedy jednak wstała od stołu, ból głowy przeszedł w balistyczny. Wtedy uderzyły zawroty głowy, a prąd odpływowy zassał jej świadomość. Opadając na fotel, potrząsnęła głową. To wcale nie było dobrze. Jasna cholera, czy umrze jak ta staruszka? Kiedy wchodziła do salonu, pot spływał jej po skórze, jakby była na pieprzonej pustyni. Ale nogi jej zapadły się i twardo rąbnęła w podłogę. Boże! Wszystko bolało tak bardzo, że nie wiedziała, za co się trzymać. Po prostu mnie teraz zastrzelcie. "Panie, spójrz na Swego Sługę! Złe rzeczy się stały. Nie ma żaru w południowym słońcu, ani zdrowia przydrożnej trawy. Jego kości są pełne starczej choroby - jego męki przybiegają i wzrastają. Panie, pośpiesz się z Twymi Błyskawicami i daruj mu szybkie uwolnienie!3 Po chwili nie ruszania się, jęknęła i spróbowała odepchnąć na nogi. Żołądek obrócił się, żółć zalała usta. Ugryzienia kotołaka - nie dla wrażliwców.

3

Fragment twórczości Rudyard Kiplinga tu akurat” Thy Servant a Dog (1930)”

Rozdział 3 No, no, no, pomyślał Alec, przechadzając się Main Street. Oto nieoczekiwany prezent. Przed księgarnią była ta ładna kobieta, którą w ostatnim tygodniu prawie aresztował. Nigdzie szczególnie się nie spiesząc, Alec włożył dłonie w kieszenie i oparł się o żelazną uliczną lampę, by cieszyć się widokiem. Wydawało się, jakby te długie, faliste brązowe włosy po prostu błagały, żeby mężczyzna zakopał w nie palce. Jedwabiste kosmyki falowały aż do jej jędrnego zaokrąglonego tyłka, czegoś jeszcze, co mogło ładnie wypełnić jego dłonie. Ta sama bryza, mierzwiąca jej włosy, przyniosła mu zapach choroby, szczyptę drażniący, ale słodki. Więc musiała być chora. Zastanawiał się ... Przejeżdżał koło jej domu teraz i przez parę ostatnich dni. Na masce samochodu zgromadziły się liście. Jeśli światła z wnętrza nie przemieszczałyby się z pokoju do pokoju, martwiłby się, że tam umarła, więc ulgą było zobaczyć ją nie tylko żywą, ale i na zewnątrz. Mimo to, nawet kiedy niewinnie przyglądała się wystawie księgarni, sprawiała, że jego instynkty drżały jak u myszy, która zwietrzyła wilka w zaroślach. W zeszłym tygodniu nawet sprawdził jej dane, ale nie pojawiły się żadne wcześniejsze wyroki. Cholera, nic się nie pojawiło. Więc jeśli została pobita przez męża lub napadnięta, nie zgłosiła tego. Z drugiej strony, może nie przyglądała się tak niewinnie, może przeprowadzała rekonesans, planując się włamać. Uciec ze wszystkimi umiłowanymi klasykami Thorsona, a nawet gorącymi romansami faworyzowanymi przez dziewięćdziesięcioletnią pannę Evangeline. Nie mógł pozwolić na takie przestępstwo w swym spokojnym mieście. Jako oddany oficer prawa muszę podjąć natychmiastowe działania. Odpychając się od słupka powędrował bliżej, wciąż ciesząc się widokiem jej tyłka, przynajmniej dopóki nie podniósł wzroku. Studiowała jego odbicie w oknie księgarni. Hernie pomóż mu. Jak długo patrzyła, jak obczajał jej tyłek? Może dopiero go spostrzegła? Odwróciła się i zdecydowanie nieprzyjazny wyraz jej twarzy zabił tę nadzieję.

Zachowywać się, jak gdyby nic się nie stało? Dobry wieczór i nie mogłem się powstrzymać przed podziwianiem twojego tyłka? Niestety, nie wydawała się być kobietą, która doceniłaby ten typ szczerości. Zamiast tego wyciągnął rękę. "Ponownie się spotykamy, pani Waverly. Jak się masz?" Tym razem nie wyglądała na ani trochę bardziej podekscytowaną niż ostatnio, kiedy się spotkali. Ta pełna niechęć mogła wpędzić mężczyznę w kompleksy. "Dobry wieczór, szeryfie." Nie odpowiedziała na jego pytanie, najwyraźniej chcąc przerwać rozmowę. Zatem to mogło zadziałać ... jeśli byłby kimś poza Alecem McGregorem, znanym z tego, że nigdy nie traci słów. Lekko przechylił głowę. "Dobrze, że nie powiedziałaś 'W porządku', ponieważ w ogóle nie wydajesz się w porządku." I to nie było bzdury. Wyglądała okropnie. Bladość zmieniła jej śniadą cerę w niemal żółtą. Pod oczami miała ciemne kręgi. Straciła też na wadze, pozostawiając wysokie kości policzkowe sterczącymi jak głazy na łące. "Byłaś chora?" Pomimo irytacji w oczach, wydała niesłyszalne westchnienie i odpowiedziała "Najwidoczniej złapałam jakąś grypę. To mój pierwszy dzień poza łóżkiem." "Teraz to wstyd. Nowa w mieście i prawdopodobnie nie masz nikogo, do kogo mogłabyś zadzwonić, żeby ci pomógł." Nie widział innych samochodów przed wynajmowanym domem. "Poradziłam sobie" powiedziała krótko i dodała nieszczere "Dziękuję." Odwróciła wzrok z powrotem do sklepu, oczywiście mając nadzieję, że przyjmie podpowiedź i odejdzie. Szkoda, że nie był wykwalifikowany w niuansach uprzejmego społeczeństwa. Oparł się o szybę. "Teraz chcesz się włamać do księgarni? Kontynuować swoje przestępcze życie?" "Słuchaj, nie włamywałam się. Wynajęłam ten dom, pamiętasz?" Podrapał się po karku, pracując nad oszołomionym spojrzeniem. "Och. Zapomniałem."

To mogło być przekleństwem, które mruknęła pod nosem, zanim powiedziała "Dobra, skoro już tu jesteś, chciałam kupić książkę - a nazwa jakiego rodzaju firmy jest tutaj? KSIĄŻKI." Alec się uśmiechnął. "Thorson, właściciel, nie wierzy w nagłe chętki na coś." "Bez jaj." Spojrzała spode łba. "W środku nie świecą się żadne światła. Jest trzecia w sobotę. Słyszałam o krótkich godzinach pracy, ale to absurdalne." Skraj irytacji w jej głosie był ostry jak brzytwa. "Właściciela nie będzie w mieście przez kilka tygodni. Potrzebujesz książki, prawda?" "No cóż, echh" mruknęła. "Tak. Lubię czytać. Jakieś sugestie?" "Dooobra" powiedział Alec przeciągając samogłoski tylko po to, by zobaczyć jak w tych dużych brązowych oczach błyskają iskry mogące usmażyć wszystko na ich drodze. Kobieta potrzebowała trochę złagodnieć, albo jej ładne włosy szybko by posiwiały. "Biblioteka jest czynna od poniedziałku do piątku." "To nie zupełnie mi dziś pomoże." "Baty's Grocery zwykle ma kilka książek." "Pięć - policzyłam - pięć w broszurowej oprawie z listy najlepiej sprzedających się, a przeczytałam już cztery i nie przeczytałabym ostatniej, choćbyś mi zapłacił." Zatrzymała się i rozważyła. "Nie, nawet wtedy." "Więc Seattle miałoby kilkanaście księgarń." "Mój Jeep zdechł." "To nie był dla ciebie dobry dzień, prawda?" powiedział współczująco. "Nie, to był gówniany tydzień" wybuchła. Potem się roześmiała - po raz pierwszy - a serce trzasnęło mu dokładnie o żebra. Cholera, ale było w niej coś, co go kręciło. "Sklep samochodowy będzie miał moje auto do jutra." Westchnęła. "Poza tym nie mam telewizora ani niczego do czytania. Mogę przetrwać bez telewizora, ale bez książek? Umrę."

"Mieć zwłoki zaśmiecające moje ulice? Nie można tego tolerować." Chciałby tylko żeby ten żałosny zwrot był dla jego uwagi, cholera. Ruszył, by stanąć obok niej, nie zaskoczony, gdy automatycznie zesztywniała. Ta dziewczyna miała sztywne linie wyznaczające jej przestrzeń osobistą. Zbyt sztywne. Pochylił się do przodu, a jego ramię otarło się o nią mile, gdy wskazał na koniec Main, a potem na zbocze w kierunku Wild Hunt. "Mój brat mieszka nad swoją tawerną i ma kilka ścian książek. Gdybyś mu się podlizała" unieruchomił ją surowym spojrzeniem "nie, dodam, jak ta kiepska próba, jaką mi jak dotąd pokazałaś, możesz wyłudzić pożyczkę paru książek." "Dziękuję, szeryfie" powiedziała, zaskoczona, ale szczera. Potem uśmiechnęła się i dodała namiętnie, zbyt sugestywnym tonem "wypróbuję na twoim bracie moje najlepsze pochlebstwo." "O cholera" mruknął. Po jaką zarazę zaplanował przesłuchanie za pięć minut? Jej śmiech był niski i gardłowy, gdy rozbawienie przemieniło jej miedziane oczy w złoto. Był martwy.

***

Vic zatrzymała się tuż za progiem tawerny Wild Hunt, pozwalając oczom dostroić się z popołudniowego światła. Po chwili mogła dostrzec okrągłe dębowe stoliki rozrzucone po szerokim pomieszczeniu. Nisza po prawej zawierała kilka stołów bilardowych i szafę grającą z jej zwykłymi, jaskrawymi światłami. Na lewej ścianie przed ogromnym kominkiem rozstawiono dwie sofy. Za nimi na całej długości przebiegał długi, ciemny bar z lustrem poza nim. Automatycznie skatalogowała trasy ewakuacyjne: okna panoramiczne z przodu i z boku, tylna ściana po lewej stronie mieściła drzwi do toalet i kuchni i wyjście. To miejsce nie było złe. Na ciemnej drewnianej podłodze nie widać było plam krwi, szafa grała spokojną muzykę country, a zapach piwa rywalizował z zapachem prażonych orzeszków ziemnych.

Starając się zignorować ból w kolanie, przeszła obok centralnie ustawionego stolika, przy którym rozsiadło się trzech wieśniaków, prawdopodobnie kierowcy osprzętu zajmującego większość z miejsc na parkingu. Dwóch mężczyzn grało w bilard. Przy kominku młoda para w licealnym wieku trzymała się za ręce i rozmawiała cicho, całkowicie zaplątani w swoim małym świecie. Vic zmarszczyła brwi i ponownie sprawdziła pomieszczenie. Gdzie był brat szeryfa? Lub przynajmniej kelnerka. Wślizgnęła się na drewniane barowe krzesło. I czekała całą minutę. Potem złapała garść orzeszków ziemnych jako nagrodę za cierpliwość i całe to gówno. Ale była winna pozornie wyluzowanemu szeryfowi, dziękuję, za danie jej pretekstu poznania tubylców. Zazwyczaj dowiedzenie się kto ma informacje w mieście i kto lubi rozmawiać nie zajmowało dużo czasu. To był wspaniały początek. Kiedy przełamywała orzeszki i ćwiczyła cierpliwość, dwóch kierowców ciężarówek rzuciło kilka dolarów na stół i wyszło. Vic zabębniła palcami po barze. Nikt w tej spelunie nie pracował? Wreszcie z kuchni wyszedł dzieciak, wytarł dłonie o biały fartuch noszony na wyblakłych dżinsach. Rozjaśnione słońcem włosy i wyspiarska cera i - Vic zmarszczyła brwi - nie ma mowy, że ten dzieciak miał ponad dwadzieścia jeden lat. Dziewczynka sprawdziła pomieszczenie, zatrzymując się, by porozmawiać z ludźmi przy kominku Pozostały kierowca ciężarówki, wielki człowiek o czerwonej twarzy, z wysiłkiem złapał grunt pod stopami. Po krótkim spojrzeniu na nieletnią kelnerkę zgarnął pozostawione na stole pieniądze i chwiejąc się ruszył w stronę drzwi. Dziewczynka spojrzała na stół i otworzyła usta. "Hej! Zabrałeś moje napiwki!" Pobiegła za kierowcą i okrążyła go stając przed nim, chihuahua w konfrontacji z rottweilerem. Spiorunował ją wzrokiem. "Nic żem nie zrobił. Spływaj dzieciaku." "Oddaj mi moje pieniądze." Z rękami na biodrach, dziewczynka miała brawurę dziecka, które nigdy nie zostało poważnie ranne.

To dziecko było o krok od dostania naprawdę ciężkiej lekcji. Vic spochmurniała, zsuwając się z barowego stołka i przechodząc przez pomieszczenie. I jak głupie to było? Nawet nie wygoiła się po ostatniej walce. Sukinsyn właśnie zamachnął się na dziewczynkę. Niemalże za późno, Vic uderzyła w jego ramię, wybijając jego pięść w bok. Dziecko zapiszczało wstrząśnięte i pędem się wycofało. Najwyższa pora. Więc. Wycofać się i puścić go? Nie, pozwolenie, by dupek okradł dziecko nie uchodziło. "Oddaj dziecku jej pieniądze, a nie zrujnujesz sobie popołudnia" powiedział cicho Vic. "Spierdalaj mi z drogi, albo rozkwaszę ci buźkę." Pomachał do niej muskularną pięścią. Vic odepchnęła dziewczynę z dala od pola walki. Po drugiej stronie pomieszczenia inni użytkownicy baru ruszyli się, by pomóc. Nie potrzebowała i nie chciała pomocy. "Oooo, teraz to się boję." Jego twarz zmieniła się w buraczaną gdy gniew zawładnął mózgiem jakikolwiek miał mózg. Prawdopodobnie nie wiele większy od swego fiuta. Wypuścił ryk i zamachnął się. Idealnie. Vic przesunęła się o kilkanaście centymetrów. Pięść uderzyła w drzwi. "Kurwa!" Potrząsnął dłonią, zatoczył się. Podczas, gdy był rozproszony, Vic wyrwała pieniądze z jego nieuszkodzonej dłoni. Po otwarciu drzwi stanęła w przejściu, wymachując szyderczo banknotami. Rzucił się na nią. "Dziwko, będziesz ..." Ten obszczaniec prawdopodobnie nie mógł wymyśleć wystarczająco paskudnego słowa, pomyślała Vic, i znów usunęła się z drogi. Cóż, prawie się usunęła. Zdarzyło jej się wysunąć stopę. I może odrobinę ją uniosła, by udoskonalić pikowanie faceta. Co za świetne nurkowanie. Twarzą w chodnik. "Auć" powiedziała Vic ze współczuciem, opierając się o otwarte drzwi. "Założę się, że to boli."

"Tak, zakładałabym, że tak" powiedział obok niej głęboki, zimny głos. Z rękoma uniesionymi w obronnym ruchu, Vic odwróciła się, by stawić czoła temu mężczyźnie. Czarna odzież, szczupłe, muskularne, wyciosane rysy, groźny wyraz twarzy. Pan Wysoki-Mroczny-i-Śmiercionośny. Nawet nie usłyszała jak podchodził. Cholera, nikt nie poruszał się tak cicho. Cofnął się o dwa kroki. "Wybacz mi. Po prostu podziwiałem twoją pracę. Cholernie dobra robota." Vic nabrała się na spokojny ton, dopóki nie zobaczyła jego wzroku. Źrenice miał czarne z wściekłości. "No cóż. Dziękuję." Nieco wytrącona z równowagi odwróciła się, żeby sprawdzić kierowcę, ale żył, choć był oszołomiony. Zza drzwi zerknęła dziewczynka, zobaczyła, że jej napastnik się wycofuje i chwyciła Vic w pasie, by ją uścisnąć. Gdy jej żebra zagroziły zapadnięciem, Vic udało się nie krzyknąć - jakoś - choć świat zawirował jak bączek. "Och dziękuję! Byłam, naprawdę, naprawdę przestraszona" paplała gdy Vic próbowała uciec. Dziewczyna miała chwyt jak klucz szwedzki. "Tu są twoje pieniądze" sapnęła Vic, przekazując dolary w zamian za uwolnienie. "Jamie." Mężczyzna wypowiedział imię dziewczyny, nie zwracając uwagi na modulację, samo imię i, wsadzając pieniądze do jej kieszeni, dziecko odwróciło się, stając wyprostowane jak w wojsku przed ... swoim ojcem? Miał dobre metr dziewięćdziesiąt, z czarnymi włosami i ciemną cerą tam, gdzie Jamie była niska i jasna. Rysy dziecka w niczym nie przypominały jego, i rany, jej impulsywna postawa była jego przeciwieństwem. Ten człowiek był jak wulkan wypełniony stopioną magmą, kontrolowaną przez grube skalne ściany. Kierowca powinien być wdzięczny, że to Vic dopadła go pierwsza - ten facet by go spopielił. Jamie wpatrywała się w swoje stopy. "Przepraszam, tato. Chciałam tylko moich pieniędzy." "W rzeczy samej. A czy konfrontacja z pijakiem wyszła ci na dobre?"

"Ja...nie sądziłam, że tak się wścieknie." Jej głos był tylko szeptem. "Byłam przerażona." Kiedy Vic już uznała, że jej ojciec jest prawdziwym dupkiem, otoczył tę małą dziewczynkę ramionami. "Tak jak i ja, Jamie, tak jak i ja." Vic przygryzła wargę, wewnętrznie zmieniając się w papkę. O kurwa, zmieniła się w mięczaka. Czas na cichy odwrót. Spojrzała na wstrząśniętą, młodą parę na środku pomieszczenia, przyjęła uniesione kciuki od graczy w bilard bliżej drzwi. Pocierając żebra, powolutku ruszyła z miejsca. Ta misja była zabawna, choć nie do końca - żadnych książek, cholera. Po pozwoleniu drzwiom zamknąć się za nią, pokonała częściowo drogę przez parking, kiedy usłyszała głos mężczyzny. "Stój." To "proszę", które nastąpiło, zdawało się przypuszczeniem. Vic się zawahała. Pokłosie, dziękuję, i całe to wciągające gówno. Ale to dziecko poruszało się szybciej niż karaluch w świetle i osadziło się prosto na ścieżce Vic. "Tatuś chce z tobą porozmawiać." Vic westchnęła. Nakopanie kurduplowi do tyłka było niewykonalne. Zmieniła kierunek z podskakującą przy niej Jamie. Mężczyzna przytrzymał wyciągniętą rękę, a jego ciemne oczy spoglądały na nią z rozmysłem. "Nazywam się Calum McGregor. To mój bar." Jego palce były zrogowaciałe, twarde i bardzo silne. "Dziękuję za pomoc mojej córce." "Jestem Victoria Waverly. A ona nie powinna zostawać sama w twoim barze" powiedziała Vic. "Nie, nie powinna." Zwężone oczy ciemnoszarej barwy zwróciły się do córki. Głowa dziecka znowu opadła. "Przepraszam, tato. Widziałam, jak mężczyźni wychodzili i chciałam mój napiwek. Nie chciałam, żeby ten mężczyzna zabrał moje pieniądze." "Jamie, on cię prawie rozpłaszczył." "Przepraszam" szepnęła.

Vic stłumiła uśmiech. Dziewczę stosowało niezłą sztuczkę, która zamieniała mężczyznę w marshmallow. Powinnam robić notatki. "Cóż, pogadamy o tym przy kolacji" powiedział, kiedy Jamie pchnęła drzwi. Kiedy dziewczynka już chyba myślała, że uniknie odwetu, dodał "Przedtem, ustal proszę, jaką karę uważałabyś za słuszną." Jamie zniknęła wewnątrz z unoszącym pierś westchnięciem. "Nie spodziewała się tego" powiedziała z aprobatą Vic. "W istocie." Ujął ramię Vic, pokierował ją stanowczo przez pomieszczenie i usadził przy barze. "Co mogę ci zaproponować do picia?" "Tylko wodę, proszę." Postawił przed nią butelkowaną wodę i szklankę i oparł łokieć na blacie. "Jest jakiś sposób, w jaki mogę ci odpłacić za uratowanie mojej córki?" Vic prawie poprosiła o książkę, a potem to rozważyła, otwierając wodę i popijając łyk. Potrzebowała informacji o zmiennych bestiach. Musiała znaleźć dziadka Lachlana. Jakież było lepsze miejsce do rozeznania niż lokalna - i jedyna - tawerna? "Chciałabym pracy." "Pracę?" Calum poczuł się tak, jakby ta mała kobietka go uderzyła. Zatrudnić człowieka? W swojej tawernie? Zaproponował spłatę długu dla równowagi. Prawo Wzajemności musiało być przestrzegane, nawet z człowiekiem. Spodziewał się, że odrzuci ofertę lub wymieni kwotę pieniężną. Ale zatrudnienie? Wpadł we własne sidła. "Pozwól mi pomyśleć." Skinęła głową i spokojnie popijała wodę, najmniej wymagający kandydat do pracy, jakiego kiedykolwiek widział. Studiował ją przez chwilę, obejmując to drobne ciało - może z metr sześćdziesiąt - w kondycji, ale kształtne z wyjątkowymi piersiami. Wielkie oczy, długie włosy, które sprawiały, że mężczyzna chciał wplątać w nie palce, pełne wargi ... śmiercionośne opakowanie, na więcej sposobów, niż odkrył ten kierowca ciężarówki. Otworzył sobie butelkę wody, kupując czas. Powstały dwa problemy. Pierwszy drzwi do leśnych tuneli znajdowały się w korytarzu. Czy zauważy używających ich zmiennych? Prawdopodobnie nie. Większość czasu spędzałaby w sali

głównej, a korytarz prowadził też do toalety i tylnego wyjścia, więc był powód żeby ludzie tam przebywali. Po drugie, w jaki sposób jego zmienni klienci zareagują na ludzkiego pracownika? Kilka osób - zwłaszcza starszych - nienawidziło ludzi. Niestety dla nich, jeśli nie chcieli żyć w całkowitej izolacji lub w Wiosce Starszych bez udogodnień, musieli obracać się w towarzystwie ludzi. Popatrzył przez pomieszczenie do miejsca, gdzie Tom i Pedro grali w bilard. Nie mieliby problemu. W rzeczywistości większości Daonain nie obchodziło, jakiego gatunku była kelnerka tak długo, jak szybko pojawiały się drinki. Mogliby nawet się ucieszyć, ponieważ, odkąd w zeszłym miesiącu Tiffany wróciła do college'u, miał braki personalne. Co do nienawidzących ludzi ... Pomagało jej bycie kobietą. Z niedoborem żeńskich Daonain kobiety były szanowane, a to podejście prawdopodobnie rozszerzyłoby się na tego człowieka. "Pani Waverly" powiedział, przyciągając jej uwagę. "Nie potrzebuję pomocy w kuchni. Jednak chociaż mam już kelnerkę, mógłbym skorzystać z częściowego etatu." Zawahał się i ostrzegł "Bar może sporadycznie stać się raczej prymitywny. Może..." "To brzmi idealnie." Wzniosła do niego toast butelką. "Kelnerka i wykidajło w jednym." Szczęka mu opadła. "Nie rozumiesz. To było ostrzeżenie." Przechyliła głowę, a jej wargi wydęły się kapryśnie. Przypomniał sobie sprawny sposób, w jaki poradziła sobie z kierowcą ciężarówki. Żadnego hałasu podczas walki, żadnej histerii po. "Naprawdę o tym myślałem? Twoje godziny byłyby od siódmej do jedenastej we wtorek i środę, od czwartej do dwudziestej trzydzieści w piątek i sobotę. Płacę standardową stawkę; ty zachowujesz wszystkie swoje napiwki." Wyciągnęła rękę."Mi pasuje." Ujął jej dłoń i poczuł zgrubienia na tych delikatnych palcach. Nie obca była jej praca ... albo walka. "Gdzie nauczyłaś się walczyć w ten sposób?"

"Przez jakiś czas studiowałam sztuki walki." "Najwyraźniej byłaś znakomitą studentką. Tak, sądzę, że się zgadzamy. Możesz zacząć od piątku." "Wspaniale. Teraz tak z innej beczki - jest jakaś szansa bym mogła pożyczyć książkę?"

***

Cóż za wspaniały dzień - nieco zabawy w spierz-złego-gościa, nowa praca, dobra książka. Podrygując z zadowolenia Vic usiadła na werandzie na wygodnej huśtawce i podniosła książkę. Clancy. Niesamowite, ile autor wiedział, biorąc pod uwagę, że nigdy nie pracował w tajnych służbach. Może powinna robić notatki. Stękając z bólu położyła zdrową nogę na balustradzie i ostrożnie się oparła. Żebra były w porządku, dopóki się nie ruszała, wtedy czuła się tak, jakby ktoś dźgnął ją nożem w bok. Och dobra. Na przylegającym stoliczku miała parującą kawę, książkę, wygodną huśtawkę i słońce ogrzewające nogi. Zapach wilgotnej trawy mieszał się z chłodną, sosnową bryzą z majaczącej się na horyzoncie góry, a ona do jutra nie zaczynała pracować. Poza tym, że miała zmaltretowane ciało, nakłamała szefowi, nadal musiała powiedzieć jakiemuś staruszkowi, że jego wnuk nie żyje i potrzebowała zbadania dziwnych bestii, które wyglądały tak samo jak zwykli ludzie, życie było doskonałe. Popijając kawę, kręciła nią w ustach i nuciła z przyjemności. Kawa i czekolada pomysłodawca mokki powinien zostać świętym. Kiedy przechylała kubek, jej uwagę przykuł ruch w dużym drzewie dębu i zesztywniała, potem rozluźniła się. Nie snajper - gałęzie nie były wystarczająco grube - ale co to było? Żadnego trzepotania skrzydeł, żadnego bujnego ogona. Może kot?

Przyglądając się drzewu nieufnie ustawiła huśtawkę na łagodne kołysanie i opuściła książkę na kolana. Pomimo całego swojego przygotowania nie potrafiła skoncentrować się na czytaniu. Zbyt wiele zawisło nad jej głową. Czy zwłoki Lachlana zostały zwrócone jego rodzinie? Na miejscu była lokalna policja i pogotowie, więc wątpiła, czy Swane mógłby niepostrzeżenie zabrać ciało Lachlana. Kawa zmieniła się w gorycz na języku, gdy smagnęła ją wina. Nie porzucaj kolegów ze swej drużyny, cholera. Ale teraz nie była marine. W tajnych operacjach nie było kolegów z drużyny. Skoncentrować się na znalezieniu dziadka Lachlana. Z pewnością ludzie tutaj rozmawialiby o tym dzieciaku, czy myśleli, że zaginął, czy też wiedzieli, że nie żyje. Więc samo słuchanie może zadziałać, nawet jeśli zajęłoby to dłużej. A jakie jest lepsze miejsce do plotkowania niż bar? Uśmiechnęła się. To było zasłużone szczęście, być we właściwym miejscu, by odegrać bohatera i zdobyć pracę. To było też szczęście dla małej dziewczynki. Vic ścisnęło w środku, gdy ten kierowca rzucił się na Jamie. Powinnam była przekopać mu jaja nad najbliższą ciężarówką. Ale przecież jego twarz napotkała chodnik wystarczająco, by zamienić się w hamburger. To musiałoby to załatwić. Zmuszając mięśnie do rozluźnienia, odchyliła głowę do tyłu. Bufiaste białe chmury gromadziły się nad górami i stawały coraz ciemniejsze. Prawdopodobnie dziś wieczorem byłaby burza. Czy kotołaki biegały w deszczu? Nie miała pewności. Jak do cholery mam zamiar to zrobić? Okej, mogła wytropić w lesie lwy górskie, ale kiedy by takiego znalazła, jak mogłaby stwierdzić, czy to był zmienny czy prawdziwy kot? Dotknęła jej wciąż czułego ramienia i skrzywiła się. Biorąc pod uwagę, że odkryła, z bliska i osobiście, jak przyjazne były lwy górskie, kiedy się wkurzały, to nie brzmiało jak plan tygodnia. Polowanie na kuguary w lesie nie wchodzi w rachubę. A co z poszukiwaniem zmiennych w ich ludzkiej formie? Niewiele łatwiej. Jakby mogła biegać z poganiaczem bydła i razić mieszkańców, dopóki któryś nie porośnie futrem? Parsknęła. Poza zdenerwowaniem lokalnej ludności, ten zbyt mądry szeryf mógł nie przekonać się do jej pomysłu. Już był zbyt skupiony na niej i jej sprawach.

Za dobrze pamiętała, jak studiował ją tymi ciemnozielonymi oczami ... Do diabła, obserwował ją, jak kotek patrzy na mrówkę, czekając na właściwą chwilę, by się rzucić. Na tę myśl odetchnęła głęboko - szeryf rzucający się na nią, rzucający i odbijający, te silne usta na jej, to długie, muskularne ciało. Z samego poruszania się - jak wojownik - wewnętrznie zadrżała. Faceci jak on byli piekielni w walce i totalnie najlepsi w łóżku. Po westchnieniu pociągnęła trochę kawy. Długa posucha, eh, Vics? Nie zabawiła się od... kiedy to było? Ach, ten przystojny stażysta w Szpitalu Walter Reed. Za młody, by podtrzymać godną rozmowę, ale oh yeah, był zbudowany i to było wszystko, czego kiedykolwiek szukała. Zabawne, jak to działało. Sytuacja, z której ledwie uszła pozostawiła ją z tą ... potrzebą ... musiała ... udowodnić, że żyje. A nic nie demonstrowało tego szybciej niż seks. Ale nie tym razem. Szybkie pieprzonko z szeryfem może zyskać jej trochę informacji, ale byłoby równie niebezpieczne, jak szturchanie grzechotnika. Odniosła wrażenie, że jego ciekawość nie osłabłaby po rundce w łóżku. Prawdopodobnie byłoby na odwrót. Ach tak. Z rozczarowanym westchnieniem uniosła kawę. Cholera, czasem bycie dobrym żołnierzem było do dupy. Dobra, zwabienie kuguara, nieważne człowieka czy kotka, było poza opcją. Musiała potraktować to jako prostą misję gromadzenia informacji. Niech plotki, fakty, wszystko płyną bez próby zmiany tego w jednym kierunku, a następnie trzeba odfiltrować dobre rzeczy i zobaczyć, gdzie to doprowadzi. Lachlan powiedział, że tutaj jest więcej zmiennych. Jeśli tak, w końcu wymyśli, jak je wyśledzić. Więc. Mam plan. I hej, miała też rzeczywistą robotę. Spojrzała w górę i usiłowała ustalić, gdzie znajduje się tawerna położona tuż nad miastem. Miała rację ... Coś w dębowym drzewie znów zaszeleściło liśćmi. Najbliższe gałęzie pochyliły się, niemal

dotykając werandy, a kiedy patrzyła, dziesięciocentówki porwała żołędzia i zniknęła.

niewielka

dłoń

wielkości

Rozdział 4 Późnym piątkowym popołudniem, gdy słońce tonęło za górami, Vic spieszyła przez słabo zapełniony parking i trzęsła się, kiedy jej ubranie przeszywał lodowaty wiatr. Cholerne zimne miasto, zwłaszcza po zachodzie słońca. Musiała kupić sobie kurtkę. Otworzyła ciężkie dębowe drzwi Wild Hunt i jęknęła z radością, kiedy otoczyło ją ciepło. Sala nie była jeszcze zbyt zatłoczona. Kilkoro rozproszonych ludzi siedziało przy stołach. Małe kanapy przy kominku były zajęte. Zanim przeskanowała prawą stronę posłała płonącemu ognisku tęskne spojrzenie. Trzech chudych facetów ze sterczącymi włosami i wywiniętymi koszulkami wygłupiało się przy jednym stole bilardowym; dwaj starsi mężczyźni z czapkami Johna Deere i kraciastymi koszulami było przy drugim. Dźwięk trafiającej do łuzy piłki zagłuszały okrzyki radości. Wyglądało na to, że tawerna nie była tak zatłoczona, mimo że był weekend. Dobrze. Jak długo minęło odkąd obsługiwała stoliki? Jej nowy szef stał za barem, tyłem do sali, mieszając drinka. Jego kruczoczarne włosy, długości ramienia, związane były rzemykiem, czego żałowała. Wyglądało, że fajnie byłoby się nimi pobawić. Miał też naprawdę fajny tyłek ... i nie powinna zauważać tego rodzaju rzeczy. Zapomniałaś o śledztwie, Sierżancie? Kiedy się odwrócił, zauważyła, że jego czarne brwi mają cyniczny łuk, który naprawdę się jej podobał. I ten zabójczy sposób, w jaki się poruszał, nawet tkwiąc za barem - cholera, powinien mieć na przedzie migający znak: NIEBEZPIECZEŃSTWO. Obserwował pomieszczenie, zauważyła, nigdy zupełnie nie rozluźniony. Jego głowa uniosła się, gdy zobaczył ją przy drzwiach. Kiedy jego ciemne oczy ją unieruchomiły - przytrzymując - w jej wnętrzu niczym zdetonowany pocisk wybuchł żar. O kurwa. Oderwała wzrok i przeszła przez salę - powoli - by dać sobie czas na ustanie brzęczenia w uszach. Jej hormony musiały nawalać. I ze wszystkich ludzi w mieście musiała się napalić na gliniarza i nowego szefa. Rany, Vic. Po postawieniu drinka przed jednym klientem, Calum spotkał Vic na końcu baru. Posłał jej niezadowolone, bezosobowe skinienie głowy. "Jesteś w samą

porę." Do diabła, zapomniała, jak głęboki jest jego głos z niskim pomrukiem przypominającym czołg Abrams. "Dziękuję. Co teraz?" "Pozwól, że pokażę ci otoczenie, a potem możesz zacząć obsługiwać stoły." Wziął ją za ramię, owijając palcami łokieć w niepokojąco silnym chwycie. Ręka była gorąca na jej nagiej skórze i zadrżała, tym razem nie z zimna. Jezu, otrząśnij się. Początkowo miała obiekcje co do ubioru niczym u jakiejś pustogłowej Barbie. Teraz poczuła się wściekła, że nawet nie przyglądał się tym dobrom pod jej wydekoltowaną dzianinową koszulą. Jak popieprzoną kobietą się stała? Poprowadził ją do tylnego korytarza i wskazał na drzwi do toalety po prawej stronie. "Częścią twojej pracy będzie sprawdzanie damskiej toalety w odstępach czasu i uzupełnianie zapasów w miarę potrzeb. Czyszczenie obsługuje serwis nadzorujący." "Dobrze wiedzieć." Czyszczenie kibli jest dla przegranych. Jej ramię otarło się o twardą jak skała pierś, kiedy bez wysiłku ją obrócił. Cholera, sprawiał, że czuła się mała. Kobieca. Powiedzmy rozstrojona. Po drugiej stronie holu stały otworem szerokie drzwi. "To tylko symboliczna kuchnia, nic nadzwyczajnego. Podajemy orzeszki ziemne i popcorn." W jednym rogu znajdowały się skośnie ustawione mały stół i krzesła. Wręczył jej czarny fartuch, notatnik i ołówek z półek ściennych. Po wytłumaczeniu zapięcia, wskazał na masywną zmywarkę i zlew z tyłu. "Jednym z twoich obowiązków jest napełnianie i uruchamianie zmywarki. Później wieczorem pokażę ci jak." Kiedy wrócili do baru, obróciła się i spojrzała w korytarz, sprawdzając linie odwrotu. Na wszelki wypadek. Pięć drzwi. Kuchnia. W odległym końcu ze znakiem EXIT. Jedne z tabliczką BIURO. Jedne otwarte na klatkę schodową prowadzącą w górę. Ostatnie drzwi były wyraźnie cięższe od innych i szczyciły się kosztownym elektronicznym zamkiem szyfrowym. Dziwne. W tym pomieszczeniu trzymał pieniądze lub kosztowności? Dlaczego nie w swoim biurze?

Wedle jej doświadczenia zamknięte drzwi skrywały wszelkie interesujące rzeczy. I jakiego rodzaju reakcji mogłaby się spodziewać gdyby zapytała? Wskazała drzwi. "Czym są te…." "Wierzę, że jesteś gotowa do rozpoczęcia" przerwał. Skinął głową w stronę obszaru kominka. "Zacznij z tym stolikiem." Kilka metrów dalej, zatrzymała się i zmarszczyła brwi. Ten cholerny człowiek miał nieświadomy autorytet oficera, który zakładał, że inni będą robić co nakaże. Parsknęła. Prawdopodobnie robili. Wystarczy spojrzeć na sposób, w jaki zareagowała. Oczywiście, przez kilka lat była w wojsku. Jej posłuszeństwo jej nie zdziwiło - ale nigdy przedtem władczy ton nie sprawiał, że mrowiły ją wszystkie dziewczyńskie kawałki.

***

Alec zbliżył się do Wild Hunt około jedenastej. Teraz dobrze by weszło zimne piwo. Przybył by wcześniej, gdyby dwóch nastolatków nie ukradło ukochanego Mustanga Devlina dla radosnej przejażdżki. Dev wskoczył do pickupa i zepchnął ich z drogi, niestety wygiął drzwi Mustanga. Alec przybył dokładnie na czas, by powstrzymać ich od przemiany w kocią formę. Hernie pomóż mu, było blisko. Był powód, z którego Daonain mieszkali tylko w małych miasteczkach lub wsiach - rzadko mieli na tyle kontroli by żyć w miastach. Tynan O'Connolly był jednym z nielicznych mieszkających na zewnątrz terytorium zmiennych, a większość ludzi uznała, że jest trochę szalony, by odgrywać glinę w Seattle. Lepiej być szeryfem słabo zaludnionego górskiego hrabstwa. Uśmiechając się, Alec otworzył drzwi tawerny i pochłonął go zapach świeżego popcornu i brzmienie Rosanne Cash. Każdy stolik był zajęty; normalna tłoczna piątkowa

noc. W jasnej przestrzeni szafy grającej usiłowały tańczyć trzy kobiety w wieku licealnym, ich buty były tak nowe, że czubki nadal błyszczały. Kiedy zobaczył parę tulącą się na przykominkowej kanapie, zazdrość spłukała jego przyjemność. Kiedy ostatni raz dzielił się z kobietą radością trzaskającego ognia? Zastanawiał się nad tym przez chwilę, gdy przeczesywał włosy. Seks podczas Zgromadzeń był po prostu seksem i się nie liczył. Był w tym czasie z Tiną, ale ona chciałaby jedynie ogrzać prześcieradła. Dotknął palcami wciąż uleczających się pręg na szyi; krzykaczka i drapaczka - równie dobrze mogła być w kociej formie. To nie było to, co zwał tuleniem przy ogniu. Odrzucił nierozsądną samotność i postanowił, że nowa kelnerka Caluma byłaby doskonałym odwróceniem uwagi. Nie tylko piękna kobieta, ale taka, która wzbudziła jego ciekawość. Zerknął na stanowisko barmanki. Przyległe taborety zajęli dwaj dwudziestoletni mężczyźni. Czerwone oczy. Ostry smród. Oczywiście równie naćpani jak pijani. Czy Calum byłby zirytowany z powodu utraty intratnych klientów? Alec się uśmiechnął. Nie ciągnął rodzeństwa za ogon już od jakiegoś czasu. Przybierając jego ulubiony wyraz twarzy w stylu jestem twardym szeryfem, wkroczył w męską przestrzeń osobistą. Jako gliniarz znał ryzyko, ale do diabła, od wielu dni nie zaznał dobrej walki. Mężczyzna najbliżej stanowiska barmanki zmarszczył brwi, nie odwracając się. "Zjeżdżaj, dupku." Jego przyjaciel nadął się wojowniczo, po czym dostrzegł odznakę szeryfa. I nagle, Alec był w posiadaniu dwóch ładnych stołków barowych. "Powinieneś się wstydzić" powiedział ochrypł głos za jego ramieniem. Odwrócił się z uśmiechem, już wiedząc, kto mówił. "Ja? Nie tknąłem chłopaków palcem." Zmarszczyła brwi, zaciskając swe pełne, ciemnoczerwone usta, kusząc, by przejechał palcem po dolnej wardze. Aksamitnie delikatna i ... W jej piorunującym spojrzeniu nie było niczego delikatnego.

"Ups" powiedział łagodnie i zatrzymał obie dłonie w powietrzu. "Żadnego usprawiedliwiania, pani Waverly, ale przeszkadza mi, jak widzę, że się marszczysz. Twoje usta ..." Nie, to nie jest dobry temat. "Jesteś wspaniałą kobietą i przyciągasz mężczyznę." Szkoda, że nie mógł dodać, że jej groźny wyraz twarzy nie pasował do zapachu, który go do niej przyciągał. Zapach osoby nie kłamał, a ona ciągnęła go do siebie jak pies na smyczy. Dziwne, że ludzki zapach mógłby być tak atrakcyjny. Jednak naprawdę przepraszam."

przekroczył

granice

uprzejmości.

"Bardzo

panią

Wydała gardłowy dźwięk, niemal warknięcie. "Mów mi Vicki. Utrudniasz mi bycie wkurzoną, wiesz." "Mogę liczyć na zmiłowanie. Jestem Alec." Wziął jej tacę i położył na barze, a potem poklepał nowo zdobyty stołek. "Zrób sobie przerwę. Daj odpocząć nogom." "W tym tłumie? Nie ma szans." Po zerknięciu na zamówienia na jej tacy, przesunął listę po barze do brata. Calum zmrużył na niego oczy, ale milczał. "Przygotowanie tych fantazyjnych napoi bezalkoholowych zajmie mu kilka minut" powiedział Alec. "Muszą być od tej grupy japiszonów przy oknie." "Dokładnie." Popatrzyła na stołek z takim pragnieniem, że łamało mu serce. Zapominając, że to nie Jamie, ruszył, by ją podnieść i posadzić. Odbiła jego ramionami parą twardych bloków. "Auć." Skrzywiła się. "Przepraszam. Żebra mnie bolą i ... nie miałam na myśli ..." "Kto cię pobił?" Słowa uciekły, zanim zdążył je odwołać, i cholera jeszcze nawet nie miał piwa, by tak głupio zadziałać. Wsunęła się powoli na stołek, najwyraźniej grając na zwłokę. "Nikt. Byłam niezdarna i fatalnie upadłam."

Jasne, że tak. "Nie że się przejmuję, gdy mówią 'To nie twoja sprawa'. Ale bardzo długo byłem gliną, i jedyną rzeczą, której naprawdę nienawidzę, to bycie okłamywanym." Zarumieniła się, odwracając. Mając nieco doświadczenia z kłamcami, docenił, że nie oprotestowała swej niewinności, jak chroniczny kłamca. "Dziękuję pani Vicki" powiedział cicho. Wzruszyła ramionami, ustawiła tacę z nowymi drinkami i pobrnęła w tłum. Kiedy patrzył, rozdzieliła szklanki, każdą do właściwej osoby i przyjęła więcej zamówień. Jej spojrzenie tańczyło po sali, stolikach i mógł dostrzec, jak oblicza, kto potrzebuje drinka, kto hamuje następnego. Wiedział po szybkości jej odpowiedzi, że jest inteligentna, ale teraz zdał sobie sprawę, że jest sprytniejsza, niż się spodziewał. Zmarszczył brwi. Specjalistyczne umiejętności walki, o których wspomniał Calum nie były łatwe do zdobycia i wykazywały, że miała dyscyplinę i determinację. Najwyraźniej nie była zaniepokojona tym, czy dostanie pracę. Nie miała tutaj rodziny. Co robiła w Cold Creek?

***

Kiedy zamknął gotówkę w sejfie, Calum powrócił do głównej sali. Prawie skończone na tę noc. Pozostała tylko mała ludzka kelnerka. Dobrze sobie poradziła pierwszego dnia. Kiedy wycierał bar, podnosiła ostatnie szklanki z gzymsu kominka. Poruszała się raczej sztywno, prawda? Poczuł ukłucie winy. Kazał jej zacząć w najbardziej pracochłonnym dniu tygodnia. Z drugiej strony, była nieoceniona. Rosie nie mogła nadążyć. Kelnerka wyniosła się godzinę temu, szorstkim tonem mrucząc o emeryturze. Calum wyciągnął dwa piwa i odchrząknął. Kiedy się odwróciła, powiedział "Pozwól nam poświętować twój pierwszy udany wieczór. Chodź." Poprowadził

do kominka. Żywiołowy ogień wił się na jarzących węglach. Długi pogrzebacz spoglądał z nadzieją, ale Calum lekko pokręcił głową. Nie dodałby więcej drewna o tak późnej porze. Po ustawieniu napojów na stoliku usiadł na jednej kanapie. Zajęła kanapę na wprost i podniosła piwo. "Miły sposób, by zakończyć pracowity wieczór." "W rzeczy samej. Po tylu zajęciach może być trudno usiąść." Studiował ją przed wzięciem łyka. "Byłaś wcześniej kelnerką?" "Och, próbowałam sił we wszystkim po trochu" powiedziała lekko. Miała niski głos jak pocierany jedwab, przyjemny dla ucha. I potrafił rozpoznać uniki kiedy je usłyszał. A czy ona rozpoznałaby wytrwałość? "Nie jesteś tubylcem w naszym stanie?" Jej oczy się nieco zwęziły. "Obawiam się, że nie. Byłam dzieckiem ambasadora. Wiele stanów, wiele miast, wiele domów." "To trudne życie dla dziecka. Słyszałem, że jeszcze trudniejsze dla matek." Wzruszyła ramionami. "Mama umarła, gdy byłam młoda, a nie mieliśmy żadnej rodziny, więc mój ojciec ciągał mnie ze sobą, kiedy nie mógł zatrudnić gospodyni, żeby mnie zostawić." Bez matki, bezdomna - czy jej ojciec wypełnił tę lukę? Człowiek poświęcony karierze politycznej. Wątpliwe. "A zatem byłaś narażona na dorastanie w wielu kulturach?" "Narażona? To brzmi okropnie. Ale taa." Mogła wpasować się lepiej, niż się spodziewał. Pytaniem było, jak zareagują miejscowi nienawidzący ludzi? Wziął do ręki jeden z elementów warcabów i zauważył błysk zainteresowania w jej spojrzeniu. "Grasz?" "Minęły lata." "Więc nadszedł czas." Rozstawił grę. "Co cię przywiodło do Cold Creek? W tej chwili nie mamy wielu turystów."

Przesunęła pierwszy pionek naprzód. "Zawsze chciałam mieszkać w górach." To brzmiało jak prawda ... ale nie cała prawda. "Jesteśmy wystarczająco wysoko, że pogoda tutaj może być raczej przykra." Przesunął pionek do przodu. Grała w sprytną grę, niechętnie poddając pionki, ale poświęcając w razie potrzeby. Agresywna, skupiona na celu, podobnie jak styl Aleca. Nawet jego pytania jej nie rozpraszały. Ale jej odpowiedzi pozostawały niejasne. Niepokojące. Rzucała je beztrosko, ale niemal słyszał, jak jej umysł pędzi ku najlepszej odpowiedzi. Jak powiedział Alec, ten mały człowiek był zagadką. Wygrał tę grę. Ledwie. "To była zabawa." Schowała warcaby do stolika. "Dobry sposób na odprężenie. Dziękuję." "Cała przyjemność po mojej stronie." Zniknęła z pustymi szklankami w korytarzu. Po chwili usłyszał włączanie zmywarki. Inteligentny mały człowiek - tylko raz potrzebowała pokazania. Czy wiedziała jakie to było wyjątkowe? Podążył za nią, by jej to powiedzieć. Odwiesiła fartuch po drugiej stronie kuchni, po czym uniosła ręce nad głowę i przeciągnęła się. Jej obcisła koszula podkreślała napięte mięśnie brzucha, sterczenie bujnych piersi, mięśnie bicepsa. Ostre światło kuchenne nabrało blasku, gdy spoczęło na jej skórze, uwydatniając wysokie kości policzkowe, pełne wargi i długą linię jej gardła. Tętno mu wzrosło, a dłoń zacisnęła się na ościeżnicy. Opuszczając ręce, dotknęła ostrożnie boku, jakby bolał. Przełamując urok, zamrugał. Co sobie myślał? Była człowiekiem. Wzajemne relacje nie były zabronione, ale mądrość dyktowała unikanie, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Daonain tak czy inaczej nie ciągnęło do ludzi - nie mieli właściwego zapachu. Normalnie. Niestety jej był cholernie pociągający. Nie dziki jak u zmiennych, ale czysty, jak górskie powietrze z odrobiną kwiatów i kobiecego piżma.

Odchrząknął, a ona odwróciła się szybko, niemal jak kot, przyjmując obronną pozycję. Jej oczy nie ukazywały strachu, tylko gotowość do bitwy. Gdyby się przesunął ... ale nie. Oparł się o framugę drzwi i skrzyżował ręce, czekając. "Cholera, jesteś cichy" fuknęła, powoli się cofając. "Przepraszam za moje ... milczenie." Przyglądał się jej przez chwilę. Jej usta lekko opadały, a oczy wyglądały na zmęczone, i drżały jej palce. "Nie powinienem cię zatrzymywać. Obawiam się, że ten wieczór był bardziej męczący niż przewidywałaś." Wsunęła dłonie do kieszeni dżinsów. "Nic mi nie jest. W zeszłym tygodniu miałam grypę, więc szybko się męczę. Kilka dni i wrócę do normalności." "Jesteś zadowolona ze swego zatrudnienia?" "Jesteś pewien, że ty i szeryf jesteście braćmi? Nie brzmisz wcale podobnie." "Ach. Wychowałem się na Wyspach Brytyjskich; Alec przyłączył się do krewnych na południu." Zaśmiała się. "W takim przypadku jestem zaskoczona, że w ogóle się ze sobą komunikujecie. Mówiąc o komunikacji ... " zwęziła oczy "...następnym razem to ja poprowadzę przesłuchanie." Przechylił głowę. Może więcej dowie się z jej pytań niż jej wymijających odpowiedzi. "Następnym razem zagramy w szachy."

***

Tony Vidal siedział przy biurku. Zmęczenie sprawiało, że czuł się, jakby ważył kilkaset kilo. Lewa dłoń trzymała pióro - i drżała. Położył na niej prawą, przyciskając, skłonny powstrzymać drżenie, jak strach supłający jego żołądek. Parkinson. Powolny upadek w bezradność. To nie było dla niego - Tony'ego Vidala - który piął się po drabinie, zostawiając za sobą trupy. Kilka lat temu

porzucił funkcję najbardziej przerażającego egzekutora Bull'a, by odciąć szyję magnata narkotykowego i zająć jego miejsce. Potem używając córki rywala jako dźwigni, usunął z Seattle Garcię. Do diabła, zwrócił mu nawet tego dzieciaka trochę pokiereszowanego, ale żywego. Był na szczycie od lat. Odpowiadali przed nim ludzie, pieniądze tak wpływały jak narkotyki wypływały. W żaden pieprzony sposób nie pozwoliłby się zamienić w obślinionego idiotę, żeby jakiś ambitny sukinsyn podciął mu gardło. Opuścił lewą dłoń i leżała nieruchomo. Nie trząsł się nieprzerwanie - wciąż miał czas na znalezienie odpowiedzi. Te odpowiedzi miały pieprzone kotołaki. Wiedział o tym. Odchylił się do tyłu, wspominając wieś, gdzie dorastał. Wszystkie te plotki, o których słyszał - ludzie, którzy zmieniali się w zwierzęta, którzy się nigdy nie starzeli, którzy nigdy nie chorowali. Zaśmiewał się na te bajeczki ... do czasu, kiedy zobaczył, jak jeden z jego nauczycieli przekształca się w górskiego lwa. Krótko po tym jego rodzina wyjechała, i nie myślał o tym za wiele. Aż do diagnozy. Dopóki lekarz nie powiedział, że nie ma lekarstwa na chorobę Parkinsona, tylko odwlekanie nieuchronnego. Nigdy nie opuściła go mdła spirala strachu. Ale wiedział, co musi zrobić. Zostać jedną z bestii. Żyć wiecznie bez żadnej choroby. Gdyby tylko mógł się dowiedzieć, jak to zrobić. Zabębnił palcami na biurku. Co przez ten cały czas robi Swane, wali konia? Bezwartościowy sukinsyn - Vidal nie miał wieczności na czekanie. Wcisnął numer Swane'a. "Taa" odpowiedział Swane. "Co się dzieje?" "Badający pożar mógł stwierdzić, że to było podpalenie i znaleźli to, co zostało z ciała tej starej babki w piwnicy, ale śledztwo utknęło. Jesteśmy czyści" odrzekł z zadowoleniem Swane. "Co chcesz, żebym teraz zrobił?"

Vidal rzucił gniewne spojrzenie. Głupie pieprzenie. Jednakże byłym najemnikom można było zaufać, że wykonają rozkazy bez nawalania ... jeśli ten sadystyczny dupek nie dałby się ponieść jak z tym dzieciakiem. "Znajdź mi inne stworzenie." "Jak? Pułapki, w które złapaliśmy Zwierzo-chłopaka, są puste. A kilka zniknęło. Chcesz, żebym przeniósł je w nowe miejsce?" "Pozwól mi pomyśleć." Podchodząc do ogromnych wykuszowych okien, Vidal zapatrzył się na siąpiący deszcz. Z jakiegoś powodu miejsce, w którym dorastał, wyludniło się, ale plotki wspominały o innych miejscach ze zwierzołakami. Jedno było gdzieś w górach na północny wschód od Seattle - przypomniał sobie o tym, ponieważ jego wuj mieszkał w Seattle. Wiedział, że tam są. Schwytanie tego chłopca to udowodniło. "Zostaw jakieś pułapki tam, gdzie złapaliśmy dzieciaka. Potem znajdź najbliższe miasto i rozstaw pułapki wokół niego jednak trzymaj się z dala od szlaków turystycznych. Jeśli musisz kogoś wynająć, powiedz im, że zostałeś zakontraktowany, żeby złapać górskiego lwa." "Łapię." "Zadzwoń do mnie innego dnia." Vidal zamknął telefon i spojrzał na otwarty folder na biurku. Podniósł leżące na wierzchu prawo jazdy. Victoria Morgan. Suka była ładna. I sprytna. Całkowicie kurewsko zniknęła. Ale dowód tożsamości doprowadził go do Marines, a następnie zadzwonił do wiszących mu przysługi, by uzyskać resztę informacji. Pracowała w ukrytej jednostce podległej poważnej Agencji. Nic dziwnego, że tak łatwo wyślizgnęła im się z rąk. CIA. Nic, z czym chciał zadzierać. Ale widziała jego i Swane'a. Tym niemniej nie chciał jej zabijać - nie od razu. Jeśli ta cipa przeżyła, dowiedziałby się, czy ugryzienie zmieniło ją w zwierzołaka. Poza tym, ten dzieciak mógł z nią porozmawiać, nawet powiedzieć jej, gdzie ukrywały się te istoty. Jeśli miała jakieś informacje ... Cóż, Swane cieszył się kobietami. Zanim, by skończył, błagałaby, żeby im powiedzieć wszystko, co wiedziała.

***

Kiedy Vic wyszła na ganek, wzięła głęboki oddech wilgotnego powietrza, upojnego od woni opadłych liści i śniegu z gór. Czy śnieg miał zapach? Zapas kawy był na wyczerpaniu, więc zdecydowała się przespacerować do miasta, jak wszyscy inni tutaj. Jej kolano zniosłoby lekki spacer. Kiedy schodziła po schodach, spojrzała na drzewo na przedzie podwórka. Drżenie niepokoju wiło się w jej wnętrznościach jak robak. Przez ostatni tydzień przyglądała się gałęziom, i spoza listowia nie wystawały żadne drobne dłonie. Ale czasami liście szeleściły - wbrew wiatrowi. Jak gdyby zmiennokształtni nie byli wystarczająco zajmujący. Spojrzała gniewnie w górę. Jeszcze kilka tygodni i może żebra nie zabiłyby jej, gdyby się tam wspięła. Potem zbadałaby każdy pierdolony centymetr tego drzewa. I zabrała ze sobą Glocka. Nic się nie pokazało. Każdego dnia żółte liście spadały pokrywając trawnik, ale mnóstwo pozostało. Więcej niż wystarczająco, by ukryć wiewiórkę lub coś. Coś. Rzuciła piorunujące spojrzenie. Dwa tygodnie temu roześmiałaby się na kogoś mówiącego o ... nieistniejących istotach. Teraz? "Wiesz, mały łajdaku, gdybym wiedziała, kim jesteś, mogłabym zostawić dla ciebie jedzenie. Wiewiórki lubią orzechy, prawda?" A może to był szczur - w tym przypadku, wszystko było możliwe. "Może powinnam zamiast tego zastawić pułapkę na szczura." Poklepała pień drzewa. Kiedy odchodziła, coś uderzyło ją między łopatki. "Co, do cholery?" Obróciła się, rozglądając wokół. Niewyłuskany orzech kołysał się na ziemi tam i z powrotem. Orzech? Drzewo było dębem. Dzień był spokojny, bez wiatru i stała kilka stóp dalej, pod zadaszeniem. Chłód wspiął się jej po kręgosłupie, gdy miała wizję wiewiórki kończącej rzut. Nie. Cóż, cokolwiek to było, musiałoby poczekać, aż się nieco bardziej wyleczy. Rzucając gałęziom drzewa swe najlepsze spojrzenie w stylu ja-tu-wrócę, odeszła powłócząc nogami.

Rozdział 5 Tawerna została zamknięta godzinę wcześniej. Kiedy Calum odprowadził Victorię do drzwi, uśmiechnął się na jej niezadowolone spojrzenie. Mimo, że w zeszłym tygodniu wygrała pierwszą grę w szachy, odegrał się i już prowadził. Ale jak dotąd krzyżowała mu szyki w inny sposób - nadal nie miał pojęcia, dlaczego przyjechała do Cold Creek. Niemniej jednak całkowicie spodobały mu się te słowne potyczki. Mały człowieczek miał przenikliwy umysł i uroczo pokręcone poczucie humoru. Otworzył drzwi i wypuścił ją w noc. "Jesteś pewna..." "Zawsze o to pytasz. Potrafię się sama odprowadzić do domu, dziękuję bardzo." "Jak sobie życzysz." Mimo jej lepszego osądu, podszedł bliżej i zauważył pierwszą słabą zapowiedź kobiecego podniecenia i ten śniady różowy kolor barwiący jej policzek. Dlaczego ten zadziorny człowiek musiał być tak atrakcyjny? Odsunął się z wysiłkiem i uśmiechnął do oczu barwy bursztynowego brązu wytrawnej szkockiej whisky. "Będąc świadkiem twojej walki, powinienem być bardziej zaniepokojony twoimi przeciwnikami." "Teraz mówisz mądrze." Odchodząc, dotknęła palcami skroni w lekkim salucie. Salut? Niepokój podniósł mu włoski. Daonain byli dalecy od wszystkiego, co miało związek z wojskiem. Koniec końców jeśli rząd dowiedziałby się o ich istnieniu, prawdopodobnym wynikiem byłoby ludobójstwo zmiennych. Kiedy Calum patrzył, jak człowiek przechodzi przez parking, uśmiechnął się. Sposób, w jaki jej okrągły tyłek poruszał się w tych opiętych dżinsach ... naprawdę, nie wyobrażał sobie mniej żołnierskiego ruchu. Chciałby ją pochylić, chwycić biodra w twardym uścisku ... Pobudzenie zamruczało w nim do życia. Wziął wolny oddech, by się uspokoić i wyczuł Aleca. Jego brat pojawił się, obchodząc skraj parkingu, by porozmawiać z Victorią. Gawędzili krótko, a potem Alec przebiegł palcem wzdłuż jej długich włosów, wsuwając luźne pasmo za ucho. Zapach zainteresowania i pobudzenia - od obojga z nich - dryfował do Caluma z wiatrem.

To było cholernie dziwne. Zmienni nie byli zainteresowani ludźmi bardziej aniżeli pies chciałby rozmnażać się z kotem. A nawet jeśli to nie prawda, Daonain nie mógł sobie pozwolić na zaangażowanie się z człowiekiem. Do czasu zbliżenia się Aleca, Calum nadal nie wykombinował, co powiedzieć. Jak mógł pouczać swego brata, kiedy sam czuł się tak samo? "Jest ładną ludzką, nieprawdaż?" Alec odwrócił się, spoglądając na szczupłą sylwetkę Victorii, która niknęła w nocy. "W stronę, zbyt ładna, i bolesna próba dla mojej powściągliwości. Dlaczego musi tak dobrze pachnieć?" Jego górna warga uniosła się, gdy węszył powietrze. "Pachnie jakby testowała też twoją kontrolę, ech, bracie? Szkoda, że jest człowiekiem. Minęło trochę czasu, od kiedy się dzieliliśmy." "Minęło." Niczego nie czuło się tak dobrze, jak przyjemności kobiety ze swym rodzeństwem u boku. Gdy Calum zgasił ostatnie światła w barze, Alec przeszedł korytarzem i otworzył ciężkie portalowe drzwi. Mały salon był wystarczająco schludny. Alec przebiegł palcami długie nacięcia na jednej kanapie. "Kto to rozdrapał?" "Córka Rebekki, Lindsey, kiedy przedwcześnie się przemieniła. Bracie, starzeję się czy nasze dzieci wcześniej teraz inicjują porastanie futrem?" "Zgodnie z wiadomościami, okres dojrzewania płciowego u ludzi nadchodzi wcześniej; najwyraźniej Daonain nie różnią się zbytnio." Alec przerwał, a potem uśmiechnął się szeroko. "Ale tak, starzejesz się." "Wal się." powiedział łagodnie Calum. Otworzył drzwi schowka. Alec wszedł do środka. Za wiszącą odzieżą nacisnął jednocześnie dwa panele, przesunął dłonie i wcisnął jeszcze dwa. Przy prawie niezauważalnym kliknięciu otworzył drzwi do jaskini. Żaden człowiek nie byłby w stanie samodzielnie tego otworzyć. Calum poszedł za nim, oddychając zimnym, wilgotnym powietrzem pachnącym brudem i minerałami. Na dole w jaskini zdjął i schował ubranie do wyrzeźbionych nisz. Ścisnęła go nagła potrzeba, potrzeba przybrania futra. Z

westchnieniem ulgi otworzył portal w swym umyśle. Dzikość wpadła do jego duszy jak wiatr przez otwarte drzwi. Magia opłynęła mu skórę, zatopiła się głęboko w jego kościach, mrowiąc, zmieniając go. Pozwolił sobie opaść do przodu i wylądował na przednich łapach. Alec się nadal rozbierał, tak wyluzowany, jak we wszystkim. Calum ziewnął, wywijając wargę i odsłaniając kły w niezbyt subtelnej podpowiedzi. Brat tylko się uśmiechnął. "Z twoją osobowością typu A prawdopodobnie dostaniesz ataku serca, nim osiągniesz siedemdziesiątkę." Gdy do jaskini napłynęło powietrze z zewnątrz, z trzech tuneli, Calum wyłapał upojną woń królika, i koniec jego ogona drgnął. Z wysiłkiem powstrzymał umysł od zbyt głębokiego zanurzenia się w tę dzikość. Zanim będą mogli polować mieli sprawy do załatwienia. W końcu Alec się przemienił. Zamruczał z satysfakcją i pchnął porośniętą złocistym futrem głowę w ramię Caluma. Typowa czułość Aleca, pomyślał Calum, jako że miłość, którą czuł dla swego brata, mieszała się z kocią akceptacją rodzeństwa z jednego miotu. Calum podniósł się na tylnych łapach, chwytając Aleca za przednie. Szamotali się, aż ze swym charakterystycznym radosnym szczebiotem, Alec wyrwał się do lewego tunelu. Calum podążył za nim, po czym, gdy podbiegli w górę, jedną z kilku dróg w ich leśnej domenie, objął prowadzenie. Była nietknięta śladami; od ostatniego deszczu nie przejeżdżał żaden pojazd. Ruszyli, by sprawdzić następną drogę. Zanim dotarli do najdalszej drogi na czarne niebo wzeszedł ubywający księżyc. Potem mogliby zapolować i oczekiwanie Caluma wzrosło, gdy jego uszy wyłapały skrobanie ryjówki w chruście. Ponad głową, księżyc uwolnił się od chmur, rozświetlając świeże ślady opon. Calum obnażył pazury, kiedy wezbrał w nim gniew. Chociaż pozornie w posiadaniu firmy wycinkowej, ten las należał do Daonain. Z wysiłkiem uwolnił się od emocji. Na razie. Uderzyło w niego umięśnione ramię Aleca i Calum usłyszał zduszony ochrypły warkot, gdy jego brat zauważył ślady.

Calum w milczeniu poczłapał do lasu, poruszając się równolegle do drogi. Koleiny ciągnęły się przez kolejną milę. W pobliżu małej polany złapał zapach ludzi i kakofonię towarzyszących im zapachów: dezodorant, balsam do golenia, skóra, proszek do prania, płyn do kąpieli. Przerwał, pozwalając nosowi przefiltrować informacje. Dwóch mężczyzn. Ze słabego odoru błota i moczu przybyli zaledwie kilka godzin temu. Bez ognia. Zimny obóz implikował, że nie chcieli być znalezieni. Drgnął uchem do Aleca, i jego towarzysz zesztywniał, obracając się w milczeniu na prawo od obozu. Calum ruszył w lewo. Opierając się plecami o sosnowe drzewo, człowiek na warcie trzymał strzelbę na kolanach. Drugi mężczyzna chrapał w śpiworze, z wierzchu przebijały się czarne włosy. W świetle księżyca zalśnił metal, ukazując stos pułapek dla dużych zwierząt. Wściekłość wezbrała w Calumie jak stopiona lawa. To była jego góra; polowali na jego ludzi. Czemu? Co wiedzieli? Wyciągnął moc i wykorzystał zdolność Cosantira do postrzegania swego terytorium. Dev, Rosie, Angie, Ben ... w sumie siedmioro Daonain w tej chwili włóczyło się w górach. Musiał odpędzić intruzów i zniszczyć pułapki. Ale ostrożnie ... bardzo ostrożnie. Skłonienie Aleca do aresztowania ich za wtargnięcie i nielegalne zastawianie sideł mogło odnieść odwrotny skutek gdyby myśliwi mieli wątpliwości jak szeryf ich znalazł w milach pustkowia. Daonain przetrwali, bo nie zwracali na siebie uwagi. Alec wyłonił się z zarośli, gniew w jego napiętych mięśniach i świecących żółtych oczach był oczywisty. Mrowienie, rozmycie, i był w ludzkiej postaci, ukrytej przed obozem za krzakami i drzewami. Calum się dopasował. "Przypuszczam, że nie pozwolisz, bym wyrwał im wnętrzności" warknął Alec. "Niestety nie." Calum walczył z własną potrzebą, by rozdrobnić łowców na małe kawałki. "Mogli zostać wynajęci, by ustawić pułapki, nie wiedząc dlaczego. Jakieś inne pomysły?"

"Właściwie, tak." Alec oparł się o cedr i podrapał plecami o pień. "Widziałem trop Bena. Świeży." Ben? Ostatnio, ten zmienny, odpoczywając od pracy na budowie, cieszył się wakacjami w zwierzęcej formie. "Odstraszy ich z obozu?" Alec miał niewinną minę, której jego przyjaciele wiedzieli, żeby nie ufać. "Każdy myśliwy wie, jak kłopotliwe są niedźwiedzie, zwłaszcza te, które nauczyły się wyjadać odpadki. Z tegoż powodu słyszałem, że niedźwiedzie myślą, iż każdy pojemnik jest wypełniony smakołykami." Calum spojrzał na dużą przenośną lodówkę ... niewątpliwie pełną jedzenia, i na opakowania i pudełka rozrzucone po polanie. Potarł policzek, poczuł twarde drapanie zarostu. Noc mijała. Przesunął umysł w świadomość Cosantira. Ben był bardzo blisko. "Masz niegodziwą duszę, bracie."

***

W pobliżu parsknął kuguar. Z cieni, Alec przyglądał się, jak mężczyzna ze strzelbą się płoszy, jego głowa uderzyła w drzewo, o które się oparł. Gdy zaszeleściły zarośla, Alec się uśmiechnął. Calum musiał pocierać o każdy krzak w tym obszarze. Głośne warknięcie, jeszcze bliższe. Strażnik skoczył na równe nogi. Drugi mężczyzna szaleńczo wyszarpnął się ze śpiwora i złapał pistolet ze środkiem uspokajającym. Ta dwójka szybko i cicho wyniosła się z polany. Po dziesięciu minutach Ben rozhulał się w pustym obozie. Wielki niedźwiedź się cieszył, rozdzierając pudełka i plecaki i zostawiając wszędzie porozrzucane śmieci. Zachowywał się dokładnie tak, jak normalny głodny niedźwiedź. Najlepsze Ben zostawił na koniec - metrowa chłodziarka. Niedźwiedź rozdarł ją pazurem, żłobiąc twardy plastik. Po kilku siorbiących dźwiękach, Ben

wyprostował się. Z jego szczęk niczym cygaro sterczała połowa solidnego salami. Zbliżały się głosy i Alec zesztywniał. Łowcy wracali, narzekając przez całą drogę. Calumowi udało się ich poprowadzić przez niezły kawał drogi zanim ich zgubił. "Hej! Hej, by to szlag!" Pierwszy mężczyzna wszedł na polanę, trzymając strzelbę myśliwską, jakby wiedział, jak z niej korzystać. "Ktoś zdemolował nasz obóz!" Wypieprzaj stamtąd, Ben. Ben podniósł się na pełną wysokość i wydał ryk, który zatrzymał myśliwych na ich kursie, ledwie wystarczająco długo, by spuścić lawinę kamieni między sobą a ludźmi. Strzelba wypaliła, rozbrzmiewając echem przez góry. Strzał zaiskrzył na granicie. Bez słowa jeden z mężczyzn ruszył, by sprawdzić trop Bena, podczas gdy drugi zwlekał z karabinem przy ramieniu. Wnętrzności Aleca zacisnęły się, gdy patrzył, jak funkcjonuje ta para. Szybkość ich reakcji, nawet sygnały ręczne, które wykorzystywali, wskazywały na doświadczenie wojskowe. A Lachlan był torturowany. Zagrożenie dla Daonain może być bardziej śmiertelne niż się komukolwiek zdawało.

Rozdział 6 Bieg z parkingu przez deszcz do Wild Hunt pozostawił Vic przemoczoną. Kiedy lodowata woda spływała po jej szyi, odwróciła się, by rzucić na ulewę gniewne spojrzenie. W ciągu ostatnich dwóch tygodni pora roku zdecydowanie przeszła w zimną, mokrą jesień. Pustynia jawiła się coraz lepszą. W końcu, czym było parę granatów i min pułapek pomiędzy przyjaciółmi? "Pada?" Rozejrzała się, gdy Alec zostawił przyjaciół i podszedł tak blisko, że kusił ją swym intrygującym zapachem: czyste ubrania, odrobina płynu po goleniu i męskie piżmo. Mmmmh gdyby przechyliła się bliżej, jej biust otarłby się o jego pierś. Nie, Vic. Cofnęła się o krok i oparła o framugę. Jeśli nie zachowa dystansu, ubrania zaczną parować z żaru pomiędzy nimi. Jezu, może powinna wyjść na zewnątrz, wziąć zimny deszczowy prysznic. "Uch, taa, leje jak sukinsyn." "Musi. Jesteś przemoczona skarbie." Jego uśmiech mógł rozjaśnić najposępniejszy dzień. Cholera. "Jesteś dość wcześnie. Nie szłaś tutaj, prawda?" "Nie." Oglądała poprzez parking posuwającą się falę deszczu, jak ostrzeliwanie z powietrza. Kryjące się na zachodzie słońce zmieniło ciemne chmury w ponurą czerwień. "I jest piątek - w piątek i sobotę zaczynam wcześniej." "Zanosi się długa zmiana." Podniósł pasmo jej włosów, marszcząc brwi, gdy woda spadała na podłogę. "Calum ma kilka ręczników w kuchni. Wysusz się, zanim złapiesz przeziębienie." "Tak tatusiu." "Tatusiu?" Jego wzrok przesunął się po jej ciele jak ciepła dłoń i powrócił do miejsca, gdzie mokra tkanina oblepiła piersi. Oddech uwiązł jej w piersi, podczas gdy wszystko inne się rozluźniło. Oparł dłoń na framudze nad jej głową i pochylił się. Kiedy wdychał, jego nozdrza zafalowały. "Lisica" wymruczał, tak blisko, że jego oddech ogrzał jej policzek.

Powinna to powstrzymać ... Jego wargi były kusząco blisko. Żar ciemnozielonych oczu zaczerwienił jej skórę. Wyczulił. Została złapana, każda komórka w jej ciele pragnęła jego dotyku. Odwróciła twarz i otarła swoimi wargami o jego. Zamarł. Mięśnie jego szczęki stwardniały w granit i zrobił krok w tył. "Jestem głupcem ... i przepraszam, Vicki." Odwrócił się i wyszedł w deszcz, mamrocząc "Hernie pomóż mi." Starając się wmówić sobie ulgę, Vic patrzyła, jak przechodzi przez parking swoim długim, prostym krokiem, a jej żądzę czuło się jak rozchodzące się gorące fale. Jak do cholery sprawił, że tak się czuła? Jakby oddała wszystko za zwinięcie w garści jego koszuli i pociągnięcie na siebie tego smukłego ciała. Prawie czuła jego ciężar, sposób, w jaki brał jej usta, drażniąc ją by oddała pocałunek, potem... Jasna cholera. Jeśli się nie ogarnie, rozpłynie się tu w drzwiach. Potrząsnęła głową, rozpryskując wodę na podłogę. Przynajmniej była cieplejsza niż weszła. Dużo bardziej cieplejsza. I idiotka. Tylko dlatego, że czuła jakby był przyjacielem - kolegą z drużyny. Podobnie jak wielu żołnierzy, z którymi walczyła, był tak samo oddany służbie. Dodaj do tego zwichrowane poczucie humoru i ... to ciało? Do diabła, jak mogła się oprzeć? Z przekleństwem zatrzasnęła drzwi, z zadowoleniem widząc, jak klienci podskakują na hałas. Kiedy ruszyła przez słabo wypełnioną salę, obserwował ją stolik umundurowanych pracowników służby leśnej. Młodszy z facetów wymamrotał "Wygląda na to, że Alec złapał sobie kobietę." "Łatwa zdobycz." Odparł siwowłosy, ciemno opalony mężczyzna. Zdobycz? Myślał o niej jak o zdobyczy? Zwolniła, rozważywszy wykopanie krzesła spod tyłka tego starego kozła, pozwalając mu wylądować na dupie. Ale do diabła, to tylko mężczyźni - kolejny termin na ciemniaków - i nie mówili do niej. Skręciła w stronę korytarza i wyłapała kolejny fragment "... tak czy siak, dziwnie pociągająca." To było bardziej jak to. Nie wiedziała dlaczego ich głosy były tak

głośne. Jeśli już o tym myśląc, cała sala wydawała się okropnie głośna, jak telewizor z głośnością na full. Jej słuch był tak wrażliwy, jak po nocnych szotach tequili. Tylko że nie piła. "Vicki!" Jamie zatrzasnęła zmywarkę i przebiegła przez kuchnię, by obdarzyć ją uściskiem. Dzięki Bogu, że jej żebra się wyleczyły. "Ach ... " Szlag by to, wiedziałaby, co zrobić z jednoramiennym uściskiem kolegów z drużyny, ale to była dziewczynka. Dziecko. Po chwili uniosła dłoń i poklepała niezręcznie dzieciaka. "Jeezuu, Vicki" Jamie zmarszczyło czoło patrząc Vic w twarz. "Kiedy ktoś cię przytula, odwzajemniasz przytulanie." "Och. Okej." Obejmując ramionami chude ramionka, mogła się tylko zdumieć nad dzieckiem tak bardzo kochanym, które wiedziało, że brak uścisku nie wynikał z niechęci, ale z braku doświadczenia. Szybko mrugnęła na ukłucia w jej oczach i przytrzymała dziewczynkę chwilę dłużej, by mieć pewność, że nie ukazała łez. Kiedy dziecko ją wypuściło i spojrzało z uśmiechem, jasność jej twarzy przygasła. Vic dostał kolejny uścisk - bardzo delikatny. "Jezu, wszystkie te bzdurne sprawy" wymamrotała Vic. Litość. Właśnie współczuło jej pieprzone dziecko. Odsunęła się i zauważyła, że jej ubranie zostawiło dzieciaka mokrym. "Muszę sie wysuszyć, zanim zaleję to miejsce." Cholera, to brzmiało tak, jakby się miała rozpłakać. "Mam na myśli..." Jamie podbiegła do półek i złapał ręcznik. "Dzięki, dzieciaku." "Dzisiaj mamy wspólną pracę." Jamie usadowiła się na stołku przy umywalce i promieniała."Dzisiaj pracuję do szóstej wieczorem, odparł tatuś, ponieważ będziesz tu, żeby się upewnić, że nikt ... " zmarszczyła brwi. "Um ... nikt nie poczyni żadnych awansów." Czy to nie brzmiało jak Calum? "Nikt nie posunie się za daleko." "Taa. To jest to."

Po wyrzuceniu ręcznika do pralki Vic ściągnęła koszulę z piersi. Wilgoć sprawiła, że była zbyt ciasna ... i zbyt zimna. Spojrzawszy na swe cycki, jęknęła. Alec nie tylko widział jej sutki, ale musiał być w stanie policzyć wszystkie zmarszczki wokół nich. Nie mogła tak obsługiwać stołów. "Bardzo atrakcyjne, ale nie prowadzę burdelu" powiedział Calum oschłym tonem. Vic podskoczyła. Teraz wiedziała, jak czuli się jej kumple, kiedy się do nich skradała. Potem zarejestrowała jego słowa. Uważał, że jej piersi są atrakcyjne? Jej policzki rozgorzały i odwróciła twarz. Boże, dwóch mężczyzn w jednym dniu przyprawiło ją o rumieniec. Co gorsza - sprawiali, że była bardziej podniecona niż żołnierz poza służbą w Tajwanie. Do czego to ten świat zmierzał? "Moje ubrania są przemoczone. Masz jakieś sugestie?" spytała, starając się o równy ton. "Mam sweter w biurze. Jamie, proszę, idź i zbierz zamówienia na drinki. Powiedz ludziom, że będę minutę po tym, jak skończę ubierać naszą kelnerkę." Jego szare oczy zalśniły, gdy spojrzenie przebiegało przez ciało Vic, zupełnie jak u jego brata. I mając wzrok Caluma na piersiach, podnieciła się równie szybko. Cholera, teraz była mokra równie w środku, jak i na zewnątrz. Z rozdrażnieniem irytacji i ochoty, skrzyżowała ramiona nad klatką piersiową i zaskoczył ją rzadki uśmiech Caluma. Błyszczące białe zęby w tej opalonej twarzy pewnie nie oddawały jej hormonom żadnej przysługi Jamie ruszyła do drzwi, śpiewając już razem z Waylonem Jenningsem z szafy grającej. Calum się nie ruszył. Mimo, że jego uśmiech zaczął opadać, fałdka wzdłuż jednego szczupłego policzka pozostała, sprawiając, że chciała przeciągnąć palcami po jego twarzy. Ponad wszystko. Wybrzuszenie w czarnych dżinsach ukazało, że jest równie zainteresowany. Zły pomysł, Sierżancie. Przygryzała wargę. "Sweter? Pamiętasz?" "Tak. Zostajesz tutaj, a ja go znajdę." Kiedy wyszedł z kuchni, dobiegł ją jego głos "Twoje towarzystwo w tej chwili byłoby okropnie złym pomysłem."

Bez jej zgody, stopy ruszyły za nim. Nie, Sierżancie. Zatrzymała się. Była tutaj, by zbadać sprawy, nie drapać swędzące miejsce. Lub dwa. Mmm, dwóch mężczyzn. Pocałunki Aleca, dłonie Caluma. Nie, nie, nie. Uderzyła głową o ścianę na tyle mocno, by wybić sobie ten pomysł z głowy.

***

Później tego wieczoru, w chwili zastoju, Calum rozejrzał się po sali, czując rumieniec satysfakcji. Tawerna, miejsce gromadzenia się Daonain od chwili jej otwarcia w tysiąc osiemset osiemdziesiątym roku, rozkwitła pod jego opieką. Nie tylko zmienni lubili Wild Hunt, ale Inny Lud, a nawet ludzie cieszyli się ciepłem tutejszego towarzystwa. Większość z nich. Przypatrywał się stolikowi z trzema ludzkimi kobietami. Dwie były sympatycznie pijane i przyciągały uwagę ludzkich mężczyzn. Trzecia kobieta nerwowo patrzyła na parę starszych zmiennych siedzących w pobliżu. Calum zmarszczył brwi. Dopiero wczoraj Thorson wrócił z góry, gdzie poszedł koić swój smutek. Tego wieczoru, z determinacją próbował się upić. Niestety, jego towarzyszem od kielicha był Albert Baty, inny nienawidzący ludzi. Trzeźwi lub osobno, mężczyźni nie stwarzali żadnego problemu. Połączyć ich razem, a ich gniew się scalał i rozrastał. Po tym, jak Rosie wcześniej zakończyła swoje obowiązki, Calum sam obsługiwał tych mężczyzn, więc Victoria nie miałaby powodu, by się zbliżać. Inni klienci także wymagali specjalnej obsługi. Spojrzał na stolik przy kuchni i zobaczył, że szklanki krasnoludów są puste. Już. Z westchnieniem, Calum przyrządził jeszcze dwa rzezane piwa 4i przeniósł im. Zadowolenie, że wybredne lokalne krasnoludy uznały piwo za dobre, rekompensowało niebezpieczeństwo częstego odwiedzania przez nich baru, zwłaszcza w ruchliwe noce.

4

Piwo rzezane (dosł. rżnięte) jest to napój alkoholowy powstający w wyniku wymieszania w proporcji pół na pół piwa jasnego z piwem ciemnym. W wyniku umiejętnego nalewania i wcześniejszego schłodzenia piwa ciemnego powstaje w naczyniu dwukolorowy płyn.

Podobnie jak wiele magicznych istot, krasnoludy generowały aurę nie-możeszmnie-zobaczyć. Plakietka REZERWACJA na stole i odchodzące z nich niewielkie antagonistyczne fale odpychały większość ludzi ... chyba, że byli bardzo pijani, podobnie jak ten stary ranczer, który w zeszłym tygodniu wylądował na kolanach Gramlora. A Alec - Alec śmiał się tak bardzo, że prawie nie udało mu się wykręcić krasnoludowi topora, zanim Gramlor rozłupał człowiekowi głowę. Przy stoliku, Calum stanął plecami do sali i pochylił się. "Panowie, wasze napoje. Ufam, że wszystko jest właściwe?" Nurxtan pogładził brodę. "Nadal masz dobrej jakości piwo, Cosantirze. Nie byłem tu z wizytą, odkąd odeszła twoja życiowa towarzyszka. Moje kondolencje." "Dziękuję." Postawił kubek przed każdym krasnoludem. Drugi przybyły krasnolud pokiwał głową na jego podziękowanie. Nurxtan odwrócił uwagę. Właśnie wszedł Alec i przesuwanie się w głąb baru utrudniły mu pozdrowienia ze wszystkich stron. "Twój brat wydaje się być w dobrym zdrowiu." "Jest." Krasnolud zmarszczył brwi. "Rozrzuca swe nasienie z bardzo wieloma, ale nie posiada formalnej życiowej partnerki. I ty też nie, Cosantirze." "Moja partnerka umarła." "Minął czas. Znajdź inną. Związani Daonain są bezpieczniejsi dla wszystkich." Szczęka Caluma się zacisnęła. Krasnoludy nie kłamały, nie rozdawały komplementów, nie miały żadnego taktu, a te swoje długie nosy wsadzały we wszystko, włączając osobiste życie ludzi. "Ja..." Nurxtan przerwał. "I tym razem podziel się ze swoim bratem." Nie było sensu tego omawiać. Calum sztywno skinął głową i odmaszerował do swojego baru. Bzdury. Lenora była krucha, a jej nieśmiałość uniemożliwiła jej zaakceptowanie Aleca, wypaczając ich kojarzenie tylko do niej i Caluma. Alec

zrozumiał, ale wina wciąż przygniatała barki Caluma, nawet tak wiele lat po jej śmierci. Odkładając to, wrócił do pracy przy barze. Vic pomachała od strony stanowiska kelnerki i przykuła jego uwagę. "Potrzebuję trzech białych win i Bud Light’a" zawołała. Kiedy sięgnęła po dzbanek wody, jej pełne piersi spoczęły na barze jak premia do zgarnięcia. Z wysiłkiem odwrócił głowę, w zamian zaciskając dłonie na zimnej butelce wina. Trzy wina. Racja. Pomimo hałaśliwych rozmów, nadal słyszał chichot brata z odległego krańca baru. Oczywiście Alec zauważył, gdzie skupił uwagę. Calum strzelił mu sfrustrowane spojrzenie, a Alec uniósł szklankę w toaście doskonałego zrozumienia. "Twoje zamówienie jest kompletne, Victorio." Calum postawił przed nią napoje. "Dziękuję." Ustawiła je na tacy i posłała mu uśmiech, który zalał organizm testosteronem. Twarz miała zarumienioną, oczy lśniące, i nie mógł temu zaradzić, poza zastanawianiem czy przenosiła całą tę uroczą energię na parowanie. "Wbij to na rachunek Howarda" powiedziała i podniosła tacę. Łatwość, z jaką niosła ciężkie tace, wskazywała na silne mięśnie ukryte pod jej gładką kobiecą otoczką. Miała chód skradającego się zmiennego, zauważył ponownie. Odwrócił się i napotkał spojrzenie Aleca. Po nalaniu Guinnessa podszedł do baru, by mu go przekazać. "Masz." "Dzięki." Alec przełknął ślinę. "Człowiek nie powinien mieć na nas takiego wpływu." "Jakaś sztuczka z feromonami. W końcu zmienni chodzą do łóżka z ludźmi." "Tylko dlatego, że są pod ręką - nie z powodu prawdziwego zewu" zauważył Alec. "Nie wiem jak ty, bracie, ale mnie cholernie przyciąga." "Mnie też." Zbyt przyciąga. Bóg się z nim drażnił, trzymając ją stale w zasięgu wzroku. W zasięgu zapachu. Wiedział jednak, że nie jest mądre, by zmienny wikłał się w związek z człowiekiem. "Po Zgromadzeniu Samhain powinniśmy udać się gdzieś z wizytą."

"I przyjrzeć się jakimś nowym kobietom? Może nawet znaleźć partnerkę?" "Dokładnie." Jego związek z Lenorą był niekompletny. Następnym razem byłby w stanie dzielić swoją partnerkę z bratem.

Vic stwierdziła, że zawodził ją wzrok. Kątem oka mogła zobaczyć dwóch niskich facetów siedzących w pobliżu korytarza. Ale kiedy spoglądała prosto na stół, było pusto. Czyż nie widziała, jak Calum dostarczał dwa drinki? Stał chwilę, po czym wrócił do baru z pustymi szklankami. Sam wciągnął dwa kufle piwa? Odwróciła wzrok i kątem oka zobaczyła, że dwaj faceci ponownie pojawiają się przy stole. Bardzo, bardzo niscy mężczyźni z brodą po pas. Wyglądali niemal jak ... Parsknęła. Nie. Nie ma mowy. Ale przecież szukała kotołaków. Więc może, być może, tu i teraz, miała przed sobą dwóch mini-facetów, którzy urwali się z castingu Władcy Pierścieni. Krasnoludy. To był świetny film, ale obowiązującym słowem było film, nie prawdziwe życie. Boże, dopomóż, czy następnie będzie musiała wyśledzić krasnoludy? To zadanie, które dał jej Lachlan, zamieniło się w kompletną pieprzoną bombę. Postawiła tacę na kobiecy stół, z brzękiem kieliszków wina. Wymuszając uśmiech, powiedziała "Proszę bardzo." Po rozstawieniu napojów rozejrzała się po sali. W tej chwili było za dużo roboty, by zbadać ten narożny stół. Rosie źle się poczuła i wyszła wcześniej z pracy, zostawiając Vic jako jedyną kelnerkę w zapchanej tawernie. I kto włączył melodię Elvisa Presleya? Blue Hawaii - w Waszyngtonie? To było po prostu niewłaściwe. Kto potrzebował następnego drinka? Po pierwsze, uprzątnąć stolik przy kominku. Potem machnąć się do stołu bilardowego. Większość ludzi w sali głównej powinna przez chwilę być okej. Spojrzała na stół obok drzwi i dwóch starszych mężczyzn, których obsługiwał Calum. Jeden mężczyzna był niski i gruby z wiszącym, jak u buldoga z nadwagą, podgardlem. Drugi był ponad

sześćdziesięcioletni, ale wyglądał jak pies ze złomowiska - po prostu czysta złośliwość i dowodzące jej blizny. Obaj piorunowali ją wzrokiem, jakby porysowała kluczem ich ulubionego pickupa. Sprawdziła bar, ale otoczyli go ludzie, co oznaczało, że Calum nie widział, że ich dzban piwa był pusty. Najwyraźniej ten stolik był jej odpowiedzialnością. Obowiązek wzywa. Ruszyła w drogę. "Co mogę wam podać do picia, panowie?" "Nie mogłabyś mi przynieść nawet ptasiego gówna, małpia mordo" odezwał się cicho niski i gruby. "Odsuń się od mojego stołu, zanim twój smród sprawi, że się porzygam." "Dobrze." Biorąc pod uwagę, że miała być również bramkarzem, może Calum pozwoliłby jej wrzucić dupka za drzwi, by sprawdzić, czy się odbije. Nie, bądź grzeczna, Sierżancie. Poza tym wszczęcie walki nie dokładnie było uważane za ukrycie. "Dobra więc. Jeśli potrzebujesz czegoś, idź sobie po to do baru." Nie odpowiedział, po prostu trzasnął prawie pustym kubkiem tak mocno, że piwo chlapnęło na stół. Cofając się pośpiesznie, Vic zderzyła się z kolanami drugiego faceta. Pies ze Złomowiska odsunął drinka i podniósł się na równe nogi, głęboko pomarszczona twarz była zniekształcona z wściekłości. "Nie chcę cię tutaj. Ani ciebie ..." jego szaleńcze spojrzenie zwróciło się w stronę stołu trzech kobiet "...ani ich." Warcząc jak wściekły pies, rzucił się na mające szeroko otwarte oczy licealistki. "Wynocha." "Och, kurwa." Vic rzuciła pustą tacę na stół i złapała mężczyznę za kołnierzyk. Z trudem odciągnęła go od wrzeszczących kobiet, obróciła się, chcąc wypchnąć go przez drzwi. Zamiast się wyrwać, cisnął się w tył i wbił jej łokieć w brzuch. "Uuf." Straciła chwyt na jego koszuli. Zrobił dwa kroki, a potem kopnął, próbując sięgnąć jej brzucha. Jezus. Szarpnęła w bok i chybił. To był bardzo szybki staruszek, który po prostu marnował się w walce. Uśmiechnęła się, gdy do jej żył napłynęła adrenalina.

Szansa zabawy? Nie musisz go zabijać. Kiedy spróbował ponownie, złapała jego stopę i ostro wykręciła. Nie chcąc, by zwichnęła mu kolano, uderzył w podłogę, przetoczył się na ramię i kopnął ją wolną nogą. Puściła, zanim zdołałby złamać jej palce. Podstępny ruch. Z szacunkiem skinęła głową i cofnęła się. Jeszcze nie odparował mu jad? Zerknęła przez ramię, by sprawdzić swoją szóstą. Drugi sukinsyn miał nóż. Rzucił się na nią, ostrze sunęło szybko. Uchyliła się. Szybki cios pięścią w twarz Grubego i Niskiego przyniósł satysfakcjonujący rozbryzg krwi. Boże, to była zabawa. Jej stopa podkopała mu nogi i wylądował ciężko na boku. Zgorzkniały starzec zbyt szybko stanął na nogi, poruszając się szybciej niż SEAL na spidzie, i cholera jelita wciąż ją bolały od łokcia. Kręcił się wokół niej, szukając dziury w obronie. Usłyszała głęboki krzyk Caluma i zignorowała go. Pomiędzy barem a tutaj było mnóstwo ludzi. Studiowała Psa ze Złomowiska, czekając na jego ruch. Jego oczy nie wyglądały dobrze - nie był po prostu pijany; był oszalały. Kiedy na nią skakał, odskakiwała bez odwetu. Szybko przytomniał i obracał się. O kurwa, naprawdę chciał ją zabić. Co teraz? Jej zadaniem było utrzymanie spokoju, nie posyłanie pijanych dupków do szpitala. Niezdecydowanie miało swą cenę i pięść uderzyła jej twarz w wybuchu bólu i światła. Wpadła na stół, posyłając ludzi w wirze do tyłu z wściekłymi okrzykami. Kubki i szklanki się roztrzaskały; rozlany płyn był wszędzie. Rumiana ze wstydu, z policzkiem bolącym jak diabli, wytoczyła się z plątaniny i odskoczyła na nogi. Drań uśmiechał się do niej głupawo, by go szlag. Skoczyła na niego, fingując wysoki cios. Jego blok zostawił go otwartym na kopniaka w brzuch, który natychmiast twardo podążył tą samą stopą ku jego twarzy. Impet sięgnął jej nogi, a on poleciał jak ptak z nadwagą, lądując na innym stole. Skrzywiła się. Więcej szkód. Calum będzie królewsko wkurwiony. Niski grubas się podniósł i jakoś odzyskał nóż. Akurat gdy się napięła, Calum go chwycił, szarpnął głowę do tyłu za długie, strąkowate włosy i otoczył palcami

grubą szyję. "Jeśli będę musiał rozerwać ci gardło, będę mieć nieznośny bałagan, i będę jeszcze bardziej wściekły niż teraz. Niski grubas zamarł z otwartymi oczami. "Cóż, cholera bracie, mówisz, że nie mogę temu tutaj wypruć flaków?" Kucając, Alec miał jedno kolano na karku Psa ze Złomowiska, i nóż przyłożony do jego brzucha. Twarz szeryfa był zimna, twarda i wściekła. Wyglądał na w pełni gotowego, by wypatroszyć staruszka. Hola. Walka w barze wokół była śmiertelnie nieludzko szybka. Calum westchnął, a jego szare oczy rozjaśniły się. "Uważam, że jelita są tak samo nieprzyjemne jak krew. Alexandrze, pamiętaj, że jesteś szeryfem tego hrabstwa." "No cóż, hej, wyleciało mi z głowy." Alec wziął głęboki oddech i napięcie odpłynęło z jego ciała. Przemówił do starszego gościa "Thorson. Wygląda na to, że będziesz cieszyć się gościnnością mojego więzienia. Potrzebuję słowa." Głos mężczyzny był ochrypły, nic zaskakującego, zważywszy na kolano Aleca wciskające mu się w krtań. "Daję swoje słowo." "Albert?" Mroźne spojrzenie Aleca obróciło się do grubasa. "Daję swoje słowo" powtórzył Niski i Gruby. Kiedy Calum uwolnił swojego więźnia, Alec zwlekł Thorsona na nogi i pchnął go na bok tak, że dwaj pijacy stanęli razem. Stojąc naprzeciwko nich, Calum skrzyżował ramiona. "Wybaczę wam mój dług, ale ta kobieta pracuje dla mnie i robiła tylko to, do czego została wynajęta." Jego słowa były łagodne i lśniące od lodu. "Nie oferowała ci żadnej zniewagi, ale ty zadałeś jej obrażenia. Zgodnie z prawem wzajemności, ona jest ci winna." Rozejrzał się po barze. Zakłopotana Vic podążyła za jego spojrzeniem. Dwóch mężczyzn i licealistki zdawało się być wyraźnie zażenowanych. Tak jak i młoda para przy kominku i mężczyzna siedzący przy barze. Wszyscy inni w tym miejscu patrzyli na nią z wyrazami obejmującymi od zimnego gniewu do oszacowywania. W sekundę później głowy lekko się pochyliły, a przez salę przeszedł szmer. "Jest ci winna."

Co się do cholery działo? Vic otworzyła usta, by zapytać i zrewidować. W tej chwili Calum wyglądał bardziej groźnie niż jej pierwszy instruktor musztry po tym, jak rekrut upuścił karabin w błoto. Gdy jego spojrzenie spoczęło na niej, prawie stanęła na baczność. Usta Thorsona zacisnęły się w gorzkiej linii, kiedy wpatrywał się w Vic, każdy por w jego ciele ociekał odrazą. Ale odpowiedział cicho "Omówimy z tobą odszkodowanie, Cosan...uh, Calumie." "Doprawdy nie sądzę." Calum skinął na nią głową. "Twoje omawianie odbędzie się z tą, która jest ci winna. Uważam ją za honorową i uczciwą dla tego celu - jak sądzę, potrafi określić własną rekompensatę, by osiągnąć równowagę. Powiedzmy, poniedziałek, twoja księgarnia o godzinie pierwszej. Panno Waverly, wyrażasz zgodę?" "Pewnie. Brzmi dobrze." Na co dokładnie się zgodziła? Czując krew spływającą po jej twarzy, Vic otarła ręką rozcięcie na policzku i dostrzegła jak w oczach Aleca błyska wściekłość. Sytuacja wydawała się zbyt nieprzewidywalna, a wycofanie się wyglądało na najlepsze rozwiązanie, by to załagodzić. "Wybaczcie, muszę się wyczyścić." Przeszła przez salę, z oczami utkwionymi w drzwiach kuchni, by uciec przed spojrzeniami. Bolała ją twarz, a upokorzenie bolało jeszcze bardziej. Ten stary facet nie powinien być w stanie tknąć jej palcem. Nie tylko ją kopnął, ale rzeczywiście strzelił ją pięścią. Z wyglądu musiał się zbliżać do siedemdziesiątki. Siedemdziesiątka. Boże, dopomóż, już mam za sobą najlepsze lata, a nie mam nawet trzydziestki. I o co chodziło w tym byciu winną? Jakiś górski zwyczaj czy coś? Miała do Caluma kilka pytań, na które musi odpowiedzieć. W kuchni opadła na krzesło przy stole i starała się uwolnić zalegającą adrenalinę. Niestety dla stanu jej umysłu, mniej niż minutę później do pomieszczenia wpadł Calum, a za nim Alec. I oboje wyglądali, jakby nadal chcieli kogoś zabić. Prawdopodobnie ją. Fatalnie poradziła sobie z mężczyznami i rozwaliła całą tawernę.

Uniosła rękę, zdając sobie sprawę, że jej dłonie krwawią na czystą podłogę Caluma. Boże, i tak źle i tak niedobrze. "Przepraszam, chłopaki. Nie zrobiłam..." "Zamknij się" powiedział Alec, najkrótsze zdanie, jakie kiedykolwiek od niego usłyszała. Taa, był wkurzony. Wyszarpnął z rolki papierowy ręcznik i wetknął pod wodę. Dobra, okej, zamknąć się. Ale Calum stał po jej drugiej stronie, a naprawdę musiała mu powiedzieć, jak bardzo jej przykro... "Spójrz na mnie" powiedział Alec. Odwróciła się, złapała pełny efekt płonących zielonych oczu. Ukląkł przed nią, tak blisko, że dostrzegła słabe blizny na jednym policzku. Równoległe linie. Zesztywniała - linie jak te wokół jej żeber. Ślady pazurów. Chwycił ją za podbródek, stanowczymi palcami. Ciepłymi. "Nie ruszaj się. To zaboli, kochanie." Przycisnął zimny, wilgotny papierowy ręcznik do jej policzka. "Auć" mruknęła. "Słuchaj" powiedział "tam..." "Rusz się." Calum szturchnął Aleca kolanem. Jedną nogą przyciągnął krzesło bliżej i usiadł, zanim wziął ją za rękę. Jego szare oczy były prawie czarne, usta zaciśnięte. Mięśnie zginały się pod białą koszulą - gotów był walczyć, w porządku. "Nie chciałam..." "Zamknij się" powiedzieli niemal w chórze. Calum wyciągnął do Aleca małą butelkę. "Nałóż na tę szmatkę jodyny." "Chwileczkę, nie, poczekaj." Chwyciła Aleca za nadgarstek nieco za późno, za słabo. Przyciągnął jej rękę do uda i przycisnął szmatkę do twarzy. Paliła, napalm w butelce. Nienawidziła tego gówna odkąd była dzieckiem. "Jezu, przeżyłam tę walkę, a teraz próbujesz mnie zabić" mruknęła. "Co to za archaiczna medycyna?" Alec uśmiechnął się a jego uścisk na jej dłoni zelżał, przemieniając się w niemal pieszczotę. "Jesteś za twarda, żeby umrzeć, kobieto."

Komplement? Słowa przedzierały się przez jej upokorzenie jak słońce przez mgłę. Spojrzała na Caluma, rychło w czas, by zobaczyć, jak wylewał pół butelki jodyny na jej knykcie. "Cholera! Kurwa mać!" krzyknęła. Ups. Niezbyt dyplomatyczny sposób rozmowy z szefem. Przygryzła wargę, zignorowała parsknięcie Aleca. "Um. Przepraszam." "Mam nadzieję, że powstrzymujesz ten język w obecności mojej córki" powiedział łagodnie Calum. Oczy powróciły mu do szarości, a wargi zadrgały w górę. Odprężyła się na krześle z westchnieniem ulgi. Calum użył palca do rozsmarowania na jej dłoniach maści z antybiotykiem, a następnie podał tubkę Alecowi. Zachowywali się, jakby została rozbita na kawałki, a nie ledwie wyszczerbiona. Obaj postanowili się upewnić, że nic jej nie było. Nikt nigdy tego nie zrobił. Och, w Marines, kumpel rzuciłby ci opatrunki. Ale kiedy była tajniakiem, sama sobie radziła z urazami. Zabawne, jak bardzo przyzwyczaiła się do protokołu: Jeśli cię złapią, radzisz sobie na własną rękę. Nie znaliśmy cię. Żadnego ratunku, żadnej pomocy. Alec uśmiechnął się do niej. "Chcesz żebym pocałował, żeby było lepiej?" Parsknęła. Ale kiedy na nich spojrzała i zobaczyła na twarzach prawdziwą troskę, coś wydawało się w niej przełamać. Jako dziecko słyszała, że jeśli połknie pestki arbuza, to ten wyrośnie jej w żołądku. Spędziła tydzień, poklepując brzuch, czekając ... nadaremnie. Ale teraz, patrząc na Aleca i Caluma, czuła, że głęboko wewnątrz coś zaczyna się rozwijać i rosnąć.

***

Deszcz przestał padać, a półksiężyc wypłynął na chmury niczym starożytny rysunek Herna, rogatego boga łowów. Zimne powietrze spływało górskimi

stokami do miasta niosąc zapach śniegu, sosen, drobnych wilgotnych przesiek i jeleni, które przecinały je w ciszy. Ale dzisiejszego wieczoru Alec nie czuł głodu, by ruszyć w dzikość. Tego wieczoru jego głód dotyczył młodej kobiety, która szła obok niego w milczeniu. Kobiety zarówno pięknej jak i zabójczej. Podczas walki w Wild Hunt, był o nią przerażony. Co gorsza, niemal stracił kontrolę i się przemienił, coś, czego nie zrobił od wieku nastolatka. Popatrzył na swoją małą towarzyszkę i potrząsnął głową. Strach o nią był smutnie niewłaściwy; powinien był się martwić o jej przeciwników. Kiedy Thorson ją kopnął, Vicki się uśmiechnęła, jej uciecha była oczywista. Był zszokowany - do diabła, nadal był w szoku. Zmienne kobiety walczyły tylko o dom lub rodzinę i zawsze ruszały prosto do gardła lub brzucha. Jakiego rodzaju kobieta lubi rozróby? I dostawać się w krwawą walkę, a mimo to przyciągać ciosy. Właśnie gdy przedarł się do niej przez klientów, zobaczył, jak celowała raczej w szczękę, a nie w pierś, a potem złagodziła kopniak. Mogła zabić jednego z nich. Alec się uśmiechnął. Jak tylko by wytrzeźwiał, Thorson, mając za sobą lata rozrób, też by to wiedział. Czyż nie pociągnęłoby to za ogon tego starego kotołaka? Gdy dotarli do rogu ulicy Cumberland, Vicki popatrzyła na niego, jej oczy w świetle księżyca były złocisto-brązowe. Czy namiętność rozjaśniłaby je jeszcze bardziej? "Naprawdę nie musisz odprowadzać mnie do domu" zaprotestowała ponownie. "Nic mi nie jest. Nie powinieneś pójść do więzienia, zadbać o tych mężczyzn?" "Nieszczególnie się śpieszę." Alec włożył dłonie w kieszenie, żeby powstrzymać się od narobienia kłopotów. "Będą grzeczniejsi, jak odparuje z nich alkohol." Mrucząc "Wątpię w to" ruszyła chodnikiem. Lekka bryza rozwichrzyła jej włosy, jak opadłe liście, szeleszczące po nawierzchni w jesiennej pieśni. "Alec?" "Ummm?" Jej skóra była nieskazitelną kością słoniową w bladym świetle księżyca, a potrzeba dotyku stała się niemalże nie do wytrzymania.

"Dlaczego ci dwaj mężczyźni chcieli mnie zabić? Nigdy wcześniej ich nie spotkałam." Och, nie było dobrze - piękna, zabójcza i inteligentna? Matka była wielkoduszna z Jej darami. " No cóż, teraz wydaje się, że po prostu za dużo wypili. Widywałaś wcześniej barowe bójki." "Alec, ściemniasz - ummm, wiesz dobrze, że to nie była normalna barowa bójka. Nie zrobiłam niczego, żeby ich zdenerwować, ani te trzy licealistki." Linia zmarszczki pojawiła się między jej ładnymi, łukowymi brwiami, nakłaniając go, by ją zetrzeć. "Naprawdę nie powinnaś się martwić ..." "Jedyny raz, kiedy widziałam coś takiego był wtedy, gdy grupa Białej Supremacji wszczęła walkę z czarnym żołnierzem. Chcieli go zabić."

5

To było zbyt bliskie prawdy. "Co się stało? Udało im się?" "Przeciw Marine? Bądź realistą." Jej ochrypły śmiech był tak samo atrakcyjny, jak szemrzące źródło w suchym dniu. "Alec, ci mężczyźni mieli to samo spojrzenie. Nienawiść, ale nie za to, co zrobiłam, ale z powodu czegoś, co reprezentuję. Czegoś ... hmmm." Zamilkła. "Co?" Obawa pełzała mu po kręgosłupie niczym rząd mrówek, a potem się rozluźnił. Nie mogła nic wiedzieć o Daonain. "Więc, jak nauczyłaś się walczyć w ten sposób?" zapytał. Czas przejąć kontrolę nad tą rozmową. "Och, mój tata nalegał, by jego mała dziewczynka mogła się bronić, zwłaszcza że tak dużo podróżowaliśmy." Fakt, że pozwalała mu zmienić temat, był odrobinę martwiący. Jak oglądanie ulicznego kota, rozmyślnie wypuszczającego mysz. Co wiedziała? Wznowiła spacer. "Przez lata brałam lekcje karate." Poczuł woń szczerości, a raczej brak nerwów wskazujących na kłamstwo. Być może jednak nie mówiła całej prawdy. Była wyraźnie przyzwyczajona do walk na wszystkich frontach. Spochmurniał i powstrzymał potrzebę silniejszego 5

Biała supremacja (ang. white supremacy) – ruch uznający białą rasę za wyższą od ludów należących do innych ras i mniejszości. Członkowie określają niekiedy ruch mianem White Pride lub White Power.

nacisku. To był długi wieczór, i nawet gdyby cieszyła się z walki, zebrała kilka uderzeń. Ale jutro, wszystko może się zdarzyć. Podeszli pod dom i zatrzymali się przy schodkach werandy. "Dzięki za towarzystwo" powiedziała. "Cała przyjemność po mojej stronie." Poddał się do chęci i przebiegł dłonią po jej skórze - w każdym calu tak aksamitna jak wyglądała. Kiedy wplótł palce w jej długie, jedwabiste włosy, jej oddech przyspieszył. "Chcesz wejść?" zapytała. Tak. "Nie." Jakoś udało mu się skłamać prosto w twarz. Dźwięk sprawił, że podniósł wzrok, żeby zobaczyć jakiegoś duszka, obudzonego przez rozmowę, zerkającego groźnie z drzewa. "Nie, Lisiczko. Jeśli wejdę, oddamy się jakiejś poważnej fizycznej aktywności, a sądzę, że jesteś na to ciut posiniaczona." Otworzyła usta. Podszedł bliżej, zanurzając się w kobiecym zapachu i narastającej woni podniecenia, jego i jej. Jak mogła mieć zapach człowieka ... ale mimo to niemal zmiennej? Co za dziwna chemia to wywoływała? Ponownie przeciągnął palcami po jej zdrowym policzku i w dół, czując młot tętna na jej szyi. Jego kontrola się wyślizgnęła. Owinął ramieniem jej jędrną talię i przyciągnął ją wystarczająco blisko, by wsunąć rękę pod koszulkę. Pod biustonosz. "O Boże." Zesztywniała na sekundę, a potem stopiła się przy nim, cała bujna kobiecość. Trącając nosem delikatny włos przy jej skroni, otoczył jej pierś, tak mocno i jednocześnie tak łagodnie, i potarł kciukiem o ciasno naprężony sutek. Kiedy syknęła w oddechu, niemal ją położył i wziął tam na trawie. Zamiast tego ją uwolnił - choć czuł się tak, jakby wypruwał sobie wnętrzności - i potarł wargami o jej wargi. Drażniąco, delikatnie. Jej usta były miękkie, pełne, kuszące, kiedy otworzyła się na niego. Dłonie przesunęła do jego piersi, owijając mu je wokół szyi, i przyciągnęła go - ta kobieta miała mięśnie - do siebie. Jego

płeć nacisnęła na jej brzuch, a biust rozpłaszczył mu się na klatce piersiowej, i przebiły go wrażenia jakby w pełni opadł w czas Zgromadzenia. Przebiegł dłońmi po jej plecach i w każdą ujął jeden słodki pośladek. "Hernie, od razu gdy cię poznałem chciałem tu mieć swoje dłonie" wyszeptał ściskając delikatnie, czując dreszcz przebiegający przez jej ciało. Przechylił się w pocałunku - i uderzył w jej policzek. Skrzywiła się, syknęła z bólu. "Och, do diabła." Jego palce nie chciały zrzec się swojej zdobyczy, ale puścił ją i pochwycił za ramiona, żeby ją odsunąć. "Jesteś ranna. I to nieodpowiedni czas." I nieodpowiednia osoba. Hernie dopomóż, ładował się prosto w nieszczęście, bez wątpienia. Nie była zmienną, cholera. Daonain nie byli aż tak przyciągani do ludzi, więc dlaczego teraz? To nie może się zdarzyć. "Kiedy jest dobry czas?" Jej głos był gardłowy, jakby się właśnie obudziła, tuż po uprawianiu seksu, tuż ... Syknął przez zaciśnięte zęby "Idź. Już." "Och, w porządku." Jeśli wysunie tę smakowitą dolną wargę, będzie musiał ją ugryźć. Jedynie sapnęła i odwróciła się. Gdy jednak go mijała, pogłaskała dłonią po przedzie jego dżinsów. Okrutna, złośliwa kobieta. Stwardniał tak mocno, że niemal jęknął. Zaciskając zęby, patrzył, jak tanecznym krokiem idzie po schodach i wchodzi do domu. A potem, jakoś, udało mu się wrócić do więzienia.

Rozdział 7 W następny poniedziałek, Vic patrzyła, jak czarny ogonek jelenia sprężynuje krętą górską drogą, by zniknąć w sosnach. Ziewnęła i pokręciła głową. Niewiele snu, dzięki temu, jak seksowny szeryf powiedział jej dobranoc. Sposób, w jaki całował, dotyk jego twardych dłoni, nawet jego zapach - Boże, pragnęła go. Dobrze, że nie stracił głowy. Niezbyt mądrze, Sierżancie, chcieć uprawiać seks z kimś z grupy docelowej. Tym, co niepokoiło ją teraz, był fakt, że po południu zobaczy Caluma. Poznała go przez kilka ostatnich tygodni. Miał suche poczucie humoru, które niemal nie maskowało tej śmiertelnej aury władzy i autorytetu i onieśmielającej pewności siebie. Sposobem, w jaki ją studiował, widział coś więcej, niż chciałaby pokazać. Był tak samo honorowy i opiekuńczy - jak Alec. W zupełnie inny, ale przerażający sposób tak samo ją kręcił. To było sprzeczne z tą niepisaną zasadą - pożądać braci, i zupełnie do niej niepodobne. To było nierealne. Prawie tak nierealne jak jej spacer przez las. Wzdychając, patrzyła, jak mały drzewo-ludek biegnie wzdłuż sosnowych gałęzi, zatrzymuje się gapiąc na nią i znika. Vic usadziła tyłek na wygodnej kłodzie i zmarszczyła brwi. Podczas swej wędrówki widziała cztery drzewo-cosie. A może trzy - czy drzewo-cosie liczy się tak samo jak krzewo-cosie? Te krzewy wyglądały na mniejsze, z długimi palcami zakończonymi pazurami, które chwytały jej włosy, kiedy przedzierała się przez krzaki jeżyn. Rozszerzyła oczy. Nie ma cholernej mowy – w dzieciństwie, kiedy krzewy jeżynowe łapały jej włosy i ubranie - czy to był naprawdę dziwaczny krzewoludek? Nie. Właśnie jako dziecko dostrzegłaby jakiekolwiek krzewo-cosie chwytające jej ubrania. Wydawały się żyć właśnie na tym obszarze. Dlaczego ta góra była tak zamieszkała dziwnymi stworzeniami, których nie znała, ale cholera, odkryłaby ... zaczynając od zmiennych. Cholerni zmienni. Byłoby wygodniej, gdyby jeden z nich zechciał wyskoczyć i powiedzieć "Cześć." Rozejrzała się z nadzieją.

Żadnego szczęścia. No ale przecież nie spodziewała się, że znajdzie, przesmykującego obok puszystego bestiołaka. Po prostu potrzebowała na chwilę wyjść z miasta. Ci dwaj faceci, którzy ją zaatakowali. Musiała się zastanowić, czy zrobili to ze względu na nią ... czy jej gatunek? Czy zmienni byliby uważani za osobną rasę lub gatunek? Taa, obstawiała, że tych dwóch pijaków było zmiennymi. Byli zbyt szybcy i silni, zwłaszcza staruszek, który powinien być na wózku inwalidzkim, zamiast próbować wsadzić but w jej brzuch. Wstała i skierowała się ku odgłosowi płynącej wody. Po dwóch słonecznych dniach wyschnięte igły sosnowe trzeszczały lekko pod stopami, uwalniając orzeźwiającą woń. Było tak cicho, że słyszała nad głową szeleszczące na wietrze gałęzie. Pustynia wydawała się tak bardzo odległą. Ale były tam jakieś nieprzyjemne podobieństwa. W Iraku pytaniem było: czy ta osoba jest terrorystą? Czy pod ubraniem mają bomby? Tutaj musiała zapytać: czy wolnym czasem ta osoba zamienia się w coś z pazurami i wąsami? Alec miał blizny na twarzy. Czy to znaczyło, że spotkał zmiennego ... czy nim był? Co by zrobił, gdyby zapytała go o dziadka Lachlana? Potrząsnęła głową. Nie, nie poruszaj z nim tego na razie. Już miała podejrzanych do śledzenia. Taa, kilku nienawidzących ludzi ... coś, co w zwierzęcej formie mogłoby pożreć ją na śniadanie. Po rozdrobnieniu na małe kawałki. Boże, prośba Lachlana była tak nie fair. Myśląc o uczciwości, o co chodziło w tej całej sprawie bycia winną? Ci ludzie mieli dziwne zwyczaje. Musiała zapytać Caluma, zanim spotkają dziś jej dwóch napastników. Wdychając wilgotny zapach zieleni odkryła niewielki strumień, prawie ukryty w zaroślach. Uklękła i zanurzyła dłoń w lodowatej zimnej wodzie. Co za piękne miejsce, może powinna ... Poczekaj. Popatrzyła na kolana. Uklękłam? Kiedy ból w jej kolanie zniknął? Powoli podniosła się i dotknęła nogi. Potarła kolano. Żadnego bólu. Zrobiła wykop, kopniaka z boku, i pchnięcie całym swym ciężarem. Żadnej agonii, żadnej słabości. Wyleczone. Była wyleczona!

"Huraa!" wykonała taniec zwycięstwa od jednej strony polany do drugiej. Sekundę później wyjęła telefon komórkowy. Odebranie było ledwie wystarczające, ale tak czy inaczej wybrała numer. "Wells." Jej szef nie marnował słów. "Sir. Tu Morgan. Jestem gotowa powrócić na służbę." "Sierżancie." Jego głos rozgrzewał. Teraz to był szok. "Uważasz, że jesteś w pełni zdrowa?" "Tak jest." "Nigdy nie wątpiłem w twoje słowo, Sierżancie, ale potrzebuję potwierdzenia lekarza. Nadal jesteś w Waszyngtonie?" "Tak jest." Usłyszała szorstkie dźwięki, szurające papiery. "Wyślę papiery na badania do Lewis-McChord. Zobacz się z doktorem ... ach, tak, doktorem Reinhardt. Nie przyjmę wyników od żadnego innego lekarza, czy to jasne?" Do diabła, kolejny z jego nieprzekupnych ludzi. "Jasne, sir. Zadzwonię do niego jutro." "Wystarczająco dobrze. Co do sprawy, o której wspomniałaś wcześniej..." Więcej szelestu papieru. "Tak. Eks-Marine o imieniu Swane. Wracam z powrotem do Stanów i zacząłem nieco rozpytywać. Masz dla mnie jakieś dodatkowe informacje?" To była jej szansa na ujawnienie zmiennokształtnych ... Przypomniała sobie przerażoną twarz Lachlana i westchnęła. Dałam słowo. "Nie, sir. To wszystko." "Więc porozmawiam z tobą po tym, jak otrzymam raport od Dr. Reinhardta." "Dziękuję sir." Jej uśmiech opadł, gdy zamknęła telefon. Ponownie uniknęła powiedzenia Wellsowi o zmiennych. Cholera, musiała wrócić do Bagdadu, gdzie sprawy były jasne i wiedziała, jak wyciągnąć swój tyłek z tarapatów. I gdzie nie była wciągana w życie ludzi i nie pożądała cywilów.

Ale jej misja się nie skończyła. Musiała znaleźć dziadka Lachlana. I upewnić się, że bestiołaki nie stwarzały żadnego niebezpieczeństwa dla normalnych, niefutrzastych ludzi, albo bez względu na to co obiecała Lachlanowi, wyda te dociekania Wellsowi. Najpierw przysięgała Amerykanom. Cholera. Skrzywiła się, widząc, jak coś smyrgnęło przez gałąź, a drobna twarz zerknęła na nią z góry. Kolejne z tych drzew-cosiów? Wskazała na to palcem. "Czymkolwiek do cholery jesteście, nie - powtarzam - nie idźcie za mną do Bagdadu."

***

Wychodząc z księgarni Joe Thorson zmrużył oczy w świetle jasnego popołudnia. Skręcone kolano paliło go jak ogień, a masywny, purpurowy siniak na szczęce obrócił golenie w piekielną gimnastykę. Zasłużył na to wszystko. Kiwając głową na Ala Baty'ego, który czekał na chodniku, Thorson opuścił się na kutą ławkę pod oknem wystawowym. "Wyglądasz, jakbyś się dostał w lawinę." Al zajął pasujące krzesło. Uśmiechnął się, unosząc mu palcem brodę. "Ten człowiek zapakował cios." "Tak" powiedział suchym głosem Thorson. "Przynajmniej..." "Zamknij się." Czuł, że duszę przeżera mu upokorzenie. O czym on myślał atakując kobietę? Niezależnie od gatunku, to było niewłaściwe. Czekał cicho, gdy Calum i ten człowiek wędrowali z tawerny. Kiedy się zbliżyli, Thorson wstał i czekał. I patrzył, zauważając, jak oczy Caluma ciemnieją, a postawa staje się opiekuńcza. Z pewnością Cosantir nie utworzył więzi z tym ... człowiekiem. Thorson spojrzał na kobietę. Wystarczająco ładna, przypuszczał, ale wybrakowana - zmrużył oczy - właściwie nie była wybrakowana. Miała wdzięk kotołaka, choć nie dziki zapach tego, który przemierzał lasy. Mógł zrozumieć,

dlaczego mogła, ewentualnie, przyciągnąć Caluma. Mimo to jakiekolwiek związki z człowiekiem byłyby tak samo skazane na niepowodzenie jak sylfa powietrza próbującego się związać z salamandrą plamistą. "Calum" powiedział, kiwając głową na Cosantira, a potem niechętnie przechylił głowę do kobiety. "Pani." Milczała, niezwykła cecha u człowieka. Warta docenienia. "Victorio, to jest Albert Baty. Jest właścicielem sklepu spożywczego" powiedział Calum. "Joe Thorson jest właścicielem Książek." Jej spojrzenie było chłodne, głos ochrypły. "Wspaniała nazwa dla księgarni." Żadnego przynudzania, miło cię poznać, czy jak się masz, tego typu uprzejmości z jej strony. "Masz propozycje wzajemności?" zapytał Calum. Cosantir był ściśle służbowy, zwłaszcza gdy coś wzbudziło jego gniew. Nie był to jeden ze zmiennych, którego chciało się rozdrażnić. Chociaż nigdy nie chciał tytułu nadanego mu przez Boga, prowadził ich z mądrością ... i mocą, która stała się legendarna. Al dał krok do przodu, jego brzuch wyprzedzał pierś o dobrych kilka centymetrów. Musiał więcej udawać się do lasu, wybiegać nieco z tego tłuszczu. "Po pierwsze, pani Waverly, chciałbym powiedzieć, że mi przykro. Byłem pijany ... i głupi." Zmrużyła oczy. "Miałam wcześniej do czynienia z głupimi pijakami. Nigdy nie widziałam, by jakiś próbował wbić osobie nóż w plecy." Al się skulił jak zbity pies. Thorson ledwo powstrzymał warkot. Twarz sklepikarza poczerwieniała na tyle, by pasować do żyłek na nosie. "Ja...ja." Kobieta westchnęła. "Zrób mi przysługę. Jeśli chcesz pić, zostaw broń w domu." "Tak panienko. Tak zrobię." powiedział Al. Na Herna, jeśli Al byłby w formie wilka, miałby teraz ogon pod brzuchem. Thorson naprawdę potrzebował przemyśleć swoich przyjaciół, lub przynajmniej unikać uległych wilkołaków.

Al kontynuował "Myślę, że zrównoważeniem długu będzie darmowe mięso od sklepu dla ciebie tak długo, jak długo mieszkasz w Cold Creek." Oczy człowieka rozszerzyły się. Spojrzała na Caluma. Cosantir się zastanowił, a potem skinął głową. "Uczciwa wymiana. Niech tak będzie." Odwrócił się do Thorsona, jego źrenice były bardzo zbliżone do całkowitej czerni. Nie dobry znak. Oczywiście obwiniał Thorsona za tę walkę. "Ja także przepraszam, pani Waverly" powiedział sztywno Thorson. Nie chciał nie potrafił się czołgać jak jego psi przyjaciel. Nie dla człowieka, nawet dla kobiety. Przechyliła głowę, studiując go. "Dlaczego mnie nienawidzisz?" Pytanie nadeszło jak cięcie w żyłę szyjną. Bo jesteś jednym z tych, którzy zabili mojego chłopca. Człowiekiem. Obrazy Lachlana zalały mu pamięć. Dzień, w którym chłopiec przybył, jego martwa matka, jego mała twarzyczka, taka blada. Chichot pod stosem rozrzuconych książek, gdy próbował wspiąć się na biblioteczkę. Zdumienie nad pierwszą przemianą. Jego martwe ciało na stalowym stole. Zabite przez ludzi. Thorson zadławił się nienawiścią. Jego dłonie zamknęły się w pięści, mrowiąc początkiem przemiany. Calum odciągnął człowieka o krok i wyszedł przed nią. Jego oczy, czarne jak noc, napotykały wzrok Thorsona, a jego głos nabrał mocy. "Nie, Joe." Zbliżająca się przemiana odpłynęła; gniew nie. Wargi zamknęły się nad pomrukiem, Thorson odwrócił głowę i walczył o kontrolę. Usłyszał, jak Calum mówi "...stracił wnuka. Smutek ... nie jest sobą." I słysząc, odzyskał spokój. Nikt nie będzie za niego przepraszał. Odwrócił się do tej kobiety. "Przepraszam." Jej twarz była bielsza niż ośnieżone szczyty, oczy zszokowane. Czy tam, skąd pochodziła, wnuki nie umierały? "Ja ... o cholera, jesteś ..." przełknęła, podniosła głos i podbródek. "Przykro mi z powodu twojej straty, panie Thorson." "Dziękuję." Wciągnął powietrze, jego pierś bolała z więcej niż walki. "Calumie. Nie pomyślałem o sposobie osiągnięcia równowagi. Skoro znasz tę kob..., panią, masz jakieś sugestie?"

"Mam pomysł, który mógłby się przysłużyć" powiedział bez zająknięcia Calum. Słaby uśmiech na jego twarzy uniósł włoski na karku Thorsona. Ostatnim razem, gdy widział ten uśmiech, Calum okaleczył adresata. "Sugerowałabym, żeby pani Waverly dostała wolną rękę w twojej księgarni." Calum zerknął na Ala i dodał "Dopóki mieszka w Cold Creek." Cosantir stracił głowę. Jak darmowa książka mogła zrekompensować jej usiłowanie przez Thorsona zamachu na życie? Ale na Herna, ta kobieta przyklasnęła, a spojrzenie na jej twarzy można było opisać tylko jako rozkosz. Calum uniósł brew na Thorsona. Obcy człowiek plączący się pod nogami w jego domenie? Ludność miejska, którą znał, była wystarczająco zła. Thorson zakrztusił się nieco, a potem wypluł tradycyjną odpowiedź. "Równowaga jest sprawiedliwa. Przyjmuję."

Pochłaniając woń książek, skóry, nowego papieru i odrobiny kurzu, Vic nie potrafiła ukryć uśmiechu na twarzy. Zaczęła się zastanawiać, czy to miejsce było zawsze otwarte. Wypłata w księgarni - kto by podejrzewał, że coś takiego istnieje? Ale dziś odbierze swoją działkę. Sklep był jeszcze lepszy, niż oczekiwała, z wielkim wyborem nowych i używanych książek, w tym militarnym science fiction. Joe Thorson zajął miejsce za małym kontuarem, obserwując ją z wyrazem twarzy gdzieś pomiędzy rozbawieniem i wściekłością. Wściekłość nie była dobra. Wejście w kryjówkę wkurzonej pantery prawdopodobnie nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką zrobiła. Ale przecież ta kryjówka miała książki. I nie obwiniała go za atak na nią, nie po wyjaśnieniu Caluma. Starzec musiał być dziadkiem Lachlana, a jeśli się dowiedział, jak umarł jego wnuk, nic dziwnego, że nienawidził ludzi. Odwróciła się do niego plecami ale mając otwarte uszy, przeprowadziła szybkie rozeznanie tego miejsca. Jak wszystko inne w tym mieście, budynek był stary. Lada znajdowała się przy lewej ścianie. Drzwi za nią prawdopodobnie prowadziły na zaplecze. Wysokie drewniane półki z książkami tworzyły labirynt

na drewnianej podłodze. Prawa ściana zawierała stół i krzesła z oparciami stojące przed kominkiem. Przydatne, ale nie bardzo przyjazne. Zauważyła, że oba okna otaczały kominek, jako możliwe wyjścia. Wędrując po pomieszczeniu odkryła półkę niedawno wydanych książek. Tak! Nowy Guy Gavriel Kay 6poszedł pod ramię. Przekartkowała Bujold7 i ją również zatrzymała. Ale była tam nowa Crusie8, cholera. Nie. Po długim westchnieniu zmusiła się, by podejść do lady. Popatrzył na nią i jej wybory. "Spodziewałem się, że zabierzesz więcej" powiedział protekcjonalnie. Jego głos był szorstki jak papier ścierny, jakby ktoś w przeszłości zmiażdżył mu krtań. Białe blizny niczym koronka kryły jego przedramiona, więc może ta sama osoba próbowała rozedrzeć go na strzępy. Biorąc pod uwagę jego osobowość, całkiem zrozumiałe. "Ograniczam się do dwóch książek naraz" powiedziała. Nie było potrzeby wspominać, jak guzdranie się w pakowaniu książek sprawiało, że niemal eksplodowała. "Za kilka dni wrócę po dwie więcej." "Rozumiem." Wyciągnął rękę. "Pozwól mi umieścić je w systemie, żeby mój spis pozostał poprawny." Zeskanował kody kreskowe i pchnął je do niej przez ladę. "Dziękuję." Zgarnęła je. "Równowaga" odpowiedział, a jego usta lekko się spłaszczyły. Wcześniej, po drodze do miasta, Calum wyjaśnił, że ta wzajemna równowaga jest lokalnym zwyczajem. To z pewnością nadało nowe znaczenie sformułowaniu, ‘piekielna zapłata’. Ale podał tylko to wyjaśnienie, a próba uzyskania od niego informacji był jak pompowanie z suchej studni. Ten mężczyzna miał jeszcze większą kontrolę nad słowami i wyrazami twarzy niż szef siatki szpiegowskiej Wells. 6

Guy Gavriel Kay (ur. 7 listopada 1954 w Weyburn) - kanadyjski pisarz fantasy. Lois McMaster Bujold (ur. 2 listopada 1949 w Columbus, Ohio) – amerykańska pisarka science fiction i fantasy. 8 Jennifer Crusie (ur. W 1949) - amerykańska pisarka, wielokrotnie nagradzana autorka współczesnych romansów. 7

"Do zobaczenia wkrótce" powiedziała do Thorsona. Z krótkim skinieniem głowy oddalił się i pochylił nad małym biurkiem schowanym w kącie. Ciebie też miło było spotkać, pomyślała do jego pleców i - och, Boże. Na biurku stało zdjęcie Lachlana. Dzieciak stał na szczycie góry, wiatr zwichrzył mu włosy. Śmiał się. Zdrowy. Rozpacz, która ją rozdarła wstrzymała oddech. Otworzyła usta, by opowiedzieć starcowi o jego wnuku, jak cholernie był odważny, jak ... Nie. Nie mogę. Dziadek Lachlana musiałby poczekać, aż zakończy śledztwo. Zlekceważyła powiedzenie Wellsowi o tych ... stworzeniach, i teraz to na niej spoczywało brzemię upewnienia się, że nie stanowią zagrożenia dla reszty świata, a przynajmniej dla obywateli Stanów Zjednoczonych, których przyrzekała chronić. Joe Thorson był oczywiście zmiennym. Naprawdę nieszczęśliwym, mściwym kotołakiem. Gdyby ujawniła informacje o morderstwie Lachlana, stary facet prawdopodobnie ponownie spróbowałby ją zabić. Raz to już było za wiele. Tak odizolowane, jak to miasto było, gdyby ją stąd wykopali - albo zabili sprowadzenie tu innego agenta byłoby bardzo trudne. Ona tu była. Najpierw śledztwo, potem dziadek Lachlana. Zerknął znad papierów, unosząc brwi. Posłała mu lakoniczne skinienie głowy i wyszła.

Rozdział 8 Skończyła dwie książki w ciągu trzech dni i ruszyła do księgarni, zapinając nową, podbitą wełną, dżinsową kurtkę. Przynajmniej zrobiła nieco zakupów po wczorajszej wizycie u lekarza. Reinhardt uważał, że jej kolano zostało wyleczone, ale osobiście nie stawiałby na to, dopóki nie pojawią się wyniki badań laboratoryjnych i rentgenowskich. Być może to dobrze - potrzebowała czasu, by tu skończyć. Liście chrzęściły pod jej butami. Ostatnich kilka dni było rześkich i suchych, i w ciągu dnia wędrowała po lasach, a nocą kręciła się po mieście. Bez żadnych wyników. Cholera, podstępne futrzaki. Gdy dotarła do centrum miasta, zauważyła wokół okropnie dużo ludzi. Przeoczyła paradę czy coś? Skinęła głową Angie, właścicielce jadłodajni i uśmiechnęła się do Warrena ze sklepu z narzędziami. Kiedy zobaczyła Caluma i Aleca po drugiej stronie ulicy, cała krew w żyłach zabuzowała i zasyczała jak upuszczona Pepsi. Cholera. Ci dranie dręczyli ją w snach. Leniwy uśmiech Aleca, przenikliwy wzrok Caluma. Luzacki krok Aleca, prawie maskujący ruchy potężnego wojownika. Ciche skradanie Caluma. Zresztą, nie tylko ją przyciągało do tych mężczyzn. Kobiety flirtowały z nimi w tawernie i - Vic zmarszczyła czoło, kiedy ozięble wyglądająca blondynka zatrzymała się, by z nimi porozmawiać, i położyła dłoń na piersi Caluma. Kim do diabła myślała, że była? Kolejna kobieta, z ogromnymi piersiami, wpatrywała się szacująco w tych dwóch mężczyzn, jakby chciała każdemu z tych gości wyciągnąć fiuta i określić rozmiar. Może Vic powinna ją poinformować, że potarłszy pakunek Aleca, poręczyłaby za niego w dziale wielkości. Kiedy wzrok Vic przesunął się do krocza Caluma, przyłapała się. Pogrążasz się, Sierżancie. Patrząc spode łba przeszła przez ulicę do 'Książek'. "Dobry wieczór" przywitała się z Thorsonem. Siedział na stołku za wysoką ladą, pochylając głowę nad otwartą książką. "Wzajemnie" burknął, nie unosząc wzroku.

Vic podeszła do półki science fiction. Pragnienie SF mogło być gorsze niż potrzeba czekolady i trudniejsze do zaspokojenia. Ale zaledwie kilka minut później była z powrotem z przodu. "Hej!" Wyciągnęła nową książkę z Honor Harrington9. "Kilka miesięcy czekałam na to wydanie." Kącik jego ust uniósł się minimalnie. "To twój szczęśliwy dzień. Gratulacje." Wziął dwie książki pod skaner kodów kreskowych. "Mówiąc o szczęśliwych dniach ..." Vic oparła rękę o blat i zmarszczyła brwi patrząc przez okno. "Co jest z tymi wszystkimi obcymi w mieście? Coś się dzieje?" Otrzymała swoją odpowiedź w nagłym znieruchomieniu jego twarzy. Na pewno coś. Zerknął na ulicę. "Po prostu tutejsi wyszli popatrzyć na liście." "No cóż, to to wyjaśnia" odparła grzecznie Vic i zabrała swoje książki. "Ciesz się czytaniem" powiedział równie grzecznie. Vic zdołała powstrzymać chęć potrząśnięcia nim, aż jego sekrety rozsypałyby się jak monety z automatu. To miejsce stawało się jej bliskie. Za granicą wszyscy byli przeciwko niej i wiedziała o tym. Tutaj ... Tutaj zasmakowała ich życia. Uścisków Jamie, ręki Caluma otaczającej jej ramię, dokuczania Aleca. Co jeśli obaj mężczyźni byli zmiennymi? Do diabła, prawdopodobnie byli. Nie wiedziała, czy pójść naprzód czy się wycofać. Nie chcę się wycofywać. Kiedy wyszła za drzwi, zobaczyła, że Alec i Calum rozmawiają z jeszcze inną kobietą. Wolna dłoń Vic zamknęła się w pięść. Muskularna blondynka nie wyglądałaby tak ładnie, gdyby jej nos rozpłaszczył się na twarzy. Obraz był satysfakcjonujący; potrzeba nie. Vic westchnęła i potrząsnęła głową. Żaden mężczyzna nie został oznaczony znakiem - własność Vic. "Mam nadzieję, że dziś mnie uhonorujesz" powiedział męski głos. 9

Honor Stephanie Alexander-Harrington – postać fikcyjna, bohaterka serii książek SF autorstwa Davida Webera znanych jako Honorverse.

Vic się odwróciła. Trzech japiszonów wędrowało po chodniku, jeden po każdej stronie szkaradnej brunetki, kolejny o krok za nią. Mężczyźni całkowicie skupili się na kobiecie. Vic zauważyła grupę po drugiej stronie ulicy, z jedną kobietą i czterema mężczyznami, poświęcającymi kobiecie uwagę głodujących psów krążących wokół kości. Czy to był test nowych feromonowych perfum? Rozpyl je i każdy mężczyzna w okolicy padnie ci do stóp? "Ja też chcę trochę" wymamrotała.

***

Vic nawet nie podejrzewała co się działo. Kiedy pocieszyła się swoją nową książką, jak zwykle po zachodzie słońca wypuściła się na zewnątrz. Z rękoma w kieszeniach kurtki krążyła tu i tam, szurając nogami po liściach na chodnikach. Nadmiar ludzi zniknął z Main Street. Szła dalej ... i czy to nie było dziwne, że skończyła przy Wild Hunt? Nawet dziwniejsze, znak w oknie oznajmiał, "ZAMKNIĘTE", ale parking wypełniały samochody. To wyglądało jak przyjęcie, a Calum jej nie zaprosił. Prychnęła z oburzeniem, starając się zignorować ten zostałam-wykluczona, ból pod żebrami. Przerwała. Powinna wejść? Naprawdę chciała odkryć odpowiedzi, biorąc pod uwagę, że zaczęła myśleć, że mogą być przykre? Niemniej jednak to był jej obowiązek. Wystąp, Sierżancie. Kiedy przekraczała parking, zauważyła, że opuścili żaluzje. Zwykle Calum obniżał je tylko po to, by odciąć jaskrawe popołudniowe słońce. Cóż, do diabła, wściubianie nosa może być trudniejsze, niż się spodziewała. Przechyliła głowę, próbując usłyszeć, co się dzieje. Uogólniony bełkot, śmiech, okazjonalny okrzyk - nic groźnego. Szuranie nogami sprawiło, ze się obróciła.

"No cóż, więc jest tu ładna kobieta." Wysoki, zwalisty mężczyzna około trzydziestki okrążał samochód, jego oczy się w nią wpatrywały. Za nim szedł inny facet z ogniście czerwonymi włosami i piegami. Złapana jak pierwszoroczny szpieg. Zażenowanie rozgrzało jej policzki i pogłębiło głos. "Um. Dobry wieczór." "Tobie też, panienko" powiedział rudzielec. "Jesteś bez towarzystwa?" "Ja..." "Nie na długo" powiedział wysoki mężczyzna. "Nazywam się Duke, to jest Tim, i powiedzmy, że jesteś z nami." Chwycił ją za rękę i pociągnął do siebie. Mogła go rozpłaszczyć, ale znalazła tu idealny sposób na wejście do środka. Gdy weszli do tawerny, Tim pochylił się, by odsunąć włosy z jej twarzy i słyszalnie pociągnął nosem. Teraz to było po prostu niegrzeczne. Nie nosiła perfum. Śmierdziała czy coś? Rzuciła mu gniewne spojrzenie. Cofnął się o krok. "Ciut za wolno zaczynamy, hę?" "Nie spiesz się z kobietą" powiedział Duke, otaczając ją ramieniem. Kilka kroków od hałaśliwego pomieszczenia, Vic gapiła się jak narybek w pierwszym dniu walki. Kiedy studiowała ten ludzki młyn, zdała sobie sprawę, że jest więcej mężczyzn niż kobiet. Kobiety siedziały przy barze, na stołach, nawet na cennych stołach do bilardu Caluma, a mężczyźni tłoczyli się wokół nich, rozmawiając głośno ponad graną na żywo muzyką country. Drzwi w holu, które prowadziły na górę, otworzyły się, i pojawiła się para z zadowolonym, zarumienionym spojrzeniem niedawnego seksu. Przy pobliskim stole, snobistycznie wyglądająca blondynka, która przebiegła ręką po piersi Caluma, miała obok siebie dwóch mężczyzn; jeden głaskał jej ramię, drugi całował palce. Z wysiłkiem, Vic zamknęła usta, spróbowała wyglądać na zblazowaną, ale Jezusie pieprzony, czy to była jakiś orgia? Calum w tym był? Nie myślała, że byłby tak ... Cholera, lubiła go. To było dezorientujące.

Rudowłosy facet z parkingu uśmiechnął się do Vic. "Więc panno ..." Pochylił się i przebiegł dłonią po jej tyłku. Nie ma mowy. Odepchnęła mu dłoń i posłała spojrzenie, które powinno usmażyć go w miejscu. Wzruszył ramionami. "Och, dobra. Chodź, Duke, znajdźmy taką, która jest zainteresowana." Odeszli, zostawiając ją stojącą samotnie przy drzwiach. Sekundę później uświadomiła sobie, że patrzy na nią wielu mężczyzn. Oceniająco. Och, kurwa. Czas wyjść. Zbyt zdenerwowana, by spuścić z oczu pomieszczenie, po omacku poszukała za sobą klamki. Duża ręka zamknęła się na jej palcach. "Trochę nieswojo, pani Waverly?" Alec zsunął twarde ramię wokół jej pasa. "Tak. Bardzo." Dzięki ci Jezu. "Spacerowałam i zostałam tu wciągnięta przez parę facetów. Co się dzieje?" Spróbowała niewinnego spojrzenia, ale gdy Alec przyciągnął ją bliżej, zrezygnowała. Boże, tak dobrze się go czuło. Oglądanie tych wszystkich seksualnych popisów było jakby ... zaraźliwe ... i teraz była podniecona jak diabli. Kiedy Alec przejechał dłonią w górę i w dół jej pleców, każdy nerw zapłonął, a każde muśnięcie sprawiało, że jej skóra była bardziej wrażliwa. Nie mogąc się oprzeć, odwróciła się do niego. Objęło ją jego drugie ramię i otoczył palcami jej tyłek, ściskając i przyciągając do siebie na swego grubego penisa, unosząc ją lekko tak, że jej miednica opadła w dół na tę twardość. "Alec." Jej głos wyszedł ochrypły. Twarz miał zarumienioną, a powieki ciężkie. "Naprawdę, naprawdę nie powinno cię tu być" powiedział i wziął jej usta, tak jakby robił to od lat. Wszystko w jej wnętrzu wybuchło w płomieniach, gdy jego język wpadł do środka pojedynkując się z jej. Pochylił się, przyszpilając ją do ściany. Gdy jego szeroka klatka zgniatała jej piersi, ścisnęła jego ramiona, rozkoszując się twardymi jak skała mięśniami pod palcami.

"Do diabła ze zdrowym rozsądkiem" mruknął. Przerzucił ją przez ramię jak jakiś obłąkany jaskiniowiec. "Co jest do cholery?" Rąbnęła go pięścią. Wydał chichoczący dźwięk. Jedna duża ręka ścisnęła tył dołu jej uda, by przytrzymać ją w miejscu. Druga ręka wsunęła się wysoko między jej nogi. Mogła poczuć ciepło jego palców tak blisko płci, zapalające płomień. Palec dotarł do krocza dżinsów i poruszyła się niekontrolowanie. Roześmiał się. Kiedy wspinał się po schodach, ludzie ocierali się o nich. Usłyszała ochrypły śmiech. Kiedy mężczyzna przebiegł dłonią po jej nodze, poczuła dudnienie pod brzuchem, gdy Alec warknął jak zwierzę. Zwierzę? Zesztywniała. Czekaj. Przeszedł korytarzem do małego pokoju, pochylił się i opuścił ją. Upadła na miękkość. Odpychając się, uświadomiła sobie, że podłogę przykrywały jedwabiste, zielone poduszki. Kominek posyłał ciepło i wystarczająco dużo światła, by zobaczyć wyraz twarzy Aleca.

Alec spojrzał na Vicki, gdy odepchnęła się do pozycji siedzącej. Zawahał się. Seks z człowiekiem. Seks z człowiekiem podczas Zgromadzenia. To był zły pomysł. To nawet nie powinno się zdarzyć, cholera. Daonain nie ciągnęło do ludzi. Ale, gdy głowa wyjaśniała mu to wszystko całkiem wyraźnie, zapach jej pobudzenia owijał się wokół niego, rozgrzewając krew i nakłaniając go, by ją posiadł, by ją wziął. Teraz. Miał już dwie kobiety, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nie z jego Lisiczką siedzącą tuż przed nim niczym nagroda. Jego penis twardniał, aż pulsował z każdym uderzeniem serca. Logika zagubiła się w zwierzęciu wewnątrz. Opadł na jedno kolano, by znów pochwycić jej usta, a jej miękkie, pełne wargi otworzyły się dla niego, język owinął się wokół jego. Wziął jej głęboki oddech i oddał jej swój, po czym wyhamował na wystarczająco długo, by całować jej

szyję do wygięcia ramienia. Na Herna, zabijały go ciche dźwięki, które wydawała głęboko w gardle. Chcąc... potrzebując... więcej, rozpiął górne guziki jej kurtki. Jej dłonie zamknęły mu się na ramionach, jakby nie była pewna, czy przyciągnąć go bliżej czy odepchnąć. Podtrzymując jej spojrzenie, bez pośpiechu, rozchylił jej kurtkę na tyle, by przez jej koszulkę palce mogły prześledzić krawędź biustonosza. Zassała oddech, spojrzenie stało się nieostre. Jej woń się wzmogła, pachnąca, pociągająca. Przytłaczająca. Do diabła z tym. Odepchnął się na nogi, rozerwał swą koszulę. Grad guzików zadudnił o ścianę. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, ale jej złote spojrzenie spoczywające na jego ciele się nie zawahało. Odrzucił na bok buty i spodnie i uklęknął obok niej na poduszkach. Ochoczo weszła mu w ramiona, kobieca i pachnąca. Jej długie włosy rozlewały się po jego skórze w jedwabistym pocałunku. Och tak. "Alec" szepnęła "to nie jest rozsądne." "Wiem" mruknął, ukrył twarz w zgięciu jej szyi, gdzie zapach był silny i dziki. Ukąsił będące tam mięśnie, lekko, obmył językiem, znów ukąsił. "Ale teraz, w tej chwili, jesteś moja."

Vic przesunęła dłońmi po jego nagiej klatce piersiowej, mierzwiąc szorstkie złote włoski, pokrywające jego twarde mięśnie. To było szalone, ale och, Boże, czuło się go tak dobrze. "Jesteś za bardzo ubrana Lisiczko" szepnął i rozpiął pozostałe guziki kurtki. "Nie chciałbym, żebyś się przegrzała." Zsunął jej okrycie i przez koszulkę popieścił piersi, drażniąc opuszkami jej twarde sutki. Pociąganie i ściskanie jego dużej dłoni posłało prosto do jej pachwiny żar i nie mogła znaleźć w sobie odmowy, kiedy ściągnął jej koszulkę i biustonosz, a potem buty i dżinsy. Uniósł brwi na nóż, który miała przypasany do łydki. Potem skutecznie go zdarł wraz z resztą jej ubrania.

Nim się zorientowała była naga. Z krótkim śmiechem, wymruczała "Kocham kompetentnych ludzi." Ale to sprawiło, że pomyślała o innych sprawach. "Stosuję antykoncepcję i niedawno się przebadałam. A ty?" Zmarszczył brwi, jakby przez chwilę nie rozumiał, a potem pokręcił głową. "Żadnych chorób." Czując się zbyt wyeksponowana pod jego bacznym spojrzeniem, pociągnęła go, by przykrył ją jak potężna, muskularna kołdra. Poruszył się lekko, a jego penis osiadł między jej udami, główka drażniła jej fałdki. Och tak. Skubnął jej wargi, a potem wziął usta, jędrnymi wargami, figlarnym językiem. Odwzajemniła pocałunek, przeczesując dłońmi gęste włosy, przytrzymując głowę, podczas gdy próbowała go zakosztować. Prześledziła palcem drobną bliznę na jego policzku, zanim przygryzła szczękę. Jego skóra smakowała solą i mężczyzną, i wzdłuż kręgosłupa przebiegł ją dreszcz. Zamruczał, gdy pocałowała jego naprężony kark. Mięśnie pleców naprężyły się w granit, kiedy polizała wgłębienie nad obojczykiem. Boże, chciała się po prostu o niego ocierać. Zamiast tego, przebiegła dłonią w dół jego boku i pochwyciła penisa. Powoli odsunął się i przysiadł na udach. Zaskoczona, uniosła się na łokciu. "Co? Zatrzymujesz się?" Z powolnym uśmiechem ukazał dołeczek. "Mama nauczyła mnie delektować się deserami." Jego oczy przypominały roztopione ciepło gładzące jej ciało; za nimi podążyły ręce. Dotknął palcami jej obojczyka, ramienia. Wstrzymał się, i przy słabym świetle zobaczyła, że jego oczy się zwężają, gdy śledził lśniące blizny z ugryzienia Lachlana. Spoglądając na jej ciało, bezbłędnie odnalazł każdą pozostałość poprzednich bitew: prawy biceps i przedramię, blizny od noża; lewe udo, szrapnel; lewe biodro, pocisk. Tak czy inaczej, jak dobrze widział w ciemności? Napięła mięśnie. Czy zapytałby ...? "Miałaś burzliwe życie, kochanie" powiedział, zanim delikatnie musnął nosem każdą bliznę. Rozluźniła się, zmartwienie zastąpiło coś ... delikatniejszego, nieznane uczucie tak delikatne, jak jego wargi.

Potem, z grzesznym uśmiechem, zaczął badać na nowo. Mięśnie brzucha drżały od jego lekkiego dotyku. Prześledził linię między jej piersiami, krążąc po każdym pagórku drażniącymi palcami ... kręcąc się, póki jej skóra nie odczuła potrzeby. Głodu. Jej obolałe sutki zesztywniały, pragnąc więcej. Kiedy usta wreszcie zamknęły się na jednym szczycie, wstrząs pobiegł prosto do jej cipki i sapnęła łapiąc powietrze, wyginając się w łuk na poduszkach. Jego usta na piersi były gorące, język twardy i wygłodniały, bezlitośnie drażniący. Dłonią posiadł drugą pierś, i potop wrażeń zawirował jej zmysłami. Zacisnęła palce w jego włosach - prawdopodobnie boleśnie - by przyciągnąć go bliżej, i zdawała się nie móc rozluźnić swego uścisku. Otoczył ją jego zapach, słoneczny las, sosny. Męski. Bardzo męski. Uniosła biodra, ocierając o niego miednicą, obolała z pustki. "Alec ... proszę ... " Rozsunęła nogi, zapraszając go do środka. "Ach, mogłem się domyślić, że cała byłabyś tak niecierpliwa." Jedna duża ręka pogłaskała wnętrze jej uda, naciskając między nogami. Tak. Teraz. Jej wnętrze zadrżało w oczekiwaniu ciężkiego, szybkiego walenia. Ku jej zdziwieniu wycofał się i wycałował ścieżkę w dół jej ciała. Ukąszenie w brzuch wywołało jej pisk. Jego język krążył wokół pępka. Wypuszczony oddech był gorący w jej pachwinie. Tam osiadł. Chwycił jej uda, rozsunął nogi i otworzył ją w pełni na swoje spojrzenie. "Och, tak" wymruczał. Pochylając głowę, skubnął delikatną skórę we wnętrzu uda. Mięśnie w nogach zacisnęły się niekontrolowanie, a ręce we włosach zwinęły się w pięści. Nie. Zrobiła to wcześniej i tego nie chciała. Szybki, twardy seks, to wszystko, czego chciała, seks, gdzie mogłaby kontrolować, jak wiele czuje. Nie w ten sposób, leżąc przed nim tak wyeksponowana ... tak intymnie. "Nie, Alec." Szarpnęła go. "Chcę cię w sobie. Teraz, cholera." "Jeszcze nie, skarbie" mruknął. Kiedy próbowała zewrzeć nogi, szerokie ramiona przytrzymały uda. Uniósł głowę i spojrzał na nią tak, jakby widział więcej, niż chciała, żeby zobaczył. Jakby widział jej strach tak dobrze jak jej podniecenie.

Jego spokojne spojrzenie ją wyzwoliło i pocałował ją między biodrem a cipką. "Nie martw się tak bardzo, Lisiczko. To uprawianie miłości, nie wojna." Palce rozchyliły jej fałdki i poczuła dotyk chłodnego powietrza, niewielkie otarcie jego pokrytego kilkudniowym zarostem policzka, a potem po jej wrażliwej skórze leciutko, łagodnie prześlizgnął się jego język. Jęknęła, wzrok jej się rozmazał, a nogi opadły rozchylone. Kiedy skubał i lizał jej wewnętrzne fałdki, naprężała się, nawet gdy biodra napierały w górę po więcej. "Alec..." Zamruczał w uśmiechu i przygryzł jej udo. Uderzyła w nią fala żaru i jej głowa opadła. Boże, to było za dużo, czuła się zbyt dobrze. Straciła kontrolę; jej umysł tonął w falowaniu jej ciała. W zdeterminowanej delikatności jego dotyku. Ciepło jego języka okrążającego łechtaczkę wywołało jej jęk. Czuła się tam obrzmiała, zbyt napięta. Płonęła po więcej. A potem jeden jej twardy palec wsunął się w jej wnętrze. Sapnęła, kiedy zbudziły się w niej nerwy. Jego gruby kłykieć otarł się o jej otwarcie, rozprzestrzeniając wrażenie. Nie mogła złapać tchu, gdy jej biodra szarpały się z każdym ślizgiem palca, języka. Palec gładził ją w środku; na zewnątrz język nigdy nie opuścił łechtaczki, okrążając ten punkcik, nigdy nie dotykając wierzchołka. Cały jej świat się chwiał, zaciskając, wyostrzając, zawieszając się w czarnej przestrzeni potrzeby. A potem jego usta zamknęły się na niej i ... zassał. Jego język prześlizgnął się po łechtaczce, po samym szczycie i granat odczucia zmienił pokój w biały i rozerwał ją na kawałki.

Jego lisiczka był krzykaczką, pomyślał Alec, kiedy zaciskała się w spazmach wokół jego palca, a biodra podrygiwały przy jego twarzy. Jej łechtaczka zmiękła pod językiem i drażnił ją, rozkoszując się sposobem w jaki zaciskała się z każdym muśnięciem. Nie chciała stracić kontroli - widział to wyraźnie - ale kiedy to zrobiła, była wspaniała. Kiedy jej drżenie zwolniło, wysunął palec, uśmiechając się na to jak była śliska i jak jej zapach stał się słodszy wraz ze szczytowaniem. "Na Herna, smakujesz jak

najlepszy miód." Po ostatnim liźnięciu, które wywoływało tylko niewielkie drżenie, przeniósł się z powrotem w górę jej ciała. Jej ręce były wiotkie po bokach i uśmiechnął się szeroko, czując jak wrażliwy stał się jego skalp z jej zaciskania mu się we włosach. Nigdy w życiu nie cieszył się tak bardzo, jak prześlizgując się przez jej pragnienie kontrolowania wszystkiego ... i sprawiając że doszła. Pocałował ją lekko. "Jesteś piękna, Vicki" szepnął. Kiedy zamrugała zaskoczona, uśmiechnęła się w przyjemności, jego serce się ścisnęło. Jej twarda postawa kryła tak delikatne uczucia. Odkrycie sprawiło, że pragnął ją jeszcze bardziej. Usiadł między jej nogami i mocno nacisnął penisem o jej śliskie wejście. Na Herna, musiał w niej być. Otworzyła szeroko oczy, a potem osunęła się na niego jednym ruchem. Wyginając się do tyłu, zacisnęła się. "Och Boże!" "Nie, po prostu Alec." Była gorąca. Ciasna. Zamknął oczy, nie ruszając się, po prostu delektując się ściskiem cipki wokół niego, pozwalając jej przyzwyczaić się do jego wielkości. "Lubię odczucie ciebie." Jej głos był chrapliwy, dźwięk pociągnął go w dół, by wziął jej usta i złapał te miękkie, obrzmiałe wargi. Kiedy potarł piersią o jej biust, jej sutki stwardniały, do punktu tarcia. Wreszcie, nie zdolny się dłużej powstrzymać, zaczął napierać, uczucie intensywne i dobre. Przebiegła dłońmi po jego plecach, bawiąc się włosami, najwyraźniej odzyskując zmysły. Nie mógł do tego dopuścić. Pocałował ją ponownie, uśmiechnął się do jej warg i podniósł biodra na tyle, by dać swej ręce wejść poniżej. Kiedy palcami dotknął jej łechtaczki, sapnęła, a jej wewnętrzne mięśnie zacisnęły się wokół niego tak szybko, że sam prawie stracił kontrolę. Hernie dopomóż. Kiedy ustalił twardy rytm, jej oczy nie były skupione. Dłonie zamknęły się na jego ramionach. Z każdym naciskiem przesuwał mokrym palcem po jej delikatnym ciele i nagle jej biodra pompowały z prawdziwą nagłą natarczywością.

"Boże, Alec, ja nie potrzebuję ... ja już ... " Och, ale on potrzebował. Musiał poczuć jej skurcz wokół niego, zobaczyć ją znów przytłoczoną. "Szzz." Wziął jej usta i ciężko się wbijał, kiedy jej gorąco się zacieśniało. Wychodziła mu naprzeciw, pchnięcie za pchnięciem. Za szybko. Chwycił jej tyłek, spowolnił swój rytm, zamiast tego obracając biodrami. Jej mięśnie zadrgały i głębiej zafalowała. Poczuł na szyi jej gorący i szybki oddech, gdy wyrywały się jej drobne jęki. Zacisnął zęby i zwolnił bardziej, czując, w każdym calu dochodzenie, każdym calem zwlekając z tym najlepszym znanym mężczyźnie wrażeniem. Znowu i znowu. Palce zacisnęły się na jego ramionach. "Alec, proszę ... proszę ... " Mięśnie jej uda drżały, cipka napinała się wokół niego. Była blisko. Przyciągnęła biodra, by spotkały się z jego, pogrążył się w niej, głębiej, mocniej i pokój wypełnił jej jęk. Kiedy drżała w spazmach, wszystkie mięśnie w jego ciele się zacisnęły. Jego jądra uniosły się w naprężeniu do pachwiny, jakby ktoś miał je w mocnym uścisku. Kolejne twarde pchnięcie, i wybuchło w nim jego własne uwolnienie, rozgrzane do białości ciśnienie z głębokiego wnętrza, kiedy się do niej wylewał. Gdy jej biodra uniosły się nad nim, jej cipka zafalowała na jego trzonie, wyciągając ostatnią kroplę. Z walącym sercem, oparł się o łokciach, badając jej zarumienioną twarz i uderzający w szyi puls. Była ciepła wokół niego, miękka pod nim. Po prostu kolejna kobieta ... a mimo to, to połączenie się różniło. Jej ciało pod jego dłońmi czuło się po prostu właściwie, jego uwolnienie było bardziej satysfakcjonujące. Spełnienie. Jak mogło tak być? Pocałował ją delikatnie. Byli wciąż połączeni, kiedy się przetoczył, umieszczając napięte małe ciało na sobie, gdzie mógł pozwolić, by jego ręce potarły o jej miękką, wilgotną skórę. Ratowanie w górach dwóch młodych turystów sprawiło, że był wyczerpany, ale po krótkim odpoczynku cholernie chciał mieć ją znowu i zebrać nieco tych słodkich okrzyków.

***

"Cosantirze, potrzebujemy twojej pomocy." Szept dobiegał spoza małego pokoju Zgromadzenia, w którym Calum leżał rozwalony na nagim ciele Ursuli. Pomimo, że podczas tego Zgromadzenia czuł się dziwnie nieentuzjastycznie, Ursula zaczęła zrzędzić i wreszcie uległ i przyprowadził ją na górę. Zapach jej podniecenia wywołał własne, a połączenie było wystarczające, jeśli nie zadowalające. Zamruczała sennie, gdy wycofał się i wstał. Po naciągnięciu ubrań wymknął się z pokoju. Na korytarzu czekała Karen, jej twarz błyszczała potem, niemal skamlała z niecierpliwości. "Powiedz, co jest nie tak" powiedział cicho. "Walka, Cosantirze" wykrztusiła. "Farrah wyszła z dwoma mężczyznami, których wybrała, Chadem i Patrickiem. Na południową polanę podążył za nimi mężczyzna z poza terytorium i wszczął walkę." Chwyciła go za ramię. "Walczą jako zwierzęta i facet jest grizzly, a Chad jest tylko małym wilkiem. On go skrzywdzi." Jasna cholera. Calum zbiegł po schodach. Zwykle zamknięte drzwi do portali stały otwarte na czas Zgromadzenia. W dół do jaskini, na zewnątrz, na górę. Nocny wiatr dął zimnem w jego skórę, wciąż rozgrzaną z godów. Z przodu dochodziły warknięcia i wypełnione bólem krzyki. Mężczyźni walczyli w formie zwierzęcej. Kiedy dotarł na polanę, ryknął. Dwumetrowy grizzly na tylnych łapach zamachnął się na wilka. W pobliżu drzew Farrah histerycznie płakała i trzymała się Patricka. Karen podbiegła by do nich dołączyć. Zapach gniewu i strachu - i krwi - wisiał ciężko w powietrzu. Wilk kulał na fatalnie rozharataną tylną łapę i próbował się wycofać, ale obcy napierał. Chciał zabić.

Nie na mojej górze. "Na Herna, zatrzymaj się!" Poparty mocą Bożą rozkaz uderzył w te dwa zwierzęta. Oszołomione, upadły na łopatki, potrząsając głowami. Calum wskazał na Patricka, by wyciągnął Chada z niebezpieczeństwa. Nieznany grizzly pozostał po środku polany, starając się powrócić na nogi. Niedźwiedź warknął, gdy Calum złapał go za kark. "Przemiana" nakazał Calum, posyłając w zwierzę moc. Mrowienie zmiany i dotyk Herna zmieszały się, a potem rzucił nagiego nieznajomego, teraz w ludzkiej postaci, rozciągniętego na ziemię. Mężczyzna był duży, dobrze umięśniony, miał ciemne włosy i ciemne oczy. Poderwał się na równe nogi i lekko zachwiał. "Karen, Uzdrowiciel jest w środku. Zabierz go, proszę" powiedział Calum, a potem wpatrywał się w nieznajomego. Wściekłość napięła mu głos. "Twoje imię?" "Jestem ranny" zaskamlał mężczyzna, wyciągając rękę ze śladami ugryzień. Płytkie przekłucia, odnotował Calum. Chad posłuchał Prawa Walki i nie wyrządził trwałych szkód. "Imię." powtórzył Calum, a jego gniew w końcu został zarejestrowany, bo obcy upadł na kolana. "Ja ... Andy. Andy Schoenberg. Z Terytorium Rainier." "Czy Starsi z twojego Terytorium nie instruują swojego klanu w Prawie?" Kiedy Schoenberg skulił się z poczucia winy, wnętrzności Caluma zmąciła odraza. Czy ten zmienny nie miał żadnej godności? "Widzę, że znasz Prawo. Spójrz na swojego przeciwnika." Calum wskazał poprzez polanę. Rozszarpana łapa wilka była czarna od krwi, a odsłonięta kość świeciła w świetle księżyca. "Czy możesz coś powiedzieć w swojej obronie?" "Ona mnie ignorowała. Ja ... po prostu chciałem ... Myślałem, że wybrałaby mnie, jeśli bym wygrał." Jego ramiona opadły. "Nie." "Zatem osądzam cię jako skazańca. Oznaczony jako wyrzutek, będziesz unikany przez zmiennych i Inny Lud, dopóki nie znikną znaki wygnania."

Rozdział 9 Za drzwiami ktoś przebiegł. Vic się zbudziła. Alec spał obok niej, rozłożony na zielonych poduszkach. Czerwonawy blask zamierającego ognia uwydatnił długi rząd mięśni na plecach, napięte krzywizny pośladków. Był absolutnie piękny. A ona była absolutnie przerażona. Co ja, do cholery, zrobiłam? Szybki numerek nie byłby problemem. Żadnego ciągu dalszego, żadnego żalu, żadnej przyszłości. To ... to nie byłe zwykłe pieprzenie. Nie pozwolił jej tego podtrzymać - nie tylko zadowolił ją tak, jak żaden mężczyzna wcześniej, dotknął tej części niej, którą trzymała dobrze ukrytą. Stworzył między nimi więź, połączenie którego nie miała z nikim. Stał się czymś więcej niż tylko... W korytarzu odezwała się kobieta, a Vic przechyliła głowę, próbując usłyszeć. "…cię potrzebuje. Chad został ranny. Jego wilk nie dorównywał niedźwiedziołakowi. Calum jest tam teraz." Vic uwiązł oddech. Wilk? Niedźwiedziołak? Lachlan nie wspominał o innych zwierzętach. Boże, czym byli ci ludzie? Ciało opłynął jej chłód, odpędzając słodki letarg. Rzuciła okiem na Aleca. Mieli ... zabawny przerywnik, ale to się skończyło. Cholera, powinna była powiedzieć Wellsowi. Ale tego nie zrobiła, więc do niej należało dochodzenie. Na niej spoczywał obowiązek. Do dupy obowiązek. Z milczącym westchnieniem podniosła się i bezszelestnie wciągnęła dżinsy i koszulkę. Zamarła, gdy oddech Aleca się zatrzymał i wznowił. Korytarz był pusty. Z butami w ręku, na palcach zeszła po schodach i podążyła za krokami, które wydawały się zmierzać ku tylnemu wyjściu. Ale przed końcem korytarza stały otworem drzwi z zamkami przemysłowymi, świeczki rozświetlały malutki pokój. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Jeden z rogów małego salonu zajmował sejf na broń. Nad sofą, na porożu łosia, wisiały dwie bronie. Vic podeszła bliżej i zatrzymała się, oszołomiona. Jedną z nich był zabytkowy Enfield, który prawdopodobnie pochodził z czasów wojny secesyjnej, a tym drugim był nawet wcześniejszy czarnoprochowy Shenandoah. Piękne, cudowne strzelby.

Nic dziwnego, że Calum trzymał ten pokój zamknięty. Nie tylko powstrzymując klientów przed kradzieżą, ale także dla bezpieczeństwa Jamie. Ne było tu...nic ... nieziemskiego. Ulga była jak fala ciepła w Arktyce, a wraz z nią nadeszła chęć wspięcia się po schodach i dołączenia do Alec dla ... Nie, to nie wyjaśniało tej rozmowy na górze. Gdy zmarszczyła brwi, na jej twarzy zaszeleścił zimny ciąg ... w pokoju bez okien, z zamkniętymi drzwiami? Podeszła do szafy, odetchnęła chłodnym, wilgotnym powietrzem i zobaczyła otwór z tyłu za wiszącą odzież. Tajne drzwi. O cholera, Calum musi być częścią tego zmiennego czegoś. Musiałby być. Rozczarowanie przebiło jej serce niczym tępy nóż. Nie. Agent nie ma serca; Wells wciąż jej to powtarzał. Szpieg ma tylko obowiązek, a ten obowiązek zmuszał ją teraz do zejścia kamiennymi schodami do jaskini tak zimnej, jak dziura wydrążona w jej piersi. Ponad lasem na zewnątrz jaskini rozlewało się blade światło księżyca. Po krótkim spojrzeniu Vic ostrożnie wyszła. Nikogo tu nie było, choć ktoś mógłby przycupnąć pod ciemnymi drzewami. Więc gdzie była ta akcja? Przysłuchiwała się, podczas gdy chłodny wiatr szarpał jej włosy i ubrania. Tam. Głosy, niedaleko. Po rozsmarowaniu brudu na swej zbyt białej twarzy skierowała się w tym kierunku, wdzięczna, że dywan sosnowych igieł wyciszył kroki. Światło księżyca rozjaśniało, obmywając ludzi na polanie. Vic skuliła się za drzewem, odgraniczając się na tyle, by obserwować, i ujrzała Caluma. Ze spojrzenia na jego surowej twarzy, był królewsko wkurzony. A więc dlaczego myślę, że nie spodoba mi się koniec tej imprezy? Stał nad nagim mężczyzną z krwawiącym ramieniem. Pod drzewami mężczyzna i dwie kobiety pochylali się nad - och, kurwa, szlag, cholera - nad wilkiem. Zwierzę leżało na boku, dysząc. Ciemna krew pokrywała jedną szarą łapę. Jakaś orgia cię zaskoczyła, Calum.

Ale ta impreza naprawdę poszła źle. Twarz Caluma przybrała niebezpieczny wyraz, a gdy przemówił - cholera, jeśli nie zachowywał się jak jakiś sędzia. Nie tylko sprawił, ze inni go puścili, ale ten drżący mięczak rzeczywiście uklęknął.

Calum chwycił włosy mężczyzny i powiedział "Przemiana", lodowatym tonem, który posłał dreszcz przez Vic. Mężczyzna się zamazał - Vic zacisnęła zęby. Przypomniała sobie to dziwne migotanie. O Boże. Niedźwiedź. Mężczyzna zamienił się w cholernego grizzly. Vic wepchnęła pięść w usta, żeby nie zaskamlać jak przerażony szczeniak. Widziała, jak ludzie się bili, dźgali nożami, wysadzali w powietrze, ale ta przemiana w zwierzę była daleeeeko poza jej ligą. Calum się rozebrał, a jej chwilowy podziw zniknął, gdy jego postać się rozmyła. Och, proszę, nie znowu. Jego miejsce zajęła ogromna pantera, która sprawiła, że zwierzę Lachlana wydawało się małym. Krótkowłosa skóra była brązowa, bledsza na brzuchu. Jego ogon uderzał tam i z powrotem; oczy błysnęły złotem w świetle księżyca. Vic zamknęła oczy, otworzyła, jej wargi bezgłośnie wymówiły "Nie, to się nie dzieje." Podskoczyła, gdy Calum - kot - rozciął niedźwiedzi pysk. Biedny niedźwiedź po prostu to przyjął. Kiedy grizzly zatoczył się po polanie, wszyscy ludzie w ludzkim kształcie odwrócili głowy, jakby nawet nie widzieli tego zwierzęcia. Vic poczuła chwilę współczucia. Wiedziała, jak się czuje wykluczony. Niedźwiedź cicho zniknął w lesie, a Calum przemienił się z powrotem. Paznokcie Vic zakopały się w korze drzewa. Nic zaskakującego. Cóż, znalazła tych zmiennych i dużo więcej, niż się spodziewała. Z wysiłkiem oderwała rękę. Ile zwierzołaków żyło na tej górze? Ta myśl uniosła jej włoski na karku. A jeśli ktoś ją teraz obserwował? Dlaczego do kurwy nie nosiła glocka? Oczywiście, Alec mógł zauważyć to małe akcesorium, kiedy ją rozebrał. Alec. Alec był bratem Caluma, więc, o Boże, on też musiał być zmienną bestią. Horror zmroził jej skórę, wysuszył usta. Całowała go - był w niej. Wynoś się stąd do diabła. Poderwała się na równe nogi, drżały. Gdyby wróciła przez tunel, ryzykowała bycie dostrzeżoną przez te kudłate kreatury - albo gorzej - mogła wpaść na Aleca. Lepiej udać się na około, iść do miasta inną trasą.

Powolutku cofnęła jedną nogę, potem drugą, spojrzała na polankę i zobaczyła, że Calum podniósł głowę i węszył. Odwrócił się ... i spojrzał prosto na nią. Och, kurwa. Zanim zdążyła ruszyć biegiem, ktoś chwycił ją od tyłu, wplątując palce w jej włosy i odchylając głowę. Bez słów, ostry, zimny metal, delikatnie legł na jej gardle, unieruchamiając ją lepiej niż jakakolwiek wypowiedziana groźba. Dlaczego do diabła w ogóle wstawała dziś z łóżka? Alec przytrzymywał nóż przy gardle Vicki, nie mogąc znaleźć żadnych słów. Z jej skóry biło gorąco spowite jej zapachem. Część z niego chciała wyrzucić nóż i wziąć ją w ramiona. Druga część chciała ciąć głęboko i rozlać jej życiodajną krew na leśne poszycie. Połączyła się z nim tylko po to, by uzyskać informacje? Jeśli tak, to gdyby wydarła mu serce gołymi rękoma, nie zraniłaby go bardziej "Cosantirze" zawołał, nie kłopocząc się podnoszeniem głosu. Nawet w ludzkiej postaci uszy zmiennych były niemal tak czułe, jak u kota. "Masz widza." "Zwęszyłem ją przed chwilą. Sprowadź ją tutaj." Z jedną ręką zaciśniętą w ludzkich włosach, nożem na gardle, Alec wyprowadził ją na otwarty teren. Jego brat czekał ubrany po środku polanki. Nozdrza mu falowały. Lekki wiatr niewątpliwie przyniósł zapach Aleca na Vic i odwrotnie - charakterystyczny zapach seksu. Gniew przyciemniał oczy Caluma. Alec zacisnął szczękę. Co on zrobił? Odraza do samego siebie wzrosła w gardle jak wymioty, a dłoń w jej włosach zacisnęła się tak mocno, że wydała cichy dźwięk bólu. Zatrzymał ją przed Calumem, swym ciałem jak murem utrzymując ją w miejscu. W pobliżu drzew, kupka ludzi kręciła się wokół małego szarego wilka. Chad? Uzdrowiciel ukląkł obok niego, a Alec skrzywił się na widok wilczych obrażeń. Podążając za jego spojrzeniem, Calum zmarszczył brwi. "Farrah, przygotuj jeden z pokoi połączeń. Patrick, zanieś Chada dla uzdrowiciela."

Farrah wymruczała swe posłuszeństwo. Patrick pochylił głowę. "Tak, Cosantirze." Kiedy inni skierowali się do jaskini, Calum przeniósł uwagę na Vicki. Alec poczuł, jak jej mięśnie zaciskają się pod wpływem czarnego spojrzenia Cosantira. "Uklęknij, Victorio" powiedział cicho Calum. Zesztywniała, unosząc podbródek. Alec mocniej przycisnął nóż do gardła, aż pojawiła się cienka linia krwi. Musiał stłumić drżenie. Uparta kobieta miała wystarczająco dużo odwagi, by umrzeć niż się dostosować. A on nie mógł ... nie potrafił. Zatem, cóż. Mocniej zaciskając pięść w jej włosach, trzasnął butem w tył jej kolan, pozbawiając równowagi i popchnął ją w dół.

Vic boleśnie wylądowała na kolanach. Warknęła, zwalczając chęć szarpania. Drań. Wolałaby raczej umrzeć niż uklęknąć. Jej gniew wypalił część paniki, jaka zalała jej wnętrzności. Skóra głowy bolała od jego pięści. Dupek. To nie był Alec, którego znała. Cholera, dlatego nigdy nie pozwała sobie wciągnąć się w bliskie relacje. Jeśli przeżyje, wycofa się i pójdzie w diabły. Podniosła wzrok na mężczyznę przed nią. Jego źrenice były tak czarne, jak nocne niebo za nim. Strach wślizgnął się w nią ponownie, ostry jak nóż przy jej gardle, gdy zdała sobie sprawę, że może nie opuścić tego miejsca żywa. Nie zbyt dobra myśl. Starała się oddychać normalnie, gdy strach ściskał jej pierś, walcząc ze sztywnością ciała. "Kpiąc odwróć swą strzelbę i rozwal swój mózg i idź do Boga jak żołnierz."10 Była żołnierzem; śmierć się zdarzała. Rozluźniła mięśnie, jej oddech spowolnił. "Zaakceptowaliśmy tę małą ilość informacji, którą zaofiarowałaś po przyjeździe" powiedział Calum. "Przepytywanie ludzi nie jest naszym sposobem. Ale być może powinniśmy kilku przepytać. Co naprawdę sprowadziło cię do Cold Creek?" Z wciąż rozpiętą koszulą, skrzyżował ręce na piersi. 10

Rudyard Kipling – fragment utworu ‘A Young British Soldier’

Cholerny nóż nie ruszył się z jej gardła; Alec czekał za nią nieruchomo. Prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem byłoby grać głupią. Udawać, że jest ciekawską kobietą, niewinną niczego bardziej groźnego. Otworzyła usta i ... słowa nie nadeszły. W jakiś sposób myśl o skłamaniu Alecowi, a nawet Calumowi, bez żadnego powodu raniła głęboko w środku. Ale dlaczego? Ostatnie lata przeżyła na kłamstwie - dlaczego tym razem było to takie trudne? Calum i tak prawdopodobnie mógłby to stwierdzić, pomyślała, napotykając jego przenikliwe spojrzenie. Chwilę później zrozumiała, że wcale nie musi kłamać. Węzeł w jej żołądku zniknął. "Poszukiwałam zmiennych." Alec za nią przestał oddychać. "Będąc tu teraz?" Zimne zagrożenie w głosie Caluma przyprawiło ją o dreszcz. Cholera. Kontynuował, jakby nie zauważył "Jak dokładnie zwróciliśmy twoją uwagę?" "Chłopiec o imieniu Lachlan umarł w moich ramionach." Samo wymówienie tych słów ścisnęło jej gardło. Fiasko. Smutek. Zamrugała wściekle i wzięła długi, kontrolowany oddech. "Ty byłaś tą kobietą z nim?" spytał z niedowierzaniem Alec. "Tak. Ja... ja tam byłam." Jej głos się załamał. Calum odszedł od niej a potem wrócił. Widząc, jego przemianę, rozpoznała, skąd wzięło się to pełne wdzięku skradanie, ale przytłaczająca pewność siebie? och, to wszystko było całkowicie jego własne. "Dlaczego nikomu nie powiedziałaś?" "Powiedzieć komuś?" Nóż nie przyciskał się już do jej szyi. Potarła palące nacięcie, pozwalając, by ból stał się jej kotwicą. "Och, pewnie, jakbym zamierzała udać się do ciebie i zapytać 'Hej, czy jesteś jednym z tych ludzi, którzy zamieniali się w koty?' Bądź realistą." Iskra humoru dotknęła jego oczu. "Ach, nie, nie to miałem na myśli. Dlaczego nie powiedziałeś nikomu o Lachlanie?" Potarła twarz dłońmi, grając na zwłokę. Lepiej byłoby uciec z tej emocjonalnie dokuczliwej lokalizacji, wycofując się. Wiedza, jak umarł dzieciak, nie

sprawiłaby, że zmienni poczuliby się bardziej uprzejmi wobec człowieka, nawet kobiety. "Posłuchaj, czy możemy to przedyskutować gdzie indziej? Moje kolano nie może za długo klęczeć. I krwawię" Alec mruknął, jakby go uderzyła. Calum zawahał się, a potem skinął głową. "Dziadek Lachlana musi to usłyszeć." Posłał jej oceniające spojrzenie. "Chyba że jest jakiś powód, z którego nie powinien być obecny?" Och, świetnie. "To nie jest miła historia, ale to on jest powodem, z którego tu jestem." Miała dwóch mężczyzn, którzy szczerze ją znienawidzili, jednego, z którymi spała, a potem pogawędkę ze starcem, który starał się ją zabić. Ta noc stawała się coraz lepsza.

***

Samotne piwo stało obok niego na małym stoliku na patio, jedynie na wpół puste. Thorson stracił upodobanie do zatapiania smutków po tym, jak próbował zabić tę małą, brązowowłosą ludzką. Kobietę. Potrząsnął głową, nadal zszokowany - przerażony - jak niekontrolowanie działał tej nocy. Ani żal, ani gniew nie mogły usprawiedliwiać takiego zachowania. Zdał sobie sprawę, że nie była nawet taka zła jak na człowieka. Wybrała książki i cicho wyszła. Żadnej głupiej gadki, całkowicie biznesowa. I była dobrą kelnerką według jego przyjaciół. Podziwiał fachowość, niezależnie od gatunku. Zerknął na wzgórze przy słabym świetle z Wild Hunt. Był czas, w którym nigdy nie pominąłby Zgromadzenia, ale zestarzał się i potrzebował snu. Nie, żeby obecnie długo sypiał. Miał skłonności do wstawania i chodzenia po domu, unikając pokoi, gdzie żal tkwił jak kurz w kątach. Czasami tu na tyłach chłopak dołączyłby do niego. Odchyliliby się do tyłu, położyli nogi na poręczy i patrzyli, jak chmury próbują zdominować niebo. W świetle księżyca w pełni, podwórko wydawało się bardzo puste. Może wróciłby do łóżka i spróbował się przespać.

Kiedy wszedł do kuchni, ktoś załomotał w drzwi. Zacisnął usta. Żadne dobre wieści nie przybywały w tak wczesnych godzinach nocy. Ale przecież nic nie mogło być tak złe - jego najgorsze obawy już się zdarzyły. Po przejściu przez ciemny dom, otworzył drzwi i zobaczył twarz Aleca w padającym spomiędzy drzew księżycowym świetle. "Alec. Coś nie tak?" "Musimy z tobą porozmawiać, Thorson. Możemy wejść?" My? Thorson odsunął się na bok. Alec wszedł, a za nim Calum i brązowo-włosa ludzka. Alec poprowadził do salonu, i nawet przypuszczał, że wrzuciłby do kominka kolejne polano do zamierającego żaru. "O co chodzi z tym wszystkim?" Thorson pozwolił, by w jego głosie ukazało się rozdrażnienie, ale okazując należny kobiecie szacunek, zmełł przekleństwo. Calum pociągnął ją na kanapę w pobliżu ognia, i on i Alec usiedli obok niej, po jednym z każdego boku jak bezkonkurencyjne podpórki do książek. Lub stróżujące psy. Thorson przeszedł przez pokój, by stanąć przed obowiązkiem, kryjąc rysy twarzy w cieniu, a ich pozostawiając oświetlonymi. Alec się uśmiechnął i, co dziwne, dostrzegł takie samo zrozumienie tej techniki na ludzkiej twarzy. "A więc?" zapytał. "Victoria ma nam historię do opowiedzenia" powiedział Calum. Odwrócił się i położył dłoń na przedramieniu kobiety, i to nie w szczególnie przyjazny sposób. Alec pochylił się do przodu. "Joe. Właśnie osobiście to usłyszeliśmy. Vicki była z Lachlanem, kiedy umarł." Słowa wryły się głęboko w klatkę piersiową Thorsona i zdławiły oddech. "Ona... ona była tą kobietą, która zniknęła?" "Aye." Alec położył dłoń na jej drugim ramieniu. Thorson zmarszczył brwi. Wyglądała bardziej na uwięzioną między nimi, niż wspieraną. Nie był pijany, i miał awersję do poniewieranych kobiet. "Jesteś tu z własnej woli, czy nie?"

Jej spojrzenie opadło na jedno kontrolowane ramię, potem drugie, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. "Mniej więcej. Tak czy siak próbowałam wykombinować, jak z tobą pogadać - tym razem bez walki." Uświadomienie sobie, że sam powstrzymał ją od przyjścia, było irytujące, i przemieniło mu ton głosu w niewyraźny i zgorzkniały. "Jesteś tu teraz. Powiedz mi." "To nie jest miła historia" ostrzegła. Zacisnął szczękę, ale skinął głową, na co czekała. "A więc w porządku. Szłam ulicą w Seattle, kiedy usłyszałam krzyk ... "

Calum przyglądał się, gdy Victoria kontynuowała opowieść. Mówiła o swoich brutalnych porywaczach i twarz pociemniała jej z gniewu. Kiedy mówiła o tym, jak umarł wnuk Joe'go, zamrugała powiekami. Oczywiście śmierć Lachlana bardzo ją zraniła. Nieco zmartwienia Caluma zelżało. Wiedziała o Daonain od wielu tygodni i nie zdradziła tej wiedzy. Przybyła tu, by spełnić obietnicę młodego człowieka, działanie honorowej osoby. Poczucie winy sprawiło, że się skrzywił. Był dla niej dzisiaj surowy. Ale przecież zakradła się, podążając za nimi. Skończyła opowiadać z "...i wyślizgnęłam się tylnymi drzwi, przeskoczyłam ogrodzenie i znalazłam miejsce do zaszycia się na noc. Następnego dnia przybyłam tutaj." Z groźnym spojrzeniem na każdego z braci wyszarpnęła ręce i objęła się nimi. Calum mógł zobaczyć, jak Alec chciał ją pocieszyć. Czuł to samo. Zamiast tego rozważał jej historię. "Celowo wrzucili cię w Lachlana i nie odeszli, dopóki cię nie ugryzł." "Yhy." "Próbując stworzyć więcej zmiennych" mruknął Alec. "Nie zadziała." "Tak powiedział Lachlan." Odepchnęła włosy z twarzy. "Więc, co będzie teraz?" "Dalej będziemy prowadzić dociekania" powiedział Calum. Nie potrzebowała wiedzieć więcej. "Dobrze. Ale co dalej ze mną?"

Calum wychwycił zmartwione spojrzenie Aleca. Wydobywała męskie instynkty ochronne, czyż nie? "Jak wielu ludziom o tym mówiłaś?" "Nikomu." "Dlaczego?" "Przyrzekłam Lachlanowi, że tego nie zrobię." "A gdybyśmy cię przerazili?" Calum pochwycił jej spojrzenie, czekając na odpowiedź. Niechętnie odpowiedziała "Jeśli bym pomyślała, że jesteście niebezpieczni, nie jestem pewna, co bym zrobiła." "Myślisz, że jesteśmy niebezpieczni?" spytał Alec i pociągnął jej włosy. Parsknęła. "Jesteście cholernie przerażający. I muszę się zastanowić, co byś zrobił gdybym po prostu niespodziewanie wpadła na ciebie w lesie?" "Masz na myśli czy Alec poderżnąłby ci gardło?" zapytał Calum. "Ach, taa, coś w tym stylu." Thorson uniósł brwi. Nie wspomnieli o wydarzeniach na polanie. Calum przyglądał się przez chwilę małemu człowiekowi. Jej dłonie zaciskały się tak mocno, że miała białe kostki. Bardziej zmartwiona, niż chciała przyznać. A więc odpowiedział w sposób bardziej szczegółowy niż planował. "Cosantir ma zdolność zamazania pamięci osoby z kilku poprzednich godzin. To była nasza główna obrona z pokolenia na pokolenie. Zwykle uważamy, by człowiek nas nie odkrył" dodał twardo wpatrując się w Aleca, który spoglądał na niego smutno. "Spartaczenie pamięci byłoby straszne" powiedziała powoli Victoria "ale przynajmniej nie mordujesz ludzi." Calum przechylił głowę bez odpowiedzi - bo śmierć naprawdę mogła być karą. Zmienny, którego działania narażały klan zostawał zabity, albo z ręki swego Cosantira, albo cahira jak Alec. Uniosła brwi. "Wiedziałam o zmiennych dłużej niż kilka godzin. Jak poradziłbyś sobie ze mną - jeśli nie byłabym taką miłą osobą i w ogóle?"

Niewygodne pytanie. Zdolność wymazywania umysłu została tak nazwana z konkretnego powodu. Calum powiedział niechętnie "Wtedy dłuższy okres czasu jest ... niszczony. Tak daleki, jak jest to konieczne." "Pozostawiając wielkie dziury w ludzkich umysłach, a oni nie wiedzieliby dlaczego?" wzdrygnęła się. "Wolałabym umrzeć." "No cóż, nie jesteś martwa" powiedział Calum "ale wyglądasz na wyczerpaną." I wciąż zmartwioną. Jego obrony przełamał skraj litości, i przebiegł kłykciami po jej miękkim policzku. "Zachowałaś się honorowo, Victorio. Możesz zatrzymać swoje wspomnienia." Jednak reszta tej dyskusji powinna być prowadzona bez obecności człowieka. Wstał, wyciągnął do niej rękę. "Odprowadzę cię do domu, żebyś mogła się przespać."

***

Tego wieczoru Calum nie był swoim zwykłym łagodnym sobą, pomyślała Vic, kiedy maszerował cicho obok niej. Próbował to ukryć, ale odkąd usłyszał, jak zmarł Lachlan, dusił w sobie gniew. Kiedy światło uliczne rozjaśniło jego twarz, zobaczyła, że źrenice powróciły mu do czerni. To musiało być coś ze zmiennych, choć żaden inny nie wydawał się zmieniać w ten sposób koloru oczu. Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się lekko, kładąc dłoń na plecach pod krawędzią płaszcza. Zabawne, jak potrafił w jednej chwili ją przerazić a w następnej sprawić, by poczuła się tak bezpieczna. Gdyby Alec był jak towarzysz w armii, Calum byłby najlepszym oficerem, takim, który brałby sobie do serca wszelkie krzywdy tych pod swoją komendą. Jego ciepło, jego bliskość były zarówno pocieszające ... i niepokojąco pobudzające. Wszedł z nią na ganek. Kiedy otworzyła drzwi, uniósł jej brodę, by studiować twarz w świetle księżyca. "Nic ci nie będzie?" zapytał cicho.

"Żadnego problemu." Głos wydobył się chropawy. Odczucie jego ciepłych palców, pewnego sposób, w jaki ją dotknął, wprawiło ją w drżenie. Jego oczy rozjaśniły się w srebrzysto szare. "Nigdy nie przyznajesz się do jakichkolwiek zmartwień, prawda mały człowieku?" Człowieku? Mały? Zniewaga straciła na znaczeniu pod jego serdecznym tonem. Stanął na tyle blisko, że czuła ciepło jego ciała i otoczył ją jego zapach, rześki, czysty i dziki, jak wiatr ze szczytu gór. "Yyy." O co pytał? "Nie." Pionowa zmarszczka na jego policzku towarzyszyła rozbawieniu w oczach. "Zatem życzyłbym ci dobrej nocy." Jego palce objęły jej szczękę, kiedy się zgiął i wziął jej wargi. Przyciągnął ją bliżej ramieniem za plecami. Żadnych żartobliwych pocałunków, po prostu gładkie posiadanie. Jego wargi zbyt znały się na rzeczy, usta były żądające, i świat zaczął wirować. Kiedy uniósł głowę, ramionami otaczała mu szyję. Opuściła je z sapnięciem i odepchnęła go - lub próbowała. Jego ramię się nie rozluźniło. Boże, w łóżku z Aleciem zaledwie kilka godzin temu, teraz całując jego brata? Jaką brudną dziwką to ją czyniło? "Puść mnie." Przyjrzał się jej, zmarszczył brwi, jakby zmieszany zmianą na jej twarzy. "Czemu?" Ponownie pchnęła, mimo że jej ciało chciało ruszyć naprzód, wtopić się w niego tak dokładnie, by nic nie mogło ich rozdzielić. A to było po prostu niewłaściwe. Szlag by to wszystko. "Calum, twój brat, Alec i ja ... " przełknęła. Dlaczego do cholery plątał jej się język? I jej ton nie wyszedł nawet trochę tak zimny, jak tego chciała. Może dlatego, że promieniowała ciepłem rywalizującym ze słońcem. "Alec jest mną zainteresowany" skończyła wreszcie. "Tak, jak ja." Przez chwilę był zmieszany, a potem w oczach zamigotało mu zrozumienie i uśmiechnął się do niej. "Człowiek. Dlaczego tak łatwo się z tobą zapomnieć?" Pocałował ją lekko, kompletnie ignorując jej słowa. Ciało ją zdradzało, zmiękło tęskniąc do niego. Jakby mogąc to stwierdzić, ten lekki uśmiech przeciął mu twarz. "Wyglądasz na zmęczoną, Victorio. Zrób sobie ten weekend wolny od pracy." Przebiegł palcem po jej policzku, pozostawiając za sobą gorąco. "Śpij dobrze, mała kobietko."

Wykorzystując całą siłę woli, Vic odsunęła się od niego i weszła do domu. Po zamknięciu drzwi, oparła się o nie. Kurwa, co za noc. Jej ciało brzęczało pobudzeniem od Caluma, a przecież wnętrze cudownie bolało od tego, jak wziął ją Alec. Nadal czuła zdenerwowanie z posiadania noża przy gardle. Wyciągnęła ręce i popatrzyła, jak drżą. Boże, nie była tak blisko śmierci, odkąd wpadła w tę wymianę ognia w Bagdadzie. Hej, wieczór był całkiem całkiem? Impreza, seks - wspaniały seks! - niemal poderżnięcie gardła, i ten wielki finał, podnoszący jej hormony do nieba z niewłaściwym bratem. Nie ma nic tak ekscytującego jak pełne wydarzeń życie. Spochmurniała, pamiętając, jak złapano ją na skradaniu. Gdyby Wells kiedykolwiek o tym usłyszał, wyrwałby jej nową dziurę w tyłku, nawet pomimo tego, że fakt, iż Calum potrafił ją zwęszyć, nie wydawał się sprawiedliwy. Na pewno łamało jedną z zasad szpiega czy coś. Potrząsnęła głową, przeszła przez salon do kominka. Kiedy zbudowała pocieszający ogień, nie mogła przestać myśleć o wszystkich pytaniach bez odpowiedzi. Jak, skąd się wzięli zmienni? To była jakaś mutacja czy co? Gdy iskry wystrzeliły w górę komina, jeden płomień zapłonął wyżej, kręcąc się niepowtarzalnym tańcem. I ... czy to oczy? Jezu! Odskoczyła, drżąc mimo gorąca. Krzako-cosie, drzewo-cosie. Teraz ognio-cosie? Jestem tu tylko po to, żeby sprawdzić zmiennych, cholera. Zmarszczyła brwi. Może powinna wrócić do domu Thorsona i sprawdzić, czy mogła coś usłyszeć. Sposób, w jaki Calum ją wygonił, niczym pięciolatkę odesłaną do łóżka, powiedział, że planują więcej rozmowy. Albo lepiej tu zostanę. Może pewnego dnia zapomniałaby o zabójczym spojrzeniu Caluma, kiedy przyłapał ją na szpiegowaniu. Dotknęła gardła, śledząc cienką zasklepiającą się linię, gdzie zaciął nóż Aleca. Alec. Został zraniony, myśląc, że go wykorzystała. Boże, jakby ktoś mógł. Zamknęła oczy, kiedy zalało ją ciepło. Wspaniały seks był zimnym terminem na to, co dzielili, jak ją trzymał i patrzył na nią tymi mrocznymi, ciemnozielonymi

oczami. Widział ją, przez inteligentne usta i nieustępliwą postawę do tej potrzebującej osoby wewnątrz - i nie wykorzystał. Nie, stał się jeszcze bardziej czuły i nalegający, by dać jej przyjemność. Potarła brzuch. Taa, jej myśli sprawiły, że poczuła ból wewnątrz - spojrzała w dół i jej dłoń znieruchomiała. Nie pocierała brzucha, ale klatkę piersiową. Nad sercem. Boże, weź się w garść. I potrzebująca? Idiotka. Podskoczyła na równe nogi i przeszła przez pokój. Tak czy owak, nie zabili jej. Rozmawiając z Thorsonem wypełniła przysięgę złożoną Lachlanowi. Wyzdrowiała. Jutro zadzwoni do doktora Reinhardta i będzie kopać mu tyłek, dopóki nie zatwierdzi jej powrotu do służby. Pobyt tu ... nie był dobrym pomysłem. Zbytnio zbliżyła się do tych kocich braci. Zapadając się w silny uścisk Caluma i wymagający pocałunek. Zrównana z ziemią przez dłonie Aleca na jej ciele, jego łagodny głos mruczący do niej, jego tak baczne spojrzenie - odsunęła na bok to wspomnienie. To był wspaniały seks - nic więcej. W zamian pomyślała, jak opieprzyłby ją Wells, gdyby usłyszał, że uprawiała seks z miejscowym. Nadszedł czas zwinąć manatki i wypieprzać.

***

Calum wyszedł z kobietą, a Alec odszedł by usiąść na werandzie, zostawiając Thorsona samego. Usiłował zrozumieć zagrożenia dla klanu, ale jego myśli odsunęły się, by podążyć własną drogą. Oparł łokcie na kolanach i oglądał żywiołaka ognia podskakującego w płonącym ogniu. Tańczył w górę do komina, zanim zanurzył się w węgle w rozprysku iskier. Jedna z nich wylądowała jasna na zimnym kamieniu paleniska, następnie blask wyblakł w matową czerń. Lachlan nie był samotny, kiedy umarł i otrzymał pociechę od człowieka. Och, nie powiedziała zbyt wiele, ale kiedy spróbowała przywołać słowa Lachlana, zakrzywiła ramiona, jakby wokół osoby. Tak, chłopiec na końcu był trzymany i pocieszany.

Ta wiedza złagodziła smutek. I nawet na końcu, chłopak myślał o swoim starym dziadku z obawą. Z miłością. Lachlan nie powiedział kobiecie "Zadzwoń do dziadka". Celowo wysłał człowieka do Cold Creek, miasta zamieszkałego przez Daonain. Czemu? Gdy Calum i Alec wchodzili do salonu, pogrążeniu już głęboko w dyskusji, Thorson podniósł wzrok. To, że Cosantir i przewodzący cahir włączyli go w swoje plany, było darem, uznaniem jego smutku i potrzeby. W milczeniu podniósł się i podał każdemu piwo. "Dwóch mężczyzn w domu. Jeden w garniturze - ale nazwała go bandytą - i jeden były wojskowy." Po uśmiechu podziękowania za napój, Alec padł na kanapę. "Pamiętacie tych łowców, których odstraszyliśmy? Wyglądało na to, że mieli wojskowe przeszkolenie. Ten z ogoloną głową był prawdopodobnie Swane'm." Wiatr zadął w okna, a dom zatrzeszczał, osiadając akurat wtedy, gdy Thorson usadził swoje stare kości w ulubionym fotelu. Calum zajął miejsce naprzeciwko. "Ten człowiek starał się stworzyć z Lachlana więcej zmiennych, z jakiegokolwiek powodu, i nie udało mu się. Teraz stracił jedynego zmiennego jakiego miał." "Więc starają się złapać innego" powiedział bez emocji Alec. "Kłusownicy przybyli po ucieczce Vicki i Lachlana. I byli piekielnie o wiele bliżej Cold Creek niż ci, których znaleźliśmy wcześniej." "To nie brzmi tak, jakby Lachlan podał im jakieś informacje, ale jego rzeczy ... lub logika ... pokierowały ich tutaj. Teraz życzyłbym sobie raczej ich przesłuchać, niż wypuścić" powiedział Calum. "Nawet jeśli musiałbym później wybebeszyć ich wspomnienia." Thorson usłyszał jego żal i poczucie winy. "Nie mogłeś wiedzieć, czy są winni, czy nie." Pokręcił głową. "Miałeś rację w tym, co zrobiłeś, Cosantirze." "On ma rację, Calumie" powiedział Alec. Calum, ze zgorzkniałymi zmarszczkami wokół ust, zagapił się w ogień przez chwilę, a potem potarł twarz dłońmi. "Co się stało, to się nie odstanie.

Obawiam się, że mamy jeszcze jeden problem poza kłusownikami. Ponieważ ten mężczyzna uważa, że ugryzienie przekształci człowieka, będzie twardo poszukiwał Victorii." "Cholera bracie, masz rację." Alec się wyprostował, a jego spojrzenie oziębło. "Pierwszym krokiem jest sprawdzenie, kto jest właścicielem lub wynajmującym ten dom. Zacznę tam." Kiedy z góry stoczył się skowyt wilka, Thorson poczuł wpełzający w jego stare kości chłód zmartwienia. Czy ci ludzie nawet teraz ustawiali pułapki w ich lasach? "Zapytam Tynana o dostęp do wojskowych akt i poszukanie eks-marine o imieniu Swane" powiedział Calum, biorąc łyk piwa. "Możemy z tego wydobyć aktualny adres. Nie możemy działać, dopóki ich nie znajdziemy." "A potem?" wychrypiał Thorson. Calum posłał mu krzywe spojrzenie, które powiedziało, że wściekłość płonęła w Cosantirze tak gorąco, jak i w jego wnętrzu. "A potem potraktujemy tych morderców tak, jak na to zasługują."

Rozdział 10 Nazajutrz, Vic odsunęła telefon od ucha i wpatrywała się w niego. Nie ma mowy. To wystarczyło, by kazać jej wierzyć, że Wells naprawdę był psychiczny, jak twierdzili niektórzy jego agenci. "Sir." Odchrząknęła. "Powiedziałeś właśnie, że chcesz, żebym przyleciała do Waszyngtonu?" "Jeśli twój słuch jest tak ułomny, umieszczę cię z powrotem na zwolnieniu." Kurwa, brzmiał tak, jakby dziś nie miał swojej kawy - lub przez tydzień czy coś około. "A kiedy tam będę?" "Zamelduj się w moim biurze." Spotkanie? Żołądek osunął jej się na podłogę. Mogła uniknąć tematu zmiennych przez telefon, ale osobiście? Ukrywanie informacji przed Arthurem Wellsem było równie bezużyteczne, jak ukrywanie grzechu przed Bogiem. Albo próba skłamania Calumowi. "Nie mogłam się doczekać powrotu na mój przydział w Bagdadzie." Słabo, Vic, słabiutko. Ale jego głos nieznacznie złagodniał, o ile to było możliwe dla głosu ostrzejszego niż ostrze. "Zdaję sobie z tego sprawę. Na przyszły tydzień planuję być w Chinach i, zanim wyjadę, chcę się z tobą spotkać osobiście. Pięć dni, Sierżancie. Podołasz?" Złapana w pułapkę. "Kiedykolwiek nie podołałam?" "Nie, zawsze dajesz radę" powiedział cicho i pogorszył wszystko dodając "Brakowało mi ciebie, żołnierzu. Cieszę się, że do nas wracasz." Zdołała się rozłączyć, zanim wybuchła i rozryczała się jak dziecko. Był najbliższy rodzinie, jaką miała. I ukryła informacje, które naprawdę powinien mieć. Ale dlaczego spotkanie? Czyżby miał wskazówkę co do tego, na co poluje facet w garniturze - na zmiennych. Zsuwając się na krześle, jęknęła. Jak do kurwy miała sobie z tym poradzić?

***

Po południu Jamie uznała, że zimna pogoda wymaga czegoś gorącego, jak włoskie jedzenie. Calum wahał się, chcąc działać. Uderzały w nim instynkty, by walczyć o ochronę klanu, ale nie miał przeciwnika do ataku. Wysłał zmiennych do lasu, szukając pułapek i kłusowników. Tynan i Alec tropili wojskowych przez bazy danych Seattle. Chodzenie po domu, jak zirytowany kot, w niczym by nie pomogło. Więc on i Jamie powędrowali do miasta, by zdobyć składniki na lasagne. Kiedy wynosili ze sklepu zakupy spożywcze, wziął głęboki oddech kąsającego chłodnego powietrza i uśmiechnął się do córki. Ze smukłą budową matki i zaróżowionym nosem i policzkami, podskakiwała wzdłuż chodnika, jak jeden z elfów Świętego Mikołaja. "Widziałeś tego gnoma?" Wskazała na paciorkowate oczy, zerkające z chodnikowego rynsztoka. "Zrobił do mnie minę!" Calum stłumił śmiech i zapytał rozsądnie "Jak możesz to stwierdzić?" "Serio, tato. Wiem, że są brzydkie, ale wydął usta i..." zademonstrowała, a on się roześmiał. "Ach, no cóż, zimno sprawia, że stają się poirytowane." "Taa, nawet chochliki są nadęte. Jedna rzuciła we mnie wczoraj żołędziem, a nie zrobiłam ... Hej, spójrz, tam jest Vicki!" Przez okno wystawy księgarni można było zobaczyć rozmawiającą z Thorsonem Victorię. Zanim Calum mógłby odmówić, Jamie chwyciła go za rękę i pociągnęła do Książek. Chociaż Victoria się nie uśmiechała, przyjemność rozświetliła jej oczy, kiedy Jamie dała jej radosny uścisk. Przez ostatnie tygodnie Calum cieszył się oglądaniem tej stłumionej małej ludzkiej radzącej sobie z wylewną czułością jego córki.

"Od wieków cię nie widziałam!" poskarżyła się jego córka i rzuciła Calumowi oburzone spojrzenie. "Tatuś nie chce mnie w barze, gdy ludzie zaczynają naprawdę pić." "Co za podły facet" zgodziła się Victoria, posyłając mu spojrzenie które, jeśli byłaby kimś innym, nazwałby niepewnością. Oczywiście, ledwie parę dni wcześniej, Alec niemal poderżnął jej gardło. Potem miała Caluma prawie wymazującego jej wspomnienia. I całującego ją na dobranoc. To mogło wystarczyć, by wytrącić z równowagi nawet tak pewną siebie kobietę. Ze szczerością, zapytał "Victorio, wydajesz się zmęczona. Dobrze spałaś?" Thorson zakrztusił się śmiechem. Krzywy uśmiech wygiął jej pełne wargi. "Sądzę, że w nocy słyszałam zbyt wiele dziwnych odgłosów." Calum się uśmiechnął. Cholernie twarda babka. Taka, której chciał. Na Herna, czuł jak wciąga ją w ramiona i bierze w posiadanie. Jego penis stwardniał zgadzając się. Jakby potrafiła to stwierdzić, jej spojrzenie się rozgrzało ... a potem się odsunęła, akurat gdy przypomniał sobie, że jest ludzka. "Jesteś tutaj, żeby dostać książkę?" spytała Jamie. "Możemy tatku?" błagała Jamie. "Przeczytałam wszystkie swoje." "Jamie, nie wiem..." Thorson uśmiechnął się i wtrącił "Chcesz, żeby twoja córka była piśmienna?" "Czytanie jest bardzo ważne" przytaknęła uroczyście Victoria. Zupełnie przewyższony liczebnie. "W porządku." Jamie podała mu swoje zakupy i zniknęła wśród półek. "Jedna książka" zawołał za nią. "Dwie książki byłyby lepsze." Victoria popchnęła dwie książki, które trzymała, przez ladę do Thorsona. "Niektórzy ludzie są sknerami" skomentował głośno Thorson.

"Dziękuję za wsparcie. Musisz wiedzieć iż jej książeczki spychają moje z półki, a jestem prawdopodobnie jednym z twoich najlepszych klientów, biedaku." "Brzmisz jakbyś nieco stracił apetyt." Thorson podniósł książki Victorii i ustawił je na swoim biurku. "Marudnie" zgodziła się Victoria, rozmawiając z Thorsonem, jakby Calum nie stał tuż obok - na tyle blisko, by oddychać jej unikalną, pikantną wonią, czuć ciepło jej ciała. I marudny było określeniem dla dzieci, które nie złapały drzemki. Marszcząc brwi spojrzał w dół. Ich spojrzenia się złapały ... i zatrzymały. Humor zatańczył w jej oczach i wykrzywił wargi i nie mógł stłumić śmiechu. Niezwykła kobieta, która mogła go wyprowadzić z ... marudnego ... nastroju. Jeszcze rzadsze było znalezienie kogoś, kto czynił go twardym i śmiejącym się jednocześnie. Dlaczego człowiek musiał być tak atrakcyjny? "Jestem." Jamie wtłoczyła się pomiędzy Caluma i Victorię i popchnęła przez ladę swoje wybory. "Dwie?" zapytał sucho Calum. "Nie chcę, żeby ktoś nazywał cię skne ... uh, coś tam, więc pomyślałam, że lepiej będzie wziąć dwie książki, jak Vicki." Jamie posłała mu taki niewinny uśmiech, że nikt nie mógł zwątpić w jej szczerość. Nikt poza bardzo doświadczonym ojcem. "Hmmm. Dodatkowa książka. To chyba oznacza dodatkową noc zmywania naczyń, jak sądzę?" Zmarszczyła na niego nos. "Och, okej." "Muszę iść" odparła Victoria, i chociaż się uśmiechała, jej brązowe oczy wyglądały tak smutno, że Calumowi ścisnęło się serce. "Nie bierzesz dzisiaj żadnych książek?" Thorson zmarszczył brwi na tę małą ludzką. "Nie. Chciałam tylko zwrócić te."

"Czekaj." Jamie złapała ją za rękaw. "Chcesz przyjść na kolację? Robimy lasagne." Calum zesztywniał. Czy Bóg go testował, stawiając tę kobietę na drodze na każdym kroku? Czas spędzany razem i sprzątanie po zamknięciu był wystarczająco ciężki dla jego kontroli. Jeszcze gorsze było to, że później pili piwo, obserwując zamierający ogień, dyskutując o polityce, kulturach i książkach. Nie powinna go wcale przyciągać, a na pewno nigdy nie powinien jej całować. Jednak, jak powiedział Alec, Zgromadzenie i niebezpieczeństwo wydobyło ze zmiennego zwierzę. Ale żeby kontynuować tę głupotę? Wahał się zbyt długo i Victoria potrząsnęła głową. "Ja ... nie, Jamie, muszę ..." przerwała, oczywiście, ze stratą na dobry pretekst. Powinien był odpuścić, ale ból w jej oczach był jak nóż w jego piersi. "Jesteśmy ekspertami w robieniu lasagne i byłoby szkodą nie podzielić się z innymi naszymi wspaniałymi umiejętnościami kulinarnymi. Będziemy cię oczekiwać o siódmej." Zmarszczyła brwi. Taka niepewna - coś, co rzadko widział w tej kobiecie. Ale, po zerknięciu na błagalne spojrzenie Jamie, westchnęła. "Dobra, w porządku. Uwielbiam lasagne."

***

Kurwa. Siedząc przy biurku, Vidal zgniótł papier, który właśnie podpisał i rzucił nim o ścianę. Jego podpis był zawsze grubą bazgraniną. Teraz był mały, szerokości ołówka, stłoczone ze sobą litery, bo jego palce nie mogły się ani trochę rozluźnić. A dziś rano ponownie stracił równowagę. Lęk pełzał po nim jak karaluch we wnętrznościach. Jego czas się kończył cholerny Parkinson wygrywał. Chory. Wściekle zmiótł ręką biurko i posłał wszystko na podłogę. Rzucił piorunujące spojrzenie na dźwięk pukania. "Taa. Co?"

Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Swane. Zimne, brązowe oczy zamrugały na bałagan. "Mam coś." Położył na biurku parę papierów. Zduszając gniew, Vidal spojrzał na nie. "Raporty medyczne?" "Yhy. Wojskowe. Dla Victorii Morgan, która wydobrzała z kontuzji kolana." "Żywa? Kurwa mać ta suka przeżyła!" Jego nadzieje podskoczyły. Przemieniała się? Czy była teraz zwierzołakiem? Przejrzał strony i spochmurniał. "Sprawozdanie nie mówi nic o śladach ugryzienia." "Ten doktorek nazwał to: wielorakie zaleczone blizny. Ale patrz tutaj" Swane odwrócił je na tylną stronę "Suka chciała kopii, więc podała im adres." Vidal zmrużył oczy, by rozszyfrować małą czcionkę. "Mieszka w Cold Creek?" "Czy nie likwiduje to pańskich zmartwień?" Vidal odsunął kartki. "Złap ją. I dowiedz się, czy zmieniła się w jedno z nich." "Tak po prostu, yhy." Swane prychnął. "Idź spytaj ją - cześć panno Morgan. Czy ostatnio jadała pani więcej czerwonego mięsa?" "Przestań chrzanić." Vidal odchylił się na krześle, starając się powstrzymać emocje od eksplozji. "Po prostu ją złap. Ale bądź ostrożny. Widziała twoją brzydką gębę." "Nie ma problemu. Mam paru najemnych kumpli, którzy potrzebują kilku dodatkowych dolców. Mogą się tym zająć; zaplanuję to." Vidal zmarszczył brwi. Więcej poinformowanych ludzi. "Nie..." "Nigdy się nie dowiedzą, co się dzieje. Uciszą ją i wrzucą do furgonetki - nie zobaczą, że zamieni się w kuguara. Nawet jeśli potrafi." Ostatnia uwaga Swane'a uderzyła twardo w Vidala. Musiała móc się przekształcać. Musiała. "Dobry plan." Vidal wsłuchiwał się w deszcz za oknem. "Kiedy ją rozpoznasz, od razu ją złap. Nieważne co. Z jej pieprzoną przeszłością mogłaby zniknąć całkowicie, jeśli coś ją sprowokuje."

"Łapię. Wiesz, jeśli mieszka w Cold Creek, ten dzieciak ją naprowadził. Ona coś wie." Uśmiech Swane’a nie sięgnął jego martwych oczu. "Daj mi z nią dzień, a z radością opowie ci wszystkie pieprzone szczegóły."

***

Tego wieczoru Vic skręcała przez parking po prawej stronie Wild Hunt, gdzie wysoki płot z desek ogradzał bok tawerny i tylne podwórko. Kiedy otworzyła bramę, chłód wstrząsnął nią jak zimna ręka gładząca kręgosłup. Kiedy ostatni raz przeszła na tylne podwórze przez drewniany płot, została powalona, związana. A potem miała na sobie górskiego lwa. Ufajmy, że dzisiejszy wieczór zakończyłby się lepiej. Albo nie. To nie tak, jakby miała apetyt. Nienawidzę pożegnań. Pozostawienie wiadomości byłoby dużo, dużo łatwiejsze. Ale ten dzieciak nie zrozumie. Vic przypomniała sobie te razy, gdy jej ojciec, nie mówiąc jej, wyjeżdżał na zagraniczne placówki. Jak płakała, gdy jakakolwiek gospodyni, którą zatrudnił, dawała jej liścik. To nigdy nie pomagało. Więc dziś wieczorem, osobiście pożegna się z Jamie. I miejmy nadzieję, Calum nie byłby zdenerwowany utratą niepełno-etatowej barmanki. Kilka kroków za bramą zatrzymała się i wytrzeszczyła oczy. Ojejuńku. Po nieużywanym miejscu parkingowym z przodu, nie przeczuwała ... tego. Brukowana ścieżka z boku obwieszona była bzami. Róże wspinały się po drewnianym łuku przy wejściu, a późno kwitnące kwiaty użyczały powietrzu słodyczy. W podwórku wysoki po kolana skalisty wodospad spływał z pluskiem do owalnego stawu. Złote i czerwone koi migały tuż pod powierzchnią wody, mając nadzieję na jałmużnę. Okruchy rozrzucone obok wysokich ławek pokazywały, że ktoś lubił je karmić. Zioła wypełniały narożniki dodając zapach rozmarynu i oregano. Vic obróciła się w kółko. Jak to miejsce wyglądało latem? Poczuła ukłucie zazdrości. Musi być miło coś zasadzić i być w pobliżu kilka miesięcy później, by zobaczyć jak zakwita.

Nadal wydawało się, że kotołak powinien mieć kurnik, a nie ogród. Boże, tak wiele o nich nie wiedziała. Ścieżka prowadziła do stopni wspinających się na podest piętra. Kiedy postawiła stopę na pierwszym schodku, jej tętno wzrosło wraz z jej oczekiwaniem ... ujrzenia Caluma. Och, człowieku, przyjście tutaj było głupie, durne, bezsensowne. Zrzędząc pod nosem, jak jakiś szaleniec uwolniony z domu wariatów, ciężko weszła po schodach. Było tam dwoje drzwi, nie jedne, jakby nawet cholerne wejścia mówiły: 'wybierz jednego lub drugiego brata'. Zapukała do tych z imieniem Calum. "Jest tutaj!" zabrzmiał głos Jamie. Drzwi otworzyły się i Vic dostała drugi uścisk dnia. W tym sezonie zgarnęła więcej uścisków niż w ciągu kilku lat. Straszliwa myśl. "Cześć karzełku." Odczucie tych chudych dziecięcych ramion wypełniło Vic czułością... po prostu czułością. Niczym więcej. Vic odsunęła się, wsuwając dłonie do kieszeni dżinsów. "Ładny masz tu ogród, dzieciaku." "Widziałaś rybki? Czerwona to Peter, a złota z pomarańczowymi znakami to Wendy. Jest też duży facet z czarnymi plamami - to Hook." Jamie włożyła dłonie w kieszonki jak Vic. "Oczywiście ponazywałam je kiedy byłam po prostu małą dziewczynką." "Oczywiście" przytaknęła uroczyście Vic. Kiedy się uśmiechnęła, zobaczyła przyglądającego się z drzwi Caluma. Sposób, w jaki jego oczy łagodniały, gdy spoglądał na córkę, ścisnął jej serce. Potem jego spojrzenie napotkało jej. Gorąco osmaliło jej skórę w buchnięciu ognia. Och, to był bardzo zły pomysł. "Hej" powiedziała słabo Vic. "Witamy w naszym domu." Jego wargi wygięły się, jakby widział jej zmartwienia. "Wejdź, Victorio. Dzisiaj jemy lasagnę, nie małych ludzi." Kiedy zniknął w kuchni, Jamie chwyciła ją za rękę i pociągnęła Vic za sobą jak zabawkę. Calum sprawdził kuchenkę, a potem się odwrócił. "Co mogę zaproponować ci do picia?"

"Piwo, jeśli masz." Ciężki zapach czosnku wypełnił dużą kuchnię i zaburczało jej w brzuchu. Gdy Jamie się roześmiała, Calum się uśmiechnął przelewając Guinnessa w kufel i wręczył Vic. "Nie martw się. Zjemy jak tylko chleb się przyrumieni." "Nie zdawałam sobie sprawy, że jestem głodna." Calum wypił łyk własnego napoju, ciemnego wina. Kiedy studiował ją z nad swojego kieliszka, spojrzenie miał jak gorące słońce na zbyt wrażliwej skórze. "Powinnaś więcej jeść" powiedział. "Masz niedowagę." "To niegrzeczne, tato. Myślę, że Vicki jest doskonała" powiedziała lojalnie Jamie. Śmiejąc się, Vic objęła dzieciaka ramieniem i zmarszczyła brwi. "Urosłaś? Nie byłaś wczoraj niższa?" "Straszne, prawda?" powiedział sucho Calum. "Wkrótce przejdzie swoją pierwszą przemianę i ta myśl mnie przeraża." Vic opadła szczęka. "Jamie?" "Tatusiu!" Dziewczynka odwróciła się, wytrzeszczając oczy na Vic. "Powiedziałeś Vicki..." "Ach, zapomniałem ci wspomnieć, kochanie, Victoria wie o nas."

Calum uśmiechnął się na wytrzeszczone oczy córki, a Victoria wyglądała na całkiem zaskoczoną wpatrując się w Jamie. "Nigdy nie myślałaś o młodych zmiennych?" zapytał. "Yyy, nie." Victoria tak delikatnie dotknęła policzka Jamie, że ścisnęło mu się serce. "Możesz zamienić się w kota? Jak twój tata? Czy Alec też jest kuguarem?" Jamie zachichotała. "Będę prawdopodobnie kuguarem. I wujek Alec też jest."

"Boże, założę się, że będziesz piękna" powiedziała Victoria, zdumienie w jej głosie przepełniło go bólem. "A co się dzieje gdy zmieniasz się po raz pierwszy? To coś wyjątkowego?" Jamie odpowiedziała tak poważnym tonem, że ostrzegła Caluma. "No cóż, iskry wylatują z naszych rąk i robimy wielkie bum..." Oczy Victorii rozszerzyły się. Parsknął, gdy jego złośliwe potomstwo zaczęło chichotać. Victoria zamrugała, a potem zaśmiała się gardłowo. "Mały potwór, złapałaś mnie. Brawo." Odwróciła się do Caluma. "Rozumiem, że ta pierwsza zmiana to nic specjalnego?" "Podobnie jak widziałaś. Najważniejszą różnicą jest brak kontroli u młodzika." Starał się nie myśleć o dzieciach nie potrafiących przemienić się z powrotem, tych, które dziczały, lub tych, tak przytłoczonych i przerażonych, że zabiegały się na śmierć. Jego Jamie była trzeźwo myśląca. Bystra. Przeszłaby to bezproblemowo. Zacisnął szczękę, odwrócił się pod pozorem wyjęcia z pieca chleba czosnkowego. Podał kosz Jamie. "Jedzmy." Usiadłszy przy okrągłym, dębowym stole, zobaczył, jak Victoria spojrzała na czwarte miejsce i odpowiedział na jej niezadane pytanie. "Zazwyczaj siada tu Alec..." Zanim zdążył skończyć, tylne drzwi otworzyły się i zatrzasnęły. W kuchni pojawił się jego brat. "Cholera, dobrze pachnie. Zjedliście wszy..." Kiedy dostrzegł Victorię, jego słowa zmieniły się w bełkot i urwał, wpatrując się. By to szlag. Posiadanie jej tutaj, w ich domu, był błędem. Prosił się o ból ... i Aleca ... a nawet Victorii. Przyciągnął krzesło nogą. "Alec. Usiądź i zjedz nim ostygnie." Alec zajął miejsce przy Victorii. "Jestem w szoku. Zazwyczaj mamy tylko jedną uroczą damę przy naszym stole." Jamie zachichotała. "Zaprosiłam ją, wujku Alecu."

"Dobra robota, dziecinko." Nałożył sobie ogromną porcję sałatki i lasagne i dodał kawałek chleba czosnkowego. "Przepraszam za spóźnienie. Musiałem wlepić mandat paru chłopcom z miasta, za brzydkie spojrzenia w nie-brzydkiej strefie." Victoria zmarszczyła brwi. "Mówisz poważnie?" "Nooo cóż." Alec odchylił się na krześle. "Jeśli nie spodoba mi się czyjeś spojrzenie, po prostu ich pilnujemy, upewniamy się, czy nie są tu, by narobić kłopotów. Jeśli zajdzie taka potrzeba, dajemy im kuksańca, żeby się ruszyli." Calum się uśmiechnął. Alec udoskonalił tę postawę szeryfa starego-dobregodruha, nienawidzącego obcych, kiedy mieszkał w Teksasie. "Ciągle zapominam, że masz paskudną stronę" mruknęła Victoria, wyglądając na bardziej pod wrażeniem. Wrzuciła kęs lasagne do ust, znieruchomiała, a potem zamruczała, jej powieki na wpół się przymknęły. Zagubiona w przyjemności. Hernie dopomóż. Oddech Caluma zmienił się w urywany, jak i Aleca. Ich oczy spotkały się w doskonałym zrozumieniu. Chcę tej kobiety dla nas. Ale była człowiekiem. Oboje odwrócili wzrok. "No cóż" Calum odchrząknął, by usunąć chrypkę "Natknęliśmy się dziś na Victorię w księgarni." Uśmiechnął się do niej. "Zauważyłem, że Thorson wygląda mniej nieszczęśliwie. Rozmawiałaś z nim więcej?" Skinęła głową. "Prosił mnie, bym powiedziała ..." spojrzała na Jamie i poprawiła się "byśmy pogadali o dawnych czasach. Wydaje się taki samotny. Niewiele osób przychodzi do jego sklepu." "Brakuje mu Lachlana" powiedziała Jamie. "Ja też za nim tęsknię. Zawsze był zabawny." "Joe nie ma nikogo innego?" spytała Victoria. Alec potrząsnął głową. "Jego siostra zmarła wiele lat temu i miała tylko dwoje dzieci. Lachlan jest dzieckiem jej córki. Gdy matka Lachlana i jej partner życiowy - yyy małżonek - zginęli w wypadku samochodowym, Thorson dał mu dom. Z technicznego punktu widzenia jest wujecznym dziadkiem Lachlana."

"Nie ma własnych dzieci?" "Żadnych, o których wie" powiedział Alec. "Tak bardzo cieszył się walką, że nigdy nie wziął sobie partnerki." Victoria zamieszała widelcem wokół resztek posiłku. Zjadła z apetytem, co Calum dostrzegł z przyjemnością. "Tak czy siak, ile ma lat?" spytała. Jamie odezwała się, zanim Calum mógł ją powstrzymać "Za dwa lata przekroczy setkę." Victoria się zakrztusiła, przełknęła. "Bardzo śmieszne, szczurze. Złapałaś mnie dziś wieczorem dwa razy. Naprawdę, ile ma lat?" Przyjrzała się twarzy Jamie. "Nie żartowałaś." Jamie pokręciła głową. Miedziane oczy osiadły na twarzy Caluma. "Kolejna sprawa zmiennych?" Kiwnął głową, mając nadzieję, że nie podąży dalej. Bez szans. "Ile masz lat?" spytała. Był powód z jakiego o Daonain mogło wiedzieć niewiele osób; to był jeden. Ale nie skłamał. "Alec i ja dobijamy sześćdziesiątki." "Cholera." Przyglądała się jemu i Alecowi, spojrzeniem jak tańczące słońce. "Nieźle się trzymacie jak na swój wiek chłopcy. Jak długo zatem żyją zmienni?" "Około stu dwudziestki." Alec puścił jej oczko. "Obawiam się, że nie ma żadnej nieśmiertelności." "A to ulga. Sto ... stulatek niemal skopał mi tyłek? Ale ze mnie wykidajło." Jej twarz otrzeźwiała. "Mówiąc o byciu wykidajłem, chciałam złożyć wypowiedzenie, Calumie." "Co to znaczy?" spytała Jamie. Calum zmusił się, by wziąć oddech. Zostawiasz mnie... nas... Cold Creek?" Jej wargi wygięły się smutno. "Taa. Dotrzymałam obietnicy danej Lachlanowi. A moje kolano się wyleczyło, tak dobre jak nowe, wedle lekarza, więc muszę wrócić do prawdziwej pracy."

Jamie poderwała się na nogi i zarzuciła ramiona wokół Victorii. "Nie chcę, żebyś odeszła" jęknęła, równie dobrze dając głos uczuciom Caluma. Victoria przytuliła Jamie, mocno mrugając. "Wiem. Ale moi ludzie potrzebują mnie dużo bardziej niż twój tata potrzebuje barmanki. Idę tam, gdzie jestem potrzebna."

Ku uldze Vic wieczór zakończył się wcześnie. Podzielili się w salonie niewielką ilością wina, ale Jamie była osowiała, Calum cichy, a Alec ... Boże, nieszczęście w jego oczach skręcało jej serce. Raz uprawialiśmy seks, wypomniała sobie, gdy szła do kuchni, by wziąć swój płaszcz. Raz. Cholera, trzymał jej nóż na gardle - w jakim byli związku? Podniosła płaszcz. Poza tym, jeśli on ... Zamrugała. Talerze obiadowe piętrzyły się w zlewozmywaku, stół był wytarty do czysta. Obróciła się, ale miejsce było puste. Nikt nie posprzątał; byli w salonie. Calum chyba nie ma pokojówki. Na podłodze nie było żadnych porozrzucanych okruchów, chociaż w jednym rogu dostrzegła małą miskę mleka i maciupeńki kawałek mrożonego placka. Czy kotołaki trzymały domowe koty? "Naprawdę musisz teraz iść?" w drzwiach stała Jamie. "Taa, muszę się spakować." Jakby nie miała innych zmartwień. Vic pokiwała głową na kąt. "Nie wiedziałam, że macie kota." "Och, nie mamy. To dla..." Ręka Caluma na ramieniu Jamie powstrzymała dziewczynkę. Kiedy odwrócił Jamie z powrotem do salonu, Vic westchnęła. Kolejna pieprzona tajemnica. "Alec odprowadzi cię do domu" powiedział z uśmiechem, który nie dotarł mu do oczu. Ach, cholera, nie mógł być też nieszczęśliwy, prawda? Pomyślała o wieczorach, które spędzili rozmawiając, dyskutując o polityce i książkach, o grze w szachy późno w nocy. Proste przyjemności. Jego spokojne towarzystwo wypełniło dziurę, z której nie zdawała sobie sprawy. Zarówno on, jak i Alec sprawili, że zauważyła, jaka zwykle była samotna... i znów będzie.

Taa, dlatego ludzie nie powinni się do siebie nawzajem przywiązywać - bo odchodzenie bolało jak diabli. Alec zaczekał przed frontowymi drzwiami, podrzucając i łapiąc kluczyki do samochodu. Spojrzała na niego. Chcąc. Te wielkie dłonie głaskały jej ciało, te zręczne usta ... Oddychaj Vic. "Alec, mogę sama wrócić do domu." Potrząsnęła głową. "Potrzebuję spokojnego spaceru, a ty i spokój w ogóle razem nie współgracie." Jamie parsknęła. Uśmiech Aleca był napięty, gdy zmierzwił włosy dzieciaka. "Jesteś paskudną dziewuchą, mała siostrzenico, a Lisiczka źle na ciebie wpływa." To, że użył swojego specjalnego pseudonimu ścisnęło ją w piersi. Nic nie mówiąc, Vic przeszła obok niego, zamykając drzwi za sobą. Chłodny wiatr smagnął jej włosy, gdy schodziła po schodach. Zapadła noc i źródełko zamilkło.

Rozdział 11 Następnego popołudnia Thorson zignorował dzwonek oznajmiający wchodzącego do sklepu klienta. Zerknął na dokumenty na biurku. Na Święte Rogi Herna, dodawał te liczby trzy razy i za każdym razem otrzymywał różne sumy. Jeśli uzyska czwartą sumę, miał zamiar ... "Główka do góry, koleś." Gardłowy kontralt. Pikantny zapach. Mała, kochająca książki barmanka. Thorson obrócił się z fotelem. Vicki pokiwała podróżnym kubkiem i zaoferowała go. "Co to jest?" "Kawa" odpowiedziała. "Piłam twoją; moja jest lepsza." Podniósł się, nieco oburzając się na własne maniery, że nie zrobił tego od razu. Co na imię Herna było z nim ostatnio nie tak? "Dobra, daj to tutaj." Podała mu. Para z małego otworu do picia drażniła mu zmysły bogatym zapachem kawy. To na pewno nie pachniało jak jego zwykły gorzki napar. Wypił łyk i poczuł, że każdy kubek smakowy w jego ustach zaczyna śpiewać w pochwale. Kolejny łyk i spojrzał na nią z nad kubka. "Próbujesz mnie przekupić z jakiegoś powodu?" Jej niski śmiech przypomniał mu Lachlana i wargi przybrały nieczęsty uśmiech. "Żadna łapówka. To prezent pożegnalny." Odwróciła się, spoglądając na długie półki książek. "Będę tęsknić za tym miejscem ... może nawet troszeczkę zatęsknię za tobą." Jego nogi zdawały się słabnąć - niewątpliwie stare stawy. Opadł na krzesło. "Opuszczasz nas, dziewczyno?" Pochyliła się do lady, opierając ciężar na ramionach - może jej nogi też drżały. "Moje kolano się wyleczyło, więc wracam do pracy, którą miałam wcześniej. To za granicą, a ja podróżuję bez zbędnego bagażu." Pił kawę i studiował ją bez mówienia. Gdyby była zmienną, mógłby postawić, że Calum i Alec capnęliby ją na partnerkę. Nawet na człowieka była w porządku.

Jej oczy pewnie napotykały jego, w sposób jaki budził jego szacunek. W tej dziewczynie nie było żadnego wycofywania. Bezpośrednia. Nazwałby ją zimną, gdyby nie widział jej z Jamie. Albo nie widział, jak próbowała się nie rozpłakać, kiedy opowiedziała mu o Lachlanie. "Ja też mógłbym troszkę za tobą zatęsknić" udało mu się powiedzieć. Jej wargi wygięły się w pół-uśmiechu. "No cóż, nie rozklejajmy się tutaj." Pochyliła się i stękając z wysiłku postawiła ... coś na ladzie. "Co ...Co to jest?" "To twój pożegnalny prezent. Ekspres do kawy, mieli również ziarenka. Ta filiżanka kawy miała ci pokazać, co pomijasz." "Spodziewasz się, że będę tego używać?" Popchnęła ku niemu tego potwora. "Taa. Posłuchaj Joe, w miastach, na każdym rogu mają Starbucksa. Ponieważ w Cold Creek nie ma czegoś takiego, zakładam, że ludzie, mogą tu przychodzić w te mrożące tyłek dni - jak dzisiaj - po to, by dostać przyzwoitą kawę." Niezła myśl, naprawdę, ale ... Zmarszczył brwi na maszynę. "I zechcą, żebym im zrobił fantazyjne latte, czy mokkę, czy coś takiego?" "Nie. Tych gór nie zamieszkują bezradne mieszczuchy. Wystarczy podać dobrą kawę i mieć dodatki, takie jak syrop czekoladowy i bita śmietana i to wszystko ustawione na stoliku. Pozwolić im zrobić sobie samemu." To mógł zobaczyć. Może zmienić krzesła kominkowe na takie wygodne. Ustawić tam ten przyrząd. Ludzie trafialiby się cały długi dzień. Jego sklep nie byłby taki samotny. To właśnie planowała, nieprawdaż? "Dosyć podstępne, dziewczyno." Wyglądając na trochę zagubioną, jak na tak pełną animuszu kobietę, dotknęła jego dłoni. "Myślę, że Lachlan miał nadzieję, że zostanę. Powiedział "Powiedz dziadkowi, że cię obdarowałem ... a ty jesteś moim darem." Tak jakby powierzył cię mi lub coś. Muszę iść, więc pomyślałam o tym... " Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się do niego i pospieszyła na zimno i deszcz.

Kiedy patrzył za nią, cisza zamknęła się wokół niego. Pomyślał o Lachlanie jako darze od Matki. Ale z drugiej strony, chłopiec umarł. Teraz najwyraźniej bogowie zabierali również ten dar.

Cholera, ale pożegnania z ludźmi były do dupy, i być może się starzała, ponieważ tym razem było to znacznie trudniejsze. Vic pomyślała, że nie cierpiała tak bardzo, odkąd straciła swojego przyjaciela, Shannę, w Afganistanie. I nawet nie lubię tego staruszka. Mroźne palce deszczu padały na jej twarz, przywracając chłodne odczucie ręki Shanny, gdy jej krew wsiąkała w piasek. Vic zamknęła oczy, wypierając pamięć i ból. Tamto było wtedy; to było teraz. Ruszaj dalej. Zawsze się ruszaj. Nigdy się nie zatrzyma? Przekraczała ulicę i spojrzała na sklep spożywczy. Może powinna zdobyć jakieś ciasteczka dietetyczne na drogę. Jasne oświetlenie czyniło go ożywioną oazą pod szarym niebem. Kiedy Al czekał, pani Neilson ustawiała na kontuarze psie konserwy dla swego pudla, tak starego i tłustego, że trudno mu było chodzić. Vic próbowała się uśmiechnąć. Poległa. Cholera, będzie jej brakowało tego miejsca. Zapomnij o zakupach w tym sklepie. Wracaj do domu. Dokończ pakowanie. Wyjedź. Oto jaki miała plan. Za Vic otworzyły się drzwi i pani Neilson poinstruowała Ala "I następnym razem nie zapomnij zamówić karmy dla starszych psów." Vic spojrzała przez ramię. Korpulentna kobieta uklepała ciaśniej gruby wełniany płaszcz, jak zmarznięty ptak stroszący pióra. W dalszej części chodnika mężczyzna odwrócił się nagle do okna hotelowego. Hotel nie miał ekspozycji. Jaki idiota stał w deszczu, wpatrując się w nic? Mięśnie w ramionach Vic się napięły. Podświadomość - lub małpi móżdżek dostrzegały najdziwniejsze szczegóły. Coś nie na miejscu, zachowanie, które nie miało sensu. Zbyt wielu ludzi tam, gdzie powinno być tylko kilku. Wznowiła

wędrówkę, odsuwając rozrzucone wilgotne włosy z twarzy i zauważyła dwóch mężczyzn po drugiej stronie ulicy, poruszających się równolegle z jej kursem. Sfałszowała potknięcie i uklękła, żeby ponownie zawiązać buta tak, by mogła sięgnąć poza swoją szóstą. Za nią stał ten podziwiacz hotelowego okna i dodatkowy człowiek. Wszyscy nosili ciemne płaszcze z szalikami lub postawionymi kołnierzykami, które czyniły ich anonimowymi w tym jednostajnym deszczu. Nie poruszali się z żadnym zwierzęcym wdziękiem, okazywanym przez Caluma czy Aleca, a nawet Thorsona. Więc prawdopodobnie nie byli zmiennymi. Bardzo dobrze. Wolałaby walczyć z ludźmi, niż łakami w którym bądź dniu tygodnia. Kiedy adrenalina przyspieszyła jej puls i napięła mięśnie, podniosła się i kontynuowała spacer chodnikiem. Śledzili ją. Taa, polowano na nią, dość agresywnie też. Czy życie nie było pełne niespodzianek? Czy byli kumplami tego dupka Swane'a? To wydawało się logiczne. Jak do diabła ją znaleźli? Pomyślisz o tym później. Gdyby poszła prosto, opuściłaby centrum, a w tej pogodzie ulice mieszkalne byłyby całkiem puste. Niewątpliwy plan mężczyzn. Musisz zawrócić. Zatrzymała się. Po udaniu, że przeszukiwała kieszenie i nie znalazła tego, czego chciała, cofnęła się drogą. Minęła Angie's Diner, hotel, Baty's Grocery. Jeden z pozostałych facetów zobaczył, że nadchodzi i zanurkował do sklepu. Vic przeszła przez ulicę i wyczuła mężczyzn zgarniających kontrakt. Planowali ją porwać w środku miasta? Cholera. Kiedy weszła do księgarni poruszała się szybko. Thorson podniósł wzrok. "Zapomniałaś o czymś ...?" "Gdzie jest tylne wyjście?" Uniósł brwi. "Tył magazynu." Wskazał na drzwi za ladą. "Trzymaj się z dala od tego" warknęła, rzucając się za ladę i przez drzwi.

Ciemność. Potknęła się o coś. Szlag by to. Pogmerała, szukając latarki na breloku od kluczy. Mały promień pokazał jej ogromny pokój wypełniony pudełkami i krętą drogę do wyjścia. Właśnie dotarła do wyjścia, gdy w sklepie wybuchły okrzyki. Krzyk bólu. Warkot. O kurwa, dlaczego wybrała miejsce Thorsona zamiast czegokolwiek innego? Ten pies ze złomowiska nie siedziałby cicho, podczas gdy bandyci próbowali za nią podążać. Wyciągnęła nóż z pochwy na łydce i ruszyła przez magazyn. Klamka już się obróciła, więc czekała, aż drzwi otworzą szczelinę, a potem mocno kopnęła. Ciężki dąb uderzył w twarz faceta z łomotem, który poczuła w kościach. Opadł jak kamień, a na podłodze zaklekotał pistolet usypiający. Jeden z głowy. Przebiła się, przeskakując nad ciałem, a potem się zatrzymała, by zbadać sytuację. Jeden drań właśnie wchodził. Jeden zbliżył się do Thorsona i uśmiechnęła się. Joe rozebrałby biednego żółtodzioba na części. Trzeci popędził na nią, oszczędzając czas. Zrobiła unik, a następnie kopnęła go i trafiła w kolana. Kiedy opadał, użyła jego tłustych włosów, żeby uderzyć głową o ladę i skrzywiła się, gdy pękła mu czaszka. Dwóch mniej. Miło ze strony Thorsona, że użył solidnego dębu na drzwi i ladę. Spojrzała na niego. Jego przeciwnik wyciągnął nóż. Thorson kopnął go w rękę, wyrywając ostrze i wbił mu je w pierś. Mężczyzna opadł w stertę. Na twarzy starca pojawił się radosny uśmiech, po czym powietrze przecięła ostra retorta pistoletu, a Thorson zatoczył się na biurko. Rozpryskująca się krew zmieniła papiery w jaskrawoczerwone. Nie! Vic obróciła się dookoła. Uzbrojony bandyta stał dokładnie w drzwiach. Z warknięciem, cisnęła swój nóż. Upuścił broń ze zadławionym dźwiękiem, aby złapać się szaleńczo za ostrze w gardle. Krew roztrysnęła się po drewnianej podłodze, gdy padł na kolana. Poleciał w konwulsjach do przodu. "Ostro pogrywasz, mała kobietko." Thorson stał, uciskając ręką ramię. Krew płynęła między jego palcami.

"Jezu, myślałam, że cię zabił!" Vic ogarnęła zawrotna ulga i chwyciła jego bladą głowę wyciskając pocałunek. Jedna sekunda radości, po czym opuściła kurtkę na podłogę, aby zdjąć koszulkę. Upchnęła ją w kulkę i przytknęła prowizoryczny bandaż do dziury po kuli. Działa tu 911? Możesz iść do szpitala?" "Tak i mogę." Pod Thorsonem ugięły się kolana i opadł na krzesło. "Zostań" rozkazała, jakby był psem, co nie było takie błędne. Naciągnęła kurtkę na biustonosz, zanim złapała biurkowy telefon. Kiedy wyciskała guziki, patrzyła na drzwi. Gdyby ona to zaplanowała, miałaby kogoś wyznaczonego jako wsparcie. Mogło nadejść więcej złych gości. "Jakiej natury jest twoje wezwanie?" nadszedł głos. "Napad rabunkowy w księgarni w Cold Creek. Właściciel został postrzelony." Operatorka sapnęła - mogli to robić? - a potem wróciła do swej monotonii "wysyłam policję i pogotowie. Proszę, pozostać na linii do momentu ich przybycia." W pobliżu magazynu mężczyzna, którego uderzyła drzwiami, jęknął i próbował się przekręcić. Opuściła słuchawkę na tyle długo, by przejść i trzasnąć mu głową o podłogę. Na twarzy Joe pojawił się uśmiech, odsuwając na bok zmarszczki bólu. "W czasie walki w barze powstrzymywałaś swoje uderzenia. Wiedziałem." Jak facet mógł przypominać jej ojca, instruktora musztry i partnerów z grupy jednocześnie? Ignorując ból w klatce piersiowej, rzuciła okiem i warknęła "Zamknij się i trzymaj ucisk na ranie." Kiedy wycie syreny się zbliżało, prawie wiwatowała. Przybyła kawaleria. Chwilę później młody zastępca wpadł do sklepu i na widok masakry stanął jak wryty. Z adrenaliną ciągle pompującą w żyły i ulgą, która mogła ją udusić, wyjechała na niego. "Pieprzony idioto! Powiedziałam 911, że właściciel został postrzelony. Słyszałeś kiedyś o sprawdzaniu rzeczy w pierwszej kolejności?"

Kątem oka dostrzegła, że Alec właśnie to robi, stojąc z boku, zaglądając przez okno. Wszedł cicho i delikatnie odepchnął zastępcę na bok, nim odkopał pistolet od martwego gościa. Jego ciemnozielone oczy zamrugały na Vic i poległych mężczyzn. Kiedy spojrzał na Thorsona, zacisnął usta. "Powoli, Joe. Jest źle?" "Nie, brakowało mi dobrych rzeczy." Thorson ruszył ramieniem i skrzywił się. "Boli mniej niż pazury." "Och, na pewno." Alec rozejrzał się ponownie, z beznamiętną twarzą, tak zimno kompetentny, że Vic chciała rzucić mu się w ramiona i jak złe to było? Jego wzrok powrócił do Thorsona. "Po co przyszli? Nie wydzielają woni narkotyków." Thorson przechylił głowę. "Po nią." Już zaczęła się zbliżać do drzwi magazynowych, kiedy unieruchomiły ją oczy Aleca. "Pogadaj ze mną Lisiczko." Spoglądając przez okno za nim, zobaczyła, jak ciemny samochód wlókł się w dół ulicy. Jeden mężczyzna. Wsparcie. Cofnęła się o krok. "Muszę się stąd wydostać." Alec odwrócił się, dostrzegł samochód. Minęło go pogotowie i zatrzymało się z piskiem dwoma kołami na chodniku. Joe'mu nic nie będzie. Dzięki ci, Boże. Marszcząc brwi na nią, Thorson szarpnął głową w tył. "Głupia." "Jenkins, zabierz Thorsona na zewnątrz. Zamknę sklep za tobą" rozkazał Alec i wyjaśnił "Jeśli zapytają, powiedz, że facet zaatakował Thorsona, starając się zdobyć pieniądze i uciekł, gdy przybyłeś." Błysnął uśmiechem. "Nie musisz wspominać o trupach lub niskiej, chudej kobiecie." "Przyjąłem." Zastępca skinął głową i podniósł brwi na Vic. "Dziękuję za radę w sprawie rekonesansu. A teraz wynoś się stąd, niska, chuda kobieto." Wydawali się strasznie wyluzowani co do martwych ludzi.

Z westchnieniem odciągnęła ciało, blokujące magazyn, a potem otworzyła drzwi. Alec wszedł za nią, wsuwając palce pod jej pasek, żeby ją powstrzymać. "Przejadę autem wokół do parku. Poczekaj na mnie za dużym dębem." Podał jej nóż, potem wyszedł przodem. Zżerało ją niezdecydowanie, gdy pospieszyła przez tylne drzwi. Kierować się do drzew czy pozwolić mu pomóc? Wszystko w niej mówiło by to zostawić. Partnerzy z grupy tylko zawadzali lub zostawali ranni. Jeśli coś ma się przydarzyć Alecowi ... Ta myśl skradła jej oddech. Ale gdy przecinała park, wysoka mokra trawa spłaszczała się pod nogami, pozostawiając niezatarty ślad. Wiedzieliby dokładnie, gdzie poszła. Ale potrafiła sobie radzić. Prawie dotarła do linii drzew, kiedy zauważyła duży dąb. Wina zacisnęła jej szczękę. Jakkolwiek Swane ją znalazł, wystawiła mu to miasto na cel. Jeszcze gorzej, gdyby zostawiła ślady w lesie, jego ludzie przeczesaliby górę i mogliby wpaść na nieprzygotowanych zmiennych. Cholera. Musi to zrobić trudniejszym sposobem - i przyjąć pomoc. Zmuszając by się odwrócić, podeszła do dębu i patrzyła, jak samochód Aleca przesuwa się za rogiem i kieruje do niej.

***

Mniej niż godzinę później Alec stał w wejściu do tunelu z bratem i Vicki. Zmarszczył brwi. Deszcz stał się deszczem ze śniegiem. Wyżej w górze śnieg padałby mocniej, a pozostało niewiele dziennego światła. Vicki potrząsnęła głową. "Nadal myślę, że powinnam pozwolić, by wyjechali za mną z miasta." "Nie" powiedział Calum stanowczo. Odwrócił się do Aleca "Dołączę do ciebie za kilka dni. Dasz sobie radę?"

Innymi słowy, czy da radę wędrować z człowiekiem pieszo pod górę, a nie biec w formie kota? Alec uśmiechnął się i poklepał Vicki po głowie. "Nic nam nie będzie. Jest nieco mała, ale ma serce." Jej złoto-brązowe oczy strzeliły iskrami, a on zdusił śmiech. Gdyby była kotołakiem, teraz cofałby się przed rozszarpującą łapą. Po zapięciu ciężkiego płaszcza, zarzucił na ramię zapasy i klepnął Caluma. "Zanim przyjdziesz, sprawdź co z Thorsonem, dobra? Dość mocno oberwał." "Aye." Calum przebiegł palcem po policzku Vicki i wymruczał "Skróciłaś mi życie o kilka lat mały człowieczku." Posłał Alecowi krótki uśmiech. "Uważajcie na siebie, wy dwoje" powiedział i ruszył po schodach. Vicki patrzyła za nim jak zahipnotyzowana, i Alec się uśmiechnął. Jego brat miał taki wpływ na kobiety. "Chodź Lisiczko. To nie jest łatwa wspinaczka." Odwróciła się i spojrzała na górę, a jej wielkie oczy wypełniła męka. "Sprowadziłam ten bałagan na was wszystkich." "Prawda. Oczywiście, Lachlan nie powinien pozwolić sobie na bycie złapanym. Albo w pierwszej kolejności nie powinien uciekać. Joe powinien być bardziej wyrozumiały, więc nie musiałby uciekać, a ..." "Okej, okej, łapię." Podniosła swój bagaż i poszła za nim, obierając najbardziej bezpośrednią ścieżkę pod górę. "Gdzie jest ta chata?" Wskazał na górę. "Tam na wprost." "O Boże" powiedziała z rezygnacją. "Wspinaczka w nocy w zamieci. Wy kociludzie z pewnością wiecie, jak pokazać dziewczynie rozrywkę."

***

"Co masz na myśli, że ją zgubiłeś?" Vidal spochmurniał i przycisnął telefon komórkowy bliżej ucha. "Czterech ludzi weszło do tej księgarni. Nikt nie wyszedł. Muszę sądzić, że nie żyją." Zimny głos Swane'a był ledwie słyszalny przez zakłócenia. "Ten stary

pierdziel - właściciel sklepu - poszedł do szpitala. Gliniarze mówią, że człowiek próbował obrabować księgarnię i uciekł po postrzeleniu właściciela. Brak wzmianki o Morgan lub kimkolwiek innym. Zdecydowanie przykrywka." Nieudolne sukinsyny. Vidal zaklął pod nosem. "Kontynuuj." "Dyskretnie popytałem, i ona pracuje w miejskiej tawernie, tylko używa nazwiska Waverly." "Sprawdź ten bar" zgodził się Vidal. "Jest w miejscu zamieszkania?" "Nie. Jej dom jest pusty, ale samochód nadal jest tam zaparkowany. Nie ma jej też w tawernie." Coraz gorzej. Morgan byłaby głupia wracając do miasta. A oni zaalarmowali te zmiennostwory. Aczkolwiek ich obszarem docelowym było oczywiście Cold Creek. Cholera. "Jak jeden starzec i kobieta zabili czterech mężczyzn?" Jebani partacze. Vidal kopnął kosz przez pokój i zatrzymał się, zszokowany własnymi czynami. Nigdy nie tracił kontroli. Przenigdy. "Nie jestem pewien" powiedział Swane. "Ale mam pomysł. Chcę złapać kogoś, kto może nam opowiedzieć o tym mieście. Nie stworzenie - po prostu osobę, która wiedziałaby, co się dzieje. O zmiennych ... i ich rodzinach." Vidal usiadł na krześle. Ostrożnie. "Cóż dobrego by to dało?" "Wpływ szefie. Śmiech Swane’a sprawił, że Vidalowi ścierpła skóra. "Pewne jak skurwysyn, że zmienny chłopak by gadał, gdybym nieco oskórował mu siostrę." "Zrób to."

***

O kurwa. Vic zamarzała. Nie była tak zmarznięta od misji w górach w Afganistanie. Drżała tak mocno, że bolały ją kości. Ale to było dobre. Kiedy ktoś przestawał drżeć, śmierć była tuż za nim.

Wiedziała, że trochę drżenia pochodziło z tego, co zrobiła. Zabiła. Uczucie rozpryskującej się kości, dźwięk mężczyzny duszącego się własną krwią, puste spojrzenie śmierci - przełknęła gdy ponownie narosły mdłości. Otarła łzy z twarzy ... ponownie. Im wyżej szli, tym śnieg przybierał na sile, czasami chłoszcząc twarz jak piasek, a czasami opadając prosto w dół, gromadząc się tak, że nie mogła już zobaczyć korzeni drzew i przeszkód pod nimi. Na dowód tego miała siniaki, kilka razy na szlaku padła jak długa. Wcielenie wdzięku, to ja. Słońce zaszło, księżyc nie powstał, a nawet gdyby, nic nie przeniknęłoby ciemnych chmur. jej cieniarska latareczka padła godzinę temu. Dlaczego, do cholery, tu jestem? Powinna była zostać w Cold Creek, zdjąć wsparcie tych ludzi, a następnie znaleźć Swane'a i biznesmena i ich wykończyć. Wtedy - może - nie czułaby się tak winna. Zacisnęła usta, kiedy przypomniała sobie ranę Thorsona, krew na biurku, jego ból. Boże, taka głupia. Dlaczego w ogóle próbowała uciekać przez jego sklep? Za późno, żeby teraz coś zrobić. Źli goście już dawno zniknęli. Musi poczekać, aż Wells da jej informacje, których potrzebowała o Swanie - i wtedy, bez względu na wszystko, zakończyłaby to. Wells. Ja pierdolę. Miała pojawić się w Waszyngtonie. Poczuła się jakby uderzyła głową o drzewo. Czy jej życie mogłoby spieprzyć się jeszcze bardziej? "Niemal jesteśmy" dobiegł ją głos Aleca. Och, pewnie, mówił to od ponad godziny. To jego idealne ciało pięło się nieustannie w górę - nigdy nie słabnąc, nigdy się nie potykając, nigdy nie upadając. Gdyby miała energię, kopnęłaby go tam, gdzie słońce nie dochodzi. "Ach. Oto jesteśmy." powiedział. Skupiając się tym parszywym podłożu, wpadła na nieruchomą postać. "Uch." "Przepraszam." Wskazał na coś nierozróżnialnego w ciemności. "Jesteśmy tu." Zmrużyła oczy. Nic. "Skąd wiesz?"

"Koci wzrok, maleńka, koci wzrok." Otaczając ją ramieniem w pasie, pociągnął ją przez niewielką polanę do budynku. "Bóg istnieje" odetchnęła, a Alec zachichotał. "Zaczekaj chwilę." Otworzył drzwi i wszedł. Zamigotała latarenka. Przyjmując to za zaproszenie, zamknęła za sobą drzwi. Nie było tu ciepła, ale ucieczka od wiatru sprawiła, że miejsce wydawało się niemal gorące. Rozejrzała się szczękając zębami. Autentyczna, jednopokojowa chata z kominkiem na odległej ścianie, z drewnem i rozpałką obok. Ociosany stół i krzesła z pniaków po lewej stronie. Garnki i patelnie wisiały na gwoździach, a na rustykalnej półce ułożone były talerze. W każdą ścianę wbudowano drewniane pojemniki. Alec ustawił latarenkę na stole i zaczął rozniecać ogień. Skinął głową na pojemnik. "W pudle są koce i trochę karimat. Czemu ich nie wyciągniesz? Połóż je tu przed kominkiem." Wełniane koce, piankowe poduszki, kołdry. Zanim zdążyła ułożyć je po środku pomieszczenia, ogień płonął wystarczającym ciepłem, by jej zdrętwiałe palce zamrowiły. Alec ustawił na palenisku wypełniony śniegiem sagan, po czym przeszukał wyłożony metalem pojemnik wypełniony konserwami i mrożonymi posiłkami. Kilka minut później mieli kubki gorącej czekolady. "Miła miejscówka" mruknęła Vicki, narażając wargi, by sączyć bardzo gorącą czekoladę. Przełknęła i zamknęła oczy, by rozkoszować się wrażeniem wybuchającego w niej ciepła. Alec uniósł kubek w toaście i uśmiechnął się. "Trzymamy ją na wyposażeniu dla sytuacji awaryjnych, jak ta, a także dla zmiennych, którzy się zranią i nie mogą wrócić do miasta." Dodał do ognia kolejne polano i osiadł na stosie koców. "Ktokolwiek użyje tego miejsca, donosi Calumowi, a on wysyła wszystko, co potrzeba, by uzupełnić zapasy." "Dźwiga zapasy na tę górę?" "Po to Hern wymyślił nastolatków."

Parsknęła śmiechem i usadowiła się na innym stosie koców. Dreszcze zmniejszały się i spoglądała sennie po pokoju. "Żadnego okna?" Potrząsnął głową. "Zapobieganie jakimkolwiek oznakom światła w nocy. Na górze jest wystarczająco dużo drzew, by rozproszyć większość dymu, a jak zauważyłaś, dostanie się tutaj nie jest dla słabeuszy." "Bez kitu." Dwie wąskie skalne krawędzie, przeskakiwanie z kamienia na kamień przez potoki. "Podążałeś ścieżką?" "Różnymi szlakami dla zwierząt. Nigdy nie używamy tego samego dwukrotnie, a jeśli jeden zacznie się wydawać zbyt oczywisty, porzuca się go na sezon lub dwa." "Potrafisz powiedzieć, czy ktoś ostatnio użył szlaku?" Klepnął nos. "Ludzie zostawiają zapach." "Nawet w ludzkiej formie, masz koci wzrok i węch, co?" Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, że Jamie potknęła się o butelkę na ciemnym parkingu. "Jamie nie widzi dobrze w nocy." "Jeszcze nie. Po pierwszej przemianie będzie. A kiedy spędzi czas w formie zwierzęcia, tym bardziej zdobędzie zwierzęce zmysły." Uśmiechnął się. "Są teorie, dlaczego. Osobiście myślę, że przyzwyczailiśmy się widzieć w nocy i używać nosów, a nasze ludzkie ciała się dopasowały." "Yhy." Jej oczy się zamykały i szarpnęła głową, gdy zrozumiała, że przysypia. Alec wyjął jej kubek z ręki. "Idź spać. Teraz jesteś bezpieczna, Lisiczko." Bezpieczna? Ten człowiek był oderwany od rzeczywistości. Świat nie zapewniał bezpieczeństwa. Kiedy zamknęła oczy, poczuła, jak wokół niej owija się koc.

Rozdział 12 Następnego dnia Thorson usłyszał kroki zbliżające się do pokoju gościnnego Caluma - no cóż, jego pokoju na tę chwilę. Rozejrzał się z wdzięcznością, potrzebując oderwania od jego niepokojów. Tym razem czytanie nie działało. "Wiesz, jesteś dość upartym sukinsynem" zauważył Calum, przyciągając krzesło bliżej łóżka. "Dlaczego nie zostałeś w szpitalu? Masz wystarczającą kontrolę, by się nie przemieniać, gdy jesteś ranny." Thorson zaznaczył miejsce w książce i odłożył ją. "Jedyny sposób zatrzymania mnie w szpitalu jest wtedy, gdy jestem nieprzytomny." "Gdybym wiedział, czego to wymaga, to bym to zorganizował" powiedział spokojnie Calum. Thorson ryknął śmiechem. "Nie zdziwiłbym się." Poryw wiatru cisnął śniegiem o okno, i zmarszczył brwi, gdy zmartwienie dręczyło mu umysł. Burza, która osiadła wczoraj nad górami, nie wykazała żadnych oznak złagodzenia. "Myślisz, że wszystko z nimi w porządku?" Calum podążył za jego spojrzeniem, odzwierciedlając zmarszczenie brwi. "Alec jest silny." Jego słowa oblekała troska. "A jednak się czymś martwisz." "Twoimi napastnikami. Pieprzone skurwysyny." Calum wstał i przeszedł przez pokój. "Kazałem zastępcy zebrać odciski palców przed pozbyciem się ciał. Nie pojawiły się w bazach danych, które miał Alec, więc wysłałem je do Tynana. Jego kontakty mogą przepuścić informacje przez różne agencje." "Brzmi słabo." "Zbyt słabo." Calum złożył palce. "Victoria zaproponowała, byśmy użyli jej jako przynęty - sprawdzili, czy moglibyśmy ich przyciągnąć, i tym razem zachować jednego przy życiu." Zmarszczył brwi na Thorsona. "Ty i Victoria jesteście zbyt skuteczni w zabijaniu." Thorson zignorował komplement. "Nie zamierzasz użyć kobiety jako przynęty."

"Nie. Odmówiłem. Więc zapewnimy jej bezpieczeństwo, a ja poczekam na identyfikację Tynana i podążę tym tropem." Thorson potarł palcem o skórzaną oprawę książki. "To jest bez sensu. Gdyby chcieli zabić świadka, posłaliby zabójcę, a nie zespół do porwania." "Aye. Ale Lachlan ją ugryzł. Prawdopodobnie spodziewają się, że stanie się jednym z nas." "Może powinniśmy ją wydać i ukrócić te fantazje" powiedział Thorson, wiedząc, że nic podobnego nie zrobią. Wargi Caluma zwinęły się w cienki uśmiech. "W rzeczy samej. I przekazując ją, możemy znacznie zmniejszyć ich liczbę." "To jest pomysł. Jest zabójczą małą kobietą, nieprawdaż?" "Tak czy inaczej, co robiła w twoim sklepie?" zapytał Calum, spoglądając przez okno na padający śnieg. "Myślałem, że wyjeżdża." "Przyszła się pożegnać." Ostry ból wstrząsnął sercem Thorsona, kiedy przypomniał sobie błysk łez w jej oczach. "Zdawała się myśleć, że pozwoliła Lachlanowi odejść. Najwyraźniej powiedział jej ..." Zamknął oczy, szukając słów "'Powiedz dziadkowi, że cię obdarowałem ... a ty jesteś moim darem.'" Calum się obrócił. "'Powiedz dziadkowi, że cię obdarowałem' Powiedział to tuż przed śmiercią?" "To właśnie ... " Thorson zatrzymał się, gdy słowa nabrały innego znaczenia. Wciągnął zdziwiony oddech. "Chłopak potrafił dopełnić Daru Śmierci?" Cisza. Po chwili Calum potarł zmęczoną twarz. "Powiedziała, że na końcu był splątany i bełkotał. Ale dla kogoś z zewnątrz rytuał może się takim wydawać." Thorson dokończył "Jak chłopak pod wpływem środków odurzających. Ziemia, Powietrze, Ogień, Woda. Myślisz, że ona jest jedną z nas?" "Jeśli jest, dobrze to ukrywa. Ta mała kobietka wydaje się mieć więcej tajemnic niż chochlik zimowych zapasów. Wierzę, że nadszedł czas, by odkryć nieco z tych żołędzi."

***

Vic zamrugała i oszacowała sytuację. Żadnego ostrzału. Żadnych szmerów głosów. Pod plecami miękkie koce, więcej ułożonych na niej i wystający jedynie nos. Cieplutko i bezpiecznie. Mięśnie bolały lekko z wędrówki, ale dobrym bólem, jak po ciężkim treningu. I hej, nadal była na tej ziemi. Nie było takiego uczucia na świecie. Wiedząc, że wczoraj mogła zostać zabita, ale dzięki umiejętnościom, mięśniom i odwadze wygrała. Choćbym nawet szła Ciemną Doliną, zła się nie ulęknę, bo jestem najgorszym sukinsynem w dolinie. Uśmiechnęła się, rozciągnęła, radość z bycia żywą nuciła w niej jak szemrząca muzyka i chciała podzielić się tą piosenką. Tak się składało, że znała naprawdę dobry sposób na celebrowanie życia ... Alec leżał obok niej, wyciągnięty na plecach pod własną kupą okryć. Oczywiście przez całą noc podtrzymywał ogień - wielkie polano paliło się radośnie na kupce rozżarzonych węgli, a chata była na tyle ciepła, że wyślizgnęła się z pod swoich koców i wsunęła pod te sąsiednie. Okrycia Alec'a. Głęboko spał, nie ruszył się, kiedy przytuliła się do niego i położyła głowę na jego ramieniu. Zrzucił kurtkę i nosił tylko flanelową koszulę. Guziki z łatwością wysuwały się z otworów. Taa, miał naprawdę świetną klatkę piersiową. Przebiegła palcami po twardych płaszczyznach, prześledziła sześciopakowe grzbiety mięśni na brzuchu i podążyła za cienką linią włosów w dół brzucha. Alleluja, był w pełni stojący i twardy. "Dzień dobry" odetchnęła i przekręciła głowę, by skubnąć podbródek. "Mmmmh." Obrócił się, rozpłaszczając ją pod sobą. Pachniał niesamowicie, jak głęboki las z jego całkowicie własnym męskim piżmem. Prawdopodobnie mogłaby rozróżnić jego i Caluma po samym tylko zapachu. Dziwne. Musnął nosem wgłębienie pod jej uchem i wymruczał swą przyjemność, kiedy rozpostarła nogi, żeby go przytulić. "Mogę poczuć zapach twojego pobudzenia" wyszeptał z ciepłym oddechem przy jej policzku. Dłonią ścisnął jej cipkę, a osmalający wstrząs gorąca kazał jej unieść biodra w górę. "Mam zamiar ... " zatrzymał się, a mięśnie napięły mu się pod jej palcami. "Nie. Nie zamierzam."

"Co?" Otarła piersiami o jego klatkę i usłyszała jak wstrzymał oddech. "Na Herna, pragnę cię Lisiczko" mruknął. Pocałował ją, długo, powolnie i głęboko. Ale potem, z cichym przekleństwem, odepchnął się i wstał. Spojrzała na niego. Co się właśnie stało? "Słuchaj, Vix." Położył dłoń na jej ramieniu. "Nie." Najwyraźniej nie czuł tego samego co ona. W porządku. Tym nie mniej ból odrzucenia ranił i odwróciła twarz tak, by nie mógł zobaczyć. "Bez obaw. Po prostu obudziłam się napalona. Nie ma sprawy." "Yhy." Ukląkł obok niej na jednym kolanie. "Biorąc pod uwagę, jak bardzo chcę cię złapać, rozebrać i zakopać się wewnątrz ciebie, nie jesteś jedyną pobudzoną." Jego słowa zaparły jej dech. Usiadła, zacisnęła dłonie razem, by powstrzymać się od sięgnięcia ku niemu. "Ale..." Pogłaskał jej włosy i spojrzała w jego przejęte zielone oczy, tak jasne, że wydawało się, iż przeświecało je światło. "Jestem zmiennym, a ty jesteś człowiekiem. Zaangażowanie się jest ekstremalnie złym pomysłem. Do diabła, Daonain prawie nigdy nie są przyciągani do ludzi - niewłaściwy zapach czy coś. Tylko twój nie jest, by to szlag." "Ale my ... zrobiliśmy to wcześniej. Pamiętasz? Impreza w Wild Hunt?" "Powiedzmy, że twoje pojawienie się na Zgromadzeniu było czymś więcej niż mogła podołać moja samokontrola." Taa, to miało sens, biorąc pod uwagę, jak tamtej nocy wszystko się popieprzyło. Atmosfera pełna seksu namieszała też w jej głowie. "Kontynuuj." "Więc, chociaż okazjonalne spotkanie jest przeoczane, zmienni nie angażują się z ludźmi. My - ja, jestem bardzo bliski troszczenia się o ciebie bardziej niż powinienem" powiedział z krzywym uśmiechem. Oparł czoło o jej. "I pragnę cię tak bardzo, że się trzęsę. Nie siedźmy tutaj i nie dawajmy szansy pokusie."

Była bardzo skłonna poddać się pokusie, ale widziała, że to by go kosztowało. W zabawny sposób zmiennego, Alec był wysoce moralnym człowiekiem ... kotem ... czymkolwiek. Podniósł się na równe nogi. "Przygotuję śniadanie." Boże. Nie zapiął koszuli, a jego klatka piersiowa była silnie umięśniona. Ten mężczyzna był zabójczo seksowny. Jej ciało drżało z potrzeby, a w zasięgu wzroku nie było zimnego prysznica. "Mamy gdzieś wychodek, czy używamy dostępnego drzewa?" "Drzewo." Uśmiechnął się, błysk bieli podwinął jej palce u stóp. Zamknęła oczy. Walczyła w przegranej bitwie; wszystko co robił, podkręcało ją bardziej. Na zewnątrz, w zamarzniętym śniegu, było miejscem, w którym powinna być. "Wrócę za minutę" mruknęła. Kilka minut później, po tym, jak przebrnęła przez 30-centymetrowy śnieg, gmerając przy płaszczu i koszuli, by wydostać się z dżinsów, zamrozić tyłek i zapiąć wszystko zdrętwiałymi palcami, seks był ostatnią rzeczą w jej umyśle. Po prostu pozwólcie jej postać w pobliżu ognia i będzie szczęśliwą obozowiczką. Popędziła z powrotem do środka. Podał jej kubek parującej kawy. "To pomoże." Dłonie trzęsły jej się nawet po tak krótkim wypadzie. "Jest naprawdę zimno." "Temperatury w nocy mogą spaść poniżej zera. W ciągu dnia trochę się ociepla." "Trochę, yhy." Przełknęła nieco kawy - kiepsko smakująca rozpuszczalna, ale paliła ją aż do żołądka i zaczęła wypełniać żyły kofeiną. Tylko głupiec by narzekał. Jeszcze kilka łyków i poczuła się prawie normalnie. Siadając na jednym z krzeseł-pniaków, odstawiła filiżankę na stół. "A teraz opowiedz mi o tych relacjach z ludźmi." Uniósł liofilizowaną paczkę jajecznicy i skrzywił się. "Może powinienem się przemienić i upolować nam jakieś prawdziwe śniadanie." "Nie." Wydarła mu ją z ręki. "Gadaj."

"Zawsze jesteś taka apodyktyczna?" spytał z zaciekawieniem. Otworzyła paczkę jednym niegodziwym cięciem swego chowanego w bucie noża, i skrzywił się. "To jest ten paskudny temperament, który macie wy kobiety." Wymieszał jajka z wodą. "Zwykle pary człowiek-zmienny są bezpłodne. Żadnych dzieci. A z różnych przyczyn nasza liczebność spada. Więc zmienni muszą łączyć się z innymi zmiennymi." "Ach. Podobnie jak muzułmanin poślubiający katolika, co?" Szarpiący ból sprawił, że pulsowało jej w piersi. "Coś w tym stylu, tylko muzułmanie nie wymrą. My możemy ... " Jego spojrzenie było otwarte, już żałował. "Myślałem, że z tobą porozmawiam, ale wtedy powiedziałaś, że wyjeżdżasz, a ja nie sądziłem, że to ma znaczenie." Brzmiał jakby mieli coś ... prawdziwego ... istniejącego. "Jezu, Alec" powiedziała zimnym tonem. Twardo. "Po prostu chciałam seksu, nie jakiegoś cholernego związku." "Taa." Położył dłoń na jej, gorące palce na lodowatej skórze. "Wiedziałem to." Poczuła, że drżą jej wargi i zacisnęła je. Boże, musiała się stąd wydostać, z dala od niego i jego pieprzonej litości, zanim wybuchnie łzami i zakłopocze ich oboje. "Potrzebuję trochę powietrza." Wyszarpując rękę, wyszła przez drzwi na śnieżne pustkowie, zmierzając gdziekolwiek, tak długo, jak była daleko od chaty. Od niego. To było głupie, głupie, głupie. Jak tak wiele z niej rozumiał? Cholera, zamierzała wyjechać, prawda? Oparła się o olbrzymią sosnę i wsłuchiwała w śnieg syczący przez gałęzie, cichy jęk drzew kołyszących się na wietrze. Rzednące szare chmury przesuwały się po niebie, zamazując ciepło słońca, a powietrze było tak zimne, że bolały ją płuca. Jeśli zostanie tu dłużej Alec pewnie wyszedłby ją sprawdzić. Nigdy nie wydawał się zostawiać jej samej, żeby ... Uderzyła głową o pień. Czy podświadomie miała nadzieję, że goniłby za nią, kiedy opuści Cold Creek? Boże, była taką idiotką.

No cóż. Oddychała powoli i patrzyła, jak oddech zawieszał się w powietrzu, zanim rozmyła go bryza. Przynajmniej ten pomysł poległ. Absolutnie żadnej nadziei na związek. Nie powinna była pozwolić namówić się Alecowi, żeby tu przyjść. I niech będzie przeklęty, jeśli powstrzyma ją od powrotu. Jeśli Swane miał ludzi obserwujących jej dom, no cóż, czyż byłoby zbyt niewłaściwe, gdyby musiała obezwładnić kilku? Złamałoby jej serce, tak. Dobrze więc. Zjedz śniadanie, wypij kawę, pakuj się i wychodź. Miała plan. Wsuwając zlodowaciałe palce pod ramiona, ruszyła do chaty. Weszła do środka i zatrzymała się na widok Aleca w pobliżu kominka. Nagiego. Myjącego się gąbką. Światło z zewnątrz zajaśniało na jego skórze, podkreślając twarde mięśnie, napiętą krzywiznę tyłka, długie, szczupłe uda i zalśniło na złotobrązowych włosach w pachwinie i klatce piersiowej. Oddech uwiązł jej w gardle, a każdy mały hormon, który wreszcie się schłodził, wybuchł, jakby została zaatakowana napalmem. Wycofała się pomrukując i zatrzasnęła za sobą drzwi tak mocno, że chata zadygotała. Uderzyła ją lawina śniegu z dachu, i coś łupnęło o jej but. Spojrzała w dół. To była drobna lalka, rozmiaru jej ręki. Na dachu? Prawdopodobnie jakiś chłopiec dokuczał swej siostrze wrzucając tam lalki. Zaniosłaby to Alecowi żeby oddał komuś. Odwróciła zabawkę i uśmiechnęła się. Naga. Anatomicznie poprawna, z małymi sterczącymi piersiami. Spiczaste uszy? Laleczka elf? To jęknęło. "Kurwa!" Vic upuściła ją, złapała w powietrzu i poczuła, jak lekko się porusza w jej chwycie. To było jedno z tych drzewo-cosi. Otworzyła drzwi chaty. Nagi czy nie, Alec musiał odpowiedzieć na więcej pytań. "Hej, koci chłoptasiu!" Przyjemnością było zobaczyć poirytowany wyraz twarzy. Założył dżinsy i naciągał zieloną flanelową koszulę, która pasowała mu do oczu. Podniosła lalkę-która-nie-była-martwa. "Czym do diabła jest to coś?" Podszedł. "O cholera." Kołysząc delikatnie w dłoniach lalkopodobne coś, kucnął obok kominka. "Dorzucić więcej drewna, tak?"

Ogień zapłonął wyżej z kolejną kłodą. Opadła na stos koców obok niego. "Co to jest?" "Ona, nie to." Alec przytrzymał ją bliżej gorąca. "Jest duszkiem drewna. Leśny chochlik." "Och, cóż, wiedziałam" powiedziała sarkastycznie Vicki. "Co jest z tym...z nią nie tak?" "Hibernują podczas zimna. Prawdopodobnie wyszła po trochę słońce i została złapana przez burzę. Nie wróciła do swojej dziury." "Nic jej nie będzie?" Mała rzecz wyglądała na martwą. "Nie powinno. Wyciągniemy ją z hibernacji i zabierzemy do jej drzewa. Potrzebuje pożywienia. Potrzymaj ją, a ja skombinuję dla niej coś do jedzenia." Przekazał Vic małe ciało, zanim zdążyła się sprzeciwić. "Ale... co mam robić? Jezu, Alec, nie wiem, co robić!" "Trzymaj ją na tyle blisko ognia, żebyś miała ogrzane palce. Staraj się nie upuścić." Kiedy się uśmiechnął, chciała go walnąć, ale stał poza zasięgiem. Pozostając w bezruchu Vic czuła jak chłód opuszcza chochlika, a ta od czasu do czasu oddycha. To naprawdę żyło. O kurwa, trzymam Dzwoneczka. Kiedy zadrżało jej w dłoni i otworzyło jasnozielone oczy, wypełniło ją zdumienie. Chochlik. Alec wrócił z metrową sosnową gałązką i garstką wiecznie zielonych pędów. "Nie najlepsze potrawy, ale załatwią sprawę." Chochlik zamrugał do niego, a on uśmiechnął się do niej. "Hej, duszku." "Czy to mówi po angielsku?" szepnęła Vic. "Nie mówią więcej niż wiewiórka, ale trochę zrozumieją." Podniósł mały kawałek jedliny i roześmiał się, gdy chochlik usiadł i wyrwał to z jego uścisku. Vic pozostała nieruchomo, gdy to usadowiło się na jej dłoni, oskubując zielenię. "Jest ciepłe."

"Ona - i to dobrze." Alec oparł wielką gałąź o ścianę, zabezpieczając podstawę kawałkami drewna opałowego. "Teraz może tu posiedzieć i dokończyć się rozgrzewać." Vic pochyliła się i wyciągnęła dłoń. Chochlik upuścił zieleninę i skoczył, znikając w listowiu. "Spoko." Alec ułożył sosnę i gałązki jodły obok tej gałęzi. "Dobre jedzenie, chochliku. Spróbuj." Mała ręka sięgnęła w dół i wyrwała mu kawałek. Vic wytrzeszczyła oczy na gałęzie. "To jest jak to chochlikowe coś żyjące w dębie na moim podwórku. Ciągle czymś we mnie rzuca." Alec podniósł swoją kawę. "Mmmmh, jest dość nie w humorze odkąd zmarł stary Bert, a nowy właściciel zamienił dom w wynajem. Chochliki czują się urażane przez zmiany." "Ja też." Jak posiadanie małych rzeczy pojawiających się dookoła w całym tym miejscu. Cała ta góra była dziwna. Usiadła z powrotem na kocu. "Wiesz, ja..." Z filiżanką w połowie drogi do ust, Alec zagapił się na nią, jakby zmieniła się w jakąś dziwaczną chochlikopodobną rzecz. "Co?" rzuciła. "Nawet nie zarejestrowałem - możesz ją zobaczyć." "No cóż, uhh, ona tam jest, prawda?" "Nie. Nie dla ludzi." Alec spochmurniał. "Zapominam, że nie jesteś Daonain. Masz Wzrok." "Czy wyglądam na ślepą?" Zachowywał się naprawdę dziwacznie. "Co dolałeś do kawy? Whisky? Chcę trochę." Wstał i ponownie napełnił jej kubek. Powąchała. W jej nie było żadnego alkoholu. To nie było po prostu wyobrażenie. W milczeniu usiadł obok niej, wystarczająco blisko, by poczuła jego ciepło. Wystarczająco blisko, by chciała wczołgać mu się na kolana i dzielić mnóstwem ciepła.

"Nic ci nie jest?" zapytała. "Nie zupełnie. Musimy o tym pomówić, Lisiczko. Od jak dawna widywałaś chochliki?" Ze spojrzenia w jego oczach - o wiele ciemniejszej zieleni niż u tego chochlika - naprawdę był zdenerwowany. Jedna jej część poczuła się całkiem nieźle. Cóż za wielką ulgą było wiedzieć, że też widział te mini ludzikowe rzeczy. Może w ogóle nie była kandydatką do psychiatryka. "Vicki? Odpowiedz mi." "Och. Przepraszam. Mniej więcej od kiedy dotarłam do Cold Creek. Z początku widziałam tylko mignięcia, może wystającą rękę ... " Zamilkła, kiedy z gałęzi wyskoczyła ręka chochlika i złapała więcej jedzenia. "Po przyjeździe? Nie przed?" "Po. Jednej nocy w tawernie widziałam krasnoludo-podobnych ludzi. Jakie inne stworzenia masz na tym obszarze?" "Na tym obszarze? Co ..." przerwał i przechylił głowę, nasłuchując. Sekundę później Vic usłyszał skrzypienie śniegu pod czyimiś stopami. Alec był w wejściu, zanim w ogóle wstała; ten mężczyzna potrafił się poruszać, kiedy chciał. Uchylił drzwi, a potem otworzył je szeroko. "Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj." "Coś się wydarzyło." Calum poklepał swojego brata po ramieniu i wytupał śnieg z nagich stóp. Nawet się nie zarumienił, wszedł do chaty z nagim tyłkiem, golusieńki. Okej, taa, widziała już wcześniej jak się rozbierał. W świetle księżyca. Teraz, w świetle latarni i ognia, nie mogła oderwać od niego wzroku. Do diabła, żadna kobieta nie mogłaby się odwrócić. Musiał się poforsować i wbiec pod górę, bo każdy mięsień na jego ciemno opalonym ciele podskakiwał i falował. A jego ciało całe składało się z mięśni. Przełknęła. Ku jej ubolewaniu szybko ubrał się w czarny sweter i dżinsy z drewnianego kosza. Po wciągnięciu pary grubych wełnianych skarpet w końcu spojrzał na Vic i przyszpilił ją tymi ciemnymi oczami.

Widziała w nich oskarżenie i twardość. Cokolwiek to było, nie zrobiła tego. Cóż, może zrobiła, ale wyjeżdżała. To nie miało znaczenia. "Co tym razem?" Kiedy jego spojrzenie wreszcie ją uwolniło, zauważył gałąź i spojrzał pytająco na Aleca. "Vicki znalazła zamarzniętego chochlika" powiedział Alec. "Zobaczyła go." "Interesujące." Umieścił w kubku torebkę herbaty i dodał wrzącej wody z dzbanka. Alec zmrużył oczy. "Nie brzmisz na zaskoczonego." Po usadowieniu się przy stole, Calum odstawił filiżankę na bok. "Myślę, że za chwilę zrozumiesz. Victorio, dołącz do nas, proszę." Jego niski autorytatywny rozkaz sprawił, że poczuła się jak dwulatka. Zirytowana, rzuciła kolejny kawałek drewna do kominka. Mogli być przyzwyczajeni do tej pogody, ale klimat w Iraku był o wiele cieplejszy. Zajęła krzesło na wprost Caluma za wąskim stołem. Alec usiadł przy niej. "Kiedy pożegnałaś się z Thorsonem, powiedziałaś mu, że Lachlan dał ci dar" powiedział Calum. Poczuła, że Alec nieruchomieje obok niej i zaczęła się zwracać ku niemu. Calum sięgnął przez stół, przytrzymując w dłoni jej podbródek, palce miał ciepłe, ale silne. "Nie. Porozmawiaj ze mną." Jego głęboki głos miał autorytet starszego sierżanta." "Tak sir. Co chcesz wiedzieć?" "Czy Lachlan tuż zanim zmarł, zrobił lub powiedział coś dziwnego? Dając ci powód, byś poczuła, że nie myślał jasno." "No cóż…" "Victorio, zdałem sobie sprawę, że próbowałaś oszczędzić Thorsonowi bólu, ale muszę wiedzieć wszystko, brzydkie, czy nie."

Cofnęła się. "Dzieciak próbował o czymś myśleć i nie mógł sobie przypomnieć. Potem powiedział ... um, coś o ogniu i krwi. Miał krew na ręce ..." Wpatrywała się w stół. Wspominając ... Dotknął jej brudnej twarzy i uśmiechnął się na brud na jego zakrwawionych palcach. "Ziemia." "Kochanie, chcę, żebyś odpoczął." Nalegała. Proszę, nie rób mi tego - żyj! "Po prostu skup się na oddychaniu i ..." "I wreszcie moja dusza - to jest dar. Pamiętam to" powiedział jej z dumną w swoim głosie. "Chodź no tu." Podniósł rękę do uścisku i pochyliła się do przodu, skrzywiła się, gdy jego dłoń opadła i zakopała się w jej pogryzionym ramieniu. "... ale nie...nie żył. Był ... " Zamrugała z wściekłością, gardło miała ściśnięte, ramiona pamiętały uczucie chłopca, gdy zwiotczał. Dlaczego ciało stawało się cięższe, gdy uleciała dusza? Uleciała, Boże, była coraz bardziej sentymentalna. Wciągnęła drżący oddech, zrezygnowała z udawania i delikatnie starła wilgoć z policzków. Cisza została wreszcie odnotowana. Alec nigdy nie był cichy. Spojrzała na niego i zobaczyła, że wpatrywał się w nią jakby wyrosły jej rogi. Calum wyglądał na zamyślonego, palcem stukał o wargi. Uderzyła o stół na tyle mocno, że zapiekły ją palce. "Gadaj co się dzieje. I to już!" Calum spojrzał na brata, unosząc jedną z brwi. "Wykonał Dar Śmierci? Dla Vicki?" Głos Aleca był ochrypły. Zacisnęła pięść. Jeśli nie wyjaśnią, będzie musiała ich skrzywdzić. Calum ujął jej dłoń i delikatnie otworzył palce. Jego spojrzenie wypełniała ... litość? Zesztywniała. "Victorio, posłuchaj mnie. Po pierwsze, Daonain pochodzą od Fae." Zauważył jej puste spojrzenie. "Sidhe? Wróżki?" "Pochodzisz od czegoś w rozmiarze 15 centymetrów ze skrzydełkami? Bujać to my, ale nie nas." Próbowała się roześmiać i poległa.

Alec parsknął. "Nie wróżki Disney'a. Bardziej jak ... ach, elfy z Władcy Pierścieni. Wysocy, szczupli, magiczni. Mieszkający w lesie. Nie lubiący żelaza." Metal - mogła usłyszeć słaby głos Lachlana "Wczoraj moje ciało prawie zupełnie przestało funkcjonować; od tej pory jadę na pożyczonym czasie. To sprawa zmiennego; cały ten metal, wiesz." Calum kontynuował "Zanim opuścili nasz świat ... kilka tysięcy lat temu - Fae okazjonalnie miewali potomstwo z ludźmi. Niektórzy z tych Fae byli zmiennokształtnymi, więc ich mieszane dzieci dziedziczyły zdolność wraz z innymi bajkowymi przymiotami. Kiedy Daonain łączą się w pary, rodzą się nowi zmienni." "Taa. Alec wyjaśnił tę część." To ciężkie uczucie znów wpełzło do jej piersi. "Zrobił to teraz?" Calum spojrzał na Aleca i powrócił do niej. "Jest jeszcze inny sposób na utworzenie nowego zmiennego. Nazywamy go rytuałem Daru Śmierci." Rytuał? Miała złe przeczucia co do tego słowa. Szarpnęła rękę, ale nie jej uwolnił. "Podobnie jak Fae, zmienni są częściowo magiczni" powiedział Calum. "Dar Śmierci jest czystą magią. Uczą się tego wszyscy Daonain i wiedzą, że użycie go jest naszym wyborem ... gdy nadejdzie nasz czas." Zesztywniała, kręcąc głową. Nie. "Tak. Lachlan nie był zdezorientowany. Przywołał starożytny rytuał, by uczynić cię zmienną." Przeszyła ją ulga. "Więc nie zadziałało. Nie jestem stworołakiem." Odwróciła rękę w jego uścisku. "Widzisz? Żadnego futra." "Ani na mnie." Och, cholera. Wpatrywała się w niego, przypominając sobie, jak się rozmywa, a potem był górskim lwem, cała ta moc i gracja. "Od jak dawna widujesz chochliki?" zapytał Calum. "Zaraz po dotarciu do Cold Creek" powiedział Alec. "Krasnoludy też."

Co to miało wspólnego z byciem futrzakiem? "Widzę, co tu jest, a ta góra ma w każdej swej części chochliki i krasnoludy." Miała ochotę przykucnąć, jakby właśnie otworzono ogień z broni maszynowej. "Więc tak właśnie myślisz." Alec potrząsnął głową. "Vicki, chochliki są na całym świecie." Szczęka jej opadła. "Nie. Nie widziałam ich nigdy wcześniej zanim... " "Jednym z tych z tych bajkowych przymiotów" powiedział Calum "jest Wzrok zdolność widzenia Innego Ludu." "Och, do diabła." To było zupełnie nie tak. Wyszarpnęła rękę z uścisku Caluma i objęła się. Cały świat wydawał się przekształcać, jak przelot z Arktyki do tropików, tylko o wiele, wiele gorzej. Ogarnij się, Vic. "Więc, nagle wyskoczą mi szpony i wąsy?" Próbowała sarkazmu, ale cholera, jeśli to nie wyszło jak lament. Alec wstał i objął ją w pasie, przyciągając plecami do twardej klatki piersiowej. I och, potrzebowała tego - tak bardzo, że próbowała się wyrwać. Jego uścisk się zacieśnił, zmuszając ją do przyjęcia pocieszenia. "Żeby się przekształcić, musisz chcieć przemiany. To się nie zdarza przypadkiem" powiedział Alec. "Jest takie miejsce w twoim umyśle - niektórzy uważają to za drzwi. Kiedy będziesz gotowa, otwórz te drzwi i wejdź w tę dzikość." A jeśli zamknie tę cholerną rzecz na klucz? Co to mogło zrobić z jej życiem? "Thorson powiedział mi nieco rzeczy o byciu zmiennym. Co miesiąc, na kilka godzin, musisz przemienić się w kotołaka." Alec skinął głową. Nie przyjęliby tego dobrze w Bagdadzie, czy nawet w irackiej wiosce? "Lachlan przemieniał się, kiedy tego nie chciał." Calum zmarszczył brwi. "To dzieje się głównie w pierwszym roku, zanim zdobędzie się kontrolę. Lub czasem później, jeśli zmienny jest bardzo wystraszony lub zagrożony." "Yhy." Więc eksploduje granat i nagle jestem kotem?

"Masz też problem z metalem, prawda?" "Bycie przez długi okres otoczonym metalem może przeciążyć nasze organizmy. Magia i żelazo..." Alec przerwał na wyraz jej twarzy. Żadnych lotów międzykontynentalnych? Do diabła, właśnie zmierza do Iraku, prawda? A kiedy tam będzie, miała trzymać się z dala od hummerów i czołgów? A co z samochodami? Cholera, to dlatego tak wielu ludzi w Cold Creek spaceruje? "To musi być dość długi okres czasu, Vix, zanim się stanie obawą" powiedział Alec. "W przeciwnym razie jest po prostu niewygodą." "Słuchaj, jestem przydzielona do..." Zamknęła usta, szok zmroził ją jak wbite we wnętrzności sople. Prawie wygadała kim jest. Stojąc, wycofała się z uścisku Aleca. "Nie chcę tego pieprzonego daru." Calum również się podniósł. "Przykro mi, Victorio. Przytłoczyliśmy cię wyjaśnieniami. Potrzebujesz czasu, by to wszystko przyswoić." "Zapomnij o przyswajaniu, mogę to zwrócić?" Zmarszczki pogłębiły mu się w twarzy. "Jeśli nigdy się nie przemienisz, magia ostatecznie zaniknie, a ty znowu będziesz człowiekiem. Nawet Wzrok powoli cię opuści. Możesz jednak ..."

Victoria wybiegła przez drzwi, trzaskając tak mocno, że chata zadrżała, a z dachu zsunął się śnieg. Gałąź w kącie zaszeleściła, gdy chochlik zakopał się głębiej. Calum potrząsnął głową. Ta mała kobietka miała silne ramię. Ścisnęło go w piersi kiedy walczył z pragnieniem, by pójść za nią. Zapewnić pocieszenie. Alec, z nieszczęśliwą twarzą, podniósł kubek i podszedł do koców przy ogniu. "Cóż, myślę, że dobrze poszło, czyż nie?" Calum mruknął w zgodzie. "Powinniśmy być wdzięczni, że jesteśmy daleko od jej samochodu." "Teraz to błogosławieństwo." Alec wypił łyk kawy. "Miałeś jakiekolwiek pojęcie o Darze Lachlana?"

"Ani jednego. Chociaż jest nienormalnie szybka i silna ... i wyczulona, zakładałem, że to ze względu na jej trening sztuk walki." "Ja też. Nigdy bym nie przypuszczał, że Lachlan byłby na tyle trzeźwo myślący, żeby pamiętać rytuał Daru Śmierci. Nie wtedy." "Mieli więź między sobą. To oczywiste." Umierający chłopak, kobieta, która nie mogła go uratować. Dziecko musiało być przerażone i w takim bólu ... paznokcie Caluma przeszyły stół, gdy walczył z wściekłością wrzącą w jego żyłach. Wziął wypełniony ogniem oddech i powoli go wypuścił. "Obawiał się, że Thorson będzie sam." "Ma sens." Alec zerknął na drzwi i wygłosił nadzieje Caluma. "Jest zmienną, bracie, lub może nią być. Jest silna, odważna, pełna animuszu ..." Uśmiechnął się. "Fajnie z nią być. Namiętna. Bezceremonialna." "I teraz bardzo podatna na zranienie. Wystraszona." Ale wargi mu się uniosły. "Jednakże zrobimy wszystko co w naszej mocy, by zatrzymać ją dla klanu ... i dla nas."

Co ja mam do cholery zrobić? Vic ciężkim krokiem brnęła przez śnieg z dala od chaty. Zmienna. Ocaliła dzieciakowi tyłek, wynosząc go z klatki, a on nie tylko umarł jej na rękach, ale zamienił ją w jakieś dziwaczne koto-coś. Kurwa, jeśli byłby tu teraz, zabiłaby go. Ta myśl i pulsująca pamięć jego bladej martwej twarzy wyrwały ją ze złości. Jak mogłaby o czymś takim pomyśleć? Broniłaby go do ostatniego tchu. Opadając plecami o drzewo, rzuciła gniewne spojrzenie ciemniejącemu niebu. Żaden przebłysk słońca nie wymknął się spoza gęstych chmur; wydawało się, że całe jej życie zostało wymyte z kolorów i zmieniło się w odcienie szarości. Podobnie jak jej wybory. Chciała - potrzebowała - powrotu do służby. Bycie tutaj, odizolowana od wszystkiego, co znała ... to nie w porządku. Nie zakończyła tam pracy. Musiała wrócić. Ale nie, jeśli zamieniałaby się w kuguara.

Przypomniała sobie, kiedy Calum zamienił się w górskiego lwa, jak całe jego ciało zdawało się chełpić w transformacji. Może powinna spróbować ... Nie. Miała odczucie, że próba przybrania kociej formy przypominałaby przyjęcie kryształku mety - uzależnienie od pierwszego skosztowania. Kiedy to zrobi, nigdy nie wróci. Czy Calum powiedział jej prawdę? Jakby go wezwała, ukazał się między drzewami, zbliżając się do niej z milczącą, drapieżną gracją. "Victoria." "Dlaczego zawsze mnie tak nazywasz?" warknęła. "Jesteś jedyny." Przebiegł ciepłym palcem po jej zimnym policzku. "Lubię nazywać cię tak, jak nikt inny." Jego wzrok był tak ciepły jak jego dłoń i Vic cofnęła się o krok. "Calum, słuchaj, nie zamierzam..." "Alec i ja dyskutowaliśmy o twoim problemie." Powiedział to tak, jakby jej problem był czymś, co mógł naprawić. Nie. "Ja nie..." "Muszę odwiedzić Wioskę Starszych" przerwał. "To górskie miasteczko z samymi zmiennymi, głównie starszymi, którzy chcą uniknąć ludzi." Jeśli nie przestanie jej przerywać, zaknebluje go i zostawi Alecowi do uwolnienia. Z drugiej strony, widziała, jak powala Baty'ego, a także prędkość, z jaką rozciął pysk niedźwiedzia. Mogła nie wygrać z nim walki. "Słucham." Szlag by to. "Zanim się ich ... pozbyliśmy, zebraliśmy odciski palców i zdjęcia twoich napastników. Kontakt w mieście gromadzi informacje, ale odkrywanie, kto ich zatrudnił może zająć trochę czasu. W międzyczasie, Alec i ja myślimy, że powinnaś iść ze mną." "Przepraszam? Chcesz, żebym odwiedziła bandę zwierzołaków." "Dokładnie." Uśmiechnął się, jakby wygrała konkurs ortograficzny. "Im dłużej jesteś z dala od tych ludzi, tym lepiej. Ponadto potrzebujesz przestrzeni i czasu,

by zastanowić się nad tym, co ci się stało. Wreszcie, chciałbym, żeby Starsi cię poznali, nawet jeśli zdecydujesz się odrzucić ten dar." Jego wypowiedź raniła. Jakby odrzucała coś szczególnego, co Lachlan miał ... Cóż, robiła to. I taa, czuła się winna. Nieustępliwa. Wtedy musiał wyłożyć ostatni argument. Otoczył jej policzek swą wielką ręką i wymruczał "I bardzo bym się cieszył mając twoje towarzystwo." O Boże.

Rozdział 13 Tej nocy, Vic przewróciła oczami, kiedy Calum skierował ją na przód. Do jaskini. Kiedy powiedział, że zrobią przystanek w drodze, nie mogła doczekać się kolejnej miłej ciepłej chaty. Ale jaskinia? Zimna. Wilgotna. Spleśniała. Fu. Mała skalna ściana niszowa przy wejściu kryła świeczki. Zapalił dwie i podał jej jedną. "Idziemy dalej" powiedział, prowadząc przez kręty tunel, lawirując, by uniknąć dziur i skał. Wilgotne powietrze pachniało minerałami. Gdy weszli do większej przestrzeni, Calum zaczął zapalać więcej świec, i wkrótce na skalistych ścianach zatańczyły migoczące światła. To miejsce było ogromne, blask świec nie sięgał szczytu. A ziemia ... Uniosła świecę wyżej. "Niech mnie diabli." "Całkiem prawdopodobne" zgodził się Calum. "Kościół nie przyjmuje zmiennych." "Nie, nie to" powiedziała niecierpliwie. "To." Wskazała na falujące podłoże. W czwartej części jaskini było małe jezioro. "Jak głęboko tu jest?" "Mmmmh, około metra na tym brzegu. Po drugiej stronie ... nikt nie wie." Zadrżała. "Po sposobie w jaki toczy się moje życie, jest tam zżerająca ludzi bestia z Loch Ness." "Ach, to byłoby interesujące. Ale nie, prawdopodobnie widziałaś większość magicznych stworzeń." Ścisnął uspokajająco jej ramię. "Daonain, krasnoludy, różne chochliki. Jest tu prawdopodobnie rusłka czy dwie. A żywiołaki ognia nie lubią wilgoci, i ..." "Gdzie śpimy?" przerwała mu pospiesznie. Rusałki? Żywiołaki ognia? Boże pomóż mi. Wskazał na małe palenisko i dwie drewniane skrzynie, a potem kontynuował "Sylfy wolą być na zewnątrz. Na tej górze nie ma ogarów piekielnych lub demonów. Nie od..." Rąbnęła go pięścią w ramię i posiniaczyła sobie kostki na skałopodobnym mięśniu. "Jeśli żartujesz, przestań."

"Ale..." "Jeśli nie żartujesz, przestań definitywnie." Rzuciła mu dezaprobujące spojrzenie i skierowała się do skrzyń. Demony. Jeśli na świecie były demony, nie chciała tego wiedzieć. Podobnie jak w chacie, jeden pojemnik zawierał jedzenie a drugi koce. Rzucając pościel na ziemię kopnęła ją w stos. Potem przemyślała i podzieliła ją. Uświadomiła sobie, że się poci. "Calum?" Podszedł bliżej, zerknął na oddzielne łóżka rozsunięte na godziwą odległość i uniósł na nią brew. "Tu jest gorąco. To moja wyobraźnia czy jakaś przerażająca zmienna sprawa?" "Ani jedno ani drugie." Błysnął uśmiechem. "Jezioro jest zasilane gorącym źródłem. Chcesz się wykąpać?" "Mówisz poważnie? Naprawdę?" Jego mroczny, ochrypły śmiech powtórzył się echem, kiedy wskazał na wodę. "W rzeczy samej. Płytki brzeg jest chłodny. Idź głębiej do cieplejszej wody." Czuła się tak brudna. Bywała już wcześniej brudna, zwłaszcza w krajach pustynnych z piaskiem wszędzie i we wszystkim, a kąpiel była bardziej jak kąpiel błotna. Ale Boże, w tej chwili pragnęła kąpieli. Musiał widzieć odpowiedź w wyrazie jej twarzy. Podchodząc bliżej, podniósł palcem jej brodę i spojrzał w twarz. "Wyglądasz lepiej, na mniej zdenerwowaną." "Przyswojenie tego wszystkiego zajmuje jakiś czas." Otoczyła palcami jego dłoń i spojrzała mu w oczy. "Dlatego byłeś taki cichy podczas wędrówki tutaj?" "Aye." Ucałował jej palce. "Cisza gór dobrze mi służy, kiedy się martwię. Miałem nadzieję, że tobie również pomoże spokój." Podarował jej ciche zrozumienie, nie próbując perswazji ani kłótni. Cholera, dlaczego musiała tak bardzo go lubić? Zdołała się do niego uśmiechnąć. "Dziękuję."

"Proszę bardzo. Oczywiście, bez Aleca, milczenie nie było wielkim trudem." Odsuwając jej ręce na bok, rozpiął jej kurtkę. "Calum, nie jestem dzieckiem." Przechylił głowę. "Nie, nie jesteś. Mimo to, czasami pozwalasz innym zaopiekować się sobą, cariad. To jest taki czas." To brzmiało źle, a nadal posyłało przez nią falę ciepła. "Potrafię sobie radzić sama." "Myślę, że w twoim życiu było tego za dużo" powiedział. Kiedy zmarszczyła na niego brwi, uśmiechnął się. "Idź. Ciesz się kąpielą." "Będę." Kurtka opadła. Rozsznurowała buty i ściągnęła je. W połowie drogi do wody, pozostawiając po sobie ślad ubrań, zabrała się do topu i majtek i zatrzymała się. Ups. Odwróciła się. Calum opierał się o ścianę jaskini, obserwując ją i uśmiechając się lekko. "Yyy." Co mogła powiedzieć? Odwróć się? Wyjdź na zewnątrz, na zimno? "Dołączę do ciebie za chwilę." Przerwał, uniósł tę cholerną brew. "Zmartwi cię jeśli też sobie dogodzę? "Yyy. Dobrze." Może pozostać w bieliźnie? Ale była wilgotna i skorupiasta od potu. Do diabła, biorąc pod uwagę, jak niewiarygodnie był męski, niewątpliwie widział wcześniej nagie kobiety. Przeszła na przeciwną stronę jaskini, dokończyła rozbieranie i weszła do wody. To było jak wejście do gorącej kąpieli. Kiedy ciepło przeniknęło do jej skóry, sięgając głęboko, jęknęła z radości. Uchh, to zabrzmiało zbyt prowokująco. Obejrzała się przez ramię. Nadal opierał się o ścianę. W porządku. Przynajmniej tutaj, jedynie przy świecach, nie zobaczyłby zbyt wiele.

Była wspaniała. Kiedy podniosła się z gorącej wody na chłodniejsze powietrze, światło świec rozbłysło na jej mokrej skórze, podkreślając każdą krzywiznę i cieniując niczym pędzel artysty pomiędzy jej nogami. Mięśnie jej piersi stanowiły piękną bazę dla

wysokiego, pełnego biustu, kamyczków sutków. Włosy były ciemnym wodospadem, rozlewającym się na jej słodko zaokrąglony tyłek. Uśmiechnął się - nie zdawała sobie sprawy z tego, jak dobrze zmienny widział w ciemnościach. Używając ciężko wypracowanej kontroli, powstrzymał erekcję. Rozłam w jej życiu mógł zmienić zainteresowanie nim. Gdyby jego uprzejmości już jej nie pobudziły, poznałby po zapachu, ruchach. I to byłoby to. Ale jeśli pozostanie zainteresowana, seks był szybkim sposobem na usunięcie barier. Sposobem uczenia się zaufania. Victoria nie dopuszczała ludzi blisko. Powstrzymywała się, rzadko okazując jakiekolwiek uczucie z wyjątkiem gniewu. Jamie pokazała mu, że mały człowiek ma serce, ale dlaczego tak dobrze ukryte? Gdyby postanowiła z nimi zostać, musiała zaufać, by przetrwać pierwszą przemianę. I, jak sam przed sobą przyznał, pragnął jej zaufania z innych powodów. Przedtem musiała go pożądać, przyjąć na sobie z zadowoleniem jego dłonie ... jego wolę nad jej. Rozebrał się i przeszedł na stronę jaskini leżącą blisko niej. Nie zwracając uwagi na to, jak opadła do wody, gdy się zbliżył, przewędrował obok i do ściany. Cynowy pojemnik w wydrążonej półce zawierał mydło. Powąchał każdą z kulek, by wybrać taką, która pasowałaby do niej. Nie, że ukryłoby to jej własny zapach - ten, który sprawiał, że jednocześnie chciał warczeć i mruczeć. Na Herna, chciał ją wziąć, sprawić żeby doszła i zakopać się głęboko w jej wnętrzu.

Dlaczego był tak cholernie męski? Vic patrzyła, jak wydobywa coś ze ściany jaskini, stojąc pod jedną ze świec, które zapalił. Próbowała sobie wmówić, że narastające wewnątrz niej ciepło pochodziło z gorącej wody. Ale spójrzcie tylko na niego. Całkowicie ciemny, kolor skóry bardziej niż jej oliwkowy, bardziej niż złota opalenizna Aleca. Jego czarne włosy ocierały się o ramiona, jakby próbowały poczuć te twarde mięśnie. Na tyle ud miał rozproszone krótkie, czarne włoski. Między nogami wisiały jądra, duże i ciężkie. Bardzo męski. Sylwetkę miał mniej masywną niż Alec, ale twarde mięśnie były bardziej podkreślone, a jej potrzeba, by przebiec dłonią po jego klatce tam i z powrotem, wzrosła do niemal przymusu.

Ale ... nie miał erekcji. Oto tu była, naga w wodzie, i technicznie teraz zmienna, i go nie podniecała. Do diabła, nawet jej nie obczajał. Zeszło z niej powietrze, opuściła ciało pod powierzchnię wody i wypuściła powietrze z parsknięciem pęcherzyków. Była idiotką. Uprawiała seks z jego bratem i chciałaby znowu. Kochanie się z Calumem byłoby niewłaściwe. Ona i Alec nie byli parą czy czymkolwiek, ale nie mogła powodować tarcia między braćmi. Nie. Wynurzyła się i wciągnęła chłodne powietrze. Calum już nie stał przy ścianie. Obmył ją żal, podążający za ulgą. Tak, lepiej to zamknąć i zatrzymać swe napalone ciało dla siebie. "Mogę zaoferować ci mydło?" Podskoczyła, obróciła się. Jasna cholera, był od niej nie dalej niż 30 centymetrów. Kąciki jego oczu się zmarszczyły, gdy powtórzył "Mydło?" "Yyy." Jego klatka piersiowa pokryta była matowymi ciemnymi, kręconymi włoskami, z wodą spływającą między rzeźbionymi mięśniami. Po chwili szarpnęła spojrzeniem ku jego twarzy. "Mydło?" "Substancja używana do mycia?" podpowiedział, gdy uśmiech pofałdował mu policzek. "Pozwól, że pokażę ci." Potarł ręce, tworząc pianę, która pachniała jak truskawki. Nie czekając na jej zgodę, przebiegł dłońmi jej szyję, barki, ramiona. Jego dotyk był mocny i chłodny na przegrzanej skórze. Oszołomiona sposobem odczuwania dotyku na ciele, znieruchomiała. Podniósł jej zwiotczałą rękę myjąc pianką palce, a następnie pomasował pulchną część dłoni tuż pod jej kciukiem. "Wiedziałaś, że to nazywa się wzgórkiem Wenus na cześć bogini miłości?" Lekko przygryzł to miejsce i posłał falę żądzy w górę jej ramienia i prosto w dół do jej pachwiny. "Calum ... " Pogładził mydłem nad jej bicepsem, masując mięśnie, jakby był dobrze wyuczonym kąpielowym posługaczem. "Odwróć się, mała kobietko"

wymruczał, prowadząc ją, aż odwróciła się od niego. Powinna zaprotestować, ale nie próbował obmacywać jej piersi, on ... Ciężkie palce zakopały się w obolałych ramionach. "Oooch, Boże." "Twój plecak był zbyt ciężki." Kłócił się z nią, zanim wyszli z chaty, chcąc osobiście nieść jej sprzęt. Jakby to mogło się zdarzyć. "Mmmmh." Mógłby ją zbesztać za wszystko, o co chciał, jeśli tylko utrzyma swe ręce uciskiem likwidujące bolesność. "Uparciuszek." Z delikatnym śmiechem naciskał mięśnie trapezowe do chwili bólu, a potem rozluźniał chwyt. Gdy krew wróciła do rozluźnionych tkanek, nie mogła powstrzymać jęku. Jego palce prześledziły blizny po ugryzieniu Lachlana, a potem, zanim kontynuował, ucałował to miejsce. Nie mogła się ruszyć. Jakby swym pewnym dotykiem narzucił na nią siatkę, czyniąc ją bezradną. Kiedy jej nogi się zachwiały, objął ją w talii twardym ramieniem, jego dłoń spoczęła tuż poniżej jednej piersi. "Nie skończyliśmy, Victorio." Skubnął jej kark i posłał wstrząs prosto do jej cipki. A jednak ten nagły przypływ gorąca wybudził ją spod zaklęcia. Jej umysł - i sumienie - załączyły się. Miał zamiar uprawiać seks. Odsunęła się i odwróciła. "Calum, nie. To nie w porządku. Alec..." "Victorio, Alec wie, że będziemy się kochać." Przeniósł się tak blisko, że sztywne szczyty jej piersi ocierały mu klatkę piersiową, potem pewną dłonią otoczył jej brodę. "Spójrz na mnie, cariad." Jej wzrok podniósł się jakby zmuszony. Nie pozwól mu się na to namówić, sierżancie. "Co znaczy cariad?" "To znaczy, kochanie." Kciukiem otarł jej dolną wargę. "Alec i ja często ... dzielimy ... nasze kobiety. Sami lub razem." Dwóch mężczyzn? O Boże. Grzeszne liźnięcie gorąca omiotło jej ciało. Nacisnęła dłońmi na jego pierś i zawahała się, zdekoncentrowana twardymi jak skała mięśniami. "Nie. Nie wierzę ci. Nie zaryzykuję zranienia go." Jej ciało pulsowało z potrzeby seksu, ale nie skrzywdziłaby Aleca.

"Podoba mi się, że martwisz się o szczęście mojego brata." Zdecydowane ręce zamknęły się na jej i uniosły je do jego twarzy. Cień brody podrapał jej dłonie, posyłając przez nią dziwne podniecenie. Uśmiechnął się lekko i przeciągnął szczęką powoli przez jej dłonie. Kiedy jego spojrzenie obniżyło się do jej piersi, jakby wyobrażał sobie, jak jego brodę czułoby się na delikatnej skórze, jej ciało stopniało. "Nie" szepnęła i próbowała się cofnąć. Jego uścisk się nie rozluźnił. "Victorio, daję ci słowo, że Alec aprobuje cię ze mną." Jego poważne spojrzenie napotkało jej. W jakiś sposób w głębi duszy była przekonana, że by jej nie okłamał. "To po prostu..." "To zmienna sprawa, i pogadamy o tym później." Otworzyła usta, a jego oczy pociemniały. "Później, mała kobietko. Teraz mam rzeczy, które chciałbym ci zrobić." Ciężka, nieco szorstka wypowiedź usunęła jej determinację. Jej kolana prawie się poddały. "Ale..." "Szzz." Skubnął jej palce, maleńkie erotyczne boleści, a potem otoczył jej talię swoimi wielkimi dłońmi i posadził ją na skalnej półce na wysokości bioder. Obmywała ją powierzchna wody, a płaski kamień był ciepły pod jej tyłkiem. Pchnięciem rozszerzył jej nogi i pociągnął ją do przodu, aż jego twarda erekcja nacisnęła na jej ciepło. Sapnęła, czując, że traci kontrolę. "To jest w porządku, cariad. Nie musisz myśleć." Chwycił ją za kark, kierując swe wargi na jej, trzymając ją, gdy jego język zanurzał się wewnątrz echem kołyszącego się przy jej wejściu penisa. Jego wolna ręka zakryła jej pierś, otaczając i gładząc w taki sposób, że gdy w końcu dotarł do sutka, była napięta w oczekiwaniu. Jednym tylko zgrubiałym palcem dotknął szczytu, leciutkim dotykiem, sprawiając, że jeszcze bardziej wygięła się ku niemu. Zachichotał, a jego palce się zamknęły, delikatnie naciskając na czubek. Pragnienie, niczym prąd elektryczny wystrzeliło do jej łechtaczki w skwierczącej linii.

Sapnęła i skorzystał, pogłębiając swój pocałunek. Jego palce obracały brodawkę, ciśnienie wzrastało do przyjemności graniczącej z bólem, a jednak jej ciało dygotało z pobudzenia. Kiedy pierś pulsowała, przeniósł się do drugiej, drażniąc, aż napęczniała pasując do pierwszej. Dopóki jej płeć nie pulsowała razem z piersiami. Zawirowało jej w głowie i chwyciła go za ramiona. Twarde mięśnie pod jej palcami wabiły dłonie, by gładziły górę pleców. Wymruczał swoją przyjemność. Kiedy uwolnił jej usta, poczuła, jakby rozpływała się wprost do gorącej wody. Przez chwilę ją obserwował, po czym się uśmiechnął. Jego dłoń nacisnęła na jej mostek. "Połóż się, cariad." Niezdolna z nim walczyć, spoczęła na ciepłej skale. Jedwabista woda chlupotała o jej boki i cipkę, ogrzewając skórę. "Piękna mała kobietka" wymruczał. Kciuki delikatnie rozdzieliły jej fałdki, a potem pochylił się, a jego język prześlizgnął się nad jej płcią. Tak jak zrobił to Alec. Przebiegło przez nią drżenie. "Nie." Próbowała usiąść "Nie chcę tego." Zbyt intymne, zbyt wrażliwe, dające mu zbyt dużą kontrolę. "Po prostu mnie pieprz." Podniósł głowę. Napotkał jej wzrok i jego oczy zwęziły się, gdy ją studiował. Jego twarz złagodniała, chociaż policzek przecięła mu zmarszczka. "Więc w porządku." Bezwzględnymi rękami przekręcił ją na brzuch. Jej nogi zwisały w dół, a jego uda je rozdzieliły. Ciężka ręka wsunęła się pod miednicę i podniósł ją, przechylając ku sobie jej biodra. Przerwał na sekundę. Jego penis naparł na nią, pogrążając się w jej wilgotności, a potem wszedł w nią jednym twardym pchnięciem. "Aaaa!" Tak duży. Jej palce uczepiły się skały, gdy walczyła starając się dopasować do jego wielkości. Prosiła o to, tylko że nie spodziewała się poczuć ... wzięta. To jeszcze bardziej odbierało jej kontrolę. Nie ruszał się, jego pachwina była przy jej tyłku. "Oddychaj, mała kobietko."

Odetchnęła. Jeszcze raz. "Okej" powiedziała, starając się nie brzmieć na zdyszaną. "Zaczynaj." Jego głęboki głos popłynął nad nią jak miód, gdy powiedział "Och będę, cariad." Ku jej zszokowaniu palce pod jej miednicą przesunęły się do jej włosów łonowych. Szarpnął kędziorki, tworząc maleńkie ukłucia odczuć. Całe centrum jej ciała przemieniło się w solidny ból, a jego penis się nie poruszył. Dotknął jej wejścia, gdzie tak ściśle rozciągnęła się wokół jego trzonu i przebiegł jednym śliskim palcem nad jej pulsującą łechtaczką. Szarpnęła się na nagły strumień wrażeń. "Co robisz?" Krew śpiewała jej w żyłach. "Dokładnie tego, czego chcę." Jego palec przesuwał się nad i dookoła jej łechtaczki, bezlitośnie doprowadzając ją do twardości, aż nabrzmiała tak mocno, że bolała. Kiedy się poruszyła, położył dłoń na jej tyłku, przytrzymując ją w miejscu, podczas gdy drugą doprowadzał ją do szaleństwa. Zaczęła tracić zmysły. "Calum, nie." "W tym momencie, cariad" wymruczał "ty nie rozkazujesz. Możesz błagać, jeśli czujesz potrzebę." Kurwa. Przeklęty. Wiedział, gdzie nacisnąć, wślizgując palec, by połączyć się z jego ogromnym penisem, i nad jej łechtaczką, aż całą cipkę czuła jak jeden tętniący życiem nerw. I trzymał ją, aż jęknęła, a jej biodra pochylały się, żeby przyjmować tam jego dotyk. Dyszała, cicho jęcząc, niezdolna myśleć, protestować, kiedy prowadził ją wyżej. Gdyby tylko dotknął ... Zamiast tego wycofywał się i nieubłaganie powracał. Z wolnym ślizgiem jego penisa, przyjemność zawibrowała przez jej ciało. Jej oczy zdawały się przekręcić w tył. Jej pochwa zacisnęła się wokół niego, mięśnie ud drżały, gdy lekki dotyk zbliżał się do jej łechtaczki, a potem wycofywał. Ciśnienie narastało coraz mocniej, i jakoś wiedza, że nie pozwoliłby jej uciec, posłała ją jeszcze wyżej, dopóki nic nie pozostało w jej umyśle, za wyjątkiem powolnego wsuwania się w jej pochwę i krążącego palca. "Zgadza się" powiedział cicho. "Nauczę cię, że nie musisz wszystkiego kontrolować."

"Odpuść, cariad. Zaopiekuję się tobą." Chciała - robiła to. Więc spróbowała ostatni raz się ruszyć, żeby się przeciwstawić. Jego ręka przytrzymała ją w miejscu. Kiedy się poddała, uciekł jej jęk. Szept. "Proszę." Pocałował ją w szyję, miał ciepłe i delikatne wargi. "Mała kobietko, byłbym szczęśliwy zadowalając cię." Jego bezlitosne dłonie zamknęły się na jej biodrach, szarpnęły tyłek wyżej, dokładnie gdy trzon wjechał mocniej. Głębiej. W kółko, aż wszystko w niej zebrało się w jednym miejscu ... i eksplodowała, masywna bomba rozrzucająca stopione fragmenty przyjemności poprzez każdy nerw w jej ciele. Jej biodra próbowały się szarpać pod jego bezwzględnym uściskiem, a poczucie bycia kontrolowaną sprawiło, że kolejna fala emocji zapulsowała w górę. Boże, boże, boże. Z szorstkim, seksownym śmiechem, wbijał się w nią krótkimi, twardymi posunięciami, a potem naparł głębiej. Czuła, jak jego erekcja szarpie się w środku i zwiększa gładkość. Bawił się z nią potem, palce drażniły, penis kołysał się w tą i z powrotem, aż wyciągnął z niej każdy ostatni skurcz, dopóki nie była wrażliwa na najmniejszy dotyk i legła wiotka, serce waliło jej w piersi, była pokryta potem. Kiedy obrócił ją i podniósł w ramionach, mogła tylko jęczeć. Przełknęła ślinę, a jej głos wyszedł w szepcie "Ty draniu." Uśmiechnął się i zaniósł ją na skraj wody. Po osuszeniu siebie, a potem jej, odsuwając jej próby pomocy, usadził ją na pościeli. Ukląkł obok niej. "Byłaś dużo za szybka, cariad" wymruczał. Przebiegł palcem w dół jej policzka. "Tym razem przeciągniemy to trochę." Kiedy jej oczy się rozszerzyły, wplótł palce w jej włosy i przytrzymał ją do kolejnego pocałunku.

Kilka godzin później Calum leżał obok niej w kocach, patrząc, jak oddycha. Gładził palcem po wilgotnej od potu szyi, maleńki puls wciąż uderzał. Jej oczy były zamknięte, rzęsy ciemnymi smugami na gładkiej skórze. Ciało nuciło mu z zaspokojonej przyjemności. Kiedy wreszcie rozluźniła się pod jego kontrolą i

troskliwością, nie budując już barier w samoobronie, była wrażliwą, szczodrą partnerką. Kręcił palcem kółeczka nad jej obrzmiałymi sutkami. Satynowa skóra zamieniła się w ciemnoczerwoną od ssania i przygryzania. Jej oczy otworzyły się, wciąż lekko szkliste z pasji. "Z pewnością nie zamierzasz zacząć od nowa, prawda?" Wziął ją ... wiele razy. Uśmiechnął się. "Nie, cariad. Myślę, że masz dosyć." Na tyle, że skrzywiła się z jego ostatnim wejściem, chociaż była zbyt blisko dojścia, by chcieć żeby się wycofał. Otoczył jej policzek i pocałował ją lekko. "Po prostu lubię cię dotykać." Jej wargi się wygięły i oparła się o jego ręce, zupełnie jak kot. Serce mu się ścisnęło. Potrzeba opieki nad nią, uczynienia jej jego własną urosła do rozmiarów góry. "Więc co robimy jutro?" spytała, jej głos był lekko ochrypły. Ostatnie dwa razy dała mu wszystko, zniknęły zahamowania, a krzyki jej uwolnienia odbijały się echem przez jaskinie. "Spotkasz się ze Starszymi, ostrzegę ich na wypadek gdyby łowcy zmiennych dotarli dalej niż się spodziewam. Spędzimy tam noc i wrócimy do Cold Creek, gotowi do bitwy." "Powiedziałeś, że żyją w izolacji, więc nie muszą być w pobliżu ludzi." Jej brwi się złączyły. "Bo nienawidzą ludzi czy się ich bo boją?" Jej mózg rzadko przestawał pracować, jak się wydawało. "Bardziej ze strachu i ... " Jak mógł to ująć? "Kiedy żyjemy wśród ludzi, zmienny musi być zawsze ostrożny, nie tylko w przemianie, ale także w mowie i nawykach. To wymaga wysiłku, a gdy Daonain się starzeją i stają się bardziej zapominający, odbierają to jako brzemię." "Przypuszczam, że ludzie mogą źle zareagować, jeśli się o tobie dowiedzą." Czuł, że jego szczęka się zaciska, dłoń zamknęła się w pięść i zdała sobie sprawę, że tak, jak jej bariery zniknęły, to jego też. "Calum?" Pchnęła się na jeden łokieć. "Co ... Coś ci się przydarzyło, prawda?"

Wpatrywał się w skalną ścianę, dopóki nie pogładziła go po ramieniu, odciągając uwagę. Jej spojrzenie było łagodne, zmartwione - o niego. Jak dziwnie poczuć troskę kobiety i pragnienie dzielenia smutku. Z Lenorą nigdy tego nie miał. "Miałem partnerkę - poślubioną - wiele lat temu." Położył dłoń na jej małej dłoni, przytrzymując ją przy twarzy. "Była jedynym dzieckiem. Nieśmiała. Malowała. Podobnie jak duch, żyła chwilą. Często zapominała gotować - albo przypalała jedzenie, i nie przestrzegała zasad korzystania z portali lub przemieniania się w pobliżu tras." Zatrzymał się, nie chcąc dzielić się tym horrorem, ale poważne oczy Victorii spoczywały na jego. Tej kobiety nie płoszył ból. "Zakwitły polne kwiaty i przemieniła się, by odwiedzić alpejskie łąki. Jak nam powiedziano, jej powrotną przemianę zobaczył człowiek. Kiedy nie wróciła, poszedłem jej szukać." I odkrył jej ciało zbyt blisko szlaku turystycznego, oczy spoglądały w niebo, jakby zastanawiając się, dlaczego pomoc nigdy nie nadeszła. Mężczyzna użył jej własnej krwi żeby ... "Morderca napisał DEMON na jej piersi. Odkryliśmy później, że był fanatycznie religijny." Jego szczęka zacisnęła się, gdy to wspomnienie rozpaliło jego wściekłość. Śledził zabójcę przez ciemniejący las, a jego legendarna kontrola roztrzaskała się w chwili, gdy poczuł zapach Lenory, ujrzał jej krew na mężczyźnie. Zanim powrócił zdrowy rozsądek, ziemia była przesiąknięta krwią, a ludzkie ciało rozszarpane nie do poznania. Wrzaski mężczyzny nawiedzały koszmary Caluma przez wiele lat. "Ja ... straciłem kontrolę i go zabiłem." To był ostatni raz, gdy pozwolił, by jego działaniami pokierowały emocje. Calum spiął się czekając, aż Victoria się odepchnie, by okazać swoje przerażenie. "Oczywiście, że tak. Dobra robota." Poklepała go po policzku. No cóż. Po chwili przypomniał sobie, co powiedział mu Alec o wyściełających księgarnię ciałach. Ta kobieta nie była w niczym jak Lenora - być może jak żadna jaką kiedykolwiek znał. W wilczej sforze byłaby kobiecą alfą. I to sprawiło, że jej podporządkowanie mu się było bardziej znaczące. Samica alfa poddaje się tylko swojemu partnerowi. Odchrząknął. "A więc, obawiamy

się indywidualnych reakcji równie, jak reakcji rządu. Studiowaliby nas jak zwierzęta laboratoryjne lub po prostu wytępili." "To wydaje się trochę ..." opuściła usta i westchnęła. "W zasadzie tak by się prawdopodobnie stało." "Aye. Dlatego mamy prawo, że jeśli zmienny ujawnia Daonain ludziom, zostaje ukarany śmiercią." Spojrzała na ciemną wodę, zaciskając szczęki, a Calum położył jej rękę na ramieniu. Jak mógł zapomnieć, że była taka nowa? Odwróciła się do niego i usiłowała się uśmiechnąć. "Chodź, cariad. Powinniśmy się przespać. Jutro będzie długie." Przyciągnął ją bliżej, spychając głowę w zagłębienie swego ramienia. Po sekundzie sztywności rozluźniła się i przytuliła do niego, wypełniając dziury w jego duszy jedynie samą swą obecnością.

Rozdział 14 Zbliżało się południe następnego dnia, gdy Vic podążyła za Calumem w dół maleńkiego szlaku i do "wioski" rozsianych chat. "To wygląda jak jedno z tych starych zachodnich miasteczek w filmach." "Bardzo blisko. Kupiliśmy nieruchomość od konsorcjum górniczego i naprawiliśmy porzucone chaty." Głęboko w łańcuchu górskim na jednym końcu małej doliny pod lekką warstwą śniegu gnieździła się wieś. Vic zmarszczyła brwi. Sprawy nie wyglądały dobrze. W każdym razie nie istniały żadne prawdziwe ulice. "Gdzie jest główna ulica? Sklepy i to wszystko." "Nigdzie." Calum zszedł na skalną półkę i odwrócił się, by jej pomóc. Zignorowała jego dłoń i skoczyła. "Gdzie są linie energetyczne, prąd, kabel?" "Nie ma." "Dziwne" mruknęła. Uniósł się zapach drzewnego dymu. "I wszyscy muszą chodzić, żeby się tu dostać?" Został w tyle, by podążać obok niej na szerszej trasie. "To nie zajmuje tak długo w zwierzęcej formie" powiedział. "Droga gruntowa podchodzi do najbliższego klifu. W zimie używamy skuterów śnieżnych, by dotrzeć dalej." "Sklep spożywczy? Księgarnia?" "Co kilka miesięcy dostarczamy zapasy." "Cholera." Choć słońce było wysoko, powietrze wciąż nieprzyjemnie kąsało. Patrzyła na pokryte drzewami góry. "Przynajmniej nie zabraknie im drewna opałowego." Jego twarda dłoń chwyciła ją za kark i przyciągnął ją na tyle blisko, by wziąć jej usta w długim, gruntownym pocałunku. Ugięły jej się kolana. Cofając się, przebiegł palcem jej obrzęknięte wargi. "Zapewnię ci ciepło, cariad, nigdy się nie bój." Cariad. To brzmiało bardziej intymnie niż kochanie. Westchnęła. Noc, którą z nim spędziła była przerażająca. Przejął kontrolę i zachowywał ją, zadawalając ją

dłońmi i ustami, biorąc ją mocno, a potem delikatnie, raz po raz. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, tego, jak naciskał ją w jednym momencie, dbał o nią w następnym. Dlaczego mu pozwoliła? Pozwoliła mu? Do diabła, przyznaj to, całkowicie odpuściła robiąc cokolwiek polecił, poddając ją swojej woli. I zareagował tak, jak oboje oczekiwali, a jednak wysoko cenił jej ... poddanie. Kurwa, poddała mu się. Jak bity pies. Cofnęła się i spiorunowała go wzrokiem. Zmrużył oczy i studiował ją, powoli, jego wzrok przechodził przez jej twarz, jej ciało. "Co cię zdenerwowało mały kocie?" "Nie jestem psem." Nie pojął tego, więc dodała "Nie przewracam się do góry brzuszkiem dla mężczyzny." "Ach. Chodzi o ostatnią noc." Wykrzywił wargi. "Nie wątpię, byś kiedykolwiek wcześniej przewróciła się ... do góry brzuszkiem." Całkowite zaufanie w wyrazie jego twarzy, w całym ciele, posłało przez nią dreszcz. "Cieszę się, że mi się poddałaś, Victorio. Nie podobało ci się uprawianie miłości?" Przełamywał jej obronę, dopóki jej emocje nie były tak na niego otwarte jak ciało. Sprawił, że błagała, do cholery. Odwróciła wzrok. Otoczył jej policzek i odwrócił twarzą ku sobie. Jego głos zawierał surową determinację oficera z tą nitką czułości, która podważała cały jej opór. "Odpowiedz na moje pytanie, mały kocie." Nigdy w życiu tak bardzo nie chciała skłamać. Ale poza ostatecznością w pracy nie robiła tego. Cholera. "Tak. Podobało mi się." Odwróciła głowę. "Za bardzo. Nie podoba mi się, że mi się podobało." "Spójrz na mnie." Szare oczy powinny być zimne, ale jego były ciepłe. Tak ciepłe. "To nie jestem ja, Calumie." "Podporządkowałaś mi się tylko dlatego, że mi ufasz. I dlatego, że chcesz." Potarł pocałunkiem o jej wargi. "Tym jesteś, kiedy schowasz pazury. Nie musisz cały czas mieć się na baczności, Victorio." Zacisnęła usta. Tak.

Uśmiechnął się lekko, po czym ponownie ruszył w dół góry, zostawiając ją bardziej zdezorientowaną niż poprzednio. Czasem, gdy spoglądał na nią tym przenikliwym wzrokiem, czuła, jakby dotykał jej duszy. Ten mężczyzna przerażał ją tak, że zasychało jej w ustach. Kiedy mijali domy, Vic zobaczyła wychodzącego z jednego faceta, nagiego. Bez rozglądania się, przemienił się w niedźwiedzia i ruszył po stromym zboczu. Cholera, jawnie, przed Bogiem i wszystkimi. Calum zastukał do drzwi większej chaty. Vic spochmurniała. Bycie z Calumem było jedną rzeczą - spotkanie z bandą zmiennych? Całkowicie odmienną. Nie wiedziała, jak się przy nich zachować. Głęboki oddech. Rzeczy się zmieniają - uporaj się z tym. Przynajmniej zapukał; najwyraźniej przestrzegali kilku ludzkich uprzejmości. Drzwi otworzył stary facet, twardy i żylasty, jak kawałek suszonej wołowiny. "Cosantirze, nie spodziewaliśmy się ciebie." Jego nozdrza zafalowały, a brwi uniosły się, gdy spoglądał pomiędzy nią a Calumem. "No, no. Wejdź." Calum pozwolił Vic wejść do domu przed nim. Sprawdziła wyjścia: frontowe drzwi, dwa frontowe okna, i kolejne po lewej, drzwi z tyłu do prowadzącego dokądś korytarza. Znajdowali się w salonie z żelaznym piecykiem na drewno, promieniującym wspaniałym ciepłem. Na hakach wisiały niezapalone latarnie, a tkane dywaniki rozjaśniały drewnianą podłogę. Wyglądało to jak chata myśliwego, ale bez zamontowanych zwierzęcych głów lub poroży. Po tym, jak pomógł jej zdjąć kurtkę, Calum powiedział "Victorio, to Aaron. Aaronie, poznaj Victorię. Ma ciekawą historię dla Starszych." Vic uprzejmie skinęła głową. Świetnie, spędzi dzień na byciu przesłuchiwaną. Była szalona, żeby tu przyjść. Starzec otworzył piecyk i szturchnął płonące polana. "Zostajesz na trochę?" "Na dzisiejszą noc. Jeden pokój nam wystarczy." Boże, po prostu ogłoś światu, że uprawiamy seks. Vic posłała mu groźne spojrzenie.

Oczy Caluma rozświetliło rozbawienie. Przebiegł dłonią po jej ramieniu, dotyk, który uspokajał nawet, gdy opłynęła ją fala ciepła. Te ręce były... Odsunęła się i spiorunowała go wzrokiem. Podstępny kocur. Aaron odchrząknął. "Zwołam Starszych." Skłonił głowę przed Calumem w lekkim łuku, uśmiechnął się do Vic i wyszedł z chaty. Mała sala zebrań z tyłu domu zawierała okrągły dębowy stół z ośmioma krzesłami. Pierwszym Starszym, który przybył, była poorana zmarszczkami staruszka. "Maude, dobrze wyglądasz" powiedział Calum. Uśmiechnęła się i walnęła go czule w żebra. "I ty też, chłopcze. No uściśnijże mnie." Uścisnął ją, musiał zgiąć się niemal na pół, by do niej sięgnąć. Odwracając się, powiedział "Maude, to jest Victoria. Victorio, Maude jest Starszą tego terytorium." "Tego terytorium?" powtórzyła Vic. "Są inne?" "Oczywiście" powiedziała Maude. Studiowała Vic ostrym spojrzeniem niebieskich oczu. "Z jakiego obszaru pochodzisz?" Dobre pytanie. Vic zerknęła na Caluma. "Mojego, Maude." Calum usadził staruszkę. "Wyjaśnię, kiedy inni przybędą." Akurat gdy pojawił się Aaron z dzbankiem kawy i kubkami, weszło troje kolejnych. Abigail, Leland i Perry. Wszyscy mieli szorstkie twarze zaprawione słońcem i wiatrem, przenikliwe oczy otoczone obfitymi zmarszczkami, i tę żylastą chudość stodołowych kotów lub kojotów. Aaron zajął miejsce przy stole i tak oto było pięcioro Starszych. Calum wysunął krzesło dla Vic i niechętnie do nich dołączyła. Hura, kontynuacja Okrągłego Stołu Króla Artura. Kątem oka spojrzała na Caluma; przynajmniej król był przystojniakiem. "Wzywałeś Cosantirze. Jesteśmy tu. Wykrztuś to." Leland był wyższy niż reszta i miał krzywy krok kogoś, kto spędzał czas na koniu.

"Po pierwsze, pozwólcie mi dokończyć prezentacje" powiedział Calum. "To jest Victoria, nowa zmienna, która jeszcze nie doświadczyła swojej pierwszej zmiany." Maude i Leland musieli grywać w pokera, zdecydowała Vic. Reszta patrzyła na nią z niedowierzaniem. "W jej wieku? Jak to możliwe?" zapytał Aaron. Po tym jak Calum wyjaśnił, Maude miała łzy w jej oczach. "Uczyłam tego chłopca w jego Pierwszym Roku. Zajmował się figlami. Nie przypuszczałam, że zwracał uwagę, ale przypomniał sobie, kiedy nadszedł czas. Bardzo dobrze, Lachlanie." Podniosła kubek. "Wolą Bogini, wróci by znowu z nami biegać." Reszta podniosła napitki, mówiąc "Wedle Jej woli." Calum uśmiechnął się do Vic. "Lachlan sprowadził nam silną kobietę; odwagą i uporem rywalizuje z Alec'em." Gdy Starsi się roześmiali, powiedział poważnie "Sprowadziłem Victorię, kotołaka, by ją Widziano." Nastąpiła cisza, gdy Starsi ją lustrowali. Ich oczy wydawały się płonąć głęboko w jej wnętrzu, odsłaniając jej słabości, ciemność w jej duszy, nawet tych mężczyzn, których zabiła. Chciała czmychnąć pod krzesło, zniknąć pod stołem. Więc usztywniła kręgosłup, wyprostowała ramiona i odwzajemniła spojrzenie. Starsi przemówili razem. "Widzimy Victorię." Calum ponownie podniósł kubek. "Radujcie się, Daonain, klan się rozrasta." I zastukały kubki.

***

Tego wieczoru Vic leżała w pokoju na jednym z podwójnych łóżek i patrzyła, jak Jamie wyciąga z plecaka ubrania. Ku zaskoczeniu wszystkich, Alec i Jamie

pojawili się przed godziną, dojeżdżając tak daleko jak to możliwe, a resztę drogi przebywając pieszo. Vic i Calum wracali jutro do Cold Creek. "Tak czy inaczej, jakiego rodzaju będzie ta impreza?" zapytała Vic. "Nie przyniosłam żadnych ładnych ubrań." Spoglądając pomiędzy dwoma T-shirtami, Jamie powiedziała "To nie jakieś ekstrawaganckie party, nie tak jak w Cold Creek czy w ogóle. Nikt tutaj nie ma strojnych ciuchów." "Cóż, to ulga. Więc to będzie w porządku? Jeansy i koszula?" "Taa." Jamie wreszcie podniosła jedną koszulkę - niebieską, która pasowała do jej oczu - i naciągnęła na siebie. "Wszyscy przynoszą rzeczy do jedzenia, ale my nie musimy, ponieważ nie mieszkamy tutaj." Vic chrząknęła. "Dobra rzecz. Nie jestem zbyt dobrą kucharką. Ładny kolor dla ciebie, Jess." "Dziękuję." Dzieciak spojrzał spod rzęs. "Cieszę się, że Lachlan zrobił cię zmienną. Nie chciałam, żebyś odeszła." Vic zamrugała, kiedy ciepło otoczyło ją jak gorąca kąpiel. "Cóż. Ja..." Westchnęła i pozwoliła wylać się słowom. "Tęskniłabym za tobą, skrzacie." "Za tatusiem też byś tęskniła?" Uważaj, Sierżancie. Ta rozmowa jest jak bomba-pułapka. Vic z ulgą usłyszała otwierające się drzwi i radosne głosy z salonu. Brzmiało to tak, jakby przybyło więcej osób. Och, cudownie, miała dwie opcje, bez wyjścia: bycie uprzejmą, podczas gdy obcy gapią się na nowego zmiennego dziwoląga lub dyskusję o tenzwiązek-nie-zaistnieje z córką mężczyzny - lub bratanicą - i czy to nie było całkowicie popieprzone? Wybrała najmniej niebezpieczną opcję i powiedziała z jękiem "Chyba lepiej, żebyśmy zabrały tam nasze tyłki." Jamie parsknęła. "Och, Vicki, to nie będzie takie złe." "Łatwo ci powiedzieć."

Jamie wzięła ją za rękę i wyciągnęła z łóżka. "Zaopiekuję się tobą. To nie Zgromadzenie, więc nikt nie będzie walczył." "Żadnej walki? Jaki to ma sens?" Chichocząc, Jamie wciągnęła ją do salonu. Ku przerażeniu Vic ludzie kotłowali się we frontowych drzwiach, jak oceaniczne fale. Przydreptał Aaron i podał jej duży kubek gorącej czekolady. "Zrobiłem to dla ciebie, młoda damo." Podał kolejny Jamie, zanim pognał dalej. Vic wpatrywała się w kubek. Żadnego piwa? Cholera, naprawdę chciała drinka. Z westchnieniem, wzięła łyk, a potem się zakrztusiła, gdy zapłonął w przełyku, nie z gorąca, ale z ilości miętowego sznapsa, którego dodał Aaron. "Dobry Boże." Wyjęła kubek z rąk Jamie i powąchała go. Żadnej mięty pieprzowej, tylko czekolada. "Okej, możesz pić." Jamie wzięła go z powrotem z podejrzliwym wzrokiem. "Założę się, że twoja jest lepsza." "I dowiesz się gdy skończysz dwadzieścia jeden lat, czyż nie?" odpowiedziała Vic. "Yyy. Co mamy robić teraz?" "Przyłączymy się i ... i będziemy nawijać." Jamie zmarszczyła brwi. "Nie wiem, co to znaczy, ale brzmi cool." "Chodź, chodź, oprowadźmy cię dookoła." Aaron wyskoczył z powrotem i popędził Vic i Jamie naprzód jak nadaktywny pies pasterski. Zatrzymał się obok dwóch kobiet około trzydziestki siedzących na sofie. "Victorio, to Sarah i Gretchen. Są w odwiedzinach u matki, aż do Samhain." Zimno kiwnęły głowami. Vic rozpoznała Gretchen jako tę kobietę z Cold Creek, która przebiegła dłonią po piersi Caluma. Była wysoka, szczupła i kurewsko wspaniała z porcelanową skórą i francuskimi warkoczami z platynowo blond włosów. Jej siostra wyglądała na kompletnie niespokrewnioną z krągłą budową, śniadą cerą, ciemnobrązowymi oczami i falistymi czarnymi włosami. Równie piękna. "Miło was poznać" skłamała Vic.

"Jamie, jest tu wnuk Maude. Jest w twoim wieku." Aaron odciągnął Jamie. Zdrajczyni, pomyślała o dziecku Vic, po czym westchnęła i zajęła krzesło. Mimo, że kobiety patrzyły na nią, jakby wylazła z kosza na śmieci, uśmiechnęła się uprzejmie. "Więc przybyłaś tu z Calumem?" zapytała Gretchen, najwyraźniej już znając odpowiedź. "To prawda." Czy powinna wspomnieć o napastnikach? Boże, ktoś powinien był ją poinformować przed tą imprezą. "Yyy, zrobiliśmy sobie pieszą wycieczkę z Cold..." Sarah przerwała z piskliwym śmiechem. "Dlaczego się nie przemieniłaś? Kazałaś Cosantirowi iść niczym śmierdzący człowiek?" Vic przez dwie sekundy rozważała bycie uprzejmą i odrzuciła ten pomysł. Nie lubiły jej, niezależnie od powodu, i uczucie było wzajemne. Podniosła się i bez żadnego przekleństwa - naprawdę cud samokontroli - odeszła. "No cóż!" Vic nie chciała zobaczyć, kto to mówił. Następny przystanek? Chaos staruszków, w tym Starszych, łączył się po drugiej stronie piecyka. W drzwiach stali trzej mężczyźni w średnim wieku. Garstka kobiet przejęła kuchnię. Jamie zaangażowała się w gorącą sprzeczkę z dwoma chłopcami w swoim wieku. Żadnego Caluma, żadnego Aleca. Niech ich diabli. Od grupy Starszych odłączyła się Maude. "Chodź, dziecko, w kuchni jest jedzenie, a ludzie chcą cię poznać." Vic spojrzała na sukę numer jeden i sukę numer dwa. "Jasne, że tak." Maude prześledziła jej spojrzenie i prychnęła kobieco. Wtykając dłoń pod łokieć Vic, jak w nawyku Caluma, poprowadziła ją do kuchni. "Może powinnam powiedzieć, że większość chce cię poznać. Niektóre niezwiązane kobiety, no cóż..." "Zwykle muszę coś zrobić, zanim ktoś stanie się drażliwy." Maude się roześmiała. "Och zrobiłaś, Victorio, zrobiłaś."

Co zrobiła? Vic nie miała czasu myśleć, kiedy została przedstawiona Heather i jej matce, Helen. Krągła i delikatna z życzliwymi, niebieskimi oczami, Helen uśmiechnęła się i ujęła dłonie Vic w swoje. "Radujemy się mając kolejną kobietę dla naszego Klanu. Witaj, dziecko, witaj." "Dziękuję" udało się Vic. Córka kobiety się roześmiała. "Dla mojej mamy każda kobieta jest zabłąkanym pisklątkiem, bez względu na to, ile mają lat." Heather była wysoką, szczupłą kobietą w wieku Vic, ubraną w rudy sweter, który pasował do jej włosów. Wręczyła matce talerz kanapek. "Proszę. Kilka minut temu widziałam patrzącego Lelanda. Oczywiście nie jestem pewna, czy łaknął jedzenia, czy ciebie." Helen zarumieniła się i zmarszczyła na córkę brwi z udawanym niesmakiem. "Ależ masz fantazję." Ale wzięła talerz i Vic zauważyła, skierowała się prosto do twardego Starszego. Spojrzał na nią jak wygłodniały mężczyzna dostrzegający McDonalda. "Wygląda całkiem jakby na nią leciał" skomentowała Vic. Heather oparła się o kuchenny stół i uśmiechnęła szeroko. "Biedny samiec przez lata próbował zaciągnąć ją do swojej chaty. Związałby się z nią w mgnieniu oka, ale ona przez jakiś czas chce pozostać niezwiązana." "Ach." Związanie było tym samym co małżeństwo, prawda? Dlaczego Alec czy Calum nie dostarczyli futrzastego słownika? Heather przechyliła głowę. "Masz bliskie-i-osobiste starcie z szokiem kulturowym?" "Minął mi już szok kulturowy i jestem dobrze na drodze do poważnej furii." Vic zerknęła na tłum. "Czy istnieje sposób, by powiedzieć, który zmiennokształtny zmienia się w jakie zwierzę?" Heather pchnęła w stronę Vic paczkę brokułów. "Dlaczego ich nie pokroisz, a my troszkę powściubiamy nos." Zaczęła kroić marchewki. "Kotołaki, jak Calum i Alec, zwykle mają skradający się sposób chodzenia. Maude i Aaron, mama i moi bracia są niedźwiedziami; ich chód jest bardziej sprężysty. Chód wilka nie jest tak charakterystyczny."

"Jeśli twoja mama jest niedźwiedziem, to skąd jesteś wilkiem?" Heather przewróciła oczami w odpowiedzi. "Mój ojciec lub jego przodkowie musieli nim być. Ja i moi bracia jesteśmy owocem Zgromadzenia, więc nie jesteśmy pewni naszych ojców. Ale to prosta genetyka, podobnie jak rude włosy lub niebieskie oczy." Ojców? Zanim Vic zdążyła zapytać, jej uwagę zwróciło zamieszanie u drzwi. Alec i Calum. Jej animusz wzrósł tak szybko, że to przerażało. Mężczyzn szybko pochłonęły powitania, ale po chwili Alec rozejrzał się, zauważył Vic i skierował się do kuchni. "Hej, Heather" powiedział, kradnąc marchewkę spod noża. "Jak leci? Wciąż jesteś Prezesem tej firmy?" Heather posłała mu wątły uśmiech. "Założysz się. W szybkim tempie zgarniamy kasę." Alec potrząsnął głową, uśmiechnął się do Vic. "Wilki. Nikt nie jest lepszy w pracy zespołowej i dobrze wiedzą, kiedy otoczyć by zabić." Przysiadł na krześle obok Vic. Po prostu potrzebując dotyku, podeszła bliżej i poklepała go po głowie, starając się nie zwracać uwagi na jego jedwabiste włosy. Sposób, w jaki pachniał sosnowymi lasami i męskim piżmem, sprawił, że chciała skubać mu szyję. "Gdzie zniknęliście? Impreza rozpoczęła się jakiś czas temu." "Wioska ma źródła kąpielowe." Położył swą wielką dłoń wokół jej nogi, palce grzały wewnętrzną część uda. Kciuk uniósł się, by nacisnąć na szwy dżinsów tuż nad jej cipką. Prawie zacięła się nożem. Zarumieniła się, spiorunowała go wzrokiem i spróbowała odejść. Przyciągnął ją bliżej. Heather się skrzywiła. "Oho, więc to wisi w powietrzu. Co na to Calum?" Co dokładnie było to? Vic zerknęła na Aleca. Z pewnością Heather nie miała na myśli jakiegoś związku.

Miał na twarzy leniwy uśmiech. "Och, Calum jest całkowicie za." "Cóż, cholera. Najwyższa pora." Heather podarowała Alecowi marchewkę, jakby wręczała nagrodę. Boże, nie znosiła bycia ignorowaną. "Okej ludzie, jestem zdezorientowana. O czym wy..." "Zauważyłam pewne luki w jej edukacji" powiedziała Heather, marszcząc brwi na Aleca. "Brak czasu. I..." obdarzył Vic uspokajającym uśmiechem "nie chcieliśmy jej śmiertelnie przerazić." "Przerazić mnie? Co..." Przerwał jej pisk z drzwi. "Alec!?" Sarah, sucza-siostra-numer dwa, wpadła i wysunęła krzesło obok Alec. Jej szerokie biodra równoważyły równie wielkie piersi, i usadziła się tam, gdzie Alec nie mógł przegapić tego całego dekoltu. Czując się zdecydowanie mała, Vic skupiła się na krojeniu. Nie obchodziło jej to. Wyjeżdżała, prawda? Oczy Heather były pełne współczucia. "Mama i ja robimy jutro ciasteczka. Możemy skorzystać z jakiejś pomocy. Mieszanie bez miksera jest męczące." Vic się uśmiechnęła. "Chciałabym." "Dobra. Około dziesiątej. Dom ma niebieskie drzwi, odkąd mama dostała fisia na punkcie feng shui, jakiś czas temu." Wzięła brokuły, które kroiła Vic i zrzuciła je na tacę. "Jeśli zabierzesz dip, to weźmiemy to do salonu." "Hej" zaprotestował Alec, gdy go opuszczały. "Ta kobieta przypomina mi kudzu 11 " powiedziała Vic, zerkając do tyłu. "Cokolwiek otacza, dusi się i umiera." "Dobry opis" zgodziła się Heather. "A Alec jest taki uprzejmy z kobietami, nie powie jej gdzie może się zabrać. Powinniśmy wrócić i go uratować?"

11

Rodzaj pnącza pochodzącego z Azji. Jest uporczywym, bardzo inwazyjnym chwastem, wypierającym gatunki rodzime z miejsc, gdzie zostało przeniesione (np. w USA).

Cała ta wydekoltowana - prawdopodobnie nie chciał zostać uratowany. Ta myśl sprawiła, że jej głos stwardniał. "Jest dużym chłopcem. Jeśli chce odrzucić ofertę, wie, jak to zrobić." Wejście do salonu nie zapewniło żadnej ucieczki, gdyż Gretchen z ożywieniem paplała z Calumem, z jedną delikatną dłonią na jego ramieniu, wpatrywała mu się w oczy. Ujrzenie facetów z innymi kobietami bolało, by to szlag, jakby ktoś rozkroił jej klatkę piersiową, i to nie miało sensu. Jasne, spała z Calumem, spała z Alec'em, ale do diabła, nie posiadała ich na własność. Nie była nawet blisko. Heather ustawiła tacę na stoliku przed Starszymi, którzy przejęli kanapy. "Dip?" Wyciągnęła rękę i podążyła za wzrokiem Vic. "Och, dziewczyno, źle się do tego zabierasz." "To nie tak. Ja ... nie jestem nawet pewna, czy zostanę. Prawdopodobnie nigdy więcej się już nie zobaczymy." "No cóż, kochanie, tak sobie mów." Po ustawieniu dipu Heather rozejrzała się po salonie. "Tymczasem, hmmm ... " "Co?" "Wiesz, kiedy byłam nastolatką i po raz pierwszy nauczyliśmy się przemieniać, Alec i Calum wyskakiwali z drzew i rzucali się na mnie. Niemal śmiertelnie mnie straszyli." Usta Heather wygięły się w złośliwym uśmiechu. "Chociaż raz ugryzłam Aleca, to nie jest to wystarczająco duża odpłata za całą mękę, którą spowodowali. Opóźniona zemsta jest znacznie słodsza, nie sądzisz?" "Mmmmh, myślę, że jestem raczej osobą, która zabija na miejscu." Czy ktokolwiek zauważyłby, gdyby uciekła do sypialni? "Ja nie. Tu jest ... Dawaj, chcę żebyś poznała mojego brata." Vic zawahała się, a potem poszła za nią, potrząsając głową. Mężczyźni zwykle gadali sensownie - kobiety potrafiły być totalnie niezrozumiałe. Brat Heather był olbrzymim mężczyzną, rozmiaru Marine, o bystrych brązowych oczach, kudłatych brązowych włosach i ustach stworzonych do śmiechu. Natychmiast go polubiła.

"Popatrzmy, co mi dzisiaj przyniosła moja mała siostra" powiedział, biorąc dłoń Vic i przytrzymując ją przy bardzo muskularnej klatce piersiowej. Heather odchrząknęła. "Przepraszam Danielu, ale wciąż tu jestem. A ty jesteś moim starszym bratem tylko o całe dziesięć minut. Victorio..." "Vic lub Vicki; nikt nie nazywa mnie Victoria. Prawie nikt" poprawiła Vic. Mimo, że gdy wymawiał to Calum nie brzmiało źle. "A więc Vicki." Daniel ucałował jej palce, zanim puścił rękę. "Jestem Daniel, okaleczony przez dorastanie z tą złośliwą kobietą." Uśmiechnął się do swojej siostry. "Och, pewnie. A te wszystkie blizny, które daliście mi ty i Tanner, gdy nauczyłeś się przemieniać? Sposób, w jaki zamachnąłeś się na mnie swoimi gigantycznymi pazurami, i ty nazywasz mnie złośliwą?" Heather uderzyła go w ramię, uśmiechnięta szeroko do Vic. "Zostawiłam na zewnątrz sześciopak piwa, chcesz jedno?" "Coś zimnego i alkoholowego? Na bank." Heather zmarszczyła nos na brata. "Brzmi tak samo jak ty." Zrobiła krok, potem dotknęła ramienia Vic i szepnęła "Jest całkowicie zdrowy i całkowicie singlem, na wypadek gdybyś się zastanawiała." Vic popatrzyła za Heather. Nie, nie zastanawiała się i chociaż Daniel był dokładnie tym typem mężczyzny, który lubiła, z pewnością nie potrzebowała więcej problemów z facetami. "Wyglądasz jak zbłąkane jagniątko" powiedział i złączył z nią dłoń. "Chodź, znajdziemy kącik, który zajmiemy i unikniemy tych wilków ... i kotów. W rzeczywistości sądzę, że mogę cię na troszkę dla siebie zatrzymać." "To nie będzie możliwe" odrzekł zza Vicki zimny głos. Calum wszedł do środka, stając tak blisko, że jego biodro i ramię otarły się o nią. Daniel podniósł jej rękę, podciągnął rękaw do łokcia, odsłaniając nagą skórę. "No cóż, jak dotąd nie wydaje się być związana. Jesteś związana, Vicki?" "Nie jestem pewna, co to znaczy, ale nie sądzę."

"Och, będziesz" zapewnił ją, choć jego pewne spojrzenie nigdy nie opuściło Caluma. Alec pojawił się po jej drugiej stronie, tak blisko jak Calum. Zaczynała czuć się jak stek przed wygłodzonymi zwierzętami. Kiedy usłyszała prawdziwy ryk pochodzący od Aleca, Vic odwróciła się i wytrzeszczyła na niego oczy. Co do kurwy? "Lisiczko" Alec owinął wielkie palce wokół jej bicepsów. "Chodź się przejść..." Och, racja. W chwili, gdy znalazła kogoś, z kim rozmawiała, oblepili ją jak pszczoły miód. To się nie zdarzy. Wyciągnęła rękę z jego chwytu, i dłoń od Daniela i spiorunowała go wzrokiem. " Wybacz, panie szeryfie, ale myślę, że masz jakąś wydekoltowaną - mam na myśli Sarah - do obejrzenia." Zanim zdążył zareagować, obróciła się do Caluma. "I jestem pewna, że Królowa Lodu pragnie twojej obecności." Kiedy Daniel się roześmiał, zupełnie się pogubiła. Do diabła z tym, jeśli jej zachowanie nie było wystarczająco racjonalne. I czy nie mieli szczęścia, że nie miała swojego Glocka? Wyszła spomiędzy dwóch braci, zatrzymując się, by uśmiechnąć się do Daniela. "Może innym razem, gdy będę w lepszym nastroju. Kończę imprezę." Kiedy odchodziła, słyszała, jak Daniel mówił płaczliwie "Mamusiu, chcę jej. Nie mogę ..." a potem się zakrztusił i jęknął. Dotarła do sypialni, pchnęła krzesło pod klamkę i klapnęła na łóżko. Co za mięczak, odstąpiła pola Wydekoltowanej i Królowej Lodu. Bardzo zła strategia.

***

Gdy Alec patrzył, jego brat przeszedł przez oszołomionych gości i uciekł na zewnątrz. "Cóż, to było niespodzianką" mruknął. Słynna kontrola Caluma puściła z podwójną siłą.

"Na rogi Herna, wali mocniej niż ty" sapnął Daniel, wciąż trzymając się za brzuch. "Wiesz, kiedyś mieliście poczucie humoru. Zwłaszcza odnośnie kobiet." "Nie tym razem." Napotykając piorunujące spojrzenie Aarona - żadnej walki w środku - Alec wypchnął Daniela za drzwi. Zimne powietrze uderzyło mu o twarz, przywracając równowagę. "Taa, łapię." Daniel poruszał brwiami. "Jest niesamowicie pociągająca. Zdaje sobie w ogóle sprawę, że próbujecie się do niej zalecać?" "Nie, nie zdaje" powiedział Calum. Opierał się o ścianę. "Przepraszam, Danielu. Straciłem kontrolę." Daniel się roześmiał i poklepał Caluma w ramię. "Dobrze wiedzieć, że nie jesteś doskonały, kolego. I chociaż minęło trzydzieści lat, lub coś około, nadal niegodziwie walisz pięścią." "W rzeczy samej. Widzę, że nadal potrafisz sprowokować walkę szybciej niż ktokolwiek inny na terytorium." Daniel pozornie się ukłonił. "Dziękuję, mój synu, dziękuję. Więc o co chodzi z tą małą damą? Wyglądała jak zagubiona jałówka bez matki." "To obrzydliwa analogia" powiedział Alec. "Zakładam, że ty i Tanner nadal prowadzicie Summerland na Terytorium Rainiera?" "Taa. Poza przyrostem piekielnych ogarów - w zeszłym miesiącu straciliśmy przez nich nowego zmiennego - wszystko idzie dobrze." Daniel odgarnął śnieg z drewnianego krzesła i usiadł, opierając buty o wystającą ze ściany chaty kłodę. "Opowiecie mi o Vicki? Chciałbym..." "Nie, nie chciałbyś" powiedział stanowczo Calum. "Łapię." Daniel potrząsnął głową. "Słyszałem, że dołączyła do nas w drodze Daru Śmierci. Jaka jest jej forma?" "Lachlan był kotem" powiedział Alec "więc też musi być jakimś." Daniel wytrzeszczył oczy. "Musi być? Jeszcze się nie zmieniała?" Calum westchnął. "Nie do końca była pewna, czy chce być zmienną."

"Do diabła, bracie, bądź szczery. Wiedziała, że nie" powiedział Alec. Myśl o jej odejściu zmroziła go szybciej niż powietrze na zewnątrz. "Nie jestem pewien, czy zmieniła zdanie, zwłaszcza po spotkaniu..." prychnął, przypominając sobie jej słowa "Wydekoltowanej i Królowej Lodu." Śmiech Daniela zabrzmiał jak ryk byka i odbił się echem od gór. "Powinniście byli widzieć swoje twarze, jakby rąbnęła was w jaja." "Z jakiegoś powodu była na nas zła" zgodził się Calum. "Ale..." "Cholera, jesteś ślepy, stary. Spośród wszystkich, ty właśnie nie widzisz. Dziewczyna jest o was zazdrosna." Daniel parsknął z odrazą. "Gdyby mi tego nie pokazała, czy naprawdę sądzisz, że mogłeś mnie od niej powstrzymać?" Alec zdołał zamknąć usta. Zazdrosna? Ujrzał niewielki uśmiech na twarzy brata. "Jesteśmy idiotami, w porządku" powiedział Alec. "Idę się przespać." Daniel wstał i przeciągnął się, po czym spojrzał na Aleca i Caluma. "Po sposobie w jaki oboje dotarliście do mnie w ciągu kilku sekund, gdy ją dotknąłem, powiedziałbym, że zazdrość jest obustronna, prawda?" "Taa, cóż, wiedzieliśmy o tym" powiedział Alec, a potem zobaczył puste spojrzenie na twarzy Caluma. "Albo nie."

Rozdział 15 Vic uciekła z domu przed śniadaniem. Potrzebowała przerwy od tych wszystkich ludzi i emocji. Przez ostatnich kilka dni jej emocje wywracały się do góry nogami jak B-15 z pijanym pilotem. Po przewędrowaniu wioski podążyła strumieniem do lasu. Wokół niej zacinał wiatr, wydmuchując z sosnowych gałęzi drobny śniegowy pył i oczyszczając jej umysł. Ostatnia noc nie była jej najlepszą chwilą. Z drugiej strony, o co, do diabła, warczeli ci faceci? Wszyscy trzej mężczyźni zesztywnieli i powarkiwali, a to nie było coś, czego spodziewała się po Alecu i Calumie. Zwłaszcza Calumie. Vic westchnęła i oparła się plecami o drzewo. Góra była tak cicha, że słychać było spadający z gałęzi na ziemię śnieg, wiatr wzdychał poprzez sosny, na wpół zamarznięty strumień cicho szemrał. Taa, faceci byli nachalni. Sama nie okazała się o wiele lepsza. Co ją opętało, by rzucić te zjadliwe komentarze - Wydekoltowana i Królowa Lodu? Alec po wsze czasy będzie się z niej nabijał, a Calum może nic nie mówić, ale och, wiedziałby, że była zazdrosna. Rąbnęła tyłem głowy o pień. Cholera. Zazdrosna. Ta myśl sprawiła, że chciała uciec. Ale było za późno. Była tutaj i uwikłana. I zmienna, jeśli zechce. Czy chcę? Początkowo, ta myśl ją przeraziła, ale teraz nie brzmiało to tak źle. Wszyscy, których spotkała, wydawali się całkiem normalni. Biegasz sobie jako wielki kot? Jak fajne by to było? Gdyby tylko bycie zwierzołakiem nie miało tylu minusów, jak niemożliwość powrotu do służby. W żaden sposób nie mogła co miesiąc wskakiwać w futrzaną skórę - nie w Bagdadzie, gdzie ludzie żyli łeb w łeb. Albo co, jeśli zostanie postrzelona? Czy może obudzić się w zoo, zamiast w szpitalu? A w innym przypadku jak zarobiłaby na życie? Wszystkie jej umiejętności służyły wojnie. Porzucić bycie szpiegiem, by pracować jako barmanka? Czy gospodyni domowa? Czy ci goście w ogóle się żenili? Zmarszczyła brwi. Nie idź w tym kierunku. Musiała utrzymać swój czas z Alecem i Calumem na luzie. Zabawa. Jeśli to stanie się bardziej poważnie, no cóż, kogo by wybrała? Caluma ze swoim głębokim, władczym głosem, który kradł jej kontrolę? Czy Aleca z tymi ustami,

które chciała tylko gryźć i skubać, i który potrafił ją rozśmieszyć. Którego rozumiała jako inny żołnierz. Cholerni mężczyźni. Nie wiedzieli, że jeden facet powinien zaklepać sobie pierwszeństwo a drugi się wycofać? Bez względu na to, co powiedział Calum, czuła się winna, że się z nim pieprzyła. Rozsądniej byłoby po prostu od nich uciec. Jednak myśl o odejściu była tak bolesna. Odwróciła się i ruszyła z powrotem do wioski. W połowie drogi spotkała Helen wspinającą się z dużym koszem na ramieniu. "Vicki, jak miło cię widzieć dziś rano." Podniosła kosz. "Mam nadzieję, że wiewiórki zostawią mi trochę orzeszków. Na tym pagórku znajduje się jedno samotne drzewo orzechowe." Twarz Helen była zarumieniona od zimna, oczy jaskrawoniebieskie pod futrzanym kapturem. "Za godzinę robimy ciasteczka i oczekujemy twojej pomocy." Vic uśmiechnęła się szeroko. "Będę." "Moja dziewczynka." Helen poklepała ją po ramieniu. "Jeśli będziesz grzeczna, pozwolę ci zabrać trochę dla twoich mężczyzn. Obaj kochają słodycze, szczególnie Alec." Och, taa, widziała to. Ale... "Oni nie są moi." "Oczywiście, że nie. Co też przyszło mi do głowy, żeby coś takiego powiedzieć?" Vic rzuciła Helen podejrzliwe spojrzenie. Oczy Helen tańczyły ze śmiechu. "Tak czy inaczej możesz dać im ciasteczka - i Jamie też. Upieczemy dodatkowe. Jak wrócisz przebierz te przemoczone ubrania." Poklepała Vic i ruszyła dalej. Vic patrzyła przez chwilę, czując się niepewna. Czy jej matka, gdyby żyła, byłaby jak Helen? Uczyłaby Vic robić ciasteczka? I beształa ją od czasu do czasu? Idąc powoli, Vic właśnie dotarła na skraj lasu, gdy usłyszała krzyk Helen.

***

"Jest już kobietą?" Maude i Calum stali w drzwiach swojego domu, obserwując, jak Jamie gra w berka z innymi nastolatkami. "Od około dwóch miesięcy." Jego maleństwo było już prawie dorosłe. Poczuł ukłucie zmieszanej dumy i żalu. "Więc jej pierwsza przemiana może nastąpić w każdej chwili." Maude ściągnęła usta. "Z wszystkimi problemami w Cold Creek, powinieneś zostawić ją tu z nami, Calumie." "Rozważałem to. Ale to ja jestem tym, z którym pracowała. Odpowiada na mój głos." Strach ścisnął mu pierś, gdy przypomniał sobie to dziecko, które w zeszłym roku, wpadło w panikę i straciło zdolność powrotu do ludzkiej postaci. "A gdyby coś poszło nie tak i nie było mnie tutaj?" Maude otworzyła usta, a Calum jej przerwał. "Nie mogę zostać. Jestem odpowiedzialny za Cold Creek, szczególnie teraz. Muszę usunąć tego człowieka, zanim przyciągnie do nas uwagę. Lub skrzywdzi kolejnego z moich." "Rozumiem, Calumie. To zły czas, kiedy dziecko musi się bać we własnym mieście." "Aye." Podał Maude swój kubek. "Za godzinę spotkamy się u Aarona. My..." Wypełniony przerażeniem krzyk kobiety rozdarł cichą wioskę i odbił się echem od gór. Zanim zaczął się harmider przez kilka sekund panowała cisza.

***

Helen! Vic pobiegła sprintem w górę szlaku, przeklinając ciężki płaszcz, który ją spowalniał. Zanim dotarła daleko, obok przemknęły dwa górskie lwy, potem niedźwiedź, zostawiając ją z tyłu tak szybko, że poczuła się tak, jakby się nawet nie poruszyła. Vic parła mocniej. Z każdym ostrym oddechem w jej płuca wbijało się zimno. Minęła strumień i podążyła śladami w śniegu. Upadła raz i pogramoliła się na nogi, gdy usłyszała warknięcie kuguara.

U stóp zbocza wpadła na łąkę i spostrzegła samotne drzewo orzecha, potem Daniela, Caluma i Aleca. Nagich i w ludzkiej postaci. Helen leżała rozłożona na ziemi, nieprzytomna, i coś nieźle ją porozdzierało. Śnieg znaczyły czerwone plamy, zapach krwi, metaliczny i paskudny w tej dziewiczej dziczy. Gardło Vic ścisnęło się w gniewie i strachu, gdy zobaczyła ugryzienia i ślady pazurów. "Potrzebuję czegoś, co powstrzyma krwawienie." Alec zaciskał dłonie na długiej dartej ranie. Spochmurniał na widok płaszcza Helen, skóra była gruba i bezużyteczna jako bandaże. "Zaraz wrócę" powiedział Calum. "Nie. Masz." Vic zdjęła kurtkę, zdarła flanelową koszulę i rzuciła ją Danielowi. Gdy urwał kawałek materiału, zdjęła podkoszulek z długimi rękawami, który nosiła pod spodem. Używając noża z buta, Vic wycięła paski i wręczyła je Alecowi. "Musiała zakryć głowę kapturem i ramionami." Calum delikatnymi dłońmi zbadał twarz i szyję Helen. "Nie wpadła w panikę." Płaszcz Helen został pocięty na wstążki, ale w większości ochronił delikatną skórę pod spodem. Ale nie nogi. Wielokrotne rozdarcia przechodziły przez mięsień prawie do kości i potwornie krwawiła. Mężczyźni pracowali szybko, zakładając na najgorsze rany opatrunki uciskowe. Kiedy Vic zdjęła płaszcz i pochyliła się, aby owinąć go wokół Helen, Alec i Calum odsunęli się na bok. Calum schylił się, by sprawdzić odchodzące na czerwono tropy. "To zdziczały." Spojrzał na Aleca, głos miał obniżony ... i smutny. "Przykro mi, cahirze." Alec skłonił lekko głowę. "Twoja wola, Cosantirze." "Ruszajmy. Daniel uniósł Helen na rękach." "Idź." Alec zwrócił się do Vic. "Trzęsiesz się, maleńka. Gdzie..." Zerknął na Helen, zobaczył płaszcz wokół niej. "Jesteś skarbem, Lisiczko. Teraz zaholuj ten swój cenny tyłek tam, gdzie jest ciepło." Vic zawahała się. Jak mogła odejść?

Calum położył dłoń na jej plecach i dał jej kuksańca. "Będziemy nieść ją na zmianę, tak szybko, jak potrafimy. Pójdziesz przodem i znajdziesz Aarona? Powiedz mu, co się stało i przygotuj dla nas. Zestaw medyczny, podgrzane koce - on wie, co robić." Vic przytaknęła z ulgą. "Jestem za." A potem pobiegła.

***

Kiedy Calum ostatecznie zakończył swoje obowiązki i wrócił do chaty Aarona, poszukał Victorii. Nie było jej w kuchni, gdzie Aaron i Maude zszywali Helen. Salon? Tam, zwinięta w fotelu. Zmarszczył brwi. Mimo że wrócili prawie godzinę temu, siedziała drżąc przy piecyku, z twarzą wciąż ściągniętą z zimna. Calum nalał trochę gęstej czarnej kawy z dzbanka na piecu i podał jej. "Pij. Jest wstrętna, ale gorąca." Uśmiechając się do niego, próbowała wziąć kubek, ale drżała tak mocno, że rozlała kawę. Calum wziął ją z powrotem i postawił na stoliku. "Wstań." Spojrzała na niego zdezorientowana. Rozum zdecydowanie zamarzł, inaczej ta uparta mała kobietka by się z nim kłóciła. Kiedy wstała, zajął jej miejsce w fotelu, wciągnął ją na kolana i otoczył ramionami. Miała na sobie sweter i czuł jakby trzymał puszysty sopel lodu. Rozluźniła się przy nim. "Boże, tak cudownie cię czuć." "Wydaje mi się, że już wcześniej to mówiłaś" zamruczał jej do ucha "W jaskini." Stwardniał na to wspomnienie. Wykręciła się, a potem znieruchomiała, gdy poczuła jego erekcję. "Przepraszam." "Przeżyję." Wolną ręką wziął kubek kawy i przyłożył jej do ust. "Pij, cariad." Popijając zadrżała i znów pociągnęła łyk. "Czuję się jak dziecko" mruknęła.

Zachichotał na ten urażony ton. "Och, zaczynasz odzyskiwać siły." "Cholerne zimne góry." "Istotnie." Objął ją mocniej ramionami, rozkoszując się odczuciem kobiecej miękkości i zaskakująco mocnymi mięśniami pod spodem. Potarł policzkiem jedwabiste włosy, wciągając jej zapach, znacząc ją swoim. "Czasami ludzie nazywają cię Calum, a czasami Cosantir. Co to jest Cosantir?" Calum otarł wargi o zadrapanie szpecące jej wysoką kość policzkową. "Jestem strażnikiem tego terytorium." Wiedział, o co zapytałaby następnie. "To znaczy Northern Cascades." "Uchh. Duży obszar. Więc, kandydowałeś na ten urząd czy jak?" "Ach, nie. Obawiam się, że nie jest to wybieralne stanowisko. To Boży wybór." Jej oddech zatrzymał się na kilka sekund. "Oookej. W porządku." Kiedy jej piękne, cynamonowe oczy uniosły się do jego, ledwo zdusił śmiech. Minęło sporo czasu, odkąd ktoś spojrzał na niego jakby zupełnie, totalnie zbzikował. "Bóg wybrał cię z tego stada, hę. A skąd to wiesz?" Skubnął jej kark w reprymendzie. "Ryzykownym jest kpić z Herna, Victorio. I wiem o tym, ponieważ z tytułem przychodzą pewne moce." Pocierając kark, rzuciła mu gniewne spojrzenie. "Gadasz takie..." Kiedy otworzył się na Boga, moc przepłynęła przez niego w niepowstrzymanej fali. Ze sposobu, w jaki zamarła, jego źrenice najpewniej zmieniły się w kolor nocy, i nawet zmysłowo-ślepy człowiek mógł wyczuć emitowany od niego szum. Przełknęła ślinę. "To dlatego odegrałeś sędziego dla tego niedźwiedzia?" "Aye" westchnął. Nigdy nie chciał być Cosantirem. Był prawnikiem - cholernie dobrym - żyjącym w granicach terytorium. Ale nie odmawia się wezwaniu Boga. Przy jego akceptacji moc Herna spadła na niego jak lawina, zmiatając przeszłe życie. "Czym jest zdziczały? Czy to właśnie złapało Helen?"

Jasna cholera. "Aye" powiedział niechętnie. "Zdziczały oznacza dziki. Czy zaatakował ją prawdziwy lew górski ... czy któryś z was?" Jak bardzo przeraziłby ją ten aspekt życia zmiennokształtnego? "Jeden z nas." Spojrzała na niego gniewnie. "Wyciąganie z ciebie odpowiedzi jest jak uzyskanie informacji od Su... jest naprawdę trudne. Powiedz mi, czy zmiennokształtni zazwyczaj po prostu biegają sobie atakując kumpli dla zabawy?" "Raczej nie dla zabawy. Jesteśmy silniejsi, żyjemy dłużej, jesteśmy odporni na ludzkie choroby, ale nadal jesteśmy pół-ludzcy, Victorio. Jeśli Daonain straci równowagę psychiczną ... " Wzruszył ramionami, mając nadzieję, że nie będzie kontynuowała. Zmarszczyła brwi. "Ale ludzie, kiedy oszaleją, nie zamieniają się w dzikie zwierzęta. Czy to może przytrafić się każdemu? Jesteś podatny na zdziczenie?" "Obawiam się, że nie ma łatwej odpowiedzi na twoje pytania" powiedział ostrożnie. "Daonain czasami decyduje się na życie w formie zwierzęcej i po prostu staje się dziki. Jednak atakowanie ludzi jest naruszeniem zasad." Które zdarzało się nazbyt często. "Jak wielu dzikich widziałeś w ostatnich ... och, pięciu latach?" Uparta dziewoja. "Może jakichś dziesięciu czy coś koło tego." Poczuł jak zesztywniała. "To ... to bardzo dużo." Zadrżała i nie wiedział, czy to z zimna, czy z przerażenia. Dlaczego nie mogła zadać tych pytań jego srebrnoustemu bratu? Alec mógł sprawić, by wizyta w piekle brzmiała jak tropikalne wakacje. "Więc, kiedy zapolujecie na tego dzikiego, chcę pójść. Jestem dobrym strzelcem. Ktoś może mi pożyczyć karabin i..." "Nie." "Cholera, Calumie, Helen jest moją przyjaciółką i ..." "Nie będzie żadnej myśliwskiej imprezki z bronią."

Zsunęła się z jego kolan i wstała, napinając nogi. "Po prostu pozwolisz temu czemuś odejść? Pozwolisz by zaatakował inną starszą osobę?" "Victorio, nie rozumiesz. My nie ..." Obrzuciwszy go zjadliwym spojrzeniem, wycofała się do swojej sypialni. Jasna cholera.

***

Dzień prawie minął, kiedy Vic brnęła przez wioskę z garnuszkiem gulaszu. Alec zniknął. Potem Calum zawiózł Helenę do domu i nie wrócił. Vic nie była pewna, czy była rozczarowana, czy nie. Kłótnia z Calumem ... raniła, a bycie na niego złą sprawiało, że czuła się chora. Niech go szlag. Kiedy w końcu opuściła swój pokój, Aaron podniósł wzrok znad Scrabble, w które grał z Jamie i poprosił ją, by zaniosła gulasz do domu Helen. Vic wzięła głęboki oddech czystego, zimnego powietrza. Słyszała ludzi w rozproszonych chatach, gawędzących, robiących kolację, śmiejących się. Przeszła przez nią fala samotności. Czy kiedykolwiek miała miejsce, które mogłaby nazwać domem? Gdzieś gdzie by pasowała? "Vicki!" Heather pochodziła z boku do domu matki, z ramionami pełnymi drewna opałowego. "Idziesz tutaj?" Pod powitalnym uśmiechem Heather uczucie samotności uniosło się jak poranna mgła. "Tak. Aaron przysłał wam nieco gulaszu." "Wspaniale. Szczytem moich kulinarnych umiejętności jest burger z serem." Heather biodrem otworzyła frontowe drzwi. "Właź." Podobnie jak Aaron, Helen miała chatę z bali, ale podczas, gdy dom Aarona był rustykalny, jej wyglądał jasno i radośnie. Fotel i kanapa pokryte były barwną kwiecistą tapicerką, a tu i tam rzucono kolorowe kilimy. Przy południowym oknie tłoczył się niewielki las afrykańskich fiołków.

"Pachnie jak letni ogród" powiedziała Vic. Heather rzuciła drewno opałowe przy pięknie dekorowanym piecyku. "Chcesz zapomnieć o śniegu na zewnątrz, prawda? Dlaczego nie postawisz garnka na piecyku, żeby się rozgrzał i nie usiądziesz? Chcę z tobą porozmawiać." Vic zrobiła to, o co prosiła, po czym usiadła przy stole. "Co tam?" "Po tym, jak Calum przyprowadził mamę do domu, poprosił mnie, bym wyjaśniła ci kilka rzeczy dotyczących związków Daonain. Wydawało mu się, że lepiej będzie, jeśli usłyszysz to od innej kobiety." Związków? "Usłyszę co?" "No cóż, wiesz, że nie mamy tylu kobiet co mężczyzn." Vic skinęła głową, przypominając sobie bolesne tłumaczenie Aleca, dlaczego nie mogli się zaangażować. "Tak." "Z tego powodu nasze zwyczaje uległy zmianie. Ludzka monogamia jest taka, że facet jest pewien, że jest ojcem dzieci. Ale nas nie obchodzi, kto spłodził kogokolwiek, nie wtedy, gdy nasza rasa może całkowicie wymrzeć. Dlatego cieszymy się, gdy rodzi się dziecko, nieważne czy rodzice zawarli związek małżeński, czy nie - a nasze małżeństwa nie są ograniczone do jednego mężczyzny i jednej kobiety." Whoa. Czas orgii? "W sensie wielu mężczyzn i kobiet razem?" "Nie. Przynajmniej nie w związku partnerskim. Kobiety są zbyt terytorialne, zwłaszcza jeśli mamy dzieci. Zwykle jest to dwóch lub trzech mężczyzn z tego samego miotu i jedna kobieta." Gdy Helen odwróciła się, żeby podać gulasz, Vic wpatrywała się tępo, zastanawiając się, kiedy jej mózg to nadgoni. Więcej niż jeden facet na kobietę. Łapię. Co oznaczało, że kobieta prawdopodobnie kochała - i pieprzyła - wszystkich mężczyzn w tym związku. Łał. Mężczyźni byli zwykle z jednego miotu. Bracia. Alec i Calum są braćmi. Z jednego miotu. Vic poczuła, jak opada jej szczęka.

Heather uśmiechnęła się. "Wygląda na to, że łapiesz kierunek. Jest tego więcej, ale na jeden łyk wystarczy. Przemyśl to i porozmawiamy ponownie. Na razie zanieśmy to matce." Vic podążyła za Heather do sypialni. Daniel zajął fotel bujany w kącie, a na kolanach miał otwartą książkę. "Hej, Vicki." Siedząc na łóżku, Helen uśmiechnęła się do Vic. Oczy miała czyste, a różowy kolor powrócił na jej policzki. Vic odetchnęła z ulgą. "Wyglądasz znacznie lepiej." "Tylko dzięki tobie, moja droga." Helen uniosła brwi. "W rzeczywistości słyszę, że oddałaś mi wszystkie ubrania i wróciłaś do wioski zupełnie naga." Szczęka Vic opadła. "Przepraszam, że co?" Zaciśnięte wargi Helen nie ukryły jej uśmiechu, gdy zerknęła z wyrzutem na syna. "Miałam wrażenie, że ciut to upiększył." "Facet może pomarzyć" powiedział. Jego uśmiech był szybki, z figlarnymi iskierkami w oczach. "Vicki oddała ci wszystkie wierzchnie ubrania, z wyjątkiem biustonosza." Vic poczuła rozgrzewające się policzki. "A teraz Danielu ją zawstydzasz" zbeształa go Helen. "Vicki, chodź tu." Kiedy Vic sięgnęła łóżka, Helen przyciągnęła ją po łagodny pocałunek w policzek. "Dziękuję za dar ciepła. Aaron powiedział, że umarłabym, gdybyście ty i chłopcy nie opatrzyli mnie tak szybko i nie powstrzymali od wychłodzenia." Vic wzruszyła ramionami. "Taa, no cóż, wyglądasz naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę ile krwi straciłaś." Vic zmarszczyła brwi. W rzeczywistości Helen wyglądała na zbyt wyleczoną. "Daonain szybko dochodzą do siebie" powiedziała Heather, podając matce miskę gulaszu. "Aaron przysłał to poprzez Vicki." "Błogosławić go. Umieram z głodu. Wybaczcie, że tak niegrzecznie się przy was objadam." Helen zgarnęła kęs. "Mmmmh, ten mężczyzna potrafi gotować."

"Jest tego więcej?" żałośnie zapytał Daniel. "Też dzisiaj ciężko pracowałem, wiesz." "Ach, biedne dziecko. Maluszek musiał nieść swoją mamę, która waży co najmniej 45 kilo?" powiedziała ckliwym tonem Heather. "Dobrze, sam sobie wezmę." Wyczłapał przez drzwi. "A ona ma co najmniej 55" dobiegł jego głos z drugiego pokoju. Vic zakrztusiła się śmiechem, gdy Helen i Heather zaczęły chichotać. "Więc, Vicki" powiedziała Helen. "Opowiedz mi o sobie. Zostaniesz w Cold Creek gdy dostosujesz się do bycia zmienną?" "Nie ..." Przerwało jej pukanie do frontowych drzwi. Vic usłyszała szmer głosów, po czym do sypialni wszedł Alec. Sapnęła. Na twarzy i dłoniach miał plamy krwi, więcej na koszuli. Była u jego boku, zanim zdążyła pomyśleć. "Gdzie jesteś ranny? Pokaż mi." Spojrzał na swoje ubrania. "O cholera. Przepraszam, skarbie. Powinienem był najpierw się umyć, ale Calum martwił się o ciebie." Vic próbowała przesunąć ubranie, żeby zobaczyć, skąd się wzięło krwawienie, ale ujął jej dłonie. "Nie jest moja." "Więc..." Poszedł na polowanie i zabił jelenia? "Okej." "Dziękuję, Alec" powiedziała Helen, gdy łzy zaszkliły jej oczy. Heather otwarcie płakała. "Dziękuję, Alec" powtórzyła. Jezusie kurwa, zrobił coś więcej, niż zabił jelenia. Vic utrzymała uścisk na jego ręce i wyciągnęła go z pokoju. Jej szczęka była tak mocno zaciśnięta, że musiała wymusić słowa "Okej, myślę, że nadszedł czas, żebyśmy porozmawiali. Prywatnie." "Zrobimy to." Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, co sprawiło, że wyglądał na o jakieś dwadzieścia lat starszego. Kiedy weszli do chaty Aarona, była pusta. Alec zostawił ją, chcąc się umyć i przebrać, więc zwinęła się w fotelu przy piecyku. Powinna poukładać sobie

wszystko po kolei, żeby na niego nakrzyczeć, ale jej myśli przesuwały się z powrotem ku tej małej pogawędce w kuchni Helen. Czy Heather naprawdę sugerowała, że Alec i Calum mogą poślubić tę samą kobietę? Dlatego żaden z nich nie martwił się, że się z nią pieprzy? Calum powiedział "Alec i ja często ... dzielimy ... nasze kobiety. Sami lub razem." Łał. Prześliznęło się przez nią dziwne uczucie. Mogłaby posuwać ich obu i nikt nie miałby obiekcji? Leniwie splotła pasmo włosów. Brzmiało całkiem fajnie dla seksu i w ogóle, ale w małżeństwie? Jakie to musi być dziwne? Nie jakby kiedykolwiek miała się dowiedzieć - miała dość problemów jedynie spędzając czas z facetem. Wziąć ślub z więcej niż jednym? Nie za tysiąc pięćset sto dziewięćset lat. Żaden z nich nie wspomniał o małżeństwie. Dlaczego mieliby to robić? Jeśli zmiennokształtni nie przejmowali się tym, kto był ojcem dzieci, to pewnie szaleją na punkcie bycia singlem. Vic uświadomiła sobie, że znowu zacisnęła szczękę. Usiadła i nakazała mięśniom, żeby się odprężyły. Nie była zazdrosna o chłopaków - nie bardzo. Po prostu nie chciała widzieć, jak suka jeden i suka dwa wbijają w nich swoje pazury. Nie zaborcza, tylko konkurencyjna. Kiedy Alec wszedł do salonu, zmarszczyła brwi na bladość jego twarzy. "Chcesz trochę gorącej czekolady?" "Dziękuję, cariad, ale nie jestem głodny." Opadł na kanapę naprzeciwko jej fotela. Śmiech, który zawsze czaił się w jego oczach, zniknął całkowicie. Nazwał ją cariad. Kochanie. Otuliła się ta wiedzą. "Alec, jesteś wyczerpany. Mogę poczekać." Z wymuszonym uśmiechem pokręcił głową. "Nie będę mógł spać przez jakiś czas i będę zadowolony z twojego towarzystwa. Calum powiedział, że miałaś pytania i nie ucieszyły cię jego odpowiedzi?" Jej złość znów wzrosła. "Brzmiał całkowicie bez sensu." "Jaki jest problem?" "Dlaczego ktoś nie wytropi tej ... zdziczałej osoby? Poprosiłam go o pożyczenie mi strzelby i odmówił. I że nie wysyłał nikogo na polowanie."

"Ach." Alec potarł twarz dłońmi. "Niektóre z naszych tradycji pochodzą od Fae." Znowu wyjeżdżamy z tradycjami. "I?" "Fae używały łuków i strzał tylko podczas polowania." Przesunął ramiona. "Ludzie czasem też." "Nie rozumiem tego." "Fae walczyły z innymi Fae ręka w rękę lub używając noży. Łuk i strzały - w zasadzie broń dalekiego zasięgu - były używane tylko na zwierzętach." "Och" Vic zmarszczyła brwi. "Więc zmienni nie używają pistoletów ani strzał na innych zmiennych." "Dokładnie." "A polowania? Tego też nie robicie?" "Jeśli to potrzebne. Ale tylko cahirowie." Kolejne pieprzone nowe słowo. Spojrzała na niego gniewnie. Jego usta drgnęły. "Przepraszam. Nadal używamy jakiegoś wypaczonego gaelickiego i walijskiego z dawnych czasów." Zapatrzył się na piecyk. Za szklanymi drzwiczkami żywiołak ognia, efektownie zwiększał się niczym płomienie, kręcąc się w kółko. "Cahirowie to ci wybrani do obrony klanu. Określiłabyś to może wojownik? Ochroniarz?" Żołnierz. A Calum powiedział do Aleca "Przykro mi, cahirze." Alec był cahirem. "Twój Bóg rzekomo dał Calumowi moc - moce - cokolwiek. Czy cahir też coś tam zyskał?" spytała tylko na wpół sarkastycznie, bo poczuła tę moc w Calumie, jakby szumiał przez niego pieprzony prąd elektryczny. "Coś tam?" Alec przesunął palcem po niebiesko zabarwionej bliźnie wysoko na lewym policzku. "Para centymetrów więcej wzrostu, mięśni, siły. Wszystkiego na raz. Byłem gliniarzem i byłem w dobrej formie, ale spędziłem następne dwadzieścia cztery godziny na wyrzygiwaniu wnętrzności i starałem się nie wrzeszczeć jak dziewczynka." Mimo lekkiego tonu jego oczy nosiły wspomnienie jakiejś poważnej agonii. Paskudnie. "Jesteś jedynym cahirem?"

"Mamy czterech w North Cascades, ponieważ jesteśmy dość odizolowani. Rainier walczy z ogarami piekielnymi i ma siedmiu lub ośmiu." Piekielne ogary. Nie zamierzam teraz poruszać tego tematu. Kiedy studiowała Aleca, zacisnęła usta. Już wiedziała, w domu Helen. Krew na nim nie pochodziła z polowania na żadnego jelenia. Rozpoznała ten wygląd znużonej duszy; widywała go we własnym lustrze. "Zabiłeś zdziczałego, prawda?" Pokiwał głową. Dlatego Helen mu podziękowała. "Więc, napastnik jest zmiennokształtnym, który oszalał. I nie możesz ... uuch, wyleczyć ich czy coś?" "Nie. Po zamknięciu tych drzwi nie ma powrotu." "Drzwi?" "W chacie opowiedzieliśmy ci o portalu w twoim umyśle - tym, który otwierasz na przemianę." W świetle latarni jego oczy lśniły zielenią głębokiego lasu. "Cóż" uśmiechnęła się z ulgą "w mojej głowie nie ma drzwi." "Zamknij oczy i rozejrzyj się. Są gdzieś w głębi. Leciutko świecą." Wyraz jego twarzy stanowił wyzwanie, któremu nie mogła odmówić. Zamknęła oczy. Taa, okej, było ciemno. Wszystko było czarne. Udawała, że jej wzrok obrócił się w kółko, od przodu do ... O cholera. Zesztywniała, jakby ktoś krzyknął Uwaga! "Taa. Myślę, że tak" mruknął Alec. "O. Mój. Boże. "Jej oczy się otworzyły i spojrzała wściekle. "W moim mózgu są jakieś pierdolone drzwi." Próbował się uśmiechnąć, ale widziała, jakim to było wysiłkiem. Kolejna świadomość skręciła jej wnętrzności. "Znałeś go? Tego zdziczałego?" zapytała cicho. Pokiwał głową. "Fergus uczył mnie polować, gdy dorastałem."

O, Boże, nie było tu żadnej pociechy do zaoferowania. "Do legionu straceńców, do kohorty potępionych." 12Vic usiadła obok niego, biorąc jego dłoń między swoje. "Był starszy?" Jego palce otoczyły jej niczym linę ratunkową. "W wieku Aarona. Nigdy się z nikim nie związał, a jego jedyna rodzina, brat z miotu, zmarł w zeszłym tygodniu." "Mówisz, że nie był chory psychicznie? Depresja doprowadziła go do zdziczenia?" Alec ucałował jej palce i otoczył jej dłoń swoją. "Jeśli zmiennokształtny nie ma bliskich ani rodziny, nie ma więzi, by przeciągnęły go z powrotem na stronę ludzką, wtedy dla niektórych jest to punkt zwrotny, a niestety, samotność i żal ich wypaczają, doprowadzając do bezmyślnego ataku." Kurwa mać. Strach uderzył prosto w jej wnętrze i przylgnął tam, głęboko wbijając pazury. Nie miała żadnej rodziny. Żadnych bliskich. Więc jeśli się zmieni, może nie wrócić. Helen też musiała znać Fergusa - a napadł z furią na tę słodką kobietę. Zadrżała. "Vicki, to nie zupełnie..." "Och hej" przerwała. "Miałam pomóc Heather robić ciasteczka." Wstała i uśmiechnęła się do niego, jej serce bolało, jakby już zdecydowała. "Przyniosę ci trochę słodyczy."

***

Po pomocy Heather w pieczeniu, Vic została odciągnięta przez Jamie, by zagrać z jej przyjaciółmi w monopol. Vic zbankrutowała i nie była pewna, czy była wkurzona, że tak fatalnie przegrała, czy też była dumna z tego skrzata, ze robił to tak dobrze. "Masz głowę do interesów, dzieciaku" powiedziała do Jamie w drodze powrotnej do Aarona.

12

Fragment poematu Rudyarda Kiplinga "Gentlemen-Rankers"

"Wiem." Zerknęła na Vic z zadowolonym z siebie spojrzeniem. "Tatuś uczy mnie prowadzenia ksiąg rachunkowych w tawernie." "Ugh. Lepiej ciebie niż mnie." Wolałaby raczej każdego dnia walczyć w krwawej bitwie. W domu zatrzymała się, wpatrując się poprzez pokój. Sara siedziała obok Aleca na małej kanapie - tam, gdzie rozmawiali wcześniej z Vic. Wydekoltowana przytuliła się do niego tak blisko, że prawie leżała mu na kolanach. Jej ciemna głowa spoczywała na jego ramieniu, gdy rozmawiali ze sobą ściszonymi głosami. Vic przełknęła ślinę i podążyła za Jamie do kuchni, w której Aaron miał ręce zanurzone w chlebowym cieście. "Gdzie jest tatuś?" zapytała Jamie, chwytając maleńki kawałek ciasta i wkładając go do ust. Aaron przyciągnął bliżej kulkę ciasta i kontynuował ugniatanie. "Przyszła Gretchen , i zabrała go chwilkę wcześniej. Nie wrócili." Płuca Vic nie zdołały wciągnąć dość powietrza, a jej dłonie wydawały się zimniejsze niż na zewnątrz. "Dlaczego nie zostaniesz i nie pomożesz Aaronowi, Jamie? Mam zamiar zrobić sobie przerwę." "Pewnie." Vic potargała włosy Jamie i wyszła z pokoju. Więc, w porządku. Najwyraźniej to było to. Jej decyzja została podjęta. Dlaczego więc nie czuła się z tym dobrze?

Rozdział 16 Calum skrył ziewnięcie, gdy następnego dnia wcześnie wszedł do kuchni. On i Starsi spędzili większość nocy, wymyślając plany awaryjne na wypadek, gdyby Daonain zostali ujawnieni przez tych dupków, próbujących złapać zmiennokształtnych. Chociaż dobrze ukrywani, Starsi byli najmniej mobilni z klanu. Jednym z powodów, dla których ich odwiedził, było upewnienie się, że rozumieją wagę zagrożenia i byli gotowi do działania w razie potrzeby. Przy kontuarze, obok Aleca Jamie uśmiechnęła się przez ramię. "Robimy naleśniki." "Imponujące osiągnięcie." Calum ucałował czubek jej głowy, uśmiechnął się do Aleca i rozejrzał się. Aaron lubił spać do późna, ale Victoria wydawała się rannym ptaszkiem. "Zostawiłaś Victorię śpiącą?" Jamie zagryzła wargę, koncentrując się na wlaniu idealnej ilości ciasta naleśnikowego na patelnię. "Już wstała." "Ach. Pewnie wyszła na spacer." Ciasto zasyczało, gdy spadło na gorącą patelnię, a zapach naleśników wypełnił kuchnię. Żołądek Aleca głośno zaburczał. "Zgarniam pierwszy." Calum przechylił głowę. "Przypuszczam, że renomowani kucharze najpierw obsługują innych." "Ale Jamie nie pozwoliłaby swojemu ukochanemu wujowi umrzeć z głodu, prawda?" Zmarszczyła brwi od jednego do drugiego, a na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech. "Nie chcę, żebyś kłócił się z tatusiem, więc lepiej pierwszego zjem ja." "Nawet w nagłych wypadkach ma głowę na karku." Calum uśmiechnął się do Aleca, a duma sprawiła, że pęczniało mu serce. Śniadanie, mimo że nie dostał pierwszego naleśnika, smakowało wyśmienicie. "Zmieniasz się w świetnego kucharza, Jamie" powiedział Calum. "Skoro wykonałaś większość pracy, Alec i ja posprzątamy. Tymczasem możesz się spakować. Niedługo odchodzimy."

"Oj, tatusiu. Musimy iść?" "Ja mam biznes; Alec jest szeryfem." Spojrzał na nią surowo. "A ty masz szkołę." "Cóż, to kijowo." Kiedy Jamie poszła do pokoju, Calum nalał sobie kolejną filiżankę kawy, a następnie przyjrzał się swemu bratu, którego twarz wciąż była pobrużdżona, oczy zmęczone. Oboje musieli zabijać członków klanu; nigdy nie było łatwiej. "Nic ci nie jest, bracie?" Alec wzruszył ramionami. "To trochę potrwa. Rozmowa z Vicki pomogła." Z nadzieją na rozbawienie Aleca, Calum zapytał "A Sarah była pomocna?" "Ty draniu, porzuciłeś swoje własne rodzeństwo. Na Boga wolałbym postawić nogę w żelaznej pułapce niż zostać sam na sam z tą kobietą. Uwierzyłbyś, że wrzeszczała na śmierć Fergusa, a sekundę później wspięła mi się na kolana?" "Jak na cahira, bezwzględnie łatwo wpadasz w pułapkę." "A ty nie?" Alec uśmiechnął się głupawo. Calum się skrzywił. Przesłodzone kobiety sprawiały, że bolały go kły. "W końcu udało mi się zdrapać z siebie Gretchen napuszczając na nią Maude." Trzasnęły drzwi i Jamie wbiegła do kuchni, machając kartką papieru. "Tatku, wszystkie rzeczy Vicki zniknęły! To było na łóżku." Krew zamarzła mu w żyłach. Calum otworzył notatkę, a Alec czytał mu przez ramię. Wracam do swego normalnego życia. Nie mogę ryzykować bycia zdziczałą. Proszę, nie szukaj mnie. Przytul ode mnie Jamie, Vic Ręka Caluma zmiażdżyła papier, gdy lodowata zamieć smagnęła mu duszę. Zostawiła nas.

Na twarzy Aleca widniało to samo spustoszenie. "Moja wina" oznajmił Alec ochrypłym głosem. "Nie wyjaśniłem wystarczająco dobrze. Dlaczego miałaby pomyśleć, że zdziczeje?" "Zrobiłeś wszystko co mogłeś, tak jak ja. To jest jej decyzja." "Vicki odeszła? Bez pożegnania?" Oczy Jamie wypełniły się łzami, a Calum wciągnął ją w ramiona. "Tak. Wróciła do swojego domu i myślę, że nadszedł czas, żebyśmy my udali się do swojego."

***

Swane przeszedł przez chatę, którą wynajął w pobliżu Cold Creek. Ponieważ Vidal nie mógł opuścić swojej firmy w Seattle, był tylko on i stara kobieta, którą porwał. Co za kompromitacja - dla niej - że ona i jej gruby pies zdecydowali się na spacer po opuszczonym parku. Chociaż przygotował broń usypiającą, nie zmieniła się, kiedy kopnął jej psa lub kiedy ją złapał, więc prawdopodobnie nie była zmiennokształtną. Mimo tego, ta wścibska baba przyjaźniła się ze wszystkimi w mieście. Gdyby któryś z tych potworów mieszkał w Cold Creek, wiedziałaby. Pchnął drzwi do sypialni. Czy nie była miłym widokiem, związana tak zgrabnie na krześle z prostym oparciem? "Cześć." Rzucił u jej stóp swoją torbę z narzędziami, a potem zerwał taśmę, która zakrywała jej usta. Odeszło z nią trochę skóry i pociekła krew. Zamrugała odpędzając łzy. "Cz...czego chcesz? Nie mam dużo pieniędzy, ale możesz je wziąć. T...tylko mnie wypuść!" Jej oczy w pomarszczonej twarzy były przerażone. Oddech Swane'a przyspieszył. Z oczekiwania dostawał lepszego kopa niż z wciągnięcia koki. Kurwa, brakowało mu przesłuchiwania więźniów. Może opór zmiennego chłoptasia był ciosem w jego ego, ale ta stara dziwka w ciągu godziny wypluje swoje flaki. Nie znaczy to, że przyniosłoby jej to wiele dobrego.

"Nie potrzebuję pieniędzy, pani Neilson." Biorąc pod uwagę, że zgarnie fajne pół melona, gdy jego szef nauczy się zmieniać. Przyciągnął krzesło i usiadł przed nią, kolano do kolana. "Tak się nazywasz, prawda? Irma Neilson? Nie masz nic przeciwko, żebym mówił do ciebie Irmo, prawda?" Pokręciła gwałtownie głową. "Ale..." Strzelił ją w twarz otwartą dłonią. "Po pierwsze - zasady. Nie słyszę twojego pieprzonego głosu, chyba że zadaję pytanie. Łapiesz?" Kropla krwi spłynęła z jej wargi. Oczy były zszokowane. Prawdopodobnie w swym bezpiecznym życiu nigdy nie została uderzona. I nie, nie była zmienną, inaczej już zamieniłaby się w kota. "Porozmawiamy o potworach, Irmo. Ludziach, którzy przemieniają się w górskie lwy. Wiesz co mam na myśli?" Z lekkiego rozszerzenia oczu, drgnięcia palców, wiedziała dokładnie, co miał na myśli. "Powiedz mi, kim oni są." Wyjął z torby parę szczypiec. "Powiedz mi, kogo kochają."

Rozdział 17 Wielodniowe zimowe biwakowanie. To musiało być jednym z najgłupszych wyczynów kaskaderskich, do jakich kiedykolwiek się posunęła. Kaptur Vic otarł się o sosnową gałąź i zsunął na jej ramiona śnieg. Zorientowanie się w czterech szarych, nagich łatach na wysokim, pokrytym bielą szczycie zajęło jej chwilę. Wyglądały jak pazury, pomyślała, kiedy wybierali się do Wioski Starszych. Ten czas wydawał się całe życie temu. Pierwszy dzień był czystą męką ... i żałobą ... ale potem poczuła się lepiej. Było tak, jakby otaczający ją śnieg dryfował również wokół jej serca. Wkrótce jej życie powróci do tego, co było wcześniej, bez niemożliwych marzeń o posiadaniu rodziny. Miejsca, w które można się wpasować. Może gdyby niebezpieczeństwo dotyczyło tylko niej, mogłaby zostać. Ale wspomnienie krwi Helen opryskującej śnieg sprawiło, że żołądek Vic się zacisnął. Jeśli zmieniłabym się w zdziczałego - co za brzydkie słowo - zraniłbym innych, nie tylko siebie. Ryzyko, że zmieni się w jedną, wydawało się zbyt wysokie. Nie miała domu. Żadnej rodziny. Żadnych więzi, by utrzymać ją ludzką. Nigdy tak naprawdę nigdzie nie należała, poza wojskiem. Chociaż krótko miała nadzieję, że należy do grupy klanu zmiennokształtnych, wizyta w Wiosce Starszych nauczyła ją nieużyteczności - połowę czasu nie rozumiała, o czym rozmawiają. Oczywiście bycie kuguarem z dużymi zębami i pazurami i naskoczenie na Królową Lodu lub Wydekoltowaną mogło być zabawne. Och taa, nadałaby zupełnie nowe znaczenie paskudnemu zdziczeniu. Zatem, jeśli suka jeden i dwa byłyby jedynymi, które mogła zaatakować, przemieniłaby się w mgnieniu oka. Ale najwyraźniej zdziczały nie wybierał swoich ofiar. Nikt nie mógł nienawidzić Helen, ale Fergus próbował ją zabić. A jeśli zaatakowałabym Jamie? Myśl o zranieniu dziecka, pocięciu, pogryzieniu była bolesna. Do diabła, ten dzieciak już prawdopodobnie był zraniony. Wyobraziła sobie twarz Jamie, która znalazła list i skuliła się w środku. Tchórzysz, sierżancie? Boże, nigdy nie wyobrażała sobie, jak bardzo tęskniłaby za tym skrzatem. Tak pełnym werwy i kochanym.

Czy kiedykolwiek byłam tak beztroska? Mówiąca to, co myślała, krzycząca ze śmiechu, przytulająca ludzi? Nie. Dorastanie na Bliskim Wschodzie, jako znienawidzona Amerykanka, wcześnie ograniczyło jej język. Zacisnęła usta. Jej ojciec okazywał miłość, uwielbienie i dawał uściski tylko wtedy, gdy okazywała się w jakiś sposób przydatna, na przykład przy dyplomatycznej kolacji lub po powrocie z interesującymi rynkowymi plotkarzami. Być może właśnie dlatego swobodne uczucia Jamie - i Caluma i Aleca - były tak niepokojące. Cholera, nie zamierzała o nich myśleć. Gardło zacisnęło się, jakby miała na nim garotę. Seks był ... cudowny, ale tak naprawdę tęskniła za sposobem w jaki mężczyźni tak często ją dotykali. Z miłością. Sposobem, w jaki Calum przesuwał palcem po jej policzku, albo jak Alec otaczał ją ramieniem i przyciągał do siebie. Jak gdyby do nich należała. Przełknęła ślinę i odmrugała łzy, po czym pochyliła głowę i skoncentrowała się na szlaku. Krok po kroku. Po dotarciu na szczyt zatrzymała się, by złapać oddech. Zaczęły padać grube płaty śniegu, a ciemne chmury ostrzegały przed nadchodzącą ich większą ilością. Jej wzrok spoczął na zalesionych zboczach i białych szczytach, ciszy owiniętej wokół niej. Gdy przestała płakać i posłuchała tej ciszy, zaczęła odczuwać siłę, która istniała głęboko w tej dziczy - i jej połączenia z nią. Podobnie jak w wymianie ognia w walce i wiedzy, że koledzy z drużyny osłaniają twoje plecy. Pokręciła głową. Gdy szła, nieszczęśliwa i starała się nie płakać, czuła to, przyciągające ją. Jakoś to miejsce było ... było jak część niej. Jakby znalazła kawałek, którego brakowało. Ale ona także nabyła coś jeszcze. Zamknęła oczy, mogła dostrzec te pieprzone drzwi w ciemnościach jej umysłu. Świeciły teraz wokół krawędzi, jakby światło przenikało z jakiegoś innego miejsca. Pięć lat temu utknęła na pustyni. Wypiła resztkę wody. Zanim dotarła do placówki wojskowej, całe jej ciało pragnęło płynów, a wtedy żołnierz wyciągnął manierkę. Chciała otworzyć te drzwi jeszcze bardziej, niż chciała tej manierki. To się nie wydarzy. Z premedytacją odsunęła się od tych wewnętrznych drzwi i otworzyła oczy. Westchnęła, a jej oddech rozszedł się w powietrzu w obłoczku mgły. Nie było sposobu na wygranie tej walki. "Skończyliśmy z Nadzieją i

Honorem, Zagubieni dla Miłości i Prawdy, Spadający szczebel po szczeblu w dół."13 Łzy zamazały szlak przed nią, gdy ruszyła w dół inną stroną. Ku życiu, którego już nie chciała.

***

Bracia i Jamie wrócili kilka dni temu ... bez jego małej barmanki. Wciąż przebywający w pokoju gościnnym Caluma, Thorson otworzył swoją książkę i próbował skoncentrować się na Trzech Muszkieterach Dumasa, ale D'Artagnan nie przyciągał jego uwagi. Wrócił do wściekania się. Vicki nie tylko odrzuciła dar jego wnuka, ale nie zatrzymała się, by się z nim zobaczyć. Cholerna dziewczyna, powinna wrócić - była teraz jego rodziną. W końcu pojął, czego chciał Lachlan. Chłopiec nie miał szansy dojrzeć do mądrości, ale jego postrzeganie ludzi było bezkonkurencyjne. Wiedząc, że umiera, posłał Thorsonowi zastępczą wnuczkę. Thorson uśmiechnął się lekko. Będąc Lachlanem, prawdopodobnie nawet by nie pomyślał, że Thorson może zdziczeć po jego śmierci. Nie, on po prostu chciał, żeby jego dziadek miał kogoś do kochania. Zamknął z trzaskiem książkę i podniósł się z miękkiego fotela, krzywiąc się, gdy ból przeszył mu ramię. Odciągnąwszy zasłonę, wyjrzał na zewnątrz. Śnieg świszczał o okno i formował zaspy w ogrodzie Caluma. Czy straci kolejne dziecko, zanim w ogóle pojął, że jest jego? Jego uwagę odwróciło pukanie. "Wejść." W drzwiach pojawił się Calum z gniewnym wyrazem twarzy. "Ja..." "Po pierwsze, powiedz mi. Czy ona wciąż tam jest?"

13

Rudyard Kipling – ‘Gentlemen Rankers’

Calum wiedział dokładnie, o kogo chodzi, a linie na jego twarzy się pogłębiły. "Jej samochód pozostaje przy domu." Zagubiła się w górach? Umierając samotnie? "Joe, napełniła swój plecak wszystkim, czego potrzebowała, by przeżyć." Calum potarł twarz i przyznał "Ja też się martwię. Jeśli nie zjawi się przed wieczorem, zawołam klan, by jej poszukać." "Dziękuję, Cosantirze. A teraz, co cię rozwścieczyło?" "Dzwonił Alec. Angie znalazła w parku rannego psa Irmy Neilson. Całkiem odwodnionego, jakby był tam od jakiegoś czasu - a Irma zaginęła." "Nigdy nie opuściłaby tej grubej parówy" mruknął Thorson. "Dokładnie." "Myślisz, że została zabrana? Porwana?" Thorson się skrzywił. "Możliwie. Na wszelki wypadek ludzie przeszukują las wokół parku. Ale ... " Twarz Caluma stężała. "Alec ma listę ostatnich najmów od jednego agenta nieruchomości i próbuje dotrzeć do drugiego. Zastępca wziął część tej listy, ale zamierzam sprawdzić te spoza miasta." Thorson zmarszczył brwi. Ze wzmacniającą zmysły mocą Herna, Cosantir mógł prawdopodobnie stwierdzić - wyczuć - gdyby pani Neilson była w domu. Ale wciąż... "Ta staruszka jest człowiekiem, Calumie." "Mieszka na moim terytorium." A on chronił każdego na swoim terytorium, z klanu czy nie. Herne nie wybrał źle, kiedy ustanowił Caluma McGregora Cosantirem dla North Cascades. Thorson pochylił głowę w uznaniu ... i szacunku. "Jak mogę pomóc, Cosantirze?" "Chciałbym zostawić z tobą Jamie." Jamie zerknęła zza Caluma, jej twarz była zmartwiona, i Thorson się uśmiechnął. "Byłbym zachwycony, gdybym miał towarzystwo, zwłaszcza jeśli będzie grała ze mną w szachy."

"Wolałabym grać w pokera." Calum się wyprostował. "Hazard? Z Jamie?" "Stawką są M&M's" powiedział Thorson, wiedząc, że tu jego ogon został na pewno wciągnięty w pułapkę. Ale kiedy Jamie się pochwaliła "Pokonałam go ostatnim razem" i roześmiała głośno, wyraz twarzy Caluma się zmienił. Pojaśniał. Dziecko było poważne duchem od czasu powrotu z Wioski Starszych. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, jak bardzo przejęła się Vicki ... jak bardzo pragnęła uwagi kobiety. "W rzeczywistości karciany oszust." Calum pokręcił głową z małym uśmiechem. "W takim razie staraj się nie wygrać wszystkich cukierków Joe'go. Mógłby płakać." Jamie parsknęła i pospieszyła do pokoju, klękając, by wyciągnąć karty ze stolika nocnego. Thorson westchnął. Niegdyś jej głowa znalazłaby się na poziomie blatu. Jak szybko rosną. Jak szybko się zmieniają. Calum, jakby słysząc jego myśli, powiedział "Zadzwoń do mnie, jeśli pojawią się u niej jakiekolwiek oznaki, że się zaczyna - cóż, jeśli będziesz mnie do czegokolwiek potrzebował."

***

Swane uśmiechnął się głupawo w fotelu kierowcy swojej furgonetki, wkładając komórkę do kieszeni. "Zrobiliśmy sobie przerwę - kilka minut temu McGregor wyjechał z miasta. Dzieciak jest sam w domu." "Dobra informacja od tej staruchy" skomentował Perez, kiedy on i Tank zaczęli zbierać sprzęt. "Na to wygląda." Swane się wyszczerzył. "Jeśli to się nie powiedzie, pożyje wystarczająco długo, bym mógł jej zadać więcej pytań." Perez się roześmiał, chociaż Tank wyglądał na trochę zielonkawego. Ta cipka nie lubiła krzywdzenia dziwek.

"Upewnijmy się, że gliniarz będzie zbyt zajęty, by wrócić do domu na lunch." Swane wcisnął numer. "Policja Cold Creek" powiedziała kobieta. "Słuchaj, cipo. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że podłożyłem bombę ... "

***

Jeszcze dwa pomieszczenia. Kiedy Alec szedł korytarzem do następnej sali, słyszał, jak na zewnątrz budynku śmieją się i krzyczą uczniowie. Dla nich, wcześniejsze zwolnienie stało się nieoczekiwaną niespodzianką. Alec się nie śmiał. Do diabła, serce pulsowało mu w piersi jak zbyt mocno podkręcone basy w stereo, a pot spływał po plecach. Kiedy dołączał do policji, zaakceptował możliwość zastrzelenia, zadźgania, a nawet śmierci w wypadku samochodowym. W zakresie obowiązków nie figurowało rozerwanie na drobne kawałki. Wizualnie sprawdził drzwi pod kątem przewodów, zanim je otworzył. Wkraczając do klasy, ogarnął go zapach książek, kredek i kleju. Efektowane jaskrawe obrazy pokrywały ściany, w rogu wisiał plastikowy szkielet i westchnął - w pokoju było mnóstwo małych biurek. Musiałby sprawdzić każde z nich nad i pod szukając bomby. Domniemanej bomby, która prawdopodobnie była wymysłem żartu jakiegoś dupka. Poruszając się po sali zgodnie z zalecanymi metodami, Alec warknął. Kiedy się stąd wydostanie, pójdzie po tego drania, który zakłócił pracę szkoły i przeraził jego dyspozytora. Biedna Bonnie wyglądała na białą jak śnieg, kiedy wpadła do jego biura, bełkocząc. "Mówi, że podłożył w szkole bombę. Ma wybuchnąć o pierwszej!" Alec mimowolnie spojrzał na zegarek. Jeszcze pół godziny. Miejmy nadzieję. Czy mógł założyć, że zamachowiec będzie w stanie określić czas?

***

Kiedy Vic brnęła potykając się przez zaspy, korzeń chwycił jej but i posłał ją na ziemię. Cholera. Po wygramoleniu się na nogi, otarła twarz. Przynajmniej śnieg zapewniał miękkie lądowanie; bywało gorzej. Gdy się otrzepała, zmrużyła oczy, patrząc na płatki uderzające w jej twarz. Kurwa mać, niemal brak widoczności. Drzewa rozproszyły wiatr, ale na każdej polanie śnieg kładł się głębiej. Dzięki Bogu, była blisko miasta. Wyglądało na to, że stok się obniżał. Poprzez zamieć nie mogła dostrzec miasta, ale wyczuła je. Dym z drewna, nuta gotowanego jedzenia - może włoskiego, odrobina spalin. Ostatnio jej nos był zdecydowanie bardziej wrażliwy. Nałożyła plecak na ramię i rozpoczęła ostatni etap podróży.

***

W pierwszych dwóch najmach Calum nie znalazł nic podejrzanego. Jeden wynajmowała rodzina z dziećmi. W drugim zatrzymało się trzech młodych mężczyzn i wyczuł w domu narkotyki. Skieruje do nich Aleca. Po zatrzymaniu samochodu na poboczu, Calum spojrzał przez podmuchy śniegu na trzeci dom. Sędziwa przyczepa mieszkalna znajdowała się na kilku akrach ziemi. Brak pojazdu w zasięgu wzroku. Opuścił auto i powęszył powietrze. Niedawno przechodził tędy więcej niż jeden mężczyzna. Ale używając ludzkich zmysłów, nie mógł powiedzieć, czy ktokolwiek pozostał. Obracając się do kępy drzew, rozebrał się i przemienił. Kiedy krążył wokół domu, obwąchał okna i drzwi. Nic. Potem w oknie sypialni wyłapał słaby zapach krwi. Mocz. Pot. Kobieta. Człowiek. Stara. Tutaj.

***

Czy trójka czegoś biła cztery z rzędu? Jamie przygryzła wargę i spojrzała poprzez karciany stolik, który ustawiła w sypialni swojego nowego dziadka - jej dziadka Joe. Po przeprowadzce był tak chory i samotny, że powiedziała mu, iż musi być jej dziadkiem, skoro tu mieszka, bez względu na to, jak długo. Jego twarz przez chwilę wyglądała śmiesznie - i martwiła się, że mu dowaliła - a potem kiwnął głową i pociągnął ją za włosy. A jej tatuś uśmiechał się tak, jak wtedy, kiedy był z niej dumny. Jego palec stuknął w karty, co oznaczało, że ma coś dobrego. Ale jeśli mogłaby zdobyć dziesiątkę pik, to ... Dziadek Joe odchrząknął. "Pamiętasz, co ci powiedziałem o twarzy pokerzysty? To nie to." Sprawiła, że jej twarz stała się pusta a on prychnął jak dzik. "Kiedy to robisz, wyglądasz starzej." "Dobrze. Jak sądzę." Przyglądał się jej przez chwilę, sprawiając, że się wykręciła. "Możesz już dostrzec te drzwi?" Zamknąwszy oczy, zajrzała do swego umysłu i zobaczyła je wyraźnie, zanim zniknęły. Ledwo udało jej się powstrzymać "Kurwa", którego użyłaby Vicki. Otworzyła oczy i kiwnęła głową. "Potem znikają." "Już wkrótce." "Tak przypuszczam" westchnęła i ponownie przejrzała karty. Nie uległy poprawie. "Przebijasz." "Masz." Przesunął do niej kartę. Kiedy ją podniosła - echh, ósemka - ktoś zapukał głośno do drzwi. Podskoczyła. "Idź, zobacz." Dziadek Joe wykonał ruch, idąc w stronę łazienki.

Ta osoba znowu walnęła. Jakby to było coś naprawdę ważnego. Ale ludzie zawsze tu przychodzili, potrzebując jej ojca. A może Vicki wróciła? Jamie otworzyła drzwi. Na podeście stało dwóch wielkich mężczyzn, obaj w ciemnych kurtkach. Twarz jednego miała małe dołki, jakby miał pryszcze, kiedy był w jej wieku. Drugi miał ogoloną głowę i błotniście brązowe oczy. Kiedy się do niej uśmiechnęli, poczuła pełzające, pajęcze uczucie i cofnęła się o krok. Facet z ogoloną głową uniósł błyszczącą odznakę i dostrzegła na jego dłoni tatuaże. "Jesteśmy z FBI, panienko. Możemy wejść?" Rząd. To było złe. Zasady ustanowione przez wujka Aleca nigdy nie zostały złamane. "Tatusia tu nie ma. Zadzwonię do niego, a ty możesz..." Wepchnęli się do domu, zmuszając ją do cofnięcia. Wytatuowany spojrzał na nią zimnym wzrokiem "Jesteś Jessica McGregor?" Co powinna zrobić? "Tak. Muszę zadzwonić..." "Później." Wskazał na biuro. "Perez, sprawdź to miejsce. Poradzę sobie z dziewczynką." "Pospiesz się." Ten, którego zwano Perez, zniknął w kryjówce tatusia. "Siadaj." Dłoń na jej ramieniu była bolesna, kiedy pchnął ją na kanapę. "Szukam Victorii Waverly. Pracowała w tawernie twojego taty. Gdzie ona jest?" Jamie mimowolnie spojrzała na okno. Góry zniknęły w śniegu. Podążył za jej wzrokiem. "Jest w lesie? Gdzie? Miasto?" Przybliżył swoją twarz do jej, oddech cuchnął kawą i cebulą. Uciekaj! Jamie spojrzała na sypialnię. Czy Joe wyszedł z łazienki? "Dziadku Joe!" "Cholera! Kto jeszcze tu jest?" Mężczyzna złapał ją za nadgarstek. Zobaczyła zatknięty za pas pistolet i oddech uwiązł jej w gardle.

Drzwi sypialni się otworzyły i pojawił się dziadek Joe, trzymając się za klatkę piersiową. "Jamie? Co ... " Zatrzymał się. "Kim do cholery jesteś?" "FBI. Nie ruszaj się, my podejdziemy." "Już to widzę." Dziadek Joe podszedł do przodu. Kiedy mężczyzna odwrócił się do Joe, Jamie się wyrwała. Tatuś musiał w tej chwili przyjechać! Cichutko jak mysz, jak uczył ją Alec, podeszła do telefonu w rogu. "Podaj mi nazwisko. I swoją odznakę" warknął Joe. "Nie jesteś Calumem McGregor?" Mężczyzna krążył wokół dziadka Joe, jak Daniel, kiedy kupował krowę. "Nie, jesteś za stary. Masz na ramionach ładne blizny, koleś." Gdy twarz Joe pociemniała, Jamie podniosła słuchawkę. Brak sygnału wybierania. Ręce jej się trzęsły. Wcisnęła przycisk OFF. Następnie TALK. Nic. Powtarzała to w kółko. Telefon był głuchy. Dziadek Joe spojrzał na nią, a ona potrząsnęła głową "Nie", nim odłożyła telefon. Szarpnął głową w stronę drzwi i stanął przed mężczyzną. "Słuchaj, dupku..." Serce jej waliło, Jamie przemknęła przez pokój. Miała w połowie otwarte drzwi, gdy facet je zatrzasnął i pociągnął ją za włosy. Z oczu pociekły jej łzy. Krzyknęła, ale dłoń zacisnęła się na jej ustach i stłumiła to. Odwrócił się otaczając ją w pasie i ciągnąc ze sobą. Drugi mężczyzna skoczył przed dziadka Joe, trzymając go z dala od Jamie. Warcząc, Joe uderzył go w twarz i powalił. Gdy Jamie kopnęła mocniej, ten, który ją trzymał, wydał złośliwy, straszliwy śmiech. "Jezu, ma co najmniej sześćdziesiątkę, Perez. Zakończ to już ... " Pochylając się, mężczyzna - Perez, rzucił się uderzając Joe w żołądek jak w futbolowym chwycie. Joe chrząknął i zrobił się blady. Ten człowiek skrzywdził dziadka. Nie. Nie, nie, nie. Walczyła gorączkowo, rozdrapując paznokciami dłonie porywacza.

"Dzika kociczka, co? Uwielbiam młode." Przycisnął bliżej swoje ciało, ocierając się o jej dół, żołądek jej się ścisnął, jakby miała zamiar zwymiotować. Zamiast się wyrwać, odwróciła się i kopnęła go mocno w nogę. Jej stopa trafiła w łydkę. "Pieprzona suka!" Puszczając jej usta, szarpnął ją za włosy i uderzył. Ból ogarnął jej policzek i krzyknęła. Dziadek Joe szarpał się i przez łzy zamazujące oczy zobaczyła, jak Perez uderza go pięścią. W pierś. Jęknął i chwycił się tam, gdzie miał ranę, czerwień pokryła mu dłonie. Mężczyzna kopnął go w brzuch. Joe upadł, a dźwięk uderzenia głowy o stolik był okropny. Krew pociekła mu z głowy, nie wstał. "Dziadku!" Wrzasnęła Jamie. Nie ruszył się. "Nie" Jamie jęknęła i nogi się pod nią ugięły. Trzymała dłoń przy płonącym policzku, dławiąc się szlochem. Próbowała się do niego doczołgać, ale mężczyzna złapał ją za kołnierz, potrząsając jak zwierzęciem. Jak zwierzęciem. Zamknęła oczy i oto były, drzwi, świecące oznaczającą wściekłość czerwienią. Przyzywające ją. Otworzyła je i przekroczyła ... w dzikość. Była na dłoniach i stopach - nie, na łapach. Świat wyglądał inaczej i wrzasnęła w przerażeniu, tylko, że wyszło warknięcie. Podniosła głowę, ujrzała mężczyzn, odsuwających się od niej, a zapach ich strachu kazał jej czegoś chcieć, potrzebować. Spodnie oplotły jej jedną nogę i ugryzła materiał i rozrywając go. Warcząc, podeszła do przodu i zacięła tego, który skrzywdził dziadka Joe. Złapała tylko jego dżinsy, rozdzierając je, ale odskoczył od dziadka. Wytatuowany chwycił za broń. Strach. Zaatakowała go, próbując dostać pistolet. Krzyknął, odskakując. Jego koszula była w strzępach, a z okropnych cięć na brzuchu i piersi zaczęła płynąć krew. Twarz i ramię miał całe podrapane. Mężczyźni wpadli na siebie, wybiegając przez drzwi.

Ugryzłam tego człowieka? Podrapałam go? Nie wiedziała nawet, że się przemieniła. Zraniła go. Chcę znowu go zranić. Futro na jej grzbiecie się zjeżyło. Wstań. Nie, to było złe. Tatuś. Potrzebuję tatusia. Podeszła do dziadka Joe i pociągnęła nosem przy jego twarzy, ale zapach krwi sprawiał, że jej wnętrze czuło zabawę, więc się cofnęła. Nie powinna była wejść do domu. Nie jako kot. Musiała powrócić do ludzkiej postaci. Ale co, jeśli wrócą? Drzwi wciąż były otwarte, a do pokoju zawirował wiatr. Zrobiła krok naprzód. W oddali, przyzywała ją góra, wołała jej imię tak wyraźnie, jak zrobiłby to tatuś. Wyskoczyła przez drzwi.

***

Alec wyszedł ze szkoły, wkurzony jak byłby każdy człowiek. Żadnej bomby - co było naprawdę dobre - ale nie było żadnej przeklętej bomby. Pochylał się nad biurkami, zaglądał do zakurzonych magazynów i sprawdził łazienki, do których chłopcy najwyraźniej nie trafiali. Hernie dopomóż. Kiedy prowadzony wiatrem śnieg zaciął go w skórę, Alec odetchnął czystym powietrzem i skierował się do samochodu. Rodzice zabrali dzieci, ale ku jego zaskoczeniu dyrektor i inny nauczyciel odjechali SUV-em. Alec potarł twarz i rozejrzał się. Gdy zabawiał się ze sztucznymi bombami spadło więcej śniegu. "Wciąż tu jesteś?" "O tak. Myślisz, że zostawiłbym cię tam samego?" Doug Banner sapnął. W rzeczywistości Alec musiał go wypchnąć za drzwi, żeby nie pomagał. "Co znalazłeś?" "Żadnej bomby." Siwowłosa nauczycielka poklepała go po dłoni. Pani Henderson była człowiekiem, ale tak opanowanym, że wszyscy w mieście uważali ją za przybraną babcię. Jamie ją uwielbiała. "Wszystko w porządku, mój drogi?"

"W porządku, pani Henderson. Jestem po prostu poirytowany." Odwrócił się do Bannera. "Jeśli masz czas, chodźmy do centrum i porozmawiajmy o tym, kto może być tym skur..." spojrzał na panią Henderson z poczuciem winy i kontynuował "... kim może być ten dowcipniś." "Dobry pomysł. Próbowałem coś wymyślić" zgodził się z szefem. "Dziękuję że ze mną czekałaś, Hildo. Zabierz się teraz do domu i rozgrzej." Alec wyjął z kieszeni telefon i włączył go. Nigdy nie słyszał o bombie uruchamianej przez komórkę, ale z jego szczęściem, nie chciał posłużyć za przykład. Lista zawierała dwa nieodebrane połączenia z posterunku, oba w ciągu ostatnich kilku minut. Wstukał dyspozytora. "Jestem wolny Bonnie i nie znalazłem bomby. Potrzebujesz mnie?" "Boże tak, Alec, wreszcie." Głos Bonnie był przeszywający i dłoń Aleca zacisnęła się na telefonie. "W domu Caluma są kłopoty. Joe Thorson został ranny i ... jesteś sam?" W takim razie problem Daonain. Szarpnął głową w stronę Bannera, by pozostał z Hildą i ruszył dalej, wiedząc, że wiatr i śnieg wszystko stłumią. "Wyduś to." "Albert Baty przejeżdżał obok tawerny i zobaczył dwóch mężczyzn wybiegających z twojego podwórka, jednego zakrwawionego. Wskoczyli do furgonetki. I pantera wybiegła z ulicy. Al powiedział, że nie rozpoznał tego kota, ale van podążył za nim. Poszedł na górę sprawdzić sprawy i zadzwonił tutaj." "I?" Strach wyostrzył ton Aleca "Czy Jamie nic nie jest? Joe? Oboje tam byli." "Al znalazł tylko Joe, a on jest nieprzytomny i wściekle krwawi." Bonnie przerwała. "Alec? Kot był mały - nie w pełni dorosły."

Rozdział 18 Calum nacisnął pedał gazu i samochód zapiszczał wymijając ciężarówkę do przewozu drewna. Zagrzmiał klakson nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu, gdy wrócił na swój pas. Irma żyła, nieszczęsna skuta kupka leżała w kącie sypialni. Wszędzie była krew i porzucone strzykawki. Torturowana. Odurzana. Kiedy jej dotknął otworzyła oczy wpatrując się, gdy wzywał karetkę. Potem gestem przywołała go bliżej. "On chce twoich ludzi, dziecka. I ... " Zmarszczyła brwi. "Mam wciąż zaćmiony umysł. Myślę, że powiedziałam mu o tobie. I Jamie." Jamie. Szli po jego dziecko. Samochód skręcił za róg z piskiem opon. W domu nikt nie odpowiedział. Właśnie minął pierwsze domy w Cold Creek, gdy zadzwoniła jego komórka.

***

Vic zachwiała się na nogach i potarła posiniaczony tyłek, gdy spoglądała spode łba na ten dopomóż Boże skrót, którym zeszła. Pod całym śniegiem stok był bardziej stromy, niż sobie uświadamiała. Niczym cholerna skocznia narciarska i ostatnią połowę zjechała na tyłku. Otrzepując dżinsy, zamrugała na śnieżycę, by odnaleźć swoją lokalizację. Nie jest źle. Ścieżka na grani prowadziła do publicznego parku za księgarnią Thorsona. Opuszczając szlak i ześlizgując się prosto w dół, mogła okrążyć miasto i zdobyć samochód, nie będąc widzianą. Jej pierś ścisnęła się na myśl o wpadnięciu na Caluma albo Aleca. Może, kiedy umieści między sobą a mężczyznami ocean, nie będzie się spodziewać spotkania w każdej chwili. Potrząsając głową, wyjęła z worka w kieszeni ciasteczko. Kiedy wkładała je do ust, starała się nie pamiętać ciepła domu Helen. Przynajmniej cukier ją

podkręcał, coś, czego cholernie potrzebowała, biorąc pod uwagę, że dwa dni temu skończyła się kawa i inne jedzenie. Lepiej nikogo nie spotkać, bo mogłaby odgryźć mu głowę. Aż tak zbzikowałam? Więc musiała po prostu dostać się samochodu - lepiej niech to cholerstwo się uruchomi - i wyjechać. Przyspieszyła kroku, gdy przypomniała sobie, że następne miasto ma Starbucksa. Tak! Jej uwagę przyciągnął hałas. Odgłos kroków. Łkanie? Z rozdrażnionym sapnięciem Vic stanęła za drzewem. Szczerze, czy nie mogłaby spokojnie pospacerować w ładnej zamieci bez przerywania? Wychyliła się na tyle daleko, by spojrzeć na grzbiet wysoko ponad nią. Ktoś podążał szlakiem z miasta. Przez drzewa i śnieg widziała błysk dziewczęcej sylwetki. Nagiej? Vic zdławiła śmiech. Alec wspominał, jak młodzi zmiennokształtni mieli skłonność do przeistaczania się w tę i z powrotem, zanim zyskali jakąś kontrolę. Ta mała zmienna zmroziłaby sobie tyłek, gdyby nie przeszła do zwierzęcej postaci. Ale dlaczego kierowała się poza miasto? Po minucie uśmiech na wargach Vic zamarł. Jamie?

***

Płacząc i jęcząc, Jamie zataczała się po szlaku. Jakoś wróciła do bycia dziewczynką, ale używanie dwóch nóg nie działało po czterech i ciągle upadała. Smarki i łzy spływały jej po twarzy. Tatusiu. Alec. Pomocy. Proszę pomóżcie mi. Zadrżała, jej nogi piekły od zimna, kiedy złapała się drzewa. Szorstka kora ocierała się o jej dłonie, kiedy odepchnęła się, próbując znowu biec. Spojrzała za siebie i wyrwał się jej skowyt. Nie, nie, nie. Mężczyźni ją doganiali. Dwóch z nich. Oddychała zbyt mocno, by krzyczeć. Czarna furgonetka ścigała ją przez miasto, a ona biegła i biegła w końcu docierając do parku. Myśląc, że furgonetka nie może podążać szlakiem, poszła

w głąb lasu, ale dwóch mężczyzn wysiadło i podążyło za nią. Jeden blondyn. I ten mężczyzna o dziobatych policzkach, któremu rozdarła pazurami dżinsy. Krew zamieniła nogawkę w ciemnoczerwoną i był taki wściekły, jego twarz była przerażająco brzydka. Byli tak blisko. Zatoczyła się do przodu. Za wolno. Żadnego wyboru, nie mam żadnego wyboru. Muszę iść szybciej. Zamknęła oczy, zmusiła się do otwarcia drzwi. Mrowienie. Przemiana. Oszołomienie. Pokręciła głową, potykając się na nogach. Łapach. "Jezu, mamy ją! Strzelaj, do cholery!" Coś ukłuło ją w ramię jak osa i warknęła, dźwięk był okropny. Skoczyła na przód szlaku. Prawie do góry. Mogłaby ... Drzewa obracały się wokół niej w kółko. Nogi - zbyt wiele nóg - splątane uderzyły o ziemię. Próbowała wstać, bezskutecznie przebierając łapami, ale jej głowa przypominała głaz. Z rozmytym wzrokiem dostrzegła parę podchodzących do niej butów. Kiedy mężczyzna kopnął ją mocno, mogła tylko bezradnie warknąć. Tatuś - chcę mojego tatusia ...

***

Zastrzelili Jamie! Wspinając się gorączkowo, Vic była ledwie w połowie drogi w górę stromego zbocza. Zatrzymała się nasłuchując, przeklinając w duchu. Szlak, na którym była Jamie zakręcał, znikając z pola widzenia. Dzięki Bogu, ci dwaj mężczyźni, którzy szli za Jamie, nie zbliżyli się do krawędzi klifu, by ją dostrzec, ale na pewno usłyszą, jak się do nich gramoli. Vic zwolniła, poruszając się cicho, każdy mięsień krzyczał, żeby się pospieszyć. Okej, okej. Jamie leży, ale nie jest martwa. Jest czas. Odepchnęła się robiąc następny krok. Jej stopa się ześlizgnęła. Co za burdel. Trzymaj pieprzone nerwy na wodzy, sierżancie. Gdzie u licha, były te wszystkie zmienne mieszczuchy? O czym sobie myśleli, zostawiając Jamie samą? Gdzie, do cholery, było wsparcie tego dzieciaka?

Gdy wiatr ucichł na chwilę, usłyszała ich. "Swane powiedział, że na tych zwierzętach uspokajacz przestaje działać po dziesięciu minutach lub coś koło tego. O wiele wcześniej, zanim zdołamy ją zabrać i wrzucić do klatki." "To strzel do niej znowu, kiedy się obudzi, cymbale. Kurwa, jest ciężka." "To była ostatnia strzałka, gnoju. Masz linę?" "Nie." "Jezu. Facet chce ją żywą." "Pieprzyć to, nie pozwolę, żeby ten piekielny kot znowu mnie pociął. Rozwal jej łeb. Tatuś nie musi wiedzieć, że jego dziecko nie żyje - nadal będzie robił wszystko, żeby ją odzyskać." Cisza. "Taa, to zadziała. Znajdę pieprzony kamień." Kroki. "Czy po śmierci zmieniają się w ludzi?" Vic spojrzała na odległość pozostałą do szczytu. Było zbyt daleko. Zbyt stromo. Nie zdążę na czas. Zamknęła oczy w rozpaczy. I tam, w głębi umysłu, zaświeciły małe drzwi.

***

Samochód patrolowy podskoczył, gdy Alec przejechał po krawężniku przez pokryty śniegiem park, podążając za śladami butów w śniegu, które prowadziły prosto do lasu. Zahamował ślizgiem na skraju linii drzew i wyskoczył. Gdy zdarł ubranie, usłyszał ciężki silnik i ulicą ruszyła czarna furgonetka. Zawahał się. Jeden mógłby uciec. Ale tu mógł bardziej wyczuć zapach. I Jamie. Strach. Przed sobą w górach. Samochód Caluma zaryczał za nim, gdy Alec się przemienił. Nie czekał. Świeża krew robiła na białym śniegu jaskrawe czerwone ślady. Z cichym pomrukiem skoczył do przodu.

Niecałą minutę później Calum zrównał się z nim ramieniem. Kiedy przedzierali się wzwyż szlaku, z góry nad nimi dobiegł wysoki wrzask samicy kuguara.

***

Drzwi prawie ją błagały, by je otworzyła. Vic się zawahała, a potem rozebrała, z goryczą strachu w ustach. Jeśli to nie zadziała ... W myślach otworzyła drzwi i mentalnie wkroczyła w oślepiającą poświatę. Kuuurwa! Opadła na dłonie i kolana ... na swoje łapy. To były jej złocistofutrzane łapy. Pokręciła przecząco głową, niepewna, jak blisko ziemi jest jej twarz. Oślepiał ją blask świata, dźwięki brzmiały zbyt głośno i wszystko pachniało. Za bardzo. "Tu jest kamień, ale muszę go wykopać" dobiegł ją głos z grani. "Drań przymarzł w błocie." Stłumione odgłosy. Uniosła pysk, a górna warga zwinęła się w warknięciu, które ledwo udało jej się stłumić. Wokół niej czerwoną chmurą brzęczała furia, napinając mięśnie. Jej pierwszy skok zabrał ją ponad 3 metry naprzód, kolejne i kolejne, łapy na śniegu były ciche. Nagle dotarła na szczyt i zaczęła wdzierać na niego. "Jasna cholera." Mężczyzna na szlaku odskoczył i zignorowała go. Drugi stanął nad małą panterą z kamieniem w swojej wielkiej pięści. Vic krzyknęła i rzuciła się na odległość. Uderzyła go w klatkę piersiową i przewróciła, lądując na nim. Pazury przednich łap wyrwały mu gardło, urywając krzyk. Fontanna krwi trysnęła w górę. Drugi mężczyzna pognał ścieżką w dół. Vic rzuciła się za nim, a potem zatrzymała, choć wszystko w niej chciało ciała pod pazurami. Z pomrukiem frustracji cofnęła się, by strzec pantery. Jej małej Jamie. Odgłosy ucieczki mężczyzny ucichły, a potem krzyknął "Nie, nie!" Potworne warczenie uniosło futro na grzbiecie Vic, a krzyk zmienił się we wrzask i nagle ustał.

Cisza. Musnęła nosem małego kotka, polizała ucho. Jamie? Sekundę później pojawiły się dwa ogromne górskie lwy, biegnące pędem obok siebie. Jej złość nie osłabła, a zapach krwi był ciężki w powietrzu. Vic warknęła na nich, pokazując kły. Czuła, jak jeży jej się futro. Przednia łapa uniosła się, pazury były wysunięte. Oba koty warknęły, ale się zatrzymały. Kurwa, co ona robiła? To byli zmienni, byli tu po Jamie. Jej mózg nie był w stanie przekonać jej ciała. Moje młode. Moje do ochrony. Nic nie zrani mojej Jamie. Nagle lwy zamazały się. Calum. Alec. Mężczyźni wstali. "Nie znam cię" powiedział Calum, a jego głos był tak kontrolowany, że ledwie mogła usłyszeć ukrytą przemoc, ale jego źrenice były całkowicie czarne, a powietrze wokół niego zdawało się falować. "To moja córka, którą kocham. Zaopiekuję się nią, jeśli pozwolisz." Z jego ochrypłym głosem, ostrożnymi słowami, jej gniew zniknął. Łapa opadła i zmusiła się odstąpić kilka kroków od Jamie. Calum pobiegł naprzód i padł na kolana obok córki. Czując, jak się kołysze, Vic pokręciła głową. To bycie futrzanym czymś, było bardzo dziwaczne. I jak, do cholery, powinna zmienić się znów w człowieka? Czy któryś z tych kretynów wspomniał o drodze powrotnej? Boże, gdyby utknęła tak na zawsze ... Zauważyła to, w kąciku umysłu. Drzwi. Cisnęła się przez nie. Och, duże zawroty głowy. Mrugając, ujrzała nagie ramiona zakopane po łokcie w śniegu. Jej ręce. "O kurwa." Kiedy spojrzała w górę, wpatrywał się w nią Alec, jego zielone oczy prawie świeciły. "Lisiczka? Zmieniłaś się?" Calum podniósł głowę obok Jamie. "Victoria. Złapałem twój zapach, ale nie wierzyłem." Vic z wysiłkiem pchnęła się na nogi. Jej nogi zachwiały się jak na wpół rozmieszane Jell-O, gdy opadła obok Caluma. Oczy małej pantery były otwarte,

ale szkliste, i dyszała. "O, Boże, czy nic jej nie jest? Postrzelili ją - chyba uspokajaczem, jak sądzę." Calum przejechał palcami po futrze Jamie i wyciągnął pierzastą strzałkę. "Tylko jedna?" "Tak, ich ostatnia. Obawiali się, że obudzi się, zanim zamkną ją w klatce." Vic nie była w stanie powstrzymać się przed gładzeniem wilgotnego od śniegu futra, potrzebując poczuć ciepło pod spodem i pocieszające bicie serca dziecka. Mruczała pod nosem - podobnie jak Calum. Szarpnęła brodą ku kamieniowi leżącemu obok trupa. "Planował ją uderzyć..." Zakrztusiła się, nie mogąc nawet wypowiedzieć słów, gdy znów ogarnęła ją groza. Absolutnie niepasujące działanie. Alec spojrzał na złego faceta, podążył za jej skaczącym szlakiem do miejsca, gdzie zniknął za krawędzią grani. "Byłaś na dole, prawda?" stwierdził. "To dlatego się przemieniłaś?" "Taa. Zbyt daleko." Zadrżała, widząc, jak blisko było przybycie zbyt późno, a potem znów zadrżała na kąsający śnieg i wiatr na jej nagiej skórze. Na dźwięk głosów idących szlakiem Vic wstała i stanęła przed Jamie. Drzwi zamigotały w jej wizji, przypominając jej, że ma inne możliwości. Alec stanął obok niej, dotykając jej ramieniem. Ale ludzie, którzy pojawili się w wirującym śniegu, nie byli większą ilością zbirów. Właściciel sklepu spożywczego, Baty, dreptał z przodu, niosąc pistolet. Za jego plecami Kevin Murphy dźwigał strzelbę z podwójną lufą, jego brat strzelbę na jelenie. Potem nadeszły Kori i Angie i miały, alleluja, koce. Baty przeszedł nad ciałem martwego mężczyzny, jakby był kłodą na szlaku i zatrzymał się przed Calumem. "Cosantirze, czego potrzebujesz?"

***

Calum trzymał jedną rękę na swojej córce, nie mogąc przestać jej dotykać, upewniając się, że żyje. Po drugiej stronie od Jamie Alec robił to samo.

Błogosławiąc członków klanu, którzy przybyli. On i jego brat mogli pozostać przy Jamie i nadal wykonywać swoje obowiązki. Spojrzał na zwłoki za sobą. Ślady pazurów na rozciętym gardle były zbyt oczywiste. To samo dotyczyło człowieka, którego on i Alec napadli i zabili. Śmierć z ataków lwów górskich zawsze była niusem. Te ciała nie mogą być znalezione. "Przejrzyj portfele i uzyskaj informacje, a następnie zostaw wszystko. Nie zostawiaj odcisków palców, na wszelki wypadek." Baty podniósł dłoń w rękawiczce. "Zajmę się tym." Ukląkł obok martwego ciała, wzywając kobiety "Kori, masz długopis i papier?" Gdy Kori skoczyła naprzód, Angie rozpostarła koc na ramionach Caluma, a potem zrobiła to samo z Victorią i Alexem. Victoria owinęła się nim, drżąc tak mocno, że zęby zaczęły jej szczękać. Calum otoczył ją wolnym ramieniem i przyciągnął do siebie. "Cosantirze." Kevin, małomówny człowiek, czekał na rozkazy. Calum zerknął na Aleca. "Sugestie, cahirze?" "Zimna woda może ich zbyt dobrze zakonserwować. Najlepiej niech bałagan posprzątają leśne zwierzęta." Calum kiwnął głową, po czym zwrócił się do braci Murphy "Owiń ich w folię, by zapobiec śladom krwi. Zrzuć ze stromego klifu do Dead Mule Canyon." Cody skinął krótko głową. "Wiem, co masz na myśli." Alec dodał "Weź z ciałami tyle zakrwawionego śniegu, ile zdołasz. Nie ma potrzeby pozostawiania dodatkowych dowodów." Kevin zerknął na krwawy bałagan wokół ofiary Victorii i skrzywił się. "Och dzięki, Alec." "Zebrałem informacje" powiedział Albert Baty, wracając do stojącego obok Caluma. "Co dalej?" "Dziękuję, Albercie. Wydaje mi się, że Victoria porzuciła poniżej swoje ubranie i prawdopodobnie plecak." Calum kiwnął głową na ścieżkę prowadzącą nad stromym urwiskiem.

Oczy Baty'ego się rozszerzyły. Pokręcił głową w stronę Victorii. "Niezła wspinaczka, panienko. Zdobędę dla ciebie twoje rzeczy, nie martw się." Uśmiechnęła się, dziękując. "Dziękuję, Albercie." Gdy mały sklepikarz czmychnął, Calum pochylił się nad Jamie. Jej oczy skupiły się na nim i oddychała normalnie. Pogłaskał jej futro na szyi. "Jamie. Byłoby najlepiej, gdybyś się przemieniła. Pamiętasz jak?" Jej mięśnie zacisnęły się pod jego dłonią, ale nie poczuł mrowienia magii. Zaschło mu w ustach. Gdyby nie mogła znaleźć drogi powrotnej ... Spojrzał na Aleca, nie zdolny mówić. "Rodzice, tak szybko panikujecie." Alec podszedł do miejsca, w którym Jamie mogła go zobaczyć. "Spójrz na mnie, skarbie, nie na tą brzydką rzecz, którą nazywasz tatusiem." Wzrok Jamie się zmienił. "Jesteś bezpieczna, kochanie. Wszyscy źli faceci zniknęli. Znajdź drzwi i wracajmy do domu." Czekał. Mięśnie Jamie się nie rozluźniły i znowu dyszała. W kontrolę Caluma uderzył strach. Pierwszych kilka przemian musiało być spokojne i ciche, żeby młodzik nie wpadł w panikę. Złe doświadczenie podczas, i zwierzę mogło sprawić, że dziecko podświadomie uniknie wrażliwej ludzkiej postaci ... i nie będzie w stanie znaleźć portalu. Chociaż ręka brata zacisnęła się w pięść, śmiech Aleca był normalny. "Chcesz, żebyśmy cię nieśli, co? No, czy to nie typowe dla nastolatki?" Calum pochylił się, by podnieść córkę, puszczając Victorię. Zamiast wstać, odepchnęła go łokciem na bok i zajęła jego miejsce. Ujęła pysk Jamie. "Hej." Jamie spojrzała na Victorię. "Boisz się" powiedziała Victoria. "Cóż, do diabła, to pokazuje, że nie jesteś głupia." Calum warknął. "Victorio, to..."

"Zamknij się, to jest babska rozmowa" warknęła Victoria. Pochyliła się bliżej Jamie i szepnęła "Ci goście byli przerażający i wielcy i chcieli cię uwięzić. Znam to uczucie." Calum zmarszczył brwi, patrząc na Aleca, ale jego brat kazał mu czekać. "Tak się sprawy mają" kontynuowała Victoria "możesz pozwolić, by twój strach powstrzymał cię od robienia czegokolwiek innego w twoim życiu - taa, widywałam, jak to się działo - lub możesz mieć odwagę, by ruszyć dalej. Nie jest łatwo. Nie, to trudne jak diabli. Ale wiesz, jeśli odepchniesz strach na bok, będziesz mogła zobaczyć te pieprzone drzwi." Zrobiła minę. "I wygląda na to, że obie musimy się trochę nauczyć bycia tym włochatym czymś. Bóg jeden wie, wolałabym, żebyśmy robiły to we dwie, więc zbierz dupę w troki i się zmień." Zanim Calum mógł na nią krzyczeć, poczuł pod palcami błysk magii i nagle pojawiła się jego mała dziewczynka. "Och, dzięki Hernie" zakrztusił się, jego wzrok zamazał się łzami. Udało mu się wytrwać na tyle długo, by Alec owinął ją kocem, zanim wciągnął ją w swoje ramiona. "Tatusiu, naprawdę się bałam" szepnęła mu w szyję. "Ja też."

Rozdział 19 Calum nie przestawał wydawać rozkazów, przez całą drogę z tej cholernej góry, a Vic uznała, że daleko mu było do rangi kapitana. Pułkownik Calum. Taa. Naprawdę, ten człowiek miał talent. To była powolna wędrówka w ciężkim śniegu. Mimo to nie miała zamiaru przemieniać się w kiciusia, nie po ujrzeniu twarzy Caluma, gdy Jamie nie od razu się odmieniła. Mężczyźni nie wspomnieli, że może pojawić się mały problem jak na przykład utknięcie na zawsze z wąsami i ogonem. W końcu dotarli do Wild Hunt, a Calum zaniósł córkę tylnymi schodami. Ruszył ku swojej stronie domu, ale Alec odchrząknął i szarpnął głową w stronę własnych drzwi. Calum się zatrzymał, po czym się dostosował. Służąca jako tylnia straż Vic szturchnęła Aleca i uniosła brwi. "Nie widziałem tego, ale według Bonnie polało się tam całkiem sporo krwi" powiedział cicho. "Thorson opiekował się tutaj Jamie." O Boże, nie Joe. Nawet gdy oddech Vic uwiązł, palce zakrzywiły się, jakby przypomniały sobie uczucie rozdzierającego pazurami ciała. Niech ich diabli. "Nic mu nie jest?" "Jeszcze nie wiem." Alec pocałował ją w policzek i pchnął przez drzwi. "Zdobędziemy dla ciebie nieco gorącej herbaty, więcej koców" powiedział Calum do Jamie, kierując się w stronę kanapy. Vic zmarszczyła brwi, widząc rozsmarowaną na twarzy dzieciaka i zakrzepłą we włosach krew. "Nie, Calumie." "Co?" Zatrzymał się na środku pokoju. "Najpierw gorący mydlany prysznic. Potem herbata i koce." Już znając odpowiedź, Vic powiedziała "Prawda, dzieciaku?" Jamie spojrzała na pokryte krwią ręce i drżenie wstrząsnęło jej ciałem. "Chcę się umyć" powiedziała słabym, ale zdecydowanym głosem. "Ach." Calum podążył spojrzeniem za córką i źrenice mu pociemniały, chociaż pozostał spokojny jak zwykle. "Prysznic to jest to."

Łapiąc w lot, Alec był już w łazience, dostosowując temperaturę wody. "Może kąpiel w wan..." Vic pokręciła głową. Krew w kąpieli wyglądała paskudnie; czy ci faceci nie mieli o niczym pojęcia? "Kto z tobą zostaje, Jamie? Calum czy ja?" Kiedy Calum postawił Jamie na nogach, sięgnęła po Vic. Jej małe dłonie były jak kostki lodu. "Ty, Vicki. Proszę?" "Nie ma problemu. Wskakuj." Vic skinęła głową, żeby mężczyźni wyszli. Gdy wychodzili, Jamie weszła pod prysznic. Pisk "Jezuuu, to jest gorące!" A potem odgłosy mycia. Vic przeniosła się tam, gdzie mogła widzieć zaparowane drzwi. Dzieciak trzymał się w pionie, nie padając na twarz. Wystarczająco dobrze. Po minucie wyszła z łazienki, wiedząc, że będzie tam Calum. Mężczyzna nadał nowe znaczenie nadopiekuńczemu rodzicowi, ale obserwowanie jak opiekował się córką sprawiało, że Vic zmiękła w środku. Bądź tu mądry. "Co się stało? Czy ona..." Vic przewróciła oczami. "Nic jej nie jest. Może byłoby lepiej, gdyby miała trochę ubrań?" Alec parsknął śmiechem obok Caluma i trącił brata. "Myśli naprawdę jasno, nie? Pobiegnę do ciebie. Dżinsy czy szlafrok?" "Szlafrok" powiedział Calum w tym samym czasie co Vic powiedziała "Dżinsy." Kontynuowała, ignorując zmarszczone brwi Caluma. "Traktuj ją jak ofiarę i taką się sama zobaczy. Nie jest chora, i cholernie dobrze stawiła czoła dwóm wielkimi mężczyznom. Jest wojownikiem, Calumie." Calum niechętnie skinął głową. "Dżinsy to jest to" powiedział Alec. Vic sprawdziła co z Jamie. "Gotowa?" "Prawie. Muszę spłukać szampon."

Alec wręczył ubrania, zanim pojawiła się Jamie, różowa z gorąca. Kiedy Vic pomagała jej się ubrać, sprawdziła obrażenia. Siniaki na łokciach i kolanach, i paskudny na twarzy, co znów wzbudziło gniew Vic. Kilka długich zadrapań i otarć od uderzeń w gałęzie. Stopy były poobcierane, ale bez odmrożeń. Zmienni byli twardymi stworzeniami. "Dobrze wyglądasz, dzieciaku." Uśmiechnęła się, a jej oczy zapiekły. Cholera. Po odetchnięciu wyszła za Jamie z łazienki. Alec zatrzymał ją i wepchnął jej w ramiona kolejne ubranie. "Wyglądały mniej więcej na twój rozmiar. Miłego prysznica, cariad." Napływ wdzięczności był niesamowity. Jamie nie była jedyną pokrytą krwią. I ręce Vic zaczęły się trząść. "Dziękuję Ci. Naprawdę." Pocałował ją lekko, a ciepło w jego oczach po raz drugi sprawiło, że zmiękła. Och, zdecydowanie to przegrywała. "Porozmawiamy, kiedy będziesz czysta i rozgrzana" powiedział. "Calum robi herbatę." Wiedziała, że jest w żałosnym stanie, skoro herbata brzmiała lepiej niż kawa. Po ponownym włączeniu prysznica zrzuciła koc na podłogę i weszła do parnej, wyłożonej błękitnymi kafelkami kabiny. Zanurkowała pod gorącą wodą. Szampon i mydło stały na wyłożonej płytkami narożnej półce i energicznie wyszorowała brud, pot i krew z włosów i ciała. Ale kiedy zabarwiona na różowo woda zawirowała w odpływie, jej żołądek się zacisnął. Do czasu, gdy skończyła, ręce trzęsły się jej tak mocno, że nie mogła zamknąć klapki na butelce szamponu. Przeciążenie adrenaliny i następstwa tego co się stało podpowiadał jej umysł, nawet gdy jej nogi się poddały. Klęcząc na podłodze prysznica, obejmując się ramionami, trzęsła się niekontrolowanie. I płakała. Zabiła człowieka. W okropny sposób skróciła mu życie. Boże, wciąż mogła usłyszeć upiorny dławiący dźwięk, jaki wydawał, gdy umierał. Z jej powodu nigdy się nie zestarzeje, nigdy nie będzie miał szansy na naprawę swoich wyborów, nigdy nie wróci do ludzi, którzy go kochali - może do matki, dzieci, żony, przyjaciół. Bez względu na to, czy na to zasłużył, czy nie, jego głos nie zostanie ponownie nigdzie usłyszany, i to ona się do tego przyczyniła. Nieważne, ile razy zabijała, to nigdy nie stawało się łatwiejsze.

Woda się schłodziła, gdy Vic przestała płakać, ale przynajmniej drżenie wyhamowało. Gdy się wycierała pozostały tylko drobne drgawki. Starła parę z lustra. Poważny błąd. Wyglądała piekielnie. Dni biwakowania na śniegu odbiły się na spierzchniętej z zimna skórze, wychudzone policzki, kręgi pod oczami. Dodaj splątane mokre włosy i zaczerwienione oczy. "Czyż nie jesteś po prostu zjawiskowo piękna, sierżancie?" szepnęła. Życie naprawdę było do dupy. Opuściwszy wypełnioną parą łazienkę, podążyła za dźwiękami głosów i weszła do salonu. Pomieszczenie było w barwach ciemnego orzecha ze złoconymi tkaninami. Ogień za przeszklonymi drzwiczkami piecyka dawał radość i ciepło pomimo wyjącego na zewnątrz wiatru. Na jednej z dopasowanych, wygodnych sof w połowie zasypiając, Jamie wtulała się w bok Caluma; Alec siedział na drugiej. Mężczyźni mieli wilgotne włosy i pachnieli mydłem. Chociaż Vic nie wydała żadnego dźwięku, Alec podniósł wzrok i poklepał kanapę obok siebie. Opadła obok niego z westchnieniem. Otaczając jej policzek dłonią, przesunął kciukiem pod zaczerwienionym okiem. "Wszystko w porządku?" Wzruszyła ramionami i wymamrotała uczciwą odpowiedź, wiedząc, że pomyśli, że żartuje. "Po tym, jak kogoś zabiję, lubię posiedzieć pod prysznicem i popłakać." "Oczywiście. Dobrze jest mieć tradycję." Owinął ją u swego boku tak łatwo, jakby była Jamie. Sposób, w jaki sprawiał ją mniejszą i dotyk twardych mięśni, był niepokojąco uspokajający. Podał jej parującą filiżankę herbaty. "Pij. Wrzuciłem w nią tonę cukru." Upiła łyk i zakrztusiła się; dodał także wystarczającą ilość brandy. Zapłonęła całą drogą w dół i sapnęła, nim zdołała powiedzieć. "Dzięki. Jak sądzę." Jego oczy rozbłysły rozbawieniem. "Cała przyjemność po mojej stronie."

Zanim zdążyła wypić cokolwiek więcej, musiała się dowiedzieć ... "Jak ma się Joe?" Twarz Caluma się spięła. "Pęknięte szwy i wstrząs mózgu. Spędzi noc w szpitalu, gdzie go pozszywają. Ponownie." Vic pokręciła głową. "Skąd wiedzieli, że Jamie była zmienną?" "Nie wiedzieli. Tylko, że Alec i ja." Głos Caluma był łagodny. Uznałaby go za obojętnego, gdyby nie płomienna furia w jego oczach. "Stara Irma Neilson mieszka tu całe życie i jest jednym z niewielu ludzi, którzy o nas wiedzą. Ktoś ją torturował, żeby uzyskać informacje na temat zmiennokształtnych - i naszych krewnych." Vic wzdrygnęła się, myśląc o sadyzmie, który wykazywał Swane. Boże, ta biedna kobieta. "Żyje?" "Och, tak, ale przez kilka dni pozostanie w szpitalu." Usta Aleca uniosły się. "Rozmawiałem z nią kilka minut temu, i jej największym zmartwieniem był ten jej gruby pudel. Dobrze, że pies przeżył." Calum oparł policzek na głowie Jamie. "Przyszli po Jamie, żeby użyć jej przeciwko mnie, ale nie zdawali sobie sprawy, że był z nią Joe. Wtedy ten mały kot dał im więcej, niż zaplanowali." "Nie rozpoznałam mężczyzn. To oznacza, że Swane i garniturek wciąż gdzieś tam są" powiedziała Vic. "Szukamy w rejestrach. Musimy zdjąć osobę, która ich zatrudnia." Calum wyglądał na tak zmęczonego, że Vic zobaczyła, jak wyglądałby jako starzec jedno z tych przybrzeżnych drzew o sękatym pniu i szarych, wciąż stojących wyzywająco na wietrze. I Boże, chciała stać wtedy obok niego. Skoncentrowała się na popijaniu herbaty, odpychając te beznadziejne życzenia. Na schodach zadudniły kroki i odstawiła kubek tak szybko, że płyn rozlał się po bokach. Alec przyciągnął ją do siebie i mruknął we włosy. "Odpręż się. To tylko Devin i Jody. Sprzątali miejsce Caluma."

Po pukaniu do drzwi Alec uniósł nieco głos "Wchodź, nie jest zamknięte." Mężczyzna wsunął głowę, kiwnął Alecowi, a potem spojrzał na Caluma. "Wszystko gotowe. Usunęliśmy dywan, użyliśmy specjalnych rzeczy na ... plamy. Jody zasugerowała, żebyśmy położyli jeden z ręcznie dzierganych dywanów Rebecki, żeby nie wyglądało tak nago." Kobieta odepchnęła faceta na tyle, by dodać "Dywan wygląda naprawdę dobrze, Calumie. Lepiej niż to, co miałeś. Powinieneś go od niej kupić." "Zrobię to. I dziękuję wam obojgu. Jestem wam winien." Vic zrobiłaby wiele, żeby zdobyć ten ulotny uśmiech Caluma. Wyglądało na to, że ta dwójka poczuła to samo, ponieważ zwrócili się do niego z powrotem. Jody powiedziała "Dostarczymy ci rachunki za sprzątanie, ale nie masz żadnego długu, Calumie. Atak był skierowany przeciwko nam wszystkim, nawet jeśli miało to miejsce w twoim domu." Devin zasalutował lekko Calumowi i wycofali się, zamykając za sobą drzwi. "Pachnie tam środkami czyszczącymi, brachu. Myślę, że ty i Jamie powinniście spać tutaj w salonie." Alec zacisnął ramię wokół Vic i obdarzył ją swoim krzywym uśmiechem. "Wiesz, mogę mieć koszmary, więc ty lepiej zostań ze mną, Lisiczko. Na wszelki wypadek."

*** Pozwoliła mu tak biernie wepchnąć ją do łóżka, jakby była Jamie, i fakt na jak bardzo wyczerpaną wyglądała rozdzierał Alecowi serce. Zasnęła natychmiast, ale on był całkowicie rozbudzony, gniew powoli zamierał w jego wnętrzu. Przyciągnął krzesło do łóżka i przyjrzał się jej twarzy w migoczącym blasku ognia. Poczuł, że wychudła, kiedy oparła się o niego na kanapie, a teraz zauważał wgłębienia poniżej jej kości policzkowych. Straciła na wadze, a ciemne kręgi pod oczami świadczyły, że nie spała. Zacisnął szczękę. Nie była jedyna. Ostatnio utracił przyjemność słuchania wieczorami o jej dniu i dzielenia się nieco swoim. Większość ludzi, ludzkich lub zmiennych, widziała tylko ciężar i ból bycia gliną. Ale ta maleńka kobietka jakoś

rozumiała zadowolenie - spełnienie - które pochodziło z ochrony innych. Mogła być kobietą, ale miała serce cahira. Wiedział, że chce ją jako partnerkę - nie zdawał sobie sprawy, jak wielką radość wniosła w jego życie. Kiedy powiedziała, że opuściła szlak, by nie widzieć jego ani Caluma, równie dobrze mogłaby wyciąć mu serce. Oparł łokcie na kolanach, próbując rozwiązać tę zagadkę. Był na tyle doświadczony, by wiedzieć, że się nim przejmuje, nawet nie widząc, jak patrzyła na niego z tak łagodnym wyrazem twarzy i jak stała w jego osobistej przestrzeni, wpuszczając go w swoją. Skąd martwienie się o zdziczenie? Przyjrzał się jej równomiernemu oddechowi, całkowitemu odprężeniu, które mówiło o zaufaniu. Czy jego Lisiczka naprawdę sądziła, że nie ma z nikim żadnego związku, nikogo nie kochała? Jeśli już, to troszczyła się za bardzo. Była jak rozgotowana pianka, na zewnątrz chrupiąca, całkiem słodka i miękka w środku. Ale starała się ukryć, jak bardzo się przejmowała; nie wierzyła nawet, że to robiła. Coś sprawiło, że pomyślała, że bezpieczniejsza jest sama. Więc nie dzieliła się przeszłością ani emocjami. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak chciała również zachować powierzchownym ich seks. Jak jej się nie udało. Nadszedł czas, by mały eks-człowiek opuścił resztę swych barier. Oczywiście to on i Calum musieli ją tego nauczyć. Wyciągnął rękę i przeciągnął palcem po jej upartej szczęce, osiadła w nim determinacja. Bogowie zapewnili jemu i Calumowi kolejną szansę na jej zdobycie - i tym razem nie zawiodą.

***

Vic usłyszała wystrzał z karabinu i pocisk trafił mężczyznę obok niej z szarpiącym wnętrzności plaśnięciem. Chrząknął upadając, jego krew spryskała gruzowisko. Martwy. Twarz miała lepką od potu i krwi, usta zaschnięte z piasku. Słońce padało z bezchmurnego nieba, upał był jak broń. Skręciła, by uniknąć kupy śmieci na drodze; wszędzie były miny-pułapki. Bomba eksplodowała za nią, inna przed nią i odwróciła się, zdezorientowana. Gdzie ja jestem? Spojrzała

w dół, spodziewając się obdartych ciuchów Bagdadu - ale Jezusie, kurwa, była naga! I stała na ulicy. Strzały przebiło warknięcie i spomiędzy budynków wyskoczyła pantera. Zaklekotało M-16, a mały lew wbił się w chodnik, krew spłynęła czerwoną rzeką po złotym futrze. "Jamie!" Próbowała biec, ale jej nogi się nie ruszały. Poderwała się. Siadając? Wpatrywała się w ciemność, zaciskając dłonie na kocach. Łóżko. Gdzie ja jestem? "Hej, hej, hej." Mężczyzna obok niej w łóżku. Jezu, nie. Uderzyła. Złapał jej pięść wielką dłonią. "Koszmar, kochanie. Miałaś koszmar". Jego głos był niski i łagodny. Dziwnie pocieszający. "Ciii, Lisiczko, jesteś bezpieczna." "Alec?" "Nikt inny." Siedząc obok niej, sczesał jej włosy z wilgotnej twarzy. "No chodź, cariad. Potrzymam cię, dopóki potwory nie znikną." Położył się, ciągnąc ją w dół. "O, Boże, to było zbyt prawdziwe." Jej serce wciąż dudniło, ale mięśnie powoli się rozluźniały, gdy głaskał ją po plecach. Z westchnieniem złożyła głowę w zagłębieniu jego ramienia. "No dalej" wymruczał, a jego głos rezonował pod jej uchem. "Chcesz o tym porozmawiać czy pozwolić, żeby zniknęło?" "Zniknęło" szepnęła. Jej usta lekko się wykrzywiły, gdy przypomniała sobie jedną część. "Wiesz, słyszałam o tym, ale nigdy przedtem nie byłam we śnie naga." "Ach." Uśmiechnął się. "Nie wiedziałem, że ludzie tak mają. To zwykły koszmar zmiennego." "Taa?" Z początku przypomniała sobie, jak w górach przemieniła się z kota w człowieka i znalazła się z nagim tyłkiem. "O. Założę się." Wtuliła się bliżej, położyła mu jedno kolano na udzie, a jego ciepło było cudowne na jej

wychłodzonej skórze. Skórze? "Rozebrałeś mnie! Nic dziwnego, że myślałam, że jestem naga." Śmiech zadudnił mu w piersi. "Nawet się nie obudziłaś." "Ale..." "Siebie też rozebrałem" wskazał szlachetnie. Jakby to miało znaczenie. Jego głos obniżył się, nabrał ciepła. "A tak się składa, że lubię cię bez ubrania." Jego dłoń gładziła ją po ramieniu, aż po talię i rozbudziła ciepło. Dobrze. Jej tętno zwolniło, ale teraz przyspieszyło z dużo lepszego powodu niż strach. Przyjemniejszy sposób na celebrowanie życia niż ... "Wszystko w porządku?" Do pokoju wszedł Calum, jego chód był cichy jak zawsze. Przyglądał jej się przez chwilę, a potem zerknął na Aleca. "Koszmar senny" powiedział Alec."Jamie?" "Skrzaty jej pilnują." "Dobry układ." Alec cofnął się, ciągnąc Vic za sobą, dopóki nie zastąpiła go na środku łóżka. "Wiesz, rozmawialiśmy właśnie o tym, że oboje jesteśmy nadzy. Jesteś przesadnie ubrany, bracie." Co? Vic zagapiła się na Aleca. "Ale..." "W rzeczy samej." Calum błysnął rzadkim uśmiechem, a potem zrzucił ubranie. Opalona skóra. Gładkie, twarde mięśnie. Podniósł kołdrę i położył się na łóżku po drugiej stronie, umieszczając ją między sobą a Alec'iem. Zaczęła się podnosić. Alec ją przytrzymał. "Lisiczko" powiedział cicho. "Kochałaś się z obojgiem z nas oddzielnie." Wstyd sprawił, że na chwilę zamilkła. "Ja...przepraszam. Nie powinnam..." Calum prychnął. Złapał ją za ramię i przewrócił na plecy między obojgiem mężczyzn. Każdym opartym na łokciu, górującym nad jej bezsilną pozycją. Cholera. Ręka Caluma przytrzymała ją w dole i popchnęła ją. Zmrużył oczy; jego głos się pogłębił. "Nie ruszaj się."

Jej palce poddały się mimowolnie na tę krótką komendę - a co bardziej zatrważające, jej wnętrze zdawało się zmieniać w ciecz. Uśmiechnął się lekko. "Bardzo ładnie, cariad." Rzucił Alecowi ganiące spojrzenie. "Niezdarny gnojku. Sprawiłeś, że poczuła się winna." Alec ujął jej dłoń i ucałował palce. "Nie chciałem tego zrobić, Lisiczko. Chcieliśmy, byś cieszyła się nami osobno - teraz chcielibyśmy cieszyć się tobą razem." Jej serce się zatrzymało. Jasne, załapała podpowiedź, kiedy Calum zrzucił ubranie, ale żeby powiedzieć to głośno ... "Mówisz poważnie?" "Cariad, czy Heather nie powiedziała ci o zwyczajach Daonain?" zapytał Calum, unosząc brwi. "Uch. Tak." Próbowała sobie przypomnieć, co powiedziała Heather, ale Alec przebiegł ręką w górę jej ramienia i oparł dłoń na jej barku ... tuż nad lewą piersią. Jej sutki się naprężyły. Calum pogłaskał palcem policzek i dolną wargę. "Serce ci wali, mały kotku. Zarumieniłaś się i mogę wyczuć twoje podniecenie. Twój ludzki umysł może mówić, że to złe, ale twoje zmiennokształtne ciało nas pragnie." Jego oczy zmieniły się w płynną szarość, która trzymała jej wzrok na uwięzi, gdy otoczył jej pierś wielką dłonią. Kiedy jego kciuk zatoczył kółko na sutku, wszystko wewnątrz niej wybuchło płomieniem. Kąciki oczu zmarszczyły mu się z satysfakcji. Zerknął na brata. "Lisiczko." Alec objął jej podbródek, odwracając twarz w swą stronę i jego usta zamknęły się na jej. Pocałunek ją uwiódł, nakłaniał, by zareagowała i wypełnił ciepłem. Materac się ugiął, gdy Calum usiadł i ujął jej piersi. Jego dotyk był mocny, gdy palce wykręcały sutki, napięcie narastało, a potem uszczypnął czubki. Zadrżała z ostrego bólu, a wstrząs żaru pognał prosto do jej pachwiny. Powstrzymała jęk. Alec podniósł głowę, wzrok miał gorący z pożądania, choć rozbawiony. "Nigdy nie spotkałem kobiety tak niechętnej, by jej dogodzono."

"To nieprawda." Próbowała usiąść, a dłoń Caluma między piersiami rozpłaszczyła ją na łóżku. "Och, to prawda" powiedział Calum. "Lubisz seks, ale boisz się stracić kontrolę. Wygląda na to, że już to przerabialiśmy w jaskini." Palcem pod brodą uniósł jej twarz, ponownie unieruchamiając ją spojrzeniem, tym, które zamieniało jej mięśnie w galaretę. "Oboje wiemy, że lubisz mi się poddawać, prawda?" Dreszcz przebiegł jej kręgosłup. Udało jej się leciutko skinąć głową. "Victorio, masz coś przeciwko kochaniu się z nami obojgiem?" Zrób to albo się zamknij, Sierżancie. Ale, Boże, pragnęła ich - pragnęła ich obu. Jeśli to uczyni ją zmiennokształtną dziwką, niech tak będzie. "Nie, sir." To 'sir' po prostu jej się wymknęło, reakcja na niego przeskoczyła w tryb oficerski. W jego policzku pojawił się dołeczek, gdy uśmiechnął się, a rozbawienie w jego oczach świadczyło, że to usłyszał. "Z pomocą Aleca będę kontynuował twoje lekcje oddawania kontroli." Podniósł jej ręce nad głowę i jedną ręką chwycił jej nadgarstki, przyszpilając je do materaca. Ponieważ jego ciężar również spoczywał na tym ramieniu, szarpnęła żartobliwie, myśląc, że łatwo się uwolni. Jego uścisk był jak żelazo. Nieprzełamywalny. Pociągnęła mocniej. Jej oddech się zmienił, przyspieszając. Przyszpilał ją w jaskini na różne sposoby ... ale teraz? Z Alec'iem? "Calum" szepnęła, ciągnął ją lęk, nawet gdy wzrosła temperatura. Piersi pulsowały, łechtaczka tętniła w rytm bicia serca. "Szzzz, jesteś z nami bezpieczna, cariad" musnął jej policzek, a potem zerknął na Aleca. "Myślę, że zostanę tutaj." "Jak dla mnie, działa." Alec zsunął się na łóżku i poczuła, jak jego stwardniałe ręce rozsuwają jej nogi. "Calum..." Ponownie przerażająco szybko.

pociągnęła

za

nadgarstki,

podniecenie

wzrosło

"Tak, mały kotku" powiedział Calum i wziął jej wargi w wymagającym pocałunku. Jego język plądrował jej usta i wyrzucał z głowy każdą myśl, tak że

wsuwające się w jej fałdki palce Aleca były zaskoczeniem. Sapiąc wygięła plecy w łuk. Napięła się, pociągnęła za ramiona, próbowała zewrzeć nogi ... bez skutku. Mocne dłonie sprawiły, że uda rozwarły się bardziej, a Alec polizał jej łechtaczkę, jednym długim ostrzegawczym pociągnięciem. Kiedy jęknęła, w mrocznym spojrzeniu Caluma pojawiła się satysfakcja. Chichot Aleca przeszył ją wibracją, a potem jego język prześlizgnął się po jej łechtaczce, wyraźnie wymagający, niepowstrzymany. Krew nieubłaganie popędziła do jej cipki, gdy kontynuował. O Boże, dojdę. Napięła się, gdy ciśnienie wzrosło do nieznośnego poziomu. Język porzucił szczyt i okrążał boki wrażliwej grudki. Pozostawiając ją na krawędzi szczytowania. Calum uśmiechnął się do Aleca i pochylił głowę, by całować jej piersi. Kiedy jego ciepłe usta zamknęły się nad sutkiem, jej plecy wygięły się w łuk. Dłonie Aleca zacisnęły się na jej udach, Caluma na jej nadgarstkach i ramieniu, oboje trzymali ją tam, gdzie chcieli. Poczucie, że nie może nic zrobić, nie może niczego powstrzymać, wydawało się uwalniać w niej coś dzikiego, uwięzionego. Calum obserwował ją, jakby chciał sprawdzić jej odpowiedź. Teraz uśmiechnął się, dotykając policzka lekkimi palcami. "Widzę, że lubisz być ograniczana, maleńka kobietko. Więc będziemy kontynuować." Mroczna obietnica w jego niskim głosie pozostawiła ślad w rozbudzonej potrzebie. Pochylił się, by ssać jej sutki. Za każdym razem, gdy lekko przygryzał, przeszywał ją wstrząs ciepła. A Alec używał swojego niegodziwego języka, powoli ślizgając się wokół łechtaczki, a potem jego zęby zamknęły się na fałdkach w lekkim ukąszeniu. Jej piersi i wargi sromowe były niemal boleśnie nabrzmiałe i wrażliwe. Zbyt wiele. Zbyt wiele wrażeń, zbyt wymagające. Zaczęło wirować jej w głowie, gdy te wymagania pokonały jej obronę. Palec zakręcił się przy jej wejściu, a potem pchnął do środka, tarcie obudziło każdy głęboki nerw w miednicy. Biodra próbowały się unieść, ręka przycisnęła ją do dołu.

Palec wsuwał się i wysuwał, a potem Alec dodał kolejny. "Nie mogę" sapnęła, świat się zwężał, aż pozostało tylko jedno odczucie. Calum potarł policzkiem o jej policzek. Jego głos był szorstki i głęboki. "Możesz, cariad. Przyjmiesz wszystko, co możemy ci dać." Ugryzienie w delikatne wnętrze uda przyciągnęło jej uwagę do Aleca. Jego palce ustaliły nieodparty rytm, wymiatając jej rozsądek. W miarę jak cała dolna połowa zamieniała się w jeden nadmiernie wrażliwy nerw, tonęła w odczuciu. Kiedy Calum przygryzł jej sutek i obmył ją ból, mogła tylko kwilić. Alec podniósł głowę. Otworzyła oczy, gdy Calum mu przytaknął. Wargi Aleca zacisnęły się na łechtaczce, Caluma na jednym z sutków i obaj zassali, obaj ciągnęli ją ku sobie wirującymi językami. Nic nie mogło pod tym przetrwać. Roztrzaskała się w rozkoszy, eksplozja rozdarła palisadę podtrzymującą jej obronę. Uwalniając ją do prostego odczuwania. Fala za falą przyjemność podrywała ją w górę, płynęła w jej żyłach w gorącym pośpiechu, aż poczuła się tak, jakby się lśniła. Calum podniósł głowę łapiąc jej spojrzenie, przytrzymując je, gdy Alec lizał jej łechtaczkę jednym powolnym ruchem. Znowu zadrżała w spazmach, a potem bezwładnie opadła, całkowicie wyczerpana, jakby jej mięśnie odpłynęły i rozlały się kałużą na podłodze. Uścisk wokół jej nadgarstków zniknął i Calum wziął jej usta, głęboko. Słodko. "Jesteś przepiękna, cariad." Łóżko zadrżało, a potem Alec całował ją powoli, na swój sposób, jakby nie miał do zrobienia nic ważniejszego. Po pewnym czasie, na tyle, że jej tętno wróciło do normy, podniósł głowę. "Dziękuję Lisiczko. To mi się podobało." Westchnęła i otworzyła oczy. Dwóch twardych zabójców, ale wyrazy ich twarzy były tak aprobujące, że wypełniało ją ciepło. "Boże, nigdy nie ... umm." Dlaczego tak trudno to było wykrztusić? "Dalej, mały kotku" powiedział Calum. Dobra. "Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Ani tak mocno nie doszłam."

"Nie mogę powiedzieć, by mi to w czymkolwiek przeszkadzało." Alec się uśmiechnął. "Dupek." Jej mózg zaczął wnikać z powrotem w czaszkę. "Co z ... Wy nie ... " Calum podniósł jej dłoń do ust i skubnął koniuszki palców, sprawiając, że zamrowiły jak zimne ognie na Czwartego Lipca. "Będziemy. Ale jesteś wyczerpana. Prześpij się najpierw, cariad." Spojrzał jej w oczy, co wcale nie pomagało jej oddychać. "Chcemy, żebyś była żwawa, kiedy my" - uśmiechnął się szeroko do Aleca - "będziemy mieć swoją kolej." "Och jasne, tak, jakbym mogła po tym zasnąć." Oboje tylko się do niej uśmiechnęli, jakby rozbawieni. Ręka Aleca poruszała się powoli po jej brzuchu, głaszcząc ją jak kota. I zanim zdążyła to zwalczyć, poczuła, że zasypia.

Rozdział 20 Caluma obudził szept w uchu. "Myślę, że teraz twoja kolej." Miękkie usta musnęły jego policzek, a delikatne palce przejechały mu przez włosy. Spojrzał w jej piękne oczy. Czasem w kolorze miedzi, czasem złocisto-brązowym z podniecenia, jak teraz. "Victoria." Uśmiechnęła się łobuzersko i miał chwilę radości, że doszła do siebie, zanim jej palce zamknęły się wokół jego fiuta, doprowadzając go do natychmiastowego podniecenia. "Piekielny sposób na pobudkę" wymruczał Alec, a Calum uświadomił sobie, że uklękła między nimi i złapała również trzon Aleca. "I co teraz zamierzasz z nami zrobić, kotku?" Na Herna była godną zmiennokształtną, wojowniczką z czułym sercem. Pogładził ją po policzku, kochając sposób w jaki przechyliła głowę w jego dłoń. Między jej brwiami pojawiła się zmarszczka i puściła ich. "Nie... jestem pewna. Jak to zrobimy?" Alec rzucił mu roześmiane spojrzenie, po czym uśmiechnął się do niej. "Będziesz musiała popracować nad jakąś zabawą, ale na razie ..." Z szybkością i siłą cahira Alec złapał ją za nadgarstki i pociągnął do przodu, przyszpilając jedną rękę po każdej stronie swych bioder, z kolanami wciąż na środku łóżka, teraz po zewnętrznej stronie prawego uda. Jego kutas uniósł się do niej, jakby wychwycił jej zapach. "Bracie?" Uśmiechając się na jej zdumienie, Calum przesunął się za nią. Jej jędrny tyłek unosił się w powietrzu, a zapach pobudzenia sprawił, że stwardniał jeszcze bardziej. Mógł ustawić ją na pozycji za pomocą dotyku, ale zwierzę w nim rozkoszowało się tym, jak podporządkowuje się samemu jego głosowi. "Rozchyl dla mnie nogi, cariad" powiedział cicho. Dreszcz sprawił, że jej piersi drgnęły, a potem kolana się rozdzieliły. Pozostał cichy, nieruchomy, a ona rozszerzyła się bardziej.

Uklęknął między jej rozwartymi nogami i przesunął dłońmi po jej plecach, obrysowując smukłe mięśnie. Była lwicą, nawet zanim stała się zmienną. Nasz kot. Przesunął się niżej. Między nogami jej cipka była śliska i opuchnięta, gotowa do użycia. Zaparło jej dech, gdy delikatnie gładził każdy bok łechtaczki, aż stwardniała pod jego lekkim dotykiem. Robiła się coraz bardziej mokra. "Chcę twoich ust na Alecu, mały kotku" powiedział Calum. "Uwolni ci z powrotem jedną rękę." Alec uśmiechnął się szeroko i otworzył uchwyt na lewej ręce. Balansowała nad nim prawym ramieniem, z ręką wciąż trzymaną w nadgarstku. Zerknął na Caluma wzrokiem wypełnionym przyjemnością i żarem - i rozbawieniem. U Daonain czasami jedno z miotu oburzało się na to dominujące, ale Alec nie był jednym z nich. Po prostu się cieszył. Uwolniona dłoń Victorii zamknęła się wokół grubego kutasa Aleca. Calum usłyszał ostry wdech. Wzięła jego brata w usta, wciągając go głęboko, a wał Caluma zapulsował jakby w zazdrości. Alec zaplątał palce w jej włosy i westchnął. "Cholera, Lisiczko." Ustanowiła równy rytm, liżąc i ssąc, dźwięki były wystarczające, by doprowadzić mężczyznę do dzikości. Calum zawirował kutasem po sokach, po czym powoli wszedł. Gorąca, mokra i tak witająca jak malutkie drgania, które dawała. Potrzeba posiadania, zatrzymania jej, rosła w nim jak powódź, i walczył z tym. Aż do pierwszego Zgromadzenia zmiennego nie byłoby żadnego partnerstwa. Ale zasady nie mówiły nic o więzach przyjemności, prawda? Uśmiechając się Calum delikatnie pocałował ją w kręgosłup, pochylając się do przodu, by utrzymać równowagę na jednym ramieniu. Kiedy zacisnął zęby na delikatnym mięśniu karku, jej cipka zacisnęła się na jego penisie. Plecy wygięły się, ustawiając biodra wyżej - z zadowoleniem witając jego użycie. Dostrzegł błysk uśmiechu zachwyconego Aleca, zanim brat zacisnął dłoń w jej włosach. "Mocniej Lisiczko."

Napomniana przyspieszyła tempo, a jej rytm stał się nierówny, kiedy Alec porzucił jej nadgarstek, by pieścić jej piersi. Oddech wstrzymał cichy urwany jęk. Wciąż walczyła. Jeśli kiedykolwiek istniała kobieta, która musiała być kontrolowana i przytłaczana odczuciem, to była ta. Calum powoli wysunął trzon, a następnie powrócił, obracając biodrami, by znaleźć to słodkie miejsce. Nisko, pamiętał z czasu spędzonego w jaskini. Jeszcze kilka eksplorujących ruchów gdy jej wnętrze zmiękło, podczas gdy zewnętrzny pierścień mięśni zacisnął się na nim jak klucz. Tam. Pochylił się, by ocierać się o to miejsce każdym powolnym ruchem. Mięśnie jej tyłka zacisnęły się i wkrótce jęknęła, długo i nisko. Alec roześmiał się, szarpiąc jej głowę do przodu, by utrzymać ją w ruchu, podczas gdy bawił się sutkami, kręcąc je, lekko szczypiąc. Calum niemal widział, jak jej myśli się rozpadają. Utrzymywał swoje ruchy powolnymi i lekkimi. "Ssij mocniej Aleca, kotku. Doprowadź go teraz." Dał bratu skinienie głową, by ruszył naprzód. Alec zacisnął dłonie w jej włosach, sterując nią. Syknęła głośno, biorąc go głębiej. Wkrótce Alec warknął ostrzegawczo, przyciągając jej głowę, ku swojemu uwolnieniu. Kiedy jego biodra napięły się w górę, przełykała gorączkowo. Alec opadł z długim, szczęśliwym westchnieniem. Jego uścisk na niej się rozluźnił. Victoria wydała z siebie zadowolone - mmm i łagodnie wypuściła go z delikatnymi liźnięciami, gdy głaskała go po brzuchu. Kiedy uprawiała seks, ujawniała się jej słodka strona, zauważył Calum, i dotknęło to jego serca. Alec pociągnął ją za włosy. "Dziękuję kochanie. Byłaś wspaniała." Calum zaczekał, aż złapie oddech, a potem napotkał spojrzenie Aleca. Jak większość zmiennokształtnych często dzielili się przez te wszystkie lata, ale nic wcześniej nie wydawało się takie ... właściwe. Jakby Victoria idealnie między nimi pasowała. Jego brat uśmiechnął się szeroko, gdy Calum złapał ją za biodra i

wbił się w nią. Już nie wolno i lekko. Potrzebował ją wziąć, i zrobił to, mocno i głęboko, za każdym pociągnięciem pocierając fiutem o to słodkie miejsce. Jej uda zaczęły drżeć, i nadszedł od niej ten cichy lament. Nie wystarczająco blisko. Alec pochylił się i wsunął pod nią głowę, aby mógł zassać zwisające piersi. Zadrżała, a jej cipka zacisnęła się na fiucie Caluma. Biodra pchały na niego, dopasowując się do jego rytmu. Jeszcze nie. Calum zwolnił uścisk na prawym biodrze i sięgnął wokół talii. Jego palec powędrował w dół jej podbrzusza i niżej, by pocierać śliską łechtaczkę. Stwardniała i uśmiechnął się. Alec najwyraźniej kąsał, bo krzyknęła i spróbowała się podciągnąć. Zamiast pozwolić na to, Calum pchnął szerzej jej kolana, zwiększając jej bezradność, a następnie wjechał w nią mocniej, szybciej, każdym pchnięciem drażniąc łechtaczkę. Całe jej ciało się zacisnęło, a cipka zamknęła wokół niego jak pięść. Każdy oddech był skamlającym apelem, a potem wstrzymała oddech - i wiedział, że jej świat się zatrzymał ... właśnie tam ... czekając na jego dotyk. Zamruczał, wiedząc, że Alec usłyszy i zwiększy uwagę, a potem Calum wziął jej łechtaczkę między palce, dając jej mocny, nieubłagany nacisk, gdy w nią uderzał. Przeszył ją ciężki dreszcz i zawyła w uwolnieniu - najpiękniejszy dźwięk na świecie - każdy łamiący się krzyk odpowiadał silnemu zaciśnięciu orgazmu wokół jego kutasa. Mocowanie się posłało również jego. Złapał ją za biodra obiema rękami, głaszcząc głęboko, pozwalając sobie dojść, gdy warknął i wypełnił ją swoim nasieniem. Niech Hern i Matka pobłogosławią ich pewnego dnia młodymi. Milczeli przez minutę. Jej głowa wisiała nisko, a żebra falowały, gdy sapała z trudem. Calum pocałowała ją w szyję, a potem przeciągnął na bok, pozostając za nią - w niej. Alec przeniósł się, żeby wcisnąć ją między nich. Z westchnieniem zadowolenia lekko się wykręciła, by wtulić się bliżej.

Kiedy ich partnerka położyła głowę w zagłębieniu ramienia Aleca, Alec posłał Calumowi senny, radosny uśmiech i szmer dźwięku, który przetłumaczył jako nasza.

***

Calum nie zasnął. Kiedy zasłony pojaśniały o świcie, po prostu leżał i patrzył, jak pozostali dwoje śpią, czując słuszność ich połączenia. Kiedy Victoria napięła się we śnie, Calum zamruczał do niej, głaszcząc ją po ramieniu, i rozluźniła się, a jej oddech znów zwolnił. Ufała mu, nawet najbardziej podatna. Zaopiekuję się twoim sercem, koteczku. Kiedy światło słoneczne ukazało się pod zasłonami w sypialni, Calum wyślizgnął się z łóżka, wziął szybki prysznic i zrobił sobie herbatę. W salonie Jamie nadal spała na kanapie. Dwa, wysokości kolan, skrzaty w kącie pokiwały głowami na jego ciche "dziękuję" i zniknęły. Będzie musiał kupić im wyjątkowo tłustą śmietankę, a może jeden z wypieków Angie, żeby nagrodzić ich za czujność. Usiadł obok córki, sączył herbatę i po prostu ją obserwował. Robiąc to często ostatnio, czyż nie? Ale był tak bliski utraty ich wszystkich. Ostrożnie odsunął jej włosy z piegowatych policzków. Oprócz kilku zadrapań i siniaków przeżyła walkę w świetnej formie. Była twardsza niż kiedykolwiek myślał, bardziej jak Victoria niż Lenora. Niedługo potem w kuchni pojawił się Alec, ziewając i niosąc swoją kawę i poranną gazetę. Calum słyszał prysznic; Victoria też nie spała. Czy byłaby zażenowana? Albo, co bardziej prawdopodobne, najeżona, by ukryć fakt, że jej zależało. "Bracie, powinniśmy posprzątać pokój gościnny między naszymi mieszkaniami, żeby Victoria miała miejsce, które mogłaby nazwać własnym." "Dobry pomysł. Jej dom jest zbyt narażony." Kiedy Jamie zakwiliła we śnie na ich głosy, Alec się uśmiechnął. "Wygląda lepiej."

"Tak. Ale powinna znowu się przemienić. Wkrótce. Posiadanie ciebie i Victorii pomogłoby." Alec się zastanowił, powoli przytakując. "Taa. I nie zaszkodzi, by Lisiczka rozpoczęła lekcje." "Jakie lekcje?" zapytała od drzwi Victoria, owinięta ciemnozielonym szlafrokiem frotte Aleca. Jej twarz była cudownie różowa od gorąca prysznica, policzki poczerwieniały od otarć brody, a wargi napuchły. Wyglądała na porządnie wykochaną. Kiedy spotkała jego oczy, poczerwieniała. W końcu nie najeżona. Onieśmielona. Uśmiechnął się nieco, oczarowany tą myślą. Uklękła przy kanapie, żeby sprawdzić Jamie. "To normalny sen. Wszystko z nią w porządku." Jej czułość go ogrzała. Naprawdę dbała o jego kociaka, prawda? Po odgarnięciu kosmyka włosów z policzka Jamie, wstała, przyjmując chłodniejszy wyraz - zamykając tę bramę łagodnego serca. Wolał, gdy opuszczała barierę. Wstał, chwycił jej szlafrok i przyciągnął ją do siebie wystarczająco blisko, by wziąć jej usta w długim porannym pocałunku. Miękkie, opuchnięte wargi, zapach czystej kobiecej skóry. Kiedy podniósł głowę, jej oczy były oszołomione, a dłonie chwyciły jego bicepsy. "Dzień dobry, mały kotku" powiedział cicho, ponownie pocierając jej wargi. Cieszyłby się, witając ją w ten sposób przez resztę swoich dni. "Dzień dobry" odpowiedziała, najwyraźniej próbując się opanować, ale jej ochrypły głos mówił mu coś innego. "Yyy. Mówiłeś o lekcjach?" "Wytrenujemy cię w przemianie, kontroli i trikach bycia zwierzęciem" powiedział Alec. "Na początku to dość dziwne." "To już odkryłam" powiedziała Victoria z ironicznym uśmiechem. "I wy dwaj jesteście moimi instruktorami?" "Jeśli zechcesz." Calum przesunął palcem po jej różowym policzku. "Bycie poproszonym o zostanie mentorem to zaszczyt, więc jeśli jest ktoś, kogo byś..." "Nie" przerwała mu. "Obiecałam Jamie, że nauczymy się razem. Posiadanie tych samych nauczycieli jest logiczne."

"W istocie." Logiczne. Szlag by to, miał nadzieję, że wolała jego i Aleca jako więcej niż instruktorów. Chciał jej w swoim życiu, w swoich ramionach, spierającą się z nim o politykę, rozjaśniającą mu dni. Jednak nie mówiła o żadnych uczuciach - a im nie wolno było tego robić w tym momencie. "Obudzę Jamie i zaczniemy po śniadaniu." "Zaczynamy dziś rano?" Nerwowy wyraz twarzy wywołał jego uśmiech. Nie była tak zblazowana jaką próbowała się jawić. "Tak."

***

Kurwa, powietrze w tunelu było lodowate. Vic zadrżała jeszcze bardziej, wiedząc, że następnym krokiem będzie zdjęcie ubrania. "Rozbierz się" powiedział Calum, a Vic zakrztusiła się śmiechem. "A ubrania odłożyć ...? Rozejrzała się po ciemnej jaskini. Bez mebli, bez szaf, bez wieszaków. "Tutaj." Alec zdjął koszulę i wepchnął ją do ściany, gdzie w litej skale wykute były schowki. Niektórzy mieli już w nich ubrania. "Weź to." Rozebrała się, czując, jak jej skóra rumieni się pomimo chłodu. Taa, okej, widzieli ją nago - do diabła, całowali większość z niej - ale mimo wszystko obnażanie tyłka w świetle dnia było czymś odmiennym. Przed obojgiem z nich. Potrząsnęła włosami, by zasłonić przód. Jamie nie miała problemu ze skromnością i bez zastanawiania wyskoczyła z ubrania. Zmienni przypuszczalnie musieli być przyzwyczajeni do bycia nagimi. Do diabła, gdy ruszali na polowanie, jaskinia musiała wyglądać jak kolonia nudystów. Dziwne. Alec uśmiechnął się, najwyraźniej świadom jej niechęci. "Najlepiej rozebrać się przed zmianą. W przeciwnym razie robi się drogo, bo kończysz rozrywając szwy. Ale porwanie ubrania jest dobre. Spadnie i nie zostawi cię zaplątaną."

"O ile nie masz na sobie elastycznych." Calum błysnął uśmiechem. "Kiedy byliśmy niewiele starsi od ciebie, Jamie, Alec zapomniał o zdjęciu ubrania. Zamiast się odmienić, próbował pazurami zerwać z ciała elastyczną koszulę. Myślę, że wciąż ma blizny." Vic parsknęła, a Jamie się roześmiała. "Dzięki, brachu." Alec przewrócił oczami. "Nie trzeba dodawać, że Pan Ostrożny nigdy nie zapomniał najpierw się rozebrać." Jamie wepchnęła buty do schowka i odwróciła się. "Jestem gotowa na przemianę, tatusiu." Jej podbródek się uniósł, gdy próbowała wyglądać odważnie, ale drżenie w głosie zdradzało jej zdenerwowanie. "Ja też" powiedziała Vic. Przynajmniej jej głos się nie trząsł. Zbytnio. Calum zerknął na Aleca i Vic poczuła mrowienie na skórze, gdy Alec się rozmył, a potem pojawił jako potężny kuguar, jego futro było tak złote, że prawie świeciło. Oczy były nieco jaśniejsze, prawie pasujące do jaśniejszego futra na wewnętrznej stronie jego uszu. "Boże, jesteś śliczny" powiedziała mimowolnie Vic i mogła przysiąc, że kot uśmiechnął się na jej słowa. To - on, przydreptał i otarł szczękę o jej nagie biodro, sprawiając, że przeszył ją dreszcz. Pewnie, wiedziała, że to Alec, ale ... to był bardzo duży lew górski. "Zachowuj się, bracie." Z niskim, kocim prychnięciem Alec odsunął się, by przykucnąć przy wejściu do tunelu. "Victoria, czy drzwi w twoim umyśle są wyraźne?" "Tak." Dzisiaj jarzyły się nawet bardziej niż wczoraj. "Dobrze. Po przemianie, znajdź portal ponownie, zanim zrobisz cokolwiek innego. Z drugiej strony nie wygląda tak samo, a w razie potrzeby musisz być zdolna szybko powrócić." Jamie przytaknęła. "To straszne, kiedy nie możesz dostrzec drzwi."

"Tak jest. Na dziś zostaniesz ze mną i Alec'iem. Możemy przemienić się z powrotem raz lub dwa, żeby coś wyjaśnić." Calum przechylił głowę na Vic. "Przemień się." Otwórz drzwi. Przejdź przez nie. Poczuła mrowienie na skórze, poczynając od palców u nóg, kończąc na skórze głowy. Jej równowaga została zniszczona, upadła i wpatrywała się w swoje własne, rozmyte łapy. Super. Kiedy powęszyła powietrze, obmyło ją poczucie przynależności, bycia trzymaną, kochaną i nigdy nie opuszczoną. Ku jej ubolewaniu, uczucie rozproszyło się niczym mgła na wietrze. Alec przeskoczył i uderzył ją w ramię. Wiatr uniósł ku niej jego zapach - zapach kota, ale bardzo, bardzo męski. Pociągnęła nosem i poczuła, że się o niego ociera, policzkiem o policzek. Cholera, pachniał dobrze. Czysty testosteron. Zebrała się i zobaczyła, że Jamie i Calum się przemienili. Po prostu się gapiła. Calum miał ciemniejsze futro niż Alec, prawie brązowe, a jego oczy miały złoty kolor. Zamiast być jaśniejszym, jego pysk wyglądał tak, jakby wytarzał go w śniegu, sprawiając, że chciała się uśmiechnąć. Jamie podskakiwała wokół ojca na małych łapkach, uderzając o jego ogon, a potem zauważyła Aleca i Vic. Skoczyła między nich, pchając się i ocierając. Calum podążył za nią i ... Oooch, Calum pachniał tak dobrze jak Alec. Jednak odmiennie. Czy zapach może być mniej ... przyjacielski i zabawny? Ale bogatszy? Głębszy? Vic poczuła, jak jej ogon kołysze się z rozkoszy. Ocierała się z nim pyskiem i faktycznie polizała mu szczękę, by bardziej go zasmakować. Położył wielką łapę na jej ramionach, przytrzymując ją w miejscu, gdy tarł o nią policzkami i brodą. Kiedy skończył, ich zapachy zmieszały się tak dokładnie, że nie mogła powiedzieć, gdzie zaczynał się jej a jego kończył. I zamruczała. Jamie skoczył do wyjścia i wyszła, a potem Alec i Calum. Kiedy Vic wyszła z jaskini, góra ją przywoływała, siła ciągnąca każdą komórkę. Biegać. Polować. Na czele innych, którzy zniknęli w lesie. Vic pozwoliła przejąć kontrolę instynktowi i rzuciła się za nimi, łatwo doganiając. Tak długo, jak o tym nie myślała, cztery nogi pracowały nawet lepiej niż dwie, a uczucie wiatru mierzwiącego jej futro był zmysłową rozkoszą. Wyłapała zapach, coś

zaszeleściło w zaroślach i nagle ścigała królika. Część z niej krzyknęła "czekaj, nie", a reszta widziała jedzenie. Jedzenie? Zatrzymała się tak nagle, że jej łapy poślizgnęły się na śniegu. Jezu, prawie zabiła Tuptusia14 na śniadanie. Poważne bleee. Zabrzmiał za nią głęboki chichot Caluma i chciała się skulić. Proszę powiedzcie mi, że nie widział, jak wydarłam za cholernym gryzoniem. Odwróciła się. Na powrót w ludzkiej postaci opierał się o cedr, obejmując rękami klatkę piersiową. Nie mogła odwrócić wzroku. Był wspaniały, cały muskularny i ciemnoskóry, i mhmm ... dobrze męsko wyposażony. Mimowolnie jej brzuch przylgnął nisko do ziemi tak, że biodra uniosły się wyżej. Jego usta wykrzywiły się, a w oczach rozbłysło ciepło. "Nie kuś mnie, Victorio. Niestety, jesteśmy tu tylko dla lekcji." Ukląkł i skinął dwoma palcami. "Chodź." Nie użył mocy w głosie, ale natychmiast skoczyła w jego stronę i wciąż pachniał tak dobrze, że musiała potrzeć o niego pyskiem. Pogłaskał ją ciepłą dłonią i uczucie niemal ją zahipnotyzowało. Jej przednie łapy zaczęły ugniatać w górę i w dół. "Bycie zwierzęciem jest przytłaczające" powiedział, głębia jego głosu uspokajała. "Musisz wzmocnić tę część ciebie, która jest ludzka, by w razie potrzeby móc uchylić tę dzikość." Podrapał ją za uszami, pod brodą. Zmrużyła oczy w przyjemności. "Jednak króliki są dobrym jedzeniem, a częścią radości z bycia zwierzęciem jest polowanie. I zabijanie. To dozwolone, cariad." Cień śmiechu powiedział jej, że widział jej nagłe zatrzymanie. Cholera. Jamie i Alec skoczyli by do nich dołączyć, Alec ustawił uszy do przodu, a ogon w zapytaniu. "Victoria znalazła królika" wyjaśnił Calum. "Och, muszę cię ostrzec - znaleźliśmy intruzów w naszych górach, ustawiających pułapki na zwierzęta. Pułapki są 14

Tuptuś (Thumper) - królik z bajki Disneya „Bambi”.

nielegalne - dość nieprzyjemne z metalowymi zębami - i mogliśmy niektóre przegapić. Bądź ostrożna." Jego poważne spojrzenie przeszło od Vic do Jamie, a potem się uśmiechnął. "To powiedziawszy, trzymaj się z dala. Alec i ja poszukamy." Jamie podskoczyła do przodu, uniosła się na tylnych łapach, żeby uderzyć Vic i odskoczyła, najwyraźniej zapraszając do zabawy w berka. Vic skoczyła za nią i ścigały się po zboczach, przez zaspy śnieżne i lodowate strumienie. W końcu zatrzymały się na słonecznej polanie. Boki im falowały, Vic poczuła, jak w żyłach pulsuje jej krew. Czuła się radośnie żywa. Coś pękło w lesie za nimi. Odwróciła się z warknięciem i skoczyła przed mniejszą panterę, gotowa ją chronić. Na skraju polany Alec i Calum zamarli wciąż w kociej formie. Uszy Aleca drgnęły na Caluma, i te dwie pantery siadły cicho w miejscu, w którym się znajdowały. Jestem idiotką. Pokręciła głową i przemieniła się z powrotem w człowieka. Hej, po praktyce to stawało się łatwiejsze. Podeszła do kotów, drżąc, gdy zimne górskie powietrze uderzyło w jej nagą skórę. "Przepraszam chłopaki. Nie wiem, dlaczego..." Alec przemienił się, a potem ją przytulił. "Po prostu ją chroniłaś, Lisiczko. Twoje serce i instynkt wiedzą, że jest twoim młodym." Jamie podeszła bliżej i przeciągnęła się o nogi Vic. Mała panterka, taka urocza, że powinna być nielegalna. "Moim, hę?" "Najwyraźniej." Alec musnął nosem jej szyję i pocałował w policzek. "Nie ma nic równie charakterystycznego - ani niebezpiecznego - jak kocia mama broniąca swojego dziecka." "Taa, chyba." Jej słowa mogły być nonszalanckie, ale nie uczucia. Za każdym razem, gdy patrzyła na małą panterę, jej serce przepełniała miłość, potrzeba ochrony. I nie mogła się powstrzymać przed pochyleniem się, by przytulić Jamie, pocierając twarzą o ciepłe futro. Tak. Moja.

Znowu poczuła, jak przedziera się przez nią dziwne uczucie, jak poczucie miłości i ochrony. "Czym u diabła jest to uczucie?" Calum przemienił się w człowieka i wstał. "Co?" Prostując się, machnęła ręką na siebie. "To uczucie. To... nie ja." Marszcząc brwi, Calum zajął miejsce Aleca i objął ją w talii. "Ach, to." Vic czekała, po czym podpowiedziała mu z łokciem w brzuch. Chrząknął, chociaż wiedziała, że nawet nie ugięła jego podobnego do skały sześciopaku. "Powinieneś pozwolić jej zjeść królika" powiedział Alec. "Kobiety są rozdrażnione, gdy są głodne." Calum odsunął łokieć Vic od żeber. "Niecierpliwość nie jest cnotą, Victorio." "Granie na zwłokę też." "To, co otrzymujesz jest połączeniem z ... istotą, którą nazywamy Matką, skrót dla Matki Ziemi. Gai?" Czekał na jej zakłopotane skinienie głowy. "Jako potomkowie Fae, najwyraźniej ... hmmm, odczuwamy jej obecność silniej niż ludzie, zwłaszcza gdy jesteśmy w formie zwierzęcej." "Teraz nie jestem futrzakiem." "Ach." Calum kłykciami pogładził ją po policzku, jego spojrzenie było ciepłe. "Jest także bardzo wyczulona na matki." Matki? Och. "Uhm. W porządku. Więc skąd wiedziałeś, co czułam?" Uniósł kącik ust. "Jako Cosantir jestem związany z ziemią. Z Nią, chociaż większość mojej mocy pochodzi od Herna." Wychwycił jej puste spojrzenie. "Herna Łowcy? Boga Zwierząt?" Przewróciła oczami, by ukryć dyskomfort. Nie tylko nowe kształty, ale także inna religia? Znowu poczuła ten przypływ ciepła, ... miłości. Trudno to zlekceważyć. "Czy dlatego mogłeś sprawić, żeby ten facet-niedźwiedź powrócił do ludzkiej formy, nawet jeśli nie chciał?"

Calum kiwnął głową, a potem spojrzał na Jamie. "Niestety, przy pierwszej przemianie, wymuszenie zmiany pogarsza sytuację. Młodzi tracą połączenie z drzwiami, a jeśli nie mogą się zmieniać co miesiąc... " Odwrócił wzrok. Musiało się dziać coś strasznego. Sięgnęła po Jamie, pragnąc poczuć jej ciepło. Zmiana tematu. "Co tam się stało, kiedy wymusiłeś zmianę tego faceta?" Alec prychnął. "Chciał zdobyć uczucia Farrah - a przynajmniej jej uwagę. Walka z innym to, jeśli tak można powiedzieć, uświęcona od wieków metoda zdobywania punktów. Ale zabronione jest okaleczanie twojego rywala." No cóż, do diabła, byli bardziej agresywni niż żołnierze w barze po służbie. "Mówiąc o walce" powiedział Calum. "Chcę cię nauczyć dwóch technik." Hej. Była cholernie dobrym wojownikiem. "A dokładnie czego uważasz, że muszę się nauczyć?" "Zaczniemy od tego, jak użyć tylnych pazurów, by wypatroszyć przeciwnika" powiedział Calum suchym głosem i przemienił się. Oookej. Vic zamknęła usta i poszła za jego przykładem.

***

"Tu Swane" przez telefon dobiegł głos. Vidal z niecierpliwością czekał na wiadomość, że schwytali tę dziewczynkę. Powiedział Swane'owi, że chce tam być, kiedy skontaktują się z kotołakiemojcem tej dziewczyny. Ale przez całe wczoraj - nic. "Dlaczego do diabła nie zadzwoniłeś?" "To był kompletny burdel. Mała suka zmieniła się w kuguara. Pocięła mnie jak jasny chuj. Dzwonię z pieprzonego szpitala." "Masz ją?"

"Nie, do cholery." Swane klął przez całą minutę. "Wydarła z domu i wbiegła do lasu. Krwawiłem jak zarzynana świnia, więc posłałem rezerwę i zostałem przy furgonetce. Dwóch moich ludzi podążyło tropem tego kota." "Więc?" "Pojawił się gliniarz, a potem ojciec dzieciaka. Zmienili się w pieprzone kuguary. Obaj." "Co stało się twoim ludziom?" "Nie wiem. Żadnych aresztowań. Więzienie jest puste. Nie zadzwonili. Nigdzie ich nie widziałem. Uważam, że zostali karmą dla lwów." Vidal opadł na krzesło. Wiedział, że zmiennokształtni są niebezpieczni. Ale żeby tak dokładnie rozjechać nadzieje. Przetoczyła się po nim depresja, przyciemniając myśli. "To beznadziejne." "Te pieprzone kreatury zabiły moich ludzi" warknął Swane. "Nie ujdzie im to na sucho, nawet jeśli będę musiał wziąć jakieś materiały wybuchowe i zrównać to miasto z ziemią."

Rozdział 21 "Vicki?" Jamie spojrzała na Vic, jej piegowata twarz się zmartwiła. "Co to jest, skrzacie?" Vic szła chodnikiem, czujna na wszelkie problemy. Nic. Kilkoro dzieciaków w drodze do szkoły. Mężczyzna palący liście. Żywiołak radośnie tańczył w ognisku. "Coś nie tak?" "Nie ... dokładnie." Jamie przygryzła dolną wargę. "Widzisz, jestem ci winna za uratowanie mnie i nie jestem pewna, jak ci odpłacić." "Mi winna?" "Yhy. To Prawo Wzajemności. Przysługa za przysługę lub przysługa za wyrządzone szkody. Wiesz - by osiągnąć między nami równowagę?" Wygląda na to, że już wcześniej spotkała się z tą ich zasadą, a to dziecko było śmiertelnie poważne. Vic poskrobała ją po nosie, grając na zwłokę. Z pewnością nie miała zamiaru nakładać na tego dzieciaka długów za ocalenie. "Okej, oto umowa. Moje zasady mówią, że dorośli chronią dzieci." Jamie skinęła poważnie głową. "My też to mamy, ale to nie Zasada." "Wykonywałam tylko swoją robotę." Kiedy Jamie otworzyła usta, by zaprotestować, Vic podniosła palec. "I tak się składa, że lubię walczyć. Więc myślę, że dla naszej wymiany powinnaś zrobić dla mnie coś, co ty lubisz robić." Twarz Jamie się zmarszczyła, a potem skinęła głową. "A więc" Vic starała się zapamiętać słowa, których użyli Calum i Thorson "dla równowagi, sądzę, że powinnaś zrobić ciasteczka z kawałkami czekolady, a ja dostanę tyle, ile zechcę, zanim Alec albo twój tatuś dostaną jakiekolwiek." "Lub ja." Jamie lekko podskoczyła, a potem stonowała. "Równowaga jest sprawiedliwa. Przyjęte." "Dobry układ." Ulga, że z powodzeniem nawigowała po dziwnych zwyczajach zmiennokształtnym, rywalizowała z czystym łakomstwem. Ciasteczka z kawałkami czekolady, wszystkie jej, zanim dostaną je te chciwe bękarty. Punkt! Uśmiechając się, Vic zatrzymała się przy wejściu na szkolne podwórko. To był pierwszy dzień tego dzieciaka od czasu zamieszania sprzed prawie tygodnia. Vic

ujęła ją za ramiona i przyjrzała się jej twarzy. Żadnego strachu, tylko ślad niepokoju. Więc okej. Nie zwracając uwagi na paplaninę dziecięcych głosów, Vic nakazała "Dobrze sobie poradzisz." "Wiem" powiedziała Jamie. Nachmurzona kopnęła bryłę śniegu w płot. "Tylko muszę wymyślić głupi projekt z biologii." "Poradzisz sobie. Do zobaczenia dziś po południu." Vic patrzyła, jak dzieciak wpada na szkolne podwórko i zalewają ją przyjaciele. Tak, dziewczyna sobie poradzi. Sprytna, towarzyska, z wielkim sercem i ogromem odwagi. Byłaby świetną Marine. Ja byłam świetną Marine. Ale to życie zniknęło. Bez Marines, bez Wellsa i bez CIA. Zacisnęła usta, odwróciła się od śmiechu dzieci i skierowała w stronę Wild Hunt. Zdałaby raport Calumowi, który miał niespodziewaną dostawę do tawerny. Po powiadomieniu go, że z jego córką wszystko w porządku, może pójdzie do Thorsona. Napije się kawy czy coś. Nie, że miała coś lepszego do roboty ze swym dniem. Albo życiem. Cholera. Naśladując Jamie, kopnęła kawałek śniegu, posyłając go w pobliskie drzewo. Przyczepiony do gałęzi chochlik łypnął na nią gniewnie. Ups. Spojrzała na zagniewaną, drobną twarz. "Przepraszam. Zapomniałam o was." Po pstryknięciu na Vic paznokciami - co było sposobem, w jaki duszek kogoś odprawiał? - zniknął z powrotem w gałęziach. Boże, jej świat stał się dziwny. Vic wolno stąpała po zaśnieżonych chodnikach. Calum powiedział, że musi pozostać w Cold Creek przez co najmniej sześć miesięcy, by nauczyć się zasad zmiennych, jak kontrolować przemiany, pozwolić ciału w pełni się dostosować. Co do cholery miała robić w tym czasie, a nawet później? Bycie barmanką było fajne, ale nie na całe życie. To byłoby jak przetrwanie na torcie zamiast prawdziwego jedzenia. A do tego nie była zbyt dobrze wyszkolona. Jestem żołnierzem, do cholery! Już nigdy więcej. Wibrująca bryza splątała jej włosy i niecierpliwie je odgarnęła. Musiała zadzwonić do Wellsa i powiedzieć mu, że chce zostać zwolniona ze służby. Ta myśl sprawiła, że poczuła we wnętrznościach ziejącą dziurę. Lata temu zatrudnił ją w specjalnej tajnej jednostce, zapewnił szkolenie Sił

Specjalnych, szkolenie agentów CIA. Mówili tym samym językiem obowiązku, honoru i lojalności, i w typowy dla siebie sposób, Wells wiedział, co powiedzieć, by sprowadzić ją na pokład. "Potrzebuję cię." Teraz jego też straci. Jej gardło w jakiś sposób odcięło powietrze i zatrzymała się, by odetchnąć i spojrzeć na pokryte śniegiem góry, wznoszące się wysoko w błękit nieba. Niewzruszone i niezmienne, tak odmienne od słabych ludzi poniżej. Oddychała, pozwalając bólowi przejść przez nią. Przetrwałaby, oczywiście, że tak. Znowu zaczęła iść, próbując ułożyć plan. Calum nie potrzebował barmanki na cały etat, więc gdzieś w tym miejscu musiałaby znaleźć pracę od dziewiątej do piątej. Może sprzedaż samochodów. Ta myśl ją zadławiła. Calum podniósł wzrok, gdy drzwi się otworzyły. Vic upuściła płaszcz na stół i przeszła przez pomieszczenie, by dołączyć do niego za barem. "Mogę pomóc?" Przyglądał się jej przez chwilę. "Coś nie tak?" zapytał. Uklękła obok skrzynki z butelkami, które rozpakowywał, i wręczyła mu jedną, żeby mógł odstawić. "Nie. Jamie nie miała problemu z powrotem. Kiedy odchodziłam, tonęła w przyjaciołach." "Nie z Jamie. Z tobą." Co, miała jakiś znak na jej czole, mówiący jestem nieszczęśliwa? "Nie. Nic mi nie jest." Uniosła kolejną butelkę i postawiła ją na ladzie, nie na szafce. Zacisnął usta i podniósł ją na nogi. Jego oczy były ciemnoszare, burzliwy szybko ciemniejący kolor. "Co?" zapytała. Słabizna, Vic, słabizna. Pytania były głupim sposobem, by ... "Zapytałem, bo mnie to obchodzi" powiedział wyrównanym tonem, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. "I wolałbym dostać uczciwą odpowiedź." Boże, był nawet lepszy w blokowaniu od Wellsa. Wciągnęła oddech i odwróciła wzrok. Ten drań się nie poruszył, nie uwolnił jej, nie mówił ... po prostu trzymał

ją w miejscu ... czekając. Jak pieprzony kot przed norą susła. Miała wrażenie, że będzie tam stał, dopóki nie odpowie. "Więc dobra." Spojrzała na rozpakowane pudełka. "Nie mogę wrócić do mojej starej pracy i nie wiem, co teraz robić." "Ach, cariad. Całe twoje życie wywróciło się do góry nogami, prawda?" Pytanie dźgnęło jak nóż i zdusiła jęk. Podniosła oczy i napotkała jego spojrzenie. Zrozumienie. Współczucie. Cholera, nie potrzebowała ... nie chciała ... Narastający w gardle szloch ją upokorzył. Przyciągnął ją do piersi, trzymając ją mocno, ignorując jej próbę odepchnięcia. "Ciiii. Pozwól temu przejść. Wiele straciłaś." Cichy pomruk jego głosu uspokajał; ramiona zamknęły ją w cieple. Bezpieczeństwie. Szloch wzrósł, wyduszając drogę w brzydkich dźwiękach. Próbowała się odwrócić, żeby się schować, ale on po prostu przycisnął jej twarz do ramienia, dopóki się nie poddała i nie rozpłakała. Wydawało się, że minęły wieki odkąd tak płakała i wieki nim przestała. Wyrwało jej się nieco rozpaczliwego łkania, ale on stał cierpliwy jak góra, trzymając ją ciepłą ręką, wykonującą długie, spokojne ruchy w górę i w dół. "Przykro mi" mruknęła w jego ramię. "Mnie nie. Od dawna tego potrzebowałaś." "Nie jestem dzieckiem." "W rzeczy samej, nie. Jesteś silniejsza niż jakakolwiek inna kobieta, którą znam." Jego policzek spoczywał na jej głowie, uczucie pocieszenia. "Niestety, Victorio, nieważne jak silna, wciąż jesteś tylko śmiertelnikiem. Potrzebowałaś porozpaczać, cariad." Jej oddech zadrżał. "Okej. Cóż." Kiedy tym razem się cofnęła, wypuścił ją. "Ach. Dzięki. Za ... trzymanie mnie." Boże, jakie to krępujące. Uśmiechnął się lekko. "Cała przyjemność po mojej stronie." "Och, jasne." Wszyscy faceci lubili ryczące baby.

Położył jej rękę na policzku, pochylił się i scałował łzy, jego wargi były jak aksamit. Obmył ją jego zapach, czyste mydło z kuszącą nutą męskiego piżma. A potem wplótł palce w jej włosy, mrucząc cicho z rozkoszy i wziął jej usta. Owładnięty i znaczący swoje terytorium. Niespodziewane pożądanie eksplodowało w niej jak bomba i przysunęła się bliżej. Przebiegając rękoma po jego plecach, rozkoszując się twardymi jak skała mięśniami pod cienką białą koszulą. Ujął jej tyłek, przyciągając ją do siebie, a wybrzuszenie jego twardego penisa sprawiło, że przeszył ją dreszcz. Kiedy się od niej odsunął, jej koszula w jakiś sposób odeszła wraz z nim. "Hej" zaprotestowała. "Myślałam... Aleca tu nie ma. Jak..." "Nie każdy seks musi być trójkątem, mały kotku. I potrzebujesz czegoś, co odcięłoby twój umysł od smutku." Pociągnął ją za włosy i odchylił głowę do tyłu. Trzymając ją w miejscu, rozpiął jej dżinsy, a potem zepchnął jej spodnie i majtki, by zaplątały się u jej stóp. "Jest coś, co chciałem zrobić, odkąd weszłaś do mojej tawerny." Mocnymi rękoma podniósł ją i usadził na barze. Błyszczące drewno dawało odczucie chłodu pod nagim tyłkiem. Rozsunął jej nogi i wszedł między jej uda, po czym ją przytulił. Sekundę później opadł jej stanik. Podstępny kocur. "Teraz, zaczekaj chwileczkę." Naga w barze? Czy ten człowiek był szalony? "Nie, Calumie." Wzięła go za ręce, myśląc o pokierowaniu nim. Zacisnął szczękę, a jego twarz przybrała niebezpieczny wyraz. Przeniósł jej ręce do boków. "Twoje ręce pozostaną tam. Czy brzmię jasno, Victorio?" Boże, kiedy jego głos przybierał tę śmiercionośną nutę dowodzenia, wszystko w niej drżało. Jak mógł jej to robić, skoro nikt inny nie potrafił? Przełknęła ślinę. Jego usta się wykrzywiły. "Widzę, że rozumiesz." Pociągnął ją do przodu i pocałował piersi, jego usta były szokująco gorące na jej chłodnej skórze. Język krążył, aż jej sutki zrobiły się twarde i zapulsowały, potem zassał jeden, a następnie drugi. Przebiegł ją dreszcz, gromadząc się w pachwinach jak roztopiony ołów.

Z niewielkim uśmiechem położył dłoń na jej mostku, popychając ją do tyłu, zmuszając ją do położenia się płasko ze zwisającymi nogami. "O tak, to jest dokładnie to, gdzie sobie ciebie wyobrażałem" mruknął. Co? Bar był znacznie wyżej niż jego krocze, jak on ... Przesunął palcem po jej wilgotnej szczelinie i podążył ustami. "O Boże. Posłuchaj, to nie jest..." "Och, jest." Uszczypnął strofująco wnętrze jej uda. "Calum. Proszę..." "Ucisz się, mały kotku." Wolną ręką uniósł jej prawą nogę, opierając piętę na skraju baru, rozchylając kolana i otwierając ją szerzej. W pełni ją ujawniając. Czuła się bezbronna. Gorąca. Potrzebująca. Język okrążył jej łechtaczkę, przejechał po niej. Jedną ręką ścisnął mocno jej kolano, przytrzymując ją otwartą. Razem z tym bawił się jej sutkami. Od odczuć zawirowało jej w głowie. Skubiące, gryzące, ssące, liżące usta. Krążące, szczypiące, głaszczące palce. Następnie przeniósł rękę z jej piersi do cipki. Wsunął w nią jeden palec. Była tak bardzo mokra, ale czuła każdy wchodzący knykieć. Uniosła biodra. Zwolnił, jego język odsunął się od centrum, pozostawiając ją napiętą, pragnącą i zaskomlała. Nim wrócił, jego zęby skubnęły jej udo i uświadomiła sobie, że w tym, jak i we wszystkim, był całkowicie skupiony, ostrożny. Kontrolujący. Omiótł ją językiem, w pośpiechu budząc nerwy. Okrążał jej rdzeń, pobudzając ją, aż była tak gotowa, tak gotowa ... a potem ruszyła. Wszystko się skumulowało; każda komórka w jej skórze była uwrażliwiona, czekając na następny dotyk, następne liźnięcie. Wygięła się ku górze, wszystkie mięśnie miała napięte. "Jeszcze nie, cariad." Wypuścił oddech na jej nabrzmiałą łechtaczkę, poruszając powoli palcem, aż jej wnętrze zapulsowało z potrzeby. Zakwiliła, z rękami w pięściach po bokach, gdy starała się nie ruszać, nie chwytać go za włosy. Spojrzała na niego i zobaczyła, że ją obserwuje.

Wyciągając palec, wepchnął dwa, wypełniając ją jeszcze mocniej, rozciągając ją lekko, jego oczy skupiły się na jej twarzy. "Boże, Calum" jęknęła, balansując na krawędzi. Potrzebując więcej ... jeszcze ciut ... jej łechtaczka była tak napięta, że bolała. " Och proszę." Proszę, proszę, proszę. "Tak, myślę, że teraz." Usta opadły na nią w pełni, wargi zamknęły się wokół jej łechtaczki. Zaczął ssać, delikatnie, a potem mocniej, gdy jego palce wbijały się w nią. Raz, dwa. Jej zmysły eksplodowały w brutalnych falach rozkoszy, a ciemny sufit zamienił się w jaskrawą biel. Biodra usiłowały uderzyć w ograniczającą dłoń i bezlitośnie przytrzymał ją w miejscu, delikatnie liżąc jej łechtaczkę, wywołując spazm po spazmie. Serce biło jej tak mocno, aż myślała, że się tym zadławi. "Och, Boże, przestań ..." Kiedy wreszcie ją uwolnił, czuła się tak, jakby przez jej ciało przejechał czołg Bradleya. Chwilę później zamrugała, gdy podszedł, żeby ją pocałować. Mogła zakosztować na nim siebie, gdy delektował się jej wargami. Pieszcząc jej piersi, wziął usta głębiej, jak gdyby mógł napiętnować ją pocałunkiem. Kiedy podniósł głowę, uśmiechnęła się do niego i podniosła na łokciach. Naga. On nadal był w pełni ubrany. To było ... dziwne uczucie. "To całkiem niezła barmańska wprawa" powiedziała, próbując to zlekceważyć. "Dziękuję." Zgarnął ją z baru jak szklankę piwa, ignorując jej zaskoczony pisk. Podszedł do kominka. "Teraz, poczekaj..." Kurwa, nie pomyślała nawet, że ktoś mógł wejść. Gdzie się podział jej mózg? "Calum..." Położył ją na brzuchu na oparciu kanapy. Jej nogi zwisały, a łokcie spoczywały na poduszkach. Tyłek wystawił się w powietrze jak cel. "Co ty..." "Bądź cicho, kotku." Dał jej klapsa, a ostre ukłucie śmignęło prosto do jej łechtaczki, która zatętniła żądając. Jęknęła.

"Ach. Zastanawiałem się, czy nie cieszyłaby cię niewielka ilość bólu w twej rozkoszy, cariad." Umieścił przedramię na jej plecach, wolną ręką uderzał w pośladki, twardą dłoń, bolesnymi klepnięciami. A jednak, w jakiś sposób palenie pochłonęło jej cipkę w mrocznej potrzebie. Przerażające uczucie. Dysząc, wykręciła się, próbowała kopnąć. "Nie kopiemy." Otrzymała karcącego klapsa, który naprawdę zabolał i pokazał, jak bardzo się powstrzymywał. Jęknęła z bólu i niezrozumiałej przyjemności. Jego ręka wsunęła się między jej nogi. "Ach, jesteś bardzo mokra. To jest coś, co Alec i ja z przyjemnością w przyszłości odkryjemy. Ale na razie ... " Usłyszała suwak jego zamka, a potem wepchnął się w nią tak mocno i szybko, że jej oddech wypadł z jękiem, a każdy nerw głęboko w niej dołączył w pulsującym chórze potrzeby. Kiedy wierzgnęła nogami, oparł się udami o jej uda, z biodrami pomiędzy. Pochylił się nad nią, z twardą piersią na jej plecach. Pachwina potarła jej płonące pośladki, uczucie zażenowania, zranienia, a jednak wciągające ją głębiej w potrzebę. "Calum ... proszę ... " "Odpuść, kotku" mruknął jej do ucha. "Nie możesz kontrolować wszystkiego zwłaszcza tego." Kiedy ugryzł ją w szyję, zagłębił erekcję jeszcze bardziej, a jej kręgosłupem wstrząsnęły fale. Zgięta na kanapie była bezradna, mogła tylko kwilić, gdy ustalił twardy, szybki rytm. Jego dłoń wsunęła się pod nią, masując jej piersi, ciągnąc sutki, gdy nadawał rytm, jego kutas był tak gruby, że przy każdym pchnięciu wydawał się rozciągać ją bardziej. Zacisnęła ręce na poduszkach, gdy doznania wzrosły, a potem lekko się wyprostowała. Jego palce zawirowały w jej wilgoci, sprawiając, że się wiła. Tak dobre odczucie, niemal za bardzo. Ale wtedy jego zręczna dłoń wsunęła się między pośladki jej tyłka, a jeden z palców nacisnął na odbyt. "Hej! Nie!" Próbowała się wydostać, by uciec. Mocno ścisnął jej biodro. "Victorio, Alec i ja chcielibyśmy się cieszyć tobą tutaj."

Ale, ale, ale. Nie o to jej chodziło. Zastanawiała się ... może ... w przyszłości. Na pewno nie teraz. Teraz. Jego palec okrążał obwódkę, wzbudzając dziwne doznania, a następnie bezlitośnie pchnął do środka. Jezusie, kurwa. Przebiegło ją drżenie, gdy obudziły się nerwy. Bezlitosny sposób, w jaki ją trzymał, nie pozwalając jej się wyrwać, sprawiał, że topniały jej kości. "Delikatnie, kotku. Pozwól swojemu ciału przyzwyczaić się do tego uczucia. Po tym, jeśli naprawdę to znienawidzisz, porozmawiamy." Jej odbyt pulsował wokół tego najścia i poczuła się ... dziwnie. Nie tylko, bo miała palec zagłębiony w tyłku, ale że pozwoliła mu to zrobić. Czy chciała, żeby ją popchnął? Potarł lekko jej pośladki, a potem zaczął się ruszać. Kutas wepchnął się głębiej w jej cipkę podczas, gdy palec wysunął się z jej odbytu. Potem wbił się w jej cipkę, raz, drugi i wycofał się, gdy jego palec wrócił do środka. Na kręgosłupie zacisnęło jej się elektryczne imadło, gdy wrażenia zeszły się razem, tworząc jedną ogromną zaporę w rzece przyjemności, która stawała się coraz głębsza. Pochwa i tyłek zacisnęły się wokół niego ... i wtedy tama pękła pod naporem, a doznanie przebiło się przez całe jej ciało. Krzyknęła, gdy jej spazmy uderzyły w twarde wtargnięcia w jej pochwie i odbycie, odbijając się z niszczącą przyjemnością. Palce zacisnęła na kanapie, zakopując twarz w poduszkach. Drogi Boże. Nim fale uderzeniowe opadły, wyciągnął rękę z jej tyłka i pochylił się nad nią, jeszcze bardziej wpychając penisa. Dłonie pochwyciły jej biodra, podciągając ją wyżej, gdy w nią uderzał. Pomruk jego głosu pogłębił się, bardziej szorstki, gdy poczuła szarpnięcie jego uwolnienia. Otoczył ją ramieniem w twardym ... kojącym ... uścisku, sprawiając, że zadrżała. Posiadł ją, zrobił to, czego chciał ... i pozwoliła mu. Próbowała złapać oddech, ruszyć się - uciec - i warknął ostrzegawczo w jej ucho. Dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie.

Mimo to jego dłonie pozostały delikatne, wargi były miękkie, gdy pocałował ją w policzek. "Mały kotku, nie możesz zaufać, że cię nie skrzywdzę ... w sposób, który cię nie obchodzi?" Przygryzła wargę z powodu najdziwniejszej potrzeby płaczu i udało jej się przytaknąć. Nie skrzywdziłby jej. Pchnął ją zdecydowanie poza strefę komfortu, a jednak wszystko, co robił, jeszcze bardziej ją podkręciło. A to było niemal straszniejsze. "Dziękuję, cariad, za dzielenie jednej z moich fantazji." Skubnął lekko jej kark, posyłając gęsią skórkę na ramiona i dodał "Alec i ja będziemy zainteresowani pomóc ci przeżyć nieco twoich. Dzisiejszej nocy." Boże, mogę nie przetrwać najbliższych kilku miesięcy.

***

Nogi Vic chwiały się, gdy szła obok Caluma w dół Main Street. Zimny, suchy wiatr smagał jej zarumienioną twarz. "Tak czy siak, po co to było?" zapytała. "Zwykle nie ... mam na myśli, jest dzień." I dlaczego ten rodzaj zatapiającego seksu zawsze pozostawiał jej uczucie ... małej? Potrzebującej? Zatrzymał się i odwrócił ku sobie. Jakby zamieniła się w malucha, zapiął jej kurtkę. "Łamiesz mi serce, kiedy jesteś smutna lub we łzach, cariad" powiedział łagodnie. "Potrzebowałem cię w moich ramionach." W policzku pojawiło się wgłębienie, gdy lekko się uśmiechnął. "Wymuszanie na tobie rozkoszy było po prostu korzyścią uboczną." Odwróciła wzrok od jego bacznego spojrzenia. "Szlag, jeśli rozumiem, jak potrafisz to robić" mruknęła. "Nigdy nie ... " "Nigdy nie zrezygnowałaś z kontroli. Wiemy. Myślę, że od dawna potrzebujesz dowodzącego tobą kochanka, ale nie wierzysz - nie ufasz - komukolwiek wystarczająco, by dać mu tę moc." Otoczył dłonią jej policzek, unosząc do siebie jej wzrok. "Jestem zaszczycony, że ufasz mi swoim poddaniem."

Słowa wbiły się w nią, wywołując głęboko drżenie. Dlaczego to musiało być takie ... prawdziwe? On i jego pieprzone fantazje - dobra, może miała kilka poddańczo-dziewczęcych marzeń, ale żeby je przeżyć? W prawdziwym życiu? Do diabła z tym. Nikt nigdy nie uzyskałby nad nią takiej kontroli. Tylko że on już ją miał, Sierżancie Niewolnico. Wzięła się w garść i powiedziała lekko "Cóż, jeśli twój Bóg ufa ci z tak wielką mocą, kim jestem ja, by się z tym nie zgodzić?" Rozbawienie rozjaśniło mu oczy. "Teraz to też twój Bóg, mały kotku. Ale jeśli naprawdę się przestraszysz, będziesz przytłoczona lub odczujesz prawdziwy ból, szczere 'Przestań' zatrzyma zarówno mnie, jak i Aleca. Z drugiej strony, jeśli po prostu powiesz 'nie' bez prawdziwego sprzeciwu, będę to wiedział." Jego uśmiech niegodziwe się przechylił. "A ponieważ wydawałaś się tym cieszyć, prawdopodobnie cię ukarzę." Boże. Jej ciało szarpnęło się na tę myśl i przełknęła ślinę. Mówmy o kontroli, nie o karaniu. Proszę. "Sposób, w jaki mi rozkazujesz ... Alec nie - to nie tak jak z Alec'iem ..." Nie była pewna, o co chciała zapytać. "Ty i Alec jesteście równi w łóżku." Błysnął swym niszczycielskim uśmiechem, gdy pogładził ją po włosach. "Ale ja rządzę." Słowa, które starała się zignorować, posłały mrowienie aż do palców u stóp. "Tak myślisz." Dłoń zacisnęła się na jej włosach i odchylił jej głowę do tyłu. Mogła uciec przychodziły jej do głowy ruchy obronne, ale czysta płynność ciała i kończyn utrzymywała ją w miejscu. Odczekał sekundę, a potem pocałował ją lekko. "Nie myślę, kotku. Wiem." Puścił ją i przyciągnął do siebie ramieniem wokół talii, nim na powrót ruszyli. "Czy masz coś do roboty w mieście?" zapytała. Nie skończył rozpakowywać pudeł. "Mam." Przesunął palcem po jej policzku. Nadal była bardzo wrażliwa, poczuła energię aż do stóp. Biorąc pod uwagę, jak podgrzało się jego spojrzenie, zauważył. "Zabieram cię do Aleca."

Alec. Zamknęła oczy, gdy w jej wnętrzu pojawiły się burzliwe chmury poczucia winy. Nie pomyślała o nim ani razu. Nie odkąd ona i jego brat pieprzyli się w tawernie jak króliczki. "Calum." Zatrzymała się. Co chciała powiedzieć? "Kurwa, to chaos" mruknęła do swoich butów. Przesunął kłykciami po jej policzku, tak delikatnie, że chciała wtulić się w jego ramiona. "Musisz się jeszcze wiele nauczyć o społeczeństwie zmiennokształtnych i seksie. Trudno to wytłumaczyć, zwłaszcza człowiekowi wychowanemu bez rodzeństwa." "Jak co?" "Na tę chwilę, po prostu wiedz i uwierz, że jeśli chodzi o parowanie, rodzeństwo z jednego miotu, po prostu czuje się jednością. Nie ma zazdrości w kochaniu się z kobietą, tak samo jak lewa ręka nie zazdrościłaby prawej dotykania mężczyzny." "Ale powiedziałeś mi, że Thorson ma blizny po walce o kobiety - a ten niedźwiedź tamtej nocy ... " "Ach." Pociągnął ją za włosy i przyciągnął do siebie. "Rodzeństwo z jednego miotu nie będzie ze sobą walczyć o kobietę, ale wszyscy inni tak. Omówimy to dalej, ale centrum Cold Creek nie jest do tego odpowiednią lokalizacją." Kiwnął Rebecce Westerland, która opuszczała sklep spożywczy Alberta Baty'ego, i zerknął na Vic. "Alec również będzie od ciebie wymagał rzetelnej części uwagi, gdy będziemy się tobą cieszyć osobno, teraz i potem." Nie czekając, aż się odezwie, otworzył drzwi posterunku policji i wprowadził ją do środka. Alec siedział w swoim biurze, pochylony nad papierkową robotą. Nie mogła powstrzymać podziwu dla jego szerokich ramion. Było coś seksownego w tym, że twardy facet odwala papierki. Dziś rano zostawił jej różę na poduszce. Był taki słodki i mimo zapewnień Caluma poczucie winy zaległo jej w brzuchu jak kamień. Spojrzał w górę. "W samą porę. Mieliście tu być godzinę temu." Jego nozdrza zafalowały, a potem zmrużył oczy, gdy studiował Vic. Zarumieniła się, wiedząc, że ma opuchnięte wargi. Do diabła, prawdopodobnie pachniała Calumem.

Ku jej zaskoczeniu uśmiechnął się, co wyglądało na aprobatę. No cholera. Machnął na krzesła przy biurku i zaczekał, aż usiądą. "Vicki, Calum i ja rozmawialiśmy o tym, jak tutaj utknęłaś. Bycie barmanką może być zabawne, ale nie na dłuższą metę. Nie dla kogoś takiego jak ty." "Jak ja?" "Sprytna, utalentowana, twarda jak skała i oddana temu, co robisz. Potrzebujesz czegoś bardziej wymagającego niż bzdetna praca" odpowiedział Alec. "No cóż." Zamrugała, ciepło wypełniło jej brzuch. Naprawdę tak ją postrzegał? "Masz rozwiązanie?" I jakie to będzie rozwiązanie? Wstąpienie do wojska? Dołączenie do Marines? Byłam, robiłam. "Taa" powiedział Alec z zadowoleniem. "Chodź pracuj dla mnie." Tutaj? Rozejrzała się po maleńkim posterunku policji. Recepcjonistka / dyspozytorka po jednej stronie drzwi. Biuro Aleca, obszar dla oficerów patroli po drugiej. Drzwi do niesławnych dwóch celi Aleca z tyłu. "Mówisz poważnie?" "Bardzo." "Och" Vic przygryzła wargę. Praca w policji. Ochrona ludzi. Używanie mózgu do rozwiązywania problemów. "Nie potrzebuję jakiś zaświadczeń, świadectw itp.?" "Będziesz. Ale na razie, dopóki nie zdecydujesz, czy ci się spodoba, a ja nie odkryję, w czym jesteś dobra, nazwiemy cię początkującym zastępcą szeryfa." "Nie wiem - musisz znać lepiej wykwalifikowanych ludzi." "Chyba nie." Alec posłał jej spojrzenie. "Wykwalifikowani ludzie rzadko chcą pracować na tym nudnym odludziu. Spośród tych, którzy to robią, zbyt wielu to aroganccy dranie, którym nie zaufałbym każąc wynieść śmieci." Przeczesał ręką włosy. "Mam teraz kilku dobrych. Mężczyzn, którzy są tutaj z tego samego powodu, z którego ja - bo tutaj mieszka moja rodzina i przyjaciele." "Och. No cóż..." "Z Daonain, jak i ludźmi w okolicy lepiej, gdy to zmiennokształtni radzą sobie z egzekwowaniem prawa." Uśmiechnął się. "Nie powinno się prosić człowieka, by

uspokoił wkurzonego niedźwiedzia." Potem jego uśmiech zanikł. "A jeśli wydarzy się coś takiego jak to z Jamie, standardową ludzką reakcją jest uzyskanie pomocy wyższej instancji. Ale jeśli wezwano by rząd lub wojsko ... " Calum warknął pod nosem. Zimno prześlizgnęło się po kręgosłupie Vic na ten śmiercionośny dźwięk. "Jak myślisz, co by zrobili?" Oczy Aleca, tak ciepłe i pełne radości, przemieniły się przerażająco zimne. Proszę, nigdy nie pozwólcie mu patrzeć tak na mnie. "Co najmniej dwa razy uratowaliśmy zmiennokształtnego, który zostałby wypatroszony na stole laboratoryjnym w wojskowym miejscu. Kolejny okaz do wnikliwej analizy. Jeśli naprawdę uwierzyliby, że istniejemy?" Jego usta się zwęziły. "Ludzie mają długą historię ludobójstwa." "Och." Jego twarz się rozjaśniła. "W każdym razie, z niedawnymi problemami, mógłbym skorzystać z innego zastępcy. Tego, który jest wystarczająco uzdolniony, by poradzić sobie w śmiertelnych sytuacjach. Prawdę mówiąc, Vicki? Potrzebuję cię." Miała węzeł w piersi, ten, o którego istnieniu nawet nie wiedziała, dopóki nie zaczął się rozluźniać. Mogłaby mieć pracę, w której mogłaby wykorzystać swoje umiejętności. Była potrzebna. Wciągnęła powietrze, opracowując ten właściwy, swobodny ton "Och, no cóż, jasne. Przyjmuję."

***

Patrząc na telefon, Vic usiadła na krześle w przeznaczonej dla niej sypialni. Każdego dnia pojawiało się coś nowego. Pikowana kołdra w kojącym niebieskim i zieleni. Ręcznie robiony dywanik od lokalnego rzemieślnika. Obraz gór nad Cold Creek. Bardzo wygodne krzesło, na którym teraz siedziała. Uśmiechnęła się. Nie spędziła jeszcze nocy w tym łóżku, ale posiadanie własnego pokoju było kojące. Używała go, gdy faceci ją wkurzyli, żeby nie urwać im upartych łbów.

Zamknęła oczy. Gra na zwłokę, Sierżancie? Podniosła telefon. Zrób to. Podniosła go ponownie i wybrała numer. "Wells." Cholera, dlaczego odpowiadał tylko wtedy, gdy nie chciała z nim rozmawiać? Ale czy to byłby ostatni raz, kiedy z nim rozmawiała? Miejsce głęboko w środku wydrążone pustką. "Um. To ja, Vi ... Sierżant Morgan." Niemal widziała, jak jego uwaga przesuwa się z papierkowej roboty, żeby skupić się na niej. Jak promień lasera. "Sierżancie. Oczekiwałem cię osobiście." "Cóż, taa. Wiem." Skrzywiła się. Jakby małe kawałki jej ciała - jej duszy - się wkurzyły. "Coś się wydarzyło, i ja ... nie wrócę. Rezygnuję." Cisza. "Um. W rzeczywistości, dzisiaj. Sir." Zmrużyłby teraz oczy, jakby mógł ją zobaczyć poprzez kraj. "Nadal jesteś w stanie Waszyngton?" Nie spodziewała się tego pytania. "Tak jest. Sir, wysyłam ci oficjalną papier..." "Dlaczego rezygnujesz?" Przeszedł prosto do sedna sprawy, prawda? Czasami musiała się zastanawiać, czy on i Calum nie byli spokrewnieni. Ale już pomyślała o odpowiedzi - szczerze, dość dziwnej. "Zakochałam się w mężczyźnie." Mężczyznach. "To poważne i nie chcę go zostawiać." Ich. I byłoby naprawdę niezręcznie zmienić się w futrzaka podczas strzelaniny. "W każdym razie, sir, zostaję tutaj." "Cold Creek?" "Umm. Tak - skąd wiedziałeś?" "Jestem szpiegiem, Morgan; to właśnie robimy." Prychnęła. Czekanie. "Wysłano ci kopię badań do Cold Creek" wyjaśnił.

Zamknęła oczy i rąbnęła głową o oparcie krzesła. Pieprzona idiotka. Prawdopodobnie tak wyśledził ją Swane. Kurwa mać, sama to sobie zrobiła. "Rozumiem." "Co do tej sprawy, którą chciałaś, żebym zbadał..." "To załatwione" przerwała szybko. Boże, Calum i Alec wpadliby w szał, gdyby wiedzieli, że Swane'a śledzą ważniaki z CIA. "Zadbały o to miejscowe organy ścigania." "Więc nie będę marnował swojego czasu." Jej westchnienie ulgi było ciche. "Nie ma potrzeby, sir." Słyszała, jak jego palce stukają w biurko. W końcu powiedział "W porządku, Sierżancie. Nie mogę cię zatrzymać na służbie wbrew twojej woli. Zacznę przygotowywać papiery. I życzę ci wszystkiego najlepszego." "Dla ciebie też, sir" wyszeptała do sygnału wybierania. Załatwione. Oddychała ponad bólem, czując, jakby wycięła sobie serce. Skończyłaby tak, jak ci po amputacjach, których znała, na zawsze opłakując stratę? Ale teraz mogła iść naprzód. I nie będzie musiała mówić tym chłopakom, jak zarabiała na życie. Zadrżała, gdy przypomniała sobie lodowate spojrzenie oczu Aleca, warczenie Caluma. Cóż, gdyby nadal ich znała, za kilka dziesięcioleci, mogłaby od niechcenia wspomnieć, że służyła w wojsku. Ale czy kiedykolwiek przyznasz się do bycia agentem CIA tej grupie nadmiernie paranoicznych kiciusiów z pazurami? Nawet za pierdylion lat.

***

Vidal przeczytał informacje o nowej pigułce, którą przepisał lekarz. Może zatrzymać symptomy choroby Parkinsona ... na jakiś czas. Potem wszystko się pogorszy.

Przynajmniej kupiło mu to trochę czasu. Usłyszał pukanie do drzwi swojego biura. "Wejdź." Swane. W końcu. Blady. Twarz ściągnięta bólem. Poruszający się ostrożnie. Długie czerwone ślady na policzku i szyi miały brzydkie zmarszczki świeżo zasklepionych. "Wyglądasz okropnie." Swane skrzywił się, jego oczy były zimne. "Zjadam wystarczającą ilość antybiotyków, żeby zadławić krowę - po spędzeniu ponad tygodnia pod kroplówką. Pieprzone ugryzienia kuguara i pazury są równie złe jak ugryzienia ludzkie. Pewnie dlatego straciliśmy tych bezdomnych." Vidal skinął głową. Musi pamiętać o braniu antybiotyków przed rozpoczęciem transformacji. "Wymyśliłeś plan? Taki, który tym razem zadziała?" "Kurwa, jakbym wiedział, że dzieciak przemieni się w kota?" Swane przesunął dłonią po głowie, drapiący dźwięk ukazał, że ostatnio jej nie ogolił. "Mamy informacje o kilku zwierzołakach w mieście - starucha nie znała ich wszystkich ale tylko właściciel tawerny ma dzieciaka." Jakoś to nie wydawało się właściwe. Vidal spojrzał podejrzliwie na byłego najemnika. "Możemy spróbować ponownie złapać tę sukę Morgan, jeśli uważasz, że warto" powiedział Swane. "Ale nie wiemy, czy została przemieniona w kocurka, albo jak dużo wie." "Przypuszczam, że masz rację." "Zasadniczo, dzieciak jest naszym najlepszym rozwiązaniem." Oczy Swane’a zmieniły się w dziwne, posyłając chłód po kręgosłupie Vidala. "Choćby nie wiem co, mam zamiar zgarnąć tą małą dziwkę." I właśnie na tym polegał problem. Swane chciał dziewczynkę ... i stawał się coraz bardziej niemiarodajny. Ale wprowadzenie nowej pomocy zwiększało ryzyko. Vidal się skrzywił. Najwyraźniej musiał bliżej poobserwować, co się dzieje. "Widzieli twoją twarz."

Swane się skrzywił. "To prawdziwe zadupie. Ledwie kilka osób na ulicy i wszyscy się znają." Vidal uśmiechnął się powoli, wpatrując się w zdjęcie na ścianie. Jego wujek był związany z przemysłem filmowym w L.A. Mógł zorganizować sesję zdjęciową do filmu dokumentalnego - lub cokolwiek innego, o ile były tam kamery i ludzie. "Mogę zdobyć kupę ludzi na ulicach. I zwabić też dziecko. Żaden prowincjonalny bachor nie utrzyma się z dala od planu filmowego."

Rozdział 22 Niecałe dwa tygodnie po rozpoczęciu kariery gliniarza Vic szła swoim rytmem, kiwając głową ludziom przechadzającym się po chodniku. Zerknęła do księgarni. Dobrze było zobaczyć za kontuarem Thorsona, jakby świat znów był właściwy. Twardy, stary drań. Odwróciła się, gdy zaczęły ją piec oczy i skrzywiła się na dwóch mężczyzn, którzy stali pośrodku ulicy, wskazując na góry. Pieprzeni filmowcy. Wygląda na to, że rada miejska wyraziła zgodę na jakąś idiotyczną sesję filmową w przyszłym tygodniu, a szaleńcy zaczęli już przenikać do Cold Creek, by określić, gdzie nakręcą poszczególne sceny. Mieszkańcy miasta byli podekscytowani odegraniem statystów. Vic pokręciła głową. Obcy czynili ją paranoiczną. I nie bez powodu. Swane i banda nie zamierzali się poddać. Ale może zmiennokształtni znajdą ich pierwsi. Wyśledzili martwych facetów Swane'a, a potem gangstera o imieniu Tony Vidal. Długa lista podejrzanych przestępstw, tylko kilka wyroków skazujących. Widziała jego zdjęcie - Vidal był tym garniturkiem. Zmienny gliniarz w Seattle miał ludzi obserwujących dom i biuro Vidala, ale ten drań zniknął. Niedobrze. Zmartwienie przesunęło się, jak cienki nóż między żebrami Vic. Wells bez wątpienia szybciej uzyskałby informacje, ale gdyby CIA dowiedziało się o zmiennych ... Myśl o Jamie na jakimś laboratoryjnym stole sekcyjnym doprowadziła ją do szału. Słońcu udało się wyjść po południu, ogrzewając powietrze do przyjemnej temperatury. Na centralnej wysepce wisiały nietoperze, a duchy dyndały z drzew, tańcząc na wietrze. Przed sklepem spożywczym Baty'ego szkielet długości metr osiemdziesiąt zastąpił drewnianego Indianina, a na wystawie Książek z każdego zakątka wystawały pajęczyny. Cold Creek poważnie traktowało Halloween. Podobnie jak jej dwaj mężczyźni. Alec zwykle zaskakiwał ją kwiatami, ale dziś rano odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z ciemną, łypiącą na nią czaszką, ręcznie wykonaną czekoladową czaszką. Uśmiechnęła się. Idiota. Obaj byli szaleni, przytłaczając ją uwagą.

Calum każdego ranka robił jej kawę, chociaż nienawidził tych rzeczy i pijał tylko herbatę. Alec dał jej nowy nóż ... jeden z tych tak dobrze zrobionych, że rozcięła kciuk, testując go. Śmiejąc się, zabandażował ją i ucałował jej kuku, a potem odszukał każdy siniak i zadrapanie, żeby je także ucałować. Po tym, jak Calum dowiedział się, że kocha M&M'sy, pewnego wieczoru sprowadził torebkę i dał połowę Alecowi. Każdym pocałunkiem musiała zapewnić sobie żółtego M&M'sa, zaoferować biust za czerwonego i ... wybór dostawcy za brązowego i zielonego. Jej sutki napięły się, gdy przypomniała sobie różne pozycje i rzeczy, które kazali jej robić. Pomysłowe dranie. Wczoraj Calum wszedł do sypialni, kiedy się ubierała. Naciągnął jej przez głowę ciemnoczerwony, niesamowicie miękki sweter z kaszmiru, pogładził dłonią jej piersi, mówiąc, że jej skóra jest delikatniejsza od tego kaszmiru - i jakoś znalazła się z powrotem w łóżku. Boże, została zdeklasowana i przewyższona liczebnie, i wciąż nie wiedziała, co się stanie. Troszczyła się o nich - o tak, troszczyła - ale nie zrobili żadnych wielkich deklaracji w stylu "kocham cię". Żaden nawet nie wspomniał o przyszłości. Miała wrażenie, że połknęła kamień. Tak, poświęcali jej uwagę, ale czy to dlatego, że na razie utknęła w ich domu? Calum był tak opiekuńczy, że prawdopodobnie zapewniłby pokój każdemu w potrzebie, tak jak w przypadku Thorsona. Co gorsza, zachowywali się tak staroświecko w stosunku do kobiet, że prawdopodobnie traktowaliby każdą jako ... kumpelkę do pieprzenia ... tak jak ją. Wstrzymała oddech, gdy uświadomiła sobie, że skoro są staroświeccy, to jeśli traktowaliby ją poważnie ... cóż, powiedzieliby to. Oświadczyli się czy coś. Nie zrobili tego. Potarła ramiona, czując chłód. Nawet nie zdawałaś sobie sprawy, że zaczęłaś robić plany na ślub, a więc, Sierżancie? Całkiem głupie. Ci mężczyźni nie złożyli obietnic. Prawdopodobnie uważali ją za ... po prostu współlokatorkę z korzyściami. Okej. Wyprostowała się. Nie byli jedynymi, którzy czerpali korzyści. Ona też. Po prostu musiała pamiętać, że to byłoby wszystko.

"Hej ty! Taa, ty - glino" krzyknęła kobieta z końca bloku. Vic zatrzymała się i prawie rozejrzała za prawdziwym policjantem, ale była jedyną w śródmieściu, więc ta pani krzyczała na nią. "Tak?" "Jesteś po pracy." Do Vic podeszła wysoka, chuda kobieta w obcisłych dżinsach i bluzie. "Chodźmy się napić." Vic rozpoznała zapach kobiety zanim ta się pojawiła - i nie było to aż tak dziwne. "Heather!" Heather położyła dłonie na ramionach Vic i powoli ją studiowała, a potem obdarzyła uściskiem. "Nie wyglądasz źle. Zanim odeszłaś, wyglądałaś jak ciężko ujeżdżony i puszczony wolno spocony koń." "Wielkie dzięki." Boże, dobrze było ją zobaczyć. "Myślałam, że pracowałaś dokoła Rainier." "Tak." Heather złączyła ręce z Vic i skierowała ją w drugą stronę, w kierunku Main. "Daniel i ja przyjechaliśmy na Zgromadzenie Samhain." Zgromadzenie. Tak właśnie Alec nazwał imprezę w stylu orgii w tawernie. Czy to dlatego ulica była tak pełna ludzi? "Gdzie się zatrzymujesz?" "U Rebecci. Przyjmuje pensjonariuszy, gdy w Cold Creek coś się dzieje; zarabia dodatkowe pieniądze." Skręciły w Aberdeen Street. Tuż za Angie‘s Diner Heather zatrzymała się przy hotelu Victorian. "Chodźmy, możemy użyć bocznych drzwi." "Um. Nadal jestem na służbie. Może przyjdę..." "Jak już powiedziałam, twoja zmiana skończyła się dzisiaj wcześniej. Powiedział mi to Alec, kiedy mówił, gdzie cię znaleźć." Heather otworzyła drzwi i zerknęła wstecz. "W lodówce mam sześciopak ekskluzywnego piwa Caluma. Dołączasz się?" "Zdecydowanie." Vic podążyła za nią po stromych schodach na piętro i korytarzem. Dzięki orientalnym wykładzinom w bogatej czerwonawej tonacji i tapecie w różyczki pokój sprawiał wrażenie luksusowego ciepła. "Łał."

"Taa. To mój ulubiony pokój." Heather podała jej piwo i otworzyła przeszklone drzwi. "Sprawdź to." Misterny stół i krzesła z kutego żelaza ledwo mieściły się na wrzecionowato ogrodzonym balkonie. Heather postawiła piwo na szklanym wierzchu stolika, usiadła i machnęła na drugie krzesło. "Najlepsze miejsce do oglądania ludzi w mieście, zwłaszcza podczas Zgromadzeń." Balkon był wystarczająco wysoki, by patrzeć na Main Street ponad niską jadłodajnią Angie. Vic usiadła i oparła na poręczy pulsujące stopy. "Zaczynam rozumieć, dlaczego przezywają gliniarzy stójkowymi." "Myślę, że zwariowałaś, Pani Glino. Mała pensja, wielkie ryzyko, paskudni ludzie - co tu można lubić?" "Może to, że spuszczam łomot dupkom?" "To ma sens." Z ulicy wynurzył się męski głos i ujrzała, jak facet w średnim wieku w typie bankiera wpatruje się gniewnie w otyłego mężczyznę. Jakaś zaniedbana kobieta pokręciła głową na nich oboje i odeszli. Heather spojrzała na drugą stronę. "Idioci. Jakby spojrzała na któregokolwiek z nich." Upiła łyk piwa. "Więc jak się masz?" Vic studiowała Heather. Oto ktoś, kto nie miał problemu z udzielaniem szczerych odpowiedzi. "Zapomnij jak sobie radzę. Chcę wiedzieć, dlaczego w mieście są ci wszyscy ludzie. I czym dokładnie jest Zgromadzenie?" "Powoli lasko, skaczemy prosto na głęboką wodę?" Heather uniosła brwi. "Żadnych pogaduszek wcześniej?" "Dawaj albo cię skrzywdzę. Poważnie." "Oooo, kotek ma pazurki." Helen uśmiechnęła się szeroko i podniosła ręce w defensywie. "Okej, okej. Właściwie to dlatego Alec kazał ci wcześniej skończyć ci dwaj mężczyźni ciągle pozostawiają trudne wyjaśnienia mnie ... jak to, że założę się, że nigdy nie wspomnieli, że z każdym pełnym księżycem kobiety wchodzą w gorączkę."

Vic zakrztusiła się swoim piwem. "Przepraszam? Gorączkę? Jak ... kot?" "Obawiam się, że tak. To ma związek z tym Dzikim Łowem, który Fae odbywały przy pełni księżyca. Czas polowania, zabawy i godów." Usiadła, siłą wtłaczając powietrze do płuc. "Chcesz powiedzieć, że pójdę wyć na ulicę i pozwolę się gwałcić człowiekowi po człowieku?" Heather wydała radosny okrzyk. "Boże, co za wyobrażenie!" "Ale..." Heather poklepała dłoń Vic. "Żadnego gwałtu, dziewczyno. Nigdy. Jeśli facet nie może wyczuć, że kobieta jest dla niego gorąca, jego sprzęt nie działa." "Yhy." Vic przerobiła to w umyśle i jej mięśnie się rozluźniły. Jak większość żołnierek, doświadczyła zbyt wielu sytuacji, z których ledwie wyszła cało. "Naprawdę nie mogą?" Wargi Heather się wykrzywiły. "Naprawdę. Byłam cholernie zszokowana, kiedy poszłam do college'u - ludzcy mężczyźni potrafią być totalnymi jełopami, wiesz?" "Bez jaj." Vic podniosła się, by przejść się balkonem. "Więc faceci przyjeżdżają do miasta, by zapunktować u kobiet, które są w gorączce?" W gorączce. Boże, to brzmiało paskudnie. "I miejmy nadzieję, zrobić dzieci. Możemy zajść w ciążę tylko przy pełni księżyca." "Yhy. To nadaje nowe znaczenie naturalnej metodzie planowania rodziny, nieprawdaż?" powiedział lekko Vic, starając się nie pokazać, jak bardzo czuła się wytrącona z równowagi. Upiła łyk piwa i patrzyła, jak kwiatowy chochlik w krzakach róży chwyta dziką różę, by ją skubnąć. "Niestety, zmiennokształtnym kobietom nie łatwo zmajstrować dzidziusia. Ale prawie zawsze mamy bliźnięta, zwykle więcej." "Jezus. Nie jestem pewna, czy to dobrze czy źle." Jak to by było być w ciąży? Jako żołnierz czy agentka nigdy tego nie rozważała, ale teraz ... ta myśl nie była aż tak przerażająca. Ale dwoje lub więcej na raz? Miot.

Potrząsnęła głową. Z drugiej strony, wchodzenie w gorączkę nie byłoby takie złe z Aleciem i Calumem. "Myślę, że kapuję. Zgromadzenie to dobre miejsce na przygodne bzykanko." "Prawie." Helen wyglądała na ... zmartwioną. "To coś więcej niż czas zabawy, Vicki. Takie jest prawo. Wszyscy mężczyźni i kobiety uczestniczą w Zgromadzeniach, dopóki nie są zbyt starzy, by poczuć wpływ księżyca. Lub dopóki nie zostaną sparowani." Vic odwróciła się, żeby na nią spojrzeć, zimno spłynęło po jej kręgosłupie. "Nie jestem sparowana." "Nie." Helen westchnęła. "Nie pozwolono ci jeszcze być. Prawo Daonain mówi, że mężczyzna lub kobieta musi doświadczyć co najmniej jednego Zgromadzenia przed ... nazwijmy to małżeństwem. Nowa zmiennokształtna musi odkryć, jak hormony wpływają na jej osąd, zanim się w coś wpakuje." Wziąć udział w orgii? Takiej, którą kontrolowałyby jej hormony? Vic wpatrywała się w Helen z przerażeniem. "Nie ma mowy. Nie idę." Helen spojrzała na nią ze współczuciem. "Twój organizm nie da ci wyboru." "Moje ciało robi to, co mu każę." "No cóż ... Prawo mówi, że musisz wziąć udział w Zgromadzeniu, ale jeśli zdołasz przezwyciężyć instynkty na tyle, by wrócić do domu, powodzenia." Helen sięgnęła przez stół i poklepała ją po dłoni. Okej. Więc to by się stało. Helen spojrzała na zachodnie góry, gdzie znikało słońce. "Musimy się ubrać. Calum wprowadzi cię do klanu i nie możesz pojawić się w mundurze. No chodź." Cóż, przynajmniej o tym Calum wspomniał. Tylko ogólnie, oto nowy członek. Nic formalnego, ale taa, noszenie munduru nie byłoby stosowne. Heather prowadziła z powrotem do sypialni. "Alec podrzucił dla ciebie wcześniej nieco rzeczy. Zobaczmy, co przyniósł." Zaczęła wyciągać ubrania i odrzuciła większość z nich. Para dżinsów przeszła kontrolę. Obcisłe zamszowe buty zostały zaaprobowane.

Vic się skrzywiła. "Co jest nie tak z moimi koszulami? Zakrywają mnie - czego więcej potrzeba?" "Cóż, teraz, kochanie. Czas na odkrywanie" Hather wyciągnęła z walizki biały top i uniosła go "a to jest odsłaniające. Przymierz." "Będzie mi widać paski stanika." "Bez stanika. Jest wystarczająco obcisły, że go nie potrzebujesz." "Yhy." Po zdjęciu stanika Vic naciągnęła koszulkę na głowę i podeszła do lustra. Srebrzysto-biały, nisko wycięty, prawie spandexowy, top przylegał do każdej krzywizny i był wystarczająco wygodny, by wypchnąć jej piersi do góry, pokazując niesamowitą ilość dekoltu. "No cóż. To trochę niezręczne." Heather się roześmiała i wbiła w podobny top w złotym kolorze, który rozpalił jej rudawe włosy. "Dzisiejszego wieczoru, afiszujemy się. Żadnej bielizny, seksowne ciuchy. Jutro wrócimy do bycia paniami. Teraz zobaczmy. Mój tusz do rzęs, podkład i cień będą dla ciebie odpowiednie. Użyj ich." "Tak, sir" mruknęła Vic, posłusznie zasiadając przy toaletce. Kiedy muskała rzęsy maskarą, zapytała "Jeśli ci mężczyźni są na nas tak napaleni, po co się ubierać?" Heather zaczęła od własnego makijażu. "To jest tak: bez względu na proporcje, w pokoju jest wciąż mnóstwo kobiet. A nawet jeśli to kobieta chce mężczyzny, ten może jej odmówić." Vic wzruszyła ramionami. "Więc znajdzie kogoś innego. Wielkie mi rzeczy." "Przestań się boczyć i użyj mózgu. Nie chcesz kojarzyć się z jakimkolwiek facetem; chcesz najlepszych genów dla swoich potencjalnych dzieci. To instynkt." "Mmmhmm." Nie pieprzę nikogo; Nie wchodzę w gorączkę. Kropka. Heather odłożyła maskarę i spojrzała na Vic. "Jako Cosantir, Calum jest na szczycie genetycznego kopca. Jako cahir, Alec też." Vic zesztywniała. Zaczekaj no chwilunię - kobiety będą w gorączce i przyjdą do jej mężczyzn? Moich mężczyzn?

***

Calum oparł się o przód baru obok Jamie, pozwalając klanowi rozmawiać. Dał im wiele do omówienia: dar Lachlana dla Victorii, ataki na nią i na Jamie, co zrobiono, co musieli robić. Powiedział Heather, żeby się spóźniła; Victoria nie musiała cierpieć, słysząc ponownie o Lachlanie. Przybyłyby w każdej chwili, więc podniósł rękę, żeby ich uciszyć. Kiedy kilka osób kontynuowało rozmowę, warknął. Dalsza cisza była głęboka. Alec, stojący w swoim zwykłym miejscu na końcu baru, spojrzał na niego z rozbawieniem. "Podsumowując bardziej przyjemną wiadomością, czy uznajemy naszych nowych członków klanu?" zapytał Calum i z nieskazitelnym wyczuciem czasu do tawerny weszła Heather, a następnie ... Victoria? "Święte Poroże Herne'a" wyszeptał Alec, powtarzając reakcję Caluma. Jego kobieta - a miała być jego kobietą - miała obcisłe dżinsy i ... jakąś koszulkę, która formowała się na jej bujnych piersiach i sutkach, które sterczały z zimna. Jej piękne długie włosy falowały po ramionach i do tyłka, i zrobiła coś, co sprawiło, że jej oczy były ciemniejsze, głębsze, większe. Mógł tylko patrzeć i zmuszać swoją żądzę do pozostania pod kontrolą. Kiedy zobaczył, że każdy mężczyzna w tawernie się gapi, ledwie powstrzymał się od warczenia. Po odchrząknięciu jego głos wciąż miał warkot. "W samą porę. Członkowie klanu. Klan wita Victorię, kotołaka." Pokój odezwał się chórem. "Widzimy Victorię." "Klan wita Jamie, kotołaka." Uśmiechnął się do swojej córki i wezbrała w nim duma. "Widzimy Jamie." "Klan wita Tannera, wilkołaka" powiedział Calum, a blond nastolatek stojący obok matki szeroko się uśmiechnął. " Widzimy Tannera."

"Radujmy się, Daonain, klan się rozrasta" zakończył Calum. Spotkanie przerwano owacją. Niektórzy Daonain wymknęli się, by razem pobiegać i zapolować na górze, przed Zgromadzeniem. Inni witali młodzież i Victorię. Victoria wydawała się mieć ogromną liczbę ludzi wokół siebie, zauważył Calum, starając się nie reagować. "Dobrze to zaplanowałeś" powiedział Alec, dołączając do niego. Skinął głową w kierunku okna, w którym blask słońca ledwie górował nad zachodnimi górami. "Robisz postępy." Calum westchnął. Jego pierwsze spotkanie zaczęło się późno, a on głupio próbował kontynuować po wschodzie księżyca, kiedy samice weszły w gorączkę. Klan wciąż się z tego śmiał.

***

W barze było zdecydowanie za dużo ludzi, do cholery. Uwaga. Hałas. Zapachy. Vic ruszyła w stronę wyjścia. Na zewnątrz powietrze było rześkie i zimne. Oparła się o budynek, dzwoniło jej w uszach. Boże, co za tłum. Nie zdawała sobie sprawy, że w tej okolicy mieszka tak wielu zmiennokształtnych. Przez kilka minut patrzyła, jak księżyc cal po calu wschodzi na ciemne niebo, posyłając bladą poświatę nad ośnieżone góry. Ładnie. Nadszedł czas, żeby się ruszyć. Spojrzała na piętro. Zapaliło się światło - Jamie wróciła do domu. Najwyraźniej nie wpadłaby w gorączkę do około dwudziestu lat, co było dobre, ponieważ Vic okaleczyłaby każdego mężczyznę, który dotknąłby dziewczynki. Może dzieciak chciałby pograć w jakiegoś pokera. Vic uśmiechnęła się szeroko. Wyglądało na to, że ona też może odejść, ponieważ oczywiście ominęła ją ta cała sprawa kobiety-w-gorączce. Dziękuję, Dzieciątko Jezus. Wejście na podwórko było za budynkiem, więc szła wzdłuż boku, szurając butami po żwirze. Przy zapachu dymu drzewnego spojrzała w górę. Ktoś rozpalił wewnątrz ogień, a dym ulatywał z komina. Półprzezroczysta sylwetka sylfa

powietrza zatańczyła w prądzie wstępującym, wydłużone ciało było faliste i pełne wdzięku. Gdy Vic okrążyła frontowy róg tawerny, straciła równowagę, jakby ziemia usunęła jej się spod stóp. Położyła dłoń na ścianie, żeby się ustabilizować. Słoje drewna dawały pod palcami szorstkie odczucie, prawie zbyt szorstkie. Wyprostowała się, gdy jej nagie ramiona zamrowiły z lekkim wiatrem. Kiedy zrobiła krok, jej dżinsy otarły się o jej uda ... potarły cipkę. Wstrząsnęło nią drżenie. Przy każdym ruchu, śliski materiał jej góry przesuwał się zmysłowo po piersiach i utwardzał sutki. Słyszała ludzi w środku. Głębokie głosy mężczyzn były kuszące, a ich rubaszny śmiech wywoływał dreszcze. Chciała ich słyszeć, zobaczyć i, zanim nawet pomyślała o poruszeniu, stopy poniosły ją w tamtą stronę. Przed drzwiami tawerny zatrzymała się, z dłonią na ciężkim żelaznym uchwycie. Nie mogła się ruszyć. Wszystko w niej wymagało, żeby weszła do środka, dotykała i była dotykaną, i ... Nie, idę do domu. Zacisnęła palce na drzwiach. Wchodzę do środka. Potrząsnęła głową. Jej ciało nie robiło tego, co nakazała to wcale nie była ona. "Nieco intensywne, prawda?" Obmył ją głęboki głos Caluma i doprowadził każdy nerw do pełnej świadomości. Odwróciła się. Stał tak blisko, że jej piersi wgniotły się w jego muskularną pierś, wyciągając z niej jęk. Jemu umknął cichy warkot i chwycił ją za ramiona, jego chwyt nie był okrutny, tylko na tyle silny, by zawirowało jej w głowie. Był silny, tak silny i przywódczy, i każda komórka w jej ciele go pragnęła. "Teraz, powiedziałbym, że masz kłopoty, ponieważ to twój pierwszy raz, ale ja równie dobrze doświadczam wyraźnej utraty kontroli." Jego dłonie przesuwały się w górę i w dół jej ramion, i dosięgło jej to męskie piżmo. Wdychała, wypełniając zmysły jego zapachem. Pochylił się i skubnął jej szczękę, posyłając gęsią skórkę na ręce. "Victorio. Cariad, byłbym zaszczycony, gdybym był twoim pierwszym samcem, na twoim pierwszym Zgromadzeniu."

Kiedy wydyszała "Tak" wziął ją w ramiona, zaniósł do tawerny i po schodach.

Rozdział 23 W maleńkim pokoiku ogień migotał nad morzem aksamitnych, brązowych poduszek, a Vic zadrżała z potrzeby. Połóż mnie tam. Weź mnie. Calum kopnął drzwi i położył ją na ziemi. Jego wzrok był intensywny, niczym namacalny dotyk, podniecając ją, aż chciała się wić. Odepchnęła chęć - nie masz żadnej dumy, kobieto? - i usiadła. Jego wargi się wygięły. "Silna kobietka." Pomruk jego głosu był jak przebiegająca po jej kręgosłupie dłoń i zagryzła wargę potrzebując go w sobie tak bardzo, że prawie wybuchła płaczem. Gdyby czegoś nie zrobił, całkowicie by się upokorzyła i błagała. Rozsunął jej nogi i uniósł podbródek, przyglądając się jej twarzy, jej ciału. "Ach, cariad, dobrze cię wzięło." Jego kciuk potarł drżące wargi. "Tym razem nie będziemy grać w żadne gry, kotku. Otrzymasz to, czego potrzebujesz." Pewnym dotykiem zdjął z niej ubranie, a każdy ruch jego twardych dłoni rozpalał nową iskrę. Jej cipka pulsowała; potrzeba stawała się coraz bardziej bolesna. Przeszedł ją dreszcz, gdy poczuła obmywający ją męski zapach. Tak bardzo męski. Rozpiął dżinsy. Jego kutas wyskoczył wolny, długi i gruby. Jak pień potężnego dębu na jego górze, bez żadnej krzywizny. Wirowało jej w głowie, potrzeby walczyły z odmową przyznania się i nie wiedziała, co robić. Wbiła paznokcie w skórę, tworząc dołączający do reszty ostry ból. Ukląkł przed nią i rozluźnił jej palce. "Nigdy nie spotkałem kobiety tak upartej ani tak silnej." Dłonią objął jej policzek. "Spójrz na mnie, Victorio." Kiedy napotkała jego ostre jak brzytwa spojrzenie, skóra rozgrzała jej się, jakby weszła do sauny. Ręce opadły bezwładnie. Uśmiechając się nieznacznie, położył je sobie na ramionach i opadł na nią, wgniatając ją w poduszki swoim solidnym ciężarem. Zacisnęła ramiona. Tliła się z gorąca, jej sutki były tak napięte, że jęknęła, gdy rozpłaszczyła je jego klatka piersiowa. Kiedy naparł swoimi nogami na jej, lekkie muśnięcia włosków potarły delikatne wewnętrzna jej ud. Gdziekolwiek jej dotknął płonęła.

"Calum." Ten ochrypły głos ... był jej? Walczyła z nim przez chwilę, przerażona całkowitą utratą zmysłów. Ale wtedy dotknął palcami jej płci, a uczucie było ... nie do opisania, jak pociągnięcie za naprężone pasmo podniecenia nisko w jej brzuchu. Dudnienie w piersi brzmiało jak mruczenie, gdy ją otworzył. Zatrzymał się ... a potem wsunął jednym pchnięciem. Wszystko w niej eksplodowało, przyjemność była zbyt intensywna, pochłaniała ją, niszczyła. Wrzasnęła, gdy po jej umyśle przetoczyły się fale zmysłowości, całkowicie ją zatapiając. Sekundę - minutę - całe życie później - wpatrywała się w jego surową twarz. Tak silny. Potrzebując dotknąć, ruszyła się i zdała sobie sprawę, że wbiła mu w plecy paznokcie. Mokro. Sprawiła, że krwawił. Kiedy? "Przykro mi." "Mnie nie." W jego głosie rozbrzmiewało rozbawienie gdy muskał nosem krzywiznę jej szyi. Boże, czuła się świetnie. Całe jej napięcie zniknęło i miała fantastyczny orgazm. Czarne włosy opadły mu na ramiona, przeczesała dłońmi jedwabiste sploty i uniosła twarz, by go pocałować. Spokojnie wziął jej wargi, po prostu zadowalając siebie i ją, aż wiła się w przyjemności. I zamarła. Wciąż miał pełną erekcję. Nie doszedł? "Nie chcesz ... " Musnął nosem jej szyję. "Zaczekam na ciebie." Spojrzała na niego zdziwiona. "Daję około trzydzieści sekund i będziesz żądać, bym się ruszył." Zajęło to tylko piętnaście. Najpierw jej skórze wyrosło miliard nowych nerwów, dopóki nie poczuła najmniejszego otarcia włosów o jej nogi, poczuła, jak jego klatka piersiowa się unosi i opada, jak ciepłe są jego ręce, i te zgrubienia na dłoniach. Głębokość jego głosu sprawiła, że jej wnętrze się ścisnęło i kiedy poczuła jego kutasa, wciąż grubego i twardego, fala pożądania próbowała zmieść ją z nóg. Uchwyciła się zdrowego rozsądku. "Calum."

Jego oczy były gorące, a jednak błyszczały śmiechem. "Odpuść, mały kotku" wyszeptał, a potem ... potem zaczął się ruszać. O Boże, nigdy wcześniej nie czuła czegoś podobnego. Powolne wsuwanie się i wysuwanie, budzące każdy falujący nerw. Pauza. Ten spokojny rytm, posyłający jej zmysły spiralnie w górę. Dołeczek w jego policzku pogłębił się, gdy uniósł biodra i uderzył w nią, mocno i głęboko - pulsujący wstrząs, który zepchnął ją z urwiska w bezmyślny orgazm.

Godzinę później brał z nią prysznic w małej łazience i nie była pewna, czy go lubi, czy nienawidzi. Nie miała żadnej kontroli nad czymkolwiek, co zrobił, ale dawał jej dokładnie to, czego chciała. Raz za razem. Założył jej stopy na swe ramiona i pchał w nią w twardym, nieubłaganym rytmie, który wciąż mogła poczuć w środku. Szczytowanie prawie ją zabiło. Ale w ciągu kilku minut rozbudziła się, potrzebując więcej. Drażnił ją palcami, aż nie mogła oddychać, gdy przeciął ją orgazm. Potem z zadowoleniem wtuliła się w jego ramiona, a następnie, jakby włączył się włącznik, pragnęła go. Tylko się uśmiechnął, przewrócił ją bezlitosnymi dłońmi i wziął od tyłu, prosto i mocno, i wykrzyczała kolejny orgazm. I kolejny, gdy w niej doszedł, napełniając ją swoim gorącym nasieniem. Potem poczuła się tak usatysfakcjonowana, że pomyślała, że przez całą noc będzie spała w stercie poduszek, ale o wiele za wcześnie, znowu poczuła początek mrowienia. Potrzeba bycia dotkniętą, wypełnioną. Tym razem, kiedy zacisnęła na nim palce, Calum wstał i podniósł ją na nogi. "Zostałem z tobą dłużej, niż powinienem faktycznie, cariad" powiedział i wciągnął ją pod prysznic. Plusk gorącej wody na jej wrażliwej skórze wydawał się niebiański, a kiedy mył jej plecy, piersi ... wszystko, przechyliła biodra ku jego dłoni. "Jeszcze..." Ale ją zignorował, osuszył tak delikatnie, ale tak dokładnie, że zanim skończył była obolała z potrzeby. Zakładanie ubrań wydawało się najwyższym szaleństwem. "Wróćmy do łóżka." Pokręcił głową i chciała go uderzyć. "Na dół, mały kotku."

Przeklinając pod nosem, włożyła ubranie. Podniósł jej buty i skarpetki. Wziął ją za rękę i poprowadził boso z powrotem do hałaśliwej gospody. Prawie jedna czwarta ludzi zniknęła, zauważyła. Po rzuceniu butów za barem, Calum jej nie wypuścił, po prostu przemieścił ją przez salę do celu, który był oczywisty jedynie dla niego. "Gdzie mnie zabierasz?" zapytała, osadzając stopy. Zmarszczył brwi. "Miałem nadzieję, że Alec tu będzie, ale..." "Cóż, aktualnie miał jakieś zagrożenie, z którym mógł sobie poradzić tylko szeryf." Nadszedł Daniel, z piwem w każdej ręce. Kiedy podał jedno Calumowi, przechylił głowę, jakby zadając pytanie. Calum zacisnął wargi, ale skinął głową. Jego głos brzmiał ochryple, gdy mówił "To trudniejsze, niż myślałem, ale cieszę się, że tu jesteś, Danielu." "Calum?" Zmartwiona Vic przesunęła dłonią po jego ramieniu. Boże, miał wielkie mięśnie. I jego dłonie, sposób, w jaki ją dotykały ... Zamrugała, przypomniała sobie pytanie "Coś nie tak?" "Żałuję tylko, że muszę cię teraz zostawić pod opieką innych." Jego oczy stały się czarne, co nigdy nie było dobrym znakiem. Ujął jej twarz w silne dłonie. "Ale zostanę tam przy barze, cariad, jeśli pojawią się jakieś problemy." Posyłając Danielowi nieczytelne spojrzenie, szybko pocałował Vic i odszedł. Zrobiła krok za nim... "Vicki, to jest dla ciebie, dziewczyno." Daniel gładko przesunął się przed nią i wepchnął jej piwo do ręki. Kiedy spróbowała wyjrzeć zza niego, pokręcił głową. "Nie może z tobą zostać, kochanie. Przykro mi." Westchnęła. "Wy chłopaki macie zbyt wiele zasad." Cholera, bez niego czuła się zagubiona i potrzebowała go i ... Daniel przysunął się tak blisko, że poczuła ciepło jego ciała. Musiała przechylić głowę, by na niego spojrzeć. Był niedźwiedziołakiem, przypomniała sobie, i zbudowany jak jeden z nich. Duży i potężny. Miał podwinięte rękawy, ukazujące grube umięśnione przedramiona. "Mięśnie ..." wyszeptała.

"Też mam sentyment do kobiet z mięśniami." Przebiegł palcem po jej nagim ramieniu, nad bicepsem. Zadrżała na to uczucie. "Nie smakuje ci się piwo, które przyniosłem?" "Och...o, tak." Trzymała butelkę, prawda? Zimny słodowy płyn ześlizgnął się jej do gardła i zamknęła oczy na ten cudowny smak. "Wspaniałe" wymruczała. Otworzywszy oczy, napotkała jego zamyślony wzrok, niebieskie spojrzenie gorące jak płynna stal. Pochylił się i zlizał kilka kropli z jej wargi, dotyk jego języka był aksamitny. Otoczył ją piżmowy zapach, dotknął jej skóry tak, jakby gładził ją rękami. "Uhm." Pokręciła głową. Weź się w garść. To tylko pożądanie. Napalona, czuła się już przedtem napalona, na miłość boską. Podszedł inny mężczyzna, odtrącił Daniela na bok i zasłużył sobie na lekkie warknięcie. "Nazywam się Harvey" powiedział, wyciskając pocałunek na jej nadgarstku. Wyszarpnęła rękę, a całe mrowienie nagle się schłodziło. Skrzywiła się, zanim opanowała rozdrażnienie. "Taa. Yhy. Miło cię poznać" udało jej się powiedzieć i rzuciła okiem na Daniela. Jej wzrok znów utkwił w jego spojrzeniu. Jego wargi powoli się wykrzywiły. Powinien złożyć te wargi na jej. Na niej. Nie mogąc się oprzeć, przesunęła palcem po tych ustach, jedwabiście miękkie, a potem po jego kwadratowej szczęce. Lekka chropowatość przyprawiła ją o dreszcz. "Na górę?" szepnął "czy chcesz najpierw przez chwilę porozmawiać?" Jego palce bawiły się w jej włosach, małe dotknięcia niczym iskry na jej skórze. "Poroz..." Do diabła z tym. "Na górę." Ile małych pokoi zawierało to miejsce? Ten miał czerwone poduszki w każdym rozmiarze, kształcie i fakturze. Biorąc od niej piwo, Daniel postawił je na stole w kącie pokoju. Samo obserwowanie jego ruchów z lekkim typowym dla kowboja zuchwalstwem, ugięło jej kolana. Opadła na podłogę. To było całkowite szaleństwo.

"Hej, hej" wymruczał Daniel, klękając przed nią. "Wiem, że to przytłaczające za pierwszym razem, zwłaszcza dla ciebie, będącej nowicjuszką w obyczajach zmiennych." Przyciągnął ją do swojej piersi, gładząc włosy. "Możemy poruszać się tak powoli, jak chcesz." "Jak długo to trwa?" "Od wschodu do zachodu księżyca. O świcie wszystko wraca do normy." Słyszała jego serce, powolne i spokojne, odczucie twardych mięśni przy jej policzku. Jego zapach. Zmarszczyła brwi. Jego zapach był niewłaściwy; ręce były niewłaściwe. Nie Alec; nie Calum. Nagle się odepchnęła, nie mogąc znaleźć wystarczającej ilości powietrza. Puścił ją i nie poruszył się, tylko przechylił głowę. Jego nozdrza zafalowały, a potem zmarszczył brwi. "W jednej chwili mnie chcesz, w następnej nie." "Ja ... " Boże, chciała tu przyjść. Prowadziła go. "Lubię cię. Naprawdę." Ale myśl o uprawianiu z nim seksu całkowicie ją odrzucała. "Przykro mi, Danielu." "Mi też." Posłał jej krzywy uśmiech. "Ale zapach nie kłamie." Żądza zniknęła mu z twarzy, gdy pomógł jej wstać, składając na jej palcach drobne pocałunki. Kto wiedział, że kowboj może być taki romantyczny i łagodny? Poprowadził ją z powrotem na dół. Mężczyźni znów stłoczyli się wokół niej, spychając go na bok. Widziała, jak Calum rozmawia z jednym mężczyzną w kącie i pilnuje przebiegu wydarzeń. Ku jej przerażeniu jej potrzeba stała się silniejsza. Pochwyciła jego spojrzenie i zerknęła na górę. Żar rozbłysnął mu w oczach, zanim potrząsnął głową ze zbolałym uśmiechem. Drań. Spojrzała na stojących przed nią facetów. Dwóch starszych i młodszego o wyglądzie chudego wilka. Następnie przez salę przeszedł jakiś mężczyzna. Twardy i szorstki, jak młodszy Thorson z białymi bliznami na tle mocno opalonej szyi i ramion. Przynajmniej metr dziewięćdziesiąt pięć, miał na sobie czarne dżinsy i czarną skórzaną kamizelkę bez niczego pod spodem. Jego ciemnobrązowe oczy były czujne, przygotowane na wszystko, a każdy jego ruch krzyczał niebezpieczeństwo. Siła. Zatrzymał się, zanim do niej dotarł, i zobaczyła, że rzuca okiem na Caluma, unosząc brwi.

Calum przechylił głowę na znak aprobaty lub pozwolenia - nie była pewna. Zacienione oczy mężczyzny opadły na nią i nie mogła się ruszyć. Dwaj pozostali mężczyźni rozpłynęli się, pozostawiając starszego, mocniejszego wciąż twardo na jego pozycji. "Jestem Zeb z Terytorium Rainiera i byłbym szczęśliwy, mogąc z tobą walczyć o tę kobietę, by pokazać swoją siłę i zaskarbić sobie jej łaski" powiedział ten z bliznami, podchodząc tak blisko, że mogła wdychać jego mroczny zapach. Nie spuścił wzroku z przeciwnika, chociaż jego palce powędrowały powoli po jej policzku. Pochyliła się ku jego dłoni. Drugi się zawahał i potrząsnął głową. "Cahir z Rainier, żałuję. Słyszałem o tobie." I wycofał się. "Czy mogę cię gdzieś zabrać, spędzić z tobą czas?" Zeb uniósł jej nadgarstek, ucałował tuż nad pulsem i odetchnął. Uśmiechnął się. Opłynęła ją fala żądzy i zamknęła oczy, próbując znaleźć oparcie. Kiedy je otworzyła, jego wzrok spotkał się z jej, zdecydowany, czujny. "Wy...wydaje mi się, że mam problem z rozmową" wykrztusiła. "Nie wiem, co jest ze mną nie tak." Nie puścił jej ręki, a sposób, w jaki jego kciuk gładził jej dłoń, sprawił, że rozpłynęła się w środku. Zesztywniał. "Nie zdawałem sobie sprawy - jesteś nową zmienną." Udało jej się skinąć głową, czując, że tonie w jego oczach, w jego zapachu. "Nie mogę..." "Podaj mi swoje imię." Podszedł bliżej i otoczył ją ramieniem. Zamruczała pod jego dotykiem. "Vicki." Jego palce przebiegły po jej włosach, delikatna pieszczota. Głos był wciąż głęboki, ale łagodny. "Słyszałem, że pierwsze Zgromadzenie kobiety to ulewa ciepła i czucia." Uśmiechnął się powoli "Zyskasz kontrolę wraz z doświadczeniem. Ale ponieważ masz tylko jedno pierwsze Zgromadzenie, cieszmy się oboje." I uniósł ją w ramionach z rykiem, który uciszył salę.

Na górze, kiedy położył ją na jedwabistych, zielonych poduszkach, ochłonęła, wypełniając się przerażeniem. Dobry Boże, nawet nie znam tego człowieka. Przewróciła się do pozycji siedzącej i podciągnęła nogi do klatki piersiowej. Nie musiała tego robić - mogła zachować kontrolę. Naprawdę. Delikatnie dotknął jej włosów, a potem, po odrzuceniu kamizelki na bok, rozniecił ogień. Kiedy się rozpalił, usiadł z powrotem i patrzył na nią zamyślonym wzrokiem, przypominając jej wilka czekającego, aż królik się poruszy. Pobiegnie. Miał bliznę podobną do Aleca, niebieski znak noża na prawej kości policzkowej. Spuściła wzrok, widząc ciężkie blizny na ramionach i barkach. Zmarszczyła brwi. Facet był chodzącą strefą wojny. Co spowodowało to wszystko? Zmrużył oczy. "Przeszkadzają ci blizny, mała kobietko? Przerażam cię?" Zanim zdążyła coś powiedzieć, złapał ją za kostkę i przyciągnął do siebie nad poduszkami, jak schwytanego szczeniaka. Nie była szczeniakiem. Wolną nogą odkopnęła mu rękę. Ten drań nie tylko się nie skrzywił, ale nawet się uśmiechnął. "Nie jestem mała." Przewróciła się na kolana. "Po prostu zastanawiałam się, co spowodowało takie blizny." Opuszkami palców przesunęła po cienkiej białej linii wzdłuż jego ramienia. Dzięki Lachlanowi rozpoznała ślady zębów na ramionach i drugim barku. Mnóstwo białych blizn, kilka drobnych i cienkich, równoległych jak kocie ślady Aleca i Thorsona, trzy bardzo grube, sięgające przez całą mocno umięśnioną górną część klatki piersiowej. Kiedy przesunęła po nich palcem, zamruczał z przyjemności, a sześciopak mięśni jego brzucha zacisnął się. "Wiele z tych blizn - jak te - pochodzi od pazurów." Jego głos był niski, trochę szorstki. "Terytorium Rainiera ma piekielne ogary. Jak dotąd niewiele zaatakowało Terytorium Kaskad." Uniósł jej palce do ust i skubnął czubki. "Mmmmh." Jej zmysły zaczęły płonąć, a potem znów się schłodziły, pozostawiając uczucie hormonalnego biczowania. "Czym są piekielne ogary?"

"Nowa mała zmiennokształtna, jesteś nie tylko nieustraszona, ale próbujesz walczyć z własną potrzebą. Jestem pod wrażeniem." Uśmiech zalśnił mu bielą na opalonej twarzy, po czym otoczył dłonią jej szyję i przytrzymał nieruchomo, całując ją tak dokładnie, że zawirował jej umysł. Zanim zdołała odzyskać równowagę, nieubłaganymi rękami przewrócił ją na plecy i dosiadł okrakiem. "Ogary piekielne?" udało jej się powiedzieć. "Lubię uczyć, więc cię pouczę ... " ścisnął dół jej koszulki "w miarę naszych postępów. Piekielne ogary są magiczne, podobnie jak Daonain, tylko ich przodkowie rozmnażali się z demonami." Jego uśmiech stał się dziki. "Wybrali ciemną ścieżkę." Położył dłoń na jej piersiach i wszystko w niej zamarło. Zimne. To jest złe. On jest niewłaściwym. Pachnie niewłaściwie. Zamarł i zmarszczył brwi. Oddychał powoli. I nagle przeszedł obok niej do przysiadu, ciemne oczy się przyglądały. "Już mnie nie chcesz." "Ja ... " Boże, jak mogła znowu komuś to zrobić? "Przepraszam." Potrząsnął głową. "Jest jak jest. Ale nie mogłem się doczekać, by cię mieć." "Tam jest dużo kobiet." Czuła się jak idiotka, próbując pocieszyć mężczyznę za to, że nie mógł jej pieprzyć. "Pomyślałabym, że będziesz miał mnóstwo zabawy. Ci mężczyźni wydawali się dobrze bawić." "Wielu tak." Jego wzrok się zmienił. "Ja wolę walki." Acha. Bywało, że też wolała walczyć, zwłaszcza gdy czuła, że wystawia na ryzyko emocje. Dziwne, jak teraz to widziała - po Calumie i Alecu. Z tą myślą wszystko w niej zatęskniło za jej dwoma mężczyznami. Z wysiłkiem odsunęła myśli. "Nie chcesz dopuścić kogoś zbyt blisko?" Ze wzdrygnięcia powiedziałaby, że trafiła. I wtedy dodał komentarz, który prawie złamał jej serce "Przerażam kobiety. Gdyby dążenie zmiennych do sparowania z najsilniejszym nie napędzało ich potrzeby, większość uciekałaby z wrzaskiem z powrotem do swoich jaskiń." "Mięczaki."

Szczeknął zaskakującym śmiechem. W jego ciemnych oczach było ciepło, które zwabiłoby każdą kobietę. Dotknął jej policzka. "Lubię cię." Szybkim ruchem poderwał ją na nogi i sprowadził z powrotem na dół, do środka tawerny. Poczuła napięcie, kiedy zwróciła się ku niej uwaga mężczyzn, ale Zeb otoczył ją ramieniem i zatrzymał ich w miejscu. Spojrzała na niego. "Jakoś wzbudzasz moje instynkty ochronne" powiedział, marszcząc brwi. "Chcę, żebyś otrzymała kogoś godnego. Ze sposobu, w jaki patrzy na ciebie Cosantir, ale się nie domaga, myślę, że dziś w nocy już cię miał?" Popatrzyła przez salę na Caluma. Czarne włosy wciąż miał splątane od jej palców, na szyi ślady po paznokciach. Skrzyżował ręce na piersi, oparł się o ladę ... mistrz spokoju, choć otaczała go aura niebezpieczeństwa. Wspomnienie z góry i to, jaki był bezwzględny posłało przez nią tyle ciepła, że powietrze, którym oddychała, zrobiło się gęste. Zeb uśmiechnął się szeroko, przesunął palcami po jej zarumienionym policzku. "Oookej. Wygląda na to, że Cosantir North Cascade jest tak dobry jak głosi jego reputacja." Spojrzał w miejsce, w którym przy końcu baru stał Calum. Niemal mogła poczuć uderzenie, gdy czarne oczy Caluma napotkały jego, i chrząknął, jakby uderzony pięścią. "Żal mi tego biednego drania, który wkurzył Cosantira." Jego ramię skierowało ją w drugą stronę. "Ranczer zniknął, ale może wilk alfa? Ach, czekaj, jest jeszcze inny cahir." Jej spojrzenie podążyło za jego wzrokiem. Alec. Mocno zbudowany, duże kości i ciężkie mięśnie. Tak bardzo silny. Opierał się o stół w tak zwodniczo luzackiej postawie. Ludzie widzieli jego swobodny uśmiech, a nie kryjące się pod nim niebezpieczeństwo. Niczym trzaskający ogień, wyglądał na radośnie ciepłego ... a mógł cię spalić na wiór, gdybyś nie był ostrożny. Chciała go - całującego ją, na sobie, wciskającego się do środka. Zrobiła krok w jego stronę. "Ach, aprobata" powiedział Zeb. "Zgadzam się. To dobry wybór, chyba że brunetka capnie go pierwsza." Brunetka? Wtedy Vic zauważyła obfitą Sarah z Wioski Starszych, przeciążenie zmysłów zniknęło, jakby go nigdy nie było. Suka ocierała się piersiami o Aleca, dotykając go, próbując go pocałować.

Z gardła Vic wymknęło się warknięcie. Usłyszała pomruk Zeba "Oho." Mężczyźni szybko schodzili jej z drogi, gdy szła przez tawernę, a wściekłość piekła jej wnętrze. Zatrzymała się za suką. Alec powiedział "Nie uczestniczę w dzisiejszej nocy, Sarah. Przepraszam. Ja..." Ale Wydekoltowana go nie słyszała. Jej pulchna dłoń pobiegła w górę jego piersi, a następnie ta dłoń znalazła się w twardym uścisku Vic. Sarah jęknęła i próbowała odskoczyć. "Łapy precz." wysyczała Vic przez zaciśnięte zęby. "Mój." Sarah wrzasnęła jak zraniona krowa. "Nie możesz go mieć. Będzie moim życiowym partnerem!" Kobieta zamachnęła się wolną rękę. Otwartą dłonią. Dziewczyński policzek? Vic warknęła z oburzeniem, blokując automatycznie. Potem uderzyła tę tanią dziwkę tak mocno, że suka zdjęła dwóch mężczyzn na swej drodze przewracając się do góry nogami. Wciąż warcząc, Vic skrzyżowała ramiona, rozejrzała się po sali i powtórzyła "Mój." Nikt się nie poruszył. Za nią, Alec śmiał się tak bardzo, że się dławił. Po jej prawej, Zeb rzucił jej długie spojrzenie, zanim zwrócił się do Aleca "Chciałbym, być tobą." "Dziękuję, cahirze" powiedział Alec, wciąż łapiąc oddech. Uśmiechnął się szeroko do Zeba, a potem zmarszczył brwi. Węszył. "Odrzuciła mnie i wierzę, że jednego przede mną." Zeb pociągnął za lok włosów Vic. "Wydaje się, że dokonała wyboru." Alec jej nie dotknął, po prostu się w nią wpatrywał. "Nie miałaś dziś wieczorem nikogo?" Zarumieniła się. "Calum i ja ..." mruknęła. "Żadnych innych. Nie mogłam." Kiedy Zeb odszedł, Alec uniósł rękę Vic i skubnął jej dłoń, posyłając przez nią żądzę pożądania. Podeszła bliżej, potarła twarzą o jego twarz, znacząc go swoim zapachem. "Mój."

Odchylił jej głowę do tyłu i wziął jej usta tak dokładnie, że zawisała w jego uścisku. "Twój."

Alec zabrał ją na górę i, och Boże, żadnego problemu z zanikiem gorączki. Wzrosła tak szybko i wszechstronnie, że właściwie błagała go, by ją wziął. Wziął, mocno i szybko, bez drażnienia - wbił ją w krzykliwe szczytowanie. Kilka minut później zrobił to ponownie. I znowu, zanim wziął z nią prysznic, jak Calum, i odprowadził ją z powrotem na dół. Niech go szlag. Tym razem, mimo że otaczali ją mężczyźni, nic się nie stało. Gorączka dusiła się w niej sprawiając, że czuła się niekomfortowo i spragniona, ale nikt, kto się do niej zbliżył jej nie wzbudzał. Chciała Aleca. Chciała Caluma. Za każdym razem, gdy złapała dźwięk ich głosów lub ich zapach, zaciskała się w środku, pusta i obolała. Spragniona wypełnienia. W końcu, po upływie wieczności, do tawerny wszedł Joe Thorson. Zamrugała. Czy ktoś nie powiedział, że już nie uczestniczył w Zgromadzeniach? Ruszył w stronę Caluma, ale starsza kobieta porzuciła młodszych mężczyzn, by wejść mu w drogę. Kiedy władczo wyciągnęła rękę, Joe zaśmiał się szczekliwie i zabrał ją na górę. Vic zobaczyła, że Calum i Alec wymieniają spojrzenia i uśmiechają się szeroko. Gdy Joe wrócił na dół, poszedł prosto do Caluma. Rozmawiali przez kilka minut, a potem Joe zajął miejsce Caluma przy barze. O co chodziło? Calum kiwnął głową na Aleca, a potem spojrzał na nią, jego spojrzenie było mroczne i zaborcze. Gorące. Przeszedł przez salę, drapieżnik skupiony na swojej ofierze. Na niej. Głęboko w sobie poczuła dreszcz. Alec otoczył ją z drugiej strony, pomniejszając ją swoim rozmiarem. Uniosła spojrzenie, nad szeroką, muskularną piersią, dwukrotnie większymi niż jej ramionami, silną szyją, by złapać jego, z opadającymi powiekami. Jej pragnienia zapłonęły, tak samo poza kontrolą, jak płonące miasto.

"Victorio" powiedział Calum, biorąc jej drugą rękę. "Idziemy na górę. Tym razem wspólnie." Obaj? Gdy Alec uniósł ją w swoich stalowych ramionach, ciepło przepłynęło przez jej żyły, aż zamigotało powietrze. W maleńkim pokoju na piętrze upuścił ją na puszyste, żółte poduszki, uśmiechając się, gdy się od nich odbiła. Jej wnętrze zamrowiło, gdy się roześmiała. Seks z nim zawsze był taki ciepły i radosny, jak uprawianie miłości na słońcu. Calum pochwycił jej spojrzenie i aura jego mocy - i niebezpieczeństwo sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Seks z Calumem był jak uprawianie miłości nocą w lesie, ciemny, cienisty i bogaty. Chciała ich obojga bardziej, niż mogła to znieść. Uniosła ręce do góry. Alec ściągnął jej koszulkę, a potem ją pocałował, wargi drażniły się pomimo twardego uścisku dłoni na jej ramionach. Calum zdjął jej dżinsy. Żadnych butów, bez bielizny - i rozkoszowała się tym, jak szybko mieli ją nago. Rozchylając jej uda, Calum pogładził ją między nogami, znajdując centrum, umiejętnie ją drażniąc, dopóki nie jęknęła, a jej biodra nie podniosły się ku niemu. "Muszę posmakować" warknął Alec. "Nie" Vic pokręciła głową. "Chcę cię w sobie. Teraz." Cierpiała z podniecenia. "Mocno i szybko jak wcześniej." "Nie. Ostatnim razem poszliśmy prosto do mety. W tej rundzie zwalniamy." Alec niespiesznie się rozebrał, doprowadzając ją do szaleństwa. Już bez ubrania Calum usiadł za nią, otaczając nogami jej biodra. Sztywna erekcja wcisnęła się w szczelinę między jej pośladkami, posyłając przez nią większą ilość żądzy. Muskularna pierś potarła jej plecy. Była otoczona jego ciałem. Upojnym męskim zapachem. O Boże. Jego ramiona skrzyżowały się przed nią, zabezpieczając uściskiem, i oparł się na stosie poduszek, podciągając ją do pozycji półleżącej.

"Calum, nie." "Tak" szepnął jej do ucha. Jego wielkie dłonie ją wiązały, więc nie mogła się ruszyć. "Pozwolisz Alecowi cieszyć się twoim smakiem. Potem weźmiemy cię tyle razy, ile będziesz potrzebowała. I ile my będziemy." Zacisnął zęby na jej ramieniu, boleśnie i tak erotycznie, że zajęczała. Pomimo oporu, silne ręce Aleca rozchyliły jej nogi. "Nie, Alec, chcę cię w środku..." "Daj mi jej lewą kostkę" przerwał Calum. Kiedy Alec się zastosował, chwycił ją za kostkę, trzymając nogę wysoko, otwierając ją. Chłodne powietrze musnęło wilgoć na cipce i wnętrzu ud. Alec się uśmiechnął. "Dziękuję bracie. Ładna i wyeksponowana." Zsunął się między jej nogi, i znalazł się twarzą nad jej miednicą. Palce ujęły jej płeć, rozchylając wargi sromowe, obnażając łechtaczkę. "Boże, jesteś śliczna, Lisiczko i bardzo nabrzmiała." Kiedy dmuchnął, wszystkie wrażliwe nerwy wystrzeliły, a ona wygięła się w łuk. Roześmiał się warcząco. "Twoja łechtaczka siedzi tu sobie gotowa bym ją potorturował." I przesunął językiem, powoli, gorąco i mokro. Zdławiła krzyk, i kolejny, gdy jego język wepchnął się do jej wejścia, nim ześliznął się z powrotem przez napięty gruzełek. Nogi szarpnęły się w niekontrolowany sposób, ale jedna była przyparta pod jego ciężarem, a Calum trzymał drugą. "Cholera, chcę się pieprzyć." Jej wnętrzności bolały, potrzebowały więcej, a dokuczanie Aleca doprowadzało ją do szaleństwa. "Ty dupku" splunęła. Kiedy walczyła, by usiąść, ramię Caluma zacisnęło się wokół jej talii. "Miałaś wcześniej to, czego potrzebowałaś" wymruczał. "Teraz my będziemy się cieszyć naszą kobietą ... a ty to zaakceptujesz." Zamknął wolną dłoń na jej piersi, stwardnienia drapały o sutek. Przeszyło ją więcej ciepła. Warknęła. "Ty pieprzony..." "Alec, proszę, upomnij ją" powiedział.

Zęby zacisnęły się w zgięciu jej kolana, wywołując wstrząs. Kolejne ukąszenie. Jeszcze jedno, kiedy przedzierał się przez wnętrze uda w górę. Bolało, tyle, że z każdym ostrym bólem, jej łechtaczka zaciskała się bardziej, pulsując w oczekiwaniu. Wargi zacisnęły się na wyeksponowanej grudce. "Achhh!" Jej biodra wyprężyły się do góry. Boże, jego usta były gorące, jego język ... Była tak blisko ... Cofnął się, drań. Powędrował językiem w dół warg sromowych i wepchnął się w jej pochwę. Poruszała się w niekontrolowany sposób. Zatrzymał się. Z niskim brzęczeniem, które brzmiało jak mruczenie, Calum pieścił jej lewą pierś. Jego palce przetaczały sutek, ściskając, aż mięśnie napinały jej się z bólu, i puszczając. Koniuszki palców tańczyły nad bolącym czubkiem, przesyłając wstęgi ognia do jej cipki. Jak gdyby podążając za tym ogniem, Alec lizał kółka wokół jej łechtaczki, a następnie musnął językiem naprężony wierzchołek, umieszczając ją prosto na krawędzi. O Boże, proszę. Podniósł głowę, a Calum skierował uwagę na jej drugą pierś, pozostawiając pierwszą obrzmiałą i napiętą. Raz po raz. Rozkoszny ból od Caluma, nieznośna przyjemność od Aleca. Powietrze zdawało się gęste i gorące, a wszystko, co zrobili, zbliżało ją do punktu kulminacyjnego, którego nie mogła powstrzymać. Nie mogła kontrolować. Trzęsła się w ramionach Caluma. Prawie…. Calum ucałował jej ramiona. "Jeszcze ciut bliżej, ale nie pozwól jej dojść, bracie. Chcę, żebyśmy byli w niej zakopani, kiedy to zrobi." Alec zachichotał. "Wiesz, że jutro da ci wycisk." Skubnięcie na płatku ucha sprawiło, że podskoczyła. "Będzie zajęta bieganiem." Nie miała szansy zapytać, co miał na myśli, nim usta Aleca zamknęły się na jej łechtaczce, żar, wilgoć, język śmigający z jednej strony na drugą. "Och, Boże."

Jej biodra wyprężyły się ku górze i położył przedramię na miednicy, utrzymując ją w miejscu. Całe jej ciało drżało, gdy trzęsła się, potrzebując ... pragnąc. "Dokładnie" powiedział Calum. Kiedy Alec usiadł, jęknęła. Łechtaczka wydawała się zbyt duża dla jej skóry, rwąc boleśnie. Gdy Calum ją puścił, Alec wziął ją za ręce i przyciągnął do siebie. "Miękkie kobiece ciało. Bardzo przyjemne." Otoczył dłonią jej kark i pocałował ją. Jego kutas był twardy pod nią, sterczący w stronę jego brzucha. Wykręciła się na nim z jękiem. "Do środka. Teraz." Prychnął. "Nie masz za grosz cierpliwości, prawda?" "Nie." Cholerni mężczyźni. Muszę to zrobić sama. Przeniosła się nadziewając, poczuła główkę fiuta przy jej centrum i... "Jeszcze nie. Do góry, dziewczyno" powiedział Calum. Podniósł ją tak, że okraczała Aleca na rękach i kolanach, w powietrzu i tak daleko od jego penisa. Zacisnęła zęby. Cholera, potrzebowała więcej, albo wybuchnie z potrzeby. Alec przejechał rękoma po jej ciele, biodrach, a następnie otoczył jej tyłek. Ku jej zaskoczeniu, gdy rozchylił pośladki, pociekło między nimi coś zimnego. Lubrykant. Zesztywniała. Obaj ją tam drażnili, powoli zwiększając od jednego do dwóch lub trzech palców. Ale jeśli miał lubrykant ... Podniosła głowę. "Czekaj ... Nie. Nie, Calum." "Możesz to zrobić, mały kotku" powiedział Calum. Jego palec wsunął się w jej tylną dziurkę, przepychając się bezwzględnie przez zmarszczony pierścień, gdy dłonie Aleca ją zakotwiczały. Palec powoli wsuwał się i wychodził, rozpalając nerwy. Dezorientując ją. Jej instynkt krzyczał o kutasa w pochwie, nie o coś ... tam. To nie było w porządku. "Calum" jęknęła. "Nie." "Grzeczna dziewczynka" wymamrotał Calum i wyciągnął palec tylko po to, by dodać kolejny. Dwa palce, rozciągające ją, nic nowego. Spuściła wzrok. Alec obserwował ją uważnie. Posłał jej uśmiech zachęty. Kiedy Calum się wycofał, wzięła oddech.

Więcej lubrykantu schłodziło jej skórę, sprawiając, że się szarpnęła, jeszcze zanim Calum przycisnął główkę trzonu do jej odbytu. Ślisko, ale wciąż bolało, gdy się wepchnął. Tak duży. Rozciągając i paląc, i drżała, gdy wchodził, bardzo powoli. Za duży. Niezupełnie bolało - wiedziała, jak radzić sobie z bólem. To było bardziej ... pierwotne. Branie przez Caluma było o wiele bardziej dominujące niż cokolwiek wcześniej, jakby odebrał jej ostatnią kontrolę. Nie zostawił niczego prywatnego, sprawił, że zupełnie się na niego otworzyła. On ma całą kontrolę; ja nie mam nic. W jakiś sposób ta świadomość była bardziej erotyczna niż cokolwiek, co kiedykolwiek wcześniej odczuwała. Czuła, jak dłonie Caluma gładzą ją po plecach, pieszcząc. "Oddychaj, cariad. Przyjmij mnie całego." Pchnął głębiej. Kiwnęła głową i dyskomfort wzrósł. Wbiła paznokcie w ramiona Aleca i jęczała, jej umysł był pełen zamętu, potrzeby i bólu. W końcu poczuła, jak jego pachwiny przyciskają się do jej pośladków. Był w środku. "Wszystko w porządku, kotku?" zapytał cicho Calum. Jego dłonie zastąpiły Aleca na biodrach. Wolno w nią wchodził i wychodził, jego łagodność kłóciła się z nieubłaganym uściskiem na biodrach. Zupełnie niepewna, kiwnęła tak czy inaczej, czując się ... wzięta. Wrażliwa. Przerażona i podekscytowana tym, co zrobią dalej. Jej tyłek płonął, przytłaczając wszelkie inne doznania, a po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz, wiedząc, że Calum jest głęboko w tym ciemnym miejscu. Gdy drżała, Alec przesunął dłonie, delikatnie przytrzymując jej twarz. Ciemnozielone spojrzenie było pełne gorąca, ale tak troskliwe, że zakłuły ją łzy. "Bracie" powiedział Calum "dlaczego nie dasz jej czegoś innego do myślenia, zanim zaczniesz?" Alec się uśmiechnął. "Dobry plan." Palce jednej ręki splątały się w jej włosach, przytrzymując twarz blisko jego. Wolna ręka przesunęła się między nimi, prosto do jej cipki. Jeden palec zawirował w jej wilgoci, a potem na jej łechtaczce, drażniąc kapturek, szczyt, aż ten gruzełek nabrzmiał przytłaczając wszelkie inne odczucia.

Jej biodra próbowały przechylić się do przodu, ale została przytrzymana w miejscu przez trzon Caluma w jej wnętrzu, przez jego ograniczające ręce. Potrząsnęła głową, gdy jej potrzeba wzrosła w środku. Wnętrze zacisnęło się, chcąc być pieprzone, ale w jej tyłku był kutas, tak obcy i niewłaściwy. "Och, Boże, nie mogę tego przyjąć." Głęboki baryton Caluma był rozbawiony. "Możesz, cariad. Dla nas." Palec Aleca okrążył jej wejście. "Jesteś przyjemna i mokra dla mnie, Lisiczko" mruknął i rozszerzyła oczy, gdy trącił erekcją wejście do jej pochwy. "Nie." Była już zbyt pełna. Próbowała się odepchnąć, ale Calum był za nią nieruchomy. W niej. Jej nogi wciąż okraczały biodra Aleca, utrzymując cipkę otwartą. Ciężkie dłonie Caluma zacisnęły się na jej biodrach, osadzając ją całkowicie w miejscu i posyłając przez nią kolejną falę ciepła. Alec pchnął, zaledwie o cal, i sapnęła na nieznośną ciasność. Gdy główka wślizgnęła się dalej, płonące z penetracji Caluma nerwy połączyły się z iskrzącymi od powolnego ślizgu Aleca. Wszystko na dole zapulsowało i zapłonęło. Alec powoli walczył z jej opornym ciałem, nie zatrzymując się, nie przestając. Jęknęła. Rozciągnięcie odbytu, przytłaczające wrażenia z bycia wziętą przez dwa kutasy, twarde dłonie trzymające ją dla ich przyjemności. To było zbyt wiele. Każdy nerw zdawał się strzelać w różnych kierunkach. "Odpocznij, mały kotku" mruknął Calum. "Weź oddech." "Och, Boże, ty ..." Pochylił się do przodu, ramieniem obejmując biodro. Położył rękę na jej cipce. Szarpnęła się, gdy bezbłędnie znalazł łechtaczkę, odsłoniętą całkowicie, z kutasem Aleca we wnętrzu trzymającym jej fałdki otwarte. Jego śliski palec potarł silnie po jednej stronie nabrzmiałego kłębka nerwów, a potem po drugiej, aż zaczęło jej wirować w głowie. Wierciła się, próbując więcej, mniej. Alec pieścił jej wiszące piersi, drażnił sutki, obracał je między palcami, aż zaczęło przez nią płynąć ciepło. Kiedy zacisnęła się na dwóch - dwóch - fiutach, czuła się tak odmiennie, tak dziwnie, obolała, a

mimo to przeinaczająca tę przerażającą przyjemność w przytłaczające uczucie. Zbyt pełna w środku, z gładzoną łechtaczką, ściskanymi sutkami. Zacisnęła dłonie, gdy wszystko w niej zapłonęło i nawet ten delikatny ból zamienił się w przyjemność. "Teraz, Alec" warknął Calum i po raz pierwszy się poruszył, prawie wyciągając fiuta z jej tyłka. Pustka. Kiedy powrócił, przyciągnął ją do siebie ... i zdjął z kutasa Aleca. Odmienne wypełnienie, nowa pustka. Alec zacisnął dłonie na jej biodrach i pociągnął ją ku sobie - a Calum się wyślizgnął. Kontrolowali ją, przesuwając w przód i w tył, ich pchnięcia rosły w siłę nawet gdy się trzęsła, przyjemność zbyt wielka do zniesienia, do przetworzenia. Kulminacja zbliżała się do niej jak czołg Abramsa, miażdżąc umysł ogromną falą czucia. "O Boże, o kurwa, ochhhhhh." Słyszała samą siebie i to nie miało znaczenia, ponieważ wszystko wokół niej się rozpłynęło. Świat się rozpadł, brutalna niepowstrzymana przyjemność wstrząsała nią jak szmacianą lalką. Chwilę później Calum wjechał ciężko ku swojemu uwolnieniu i poczuła jak wypełnia ją jego gorące nasienie. Następnie Alec szarpnął ją na kutasa i warknął, gdy zadrgał w jej wnętrzu, posyłając więcej fal przyjemności, które nią wstrząsały. Sapała i szlochała. Jej drżące ręce się poddały i ramiona opadły na klatkę piersiową Aleca. Jego dłonie zacisnęły się na jej talii. "Obrót, bracie." Calum zakotwiczył się w niej i przewrócił ją na bok. Trzymali ją wciśniętą między siebie, obaj wciąż głęboko w środku. Mięknący, ale służąc jako inna kotwica w ich posiadaniu. Alec całował jej wargi, używając kciuków, by otrzeć z policzków łzy. "Ciii, kochanie, ciii." Plecami do piersi, Calum przytulił ją mocno, ramiona wokół niej czuło się tak, jakby powstrzymywały ją od roztrzaskania. Nucił w jej włosy, cichy pomruk przyjemności i uspokojenia. Nigdy nie czuła się tak bezbronna, taka wstrząśnięta ... Taka kochana.

Rozdział 24 Gdy Vic zamrugała w chacie unosił się mocny aromat kawy. Ranek, co? Noc się skończyła. Boże, przez to jak wczorajsze wydarzenia okryły się mgłą, czuła się tak, jakby się upiła. W końcu opuścili mały pokoik w tawernie i zeszli na dół. Widziała Heather w korytarzu gospody. Przyjaciółka pomachała i roześmiała się, gdy Alec i Calum wciągnęli Vic do jaskini. Mężczyźni rozebrali ją do naga i wywlekli w mroźną noc, gdy splunęła na nich przekleństwami. Ale potem ... Westchnęła. W postaci kuguara igrali w świetle księżyca, ścigali się przez góry i doliny, walczyli w śniegu i biegali razem - Calum po prawej, Alec po lewej. Świat był piękny ... magiczny. Nadszedł ranek. Magia zniknęła. Powrót do rzeczywistości. Wyciągnęła nos z ciepłego kokonu koców i przemyślała chłód w pokoju. Może dałaby sobie jeszcze godzinkę. Z pewnością jeden z chłopaków dołożyłby większą kłodę? "Obudziła się." Głos Aleca. "Przypuszczasz, że dołączysz do nas dzisiaj zanim słońce zajdzie?" Suchy ton Caluma. Do diabła, to było znane jako presja grupy. I działało, do cholery. Odrzuciła kołdry, drżąc, gdy zimne powietrze dotknęło jej ciepłego ciała. Chłopcy siedzieli przy stoliku, mając na sobie tylko dżinsy. Boże, czy kiedykolwiek zmęczy ją patrzenie na nich? Szeroka pierś Aleca miała jasno-złote włoski na grubych mięśniach. Jedwabiście gładkie włoski na klatce piersiowej Caluma otaczały jego gładkie mięśnie. Palce zamrowiły z potrzeby dotyku dopóki nie dostrzegła czerwonych zadrapań na ich piersiach. Ugryzień na ramionach. Ona to zrobiła? Zarumieniona, przewróciła się i zakopała głowę. Ruch wywołał różne bóle. Mięśnie nóg narzekały z wbiegania na cholerną górę. Piersi były wrażliwe i opuchnięte, a każda prywatna część na dole była niezwykle wyczulona. Tyłek parzył, jakby przypominając jej o tym, jak wziął ją Calum.

Potem z przerażającą jasnością powróciła reszta wspomnień nocy. Najpierw przeleciała Caluma i ... faktycznie pozwoliła zaciągnąć się na górę Danielowi. Chciała go, przynajmniej przez chwilę. I faceta o imieniu Zeb ... O kurwa. Zachowywała się jak jakaś nimfa z uszkodzonym wyłącznikiem, i nie była pewna, czy powinna czuć się winna, że poszła na górę z Danielem i Zebem - czy, że im nie odmówiła. Cholera. Skąd Calum lub Alec mogliby sądzić, że się przejmowała, po tym jak entuzjastycznie flirtowała z tymi innymi mężczyznami? Chociaż Zeb powiedział Alecowi, że nic się nie stało, ale dlaczego Alec miałby mu wierzyć? Czy mogła im powiedzieć, że nigdy nie zdawała sobie sprawy, że istnieje różnica między pieprzeniem a kochaniem się? I czy to nie brzmiało kiepsko? Ale prawdziwie. Ponieważ nie chodziło tylko o rzeczy fizyczne. Seks z Alec'iem i Calumem dotykał wszystkiego: jej emocji, duszy, umysłu. Taa, jakby byli całą orkiestrą po wysłuchaniu samego fortepianu, zmianą słodkiej melodii w coś bogatego i ogromnego. Ale niech to diabli, jeśli umiała wyjaśnić. Z westchnieniem okręciła się wokół kocem i wstała. Nie mogąc się jeszcze z nimi zmierzyć, wyciągnęła ręce do ognia. "Victorio?" Głęboki głos Caluma. Pokręciła głową, nie odwracając się. "Powiedziałem ci, że się zawstydzi." Odgłos stóp podchodzącego Aleca - i jak mogła stwierdzić ruch Caluma? "Lisiczko?" Położył dłonie na jej ramionach, a kiedy nie odpowiedziała, przyciągnął ją plecami do swojej nagiej piersi. "Myślisz o ostatniej nocy?" Okej, była odważniejsza. Nie była małą dziewczynką, nie potrafiącą przyznać się do swych czynów. Dokonała tego uczynku - uczynków - i teraz nadszedł czas, by zapłacić. Wpatrując się w ogień wyznała "Prawie przespałam się z Danielem. I Zebem." Calum zamknął oczy kiedy usłyszał winę w głosie Victorii. Jego brat miał rację. Była bardziej niż zawstydzona; czuła, że zrobiła coś złego. Przeszedł przez pokój. Spojrzenie na Aleca i jego brata odwróciło ją od ognia stawiając twarzą w twarz z Calumem.

Dolna warga zadrżała, ale wzrok był równy i mógł tylko podziwiać jej odwagę. Nigdy nie kochał jej bardziej. "Poszłam na górę z Danielem i Zebem. Nic się nie wydarzyło, ale ... chciałam tego. Na początku." Odwróciła wzrok i z powrotem na niego spojrzała. "Wy dwaj nie ... poszliście z nikim innym. Ale ja tak." "Czy Heather nie rozmawiała z tobą wczoraj?" zapytał Alec, głaszcząc ją po ramieniu jedną ręką. Pokiwała głową. Calum zmarszczył brwi. Heather obiecała, że wszystko wyjaśni. On sam mógł to wytłumaczyć, albo Alec, ale zdecydowali, że przyjaciółka będzie bardziej wiarygodna niż dwaj mężczyźni, którzy tak bardzo jej pragnęli. Co by pomyślała, gdyby powiedzieli Idź do łóżka z kimkolwiek chcesz, a zwłaszcza z nami dwoma to właśnie robią zmiennokształtni. Naprawdę. "Heather powiedziała ci, co się dzieje podczas Zgromadzenia?" "Yhy."Przygryzła wargę. "Ale wy dwaj nie..." Ośmielił się podejść bliżej i pogłaskać ją po policzku. "Kiedy kobieta wpada w gorączkę, nie może kontrolować potrzeby łączenia się z mężczyzną, cariad. Twoje instynkty zmierzają ku kojarzeniu, i do wszystkich najlepszych mężczyzn. Lub tych, którzy najbardziej do ciebie przemawiają. Ograniczenie się do jednego - a nawet dwóch - jest niemożliwe, chyba że jesteś sparowana." Kiedy na jej czole pojawiła się zmarszczka, ulga zmniejszyła mu napięcie w jelitach. Myślała, nie reagując. "Ale wy dwaj..." zaczęła powtarzać. Spojrzał na Aleca, a jego tchórzliwy srebrnousty brat szarpnął brodą, by Calum kontynuował. "W istocie, nie przyłączyliśmy się do nikogo innego." Uśmiechnął się kwaśno. "Mężczyźni nie wchodzą w gorączkę. Wszystkim czego potrzebujemy jest zapach podnieconej kobiety. Ale wraz z upływem lat, pragnienie łączenia się z każdą zainteresowaną kobietą zaczyna opadać. Alec i ja już nie jesteśmy młodzikami, i jesteśmy w tobie bardzo zakochani. Wczoraj wieczorem byłaś jedyną, którą mogliśmy dostrzec."

Błysk łez w jej oczach był szokujący. Przerażający. Co powiedział źle? "Ja ... obchodzisz mnie. I Alec. Ale i tak poszłam na górę z ..." Alec wziął ją w ramiona i opadł na koce. "Nie słuchałaś go. Zamknij się i posłuchaj, Lisiczko." Zesztywniała, jej wzrok spotkał się z oczami Aleca, a potem westchnęła. "Masz rację. Okej." Calum usiadł obok nich. Wycisnął pocałunek na jej nadgarstku, poczuł leciutkie pulsowanie tętna. "W naszym wyścigu do trwania, kobieta musi kojarzyć się z wieloma, Victorio. I uznajemy to. Honorujemy to. Zgromadzenia są nie tylko biologią, są tradycją." "Naprawdę nie zrobiłam nic złego?" Zagryzła wargę. Przez chwilę wyglądała tak bardzo jak mała dziewczynka, że Calum miał przebłysk wdzięku, jaki miałyby jej dzieci. "I" kontynuowała "żaden z was nie jest na mnie zły? Lub na Daniela, czy..." Alec zaśmiał się krótko. "A o co tu się wściekać? Nie możesz walczyć z biologią, Lisiczko." "Naprawdę nie jesteście" powiedziała ze zdumieniem. "Okej. No cóż, okej." Odchyliła głowę do tyłu, żeby pocałować Aleca i obdarzyła jednym Caluma. "Bardzo tego potrzebowałem" wymruczał Calum. "Byłem bardzo zmartwiony." "Ja też." Victoria wzięła głęboki oddech. "Tam skąd pochodzę, to co zrobiłam ...no cóż." "Chciałaś innych mężczyzn - a potem nie. To pokazuje, że utworzyłaś więź. Z nami." Calum kiwnął głową na Aleca. Brat postawił Victorię delikatnie na kocach i poszedł pogrzebać w małej paczce, którą przyniósł na górę. Zauważając, że trudno to sobie wyobrazić, Calum kontynuował. "Niektórzy ludzie zakładają gospodarstwa domowe. Podobnie jak w ludzkich małżeństwach."

"Heather mi o tym mówiła. I że czasami bywało więcej niż tylko jeden mężczyzna, jedna kobieta." Zagapiła się na swoje dłonie. "Byłam szczęśliwa, odkąd ... ja ... " Serce Caluma potężnie zadudniło. "Odkąd?" Rzuciła pochmurne spojrzenie podłodze, a potem jemu, zaciskając dłonie. "Dlaczego tak cholernie trudno to powiedzieć?" Zacisnęła usta, uniosła brodę i wyglądała jak zmierzająca na stos Joanna D’Arc. "Okej. Słuchaj - kocham cię. I Aleca. Was obu." Przycisnęła dłoń do piersi, sapiąc. Nie wzięcie jej wtedy w objęcia wymagało od Caluma całej jego kontroli. Alec w końcu wrócił - powolny drań - i wręczył Calumowi partnerską bransoletkę, zatrzymując jedną dla siebie. Uklękli razem, ramię w ramię, tak jak spędzili całe życie. Trafność tego zacisnęła Calumowi gardło. Oczy Victorii się rozszerzyły. "Co..." Alec odchrząknął, jego oczy były podejrzanie lśniące. "Vicki. Kochamy cię - obaj cię kochamy. I..." Calum otworzył dłoń i pokazał jej cienką bransoletę z maleńkich srebrnych krążków trzymanych razem z przeplecionymi pasmami specjalnej gumki. "Zostaniesz naszą życiową partnerką?"

O. Mój. Boże. Vic objęła się ramionami, nie zdolna mówić. Bracia klęczeli przed nią, Alec jak złoty bóg, Calum, mroczny pan, obaj potężnie męscy. Najbardziej odważni, honorowi mężczyźni, jakich znała. Szczerzy. Opiekuńczy. I chcą mnie. Nigdy nie myślała, że znajdzie rodzinę poza wojskiem. Ale ... oni ją chcieli. Oczy Aleca się nie śmiały, po prostu ... potrzebowały. Potrzebował jej i Caluma ... Jego wzrok był spokojny, opanowany, ale mogła zobaczyć - kiedy tak dobrze nauczyła się go odczytywać? - mogła zobaczyć, że on też jej potrzebuje. I kochali ją. Chcieli jej w swoim życiu. Nawet gdy jej gardło się zacisnęło, w klatce piersiowej mrowiły fajerwerki. Tak tak tak.

Nie. Pomyśl, Sierżancie. Powinna to zaakceptować? Naprawdę? Ale pomysł powiedzenia "nie" był nie do zniesienia i odpowiedź wymknęła się, zanim mogła to przedyskutować z samą sobą. "Och tak. Tak, tak. O cholera, tak." Alec uśmiechnął się do Caluma. "Myślę, że to oznacza, że akceptuje." Złapał węzeł koców, szarpnął ją do słodkiego pocałunku. "Kocham cię, Lisiczko" szepnął. A potem Calum przyciągnął ją do siebie. Ujął jej twarz w dłonie, jakby chciał coś powiedzieć i zamiast tego ją pocałował. Czule, a jednocześnie z tym nieświadomym żądaniem, któremu zaoferowała całą siebie. Podniósł głowę i przesunął palcami po jej wilgotnych wargach, po czym powiedział "Daj mi rękę." Wsunęła palce w jego, a kiedy nałożył jej bransoletkę na lewą rękę i ucałował nadgarstek, wzrok zamazały jej łzy. "Moja kolej." Alec ujął jej twarz, kciukami otarł wilgoć. Wziął ją za rękę i włożył bransoletkę na ten sam nadgarstek. "Od tak dawna chciałem to zrobić" mruknął, rozśmieszając ją, zanim go pocałowała. "Teraz ty." Alec podał jej dwie większe bransoletki. Zdziwiła się. "Mam oznaczyć was jako moich?" Cholerna racja. Kiedy podali lewe dłonie, wsunęła jedną na każdego z mężczyzn, podziwiając błyszczące dyski na ciemnej i złotej skórze. "Hej. Co się stanie, gdy się przemienimy?" Uśmiech Aleca był niemal zabójczy. "Pokażemy ci. Niedługo." Uśmiechając się szeroko, wyciągnął ją z koców. "Dlaczego nie weźmiesz sobie czegoś do jedzenia? Calum i ja musimy narąbać trochę drewna na opał, zanim odejdziemy." Odejdziemy, hę? Westchnęła. Rzeczywistość zawsze nadchodziła zbyt wcześnie. Po tym, jak zajęła się potrzebami, wykąpana i ubrana, odkryła, że zostawili na ogniu garnek gotującej się zupy. Kawa. Zupa. Niezłe śniadanie. Gdy mężczyźni wrócili, otrzepując śnieg z butów, zamrugała na widok zza otwartych drzwi. Na zachodzie ukazały się ostatnie promienie słońca. "Spałam cały dzień?"

Calum przyłączył się do niej przy stole, muskając nosem po szyi. "Myśleliśmy, że nigdy się nie obudzisz. Jak się czujesz?" "Dobrze." Zmrużyła oczy na dziwny wyraz jego twarzy. "Dlaczego?" zapytała podejrzliwie. Dlaczego obserwowali ją tak, jakby była świeżo upieczonym ciastkiem z kawałkami czekolady? Alec podszedł z tyłu i otoczył ją ramionami. "Bransoletki pokazują, że jesteśmy partnerami - poślubieni, że tak powiem. Dziś jest ..." myślał przez chwilę "rodzaj bonusowego rytuału. Jeśli wszyscy w związku są tym samym zwierzęciem, tak jak my wszyscy jesteśmy kotami, jest dla nas specjalna magia." "Na przykład?" Calum spojrzał na Aleca i uśmiechnął się lekko. "Zobaczysz." "Chodźmy poigrać na śniegu" oznajmił Alec ochrypłym głosem. Znowu? "Przepraszam, ale tam jest naprawdę zimno, chłopaki. Nie mam ochoty odmrozić sobie tyłka ..." Calum miał skupiony wzrok. "Rozbierz się, cariad. Teraz." Sutki zacisnęły jej się pod wpływem jego wzroku i wewnątrz rozpostarło się ciepło. Protest? Do diabła, nie. Sir, tak, sir. Zrzuciła koszulkę przez głowę, a potem resztę. Po tym, mężczyźni upuścili swe ubrania na podłogę i wyciągnęli ją za drzwi. Kurwa, było co najmniej 6 stopni na minusie. Zadrżała, stopy zapłonęły na zmarzniętej ziemi. Zapomnij o seksie; znajdź mi ogień. Cofnęła się do progu. Calum spojrzał na nią, wzrok mu pociemniał. "Przemiana. Teraz." Czuła się tak, jakby przepchnął ją przez te dziwaczne drzwi w jej głowie. Jak on to zrobił? Mrowienie obmyło skórę, osiadając głęboko i prawie poczuła, jak zmieniają się jej kości. Opadła na czworakach i prychnęła oskarżająco. Ale przynajmniej śnieg nie zamroził jej łap. Jej partnerskie bransoletki lśniły na jej przedniej łapie, na wpół zakopane w grubym brązowym futrze, a rozkosz spłukiwała irytację.

Nadal w ludzkiej postaci Alec pochylił się i pogłaskał ją po plecach. Kiedy otoczył ją jego zapach, upojny i potężny, zamruczała i uderzyła głową o jego nagą nogę. Położył dłoń pod jej pyskiem. "Lisiczko" powiedział. Jego uśmiech był zmysłowy. Niebezpieczny. "Biegnij." Bez niego? To musi być częścią rytuału. Więc wyskoczyła, odbijając się ku szczytowi góry, śnieg rozwiewał się za nią. Mięśnie rozciągnęły się i rozgrzały, i po minucie usłyszała za sobą mężczyzn. Zapach ich piżma na wietrze zmienił w niej coś i podgrzał krew. Skoki stały się dłuższe, silniejsze. Cień - ciemne futro Caluma - przemknęło przez drzewa po jej lewej stronie. Pobiegł przed nią, a jego potężny wdzięk fascynował. Ledwie zauważyła ruch po prawej, zanim została uderzona, oślepiona i upadła na bok. Łapy przez sekundę bezskutecznie drapały w śniegu. Za długo. Akurat, gdy przewróciła się na brzuch, był na niej złoty kuguar. Alec. Zacisnął zęby na jej karku, trzymając mocno. Owinął wokół niej przednie łapy, przyszpilając ją w miejscu i na odczucie jego ciała na sobie wzrosła w niej gorączka. Zawyła, niemal oszalała z powodu wszechogarniającego pożądania, które w niej ryczało. Jego pomruk ogłuszał, gdy uniosła ku niemu tył, pragnienie ścisnęło ją jeszcze bardziej brutalnie niż pazury. Wszedł w nią, długi, gorący i twardy, niemal obolały z powodu własnej naglącej potrzeby. Przyjęła go, wypełniona, oszałamiające uczucie. I nagle stali się ludźmi, jej piersi kołysały się z pchnięciami, ręce zakopywały się w śniegu. Jego uścisk - ludzkie palce - zacisnął się na jej biodrach, gdy uderzał w nią od tyłu, głęboko i szybko. Oparła się na przedramionach, odpychając w tył, wychodząc mu na spotkanie. Każde uderzenie posyłało przez nią drżenie, coraz bardziej zniewalające odczucia, dopóki nie zaczęła krzyczeć, gdy eksplodowała, dochodząc w ogromnych dreszczach. Zadrgał w niej, z rykiem zdobywcy wypełniając gorącym nasieniem. Wstrząśnięta nagłym kryciem, dziwnością, mogła tylko drżeć pod nim i próbować zebrać myśli. Kiedy się wycofał, syknęła na pustkę, stratę.

Roześmiał się. "Nasza partnerka." Pocałował ją w policzek, zanim wstał. Kiedy blask księżyca rozbłysnął nad jego skórze, znów zamienił się w kuguara. Poczuła mrowienie i bez ostrzeżenia, była w zwierzęcej formie. Zdezorientowana, zaczęła odwracać się twarzą do niego. Co się do cholery dzieje? Przygryzł ostro jej tylną nogę, a potem znowu popędził ją pod górę. Męski drań. Biegła ciężko, zostawiła go w tyle. Nie potrzebowała go, nie potrzebowała nikogo, tylko siebie i swojego potężnego ciała. Księżyc wzbił się ponad wschodnimi szczytami, zalewając wypełniony śniegiem las niesamowitym blaskiem. Powietrze było wystarczająco ostre, by ciąć i pachniało sosną. Jej krew śpiewała radośnie rytmem łap. Gdy biegła, coś poruszyło się na zwisie pod klifem i wylądował na niej ciemny kuguar, przyszpilając ją płasko. Calum. Pyskiem otarł jej futro, przytłaczając zapachem, zanim zatopił zęby w jej karku. Rzuciła się do przodu, usiłując uciec i na jej bokach ostrzegawczo zacisnęły się pazury. Jego dzikość zaskwierczała pragnieniem w jej żyłach, nawet gdy ciężar przygniatał ją w miejscu. Ogarnęła ją gorączka i podniosła się dopuszczając jego dziką siłę. O Boże. Jego penetracja rozsadziła każde uśpione zakończenie nerwowe i uniosła się wyżej. Kiedy wbił się w nią jego fiut, w jakiś sposób, przemienili się w ludzi, a jego goła pierś otarła się o jej plecy. Nieubłagane dłonie na biodrach, nie pozwalały jej się ruszać ani wykręcać. Był twardy i gruby, wypełniając ją prawie zbyt mocno, a była nadal wrażliwa od Aleca. Palce znalazły piersi, sutki, szczypiąc na tyle, by posłać gorące wstrząsy rozkoszy do jej rdzenia. Palenie wewnątrz wzrosło, pulsujące jego pchnięciami, stając się nie do zniesienia. Kolana rozepchnęły ją szerzej, aż otworzyła się w pełni, i mógł wślizgnąć się w nią jeszcze głębiej. Dysząc, próbowała się poruszyć, ale jedno ramię owinęło się wokół jej brzucha, utrzymując ją w miejscu. Warcząc, zwolnił, każde uderzenie przybliżało ją do szczytu. A potem, jednym końcowym intensywnym pchnięciem, wbił się w nią, tak głęboko, i pochłonęła ją zamieć przyjemności, skurcz po skurczu, gdy nadeszło jego własne uwolnienie.

Trzęsły jej się nogi i osunęła się w jego uścisku. Muskał nosem jej szyję, cień zarostu drapał i sprawiał, że drżała. "Piękna Victoria" wymruczał. "Nasza partnerka." Kiedy powoli się wycofał, ucałował ją w kark, jego wargi były delikatnie na płonących śladach ugryzień. I szepnął "Biegnij." Mknęła w noc, znowu i znowu, uciekając w pokrytym księżycem lesie. Za każdym razem łapali ją, a potem brali, przemieniając się między formą ludzką i kuguara, za każdym razem dając jej przyjemność, dopóki księżyc nie zniknął za zachodnimi górami. Dopóki jej nogi w obu postaciach nie drżały i nie chwiała się. Kiedy na świat zakradła się ciemność, dołączyły do niej dwa męskie kuguary, po jednym z każdej strony, manewrując nią z powrotem do chaty. Przemieniła się w człowieka, otworzyła drzwi i weszła do środka. Nogi się poddały i tylko szybki chwyt Caluma powstrzymał ją przed upadkiem. Podnosząc ją z łatwością, zaniósł na koce. Gdy Alec dorzucał kłodę do ognia, Calum wciągnął ją w swoje ramiona. Alec położył się z drugiej strony, umieszczając ją między nimi. "Macie naprawdę wypaczone pojęcie miodowego miesiąca" szepnęła, drżąc nieco z wspomnienia zębów gryzących jej kark, trzymających pazurów. Ręka Aleca ujęła jej pierś, pocieszająco, zaborczo. "Tylko życiowi partnerzy, będący tymi samymi zwierzętami, łączą się w obu formach" wymruczał. "Kocham cię, Lisiczko." Wielka dłoń Caluma osiadła ciepło na jej brzuchu, jego głos zahuczał w jej uchu "Kocham cię, mały kotku."

Rozdział 25 Mężatka. Była zamężna. Cóż, taa, nazywali to partnerstwem, ale naprawdę było to małżeństwo. Vic wyłączyła prysznic i popędziła do sypialni. Calum już wyszedł, a zegar wskazywał trzecią. Pomówmy o poważnym spóźnieniu, szlag by to. Tak załatwiało małżeństwo. Małżeństwo. W ciągu ostatnich kilku dni powtarzała w kółko to słowo i za każdym razem jej żołądek drżał jak pieprzony Jell-O. Czy zaplanowała cokolwiek z ważnych zmieniających życie wydarzeń? Nigdy nie była taka szczęśliwa. Przenigdy. Po wskoczeniu w koszulę i dżinsy uśmiechnęła się. Życie zaczęło czuć się prawie normalnym - tak normalnym, jak mogłaby być jakaś dziwaczna futrzasta rodzina, z dwoma mężami. Z gotową córką jako częścią pakietu. To było jak ... jak ... nie miała nawet słów. Jamie rzeczywiście wiedziała o planach Aleca i Caluma i dopingowała ich. Natychmiast zaczęła nazywać Vic MamciąVee, jednym słowem. Vic uśmiechnęła się i zapiekły ją oczy. Cholerne przezwisko. Zabawne, jak bardzo była dumna z tego, że zdobyła rangę sierżanta. Jednak tytuł matki był jeszcze bardziej satysfakcjonujący, odkąd szła z tym w parze miłość Jamie. Vic nie mogła przedostać się z jednej strony domu na drugą bez uścisku dziewczynki. Albo mężczyzn. Wyszła za mąż za dwóch mężczyzn. A może raczej dwa koty? Ta ich bogini Matka musi mieć naprawdę dziwne poczucie humoru. A może miała dobrze rozwinięte poczucie zabawy. Vic pokręciła głową. Kilka dni temu Alec i Calum obudzili ją i Jamie w środku nocy, by pobawić się w lesie uderzając, tropiąc i polując. I jak bardzo było świetnie? Letnie pikniki wydawały się takie przestarzałe. Spojrzała na zegarek i skrzywiła się. Szarpiąc białą koszulę, złapała czarną kurtkę i wybiegła. Dziesięć minut później weszła na posterunek policji. Przy odrobinie szczęścia Alec nie zauważyłby ...

Podniósł wzrok znad swojej dokumentacji i przygwoździł ją ciemnozielonym blaskiem. "Pani Waverly-McGregor, spóźniłaś się." Nie pamiętała, kiedy ostatnio spóźniła się na cokolwiek. "Yyy. Przepraszam. Wpadłam na ..." Poczuła na twarzy rumieniec. Z powodu ujęć filmowych przez cały tydzień pracowała na wieczornym patrolu i nadal spała, gdy Calum wrócił do domu na lunch. Łóżko było lokacją nie do obrony, a jego tak zwany "szybki numerek" wcale nie był szybki. "Zgaduję, że straciłam rachubę czasu. To się więcej nie powtórzy." Zmarszczki na twarzy Aleca były nieszczere przez rozbawienie w oczach. "Rozumiem, że jesteś świeżo po ślubie, ale ten wydział oczekuje, że pracownicy organów ścigania pojawią się na czas. Nasi obywatele nie zasługują na nic mniej." "Tak jest." W końcu się uśmiechnął. "Nie mogę sobie wyobrazić, co mogło się stać, żebyś straciła poczucie czasu - poza tym Calum został wezwany do złożenia wyjaśnień." Popatrzyła na niego. Wiedział? "Sadystyczna niemoralna świnia." Zarzuciła kurtkę na wieszak na ścianie i usiadła przy biurku. "Myślałam, że jesteś naprawdę wkurzony." Przesunął palcem po jej policzku, wokół ust nabrzmiałych od rozdzierających pocałunków Caluma. "Och, ależ jestem. Zły, że nie zaliczyłem numerku w południe. Lepiej zaplanuj mnie dziś udobruchać, bo będziesz mieć poważne kłopoty." "Oooch. Proszę, panie szeryfie, zrobię wszystko." Krew zapłonęła, gdy pomyślała o kilku rzeczach, które mogła zrobić. Oblizała wargi, a jej głos stał się ochrypły. "Wszystko." Jego oczy stały się ciężkie, a potem cofnął rękę. "Diabli cię zesłali, prawda? Byś igrała z nami, głupimi mężczyznami, stawiając nas bezradnymi gdy się budzisz." Uśmiechnęła się. "Taa. To jest myśl. A więc, co jest dzisiaj w planie dnia?"

"Po pierwsze dołącz do Jenkinsa i przećwicz patrolowanie w samochodzie. Potem, po piątej, jesteś na służbie w centrum miasta. Doglądając pustaków kręcących film. Westchnęła. "Tak jest."

***

Alec podniósł wzrok, kiedy Calum wszedł do biura z kopertą. Opierając się na krześle, Alec z zadowoleniem spoglądał na brata. Calum nigdy nie wyglądał lepiej. Jego wzrok oczyścił się z przewlekłego smutku. "Bycie sparowanym ma na ciebie dobry wpływ." "W istocie." "Ale poproszę, żebyś przestał opóźniać mojego zastępcę." Alec oparł stopę o krzesło. "Co cię sprowadza do mojej przesławnej placówki?" "Dwie rzeczy. Po pierwsze, Tynan O'Connolly wysłał więcej informacji. Udało mu się zdobyć trochę wiedzy na temat Vidala. Brachu, dorastał w Gray Cliff. " "Gray Cliff?" Alec zmarszczył brwi. Nazwa wydawała się znajoma. "To miasto na terytorium Rainier, które kilka lat temu zdziesiątkowały ogary piekielne?" "Dokładnie. Vidal wyprowadził się na długo przed tym, zanim zniknęło, ale domyślam się, że właśnie tam dowiedział się o Daonain." Głos Caluma przybrał ponurą nutę. "Nie wiem, co skłoniło go do poszukiwania nas teraz." "Możemy nigdy się nie dowiedzieć. Stawiam, że nie żyje. Co jest drugą sprawą?" Calum zmrużył oczy. "Swane tu jest." Alec się podniósł, a furia narosła jak pożar lasu. "W mieście?" "Aye. Jamie złapała trop jego zapachu, kiedy ekipa filmowa kręciła ujęcie, ale było za dużo ludzi. Czy jest lepszy sposób na ukrycie, niż w tłumie ludzi?" "Ta noc jest ostatnią do sesji zdjęciowej - jutro rano wyjadą." Złap go. Zabij go. Alec zdusił wściekłość. "Nic jej nie jest?"

Słowa Caluma były napięte. "Nie chce się ukryć. Chce z tym skończyć. Ma dość ograniczeń, które na nią nakładamy, i powiedziała ..." potrząsnął głową "zażądała, w istocie, że chce zagrać królika, by zwabić wilka." Na Herna wychowali silną kobietę. "Zgadzasz się?" "W żadnym razie." Calum potarł szyję. "Ale ma rację. W ten sposób uzyskalibyśmy kontrolę nad pułapką. Jeśli pozostaną na wolności, innym razem mogą mieć szczęście." Alec skinął głową. "Więc ją zastawmy." "Nie mów Victorii." "Dlaczego?" Nasunęło mu się wspomnienie warczącego kuguara. Lisiczka dwukrotnie działała - bez namysłu - chroniąc Jamie. "Rozumiem co masz na myśli."

***

Wells rozważał skontaktowanie się z nią przez telefon. Ale nie, dobra sierżant była zbyt biegła w prześlizgiwaniu się poza prawdę. Powinna być, pomyślał Wells z gorzkim uśmiechem. Trenował ją. Twarzą w twarz. Miał nadzieję, że ma odpowiedzi, które go usatysfakcjonują. Po zaparkowaniu błądził po głównej ulicy Cold Creek, zadowolony ze staroświeckich lamp ulicznych, które ładnie oświetlały chodnik. Podziwiał witryny małych, zamkniętych na noc sklepów. Na końcu bloku kręcono sesję filmową i celowo odsunął się od tłumu. Ostatecznie przeszedł na środek ulicy i zajął miejsce na żelaznej ławce. Oglądanie ludzi było jednym z jego ulubionych zajęć. Tam była. Ubrana w mundur khaki, wyglądająca jak gliniarz, Sierżant Morgan stąpała miarowo, obserwując ludzi, czujna na wszystko, co się działo. Byłaby świetną policjantką.

Dostrzegł niemal niezauważalne wahanie, gdy go zauważyła. Zeszła ze światła, więc nie mógł ocenić, czy poczuła zadowolenie - czy też konsternację - na jego obecność. Kiedy ją zignorował, zrobiła to samo. Duma rozgrzała mu pierś; nie straciła swoich umiejętności. Była jedną z najlepszych. Wstał i przeciągnął się, spojrzał na zegarek, a potem skierował się w jej stronę. Minął ją na chodniku, wzrokiem przeskoczył ku jadłodajni Angie. Nie mógł się doczekać, aż znajdzie odpowiedni czas, żeby się z nim spotkać.

***

Pełna ciemność. Czas na przedstawienie. Swane przygładził krótką bródkę, naciągnął prosty uniform kierowcy autobusu i odszedł od pojazdu jak mężczyzna, który potrzebuje kolacji. Za jego plecami trwały zdjęcia i prawie się uśmiechnął. Granie w tym romansie nie było złe; Tony Vidal mógł rzeczywiście nakręcić hicior. Czy to nie zaskoczyłoby tego dupka?" Jeśli pożyje wystarczająco długo, żeby to zobaczyć. Swane parsknął z niesmakiem. W końcu odkrył problem Vidala. Drżenie rąk, trudności w kontrolowaniu złości, dławienie się napojem, dziwny chód. Parkinson - jak u wuja Swane'a, który zmarł w domu opieki. Vidal chciał zostać potworem, by nie zamienić się w warzywo i zabiłby każdego na swojej drodze, by to zrobić. Swane trzasnął kostkami palców. Żaden problem. Ale po tym, jak ten drań spełni swe życzenie, Swane zgarnąłby swoje pół miliona i po cichu zniknął w kraju trzeciego świata. Może zabrałby ze sobą własną cipkę. Wyrwał jej pazury i zęby - i zrobiłaby wszystko, czego chciał. Stwardniał i musiał się zatrzymać i ułożyć. Unikając kałuży światła, Swane przebył drogę do miejsca, w którym statyści z miasta czekali na sygnał. Wyglądał jak większość ludzi w Cold Creek. Wczoraj wieczorem kilka razy ćwiczyli swoją rolę, aż dyrektor pozwolił im odejść, a dzisiejszego wieczoru padłoby ujęcie. Według skeczu, kiedy złoczyńca zaczął strzelać do bohatera, panikujący tłum uciekał przez kilka ulic. Bardzo ciemnych ulic.

Z nerwami na krawędzi, gdy obrał pozycję, rozglądał się za jakimkolwiek kształtem i cieniem górskiego lwa. Po powtórkach scen z ostatniej nocy znał trasę celu. Tym razem, gdy minęła by go niewielka grupa uciekających statystów, złapałby ją i wrzucił do samochodu. Bagażnik był już otwarty. Zatrzymałby się po drodze i zaserwował dawkę o dłuższym działaniu, a niedługo potem byłby na farmie. Mógł nawet zostawić ją otumanioną na tyle długo, by ... dobrze się zabawić, zanim zabierze się do pracy. Och kurwa. Nic nie przypominało młodych z ich piskami i przerażonymi oczami. Nocne powietrze przeciął dźwięk broni, potem jeszcze kilka pojedynczych strzałów. Krzyki. Wrzaski. Rozpoczęły się zdjęcia. Ludzie rozpierzchli się po różnych ulicach. Powiedziano im, żeby uciekali, ponieważ kręcenie będzie tu i tam kontynuowane. Na tej ulicy nie ustawiono kamery. Vidal jasno określił swoje wymagania wobec reżysera. Swane słuchał, i po chwili z ciemności wyłonił się dzieciak. Biegła ku niemu, próbując wyglądać na przestraszoną, niezbyt skutecznie. To się zmieni. Jeszcze kilka kroków, a potem ... zatrzymała się. Powęszyła i rozejrzała się. Co do kurwy? Nie ważne. Była wystarczająco blisko. Wycelował i usłyszał warczenie. Zanim zdążył się odwrócić na jego dłoni zamknęły się szczęki. Skóra rozerwała się, palce pękły z trzaskiem. Krzyknął i uderzył w zwierzę. Kolejny ogromny, monstrualny pies rzucił się na niego. Swane wylądował ciężko na plecach. Kiedy próbował się podnieść, zęby zacisnęły się blisko jego szyi. Zamarł, ledwie oddychając. Ślina trafiła go w twarz, gdy kły psa opadły o cal od jego gardła. To nie były psy. Wilki. Wilkołaki. Potwory były nie tylko lwami górskimi. Pęcherz Swane'a puścił. Dziewczynka obserwowała go z chodnika, a potem spojrzała za niego.

Zbyt przerażony, by się poruszyć, Swane przewrócił oczami w tamtym kierunku. Przez ulicę przechodzili dwaj mężczyźni. Gliniarz. Ojciec dziewczyny. Kurwa.

***

Vic nie zwolniła kroku, ale jej serce biło jak karabin maszynowy. Wells! Tutaj w jej mieście. Wstrząs ujrzenia go trwał sekundę, zanim się zmartwiła. I przestraszyła. Po ciężkiej kalkulacji wyprostowała ramiona i poszła za nim do restauracji Angie. Mogę to zrobić. Kolacja się skończyła i stołki przy ladzie zajmowało jedynie dwóch mężczyzn w kombinezonach i butach roboczych. Wells zajął miejsce w rogu i skinął na nią, by do niego dołączyła. Na starych drewnianych deskach jej kroki brzmiały jak werble zagłady. "Vicki, moja droga!" Właścicielka, Angie O'Neal, wyszła zza długiego kontuaru, z wyciągniętymi rękami. "Nie miałam okazji ci powiedzieć, jak bardzo jesteśmy zadowoleni z ciebie i tych mężczyzn. Byłaś dla nich dobra i dla małej Jamie." Och, nie była ku temu pora. Vic zmusiła się do uśmiechu i pozwoliła kobiecie ścisnąć jej dłonie. "Dziękuję, Angie. To miło z twojej strony." "Co mogę podać? Dzisiejszą specjalnością jest pieczeń i tłuczone ziemniaki." "Dla mnie kawa, dzięki. Spotykam się z przyjacielem" dodała Vic, kiwając głową w kierunku Wellsa. Wstał, gdy podchodziła, grzecznie wyciągając dla niej krzesło. Ubrany w dżinsy, koszulkę i ciemnobrązową sztruksową kurtkę, ubrał się, żeby się wpasować. Zaczekali, aż Angie postawi na stole dwie filiżanki i dzbanek kawy i wróci do lady. Z obojętną twarzą spojrzał na nią jasnoniebieskimi oczami, a potem skinął głową. "Dobrze wyglądasz, Sierżancie. Bardzo zdrowo, istotnie." "Dziękuję sir."

"Byłem w okolicy i pomyślałem, że zobaczę jak się masz. Przystosowałaś się do życia w cywilu?" W okolicy? Jasne, że byłeś. Przywołała uśmiech. "Chyba tak. Było trudniej, niż myślałam, na pewien sposób." Coś tu nie grało. Jego mimika i mowa ciała były ... wyłączone. "Nie jestem zaskoczony." Zmienił temat. "Jak prosiłaś, zbadałem eks-marine o imieniu Swane." "Ja... powiedziałam ci, że zajęli się tym miejscowi." Natychmiast uświadomiła sobie swój błąd. Jego oczy zrobiły się zimne. "Ale tego nie zrobili, Morgan. Morderstwa bezdomnych pozostają nierozwiązane, a Swane nie siedzi w areszcie. W rzeczywistości w ogóle nie wiążą ze sprawą jego nazwiska." O cholera, miała przejebane. "Twój Swane to egzekutor, który pracuje dla Tony'ego Vidala. Więc sprawdziłem Vidala. Typowy gangster z dziwnymi zainteresowaniami." Nie spuszczała wzroku, udając, że patrzy na kawę. Rozszerzenie źrenicy, ruchy oczu - Wells potrafił odczytać najmniejsze drgnięcie. "Naprawdę." Ile wiedział ten szpieg? "Bada plotki o ludziach przemieniających się w górskie lwy." Coraz gorzej. Obróciła szok w rozbawienie. "Przepraszam? Lwy górskie?" "Dziwaczne, nieprawdaż? Ale jakieś dwa miesiące temu złapał młodego mężczyznę ... który w trakcie tortur zamienił się w lwa. Vidal chce wiedzieć, jak stworzyć więcej potworów. To tutaj do gry wkroczyli bezdomni, jako próbki." "Mówisz poważnie?" Proszę, nie traktuj tej historii poważnie. Śmiej się, do cholery. Zauważyła, że jej kawa dociera do boków kubka - trzęsły jej się dłonie. Odsunąwszy ręce, wypuściła lęk, odetchnęła spokojnie. "O tak. Nagrał przemiany." Wells wykrzywił wargi. "Trzyma je na swoim laptopie."

Jasna cholera. Wells miał dokumentację. "Trzyma te wszystkie informacje dla siebie? Dlaczego nie oddał ich National Inquirer za jakieś duże pieniądze?" "Jego motywacja w tej chwili pozostaje niejasna. Skupił się tylko na tworzeniu stworzeń." "Nie brzmi na zdrowego na umyśle, sir" powiedziała lekko. Jeśli informacja nadal znajdowała się w jednym miejscu, zmienni mogliby ją zniszczyć. Calum potrzebował usłyszeć... "Czy wiesz, że ten młody człowiek - ten, który przemienił się w górskiego lwa został schwytany w pobliżu?" Lodowate palce ścisnęły jej kręgosłup. "W Cold Creek?" "Właśnie dlatego pan Vidal ukrywa się niedaleko. Mam zamiar złożyć mu dziś wieczorem wizytę, żeby omówić jego nagrania." Wells spojrzał jej prosto w oczy. "Chcesz mi raz jeszcze powiedzieć, dlaczego tu jesteś, Sierżancie?" Nie rób tego, chciała powiedzieć. "Ponieważ tutaj jest moje życie. Zakochałam się, wyszłam za mąż, zrezygnowałam ze służby, wiesz jak to idzie." Zerwała się na równe nogi. "A mówiąc o nowych życiach, muszę wracać do pracy." "Przejście do obozu wroga?" zapytał cicho. "Chcesz dodać oskarżenie o zdradę do wszystkich swoich medali?" Cięcie było szybkie i brutalne. "Nie jestem zdrajcą, do cholery!" "Opowiedz mi o tych zwierzętach. Ile tu tego jest? Jak są tworzone?" Tworzone? Sądził, że stworzył ich jakiś zły naukowiec? Tak bardzo chciała podać mu prawdę. Nie mogła. "Ja nie..." "Kłamiesz, Morgan." Jego głos stał się bezbarwny, a oczy lodowate - nigdy wcześniej nie patrzył na nią w ten sposób. "Nigdy bym nie uwierzył, że zdradzisz swój kraj - albo mnie. Kochałem ... " Przerwał zdanie, odetchnął chrapliwie. Całą ją przeszył ból, raniąc więcej przy każdym uderzeniu serca. Jak mogła go stracić w ten sposób? Po jej pierwszym zamachu pojawił się w jej mieszkaniu. Nie zwracając uwagi na drżenie rąk, łzy w oczach. Pozostał z nią całą noc, pijąc kawę. Po prostu będąc. Zawsze był. Wina wysuszyła jej duszę.

"Vicki" powiedział cicho. "Widziałaś te stworzenia?" Wypróbowana i prawdziwa technika. Rzucasz temat nad głową, wywołujesz poczucie winy, stajesz się znów przyjacielem. Szukała odpowiedzi, a potem tylko pokręciła głową. "Przepraszam sir. Nie widziałam żadnych stworzeń." Całe życie odpłynęło mu z twarzy, a ostry głos wyrwał z jej duszy krwawe strzępy, gdy powiedział "To potwory, Sierżancie. Jakkolwiek są tworzone. Zbierzesz informacje, których potrzebuję, żebyśmy mogli ich upolować i otrzymasz medal." Jego głos opadł do prawie niesłyszalnego szeptu. "W przeciwnym razie zostaniesz wydalona, Morgan. W niesławie." Patrzyła na niego z zaciśniętymi szczękami. Za nią rozbiło się naczynie, dźwiękiem naśladującym pęknięcie jej serca. Przepraszam sir. Próbując znaleźć dość powietrza, by coś powiedzieć, wzięła wdech ... i wyczuła zapach. Odwróciła się. W drzwiach stali Alec i Calum.

***

"To potwory, Sierżancie. Jakkolwiek są tworzone. Zbierzesz informacje, których potrzebuję, żebyśmy mogli ich upolować i otrzymasz medal." Po raz pierwszy w życiu Alec przeklął słuch zmiennego, gdy krew w jego żyłach zmieniła się w lód. Jego serce zwolniło, każde uderzenie było bolesne. Klatka piersiowa ścisnęła się zbyt mocno, by wziąć dech. Z pewnością źle zrozumiał, co powiedział ten człowiek. Z pewnością zwodziła tego człowieka. Alec spojrzał na Vicki i jego nadzieja się rozpadła. Na jej zszokowanej twarzy wyraźnie jawiło się poczucie winy, w przerażonym spojrzeniu, gdy patrzyła na niego i Caluma. Zbladła. "Vicki?" Nie mógł wyczuć warg, ale i tak to słowo wyciekło. Okłamała ich, jego. Kłamała, kłamała i kłamała.

Wiedząc, że jego brat zamarł, Calum stanął przed nim. Twarz Victorii była biała, oczy szeroko otwarte, a zapach jej gniewu mieszał się z ... poczuciem winy. Wina. Jakiego rodzaju zdrajcy udzielili schronienia? Słowa mężczyzny upolować ich unosiły się w pokoju niczym sępy nad ciałem jego żony. Demon. Potwory. "Upolować ich." Calum pokręcił głową, próbując uciec od obrazów, gdy jego lęki i wspomnienia zmieszały się w przerażającym wywarze: Thorson trzymający swoje zakrwawione ramię, Angie z otwartymi, gapiącymi się oczami, Lenora ... tak zimna, bez życia, Alec rozdarty na strzępy jak mięso, Lachlan martwy na stalowym stole, Jamie ... Calum zakrztusił się, tonąc w przerażeniu. Płonąc z furii na tę kobietę, którą myślał, że zna, której zaufał z córką. Kochał. A przez cały czas wrabiała ich jako ofiara zabójców Lachlana. "Calum... ja... " ludzka kobieta zwana Victorią wyciągnęła do niego ręce. Spojrzała mu w oczy i wzdrygnęła się, cofając o krok. "Nie zrobiłam tego. Nie zrobiłam, Calumie." Upolować ich. Medal. W środku wrzał, a gdy to wyciekało, mocno kontrolował. Dzikość wypełniła jego duszę, przyciągając go, próbując zmienić go w bestię. Na ramieniu zacisnęła mu się dłoń Aleca. "Uspokój się bracie." Spojrzała na jego brata. "Alec? Nigdy... mu nie powiedziałam." "Nie jesteś szpiegiem dla rządu?" spytał Alec. Pytanie zadało jej cios i cofnęła się o krok. Dźwięk, jaki wydał Alec, brzmiał jak śmiertelnie ranione zwierzę. Kiedy Calum wyczuł rozpacz brata, drzwi w jego umyśle pękły. Góra zdawała się trząść pod stopami. Pazury wyrosły mu z palców. "Niech to diabli, wynoś się stąd, zanim cię zabije." Słowa Aleca były ochrypłe, gdy szarpał Caluma za klatkę piersiową. Wszystko się zamazało. Kiedy Calum walczył z przemianą, ledwie usłyszał przeszyty smutkiem szept Aleca "I dopomóż Hernie, ja także."

"Nie" szepnęła Vic. To nie mogło się dziać. Twarz Caluma zniekształcał gniew, a jego oczy były czarne jak otchłań piekła. Warczał ... jak oszalałe zwierzę. Mrowienie przemiany w powietrzu było silne. Zabiłby ją. Tak wściekły, nie byłby w stanie się zatrzymać i rozerwałby ją na strzępy. Alec zmagał się z bratem. W ostatnim spojrzeniu na nią był tylko gniew - brak miłości, czułości. Kiedy ktoś złapał ją za rękę i obrócił, Vic ledwie zdążyła chwycić pięść na czas. Twarz Angie była czerwona i wściekła, kiedy pchnęła Vic o krok. "Wynoś się stąd. Sama chciałabym cię zabić, ale jeśli Calum to zrobi, nigdy sobie nie wybaczy." Kiedy Vic nie mogła się ruszyć, Angie ją uderzyła, za trzaskiem podążył ostry ból. Vic pokręciła głową. Nie próbowała zablokować ciosu i nie walczyła teraz, gdy Angie popchnęła ją w tył. I na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Otoczyła ją ciemność, gdy stała w alejce, próbując odetchnąć, wpatrując się w budynek. W uszach jej dzwoniło; głowa pławiła się w bólu i poczuciu winy. Alec. Calum. Boże, nie. Objęła się. Co mogę zrobić? Gdzieś blisko ruszył samochód i odjechał powoli. Bez świateł. Wells. Ruszając biegiem, skierowała się na posterunek policji.

Rozdział 26 "Spokojnie, bracie, spokojnie." Alec mocniej ścisnął brata, nadciągająca przemiana mrowiła mu pod ręką. "Pozostań człowiekiem, Calum. Słyszysz mnie? To nie czas, by stracić kontrolę." Jego słowa w końcu przeniknęły i Calum uspokoił się, pochylając głowę. Magia zniknęła. "Proszę bardzo. Tak dobrze" uspokajał Alec, nie spuszczając wzroku z tylnych drzwi. Płonęła w nim potrzeba ścigania jej, krzyczenia, przytrzymania, zrozumienia, ale nie mógł. Nie chciał. Szpieg. To było tak jasne, że nie mógł uwierzyć, że nie złożyli do kupy wskazówek. Jej umiejętności walki. Tej nocy podążała za Calumem przez tunele, żeby go szpiegować. Byli podejrzliwi, póki nie rzuciła im opowiastki o Lachlanie. Te duże, brązowe oczy wciągnęły ich wprost do środka, i na Herna, nadal nie mógł zaakceptować, że jej zachowanie było kłamstwem. Calum się wyprostował, by stanąć sam, po czym przesunął dłońmi po twarzy, jakby chciał ponownie zaznajomić się z ludzką postacią. "Dziękuję." "Robiłeś to dla mnie wystarczająco często." Ale nikt nigdy nie musiał pomagać odzyskać kontroli Calumowi. Niech ją szlag! "To ... nie jest dobre" powiedział Calum, ochryple od warczenia. "Ona wie o nas wszystko." Ból w jego głosie był tak wyraźny, jak w jego oczach. I w sercu Aleca. Czuł się, jakby wyrwano mu coś istotnego, jak rękę lub nogę; nie mógł znaleźć równowagi. "Kompletnie nas wykiwała. Agenci okryją Cold Creek i Elder Village jak muchy padlinę." Calum zmrużył oczy. "Zastanawiam się, ile powiedziała swojemu szefowi. Czy powiedziała, że też jest zmienną?" "Cholera, stawiam, że nie." Myśl, która nastąpiła, uderzyła Aleca jak cios w brzuch. "Bracie, jeśli nie ma już nas, to ..." zadławił się próbując wypluć słowa "stanie się zdziczałą?"

"To... możliwe. Czy tego rodzaju osoba ma przyjaciół?" Ciemna skóra Caluma stała się szara. "Co zrobi, czy nie, nie ma znaczenia. Jest zmienną i zdradziła nasz klan ludziom. Będzie musiała zostać zabita." Żołądek Caluma obrócił się na myśl o skazaniu Victorii na śmierć i przez chwilę oparł się o ścianę. Cierpiał jak zwierzę z jedną nogą złapaną w pułapkę. Ale jedynym sposobem na ucieczkę ze stalowych zębów było odgryzienie łapy zabicie miłości do niej. Zamknął oczy. Jak mógł nie widzieć, kim ona jest? "Cosantirze?" Calum otworzył oczy na pokój obramowany czerwienią i czernią. "Angie. Czy Vic... ta kobieta zniknęła?" "Wyszła tylnymi drzwiami zaraz po swoim szefie." Angie zacisnęła usta. "Czego potrzebujesz?" Calum spojrzał na brata, ale cahir przechylił głowę, odsuwając kontrolę. Calum powoli wciągnął powietrze, próbując zmusić umysł do działania. "Ci z dziećmi to doskonały czas na wizytę u krewnych w innych stanach. Przypomnij im, by obserwowali każdego, kto za nimi podąża, niech zmieniają samochody, kiedy to możliwe, unikają używania jakichkolwiek dowodów osobistych lub kart kredytowych. Wszyscy znacie ogólnie przyjęte zasady." "Znamy, Cosantirze. A reszta?" "Bądźcie czujni. Jeśli będzie napływ obcych, jeśli poczujesz, że coś jest niebezpieczne, uciekajcie w góry." Alec dodał "Wyślę braci Murphy do Wioski, by ich ostrzegli i w razie potrzeby pomogli się ewakuować. Mogą zabrać ze sobą Jamie." "Dobrze." Calum zrobił krok, a potem rzucił okiem na Angie."Alec i ja mamy mordercę do odwiedzenia. Jeśli nie wrócimy... " Podniosła rękę. "Nie proś o pech. Będziemy pilnować twojej małej. Uważajcie i wróćcie do nas."

***

Vic ukradła samochód patrolowy zza posterunku. Roześmiała się gorzko, wiedząc, jak wściekły będzie Alec. Ocierając łzy z policzków, skoncentrowała się na czerwonych tylnych światłach samochodu Wellsa. Rozproszone tłumy z sesji filmowej spowolniły samochód szpiega na tyle, że złapała go na wiejskiej drodze. Uśmiechnęła się zgorzkniale. Nikt nie odniósł sukcesu w śledzeniu Wellsa ... może z wyjątkiem zmiennego kota z nocnym widzeniem, który mógł jeździć bez świateł. Czy kontynuowałby swój plan i udał się do Vidala? Wszystko w niej chciało po prostu odwrócić się i odejść, uciec z gór, w których była szczęśliwa, z miasta, w którym znalazła przyjaciół. Gdzie oddała serce. Pieprzony przejaw ckliwości. Tylko że, Boże, to była prawda. Przycisnęła dłoń do piersi i poczuła pustkę w środku. Pozostał tylko ból. Cholera, Calum. Jego twarz wciąż drżała w polu widzenia, przypominając, jak uśmiech pojawiał mu się w oczach, nim przemknął przez usta. Głęboki, szorstki głos zabrzmiał w jej uszach ... a potem zmienił się w dławiące warczenie zranionego zwierzęcia. W tej jadłodajni jego źrenice zrobiły się czarne od jej zdrady. Co mu zrobiła? Przeszyło ją poczucie winy, rozrywając od środka. Zanim się z nimi związała, powinna była powiedzieć im o swojej przeszłości. Byli tacy paranoiczni - i mieli dobry powód. Ale gdyby wytłumaczyła, może teraz by jej wierzyli. Spochmurniała, a na jej skórze zasyczał gniew. Ale, kurwa mać, po całym tym czasie z nimi, czy nie powinni uważać, że nie zdradziłaby ich? Z drugiej strony przeklęte dowody. Pieprzony słuch zwierząt. Wyłapali medalową ofertę Wellsa ... i najwyraźniej nie słyszeli groźby, która z tym przyszła. A ona po prostu stała tam zszokowana, wyglądając na tak cholernie winną, jak się czuła.

Uspokoiła szczękę. Jej życie tutaj zostało zniszczone i to była jej wina. Zbyt wiele czasu zajęła jej nauka zaufania. Nie mogła winić Caluma i Aleca - więcej - to ona kłamała. A Wells sprawił, że wyglądała na kurewsko winną. Niech go szlag. Przełknęła bolesny węzeł w gardle. Wyglądał tak, jakby ... jakby naprawdę się nią przejmował. Nigdy nie przyglądała się uważnie rolom, które przez te wszystkie lata odgrywał, ale sposób w jaki ją zaatakował, tak strasznie rozzłoszczony, pokazał, że czuł się zdradzony. Tak, zraniła go ... ale jego strzał był o wiele bardziej niszczycielski. Może śmiertelny. Śmiertelny? Z tą myślą przerażenie oślepiło ją tak mocno, że samochód wpadł w poślizg na drodze. Walczyła o kontrolę. Nadjeżdżający samochód przemknął obok, gdy wyrównywała, rękoma ściskając kierownicę. Straciła swoich życiowych partnerów, Jamie, przyjaciół. Czy teraz zdziczeję? A co, jeśli zamieni się w jakiegoś potwora, którego Alec będzie musiał zabić? Przypomniała sobie udręczony wyraz jego oczu po tym, jak dokonał egzekucji swego przyjaciela, Renshawa. Był taki kochający i wielkoduszny. A sposób, w jaki patrzył dziś wieczorem, pełen bólu, złości i zdrady - ona mu to zrobiła. "Och, Alec" wyszeptała. "Tak mi przykro." Ze wszystkich ludzi, których mogła skrzywdzić, dlaczego Alec? Nigdy nie dał jej nic oprócz radości. I miłości. Podobnie jak druga połowa duszy, rozumiał ją tak, jak nikt nigdy. W zamian zraniła go poza możliwość uleczenia. Na pewno jej utrata nie sprawiłaby, że zdziczeją ... ale nie, wciąż mieli siebie nawzajem. I Jamie. Jej małą Jamie, która nazwała ją MamciąVee. Zostanie matką było jak znalezienie zawieszonego przy drzwiach płaszcza, tylko czekającego, by go nałożyć. Vic uśmiechnęła się i poczuła słone łzy na ustach. Myśl o matkowaniu komuś ją przerażała, dopóki nie zorientowała się, że Jamie ma dość miłości, by wybaczyć wszelkie głupie błędy. Być może nie dość, by ominąć ten. Przynajmniej nie musiała widzieć zdrady w oczach dziecka. Albo zmierzyć się z Thorsonem. Czy jej honorowy dziadek splunąłby teraz wymawiając jej imię?

Z tym świeżym bólem uświadomiła sobie, że nie zmieni się w zdziczałą. Jej więzi z innymi nie zniknęły. Nie, więzi wciąż tam były i bolały tak bardzo, jak wypalone na sercu piętna. A więc okej. Nieco podskoczyła i przyspieszyła, gdy tylne światła przed nią skręciły z głównej drogi w lewo. Tak, Wells zmierzał w miejsce Vidala. Z jej powodu Wells nie wezwałby wsparcia, ani nie udokumentował niczego. Chciałby dać jej przywilej wątpliwości na korzyść oskarżonej. Więc wszystkie informacje, które zdobył, byłyby prawdopodobnie na jego laptopie. Wygodne. Jeśli znikną dowody Vidala, Wells nie zrezygnuje, ale będzie miał kłopot ze skłonieniem kogoś do uwierzenia mu. W końcu sam osobiście nigdy nie widział zmiennego. Vic westchnęła i skręciła za Wellsem. Spieprzyła, i zanim rzuci się gdzieś bardzo daleko, przejmie nieco kontroli obrażeń. Niemal się roześmiała. Jej życie mogło być w chaosie, serce złamane, ale poczucie obowiązku wciąż brzmiało jak pieprzona trąbka. Weź zrozum.

***

Wściekłość Caluma opadła; teraz pozostał tylko chłód. Determinacja. Głębokie odczucie bycia chorym. O wiele łatwiej było zabić z gorącą krwią. Wszedł do części z więziennymi celami. Dwie cele. Jedna zajęta. "Swane." Swane wstał. Kiedy spojrzał na Caluma, jego oczy rozszerzyły się i cofnął się o krok. "Kurwa, stary, robiłem tylko to, co mi kazał. Nie musisz się denerwować. Obiecaj, że mnie puścisz, a powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć." Alec zamknął za sobą drzwi posterunku. Podszedł do Caluma, stając tak blisko, że otarli się ramionami. Tu też nie było ciepła, tylko zimno, gdy cahir powiedział cicho "Powiedz nam, gdzie jest Vidal."

***

Wells zatrzymał się na poboczu niewielkiej polnej drogi. Dobrze, że została z tyłu, pomyślała Vic, szybko cofając. Gałęzie drapały farbę, gdy przesuwała się w głębokie zarośla, by ukryć radiowóz. Wyłączyła silnik sekundę przed tym, nim wysiadł z samochodu. Blisko na wprost tego odludzia jarzyły się okna jednopiętrowego budynku. Vidal najwyraźniej chciał mieć odizolowane miejsce, w którym żaden z sąsiadów nie mógłby usłyszeć zamkniętych zmiennych. Najbliższe miejsce było oddalone o co najmniej kilka akrów, a maleńka polna droga była prywatna. Taa, ten mieszczuch wykonał świetną robotę zapewniającą prywatność. Wells powoli zbliżał się do domu, ledwie widoczny nawet dla oczu kota. Po odkręceniu górnego światła czekała. Mógł najpierw rozeznać się w sytuacji. Jeśli Vidal miał strażników, Wells mógłby równie dobrze wykonać jej pracę. Mogła mieć tylko nadzieję, że ten niedopracowany plan zadziała. Niech szlag trafi zmiennokształtnych i ich bzdury wzajemności, ale konieczność spłacenia tego, co była winna, mocno ją naciskała. Zdecydowanie dała się przekonać ich moralności, prawda? Poczuła ból w piersi, gdy przypomniała sobie poważną twarz Jamie. "Równowaga jest sprawiedliwa." Albo gdy Calum zmusił Thorsona i Baty'ego ... Potrząsnęła wściekle głową. Nie ma czasu na żale, na smutek. Doprowadziła Vidala i Wellsa do Daonain; teraz musiała usunąć to niebezpieczeństwo. Pozostaw emocje w tyle. Misja gotowa. Kiedy wysiadła, samochód stał się ciemny. Z regulaminowego sprzętu i sprzętu w bagażniku zebrała torbę z niezbędnymi rzeczami. Szybko się rozebrała, drżąc w gwałtownie ziębiącym nocnym powietrzu. Tylko gdzieniegdzie chmury pokrywały półksiężyc na wschodzie. Więcej światła, niż by chciała. Z westchnieniem rzuciła ubranie na tylne siedzenie i położyła kluczyki za przednią oponą. Więc okej. Zamknęła oczy, otworzyła umysłowe drzwi i rzuciła się. W końcu nie była typem dziewczyny z jednym paluszkiem w wodzie. Niesamowite mrowienie pokryło jej skórę, jakby weszła w naelektryzowaną kałużę. Czuła przez sekundę jej związek z Matką, i serce ścisnęło się na myśl, że Jej miłość

pozostała niezmieniona. Potem jej wąsy zadrżały na zapach jelenia w nocnym powietrzu. Królika. Ryjówki w trawie - bardzo blisko. Nie, nie, najpierw misja. Chwyciła plecak w usta i potrząsnęła nim, by poczuć ciężar. Dzięki Bogu Alec kiedyś kazał jej nieść zabitą ofiarę - małego jelenia więc wiedziała, z jakim ciężarem sobie poradzi. Kotki były cholernie silne. Przeskoczyła przez las, wykonała śliczna przeskok nad strumieniem i uświadomiła sobie, że nieruchomość jest ogrodzona siatką. Studiowała ją przez chwilę. Brak dodatkowego okablowania elektrycznego. Bułka z masłem. Odbiła się i przeskoczyła, lądując lekko po drugiej stronie. Kiedy biegła, zerknęła wstecz na płot, lśniący lekko w świetle księżyca i drgnął jej ogon. Cholera, jestem dobra. Tył budynku miał małe zadaszenie. Kilka małych drzewek, kilka bzów w rogu. Zatrzymała się w cieniu krzaków. Dwa wyraźne ludzkie zapachy; jeden idiota w rogu domu żuł tytoń. Słyszała, jak pluje. Drugi był ciszej, ciemny cień opierający się o dom. Po przemianie w człowieka otworzyła skórzaną torbę i przebrała się w rozciągliwe czarne ubranie. Szybko nałożyła maskujący mundur na każdy odsłonięty fragment skóry, przypięła do łydki nóż, Glock-a, zapasowe naboje i inne zabawki w pas wokół talii. Pałkę policyjną podniosła kilka razy, by wyważyć i zatrzymała ją w ręku. Rzut oka na niebo. Do księżyca zbliżała się jedna ładna, gęsta chmura. Kiedy podwórko pociemniało, ruszyła, okrążając, przechodząc za Pana Plującego Tabaką. Zasłoniła mu usta i uderzyła pałką. Zwiotczał i puściła go w milczeniu na ziemię. Szybko zabezpieczyła go niewielką ilością odciętej z jej pasa ciemnej linki i zakończyła taśmą klejącą na ustach i szybkim klepnięciem w tyłek. Następny był równie łatwy. To było niemal obraźliwe. Sprawdziła, czy nie ma strażników z przodu, ale Wells już ich zdjął. W sumie czterech ... Jesteś nerwowym facetem, Tony Vidal. Czy znajdzie tu też Swane'a? Mogła mieć tylko nadzieję. Tylne drzwi były zamknięte i ktoś przemieszczał się po pokoju. Nie było tam wejścia. Jednak okno w łazience nie było zabezpieczone. Otworzyła je. Otwór

był zbyt mały dla faceta, ale do diabła, mogła zgnieść cycki i tyłek. Wylądowała prawie bezgłośnie na podłodze w łazience. Zmarszczyła nos. Jezu, jeden ze strażników musiał jeść na kolację fasolkę. Lekko otworzyła drzwi łazienki. Wells siedział w fotelu z głową w dłoniach. Postawa, tak różna od wyprostowanej, sprawiła jej ból. Zignoruj to. Krzesło skierowane było w stronę drzwi wejściowych; plecami do niej. Nie mogło być łatwiej. Ogłuszyła go. I zignorowała płynące z jej oczu łzy, gdy go wiązała. Zaczęła zaklejać mu taśmą usta i zatrzymała się. Miał zatkany nos; udusiłby się, jeśli nie mógłby zaczerpnąć powietrza przez nos. Cholera. Zerwała taśmę. Gdyby się ocknął, zanim skończy, zawsze mogłaby go znowu uderzyć ... zakładając, że miałaby serce. Szybko go przeszukała, uwalniając od pistoletu i małego komputera w kieszeni. Pistolet poszedł do jej torby. W pokoju było miejsce do siedzenia i oglądania telewizji, a druga połowa to symboliczne biuro. Na podłodze leżała skrzynka z aktami. Na biurku leżał laptop otoczony papierami. Rzuciła obok rzeczy Wellsa. W sypialni na zapleczu związany Vidal jęczał i stękał, ledwie półprzytomny. Dzięki, Wells. Po kręgosłupie przebiegł jej dreszcz. To było zbyt łatwe - coś musiało pójść nie tak. Kiedy Vidal otworzył oczy, zastanawiała się, czy go nie zabić, ale mogła potrzebować więcej informacji. Zaciągnęła go do salonu i schowała w kąt za biurkiem. Wszystkie pozostałe pokoje były puste. Przed rozpaleniem ognia w wielkim kamiennym kominku zdjęła plecak. Płomienie i amunicja - to nie dobra rzecz. Potem zabrała się do pracy. Foldery i zdjęcia. Vidal zgromadził o niej informacje - przyjemnie spłonęły. Blask rósł, gdy rzucała papier po papierze, a kiedy dobrze zaryczał, zaczęła z płytami DVD i CD. Nie zawracała sobie głowy oglądaniem, po prostu je wrzuciła. Do diabła, w większości to było porno. Czarny dym i Boże, co za smród. Wrzuciła mikrokomputer Wellsa.

"Zebranie więcej informacji nie zajmie długo." Vic odwróciła się. Wells spoglądał na nią, gwałtownie mrugając. Musiała powstrzymać cios. Głupio, Sierżancie. "Wiem. Ale to cię trochę spowolni." "Chcesz mnie wyeliminować?" Starał się usiąść w miejscu, gdzie się osunął. "Rzadko wiążę ludzi, których planuję zabić." "Jeśli masz nadzieję, że zmienię zdanie, popełniasz błąd." Dobrze. Nawet jeśli te słowa cięły ją do żywego, musiała się uśmiechnąć. Był nieprzytomny, prawdopodobnie z rozdzierającym bólem głowy, związanymi rękami i nogami, a wciąż miał taką samą arogancję, jakby siedział we własnym biurze. Cholera, ale go kochała. Ta myśl sprawiła, że zatrzymała rękę w powietrzu nad płomieniami; pieczenie sprawiło, że podskoczyła. Kochała Wellsa? Cóż, uhhh. Naprawdę kochała. Calum i Alec zdołali otworzyć drogę do jej serca i teraz widziała wszystkie sposoby, w jakie objawiała się miłość. I niech to szlag. Złapała kamerę i wrzuciła ją do kominka, wywołując falę iskier. I po prostu stała tam, patrząc, jak płonie. "Co zamierzasz teraz zrobić?" zapytał, przerywając ciszę. "Nie wiem." Nie obchodzi mnie. "Kiedy odchodziłem, brzmiało to tak, jakby te lwołaki były z jakiegoś powodu niezadowolone." Spojrzała na niego, gdy trzasnęła laptopem o biurko, otwierając spód. "Usłyszeli, co powiedziałeś - koci słuch - i zareagowali, och, mniej więcej tak, jak się spodziewałeś." "Doskonale." Niech go szlag. Nawet wiedząc, że to będzie bolało, szturchała go, jakby bawiła się w szczenięce odrywanie strupa. "Nigdy nie widziałam cię tak zdenerwowanego. Zawsze myślałam, że jesteś tak hiper zimny." Kolor zakipiał na jego twarzy, chociaż mimika się nie zmieniła.

Wyciągnęła dysk twardy i płytę główną. Rzuciła je w ogień. "Poczułeś się zdradzony przez swojego ulubionego agenta?" Spojrzał na przeciwległą ścianę, drgał mu mięsień w policzku. Podczas sprawdzania domu nie znalazła żadnego magazynu informacji poza tym pokojem. Informacje zniknęły. Został jeden zły człowiek. Powinna poradzić sobie z Vidalem bez świadka. Czas iść spać, szefie. Podniosła ciężką pałkę i zawahała się. Wells był jej rekruterem, jej opiekunem i nie tylko ... Wyszkolił ją, był tam dla niej, kiedy go potrzebowała - choć udawał, że to obowiązek. Z wyrazem niesmaku przynosił jej śmieciowe jedzenie do szpitali, odesłał ją do tego stanu wbrew jej woli ... żeby się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Prawdziwy tajniak, nie pokazujący nawet, że mu na tym zależy. To nie jego wina, że Lachlan zamienił ją w futrzaka. Pod pewnymi względami zdradziła swojego szefa. Była mu winna. Cholerni zmienni i ich pieprzone prawo wzajemności. Wypuszczając bolesny oddech, uklękła przed Wellsem. Przecięła mu więzy. Tyle z łatwej części. Nie poruszył się, tylko uniósł brwi. "Dzieciak, którego widziałeś na taśmie - ten, który mnie ugryzł? Zanim umarł w moich ramionach, złożyłam mu dwie obietnice" powiedziała cicho. "Obiecałam poinformować jego dziadka, co mu się przydarzyło. Dałam też słowo, że nikomu nie powiem o zmiennych. Zrobiłam, co w mojej mocy, by odkryć, czy stanowią zagrożenie dla ludzi, lub Stanów Zjednoczonych. Gdyby tak było, powiedziałabym ci, łamiąc obietnicę czy nie." Jego oczy nieznacznie się zwęziły. Przynajmniej słuchał. "Ja ... nie mogłam wymyślić, jak dotrzymać zobowiązań i wciąż nie zdradzić tego dzieciaka. Ja nie ... " Poczuła, że drżą jej wargi i natychmiast je uspokoiła. "Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. Jesteś ... " Po odetchnięciu, udało jej się wykrztusić "Jesteś dla mnie bardziej ojcem niż mój kiedykolwiek był." Spuścił wzrok, masując nadgarstki.

Do diabła, próbowała. Otarła twarz i zaczęła się podnosić. Może pewnego dnia pojmie ... "Kochałem kiedyś kobietę." Zamarła, a potem powoli uklękła ponownie. "Zacząłem dopiero w CIA i byłem przerażająco naiwny. Mieszkaliśmy razem. Planowałem ją poślubić." Nie zdolna mówić, Vic czekała. "Odkryłem ... Co noc włamywała się do mojej teczki. Sprzedając informacje najwyższemu oferentowi. Skonfrontowałem się z nią, a ona próbowała mnie zabić." "Kurwa." Oczy miał czerwone, ale na ustach pojawił się minimalny skręt uśmiechu. "Treściwie wyłożone." "Więc pomyślałeś, że też cię zdradziłam." Pokręciła głową, ciepło stopiło trochę otaczającego jej serce lodu. "Jezu, dzięki, sir." Szyby po obu stronach frontowych drzwi rozprysły się od wewnątrz. Dwa górskie lwy wylądowały, zamazały się i przemieniły w ludzką postać. Alec. Calum.

Alecowi uwiązł oddech, gdy się wyprostował. Vicki wstała, jej wielkie, brązowe oczy rozszerzyły się z szoku. Pragnienie, by wziąć ją w ramiona i zakopać twarz we włosach rozwścieczyło go. Jak bardzo mógł być żałosny? Zwłaszcza, że przed minutą widział, jak ona i jej szpiegowski szef gawędzili. Wykrzywił usta z goryczą. "Pani Waverly. Dlaczego nie jestem zaskoczony widząc cię tutaj?" Jej wzdrygnięcie było równie satysfakcjonujące, co bolesne. Po obojętnym rozejrzeniu się wokół, Calum przeszedł do przeszukania domu. I prawdopodobnie ucieczki od Vicki.

Alec spojrzał na róg, gdzie na dywanie leżał związany mężczyzna. "To jest Vidal?" Vicki kiwnęła głową, usta zacisna mocno w linię. Przesuwał palcem po tych wargach ... Skrzywił się na te wspomnienia. Kiedy wędrował po pokoju, nieufnie przyglądał się Vicki i drugiemu mężczyźnie, którego chciał zabić. "A jak by nazwać szefa szpiegów?" "Doradcą" rzekł drań łagodnym, nieco chrapliwym głosem. Średniej wysokości, szczupły jak ktoś, kto naturalnie spalał więcej, niż jadł, z niemal obojętnym wyrazem twarzy, ale te czyste niebieskie oczy widziały wszystko. Poprzez zapach spalonej gumy Alec wyczuł od niego niepokój - ale żadnej woni potu strachu. Zbyt głupi, by rozpoznać niebezpieczeństwo? Wątpliwe. Calum wrócił. "Nic. Co tu jest?" "Biurko puste. Segregatory na DVD i CD bez zawartości. Nawet komputer jest wypatroszony" powiedział Alec. Ukląkł przed kominkiem i poruszył zawartość pogrzebaczem. Płatki popiołu z papieru, roztopione plastikowe kawałki, pomarszczona zielona plastikowa płytka i metalowe pudełko - prawdopodobnie również z komputera. Przytaknął Calumowi, zaczynała w nim narastać nadzieja. Calum zmrużył oczy. Odwrócił się do Vicki, a przez jego głos przepłynęła moc. "Victorio, gdzie są zebrane przez Vidala informacje?" Zesztywniała i pokręciła głową ... ale odpowiedziała "Spaliłam je." "Co się stało z informacjami, które miałaś zdobyć dla swego szefa?" zapytał łagodnie, chociaż Alec dostrzegł napięcie w jego ciele. Błysk gniewu oświetlił jej twarz. "Szybko przeskakujesz do konkluzji. Już uprzednio mu odmówiłam." Calum podszedł do doradcy. "Odmówiła?" Ten drań nie przytaknął ani nie zaprzeczył. To było jak patrzenie na posąg.

Wszyscy byli po drugiej stronie pokoju, rozmawiając. W rogu, poza zasięgiem wzroku za biurkiem, Vidal strzępił ostatnią linę szkłem z rozbitych okien. Ręce miał śliskie od własnej krwi, ale był wolny. Te stworzenia mogły szybko atakować; wiedział to. Ich rozmowa zamaskowała dźwięk jego czołgania, a potem to miał - pistolet pod jednym z krzeseł, dokładnie tam, gdzie pieprzony agent wytrącił go z jego uścisku. Wciąż skryty za biurkiem wyprostował się. "Nie ruszać się, dupki. Ręce do góry." Obrócili się gwałtownie, twarze im stwardniały, gdy zobaczyli pistolet. Kiedy podnieśli ręce, studiował zdobycz. Jeden mężczyzna, nagi, klęczący przy palenisku, potem ta suka Morgan, kilka stóp dalej. Agent CIA o zimnej twarzy, któremu udało się zdjąć jego strażników. Kolejny nieubrany nieznajomy stał po drugiej stronie krzesła. Rządowy człowiek przemówił, jego głos był cichy. "Vidal, proponuję..." "Zamknij się!" Vidal skierował pistolet do czoła agenta, czując, jak zaczyna mu się trząść ręka. Pieprzona choroba. Ale miał lekarstwo, prawda? Uśmiechnął się do dwóch nieubranych mężczyzn. "Swane was opisał. Jesteście tym gliną i tatuśkiem." Ciemny odwrócił się, źrenice miał całkowicie czarne i warknął. Na morderczy gniew, który promieniował od niego ... od nich obojga, po kręgosłupie Vidala przebiegł dreszcz. Przeniósł ciężar i zignorował pełzający strach. "Co się stało ze Swane'm?" zapytał Vidal, a potem pokręcił głową. To naprawdę nie miało znaczenia. Jeśli te kotołaki tu były, ten drań musiał dać się złapać - i wypaplać. Musiał się stąd wydostać, zanim pojawi się więcej CIA lub tych stworzeń. Miał jednak tylko jedną klatkę. Może pomieścić dwa zwierzęta - ale chciał zatrzymać tę kobietę. Vidal wycelował broń w tego przy kominku. "Ciebie nie potrzebuję." Pociągnął za spust.

Calum zobaczył, że mężczyzna wycelował broń w Aleca. Nie! Przemienił się i skoczył, gdy pistolet wypalił. Usłyszał skręcający wnętrzności odgłos uderzenia w ciało i poznał rozpacz. Na kolanach, Alec nie mógł ruszyć się wystarczająco szybko, by tego uniknąć. Uderzył w Vidala z boku, powalając go. Człowiek próbował się wyrwać, ale szalejąca wściekłość Caluma przeszyła jego kręgosłup. Z ledwie dreszczem człowiek zmarł. Lachlan został pomszczony. I Alec. Calum przemienił się w człowieka i odwrócił, niepewny, czy może znieść widok martwego ciała swojego brata. Ale... Alec był żywy. Żywy! To Victoria, w formie pantery leżała na podłodze, osobliwie nieruchoma w swym czarnym ubraniu. Rozciągliwy top miał dziurę, a krew już zgromadziła się na podłodze. Klęcząc, Alec położył dłoń na jej futrze. "Cholera, Vicki" powiedział ochryple "przemień się, żebym mógł założyć bandaż." Rozmycie i powróciła do człowieka. Ledwie się skrzywiła, patrząc na ramię, ale kiedy zobaczyła szok swego doradcy po jej przemianie, jej twarz na chwilę się zapadła. Z dudniącym sercem, Calum wszedł do łazienki i złapał czysty ręcznik. Rzucił go Alecowi. "Myślałem, że cię zabił, bracie" zdołał powiedzieć. "Ja też. Lisiczka przyjęła..." Zaciskając szczęki, Alec rozdarł materiał na prowizoryczny opatrunek na ramieniu Victorii. "To od wieków honorowana tradycja - przyjmij kulę za swego kumpla. Wiesz, że mam słabość do swoich tradycji." Wzruszyła ramionami i skrzywiła się. "Jak bardzo boli?" spytał Alec napiętym głosem. "Ból to słabość opuszczająca ciało" powiedziała lekko. "Byłaś Marine? Powinienem był wiedzieć." Nacisnął na dziurę, skrzywił się na jej plecy. "Przeszła na wylot. Zmień się wkrótce w kota - to pomoże."

Calum ścisnął ramię Aleca, by poczuć jego ciepłą skórę, wiedzieć, że żyje. Potem dotknął policzka Victorii. "Dziękuję." Skinęła głową, wykrzywiła usta się w uśmiechu. "Następnym razem, rozważ użycie drzwi. Szkło i związani mężczyźni to niezbyt dobra mieszanka." "Będziemy o tym pamiętać." "Czy Vidal nie żyje?" zapytała zaskakująco wyrównanym głosem, wyraźnie obeznana z gwałtowną śmiercią. Powinien był wcześniej rozważyć konsekwencje. Calum z wysiłkiem zepchnął na bok swe uczucia i sięgnął po klarowność. Po wstrząsie ujrzenia Victorii nastąpiło zbyt wiele innych i nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli ... lub osądu. "Jest martwy. Tak jak Swane. Irma będzie bezpieczna, a Lachlan może spokojnie spoczywać w grobie." Alec potarł twarz, westchnął i zapytał "Co wiedzą ochroniarze z zewnątrz?" "Są bandytami Vidala. I nic nie widzieli" odpowiedziała. "Jesteś bezpieczny. Nie ma nikogo kto..." Calum spojrzał na doradcę. "Tylko jeden." Victoria zesztywniała. "Calum. Nie." Przyglądał jej się przez chwilę. Spaliła informacje, ocaliła życie Aleca. Nadzieja starała się przełamać bariery, gdy na nią patrzył. Dzisiaj wykorzystała wszystkie te wojskowe umiejętności, by pomóc Daonain. Może, tylko może, nie musiałaby płacić kary. Przemówił łagodnym głosem "Victorio, wróć do Cold Creek. Porozmawiamy. Być może..." Przerwała "Co zamierzasz mu zrobić?" "Nie może zachować wiedzy o nas." Przerażenie na jej twarzy wzrosło. Spojrzała na Aleca. "Powiedziałeś, że to działa dobrze na jednorazowych spostrzeżeniach. Więcej niż to i niszczysz duże części ich pamięci. Nie możesz mu tego zrobić." "Vicki, nie ma wyboru." Alec wyciągnął ręce. "Jest z rządu. Będą próbowali nas eksterminować."

Jej twarz stała się zimna. "Nie. To nie jest ryzyko, na które zezwolę." Calum poczuł, jak maleńka smuga nadziei umiera. "Vicki" powiedział cicho Alec "nie. Nie możesz wygrać przeciwko nam obu." Wyjęła pistolet z małej czarnej torby obok niej. Calum spojrzał na jej lekki uchwyt, przechył automatu i westchnął. Jeszcze jedna umiejętność, którą posiadała. "Nie sądzę, byś nas zabiła." Jej palec zacisnął się na spuście, rozluźniony. "Prawdopodobnie nie." Pistolet obniżył się, skierowany prosto w stronę Aleca. "Ale jeśli uznasz, że to okej uszkodzić Wellsowi pamięć, to chyba zdołam rozwalić kolano Aleca. To okaleczy go na całe życie, Calumie. Nie będzie już kości do wyleczenia." Calum przechylił głowę w przytaknięciu, a serce zamieniło się w piersi w popiół. Cofnęła się. "Podjedź samochodem od frontu, Wells." Cichy jak kot, wyślizgnął się przez drzwi. Zbyt wcześnie, z zewnątrz dobiegł szum silnika. Calum pochwycił jej spojrzenie. "Jesteś zmienną, Victorio. Jesteśmy twoimi ludźmi." Proszę, wysłuchaj mnie. Nie rób tego nam wszystkim. "Jeśli z nim odejdziesz, będę musiał wydać na ciebie wyrok śmierci. Naprawdę tego chcesz?" Zaczęła mówić, a potem pokręciła głową. Gdy cofnęła się w stronę drzwi, do oczu napłynęły jej łzy. Ale pistolet się nie zachwiał.

***

Świtało, kiedy Vic w końcu zdecydowała, że odjechała wystarczająco daleko. Znajdowała się wysoko w górach, prawie na granicy kanadyjskiej i mile wzdłuż wąskiej pożarowej drogi. Z westchnieniem wyłączyła silnik i oparła czoło o kierownicę. Płakała wystarczająco, przeklinała ... wystarczająco ubolewała.

Po wyjeździe z farmy podrzuciła Wellsa do pobliskiego miasta. Kiedy powiedziała mu, że zatrzyma samochód, wzruszył ramionami i nazwał to uczciwą wymianą za swoje życie. Powiedział, jakby właśnie odkrył ten fakt "Naprawdę jesteś lwołakiem." Niemal zdoławszy się uśmiechnąć, podała mu słowa Lachlana, słysząc ponownie młody głos mówiący "Niektórzy nazywają nas Daonain lub zmiennokształtnymi. Ja wolę kotołaki." Wtedy Wells zapytał ją, co zamierza. Jego otwarta troska była ... dziwna. Miła. Wysiadła z samochodu i usłyszała, jak silnik się schładza. Powiedziała mu, że nic jej nie będzie. Może, ostatecznie, to nie byłoby kłamstwem. W ciągu ostatnich miesięcy popełniła błędy, głupie błędy wynikające z jej przeszłości, jej obaw. Z powodu jej złych decyzji ucierpieli ludzie. Ona ucierpiała. Oddychając zimnym, czystym powietrzem, rozebrała się, zamknęła ubrania w bagażniku i porządnie się podrapała. Swędziało ją wszędzie - najwyraźniej Alec nie pieprzył głupot o tym byciu otoczonym metalem. Po zdjęciu bandaży, obejrzała dziurę po kuli. Krwawienie nie tylko ustało, ale rana wyglądała na kilkudniową. Zmienni szybko się goili. Dobrze. Czas ruszyć naprzód. Naprawiła wszystko, co mogła. Teraz musiała stawić czoła własnym lękom i zdecydować, co będzie dalej. Podczas długiej nocnej jazdy przypomniała sobie, co Calum powiedział w jaskini gorących źródeł "Milczenie gór dobrze mi służy, gdy jestem zmartwiony." Teraz, odchylając głowę do tyłu, spojrzała w górę na wschodzące słońce oświetlające ośnieżone szczyty ogromnego łańcucha górskiego. I przemieniła się.

Rozdział 27 Calum krążył między półkami, nie mogąc usiedzieć. W przedniej części księgarni Thorson siedział przy biurku i słuchał Aleca. Z bólem, Calum zobaczył, jak najnowszy smutek postarzył starca. W zeszłym tygodniu, gdy dowiedział się od Angie o zdradzie Victorii, Thorson zniknął w górach. Wrócił dopiero dziś. Calum wrócił do lady, kiedy Alec relacjonował wydarzenia w domu Vidala. "...po tym, jak Vicki i Wells uciekli, spaliliśmy budynek." Thorson odchylił się na krześle z niedowierzaniem. "Wasza dwójka nie mogła złapać samochodu na polnej drodze?" "Próbowaliśmy" powiedział Calum. "Prawie dogoniliśmy, a potem rzuciła coś przez okno. Jak to nazwałeś, Alec?" "Granat ogłuszający. Dobra nazwa." Thorson parsknął śmiechem. "Czytałem o nich. Oślepiające światło, ogłuszający hałas?" "Dokładnie." Calum potarł uszy, wspomnienie wciąż było bolesne. "W postaci kota i w nocy jest dość intensywny. Zanim znów mogliśmy widzieć, zniknęli." "Niezłe z niej ziółko" powiedział Thorson. Alec uderzył pięścią w ladę, gdy jego temperament, tak długo pod kontrolą, zapłonął jak cholerny granat ogłuszający. "Szlag by cię, Thorson, to nie jest zabawne. Zdradziła nas. A ten mistrz szpiegów, którego uratowała, zrobi wszystko, co w jego mocy, by przekazać nas rządowi. Wybrała jego ponad nami." Calum zrozumiał jego reakcję. Ujrzenie Victorii wybierającej wroga zasupłało mu wnętrzności jak posiłek z gnijącej padliny. I jeszcze… Thorson odwrócił głowę, z napiętą twarzą. Calum oparł się ciężko o kontuar. Zbyt wiele nieprzespanych nocy. Próbował przezwyciężyć ból związany z utratą, spojrzeć ponad swym gniewem. Klan czekał, aż ogłosi, że życie Victorii przepadło, a on ... nie mógł. Coś go dręczyło,

powstrzymywało go przed podjęciem tego kroku i nie mógł stwierdzić, czy chwiały nim jego emocje, czy też przegapił istotny fakt. "Jeśli nie masz nic przeciwko, Joe, chciałbym żebyśmy to wspólnie przeanalizowali. Obawiam się, że nie widzę wyraźnie." Twarz Thorsona się napięła, zwiększając poczucie winy Caluma, a potem skinął głową. "W porządku. Zacznij od momentu, kiedy po raz pierwszy się pojawiła. Z moim Lachlanem." "Swane i Vidal go schwytali" powiedział Alec. Jego dłonie wciąż były zaciśnięte, ale starał się. Calum podszedł do niego, ramieniem ocierając się o ramię i poczuł, że gniew jego brata maleje. "Naprawdę pomagała w ucieczce Lachlana, czy też udawała, by zdobyć nasze zaufanie?" Thorson pokręcił głową. "Lachlan ją Obdarzył. Chłopiec miał zdolność czytania ludzi. Nie popełniłby błędu, a wróg nie przeszedłby spokojnie przez rytuał. Prawda, Cosantirze. To było prawdziwe Obdarzenie." Thorson nie dałby się zwieść. "Tak." "Zatrudniła się w barze, żeby zebrać informacje. Nie można tego obejść" powiedział Alec. "Tego dnia uratowała Jamie" dodał cicho Calum. Nigdy tego nie zapomni. "Ale kiedy złapaliśmy ją w noc Zgromadzenia, skłamała. Powiedziała nam, że szukała ciebie, Thorson. Nie, że śledziła zmiennokształtnych." "Nie ma prawa zabraniającego zabijania dwóch ptaków jedną łapą" przyznał Thorson, warkot w jego głosie zanikł. "Wierzę, że Lachlan dał jej to zadanie. W jej zapachu - ani w jej smutku nie było kłamstwa." Calum przypomniał sobie tamtą noc w domu Thorsona, gdzie Victoria po raz pierwszy powiedziała im, jak umarł Lachlan. Jej smutek był prawdziwy. "Aye." "Mój chłopiec ... byłby przerażony, że nas ujawni" powiedział Thorson. "Pewnie nakazał jej obiecać, że utrzyma sekret."

"Ale jest agentką CIA. Przyznała to i wiemy, że Wells to jej doradca." Calum uniósł brwi. "Więc szpieg właśnie dowiedział się o stworzeniach, których nigdy wcześniej nie widziała. Jaka jest jej pierwsza akcja?" Alec wykrzywił usta. "Powiedzieć szefowi." "Nie, do cholery" warknął Thorson. Jego oczy się rozjaśniły. "Głupie młodziaki. Zalewają nas rządowi agenci?" "Nie" powiedział powoli Alec. "Poza ludźmi Vidala pojawił się tylko Wells." Calum oparł się na blacie. "Czy mogła działać niezależnie? Sprawdzała nas na własną rękę?" "Oboje znacie ją lepiej niż ja" powiedział Thorson. "Czy ten mały kot uciekłby do szefa z baśniową opowiastką? Zwłaszcza jeśli obiecała utrzymać nas w tajemnicy?" Calum przypomniał sobie Jamie, kiedy miała dwa latka. "Zrobię to sama, tatusiu." Victoria byłaby znacznie, znacznie gorsza. "Nie. Mam przeczucie, że czuła się rozdarta między swoimi obowiązkami, jeszcze zanim stała się zmienną." Przypomniał sobie jej ostrożne pytania w domu Thorsona i jej przyznanie "Gdybym pomyślała, że jesteście niebezpieczni, nie jestem pewna co bym zrobiła." "Ale Wells powiedział, że dostanie medal za te informacje. To nie brzmiało jak ktoś po naszej stronie." "Rozmawiałem dziś z Angie." Na Herna wciąż brakowało mu kawałka tej cholernej zagadki. "I tego właśnie chcę żebyś posłuchał, Joe. Obawiam się, że moje własne pragnienia mogą wpłynąć na mój osąd" przyznał. Thorson skinął głową. "To twoja partnerka, Cosantirze. Nie możesz nic na to poradzić. Kontynuuj." "Angie powiedziała, że Victoria i jej szef rozmawiali bardzo cicho. Potem Victoria wstała i pokręciła głową, jakby czegoś odmówiła. Ten człowiek był wściekły. Angie skierowała się tam - zanim Wells podniósł głos - ponieważ myślała, że może skrzywdzić Victorię."

"Vicki mu odmówiła" powiedział Thorson, masując starą ranę na ramieniu. "Tak jak ci powiedziała." "Calumie, wiem, że chcesz ... Bracie, wypuściła go" wyszeptał Alec. Jego twarz przypominała kamień, stwardniały z bólu. "Wybrała go ponad nami. Nie masz wyboru; ona musi umrzeć." Nie powinienem omawiać tego w jego obecności. Calum ścisnął mu ramię. Czy któryś z nich przetrwa śmierć ich życiowej partnerki? "Kiedy wędrowałem po lesie, zastanawiałem się, dokąd mogłaby pobiec po pomoc." Spojrzenie Thorsona spoczęło na zdjęciu wnuka. "Wiesz, powiedziała mi raz, że nikt jej już nie pozostał." Żadnej rodziny. Ale na pewno ktoś tak kochający jak Victoria znalazłby namiastkę ... Gdy w końcu poczuł właściwy trop, głęboko w piersi zamigotała mu nadzieja. "Alec" oznajmił Calum ochrypłym głosem. "Obserwowaliśmy ich przez okna, zanim wskoczyliśmy. Pamiętasz wyraz jego twarzy?" Alec zmarszczył brwi, a potem zmrużył oczy. "Uwolniła go. Rozmawiali. I wyglądał ... Miał czerwone oczy, jakby chciało mu się płakać. Nie wyglądał jak jej pracodawca czy kochanek." Alec potarł twarz dłońmi. "A ze sposobu, w jaki zareagowała na nas, robiących mu krzywdę, kocha go. Do diabła, jest dla niej prawdopodobnie jak tatuś, a my chcieliśmy wymazać mu pamięć." "Nie zostawiliśmy jej wielu opcji, prawda?" "Hernie, jak mogliśmy być tak głupi?" W oczach Aleca zajaśniało światło, gdy doszedł do tego samego wniosku co Calum. "Ale jeśli jest rodziną, wymiana z nim informacji nie łamie prawa." Calum się uśmiechnął. "Aye. Rodzina może się dzielić." Thorson się roześmiał, po czym szarpnął głową w kierunku drzwi. "Cosantirze. Cahirze. Proszę, znajdźcie moją wnuczkę i sprowadźcie ją do domu."

***

Spełnienie polecenia Thorsona nie było tak łatwe, jak się wydawało, pomyślał Alec ponad tydzień później. Lisiczka zniknęła, jakby nigdy nie istniała. Cóż, nie było to zaskakujące, zważywszy iż wiedziała, że Daonain zabiliby ją. Alec wydał list gończy, by ją wyśledzić, użył każdej legalnej i nielegalnej metody, jaką znał. Nic. Ten przeklęty szef szpiegów dobrze ją wyszkolił. Krótsze dni zimy stały się szare i nieszczęśliwe i pragnął jej ze stale pogłębiającym się bólem. Chociaż on i Calum starali się podtrzymać radosny front dla dobra Jamie, nie powiodło im się za dobrze i ona też była smutna. W ubiegłym tygodniu odkryli dokładnie, kim jest doradca Vicki. Zrobiła jedno małe potknięcie, nazywając go po imieniu. Ludzkie kanały komunikacji były zbyt ryzykowne, ale Calum skontaktował się z Daonain na wschodnim wybrzeżu i zaaranżował InnyLud, by zostawili wiadomość dla tego człowieka w jego starym wiktoriańskim domu. Gdy łapówka była wystarczająco duża, skrzaty domowe nie były niechętne odpowiedzieć na wezwanie. Alec musiał się zastanawiać, jak agent zareagował na odnalezienie notatki na kuchennym stole w dobrze zabezpieczonym domu. Jak dotąd cisza, ale jeśli naprawdę dbał o nią jak ojciec ... Godzinę później otworzyły się drzwi jego biura. Pióro Aleca opadło, gdy wszedł Calum, a za nim ten doradca. "Wells" powiedział Alec ochrypłym głosem. Wells przysunął krzesło do biurka, usiadł i wygładził ciemnoszary garnitur. "Chciałeś porozmawiać. Wolę rozmawiać osobiście." "Jasne." Alec spojrzał na Caluma. Gdzie zacząć? "Próbowaliśmy zlokalizować Vicki." W bladoniebieskich oczach Wellsa ukazał się błysk rozbawienia. "Sierżant rzadko siedzi wystarczająco długo, żeby ktoś do niej strzelił." Calum nalał im kawy ze zmaltretowanej maszyny do kawy w rogu i postawił kubek przed Wellsem. "Wyglądasz na typa od czarnej."

"Bardzo spostrzegawcze." Pochylił się, oczy miał niebieskie jak lód. "Dlaczego zmieniłeś zdanie na jej temat, jeśli mogę zapytać?" "Udało nam się połączyć niektóre z jej działań, jej motywacji" oświadczył gładko Calum. Posłał Wellsowi spojrzenie. "Ofiarowanie jej medalu za informacje zbliżyło ją do wyroku śmierci. Mam nadzieję, że to daje poczucie satysfakcji." Wells zbladł na chłodne stwierdzenie prawdy. Jego palce, zamknięte na kubku kawy, otworzyły się. "Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki ... do potem. Potraktowałem to - ją - źle." Wells kontra Cosantir. Powinienem obstawiać zwycięzcę, pomyślał złośliwie Alec. Z drugiej strony, czy kobiety nie wiązały się z mężczyznami takimi jak ich ojciec? Zakopał większość swej irytacji. "Jeśli tak jest, może teraz możemy przestać grać w te durne gierki." "Jeszcze nie. Sierżant byłaby zmartwiona, gdybym się pomylił i pomógł ci nieważne czym jesteś - ją upolować" powiedział Wells i spojrzał na Caluma. "Dlaczego chcesz, żeby Vic wróciła?" Odpowiedział prosto "Kocham ją." Wells spojrzał na Aleca. Przez ostatni tydzień starał się o niej nie myśleć, przynajmniej w ciągu dnia. Maleńkie kamyki wspomnień - jej śmiech, zwiewny wdzięk, zapach - mogły tak łatwo zmienić się w lawinę - to, jak poruszała się pod nim w nocy, jak zagryzała wargi, gdy studiowała podręcznik policyjny, pustkę w ich do domu bez niej. Podobnie jak u Caluma, odpowiedź była prosta "Kocham ją." "Merytorycznie jest moją córką." Wells owinął kubek długimi palcami, jakby zmarzły mu dłonie. "Prawie wolałbym, żebyś na nią polował, niż chciał, żeby była twoją własną." Ku zaskoczeniu Aleca, Calum istotnie warknął. Na twarzy Wellsa pojawił się cień uśmiechu. "Ale ona kocha was obu, tak niegodnych jak jesteście." "Powiedziała to?" zapytał Alec, pytanie padło, zanim je przemyślał.

"O tak, tamtej nocy." Wells się skrzywił. "W tej samej rozmowie, w której kazała mi dać słowo. Przysięgłem... " zrobił cytat "...nigdy, przenigdy, nie ujawnić, w jakikolwiek sposób, czegokolwiek związanego ze zmiennokształtnymi lub czymkolwiek, co mogłoby doprowadzić do zmiennych." Calum uniósł brwi. "Groziła ci?" "Gorzej. Płakała." "Ach." Calum westchnął. "Równie dobrze mogła wyciąć ci serce tym swoim nożem; mniej by bolało." Wells kiwnął głową, patrząc na odległą ścianę. "Nigdy w życiu nie złamałem słowa, a w moim wieku nie mam zamiaru zaczynać. Twoi ludzie nie mają się czego bać z mojej strony." "A ktoś jeszcze?" zapytał Calum. "W tej chwili nie ma żadnego interesu i informacji o tobie, które mogę odkryć." Wells poruszył ramionami. "Jak długo to potrwa, nie zależy ode mnie." "Dość dobrze" powiedział Alec. "Mam jeszcze jedno pytanie" odparł sucho Calum. "Czy wiesz, gdzie możemy znaleźć naszą życiową partnerkę?" "Nie. Nie wiem." Twarz Wellsa zrobiła się posępna. "Mnie również nie udało się jej zlokalizować."

Rozdział 28 Jej łapy zaprowadziły ją na południe, a reszta zgodziła się z celem. Nie była pewna, jak długo była teraz w lesie. Pierwszy tydzień wydawał się zamazany. Za każdym razem, gdy wracała do człowieka, cały ból powracał i po prostu klękała i płakała jak porzucone dziecko. Ale smutek powoli ustępował i teraz w ciągu dnia zmieniłaby się w człowieka, usiadła w słońcu i pomyślała. Przez te wszystkie dni pracowała nad swoimi wyborami. Miała prawdziwy problem taktyczny - jak powstrzymać Daonain przed jej zabiciem - niemożliwy do rozwiązania, dopóki nie odpowiedziała na trudniejsze pytanie: Wracać, czy nie? Och, trudna decyzja. Była cholernie odważnym żołnierzem. Taa, rozstrzelanie jej na kawałki, czy nawet zabicie? Nie ma problemu. Wejście w strzelaninę? Obstawiasz. Ale zaryzykowanie serca? Pieprzyć to. Pomów o przerażonym kotku. Jak prawdziwy tchórz, nie czekała nawet na rozpoczęcie bitwy. Do diabła, uciekła przy pierwszym ostrzale artylerii. Ale żołnierze znani jako ci, którzy opuścili pole bitwy, potem zdołali zyskać nad sobą kontrolę. Dzielnie wracali do walki. Czy ona mogła? Najbezpieczniejszym wyborem było trzymanie się z daleka. Życie jak wyjęta spod prawa w lasach, lub pozostanie w ludzkim świecie i ukrycie jej zwierzęcej połowy. Mogłaby sobie poradzić. Wells mógłby pomóc, a nawet, w razie potrzeby, przenieść ją do odległego kraju. Od lat żyła w ukryciu. Nic nowego. Lub mogła wrócić. Tak, dużo bardziej przerażające. Ryzyko fizyczne: mogła umrzeć, i - co gorsza - Alec lub Calum mogli być tymi, którzy ją zabiją. Taa, brzydki rezultat. Ale śmierć nie była niczym nowym. To, co naprawdę ją przerażało, to myśl o walce dla życia - miłości - której pragnęła. Otwarcie się na ból emocjonalny. Ponieważ - odetchnęła ciężko - ci dwaj mężczyźni mogli ją zranić, nawet bardziej niż śmierć.

Gdyby w tej restauracji był ktoś oprócz Caluma i Aleca, czy uciekłaby, gdy Wells sprawił, że wyglądała jak zdrajca? Do diabła nie. Gdyby to nie jej kochankowie potraktowali ją na farmie jak złoczyńcę, czy poddałaby się tak łatwo? Czy też kazałaby Wellsowi odejść i została, by walczyć? Każdemu innemu skopałaby dupę, jeśli osądziłby ją, nie dając szansy na wypowiedź. Bez względu na to, jak cholernie przytłaczały dowody. Ale ponieważ to byli Alec i Calum, uległa presji, sprawiając, że wyglądała na jeszcze bardziej winną. Czemu? Ponieważ nie wierzyła, że zasłużyła na ich miłość. Lub życie, które chcieli jej dać. Jej głupia, mała podświadomość zdecydowała, że nikt nie może naprawdę kochać jej na tyle, by jej wysłuchać i przepracować sprawy. Koniec końców, musieli poznać, jak niegodna była, jak uszkodzona. Jej podświadomość potrzebowała kopa w tyłek. Ale minęło trochę czasu, zanim zobaczyła idiotyzm swego zachowania, a potem przyznała, że Alec i Calum naprawdę ją kochali. Nie udawała. Dobrze ją poznali. Może nie całą jej przeszłość, ale zdecydowanie jej osobowość, wady i wszystko. Kochali ją całą, taką jaka była. A ona chciała ich - wszystkiego - z powrotem. Ruszyła więc na południe. Najlepszy scenariusz: pozwolą jej wyjaśnić. Zrozumieją - a może nawet przeproszą za wyciąganie wniosków - i zabiorą do domu. Kochałaby ich, Jamie i ... jej pierś zacisnęła się mocno ... i pewnego dnia mogła mieć z nimi dziecko. Albo miot. Najgorszy scenariusz: umarłaby. Wymyśliła jakiś plan: wepchać dupę w centrum Cold Creek, zrobić scenę biorąc pod uwagę, że nie miała ubrania, to nie powinno być trudne - i zażądać rozmowy z Calumem i Alec'iem. Nie mogli na oczach miasta zabić nagiej kobiety, nie wtedy, gdy cała masa widzów byłaby ludzka.

A ona stanęłaby tam i - cicho - wszystko im powiedziała. Co zrobiła, a czego nie, jak nie wiedziała, co zrobić, jak Wells dał słowo i, że zabije go osobiście, jeśli je złamie. Nie, żeby kiedykolwiek to zrobił, ale nie mogli o tym wiedzieć. Obiecałaby dać im od cholery dzieci, jeśli chcą. Błagałaby o przebaczenie. Gdyby byli fair - skoro byli mężczyznami, fair nie było przesądzone - przyznaliby, że sami popełnili parę błędów. Warczała, kiedy skakała przez las. Taa, mogli dać jej szansę wyjaśnienia i popracować z nią nad problemem Wellsa. Ale nieee, po prostu musieli wyciągnąć wnioski. Pewnie, że uderzyła w ich paranoiczny przycisk "kryj się przed rządem", ale i tak. Więc iść prosto w strefę ostrzału, stać się celem i mieć nadzieję na najlepsze. Jeden wielki plan proszenia o katastrofę. Ale hej, nawet Wells mógł mieć kłopoty z wymyśleniem wyjścia z tego bałaganu. Przeskoczyła nad zwalonym pniem, poczuła królika i zatrzymała się, po czym kontynuowała. Zbliżała się, wiedziała o tym. Wczoraj wieczorem pojawiło się w niej uczucie, uczucie bycia w domu, jakby zmarzła, a ktoś owinął ją ciepłym kocem. Powtarzał to każdy dotyk łap na ziemi. Dom, dom, dom. To zmienne gówno jest z pewnością dziwne. Uniosła pysk i sprawdziła zapach porannego powietrza. Pachniało jak właściwe góry i myśl skłoniła ją do skoku na przód, jej tempo rosło i ... Kłap! Ból. Okropny ból. Warknęła, odwróciła się i upadła. O jasna cholera. Pułapka. Jej tylna noga została złapana w ciężką żelazną pułapkę. Przemieniła się, a potem chrząknęła, gdy metalowe zęby wbiły się głębiej w bardziej delikatne ludzkie ciało. Kurwa, to bolało. Zacisnąwszy usta, zbadała pułapkę. Podstawa była ogromna, wykonana z ciężkiej stali. A te zęby były prawdziwym gównem. Krwawienie też nie było zbyt dobre. Po tym, jak udało jej się wstać, z całej siły nacisnęła na szczęki. Niewystarczająca waga. Próbowała raz po raz, a potem osunęła się z powrotem na ziemię. Nie mogła otworzyć tego cholerstwa. A w zasięgu nie było niczego do podważenia zębów. Czy mogłaby ją wyrwać i zabrać ze sobą?

Kilka minut później poddała tę. Łowca wbił kołki tak głęboko w zamarzniętą ziemię, że nawet nie drgnęły. Wracając do formy kota, położyła się i patrzyła, jak krew zmienia kolor na czerwony. Cholera, w swoich nieczęstych modlitwach, swoiście prosiła o śmierć w blasku chwały. Ta taka nie była.

***

Kilka godzin później uszy Vic obróciły się na południowy zachód. Coś się zbliżało. Z wiatrem wiejącym w złym kierunku, nie mogła wyłapać zapachu. Niestety, oznaczało to, że to mogło wyczuć ją, krew i wszystko. Człowiek, bestia czy zmiennokształtny? Po kręgosłupie przesunął jej się skraj strachu. Brzmiało to jak więcej niż jedno zwierzę. Wataha wilków? Jak cudownie. Cholera, czyż nie powinny polować tylko w nocy? Czy te zwierzęta nie czytały księgi praw? Futro na szyi uniosło jej się, gdy wstała i balansowała na trzech nogach, starając się nie warczeć, kiedy pułapka pociągnęła jej zmasakrowaną nogę. Kurwa, gdyby spróbowała walczyć, pewnie by upadła. Cóż, przynajmniej ocaliła się przed zażenowaniem wejścia do Cold Creek jak ją Pan Bóg stworzył ... Ale już nigdy nie zobaczy Aleca i Caluma. I Jamie. I Thorsona. I... Tuż poza zasięgiem wzroku przez zarośla przedzierało się ciężkie zwierzę. Nie, dwa zwierzęta. Na polanę wpadły górskie lwy. Światło słońca zalśniło na ciemnozłotym futrze. I bladozłotym. Rozpoznała ich i warknęła beznadziejnie. Była martwa. Nie miałaby nawet szansy wyjaśnić, do cholery ... Utrzymała pozycję ze zrezygnowanym oddechem. Paść do góry brzuchem i błagać? Nie ma mowy. Złość na niesprawiedliwość tego wszystkiego - na nich -

splotła się z miłością i radością, że zobaczyła ich po raz ostatni, a jej koci instynkt nie mógł zdecydować, co robić. Calum skoczył pierwszy, prosto do niej. Wylądował ledwo poza zasięgiem. Podniosła przednią łapę, pokazała pazury i wiedziała, że go nie skrzywdzi. Podszedł do niej, ignorując jej pokaz walki i potarł o nią pyskiem, mrucząc na tyle głośno, by zadrżały drzewa. Jego gigantyczna łapa wylądowała na jej ramionach, rozpłaszczając ją jak naleśnik, i polizał jej ucho, wciąż mrucząc. Potem Alec odepchnął Caluma na bok, by zrobić to samo. Ogarnął ją ich zapach, zmieszany z jej. Wiedzieli, kim jest, prawda? Partnerką, która ich zdradziła? Ale och, tęskniła za nimi. Jej własne mruczenie było wyższym dudnieniem w powietrzu. Calum przeszedł w ludzką postać. Ukląkł obok niej i zbadał pułapkę i nogę. Spojrzał na Aleca, który odskoczył, wracając z wielką gałęzią w swych wielkich szczękach. Upuścił ją i się zmienił. W kilka minut uwolnili jej nogę. Może żelazne zęby bolały mniej wychodząc, niż wchodząc, ale to nadal bolało. Calum zmarszczył na nią czoło. Jedną ręką chwycił jej pysk, zmuszając ją do spotkania jego bardzo skupionego, bardzo czarnego spojrzenia. "Przemiana" wymruczał. Jego moc przetoczyła się przez nią i po chwili leżała przed nim naga. Alec oplótł ręce wokół jej nogi, naciskając, by powstrzymać krwawienie. "Uwolnienie kogoś z pułapki przed dokonaniem egzekucji jest trochę nieefektywne, nie sądzisz?" mruknęła, próbując powstrzymać drżenie warg. Była żołnierzem, do cholery; żołnierze nie wybuchali płaczem. Zdołała odetchnąć i niemal brzmiała jak ona sama, kiedy spytała "Jak mnie znalazłeś? To nie jest dokładnie na szlaku, prawda?" "Istnieje więź między Cosantirem a jego terytorium. Wiem, jeśli obcy zmiennokształtny postawi stopę w moich górach." Słoneczne zmarszczki wokół jego oczu się pogłębiły. "Lub gdy utracony wraca do domu." "Och."

Pogłaskał jej policzek kłykciami, a potem pojawił się jego migotliwy uśmiech. "Cariad, czy nie ostrzegałem ciebie i Jamie o tych pułapkach?" Oddech jej uwiązł. "Jestem wrogiem. Jak mogłam znowu zostać cariad?" Alec puścił jej nogę, poczekał, aż przestanie krwawić, a potem lekko pocałował ją w usta. "Gdy wyciągnęliśmy głowy z tyłków, zorientowaliśmy się, co się stało i co musiałaś próbować zrobić." Nadzieja sprawiła, że zapiekły ją oczy, a rzeczywistość kazała jej spuścić wzrok. Calum uniósł jej podbródek. "Mały kocie, zwątpiliśmy w ciebie. Ja w ciebie zwątpiłem. Potrafisz znaleźć dla nas przebaczenie?" Kiedy potrząsnęła głową, jego szczęka zacisnęła się, a ręka opadła. Złapała go za palce. "Nie. To znaczy, nie mogę uwierzyć, że mi wybaczasz." Westchnęła. "Nie bez wielu kłótni. To moja wina, wiem. Ja ... nie powiedziałam ci całej prawdy." Następne zdanie przyszło wolniej. Trudniej. "Powinnam pozostać w pobliżu, by szczerze się z tobą rozmówić, ale ja ... " "Nie myślałaś, że będziemy cię kochać na tyle, by wysłuchać?" zapytał łagodnie Calum. Pokiwała głową. Alec przytulił ją, jego ciało było gorące na jej zimnej skórze. "Kochamy cię, Lisiczko, nawet jeśli jesteś trochę niepewna. Tak jak ty kochasz nas, nawet gdy jesteśmy paranoidalnymi bękartami." "Kochacie?" Calum kiwnął głową, jego wzrok był łagodny. "Kochamy Cię, cariad, i potrzebujemy cię. Wróć z nami do domu." Dom.

Epilog Miesiąc później Kawa. Potrzebuję więcej kawy. Vic ziewnęła, mrużąc oczy w porannym słońcu. Rozpoczęła pracę na długo przed świtem. Niech Alec lepiej ją zdejmie z tej pieprzonej porannej zmiany, zanim go udusi i zostawi ciało na górze dla kojotów. Nie - zbyt elegancko. Dla sępów. Kiedy otworzyła drzwi do księgarni, sięgnęła po dzwonek, by go uciszyć zanim zadzwonił. Lubiła ćwiczyć na Thorsonie swoje myśliwskie umiejętności; stary kocur był prawie niemożliwy do podkradnięcia się. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, ale ze strefy z siedziskami dochodziły głosy. Jednym z nich był Thorson. Drugim był ... Wells? Kiedy Wells przybył do miasta? Do diabła. Wygładziła włosy, spoglądając groźnie na zakurzone buty. Zaniedbana, stała się zaniedbana. Marszcząc czoło, obciągnęła swój mundur khaki, próbując wygładzić zmarszczki, które wcześniej stworzył Alec, kiedy zamknął ich oboje w celi więziennej i udał, że przesłuchuje ją jako szpiega. Uśmiechnęła się, przypominając sobie spinki do bielizny, których używał do jej torturowania. Torturowania sutków. Ten człowiek był całkowicie wypaczony. Dobrze, że więzienie miało prysznic na tyłach, bo inaczej przez cały dzień pachniałaby seksem. W milczeniu skończyła prostować swoje ubrania, a potem, dla rozeznania, obeszła tylne półki. Wells i Thorson siedzieli na wygodnych krzesłach przy trzaskającym ogniu. Każdy z nich nosił groźne spojrzenie, ale to było normalne, gdy obaj się spotkali. Wells podniósł swoją kawę i wskazał Thorsonowi filiżankę. "Rozmyślałem. Byłoby właściwe, byś dokonał Daru Śmierci i uczynił mnie zmiennym, gdy umrzesz. Biorąc pod uwagę twój zaawansowany wiek, nie powinno to długo potrwać." Thorson spojrzał na niego nad krawędzią swego kubka, zanim wziął głośny łyk."Wkurzasz mnie, ty pierwszy padniesz." "Nie planuję umrzeć, dopóki nie zobaczę swoich wnuków. Mam nadzieję, że kiedyś w tym stuleciu." Wells zmarszczył brwi, wpatrując się w ogień. "Sierżant

powiedziała, że zmiennokształtnym może to zająć dużo czasu i że się nie spieszy." "Zostawmy to w rękach Matki." Thorson odwrócił głowę i mrugnął do Vic. Cholera, słyszał ją. Cholerny kotołak. Odwrócił się do Wellsa i powiedział niedbale "Oczywiście, pierworodne nazwie po mnie." Wells zesztywniał. "Wątpię w to. Jesteś tylko symbolicznym dziadkiem, a ja jestem jej... Drzwi księgarni otworzyły się gwałtownie, dzwonek dziko zadzwonił. "MamciuVee, jesteś tutaj?" Jamie wbiegła między półki, zauważyła Vic i obdarzyła ją typowym dla Jamie uściskiem. "Coś nie tak?" Vic złożyła policzek na miękkich włosach. Moje młode. "Tak. Nie. Niezupełnie." Jamie zachichotała. Vic się rozluźniła. "Więc co?" "Tatuś mówi, że prawdopodobnie dojdzie do bójki, a skoro jesteś na służbie, możesz przyjść i powstrzymać tych sukin..., złych facetów przed niewłaściwym zachowaniem." Szepnęła do Vic "Tata nazwał ich sukinsynami, ale nie powinnam tego mówić." "Potrzebujesz naszej pomocy, Sierżancie?" zapytał Wells, zaczynając wstawać. "Nie, poradzę sobie." Vic uśmiechnęła się do Thorsona i rzuciła Wellsowi pozorowany salut. Dobrze było być potrzebną. Jeszcze lepiej być kochaną. Kiedy dotarła do drzwi, usłyszała, jak Jamie szepcze do mężczyzn. "Tata powiedział, że wujek Alec miał tego ranka więcej pocałunków niż on, i potrzebował MamciVee w barze, żeby mógł zgarnąć swoją część." Wychodząc na jaskrawe poranne słońce Vic się roześmiała. Koniec.
Cherise Sinclair - The Wild Hunt Legacy 01 - Hour of the lion - CAŁOŚĆ

Related documents

337 Pages • 33,875 Words • PDF • 986.9 KB

99 Pages • 49,965 Words • PDF • 1.4 MB

2 Pages • PDF • 545.5 KB

316 Pages • 153,365 Words • PDF • 37.3 MB

371 Pages • 128,219 Words • PDF • 2 MB

80 Pages • PDF • 45.4 MB

2 Pages • 692 Words • PDF • 560.9 KB

1 Pages • 200 Words • PDF • 287.5 KB

391 Pages • 98,279 Words • PDF • 1.3 MB

51 Pages • 9,990 Words • PDF • 1.6 MB